Vicki Lewis Thompson
Seks w Nowym Jorku
Prolog
Trudno, musi pożegnać się ze swoimi planami.
Trudy Baxter wzięła kolejny plastikowy kieliszek weselnego
szampana i obiecała sobie, że nie podda się ogarniającemu ją
przygnębieniu. Cóż, nie będzie już mogła wynająć mieszkania w
Nowym Jorku wspólnie ze swoją najlepszą przyjaciółką, Meg. Sama
będzie musiała stawić czoło styczniowej przeprowadzce.
Przez sześć miesięcy miała nadzieję, że Meg w końcu odwoła
ślub z „chłopakiem z miasta", Tomem Hennessym. Jednak odbył się
on właśnie dziś rano, w kościele baptystów, na oczach prawie
wszystkich mieszkańców Virtue (Nazwa miejscowości, z której
pochodzi bohaterka jest znacząca. „Virtue" to cnota, prawość, a
określenie „woman of Virtue" może oznaczać „kobietę z Virtue", jak i
„kobietę cnotliwą" (przyp. tłum.)) w stanie Kansas. A potem ci sami
ludzie wzięli udział we wspaniałym weselu w Grange Hall.
Meg zapewniała ją, oczywiście, że zawsze będzie jej służyć
pomocą w Nowym Jorku, ale Trudy wiedziała, że już nigdy nie będzie
tak, jak to sobie zaplanowały w szkole średniej, gdy obie zdecydowały
się na robienie kariery w wielkim mieście. Nie było to winą Meg.
Przyjaciółka wyjechała z Virtue już trzy i pół roku temu, tak jak
planowały, i rozpoczęła prawdziwie wielkomiejskie życie. To Trudy
się spóźniła, nie mając serca, ot tak, od razu skończyć z rodzinnymi
zobowiązaniami.
Trudy kończyła więc kurs korespondencyjny i pomagała w domu,
a Meg w tym czasie poznała Toma w trakcie bożonarodzeniowej
wyprawy do Saks. Mimo szytego na miarę garnituru i mieszkania na
Manhattanie stanowił on całkowite zaprzeczenie wielkomiejskiego
modnisia. Trudy sama widziała, jak dwa dni temu żłopał piwsko w
Pizza Palace, a potem ustawił się wraz ze wszystkimi, żeby odtańczyć
macarenę. Uznała, że Meg najbardziej pociągało w nim pogodne
usposobienie. To, że przy okazji był uzdolnionym maklerem
giełdowym, stanowiło dodatkowy plus.
Jednak, przy swojej pozycji, Tom musiał stykać się z prawdziwą
elegancją i Trudy zastanawiała się, co sobie myślał o przyjęciu w
Grange Hall z jednorazowymi obrusami i ozdobami z bibuły. Meg
twierdziła, że chciał, by wszyscy czuli się swobodnie. Na weselu
podano więc sałatkę owocową zamiast kawioru i różowego szampana
zamiast Dom Perignon. Wszyscy tańczyli przy muzyce z taśmy, a nie
zespołu z Kansas City, a dzieci częstowano M&M - sami, a nie
czekoladkami z bombonierek Lady Godiva. Tom wydawał się
zadowolony z takiego stanu rzeczy.
Ale Trudy zżymała się, myśląc o tym, jak Tom naprawdę odbiera
to wszystko. Jego rodzice pochodzili z małego miasteczka w stanie
Indiana, więc pewnie im to nie przeszkadzało, ale Trudy z wyraźną
ulgą przyjęła wiadomość, że drużba Toma, również makler, nie może
przyjechać. Właściwie nie powinna się cieszyć. Wietrzna ospa w
wieku trzydziestu jeden lat musiała być czymś naprawdę okropnym.
Poza tym Tomowi brakowało najlepszego kumpla. Jednak ktoś taki
jak
ów
Linc
Faulkner
zupełnie
nie
pasowałby
do
tej
małomiasteczkowej tandety. Zwłaszcza że jak dowiedziała się od
Toma, pochodzi z bogatej i ustosunkowanej rodziny.
- Hej, Trudy! Czas na jiga! - zawołał Tom z drugiego końca sali.
- Zatańczysz?
Jej brat, Kenny, parsknął śmiechem.
- Od kiedy to Trudy umie tańczyć jiga? Ponieważ miała na sobie
długą suknię i chciała uniknąć większej awantury, pogroziła mu tylko
pięścią.
- Cicho! - warknęła. - Widziałam, jak to się robi.
Niestety, sama się tym przechwalała po paru piwach w Pizza
Palace. Pomyślała jednak, że powinna sobie poradzić. Przecież
oglądała kasetę z lekcją tańca chyba ze sto razy. A potem, w stodole,
wypróbowała część kroków. Na drewnianej podłodze brzmiały one
dokładnie jak kroki Michaela Flatleya. Tak jej się przynajmniej
wydawało.
- Stara, wideo to nie to samo, co...
- Potrzymaj. - Podała Kenny'emu swój kieliszek. - Zaraz
zobaczysz.
Na szczęście wypiła akurat tyle, żeby nabrać pewności siebie, a
nie stracić jeszcze poczucia równowagi. Poprawiła więc stroik, który
uporczywie zsuwał jej się na jedno oko, i ruszyła na parkiet.
Kenny'emu wydawało się, że jest taki ważny, ponieważ w
ostatniej chwili musiał zastąpić chorego Faulknera. Dzięki niewielkim
przeróbkom krawieckim zdołał nawet włożyć jego smoking. A
wiadomo, siedemnastolatek w swoim pierwszym smokingu może być
prawdziwym utrapieniem.
Jej prawie trzyletnia siostra, Sue Ellen, zaczęła klaskać i wołać:
„Za - cy - na - my! Za - cy - na - my!"
- Już zaczynam - rzuciła w jej stronę.
Trudy sama ją tego nauczyła. Uwielbiała malucha, chociaż to
właśnie z powodu siostry musiała dłużej zostać w Virtue. Bez jej
pomocy matka zupełnie by sobie nie poradziła z piątką dzieci poniżej
czternastego roku życia. Zwłaszcza że ojciec dużo pracował,
zmuszony zarobić na nich wszystkich.
- Założę się o dziesięć dolarów, że jej się nie uda! - wrzasnął
Clem Hogarth. - Czy ktoś przyjmuje zakład?!
- Nie szkoda ci tych pieniędzy, Clem? - spytała. Pewnie chciał
się na niej odegrać za to, że zerwała z nim pół roku temu. Powiedział
jej wtedy, że ma dla niej niespodziankę. Myślała, że zdecydował się w
końcu na wyprawę do jakiegoś odległego motelu, on tymczasem
zmienił tapicerkę na tylnym siedzeniu swojego samochodu.
Trudy powiedziała mu wówczas, że nie będzie się z nim kochać
ani tego wieczoru, ani nigdy. Stwierdziła, że w ogóle nie interesuje jej
seks w takich warunkach, co dla dziewcząt z Virtue oznaczało celibat.
Nowy Jork to co innego. Coś zupełnie innego. Już nie mogła się
doczekać.
- Przyjmuję zakład - powiedział Tom. - Jeśli Trudy twierdzi, że
umie tańczyć jiga, to widocznie umie.
- Ja też - dorzuciła Meg.
Uśmiechnęła się do niej i pokazała zaciśnięte kciuki.
Trudy rozpromieniła się, słysząc pierwsze takty skrzypiec. Od
czasów szkoły średniej kierowały się z Meg jedną zasadą: „Jeśli
czegoś nie umiesz, udawaj, że idzie ci to świetnie do momentu, kiedy
się tego nie nauczysz". Jak do tej pory ta zasada świetnie się
sprawdzała.
Rozdział pierwszy
Sześć miesięcy później
- Och, Tommy, masz sos na brodzie. - Meg pochyliła się czule do
męża i wytarła mu twarz serwetką.
Tommy! Linc skrzywił się z niesmakiem, pochyliwszy się
mocniej nad kawałkiem pieczeni. Mógł tylko dziękować Bogu, że do
tej pory się nie ożenił. Obrzydliwe zdrobnienia to tylko wierzchołek
góry lodowej, jaką jest małżeństwo. Tom kompletnie zwariował,
kiedy rok temu poznał Meg i zupełnie zapomniał o swoim najlepszym
przyjacielu.
Wyrzekł się wszystkiego, co dawniej sprawiało mu przyjemność.
Przestał grywać z nim w tenisa, poniechał weekendowych wypraw na
koszykowe zmagania Knicksów, a nawet wspólnych wypraw na
mecze futbolowe. Po sześciu miesiącach małżeńskiej idylli Tom
zaczął powoli normalnieć, ale Meg w dalszym ciągu była dla niego
najważniejsza, co, zdaniem Linca, robiło z przyjaciela mięczaka.
Tom spojrzał z oddaniem na żonę, która znajdowała się w
widocznej już ciąży.
- Może pobrudziłem się specjalnie... Żeby zobaczyć, czy go nie
zliżesz.
Linc odłożył sztućce.
- Jesteście pewni, że nie wolelibyście zostać sarni? Przecież to,
hm, półrocze waszego ślubu.
Do głowy by mu nie przyszło, że ktoś chciałby świętować coś, co
wydarzyło się zaledwie sześć miesięcy temu. Jego rodzice nie
obchodzili żadnych rocznic. Matka mieszkała na stałe w Paryżu, a
ojciec zaszył się w swojej wiejskiej posiadłości. Linc usłyszał kiedyś
określenie „małżeństwo z wyrachowania" i uznał, że doskonale pasuje
ono do jego rodziców. Zauważył, że to samo dotyczy wielu
zamożnych małżeństw.
- Jeszcze będziemy mieli czas. - Meg mrugnęła do Toma. - Poza
tym zaprosiliśmy cię, bo mamy dla ciebie niespodziankę.
- Naprawdę? - spytał, zastanawiając się, co im tam jeszcze
zostało. Powiedzieli mu już o dziecku. Chyba że... - Wiem! Będziecie
mieli bliźnięta!
Tom zaśmiał się i pokręcił głową.
- Ten drugi musiałby się dobrze schować.
- Nie, nie spodziewamy się bliźniaków - powiedziała Meg. - Ale
dostaliśmy album ze zdjęciami ze ślubu.
- Naprawdę? - Linc próbował się ucieszyć. Zdjęcia ślubne
działały na niego przygnębiająco. Ci wszyscy zadowoleni ludzie,
którzy tak naprawdę nie wiedzą, na co się decydują, działali mu na
nerwy, - Pomyśleliśmy, że zechcesz je obejrzeć, skoro nie udało ci się
dotrzeć na ślub - zaszczebiotała Meg.
- Są naprawdę fajne. - Tom poklepał go krzepiąco po plecach. -
Brat Trudy wyglądał zupełnie nieźle w twoim smokingu.
- Bardzo mi przykro z powodu tej ospy - rzucił skruszony,
gotowy przeglądać nawet setki zdjęć. - Kto by pomyślał, że zachoruję.
Wszystko dlatego, że jego rodzice byli nadopiekuńczy w
dzieciństwie. Inaczej przeszedłby ospę w wieku paru czy parunastu lat
i miałby spokój. Chociaż czasami wydawało mu się, że choroba była
zrządzeniem losu, które miało go uchronić przed koszmarem
ceremonii ślubnej.
Już samo przyglądanie się zalotom kumpla nie było dla niego
zbyt przyjemne. Kto wie, czyby się nie załamał, widząc jak traci go
bezpowrotnie. Bo przecież sam nigdy nie zamierzał się ożenić.
Przykład rodziców był dostatecznie odstręczający.
- Trudy jest na wielu zdjęciach - dodała szybko Meg. -
Myślałam, że zechcesz ją zobaczyć przed jej przyjazdem w przyszłym
tygodniu.
- Ach, tak. - W głowie Linca odezwał się dzwonek alarmowy.
Meg odsunęła swój talerz i pochyliła się z uśmiechem w jego
stronę.
- Muszę ci coś wyznać.
- Naprawdę? - bąknął Linc.
Dzwonek przeszedł nagle w ostre dzwonienie. Nienawidził
wszelkiego rodzaju wyznań. Nie spodziewał się po nich niczego
dobrego.
- Miałam nadzieję, że zaopiekujesz się Trudy, kiedy przyjedzie
do miasta.
Linc patrzył na nią, zastanawiając się jak uprzejmie i taktownie
powiedzieć jej, żeby się wypchała. Tom skorzystał z chwili przerwy z
rozmowie.
- Nigdy mi o tym nie mówiłaś, kochanie - zwrócił się do żony. -
O co ci chodzi?
- Nie mówiłam, bo bałam się, że zaczniesz się w tym dopatrywać
różnych ukrytych intencji - wyjaśniła.
- Co i tak robię właśnie w tej chwili - mruknął. Linc chrząknął.
- No tak, powinniśmy coś jasno ustalić. Umówiliśmy się kiedyś z
Tomem, że nie będziemy zastawiać na siebie tego rodzaju pułapek.
- Nie przejmuj się, stary - wtrącił Tom. - Nikt nie będzie cię
próbował usidlić. Rozmawiałem o tym z Meg. Prawda, kochanie? -
spytał zaniepokojony.
- Rozmawiałeś - przyznała.
- O, świetnie. - Tom powoli odzyskiwał pewność siebie. - Sam
widzisz.
- Ale to nie jest żadna pułapka - dodała zaraz Meg. - Potrzebuję
po prostu kogoś, komu można zaufać, żeby się nią zajął. Trudy nawet
nie chce myśleć o jakimś stałym związku, po tym jak się
namordowała ze swoim rodzeństwem - stwierdziła.
Tom odetchnął z ulgą.
- To prawda, że nie miała lekko. Ile ona ma tego rodzeństwa? Nie
mogłem się ich doliczyć, bo ciągle się gdzieś kręcili.
- Sześcioro - odparła Meg. - Razem z Trudy siedmioro dzieci.
Ponieważ jest najstarsza, musiała we wszystkim pomagać. I ma już
tego dosyć.
- Siedmioro dzieci! - powtórzył z podziwem Linc.
Nigdy nie znał rodziny z taką liczbą dzieci. Pomijając,
oczywiście, telewizję, gdzie dawniej oglądał „Więzy rodzinne" i „Bill
Cosby Show". Pewnie dlatego, że w dzieciństwie czuł się bardzo
samotny jako jedynak.
- Czy... czy to z powodów religijnych? - spytał po chwili.
Tom mrugnął do niego znacząco.
- To dlatego, że w Virtue trudno o inne rozrywki.
- Ale przecież można się jakoś zabezpieczyć...
- Nie w Virtue. - Tom wskazał żonę. - Oto najlepszy przykład.
- Na miłość boską! Przecież znamy metody zapobiegania ciąży i
w naszym miasteczku. Rodzice Trudy mają po prostu bardzo udane
dzieci i dlatego nie mogą przestać. A poza tym podejrzewam, że po
cichu liczyli na to, że w ten sposób zatrzymają w Virtue najstarszą
córkę.
- Jak rozumiem, to się nie udało - powiedział Linc.
- Skoro przyjeżdża... - Meg rozłożyła ręce. - Ale byli tego bliscy.
Dobrze, że mieliśmy wejścia w Babcock and Trimball, inaczej mogła
się nie zdecydować.
Tom znowu chrząknął. Głośniej i aż dwa razy.
- Moim zdaniem wystarczy, że załatwiłaś jej pracę jako public
relations. Nie musisz w to jeszcze ładować Linca.
- Nic nie rozumiesz! Trudy jest moją najlepszą przyjaciółką.
Znamy się od trzeciej klasy. Obie marzyłyśmy o pracy w Nowym
Jorku, od kiedy obejrzałyśmy „Pracującą dziewczynę". To ja miałam
jej pomóc, ale w moim stanie to, niestety, niemożliwe.
- Rozumiem - mruknął jej mąż. - Ale możesz przecież poprosić o
to jakąś koleżankę z biura.
- To delikatna sprawa. Nie wiem, kogo miałabym prosić. Trudy
nigdy nie była na wschód od Misisipi. Zna tylko chłopców ze wsi.
Boję się, że narobi tu sobie jakichś kłopotów.
Linc zaczął się powoli odprężać.
- Chcesz powiedzieć, że nigdy nie wyjeżdżała poza granice
stanu?
Meg potrząsnęła głową.
- Nie. Kansas City to największe miasto, jakie do tej pory
widziała. Rozumiesz więc chyba, o co mi chodzi?
- Tak. Myślę, że tak.
Ach, więc ta Trudy to jakaś wieśniaczka. Nie powinna stanowić
większego zagrożenia.
- Poczęstuj się jeszcze - zachęciła Meg. - Weź też trochę
ziemniaków i surówki.
- Dzięki. - Linc przeniósł na swój talerz ostatni kawałek mięsa,
wiedząc, że w końcu zgodzi się również zająć Trudy. Nie chciał tylko
tak od razu składać broni. - Muszę powiedzieć, że cała sprawa jest
jednak dosyć podejrzana - stwierdził po kolejnym kęsie.
Meg potrząsnęła głową.
- Trudy naprawdę nie interesuje stały związek. Zapewniam cię,
że po przyjeździe będzie miała wiele innych spraw na głowie. Być
może jako jej przyjaciółka nie jestem obiektywna, ale nawet Tom
przyzna, że jest fajna i miła, prawda, kochanie?
- Tak, ale...
- Zaraz przyniosę ten album ze zdjęciami. Kiedy wyszła, Linc
pochylił się w kierunku przyjaciela.
- Posłuchaj, stary, czy to jakaś małpa? - Nie, żeby to miało jakieś
znaczenie, ale wiesz... Pewnie w końcu się zgodzę, ale chciałabym
znać prawdę.
- Nie, nie jest ani brzydka, ani niesympatyczna. Wręcz
przeciwnie - odparł Tom. - Ale nie powiedziałbym też, żeby była w
twoim typie. Ty lubisz wysokie, reprezentacyjne kobiety, a ona to... -
szukał przez chwilę określenia - żywe srebro.
- Myślisz, że to pułapka?
- Meg mówi, że nie.
Linc wiedział, że Tom musi być lojalny wobec żony. Postanowił
więc zostawić ten temat. W końcu jest w stanie sam poradzić sobie z
dziewczyną z Kansas.
- Dobrze - mruknął. - Skoro jest energiczna, powinna sprostać
obowiązkom public relations.
- Tak. - Tom z ulgą stwierdził, że udało im się wreszcie zmienić
temat. - Na pewno da sobie radę. Meg zmusza ludzi, by jej słuchali,
siłą swego autorytetu, ale Trudy potrafi za to oczarować i
rozśmieszyć.
Tak jak ty, pomyślał Linc i poczuł, że jest już zupełnie
zrelaksowany. Perspektywa spędzenia paru dni z żeńskim
odpowiednikiem Toma wydała mu się nawet interesująca.
- Ma ładne, kręcone włosy, dołeczki w policzkach i uwielbia
gadać. Bez przerwy o czymś nawija.
Linc poczuł, że znowu ma wątpliwości.
- Powiedz szczerze, potrafi wywiercić dziurę w brzuchu, co?
- Nie, raczej nie. - Tom potrząsnął głową. - Chyba że na czymś
rzeczywiście jej zależy. Wtedy potrafi być bardzo uparta.
- Energiczna i uparta - westchnął Linc.
- Są zdjęcia! - zawołała triumfalnie Meg od drzwi. Po chwili
położyła przed nimi oprawny w skórę album wielkości sporej
encyklopedii. Linc zaczął przeglądać fotografie. Natychmiast poczuł,
że bolą go zęby, takie były słodkie. Gdyby jeszcze potrafiły zapewnić
szczęście nowożeńcom! A tak, były jedynie świadectwem
rozrzutności i obłudy.
- To ona, idzie za mną do ołtarza.
Linc posłusznie spojrzał na zdjęcie. Dziewczyna, którą zobaczył
zupełnie nie pasowała do takiego starego cynika jak on. Była zbyt
czysta i niewinna. Miała na sobie lawendową suknię z bufiastymi
rękawkami, a jej uduchowione oczy kierowały się gdzieś w górę.
Przypominała raczej księżniczkę z bajki niż dziewczynę z krwi i
kości. Chociaż z drugiej strony, w jej twarzy było coś wesołego i
rzeczywiście miała dołeczki na buzi i loczki. Wyglądała bardziej na
osobę, która marzy o białym domku z dużym ogrodem, niż kogoś
zainteresowanego seksem w wielkim mieście.
- Widzisz, jest naprawdę ładna. - Meg wskazała kolejne zdjęcie. -
Nie będziesz chyba cierpiał, jeśli zabierzesz ją gdzieś parę razy.
- Chyba nie - rzekł Linc z ociąganiem, przyglądając się następnej
fotografii.
Na innych zdjęciach nie wyglądała już tak słodko jak w kościele,
a poza tym zauważył, że ma ładny biust i wąskie biodra. Nie wiedział
natomiast nic o jej nogach, ponieważ suknia druhny sięgała niemal do
kostek. Oczywiście nie miało to większego znaczenia, chociaż łatwiej
by mu było ją gdzieś zabrać, gdyby wyglądała przyzwoicie.
- Więc zgadzasz się? - - spytała jeszcze Meg.
- A czy orientujesz się, na jak długo będzie potrzebowała
wsparcia?
- Sama nie wiem, ale pewnie nie dłużej niż tydzień lub dwa.
Trudy szybko się uczy.
Linc skinął głową. To przecież nie tak długo. Zwłaszcza że
dziewczyna nie stanowi zagrożenia dla jego kawalerskiego stanu.
Skoro nie uległ kobietom, które znały po trzy języki i nosiły kostiumy
znanych projektantów, z pewnością zdoła się oprzeć komuś, komu
słoma wystaje z butów.
- Mówiłaś, że przyjeżdża w najbliższy czwartek?
- Tak - potwierdziła Meg, kartkując album. - W czasie weekendu
będziemy pomagali jej z Tomem w przeprowadzce. - Zerknęła na
Linca. - Gdybyś się do nas przyłączył, szybciej by poszło. I
moglibyście wieczorem wyskoczyć na pizzę.
- Niech będzie - mruknął Linc, nie bardzo uważając na to, co
mówi, ponieważ jedno ze zdjęć w albumie przykuło jego uwagę. - To
ona? - spytał, wskazując palcem.
Meg roześmiała się.
- Tak, we własnej osobie. To było pod koniec przyjęcia i sporo
już wypiliśmy. I Trudy chciała udowodnić, że potrafi zatańczyć jiga.
Robiliśmy nawet zakłady.
- Tańczyła okropnie. - Tom ze śmiechem pokręcił głową. - Ale
facet, który się z nami założył, patrzył tylko na jej nogi, więc udało
nam się wygrać dwadzieścia dolców.
Ze zdjęcia nie wynikało, czy Trudy tańczyła dobrze, czy źle.
Natomiast jasne było, że ma wspaniałe nogi. Nic dziwnego, że zdołała
oczarować nimi jakiegoś chłopaka. Linc poczuł mrowienie na plecach,
co mu się wcale nie podobało. Stroik Trudy opadł jej na jedno oko i
wyglądała teraz bardziej jak zalotny elf niż uduchowiona niewinność.
Aż chciał spojrzeć na pierwsze zdjęcie, żeby upewnić się, że to ta
sama osoba.
Z trudem przełknął ślinę. Zaczynał powoli rozumieć, dlaczego
Meg niepokoiła się o losy przyjaciółki w Nowym Jorku.
Nowy Jork! Nareszcie! Trudy uśmiechnęła się do Meg i Toma,
kiedy znaleźli się w podniszczonej windzie. Wjechali na trzecie piętro.
Tam, gdzie znajdowało się jej pierwsze własne mieszkanie. Cały
dobytek dziewczyny znajdował się w torbach, które Tom poustawiał
na wypożyczonym wózku.
Co za wspaniała chwila!
- Masz klucz? - zwróciła się Meg do przyjaciółki.
- Jasne! - Trudy sięgnęła po swój plecaczek, który kupiła wczoraj
po tym, jak w końcu dotarło do niej, że torebki już zupełnie wyszły z
mody. - Jest tu, mój skarb. - Ucałowała go siarczyście po wydobyciu z
kieszonki.
- Czy to jakiś rytuał? - spytał Tom.
- Niezupełnie - odparła. - Ale to mój pierwszy klucz do mojego
pierwszego mieszkania. - Otworzyła drzwi na oścież. - Ojej, jak tu
zimno. Trzeba trochę dogrzać.
Podeszła do termostatu i przekręciła go o parę kresek.
Mieszkanie było zimne, puste i dosyć szare, podobnie jak cały
styczniowy dzień. Ale Trudy była cała w skowronkach. Na pewno
sobie poradzi. Zresztą i tak już dokonała najważniejszego zakupu:
wspaniałe, wielkie łoże z baldachimem. Pracownik sklepu obiecał, że
dostarczą je jeszcze tego samego dnia.
Przymknęła na chwilę oczy, zastanawiając się, ile pieniędzy
zostało jej jeszcze na koncie. Postanowiła jednak nie przejmować się
drobiazgami. Gdyby mogła, pokazałaby to łoże Clemowi Hogarthowi,
żeby wiedział, że nie interesuje jej już szybki seks na tylnym
siedzeniu samochodu.
- Będzie tu zupełnie ładnie, jak już się zagospodarujesz - rzuciła
Meg, rozglądając się po pustych kątach.
- Oczywiście. - Nagle zauważyła, że Tom przeniósł już wszystkie
bagaże z wózka. - Dzięki, Tom.
Posłała mu uśmiech. To naprawdę miły facet. Meg dobrze
zrobiła, że za niego wyszła. Zrobiło jej się trochę głupio, że na
początku obgadywała go przed przyjaciółką. Po prostu była trochę
zazdrosna.
Spojrzała na przyjaciółkę. Ciężarną przyjaciółkę.
- Powinnaś usiąść - zauważyła. - Nie mam tu żadnych krzeseł,
ale możesz usiąść na pudle albo walizce. Powinny wytrzymać twój
ciężar.
- Dziękuję ci bardzo - rzekła Meg, siadając. - Też będę ci
dogryzać, jak w końcu wpadniesz.
- Przepraszam, nie chciałam, żeby tak wyszło. Wyglądasz
naprawdę ładnie z tym wielkim brzuchem. - Trudy zakryła twarz
dłonią. - O Boże! Znowu palnęłam! Prawda, Tom, że bardzo jej z tym
do twarzy?
- Tak, chociaż nie chce w to wierzyć.
- No dobra, zejdźcie już z mojego brzucha - westchnęła Meg. - A
w każdym razie, zróbcie coś, żeby go jeszcze bardziej napełnić.
Jestem głodna. Tom, mógłbyś zejść do baru na dół po kanapki? Zaraz
poszukamy jakichś talerzy.
- Tak, na pudle z naczyniami powinien być jakiś napis - rzuciła
Trudy. - Pomyślcie tylko, mój pierwszy posiłek w moim pierwszym
mieszkaniu.
- Mam kupić szampana? - spytał Tom.
- Nie, bo byłoby mi przykro, że Meg nie może pić z nami. Ale
kup może trochę piwa. Będzie ci szkoda piwa, Meg? - zwróciła się do
przyjaciółki.
- Tak, ale nie tak bardzo jak szampana. Zresztą chętnie napiję się
bezkofeinowej kawy.
- Dobrze, kupię kawę i więcej piwa. Linc też się pewnie napije.
- Linc? - Trudy odniosła wrażenie, że już gdzieś słyszała to imię.
- Kto to taki?
Tom popatrzył ze zdziwieniem na żonę.
- Nic jej nie powiedziałaś?
- Miałam taki zamiar. - Spojrzała na niego niechętnie. - Jak
wyjdziesz. To rozmowa nie dla chłopaków.
- Ale rozmawiałaś przecież z Lincem i wcale nie miałaś...
- Tom, kanapki! Wzruszył ramionami.
- Dobrze. Chcę tylko powiedzieć...
- Poproszę o pastrami na krążkach ryżowych. Co dla ciebie,
Trudy?
Wzruszyła ramionami.
- Może być to samo.
- Już idę. - Tom wreszcie zniknął za drzwiami. Trudy
natychmiast zdjęła kurtkę i usiadła po turecku na podłodze przed
przyjaciółką.
- Dobra, gadaj.
- Wpadłam na wspaniały pomysł!
- Mhm. - Trudy odniosła się do tego dosyć sceptycznie. - Chodzi
o tego Linca, tak?
- Właśnie. To ten facet, który miał być drużbą Toma, ale
zachorował, pamiętasz?
Trudy skinęła ostrożnie głową.
- Tak, przypominam sobie. Lincoln Faulkner. Pamiętam, że
musiałam wykreślić go i wpisać Kenny'ego. Miał ospę. Podobno jego
starzy są bardzo bogaci.
- Tak. - Meg oparła się na kolanach i pochyliła w jej stronę. -
Linc jest naprawdę wspaniały. Ma uśmiech chłopca, ale jest
prawdziwym mężczyzną. Pracuje razem z Tomem. Jest jego
najlepszym przyjacielem.
- Zaczekaj. - Trudy położyła dłoń na jej ramieniu. - Czy to nie
jest zbyt niebezpieczne? Wiesz, że nie chcę się z nikim wiązać. A
temu Lincowi może zależeć na stałej dziewczynie albo, nie daj Boże,
żonie.
- Nie, nie! Nic podobnego...
- Dobrze, ale to przyjaciel Toma. Chcę poznać zupełnie nowych
ludzi. - Potrząsnęła głową, żeby podkreślić wagę swych słów. - Czy
wiesz, od ilu lat nie poznałam nikogo nowego?! W moim życiu
brakuje tajemnicy i przygody. Zamierzam tego wszystkiego
spróbować. Zrobiłam sobie nawet listę. Na początek chciałabym
poznać jakiegoś maklera z Wall Street.
- To właśnie Linc. Trudy ciągnęła dalej:
- A potem artystę, i inżyniera, i strażaka, i jeszcze...
- Tak, ale przecież miałyśmy to zrobić razem.
- Rozumiem, teraz jesteś zazdrosna, bo nie masz już takich
możliwości jak ja!
- Niczego ci nie zazdroszczę. Boję się tylko, że wpakujesz się w
jakieś tarapaty.
Trudy potrząsnęła energicznie głową.
- Poradzę sobie. Jestem teraz starsza i mądrzejsza.
- A w każdym razie na pewno starsza.
- Chcesz powiedzieć, że sobie nie poradzę? Meg spojrzała na nią
czule.
- Bardzo długo czekałaś na tę przeprowadzkę i wiem, że
chciałabyś teraz sobie użyć. Ale na początek powinnaś zadowolić się
kimś takim, jak Linc. Nowy Jork jest zupełnie inny niż Virtue. On ci
to wszystko pokaże i nauczy, jak się poruszać w tym mieście.
Trudy zerknęła na nią podejrzliwie.
- Powoli robisz się taka, jak moja matka. Meg roześmiała się
serdecznie.
- Wątpię, czy jakaś matka namawiałaby swoją córkę na spotkanie
z Lincem. Jest bardzo przystojny i seksowny, a przy
okazji
potwornie cyniczny i zblazowany. W całym Nowym Jorku nie
znajdziesz większego uwodziciela.
- Naprawdę? - spytała wyraźnie zainteresowana Trudy.
- W dodatku nie chce się angażować w stały związek.
To wszystko brzmiało coraz ciekawiej. Być może wcale jej nie
zaszkodzi, jeśli przez tydzień będzie się spotykać z maklerem. W
końcu i tak zamierzała od tego zacząć. Musiała się jednak upewnić,
czy Linc spełnia wszystkie jej wymagania.
- Jesteś pewna, że nie szuka żony? Przecież jest przyjacielem
Toma.
- Tak, zgadzają się w większości spraw, ale małżeństwo to
osobna kwestia. Linc jest jego zaciekłym przeciwnikiem. Czasami
mam wrażenie, że tylko czeka, aż coś nam nie wyjdzie z Tomem.
Trudy wytrzeszczyła ze zdziwienia oczy.
- Ale po co? Przecież widać, że doskonale do siebie pasujecie!
- Mam wrażenie, że jest to po prostu silniejsze od niego. Pewnie
ze względu na rodzinę, w jakiej się wychował. Jego rodzice nawet ze
sobą nie mieszkają.
- Hm. - Trudy podciągnęła kolana i oparła na nich brodę. -
Przecież nie można tak uogólniać.
- Racja, tyle że Linc tego nie wie.
- To smutne - bąknęła Trudy.
- Nie wszyscy muszą się żenić. Przecież sama postanowiłaś nie
wychodzić za mąż.
- No, przez jakichś parę lat. Ale potem pewnie jednak zdecyduję
się na małżeństwo. - Uśmiechnęła się do Meg. - Jak się już wyszaleję.
- Wiedziałam, że masz na to ochotę, i właśnie dlatego
pomyślałam o Lincu, Powinien ci pomóc w czasie pierwszych dni...
- Sama nie wiem. To trochę tak, jakbym potrzebowała niańki.
Chciałabym... - Trudy urwała, ponieważ mieszkanie wypełnił odgłos
dzwonka. Skoczyła na równe nogi. - Mój dzwonek! - wrzasnęła.
Sięgnęła do klamki.
- Popatrz najpierw przez wizjer! - zawołała Meg.
- Nawet jeśli wiem, że to Tom? - spytała ze zdziwieniem, a
potem sama sobie odpowiedziała: - Ale równie dobrze może to być
jakiś psychopatyczny zabójca albo gwałciciel.
Podekscytowana aż klasnęła w ręce, a potem pochyliła się w
stronę rybiego oczka. Po chwili odskoczyła od drzwi.
- Co się stało? - Meg spojrzała na nią z niepokojem.
- To chyba jednak gwałciciel - szepnęła. - Bardzo przystojny.
- Ciemnowłosy, wysoki?
- Tak.
- To Linc.
- Moja niańka? - Jeszcze raz wyjrzała na zewnątrz. - Dżinsy,
szara bluza, granatowa kurtka.
- Wpuścisz go czy nie?
- Już wpuszczam. - Przekręciła zasuwę i nacisnęła klamkę.
Jej pierwszy nowojorski gość w jej pierwszym nowojorskim
mieszkaniu.
Rozdział drugi
Drzwi się otworzyły i Linc stanął twarzą w twarz z Trudy Baxter
z Virtue w stanie Kansas. Z tą jej otwartą, pełną słonecznego ciepła
twarzą na pewno nie wziąłby dziewczyny za mieszkankę Nowego
Jorku. Raczej za dziecko, któremu ktoś obiecał wycieczkę do
Disneylandu.
Wyglądała na niewinną i kruchą, czego można się było
spodziewać po kimś, kto wychował się daleko od cywilizacji. Miała
upstrzony piegami nosek i wielkie zielone oczy. Prawie się nie
malowała. Na jej pięknie wykrojonych ustach zostały jakieś resztki
szminki. Nie miała warkoczy ani końskiego ogona, jak się spodziewał,
ale mimo to wyglądała niezwykle świeżo w dżinsach i dopasowanym
do figury swetrze.
Dżinsy wyglądały na stare, ale sweter był nowy. To znaczyło, że
już zajęła się zakupami. Linc nawet jej trochę zazdrościł. Nie
pamiętał, żeby coś ostatnio sprawiło mu aż tak wielka frajdę jak tej
dziewczynie przeprowadzka do Nowego Jorku.
- Pewnie jesteś Linc - rzekła. - Meg mówiła mi, że masz być
moją niańką, dopóki nie zadomowię się tu na dobre.
Uśmiechnął się do siebie, słysząc jej akcent. Właśnie czegoś
takiego się spodziewał.
- Czujesz się dotknięta? - spytał.
Trudy ukazała zęby w uśmiechu.
- Trochę.
Tom uprzedzał ją, że Linc to podrywacz, który potrafi owinąć
sobie kobietę wokół palca. Nie odniosła jednak takiego wrażenia.
Wyglądał nawet na nieco zbitego z tropu, może dlatego, że tak bardzo
różniła się od kobiet, które znał. Nawet Meg, która mówiła z
podobnym akcentem, zachowywała się inaczej. Trudy w pełni zdała
sobie z tego sprawę w czasie przygotowań do jej ślubu.
- Trudy nie ma się o co obrażać - dobiegł do nich głos z
mieszkania. - W głębi duszy wie...
- Jedzenie! - huknął tubalnie Tom. - Możecie się trochę
przesunąć? Trudy, musisz się nauczyć zamykać drzwi, inaczej
będziesz ogrzewać cały ten cholerny korytarz. Cześć, Linc. Wziąłem
dla ciebie pastrami z pieczywem ryżowym na wszelki wypadek. I
kupiłem trzy rodzaje importowanego piwa, żeby Trudy miała zapas.
- Trzy rodzaje? - powtórzyła Meg. - A widziałeś jej lodówkę?
Nie będzie miała gdzie go trzymać.
Meg podeszła do drzwi i wzięła kanapki z rąk męża. Położyła je
na kontuarze, który oddzielał miniaturową kuchnię od pokoju.
- Mogę je trzymać w szafkach - wtrąciła Trudy.
- Importowane piwo nie jest złe. Ale zaraz, muszę jeszcze
poszukać talerzy.
Odwróciła się i zaczęła grzebać między pudłami.
- Napij się, stary. - Tom podał butelkę kumplowi.
- Musimy wypić jak najwięcej, żeby Trudy miała gdzie trzymać
jedzenie.
- Co? A, dzięki. - Linc przyjął piwo.
W tym momencie za bardzo interesowała go zawartość dżinsów
Trudy, pochylającej się nad kolejnymi pudłami, żeby zwracać uwagę
na coś innego. W głębi duszy musiał przyznać, że jest pociągająca.
- Wątpię, żebym gotowała. - Zaczerwieniona Trudy zerknęła na
nich przez ramię. - Wolę raczej kupować jedzenie na wynos.
- Po jakimś czasie ci się znudzi - stwierdziła Meg.
- Tak, może po paru latach. - Skierowała wzrok na Linca. - W
Virtue nawet do McDonald'sa trzeba jechać trzydzieści kilometrów.
Powróciła do grzebania wśród pudeł.
- No nie, musiałam zalepić ten napis - westchnęła z żalem. - Nie
mogę znaleźć talerzy.
- Daj sobie spokój - powiedział Tom. - Skorzystamy z serwetek.
Przyniosłem je z baru.
- Świetny pomysł - zgodził się Linc.
Nigdy jeszcze nie uczestniczył w czymś takim. Tom był
najbiedniejszym człowiekiem, jakiego znał, ale nawet on wynajął
firmę, która pomogła mu w przeprowadzce.
- Hm, nie pomyślałam o tym, żeby kupić stół i krzesła -
westchnęła Trudy.
- Mogę ci pożyczyć stolik do gry i rozkładane krzesła -
powiedział Linc zupełnie wbrew swojej woli.
Co też najlepszego zrobił? To nie był dobry sposób na to, żeby
szybko wyplątać się z tej znajomości.
- Wspaniale, dzięki. - Uśmiechnęła się do niego ponownie. -
Trochę za dużo wydałam na łóżko, więc muszę teraz oszczędzać.
Więc na tym jej przede wszystkim zależy, pomyślał Linc. Na
łóżku. Na miłość boską, co się z nim dzieje?! Czyżby zaczęły go
podniecać kobiety, które wydają wszystkie pieniądze na zakup łóżka?!
- A właśnie, kiedy mamy się spodziewać tego maleństwa? -
spytał Tom.
Trudy spojrzała na zegarek.
- Lada moment.
Tom westchnął i spojrzał na Linca.
- Będziesz mógł mi pomóc je złożyć? W sklepie chcieli, żeby za
to dopłacać, więc powiedziałem Trudy, że jakoś sobie poradzimy,
skoro ma narzędzia.
- O, z przyjemnością - odparł Linc, chociaż nie miał
najmniejszego pojęcia, jak to się robi.
Sam nigdy nie miał problemów finansowych. Najpierw korzystał
z funduszu powierniczego, który założyli mu rodzice, a potem, kiedy
zaczął pracować, mógł już się sam utrzymać.
Jednak wcześniej widział, jak Tom i Meg cieszyli się ze swego
sukcesu. Pracowali ciężko, nie mając żadnych zabezpieczeń
finansowych, i w końcu dopięli swego. Miał nadzieję, że Trudy też to
czeka.
W czasie paru lat znajomości z Tomem wypili morze piwa i parę
jezior innych alkoholi, a także grywali w tenisa i chodzili do różnych
klubów, ale nigdy niczego nie składali. Nawet domku dla lalek. Linc
chciał się nawet do tego przyznać, milczał więc, czekając na dalszy
rozwój wypadków.
- Tak sobie pomyślałam, że wy zajmiecie się łóżkiem, a ja z
Trudy zacznę rozpakowywać te wszystkie rzeczy. - Meg wskazała
pudła. - Zanim się obejrzymy, wszystko będzie gotowe.
- Tak, gotowe - powtórzyła Trudy, wyraźnie z tego zadowolona.
- Nie wiem, czy zauważyłeś, Linc, ale przez to okno widać drzewa w
Central Parku. Na razie są gołe, ale wiosną będzie tu naprawdę
przyjemnie.
- Tak, na pewno - potwierdził.
Nie chciał mówić, że to aż cała przecznica od parku. Dziewczyna
przechyliła trochę głowę.
- Hej, słyszycie?
- Co takiego? - Meg wypiła trochę przyniesionej przez Toma
kawy.
- Samochody! Posłuchajcie, jaki tu ruch uliczny. Autobusy,
taksówki, limuzyny, samochody dostawcze... Dzisiaj sobota, a mimo
to jeżdżą. Słyszałam je nawet w nocy.
Tom westchnął.
- Niestety, nic na to nie można poradzić.
- Przygotuję ci jakieś zasłony. To powinno nieco wytłumić hałas
- dodała Meg.
- Poza tym już niedługo się do tego przyzwyczaisz - zapewnił ją
Linc.
Trudy wytrzeszczyła na nich swoje zielone oczy.
- Wcale nie chcę się do niego przyzwyczaić! Uwielbiam hałas!
Linc spojrzał na nią z niedowierzaniem.
- Ludzie czasami mówią, że hałas im nie przeszkadza albo że się
przyzwyczaili, ale nie spotkałem jeszcze nikogo, kto by go lubił.
- Nie powiedziałam, że go lubię, ale uwielbiam.
- Zmrużyła oczy, wpatrując się w Linca. - Czy mieszkałeś kiedyś
na wsi albo w małym miasteczku?
- Oczywiście.
Zarówno we Francji, jak i wzdłuż wybrzeża Hiszpanii. A także w
tych najbardziej malowniczych w północnej Kalifornii, położonych
wśród tamtejszych winnic. Nie mówiąc już o wioskach w Szwajcarii,
które wspominał ze szczególnym sentymentem. Dorastał w
posiadłości położonej w małym miasteczku koło Nowego Jorku, ale
miał w zasięgu dwudziestu kilometrów wszystkie wielkomiejskie
atrakcje.
- Więc powiedz szczerze, czy wolałbyś mieszkać w małym
miasteczku, gdzie znasz wszystkich i gdzie nic się nie dzieje, czy w
mieście?
- W mieście - odparł, chociaż podejrzewał, że z zupełnie innych
powodów.
- A widzisz! - triumfowała dziewczyna.
- A ja chciałbym mieszkać i tu, i tu - wtrącił Tom.
- To moje największe marzenie. Chciałbym mieć tyle pieniędzy,
żeby kupić sobie letni domek z dobrym dojazdem do Nowego Jorku.
- Ale nie będzie to wówczas takie miasteczko jak Virtue - dodała
Meg, która do tej pory była zajęta swoją kanapką. - U nas nikt nie
dojeżdżał do pracy w mieście. To coś zupełnie innego.
- Zupełnie. - Trudy odstawiła butelkę z resztką piwa. - Nikt w
Virtue nigdzie nie dojeżdża. Wszyscy mieszkają, pracują i kochają się
na miejscu. Dlatego cieszę się, że stamtąd wyjechałam.
To musi być jakieś straszne zadupie, pomyślał Linc.
- Virtue wcale nie jest takie złe - łagodził Tom. - Świetnie się tam
bawiłem.
- Tu mam najlepszy dowód. - Meg pogładziła swój brzuch.
- I te wszystkie boczne drogi są świetne, jeśli ma się ochotę na
seks.
Meg wywróciła oczami.
- Aż mi się nie chce wierzyć, że miałeś na to ochotę. Taka
niewygoda!
- Wiesz, seks na tylnym siedzeniu samochodu jest tak
amerykański, jak Disney i McDonald's - dowodził Tom. - Jest w tym
cała gama uczuć: podniecenie, świadomość, że się próbuje
zakazanego owocu, strach, że cię złapią. Prawda, Linc?
- Ee, tak.
Linc nigdy nie kochał się z dziewczyną w samochodzie i teraz
zaczynał tego żałować. Domyślił się, że Trudy próbowała już tego
zakazanego owocu. Pewnie złamała serca paru chłopakom z Virtue.
Być może właśnie w tej chwili ktoś orał pole i tęsknił za jej
kształtnym ciałem. Zaraz, czy pola orze się w styczniu? Linc nie miał
o tym pojęcia, ale facet na traktorze wydał mu się niezwykle
malowniczy.
Niestety, cała ta rozmowa o kochaniu się w samochodzie
podsunęła mu obraz półnagiej Trudy na skórzanym siedzeniu jego
luksusowego merca. Fala podniecenia przebiegła przez całe jego ciało.
A Linc wcale nie chciał być podniecony.
W tym momencie zadzwonił dzwonek i Trudy skoczyła na równe
nogi.
- Łóżko! - krzyknęła, podbiegając do drzwi.
- Najpierw wizjer - przypomniała jej Meg.
- Dobrze... E, otwieram. Już nie mogę się doczekać. Linc
pochylił się do Meg i zniżył głos:
- Czy ona zawsze jest taka?
- To znaczy, jaka? Przysunął się jeszcze bliżej.
- No wiesz, taka... nabuzowana.
- Dzisiaj jest bardzo podniecona z powodu tych bagaży i łóżka,
ale rzeczywiście jest bardzo energiczna. - Spojrzała mu prosto w oczy.
- Mówiliśmy ci, żywe srebro.
Trudy nie mogła uwierzyć swojemu szczęściu. Dopiero się
przeprowadziła do Nowego Jorku, a już miała w łóżku faceta takiego,
jak Linc. Co prawda, wlazł on do tego łóżka, a raczej do ramy, na
której miało być osadzone, po to, żeby pomóc Tomowi przy jego
montażu, ale był to już pierwszy sukces. Poza tym zakładała, że skoro
Linc pojawił się niemal natychmiast, to w mieście pełno jest facetów
jej marzeń.
- Widzę, że ci się spodobał - rzuciła Meg od zlewu. Płukała
właśnie kolejne, podawane jej przez Trudy naczynia i ustawiała je na
suszarce. Zdecydowały, że zrobią to ręcznie, bo zmywarka i tak nie
pomieściłaby tego wszystkiego.
- I pewnie domyślałaś się, że tak będzie. - Trudy wyjęła już
ostatnie naczynia i teraz zabrała się do przecierania wiszących szafek.
- Wygląda jak Harrison Ford w „Pracującej dziewczynie".
- Powinnaś go zobaczyć w trzyczęściowym garniturze.
Trudy spojrzała w dół i uśmiechnęła się do Meg.
- Nie wiem, czy takie uwagi przystoją mężatce przy nadziei.
- Przecież wciąż mam oczy. Tyle mojego, co sobie popatrzę.
- Daj spokój, przyznaj, że jesteś trochę zazdrosna, bo ja dopiero
zaczynam, a ty masz to już za sobą.
- Nic podobnego.
- No, chociaż odrobinę. - Trudy przetarła półkę papierowym
ręcznikiem. - Dlatego tak się pasjonujesz tą całą sytuacją.
- Wiem, że mi nie uwierzysz, ale jest mi w tej chwili lepiej w
łóżku niż wtedy, kiedy mogłam się kochać z kim chciałam -
odparowała Meg.
- Nie wierzę! - Trudy skończyła przecieranie szafek i zaczęła
schodzić z blatu. - Sprawdźmy lepiej, co robią panowie - powiedziała,
odkładając ściereczkę.
Jednak, zanim zdołały przejść do pokoju, w drzwiach pojawił się
Tom.
- Nic z tego. Nie pasuje.
- Chcesz powiedzieć, że przysłano mi złe części?
Tuż za Tomem pojawił się Linc z śrubokrętem w dłoni.
- Nie, części pasują. - Tom wytarł zroszone potem czoło. - Są jak
najbardziej w porządku, nie, Linc?
- No jasne.
- Ale łóżko nie pasuje do tego pokoju. Jest za duże.
- Pokażcie. - Trudy odepchnęła ich i przeszła do swojej Sypialni.
Już od progu zauważyła, że Tom ma rację. Szerokie wezgłowie
po prostu nie mieściło się w miniaturowym pokoju.
- Nie rozumiem - powiedziała. - Przecież to jest sypialnia. Czemu
nie chce się tutaj zmieścić zwykłe łóżko?
- Zwykłe pewnie by się zmieściło - mruknął Tom. - Ale to
wygląda tak, jakbyś chciała na nim przenocować całą swoją rodzinę.
Po co ci takie łoże, Trudy?
- Po prostu ładnie wyglądało w sklepie meblowym.
Nie miała zamiaru zdradzać prawdy. Zresztą wątpiła, czy Tom by
ją zrozumiał, skoro tak lubił kochać się w samochodzie. Ona jednak
chciała mieć do tego jak najwięcej przestrzeni.
Meg spojrzała jej przez ramię.
- Może zadzwonisz do sklepu i spytasz, czy nie mają czegoś
mniejszego w tym samym stylu.
- Nie chcę niczego mniejszego. - Trudy podjęła już decyzję. -
Ustawimy je w salonie.
Wszyscy wyglądali na trochę zdziwionych, ale na szczęście
mężczyźni od razu zabrali się do roboty i nikt nie kwestionował jej
decyzji.
- Możecie je przystawić do tamtej ściany, żeby widać było
drzewa w Central Parku?
- Jasne - odparł Tom. - Chodź, Linc, pójdziemy po następne
części.
Trudy lubiła patrzeć na pracujących mężczyzn. Prawdopodobnie
sama poradziłaby sobie ze złożeniem łóżka, ale bała się, że niektóre
części mogą być dla niej za ciężkie. Poza tym cieszyło ją to, że jej
łóżko składały dwa rekiny nowojorskiej finansjery. Przynajmniej
będzie miała o czym opowiadać w przyszłości.
Cieszył ją też widok bicepsów i pośladków Linca.
Meg stanęła tuż za nią.
- Widziałam, jak na niego patrzysz - szepnęła.
- Chętnie bym go schrupała.
- Nikt ci nie będzie przeszkadzać.
- Podaj mi kombinerki - poprosił Tom przyjaciela.
- Nie sądzę, żeby Linc miał ochotę na dziewczynę ze wsi.
Przywykł pewnie do...
Zaniemówiła, widząc narzędzie, jakie Linc podał Tomowi. Nie
były to wcale kombinerki, tylko wielki klucz francuski. Tom spojrzał
na narzędzie i pokręcił głową. Następnie narysował coś obłego w
powietrzu. Linc natychmiast odłożył klucz francuski i wyjął
kombinerki. Tom skinął z uznaniem głową.
Trudy wymieniła spojrzenie z Meg. To, co przed chwilą
zobaczyła, wymagało wyjaśnienia. Meg wskazała głową sypialnię,
chcąc jej pokazać, że tam będą mogły spokojnie porozmawiać.
Starannie zamknęły za sobą drzwi.
- To niesamowite! Linc nie odróżnia klucza francuskiego od
kombinerek? - zaśmiała się Trudy. - Nie znałam jeszcze nikogo
takiego.
- Co ważniejsze, nie chce się przed tobą z tym zdradzić. To
znaczy, że zależy mu na twojej opinii.
- I co mam z tym zrobić? - Trudy czuła, jak serce bije jej z
podniecenia.
- Czy muszę ci mówić? - Meg przycisnęła dłonie do wydatnego
brzucha.
- Nie jestem jeszcze gotowa.
- Dlaczego nie? Myślałam, że właśnie na tym ci zależy.
- To prawda, ale nie chciałabym wszystkiego zepsuć od razu na
początku. Zwłaszcza z kimś takim, jak Linc. Z czasem nabiorę ogłady,
ale na razie jestem tym, kim jestem.
- Pamiętasz naszą zasadę? Udawaj, zanim nie zaczniesz tego
robić dobrze. Przecież nie masz nic do stracenia.
- A moja duma, to co? Nie mogłabym ci spojrzeć w oczy,
gdybym skrewiła. - Wyciągnęła ręce na boki. - Jestem przecież
zwykłą dziewczyną z Kansas.
- Nie taką znowu zwykłą. Wykazałaś wielki hart ducha, że się tu
w końcu znalazłaś.
- Być może mam nawet parę zalet, tylko że ich nie widać.
Natomiast doskonale widać to, że nie jestem z miasta.
Meg nie mogła temu, niestety, zaprzeczyć.
- Posłuchaj, przecież to tylko facet.. Wystarczy, że postarasz się
być dla niego miła.
- Wolałabym wypróbować to po raz pierwszy z kimś, kto nie
będzie wiedział, że pochodzę z Virtue w stanie Kansas i że miałam
trzydzieści kilometrów do najbliższego McDonald'sa. Meg westchnęła
ciężko.
- Zaręczam, że Linc w ogóle nie będzie o tym myślał - rzuciła.
- Dobrze, spróbuję - mruknęła Trudy.
Rozdział trzeci
- Widziała mnie z tym cholernym kluczem francuskim - mruknął
Linc, patrząc na Toma.
- Nic wielkiego. - Tom kończył dokręcanie drugiego boku do
wezgłowia.
- Założę się, że śmieje się ze mnie w kułak - rzekł płaczliwie
Linc. - Jest jedyną kobietą, jaką znam, która ma skrzynkę z
narzędziami.
- A ona nie zna pewnie nikogo, kto ma własny pakiet akcji, więc
się trochę wyluzuj. A poza tym, co się tak nią przejmujesz?
Tom, jak zawsze, trafił w sedno. Musiał więc kłamać.
- Masz rację, wcale się nie będę nią przejmował.
- To dobrze. Potrzymaj tutaj, muszę to dokręcić.
- Jasne. - Linc kopnął płat styropianu i klęknął przy wskazanym
miejscu. - Chodzi po prostu o to, że mam się nią opiekować. Trudno
opiekować się kimś, kto ma o tobie nie najlepsze mniemanie.
Rozumiesz, o co mi chodzi? - Złapał wskazany fragment okucia.
- Przecież masz jej pokazać Nowy Jork - odparł Tom. - To nie
kurs majsterkowania.
- Tak, racja.
Rozmowa robiła się coraz bardziej krępująca i dlatego Linc
zmienił temat i zaczął mówić o łóżku wyposażonym w wysokie
kolumny, na których miał zawisnąć baldachim.
Linc poklepał jedną z nich.
- Robi wrażenie - mruknął.
- Nie mam pojęcia, dlaczego Trudy zdecydowała się na tego
mamuta.
- Może chce tu urządzać orgie - rzucił Linc i ta myśl wcale mu
się nie spodobała. W ogóle nie odpowiadało mu to, że od jakiegoś
czasu bez przerwy myśli o seksie.
- Mam nadzieję, że nie - powiedział Tom. - Meg wcale nie
byłaby z tego zadowolona.
- Ja chyba też - dodał Linc, zanim zdołał się zorientować, że nie
powinien tego mówić.
Sam był szalenie konserwatywny w tym względzie i nie
dopuszczał do siebie myśli, że mógłby to robić więcej niż z jedną
partnerką naraz. Nie miał jednak pojęcia, jakie myśli lęgły się w
szalonej głowie Trudy. Wydawało mu się, że zna kobiety, ale przy
niej czuł się zupełnie zagubiony i niepewny.
- Powinieneś wczuć się chyba w jej sytuację - ciągnął Tom,
zabierając się za dokręcanie kolejnych okuć. - Miała przecież
sześcioro rodzeństwa i podejrzewam, że musiała dzielić łóżko z
siostrami. Co to za życie dla dwudziestoparoletniej dziewczyny!
- Na pewno frustrujące - przyznał Linc.
Pomyślał, że Trudy zechce sobie teraz odbić lata seksualnej
abstynencji, i wcale mu się to nie spodobało.
- W miasteczkach takich jak Virtue nie ma zbyt wielu okazji,
żeby się zabawić we dwoje. Są tylko samochody, o których mówiłem,
ale żadnych hoteli. A nawet, jak coś jest, to i tak wszyscy cię tam
znają.
- To okropne.
- Moi starzy mówili, że Virtue przypomina im lata pięćdziesiąte.
- Tom przesunął się dalej.
Linc wiedział już, co ma robić, dlatego bez dalszej zachęty
podtrzymywał kolejne części łóżka, pomagając kumplowi.
- Chyba nie byłem nigdy w takim miasteczku - westchnął Linc.
- Ja myślę. Wyobraź sobie, że mogłem spędzić z Meg dopiero
noc poślubną. Wcześniej spałem na rozkładanej kanapie na dole i w
ogóle nie mogłem się do niej zakraść. Podłoga skrzypiała jak cholera,
a podejrzewam, że jej matka rozmieściła też miny.
- Zadziwiające!
W świecie bogatych nie było takich problemów. Kiedy Linc zdał
egzamin na prawo jazdy, dostał też od rodziców złotą kartę
uprawniającą do wynajmowania domków i apartamentów w
spokojnych pensjonatach. Rodzice w ogóle się nim nie interesowali.
Bardziej zajmowały ich sprawy rozpadającego się małżeństwa.
Czasami na jakiejś potańcówie ktoś mówił, że starzy kazali mu
wcześniej wrócić, a Linc żałował, że nigdy nie dostał podobnego
polecenia.
-
To
zabawne,
że
nasze
pierwsze
dziecko
zostało
prawdopodobnie poczęte na tylnym siedzeniu dodge'a rodziców Meg -
ciągnął Tom. - To mi przypomina piątkowe wieczory po dyskotekach.
Ale u ciebie pewnie było podobnie.
Linc spojrzał w stronę zamkniętych drzwi do sypialni i przysunął
się do przyjaciela.
- Nigdy nie uprawiałem seksu w samochodzie - szepnął
konfidencjonalnie.
Tom aż otworzył usta ze zdziwienia.
- Żartujesz chyba! Nawet w tej twojej limuzynie?
- Daj spokój! Przecież Cecil siedział za kierownicą.
- Pal licho Cecila. - Tom wrócił do pracy. - Planowaliśmy nawet
z Meg wynajęcie limuzyny. To byłoby lepsze niż dodge.
- Myślę, że żadna z dziewczyn, z którymi chodziłem, nie
zgodziłaby się na coś podobnego. - Linc wolał to powiedzieć niż
przyznać, że nigdy nawet nie zastanawiał się nad taką ewentualnością.
- Szkoda. To zupełnie niezwykłe doświadczenie. Przypomniałem
to sobie dokładnie z Meg.
- Cóż, tak się złożyło.
Linc pomyślał o Trudy. Na pewno by na to poszła. Tyle że on nie
planował aż tak bliskiej znajomości.
- Spróbujesz? - Tom wyciągnął w jego stronę kombinerki i dużą
śrubę.
Linc wahał się, ale krótko.
- Może być. - Próbował naśladować Toma i wkrótce śruba
znalazła się na swoim miejscu. Nie sądził, że sprawi mu to aż taką
radość. - Kto by przypuszczał, że pieprzenie się z takim łóżkiem może
dać tyle satysfakcji - westchnął na koniec.
Tom machnął ręką.
- Wolę to robić „w", a nie „z" - mruknął. - Ale skoro tak ci się
podoba, to może podokręcasz szyny łączące te słupy, żebyśmy mogli
na nich zawiesić baldachim.
Linc spojrzał w górę.
- Ba, ale jak to zrobić?!
Tom wskazał na kilka nierozpakowanych pudeł.
- Sądząc po ciężarze, są pełne książek. Musimy je ustawić jedno
na drugim.
- Świetny pomysł. - Lincowi nigdy nie przyszłoby to do głowy.
Zaraz też zabrał się do dzieła. Poprzesuwał pudła i z pomocą
Toma ustawił jedno na drugim. W końcu sam wdrapał się na czubek
tej piramidy.
- Wystarczy - powiedział, mając nadzieję, że Trudy zajrzy zaraz
do pokoju. Wówczas zobaczyłaby, jaki jest dzielny. - Podaj mi
pierwszą szynę.
- A potem jeszcze zawiesimy baldachim. Myślę, że Trudy
chciałaby zobaczyć całość.
- Żaden problem - rzucił Linc, kończąc dokręcanie. - Nareszcie
wiem, jak to się robi i nie jest to wcale takie trudne. Chociaż trochę
głupio, że facet po trzydziestce musi się uczyć takich rzeczy.
Zlazł na dół i zabrał się do przesuwania pudeł do drugiego końca
łóżka.
- Niby dlaczego? - spytał Tom, pchając książki wraz z nim. -
Ludzie uczą się takich rzeczy z konieczności. Widocznie do niczego
nie było ci to potrzebne. Trudy ma pewnie własne narzędzia tylko
dlatego, że jest najstarszym dzieckiem. Musiała pomagać ojcu we
wszystkim i w końcu nauczyła się różnych czynności.
Linc szybko skończył dokręcanie i spojrzał w dół.
- Mówisz tak, jakby to nie było nic wielkiego. Mój ojciec
nauczył mnie tylko czytania wyników giełdowych Dow Jonesa -
poskarżył się.
- Dzięki czemu mogłeś zarobić znacznie więcej pieniędzy niż
gdybyś pracował przy składaniu łóżek - odparował Tom.
Znowu zabrali się do przesuwania piramidy. Praca szła im
sprawnie aż do chwili, gdy najwyższe pudło spadło na podłogę.
Taśma zerwała się i zawartość wysypała się na podłogę.
- Miałeś rację, to jednak książki - rzekł z podziwem Linc. -
Myślałem, że blefujesz.
- Znam się na tym. Przeprowadzałem się ładnych parę razy.
Linc przykucnął i zaczął podnosić z podłogi kolejne tomy.
Odruchowo zerknął na pierwszy tytuł: „Erotyczne fantazje
współczesnych kobiet". Zaraz też sięgnął po następne: „Orgazm i jego
znaczenie" oraz „Seksualne przygody dla bezpruderyjnych".
Linc włożył książki do pudła i dokleił odstającą taśmę.
- To nie są takie zwykłe książki - rzekł z tajemniczą miną.
- Co chcesz przez to powiedzieć? Wyglądały zupełnie normalnie.
- Wszystkie są na temat seksu - szepnął.
- To może powinniśmy je jednak zostawić przy łóżku - zaśmiał
się Tom.
- Ha, ha! Świetny dowcip. - Linc uśmiechnął się sztucznie. -
Czytałeś kiedyś takie książki?
Tom westchnął i położył ręce na biodrach.
- Meg ma parę. Kilka przekartkowałem.
- Znalazłeś w nich coś nowego?
- Parę rzeczy. - Tom wzruszył ramionami.
- Ciekawe - mruknął Linc.
Nie dał się nabrać na nonszalancki ton przyjaciela. Mógł się
założyć, że przeczytał je od deski do deski, ale nie chciał się do tego
przyznać.
- No, bierzmy się do roboty - rzucił Tom.
- Tak, jasne.
Oto spragniona wrażeń młoda osoba przyjechała do miasta.
Przywiozła ze sobą książki na temat seksu i od razu kupiła sobie to
olbrzymie łoże. Zapewne nie miała pojęcia, w jakie kłopoty może się
wpakować, ganiając za mężczyznami. Zwłaszcza jeśli rzuci się w oczy
jakiemuś psycholowi.
Linc myślał o tym wszystkim, zmagając się z wielkim,
gwarantującym szczęśliwe pożycie, materacem. Umieszczenie go w
ramie wcale nie było takie łatwe. W końcu jednak zdołali tego
dokonać.
- Sam mam duże łóżko, ale to jest jeszcze większe - mruknął
Linc.
Tom pokręcił głową.
- To pewnie z powodu tych słupów - rzucił. - Poza tym ten pokój
jest dosyć mały i dlatego wygląda tu jak Guliwer w kraju Liliputów. I
tak ma szczęście, że dostała mieszkanie w starym budownictwie i ma
wysoko sufit.
- Udało się! Hura!
Trudy podbiegła do łóżka, zrzuciła kapcie i wskoczyła na
materac.
- Wspaniałe! - Zaczęła na nim podskakiwać. - Jest jeszcze lepsze
niż myślałam!
Linc miał olbrzymią ochotę skoczyć za nią, ale tylko odwrócił
głowę. Jeśli on, przy całym, swoim opanowaniu, tak reaguje na Trudy,
to co zrobi ktoś, kto ma mniej skrupułów? Nie chciał nawet o tym
myśleć. Łóżko stanowiło jasny i oczywisty sygnał. Jeśli w przyszłości
zdecyduje się zaprosić faceta na kawę, to nie powinna oczekiwać,
żeby na tym poprzestał. Linc zaryzykował kolejne spojrzenie w stronę
łóżka. Trudy siedziała po turecku na jego środku. Wciąż wyglądała
bardzo pociągająco, ale przynajmniej jej biust nie falował już w rytm
podskoków.
- Dziękuję za pomoc - zwróciła się do obu mężczyzn. - To łóżko
jest cudowne!
- Nie ma za co - rzekł szarmancko Linc. Trudy odwróciła się w
stronę okna.
- Tak jak myślałam! Widać stąd drzewa w Central Parku. A poza
tym będę widziała światła i zawsze będę pamiętać, że jestem w
Nowym Jorku.
- Tak jak chciałaś - podchwyciła Meg, a potem spojrzała na
zegarek i zawołała. - Ojej! Tom, musimy już iść.
Linc wpadł w panikę. Nie chciał pozwolić im odejść. Wolał nie
zostawać sam na sam z Trudy. Tom wytrzeszczył oczy na żonę.
- Gdzie jedziemy?
- Nie pamiętasz? Koleżanka z pracy obiecała pożyczyć mi
prawdziwą drewnianą kołyskę. Musimy ją odebrać przed trzecią.
- Ja też już pójdę - dodał szybko Linc. - Mam ważne...ee...
- To miało być dzisiaj? - zdziwił się jeszcze bardziej Tom. -
Myślałem, że dopiero jutro.
Meg pogładziła go delikatnie po barku.
- I co ty byś beze mnie zrobi? Wszystko by ci się pomieszało!
Weź nasze kurtki, dobrze, kochanie? Linc, nie musisz się wcale
spieszyć.
Trudy zaczęła znowu skakać po materacu.
- A może pomóc wam z tą kołyską? Po tym wszystkim, co dla
mnie zrobiliście...
- Poradzimy sobie. - Meg nie pozwoliła jej skończyć. - Przykro
mi tylko, że nie możemy zawiesić baldachimu. Wiem, że na to
liczyłaś.
Tom zaczął rozpinać kurtkę, którą zdążył już włożyć.
- Zajmiemy się tym z Lincem. To zajmie najwyżej parę minut -
stwierdził.
- Niestety, musimy się spieszyć - powiedziała kategorycznie
Meg. - Wiesz, jaką Connie jest dziwaczką. Jeszcze nie da nam tej
malowanej ręcznie kołyski. - Spojrzała znacząco na Linca. - Założę
się, że poradzą sobie we dwójkę.
- Jesteś pewna, że to miało być dzisiaj? - wtrącił Tom, pocierając
czoło. - Założyłbym się, że...
- Dzisiaj! - przerwała mu kategorycznie żona, a potem spojrzała
raz jeszcze na Linca. - No i jak, poradzisz sobie?
- Nie ma takiej potrzeby - powiedziała Trudy. - Linc i tak bardzo
mi pomógł. Baldachim może poczekać. Albo sama się nim zajmę.
Linc wyobraził sobie, jak balansuje na pudłach pełnych książek o
seksie, a potem spada. W takiej sytuacji nie miałaby nikogo, kto by jej
pomógł.
- Możecie iść - zwrócił się do Meg i Toma. - Zostanę, żeby
założyć ten baldachim.
- To wcale nie jest konieczne. Spojrzał na Trudy i pokręcił
głową.
- Żaden problem.
- Dobrze, to my idziemy - rzekł Tom i zapiął guziki przy kurtce.
Popchnął wózek w stronę drzwi.
- Jak byś czegoś potrzebowała, to dzwoń - rzuciła Meg do
przyjaciółki.
- To na razie, do poniedziałku - Linc pożegnał przyjaciela.
- My też jesteśmy umówione na poniedziałek, prawda? - Trudy
spytała wychodzącą Meg.
- Jasne. Na lunch.
Po chwili państwo Hennessy zniknęli za drzwiami.
Trudy wiedziała, że mogła się tego spodziewać. Przyjaciółka
realizowała swój plan. Zostawiła ją razem z Lincem, w nadziei że
zacznie między nimi iskrzyć.
I iskrzyło. Połączenie Linca ze wspaniałym łożem, które powoli
ukazywało jej się w całym przepychu, bardzo działało jej na
wyobraźnię. Jednak wciąż trwała w swoim postanowieniu, z którym
zdradziła się przed Meg. Jeśli zdecyduje się na seks, to z kimś, kto nie
wie, że pochodzi ze wsi.
- Myślę, że Meg zrobiła to specjalnie - odezwał się Linc.
- Ja też tak sądzę. Ale nie przejmuj się, nie mam względem ciebie
żadnych planów.
Gdy tylko to powiedziała, zniknęło gdzieś całe zdenerwowanie.
Od razu jej ulżyło.
- Tak? - Wyglądał na trochę rozczarowanego. - To dobrze, bo nie
chcę...
- Wiem. Meg mówiła mi, że jesteś wolnym ptakiem. Ja też -
dodała z uśmiechem.
Pomyślała, że wygląda bardzo pociągająco z tą swoją
zawiedzioną miną. Omal się na to nie nabrała. Wszyscy w rodzinie
wiedzieli, że mogą liczyć na jej czułe serce.
Linc chrząknął.
- Nie powiedziałbym, że jestem, hm, wolnym ptakiem - mruknął.
- Więc kim?
- Człowiekiem ostrożnym. Przynajmniej staram się nim być.
Jaka szkoda, że to powiedział. Mieszkańcy Virtue bardzo cenili
sobie ostrożność. Sami byli aż do przesady ostrożni. Przyjeżdżając do
Nowego Jorku, Trudy liczyła na coś innego. Odrobinę szaleństwa i
brawury, których tak bardzo brakowało jej w rodzinnym miasteczku.
- Pewnie dlatego zostałeś moim opiekunem - westchnęła.
- Możliwe.
Trudy raz jeszcze pochyliła się nad materacem. Pomyślała, że
uwielbia to łóżko. Było ono symbolem jej wolności i niezależności.
Do diabła z ostrożnością i ostrożnymi ludźmi!
- A może jednak po to, żeby mnie uwieść?
Rozdział czwarty
Trudy z przyjemnością patrzyła, jak otwiera coraz szerzej usta. A
potem jego wzrok spoczął na pudłach z książkami. Czyżby znał ich
zawartość?
- Ale nie przejmuj się - rzuciła. - Wcale nie o to mi chodzi.
- Czemu nie? To znaczy, jasne, że nie. Przecież dopiero
przyjechałaś. W ogóle się nie znamy. - Patrzył uporczywie w stronę
książek.
W końcu zdecydowała się o to spytać.
- Zaglądałeś do środka?
- Nie. To znaczy tak. Używaliśmy tych pudeł przy zakładaniu
szyn. Jedno spadło i musiałem potem pozbierać książki, które się
wysypały - tłumaczył się jak uczniak.
- Dobrze, skoro masz się mną opiekować, to chciałabym
postawić sprawę jasno. Przyjechałam do Nowego Jorku, żeby
nasiąknąć atmosferą wielkiego miasta. To znaczy, że będę się
spotykała z mężczyznami...
- Ale jeśli zaprosisz tutaj mężczyznę, takie łóżko będzie dla
niego wyraźnym sygnałem - wtrącił Linc.
- Że chodzi mi o seks? To bardzo dobrze. Właśnie tego oczekuję
od mężczyzn. Oczywiście, pomijając ciebie.
- To dobrze - rzekł podekscytowany. - Bo wątpię, żeby po tym,
co tutaj zobaczą, mieli ochotę ograniczyć się do kawy. Nawet jeśli
zmienisz zdanie.
- Nie zmienię. Bardzo rzadko zmieniam zdanie. Po to go tutaj
zaproszę, żeby poszerzyć zakres moich seksualnych doświadczeń.
- Świetnie! Zresztą nie ma tu nawet mebli, więc nie moglibyście
robić nic innego - ciągnął, jeszcze bardziej czerwony. - To przecież
jasne!
- Linc, czy kochałeś się kiedyś na tylnym siedzeniu małego
samochodu?
- Nie, ja...
- No jasne! Meg mówiła, że twoi rodzice są obrzydliwie bogaci.
Ojej! Przepraszam, mam nadzieję, że cię nie obraziłam.
- Nie, wcale. Rzeczywiście są obrzydliwie bogaci. Prawdę
mówiąc, nigdy nawet nie jeździłem małym autem, nie mówiąc już o
uprawianiu w nim seksu.
- Nie masz czego żałować - zapewniła go z przekonaniem. - Seks
powinien być przyjemny, ale w takich warunkach wcale nie jest.
Można się uderzyć w głowę albo coś innego. W zimie jest zimno, a w
lecie nie można otworzyć okna, bo zjedzą cię żywcem...
- Kto? Niedźwiedzie? - wpadł jej w słowo. - Nie wiedziałem, że
w Kansas są niedźwiedzie.
- Nie, komary - wyjaśniła. - A poza tym, jest zawsze możliwość,
że w kluczowym momencie pojawi się przedstawiciel prawa i
zaświeci latarką przez szybę. Nie masz pojęcia, jakie to nieprzyjemne.
- Wyobrażam sobie.
- Właśnie dlatego kupiłam największe łóżko, jakie udało mi się
znaleźć.
Przyglądał jej się przez dłuższy czas.
- Chciałem tylko, żebyś zdawała sobie sprawę z tego, jaki sygnał
wysyłasz.
Miał urzekająco niebieskie oczy. Trudy raz jeszcze pożałowała,
że poznała go tak wcześnie. Kto wie, co by było, gdyby spotkali się
parę tygodni później... Uśmiechnęła się do niego. Meg miała rację, to
miły i sumienny facet.
- Nie przejmuj się, Linc. Będę uważać, kogo wpuszczam do tego
mieszkania. I wcale nie musisz mi pomagać z baldachimem. Pewnie
masz jakieś plany na popołudnie.
- Nie ma sprawy. Chętnie ci pomogę. Gdzie jest ten baldachim?
- W tym płaskim pudle. Ale naprawdę mogę to zrobić sama.
Wolałabym zachować cię na noc.
Rozkaszlał się gwałtownie.
- Słu... słucham?
Poczuła się nagle jak idiotka.
- Chciałam powiedzieć, że chętnie bym się z tobą wybrała do
jakiegoś klubu. Ale pewnie jesteś już umówiony, prawda? - spytała
smutno.
- Nie, nie jestem. Możemy gdzieś wyskoczyć.
- Mówisz poważnie?! Hura!
Z jakichś powodów Meg i Tom nie zwrócili uwagi na to, że
będzie to jej pierwszy weekend w Nowym Jorku, a ona nie chciała im
o tym przypominać. A może Meg liczyła na to, że Linc ją gdzieś
zaprosi, co właśnie się stało.
Prawdę mówiąc, było jej wszystko jedno, kto ją dzisiaj zaprasza.
Nie chciała po prostu siedzieć w domu. Wolała przejść się po
Broadwayu czy wejść na drinka do jakiegoś klubu jazzowego. Albo
przejechać się windą na szczyt Empire State Building. Oczywiście
pod warunkiem, że Linc nie uzna tego za zbyt prowincjonalną
rozrywkę.
- Na co masz ochotę?
- Na wszystko! - Już nie mogła się doczekać. - Na kluby
muzyczne, kabarety... I założę się, że koło centrum Rockefellera jest
czynna ślizgawka.
- Czy chciałabyś zobaczyć coś na Broadwayu? Zastanawiała się
nad tym przez chwilę.
- Tak, ale nie dzisiaj. Zajęłoby to za dużo czasu. Poza tym na
pewno nie dostalibyśmy biletów na nic naprawdę ciekawego.
- Nie przejmuj się, mogę załatwić bilety.
- I zapłacisz za nie jak za zboże. Nie, dziękuję. Zabrakłoby mi
pieniędzy na inne rozrywki.
- Wcale nie chciałem, żebyś za nie płaciła. Nagle zrozumiała, że
mają jeszcze jedną sprawę do omówienia.
- Posłuchaj, to bardzo miło z twojej strony, ale wolę płacić za
wszystko sama. Latami oszczędzałam, żeby mieć pieniądze na różne
przyjemności. Jeszcze w Kansas wymieniłam w banku dziesięć
słoików bilonu na szeleszczące banknoty. Jeśli nie będę szalała,
powinno mi na długo wystarczyć.
- Przecież to nie ma sensu - zaprotestował. - Ja będę płacił za
rozrywki, a ty kup sobie jakieś meble albo coś, czego potrzebujesz.
Skrzyżowała ręce na piersi. Nie chciała, żeby ktoś, kogo znała
zaledwie od półtorej godziny, mówił jej, co ma, a co nie ma sensu.
- Chodzi mi o to, żeby mieć jakąś przyjemność z mieszkania w
Nowym Jorku. Mam już mebel, który jest mi do tego potrzebny. Być
może oszczędzanie jest dla kogoś takiego jak ty pozbawione sensu, ale
ja miałam przy tym wielką frajdę. A będę miała jeszcze większą,
kiedy wydam pieniądze właśnie tak, jak to sobie zaplanowałam.
- Ale...
- I tak wiele dla mnie zrobiłeś, poświęcając mi czas, który
mógłbyś przeznaczyć na randki. To ja powinnam za ciebie płacić. I
naprawdę zamierzam...
- Nawet o tym nie myśl. Robię to dla moich przyjaciół, a nie po
to, żeby się przy okazji nachapać.
- No dobrze - zgodziła się, przyznając w duchu, że trochę
przesadziła.
Podobał jej się jego zdecydowany ton. Linc nagle wyprostował
się, a jego oczy błysnęły gniewnie. Nareszcie zobaczyła, że ma przed
sobą nie tylko kogoś miłego, ale faceta z klasą.
Niestety, on pewnie uważał ją za prowincjonalną gęś. I było już
za późno, żeby to zmienić. Cóż, stało się. Ale nie może mu pozwolić,
by zawiesił baldachim. Może kiedy zobaczy skończone łoże, uzna je
za zupełnie nową jakość, mimo że sam pomagał je składać?
- Jeśli mamy dziś wyjść, to muszę wziąć długą kąpiel -
powiedziała. - Zostawmy więc ten baldachim.
- Lepiej od razu załatwić wszystko - stwierdził.
- Potem będziesz miała spokój.
- To nieważne. - Machnęła ręką. - I tak chyba nikogo dzisiaj tu
nie zaproszę.
Linc zgrzytnął zębami.
- Oczywiście! Musimy ustalić jeszcze jedną zasadę. Jeśli ze mną
wychodzisz, to również ze mną wracasz, jasne?
- Tak, oczywiście. To, że jestem z małego miasteczka, wcale nie
znaczy, że nie wiem, jak się zachować. Jeśli spotkam jakiegoś fajnego
chłopaka, to po prostu wymienimy się telefonami. A jak spyta o
ciebie, to powiem, że jesteś gejem.
- Co takiego?!
- Nie chciałabym, żeby sobie pomyślał, że chodzę z tobą i
jednocześnie kombinuję z kim innym na boku. Jestem porządną
dziewczyną!
Linc miał co do tego pewne wątpliwości.
- Wobec tego powiedz, że jestem twoim bratem lub kuzynem. -
Przeszył ją swymi błękitnymi oczami.
- Nowy Jork jest mniejszy niż przypuszczasz.
- Nie wyglądamy na kuzynów - protestowała słabo.
- Wszystko jedno. Nikt nie zwróci na to uwagi.
- Dobrze, jeśli uważasz, że tak będzie lepiej - zgodziła się w
końcu.
Linc westchnął i zaczął rozcierać sobie szyję.
- Wiesz co, wcale mi się nie podoba, że masz zamiar wymieniać
się numerami telefonów. Czuję się trochę tak, jakbym był alfonsem.
Patrzyła na niego przez chwilę.
- Więc może powinniśmy dać sobie spokój? Meg na pewno
zrozumie, jak jej powiem, że do siebie nie pasujemy. A ty będziesz
miał spokój. Meg zna moje zwariowane pomysły, więc wszystko i tak
będzie na mnie.
Potrząsnął głową.
- Nie, w tej chwili już nie chodzi o to, żeby nie zawieść Meg. Nie
mogę pozwolić; żebyś sama zaczęła buszować po Nowym Jorku. I
tylko nie mów mi, że zostaniesz w domu, bo i tak ci nie uwierzę.
- Rzeczywiście chcę się zabawić - przyznała. - Przyjechałam tu
późno w czwartek, a cały piątek spędziłam w mojej przyszłej pracy. A
potem Meg i Tom zabrali mnie do siebie, więc nie mogłam nigdzie
pójść. Nawet tutaj, bo jeszcze nie było moich bagaży.
- Proponuję kompromis. - Włożył ręce do kieszeni dżinsów.
- To znaczy? - spytała, podziwiając jego wysportowaną sylwetkę.
Musiała przyznać, że Linc Faulkner mógł być przedmiotem marzeń
niejednej kobiety.
- Musisz obiecać, że tego wieczoru nie będziesz flirtować i
rozdawać na prawo i lewo swoich wizytówek. A ja pokażę ci parę
miłych miejsc i przy następnej okazji będziemy mogli renegocjować
warunki.
- Załatwione - odparła. - Nie mam żadnych wizytówek.
To nie był wcale taki zły pomysł. Nie powinna żądać od razu zbyt
wiele.
- Dobra, więc przyjadę po ciebie o ósmej.
- Będę czekać.
Umówił się z nią na ósmą! Jeszcze jeden dowód na to, że
znajdowała się w dużym mieście. W Virtue randki zaczynały się
zwykle dużo wcześniej. Kończyły się też wcześniej, ponieważ
wszystkie lokale, nie wyłączając kina, zamykano równo o dziesiątej.
Jeśli chciało się wrócić do domu później, było jasne, że chodzi o seks.
O dziewczynie, której zdarzało się to częściej, natychmiast zaczynano
mówić jak o nimfomance.
- Masz ciepłą kurtkę?
- Jasne. - Skrzywiła się na myśl o jedynej kurtce, którą
przywiozła z Virtue.
- Świetnie. To na razie, do ósmej. - Wziął swoją kurtkę do ręki i
uśmiechnął się do Trudy.
Po chwili miała już przed sobą tylko zamknięte drzwi.
Pięć godzin później Linc zatrzymał taksówkę i podał kierowcy
adres
Trudy.
Całe
popołudnie
spędził
na
szczegółowym
przygotowywaniu planów dzisiejszej wyprawy. Nieczęsto zdarzało
mu się pokazywać swoje ulubione miasto komuś takiemu jak Trudy,
kto całe życie spędził gdzieś na odludziu, ze stadami komarów
atakującymi wszystko, co się rusza.
Teraz, kiedy wreszcie udało im się ustalić zasady, miał olbrzymią
ochotę na wspólny wieczór. Nie miał pojęcia, że jest aż tak znudzony
swoimi przyjaciółkami, po których zwykle mógł się spodziewać tego
samego. W czasie paru godzin spędzonych u siebie mógł spokojnie
przeanalizować swoją sytuację. Trudy, w zestawieniu ze swoim
olbrzymim łożem, zrobiła na nim naprawdę wielkie wrażenie. Nigdy
jeszcze nie widział nikogo tak seksownego.
Jaka szkoda, że Trudy jest najlepszą przyjaciółką Meg! Inaczej
wiedziałby, jak wykorzystać tę znajomość. Krótko, ale intensywnie. A
tak ma związane ręce, nie mówiąc o innych częściach ciała.
Taksówka zatrzymała się przed blokiem Trudy. Sprawdził, czy
wciąż ma w kieszeni kartkę z planem dzisiejszego wieczoru, i poprosił
taksówkarza, żeby na niego zaczekał. Wiedział, że jeśli licznik będzie
cały czas bił, to spędzi mniej czasu z Trudy w jej mieszkaniu z łożem
wielkości połowy stanu Kansas.
Pojechał rozklekotaną windą, chociaż wydawało mu się, że
schodami byłoby szybciej. Jednak do ósmej zostały jeszcze trzy
minuty. Spodziewał się, że Trudy jest już gotowa i od ładnego
kwadransa czeka na niego przy drzwiach w zapiętej pod szyję kurtce.
W końcu winda dociągnęła się na żądane piętro. Linc wysiadł i
jak na skrzydłach podbiegł do drzwi Trudy. Zadzwonił do nich już po
raz drugi tego dnia. Za pierwszym razem był znudzony i trochę zły na
Meg, że go w to wpakowała. Ale teraz po prostu nie mógł się
doczekać, kiedy znowu zobaczy Trudy.
To dlatego, że mam jej tyle do zaoferowania, pomyślał. Nie
tłumaczyło to jednak tego, że serce biło mu przyspieszonym rytmem.
Tak jak się spodziewał, otworzyła mu od razu po pierwszym
dzwonku. Nie włożyła jednak kurtki. W ogóle niewiele na sobie
miała. Jej minispódniczka bardziej odsłaniała niż zasłaniała nogi,
które wyglądały lepiej niż na zdjęciach z wesela, a obcisły sweterek
podkreślał obfitość biustu i kruchość dziewczęcej talii. Zapewne
mógłby ją objąć dwiema rękami.
Cóż, Trudy wyglądała na... gotową do akcji. Linc z trudem złapał
powietrze.
- Wejdź, proszę. - Złapała go za rękę. - Pokażę ci łóżko.
Wcale nie chciał go zobaczyć. Trudy powinna czekać na niego
ubrana, tak żeby mogli od razu wyjść. Tymczasem ona ciągnęła go w
głąb pogrążonego w półmroku mieszkania i to w stronę łóżka.
Na parapecie oraz pudłach, z których zrobiła sobie tymczasowe
stoliki nocne, paliły się świece. Było to jedyne oświetlenie, które
sprawiało, że pokój wyglądał ciepło i tajemniczo. Na tym tle stało
monumentalne łoże Trudy. Aż otworzył usta, widząc je w całej
okazałości.
Więc jednak udało jej się założyć baldachim! Materiał zasłonił
metalowe elementy. Łóżko wyglądało teraz jak baśniowe posłanie z
„Baśni z tysiąca i jednej nocy". Wewnątrz piętrzyły się poduszki.
Satynowa kołdra była lekko odchylona, jakby zapraszała do środka.
- Co o tym myślisz?
Myśleć? Jaki mężczyzna zdobyłby się na myślenie w obliczu tego
perwersyjnego cudu? Mógł na to jedynie zareagować, ale miał
nadzieję, że ta reakcja pozostanie niezauważona między fałdami jego
rozpiętego skórzanego płaszcza.
- No cóż... - zaczął, a potem znowu chrząknął, żeby oczyścić
gardło.
Jednocześnie popełnił błąd i spojrzał w jej stronę. Trudy
pochylała się właśnie nad świecami, które zaczęły kapać na pudła, co
podkreślało jeszcze jej niezwykle seksowne kształty.
- Coś ci się nie podoba? - spytała zaniepokojona. - Co takiego?
- Nie, nic takiego. - Wszystko mu się tu podobało. I to aż za
bardzo. - To piękne łoże.
Trudy od razu się rozpromieniła.
- Chciałbyś się na nim położyć? Możesz nawet wygnieść
prześcieradło.
Czy rzeczywiście jest tak naiwna, żeby prosić go o to z czystej
radości? Może tak. Może nie. Linc przez chwilę szukał jakiejś
wymówki. Wydawało mu się, że nawet coś ma, ale nie mógł sobie
przypomnieć, co to takiego. Dopiero po większym wysiłku znalazł w
końcu odpowiedź. Taksówka! Trudy tak go oczarowała, że zupełnie
zapomniał o czekającej na nich taksówce.
Z ulgą poinformował ją o tym fakcie.
- Ojej, powinieneś od razu powiedzieć. - Zabrała się pospiesznie
do gaszenia świec. - Wezmę tylko plecaczek i możemy lecieć.
Trudy pośpieszyła do pomieszczenia, które miało być jej
sypialnią, a stało się teraz czymś w rodzaju garderoby. Wynurzyła się
stamtąd z małym plecaczkiem, który zaczęła zakładać, prezentując
wspaniały biust. Linc poczuł, że jest chory z pożądania.
Wiedział, że powinien jak najszybciej wydostać się z tego
mieszkania. Tylko to mogło zagwarantować mu spokój. Chciał uciec
od łóżek, które wyglądały jak wyrafinowane narzędzia pokusy, i
świateł, które potrafiły przeistoczyć zwykłą dziewczynę w
księżniczkę. Wreszcie znaleźli się za drzwiami.
Trudy zamknęła je i zdjęła plecaczek, żeby schować klucz. Kiedy
znowu zaczęła go zakładać, Linc spojrzał w stronę windy.
Rozdział piąty
Stojąc w windzie, Trudy popatrywała z zazdrością na skórzany
płaszcz Linca. Wyglądał w nim niezwykle tajemniczo. Niczym
prawdziwy szpieg. Niestety, płaszcz musiał kosztować majątek. Mimo
to zdecydowała, że kupi sobie taki za pierwszą pensję. Będzie się w
nim prezentować naprawdę elegancko i, co ważniejsze, nikt nawet nie
pomyśli, że jest ze wsi. Aż zadrżała na myśl o tym.
- Nic dziwnego, że jest ci zimno - stwierdził.
- Przecież nie włożyłaś kurtki. Jak mogłem tego nie zauważyć?!
Winda stanęła. Jej drzwi otworzyły się powoli. Linc jeszcze raz
wcisnął trójkę.
- Musimy wrócić po coś ciepłego - powiedział. - Bardzo dzisiaj
zimno na dworze.
- Nie potrzebuję kurtki.
Wcisnęła parter, ale już było za późno. Winda zaczęła posuwać
się wolno w górę.
- Nie wygłupiaj się! Nie możesz tak wyjść!
Na te słowa wywróciła oczami.
- Nie po to wyjechałam z domu, żeby wdawać się w podobne
dyskusje. Po prostu nie potrzebuję i już. Mam dwadzieścia sześć lat i
wiem, co robię!
Winda zatrzymała się na jej piętrze. Linc spojrzał na nią
znacząco.
- Popatrz na siebie. Zachorujesz, jak wyjdziesz w samych
rajstopach na taki ziąb. Popatrz na mnie. Mam na sobie spodnie,
koszulę z długim rękawem, marynarkę i płaszcz. Spódniczka mini i
ten skąpy sweterek nie ochronią cię przed zimnem!
Zrobiło jej się przyjemnie, że zauważył jej strój. Tylko czy zrobił
on na nim odpowiednie wrażenie?
- Potrzebna jest ci długa, ciepła jesionka - dodał Linc jakby na
potwierdzenie jej domysłów.
- Ale ja nie mam jesionki.
- Mówiłaś coś o kurtce. To naprawdę konieczne. Nikt nie
przyjeżdża do Nowego Jorku w styczniu bez czegoś ciepłego -
stwierdził na koniec.
- Owszem, mam kurtkę. Okropną, pomarańczowo - niebieską, z
obrzydliwym zamkiem błyskawicznym. Już wolałabym wyjść nago!
Zagryzł wargi, ale Trudy zauważyła drżenie kącików jego ust. Z
przerażeniem zrozumiała, że powstrzymuje się od śmiechu. Zaczęły
się sprawdzać jej najgorsze przewidywania. Facet z miasta uważał za
zabawne to, iż woli sobie odmrozić tyłek niż pokazać się w Nowym
Jorku w swojej pomarańczowo - niebieskiej kurtce.
Drzwi wciąż były otwarte, a ona myślała tylko o ucieczce.
- Wiesz co, tak naprawdę wcale nie chcę dzisiaj wychodzić -
rzuciła, wyskoczywszy na korytarz.
- Dzięki, że to zaproponowałeś, ale jestem wyczerpana. Idę spać.
To na razie.
Dogonił ją jeszcze przed drzwiami i złapał za ramię.
- Zaczekaj!
Znowu ciarki przebiegły po plecach Trudy, ale tym razem słabiej.
Nie może jej przecież podniecać ktoś, kto się z niej śmieje w duchu.
Linc pewnie uważa, że jej wspaniałe łoże też jest żałosne. Wiadomo,
dziewczyny ze wsi mają taki okropny gust. Pewnie dlatego bez
przerwy chrząkał. Żeby nie wybuchnąć śmiechem!
- Jeśli chodzi ci o tę kurtkę, to...
- Wcale nie chodzi mi o kurtkę. - Omdlewającym gestem złapała
się za czoło. - Mam straszną migrenę.
To była niemal prawda. Na myśl o kurtce zaczynała ją boleć
głowa.
- Pewnie masz u siebie jakąś aspirynę. - Wciąż trzymał ją za
ramię. - Chodź, poszukamy.
Kiedy tak szli korytarzem, poczuła nagłe wyrzuty sumienia.
- Wcale nie boli mnie głowa - przyznała się.
- Chodzi o tę kurtkę. Wiem, że to głupie, ale jest naprawdę
okropna. Powinnam była pomyśleć wcześniej o czymś porządnym na
mróz, ale... tego nie zrobiłam. A teraz nie mogę sobie na to pozwolić.
Wiesz, to łóżko... Pewnie sobie myślisz, że jest pretensjonalne.
- Nie, nie myślę.
- Podoba ci się? - spytała z nadzieją, zastanawiając się, czy
zauważył, że zaczął gładzić kciukiem jej ramię. Pewnie robił to
mechanicznie. - Wcale się nie obrażę, jak mi będziesz mówił, co robię
źle. Dopiero przyjechałam i minie trochę czasu, zanim nabiorę
wielkomiejskiego sznytu. Poza tym, muszę mieć pieniądze, żeby
kupić sobie coś tak fajnego jak ten twój skórzany płaszcz. Jak będę
szła szybko, to na pewno nie zmarznę.
Zamrugał oczami i spojrzał na swój płaszcz.
- Podoba ci się?
- Bardzo. Od razu widać, że należy do kogoś z dużego miasta.
- To upraszcza sprawę. - Zatrzymał się i zaczął ściągać płaszcz.
- Daj spokój! - Złapała poły płaszcza. - Nie zdejmuj go!
Pokiwał głową.
- Rozumiem. Boisz się, że będziesz głupio wyglądać. - Przyjrzał
się uważnie płaszczowi. - Powinien pasować na długość, bo sięga mi
tylko do kolan, ale musiałabyś podwinąć rękawy.
- Wcale się tego nie boję - powiedziała, zachwycona miękkością
skóry i miłym satynowym podbiciem.
Płaszcz wyglądał na cienki, ale był chyba jednocześnie bardzo
ciepły. A poza tym, było widać, że musiał kosztować majątek.
- Więc weź go. - Wyswobodził się z niego ostatecznie i podał jej
uprzejmie.
Zacisnęła dłonie, żeby się oprzeć pokusie.
- To niczego nie rozwiązuje. Teraz tobie będzie zimno. Moja
kurtka na pewno by ci się nie spodobała. - Obrzuciła wzrokiem jego
markowe ubranie. - Zresztą i tak jest na ciebie za mała.
- Żaden problem. Zatrzymamy się na chwilę w moim mieszkaniu
i wezmę sobie coś innego. Przy okazji pokażę ci ten stolik do gry i
krzesła. No, zdejmij plecak i przymierz ten płaszcz.
Poddała się bez dalszych protestów. Wcześniej zdjęła plecaczek i
położyła go na podłodze. Linc włożył na nią ciepły, pachnący drogą
wodą kolońską płaszcz.
- Zupełnie nieźle. Pozwól jeszcze, że podwinę ci rękawy -
stwierdził.
Wysunęła do przodu ręce i zamknęła oczy, by lepiej poczuć
fizyczny kontakt z Lincem. Na pewno byłby wspaniałym kochankiem.
Uważnym i czułym. Domyślała się tego, widząc jak ostrożnie zajmuje
się płaszczem.
Wolałaby, żeby to nią zajął się w ten sposób.
- Dobrze, zawiąż pasek, weź plecak i idziemy.
Otworzyła oczy i zauważyła, że patrzy na nią z dziwną czułością.
Znowu poczuła ciarki na plecach. Teraz wiedziała, że byłby nie tylko
zręcznym, ale i czułym kochankiem.
Linc wziął ją pod rękę i ponownie ruszyli do windy.
Kiedy wyszli na zewnątrz, poczuła zimny wiatr na twarzy. Linc
miał rację. Bez wierzchniego okrycia zmarzłaby na kość. Jej poczucie
winy pogłębiło się jeszcze, kiedy zobaczyła żółtą taksówkę
zaparkowaną przed domem.
- Zapłacę połowę za taksówkę - rzuciła jeszcze, chcąc
przekrzyczeć zgiełk uliczny.
Otworzył drzwiczki samochodu i pomógł jej wsiąść do środka.
- Zastanowię się jeszcze - odezwał się tuż przy jej uchu, tak że
poczuła jego ciepły oddech na skórze.
Owładnęła nią nagła fala ciepła, ale pomyślała, że specjalnie
powiedział jej to do ucha, żeby uniknąć krzyków, które w Nowym
Jorku są pewnie nie na miejscu. Znowu zrobiło jej się przykro.
Linc wsiadł z drugiej strony i podał taksówkarzowi swój adres.
Ruszyli z piskiem opon. Trudy aż zacisnęła pięści z emocji. Właśnie
czegoś takiego się spodziewała, obejrzawszy setki filmów z Nowym
Jorkiem w tle. Wokół nich wirował Manhattan. Linc wyjął z kieszeni
telefon komórkowy i wystukał jakiś numer. Trudy czuła się tak, jakby
nagle znalazła się w jakimś nierzeczywistym śnie. Z rozmowy
wywnioskowała, że Linc zamawia właśnie stolik. Zamawia stolik! Do
głowy jej nie przyszło, że można jeść kolację o godzinie ósmej.
Podciągnęła rękaw płaszcza i spojrzała na swój zegarek. A w zasadzie
ósmej trzydzieści.
- Mam nadzieję, że nie jesteś głodna - powiedział, chowając
telefon. - Przesunąłem naszą rezerwację na dziewiątą.
- Nie, nie - rzuciła, szczęśliwa, że nie powiedziała mu o
kanapkach, które zamówiła i zjadła ponad godzinę temu.
- Gdzie pojedziemy? - Miałaby ochotę na coś znanego, jak „21"
czy „Elaine's", chociaż wiedziała, że nie bardzo może sobie na to
pozwolić.
- Do małej tajskiej restauracji. Cieszy się niezłą opinią.
Zwłaszcza zupa z palczatki cytrynowej jest naprawdę boska.
- Cudownie!
- Na pewno ci się spodoba. Właścicielem jest jeden z moich
klientów. Niedawno udało mi się dobrze zainwestować jego pieniądze
i od tego czasu nalega, żebym przyjechał do niego z sympatią.
Wszystko jest za darmo.
Spojrzała na niego uważnie, zastanawiając się, czy nie wymyślił
tej historyjki specjalnie na jej użytek.
- Czyżbyś nie chciał, żebym płaciła?
- Mówię prawdę. - Jego zęby zalśniły w półmroku. - Jednak
przyznaję, że specjalnie ją wybrałem, żeby zaoszczędzić ci wydatków.
Wiem, że zależy ci na tym, żeby płacić za siebie, ale nie masz pojęcia,
ile mogą kosztować miejskie rozrywki.
Już to, że mogła siedzieć koło niego, wdychać zapach jego wody
kolońskiej i patrzeć na tajemniczy uśmiech, było większą rozrywką
niż wszystkie wieczorne wypady z chłopakami z Virtue. Trudy miała
zamiar spędzić ten wieczór najprzyjemniej jak to możliwe, nie
przejmując się rachunkiem za taksówkę.
- Wobec tego powinieneś tam zabrać kogoś innego - dodała po
chwili. - Na prawdziwą randkę.
- To jest prawdziwa randka.
- Och! - Jak to miło, że to powiedział.
- Poza tym chciałem się tam wybrać z kimś, kto by to docenił.
Większość kobiet uznałaby to za jeszcze jeden posiłek w jeszcze
jednej tajskiej restauracji.
- Ja go na pewno tak nie potraktuję - obiecała solennie.
Miała nadzieję, że nie podadzą im ośmiornicy albo czegoś równie
dziwacznego. Nie wiedziała też, czy przypadkiem nie dostanie sushi,
co mogło oznaczać kłopoty. Zdecydowała jednak, że zje wszystko,
nawet gdyby postawiono przed nią talerz robaków.
- To tutaj.
Wyjrzała przez okno i wstrzymała oddech. Przed budynkiem, w
którym mieszkał Linc, stał portier.
- Coś się stało?
- Nie, nic. - Uśmiechnęła się do niego. - Wszystko w porządku.
Linc stwierdził, że sytuacja staje się coraz bardziej niebezpieczna.
Trudy zaczynała mu się naprawdę podobać. Pomagając jej wysiąść,
raz jeszcze miał okazję stwierdzić, że prezentuje się bardzo korzystnie
w jego płaszczu. Wysiadając, odsłoniła aż oba kolana, a on poczuł
nagłą erekcję. Co się, u licha, z nim dzieje?! Czy to dlatego, że widział
u niej te wszystkie książki o seksie? A może dlatego, że jego ostatni
romans skończył się dwa miesiące temu, kiedy to nagi zasnął przy
partnerce, znudzony jej monologiem na temat ciuchów?
Trudy też lubiła mówić o ubraniach, ale wcale nie wydawała mu
się nudna. Słuchał jej z niemal taką samą przyjemnością, z jaką na nią
patrzył. I teraz, kiedy wysiedli, podał jej rękę, czując, że jest to
najlepsza rzecz, jaką może zrobić. Nigdy wcześniej się nad tym nie
zastanawiał, ale teraz uświadomił sobie, że niektóre kobiety potrafią
trzymać mężczyzn za rękę. Na przykład Trudy - ściskała go mocno,
ale nie za mocno, tak że wyczuwał całą powierzchnię jej dłoni. Był to
uścisk osoby poddanej, ale też partnerki...
Czy tak również uprawiałaby seks? Czy potrafiłaby przejąć
inicjatywę, gdyby to było potrzebne? Instynktownie czuł, że umiałaby
wszystko, a nawet jeszcze więcej.
Linc przywitał się ze stojącym przy drzwiach Ernestem, a
następnie wskazał Trudy przejście do obszernego wnętrza.
- Prawdziwy portier - szepnęła z namaszczeniem. - Nigdy nie
byłam w domu z portierem.
- To bardzo miły facet - poinformował Linc. - Jego córka stara
się zrobić karierę jako tancerka na Broadwayu.
- Popatrz na tę windę. Mogę się cała przeglądać w tych
mosiężnych drzwiach. Czy ktoś je codziennie poleruje?
- Być może nawet dwa razy dziennie.
Linc wiedział to, ponieważ pomoc w domu rodziców bez przerwy
polerowała klamki i metalowe okucia od drzwi. Chciało mu się śmiać,
kiedy przypomniał sobie obawy sprzed paru dni. Nowe partnerki
przestały go obchodzić. Miał wrażenie, że lata seksualnej potencji ma
już za sobą. Teraz wystarczyło, że spojrzał na Trudy i już czuł ciężar
w spodniach.
- Chciałabym kiedyś kochać się w takiej windzie - wypaliła
Trudy.
- Naprawdę?
- A sam próbowałeś?
- Nie. - Musiał przyznać, że nie próbował wielu rzeczy.
- To pewnie dlatego, że jesteś przyzwyczajony do windy - rzekła,
kiwając głową. - Tak jak inni mężczyźni w mieście. Muszę się od
ciebie uczyć, żeby, kiedy naprawdę zacznę chodzić na randki z
facetami, nie wyjść na ostatnią wiochę.
- Więc to nie jest dla ciebie randka - mruknął, trochę urażony tą
uwagą.
- Coś ty, to się nie liczy. Przecież dopiero tu przyjechałam.
Musisz niestety liczyć się z tym, że jestem trochę nieokrzesana. Ale za
jakiś tydzień lub dwa będę już taka jak inne dziewczyny z miasta!
Tylko nie to, jęknął w duchu. Nic jednak nie odpowiedział.
Na szczęście drzwi windy otworzyły się i wyszli na zewnątrz. Nie
musiał nic mówić. Nie musiał też zastanawiać się, dlaczego Trudy nie
chciała zacząć swych miłosnych przygód właśnie od niego.
Rozdział szósty
- Naprawdę się cieszę, że zdecydowałeś się mną opiekować -
powiedziała Trudy, kiedy zbliżyli się do drzwi mieszkania Linca. -
Meg wiedziała, co robi.
- Miło mi, że mogę ci pomóc. - Otworzył drzwi i wskazał gestem
wnętrze mieszkania. - Proszę.
Weszła do przedpokoju, w którym zobaczyła niewielką
marmurową figurkę, stojącą na zabytkowym stoliku. Była to naga
kobieta z odrzuconą do tyłu głową. Jej włosy trzepotały na
niewidzialnym wietrze. Mimo że nic na sobie nie miała, wyglądała na
odważną i pewną siebie. Nikt w Virtue nie zdecydowałby się na
pokazywanie czegoś takiego w swoim domu. Co do tego Trudy nie
miała żadnych wątpliwości.
Wskazała figurkę.
- Bardzo ładna.
- Mnie też się podoba. Kupiłem ją w czasie pobytu w Paryżu. Ta
rzeźbiarka nie jest jeszcze zbyt dobrze znana, ale myślę, że będzie
sławna.
Przeszedł obok, zmierzając do najbliższych drzwi. Trudy położyła
rękę na piersi.
- W czasie pobytu w Paryżu? To takie eleganckie! Też będę
musiała tam pojechać.
- Przed czy po odbyciu stosunku w windzie? - Otworzył drzwi,
za którymi znajdowała się niewielka garderoba.
Stał odwrócony plecami, więc nie mogła dostrzec jego miny.
- Chyba się ze mnie nie nabijasz, co?
- Nie. - Zdjął szarą, wełnianą jesionkę z drewnianego wieszaka. -
Po prostu nie spotkałem dotąd osoby, która miałaby aż tyle różnych
planów.
- To dlatego, że nie znasz nikogo, kto mieszkałby na wsi albo w
małym miasteczku.
- Tak, trudno mi to sobie wyobrazić - przyznał, przymierzając
jesionkę.
Trudy aż otworzyła usta, widząc jak zapina posrebrzane guziki.
Uwielbiała patrzeć na dobrze ubranych mężczyzn. Może dlatego, że w
Virtue nikt praktycznie nie nosił skórzanych płaszczy czy wełnianych
jesionek. Wszyscy woleli ciepłe, pikowane kurtki.
Gdyby planowała z nim flirt, mogłaby zacząć właśnie teraz. W
chwili gdy oboje byli tak wielkomiejsko, wspaniale ubrani. Nie miała
jednak takich planów.
Linc podszedł do niej.
- Możemy już iść?
- Przecież miałeś pokazać mi stolik do gry i krzesła.
- A, prawda. - Wskazał jej wykończone łukiem przejście, a sam
zaczął rozpinać jesionkę. - Przejdź tędy. Trzymam te rzeczy w
sypialni.
Boże, w sypialni, pomyślała. Przeszli szybko przez salon, w
którym dostrzegła jeszcze więcej antyków. Domyśliła się, że są
bardzo cenne. Wyglądały też na zadbane. Brąz mieszał się tu z ciemną
czerwienią. Niektóre okna sięgały aż do podłogi. Rozpościerał się stąd
wspaniały widok na dużą część Manhattanu. Jednak pomieszczenie
wyglądało tak, jakby nikt z niego nie korzystał. Nawet kominek
sprawiał takie wrażenie, jakby w nim nie palono.
Przeszli do sypialni, która wyglądała równie nieskazitelnie. Na
szczęście dostrzegła leżącą grzbietem do góry książkę, która nadawała
pomieszczeniu jakiś bardziej ludzki charakter. Zaciekawiona
przeczytała tytuł: „Strategie rynkowe nowego tysiąclecia". Szkoda, że
nie romans albo coś jeszcze bardziej erotycznego.
No, ale przynajmniej dobrze mu się przy tym zasypia, pomyślała.
- Spotkałeś ją? - - spytała. - To znaczy, tamtą rzeźbiarkę.
- Taa... owszem - odparł, rzuciwszy jesionkę na łóżko.
Z nonszalanckiego sposobu, w jaki to powiedział, domyśliła się,
że z nią spał. Położyła na pościeli plecaczek i zdjęła płaszcz. Jeśli on
się rozebrał, nie miała zamiaru pozostawać w tyle. Zresztą musiała
przyznać, że w mieszkaniu było bardzo ciepło.
Przynajmniej tak jej się wydawało. Zwłaszcza gdy patrzyła
ukradkiem na jego szerokie bary i szczupłą sylwetkę.
- Czy... czy była miła? Ta rzeźbiarka - dodała po chwili,
ponieważ patrzył na nią, nie bardzo wiedząc, o co jej chodzi.
- A, rzeźbiarka - powtórzył. - Tak, bardzo miła.
Linc otworzył drzwi do kolejnej małej garderoby i zapalił w niej
światło. Znajdowała się tu głównie bielizna, koszule i spodnie.
Linc dał nurka gdzieś głębiej, próbując odszukać stolik i krzesła,
ona tymczasem zaczęła się rozglądać po sypialni. Dałaby wiele, żeby
móc widzieć to, co widziały te ściany. Wiele mogłaby się wówczas
dowiedzieć o seksie w wielkim mieście.
W powietrzu wciąż czuła zapach wody kolońskiej Linca. To
wystarczało, żeby pobudzić jej wyobraźnię. Gdy zamykała oczy,
widziała nagą siebie i Linca na jego wielkim łóżku. Ale kiedy je
otworzyła, obraz zniknął.
Przede wszystkim, przy łóżku Linca nie było baldachimu, a
pościel wydawała się pozbawiona jakichkolwiek aluzji do seksu,
jakby ten mebel miał służyć wyłącznie do spania. Co gorsza, na
stoliku obok stał laptop, który już zupełnie nie kojarzył się jej z
erotyzmem.
Na krześle obok wisiało kilka krawatów, jakby ich właściciel nie
mógł się zdecydować przed wyjściem, który wybrać. Podeszła do nich
i dotknęła dłonią gładkich jedwabnych powierzchni. Teraz myślała z
większym dystansem o swoich problemach, w co się ubrać na
dzisiejszy wieczór.
Tak, to była druga ludzka cecha tego pomieszczenia. Poza tym
wydawało jej się ono zupełnie bezosobowe. Tak jakby właściciel
traktował je jak hotelowy pokój, a nie miejsce, w którym mieszka.
Oczywiście to by się zmieniło, gdyby przyleciała artystka z
Paryża i szepcząc mu do ucha po francusku miłosne zaklęcia,
zaciągnęła Linca na to łóżko. Wszystko dookoła nabrałoby życia...
- Ty też chyba czekasz na wiele rzeczy - podniosła głos, żeby
mógł ją usłyszeć w garderobie.
- Na przykład? - dobiegło do niej zduszone pytanie.
- Choćby na wyjazdy do Paryża - rzuciła jak najbardziej
obojętnie.
- A tak, może powinienem pojechać. Dawno tam nie byłem.
Dawno? Jak dawno? Rozejrzała się dookoła. Chyba jednak nie
ciągnął romansu z Francuzką, bo gdyby była tutaj w ciągu ostatnich
paru miesięcy, na pewno wyczułaby jej obecność. Odważną. Bez
zahamowań.
Trudy pomyślała z radością, że jej własna sypialnia, czy raczej
pokój dzienny, który zamieniła na sypialnię, ma w sobie
zdecydowanie więcej seksu. A przecież wcale jeszcze nie jest
urządzony.
Jak go urządzę, to Lincowi opadnie szczęka, pomyślała i
zachichotała nagle, rozbawiona dwuznacznością tego stwierdzenia.
- Już chyba mam ten stolik - dobiegł do niej głos gospodarza. -
Jeszcze minutka.
- Nie musisz się spieszyć - odkrzyknęła.
Korzystając z nieobecności Linca, zaczęła rozglądać się uważniej
dookoła. Sypialnia była większa od jej dużego pokoju. Jej łóżko
doskonale by tu pasowało. Pomyślała, że w końcu się gdzieś
przeprowadzi, ale musi przecież od czegoś zacząć.
Nagle zauważyła przeszklone drzwi prowadzące wprost do
łazienki i omal nie podskoczyła z radości. Łazienka en suite była
jednym z jej marzeń. Specjalnie nawet nauczyła się obcego zwrotu,
żeby o niej mówić.
Z ciekawością zajrzała do środka. Było to cudowne miejsce. Co
prawda nie mogła narzekać na własną wannę, w której mieściła się
cała po szyję, ale cała reszta pozostawiała wiele do życzenia.
Natomiast łazienka Linca była wspaniała. Już chciała do niej wejść,
ale zauważyła zdjęcie stojące na rzeźbionej komodzie.
Jedyne zdjęcie w całej sypialni.
Podeszła szybko do komody i pochyliła się, żeby przyjrzeć się
oprawionej w ciężką ramkę fotografii. Zobaczyła na niej trzy osoby
stojące na pokładzie jachtu. Sama wprawdzie nigdy nie żeglowała, ale
widziała wiele odcinków „Statku miłości". Niektóre nawet po dwa
razy.
Kobieta i mężczyzna wyglądali mniej więcej tak, jak bogate pary
z tego filmu. Oboje byli elegancko ubrani i równie elegancko opaleni.
Chłopiec, który stał między nimi, musiał być Lincem. Trzymał
rodziców za rękę i uśmiechał się, ukazując dziurę po zębie. Znaczyło
to, że miał pewnie wówczas pięć, sześć lat.
Więc to byli ci bogaci ludzie, którzy teraz, zgodnie z tym, co
mówiła Meg, mieszkali osobno.
- O, tu jest stolik i krzesła.
- Chciałam tylko... - zaczęła, przestraszona tym, że przyłapał ją
na gorącym uczynku.
- Daj spokój. Nie tłumacz się. Przecież to zupełnie naturalne, że
chcesz obejrzeć fotografie w nowym mieszkaniu - zapewnił ją,
opierając duże tekturowe pudło o łóżko.
Fotografię, poprawiła go w duchu. Jedyną fotografię w całym
mieszkaniu. Ciekawe, czy lubi ją dlatego, że przedstawia całą jego
rodzinę?
- Byłeś ładnym chłopcem.
- Mama mówi, że były ze mną same kłopoty - mruknął
niechętnie.
- Kłopoty? - powtórzyła. - Z jednym dzieckiem? A co powiesz na
siódemkę?
Linc wzruszył ramionami.
- Przynajmniej miałaś się z kimś bawić. Matce pewnie chodziło o
to, że trzeba się mną było bez przerwy zajmować. Zawsze miałem
nianię, a potem opiekuna i nauczyciela, ale żadnych przyjaciół.
Dzieci, które się nudzą, to kłopot.
- Co, na przykład, robiłeś? - spytała zafascynowana tym zupełnie
nieznanym światem.
- Zauważyłem na przykład, że pokojówka i służący często ze
sobą rozmawiają, więc zacząłem udawać, że są szpiegami obcego
mocarstwa. Wyobrażałem sobie, że jeśli mówią o czyszczeniu
żyrandoli, to tak naprawdę chodzi im o tajną broń.
Trudy z uśmiechem pokiwała głową.
- A ja udawałam, że nasze pole jest lądowiskiem UFO. Obcy
zamieniali się potem w mieszkańców Virtue. Nie miałeś chyba
kłopotów z tego powodu? - spytała, kładąc akcent na dwa ostatnie
słowa.
- Niestety, posunąłem się o krok dalej i zainstalowałem
magnetofony, żeby zebrać o nich informacje.
- Och! - Trudy instynktownie wyczuła ciekawą historię i
przysunęła się bliżej. - Pewnie nie spodobało się to służbie, co?
Oparł się o pudło i pochylił w jej stronę.
- Nigdy się o tym nie dowiedzieli. Za to ja dowiedziałem się, że
mieli romans. Nie mogłem zrozumieć, czemu tak dyszą i jęczą, i
mówią słowa, których nie znałem.
Poczuła mrowienie na plecach i brzuchu.
- Ojej! Domyśliłeś się, co się dzieje?
- Nie od razu, chociaż miałem wtedy jedenaście lat i zaczynałem
się już interesować seksem. - Przeszył ją wzrokiem.
- No tak, to zupełnie naturalne - bąknęła, czując, że jest coraz
bardziej podniecona.
Mogła mieć tylko nadzieję, że Linc tego nie zauważył.
- Kiedy w końcu zrozumiałem, o co chodzi, słuchałem tej taśmy
tak często, że w końcu przyłapała mnie na tym moja matka - ciągnął
opowieść. - Oczywiście nie była zbyt zadowolona. Możesz sobie
wyobrazić, co się działo. Prawdziwe piekło. Nie chciałem, żeby wylali
służących, więc powiedziałem, że kupiłem tę taśmę w sklepie.
Trudy ucieszyła się, że bronił służącego i pokojówki.
- I nie zwolniła ich? - upewniła się.
- Nie. Na szczęście nie poznała ich po głosie. - Chrząknął. - Nic
dziwnego.
- To musiało być pasjonujące, słuchać tej taśmy, a potem widzieć
ich przy pracy.
- Niesamowite. Zwłaszcza że ta pokojówka była bardzo ładna.
Grała potem główną rolę we wszystkich moich erotycznych
fantazjach. Niestety odeszła, zanim zdołałem tak naprawdę dojrzeć...
Trudy rozejrzała się dookoła z nowym zainteresowaniem. To
może dlatego jest tu tak czysto i schludnie, pomyślała.
- Założę się, że to zdarzenie tkwi gdzieś głęboko w twojej
podświadomości. - Czytała wystarczająco dużo o seksie, żeby się tego
domyślić. Ta historia mogła mieć na niego różny wpływ. Nie mógł
jednak całkowicie wyprzeć jej ze swego życia. - Jak ona miała na
imię?
- Belinda.
Wspaniałe imię dla seksownej pokojówki.
- Jak wyglądała?
Rysy mu złagodniały, a wargi lekko się rozchyliły. Dopiero teraz
dotarło do niej, że jest podniecony. Jaka szkoda, że myślał teraz o
Belindzie, a nie o niej. Trudy chciała koniecznie wiedzieć, jak
wyglądała kobieta, która wciąż miała tak wielką władzę nad Lincem.
- Opowiedz mi o niej - poprosiła raz jeszcze.
Patrzył w przestrzeń. Mina mężczyzny zdradzała, że jego duch
krąży gdzieś daleko.
- Miała bardzo wąską talię, a jej czarno - biały strój jeszcze
pogłębiał to wrażenie. Nosiła krótkie spódniczki, żeby wszyscy
widzieli, jakie ma ładne nogi. Zawsze była zapięta pod szyję, ale
guziki na środku wyglądały tak, jakby miały się za chwilę urwać.
- Pewnie marzyłeś, żeby tak się stało?
- Jasne.
Trudy poczuła, że sama drży z podniecenia.
- Miała krótkie czy długie włosy? - szepnęła.
- Średniej długości, kręcone. I zielone oczy. Wciąż pamiętam, jak
na mnie patrzyła.
Trudy z trudem przełknęła ślinę. Dopiero wtedy zdołała wydusić
z siebie kolejne pytanie:
- A kolor? Jakiego koloru były włosy?
- Takie... bardziej... brązowe... - Przy tych słowach popatrzył na
nią i otworzył ze zdziwienia usta.
Jej pierś wezbrała pożądaniem.
- Czy... czy jestem do niej podobna?
- Nie, wcale - odparł szybko. - Masz, co prawda, podobne włosy i
takie same oczy, no i taką samą figurę i, ehm, biust, ale... ogólnie to
raczej nie.
- Nie jestem tak ładna - domyśliła się, próbując ukryć gorycz
rozczarowania.
No tak, nie pytała przecież o urodę pokojówki. A zapewne
musiała być śliczna.
- Och, jesteś piękna.
Za późno. Wiedziała, że powiedział to z litości. Po prostu
zauważył jej minę i tyle.
- Nie musisz mi prawić komplementów. Sama wiem, jak
wyglądam.
- To prawda - rzekł z pełnym przekonaniem.
Jego ton sprawił, że spojrzała mu w oczy. To, co w nich
zobaczyła, przyprawiło ją o zawrót głowy. Linc rzeczywiście tak
myślał! Rzeczywiście uważał, że jest piękna.
Nogi się pod nią ugięły i usiadła na jego łóżku. On natomiast
oparł się o kartonowe pudło ze stolikiem i krzesłami. Przez chwilę
trwali tak w milczeniu. Trudy nie mogła uwierzyć, że ktoś taki uważa
ją, prostą dziewczynę z Virtue, za kogoś godnego uwagi.
Linc chrząknął.
- Prawdę mówiąc, rzeczywiście jesteś bardzo podobna do
Belindy - dodał. - Pewnie dlatego tak zareagowałem... - Urwał i
znowu spojrzał gdzieś w przestrzeń. - Nieważne.
- Co chciałeś powiedzieć? - dopytywała się. - Jak zareagowałeś?
- Nic takiego. Miałem taką reakcję, kiedy cię zobaczyłem -
mruknął.
- Seksualną? - Chciała się upewnić.
- Tak - odparł, patrząc na nią swymi błękitnymi oczami.
- Och! - Jej serce biło coraz mocniej.
- Ale popełnilibyśmy błąd, wikłając się w romans - dodał zaraz.
- Niewątpliwie - zgodziła się, chociaż nie była już o tym tak
mocno przekonana jak godzinę temu.
- To by strasznie skomplikowało sprawy - ciągnął Linc. -
Przecież Tom jest moim najlepszym przyjacielem, a Meg twoją
przyjaciółką i skoro się pobrali, to byłoby głupio, gdybyśmy im
wykręcili taki numer...
- Tak, jasne. - Nie miała zamiaru uprzedzać swoich posunięć,
oczywiście jeśli na cokolwiek się zdecyduje.
- Nawet jeśli wyglądam jak tamta pokojówka, nie zrobimy nic ze
względu na Meg i Toma.
- To świetnie - w jego głosie nie słychać było entuzjazmu.
Patrzył na nią wyczekująco, gotowy zmienić zdanie na jej
pierwsze skinienie.
Trudy wstała, przypomniawszy sobie o zarezerwowanym stoliku.
Gdzieś na dole czekała na nich taksówka. Ciekawe, ile teraz wynosi
ich rachunek?
- Linc, musimy się spieszyć. - Spojrzała na zegar nad drzwiami.
Dochodziła dziewiąta. - I tak spóźnimy się na kolację, a poza tym
wydamy majątek za taksówkę.
Nigdy jej nie przyszło do głowy, że to właśnie taksówki mogą
stanowić problem w wielkim mieście. Linc spojrzał na nią ze
zdziwieniem, jakby zapomniał nie tylko o taksówce, ale i o kolacji.
- No tak, przecież mamy jechać do restauracji! Pewnie jesteś już
strasznie głodna?
- Bardzo.
Wzięli wierzchnie okrycia z łóżka i zaczęli się ubierać.
Jednocześnie rzuciło im się w oczy wielkie kartonowe pudło. Trudy
była tak pochłonięta historią Belindy, że zupełnie zapomniała o
stoliku i krzesłach. Teraz dotarło do niej, po co tu w ogóle przyjechali.
- Ten stolik jest chyba bardzo fajny - powiedziała, wpatrując się
w maleńki rysunek, który stanowił instrukcję, jak go rozkładać.
- A tak, cieszę się, że ci się podoba. Mogę ci go przywieźć jutro
po południu.
Za szybko. Potrzebuje czasu, żeby przemyśleć całą sytuację.
Uwieść go czy nie - to był jej największy problem. I potrzebowała
czasu, żeby podjąć decyzję.
- To bardzo miło z twojej strony - rzekła w końcu. - Ale obawiam
się, że możesz mnie nie zastać. Muszę jutro zrobić duże zakupy.
- Aa. - Przez chwilę, ale tylko przez chwilę, wyglądał na
rozczarowanego. Potem na jego twarz powrócił wyraz obojętności. -
Nieważne.
Trudy poczuła, że musi podjąć decyzję. Bała się, że będzie jej
później żałować. Może jednak po prostu ograniczyć się do odebrania
stolika. Nie musi robić nic więcej.
- Hm, powinnam być w domu po siódmej. Czy to dla ciebie nie
za późno?
- Nie, wcale - zapewnił ją. - Ale mogę też zaczekać do
przyszłego tygodnia.
Trudy zdecydowała, że nie należy zbyt długo czekać. Być może
do przyszłego tygodnia Linc w ogóle zapomni, że jest podobna do
Belindy. Byłaby głupia, gdyby pozwoliła mu się wymknąć. Już go
przecież prawie ma. Przy tak niewielkim wysiłku będzie mogła
odhaczyć maklera giełdowego na liście swoich seksualnych
podbojów!
Być może wówczas zmieni kurs o sto osiemdziesiąt stopni i
poszuka sobie długowłosego artysty z Greenwich Village? A może
zdecyduje się na policjanta albo strażaka? Możliwości, które oferował
Nowy Jork, wydawały jej się nieograniczone. Już niedługo stanie się
naprawdę światową osobą...
Linc wydawał się doskonały na początek. To, że wiedział, skąd
pochodzi, przestało jej jakoś przeszkadzać. Zwłaszcza że miała się z
nim związać tylko na krótki okres.
- Gdybyś przyjechał na siódmą, moglibyśmy zamówić pizzę czy
coś takiego - rzuciła niezobowiązująco.
Linc rozjaśnił się.
- A może byś coś ugotowała?
- Nie, to takie małomiasteczkowe. W Nowym Jorku najlepiej po
prostu zamówić jedzenie do domu.
Poza tym, będzie musiała przygotować się do roli pokojówki.
Trudy aż zadrżała z podniecenia. To może zająć jej trochę czasu.
Rozdział siódmy
W czasie kolacji poruszali jedynie bezpieczne tematy. Mówili o
pracy i o zakupach. Jednak Linc przyglądał się Trudy uważnie i
musiał przyznać, że jest ładniejsza od Belindy. Miała pełniejsze usta, a
jej oczy były bardziej zielone. Nawet jej głos brzmiał przyjemniej.
Za to jadła w bardzo podobny sposób. Kiedy tak teraz na nią
patrzył, miał wrażenie, że już to gdzieś widział. W dzieciństwie często
przychodził do kuchni, gdzie zdarzało mu się widywać jedzącą
Belindę. Wpatrywał się w nią wtedy jeszcze bardziej intensywnie z
nadzieją, że nie zwróci na niego uwagi.
Gdy się nad tym głębiej zastanowił, dochodził do wniosku, że
Belinda musiała znać jego uczucia. Pewnie większość domowników
wiedziała, że podkochuje się w pokojówce. Jedynie rodzice mogli się
nie domyślać, ale to dlatego, że nigdy się nim specjalnie nie
interesowali.
Na szczęście nauczył się ukrywać swoje prawdziwe uczucia.
Trudy domyśliła się pewnie, że mu się podoba, ale na pewno nie
wiedziała, jak bardzo.
Trudy nie chciała deseru, a on musiał na to przystać, ponieważ to
był jej wieczór. Z niechęcią jednak opuścił restaurację, oznaczało to
bowiem, że muszą wybrać się na zwiedzanie Manhattanu. Mieli przy
okazji zajrzeć do paru nocnych klubów, w których, Linc doskonale to
wiedział, było sporo facetów czekających na łatwy podryw.
Ponieważ w sąsiedztwie znajdowało się sporo lokali, ruch pieszy
był dosyć spory. Na ulicach pełno też było samochodów. Pomyślał, że
mogą być problemy z taksówką, co go tylko ucieszyło.
Już jakiś czas temu zauważył, że kobiety uwielbiają facetów,
którzy potrafią zatrzymać taksówkę, kiedy wydaje się, że nie ma na to
najmniejszych szans. Dlatego do perfekcji wyćwiczył tę umiejętność.
- To wspaniałe. - Trudy rozejrzała się dookoła. - Uwielbiam
uliczne korki.
Uśmiechnął się, ponieważ on też je lubił.
- W Nowym Jorku ci ich nie zabraknie - zapewnił. - Stań na
chwilę tutaj, gdzie mniej wieje, a ja złapię taksówkę.
Mógłby po prostu po nią zadzwonić, ale to byłoby oszustwo.
Chciał powiedzieć swojej wybrance: „Ja Tarzan, ty Jane... jechać
taksówka".
- Ja to zrobię. - Trudy podskoczyła w kierunku ulicy.
- Posłuchaj, nie wiesz, co mówisz. O tej porze...
- Umiem to zrobić. Ćwiczyłam - pochwaliła się.
- Posłuchaj, nawet jeśli w Virtue są jakieś taksówki, to...
- Ćwiczyłam gwizdanie - przerwała mu po raz drugi.
Zanim zdążył ją powstrzymać, wsadziła palce do ust i gwizdnęła
przeraźliwie. Taksówka zatrzymała się z piskiem opon przy
krawężniku.
- Widzisz. - Popatrzyła na niego z triumfem. - Udało mi się!
- Nieźle ci poszło - mruknął, próbując ukryć rozczarowanie.
Mógł się domyślić, że Trudy umie gwizdać. Ktoś, kto ma własne
narzędzia, potrafi robić takie rzeczy. - Dobrze, wsiadamy.
- Gdzie jedziemy? - spytał taksówkarz.
- Na Times Square - rzuciła Trudy, nim Linc zdążył otworzyć
usta.
Taksówkarz wysadził ich przecznicę przed samym placem. Trudy
aż podskoczyła na widok reklam świetlnych na Allied Towers.
- Widziałeś kiedyś coś tak wspaniałego?! - wykrzyknęła, patrząc
w górę.
Musiał przyznać, że nie. Ani na chwilę nie spuszczał z niej
wzroku. Widział jej pełne wargi. Kształtne czoło, pokryte brązowymi
loczkami, i obłoczek pary, który wydobywał się z jej ust.
Trudy cała była zaczerwieniona, a wiatr targał jej włosy. Linc
miał ochotę pocałować ją teraz. Podejrzewał, że nie była cnotką i
całowała się z tuzinami chłopaków z Virtue. Ale nigdy nie robiła tego
na Times Square!
Ona jednak nawet na niego nie spojrzała.
- Muszę się szczypać, żeby się upewnić, że to nie sen - rzekła po
chwili.
Linc chciał powiedzieć, że chętnie zrobi to za nią, ale w końcu
bąknął:
- Tak, ładny widok.
- Wiele bym dała, żeby być tutaj na sylwestra. Pewnie
przychodzisz tu regularnie?
- Ee, nie.
Ostatnio na Nowy Rok był na eleganckim przyjęciu z równie
elegancką kobietą. Clarisa chciała go później nawet zaprosić do swego
mieszkania i łóżka, ale zachował się zupełnie nielogicznie. Uznał, że
zaczynanie roku z kobietą, na której mu zupełnie nie zależało, będzie
stanowić złą wróżbę, i wymówił się bólem głowy. Ale Clarisa i tak się
obraziła. Nie spotkali się później ani razu.
- Ja będę tu na pewno na najbliższego sylwestra - stwierdziła
Trudy. - Szkoda, że muszę czekać cały rok.
- Czas szybko mija - zapewnił ją.
Zaczął się zastanawiać, z kim się tutaj wybierze, i poczuł ukłucie
zazdrości. Nagle odezwała się zaborcza część jego osobowości. Znał
też swoje obowiązki przewodnika, chociaż nie chciał rozwiewać tak
od razu złudzeń Trudy. Cieszył go entuzjazm, z jakim oglądała Times
Square.
- Popatrz, przestało wiać - powiedziała nagle Trudy, podchodząc
do niego tak, że jej płaszcz zaczął się ocierać o jego jesionkę. - A ja
wciąż mam dreszcze.
Linc spojrzał jej w oczy i zadrżał.
- Czy ty też masz dreszcze? - spytała łagodnie.
Nie pamiętał, kiedy wyjął ręce z kieszeni. Wiedział tylko, że
Trudy znalazła się nagle bardzo blisko, i tulił ją mocno do siebie.
- Tak - szepnął, pochylając się w jej stronę.
Trudy zarzuciła mu ręce na ramiona i wspięła się na palce.
Wydawało jej się, że pocałunek kogoś takiego jak Linc będzie
prawdziwym ukoronowaniem jej przeprowadzki do Nowego Jorku.
Zwłaszcza jeśli miało się to zdarzyć na Times Square. Mogła nawet
udawać, że jest północ i że właśnie nadchodzi Nowy Rok. Ten
wspaniały rok, który przyniósł jej tyle zmian.
Chciała, żeby pocałunek wypadł jak najlepiej, włożyła więc weń
cały swój entuzjazm. Nie wiedziała jednak, jaki będzie rezultat. Linc z
westchnieniem przyciągnął ją do siebie i poczuła, jak fala gorąca
zalała całe jej ciało. Nagle zapomniała o tym, gdzie się znajduje.
Przycichł hałas uliczny. Była sam na sam z Lincem. To było
niesamowite doznanie. I tylko serce biło jej coraz mocniej.
Linc wziął twarz dziewczyny w dłonie, a potem zagłębił palce w
jej miękkich włosach. Na chwilę oderwał się od Trudy, żeby
zaczerpnąć powietrza. Jęknęła, a potem przywarła do niego, jakby nie
mogła żyć bez tej bliskości. Przyciskała się do niego, chcąc wyczuć
jego erekcję. Niestety, dzieliło ich zbyt wiele warstw ubrania. W tym
momencie zaczęła żałować, że pożyczyła jego płaszcz. Na pewno nie
byłoby jej teraz zimno w spódniczce i sweterku.
Na szczęście Lincowi udało się poluzować pasek.
Jęknęła raz jeszcze, kiedy poczuła jego dłonie na swoim ciele. I
wtedy zorientowała się, że Linc się od niej oddala.
Zdziwiona otworzyła oczy.
- Co ja najlepszego robię? - szepnął, patrząc na nią całkowicie
oszołomiony.
Dopiero po chwili odzyskała głos:
- Po prostu staramy się upamiętnić tę chwilę. Nowy Jork. Times
Square...
Lincowi było wszystko jedno, gdzie się w tej chwili znajduje.
Puścił jej twarz i spojrzał ze zdziwieniem na swoje ręce, a potem
znowu na nią.
- Zapomniałem, gdzie jesteśmy.
- Ale ja nie - powiedziała, co nie było do końca prawdą.
Pokręcił głową.
- Więc powinnaś mnie była powstrzymać. Nie chciałbym, żebyś
poczuła się zażenowana...
- Kto tutaj jest zażenowany? Wcale się nie wstydzę! To był
wspaniały pocałunek!
Linc poczuł, że cały się czerwieni.
- Pocałunek był rzeczywiście bardzo miły, ale normalnie nie
zachowuję się tak w miejscach publicznych... - Rozejrzał się dookoła i
zacisnął mocniej pasek jej płaszcza.
- Ja też nie. - Zaśmiała się do swoich myśli. - Co prawda w
Virtue już za to nie palą na stosie, ale lepiej się nie narażać.
- Przede wszystkim, w ogóle nie powinienem cię całować -
stwierdził, marszcząc brwi. - Nie mówiąc już o wkładaniu ręki pod
twój płaszcz.
- I sweter - dodała, dumna z tego, że aż tak go rozpaliła.
Linc poczerwieniał jeszcze bardziej i pokręcił głową.
- Sam nie wiem, co mnie opętało.
- Pożądanie.
- To już się nie powtórzy.
Chcesz się założyć? Po tym pocałunku Trudy wiedziała już na
pewno, że pragnie jak najmocniej zadziałać na wyobraźnię Linca.
Nowy Jork wpływał na nią inspirująco. Być może nie robiła
wszystkiego perfekcyjnie, z prawdziwym wielkomiejskim szarmem,
ale Linc nie miał chyba nic przeciwko temu.
Po tym, jak to nazywał w myślach „wypadku", Linc starał się być
bardzo ostrożny. Pocałunek stanowił dla niego groźne memento.
Wiedział, że nie może więcej doprowadzić do podobnej sytuacji.
Trudy zaproponowała, żeby przeszli się Piątą Aleją. Zgodził się,
ale starał się w ogóle jej nie dotykać. O trzymaniu za rękę w ogóle nie
mogło być mowy. Raz tylko złapał ją za ramię, kiedy wydawało mu
się, że wpadnie pod samochód, i natychmiast ją puścił, żeby nie
wpadła w jego ramiona.
Doszli do Piątej Alei. Miał nadzieję, że teraz trochę odetchnie.
Nigdy nie widział nic seksownego w oglądaniu wystaw. Ale też nigdy
nie oglądał ich z Trudy! Teraz, kiedy szli wolniej, ona sama wzięła go
pod rękę. Miał wrażenie, że czuje ciepło jej ciała nawet przez grube
warstwy ubrań. Znowu płonął. Gdy tylko dotarł do niego zapach jej
perfum, przypomniał sobie „wypadek" i znowu się zaczerwienił.
Trudy chyba udzielił się jego nastrój, ponieważ tuliła się do niego
coraz mocniej.
- Och, popatrz na to! - Zatrzymała się nagle przed jedną z
wystaw.
Mógł się domyślić, że wybierze sklep z bielizną.
- Em, ee - mamrotał, starając się nie myśleć o tym, jak Trudy
wyglądałaby w skąpym szlafroczku. Ale kiedy mu się to udało, zaczął
ją sobie wyobrażać bez szlafroczka.
- Właśnie tego potrzebuję.
Nie sądził, żeby chodziło jej o szlafrok frotte, który spowijał
szczelnie manekin na wystawie. Więc zapewne o czarną piżamkę z
satynową lamówką. Rzeczywiście, wyglądałaby w niej wspaniale. Tak
wspaniale, że wolał o tym nie myśleć.
- Założę się, że nie wiesz, o czym mówię. Spojrzał na nią, ale
szybko odwrócił wzrok, bojąc się
jej rozmarzonych, zielonych oczu.
- Pewnie potrzebujesz piżamy?
- Nie. To znaczy tak, potrzebuję paru rzeczy. Ale przede
wszystkim chodzi mi o parawan. Właśnie taki, jak ten na wystawie. -
Pokazała palcem.
Wciąż trzymała go pod rękę. I teraz poczuł ruch jej piersi. Tych
piersi, których prawie dotknął.
- Nie zapytasz mnie, po co jest mi potrzebny taki parawan? - nie
wytrzymała.
Bał się, że odpowiedź będzie się nieodmiennie wiązać z seksem.
Nie chciał jednak, żeby się tego domyśliła.
- Właśnie, po co?
- Układ mieszkania - odparła, co nie zabrzmiało zbyt erotycznie.
- Teraz, kiedy urządziłam sypialnię w dziennym pokoju, potrzebuję
jakiegoś miejsca, w którym mogłabym się przebrać.
- A nie możesz tego robić w dawnej sypialni?
- Tak, ale brakowałoby temu dramatyzmu i pieprzyka. Wyobraź
sobie, że przyprowadziłam kogoś do domu...
Prawdę mówiąc, wolał tego nie robić.
- Więc teraz mówię mu, żeby zrobił sobie drinka w kuchni, a ja
zmienię ubranie na wygodniejsze. Ale gdybym chciała to zrobić w
dawnej sypialni, musiałabym dwa razy przejść obok kuchni. To bez
sensu. Powinnam od razu pokazać mu się w nowym stroju!
- Czy ja wiem...
Sam nie miał nic przeciwko temu, żeby widywać ją jak
najczęściej. W różnych ubraniach, a nawet nago. Najchętniej nago.
- Właśnie dlatego potrzebuję parawanu. Będę go mogła ustawić
w kąciku i korzystać z jednego z twoich krzeseł do wieszania bielizny,
która będzie czekała na okazję...
- Ach, tak.
- Nie wygląda na to, żeby spodobał ci się ten pomysł -
zauważyła. - Nie uważasz, że jest dobry? Parawany są takie zmysłowe
i dodają blasku całej sprawie. Mogłabym wieszać nawet na nim
pończoszki. To wzmogłoby napięcie. Hej, dlaczego się krzywisz?
Linc robił wszystko, żeby zapanować nad twarzą.
- Niezły pomysł - rzucił, chcąc odwrócić uwagę Trudy od swojej
miny.
- Tylko niezły? - spytała rozczarowana.
Pomyślał, że jeśli dalej tak będą stali, to znowu ją pocałuje. Po
prostu nie mógł jej się oprzeć. Co w niej takiego było, że działała na
niego bardziej niż inne kobiety?
Rozdział ósmy
Trudy była dumna z tego, że jej opowieść o parawanie i
przebieraniu się za nim tak poruszyła Linca. Jednak jej pewność siebie
minęła, kiedy weszli do pierwszego w jej życiu nowojorskiego klubu.
Elegancko ubrane kobiety tańczyły tu przy muzyce, której nigdy nie
słyszała, albo piły drinki, które widziała pierwszy raz w życiu. Linc
natomiast czuł się tu jak ryba w wodzie. Od razu zamówił butelkę
szampana, chociaż ona popełniłaby błąd, prosząc o rum z colą.
Wszystko tu było nowe i inne. Od razu zorientowała się, że ma
nieodpowiednią fryzurę i że nikt już nie maluje paznokci na różowo.
Trudy zbyt późno przypomniała sobie, że zapomniała poprawić
makijaż po pocałunku przy Times Square. A poza tym szła na wietrze,
więc pewnie jej fryzura przypominała teraz stóg siana.
Linc pochylił się w jej stronę.
- Co się stało? Myślałem, że będziesz się bardziej cieszyć z
pierwszego wieczoru w nocnym klubie.
- Nie, nic. Po prostu nie czuję się tu zbyt bezpiecznie - wyznała.
Spojrzał na nią ze zdziwieniem.
- Tak? Dlaczego?
- Chodzi o to... Nie, nic takiego - poniechała wyjaśnień.
Linc jako mężczyzna i tak by pewnie nic nie zrozumiał. Czyżby
nie widział, że nie pasuje do tego miejsca? Nie miała się co
oszukiwać.
- Może chcesz się wybrać gdzie indziej?
- Nie, tu jest bardzo fajnie.
Przenosiny nie rozwiązałyby problemu. Chyba że trafiliby na klub
dla osób, które przeprowadziły się tu niedawno z Kansas. Poza tym
Linc zamówił butelkę szampana, który zapewne nie był tani, a ona do
tej pory wypiła tylko jeden kieliszek. W domu zawsze uczono ją
oszczędności. Nie może pozwolić, żeby zmarnowało się tyle alkoholu.
Z tą myślą podsunęła mu swój kieliszek.
- Mogę prosić o jeszcze?
Nalał jej, a potem rozejrzał się dookoła.
- Naprawdę dziwię się, że siedzisz tu tak cicho - nagle dotarł do
niej głos Linca. - Myślałem, że od razu wyciągniesz mnie do tańca.
- Po prostu chce mi się pić.
Wypiła już pół trzeciego kieliszka i stwierdziła, że musi nieco
zwolnić tempo. Kobiety w klubie sączyły bardzo wolno swoje drinki.
To pewnie z oszczędności, pomyślała. Żeby nie kupować następnych.
- Nie chcesz tańczyć? - upewnił się jeszcze Linc.
Nie miała zamiaru wychodzić na parkiet, dopóki nie nauczy się
nowych kroków i nie skompletuje nowej garderoby, która nadawałaby
się na takie okazje.
- A ty nie jesteś spragniony po takim długim spacerze? -
odpowiedziała mu pytaniem.
Zauważyła, że Linc prawie nie tknął swojego kieliszka. Mimo że
szampan bardzo jej smakował, była pewna, iż nie zdoła wypić sama
całej butelki. Już w tej chwili trochę kręciło jej się w głowie.
- Wygląda na to, że mniej niż ty. - Wypił jeszcze łyk.
Dopiero teraz zrozumiała, że zachowała się niewłaściwie. Kobiety
piły wolno nie z oszczędności, ale dlatego, że tak wypadało. Była zła
na Linca o to, że jej tego nie powiedział.
- Hej, co ci się stało? - Spojrzał na nią z autentyczną troską. -
Czy... czy czymś cię obraziłem?
Potrząsnęła głową i poczuła, jak cały klub zakołysał się w rytm
jej ruchów. Jednocześnie zarumieniła się, myśląc o swojej sytuacji.
- Może masz alergię na szampana? - zaniepokoił się jeszcze
bardziej. - Jesteś cała czerwona.
- Nie, nic mi nie jest - niemal jęknęła.
Znalazła się w sytuacji nie do pozazdroszczenia. Klub był
naprawdę szykowny, a ona wyglądała jak delegatka koła gospodyń
wiejskich ze swoją potarganą fryzurą, rozmazanym makijażem i
wypiekami na policzkach. Sięgnęła po swój plecaczek.
- Chciałabym wyjść na chwilę do toalety.
Wymamrotała „przepraszam" pod nosem i pognała przed siebie,
sama nie wiedząc gdzie. W końcu dotarła do miniaturowej kuchni i
spytała zdziwionego kelnera o drogę do toalety.
- Na lewo i w dół po schodach - poinformował ją, marszcząc
brwi.
Pewnie ma mnie za idiotkę, pomyślała Trudy. W końcu odnalazła
wyłożone chodnikiem schody i zeszła, potykając się, na dół. Chyba
jednak przesadziła trochę z szampanem.
Oczywiście w toalecie znajdowało się parę ślicznotek, co wcale
nie poprawiło jej nastroju. Trudy przysięgła sobie, że nigdy już nie
zdecyduje się na wyprawę do klubu nocnego, zanim sama nie stanie
się jedną z nich. Odczekała chwilę, żeby móc skorzystać z lustra.
Opłaciło się, jakimś cudem została sama w toalecie.
Kiedy w końcu spojrzała do lustra, aż jęknęła z przerażenia.
Jedyne, co mogła teraz zrobić, to trochę się ogarnąć. Wiedziała
jednak, że nie będzie wyglądać jak inne kobiety w klubie. Może
powinna wyprostować włosy u fryzjera. Albo zupełnie je ściąć.
Widziała dziewczynę, która miała włosy wygolone tuż przy skórze i
wyglądała fascynująco.
Sięgnęła do plecaczka i w tym samym momencie przypomniała
sobie, że nie ma grzebienia. Z westchnieniem rezygnacji zaczęła
rozczesywać włosy palcami, przyklepując je tu i ówdzie. Chciała też
odgarnąć niesforne loki z twarzy. Na szczęście miała parę spinek w
kształcie motyli, ale ze względu na narastający szum w głowie szukała
ich przez dłuższą chwilę.
Skropiła włosy wodą, żeby móc lepiej nad nimi zapanować, i
przypięła je spinkami. Następnie spojrzała na swoje odbicie. Nie był
to szczyt jej marzeń, ale na pewno wyglądała lepiej niż ze splątanymi
loczkami.
Ktoś zapukał do drzwi toalety, co wydało jej się dosyć dziwne.
- Trudy?! Jesteś tam?!
Linc! przemknęło jej przez głowę.
- Zaraz wychodzę! - odkrzyknęła.
- Muszę sprawdzić, co się z tobą dzieje - stwierdził i nacisnął
klamkę.
Obejrzała się i aż krzyknęła, widząc go w drzwiach. Linc
otworzył usta w wyrazie klasycznego osłupienia.
- O Boże, co ci się stało?!
Mężczyzna wszedł do środka, szybko zamknął za sobą drzwi i
oparł się o nie plecami.
- Nic takiego...
- Przecież widzę, że jednak coś - rzekł z naciskiem. - Musisz mi
powiedzieć, co. Inaczej nie wypuszczę cię z łazienki. Meg prosiła,
żebym się tobą opiekował, i staram się to robić najlepiej jak potrafię.
Czy wymiotowałaś i dlatego musiałaś umyć głowę? Dlatego masz
takie mokre włosy?
Zastanawiała się, czy nie udać chorej. Tylko po to, żeby jakoś
wywinąć się z tej upokarzającej sytuacji. Linc pokręcił głową.
- Do licha, nie powinienem był pozwolić, żebyś chodziła po
takim zimnie. Pewnie jesteś zmęczona tym wszystkim, a poza tym nie
przywykłaś do takiego jedzenia. Założę się, że w Virtue nie ma
tajskiej restauracji... I wreszcie na koniec zaserwowałem ci szampana,
na którego jesteś uczulona. Mogłaś mi o tym powiedzieć - zakończył
swoją przemowę.
Serce jej się ścisnęło. Od dawna nikt tak o nią nie dbał. Kiedy
upiła się tanim winem na zabawie w domu kultury, jej chłopak
zostawił ją samą w łazience. Co prawda damskiej, ale przecież Linc
zdecydował się wejść tutaj.
Podeszła do niego, żeby mógł zobaczyć, że nic jej nie jest.
- Nie, nie wymiotowałam i czuję się zupełnie dobrze. Pamiętaj,
że pochodzę ze wsi i byle co mnie nie rusza. - Chyba że dwie butelki
owocowego wina. - Być może jesteś przyzwyczajony do
delikatniejszych kobiet, ale mną możesz się nie przejmować. W
dodatku nie zrobiłeś nic złego, a u nas też potrafi wiać jak jasna
cholera.
Nie wyglądał na przekonanego.
- Więc co się stało z twoimi włosami?
W jednej z jej książek był opis stosunku w toalecie. Bardzo
podniecający opis. Oczywiście nigdy nie odważyłaby się na to w
Virtue, ale w Nowym Jorku panowały zupełnie inne zasady. Tyle że
Linc wcale nie wyglądał w tej chwili na pobudzonego.
Spojrzała w jego pełne troski oczy i zdecydowała, że najlepsze,
co może zrobić, to wyjaśnić mu całą sytuację.
- Kiedy tu przyszliśmy, zorientowałam się, że jestem
nieodpowiednio ubrana - zaczęła. - I że okropnie wyglądam. Dlatego
czułam się nieswojo i zeszłam tu, żeby przynajmniej poprawić włosy i
makijaż.
Przez moment patrzył na nią z niedowierzaniem, a potem w jego
niebieskich oczach błysnęły iskierki, a kąciki ust zaczęły mu lekko
drgać.
- Tylko się ze mnie nie śmiej - rzuciła ostrzegawczo.
- Nie, skądże znowu - powiedział podejrzanie zmienionym
głosem.
- Przecież widzę, że już się śmiejesz.
- Nie, wcale nie. - Chrząknął dwa razy. - Poza tym wolę, jak
masz kręcone włosy.
- Naprawdę?
- Jak najbardziej. Więc na co teraz masz ochotę?
Nie mogła znieść wyrazu rozradowania, który malował się na
jego twarzy. Zrobiłaby wszystko, żeby potraktował ją trochę
poważniej. Być może seks w toalecie nie był wcale takim złym
pomysłem. Zwłaszcza że po szampanie czuła się lekko i przestała już
myśleć o kobietach na górze.
Przysunęła się więc bliżej do Linca i zarzuciła mu ręce na szyję.
- Robiłeś to kiedyś w publicznej toalecie? - szepnęła.
- Nie, nigdy. - Wesołe iskierki zniknęły z jego oczu i zaćmiło je
nagłe pożądanie. Jednak Linc zacisnął dłonie, jakby chciał ją
odepchnąć. - I wydaje mi się, że to nie jest najlepszy pomysł.
- Nieprawda. - Otarła się o niego całym ciałem, wiedząc, że nie
będzie mu się w stanie oprzeć. - Przecież uważasz, że jest wspaniały!
Linc spojrzał niepewnie na drzwi.
- Ktoś mógłby tu wejść - powiedział, z trudem panując nad sobą.
Zwłaszcza po tym, jak Trudy zaczęła delikatnie pieścić jego
szyję. Jednocześnie znowu poczuł ten straszliwy wzwód, którego
pozbył się zaledwie na parę chwil.
- Myślisz, że moglibyśmy tego nie zauważyć? - spytała,
wspinając się na palce.
Wystarczyło, że zobaczyła jego minę, a definitywnie przestała się
przejmować swoim prowincjonalnym wyglądem. Miała jedną
przewagę nad tymi wszystkimi ciziami z miasta. Wyglądała jak
Belinda!
- Najlepiej sprawdźmy. - Nadstawiła mu swoje usta. Linc był
najwyraźniej gotowy. Cały drżał, chociaż jednocześnie bał się, że ktoś
może go tu zastać.
- Może jednak wyjdziemy - zaproponował.
Pocałunek przed toaletą wyglądał znacznie bardziej niewinnie.
- Dobrze. Za chwilę. - Przesunęła wargami po jego ustach, a
potem oblizała się znacząco. - Smakujesz szampanem.
Z trudem przełknął ślinę, chcąc jak najszybciej przywrzeć do jej
warg. Jednak resztki zdrowego rozsądku podpowiadały mu, że nie
powinien tego robić.
- Trudy, jesteś...
Opór zwiększył jeszcze jej podniecenie. Czuła, jak serce bije jej
coraz szybciej, a uda drżą w słodkim podnieceniu.
- Seksowna? Niepoprawna? - Dotknęła jego ust językiem.
- Raczej szalona. - Oddychał coraz szybciej i płycej.
- Wspaniale, a co powiesz na szalony pocałunek? - Przywarła do
niego jeszcze bardziej.
Tego już było za wiele. Linc westchnął głęboko i zaczął całować
ją coraz mocniej. Jego język penetrował wnętrze ust dziewczyny, a
dłonie przesuwały się miarowo po jej ciele.
Trudy poczuła jego wyprężony członek i zaczęła się o niego
ocierać.
- Przestań! - jęknął rozpaczliwie.
- To spróbuj mnie powstrzymać. - Otarła się o niego raz jeszcze.
Z wysiłkiem wciągnął powietrze.
- Trudy, proszę...
- Myślę, że ci to odpowiada.
Doskonale wiedziała, że tak jest. Nagle odkryła tę prostą prawdę,
że niezależnie od miejsca zamieszkania mężczyźni pragną mniej
więcej tego samego. Szampan sprawił, że wydało jej się to bardzo
podniecające. Szkoda, że Linc nie wypił tyle co ona. Być może nie
miałby wówczas nic przeciwko pieszczotom w toalecie.
Otarła się o niego raz jeszcze.
- Trudy, przestań... - błagał ją.
- Wobec tego mnie puść.
Dopiero teraz uświadomił sobie, że trzyma ją mocno w objęciach.
Zawstydzony rozluźnił uścisk, a Trudy wyśliznęła się z jego ramion i
uśmiechnęła się do niego uwodzicielsko. Och, nie zapomni tego do
końca życia.
Chrząknął parę razy i poluzował krawat, wciąż jednak wpatrywał
się w nią głodnym wzrokiem.
- Powinniśmy już iść - mruknął, nie ruszając się z miejsca.
- Nie chcesz nigdzie iść. Wolisz tu zostać... ze mną - szepnęła
zmysłowo.
Nic nie odpowiedział. Wciąż jednak patrzył na nią głodnym
wzrokiem. Dlatego zdecydowała się sięgnąć do zamka jego spodni.
- Trudy!
- Przecież chcesz tego.
- Ja... - nie mógł wydusić z siebie słowa.
- Będzie ci dobrze.
Potrząsnął głową w niemym proteście.
- Ależ tak, pozwól.
W jego oczach nie było już protestu, a tylko prawdziwa żądza.
Trudy rozpięła mu rozporek i opadła na kolana, a Linc nie próbował
jej już powstrzymać. Zaczęła miarowo przesuwać dłonią, a Linc jęczał
przy tym z podniecenia. Cieszyła się, że może go tak pieścić. Od
kiedy zrezygnowała z tylnego siedzenia samochodu, bardzo
brakowało jej mężczyzny.
Wysunęła cały członek Linca z rozporka. Przez chwilę patrzyła
na niego z fascynacją, a potem dotknęła go lekko końcem języka. Linc
westchnął głucho, a ona poczuła, jak dreszcz rozkoszy przeszedł po
całym jej ciele. Wkrótce miała już cały członek w ustach. Mężczyzna
nad nią oddychał szybko i płytko, a ona poczuła wilgoć między
nogami.
Wyrwał jej się nagle, czując orgazm, który wstrząsnął całym jego
ciałem. Ktoś nacisnął klamkę do toalety. Linc poczuł lekkie pchnięcie
w plecy.
- Zamknięte - usłyszeli cienki, kobiecy głos.
- Jak może być zamknięte? - odezwała się inna kobieta. -
Przecież są tam aż trzy kabiny.
Trudy przełknęła ciepły płyn i wytarła usta wierzchem dłoni.
- Powinnyśmy pójść po kierownika - zaproponowała pierwsza
kobieta. - Toaleta nie może być zamknięta.
Spojrzała w górę. Linc miał zamknięte oczy i starał się oddychać
jak najciszej. Włożyła jego zwiotczały członek do spodni i zapięła je,
starając się nie robić przy tym hałasu. Kiedy go pogłaskała przez
materiał, penis Linca znowu się wyprężył.
- Lepiej mocno zastukać. - Usłyszeli walenie do drzwi. - Jest tam
kto?!
Trudy nie czuła się zbyt pewnie, kiedy wstała. Sama niemal
przeżyła orgazm, po prostu pieszcząc Linca. Ktoś znowu szarpnął za
klamkę.
- Wystarczy - odezwała się znowu pierwsza kobieta. - Lepiej
jednak kogoś poszukać.
Usłyszeli zanikające, ciche kroki, które wkrótce stłumił chodnik
na schodach. Linc otworzył wreszcie oczy i spojrzał na Trudy.
Wyglądał jak facet, który przed chwilą uniknął prawdziwej katastrofy.
- Musimy uciec, zanim przyjdą tu z kierownikiem - szepnęła.
Linc otworzył usta, poruszył nimi parę razy niczym ryba i w
końcu skinął głowę.
- Musisz odsunąć się od drzwi - dodała, widząc, że się nie rusza.
- A! - wydobył z siebie tylko tę jedną samogłoskę i przesunął się
na bok.
Trudy wysunęła się na zewnątrz, a następnie skinęła na Linca.
- Droga wolna.
Bez większych przeszkód udało im się dotrzeć do stolika. Linc
jednak nie usiadł, więc i ona stała. Oczy miał puste i zupełnie
nieobecne.
- Może pojedziemy już do domu?
- Tak.
Wciąż znajdował się w jakimś dziwnym transie, ponieważ w
ogóle się nie ruszał. Musiała go wziąć pod rękę i wtedy zdołali wyjść.
Trudy bez problemu złapała taksówkę. Linc cały czas milczał. W
ciszy zastanawiała się, co teraz sobie myśli. Być może nie powinna
decydować się na pieszczoty w łazience? Być może posunęła się za
daleko?
W końcu taksówka zatrzymała się przed jej blokiem. Trudy
zerknęła w bok.
- Pewnie teraz źle o mnie myślisz.
- Raczej ty o mnie. Nie mogę uwierzyć, że dopuściłem do czegoś
takiego.
Nie, nie chciała, żeby wziął na siebie całą winę.
- Przecież to ja zaczęłam. - Wciąż była z tego dumna, niezależnie
od jego reakcji. - Doskonale potrafię...
- A ja doskonale potrafię oprzeć się wszelkim pokusom -
przerwał jej. - Panowanie nad sobą nie sprawia mi żadnych
problemów. To znaczy, nie sprawiało - dodał po namyśle. - Niech pan
chwilę poczeka - zwrócił się do taksówkarza. - Zaraz wracam.
Kiedy wysiedli, poczuli zimny, przenikający do szpiku kości
wiatr. Jeszcze gorszy niż poprzednio.
- Nie musisz mnie odprowadzać - rzuciła w jego stronę. -
Poradzę sobie.
- Właśnie, że muszę. - Puścił ją przodem. - Każdy mężczyzna, z
którym się umawiasz, powinien pojechać z tobą na górę i sprawdzić,
czy jesteś bezpieczna.
Dotknęło ją trochę to, że traktował ją jak słabą i
nieodpowiedzialną osobę. Może to z powodu tej łazienki, pomyślała
rozżalona.
- Czy ktoś ci już mówił, że jesteś apodyktyczny? Jesteś jeszcze
gorszy niż Meg!
- A skoro już o niej mowa... - Stanęli przed windą i Linc potarł
czoło. - Do diabła, Trudy! Wykorzystałem cię i czuję się jak ostatni
śmieć. Nie będę mógł spojrzeć jej w oczy.
- Wykorzystałeś mnie?! - aż podniosła głos z irytacji. - Niby jak
mnie wykorzystałeś?!
- Cii... - Rozejrzał się dookoła i jednocześnie wepchnął ją do
windy. - To dlatego, że wypiłaś za dużo szampana. Sam ci dolewałem.
- Raz - przypomniała mu. - Za drugim razem zrobił to kelner.
- To mnie nie usprawiedliwia. - Pokręcił głową. - Powinienem
był bardziej uważać, a doprowadziłem do czegoś, za co mogli nas
wsadzić do więzienia.
- Ale nie wsadzili.
Cieszyło ją to, że nie uważa jej za puszczalską, ale z drugiej
strony miała już dosyć roli ofiary. Tak jakby nie wiedziała, co robi i
na co się decyduje.
Drzwi windy się otworzyły, ale oni wciąż stali w środku. Linc
przytrzymał je tylko, żeby się nie zamknęły.
- Posłuchaj - podjęła po chwili - nie wiem, co Meg ci o mnie
naopowiadała, kiedy prosiła, żebyś się mną zajął. Ustalmy jedno,
jestem już duża i wiem co robię.
- Meg przestrzegała mnie, że jesteś bardzo impulsywna. Dlatego
powinienem się spodziewać czegoś takiego. Ale... - rozłożył dłonie w
bezradnym geście - nawaliłem.
Impulsywna? Zdecydowała, że porozmawia o tym z Meg. I to już
jutro. Osoby impulsywne są zwykle mało odpowiedzialne, a ona
przecież w pełni kontrolowała całą sytuację.
- Tak naprawdę nikt by nas nie aresztował - stwierdziła po
chwili.
- Tak sądzisz? Jestem pewny, że jest jakiś kruczek na osoby,
które uprawiają seks w miejscach publicznych.
- Nikt by nas nie przyłapał na uprawianiu seksu. Byliśmy
zamknięci. Co innego w windzie...
Linc rozejrzał się dookoła, a potem wypchnął ją na korytarz.
- I ciekaw jestem, jak byś wyjaśniła moją obecność w toalecie -
mruknął.
Tylko wzruszyła ramionami.
- Powiedziałabym, że zemdlałam i zacząłeś się o mnie niepokoić.
Albo że zobaczyłam jakiegoś karalucha i zaczęłam krzyczeć. Albo...
- Dobrze już, dobrze - przerwał jej. - Wygląda na to, że jesteś w
tym znacznie lepsza ode mnie. Po prostu nie denerwujesz się tak
bardzo w podobnych sytuacjach...
Co znaczyło, że on się denerwuje. Linc nawet nie podejrzewał, że
Trudy uznała to za poważne wyzwanie. Oto miała przed sobą
wspaniałego faceta, który nie potrafił kochać się w niezwykłych
warunkach.
- Mam nadzieję, że wreszcie doszedłeś do siebie - rzuciła,
wyjmując klucz z plecaczka.
- Oczywiście.
Usłyszeli szczęk zamka i Trudy pchnęła drzwi.
- Wejdziesz?
Nie sądziła, żeby to zrobił, ale chciała sprawdzić, na ile odzyskał
panowanie nad sobą. Cofnął się odruchowo.
- Ee, wolę już iść. Byłbym naprawdę wdzięczny, gdybyś mogła
zapomnieć o... - bąknął. - Tak, jakby to się nigdy nie zdarzyło.
- Spróbuję - obiecała. - To jak, spotkamy się jutro?
- Dobrze. Przywiozę stolik i pizzę.
- Wspaniale.
Linc odwrócił się, ale jeszcze spojrzał na nią przez ramię.
- Jaką chcesz pizzę?
- Wybierz coś dla mnie - powiedziała. - Najbardziej lubię
niespodzianki.
Rozdział dziewiąty
Linc spał jak zabity przez... cztery godziny, a potem obudził się,
jakby czegoś oczekiwał. W zasadzie doskonale wiedział, na co czeka.
Wskazywał na to namiot wznoszący się w jednoznacznym miejscu
cienkiej kołdry.
W końcu wstał i włożył dres oraz adidasy, zadowolony, że jego
sala do ćwiczeń jest otwarta dwadzieścia cztery godziny na dobę.
Przechodząc, potknął się o pudło ze stolikiem i krzesłami. Jak to
dobrze, że się go pozbędzie. Generalnie miał za dużo rzeczy, którymi
się w ogóle nie interesował. Do urządzenia swojego mieszkania
wynajął architekta wnętrz, który zrobił wszystko za niego. Z jakichś
powodów uznał on, że najlepiej pasują do niego właśnie antyki. Linc
nie miał w zasadzie nic przeciwko antykom, ale dziś rano jego
mieszkanie wydało mu się pozbawione polotu.
Takie było całe jego życie w porównaniu z paroma godzinami,
które spędził z Trudy. Dopiero przy niej czuł, że brakuje mu energii i
entuzjazmu. Cieszył się jej obecnością, chociaż jednocześnie obiecał
sobie solennie, że będzie bardziej kontrolował swoje zachowanie.
Jak do tej pory, nie udało mu się zapanować nad sobą. Dał się
ponieść emocjom jak uczniak. Co więcej, miał ochotę na jeszcze.
Niemal jęknął, przypomniawszy sobie sceny z toalety, i szybko
narzucił na siebie ciepłą kurtkę. Musi jak najszybciej wypocić z siebie
całe pożądanie.
Nie poszedł do windy, ale zbiegł schodami pożarowymi aż na
sam dół, do podziemnego parkingu. Cały czas jednak myślał o Trudy.
Prosił ją, żeby zapomniała o tym, co się zdarzyło, chociaż wiedział, że
jemu nigdy się to nie uda. Wciąż czuł jej palce na swoim penisie i
delikatną pieszczotę jej języka...
Minął swój samochód i po chwili musiał do niego wrócić. Żadna
kobieta nie podniecała go tak bardzo jak Trudy Baxter. Żadna też nie
była tak śmiała w sprawach seksu jak ona. Już opowieści o stosunku
na tylnym siedzeniu samochodu wydały mu się szczególnie
ekscytujące, ale seks oralny w damskiej toalecie był dużo, dużo
lepszy!
Mimo to nie powinien był do tego dopuścić. Nawet jego pierwszy
raz nie wstrząsnął nim do tego stopnia.
Otworzył samochód pilotem i usiadł w skórzanym fotelu, wciąż
zastanawiając się nad tym, kiedy popełnił błąd. Wydawało mu się, że
jeśli wejdzie do łazienki, to łatwiej mu będzie dowiedzieć się, co się z
nią dzieje. Myślał, że ją w ten sposób zawstydzi.
Linc zaczął wyjeżdżać z parkingu.
Musiał przyznać, że zszedł wtedy na dół z mocnym
postanowieniem, żeby zabrać Trudy z klubu. Nie bawiła się tam
dobrze, chociaż nie znał wówczas jeszcze przyczyny. Po głowie
chodziło mu, że mógłby ją zabrać do siebie i dokończyć to, co zaczęli
na Times Square.
Co za dziewczyna! pomyślał. Nie mógł wprost uwierzyć, że
jeszcze w piątek w rozmowie z młodszym kolegą dowodził, że seks
nie jest dla niego czymś istotnym.
I nagle stał się.
Do licha, co ona wyprawiała z moim członkiem, pomyślał, czując
jeszcze silniejszy wzwód. Od wczoraj chodził tak, jakby spodnie były
dla niego za małe. I to z powodu dziewczyny z Virtue w stanie
Kansas.
Trudy obudziła się wyjątkowo wcześnie. Wciąż było ciemno.
Jedyne światło pochodziło z palących się latarni ulicznych oraz
rzadkich w tym rejonie reklam. Wygrzebała się z łóżka, poprawiając
skąpą piżamkę, i przeszła do kuchni, żeby zrobić sobie kawy. Kiedy
się w końcu napiła i trochę oprzytomniała, postanowiła uporządkować
swoje książki. Będzie potrzebowała fachowej literatury, jeśli
zdecyduje się na uwiedzenie Linca dziś wieczorem.
Chciała też skonsultować się z Meg, ale zdecydowała, że może
zadzwonić dopiero po dziewiątej. W Virtue budziły się wcześnie, ale
to były inne czasy... Musiała koniecznie porozmawiać z nią o swojej
rzekomej impulsywności. Za każdym razem, kiedy o tym myślała,
zaciskała szczęki.
O ósmej skorzystała ze swojej nowej książki telefonicznej, żeby
odnaleźć adres piekarni, która dostarczała do domu bułki w sześciu
różnych smakach, tak że w okolicach ósmej czterdzieści, kiedy zjadła
już dobre śniadanie, humor znacznie jej się poprawił i była nawet
gotowa darować Meg jej gruboskórność.
Zwłaszcza że słowo „impulsywna" można było zastąpić znacznie
sympatyczniejszym przymiotnikiem „spontaniczna". Doskonałą
ilustracją tej, jakże miłej cechy charakteru było to, co wydarzyło się w
toalecie. Przecież tego nie planowała. Tak się po prostu złożyło, więc
uległa nastrojowi chwili.
Piętnaście minut po dziewiątej zadzwonił jej pierwszy nowojorski
telefon. Trudy uniosła delikatnie bezprzewodowy aparat, jakby
zrobiono go z kryształu.
Zdecydowała, że jeśli to Linc, to nie ujawni tego, że jest rześka i
ma za sobą poranną gimnastykę. Mieszkańcy Nowego Jorku na pewno
nie są rześcy o tej porze. Prowadzą zwykle nocne życie i w niedziele
chcą sobie dłużej pospać.
- Halooo - rzuciła do słuchawki, przeciągając ostatnią
samogłoskę.
- Co z tobą? - spytała Meg. - Spałaś?
- A, to ty - powiedziała Trudy już normalnym tonem.
- Jasne, że ja. Tom i Linc poszli zagrać w tenisa, więc jestem
jedyną osobą w mieście, która może dzwonić.
- W tenisa? - powtórzyła nieco rozczarowana Trudy.
Wolała wyobrażać sobie, że Linc siedzi w jakiejś kafejce nad
filiżanką smolistej kawy i tęskni za nią całym sercem.
- Tak, czasami grają razem w niedzielę rano.
- A jak tam Linc? - Trudy zabrała się do wybierania palcem
resztek truskawkowego twarożku ze śniadania.
- Właśnie z jego powodu dzwonię - podjęła natychmiast Meg. -
Wydawał mi się dziwny. Jakiś nieswój.
Trudy oblizała palec i uśmiechnęła się do siebie.
- To dobrze.
- Dlaczego? Nie idzie wam?
- Idzie nam zadziwiająco dobrze, wziąwszy pod uwagę to, że
mnie przed nim oczerniłaś. - Zrobiła efektowną przerwę. - Dlaczego
powiedziałaś, że jestem impulsywna?!
- O co chodzi? Przecież jesteś.
Trudy uderzyła plastikowy pojemnik po twarożku i patrzyła, jak
leci przez całą kuchnię.
- Nie, Meg. Jestem spontaniczna. Rozumiesz, spontaniczna. To
zasadnicza różnica.
- Skoro tak twierdzisz... - Przyjaciółka nie miała zamiaru się
kłócić. - Ale opowiedz o Lincu.
Trudy zaśmiała się, szczęśliwa, że nareszcie ma się z kim
podzielić szczegółami wczorajszego wypadu. Pobieżnie opowiedziała
o pocałunku na Times Square, a potem rzuciła się z telefonem na
nieposłane łóżko.
- Pamiętasz tę książkę o seksie w niezwykłych miejscach? -
zapytała.
Meg aż pisnęła z podniecenia.
- Chcesz przez to powiedzieć, że się z nim kochałaś?! Gdzie?
Chyba nie w windzie?!
Trudy uśmiechnęła się jeszcze szerzej na myśl o tym, jaką Meg
musi mieć teraz minę.
- A pamiętasz rozdział poświęcony toalecie?
Przyjaciółka pisnęła jeszcze głośniej.
- Co?! Zrobiłaś z nim to?! W damskiej czy męskiej?
- W damskiej - odparła triumfalnie Trudy.
Czuła się naprawdę wspaniale, leżąc w satynowej pościeli i
plotkując z Meg o swoich seksualnych podbojach.
- Widzisz, poszłam tam tylko po to, żeby poprawić włosy i
makijaż. Zajęło mi to trochę czasu, ponieważ wcześniej wypiłam
sporo szampana, i Linc zaczął mnie szukać.
- Nie mogę w to uwierzyć. - Głos przyjaciółki drżał z
podniecenia. - Po prostu go tam zwabiłaś!
- Nie musiałam. Uznał, że źle się poczułam i nie chcę mu o tym
powiedzieć. Był przekonany, że w ten sposób łatwiej wydobędzie ze
mnie prawdę. - Przerwała, żeby zwiększyć efekt. - No i zrobiłam mu
to! Fantastyczne! Powinnaś kiedyś spróbować z Tomem...
- Niesamowite! - wykrzyknęła Meg. - Prymus z Wall Street w
publicznej toalecie. Założę się, że nigdy czegoś takiego nie przeżył.
- Sądząc z reakcji, raczej nie. A potem jeszcze mnie przepraszał -
dodała ze śmiechem. - Mam wrażenie, że czuł się winny.
- Nic dziwnego. Jego przodkowie to podobno pierwsi purytanie,
którzy przybyli do Ameryki na „Mayflower". Ale powiedz, czy to
znaczy, że zaczynasz swoje nowojorskie przygody właśnie od Linca?
- Tylko nieoficjalnie - zastrzegła Trudy. - Chodzi mi o to, żeby
nie wyjść z wprawy.
- Tak, tak, najważniejsze to nie wyjść z wprawy - poparła ją
gorąco Meg. - Wiem coś o tym.
- I mam na niego haka. Okazało się, że jestem podobna do
pokojówki, w której podkochiwał się w dzieciństwie.
- I teraz potrzebny ci jest strój pokojówki - domyśliła się
bezbłędnie Meg.
- Koniecznie! Czy mogłabym go gdzieś wypożyczyć? Dzisiaj
niedziela - dodała na koniec.
Odpowiedź była natychmiastowa i bardzo zachęcająca:
- Bez problemu.
Zaczęło do niej docierać, że jest w Nowym Jorku - mieście, które
nigdy nie zasypia. Wszystko tutaj było możliwe. Już nie mogła się
doczekać, żeby wypróbować wszystkie możliwości metropolii. Wstała
i zaczęła przechadzać się po pokoju, przyciskając telefon do policzka.
- Doskonale. Poza tym chciałabym kupić parawan, najlepiej jakiś
używany.
- Znam świetny sklep z takimi rzeczami. Poza tym mogłabyś
kupić pawie pióra. Są bardzo seksowne. I może jeszcze jakieś
zabawki...
- Ojej! Nie dostałam jeszcze pierwszej pensji.
- Powiedzmy, że to będzie wcześniejszy prezent urodzinowy -
rzuciła Meg.
- O trzy miesiące?
- Pogadamy o tym, jak do mnie przyjedziesz. Kiedy się
zbierzesz? Mamy na dzisiaj bardzo bogate plany...
Trudy spojrzała na zegarek.
- Zaczekaj, niech pomyślę. - Z telefonem w dłoni pośpieszyła do
łazienki. Włosy wciąż miała w nieładzie, ale przecież mogła je spiąć.
Wystarczy, że weźmie prysznic. - Mówiłaś, że stąd do ciebie jest
dziesięć minut autobusem? - spytała, podniósłszy aparat do ucha.
- Nawet mniej, jeśli go od razu złapiesz.
Trudy zaczęła zdejmować swoją piżamkę.
- Wobec tego będę najpóźniej za dwadzieścia.
Trzy godziny później wyczerpana, ale szczęśliwa Meg wsadziła
obładowaną prezentami na najbliższe urodziny i Gwiazdkę Trudy do
autobusu. Parawan miał dotrzeć do jej mieszkania nieco później.
Udało im się znaleźć śliczny, ręcznie malowany, za bezcen, ponieważ
sklep właśnie się likwidował.
Najbardziej cieszyło Meg to, że Trudy coraz cieplej myślała o
Lincu. Jej oczy zachodziły mgłą, kiedy o nim mówiła. Poza tym
wymawiała jego imię w charakterystyczny sposób i uśmiechała się
przy tym do siebie. A przecież była tak pewna, że w nikim się nie
zadurzy!
Meg bardzo chciała podzielić się tymi wieściami z Tomem, ale
uznała, że przyjdzie na to czas. Na razie musi być bardzo dyskretna,
jeśli nie chce, żeby jej plany spaliły na panewce.
W końcu przyjechał jej autobus. Wzięła reklamówkę z zakupami i
wsiadła, wciąż myśląc o Trudy i Lincu. Przy odrobinie szczęścia
zastanie tego ostatniego w swoim mieszkaniu. Obaj mężczyźni mieli
zwyczaj oglądać sport po wspólnej grze.
Gdy tylko weszła do mieszkania, usłyszała odgłosy meczu
futbolowego. Tak jak sądziła, panowie siedzieli przed telewizorem,
zajadając chipsy i popijając piwo.
- Cześć chłopaki!
- Cześć, złotko. - Tom wstał, żeby ją pocałować.
- Cześć, Meg. - Linc, jako człowiek dobrze wychowany, też
wstał. - Podać ci coś?
- Właśnie zastanawialiśmy się nad lunchem. - Tom sięgnął po
reklamówkę, ale żona schowała ją za plecami. - Daj, pomogę ci.
- Nie trzeba. Pozwólcie, że zdejmę buty, a potem będziemy
mogli wspólnie pomyśleć, co z lunchem.
- Ja stawiam - stwierdził Linc.
- Daj mi tę torbę - domagał się Tom. - Nie powinnaś nosić
ciężkich rzeczy. Co tam masz? Coś dla mnie?
Meg cofnęła się o krok.
- Tak, coś dla ciebie - powiedziała z dwuznacznym uśmieszkiem.
- Ale obejrzymy to sobie później, dobrze?
Tom w mig pojął, o co jej chodzi.
- Byłaś z Trudy w tym sklepie koło salonu tatuażu? - szepnął,
oglądając się na Linca.
- Może - przymknęła na moment oczy.
- Musimy pogadać. Mam wrażenie, że coś się z nim dzieje. -
Wskazał oczami przyjaciela.
- Niewykluczone, że masz rację - przyznała, a po chwili dodała
już głośniej: - Przebiorę się i zaraz wracam.
Tom chciał powiedzieć coś jeszcze, ale właśnie w tym momencie
któraś z drużyn zdobyła kolejne punkty i Linc zaczął wrzeszczeć jak
opętany. Mąż Meg natychmiast podążył do telewizora.
Kiedy Meg znalazła się w sypialni, wsadziła torbę do swojej
szafki i zdjęła buty. Już dawniej chcieli poeksperymentować, ale
dopiero teraz znalazła odpowiednie, jedwabiście gładkie wiązadła.
Trudy zdecydowała, że na razie niczego nie potrzebuje, ale
przynajmniej wiedziała już, gdzie może się zaopatrzyć w odpowiednie
erotyczne akcesoria.
Meg wróciła do salonu i całkowicie pochłoniętych grą mężczyzn.
- Tom?
- Tak, złotko? - Natychmiast skoczył na równe nogi.
To było takie miłe. Zawsze uważała, że Tom to porządny facet.
Wiedziała, że kochałby ją i szanował nawet wtedy, gdyby ich życie
seksualne zupełnie zamarło w okresie ciąży. Jednak Meg była
przekonana, że mężczyzna powinien też być szczęśliwy. Dlatego
przekonała Toma, że stosunki wcale nie szkodzą dziecku. Wraz z tym,
jak brzuch jej się powiększał, musieli zmieniać i dostosowywać
pozycje, ale było to ekscytujące doświadczenie.
- Wiesz, nie chce mi się wychodzić. Może zrobiłbyś nam mini
pizze? Jesteś w tym niezrównany.
- Oczywiście, kochanie.
Linc poruszył się na swoim miejscu.
- Może pomogę ci z tą pizzą, skoro nigdzie nie idziemy - zwrócił
się do przyjaciela.
- Niestety, nie mam kombinerek, stary.
Linc zrobił obrażoną minę.
- Przecież wiem, jak się robi pizzę. Widziałem to parę razy.
Kuchnia to było kiedyś moje ulubione miejsce.
- Wcale nie chciałem cię dotknąć. Naprawdę świetnie radziłeś
sobie wczoraj z tym łóżkiem. - Tom starał się go udobruchać. - Ale
pizzą zajmę się sam.
- Tak, byłeś wspaniały - zachwyciła się Meg. - Ale teraz zostań
ze mną, żeby mnie bawić rozmową.
Wiedziała doskonale, że Tom nie chce, żeby powtórzyła się
historia sprzed dwóch tygodni. Linc uparł się wtedy, że pokroi
warzywa. Zaciął się przy tym tak paskudnie, że musieli z nim jechać
na ostry dyżur.
Tom zniknął w kuchni, a Meg zerknęła szybko na Linca. Miała
mało czasu, więc nie zamierzała bawić się w subtelności.
- Powinniśmy porozmawiać o Trudy.
Linc omal nie zakrztusił się piwem.
- Chciałabym, żebyś coś wiedział, zanim pojedziesz do niej dziś
wieczorem. Otóż Trudy...
- Ehm, Meg... - Zaczął kaszleć i cały poczerwieniał. - Bardzo mi
przykro. - Jeszcze raz zakaszlał i chrząknął. - Czuję się winny tego, co
wczoraj zaszło. Obiecuję, że to się już nie powtórzy.
- Mam nadzieję, że jednak się powtórzy - powiedziała Meg,
patrząc mu prosto w oczy. - To albo coś podobnego, co sprawiłoby
wam dwojgu dużo radości.
Wybałuszył na nią oczy.
- Myślałem, że chodziło ci o to, żeby nie angażowała się w jakieś
ryzykowne związki.
- Chcesz przez to powiedzieć, że związek z tobą jest ryzykowny?
- Meg potrząsnęła głową. - Nie, nie jesteś mężczyzną, który mógłby ją
skrzywdzić. Moim zdaniem, świetnie do siebie pasujecie. - Podniosła
rękę, chcąc uprzedzić protest, który jednak się nie pojawił. - Oboje
odrzucacie małżeństwo.
- O tak, oczywiście - potwierdził Linc bez zbytniego
przekonania. - To jednak jest dziwaczne - dodał po chwili. - Nigdy z
nikim nie rozmawiałem w ten sposób.
- Pewnie dlatego, że w ogóle rzadko rozmawiasz o seksie. A
Trudy właśnie o to chodzi. O seks w wielkim mieście. I chce zacząć
właśnie od ciebie.
- Co takiego?!
- Prosiłabym, żebyś ułatwił jej pierwsze kroki. Trudy tylko udaje
twardą, ale wiem, że tak naprawdę jest bardzo delikatna. Jeśli będzie
chciała cię uwieść, a ty jej się oprzesz, to się załamie. Ale jeśli jej
pomożesz, to nabierze pewności siebie i będzie mogła zacząć
samodzielne podboje. Co ty na to?
- Och, Meg. - Linc miętosił nerwowo swoje ręce. - Sam nie
wiem.
- Uznam to za gest prawdziwej przyjaźni.
- Wobec ciebie czy Trudy? - spytał zmieszany.
- Nas obu.
- Minipizze gotowe. - Tom wkroczył triumfalnie do salonu.
Meg zerknęła jeszcze na Linca z nadzieją, że skinie głową albo da
jej znak oczami, że przyjmuje propozycję. On jednak tylko patrzył w
przestrzeń.
Rozdział dziesiąty
Na dworze padał lekki śnieg. Delikatne płatki odbijały światło
okien i ulicznych latarni. Jednak pozbawione zasłon okno Trudy było
prawie ciemne. Pogasiła prawie wszystkie światła, żeby ukryć jakoś
przed Lincem swoje zdenerwowanie.
Nie przypuszczała, że strój pokojówki będzie tak skąpy. Nie
podejrzewała też, że będzie aż tak podniecona, kiedy go włoży. Być
może wystarczyła jej sama świadomość, do czego ma służyć, żeby
wprawić się w taki stan. Jej czarne, koronkowe majteczki były już
wilgotne.
Strój składał się ze skromnej góry, przypominającej kostium
kąpielowy, i minispódniczki. Sprzedawca mówił też, że fiszbiny u
góry powiększają biust i Trudy miała w tej chwili wrażenie, że w
zagłębienie między piersiami mogłaby włożyć portfel i jeszcze byłoby
miejsce na klucze.
Włożyła jeszcze zabawny fartuszek, biały, koronkowy czepeczek
i takież mankiety. Meg kupiła jej też miotełkę do kurzu z piór, a
sprzedawca polecał siatkowe pończochy. Ale Trudy kupiła je już
wcześniej wraz z podwiązkami. Całe życie czekała, żeby móc włożyć
siatkowe pończochy.
Strój uzupełniały czarne pantofelki. Takie, jakie nosiły
wyzywające kobiety, o których w jej domu mówiło się rzadko i z
pogardą. Trudy kupiła je dwa lata temu i ukrywała przez cały ten czas
w swoim pokoju. Teraz trochę żałowała, że nie wypróbowała ich
wcześniej. Na wysokich obcasach chodziło się zupełnie inaczej niż
normalnie.
Meg doradziła jej też, żeby kupiła jakiś kompakt ze zmysłowym
jazzem. Taka muzyka powinna odpowiadać Lincowi. Wybrała więc
coś z saksofonami i klarnetem, co, jak jej się zdawało, najlepiej
nadawało się na tę okazję.
Pozostawał jeszcze jeden problem. Nie chciała otwierać Lincowi
drzwi. Wiedziała, że będzie miał ze sobą pudło ze stolikiem i
krzesłami oraz pizze, i obawiała się, że to wszystko może wypaść mu
z rąk.
Opracowała więc plan. Otworzyła zasuwę i zostawiła tylko
łańcuch. Mogła go zdjąć bez robienia większego hałasu. Toteż kiedy
Linc zadzwoni do drzwi, najpierw sprawdzi, czy to rzeczywiście on,
usunie łańcuch i wycofa się na z góry upatrzone pozycje. Dopiero
wówczas poprosi, żeby wszedł, i da mu trochę czasu, żeby odstawił
pudło i położył gdzieś pizze.
I wtedy wyjdzie zza parawanu. I zobaczy jego minę na widok
tego stroju.
Nie wiedziała jednak, co potem. Meg uważała, że nie ma sensu o
tym myśleć. Linc z pewnością przeżyje szok, ale potem powinien
zachować się jak normalny mężczyzna, a to nie będzie wymagać już
dalszej inicjatywy Trudy.
Ślepy los zrobił już, co miał zrobić. Tak się złożyło, że łóżko
Trudy znajdowało się pod ręką. Nie musi się więc martwić, czy Linc
wpadnie na to, żeby przejść do jej sypialni. Odsunęła jeszcze tylko
trochę satynową kołdrę, żeby posłanie wyglądało bardziej
zapraszająco, i wsunęła pakiecik kondomów pod poduszkę. Dyktafon,
który włączał się na dźwięk głosu, leżał pod łóżkiem. Podniecenie
Trudy wzrosło na myśl, że nagrają się wszystkie odgłosy, które będą
wydawać. Już ona zadba o to, żeby były jak najdziksze.
Jeśli nie liczyć drobnego preludium w toalecie, miała przed sobą
pierwsze poważne doświadczenie seksualne w Nowym Jorku. Ale
nawet to traktowała tylko jako dobry początek, ponieważ nie sądziła,
żeby ten związek przetrwał zbyt długo.
Krótkie spojrzenie na zegar przy kuchence uświadomiło jej, że do
siódmej została zaledwie minuta. Linc, jak przystało na maklera, był
człowiekiem punktualnym. Dlatego mogła się go za chwilę
spodziewać. Z trudem przełknęła ślinę, wyobrażając sobie, jak
wjeżdża windą i zbliża się do drzwi.
Były dwie minuty po siódmej, kiedy usłyszała dzwonek. Ten
zegarek się spieszy, pomyślała, przechodząc do dużego pokoju.
Wyjrzała przez wizjer i musiała zatkać sobie usta, żeby nie krzyknąć.
To był on! Miał na sobie dżinsy, koszulę ze stójką i czarną, skórzaną
kurtkę. Wyglądał jak James Dean w „Buntowniku bez powodu".
Śnieg stopił się na jego włosach, dodając im połysku. Niesforne
kosmyki opadły mu na czoło, a on nie mógł ich odgarnąć, ponieważ
pod prawą pachą trzymał pudło ze stolikiem, a w lewej ręce pudełka z
pizzą.
Trudy zawahała się, myśląc o tym, co będzie, jeśli ją odrzuci.
Jednak było już za późno. Linc zadzwonił raz jeszcze, a ona delikatnie
zwolniła łańcuch.
Linc wciąż miał problemy z podjęciem decyzji. Stał właśnie
przed drzwiami Trudy, która, jeśli wierzyć Meg, miała ochotę na
wieczór we dwoje.
W jej wspaniałym łóżku!
Oczywiście powinien się na to zgodzić. Tylko idiota nie przyjąłby
podobnej propozycji. Niestety, mógł być właśnie takim idiotą. Siedząc
u Hennessych, myślał wyłącznie o swoim życiu erotycznym i
znajomości z Trudy.
Dopiero wtedy uświadomił sobie pewną zasadę, według której
zawsze postępował. Ponieważ bał się małżeństwa, wybierał kobiety
chłodne i mało uczuciowe. To pozwalało mu zachować bezpieczny
dystans.
Jednak Trudy była inna. Miała olbrzymi temperament i wielką
ochotę na seks. Nie kryła swoich zamiarów. I chociaż wyrzekała się
małżeństwa, Linc bał się, że nie zdoła zachować do niej dystansu.
Tak, obawiał się jej wybuchowego charakteru i tego, co może się
jeszcze wydarzyć. Dla Meg wszystko było proste: powinien ulec
Trudy, sprawić, że poczuje się pewniej, i usunąć się, gdy będzie
gotowa do dalszych podbojów.
Tylko czy on zdoła się wówczas usunąć? Czy zdecyduje się na
rozstanie? Linc nie miał pojęcia. Między innymi dlatego, że nigdy nie
angażował się w związki z osobami pokroju Trudy. Być może była
ona jedyną osobą, dla której gotów byłby przemyśleć swoje
uprzedzenia dotyczące małżeństwa.
Ale Linc nie miał na to ochoty. Prowadził wygodne życie i chciał,
żeby tak było dalej. Nie potrzebował nimfy z Kansas wraz z jej
książkami i impulsywnym zachowaniem. Bał się, że za bardzo ją
polubi, a ona rzuci się w ramiona innego nowojorczyka, nawet nie
oglądając się za siebie.
Byłoby mu bardzo żal. Sam się zdziwił, kiedy nagle to zrozumiał.
Z drugiej strony, nie chciał puścić dziewczyny samopas w
wielkim mieście. Obiecał Meg, że się nią zaopiekuje, i zamierzał
dotrzymać słowa. Dlaczego żona Toma sądziła, że jeśli oprze się
Trudy, źle to na nią to podziała? Może wystarczy, że da dziewczynie
znać, jak bardzo jej pożąda? To będzie szczera prawda, a jednocześnie
uniknąłby niebezpiecznego związku. Mógłby jej to powiedzieć przez
telefon, wyjaśniając, że nie może przyjść, bo...
No właśnie, co takiego? Co mógłby jej powiedzieć? Że nagle
dostał grypy? Albo że wezwano go do pracy? A może, że ma alergię
na ciemną, satynową pościel?
Myśl o tej pościeli sprawiła, że dreszcz przeszedł mu po plecach.
Znowu poczuł, że ma erekcję. Ostatnio cały czas chodził z
obrzmiałym członkiem, zwłaszcza kiedy Trudy była w pobliżu.
Żadna z tych wymówek mu się nie spodobała. Dziewczyna z
pewnością domyśliłaby się, że nie chce jej powiedzieć prawdy.
Trudy nie otworzyła po pierwszym dzwonku. Od razu zrozumiał,
że coś się święci, i poczuł dreszcz na całym ciele. Kiedy zadzwonił
drugi raz, używając do tego celu łokcia lewej ręki, odniósł wrażenie,
że ktoś się poruszył za drzwiami.
Jakie piekielne, erotyczne gry szykuje dla niego? Czekając,
przestąpił z nogi na nogę.
- Wejdź, Linc! Nie skończyłam się jeszcze ubierać.
Już to wystarczyło, żeby wprawić go w stan najwyższej
ekscytacji. Czy kupiła już sobie parawanik, czy może musi przebrać
się w swojej dawnej sypialni? I do jakiego stopnia jest ubrana czy
raczej... rozebrana?
Wyciągnął łokieć, żeby nacisnąć klamkę. Już, już miał to zrobić,
kiedy z mieszkania dobiegł go pełen bólu okrzyk. Natychmiast
wypuścił pudło ze stolikiem i dzierżąc pizze niczym tarcze, wtargnął
do pokoju.
Trudy leżała na łóżku i jęczała, ukazując minispódniczkę i czarne,
koronkowe majtki, doskonale pasujące do siatkowych pończoch.
Mimo że nie był to jęk rozkoszy, Linc poczuł, że jego członek stał się
jeszcze większy. Osiągnął wręcz astronomiczne rozmiary. Niedługo
nie będzie mężczyzną z prąciem, ale prąciem z doczepionym do niego
mężczyzną.
- Cholerne buty! - mruknęła Trudy i zaczęła masować sobie
kostkę.
Z kolei Linc westchnął i omal nie upuścił pudełek z pizzami.
Dziewczyna uniosła stopę do góry i poruszyła nią, a on odwrócił
wzrok od jej podwiązek.
- Co, do licha, włożyłaś na siebie? - spytał, zerkając na nią
jednak co jakiś czas.
Trudy uniosła nieco brodę i wyprostowała czepek, który
przekrzywił jej się w czasie upadku. Miała zaróżowione policzki, ale
mimo to spojrzała mu odważnie w oczy.
- A jak sądzisz?
Jak wcielenie najdzikszych erotycznych fantazji, pomyślał.
Belinda do kwadratu! Linc oddychał coraz szybciej, patrząc na rowek
między jej piersiami, a potem niżej, na frywolny biały fartuszek i uda
w siatkowych pończochach. W tym stroju Trudy stanowiła prawdziwe
wcielenie seksu.
Ale były w tym też akcenty humorystyczne. Linc widział teraz,
jak upadła na łóżko. Na jednej nodze miała jeszcze pantofelek, ale
drugi leżał na wykładzinie. Musiała potknąć się o coś,
nieprzyzwyczajona do chodzenia w butach na wysokim obcasie.
Linc poczuł, że ślinka sama napłynęła mu do ust. Przełknął ją,
myśląc o tym, że żadnej kobiety nie pragnął tak bardzo jak Trudy.
Starał się teraz przypomnieć sobie wszystkie argumenty przeciwko
związkowi z nią, ale jakoś mu się to nie udawało.
Dziewczyna pokiwała smutno głową.
- No dobra, możesz się ze mnie śmiać - westchnęła
zrezygnowana. - To miała być niespodzianka. Myślałam, że będę
przypominała Belindę i że będziemy się mogli razem zabawić.
- Rozumiem.
Poczuł gwałtowne pulsowanie w skroniach. Zaczął drżeć z
pożądania. Oszukiwał się tylko, myśląc, że zdoła jej się oprzeć. Był
teraz marionetką w jej rękach.
Jednak Trudy, o dziwo, nie zdawała sobie z tego sprawy.
- Ale skoro mi się nie udało, to możemy się trochę odprężyć i
zjeść te pizze. Założę się, że wyglądam żałośnie.
- Wcale nie! - zaprotestował szczerze.
Aż ćmiło mu się przed oczami z pożądania. Trudy leżała przed
nim w pościeli i wyglądała tak pociągająco, że musiał zmobilizować
wszystkie siły, żeby się na nią nie rzucić. Czuł się tak, jakby był
bohaterem jakiegoś filmu erotycznego i doskonale znał swą rolę.
- Jesteś bardzo miły, ale wiem, że się zbłaźniłam. Powinnam
wcześniej trochę poćwiczyć w tych piekielnych butach. - Położyła się
na łóżku, prezentując wypiętą pupę, i sięgnęła po pantofelek. - I
pomyśleć, że na Broadwayu tańczą w czymś takim.
Wstała i pochyliła się, żeby włożyć but.
Linc zdusił jęk. To, co zobaczył, było najbardziej prowokacyjną
pozą, jaką mógł sobie wyobrazić. Jednocześnie Trudy zupełnie nie
zdawała sobie z tego sprawy. Wydawało jej się, że cały plan spalił na
panewce i że nie ma już najmniejszych szans, żeby go uwieść. On
tymczasem z każdą chwilą był coraz bardziej podniecony.
- Możesz położyć pizze na zmywarce w kuchni - rzuciła,
prostując się. - Jak rozumiem, stolik i krzesła są w dalszym ciągu na
zewnątrz.
- Tak. - Linc zupełnie o nich zapomniał. - Zaraz się nimi zajmę.
Przeszedł na drewnianych nogach do kuchni i zostawił tam pizzę.
Poruszał się z trudem, bo obrzmiały członek bynajmniej nie ułatwiał
mu ruchów.
Kiedy znowu znalazł się w pokoju, zauważył, że Trudy go nie
posłuchała i sama zaczęła wciągać pudło ze stolikiem do środka.
Dżentelmen pomógłby jej w takiej sytuacji, ale Linc był za bardzo
zafascynowany jej biodrami i pupą, doskonale widocznymi pod
cienkim materiałem.
Erotoman zapewne wykorzystałby tę sytuację i Linc nie był
pewny, czy za chwilę nie przekroczy cienkiej granicy między
dżentelmenem a erotomanem.
Trudy zamknęła drzwi na zasuwę, a potem obróciła się w jego
stronę.
- Powinniśmy chyba rozstawić ten stolik, zanim pizza zupełnie
nam wystygnie - rzuciła.
Linc zakaszlał parę razy.
- Dobrze.
- Widzę, że z trudem powstrzymujesz śmiech - rzekła ze łzami w
oczach.
- Nie, ja tylko...
- Zapewniam cię, że gdybym zrobiła to, co zamierzałam, i wyszła
zza parawanu z miotełką z piór, to byłbyś napalony jak nie wiem.
- Masz miotełkę z piór? - zainteresował się.
Zwykle podglądał Belindę, kiedy odkurzała jakieś rzeczy z małej
drabinki. A z tego, co mówiła w czasie pieszczot ze służącym,
wynikało, że korzystali z niej też w zupełnie inny sposób.
- Tak. Myślisz, że to zbyt ograny numer? Mam ją za parawanem.
- Ee...
- Masz rację, to mało oryginalne. Tak jak ten kostium. Powinnam
raczej poszukać czegoś, co noszą prawdziwe pokojówki. To byłoby
znacznie bardziej podniecające.
Trudy naprawdę nie zdawała sobie sprawy z tego, jak na niego
działa. Belinda rzeczywiście nosiła nieco dłuższą spódniczkę, ale było
to zdecydowanie mniej podniecające. Może dlatego udało mu się
jakoś przetrwać okres dojrzewania bez poważnych konsekwencji.
- Ten kostium... - zaczął.
- Tak, wiem - przerwała mu. - Wyglądam w nim tak, jakbym
była prostytutką. Tak to sobie przynajmniej wyobrażam, bo nigdy w
życiu nie widziałam prostytutki. A ty?
- Ja widziałem.
- Bomba! A przy okazji... Wiesz, nie chciałabym zadawać ci
niedyskretnych pytań, ale nigdy nie znałam mężczyzny, który płaciłby
za te rzeczy. Czy może ty...?
Linc pokręcił głową.
- Nie, nigdy się do tego nie posunąłem. - Bo się bałem, dodał w
duchu. Sam nie wiem, czego. - I żeby sprawa była jasna, ty wcale nie
wyglądasz jak prostytutka.
Zamiast się ucieszyć, Trudy wyraźnie posmutniała.
- Wiem, brakuje mi seksapilu. Szkoda było pieniędzy na ten
kostium, skoro zupełnie cię nie podnieca.
- Nie powiedziałem niczego takiego - zaprotestował Linc.
- Bo jesteś dżentelmenem - westchnęła.
Nie był już tego wcale taki pewny. Zwłaszcza gdy mógł zapuścić
wzrok w zagłębienie między jej piersiami.
- Hm - chrząknął raz jeszcze. - Bardzo mi się podoba ten
kostium. I rzeczywiście przypominasz w nim Belindę.
Spojrzała na niego z nadzieją.
- Więc myślisz, że coś by z tego mogło wyjść?
- Hm, ta...ak.
- Dobry z ciebie facet. Jakoś mi teraz lżej. Wiesz co, spróbuję
potem pochodzić trochę w tych butach i kostiumie. Co prawda, nie
sądzę, żeby zrobiło to na tobie wrażenie po tym nieszczęsnym upadku,
ale ten strój kosztował masę pieniędzy. Może uda mi się skorzystać z
niego w przyszłości z lepszym efektem.
Nie mógł sobie wyobrazić, jaki lepszy efekt miała na myśli.
Chyba że faceta od razu zabiorą do szpitala z zawałem, co by go,
Linca, nie faceta, wcale nie zmartwiło.
Raz jeszcze chrząknął i wydusił z siebie zduszone „tak,
oczywiście".
- Dobrze, rozstaw stolik i krzesła - poleciła Trudy. - A ja
zobaczę, co z tą pizzą. Chcesz takie samo piwo jak wczoraj?
- Może być - mruknął;
Znajdował się w wyjątkowo dziwnej sytuacji. Trudy chciała go
uwieść, ale po tym upadku, który, jak jej się zdawało, ją ośmieszył,
porzuciła ten plan. Oczywiście Linc pragnął jej teraz bardziej niż
kiedykolwiek.
Ale Trudy miała zamiar po prostu zjeść pizzę, więc zdjął kurtkę i
powiesił ją na klamce. Następnie rozpakował stolik i krzesła.
- Gdzie mam to rozstawić? - rzucił w stronę kuchni.
- Myślę, że w kącie niedaleko okna - powiedziała, wychylając
się. - Chcesz piwo w szklance czy w butelce?
- Może być butelka.
Przeciągnął stolik na drugą stronę łóżka. Nigdy wcześniej nie jadł
kolacji w damskiej sypialni. Odetchnął z ulgą, myśląc o tym, że tym
razem uda mu się po prostu spożyć posiłek i wypić piwo.
Niepotrzebnie przejmował się tym spotkaniem, na długo zanim tu
dotarł.
- Przyniosłam piwo, proszę pana.
Na dźwięk słów „proszę pana" poczuł, jak ciarki przeszły mu po
plecach. Pomyślał, że Trudy po prostu się wygłupia. Zerknął na nią i
omal nie padł trupem.
W rękach trzymała dwa talerze z pizzą, nie mogłaby więc jeszcze
przynieść piwa. Jednak dziewczyna włożyła butelkę w stanik, między
piersi. Materiał, który był napięty już wcześniej, wyglądał tak, jakby
lada chwila miał puścić, odsłaniając jej nagi biust.
Trudy zatrzepotała rzęsami niczym wcielenie niewinności, a w
zielonych oczach pojawiły się iskierki, jakby zapraszała go do
wspólnej zabawy.
- Zapraszam pana na kolację - rzekła zmysłowo. - Obawiam się
tylko, że piwo może być trochę ciepłe. W tej chwili jednak jest
cudownie chłodne.
Linc poczuł, że zaschło mu w gardle.
- To prawda, że zawaliłam na początku, ale może uda się
uratować resztę wieczoru.
Linc zaczął drżeć z podniecenia. A więc jednak będzie próbowała
go uwieść. Doskonale wiedział, że nie będzie z tym miała problemów.
- Co mam robić? - spytał jeszcze nieco ochryple.
- Może zechce pan, żebym pana nakarmiła - zaproponowała,
uśmiechając się do niego figlarnie.
- Do...obrze.
Złapała go za koszulę ze stójką i posadziła na krześle. Sama
natomiast usiadła na stoliku i rozsunęła nogi, między którymi
postawiła talerz z pizzą. Linc nie mógł oderwać oczu od pizzy i...
tego, co znajdowało się nieco dalej. Czuł kobiecy zapach Trudy.
Pomyślał, że nigdy w życiu nie zapomni pizzy garnirowanej
koronkowymi majteczkami i udami w siatkowych pończochach.
- Zaczynamy, proszę pana.
Zamknął oczy, żałując że włożył ciasne dżinsy. Trudy pochyliła
się w jego stronę.
- Może najpierw piwa?
- Tak, poproszę.
Niewiele myśląc, sięgnął po piwo. Jego dłoń niemal otarła się o
krągłą pierś. Wyjmując butelkę, zsunął materiał z lewego sutka
dziewczyny. Niemal jęknął, widząc, że jest sterczący i zapewne
twardy jak kamyk.
- Ojej, co pan zrobił. - Trudy udawała zmieszanie tak udatnie, że
niemal w nie uwierzył.
- Och, przepraszam - szepnął i wyciągnął dłoń, żeby poprawić jej
sukienkę. Jednak Trudy umknęła mu, ocierając się koniuszkiem piersi
o jego dłoń.
Aż syknął z podniecenia.
Przez moment chciał się na nią rzucić, ale zdołał się opanować.
Postanowił grać najdłużej, jak tylko mu się uda, zimnego i
opanowanego właściciela domu, dla którego seks ze służącą jest
czymś zupełnie naturalnym.
Wypił pierwsze łyki piwa.
- Smakuje panu? - spytała niepewnie.
- Może być - powiedział po raz nie wiadomo który tego
wieczoru. - Trochę za zimne.
Dziewczyna pochyliła się w jego stronę, prezentując wspaniały
biust.
- Proszę bardzo.
Wstawił butelkę, dbając o to, żeby odsłonić teraz prawy
koniuszek. Piwo wyglądało tam jak wielki fallus i przywodziło mu na
myśl rzeczy, których nigdy nie próbował.
- Może teraz pizzy? - usłyszał znowu zmysłowy głos Trudy.
Wzięła kawałek pizzy, obficie polany ketchupem i wyciągnęła w
jego stronę. Jego umysł pełen był erotycznych obrazów. Jedzenie
zupełnie go nie interesowało. W tej chwili chciał czegoś zupełnie
innego.
Pochylił się i dotknął językiem kawałka pizzy, a potem spojrzał
jej w oczy.
- Wołałbym, żeby był gorący.
Zwilżyła wargi i zaczęła szybciej oddychać.
- A nie jest?
- Nie. Możesz go odłożyć.
Kiedy to zrobiła, wziął jej dłoń i zlizał ketchup z jej palców, a
następnie sięgnął po butelkę. Czuł, że Trudy jest coraz bardziej
podniecona.
- Możesz zabrać talerz.
- Jak pan uważa.
Odstawiła go na parapet, ale nie ruszyła się z miejsca.
Linc wypił trochę piwa, udając obojętność. Nawet nie
przypuszczał, jak podniecająca może być taka gra.
- Czy mógłbym spróbować czegoś innego, Trudy? - Po raz
pierwszy użył jej imienia.
Dziewczyna natychmiast zrozumiała, co to znaczy, i aż oczy jej
się zamgliły z podniecenia.
- A na co miałby pan... ochotę?
Potarł butelką jej sutki i zauważył, że jeszcze bardziej stwardniały
i stały się ciemniejsze.
- Chcę czegoś... gorącego, moja droga. Wiesz, że jako służąca
powinnaś spełniać moje polecenia.
- Tak, oczywiście.
- Proszę pana.
- Proszę pana - dodała zaraz. - Na co ma pan ochotę?
- Podnieś fartuszek.
Początkowo widział, że chce zaprotestować, ale potem skinęła
pokornie głową i podniosła ubranie, ukazując czarny trójkąt
majteczek.
Linc wskazał je butelką.
- Zdejmij.
- Ależ, proszę pana, będę wtedy naga.
Skinął głową, patrząc głodnym wzrokiem na ten trójkąt. Kiedy
pochyliła się, zdejmując majtki, jeszcze nad sobą panował. W końcu
jednak odsunął krzesło i pomógł jej się rozbierać. Oboje drżeli z
pożądania. A to, co na niego czekało, było wilgotne i bardzo, bardzo
gorące.
Rozdział jedenasty
Oboje byli rozpaleni. Trudy miała coraz większe problemy z
oddychaniem. Linc oparł ją o stolik i pochylił się jeszcze bardziej.
Dziewczyna gryzła wargi, czując, że ani seks na tylnym siedzeniu
samochodu, ani nawet seks w altance nie przygotował jej na to, co za
chwilę miało nastąpić.
Odruchowo rozsunęła uda, czując między nimi jego policzki. A
potem Linc wysunął język, a ona omal się nie przewróciła. Złapała
tylko stolik, myśląc, że oto znalazła mężczyznę, który zna się na
rzeczy.
I rzeczywiście, wystarczyło parę ruchów jego języka, a ona
niemal doświadczyła orgazmu. Otworzyła usta, dysząc ciężko. Linc
pieścił ją coraz mocniej, z wyraźną wprawą, ale też przyjemnością.
Jęki i zmysłowe westchnienia dziewczyny mieszały się z
zawodzeniem saksofonu i kwileniem klarnetów.
Trudy jeszcze mocniej rozszerzyła uda. Chciała poczuć go jak
najlepiej i najmocniej. Linc się jednak nie spieszył. Dawkował jej
rozkosz, starając się coraz bardziej nasilać bodźce.
Kolejny dreszcz rozkoszy przeszył jej ciało, a potem... ucichł.
Nigdy wcześniej nie była tak długo na krawędzi. Rozkosz rozchodziła
się wolno po jej ciele i narastała.
- Chcę orgazmu - szepnęła błagalnie. - Już! Teraz!
- Proszę pana - dorzucił z błyskiem w oku. Widać jednak było, że
sam jest bardzo podniecony.
- Tak, proszę pana - powtórzyła posłusznie, czując, że same te
słowa niemal doprowadziły ją do szczytowania. - Niech pan mnie
weźmie najlepiej, jak pan potrafi.
To wystarczyło. Linc poczuł falę gorąca, która przetoczyła się
przez jego ciało. Już chciał dać nurka między uda dziewczyny, ale
jeszcze się powstrzymał.
- Co mam zrobić?
- Chciałabym...
- Powinnaś powiedzieć, że mogę robić, co chcę - pouczył
surowo.
- Tak, niech pan robi, co chce - wyrzuciła z siebie, a następnie
złapała haust powietrza.
Jej piersi uniosły się prowokacyjnie.
- Tak jest lepiej.
Pochylił się, gotowy zaspokoić wszystkie jej pragnienia. Kolejne
pieszczoty języka były coraz silniejsze. Jej drżenie zaczęło narastać.
Trudy jęczała coraz mocniej wraz z nasilaniem się miarowej
pieszczoty i wkrótce przeżyła najbardziej spektakularny orgazm w
swoim życiu.
Cała drżąca opadła na stolik. Poczuła, jak Linc pochyla się nad
nią. Pieścił przez moment jej odsłonięte piersi i szyję, a potem
poczuła, jak łapie ją wpół.
- Przenosimy się na łóżko - zadysponował, - Nie wiem, czy ten
stolik wytrzyma kolejne ekscesy.
Chwyciła go za szyję i po chwili poczuła miękką pościel pod
sobą, a silne ciało Linca tuż nad sobą. Chciała przycisnąć go jeszcze
mocniej, ale on odsunął się od niej niepewnie.
- Masz jakieś zabezpieczenie? A może bierzesz pigułki? - spytał.
- Mam prezerwatywy... proszę pana - szepnęła.
To właśnie był seks w wielkim mieście. Na to czekała.
- Gdzie?
- Pod poduszką... proszę pana.
- Wiesz, że jesteś bardzo zuchwała. - Odsunął się od niej i
spojrzał gniewnie. - Powinienem ci dać lanie na goły tyłek. Ale
najpierw sam się rozbiorę.
Trudy nie chciała na to pozwolić. Od wczoraj myślała o tym, jak
przyjemnie byłoby go rozbierać.
- Bardzo proszę, chciałabym pana sama rozebrać - rzuciła
błagalnie.
Spojrzał na nią groźnie, a jednocześnie wybrzuszenie na jego
dżinsach powiększyło się trochę.
- Jeśli coś zrobisz źle, zbiję cię jeszcze mocniej - zapowiedział
surowo.
Aż zadrżała z podniecenia. Linc wspaniale wszedł w rolę, którą
dla niego przygotowała. Atmosfera gęstniała z sekundy na sekundę.
- Oczywiście, proszę pana.
- Dobrze.
Linc zszedł z łóżka i stanął tuż obok. Trudy usiadła na pościeli,
spuszczając nogi w dół. Cieszyło ją to, że nie dosięga stopami
podłogi. Miała wrażenie, jakby łóżko zamieniło się w wielki statek,
który miał ją zabrać w długą erotyczną podróż.
- Możesz zacząć od koszuli - dodał, stojąc sztywno.
Tak, jak prawdziwy pan, który czeka, aż go rozbiorą, pomyślała.
- Tak, proszę pana. - Wyciągnęła ręce i rozpięła pierwszy guzik
od dołu. Kiedy posuwała się wyżej, Linc musiał się do niej zbliżać.
Czuła go coraz mocniej między swymi nogami.
- Za wolno - rzucił Linc.
Poczuła, że drży, ale ona też miała problemy z rozpinaniem. Ręce
zaczęły jej się trząść i z trudem łapała oddech.
- Staram się, proszę pana.
W końcu dotarła do końca i wyciągnęła koszulę z jego dżinsów.
Przez chwilę podziwiała jego umięśnioną pierś i płaski brzuch, a
potem pochyliła się, biorąc w zęby jego obwiedziony ciemnymi
włosami sutek.
- Przecież nie pozwoliłem ci tego zrobić - rzekł gardłowym
głosem.
- Nie, proszę pana. - Zaczęła przesuwać językiem po jego piersi,
czując jak Linc się pręży i zaczyna ciężej oddychać.
- Pamiętaj, że czeka cię kara.
- Tak, proszę pana.
- Surowa kara. Chyba że poradzisz sobie lepiej z dżinsami.
Kiedy na nie spojrzała, przyszło jej do głowy, że trudno będzie je
zdjąć. W ciągu ostatnich paru minut zrobiły się zdecydowanie za
ciasne.
Jednak Trudy zabrała się do dzieła z takim zapałem i ciągnęła tak
mocno, że w końcu udało się je ściągnąć do kolan. Linc zdjął nogami
swoje buty i czekał na to, co miało nastąpić.
Zawahała się. Pamiętała kształt i rozmiar jego członka, ale teraz
miała ochotę jeszcze to sprawdzić. Przełknęła ślinę, patrząc na jego
bokserki.
- Za wolno - rzucił raz jeszcze Linc i sam zdjął dżinsy. - Musisz
się bardziej starać, moja droga.
Moja droga! Nie każdy mężczyzna wiedziałby, jak rozegrać tę
grę. Ale nie Linc! On był w tym coraz lepszy. Stał przed nią prawie
nagi, ale udawał, że wcale nie robi to na nim wrażenia.
Sięgnęła do jego bokserek, ale on surowo pokręcił głową.
- Sam skończę.
Po chwili nie miał już na sobie ani skarpetek, ani bokserek. Stał
przed nią nagi ze wspaniałym ptakiem, który mimo wielkości niemal
wzlatywał do nieba. Patrzyła na niego, nie kryjąc podziwu. Wczoraj
nie widziała jego członka w całej pełni. Teraz mogła mu się przyjrzeć
do woli.
Linc zrobił krok w jej stronę.
- A teraz co do twojej kary - zaczął. - Doszedłem do wniosku, że
nie muszę cię bić. Mógłbym się przy tym zmęczyć, wiesz...
- Więc jak... mnie pan ukarze? - Przełknęła ślinę i spojrzała na
niego głodnymi oczami.
Mimo nagości Linc nadal zachowywał się niczym arystokrata.
- Masz robić, co ci każę, i o nic nie pytać.
- Tak, proszę pana. - Spuściła oczy.
W ten sposób mogła lepiej widzieć jego członek, którego
rozmiary zwiastowały prawdziwą rozkosz.
- Zdejmij buty.
Zrobiła to z prawdziwą przyjemnością, myśląc, że minie sporo
czasu, zanim przyzwyczai się do obcasów.
- A teraz klęknij na łóżku, twarzą do mnie - wydał kolejne
polecenie.
Kiedy to zrobiła, uświadomiła sobie, że jej piersi znajdują się
dokładnie na wysokości jego twarzy. Pewnie o to mu chodziło,
ponieważ Linc wziął ze stolika butelkę i wylał trochę piwa na prawą
dłoń, a następnie zaczął wcierać pachnący trunek w jej piersi.
Najpierw jedną, a potem drugą. Trudy do tej pory nie zdawała sobie
sprawy z erotycznych możliwości piwa.
- A teraz je wyliżę - powiedział.
Przełknęła ślinę. Czy uda jej się wytrzymać i nie przyciągnąć go
do siebie?
Zaczął lizać jej piersi, starannie unikając koniuszków. Najpierw
prawą, a potem lewą. Trudy wypięła pierś i jęknęła, ale bez rezultatu.
Zaśmiał się gardłowo.
- Jeszcze nie, moja droga.
Musiała zrobić bardzo nieszczęśliwą minę, gdyż właśnie w tym
momencie poczuła język Linca na całej piersi.
- Teraz - szepnął.
O dziwo, coś w rodzaju orgazmu szarpnęło jej ciałem. Pieszczota
była niespodziewana i... bardzo podniecająca. Co też jeszcze zamierza
z nią zrobić?
Linc zacisnął wargi wokół jej sutka i zaczął ssać. Coraz mocniej.
Trudy czuła, jak kolejne fale rozkoszy przelewają się przez jej ciało.
Kępka włosów między jej nogami była już niemal zupełnie mokra.
Zaczęła dyszeć i sięgnęła tam dłonią, doprowadzając się niemal od
razu do szczytu.
- Sama nie możesz - upomniał ją surowo.
Nie wiedziała, jak długo jeszcze wytrzyma słodką udrękę
pieszczot. Pragnęła go coraz bardziej. Dłonie dziewczyny bezwiednie
przesuwały się w stronę jej kobiecości lub jego męskości.
Linc pokręcił głową.
- Wobec tego masz się trzymać słupa. - Wskazał jeden z
czterech.
Posłusznie chwyciła słup, wyobrażając sobie, że jest to wielki
penis Linca. Wypięła jednocześnie prowokacyjnie pupę, ale on zaczął
pieścić od tyłu jej piersi.
- Jesteś niewiarygodna - wyrwało mu się w pewnej chwili, ale
zaraz powrócił do roli: - Masz tak stać, dopóki z tobą nie skończę,
zrozumiano?
- Taaak - jęknęła, przedłużając samogłoskę, bo właśnie zaczął
drażnić kciukiem koniuszek jej piersi.
- Tak, proszę pana.
- Tak, proszę pana - powtórzyła słabym głosem.
- I zrobię z tobą, co będę chciał.
- Tak, proszę pana.
Niemal jęknęła, czując jego dłonie na wnętrzach ud. Zaczął
zsuwać z nich siatkowe pończochy, które i tak pozjeżdżały już niżej.
Zadarł do góry jej krótką spódniczkę, podziwiając tył. Trudy
wiedziała, że nie może puścić słupa, ale zaczęła coraz mocniej kręcić
pupą. Aż krzyknęła, kiedy poczuła na niej nagle jego członek. To było
niesamowite doświadczenie. Już myślała, że Linc zagłębi się w niej,
ale on wycofał się, chociaż zapewne wiele go to kosztowało.
Poklepał ją po pupie.
- A teraz na czworaka. Tyłem do mnie.
Z drżeniem puściła słup i oparła się dłońmi o miękką pościel.
Ustawiła się od razu z rozwartymi udami, ale Linc kazał je zacisnąć.
Był tak apodyktyczny! Tak męski!
- Teraz wypnij pupę - rozkazał jej.
Nie zniosłaby, gdyby któryś z chłopaków z Virtue mówił do niej
takim tonem. Jednak z Lincem było zupełnie inaczej. Stanowił on
ucieleśnienie wszystkich snów o wielkim mieście i tym, co ją tam
czeka.
Linc sięgnął pod poduszkę.
- Aż dziesięć - rzekł z uznaniem. - No, muszę cię pochwalić.
Usłyszała dźwięk rozdzieranego papieru, a potem szelest lateksu.
Chciała znowu rozsunąć nogi, ale Linc ponownie tego zabronił. Po
chwili poczuła jego członek. Linc przesunął nim w górę i w dół, a ona
odruchowo rozsunęła nogi najszerzej, jak tylko mogła.
Tym razem nie miał o to pretensji. Poruszał się w niej wolno, ale
kiedy znowu zaczęła poruszać pupą, przyspieszył. Słyszała tylko jego
oddech, a potem oboje zaczęli jęczeć i krzyczeć z rozkoszy. Ona
miauczała jak kotka. Przyszedł pierwszy orgazm, a potem nagle, nie
wychodząc z niej, był gotowy do następnego.
Trudy nigdy nie kochała się tak wspaniale. Dzięki Lincowi
pofrunęła do gwiazd i z powrotem. Przeżyła coś, czego nigdy nie
udało jej się przeżyć z chłopakami z Virtue. Nie orgazm, ale kilka
orgazmów rozłożonych w czasie najlepiej jak to było można.
Linc stał oparty o łóżko i dyszał, starając się dojść do siebie.
Nigdy jeszcze się tak nie kochał, chociaż zawsze miał na to ochotę.
Dopiero teraz uświadomił sobie, jak ubogie było jego życie seksualne.
Jak wiele w nim brakowało.
Odsunął się od Trudy, chcąc jej dać chwilę odpoczynku. Za nic
jednak nie pozwoliłby zakończyć gry. Teraz, kiedy zaczął, nie miał
siły przerwać.
- Zaraz... zaraz wracam.
Nogi miał jak z waty, ale mimo to udało mu się przejść obok
kuchni i dotrzeć do łazienki. Jego kondom był pełny. To cud, że nie
pękł. Trudy musiała wybrać dobry gatunek. Wyrzucił go, spuścił
wodę i umył ręce. A potem chwycił brzeg umywalki, myśląc o tym, co
też najlepszego zrobił.
Wystarczyły dwa dni, żeby Trudy owinęła go sobie wokół palca.
Miał niby wyświadczyć jej przysługę, a czuł się jak małe dziecko,
które czeka na bożonarodzeniowy prezent. Odgrywał rolę pana, a tak
naprawdę stał się jej pokornym służącym, który czeka na każde
skinienie swej pani.
Gdyby jeszcze w piątek ktoś mu powiedział, że uprawianie seksu
będzie go tak podniecać, roześmiałby mu się w twarz. Miał
poukładane życie i seks pełnił w nim istotną, ale drugorzędną rolę.
Teraz to wszystko wywróciło się na opak. Sam nie wiedział, co
jest dla niego najważniejsze. Jakaś siła pchała go do pokoju obok,
gdzie czekała Trudy. To niebezpieczne, pomyślał. Ktoś, kto chce
spędzać tyle czasu w łóżku z jakąś kobietą, może zaangażować się w
poważny związek.
Najlepiej zrobi, jeśli się teraz ubierze i pojedzie do domu. To
pozwoli mu nabrać trochę dystansu do tego, co się stało. Może
zrozumie wtedy, że Trudy nie jest taka znowu wyjątkowa i że to
głupie wciąż jej pożądać. A o tym, że pożądał, świadczył jego
nabrzmiały członek, który stał niczym żołnierz gotowy do dalszych
akcji dywersyjnych.
- Nic z tego, stary - powiedział, grożąc mu palcem.
Jego penis na pewno uśmiechnąłby się na te słowa, gdyby tylko
umiał się uśmiechać. A może nawet wybuchnąłby głośnym śmiechem.
Jednak teraz podniósł się tylko wyżej niczym ptak, który zrywa się do
lotu.
Linc westchnął, widząc niesubordynację narządu, który przecież
był jego częścią. Niestety, prawda przedstawiała się tak, że wciąż
pragnął Trudy. Chciał poczuć jej ciało i jeszcze raz móc w nią wejść, a
potem jeszcze raz i jeszcze...
Westchnął głośno i skierował się w stronę dużego pokoju. Trudy
nie było na łóżku. Przez chwilę przyglądał się mu, myśląc, że może
zapodziała się gdzieś w pościeli, a potem rozejrzał się po całym
pomieszczeniu.
- Trudy!
Zajrzał do kuchni i pokoju obok, ale tam też jej nie było.
- Trudy, gdzie jesteś?! - zawołał głośniej.
- Przebieram się.
Jej głos dobiegał zza parawanu. W chwilę później na jego brzegu
pojawiła się rzucona wprawną ręką siatkowa pończocha. Po chwili
dołączyła do niej druga.
Linc chrząknął zakłopotany, przypominając sobie zdarzenia
sprzed paru minut. Pomyślał, że jest teraz naga za parawanem, i ślinka
napłynęła mu do ust. O, jakże chętnie by na nią teraz zerknął, choćby
przez szpary w parawanie. Niczym mały chłopiec, który podgląda
siostrzyczkę w toalecie.
- W co się przebierasz? - wydobył z siebie w końcu głos.
- Nieważne - odparła.
O nie, to było bardzo ważne. Wiedział o tym nie tylko on, ale i
jego członek.
Obok pończoch pojawiły się podwiązki.
- Linc...
- Tak, słucham? - Cały drżał z emocji.
- Chyba powinieneś już iść.
Iść? Do swego samotnego mieszkania? Za nic w świecie!
- Czy uważasz, że przesadziłem...?
- O, nie! Byłeś cudowny! Przeżyliśmy wspaniałe chwile.
- Więc dlaczego...? - Chciał powiedzieć „mnie wyrzucasz", ale
nie dokończył zdania.
- Wiesz, nie chciałabym od razu wyczerpać wszystkich
możliwości.
Cała Trudy! On trzęsie się z podniecenia, a ona opowiada mu o
jakiejś tajemnicy! Jednak tak naprawdę nie mógł się na nią gniewać.
Przecież jeszcze przed chwilą myślał o tym samym. Może jak się
przebierze i przestanie przypominać Belindę, będzie mu trochę łatwiej
się z nią rozstać?
Mógłby się z nią kochać do białego rana, a jeszcze nie miałby
dość. Było to raczej dziwne, zważywszy, że gdy poszedł do łóżka z
poprzednią partnerką, to zasnął nie po, ale przed stosunkiem. Przy
Trudy chyba nigdy nie udałoby mu się zasnąć. Pomyślał z niechęcią o
swoim nudnym, luksusowym mieszkaniu i podszedł do łóżka, żeby
zebrać swoje ubrania.
- Dobrze - mruknął. - Powinniśmy się trochę przespać. Jutro
przecież jest dzień pracy.
Wcale się tym nie przejmował. Pomyślał jednak o tym, że Trudy
powinna być wyspana i przytomna swojego pierwszego dnia w pracy.
- Będziesz o mnie jutro myślał? - spytała.
Przez cały dzień, zapewnił w duchu.
- Pewnie tak - rzekł zdawkowym tonem. - Przecież nie zawsze
zdarza mi się kochać ze służącą. Prawdę mówiąc, nigdy tego nie
robiłem.
- Na pewno?
Linc uśmiechnął się i zaczął wkładać bokserki. Trudy miała
przesadne wyobrażenia o jego życiu erotycznym. A może wydawało
jej się, że wszyscy w Nowym Jorku pieprzą się jak króliki? Że na tym
właśnie polega wielkomiejski styl?
- Naprawdę, z nikim nie było mi tak dobrze jak z tobą -
powiedział wiedziony impulsem.
Na drugi raz musi bardziej uważać, żeby tak się nie odsłaniać.
- Jak zwykle starasz się być szarmancki - próbowała żartować,
ale wyczuł ciepło w jej głosie. - Dziękuję.
- To raczej ja powinienem podziękować.
Słowo „podziękować" nie wyrażało do końca jego uczuć. Linc
był jej dozgonnie wdzięczny, że wprowadziła go w swój świat
erotycznych fantazji. Było to najwspanialsze doświadczenie jego
dorosłego życia. Dałby wiele, żeby móc to raz jeszcze przeżyć.
- Więc chciałbyś jeszcze raz... kiedyś..?
Dobry Boże, i to jak najszybciej!
- Może...
- Kiedy?
Choćby teraz, odparł w duchu. Mogę się do ciebie wybrać za ten
parawan.
- Kiedy tylko będziesz miała ochotę - odpowiedział uprzejmie.
- Jutro wieczorem? - spytała z nadzieją.
Tak!!! krzyczał w duchu.
- Wydaje mi się, że jestem wolny - rzekł z namysłem. -
Powiedzmy, że jesteśmy umówieni. Gdyby coś się działo, to dam ci
znać.
- Świetnie. Przyjdziesz o siódmej? Oczywiście, jeśli będziesz
mógł - zastrzegła zaraz.
Nie chciało mu się wierzyć, że umawiają się z takim brakiem
zaangażowania. Jakby oboje się czegoś bali. On doskonale wiedział, o
co mu chodzi. Ale Trudy... No cóż, to jej pierwsze podboje w Nowym
Jorku. Pewnie uznała, że musi być ostrożna. Albo że taki właśnie ton
obowiązuje przy tego rodzaju rozmowach...
- Tak, siódma będzie dobra.
- Cieszę się. I Linc... chciałam ci podziękować za to, że się mną
zająłeś.
- Nie ma za co.
- Wiesz, nie byłam pewna, czy będziesz miał ochotę na seks przy
odsłoniętych oknach. Nie zdążyłam jeszcze kupić zasłonek... Ale to
oczywiście nie mogło odstraszyć tak obytego faceta jak ty.
Linc wybałuszył oczy, patrząc w stronę ciemnych prostokątów
okien. Zupełnie o tym zapomniał!
- Tak, nie mogło - bąknął. - Zresztą przy tych świecach niewiele
pewnie było widać.
- Pewnie niewiele - potwierdziła.
Jednak po pierwszym szoku myśl o tym, że ktoś mógłby ich
widzieć, nie wydała mu się już tak przykra. Czyżby, dzięki Trudy,
odkrył w sobie coś z ekshibicjonisty? Gdyby był mądrzejszy,
zakończyłby ten związek, zanim odkryje kolejne dziwne rzeczy.
- Nie musisz kupować zasłonek - dorzucił. - Będę o siódmej.
- Na pewno? Nic ci nie wypadnie?
- Nie, nic - odparł z niezmąconą pewnością.
Rozdział dwunasty
W poniedziałek Meg przez cały ranek zastanawiała się, jak też
poszło przyjaciółce. Zastanawiała się nawet, czy nie zadzwonić, ale
Trudy musiała być bardzo zajęta pierwszego dnia pracy w Babcock
and Trimball i Meg nie chciała jej przeszkadzać. Cała się jednak
gotowała, żeby dowiedzieć się czegoś o przystojnym Faulknerze.
Postanowiła doczekać do lunchu i zabrać Trudy do małego baru,
unikanego przez innych pracowników firmy, gdyż ich zdaniem
serwował on posiłki dla „chłopa od kosy". Być może, ale tłuczone
ziemniaki i tłusty sos do mięsa przypominały jej rodzinne Virtue. A
poza tym będą tam mogły spokojnie porozmawiać.
W końcu udało się. Meg odebrała przyjaciółkę wprost z biura i
wyciągnęła na zaśnieżoną ulicę. Już na wstępie ucieszyło ją to, że
Trudy miała na sobie skórzany płaszcz Linca, a nie starą kurtkę, jak
przy zakupach. Gdyby to od niej zależało, byłaby to pierwsza z ich
wspólnych rzeczy.
Do baru przeszły pieszo, a następnie Meg wpuściła Trudy do
środka.
- Wiem, że to niezbyt modne miejsce - powiedziała, kiedy
zasiadły przy pokrytym ceratą stoliku w jednej z lóż. - Ale za to
można tu spokojnie porozmawiać. A ja chcę się dowiedzieć
wszystkiego o wczorajszym wieczorze!
- Myślisz, że nie przyjdzie tu nikt z mojej pracy? Czyżby ktoś się
tutaj zatruł?
Meg pokręciła głową.
- Nie, ale wszyscy uważają to jedzenie za zbyt wiejskie. -
Podsunęła jej wydrukowane na jednej kartce i zafoliowane menu. -
Zajrzyj do karty, to tak jakbyś się znowu znalazła w domu.
Trudy zaczęła przeglądać listę potraw, a potem parsknęła
śmiechem.
- Masz rację, dania te same co u Hansona. Nawet pachnie tu tak
samo, mocną kawą i smażoną cebulą. - Wskazała jedną z potraw. -
Klopsiki w sosie chrzanowym. Myślałam, że jak tu przyjadę, to już
nie będę miała ochoty na klopsiki.
- Wcale nie musisz. Pieczony indyk też jest dobry. Posłuchaj, jak
ci poszło z Lincem?
- Dzień dobry, czym mogę służyć? - spytała kelnerka, na którą
Meg nawet nie zwróciła uwagi.
- Poproszę klopsiki w sosie chrzanowym i kawę - powiedziała
Trudy.
Meg z przyjemnością stwierdziła, że przyjaciółka wygląda na
zadowoloną z życia. Wszystko więc musiało być w porządku. Jednak
teraz potrzebowała szczegółów.
- A dla pani? - kelnerka spojrzała na Meg.
- To samo, tylko proszę o ziołową herbatę zamiast kawy - rzuciła
szybko. - No, gadaj - zwróciła się do Trudy, kiedy tylko kelnerka
zniknęła na zapleczu. - Spodobał mu się strój służącej?
Trudy położyła dłonie na ceracie i skinęła głową.
- Mhm.
- Świetnie, opowiedz mi wszystko - ściszyła głos, ponieważ nie
chciała zgorszyć siedzącego obok, starszego małżeństwa.
Trudy zaczęła mówić, zaczynając od gafy, a kończąc na
wspaniałym stosunku, jaki w końcu odbyli. Opowiadała ze smakiem i
wieloma szczegółami, tak że sama Meg poczuła się w końcu
podniecona.
- I coś? Został na noc?
Trudy potrząsnęła głową.
- Wcale tego nie chciałam - westchnęła. - Byłam naprawdę
zadowolona, kiedy wyszedł do łazienki i mogłam... - Wciągnęła
powietrze nosem. - Mm, co za zapach!
Kelnerka postawiła przed nimi niemal pływające w sosie klopsiki.
- Proszę uważać, są bardzo gorące - ostrzegła.
- Dobrze - odparła Trudy i nie wiedzieć czemu się zaczerwieniła.
Meg miała na tyle zdrowego rozsądku, żeby nie pytać o powód.
Wiedziała, że nie musi znać wszystkich szczegółów. To właśnie one
tworzyły niepowtarzalną atmosferę każdego zbliżenia, którą chciało
się zachować tylko dla siebie. Była jednak trochę rozczarowana tym,
że Linc nie został na noc. Miała nadzieję, że zwiążą się ze sobą
bardziej już na początku. Wtedy wiedziałaby, że wszystko idzie
według jej planu.
Zjadły ze smakiem, a po posiłku usiadły wygodnie, każda ze
swoim napojem w ręku.
- Dobrze, teraz możesz dokończyć. Trudy zaczerpnęła powietrza.
- Więc po tym, jak Linc wyszedł do łazienki, schowałam się za
parawanem.
Meg zrobiła wielkie oczy.
- Ale... po co?
- Nie chciałam, żeby znalazł mnie w łóżku - padła odpowiedź.
- Dlaczego nie, na miłość boską?! Wyobraziła sobie, jak musiał
się poczuć Linc, kiedy Trudy zaczęła się z nim bawić w chowanego.
Na pewno nie był zadowolony. Być może uznał ją wręcz za
dziwaczkę.
Trudy spojrzała na nią zupełnie szczerze i otwarcie.
- Chciałam zostawić mu wrażenie niedosytu i... tajemnicy.
Wypiła łyk kawy.
- Daj spokój, pewnie przestraszył się, że wyskoczyłaś przez
okno.
- Zastanów się, Meg. - Odstawiła kawę. - Odgrywaliśmy jakieś
role i było nam wspaniale, ale to się nagle skończyło. Pokojówka
musiała zniknąć, a ja nie mogłam mu stawić czoła jako ja.
- Więc mogłaś się rozebrać i wskoczyć do łóżka. W czym
problem?
- Ale z kim wówczas kochałby się Linc? Ze mną czy z
pokojówką?
- A co to za różnica?
- Zasadnicza. Dlatego, że ja nie chcę po prostu się kochać. Na
tylnym siedzeniu samochodu nie mogłam być ani królewną, ani nawet
pokojówką. Teraz chcę spróbować różnych ról, a do tego potrzebuję
tajemnicy. Tak jak aktorka.
- Och - westchnęła tylko Meg i napiła się trochę ziołowej
herbaty. - Rozumiem.
Sama wierzyła w urozmaicenia, ale nigdy nie posunęła się do
odgrywania różnych ról. Bardzo ciekawe, pomyślała. A skoro Trudy
uważa, że jest to jej potrzebne, to pozostaje zgodzić się z tą opinią.
Przyjaciółka uśmiechnęła się do niej.
- Widzisz, to było jedyne wyjście. Dobrze, że udało nam się
kupić ten parawan!
Meg pokiwała głową i oparła się łokciami o stół.
- No dobrze, a co było później? Linc cię zawołał i co?
- Nie odpowiedziałam.
- Dobrze, że nie zadzwonił na policję.
- Po co? Okno było zamknięte. Drzwi też. A ja odpowiedziałam,
kiedy zawołał po raz drugi. Zawsze trzeba trochę zaniepokoić faceta.
To lepiej działa. A potem zaczęłam się rozbierać za parawanem, tak
żeby mógł widzieć moje pończochy i podwiązki.
- I nie wtargnął za parawan, żeby cię stamtąd zabrać? -
zaciekawiła się jeszcze Meg.
- Nie, bo powiedziałam, że powinien już iść.
Jej przyjaciółka omal nie zakrztusiła się swoją ziołową herbatą.
- Co takiego?! Sama odesłałaś go do domu?! Pewnie się obraził?
- dopytywała się zmartwiona.
- Nie, bo zapewniłam go, że było mi wspaniale. I umówił się ze
mną dzisiaj na siódmą.
Meg odetchnęła z ulgą. Jednocześnie sięgnęła po serwetkę, żeby
ukryć triumfalny uśmieszek. Niepotrzebnie się martwiła, gdyż
wszystko szło doskonale.
- Świetnie! Chcesz uraczyć go nową fantazją?
- Mhm. - Trudy skromnie spuściła oczy. - Ale opowiedz mi o
tych wiązadłach, które kupiłaś w sex - shopie. Wypróbowaliście je z
Tomem?
- Em, tak. - Meg nagle zdała sobie sprawę z tego, że starsze
małżeństwo w loży obok przestało jeść i mężczyzna wyciera coś ze
stolika. - Mów ciszej, zdaje się, że ci starsi ludzie za nami
podsłuchują.
Trudy uśmiechnęła się figlarnie.
- Opowiedz mi o tym koniecznie - rzuciła jeszcze głośniej.
- Masz na mnie zły wpływ.
- Tak jak ty na mnie.
Meg wybuchnęła śmiechem, czując się znowu jak szesnastolatka,
a następnie zerknęła do sąsiedniej loży. Mężczyzna i kobieta
wyglądali tak, jakby przykuto ich do siedzeń. Może chcą jeszcze
wzbogacić swoje życie erotyczne? A może doświadczyli więcej niż
przypuszczają?
- Tomowi wydawało się, że to on mnie przywiąże do łóżka -
zaczęła Meg. - W końcu jednak namówiłam go na to, żeby spróbował
pierwszy.
- Było ciężko?
- Jasne. Musiałam mu obiecać, że odwiążę go na pierwsze
żądanie. Zabawne, że potem wcale o to nie prosił - dodała po chwili.
Oczy Trudy zalśniły z ciekawości.
- Czy to znaczy, że dobrze się bawił?
- Twierdził, że przeżył najwspanialszy orgazm w swoim życiu.
Mam wrażenie, że faceci boją się takich sytuacji, bo są
przyzwyczajeni do dominacji. Ale kiedy raz się zdecydują, to mają
olbrzymią frajdę. - Zamilkła na moment, jakby się nad czymś
zastanawiała. - Jeśli taki spokojny facet jak Tom miał fantastyczny
orgazm, to wyobraź sobie, co stanie się z Lincem...
Trudy cała się rozpromieniła.
- Też o tym myślałam i stwierdziłam, że warto spróbować. Ale z
tego wniosek, że muszę pójść jeszcze raz do tego sklepu. Możesz
podać mi adres?
Meg skinęła głową, widząc jak Trudy wyjmuje swój notes.
Zapisała go i schowała notes do plecaczka. Już chciały wychodzić,
kiedy usłyszały lekkie chrząknięcie.
- Przepraszam, czy może pani powtórzyć numer domu? - spytała
starsza kobieta.
Meg spełniła prośbę, myśląc o tym, że małżeństwo obok wcale
nie było zaszokowane ich rozmową. W każdym razie nie żona,
ponieważ mąż siedział trochę sztywno i był czerwony na twarzy.
- Ale nie powiedziałaś mi jeszcze, co planujesz na dzisiaj dla
Linca? Czy chcesz go związać, czy też pozwolisz, żeby on to zrobił? -
zagadnęła Meg, kiedy wychodziły.
- Chyba pójdę za twoim przykładem, ale zamierzam też
skorzystać z kasety.
- Jakiej kasety? - Meg na chwilę przystanęła w drzwiach.
- Och, zapomniałam ci powiedzieć. - Trudy uśmiechnęła się
przebiegle. - Miałam wczoraj pod łóżkiem dyktafon, który uruchamia
się na dźwięk głosu.
- Cudownie!
Mogła się założyć, że Linc nigdy nie słyszał swego głosu w
takich chwilach. Najwyższy czas, żeby to się stało.
Wystarczyło, że Linc podszedł do drzwi Trudy, a poczuł, jak jego
członek unosi się coraz wyżej. Tym razem włożył luźne spodnie, ale
wcale nie mógł powiedzieć, że był to dobry pomysł. Nie umawiali się
na kolację, więc wziął tylko butelkę czerwonego wina, ser i krakersy.
Nie, żeby miał ochotę na jedzenie, ale nie chciał też sprawiać
wrażenia, że chodzi mu tylko o seks.
Ale czy nie było to całkowicie jasne?
Jednak wino i ser stanowiły tu jakąś wymówkę. Czuł się dzięki
temu bardziej cywilizowany. Jednocześnie wyobrażał sobie, jak
mógłby skorzystać z sera i wina w kolejnych miłosnych grach.
Niestety, od wczoraj myślał wyłącznie o seksie. Nawet
najbardziej niewinne przedmioty kojarzyły mu się z Trudy. Tom
wyczuł, że coś z nim jest nie tak, i chciał porozmawiać, ale Linc zbył
go jakąś wymówką. Czuł się jak człowiek, który się topi i
zdecydował, że nikt mu w tym nie może przeszkadzać. Chciał już na
zawsze utonąć w ramionach Trudy.
Zadzwonił do drzwi. Uchyliła je, ale wciąż były zamknięte na
łańcuch. Ze - środka dobiegał zapach orientalnych kadzidełek i seksu.
Zobaczył też mocno umalowane oczy Trudy. Jej twarz zasłaniał
lawendowy welon, który sięgał aż do zdobionego cekinami
biustonosza.
Jego członek niemal wzniósł się w powietrze.
- Kto przychodzi? - spytała dramatycznym tonem, a jej welon
uniósł się wraz z oddechem.
- Twój pan i władca. - Zakładał, że Trudy będzie dziś jego
niewolnicą.
Jej kapiące od tuszu rzęsy zatrzepotały ze zdziwienia.
- Nie mam pana, a tylko wielu niewolników - rzekła. - Czy gotów
jesteś mi służyć?
Linc zadrżał od stóp do głów, zauroczony jej wizją. Jednocześnie
zastanawiał się, czy może dać jej władzę nad sobą.
- Tak, pani - szepnął w końcu.
- Dobrze, mój niewolniku. - Spojrzała mu prosto w oczy. - Za
chwilę zamknę drzwi. Będziesz mógł wejść po minucie. Rozkazy dla
ciebie leżą na stoliku.
- Jak sobie życzysz, pani.
- Spuść oczy, kiedy do mnie mówisz - poleciła ostro.
Linc spojrzał na swój członek, który wprost chciał się wyrwać ze
spodni. Gdyby nie on, pewnie odwróciłby się na pięcie i odszedł. Był
jednak ciekawy, co też Trudy przygotowała dla niego na dzisiaj.
Po chwili zauważył jej bose stopy, co podnieciło go jeszcze
bardziej. A potem drzwi się zamknęły. Z niecierpliwością patrzył na
zegarek i po pięćdziesięciu ośmiu sekundach wszedł do pokoju.
Zamknął drzwi i podszedł do stolika. Położył na nim torbę z
zakupami i spojrzał w stronę parawanu. Trudy na pewno się za nim
skryła. Chociaż może była w łóżku, które było całe okryte
baldachimem? Trzeba to sprawdzić... Jednak wcześniej chciał spełnić
jej polecenie, sięgnął więc po instrukcje.
Leżały obok małego dyktafonu. Zdjął skórzaną kurtkę i
jednocześnie zaczął czytać:
Mój niewolniku!
Pozbądź się swego odzienia i włącz tę magiczną skrzynkę. Kiedy
już będziesz gotowy, możesz ubiegać się o przyjęcie do mego łoża.
Każde słowo było przesycone seksem. Zrozumiał, że ten wieczór
należy do Trudy i to ona będzie rządzić, ale... zupełnie mu to nie
przeszkadzało. Był gotów spełnić każde jej żądanie.
Tylko po co ma jeszcze słuchać dyktafonu? Orientalna muzyka,
która rozbrzmiewała w pokoju, dostarczała im już odpowiedniego tła.
Cóż, nie zamierzał protestować. Zaczął się rozbierać, a żeby
zaoszczędzić czasu, włączył dyktafon. Usłyszał najpierw jakieś
dziwne rzężenie czy coś w tym rodzaju. Jego ciało rozpoznało te
dźwięki szybciej niż mózg i poczuł gwałtowny dreszcz rozkoszy.
Kiedy usłyszał błagalny szept „chcę orgazmu", a potem swoje
„proszę pana", nie miał już wątpliwości. Trudy nagrała to, co wczoraj
między nimi zaszło. Nie potrzebował żadnych przygotowań. Już w tej
chwili gotów był z nią odbyć parogodzinny stosunek z całą serią
gwałtownych orgazmów. Cały drżał w oczekiwaniu tego, co miało
nastąpić.
Teraz jednak było mu trudniej się rozbierać. Ręce drżały od
nietajonej żądzy, zwłaszcza że szeptała do niego teraz z dyktafonu:
„Mam prezerwatywy, proszę pana". Do licha, dawno nie był tak
nabuzowany. Ta dziewczyna wiedziała, jak podniecić faceta.
W końcu udało mu się rozebrać. Musiał przyznać, że to nagranie
było bardzo śmiałe. Znacznie śmielsze niż to, co robili Belinda ze
służącym. Już prawie zaczął zazdrościć temu facetowi, kiedy
przypomniał sobie, że to przecież on sam. Aż trudno mu było
uwierzyć, że przeżył coś takiego.
Chciał posłuchać tego jeszcze raz i przewinął nagranie. Kiedy
wcisnął klawisz ponownie, dźwięki, które wydobyły się z dyktafonu,
były jeszcze dziksze. Jakby spółkowały ze sobą dwie papugi.
- Cholera, znowu klapa - usłyszał głos Trudy od strony łóżka.
Dopiero teraz zauważył, że wraz z odtwarzaniem wcisnął guzik
przewijania. To dlatego, że tak bardzo mu się spieszyło.
Trudy wytknęła głowę zza baldachimu.
Linc przez chwilę walczył z atakiem śmiechu. W końcu udało mu
się go powstrzymać i spojrzał na dziewczynę.
- Witaj, o pani.
- Nie wstawiaj głodnych kawałków. Nastrój prysł, nie ma o czym
gadać.
- Nie wydaje mi się. - Spojrzał na swój członek. - Pozwolisz,
pani, że raz jeszcze włączę dyktafon.
Rozdział trzynasty
Trudy próbowała się skupić na wspaniałej męskości Linca i
zapomnieć o swojej porażce. Potwornie było jej żal, że nie wyszło to
tak, jak wyjść powinno. Nawet jej do głowy nie przyszło, że Linc
wciśnie zły guzik.
- Zaczęliśmy od wczorajszej nocy - przypomniał jej, widząc że
jeszcze nie doszła do siebie.
- Dobrze już, włącz ten dyktafon - zgodziła się. - Skoro się
rozebrałeś, nie ma powodów, żebyś znowu się ubierał.
Odwrócił się, żeby to zrobić. Cóż za widok! Dotąd nie miała
okazji, żeby przyjrzeć mu się od tyłu.
- Wobec tego przewinę do początku.
Przy moim szczęściu zaraz wyczerpią się baterie, pomyślała,
chociaż zmieniała je tuż przed wyjazdem. To miał być profesjonalny
sprzęt, z którego zamierzała korzystać w pracy.
- Gdzie go miałaś wczoraj? - zapytał jeszcze Linc, pochylając się,
przez co zobaczyła w pełnej krasie jego mocne pośladki.
- Pod łóżkiem. Włącza się na dźwięk głosu.
- Raczej jęku - zaśmiał się.
Spojrzał jej w oczy i dopiero teraz zobaczyła, jak bardzo jej
pożąda. Ona też była coraz bardziej podniecona. Muzyka i wschodnie
zapachy sprawiały, że zaczęła zapominać o tym, co się stało. Nie
wiedziała tylko, czy jej początkowy plan się udał.
- Zanim znowu wciśniesz zły guzik, powiedz przynajmniej, czy
to nagranie zrobiło na tobie wrażenie? - spytała nieśmiało.
- Olbrzymie. Właśnie na tym polegał problem. Po prostu ręce mi
się trzęsły - wyznał. - A powiedz, ile razy słuchałaś tego nagrania?
- Parę - bąknęła.
Straciła już zupełnie rachubę.
- Więc pewnie masz go już dość.
- Nie - wyrwało jej się.
Prawdę mówiąc, błaganie o orgazm niemal za każdym razem
doprowadzało ją do szczytu. A potem jeszcze te jęki i westchnienia...
- Możemy więc posłuchać tego razem?
Z trudem przełknęła ślinę. Wyobraziła sobie, jak to by było,
gdyby nagrane dźwięki zmieszały się z odgłosami prawdziwego
stosunku. A gdyby tak jeszcze raz to nagrać i wszystko zwielokrotnić?
Poczuła, że robi jej się gorąco.
- Tak - szepnęła omdlewającym głosem.
Linc przyklęknął przy łóżku i podał jej dyktafon.
- Oto podarunek od twego niewolnika, pani. Nie mogła uwierzyć
własnym uszom. Linc powrócił do gry. Wzięła dyktafon i spojrzała na
pochyloną głowę tego, który pomagał jej w nagraniu. To było wprost
niesamowite, że mogli znowu pogrążyć się w świecie erotycznych
fantazji. Tak, jeszcze raz!
- Będziesz mógł przyjść do mnie, kiedy cię zawołam, niewolniku
- rzekła władczo.
Schowała się znowu za baldachimem i położyła dyktafon obok
poduszki. Następnie sama ułożyła się w zachęcającej pozie, tak by
zdobiony cekinami stanik jak najlepiej podkreślał jej biust. Szarawary,
które włożyła na tę okazję, miały dziurę w kroku, ale ze względu na
bufiasty krój nie było tego widać. Kupiła to wszystko za prawdziwy
bezcen na wyprzedaży i był to jeszcze jeden szczęśliwy zbieg
okoliczności.
Nabyte w sex - shopie wiązadła były już przygotowane.
Dokładnie przemyślała sobie wszystko. Cztery słupy łoża doskonale
nadawały się do przywiązywania niewolników. Linc będzie
pierwszym z nich, ale zapewne nie ostatnim.
Włączyła dyktafon. Nastąpiły ciche szepty, potem gwałtowne
oddechy i jęki.
- Możesz wejść - krzyknęła, już nie mogąc się doczekać.
Dokładnie to sobie przemyślała. Linc patrzył podniecony tylko na
nią i nie widział przymocowanych do słupów wiązadeł. To będzie dla
niego niespodzianka.
Na taśmie dał się słyszeć ich pierwszy orgazm. Linc trwał z
pochyloną głową. Czuła, że chce się na nią rzucić, ale brakuje mu na
to odwagi. Jest przecież tylko niewolnikiem, pomyślała.
Nagle podniósł na nią wzrok.
- Jesteś zbyt zuchwały, niewolniku - powiedziała. - Muszę cię
ukarać. Chodź.
Sięgnęła po jedno z wiązadeł. Przez chwilę patrzył na nią, nic nie
rozumiejąc, a potem zrobił zbuntowaną minę.
- Nie ma sensu się opierać - stwierdziła chłodno. - Inaczej każę
cię wtrącić do lochu.
Przysunął się do niej niechętnie, a kiedy kazała mu się położyć na
plecach, sprawiał wrażenie, jakby chciał przerwać grę. Jednak jego
członek wyprężył się jeszcze bardziej i widziała, że Linc jest coraz
bardziej podniecony.
Legł w końcu. Posłała mu pełen okrucieństwa uśmiech zza
półprzezroczystego welonu, ale potem stwierdziła, że nie może go tak
dręczyć.
- Nie zrobię ci krzywdy, niewolniku - rzekła już nieco cieplej. -
Uwolnię cię, kiedy tylko sobie tego zażyczysz...
Linc odetchnął z ulgą i chętniej wyciągnął rękę w stronę
pierwszego słupa. Przywiązała ją, starając się go nie dotykać. Bała się,
że podnieci się jeszcze bardziej i straci panowanie nad sobą. Serce
biło jej coraz mocniej.
Wiązadła były gładkie i miłe w dotyku, ale tak naprawdę nie
można ich było zerwać. Oboje to czuli. Trudy przywiązała drugą rękę
Linca i zyskała nad nim znaczną przewagę. Efekt był piorunujący.
Nagle stał się jej prawdziwym niewolnikiem.
Związała mu jeszcze nogi i teraz był zupełnie od niej zależny.
Leżał płasko, a jego członek sterczał w górę niczym piąty słup, tyle że
nieco przekrzywiony.
Linc przełknął ślinę. Patrzył na nią głodnymi oczami, wiedząc, że
zacznie się z nim teraz drażnić. Był zdany na jej łaskę i niełaskę i to
podniecało ich jeszcze bardziej.
Na początek włożyła mu poduszkę pod głowę, żeby miał lepszy
widok. Jego penis był olbrzymi i piękny. Widziała żyłki, które w nim
pulsowały.
- A teraz musisz zapłacić za wszystkie swe zuchwalstwa - rzekła,
sięgając do zapięcia stanika.
Oblizał się na widok jej nagich piersi. Ona jednak zakryła je
welonem. Dopiero kiedy usłyszała jego narastający oddech, zaczęła je
odsłaniać, ruszając całym ciałem. Po chwili nie miała już welonu.
Linc jęknął.
- Czy chcesz pieścić moje piersi? - spytała.
- Tak - z trudem wydobył z siebie głos.
- Tak, pani.
- Tak... pani - poprawił się.
- Ale dzisiaj możesz tylko patrzeć - powiedziała ze złośliwym
uśmiechem.
Pośliniła palec i dotknęła nim ciemnej obwódki wokół sutka.
Koniuszek jej piersi stwardniał. Jednocześnie Linc wydobył z siebie
coś w rodzaju natchnionego bełkotu.
Kiedy na niego zerknęła, zauważyła, że ma zamknięte oczy.
- Masz patrzeć, niewolniku - rozkazała.
Na taśmie przeżywali właśnie kolejny orgazm. To jeszcze
bardziej ich podniecało.
Trudy zaczęła pieścić drugą pierś, czując jednocześnie, że
wilgotnieją jej uda. Zastanawiała się, jak długo jeszcze będą ciągnąć
tę grę.
- Tak mi dobrze - jęknęła. - Naprawdę cudownie.
Linc szarpnął się na uwięzi.
- Ale wiem, że może mi być nawet lepiej. Wiesz, o co mi chodzi,
niewolniku?
Przymknęła oczy, gdyż jęki na kasecie stały się jeszcze bardziej
intensywne. Jednocześnie przesunęła dłoń w stronę krocza,
odsłaniając dziurę w szarawarach.
- Ale obawiam się, że nie będziesz mógł mi w tym pomóc -
szepnęła jeszcze.
Pragnęła, żeby mógł to zrobić. Żeby poczuć jego obrzmiały
członek w sobie.
Linc znowu się szarpnął. Tym razem mocniej. Zaczęła się bać,
czy czegoś sobie w ten sposób nie zrobi.
- Nie jesteś w stanie przyjąć kary, niewolniku? - spytała surowo.
- Odwiązać cię?
Wzrok Linca był wprost do niej przykuty.
- Nie, wytrzymam - jęknął i poruszył biodrami.
Tak, tylko czy jej się to uda.
- To dobrze. - Zaczęła pieścić swój srom. - Bardzo dobrze.
Być może trwałoby to dłużej, gdyby nie kolejne ruchy bioder
Linca. Były tak znaczące i... pociągające, że wystarczyło popatrzeć i
natychmiast przeżyła orgazm.
Głuchy jęk wydobył się z jej gardła. Nie bardzo wiedząc, co się z
nią dzieje, rzuciła się na łóżko. Chciała pieścić Linca, dotykać go,
mieć. Chciała go poczuć w sobie.
Linc czuł orgazm, który go porywał. Trzymał się resztkami woli,
ale wiedział, że nie da rady. Jednak jakimś cudem udało mu się.
Uśmiechał się triumfalnie. Tym razem zdołał wytrzymać, ale nie
wiedział, jak przetrzyma kolejne „kary". Samo patrzenie na Trudy
było wystarczająco podniecające. Zwłaszcza kiedy to ona
szczytowała, wijąc się na pościeli i krzycząc na całe gardło.
Żadna kobieta nie podniecała go dotąd tak bardzo. Trudy
pokazała mu rzeczy, o których nie miał pojęcia, których istnienia
nawet nie podejrzewał.
Być może to wszystko wynikało z wyobraźni. Trudy po prostu
miała ją bardzo rozwiniętą. Na tyle, że potrafiła nią obdzielić również
swoich partnerów. W tej chwili gotów był przysiąc, że znajduje się na
dworze jakiejś orientalnej władczyni. Wystarczyła odpowiednia
muzyka, parę kadzidełek, żeby całkowicie zmienić codzienność.
Kto by pomyślał?
Dyktafon się wyłączył. Nie wiedział, czy specjalnie zgrała to z
końcem swego przedstawienia, czy też był to przypadek. Z taką
dziewczyną jak Trudy nic nie było do końca jasne.
Odetchnęła głęboko i spojrzała na jego wciąż uniesiony członek.
- Masz niezwykłą siłę, niewolniku. - Linc wyczuł w jej głosie
niekłamany podziw.
Najpierw parę razy chrząknął, zanim wydobył z siebie głos:
- Dziękuję... pani.
- Nie ciesz się przedwcześnie. Mam sposoby, żeby złamać takich
jak ty.
Linc zamarł, czując jak dreszcz rozkoszy przenika całe jego ciało.
Zabrzmiało to niezwykle groźnie i... obiecująco. Jeśli Trudy
szykowała następny test, nie wiedział, czy przejdzie go zwycięsko.
- Wiesz, niewolniku, że w każdej chwili mogłabym skończyć twą
mękę
-
powiedziała,
przesuwając
dłoń
w
powietrzu
w
wyimaginowanej pieszczocie członka.
- Tak, pani - rzucił przez zaciśnięte zęby.
Trudy sięgnęła po swój welon i przesunęła nim nad jego
członkiem. Poczuł dotyk delikatnego materiału. Welon pieścił mu
żołądź, a potem przesunął się niżej w stronę jąder. Tego już było mu
za wiele.
- To nieuczciwe... pani - sapnął, z trudem powstrzymując
wytrysk.
- Myślisz, że to mogłoby doprowadzić cię do... orgazmu? -
spytała szeptem, unosząc nieco welon.
- O tak, pani.
- Wobec tego przestanę - zgodziła się łaskawie. - Wcale mi nie
zależy na twoim orgazmie.
To stwierdzenie tylko jeszcze bardziej go podnieciło. Ale
dlaczego? Co się z nim tak naprawdę działo?
- Dziękuję, pani.
Pokiwała głową, przyglądając mu się uważnie. Znowu się
szarpnął, chcąc być jak najbliżej niej, a potem skarcił siebie w duchu
za ten mimowolny gest.
- Podobasz mi się nagi - powiedziała. - Ale może jesteś zbyt nagi,
niewolniku.
Sięgnęła pod poduszkę. Linc mógłby przysiąc, że specjalnie
otarła się o niego przy tym piersią. Ponieważ się tego nie spodziewał,
pieszczota była jeszcze bardziej dojmująca.
Trudy wyjęła paczuszkę prezerwatyw.
- Poznajesz to, niewolniku? Chcę cię teraz osiodłać, żeby odbyć
na tobie małą przejażdżkę. - Linc znowu się szarpnął, wyrzucając w
górę biodra. - Narowisty z ciebie rumak - dodała z uśmiechem.
- To może być krótka przejażdżka, pani.
Wyjęła kondom z zadziwiającą wprawą.
- Zobaczymy. Chciałabym cię trochę pogonić, ale nie zajeździć.
Słowa o zajeżdżeniu sprawiły, że cały zaczął drżeć. Jednocześnie
patrzył, jak Trudy radzi sobie z prezerwatywą.
- Dobrze ci idzie, pani - zauważył.
- Ćwiczyłam. - Zerknęła na niego figlarnie. - W zamorskiej
prowincji, z której pochodzę, pełno jest ogórków. Porządne
dziewczyny nie mają tam wibratorów, ale mogą ćwiczyć na ogórkach.
I... z ogórkami. Niektóre są naprawdę długie.
Linc oddychał jeszcze szybciej. Trudy wiedziała, jak wprowadzić
mężczyznę w stan pełnego podniecenia oczekiwania, ale tego już było
za wiele jak na jego słabe barki czy też inną część ciała...
Kiedy poczuł jej palce na swoim penisie, omal nie krzyknął.
Trudy wyczuła, co się z nim dzieje, i wycofała się na chwilę.
- Wyglądasz tak, jakbyś na coś czekał. - Jej głos dobiegał do
niego jakby z oddali.
Dopiero kiedy otworzył oczy, zobaczył ją tuż nad sobą.
- Wiesz, na co czekam, pani.
- Wiem. - Uśmiechnęła się złośliwie. - Ale musisz mnie o to
błagać.
- Błagam, pani... - z trudem wydobył z siebie głos.
- Błagasz o coś?
- Żebyś raczyła mnie dosiąść. Przyrzekam, że cię nie zawiodę i
dowiozę do nieba najszybciej, jak tylko umiem.
Trudy przymknęła oczy. Na moment zakręciło jej się w głowie.
- To za wysoko - wyrzuciła z siebie.
- Dowiozę cię, gdzie tylko będziesz chciała.
Dotknęła czubka jego przystrojonego prezerwatywą penisa.
- Na tym?
Linc wyrzucił w górę biodra.
- Na tym!
Nie mogła już czekać. Nie mogła już dłużej się mu opierać.
- Dobrze, dosyć.
- Trudy!
- Cierpiałeś dużo, niewolniku. To wystarczy. Ostrzegano mnie,
żeby się za bardzo nad tobą nie znęcać. - Oswobodziła jego pierwszą
rękę.
Linc przestraszył się, że gra już skończona. On jednak wcale tego
nie chciał. Pragnął być przy niej, choćby tylko miała go tak
niemiłosiernie pieścić.
Trudy rozwiązała drugą rękę i nogę. Chciał sam zająć się ostatnim
wiązadłem, ale go powstrzymała.
- Jesteś wolny - powiedziała, klękając nad nim okrakiem.
- Trudy, jeśli nie przestaniesz, to zaraz...
- Tak, wiem, Linc - jęknęła. - I bardzo tego pragnę.
Chwycił jej pupę i posadził na sobie. Czuł, że jest wilgotna i
szeroko otwarta. Ją też to drażnienie musiało wiele kosztować. Jednak
efekt był taki, że gdy się zwarli, nie chcieli już się rozdzielić. W ciągu
minuty lub dwóch dotarli do nieba, tak jak jej obiecywał, ale potem
wcale go nie opuszczali. Orgazm narastał w nich po orgazmie.
Sam nie wiedział, ile to mogło trwać. W końcu jednak opadł bez
tchu na poduszki. Myślał, że Trudy do niego dołączy, i wyciągnął w
jej stronę ręce, ale ona tylko potrząsnęła głową.
- Leż spokojnie - zakomenderowała.
Po chwili zobaczył, że wylewa na jego ciało wonny olejek, który
działał na niego uspokajająco. Z przyjemnością prężył się i przeciągał,
czując jej dłonie na swoim ciele. Na końcu zaczęła go wycierać
papierowym ręcznikiem. Był zupełnie zrelaksowany i zaspokojony
seksualnie. Nawet manipulacje wokół jego penisa nie zdołały go już
podniecić.
Nagłe spostrzegł, że Trudy gdzieś odeszła. Kiedy wróciła,
położyła na jego brzuchu coś, co wydawało mu się znajome.
- Twoje ubranie - powiedziała łagodnie. - Możesz już iść.
Otworzył oczy ze zdziwienia. Iść?! Dlaczego miałby to zrobić?!
Chciał zaprotestować, ale Trudy znowu się gdzieś wymknęła.
- Hej, gdzie jesteś? - Usiadł i rozejrzał się dookoła. Jego ubrania
zsunęły się niżej. - Tylko nie próbuj znowu tych sztuczek z
parawanem! Czy nie mogłabyś przyjść i mnie popieścić?
Odpowiedziała mu głucha cisza. Wziął ubrania w garść i odsunął
baldachim, żeby wyjść na zewnątrz.
- Trudy, to nie ma sensu.
Przyciskając ubrania do piersi, podreptał w stronę parawanu. Do
tej pory nie zdawał sobie sprawy z tego, jak ważne są dla niego
pieszczoty. W magazynach dla mężczyzn pisano jedynie o tym, że
trzeba pieścić kobiety. A kto będzie pieścił jego?
Zajrzał za parawan, pewny, że znajdzie tam półnagą Trudy. Nic
podobnego! Rozczarowany rozejrzał się po mieszkaniu. Gdzie też
mogła się schować?
To było dziwne, że fizycznie czuje się całkowicie zaspokojony,
ale brakuje mu samej obecności Trudy. Nigdy wcześniej tego nie czuł.
W końcu usłyszał pluskanie dobiegające od strony łazienki. Szybko
więc pospieszył w tamtą stronę.
- Trudy!
- Przepraszam, jestem w wannie.
W wannie? To zabrzmiało bardzo zachęcająco. Jego ciało
natychmiast zareagowało na tę erotyczną podnietę. Linc nacisnął
klamkę, ale drzwi pozostały zamknięte. Może była na niego zła, bo
nawet nie zaproponował, że natrze ją olejkiem.
- Gniewasz się na mnie? - spytał w chwili, kiedy pluski stały się
nieco cichsze.
- Jasne, że nie! - odparła natychmiast. - Byłeś fantastyczny!
- Więc dlaczego zamknęłaś drzwi?
- Mówiłam ci, chodzi mi o to, żeby zachować tajemnicę.
Zobaczysz, jeszcze mi za to podziękujesz.
Teraz jednak był od tego bardzo daleki. Zmełł przekleństwo w
ustach i pomyślał, że czas się ubierać.
Stwierdził tylko, że nie zostawi jej w otwartym mieszkaniu.
- Dobrze, wyjdę - zgodził się w końcu. - Ale dopiero, kiedy
skończysz.
Zastanawiała się moment nad odpowiedzią.
- Zgoda. Daj mi jeszcze pięć minut.
Ubrał się w tym czasie, zastanawiając się, czy powinien
zaproponować kolejne spotkanie. Nie chciał, żeby wyglądało to tak,
że się narzuca, ale cholernie mu na nim zależało. Choćby dlatego, że
jego członek znowu się podniósł niczym posłuszny żołnierz.
Trudy oznajmiła wreszcie, że może wyjść.
- Dobrze, już się zbieram - mruknął, podchodząc do drzwi.
Czekał parę sekund, ale bez rezultatu. - Hm, czy spotykamy się jutro o
siódmej? - zapytał najobojętniejszym tonem, na jaki mógł się zdobyć.
- Niestety, nie.
Więc pewnie umówiła się z innym facetem, pomyślał przybity.
- Jedna z pracownic Babcock and Trimball odchodzi na
emeryturę - dodała zaraz. - Urządzamy dla niej przyjęcie i Meg
mówiła, że może się przeciągnąć. Ale jestem wolna we środę.
- Więc umówmy się na siódmą - powiedział bez wahania.
- Fajnie, zgoda.
Te słowa zabrzmiały w jego uszach jak najcudowniejsza muzyka.
W podskokach dotarł do windy i nacisnął przycisk. Nie zastanawiał
się przy tym, dlaczego tak bardzo zależy mu na kolejnym spotkaniu.
Rozdział czternasty
Trudy usłyszała trzask zamykanych drzwi i dopiero wtedy wyszła
z łazienki. Już w tym momencie zaczęła tęsknić za Lincem i musiała
bardzo wysilić wolę, żeby go nie zawołać. Zamknęła drzwi na zasuwę
i oparła się o nie plecami. Trzeba uważać, żeby się do niego nie
przywiązać. Linc jest co prawda fantastycznym kochankiem, ale
powinna pamiętać, że po nim przyjdą następni, jeszcze lepsi.
Tak to już jest w Nowym Jorku.
Na razie wszystko szło zgodnie z planem. Miała wrażenie, że
całkowicie panuje nad sytuacją. I, co najważniejsze, potrafiła się
wycofać w odpowiednim momencie.
Mężczyzna nie powinien czuć się zbyt pewnie. Stąd zostaje już
tylko krok do nudy. Tak jest naprawdę znakomicie... Dlaczego więc
jest jej tak żal, że Linc sobie poszedł?
Otrząsnęła się z tego uczucia i podeszła do łóżka.
Rozejrzała się dookoła. To mieszkanie należało tylko do niej.
Musi pozbyć się żalu i uważać, żeby żaden facet nie zostawił tu swojej
bielizny czy szczoteczki do zębów.
Wstała i zabrała się do gaszenia mocno nadpalonych świec. Kiedy
skończyła, jedyne światło w pokoju pochodziło z zewnątrz. Podeszła
do okna i oparła się łokciami o parapet. Przylgnęła czołem do zimnej
szyby. Widziała stąd kawałek Central Parku, a także tę część
Manhattanu, w której mieszkał Linc. Ciekawe, czy dotarł już do
siebie? Czy znalazł się w swojej chłodnej sypialni?
Oboje za chwilę pójdą spać. Zupełnie sami. Wydało jej się to
trochę głupie. Przecież było im ze sobą tak dobrze! Mogliby spędzić
razem jeszcze część nocy... Jednak prowadziło to do sytuacji, której
się bała. Nie, to wcale nie było lepsze rozwiązanie. A ona wcale nie
czuła się samotna. Jeszcze raz spojrzała na swoje mieszkanie. Przecież
właśnie o tym marzyła.
Linc postanowił dostosować się do wymagań Trudy. Jeśli chciała,
żeby od razu wychodził po tych nieziemskich wyczynach
erotycznych, to miała do tego prawo. Oferowała mu tak dużo, że nie
śmiał protestować. Zresztą, gdyby zdecydował się zostawać u niej na
noc, mogłoby to znaczyć, że za bardzo zaangażował się w ten
związek.
Wolał więc ograniczyć się do spotkań o siódmej, w czasie których
zapuszczał się w fascynujący świat erotycznych fantazji. Trudy była
niezrównaną przewodniczką. Jednocześnie wypadki, które jej się
przytrafiały, czyniły ją bardziej ludzką. Dzięki nim mógł myśleć o niej
jak o normalnej kobiecie, a nie demonie seksu.
Raz, na przykład, w czasie striptizu zaczęła się wachlować
strusimi piórami i rozkaszlała się tak mocno, że musiała przerwać.
Innym razem planowała wspaniałe wyjście zza parawanu, ale
wcześniej go przewróciła. Olejek do ciała, który kupiła gdzieś
okazyjnie, okazał się nieświeży i tak dalej. Wszystko to sprawiało, że
podobała mu się jeszcze bardziej.
Jednocześnie wciąż bardzo jej pragnął. Niemal śnił o niej na
jawie. Początkowo myślał, że mu szybko zobojętnieje, ale jego
fascynacja erotyczna wcale nie mijała. Wręcz przeciwnie, nasilała
się...
Nie pragnął też innych kobiet, chociaż Trudy kupiła
nadmuchiwaną lalkę w sex - shopie, żeby symulować seks we troje.
Jednak w jakiś sposób zrobili w niej dziurę i lalka przeleciała siłą
wyrzutu przez cały pokój, zanim opadła przy jednej ze ścian.
To zdarzenie powiedziało mu o niej więcej niż sądziła. Mimo że
chciała dać mu posmak perwersji, nie była gotowa dzielić się nim z
inną kobietą. Lubiła się bawić, ale nigdy nie przekraczało to pewnych
granic. Linc zaczął jej ufać bardziej niż jakiejkolwiek innej kobiecie.
Tak, mogło to prowadzić do niebezpiecznego zauroczenia. Na
szczęście Trudy doskonale znała reguły gry i sama wyrzucała go ze
swego mieszkania.
Pojawiły się jednak inne niepokojące sygnały. Na przykład Linc
niechętnie rozmawiał o niej z Tomem, który bardzo interesował się
Trudy. A ponieważ Linc opowiadał mu o innych swoich
dziewczynach, oczekiwał teraz tego samego.
Tom przyszedł do niego do biura w poniedziałek, półtora
tygodnia po przeprowadzce Trudy do Nowego Jorku. Linc od razu
zauważył, że ma ochotę na poważną rozmowę. Toma martwiło to, że
odwołał ich niedzielny mecz tenisowy, Zaczął od jakichś głupstw, ale
bardzo szybko przeszedł do sedna:
- Martwię się o ciebie, stary.
- Masz rację, niepotrzebnie kupowałem akcje tej firmy
komputerowej, ale... - Linc udawał, że nie rozumie, o co mu chodzi.
- Nie, nie - przerwał mu Tom. - W interesach sobie poradzisz.
Rozmawiałem ostatnio z Meg i przyznała, że planowała jednak coś w
rodzaju pułapki na ciebie. Czułbym się odpowiedzialny, gdybyś dał
się w nią złapać.
Linc od samego początku podejrzewał Meg o niecne zamiary.
Kiedyś nawet go to irytowało, ale teraz zupełnie nie zwracał na to
uwagi.
- Nie przejmuj się - zaczął pocieszać kumpla. - Nie możesz
przecież odpowiadać za swoją żonę. A mnie wystarczy to, że Trudy
niczego nie planuje.
Linc był tego pewny. To raczej on sam zaczął poddawać rewizji
swoje poglądy dotyczące małżeństwa.
Tom patrzył na niego tak, jakby chciał coś powiedzieć, ale potem
tylko spojrzał przez okno.
- Znowu chmury - mruknął.
To zabawne, ale Linc od dłuższego czasu nie zwracał uwagi na
pogodę. Teraz też niespecjalnie go ona obchodziła, ale ucieszył się, że
przyjaciel chce zmienić temat.
- Tak, pewnie będzie padać - stwierdził.
- Masz stąd piękny widok na Statuę Wolności - zauważył
błyskotliwie Tom.
- Tylko musiałbym przestawić biurko, żeby częściej ją widzieć. -
Wręcz czuł walkę wewnętrzną, jaką Tom toczył ze sobą, myśląc, co
jeszcze mu powiedzieć. Linc wolał osobiście, żeby trzymał buzię na
kłódkę.
- Powinniśmy chyba wracać do pracy. Inwestorzy czekają...
- Chciałbym cię tylko uprzedzić…
Linc chrząknął.
- A może ja nie chcę tego usłyszeć...
- Mam wrażenie, że traktujesz Trudy zupełnie inaczej. - Tom nie
zwrócił uwagi na jego słowa.
- Wydaje ci się.
- Nie sądzę. Przykro mi to powiedzieć, stary, ale...
- Więc tego nie mów! - wtrącił szybko i poklepał Toma po
plecach. - Nic się nie stanie. Po prostu świetnie się z Trudy bawimy.
W końcu przecież jednak się rozstaniemy...
Linc sam się zdziwił, że tak bezbarwnie mówi o swoich
erotycznych doświadczeniach. Miał wrażenie, że jest to niemal
świętokradztwo.
Tom zmarszczył brwi jeszcze mocniej, żeby było
widać, że
naprawdę się martwi.
- Mówisz dokładnie tak samo, jak ja po dwóch tygodniach
spotkań z Meg. Jak długo znacie się z Trudy?
Linc poczuł lekkie ukłucie niepokoju.
- Tydzień i dwa dni - odparł.
- Widzisz, jesteś szybszy...
Linc próbował się roześmiać.
- Nie przejmuj się, stary. Jestem odporny na małżeństwo -
zapewnił kumpla.
- Też tak twierdziłem - westchnął smutno Tom.
- Widzisz, jest coś w twoich oczach...
Tym razem Linc poklepał go po plecach tak mocno, że Tom
niemal się zakrztusił.
- Nie przejmuj się. - Uderzył go ponownie. - Nic mi nie będzie.
To tylko trochę seksu i tyle... A skoro już o tym mówimy, czy
planowałeś przejażdżkę limuzyną z Meg?
- Zabawne, że pytasz. Zamówiłem gablotę właśnie na jutrzejszy
wieczór. Udało mi się dostać sporą zniżkę, bo to środek tygodnia.
Linc chciał poklepać go jeszcze raz, ale spojrzał na swoją dłoń i
zrezygnował.
- Bawcie się dobrze.
- Dzięki. - Tom zaczął się zbierać do wyjścia.
- Jesteś pewny, że nie przeszkadza ci ta sytuacja z Trudy?
- Zupełnie.
- To świetnie. - Tom machnął mu ręką na pożegnanie i zniknął za
drzwiami.
Linc stwierdził, że przyjaciel przesadza. Pamiętał doskonale, że
kiedy poznał Meg, wciąż się za nią ciągał. W oczach miał dziwną
mgłę i zrezygnował ze wspólnych wypadów w różne miejsca.
Na przykład na tenisa!
Nie, to się nie liczy. Przecież zrezygnował wczoraj z gry tylko po
to, żeby uniknąć rozmowy o Trudy. Wcale nie planował wizyty u niej,
na którą i tak pewnie nie dostałby zgody.
Spotykali się zwykle raz dziennie, przeważnie wieczorami.
Nie, Linc wcale nie przypomina Toma z okresu narzeczeństwa.
To zupełnie wykluczone. Przede wszystkim nie jest tak pogrążony we
własnych myślach i zwraca uwagę na świat zewnętrzny.
Głośne pukanie do drzwi wdarło się w jego rozmyślania.
- Proszę - zawołał.
W drzwiach stanęła kształtna recepcjonistka firmy, Michelle.
- Dzwoni twoja matka - poinformowała. - Usiłowałam się z tobą
połączyć przez interkom, ale nie odpowiadałeś. Chce mówić z tobą
osobiście.
Poprawił kamizelkę, jakby to dawało mu pełną kontrolę nad
sytuacją. To dziwne, zamyślił się tak głęboko, że nie słyszał sygnału
interkomu.
- Tak, oczywiście, Michelle. Możesz mnie połączyć.
Przepraszam, że musiałaś się tu fatygować.
Blondynka uśmiechnęła się do niego i potrząsnęła głową.
- Nie ma sprawy.
Michelle pracowała tu zaledwie od paru miesięcy, ale odniósł
wrażenie, że go lubi. Chętnie by się z nim pewnie umówiła. Przed
przyjazdem Trudy zastanawiał się nawet, czy gdzieś jej nie zaprosić,
ale teraz zupełnie o tym zapomniał. To też było trochę niepokojące.
No, przynajmniej rozmowa z matką pozwoli mu wrócić na
ziemię. Dzięki niej przypomni sobie, czym tak naprawdę jest
małżeństwo.
Podszedł więc do biurka, podniósł bezprzewodowy telefon i
wcisnął odpowiedni guzik.
- Cześć, mamo - rzucił.
- Już się zaczęłam się zastanawiać, czy nie zrobiłeś się zbyt
ważny na rozmowy ze mną.
- Przepraszam, ale wiesz, jak to jest w pracy...
Jakość połączenia między Paryżem a Nowym Jorkiem była
wprost fantastyczna. Miał wrażenie, że matka mówi mu wprost do
ucha. Oto współczesna technika!
- Tak, kiedy twój ojciec pracował, też nigdy nie mogłam się z
nim porozumieć - rzekła cierpko. - Będę się streszczać. Przyjechałam
na parę dni do kraju i chciałam cię dziś zaprosić na rodzinne przyjęcie.
Linc aż się skrzywił. Matka zawsze zapraszała go w ostatniej
chwili na spotkania, których „rodzinność" polegała na tym, że
siedzieli we trójkę przy wielkim stole w jakiejś eleganckiej restauracji.
Zwykle się na to godził, zakładając, że raz w roku może
poświęcić rodzicom trochę czasu. Być może liczył też po cichu na to,
że staną się rodziną. Oczywiście były to mrzonki. Matka mieszkała w
Paryżu już od dwunastu lat i nic nie wskazywało na to, że zamierza
wrócić do kraju.
- O ósmej - dodała, zakładając, że już się zgodził. - Zupełnie
zapomniałam, że dziś poniedziałek, i miałam straszne problemy ze
znalezieniem odpowiedniej restauracji. W końcu okazało się, że ta
nowa, libańska w Village jest otwarta. Co ty na to?
Znał to miejsce. Od kiedy ją otwarto, zaczęła tam przychodzić
połowa nowojorskich znakomitości, co z pewnością odpowiadało jego
matce. Problem polegał na tym, że był już umówiony z Trudy.
- Mógłbym zabrać znajomą? - spytał, nie wierząc własnym
uszom.
Chyba po raz pierwszy spytał matkę, czy może przyjść nie sam.
Ona też musiała być zaszokowana, ponieważ milczała przez dłuższą
chwilę.
- Ee, tak. Będzie mi bardzo miło. Możesz powiedzieć, jak
nazywa się ta osoba?
- Trudy Baxter.
- Baxter? Baxter... Z tych Baxterów z Long Island? Pamiętam, że
twój ojciec chodził do szkoły...
- Nie, mamo. Z Baxterów z Kansas.
- Z Kansas? - matka powiedziała to tak, jakby pierwszy raz
słyszała tę nazwę. - Co oni tam robią?
Linc zaśmiał się cicho.
- Uprawiają ogórki, mamo. W Kansas uprawia się dużo
ogórków...
- I tym właśnie zajmuje się jej rodzina? - spytała takim tonem,
jakby było to coś równie ohydnego jak stręczycielstwo.
- Nie mam pojęcia, ale będziesz ją mogła sama zapytać - rzucił
lekkim tonem. - Chyba nikt z naszych znajomych nie zajmuje się
uprawą ogórków. To byłaby miła odmiana, prawda?
Linc nie wiedział, czy Trudy zgodzi się przyjść. Miał nadzieję, że
tak. Dzięki niej ten wieczór nie byłby całkiem stracony.
- Dobrze, zapytam - powiedziała grobowym głosem matka. -
Czasami dobrze jest wiedzieć coś więcej o osobie, z którą się
spotykasz. Muszę już kończyć, bo jestem umówiona u Elisabeth
Arden. Do zobaczenia wieczorem.
- Pa, mamo.
Linc rozłączył się i od razu wystukał numer do firmy Babcock i
Trimball. Nigdy wcześniej tam nie dzwonił, ale znał ten numer na
pamięć. Parę razy miał ochotę zaprosić Trudy na lunch, ale zawsze w
końcu rezygnował. Nie znali się przecież tak dobrze. To dziwne, że
zapamiętał jej numer.
- Babcock i Trimball - usłyszał wysoki głos recepcjonistki. - Z
kim mam połączyć?
Chrząknął, zanim odpowiedział. Nie przypuszczał, że będzie aż
tak zdenerwowany. A przecież nie chciał proponować Trudy jakichś
perwersji, ale zwykłą kolację ze swoimi rodzicami.
- Tak, słucham? - Recepcjonistka zaczęła się niecierpliwić.
- Poproszę Trudy Baxter.
Trudy ucieszyła się, że ktoś do niej dzwoni. Jak do tej pory to ona
wydzwaniała do kolejnych osób, promując przyjazny wizerunek
firmy. Najwyższy czas, żeby zaczęli też do niej dzwonić spragnieni
informacji żurnaliści i oficjele. Mogłaby wtedy dostać podwyżkę,
awansować, może przenieść się do innego biura...
Nie, tak naprawdę wcale nie miała ochoty się przenosić. Bardzo
polubiła to miejsce.
- Tu Trudy Baxter - powiedziała wyraźnie najbardziej
profesjonalnym tonem, na jaki mogła się zdobyć. - Czym mogę
służyć?
- Chciałbym, żebyś wybrała się ze mną na kolację z moimi
rodzicami.
- Linc? - Natychmiast poznała jego głos.
- Pewnie dziwisz się, że dzwonię w środku dnia.
- Trochę - przyznała.
Rzeczywisty świat oddalił się od niej. Niemal nie słyszała
biurowych odgłosów. Nagle znalazła się w wyimaginowanym świecie,
który sobie stworzyli. Świecie seksu i erotycznych doznań.
- Przed chwilą dzwoniła moja mama, żeby zaprosić mnie dzisiaj
na kolację - wyjaśnił. - Byłoby mi bardzo miło, gdybyś zgodziła się ze
mną pójść.
Musiała się skupić, żeby zrozumieć sens jego słów.
- Nie musisz się przejmować naszym dzisiejszym spotkaniem -
powiedziała po chwili, myśląc, że tylko dlatego chce ją zaprosić. -
Oczywiście powinieneś przede wszystkim myśleć o rodzicach.
- Nie, źle mnie zrozumiałaś. Ja naprawdę chcę tam pójść z tobą.
Będzie mi łatwiej znieść to całe udawanie, że jesteśmy normalną
rodziną.
Trudy była bardzo ciekawa jego rodziców. Wiedziała, że Linc za
nimi nie przepada, i chciała się dowiedzieć, dlaczego.
- Dobrze, ale powiedz, jak mam się ubrać...
Ubieranie i rozbieranie było dla nich szczególnym tematem.
Różne stroje stanowiły nieodłączny element ich erotycznych gier. I
teraz, myśląc o tym, zacisnęła mocniej uda. Linc chrząknął.
- Może to, co w sobotę? - zaproponował.
Postanowiła trochę się z nim podrażnić, żeby sprawdzić, czy on
też jest podniecony.
- Więc myślisz, że strój pokojówki nie byłby odpowiedni?
Linc przez chwilę milczał, jakby musiał dojść do siebie.
- Nigdy nie rozmawialiśmy o tym przez telefon, prawda? - spytał
nabrzmiałym z emocji głosem.
- Nie wiem, o co ci chodzi - szepnęła omdlewająco.
Linc westchnął głęboko.
- Wiesz, wiesz... - Nie przypuszczał, że sama rozmowa z Trudy
może okazać się podniecająca. Ta dziewczyna nie przestawała go
zadziwiać. - Co teraz robisz?
Tak jak przypuszczał, natychmiast podjęła grę.
- Właśnie włożyłam rękę do majteczek - zaczęła szeptem. - Jest
wilgotna, Linc. A ty? Co robisz?
- Rozpiąłem rozporek.
- I masz wzwód?
- Jak stąd na Alaskę - odparł. - I to od momentu, kiedy cię
usłyszałem.
- Też cię to podnieciło? - zdziwiła się.
- Tak. Zawsze będziesz mi się kojarzyć z seksem. Z
niebezpiecznym seksem - dodał, patrząc na swoje drzwi.
- Nie jesteś sam? - spytała zaniepokojona.
- Nie, zupełnie sam. Ale chciałbym być z tobą...
- Mogłabym cię wtedy pieścić - podjęła. - A potem wziąć go w
usta i poczuć całego, jak... jak...
- Och, Trudy! - jęknął tylko.
Zacisnęła zęby na rękawie swojego kostiumu, żeby nie zacząć
krzyczeć. Szczytowali w tym samym momencie.
- Och, Trudy - szepnął. - Nikt na mnie tak nie działa.
- Wiem, na mnie też...
Linc powoli dochodził do siebie.
- Przyjadę po ciebie za kwadrans ósma - powiedział.
- Nie wcześniej?
- Gdybym przyjechał wcześniej, to nigdy byśmy na tę kolację nie
dotarli!
Rozdział piętnasty
Trudy nie wiedziała, czy po kolacji znajdą jeszcze czas, żeby do
niej zajrzeć, ale na wszelki wypadek przygotowała swoją
niespodziankę. Od Meg dowiedziała się o wyprzedaży lekkich luster
w plastikowych ramach. Dawały one trochę zniekształcony widok, ale
i tak nadawały się do jej celów.
Kupiła aż trzy, a potem przytwierdziła do spodu baldachimu, co
nie było wcale łatwym zadaniem. Linc nie powinien ich zauważyć,
dopóki nie znajdzie się w łóżku. Ale żeby nie ryzykować, ubrała się,
jeszcze zanim zadzwonił do drzwi.
- Chodźmy - rzuciła od razu.
Wydawał się trochę zdziwiony tym, że nawet nie wpuściła go do
mieszkania.
- Nie pozwolisz mi odpocząć?
Pokręciła głową.
- Raczej nie pozwolę ci się zmęczyć - stwierdziła. - Sam
mówiłeś, że nie chcesz być wcześniej.
Zamknęła drzwi na klucz i ruszyła w stronę windy. Zdążyła
jednak zauważyć, że Linc wygląda naprawdę świetnie w cudownym
garniturze i wełnianej jesionce. Z daleka pachniał Wall Street. Może
lepiej, że od razu wyszła, bo z całą pewnością nie byłaby w stanie mu
się oprzeć.
Linc pospieszył za nią.
- Tak, ale... - chciał zaprotestować.
- O, mamy już windę. - Weszła do środka. - Jedziesz ze mną, czy
czekasz na następny kurs? To bardzo złośliwa bestia. - Klepnęła
urządzenie po obudowie.
Linc natychmiast wskoczył do wnętrza.
- Wiem, walczę z nią prawie codziennie. - Odchrząknął. - A
prawdę mówiąc, co noc.
Patrzył na nią tak, że nawet góra lodowa stopniałaby pod tym
gorącym spojrzeniem. Trudy odruchowo wcisnęła guzik parteru.
- Z wyjątkiem wtorku i piątku - przypomniała mu.
Przysunął się bliżej.
- Powinienem był odwołać to piątkowe spotkanie - rzekł
zduszonym głosem.
Tylko pokręciła głową.
- Skoro sam szef zaprosił cię na mecz hokejowy, to w zasadzie
nie miałeś wyboru.
Musiała przyznać, że Linc wygląda fantastycznie w szarym,
trzyczęściowym garniturze. Rozbieranie go powinno jej zająć trochę
czasu. To byłoby nowe doświadczenie.
Linc pochylił się w jej stronę.
- Chciałbym cię pocałować - szepnął.
Ona też tego pragnęła.
- Nic z tego - westchnęła. - Zniszczyłbyś mi makijaż i fryzurę.
Nie chciała, żeby rodzice Linca pomyśleli, że jest jakimś
czupiradłem. I tak była trochę zdenerwowana perspektywą tego
spotkania. Miała za mało czasu, żeby się do niego przygotować.
- Spotykacie się tylko raz w roku? - spytała zaraz,
przypomniawszy sobie to, co jej wcześniej mówił.
- Tak, zwykłe w ciągu pierwszego półrocza. - Założył jeden z
loków za jej ucho. - Cudownie nam się dzisiaj... rozmawiało, prawda?
Przymknęła oczy, a dreszcz podniecenia przeszedł przez całe jej
ciało.
- Tak.
- Czuję się tak dziwnie, będąc z tobą i nie mogąc nic... zrobić -
szepnął jeszcze.
- Rozumiem...
- Wcale nie musimy iść. - Włożył rękę pod jej płaszcz i otarł się
o pierś dziewczyny. - Mogę zadzwonić do restauracji i zostawić
wiadomość, że zachorowałem... z pożądania.
Odsunęła się troszkę od niego.
- Nie chcesz się spotkać z rodzicami? - spytała zdziwiona. -
Przecież widujesz ich tak rzadko! Czy zwykle chodzisz na te
spotkania z jakąś dziewczyną?
Wyglądał na nieco zdziwionego tym pytaniem i cofnął rękę.
- Nie - odrzekł po chwili wahania.
Nagle poczuła, że z jakichś powodów jest to dla niej ważna
informacja.
- To znaczy, że jestem pierwsza?
Cała jego twarz stężała.
- Tak, ale...
- Nic takiego! - Machnęła ręką. - Po prostu chciałam wiedzieć...
Wystarczyło jej to, czego się dowiedziała. Nie zamierzała
przecież wystraszyć Linca.
- Po prostu nigdy się tak nie złożyło - mruknął niechętnie.
- Jasne. A teraz pewnie chcesz ich zaszokować, sprowadzając
dziewczynę ze wsi.
Całe napięcie zaczęło z niego powoli odpływać. Linc rozluźnił
się, a nawet uśmiechnął.
- Nie myślałem o tym, ale rzeczywiście może to być zabawne -
rzekł zamyślony. - Muszę cię uprzedzić, że powiedziałem matce o
tych ogórkach.
- Co?! Zamiast wibratorów?! - przestraszyła się.
Linc otworzył szeroko oczy. Wyobraził sobie, jak matka by na to
zareagowała, i parsknął śmiechem.
- Nie, że uprawiacie je w Kansas. - Znowu sięgnął pod skórzany
płaszcz, a jego oczy zalśniły pożądaniem. - Zapewniam, że nie
potrzebowałabyś w tej chwili żadnego ogórka.
- Masz coś lepszego?
- O wiele! - Poprowadził jej dłoń w dół, aż w końcu poczuła jego
nabrzmiałą męskość. - Wydawało mi się, że mówiłaś coś kiedyś o
seksie w windzie.
Trudy westchnęła głęboko. Sytuacja zaczęła jej się wymykać z
rąk w chwili, kiedy znalazł się w nich penis Linca. Być może spóźnią
się jednak na kolację...
- Sama nie wiem - jęknęła, zaciskając mocniej dłoń.
- Najpierw powinniśmy nacisnąć przycisk „stop" - powiedział
Linc.
- Wolałabym raczej nacisnąć przycisk z napisem „jeszcze" -
westchnęła.
Linc wyciągnął dłoń, żeby zatrzymać windę. Za późno. Drzwi
zaczęły się powoli otwierać, ukazując starszą kobietę z torbą z
zakupami.
Trudy cofnęła rękę. Była szybka niczym rewolwerowiec, ale
kobieta spojrzała na nią ze zdziwieniem.
- Dzień dobry, jestem Trudy Baxter z czterysta sześć, a to jest
Linc Faulkner.
Wyciągnęła w jej stronę dłoń.
Kobieta uścisnęła ją z wyraźnym zdumieniem. Linc wypchnął
Trudy na zewnątrz i zaraz sam wysiadł. Kobieta zajęła ich miejsce.
- A pani? - spytała jeszcze Trudy.
- Millicent Hightower z trzysta sześć - odparła kobieta, a Trudy
zdała sobie sprawę z tego, że może niepotrzebnie informowała ją o
numerze swego mieszkania. - Skoro mieszka pani nade mną, może
wyjaśni mi pani te dziwne hałasy, które dobiegają z góry. Zaczynają
się zwykle...
Drzwi windy zaczęły się zamykać, co przerwało rozmowę. Trudy
spojrzała na Linca i zachichotała.
- Nie jestem przyzwyczajona do bloków - rzekła, ciągnąc go do
wyjścia.
- Właśnie widzę.
- Zupełnie zapomniałam o tym, że ktoś pode mną mieszka i może
nas słyszeć - ciągnęła. - A powinno mi to przyjść do głowy, bo sąsiad
czasami nastawia głośną muzykę i wtedy sama czuję się jak na
koncercie.
Zatrzymała się i spojrzała mu w oczy.
- A czy ty myślałeś o tym, że ktoś może nas słyszeć? - spytała
niewinnie.
Linc spuścił wzrok.
- Prawdę mówiąc, kiedy już się kochamy, zupełnie zapominam,
gdzie jesteśmy.
- Ja też. Właśnie na tym polegają erotyczne fantazje. - Znowu
poczuła mrowienie na udach. - Szkoda, że nam się nie udało w tej
windzie.
Jego oczy zabłysły niczym dwie gwiazdy.
- Jak sądzisz, jak byśmy to zrobili?
- Na stojąco - odparła. - Mógłbyś wziąć mnie od tyłu. Zadarłbyś
płaszcz i już byś mnie miał. Nie nałożyłam majtek - szepnęła mu do
ucha Trudy.
To była prawda. Mróz trochę zelżał, a jej wydawało się, że tak
będzie znacznie bardziej podniecająco. Nie myliła się, sądząc z reakcji
Linca.
Wyszli na ulicę.
- Chcesz sama zatrzymać taksówkę, czy pozwolisz mi to zrobić?
- spytał nieco ochrypłym głosem.
Zrobiło jej się miło, że pamięta, jak bardzo to lubi. Poza tym
uderzyło ją to, że Linc prosi ją o pozwolenie. Tak, jak Tom żonę. Meg
mówiła jej kiedyś, że Linc jest bardzo delikatny, ale nie chciała jej
wówczas wierzyć.
Do niedawna interesował ją głównie jako źródło seksualnych
rozkoszy. Musiała przyznać, że był w tym niezrównany. Ich ciała
pasowały do siebie tak, jakby stanowiły jedno. Ale coraz częściej
myślała o Lincu również jako o człowieku. Zaczęło ją interesować, co
myśli o różnych sprawach i jakie są jego upodobania. Odkryła też, że
coraz bardziej angażuje się w ten związek.
Meg byłaby zadowolona.
- Teraz twoja kolej - powiedziała, widząc jak Linc nagle się
rozjaśnił.
Sprawiło jej to sporą przyjemność. Jednocześnie pomyślała, że
będzie najlepiej, jeśli pomoże mu w czasie tego wyraźnie dziwnego
spotkania. Sama zawsze uwielbiała rodzinne posiłki. Inna sprawa, że
nie odbywały się one raz do roku, więc cała rodzina była do siebie
przyzwyczajona i mieli o czym gadać.
Jednak o czym można rozmawiać z matką, którą widuje się raz do
roku? O pogodzie? A może o innych członkach rodziny, których
widuje się jeszcze rzadziej?
Gdy tylko wsiedli do taksówki, zapytała Linca o imiona jego
rodziców.
- Mama ma na imię Glenda, a tata Lincoln Trzeci, ale wszyscy
mówią do niego L.C.
- Czy to znaczy, że ty jesteś Lincoln Czwarty?
- Obawiam się, że tak.
- Nigdy nie znałam nikogo z liczebnikiem przy imieniu -
powiedziała, zastanawiając się, czy rodzice nie pytają go już o
Lincolna Piątego. - L to Lincoln, a C?
- Carlyle.
Aż otworzyła usta, słysząc to dziwne imię.
- Więc ty jesteś Lincoln Carlyle Czwarty, prawda?
- Tak, chociaż to potwornie pretensjonalne - mruknął, krzywiąc
się, jakby jadł cytrynę.
- Nie rób min. To brzmi bardzo seksownie.
- Naprawdę? Mnie się zawsze wydawało sztywne i bez wdzięku.
- Nie, nieprawda. - Wzięła go za rękę. - To bardzo romantyczne
imiona. Moglibyśmy wykorzystać je w naszych grach.
Chyba po raz pierwszy w życiu był zadowolony z tego, że
nazywa się tak, jak się nazywa. Dzięki Trudy. Zrobiłby w tej chwili
wszystko, żeby być bliżej niej.
- Naprawdę nie masz majtek? - spytał szeptem.
- Przestań. Chciałam porozmawiać o twoich rodzicach, ale...
naprawdę - dodała na koniec.
Dreszcz rozkoszy przeszył jego ciało.
- Nie chcę rozmawiać o rodzicach. Chcę rozmawiać o twoich
majtkach.
- Przecież ich nie mam - zauważyła logicznie. - Jacy są?
- Raczej: jakie - poprawił ją. - Półprzezroczyste i miłe w dotyku.
Widać przez nie włosy łonowe, a kiedy się je zsunie...
- Linc - upomniała go, czując falę gorąca, która zaczęła
obejmować jej ciało.
- Jak uważasz. Ojciec podzielił fortunę rodzinną na trzy części.
Matka usiłuje ją przepuścić, ale i tak wiadomo, że nawet ona nie zdoła
tego zrobić. Rodzice spotykają się tylko raz w roku. Prawie ze sobą
nie rozmawiają. Ich życie seksualne ogranicza się do pocałunku w
policzek na powitanie i przy rozstaniu. Nie rozwiedli się pewnie
dlatego, że nie chcą oddać prawnikom sporej części majątku.
Mimo że mówił to wszystko obojętnym tonem, wyczuła gorycz w
tych słowach.
- Muszą cię bardzo kochać, skoro decydują się na takie spotkania
- zauważyła.
Linc pokręcił głową.
- Sądzę, że chodzi im o coś innego.
- Niemożliwe! Więc dlaczego to robią?
- Z poczucia obowiązku - odparł, patrząc przed siebie, na ulice
Nowego Jorku. - Pewnie uznali, że dzięki tym spotkaniom wciąż
stanowimy rodzinę.
- I stanowicie - stwierdziła z mocą. - Gdyby chcieli się rozwieść,
na pewno by to zrobili, bez względu na koszty. A poza tym, twoi
rodzice mają ciebie... Dlatego właśnie jesteście rodziną.
Linc spojrzał przez okno. Minę miał znudzoną, ale Trudy
wiedziała, że to tylko maska.
- Jesteś niepoprawną optymistką. Ale mogę cię zapewnić, że moi
rodzice już nigdy nie będą razem - powiedział smutno.
- Jeśli tak myślisz, to dlaczego trzymasz w sypialni zdjęcie całej
waszej trójki?
Milczał. Milczał pięć sekund, a potem dziesięć i piętnaście.
- Przepraszam - bąknęła. - Nie chciałam się wtrącać w nie swoje
sprawy.
Uścisnął lekko jej dłoń.
- W porządku - szepnął.
- Jeśli nie chcesz, żebym z tobą poszła, mogę wrócić tą samą
taksówką - powiedziała.
Potrząsnął głową, a na jego zaciśniętych ustach na moment
pojawił się nikły uśmiech.
- Za późno - orzekł, gdy samochód zatrzymał się przed
restauracją. - Chodź, przedstawię cię moim rodzicom.
Przez dwie następne godziny obserwował zafascynowany, jak
Trudy bez najmniejszych problemów oczarowuje jego rodziców. Nie
pamiętał, kiedy ostatnio ojciec śmiał się tak serdecznie, jak przy jej
opowieści o konkursie jedzenia ciastek na Dzień Niepodległości.
Co prawda matka nie wyglądała wtedy na zachwyconą, ale Trudy
szybko znalazła jej czuły punkt. Dowiedziała się, że Glenda maluje, i
zaczęła rozmowę na ten temat. Linc po raz pierwszy usłyszał, że miała
parę wystaw w Europie i jedną w kraju oraz że jej obrazy można
znaleźć w paru książkach. Jego matka stała się artystką. Co więcej,
zarabiała pieniądze, chociaż jemu wydawało się, że tylko je wydaje.
Okazało się, że ojciec też nic nie wiedział o obrazach. Chyba po
raz pierwszy od lat zwrócił uwagę na żonę. I na to, co mówiła. Do tej
pory, kiedy się spotykali, rozmawiali głównie o nim. Tak, jakby bali
się poruszyć jakiś delikatniejszy temat.
Trudy niczego się nie bała i jej obecność wyraźnie poprawiała
atmosferę. O dziwo, Linc poczuł, że nawet nieźle się bawi. Gdyby
mógł zapraszać Trudy na te spotkania, byłyby one nawet do
zniesienia.
Niestety, było to niemożliwe. I tak naruszył już pewne zasady, z
czego doskonale zdawał sobie sprawę. Piękność z Virtue w stanie
Kansas zaczynała odgrywać coraz większą rolę w jego kawalerskim
życiu.
Pod koniec posiłku Trudy przeprosiła wszystkich i udała się do
toalety. Linc aż za dobrze pamiętał, co się stało, kiedy znalazł się z nią
w tym ustronnym miejscu. Zastanawiał się nawet, czy nie ruszyć za
dziewczyną, ale matka położyła dłoń na jego przedramieniu.
- Czy to poważne?
Udał, że nie rozumie pytania.
- Co takiego?
- Twój związek z Trudy - odparła matka. - Innymi słowy, czy
planujesz z nią małżeństwo?
Pytanie nie należało do łatwych. Nawet gdyby sam chciał się
żenić, Trudy miała pod tym względem zupełnie inne plany.
- Mamo, mówiłem ci już przecież, że małżeństwo zupełnie mnie
nie interesuje.
- Pamiętam, ale przecież nigdy na żadne z naszych spotkań nie
przyprowadzałeś dziewczyn. - Matka wzięła głębszy oddech. - Poza
tym, obserwowałam cię przy stole. Bardzo ci na niej zależy.
- To prawda, ale to nic nie znaczy...
- Posłuchaj, synu - ojciec włączył się do rozmowy - takiej
dziewczynie ze wsi może chodzić tylko o trzy rzeczy: forsę, forsę i
jeszcze raz forsę.
- Co takiego?! - Linc aż nadął się z oburzenia.
- Twój ojciec przynajmniej raz się nie myli - stwierdziła Glenda.
- Ta Trudy jest naprawdę czarująca i nic dziwnego, że dałeś się
nabrać, ale...
- Na nic nie dałem się nabrać! - Linc zdał sobie sprawę z tego, że
powiedział to za głośno, i zaraz zniżył głos: - Jak śmiecie oskarżać o
coś Trudy?! Przyszła tu tylko dlatego, żeby zrobić mi przyjemność, i
wypruwała sobie flaki, żeby was rozerwać. A wystarczyło, żeby
wstała od stołu, a wy chcecie ją rozerwać na strzępy!
- Hej, wcale nie powiedziałem, że jest zła - starał się go uspokoić
ojciec. - To zupełnie naturalne, że chce upolować bogatego męża.
Większość kobiet... - Spojrzał na swoją żonę i urwał.
Linc wstał od stołu.
- Przepraszam, ale musimy już iść.
Chciał wydostać się stąd, zanim powie coś, czego będzie żałował.
Nie miał złudzeń co do swoich rodziców, ale nie zamierzał pozwalać,
by obrażali Trudy.
- Och, Linc, zostań - westchnęła matka. - Chodzi nam przecież
tylko o twoje dobro.
- Trudy jest najfajniejszą osobą, jaką kiedykolwiek spotkałem -
stwierdził Linc. - I gdybym chciał się ożenić, nie znalazłbym lepszej
żony. Ale nie musicie się przejmować. Sama Trudy nie planuje
małżeństwa.
Ojciec potrząsnął głową.
- Być może tak mówi, ale widziałem też, jak na ciebie patrzy...
Linc wiedział, o co mu chodzi. Znał to spojrzenie. Nie musiał
jednak informować rodziców, że to tylko seks i nic więcej.
- Nie będę z wami roztrząsał tego tematu. - Spostrzegł Trudy
wracającą z łazienki. - O, jesteś. Chodź, zaczerpniemy świeższego -
spojrzał na rodziców - powietrza.
Dziewczyna zmarszczyła brwi.
- Wygląda na to, że się pokłóciliście - zauważyła. - Czy poszło o
mnie?
Linc wziął ją za ramię.
- Chodźmy już. Nie ma sensu o tym gadać.
- Nie, jeszcze nie. - Wyrwała mu się. - Chciałabym wiedzieć, o
co chodzi.
- Nie sądzę... - Linc próbował wziąć ją za rękę.
- Glendo, czy możesz mi powiedzieć, skąd to całe zamieszanie? I
dlaczego Linc stara się mnie wypchnąć z restauracji?
Jego matka chrząknęła i spojrzała gdzieś w bok.
- Oboje z... mężem uważamy, że dzieli was różnica pochodzenia,
co może być problemem przy poważnym związku - wydusiła
wreszcie.
- A kto tu mówi o poważnym związku? - Dziewczyna popatrzyła
na nich pytająco.
Linc machnął ręką.
- Nie o to chodzi. Moi rodzice nie są w stanie powiedzieć
niczego jasno. Po prostu uważają, że polujesz na mój majątek.
Ku jego zaskoczeniu Trudy wybuchnęła śmiechem.
- Ja?! Na majątek?!
- Linc, przecież wiesz, że nie to mieliśmy na myśli -
zaprotestowała matka.
- A właśnie, że to! Chodź, Trudy!
- Nawet nie wiem, jak mam zareagować - powiedziała, wciąż
dusząc się śmiechem. - Wcale nie poluję na jego majątek.
- Nie, Trudy, wcale nie powiedzieliśmy... - L. C. próbował się
tłumaczyć, ale ona go nie słuchała.
- Jedyne, o co mi chodzi, to jego wspaniały, olbrzymi,
nabrzmiały jak dorodny ogórek penis! - ciągnęła coraz głośniej. - I
właśnie dlatego musimy już iść. Czas do łóżka. Cześć!
Wyszła, kołysząc biodrami. Jego rodzice wyglądali na
zaszokowanych. Z otwartymi ustami patrzyli za Trudy, podobnie jak
większość osób w restauracji.
Rozdział szesnasty
Pomysł z lustrami był naprawdę świetny. Trudy nie mogła sobie
wyobrazić większej przyjemności niż oglądanie pośladków Linca w
czasie stosunku. Specjalnie ustawiła kilka lamp wokół łóżka, żeby
mogli widzieć siebie w gładkich szklanych powierzchniach
umocowanych pod baldachimem. Nalegała, żeby Linc wypróbował je
pierwszy. Położył się na plecach, a ona przykucnęła nad nim,
odginając co jakiś czas ciało do tyłu. Efekt był piorunujący. Dopiero
kiedy sama zajęła jego miejsce, zrozumiała, dlaczego miał orgazm za
orgazmem. Ona też nie potrzebowała wiele, żeby dojść do kresu
podniecenia.
- Fajnie? - szepnął jej do ucha.
Z trudem złapała oddech, obejmując go od tyłu i widząc to
jednocześnie w lustrze.
- Nie masz pojęcia... jak...
- Mam. - Zaczął szybciej oddychać. - Te lustra są wspaniałe.
Działa na mnie nawet sama świadomość, że teraz mnie widzisz.
Chciała coś powiedzieć, ale z jej ust wydobył się tylko jęk.
- Linc, ja...
A potem ogarnął ją ocean rozkoszy. Ruchy Linca nasiliły się i po
chwili po raz kolejny oboje szczytowali. Piąty czy szósty. Już nawet
nie chciało im się liczyć.
Łóżko zadrżało i zapewne sufit na dole zatrząsł się trochę. Oboje
legli w pościeli wyczerpani, lecz szczęśliwi.
- Och, Linc... - Trudy sama nie wiedziała, czy to dlatego, że
przedtem była tak spięta, czy też z powodu luster, ale seks miał dziś
na nią dobroczynny wpływ. - Tak mi dobrze.
Zaczął ją pieścić i znowu poczuła, że ma na niego ochotę.
Sięgnęła w dół, tam gdzie był jego członek. Czy to możliwe, że już
zdołał się podnieść po kolejnej bitwie? Linc był naprawdę
niesamowity.
Po raz kolejny poczuła go na sobie. Spojrzała w lustra, szukając
dodatkowej podniety, która tak naprawdę wcale nie była jej potrzebna.
W samą porę. Jedno z luster obluzowało się i zaczęło opadać
wprost na głowę Linca. Na szczęście zdołała je przytrzymać
wyciągniętą do góry nogą.
- Trudy, czy coś się stało? - spytał zaniepokojony.
- Nie, nic takiego - odparła, nie chcąc go za bardzo niepokoić. -
Tylko jedno z luster za chwilę może ci się rozbić na głowie.
Zamiast jej pomóc zaczął się śmiać. Aż cały trząsł się na jej ciele.
- Wiesz, że to bardzo dziwne, kiedy mężczyzna się śmieje,
chociaż wciąż masz go w sobie - zauważyła cierpko.
Uniósł nieco głowę.
- Powinnaś się przyzwyczaić. Coś mi mówi, że to nie po raz
ostatni.
- Przyczepiłam je naprawdę mocno - broniła się. - Musiałeś za
bardzo rozhuśtać łóżko.
Linc zaśmiał się raz jeszcze.
- Czy masz coś przeciwko temu? - spytał, kryjąc rozbawienie.
- W sumie chyba nie. - Odwzajemniła jego uśmiech. - Biedna
Millicent.
Linc westchnął głęboko.
- Zupełnie o niej zapomniałem. W ogóle zapomniałem o istnieniu
innych ludzi. Przydałby nam się jakiś dźwiękoszczelny pokój. Albo
domek gdzieś na odludziu.
Gdyby wiedział, jak to zabrzmi, na pewno by tego nie powiedział.
- Musisz ze mnie zejść, bo puszczę to lustro - ostrzegła.
Natychmiast się usunął, a ona złapała gładką powierzchnię
dwiema stopami. Lustro zwisało teraz tylko na jednym drucie.
- Interesująca pozycja - rzekł, patrząc na nią w zamyśleniu. -
Może spróbowalibyśmy się tak kochać?
- Wolałabym nie. Jest mi bardzo niewygodnie. Szybko chwycił
lustro. Trzymał je, a jednocześnie spoglądał w stronę łazienki.
- Możesz na mnie chwilę zaczekać? - spytał.
- Zaraz wrócę.
Trudy wzięła lustro. Jeden z drutów po prostu się obluzował.
Poradzi sobie sama. Nie potrzebuje do tego pomocy Linca.
- Jasne, idź.
- Tylko mi nie zniknij - uprzedził, zeskakując z łóżka.
Trudy wiedziała, że będzie chciał porozmawiać o dzisiejszej
kolacji. Większość osób oczekiwałaby na pewno wyjaśnienia sytuacji.
Być może Lincowi zależało na tym, żeby przeprosiła jego rodziców za
swoje zachowanie. Chociaż nie miała na to ochoty, gotowa była na to
przystać. To prawda, że trochę ją poniosło.
Właśnie dlatego zdecydowała się nie uciekać dziś przed nim jak
Kopciuszek.
- W porządku, zaczekam.
- Świetnie. - Linc złapał swoje ubrania i ruszył do łazienki.
Wstała i naga zabrała się do przyczepiania lustra. Nie było to
takie łatwe, jak się wydawało. Kiedy wrócił, wciąż stała z
wyciągniętymi ramionami i usiłowała mocniej zacisnąć drut.
- Proszę, scena jak z „Playboya" - stwierdził.
- A ty wyglądasz jak facet z magazynu dla kobiet - stwierdziła. -
Możesz potrzymać lustro?
Linc zdjął buty i wszedł na łóżko w samych skarpetkach. Kiedy
już zaczepili lustro, doszło do tego, co w zasadzie było nieuniknione, i
znowu znaleźli się w pościeli. Linc zaproponował, żeby zrobili to tym
razem na boku, tak by oboje mogli patrzeć.
Nastąpił kolejny cudowny orgazm i Linc raz jeszcze musiał udać
się do łazienki. A w końcu nasyceni położyli się na łóżku i Trudy
oparła się o niego wygodnie. Nie mogła się powstrzymać, żeby nie
zacząć rozczesywać palcami jego włosów. Było to miłe. Zbyt miłe.
A jak dopiero będzie z innymi, pomyślała. Przecież Linc jest
dopiero pierwszy.
To jej przypomniało kolację i rodziców Linca. No tak, przecież
muszą porozmawiać, chociaż wcale jej się nie chce. A potem,
oczywiście, będą musieli się rozstać.
- Nigdy nie powtarzaliśmy tego w ciągu jednego spotkania -
zauważył.
- Nie, chyba nie.
- Ten drugi raz był inny. Kochaliśmy się wolniej. To było
naprawdę wspaniałe.
- Tak, bałam ci się wygnieść garnitur - stwierdziła, chcąc
przeciąć rozmowę na temat seksu.
Oczywiście miała na nią ochotę, ale bała się tego, do czego mogła
doprowadzić. Zaczęła więc z innej beczki:
- Zdaje się, że obraziłam dzisiaj twoich rodziców, ale naprawdę
nie mogłam się powstrzymać. Mam nadzieję, że się na mnie nie
gniewasz. Kiedy ich spotkasz, możesz powiedzieć, że mi przykro i że
jestem... bardzo impulsywna.
Linc przyciągnął ją bliżej.
- To raczej ja powinienem cię przeprosić. Wiedziałem, jacy są, a
mimo to zabrałem cię na to spotkanie. To był błąd. Mogłem się
spodziewać właśnie takiego wyskoku.
- Żaden problem - powiedziała. - Tak mnie to rozśmieszyło, że
nawet nie poczułam się dotknięta. Poza tym, mieli wyjątkowo
zabawne miny.
- To prawda. - Linc skinął głową. - Wyglądali wyjątkowo głupio.
Przez moment milczał, a potem odezwał się ponownie:
- Gdybym ich słuchał, ożeniłbym się pewnie z jakąś bogatą
dziewczyną z dobrej rodziny. Tak jak w średniowieczu!
- Ale nie musisz tego robić - zauważyła. - Na szczęście żyjemy w
innych czasach.
- Masz rację - westchnął. - Ale, tak naprawdę, do niedawna nie
miałem nawet większego wyboru. Obracałem się wciąż w tych
samych kręgach. Pieniądze jednak potwornie izolują. Nie chciałbym,
żeby moje dziecko czuło się tak samotne jak ja. Gdybyś doświadczyła
tego wszystkiego, zrozumiałabyś, dlaczego wolę się nie żenić.
Trudy odsunęła się trochę od niego i oparła na łokciu, żeby go
lepiej widzieć.
- Tak sądzisz? A co byś powiedział, gdybyś żył w małym domku,
którego właściciele chcą spłodzić po jednym dziecku na metr
kwadratowy powierzchni?
- Wolałbym to niż dwadzieścia pięć pustych pokoi - rzekł
twardo.
- To dlatego, że nie wiesz, o czym mówisz! Moi rodzice nigdy
nie byli tak naprawdę swobodni. Urodziłam się niedługo po ich ślubie.
Potem było trochę spokoju, bo ojciec pracował jako akwizytor, ale
kiedy kupili farmę, dzieci zaczęły się pojawiać jedno po drugim.
Drugie, trzecie, czwarte... - Uderzała go w pierś przy każdym
kolejnym noworodku.
Linc pokręcił głową.
- Przynajmniej nie czułaś się osamotniona.
- O, nie! - Rozejrzała się po swoim mieszkaniu. - Dopiero tutaj
czuję się swobodnie, chociaż czasami mam wrażenie, że któreś z
rodzeństwa wyskoczy za chwilę zza baldachimu i krzyknie: „a ku -
ku!". Będę się długo zastanawiać, zanim zdecyduję się na małżeństwo.
To niewolnictwo na całe życie!
- Widzisz, a moi rodzice wyglądają na zupełnie swobodnych. -
Mina mu zrzedła. - Nigdy nie musieli mi poświęcać zbyt dużo czasu,
bo mieli pieniądze na niańki i opiekunki. Robili, co chcieli. Moim
zdaniem, pieniądze mogą zniszczyć wszelkie więzy.
- Ale ich brak również! - Trudy ponownie pokręciła głową. -
Przepraszam, ale nie wiesz, o czym mówisz. Powinieneś pojechać do
Virtue i zatrzymać się u moich rodziców. - Aż zadrżała na tę myśl. -
Pewnie byś tam zwariował.
Kiedy już to powiedziała, poczuła się pewniej. W ten sposób
utwierdziła się jeszcze bardziej w swoim przekonaniu, że tylko Nowy
Jork może jej dać to, czego potrzebuje. Pieszczoty z Lincem jakoś
wytrąciły ją z równowagi.
- Na pewno czułbym się świetnie - rzucił Linc, patrząc jej
wyzywająco w oczy.
- Jak cholera! Możesz sobie tak gadać, bo masz własne
mieszkanie i zero pojęcia o tym, jak żyje moja rodzina...
- Zaraz! Co ty sobie wyobrażasz?! Nie jestem jakimś zepsutym
bogaczem, który dostaje wysypki, kiedy mu zaczyna brakować
kawioru.
- Brakować?! - Zaśmiała mu się w nos. - W Virtue nikt nigdy
nawet nie widział kawioru!
- Myślisz, że jestem snobem i rozpieszczonym bachorem? -
spytał, unosząc się nieco na poduszkach.
Trudy widziała, że jest wściekły, i pomyślała, że powinna trochę
bardziej na niego uważać.
- Nie, uważam, że jesteś najseksowniejszym facetem, jakiego
znam. Najodważniejszym i najwspanialszym. - Pewny siebie
uśmieszek, który pojawił się na jego ustach, zaczynał ją już drażnić. -
Ale zwiałbyś z krzykiem, gdybyś musiał spędzić choć jeden dzień w
Virtue w stanie Kansas.
- Nie uciekłbym - upierał się.
- Tylko tak mówisz.
Spojrzał jej głęboko w oczy.
- Co robisz w najbliższy weekend?
Zamrugała, nie bardzo wiedząc, dlaczego zmienia temat.
- Chciałam kupić jakieś półki i porozstawiać wreszcie moje
książki - wyznała.
- W każdym razie nie masz niczego poważnego, typu pogrzeb
szefa?
- O ile wiem, to nie - odparła. - Widziałam go dziś przed
wyjściem z pracy i wyglądał kwitnąco.
- Wobec tego jedźmy do Virtue.
Trudy uśmiechnęła się, myśląc, że się z nią drażni.
- Nabierasz mnie, co?
Linc patrzył na nią poważnie. Ani jeden muskuł nie drgnął na
jego twarzy.
- Nie, wcale.
- Przecież nie możemy jechać, ot tak, do Virtue!
- Czemu nie? Zapłacę za samolot. Zatrzymamy się u twoich
rodziców, żeby ci udowodnić, że tam wytrzymam. I tak pewnie
wydam mniej niż gdybym został w Nowym Jorku. I co, zgoda?
Trudy nie miała pojęcia, co o tym wszystkim myśleć.
- Dlaczego wiercisz mi dziurę w brzuchu?
Pogładził ją po gładkiej skórze tuż nad linią włosów łonowych.
- Nieprawda. Raczej staram się zatkać tę, którą już masz -
zażartował.
Trudy od razu zareagowała na jego dotyk.
- Mm, przestań.
Przesunął dłoń niżej.
- Tylko jeśli zgodzisz się na wyjazd do Virtue.
- Chyba masz jakąś obsesję na tym punkcie. Aa... - Jego palec
dotarł do łechtaczki. - Nie przestawaj!
- Virtue - powtórzył nagląco.
Trudy po raz kolejny tego wieczoru rozłożyła uda.
- Dobrze, niech będzie. Tylko chodź bliżej.
- To było nieziemskie - szepnął Tom do ucha żony, kiedy już się
ubrali i rozsiedli wygodnie w limuzynie.
- Jesteś pewna, że nic ci nie będzie?
- Z całą pewnością. Ciąża wcale nie uniemożliwia stosunków. W
każdym razie do pewnego momentu.
Potem pozostaje jeszcze cała masa pieszczot i innych rzeczy,
które można robić we dwoje, dodała w duchu. Uśmiechnęła się do
niego w półmroku wozu. Za przyciemnionymi szybami pojawiały się
rzędy sklepów i restauracji Nowego Jorku. Od kierowcy odgradzała
ich szczelna, nieprzezroczysta przegroda.
Tom ścisnął jej kolano.
- Powinniśmy to jeszcze kiedyś powtórzyć.
- To będzie jeszcze droższe, bo będziemy potrzebowali niańki do
dziecka - zauważyła.
Nie mogła się już doczekać porodu, ale z drugiej strony starała się
patrzeć realistycznie na swoją sytuację.
- Trudy doskonale się do tego nadaje.
- Wiem. Nawet deklarowała, że będzie to robić za darmo, ale
chciałabym jej zapłacić. Na pewno potrzebuje pieniędzy.
Tom milczał przez chwilę, ale widziała, że coś go męczy.
Najlepsze, co mogła zrobić, to czekać. Nie trwało to jednak długo.
- A skoro już mówimy o Trudy, to nie wydaje ci się, że ten jej
wyjazd z Lincem jest... trochę dziwny?
Meg uśmiechnęła się do siebie. Czuła się szczęśliwa i
usatysfakcjonowana. Nie tylko wspaniałym orgazmem, który przed
chwilą przeżyła, ale też tym, co działo się z Trudy i Lincem.
Wystarczyło tylko wspomnieć, że Linc jest bardzo delikatny, albo
podsunąć Trudy pomysł z lustrami, a wszystko szło jak po maśle.
Nie sądziła tylko, że wyjazd nastąpi tak szybko i że będzie tak
niespodziewany.
- Dlaczego? Po prostu chcą gdzieś razem wyskoczyć.
- I poznać jej rodzinę? Jak na krótki romans, to jednak trochę
niezwykłe, sama przyznasz.
- Pewnie Linca zaciekawiło to, co mówiliśmy o Virtue.
Pamiętasz, przecież nie mógł przyjechać na nasz ślub.
- Nie, nie wierzę. To mało prawdopodobne. - Spojrzał uważnie
na żonę. - Poza tym wyglądasz tak, jakbyś coś przede mną ukrywała.
- Wydaje ci się. Po prostu przypominam sobie to, co robiliśmy
razem.
Tom poczuł dreszcz podniecenia, ale nie dał się tak łatwo zwieść.
- Powiedz prawdę. Uważasz pewnie, że Linc już poważnie
związał się z Trudy, co?
Meg westchnęła.
- A gdybym ci powiedziała, czy potrafiłbyś dochować tajemnicy?
- spytała, patrząc mu przenikliwie w oczy.
- Oczywiście.
- I nikomu nic byś nie chlapnął? Nawet Lincowi?
- Pod warunkiem, że nie ukartowałyście tego wszystkiego i że
Trudy nie szuka bogatego męża - zastrzegł się. - Muszę być lojalny
wobec kumpla.
- Nie, Trudy w dalszym ciągu nie wie, że chce wyjść za mąż.
Tom odetchnął z ulgą.
- Uff, na szczęście.
- Natomiast Linc powoli zaczyna mięknąć - ciągnęła. - Wydaje
mi się, że ostatnio myśli dość intensywnie o małżeństwie jako takim.
- Pewnie nasz przykład tak na niego działa. - Tom wypiął pierś. -
Ale, jak sądzisz, dlaczego jadą do Virtue? Czyżby Linc chciał ją lepiej
poznać?
Meg potrząsnęła głową.
- Linc nie wie, po co tam tak naprawdę jedzie. Oboje utrzymują,
że chodzi o jakiś głupi zakład. - Zaśmiała się wyraźnie rozbawiona. -
W życiu nie słyszałam podobnej bzdury! Moim zdaniem, Linc jedzie
tam, bo chce poznać rodziców swojej przyszłej żony.
- No tak, ja też to zrobiłem - rzekł Tom w zamyśleniu. - Ale
skoro Trudy nie myśli o małżeństwie, może to być dla niego przykre
doświadczenie.
- Nie przejmuj się. Już ja z nią sobie poradzę, kiedy przyjdzie
właściwy moment. Do tej pory idzie im lepiej niż sądziłam.
- Więc jesteś zadowolona ze swojej pułapki! - zaczął się z nią
drażnić.
- To wcale nie była pułapka.
- A co takiego?
Jego żona wyciągnęła w górę dłoń i rozejrzała się dookoła
natchnionym wzrokiem. W tej chwili wyglądała niemal jak anioł.
- Chcę im pomóc. Chcę naprawić ich życie. Sprawić, żeby
popatrzyli na świat innymi oczami. - Opuściła dłoń i pogłaskała jego
wciąż wyprężony pod materiałem członek. - Dać im radosny seks.
- Mówisz prawie jak Pan Bóg - westchnął. - A co będzie, jeśli
Trudy złamie mu serce? Albo, co gorsza, jeśli się pobiorą i okaże się,
że zupełnie do siebie nie pasują?
- Pasują, pasują - zapewniła, rozpinając jego rozporek. -
Zobaczysz, że wszystko będzie dobrze.
- Oj, Meg, jeszcze się doigrasz.
- Bardzo dobrze, bo właśnie chodzi mi o igraszki. Czy jesteś
gotowy na ich drugą część?
Jego członek był twardy jak skała.
- Tak jak widzisz. Ale naprawdę uważaj, żeby nie posunąć się za
daleko.
- A mogę na twoje kolana?
Tom wykonał zapraszający gest.
- Zawsze i wszędzie.
Rozdział siedemnasty
Mimo natłoku wrażeń związanych z przyjazdem do Virtue w
piątek po południu Linc wiedział, że nigdy nie zapomni dwóch rzeczy:
ciągnących się aż po horyzont, płaskich pól uprawnych i łez w oczach
Sary Baxter, która wybiegła w samej sukience przed dom, żeby
powitać córkę. Tuż za nią pojawił się, machając ogonem, stary
labrador.
Matka nie widziała Trudy zaledwie dwa tygodnie, a tuliła ją tak,
jakby od rozstania minęły całe lata. Jego uwagi nie umknęło też to, że
Trudy witała Sarę równie radośnie. A potem przykucnęła i objęła
ciemną głowę psa, który od razu zaczął ją lizać po rękach.
Linc poczuł dławienie w gardle. Trudy może mówić co chce, ale
to jasne, że tęskniła za domem.
Sara wytarła fartuchem oczy, patrząc jak córka głaska psa, a
następnie skierowała wzrok na Linca.
- Przepraszam, ale Trudy nigdy tak naprawdę nie wyjeżdżała z
domu - powiedziała po prostu. - Nie wiedziałam, że tak bardzo będzie
jej nam brakować. Prince też się stęsknił.
- Rozumiem - rzekł Linc, chociaż wszystko to było dla niego
nowe. Jego rodzice nigdy nie zachowywali się w ten sposób.
Kiedy Trudy się podniosła, zauważył, że też ma nieco wilgotne
oczy.
- Linc, to moja mama. Ma na imię Sara. A to nasz pies, Prince.
Mamo, to jest Linc Faulkner.
- Bardzo mi miło. - Linc przełożył obie torby do lewej ręki i
wyciągnął prawą.
- To pan jest przyjacielem Toma? - spytała, patrząc na niego
śmiejącymi się oczami. - Jaka szkoda, że nie mógł pan przyjechać na
ślub.
- Ja też żałuję.
Kiedy Sara puściła jego dłoń, Prince zaczął obwąchiwać jego
wełnianą jesionkę.
- Cześć, Prince - rzucił.
Na dźwięk swego imienia pies zamachał parę razy ogonem. W ten
sposób zawarli znajomość. Linc poczuł się więc upoważniony, by
podrapać go za uchem. W dzieciństwie zawsze chciał mieć psa, ale
rodzice bali się o czystość domu.
- Bardzo się cieszę, że przywiózł nam pan Trudy - Sara odezwała
się znów swoim ciepłym głosem. - To prawdziwy cud, że udało jej się
wyrwać w piątek po niepełnych dwóch tygodniach pracy.
- To zasługa Meg - wtrąciła Trudy. - Podobno obiecała naszemu
szefowi, że odda mu swoje dziecko do terminu. Ale nie sądzę, żeby
była aż tak okrutna...
Sara spojrzała uważnie na córkę, ale od razu zauważyła, że tylko
żartuje.
- Zobaczycie, że nikomu nie pozwoli go dotknąć. - Zamyśliła się
na chwilę. - W każdym razie jestem jej bardzo zobowiązana. No,
chodźcie do środka.
Linc klepnął jeszcze Prince'a po głowie i wstał. Od razu poczuł
sympatię do Sary Baxter. Z siedmiorgiem dzieci w domu nie miała
czasu zadbać o siebie, ale była schludna i aż pachniała czystością.
Twarz miała świeżą, a zmarszczki porobiły jej się tylko koło oczu i
ust. Od śmiechu. Przyjemnie było pomyśleć, że za jakieś dwadzieścia
pięć lat Trudy będzie wyglądać jak jej matka. I że będzie miała to
samo pogodne usposobienie.
Jeśli, jak twierdziła Trudy, małżeństwo złamało jej życie, to
wcale tego nie okazywała. Sara miała zielone oczy i wciąż
pokazywały się w nich figlarne iskierki, które Linc znał tak dobrze.
Teraz już wiedział, skąd pochodzi optymizm Trudy.
- Jestem teraz sama w domu - powiedziała, prowadząc ich do
środka. - Wszyscy mają jakieś zajęcia. A ojciec pojechał z Sue Ellen
po ciepłe, zimowe buty. Pamiętasz, te twoje brązowe w końcu się
rozsypały, a Sue Ellen była pewna, że zabierzesz ją na sanki.
- No jasne.
- Oboje ją zabierzemy - wtrącił Linc.
To był doskonały przykład tego, czego mu brakowało w
dzieciństwie. Nigdy nie mógł się doprosić, żeby ktoś mu pomógł
ulepić bałwana. Belinda zrobiła to tylko raz, zaraz po przyjeździe, a
potem miała już za dużo pracy. Właśnie wtedy zaczął się w niej
podkochiwać.
Sara wprowadziła ich do małego, ale przytulnego saloniku. W
kominku palił się ogień. A jakby tego było mało, powietrze
przesycone było wonią jakichś smakołyków. Jeśli się nie mylił,
zapach pieczeni mieszał się ze słodkim zapachem szarlotki.
Linc poczuł, że ślinka mu cieknie na samą myśl o jedzeniu.
- Linc będzie musiał spać z Kennym i Joshem - powiedziała Sara.
- A ty, Trudy, zajmiesz swój stary pokój. Należy teraz do Lindy,
Marcie i Deeny. Wnieście teraz swoje rzeczy, a potem napijemy się
kawy.
Widać było, że ma ochotę pogadać, ale najpierw chciała, żeby
goście poczuli się wygodniej.
- Myślałam, że przenieśliście Sue Ellen do pokoju dziewcząt -
zauważyła Trudy.
- Tak, ale przeprowadziła się do nas na weekend, żeby nie było ci
ciasno. - Matka uśmiechnęła się do niej.
- Wszyscy tak się ucieszyli z twojego przyjazdu, że gotowi byli
spać w szopie na sianie.
Tak, tego też mu brakowało: wzajemnego poświęcenia dla innych
członków rodziny. Zapewne Trudy robiła to samo. Starała się
pomagać rodzicom, a także braciom i siostrom. Najważniejsze zaś
było to, że atmosfera w tym domu była przyjazna i miła. Nikt nie robił
kwaśnych min i nie wzdychał z powodu niewygód.
Jednak Linc rozumiał, dlaczego Trudy chciała wyjechać.
Dzielenie pokoju z czterema młodszymi siostrami z pewnością było
krępujące. Dom Trudy, nawet pod nieobecność większej części
rodziny, wyglądał na dosyć ciasny. Okazało się, że sam będzie spał na
dole piętrowego łóżka w pokoiku wielkości swojej kuchni.
To posłanie należało do Kenny'ego. Dwunastoletni Josh miał spać
na górze, a Ken w czasie weekendu urządził sobie posłanie na
podłodze. Linc rozejrzał się po oblepionych plakatami ścianach i
półkach
zastawionych
książkami
i
plastikowymi
modelami
samolotów. To było kolejne marzenie jego dzieciństwa, ale jego pokój
został zaprojektowany przez architekta wnętrz, więc rodzice nie
pozwalali w nim na żadne zmiany.
- Hm, to łóżko może być trochę za małe - powiedziała Sara. -
Nawet Kenny się ostatnio skarżył, a jest przecież dosyć niski.
- Będzie świetne, pani Baxter.
- Mów mi po imieniu. Tak będzie chyba wygodniej, prawda?
- Oczywiście. - Raz jeszcze wymienili uściski dłoni. - Dziękuję,
że pozwoliłaś mi przyjechać, Saro.
- Och, wszyscy chcieli cię poznać. - Matka Trudy podeszła do
otwartych drzwi. - Najbliższa łazienka jest po lewej stronie. Jedna z
dwóch - dodała zaraz - więc rano może być trochę tłoczno. Stan, czyli
mój mąż, chciał nawet wprowadzić specjalne karty do kontrolowania
czasu zajmowania łazienki. Maruderzy pod koniec miesiąca w ogóle
nie mogliby z niej korzystać.
Trudy spojrzała na niego, żeby sprawdzić, jak to przyjął.
- Najlepiej wstać wcześnie rano, przed wszystkimi - dodała
zaraz. - Ale musisz pamiętać, że chłopcy wstają o piątej trzydzieści,
żeby zabrać się do pracy w gospodarstwie, a i Sue Ellen lubi się
wcześnie budzić.
Linc uśmiechnął się przebiegle.
- Więc może zagramy z chłopcami w karty o to, kto pierwszy
będzie korzystał z łazienki.
- Na pewno chętnie to zrobią. - Sara aż klasnęła w dłonie. - Nie
mogli się doczekać, żeby poznać kogoś, kto był w Madison Square
Garden. Mam nadzieję, że kibicujesz Knicksom.
- Tak, właśnie im. - Wyciągnął kciuk w górę, chcąc pokazać
Trudy, że świetnie się czuje w jej środowisku, ale ona zrobiła minę,
która mówiła: „czekaj no!".
Była w tej chwili tak pociągająca, że chciał ją pocałować. Prawdę
mówiąc, nigdy wcześniej nie zdarzyło mu się być z nią tak długo bez
uprawiania seksu. A przecież wciąż czuł pożądanie, mając ją ciągle
obok, dotykając jej, czy też ocierając się o jej ubranie. Jednak przy
takim układzie sypialni mieli niewiele szans na wspólną noc. Ale Linc
nie był rozczarowany. Tom uprzedził go, że tak będzie.
- Dobrze, rozpakujcie się - powiedziała Sara już z korytarza. - I
zejdźcie na dół, jak będziecie gotowi.
Odprowadziła jeszcze Trudy do jej dawnego pokoju. Pies posunął
za nimi. Obie kobiety były pogrążone w rozmowie o ludziach, których
zupełnie nie znał.
Linc pomyślał o spotkaniach ze swoimi rodzicami. Mimo że
często nie widzieli się cały rok, nie mieli sobie zbyt wiele do
powiedzenia. Zwykle omawiali jakieś wydarzenia polityczne albo
interesy. Kiedy przyszedł z Trudy, rozmowa potoczyła się żywiej niż
zwykle. Wszystko szło świetnie do momentu, kiedy rodzice wysunęli
swoje bzdurne oskarżenia. Linc wciąż się zżymał na myśl o tym.
Ciągle jednak nie miał pojęcia, jak to się stało, że znalazł się w
Virtue. Miał wrażenie, że to zupełny przypadek i że oboje dali się
ponieść emocjom.
Wsunął walizkę pod łóżko i zdjął jesionkę. Musiał przyznać, że
chciał też lepiej poznać Trudy. Była to instynktowna i do niedawna
nieuświadomiona potrzeba. Tylko skąd mu się mogła wziąć?
Trudy podejrzewała, że Linc będzie pasował do jej rodziny jak
wół do karety. Rzeczywiście, bardzo się od nich różnił, ale obie strony
czerpały z tego niekłamaną przyjemność. Jednocześnie Linc wydawał
się nie dostrzegać tego, że dom i meble są w nie najlepszym stanie i że
panuje tu nieustający rozgardiasz.
Oczywiście stanowił największą atrakcję obiadu. Wszyscy, z
wyjątkiem Sue Ellen, wypytywali go o Nowy Jork. Nikomu nie
przyszło do głowy, że Trudy też może coś wiedzieć! Przecież
mieszkała tam zaledwie dwa tygodnie.
Być może dlatego nie zwracał uwagi na poobtłukiwane talerze. A
może też dlatego, że obiad był naprawdę świetny. Oczywiście w
Nowym Jorku można było wszystko kupić na wynos, ale Trudy
musiała przyznać, że nie znalazła tam nic lepszego od domowego
obiadu. Zwłaszcza że na koniec wszyscy dostali po wielkim kawałku
posypanej cukrem pudrem szarlotki.
Ponieważ Linc brylował przy stole, ona mogła rozejrzeć się po
twarzach domowników. Dopiero teraz dotarło do niej, że ma bardzo
ładne siostry i przystojnych braci. Czternastoletnia Deena już w tej
chwili była prawdziwą pięknością, dwie kolejne dziewczynki były
może trochę za chude, ale już pełne wdzięku. Od matki dowiedziała
się, że Kenny ma nową dziewczynę, a do Josha już teraz dzwonią
dziewczynki z jego klasy.
Tak, Trudy zawsze uważała, że matka jest ładna, a Stan, chociaż
trochę przytył, wciąż wyglądał bardzo dobrze. Zwłaszcza teraz, z
włosami przyprószonymi siwizną.
Linc też będzie dobrze wyglądał z siwizną, zdecydowała.
Bardziej nobliwie, co jest zupełnie zrozumiałe... Coś nagle chwyciło
ją za gardło. Dlaczego myśli o czasach, kiedy Linc będzie już stary?
Przecież nie będą się wówczas znali.
Po obiedzie Linda, która miała dziesięć lat, pobiegła na górę i
przyniosła powycierane, stare warcaby.
- Zagramy? - spytała podekscytowana.
- Najpierw zmywanie - zarządził Linc.
Sara spojrzała na niego z wdzięcznością, a Trudy zrobiło się
głupio, że w domu nie ma zmywarki.
- Możecie zagrać - powiedziała matka. - Zajmę się naczyniami.
- Nic podobnego - zaprotestował Linc, który był już na „ty" ze
wszystkimi członkami rodziny. - My to zrobimy. Kto chce mi pomóc?
Oczywiście, wszyscy. Trudy z otwartymi ustami patrzyła na
prawdziwą procesję pomywaczy. Zgłosił się nawet Kenny, który
nienawidził kuchni i wszystkiego, co się z nią wiązało.
- Bardzo mi się podoba. - Sara trąciła skamieniałą córkę łokciem.
- Miły chłopak - zgodził się ojciec, zerkając łakomie na resztki
szarlotki. - Nie sądziłem, że tak szybko znajdziesz sobie kogoś
odpowiedniego, ale to w końcu przyjaciel Toma. Wezmę kawałek -
dodał szybko i wyciągnął rękę w stronę dużego talerza. - Szkoda, żeby
się zmarnowało.
Matka dobrotliwie pokiwała głową. Trudy chrząknęła.
- Linc jest po prostu moim znajomym - rzekła niepewnie. - Tyle
się nasłuchał o Virtue od Meg i Toma, że koniecznie chciał je
zobaczyć.
Sara uśmiechnęła się pobłażliwie.
- Nie, Linc nie jest po prostu twoim znajomym. I Virtue wcale go
nie interesuje. Przyjechał tu, żeby się spotkać z nami. - Odsunęła
talerz, widząc, że mąż wciąż patrzy pożądliwie w jego kierunku. -
Twoimi rodzicami.
Trudy zastanawiała się, jak mogłaby uprzejmie temu zaprzeczyć.
- Nie, mamo. Jesteśmy tylko przyjaciółmi. Trochę tęskniłam za
domem, a on to zauważył i zaproponował mi tę wycieczkę. Jest
bardzo bogaty.
Matka tylko pokręciła głową.
- Jak uważasz. Nie oczekujemy przecież żadnych deklaracji,
dopóki nie jesteście gotowi.
- Właśnie, to nie nasza sprawa - zawtórował ojciec, który
porzucił już chyba myśl o szarlotce. - Ale nawet, jeśli jest bogaty, to i
tak nie szarpnąłby się na bilety samolotowe, gdyby nie miał w tym
jakiegoś celu.
- Mamo! - wrzasnęła ośmioletnia Marcie, wbiegając do salonu. -
Potrzebujemy więcej ściereczek!
Trudy zerwała się ze swego miejsca.
- Ja to załatwię.
Niemal uciekła do przedpokoju i stając na stołku, otworzyła
drzwiczki pawlacza. Po chwili weszła do kuchni z dwiema świeżymi
ściereczkami.
Linc, cudowne dziecko nowojorskiej finansjery, stał z rękami po
łokcie w pianie nad zlewem. Obok podskakująca na krześle malutka
Sue Ellen podawała mu brudne naczynia. Po drugiej stronie odbywał
się odbiór i płukanie czystych. A Kenny dowodził brygadą
wycieraczy.
- Im szybciej skończymy, tym szybciej będziemy mogli pograć -
usłyszała głos Linca.
Trudy otworzyła usta ze zdziwienia. Nawet nie zwróciła uwagi na
to, że Marcie niemal wydarła jej ściereczki z rąk i podała jedną
Lindzie.
- Hej, maluchy, tylko niczego nie stłuczcie! - wrzasnął Kenny.
- Znalazł się wielkolud - prychnęła Marcie.
- Uważajcie, uważajcie! - wystarczyło, że Linc podniósł nieco
głos, a wszyscy zamilkli. - Jeśli coś stłuczemy, będziemy musieli to
odkupić waszej mamie.
- Ja mam świnkę - skarbonkę - pochwaliła się Sue Ellen.
- To dobrze. - Linc poważnie skinął głową. - Jak uzbierasz trochę
więcej pieniędzy, pomogę ci je zainwestować.
To wywołało prawdziwą burzę. Wszyscy chwalili się swoimi
oszczędnościami, chcąc zrobić na nim jak największe wrażenie.
Trudy pokręciła głową i wycofała się do salonu. Myślała, że zna
Linca. Powinien przecież zachowywać się jak makler giełdowy, a nie
ojciec wielodzietnej rodziny!
Po przenosinach do salonu Linc rozegrał parę partii warcabów, a
potem zaczął podziwiać karty z Pokemonami i inne przynoszone mu
skarby. Zrobiło się późno. Sara próbowała zagonić młodsze dzieci do
łóżka, ale bez powodzenia.
- Wiecie co - Linc zwrócił się do zebranych - chciałbym, żeby
Trudy przewiozła mnie po miasteczku. Ciekaw jestem okolic Virtue.
Kenny wzruszył ramionami.
- Wszystko już pozamykane. - Spojrzał na zegarek. - Ostatni film
w kinie kończy się za pół godziny. Byłem na nim dwa razy -
pochwalił się.
- Nieważne - ciągnął Linc. - Po prostu chcę rozejrzeć się po
okolicy.
- Widziałam ten samochód, który wynajęliście. - Deena spojrzała
na niego pełnymi oddania oczami. - Fajowy! .
- Chętnie wezmę was na przejażdżkę. Ale jutro - dodał, widząc
ich rozpromienione twarze. - Kto będzie chciał pojechać?
- Ja! Ja! I ja!
Linc spojrzał na las rąk.
- Wszyscy się nie zmieścicie - stwierdził ze smutkiem.
- Będziemy jeździć na zmiany - podsunęła mu Marcie. - Zawsze
wszystko robimy na zmiany.
- Nie, głupia, do kościoła chodzimy razem - mruknął Josh.
- No, chyba już pojedziemy. - Linc spojrzał na Trudy. - Gotowa?
- Tak, tylko musimy wziąć kurtki. W jesionce będzie ci
niewygodnie - dodała znacząco.
Wcale nie była pewna, czy zdecydują się na seks. Cała sytuacja
zaczęła ją przerastać. To, że Linc tak doskonale pasował do jej
rodziny, powodowało, że zaczynała myśleć o rzeczach, o których
chciała zapomnieć na ładnych parę lat. To nie było uczciwe z jego
strony.
Musimy o tym koniecznie porozmawiać, pomyślała.
Mieli problemy z wydostaniem się na zewnątrz, ponieważ
wszystkie dzieciaki chciały zadać Lincowi jakieś ostatnie pytanie. W
końcu jednak zostali sami. Powietrze było chłodne i czyste.
- Zachowujesz się tak, jakbyś wychował się gdzieś tu w
sąsiedztwie. Jakim cudem? - zapytała od razu.
- Myślisz, że dobrze mi idzie?
- Zadziwiająco. Moi rodzice są tak samo oczarowani, jak
dzieciaki, chociaż tego nie okazują. Gdzie się podział Lincoln Carlyle
Czwarty? I skąd wiesz, jak radzić sobie z dziećmi?
Zaśmiał się i machnął ręką.
- To ostatnie pytanie jest akurat bardzo łatwe. Ponieważ zawsze
czułem się samotny, oglądałem filmy i programy o dużych rodzinach.
Zrobiło jej się przykro, gdy zobaczyła, że nagle posmutniał.
- I dlatego chciałeś tu przyjechać? Żeby poznać dużą rodzinę?
- Możliwe - przyznał. - Sam myślę o tym, dlaczego znalazłem się
w Virtue, i chyba już znam przyczynę...
Trudy nie chciała o tym nawet słyszeć.
- A naczynia? Gdzie nauczyłeś się myć naczynia?
Wzruszył ramionami.
- Nigdzie. Dzieciaki mi pokazały... Robiłem to po raz pierwszy w
życiu i muszę przyznać, że nigdy tak dobrze się nie bawiłem. Sam nie
wiem, czy nie zrezygnować ze zmywarki.
Popatrzyła na niego, a potem pokręciła głową.
- Myślałam, że wpadniesz w przerażenie na widok naszego domu
- westchnęła.
- Co znaczy, że nie znasz mnie zbyt dobrze...
- Masz rację. - Skinęła głową. Może widok miasta sprawi, że
przynajmniej trochę zrzednie mu mina. - Chodź, pojedziemy przez
centrum - powiedziała, siadając na miejscu dla pasażera.
- Poprowadzisz mnie? - spytał, znalazłszy się za kierownicą.
- Ostrzegam, że nie jest tam zbyt ciekawie.
- Ale chyba nas nie pobiją?
- Coś ty! W Virtue bójki zdarzają się raz na parę łat. Miejscowy
szeryf jest tak gruby, że nie może się ruszać.
- Miła odmiana po Nowym Jorku.
- Chodziło mi o to, że centrum jest szare i nieciekawe -
wyjaśniła. - Teraz skręć w lewo.
Wjechali na główną ulicę.
- Powiesz mi, co mijamy?
- Mm, po lewej masz malutki bank, a po prawej mały sklep
samoobsługowy. To wielkie, to punkt obsługi miejscowych farm. A to
małe, to kino. Jest tu jeszcze stacja benzynowa i apteka. Jak
zauważyłeś, centrum Virtue jest o tej porze puste. Nasz samochód jest
jedyny na głównej arterii miejskiej. Masz jeszcze jakieś pytania?
- Tak. Jak dojechać na jakąś boczną drogę?
Rozdział osiemnasty
Linc nie był przyzwyczajony do spędzania czasu z ubraną Trudy.
Tom powiedział mu, że ma w zasadzie tylko jedną szansę na seks.
Właśnie dlatego wypożyczył elegancką limuzynę, a nie jakiś sportowy
wóz. Nie wiedział jednak, czy Trudy się na to zgodzi. Miała przecież
nadzieję, że już nigdy nie będzie się kochać na tylnym siedzeniu
samochodu.
- Nie mogę uwierzyć, że masz ochotę na coś takiego. - Spojrzała
na niego krytycznie.
- Zgódź się. Nigdy wcześniej tego nie robiłem.
- No tak, dla ciebie to nowość. Ale powinieneś pamiętać, że
silnik musi cały czas pracować. Inaczej zmarzniemy na kość. -
Zerknęła na wskaźnik.
- Nie przejmuj się. Zatankowałem do pełna.
- A więc to było zaplanowane!
- Niezupełnie. Bałem się raczej, że gdzieś staniemy - odparł
szczerze. - Rzadko jeżdżę poza miasto. Nie miałem pojęcia, że jest tu
tyle śniegu.
Te słowa i wyraz bezradności na jego twarzy sprawiły, że poczuła
się udobruchana.
- No dobra, przynajmniej mamy fajny samochód. Poza tym, przy
takich zaspach, policja nie będzie szukać par po drogach.
- Widzisz, żywioły się sprzysięgły, żebyśmy mogli kochać się w
samochodzie.
Uśmiechnęła się do niego.
- Dobrze, skręć w pierwszą w prawo.
- Więc zgadzasz się? - Od razu poczuł się podniecony.
Zwieńczone drutem kolczastym ogrodzenie zdawało się ciągnąć w
nieskończoność. - Długo jeszcze?
Trudy posłała mu dwuznaczny uśmiech.
- Bardzo długo. Aż będziesz dyszał z podniecenia i myślał, że za
chwilę wyskoczysz ze spodni.
- To nie fair. Przecież widzisz, że muszę prowadzić. Nie mogę
cię nawet dotknąć - skarżył się.
- Ale ja mam wolne ręce. - Poruszyła się na swoim miejscu.
- Co... co robisz?
- Zdejmuję kurtkę i buty - poinformowała, unosząc biodra nad
siedzenie. - A teraz jeszcze spodnie i majtki. Czy możesz zwiększyć
ogrzewanie? Mm, te skórzane siedzenia są bardzo miłe...
Linc spojrzał na nią i omal nie wjechał w sam środek zaspy.
Trudy krzyknęła ze strachu.
- Patrz na drogę, bo zaraz się ubiorę - zagroziła. - Od razu widać,
że nie masz wprawy.
Linc siedział teraz sztywno na swoim miejscu i prowadził. Jednak
niemal naga Trudy wyciągnęła dłoń i rozpięła jego kurtkę, a potem
zaczęła się dobierać do jego rozporka.
- Trudy, bo zaraz spowoduję wypadek!
- Założę się, że nikt cię nie pieścił, kiedy prowadziłeś -
powiedziała, przesuwając dłoń dalej.
- Nie. I boję się, że mogę tego nie wytrzymać.
- Prawdziwy mężczyzna wytrzyma wszystko. Zresztą możesz
zwolnić.
- Ale wtedy nigdy nie dojedziemy w to cholerne miejsce! -
jęknął.
- Zaraz tam będziemy - uspokoiła go. - A ja chcę, żebyś poznał
prawdziwy seks na tylnym siedzeniu samochodu. Ale tak się składa,
że wszystko zaczyna się na przednim.
Ściągnęła mu slipy i poczuła wyprężony członek.
- Ojej, widzę, że jesteś już gotowy.
- Od ładnych paru minut - powiedział ze ściśniętym gardłem.
To co się z nim działo, było jednocześnie cudowne i
zatrważające. Chciał poddać się pieszczocie, ale bał się odwrócić
uwagę od drogi. Pragnął zamknąć oczy, ale wiedział, że w ten sposób
najszybciej wylądują w zaspie.
- Czy... czy inni też tak robią? - spytał zaintrygowany.
- Jasne.
- W czasie jazdy? - dziwił się jeszcze bardziej.
- Tak, ale tylko po bocznych drogach. - Spojrzała na
szybkościomierz. - Jedziesz zaledwie dziesięć kilometrów na godzinę.
- Ale moje ciało zasuwa sto dziesięć.
- Nikt nie twierdzi, że to bezpieczny seks. - Zaczęła go gładzić.
- Trudy, przestań! Gdzie jest to cholerne miejsce?!
- Tu, niedaleko. - Wskazała wolną dłonią. - Po prawej stronie
znajdziesz mały parking, jeżeli ktoś go odśnieżył.
- A jeśli nie?
- To mamy następny jakieś trzydzieści kilometrów stąd -
pocieszyła go.
- O, nie!
Na szczęście miejsce parkingowe było odśnieżone. Linc
zatrzymał się tam, ale nie wyłączył silnika. Otaczała ich
nieprzenikniona ciemność. Nigdy nie sądził, że na zewnątrz może być
tak ciemno. Nawet gwiazdy i księżyc były zakryte chmurami.
Świeciła jedynie stacyjka samochodu. Serce biło mu coraz mocniej z
podniecenia.
Trudy odpięła swój pas bezpieczeństwa.
- Cóż, ja jestem na tyle mała, że mogę przepełznąć między
siedzeniami, ale ty musisz wysiąść, żeby dostać się do tyłu. I uważaj,
bo pewnie jest ślisko.
- Dobrze. - Ręce tak mu się trzęsły, że miał problemy z
rozpięciem pasa.
Kiedy w końcu mu się udało, spojrzał w bok i... oniemiał. Tuż
obok miał cudowną, wypiętą pupę Trudy. To było niesamowite
doświadczenie.
- Możesz tak zostać? - spytał.
- Nic podobnego - odparła zdyszana. - Żeby móc uprawiać seks
na tylnym siedzeniu samochodu, musisz się najpierw dostać na to
tylne siedzenie.
Jej głos brzmiał bardzo pewnie, ale Linc znał sposób, żeby ją
zmiękczyć. Wystarczyło przesunąć dłonią między jej rozwartymi
lekko udami, a cała zadrżała.
- Zostań tak, proszę.
- No... dobrze - powiedziała już mniej pewnie.
Nie wiedział, czy mu się to uda, ale chciał spróbować. Uniósł się i
rozsunął jeszcze mocniej jej uda. Najpierw przesunął między nimi
dłonią.
- Och! - jęknęła. - Tak się nie robi...
Po chwili dotarł językiem do miejsca, gdzie mógł osiągnąć
największy efekt, i z ust Trudy popłynęło dzikie miauczenie kotki.
- Ale bardzo mi to odpowiada - wyznała, kiedy w końcu złapała
oddech.
Przepełzła na tylne siedzenie samochodu i czekała na niego z
rozwartymi udami. Linc sięgnął jeszcze po pakiecik prezerwatyw,
które włożył do skrytki zaledwie parę godzin temu, i przeskoczył
szybko do Trudy. Nawet nie poczuł panującego na dworze zimna.
- Zdejmij kurtkę - poprosiła, drżąc. - I spodnie.
Z tym drugim było więcej problemów, gdyż spodnie zaplątały mu
się wokół butów. Musiał więc zdjąć jedno i drugie. Po chwili oboje
mieli na sobie tylko górne części garderoby. Oboje dyszeli
pożądaniem, ale Trudy odzyskała już panowanie nad sobą.
- Połóż się z podkurczonymi nogami - zakomenderowała. - Chcę
być na wierzchu.
Za bardzo jej pragnął, żeby się spierać. Włożyła mu
prezerwatywę i usiadła wprost na jego wyprężonym członku. To było
cudowne. Jak zwykle. Chciał trwać z nią tak cały czas i czuć jak
najmocniej jej gorące, zaciskające się przy każdym ruchu w dół
wnętrze.
Po chwili uniósł dłonie i włożył je pod jej bluzkę. Wyprężyła się,
czując pieszczotę.
- Chcesz, żeby było szybko, czy wolno? - spytała przyciszonym
głosem.
- A mam wybór?
W mroku panującym z tyłu samochodu prawie nie widział jej
twarzy. Wyobrażał sobie jednak, że uśmiecha się do niego z góry. Tak
jak zawsze.
- Zrobię wszystko za tę poprzednią pieszczotę. Jeśli chcesz,
możemy się kochać na śniegu.
- Podobało ci się? - drażnił się z nią.
- Jasne. Już nigdy nie będę mogła normalnie myśleć o przestrzeni
między przednimi fotelami... Więc na co masz ochotę?
Na ciebie! Na zawsze! Niewypowiedziane słowa rozbrzmiewały
wyraźnie w jego głowie. Dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego,
czego pragnie i o co mu chodziło, kiedy zdecydował się tu przyjechać.
Miał jednak na tyle zdrowego rozsądku, żeby jej o tym nie
mówić. Nigdy nie spotkał dziewczyny takiej jak Trudy i wiedział też,
że nie zdarzy się to w przyszłości. Cofnął dłonie, które trzymał na jej
piersi.
- Wolno, proszę - szepnął tylko. - Chcę cię czuć jak najlepiej.
Zaczęła wolno i delikatnie. Linc wyczuwał ją coraz lepiej.
- Zdejmij bluzę - poprosił.
Kiedy to zrobiła, zaczął znowu przesuwać dłonie w górę po jej
ciele.
- Nie mogę uwierzyć, ale znowu jestem podniecona -
powiedziała, przyśpieszając nieco. - Myślałam, że zupełnie wyczerpał
mnie ten wstęp.
- Nic nie jest w stanie nas wyczerpać.
To była prawda. Trudy nie mogła już się dłużej powstrzymywać.
Jej ruchy stały się gwałtowniejsze, a z ust popłynęły najpierw jęki, a
potem okrzyki. Linc dyszał ciężko, starając się za nią nadążyć.
Szczytowali dokładnie w tym samym momencie, a potem Trudy
opadła na jego pierś.
W uszach miał jakiś dziwny dźwięk.
- Co to? - spytał.
- Wiatr. - Od razu domyśliła się, o co mu chodzi. - Pamiętaj, że
jesteśmy w środku pustkowia, a nie w wygodnym łóżku w Nowym
Jorku.
Tak, zupełnie o tym zapomniał. Jednak w tej chwili kochał ją
bardziej niż kiedykolwiek. Teraz, z daleka od ludzi, należała tylko do
niego. Mógł się założyć, że w promieniu dwudziestu kilometrów nie
ma żadnego spragnionego seksu faceta.
Miał ją tylko dla siebie.
Okazało się, że było to ich jedyne erotyczne doświadczenie w
czasie wyjazdu. Linc był całą sobotę zajęty rodzeństwem Trudy, a
wieczorem rodzice wydali przyjęcie na jej cześć.
Trudy nie żałowała tego. Miała wrażenie, że ten wyjazd zmienił
bardzo wiele w jej stosunkach z Lincem. Nagle okazało się, że
stanowi on poważne zagrożenie dla jej planów. Sama nie wiedziała,
jak to się stało. Przecież na początku oboje zgadzali się, że ma to być
seks bez żadnych zobowiązań. Jeśli tylko zaczynali się za bardzo
angażować w ten związek, ona mogła schować się za swój parawan.
Ale potem on zaprosił ją na kolację z rodzicami, a ona, nie
wiedzieć czemu, skłoniła go do wizyty w Virtue. Wszystko się
zmieniło. Zaczęli się w sobie zakochiwać, a przecież właśnie tego
chciała uniknąć. Tak długo czekała na wymarzone mieszkanie w
Nowym Jorku i całkowitą swobodę działania! Była pewna, że
wszędzie dookoła czekają na nią wspaniali mężczyźni. Tak jak w
sadzie rodziców: wystarczyło tylko wyciągnąć rękę i... rwać.
Nie obchodziło jej to, że rodzeństwo przepadało za Lincem, a
matka i ojciec naprawdę go polubili. Nie obchodziły jej własne
uczucia. Wiedziała, że musi z nim jak najszybciej zerwać!
Nie mogła jednak tego zrobić przed wyjazdem do Kansas City.
Zarówno Linc, jak i cała jej rodzina wyglądali na zbyt szczęśliwych.
A potem, na lotnisku i w samolocie, Linc mówił jej, jak wspaniale się
bawił i że wszyscy byli dla niego bardzo mili, więc nie miała serca
zacząć rozmowy o rozstaniu.
Dopiero kiedy wysiedli na lotnisku Kennedy'ego, poczuła, że
musi to zrobić. Zwłaszcza kiedy zadowolony Linc wsiadł do taksówki
i powiedział:
- Chyba zamówimy sobie coś na kolację.
Skąd pomysł, że zjedzą ją razem? Skąd pomysł, że w ogóle będą
jeszcze razem?! Chciała zaprotestować, ale coś zatarasowało jej
gardło. Chrząknęła raz, a potem drugi. Wiedziała, że nie mogą zjeść
razem kolacji, bo potem przyjdzie czas na ich ulubione zajęcie.
- Trudy, czy coś się stało? - spojrzał na nią z niepokojem.
- Nie. Tak. - Spojrzała mu w oczy. Jeśli się nie myliła, Linc czuł
do niej to samo, co ona do niego. To będzie najgorsze rozstanie w jej
życiu. - Zdecydowałam, że nie możemy się już spotykać.
Wyglądał tak, jakby uderzyła go w twarz.
- Przepraszam - szepnęła. - Nie przypuszczałam, że oboje aż tak
zaangażujemy się w ten związek.
Ból w jego oczach się nasilił. Patrzył na nią jak skrzywdzone
dziecko.
- Naprawdę bardzo mi przykro - tłumaczyła się. - Kiedy
zaczynaliśmy, nie sądziłam, że to się zrobi takie poważne...
Zacisnął pięści.
- Skąd pomysł, że traktuję ten związek poważnie?
Zmarszczyła brwi, poważnie zastanawiając się, czy się nie
pomyliła. Być może tylko jej się wydawało, że Linc się w niej
zakochał. Może jednak chodzi mu wyłącznie o seks?
- Nieźle się z tobą bawiłem, Trudy - rzekł zimnym głosem. -
Poza tym cieszę się, że mogłem pojechać do Virtue. To było bardzo
pouczające.
Pouczające? Mogłaby przysiąc, że jej rodzina zupełnie go
oczarowała! Że stracił dla niej głowę! Sama musiała przyznać, że ma
wspaniałą rodzinę. Stało się to dla niej jasne zwłaszcza teraz, po
wyjeździe.
- Przepraszam, widocznie źle cię zrozumiałam.
- Mówiłem ci, że nie interesuje mnie poważny związek. Jeśli
chcesz się przestać ze mną spotykać, to w porządku. Ale prawdę
mówiąc, szkoda tego wszystkiego, czego moglibyśmy jeszcze
spróbować... - Wbił w nią wzrok. - Chyba że ty sobie nie radzisz?
- Przykro mi, ale rzeczywiście sobie nie poradzę - westchnęła. -
Musimy się przestać spotykać.
Cos błysnęło w jego oczach. Gniew albo cierpienie, pomyślała.
Za bardzo pochłaniały ją własne emocje, żeby jeszcze wnikać w to, co
on czuł. Siedzieli obok siebie w milczeniu. Kiedy taksówka
zatrzymała się przed jej blokiem, pożegnała go sucho. I dopiero kiedy
próbowała zapłacić za taksówkę, złapał jej rękę, aż zabolało, i
warknął: „Nie!".
Nie chciała się z nim spierać. Wysiadła i pobiegła w stronę
budynku.
Koniec. Linc wypuścił ze świstem powietrze z płuc i oparł się o
siedzenie. Wciąż nie mógł uwierzyć w to, że Trudy tak nagle zniknęła
z jego życia. Nie, pewnie zaraz obudzi się na tym ciasnym łóżku w
Kansas i okaże się, że to był tylko senny koszmar.
W ciągu następnych dwóch tygodni Linc dzielił swój czas między
pracę, kort tenisowy i siłownię. Grał zwykle z Tomem, któremu nie
pozwalał mówić o Trudy. Niestety, przyjaciel nie miał zbyt wiele
czasu, więc Linc szukał nowych przeciwników. Bezwstydnie
zagadywał nieznanych graczy. Pod koniec drugiego tygodnia był już
tak dobry, że wszyscy bali się z nim grać.
Dlatego na sobotę i niedzielę przerzucił się na siłownię. Ćwiczył
tak zaciekle, że nawet trener radził mu, żeby dał spokój. Ciekawe, czy
chodziło mu o jego dobro, czy o całość klubowego sprzętu? W końcu
na niedzielę wieczorem wyciągnął Toma na kolejny mecz.
W poniedziałek rano wpadła do niego do pracy rozzłoszczona
Meg.
- Dość tego! - Zamknęła drzwi i położyła ręce na biodrach. -
Zabijesz mi męża. Przecież jest twoim najlepszym przyjacielem!
Linc wstał i uśmiechnął się do niej.
- Też się cieszę, że cię widzę - powiedział.
Tylko pokręciła głową.
- Co się z tobą dzieje? Myślisz, że wszystkie te sportowe
wyczyny coś ci dadzą?!
- Tak, zdrowie i tężyznę fizyczną - odparł.
- Raczej połamane kości - parsknęła. - Wiem, co cię gryzie, tylko
nie rozumiem, dlaczego nie próbujesz pogadać z Trudy.
- A niby po co? - Skrzywił się. - Wiem, że nie chce mnie więcej
widzieć. Sama mi to powiedziała.
- A ty jej uwierzyłeś? - spytała z niedowierzaniem.
- Jasne, Dlaczego nie.
Meg rozejrzała się dookoła i opadła na skórzane krzesło z
poręczami.
- Pozwolisz, że usiądę. Musimy porozmawiać.
Rozdział dziewiętnasty
Po ośmiu beznadziejnych randkach z ośmioma beznadziejnymi
facetami Trudy była zupełnie zniechęcona. Gdzie się podziali
wspaniali nowojorscy mężczyźni? Każdy z jej wybranych wydawał
się atrakcyjny, ale już po pierwszej spędzonej razem godzinie
wiedziała, że to nie to. Ich oczy nie były tak niebieskie jak Linca, a
ramiona nie tak szerokie. Nie mieli poczucia humoru albo śmiali się z
każdej bzdury. Gadali bez przerwy o sobie albo milczeli jak zaklęci.
Trudy nie mogła się nawet zdobyć na to, żeby któregoś
pocałować, nie mówiąc już o zapraszaniu do swego mieszkania.
Dlatego jej łóżko wciąż stygło. Meg starała się ją namówić, żeby
zadzwoniła do Linca i zaprosiła go do siebie, ale Trudy była na to zbyt
dumna. Poza tym w grę wchodziło coś jeszcze. Doskonale wiedziała,
że sam seks jej nie wystarczy, a ona naprawdę nie zamierzała jeszcze
wychodzić za mąż.
Sny o małżeństwie prześladowały ją jednak coraz częściej.
Chętnie nazwałaby je koszmarami, gdyby nie to, że czuła się w nich...
zupełnie dobrze. Wiedziała jednak, że to nic nie znaczy. I cóż z tego,
że czuła się coraz bardziej samotna w swoim mieszkaniu? Co z tego,
że patrzyła z rosnącą zazdrością na Meg i Toma?
Kiedy w poniedziałek wieczorem zadzwonił telefon, miała
nadzieję, że to nie żaden z tych matołów, z którymi się ostatnio
umawiała. W Nowym Jorku był tylko jeden mężczyzna, z którym by
chętnie pogadała...
- Cześć, Trudy. Jak się miewasz?
- Cześć, Linc - szepnęła tylko.
Zamilkli na chwilę. Trudy zastanawiała się, dlaczego dzwoni, i do
głowy przychodził jej tylko jeden powód. W tej chwili gotowa jednak
była zgodzić się na wszystko.
- Chciałem... - chrząknął - chciałem zapytać, czy możesz zwrócić
mój skórzany płaszcz?
Poczuła się dogłębnie rozczarowana. Więc chodziło mu tylko o
płaszcz. Już wcześniej zastanawiała się, czy go nie zwrócić, ale jakoś
nie mogła. Ten płaszcz znaczył dla niej zbyt wiele. Był praktycznie
jedyną pamiątką, jaka jej została po Lincu. No, niezupełnie...
- A co ze stolikiem i krzesłami? - spytała, nie mogąc ukryć
sarkazmu. - Też mam je oddać?
- Nie, możesz to wszystko zatrzymać. Na zawsze. - Jeszcze jedno
chrząknięcie. - Ale potrzebuję płaszcza.
- Dobrze. - Odda go tak, żeby się z nim nie spotkać. - Przekażę
go Meg i Tom przyniesie ci go do pracy.
- Nie chcę tak długo czekać. Czy mogłabyś przywieźć mi go
dzisiaj?
- Dzisiaj? - Cóż to za żądania?
- Tak, najszybciej, jak to tylko możliwe - rzekł ostrym tonem.
Skrzywiła się z niesmakiem. Wstrętny despota! Teraz
przynajmniej widzi, że dobrze zrobiła, rozstając się z nim przy
pierwszej okazji.
- Dobrze, zaraz ci go przywiozę. - Na szczęście nie dodała
„wasza wysokość". Nie chciała, żeby wiedział, jak bardzo zdołał ją
zdenerwować. - Cześć.
Odłożyła z trzaskiem telefon i przeszła zamaszystym krokiem do
garderoby. Wydobyła płaszcz z szafy. Dopiero wtedy trochę się
uspokoiła i zaczęła rozmyślać nad całą sytuacją. To niemożliwe, żeby
Linc nagle tak bardzo potrzebował tego płaszcza. Miał przecież parę
innych.
Pozostawała więc druga ewentualność: chciał się z nią zobaczyć.
Nie powinno to być dla niej niespodzianką. Przecież już w czasie
jazdy z lotniska mówił, że chciałby spotykać się z nią tak jak dawniej.
Ale czy to możliwe, że teraz chodzi mu o seks?
Trudy poczuła dreszcz, który przeniknął całe jej ciało. Kiedy
pomyślała o swoich ostatnich marzeniach o ślubie, sytuacja stawała
się niebezpieczna. Cóż, zaryzykuje. Przecież już wcześniej
stwierdziła, że zrobi wszystko, żeby być bliżej Linca.
Sięgnęła po płaszcz, drżąc z podniecenia. To łóżko Linca wcale
nie było gorsze od jej własnego. Musi tylko pamiętać, żeby wyjść od
razu, kiedy skończą. Inaczej może ją czekać gorzkie rozczarowanie.
I, przede wszystkim, nie powinna się spieszyć. Jak na skrzydłach
wybiegła do przedpokoju. Narzuciła na siebie kurtkę i ściskając pod
pachą płaszcz Linca, zaczęła ją zapinać w drodze do windy.
Szybko złapała taksówkę. Siedząc z tyłu, starała się uspokoić i
pozbierać myśli. Nie może dać się ponieść emocjom. Musi być
chłodna i opanowana.
W końcu westchnęła parę razy głęboko i zadzwoniła do drzwi
Linca. Sama nie wiedziała, dlaczego serce wali jej jak oszalałe.
Drzwi się otworzyły, ale w środku dostrzegła jedynie rozedrgane
cienie.
- Linc?
- Wejdź do środka.
Wciąż go nie widziała, ale to był z pewnością jego głos. Weszła
więc, zamykając za sobą drzwi. Figurka, która tak jej się bardzo
spodobała, stała na podłodze, otoczona płonącymi świeczkami. To
miejsce wyglądało jak ołtarz do składania seksualnych ofiar.
Trudy zadrżała.
- Dziękuję, że przyszłaś. - Wyszedł z cienia.
Aż westchnęła. Linc miał na sobie czarne, sznurowane spodnie ze
skóry, a także skórzaną kamizelkę i maskę. Spodnie opinały go
dokładnie i widziała jego coraz większą erekcję. Miała rację. Chodziło
mu o seks. Jej reakcja wskazywała, że go dostanie i to w dużych
ilościach. Ponieważ to on kreował sytuację, nie znała jeszcze swojej
roli.
- Przyniosłam ci płaszcz - powiedziała.
- To dobrze. - Spojrzał na nią swoimi niebieskimi oczami. - Masz
teraz się rozebrać i go włożyć. Będę czekał obok. - Wskazał sąsiedni
pokój.
- A... a jeśli go nie włożę?
- Przecież widzę, że mnie pragniesz - rzucił tylko. - Nie zdołasz
mi się oprzeć.
Nie myślała już o przyszłości i ślubie. Wiedziała tylko, że
odziany w skóry kochanek czeka na nią tuż obok. Jak w transie
zaczęła zdejmować kolejne części garderoby. Weszła do salonu.
Rozglądając się dookoła, usiłowała zdecydować, który z długich cieni
jest jej wybranym mężczyzną. Atmosfera wydawała się przesiąknięta
erotyzmem.
Linc wynurzył się z mroku. Tajemniczy i potężny.
- Usiądź tam. - Wskazał sofę.
Trudy przeszła boso po perskim dywanie i zrobiła, co jej kazał.
- A teraz rozpinaj płaszcz. Ale bardzo powoli.
Drżącymi palcami rozwiązała pasek, a potem zaczęła rozpinać
kolejne guziki.
- Za szybko - powiedział nieco ochrypłym głosem.
Rozchyliła na moment poły płaszcza i zobaczyła, że zadrżał.
Wcale nie był tak zimny, jak jej się na początku wydawało. Powoli
odsłaniała swoje piersi i biodra, a potem rozłożyła nogi, gładząc
wewnętrzne części ud.
Jego oddech stal się coraz głębszy, coraz bardziej świszczący.
- Tak, tak...
Kiedy Trudy niemal osiągnęła orgazm, nie mógł już dłużej
wytrzymać. Zbliżył się do niej, rozpinając spodnie. Po chwili zarzucił
sobie jej nogi na ramiona i pochylił się nad nią. Nie wszedł w nią,
chociaż czuła go bardzo blisko.
- Spójrz na mnie, kochana.
Kochana? Czyżby się przesłyszała? Nie, to niemożliwe.
Próbowała coś wyczytać z jego twarzy, ale była ona nieprzenikniona
za czarną maską.
- Wiem, że chcesz wielu mężczyzn - ciągnął Linc. - Postaram się
być nimi wszystkimi. Powiedz, kogo pragniesz, a będziesz go miała.
Kocham cię, Trudy. Daj mi szansę, żebym mógł to udowodnić.
Nie mogła z siebie wydusić słowa.
- Być może ty mnie jeszcze nie kochasz, ale na pewno się tego
nauczysz. Ale Meg mówi, że tak...
- Meg ci to powiedziała? - spytała, zastanawiając się czy udusić,
czy raczej utopić przyjaciółkę. - Ona lubi dużo gadać.
- Więc myliła się?
- Nie, miała rację. - Wyciągnęła dłoń, żeby go pogładzić po
twarzy. Nigdy nie znała nikogo tak miłego i delikatnego.
- Więc może nie kłamała też w innych sprawach? - Puścił ją,
żeby mogła się wygodnie położyć, a on przyklęknął przy niej.
- Na przykład?
- Mówiła również, że chcesz wyjść za mnie.
- Skąd mogła to wiedzieć?! Sama uświadomiłam to sobie
zupełnie niedawno!
- A więc jednak chcesz?
- Tak. - Trudy postanowiła poddać się temu, co nieuniknione.
Niech Meg triumfuje. Nic poza Lincem nie miało dla niej w tej chwili
znaczenia. - Chciałabym tylko, żebyś zawsze mnie kochał.
Poczuła jego usta koło ucha.
- Zawsze - szepnął.
Było to cudowne i podniecające. Trudy przyciągnęła go mocniej
do siebie.
- O, jesteś gotowy - zauważyła. - Ale wciąż masz na sobie te
spodnie.
- Są tak obcisłe, że same trzymają się na nogach. Nie
przeszkadza ci to?
- Skądże.
Był już bardzo blisko, ale się powstrzymał.
- Pamiętaj, że mogę spełnić każde twoje marzenie - przypomniał
jej swoją wcześniejszą deklarację. - Powiedz tylko, czego byś chciała.
- Więc bądź moim... wymarzonym mężem - powiedziała, tuląc
go do siebie.
Trudno, musi pożegnać się ze swoimi planami.
Trudy Faulkner chwyciła plastikowy kieliszek z weselnym
szampanem i spojrzała na męża, tańczącego z Deeną. Kiedy
wyjeżdżała do Nowego Jorku, nawet przez myśl jej nie przeszło, że za
sześć miesięcy będzie piła szampana na własnym weselu w Grange
Hall.
I nie sądziła, że będzie aż tak szczęśliwa.
O dziwo, jej arystokratyczni teściowie zgodzili się przyjechać na
ślub. Prawdę mówiąc, trochę się rozluźnili po scenie, jaką im zrobiła
podczas pamiętnej kolacji. Ojciec Linca wziął udział w konkursie
picia piwa, a Glenda zagrzewała męża okrzykami do dalszej walki.
Teraz tańczyli oboje przytuleni na parkiecie i o czymś ze sobą
rozmawiali. Wiele wskazywało na to, że nie omawiają pogody ani
wyników giełdowych.
Stojąca obok Meg skinęła głową.
- Trochę się rozruszali, coś im powiedziałaś?
Skąd, na miłość boską, mogła znać jej myśli?
- Tak, bardzo się cieszę.
- To ty tak na nich działasz - stwierdziła Meg.
- Nie, pewnie raczej cała atmosfera wesela. Zresztą Linc mówi,
żebym nie liczyła na zbyt wiele.
- Może ma rację, a może... nie.
- Takie jak ty palili kiedyś na stosie! - Trudy zerknęła z
podziwem na przyjaciółkę.
- Wzięłam tylko odwet za to, że naśmiewałaś się ze mnie i Toma
- wyjaśniła Meg, dotykając swego płaskiego brzucha. Powoli
zaczynała się do niego przyzwyczajać. - Poza tym, to było oczywiste,
że doskonale pasujecie do siebie z Lincem.
- Może i oczywiste, ale nie dla mnie i Linca. - Zaśmiała się, a
potem spojrzała na Toma, tulącego w potężnych ramionach maleńkie
dziecko. - A to, że nie pozwalacie nam się zajmować Meredith, to też
jakaś zemsta?
- Nie, raczej rodzicielska zaborczość - odparła Meg. - Zresztą
możecie sobie zrobić własne. Twój mąż bardzo lubi dzieci...
Linc właśnie do nich podszedł, więc nie zdążyła zapytać, skąd to
wie.
- Czas na taniec nowożeńców - oznajmił radośnie.
Trudy przytuliła się do niego mocno.
- Czy nie rozmawiałeś ostatnio z Meg o... - zawiesiła głos -
dzieciach?
- Jasne. Okazało się, że też oglądała „Więzy rodzinne" i „Bill
Cosby Show". Powiedziała, że powinniśmy mieć jak najwięcej dzieci.
Trudy otworzyła usta, ale zaraz je zamknęła. Nie było sensu
zaczynać tej, skazanej z góry na przegraną, batalii. Poza tym wcale nie
była pewna, czy Meg nie ma jednak racji.
- A jak ty uważasz? - spytała tylko.
- Przecież wiesz...
- Moim zdaniem powinniśmy poczekać... - westchnęła, a potem
pomyślała, jak wspaniale byłoby kochać się bez żadnych
zabezpieczeń.
- Tak, oczywiście... - zaczął.
- Przynajmniej do podróży poślubnej - dokończyła.
Uszczęśliwiony Linc pocałował ją mocno na oczach wszystkich
gości.
- To będzie moje marzenie. Mój sen o szczęściu w Nowym Jorku
- powiedział.