Anna Bozena Zaniewska Aleksandra

background image
background image


Do

wydania tej książki przyczyniło się… kilkaset osób.

Jak

to możliwe?

Z egzemplarzem „AlekSandry” w ręku wyszłam nieśmiało

do

ludzi.

A oni

nie

tylko pięknie zdefiniowali to, co robię,

ale

też wsparli mnie najlepiej, jak mogli.

Tym

wszystkim,

których miałam okazję i przyjemność spotkać

na

swej drodze,

składam dziś,

na

stronach pierwszego wydania „AlekSandry”

głęboki ukłon i szczere podziękowanie.

background image


background image
background image

S

Więcej Darmowych Ebooków na: www.FrikShare.pl

łońce zajrzało w okno, kładąc się złocistym prostokątem

na

jasnych

deskach podłogi. Piotr przetarł oczy i swoim zwyczajem przeczesał

palcami niesforne włosy. Ziewnął głośno, a po chwili usiadł i lekko

nieprzytomnym wzrokiem rozejrzał się dookoła.

Jego

własny pokój, w którym zwykle spędzał nad książkami całe

godziny, dziś wydał mu się inny niż zwykle, jakiś taki ciepły i przytulny.

„Odrobina zdrowego odpoczynku i już świat wydaje się człowiekowi

piękniejszy” – pomyślał Piotr, uświadamiając sobie jednocześnie, że chyba

wieki minęły od czasów, kiedy zdarzyło mu się tak po prostu zasnąć w ciągu

dnia.

Przeciągnął się leniwie, wciągnął głęboko

powietrze

i szeroki uśmiech

pojawił się na jego twarzy. „Tak jak dawniej. Jak za najlepszych czasów” –
pomyślał, wdychając z lubością zapachy ulubionych potraw, dochodzące
z dołu.

Piotr

nie potrafił ukryć, nawet sam przed sobą, jak bardzo się cieszy, że

pani Maria zgodziła się ponownie poprowadzić mu gospodarstwo. Podjął
nawet parę prób zatrudnienia kobiet z ogłoszenia, ale jakoś nie miał do nich
szczęścia. Przychodziły i odchodziły. Zrezygnowany Piotr starał się sam
sobie radzić, ale czynności domowe wydawały mu się trudniejsze do
przeprowadzenia niż nawet najcięższa operacja. A pani Maria w ciągu kilku
miesięcy nadrobiła zaległości z ostatnich pięciu lat jego samodzielnych
rządów.

Dopiero

teraz Piotr uświadomił sobie, że te pięć lat, które pani Maria

poświęciła własnym wnukom, były jedynymi, w których nie było jej w jego
życiu. Od wczesnego dzieciństwa, od kiedy tylko pamiętał, to ona była jego
nianią, gosposią w domu i tym wszystkim, co zwykle kojarzy się
człowiekowi ze szczęśliwym dzieciństwem. To ona wnosiła do tego domu coś
takiego, co pozwalało Piotrowi czuć się w nim bezpiecznie, niezależnie od

background image

tego, jak ciemne chmury kłębiły się nad jego głową. Rodzice kochali go

bardzo, ale na swój specyficzny sposób. A kiedy obydwoje zginęli

w katastrofie lotniczej, to pani Maria po prostu została w domu, do którego
Piotr się ponownie wprowadził po ukończeniu studiów.

Zapominając

na

chwilę o tym, że nie jest już małym chłopcem, Piotr

zbiegł prędko po schodach.

– A cóż to za niebiańskie zapachy? – zawołał i korzystając z tego, że

gosposia

zajęta była przy kuchni, chwycił ze stołu kawałek ciasta.

Pani

Maria, udając oburzenie, zmarszczyła srogo brwi. Spojrzała na

Piotra groźnie – w jej mniemaniu – i zawołała:

– Nie

wolno. Ja nie pozwalam. Jest jeszcze ciepłe.

– A jedzenie ciepłego ciasta szkodzi na żołądek – dokończyli już

zgodnym

chórem, któremu towarzyszył wybuch beztroskiego śmiechu.

– I lekarz ma w to uwierzyć? – Piotr, śmiejąc się i oblizując palce,

popatrzył

spod

zmrużonych powiek na panią Marię.

– Lekarz, nie lekarz, a prawda jest jedna. – G

osposia

udawała obrażoną.

Ale tak naprawdę to pozwoliłaby mu na wszelkie „przestępstwa”, nawet

takie, na które nie pozwalała swoim własnym dzieciom czy wnukom.

Kochała tego chłopca całym sercem i cieszyła się ogromnie, że może być mu
pomocna. W swej pamięci pieczołowicie przechowywała wspomnienie sprzed
wielu już lat, a tak przecież żywe.

Jak

dziś pamięta ten dzień, kiedy jako jedna z wielu kandydatek

odpowiedziała na ogłoszenie z prasy. Państwo Kaweccy szukali gosposi
i niani dla maleńkiego synka. A Maria szukała kąta dla siebie i mającego
się wkrótce urodzić dziecka. Sama jeszcze wtedy nie wiedziała, że nie
jednego, a dwojga dzieci – identycznych bliźniaków. Zdesperowana i bez
najmniejszych nadziei poszła wtedy do nich na rozmowę. Pani Kawecka, jak
i wiele innych pań przed nią, nie chciała nawet słyszeć o takiej gosposi.
Zdenerwowana krzyczała coś o tupecie tych współczesnych dziewuch. I kiedy
tak krzyczała, do pokoju wsunął się malutki chłopczyk i stanął za jej plecami.
Pani Kawecka, nie widząc synka, wzburzona do głębi chciała wybiec
z pokoju. I wtedy go dostrzegła. Stał w drzwiach i swoim drobnym ciałkiem
próbował zagrodzić matce drogę.

Pani

Maria nigdy mu nie zapomni tego, że swoim dziecięcym instynktem

wyczuł, jak bardzo właśnie wtedy potrzebowała bezpieczeństwa. I dzięki

background image

niemu je miała, właściwie przez całe swoje dorosłe życie. Na to

wspomnienie pani Maria jak zwykle otarła łzy fartuchem i z wigorem

zaczęła mieszać potrawy stojące na kuchni.

– Pani Mario. – Usłyszała

za

plecami głos Piotra. – G

arnki

pani pozrzuca

na podłogę.

Piotr

znał ją dobrze. Wiedział, że za żadne skarby świata nie

przyznałaby się, dlaczego płacze. Udawał więc w takich chwilach, że niczego

nie widzi i próbował skierować jej uwagę na jakieś konkretne szczegóły.

– Czy dowiem się, z jakiej okazji te przygotowania? – zapytał rzeczowo.

– Miała być uroczysta kolacja – wyszeptała

pani

Maria jeszcze

zachrypniętym głosem, ale już gotowa do walki.

– A tak, kolacja… – odparł Piotr, udając roztargnienie.

– O takich rzeczach się nie zapomina – upomniała

go

pani Maria

z groźbą w głosie.

– Nie, ja nie zapomniałem. – Piotr próbował się wykręcić. – A

le

nie

myślałem, że to będzie aż tak uroczyście – dodał z pewnym zakłopotaniem.

– No a jakże miałoby być! – wykrzyknęła

pani

Maria z wigorem, biorąc

się pod boki.

– Tak zwyczajnie – próbował się bronić Piotr.

– Nie może być tak zwyczajnie, bo to już za długo trwa. – Pani

Maria

postanowiła wykorzystać moment i wypowiedzieć własne zdanie na temat
sprawy, która już od dawna ją dręczyła. Martwiło ją ogromnie, że Piotr wciąż
jest kawalerem bez własnej rodziny. Nikt lepiej od niej nie wiedział, jak
bardzo mu tej rodziny brakuje.

– Czas już najwyższy, żeby było uroczyście – powiedziała z determinacją

w głosie, a Piotr z rezerwą odpowiedział:

– Może i tak. – I zmieszany

jak

nastolatek zaczerwienił się po uszy.

– Nie może, tylko na pewno – stwierdziła

kategorycznie

pani Maria.

Zmieszanie Piotra ucieszyło ją ogromnie, ale nie dała tego po sobie poznać.
Żeby go nie krępować, zajęła się krojeniem wędlin, i nie patrząc nawet
w jego stronę, oświadczyła jedynie, że wszystko będzie jak najpiękniej.

– Już ja o to zadbam – zapewniła, dodając jednocześnie: – ale

ja mogę

zadbać tylko o stół. Za inne sprawy nie mogę odpowiadać.

– Tak, wiem… – powiedział w zadumie Piotr – już

sobie

postanowiłem.

Widząc pytające

spojrzenie

kobiety, uspokajającym tonem wyjaśnił:

background image

– Postanowiłem, że

to

właśnie dziś przeprowadzimy ostateczną

rozmowę.

– No i chwała Bogu – westchnęła z ulgą pani Maria, a po chwili tonem

znawczyni dodała: – proszę

mi

zaufać. Takich rozmów nie prowadzi się ot tak

sobie. To musi być uroczyście. Szampan już się chłodzi.

– Pani o wszystkim pamięta. – Piotr

spojrzał na nią z wdzięcznością.

– No a kto ma tu pamiętać. Rodziców już nie ma. A pan Piotr – bo tak się

do niego zwracała od dnia, w którym przyniósł dyplom ukończenia studiów

medycznych – wyrósł

na

mądrego człowieka, dobrego lekarza, ale życiowo

to taki niezaradny.

– Czy rzeczywiście jest ze mną tak źle? – zapytał Piotr, widząc,

jak

kobieta z nieukrywanym smutkiem kiwa swoją siwą głową.

– Nie, to nie znaczy, że źle – odparła zmieszana. A po chwili namysłu

dodała z nieukrywanym wyrzutem: – N

o

pewnie, że źle. Kto to widział, tak

sobie życie marnować.

– No dobrze już, dobrze. – Zakłopotany

Piotr

próbował zakończyć

rozmowę.

– A jakie tam dobrze. – P

ani

Maria tym razem nie dała za wygraną. –

Toć po tym domu już dawno powinny biegać dzieci. A nie tylko klinika
i klinika.

– To moja praca… – Piotr

chciał jej przerwać, ale mu nie pozwoliła,

mówiąc:

– Nie

można żyć tylko pracą. Ani pan Piotr, ani ona nie możecie przecież

tak żyć. Lata lecą i do czego to doprowadzi?

– Pani Mario, to wszystko nie jest takie proste – szepnął Piotr.
– Wiem, gdyby to było proste, to by się komu innemu przydarzyło –

wygłosiła z namaszczeniem zdanie, które kiedyś usłyszała w telewizji.
Przywłaszczyła

je

sobie na okoliczności rozmów podobnych do dzisiejszej. Ale

dziś nie wywołało ono śmiechu. Zapadła niezręczna cisza, którą pani Maria
przerwała, mówiąc:

– Wiem

jedno, żadna kobieta nie zniesie długo takiej udręki.

Piotr

udawał, że nie słyszy ostatnich słów gosposi. Właściwie powinien

być na nią zły, że tak ingeruje w jego życie osobiste. Nie jest już przecież
małym chłopcem, którego wychowywała razem ze swoimi bliźniętami. Ale
kiedy był tym małym chłopcem, to właśnie ona wyczarowała im świat, do

background image

którego Piotr nie miałby nigdy dostępu. A i teraz, choć już przecież starsza

o tyle lat, to właśnie ona trzyma cały ten jego bałagan w jako takim

porządku. Chyba tylko dzięki jej zabiegom nie odczuwa zbyt dotkliwie
niedogodności samotnego życia. Zawsze niezawodna i niezastąpiona. Pewnie

dlatego Piotr ma do pani Marii wyraźną słabość i pozwala jej mówić rzeczy,

których nie pozwoliłby powiedzieć nikomu innemu.

Teraz

też tylko szepnął:

– Do kolacji jest jeszcze trochę czasu. Pójdę wziąć prysznic, a później

popracuję – mówiąc to, skierował się w stronę schodów.

*

Ciszę

niedzielnego

popołudnia przerwał ostry dźwięk telefonu. Piotr,

zatopiony jeszcze w swoich myślach, podniósł leniwie słuchawkę.

– Słucham, Kawecki.

– Panie doktorze. – Usłyszał w słuchawce. – Tu siostra dyżurna Barbara

Ożarska. Ordynator wzywa wszystkich specjalistów natychmiast do kliniki.

Był straszny wypadek na autostradzie.

– Przyjąłem wiadomość – odparł Piotr, przybierając służbowy ton. – Czy

są ofiary śmiertelne?

– Na razie nic nie wiadomo – padła odpowiedź. – Wysłaliśmy już karetki.
– Czy szpital miejski też powiadomiono? – zainteresował się Piotr.
– Myślę, że tak. – Kobieta zawahała się, ale natychmiast dodała

służbowym tonem: – N

a

pewno tak. W radio mówili, że kilkanaście

samochodów płonie.

– Miejmy nadzieję, że jak zwykle szukają sensacji i przesadzają. – Piotr

nie poddawał się emocjom zbyt łatwo. Lata pracy w klinice zrobiły swoje.

– Też mam taką nadzieję, ale to nigdy nie wiadomo – powiedziała

cicho

pielęgniarka.

– Tak, to prawda – potwierdził Piotr, a potem już tonem zwierzchnika

dodał: – Z

anim

wyjechali, czy zdążyła siostra przypomnieć o tym, że

wszystkie ofiary śmiertelne muszą trafić do naszej kliniki?

– Tak, znam zasady – odpowiedziała, a po krótkiej chwili dorzuciła: – N

a

pewno zrobią, co będzie możliwe.

– Dobrze, za

piętnaście minut będę w klinice. Proszę powiadomić cały

background image

mój zespół.

– Już nadałam wiadomość do wszystkich. – Usłyszał w słuchawce

odpowiedź.

– Proszę też przygotować listę wszystkich oczekujących na organy do

transplantacji. – Piotr

automatycznie werbalizował swoje rutynowe już

zwroty. Tyle razy to powtarzał, że wyrwany z najgłębszego snu pewnie by

mówił dokładnie tak samo.

– Tak, już wszystko jest gotowe – odpowiedziała pielęgniarka

spokojnym

głosem.

– A teraz proszę

jeszcze

poinformować dyżurnego, żeby mieli

w pogotowiu helikopter.

– Przyjęłam polecenie. Za chwilę nadam wiadomość – podawała

kolejne

informacje tym samym spokojnym i ciepłym głosem.

– Ach, siostro – przypomniał

sobie

Piotr.

– Tak, słucham, panie doktorze? – zawiesiła głos w oczekiwaniu

na

kolejne dyspozycje.

– Proszę też jak najprędzej poinformować członków Komisji Etyki, bo bez

nich – dodał z westchnieniem – nie

mamy prawa rozpocząć żadnej operacji.

– Tak, są już powiadomieni – odparła

ze

spokojem.

– Zadziwia mnie siostra. – Piotr nie potrafił ukryć swego zadowolenia.

Słysząc jej wypowiedzi, pomyślał z satysfakcją, że ta kobieta spisuje się
bardzo profesjonalnie. Ucieszyło to Piotra, bo sam ją przyjął na to
stanowisko i teraz widzi, że to była dobra decyzja. Z historii jej edukacji
wynikało, że w swoim czasie była doskonałą studentką. Jej referencje ze
szpitali też były nienaganne i również w klinice okazuje się być świetnym
pracownikiem. „To nie zdarza się zbyt często” – pomyślał Piotr, a głośno
powiedział: – Bardzo

dobrze, siostro. Nie ukrywam, że z radością powitam

panią za miesiąc na bloku operacyjnym. Tylko proszę się nie zmienić do
tego czasu.

– Postaram się, panie doktorze. – T

ylko

leciutkie drżenie głosu

świadczyło o radości, jaką sprawił jej komplement przełożonego.

Piotr

odłożył słuchawkę i prędko zaczął schodzić na dół. W jego głowie

kłębiło się mnóstwo myśli, z których wyrwały go słowa pani Marii,
czekającej już na niego w holu na dole.

– To chyba jakiś urok – powiedziała głośnym

szeptem

kobieta, żegnając

background image

się pobożnie i wznosząc oczy do nieba.

– O czym pani mówi? – Piotr

spojrzał na nią z roztargnieniem.

– A o czym ja mogę mówić – odparła pani Maria, nie ukrywając

frustracji. – Ile

razy ma się tu odbyć jakaś ważna rozmowa osobista, to dzieje

się coś po prostu nadzwyczajnego.

– No nie. – Piotr

nerwowo się zaśmiał.

– Nie? – przerwała mu pani Maria. – A mam przypomnieć?

– Nie trzeba. – Piotr przecząco pokręcił głową. – Przecież

wie

pani tak

samo dobrze jak i ja, że ratowanie ludzi chorych czy poszkodowanych

w wypadkach to dla lekarza nic nadzwyczajnego. Praca jak każda inna.

– I mnie, właśnie mnie, pan Piotr to mówi. – G

osposia

z politowaniem

pokiwała głową, a później pełnym sarkazmu głosem rozwijała swoją myśl. –

Karambol na autostradzie. A ileż to takich było tu ostatnio?

– Rzeczywiście. – Piotr nieśmiało się bronił. – To chyba coś

poważniejszego niż zwykle. Na nasze szczęście takie wypadki nie zdarzają

się zbyt często – dodał, wkładając buty.

– To dlaczego musiał się zdarzyć właśnie dzisiaj? – P

ani

Maria nie

dawała za wygraną i zwracała się do Piotra takim tonem, jakby to właśnie

on mógł udzielić jej odpowiedzi.

Zakładając marynarkę, już z walizką w ręku,

Piotr

spojrzał bezradnie na

panią Marię i powiedział:

– Widocznie nie jest mi pisane przeprowadzić dziś tę rozmowę.

A właśnie – dodał po chwili – proszę odwołać

to

spotkanie.

– Jak zwykle – powiedziała kobieta, wkładając ręce

do

kieszeni fartucha.

Piotr

znał ten gest. Pani Maria zawsze tak robiła, kiedy wyczerpała już

wszystkie swoje argumenty.

– Jak zwykle – powtórzył jej słowa Piotr, po czym dodał: – dobrze

chociaż, że pani może mi pomóc w tej chwili.

– A co to za pomoc? – G

ospodyni

machnęła ręką z rezygnacją i kierując

się w stronę kuchni, mruknęła pod nosem: – Ta kobieta pójdzie do nieba za
swoją cierpliwość. Nie wiem naprawdę, jak ona to wszystko znosi.

*

Ostatnie

słowa pani Marii dotarły do Piotra już za drzwiami. Nie próbował

background image

nawet na nie zareagować, ale wsiadając do samochodu, powtórzył jak

automat: „Naprawdę, jak ona to wszystko znosi?”.

Nie

znalazłszy odpowiedzi, Piotr włączył silnik i z piskiem opon ruszył

z miejsca. Jednakże myśl o niezbadanej duszy kobiety nie chciała go opuścić.

„Sam jestem ciekaw, jak ona sobie z tym radzi” – zastanawiał się. – „To

przecież już tyle lat. Sprawia wrażenie osoby niezwykle opanowanej i dobrze

kontrolującej własne emocje, ale co dzieje się w niej tak naprawdę? Czy ten

pozorny spokój nie kosztuje ją więcej, niż to okazuje?”.

Piotr

wyjechał wreszcie z plątaniny małych uliczek i czując się

swobodnie na pustej autostradzie, wrócił do swoich myśli: „Może pani Maria

ma rację? Może to rzeczywiście jakieś fatum? Ile razy podejmuję decyzję co

do konkretnych posunięć w kwestii naszego związku, to zaczynają się

piętrzyć wszelkie możliwe trudności. Ot, tak chociażby jak dzisiaj. Tyle dni,

tygodni nawet mija bez większych wydarzeń, a dzisiaj, właśnie dzisiaj, kiedy

już mam podjąć jakieś działania, to okazuje się, że nie mogę. Nie wierzę

w przeznaczenie, ale coś chyba w tym jest”.

Rozmyślania

Piotra

przerwał klakson samochodu stojącego za nim i ryk

rozwścieczonego kierowcy:

– No

i co, palancie, długo jeszcze będziesz stał na tych światłach?

– Przepraszam – odparł

Piotr, brutalnie

wyrwany ze swoich myśli, ale

natychmiast uświadomił sobie, że przecież tamten i tak go nie słyszy. Już
miał puścić incydent w niepamięć, kiedy do jego świadomości dotarło, że ten
rozjuszony człowiek, który go właśnie mija, siedzi za kierownicą karetki
pogotowia. Karetki należącej do szpitala miejskiego.

Widok

ten podziałał na Piotra jak lodowaty prysznic i doprowadził do

natychmiastowej zmiany planu. Zamiast do kliniki, postanowił pojechać
osobiście na miejsce wypadku. A w jego głowie była teraz tylko jedna myśl:
„Być tam przed tym facetem”.

Jadąc

sobie

tylko znanymi skrótami, myślał z narastającą złością: „To

bez sensu. Żeby lekarz musiał mieć takie zmartwienia… i robić takie rzeczy!
Wyścig samochodowy! Zamiast czekać w klinice, ja jadę na miejsce
wypadku, żeby walczyć o ewentualne zwłoki. Ja, specjalista, który powinien
już być na sali operacyjnej i szorować ręce. Niestety, te czasy się skończyły.
Od chwili, kiedy zaczęła sie ta ostra walka pomiędzy kliniką a szpitalem
miejskim, każdy wypadek wygląda jak farsa. O co im właściwie chodzi? To

background image

ich hasło o godnym umieraniu to przecież absurd. Ten, co nie żyje, już i tak

nic nie czuje i jemu jest naprawdę wszystko jedno, czy ciało pogrzebią

w całości czy w częściach. A dla wielu chorych ma to ogromne znaczenie, bo
niejednokrotnie te organy mogą uratować i przedłużyć komuś życie. Tej

osoby już nie ma, więc dlaczego musi się to odbywać w atmosferze sensacji,

niemalże przestępstwa?”.

*

Piotr

wysiadł z samochodu i rozejrzał się dookoła, ale nie udało mu się

dostrzec, czy karetka, którą usiłował wyprzedzić, już tu dotarła. Gdyby nie

świadomość, że jest to miejsce katastrofy, to widok, jaki ujrzał przed sobą,

określiłby jako spektakularny. W ciemnościach, które tak prędko zapadły, to,

co miał przed oczami, wyglądało jak jedna płonąca pochodnia. Łuna bijąca

od kilkunastu samochodów palących się na przeciwnym pasie stanowiła tło

dla tłumu gapiów. Grozę sytuacji pogłębiały syreny policji, karetek

pogotowia i wozów strażackich. Można się było tylko domyślać, że dźwięki

wydawane przez te wszystkie pojazdy skutecznie zagłuszają krzyki ludzkiego

bólu i rozpaczy.

Piotr

rozejrzał się zdezorientowany i nie wiedząc, w którą stronę iść,

powiedział sam do siebie: „Nic tu chyba po mnie”. Otworzył drzwiczki
samochodu i już miał wsiadać, kiedy usłyszał wołanie:

– Panie doktorze! Tutaj, prędko! – W ciemnościach rozpoznał znajomą

pielęgniarkę.

– Tak, jestem. Co się dzieje? – odparł, podchodząc

do

niej.

– Proszę spojrzeć. – Usłyszał głos, a raczej łkanie.

Zaskoczony

jej zachowaniem Piotr podszedł bliżej i zaparło mu dech.

W kupie złomu, w niczym nieprzypominającego pojazdu, widać było jedynie
krwawą masę. Opanował się prędko i w miarę spokojnym głosem
powiedział:

– Nic

tu nie zrobimy bez ciężkiego sprzętu.

– Podobno już jadą – wyszeptała drżącym głosem dziewczyna.
– Proszę tu zostać. Kiedy już uwolnią to ciało, to proszę natychmiast

przewieźć je na salę operacyjną – wydał polecenie.

– Tak, wiem, co mam robić – odpowiedziała zduszonym głosem

background image

dziewczyna. – Ale…

– Ale? – Piotr

spojrzał na nią pytająco. A w duchu pomyślał: „Tylko nie

dać się ponieść emocjom”.

– Nie wiem, czy dam sobie radę – wykrztusiła. – Robi

mi się słabo.

– To co pani tu robi? – Piotr wiedział, że musi być teraz twardy. –

Dopiero

do pani dotarło, że w wypadkach są ofiary?

– Są, ale nie takie. – Usłyszał odpowiedź. I trudno było

nie

przyznać

racji tej kobiecie. Opanowując drżenie własnego głosu, Piotr powiedział

tylko: – Nie od nas zależy, jakie są ofiary.

– Tak, wiem – odpowiedziała, próbując zapanować nad swoimi emocjami.

– Ale

to tak trudno.

Piotr, patrząc

na

jej zalaną łzami twarz, pomyślał: „Musi dać sobie radę.

Nie mam prawa jej współczuć ani się nad nią użalać”.

– Przepraszam, panie doktorze. – Usłyszał

po

chwili jej drżący głos. – To

pierwszy raz. W tylu wypadkach brałam udział, ale… ale czegoś takiego

nigdy nie widziałam – dodała.

– Ja też nie. I dla mnie nie jest to widok łatwy – zwrócił się do niej

spokojnym głosem Piotr. – Ale

musi się pani opanować. Dam pani zastrzyk

na uspokojenie.

– Ja to zrobię, panie doktorze – zabrzmiał głos młodego człowieka za

jego plecami. – Dla

mnie takie widoki nie są nowością.

Z wyraźną ulgą

Piotr

powitał nadejście młodego lekarza.

– Rozumiem, że

jest

to pański pierwszy dyżur w naszej klinice?

– Tak, panie doktorze – odpowiedział tamten. – W klinice

pierwszy. Ale

nie pierwszy raz widzę takie sceny.

– Przypominam coś sobie. – Piotr spojrzał na mężczyznę, którego młoda

twarz była nad wyraz dojrzała. – Był

pan

lekarzem w kilku konfliktach

zbrojnych.

– Tak. – Młody

lekarz

ogarnął wzrokiem sytuację. – I to, co tu teraz

widzę, nie jest mnie w stanie przerazić.

– To dobrze, bo sytuacja jest wyjątkowo ciężka. – Piotr nie zamierzał

ukrywać prawdy, a widząc spojrzenie młodego lekarza, skierowane na
pielęgniarkę i ofiarę, zapytał: – Czy

da pan sobie radę?

– Tak, takie widoki nie są mi obce – padła krótka odpowiedź.
– Chwała Bogu, że to pana przyjęliśmy – powiedział

Piotr

w stronę

background image

młodego człowieka, a w duchu dodał już sam do siebie: „A nie tego

wypieszczonego synalka szefa. Tamten pewnie by zemdlał, gdyby tu dziś

był”.

– To moja szansa, panie doktorze. – Usłyszał odpowiedź.

– Dobrze, że tak pan na to patrzy. – Piotr westchnął z ulgą. – W takim

razie ja mogę spokojnie jechać do kliniki. Was zostawiam tu razem. Gdyby

pani źle się poczuła – spojrzał z troską w stronę pielęgniarki – to

pan musi

poradzić sobie i z pacjentem, i z pielęgniarką.

– Tak

jest, panie doktorze.

– Przyślę pomoc, jeśli nie będzie was zbyt długo – obiecał Piotr.

– Nie, nie, panie doktorze. Ja sobie poradzę. – Szeptem odparła

dziewczyna, a widząc minę młodego lekarza, poprawiła się: – M

y

sobie tu

poradzimy.

– No dobrze. Już nic nie pamiętam. – Popatrzył

na

nią. – Jest pani młoda.

Odporność przychodzi z wiekiem. – Odchodząc, obrócił się

jeszcze

za siebie

i zapytał: – Czy są tu jeszcze jakieś ofiary?

– Tak, choć na pewno nikt nie wie ile – padła odpowiedź gdzieś z boku.

Piotr

spojrzał na stojącego pod drzewem człowieka i zapytał:

– Kim

pan jest?

– A czy to ważne? – Usłyszał w odpowiedzi.

– No właściwie to nie. – Piotra głos zawisł na chwilę w powietrzu. – Ale

jednak chciałbym wiedzieć, na ile wiarygodne są pańskie wiadomości.

– Jestem tu od samego początku – powiedział człowiek, ustawiając się

tyłem do światła. – Widziałem więcej niż

ktokolwiek

z obecnych tu ludzi.

– A dlaczego pan się chowa? – zapytał

podejrzliwie

Piotr.

– Mam powody, żeby nie wpaść w ręce glinom – powiedział otwarcie. –

Ale

pan jest lekarzem.

– Tak, jestem – odparł Piotr. – I to,

co

ma pan do powiedzenia, jest dla

mnie bardzo ważne.

– Wyczułem to w pańskim głosie – przyznał człowiek. – Dlatego

się

odezwałem.

– Dobra – rzucił Piotr. – Nie

przedłużajmy. Co pan wie?

– W akcji biorą udział co najmniej trzy szpitale – mówił tonem

sprawozdawcy nieznajomy. – Widziałem

przynajmniej

pięć różnych karetek

pogotowia. Z tego, co ja wiem, kilka osób ma połamane kończyny, wiele

background image

straciło przytomność albo zemdlało, nie tylko z samochodów, ale też spośród

gapiów. Panie, do takich widoków ludzie nie nawykli.

– No tak – przerwał mu Piotr. – Widzę

tu

co najmniej kilkanaście

płonących samochodów.

– Na swoje szczęście przynajmniej niektórzy pasażerowie i kierowcy

zdążyli powysiadać z samochodów uwięzionych w korku – kontynuował

nieznajomy. – Pożar zaczął się,

jak

już większość była w bezpiecznej

odległości. Ale są też ofiary, a niektórzy z ocalałych są na pewno w szoku.

– To zrozumiałe – wtrącił Piotr. – Przynajmniej przez kilka godzin trzeba

będzie ich mieć pod obserwacją. A ten tutaj. – Piotr wskazał ręką ofiarę

uwięzioną w masie złomu. – C

zy

ten człowiek był sam?

– Nie – padła prędko odpowiedź. – Była

tu

jeszcze kobieta.

– Gdzie

ona jest?

– Zdążyła wyskoczyć i…

– I? – Piotr

stracił na chwilę panowanie nad nerwami.

– I uderzył ją w głowę nadjeżdżający samochód. Na tych rękach konała –

powiedział mężczyzna, pokazując dłonie.

– I dopiero teraz mówi mi pan o tym? – wrzasnął Piotr.

– A kiedy miałem mówić? – zapytał nieznajomy, a potem dodał

z rezygnacją: – To

by nic nie zmieniło. Zmarła na miejscu.

– To zmienia wszystko! – wykrzyknął Piotr, teraz już naprawdę do głębi

poruszony. – Gdzie

są zwłoki?

– Zabrano je do szpitala miejskiego – padła

sucha

odpowiedź.

– Jest pan tego pewien? – dociekał Piotr, ale widząc wyraz twarzy

współrozmówcy, już nie czekał na odpowiedź. – Niech to wszyscy diabli –
przeklął i biegiem ruszył

do

samochodu. Dalsze słowa nieznajomego już do

niego nie dotarły.

*

W szpitalnej

izbie

przyjęć na chwilę zapanowała cisza. Młoda pielęgniarka

oparła zmęczoną głowę o ścianę i z lubością wdychała zapach świeżo
zaparzonej kawy. Nie dane jej było jednak zrelaksować się dzisiaj, bo już po
chwili drzwi otworzyły się z hukiem i przystojny mężczyzna wtargnął do
wnętrza. To był Piotr, który właśnie dotarł do szpitala miejskiego.

background image

– Słucham pana. – D

ziewczyna

z uśmiechem na twarzy odwróciła sie

w stronę wchodzącego.

Słysząc

te

słowa i widząc nieznajomą twarz, Piotr odetchnął z ulgą.

Sposób, w jaki się do niego zwróciła, świadczył o tym, że go nie zna.

W normalnych warunkach Piotr pewnie by się zmartwił, że taka ładna

kobieta nie wie, kim on jest, ale w obecnej sytuacji było mu to wyraźnie na

rękę. Pomyślał sobie tylko: „Im mniej słów, tym lepiej. Tu liczy się każda

minuta”.

Ledwie

panując nad emocjami, Piotr zwrócił się w stronę pielęgniarki:

– Jestem bratem ofiary – skłamał lekko drżącym głosem bez zająknienia.

– Czy

mógłbym zabrać ją do domu?

Dziewczyna

podniosła głowę i przyjrzała mu się uważnie.

– Której? – zapytała.

– Co której? – N

ie

zrozumiał i spojrzał na nią z roztargnieniem.

– Której ofiary? – powtórzyła pielęgniarka.

– Jak to której? – zapytał

Piotr

skonsternowany i napotkał wyczekujące

spojrzenie dziewczyny. Spokojnie, mając na względzie jego stan ducha,

zaczęła tłumaczyć:

– Przywieźli

dwie

kobiety z tego samego wypadku. Jedna z nich już nie

żyje. A druga ma bardzo poważne obrażenia wewnętrzne i jest
nieprzytomna.

– Ach tak, rozumiem. – Piotr prędko zorientował się w sytuacji i dodał: –

Jestem

bratem tej kobiety, która nie żyje.

Na

twarzy pielęgniarki pojawiło się zdziwienie. Nie ukrywając go,

zapytała wprost:

– Skąd pan wie, że to właśnie pana siostra? – Spojrzała

na

Piotra

podejrzliwie.

Czując, że popełnił

kardynalny

błąd, Piotr postanowił użyć swej

niezawodnej w takich wypadkach metody. Spojrzał na dziewczynę wzrokiem,
który momentalnie wywołał rumieniec na jej młodej twarzy, i powiedział:

– Jeśli pani pozwoli, spróbuję to wyjaśnić w bardziej sprzyjających

okolicznościach – mówiąc to pocałował ją w rękę, którą niezbyt zręcznie
próbowała schować za siebie. Widząc zmieszanie pielęgniarki, Piotr poczuł
grunt pod nogami. Przybierając minę bardzo tajemniczą i rozglądając się
dookoła, szepnął z palcem na ustach: – Teraz

mogę tylko powiedzieć, że to

background image

intuicja, młoda osobo. Intuicja!

– Poważnie? – D

ziewczyna

zaśmiała się nerwowo i z lekkim

przestrachem zapytała: – Potrafi pan wyczuć takie rzeczy?

– O tak – odparł Piotr, wykorzystując jej dziecinną naiwność i w duchu się

rozgrzeszył, bo cel uświęca środki. – Widzi pani, serce brata wyczuje takie

rzeczy. – A widząc

jej

minę, dodał: – I nie

tylko

takie. Teraz na przykład

wiem, o czym pani myśli. Mam nadzieję, że będzie okazja, aby to pani

opowiedzieć.

– O Boże, pierwszy raz widzę kogoś takiego – wyjąkała. – Co

ja mogę

dla pana zrobić?

– Proszę mi tylko prędko powiedzieć, gdzie ona jest. – Piotr wiedział, że

nie ma zbyt wiele czasu. – W tej

chwili

naprawdę tylko to się liczy.

– Tak, rozumiem. Oczywiście. To pańska siostra. Zwłoki są oczywiście

w prosektorium. Czy mam pana tam zaprowadzić? – zapytała z troską.

– Nie, sam trafię. Znam ten szpital – odpowiedział Piotr, wybiegając

z izby przyjęć. Pędem ruszył w kierunku prosektorium.

*

– Czy pan coś mówił? – zwrócił się młody

lekarz

do nieznajomego.

– Tak – odparł tamten. – Ale

on nie chciał słuchać.

– Proszę mu wybaczyć – tłumaczył zachowanie Piotra jego młodszy

kolega. – Bardzo

się spieszył.

– Pan wie lepiej – powiedział z powątpiewaniem w głosie nieznajomy.
– Może mi pan to powie. – Młody

lekarz

nie ustępował. Życie go

nauczyło, że nigdy nie ma przypadkowych osób w przypadkowych miejscach.

– Nie wiem, czy to takie ważne – zawahał się nieznajomy – ale

powiem

panu. Może się przyda… Bo dla niej musiało to być ważne. Jedno słowo
powiedziała, albo swoje, albo czyjeś imię.

Dalszą rozmowę zagłuszył dźwięk

syreny

nadjeżdżającej karetki.

*

Piotr

biegł prędko po tak dobrze mu znanych korytarzach. To w tym właśnie

szpitalu odbywał praktyki i staże. Tu także rozpoczął swoją pierwszą pracę.

– Gdzie jest ciało tej kobiety z wypadku? – zwrócił się

do

stojącego

background image

w drzwiach sanitariusza.

– Tu leży, przygotowujemy je do sekcji – odpowiedział drugi.

– Wstrzymajcie się – mówiąc

to, Piotr

podszedł do stołu, na którym

leżały zwłoki przykryte prześcieradłem.

– Dlaczego niby mamy się wstrzymać? – padło

pytanie

od drzwi.

– Bo nie będzie żadnej sekcji – wycedził

przez

zęby Piotr.

– A kim pan jest, żeby wydawać nam takie dyspozycje? – zapytał z ironią

w głosie sanitariusz, stojący przy zwłokach. Po chwili dodał już trochę

łagodniej: – Proszę

pana, to

jest rutynowa procedura w przypadku tak młodej

osoby.

– Wiem, ale w tym przypadku nie będzie rutynowej procedury – odparł

Piotr, ledwo ukrywając radość, jaką sprawiła mu wiadomość o młodym

wieku zmarłej. Fakt, że była osobą młodą, oznaczał, że co najmniej kilka

osób uda się uratować organami pochodzącymi z jej ciała. Z miną

wyrażającą smutek zwrócił się w stronę sanitariuszy, teraz już razem

stojących przy zwłokach. – Jestem

bratem zmarłej. Znam dobrze jej ostatnią

wolę i zgodnie z nią zabraniam przeprowadzania sekcji zwłok.

– Ale

to nasz obowiązek. Mamy już zlecenie na przygotowanie zwłok do

sekcji.

– A teraz

ja

wam wydaję inne zlecenie. Jako jej rodzina mam prawo

zadecydować o tym, czy będzie sekcja zwłok.

– Nigdy tak nie było. No i skąd my wiemy, czy pan jest rodziną? –

zapytał

jeden

z nich.

– Czy miałoby jakikolwiek sens, aby człowiek spoza rodziny upominał

się o zwłoki? – zapytał Piotr.

– No niby nie. – S

anitariusze

popatrzyli na siebie z zakłopotaniem,

a potem, już bez żadnych komentarzy, przenieśli ciało zmarłej do
samochodu.

Piotr

ruszył tak prędko, jak tylko potrafił. Widząc w oddali ordynatora

szpitala miejskiego, pomyślał: „Dzięki ci Panie, kimkolwiek jesteś. Gdyby on
wkroczył do akcji, to byłoby po wszystkim. Ale nie zdążył. I teraz już nic mi
nie grozi. Ani tobie” – dodał w kierunku ciała leżącego w tylnej części
samochodu.

Gdy

zobaczył obcy samochód, poruszający się po terenie szpitala

w takim tempie, ordynator szpitala miejskiego skierował się w jego stronę,

background image

mrucząc pod nosem:

– Co to za idiota tak jeździ. – I pochylił się, żeby zobaczyć kierowcę.

Kiedy

rozpoznał, tego kto prowadzi, poczuł wyraźne zaniepokojenie. Od razu

pomyślał, że już sama obecność doktora Kaweckiego na terenie jego szpitala

byłaby podejrzana, a takie zachowanie z pewnością oznacza kłopoty.

Pełen

jak

najgorszych podejrzeń ordynator, doktor Warzęski, niemal

biegiem ruszył w kierunku prosektorium. Widząc to, Piotr zaśmiał się

i powiedział sam do siebie: „Za późno, doktorku…”.

Wbiegając

do

prosektorium, doktor Warzęski już na progu zawołał:

– Gdzie

jest ciało tej kobiety?

– Oddaliśmy

przed

chwilą.

– Co wy, durnie, zrobiliście?! – wykrzyknął ordynator, patrząc

z wściekłością na obydwu. – Co

wy najlepszego zrobiliście?

– Jak to co, wydaliśmy ciało – odparł z irytacją w głosie sanitariusz.

A potem dodał: – Ja

już nic z tego nie rozumiem, wczoraj krzyczał pan na

nas, że nie wydaliśmy i że łamiemy prawa człowieka. Dzisiaj łamiemy

pewnie jakieś inne prawa, bo wydaliśmy.

– Właśnie temu człowiekowi? – zapytał z rezygnacją w głosie ordynator.

– Temu, czyli jakiemu? – mruknął

pod

nosem sanitariusz.

– Właśnie jemu – powiedział

lekarz, nie

słyszał, co mówią jego

współrozmówcy.

Dopiero

po chwili doleciały go fragmenty ich rozmowy:

– Zawsze

wydajemy zwłoki rodzinie.

– A więc powiedział wam, że jest rodziną zmarłej? – zwrócił się

ordynator

wprost do sanitariusza stojącego bliżej.

– Kto? – zapytał

skonsternowany

sanitariusz.

– No jak to kto? – krzyknął ordynator. – Ten

człowiek, któremu

wydaliście zwłoki przed chwilą!

– Tak, ten

człowiek, który był tu przed chwilą, powiedział nam, że jest

bratem zmarłej.

– Czy sprawdziliście jego dokumenty? – zapytał i od razu sam sobie

odpowiedział: – No nie, gdybyście sprawdzili, to i tak nic by z nich nie
wynikało. Nikt przecież nie ma siostry wpisanej do dowodu. To sprytna
bestia – zaklął. – Wiedział, za kogo się podać. Jeszcze jedna luka w tym,
i tak kiepskim, systemie. Czy zachowanie tego człowieka nie wzbudziło

background image

waszych podejrzeń? Czy tak bez najmniejszych zastrzeżeń uwierzyliście mu

na słowo? – zapytał, w duchu podziwiając

talent

aktorski swojego rywala.

– Dlaczego nie mielibyśmy mu uwierzyć? – Usłyszał pytanie.

– Bo on nie jest rodziną! Żadną rodziną! Czy wy nie wiecie, kto to jest? –

Doktorowi

Warzęskiemu trudno mu było zapanować nad własnym głosem.

– Nie – odparli

obaj sanitariusze, kręcąc głowami.

– Czy wy telewizji w domu nie macie? – wykrzyknął ordynator.

– Mamy – odpowiedział jeden z sanitariuszy, wzruszając ramionami. –

Ale

jego nie widziałem.

Drugi

pokiwał głową twierdząco i dodał:

– Ja też nie. Czy to jakiś aktor? – zwrócił się z tym

pytaniem

bezpośrednio do ordynatora.

– Niewątpliwie. Po tym, co tu dzisiaj zademonstrował, dałbym mu

nominację do Oscara – syknął doktor Warzęski. Po chwili jednak zreflektował

się i spróbował skorygować swoją wypowiedź: – Nie, ten

człowiek nie jest

aktorem. Ale często pokazują go w dzienniku telewizyjnym.

– Czy to ktoś ważny? – zapytał

zmieszany

sanitariusz.

– Tak, dla nas to ktoś ważny. Bardzo ważny – podkreślił ordynator, a po

chwili dodał: – To nasz śmiertelny wróg: – doktor

Piotr Kawecki.

– Doktor? – zdziwił się sanitariusz. – To

on jest lekarzem?

Tak

odparł

z

rezygnacją

ordynator.

Światowej

sławy

transplantologiem.

– Nie rozumiem, jak lekarz może być śmiertelnym wrogiem szpitala –

skomentował

to

sanitariusz.

– Bo

on dla sławy zrobi wszytko. Nawet zwłoki wykradnie.

– A co ma do tego sława? – zadał pytanie ordynatorowi. – Sławni

ludzie

też mają rodziny, które im umierają. To chyba dobrze, że sławny, a taki
wrażliwy. Mówił, że to siostra. I wcale jej nie wykradł.

– Jaka

tam siostra! Czy wy nie wiecie, kto to jest transplantolog?

– Nie, a powinniśmy? – zapytał

jeden

z nich z pewnym zakłopotaniem.

– Jego

portret powinniście mieć tu na ścianie, wyryty w waszej pamięci.

Po to, żebyście nigdy więcej nie wydali zwłok człowiekowi, który je potnie
na części.

– Jezu Chryste! – Przeżegnał się

jeden

z sanitariuszy. – Coś o tym

słyszałem. Pewnie handluje tymi organami i robi na tym wielką kasę.

background image

Ordynator

wszedł mu w słowo, mówiąc:

– Nie, on

nie handluje organami. To transplantolog, czyli lekarz, który

pobiera organy od zmarłych i przeszczepia je do żywych organizmów.

– Ludzkich

?

– Tak.

– No to chyba dobrze robi? – S

pojrzeli

na niego. – To znaczy, że życie

ludziom ratuje.

Ordynator

zaniemówił, a po chwili zduszonym głosem wykrztusił:

– Ja

to sprawdzę. Jeśli okaże się, że współpracujecie z Kaweckim, to już

dziś zacznijcie szukać nowej pracy.

*

Pani

Maria, coraz bardziej niespokojna, krzątała się po całym domu. Już

chyba piąty raz w tym dniu wytarła kurze. Nawet do piwnicy zajrzała,

gotowa i tam posprzątać, ale cały dom wprost lśnił czystością. W innych

okolicznościach poczułaby pewnie dumę, ale dziś nie cieszyło ją to wcale.

Według pani Marii nie ma nic gorszego niż bierne czekanie, a na takie

właśnie była teraz skazana. I to z dwóch stron. Z jednej nie miała pojęcia, co
z Piotrem, a z drugiej coraz bardziej martwiła się brakiem odpowiedzi ze
strony dzisiejszego gościa.

Tuż

po

wyjściu Piotra pani Maria zadzwoniła do niej i zostawiła

wiadomość na automatycznej sekretarce. Zwykle w takich sytuacjach już po
paru minutach dzwonił telefon. A dzisiaj nic. Cisza, już od dwóch godzin.
Kolejne próby pani Marii nie powiodły się. W słuchawce słychać tylko ten
przeklęty pisk, dający do zrozumienia, że automat nie jest już w stanie
przyjmować wiadomości. To się nigdy przedtem nie zdarzało. Nawet jeśli nie
było jej w domu, to wiadomość otrzymywała. I prędko oddzwaniała. A dziś
cisza.

„Przecież

nieraz

tak bywało – przypomniała sobie pani Maria – że

w ostatniej chwili trzeba było odwołać spotkanie”. Wtedy z reguły to pani
Maria dzwoniła w imieniu Piotra i albo rozmawiała bezpośrednio z jego
przyjaciółką, albo zostawiała wiadomość na automatycznej sekretarce jej
telefonu. A dziś ani nie mogła się z nią bezpośrednio skontaktować, ani
automat nie chciał już przyjmować wiadomości. Pani Maria poczuła się

background image

kompletnie bezsilna i pomyślała: „Może ona ma już tego wszystkiego

dosyć?” – Prędko jednak odsunęła od siebie tę niedobrą myśl. – „Gdyby

miała dosyć, to by mu powiedziała wprost. Nie są przecież dziećmi”.

Niestety, to

wcale nie uspokoiło pani Marii. Próbowała odpędzić złe

myśli, ale nie udawało jej się to. Ogarnęły ją złe przeczucia, bo tym razem

jakoś inaczej to wszystko przebiegało niż zwykle. Kobieta czuła, że traci

kontrolę nad sytuacją, i napawało ją to dziwnym lękiem. Dla spokoju

sumienia postanowiła jeszcze raz zadzwonić. Kiedy jednak idąc w stronę

aparatu telefonicznego, spojrzała na zegar wiszący na ścianie, to zaniechała

swego zamiaru. Dochodziła siódma, pora umówionej kolacji. „Może ona

zaraz tu przyjdzie?” – pomyślała pani Maria z nadzieją. – „Tyle razy jej

mówiłam, że nie musi dzwonić. Że jeśli ma ochotę, to może w każdej chwili

tu wpaść, nawet pod nieobecność Piotra. Może dziś właśnie to zrobi?”.

Myśl ta, choć mało prawdopodobna, dała

pani

Marii motywację do

działania. Prędko skierowała się w stronę kuchni. Nastawiła wodę na ryż,

włączyła piekarnik z pieczenią i wróciła do pokoju, aby nakryć do stołu.

Układając kwiaty w wazonie, pomyślała, że łatwiej by jej było spędzić

wieczór razem z tą młodą, uroczą osobą. „Skoro mam tu sama siedzieć i się

denerwować, to możemy przecież posiedzieć razem i poczekać na Piotra”.
Wiedziona tą myślą pani Maria zaparzyła sobie herbatę, usiadła z nią przy
pięknie zastawionym stole i postanowiła czekać na rozwój wydarzeń.

*

Doktor

Kawecki zdążył już dojechać do kliniki i wydać odpowiednie

dyspozycje, związane z czekającą go serią operacji. Myśli jego krążyły wokół
czekających go, w większości już rutynowych, zabiegów. Cieszył się, że tyle
ich dzisiaj będzie. I był wdzięczny zmarłej, kimkolwiek była, za to, że tak
bardzo im wszystkim pomoże. Ale o niej wolał nie myśleć.

Ani

rozmyślania o dawcy organów, ani oglądanie ciała dawcy w całości

nie było w jego zwyczaju. Tym razem też nie chciał widzieć, kogo przywiózł.
Bał

się

mimo

wszytko,

że

mogłoby

to

stanowić

przeszkodę

w przeprowadzeniu operacji.

Bardzo

dobrze natomiast znał każdego potencjalnego biorcę organów.

Znał zarówno ich, jak i ich rodziny. To bardzo pomagało, dawało motywację

background image

i siły do tej, mimo wszystko, kontrowersyjnej pracy. Ale ostatnio okazało się,

że bliska znajomość osób czekających na operację też może stanowić

utrudnienie. Trochę innej natury, ale przeszkodę. Choć Piotr starał się być
jak najbardziej w porządku i przestrzegać wszelkich norm, to czasami było

mu naprawdę trudno zachować obiektywizm przy podejmowaniu decyzji co

do kolejności operacji. I chyba nie tylko jemu. Myjąc ręce, przypomniał sobie

ostatnie zebranie. Gdyby ktoś obserwował ich z zewnątrz, to nigdy w życiu

nie uwierzyłby, że w tym zebraniu uczestniczą cywilizowani ludzie. Język, do

jakiego uciekali się niektórzy, był co najmniej nieparlamentarny. Ale

i sprawa nie była prosta.

Pierwszy

na liście oczekujących na nerkę był starszy człowiek, który już

od paru lat korzystał z dializ. Są one uciążliwe dla każdego. Ale akurat dla

tego staruszka były pewnego rodzaju rozrywką, o ile można to tak nazwać.

Trzy razy w tygodniu pod jego dom przyjeżdżała karetka, aby go przewieźć

na dializy i z powrotem. Kiedy leżał podłączony do aparatury, znosił to

znacznie lepiej niż inni pacjenci. Jedni spali, inni płakali, jeszcze inni

oglądali telewizję. A on, leżąc na tym łóżku szpitalnym, zachowywał się jak

na wczasach. Sypał coraz to nowymi dowcipami, prawił komplementy

pielęgniarkom i salowym, a bardziej strapionych pacjentów pocieszał jak
najlepszy psychoterapeuta. Być może w ten sposób odreagowywał swoją
wdowią samotność. I właśnie ten pacjent był pierwszy na liście do
transplantacji nerki. Uczciwie na nią czekał, aż nadeszła jego kolej. Doczekał
się. Znalazł się dawca z odpowiednią grupą krwi. Ironią losu było to, że
nerka tego dawcy pasowała też doskonale dla kogoś innego – dla osoby,
która była druga na liście. Młoda, śliczna kobieta, matka dwójki maleńkich
dzieci, bardzo źle znosząca dializy.

Był

nawet

pomysł, żeby poprosić staruszka o zamianę. I to chyba

rozpętało burzę. Argumentem właściwie nie do obalenia było stwierdzenie,
że jeśli ustąpi jej, to już nie będzie miał żadnej możliwości odmówienia
innym. Kolejność na liście była chyba najsilniejszym i tak naprawdę jednym
z niewielu atutów starszego człowieka. Wszystkie osoby na liście, a było ich
wtedy około dwudziestu, były od tego człowieka o wiele młodsze
i niejednokrotnie znacznie bardziej chore. Ale czy to znaczyło, że ten starszy
człowiek ma poświęcić swoje szanse dla dobra innych? Czy mamy prawo
oczekiwać od innych altruizmu, czy wręcz heroizmu na taką skalę? „Pytania

background image

te chyba zawsze pozostaną w sferze pytań retorycznych” – pomyślał Piotr,

odwracając się w stronę głośnika, skąd dobiegł go dźwięk jego nazwiska. To

był głos wzywający go natychmiast na konsultację do sali operacyjnej.

Wychodząc,

Piotr

zdążył tylko wydać odpowiednie dyspozycje dotyczące

przygotowań do poszczególnych operacji. Wiedział już, że czeka go co

najmniej trzy, a może nawet pięć zabiegów: obie nerki, wątroba, serce,

a pewnie i płuca. W tym przypadku na szczęście nie było żadnych kwestii

spornych, jeśli chodzi o biorców nowych organów. Wszyscy byli na liście

i nie trzeba było żadnych akrobacji, aby tę listę modyfikować.

*

W sali

operacyjnej, gdzie

odbywała się konsultacja, wszyscy zgromadzeni

byli wokół pacjenta. A właściwie czegoś, co w niczym nie przypominało ciała

ludzkiego. Zmasakrowane szczątki, w których trudno było nawet dostrzec

kontury ludzkiego ciała.

– Czy to jest ten człowiek, którego nie można było wydobyć

z samochodu? – zapytał Piotr.

– Tak, to ten. Chyba tak. A zresztą, czy to nie wszystko jedno? – padła

odpowiedź. – Zobacz, co

my tu mamy.

Piotr

spojrzał na krwawą masę na prześcieradle i przypomniał sobie

ofiarę. Już wtedy, na drodze, zrobiła na nim piorunujące wrażenie. Jednakże
nie zdawał sobie sprawy, że będzie aż tak źle. Z szeptów pielęgniarek
wywnioskował, że ich koleżanka nie wytrzymała presji i straciła
przytomność w czasie akcji ratunkowej.

– Na szczęście – brzmiał komentarz lekarza dyżurnego – był

tam

ten

młody lekarz. Podobno świetnie się spisał.

Słysząc

to, Piotr

wyciągnął do młodego człowieka rękę i powiedział:

– Gratuluję, kolego. – Na

co tamten zarumienił się tylko i skromnie

odpowiedział:

– To

moja praca.

Kiwając głową z aprobatą,

Piotr

zapytał:

– Czy

w tej sytuacji jest tu jeszcze coś do zrobienia?

– Właśnie po to cię wezwałem – wpadł

mu

w słowo, słysząc pytanie

Piotra, ordynator.

background image

– Tak, słucham – wyraził swoją gotowość Piotr.

– Akcja mózgu nie ustała – powiedział z wahaniem w głosie lekarz

dyżurny. – Więc według

naszych

kryteriów ten człowiek żyje.

Po

sali rozległ się szmer i ktoś szepnął ze sceptycyzmem:

– Ale

chyba tylko według naszych kryteriów. Bo o życiu jako takim to tu

z pewnością nie może być mowy.

– Proszę, bez takich komentarzy. – Ordynator próbował zaprowadzić

porządek. Po chwili milczenia, jakie zapadło, dodał: – Choć przyznam, że

w tym

przypadku

zaczynam się zastanawiać nad zasadnością tego właśnie

kryterium.

– Nie pora na takie dyskusje – uciął rozmowę Piotr, który chyba jako

jedyny w tym gronie umiał zapanować nad emocjami. Widząc wrażenie,

jakie wywarły jego słowa na zebranych, westchnął głęboko i powiedział: –

Nad

kryteriami i ich weryfikacją pomyślimy później. W tej chwili musimy

zaakceptować te, którymi kierowaliśmy się dotychczas.

– W tym zgadzam się z doktorem Kaweckim – powiedział

ordynator. Inni

woleli dyplomatycznie milczeć.

Piotr, jak

gdyby upoważniony przez ordynatora do kierowania

przebiegiem dyskusji, zwrócił się w stronę lekarza dyżurnego:

– Czy

to jedyna ofiara w tak ciężkim stanie?

– W takim stanie jedyna – padła odpowiedź. A ktoś z sali dodał:

– Czy

to nie wystarczy?

Udając, że

nie

słyszy tego komentarza, Piotr zapytał znowu:

– Czy

rozpoznano personalia ofiary?

– Nie, samochód został całkowicie zmiażdżony i ledwo wydobyto te

szczątki – padła odpowiedź.

– A dokumenty? – Piotr

nie przerywał wywiadu.

– Brak

jakichkolwiek dokumentów.

– To niedobrze. – Piotr

westchnął.

– Piotr, przestań – wycedził

przez

zaciśnięte zęby jeden z lekarzy.

– Przestań co? Co mam przestać? – Piotr

nie zrozumiał go.

– Wiesz dobrze, że akurat w tym przypadku wiadomość o braku zgody na

pobieranie organów nic by nam nie dała – powiedział ze złością w głosie
tamten. – Tu

już nie ma organów, to po co ci dokumenty?

– Do identyfikacji zwłok – odparł

spokojnie

Piotr.

background image

– To zostawmy policji – przerwał im ordynator. – My

musimy się zająć

tym, co do nas należy.

– I dlatego pytam o personalia. – Piotr z trudnością panował nad

narastającym w nim poczuciem irytacji. Po chwili już trochę spokojniej dodał:

– W tym

samochodzie

była jeszcze jedna ofiara. Kobieta. Jest potencjalnie

idealnym dawcą organów do transplantacji. A my stoimy w miejscu, bo nie

jesteśmy w stanie sprawdzić stanowiska tej osoby co do ewentualnego

pobierania organów z jej ciała w przypadku śmierci. Gdyby tu były

dokumenty, to może mielibyśmy odpowiedź.

– Może to lepiej, że nie ma dokumentów? – odezwał się jeden

z asystentów. – Bo

znając stanowisko, być może nie mielibyśmy prawa

przeprowadzić tych operacji. A w przypadku takim jak ten zawsze możemy

wykorzystać argument zgody domniemanej…

– Niezupełnie. – Piotr przyjął ton wykładowcy. – Jest

pewna luka

w prawie, która może nam bardzo zaszkodzić.

– Ale czas ucieka – bronił się ambitny asystent. – I każda

chwila

działa

na naszą niekorzyść.

– A raczej – wtrącił cicho inny asystent – na

niekorzyść osób czekających

na przeszczepy.

Piotr

znał swoją rolę. Pomimo że sam był zdenerwowany, to poczucie

odpowiedzialności wobec współpracowników wzięło górę nad emocjami.
Przerywając rozmowę swoich asystentów, powiedział:

– Musimy

się uzbroić w cierpliwość i zachować zimną krew. Policja

prowadzi dochodzenie. Informacja o katastrofie podawana jest w mediach
wraz z apelem o zgłaszanie się do naszej kliniki wszystkich związanych
z wypadkiem bądź jego ofiarami. Pozostaje nam teraz tylko czekać.

*

– To czekanie jest po prostu nie do zniesienia – wyraziła głośno swoją

myśl

pani

Maria, wstając od stołu. Przesiedziała przy nim godzinę,

zapominając o herbacie, która już dawno wystygła. Kobieta wzięła w dłoń
szklankę z niedopitym napojem i skierowała się w stronę kuchni. Na progu
cofnęła się jednak i odstawiła szklankę na stół. Przyniosła z kuchni tacę
i zaczęła sprzątać po kolacji, której nie było.

background image

Porządkowanie

nie

zajęło pani Marii zbyt wiele czasu. Już po piętnastu

minutach wszystko było zrobione. Usiadła w kuchni na swoim ulubionym

miejscu, ale nie była w stanie usiedzieć w spokoju. Cisza zaczęła dźwięczeć
jej w uszach i żeby od niej uciec, pani Maria włączyła radio. Akurat podawali

wiadomości lokalne. Cały dziennik zdominowany był informacjami na temat

tego strasznego wypadku na autostradzie. Pozostawiając radio włączone na

stacji lokalnej, pani Maria włączyła też telewizor. I tam, w głównych

wiadomościach, mówili o tym karambolu. I wszystkie media podawały apel

o bezzwłoczny kontakt z kliniką wszystkich osób mogących pomóc

w identyfikacji zwłok ofiar.

Pani

Maria wiedziała, co to znaczy. Skoro nadają taki apel zarówno

w radiu, jak i w telewizji, i z taką częstotliwością, to znaczy, że istnieje duże

prawdopodobieństwo kolejnych transplantacji w klinice. A to dla niej samej

oznacza, że Piotr przestaje istnieć dla świata zewnętrznego. Dniami albo

nawet tygodniami nie ma go w tym czasie w domu. Nie sypia i nie jada, jak

należy. Praktycznie mieszka w klinice.

Siedząc w fotelu

przed

telewizorem, pani Maria oparła głowę o ścianę

i zamknęła na chwilę oczy. Powinna się już do tego przyzwyczaić, ale jakoś

nie mogła. Już samo słowo „transplantacje” wywoływało w niej mieszane
uczucia. Bo nazwa niby naukowa, ale wiadomo, co się za nią kryje. Zamiast
pochować człowieka po bożemu, to wycinają mu, co się da i dają drugiemu.
Nieraz się zastanawiała, czy sama zgodziłaby się żyć na przykład z cudzym
sercem w piersiach. Jakoś nie umiała sobie tego wyobrazić. Serce to
przecież siedziba uczuć człowieka. No to jak może serce jednego zacząć bić
w ciele innego? Jeszcze parę lat temu w ogóle nie dopuszczała do siebie
takich myśli i początkowo otwarcie okazywała swoją dezaprobatę dla
wyboru Piotra. Mógł przecież zostać dentystą, internistą, ginekologiem –
wszystkim, tylko nie tym transplantologiem. A on wybrał właśnie to. Przez
pierwsze lata jego praktyki pani Maria udawała, że nie wie, czym tak
naprawdę Piotr się zajmuje. O nic nie pytała, gazet nie czytała i żyła w tym
kokonie pozornej ignorancji.

Pewnie

do dziś by tak było, gdyby nie wydarzenie, które sprawiło, że

pani Maria spojrzała na całą sprawę trochę inaczej. Chyba ironia losu
zmusiła ją do zmiany poglądów i pewnych modyfikacji jej własnego systemu
wartości. Stało się to, kiedy jej druga wnuczka urodziła się z poważnym

background image

defektem układu moczowego. Właśnie wtedy, tuż po porodzie, padły te

słowa: „Transplantacja nerki może być dla niej jedynym ratunkiem”. I chyba

była, bo dziecko żyje. Jest pod ciągłą kontrolą, ale rozwija się prawidłowo.

*

Wejście

sanitariusza

przerwało ciszę, jaka zaległa na sali operacyjnej po

słowach Piotra. Wchodzący wyciągnął przed siebie dłoń, na której leżał

niemalże zwęglony identyfikator, i powiedział:

– Tyle

znaleźliśmy. Pomyślałem, że przyniosę tutaj, zanim oddamy

policji.

– Chwała Bogu – westchnął Piotr – że jeszcze niektórzy z nas myślą

logicznie – mówiąc to, wziął

delikatnie

w dłoń plastikowe szczątki i zaczął je

oglądać. Niewiele tam było do oglądania. Zarówno zdjęcie, jak i większość

liter były kompletnie zatarte. Zachowały się inicjały. Piotr z rezygnacją

pokiwał głową i już chciał oddać identyfikator do wglądu policji, ale

w ostatniej chwili coś go powstrzymało. Zbliżył tę niewielką plastikową,

teraz prawie zwęgloną, plakietkę do oczu i niesłyszalnym dla innych

szeptem powiedział: „AS”.

Zebrani

wokół niego współpracownicy, nie bardzo wiedząc, co się dzieje

i jak się mają zachować, patrzyli tylko w milczeniu na jego zbielałą twarz.
Piotr, nie zdając sobie sprawy z wrażenia, jakie wywarło jego zachowanie,
powtórzył parę razy w myślach: „AS, AS…”, a potem, zasłaniając oczy
dłonią, powiedział:

– Nie, to niemożliwe, po prostu niemożliwe. – I odłożył

identyfikator

na

bok.

– Piotr, co jest? – zapytał ordynator.

– Nie, nic. Miałem przez chwilę wrażenie, że będę w stanie

zidentyfikować zwłoki, ale teraz sądzę, że po prostu przywidziało mi się. –
Piotr

próbował zbagatelizować wrażenie, jakie zrobił na zebranych. Jednak

potworna myśl, która go przed chwilą nawiedziła, nie odstępowała. „A jeśli
to możliwe? Jeśli to rzeczywiście Aleks, to…”

W tym

momencie

ciszę, jaka zapanowała w sali, przerwał głos młodego

lekarza:

– Panie

doktorze…

background image

– Tak, słucham pana, kolego. – Piotr

starał się zapanować nad własnym

głosem.

– Może ja mogę pomóc w identyfikacji – odezwał się tamten.
– Pan? – zdziwił się Piotr. – A w jaki sposób?

– Pamięta pan tego człowieka, który z panem rozmawiał na miejscu

katastrofy? – Młody

lekarz

próbował przypomnieć Piotrowi wydarzenie

sprzed kilkudziesięciu minut.

– Tak, pamiętam. Pomógł mi bardzo, informując mnie o tym, że ofiarę

śmiertelną przewieziono do szpitala miejskiego. Dzięki tej informacji udało

nam się odzyskać jej zwłoki i mamy prawdopodobnie dawcę dla naszych

pacjentów – przypomniał

sobie

Piotr.

– Ten człowiek na autostradzie nie zdążył powiedzieć panu wszystkiego –

ciągnął młody lekarz, a ponaglony już nie tylko przez Piotra, dodał: – Kiedy

pan odszedł z miejsca wypadku, to tamten człowiek jeszcze coś mówił do

pana.

– Ale jaki to ma związek – przerwał mu już lekko zirytowany Piotr –

z tym,

co

się tu teraz dzieje?

– Mam wrażenie, że ma – padła odpowiedź. – Choć

nie

wiem, na ile to

pomoże.

– No

dobrze, słucham.

– Ta

kobieta, umierając, powiedziała tylko jedno słowo, więc musiało

być dla niej ważne.

– Co

powiedziała?

– Chyba

swoje imię… Ten człowiek nie był pewien, czy dobrze je

usłyszał, ale zabrzmiało jak Sara czy coś takiego.

Piotr

nie słuchał dalej. Chwycił za słuchawkę telefonu i wydał krótkie

polecenie:

Proszę

mnie

natychmiast

połączyć

z

blokiem

operacyjnym

transplantologii.

Niemal

od razu odezwał się głos w słuchawce:

– Tak, słucham, Botylska.
– Siostro, czy są już jakieś dane co do tożsamości poszkodowanej? –

zapytał

Piotr

drżącym z napięcia głosem.

– Nie, nadal nic nie wiemy – padła odpowiedź.

– Dobrze. Zaraz

tam będę. Na razie nic nie róbcie. Wstrzymajcie

background image

transport osób do transplantacji.

– Tak jest, panie doktorze. – Pielęgniarka przybrała

oficjalny

ton.

Odkładając słuchawkę, pokręciła głową w zadziwieniu i szepnęła: – Nasz
szef chyba rozum postradał.

– Dlaczego? – zapytała z zaciekawieniem druga.

– Kazał wstrzymać przygotowania do transplantacji. Zaraz tu będzie. –

I w zamyśleniu dodała: – On się tak nigdy nie zachowywał.

Długoletni współpracownik Piotra, który usłyszał

ostatni

fragment

rozmowy, powiedział:

– Jeśli

doktor

Kawecki się tak zachowuje, to musi to być coś naprawdę

ważnego.

*

Piotr

ruszył biegiem w kierunku sali, gdzie przed chwilą zostawił zwłoki. Po

drodze, mijając ordynatora, szepnął mu coś do ucha. Ten spojrzał za

biegnącym i pokręcił głową z niedowierzaniem, a w duchu pomyślał: „Jeśli

Piotr ma rację, to…”.

Biegnąc

ile

sił w nogach i przeskakując po trzy stopnie, Piotr wyrzucał

sam sobie: „Dlaczego na nią nawet nie spojrzałem?”. A po chwili, jak gdyby
usprawiedliwiając się sam przed sobą, dodał: „No bo nigdy tego nie robię”.

*

Dźwięk

telefonu

wyrwał panią Marię z zadumy. Nie wierząc własnym

uszom, podbiegła do telefonu tak prędko, jak tylko mogła.

– Słucham, tu rezydencja doktora Kaweckiego – wygłosiła formułę, którą

usłyszała kiedyś w swoim

ulubionym

serialu telewizyjnym. Śmieszyła ona

Piotra, ale według pani Marii była bardzo stosowna.

– Proszę panią. – Usłyszała

nieznajomy

głos w słuchawce. – P

ani

mnie

nie zna i ja też pani nie znam. Jestem siostrą osoby, dla której zostawiła pani
dzisiaj wiadomość. Jest pani jedną z niewielu osób, która podała też numer
telefonu. Dlatego do pani dzwonię.

– Tak – głos pani Marii był pełen napięcia. – W czym mogę

pani

pomóc?

– Ja nie wiem, co mam teraz robić – odpowiedział głos w słuchawce. –

Boję się, że stało się coś złego.

background image

– Ale dlaczego tak pani sądzi? – Pani

Maria swoim spokojem, choć

pozornym, próbowała wpłynąć na zdenerwowaną dziewczynę.

– Bo proszę pani – drżący głos ledwo było słychać – ja

tu często

przyjeżdżam. Znam moją siostrę i jej męża chyba dosyć dobrze. A dziś nie

poznaję ich zachowania.

– Ale co się, na Boga, stało? – Pani Maria nie mogła już dłużej udawać

spokoju. – Niechże

pani

powie, co tam się stało?

– Ja nie wiem, proszę pani, co się stało – wykrztusiła dziewczyna przez

łzy – ale

ja się boję. Tak bardzo się boję.

– Po kolei, niech pani mówi. – P

ani

Maria postanowiła wziąć sprawy

w swoje ręce.

– Tak, już mówię. – Młoda

osoba

z ulgą przyjęła komendę. – Jak zwykle

przywiozłam dziś dzieci. To nic nadzwyczajnego. Często zabieram je do

siebie na wieś na sobotę i niedzielę.

– I przywozi je pani w każdą niedzielę po południu – wyraziła głośno

swoje

domysły pani Maria.

– Tak. To znaczy nie. To znaczy tak i nie. – D

ziewczyna

zgubiła się w tym,

co mówi.

– No to tak czy nie? – rzeczowo

zapytała pani Maria.

– I tak, i nie, proszę pani – głos dziewczyny zaczynał brzmieć mniej

płaczliwie. – Bo

czasami to ja sama je przywożę, a czasem odbiera je któreś

z rodziców.

– A gdzie one są teraz, te dzieci? – P

ani

Maria próbowała utrzymać

kontrolę nad sytuacją.

– Tutaj są, ze mną. – I jakby

na

potwierdzenie jej słów do uszu pani Marii

dotarły dwa cienkie głosiki. – One też się boją, bo to jest jakaś nowa dla nich
sytuacja.

– Pod jakim względem? – pani

Maria przyjęła na siebie rolę inkwizytora.

– Proszę pani. Dotychczas, czyli w ciągu ostatnich pięciu lat, było tak:

jeśli ja przywoziłam dzieci, to zawsze ktoś tu na nie czekał – głos dziewczyny
załamał się w tym momencie – i dzieci, i ja byliśmy

do

tego po prostu

przyzwyczajeni.

– To całkiem zrozumiałe – odparła

pani

Maria.

– Tak – wydusiła z siebie dziewczyna. – I jeśli

po

takim czasie coś tak

nagle się zmienia…

background image

– Niech pani przestanie się mazać. – P

ani

Maria zdenerwowała się. –

Przecież

te

dzieci potrzebują pani. Co one tam teraz robią?

– Biegają po mieszkaniu i nie wiedzą, co się stało – odpowiedziała ze

smutkiem i dodała z poczuciem winy w głosie: – to

pewnie trochę moja

wina. Bo ja, widzi pani, przez całą drogę bawiłam się z nimi w taką naszą

wymyśloną zabawę pod tytułem: „Kto i w jaki sposób powita nas pierwszy

w domu”.

– No tak. – P

ani

Maria nie musiała słyszeć dalszego ciągu. – A takiego

scenariusza

jak dziś nie wymyśliliście.

– Bo

tego nie można wymyślić. To wygląda jak scena ze złego filmu: na

sekretarce automatycznej nie ma już miejsca na wiadomości, lodówka pusta,

atmosfera jak…

– Proszę nie kończyć. – P

ani

Maria próbowała zachować trzeźwość

umysłu, bo wyczuła, że dziewczyna traci kontrolę nad sytuacją. Martwiła się

teraz i o dziewczynę, i o te dzieci, które tam z nią były. Myśli jak błyskawice

przelatywały przez głowę pani Marii. Jedna z nich wydała jej się

sensowniejsza od innych. Postanowiła więc wcielić ją w życie, a przynajmniej

zwerbalizować jak najprędzej.

– Proszę pani – powiedziała

do

słuchawki.

– Tak – odpowiedziała prędko kobieta. – J

a

tu cały czas jestem. Słyszę,

jak pani oddycha, i to mi pomaga. Czuję, że ktoś jest tu w tym wszystkim
razem ze mną.

– Tak, jestem z wami, a mogę być jeszcze bardziej. – P

ani

Maria

usiłowała zabrzmieć zabawnie. – Wymyśliłam scenariusz, który może pani
przedstawić teraz dzieciom.

– Co mam im powiedzieć? – odezwał się w słuchawce głos pełen nadziei.
– Proszę

im

powiedzieć, że tym razem powita was wszystkich nowa

babcia i że jesteście zaproszeni na wspaniałą ucztę.

– Dokąd?
– To tylko dwie ulice od miejsca, w którym mieszkacie. – P

ani

Maria

starała się mówić głosem ciepłym i opanowanym. – Mieszkam na ulicy
Koralowej pod numerem siódmym. Proszę nie zabierać samochodu, bo nie
jest pani chyba w najlepszej kondycji. Będę czekać na was na progu domu już
od tej chwili…

background image

*

Piotr, biegnąc

na

salę operacyjną, powtarzał w myślach: „To musi być moja

wyobraźnia. Takie rzeczy nie mogą się zdarzyć naprawdę. To na pewno jakaś
straszna, potworna pomyłka albo po prostu zbieg okoliczności” – myślał

z nadzieją. I chyba tylko ta nadzieja dała mu siłę, aby wejść na salę, gdzie

przed chwilą zostawił zwłoki. Wchodząc, powiedział tylko:

– Proszę wyjść. Wszyscy. Natychmiast.

Ton

Piotra, tak inny od tego, do którego już przywykli, wprawił jego

współpracowników w osłupienie.

– Czy nie rozumiecie, co do was mówię?! – Piotr

nie był w stanie

zapanować nad nerwami.

– Tak, rozumiemy. Już wychodzimy. – Usłyszał odpowiedź i kątem

oka

zobaczył, że zebrani popatrzyli tylko po sobie i bez komentarza wyszli.

Kiedy

ostatnia z wychodzących osób zamknęła za sobą drzwi, Piotr, cały

drżąc, podszedł do leżącego ciała. Uchylił tylko rąbek prześcieradła i już nie

miał wątpliwości. Takie jasne platynowe włosy miała chyba tylko jedna

osoba na tym świecie. Żeby nie było już najmniejszych wątpliwości, odsłonił

resztę ciała i szloch wydarł się z jego piersi…

Stłumił

go

w sobie natychmiast, bo wiedział, że to jest jedna z tych

sytuacji, w jakich nie może sobie pozwolić na emocje. Sam do siebie, jak
automat, powiedział tylko: „Emocje wyłączyć. Wyłączyć. Nic nie czuję.
Absolutnie nic. Nie mam uczuć. Mam tylko umysł, który musi trzeźwo
myśleć i zdrowo oceniać sytuację”. Nie było zbyt wiele czasu do stracenia
i nikt nie wiedział tego lepiej niż Piotr. Z kamienną twarzą wyszedł do
swoich współpracowników, którzy zebrani za drzwiami nie wiedzieli, co
mają robić. Zaskoczeni zachowaniem swojego szefa czekali teraz
w milczeniu na dalsze instrukcje.

Piotr

stanął na progu i powiedział tylko:

– Zmieniamy

wszystko.

– To znaczy? – padł nieśmiały głos. A inny dodał:

– Czy

to znaczy, że nie będzie transplantacji?

– W pewnym sensie to właśnie miałem na myśli – przytaknął Piotr.

– Co

znaczy w pewnym sensie? Z kogo rezygnujemy?

– To znaczy, że rezygnujemy w tej chwili ze wszystkich już zaplanowanych

background image

na dziś operacji. – Piotr

próbował panować nad swoim głosem.

– Ale dlaczego? – zapytał ktoś nieśmiało. – Chyba

mamy prawo

wiedzieć.

– Tak, macie prawo wiedzieć – odparł Piotr. – Musimy

wszystko odwołać,

bo nie mamy dawcy.

– Piotr, co

ty mówisz?

– Dokładnie

to, co

wszyscy słyszycie.

– No ale przecież sam przed chwilą przywiozłeś dawcę – nie

ustępował

asystent, który czuł, że dzieje się coś dziwnego.

– To nie jest dawca – odparł Piotr.

– No

a kto? Dlaczego nie? Czy znaleziono dowód z informacją, że ta

osoba się nie zgadza? Byłoby to jedyne, co by w tej chwili usprawiedliwiało

twoje zachowanie.

Odpowiedź

Piotra

sprawiła na niektórych wrażenie głosu automatu.

Patrząc na wszystkich, ale nie widząc chyba nikogo, powiedział zimnym

głosem:

– Tak, to mniej więcej tak jest. Dowodu nie znaleziono, ale wiemy, kto to

jest, i w tym przypadku nie ma zgody na pobieranie organów. – P

o

chwili

milczenia, jakie zapadło, Piotr powtórzył dobitniej: – Nie pobierzemy
żadnych organów.

– To szkoda, że ją tu przywiozłeś – odezwał się

zawiedziony

głos. Był to

głos jednego z tych lekarzy, którzy po latach praktyki w innych szpitalach
teraz, po zdobyciu specjalizacji, zaczynali pracę w klinice. Ten właśnie lekarz
miał po raz pierwszy brać udział w operacji przeszczepu organów człowieka.
Piotr rozumiał jego rozgoryczenie i tonem winowajcy zwrócił się w jego
stronę ze słowami:

– Musisz mi wybaczyć – mówiąc to, popatrzył po twarzach zebranych

i dodał: – A właściwie

wy

wszyscy musicie mi po prostu wybaczyć. Sytuacja

się diametralnie zmieniła.

– Na jaką? Co mamy robić? Czego tak naprawdę od nas oczekujesz? –

zagłuszali się

nawzajem

zebrani i słowa Piotra dotarły tylko do niektórych.

– Próbujemy ją ratować – powiedział Piotr.

– Co

ty powiedziałeś?

– Próbujemy ją ratować – powtórzył

Piotr

głośno i dobitnie.

Szmer

rozległ się po sali.

background image

– Co on powiedział? – pytali

jedni drugich.

– To, co wszyscy tu zgromadzeni usłyszeliście właśnie przed chwilą –

powiedział Piotr i powtórzył raz jeszcze: – Próbujemy ją ratować.

– Ale przecież ona nie żyje – kilka

głosów nałożyło się na siebie.

– Tylko jej mózg nie żyje – odparł

ze

stoickim spokojem Piotr, choć

wiedział, jaką burzę wywołają takie słowa wypowiedziane właśnie przez

niego.

I rzeczywiście wywołały.

Ludzie

zapomnieli o konwenansach. Zaczęli się

przekrzykiwać i tylko co głośniejsze zdania docierały do Piotra. Udało mu

się dobrze usłyszeć słowa wypowiedziane ze spokojem przez jednego

z lekarzy:

– To, że mózg

nie

żyje, zawsze wystarczało nam, aby uznać człowieka za

zmarłego.

– Ale w tym przypadku będzie inaczej – odparł Piotr.

– Dlaczego właśnie w tym przypadku? – padły

pytania

ze wszystkich

stron.

– Bo jest to przypadek szczególny – powiedział głośno Piotr, a w duchu

dodał

sam

do siebie: „Nic mnie teraz nie powstrzyma. Zrobię to co muszę

zrobić, choćbym miał później gnić w kryminale do końca życia”.

*

Pani

Maria rozejrzała się po salonie, w którym zapanował w końcu

porządek. Dzieci usnęły w miarę spokojnie. Udało jej się nawet wywołać
uśmiech na ich twarzyczkach. „Gorzej będzie z opiekunką” – pomyślała pani
Maria, słysząc, że tamta wychodzi z łazienki. I rzeczywiście, dziewczyna
miała oczy zapuchnięte od łez. Wmówiła sobie, że nieobecność jej siostry ma
coś wspólnego z tym wypadkiem.

– Teraz, kiedy dzieci już śpią – zaczęła pani Maria – możemy spokojnie

zadzwonić do wszystkich szpitali w okolicy. – Słysząc w odpowiedzi

tylko

chlipanie, pani Maria podeszła do aparatu. Zaczęła od szpitali najbardziej
odległych. Po pięciu rozmowach, z których wynikało, że takiej osoby nigdy
tam nie było, pani Maria poczuła się trochę spokojniejsza. Mniej drżącą ręką
wykręciła numer szpitala miejskiego. Tam też nie dowiedziała się wiele.
Osoba, którą tam dziś przywieziono, na pewno nie była tą, której szukała.

background image

Pani

Maria już miała się rozłączyć, ale powstrzymał ją przyciszony głos

w słuchawce:

– Proszę pani. – Usłyszała

cichutki

szept.

– Tak, jestem tutaj – odparła zaskoczona.

– A kim pani jest? – zapytał

ten

sam głos.

– Rodziną osoby, która nie wróciła dziś do domu – odparła

bez

zająknienia pani Maria.

– Prawdziwą rodziną? – zapytał głos w słuchawce.

– Tak. – P

ani

Maria zdecydowała się brnąć dalej. – A obok mnie siedzi

rodzona siostra kobiety, której szukamy.

– To powiem. Bo było tu jeszcze ciało osoby, której nie zdążyliśmy

zidentyfikować – kontynuował

przyciszony

głos.

– A co się stało z tym ciałem? – głos

pani

Marii zadrżał.

– Zabrał je człowiek, który się podawał za brata. Ale ponoć to wcale nie

był brat – kontynuował

jeszcze

ciszej głos w słuchawce.

– A dlaczego pani mówi tak cicho? – zapytała pani Maria. – Ja

panią

ledwo słyszę.

– Żeby mnie tutaj nikt nie usłyszał. – A potem

jeszcze

ciszej dodała: –

Więcej nie mogę powiedzieć.

– Czy ja się dodzwoniłam do szpitala? – zapytała z powątpiewaniem

w głosie

pani

Maria.

– Tak – odpowiedziała pielęgniarka już normalnym, służbowym tonem. –

Zgadza

się, dodzwoniła się pani do szpitala miejskiego.

– Tak, rozumiem. – P

ani

Maria nie wiedziała, co o tym wszystkim

myśleć. – Czyli że nie ma tam osoby, której szukam.

– Tutaj

nie ma, ale proszę spróbować skontaktować się z kliniką.

– Z kliniką? – zapytała z przestrachem pani Maria. Widząc przerażony

wzrok dziewczyny stojącej obok, powiedziała już tonem spokojniejszym: –
Rozumiem, tam

mogą wiedzieć więcej.

*

Idąc

na

naradę, której obwieszczenie przerwało burzliwą dyskusję zespołu

transplantologii, współpracownicy Piotra nie potrafili powstrzymać się od
komentarzy:

background image

– Co mu się stało? – zapytał

jeden

z nich.

– O ile wiem, to tu, w klinice, nic takiego. Dyżur, jakich wiele – odparła

jedna

z asystentek.

– A jednak chyba niezupełnie taki – dodał ktoś z ironią.

– Poglądów nie zmienia się w ciągu godziny – dopowiedział inny,

a potem, spoglądając na najbliższą asystentkę Piotra, dodał: – A może coś się

stało, o czym

nikt

z nas nie wie? Padło słowo „okoliczności”, ale nikt chyba

tak naprawdę nie wie, o jakich okolicznościach mowa.

– Albo „szczególny przypadek”. Dlaczego ten właśnie jest szczególny? No

i czy my mamy prawo do szczególnych przypadków? Kto będzie decydował

o ich selekcji? – rozległy się

kolejne

pytania.

– Co go, do jasnej cholery, napadło? – zirytowanym głosem zapytał jeden

z lekarzy. – Z naszych wstępnych oszacowań wynika, że

mamy

szansę dzięki

temu dawcy uratować co najmniej trzy, a może nawet pięć osób. Argument

liczby, o ile pamiętam, był zawsze jego koronnym argumentem. A tu mamy

wszystkie organy do wykorzystania.

– To nie są organy – wykrzyknął Piotr, wychodząc z windy. – To

jest

człowiek!

– Od kiedy tak na to patrzysz? – zapytał tamten.
– Od dzisiaj – odparł

Piotr

z rezygnacją.

– Dlaczego, Piotrze?

Mamy chyba prawo do wyjaśnień. Co cię tak nagle

zmieniło?

– Czy wy naprawdę tego nie rozumiecie? – Piotr ledwo panował nad

emocjami. – Jest

nikła, ale jest szansa na uratowanie tego człowieka, tej

kobiety.

– Dotąd nie kierowałeś się sentymentami – odezwał się

ze

sceptycyzmem w głosie asystent Piotra.

– I to był pewnie mój błąd. – Piotr

się zamyślił.

– To

znaczy, że przestaje cię interesować, ilu osobom możemy pomóc?

– Interesuje

mnie, ale czy możemy kogokolwiek ratować, zabierając

życie komu innemu?

– O czym

ty

mówisz? Ona już nie żyje.

– Tylko

mózg nie żyje…

– Piotr, nie

poznaję ciebie.

– Wiem, ale

teraz nie ustąpię.

background image

Wszyscy

spojrzeli po sobie, a potem ruszyli w milczeniu w kierunku sali

konferencyjnej. Już z daleka doleciał do nich głos ordynatora:

Więcej Darmowych Ebooków na: www.FrikShare.pl

– Myślę, że

to

nie pora na filozoficzne dyskusje o ludzkiej naturze.

Przerabialiśmy to już tyle razy.

Że z Piotrem

dzieje

się coś złego, a przynajmniej dziwnego, to już

wiedzieli na pewno. Ale ordynator?

*

Widząc

Piotra, ordynator

przeprosił zebranych na chwilę i wyszedł na

korytarz.

– Miałeś rację – zwrócił się do nadchodzącego. – To

oni.

– Tak. Kiedy zobaczyłem jej ciało, to nie miałem już najmniejszych

wątpliwości. Ale – Piotr spojrzał na ordynatora zaskoczony – skąd

ty

wiesz?

– Dzwoniła twoja gospodyni – padła krótka odpowiedź. – Są u niej

teraz

ich dzieci i jej siostra.

Piotr

westchnął głęboko, spojrzał bezradnie na przełożonego i zapytał:

– Co

teraz?

– Ten mózg żyje. Nie muszę ci chyba tłumaczyć, że wszystko jest teraz

w naszych rękach, i to my musimy zrobić wszystko, aby żył jak najdłużej –
odpowiedział

rzeczowo

ordynator.

– I zrobimy…
– Mówiąc szczerze – przerwał Piotrowi ordynator – wolałbym, żebyś

przynajmniej

na razie nie zaprzątał sobie tym głowy. Masz przed sobą całą

serię operacji.

– Co do tego to mylisz się – wycedził Piotr. – Tych

operacji nie będzie.

– Nie rozumiem. – O

rdynator

spojrzał zdezorientowany.

– Musimy

ratować nie tylko jego mózg, ale i jego żonę.

– Ale

ona przecież nie żyje.

– Tylko jej mózg nie żyje. Całe ciało jest nienaruszone. Zrobię wszystko,

aby odżyła – powiedział

twardym

głosem Piotr.

– Dlaczego? – O

rdynator

nie potrafił ukryć zdziwienia.

– Bo on bez niej niewiele znaczył – odrzekł wymijająco Piotr.

background image

– Jak

mam to rozumieć?

Większość

pracy

w

laboratorium,

tej

najniewdzięczniejszej,

wykonywała właśnie ona, a do niego należały funkcje reprezentacyjne. Nie
ukrywam, miał pomysły, był i jest z całą pewnością geniuszem. Ale on sam,

bez niej, nie dokonałby tego wszystkiego. Zatem jeśli ratujemy jedno, to

i drugie.

Ordynator

spojrzał na niego, uśmiechnął się z niedowierzaniem

i powiedział:

– Czyli

co, ratujemy mózg Aleksa i ciało jego żony Sandry? Dwie

odrębne procedury i żadna nie mieści się w standardach naszej kliniki? Nie

wiem, jak to zrobimy. Nie wiem nawet, jak przekonać do tego innych

lekarzy.

– To z pewnością nie będzie łatwe – ostrzegł go Piotr. – Mam

właśnie za

sobą wstępną rozmowę z moim zespołem. Radzę ci przygotować się na ostrą

walkę.

– I tak czasem bywa. – O

rdynator

nie wyglądał na zbyt przestraszonego.

Pewność w jego głosie uspokoiła trochę Piotra, który zaczynał

powoli

zdawać sobie sprawę z tego, co naprawdę się stało. Korzystając

z zamieszania panującego na sali, zamknął na chwilę oczy. W jego pamięci
zaczęły się pojawiać kolejne etapy znajomości z Aleksem. Pierwszy incydent,
który tak mocno zapadł mu w pamięć, miał miejsce w sklepie z zabawkami,
gdzie się poznali, staczając pierwszą walkę. O samochodzik, którego tylko
jeden egzemplarz był w sklepie, a oni obaj chcieli go mieć. Los sprawił, że
znaleźli się potem nie tylko w tej samej szkole, ale i w klasie. Tam już
otwarcie rywalizowali zarówno w nauce, jak i w sporcie. Na studiach
rozpoczęła się walka o oceny, stypendia, praktyki, a w pracy zawodowej
rywalizowali o stanowiska i starali się brać udział w konkursach
o prestiżowe nagrody. „W zasadzie to rywalizowaliśmy zawsze, od kiedy
tylko pamiętam. O wszystko. Ta początkowo niewinna zabawa z czasem
przerodziła się w niekiedy brutalną i bezwzględną wręcz walkę. Nieraz on
wygrywał, nieraz ja. Ale w sprawie najważniejszej chyba przegrałem”.

*

Kiedy

wszyscy już byli na sali, ordynator zaczął zebranie od słów:

background image

– Szanowni państwo. Nie mamy czasu na zbędne dyskusje. Tu liczy się

każda sekunda, o tym wszyscy dobrze wiemy. Jednakże – tu mówiący

zawiesił głos – w tym

przypadku

sytuacja jest bardziej skomplikowana niż

zwykle.

– Dlaczego? – padło

pytanie

z sali.

– Być może będziemy musieli zrobić coś, czego jeszcze nigdy nie

robiliśmy – odpowiedział ordynator.

– Ale mówiliśmy o tym niejednokrotnie – dodał Piotr.

– Co macie na myśli? – padły głosy z różnych stron. – Czy

możecie

wyrażać się jaśniej?

– Mamy mózg, który za wszelką cenę musimy uratować – powiedział

ordynator.

– Dlaczego

musimy?

– Bo

jest to mózg człowieka niezwykłego.

– To ciekawe. Czyli zaczynamy mieć mózgi mniej i bardziej wartościowe?

– zaprotestował

przedstawiciel

Komisji Etyki.

– Są takie sytuacje, kiedy hierarchię wartości trzeba modyfikować, ale

uciekający czas nie jest tu naszym sprzymierzeńcem – zwrócił się w stronę

rozmawiających ordynator.

– To bardzo ciekawe – zaczął bioetyk.
Przerwał

mu

głos lekarza, bezpośrednio odpowiedzialnego za opiekę

nad ofiarą wypadku, który powiedział:

– Robimy

naprawdę, co możemy, aby utrzymać ten mózg przy życiu. Jak

na razie wszystko jest pod kontrolą.

– Cieszę się z tego ogromnie – odpowiedział ordynator – bo

to daje nam

czas na przemyślenie naszych kolejnych kroków.

– A czy w tym przypadku można w ogóle mówić o kolejnych krokach? –

wyraził

swoje

powątpiewanie ktoś z sali.

– Akurat w tym nie tylko można, ale trzeba. – O

rdynator

przyjął ton

wykładowcy. – Małe są bowiem szanse, że w tym szczególnym przypadku
podtrzymywanie przy życiu samego mózgu okaże się skuteczne.

– Dlaczego? – zapytała młoda asystentka.
– Gdyż taki mózg może być jedynie obiektem do obserwacji dla

studentów – odpowiedział.

– A czegóż jeszcze możemy oczekiwać od mózgu umieszczonego w słoju?

background image

– zażartował jeden z lekarzy. – Może damy mu jakąś ważną misję do

spełnienia… – głos uwiązł mówiącemu w gardle

pod

wpływem spojrzenia

ordynatora. Zapadło niezręczne dla wszystkich milczenie, które przerwał
jeden z chirurgów plastycznych, mówiąc:

– Co

zatem chcecie zrobić? Przecież wszyscy widzieliśmy to ciało. Żadna

operacja już go nie poskłada. Tego ciała już nie ma.

– Tak, co do tego nie mamy najmniejszych wątpliwości – odparł

ordynator.

– Co zatem chcecie zrobić? – J

eden

z lekarzy spojrzał podejrzliwie.

– Dokładnie to, doktorze, o co

mnie

podejrzewasz. Nieraz o tym

rozmawialiśmy w tym gronie. Przyznam jednak, iż zawsze myślałem, że to

tylko takie akademickie rozważania. A teraz…

Szmer, jaki

rozległ się po sali, nie pozwolił mu dokończyć. Głosy

sprzeciwu wymieszały się z głosami zachwytu. Ordynator, widząc, że nie

zapanuje nad sytuacją, powiedział:

– Ogłaszam krótką przerwę. Widzę, że wszyscy wiecie, co chciałem

powiedzieć. Proszę przemyśleć swoje stanowisko. Macie na to pięć minut. –

A po

chwili

dodał: – Jeśli dla kogoś jest to sprawa nie do zaakceptowania,

proszę po prostu iść do domu.

Kiedy

wszyscy wyszli z sali, ordynator zwrócił się do Piotra z pytaniem:

– A co będzie,

jak

wszyscy się wycofają?

– Nie bój się – uspokoił go Piotr. – Do

tego nigdy nie dojdzie. Za dobrze

ich wszystkich znam.

– Co im powiesz? – O

rdynator

spojrzał na Piotra z zaciekawieniem.

– Zamierzam

wykorzystać argument, który przekona każdego naukowca:

jeśli my tego nie zrobimy, to prędzej czy później zrobi to kto inny.

– No tak – ordynator wszedł mu w słowo – i cały

nasz

wysiłek pójdzie,

w pewnym sensie, na marne.

– No właśnie. – Piotr spojrzał na ordynatora i powiedział: – Za

daleko

już zaszliśmy w naszej pracy, żeby teraz, kiedy nadarza się taka okazja, nie
wykorzystać jej.

Na

te słowa ordynator uśmiechnął się. – No tak, to może ich przekonać.

Spróbujmy – powiedział, i odwracając się w stronę korytarza, zawołał: –
Koniec przerwy.

Kiedy

wszyscy usiedli, rękę podniósł przewodniczący Komisji Etyki.

background image

– Panie

ordynatorze, szanowni państwo. To, czego nikt tu jeszcze nie

wypowiedział, ale o czym już wszyscy wiemy, nie może się zdarzyć. Komisja

Etyki nie wyraża zgody na przeprowadzenie takiego eksperymentu.

– Panie przewodniczący, szanowni państwo – odpowiedział ordynator. –

To

nie jest eksperyment, to operacja. Pytanie, jakie sobie musimy w tej

chwili postawić, nie jest pytaniem „czy?”, a jest pytaniem „kiedy?”. Mam

nadzieję, że wyrażam się jasno. Czy wszyscy mnie zrozumieli?

Szmer

rozległ się po sali. Zebrani popatrzyli po sobie. Parę osób

wyszło. Inni pozostali na swoich miejscach. Ordynator rozejrzał się,

popatrzył na twarze osób pozostałych na sali i powiedział dobitnie:

– Wyraziłem się

jasno. Znacie

moje stanowisko. Rozumiem, że wszyscy,

którzy tu pozostali, są przygotowani na czynny udział w naszym

przedsięwzięciu.

– Czy możemy poprosić o szczegóły? – rozległy się głosy z sali.

– Tak, proszę państwa. Oczywiście.

Jest

to klasyczny przypadek, który

omawialiśmy tu niejednokrotnie, ale jako przypadek hipotetyczny. Ciało

ofiary jest kompletnie zmiażdżone, właściwie już go nie ma, ale mózg żyje.

– Takie

przypadki nie są żadną rewelacją w medycynie.

– Wiem, ale

w naszej klinice dotychczas wobec takich przypadków

podejmowaliśmy inne decyzje niż ta, którą podejmujemy dzisiaj.

– Podejmujemy

?

– Mam

nadzieję, że będzie to nasza wspólna decyzja.

– Proszę wyrażać się jaśniej – powiedział jeden z lekarzy. –

W dotychczasowej

praktyce

taki przypadek nie był dla nas przypadkiem.

– Okoliczności zmuszają

nas

do zmiany poglądów. I zamierzamy

spróbować je zmodyfikować, przeprowadzając tę jakże niezwykłą operację.

– O jakich okolicznościach naprawdę mówimy? – przerwały

mu

głosy

z sali.

– Szanowni

państwo. Ofiarami wypadku są pracownicy naszej kliniki:

Aleks i Sandra Szokerowie. Pozwolę sobie przypomnieć, że Aleks to wybitny
genetyk. W swoim niedługim życiu zdołał dokonać fantastycznych osiągnięć
w dziedzinie kompletowania ludzkiego genomu. Nie muszę chyba nikomu
tłumaczyć, że są to badania o wielkiej wadze, gdyż poznanie elementów
genomu ma implikacje zarówno dla praktyki, jak i terapii wielu chorób
dziedzicznych. Dlatego uważam, że nie możemy dopuścić do śmierci tego

background image

mózgu. Teraz to od nas zależy, czy badania te będą kontynuowane, czy też

nie. Spoczywa zatem na nas ogromna odpowiedzialność.

– Co my możemy zrobić? – powiedział z ironią jeden z lekarzy. –

Przechowywać

ten

mózg w słoju i drażnić różne sfery, tak jak to sugerują

publikacje z pogranicza fantastyki naukowej?

– To

już nie jest fantastyki naukowa. Tego typu eksponaty są w niejednym

laboratorium.

– A zatem

co

w tym wszystkim niezwykłego?

– Bo

my mamy szansę i zamierzamy pójść o krok dalej.

– To

znaczy?

– Nie

chcemy przechowywać mózgu doktora Szokera w słoju. Mogłoby to

być ciekawe dla nas jako badaczy, ale z pewnością nie byłoby wiarygodne

dla społeczeństwa.

– Co zatem zamierzacie zrobić? – zapytał chirurg specjalizujący się

w operacjach plastycznych. – Rekonstrukcja

całego ciała nie jest jeszcze,

przynajmniej na tym etapie, możliwa.

– Tak, tyle

wszyscy wiemy.

– O klonowaniu też

nie

mamy pojęcia. To on, Szoker, mógłby nas tego

uczyć.

– Co

zatem macie na myśli? Chyba nie myślicie o transplantacji jego

mózgu?

– Właśnie o tym myślimy. Tak. – O

rdynator

pokiwał głową. – Tak,

zamierzamy podjąć to wyzwanie. Musimy dla tego mózgu znaleźć nowe
ciało.

– Zgłaszam

kategoryczny

sprzeciw. Komisja Etyki nie wyraża na to

zgody. Panie ordynatorze, nie ma pan prawa! Już dziś złożymy zażalenie do
prokuratury!

Po

tych słowach na sali zawrzało. Nawet ci, którzy mieli pewne opory

w kwestii przeszczepu mózgu do nowego ciała, teraz zjednoczyli się ze
zwolennikami tego przedsięwzięcia. Z każdej strony sali zaczęły padać
argumenty za przeprowadzeniem tej operacji.

– Jeśli

my

tego nie zrobimy, to zrobią to inni. Wiadomo, że prędzej czy

później ktoś zrobi to po raz pierwszy.

– Czy właśnie o to w tym wszystkim chodzi? – Głos

sprzeciwu

nie

poddawał się.

background image

– No

a o co? Nie oszukujmy się. Wiadomo, że każda klinika chce mieć na

swoim koncie takie osiągnięcie. Przez tyle lat sami nad tym pracowaliśmy.

– Ale wiadomo przecież… – protestowali przedstawiciele Komisji Etyki. –

To

nie jest dla nikogo tajemnicą, że za tym wszystkim kryje się inny, mniej

chwalebny cel. Otóż taki eksperyment przyniesie światową sławę. I wielu

osobom tylko o to chodzi.

– Mamy

do niej prawo, skoro robimy rzeczy niezwykłe.

– Niezwykłe,

co

wcale nie znaczy, że słuszne.

– A co złego

jest

w ratowaniu ludzkiego życia? Na czym polega

właściwie

różnica

pomiędzy

transplantacją

nerki

czy

wątroby

a transplantacją mózgu?

– Na tym – zaczął swój wywód przewodniczący Komisji Etyki – że mózg

decyduje

niejako o naszej tożsamości osobowej, o tym, kim jesteśmy.

Jego

słowa zostały zagłuszone. Głosy poparcia były tak samo głośne

i wyraźne jak głosy sprzeciwu. W plątaninie słów można było wyłonić

wyrazy: mózg, umysł, tożsamość, osobowość. Ordynator był zmuszony

położyć kres temu wszystkiemu.

– Proszę państwa, nie mamy czasu na takie rozmowy – przerwał im. – To

nie jest konferencja naukowa, tylko zebranie robocze. Kwestia, którą należy
się zająć natychmiast, jest następująca: musimy już teraz, tak na wszelki
wypadek, ustalić, kto przeprowadzi zabieg, o ile do niego kiedykolwiek
dojdzie.

Zaskoczony

Piotr spojrzał na ordynatora i zapytał zduszonym głosem:

– Jak

to kto? Czy coś się zmieniło? Przecież zawsze mówiliśmy, że jeśli

kiedykolwiek podejmiemy taką próbę, to ja będę przeprowadzał operację..

– Ale

okoliczności są niezwykłe.

– Czy

mogę prosić o wyjaśnienie?

– Tak – powiedział z rezerwą w głosie ordynator. – Twoja

rywalizacja

z Aleksem to przecież żadna tajemnica. Wszyscy wiedzieliśmy, że ubiegacie
się o te same nagrody, publikujecie w tych samych periodykach, wygłaszacie
referaty na tych samych konferencjach…

– Tak, to

wszystko się zgadza. Ale dlaczego jest to teraz przeszkodą?

– A nie jest?
– Co, myślisz, że zechcę

go

zniszczyć?

– Wiesz, ja

tak nie myślę, ale gdyby się coś nie udało…

background image

– To

nonsens. Owszem, rywalizowaliśmy. Ale muszę być sprawiedliwy.

Wiem, czego dokonał. I wiem też, jak bardzo może to być potrzebne

ludzkości.

W tym

momencie

zabrzęczały pagery. Wiadomość była krótka:

„Aparatura przestaje działać”. Piotr, zwracając się bezpośrednio do

ordynatora, powiedział:

– Jeżeli

nie

rozpoczniemy operacji w tej chwili, to nie zaczniemy jej już

nigdy.

– Ale

przecież nie mamy dawcy.

– Mamy, ciało jest już na sali – odpowiedział Piotr i patrząc przed siebie,

rzekł: – Za

wszystko, co się stanie, biorę całkowitą odpowiedzialność.

Niewtajemniczeni

spojrzeli po sobie pytająco, ale na twarzach

bezpośrednich współpracowników Piotra pojawił się wyraz grozy.

Ordynator

podszedł do Piotra, spojrzał mu w oczy i zapytał:

– Piotrze, czy

na pewno wiesz, co robisz?

– Tak.

– Czy

pomyślałeś o ich dzieciach?

– Tak – odparł Piotr. – I to właśnie z myślą o nich należy

to

zrobić.

– Przepraszam…
– Przecież gdybyśmy

pozostawili

to tak, jak jest, to w zasadzie dzieci

straciłyby obydwoje rodziców.

– A co

dzieci

zyskają w tym drugim przypadku?

– Jak

to co, będą miały jak gdyby pełną rodzinę, bo przetrwa część

jednego i część drugiego z rodziców.

– I rzeczywiście

chcesz

poprowadzić ten zabieg?

– Tak, jeżeli

nie

ja, to nikt tego nie zrobi. Nikt nie zna go tak dobrze jak

ja. Umysł Aleksa znam chyba tak dobrze jak swój własny.

– A ciało

jego

żony?

– Wszystkie organy są całe i zdrowe – padła wymijająca odpowiedź. –

Nastąpiła

jedynie

śmierć mózgu.

– Tak wiem, widziałem – odparł ordynator.

*

Z odbiornika

radiowego

dały się słyszeć słowa:

background image

– Tu rozgłośnia radiowa XYZ. Podajemy wiadomość z ostatniej chwili.

Właśnie zakończyła się wielogodzinna operacja w klinice specjalizującej się

w transplantacjach. Jesteśmy przed salą operacyjną, z której za chwilę wyjdą
wszyscy lekarze. O, już idą – mówiąc to, dziewczyna podbiegła do

wychodzących. – Panie ordynatorze, co właściwie stało się dzisiaj w klinice?

– zapytała.

– Przeprowadziliśmy zabieg, którego

jeszcze

nikomu na świecie nie

udało się przeprowadzić.

– A mianowicie?

– Myślę, że o tym

opowie

państwu najlepiej doktor Piotr Kawecki,

chirurg, który po wielu latach przygotowań był w stanie przeprowadzić ten

zabieg.

Piotr

zasłonił twarz ręką i powiedział:

– Proszę, żadnych dziennikarzy.

– Co ty mówisz? – zapytał

zaskoczony

ordynator.

– To, co

usłyszałeś. Żadnych dziennikarzy, żadnych wywiadów.

– Ale to niemożliwe. Świat musi się o tym dowiedzieć – szepnął

ordynator, ściskając

Piotra

za łokieć.

– Ja nie mam im nic do powiedzenia – odpowiedział.
– Dobrze, porozmawiamy o tym później. Na razie ja udzielę wstępnych

informacji. – I zwracając się w stronę dziennikarzy, powiedział: – Drodzy
państwo, tak jak już powiedziałem wcześniej, dokonaliśmy czegoś
niezwykłego, niespotykanego w dotychczasowej historii medycyny.

– Ale czego tak naprawdę dokonaliście? – padło

pytanie

z wielu ust.

– Tego dowiecie się na konferencji prasowej, którą dla was

zorganizujemy – odpowiedział

spokojnie

ordynator.

– Proszę

tylko

powiedzieć, czy dokonaliście państwo przeszczepu

jakiegoś nowego organu?

– Jak

powiedziałem, szczegóły poznacie państwo na konferencji

prasowej.

Dziennikarze

z ociąganiem ruszyli w kierunku drzwi. Mniej lub bardziej

zawiedzeni wymieniali między sobą komentarze. Co wytrwalsi postanowili
poczekać z nadzieją, że może stanie się coś ważnego jeszcze przed
konferencją prasową. Usadowili się gdzie kto mógł i czekali. Tymczasem
ordynator odwrócił się do Piotra i zapytał go wprost:

background image

– Piotrze, co

się dzieje?

– Proszę cię,

daj

mi spokój.

– Rozumiem. Masz

prawo być wykończony. Operacja trwała jedenaście

godzin, a ty ani przez chwilę nie dałeś sobie szansy na odpoczynek.

– Tak, to

pewnie zmęczenie.

– Nie, Piotrze. Ja

w to nie uwierzę. Możesz to powiedzieć

dziennikarzom, młodszym kolegom, ale nie mnie. Co się dzieje?

– Zostaw

mnie, proszę. Ja nie mam nic do powiedzenia. A już

w szczególności dziennikarzom.

– I ty

to

mówisz? Ty, który byłeś zawsze tak kontaktowy i naprawdę

przyjazny mediom? Zabiegałeś wręcz o ich przychylność i byłeś im

naprawdę życzliwy.

– Byłem,

to

prawda.

– A teraz?

– Teraz

jest inaczej.

– Ale

co się zmieniło?

– Daj

mi trochę czasu. Może później ci to wyjaśnię.

Ordynator

spojrzał za siebie i widząc tłum reporterów, powiedział do

Piotra:

– Nic

z tego, mamy już telewizję, radio, wszystkich.

– Ciekawe, komu

się tak bardzo spieszyło z nagłośnieniem tego, co się

tu dzieje?

– Raczej

nigdy nie próbowaliśmy tego ukrywać.

– No i teraz mamy skutki – powiedział

Piotr

z rezygnacją.

– Tak, i każda

chwila

zwłoki działa na naszą niekorzyść.

– To

znaczy, że już w tej chwili musimy zacząć mówić?

– Tak, bo

inaczej pomyślą, że dzieje się tu coś podejrzanego.

– Dobrze, mówcie, ale tylko tyle, ile naprawdę musicie. I mnie w to nie

mieszajcie. – Piotr

odwrócił się na pięcie i odszedł.

Ordynator

spojrzał za nim w zamyśleniu. Niepokoił się o Piotra, już

teraz poważnie. Jednakże napierający tłum nie pozwolił mu na dalsze
rozważania, szczególnie, że już pierwsze pytanie było jednym z tych tak
zwanych trudnych.

– Czy mieliście prawo dokonać tego, czego dokonaliście? – zapytał jakiś

chudy

rudzielec.

background image

– Czy mieliśmy prawo tego dokonać? – O

rdynator

grał na zwłokę,

z nadzieją, że jednak Piotr zjawi się, aby go wesprzeć. Widząc, że musi sam

sobie radzić, kontynuował: – Myślę, że na odpowiedź musimy poczekać jakiś
czas. Dopiero efekty pozwolą nam obiektywnie ocenić to, czego tu dziś

dokonaliśmy – mówił spokojnym, rzeczowym głosem.

– Ale czego tak naprawdę dokonaliście? – zapytała

jedna

z dziennikarek,

wbiegając na salę.

Zwracając się w jej stronę,

ordynator

powiedział:

– Dokonaliśmy

transplantacji

mózgu człowieka.

– Na

czym to polega?

– Mózg

jednego

człowieka przeszczepiliśmy do ciała drugiego człowieka.

– Czy

to jest możliwe?

– Do

dziś sami nie wiedzieliśmy. Była to jedynie sfera spekulacji

i sporów.

– A teraz już wiecie.

– Wiemy

jedynie, że to nie jest fantazja zwariowanych naukowców.

– Czy

zabieg się udał?

– Tak, chyba

tak.

– Czy

macie prawo przeprowadzać takie zabiegi?

– Żadna z ofiar

wypadku

nie była zarejestrowana jako osoba

niezgadzająca się na transplantację.

– Czyli

że posłużyliście się państwo argumentem tak zwanej zgody

domniemanej.

– Tak postępujemy w tego rodzaju przypadkach – odpowiedział lekarz,

a

w

duchu

dodał:

„Na

szczęście

nie

zdążyli

jeszcze

utworzyć

międzynarodowych komisji bioetycznych, zajmujących się tak szczegółowymi
zagadnieniami”.

– Dlaczego

musieliście państwo dokonać tak niezwykłego wyczynu?

– Ciało człowieka, który uległ

wypadkowi

samochodowemu, zostało

kompletnie zniszczone. Natomiast ciało innej ofiary było nienaruszone,
a zniszczony został mózg.

– Czy

nie można było im pomóc inaczej?

– Mogliśmy

jedynie

przez jakiś czas poczekać na innego dawcę dla

mózgu, a organy z tego ciała przeszczepić osobom oczekującym. To jedyne,
co mogliśmy w tej sytuacji zrobić.

background image

– Czy

to były ofiary tego samego wypadku?

– Na

to pytanie nie mogę udzielić odpowiedzi. Przynajmniej na razie.

– Czy

możemy znać personalia dawcy i biorcy?

– Na razie nie. – A w duchu pomyślał: „I pewnie

nigdy

nie. Bo

właściwie, to kto w tym przypadku jest dawcą, a kto biorcą? Czy ciało

zyskało nowy mózg, czy też mózg ubrał się w nowe ciało?”. Kolejne pytanie

przerwało tę myśl.

– Czy

pacjent to przeżyje?

– Wszystko wskazuje na to, że tak – odpowiedział

lekarz. Ale

w jego

myślach pojawiła się wątpliwość: „Czy naprawdę przeżyje? A jeśli przeżyje,

to kto? Która osoba?”.

– Czy możemy zobaczyć pacjenta? – padło

kolejne

pytanie.

– Nie, na

to jest jeszcze za wcześnie.

– A później też nie będzie to możliwe – dopowiedział przechodzący

obok

Piotr.

– Dlaczego

?

– Dla

dobra pacjenta i jego rodziny. Tego typu operacje są tajemnicą dla

szerszej publiczności.

Ordynator

odszedł na bok, prowadząc Piotra pod ramię.

– Piotrze, nie

uda ci się zachować tego w tajemnicy.

– Musi

mi się udać.

– Jak

to zrobisz?

– Nie

wiem, jeszcze nie wiem.

– Ale

powiedz mi dlaczego? Teraz, kiedy możesz sięgać po najwyższe

nagrody?

– Nie

chcę ich.

– Odpocznij. To

dobrze ci zrobi.

– Tak – odparł Piotr. – Pewnie

masz rację.

*

Aleks

jak przez mgłę usłyszał znajomy głos mówiący, że z mediami lepiej

uważać. Chciał już otworzyć oczy, ale powstrzymał się, słysząc tuż nad głową
wysoki kobiecy głos i wyłapując tylko pojedyncze słowa: kariera, sława,
pieniądze. Aleks leżał bez ruchu i próbował pojąć, co się wokół niego dzieje.

background image

Dopiero kiedy głosy rozmawiających zaczęły się oddalać, odważył się

otworzyć oczy. Kątem oka zobaczył białe fartuchy odchodzących, a nad

drzwiami napis: „Transplantologia”. Znał to miejsce… Bywał tu… Ale chyba
nigdy w roli pacjenta… Wyglądało to na jakąś pomyłkę albo…

Gorączkowo zaczął szukać szwów,

blizn

czy jakichkolwiek innych śladów

operacji, ale nic nie znalazł. A przecież wykres temperatury sugerował, że

jest to dopiero drugi dzień jego pobytu. Coraz mniej z tego rozumiał i nie

bardzo wiedział, jak się zachować. Widząc znaki zapytania w rubryce

przeznaczonej na imię i nazwisko, już chciał kogoś zawołać i powiedzieć, jak

się nazywa, ale w tym momencie poczuł, że coś trzyma jego głowę.

Powoli, tak

aby nie uszkodzić ewentualnych ran, Aleks zaczął centymetr

po centymetrze badać dotykiem swoje ciało. Z ulgą zauważył, że choć głowę

coś trzymało, to twarz była nienaruszona… Tylko czegoś w niej brakowało.

Była taka gładka i delikatna. Tak samo delikatna była skóra na szyi i klatce

piersiowej, a same piersi wydały mu się jakby większe. Czuł, że to ciało jest

nowe, ale nie było mu obce. Dotykał ciała, które jak gdyby znał, choć

z pewnością nie było to jego dawne ciało. Znał, pamiętał skądś ten maleńki

guzek za prawym uchem i ten śmieszny pępek. „Czyżbym w moim

poprzednim wcieleniu był kobietą?” – pomyślał. A potem dotknął raz jeszcze
swoich nowych piersi i wykrztusił: – To sukinsyny. Co oni ze mną zrobili?! –
Poczuł ogarniającą go bezsilność. Jego ręce bezwładnie opadły na kołdrę.
Odruchowo przesunął dłonie w kierunku podbrzusza i w tym momencie ciszę
oddziału przerwał jego rozdzierający krzyk.

Pielęgniarka wbiegła

do

dyżurki lekarzy.

– Panie

doktorze, prędko. Pacjent stracił przytomność. Chyba doznał

jakiegoś szoku.

– „Jakiegoś”. Zręcznie to siostra ujęła – szepnął w jej stronę

anestezjolog.

Ordynator

spojrzał na Piotra. Ten, nic nie mówiąc, pokręcił tylko głową

w geście odmowy. Niepojęte było to jego zachowanie, ale nie czas był teraz
na analizę zachowania Piotra. Ordynator szybkim krokiem ruszył
w kierunku sali rekonwalescencji, mrucząc do siebie w duchu:

– Powiedzieliśmy

A, trzeba

powiedzieć B. Ale dlaczego ja?

*

background image

– Witam cię, Aleks. Mam nadzieję, że mnie pamiętasz. Jestem

ordynatorem tej kliniki – powiedział lekarz, wyciągając rękę

do

pacjenta.

– Pamiętam – padła sucha odpowiedź. A po chwili jego zduszony głos

zapytał: – Ale

co wy właściwie ze mną zrobiliście?

– Coś, czego nikt jeszcze przed nami nie zrobił – odparł ordynator.

Eksperyment?

Na

mnie?

Mnie

potraktowaliście

jak

królika

doświadczalnego? – wrzasnął rozwścieczony Aleks.

– Nie, nie to miałem na myśli – odpowiedział

speszony

ordynator.

– A co miałeś

na

myśli, mówiąc, że nikt tego jeszcze nie zrobił? Co miał

na myśli Piotr, mówiąc, że z mediami lepiej uważać? Dlaczego jacyś ludzie

mówią o sławie, pieniądzach, karierze?

– Bo

dokonaliśmy czegoś niezwykłego.

– To

znaczy?

– Dokonaliśmy

transplantacji

twojego mózgu.

– Transplantacji

mojego mózgu! Dlaczego? Dlaczego właśnie mojego?

– Bo

chcieliśmy go uratować. Nie była to dla nas łatwa decyzja. Ale ty

jeszcze możesz tak wiele zrobić w swojej dziedzinie.

– Ale

dlaczego w ciele kogoś innego?

– Bo

twoje własne ciało przestało istnieć. Miał miejsce straszny

wypadek…

– Wypadek! Co

z moją żoną? Czy ona żyje?

– W pewnym

sensie

tak.

– Co

znaczy w pewnym sensie?

– Bo

jeszcze nie wiemy na pewno.

– Boże,

gdzie

ona jest? Czy jest w tym szpitalu?

– Tak, raczej

tak.

– Co

znaczy „raczej tak”? Albo tu jest, albo jej tu nie ma.

– Uspokój się.

– Nie

mam najmniejszego zamiaru. Muszę ją zobaczyć. Natychmiast!

– Na

razie nie jest to możliwe. Musisz leżeć bez ruchu. Twój mózg udało

nam się uratować, ale to wcale nie znaczy, że nie napotkamy kolejnych
trudności.

– Czy

nie mogliście mnie po prostu sklonować?

– Niestety, specjalistą

od

tego jesteś ty. My nie mieliśmy dostępu do

twoich ostatnich osiągnięć.

background image

– Czyli

że stałem się ofiarą własnej zachłanności.

– Nie, niekoniecznie. Nawet

gdyby te dane były dostępne, to nie

mielibyśmy czasu na ich studiowanie. Tu każda chwila była cenna.

– No

dobrze, ale kim ja teraz jestem?

– A kim się czujesz?

– Chryste, nie

wiem. Myślę chyba jak dawniej, ale to ciało jest jakieś

inne. Dlaczego, do jasnej cholery, daliście mi ciało kobiety?

– Bo

tylko takie było dostępne. Twój mózg nie mógł czekać zbyt długo,

bo nastąpiłyby nieodwracalne zmiany.

– Dlaczego

to zrobiliście? Czy dla sławy i pieniędzy?

– Nie. Biorąc pod uwagę wszelkie istniejące okoliczności, to chyba było

rozwiązanie najlepsze z możliwych – odpowiedział lekarz.

– Najlepsze dla kogo? – wykrzyknął

wzburzony

Aleks.

– Dla

dobra waszej rodziny.

„Rodzina – pomyślał Aleks ze zgrozą – przecież moja rodzina nie może

mnie widzieć w tym stanie”. I to, co pomyślał, wypowiedział głośno,

dodając:

– Oczywiście, żadnych wizyt, dopóki

nie

skończy się ta paranoja. Żądam

kolejnej operacji. Mogę mieć ciało, jakie tylko chcecie, ale nie ciało kobiety.

– Nie

możemy tego zrobić. Kolejnego zabiegu na pewno byś nie przeżył.

– To

jak ja teraz będę żyć? To, co ze mną zrobiliście, nie pozwoli mi

wrócić do mojej rodziny. Co powie moja żona, kiedy zobaczy w drzwiach
kobietę mówiącą, że jest jej mężem? Przy całej jej mądrości, nie mogę od
niej oczekiwać zrozumienia w tej sprawie.

– Nie

denerwuj się. Z czasem jakoś się to wszystko poukłada.

– Nie

może się poukładać. Ona na pewno nie zechce żyć w związku

małżeńskim z drugą kobietą. Moja żona? Na pewno nie.

– Wybacz, ale

muszę już wyjść do dziennikarzy. Do ciebie przyjdzie zaraz

psycholog i zacznie z tobą pracować nad przystosowaniem cię do tych
nowych warunków.

– Do

dziennikarzy, mówisz. Czy zamierzacie ogłosić to jako wydarzenie

przynoszące wam chlubę?

– W pewnym

sensie

dokonaliśmy czegoś niezwykłego.

– Tak, co

do tego nie mam wątpliwości. Ale czy mieliście prawo tego

dokonać?

background image

*

Na

widok wchodzącego Piotra Aleks chciał się zerwać z łóżka, ale nie mógł,

więc tylko krzyknął:

– Ty

draniu! Zemściłeś się!

– Nie, to nie była zemsta – odpowiedział

Piotr, ale

Aleks go nie słuchał.

Krzyczał dalej:

– Wygrałeś! Znalazłeś sposób

na

pokonanie mnie!

– Nie, to nie tak… – próbował się bronić Piotr.

– Nie

tak. Tylko jak?! Najbardziej chyba perfidny sposób. Niegodny

pracownika naukowego. Człowieku, czy ty nie masz sumienia? Wiem, ja też

czasem wykorzystywałem swoją wiedzę w rywalizacji z tobą. Ale przecież

nigdy nie posunąłbym się do tego, aby na przykład sklonować ciebie bez

twojej zgody. A przecież mogłem. No wiesz, że mogłem.

– Wiem – odpowiedział z wysiłkiem Piotr. – Ale

po co miałbyś mnie

klonować? Ze mną jednym miałeś dosyć kłopotów.

– A teraz

ty

masz mnie po prostu w garści. Od ciebie zależy absolutnie

wszystko. I teraz ty zrobisz ze mną, co zechcesz. Czy tak?

– Nie, nie

mam takiego prawa.

– Prawa?! Ty, ty

mówisz o prawie?!

– Tak, choć

teraz

pewnie trudno ci w to uwierzyć.

– Oczywiście, że

ci

nie wierzę! Co masz mi teraz do zaoferowania? Może

przyniesiesz hormony i razem się zastanowimy, czy będę bardziej męski, czy
też bardziej kobiecy? Bo owszem, mam ciało kobiety, ale myślę jak
mężczyzna. I skoro tak wzniosłe były wasze ideały: ratować mój umysł, to
pewnie zechcecie we mnie utrzymać mężczyznę. Tak, masz mnie teraz
w garści. W zależności od tego, jakie hormony będziecie mi tu podawać,
stanę się bardziej kobietą albo bardziej mężczyzną. A może nawet tego
wyboru mi nie dacie? Co to zresztą za wybór: jeśli kobieta, to nie ja; a jeśli
mężczyzna, to też nie ja, bo czyż moja żona to kiedykolwiek zaakceptuje?

„O Boże,

tylko

nie to” – pomyślał Piotr z rozpaczą, a głośno powiedział:

– Poczekaj…

Aleks

nie słuchał. Jak w transie kontynuował:

– Zastanawia

mnie w tej chwili jedno: co ty tak naprawdę teraz czujesz?

– Możesz

mnie

pytać o wszystko, ale nie o to. Proszę, nie pytaj mnie

background image

teraz o moje uczucia.

– Dlaczego?

Dla mnie one są w tej chwili najważniejsze.

– Proszę cię, nie – wyszeptał Piotr.
– Dlaczego? Może nie przeżyję. Może popełnię samobójstwo. Daj mi

chociaż tę satysfakcję, że będę wiedział. No powiedz, czy jesteś teraz

szczęśliwy? – zapytał z jawną drwiną w głosie i spojrzał

prosto

w oczy

swojego wroga, a teraz, o ironio losu, wybawcy.

*

Pani

Maria martwiła się o Piotra coraz bardziej. Od tylu już dni nie dawał

znaku życia. Właściwie od dnia tego przeklętego wypadku. Kiedy dzwoniła

do szpitala, mówili jej, że wszystko w porządku, ale rozmów nie chcieli

łączyć. Swój czas wypełniła po brzegi opieką nad dziećmi Szokerów. W końcu

uznała, że nie ma co czekać, tylko trzeba wziąć sprawy w swoje ręce.

Zapakowała koszyk z jedzeniem i wyruszyła w drogę. Nie pytając nikogo

o pozwolenie, szła przez klinikę zdeterminowana, by dotrzeć do Piotra

i sprawdzić na własne oczy, co się z nim tak naprawdę dzieje. Bez trudu

udało jej się sforsować kolejne potencjalne przeszkody. Kiedy w końcu weszła
na salę dla rekonwalescentów, jej oczom ukazał się widok, o jakim nie śniła.
Piotr stał i jak urzeczony wpatrywał się w ciało śpiącej kobiety. Pani Maria
podeszła bliżej i osłupiała. Oszołomiona, spojrzała na Piotra i powiedziała:

– To

JĄ ratowałeś. A w telewizji głupoty jakieś gadali.

Piotr

spojrzał na nią ze smutkiem.

– Ją ratowałem, ale nie wiem, kogo uratowałem – powiedział

zdruzgotany.

– Jak

to kogo?

– Kogo

pani tu widzi, pani Mario?

– Jak to kogo? – Z lękiem pomyślała, że

od

tej pracy rozum mu

odebrało. – Przecież to ONA.

– Tak

wygląda, prawda?

– A co, myśli jak kto inny? – Zaśmiała się,

nie

podejrzewając nawet, jak

blisko prawdy była. – Wy lekarze macie swoje metody, a ja mam swoje. Już
wyjmuję ten wasz ulubiony placek ze śliwkami. Sam zapach ją obudzi.

Aleks, który w półśnie słyszał,

co

się dzieje, pomyślał: „Nienawidzę

background image

placka ze śliwkami”. Szelest papieru zmusił go do otwarcia oczu, a woń

świeżego ciasta tak podrażniła jego nozdrza, że nie mógł ukryć uśmiechu.

Nowe ciało pokazało, że ma swoje nawyki… Sięgnął łapczywie po placek,
mówiąc przy tym, jak bardzo nie lubi placka ze śliwkami. Zamierzał to

powtórzyć parę razy, ale widząc wyraz twarzy starszej kobiety,

dyplomatycznie milczał. Pani Maria z przestrachem spojrzała na Piotra

i zapytała:

– Co

się stało z jej głosem?

– Jest trochę inny po operacji – odparł Piotr.

– A dlaczego ona mnie nie poznaje? – zapytała

pani

Maria. Nie

otrzymała odpowiedzi. Piotr stał przez chwilę z opuszczoną głową, a po jego

policzkach płynęły łzy. Prędko zakrył twarz dłońmi i wyszedł.

*

Po

wizycie tej starszej pani Aleks zaczął myśleć o jej reakcji i o tym, co

powiedziała. Po raz kolejny zaczął badać swoje nowe ciało. Te dłonie – nie

jego, a tak przecież znajome. Nawet ich zapach nie był mu obcy. Przyjrzał im

się ponownie. Ślad po obrączce. A może po pierścionku? Zaciekawiony
zawołał:

– Siostro, gdzie

jest biżuteria należąca do tego ciała?

– W szufladce stolika. Już idę – powiedziała, podbiegając.

– Proszę usiąść. – Aleks

zapraszającym gestem wskazał taboret stojący

przy łóżku.

– Dziękuję. Ale tylko na chwilkę – rzekła i usiadła.
– Siostro… – zaczął Aleks.
– Tak? – Spojrzała z uśmiechem.
– Dlaczego nikt nie chce mi powiedzieć, co się dzieje z moją żoną? –

zapytał, patrząc

na

nią wyczekująco.

– Nie wiem – odpowiedziała zmieszana.
– Czy jej tu nie przywieziono? – zapytał ponownie.
– Nie wiem, nie miałam wtedy dyżuru – tłumaczyła się nieporadnie.

– Ale

sprawdzić to siostra może, prawda?

– Tak, postaram się – powiedziała,

ale

jej drżące ręce i pąsowe policzki

zdawały się sugerować coś zupełnie innego.

background image

„Co się dzieje?” – pomyślał Aleks. – „Ze mną zrobili już wystarczająco

wiele. Czyżby i jej nie oszczędzili?”. A do wyraźnie zdenerwowanej

pielęgniarki zwrócił się z tymi słowami:

– Proszę sprawdzić.

Ona

była wtedy ze mną.

– Sprawdzę – powiedziała, podnosząc się z ociąganiem.

– Bardzo

panią o to proszę. Ale zanim pani odejdzie, proszę wysypać mi

na kołdrę zawartość całej szuflady. Muszę poznać osobę, której ciało daliście

mi bez mojej wiedzy i zgody.

– Nie ma w niej wiele – powiedziała dziewczyna.

– Tym lepiej. Nie napracuję się zbytnio, przeglądając, co tu na mnie

czeka – mówiąc

to, Aleks

powoli wziął w dłonie papierową kopertę. Nawet

nie zauważył, że pielęgniarka zbladła i prędko wycofała się z sali. Jej

miejsce dyskretnie zajął ordynator szpitala, a tuż za drzwiami cały sztab

pielęgniarski, utrzymując w gotowości sprzęt do reanimacji.

Aleks

przez chwilę trzymał kopertę w dłoni. Przez papier wyczuł, że jest

tam pierścionek i chyba nic więcej. Zniechęcony tym odkryciem odłożył

kopertę na kołdrę. Zaczął przyglądać się znowu swoim nowym dłoniom,

a po chwili sam do siebie powiedział: „Przecież i tak nie mam już nic do

stracenia”. Otworzył zawiniątko i nawiedziło go niezwykłe uczucie, że ten
przedmiot nie jest mu obcy. Że miał z nim już kiedyś do czynienia. Zamknął
oczy i próbował sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek nosił coś takiego na
swoim palcu. Czy on, Aleks, kiedykolwiek nosił coś takiego? A jeśli nie, to
skąd to dziwne uczucie, że zna ten przedmiot? Wyjął go delikatnie z koperty.
Wziął w rękę i zbliżył do oczu. Teraz już miał pewność, że zna ten
pierścionek. Ale ta pewność nie przyniosła mu ulgi. Wprost przeciwnie,
poczuł, że drży. Nie wiedział, czy ze wzruszenia, czy ze strachu. Odłożył
klejnot na chwilę, ale nie mógł zwlekać. Musiał poznać prawdę o osobie,
której ciało miało być teraz jego ciałem.

Podniósł pierścionek

do

oczu. Zrobiło mu się słabo i zamknął je na

chwilę. Jak przez mgłę zaczął widzieć pewne obrazy. Z wielkim wysiłkiem
przypominał sobie… Pierścionek… Niejeden. Wiele pierścionków… Sklep
jubilerski… On rozmawia z właścicielem… O czym rozmawiają? On, Aleks,
szuka odpowiedniego pierścionka. Pierścionka zaręczynowego. Poczuł
dziwny chłód. To przecież niemożliwe. To musi być jakaś pomyłka. Wziął
parę głębokich wdechów, a później znów podniósł pierścionek do oczu.

background image

Zobaczył wygrawerowany napis i teraz nie miał już wątpliwości.

*

Reanimacja

powiodła się i Aleks powoli wracał do zdrowia. Leżąc w pokoju

rekonwalescencji, nieraz sam ze sobą toczył walkę wewnętrzną: „Żyć

i zemścić się czy popełnić samobójstwo?”. Podczas jednej z takich bezsennych

nocy nagle uchyliły się drzwi i wszedł Piotr. Aleks obserwował go spod

przymkniętych powiek. „Ciekawe – pomyślał – co on jeszcze knuje?”. I po

chwili wykrztusił z wściekłością:

– Bezsenne

noce. Ciekawe dlaczego? Radość czy może wyrzuty

sumienia? A może doktor nawet po nocy myśli o swoim sukcesie? Albo knuje

coś jeszcze.

– Przepraszam. – Piotr

cofnął się speszony. W smudze światła Aleks

dostrzegł jego twarz i zdrętwiał. To, co ujrzał, to nie było spojrzenie wroga,

rywala. Gorzej, to nawet nie było spojrzenie lekarza na pacjenta. Wyraz

twarzy Piotra mówił coś, czego Aleks nie chciał nawet dopuścić do siebie.

Ale przecież nie był głupcem.

*

Efekty

rehabilitacji stawały się coraz bardziej widoczne. Aleks powoli uczył

się swego nowego ciała i spał coraz spokojniej. Ale którejś nocy przydarzyło
mu się coś dziwnego. Aleks nie wiedział sam, czy to jawa czy sen. Zobaczył
postać w masce lekarskiej na twarzy, która przyniosła kwiaty i położyła je
w nogach łóżka. Były tam rano, więc to nie mógł być sen.

Sytuacja

zaczęła sie powtarzać. Aleks, w narastającym napięciu, czekał

na rozwój wypadków. No i doczekał się. Wizyty „nocnej zjawy”, początkowo
sporadyczne, z czasem stały się regularne. Przychodziła zwykle o świcie,
kiedy cała klinika, łącznie z personelem, była uśpiona. Zjawa stawała
zwykle w nogach łóżka i patrzyła. A Aleks udawał, że śpi. Podczas jednej
z takich wizyt zjawa podeszła bliżej i wyciągnęła rękę. Aleks tylko na to
czekał i rozwścieczony poruszył się. Przez parę kolejnych dni nic się nie
działo. Aż kiedyś, po dniu zabiegów, zasnął prędzej niż zwykle. W nocy
obudziło go coś niezwykłego. Delikatne, lekkie muśnięcie na twarzy. Zjawa
pogłaskała go po policzku i natychmiast zniknęła. Aleks zdrętwiał, a po

background image

chwili stwierdził z przerażeniem, że ten dotyk nie wyzwolił w nim agresji

ani żadnych innych nieprzyjemnych odczuć. Speszony i przerażony długo nie

mógł zasnąć.

Nocne

wizyty zaczęły się powtarzać regularnie. Ku swemu zaskoczeniu

Aleks czekał na nie z rosnącą niecierpliwością. Kiedy widział, że zjawa się

zbliża, prędko zamykał oczy i udawał, że śpi, aby umożliwić jej te czułe

gesty. Pragnął ich coraz bardziej. Podczas jednej z takich wizyt zjawa

wyszeptała cichutko: „Sandro”.

„Sandro?!” – Aleks po głosie rozpoznał Piotra i w jego myślach rozpętała

się burza. – „Przecież to mój wróg” – pomyślał. I to mówiły jego myśli. Ale

ciało, to nowe ciało, mówiło coś zupełnie innego.

Ono

pragnęło tego dotyku. „Czy to znaczy, że Piotr był zakochany

w mojej żonie? Od kiedy? Czy ona o tym wiedziała? Czy ona, tak jak ja teraz,

pragnęła dotyku tego człowieka? Czy miłość Piotra była odwzajemniona? Czy

on teraz myśli, że to rzeczywiście moja żona tu leży? To przecież nie ona,

tylko ja! Nie Sandra, tylko Aleks. Czy oni ratowali mnie czy ją? Kogo

właściwie uratowali? Kim ja teraz jestem?”.

*

Wiele

dni i nocy Aleks leżał i myślał. Któregoś dnia, kiedy już mógł się

poruszyć, nad ranem wziął w rękę długopis i na karcie choroby napisał
„AlekSandra Szoker”.

Raport

szpitalny był krótki: „Operacja udała się”. W gazecie lokalnej

pojawiło się oświadczenie, że w związku ze śmiercią wybitnego genetyka
Aleksa Szokera jego pracownię przejmuje dotychczasowa asystentka,
a prywatnie żona Aleksa – Sandra. Aby pamięć o jej mężu Aleksie
przetrwała, jej imię zostaje rozszerzone o jego imię i od teraz nazywa się
ona AlekSandra Szoker.

background image

REDAKCJA: Anna Strożek
KOREKTA: Ewelina Ambroziak, Monika Pruska
OKŁADKA: Daniel Rusnak
KONWERSJA DO EPUB/MOBI:

InkPad.pl


© Anna Bożena Zaniewska i Novae Res s.c. 2015

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt
jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu
wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.

Wydanie pierwsze
ISBN 978-83-7722-600-1

NOVAE RES – WYDAWNICTWO INNOWACYJNE
al. Zwycięstwa 96/98, 81-451 Gdynia
tel.: 58 698 21 61, e-mail:

sekretariat@novaeres.pl

,

http://novaeres.pl


Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej

zaczytani.pl

.


Wydawnictwo Novae Res jest partnerem
Pomorskiego Parku Naukowo-Technologicznego w Gdyni.


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
znajdz różnice bożenarodzenie łamigłówki (1)(1)
dr Anna Kwasniewska- socjologia kultury -sylabus - 60 godz., kulturoznawstwo
Aleksanderr Świętochowski Dumania pesymisty, Filologia polska, Młoda Polska
Psychologia pytania od pani Aleksandry Maciejuk Płoń
aleksandr ostrovskij ego zhizn i literaturnaja dejatelnost
aleksandr blok i ego mat
aleksandr vasilevich kolchak zhizn i dejatelnost
romantyzm - lekturki, sluby, Aleksander Fredro „Śluby panieńskie”
moje sprawozdanie 2, cwiczenie nr2, Anna Kowalska
inne, 7 Brzezińska, Anna Brzezińska „Dorosłość - szanse i zagrożenia dla rozwoju”
6 PG, Aleksandra Piotrowska

więcej podobnych podstron