JennieLucas
ZamekwKornwalii
Tłumaczenie
KatarzynaBerger-Kuźniar
PROLOG
„To wszystko co ci mogę dać – powiedział. – Nic więcej: żadnego małżeństwa,
żadnychdzieci.Tylkotyle”.Izacząłmniecałować,muskaćleciutkojakpiórkiem,aż
straciłamoddechiznówzadrżałamwjegoramionach.„Zgadzaszsię?”.
„Tak”,wyszeptałam.Niewiedziałamzabardzo,comówię.Niepomyślałam,naco
sięzgadzam,anijakącenę,byćmoże,przyjdziemizapłacić.Zatraciłamsięwunie-
sieniuinamiętności,któreubarwiłymójświatmilionemkolorów.
Dwamiesiącepóźniejusłyszałamcoś,coodmieniłowszystko.
Gdywspinałamsiępokrętychschodachjegolondyńskiejkamienicy,sercewaliło
mi jak oszalałe. Dziecko! Dziecko… chłopczyk o oczach Edwarda? Śliczna dziew-
czynkaztakimsamymrozbrajającymuśmiechem?Namyślotym,żewkrótcebędę
trzymała w ramionach cudowne maleństwo, sama uśmiechałam się z niedowierza-
niem.
Wtedyprzypomniałamsobie,nacosięwcześniejzgodziłam.Przeraziłamsię.Czy
Edwardpomyśli,żecelowozaszłamwciążęiuczyniłamgoojcemwbrewjegowoli?
Niemożliwe.Amożejednak?
Korytarznasamejgórzebyłchłodnyimroczny–jakduszaEdwarda.Pozaswym
niezwykle zmysłowym uśmiechem i powierzchownym urokiem wewnętrznie czło-
wiektenprzypominałbryłęlodu.Wiedziałamtoodsamegopoczątku,choćstarałam
sięniedopuszczaćdosiebietakichmyśli.
Oddałammusweciało–czegopragnął–iserce–któregozupełnieniechciał.Czy
popełniłamnajwiększybłądwżyciu?
Amożebędziepotrafiłsięzmienić?Wzięłamgłębokioddech.Gdybymmogławto
uwierzyć…uwierzyłabym,żekiedydowiesięodziecku,byćmożepewnegodniapo-
kochanasoboje.
Nareszciedotarłamdodrzwinaszejsypialniiotworzyłamjepowoli.
– Kazałaś mi na siebie czekać – głos Edwarda dobiegający z ciemności brzmiał
naprawdęgroźnie.–Chodźdołóżka,Diano.
„Chodźdołóżka”,powtórzyłamwmyślach.Zacisnęłampięściiweszłamdośrod-
ka.
ROZDZIAŁPIERWSZY
Czterymiesiącewcześniej
Wydawałomisię,żeumieram.
Poparugodzinachjazdyzszoferem,którymiałcałyczaswłączoneogrzewanie,
przykażdejokazjiprzekraczałprędkośćorazwyprzedzałnatrzeciego,temperatu-
raiatmosferawauciebyłynaprawdęgorące.Wkońcuodważyłamsięodsunąćtyl-
nąszybę,żebyodetchnąćrześkim,deszczowympowietrzem.
–Zamarzniepaninaśmierć–rzuciłzgorycząkierowca.
Byłotochybajegopierwszepełnezdanie,odkądodebrałmniezHeathrow.
–Potrzebujętrochęświeżegopowietrza–powiedziałamprzepraszająco.
Wodpowiedziparsknąłtylkoizacząłmamrotaćcośpodnosem.Zprzyklejonym
uśmiechemwyjrzałamprzezokno.Poszarpanewierzchołkiwzgórzrzucałyciemne
cienienaopustoszałąjezdnię,poobustronachotoczonąponurymiwrzosowiskami
zatopionymiwgęstejmgle.Sceneriajakzhorroru,oryginalna,niepowtarzalnauro-
daKornwalii.Jakbymwybrałasięnadrugikoniecświata.Aleprzecieżwłaśnietego
chciałam. W oddali, na tle wieczornego pomarańczowego nieba, odbijającego się
w odrobinę widocznym morzu, ostro zarysowywała się czarna sylwetka stromej
górskiej grani, która na pierwszy rzut oka wyglądała jak nawiedzone zamczysko.
Wydawało mi się przez moment, że słyszę odgłosy dawnych bitew, brzęk mieczy,
okrzykiżądnychkrwiAnglosasówiCeltów.
– Oto Penryth Hall, szanowna pani – opryskliwy głos szofera z trudem przebijał
sięprzezwiatrideszczszalejącezauchylonąszybą.
PenrythHall?Azatemwcaleniezwariowałam:tobyłzamek,anieskała.Imbar-
dziejsiędoniegozbliżaliśmy,tymwięcejogarniałomniewątpliwości.Miejsceprzy-
pominało twierdzę, siedlisko wampirów albo duchów, z pewnością nie normalny
dom,azapachdeszczuztrudemmaskowałsłodkawyodórgnijącychliści,rybisoli
morskiej. Czy właśnie dla takiej lokalizacji zrezygnowałam ze słonecznej, tonącej
wkolorowychkwiatachKalifornii?
– Na litość boską, droga pani, chyba już wystarczy tego wietrzenia. – Kierowca
bezpytaniazasunąłmojąszybę,wciskającguzik.
PotężnySUVpodskakiwałniemiłosiernienawyboistejleśnejdrodze.Dopływpo-
wietrza został bezdyskusyjnie odcięty. W aucie robiło się coraz cieplej i ciemniej.
Zżalemzamknęłamksiążkę,którąprzeczytałamjużdwukrotniewpierwszejczęści
podróży,wtrakcielotuzLosAngeles.„Pielęgniarkanastałe:jakopiekowaćsiępa-
cjentem, mieszkając w jego domu, żeby zachować profesjonalny dystans i uniknąć
niemoralnychpropozycjizestronyklienta”.Sfatygowanapublikacjapochodziłazty-
siącdziewięćsetpięćdziesiątegodziewiątegorokuzAngliiitrafiłamnaniąwanty-
kwariacie: nie zdołałam znaleźć żadnych nowszych pozycji na podobny, skądinąd
bardzoaktualnytemat.Cowięcej,gdyprzyjrzałamjejsiębliżej,okazałasięreprin-
tem z tysiąc dziewięćset dziesiątego roku! Wcale się jednak nie zniechęciłam.
Wprost przeciwnie, wierzę głęboko, że z książki jestem w stanie nauczyć się
wszystkiego,podczasgdyludziesądlamnieczęstoniedozgłębienia.
Po raz setny zaczęłam się zastanawiać nad moim nowym pracodawcą. Kim się
okaże?Wjakimjestwieku?Czybardzoniedomaga?Idlaczegosprowadziłmnieaż
zeStanów?AgencjapracyzLosAngelesniewyrywałasięzujawnieniemjakichkol-
wiekszczegółów.
–Brytyjskipotentatfinansowy,rannywwypadkusamochodowym,jakieśdwamie-
siącetemu…zażądałkonkretniepani–wyjaśniłmizdawkowopracownikagencji.
–Aledlaczego?Znamnie?Amożemojąprzyrodniąsiostrę?
–Nicwięcejniewiem.Zapytanieotrzymaliśmyzagencjilondyńskiej.Najwidocz-
niejuznałterapeutówangielskichzaniewystarczających.
–Wszystkich?–próbowałamżartować.
– Nie jestem upoważniony do przekazania żadnych innych informacji. Poza tym,
że oferowane wynagrodzenie jest bardzo pokaźne, ale musi pani podpisać poufny
kontraktizgodęnazamieszkanienatereniejegoposiadłościnaczasnieokreślony.
Jeszczetrzytygodniewcześniejnigdy,przenigdyniezgodziłabymsięnacośtakie-
go!Aleodtamtegoczasuminęłaepoka.Wszystko,wcowierzyłaminacoliczyłam,
poprostusięrozpadło.
SUVznównabierałprędkości.Zameknaskrajuklifunadoceanemprzybliżałsię
woszałamiającymtempie,ażwkońcuminęliśmyzpiskiemoponrzeźbionąbramę
z kutego żelaza, która przedstawiała złowrogą plątaninę węży morskich, i zatrzy-
maliśmysiępodprzytłaczającą,szaroburąkamiennąbudowlą.Przezchwilęniemo-
głamsięporuszyć.Siedziałamjakzamurowana,ściskającnerwowotorbę.
–„Weźprzykładzdywanu–wyszeptałamcytatzksiążki–pozostańmilcząca,peł-
naszacunkuiwytrwałości…ibądźgotowa,żecięzdepczą”.
Proszębardzo,tylemogę.Czytotaktrudnomilczećibyćwytrwałym?
Drzwiautaotworzyłysię.Zobaczyłamstarsząkobietępodwielkimparasolem.
–PannaMaywood?–Pokręciłanosem.–Naczekaliśmysięnapanią.Jestemtugo-
spodynią,mojenazwiskoMacWhirter.Tędy,proszę.
Dwajmężczyźnizabieraliwtymczasiemojebagaże.
–Dziękuję–wymamrotałam.
Byłdokładniepierwszylistopada.Porośniętemchemzamczyskowyglądałozbli-
skajeszczepotworniej,niczymnawiedzonybunkier.Powłosachiszyispływałymi
lodowatekropledeszczu.
–Awięc,pannoMaywood…
–Diana…mamnaimięDiana.
–Panczekanapaniąodbardzodawna.
–Pan?Toznaczy,przepraszam,alelotbyłopóźniony.
–PanSaintCyrkazałprzyprowadzićpaniąprostodoswegogabinetu.
–PanSaintCyr?Taksięnazywatenstarszypan?
Gospodyni wybałuszyła oczy na dźwięk słowa „starszy”. A może po prostu zdu-
miałasię,żeniewiem,dlakogozgodziłamsiępracować?Bojakiżwariatjechałby
dopracywcharakterzeopiekunanadrugikoniecświata,nieznającnazwiskaani
wiekuklienta,zktórymmazamieszkać?Samaprzezcałąpodróżzadawałamsobie
topytanie.
–Tędy.PannazywasięEdwardSaintCyr.
Szłamzaniąprzemokniętaizła.Pan.Coto,dodiabła,Wichrowewzgórzawdwu-
dziestym pierwszym wieku? Takie oryginalne, oczywiście, w książkowym wydaniu,
anieżałosnaprzeróbkanatelenowelę,ociekającąseksem,zaktórąmójojczymza-
robił krocie w zeszłym roku. Pisarka Emily Brontë prawdopodobnie nadal obraca
się z oburzenia w grobie, a ja wciąż czuję się jak ostatnia naiwniaczka, bo może
istotniejesttak,jakmawiaHoward:„Obudźsięwreszcie,ludziomchodzigłównie
oseksipieniądze!”.Iniemacoztymdyskutować,anajlepszydowód,żeprzecież
właśnie jestem tutaj: sama, prawie dziesięć tysięcy kilometrów od domu, w dzi-
wacznejtwierdzy.
Lecz nawet tu, pośród starodawnych zbroi i arrasów, dostrzegłam na stole ele-
gancki, supernowoczesny laptop. Mój telefon i tablet celowo pozostały w Beverly
Hills.Chciałamuciecodwszystkiego.Czyrzeczywiściewytrzymaminiebędęza-
glądałanaportaleanidoskrzynki?
–Totutaj,proszępani.–Gospodyniwprowadziłamniedopomieszczenia,które,
sądzącpowyglądzie,musiałonależećdomężczyzny.
W kominku palił się ogień. Zebrałam się w sobie, by za chwilę stanąć twarzą
wtwarzzestarszym,schorowanym,byćmożeodrobinęzbzikowanymczłowiekiem.
Jednakwpokojunikogoniebyło.Zezłościąodwróciłamsiędodrzwi,leczgospody-
nirównieżzniknęła.
Wtedyzciemnościrozległsięniskigłos:
–Proszętupodejść.
Ażpodskoczyłam!
Przedkominkiemnaperskimdywaniku,niewiadomoskąd,zjawiłsięwielkiwło-
chatyowczarek.Popatrzyłamnaniegoskonsternowana.Czyżbymprzechodziłaja-
kieśzałamanienerwowe,cowieszczylizresztąniedawnomoiznajomi,czyteżna-
oglądałamsięwsiecizbytwielufilmikówzgadającymizwierzętami?
–Czyjasięjąkam?–ponagliłmniegłos.
Pysk psa pozostał nieruchomy, a więc to jednak nie on przemawiał do mnie
zciemności.Przezmomentpożałowałam,żenierozmawiamzpsem.
–PannoMaywood,czy paniczekanaspecjalne zaproszenie?Proszętupodejść.
Chcępaniązobaczyć.
Wtedypojęłam,żenierozmawiamrównieżzduchem,atajemniczygłosniedobie-
gazzagrobu,ale zeskórzanegofotelastojącego nieopodalkominka.Zpłonącymi
policzkamizbliżyłamsiędoswegonowegopracodawcy.
Izamarłam!
Bo pan Edward Saint Cyr nie był ani stary, ani schorowany. Na fotelu siedział
przystojny, potężny mężczyzna w kwiecie wieku. Prawdopodobnie musiał być czę-
ściowounieruchomiony,leczemanowałwielką,niebezpiecznąsiłą.Przypominałroz-
wścieczonegotygrysauwięzionegowzbytmałejklatce.
–CzypanCyr?Mójnowypracodawca?–wydukałam.
–Tochybajasne.
Jegotwarzbyłabardzomęska,aletopornaikostropata.Niebyłowniejnicdeli-
katnegoaniładnego.Odbiegałaodwszelkichkanonówpiękna.Miałteżniezwykle
rozbudowane ramiona. Wyglądał na ochroniarza, czy nawet ekskryminalistę. To
znaczy,tylkodomomentu,gdyspojrzałomusięwoczy:nieprawdopodobnieniebie-
skie, niewinne, umęczone oczy, niesamowicie kontrastujące z oliwkową karnacją.
TakjakciałopanaCyrazdawałosięfizycznietkwićwpotrzasku–zprawąrękąna
temblaku i lewą nogą całkowicie unieruchomioną – tak jego dusza była uwięziona
wtaksującymspojrzeniu.Jednakgdysięodzywał,brzmiałbezwzględnieicynicznie.
Czyżbymwykreowałaresztęemocjiwewłasnejwyobraźni?
Nagledoznałamolśnienia.
–Zaraz,zaraz,przecieżmysięznamy!–wykrzyknęłam.
–Istotnie,spotkaliśmysięjużraz.Wczerwcu,naprzyjęciuupańskiejsiostry.Jak
miło,żepanipamięta.
–Madisonjestmojąprzybranąsiostrą–zaprotestowałamodruchowo.–Owszem,
pamiętam,byłpantakinieuprzejmy.
–Alesięniepomyliłem.
Zaczerwieniłamsiętylko.
PracowałamwtedyjakonowaasystentkaMadison,więcmusiałambyćobecnana
wszystkichjejnadętychimprezach,razemzcałymkoszmarnymświatkiemaktorów,
reżyserówiprzyszłychproducentów.Normalnieomijałamtakiemiejsca,alewtedy
musiałam. Poza tym naprawdę chciałam jej przedstawić mojego nowego chłopaka
Jasona.Noapotem…zauważyłam,żerzeczywiściebardzoprzypadłsiostrzedogu-
stu.Nietylkojatodostrzegłam.
–Onpaniądlaniejzostawi.–Zzamoichplecówprzemówiłniespodziewanieiro-
nicznymęskigłoszbrytyjskimakcentem.
Podskoczyłam jak oparzona. Zobaczyłam za sobą posępnego, przystojnego męż-
czyznęolodowatozimnychbłękitnychoczach.
–Cotakiego?
–Widziałem,żeprzyszliścieturazem.Próbujęoszczędzićpanibólu.Przecieżnie
możepanizniąkonkurowaćpodżadnymwzględem,czegoobiejesteścieświadome.
Wbiłminóżwserce.
Madison, przepiękna blondynka, tylko rok młodsza ode mnie, przyciągała męż-
czyznniczymmagnez.Jednakzawszesobiepowtarzałam,żesamaurodaniegwa-
rantujeszczęścia.Taksamozresztąjakjejbrak.
–Sampanniewie,copanwygaduje!
Potemokazałosię,żewiedział.Dostrzegłto,nacojasamapotrzebowałammie-
sięcy.
MadisonniebawemzałatwiłauradowanemuJasonowirolęwswoimfilmieiwten
sposóbprzezwielednispotykaliśmysięwetrojenaplaniewParyżu.Potemsiostra
oznajmiła,żepotrzebujemywięcejrozgłosu.Dostałamwięczadanie,bywrócićdo
LosAngelesioprowadzićreporterówpojejrezydencjiwHollywoodHillsorazopo-
wiedziećim,jaktojestmiećsławnąrodzinęiwschodzącągwiazdęwcharakterze
narzeczonego.
Dziennikarka,zktórąwędrowałampokolejnychpokojach,niechciałazabardzo
słuchaćmojejdrętwejopowieści.Zdawałasiębyćcałkowiciepochłoniętaczymśin-
nym, czego słuchała przez słuchawki. W pewnej chwili roześmiała się głośno i po-
wiedziała:
–Naprawdęfascynujące.Alemożechcepanizobaczyćnawłasneoczy,coonitam
dzisiajwyczyniająwParyżu!
Podsunęłamiswójsmartfon,naktóregoekraniezobaczyłamrelacjęnażywospod
wieżyEiffla,gdziewsztokpijaniMadisonzJasonemtańczylinagolasa.Materiałfil-
mowywpostacifilmikuinternetowegozakończonegoujęciemmojejogłupiałej,zdu-
mionejtwarzynakręconegoprzez„usłużną”reporterkę,stałsięwkrótcemiędzyna-
rodowąsensacją.
Itakotoostatnietrzytygodnieprzesiedziałamuwięzionazabramamirezydencji
mojegoojczyma,ukrywającsięprzedpolującyminamniepaparazzi,którzywykrzy-
kiwalinaokrągłopodmoimadresemkomunikatywstylu:„Hej,przecieżtomusiał
byćchwytreklamowy,inaczejktobyłbyażtakślepyigłuchy?”.
WkońcuzdecydowałamsięprzyjąćpracęwKornwalii,bymóczniknąćzAmeryki.
Patrzyłam na swego nowego pracodawcę i przechodziły mnie dreszcze. Edward
SaintCyrprzewidziałwszystko.Próbowałmnienawetostrzec,leczniezamierza-
łamgosłuchać.
–Czytodlategomniepanzatrudnił?Żebytriumfować?
Spojrzałnamniechłodno.
–Nie.Tuwogóleniechodziopanią,tylkoomnie.Potrzebujędobregofizjotera-
peuty.Najlepszego!
Pokręciłamzniedowierzaniemgłową.
–WAngliimusząbyćcałerzeszedobrychfizjoterapeutów.
–Poddałemsiępoczterech.Pierwszykompletnieniemiałwyczucia.Odszedł,gdy
odrobinęgoskrytykowałem.
–Hm…odrobinę…
–Drugiegowylałempojednymdniu,bopodsłuchałem,żepróbujedodzwonićsię
dogazety,bysprzedaćmojąhistorię.
–Przecieżmiałpanpoprostuwypadeksamochodowy.Któragazetachciałabyku-
pićponownietosamo?
–Aleszczegółyzachowałemwtajemnicy,imatakzostać.
–Szczęściarzzpana–rzuciłampodnosem,znówmyślącosobie.
– Mogę już chodzić, ale tylko o lasce. I właśnie po to panią zatrudniłem: żeby
dojśćdosiebie.
–Costałosięzresztą?
–Jakąresztą?
–Mówiłpanoczterechfizjoterapeutach.
–Ach…notak…Trzeciabyłakobietąowyglądzietakiejsłużbistki,żenasamjej
widokodechciewałomisiężyć.
Odruchowo zerknęłam na swoją odzież, kompletnie zmaltretowaną po wielogo-
dzinnejpodróży.Czyrównieżodbierammuchęcidożycia?Przecieżwfizjoterapii
wyglądterapeutyniepowinienmiećwpływunaprzebiegleczenia!
–Aczwartaosoba?–niedawałamzawygraną.
–Otóż…pewnejnocywypiliśmyniecozadużoiznaleźliśmysięwłóżkuzajęciin-
negorodzajuterapią…
–Awięctoteżbyłakobietaiwyrzuciłjąpan,bosięzpanemprzespała?Wstyd!
–Niemiałemwyboru.Wtrakciejednejnocyzmieniłasięzporządnejdziewczyny
w modliszkę. Na kartach choroby zaczęła się podpisywać „pani Cyr” i rysowała
wszędzieserduszka.
–Notomapanpechaalbotopanjestproblematyczny.
–Terazjużnie,odkądpanitujest!
–Nadalczegośnierozumiem.Dlaczegoakuratja?Widzieliśmysiętylkoraz,bar-
dzokrótko,ba,iniebyłamjużnawetwtedyczynnązawodowoterapeutką.
–TylkoasystentkąświatowejsławyMadisonLowe.Przedziwnywybór.Odfizjote-
rapiinaświatowympoziomiedopodawaniakawkiprzyszywanejsiostrzyczce…
–Ktopowiedział,żebyłamnaświatowympoziomie?!
– Ron Smart, Tyrese Carlsen, John Field… doskonali sportowcy, ale straszni ba-
biarze.Pewniektóryśznichsprowokowałpaniądoodejścia.Cośprzecieżmusiało
spowodowaćfakt,żenagleusługiwanierozpieszczonejgwiazdcestałosiędlapani
milszeniżdalszakarierawzawodzie.
–Moiwszyscypacjencizachowywalisięwobecmniewstuprocentachprofesjo-
nalnie–żachnęłamsię.–Postanowiłamrzucićfizjoterapięzcałkieminnegopowo-
du.
–Niechpaninieżartuje.Zemnąmożepanibyćszczera.Notoktórychłopakzła-
pałpaniązapośladek?
–Nicpodobnegonigdyniemiałomiejsca!
–Wiedziałem,żetakabędzieodpowiedź!Tojedenzpowodów,dlaktórychpanią
zatrudniłem.Dyskrecja,paniDiano.
Gdyusłyszałam,jakwymawiamojeimię,zrobiłomisięgorąco.
–Gdybyktóryśztychpanówczyniłminiedwuznacznepropozycje,proszęmiwie-
rzyć,żenapewnonierobiłabymztegotajemnicy.
– Została pani również zdradzona publicznie przez swego chłopaka i ulubienicę
Ameryki, która należy do pańskiej rodziny. Mogła pani sprzedać swoją historię do
mediów za grube miliony i w jednej chwili stać się bogatą i poczuć smak zemsty.
Pani jednak nigdy nie powiedziała przeciw nim ani jednego słowa. To się nazywa
prawdziwalojalność.
–Raczejgłupota–wymamrotałampodnosem.
–Nie.Zupełnyrarytas.
Robiłzemniebohaterkęwszechczasów.
–Zwykłaprzyzwoitość.Poprostunieplotkuję.
–Byłapaninatopieinagle…niema.Tooczywiste,żektóryśzpacjentówmusiał
siędotegoprzyczynić.Ciekawjestemktóry…
–Nalitośćboską!–wybuchłam.–Cimężczyźnisącałkowicieniewinni!Jeślijuż
takbardzochcepanwiedzieć:rzuciłamwszystko,bochciałamzostaćaktorką!
Natychmiastpożałowałamswoichsłów.Czułam,jakcałarobięsięczerwona.Cze-
kałamnasalwęśmiechu…alepanEdwardwcalesięnieroześmiał.
–PaniDiano,ilemapanilat?
–Dwadzieściaosiem.
–Zadużonaaktorstwo.
–Oddzieckamarzyłam,żebyzagraćwfilmie.
–Pocowięcczekałapaniażtakdługo?
–Chciałamwcześniej,ale…
–Aleco?
–Tobyłotakie…niepraktyczne.
Dopieroterazsięroześmiał.
–Przecieżcałapanirodzinajestwtejbranży!
–Lubiłamfizjoterapięipomaganieludziom.
–Dlaczegoniezostałapanilekarzem?
–Przyterapeutachsięnieumiera.Mójwybórbyłdokładnieprzemyślany.Mogłam
teżzłatwościąsamasięutrzymać.Alenaglepotylulatach…
–Poczułasiępaniwypalona.
Skinęłamgłową.
– I rzuciłam pracę. Ale granie wcale nie okazało się takie fajne. Po paru tygo-
dniachchodzenianacastingizostałamasystentkąMadison.
–Zaraz,zaraz…marzeniecałegożyciaiwycofałasiępanipoparutygodniach?
–Botobyłogłupiemarzenie–wyjaśniłam,patrzącnieruchomowpodłogęiczeka-
jąc,żezaprotestuje.„PaniDiano,niemagłupichmarzeń”albotympodobnestwier-
dzenia,któresłyszałamnawetodsiostry.
–Noidobrze–powiedziałnieoczekiwanie.
–Jakto?–zdziwiłamsię.
– Jedno z dwojga: albo wcale pani tego nie chciała, albo była pani zbyt wielkim
tchórzem, by naprawdę powalczyć. Tak czy siak, zmierzałaby pani ku niechybnej
klęsce.Lepiejwięcbyłoodrazusięwycofać.Noaterazczaswracaćdoprawdzi-
wegopowołaniai…pomócmi.
–Acopanomniewie?Możeodniosłabymsukces?Jakmapanczelność…
–Całeżycieczekaćnapróbęspełnieniamarzeńidaćsobiespokójpoparutygo-
dniach?Przecieżoszukujepanisamąsiebie.Toniebyłopanimarzenie.
–Amoże…?
–Notocopaniturobi?KupiępanibiletdoLondynu,tamjestwieleteatrów,moż-
napopróbować.Ba,mogęnawetodesłaćpaniąprostodoHollywoodprywatnymod-
rzutowcem.Niechmipanitylkoudowodni,żesięmylę.
Patrzyłamnaniegonienawistnie,bozmusiłmnie,żebymodkryłakarty.Przezmo-
mentbyłamnawetgotowawsiąśćdopociągulubsamolotu.Potemprzypomniałam
sobieniepowodzenianakolejnychcastingach.„Zastara”,„zamłoda”,„zachuda”,
„zbytładna”,„zagruba”,„brzydka”…aprzedewszystkimniepodobnadoMadison
Lowe.
Zrezygnowanawzruszyłamramionami.
–Nowidzipani.Czyliszukapanipracywzawodzie.Doskonale.Taksięskłada,że
mamodpowiedniąofertę.
–Alenadalnierozumiem,dlaczegowłaśniedlamnie.
–Jeszczepaninierozumie?Jestpaniświetnawtym,copanirobi.Godnazaufa-
nia,kompetentna,piękna…
Spojrzałamnaniegozdumiona.
–Owszem!Bardzopięknapomimotychokropnychciuchów.
–Nonie…–zaprotestowałamsłabo.
–Alepozaurodąpotrzebujępaniumiejętności,lojalności,cierpliwości,inteligen-
cji,dyskrecji,poświęcenia…
–Robipanztegojakąśnieprawdopodobnąhistorię–przerwałammu.
–Wporządku.Zagrajmywięcwotwartekarty.Obojewiemy,żeniewrócipanite-
razdoKalifornii.Chciałasiępanioderwać.Atutajjesttomożliwe.Tuniktniebę-
dziepaniniepokoił.
–Zwyjątkiempana.
–Zgadzasię,zwyjątkiemmnie.Alejajestemzupełnieniekłopotliwy.Zaparęmie-
sięcy, gdy będę znów mógł biegać, pani namyśli się, co zrobić ze swoim życiem,
awtedywypłacępaniwynagrodzenie,którewystarczynadalszestudia,założenie
firmy,nawetnawłasnecastingi.Nieważne…
–Aleterazmamzostać.
–Tak.
Pokiwałamgłowązrezygnowana.
–Zaczynamjużpowolimyśleć,żemożetakbędziedlamnienajlepiej.Trzymaćsię
zdalaodludzi.
–Rozumiempaniąbardziej,niżpotrafisobiepaniwyobrazić.
Zaśmiałamsięsłabo.
–Jakośniemogęuwierzyć,żebyczłowiektakijakpanstroniłodtowarzystwa.
–Sąróżnerodzajebyciasamemu.Niechpanizostanie.Będziemysamotnirazem.
Pomożemysobie.
Niemiałamalternatywy.Jegosłowabrzmiałykusząco.
–Proszęmiwięcopowiedziećosytuacji.
–Czywagencjinicpaniniemówili?Tobyłwypadeksamochodowy.
– Mówili, że uszkodził pan nogę w kostce, rękę, żebra oraz przemieścił sobie
bark,apotemprzemieściłgoponowniejużpowypisiezeszpitala.Czytowwyniku
źleprowadzonejfizjoterapii?
Wzruszyłzdrowymramieniem.
–Nie.Nudziłomisięiposzedłempopływaćwoceanie.
Przyjrzałamusięuważnie.Wcalenieżartował.
–Panjestniepoważny?
– Przecież już powiedziałem, że nudziło mi się trochę. No i może odrobinę za
dużowypiłem.
–Panjestszalony.Nicdziwnego,żezdarzyłsięwypadek.Czytobyłymożeznane
zfilmówwyścigiuliczne?
–Bardziejdwawjednym.Najpierwrozpędziłemsiępomieście,potemwalnąłem
autemwfontannę,późniejczteryrazyzrzęduoskałę.Rzeczywiściebyłojakwfil-
mie!Ażdokońca,bonakońcunikczemnikodjechałnasygnaleambulansem,anato
przecieżczekająporządniwidzowie.
Jegoprzyjaznenastawieniewyparowałogdzieśnagleitrudnomibyłoodgadnąć,
dlaczegoakuratteraz.Wzięłamgłębokioddech.
–Zbytwcześnienaukładaniedowcipówotymzdarzeniu,ale…cotaknaprawdę
sięstało?Cospowodowałoten„wypadek”?
– Zakochałem się… Ale to nudne. Może umówimy się, że zapominamy o naszej
niedawnejprzeszłości.Oboje.
Tobyłanajwspanialszarzecz,jakąusłyszałamtegodnia.
–Jasne!Umowastoi.
–WkażdymrazietencałyJasonBlacktodlamniekompletnyidiota.
NawspomnieniegorącegospojrzeniaJasona,jegoleniwegouśmiechuisłodkiego
teksańskiegoakcentupoczułamwszechogarniającyból.Popatrzyłamzwściekłością
namojegonowegopracodawcę.
–Tylkoproszę:niechpanprzestanie.
–Cozawierność…itopotym,jaksypiałzpanisiostrą…
–Skądmamwiedzieć,żezadzieńczydwaniewyrzucimniepanstądzjakiegoś
wydumanegopowodujakwszystkichpoprzednichfizjoterapeutów?
–Obiecamtopani,podwarunkiem,żeipanimniecośobieca.
Popatrzył mi przeciągle w oczy. Zadrżałam. Podświadomie opuściłam wzrok na
jegozmysłoweusta.Jużsamfakt,żewogólezauważyłamustaklienta,bardzonie
spodobałby się autorce książki dla pielęgniarek, która tak pisała w rozdziale szó-
stym:„Zachowajprofesjonalnydystans.Nieangażujsięsercem,kiedyjesteściefi-
zycznieblisko.Zwłaszczajeślitwójpracodawcajestmłodyiprzystojny.Niechtwój
dotykbędziebezosobowy,agłoszimny.Patrznaniegojaknazbiórkości,stawów,
mięśniiścięgien.Niejaknamężczyznę”.
Postanowiłam spojrzeć na pana Cyra jeszcze raz, tym razem lodowatym wzro-
kiem.
–Panchybazemnąnieflirtuje?
–MówmiEdward.I,oczywiście,żeztobąnieflirtuję,Diano.Potrzebujęodcie-
bierzeczydużoważniejszychniżseks.Chcę,żebyśmniewyleczyła.Możemyćwi-
czyćpodwanaściegodzindziennie.
Czynaprawdęsądziłam,żetenolśniewający,ponurymagnatfinansowyspojrzałby
wogólenadziewczynętakąjakja?
– Dwanaście? Nie można tyle ćwiczyć. Będziemy ćwiczyć dwie, trzy godziny
dziennie.Czymsiępan…czymsięzajmujesznacodzień?
– Jestem dyrektorem generalnym międzynarodowej korporacji finansowej z sie-
dzibąwLondynie.Mamzwolnienie,lecz,rzeczjasna,pracujęzdomu.Chcę,żebyś
byładlamniedyspozycyjnadwadzieściaczterygodzinynadobę.
Potymkomunikaciezaległaabsolutnacicha.Słychaćbyłojedyniepłomieńwko-
minkuiziewaniepsa.
–Ależtocałkowicieirracjonalneżądanie!
–Całkowicie!
–Zrobiszzemnieniewolnicęnawielemiesięcy!
–Tak!
Biorącpoduwagę,comisięwłaśnieprzytrafiłowżyciuprywatnym,możewcale
niebyłobytozłerozwiązanie.
–Zrezygnujeszzemnie,kiedyzrobisięciężko?–zapytałam.
Wtedyztrudempodniósłsięzfotela.Byłjakieśtrzydzieścicentymetrówwyższy
odemnie.Gdystanął,poczułamogromnąmoc,któraodniegoemanowała.
–Aty?
Pokręciłamgłową.
–Jakniebędzieszmniepodrywał–wymamrotałamcicho.
–Bezobaw.Niegustujęwmłodychniedoświadczonychidealistkach.
–Skądmożesz…
–Wystarczy.Poprostuznamsięnakobietach.Swojejużwidziałem.Obecniebar-
dziejinteresująmnieukładynajednąnoc,ewentualnienaweekend.Tylkoseks,bez
komplikacji.
–Chybanieodczasuwypadku…
Wzruszyłchłodnoramionami.
–Choćbywczorajwieczorembyłatukobieta,znajomamodelka,Francuzka.Wpa-
dła mnie odwiedzić, wypiliśmy butelkę dobrego wina… Nie musiałem nawet wsta-
waćzfotela.Wyglądasznazdumioną.Mamcinarysować?Przecieżjakieśdoświad-
czeniechybajużmasz.Usiadłanamnie…Nictrudnego.
Mojatwarzmusiałakoloremprzypominaćdojrzałegopomidora.Wiedziałamjed-
no:tenmężczyznastanowiogromnezagrożeniedlakażdejkobiety.
–Azmieniająctemat–zagadnął–zgadzaszsięnamojewarunki?
Zwahaniemskinęłamgłową.Wtedyserdecznieuścisnąłmidłoń.
–Todobrze.
Poczułam jego słodki, ciepły oddech. Przyjrzałam się przekrwionym oczom i po
razpierwszyzorientowałamsię,żepanCyrjestlekkopodpity,anamałymstoliku
zafotelemstoiwpołowiepustabutelkadrogiejwhisky.
–Jeślijednakzostanęibędęnakażdetwojezawołanie,tyteżsiędoczegośzobo-
wiążesz:koniecztym…–Ruchemgłowywskazałamalkohol.
–Przecieżtodziałaleczniczo.
–Żadnychnarkotyków–przerwałammu–aniszalonychnocyzmodelkami,ajak
będzieszgrzeczny,tozgadzamsięnamocnąporannąkawę.
–Niechbędzie–zaśmiałsię–aletoprzecieżirracjonalne.
–Podobniejaktwojewymagania.
–Czymsiębędęzabawiał,jeślizabierzeszmiwszystkieulubionezabawki?
–Będzieszciężkopracować.Dlaswojegozdrowia.
Przyjrzałmisięuważnie.
–NadaltęskniszzaJasonem–powiedziałnagle.
Odruchowospojrzałamwbok,zaokno.
–Tak.
–Ipewnienadalgokochasz–dorzuciłkpiąco.
Pomyślałam,żeMadisoniJasonzpewnościąwłaśnienieźlesięzabawiająwswo-
imparyskimpięciogwiazdkowymhotelu.
–Wcalegojużniechcękochać.
–Aletorobisz!Isiostrzyczceteżnapewnowybaczysz!
–Botomoibliscy!–wyznałamzawstydzona,gdyżtylkoidiocikochająludzibez
wzajemności.–Trudnowybrać,wkimsięzakochujemy.
–Kobieto,spójrznasiebie.Nawetterazniedaszzłegosłowananichpowiedzieć.
Jesteśaniołem.Pozatym…myliszsię.Możemywybrać,wkimsięzakochamy.
–Jak?
–Niewybierającnikogo.
Popatrzyłamnaniegoprzeciągle.EdwardCyrbyłbezgraniczneprzystojny,boga-
tyizgorzkniały.
–Tyteżmaszzłamaneserce,prawda?–zapytałamszeptem.
Pochyliłsięnademną,natychmiastprzyprawiającmojeciałoodreszcze.
–Imożedlategochciałem,żebyśsiętuznalazła.Możemamypokrewnedusze…–
odgarnąłmikosmykzczoła–imożeuleczymysięnawzajem…podkażdymwzglę-
dem.
–Przestań–powstrzymałamgonatychmiast.
–Czemu?Jeszczezawcześnie?
–Jesteśstuknięty.
Wzruszyłjedynymzdrowymramieniem.
– Nie sądziłaś chyba, że nie będę próbował? Naprawdę zawsze wierzysz we
wszystko,cocimówią?
Narastaławemniezłośćiupokorzenie.
–Uwierzyłam,żerozpaczliwiechceszwyzdrowieć.
–Nigdynieużyłemsłowa„rozpaczliwie”.
–Awięctracisztylkoczas,pozbywającsiękolejnychterapeutówiupijającsię…
–Niezapominajoprzygodnymseksie–wtrącił.
–Wieszco?Powolizaczynamuważać,żewcaleniechceszwyzdrowieć.
Uśmiechzniknął.Edwardznówpopatrzyłnamniewrogo.
– Wynająłem cię w charakterze fizjoterapeutki, a nie terapeutki. W ogóle mnie
nieznasz.
–Alepodejrzewam,żecałamojadługapodróżbyłanamarne.Jeślinaprawdęnie
zależyci,bywyzdrowieć,powiedzmitoodrazu.
–Icowtedyzrobisz?Wróciszdopaparazzich?
–Tojużlepszeniżtkwićwnieskończonośćzpacjentem,któryszukakażdejwy-
mówki,bynieprzyznaćsiędowłasnegolenistwaistrachu.
–Imówiszmicośtakiegoprostowtwarz?
–Przecieżsięciebienieboję.
–Amożepowinnaś?–zapytałcicho,powoliopadającnafotel.
Zbliżyłamsiędoniego,nagleośmielona.
–Itegowłaśniechcesz?Żebyludziesięciebiebali?
–Takjestprościej.Dlaczegobynie?
Przystojna twarz i kulturalny ton pana Cyra były jedynie płaszczykiem dla jego
prawdziwejponurejnatury.Przezchwilęzastanawiałamsię,wcosięwłaśniewpa-
kowałam.
–Zakochałemsięwpewnejkobiecie…–powiedziałnaglecicho,patrzącwogień
nakominku–dotegostopnia,żepróbowałemjąuprowadzićzjejwłasnegodomu,
odmężaidziecka.Dlategopotemmiałemwypadek.Jaksiędomyślasz,mążtejpani
byłprzeciwny…
– To dlatego agencja nie udzieliła mi żadnych informacji… nie podali mi nawet
twojegonazwiska.Obawiałeśsię,żejaksprawdzę,tonieprzyjadę…Czyktośjesz-
czezostałrannywtymwypadku?
–Tylkoja–odpowiedział.Wyglądałnabardzozmęczonego.
–Ajakjestteraz?
–Zostawiłemtęrodzinęwspokoju.Zrozumiałem,żemiłość,podobniejakspełnia-
niemarzeń,przynosiwięcejbóluniżprzyjemności.Iniezastanawiajsięnademną.
Jesteśnatozbytniewinna.
–Alemamteżsiłę!–zaprotestowałam.–Ipotrafięcipomóc.Jednakbędzieszmu-
siałmniesłuchaćcodoćwiczeń,zdrowejdietyiregularnegosnu.Wytrzymasz?
–Raczej:czytywytrzymasz?Wykończyłemjużparuterapeutów.Dlaczegouwa-
żasz,żeciebieniepokonam?Izczegosiętakśmiejesz?Naprawdę…powinnaśsię
mniebać!
A ja rzeczywiście pierwszy raz od trzech tygodni się śmiałam. Bo poczułam się
znówpotrzebna,zobaczyłamprzed sobącel.Tenbogaty ponurakzupełniesięnie
spodziewał,zkimwłaśniezadarł!Istotniewżyciuprywatnymbyłamżałosnympopy-
chadłem, ale zawodowo, dla dobra pacjenta, potrafiłam się przeistoczyć w bez-
względną,aroganckąwiedźmę.
–Myliszsię.Totymniemaszsiębać!
–Ja?!Ciebie?!Atodlaczego?
–Poprosiłeśomojąstuprocentowądyspozycyjność.
–I?
–Terazbędzieszjąmiał.
ROZDZIAŁDRUGI
–Itomabyćrozgrzewka?–zdumiałsięEdwardnastępnegorankapodczasna-
szejpierwszejsesji.
–Nie.Dopierocięsprawdzałam.Takaprzymiarka.Aterazzaczniemynaprawdę.
Znajdowaliśmywmałymdomku,któryuprzednionależałdoogrodnika,aostatnio
zostałprzerobionynasiłownięipomieszczeniedorehabilitacjizestołemdomasa-
żu.
Noirzeczywiściezaczęliśmy.
Pozaużywaniemsprzętuznajdującegosięnaterenieposiadłościzaczęliśmytakże
jeździćnapobliskibasen.Myślę,żeistotniezaskoczyłamEdwardaswojąsiłąjako
fizjoterapeutka.Nigdyjednaksięniepoddawałizawszeprzekomarzałsięzemną,
pytając,czytojużwłaściwasesja.Jawtedyzgrzytałamzezłościzębamiizaczynali-
śmy współzawodnictwo. Mój nowy pacjent nigdy się na nic nie skarżył, wypełniał
wszystkiemojepolecenia,nawetgdydobrzewiedziałam,żemusząmusprawiaćból
itrudności.Każdegodniaspotykaliśmysięnaćwiczeniacorazwcześniej.Jeślizda-
rzyłomisięprzyjśćprzednim,wiedziałam,żenastępnegorankazobaczęgogoto-
wegokwadransprzedemną.
Po jakimś czasie wpadliśmy w rutynę i wykorzystywaliśmy na rehabilitację do-
kładniekażdąchwilę,wktórejEdwardniepracowałnalaptopieaninierozmawiał
z Londynem, Nowym Jorkiem, Hong Kongiem czy Tokio. Rozgrywała się między
nami nieustająca bitwa. Testowaliśmy wzajemnie siłę woli, „przeciągaliśmy linę”,
konkurowaliśmy.Terapiaprzebiegałarewelacyjnieiwzaskakującymtempie.
Itakminęłydwamiesiące.PanSaintCyrprezentowałsięjakkulturysta.Powoli
niktnieuwierzyłby,żeniedawnochodziłtylkoolasce.Wpewnymsensiezaprzyjaź-
niliśmysię,bopodczasćwiczeńczęstorozmawialiśmy.Wiedziałamjuż,żejegofir-
mawartajestmiliardy,założyłjąpradziadek,aEdwardprzejąłzarządzaniewwie-
kudwudziestudwóchlat,pośmierciswegoojca.Niepotrafiłamzrozumiećdokład-
nie, czym się zajmują, bo nigdy nie interesowały mnie instrumenty finansowe, ale
uwielbiałam,gdyopowiadałanegdotybiurowe,zwłaszczaoswoimbiznesowymry-
walu,kuzynieRupercie.
Mojerodzinnewspomnieniabyłyzgołainne.Gdymiałamdziesięćlat,zmarłmój
kochanytata.RokpóźniejmamawyszłaponowniezamążzaHowardaLowe,roz-
wiedzionegoproducentafilmowego,którysamotniewychowywałmłodsząodemnie
o rok córkę. Howard był dziwacznym showmanem, zupełnie nie przypominał taty,
zakopanegowksiążkachprofesora,lecznadalbyliśmywszyscybardzoszczęśliwi.
Niestety kiedy miałam siedemnaście lat, mama zachorowała przewlekle i wtedy
zrozumiałam,żechcęmiećzawód,wktórymmogłabympomagaćludziom,alepod
warunkiem,żeprzymnienigdybynieumierali.
Istniały tematy, które starannie omijaliśmy z Edwardem w naszych rozmowach.
PrzykładowoniewspominałamnigdyMadison,Jasonaaniswoichdawnychmarzeń
okarierzeaktorskiej,aonuparciemilczałnatematokolicznościwypadkuikobiety,
którąkochał.
Corazczęściejnieumiałamniezauważać,żemójpracodawcajestszalenieatrak-
cyjnymmężczyzną,chociażnauczyłamnasobojeidealniezachowywaćdystansire-
lacjeczystozawodowe.
Pewnego dnia podczas porannych ćwiczeń usłyszałam, że Edwardowi burczy
wbrzuchu.Rozbawiłomnieto.
–Jesteśgłodny?–zapytałam.
–Doskonalewiesz,żetak…–odpowiedziałcicho.
– A więc czas na śniadanie – oznajmiłam najbardziej profesjonalnym tonem, na
jakiwtymmomenciepotrafiłamsięzdobyć.
Śniadanieserwowanonamwśredniowiecznejkomnacie,którasłużyłazajadalnię
dlagości.TegorankabyłamświadomakażdegoruchuEdwardaprzystole.Niemo-
głamsięzupełnieskoncentrować.Zerkałamukradkiem,jakje.Zerkałamnakoniu-
szekjegojęzyka.Powielutygodniachuciekaniaprzedproblemem,czułamsięcoraz
bardziej beznadziejnie. Niestety w starej książce dla pielęgniarek nie napisano
wprost,jakwalczyćzwłasnympożądaniem.Pożądanie.Cóżzastrasznesłowo.Po-
zbawionemiłości.Wiedziałamdoskonale,żeniekochamEdwarda,aleniepotrafi-
łamjużkontrolowaćtego,żegopożądam.
Zdesperowana sięgnęłam po gazetę, którą właśnie odłożył na bok mój pacjent.
Jegorozpaczliwe„nieruszaj!”rozległosięosekundęzapóźno.Napierwszejroz-
kładówceujrzałamolśniewającąMadisonnaczerwonymdywanietużpopremierze
swego najnowszego filmu na Leicester Square. Tuż za nią we fraku stał z głupią
minąJason.
–Och!–wyrwałomisięzustwsposóbzupełnieniekontrolowanyiżałosny.
Wtedy poczułam, jak Edward łapie mnie niezdarnie za rękę. Chyba chciał mnie
wtensposóbpocieszyć.
–Tenfacetwyglądajakpieseknasmyczy.Aonagopoprostuzasobąciągnie…
–Przestań–zaprotestowałamodruchowo.Jednakgdyprzyjrzałamsiędokładniej
fotografii, pomyślałam, że Edward ma rację. Jason istotnie nie wyglądał na osobę
towarzyszącą, lecz bardziej na maskotkę czy „dodatek” do mojej siostry, która
wwidocznysposóbprzytrzymujegozadłoń.
–Itenidiotycznyuśmiech.Ciekawe,iledałdentyściezatęsztucznąbiel.
–Przecieżonmasłodkiuśmiech…
–Nigdywżyciuniewidziałemniczegobardziejfałszywego.
–Oj,zamknijsięjuż!
–Notak.Zupełniezapomniałem,żetenmężczyznatoszczyttwoichmarzeń.Mi-
łośćjestślepa.
Edwardzrezygnowanyprzewróciłoczamiisięgnąłpoherbatę,ajaporazsetny
zaczęłam sobie wyobrażać kobietę, która złamała mu serce do tego stopnia, że
chciał ją uprowadzić. Co było w niej aż tak niezwykłego? Czy miłość jest istotnie
ślepa?
–Wracajmydopracy–rzuciłam.–Chybaże…
–Czekamnaciebieodkwadransa!–Twarzmojegopacjentanaglesięrozpromie-
niła.
Półgodzinypóźniejwyraźnieznudzonybiegłwolnonastacjonarnejbieżni.
–Nalegam.Toważne!–tłumaczyłammu.
Naglenieoczekiwaniepodkręciłobroty.
–Zabijeszsię!–krzyknęłam.
Edwarddoszedłdosiebiewniewyobrażalnymtempie.
– To niewiarygodne… nadludzkie – wymsknęło mi się. Jednak umilkłam natych-
miast,bopochwałyniebyływnaszymstylu.
– Wszystko słyszałem – oznajmił triumfalnie Edward. – Jesteś oszołomiona moją
mocąibardzochciałabyśmniewnagrodępocałować.
–Nicpodobnego–odburknęłam.
–„Edwardzie,toniewiarygodne!”.–Mójpacjentzacząłnaśladowaćdamskispo-
sóbszczebiotaniaiwtedynaglesiępotknął,cospowodowałoupadekzbieżni.Na-
tychmiastdoskoczyłamdoniegoprzerażona.
–Jesteścały?Uważaj!Nieruszajsięlepiej!
Oczywiściezostałamcałkowiciezignorowana.
–Nicminiejest.
–Towszystkomojawina.Przecieżciprzeszkadzałam.
–Przestańsięobwiniać.Nicniezrobiłaś.
–Uważaj,krwawisz!
–Przestańnarzekać.Powiedziałem,żenicminiejest.
Zdruzgotanapobiegłamporęcznikizmoczyłamgowciepłejwodzie.Edwardbez
słowaprzetarłnimtwarzigłowę.
–Absolutnieniepowinnamcibyłapozwolićtakostrotrenować.Mojapracatutaj
poleganakontrolowaniu…
–Takjakbyśmiałacokolwiekdopowiedzenia!–zakpił.
Popatrzyliśmynasiebie.Naglejakimścudemtrochęsięzrelaksowałam.
–Notak…niemam.Aleprzecieżnawetty,Edward,musiszczasemodczuwaćja-
kąśsłabość.
– Słabość?! – zagrzmiał. – Płacę ci za to, żebyś pozbawiła moje ciało wszelkich
oznaksłabościiuczyniłazemniedwukrotniepotężniejsząbestię,niżbyłem,zanim
takobieta…
–Tęskniszzanią?
–Nie–rzuciłdużociszej.–Doskonaleprzypomniałamilekcjęwyuczonąwdzie-
ciństwie:umieszliczyć,licznasiebie.
Cotakiegozdarzyłosię,gdybyłmały?
–Aleprzecież…liczysznamnie.
–Podwzględemzdrowia?Tak.Czasemteżnatwojądyskrecję.
–Tojużcoś,prawda?
–Owszem.Aterazczaswracaćdopracy.
–Zamierzaszjeszczedzisiajćwiczyć?!Wykończyszsię!
–Poradzęsobie.
Edward przywykł rządzić wszystkim i wszystkimi. Był gotów się zabić, by udo-
wodnićswąsiłę.
–Ranypotrzebujączasu,bysięzagoić.Nawettwoje.
Spojrzałnamniedrwiąco.Natychmiastsięzaczerwieniłam.
–Lubię,gdysięczerwienisz–skomentowałiruszyłwstronębieżni.
– Koniec na dziś z bieganiem – krzyknęłam i zdesperowana dodałam: Rozbieraj
sięikładź.
Roześmiałsię.
–Naprawdęuparłaśsię,żebymwięcejniebiegał.Aleskorochceszmnieprzeku-
pićseksem,proszębardzo.
– Rozbierz się i połóż, bo potrzebny ci masaż. Nie chcę, żebyś zesztywniał! –
Edwardspojrzałnamniezaciekawiony.–Awogóletozamknijsię!
–Przecieżnicniemówiłem.
–Przecieżdobrzewiesz,ocomichodzi.
–Wsumietak…tylkoniewiem,dlaczegotyletotrwa…
–Cotyletrwa?
– Okej, okej… upieraj się dalej. – Zaśmiał się i zaczął ściągać podkoszulek. –
A więc chcesz, żebym się rozebrał… Wiedziałem, że prędzej czy później będziesz
mnie o to błagać… – Skrzywił się odruchowo, pewnie zabolało go uderzone przy
upadkuzbieżniramię.
–Zostaw,jatozrobię.–Mojepoczuciewinykazałomizgłosićsięnaochotnika.
–Ależ,proszęuprzejmie…otak…idziękuję.
–Niemaproblemu–odparłam,zastanawiającsię,czyczuł,jakbardzotrzęsąmi
sięręceijaktrudnomioderwaćwzrokodjegonagiegotorsu.
Chybaczuł,bouśmiechałsiędwuznacznie.
–Czyzdejmieszmiresztę,czymamsam?Amożebędzieciwygodniejmniemaso-
wać,jeślisamasięteżrozbierzesz?
Autorka przedwojennego podręcznika dla pielęgniarek przestrzegała, że „bez-
wstydnipacjencimogąchciećskusićniewinneopiekunkinaniewyobrażalnerozko-
szezmysłowe.Wtedyjedynąbroniąjestlodowatauprzejmość”.
–Tonierandka–oświadczyłamwięclodowatymtonem–tylkoniezbędnydlatwo-
ichmięśnipodzisiejszymdniumasaż.Rozbierajsię,stanętyłem.
Stanęłamtyłemwściekłanasiebiezato,żeEdwardrobiłnamnieażtakiewraże-
nie.Żadenzmoichpacjentów,aninawetJason,niewywoływaliniezdrowychemocji.
–Jużsięmożeszodwrócić.
Uczyniłamtonerwowoiodrazupożałowałam.Mójzleceniodawcależałnakozet-
cedomasażunabrzuchu,okrytyjedynieręcznikiemtam,gdziekończąsięplecy.
–Noprzecieżotocichodziło:nagiizdanynatwojąłaskę.
Masowałam go już wielokrotnie. Tym razem nie mogłam się opanować. Coś się
międzynamizmieniło.Bałamsię.Tak!Bałamsię,żewyczujemojąsłabość,wyko-
rzysta okazję i… obróci się na plecy, by rzucić się na mnie. Miał taką aksamitną
skórę,potężnemięśnie.Starałamsięmyślećonimjakoopacjencie,niestetygórę
brałymyślizgołaodmienne.Toztymmężczyznąprzetrwałamprawieosiemtygodni
w średniowiecznym zamczysku, zasypiałam, marząc o nim i w pełni świadoma bli-
skościjegosypialni.Masowałamgoipróbowałampatrzećprzedsiebie,naotacza-
jącynassprzęt,ciężarkiimaty,potemzaokno,gdzienazimowympochmurnymnie-
bienieśmiałoprzebijałosięróżowawewczesnopopołudniowesłońce,aogródstra-
szyłnagimi,czarnymiszkieletamidrzew.Jajednakczułamsięjakwśrodkuupalne-
go lata: moje dłonie i policzki płonęły. Przez tyle lat strzegłam swe serce i ciało
wobawieprzedkolejnąutratąkogoślubczegoś,cojestnaprawdęważne.Aleoka-
zuje się, że tak się po prostu nie da. Smutek i rozpacz są częścią życia. Ludzie
umierają,rozstająsięalboraniąsięnawzajem.
–Alemidobrze–westchnąłnagleEdward.
–Cieszęsię–odpowiedziałamżołnierskimtonem,wmasowującwjegoplecykolej-
nąporcjęolejku.–Aterazodwróćsię.
–To…niebędziekonieczne.
–Wprostprzeciwnie!Chceszbyćkoślawy?Plecyrozmasowane,azprzodusztyw-
ny?
–Nowiesz…Jaksobieżyczysz.
Gdyodwróciłsięposłusznie,zobaczyłam,żeistotniezprzodubyłcałkiemsztyw-
ny.Niemiałamdoświadczeniazmęskąnagością,alechybaniewszyscymężczyźni
mielitakolbrzymierozmiary.Stanęłamjakwrytaicałaczerwonawpatrywałamsię
bezmyślniewbiałyręcznik,kryjącyniesamowity,erotyczniejednoznacznykształt.
–Tynaprawdęjesteśzupełnieniedoświadczona–bąknąłonieśmielonyEdward.
–Owszem.Zupełnie.
–NawetzJasonem?Przecieżmówiłaś,żemaszdwadzieściaosiemlat!
–Zachowujmysięprofesjonalnie.Proszę–rzuciłamzwyrzutem.
–Zacznijodsiebie–zaśmiałsiępodnosem,pewniemającnamyślito,żeprzed
chwiląprzyłapałmnienabezwstydnymgapieniusięnajegociało.
Kontynuowałam masaż, czując się jak idiotka. Starałam się skupić na naszym
wspólnymsukcesie,czylinatym,żeEdwardbłyskawiczniewydobrzałpowypadku,
którymógłgozniszczyćnazawsze.Szczęśliwiepozostałamutylkojakaśbliżejnie-
określonaranawsercu.
–Oczymmyślisz?–zapytałamgonagle,niezastanawiającsię,corobię.
–Groźnepytanie…Możelepiej,żebyśniewiedziała.
–Nieprzesadzaj!–uśmiechnęłamsięnienaturalnie.
–Samachciałaś.Otóżmyślęsobie,jakbytobyłozabawnieuwieśćpannęDianę
Maywood.
Odruchowoodsunęłamsięodkozetki.
–Przecieżpracujędlaciebie!
–Icoztego?
–Jestem…zakochanawkimśinnym.
Niespodziewanieusiadł,przytrzymującstarannieręcznik.
–Niemówię,żebytomiałoznaczenie,ale…jesteśpewna?
–Nojasne!
–Widziałaśtychdwojenazdjęciu,zakochani,szczęśliwi…Facetcięoszukał,zo-
stawił,ba,nawetnigdyznimniespałaś.Atydalejzakochana?Wierna?Dlaczego?
–Samaniewiem–odpowiedziałam,patrząctępowpodłogę.
– To chyba prawda, co czasem mówią: żeby się z kogoś wyleczyć, potrzeba na-
stępnejosoby.
–Ciekawe–żachnęłamsię.–Czyliwszystkiepanie,zktórymispałeś,wymazały
ztwojegosercaiumysłukobietę,dlaktórejomaływłosnieumarłeś?Wieszdobrze,
żemiłośćnieznika,ottak,poprostu.
–Alezczasemznika.Przykromizaciebie.Twojaprzybranasiostraztwoimnie-
doszłymkochasiemzabawiająsiętamnacałego,niepamiętającnawetotwoimist-
nieniu.Niespotkałaichżadnakarazato,jakciępotraktowali.Jesteśdlanichbez
znaczenia.
–Edwardzie,naglezrozumiałam,żetychybawcaleniemówiszomnie,tylkooja-
kimśswoimdoświadczeniu.
Skrzywiłsię.
–Dobrze.Czylinadziśkoniec.
–Żadenkoniec!–złapałamgozaramię.–Robięwszystko,żebyśwyzdrowiał,ale
niepotrafiszbyćzemnąszczery!Powiedznareszcie,czegochcesz.
Wtedyprzytrzymałręcznikjednąręką,adrugąobjąłmniemocno.
–Tegochcę–wyszeptałizacząłmniecałowaćjakoszalały.Przywarłdomegocia-
ławielki,potężny,muskularny,prawienagi.Kiedypochwilidzielącynasręcznikwy-
lądowałnapodłodze,„prawie”przestałobyćaktualne.–Chcęciebie,Diano…–sa-
pałpomiędzypocałunkami.
Nikt przedtem tak mnie nie całował. Na przelotne zaloty pierwszego chłopaka
jeszczenastudiachwogóleniereagowałam.PieszczotyzJasonembyłyprzyjemne,
ale nic właściwie z nich nie wynikało. A Edward? Chyba najzwyczajniej w świecie
mniepożądał!Nigdywniczyichoczachniewidziałamtakiegoognia.Owładnąłmną.
Zapomniałamocałymświecie.Poczułamsię,jakbyzbudziłmojeciałozdługiegozi-
mowegosnu.Przylgnęłamdoniegojakszalonainiepozostałammudłużna.Pilno-
wałam się tylko, by mieć dokładnie zamknięte oczy. Wolałam nie widzieć, co się
dziejezmoimprzystojnym,aroganckimpracodawcą.
Ochłonęłam,gdyzrozumiałam,żezachwilęzaczniemysiękochaćnakozetcejak
dzikiezwierzętaiżeniebędziewtymaniszczyptyfantazjiczyromantyzmu.Ode-
pchnęłamgolekkoipowiedziałamstanowczo:„Nie!”.
Wyglądałnacałkowicieogłupiałego.
–Cotakiego?–zapytałniewyraźnie.
–Powiedziałam,żenie.
Puściłmnie.Staliśmynaprzeciwsiebie:jawpotarganychubraniach,aoncałkiem
nagi.Starałamsięzawszelkącenęniepatrzećwdół.Nadaltrzęsłamsięzpożąda-
nia i wcale nie przestałam chcieć tego, co mogło się już wydarzyć. Ale najpierw
będęmusiałauwierzyć,żepanuEdwardowichodziomnie,oDianęMaywood,anie
szybkinumerekzjakąkolwiekkobietą.NiejestempięknąMadison,lecznieozna-
czato,żezamierzamdlakogokolwiekrozmieniaćsięnadrobne.
–Jesteśmoimpacjentem.Sąpewnegranice,którychnigdynieprzekroczę.
–Docholery…–Edwardzacząłprzeklinaćpodnosem.–Chybajakieśgranicejuż
kiedyśprzekroczyłaś.
–Niestetynie.
Rozluźniłsięnagleipogłaskałmniepopoliczku.
–Tostraciłaśdużoświetnejzabawy…–wyszeptałiznówsiędomnieprzytulił.–
Pokochajmysię,Diano.
–Jakto?Przecieżpowiedziałeś,żemiłośćcięniedotyczy.
–Mówiłemoinnymrodzajumiłości,okwiatach,przysięgach,zaklinaniurzeczywi-
stości…Naprawdęcięlubię.Szanujęcięnatyle,bymócciętraktowaćjakrówną
sobie.
–Och,wielkiedzięki…
Uciszyłmniegestem.
–Obojedobrzewiemy,cosięmiędzynamidzieje.Jeślichceszudawać,żejestina-
czej,proszębardzo,alenieoszukasznawetsamejsiebie.Czułem,jakmniecałowa-
łaś.Chceszmnietaksamojakjaciebie.
–Cowcalenieznaczy,żemuszętemuulec…
–Aczemubynie?
Szukałamnasiłęjakichśsensownychargumentów.Wtemprzypomniałamsobie…
–AJason?
–Ach,JasonBlack,wiecznypłomieńwtwymsercu!Niechwnimzostanienaza-
wsze.Jachętniezajmęsięciałem…jużwkrótce.
Zaszokowałmnie,leczniemogłammuodmówićracji.Częśćmojejpsychikichcia-
łabyćjakEdward,łamaćzasady,przekraczaćgranice.Inna,silniejszaczęśćnigdy
minatoniepozwoliła.Icoztegodotychczasmiałam?Złamaneserceisamotność.
„Jeślipokusastajesięzbytsilna,uciekaj.Itoszybko,botylkowtensposóbura-
tujeszżycie”–doradzałaautorkapodręcznikadlapielęgniarek.
Drżącjeszcze,odwróciłamsięodmojegopacjentai…rzuciłamsiędoucieczki.
–Diano!–krzyczałzamną.
Niezatrzymałamsię.Wypadłamzsiłowniprostodolodowategoogrodu,któryto-
nął w mokrym śniegu. Do zamku dobiegłam przemoczona i zapłakana. Przywitał
mniepies,któregoznówniktniewyprowadziłnaspacer.Zmieniłamubranienasu-
che, złapałam płaszcz przeciwdeszczowy, smycz i ponownie znalazłam się w ogro-
dzie. Owczarek tańczył radośnie wokół. Ruszyliśmy przed siebie, w przeciwnym
kierunku, niż znajdowała się siłownia. W mojej skołatanej głowie rozbrzmiewały
fragmentyrozmówzEdwardemimoment,gdyzacząłmniecałować,najwyraźniej
nie chcąc dalszych niewygodnych pytań. Był tak przyzwyczajony owijać sobie
wszystkichwokółpalca,żezrobiłtosamoizemną.
Dotarliśmynaskrajoceanu.Patrzyłamnaodlatującemewyizazdrościłamimta-
kiejmożliwości.ZamekPenrythHallmiałsięstaćidealnąkryjówkąprzedświatem.
Jakmożnaukryćsięprzed…„idealnąkryjówką”?Możewcaleniemożnasięukryć–
olśniłomnienagle–jeśliczłowiekcałeżycieuciekaprzedsamymsobą!Prędzejczy
późniejbędęmusiaławrócićdoKalifornii,stawićczołoatmosferzeskandaluidwoj-
gu ludziom, którzy wyrwali mi serce. Potem przyjdzie najgorsze, bo będę musiała
zmierzyćsięzsobą.
Rzuciłam Cezarowi patyk. Szczęśliwy pobiegł przez zaśnieżoną plażę, by mi go
przynieść.NaustachczułamwciążdotykwargEdwardaitęjednąniepowtarzalną
chwilę,gdybyłamchcianaipożądana–ja,dziewczynaniewidzialna,niezauważalna
anizpowoduurody,aniinteligencjiczyzawodu–kiedydlakogoścośznaczyłam.
Rzucałampatykpsutakdługo,ażpodjęłamdecyzję,żeopuszczęzamek,bonagle
uświadomiłamsobie,żepozostanietutajprzerażamniejeszczebardziejniżpowrót
doKalifornii.Mójpracodawcajużmnieniepotrzebuje.Widziałam,jakradziłsobie
dziśnasiłowni.
Drogapowrotnadozamkuzajęłanamwieki.Szłamwolno,przerażonaperspekty-
wą powiedzenia Edwardowi o mojej decyzji. Gdy wyszliśmy zza węgła na dziedzi-
niec,stanęłamjakwryta.PrzedPenrythHallstałyzaparkowanedwieluksusoweli-
muzyny,aoboknichrozmawialiochroniarzemojejsiostry,DamianiLuis.
–Cześć,Diano!Kopęlat!–krzyknąłnamójwidokLuis.
–PannaLoweipanBlackprzyjechalisięzpaniązobaczyć–dodałponuroDamian,
przerażający osobnik o wzroście ponad dwa metry. – Pani Lowe jest naprawdę
wściekła!
ROZDZIAŁTRZECI
Gdyweszłamdozamkowegofoyer,nakamiennąposadzkęzaczęłasmętniekapać
woda z mojego płaszcza. Myśl, że będę za chwilę musiała spojrzeć w oczy całej
trójcenaraz,zupełniemniesparaliżowała.
Edward,MadisoniJason.Naraz!
Wiernyowczarekkręciłsięwokółmnie,gdyoceniałamstanswojejodzieżyifry-
zury po deszczowym spacerze. Wyglądałam tak, że już zupełnie odechciało mi się
pokazywaćkomukolwieknaoczy.Cezarowinajwyraźniejnieprzeszkadzałmójwy-
gląd.Byłwdobrymhumorze.Nicdziwnego,przecieżtonieonmiałzachwilęsta-
nąćprzedplutonemegzekucyjnym.
Głosyniezapowiedzianychgościdobiegałyzbiblioteki.Możeprzejdęoboknapal-
cach,spakujępocichutkurzeczyiwymknęsięniezauważona?
–Cotywyczyniasz?–zapytałcichoEdward,którystałwcieniunakorytarzu.
–Czemusiętakwystroiłeś?–odpowiedziałampytaniemnapytanie,widząc,żeza-
łożyłkrawatimarynarkę.
–Bomamygości.Zechceszsięprzyłączyć?
Był taki przystojny, wyrafinowany i… obyty w świecie. Moje całkowite przeci-
wieństwo!
–Chybanie.Naspacerzezastanawiałamsięnadwszystkim…Wiem,żejużdłużej
mnieniepotrzebujesz,więcnajlepiejbędzie,jeśli…
–Czytoty,Diano?Chodźtunatychmiast!–wykrzyknęłazbibliotekiMadison,sły-
szącmójgłos.
Edwardpomógłmizdjąćmokrypłaszcz.Przeszłymniedreszcze.
–Wcześniejczypóźniejbędzieszmusiałasięznimispotkać.Równiedobrzemoże
tobyćteraz.
Jego„koleżeńskapostawa”nieoczekiwaniedodałamisił.Wkroczyłamdobibliote-
kizpodniesionągłową.Bibliotekabyłaniezwykleeleganckimpomieszczeniem,wy-
sokimnadwapiętra,oświetlonymwyłącznieogniemzolbrzymiegokominkazbiałe-
go marmuru. Książki oprawne w skórę piętrzyły się pod sufit, a tu i ówdzie stały
drabinydlachcącychponiesięgnąć.Nabiałejskórzanejkanapietużprzysamym
ogniu siedziały dwie gwiazdy filmowe! Madison ze sztywną od lakieru platynową
fryzurą,sztucznymirzęsamiibardzokolorowymmakijażem,wbiałymkrótkimfu-
terku, obcisłych dżinsach, butach na dwudziestocentymetrowym obcasie i w je-
dwabnej bluzce za tysiąc dolarów, przedstawicielka show-biznesu. Jason również
bardzosięwyrobił:zawszeprzystojnyidobrzezbudowany,okrzepłjeszczeizaczął
sięzupełnieinaczejubierać.Wniczymjużnieprzypominałprostego,wesołegochło-
pakazteksańskiejwsi.Coprawda,chciałsięodruchowozerwaćnarównenogina
przywitanie,leczjegokobietapowstrzymałagozasadniczymgestem.
–Diano,tobardzonieuprzejmie,żekazałaśnasiebieczekać,aleniewinięcię,bo
pewnieboiszsięspojrzećnamwoczypotym,cozrobiłaś!–oznajmiładonośnie.
–Cojazrobiłam?–wykrzyknęłamośmielonaobecnościąEdwarda.
–Zostawiłaśmnie,gdynajbardziejciępotrzebowałam!
–WróciłamdoKaliforniinatwojepolecenie,bypokazaćtwójdomreporterom.
Madisonmachnęłalekceważącoręką.
–Ach,to?Wiesz,kiedytobyło?Latatemu!Mówięomojejpremierze.Wczoraj!
Powinnaśtambyłaprzyjechać!
–Żartujeszchyba?
– Wiesz, że źle znoszę wystąpienia publiczne. Obiecywałaś, że nigdy mnie nie
opuścisz…
–Dopókibyłamtwojąasystentką!Izanimmnienieupokorzyliścienaoczachcałe-
goświata!
–Nadalmitamtowypominasz?Niezaplanowaliśmy,żesięwsobiezakochamy.To
sięzazwyczajdziejesamo.–PopatrzyłamaślanymioczaminaJasona.–Alety?Roz-
czarowałaśmniecałkowicie!PrzecieżnawetniespałaśzJasonem.
–Powiedziałeśjej?–zapytałamgozniedowierzaniem.
–Byliśmytylkoprzyjaciółmi,Diano.Spotykaliśmysię,możenawetodrobinęflirto-
waliśmy,aleprzecieżnigdyniepozwoliłaśmisiędotknąć!Mówiłaś,żeczekaszna
prawdziwą miłość i takie tam… Ale mamy dwudziesty pierwszy wiek. Nie wiem,
wktórymstuleciutyżyjesz,aledlamnie,jakniemaseksu,niemazwiązku.
Awięcstworzyłamsobiewszystkowmojejchorejwyobraźni?
Wtedy zobaczyłam na palcu Madison jasnożółty diamentowy pierścionek. Na
TYM palcu! Poczułam się jak brzydki, mokry szczur, stojąc przed moją przybraną
siostrą,któramiałanaręcepierścionekzaręczynowyodfaceta,wktórympodobno
byłamzakochana.
–Jesteście…jesteściezaręczeni?–wydukałam.
–Tak…–Twarzkobietyodrobinęzłagodniała.–Oświadczyłmisięwczoraj…po
premierze.
– To był najwspanialszy wieczór w moim życiu – dodał Jason, całując ją czule
wdłoń.
Gdypatrzyliteraznasiebie,wyglądalinaszczerzezaangażowanych.Dotejpory
mogłamichsobietylkowyobrażać.Coinnegobyłozobaczyćichrazemnawłasne
oczy. Poczułam się, jakbym była nikim, niewidzialnym zerem. W mojej głowie za-
brzmiałysłowaEdwardasprzedparugodzin:„Przykromizaciebie.Twojaprzybra-
nasiostraztwoimniedoszłymkochasiemzabawiająsiętamnacałego,niepamięta-
jącnawetotwoimistnieniu.Niespotkałaichżadnakarazato,jakciępotraktowali.
Jesteśdlanichbezznaczenia”.Bezznaczenia…bezznaczenia…–powtórzyłoteraz
naglejakieśecho.
–Przestańsiędąsaćiucieszsięznaszegoszczęścia!Wróćipracujdlamnie,po-
trzebujęcię.Ktośpozaagencjąweselnąbędziesięmusiałprzecieżzająćprzygoto-
waniamidoślubu!
Agencjaweselna!Przygotowaniadoślubu!
–Iniemartwsię–wtrąciłuprzejmieJason.–Pewnegodnia,Di,ityznajdzieszso-
bieprawdziwegochłopaka.
Czułam, że za chwilę skompromituję się ostatecznie, bo wybuchnę głośnym pła-
czem.
– Kochanie – wyszeptał nagle Edward, obejmując mnie czule – ty im nie powie-
działaś?
–Niepowiedziałam?–powtórzyłambezmyślniejakecho.
–Onas.–Pieściłmniegorącymspojrzeniem.
–Onas?–powtórzyłamponownie.
–Tak,onas!–szeptałdalejwpatrzonywemniejakniktnigdyprzedtem.–Diano,
czemuimniepowiedziałaś,żejesteśmyrazem?
Cotakiego?–powtórzyłamtymrazemwmyśli.
–Cotakiego?–zapytalizgodnymchóremMadisoniJason.
–Aleprzedewszystkim,kochanie,idźdonaszejsypialniiprzebierzsięwcośsu-
chegopospacerzezpsem.Zaczekamynaciebie.
–Janiezamierzamnanicczekać–oświadczyłaMadison.–Chybażezgodziszsię
wrócićipomócprzynaszymślubie.–Popatrzyłateżnamniepodejrzliwie,jakbypo-
równywała moją prezencję z urodą stojącego za mną męskiego półboga. – I ani
przezchwilęniewierzę,żebyściewydwoje…
–Diano,kochanie–przerwałjejbezlitośnieEdward.–Najlepiejchybabędzie,jak
pójdęztobąnagóręipomogęcisięprzebrać.
Czyżbym niespodziewanie dostała rolę w filmie o Kopciuszku? Ja zamiast Madi-
son?
–Towynaprawdęjesteścierazem?–Mojaprzybranasiostranajwyraźniejnabra-
ławątpliwości.
–Odniedawna.JapragnąłemDiany,odkądsiępoznaliśmy,aleniestetykazałami
długonasiebieczekać.Takawspaniałakobieta!
–Przecieżonajesttylkofizjoterapeutką.
–Raczejuzdrowicielką.Znateżkażdątajemnicęmęskiegociała.
Robiłomisięnaprzemianzimnoigorąco.
–Jesteściewsobiezakochani?–dopytywałsięosłupiałyJason.
–Zakochani?Nie!–pospieszyłzwyjaśnieniamiEdward.–Łączynastylkoczysty
seks.Prawdziwanamiętność.
–Nicnierozumiem–wydukałaMadison.–Znaciesięniecałeparęmiesięcy!
– „To się zazwyczaj dzieje samo”. – Mój „kochanek” gładko wyrecytował słowa
mojejsiostrysprzedparuminut.–TakwięcDiananiemożejużbyćpaniasystentką,
alemamnadzieję,żepomęczącejpodróżyzLondynunieodmówicienamwspólnej
kolacji.
–Oczywiście,żenieodmówimy.–Madisonnaglezmieniłacałkowiciefront.–Je-
stemszalenieciekawatwojegonowegopartnera,siostrzyczko!
Zachowałasięjakkotka,któranagledostrzegławswymzasięgunową,bardzoin-
teresującązdobycz–tłustąmysz.Myślę,żezauważyliśmytoobojezJasonem.
– A zatem do zobaczenia za kwadrans. W międzyczasie częstujcie się herbatą
alboczymśmocniejszym.Barekjestpełen–oznajmiłEdward,wyprowadzającmnie
nakorytarz.
–Tojapotrzebujęczegośmocniejszego–wyszeptałam.
–Pssst!–uciszyłmnieipozwoliłmisięodezwaćdopieropoddrzwiamimojejsy-
pialni.
–Dałeśimdozrozumienia,żejesteśmyparą!
–Owszem.
–Dlaczego?
–Bomiałemochotę.
–Nierozumiem.
– Chciałem im utrzeć nosa. Potraktowali cię strasznie. Para zarozumiałych, nie-
szanującychnikogopalantów.
Zaśmiałamsięhisterycznie.
–Możemielirację.Przecieżpowinnamsiębyładomyślić,żeJasonwybierzeMa-
dison,aniemnie.Janigdyniemiałamprawdziwegochłopaka.Ipewnienigdy…
–Skończztymidiotyzmem!Możeszmieć,kogozechcesz.Problemwtym,żenie
chcesz.Jeślijesteśsamatozwyboru.
–Jesteśbardzouprzejmy,ale…
– Wcale nie jestem uprzejmy. Po prostu nie podoba mi się, że ktoś traktuje cię,
jakbyśbyłaniewidzialna…jakbycięniebyło.
–Bojestemnikim–wyszeptałam.
Przekląłpodnosem.
–Przezostatniedwamiesiącełebwłebwalczyliśmyrazemnasiłowni.Jakrówny
z równym. Jak na kobietę, jesteś waleczna. Nieugięta. Nie poddałaś się ani razu.
Wmomencie,gdyweszłaśdobibliotekiizobaczyłaśich,zmieniłaśsięnaglewmałą,
wystraszonąmyszkę.Cosięstało?
–Acociętoobchodzi?Biegałeśdziśnabieżni.Niepotrzebujeszjużterapeutki,
Edwardzie.Czas,żebym…
–Anisłowawięcej–odrzekłzfurią.–Niepróbujnawetkolejnychwymówek.Co
mnietoobchodzi?Obchodzi!Nieumiemspokojniepatrzeć,jakkobieta,któraregu-
larnierzucamnienatreningunakolana,rozklejasięwtowarzystwieparymdłych,
zaabsorbowanychsobąarogantów.Niepamiętaszjuż,jakciębłagałemdwiegodzi-
nytemu,żebyśzechciałasięzemnąkochać,idostałemkosza?
Próbowałamsięodprężyćiroześmiać.
–Błaganianiepamiętam…
–Chętnieciprzypomnę…–wyszeptałiznówchwyciłmniewramiona,wprawiając
wdreszczmojenieprzywykłedopieszczotciało.–Jesteśtakasilna,Diano,czemu
nagle udajesz kogoś innego? Chcę widzieć koło siebie kobietę, którą zatrudniłem,
któraciąglestarasięskopaćmityłek.Gdzieonajest?Znajdźjąiprzyprowadź.
–Trudnezadanie.
–Nieprawda,łatwe!Bądźsobąalbowynośsięzmojegodomu!
Zaszokowałmnie.Ironialosu.ZamierzałamwłaśnieucieczPenrythHall,alegdy
usłyszałam,żetoonmniestamtądwyrzuca,niepotrafiłamtegoznieść.
–Zwalniaszmnie?Bowidzisz…wielurzeczynierozumiesz…Madisonijamamy
zasobąbardzodługąhistorię…aJason…
–Wciążgokochasz?Togłupota,alemiłośćczyniznasgłupców.
Pokręciłam głową. W głowie rozbrzmiewało mi nieszczęsne: „nie ma seksu, nie
mazwiązku”.
–Samajużniewiem,coczuję.
– Nieważne. Zbierz siły, stać cię na to. I nie pozwól im więcej po sobie jeździć.
Alboprzestanieszsięzachowywaćjakichpodnóżek,albowracaszznimidoLondy-
nu.
Patrzyłam na niego osłupiała. Czułam się zaszczuta z każdej strony. Doprawdy
chciałabymbyćtąodważnąkobietą,októrejmówił.Alenasamąmyśl,żemogłabym
MadisoniJasonowipowiedzieć,comyślę…
–Nieudamisię–wystękałam.
–Maszdwadzieściaminutnadecyzję.Weźprysznic,uczeszsię,załóżprzyzwoite
ciuchy…Spotkamysięwbibliotece.Tamsięzorientuję,cozdecydowałaś.
Kiedypółgodzinypóźniejschodziłamnadół,uginałysiępodemnąkolana.Nagó-
rze zmieniłam fryzurę, nałożyłam makijaż, spódnicę i czarne pantofle na wysokim
obcasie.Gdyspojrzałamwlustro,zobaczyłamtamDianęzeszkołyśredniej,sprzed
chorobymamyicałkowitejdominacjiMadison.
Ześredniowiecznejjadalnidobiegałyodgłosyobiadu.Najwidoczniejzaczęlibeze
mnie.MożeEdwarduznał,żewybrałamLondyn.Nicdziwnego,skorosamaniewie-
działamnadal,comamzdecydować.
MogłambeznajmniejszegowysiłkupołożyćuszyposobieiwyjechaćzMadison,
bypomócwprzygotowaniachdoślubu.Pozostaćcichą,usłużnąiniewidzialną.
Albo…
Albomogłamnareszcieodważyćsiębyćsobąipowiedziećsiostrzeijejnowemu
narzeczonemu, co naprawdę o nich myślę. Wtedy miałam pozwolenie na dalszą
współpracę z Edwardem, choć istniało niemalże stuprocentowe prawdopodobień-
stwo,żewkrótcewylądujęznimwłóżku.Bomusięnieoprę.Itakotomoimpierw-
szymfacetemnapoważniezostaniedoświadczonyplayboy,dlaktóregoistniejetyl-
koseks.
Cowobectegowybrać?
Losodwiecznejszarejmyszkiczynieodwołalnązmianęwżyciu?
Byłamrozdartapomiędzystrachemamarzeniami.
Na honorowym miejscu przy długim, oświetlonym świecznikami stole zasiadała
Madison,zJasonempoprawejiEdwardempolewejstronie.Unikającwzrokubie-
siadników,usiadłamniepostrzeżeniekołomojegopracodawcy.
„Głównabohaterka”obiaduzerknęłanamnielekceważąco,nieprzerywającani
nachwilęswegomonologu,dotyczącegogłównieniewyobrażalnychobciążeńwyni-
kającychzfaktubyciamłodą,bogatą,sławnąipiękną.
–Przykładowo,możnabypomyśleć,żezdążyłamsięjużprzyzwyczaićdoobcowa-
niazprasą.Aleto,cowyrabialidziśrano,przeszłomojenajśmielszeoczekiwania.
Chcielirozmawiaćtylkoozaręczynach,interesowałyichwszelkieszczegóły,jaksię
tostało…–Madisonrozkładałabezradnieręce,eksponującprzyokazjiswójgigan-
tycznypierścieńzaręczynowy,nachalniemigoczącywblaskuświec.–Aty,Diano?
Cocizajęłotyleczasu?Jesteśmywpołowieobiadu.
I dobrze. Przynajmniej udało mi się ominąć większą część twojej opowieści, po-
myślałam,leczniestetyniezdobyłamsię,bytopowiedzieć.Zamiasttegonałożyłam
sobieodrobinęjagnięcinywziołachzczerwonymiziemniakami,anawidokświeżo
upieczonychbułeczekpanigospodyniroześmiałamsięoduchadoucha.
–Odpieczywasiętyje–oznajmiłanatychmiastmojasiostra.
–DlaczegoniemaDamianaaniLuisa?–zapytałam,ignorującjejkomentarz.
–Jedząwkuchniztutejszympersonelem.
–Jaksprytnie–mruknęłampodnosem.
–Cotakiego?–zdziwiłasię.
–Nic–syknęłam,czującnapięcieioczekiwanieEdwarda.
Pomimodoskonałejjakzwyklejakościpotraw,jedzenienieszłomiabsolutnie.Na-
tomiastMadisonkontynuowałaniczymniezrażona.
– O czym to mówiłam? A, no tak… Więc… wszystko sprowadza się do jednego:
czasamijestemnaprawdęwykończonabyciemwcentrumuwagi.Naszezaręczyny
pojawiły się w newsach na całym świecie. Moi fani są podekscytowani… są tacy
słodcy…przesyłająmigratulacjeinawetpodarunki.Chociażparumężczyznzagro-
ziło,żerzucisięzokna,jeślinieodwołamślubu.Zresztąpansamdobrzewie,jakto
jest… – Ziewnęła nagle, przeciągając się przy okazji w prowokujący sposób, po
czymposłałaEdwardowizniewalającyuśmieszek.Jakbytegobyłomało,pieszczotli-
wiepogłaskałajegorękęiwyszeptała:–Jakjesttrudno,gdyjestsięciąglepożąda-
nym…
Osłupiałam. Idealnie polakierowane paznokietki Madison drapały zachęcająco
rękępanaCyrainieprzeszkadzałwtymwcaledziesięciokaratowypierścionekza-
ręczynowyprzyjętypoprzedniejnocyodinnegomężczyzny!BoMadison,odkądpa-
miętam,zawszemusiałabyćwcentrummęskiejuwagi.Nawetgdybyłyśmyjeszcze
nastolatkamiimojamamaumierała,potrafiławymknąćsięzdomuzfacetem,który
czyściłnaszbasen,alboprzejechaćsiębezprawajazdyautemswegoojca,byosta-
tecznieskasowaćjenapalmie.Wszystkopoto,byskutecznieodciągnąćuwagęHo-
wardaodszpitalaichorejżony.Aja?Zawszeoniądbałam,starałamsięjątrakto-
wać jak prawdziwą siostrę, o której marzyłam jeszcze jako samotna jedynaczka.
Onazaśbrałaodemnie,cosiędało,ichciałacorazwięcejiwięcej.
Ale widok jej ręki prowokującej Edwarda okazał się przełomowy. Nagle poczu-
łam,żeniezniosętegoanichwilidłużej!
–CzytyabyniestaraszsięflirtowaćzEdwardem?!–zapytałamzniedowierza-
niem.–Czyztobą,Madison,jestwszystkowporządku?!
Siostra osłupiała podobnie jak przed momentem ja. Niczym oparzona odsunęła
dłoń z krzykliwym manikiurem od ręki mego pracodawcy i wykrzyknęła z oburze-
niem:
–Niepodrywałamgo!Wcale!Przecieżjestemzaręczona!
–Wielkiemirzeczy…Piątyraz!
–Naprawdę?–zainteresowałsięnaglerozbawionyEdward.
–Piąty?–włączyłsięJason,doktóregonaglecośdotarło.
–Jesteśstuknięta!–wydarłasięnamnie,apotemdodaładystyngowanymtonem:
–Niebyłamzaręczonapięćrazy.
–Nie?Policzmy.Najpierwtenmuzykpunkrockowy,któregopoznałaśwHollywo-
od…
– Ten? Nie liczy się. Miałam piętnaście lat! Nasze zaręczyny przetrwały sześć
dni!
–AletwojakochanaRhiannonnieodezwałasiędociebiejużnigdywięcej!
–Onkochałmnie,nieją.Powinnabyłatozaakceptować.
–Tak.Bardzociękochał.Przezsześćdni,dopókiniewyjechałzzespołemdoVe-
gas!Izjegopowoduzniszczyłaśprzyjaźń,któratrwałaodprzedszkola.Aprzyoka-
zji,ilujeszczemaszwogóleprzyjaciół?
–Uwierzmi,żebardzowielu!
–Akurat!Przyjaciół?Lizusów,którzyśmiejąsięztwoichżałosnychdowcipów,bo
mogącośztegomieć.Tobardziejwspółpracownicyniżprzyjaciele.
–Zamknijsię!
Jajednak,zupełniejaknieja,nadzianymnawideleckartoflemrysowałamrysunki
wsosienatalerzuimówiłamdalej.
–Potem,kiedymiałaśszesnaścielat,pojawiłsięfacet,któryczyściłnaszbasen…
–Ależtoniebyłyprawdziwezaręczyny!Tylkokrzykrozpaczy!
– Owszem. Starałaś się zwrócić uwagę Howarda. Zaniedbywał cię, bo siedział
przymojejumierającejmatce.Doprowadzałciętymdoszału.
–Robiszzemniesamoluba.Aletosięciągnęłocałymimiesiącami!Adzieckopo-
trzebujeojca!
Subtelneokrucieństwojejsłówodebrałominachwilęmowę.„Tosięciągnęłoca-
łymimiesiącami”.Istotnie.Mamagasłabardzopowoli,zodwagąispokojem,choć
oddawnaniebyłożadnejnadziei.Dokońcastarałasięnormalniewszystkimizajmo-
wać.Równieżswojąprzybranącórką.
–Wiem,żetodługotrwało.Byłamtam.Dzieńpodniu.Przezcałednie–wysycza-
łam.–Wracającdowyliczanki,trzeciezaręczyny:zmoimagentem.
–Miałaśagenta?–zdziwiłsięEdward.
–Owszem–wyjaśniłam.–Poznaliśmysięnaprzyjęciukończącymjednązproduk-
cjiHowarda.Lennypodpisałzemnąkontrakt.Miałamwtedyprawiesiedemnaście
lat.Dostałamrolęwtelenoweli.Grałamprzezsześćmiesięcy,zanimmamazacho-
rowała.Rzuciłamto,żebymócsiedziećzniąwdomu.Inaprawdębezżalu.Brako-
wałomikolegów,szkoły.PojakimśczasieLennyprzysłałminowyscenariusz,dofil-
muDisneya.Mamakazałamijechaćnacasting.Niestety,kiedybyłamwdrodze,do-
stałam informację od Howarda, że stan matki nagle się pogorszył, miała zapaść.
Niewiedział,czydaradę…Tymrazemdała,alerolędostałjużktośinny…Towła-
śnieMoxieMcSocksieuczyniłazciebiegwiazdę,siostrzyczko.
–Moxie…co?–dopytywałsięEdward.
–Niepamiętasz?Moxie,pilnauczennica,któranocamiprzemieniasięwdzielną
dziennikarkę.Tobyłprawdziwyhit…
–Cośchybapamiętam–zwróciłsiędoMadison.–Panitwarzmiesiącamibyłana
wszystkichlondyńskichautobusach.Takwłaśniestałasiępanisławnaibogata.
–Aletojazasłużyłamnatęrolę,nieDiana!Oddzieckagrałamwreklamach.By-
łamprawdziwąaktorką.Pozatymonabyłajużzastara,byłapełnoletnia.
–Miałamwtedyosiemnaścielat.Atysiedemnaście.
–Dokładnie!Idealnywiek!
–Nazaręczyny.Poszłaśtamzamnie.Zorientowałaśsię,żemójagentmożecipo-
mócwkarierze.
–Mówiszotym,jakbymbyłapodła…
–Anieuwiodłaśgo,żebyzałatwiłciangaż?
– Przemawia przez ciebie zazdrość. Nie moja wina, że zamiast na casting poje-
chałaśdodomu.Następnegodnia,gdyLennypoznałmniebliżej,uznał,żebędęlep-
szaodciebiewroliMoxie.Koniechistorii.
–Onmiałwtedypięćdziesiątlat.
–Alejagokochałam.
–Rzuciłaśgowkrótcedlaznanegoreżysera,bozrozumiałaś,żeniezajdzieszjuż
znimwyżej.Cóżztego,żedlaciebiezostawiłrodzinę.
–Dosyć!–Jasonzerwałsięnaglenarównenogi.–Czylijestemnumerempiątym!
–Ależtyjesteśinny…wyjątkowy!–wyszeptałajegopięknanarzeczona.
–Niestetynieczujęsięzbytwyjątkowo.Zaczynamuważać,żewybrałemniewła-
ściwą siostrę. Masz tu kluczyki. Drugie auto zabieram do Londynu. Zostawię pod
twoimhotelem.
– Ależ, kochanie… zaczekaj… potrzebuję cię… – Madison próbowała zatrzymać
Jasona,którywyszedłjednakbezpożegnania.
Wtedyznówzwróciłasiędomnie.
–Diano,wiem,żewielerazyzachowałamsięgłupioiegoistycznie,aleniesądzi-
łam, że mi to tak nagle wypomnisz. Nie jesteś już moją Wielką Siostrą, jesteś jak
wszyscyinni…
Mojafuriagdzieśsięrozwiała.Przypomniałamsobie,jakspotkałyśmysięnaślu-
bienaszychrodziców,obieniepewne,przestraszone.Mamapowiedziałamiwtedy,
żebymbyłamiładlaMadison,którachowasięodmałegobezmatki,botaprzedaw-
kowała. „Jesteśmy teraz rodziną, Maddy, będę się tobą opiekowała, jak siostra” –
wyrecytowałamiobjęłamzupełnienieznanąmidziewczynkę.Niestetyżyciechciało
inaczej.
–Maddy…–wyszeptałamteraz.
–Niemażadnej„Maddy”.Zapomnij–odburknęłaiwyszłazjadalni,zabierającze
sobąoparysmutkuidrogichperfum.Zachwilęusłyszeliśmyjeszcze,jakdramatycz-
nymgłosemwołaJasonaiobuochroniarzy.Potemzaległaabsolutna,przytłaczająca
cisza.
–Zastanawiałemsięoddawna,jakabyśbyła,gdybyśzdecydowałasiębyćsobą–
dopieroszeptEdwarda,kiedyzostaliśmysami,przerwałkrępującąaurę.–Noijuż
wiem.
–Byłamokropna…
–Byłaśwspaniała.–Odgarnąłmiwłosyzczoła.
–Przecieżobiecałamjejkiedyś,żebędędlaniejzawszejaksiostra.
–Widaćzasłużyłasobienatakązmianę.
–Odlatwinięją,żezabrałamitamtąrolę,aprawdawyglądatak,żeniedotarłam
nacasting.
–Boumierałacimatka.
– Ale to ja dokonałam wyboru. – Otarłam łzy. – Po stracie rodziców i roli Moxie
obiecałamsobie,żeniepozwolęsięwięcejnikomuzranić.NiemogęwinićMadison
oto,żeprzeznastępnedziesięćlatchowałamsięprzedludźmi.
–AżzakochałaśsięwJasonie…
–Aletojazdecydowałamsiężyćjaktchórzizrujnowałamsobieżycie.
–Twojeżyciejeszczesięnieskończyło…Dopierosięzaczyna.Mamprywatnąwy-
sepkęnaKaraibach,naktórejzaszyłemsiępowypadku,samzlekarzemidwiema
całodobowymipielęgniarkami.Nawyspieniemainternetuanitelefonu,możnasię
naniądostaćtylkosamolotem.Chceszsiętamschować?
Zaśmiałamsięsmutno.
–Dziękizapropozycję,aletoniepomoże,jeślistaramsięukryćprzedsamąsobą.
Zmusiłmnie,bymspojrzałamuprostowoczy.
–Nawetniewiesz,jakdobrzecięrozumiem.
– Naprawdę? – Bezwiednie pogładziłam go po twarzy. Był taki męski, obcy, nie-
znajomy…zupełnieniezrozumiały.–Czemujesteśdlamnietakimiły?
Zaśmiałsięzłowieszczo.
–Bochcęcięnareszciezwabićdołóżka.Niepomyślałaśotym?
–Niemusiszotoażtakstraszniezabiegać…
–Niemuszę?
–Nie…
Edward nie czekał długo z wykorzystaniem tego niepisanego zaproszenia, a ja
wcaleniezamierzałamuciekać.Zobaczyłniedawnomojąnajmroczniejsząstronę…
inadalbyłmnązainteresowany.Chybapostanowiłamdaćmuszansę.Postanowiłam
zaryzykować.Miałamdośćbyciawiecznieostrożną.Kiedywziąłmnienaręceiza-
cząłwolnonieśćkusypialni,przypatrywałammusięzespokojem.Wiedziałamjuż,
żetoznim poznamwkrótceprawdziwedorosłe życie.Zdoświadczonym playboy-
em,specjalizującymsięwłamaniukobiecychserc.Aleczytylko?
Tegowieczoruczułam,żerówniewielenasdzieli,cołączy.Sądziłam,żeEdward
jakojedynyczłowieknaziemipotrafimniezrozumieć.Widziwemniezarównowy-
straszoną,zaszczutądziewczynę,jakidobrzesięukrywającąsilnąkobietę.
Po chwili znalazłam się po raz pierwszy w jego sypialni, urządzonej bardzo po
spartańsku.Bezsłowapołożyłmniedelikatnienawielkimłóżkustojącymnaśrodku
pomieszczenia, oświetlonym jedynie niesamowitym światłem księżyca. Odkąd za-
brałmniezjadalni,nieodezwałsięanisłowem.Niespuszczałteżzemnielekkoza-
mglonego wzroku. Miałam skończone dwadzieścia osiem lat i czułam się jak mała
dziewczynka.
Usiadłprzymnie.Wmilczeniuzdjąłkrawatirzuciłgonapodłogę.
–Najpierwto…–powiedział,sięgającpoopaskę,któraprzytrzymywałamojewło-
sy.
Zarazpotemzacząłmniedelikatniecałować.Byłamkompletniezagubiona.
–Edward…–wyszeptałamnagle–jacięprzecieżniekocham…
–Wiem–odpowiedziałspokojnie.–Pragnieszmnietylko.Powiedztonagłos.
–Pragnęcię…
–Głośniej!
–Chcęcię!
Niepoznawałamwłasnegogłosu,którystałsięsilny,niespokojny,niemalgroźny.
TakiesamostałosięspojrzenieEdwarda.
–Jaciebieteż!
Pochwilimójdotychczasowyświatzawirował.Ucieszyłamsięprzedewszystkim,
żeprzypadkiemzałożyłamnajlepszystanik,jakimiałam,błękitny,zprawdziwegoje-
dwabiu.Przypadkiem?Amożejednakprzyznałamsamaprzedsobą,dokądzmierza-
my.
–Jesteśtakapiękna…odmiesięcydoprowadzaszmniedoszału…
–Tymnieteż…
Wydawałomisię,żesamotnośćprzestałaistnieć.Otoniebyłamjużsama,byliśmy
razem,byliśmytacysami…Cieszyłsiękażdymprzejawemmojejinicjatywy,choćto
oczywiścieonbyłrozgrywającym.Wkrótcewszystkieczęścinaszejgarderobypo-
szływzapomnienie,ajaporazpierwszymogłamnacieszyćsięprywatniejegona-
gością,choćjakoterapeutkawidziałamgowielokrotnienamasażachiwbasenie.
Jednaknadalbardzosięwstydziłam.Niemiałamśmiałościspojrzećtam,gdzienaj-
bardziejchciałam.
–Ocochodzi?–zapytałszeptem.
–Źlerobimy…jesteśmoimpacjentem.
–Maszrację.Więc…pannoMaywood,zwalniampaniązeskutkiemnatychmiasto-
wym.Jużniepotrzebujęterapeutki.Potrzebujękochanki!
–Mam…zostaćtwoją…dziewczyną?
–Nie–zaśmiałsię.–Mojąprzyjaciółką,kochanką…takdługo,ażprzestanienas
tobawić.Żadnetamzobowiązanie.Niemamochotypoznawaćtwojejrodziny.Nie
jestemaniołem,Diano,dbamprzedewszystkimowłasneinteresy.Iodciebieocze-
kujędokładnietegosamego.Itakspodziewamsię,żeprędzejczypóźniejzechcesz
wrócićdoswegoJasona.Wiem,żeniezostanieszprzymnienazawsze.Zresztąna-
wetniechciałbymsiędociebieprzyzwyczaić.
Kiedy mężczyzna zaczyna mówić o sobie złe rzeczy, należy zacząć uważnie słu-
chać.Tylkowtedymożnasiędowiedziećczegośnaprawdę.Szkoda,żeakuratteraz
bardziejinteresowałamniejegonagość.Taksamoirytowałymniefragmentyksiąż-
ki dla pielęgniarek z dobrymi radami, które bez przerwy wracały do mnie niczym
bumerang.Przecieżpodręczniktenzostałnapisanyponadstolattemu.Comiprzy-
szłodogłowy,żebykorzystaćzniegowdwudziestympierwszymwieku?Czasnaj-
wyższyprzestaćzadręczaćsięchociażtym,pomyślałamizamknęłamtenrozdział
nazawszewswojejgłowie.
–Dobrzewiedzieć–odpowiedziałammunaglezuśmiechem.–Jateżniezamie-
rzamsięwcaledociebieprzyzwyczajać.Mamjeszczewieledozrobienia.
–Wiem,Diano.Myślę,żeczekaciędużowspaniałychrzeczywżyciu.
Niktniemówiłtakdomnieodśmiercimamy…
–Ajednaznichtodzisiejszanoc.
Iznówzacząłmniecałowaćpowariacku,alenagleprzekląłiprzyhamował.
– Zapomniałem, że… – wyszeptał – nie masz zbyt wiele doświadczenia… więc…
pozwól,żepowiemcitojeszczerazdobitnieijasno…Dlamojegowłasnegosumie-
nia…
–Przecieżpodobnogoniemasz…
–Towszystko,cocimogędać.Nicwięcej:żadnegomałżeństwa,żadnychdzieci.
Tylkotyle.–Izacząłmniecałować,muskaćleciutkojakpiórkiem,ażstraciłamod-
dechiznówzadrżałamwjegoramionach.–Zgadzaszsię?
Awięcoferowałmiprostyukład,seksbezzobowiązań.Bezmiłości,perspektywy
małżeństwaczyposiadaniadzieci.Icóżztego?–pomyślałamnagle.Codotychczas
przyszło mi z kochania kogokolwiek? Złamane serce, pustka i samotność. Może
ofertaEdwardabyłapoprostuatrakcyjniejsza.
–Tak…–wyszeptałam.–Tak…
Idałammuporazkolejnyprzyzwolenie,byzrobiłzemną,cozechce.
ROZDZIAŁCZWARTY
Edwardpowoliwędrowałpomoimciele.Jednakbardzoszybkonabierałśmiało-
ści…
–Drażniszsięzemną–wysapałam.
Poczułamnaszyi,gdzieznajdowałasięjegotwarz,żemusiałsięroześmiać.
–Owszem.Mamzamiardzisiejszejnocydoprowadzićciędołez.
Gdy po chwili całował moje dłonie, zamiast poddać się nastrojowi, myślałam
o tym, że niesłusznie przedtem nie traktowałam palców jako strefy erogennej. Po
chwiliprzemieściłsiędoinnychczęściciała,którenawetjakojarzyłamzerotyką.
Zaczęłampowoliwczuwaćsięwsytuację.Niespieszyłsię.Sprawił,żeinstynktow-
nieczekałam,conastąpi,ichciałamtego.Czułamjegooddechidotyktam,gdzieni-
gdyjeszczeniedoświadczyłampodobnychwrażeń.Myślałam,żezemdlejęalbonie
wytrzymam.
–Proszęcię,proszę…–szeptałam.
Słyszałamjegostłumiony,cichutkiśmiech.Ztrudemłapałamoddech.Nagleusły-
szałamkrzyk,bypochwilizorientowaćsię,żekrzyczący,zmienionygłosnależydo
mnie. Wtedy poczułam coś jeszcze bardziej zdumiewającego i zrozumiałam, że to
Edwardznalazłsięwemnie,wcałości,bezżadnejtaryfyulgowej.Zacisnęłamoczy
najmocniej,jakpotrafiłam,iodleciałamwnieznanądal.
Kiedyprzekląłszpetnieicofnąłsię,zwrażeniausiadłam.Spojrzałampółprzytom-
nymwzrokiem,żesięgapoopakowaniezprezerwatywą.
–Zapomniałem…–wysapał.–Nigdyniezapominam.
Zaschłomiwustach.
–Czylimożebyć…
– Popatrz na mnie! – zażądał. – Nic nie może być. Jest w porządku. Patrz, no
patrz…
Wbrewwoliusłuchałaminiezamknęłamjużoczu.Gdywszedłwemniedrugiraz,
całyczasnieodrywaliśmyodsiebiewzroku.Byłotobardziejintymneniżsamakt
inaszenagie,spoconeciałasplecionewniemalżemorderczymuścisku.Naglecoś
we mnie zawirowało, uniosło się i wymknęło się całkiem spod kontroli, niczym fe-
nikszpopiołów.Znówusłyszałamrozdzierającykrzykiztrudemzaakceptowałam
fakt, że musiałam być jego źródłem. Tym razem wtórował mi Edward, po czym
opadłbezsiłnapoduszki.
Chwilępóźniejtuliliśmysiędosiebiewświetleksiężycajakzabłąkanedzieci.
Nigdyniepomyślałabym,żetakwłaśniewyglądaseks.
– Widzisz? – wymamrotał mój partner, zdecydowanie zadowolonym z siebie gło-
sem.–Aniemówiłem,żedoprowadzęciędziśdołez?
Zdziwionadotknęłamskórytwarzywokółoczuiprzyznałammuwmilczeniura-
cję.Cośtakiegorównieżprzydarzyłomisiępierwszyraz.Sądziłamjednak,żenie
ostatni.
–Dzieńdobry.
GdyEdwardobudziłmniegorącympocałunkiem,zobaczyłampokójzalanyzłotym
słońcem.
– Dzień dobry – odpowiedziałam onieśmielona, bo okazało się, że nadal leżymy
nadzyisplecenizesobą.Czułamsięjednakjaknowonarodzonaicudownieobolała
wwiadomychmiejscach.
Wnocykochaliśmysięjeszczeparęrazy,wtympodprysznicemiwkuchni,szyb-
koiostro,jakparanastolatków.Pikanteriicałejsytuacjidodawałfakt,żeakuratna
stolekuchennymmogliśmyzostaćłatwonakryciprzezgospodynięalbokogokolwiek
innegozobsługi.Tymbardziejbyłowyśmienicie.
Nawet teraz, gdy Edward tulił się do mnie w świetle poranka, jego wygłodniałe
spojrzenie było jednoznaczne, a i moje ciało reagowało na nie w podobny sposób.
Czy patrzył na mnie, gdy spałam? Miałam nadzieję, że nie, bo śnił mi się prawie
przezcałyczas.Senrozgrywałsięnasielankowympikniku,przyidealnejletniejpo-
godzieiprzepełniałygomiłosnewyznania.Gdybysięokazało,żemówięprzezsen,
mójpartnerpoczułbysiępaniczniewystraszonytreściąmoichsłów.
–Mamnadzieję,żeniebudziłamcięchrapaniemanigadaniemprzezsen.
–Nie.Spałaśjakzabita.Gdybymdałcipospaćjeszczetrochę,pewniezbudziła-
byśsięzemnąwśrodku.
–Brzmizachęcająco…
Mojaodpowiedźistotniemusiałagozachęcić,bozachwilępowróciliśmydonoc-
negoscenariusza.Jednakwporównaniuznaszymipoprzednimipotyczkami,tenraz
okazałsięłagodnyiczuły.
–Cotyzemnązrobiłaś…–wyszeptałpojakimśczasieEdward,ajapoczułam,że
rosnęzdumy.Samapierwszyrazwżyciuniemyślałamnerwowooprzeszłościani
przyszłości. Miałam pewność, że jestem tu i teraz, na swoim miejscu, dokładnie
tam,gdziechcębyć.
Nadobreprzebudziliśmysiępopołudniu.
–Nieznoszęwstawać–wyszeptałam.
–Toniewstawaj!
–Jestemstraszniegłodna.Pozatymmuszęsięspakować.
–Dokąd?
–Dodomu.
–Wyjeżdżasz?
Czyżbybyłoburzony?
–Przecieżmniewylałeś–zaśmiałamsię.
–Ach,otochodzi…–zrelaksowałsię.–Zaraz„wylałeś”!Pocotakiemocnesło-
wo?„Zwolniłeś”brzmidużonormalniej.Pozatymsamasię„zwolniłaś”:przezwła-
snąciężkąpracęiterazpewniesięzastanawiasz,cozemniezakanalia,żebyzwal-
niaćzrobotytużprzedBożymNarodzeniem.Otóżwczoraj,gdyposzłaśnanieocze-
kiwanyspacer,kazałemksięgowejzrobićprzelewowartościcałegoroku.Takjak
sięumawialiśmy.
–Cotakiego?
–Możepowinnaśczęściejzaglądaćnaswojekonto!
–Notak…dziękuję…możelepiejjużpójdę…
–Nieidź.–Przytrzymałmniezarękę.–Chcę,żebyśzostała…chociażdosylwe-
stra.Oczywiścieniejakopracownica,tylkowcharakterze…
–No,bardzojestemciekawa!
–Jakbytupowiedzieć…Niewolnicy?
–Jeślitylkotyle,zgadzamsię!
–DziękiBogu!Awięctobędzierównieżmójostatnitydzieńwakacjiprzedpowro-
temdoLondynu.
– Cóż takiego jest w Londynie? – Wstałam z ociąganiem i przemaszerowałam
nago na drugi koniec pokoju, gdzie zawinęłam się szczelnie w jedwabny szlafro-
czek.
–Mojapraca.
–Inaprawdęmusiszjechać?
–Zadługomnietamniebyło.MójkuzynRupertusiłujepowoliprzekonywaćpozo-
stałychudziałowców,żepowinienwskoczyćnamojemiejsce.
–Jeststuknięty?
–JestzrodzinySaintCyr.
–Wobectegodefinitywniejeststuknięty…–próbowałamzażartować,leczzawa-
hałamsię,widząc,żeEdwardnaglesięzasępił.–Adlaczegomatodlaciebiezna-
czenie?
–Jakto?
Rozejrzałamsięznaczącowokół.
–Wydajeszsiębardzobogatyifinansowozabezpieczony.Myślałam,żepiastowa-
niestanowiskadyrektorageneralnegowrodzinnejkorporacjimożebyćswegoro-
dzajutytułemhonorowym.
–Takaintratnaposadka?Pewnepieniądzeiżadnychobowiązków?
–Zaczekaj,wcaleniezamierzałamcięobrażać.Poprostuniewyglądanato,żeby
chciałocisiętamwracać.Askoromaszpieniądze,tozastanawiamsię,cotobąpo-
woduje?
Skrzywiłsię.
– St. Cyr Global założył jeszcze mój pradziadek. Jestem największym udziałow-
cem.Stądwynikapewnaodpowiedzialność.
–Terazrozumiem–oznajmiłam,choćtowcaleniebyłaprawda.
–Wporządku.Najlepiejbędzie,jeślizajmiemysięśniadaniem–podchwycił.
WkuchnipaniMacWhirterbyłaakuratwtrakciewypiekaniadomowegochleba,
więcwszędzieunosiłsięniepowtarzalny,niebiańskizapach.Gdyzobaczyłanaspo-
targanych, w dresach i szlafrokach, nie miała raczej wątpliwości, czym się do tej
poryzajmowaliśmy.Zachowałajednaktwarzwstuprocentach,kiedyEdwardpotul-
niezapytałoszansęnamocnospóźnioneśniadanie.
–Szansę?Pewność…Czypodawaćwszystko?
–Dlamnietak,zherbatąidodatkowąporcjąwarzyw,poproszę.
– A ja, jeśli można, chciałabym wszystko, z kawą ze śmietanką, plus dodatkowo
tostyzdżemem–wydukałamspeszona.
Na szczęście Edward zapobiegł mojemu dalszemu plątaniu się, wziął mnie za
rękęioznajmił,żezaczekamywsaloniku.Jaksięokazało,nazwałtakniezwykleja-
snypokójzwielkimioknamiwychodzącyminaogródidalejzwidokiemnaskrajmo-
rza.Odruchowozmrużyłamoczy,widzącjaskraworóżowydywanikwiecistetapety.
–Czyjtopokój?–zapytałamzaciekawiona.–Samchybaczegośtakiegoniewy-
myśliłeś!
–Należałkiedyśdomatki–bąknąłzniechęcią.
Nigdywcześniejoniejniewspominał.
–Częstotuprzyjeżdża?
–Zmarławzeszłymroku–rzuciłbeznamiętnie.
–Bardzomiprzykro.
–Niechciniebędzie.Dlamnieumarłabardzodawnotemu.Gdymiałemdziesięć
lat,wyprowadziłasię.Uciekłazargentyńskimsportowcem.
Poczułamsięnieswojo,leczEdwardwzruszyłtylkoramionami.
–Pamiętasz?„Umieszliczyć?Licznasiebie”.Poprostudośćwcześnieżyciena-
uczyłomnie,żetoprawda.Tatacałyczaspracował,równieżzagranicą,agdybył
wdomu,miałniemiłąskłonnośćdozłośliwości.PodobnotocecharoduSaintCyr.
Zrobiłomisiężalmałegoporzuconegochłopca.Chociażmoiobojerodzicezmarli
przedwcześnie,nigdyniemiałampoczuciaodrzucenia.
–Twojamatkaiojciectostraszniegoiści.
–Niebyłoażtakźle.
–Niebyło?Porzucićdzieckoijeszczezostawićjezdziwacznymojcem?
–Notak…Wsumieteżżałuję,żemamaodpoczątkuniepowiedziałaprawdy.Kie-
dy leciała do Buenos Aires, płakała i tłumaczyła mi, że zrywa tylko z tatą, nie ze
mną. Mieliśmy pozostać rodziną. Cóż, gdy już w ciągu pierwszego roku częstotli-
wośćlistówitelefonówpokaźniezmalała.Przestałamnieteżtakgorącozachęcać
doprzyjazdudoArgentynynaBożeNarodzenie.Pomijającsamfakt,żeojciecnigdy
bysięnacośtakiegoniezgodził.
–Chciałcięmiećwświętaprzysobie?
–Ależskąd.NaGwiazdkęlatałzkochankąnaKaraiby.Poprostunazłośćmatce
był gotów zrobić wszystko. Poza tym Antonio, kochanek matki, nie życzył sobie
mniewswoimdomu.Chciałsamąmamę.Kiedymiałemczternaścielat,urodziłoim
siędziecko.Wtedynaszedrogicałkiemsięrozeszły.Żałowałemtylko,żeodpocząt-
kuniewiedziałem…–Nieoczekiwaniezaśmiałsię.–Zresztą,towszystkobyłotak
dawno.Szkoda,żezamiastprawdymiałemnadzieję.
Pomyślałamzodraząowszystkichjegonajbliższych.
–Ktosięwkońcutobązajmował?
–Służbataty.PaniMacWhirter,ogrodnicy,niedługojednak.Wwiekudwunastulat
wysłanomniedodobrejszkołyzinternatem.Coniebyłozłe.Zmężniałemiwogóle.
TęskniłemtylkobardzozaKornwalią,zaogrodnikiem,którybrałmnienaryby.Na-
wet obiecałem mu, że jak na mnie zaczeka, to wybuduję niedaleko Penryth Hall
prawdziwąfabrykęzabawekdoprawdziwychprzygód,żebywszyscymielipracę.
–Zabawekdoprzygód?
–Nowiesz,byłemwtedymały.Fascynowałymnieproce,rzutki,tratwy.
–Ico?Zbudowałeś?
–Nie.PanogrodnikwyemigrowałdoKanady,docórki,botęskniłzawnukami.Nie
dotrzymałsłowa,niezaczekałnamnie.Więcijaniemusiałem.
–Och…–westchnęłam,próbującwziąćgozarękę,aleonniepragnąłanimojego
wsparcia,aniwspółczucia.
–Nictakiegomisięniestało.Wprostprzeciwnie:nauczyłemsiępolegaćnasobie,
nienaludziach,iniczegonieobiecywać.
Naszczęściewtymmomenciedosalonikuweszłagospodyniwtowarzystwiepo-
kojówki,obieobładowanetacamipełnymijedzenia.Gdynamjeserwowały,zauwa-
żyłam, jak Edward patrzy na panią MacWhirter. Pomimo całej jej szorstkości wy-
czułam,żekobietatabyładlaniegonajbliższąrodziną.Pochwiliznówwsamotno-
ściiwmilczeniurozkoszowaliśmysięniesamowitymipotrawamijejautorstwa.
–Niewytykamci,żeniechceszbyćodnikogozależny.Dlaczegomiałbyśchcieć?
Ludziekłamią,zdradzają,wyprowadzająsię,wyjeżdżają.Ba,nawetniedlatego,że
cięniekochają…Czasemteżumierają.
Usiedliśmyprzykominku.Patrzyłnamnienieruchomo.
–Iniezamierzaszsięzemnąsprzeczać?
Pokręciłamprzeczącogłową.
–Dziwne–westchnął.–Większośćkobietnatymetapieoskarżamnieobrakser-
ca.
Pomyślałam o moim ojcu, najłagodniejszym człowieku pod słońcem, który zginął
wwypadku,gdybyłamwtrzeciejklasie,iomojejmatce,którawypełniałanaszeży-
ciekwiatamiiuśmiechem,pókiżyła,aodchodziładługo,aledzielnieiteżpogodnie.
Moirodzicenieporzucilimniecelowo.Niemieliwyboru.Mimożarliwychprzysiąg
iuroczystegoślubowania.
–Jaraczejmyślę,żemożeszmiećrację–przyznałamcicho.–Możerzeczywiście
wszystkieobietniceiprzysięgisąniewielewarte.Możeistniejetylkodzieńdzisiej-
szy.
Gdybynienagłewejściegospodyni,zpewnościąznówzaczęlibyśmysięcałować.
PaniWhirterkaszlnęłajednakznaczącooddrzwi.
–Niechciałabymprzeszkadzać,alepragnępoinformować,żeszykujęsiędowy-
jazdu.Resztapersonelujużwyjechała.
–Wporządku,bardzodobrze.Mamnadzieję,żebędąpaństwomieliudaneświę-
ta.
–Chciałabymteżwimieniuwszystkichiswoimpodziękowaćpanuzawyjątkowo
hojnąwtymrokutrzynastkę.Jestpanzawszeniezwykleszczodry,aletymrazem…
Omałonieumarłam,gdyzobaczyłamstankonta.Nareszciebędęmogłapomócsio-
strzekupićnowydach,aitakzostanąmikrocie.ASophiepowiedziała,żespędzi
BożeNarodzenienaSeszelach.Dziękujemypanubardzoserdecznie.
–Zasługujecienadużowięcej,wytrzymujączemnąpodjednymdachem.Zwłasz-
czaodwypadku.
Kobietauśmiechnęłasiętakciepło,żeażtrudnobyłotodoniejprzypasować.
–Niejestpanażtakitrudny,biorącpoduwagęwszystko,copanprzeszedł–za-
wahałasięnagle.–Jeślimniepanpotrzebujepodczasświąt,tojawcaleniemuszę
jechaćdosiostryakuratteraz.
–Ależskąd.Planowałyścietenwspólnypobytodmiesięcy.Zresztątopanizaległy
urlopzatenrok.
–Notak,alewłaściwiewpanaobecnymstanie…Ktosiępanemzajmiewtewol-
nedni?
–PannaMaywood.
Gosposiaspojrzałanamniepodejrzliwie.
–Acobędziezgotowaniem?
–Poradzisobiezgotowaniemipodkażdyminnymwzględem.
Cieszyłamsię,żeEdwardmówitowszystko,niepatrzącwmojąstronę,boztru-
dempowstrzymywałamsięodśmiechu.
– W takim razie… no cóż… pożegnam się z państwem. Wesołych świąt. I niech
panizadbaoEdwarda.
–Obiecuję–odpowiedziałamcicho,czującdoniejwielkiszacunek,dowiedziawszy
się,żetaknaprawdętoonagowychowała.
Muszęprzyznać,żedotrzymałamsłowa.Zadbałamoniegonajlepiej,jakpotrafi-
łam,podobniejakonomnie.Kochaliśmysiępodchoinką,wpierwszyidrugidzień
świąt,potemwsylwestra.Piliśmyszampana,przygotowywaliśmyświątecznepotra-
wyiokazałosię,kumemuzdziwieniu,żejaknamężczyznęznasięświetnienago-
towaniu.Muszęteżprzyznać,żespędziliśmyprawiecałytydzieńnago.Nazamku
nie było nikogo oprócz nas. Odpowiadała nam ta „maskarada”, poza tym Edward
powtarzał,żelubinamniepatrzeć,kiedyniemamnasobieubrania.Przeztopalili-
śmywewszystkichkominkach.
Dopierogdynastałnowyrok,poczułamogarniającymniesmutek.Wiedziałam,że
naszczaspowolidobiegakońca.Usiłowałamsiępocieszać,żewspomnieniemagicz-
negotygodniapozostaniezemnąnazawsze,lecztakiepocieszenienienawielesię
zdało. Doskonale wiedziałam, że czeka mnie perspektywa powrotu do Kalifornii
izaczynaniawszystkiegoodnowaponiedawnymskandalutowarzyskim,aEdward
zpowrotemwsiąkniewcodziennywielogodzinnykierat,któryzresztąwcalegonie
pociąga.
–Tylkoniewzdychajtak,boniewytrzymam–oświadczył.
Siedzieliśmywjegogabinecie,przymałymrozkładanymstoliku,któryprzysunęli-
śmymaksymalniedokominkaigraliśmywrozbieranegopokera.Miałamnasobie
figi,biustonosz,podkolanówkiiapaszkę,aleonzostałjużtylkowslipach.
–Gdziesięnauczyłaśtakgrać?–warknął,całyspocony.
–Madisonmnienauczyła.Grałyśmyparęlatnaokrągło.
–Notak.Mogłemsiędomyślić,żetomusimiećcośwspólnegoztwojądrogąsio-
strą.
Rzadkomiewałamdobrekarty,alejeślichodzioaktorstwo,tobyłojedyne,czego
mnienauczyła:jakidealnieblefować.CałaMadison.Pomimoostatniejaferyoczywi-
ściebardzozaniątęskniłam.Wświętazadzwoniłamdoojczymaizastałamgona
planiefilmowymwNowymMeksyku,gdziekręciłnajnowszeodcinkiswegowielce
szanowanego przez publiczność serialu o zombie. Zadzwoniłabym też do niej, ale
Howard uprzedził mnie, że udała się do Indii na medytacje, po nagłośnionym pu-
blicznierozstaniuzJasonem.
–Zresztą,tato,onaniebędziezemnąrozmawiać:nienawidzimnie!
–Ależskąd,kochanie,obecnienajbardziejnienawidzisamejsiebie.
MojerozmyślaniaorodzinieprzerwałbrutalniedzwonekkomórkiEdwarda.
–Niemyśl,żecisięudało–zażartowałam.–Teslipkiitakzachwilębędąmoje!
Niestety właściciel seksownych slipek już w ogóle mnie nie słuchał. Z dzikim
wzrokiemwpatrywałsięwścianę,przyciskajączcałychsiłkomórkędoucha.
–Rupert?!Czegochcesz,dodiabła?
Pochwiliwstałgwałtownieizacząłprzemierzaćpokójkrokiemcharakterystycz-
nym dla biznesmenów pracoholików. Świat wokół przestał dlań istnieć. Liczyły się
tylkowykrzykiwanesłowaorazinwektywy,zktórychwiększościitaknierozumia-
łam.„Zyskoperacyjny”,„miararentowności”,„walkaprzezpełnomocników”,„tru-
jącastrategia”…NawetCezarpoczułsięzagrożony.
–Imówięci,gnojku,żejaksięnieogarnieszinieposkładasztego,tojaosobiście
iudziałowcy…nie,nie,nie…wypraszamtosobie,ty…Owszem.Toniemojawina,
bo we wrześniu przed wypadkiem wszystko było w porządku! Och, przepraszam
bardzo, że dla firmy okazała się niedogodnością moja niemalże śmierć kliniczna…
przepraszam,ty…Nie!Typosłuchajmnie!Jeślitenkontraktniezostaniepodpisany,
to nie darujemy ci tego ani ja, ani zarząd… Tak, tak, jasne… dobrze wiem, co ro-
bisz…Tak,skurczybyku,nieprzestanę,bowiększośćSt.CyrGlobaljednaknależy
domnie…tak…czycisiętopodoba,czynie…
Niemogłamtegosłuchaćwnieskończoność.Wstałamicichutkopozbierałampo-
rozrzucane ubrania. Edward patrzył na mnie niewidzącym wzrokiem, chociaż wy-
dawało mi się, że odruchowo się uśmiechnął, zerkając na mój koronkowy stanik.
Mimotoczymprędzejzałożyłamswetericzarnelegginsy.
–Tak!Będętamjutro!–ryknąłnazakończeniedotelefonuirozłączyłsię.
Jakbystarającsiępowrócićdorzeczywistości,przyjrzałmisięuważnie.
–Cotywyrabiasz?–zapytałzdziwiony.–Byliśmywpołowiepojedynku.Niema
sensusięwycofywać.Rozbierajsię!Przecieżwygrywasz!
Wygrywasz… To słowo bardzo źle mi się skojarzyło. Gdy Edward przed chwilą
rozmawiałprzeztelefonointeresach,byłzupełnieinnymczłowiekiem.Bezwzględ-
nym.Jakktoś,dlakogoliczysiętylkowygrywanie.Zawszelkącenę.
Przez ostatnie dwa miesiące dosyć dobrze poznałam wszelkie wcielenia Edwar-
da. Nawet Jason Black, mężczyzna, którego – jak mi się zdawało – kochałam, wy-
blakł całkowicie w mojej pamięci w zestawieniu z demonicznym, seksownym, aro-
ganckimpracodawcą,aktualnymsensemitreściąmegożycia.Aterazbędęsięmu-
siałaznimrozstać…
–PrzecieżwyjeżdżaszzarazdoLondynu–powiedziałamzdawkowo,unikającjego
wzroku.
–Tak,jadęzsamegorana.Mójwspaniałykontrakt…mówiłemcionim…jestza-
grożony. Mój drogi kuzyn posunął się do sabotażu. Zbyt długo mnie tam nie było.
Jaktylkowszystkowyprostuję,skrzyknęudziałowcówiustalimy,jakwyeliminować
Ruperta.
–Wyeliminować?!
Zaśmiałsięnagle.
–Zzarządu.Acomyślałaś?Ależtymaszomnieopinię.Przecieżkuzynmażonę
imałedzieci.Jatylkochcęzadbać,bymógłpoświęcićimodpowiedniowięcejczasu.
Uwolnięgoodbolesnegoobowiązkubyciadyrektoremoperacyjnym.
–Isamnimzostaniesz.
–Owszem,boniemamrodziny.Niepotrafiłbymsiępodjąćstałejopiekinawetnad
roślinądoniczkową.
–Nieprawda!
–Prawda!
–AcozCezarem?
–Tenleń?Technicznienależydomojejgospodyni,która,taksięskłada,jutrowra-
cazeSzkocji.Niemawięcodwrotu.
–Rozumiem.Dlategoidęsiępakować.
–Idobrze.
Niespodziewałamsięcoprawda,żeEdwardbędziezamnąbardzotęskniłipoże-
gna się wylewnie, lecz ten poziom obojętności zmroził nawet mnie. Chociaż po
dwóchmiesiącachwspółpracyzgodziłamsięnaparodniowyromansbezciągudal-
szego, podświadomie liczyłam na coś więcej. Pomimo wszelkich jego uczciwych
ostrzeżeń,najwyraźniejzaczęłominanimzależeć.Naprawdęzależeć.
–SprawdzęnajbliższelotydoLosAngeles–powiedziałamprzepraszająco.–Do-
brze się w sumie składa. Mój ojczym zaprosił mnie akurat na swój plan filmowy
wcharakterzestatystki.Będziefajniezostaćnaglezombie.Pozatymsłyszałam,że
NowyMeksykjestprzepiękny.
Edwardprzypatrywałmisiępodejrzliwie.
–Cotywłaściwiewygadujesz?
–PrzecieżjedzieszjutrodoLondynu.Niezostanętusama.Chybanadszedłczas
pożegnania.
–Porzucaszmnie?
–Przecieżzgadzamysię,żeniezostanętusama.
–Owszem:tunie.DlategozabieramciędoLondynu.
Przestałamnaglerozumieć,dokądzmierzanaszarozmowa.
–Jakto?Chcesz,żebympojechałaztobądoLondynu?
–Tak.DoLondynu.Mamjeszczeprzeliterować?
Zignorowałamzarównojegoironię,jakifalęeuforii,któranieoczekiwanieowład-
nęłamoimciałem.
–Icojatam,udiabła,będęrobić?!
–Mogęcięodnowazatrudnićjakoosobistąterapeutkę.
–Przestań.Sammógłbyśterazzostaćtreneremfitness.Niepotrzebnacijużfi-
zjoterapeutka.
–Wtakimraziepojedzieszjakomojaoficjalnakochanka,wpełnymwymiarzego-
dzin.
–CzylimiałabymzamieszkaćwLondyniepoto,byztobąsypiać?
–Wyobraźsobie,żetotakiurlop.
–Aletyniebędziesznażadnymurlopie.Wprostprzeciwnie.Potakdługiejprze-
rwiebędziesznaokrągłopracował.
–Napewnoniecałenoce.Zostanętwoimchłopcemdotowarzystwa.Przecieżto
właśniewemnieuwielbiasz.Będęcięzabawiałnocami.
Mylisz się, uwielbiam w tobie absolutnie wszystko – pchało mi się na usta, lecz
dobrzewiedziałam,żetoostatniarzecz,jakąchciałbyodemniekiedykolwiekusły-
szeć. Bezwiednie zaczęłam się w niego wpatrywać. W jego potężne ciało, despo-
tycznątwarz…Tak.Tylemusiwystarczyć.Samseksmusiwystarczyć.
–Diano?–zapytałzaniepokojony.
Miałam pewnie jakiś dziwny wyraz twarzy i niepotrzebnie na tak długo zamil-
kłam.
– Oczywiście, że to właśnie w tobie uwielbiam – powiedziałam zawadiacko – bo
cóżpozatymmożnawtobieuwielbiać?
–Orany,cóżzabezdusznakobieta–westchnąłizacząłmniecałować.
Ijakbyśmysiędopierocospotkali,zaczęliśmysiękochać.Ztakimzapałem,jakby
to wcale nie był kolejny raz tego dnia. Jakbyśmy nie robili tego co chwilę przez
ostatniedziesięćdni.
–Awięcustalone–mamrotałpółprzytomnie.–JedzieszzemnądoLondynu.
–Aleniemogętamprzecieżpojechaćtylkojakotwójgadżeterotyczny.
–Wiem.Londyntowymarzonemiejscenarobieniekariery.Możeszprzecieżza-
mieszkaćumnieiskorzystaćzokazji,chodzićnacastingi.
–Nacastingi?–powtórzyłamprzerażona,starającsięzyskaćnaczasie.
– Pomyśl: idealny układ. W dzień spełniasz swoje marzenia, a noce należą do
mnie.
Szczęśliwie,zajęcisobą,przestaliśmyrozmawiać.Byłozawcześnie,bymzniego
zrezygnowała. Jeszcze nie potrafiłam. Nadal chciałam żyć w barwnym świecie fi-
zycznej namiętności i być silną, niezależną kobietą, która nosi erotyczną bieliznę
dla swego aktualnego kochanka i nie zadręcza się przyszłością. Nie miałam naj-
mniejszejochotywracaćdodomu,doroliniewidzialnegokopciuszka.Wydawałomi
sięteż,żeniebyłamwnimzakochana.Poprostuchwilowodobrzesięzesobąba-
wiliśmy.Dwojedorosłychsamotnychludzi.Nikogoniekrzywdziliśmy,więctochyba
niegrzech?
–Dobrze,jużdobrze.Umowastoi.PojadęztobądotegoLondynu–rzuciłamobo-
jętnymtonem.
– Byłem pewny – zamruczał niczym zadowolony drapieżnik, który od początku
wiedział,żedopadnieswojąofiarę.
Itakotonastępnegodnia,oświcie,znalazłamsięwjegodrogiejlimuzynie,wraz
zcałymnaszymdobytkiem.Pochwiliwyruszyliśmykucywilizacji.
ROZDZIAŁPIĄTY
–Czynapewnowszystkowporządku?Niewyglądapaninajlepiej–zainteresowa-
ła się mną siedząca obok, mocno wymalowana dziewczyna, mówiąca z wyraźnym
amerykańskimakcentem.
– Wszystko w absolutnym porządku – potwierdziłam jak echo, starając się za
wszelkącenęwierzyćwewłasnesłowa.
MinęłydwamiesiąceodnaszegoprzyjazdudoLondynuiwzasadzieodpierwsze-
godniaczułamsiętufizycznieźle.Najpierwmyślałam,żetozestrachu,boodsa-
mego początku nie mówiłam Edwardowi prawdy: wcale nie szukałam żadnych ca-
stingów,atylkonerwowowłóczyłamsięcałedniepomieście.Dziśjednakpostano-
wiłamprzełamaćstrach,dotrzećnawskazanemiprzesłuchanieidotrwaćdojego
końca, a nie uciekać na Trafalgar Square, by zaszyć się w tłumie w charakterze
anonimowejturystki.Powinnamwięcbyłapoczućsięlepiej.
Niestety,gdysiedziałamzakulisamiprestiżowegoteatrunaWestEndzie,otoczo-
naprzeztłumekwystrojonychaktorówiamatorów,głośnopowtarzającychwyuczo-
nerolealboćwiczącychdykcję,byłozemnącorazgorzej.
–Możecośpanizjadła…albotogrypa?–niedawałazawygranąAmerykanka.
–Totylkonerwy–zapewniłamnieszczerze,bowłaśnieogarnęłamniefalaregu-
larnychmdłości.
–Mojasiostraprezentowałasiępodobniewpierwszymtrymestrzeciąży.Nieważ-
nezresztą…niebędępaniprzeszkadzać.–Dziewczęzmieniłonaglefront.–Lepiej
pójdęnakorytarzipowtórzęsobierolę.
Byłamwdzięczna,żeuciekłaodemniejakodogniskazarazy.Czułamsiętak,że
wolałambyćsama,auparłamsięakuratdziśwytrwaćnacastingu,bymócpierwszy
raz,niekłamiąc,powiedziećEdwardowi,żenicztegoniewyszło.Chciałam,żeby
jak najszybciej mnie zawołali i jak najszybciej… podziękowali. Mój tekst… Co
ztego,żeuczyłamsięgowwannie,podprysznicemiwogrodzienatyłachlondyń-
skiegodomupanaSaintCyrwKensington?Poprostuwyparowałmizgłowy.
Nagledopadłymnieprawdziwemdłościibyłamszczęśliwa,żenaczasdobrnęłam
dotoalety.Podłuższejchwili,gdyodważyłamsięspojrzećwlustro,zobaczyłamtam
bladą,spoconątwarzwystraszonejkobiety.
„Mojasiostraprezentowałasiępodobniewpierwszymtrymestrzeciąży”.
Z łazienki wyszłam do holu i prosto na ulicę. Zatrzymałam się dopiero na stacji
metra.Byłpierwszymarca,leczwrześkimzimowympowietrzuzupełnieniewyczu-
wałosięjeszczewiosny.
„Mojasiostraprezentowałasiępodobniewpierwszymtrymestrzeciąży”.
Opcjaciążynieprzyszłamidogłowy.Stop.Jeszczeraz.Opcjiciążypoprostudo
siebieniedopuszczałam.Zakładałam,żeEdward–botojemunajbardziejzależało
na braku zobowiązań, a trudno sobie chyba wyobrazić większe zobowiązanie niż
wspólne dziecko – wie, co robi. Były jednak chwile, gdy miałam wątpliwości… Na
przykładwtedypierwszejnocy…podprysznicem…
GdyznalazłamsięnaperonieCharingCrossStationztrudemwsiadłamdowłaści-
wegopociągu.
Gorączkowo myślałam o faktach. Spóźniał mi się okres. Nawet gorzej: chyba
wcale go nie miałam, odkąd przenieśliśmy się do Londynu. Moje piersi bardzo się
zaokrągliły,alemyślałam,żedziałosiętakzpowoduconocnegouprawianiaseksu.
Wzasadzie,oddwóchmiesięcyrazemspędzaliśmyczastylkowśrodkunocywłóż-
ku.Edwardpracowałpoosiemnaściegodzinnadobę,włączniezniedzielami.Oświ-
cielimuzynazszoferemzabierałagodojegoapartamentuwbiurowcunaCanary
Wharfiodwoziłazregułydobrzepopółnocy.Czasamiwogóleniepokazywałsięna
noc. Natomiast jeżeli się pojawił, interesowało go jedno. Nad ranem, zanim wy-
szedł,całowałmnieprzez seniszeptałoczywistości wstylu„Powodzenia dzisiaj”,
„Jestemzciebiedumny”.MojeżyciewLondyniebyłoniekończącymsiępasmemsa-
motności.TęskniłamzaKornwaliąiPenrythHall.
WLondyniewszystkosięzmieniło.
Czyterazdopierozmienisięnadobre?
WostatniejchwilizdążyłamwysiąśćprzyHighStreetKensingtonipobiegłampro-
sto do apteki koło domu, gdzie, starając się nie patrzeć w oczy znanej z widzenia
farmaceutce,kupiłamtestciążowy.
DotejporyodmawiałamEdwardowi„przydzielenia”miautazszoferem,bowte-
dyczułabymsięjużcałkowicieutrzymanką,którąniechcącyitaksięstałam.Dziś,
gdy wlokłam się do domu w strugach lodowatego deszczu z testem ciążowym pod
pachą, pomyślałam, że chciałabym mieć kogokolwiek, kto troszczyłby się o mnie.
Nawetszofera…
Kiedynerwowowcisnęłamkodnadomofonie,londyńskagospodynipanaSaintCyr
wpuściłamniedośrodkaprawienatychmiastizawołała,żebymszybkoprzyszłado
niejdokuchni.
–Zaparęminut!–odkrzyknęłamiwpadłamprostodołazienki.
Bądźujemny,bądźujemny!–kołatałomisiępogłowie.
Spojrzałamwdół…Pozytywny…
Schowałamgodokieszeni.Sekundępóźniejwyjęłampowoli…Nadalpozytywny.
Przykryłam na chwilę torebką. Co ja wyczyniam? Jakie to żałosne!. Za chwilę –
ciągletasamaczerwona,nieubłaganakreska.
Niemawątpliwości.Jestemwciąży.Wkrótcenieudasiętegonawetukryć.
Nawpółzamroczonapowlokłamsiędokuchni.
PaniCorriganpiekławłaśnieciasto.
–DzwoniłpanCyr.
Dzwonił!Tutaj!Możewyczuł,jakbardzogopotrzebuję!
–Byłwzburzony,ponieważ,niemógłsięzpaniąskontaktowaćnakomórkę.
–Mhm…–westchnęłamzawiedziona.–Oddzwoniędoniego.
Nowiutkawypasionakomórka,którąkupiłmiwzeszłymmiesiącu,istotnietkwiła
smętnienablaciekuchennym,podłączonadoładowarki.Bardzomożliwe,żeleżała
tu tak od czterdziestu ośmiu godzin. Edward nigdy nie dzwonił do mnie w dzień,
zpracy.
Gdyczekałamnapołączeniemiędzykolejnymisekretariatamiigabinetami,smęt-
ny,charakterystycznybrytyjskisygnałwsłuchawceprzypominałmi,jakdalekoje-
stemoddomu.
– Dlaczego nie odbierasz komórki? – warknął na powitanie, gdy nareszcie mnie
znimpołączono.
–Przepraszam,byłamnaprzesłuchaniuizapomniałamwziąćjązdomu,i…
–Kontraktwłaśnieprzeszedł.
Jegotonbyłtakobojętny,żedopieropochwilizrozumiałam,żetodobranowina.
– Cudownie! Gratuluję! – zaszczebiotałam. – Słuchaj… Będziemy musieli poroz-
mawiać…
–Owszem.Taksięskłada,żeżonaRupertawydajewieczoremprzyjęcieztejoka-
zji,wichdomuwMayfair.Załóżsuknięwieczorowąibądźgotowanadwudziestą.
–Oczywiście!Będę!Alewiesz…stałosiędziścośważnego,Edward,powinieneś
otymwiedzieć…Edward…Edward?–Dopieropochwilizorientowałamsię,żeroz-
łączyłsięodrazupowydaniuinteresującychgoinstrukcji.
„Towszystko,cocimogędać.Nicwięcej:żadnegomałżeństwa,żadnychdzieci.
Tylkotyle”.
Dopieroterazpowolidocierałodomnie,żebyłwtedyuczciwy,mówiłcałąprawdę
o sobie. Bo jedyne, co mi dotychczas dał, to seks. Wspaniały, ostatnio anonimowy,
czystyseks.Noikolejnyluksusowydomdomieszkania.
Nasamąmyślotymrobiłomisięniedobrze.Niezależnieodciąży.
Copowie,jaksiędowie?Wpadniewfurię?Zobojętnieje?Pomyśli,żezrobiłamto
celowo?Każemiusunąć?
To ostatnie rozwiązanie nie wchodziło w grę. Pomimo świeżo doznanego szoku,
jednowiedziałamnapewno:dzieckoprzyjdzienaświat.
Kiedy weszłam do kuchni, pani Corrigan lukrowała gotowe ciasto, nucąc wesoło
podnosem.
– Ależ dziś paskudna pogoda! Może gorącej herbatki do świeżego ciasta? Sama
skóraikościzpani!
Akurat!–pomyślałam.
–Bardzodziękuję,aleranoniejestemgłodna.ZresztąEdwardzabieramniewie-
czoremnaprzyjęcie.Kontraktodratowany.
–Wspaniale!
Cowtymwspaniałego,żespędzęnocwtowarzystwienadętychbufonówzbanku
iichżonhipokrytek?
Istotnie nie przestawało padać. Chodziłam z kąta w kąt, próbowałam czytać,
wmusiłamwsiebiekromkęchlebazserem.Umyłamwłosy,ułożyłamwymyślnąfry-
zurę,wylakierowałamjąnapotęgę,nałożyłamtonymakijażuiztrudemwbiłamsię
wmarkowąwieczorowąsuknię,którąostatniokupiłmiEdward.
Jakmogłamniezauważyć!Mójbiustjestorozmiarwiększy!
Ostatecznie byłam gotowa przed czasem. Zeszłam na dół, usiadłam po ciemku
wsalonieipostanowiłamzaczekać,nieruszającsięnigdzieinierobiącnicinnego.
Zjawiłsiępookołogodzinie.Wpadł,wołającmojeimię,ipognałprostonagórę.
–Jestemtutaj!–krzyknęłam.
Zawrócił.
–Diana?Coturobiszpociemku?–zapytałzgrymasem.
–Nic.
Wyglądałimponująco,ociekałbogactwemiwładzą.Charyzmatycznybrytyjskipo-
tentat,gotowydowalkizakażdącenę,jeślitrzebatowłasnymipięściami.Facetnie
zmojejbajki.Zzupełnieinnejpółki.
–Edwardzie,musimyporozmawiać.
–Jesteśmyjużspóźnieni.Muszęsięprzebrać.
Bez namysłu wypadł z salonu i przeskakując po trzy stopnie, zniknął na górze.
Kiedywrócił,miałnasobieolśniewającynowiutkifrak,aleminębardzoniewesołą
jaknaczłowiekasukcesu,którywłaśniesfinalizowałkontraktnamiliarddolarów.
–Wyglądaszwspaniale–powiedziałamcałkiemszczerze.
–Dziękuję–rzucił,alenieodwzajemniłmikomplementu.–Gotowa?
–Tak–wymamrotałampodnosem,choćnigdywżyciujeszczenieczułamsiętak
niegotowa.
–Jaktamdzisiejszeprzesłuchanie?–zapytałnagle,gdysiedzieliśmyjużztyłuli-
muzyny.
Poczułamsięnieswojo.
–Było…przedziwnie.
–Przecieżkłamiesz,wcaletamnieposzłaś.
–Ależposzłam,tylkoniemogłamzostać,bo…Zaraz…Askądwiesz?
– Mój kolega jest tam dyrektorem. Miał zwrócić na ciebie „szczególną uwagę”.
Zadzwoniłpowiedzieć,żeniedotarłaś.Oszukałaśmnie.Pewniezresztąniepierw-
szyraz.
Popatrzyłamnaniegowyniośle.
–Niebyłamaninajednymcastingu,odkądtuprzyjechaliśmy.
Namomentosłupiał.
–Jakto?
–Niemiałamochoty.
–Awięcoszukiwałaśmnieprzezdwamiesiące.Ajacodziennierano,idącdopra-
cy,życzyłemcipowodzenia.Czujęsięjakkompletnyidiota.Dlaczegokłamałaś?
–Niechciałamcięrozczarować.
–Ależwłaśnietaksięstało.Nigdynieuważałemcięzakłamczuchę.Anitchórza.
– Przepraszam – wyszeptałam. – Ale dlaczego ostatnim razem nie powiedziałeś
mi,żedyrektornaWestEndziejesttwoimznajomym?
–Chciałem,żebyśuważała,żedostałaśrolęowłasnychsiłach.
–Bosądziłeś,żenaprawdęmisięnieuda?
–Nigdywcześniejcisięnieudało…Chciałempomóc.
Nasządrażliwądyskusjęprzerwałszofer,otwierającdrzwinaMayfair.
–Naraziewystarczy.Czasnaprzyjęcie.
Wkrótce znaleźliśmy się na sali balowej obwieszonej olbrzymimi kryształowymi
żyrandolami, gdzie elita finansowa tańczyła przy niekonwencjonalnych dźwiękach
kwartetujazzowego.WszyscywokółgratulowaliEdwardowiolbrzymiegosukcesu.
RezydencjaRupertaSaintCyraopływałabogactwemiblichtrem.Znajdowałsiętu
wielkiwewnętrznybasenzfontannąipiwnica-winnicazpięciomatysiącamibutelek
winaznajlepszychroczników.
–Przepraszam–powiedziałam,gdyzostaliśmynachwilęsami.
–Tojaprzepraszam,żekiedykolwiekchciałemcipomóc.
–Niepowinnambyłatakdługokłamać.Aledziśwydarzyłosięcośbardzoważne-
go.Właśnienaprzesłuchaniu.
–Oszczędźmiswychwymówek.Dokładniedlategokończęwszelkiehistoriemiło-
snezkobietamiprzedupływemkilkutygodni!Zanimzacznąsiętewszystkiekłam-
stwa!
–Grozisz,żezemnązerwiesz,boniechodziłamnacastingi?
–Bokłamałaśmiprostowtwarz!Nieobchodzimnie,corobisz.Jeśliniechcesz
grać,koprowy,opiekujsiędziećmi,zatrudnijsięwsklepiealbosiedźwdomuinie
róbnic.Mnietonieprzeszkadza.Alebądźzemnąuczciwa.
–Atmosferanacastingachjestokropna.Niemamtuznajomych,przyjaciół…
–Zmierzaszdotego,żechciałabyśjużwrócićdoAmeryki?
Miałdziwnywyraztwarzy.Niewiedziałam,copowiedzieć.
–Tak…toznaczy…nie…
–Jeślichceszjechać,tojedź–powiedział,poczymodwróciłsięizniknąłwtłumie.
–Edwardzie!–zawołałamzanimbezradnie.
– Diana! Cóż za miła niespodzianka! – przerwał mi nieoczekiwanie egzaltowany
głosWiktorii,żonyRuperta.–Tynadalznami…Czarujące.Izadziwiające.
Potakimwstępiemogłosięjużzrobićtylkogorzej.Dobrzewiedziałam,żeniepa-
suję do świata Edwarda. Nawet suknia na dzisiejszy wieczór, która do niedawna
bardzo mi się podobała, zaczęła się wydawać niemodną szmatą w porównaniu
zekskluzywnąszarąkreacjąprzeraźliwiechudejWiktorii.
W rozpaczy odszukałam Edwarda i wzięłam go pod ramię. Na siłę chciałam się
staćczęściąidiotycznejrozmowyisłownychprzepychanek,wktórychuczestniczył,
bopragnęłamudawać,żeznalazłamsięwmiejscu,doktóregonależę.Ostatecznie
mojadumawzięłagórę.
–Przepraszam,idępodrinka–oznajmiłamradośnie.
–Mogęciprzynieść.
– Ależ nie trzeba, widzę tam przy okazji kogoś, z kim chciałabym zamienić dwa
słowa.
Uwolnionaiprzekonana,żewoczachEdwardarównieżzobaczyłamulgę,ruszy-
łamdostołuzzimnymbufetem.Tuprzynajmniejwiedziałam,comamrobić,bomoje
mdłościzastąpiłkoszmarnygłód.Złapałampokaźnychrozmiarówtalerzinałożyłam
sobieróżnegorodzajupieczywaorazserów.
JakisensmiałobyinformowaniepanaCyra,żejestemznimwciąży,skoronajwy-
raźniejszukajużpretekstów,byzakończyćnasz„związek”?
–Toniepotrwadługo…–usłyszałamzaplecamizłowieszczyszept.
Gdyzdumionaodwróciłamsię,ujrzałamWiktorięzeznajomymi.
–Cotakiego,przepraszam?–zapytałamostro.
–Proszęniezwracaćuwagi,WiktorianieprzywykładowidokuEdwardazdziew-
czyną–rzuciłlekkojedenznich.
Ależ ja wcale nie jestem żadną jego dziewczyną – cisnęło mi się w rozpaczy na
usta.–Nawetwogóleniewiem,czyjestemkimśwjegożyciu,abiorącpoduwagę
całenoce,kiedynieopłacamusiępojawićwdomuchoćbynagodzinę,pewnienie
jestemjedyna.
Trzebajednakuczciwieprzyznać,żeEdwardnigdyniczegominieobiecywałani
do niczego się nie zobowiązywał. Raczej wprost przeciwnie – nie pozostawił żad-
nychzłudzeń.
–Niepowiedziałabym,żejestemjegodziewczyną–zaprotestowałam.
–Tokimdlaniegojesteś,mojadroga?–zaatakowałaznówWiktoria.
–No…terapeutką.
Stojącywokółnaswybuchligromkimśmiechem.
–Ach,więcteraztosięnazywa„terapia”?
–Ależtoprawda–zaprotestowałyśmyterazobie.–Edwardmiałwewrześniuwy-
padeksamochodowy!
Myślałamjuż,żezakończyłyśmywtensposóbniewygodnywątek,leczżonaRu-
pertazapytałanagle:
–Iniemartwicięcałatasytuacja?Anito,jakdoszłodowypadku?–Niedającmi
szansy na odpowiedź, kontynuowała swoją opowieść: – Jakieś dwa lata temu
Edward zakochał się po uszy w amerykańskiej pokojówce, która pracowała w są-
siedztwie. W zasadzie dziewczyna wyglądała dokładnie jak ty. Potem zaczęło być
widać, że jest w ciąży. Wtedy pomógł jej wyjechać z Londynu i zaszył się z nią
gdzieśnakońcuświatanarok.Alegdysięokazało,żeAmerykankamaszansępo-
ślubieniaojcadziecka,uczyniłatobeznamysłu,bezwahaniaporzucającEdwarda.
– Ojciec dziecka był hiszpańskim księciem! – rzucił znacząco ktoś z boku, jakby
jegopochodzeniewyjaśniałowszystko.
– Edward usiłował ją zaszantażować, żeby porzuciła męża i malutkie dziecko.
Prowadziłwtakimstanie,żeautowypadłoztrasyispadłozewzgórza.Gdybyro-
dzinaksięciaAlzacarwniosłaoskarżenie,Edwardbyłbyobecniezakratkami.Ido-
brze!BotoRupertpowinienzostaćdyrektoremgeneralnym!
Czyżbymiałanadzieję,żejejrewelacjezwaląmnieznóg?
– Ależ ja znam tę historię – oświadczyłam lodowatym tonem. – Uważam też, że
pomimo błędów zasłużył na to, by stać na czele St Cyr Global. Nie zaprzepaścił
jeszczeżadnegokontraktu,coomaływłosudałosięRupertowi.
– Twoja lojalność jest godna podziwu – Wiktoria nieoczekiwanie zmiękła – ale
przyjmijmojąprzyjacielskąradę…Rozumiemtwojezauroczenie.Pamiętamdobrze,
żegdygopoznałam,zapragnęłamgotak,żebyłamgotowanawszystko,bylebywy-
lądować w jego sypialni. Na szczęście prawie natychmiast poznałam obecnego
męża.
–Jakiztegomorał?
–Edwardjesttoksycznydlakobiet.Zatrzymujeswekochanki,pókimożeużywać
ichciała,kiedysprawyposuwająsiędalej,wyrzucajejakśmiecidokosza.Jakdługo
z nim sypiasz? Dwa, trzy miesiące? Już dawno minęła twoja data ważności. Oto
mojawizytówka.Dzwoń,kiedybędzieszchciałasięwypłakać.
Tomówiąc,zniknęła,awrazzniącałetowarzystwo.Nadłuższąchwilęzaniemó-
wiłam. Stałam, tępo wpatrując się w wizytówkę. Nigdy nie widziałam niczego po-
dobniegłupiego.Byłatozwygląduwizytówka,leczniezawierałanazwyfirmyani
stanowiska,ajedynieimięwypisanepozłacanymiliterami,iprawdopodobniesłużyła
dorozdawaniaznajomymnaimprezach.Schowałamjągłębokodotorebki.
Okazało się, że nawet dorastanie wśród rekinów amerykańskiego show-biznesu
nieprzygotowałomnienażyciewśródelityeuropejskiej.RodzinaEdwardabyłapo
prostuokropna!Nicdziwnego,żezakochałsięnazabójwpierwszejzbrzegupoko-
jówce,któraniebyłaEuropejkąipotrafiłaokazaćodrobinęsercaiszczeregozain-
teresowania.
Owilkumowa!Odwróciłamsię,żebyodejśćnareszcieodzimnegobufetu,inapo-
tkałamnatychmiastowyopór.DrogęzastąpiłmiEdward.
–Dobrzesiębawisz?–zapytałzzagadkowymwyrazemtwarzy.
–Nie–warknęłam.
–Możesiępolepszy,jeśliprzyniosęciszampana?
–Niechcężadnegoszampana!
Chcę,żebyśsięwemnienormalniezakochał!
–Acobyśchciała?
–Wrócićdodomu.
Edwardpatrzyłnamniedługowmilczeniu.Obokludziebawilisię,tańczyli,śmia-
li…agdytakspoglądaliśmysobiewoczy,czułamsię,jakbyśmyznówbylizupełnie
samiwPenrythHall.
–Wporządku–odpowiedziałwkońcubardzocicho.
Wtedywziąłmniezarękę,błyskawicznietrafiliśmydoszatnipopłaszcze,aspod
budynkuzabrałnasszofer.Wszystkodosłowniewciąguparuminut.UliceLondynu
zdawały się ciemniejsze i cichsze niż zazwyczaj. Noc była bezwietrzna, mroźna
ijakbymartwa.Weszliśmywmilczeniudodomu.Odrazuruszyłamnagórę.Przy-
trzymałmnie.
–Niezdążyłemcipowiedzieć…Piękniedziśwyglądałaś.
–Tak?
–Byłaśzdecydowanienajatrakcyjniejsząkobietąnabalu.Cieszyłemsię,gdyode-
szłaś,boprzynajmniejprzestalisięnaciebietakjednoznaczniegapić!
–Naprawdę?–powtórzyłamtępo.Niczegotakiegoniezauważyłam.
–Poprostuchciałbycięmiećkażdyfacet…–Edwardprzyklejałsiędomniecoraz
mocniej.–Jesteśnajbardziejpożądanąniewiastąnaziemi…
– Bardziej niż kobieta, za którą pojechałeś do Hiszpanii? – wyrwało mi się bez-
myślnie.
–Dlaczegomówisztoakuratteraz?–Jegoręceodrazuznieruchomiałynamoim
ciele.
– Wiktoria opowiedziała mi całą historię ze szczegółami. Podobno byłeś gotów
umrzećdlatamtejkobiety.
–Icoztego?
Zmroziłmnie.Zupełnieniepoczuwałsiędożadnychwyjaśnień.
–Czytoprawda,żetaAmerykankawyglądaładokładniejakja?
–Toteżpowiedziała?Mówiławciemno.NigdyniewidziałaLenyzbliska.Jeste-
ściecałkieminne.
–Cosprawiło,żetakjąkochałeś?
–Dlaczegotaksięoniądopytujesz?
–Bo…
Zamilkłam.Comiałampowiedzieć?Bojejzazdroszczę?Bochcęwiedzieć,cota-
kiego w sobie miała? Urodę, inteligencję, głos, urok, zapach perfum? Bo chciała-
bym,żebykochałmnietaksamo,zostałzemnąiuczestniczyłwwychowaniunasze-
godziecka?Bo…gokocham?
MojezadurzeniewJasoniebyłodziewczęcąigraszkąwporównaniuzuczuciem,
jakimobdarzyłamEdwarda,któregowyleczyłam,aktórywzamianuczyniłzemnie
kobietęinamówiłdonormalnegożycia,stawianiasobiecelówispełnianiamarzeń.
–Diano…
– Bo jestem po prostu ciekawa, po tym wszystkim, czego dowiedziałam się od
Wiktorii.CobyłowyjątkowegowLenie?
Stałwcieniu.Niewidziałamwyrazujegotwarzy,gdyoniejmówił.
– Wyjątkowego? Nic. Była całkiem zwyczajna. Ale potrafiła wspaniale udawać
bezbronną. Uwierzyłem, że jestem jej zbawcą… bohaterem… Pozwoliła się sobą
opiekowaćmiesiącami.Niedającnicwzamian.Ażzostawiłamniezdnianadzień
dlategohiszpańskiegoskurczybyka,któryprzedtemjąwyrzuciłizdradził.
–Czylipoprostuudawałabiedną,skrzywdzonądziewczynkę?
Nawetniemusiałabymterazudawać.Czułamsiębezradna.
Wzruszyłramionami.
–Myślałem,żenaniązasługuję.Żezarobiłemnajejuczucie.
–Niemożnazarobićnaczyjeśuczucie!
–Słyszałem„kochamcię”odtylukobiet…
–Tak?
Ajaniesłyszałamodnikogo.Pozarodzicamiisiostrą.
– …ale słowa nie mają znaczenia. Zwłaszcza gdy wypowiada się je w łóżku po
paru godzinach znajomości. Mają na celu jedynie usidlić mężczyznę. A ja zawsze
wyobrażałemsobiemiłośćjakodziałanie.Jeślisiękogośpokocha,nietrzebaotym
mówić, należy to pokazać. Postawiłem sobie za cel uszczęśliwienie Leny, robiłem
dlaniejwszystko,odstawiłemnabokwszelkieswojepotrzeby.Niewyszło.Postano-
wiłemwięcrzucićtoraznazawszeiodtądsamjestemszczęśliwszy.
–Niewierzęci.Wierzę,żeLenacięzraniła,aleniesądzę,żebyśumiałprzeżyć
resztężyciabezmiłości.Wciążjąkochasz?
Zaśmiałsię.
–Nie.Towszystkowydajesięodległeomilionlatświetlnych.Byłemwtedyinnym
człowiekiem.Obecnieżyczęksięciuiksiężnejorazichtłustemubobasowiwszelkiej
pomyślności.
–Pewnieciprzykro,żejąszantażowałeś…próbowałeśporwać…
–Najbardziejmiprzykro,żebyłemnatyległupi,bysięzaangażować.Terazmy-
ślętylkoosobie,kierujęsięwyłącznieswoimipotrzebami,mamżyciepodkontrolą.
Patrzyłamnaniegoiczułam,jakmojezakochanesercerozpadasięnatysiąceka-
wałków,któreprzemieniająsięwlód.
–Awięcnigdyniezałożyszrodziny?
– Tłumaczyłem ci to od samego początku. Ani teraz, ani nigdy. Ale chcę ciebie.
Dopókisiędobrzebawimy.
Naglezachciałomisiępłakać.
–Mogłobybyćjeszczelepiej…
– Nie rób mi tego, Diano! To ma nam wystarczyć. Nie proś mnie o więcej, niż
mogędać.Proszę.Niejestemjeszczegotów,bypozwolićciodejść.Jeszczenie…
I zaczął mnie po swojemu całować jak szalony. Nie potrafiłam go powstrzymać,
choć wiedziałam, że powinnam. Trzeba było mu powiedzieć o moich uczuciach
ionaszymdziecku.Jednakzabardzosiębałam,żeodrazugostracę.Łzypopłynęły
miwsposóbniekontrolowany.Szalonydzień.
Naglerozległsiędzwonekkomórki.Edwardzfuriąwyszarpałswójtelefonzkie-
szeni,bypochwilioznajmićzezdziwieniem:
–Towcaleniemoja!
Zdumiona zaczęłam szukać swojej, zastanawiając się, kto mógłby mieć do mnie
sprawęwśrodkunocy,zwłaszczażenowylondyńskinumerznałtylkoojczym.
–ToJason!–wykrzyknęłamnagle,rozpoznającamerykańskinumer.
–Black?Aczegoonchce?
–Niemampojęcia.
–Częstotakdzwoni?
Pokręciłamtylkogłową.
–Napewnostałosięcośstrasznego.–Przedoczamiprzelatywałymiobrazypo-
krytychkrwiąciałHowardaiMadison–Jason?!
–Diana?
–Czemudomniedzwonisz?
–JestemwłaśniewKalifornii,dostałemnumerodHowarda.
–Czycośsiękomuśstało?
–Tak…–Wstrzymałamoddech.–Mnie.Popełniłemstrasznybłąd.
–Cotyopowiadasz?Cozrobiłeś?
Edward do tej pory kręcił się nerwowo koło mnie, ale w tym momencie nie wy-
trzymałiposzedłnagórę.
–Niepowinienembyłcięoszukiwać.Powinienembyłprzewidzieć,żenaszłapią.
PodwieżąEifflareporterzygrasujątakżewnocy.Wiesz,żerozstałemsięzMadi-
son.
–Wiem.
–Czykiedykolwiekmiwybaczysz?
–Jasne.
–Naprawdę?
Dopierowtedyuświadomiłamsobie,żedawnojużimwybaczyłamizapomniałam
ocałejhistorii.TerazliczyłsiętylkoEdward.Tamtozauroczeniewydawałosięod-
ległeomilionlatświetlnych.JakpowiedziałniedawnoEdward,byłamterazinnym
człowiekiem.
–Tojużzamkniętahistoria.TerazjestemprzecieżzEdwardem.
–Notak.
–Ajestjakaśszansa,żetyiMadison…?
–Raczejnie.PonaszymrozstaniuzaszyłasięgdzieśwIndiach.Obecniepodobno
podróżujepoMongoliiikręcifilmzgatunkukinaniezależnego,bezcateringu,bez
charakteryzatorkiiwłasnejprzyczepy,gdziepłacąjejdniówkijakstatystom.
–Poważnie?
–Wariactwo,nonie?Chybaprzechodzijakieśzałamanienerwowe…
–Czytylkodlategodzwonisz?
– Nie… posłuchaj. Występuję w filmiku produkowanym tylko do internetu, który
ma promować kontynuację znanej serii, wchodzącą na ekrany w lecie. Godzinę
temuzachorowałaaktorkagrającagłównąrolę.Pomyślałemotobie…
–Cotakiego?
–Niecieszsięjeszcze.Honorariumzafilmikjestśmieszne.Aleserialwznawiany
wleciejestkultowyimawysokąoglądalność,więcfilmikiemnapewnozainteresują
sięagenci.Aterazniemusiałabyśnawetprzechodzićcastingu.Tylemogędlacie-
biezrobić,nonie?Diana?Jesteśtam?
– Po prostu nie mogę uwierzyć… – wyszeptałam. – Dzwonisz z drugiego końca
świata,żebyzaproponowaćmirolę?
–Nienazywajmytegowielkąrolą.Nomożejednojestciekawe.Głównabohater-
kajestwciąży.Będziesznosiłaspecjalnykostium.
Zakręciłomisięwgłowie.Czyżbytosamlospodsuwałmitęrolę?
–Och,Jason,czemutorobisz?–zapytałampłaczliwymtonem.
– Diano, jestem ci winny dużo więcej. Po tym przez co przeze mnie przeszłaś.
Pozatymchętniepopracujęzkimś…bliskim.Przyjedziesz?
PomyślałamoEdwardzieczekającymnamnienagórze.
–Niejestempewna.
–Rozumiem–zmieniłtonnasuchy.–EdwardniewyglądanazwolennikaHollywo-
odu. Wszystko w twoich rękach. Jeśli dotrzesz tu w ciągu dwóch dni, rola będzie
twoja.
Kiedyskończyliśmyrozmowę,zorientowałamsię,żewokółpanujeabsolutnybez-
ruch i cisza. Gospodyni musiała spać od bardzo dawna. Pierwszy raz siedziałam
samawnocywsalonie,podczasgdyEdwardbyłsamnagórzewsypialni.
Zaczęłam odruchowo myśleć o Kalifornii. Przypomniał mi się ocean, zapach róż
wogrodziemojejmamy…Wyglądateżnato,żetammogłabymnareszcieuprawiać
wymarzonyzawód…awśródrodzinyiprzyjaciółłatwiejbyłobymisamotniewycho-
wywaćdziecko…
Póki co musiałam na razie powiedzieć Edwardowi o swoim uczuciu i ciąży, bo
dzieckobyłorównieżjego.Miałprawowiedzieć.Musiałamdaćmuszansę.
Gdy wspinałam się powoli po schodach, serce waliło mi jak oszalałe. Dziecko!
Dziecko…chłopczykooczachEdwarda?Ślicznadziewczynkaztakimsamymroz-
brajającymuśmiechem?Namyślotym,żewkrótcebędętrzymaławramionachcu-
downemaleństwo,uśmiechałamsięzniedowierzaniem.
Wtedyprzypomniałamsobie,nacosięwcześniejzgodziłam.
Przeraziłamsię.Niemasięcooszukiwać,żeEdwardaodmienidobranowina.
Korytarznasamejgórzebyłchłodnyimroczny–jakduszaEdwarda.Gdynimte-
razszłam,uginałysiępodemnąkolana.Nareszciedotarłamdodrzwinaszejsypial-
niiotworzyłamjepowoli.
–Kazałaśminasiebieczekać–głosEdwarda,dobiegającyzciemności,brzmiał
naprawdęgroźnie.–Chodźdołóżka,Diano.
Chodźdołóżka,powtórzyłamwmyślach.Zacisnęłampięściiweszłamdośrodka.
Kiedymójwzrokprzywykłdociemności,dostrzegłamEdwardależącegonałóżku
wefraku,znieruchomymwzrokiemwbitymwsufit.
–JaksięmiewaJason?–zapytałchłodno.
–Chybanieźle–odpowiedziałamostrożnie,zakładając,żechoćjesttodlamnie
niepojęte,obajpanowiemogąsiebienawzajemtraktowaćjakrywale.
–Notak…czyliuważateraz,żepopełniłwielkibłąd?
–Owszem.Źlesięczujeztym,żemnieoszukiwał,izadzwoniłzaproponowaćmi
wramachrekompensatymałąrolęwfilmikudointernetu.Dostałabymjąbezżad-
negoprzesłuchania,oileznajdęsiętamwciągudwóchdni.
–Jakcudowniesięskłada…dlawasobojga.–Podniósłsiępowolizłóżka.–Czy
mamcipomócsiępakować?
–Wcaleniechcęodciebiewyjeżdżać.
–Ależwłaśniechcesz!WrócićdoKalifornii,dorodziny,doznajomychiznajomo-
ści.Jasonumiera,bycięodzyskać,ba,nawetwytrzasnąłspodziemijakąśmałąról-
kę.Niepozostajecijużnicpozapocałowaniemmnienapożegnanie.
–Wcaleniechcęodciebieodchodzić,bo…
–Bo?–podchwyciłcierpko.
–Bosięwtobiezakochałam,Edwardzie–dołożyłamstarań,bypowiedziećtoja-
snoiwyraźnie.Efektbyłnatychmiastowy.PanCyrpopatrzyłnamniedzikimwzro-
kiemizacząłsięnerwowoprzemieszczaćpociemnympomieszczeniu.
–Chcętuzostać–szeptałamniemalżebłagalnymtonem.–Proszę,dajmipowód,
powiedz,żemamuciebieszansę.
–Diano…Diano…nie!
–Czyliniechceszmnie.
–Oczywiście,żecięchcę–przystanąłizaprotestowałżarliwie–alewiemdobrze,
jaksiętoskończy!–Zakląłszpetnieizdjąłkrawat.–Powinienembyłzakończyćtę
historięjeszczewKornwalii.Aleniepotrafiłem.Narezultatynietrzebabyłodługo
czekać.Proszębardzo:cierpieniedlanasobojga.
–Naprawdęzupełnienicdomnienieczujesz?
Cofnąłsię.Pewnieodruchowo.
–Zależyminatobie.Nawetwięcej…Obawiamsię,żegdybymsobienatopozwo-
lił,zakochałbymsię,Diano.
–Edwardzie…
–AlesobieNIEPOZWOLĘ.Niezakochamsię.Miłośćtogradobradlagłupców.
Powtarzałemcitęmyślwielokrotnie.Jedynysposób,żebywniejwygrać,tonieza-
czynać.Życienauczyłomnietegowbrutalnysposób.
Wjegotonie,pomimookrutnejtreścisłów,złatwościąmożnabyłousłyszećemo-
cjeiwrażliwość.
–Edwardzie,nieróbtego…nieniszcznas–wyszeptałampłaczliwie.
–Dobrzewiesz,żeniebyłaśszczęśliwawLondynie–rzuciłsmętnie.–Tobyłatyl-
kokwestiaczasu,kiedy…
Czułamniemalfizycznie,jakEdwardsięwycofuje,celowoodsuwasięodemnie.
Pochwilisięgnąłdoszafypomojąstarąwalizkęizacząłdoniejwrzucaćmojeubra-
nia.
–Jeślicokolwiekprzegapiłem,odeślęcijaknajszybciejdodomu.
–Wyrzucaszmnie.
–Żegnamsięztobą.
–Alezaczekaj…bomuszęcijeszczecośpowiedzieć…
Dziecko!Naszedziecko!Urodzisięwewrześniu.
–Jużrozmawialiśmy.Skończyliśmyjużrozmowę.
Podszedłdooknaisięgnąłpokomórkę.Jaksięokazało,zadzwoniłposwegoszo-
fera.
–Nathanpodjedziezapięćminutiodwieziecięnalotnisko.Mójsamolotjestdo
twojejdyspozycji.Zabierzeciętam,gdzieczekająkarieraimężczyznatwoichma-
rzeń.–Patrzyłnamnie,jakbymbyłazupełnieobcąkobietą.–Dziękujęcizanieby-
wałąpomocwmoimleczeniu.–Uścisnąłmidłoń.–Zradościązarekomendujęcię
każdemupotrzebującemugenialnejterapeutki.
Zrozpaczyniewypuściłamjegoręki.
–Edwardzie,polećzemnądoKalifornii!
–Conibymiałbymtamrobić?
–Cokolwiek…
–GłównasiedzibamojejfirmyjestwLondynie.Urodziłemsięiwychowałem,wie-
dząc,żebędęniązarządzał.
–Iżebędziesztokażdegodniacorazbardziejnienawidził!
Popatrzyłnamniezesmutkiem.
–Diano,byłowspanialebyćrazem,dopókibyliśmy…Aleterazniemajużpowodu,
żebyśmymielijeszczekiedykolwieksięspotkać.
–Niemajużpowodu?Czyśtyoszalał?Przecieżwłaśniecipowiedziałam,żecię
kocham.
– I naprawdę się spodziewasz, że zmienię całe swoje życie dla paru nędznych
słów?
– Nędznych? Kocham cię i chcę z tobą być. Moglibyśmy założyć rodzinę, mieć
wspólnąprzyszłość…Dziecko…
–Przykromi,alejedyneczegochcętorozstanie.
Zamknąłgłośnomojąwalizkę.
–Aletoniemożliwe.Bomusiszwiedzieć,żezawszebędziemiędzynami…
–Namiłośćboską,przestań!
–Ale…
–Anisłowawięcej.Jeślityniewychodzisz,jaznikam.
Takteżuczynił.Pochwiliusłyszałam,żezatrzasnąłfrontowedrzwi.Wyjrzałamza
oknoizobaczyłam,jakEdwardnazawszeodchodzizmojegożycia.
Stałosiętak,jakmusiałosięstać.Odpoczątkuznałamdalszy,jedynymożliwysce-
nariusztejhistorii.Chociażoczywiściedokońcagodosiebieniedopuszczałam.
ZaminutępoddomzajechałNatan.
–Gotowajużpani?–krzyknąłprzezdrzwi.–Mamznieśćwalizkę?
Odruchowozacisnęłampięści.
–Poradzęsobiesama.
–Doskonale.Czekamnadole.
A myślałam, że uda mi się nauczyć Edwarda podstaw miłości. Tymczasem to on
nauczyłmniezupełnieczegośinnego:miłośćtogradobradlagłupców.Jedynyspo-
sób,żebywniejwygrać,toniezaczynać.
Westchnęłamciężkoisięgnęłampowalizkę.Przysięgłamsobie,żenigdynieuro-
nięanijednejłzyzpowoduEdwarda.Terazbędziesiędlamnieliczyćtylkonasze
dziecko.Stop.Mojedziecko!
ROZDZIAŁSZÓSTY
–Znowuwogrodzie?
Uśmiechnęłamsię,widzącmiędzygrządkamiojczyma.
–Miałamwolnyporanek.Jasonprzyjedziepomniedopierozagodzinę.
– Aleś ty robotna. Naprawdę powinienem był cię zatrudnić w roli zombie, póki
byłotomożliwe.
–Bardzoprzepraszam,aleotakierzeczymusiszobecniepytaćmojegoagenta.
Jak przewidywał Jason, rólka w filmiku pozwoliła mi błyskawicznie odnaleźć się
wświecielokalnegoshow-biznesu.OczywiściedalekomibyłodosytuacjiMadison
inawetniemyślałamokarierzenatakąskalę,aleszybkookazałosię,żemamzna-
jomych,którzyzaczęlimipomagać,zczystejsympatii.Itakprzezostatniecztery
i pół miesiąca grywałam w reklamach, telenowelach i uczestniczyłam w quizach.
Funkcjonowałam całkiem nieźle, mimo że prawdziwe marzenia porzuciłam w Lon-
dynie,aściślejmówiąc,tooneporzuciłymnie.
–Popularnośćtochybaciężkiorzechdozgryzienia–gderałpodnosemHoward,
ażnaglerozpromieniłsię,rozejrzawszysięwokółsiebie.–Orany!Przywróciłaśten
ogróddożycia.Wszystkowyglądadokładniejakumamy…
–Dziękuję!–powiedziałamuradowana,ztrudempodnoszącsięzgrządki.Wsiód-
mymmiesiącuciążywyglądałamnaprawdęokazale.
OdpowrotuzEuropymieszkałamwBeverlyHills,wdomuHowarda,wpokoju,
który zajmowałam jako dziewczynka. Kiedy nie pracowałam, obrabiałam dawny
ogródmamy.Robiłamwszystko,żebynieopłakiwaćKornwaliianiLondynu.
–Dziękuję,żepozwoliłeśmitutakdługozostać.Kiedysię„wprosiłam”,niewy-
glądało,żewprowadzęsięnastałe.
–Posłuchaj,mojadroga.Każdykolejnydzień,gdytujesteś,zdzieckiemwdrodze,
to…błogosławieństwo.Zaczęłaśnoweżycie…Twojamatkabyłabytakaszczęśliwa
idumnazciebie,Diano!
Niewyobrażałamsobieteraz,jakmogłamkiedyśnielubićHowarda.Napocząt-
kuniechciałam,żebyktokolwiekusiłowałzastąpićmizmarłegotatę.Pozatymobaj
panowiebylizupełnieróżni.Ojciec–cichy,troskliwy,systematyczny.Ojczym–gło-
śny,krzykliwy,porywczy.Jednakpodcałątąfanfaronadąkryłsięciepły,kochający
człowiek, który wielbił moją mamę nad życie, a mnie spontanicznie zaakceptował,
odkiedytylkozjawiłamsięwjegodomujakoponurajedenastolatkasiedzącazno-
sem w książkach, całkowite przeciwieństwo biologicznej córki, owocu wczesnego,
krótkiegomałżeństwazszalonąaktorką.
Rozejrzałam się wokół z zadowoleniem. Różowe, herbaciane i purpurowe róże,
cyprysyipalmy.Przepięknie…
–Jesteśdlamnietakimiły.Okropniesięczuję,bozpowodumojejobecności,Ma-
disonprzestałasiędociebieodzywać.
Howardmachnąłtylkoręką.
– Być może po prostu zapomniała w Mongolii o bożym świecie. A jeśli ma jakiś
problemztym,żetumieszkasz,będziemusiałanadsobązapanować.Jesteśmyro-
dziną.
–Itaknigdyminiewybaczy,żezrujnowałamjejzwiązekzJasonem.
–Jeślitakłatwodałsięzrujnować,tocóżtobyłzazwiązek?Pozatymjestembar-
dzozadowolony,żemieszkamyrazem.Iniespieszsięzprzeprowadzką,zwłaszcza
do pana Blacka. Nie cenię mężczyzn niemogących się zdecydować, którą siostrę
ostatecznielepiejsięopłacawybraćnaślubnykobierzec.
–Howard,myzJasonempoprostusięprzyjaźnimy.
–Ależwiem,tylkoniemampewności,czyonwie.
Westchnęłamsmętnie.IstotnieJasonstarałsięspędzaćzemnąkażdąwolnąchwi-
lę,gdynieprzebywałnaplanie.Pozeszłorocznymskandaluuszczęśliwienipaparaz-
zinieodstępowalinasaninakrok.Jedyniemojenastawieniedotegocałkowiciesię
zmieniło.Cierpliwiepozowałamdozdjęćwkolejnychnudnychkawiarniachizesto-
ickimspokojemznosiłamswójwidoknaokładkachplotkarskichmagazynów.„Trój-
kątmiłosnyMadisonLowe”.„CiężarnasiostraMadisonznówspotykasięzJasonem
Blackiem, prawdopodobnie ojcem dziecka”. Tylko wzmianki o ojcostwie doprowa-
dzałymniedoszału.
–Powiedznareszciepublicznie,żedzieckojestmoje,ibędzieświętyspokój!Itak
będziemoje,kiedysiępobierzemy–marudziłJason.
–Ależ,Jason,obudźsię!–przewracałamoczami.–Ktomówioślubie?Jesteśmy
przyjaciółmi.
Popatrzyłam teraz ze smutkiem na Howarda i zacytowałam Edwarda. Miłość to
gradobradlagłupców.Niekochałamjużojcamojegodziecka,leczpowoliniestety
utożsamiałamsięzjegopoglądami.
–Dobrzejuż,dobrze,Diano–odrzekł.–Niewtrącamsiędoniczego,ale…posłu-
chaj rady starego człowieka. Życie jest krótkie, przemija, nie wiadomo kiedy. Na-
wetjeślibiologicznyojciectwojegodzieckajestskończonymdraniem,najednoza-
służył:powinienwiedzieć,żenimjest.Pozatymludziepotrafiąsiębardzozmienić.
Twojamamapowiedziałabycitosamo.
–Howard,onmiałjużswojąszansę.Odrzuciłmnie.Niepozwolę,bypostąpiłtak
znaszącórką.
– Zgoda, zranił cię. Ale jeżeli jest chociaż cień nadziei na happy end, to trzeba
próbować.Zanimsięznimzadałaśizgorzkniałaś,doskonaleotymwiedziałaś.Kie-
dysobieprzypomnę,jakdługobyłaśidealistką,mamochotęporachowaćkościsza-
nownemupanuEdwardowi.Jeślitylkokiedykolwiekgospotkam!
Wtymmomencieusłyszeliśmyskrzypieniestarejogrodowejfurtki.
–Jason…–westchnęłampodnosem.
Naglesercewskoczyłomidogardła,bo…towcaleniebyłJason.
Naśrodkutrawnika,pośródherbacianychróżstałwewłasnejosobieEdwardSa-
intCyr.
– A więc to prawda! Jesteś w ciąży! – wykrzyknął, wpatrując się we mnie jak
wobjawienie.–Czytomoje,czyBlacka?
Zaczęłamsięcałatrząść.
–Pańskie!–podpowiedziałusłużnieHoward.
–Howard!–wydarłamsię.
– Chciałem ci tylko oszczędzić przydługich wstępów. Podziękujesz mi później. –
Mójojczymjakgdybynigdynicruszyłwstronęfurtki;podrodzeprzystanąłjednak
przedEdwardem.–Czasnajwyższy!Jużmiałempanuochotęprzestawićszczękę!
–Howard!–zawyłam.
–Dowidzenia.
Staliśmynatrawnikuibezradniewpatrywaliśmysięwsiebie.Edwardmiałparo-
dniowyzarosticieniepodoczami,jakbynieprzespałparunocy.Wyglądał…cudow-
nie.Chociażprzecież…mnietojużwcalenieobchodziło.
–Coturobisz?–zapytałam.
–Przyjechałembo…–samzdawałsięmiećpoważnewątpliwości–bo…zobaczy-
łemtwojezdjęciewinternecie,właściwiewasze…
–Rodzęwewrześniu.
Liczyćpotrafiłszybko.
–Awięctojajestemojcem.
Spojrzałampodnogi.
–Przykromi,aletak.
–Jaktosięmogłostać?Przecieżuważaliśmy…
–Najwidoczniejniewystarczająco.
–Wiedziałaś,żejesteśwciąży,wyjeżdżajączLondynu,inicniepowiedziałaś.
–Zrobiłamciprzysługę.
–Jakąprzysługę?
–Niechciałeśdziecka.Wyrażałeśsięjasno.Niechciałeśdziecka,niechciałeśna-
wetmnie.
–Izemściłaśsię?
Pokręciłamprzeczącogłową.
–Próbowałamcipowiedzieć.Zaczęłamodtego,żeciękocham.Towystarczyło,
żebyśewakuowałsięzdomu,adomniewezwałszofera.Powiedziałeś,żeinteresu-
jeciętylkoostatecznerozstanie.
–IdlategowróciłaśdoJasona?Bozemnąciniewyszło?Czydlatego,żetojego
chciałaśprzezcałyczas?
–Chciałamciebie.Kochałamcię…
–„Kochałam”…
–Owszem…czasprzeszły…Kochanieciebieprawiemniezabiło.Odrzuciłeśmnie,
wyrzuciłeś…Niezniosłabymmyśli,żejąteżmógłbyśodtrącić.
–Ją?!
–Będęmiałacórkę.
–MYbędziemymielicórkę!
Przysunąłsiędomnie.Odskoczyłam,zanimzdążyłmniedotknąć.
–MYnie.JA!Utrzymamnasobie.Niepotrzebujemycię.
–Niedajeszminawetszansy.
–Jużpróbowałam.
Zacisnąłzęby.
–Niewiedziałem,żejesteśwciąży.
–Powtarzałeś,żedzieckoniewchodziwgrę.
–Ludziesięzmieniają.
–Posłuchaj!Costaraszsięmiwmówić,kiedyjużsięzciebieztrudemwyleczy-
łam?Żenaglezamierzaszstaćsięczęściąnaszegożycia?Dziękujęcibardzo!
–BomaszswojąkarieręipanaBlacka?
–Odczepsięodniego!
–Oświadczyłcisię?
Odruchowospojrzałamwbok.
–Czylitak.Czylijemuwybaczyłaśnumerzsiostrą,amnieniemożeszwybaczyć,
żepozwoliłemciodejść?
– Posłuchaj raz jeszcze! Nie wiem, przez jakiego rodzaju załamanie nerwowe
przechodzisz,bonakryzyswiekuśredniegotochybadużozawcześnie,alezostaw
naswspokoju!
–Onajestmojącórką.
–Biologiczną!
–Cotakiego?!
– Podobno nie mógłbyś ponieść odpowiedzialności nawet za roślinę doniczkową.
Twojesłowa!
–Alemógłbymsięzmienić!
–Przestań…
Zauważyłam,żepatrzynamniezdumiony.
–Cosięztobąstało,Diano?–zapytałcicho.
– Nie wiesz? Nie widzisz? Ta naiwniaczka, z którą mieszkałeś, umarła. Jeszcze
wLondynie.
–O,Boże…–Gdypróbowałwyciągnąćdomnieręce,odskoczyłamzdzikimwzro-
kiem.–Wporządku…jużnicniechcę…spokojnie…
Robiłamwszystko,żebysię nierozpłakać.Usiadłamw cieniunapobliskiejmar-
murowejławeczce.
–Miałeśracjęodsamegopoczątku.Miłośćjestdlagłupców.Najlepiejjejpopro-
stuunikać.
Podszedł i ostrożnie przysiadł na drugim końcu ławki. Tym razem uważał, żeby
mnieniedotknąć.
–Przepraszam…Tobyłaostatniarzecz,którejchciałemcięnauczyć.
–Dziękitobiewydoroślałam.
–Apozwolisz,żepowiemcicośzupełnieinnego?Nigdyprzenigdyniepowinienem
byłpozwolićciodejść.Godzinępotwoimwyjeździeuświadomiłemsobie,żewłaśnie
popełniłem największy błąd w całym swoim dorosłym życiu. Przyjechałem do Kali-
fornii,żebyspróbowaćcięodzyskać.
Patrzyłam na niego osłupiała. Z trudem potrafiłam uwierzyć, że widzę go w ro-
dzinnymogrodziewBeverlyHills,namarmurowejławce,którąHowardsprezento-
wałmojejmamiewielelattemuzokazjiDniaMatki.
–Chcesz,żebymdociebiewróciła?–zapytałamzniedowierzaniem.
–Nawetniewieszjakbardzo.
Mama zwykła powtarzać, że uprawianie ogródka przypomina trochę układanie
sobieżycia.Oczywiście,żerozwójroślinzależyodsłońcaigleby,alerękaogrodni-
ka jest najważniejsza. Ostatecznie, kiedy ogląda się czyjś ogródek, widać, jaki
ogrodniksięnimzajmował.
Edward przyjechał z Londynu zaproponować mi coś dotychczas dla mnie niewy-
obrażalnego.Czyzdawałsobiesprawęzmojegowielomiesięcznegocierpienia,któ-
reprawiemniezabiło?Nie…nie…Wyleczyłamsięzniegoitakmapozostać.
–Wszyscydokonujemyjakichśwyborówimusimypotemjakośznimiżyć.Jajuż
jesteminnymczłowiekiem.
–Tak?Wydajemisięjednak,żemimowszystkooczymśzapominasz.Jestemoj-
cemdzieckaimamswojeprawa.
–Będzieszmnieterazstraszył?
– Diano… nie przyjechałem z tobą walczyć. Wprost przeciwnie: przyjechałem
przyznaćsiędobłędów.
–Śmieszne.Wmomencie,kiedyjaprzyznałamciwmyślachrację…Kiedyuzna-
łam, że każdy dłuższy związek skazany jest na niepowodzenie i na dłuższą metę
możeprzynieśćjedynieból.Pozostajejedyniemiećukładwstylu„FriendswithBe-
nefits”.
–IwłaśniecośtakiegołączycięzJasonem…jesteście„przyjaciółmizkorzyścia-
mi”…
–Mniejwięcej.
–Aczegotamjestwięcej,aczegomniej?
–Więcejprzyjaźni,mniejkorzyści.
–Oilemniej?
–Wcale!
Edwardnatychmiastsięzrelaksował.
–Diano,aniechciałabyś,żebynaszedzieckomiałotocoty?Dwojerodziców,nor-
malnydom?
–Jasne…Zupełniejakwbajce…
–Przecieżwystarczy,żepowiesz„tak”.
–Ocotywłaściwiemniepytasz?
–Taktrudnosiędomyśleć?Pytam,czyzamniewyjdziesz.
Zamarłam.Niebobyłobłękitne,napalmachśpiewałyptaki,ogródpachniałobłęd-
nieróżami.Wydawałomisię,żeśnię.
–Copowiedziałeś?
–Oświadczyłemcisię.
–Nicnierozumiem.–Naprawdęzaczęłomisięniebezpieczniekręcićwgłowie.–
WLondynieprzysięgałeś,żenigdyniezechceszzałożyćrodziny.
–Towszystkosięzmieniło.
–Aledlaczego?
–Urodziszmojedziecko.Apozatym,jaciępoprostunadalpragnę,Diano.Nigdy
nieprzestałem.Odkiedywyjechałaś,marzętylkootobie.
Zaśmiałamsię.
–Niemówmi,żeznikimniebyłeśodmarca.
–Niebyłem.
Dosłownieopadłamiszczęka.
–Przezcałeczterymiesiące?!
–Bochcętylkociebie.
–Nieprzyjechałeśtuwcaleztegopowodu!Zjawiłeśsię,kiedyusłyszałeś,żeje-
stemwciąży!
–Najpierwdługoczekałem,ażzadzwonisz.Myślałem,żetakbędzie.
–Potymcomipowiedziałeś?
–Dotychczaswszystkiekobietystarałysięmnie…odzyskać.Aleniety…
Ze złością przypomniałam sobie nieprzespane, samotne, przepłakane noce po
przyjeździe,gorącesnyzEdwardemwroligłównej.Byłatojużjednakprzeszłość.
–Diano,informacjaociążydodałamijedynieodwagi,bytuprzyjechaćistaraćsię
ciebieodzyskać.Potrzebujęcię.
Byłamnieugięta.
–Najzwyczajniejwświeciebrakciseksu.Niejesttochybapowód,żebypropono-
waćkomuśmałżeństwo.
–Oczywiście,żenie.Chcę,żebyśmystworzylinormalnąrodzinę.Żebynaszacór-
kamiałanormalnedzieciństwo,jakty,niejakja.
Przygnębiło mnie wspomnienie o jego dzieciństwie, bez matki, z nieobecnym oj-
cem, w internacie od dwunastego roku życia, z obcymi ludźmi, potem w pustym
zamku,późniejwpracyznienawistnymkuzynem.
–Otomożeszsięniemartwić.Dzieckobędziemiałowszystko,czegopotrzeba.
Obiecuję.
–Wiem.Bojateżprzyniejbędę.
–Edward!–warknęłamostrzegawczo.
Położyłrękęnamoimbrzuchu.Zadrżałam.
–Niezrezygnujęanizniej,anizciebie.
–Alejacięjużniekocham.Iniepokocham–wymamrotałam,jakbytobyłoma-
gicznezaklęcie,powypowiedzeniuktóregoadresatnatychmiastrozpływasięwpo-
wietrzu.
Niespodziewaniewybuchnąłśmiechem.
–Notomodel„FriendswithBenefis”.Trochęprzyjaźni,trochękorzyści…
–Imałżeństwoztegopowodu?
–Zdecydowanietak.
–Niepozwolęcinato!–wyszeptałam.–Potym,comizrobiłeś,niepozwolęcitak
poprostuwejśćwmojeżyciezbutami…jakbynigdynic…
–Czylimuszęsobienaciebiezasłużyć?
–Powiedzmy.Izczegosiętakśmiejesz?
–Uśmiechamsię…bomyślę,żewiem,comamrobić.
Przysunąłsiędomnieniebezpiecznie.
–Nieudacisię…Wiem,żejesteśjejojcem,alenicwięcej.Drugirazcinieza-
ufam. Nie zostanę nagle ani twoją przyjaciółką, ani kochanką. A na pewno już za
żadneskarbyniewyjdęzaciebie!
Wziąłmniewramiona.
–Zobaczymy…
Gdyzacząłmniecałować,pomimocałejswejwściekłości,oczywiścienatychmiast
mu uległam. Wokół zawirowały wszystkie kolory tęczy, być może to różne barwy
różzlałymisięznerwówprzedoczami.Niechjużbędzie,pomyślałampoirytowana.
Mówisiętrudno,ostatnipożegnalnypocałunek,zanimwyślęgoostateczniedodia-
bła.
ROZDZIAŁSIÓDMY
–Edward?Jesteśtu?–zawołałamniepewnie,kiedyznalazłamsięwmałymdomku
naMalibuBeach,którywynająłponaszejrozmowie.Przyjechałamtuporazpierw-
szyizezdziwieniemzastałamotwartedrzwi.
Weszłam i ciekawie rozejrzałam się wokół. Maleńka kuchnia, przypominająca
bardziejanekskuchennynajachcie,starakwiecistakanapa,zegarzkukułką.Nie
wierzyłam, że mógł zapomnieć, bo specjalnie prosił mnie, żebym dotarła po zdję-
ciachdoreklamówki,nieważneoktórejgodzinie.Gdziewięcmógłbyć?
OdjegoprzyjazdudoKaliforniiminąłjużmiesiąc.Przezcałytenczasnieodstępo-
wał mnie na krok, nadskakiwał mi i robił wszystko, żebym zmieniła zdanie. Wma-
wiałamsobiejednak,żeniematonajmniejszegoznaczenia,boitaknigdyniezgo-
dzę się na ślub. Nie poszliśmy zresztą do łóżka – po nieszczęsnym pocałunku
wogrodziedoniczegopodobnegowięcejjużniedoszło.Chodziliśmydorestauracji,
nalodyipozakupy.Kupowaliśmyubrankaiinnerzeczydladziecka.Rozkoszowali-
śmysiębłękitemPacyfikuiurokamikalifornijskiegolata.
Nie zamierzałam jednak uwierzyć w cudowną przemianę. Czekałam cierpliwie,
któregodniaEdwardniewytrzymaiuciekniedodawnegożyciaplayboyaipracoho-
lika.Wczorajnawetzadałammukonkretnepytanie.
–Niemówiłeś,kiedywracaszdoLondynu.JakStCyrGlobalmożetakdługofunk-
cjonowaćbezdyrektorageneralnego?
–Jakośsobieradzą–odparłwymijająco.
Przezcałymiesiącnieodpuszczałminawet,kiedyszłamnakontrolędomojego
ginekologa. Gdy po raz pierwszy zobaczył na ekranie ultrasonografu zarys naszej
córeczkiiusłyszałnaKTGbiciejejserca,jegooczyzaszkliłysiępodejrzanie.
–Coty?Płaczesz?–zapytałamzdumiona.
–Niebądźśmieszna–odburknął,ocierającukradkiemoczyinatychmiastpropo-
nujączmianęnastrojuwpostacikolacjiwsłynnejhollywoodzkiejrestauracji,gdzie
cenyzaczynałysięodczterystudolarówzapojedynczedanie.
Podziękowałammuwylewnieizasugerowałamwzamianbarprzyplażyzburge-
rami,frytkamiidoskonałymmrożonymjogurtem.Odziwo,zgodziłsięinato!
Kiedy siedzieliśmy na małym, niezbyt ekskluzywnym drewnianym patiu z wido-
kiemnaocean,nadbrzeżnąautostradęiwielkikomissprzedającystylowemotocy-
kle,zapytałamgonieśmiało:
–Nawettakiemiejscecięniedrażni?
–Ależskąd.Jeślityjesteśtuszczęśliwa,tojateż–oznajmił.
Muszęprzyznać,żezkażdymdniemcoraztrudniejmibyłosięmuoprzećicoraz
częściejpoświęcałamnaszymspotkaniomdosłowniekażdąwolnąodpracychwilę.
OczywiścienowasytuacjaszybkozaczęłairytowaćJasona.
–Uważaj,boznówsięwnimzakochasz!–grymasił.
–Ależskąd!–protestowałambezwiększegoprzekonania.
KiedyprzechadzałamsięterazpopustymdomkunaMalibuBeachizastanawia-
łamsię,czyprzypadkiempanEdwardnieznudziłsięnadskakiwaniemciężarnejko-
biecieinieuciekłjednakdoLondynu,zrobiłomisięodrobinęsmętnie.Przeklęłam
szpetnie.CzyżbyJasonnaswójsposóbmiałtrochęracji?
–Edward?Edward?–wołałamnerwowo.
Odpowiedziała mi jedynie lekka bryza morska wiejąca przez otwarte okna od
strony oceanu. Zamknęłam oczy i napawałam się nią przez chwilę. Czegóż więcej
mogłamchciećwupalnąsierpniowąnocwósmymmiesiącuciąży?Miałamdotrzeć
naMalibuparęgodzinwcześniej,leczzdjęciategodniaprzedłużałysięwnieskoń-
czoność,apotemzadzwoniłjeszczemójagent,twierdząc,żemasprawęabsolutnie
niecierpiącązwłoki.
–Diano,totwojawielkaszansa!–ekscytowałsię.–Zaoferowanociwłaśnietytu-
łowąrolęnarzeczonejwtelenoweliowysokiejoglądalności!Tobędzieprawdziwy
zwrot w twej karierze! W ostatniej chwili wycofała się aktorka, która zapropono-
wałanaswojemiejsceciebie!
–Ktototaki?–dopytywałamsięzdezorientowana.
–Mniejszaotokto.Ważne,żemadobrygust.Ijakidoskonałytermin!Początek
zdjęćmniejwięcejtrzytygodniepotwoimporodzie!Akuratzdążyszschudnąćista-
wićsięnaczaswRumunii!
– Piętnaście kilo w trzy tygodnie? I w Rumunii? – powtarzałam jak echo. – Ale
przecieżbędęmiaławdomunoworodka…
–Totylkotrzymiesiącezdjęć.Rumuniajestprzepięknajesienią.Anoworodkaza-
bierzesz ze sobą. Dostaniesz najnowocześniejszą przyczepę i niańkę. Możesz też
zostawićdzieckoztatusiem.Jakwolisz,mojadroga.Niemożesztylkoodrzucićta-
kiejpropozycji!Nalitośćboską,Diano!
–Notak–wyszeptałambezżadnegoentuzjazmu,choćbyłatosytuacja,októrej
marzyłam niemalże od dzieciństwa. Wiedziałam dobrze, że w naszej branży takie
okazjeniezdarzająsiędwarazy.Cóżztego,gdynamyślotrzytygodniowymodchu-
dzaniu i mieszkaniu z noworodkiem w przyczepie odechciewało mi się kompletnie
wszystkiego.–Będęmusiałatoprzemyśleć.
Mójagentbyłnajwyraźniejzbulwersowanymojąreakcją.
–Mamnadzieję,żewiesz,corobisz.Zadzwoniędociebiejutrozsamegorana.
Byłam w kropce. Kusiło mnie, żeby poradzić się Edwarda, lecz on był na takim
etapie,żenapewnozaakceptowałbykażdąmojądecyzję.Małotego!Zpewnością
zadeklarowałbygotowośćdowyjazdudoRumuniizemnąinoworodkiem.
Nowłaśnie…AlegdziejestEdward?Spóźniłamsięponaddwiegodziny.Możepo-
irytowanychodzipoplaży?Samaprzecieżnamówiłamgonawynajemwtejpięknej
okolicy. Początkowo, gdy przyjechał do Beverly Hills, upierał się, że kupi od razu
domwsąsiedztwiewystawionynasprzedażza…dwadzieściamilionówdolarów.Po
cichupodejrzewałam,żepostradałzmysły.Iwtedydelikatniezachęciłamgodowy-
najęciajakiejśnieruchomości.Zgodziłsiępodwarunkiem,żemupomogę.Powielu
bezowocnych wyprawach do kolejnych oferowanych przez agencje apartamentów
zsiedmiomasypialniami,dziesięciomałazienkami,wewnętrznymkortemtenisowym
iwłasnąsaląkinową,naktórepoprostuniemogłamjużpatrzeć,jedenzagentów
wakcierozpaczyprzywiózłnastu,naMalibuBeach.Wśródprzeszklonychtrzypię-
trowych rezydencji zobaczyliśmy mały biały domek, zbudowany jeszcze w czasie
drugiejwojnyświatowej.Edwardpoczątkowoprzeraziłsięjegowystrojem,leczwi-
dzącniemyzachwytnamejtwarzy,wziąłgoodrazubezwahania.Miejscetoprzy-
pominało mi nasz rodzinny dom w Pasadenie, w którym mieszkaliśmy jeszcze
zmoimtatą.Kuchniapamiętałalatasiedemdziesiąte,niebyłoklimatyzacji,środek
salonu zajmował olbrzymi stary fortepian, a pozostałe przy życiu meble i podłoga
skrzypiałyprzyniemalżekażdymruchu.Napoddaszuznajdowałasięmałasypialnia
zbalkonikiemwychodzącymnaocean.
Teraz właśnie postanowiłam wspiąć się na poddasze, oświetlone niesamowitym
wieczornymświatłem.IwtedynareszciezobaczyłamEdwarda.Zwrażeniawstrzy-
małamnasekundęoddech.
Ojciecmojegodzieckasiedziałnałóżkuwsamychdżinsach,nieszczędzącwidoku
swej wspaniałej opalenizny i muskularnej figury. Wokół niego w całym niewielkim
pomieszczeniuznajdowałysiętysiąceróżnokolorowychpłatkówróż,któremigotały
wpłomieniachrozstawionychwszędziemałychbiałychświec.Namójwidokwstał
ioznajmiłradośnie:
–Czekałemnaciebiecierpliwie!
–Widzę…–wymamrotałam,czując,żewłączamisięmójwewnętrznyalarm.
–Rozgryzłemtwójsekret!
–Mój…sekret?
–Staraszsięminieulec,leczniewielejużpotrzeba!
–Przecieżnaraziejeszczenieposzłamztobądołóżkaaninieprzyjęłamoświad-
czyn – zaprotestowałam, dopiero po chwili słysząc własne słowa i zawartą w nich
sugestię.„Naraziejeszczenie”!
Ruchemgłowywskazałstojącewrogupudełko.
– Dziś po południu dostałem paczkę od pani MacWhirter. Znalazła to robiąc po-
rządkiwsypialniwPenrythHall.
Gdyzajrzałamdopudełka,nawierzchuzobaczyłamsfatygowanąksiążkęniewąt-
pliwie z ubiegłego wieku… „Pielęgniarka na stałe: jak opiekować się pacjentem,
mieszkającwjegodomu,żebyzachowaćprofesjonalnydystansiuniknąćniemoral-
nychpropozycjizestronyklienta”.
Edwardroześmiałsięserdecznie.
–Nienawielecisięzdało,nonie?–skomentował.–Cobypowiedziałaszacowna
autorka,gdybycięterazzobaczyła?
Odruchowospojrzałamnaswójwielkibrzuch.
–Obawiamsię,żenieznalazłabywłaściwychsłów–przyznałam.
–Ajasądzę,żedoradziłabyciwyjśćzamnie.
–Botyzawszemusiszdopiąćswego,czytak?–żachnęłamsię.
–Zapytajmnieotojutro…–wyszeptałiukląkłprzedemną.
–Edward,cotyrobisz?–żachnęłamsięponownie.
–To,copowinienembyłzrobićjużdawnotemu.Diano,czyzechceszzostaćmoją
żoną?–zapytałcicho,wyciągajączkieszenidżinsówmałe,czarneaksamitnepude-
łeczko.–Czydaszmidrugąszansę?
Stałamjaksparaliżowana.Wiedziałamdoskonale,żeodmojejdecyzjibędziezale-
żałocałedalszeżycieipowodzenie,mojeinaszejcórki.
–Diano,czywyjdzieszzamnie?–powtórzył,otwierającpudełeczko.
Wtedy moim oczom ukazał się niezwykły widok: pierścionek z diamentem takiej
wielkości,żeswobodniemógłbyposłużyćjakokrążekdogrywhokeja.
– Czy to może być prawdziwe? Przecież to przypomina czubek góry lodowej! –
wykrzyknęłambezmyślnie.
–Zasługujesznanajlepsze…
DorastałamwHollywood.Widziałamjużniejedenolbrzymidiament.Madisonza-
wszezakładaławielkiediamentowepierścienienawszystkiegale:cudowne,wypo-
życzonekamienie,którepasowałyidealniedojejwspaniałychwypożyczonychkre-
acji.Alenawettu,wHollywood,prawdziwydiament,wartconajmniejmiliondola-
rów,robiłwrażenie.Bowypożyczonąbiżuterięnależałonatychmiastpogalioddać,
nawetszybciejniżprzysłowiowykostiumKopciuszkanabal,którypopółnocymiał
zniknąć.
DiamentodEdwardaniezamierzałwcaleznikać.Najwyraźniejmiałpozostaćna
zawsze.
–Czemumitorobisz?–szeptałamzdruzgotana.–Przecieżniemusimysięwcale
pobierać.Możemymieszkaćosobnoiwychowywaćwspólniedziecko.
–Alejategoniechcę!Jakbrzmitwojaodpowiedź?
Spojrzałamnarozrzuconewszędziepłatkiróż.Wpatrzyłamsięwmigotliweświa-
tłoświec.Westchnęłamgłęboko.
–Wkrótcezmieniszzdaniei…
–Niezmienięzdania.Chybażety,Diano,kochaszkogośinnego…
–Nie…
–Toocochodzi?
–Bojęsię.Jużrazciękochałamiprawieumarłam…
–Wcaleniemusiszmniekochać.
Małżeństwobezmiłości?Cozapomysł?
–Bojęsię,żewkrótcepożałujesziznówzapragnieszbyćsinglem.
–Będężałowaćtylkowtedy,jeślisięztobąniezwiążę.
Zaśmiałamsięhisterycznie.
–Igdziemielibyśmynibyzamieszkać?Naplaniefilmowym?Prędzejczypóźniej
zechceszchybawrócićdojakiejśpracy?
–Nadtymwszystkimtrzebabysiębyłozastanowić.
–NiewrócędoLondynu.Byliśmytamobojebardzonieszczęśliwi.
–Sąinnemiejscanaświecie.
–Niepozwolę,żebyśznówzłamałmiserce.
–Obiecuję,żenigdywięcejcięnieskrzywdzę,Diano.
Wstał,przytuliłmnieizacząłcałować.Niepotrafiłamgoodepchnąć.
–Diano…Diano…wyjdźzamnie,proszę…
Kiedy mnie całował, pamiętałam zdecydowanie mniej powodów, dla których nie
mielibyśmyzostaćmałżeństwem.Czymbyłmójstrachwporównaniuzogniemna-
szychsplecionychciał?Mójprawdziwysekretsprowadzałsiędotego,żenigdy,ani
na krótką chwilę, nie przestałam kochać Edwarda. Należało się jedynie do tego
przyznać.
–Diano…proszę,powiedz,żetak…Nopowiedz…
–Tak.
Znieruchomiał. Po chwili odsunął się i przyjrzał mi się uważnie. Na jego twarzy
nadziejamieszałasięzniedowierzaniem.
–Czynaprawdęmówisz,żetak?
Niemogącwydusićzsiebieanisłowa,pokiwałamtylkogłową.
Zanimsięobejrzałam,znalazłamsięnałóżkupośródpłatkówróżwsamejtylko
bieliźnieizolbrzymim,wystającymdiamentemnapalcu.Wkrótceniemiałamnaso-
bienawettego.Mojeciałowtrakcieciążynabrałonieprawdopodobnychkształtów
irozmiarów,cojednaknajwyraźniejwogóleniezniechęcałoEdwarda.Dzielniera-
dziłsobiezmoiminieforemnymi,rozrośniętymipiersiamiibrzuchem.
– Lekarz mówił, że w trzecim trymestrze nie powinnaś zbyt długo leżeć na ple-
cach–wyszeptałwpewnymmomencie.
Najpierwniezorientowałamsięzupełnie,ocomuchodzi.Wkrótcejednakjednym
wprawnymruchemposadziłmnienasobie.Okazałosię,żebyłtostrzałwdziesiąt-
kę.Paromiesięcznycelibatihormonyciążoweniezawiodły.Obojezradościąodda-
liśmysięgorącejnamiętności…
–Niepozwolęcijużwięcejodejść–wysapał,kiedyskończyliśmy.
–Notominiepozwól–zamruczałam.Mojebrzemienneciałocałepromieniało.
–PojedźmydoLasVegas!–wykrzyknąłnagle.
–Chceszwziąćpotajemnyślub?
–Bojęsię,żezmieniszzdanie.
–Niezmienię…Chociażtenpierścionekjesttakiciężki,żemamzachwianepro-
porcje…Ileto?Dziesięćkaratów?
– Dwadzieścia! Najwyżej kupię ci podobny pierścionek na drugą rękę i problem
zniknie.Aleobiecaj,żejutrozemnąuciekniesz!
–Bezrodziny?
– Wiedziałem, że wcale ci się to nie spodoba. Zabierzmy Howarda i kogo tylko
chcesz.Mamdużomiejscawsamolocie.
–JeszczedziśwnocypowinnawrócićMadison.
–ZMongolii?CzylizobaczyciesiępierwszyrazodczasukolacjiwPenrythHall?
–Tak,musimysięjakośdogadać.
Podniosłamsięztrudemizaczęłamszukaćubrań.
–Nieidź…zostańdziśzemną.
Pokręciłamgłową.
– Muszę się dziś dogadać z rodziną. Ale za to, jeśli wszystko pójdzie dobrze,
ucieknęztobązsamegoranka.
Przytuliłmnie.Naglenabrałamwątpliwości,czymamochotęnanocnerozmowy
wdomu.Przekonałmniejednak,żetakbędzielepiej.
–Itakmuszęjeszczedziśwnocycośzałatwić.
–Cotakiego?
–Pewnesprawy.
–Wieczórkawalerski?–zażartowałam,leczniepodchwyciłtematu.
–Nicwielkiego.Chcęcośzakończyć,zanimpowiemsakramentalne„tak”.Odpro-
wadzęcię.
Chwilę później wyjechałam powoli z Malibu Beach i szybko wjechałam na auto-
stradę.Starałamsięprowadzićostrożnie,aleprzepełniałymnietaksprzeczneemo-
cje,żetrudnomibyłonadsobązapanować.Mówiącnajprościej,nigdywżyciunie
byłambardziejszczęśliwaanibardziejprzerażonaniżwtamtymmomencie.Bona-
reszcieprzyznałamsamaprzedsobą,żegokocham.Zkoleionnigdyniczegotakie-
gominiepowiedział.
Będziedobrze,będziesuper,powtarzałamsobienerwowowmyślach.Najwyżej
zostaniemyprzyjaciółmi,kochankami,rodzicami,partnerami…
Tylko… co właściwie miał jeszcze do załatwienia tej nocy? Mam się obawiać?
Przecieżtochybaniedotyczyżadnejinnejkobiety?Przecieżobiecałjużnigdymnie
niezranić…Pewniejutrobędęsięztegośmiała.Amożepoprostuzaplanowałja-
kąśniespodziankęwcharakterzeprezentuślubnego?
PrawiedojeżdżałamjużdodomuojczymawBeverlyHills,gdynagleuświadomi-
łamsobie,żezupełnieniemogęsięuspokoić.Postanowiłamzawrócićisprawdzić,
czyEdwardniczegoprzedemnąnieukrywa.Itakotowyruszyłamzpowrotemna
MalibuBeach.
Pół godziny później znalazłam się znów na uliczce wiodącej do domku na plaży.
Naglewyprzedziłmniemasywny,wartfortunęSUV,którypochwilizaparkowałzpi-
skiemopontam,dokądjechałam.Zautawyskoczyłakobieta…Niebylejaka.Była
to Wiktoria, żona Ruperta. Miała na sobie obcisłą, wydekoltowaną, czerwoną su-
kienkęminiidwudziestocentymetroweczerwoneobcasy.Skierowałasięprostodo
drzwipanaSaintCyra.
Z wrażenia prawie rozbiłam samochód o latarnię. Jechałam jak pijana, wokół
wszyscy na mnie trąbili. Nie zwracałam na nich uwagi, kompletnie sfrustrowana
swoimodkryciem.Awięctotakąsprawęmiałdozałatwieniamójnarzeczony,zanim
wypowiesakramentalne„tak”?Pożegnalnąimprezędladwojga?
NaautomatycznympilociezawróciłamwstronęLosAngeles.
Podświadomieczułam,żemusiistniećjakieśprostewytłumaczeniedlanocnejwi-
zytyWiktoriiuEdwarda.Wiktorii,któranawetniepowinnabyćobecniewKalifor-
nii! Niestety w tym stanie nerwów nie umiałam posługiwać się logiką. Górę brały
zgubneemocje.
PrzeddomemHowardazobaczyłamczerwony,lśniącysportowysamochódMadi-
son.Doeleganckiegoholuweszłamnanogachjakzwaty.Kątemokawidziałamoj-
czyma rozmawiającego wesoło z córką przy stole kuchennym. Nie byłam jednak
zdolna, by normalnie się do nich przyłączyć. Miałam nadzieję, że przemknę przez
nikogoniezauważona.
–Diano,miłocięznówwidzieć.
Zatrzymałam się z niechęcią i popatrzyłam na siostrę. Była odrobinę grubsza,
mocnoopalona,zupełnienieumalowana.Jejwłosymiałynaturalny,nijakikolor.No-
siłabiałyT-shirt,wyblakłedżinsyiplażoweklapki.
–Wyglądaszzupełnieinaczej…–powiedziałamodruchowo.
– A ty wyglądasz na ciężarną… Tata powiedział mi właśnie, że znów jesteś
zEdwardem–roześmiałasiępogodnie.
–Tak…–bąknęłam.–Aleterazidęprostodołóżka.
Sypialniawydałamisięgorącajakpiekło,pomimowłączonejklimatyzacji.Kiedy
padłamnałóżkowbieliźnie,zaczęłamidiotycznieszlochać.Płakałam,ażzabrakło
miłez.Ludziezplakatów,którepowiesiłamtujakonastolatka,przypatrywalimisię
ciekawie.Amożezewspółczuciem?Przezjakiśczaspłakałamjeszczebezłez.Po-
temmusiałamusnąć.
Następnego ranka zbudził mnie telefon. Dzwonił mój agent. Żądał definitywnej
odpowiedzinatematfilmuwRumunii.Ztrudemprzypominałamsobiewydarzenia
minionegowieczoru:propozycjęrolitytułowej,oświadczyny,szalonyseks,wkońcu
WiktorięudającąsięnaostatniąschadzkęzEdwardem.
–Noijak,Diano?Zechceszzostaćprawdziwągwiazdąfilmową?–dopytywałsię
agent.
Drażniłomniesłońce.Niemogłamzrozumieć,dlaczegowKaliforniiprawienigdy
niepada.TęskniłamnaglezaKornwalią,jejchłodem,mgłąideszczem,porywistymi
burzami.Bardziejpasowałybydomojegonastroju.
–Nojasne…czemubynie…–wymamrotałam.
Zacząłgratulowaćmitakhałaśliwie,żemusiałamczymprędzejodsunąćkomórkę
oducha.Potemopowiadałcośowysokimhonorarium.Kiedynareszcieudałomisię
gopozbyć,założyłamszlafrokizeszłamnadół.
Madison jadła w kuchni płatki kukurydziane. Poczułam się jak w czasach szkol-
nych.
–Wow,Diano,alepierścionek!–wykrzyknęłanapowitanie.–Gratuluję,zaręczy-
liściesię…
–Amniesięwydaje,żeonmnieoszukuje.
Mojasiostrabyłanajwyraźniejcałkowiciezaskoczonatakimwyznaniem.
–Jesteśpewna?Jużwgrudniuwyglądaliścienakompletniezakochanych…–Za-
czerwieniłasię.–Przecieżnawetniechciałzemnąpoflirtować.
–Widziałam,jakwczorajwieczorem,pomoimwyjściu,wchodziładoniegokobie-
ta.Ubranajaknabal.Żonajegokuzyna.
–Aleprzecieżmogłamiećmilioninnychpowodów.
–Niechcemisięotymgadać.
–Nieważne.Gdybyśchciałajednakpogadać,zamieniamsięwsłuch.
–CosięztobąstałowtejMongolii?Jesteśjakaśinna.
–Dorosłam…Postanowiłamnikomujużnigdyniczegoniezabierać.Ról,pomysłów
nażycie,kochanków.Iprzepraszamzawszystko,cocizrobiłam.
Zanim zdążyłyśmy sobie paść w ramiona, mina Madison siedzącej na wprost
drzwi nagle zupełnie się zmieniła… Powoli odwróciłam się, żeby ustalić źródło
zmian.
WdrzwiachkuchennychstałEdwardubranywefrak.
– Wszystko dobre, co się dobrze kończy. Kiedy będziesz gotowa, moja droga? –
zapytał,jakbynigdynic.
Ten człowiek nie ma serca, pomyślałam. Nie potrafiłam w ogóle spojrzeć mu
woczy.Ztrudemściągnęłamzpalcapierścionek.
–Zmieniłamzdanie.Niemogęciępoślubić.
Zamarł.Przygasł.
–Dlaczego?
Patrzyłnamnie,jakbymtojagozdradziła.Zacisnęłambezsilniepięści.
–Myślałam,żepotrafięciępoślubićbezmiłości.Alenie…Chcęczegośprawdzi-
wego.
Podałammudwudziestokaratowypierścionekwdwóchpalcach,jakbybyłzatruty.
–Zachowajgo.
–Nie.Takbędzielepiej.WróciszdoLondynu,japojadędoRumuniikręcićfilm.–
Samazezgroząsłuchałamswoichsłów.–Ustalimywsądzieopiekęnaprzemienną.
Pozatymbędzieszmógłregularnieodwiedzaćcórkę.
Edwardpatrzyłnieprzytomnymwzrokiemraznamnie,raznapierścionek.
–Odwiedzać?–powtórzyłjakecho.
–Tak,oczywiście…–Głosmisięzałamał.–Chcępoprostu,żebyśbyłwolny.
–Wolny?–powtórzyłbeznamiętnie.
Skinęłamtylkogłową.
– A ja myślałem, że będziemy razem szczęśliwi. – Jego głos zabrzmiał jak głos
umierającego,choćpróbowałsiędomnieuśmiechnąć.–Niemogęcięjednakprze-
cieżzmusić,żebyśzamniewyszła.Zasługujesznaprawdziwąmiłość.
Czymogłamsięmylićcodoubiegłejnocy?!
–Corobiłeśwczorajwnocypomoimwyjściu?–krzyknęłam.
Pokręciłlekkogłową.
–Nieważne.
–Błagam,powiedz…–Wiedziałam,żerobięzsiebieabsolutnąidiotkę,alepróbo-
wałamsięchwytaćjaktonącybrzytwy.
– Nieważne – powtórzył cicho. – Nie obawiaj się… Będę zawsze łożył na ciebie
i na dziecko, Diano. – Pocałował mnie w policzek. – Uważaj na siebie. I… bądź
szczęśliwa.
Takiebyłyjegoostatniesłowa.Chwilępóźniejzniknął.
Stałamnaśrodkukuchnijakwmurowana.Łzycałkowiciezniekształcaływidzenie.
Niemogłamsobiedarować,żepozwoliłam,abytensammężczyznadwukrotniezła-
małmiserce.
–Ależtyjesteśgłupia!–UsłyszałamnagległosMadison;niepamiętałamjużna-
wet,żecałyczassiedziaławkuchni.–Dałaśmukoszazpowodufilmu?Żadnaka-
rieracigoniezastąpi.Cośotymwiem.
–Przecieżonmnieniekocha–wyszeptałamzgnębiona.
– Zwariowałaś? Nie widziałaś, jak na ciebie patrzy? Nie zauważyłaś, jak wokół
ciebieskacze?Tataopowiadałmi,cotuwyczyniał…MężczyznapokrojupanaCyra
takierzeczymożerobićtylkozmiłości.
–Przecieżpowiedział,żemnieniekocha–broniłamsięcorazsłabiej.
–Totypowiedziałaś,żechceszzwiązkuopartegonamiłości,aonprzyznał,żena
takizasługujesz.Wyglądało,jakbyśtygoniekochała.
–Cotakiego?PrzecieżEdwardwie,żegokocham…Musiwiedzieć!
–Akiedyostatniomutomówiłaś?
–Onitakmnieniekocha…Chciałślubudladobradziecka…Gdybymniekochał…
Jedyny i zarazem ostatni raz wyznałam mu miłość w Londynie. Gdyby Edward
mniekochał,chodziłbyzemnąpozakupy,dolekarza,nalodyinaspacery.Zostawił-
by dla mnie pracę, znajomych i… swój kraj. Przeprowadziłby się do wybranego
przezemniedomu,choćzupełniebymusięniepodobał…
Czy nie to właśnie robił od miesiąca, odkąd dowiedział się, że będziemy mieli
dziecko?„Ajazawszewyobrażałemsobiemiłośćjakodziałanie.Jeślisiękogośpo-
kocha,nietrzebaotymmówić,należypokazać”.Czynietowłaśniemipokazał?
–Oczywiście,żeciękocha,atygoodrzuciłaśzpowodujakiejśgłupiejroli…–tłu-
maczyłamibardzologicznieMadison.–Gdybymwiedziała,nigdybymcięniepole-
ciłaproducentowi…Aja,głupia,myślałam,żenaprawięwtensposóbdawnąhisto-
rięzMoxie!
–Totypodpowiedziałaśmniedoroli?!
–Spójrznamnie,Diano!Tylkospójrz!Jestemsamajakpalec.Gdybyjakikolwiek
facet gotów był mnie kochać razem z moimi wszystkimi wadami, trzymałabym się
gozawszelkącenę.
–Aleprzecieżonmnieoszukał…–upierałamsięwgeścierozpaczy.
–Jesteśtegoabsolutniepewna?
Tegobyłojużzawiele.Odwróciłamsięnapięciei,nailebyłotomożliwe,pogna-
łamnagórędosypialni,gdzieodnalazłamtorebkę,awniejzgniecioną,idiotycznie
pozłacanąnibywizytówkę.Drżącymipalcamiwybrałamnumernakomórce.
–Halo?–Woddaliodezwałsięcharakterystycznykobiecygłos.
–Wiktoria!CorobiłaśzeszłejnocyuEdwarda?
–Przepraszam,azkimrozmawiam?CzytoDiana?
–Dlaczegobyłaśuniegownocy?CowogólerobiszwKalifornii?
ŻonaRupertazaśmiałasięzdziwiona.
–Takjakbyśniewiedziała…Wsumiedobrze,żedzwonisz,bosamachciałamsię
ztobąskontaktować.Żeby…podziękować.Źlecięnapoczątkuoceniłam,Diano.Je-
steśwspaniałąosobą.Rupertijanigdyciniezapomnimy…
–Cotywygadujesz?
–Mówięoudziałach.Niewiesz?Naprawdę?OddłuższegoczasuEdwardwspo-
minał coś o sprzedaży swoich udziałów w St Cyr Global. Wczoraj Rupert musiał
wrócićdoLondynu,alejazdziećmijeszczezostałam,boznajomyurządzałprzyję-
ciewSantaMonica.PodczasprzyjęcianaglezadzwoniłEdward,pojechałamdonie-
go w trakcie imprezy, żeby przypadkiem nie zmienił zdania. I podpisaliśmy kon-
trakt!
Prędzejspodziewałabymsięinformacji,żewHollywoodwylądowaliMarsjanie.
– Diano? Jesteś tam? Powiedziałam coś niestosownego? To miała być dla ciebie
niespodzianka?Prezentślubny?Bosłyszałam,żejedzieciedoVegas?Wkażdymra-
zie,wielkiedzięki.Naprawdęzostawiaciefirmęwdobrychrękach.Noi,Diano,wi-
tajwrodzinie!
Kiedypowoliwracałamdokuchni,czułamsięjakstara,schorowanakobieta.
–Ico?–Madisonnaskoczyłanamnieodsamychdrzwi.
– Edward odsprzedał kuzynowi swój udział w firmie. Dlatego Wiktoria spotkała
sięznimwśrodkunocy.Wiedział,jakbardzonieszczęśliwabyłamwLondynie…To
miałbyćprawdziwyprezentślubny.Aledlaczegomioniczymniepowiedział?
–Możeniechciał,żebyśsięczuławinna.
Edwardodsprzedałdlamniewszystko,comiał.Amimoto,kiedyzobaczył,żena-
dal jestem nieszczęśliwa, zwrócił mi wolność, chociaż zupełnie tego nie chciał. To
mogłojużoznaczaćtylkojedno:Edwardnaprawdęmniekochał.
Rozpłakałamsięnagłos.Madisonobjęłamniejakwielelattemu,wdzieciństwie.
–Noniepłaczjuż,wszystkosięjakośułoży,musi…
Niemogłamsobiedarować,żezamiastwysłuchaćEdwardaalbowcześniejskon-
taktowaćsięzWiktorią,cisnęłammupierścionekwtwarz.Niebyłatojednaktylko
urażonaduma,raczejokropnystrachprzedkolejnymcierpieniem.
–Icoterazzrobisz?–zapytałacichomojasiostra.
„Masiętylkojednożycie,kochanie”–powtarzałaczęstonaszamamatużprzed
śmiercią – „a ono mija szybciej, niż nam się zazwyczaj wydaje; wykorzystuj więc
każdąchwilę,niebójsię,słuchajgłosuserca”.
–Niebędęsięwięcejbaćiposłuchamgłosuserca–odpowiedziałamcicho.
– Miałam nadzieję, że to usłyszę! – rozpromieniła się i sięgnęła do kieszeni; po
chwilirzuciłamikluczykiodswojegosamochodu.–Weźmój,będzieszybciej!
ROZDZIAŁÓSMY
Na dworze świeciło bezlitosne słońce i pachniało obłędnie kwiatami. Szybko
schowałam się za okularami słonecznymi i ruszyłam do auta. Zanim wyszłam
zdomu,próbowałamzadzwonićdoEdwarda,alejegokomórkaitelefonwdomku
naplażymilczały.W pierwszymodruchuusiłowałamwyjść wszlafroku.Na szczę-
ścieMadisonpomogłamisięprzebraćwczystąsukienkęiupiąćwłosywkok.
Nareszciemogłamdodaćgazu.Imbliżejoceanu,powietrzestawałosięchłodniej-
sze.Starałamsięzebraćmyśli.WobecnejsytuacjiEdwardniemiałpowoduzosta-
waćwKalifornii…„MamprywatnąwysepkęnaKaraibach,naktórejzaszyłemsię
powypadku,samzlekarzemidwiemacałodobowymipielęgniarkami.Nawyspienie
mainternetuanitelefonu,możnasięnaniądostaćtylkosamolotem”.
Sprawabyładlamniejasna.MusiałamdopaśćEdwarda,zanimodlecijegosamo-
lot.Wprzeciwnymraziedługonieudamisięznimnawiązaćkontaktu.Niestetyna
autostradzierobiłosięcorazciaśniej.Wypadek?Kręcąfilm?PrzejazdVIP-ów?Pech
czymoże…przeznaczenie,któreusiłujenasnadobrerozdzielić?
Edwardniemiałszczęściadomiłości.Kolejnozostawialigowszyscybliscy.Mat-
ka, ojciec, amerykańska pokojówka, w której zakochał się bez pamięci… Nauczył
sięwięcnieufać,zwłaszczasłowom.Swojeuczuciapróbowałpokazywaćczynami.
PrzyjazddoKaliforniinapewnokosztowałgowieleodwagi.
Korkipowolisięprzerzedzały.Pomimoupałuszczękałamzębami.Zwłaszczagdy
w końcu zaparkowałam pod małym prywatnym lotniskiem, gdzie Edward trzymał
swójsamolot.
Czyprzyjechałamnaczas?Pobiegłamprostodohangaru,poktórymkręciłsiętyl-
kojedenmechanik.
–Mogępaniwczymśpomóc?–krzyknąłnamójwidok.
Wtedynadrugimkońcuhangaruodezwałsięsilnikniewielkiegosamolotu,który
przypominałmiminijetaEdwarda.
–Błagampana,czyjtosamolot?
–Janiemamprawa…
–EdwardaSaintCyra…lecinaKaraiby…
–Skądudiabła,wiepani…?
Dawnogojużniesłuchałam.Najszybciej,jakmożekobietanapoczątkudziewią-
tegomiesiącaciąży,pognałamzasamolotem,którypowoliwytaczałsięnapas.Bie-
gnącwymachiwałamrękamiiwrzeszczałam,żebyEdwardsięzatrzymał.Nagleza-
częłamsiędusićodkaszlu,niemogłamzrobićanikrokudalej,poczułam,żesięosu-
wam…
–Czypanikompletniezwariowała?–krzyczałmechanik,łapiącmnietużnadzie-
mią.–Chcesiępanizabić?Razemzdzieckiem?
Kiedyciągnąłmniezpowrotemdohangaru,darłamsięwniebogłosy…
–Diano?
Najpierwbałamsięspojrzeć.Kiedyjednaksięodważyłam,zobaczyłam…żywego
Edwarda. Nerwowo przetarłam oczy. Obraz nie zniknął. Nieopodal stał samolot,
któregośmigłajeszczenadalobracałysiębardzopowoli.
–Wróciłeś…–wyszeptałam,niezdarniezbierającsięzbetonowegopodłoża.
–Zobaczyłemcię…miałemtylkonadzieję,żenicsię…
–Wróciłeś…–powtarzałamjakwmalignie.
–Oczywiście,żetak…
Padliśmysobiewramiona.
–Płakałaś…
–Myślałam,że…straciłamcięnazawsze.
–Jużdobrze…Diano…możeszmówićprawdę…niemusisz…
–Edward…
–Niemogęcięzmusić,żebyśzostałamojążoną…zabardzociękocham.
–Edward…tymniekochasz?
–Porazpierwszywżyciuczujętonaprawdę.Zrobiłbymdlaciebiewszystko.
–Jaknaprzykład:sprzedałbymznienawidzonemukuzynowiudziaływfirmie.
Zamarł.
–Skądwiesz?
– Zadzwoniłam do Wiktorii. Widziałam, jak wchodziła do ciebie wczoraj w nocy.
Byłeś nagle taki tajemniczy. Postanowiłam zawrócić i dowiedzieć się, o co chodzi.
Wtedyjązobaczyłam,wczerwonej,wyzywającejsukience…
–Chybaniepomyślałaś,że…
–Owszem.Bałamsię,żeznówoberwę…
–Wsumiewcalecisięniedziwię…Potym,cozrobiłemwLondynie…Niechcia-
łemcipowiedziećprawdy,żebyśniewiniłasiebie.Tymczasemjestemwolny.Pozby-
łemsięczegoś,czego,jakzresztątrafniezauważyłaś,oddawnanienawidziłem,co
mniezupełnieodczłowieczało.MogęnawetpojechaćztobądoRumunii.
– Ale ja nie chcę! Ja również wcale nie chcę pracować w show-biznesie. Muszę
zacząćżyćwzgodziezesobą.Chcęmiećciebie,dziecko,dom.Jakmojanajcudow-
niejszanaświeciematka.Żyćdlanajbliższych.Bo…kochamcię,Edwardzie.Ichcę
cięzapytać,czysię…zemnąożenisz?
–Przecieżjacięteżkocham,Diano!Ibędęciękochałdokońcaswoichdni.
–Drodzypaństwo,czypamiętacie,żetohangar?Niejesteścietucałkiemsami!
Pobraliśmysiędwatygodniepóźniej,wogrodziemojejmamy,wobecnościludzi,
których kochaliśmy, z Kalifornii i z Kornwalii. Ślub i wesele były bardzo skromne.
Śmietankowy tort, prosta biała sukienka, bukiet z białych róż własnego chowu,
urzędnik w ciemnym garniturze, zamiast dwudziestokaratowego potwora dwie
gładkie,złoteobrączki.Koledzyzestudiazagralinagitarach,afotosistazrobiłpa-
miątkowezdjęcia.MadisoniHowardzgodnieposłużylizaświadków.WiktoriaiRu-
pertprzysłalinamżyczeniairobotakuchennegowprezencie.Kiedyodjeżdżaliśmy
w podróż poślubną stylowym starym samochodem, goście zalewali się szczerymi
łzami.Następniespędziliśmydwiebajecznenocewapartamenciehotelowymuzna-
jomegoGreka,gdziegłówniepoznawaliśmyurokiseksumałżeńskiego,którywcze-
śniejwydawałsięnam–niesłusznie–mocnoprzereklamowany.
–Jakaszkoda,żepodróżepoślubnenietrwająwiecznie–westchnęłamwdrodze
powrotnej.
–Ktomówi,żenie?Jesteśmyobojebezrobotni…możemypojechać,dokądchce-
my.Mamynawetwłasnysamolot!
–Więc…zabierzmniedodomu!Tam,gdziesiętowszystkozaczęło.
Parętygodnipóźniejwniewielkim,lecznowoczesnymszpitaluniedalekoPenryth
Hall,przyszłanaświatnaszacórka,HannahMaywoodSaintCyr.Imięodziedziczy-
ła po nieżyjącej babci, mojej ukochanej mamie, a urodę po tacie: ciemne włoski
iprzepięknebłękitneoczy.
W zimie pojechaliśmy z wizytą do Kalifornii. Z sentymentu kupiliśmy domek na
MalibuBeach.Będziemygoodwiedzaćdwarazydoroku.
Aterazprzednamikolejnelato,Hannahwłaśnieuczysięchodzić.
Niedawnozałożyłamwpobliskimmiasteczkuniewielkiteatramatorski.Chcępo
prostunadalbyćwśródludziipozostaćkreatywna–aktóżnielubizabawywsztu-
kę?DodatkowopracujęnadprzebudowąiunowocześnieniemzamkuPenrythHall,
choćobawiamsię,żetozajęcienadługielata.
Edwardparęmiesięcytemuotworzyłmałąfabrykęprodukującąakcesoriaspor-
towe.Przedsięwzięciezapowiadałosięnaniewielkie,leczrozwijasiębardzoszyb-
ko.
Wiedziemybardzoprosteiszczęśliweżycie.SprzedaliśmysamolotidomwKen-
sington.ZesprzedażyudziałówStCyrGlobaldużąkwotęprzeznaczyliśmynaroz-
winięciedziałalnościcharytatywnej,mającejwspomócdzieciwychowującesiębez
rodziców.Myślę,żemojamamabardzocieszyłabysięztegopomysłu.
Przestaliśmy być bardzo bogaci, lecz nasze życie obfituje w inne wartości. Naj-
ważniejsze.
Madison zakochała się z wzajemnością w chłopaku spoza branży. Jej wybranek
jeststrażakiem,nacodzieńzajmujesięratowaniemludzi,awieczoramirobidosko-
nałą lazanię. Dzięki temu Hannah ma całkiem normalną, kochającą ciocię, która
częstoprzysyłajejzabawkiizdjęcia.
Jason na wieść o naszym ślubie rozgłosił wieści o załamaniu nerwowym, jednak
jakieśdwatygodniepóźniejpocieszyłsięwramionachmłodziutkiej,dobrzesięza-
powiadającejaktorkiteatralnej.
HowardprzylatujedoAngliiwkażdejwolnejodzdjęćchwili.Myteżodwiedzamy
goczasemnaplanie.Niedawnozacząłsięspotykaćzsześćdziesięcioletniącharak-
teryzatorką o tajemniczym imieniu Deondra. Po co najmniej dekadzie spędzonej
wcelibacie,mójkochanyojczymodmłodniałizachowujesięjakzakochanynastola-
tek.Cudownierównieżsprawdzasięwrolidziadka,ajegoniespełnajedenastomie-
sięcznawnusiajużnatymetapiewykazujewielkiezainteresowaniemakijażem,grą
i występowaniem przed kamerą. Kto wie? Być może niestety odziedziczyła w ge-
nachskłonnościdoshow-biznesu.
Nasznowy,kochanyświatjestwięc,jakwidać,pełenpozytywówirodzinnejmiło-
ści. Co więcej, wkrótce wzbogaci się o kolejnego członka… Owszem, owszem. Je-
stemznówwciążyitymrazemoczekujemynanarodzinymałegochłopczyka.
Prawdziweżyciejestbardziejzłożoneizaskakująceniżto,któreoglądamywfil-
mach. Jest również wspanialsze i pełniejsze. Nareszcie mam poczucie, że odnala-
złamswojemiejscenaziemiiniestałosiętakdziękiżadnemuprzewodnikowiani
książce.Niesposóbnapisaćreceptynamiłośćczyprzepisunaidealnewychowanie
dziecka.Niestetywtejdziedzinieniemażadnychstuprocentowychgwarancjiczy
teżinstrukcji.Możnajedyniewstawaćcoranozwiarąinadzieją,żeznówdokona
się samych właściwych wyborów. A przecież mimo to zawsze zdarzają się trudne
chwile.Poktórychnajczęściejznowuświecisłońce.
Wmoimprzypadkuokazałosię,żedoszczęściawcaleniepotrzebowałamkariery
anipieniędzy.Potrzebowałamodważyćsiękochaćibyćkochaną.
Wartoteżpamiętać,jakzgodnietwierdząHowardiEdward,żeludzienakażdym
etapieswegożyciapotrafiąsięnieoczekiwaniezmienićnalepsze.
Boprawdziweżyciemożebyćnaprawdęowielelepszeodnajwspanialszejnawet
fantazji.
Tytułoryginału:NineMonthstoRedeemHim
Pierwszewydanie:HarlequinMills&BoonLimited,2015
Redaktorserii:MarzenaCieśla
Opracowanieredakcyjne:MarzenaCieśla
Korekta:AnnaJabłońska
©2015byJennieLucas
©forthePolisheditionbyHarperCollinsPolskasp.zo.o.,Warszawa2016
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek for-
mie. Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z Harlequin Books S.A. Wszystkie postacie
wtejksiążcesąfikcyjne.Jakiekolwiekpodobieństwodoosóbrzeczywistych–żywychiumarłych–jestcał-
kowicieprzypadkowe.
HarlequiniHarlequinŚwiatoweŻyciesązastrzeżonymiznakaminależącymidoHarlequinEnterprisesLi-
mitedizostałyużytenajegolicencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa
iznakniemogąbyćwykorzystanebezzgodywłaściciela.
IlustracjanaokładcewykorzystanazazgodąHarlequinBooksS.A.
Wszystkieprawazastrzeżone.
HarperCollinsPolskasp.zo.o.
02-516Warszawa,ul.Starościńska1B,lokal24-25
ISBN978-83-276-2231-0
KonwersjadoformatuMOBI:
LegimiSp.zo.o.
Spistreści
Stronatytułowa
Prolog
Rozdziałpierwszy
Rozdziałdrugi
Rozdziałtrzeci
Rozdziałczwarty
Rozdziałpiąty
Rozdziałszósty
Rozdziałsiódmy
Rozdziałósmy
Stronaredakcyjna