background image

Donna Carlisle

Jeźdźcy burzy

background image

Rozdział 1

Przez   otwarte   drzwi   wtargnął   ostry,   zimny   powiew   wiatru,   wywołując 

zniecierpliwienie  pięciu  mężczyzn   zebranych  wokół  telewizora  stojącego  w  tak 
zwanym   wspólnym   pokoju.   Meg   weszła   do   środka,   szybko   zamknęła   drzwi   i 
zaczęła   rozwijać   kolejne   warstwy   opatulających   ją   szalików,   zdjęła   ośnieżone 
zimowe boty i postawiła przemarznięte stopy na gumowej macie leżącej tuż przy 
drzwiach.   Czynności   te   wykonywała   niezmiennie   każdego   ranka   przez   ostatnie 
dwa lata.

Koledzy nazywali to pomieszczenie wspólnym pokojem, zamiast zwyczajnie 

sekretariatem. I rzeczywiście, ta frontowa sala w Carstone Industries Adinorack na 
Alasce była miejscem, gdzie wszyscy pracownicy zbierali się, gdy akurat nikt nie 
miał nic do roboty. Posiadała wyposażenie typowe dla pokoju gościnnego – łóżka 
polowe,   okryte   tanimi   pledami,   kilka   lichych   wyściełanych   krzeseł   i   telewizor. 
Jedynym sygnałem, że jest także miejscem pracy, było biurko stojące w pobliżu 
frontowych   drzwi,   zawalone   plikami   folderów,   druków,   okólników   i 
pozostawionych bez odpowiedzi listów. Meg dostrzegła ogromny dzbanek z kawą i 
napełniła swój kubek. Nareszcie zrobiło się jej ciepło i przyjemnie.

– Dzień dobry, pani Forrest – przywitała ją Sadie, wchodząca właśnie przez 

obrotowe drzwi. Sadie zajmowała stanowisko o budzącej respekt nazwie: urzędnik 
organizacyjny, a tak naprawdę była zwykłą sekretarką. Obrotowe drzwi prowadziły 
do laboratorium i pokojów mieszkalnych. Sadie trzymała przed sobą wypełnioną 
listami torbę, która zdradzała prawdziwy charakter jej pracy.

– Samolot jest już gotów do startu – powiedziała Meg, skinąwszy nieznacznie 

głową. – Gdzie jest pilot?

– W kabinie radiooperatora z Joem. – Sadie posłała Meg niepewne spojrzenie 

znad   otwartej   torby   i   zaczęła   wyrzucać   jej   zawartość   na   biurko,   i   tak   prawie 
niewidoczne spod papierów.

– Hm, pani Forrest, myślę...
– W porządku – przerwała natychmiast Meg – powiedz mu, że będę gotowa do 

drogi za około godzinę. Chciałabym spakować jeszcze trochę rzeczy.

– Wzięła kilka kopert i zaczęła je szybko przeglądać.
– A zresztą nieważne, powiem mu to sama.
– Hej, Sadie, czy jest coś dla mnie? – zawołał jeden z mężczyzn siedzących 

przed  telewizorem.   Cała  piątka  obserwowała  snującą  się  po  ekranie  Godzillę  z 

background image

takim   zachwytem   i   uwagą,   z   jaką   zagorzali   fanatycy   futbolu   śledzą   ostatni 
kwadrans meczu finałowego superligi.

– Poczta  przychodzi o dziesiątej trzydzieści  – odpowiedziała  ostro Sadie.  – 

Wiesz o tym doskonale.

Mężczyzna posłał jej szyderczy uśmiech i lekko pochylił się, trzymając w ręku 

filiżankę kawy.

– Nie próbuj się stawiać – odparł.
Meg skierowała chłodne spojrzenie w jego stronę, ale on, szyderczo szczerząc 

zęby, znów wpatrywał się w telewizor.

Meg   zawsze   irytował   widok   połowy   personelu   Carstone   siedzącego   przed 

telewizorem   już   o   dziesiątej   rano.   Dziś   jednak   drażnił   ją   bardziej   niż   zwykle. 
Wydawało   się   jej,   że   koledzy   postępują   tak   celowo,   aby   wyprowadzić   ją   z 
równowagi.   Postanowiła   nie   dać   im   tej   satysfakcji.   Powoli   zaczęła   wybierać 
zaadresowane do niej listy i spokojnie zwróciła się do sekretarki:

–   Pozwól,   Sadie,   że   jako   twoja   szefowa   po   raz   ostatni   zadam   ci   służbowe 

pytanie.

Sadie   spojrzała   sponad   sterty   metodycznie   układanej   w   alfabetycznym 

porządku korespondencji.

– Naturalnie, pani Forrest.
– Dlaczego – zapytała Meg – jeżeli dostajemy pocztę tylko raz w tygodniu, ty 

zawsze zalegasz z odpowiedziami?

Sadie spojrzała zaskoczona.
– Odpowiadam na listy tego samego ranka, gdy otrzymuję pocztę. Przecież pani 

o tym wie, pani Forrest.

–   Owszem,   odpowiadasz,   ale   na   osobiste   listy,   pomijając   służbową 

korespondencję.   –   Wskazała   ręką   na   stos   leżący   nieporządnie   na   biurku.   – 
Zapominasz, na czym polega twoja praca.

Sadie patrzyła na nią przez chwilę, jakby zupełnie nie rozumiała, o co chodzi. 

Wydała więc z siebie tylko uprzejme „och” i powróciła do sortowania listów.

Meg na chwilę przymknęła oczy. Byle do jutra, pomyślała. Już jutro opuści na 

zawsze to zapomniane przez Boga i ludzi, wiecznie mroźne pustkowie!

Już niedługo będzie leżeć na plaży w Waikiki i spędzi tam całe dwa tygodnie. 

Te myśli miały poprawić jej nastrój, tak się jednak nie stało. Zadała sobie pytanie – 
dlaczego?

Meg   Forrest   miała   trzydzieści   dwa   lata   i   była   jednym   z   najwybitniejszych 

inżynierów-konstruktorów Carstone Industries. Wysoka i szczupła, smukłość swej 

background image

sylwetki utrzymywała bez najmniejszego wysiłku. Jej owalna twarz, duże brązowe 
oczy   i   zmysłowe,   wyraziste   usta   podobały   się   mężczyznom,   ale   też   często 
wprowadzały   ich   w   błąd.   Delikatna   kobieca   twarz   sugerowała   bowiem   słaby 
charakter,   a   Meg   miała   silną   osobowość.   Kasztanowe   włosy   nosiła   zwykle 
zaczesane za uszy, ale przez ostatnie dwa lata brak dobrego fryzjera sprawił, że 
pozwoliła im rosnąć swobodnie. Nie chcąc jednak wyglądać nieporządnie, spinała 
je w klasyczny węzeł z tyłu głowy. Odpowiadał jej ten nie rzucający się w oczy 
spokojny styl. Ktokolwiek popatrzyłby teraz na Meg Forrest, nie mógł się pomylić. 
W tym surowym uczesaniu wyglądała na szefa.

A   jednak   po   dwóch   latach   kierowania   Energy   Research   Station   oczy 

pracujących tam mężczyzn wciąż nieuchronnie zatrzymywały się na jej tyłeczku. 
Modliła się o wyzwolenie z tego piekła już od momentu, kiedy samolot dotknął 
brudnego pasa startowego w odległym zakątku Alaski. Stało się to dwa lata temu; 
zaznaczyła ten „czarny dzień” w swoim kalendarzyku i od tej chwili liczyła dni i 
godziny, które pozostały do końca służbowego pobytu.

Nienawidziła osady, w której przyszło jej żyć.
Miała   dość   oglądania   na   co   dzień   monotonnego   szeregu   brzydkich   chat 

ustawionych na skutym lodem i przewianym wiatrem niegościnnym obszarze, dość 
temperatury minus trzydzieści pięć stopni.

Miejscem   wieczornych  towarzyskich  spotkań  był  „Blue  Jay  Bar   and  Grill”, 

gdzie jako główne danie serwowano kanapkę z wołowiną i serem. Pozostawała 
jeszcze „Brownie’s Video”, wypożyczalnia oferująca klientom ponad sto kaset, ale 
ani jeden film nie liczył mniej niż pięć lat.

W całej wiosce znajdowało się może ze dwadzieścia książek, w tym fachowe, 

techniczne   pozycje,   które   zresztą   Meg   przywiozła   ze   sobą.   Jej   podwładni: 
inżynierowie,   mechanicy,   specjaliści   i   personel   pomocniczy,   czyli   śmietanka 
wioskowej   społeczności,   byli   to   ludzie   skłóceni   z   życiem   i   wzajemnie   sobie 
nieżyczliwi.

Tak się żyło w Adinorack na Alasce, osadzie liczącej ogółem siedemdziesięciu 

pięciu mieszkańców.

Jutro będzie siedemdziesięciu czterech, pomyślała ponuro Meg, wieszając swój 

płaszcz i liczne szale na wieszaku w pobliżu drzwi obrotowych prowadzących do 
jej biura. Dlaczego nie czuję się szczęśliwa?

Adinorack nazywany był pieszczotliwie Przedsionkiem Piekła. Tę nazwę nadali 

mu ci straceńcy, którzy z powodu braku życiowego fartu musieli w nim mieszkać 
przez jakiś czas.

background image

Osadę   zbudowano   dwadzieścia   lat   temu   jako   jedną   ze   stacji   badawczych 

wojskowej bazy. Bazę w końcu zlikwidowano, ale wioska została i kiedy Carstone 
potrzebował   odpowiedniego   miejsca   do   przeprowadzenia   testów,   będących 
elementami   rządowych   badań   nad   sposobem   wykorzystania   alternatywnych 
energii, jego wybór padł na Adinorack.

Czy   rzeczywiście   była   tam   potrzebna   obecność   głównego   inżyniera?   Meg 

Forrest czuła się obowiązana czuwać, aby w zaprojektowanym przez nią systemie 
nie pojawiły się usterki. I musiała wytłumaczyć tym wszystkim gryzipiórkom, że 
jej wyjazd do Adinorack jest konieczny! Nadgorliwość okazała się podstawowym 
błędem, błędem, za który została ukarana.

Przez   kilka   pierwszych   miesięcy   po   przyjeździe   tutaj   jej   obecność   była 

właściwie zbyteczna.  Mechanicy i inżynierowie systematycznie budowali swoje 
konstrukcje, dzień po dniu, według planu. Meg pozostawało tylko rozglądanie się 
dookoła i wydawanie poleceń, których nikt nie chciał słuchać. Zresztą w dwa lata 
później też nikt jej nie słuchał.

Weszła do własnych pomieszczeń biurowych, które były równie nieprzytulne, 

jak   reszta   budynku.   Postawiła   na   biurku   filiżankę,   położyła   przed   sobą 
korespondencję. I nagle zrozumiała prawdziwy powód swych mieszanych odczuć 
związanych z opuszczeniem Adinorack. W zadumie patrzyła na filiżankę z kawą.

To   właściwie   był   kubek,   lśniący   połyskiem   porcelany,   z   biegnącym   wokół 

szlaczkiem   i   ozdobiony   napisem:   „As   Przestworzy”   wykonanym   dużymi 
czerwonymi literami. Ten kubek z wyszczerbioną krawędzią... Szczerba powstała 
wówczas, gdy rzuciła kubkiem w niego... Jaki był powód wybuchu gniewu? Dziś 
już zupełnie nie pamiętała. Minęło sześć miesięcy, a ona wciąż piła z tego samego 
naczynia.

Przecież   wiedział,   że   dziś   wyjeżdża,   musiał   o   tym   wiedzieć   i   nawet   nie 

zadzwonił, aby się pożegnać.

– Błąd numer dwa – wyszeptała do siebie.
Próbując się otrząsnąć z natrętnych wspomnień, które stawały się coraz bardziej 

dokuczliwe, usiadła za biurkiem i zagłębiła się w lekturze listów.

Nie było w nich nic szczególnie interesującego, nic, co mogłoby przyciągnąć jej 

uwagę.   Zresztą   cała   zawodowa   energia   Meg   wyczerpała   się   już   tydzień   temu, 
pochłonęły ją ostatnie prace związane z rządowym projektem. W korespondencji 
natrafiła na kartkę od ojca, który prosił, aby podała mu godzinę swego przylotu do 
Waszyngtonu, a wtedy zleci komuś, by wyszedł po nią na lotnisko. Zwrot „ktoś 
przyjdzie   po   ciebie”,   zamiast   po   prostu   „ja   przyjdę”,   wywołał   u   Meg   lekkie 

background image

zdenerwowanie. No oczywiście – generał był przecież człowiekiem tak zajętym! 
Nie mogła  więc oczekiwać, że odstąpi od swego  codziennego rozkładu zajęć i 
popędzi na lotnisko. Nie zrobiłby tego dla nikogo, nawet dla swojej dawno nie 
widzianej córki.

Większość przeglądanych przez Meg listów spoczęła w koszu na śmieci, kilka 

zostawiła   dla   Sadie,   gdyż   wymagały   odpowiedzi.   Kartkę   od   ojca   schowała   do 
torebki   i   oparłszy   łokcie   na   biurku,   małymi   łykami   popijała   kawę   błądząc 
nieobecnym   wzrokiem   po   pokoju.   Nic   jej   tutaj   nie   trzymało,   dlaczego   nie 
wyjechała wcześniej?

Pokój   wyglądał   dokładnie   tak   samo   jak   wtedy,   gdy   zobaczyła   go   po   raz 

pierwszy. Tania, udająca drewno wykładzina, dwie stalowe szafki, stół kreślarski i 
czarna kanapa, na której spędziła wiele uciążliwych nocy, kiedy pogoda była zbyt 
niełaskawa, aby mogła wrócić do siebie, do mieszkania, które w gruncie rzeczy 
wydawało się równie niegościnne jak biuro. Jednak nie wszystkie noce spędzone 
tutaj pozostawiły tak niemiłe wspomnienia. Były też inne nocne godziny przeżyte 
na tej samej kanapce, kiedy nie dokuczała jej samotność...

Otworzyła   oczy   i   spojrzała   w   kierunku   okna.   Okiennice   były   jak   zawsze 

zamknięte, ponieważ widok zamarzniętej i jałowej ziemi mógł budzić w ludziach 
uczucie depresji. Teraz Meg rozchyliła je trochę i raz jeszcze popatrzyła na ponury 
pejzaż. Zamarznięte ślady opon w śnieżnej mazi, a gdzieniegdzie nagie spłachetki 
gruntu,   z   których   wiatr   zwiał   resztki   śniegu,   dalej   przykucnięty,   niezgrabny 
budynek Blue Jay, przysłonięty nieco przez przerdzewiałą i niepotrzebną nikomu 
stację pomp, która powinna zostać zburzona już rok temu. Wszystko wokół tonęło 
w ponurym zmierzchu i nikomu nie przychodziło do głowy, że przecież jest już 
marzec i dni powinny być dłuższe.

–   Ziemia   północnego   słońca   –   wyszeptała   do   siebie   Meg   i   trzasnęła 

okiennicami. Na palcach jednej ręki mogła policzyć, ile razy widziała słońce, od 
kiedy się tu znalazła.

Poza tym zauważyła na wschodzie ciężkie ołowiane chmury, zwiastujące burzę 

i zazwyczaj znamionujące obfite opady śniegu. Naprawdę nie było powodu, aby tu 
pozostawać choćby chwilę dłużej. Każdy pilot dbający o swe dobre imię powinien 
odmówić   lotu   w   czasie   burzy   śnieżnej,   a   ją   czekał   naprawdę   niełatwy 
czterogodzinny   lot   do   Juneau   i   Meg   powinna   wziąć   to   wszystko   pod   uwagę. 
Postanowiła natychmiast opuścić Adinorack.

On już z pewnością nie zadzwoni.
Zarzuciła   torbę   na   ramię   i   ruszyła   w   kierunku   radiostacji,   zatrzymując   się 

background image

jeszcze na chwilę we wspólnym pokoju, gdzie ponownie napełniła kubek kawą. 
Tym   razem   nie   zwróciła   uwagi   na   porozumiewawcze   i   ukradkowe   spojrzenia 
rzucane przez mężczyzn skupionych wokół telewizora.

– Jestem Meg Forrest – powiedziała stając w drzwiach pokoju mieszczącego 

radiostację – i jeśli paliwo zostało zatankowane, to chyba moglibyśmy lecieć. Zdaje 
mi się, że będziemy mieli trochę śniegu, dobrze byłoby uniknąć burzy.

W   ciasnym   pomieszczeniu,   służącym   także   jako   wieża   kontrolna   i   stacja 

meteorologiczna, znajdowało się dwóch mężczyzn. Radiotelegrafista Joe siedział 
na swym stałym miejscu naprzeciw radia i ze słuchawkami opuszczonymi na szyję 
żartował z pilotem,  który przysiadł na krawędzi biurka. Z chwilą wejścia  Meg 
śmiech zamilkł i pilot powoli odwrócił się.

– To ty? – spytała cicho. – My się chyba znamy.
Meg   znalazła   się   twarzą   w   twarz   z   Redem   Worthingtonem,   swym   błędem 

numer dwa.

Tego mężczyznę rozpoznałaby bez trudu nawet z tyłu. Baseballowa czapeczka 

wciśnięta na faliste brązowe włosy, luźna czerwona wiatrówka z błyskawicznym 
zamkiem i niewymuszony wdzięk w sposobie trzymania głowy.

Nie mogło jej się przytrafić nic bardziej zaskakującego niż to spotkanie.
Już na pierwszy rzut oka wielu ludzi określiłoby twarz Reda jako przystojną lub 

co  najmniej   interesującą,   ale  Meg,   wielokrotnie  analizując   jego  oblicze,  dawno 
doszła   do   wniosku,   że   tak   naprawdę   była   to   twarz   zupełnie   pospolita.   Nie 
wyróżniające się niczym szczególnym rysy i zupełnie zwyczajne, jasnobrązowe 
oczy   nie   powinny   zapadać   w   pamięć.   Byłby   przeciętnym   facetem,   gdyby   nie 
szczery   chłopięcy   uśmiech,   który   powodował   niespokojne   bicie   niejednego 
kobiecego   serca,   i   gdyby   nie   to   chmurne   spojrzenie,   dzięki   któremu   każda 
dziewczyna   natychmiast   byłaby   gotowa   wybaczyć   mu   wszystkie   grzechy.   W 
gniewie nazbyt energicznie zaciskał szczęki, ale umiał także patrzeć na kobietę ze 
zmysłową   tkliwością,   patrzeć   tak,   że   prawie   każda   czuła   się   zniewolona   i   nie 
potrafiła mu się oprzeć. Tak, gdyby nie to wszystko...

Serce   Meg   mocno   zakołatało.   Jedno   spojrzenie   na   Reda   wystarczyło,   żeby 

nagle   straciła   oddech   –   był   przecież   najwspanialszym   mężczyzną,   jakiego 
kiedykolwiek spotkała.

Tymczasem jego oczy błądziły po postaci Meg. Swobodnie i bez skrępowania 

mierzył ją wzrokiem od stóp do głów. Badał spojrzeniem okrągłość piersi rysującą 
się pod swetrem, kształt ud w obcisłych dżinsach. Nienawidziła tej bezpośredniości 
Reda i zarazem kochała go za nią.

background image

Red uśmiechnął się kpiąco i pozdrowił Meg skinieniem dłoni, w której trzymał 

plastikowy kubeczek.

– No i cóż, pani Worthington – wycedził – jakoś żyję i jeszcze oddycham.
Meg patrząc w skupieniu na plastikowe naczynie powiedziała zimno:
– Wiesz, że niszczysz ten świat i żyjące na nim istoty.
Wzruszył ramionami i dalej popijał kawę.
Nie miała pojęcia, , skąd Red wziął się tutaj, wiedziała tylko, że jego twarz i 

kasztanowa czupryna, ujrzane niespodziewanie w tym pokoju, zupełnie zbiły ją z 
tropu. Zawahała się, następnie zamknęła drzwi kierując równocześnie wymowne 
spojrzenie na Joego. Joe nie mógł mieć więcej niż dwadzieścia lat, był absolutnym 
geniuszem w sprawach elektroniki i młodzieńcem niezbyt bystrym, gdy chodziło o 
cokolwiek innego.

Joe z ogromnym zainteresowaniem przysłuchiwał się rozmowie i było jasne, że 

nic   na   świecie   nie   skłoni   go   teraz   do   opuszczenia   swego   stanowiska.   To   bez 
znaczenia,   zdecydowała   w   końcu   Meg.   Przecież   ona   i   Red   nie   mają   sobie   do 
powiedzenia niczego takiego, czego nie powinniby usłyszeć inni.

Przechodząc   przez   pokój   starała   się   uspokoić   i   zapanować   nad   nie 

kontrolowanym biciem serca.

– Co ty tu robisz?
– To moja trasa, prawda? – Udawał zaskoczenie.
– Jakoś nie widywałam cię tu przez ostatnie sześć miesięcy – stwierdziła Meg. 

Jej   puls   powoli   zaczął   się   uspokajać.   Zwyczajny,   całkiem   zwyczajny   facet, 
powtarzała w duchu.

Red uśmiechnął się znowu, trzymając przy ustach kubek z kawą.
–   Czy   mógłbym,   kochanie,   pozwolić   ci   odjechać   bez   pożegnania?   Czy   to 

chciałaś usłyszeć?

Myślała, że już całkowicie panuje nad sobą, ale serce nadal biło zbyt szybko, 

tym razem jednak powodem emocji był gniew.

–   Oczywiście   –   odpowiedziała   krótko.   –   Jesteś   jedynym   mężczyzną,   który 

potrafi przelecieć pół kontynentu tylko po to, aby eskortować swą żonę w drodze 
do stolicy stanu, ponieważ pragnie ona złożyć tam pozew rozwodowy.

–   Masz   rację   –   odpowiedział   –   to   istotnie   jedyna   sprawa,   dla   której   warto 

przelecieć pół kontynentu.

Zacisnęła wargi.
Red wstał nagle i rozkładając szeroko ramiona zawołał:
– Chodź tu, Megan, i ze względu na pamięć dawnych dobrych czasów daj mi 

background image

małego całusa.

Nawet nie drgnęła, gdy zbliżył się do niej. Jego żartobliwe słowa przywołały 

natychmiast tyle wspomnień. Broniła się przed tym, ale wciąż desperacko pragnęła 
Reda. Kiedy znalazł się tuż przy niej, wysunęła dłoń w geście protestu. Megan... 
Mój Boże, jak ja nienawidzę tego imienia, pomyślała. A przecież Red był jedynym, 
który mówiąc tak do niej nie wywoływał odruchu, aby uderzyć go w szczękę.

Stał teraz przed nią i bezczelnie się uśmiechał.
Patrzyła   na   Joego,   który   włożył   słuchawki   i   gorliwie   kręcił   gałką   aparatu 

radiowego. Jednak słuchawki nie całkiem zakrywały uszy i była pewna, że chłopak 
nie ma zamiaru stracić ani słówka z ich rozmowy.

– Zostawiłeś u mnie trochę rzeczy, zamierzałam ci je oddać, leżą na moich 

torbach – powiedziała Meg.

Red ponownie uniósł kubek z kawą.
– Nie zwykłem chodzić z torbami. Aha, przy okazji, co zamierzasz zrobić z 

samochodem? – zapytał od niechcenia.

Jak   długo   rozmawiał   z   nią   tonem   żartobliwym   i   kpiarskim,   odczuwała 

podniecenie lub gniew, ale wtedy nie był jej obcy. Teraz to grzeczne, chłodne 
pytanie   zupełnie   ją   pokonało.   Zadał   je,   jakby   rzeczywiście   był   przypadkowym 
znajomym. To chyba już koniec ich związku. Nie pozostało między nimi nic prócz 
zwykłej, banalnej uprzejmości.

Musiała   przełknąć   łyk   kawy,   inaczej   nie   zdołałaby   wykrztusić   z   siebie   ani 

słowa.

– Dancer obiecała go sprzedać.
– Być może ja go wezmę.
– Należna część z tytułu ślubnego kontraktu, co? – odcięła się Meg gwałtownie, 

zanim ugryzła się w język.

– Do diabła! Przecież powinienem coś dostać.
– O tak, należy ci się, za te lata absolutnego oddania.
– Hej, kochanie! Ja naprawdę byłem oddanym mężem.
– Nawet nie rozumiesz sensu tych słów!
– A ty rozumiesz?
– Przynajmniej próbowałam być dobrą żoną.
–   Ty   również   nie   znasz   sensu   niektórych   słów.   Mam   nadzieję,   że   masz   w 

swoich bagażach odpowiednio gruby słownik. Powinnaś się jeszcze wiele nauczyć, 
Meg!

– Nie będę więcej marnować życia dla ciebie, mój czas jest zbyt cenny.

background image

–  Marnowałaś  ze   mną   życie,  do  licha!  Podoba  mi   się  to  określenie.   Nigdy 

przedtem nie powodziło ci się tak dobrze.

– Och, przepraszam, rzeczywiście masz rację. Pobyt na arktycznym pustkowiu 

jest przecież marzeniem każdej romantycznej dziewczyny. Ekscytujące wspólne 
oglądanie w telewizji meczu bokserskiego sprzed trzech tygodni.

– Nie musieliśmy tego robić wspólnie.
Twarz   Meg   była   rozpalona,   ręce   kurczowo   ściskały   kubek.   Najbardziej 

denerwowało ją to, że Red najwyraźniej bawił się tą rozmową i tylko udawał, że 
jest   zagniewany.   Wprawdzie   jego   oczy   rzucały   iskry   i   gdyby   Meg   starała   się 
podnieść   jeszcze   bardziej   temperaturę   dialogu,   z   pewnością   dorównałby   jej 
temperamentem.   Tylko   że   ta   burząca   krew   w   żyłach   szermierka   słowna   nie 
kosztowała  go  wiele i  to właśnie   złościło  Meg  najbardziej. W  słownych  grach 
małżeńskich był zawsze lepszy od niej. Dlaczego mu na to pozwalała?

Z impetem postawiła kubek na brzegu biurka i powiedziała twardo:
– Ty, Red, jesteś jak nagłe pchnięcie.
– Nagłe pchnięcie? Jak ładnie to powiedziałaś, Megan. – Uniósł brwi, a jego 

oczy rozbłysły zadowoleniem. – Czy wiesz, że mówiąc coś takiego, zrobiłaś mi 
wielką frajdę?

– Tak... – zastanowiła się. – To jest to, do czego mnie redukujesz.
Wciąż śmiał  się hałaśliwie. Dobrze, że odstawiła już swój kubek, inaczej z 

pewnością rzuciłaby nim znowu.

Przypomniała   sobie   o   Joem,   który   przyglądał   im   się   z   coraz   większym 

zainteresowaniem.

–   Mam   nadzieję,   że   zaspokoiłeś   dostatecznie   swoją   ciekawość,   Joe.   Teraz 

wywołaj Juneau i przekaż im trasę naszego lotu. Poczekam na zewnątrz.

Joe   spojrzał   na   Reda,   jakby   szukając   u   niego  pomocy.   Red   pocierał   dłonią 

podbródek i uśmiechał się nieznacznie.

– No cóż, trzeba będzie powiedzieć... – mruknął.
Meg patrzyła na niego wyzywająco.
– Nie próbuj ze mną swoich gierek, Redzie Worthington. Wolałabym spędzić 

dwa tygodnie w klatce z olbrzymią iguaną, niż cztery godziny w samolocie z tobą, 
musimy jednak lecieć do Juneau. Dobrze wiedziałeś, co robisz, kiedy decydowałeś 
się na ten lot. Nie wykręcaj się! Bierz swój płaszcz, czapkę i chodźmy.

Meg trzymała już rękę na klamce, gdy głos Reda zatrzymał ją.
–   Najdroższa,   wiesz,   że   pragnę   twojej   obecności   w   równym   stopniu   jak   ty 

mojej, jednak wydaje mi się, że będziemy mieli trochę kłopotu z naszym lotem.

background image

Odwróciła   się   i   spojrzała   na   niego.   Jakież   to   złe   wiadomości   pragnie   jej 

przekazać?

– Wydaje mi się, że mały burzowy front przesuwa się tu z północy i dlatego 

wszystkie loty z Juneau zostały odwołane.

Powiedział to z taką satysfakcją, że nagle zapragnęła go udusić.
– Niestety, kochanie, musimy tu zostać razem przez jakiś czas.

background image

Rozdział 2

Meg   nie   mogła   uwierzyć,   że   prawie   godzinę   temu   czuła   żal   na   myśl   o 

opuszczeniu tego miejsca  i szukała sposobu,  aby odwlec moment  odjazdu – w 
nadziei, że Red zadzwoni. Teraz, gdy zjawił się w Adinorack osobiście, wiedziała, 
że nie powinna tu zostać ani minuty dłużej.

Dlaczego próbuje ją zatrzymać? Sam jest szalony, więc chce, abym i ja również 

nie była normalna, pomyślała.

Przeszła przez pokój i chwyciła dokument, na którym Joe na bieżąco nanosił 

informacje   dotyczące   pogody.   Uważnie   przebiegła   wzrokiem   papier.   Niskie 
ciśnienie... silne wiatry... duże opady śniegu.

– Sami to spreparowaliście – rzuciła patrząc oskarżycielsko znad arkusza na 

obu mężczyzn.

– Ależ co pani mówi, pani Worthington – zaprotestował Joe.
– Forrest, nazywam się Forrest – odpowiedziała krótko.
– Jeszcze nie – przypomniał jej łagodnie Red.
Nerwowo krążyła wokół krzesła Joego i wpatrywała się w ekran radaru. Mogła 

już nawet rozpoznać wyraźny punkt na ekranie oznaczający burzowy front.

Odwróciła się do Reda.
– No dobrze, nawet jeśli to prawda, to w czym problem? Burza jest o jakieś 

dwie   godziny   stąd!   Latałeś   w   trudniejszych   warunkach,   zrobiłeś   przecież   te 
cholerną karierę, pilotując samoloty podczas gorszej pogody niż ta. Dlaczego teraz 
chcesz   opóźnić   lot?   Zabieraj   się   stąd,   przygotuj   urządzenia   kontrolne.   Idę   po 
bagaże.

Była już przy drzwiach, gdy Red odpowiedział stanowczo:
– Nie.
Utkwiła   w   nim   wzrok   i,   aby   się   opanować,   zaczęła   liczyć   do   dziesięciu. 

Siedział rozparty na krześle ze swobodnie wyciągniętymi nogami i zsuniętą na tył 
głowy czapeczką. Spoglądał przed siebie spokojny i obojętny. Pomyślała, że być 
może jedną z najbardziej irytujących cech Reda była ta umiejętność całkowitego 
relaksu, niezależnie od miejsca, w którym się znajdował. Umiał być na luzie w 
każdej sytuacji.

– Celowo opóźniasz lot – zawołała.
– Jasne, zbudziłem się dziś rano i powiedziałem do siebie: Co mam zrobić, aby 

uczynić życie Meg trudniejszym? Już wiem. – Strzelił palcami. – Wyczaruję burzę 

background image

śnieżną, wtedy nie będzie mogła odlecieć do domu.

Meg z gniewną miną zrobiła dwa kroki w kierunku Reda.
– Wiesz, do cholery, co ja myślę?! Siedzisz tu i tylko marnujesz czas, chociaż 

mógłbyś   zdążyć   przed   burzą,   gdybyś   zdecydował   się   lecieć   natychmiast,   i 
poleciałbyś, jeśli poprosiłby cię o to ktoś inny, a nie ja!

W odpowiedzi uśmiechnął się szeroko. Meg gwałtownie obróciła się do Joego.
– No dobrze, ile mamy spóźnienia i jak długo jeszcze będę musiała tu tkwić? – 

spytała.

Joe włączył radio.
– Właśnie próbuję przelecieć całą skalę. Jest coraz gorzej. Burza przechodzi już 

nad tundrą. Mówią o zamknięciu lotniska Fairbanks i nie będę zaskoczony, jeśli za 
chwilę powiedzą to samo o Juneau. – Spojrzał na Meg. – Możemy tu pozostać bez 
możliwości manewru przez dobre kilka dni.

Meg skierowała zimny, oskarżycielski wzrok na Reda.
– Oddałam klucz od mojego mieszkania – powiedziała starając się, aby jej głos 

brzmiał spokojnie.

– Nie mam nawet gdzie się przespać tej nocy.
– Jest przecież zawsze kanapa w twoim biurze – przypomniał jej ironicznie.
Odstawił kubek i podniósł się.
– Oczywiście wtedy ja nie będę miał gdzie spać, ale pracując tutaj razem jakoś 

nigdy nie mieliśmy z tym kłopotów, no nie?

Kątem   oka   Meg   dostrzegła   lekki   uśmieszek   Joego,   ale   zlekceważyła   tę 

drobnostkę.

– Jesteś bardzo przewidujący – odparła chłodno.
– Nie, Megan, jest mi jedynie przykro.
Ruszył w stronę drzwi, lecz Meg schwyciła go za ramię.
– Pozwól sobie coś powiedzieć, ty cwaniaku – zawołała. – FCC miało swoje 

zasady   stosowane   wobec   ludzi   takich   jak   ty.   Myślę,   że   wyrządziłeś   mi   tyle 
przykrości, że dziś powinnam po prostu cisnąć ci w twarz twoją licencję.

Jego oczy patrzyły współczująco na Meg i nie uczynił nic, aby wyswobodzić 

ramię z uścisku.

– Kocham, kiedy mówisz tak stanowczo – powiedział.
–   Ponieważ   możesz   latać,   wyobrażasz   sobie,   że   nie   jesteś   zwyczajnym 

człowiekiem   stworzonym   przez   Boga.   Siedzisz   dumny   jak   paw   w   tej   swojej 
kabinie pilota i myślisz, że jesteś ponad wszystkimi i nikt nie potrafi cię zrozumieć. 
Wydajesz   nieodwołalne   rozkazy,   tworzysz   własne   prawa   i   dlatego   czujesz   się 

background image

wielki jak udzielny książę.

Red zakrył dłonią jej usta.
– Niestety, nie potrafię w inny sposób zmusić cię do milczenia – stwierdził.
W odpowiedzi jej paznokcie boleśnie wpiły się w ramię Reda, ale trwało to 

tylko chwilę. Nagle cała energia opuściła ją. Poczuła taki przypływ pożądania, że 
zaskoczyło   ją   to   zupełnie.   Jakże   nienawidziła   własnej   słabości!   Nie   mogła   nic 
zrobić,   aby   powstrzymać   to   obezwładniające   uczucie.   Dotknięcie   Reda   zawsze 
działało na nią w podobny sposób, nawet teraz, po długiej rozłące.

Była jak urzeczona. Wciągnęła w nozdrza woń świeżej bawełny i ten jedyny w 

swoim rodzaju zapach płynu po goleniu, którego chyba nikt poza nim nie używał. 
Obezwładniał   ją   dotyk   stwardniałych   rąk   na   policzku,   palce   Reda   delikatnie 
muskały jej włosy na skroniach.

Nie   potrafiła   się   opanować   patrząc   na   władczy   zarys   jego   ust,   ich   widok 

rozniecał   żar   w   jej   piersiach.   Chciała   pić   z   tych   ust   bez   opamiętania,   chciała 
zamknąć Reda w swoich ramionach, posiąść całkowicie, a później poddać mu się 
zupełnie.

Myślała,   że   zobojętniała   na   niego   tak   bardzo,   jak   tylko   może   zobojętnieć 

kobieta,   która   wiele   wycierpiała,   poświęcając   mężczyźnie   wszystko,   całą 
namiętność i całą życiową energię; nagle jednak uświadomiła sobie, jak wielkie 
było jej pożądanie i z jak olbrzymią siłą Red wciąż nad nią panował.

Nawet wówczas, gdy przestał ją obejmować, trwała nieruchomo, sztywnością 

mięśni próbując obronić się przed trudnym do opanowania zmysłowym drżeniem, 
ignorując rumieńce, które paliły jej policzki. Stała przed swym mężem twarzą w 
twarz   oddychając   ciężko,   wyczuwała   podziw   Joego,   który   bez   skrępowania 
obserwował   ten   pojedynek.   Jeszcze   czuła   oddech   Reda   na   swojej   skórze   i   to 
uczucie było niezwykle podniecające. Była wściekła, że wciąż go pragnie, a on z 
całym rozmysłem pobudzał ją erotycznie. Nadal czegoś od niej chciał i wiedziała, 
że właśnie to c o ś było celem, dla którego przeleciał pięćset kilometrów.

Miała ochotę okładać go pięściami ze złości, ale jej widoczny gniew mógłby 

mu   sprawić   zbyteczną   satysfakcję.   Spokojnie   spojrzała   wprost   w   oczy   Reda   i 
powiedziała łagodnie:

– Zabawne. Nie myślałam, że zrobiłeś tak duże postępy.
Zauważyła, że jego szczęki zacisnęły się gniewnie, a to było wszystko, czego 

chciała. Odwróciła się na pięcie i wyszła z pokoju starannie zamykając za sobą 
drzwi.

Red   obserwował   Meg,   jak   z   wysoko   uniesioną   głową   opuszcza   kabinę 

background image

radiooperatora. Takiego opanowania nie widział jeszcze nigdy u nikogo i z trudem 
powstrzymał się, aby nie pobiec za nią.

Zazwyczaj bawiło go to, że Meg chodzi jak dowódca przed bitwą, ale teraz 

uświadomił sobie, że jej sposób poruszania się urzekał go najbardziej.

– Niesamowita kobieta – wyszeptał.
Do   diabła   z   jej   sposobem   chodzenia!   Utracił   nie   tylko   to,   utracił   przecież 

wszystko. Jej płomienne  oczy, bystry umysł i ostry jak brzytwa język... Włosy 
rozrzucone na poduszce, sposób, w jaki przed pójściem spać spoglądała na niego, 
gdy z parą ciężkich okularów na nosie siedziała ubrana w jedną z tych jego starych 
flanelowych   koszul   i   pilnie   studiowała   sterty   papierów.   Utracił   możliwość 
patrzenia na nią, dotykania jej i słuchania jej ciętych ripost. Utracił możliwość 
walki z Meg i wszelką szansę na pójście z nią do łóżka.

Chwycił gwałtownie nie opróżniony jeszcze papierowy kubek i zmiażdżył go. 

Zaklął, gdy letnia kawa trysnęła mu wprost na koszulę.

– Właściwie mogłeś lecieć – skomentował Joe, w pośpiechu wycierając przód 

jego koszuli garścią papierowych serwetek.

Red rzucił mu ponure spojrzenie.
– Mogłeś zdążyć przed burzą, gdybyś wyleciał wcześniej – wyjaśniał dalej Joe.
– Tak, być może. – Red spoglądał spode łba na chłopaka, gdy ten wrzucał 

mokre   serwetki   do   kosza.   –   Jednak   czy   powinienem   narażać   na   szwank   mój 
samolot, i to jeszcze dla takiej wiedźmy?

Joe udawał, że podziela jego zdanie, ale tak naprawdę czegoś tu nie rozumiał. 

Myślał, że gdyby Red otrzymał zadanie przewiezienia do Juneau jakiegoś cennego 
ładunku   –   na   przykład   poczty,   elektronicznego   sprzętu,   nawet   przemycanego 
alkoholu czy papierosów – wówczas nie zawahałby się ani chwili. Zawsze aż się 
trząsł z radości na myśl o nowym wyzwaniu. Gdyby jego samolotem miał lecieć 
lekarz z życiodajnym serum w swojej torbie, Red natychmiast podjąłby ryzyko. 
Lubił hazard.

Robert   „Red”   Worthington   był   jednym   z   najznakomitszych   pilotów 

obsługujących nie zamieszkane tereny Alaski. Doskonałą reputację zyskał głównie 
dzięki   umiejętności   brawurowego   lądowania.   Pociągały   go   trudne   sytuacje, 
lądował w najbardziej nieprawdopodobnych miejscach, a oblodzone skrzydła jego 
samolotu   prześlizgiwały   się   między   szczytami   gór.   Potrafił   wystartować   w 
najciemniejszą   noc,   mając   na   domiar   złego   zepsuty   pulpit   sterowniczy   czy 
przerwaną łączność i pasjonował się każdą minutą takiego lotu.

Pragnął silnych przeżyć. Gwałtownie wzrastający poziom adrenaliny we krwi, 

background image

nagłe wstrzymanie bicia serca, suchość w gardle ekscytowały go. I wreszcie lubił 
ten szczególny moment, kiedy cichy głos wewnętrzny rozkazywał mu, aby dodał 
gazu lub wzniósł się jeszcze trochę. Dążył do zwycięstwa, fascynowała go walka z 
przeciwnościami losu i zawsze miał nadzieję, że będzie mógł zaryzykować znowu. 
Mówiono o Redzie, że jest pilotem, który sam pakuje się w kłopoty. Red myślał, że 
w tych sądach jest sporo prawdy, gdyż jeśli sam nie szukał życiowych utrudnień, to 
z pewnością nie uciekał przed nimi. Grać bezpiecznie czy ryzykować życiem – ten 
wybór nigdy nie stanowił dla niego dylematu.

Wszystko to jednak uległo zmianie z chwilą pojawienia się Meg. Początkowo 

prawie   sobie   nie   uświadamiał   tych   zmian,   ale   później   stały   się   one   już   zbyt 
wyraźne. Nikt, poza innym pilotem, nie może zrozumieć, jak wiele podczas lotu 
zależy od instynktu. Instrumenty są sprawne, rozmawiasz z wieżą kontrolną, gdy 
czujesz się samotny, a jednak to wszystko nie to. Autentyczne odczucie lotu jest 
czymś   innym,   odbywa   się   przez   ustawiczne   nasłuchiwanie   drgań   silnika, 
obserwację światełek kontrolnych, a dobry pilot wyczuwa nawet ciężar powietrza. 
Samolot   staje   się   po   prostu   przedłużeniem   jego   ciała.   Ważny   jest   tylko   on   i 
maszyna, wszystko inne przestaje mieć znaczenie.

No tak, ale jeśli ktoś bliski oczekuje cię w domu, wtedy te inne rzeczy nie są już 

tak obojętne, a ty nie jesteś sam w powietrzu! Red wielokrotnie przyłapywał się na 
tym, że nie ufa już swoim instynktom, maszyna przestała być dla niego jedyną 
kochanką. Stał się ostrożniejszy. To właśnie dlatego nie chciał zaryzykować lotu z 
Meg,   ale   Joe   oczywiście   nie   mógłby   tego   zrozumieć;   co   gorsza,   Meg   również 
niczego nie rozumiała.

Wciąż jeszcze zachmurzony przejechał po raz ostatni ręką po wilgotnej koszuli, 

następnie podniósł kubek, który Meg pozostawiła na biurku. Był jeszcze ciepły. 
Odprężył się, usiadł i wypił pozostawiony napój. Meg piła tylko czarną kawę i 
nigdy nie zostawiała śladów szminki na brzegu filiżanki. Za to również ją lubił.

Joe   szybko   zanotował   jakiś   komunikat   radiowy   i   zdjął   z   uszu   słuchawki. 

Odwrócił się i uważnie spojrzał na Reda.

– Czy mogę cię o coś zapytać?
Red   podniósł   oczy.   Prawie   zapomniał   o   istnieniu   Joego   i   teraz   był   mu 

wdzięczny za przerwanie ciszy i tych jego wewnętrznych rozważań, które mogłyby 
sprowokować   go   do   zrobienia   jakiegoś   szaleńczego   kroku,   na   przykład   nowej 
próby pogadania z Meg.

– Dlaczego się z nią ożeniłeś?
Red uśmiechnął się smutno.

background image

– Sam chciałbym to wiedzieć. – Zatopił oczy w kubku z kawą, jakby tam mogła 

pojawić się odpowiedź. – Ona była najzgrabniejszą dziewczyną, jaką kiedykolwiek 
widziałem.   –   Wzruszył   ramionami   i   dodał:   –   Najbardziej   myślącą,   najbardziej 
seksy...

Zachmurzył się. Wiedział, że były sprawy, o których nie mógł rozmawiać z 

Joem. Chłopak taki jak on zrozumiałby je opacznie.

Życie z Meg było jak lot z uszkodzonym silnikiem tysiąc metrów nad ziemią w 

czasie szalejącej  wokół burzy. Czasem wydawało mu  się podobne do jazdy na 
karuzeli.   Meg   była   jak   grom   i   błyskawica,   nagły   fajerwerk   i   przypływ   morza. 
Chciał ją mieć właśnie taką, a kiedy szła, mógł patrzeć na nią i zmysłami odbierać 
impulsy idące od jej ciała. Elektryczne wyładowania w jej spadających na ramiona 
włosach, tętniąca krew... Na samą myśl o tym czuł podniecenie. Niszczyła go dzień 
po dniu, a on wciąż nie mógł się nią nasycić, dosłownie i w przenośni. Dlaczego ją 
poślubił? Po prostu nie mógł tego nie zrobić.

Przynajmniej tak myślał w tej chwili.
Patrzył  na   Joego,   który   wciąż   nie   spuszczał   z   niego  oczu   w   oczekiwaniu   i 

nadziei, że usłyszy dalszy ciąg zwierzeń; uśmiechnął się więc.

– Dobrze gotowała – wyjaśnił. – Ożeniłem się z nią, bo lubię dobrą kuchnię.
Taką odpowiedź Joe mógł zaakceptować. Skinął głową usatysfakcjonowany i 

wrócił do radiostacji, aby odebrać kolejny komunikat.

Wyraz   twarzy   Meg,   gdy   opuszczała   kabinę,   musiał   być   wystarczająco 

wymowny   nawet   dla   najmniej   ciekawskich   i   niezbyt   uważnych   obserwatorów. 
Wszyscy zgromadzeni we wspólnym pokoju bez wątpienia słyszeli każde słowo jej 
rozmowy z Redem i z zafascynowaniem oglądali teatr cieni widoczny na matowej 
szybie drzwi, ale na widok Meg natychmiast wlepili wzrok w ekran telewizora.

Omiotła ich spojrzeniem pełnym pogardy zmieszanej z furią, które to uczucia 

żywiła do całego świata, i stwierdziła krótko:

– Nadchodzi burza. Gilly, sprawdź poziom paliwa, Shark, ty i Lewis dajcie mi 

instrukcję bezpieczeństwa. Reszta z was niech zabezpieczy stanowiska i proszę nie 
zapominać o hangarze. No już, ruszać się!

–   Tak,   proszę   pani   –   rzekł   Gilly   przeciągając   słowa   i   rzucając   ostatnie 

spojrzenia na Godzillę.

Meg przeszywała ich spojrzeniem, dopóki wszyscy nie podnieśli się. Uczynili 

to w sposób znamionujący leniwą obojętność, która mogła być porównana jedynie 
do   tępej   opieszałości   więźniów   wypędzanych   z   celi   na   plac   apelowy.   Meg 

background image

oczywiście wiedziała, że jej polecenia nie były sprawą życia i śmierci. Burza taka 
jak ta była dla nich zjawiskiem powszednim, a poza tym mieli ponad godzinę, aby 
się   przygotować.   To   jednak   nie   miało   znaczenia.   Kiedy   wydawała   rozkazy, 
oczekiwała bezwzględnego posłuszeństwa.

  –   Wydaje   mi   się,   że   zostaniesz   tu   jeszcze   chwilkę.   –   Lewis   skomentował 

niewinnie jej zachowanie i podnosząc się, znacząco szturchnął łokciem swojego 
kompana.   –   Tak   przypuszczam   –   powiedział   i   obaj   mężczyźni   wybuchnęli 
śmiechem. Meg nie widziała w tym nic szczególnie zabawnego, a w ogóle to nigdy 
nie rozumiała męskiego poczucia humoru, a już szczególnie tych ludzi.

Nawet   nie   zauważyła,   że   Dancer   również   była   w   pokoju,   dopóki   ta   nie 

zeskoczyła z biurka, na którym siedziała w niewymuszonej pozie.

– Cześć – powiedziała – właśnie idę podstawić samochód.
Dancer   była   długonogą   istotą   o   nieprawdopodobnie   kanciastych   kształtach, 

ubraną   w   jaskrawo-pomarańczowe,   zrobione   na   drutach   getry,   wąską   skórzaną 
spódniczkę   i   błyszczącą   satynową   bluzkę.   W   jej   nastroszonych   blond   włosach 
widoczne były ciemne odrosty. Nieustannie żuła gumę. Trochę pracowała w Blue 
Jay, a resztę czasu spędzała miło w towarzystwie mężczyzn. Kontakt z nią niekiedy 
irytował Meg, ale tak naprawdę była jedną z niewielu dziewczyn, które lubiła.

W tym momencie jednak nie miała nastroju do rozmowy z nią czy kimkolwiek 

innym, a to dlatego, że wciąż przeżywała niedawny dialog z pewnym pilotem.

– Zaparkuj samochód z powrotem – rzuciła szorstko.
Szybko weszła w drzwi obrotowe prowadzące do pomieszczeń biurowych, ale 

Dancer pobiegła za nią.

– Wygląda na to, że utkwiłaś tu na dobre. Upór został złamany, co?
– Po co mi to mówisz?
– Nie jest ci przyjemnie, że mężulek wrócił?
– Jasne, przyjemnie jak z dwoma wężami w śpiworze.
Dancer zachichotała.
– Chyba masz jednak bzika na punkcie Reda, nie?
Meg   nie   odpowiedziała.   Zanurzyła   dłoń   w   kieszeni,   szukając   klucza   do 

metalowych   drzwi   na   końcu   korytarza.   Przekazanie   służbowych   kluczy   było 
ostatnią czynnością, którą miała wykonać, na szczęście nie uczyniła tego.

Wszystkie światła na górze zapalały się automatycznie po otwarciu drzwi. Meg 

zstąpiła   po   stalowych   stopniach   do   samego   centrum   instalacji   Carstone.   Blade 
światło   lamp   odbijało   się   w   sieci   przewodów   i   rur,   maszyny   pulsowały,   jakby 
miały tętniące serca, i prawie natychmiast odczuła ogarniający ją spokój.

background image

– Kapitalne! – Głos Dancer unosił się ponad nią. – Siedziba duchów, co? Czy 

również mogę zejść na dół?

Meg   podeszła   do   kontrolnego   pulpitu.   Jej   obcasy   dźwięczały   po   betonowej 

podłodze. Włączyła kilka przycisków.

– Możesz, to nie jest ściśle tajne. Jestem zdziwiona, że żaden z tych twoich 

chłopaków nie przyprowadził cię tutaj wcześniej.

Dancer wciąż wyglądała na nieco spłoszoną.
– Do czego służy to wszystko? – spytała.
Meg nie mogła powstrzymać prawie matczynego uśmiechu, kiedy patrzyła na tę 

rozległą salę wypełnioną najrozmaitszymi urządzeniami. Wszystkie pracowały w 
pełnej synchronizacji ze sobą.

Dancer skojarzyły się z duchami, Meg zaś uważała, że są piękne.
–  Widzisz  –  powiedziała  – te  urządzenia  tutaj  grzeją,  chłodzą  i  dostarczają 

energię elektryczną do wszystkich budynków w osadzie. Co więcej, ten system 
pracuje   tylko   częścią   swojej   mocy.   Mógłby   dać   energię   miastu   dziesięć   razy 
większemu i nawet jeden bezpiecznik by nie wysiadł.

Dancer   podniosła   głowę,   aby   obejrzeć   pajęczynę   przewodów   rozsnutych 

dookoła.

–   Więc   to   jest   to   miejsce,   do   którego   uciekasz?   W   odpowiedzi   Meg 

uśmiechnęła się tylko. Dancer patrzyła na nią z przejęciem.

–   I   ty   to   wszystko   sama   zaprojektowałaś?   Meg   zaprzeczyła   z   żalem, 

równocześnie robiąc notatki na karcie kontrolnej.

–   Nie,   niezupełnie.   Ten   projekt   był   gotowy   dziesięć   lat   przed   moim 

przybyciem.   –   Zapisała   na   dole   karty   końcowy   odczyt.   Burza   zaczęła   właśnie 
osiągać punkt kulminacyjny i zapotrzebowanie miasta na energię wzrosło. Przeszła 
przez pokój i położyła dłoń na metalowym, szczelnie zamkniętym pojemniku, o 
wymiarach około metr na półtora, obudowanym mnogością liczników, kabli i rur, 
które łączyły się w rozmaity sposób z innymi urządzeniami wypełniającymi pokój.

– To – powiedziała – ja zaprojektowałam, a przynajmniej część z tego.
– Och! – Dancer czuła się zobowiązana wyrazić swój podziw pełnym szacunku 

spojrzeniem. – To ładnie. Co to właściwie jest?

– To... – Meg próbowała przywołać słowa, które mogłyby być zrozumiałe dla 

laika. – To jest rodzaj – słonecznej baterii, myślę, że wiesz, o co mi chodzi?

– Podobnej do tych w kalkulatorach?
– No, coś w tym rodzaju. – Meg nie znosiła opisywać ważnych dla niej spraw w 

sposób tak uproszczony. – Nie całkiem. Widzisz, urządzenie, które oglądasz, może 

background image

pobierać energię nawet w pochmurne dni. To jego ogromna zaleta, jest przez to o 
wiele bardziej skuteczne. Wszystkie doświadczenia odbywają się tutaj. – Gestem 
dłoni   wskazała   wnętrze   sali.   –   Mamy   dwa   takie   urządzenia.   Jedno   powinno 
pozostać tu jako wzór, a drugie iść do produkcji. Jestem gotowa pracować nad nim 
tak długo, aż będzie mogło służyć do użytku domowego. Powinno mieć mniejsze 
rozmiary, to podstawowy problem. Gdybyśmy mogli umieścić takie urządzenie w 
każdym amerykańskim domu, bylibyśmy w ciągu jednego pokolenia niezależni od 
problemów   energetycznych,   bowiem   koszt   uzyskanej   energii   byłby   praktycznie 
żaden.

Ten klarowny wywód spowodował jednak zamęt w głowie Dancer.
– Jesteś chyba niewolnicą tego dziwnego urządzenia? – spytała.
Meg, lekko zakłopotana, wzruszyła ramionami. Nie lubiła opowiadać o swojej 

pracy i pamiętała, że większość ludzi w ogóle się tym nie interesuje.

– Dlaczego więc tego nie zrobisz?
– Czego?
– Dlaczego nie dasz tego każdej rodzinie?
–   Bo   wiesz,   tak   naprawdę,   to   byłoby   zbyt   drogie.   Koszty   wdrożenia   tego 

pomysłu będą – astronomiczne. Przypuszczam, że są również polityczne powody; 
wprowadzenie   tego   systemu   mogłoby   wywołać   trudne   do   przewidzenia   skutki. 
Jednak doświadczenia nad projektem Carstone powinny być kontynuowane aż do 
momentu, gdy ktoś znajdzie sposób, aby to urządzenie uczynić tańszym i lepszym. 
Oczywiście   tym   kimś   nie   będę   ja   –   powiedziała   Meg,   a   nagły   żal   w   głosie 
zaskoczył ją samą.

– Wylali cię – stwierdziła Dancer ze współczuciem.
Meg spojrzała na nią zaskoczona.
– Kto ci to powiedział?
– Nikt mi nie mówił, tak sobie pomyślałam.
Meg mogła być pewna, że będą teraz plotkować na jej temat.
– Nie, nie dostałam wymówienia. Podpisałam z firmą dwuletni kontrakt, który 

właśnie się kończy. Wyjeżdżam w poszukiwaniu szczęśliwej przyszłości. Chcę być 
wolna.

– A co się stanie z tym? – Dancer zrobiła wymowny gest w stronę generatora.
– Zostanie tutaj.
– Nie chcesz już nad tym pracować?
Ukłucie żalu w sercu sprawiło, że Meg powróciła do równowagi.
– Myślę że znajdzie się ktoś, kto przejmie moją pracę i będzie ją kontynuował.

background image

– Nie wyglądasz na kogoś, kto zmierza do szczęśliwej przyszłości – bystro 

zauważyła Dancer.

Meg nachmurzyła się.
– Zrozum, nienawidzę tego miejsca. Zawsze go nienawidziłam. Jest zimne i 

brzydkie.   Ludzie   tutaj   też   mnie   nie   cierpią,   równie   mocno   jak   ja   ich.   Jestem 
zadowolona, że stąd odchodzę.

– Nie wszyscy cię nie cierpią – sprostowała Dancer. – Ja cię lubię, tylko że ja – 

uśmiechnęła się – lubię wszystkich.

Humor Dancer był zaraźliwy i Meg nie miała siły mu się oprzeć.
– Wszyscy wiedzą, że jesteś dziwna. – Dancer bujała się na metalowym krześle, 

kiwając   długimi   nogami.   –   Coś   mi   się   wydaje,   że   prawdziwy   powód   twego 
odejścia siedzi teraz na górze, w radiostacji.

– Odmawiając pracy, którą miał wykonać, jak zwykle utrudnił mi życie.
– No więc czemu wyszłaś za niego?
Meg głośno westchnęła.
– Dlaczego? Gwałtowny atak gorączki? Bezmyślność, błąd? Z jakich innych 

powodów mogłam poślubić mężczyznę, którego znałam zaledwie sześć tygodni? 
Później   żyłam   z   nim   osiemnaście   miesięcy,   dopóki   nie   uzyskałam   całkowitej 
pewności, że jest obłąkanym maniakiem.

– Moim zdaniem oboje jesteście maniakami  – powiedziała szczerze Dancer, 

starannie   oglądając   paznokcie,   z   których   odpryskiwał   lakier.   –   Nigdy   nie 
widziałam dwojga ludzi, którzy paliliby się do siebie bardziej niż wy dwoje.

–   Chwilowy   obłęd.   –   Meg   pieściła   ośmiocalową   rurkę,   ciesząc   się 

przytłumionym   dźwiękiem   przepływającej   wewnątrz   energii.   –   Nie   wiem   – 
powiedziała w zamyśleniu – to było takie dziwne i nagłe uczucie, prawie jak trąba 
powietrzna albo jedna z tych alaskańskich zamieci nadciągających z wybrzeża.

Odwróciła się i spojrzała na swą towarzyszkę, świadoma, że mówiąc jej o sobie 

tak dużo, traktuje Dancer jak przyjaciółkę. Ubieranie uczuć w słowa nigdy nie 
przychodziło Meg łatwo. Dancer zaś umiała wysłuchać wszystkiego i czynione jej 
zwierzenia nigdy nie wywoływały u Meg poczucia winy.

– Nie przypuszczałam, że wyjdę za mąż – kontynuowała. – Nawet nigdy tego 

nie chciałam. Wiele kobiet mówi, że lubią być same i że nie rozglądają się za 
facetami, ale w głębi ducha pragną zdobyć męża. Nie należałam do nich. Zwykłam 
mawiać,   że   jeżeli   znajdę   mężczyznę   dziwniejszego   niż   ja   i   oczywiście 
przystojnego, poślubię go. Wiedziałam, że nigdy się taki nie znajdzie i to było 
fajne.   Był   to   rodzaj   psychicznego   zabezpieczenia,   mogłam   nie   myśleć   o   tym 

background image

więcej. Tak, mogłam, dopóki nie poznałam Reda.

– Wpadłaś we własne sidła – skomentowała Dancer, a Meg popatrzyła na nią 

zaskoczona.   –   Od   czasu   do   czasu   czytam   książki   –   dodała,   gdyż   wyczuła 
zdziwienie przyjaciółki.

Meg   zaśmiała   się,   lecz   rozbawienie   w   jej   głosie   natychmiast   przeszło   w 

tłumiony patos, gdy powiedziała:

– On był... jedynym mężczyzną, który nie bał się mnie, no może z wyjątkiem 

mego taty. Był jedynym mężczyzną, który podejmował ze mną walkę. I na Boga, 
był taki seksy!

– Taak, o tym możesz mi opowiedzieć – zamruczała zmysłowo Dancer.
– Meg spojrzała na nią ostro, czując, że ogarnia ją zazdrość.
–   Nie   ma   powodu   do   obaw.   –   Dancer   szybko   podniosła   dłonie   w   geście 

samoobrony.  – Nigdy  nie spałam z  Redem,  przysięgam na  swoje  życie.  Nie  – 
dodała – przysięgam na swoją śmierć i życie uczuciowe. To nie znaczy, że nie 
chciałam,   ale   on   nigdy   nie   dał   mi   szansy,   nigdy   się   mną   nie   interesował. 
Próbowałam   raz   czy   dwa.   Przed   twoim   przyjazdem,   oczywiście.   Red   jest   taki 
kapryśny i to jest w nim zresztą najzabawniejsze. Jest jedynym mężczyzną, który 
mnie odtrącił. Nigdy nie wyobrażałam go sobie jako męża.

– On również nie, uwierz mi.
– Chyba zwariował na twoim punkcie.
– Tak uważasz?
Dancer roztropnie skinęła głową.
–   Wiesz,   tak   sobie   rozmyślam   o   wielu   sprawach.   Na   przykład   jestem 

przekonana, że twoim największym błędem było małżeństwo. Czuliście się tacy 
szczęśliwi, gdy tylko sypialiście ze sobą. Dlaczego musiałaś to popsuć? Zachciało 
ci się zostać legalnie ubóstwianą żoną? I wreszcie, gdy zerwaliście, nie wróciłaś do 
domu, a Red musiał przez sześć miesięcy latać po trasie, której nie lubił, tylko 
dlatego,   by   się   z   tobą   nie   spotkać.   Umiesz   dokręcać   śrubę!   Powinnaś   czasem 
porozmawiać  ze  mną,   poradzić  się,  zanim dokręcisz  ją  do końca.  Potrafiłabym 
oszczędzić wam wielu kłopotów.

Meg roześmiała się.
– Zapamiętam to na przyszłość. Co jeszcze przyszło ci do głowy?
Dancer   zeskoczyła   z   krzesła   i   otrzepała   ręce,   mimo   że   pomieszczenie 

utrzymane było w sterylnej czystości.

– Sądzę, że jeszcze z tym nie skończyłaś, oboje nie skończyliście. Możesz być 

jeszcze   szczęśliwa,   jeżeli   umiejętnie   wykorzystasz   tę   burzę   i   swoją   przewagę. 

background image

Jeżeli tego nie zrobisz, znienawidzisz samą siebie na resztę swego życia.

–   Wykorzystać   przewagę?   Jaką?   Co   kryje   się   w   twoich   słowach?   –   Meg 

wpatrywała się w twarz Dancer.

– Jeśli nie wiesz, to jesteś w gorszej formie, niż myślałam. Czy możemy stąd 

wyjść? To miejsce powoduje, że mam gęsią skórkę.

Poszły w stronę drzwi.
– Dancer, chyba już nigdy nie porozmawiamy w cztery oczy, więc wytłumacz 

mi.   Najpierw   mówisz,   że  nikt   nie  należał   bardziej   do  siebie   niż   ja   i  Red   i   że 
zrobiliśmy wielki błąd pobierając się, a teraz mnie namawiasz, żebym wróciła do 
niego. Chyba oszalałaś.

Dancer   rzuciła   jej   jedno   z   tych   niecierpliwych,   a   zarazem   wyrozumiałych 

spojrzeń.

– Nie musisz znów być z nim razem, ty ptasi móżdżku! Uprawiaj z nim seks. 

To jedyny sposób, aby posiadać mężczyznę. Czy mama niczego cię nie nauczyła?

Meg  była  nieco  oszołomiona   słowami   dziewczyny. Zaczerwieniła  się;  nie z 

zakłopotania, ale dlatego, ponieważ uświadomiła sobie, że długo skrywana prawda 
została nagle objawiona. Na szczęście Dancer niczego nie zauważyła i spokojnie 
szła dalej.

Przed chwilą Red ją całował; nie, to było dawniej, a jednak nie mogła przestać 

wciąż o tym myśleć.

To  było  śmieszne.   Nie chciała  zwątpić  w  swój  rozsądek.   Powinna darować 

sobie lunch z ojcem i po powrocie do domu natychmiast udać się do Bellevue na 
intensywne leczenie psychiatryczne.

Spędziła   sześć   miesięcy,   próbując   skończyć   z   Redem   i   ten   czas   był   jak 

przedłużająca   się   agonia.   Czy   teraz   naprawdę   musi   myśleć   o   rozpoczynaniu 
wszystkiego od nowa? To szaleństwo, nawet jeśli ta chęć powoduje zaburzenia w 
systemie hormonalnym.

– Prędzej mi kaktus wyrośnie na dłoni – mruknęła wchodząc za Dancer po 

schodach.

– Zrób to – powiedziała Dancer jakby nigdy nic. – Albo będziesz żałować. – 

Otworzyła drzwi. – Myślę, że skoro zostajesz, to nie ma powodu, bym zajmowała 
się twoim samochodem?

– Nie, w porządku – odpowiedziała machinalnie Meg. – Zabiorę tylko swoje 

bagaże.

– Jak zamierzasz dostać się do domu?
– Oddałam już klucz od mojego mieszkania, nie mam domu.

background image

–   O,   to   niedobrze!   Potrzebne   ci   miejsce,   gdzie   mogłabyś   przeżyć   swój 

gwałtowny moralny upadek.

– Dzięki ci, Dancer, ale postanowiłam spać dziś na kanapce w moim biurze. 

Chcę być gotowa do drogi, jak tylko niebo się przejaśni. – Meg uśmiechnęła się.

– W porządku, ale wysłuchaj mojej rady. – Dancer mrugnęła do niej. – Nie śpij 

sama. Kto wie, kiedy będziesz miała następną okazję być z mężczyzną.

 

background image

Rozdział 3

Meg   spędziła   następną   godzinę   w   biurze,   próbując   zmienić   swoje   plany 

podróży. System telefoniczny Adinorack był kapryśny i często zawodził. Założyło 
go dopiero Carstone, przedtem w ogóle nie funkcjonowały tu telefony, zatem było 
lepiej używać radia. Żadna siła jednak nie skłoniłaby Meg do ponownego wejścia 
do kabiny Joego.

Następny   samolot   do   Waszyngtonu   odlatywał   za   trzy   dni   i   można   było 

zakładać, że do tego czasu burza ucichnie. Meg spędziła kilka uroczych minut, 
przeklinając Reda i jego maszynę, człowieka, który wyznaczył mu ten lot i jego 
mamusię, a także wszystkich tych, którzy w jakiś sposób spowodowali, że znalazła 
się w tak trudnej sytuacji.

Red, oczywiście, nie był odpowiedzialny za burzę. Nawet gdyby zabrał ją do 

Juneau,   najprawdopodobniej   utkwiłaby   tam   nieodwołalnie.   Nie   o   to   jednak 
chodziło. Meg była kobietą zdyscyplinowaną, planującą wszystko i niezmiernie 
dokładną.   Nie   lubiła,   jeśli   nieprzewidziane   wydarzenia   burzyły   jej   plany.   I   od 
momentu  gdy Red Worthington wkroczył w jej życie, musiała  być szczególnie 
ostrożna.

Zaczęła   zastanawiać   się   nad   skomplikowanym   sposobem   połączenia 

telefonicznego   z   Waszyngtonem.   Trzy   razy   Sadie   przerywała   jej   brzęcząc 
interkomem. W końcu Meg wcisnęła guzik.

– Mam międzymiastową, do cholery!
Kiedy wreszcie udało się jej porozmawiać z ojcem, a później z dyrektorem 

Carstone,   informując   ich   o   niespodziewanej   burzy   i   opóźnieniu   przyjazdu,   nie 
miała już nic więcej do roboty. Mogła wpatrywać się w ponure wnętrze biura i 
rozmyślać.   Jeszcze   jedną   noc   będzie   musiała   spędzić   na   niewygodnej   kozetce, 
słuchając samotnie wycia wiatru.

Starała   się   odsunąć   te   myśli.   W   życiu   spotkały   ją   przecież   gorsze 

rozczarowania. Można by nawet powiedzieć, że minione dwa lata były jednym 
wielkim rozczarowaniem. Nie zamierzała więc rozczulać się nad sobą z powodu 
opóźnienia   powrotu   do   domu   lub   konieczności   spędzenia   najbliższej   nocy   na 
kanapce, zamiast w łóżku. Postanowiła również zignorować fakt, że Red znajduje 
się o kilka metrów stąd, a ona nie wie, jak uniknąć spotkania z nim przez następne 
dwadzieścia   cztery   godziny,   a   może   czterdzieści   osiem,   a   może   nawet 
siedemdziesiąt dwie?

background image

Niecierpliwie uderzyła pięścią w przycisk interkomu. Wciąż słyszała ponure 

wycie wiatru za oknem i poczuła dreszcz zimna.

– Sadie!
Nie było odpowiedzi.
Wcisnęła przycisk, który to już raz z kolei?
– Sadie, gdzie jesteś?
– Pani Forrest? – usłyszała bojaźliwy głos. Kto jeszcze mógłby tam być? – 

szepnęła do siebie z rozdrażnieniem.

Roztarła ramiona, aby trochę się rozgrzać, i powiedziała do mikrofonu:
–   Każ   Lewisowi   albo   panu   Reese   pójść   do   mego   samochodu   i   przynieść 

stamtąd bagaże, dobrze? Jest otwarty.

– Kiedy... nie ma ich tutaj. Meg nachmurzyła się.
– Więc gdzie są?
– Chyba poszli do Blue Jay.
– Po jaką cholerę ich tam zaniosło?!
Meg znów zadrżała; winien był temu chłód panujący w pokoju.
– Nie przypuszczam, aby potrafili na to odpowiedzieć, ale...
– Sadie, tu jest zimno – przerwała Meg. – Dlaczego tutaj jest tak zimno?
– Nie wiem, pani Forrest...
– Gdzie jest Gilly?
– Tutaj, psze pani – odezwał się męski głos przeciągający słowa.
– Gilly, w moim biurze zrobiło się chłodno, co na to ci twoi faceci – zasnęli nad 

przełącznikami? Oczywiście ci, którzy nie poszli do Blue Jay.

–   Tak,   psze   pani,   już   odpowiadam.   Przeszliśmy   na   awaryjne   zasilanie   i 

wyłączono wszystkie zbędne urządzenia.

Wpatrywała się w interkom, nie wierząc własnym uszom.
– Jakie znów awaryjne? Kto tak zdecydował?
– No, Red, właśnie chcieliśmy to pani jakoś powiedzieć...
Meg podbiegła do obrotowych drzwi, zanim skończył mówić. Jej oczy płonęły, 

twarz była rozogniona, pięści zaciśnięte.

Sadie odruchowo usiadła na krześle i zaczęła coś pisać na maszynie; nawet 

Gilly,   ważący   ponad   sto   kilogramów   eksmarynarz,   wycofał   się   drobnymi 
kroczkami.

– Co za diabeł – zapytała złowieszczo – dał Redowi Worthingtonowi prawo do 

uruchamiania awaryjnego zasilania bez mojej zgody?

Gilly, który już przyszedł do siebie, wziął z biurka wydruk dalekopisu.

background image

– To krajowa prognoza pogody – powiedział wręczając jej papier.
Meg wyszarpnęła raport z rąk Gilly’ego i przeglądała go szybko, desperacko 

próbując uspokoić się i przeczytać komunikat z zawodową obiektywnością. Burza 
rzeczywiście   nasilała   się   w   takim   stopniu,   że   wymagało   to   już   zastosowania 
określonych przepisami środków bezpieczeństwa. Podczas czytania raportu doszła 
do wniosku, że zrobiłaby dokładnie to samo, co zrobił Red. I to właśnie tak ją 
rozwścieczyło.

– Dlaczego nie otrzymałam raportu w momencie jego przesłania? – spytała.
– Pani Worthington – odpowiedział szczerze Gilly – pani już tu nie pracuje. 

Red i Joe byli właśnie w radiostacji, gdy to nadeszło.

– Gdzie on jest?
– Joe?
– Red! – prawie zaryczała Meg.
Gilly wzruszył ramionami.
– Wydawało mi się, że słyszałem, jak z kimś rozmawiał, zanim poszedł do Blue 

Jay.

Meg   przeszła   godnie   przez   pokój,   wpychając   zwinięty   raport   do   kieszeni. 

Zatrzymała   się   tylko   raz,   by   skonsultować   z   Joem   najświeższe   informacje   o 
pogodzie i gwałtownie opuściła budynek.

Zimno   dosłownie   zaparło   jej   dech.   Owinęła   szalikiem   usta   i   momentalnie 

poczuła, jak zesztywniał na mrozie. W powietrzu wirowało tylko kilka suchych 
płatków   śniegu,   ale   wiatr   był   wystarczająco   silny,   by   w   razie   nagłego   porywu 
zwalić ją z nóg. Między kompleksem biurowym a Blue Jay ktoś rozpostarł tak 
zwaną linę życia – długi jasnożółty marynarski sznur; to było także częścią planu 
bezpieczeństwa. W przypadku przedłużającego się zagrożenia Blue Jay mógł być 
dla wszystkich jedynym źródłem żywności i gdyby nie ta lina, byłoby zupełnie 
prawdopodobne, że ktoś zgubiłby się nawet parę metrów od drzwi wejściowych 
baru. Meg chwyciła mocno linę i ruszyła przeciw wiatrowi.

Weszła do przedsionka Blue Jay oddychając ciężko, rozmasowując zmarznięte 

palce i tupiąc nogami, aby przywrócić ciału właściwe krążenie.

Skoczne   tony   muzyki   country   i   odgłosy   śmiechu   ledwie   dochodziły   zza 

ciężkich drzwi odgradzających wnętrze.

Zdjęła okrycie, powiesiła na haku i pchnęła drzwi.
W   pokoju   było   aż   gęsto   od   tytoniowego   dymu   i   wyziewów   przypalonego 

tłuszczu. Dobiegający z szafy grającej głos piosenkarki wył rozdzierająco, a ponad 
połowa personelu Meg zebrała się wokół stołu bilardowego, śmiejąc się, żartując i 

background image

popijając piwo.

Między nimi znajdował się, oczywiście, Red Worthington.
Meg stała pod drzwiami ze skrzyżowanymi ramionami i zaciśniętymi ustami, 

dopóki jej nie zauważyli.

To trwało jakieś pół minuty.
Nagle na widok Meg ktoś zaczął gwizdać piosenkę „Czarownica nie żyje” z 

filmu „Czarnoksiężnik z Oz”, po chwili inni podchwycili tę melodię i teraz prawie 
wszyscy, z wyjątkiem tych, którzy nie mogli stłumić śmiechu, zgodnie gwizdali.

Meg pozwoliła im na ten zbiorowy występ, później rzekła sucho:
– Nie jestem w nastroju, panowie. Czy ktoś mógłby mi powiedzieć, dlaczego w 

czasie pierwszego stopnia zagrożenia muszę przeczesywać bary, szukając mojej 
załogi?

Lewis potarł kredą swój kij bilardowy.
– Tylko dlatego, że po pierwsze już nie jesteśmy pani załogą, a pod drugie jest 

właśnie przerwa na lunch – odparł.

Meg popatrzyła na zegarek.
– Jest dokładnie jedenasta czterdzieści pięć. Lunch, o ile sobie przypominam, 

nigdy nie zaczyna się przed dwunastą.

–   Ósma   kula   do   środkowej   kieszeni   –   powiedział   Red   i   pochylił   się,   aby 

dokonać uderzenia.

Meg zbliżyła się do stołu i schwyciła bilę. Kula uderzyła ją boleśnie w rękę, a 

jej zachowanie wywołało głośny wrzask protestu wśród graczy.

Patrzyła na Reda, a gniew napinał jej mięśnie.
–   A   ty!   Może   mi   powiesz,   kto   cię   upoważnił   do   uruchamiania   systemu 

bezpieczeństwa za moimi plecami? – spytała. Red wyprostował się wolno.

– Proszę cię, kochanie, nie przy dzieciach...
– Zrobiłeś to celowo – odrzekła, tylko odrobinę ściszając głos. – Wiedziałeś, że 

moje biuro będzie odcięte od dopływu energii jako pierwsze i sądziłeś, że to może 
być niezwykle zabawne.

Próbował   spojrzeć   na   nią   niewinnie,   ale   było   to   niemożliwe,   ponieważ 

ironiczny uśmiech wciąż igrał w jego oczach.

– Ja, skąd, ja przecież nigdy nie łamałem zasad!
– I mogę się założyć, że to również nie ty zarządziłeś wcześniejszy lunch?
–   Ludzie   nie   mogą   żyć   tylko   pracą.   Połóż   tę   bilę   z   powrotem,   kochanie. 

Przeszkadzasz nam w grze.

Meg   nadal   ściskała   kulę   i   gorączkowo   szukała   dalszych   argumentów.   Red 

background image

obserwował ją z wyraźną przyjemnością. Wyglądał tak, jakby czytał w jej myślach.

Po   chwili,   w   pełni   już   opanowana,   obrzuciła   całą   grupę   badawczym 

spojrzeniem i powiedziała:

–   Mam   nadzieję,   że   to   was   ucieszy,   chłopcy:   za   godzinę   osiągniemy   drugi 

stopień zagrożenia i ten, kto nie będzie znajdował się na swoim posterunku, nie 
dostanie   przepustki.   Wszystko   mi   jedno,   nawet   gdybym   miała   wrócić   z 
Waszyngtonu, by osobiście je wam odebrać.

Położyła bilę obok Reda z siłą, która mogłaby przebić stół na wylot, odwróciła 

się i uroczyście  pomaszerowała  do baru. Usiadła na stołku i Maudie postawiła 
przed nią szklaneczkę burbona.

Maudie, szefowa i właścicielka Blue Jay, była wysoką kobietą w nieokreślonym 

wieku, której pochodzenie uwidaczniało się w szerokim czole, ciemnej skórze i 
ciemnych oczach. Mówiono o niej, że kiedyś była piękna, ale teraz została jej już 
tylko imponująca postawa. Na rzemieniu opasującym biodra nosiła nóż do ciecia 
skór, a pod ladą trzymała spluwę, którą była zdolna rozwalić wszystko. Nie trzeba 
dodawać, że w Blue Jay zdarzały się od czasu do czasu małe kłopoty.

Meg wypiła burbona drobnymi łykami, wstrząsając się lekko. Było za wcześnie 

na drinka, ale oczywiście winna była nie tylko pora dnia.

– Czy widziałaś kiedyś większą bandę nałogowych pijaczków? – zwróciła się z 

pytaniem do Maudie.

– Gdyby pracowali za darmo, to i tak jeszcze byliby przepłacani. Co się z nimi, 

do diabła, dzieje?!

Maudie, która raczej nie była małomówna, popatrzyła na Meg z zadowoleniem, 

że wreszcie będzie mogła sobie pogadać, ale właśnie Red wślizgnął się na stołek 
tuż obok Meg.

– Nie lubią cię tutaj i mają ku temu powód – powiedział wprost.
Posłała mu nienawistne spojrzenie znad szklanki.
– Dzięki za tę nieco spóźnioną wiadomość.
Red pchnął pusty kufel od piwa wzdłuż baru, a Maudie natychmiast podsunęła 

mu pełny.

– Dostałaś zgraną załogę, Megan – poinformował ją. – Twój problem polega na 

tym, że nie dajesz im spokoju, nie pozwalasz wykonywać swojej roboty.

Meg wskazała niedowierzającym gestem na grupkę przy stole bilardowym.
– To jest ta ich robota?
– Pomyśl – odpowiedział spokojnie Red – za – chwilę będzie tu okropna burza. 

Nikt nie potępiłby tych facetów, gdyby się spakowali i wrócili do domu, do swoich 

background image

rodzin, a ty nie mogłabyś ich zatrzymać. Jednak nie odchodzą. Są tu całą noc i cały 
dzień,   nikt   nie   potrafi   przewidzieć   jak   długo,   dopóki   nie   zastąpi   ich   następna 
zmiana. Tuzin mężczyzn ściśniętych jak króliki w klatce... Jeśli to zrozumiesz i 
dasz im pewną swobodę, dopiero wtedy będziesz mogła nimi kierować, a może 
nawet otrzymasz coś fajnego w zamian.

Meg wypiła jeszcze jedną lampkę burbona. No oczywiście, Red wziął wszystko 

we własne ręce. Nienawidziła go, kiedy miał rację. Red zawsze potrafił udowodnić, 
że ma rację.

Meg Forrest musiała teraz po cichu rozwiązać swój złożony problem. Dobrze 

wykonywała powierzoną jej pracę i oczekiwała od ludzi tego samego. Wszystkie 
zagadnienia były dla niej czarne lub białe. Nie rozumiała, że ktoś mógłby mieć na 
ich   temat   odmienną   opinię.   Nie   grzeszyła   wyrafinowaniem   i   tłumaczenie   jej 
złożonych spraw było stratą czasu. Naturalnie że chciałaby, tak jak Red, cieszyć się 
powszechną sympatią. Ludzie lubili Reda za jego wyrozumiałość, dowcip i wdzięk 
osobisty, a Meg po prostu nie umiała zachowywać się tak jak on.

Raniły ją słowa Reda, a frustracja potęgowała jeszcze to uczucie.
Nie chciała przyznać się do tego przed Redem.
–   Rzeczywiście   nie   mogłeś   zrobić   nic   lepszego,   tylko   przylecieć   tutaj   i 

nakłaniać załogę do buntu w tak trudnej sytuacji – powiedziała z przekąsem.

Nie wyglądał na zdenerwowanego i spokojnie popijał piwo.
– Rozpogódź swe czoło, sierżancie. Nie biegniesz teraz do wojskowego baraku 

i nieważne, co powie tatuś. Nie każdy jest urodzonym żołnierzem.

Patrzyła na niego wilkiem. Jej ojciec, generał, był człowiekiem, który zawsze 

imponował Meg.

Wolałaby, aby  barowe stołki  nie  stały   tak blisko  siebie,  albo  żeby   Red  nie 

zbliżał się tak do niej. Stopami zahaczał o jej stołek, a kolanami przyciskał kolana 
Meg. Kiedy podnosił kufel z piwem, lekko odsunęła ramię.

Teraz,   kiedy   patrzyła   w   dół,   widziała   wyraźnie,   że   uda   Reda   zbliżają   się 

nieuchronnie do jej ud. I nawet wtedy, gdy uprzejmie  przesunął  stopy, aby  jej 
przypadkiem nie dotknąć, wciąż czuła ciepło jego ciała.

Burbon nie mógł przytępić w pamięci Meg smaku jego skóry, gdy delikatnie 

dotykała jej językiem.

Pił piwo, a po chwili znów otarł się ramieniem o Meg. Była pewna, że zrobił to 

celowo.

– Co tu porabiasz o tak wczesnej godzinie, popijając piwo? Czy nie wiesz, że to 

szkodzi na wątrobę? – spytała.

background image

– Ty z pewnością nie masz takich problemów.
– Popatrzył znacząco na szklaneczkę whisky.
– Lepiej coś zjedz, inaczej padniesz trupem.
Meg pociągnęła jeszcze łyk.
– Nie jestem głodna.
– Hej, Maudie, daj nam dwa Buffalo-burgery z cebulką, dobrze? – Uśmiechnął 

się do Meg.

–   Przyjemnie   obserwować   sposób,   w   jaki   przygotowujesz   się   do   spędzenia 

czasu w zamkniętej strefie.

 – Ponosi cię wyobraźnia.
Meg upiła łyk ze szklanki. Oczy Reda śledziły każdy ruch jej ręki. Zauważyła, 

że patrzy na jej ślubną obrączkę.

Postawiła szklankę i opuściła rękę na kolana.
– Próbowałam sobie z tym poradzić – szepnęła – ale nie chce zejść. Mój palec 

musiał zgrubieć.

Popatrzył na nią z żartobliwym błyskiem w oku.
– Wszystkiemu winien ten wilgotny, tropikalny klimat.
Spoglądając na swoją dłoń wzruszyła ramionami.
– Nie myśl, że będę ci się tłumaczyć. Zachowam ją, bo słyszałam, że to chroni 

przed rekinami i ułatwia spędzenie nocy z żonatym mężczyzną.

– Jesteś wstrętna. – Sięgnął po kufel. – Nauczyłaś mnie wszystkiego, co umiem, 

dziecino.

Odsunęła się, ale chwycił ją za ramię.
– Hej! – zawołał.
Popatrzyła mu w oczy i nagle zatrzymała się. Z oczu Reda wyzierał spokój, w 

jego spojrzeniu była szczerość i nieme pytanie. W ten sposób nigdy nikt na nią nie 
patrzył.

–   Byłem   ci   wierny   cały   czas,   gdy   byliśmy   małżeństwem.   Nawet   teraz   – 

powiedział.

Serce Meg zabiło mocno powolnym, ciężkim rytmem. Wpatrywała się w Reda, 

próbując odgadnąć jego myśli, ale on puścił jej ramię i znów zajął się piwem.

Uścisk jego palców Meg odczuła jako pieszczotę. Była pewna, że w czasie ich 

krótkiego   małżeństwa   Red   był   jej   wierny,   ale   żyli   w   separacji   już   od   sześciu 
miesięcy. Mógł robić, co chciał, a myśl o tym stawała się nieznośną udręką.

Pragnął, żeby o tym wiedziała. To było pierwsze osobiste zwierzenie, od czasu 

gdy powiedział – żegnaj.

background image

Rozluźniła się i usiadła ponownie na stołku. Wzięła jeszcze jednego burbona, 

aby zwilżyć gardło. Po chwili spytała:

– Dlaczego mi to mówisz?
Patrzył zakłopotanym, a nawet przepraszającym wzrokiem.
– Nie wiem. Może dlatego, abyś wiedziała, że nie jestem taki najgorszy i może 

nie   powinienem   winić   się   za   to,   że   nigdy   nie   byłaś   zadowolona   z   mojego 
postępowania.

Wyraźnie próbował jej dopiec i udało mu się to. Naruszył jej strefę ochronną.
– A ja – powiedział z zastanowieniem – jakoś nigdy nie oskarżałem cię o to.
– No to robisz to teraz. – Mówiąc to czuła się jak kłótliwa jędza.
W jego spojrzeniu dostrzegła satysfakcję.
– Znów w swojej typowej roli.
Meg spojrzała mu w oczy, lecz teraz były puste. Bezmyślnie wpatrzyła się w 

blat stołu.

Po chwili ukazała się Maudie, niosąc dwa talerze hamburgerów otoczonych 

stertą frytek z dodatkiem marynaty.

Meg trąciła łokciem swoją szklankę, Maudie zabrała ją i napełniła ponownie.
–   Kobietka   lubi   sobie   poeksperymentować   –   powiedział   Red.   –   Radziłbym 

popić to wodą.

– Nie widziałeś jeszcze prawdziwych eksperymentów – ostrzegła. , Śmiał się i 

jadł hamburgera.

– Uwierz mi, mógłbym napisać książkę na ich temat.
Meg patrzyła zdegustowana na swój talerz. Hamburgery nie były zrobione z 

wołowiny, ich szumna nazwa „Buffalo-burger” nieudolnie maskowała twardość i 
podły smak mięsa.

Niestety   Red   miał   rację:   może   jej   się   tu   przydarzyć   coś   niemiłego,   jeśli 

natychmiast   nie   spróbuje  zjeść   czegoś   gorącego.   Przysunęła   hamburgera   bliżej. 
Dzięki   Bogu,   nadpłynęła   nowa   szklaneczka   burbona,   pomagając   zabić   przykry 
smak mięsa.

– Pierwszą rzeczą, jaką zrobię po powrocie do domu – powiedziała – to pójdę 

do Georgetown  Hotel i  zamówię   największy, najgrubszy  i  najbardziej  soczysty 
stek.

– No to zamów także jeden dla mnie, dziecinko.
Powiedział   to   tak   zwyczajnie,   wkładając   do   ust   kolejny   kawałek   mięsa. 

Naprawdę nie było powodu, aby te słowa podziałały na nią jak pchnięcie noża. A 
przecież...   przez   dwa   lata   pobytu   tutaj   miała   jedno   szczególne   marzenie   – 

background image

wyłożony   pluszem,   nowocześnie   urządzony   pokój   hotelowy,   wielkie   łóżko   z 
szorstkimi białymi prześcieradłami i obsługa gotowa na każde skinienie. Przede 
wszystkim to właśnie sobie wyobrażała.

Jakaś kostka utkwiła jej w gardle, wypluła ją. Do licha, on przypuszczał, że to 

rzeczywiście może się zdarzyć!

– To będzie wiosną w Waszyngtonie, gdy zakwitną wiśnie – powiedział nagle.
Walczyła z ogarniającym ją uczuciem. Byłoby głupio wyprzedzić jego reakcje.
– Przez najbliższy miesiąc z pewnością nie zakwitną. Jest dopiero marzec i 

czeka nas jeszcze dużo chłodnych dni.

– Ja też tak myślę. Dawno nie byłem w centrum kraju i wielu prawidłowości 

przyrody już nie pamiętam. Wciąż wybierasz się na Hawaje?

Jeszcze   jedno   marzenie.   Zalana   słońcem   plaża,   zapach   kokosowego   mleka, 

obnażone ciało na plażowym ręczniku i pieszczota słońca na piersiach... Mógłby to 
być ich miodowy miesiąc. Czy całe jej życie upłynie na marzeniach, które nigdy się 
nie spełnią?

– Tak – odpowiedziała i z determinacją wbiła zęby w swojego hamburgera. – 

Mam jeszcze sporo rzeczy do zabrania. Powinnam spędzić jakąś godzinkę w biurze 
na posegregowaniu ich. W czasie tej pracy będę mogła błądzić myślami gdzieś po 
południowym Pacyfiku.

Wciąż czuła na sobie jego wzrok i zastanawiała się, czy pamięta. Nie wiedziała, 

co może się stać, gdy nadal będzie tak patrzeć w jego oczy, więc z zakłopotaniem 
spuściła głowę.

Zapadła cisza. Meg przełknęła ostatni kawałek hamburgera i stwierdziła:
– Znów to robisz.
– Co?
– Uporczywie gapisz się na mnie.
– Och, przepraszam. – Odwrócił wzrok i nadal sączył piwo. – Myślałem, że 

powinnaś sprawić sobie jakieś nowe ubrania.

Oczywiście nie o tym myślał, jednak Meg była mu wdzięczna za to kłamstwo. 

Odsunęła talerz.

– Jeśli będę dłużej patrzeć na tego hamburgera, to z pewnością zwymiotuję. 

Maudie, czy jest szarlotka?

– Nie ma dziś szarlotki, niestety, mam tylko dwie ręce. – Maudie chciała zabrać 

talerze, ale Red walczył jeszcze z ostatnimi frytkami. – Jeśli chcesz szarlotkę, to 
przyślij mi tu tę zwariowaną dziewczynę do pomocy.

– Dancer?

background image

– Wciąż się spóźnia.
– Jestem pewna, że przyjdzie dzisiaj.
Maudie parsknęła.
– Myślisz, że jestem głupia? Z pewnością przytula się teraz do jakiegoś faceta, 

zamiast   wziąć   się   do   pracy!   Mam   tylko   trochę   bananowego   chleba,   ale   jest 
wczorajszy.

– Gdzie dostaliście banany?
Maudie spojrzała na nią, jakby Meg była największą idiotką na świecie.
– Zrobiony z prasowanej mieszanki, czy chcesz kromkę?
– Dzięki. – Meg usiłowała się nie skrzywić.
Maudie odwróciła się z kolejnym parsknięciem.
– Jak tam ostatnia prognoza pogody? – zapytał Red.
– Wygląda na to, że zbliża się potężna burza – odpowiedziała Meg. – W Little 

Falls wichura spowodowała wiele uszkodzeń i zamknięto siedemdziesiątą drugą 
autostradę. W czasie ostatniej godziny przybyło pół metra śniegu.

– Można będzie ulepić niezgorszego bałwana – powiedział Red. Słysząc to Meg 

uśmiechnęła się mimo woli.

Chciała to ukryć, więc zwróciła się do Maudie:
– Jak tam zaopatrzenie?
– Red przywiózł trochę żywności dziś rano. Myślę, że to wystarczy.
– Możemy jej sporo potrzebować, zanim ta burza się skończy.
– Nie martw się, jeśli zapłacisz, to dostaniesz – odburknęła Maudie.
– Za odpowiednio wyższą cenę – szepnęła Meg.
Maudie puściła to mimo uszu.
– Jeśli będziesz tak narzekać, to możesz nie dostać niczego.
Twarz Meg przybrała przepraszający wyraz.
– Czy mogę zajrzeć do twojej spiżarni?
– Po co? – Maudie spojrzała podejrzliwie.
– Chciałabym zobaczyć, co dostałaś, może mogłabym coś kupić.
Maudie patrzyła sceptycznie, wreszcie zdecydowała niechętnie:
– Red ci pokaże. Wie, gdzie leży towar.
– Czy myślisz, że mam zamiar coś ukraść?
– Red ci pokaże – powtórzyła stanowczym głosem.
–   No,   trzeba   zapłacić   –   mruknęła   Meg.   –   Nigdy   nie   spotkałam   bardziej 

nieprzyjemnej kobiety.

Red pchnął pieniądze w kierunku Maudie i wstał.

background image

– Jestem dziś przy forsie, to mój atut. Chodź, zobaczmy tę spiżarnię.

background image

Rozdział 4

Red objął ją ramieniem.
–   Czego   potrzebujesz?   –   zapytał,   szerokim   gestem   wskazując   dwoje   drzwi, 

które prowadziły do kuchni. – Świeża żywność czy mrożona?

Skierowała się do drzwi na lewo.
– Skąd wiesz, gdzie się co znajduje? – spytała.
– Rozładowywałem większość tych skrzyń osobiście.
Obrzuciła go nieufnym spojrzeniem.
– Mnie nigdy nie pomagałeś przy czymś takim.
– Ty nie jesteś nieszczęśliwą kobietą.
Ściany   magazynu   od   dołu   do   góry   zastawione   były   puszkami   konserw, 

pozostała przestrzeń zawalona najprzeróżniejszymi kartonami.

– Dobry Boże – powiedziała cicho Meg – zgromadziła tyle tego wszystkiego, 

że mogłaby tu przeżyć trzecią wojnę światową.

– Taka jest właśnie Maudie – zgodził się z ochotą – lubi się zabezpieczyć.
Meg   przeciskała   się   między   stertą   wojskowych   koców   a   stosem   kartonów 

wypełnionych serwetkami. Red szedł za nią, czuła, że coraz bardziej się zbliża.

– Czy myślisz, że powinniśmy powiedzieć jej o tych kocach? Jeśli chłopcy będą 

musieli tu tkwić całą noc, trzeba pomyśleć o spaniu.

Jego głos był beznamiętnie rzeczowy, ale Meg zdawało się, że znów przysunął 

się do niej nieco bliżej.

Nie odwróciła się jednak, aby to sprawdzić.
– Mam nadzieję, że pożyczy te koce.
– Najprawdopodobniej nie.
Oparł   ramię   o   półkę   tuż   przed   nią   i   nagle   zamknął   ją   w   pułapce   między 

kartonami serwetek a puszkami konserw z siekaną wołowiną.

– Specjalny rodzaj przyjemności, co? – spytał, a w jego głosie pobrzmiewał 

żartobliwy ton. – Czy niczego sobie nie przypominasz?

Meg wiedziała dobrze, do czego się odwoływał, i jej policzki zaczerwieniły się. 

Pierwsze   przyjęcie,   w   którym   uczestniczyli   jako   małżeństwo,   skończyło   się 
gwałtownym aktem miłosnym w garderobie pełnej płaszczy, w pokoiku o wiele 
mniejszym niż ten.

– Nie – odpowiedziała oschle i odepchnęła jego rękę.
– Ależ Megan, gdzie się podziały twe romantyczne porywy? – Ze śmiechem 

background image

uniósł ją i obrócił wokoło. Patrzyli sobie w oczy. Red uśmiechał się.

Jej puls bił coraz szybciej, ciało było jak naelektryzowane, a brzuch napięty. 

Czuła na szyi gorący oddech. Porażała ją świadomość takiej bliskości.

Podobne   uczucia   mogła   wyczytać   z   twarzy   Reda.   Malowały   się   na   niej 

zaskoczenie i obezwładniające pragnienie seksu.

– Zabierz ręce – powiedziała prawie szeptem.
– Tak, myślę, że tak będzie lepiej – zgodził się – od razu, ale nie wykonał 

najmniejszego ruchu. Patrzył na nią i nadal pożerał ją wzrokiem. Przełknęła ślinę.

– Red, pozwól mi odejść.
– W porządku.
Jego   ciemne   oczy   połyskiwały   zielonkawym   blaskiem   klejnotów.   Znajomy 

zapach   ciała   uniemożliwiał   chłodne   rozumowanie.   Tak   bardzo   pragnęła   go 
dotknąć. Tak łatwo byłoby wsunąć się teraz w jego ramiona, zatonąć w silnym 
uścisku i połączyć się z nim ten ostatni raz.

Resztką   sił   próbowała   wymknąć   się   z   pułapki,   ale   nagle,   z   lunatycznym 

spojrzeniem, odrzuciła głowę w tył i kurczowo objęła go w pasie. Pod materiałem 
koszuli wyczuwała napięte mięśnie. Zbliżyli się do siebie tak bardzo, że nie mogła 
zrobić już ani kroku.

Wzięła głęboki oddech mając nadzieję, że w ten sposób wróci do równowagi. 

Jednak   to   spazmatyczne   westchnienie   tylko   spotęgowało   uczucie   słabości   i 
oszołomienia. Jeden jedyny, ostatni raz...

Dotknęła ustami jego ust i zatraciła się w miłości. Poczuła rozkoszny ból w dole 

brzucha i dreszcz wstrząsnął jej ciałem.

– Proszę cię, rozchyl wargi, najdroższa – wyszeptał.
–   Nie.   –   Podniosła   ręce   w   geście   samoobrony,   ale   nagle   natrafiła   na   jego 

miękkie włosy i jeszcze mocniej przyciągnęła go do siebie. Poczuła w ustach język 
Reda; jej pocałunki stały się chciwe, a pożądanie wzrosło.

Pomogła mu włożyć ręce pod sweter. Były tak gorące, nawet w porównaniu z 

jej rozpaloną skórą. Pieścił teraz jej piersi, na pozór szorstko i mało delikatnie, a 
jednak traciła oddech i myślała, że łomot własnego serca zabije ją.

– Przestań, to szaleństwo – wyszeptała.
– Wiem. – Jego wargi okrywały szybkimi pocałunkami jej ciało, a gwałtowny 

oddech oblewał żarem szyję.

Meg   przesunęła   dłonie   w   dół,   pieszcząc   uda   Reda.   Pomiędzy   ich   ciasno 

splecionymi ciałami poczuła twardy kształt.

– Nie możemy – wyszeptała, ale zaczęła rozpinać guziki koszuli Reda.

background image

– Jesteśmy małżeństwem.
Włożył ręce w jej dżinsy i gładził nagie pośladki.
– Ktoś może tu wejść – szepnęła.
Zawahał się tylko na moment, sprawdzając jedną ręką, czy drzwi są zamknięte. 

Po krótkiej chwili znów wpił się w jej usta.

– Nie możemy tego robić – powtórzyła słabo, a on zgodził się, zdyszany. Oboje 

wiedzieli, że jest już za późno, aby się wycofać.

Ostatni raz, myślała, jeden raz w odwecie za te wszystkie przyszłe samotne 

noce... I gdy na moment przestał ją całować, szepnęła:

– Zrobimy to, nikt się przecież nie dowie.
– Tak, Megan.
– To nie ma znaczenia, jesteśmy dorośli.
– To niczego nie zmieni.
– Niczego.
– To tylko seks.
– Kłamca!
Patrzyła   w   jego   przymglone   oczy,   w   tę   podnieconą   twarz   i   jeszcze   raz 

wyszeptała:

 – Tak.
Pod sobą czuła szorstki koc, a wewnątrz ciała przeszywającą rozkosz. Objęła 

Reda   konwulsyjnie   ramionami   i   nogami,   gotowa   wyjść   mu   na   spotkanie. 
Przeżywała udrękę oczekiwania i nadzieję na spełnienie. Otrzymała już tak wiele, 
teraz, w tej chwili, ale pragnęła jeszcze więcej i zupełnie nie czuła się nasycona.

Oczekiwała tej ostatniej chwili palącej przyjemności, która mogła być zawsze 

jeszcze większa.

Pogrążyła się w nim. Cały był płomieniem i wspaniałą męską stanowczością. 

Wszystko, o czym chciała teraz pomyśleć, stawało się jego imieniem. Red należał 
do niej, był jej częścią.

Przez długi czas oddychali ciężko, spleceni ramionami tak ciasno, aż uścisk stał 

się bolesny. Otwarte usta Meg dotykały ramion Reda, palce zaciskała wciąż na jego 
pośladkach. Nie otwierała oczu, aby jeszcze przedłużyć stan rozkoszy. Nadal czuła, 
że Red należy do niej i nie mogła powstrzymać w myśli gwałtownie powracającego 
błagania. Nie zostawiaj mnie Red, nie...

Jednak   w końcu  stało  się.  Napięcie  opadło  i w  milczeniu,  z  trzęsącymi  się 

rękoma, pospiesznymi ruchami zaczęli szukać swoich ubrań. Maudie z pewnością 
była zaciekawiona, co się z nimi stało. Ktoś mógł tu wejść lada moment.

background image

Meg   czuła   się   rozbita   i   oszołomiona.   To   było   ich   ostateczne   pożegnanie   – 

szaleństwo w ponurym magazynku. Chyba zasługiwali na coś więcej? Zacisnęła 
usta, aby się nie rozpłakać.

Powinni po tym wszystkim poczuć się lepiej, tak się jednak nie stało. Tęsknota i 

pragnienie dokuczały Meg jeszcze bardziej. Myślała na przemian: powiedz coś, 
Red, dotknij mnie, obejmij, to znów: nie, nic nie mów i niczego nie rób.

O czym on teraz myśli i czy także cierpi?
Oczywiście, że nie. Mężczyźni nie reagują na seks w ten sposób, nie zawracają 

sobie głowy sentymentami. Akceptują wszystko, co im się przydarza.

To, co zrobili, było szaleństwem, ale Meg postanowiła niczego nie żałować. To 

nie   miało   znaczenia.   Jeśli   mężczyźni   w   takich   chwilach   po   prostu   wstają   i 
odchodzą, to dlaczego ona nie mogłaby zrobić tego samego?

Ależ mogła!
Zapięła pasek, przeczesała palcami włosy.
– Czy wszystko w porządku? Długo nie odpowiadał.
– Taak, wspaniale.
Wstała   z   drżącymi   kolanami,   żar   wciąż   przenikał   jej   ciało.   Jednak   powoli 

zaczęła się już kontrolować.

– Wyjdę pierwsza – powiedziała, wciąż nie mogąc spojrzeć mu w oczy.
Red wstał również, a jego głos był szczególnie zmieszany, gdy wyszeptał:
– A więc to jest to...
Poczuła się dotknięta, ale umiała być przecież równie chłodna jak on.
– Czy chcesz, abym ci powiedziała, że to było dobre? To zawsze było dobre 

między   nami,   Red.   –   Głos   jej   się   łamał   i   posłała   mu   wymuszony   uśmiech.   – 
Dlatego cię poślubiłam, pamiętasz?

Na chwilę jego oczy zapłonęły gniewem.
–   W   porządku   –   odpowiedział   beztrosko.   –   Gdybym   miał   tę   świadomość 

wcześniej, mógłbym brać za to forsę „od godziny”.

Meg rzuciła się do drzwi.
– Poczekaj chwilę.
Wstrzymała oddech, ale Red tylko poprawił jej skręcony pasek i odszedł.
– Dzięki – odpowiedziała bezbarwnym głosem.
– Zawsze do usług.
Wciąż oczekiwała, że zrobi coś ważnego, ale nie miała pojęcia, co by to mogło 

być.

Kłaniając się głęboko, otworzył przed nią drzwi.

background image

Zdusiła łzy i wyszła.
Red   poczekał,   aż   zostanie   sam,   potem   z   całych   sił   zaczął   walić   w   ścianę 

pięściami. Nie była tak twarda, jak sobie wyobrażał, a tylko dotkliwy ból mógł w 
nim stłumić rodzącą się potrzebę krzyku.

Zacisnął powieki i oparł głowę o ścianę.
– Cholera – szepnął. – Niech ją diabli wezmą, ją, mnie i te wszystkie szalone 

bóstwa, które zetknęły nas razem na nowo. Czy to wspólne obcowanie nie mogłoby 
być trochę łatwiejsze?

Źle podszedł do sprawy. Nie powinien wracać do Adinorack. Skąd wzięła się w 

nim ta potrzeba samoudręczenia?

To   było   proste.   W   swoim   stosunku   do   Meg   nie   kierował   się   zdrowym 

rozsądkiem i nie umiał postępować właściwie.

Musiał się jakoś od niej uniezależnić. Czy mógł uczynić coś, co zmieniłoby na 

lepsze jej uczucia do niego? Przyglądała mu się tak szorstko i badawczo, jakby 
myślała,   że   to,   co   się   między   nimi   przed   chwilą   wydarzyło,   było   jedynie 
nieważnym incydentem w jej rozkładzie dnia. Czy wiedziała, że zawsze gdy kochał 
się z nią, oddawał jej cząstkę własnej duszy?

– Do diabła – wyszeptał znów i otwierając oczy, ponuro rozejrzał się dokoła. 

Jego ręka już tak nie drżała, ale ból w piersiach nie ustępował.

A   burza,   z   powodu   której   znalazł   się   w   tej   pułapce,   jeszcze   się   nawet   nie 

zaczęła.

Przenikliwy i paraliżujący podmuch arktycznego wiatru popychał Meg przez 

ulicę. O niczym nie myślała i nie czuła niczego prócz zimna. Wreszcie zatrzasnęła 
za sobą drzwi i zrzuciła wierzchnie okrycie.

Twarz miała zarumienioną, oczy jej błyszczały, ale mogło to być spowodowane 

ujemną   temperaturą   powietrza.   Nikt   nie   zauważył   nic   niezwykłego   w   jej 
wyglądzie. Wspólny pokój spełniał teraz rolę klubu karcianego.

Nagle usłyszała swój własny głos:
– Gilly, twoi chłopcy powinni się już wymienić. Wygląda, że będzie to męcząca 

noc. I poślij kogoś do Blue Jay, nie mam ochoty znowu tam iść.

Sześciu graczy zgromadzonych wokół stołu wytrzeszczyło na nią oczy, jakby 

nie byli pewni, czy dobrze słyszą.

– Wszystko, czego sobie życzysz, szefie!
– Ty też powinnaś wrócić do siebie, oczekuję telefonu – Meg zwróciła się do 

Sadie.

background image

– Nic z tego – odparła z satysfakcją sekretarka. – Telefony nie działają.
–  – Skoro tak, możesz właściwie iść do domu. Nie ma powodu, abyś tu tkwiła.
Sadie uniosła brwi.
– Nie nabierasz mnie? – Ale nie czekała na odpowiedź. – No to lecę, cześć!
Meg weszła do kabiny radiooperatora.
– Jakie wiadomości, Joe?
Odwrócił krzesło i rzekł zadowolony z siebie:
– Temperatura spadła o dwadzieścia stopni.
– To wszystko?
– Zbliża się centrum burzy i będzie to coś w rodzaju piekła, pani Worthington.
– Kiedy to nastąpi?
Spojrzał w notatki.
– Najsilniejszy wiatr i śnieg są jeszcze  około stu pięćdziesięciu  kilometrów 

stąd.

Meg skinęła głową.
– W porządku, Joe, idź, zjedz lunch. I jeżeli masz jakieś osobiste sprawy, to 

załatw je teraz. Będziesz nam potrzebny dziś w nocy.

– Tak, wyobrażam sobie, ale zabrałem kanapkę...
Potrząsnęła głową.
– Nie, idź zjeść coś gorącego, napij się piwa. Kto wie, jak długo tu zostaniemy.
– Ale co z... – Wskazał wzrokiem na urządzenia radiowe.
– Rzucę na to okiem, idź.
Wyplątał się z licznych przewodów i wstał.
– Jeżeli pani tak mówi...
W drzwiach odwrócił się jeszcze.
–   Aha,   wnieśliśmy   pani   rzeczy.   –   Wskazał   gestem   róg   pokoju.   –   Nie 

wiedzieliśmy, gdzie je położyć.

Meg   patrzyła   na   swój   bagaż:   dwie   walizki,   kartonowe   pudło,   wszystko,   co 

zostało z dwóch ostatnich lat jej życia, a to pudło nawet nie należało do niej.

– Dzięki, Joe.
Włączyła radio, radar i dalekopis, które wydawały się tak samo martwe jak 

telefony.

Wreszcie,   wiedziona   jakby   magnetyczną   siłą,   podeszła   do   swoich   bagaży. 

Zignorowała drogie skórzane walizki, uklękła obok kartonowego pudła i otworzyła 
je.

Niedługo   po   tym,   jak   Red   ją   opuścił,   zebrała   wszystkie   rzeczy,   które 

background image

pozostawił, i wrzuciła je do kartonowego opakowania. Planowała wręczenie mu 
tego pudła w drzwiach, gdyby kiedykolwiek jeszcze się tu pojawił. Nie pokazał się 
jednak i pudło leżało w kącie jej gabinetu. Nie myślała o nim już od miesięcy. 
Teraz spoglądała na nie na wpół z lękiem, na wpół ze wzruszeniem i nie mogła 
oderwać od niego oczu.

Nie   było   duże.   Odchodząc   zabrał   swoje   ubrania   i   większość   przedmiotów 

osobistych.   Przynęta   na   ryby,   zmięty   kapelusz,   przygodowa   książeczka   o 
nazistowskich   szpiegach   i   zagubionym   skarbie.   Ich   wspólne   zdjęcie   z 
bożonarodzeniowego   przyjęcia   u   Sadie.   Spoglądał   w   obiektyw   z   uśmiechem. 
Wpatrywała się w to zdjęcie tak długo, aż rozbolały ją oczy.

Były tu i inne rzeczy. Jakaś  pojedyncza skarpetka, grzebień, piłka golfowa, 

śrubokręt   i   scyzoryk   ze   złamanym   ostrzem.   Rupiecie   należące   do   mężczyzny, 
odpadki, które porzucił tak łatwo i niedbale. Z podobną niedbałością odnosił się do 
ich małżeństwa. Symbolem tego związku były właśnie strzępy zamknięte w pudle.

Na dnie spoczywała flanelowa koszula w czerwoną kratę. Lubiła w niej sypiać, 

pachniała jego ciałem. Wolno wyciągnęła ją na zewnątrz i przyłożyła materiał do 
policzka.   Był   miękki   i   ciepły.   Red   sprawiał   wrażenie   mocnego   mężczyzny, 
wydawał   się   twardy   i   szorstki,   ale   kiedy   o   nim   myślała,   kojarzył   się   jej   z 
miękkością i ciepłem. Przez te minione dwa lata czuła ciepło tylko wówczas, gdy 
znajdowała się w jego ramionach.

Koszula pachniała ich ciałami. Nie potrafiła już oddzielić od siebie tych dwóch 

zapachów.

Nie   wiedziała,   że   jej   twarz   jest   mokra   od   łez,   gdy   nagle   usłyszała   dźwięk 

otwieranych drzwi. Szybko wrzuciła koszulę do pudła.

– A więc zmusił cię do płaczu – zauważyła Dancer. – Mężczyźni to świnie!
–   Nie   wygłupiaj   się   –   powiedziała   Meg,   jednak   ukradkiem   wytarła   twarz. 

Wiedziała, że Dancer nie jest skończoną idiotką. – Maudie cię szukała. Lepiej byś 
się wzięła do roboty.

– Tak, już idę. Wpadłam tylko na chwilę, by zapytać, czy nie poszłabyś ze mną 

na lunch.

– Już jadłam, dziękuję. – Meg ze sztucznym zainteresowaniem szukała jakiejś 

stacji radiowej.

Dancer siadła na biurku machając nogami i obserwowała Meg bez skrępowania.
– Nie pozwoliłaś mu przyjść do siebie, prawda?
– Nikt do mnie nie przychodzi.
– Tak to bywa. Jakiś facet cię porzuca i traktuje jak śmieć, więc czujesz się jak 

background image

śmieć i zaczynasz myśleć, że jesteś rzeczywiście śmieciem. Musisz wziąć – się w 
garść, zafundować sobie jakąś prawdziwą przyjemność.

– Och, na miły Bóg!
– Mówię z własnego doświadczenia, to zawsze pozwalało mi się podnieść. – 

Dancer   zsunęła   się   z   biurka,   zrzucając   na   ziemię   papiery   Joego.   Pospiesznie 
wyładowywała zawartość swej ogromnej torby.

– Zajmij się sobą – mówiła – włosy, paznokcie, makijaż! Spraw, by mężczyźni 

zwrócili na ciebie uwagę. Zaraz poczujesz się lepiej, zobaczysz! I nigdy więcej nie 
hamuj swych seksualnych potrzeb.

– Czy mogłabyś przestać? – Meg próbowała się bronić, gdy Dancer zaczęła 

wyciągać spinki z jej włosów. – To ostatnia rzecz, jakiej potrzebuję...

–   Rzeczywiście,   jesteś   taką   ładną  dziewczyną.   Zawsze   myślałam,   że   o  tym 

wiesz, ale może nie miałam racji i może nikt inny nie miał okazji tego zauważyć.

– Daj spokój, nie jestem w nastroju.
– Słuchaj, zawsze myślałam, że mogę być fachowcem od kosmetyków. Nawet 

startowałam do szkoły o tym profilu, ale w takim miejscu jak to niewiele osób 
potrzebuje salonu piękności – opowiadała, rozluźniając kok na głowie Meg.

– Psujesz wszystko, przestań. – Meg schwyciła się za włosy.
– Nie, już ci się to podoba. Pewnie nie masz w tej walizce niczego fajnego do 

włożenia. Musimy jednak coś zrobić, żeby facetom gały wyszły na wierzch.

– Meg spuściła z rezygnacją głowę, gdy Dancer zaczęła rozczesywać jej włosy.
– Nie, nie mam niczego ładnego do włożenia i nie chcę, aby ktokolwiek gapił 

się na mnie.

–   No   dobrze,   zrobię   tak,   że   będziesz   wystarczająco   ładnie   wyglądać   i   bez 

wkładania na siebie czegoś wystrzałowego.

Dancer wykonała kilka ruchów grzebieniem, a potem odeszła, aby podziwiać 

swoje dzieło. Meg patrzyła na nią cierpliwie.

– Czy już skończyłaś? Czy mogę je znowu odrzucić do tyłu?
– Nie możesz! Wyglądasz wspaniale.
– Daj spokój, nie mam na to czasu i nie chcę, aby włosy opadały mi na twarz, 

nie chcę, aby się na mnie gapiono.

– A więc ktoś jednak zamierza cię oglądać? Poczekaj, jeszcze cienie do oczu i 

trochę dobrej szminki.

– Słuchaj, to jest miejsce pracy, a nie gabinet kosmetyczny.
– Nie ruszaj ustami!
Pomimo protestów Meg, Dancer umalowała jej wargi. W tym wszystkim było 

background image

jednak coś zabawnego. Meg nigdy nie miała przyjaciółki, która by dotykała jej 
włosów i z którą mogłaby poplotkować w nocy. Zawsze była zbyt zajęta, zbyt 
rozsądna i zbytnio się spieszyła.

–   Wiesz   –   powiedziała   Dancer   –   możesz   sobie   być   ważną   osobistością, 

kierować   mnóstwem   ludzi,   którzy   są   gotowi   wypełnić   każdy   twój   rozkaz,   ale 
założę się, że byłabyś szczęśliwsza, gdybyś nieco mniej pracowała.

–   Tak,   na   pewno   masz   rację.   –   Meg   usiłowała   przytrzymać   jej   rękę,   gdyż 

Dancer próbowała raz jeszcze pociągnąć jej usta szminką.

– Dlaczego musisz wszystko traktować tak poważnie? Jeśli ci się coś przydarza, 

po   prostu   zgódź   się   na   to.   –   Odłożyła   szminkę   i   krytycznie   przyglądała   się 
zestawowi cieni do powiek.

– Zostaw to paskudztwo, i tak wyglądam jak czarownica!
Dancer wybrała inny zestaw.
– Dobrze – powiedziała, wyjmując mały pędzelek.
– Czy Red zostanie tutaj na noc?
– Oczywiście, a gdzie mógłby pójść?
Meg była tak zaskoczona pytaniem, że nie protestowała, gdy Dancer zbliżyła 

się ze swoim pędzelkiem.

Baza   nie   była   duża,   ale   miała   dostatecznie   wiele   pokoi   i   łóżek,   w   których 

mógłby przenocować samotny mężczyzna. Nie było powodu, by miał koczować na 
betonowej podłodze.

Od pierwszego dnia gdy się spotkali, nigdy nie spali osobno. Oczywiście, kiedy 

Red był tutaj. Spali zawsze razem albo na kanapie w biurze, albo w łóżku w jego 
mieszkaniu. Nawet nie pomyślała, że mogłoby być inaczej.

To dowodziło, jak bardzo jej myśli  były zmącone  od chwili pojawienia się 

Reda.

– Zresztą nie wiem, gdzie będzie spał, to jego sprawa – dodała.
– Tak. – Dancer cofnęła się o krok i z pełnym zachwytu spojrzeniem podziwiała 

efekt swojej pracy.

– Wiem, gdzie jest wygodne, ciepłe łóżko zupełnie w jego guście. Wprawdzie z 

nim skończyłaś, ale...

Meg patrzyła na nią osłupiała i na moment straciła mowę. Nie wiedziała nawet, 

co mogłaby odpowiedzieć, ponieważ właśnie w tej chwili męski głos odezwał się 
za nimi:

– Dziękuję za ofertę, Dancer, ale sądzę, że nie skorzystam.
To był Red. Stał pochylony w drzwiach, z kubkiem kawy w ręce i obserwował 

background image

je z wyraźnym zadowoleniem. Uśmiechnął się niewinnie i wszedł do środka.

–   Nie   myśl,   że   tego   nie   doceniam   –   powiedział,   dając   Dancer   delikatnego 

klapsa. – Jednak wiesz, jak to jest. – Wciąż się uśmiechał i patrzył w zadumie na 
Meg. – Nie lubię opuszczać mego samolotu – wyjaśnił.

background image

Rozdział 5

Red nie zamierzał szukać Meg. Chciał po prostu znaleźć odpowiednie miejsce, 

aby przeczekać burzę – być może w wolnym pokoju Maudie albo u któregoś z 
mężczyzn pracujących tej nocy. Miał wiele możliwości. Było jasne, że Meg nie 
pragnie być z nim razem.

Jednak gdy wszedł do kabiny radiooperatora i zobaczył ją z pasmami włosów 

rozwianymi   wokół   twarzy,   zabawiającą   się   makijażem   niczym   podrastająca 
uczennica, stanął jak urzeczony. Nie widział Meg z rozpuszczonymi włosami od... 
od ostatniego razu, kiedy sam własnoręcznie je rozplótł.

Dancer zachowywała się być może odrobinę zbyt wulgarnie, ale była na tyle 

taktowna, aby umieć się znaleźć w trudnej sytuacji.

– Lepiej będzie, jak sobie pójdę – powiedziała.
– Spieszę się do pracy.
– Tak – zgodziła się Meg, ścierając szminkę z ust.
– Bądź ostrożna, przechodząc przez ulicę – poradził Red.
Dancer   zatrzymała   się   jeszcze   na   chwilę   w   drzwiach   i   przesłała   im   na 

pożegnanie wymuszony uśmiech.

– Nigdy nie lubiłem cię w makijażu – skomentował, gdy Meg wyrzucała do 

śmieci chusteczkę ubrudzoną szminką.

–   Nigdy   nie   obchodziło   mnie,   co   lubisz   –   odpowiedziała,   wiążąc   włosy   w 

węzeł.

– Zauważyłem to.
Zajął miejsce za biurkiem i popijał kawę.
– Więc skończyłaś ze mną? – dopytywał się łagodnie.
Meg   spojrzała   na   niego;   twarz   Reda   znajdowała   się   nie   więcej   niż   kilka 

centymetrów od jej twarzy, oczy miał prawie zamknięte, a koszulę rozchełstaną na 
piersiach. To nie miało znaczenia, Red często chodził w rozpiętych koszulach i 
kiedyś Meg uważała, że jest to seksowne.

Nadal tak uważała.
– Czego chcesz? – spytała opryskliwie.
– Gilly powiedział, że potrzebujesz kogoś do pomocy.
– Powinnam być bardziej precyzyjna, kiedy mówiłam mu, żeby kogoś przysłał.
–   Ty   zawsze   mówisz   dokładnie   to,   co   chcesz   powiedzieć.   Musiałaś   mieć 

jeszcze coś innego na myśli.

background image

Rozbolały ją zaciskane z wysiłku szczęki, tak chciała zdusić cisnące się na usta 

słowa. Nie miała zamiaru wywlekać tego na nowo, nie miała zamiaru...

Zaczęła więc porządkować papiery porozrzucane przez Dancer. Jeden z nich 

leżał w pobliżu Reda, schwyciła go gwałtownie i niechcący przedarła na połowę.

– Spokojnie, spokojnie – strofował ją Red.
– Wstał, wziął oddarty kawałek i podał jej.
– Przyniosłem kilka koców – mówił – trochę konserw i skrzynkę piwa. Jeżeli 

będziesz potrzebować czegoś jeszcze, musisz pójść po to sama.

– Meg wciągnęła hałaśliwie powietrze i nic nie odpowiedziała. To ona powinna 

zatroszczyć się o jedzenie. Zapomniała o tym, a Red zjawił się, aby naprawić jej 
błąd. Wyświadczał jej grzeczność, którą doceniała, chociaż nie pragnęła żadnych 
względów z jego strony.

– Dobra myśl, harcerzu. Skrzynka piwa to jest to, czego szczególnie będziemy 

potrzebować tej nocy – wykrztusiła wreszcie.

Wzruszył ramionami.
– Zdaje się, że już ci powiedziałem, że jeśli chcesz czegoś jeszcze, to możesz 

sama sobie przynieść.

Podmuch wiatru targnął metalowym uchwytem podtrzymującym okna. Meg aż 

się wzdrygnęła. Nienawidziła odgłosów wiatru; wyglądało na to, że burza jest już 
blisko.

Patrzyła z niepokojem na frontowe drzwi.
– Jak też tam może być na zewnątrz?
– Taka sobie typowa, wiosenna zadymka. Zaczyna padać śnieg – powiedział.
–   Nie   powinnam   pozwolić   chłopcom   wychodzić.   Jeszcze   gdzieś   na   dobre 

ugrzęzną.

– Znają się na pogodzie. Powinni zaraz tu wrócić.
Red uszczelnił okno i otworzył zamek mocujący osłonę zewnętrznych drzwi. 

Spoglądał   niespokojnie   na   hangar   będący   pozostałością   po   wojskowej   bazie, 
zbudowany z arkuszy blachy.

– Ten hangar stoi tu już dwadzieścia lat – powiedziała Meg niecierpliwie. – I 

nie rozleci się tylko dlatego, że właśnie twój samolot jest w środku.

– Być może opuszcza mnie szczęście.
Uznała, że będzie lepiej, jeśli nie zareaguje na te słowa. Usiadła przy biurku i 

uruchomiła mikrofon radia. Udało jej się znaleźć jakąś stację, ale wiadomości nie 
były zachęcające. Wiatr poczynił olbrzymie spustoszenia. Wyglądało na to, że będą 
tkwić tu trochę dłużej niż jedną noc.

background image

Gdy skończyła słuchać radia, usiadła na chwilę, popijając kawę i próbując sobie 

przypomnieć, czy nie przeoczyła czegoś ważnego. Dzięki Carstone Adinorack był 
daleko lepiej wyposażony w sprzęt przeciwburzowy niż większość placówek tego 
typu. Nie pozostawało nic innego, tylko czekać.

Jakże tego nienawidziła!
– To moja kawa – powiedział Red.
Jego głos przestraszył Meg. Dopiero teraz spostrzegła, że stał tak blisko niej, że 

mogłaby   go   pieścić,   nawet   nie   wyciągając   ręki.   Odstawiła   kubek   z   głuchym 
stuknięciem.

– Może byś sobie poszedł i zajął się czymś pożytecznym?
– Myślę, że już się zająłem.
– Przeszkadzasz mi.
– Czy tak, jak u Maudie?
Meg nie mogła uwierzyć, że to właśnie powiedział. Ostatnie słowa uderzyły w 

nią   jak   nagła   salwa   o   burtę   statku.   Nadpłynęła   fala   gorąca,   potem   zimna   i 
dosłownie odebrało jej mowę. To był szok.

Wstała od biurka. Wziął ją za ramiona i przyciągnął do siebie. Nie dostrzegła 

jednak ciepła w jego oczach, tylko zły, cyniczny błysk.

– Chodź, dziecinko – wyszeptał – nic tu po nas. Znajdźmy jakieś miejsce dla 

siebie i spędźmy miło czas.

Oślepiona   wściekłością   uderzała   go   z   całej   siły   rękami,   ale   on   znosił   to   z 

całkowitym spokojem.

– Musiałeś mi to przypomnieć, tak?! Nie mogłeś sobie tego darować!
– Nie mogłem, do cholery! – odpowiedział, a jego głos stwardniał od gniewu i 

pogardy. – Sądziłem, że to pozwoli mi poczuć się mężczyzną. Nie wiedziałaś o 
tym?

Red   nie   rozumiał,   jak   to   się   zaczęło,   ten   rozszalały   płomień   między   nimi, 

gwałtowny pożar, nagły wybuch wściekłości i pełne nienawiści słowa. Każde z 
nich sięgało teraz do własnych arsenałów broni, by móc się skutecznie ranić. Nie 
przyszedł tu, by walczyć, ale wiedział, że nie ustąpi, jeśli ona rozpocznie atak.

Zmusiła się do cierpkiego uśmiechu.
– A więc to tak! Czujesz się wykorzystany i zlekceważony. Następnym razem 

będę pamiętać o twoim wrażliwym męskim ego!

– Twoje słowa są wyjątkowo plugawe!
– Z pewnością. Stały się takie dlatego, że przez dwa lata żyłam ze szczurem, 

który ciągle uciekał!

background image

– No, skocz mi do gardła, Meg – szydził. – To umiesz najlepiej.
Patrzyła na niego przez chwilę, oddychając ciężko. Zacisnęła dłonie w pięści i 

ze wszystkich sił próbowała zachować resztkę spokoju.

– Och, rzeczywiście umiem. Nie jestem tylko pewna, czy warto tracić na to 

czas.

Chciała odejść, lecz pochwycił ją w mocny uścisk.
– Co się dzieje, Meg? Czy twoje ostrze już tak stępiało?
Wyswobodziła się.
– Jedyną rzeczą, jaką utraciłam, jesteś ty i stało się to dawno temu.
–   Od   godziny   pozwalasz   mi   wałęsać   się   bez   celu   –   kpił.   –   Nie   widziałem 

kobiety,   której   by   mniej   zależało   na   facecie   niż   tobie.   Do   diabła,   powinienem 
znaleźć sobie jakąś inną dziewczynę, która zechciałaby uwolnić mnie od tego...

– Nic nie rozumiesz. Nie potrafisz pogodzić się z myślą, że kobieta może tak 

samo nonszalancko traktować seks, jak mężczyzna. Wszystko było w porządku, 
kiedy to ty nie pamiętałeś niczego po minucie. Wkładałeś spodnie i już, czy nie 
tak? Wierz mi, to nie jest zabawne czuć się odrzuconą jak wczorajsza gazeta.

Chwycił Meg  za ramiona,  kiedy  próbowała  go wyminąć,  i okręcił dookoła. 

Czuła krew pulsującą jej w skroniach.

– Po jakie licho o tym mówisz? Nigdy nie traktowałem cię w ten sposób!
– Robiłeś to za każdym razem, gdy wsiadałeś do tego cholernego samolotu i 

zostawiałeś mnie samą!

– krzyknęła.
Red milczał. Nie oczekiwał takiej odpowiedzi i czuł się naprawdę zaskoczony, 

a to sprawiło, że stał się jeszcze bardziej zły.

Miała rację. Wszystko, co powiedziała, było prawdą i to go przede wszystkim 

zirytowało. Oczy Meg lśniły, a jej twarz zarumieniła się. Pragnął potrząsnąć nią 
mocno i równocześnie pragnął ją całować. Całować tak długo, dopóki nie roztopi 
się jak wosk w jego objęciach. Chciał ją pieścić w ten jedyny, jemu tylko znany 
sposób. Kochać się z nią na podłodze. Przypomnieć jej to wszystko, co potrafili 
robić ze sobą. Pożądał jej tak mocno, jak tylko to było możliwe i nienawidził się za 
to. Raptownie wypuścił ją z uścisku.

– Dobrze – powiedział zduszonym głosem – oboje jesteśmy chorzy.
Meg musiała oprzeć się o biurko, aby ukryć drżenie nóg. Czuła wewnętrzną 

pustkę, a każdy nerw był podrażniony. Ich pełne nienawiści słowa huczały jej w 
głowie, natrętnie wracało wspomnienie jego twarzy, gdy tak patrzył na nią, jakby 
nie wiedział, czy chce ją uderzyć, czy pocałować. A ona, co by wolała? Niszczymy 

background image

się nawzajem,  pomyślała  trzeźwo. Zjadamy się po kawałku, niczym szakale na 
biesiadzie, i nie możemy tego zaprzestać.

Podszedł do okna i wyjrzał na zewnątrz. Zrobił to, chociaż tak naprawdę nie 

było   na   co   patrzeć.   Przedłużająca   się   cisza   wciąż   była   gorąca   od   emocji 
wypełniającej pokój.

– Zazwyczaj byliśmy w trochę lepszej formie niż teraz – powiedział w końcu.
– Tak.
To jedno słowo wyrażające całkowitą zgodę zdawało się zamykać w sobie cały 

ich smutek i całą ponurość sytuacji, zdawało się także obnażać tę psychiczną ranę, 
w której wciąż tkwił ostry nóż.

– Co się z nami stało, Red?
–   Czy   to   jest   pytanie   za   milion   dolarów?   –   spytał   miękko   i  spróbował   się 

uśmiechnąć. – Pobraliśmy się w gorączce namiętności – albo w ogóle w gorączce. 
Nie potrafię znieść tortur, jakie mi zadajesz, a ty nie możesz znieść... Do licha! To 
chyba   wszystko.   Nie   pasowałem   do   ciebie.   Chciałaś,   abym   się   przystosował. 
Próbowałem   zmienić   ciebie,   a   ty   mnie...   Skąd   przyszło   zło?   Byłoby   łatwiej 
odpowiedzieć, skąd przyszło dobro.

– Nigdy nie chciałam cię zmienić – odpowiedziała spokojnie.
– Trele-morele! Żadne moje zachowanie cię nie zadowalało. Żaden facet nie 

miał u ciebie szans, nawet ja! Tylko twój tatuś był dla ciebie niedościgłym wzorem. 
– Przerwał nagle i z lękiem na twarzy podniósł ręce w geście obrony. – Nie, nie 
powiedziałem tego. Zapomnij. Nie chcę wszystkiego zaczynać od nowa.

– O Boże, Red, czy ty naprawdę nie możesz przestać? – Meg odetchnęła ciężko 

i przycisnęła palce do skroni. – Doprowadzasz mnie do szaleństwa. – Ściszyła głos. 
– Rozwodzimy się i to powinno załatwić wszystko. Nie możemy nawet spokojnie 
porozmawiać o tym, dlaczego się rozwodzimy, aby natychmiast nie skoczyć sobie 
do gardła. Red, jak długo będziemy tak postępować? Kiedy to się skończy?

Wyraz jego twarzy był smutny i gorzki.
–   To   się.   nigdy   nie   skończy   –   odpowiedział   zwyczajnie.   –   Jesteśmy   tak 

sprasowani ze sobą, jak dwa samochody po wypadku drogowym. – Uśmiechnął się 
trochę smutno. – I jeżeli myślisz, że kawałek papieru to wszystko unieważni, to 
jesteś niemądra.

Meg przymknęła oczy, próbując znów zapanować nad sobą.
– To nie zawsze była moja wina – powiedziała. – Ja wiem, że ty tak myślisz, ale 

to właśnie ty odszedłeś ode mnie. Pamiętaj o tym.

– A co miałem zrobić? Czekać, aż któreś z nas – weźmie do ręki śmiercionośną 

background image

broń? Do diabła, życie z tobą było niemożliwe. Wiesz o tym.

– Ty także byłeś okropny, a jednak nie odeszłam od ciebie.
– Przestań już, dobrze? Oboje wiemy, że to nie moje odejście tak cię zmartwiło, 

ale   fakt,   że   nie   umiałaś   mnie   przy   sobie   zatrzymać!   Byłem   twoją   własnością, 
zgadza się? Ten mąż, czy inny, co to za różnica. Należy go trzymać pod pantoflem 
i bez przerwy kontrolować.

Chciała krzyknąć, że to nieprawda, zaprzeczyć z całą mocą, odrzucić idiotyczne 

oskarżenie, które raniło ją jak ostrze, ale nie mogła.

Zacisnęła dłonie, tłumiąc gniew.
– Lubisz to, prawda? Myślę, że walka jest dla ciebie najlepszym sposobem 

wypoczynku.

–   W   przeciwieństwie   do   ciebie,   która   od   samego   początku   byłaś   małą 

męczennicą.

– Znowu zaczynasz. Zawsze musisz mi wbijać szpile. Jesteś chory, jeśli nie 

zranisz mnie do krwi. Dlaczego to robisz, Red?

– A ty? – Wsunął palce we włosy gestem znamionującym frustrację i odwrócił 

się do niej. – Chcesz wiedzieć, dlaczego to robię? Powiem ci, Meg. Ponieważ jesteś 
jak   ta   zamarznięta   tundra,   której   tak   bardzo   nienawidzisz.   Czasem   pod   tymi 
warstwami   lodu   można   odnaleźć   coś   wartościowego,   ale   mężczyzna   musi   się 
piekielnie napracować, aby to wydobyć. – Zbliżył się o krok, a jego twarz wyrażała 
tysiące sprzecznych uczuć. – Są kobiety, które sprawiają wrażenie skutych lodem, 
a jednak wewnątrz płoną mocno i sądzę, że czasem warto nad nimi popracować.

– Jego głos i spojrzenie stały się czułe. Patrzył na nią.
–   Tylko   w   dwóch   momentach   jesteś   dla   mnie   prawdziwą   kobietą,   Meg   – 

powiedział   rozplatając   jej   włosy   i   pieszcząc   je.   –   Kiedy   się   kochamy   i   kiedy 
walczymy ze sobą. I myślę, że nawet dla tych momentów warto było... – Opuścił 
ręce i spojrzał na nią zmęczonym wzrokiem. – Tak naprawdę nigdy nie osiągnąłem 
celu. Gdy myślałem, że już cię odnalazłem, gdy sądziłem, że naprawdę staniesz się 
moja, nagle natrafiałem na kolejną warstwę lodu.

Chciała krzyczeć, że to kłamstwo i omal nie powiedziała tego na głos. Była to 

jedna z tych rzadkich chwil, kiedy oboje docierali do prawdy. Patrzyli sobie w oczy 
z pożądaniem, oczekiwaniem i nadzieją, chociaż zdawało się, że wszystkie nadzieje 
są już stracone. Powinna mu powiedzieć, co myśli, ale nie mogła. Nigdy nie miała 
dość odwagi, aby się przed nim otworzyć. Wymagała od niego dużo, oczekiwała, 
że będzie doskonały. Zawiodła się na nim, tak jak on na niej, i teraz było już za 
późno.

background image

Zacisnęła   wargi.   Był   obcy.   Miał   mocne   ramiona,   szeroką   klatkę   piersiową, 

emanowało z niego ciepło i spokój. Tym wszystkim ją wzbogacał, przenikał do jej 
zamkniętego wnętrza i trzymał przy sobie. Wszystko mogło ułożyć się inaczej. 
Dlatego wciąż chciała wrócić do Reda, dlatego tylko on mógł dać jej radość, mimo 
iż wcześniej ją ranił.

Wiatr wył nieustannie wokół budynku i Meg wciąż słyszała ten nieprzyjemny i 

przerażający dźwięk. Skuliła się w nagłym odczuciu chłodu.

Nie mogła dostrzec jego oczu, gdy powiedziała nieco sztucznym głosem:
–   Przepraszam   za   to,   co   było.   –   Wykonała   jakiś   nieokreślony   gest,   jakby 

niczego już nie potrafiła wyjaśnić. – Nie chciałam cię zranić.

– Tak – odparł głucho. – Wiem o tym.
Objął jej szyję czułym gestem i próbował złagodzić ton głosu.
– Tak, to w końcu coś nowego, nigdy przedtem nie staczaliśmy bojów o seks.
– Zawsze to w tobie lubiłam, Red. – Usiłowała się uśmiechnąć.
Pieszczota jego palców stawała się powoli coraz delikatniejsza, a w jego oczach 

pojawiały się na przemian tęsknota i rezygnacja.

Chciała, by ją pocałował. Jeden pocałunek, nic więcej. To by jej wystarczyło, 

ale inicjatywa powinna wyjść od niego. Nie zrobił jednak żadnego ruchu.

Po chwili uśmiechnął się cierpko i powiedział ochryple:
– Do diabła, dziecinko, nigdy nie mieliśmy szansy.
Jego   palce   nadal   pieściły   szyję   Meg.   Sprawiał   wrażenie,   że   w   ten   sposób 

pragnie się z nią pożegnać.

Wycie   wiatru   zawsze   przygnębiało   Meg.   Nagle   w   jego   porywach   usłyszała 

odgłos eksplozji i była pewna, że się nie przesłyszała.

Spojrzała   na   Reda,   który   natychmiast   pobiegł   włączyć   alarm   i   wtedy   jakiś 

rozpaczliwy głos krzyknął:

– Pani Worthington! Red! O Boże, niech ktoś tu szybko przyjdzie!

background image

Rozdział 6

Oboje popędzili do wyjścia, ale Red był szybszy i już zmagał się z frontowymi 

drzwiami, usiłując zamknąć je, zanim silny wiatr i śnieg zdołają wedrzeć się do 
środka. Lewis leżał  na podłodze przemarznięty,  z oszronionymi  rzęsami,  wargi 
miał zsiniałe, szczękał zębami z zimna.

– Szedłem przez ulicę – wykrztusił. – Widziałem to. Stacja pomp... Blue Jay... 

chciałem wrócić... na pomoc...

Red otworzył okiennice i pomimo śniegu wpatrzył się w przestrzeń.
– Wydaje się, że to runęło wprost na dach baru – powiedział twardo. – Jesteś 

ranny? – zapytał ostro Lewisa.

Lewis, trzęsąc się konwulsyjnie, zaprzeczył.
Zanim Red skończył mówić, Meg pobiegła i wyłączyła urządzenia zasilające 

Blue   Jay.   Pomimo   obfitości   taniej   energii   przesyłanej   przez   Carstone,   Maudie 
gotowała używając ropy i odcięcie elektryczności było najmniejszym problemem. 
W drodze powrotnej zajrzała do specjalnego pomieszczenia i wyciągnęła stamtąd 
lampy, zwój sznura i osobiste pakiety bezpieczeństwa. Po chwili wróciła do Reda, 
który   wkładał   już   polarną   kurtkę,   kask   narciarski,   okulary   i   zabierał   się   do 
pakowania koców. Tymczasem Lewis usiłował wstać.

– Zostań tutaj – poleciła Meg, rzucając mu koc ze stosu leżącego na podłodze. – 

Wyskakuj z tych mokrych rzeczy i sprawdź odmrożenia. Później idź do radiostacji 
i zobacz, czy nie możesz nam w czymś pomóc.

–   To   chyba   wszystko   –   powiedział   Red,   gdy   pomogła   mu   umocować 

rynsztunek chroniący przed wiatrem. – Jesteś gotowa? – zapytał.

Skinęła   głową,   zapinając   szczelnie   płaszcz   z   kapturem.   Włożyła   rękawice   i 

podała mu lampę. Bez zbędnych słów otworzył przed nią drzwi i oboje znaleźli się 
nagle wśród szalejącej wokół burzy.

Red, który szedł tylko o kilka kroków przed nią, wydawał się jej teraz ledwo 

widocznym cieniem zagubionym w tumanach śniegu. Najpierw poczuła zimno w 
stopach, a później przenikliwy ból przeszył ją całą. Czuła go nawet w płucach, gdy 
próbowała oddychać. Naciągnęła więc mocniej kaptur na głowę. Wiatr wciąż był 
tak porywisty i niebezpieczny jak w chwili, gdy rozwalił stację pomp. W pewnym 
momencie wydało się jej, że zabłądziła, tracąc kontakt z „liną życia”. Zapomniała, 
że powinna iść za cieniem Reda, a skoncentrowała się na posuwaniu się do przodu. 
Myślała   wciąż   o   tych   ludziach   schwytanych   w   pułapkę.   Ci   na   zewnątrz   mieli 

background image

niewielką szansę przeżycia. Mogli umrzeć, zanim ona i Red dotrą do nich.

Pragnęła   mocno   zamknąć   oczy,   aby   nie   mogły   jej   dosięgnąć   kłujące   żądła 

wiatru, ale  nie miała  odwagi; bała się,  że jeśli  to zrobi, jej powieki pozostaną 
zamarznięte. Pole widzenia miała tak ograniczone, że nawet nie zauważyła, kiedy 
Red się zatrzymał.

Desperacko mocował się z kawałkiem metalu blokującym drzwi. Usiłowała mu 

pomóc, mocno napierając ciałem. Przez jakiś czas walczyli ze śniegiem i wiatrem, 
który   wprost   rozrywał   im   płuca   i   paraliżował   mięśnie,   ale   wreszcie   pokonali 
blokadę. Red przecisnął się przez wąską szparę i otworzył drzwi, a Meg podążyła 
w ślad za nim.

Najpierw odczuła wielką ulgę spowodowaną brakiem wiatru, ale po chwili to, 

co zobaczyła, wywołało u niej szok. Światło sączyło się z okien i z dziury ziejącej z 
dachu, którą wdzierało się przeraźliwe zimno. Pokój był gęsty od dymu, a z kuchni 
wydobywały się języki ognia. Stoły, krzesła i stołki były wywrócone, dźwigary 
zwisały niebezpiecznie z sufitu. Błysk latarki Reda wprawdzie przebił mgłę, lecz i 
tak trudno było cokolwiek dostrzec. Meg usłyszała jęki i nagle zrozumiała.

Dancer, Joe, Gilly, Maudie, Shark... Wszyscy tu byli i leżąc tak w dymie i 

ciemności mogli wykrwawić się na śmierć... Przez ułamek sekundy pomyślała o 
Redzie. Przecież on też mógł się tu znaleźć.

– Hej! – zawołał ktoś. To chyba Gilly.
– Daj mi rękę!
Red   zdjął   z   twarzy   maskę,   zrzucił   plecak,   a   Meg   sparaliżowana   strachem 

sięgnęła do torby.

– Biorę pierwszy pakiet. Idziemy.
Uklękła i zaczęła wyciągać zapasowe ubrania. Było ich za mało dla wszystkich. 

Płaszcze, pomyślała. Nikt z nich nie miał ze sobą płaszcza, a temperatura wciąż 
spadała.

Wstała i przeszła do przedsionka, gdzie przechowywano okrycia.
– Wszystko w porządku, Red? – zawołała.
– Tam jest Joe – krzyknął w odpowiedzi. – Jest uwięziony pod barem, czy ktoś 

nie mógłby nam pomóc?

– Człowieku, w kuchni się pali! – usłyszała jakiś głos.
A później ktoś inny zawołał:
– Ratunku! Nie mogę poruszać nogami!
Na   chwilę   sparaliżował   ją   strach.   Była   gotowa   rzucić   to   wszystko   i   uciec. 

Trwało   to   jednak   bardzo   krótko.   Koncentracja   myśli   i   wewnętrzna   dyscyplina 

background image

pozwoliły jej przezwyciężyć kryzys. Uświadomiła sobie, co należy zrobić w czasie 
podobnej   katastrofy:   udzielić   pierwszej   pomocy,   dostarczyć   poszkodowanym 
schronienia i ciepła, ocenić zniszczenia.

Stawiała stopy nawet nie czując, że idzie po podłodze, potknęła się o coś i serce 

skoczyło jej do gardła, bo zrozumiała, że to ludzkie ciało. Kolana zachwiały się 
pod nią. Promień latarki oświetlał szczupły, znajomy kształt.

– Nie, mój Boże, proszę, nie...
Odłamki gruzu przygniatały dziewczęce ramiona, a blond włosy leżącej postaci 

zlepione były krwią. Wstrzymując oddech, Meg odwróciła ją ostrożnie.

– Dancer – wyszeptała łamiącym się głosem.
– A to idiotka. – Usłyszała głos Maudie i zobaczyła łzy na jej twarzy. – Zawsze 

musi się w coś wpakować. Kretynka.

Z uczuciem suchości w gardle Meg pochyliła się nad dziewczyną.
– Dancer! – Uderzyła ją w policzek i schwyciła za puls. Był prawidłowy. – 

Dancer! Otwórz oczy, popatrz na mnie...

Dancer jęknęła i odemknęła powieki, patrząc nieprzytomnie. Toczyła wzrokiem 

bez celu i wreszcie rozpoznała Meg.

– Co to za bałagan? – spytała.
Maudie   uklękła,   położyła   głowę   Dancer   na   swych   kolanach   i   tak   czekały, 

dopóki   Meg   nie   wróciła,   niosąc   kilka   kocy   i   pakiet   bezpieczeństwa.   Ledwie 
obandażowała głowę Dancer, znów ktoś wzywał pomocy. Ścisnęła dłoń rannej.

– Muszę już iść, przepraszam...
– Idź. Czuję  się dobrze. – Dancer drgnęła dotykając  czoła. – Zupełnie tak, 

jakbym miała potężnego kaca.

Meg spojrzała na Maudie.
– Zostań i zaopiekuj się nią.
Maudie   tylko   skinęła   głową   i   Meg   wiedziała,   że   zostawia   przyjaciółkę   w 

dobrych rękach.

Reese, inżynier z dziennej zmiany, został przygnieciony szafą grającą. Pobieżne 

oględziny wskazały, że może mieć złamane żebra.

– Nie mogę oddychać – wyszeptał ochryple. Meg spróbowała odsunąć szafę, 

ale mebel nawet nie drgnął.

– Trzymaj się – odparła, równocześnie myśląc z roztargnieniem, że nie może 

sobie przypomnieć jego imienia. Pracowała z tym mężczyzną przez dwa lata, co 
tydzień   podpisywała   listę   płac   i   przecież   powinna   pamiętać.   –   Zaraz   wrócę   – 
powiedziała. – Trzymaj się, jakoś cię z tego wyciągnę.

background image

Rozglądała się nerwowo po rumowisku, aż wreszcie znalazła jakąś belkę – była 

to jedna z nóg stołu bilardowego. Usiłowała nią podważyć szafę, ale podniosła ją 
tylko o kilkanaście centymetrów.

– Reese – zasapała – możesz mi...
I nagle ktoś znalazł się tuż obok niej i ciężar stał się lżejszy.
– Jestem, dziecinko – powiedział Red stęknąwszy lekko. Po chwili udało mu się 

podnieść szafę nieco wyżej.

– Zobacz, czy nie można go już wyciągnąć – zawołał.
Meg   uklękła   i   pociągnęła   Reese’a   za   ramiona.   Red   uniósł   szafę   jeszcze 

odrobinę.

–   Jeżeli   ktoś   kiedykolwiek   będzie   mi   opowiadał   historyjki   o   przerażonych 

matkach wyciągających swe maleństwa z pogruchotanych samochodów, to powiem 
mu, że jest głupim bucem – wyszeptał klękając koło Reese’a. – To nie ma nic 
wspólnego ze strachem.

– Jak się masz, przyjacielu? – spytał.
– Teraz lepiej. – Reese próbował z pomocą Meg i Reda wygramolić się spod 

szafy. Jego twarz była blada i skurczona z bólu.

–   Mam   tu   coś,   co   cię   postawi   na   nogi.   –   Red   wyciągnął   płaską   butelkę   z 

kieszeni płaszcza i odkręcił zakrętkę. – A oto jedna z korzyści bycia uwięzionym w 
barze.

– Nie musisz mi dwa razy powtarzać – powiedział Reese, biorąc butelkę w 

drżące dłonie.

– To złagodzi szok – wyjaśnił spokojnie Red  i dodał: – Powinnaś bardziej 

uważać na ręce.

Skinęła głową i zapytała:
– Co z Joem?
–   Ma   paskudnie   złamane   nogi.   Gilly   stara   się   je   unieruchomić.   Ugasiliśmy 

pożar w kuchni.

– Z Maudie wszystko w porządku. Dancer ma – chyba wstrząs mózgu, ale jest 

przytomna – zrelacjonowała w odpowiedzi.

Red odwrócił się do Reese’a i zabrał mu butelkę.
– Nie bądź taki chciwy, przyjacielu, mam i innych pacjentów. – Poklepał go 

przyjaźnie po ramieniu.

– Trzymaj się. Niczego ci na razie już nie trzeba, a my musimy jeszcze trochę 

popracować.

– Pewnie, Red. Dzięki!

background image

Meg patrzyła na Reese’a z bezsilnością.
– Red...
– Najdroższa moja – odpowiedział spokojnie – w tym barze jest trzydziestu 

pięciu ludzi i może pięciu z nich potrafi zrobić parę kroków, większość jest ranna. 
Dotychczas   użyliśmy   tylko   dwóch   pakietów   bezpieczeństwa.   Róbmy   dalej,   co 
możemy, i to szybko, bo jeżeli temperatura jeszcze trochę spadnie, to nie będziemy 
mieli tu już nic więcej do roboty. Jasne?

Wiedziała, że Red ma rację, ale przygnębiało ją myślenie o Dancer, Joem i 

Reesie, którzy leżąc tu mogą się wykrwawić, a najbliższy punkt medyczny jest o 
prawie dwieście kilometrów stąd! Myślała, jak też w końcu poradzą sobie z tym 
wszystkim.

– Hej! – zawołał Red, ściskając jej ramię.
– To ja wysłałam ich tutaj – powiedziała cienkim, płaczliwym głosem. – Nawet 

Dancer, która przecież nie chciała iść, ale ja...

Uścisk Reda nagle stał się bolesny.
– Przestań – zawołał. – To przecież był mój pomysł, pamiętasz?
Zaczerpnęła powietrza i z największym wysiłkiem spróbowała się opanować. 

Popatrzyła na niego.

–   Tak   –   szepnęła   –   już   w   porządku.   –   I   ponieważ   wciąż   patrzył   na   nią   z 

niepokojem, zmusiła się do uśmiechu. – Co za piekielna prywatka!

– Jesteś moim małym, dzielnym żołnierzykiem. – Red uśmiechnął się ciepło i 

odszedł.

Nie wiedziała, ile czasu minęło od chwili, kiedy przestała pracować. Teraz z 

nową   energią   rozdzielała   koce   i   płaszcze,   pomagała   rannym   wydostać   się   z 
niebezpiecznych miejsc,  unieruchamiała  złamania,  obdzielając  porcją brandy  co 
cięższe   przypadki.   Mogłaby   przestać   i   powiedzieć   sobie   –   dość,   a   jednak   w 
poplamionym   krwią   płaszczu   nadal   zajmowała   się   tymi   silnymi   mężczyznami, 
którzy jeszcze godzinę temu wyśmiewali się z niej i chwilami doprowadzali do 
szału. Teraz, gdy widziała ich płaczących z bólu, z pobladłymi od szoku twarzami, 
nie czuła się ani odrobinę szczęśliwsza i oni z pewnością także nie.

Przestała już liczyć rannych, przestała martwić się kolejnymi obrażeniami. Bez 

zmrużenia powiek wyciągnęła dziesięciocentymetrową drzazgę z barku jakiegoś 
mężczyzny i dopiero później zaczęła drżeć. Na szczęście nikt nie został zabity, a 
przecież   mogło   tak   się   stać.   Nikt   nie   miał   przeciętych   arterii   ani   złamanego 
kręgosłupa; naprawdę mogło być gorzej.

Rozejrzała się wokół – nie było już nikogo, kto potrzebowałby natychmiastowej 

background image

pomocy. Byli zmarznięci, poranieni i oszołomieni, ale najgroźniejsze rany zostały 
już opatrzone.

Red pojawił się tuż obok niej.
– Jak myślisz, jaka tu jest temperatura? – zapytał.
Podniosła dłonie do ust i chuchała, aby je rozgrzać.
– Poniżej pięciu?
 – Jeszcze nie, ale blisko.
Spojrzał   na   sufit,   skąd   nie   docierało   już   światło   dnia,   tylko   zimny   powiew 

wiatru i wirujące płatki śniegu.

– Gdyby udało nam się podeprzeć ten dach i naprawić okna, czy myślisz, że to 

pomieszczenie ogrzałoby się wtedy choć trochę?

Potrząsnęła przecząco głową.
– Nie ryzykuj. Za dużo zerwanych przewodów. Mogłabym je jakoś połączyć, 

ale...

– Za późno – westchnął. – Wygląda na to, że nie mamy szansy.
Meg wiedziała dobrze, że najbardziej niebezpieczna jest próba przeprowadzenia 

tych ludzi przez ulicę podczas zamieci. Ona i Red, choć zdrowi, ledwo to przeżyli.

– Ilu z nich może iść?
– Około połowa, a tylko dwoje lub troje jest w stanie użyć liny bezpieczeństwa.
Meg zamyśliła się.
–   Ty   i   Gilly   musicie   zbudować   nosze,   które   umieścimy   między   dwoma 

sznurami   jak   hamak   i   za   pomocą   bloczka   przeciągniemy   na   drugą   stronę. 
Wychodzę, aby zawiązać drugą linę.

– Mylisz się. – Zatrzymał ją, gdy chciała odejść. – Ja pójdę i zawiążę tę linę.
Odsunęła się niecierpliwie.
– Nawet nie wiesz, co chcę zrobić.
–   Kochanie   –   odezwał   się   łagodnie   Red.   –   Być   może   jestem   tylko   małym 

chłopcem z Arkansas, ale myślę, że lepiej dam sobie radę z mechanizmem bloczka. 
Oprócz tego, ważę o dobre trzydzieści kilogramów więcej od ciebie, więc ja pójdę. 
Na prawdę porwie cię wiatr, zanim zdążysz otworzyć drzwi.

– Red, pomyśl tylko... – Chciała mu powiedzieć, że na zewnątrz panuje zamieć, 

ale to zabrzmiałoby głupio. Po prostu bała się, że Red mógłby zostać ranny, a to 
byłoby straszne. Nie chciała, aby wychodził, ale nie wiedziała, jak go zatrzymać.

– Pójdziemy razem – powiedziała nagle.
– Megan!
– Daj spokój, Red. – Włożyła rękawice. – Idziemy. Musimy działać wspólnie. 

background image

To jedyny sposób, żeby nie zginąć w czasie takiej burzy. Zawsze to powtarzałam 
moim chłopcom, więc zamknij się i chodź.

– Meg! – Objął ją.
Skrzywiła się gniewnie, ale słowa protestu uwięzły jej w gardle. Uświadomiła 

sobie, jak piękna jest twarz Reda i jak bardzo jej bliska. Chciałaby móc oglądać ją 
zawsze.   Znajome   wargi,   ogorzała   od   wiatru   skóra,   napięta   silnie   na   kościach 
policzkowych, zmierzwione brązowe loki ocieniające czoło, orzechowe oczy – tak 
czułe i rozumne. Ta twarz należała do niej, twarz jedynego mężczyzny, jakiego 
kiedykolwiek kochała.

Dotknął delikatnie palcami jej policzków. Patrzył na nią w takim skupieniu, 

jakby ta ich bliskość była czymś najważniejszym w świecie. Długo upajał się tą 
chwilą, zanim wreszcie pocałował Meg.

To był czuły, subtelny pocałunek. Słodki koncentrat ciepła i rozkoszy. Zatopili 

się w sobie nawzajem. Ich oddech stał się wspólny. Ten pocałunek niósł w sobie 
tyle   miłości   i   wyzwolenia,   że   Meg   zagubiła   się   w   nim.   Czuła   się   tak,   jakby 
wystawiła twarz na ostatnie promienie zachodzącego słońca. Objęła dłońmi jego 
kark i w ułamku sekundy uświadomiła sobie, jak bardzo go kocha. Naprawdę była 
teraz żoną Reda. Nikt nigdy i nigdzie nie umiał kochać się tak wspaniale, jak ich 
dwoje.

Nie chcieli przerywać tego pocałunku, który wydawał się trwać wieki. Stali 

razem objęci ciasno i patrzyli sobie w oczy.

– Ten pocałunek – powiedział miękko – niech idzie na konto naszej wspólnej 

pracy.

Odsunęli się od siebie gwałtownie. Potrzebowali trochę czasu, aby znów stawić 

czoło burzy.

background image

Rozdział 7

Z pomocą Lewisa udało im się zainstalować bloczek w niecałe pół godziny. 

Najgorsza była walka z obezwładniającym zimnem i śniegiem, który miejscami 
sięgał im do kolan. Meg była zirytowana faktem, że pracownicy ośrodka nie zostali 
wyposażeni w polarne kombinezony. O tej porze roku wykonywano mało prac na 
zewnątrz i nikt nie pomyślał, że mogą być potrzebne.

W drodze powrotnej przywiązali się do „liny życia”, tak jak to czynią alpiniści. 

W ten sposób chcieli przetransportować rannych.

Zostawili Lewisa  przy korbie bloczka i wysłali pierwszą  ofiarę wypadku w 

bezpieczne miejsce. Tylko pięcioro spośród ciężko poszkodowanych można było 
bez ryzyka przetransportować w czasie burzy. Maudie, Meg, Lewis, Red i Gilly 
pracowali kolejno przy korbie bloczka, zmieniając się co dziesięć minut. Te zmiany 
były   konieczne   nie   tylko   ze   względu   na   bardzo   niską   temperaturę,   ale   także 
dlatego, że wiatr i śnieg spowalniały proces myślenia. Każda minuta w tym białym 
i   lodowatym   świecie   wydawała   się   godziną   i   już   po   krótkim   czasie   ogarniało 
człowieka   poczucie   zagubienia.   Meg   wciąż   musiała   sobie   przypominać,   co 
powinna zrobić. Myślała też, że śmierć przez zamarznięcie musi być najgorszym 
rodzajem umierania. A przecież mogła ich spotkać w tych warunkach.

Bała się nie tyle własnej śmierci, ile drżała na myśl o tym, że inni mogliby 

umrzeć.   Przerażała   ją   chwila   wysyłania   noszy   w   drogę.   Był   to   jej   pomysł, 
wstrzymywała   więc   oddech   za   każdym   razem,   gdy   podnoszono   je   do   góry   i 
przypinano do „liny życia”. Cała konstrukcja wydawała się tak krucha, chwiejna i 
prowizoryczna. Wszystko to nie powinno sprawdzić się w praktyce, ale jednak się 
sprawdziło. Liny nie pękły, wiatr ich nie splątał, ofiary nie wypadły z noszy i jedna 
po drugiej zostały uratowane.

Było   już   po   piątej,   kiedy   ostatnia   osoba   została   bezpiecznie 

przetransportowana.   Wokoło   panowały   nieprzeniknione   ciemności,   a   śnieg   na 
podłodze był prawie tak głęboki jak na zewnątrz, mimo iż Maudie próbowała go 
usuwać, a drzwi otwierano tylko na kilka sekund. Wiatr szalał bez przerwy i Meg 
zaczęła myśleć, że już nigdy nie będzie jej ciepło.

Niebawem ratownicy opadli z sił i stali się równie słabi, jak pozostający pod ich 

opieką ranni. Było to widoczne na ich twarzach i w ich zesztywniałych ruchach, 
gdy zdejmowali ubrania i sprawdzali odmrożenia. Meg nie była wyjątkiem, ale 
stały dopływ adrenaliny utrzymywał ją w formie. Wiedziała, że prawdziwa robota 

background image

dopiero się zacznie.

Poleciła Maudie zagrzać wodę i wysuszyć koce, a Lewisa poprosiła, aby usiadł 

przy   radiu.   W   części   budynku   przeznaczonej   na   szpital   włączyła   mocne 
ogrzewanie,   tak   jednak,   by   nie   przekroczyć   granicy   bezpieczeństwa.   Nie 
interesowała   się   uszkodzeniami   systemu   zasilania,   ale   nie   miała   wystarczającej 
liczby   ludzi   zdolnych   do   utrzymania   w   porządku   urządzeń   pracujących   z 
maksymalną wydajnością dla całej osady.

Wielu rannych mogło chodzić i szukało miejsca tylko po to, aby przez chwilę 

odpocząć.   Poważniej   poszkodowanym   Red   i   Gilly   robili   wygodne   posłania   na 
sofach,   krzesłach   i   kocach   rozłożonych   na   podłodze.   Meg   doglądała   chorych, 
przemywając im rany i opatrując odmrożenia.

– Przydałoby się więcej środków antyseptycznych – rzuciła w przestrzeń, ale 

nikt jej nie usłyszał.

– I coś w rodzaju bandaży.
– Zachowujesz się jak prawdziwa pielęgniarka. Nie wiedziałem, że masz w 

sobie tyle opiekuńczości – powiedział Red.

Meg spojrzała na niego i już nie pierwszy raz tego popołudnia pomyślała, jaką 

przyjemność sprawia jej patrzenie na niego. Twarz Reda była posiekana wiatrem i 
naznaczona wyczerpaniem. Czoło i ręce nosiły ślady zadrapań i Meg uświadomiła 
sobie, że jest równie podatny na fizyczne cierpienia, jak i ona. Jego obecność w 
samym środku tego piekła, jakie się wokół niej dziś rozpętało, dodawała jej sił.

– Tu gdzieś powinien być karton pełen spirytusu salicylowego. Widziałam go w 

zeszłym tygodniu. Poszukaj i zobacz, czy nadaje się do użycia. Przydałoby się też 
trochę wody utlenionej – powiedziała.

– Rozkaz, szefie. – Red wstał.
– Będziemy potrzebowali środków przeciwbólowych. W przypadku złamań ból 

stale narasta i jeżeli chorzy nie otrzymają leków uśmierzających, doznają szoku – 
zwrócił się Gilly wprost do Reda.

– Meg popatrzyła na niego i zauważyła z zaskoczeniem, że zachowuje się tak, 

jakby jej tu nie było.

– Mam trochę morfiny w moim pakiecie ratunkowym. Niedużo. Na pewno nie 

starczy dla wszystkich, ale... – odpowiedział Red poufnym głosem.

– Przynieś ją – zgodził się ponuro Gilly. – Chodzi tu przede wszystkim o Joego. 

Z nim jest najgorzej.

Meg wstała i podeszła do nich.
– O co chodzi? Co za morfina? Co chcecie zrobić?

background image

–   Umożliwić   niektórym   przeżycie   –   szepnął   Red   z   jakimś   dziwnym 

uśmieszkiem.

Meg odwróciła się teraz do Gilly’ego.
–   Przecież   nie   możesz   tak   sobie   chodzić   i   rozdzielać   wszystkim   wokół 

morfinę...

– Gilly był felczerem na statku – przerwał jej łagodnie Red. – Nie wiedziałaś o 

tym? Więc radzę ci, powierz mu reżyserię tej części widowiska.

Meg   znów   spojrzała   na   Gilly’ego.   Przecież   powinna   to   o   nim   wiedzieć, 

mogłaby wtedy lepiej wykorzystać jego obecność tutaj.

– Tak, dobrze. Wiem, że możecie mi wiele pomóc.
– Gdy powiedziała te słowa, odczuła wielką ulgę.
Red położył jej na ramieniu ciężką rękę.
– Pozwól mu działać swobodnie, Meg.
Mówił głosem łagodnym i wyciszonym, ale wciąż widziała płomień w jego 

oczach. Speszona, spuściła wzrok i odwróciła się do Gilly’ego.

– Mam tu jeszcze aspirynę i trochę środków do tamowania krwotoków.
– To pewnie wszystko, co powinniśmy mieć – zgodził się z pewną ironią.
Podniosła głos i krzyknęła na cały pokój:
– No dobra, kto ma narkotyki?
Pokasływania i szmery ucichły i ponad tuzin oczu spojrzało na nią. Kątem oka 

dostrzegła Reda i Gilly’ego uśmiechających się z niedowierzaniem.

– No prędzej, panowie – wołała niecierpliwie. – Nie powiecie mi chyba, że w 

takiej dużej grupie nikt nie ma ani odrobiny prochów. Potrzebujemy tego, więc 
wywróćcie kieszenie. Może coś się znajdzie.

W dziesięć minut później Gilly trzymał już pół butelki diazepamu i pewną ilość 

psychotropów, a także kilka fiolek penicyliny. Razem z bezcenną morfiną leki te 
stanowiły   zabezpieczenie   i   mogli   już   w   miarę   spokojnie   oczekiwać   nadejścia 
pomocy.

–   Dobra   robota,   szefowo   –   rzucił   w   przestrzeń   Gilly   i   Meg   z   zaskakującą 

przyjemnością zauważyła, że po raz pierwszy powiedział jej coś miłego.

Doglądając   rannych   Gilly   rzeczywiście   pomógł   Meg,   ale   niezbędna   była   tu 

interwencja lekarza. Poszkodowani leżeli we wspólnym pokoju, na korytarzu i w 
biurze, słowem wszędzie. Szczęśliwcy, którzy mieli tylko złamane ręce lub żebra, 
chodzili ostrożnie i robili wszystko, aby pomóc innym, ale wokół słychać było jęki 
bólu i należało obawiać się paniki. Wciąż dął wiatr i padał śnieg. Co będzie, jeśli 
pomoc nie nadejdzie w porę? A jeżeli stan rannych się pogorszy? Takie miejsce jak 

background image

Adinorack mogło być odcięte od świata przez tygodnie. Jak poradzą sobie bez 
pomocy lekarza?

Meg uklękła przy Dancer i podała jej kubek kawy.
– To od Maudie – powiedziała zmuszając się do uśmiechu.
Dancer siedziała na podłodze, a biel bandaży na jej czole potęgowała jeszcze 

bladość twarzy.

–   Czuję   się   głupio,   siedząc   tutaj   bezczynnie   –   szepnęła   biorąc   kubek.   – 

Właściwie   powinnam   wziąć   się   w   garść   i   pomóc   wam,   ale   gdy   próbuję   się 
podnieść, mam wrażenie, że dostaję świra.

– Masz wstrząs mózgu – uspokoiła ją Meg.
– Powinnaś odpoczywać. Niczego nie musisz teraz robić.
– Taak. – Dancer rozglądała się wokół ponuro, dopóki jej oczy nie spoczęły na 

Joem leżącym na sofie. Trząsł się pod stertą koców, a jego twarz była pobladła i 
konwulsyjnie skrzywiona z bólu pomimo leków, jakie dał mu Gilly. Rzucał głową i 
majaczył w półprzytomnej drzemce.

–   Jest   taki   miły,   a   oberwał  najgorzej   ze   wszystkich,   nie?   –   powiedziała   ze 

spokojem Dancer.

Meg mogła tylko skinąć głową.
– Zawsze go lubiłam. Jakieś złe fatum ciąży nad twoimi chłopcami. – Zadrżała, 

gdyż kolejny poryw wiatru wstrząsnął budynkiem.

– O Boże! – zawołała. – Jak ja nienawidzę tego miejsca.
– To nie jest pierwsze miejsce, do którego próbowałam uciec – powiedziała 

Dancer.

Meg uśmiechnęła się z zainteresowaniem.
– Co cię tu sprowadziło?
– Pewien facet. – Wzruszyła ramionami. – Sądziłam, że dzięki niemu moje 

marzenia się ziszczą, jednak tak się nie stało. Porzucił mnie na tym pustkowiu, 
nawet bez biletu autobusowego. Oto historia mego życia.

– Nie pomyślałaś nigdy, aby wrócić do domu?
– zapytała Meg i nagle przyszło jej do głowy, że nie wie, gdzie jest ten dom. 

Przez dwa lata traktowała ją nieomal jak przyjaciółkę, a nawet nie wiedziała, skąd 
Dancer pochodzi. Tutaj nie mówiło się o przeszłości.

– Myślałam o tym czasami. Wiesz, to zabawne. Krótko po twoim przyjeździe 

tutaj coś zaczęło się jakby zmieniać. Nie dlatego, aby to miejsce zaczęło mi się 
wydawać lepsze, ale jakby stało się mniej realne. Czy wiesz, co chcę powiedzieć?

Meg   rozglądała   się   po   pokoju   i   wreszcie   odnalazła   Reda,   który   rozdzielał 

background image

brandy wśród grupy mężczyzn z rękami na temblakach.

– Tak, sądzę, że wiem – mruknęła w odpowiedzi i lekko klepnęła przyjaciółkę 

po kolanie.

– Siedź tutaj i odpoczywaj, ale nie próbuj zasnąć. Daj mi znać, jak będziesz 

czegoś potrzebowała.

Dancer skrzywiła się drwiąco.
– Dziewczyno, tego, czego ja naprawdę potrzebuję, ty nie możesz mi dać.
Meg roześmiała się.
Zrobiła może dwa kroki, kiedy poczuła nagły skurcz w nodze. Był tak silny, że 

aż krzyknęła głośno i oparła się o ścianę, aby nie upaść.

– Hej, Meg, co się stało? – zawołała przerażona Dancer.
– Nic, nic – odpowiedziała zduszonym głosem, masując napięty mięsień. – To 

się zdarza koniom wyścigowym, głupstwo.

– Pewnie tak. – Red objął Meg w pasie, gdy pomagał jej usiąść.
– Powinnaś zawsze chronić nogi przed zimnem w czasie forsownych ćwiczeń – 

mruknął. Usiadł – naprzeciwko Meg i położył jej nogi na swoich kolanach. Jego 
zwinne i mocne palce ugniatały skurczony mięsień. Westchnęła z bólu i próbowała 
odsunąć jego ręce.

– Przestań, to jest okropne.
– Wiem.
Zacisnęła wargi, aby się nie rozpłakać. Zdjął jej buty, a potem zaczął masować 

talię i biodra.

– No widzisz,  to przynosi ulgę. Gdzie  jest twoja ciepła  bielizna?  – zapytał 

niespodzianie.

– W... śmietniku – szepnęła, czyniąc jeszcze jedną bezowocną próbę pozbycia 

się jego rąk.

– A twoja?
– Noszę ją, nie zauważyłaś tego?
Kiedy indziej byłaby zakłopotana, ponieważ rzeczywiście tego nie zauważyła.
– Może powinienem przynieść ci gorący ręcznik?
– zapytał.
– Nie.
Położyła nogi na jego udach, a Red nadal delikatnie masował jej talię.
–   Powinnaś   się   wstydzić.   Jak   można   wyjść   na   zewnątrz   w   takim   ubraniu? 

Generał byłby niezadowolony z ciebie.

Skurcz powoli ustępował i Meg z ulgą przymknęła oczy. Sprawne ręce Reda 

background image

przyniosły wreszcie uczucie ulgi.

– Generał byłby niezadowolony z wielu rzeczy – odpowiedziała.
– A jak tam palce? – Zdjął jej skarpetkę. – Odmrożone?
Trzymał jej stopę w dłoniach i powoli rozcierał.
– Do licha! Masz najzimniejsze nogi ze wszystkich kobiet, które znałem.
Po chwili zaczął masować również drugą stopę Meg. Chciała zaprotestować, ale 

nie mogła. To było takie niezwykłe.

Masował   jej   kostki,   gładził   palce.   Nigdy   przedtem   nie   zaznała   podobnego 

uczucia. Przyjemność spłynęła na nią jak ciepła fala. Musiała walczyć ze sobą, aby 
powstrzymać jęk rozkoszy.

– Czuję się winna – szepnęła po chwili. – Powinieneś poświęcić swój czas 

bardziej potrzebującym.

– Dziecinko, nie chciałabyś chyba wynająć mnie, abym masował stopy tym 

wszystkim facetom.

Rozśmieszył ją; nagle poczuła, że jest im dobrze razem i wydawało się jej, że 

zawsze tak było.

Przymknęła oczy, myśląc, że wszystko, co było dobre między nimi, zdarzało się 

w   najbardziej   nieoczekiwanych   momentach.   Wspomnienie   niemiłego   poranka 
zatarło się już w jej pamięci.

Szkoda byłoby zniszczyć ich związek.
Z zamyślenia wyrwał ją głos Reda.
– Ktoś musi stąd wyruszyć po zapasy. To, co mamy, nie wystarczy na długo.
– Byle nie ty!
Niespodziewana twardość w jej głosie nie zaskoczyła go. Patrzył cierpliwie.
– Więc kto? Kogo chcesz posłać?
– Nie wiem, kto mógłby pójść, ale... nie ty. Zrobiłeś już wystarczająco dużo.
Ten upór był dziecinny i naiwny, nie potrafiła się jednak pohamować.
– Nie pójdziesz stąd nigdzie – powtórzyła stanowczo.
Spuścił oczy.
– Myślę, że możemy zaczekać jeszcze trochę. Nikt nie będzie głodny tej nocy, a 

rano może wiatr się uspokoi.

Ponownie spróbowała się odprężyć.
– Jakie są ostatnie wiadomości radiowe? – spytała.
Wciąż trzymał w dłoniach jej stopy. Czuła przyjemne ciepło.
– Burza uszkodziła połączenia. Lewisowi jakiś czas temu udało się wywołać 

Chicago, ale nie mógł złapać Brownsville.

background image

– Masz potargane włosy. Powinnaś się uczesać. – Uśmiechnął się do niej.
– Ty też nie wyglądasz najlepiej, zuchu.
Chciałaby   pozostać   z   nim   na   zawsze,   szczęśliwa,   uspokojona   i   rozgrzana 

ciepłem jego ciała.

Cieszę się, że tu jesteś, Red, pomyślała. Co ja bym bez ciebie zrobiła?
Nie mogła się zmusić, aby mu to powiedzieć.
Otworzyła oczy i delikatnie wysunęła stopy z jego rąk.
– Będzie lepiej, jeżeli zajrzę do urządzeń kontrolnych. Temperatura jest bardzo 

wysoka, a nie życzylibyśmy sobie chyba wybuchu bezpieczników.

– Zmień skarpetki – powiedział wstając.
– Tak, mamusiu.
– Meg...
Pogładził   delikatnie   jej   brzuch.   Zarumieniła   się   i   odwróciła   twarz.   Chciała 

odczytać w jego oczach ukrytą intencję tego gestu.

Potrząsnął tylko głową i posłał Meg obojętny uśmiech.
– Wracaj do pracy.
Zgromadzeni we wspólnym pokoju zabrali się do kolacji. Jedzenie skutecznie 

przytłumiało niepokój, a Meg najbardziej bała się paniki. Ktoś znalazł kasetowy 
magnetofon i dookoła słychać było dźwięki muzyki heavy metal. Ten hałas drażnił 
jej nerwy, ale pozostałych chyba uspokajał.

Usiadła na sofie obok Joego i próbowała go nakarmić. Bardzo cierpiał, a na 

dodatek martwił się o swój nadajnik radiowy.

– Ktoś tam jest cały czas – uspokajała go.
– Oczywiście, jesteś niezastąpiony, ale mimo to...
– Co za próżniak ze mnie – mruknął i wtulił się znów w poduszki. – Naprawdę 

mi przykro, pani Worthington – wymamrotał.

Jego skóra była zbyt chłodna, a przecież zrobili dla niego wszystko, co było 

możliwe...   Był   taki   młody.   Powinien   znajdować   się   teraz   w   domu   z   rodziną. 
Bezpieczny na swojej farmie i myślący tylko o dziewczynach i samochodach. Co 
on tu robi, co my wszyscy tu robimy?

Czuła na sobie oczy Reda. Gdy się odwróciła, spostrzegła, że jego twarz ma 

dziwny wyraz.

– Wiesz, czego mi najbardziej brak? – spytał faceta siedzącego obok. – Zapachu 

węgla   drzewnego.   Pamiętam   ten   zapach,   unosił   się   wokół   grilla   przy   ulicy 
Czwartego Lipca. Przypomniał mi się, kiedy przyniosłeś ten stek. Tutaj stek nigdy 
nie pachniał jak należy.

background image

– Do licha, zjadłbym gorącego hot-doga – powiedział jego kumpel.
– A mnie najbardziej brakuje kąpieli w basenie – podjął wątek ktoś inny. – W 

tym stanie nie ma nawet przyzwoitej kałuży.

 – Tęsknię za kuchnią mojej żony – szepnął Gilly, patrząc niepewnie znad łyżki 

z potrawką. – To jest to, co utraciłem.

Meg przyjrzała mu się uważnie.
– Jesteś żonaty?
Wyglądał na zaskoczonego nie pytaniem, lecz dźwiękiem jej głosu.
– Pewnie. – Odsunął potrawkę.
– Gdzie ona jest? Dlaczego...
Gilly wzruszył ramionami.
– Nie mogłaby przecież tkwić tu ze mną przez całą zimę. Potrójna zapłata to 

prawdziwa pokusa – dodał. – Myślę, że w przyszłym roku będziemy już sobie 
mogli pozwolić na mały dom w Fernando Valley.

– Znam ten dom i zamierzam sobie kupić podobny obok – zażartował ktoś.
Spacerowali   rozmawiając   o   swoich   marzeniach,   o   tym,   co   zostawili   gdzieś 

daleko.

Meg słuchała zdumiona. Fragmenty życia tych mężczyzn, z którymi pracowała 

przez dwa lata, ożywały w jej wyobraźni, tworząc obraz ludzkiego losu. Shark 
został wylany z West Point. Reese pracował przedtem w NASA. Większość tych 
mężczyzn   było   żonatych,   wielu   miało   dziewczyny   w   rodzinnych   stronach. 
Przyjechali tu dla pieniędzy, to prawda, ale znaleźli coś więcej. Północ przyciągała 
ludzi specjalnego pokroju, tych, którzy lubili żyć w samotności i niewygodach, 
czasem na granicy bezprawia. Czerpali z tego dziwną satysfakcję. Wszyscy byli 
skłóceni   z   życiem,   uparci   i   niezależni   duchem,   nie   było   dla   nich   żadnych 
autorytetów. Ten gatunek ludzi mógł tutaj przetrwać. Ona i Red byli właśnie tacy.

Dancer dotknęła ramienia Meg.
– Dlaczego nie pójdziesz czegoś zjeść? Ja z nim posiedzę.
Patrzyła na Dancer i próbowała stłumić niespokojne myśli.
– Jesteś pewna, że temu sprostasz?
– Mogę siedzieć równie dobrze tu, jak gdzie indziej – odpowiedziała biorąc od 

niej talerz z potrawką. – Dam mu jeść, jak się obudzi. Idź już!

Red   zauważył   wychodzącą   Meg,   ale   nie   poszedł   za   nią.   Nie   wiedział,   czy 

zatrzyma   się   w   jakimś   przytulnym   kąciku,   w   którym   mogliby   kontynuować 
rozmowę.

I ty myślisz, że znasz kobiety, wyrzucał sobie. Meg Forrest była jedyną kobietą, 

background image

jaką chciał poznać. Przez te ostatnie dwa lata poznał ją lepiej niż kogokolwiek. 
Wciąż   go   jednak   zaskakiwała.   Przypatrywał   się,   gdy   przed   chwilą   słuchała 
wynurzeń   tych   wszystkich   mężczyzn   i   zauważył,   że   po   raz   pierwszy   zaczęła 
wnikać w siebie. Nie zdziwiła go jej opiekuńczość i ten szczególny rodzaj czułości, 
którą   okazywała   rannym.   Znał   tę   stronę   charakteru   Meg,   chociaż   rzadko   ją 
objawiała. Wiedział też, że często próbowała ukrywać swoje emocje. Zaskoczyła 
go   jej   bezbronność.   To   było   coś   zupełnie   nowego.   Obserwował   pobladłą   ze 
zmęczenia twarz i przygarbione ramiona Meg. Wydała mu się nagle niezwykle 
samotną istotą, kiedy przysłuchiwała się dowcipom i żartom. Nigdy nie widział 
takiej Meg. I obserwując ją, zapragnął znaleźć jakiś dyskretny kącik i pochwycić ją 
w ramiona. Trzymać w objęciach tak długo, aż znów stanie się silna.

Nie wytrzymał i poszedł za nią do kuchni.
Meg wiedziała, że jest znów przy niej, ale nie obejrzała się; zmywała naczynia.
– No tak – powiedział. – Przestałaś być pielęgniarką i stałaś się gospodynią. 

Jakie jeszcze talenty ukrywasz?

– Mógłbyś coś zrobić z tą muzyką? – spytała.
– Doprowadza mnie do szału.
– Nie udawaj, lubisz głośną muzykę. Podnosi ciśnienie i powoduje gwałtowny 

przypływ adrenaliny.

– Myślę, że mam wystarczająco dużo adrenaliny we krwi. Wyłącz magnetofon i 

połóż tych ludzi spać.

– O czym teraz myślisz? – Roześmiał się.
Odwróciła się i spojrzała na niego.
– Jak ty to robisz? – spytała poważnie. – Przeżyliśmy tę katastrofę, wszyscy są 

chorzy i wycieńczeni, a ty mimo to zmusiłeś ich do śpiewu.

Oparł biodro o ladę.
– Nie wiem – odpowiedział. – Chyba mam wrodzony talent.
Pokręciła głową z niedowierzaniem.
– Nie znam tych chłopców. Mieszkam tu z nimi dwa lata i nic o nich nie wiem. 

Ty wiesz o nich wszystko.

– Hołdujemy różnym stylom życia, to wszystko.
– Wzruszył ramionami.
– Nie, to coś więcej – szepnęła. – Ukończyłam kursy menedżerskie, wiem, jak 

powinnam postępować z ludźmi, ale nigdy nie przyszło mi do głowy, że mogę w 
stosunku do nich zastosować te reguły.

– Nie przejmuj się – powiedział z uśmiechem.

background image

– Bardzo trudno jest wniknąć do męskiego świata.
Robisz to lepiej od innych kobiet. To właśnie jest jedna z cech, za którą cię 

lubię. Spróbowała odpowiedzieć mu uśmiechem.

– Jedynie ty zawsze akceptowałeś mnie taką, jaką jestem.
Patrzył na nią czule i wyraźnie pragnął przedłużyć ten moment między nimi, 

chwilę prawdy.

– Nic się nie zmieniło.
Kuchnia była ciasna i wciąż musieli ocierać się o siebie. Oboje czuli przypływ 

pożądania i oboje bali się tego uczucia.

Meg wytarła ręce w chusteczkę.
– Lewis powinien coś zjeść, zastąpię go przy radiotelefonie.
– Kochanie, nikogo nie wywołasz teraz przez radio. – W jego głosie usłyszała 

przygnębienie.  –   A   nawet  jeśli   to   zrobisz,   to   po  co?   Medevac   nawet   nosa   nie 
wyściubi, dopóki burza nie minie. Co zamierzasz osiągnąć, dzwoniąc do piechoty 
morskiej? Tatuś nie przybędzie na ratunek, uwierz mi.

Spojrzała na niego, ale była zbyt zmęczona, aby okazać gniew.
– Tatuś jest w armii – powiedziała.
– Wiem.
– Dlaczego właściwie tak go nienawidzisz? Przecież go nawet nie poznałeś.
–   Wcale   nie,   nienawidzę   tylko   krzywdy,   jaką   ci   wyrządził,   zmuszając   do 

myślenia, że jesteś lepsza niż wszyscy.

Patrzyła   skonsternowana,   jakby   chciała   coś   powiedzieć,   lecz   brakowało   jej 

słów. Czuł, że za chwilę może nastąpić przełom w ich wzajemnych stosunkach i 
nie był pewny, czy naprawdę tego pragnie.

Nagle   silny   wiatr   wtargnął   przez   żaluzję   okienną,   zrzucając   szklanki   i 

pojemniki z przyprawami stojące na parapecie. Nastrój prysł.

– Boże, jak ja nienawidzę wiatru – powiedziała Meg, kierując się w stronę 

drzwi.

– Oczywiście, że go nienawidzisz, jest bowiem jednym z niewielu zjawisk, nad 

którymi nie potrafisz zapanować.

Rzuciła mu ostre spojrzenie i spróbowała go wyminąć.
– Hej. – Wziął ją za rękę i wyjął czekoladki z kieszeni. – Zjedz. Szykuje się 

długa noc, będziesz potrzebować sił.

Patrzyła na niego w milczeniu. Wzięła czekoladkę i wyszła.

background image

Rozdział 8

Red   uklęknął   obok   Dancer,   która   trzymała   na   kolanach   głowę   Joego   i 

pieszczotliwie gładziła jego włosy.

– Jak on się czuje?
– Jest spokojniejszy. Gilly dał mu jakiś środek uśmierzający.
Cisza panowała w całym budynku. Przyciemniono światła i ci, którzy mogli 

usnąć, spali. Maudie drzemała za biurkiem z głową opuszczoną na piersi. Nawet 
Gilly zasnął. Red nie widział Meg od kilku godzin.

Dancer spojrzała w kierunku radiostacji i uśmiechnęła się.
– Ta kobieta opętała cię, no nie? Popatrzył na swój kubek z kawą.
– Nie wiem, o czym mówisz.
– Zrobiłeś poważny błąd przyjeżdżając tutaj.
– Przeciągnęła się lekko i pogładziła dłońmi biodra.
–   Kiedy   dziewczyna   trzyma   cię   już   w   garści,   to   nie   należy   pozwolić,   aby 

zacisnęła pięść.

– Nie jestem pewien, czy masz rację – odpowiedział.
– Oczywiście, że mam. Co zaszło teraz między wami?
– To niepotrzebne pytanie. – Wzdrygnął się.
– Nie, sterczałeś tu półtora roku. Na pewno masz jakieś zamiary.
– Mam.
– Więc?
Red długo patrzył na nią.
–   Powiedz   mi,   Dancer,   co   każe   kobietom   wychodzić   za   mąż,   a   później 

próbować zmienić charakter tego mężczyzny. Czy nie mogłybyście poślubić od 
razu właściwego chłopaka, tego, którego naprawdę pragniecie?

– Mogłabym o to samo zapytać mężczyzn. – Wzruszyła ramionami. – Myślę, że 

nie mamy wyboru.

– I ja sądzę, że nie. – Spuścił wzrok. – Ona ma idiotyczne pomysły. Chce, 

żebym został pilotem handlowym albo nauczycielem w szkole latania, kimś... Do 
diabła, gdybym chciał to robić, nie ruszałbym się z Arkansas. Starałem się jej to 
wszystko wytłumaczyć, zanim odszedłem.

– Chciała ci uwić gniazdko. Kobiety zawsze o tym marzą.
Był zaskoczony, nigdy nie myślał o Meg jako o istocie wijącej gniazda.
– O nie! To nie było tak – zaprzeczył bezwiednie.

background image

–   Niemądry   jesteś   –   zawołała   niecierpliwie   Dancer.   –   Wszyscy   jesteście 

niemądrzy. Bóg wie, że nie jesteście wcale tacy dobrzy, ale jeśli kobieta zamierza 
mieć gniazdo, mężczyzna bierze się do jego budowy. Tak to już jest.

Znów potrząsnął głową, rozbawiony i trochę zirytowany.
–   No   dobrze,   ale   jeśli   tak   jest,   to   wybrała   sobie   niewłaściwego   ptaka.   Nie 

chciałem jej pozwolić...

– Obciąć sobie skrzydeł?
– Właśnie tak.
–   Mam   dla   ciebie   dobrą   wiadomość,   słodziutki.   Ona   już   o   tym   wie.   – 

Uśmiechnęła się.

Popatrzył na nią przeciągle i wstał.
– Na razie, Dancer.
Ponownie napełnił kubek kawą i udał się w stronę radiostacji. Lewis spał, a i 

Meg   pewnie   się   zdrzemnęła.   Nie   chciał   jej   zakłócać   snu.   Położył   śpiwór   na 
podłodze i ostrożnie otworzył drzwi pokoju radiowego.

Siedziała   przy   biurku,   z   głową   podpartą   rękami.   Jej   włosy   opadały   w   dół, 

skrywając twarz. Nie spała i natychmiast, gdy wszedł, odrzuciła głowę do tyłu.

– Coś ci przyniosłem. – Podał jej kubek kawy.
– Dzięki. – Jej głos był aż ochrypły ze zmęczenia.
– I to. – Rzucił śpiwór. – Jeżeli chcesz odpocząć, to posiedzę przy radiu.
Przełknęła odrobinę kawy i skrzywiła się.
– Co to jest? Smakuje jak burbon.
– Zgadłaś. Przyniosłem ci mały prezent od Maudie.
– Jesteś okropny.
–  Wiem.  –  Usiadł   na  brzegu  biurka.  –  Ale  nie  wiadomo,  co  ci  się   jeszcze 

przydarzy tej nocy.

Przechyliła się w tył wraz z krzesłem i zaplotła ręce na karku.
– Co słychać u poszkodowanych?
– Większość zasnęła. Jaka temperatura?
– Trzydzieści trzy poniżej zera.
– Przyszedł mi do głowy pewien pomysł.
– Jaki?
–  – Mała przechadzka przy świetle księżyca, aby odświeżyć umysł.
Jej wargi rozchylił niespodziewany uśmiech.
– Nie ma księżyca. Wstał i podszedł do okna.
– Nawiązałaś z kimś kontakt? Potwierdziła skinieniem głowy.

background image

–   Niedawno   złapałam   Little   Creek,   ale   są   w   takiej   samej   sytuacji   jak   my. 

Niestety, nie ma nowej prognozy pogody.

–   Gdzie   są   ci   wspaniali   mężczyźni,   kiedy   ich   potrzebujesz   –   zamruczał.   – 

Podniósł żaluzję i wpatrywał się w ciemną przestrzeń tak uporczywie, jakby chciał 
ją przewiercić wzrokiem. – Czy wiesz – rzekł w zamyśleniu – że gdybym mógł 
wznieść się ponad pokrywę chmur...

– Nie – powiedziała szybko Meg.
– Teraz jeszcze nie, ale wiatr przycicha już chwilami.
– Tutaj może tak, ale kto wie, co się dzieje o parę kilometrów stąd? Zresztą nie 

wiesz, jak się zachowa metalowy sprzęt w takiej temperaturze.

–   Daj   spokój,   Meg,   ja   wiem,   co   potrafi   mój   samolot.   Latałem   w   niższych 

temperaturach.

– I straciłeś maszynę.
– Przecież znów wystartowałem, prawda?
– Zapomnij o tym, Red. – Zacisnęła ręce na kubku i całe zmęczenie nagle ją 

opuściło. – To nie jest wyjście, więc nie myśl o tym.

Stał odwrócony do okna i nie odpowiadał. Meg wolno piła kawę, licząc, że 

burbon   pomoże   jej   się   rozluźnić,   ale   tak   się   nie   stało.   Dlaczego   nie   próbuje 
wyperswadować Redowi jego idiotycznych pomysłów? Zawsze robił, co chciał i 
nie zważał na jej argumenty. Nie mogła, nie potrafiła go kontrolować.

Wreszcie odezwała się, próbując przybrać zasadniczy ton.
– Czy myślisz, że był kiedyś czas, gdy nie walczyliśmy ze sobą?
Odwrócił się.
– Nie, pamiętam jedynie, że pierwszego dnia, gdy cię tu przywiozłem, tuż po 

wyjściu z samolotu usłyszałem kilka niecenzuralnych słów.

Uśmiechnęła się na to wspomnienie.
–  Byłeś  maniakiem.   Myślałam,   że  chcesz  zabić   nas  oboje,  ten  twój  sposób 

latania...

– Wydałaś mi się tak apodyktyczną osobą, a przecież zupełnie nie znałaś się na 

tych sprawach. Chciałem zrobić na tobie wrażenie.

– I udało ci się.
O tak. Zrobił na niej wrażenie. Zaledwie w dwadzieścia godzin od chwili, gdy 

jej stopa dotknęła „ziemi Carstone”, leżała już naga w ramionach Reda i to było 
najlepsze ze wszystkiego. Sześć tygodni szczęścia i niezliczone potyczki później. 
Prosił, aby została jego żoną. Nie przyszło jej na myśl, że mogłaby zrobić coś 
innego.

background image

– Chociaż mówią, że walka dobrze robi. Odświeża atmosferę – powiedział Red 

podchodząc do niej.

– Nie sądzę, aby nam służyła. Przecież postanowiliśmy się rozwieść.
Podniósł kubek Meg i napił się z niego.
– Ale żadne z nas nie nabawiło się wrzodów żołądka.
  –   Wspaniale.   –   Osunęła   się   na   krzesło.   –   Jeśli   chcesz   zachować   zdrowie, 

rozwiedź się.

Jego oczy patrzyły łagodnie z jakąś wewnętrzną siłą. Nie pragnęły jej osądzać 

ani przekonywać o niczym, niczego też nie oczekiwały.

Odwróciła wzrok.
– Przyzwyczaiłam się być dobra we wszystkim. Nie lubię sprawiać zawodu – 

powiedziała przytłumionym głosem.

– Ja też tego nie lubię. – Spuścił oczy.
– A małżeństwo nie spełniło mych oczekiwań.
–   Czego   się   spodziewałaś?   –   Spojrzenie   Reda   stało   się   czujne   i   pełne 

ciekawości.

Meg musiała chwilę się zastanowić i była zaskoczona prostą odpowiedzią, która 

nagle nasunęła się sama.

– Nie jestem pewna, ale sądzę, że wyobrażałam sobie ten związek jako bardziej 

cywilizowany. Poprzez obserwację moich rodziców małżeństwo kojarzyło mi się z 
koktajlami o szóstej i obiadami o ósmej...

– A nie z gorącym seksem na podłodze w pralni?
Meg  musiała   być bardziej  zmęczona,   niż  mogła  to sobie   uświadomić,   gdyż 

roześmiała się serdecznie.

– Racja. A moja mama zawsze przestrzegała zasad etykiety.
Wytrzeźwiała już trochę i patrząc na Reda z zainteresowaniem, szepnęła:
– A czego ty oczekiwałeś?
– Gorącego seksu na podłodze w pralni – odpowiedział bez wahania. Rozejrzał 

się po pokoju, jakby szukał odpowiedzi. – Nigdy nie chciałem małżeństwa z byle 
powodu.

– Ja także nie.
Wypił łyk kawy.
–  Domyślam  się,  czego  oczekuje  większość  mężczyzn.  Szukają  miejsca,  do 

którego mogliby wracać. Kogoś, kto chciałby na nich czekać.

Zmarszczył brwi, stojąc tak z kubkiem kawy w rękach. Myślał o tym, czego 

właściwie   oczekiwał   od   Meg.   Chciał   być   dla   niej   najważniejszy   na   świecie, 

background image

pragnął, aby trwała obok niego i dawała mu poczucie sensu życia.

Westchnęła zmęczona.
–   Nigdy   nie   myśleliśmy   o   tym,   jakie   powinno   być   nasze   małżeństwo. 

Gdybyśmy zastanowili się chociaż przez minutę, wiedzielibyśmy, że to nie takie 
trudne. Żadne z nas nie miało nawet nieśmiałego pomysłu na wspólne życie.

– Być może postępowaliśmy ze sobą zbyt brutalnie – powiedział Red wolno. – 

Być może – wbił wzrok w podłogę – małżeństwo jest niczym więcej, niż piciem z 
tego samego kubka. – Uśmiechnął się.

Wstał, świadomy wahania w oczach Meg i położył jej rękę na ramieniu.
– Idź i zdrzemnij się trochę, ja cię zastąpię.
W odpowiedzi usłyszał jej opanowany głos.
– Dzięki, ale nie mogę zasnąć. Muszę jeszcze uporać się z paroma sprawami; 

zaraz wrócę. Nie ma powodu, abyśmy oboje czuwali przez całą noc.

Meg przeszła cicho przez pokój pełen śpiących ludzi, starając się nie obudzić 

nikogo.   Dancer   spała   z   głową   Joego   na   swoich   kolanach;   wydawali   się   tak 
spokojni, jakby spoczywali w najwygodniejszym łóżku. Kilka osób pozdrowiło ją, 
gdy   przechodziła.   Niektórzy   nawet   się   uśmiechali.   Nie   ma   to   jak   katastrofa, 
pomyślała,   nic   nie   zbliża   ludzi   bardziej.   Zastanawiała   się   uporczywie   nad 
wszystkim, co się wydarzyło przez kilka ostatnich godzin. Szczególnie nad tym, co 
zaszło między nią a Redem.

Ich małżeństwo było katastrofą, jeden kryzys za drugim, ustawiczna burza i 

bunt; lepiej  funkcjonowali  w  stanie  zagrożenia.  Być  może   nie  było  w tym  nic 
złego, pomyślała.

Chciała być teraz sama, z pewnością dobrze zrobiłoby jej trochę zimna, ma zbyt 

gorącą głowę.

Zdawała   sobie   sprawę,   że   w   Redzie   pociągają   ją   najbardziej   wady,   a 

przynajmniej   wiele   kobiet   nazwałoby   te   cechy   wadami   –   jego   upór,   dzika 
niezależność, szorstkość, która niektórym mogła zdawać się brutalnością. Zawsze 
wiedziała, czego może się spodziewać i niczego nie musiała przed nim ukrywać. 
Czy to wszystko było wystarczającym fundamentem małżeństwa?

Weszła   do   maszynowni.   Było   tu   ciepło,   a   rytmiczna   praca   maszyn   dawała 

poczucie bezpieczeństwa.

Dlaczego wciąż próbuje znaleźć odpowiedzi na te pytania? Czy jeśli uświadomi 

sobie, co było złego między nimi, to uratuje coś z ich związku? Czy nie jest na to 
za późno?

Dopiero teraz uświadomiła sobie, że wiele złego jest już poza nimi i że niektóre 

background image

z tych złych rzeczy były po prostu jej urojeniami.

Gdy   analizowała   tę   fatalną   listę   błędów,   doszła   do   wniosku,   że   można   by 

wypełnić nimi specjalny małżeński poradnik. Nie mieli ze sobą nic wspólnego i 
zarazem byli zbyt podobni do siebie. Ich cele i wartości skrajnie się różniły. Ona 
nie mogła żyć w tym strasznym miejscu, a on nie potrafił stąd odejść. Miała tyle 
kompleksów, o których do tej pory nie mogła z nim nawet porozmawiać. Nigdy nie 
dał jej szansy.

Co było złego w ich związku? Obopólna walka, lęk, gdy odchodził, wściekłość 

zmieszana z namiętnością, gdy był blisko. Żyła z tym wszystkim i kochała go na 
przekór temu. Kochała tak bardzo. Opuścił ją, zanim była gotowa pozwolić mu 
odejść. Nie mogła mu tego wybaczyć. To właśnie dlatego miłość zamieniła się w 
nienawiść. Przynajmniej tak jej się wydawało.

– Och, Red – szepnęła bezgłośnie. – Cóż za bałagan.
Rozejrzała się po pokoju i poczuła lekkie ukłucie żalu na wspomnienie porannej 

rozmowy   z   Dancer.   Ta   dziewczyna   uzmysłowiła   jej,   jak   wiele   z   siebie   będzie 
musiała tutaj zostawić. To było niewygodne, bo przecież naprawdę chciała opuścić 
to miejsce. Wykonała kawał dobrej roboty, nie tej, oczywiście, na którą podpisała 
kontrakt.   Przede   wszystkim   udoskonaliła   generator;   nigdy   nie   miała   takiego 
poczucia twórczej wolności w Waszyngtonie. Uniemożliwiały jej to przymiarki u 
krawców, spotkania o dziesiątej wieczorem, sterylne laboratoria i nie kończąca się 
biurokracja.

O Boże, pomyślała. Chyba oszalałam jak wszyscy tutaj i właśnie zaczynam to 

lubić.

W podobny sposób pomyślała o Redzie.
Jej życie było proste do dzisiejszego ranka. Wiedziała, dlaczego stąd odchodzi i 

wierzyła, że jej wybór jest słuszny, ale teraz... nawet szum maszyn, który zawsze 
był przyjazny, zmienił się. To było miejsce pracy, a nie schronienie, maszyny są 
tylko maszynami, niczym więcej. Zamknęła oczy walcząc z natłokiem myśli.

– O co chodzi? – wyszeptała. – On się nigdy nie zmieni, więc dlaczego nie 

pozwala mi odejść?

Ponieważ wie, że go kocha, tak ślepo i desperacko jak wtedy, gdy spotkała go 

po raz pierwszy. To było proste. Kochała mężczyznę, który zmusił ją do miłości w 
spiżarni   u   Maudie.   Kochała   człowieka,   który   podporządkował   sobie   tylu 
wystraszonych   rannych   ludzi   i   pozwolił   im   zapomnieć   na   chwilę   o   kłopotach. 
Podziwiała   nieustraszonego   pilota   i   czułego   kochanka.   Pragnęła   go   nawet   w 
gorączce gniewu, kiedy mówił do niej w okrutny sposób. Kochała go dziko, – 

background image

beznadziejnie i nie chciała już dłużej panować nad tym uczuciem. Niech wypełni ją 
całą i odnajdzie się w biciu jej serca.

Kiedy wróciła na górę, Lewis i Gilly nie spali. Spojrzała przelotnie na Gilly’ego 

i gdy Lewis zadeklarował chęć dyżurowania przy radiostacji, zaprotestowała.

– Idź spać – rzekła miękko. – Ja się tym zajmę.
Weszła do kabiny radiooperatora, zamykając za sobą drzwi.
Red rozłożył śpiwór w rogu pokoju i siedział na nim. Z jego twarzy nie dało się 

odczytać żadnych uczuć. Zobaczyła tylko, że wkładał fotografie do pudełka.

– Kontrolujesz mnie? – zapytał.
– Myślę, że to mogłoby być niegłupie. Uniósł brwi.
– Sprawdzanie tego, co robię, o to ci chodzi? Czy myślisz, że mógłbym opuścić 

swój posterunek?

Nie słychać nic  nowego. – Wskazał  gestem radio. – Sądzę, że  wszyscy  po 

prostu śpią.

Popatrzyli na siebie i Meg poczuła bicie własnego serca.
– O czym myślisz? – spytała.
– Mam ci powiedzieć prawdę? Przytaknęła.
Odchylił głowę w tył i uśmiech rozjaśnił jego twarz, był pełen współczucia i 

trochę zakłopotany.

–   To   brzmi   szaleńczo,   ale   myślałem   o   twojej   skórze,   jest   taka   gładka   i 

elastyczna, a twój brzuch jest tak przyjemnie zaokrąglony. Właśnie o tym myślę. – 
Przymknął oczy. – Pewnie zwariowałem.

Wstał   i   powiesił   kurtkę   na   haku,   przysłaniając   nią   zamarznięte   okno.   Meg 

odwróciła się i zamknęła drzwi na zasuwkę.

Powoli   ściągnęła   sweter.   Red   patrzył   na   nią,   gdy   rozpinała   biustonosz. 

Temperatura w pokoju sprawiła, że przeszedł ją dreszcz zimna. Podeszła do Reda i 
uklękła między jego nogami. Powoli zaczął gładzić ciało Meg. Pieścił ramiona, 
piersi i biodra, a jego oczy błyszczały z podniecenia.

– Kochanie – powiedział łagodnie. – Czy nie popełniamy znów tego samego 

błędu?

– Prawdopodobnie.
Wsunęła palce pod kołnierzyk jego koszuli i westchnęła głęboko, czując ręce 

Reda na swych piersiach. Masował sutki Meg, najpierw delikatnie, później coraz 
bardziej niecierpliwie.

– Red – wyszeptała. – Rozbierz się.
– Mam zdjąć wszytko?

background image

– Do najmniejszego drobiazgu.
Zupełnie nadzy patrzyli sobie bezwstydnie w oczy.
Nogi Reda oplatały biodra Meg, a dłonie niecierpliwie obrysowywały kształt jej 

ciała. Ogarnęła ją słodka gorączka. Czuła język Reda muskający jej sutki i palce 
pieszczące ledwo zarysowującą się wypukłość brzucha. Rozgrzana z podniecenia 
odbierała pocałunki na skórze niczym dotknięcie rozpalonego żelaza. Jak cudownie 
być   małżeństwem.   Jak   wspaniale   jest   czuć,   że   twój   kochanek   uważa   cię   za 
najwspanialszą dziewczynę na świecie! Jak dobrze wiedzieć, że tylko on jeden zna 
twoją tajemnicę rozkoszy, on jedyny daje ci szczęście. Wie, jak to zrobić i w każdej 
jego pieszczocie odczuwasz zaskoczenie, jak gdyby dotknął cię po raz pierwszy w 
życiu.

Zanurzyła palce w jego włosach, przesuwała je po szorstkich policzkach Reda, 

wodziła   językiem   po   jego   szyi.   Bliskość   ukochanego   doprowadzała   ją   do 
szaleństwa, zaciskała desperacko dłonie wokół jego jędrnych pośladków i w tej 
samej   chwili   obojgiem   targnął   spazm   rozkoszy.   Ich   usta   spotkały   się   teraz   w 
namiętnym pocałunku.

Kiedy był już w niej, zapragnęła gwałtownie wyjść mu naprzeciw. Stał się jej 

tak bliski, jak nigdy przedtem. Rozkosz narastała z porażającą siłą; wstrzymała 
oddech wpijając paznokcie w jego ramiona.

– Czy tak jest dobrze? – zapytał.
W odpowiedzi mogła tylko skinąć głową.
Dotyk   Reda   stał   się   teraz   pełen   uwielbienia.   Czuła   wewnątrz   narastającą 

twardość. Pogrążał się w niej coraz głębiej, brzuchem mocno uciskał jej łono. Padła 
bez sił w jego objęcia, oddychając coraz słabiej.

– Meg – wyszeptał. – Meg.
Przez   długi   czas   kołysali   się   wzajemnie   w   ramionach,   naprawdę   złączeni. 

Wszystko, co było nim, stało się teraz nią. Przeniknęli się wzajemnie i zdawali się 
myśleć, że było tak zawsze, że nigdy nie będzie inaczej. Nic nie mogło już teraz 
spotęgować łączącej ich bliskości. Nie musieli nic robić, wystarczyło, że trzymali 
się   razem,   połączeni   przez   ciała   i   serca.   Meg   wypełniła   niebiańska   radość   i 
pozwoliła jej tak trwać w oczekiwaniu na spełnienie.

Rozplótł jej włosy i nie spiesząc się gładził je, bawił się nimi, a ona z czułością 

dotykała jego twarzy.

Nagle   przywarli   do   siebie   mocniej,   z   jakąś   gwałtowną   chciwością.   Zaczął 

poruszać się w niej szybkimi pchnięciami. Tulił ją w ramionach, aż ostry dreszcz 
przeniknął jej ciało i przez chwilę widziała wyraz triumfu na jego twarzy, zanim 

background image

ogarnęły ją oszałamiające fale rozkoszy.

Ułożył Meg na śpiworze, którym okrył ich oboje. Mogła czuć bicie jego serca, 

ciepło jego ciała i rytm jego oddechu.

Była bezbronna, a zarazem mocniejsza niż kiedykolwiek przedtem. Jak mogła 

nawet   pomyśleć,   że   potrafiłaby   żyć   bez   niego!   Bez   niego   była   nikim,   cieniem 
osoby, którą mogła się stać trwając przy nim, i dlatego właśnie tak trudno było 
pozwolić mu odejść.

Podniosła na niego oczy z wyrazem pełnym bólu i miłości, pragnęła go bardzo i 

już nie usiłowała tego ukryć.

– Red – szepnęła. – Nigdy nie byłam twarda, to tylko strach.
Spojrzał na nią.
– Co, kochanie? – Delikatnie odsunął kosmyk włosów z jej policzka. – Czym 

się martwisz?

– Tym, że kocham cię za bardzo, pożądam zbyt gwałtownie... tym, że cię stracę.
W odpowiedzi przytulił ją jeszcze mocniej.
– Nigdy więcej nie zabieraj mnie do swego samolotu – powiedziała nie patrząc 

na niego. – Kiedy byłam z tobą w samolocie, czułam, jakby ta część twojego życia 
nie należała do mnie. Byłam poza nią i to mnie przeraziło.

Słyszała jego ciężki oddech, długo milczał, a po chwili odpowiedział ochryple:
– Ja też chyba się bałem. Zamknęła oczy, skrywając łzy.
– Och, Red, co będzie z nami?
Całował   jej   palce,   mocno   trzymając   je   w   swoich   dłoniach,   ale   nic   nie 

odpowiedział. Meg również milczała.

background image

Rozdział 9

Myślał, że Meg już zasnęła, więc ostrożnie wstał, aby zgasić światło. Leżała na 

boku, włosy opadały jej na twarz. Róg śpiwora zakrywał jej nogi i biodra, górna 
część ciała pozostawała odsłonięta. Przez chwilę patrzył na nią, podziwiając jej 
urodę. Wyraźnie zaznaczone wcięcie w talii podkreślało smukłość ciała. Ramiona 
miała umięśnione i delikatne zarazem. Przecież pracowała fizycznie w tak ciężkich 
warunkach i nawet czasem zapominała, że jest kobietą, nie przychodziło jej po 
prostu  do  głowy, że  wielu  silnych  mężczyzn  mogłoby   jej pomóc.   I  kiedy  Red 
uświadomił sobie, z kim ma do czynienia, skonstatował z przerażeniem i podziwem 
równocześnie, że spotkał na swej drodze szczególną kobietę.

Nie mógł  uwierzyć, że pozwolił jej odejść. Nie wyobrażał sobie jednak, co 

należałoby teraz zrobić, aby ją zatrzymać.

Położył   się   w   śpiworze   obok   Meg,   delikatnie   otaczając   ją   ramieniem.   Nie 

słychać już było wycia wiatru; burza ucichła. Jeszcze kilka dni temu można było 
bezpiecznie odlecieć stąd samolotem, ale teraz stało się to niemożliwe.

Myślał  o  wszystkim,  co   należałoby  zmienić,  ale   jak  dotychczas   zmienił   się 

tylko wewnętrznie on sam. Był bardziej pusty, bardziej obolały i przerażony. Nie 
będzie umiał jej zatrzymać. Wiedział o tym od pierwszej chwili, od kiedy ujrzał ją 
na   pasie   startowym   w   Juneau,   rzucającą   szybkie   rozkazy   i   zajętą   urzędowymi 
sprawami. Już wtedy poczuł, że nigdy naprawdę nie zdobędzie tej kobiety.

Nawet po tej ostatniej nocy, kiedy odszedł, nie myślał, że to już koniec. Wciąż 

szukał pretekstu, aby wrócić, każdego tygodnia, każdego dnia, ale walczył z tym 
pragnieniem, do chwili gdy przysłała mu wiadomość, że chce się rozwieść. Wtedy 
zaczął pić i pił przez długi czas. Musiał przekonywać siebie, że tak jak jest, jest 
dobrze. Czy ktokolwiek mógł wiedzieć, że nigdy tak naprawdę nie byli mężem i 
żoną, że od razu wykopali topór wojenny? Miał swoją, dobrze chronioną, intymną 
sferę życia bez Meg. Uwolnił się od niej i nareszcie mógł zacząć wszystko od 
nowa. Tylko że bez niej nie było sensu zaczynać niczego.

Zdawał   sobie   sprawę,   jakie   błędy   popełnili   oboje.   Przez   sześć   miesięcy   w 

bezsenne noce rozpamiętywał je, gryząc się nimi, złorzecząc sobie i Meg. Oboje 
byli egoistami, upartymi i myślącymi zawsze po swojemu. Byli jak nieokiełznane 
konie, każde z nich ciągnęło w swoją stronę z tą samą  dziką, niepohamowaną 
determinacją. Nie mogli żyć bez siebie, ale ostatnim krokiem, na jaki winni się 
zdecydować, było małżeństwo.

background image

Małżeństwo,   które   niczego   nie   zmieniło.   Chciała   odejść   stąd,   gdy   tylko 

otrzymała   bilet   powrotny.   Jak   mógł   wybłagać   zmianę   decyzji?   Jej   życiem   był 
Waszyngton, jego – Adinorack. Wciąż nie mógł jej dać tego, czego pragnęła, a 
Meg nigdy nie potrafiła zrozumieć, na czym mu naprawdę zależy.

Nie   było   wyjścia.   Ich   sprawy   wydawały   się   teraz   jeszcze   bardziej 

skomplikowane   niż   wczoraj,   miesiąc   temu   czy   rok   temu.   Dlaczego   właściwie 
miałby nie pozwolić jej odejść?

– Red – powiedziała cicho.
Spojrzał na nią zastanawiając się, jak długo już mu się przygląda. Pokój był 

lekko oświetlony zieloną poświatą bijącą od radiostacji, jej oczy były spokojne, 
błyszczące, a skóra lśniła w świetle księżyca. Pomyślał, że nigdy nie będzie umiał 
wyrazić, jak bardzo podziwia jej urodę.

– Śpij – szepnął muskając jej włosy. – Jesteś wyczerpana.
– Nie spałam. I ty też nie. Uśmiechnął się w ciemnościach.
– Jestem mężczyzną i jakoś to wszystko zniosę.
– Bajki opowiadasz. – Próbowała wstać, ale natrafiła na jego delikatny opór.
– Zostań przez chwilę, może ktoś tutaj cię potrzebuje.
– Brzmi to podejrzanie – zamruczała sennie. Usadowiła się naprzeciwko niego 

kładąc ręce na jego biodrach i zrobiła to w jakiś ciepły, delikatny sposób.

– Co cię rozbudziło? – zapytał.
Zawahała się. Jej głos brzmiał niepewnie i wydawało się, że jest trochę spięta.
– Zastanawiałam się, czy nie moglibyśmy znów się kochać.
Red odwrócił się i spojrzał jej w oczy.
– Megan – powiedział spokojnie. – Chcę cię o coś zapytać i pragnę usłyszeć 

prawdę.

Była czujna, ale wytrzymała jego spojrzenie.
– Czy kiedy mnie poślubiłaś, chciałaś, abym zbudował ci gniazdo?
– Co?
– Koktajle o szóstej, obiad o ósmej – dodał.
– Czy tego oczekiwałaś?
Potrząsnęła przecząco głową.
– To nie jest gniazdo, to klatka. Znasz mnie chyba dobrze.
– Nie – odpowiedział wolno. – Zaczynam myśleć. że nigdy nie wiedzieliśmy o 

sobie tych najważniejszych rzeczy. Czego pragniesz, najdroższa? – nalegał.

– Powiedz mi to teraz.
Przymknęła oczy, pieszcząc jego ramiona.

background image

–   No,   może   nie   musi   to   być   gniazdo   –   odpowiedziała   miękko.   –   Może 

wystarczy żerdź. Wiesz, takie miejsce zabezpieczone przed burzą.

– A ja wprowadzam burzę do domu.
Znów zaprzeczyła.
– Nie, Red. Naprawdę bezpiecznie czułam się jedynie z tobą. Byłeś kimś, kogo 

zawsze mogłam być pewna.

Red uświadamiał sobie z wolna, że i on czuł się obok niej bezpieczny. Aż do tej 

chwili, nigdy nie było to dla niego ważne.

Dotykała jego rzęs wargami, a te muśnięcia były jak pocałunki motyla.
– Teraz ty odpowiedz na moje pytanie.
– Jakie? – Uśmiechnął się.
– Czy kiedykolwiek jeszcze będziemy się znów kochać?
Rozsunął jej nogi i wśliznął się w nią.
– Czasami – mruczała, obejmując go mocno – życie jest takie proste.
Nie potrafił jej się oprzeć. Uczucie pożądania wypełniało mu mózg, wzbierało 

w żyłach i napinało mięśnie. Pragnął zatopić się cały w tym pragnieniu. Zawsze 
płonął, gdy myślał o niej, zawsze był gotów.

Całował jej czoło, oczy i policzki.
– Czy kiedykolwiek mówiłem ci, jak wspaniale jest być w tobie?
– To coś cudownego, gładkie jak atłas i gorące jak ogień – wyszeptała.
– Zawsze myślę, że już lepiej być nie może.
Ręka   Meg   błądziła   po   jego   pośladkach,   piersiach,   karku.   Czuła,   że   jej 

dotknięcie parzy mu skórę.

Uniósł się trochę na rękach, aby móc na nią patrzeć. Światło w jej oczach, 

miękkość jej ciała działały jak alkohol. Widział swoją rozkosz odbijającą się w 
tęczówkach Meg. Chciał odczuwać to samo co ona, chciał stawać się tym, kim była 
ona i pragnął, aby to trwało wiecznie. Naturalne rytmy ich ciał zlały się w jedno. I 
kiedy wreszcie potężny spazm targnął jego ciałem, zatracił się w niej zupełnie. 
Wszystko,   o   czym   myślał,   czego   pragnął,   wszelkie   swoje   słabości   i   tajemnice 
ofiarował w tym momencie Meg.

Była niewiarygodnie gładka, gdy tak przytulał ją do siebie.
– Kocham cię, Red – wyszeptała.
– Wiem – odpowiedział, a w jego głębokim westchnieniu zawierała się i radość, 

i rozpacz. – Próbowałem przestać cię kochać, ale Bóg mi świadkiem, nie mogę.

Dotknęła palcem warg Reda.
– Rozumiem – szepnęła czule. Zsunęła rękę i objęła go za szyję. Zamknęła oczy 

background image

i po krótkiej chwili zapadła w sen. Red zasnął również.

Dźwięki dobywające się z radia były jak przytłumiony szum dalekiego oceanu. 

Meg pogrążyła się w marzeniach o białej piaszczystej plaży i lazurowej wodzie. 
Ciepło promieni słonecznych pieściło jej skórę i przeświecało pomarańczowo przez 
zamknięte powieki. Red leżał obok niej, czuła jego nagie uda tuż przy swoich. 
Słyszała jego spokojny, równy oddech i wyobrażała sobie, że oboje są zupełnie 
nadzy na tej całkiem opustoszałej plaży...

Nagle zbudziła się. Usiadła wsuwając ramiona w rękawy koszuli Reda. Owinęła 

się nią i automatycznie przeszła przez pokój, zanim na dobre zdała sobie sprawę, że 
dźwięki, które ją obudziły, dochodzą z radia. Wzięła mikrofon i włączyła przycisk.

– Tak, tu baza Adinorack. Powtórz. Odbiór.
Odległy głos zabrzmiał teraz w jej uszach jak pieśń anielska.
– Adinorack, tu Bixby Jeden. Przyjęłaś? Odbiór.
– Tak – wrzasnęła. – Przyjęliśmy. Jaka jest wasza sytuacja? Odbiór.
Usłyszała, że Red już wstał i zaczął się ubierać. Usiadła wygodnie na krześle, 

czując wyraźną ulgę.

– Nie gorsza niż u innych – informował głos z oddali. – Ta burza przypominała 

bombardowanie.   Słyszeliśmy   was,   ale   nasz   nadajnik   był   zepsuty.   Jak   pogoda? 
Odbiór.

– W porządku – powiedziała Meg. Jej serce – zabiło ze wzruszenia, że oto 

słyszy jakiś ludzki głos dobiegający do niej przez to pustkowie.

– Mamy rannych. Czy latają jakieś samoloty? Odbiór.
– Dziewczyno, jedyne, co mamy w tej chwili, to kupa poskręcanego żelastwa. 

Pomoglibyśmy, gdyby to było możliwe. Odbiór.

To był lodowaty prysznic, od którego skurczył się jej żołądek. Ledwo dotarło 

do niej, że Red stoi tuż obok.

– Mamy kilka poważnych przypadków. Jak długo...
– Chcę ci przekazać dwie wiadomości, dobrą i złą – przerwał inny operator. – 

Dobra: są z nami lekarze. Zła: zamierzamy rozpocząć ewakuację naszej bazy. To 
polecenie władz. Klinika jest pozbawiona prądu, generatory nie pracują. – Jego 
głos aż drżał ze zdenerwowania. – Może za jakiś tydzień... Czy mnie słyszysz? 
Odbiór.

Meg w jednej chwili podjęła decyzję, zawsze działała szybko pod wpływem 

stresu. Uczyniła to bez emocji. W tym momencie mogła to być jedyna sensowna 
decyzja. Nie miała wyboru.

background image

– Możemy dać wam zasilanie – krzyknęła. – Zaczekajcie na... – Spojrzała na 

Reda. Wiedziała już doskonale, co trzeba zrobić.

– Sześć godzin – szepnął. – Nie wiem, w jakim stanie jest ich pas startowy.
– Sześć godzin, najwyżej – powtórzyła do mikrofonu. – Przygotujcie wasze 

lądowisko. I niech lekarz będzie gotowy do drogi. Będziemy w kontakcie. Bez 
odbioru.

Meg wyłączyła aparat i opadła na krzesło.
Dopiero w tej chwili uświadomiła sobie liczne konsekwencje swojej decyzji.
Zaledwie   w   kilka   godzin   po   tym,   jak   zabroniła   Redowi   ryzykować, 

zdecydowała o jego locie. A przecież ten lot wydawał się prawie niemożliwy. To 
był hazard grożący utratą życia. Nie porozumiała się z Redem, nie wiedziała nic o 
warunkach   atmosferycznych   i   gdzie   akurat   szaleje   burza.   Zrobiła   to,   co   było 
konieczne. Osobiste bezpieczeństwo pilota w tej sytuacji nie odgrywało żadnej roli. 
Gdyby nie podjęła tej decyzji, Red uczyniłby to za nią.

Oboje   popatrzyli   na   siebie   i   trwało   to   długą   chwilę.   W   jej   mózgu   wciąż 

dźwięczał spóźniony sygnał alarmowy. Pragnęła odczytać coś z wyrazu oczu Reda, 
twarz jego była jednak słabo widoczna w mroku.

– Włącz radar, zuchu – powiedziała cicho.
Odwrócił się, aby to zrobić, a ona wpatrzyła się w ekran.
– Wygląda całkiem dobrze – skomentował. – Oczywiście to małe urządzenie 

potrafi ukryć wiele niebezpieczeństw.

– Jakich na przykład? – Przełknęła ślinę.
– Turbulencję w górnych warstwach atmosfery czy nagłe zmiany wiatru.
– W takim razie nie można na nim polegać.
Jego głos był absurdalnie wesoły, gdy przyznawał Meg rację.
– No tak, ale w czasie lotu tamta baza powinna utrzymywać z nami łączność i 

sygnalizować wszelkie możliwe kłopoty na trasie.

– Jeżeli sami będą o nich wiedzieć. – Meg nabrała – powietrza w płuca. – 

Ostatni raz kierowałam się impulsem, wychodząc za ciebie za mąż.

Popatrzył na nią kpiąco.
– To zły przykład, dziecino.
Przez   moment   odczuwała   jego   obecność   tak   intensywnie,   że   aż   poczuła 

uderzenie krwi do głowy. Stał blisko w obcisłych dżinsach, wdychała jego zapach, 
podziwiała wijące się włosy, mocny kark. Nagle dostrzegła błysk zadowolenia w 
jego oczach... Owładnął nią paniczny lęk i pomyślała: Nie!

Nie! Nie może mu na to pozwolić. Była szalona, że w ogóle brała to pod uwagę. 

background image

Powinien znaleźć się jakiś inny sposób. Znalazłby się, gdyby chwilę pomyśleli. 
Trochę czasu... to przecież nie była sprawa życia i śmierci. Nikt nie zmuszał jej do 
podjęcia decyzji. A gdyby Reda nie było tutaj? Gdyby nie posiadali przenośnego 
generatora, gdyby nikt przez radio nie odpowiedział na jej wołanie o ratunek...

Zatem   ranni   leżący   w   Carstone   będą   cierpieć   nadal,   a   ich   stan   bez   opieki 

medycznej może się pogorszyć. Centrum Medyczne Bixby przez najbliższą dobę 
pozostanie   bez   energii   i   wszyscy   przebywający   tam   narażeni   będą   na 
niebezpieczeństwo.   Powinna   wreszcie   odpowiedzieć   na   pytanie:   w   którym 
momencie należy się zgodzić na podjęcie ryzyka?

Byłoby łatwiej odpowiedzieć, gdyby to ona znajdowała się w skórze Reda.
Podszedł   właśnie   do   sterty   ubrań,   szukając   butów   i   skarpetek.   Była   nim 

zafascynowana. Czerpała z niego całą swą siłę i energię.

– Ilu ludzi potrzeba, aby przenieść generator do samolotu? – zapytał.
– Oboje damy sobie z tym radę. – Podeszła do niego i zaczęła zbierać swoje 

ubranie.

–   Dobrze.   Potrzeba   kogoś   do   obsługi   pługa   śnieżnego.   Cholera,   musimy 

odkopać drogę do hangaru. Bóg wie, ile śniegu napadało.

Trzymał w rękach jej majtki, a ją ogarnęła nagle niewytłumaczalna irytacja.
– Cóż, spodobało ci się to wszystko, nie? Wciągał podkoszulek przez głowę.
– Nie zaczynaj Meg, proszę. Usłyszała złośliwą nutę w jego głosie.
– A właśnie że będę. – Czy on nie zdaje sobie sprawy z tego, co robi? Czy o nic 

nie dba? Chwyciła swoje dżinsy i rzuciła w niego. – Kochasz to, prawda? Kochasz 
każdą możliwość zaryzykowania życiem...

–   Na   miłość   boską,   Meg,   zastanów   się.   To   przecież   ty   zgłosiłaś   mnie   na 

ochotnika, i to jeszcze zanim zdążyłem się ubrać.

– Nie miałam wyboru. Objął ją mocno ramieniem.
– No widzisz. – Włożył buty.
Czuła, że zaczyna opowiadać jakieś głupstwa, ale nie potrafiła się opanować. 

To był wciąż ten sam strach, ta sama niepewność, bezsilność i złość, ponieważ on 
niczego nie rozumiał. Ich odwieczna walka trwała.

– W porządku – powiedziała twardo. Zbliżyła się do drzwi. – W porządku – 

powtórzyła.   –   Być   może   nie   miałam   wyboru,   a   jeśli   nawet,   jaka   to   różnica? 
Decyzja i tak była twoja. Wiesz, że zrobiłbyś wszystko, aby polecieć.

– Po cholerę znów z  tym wyskakujesz!  Oboje wiemy,  co należało  zrobić i 

powinnaś być szczęśliwa, że akurat tu jestem i mogę działać.

– Nie o to chodzi.

background image

– A o co?
– O to, że właśnie czekasz na takie okazje, a im większe niebezpieczeństwo, 

tym bardziej jesteś podekscytowany, nigdy się nawet nie zastanowisz...

– Oczywiście, że lubię takie sytuacje, to przecież moja praca. Myślisz, że robię 

to dla pieniędzy?

Meg walczyła z zapinką do włosów. Zniecierpliwiony podszedł do niej i sam 

spiął jej włosy.

– Mówisz jak typowa kobieta, Meg. O Boże, jak ja tego nienawidzę!
– Jestem kobietą! – krzyknęła i gwałtownie odsunęła się od niego. – Kobietą, 

która cię kocha. Nie wiem, dlaczego tak trudno ci to pojąć. Czy naprawdę masz 
taką   zakutą   łepetynę?   Zawsze   kiedy   pilotujesz   samolot,   jestem   przy   tobie. 
Wszystko,   co   robisz   ze   sobą,   robisz   także   i   ze   mną.   Kiedy   ryzykujesz   swoim 
życiem, wówczas ryzykujesz także moim! I – już prawie szlochała – to, co mnie 
doprowadza do szaleństwa, ciebie w ogóle nie obchodzi!

Red wpatrywał się w nią. Stoczyli setki takich walk przez ostatnie dwa lata. To 

były wciąż te same słowa, te same bezsensowne oskarżenia. A jednak żałował, że 
dotychczas nie słuchał jej uważniej. Wszystko nagle stało się jasne.

To   była   ta   istotna   przyczyna  ich   rozstania.   Od   chwili  gdy   po  raz   pierwszy 

kochał się z Meg, przestał być jedną osobą,  stał się dwiema.  Była obok niego 
zawsze. I już nie myślał osobno, nie czuł osobno i nie doświadczał osobno. Była z 
nim na ziemi i powtarzała nieustannie, ab, y zachował ostrożność. Siedziała obok 
niego przy pulpicie sterowniczym i mówiła, by dwukrotnie sprawdzał wszystkie 
urządzenia. Nienawidził tego uczucia i pragnął się od niego uwolnić. A gdy to się 
nie udało, porzucił Meg. To było proste. Przeczesał palcami włosy.

– Meg – powiedział, starając się jasno formułować myśli. – Tak to już ze mną 

jest. Przez całe życie miałem ukrytą potrzebę pokonywania przeszkód, potrzebę 
walki z trudnościami, pragnienie zdobywania wciąż nowych szczytów. To jest coś, 
z czym się urodziłem.  Muszę to przemyśleć. Wiem,  że ryzykuję życiem, że to 
niebezpieczne,   ale   nie   potrafię   żyć   bez   tego.   Ty   też   nie   umiesz   przestać   być 
zasadnicza, nie potrafisz wyzbyć się swoich cech przywódcy. Skarbie... – Zrobił 
krok ku niej. – Ja naprawdę troszczę się o ciebie, ale czasami...

– Jeżeli jeszcze powiesz, że powinnością mężczyzn jest robić to, co do nich 

należy, to chyba napluję ci w twarz!

Uśmiechnął się, ale po chwili ten uśmiech zniknął z jego twarzy.
– Nie chciałem tego powiedzieć. Latanie jest moim życiem. I tak naprawdę 

chodzi   ci   o   to,   że   wówczas,   gdy   prowadzę   samolot,   znajduję   się   poza   twoją 

background image

kontrolą. I tego nienawidzisz najbardziej. Nie mojego latania, ale tego, że nie masz 
wtedy nade mną żadnej władzy. A przecież powinniśmy mieć do siebie zaufanie, 
więc udziel mi małego kredytu i pozwól mi teraz odejść. Zaufaj mi.

Meg odebrało mowę. Jego słowa brzmiały szorstko, zbyt egoistycznie i zbyt... 

prawdziwie. Był jej mężem, częścią niej samej. Właściwie miała do niego zaufanie. 
Posiadał coś, co nie należało do niej, jakąś własną sferę życia i tu rzeczywiście nie 
potrafiła   mu   zaufać.   Czy   istotnie   była   tak   despotyczna   i   wymagająca,   aby 
kontrolować każdą sekundę życia ukochanego mężczyzny?

I pojawiła się odpowiedź, doskonale prosta i zupełnie jasna.
Podniosła sweter.
–   Będę   musiała   ci   zaufać   –   powiedziała.   Włożyła   sweter   przez   głowę.   – 

Ponieważ polecę z tobą.

Rzuciła mu koszulę i otworzyła drzwi. Przytrzymał je ręką.
– Co powiedziałaś?
– Słyszałeś. Ktoś musi dopomóc ci w kontroli systemu.
– Nie ty, moja pani. – Postąpił krok, wciąż na nią patrząc, jakby nie wiedział, 

czy lepiej będzie roześmiać się, czy rozgniewać. – Nie ty!

– A więc kto?
– W tym budynku jest kupa facetów...
– Z których tylko dwóch może chodzić!
– Świetnie – zawołał. – Zabiorę Gilly’ego!
– A co się stanie z tymi wszystkimi ludźmi, jeśli on ich opuści?
Nie pozwolił jej skończyć.
– Lewis. On też tu przecież jest, Lewis jest...
–   Mechanikiem?   Chyba   oszalałeś,   Red.   Ja   jestem   najlepszym   inżynierem   i 

konstruktorem tego projektu, przecież wiesz o tym. Nie pozwoliłabym nikomu na 
uruchomienie tego systemu.

– Oczywiście. – Klepnął się w czoło z udanym – przerażaniem. – Jak mogłem 

zapomnieć? Nikt na całym świecie oprócz ciebie nie wie, jak to zainstalować.

Zacisnęła zęby, aby nie powiedzieć czegoś niepotrzebnego.
– To prawda. – I skręciła ostro w stronę drzwi.
Schwycił ją mocno za ramię.
– Do diabła, Meg! Nie zabiorę cię. To nie jest przejażdżka, to jest...
– Niebezpieczne, prawda? – Patrzyła na niego zimno. Oswobodziła ramię. – 

Wierzę. Nie ma o czym mówić, Red.

Wyszła. Nie mógł jej zatrzymać.

background image
background image

Rozdział 10

Meg weszła do wspólnego pokoju i stwierdziła, że większość ludzi już nie śpi. 

Widocznie było później, niż sądziła. Prawie cała noc upłynęła jej w ramionach 
Reda. Teraz zauważyła, że śledzą ją ciekawskie i wymowne spojrzenia. Dawniej 
czułaby się tym rozdrażniona, teraz była tylko zażenowana. No cóż, spędziła noc 
kochając się z własnym mężem. Nie żałowała tego, chociaż prawdopodobnie był to 
największy błąd w jej życiu.

Myślała,   że   zabrał   jej   wszystko,   nawet   duszę,   czuła   kompletną   wewnętrzną 

pustkę.   Otworzyła   się   przed   nim   zupełnie,   ofiarowała   mu   siebie   jak   nigdy 
przedtem... i co? Nic się nie zmieniło. Wciąż dzieliła ich dawna bariera. Red nadal 
miał swoją wyłączną, intymną i niedostępną dla niej sferę życia. Rana, którą jej 
zadał, krwawiła mocno.

I jak zawsze, ten dotkliwy ból przemienił się w gniew, tylko w taki sposób 

umiała sobie poradzić z cierpieniem. Po tym wszystkim, co przeżyli razem, Red 
nadal niczego nie rozumiał. No nie, w wielu sprawach miał rację. W ciągu ostatniej 
doby nauczyła się dostrzegać motywacje jego czynów, o których dawniej nie miała 
pojęcia. Dlaczego nie potrafił zrozumieć tego jednego?! Nie chodziło tu przecież o 
latanie czy przedłużającą się nieobecność męża, nie o jego beztroskę i jej lęk.

Na czym więc polegał problem? Otóż niezależnie od rodzaju ich związku Red 

zawsze   będzie   posiadał   własną,   osobną   sferę   życia,   jakże   ważną,   może 
najważniejszą, do której ona nigdy nie uzyska wstępu.

Dancer spojrzała na nią i powiedziała z niewinną minką:
– Dzień dobry, Meg. Chyba dobrze spałaś?
Słowom dziewczyny zawtórował chóralny wybuch śmiechu. Meg nie potrafiła 

przyjąć tych złośliwości z wdziękiem i spytała oschle:

– Czy ktoś wie, co dzieje się na zewnątrz?
–   Niektóre   okiennice   zupełnie   zamarzły   –   odrzekł   Reese   –   ale   udało   się 

otworzyć kilka z tyłu budynku. Największe zaspy są od południa i sięgają aż po 
dach.

Meg odetchnęła z ulgą. Na szczęście nie byli uwięzieni, a tego obawiała się 

najbardziej. Podeszła do Gilly’ego, który właśnie pochylał się nad Joem.

– Co z nim? – spytała.
Gilly miał zmartwioną twarz.
–   Gorączka   rośnie   i   biedak   zaczyna   kaszleć.   Zapalenie   płuc   jest   w   tym 

background image

przypadku nieuniknione. – Zniżył głos i powiedział: – Słuchaj, szefie, upłynęło już 
wiele lat od chwili, kiedy musiałem pełnić podobną rolę. Nie wiem, czy jeszcze 
potrafię być w tym dobry, poskładaliśmy im jakoś te połamane kości, ale teraz 
naprawdę potrzebuję pomocy.

Meg posłała mu uspokajający uśmiech i klepnęła go po plecach.
– Pomoc jest w drodze.
Nie była pewna, czy Gilly był zaskoczony tym przyjacielskim gestem, z wyrazu 

jego twarzy nie potrafiła nic odczytać. Dotychczas nigdy nie chwaliła go za dobrze 
wykonaną robotę. Teraz miała o to żal do siebie.

Ujęła go za ramię i dodała:
– Nigdy nie zapomnimy ci tego, co zrobiłeś dla nas wszystkich, Gilly. Możesz 

się spodziewać specjalnej premii na Boże Narodzenie, masz moje słowo!

Gilly stał jak oniemiały.
Rozejrzała się po pokoju i powiedziała głośno:
–   Słuchajcie,   nawiązaliśmy   kontakt   z   Bixby.   Obiecali   przysłać   nam   tutaj 

lekarza.

Podniósł się gwar.
–   Niestety,   musimy   go   tu   sami   przywieźć.   Wkrótce   już   będziemy   mogli 

przetransportować wszystkich potrzebujących pomocy do Centrum Medycznego, 
ale   na   razie   musimy   sobie   radzić   na   miejscu.   Reese,   czy   możesz   włączyć 
radiostację?

Reese, podtrzymując jedną ręką bandaże owijające mu żebra, uśmiechnął się z 

wysiłkiem.

– Tak jest, szefie!
– W porządku. Oczekuję informacji dotyczących pogody. I spróbuj wywołać 

kilka domów w okolicy. Dowiedz się, czy nie potrzebują czegoś. Lewis, przygotuj 
się do obsługi pługu śnieżnego. Dancer, chodź ze mną – zawołała i w tej samej 
chwili poczuła na sobie przenikliwy wzrok Reda.

Stał nieruchomo w drzwiach, a Gilly był tuż przy nim i spoglądając na Reda 

spytał spokojnie:

– Czy myślisz, że dasz radę? Red wytrzymał jego spojrzenie.
– Nie wiem – odpowiedział.
– Przygładził włosy, wyjął z kieszeni czapkę i wcisnął ją na głowę z wyraźną 

złością.

– Bixby potrzebuje generatora, a tymczasem ona – tu wskazał głową Meg – 

ubzdurała sobie, że jest jedyną osobą, która potrafi go zainstalować.

background image

– Ma rację – odpowiedział Gilly.
Red nagle poczuł się zdradzony i odwrócił wzrok. Widząc taką reakcję, Gilly 

wyraźnie się zmieszał.

– Na czym polega problem? – zapytał. – To jej urządzenie, więc dlaczego ktoś 

inny miałby się nim zajmować?

Red zacisnął szczęki.
– Nie powinna wybierać się do Bixby. Nie powinna podróżować w czasie takiej 

pogody. Nie chcę mieć kobiety w samolocie podczas tego lotu.

– Jesteś przesądny? – Gilly uśmiechnął się lekko.
– Tak, jestem. – Red spojrzał na niego chmurnie.
Gilly pokręcił głową z wyrazem rozbawienia i niechęci równocześnie.
– Wy dwoje jesteście najbardziej szaloną parą, jaką kiedykolwiek widziałem. 

Nawet kiedy jesteście zgodni co do sensu wykonywanej przez was pracy, to i tak 
musicie trochę powalczyć ze sobą. – Wzruszył ramionami. – Długo nie mogłem 
zdecydować się na małżeństwo i może właśnie dlatego tak trudno mi jest dogadać 
się z własną żoną, ale widzę, że i tobie niełatwo to przychodzi. Myślę jednak, że ja 
prędzej uporam się z moimi kłopotami niż ty. – Ruszał już w stronę wyjścia, nagle 
zatrzymał się i powiedział: – Nie wiesz, stary, jak wielki masz wpływ na innych 
ludzi. Obserwując cię, postanowiłem zmienić swój sposób postępowania z żoną, 
jeśli się tu znowu pojawi. Zabawne, co?

– Tak – odburknął Red. Patrzył na wychodzącego kolegę, ale naprawdę nie 

myślał o nim. Jedyne, co zapamiętał z całej przemowy Gilly’ego, to słowa: Myślę, 
że prędzej uporam się z moimi kłopotami niż ty.

Czy  rzeczywiście  wszystko  nadal  musi  kończyć się   udręką?  Zaczęło  się  od 

wybuchu namiętności i gniewu i tak już zostało. Czy doprawdy nie nauczyli się 
niczego przez te dwa lata?

Być może realizowali się najpełniej, żyjąc osobno. Akurat! Próbował przecież 

to sobie udowodnić przez ostatnie sześć miesięcy i pozbawiony jej obecności wcale 
nie czuł pełni życia. Przez cały ten czas po prostu czekał na Meg.

Dlaczego nie mogła zrozumieć, jaki ma na niego wpływ? Czy myśli, że to przez 

przekorę nie chce jej zabrać? Ten lot będzie lotem o najwyższym stopniu trudności, 
kto wie, co się stanie tam w górze. Kto wie, jak wygląda teraz lądowisko w Bixby. 
Czy ona nie rozumie, jak wielkie jest jego ryzyko? Czy nie zdaje sobie sprawy, że 
on nie chce zgodzić się na jej udział w locie, ponieważ ją kocha, czy nie wie, że 
jest jedyną osobą na świecie, której nie może utracić?

Właściwie to już ją utracił. Nareszcie wie, co czuła, gdy unosił się tam w górze 

background image

bez niej.

Jak długo jeszcze będzie trwał między nimi ten konflikt?
Odpowiedź była prosta i bolesna zarazem. Dopóki jedno z nich, lub oboje, nie 

przerwą walki.

W hangarze było zimno. Meg włożyła ciepły płaszcz i rękawice, aby pomóc 

Gilly’emu w załadowaniu generatora do oświetlonego luku samolotu.

– Zrobione. – Zeskoczyła na ziemię i zatarła dłonie. W hangarze było chyba 

zimniej niż na zewnątrz. – Po wylądowaniu połączymy się z wami przez radio. 
Pamiętaj, by sprawdzić maszyny i jeżeli...

– Wiem, co do mnie należy – przerwał jej uprzejmie.
Meg zamilkła. Oczywiście, że wie. To przecież jego praca. Uśmiechnęła się.
– W takim razie zostawiam wszystko na twojej głowie.
Gdyby ktoś mógł obserwować ich teraz, wyczytałby zapewne z twarzy obojga 

zwątpienie i nadzieję zarazem. Meg była pewna, że nawet Lindberg przed swym 
lotem   przez   Atlantyk   nie   otrzymał   tylu   gorących   życzeń   na   drogę   od   swych 
wielbicieli.

Od momentu, gdy opuścili kabinę radiooperatora, Red nie odezwał się do Meg 

ani słowem. W milczeniu po raz ostatni skontrolował maszynę. Pas startowy został 
już   dokładnie   oczyszczony   z   zasp   śnieżnych   i   gruzu,   a   Centrum   Bixby 
zawiadomiło, że jest gotowe ich przyjąć. Wykres prognozy pogody nie wydawał 
się Meg zupełnie czytelny, ale Red niewiele się tym przejmował.

– Dancer! – zawołała Meg i podeszła do dziewczyny. – Pamiętaj...
– Rany boskie! Jesteś gorsza od mojej matki – przerwała jej. – Co zamierzasz 

zrobić? Zostawisz mi listę zadań?

Meg   zmusiła   się   do   uśmiechu.   Spędziła   ponad   godzinę   pouczając   Dancer   i 

Maudie, w jaki sposób powinny postępować z rannymi i próbowała przygotować je 
na każdą ewentualność. Zostawiła wszystkich w dobrych rękach. Nie pozostało już 
nic innego jak odlecieć. Dancer wyglądała na zaniepokojoną.

– Powiedz, Meg, zobaczymy się znowu, prawda? – szepnęła.
Meg poczuła zakłopotanie, więc Dancer dodała szybko:
–   Wiem,   że   to   zabrzmiało   okropnie,   ale   nie   miałam   nic   złego   na   myśli. 

Chciałam cię tylko zapytać, czy planujesz powrót tutaj.

Prawda, że to pytanie nie przyszło jej do głowy. Bixby znajdowało się o jeden 

przystanek bliżej do Juneau i nie było powodu, aby wracać do Adinorack. Burza 
już przeszła i chociaż od wczoraj wiele wydarzyło się w jej życiu, nie była pewna, 
czy pragnie tu zostać.

background image

– Nie potrafię odpowiedzieć, Dancer – przyznała szczerze. – Skontaktuję się z 

wami, kiedy będę w Bixby... Myślę, że zawsze możecie przesłać mi moje rzeczy.

Wargi Dancer zadrżały.
– Bądź dzielna – powiedziała szorstko. – Wracaj do nas i nie pozwól mu uciec.
– Uciec? Co przez to rozumiesz? – Meg odczuła zmieszanie.
– Uciec ze zwycięstwem! Panie Boże, dziewczyno, czy ja ci muszę wszystko 

mówić! Jeżeli pozwolisz mu teraz odejść, to będzie to cios wymierzony w dumę 
wszystkich kobiet. Powinnaś zostać i walczyć. Uporać się z tym, tak czy inaczej.

– Myślę, że mam to za sobą – odparła potrząsając głową. Poczuła się zmęczona.
– Dancer spoglądała na nią z sympatią i odrobiną zniecierpliwienia.
–   Wiem,   że   postanowiłaś   wrócić.   Powinnaś   poznać   życie   i   wyszumieć   się, 

zanim podejmiesz decyzję, aby na dobre związać się z innym mężczyzną. Mam 
zamiar nauczyć cię wielu nowych rzeczy.

Meg   o   mało   nie   wybuchnęła   śmiechem.   Nigdy   nie   odczuwała   potrzeby 

„wyszumienia   się”.   W   tym   momencie   do   wnętrza   hangaru   wtargnął   powiew 
zimnego   wiatru   i   obie   dziewczyny   zadrżały.   Cofnęła   się   i   po   raz   pierwszy   od 
dwudziestu czterech godzin zobaczyła, jak wygląda otoczenie budynku.

Powietrze   było   mgliste   i   wszystko   wokół   było   pokryte   kryształkami   lodu 

skąpanymi   w   delikatnej   poświacie,   która   zdawała   się   lśnić   różowym   i   złotym 
odblaskiem. Słoneczne promienie przebijały przez chmury. Pas startowy na całej 
długości   był   pokryty   ubitym   śniegiem,   na   którym   światło   zapalało   tysiące 
migocących diamentów. Tylko tutaj blask słońca dawał tak wspaniałe efekty. Meg 
przez   dłuższą   chwilę   obserwowała   ten   widok,   starając   się   zapamiętać   go   i 
przechować w pamięci na inne, gorsze czasy.

– Wiesz – powiedziała miękko. – Czasem zapominam, jak pięknie może być 

tutaj.

Dancer schwyciła ją za rękę.
– Wrócisz tu – powtórzyła.
W tej chwili Red stanął obok niej i Meg poczuła, jak wszystkie jej mięśnie 

napinają się. W mgnieniu oka była gotowa do walki.

– Nie chcę, abyś ze mną leciała – powiedział na pozór beznamiętnie.
Nie mógłby jej zranić bardziej, nawet gdyby użył noża, i, niczym w ostatniej 

sekundzie życia, doznała nagłej wizji. Przed oczyma  Meg przesuwały  się teraz 
obrazy przeszłości – minione szepty i dotknięcia, postać Reda w najrozmaitszych 
sytuacjach,   krańcowo   różne   uczucia   do   niego.   A   przez   tę   mieszaninę   doznań 
przebijały sztywne, suche słowa: Nie chcę, abyś ze mną leciała.

background image

– Wiem – odrzekła szorstkim tonem i ruszyła gwałtownie w stronę samolotu.
Uchwycił mocno jej ramię i tak posuwali się oboje. Próbowała wyrwać się z 

uścisku, ale był zbyt silny.

–   Przestań!   –   zawołała   z  furią.   –   Już   jutro   nie  będziesz   musiał   się   o   mnie 

martwić, ale teraz po raz ostatni pozwól mi zrobić to, co chcę. Nie możesz mnie 
zatrzymać!

– Myślisz, że o tym nie wiem?
– Więc pozwól mi iść swobodnie. Ludzie gapią się na nas.
Uścisk Reda stał się jeszcze mocniejszy.
– Nie, dopóki mnie nie wysłuchasz. – Oczy mu pociemniały, a twarz miała 

zacięty wyraz. Było jednak w jego zachowaniu coś, czego nigdy wcześniej nie 
zauważyła.   Jakiś   rodzaj   desperacji,   jakaś   szczelina   w   dawnej   niezłomności, 
miękkość; czuła, że łatwo go zranić. To sprawiło, że postanowiła słuchać.

–   W   porządku,   miałaś   rację   –   powiedział   zdyszanym   głosem.   –   Nigdy   nie 

chciałem wpuścić cię do kabiny pilota, ponieważ bałem się, że przejmiesz stery. 
Pragnąłem   ocalić   malutką   cząstkę   swej   osobowości   przed   tobą,   na   wypadek 
gdybym musiał jej potrzebować, to znaczy, jeśli musiałbym żyć bez – ciebie. Oboje 
już   w   chwili   poznania   pragnęliśmy   uciec   na   koniec   świata,   ponieważ 
najstraszniejsze   dla   nas   obojga   było   to   całkowite   zatracenie   się   w   drugim 
człowieku. A najbardziej przerażało nas to, że zatraciliśmy się wzajemnie. – Puścił 
jej rękę. – Chcę ci teraz powiedzieć, że jednak nie udało mi się ocalić niczego 
przed tobą. Byłaś zawsze przy mnie. Podobnie część mojej osobowości zawsze 
pozostawała z tobą na ziemi. Nie chcę cię stracić, Meg.

Nagle   poczuła,   że   traci   całą   energię.   Wszystko   dookoła   –   zimowy   pejzaż, 

otaczający ich ludzie, pastelowy w swym pięknie dzień – odpłynęło od niej i nie 
było już nic i nikogo oprócz Reda i jego wpatrzonych w nią oczu. To nie mogło 
być   aż   tak   proste.   Nie   powinna   ulegać   chwilowym   impulsom   ani   czarowi 
pospiesznie rzucanych słów. Wytrzymując długo jego wzrok, powiedziała:

– Ja także nie chcę cię stracić, Red.
A może to właśnie miało być tak proste? Patrzyli na siebie i nie było już nic do 

ukrycia. Nie potrafiliby mieć teraz przed sobą żadnych tajemnic, nie było między 
nimi miejsca na gniew czy strach.

Położył delikatnie rękę na jej ramieniu.
– No więc chodź, mamy jeszcze sporo pracy.
Życzenia szczęśliwej podróży żegnały Meg, gdy zajmowała miejsce w kabinie 

pilota, swoje miejsce obok Reda. Po dłuższej chwili doszła do siebie na tyle, aby 

background image

móc pomachać wszystkim ręką.

Red patrzył na nią, uśmiechając się nieznacznie i włączył urządzenia kontrolne.
Obserwowała, jak z mężczyzny, który był jej mężem, stawał się pilotem. Jego 

oczy wpatrywały się w deskę rozdzielczą, ręce trzymały stery. Czuła, że zamyka 
się w sobie, cały koncentrując się na pracy. Była tym zafascynowana. Samolot 
powoli ruszył po zaśnieżonym lądowisku.

–   Trzymaj   się,   dziecinko   –   zamruczał.   –   Osiemdziesiąt   procent   wszystkich 

wypadków lotniczych zdarza się podczas lądowania i startu.

Silniki zawyły i zaspy śnieżne zaczęły uciekać do tyłu. Meg starała się trzymać 

fason. To wszystko, co mogła zrobić.

Gwałtownie nabierali prędkości w śnieżnym tunelu. Nie mogła dostrzec końca 

pasa startowego, wokół widziała tylko migotliwe plamy bieli. Pas był tak krótki, że 
aż krzyknęła, gdy uświadomiła sobie, że odrywają się od ziemi. Jakaś siła wgniotła 
ją w fotel. Red zaklął, gdy samolot zatrząsł się tak mocno, jakby miał za chwilę 
wywinąć kozła. Zamknęła oczy myśląc: To jest to, to jest...

Nie   zdążyła   dokończyć   tej   myśli,   a   już   byli   w   powietrzu.   Czuła,   jak 

przeciążenie   ustępuje,   i   gdy   otworzyła   oczy,   nie   widziała   nic   oprócz   mgły   za 
oknem.

– Czy możesz zdjąć ręce z moich kolan? Wpiłaś mi w ciało paznokcie aż do 

krwi – oznajmił Red.

Spojrzała w dół. Rzeczywiście, jej palce były kurczowo wczepione w spodnie 

Reda. Z wysiłkiem rozluźniła uchwyt. Przełknęła ślinę i próbowała powiedzieć 
opanowanym głosem:

– Co... to było?
– Myślę, że rozbiliśmy śnieżny bank. Czy nie mogłabyś wyjrzeć przez okno i 

zobaczyć, czy skrzydło jest nie uszkodzone?

–   Właśnie   odwróciła   się,   aby   to   sprawdzić,   gdy   dostrzegła   jego   kpiarski 

uśmieszek.

– Bardzo zabawne, królu niebios – powiedziała.
Obserwowała   go,   jak   nabierając   wysokości   powoli   brał   zakręt   pod   kątem 

prostym, a gdy odwróciła się, mogła zobaczyć dachy budynków i korony drzew w 
śnieżnej mgle.

– Czy nie lecimy trochę za nisko?
Przesunął drążek steru do środka.
– Dlaczego musisz mi przypominać, że nie lubię kobiet w kabinie?
Zdjęła płaszcz i spróbowała się odprężyć w ciepłym wnętrzu samolotu.

background image

– Tak, oczywiście czujesz się silniejszy, kiedy myślisz, że robisz coś lepiej ode 

mnie.

– Wiele rzeczy robię lepiej niż ty. Jasne, że są sprawy, z którymi ty radzisz 

sobie doskonale i sądzę, że to się jakoś wyrównuje.

Pochylił   się   do   przodu   i   dotknął   wskaźnika,   a   w   oczach   Meg   zapaliło   się 

światełko alarmowe.

– Czy dzieje się coś złego? – spytała.
Wyprostował się powoli i rzekł, nie patrząc jej w oczy:
– Wiesz, zmieniłaś się od czasu, gdy jesteś tutaj.
Meg spojrzała po raz drugi na wskaźnik, ale nie zauważyła nic niepokojącego. 

Poprawiła się w fotelu, myśląc o tych wszystkich zmianach, jakie w niej zaszły w 
ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin. Tak, chyba się zmieniłam, powiedziała 
do siebie w duchu.

– Jak ty możesz widzieć coś w tej mgle? – spytała. – Czy wiesz chociaż, dokąd 

lecimy?

– To nie jest mgła, kochanie, to jest śnieg. I co – najmniej jeszcze przez pół 

godziny będzie tak zła widoczność.

Coś gwałtownie poderwało samolot do góry, a po chwili rzuciło nim w dół. 

Meg   przez   chwilę   sądziła,   że   jest   to   jakaś   sztuczka   Reda,   aby   raz   na   zawsze 
odechciało się jej krytykować pilota. Gdy jednak zobaczyła, jak szybko stara się 
naprowadzić   maszynę   na   właściwy   kurs,   zrozumiała,   że   podejrzewała   go   o 
nadmierne poczucie humoru.

– Jeszcze maleńka turbulencja, panie i panowie – zamruczał, spoglądając na 

wskaźnik. – Nic takiego, czym należałoby się martwić.

Siedziała odchylona w fotelu i Red patrzył na nią.
– Nie bój się, kochanie. To rani moją ambicję, a przecież nie powinnaś wpędzać 

pilota w depresję.

–   Należało   zaczekać   –   odpowiedziała.   –   Przynajmniej   do   czasu   otrzymania 

bardziej  precyzyjnych  informacji  o  pogodzie.   O  Boże,  Red,  dlaczego   mnie   nie 
zatrzymałeś?

Uśmiechnął się i pogładził jej kolano.
– Nie mogłem, pamiętasz?
Odpowiedziała mu uśmiechem.
– Tak naprawdę, to się nie martwię. Wiem, że jesteś najlepszym pilotem w tym 

kraju.

Spoglądali na siebie i znów wszystko było proste. Meg wydawało się nawet, że 

background image

nigdy przedtem nie czuła się tak dobrze. Spuściła oczy.

– Czy mogę cię o coś zapytać?
– O wszystko, z wyjątkiem tajemnic pilotażu.
– Zawsze uważałam cię za bohatera, Red – powiedziała. – Nigdy nie myślałam, 

że te twoje zawodowe umiejętności są sposobem, w jaki odgradzasz się od świata. 
Sądzę, że właśnie o to ci – chodzi. Chcesz być w tym najlepszy i nikomu nie 
pozwolisz   się   wyprzedzić.   Przepraszam,   że   tak   długo   nie   potrafiłam   ci   tego 
powiedzieć.

Milczał przez chwilę, widziała jego profil, gdy uporczywie wpatrywał się w 

przednią   szybę,   jakby   chciał   wzrokiem   przeniknąć   szalejącą   zamieć.   I   nagle 
wyszeptał cicho:

– Zabawne, a ja zawsze chciałem ci się z tego zwierzyć.
Bicie   serca   ustąpiło.   Pozostał   tylko   warkot   silnika   i   szum   powietrza   na 

skrzydłach.

– Coś dziwnego dzieje się z ludźmi, którzy tu przyjeżdżają – powiedział Red 

rzeczowo. – Być może zauważyłaś, że wszyscy stają się nieustępliwi, niezależni i 
samotni. Coś ich ciągnie na to pustkowie, tylko tutaj potrafią żyć. Ja też jestem 
takim człowiekiem, Meg. I ty również. – Popatrzył na nią. – Byłabyś biedna w 
Waszyngtonie, dziecinko – stwierdził po prostu. – Już nie należysz do tamtego 
świata, jeśli kiedykolwiek doń należałaś.

Serce Meg zatrzymało się na moment, a gdy spojrzała w jego oczy, zobaczyła 

w nich pytanie. Chciała, aby je wypowiedział. Nie wiedziała jeszcze, jaka będzie 
odpowiedź, ale pragnęła tego pytania.

Maszynę znów podrzuciło do góry i Meg zdawało się, że słyszy jęk silnika. Red 

skoncentrował się na urządzeniach kontrolnych, bo wydawało się, że za moment 
samolot rozleci się w drobne kawałki. Nabrał jednak właściwej wysokości, zanim 
sercu Meg mógł zagrozić atak. Uspokoiła się.

–  No więc  –  powiedział  Red  – sprawa  wydaje  się  chyba  załatwiona.  Mam 

kolegę,   który   chciałby   założyć   ze   mną   szkołę   pilotażu.   To   nie   znaczy,   że 
zrezygnuję ze swojej pracy, czasem odpoczniesz ode mnie, ale większość nocy 
chcę spędzać w domu. Wiesz, że właściwie nie ukończyłaś tutaj swojego zadania i 
nikt nie zaoferuje ci lepszej posady, kiedy wrócisz do Waszyngtonu, sama mi to 
kiedyś powiedziałaś. Moja propozycja jest taka: spędźmy dwutygodniowy urlop na 
Hawajach, a przedtem ofiaruj swemu szefowi przedwczesny urodzinowy prezent i 
powiedz mu, że zostajesz.

Meg   była   oszołomiona.   Uczepiła   się   kurczowo   tej   propozycji.   Trzeba   było 

background image

jeszcze wiele rozważyć, ale...

– Mam zostać tutaj? – powtórzyła z niedowierzaniem. – Ależ ja nienawidzę 

tego miejsca.

–   Sama   nie   wiesz,   co   lubisz,   a   czego   nienawidzisz.   Myślałaś,   że   to   mnie 

nienawidzisz. Byłaś o tym przekonana przez całe sześć miesięcy. Oboje zarabiamy 
bardzo dużo i nie ma powodu, abyśmy musieli spędzać całą zimę na tej skutej 
lodem ziemi. Wybierz jakiekolwiek miejsce, a ja zbuduję ci tam dom.

Wciąż czuła się jak pijana.
– Nie wiem, czy w Carstone potraktują mnie poważnie, gdy im zaproponuję 

pozostanie, ale będę musiała porozmawiać z nimi. Zawsze sądziłam, że chcą ode 
mnie tylko wdrożenia eksperymentalnego programu. Zresztą nawet jeśli powiedzą: 
nie, jestem wystarczająco dobra, by pracować, dla kogo tylko zechcę. Mogę być 
niezależna i sprzedawać się za najwyższe stawki...

– Zdecyduj się, dziecino, mamy jeszcze tylko trzydzieści minut lotu... a może 

nawet mniej.

– Nagle przerwał, wziął ją za rękę i zmusił, aby wstała.
– Chwileczkę, wyświadcz mi przysługę.
Zanim zdążyła odetchnąć, posadził ją na miejscu pilota i położył jej ręce na 

drążkach sterowniczych.

– Pilnuj małego samolotu – powiedział.
– Red, to chyba jakiś głupi żart! – krzyknęła. – Czy dzieje się coś złego?
–   Albo   to   uderzenie   o   ziemię   spowodowało   przedziurawienie   zbiornika   z 

paliwem,  albo nie działa wskaźnik.  Jeżeli to wskaźnik, to muszę  sprawdzić go 
natychmiast.

Słyszała, jak szuka narzędzi. Z desperacją rzuciła się znów do pulpitu i w końcu 

znalazła na ekranie sztuczny horyzont z maleńkim samolotem, markującym każde 
aktualne położenie maszyny w stosunku do ziemi. Wpadła w panikę.

– Red, przecież ja nie wiem jak...
– Przyciągnij drążki do siebie, jeśli chcesz wznieść się wyżej, od siebie, jeśli 

chcesz zniżyć lot. Teraz wyrównaj poziom i prowadź spokojnie.

Meg  przełknęła ślinę,  a jej oczy  skupiły  się na sztucznym horyzoncie. Red 

położył się na podłodze poniżej pulpitu.

Nagle   samolot   zachwiał   się   i   sztuczny   horyzont   podskoczył   gwałtownie   do 

góry.   Nerwowo   zachłysnęła   się   powietrzem   i   przesunęła   drążki.   Horyzont 
stopniowo się obniżył.

– Co byś ty zrobiła beze mnie? – zapytał miękko Red.

background image

Czuła kropelki potu wokół ust.
– Myślę, że to, co każesz mi teraz robić, jest jakąś formą kary.
– Nie sądzę, aby mi się to udało.
Horyzont zaczął się znów pochylać, ale teraz była już na to przygotowana. W 

skupieniu przyciągnęła do siebie drążki steru.

– Będzie to nasze wspólne lądowanie... jeśli wylądujemy – powiedziała.
– Pragnę tego, kochanie – odparł spokojnie.
Meg zacisnęła wargi i postanowiła dorównać mu opanowaniem.
–   A   szkoła   pilotażu?   –   spytała.   –   Zawsze   nienawidziłeś   tego   pomysłu.   – 

Wreszcie   odważyła   się   oderwać   oczy   od   pulpitu.   –   Nie   musisz   tego   robić   ze 
względu na mnie.

Red powoli odkręcał śrubki pod pulpitem. Widziała jego twarz i ramiona.
– Nienawidziłem tego projektu stabilizacji, ponieważ był twój, a także dlatego, 

że myśląc o nim czułem się stary i, niestety, naprawdę się starzeję. Rzeczywiście 
powinienem zastanowić  się nad przyszłością. Być może  będziemy  mieli dzieci. 
Chciałbym spędzać czas z nimi i przestać nieustannie się sprawdzać. Ciekawe, czy 
takie myślenie jest oznaką starzenia się, może to raczej znamię dorastania. Ty też 
powinnaś przestać się sprawdzać, Meg.

Linia horyzontu pochyliła się niebezpiecznie.
– Co się dzieje, Red?! – krzyknęła.
– Trzymaj się mocno. – Głos Reda był niski i uspokajający, ale mogła odczuć w 

nim nutkę niepokoju.

– Co się stało, co znalazłeś? Na miłość boską, powiedz mi!
–   Nie   mogę   ci   nic   powiedzieć,   dopóki   nie   zapanujesz   nad   tym   cholernym 

samolotem!

i Z trudem udało się jej przywrócić linii horyzontu właściwe położenie.
– Dobrze, dobrze. Mam go! Red, czy to zbiornik paliwa?
– Ubijamy interes, czy nie? – spytał po chwili.
–   Interes?   –   powtórzyła   bezwolnie.   –   O   jakim   interesie   mówisz,   Red?   – 

Ogarniała ją panika.

– Czy zostajesz?
A jeżeli to nie jest zbiornik paliwa? Jeżeli nie, to znaczy, że zmierzają wprost w 

ramiona śmierci, pomyślała.

Odetchnęła głęboko i zacisnęła palce na drążkach sterowniczych.
– Miesiąc urlopu na Hawajach i ubijamy interes – odpowiedziała.
– Załatwione.

background image

Usiadł, trzymając żółte i niebieskie przewody w rękach.
– Przerwane połączenie – rzekł spokojnie.
Otworzyła usta i nie wiedziała, czy ma się śmiać, czy płakać. Wtedy wstał, 

objął ją i pocałował mocno w usta.

–   Witaj   w   moim   świecie,   dziecino   –   szepnął,   odsuwając   lok   z   jej   czoła. 

Uśmiechnął się. – I natychmiast zabieraj się z mojego fotela!

Red   stał   obok   hangaru   na   lądowisku   w   Bixby,   zziębnięte   ręce   trzymał   w 

kieszeniach i patrzył na Meg, która pilnowała wyładunku generatora.

–   Uważaj,   gapo!   –   krzyczała   na   jednego   z   dwóch   mężczyzn   próbujących 

wyciągnąć urządzenie. – To nie jest zabawka, chyba nie jesteś ślepy?! Czy mam 
wam napisać gdzie góra, a gdzie dół? Chodźcie za mną!

Szła   przodem,   kierując   ludźmi   i   Red   pomyślał,   że   jest   piękna.   Cudowna, 

opanowana   Meg,   Meg   wydająca   polecenia,   Meg   wciskająca   się   tam,   gdzie   nie 
powinna – to było wspaniałe. Był wdzięczny losowi, że ta kobieta należy do niego.

– Uważaj, na miłość boską! Do góry, przecież powiedziałam. Wyżej!
Postawiła ostrożnie urządzenie na ziemi i powierzyła je opiece asystentów.
– Czy w tej żałosnej grupie znajdę kogoś, kto potrafi nastawić złamania? Gdzie 

jest lekarz, który ma lecieć z nami? Powiedzcie mu, aby zabrał narzędzia i był 
gotowy za dwie godziny!

Mężczyzna stojący obok Reda patrzył na Meg zdumiony.
– Kim jest ta kobieta? – zapytał.
– To moja żona. – Red uśmiechnął się dumnie.
– Twarda sztuka, nie?
Red nie odpowiedział, zbliżył się do Meg i objął ją ramieniem.  Razem szli 

przez hangar.


Document Outline