Eleven On Top
I
Nazywam się Stephanie Plum. Gdy miałam osiemnaście lat pracowałam na stoisku z hot
dogami, które stało na deptaku, na wybrzeżu w Jersey. Pracowałam na ostatniej zmianie w Dave’s
dogs i powinnam zamykać pół godziny przed końcem pracy, by móc posprzątać dla dziennej zmiany.
Robiliśmy hot-dogi : z chilli, z serem, z kapustą i pokryte fasolą tzw. szczekające hot-dogi.
Grillowaliśmy je na dużym grillu z obracającym się rusztem. Obracał się i obracał przez cały dzień
przewracając hot dogi.
Dave Loogie, właściciel stanowiska przychodził każdej nocy, żeby je zamknąć. Sprawdzał
śmietnik by mieć pewność, że nic dobrego nie zostało wyrzucone i liczył hot dogi, które zostały na
grillu.
-Musisz planować naprzód – Dave mówił mi każdej nocy – a ty, gdy zamykamy, masz więcej niż pięć
hot dogów zostawionych na grillu, zwolnię twoją dupę i zatrudnię kogoś z większymi cyckami.
Więc każdej nocy piętnaście minut przed zamknięciem, zanim Dave się pojawił, zjadałam wszystkie
hot dogi z grilla. Nie jest to dobre wyjście, kiedy w nocy pracujesz na wybrzeżu, a za dnia paradujesz
w skąpym kostiumie kąpielowym. Jednej nocy zjadłam czternaście hot dogów. Dobra, może to było
tylko dziewięć, ale czułam się jakbym zjadła czternaście. W każdym bądź razie było to zdecydowanie
za dużo. Do diabła, potrzebowałam pracy.
Przez lata Dave’s dogs zajmowały pierwsze miejsce na mojej liście najgłupszych prac, jakie odbyłam
kiedykolwiek. Tego ranka zdecydowałam, że moja obecna posada w końcu wygrała i była godna by
zastąpić Dave’s dogs na szczycie listy. Jestem łowcą nagród. Agent do spraw windykacji poręczeń,
jeśli wolicie, żeby brzmiało bardziej legalnie. Pracuję dla mojego kuzyna Vinniego w jego firmie
poręczycielskiej znajdującej się w dzielnicy Trenton, Chambersburg. Przynajmniej kiedyś pracowałam
dla kuzyna Vinniego. Trzydzieści sekund temu odeszłam. Przekazałam fałszywą odznakę, którą
kupiłam w sieci. Oddałam kajdanki. I rzuciłam pozostałe rozpoczęte sprawy na biurko Connie.
Vinnie podpisuje poręczenia. Connie zajmuje się papierkową robotą. Mój pomocnik, Lula,
archiwizuje, kiedy jest w nastroju. I niesamowicie seksowny, niesamowicie przystojny twardziel
nazywany Komandosem. On i ja polujemy na kretynów, którzy nie stawili się na rozprawę. Jakieś
trzydzieści sekund temu wszyscy kretyni zostali przeniesieni na listę Komandosa.
- Daj mi chwilę – powiedziała Connie – Nie możesz odejść. Utknęłam z otwartą sprawą.
- Daj ją Komandosowi.
- Komandos nie zajmuje się drobnymi sprawami. Bierze tylko te wysokiego ryzyka.
- Daj ją Luli.
Lula stała z rękami położonymi na biodrach, oglądając moją przepychankę słowną z Connie. Lula jest
czarną kobiet a w rozmiarze szesnaście wciskającą się w ciuchy ze spandeksu pokryte lamparcimi
cętkami w rozmiarze dziesięć. Robiła to na tylko sobie znany, dziwny sposób. Wyglądała naprawdę
dobrze w zwierzęcym spandeksie.
- Do cholery, Tak! – powiedziała Lula – Mogłabym złapać tych sukinsynów. Mogłabym dorwać tych
dupków. Tylko, że będę za tobą tęsknić – powiedziała do mnie – co zamierzasz robić, jeśli nie będziesz
pracować tutaj? I co to przyniesie?
-Popatrz na mnie- powiedziałam- Co widzisz?
- Widzę bałagan- powiedziała Lula – Powinnaś lepiej o siebie zadbać
- Tego ranka poszłam po Sama Sporky’ego
- Melonowa- głowa Sporky?
- Taa. Melonowa- głowa. Goniłam go przez trzy jardy. Pies wydarł dziurę w moich jeansach. Jakaś
szalona stara kobieta strzelała do mnie. I w końcu dorwałam Sporkyego za Tip Top Cafe.
- Wygląda na to, że był to gówniany dzień – powiedziała Lula – Nie pachniesz za dobrze. I masz coś
dokoła swojego tyłka, co wygląda jak musztarda. Przynajmniej mam nadzieję, że to musztarda.
-Była tam sterta worków ze śmieciami, przy krawężniku i Melonowa- głowa przewrócił mnie na nią.
Zrobiliśmy sporo bałaganu. I gdy w końcu zapięłam go w kajdanki, on na mnie splunął!
- wyobrażam sobie, że to jest to, co utknęło w twoich włosach?
-Nie. Splunął mi na buty. Mam coś we włosach?
Lulę przeszył mimowolny dreszcz.
- Brzmi jak normalny dzień – powiedziała Connie- Trudno uwierzyć, że odchodzisz przez Melonową-
głowę.
Prawda była taka, że nie do końca wiedziałam, dlaczego odchodzę. Kiedy wstałam rano miałam
dziwne uczucie w brzuchu. I w nocy poszłam do łóżka zastanawiając się dokąd moje życie zmierza.
Pracowałam, jako łowca nagród i nie byłam w tym najlepsza na świecie. Ledwo udawało mi się
zarobić na opłacenie miesięcznego czynszu.
Byłam prześladowana przez szalonych morderców, wyśmiewana przez grubych nagich facetów,
wybuchy, strzelaniny, spluwanie, grożenie nożem, ścigana przez chcące mnie pogryźć psy, byłam
atakowana przez stado Kanadyjczyków, walcowałam się w śmieciach i moje samochody były
niszczone w zastraszającym tempie. I może dwóch facetów w moim życiu również powodowało to
uczucie w moim brzuchu. Obaj: Pan właściwy i Pan niewłaściwy, byli odrobinę straszni.
Nie byłam pewna, czy chcę być w związku z którymś z nich. I nie miałam pojęcia, którego z nich
wybrać. Jeden chciał mnie poślubić, kiedyś. Jego imię to Joe Morelli i był gliną z Trenton. Komandos
był tym drugim i nie wiedziałam, czego ode mnie chce, z wyjątkiem rozebrania mnie i sprawienia,
żebym się uśmiechała.
Plus, była notka zostawiona pod moimi drzwiami dwa dni temu. Wróciłem. Co to miało do cholery
znaczyć. I następna notka przyczepiona do mojej szyby. Czy myślałaś, że nie żyję? Moje życie jest zbyt
dziwne. Czas na zmiany. Czas znaleźć bardziej rozsądną pracę i uporządkować swoją przyszłość.
Connie i Lula przeniosły swoją uwagę ze mnie na frontowe drzwi. Biuro zlokalizowane jest przy
Hamilton Avenue. To było małe biuro z dwoma pomieszczeniami, z zaśmieconą przestrzenią na tyłach
i wypchanym po brzegi archiwum. Nie słyszałam dźwięku otwieranych drzwi. I nie słyszałam kroków.
Sądząc jednak po tym, że Lula i Connie patrzyły jak zahipnotyzowane łatwo zgadnąć, że Komandos
jest w pokoju.
Komandos był tajemniczym facetem. Był o pół głowy wyższy ode mnie, poruszał się jak kot, całymi
dniami kopał tyłki, nosił tylko czerń, pachniał seksownie, biło od niego ciepło i był perfekcyjnie
umięśniony. Po swoich kubańskich przodkach miał ciemną skórę i ciepłe brązowe oczy. Kiedyś
pracował dla Sił Specjalnych i to było wszystko, co ktokolwiek wiedział o Komandosie.
Do cholery, kiedy pachniesz i wyglądasz tak dobrze, kogo obchodzi cokolwiek jeszcze?
Zazwyczaj czułam, kiedy Komandos stał za mną. Komandos specjalnie nie zostawiał przestrzeni
między nami. Dziś zachował dystans. Ominął mnie i upuścił dokumenty i dane osobowe na biurko
Connie.
- Zeszłej nocy doprowadziłem Angel Robbie– powiedział do Connie – możesz wysłać czek do
Rangerman?
RangerMan to firma Komandosa. Mieści się w biurowcu w centrum miasta, specjalizuje się w
systemie ochrony i zatrzymywaniu zbiegów.
- Mam wielkiego newsa – Lula powiedziała do Komandosa – właśnie z powodu odejścia Stephanie
awansowałam na łowcę nagród.
Komandos zebrał parę kawałków kapusty z mojej koszulki i przeniósł je do kosza Connie
-To prawda?
- Tak – powiedziałam – Odchodzę. Skończyłam walkę ze zbrodnią. Walcowałam się w śmieciach po
raz ostatni.
- Ciężko uwierzyć – powiedział Komandos.
- Myślę o zatrudnieniu się w fabryce guzików – powiedziałam mu – słyszałam, że zatrudniają.
- Nie mam za wiele domowych instynktów – powiedział do mnie Komandos, jego uwaga skupiła się
na niezidentyfikowanej kulce czegoś w moich włosach – ale naprawdę bardzo pragnę zabrać cię do
domu i związać.
Zaschło mi w ustach. Connie zagryzła dolną wargę i Lula zaczęła się wachlować dokumentami.
- Doceniam ofertę – powiedziałam do niego – może innym razem.
- Dziecinko – powiedział z uśmiechem Komandos. Skinął na pożegnanie Luli i Connie i wyszedł z biura.
Żadna się nie odezwała dopóki nie odjechał w swoim lśniącym, czarnym Porsche Turbo.
- Myślę, że zmoczyłam spodnie – powiedziała Lula- to była jedna z tych dwuznacznych propozycji?
Pojechałam z powrotem do swojego mieszkania, wzięłam prysznic i ubrałam się w rozciągliwy biały
top i dopasowany czarny kostium z krótką spódniczką. Wsunęłam stopy w czarne buty z cztero-
calowymi obcasami, ułożyłam moje włosy, które sięgały mi prawie do ramion, kręcone, brązowe
włosy. Dodałam jeszcze jedną warstwę tuszu i błyszczyka. Wydrukowanie CV na komputerze zabrało
mi kilka minut. Było żałośnie krótkie. Skończyłam Douglass Collage z przeciętnymi wynikami. Kupę lat
pracowałam, jako osoba kupująca bieliznę dla tanich domów towarowych. Zostałam zwolniona.
Tropiłam drani dla mojego kuzyna Vinniego. Szukam menadżerskiej posady w jakiejś eleganckiej
firmie. Oczywiście to jest Jersey i może klasa nie jest tu normą krajową.
Chwyciłam moją dużą skórzaną torbę na ramię i krzyknęłam na do widzenia do mojego
współlokatora, chomika Rexa. Rex mieszkał na blacie kuchennym w szklanym akwarium. Rex jest
raczej nocnym markiem, więc jesteśmy, jak statki mijające się nocą. Jako dodatkową ucztę raz na
jakiś czas wrzucam mu do jego klatki Cheez Doodle, a on wychodzi ze swojej puszki po zupie, która
służy mu jako dom, aby wziąć Doodle. To tyle, jeśli chodzi o nasz skomplikowany związek.
Mieszkam na drugim piętrze w trzykondygnacyjnym budynku bez udogodnień. Okna z mojego
mieszkania wychodzą na parking, co dla mnie jest w porządku. Większość lokatorów w moim
budynku to seniorzy. Od rana do wieczora siedzą w domu przed telewizorami, więc w nocy z każdej
strony budynku jest cicho.
Opuściłam mieszkanie i zamknęłam za sobą drzwi. Pojechałam windą i wysiadłam w małym holu na
parterze. Przeszłam przez szklane drzwi i udałam się do swojego samochodu. Jeździłam ciemno
zielonym Saturnem SL-2. Saturn był okazją dnia w Imperium Używanych Aut Hojnego George’a. Tak
naprawdę chciałam Lexusa SC430, ale Hojny George pomyślał, że Saturn był bardziej w granicach
mojego ograniczonego budżetu.
Wsunęłam się za kierownicę i odpaliłam silnik. Jechałam na rozmowę w sprawie pracy w fabryce
guzików, byłam tym przygnębiona. Wmawiałam sobie, że to nowy początek, ale prawda była taka, że
czułam się jakby to był smutny koniec. Skręciłam w Hamilton i przejechałam kilka bloków do Piekarni
Smaczne Ciasta, byłam przekonana, że pączek jest jedyną rzeczą, która może poprawić mi nastrój.
Pięć minut później byłam na chodniku naprzeciwko piekarni z torbą pączków w ręku i stałam twarzą
w twarz z Morellim. Miał na sobie jeansy, zdarte buty i czarny sweter z dekoltem w serek na czarnej
koszulce. Morelli, to sześć stóp twardych mięśni z włoskim temperamentem. Jest Mądrym facetem z
Jersey i nie jest gościem, którego chcesz zdenerwować … no chyba, że jesteś mną. Prze całe swoje
życie wkurzałam Morellego.
- Przejeżdżałem tędy i zobaczyłem jak wchodzisz do środka. – Powiedział Morelli. Stał blisko, z
uśmiechem patrząc na torbę z piekarni. – Krem Bostoński ? – Zapytał, znając już odpowiedź.
- Do szczęścia potrzebowałam jedzenia.
- Szkoda, że nie zadzwoniłaś. – Powiedział zaczepiając palcem o dekolt mojej bluzki i wyciągając szyję,
żeby zajrzeć do środka. – Mam dokładnie to, co sprawi, że będziesz szczęśliwa.
Od czasu do czasu sypiałam z Morellim i wiedziałam, że to prawda.
- Dziś popołudniu mam sprawy do załatwienia, a pączki zajmują mniej czasu.
- Ślicznotko. Nie widziałem cię kilka tygodni. Mógłbym ustalić nowy rekord prędkości w osiąganiu
szczęścia.
- Taa, ale to byłoby twoje szczęście- otworzyłam torbę dzieląc się pączkami z Morellim – Co z moim?
- Twoje zadowolenie byłoby priorytetem.
Wzięłam gryza pączka – Kuszące, ale nie. Mam rozmowę kwalifikacyjną w fabryce guzików.
Skończyłam z egzekwowaniem poręczeń.
- Kiedy to się stało?
- Jakąś godzinę temu. – powiedziałam – Okay, właściwie nie mam żadnej rozmowy, ale Karen
Slobodsky pracuje tam, w biurze kadr i powiedziała, żebym do niej zajrzała, jeśli będę potrzebowała
pracy.
- Ja mógłbym dać Ci pracę – Powiedział Morelli. – Zarobki nie będą świetne, ale korzyści byłyby
całkiem przyzwoite.
- Rany- powiedziałam. – To druga najstraszniejsza propozycja, jaką dziś dostałam.
- A co było pierwszą najstraszniejszą ofertą?
Pomyślałam, że nie byłoby mądrze mówić Morellemu o ofercie związania mnie przez Komandosa.
Morelli nosił broń przy biodrze, a Komandos nosił broń w wielu miejscach przy swoim ciele.
Wydawało się być złym pomysłem mówienie czegoś, co mogło zaostrzyć współzawodnictwo
pomiędzy nimi. Nachyliłam się do Morellego i delikatnie pocałowałam go w usta.
– To zbyt straszne by się tym dzielić. – Powiedziałam mu. Czuł się przyjemnie naprzeciwko mnie i
smakował jak pączek.
Przebiegłam końcem języka wzdłuż jego dolnej wargi. – mniam – Powiedziałam.
Morelli wsuną palce pod moją kurtkę – pycha to zbyt łagodne określenie dla tego, co teraz czuję. I to,
co czuję nie powinno wydarzyć się na chodniku przed piekarnią. Może moglibyśmy się spotkać dziś
wieczorem?
- Na pizzę?
- Taa, to też.
Zrobiłam sobie przerwę z Morellim i Komandosem w nadziei, że uzyskam lepszą stabilizację w swoich
uczuciach, ale nie robiłam żadnych postępów. To było jak wybieranie pomiędzy tortem urodzinowym,
a drinkiem Big-boy Margarita. Jak mogłabym zdecydować? I prawdopodobnie byłoby lepiej bez obu,
ale rany, gdzie w tym wszystkim zabawa?
- Okay. – Powiedziałam. – Spotkamy się u Pina.
- Myślałem raczej o moim domu. Metsi grają i Bob tęskni za tobą.
Bob jest psem Morellego. Bob jest dużym, pomarańczowym, nieprawdopodobnie kudłatym
monstrum z zaburzeniem jedzenia. Bob zjadał wszystko.
- Niesprawiedliwe. – Powiedziałam. – Używasz Boba, by zwabić mnie do swojego domu.
- No. –Powiedział. - Więc?
Westchnęłam – Będę koło szóstej.
Przejechałam kilka przecznic w dół Hamilton i skręciłam w lewo w Olden. Fabryka guzików jest tuż za
granicami północnego Trenton. O czwartej nad ranem to dziesięć minut jazdy z mojego mieszkania.
W pozostałych godzinach czas jazdy jest nie do przewidzenia. Zatrzymałam się na czerwonym świetle
na rogu Olden i State, gdy tylko zielone światło rozbłysło usłyszałam strzały za mną i dźwięk kuli
wbijającej się w metal i dźwięk tłuczonego szkła. Byłam pewna, że to była moja karoseria i szyby, więc
schyliłam się w Saturnie i przecięłam skrzyżowanie. Przejechałam North Clinton i jechałam dalej
sprawdzając lusterko wsteczne. Ciężko powiedzieć w takim ogromnych korku, ale nie wydawało mi
się, żeby ktokolwiek mnie śledził. Moje serce galopowało i próbowałam się uspokoić. Żadnego
powodu, żeby wierzyć, że to było coś więcej niż przypadkowa strzelanina. Prawdopodobnie jacyś
goście z gangu mają ubaw ćwicząc swoją celność. Oni muszą gdzieś ćwiczyć, prawda? Wyłowiłam
swój telefon z kieszeni i zadzwoniłam do Morellego.
– Na rogu Olden i State ktoś strzela na oślep do samochodów - Powiedziałam mu. – Może będziesz
chciał wysłać tam kogoś, żeby sprawdzić, o co chodzi.
- Wszystko z tobą w porządku?
- Byłoby lepiej gdybym miała drugiego pączka.
Okay, to była moja najlepsza próba zgrywania twardej. Moje ręce zbielały od ściskania kierownicy, a
noga drżała na pedale gazu. Zassałam trochę powietrza i powiedziałam sobie, że jestem tylko trochę
podekscytowana. Niespanikowana. Nieprzerażona. Tylko trochę podekscytowana. Wszystko, co
musiałam zrobić, to zachować spokój i wziąć jeszcze kilka głębokich wdechów i wszystko będzie w
porządku.
Dziesięć minut później postawiłam Saturna na parkingu należącym do fabryki guzików. Cała fabryka
mieściła się w trzy-kondygnacyjnym gigantycznym budynku z czerwonej cegły. Cegły były ciemniejsze
z upływem lat, staromodne, podwójne rozmieszczone okna były brudne, księżycowy krajobraz.
Dickens byłych zachwycony. I byłam pewna, że to nie moja bajka. Ale moja bajka nie była już jasno
określona. Wysiadłam i okrążyłam auto z nadzieją, że myliłam cię, co do strzelaniny. Poczułam kolejny
wyrzut adrenaliny, gdy zobaczyłam zniszczenia. Były trzy uderzenia. Dwa naboje były osadzone w
tylnej masce, a jeden zniszczył tylne światło.
Nikt mnie nie śledził do parkingu, nie widziałam żadnego ociągającego się auta na drodze. Złe
miejsce, zły czas, powiedziałam sobie. I uwierzyłabym w to, gdyby nie moja poprzednia praca. Tak to
było to, musiałam poskromić trochę swoją paranoję, żeby nie być zroszoną zimnym potem z
przerażenia próbując przekonać jakiegoś gościa, żeby mnie zatrudnił.
Przekroczyłam duże szklane drzwi prowadzące do biur i wolnym krokiem weszłam do holu. Hol był
mały z tanią posadzką i morsko-zielonymi ścianami. Gdzieś niedaleko słyszałam dźwięk maszyn
wybijających guziki. Telefon dzwonił w innej części budynku. Podeszłam do recepcji i zapytałam o
Karen Slobodky.
-Przykro mi. – Powiedziała kobieta- Spóźniłaś się dwie godziny. Odeszła. Slobodsky przeszła tędy jak
huragan, krzycząc coś o molestowaniu seksualnym.
- Więc jest nabór na wolne miejsce? – Zapytałam, pomyślałam, że szczęście w końcu do mnie wróciło.
- Pewnie, na to wygląda. Skontaktuję się z jej szefem, Jimmy’m Alizzi.
Dziesięć minut później byłam w biurze Alizziego siedząc naprzeciwko niego. Siedząc za monstrualnie
wielkim biurkiem wyglądał trochę mizernie. Wyglądał na gościa grubo po trzydziestce, albo dopiero,
co po czterdziestce. Miał czarne zaczesane do tyłu włosy i odcień skóry przypominający ten, który
mają Hindusi.
- Powiem Ci teraz, że nie jestem Hindusem. – Powiedział Alizzi. – Każdy myśli, że jestem Hindusem,
ale jest to błędne założenie. Pochodzę z małego państwa u wybrzeży Indii.
- Sri Lanka?
- Nie, nie, nie – powiedział machając swoim kościstym palcem w moją stronę.- Nie Sir Lanka. Mój kraj
jest jeszcze mniejszy. Jesteśmy bardzo dumnymi ludźmi, więc musisz być ostrożna, by nie obrazić
mego pochodzenia.
- Jasne. Zechcesz powiedzieć mi jak nazywa się ten kraj?
- Latorran
- Nigdy o nim nie słyszałam.
- Widzisz, teraz stąpasz po niebezpiecznych wodach.
Powstrzymałam grymas.
- A więc byłaś łowcą nagród- Powiedział, przeglądając moje CV, z uniesionymi brwiami. – To jest
bardzo ekscytujące zajęcie. Dlaczego chcesz rzucić taką pracę?
-Szukam czegoś, co da mi większe szanse na rozwój.
-Och, to będzie moje zadanie, ty ewentualnie będziesz się starać.
- Tak, cóż jestem pewna, że to zajmie lata, a później, kto wie … przez to możesz być prezesem firmy.
- Jesteś skandalicznym pochlebcą. – Powiedział. – Lubię to. A co byś powiedziała na to, jeśli
zapytałbym cię o przysługi seksualne? Czy groziłabyś mi pozwem?
-Nie. Przypuszczam, że zignorowałabym cię, o ile byłoby to bez kontaktu fizycznego. W przeciwnym
razie musiałabym cię kopnąć w bardzo bolesne miejsce i najprawdopodobniej nigdy nie zostałbyś
ojcem żadnego dziecka.
- Brzmi uczciwie – Powiedział. – Jestem szczęśliwy, że natychmiast mogę cię zatrudnić. Zaczynasz
jutro, niezwłocznie o ósmej. Nie spóźnij się.
Cudownie, mam prawdziwą pracę w przyjemnym czystym biurze, gdzie nikt nie będzie do mnie
strzelał. Powinnam być szczęśliwa, prawda? To było to, czego chciałam, czyż nie? Więc czemu czuję
się taka przygnębiona?
Powlekłam się na dół schodami prosto do holu i na zewnątrz na parking. Znalazłam swój samochód i
przygnębienie się pogłębiło. Nienawidzę swojego auta. Nie dlatego, że był złym autem. To po prostu
nie był właściwy samochód. Nie wspominając już, że byłoby świetnie mieć taki, który nie ma trzech
dziur po kulach.
Może potrzebowałam kolejnego pączka.
Pół godziny później, wróciłam do swojego mieszkania. Zatrzymałam się by wstąpić do piekarni Pyszne
ciasta i wyszłam z wczorajszym tortem urodzinowym. Na torcie był napis, Wszystkiego najlepszego
Larry. Nie wiem jak Larry świętował swoje urodziny, ale najwidoczniej bez tortu. Strata Larrego była
moim szczęściem. Jeśli chcesz zyskać szczęście, tort to dobra droga. To był żółty tort z obrzydliwie
grubą warstwą białego lukru zrobionego ze sztucznego masła i sztucznej wanilii oraz ciężarówki
cukru. Był udekorowany dużymi różami zrobionymi z: różowego, żółtego i fioletowego lukru. To był
trzywarstwowy tort z kremem cytrynowym pomiędzy warstwami. Był przeznaczony dla ośmiu osób,
więc miał odpowiednią wielkość. Zrzuciłam ciuchy na podłogę i sięgnęłam po ciasto. Dałam kawałek
tortu Rexowi i zabrałam się za resztę. Zjadłam wszystkie kawałki z dużymi różowymi różami.
Zaczynałam czuć się niedobrze, ale czułam presję. Zjadłam wszystkie kawałki z żółtymi dużymi różami.
Miałam fioletową różę i kilka mniejszych kawałków. Nie mogłam tego zrobić. Nie mogłam zjeść już
więcej ciasta. Zatoczyłam się do moje sypialni. Potrzebowałam drzemki. Wciągnęłam koszulkę przez
głowę i założyłam parę bokserek na gumce ze Scooby-Doo. Boże, nie kochacie ubrań z elastyczną
talią? Miałam jedno kolano na łóżku, kiedy zauważyłam przypiętą notatkę do mojej poszewki. Bój się,
bardzo się bój. Następnym razem będę mierzyć wyżej. Pomyślałam, że byłabym bardziej
przestraszona, gdybym nie zjadła pięciu kawałków urodzinowego tortu. Tak było, obawiałam się
bardziej tego, że zwymiotuję. Spojrzałam pod łóżko, za zasłonę od prysznica, oraz do wszystkich
szafek. Żadnych potworów. Zamknęłam drzwi wejściowe na zasuwę, wróciłam do sypialni. Teraz,
rzecz w tym, że to nie był pierwszy raz, kiedy ktoś włamał się do mojego mieszkania. W
rzeczywistości, ludzie regularnie się włamywali. Komandos wślizgiwał się jak dym, Morelli miał klucze.
I szurnięci, źli goście oraz psychole mieli swoje sposób by naruszyć trzy zamki i otworzyć drzwi.
Niektórzy zostawiali wiadomości z pogróżkami. Więc nie byłam tak przerażona, jak mogłam być przed
swoją karierą łowcy nagród. Moje uczucia zmierzały raczej w kierunku głuchej rozpaczy. Chciałam,
żeby wszystkie straszne rzeczy odeszły. Byłam zmęczona strachem. Rzuciłam swoją okropną pracę i
teraz chciałam, żeby wszyscy straszni ludzie zniknęli z mojego życia. Nigdy więcej nie chciałam być
porwana. Nie chciałam, żeby ktoś we mnie celował nożem lub miał mnie na muszce. Nie chciałam być
zagrożona, śledzona lub być goniona przez seryjnego mordercę. Wślizgnęłam się pod kołdrę i
naciągnęłam ją na głowę. Kiedy już prawie zasypiałam ktoś odsunął kołdrę. Zaczęłam krzyczeć i
wpatrywałam się w Komandosa.
- Co ty do cholery robisz? – Krzyknęłam na niego chwytając kołdrę.
- Odwiedziny, dziecinko.
- Myślałeś kiedyś, żeby zadzwonić dzwonkiem przy drzwiach?
Komandos uśmiechnął się do mnie. – To by popsuło całą zabawę.
- Nie wiedziałam, że jesteś zainteresowany zabawą.
Usiadł na brzegu łóżka i uśmiechnął się szerzej. – Pachniesz wystarczająco dobrze by cię zjeść. –
Powiedział Komandos. – Pachniesz jak impreza.
- To tortowo urodzinowy oddech. I czy my dopatrujemy się dwuznacznej propozycji?
- Tak. – Powiedział Komandos. – Ale to prowadzi do nikąd. Muszę wracać do pracy. Czołg czeka na
mnie z włączonym silnikiem. Chciałem dowiedzieć się, czy poważnie myślisz o odejściu.
- Dostałam pracę w fabryce guzików. Zaczynam jutro.
Wyciągnął rękę i odczepił notatkę z pościeli obok mnie. - Nowy chłopak?
- Ktoś się włamał, kiedy mnie nie było. I domyślam się, że to on strzelał do mnie tego popołudnia.
Komandos wstał. – Powinnaś zniechęcić ludzi, którzy to robią. Potrzebujesz pomocy?
- Jeszcze nie.
- Dziecinko. – Powiedział Komandos i wyszedł.
Słuchałam uważnie, ale nie słyszałam otwierania, czy zamykania drzwi frontowych. Wstałam i
przeszłam na palcach po mieszkaniu. Komandosa nie było. Przypuszczam że mógł wyjść przez okno w
salonie, ale musiałby zejść po fasadzie budynku jak Spider-Man.
Zadzwonił telefon, zaczekałam, aby zobaczyć numer na wyświetlaczu. To była Lula. – hej –
Powiedziałam.
-Hej, dupo. Miałaś wielki tupet zostawiając mnie z tą robotą.
- Zgłosiłaś się na ochotnika.
- Musiałam mieć udar słoneczny. Człowiek chcący tej pracy musi być pokręcony.
- Coś źle idzie?
- Cholera, tak. Wszystko idzie źle. Potrzebuję tu wsparcia. Próbuję przymknąć Willie’go Martina , ale
on nie współpracuje.
- Jak bardzo nie współpracuje?
- Wyniósł swój obrzydliwy tyłek ze swojego mieszkania i zostawił mnie przykutą do swojego dużego,
głupiego łóżka.
- To dość spora niechęć do współpracy.
- Taa, i jest jeszcze gorzej. Tak jakby nie mam żadnych ciuchów na sobie.
- O mój Boże! Czy on cię zaatakował ?
- To jest trochę bardziej skomplikowane. Był pod prysznicem, kiedy go zaskoczyłam. Widziałaś kiedyś
Willie’a Martina nago? Jest spoko. Kiedyś grał zawodowo w piłkę, dopóki nie zrobił syfu ze swoim
kolanem i musiał zainwestować w coraz większe samochody.
- un hunh
- No cóż jedna rzecz prowadzi do następnej i oto jestem przykuta do łóżka tego przystojniaka-
śmiecia. Cholera, to nie tak, że robię to regularnie, wiesz. Jestem bardzo wybredna jeśli chodzi o
moich facetów. Poza tym, kto by nie zagrał w te klocki. Ma mięsień na mięśniu i tyłek, w którym
chcesz zatopić zęby.
Wyobrażenie tego sprawiło, że zaczęłam rozważać zostanie wegetarianką.
Willie Martin mieszkał na trzeciej kondygnacji w budynku wymazanym grafiti, na pierwszy piętrze
znajdował się Chop Shop. Budynek znajdował się na rogu siódmej i setnej, dzielnica zepsucia,
zbombardowane miejsce rywalizacji Irlandczyków . Zaparkowałam za czerwonym Firebirdem Luli i
przeniosłam swój pięciostrzałowy pistolet Smith & Wesson z torebki do kieszeni kurtki. Nie
przepadam za bronią i prawie nigdy jej ze sobą nie noszę, ale czułam się tak nieswojo przez
strzelaninę i notkę na pościeli, że nie chciałam udać się na Stark Street nieuzbrojona. Zamknęłam
samochód, ominęłam rozklekotane otwarte drzwi windy i powlekłam się na drugie piętro. Klatka
schodowa prowadziła do małego obskurnego foyer z drzwiami .. zgaduję, że Willie nie odpowie na
pierwsze pukanie, a Lula straci cierpliwość. Spróbowałam przekręcić klamkę i drzwi stanęły otworem.
Dzięki Bogu za tą małą przysługę , nie mogłam się pochwalić żadnym sukcesem, jeśli chodzi o
otwieranie drzwi kopniakiem. Niepewnie wsunęłam głowę do środka i zawołałam. – Halo.
- Witaj – powiedziała Lula – I nie mów nic więcej, nie jestem w dobrym nastroju. Po prostu odepnij te
gówniane kajdanki i odsuń się, potrzebuję frytek. Potrzebuję całej pieprzonej góry frytek. Mam
niedobór Fast-foodów. Lula leżała po drugiej stronie pokoju, owinięta w prześcieradło z jedną ręką
przykutą do metalowej ramy łóżka, drugą ręką trzymała prześcieradło.
Wyciągnęłam z kieszeni uniwersalny klucz do kajdanek i rozejrzałam się po pokoju.
– Gdzie twoje ciuchy?
- Zabrał je. Dasz wiarę? Powiedział, że to nauczy mnie nie ścigać go więcej. Mówię ci nie można ufać
mężczyznom. Biorą co chcą, zakładają gacie na tyłek i uciekają przez drzwi. Swoją drogą nie wiem na
co on był taki wkurzony. Wykonywałam tylko swoją pracę. Powiedział „Czy to było dobre dla ciebie”
powiedziałam „ o tak kotku bardzo dobre”. I kiedy próbowałam go skuć. Cholera uwierz nie wszystko
było takie dobre, poza tym jestem teraz profesjonalnym łowcą nagród. Dostarczyć żywego lub
martwego, w spodniach lub bez, prawda? Nie miałam żadnych oporów żeby go skuć.
- Dobrze, ale następnym razem załóż swoje ciuchy zanim zechcesz skuć jakiegoś gościa. Lula rozpięła
kajdanki i związała prześcieradło, żeby nie spadło.
- Dobra rada. Następnym razem będę o tym pamiętać. To rada, której potrzebowałam żeby stać się
pierwszej klasy łowcą nagród. Przynajmniej zapomniał zabrać moją torebkę. Byłabym bardzo
wkurzona, gdyby zabrał mi torebkę.
Podeszła do skrzyni znajdującej się na przeciwległej ścianie i zabrała koszulkę Wille’go oraz parę
szortów na siłownię i założyła je. Zabrała resztę ubrań z kufra i wyrzuciła je przez okno.
- Okay. – Powiedziała Lula. – Zaczynam czuć się lepiej. Dzięki, że przyjechałaś tu i pomogłaś mi. Mam
dobre wiadomości wygląda na to, że nikt nie ukradł ci auta. Widziałam, ciągle stoi przy krawężniku. –
Lula podeszła do szafy i zgarnęła więcej ubrań. Garnitur, buty i kurtki. Wszystko wyleciało przez okno.
– Jestem teraz nakręcona. – Powiedziała rozglądając się po mieszkaniu. – Co jeszcze możemy
wyrzucić przez okno. Myślisz, że możemy wyrzucić przez okno telewizor tego twardziela ? Hej co
powiesz na trochę urządzeń kuchennych? Przynieś mi jego toster.
Przeszła przez pokój zgarniając lampkę ze stolika, przyniosła ją do okna.
– Hej!- wrzasnęła wychylając głowę i koncentrując wzrok na ulicy. – odejdź od tego samochodu.
Willie, czy to ty? Co do diabła wyprawiasz?
Podbiegłam do okna i wychyliłam się. Wille Martin miał atak szału i dewastował młotkiem auto.
- Ja ci pokażę, wyrzucać moje ciuchy przez okno. – Powiedział biorąc zamach na tylną część auta.
- Ty głupi przedwczesny wytrysku. – Lula wrzeszczała na niego. – Ty skretyniały, idioto! To nie mój
samochód.
- Oh, ups – Powiedział Willie. – Który jest twój?
Lula chwyciła Glocka ze swojej torebki. Puściła dwa strzały w jego kierunku i Wille zwiał. Jeden z
pocisków trafił w dach mojego auta. Drugi zrobił małą dziurę w przedniej szybie.
- Coś musi być nie tak z celownikiem w tej broni. – Powiedziała Lula do mnie. – Przepraszam za to.
Przebrnęłam przez schody i stanęłam na chodniku oceniając stan swojego auta. Głębokie wgniecenie
na dachu od kuli. Dziura w przedniej szybie i przebity fotel po stronie pasażera. Drzwi były
powgniatane od młotka. No i poprzednie zniszczenia zrobione przez szalonego prześladowcę. Oprócz
tego ktoś napisał na drzwiach po stronie kierowcy Zjedz mnie.
- To zupełny bajzel. – Powiedziała Lula – Nie wiem, co jest nie tak z twoimi autami.