† Rozdział 1 †
† Bella †
No właśnie, cała ja, czemu nie jestem tak przewidywalna jak Rose. Ona po
dziesięciu minutach jazdy wiedziała, że to się nie uda i pourywa nam
nasze śliczne, młode główki. Mój mózg, czekajcie... hmm, chyba zgubiłam
gdzieś w Minnesocie. To jednak nie jest już tak ważne jak to, że w końcu
dojeżdżamy na miejsce, po czterech dniach wspaniałej drogi. Nie myślcie,
że my tak przez cały czas, bez postoju. Stawałyśmy dwa razy na nocleg w
Południowej Dakocie oraz Nevadzie, bo byłyśmy niezmiernie
wykończone. Miałyśmy w planach zabawić w Las Vegas, ale nie
dojechałyśmy, nie dałybyśmy rady. Byłam bardzo niepocieszona tym, bo
naprawdę byłyśmy już nieźle podniecone z Rose, że zabalujemy. No cóż,
nic nie zrobimy, trzeba żyć z tym...
–
O czym tak myślisz Bell? - wyrwała mnie z rozmyśleń Alice, która w
końcu wyglądała na wyspaną.
–
O Las Vegas... szkoda mi trochę.
–
Oj, Bell, nie ma co żałować. Myślisz, że bawiłybyśmy się dobrze,
takie padnięte kwoki? - Ciekawa jestem z skąd u Alice taki dobry humor
się narodził.
–
Alice, tylko nie kwoki, ja się za nią nie uważam, jaja nie wysiaduję. -
Zaśmiała się Rose.
–
W sumie masz rację, ty jesteś perliczka stwierdzając po twojej
dzisiejszej fryzurze. - Zjechała Rose wzrokiem Alice i po paru sekundach
buchnęła śmiechem. Dobrze, że mają dobry nastrój przynajmniej droga
szybciej leci.
–
Takie włosy to mam przez ciebie!
–
Powinnaś mi dziękować! - trzymała swego Alice.
–
Za co?
–
Za wiatr we włosach - wyręczyłam naszego kierowcę. Wszystkie
zaczęłyśmy się panicznie śmiać, jak oszalałe.
–
No dziewczynki - Wypiszczała tym swoim cieniutkim głosem Alice,
który w uszach ci pozostawał na długo. - Jeszcze pół mili i wjeżdżamy na
naszą ulicę. - Wszędzie było tak pięknie, mogłabym tymi ulicami bez celu
jeździć i wpatrywać się w śliczne budowle, przeźroczyste niebieskie niebo
i wysokie palmy, które rosną niemal wszędzie.
–
Super, ja zajmuję łazienkę! - O mało nie walnęłam się w głowę po
tym co właśnie powiedziałam, stare przyzwyczajenia. Alice i Rosalie
spojrzały na siebie z uśmiechem na twarzy.
–
Zapomniałaś dodać, którą... - dodała, prawie płacząca ze śmiechu
Rose.
–
Zapomniałam... wiecie, jak człowiek tyle lat z wami pod jednym
dachem w skromnym apartamencie z jedną łazienką, to idzie się
przyzwyczaić... no nie.
–
Nigdy więcej zajmowania kolejek do łazienki! - Wykrzyczała Alice.
Wtedy skręciła w naszą ulicę i od razu ukazał się nasz piękny WIELKI
dom. Był taki niesamowicie przeźroczysty, czysty... . Nie zdążyłam opisać
do końca swoich wrażeń na temat naszego domu, kiedy to Alice
gwałtownie zahamowała i moja głowa bezwiednie poleciała do przodu. Z
całej siły uderzyłam o oparcie, gdzie siedziała Rosalie.
–
Auuć! - krzyknęłam. - Co z tobą Alice, pedały pomyliłaś, czy co?
–
Patrz tam! - wskazała podbródkiem przed siebie Al.
–
O...M...G... - wypowiedziała Rose, po czym wstała, usiadła na
drzwiach samochodu i przełożyła swoje zgrabne nóżki przez nie, stawiając
je na jezdni. Ciekawe od kogo się tak nauczyła, bo na pewno nie ode mnie.
Ja tak wsiadam, ale chyba będę musiała się zastanowić również nad
przeciwnym kierunku.
–
Rose... kurwa, te drzwi się otwierają... ile ja sobie będę gardło
zdzierać by nauczyć was kultury, wstrętne małpiszony! - Wrzasnęła
wściekła Alice, na co Rosalie kompletnie zignorowała ją, była jakaś taka
zahipnotyzowana, nie obecna. Wysiadłyśmy wraz z Al z auta, która nie
mal natychmiast znalazła się u boku Rose, przed samochodem. Nie wiem
czemu one się tak ślinią na widok dwóch cudownych facetów, którzy
postanowili dodać uroku swoim torsom i spocić się troszeczkę przy
bieganiu. Nie, no żartuję mówiąc, że nie ma na co popatrzeć, bo jest, ale
wiem na pewno, że będę musiała nauczyć moje kochane przyjaciółki
poprawnej reakcji w takiej sytuacji, by mi nie robiły obciachu. Nie dużo
myśląc podbiegłam do moich wspaniałych sióstr i stanęłam przed nimi.
Następnie zaczęłam machać rękami.
–
Uciekajcie stąd, zmieńcie kierunek, wkraczacie w bardzo
niebezpieczny „zone” pod tytułem „Głodne Lwice”! - Chłopcy się
zaśmiali, a dziewczyny spojrzały na mnie strasznie wkurwionym
wzrokiem na co ja odpowiedziałam śmiechem.
–
Ciii! - szepnęła Rose.
–
Właśnie robisz oborę, Bell - dodała Alice.
–
Ja robię oborę!... niby wam! - parsknęłam jeszcze większym
śmiechem. - Same sobie zrobiłyście, zachowujecie się jakbyście w ogóle
płci brzydkiej nie widziały!.
–
Akurat oni zaliczają się do pięknej płci... a nie brzydkiej - westchnęła
Rose, podtrzymując się ramienia Alice. Może ma rację do brzydkiej też
bym ich nie zaliczyła, wyglądają całkiem nie źle. Obydwaj byli bardzo
postawni i umięśnieni.
–
Czy wy się czerwienicie...? - Bardziej powinno być to chyba zdanie
twierdzące, a nie pytanie. Zadziwiło mnie to, bo to ja należę do takich co
szybko pokazują swoją reakcję na tego typu sytuację. Im bardziej zbliżali
się oni w naszym kierunku, tym bardziej krwiste były policzki moich
„cnotliwych” współlokatorek.
–
Cześć - powiedzieli, niemal równocześnie przystojni nieznajomi.
–
Cześć - odpowiedziałam, też niemal natychmiast. Ku mojemu
zdziwieniu dziewczyny nadal nic się nie odzywały.
–
Postanowiliśmy zaryzykować pewnie wkraczając w strefę „zone” -
odparł jeden z nich.
–
Tylko nie miejcie pretensji, że was nie ostrzegałam.
–
Nie ma sprawy, przy tak pięknych kobietach jak wy warto
zaryzykować. - Och, już mnie mdli.
–
Bella jestem... Bella Swan - podałam im rękę ściskając mocno. - A to
moje dwie przyjaciółki Alice i Rosalie, które od paru minut są niemowami.
–
Silny uścisk, skąd taka mała, drobna osóbka ma tyle siły...? Ja jestem
Jacob... Jacob Black.
–
A ja... Emmet Cullen. - O mój Boże, mogłabym śpiewać z radości.
Im dużej stało się z nimi, tym bardziej uginały mi się nogi w kolanach.
–
Jeszcze silna...! - stwierdziłam bez namysłu. Ja, właśnie taka głupia
jestem zawsze coś palnę bez zastanowienia. Ale wracając do naszych
napotkanych, to może zacznę od tego ciut mniejszego, Jacoba Blacka. Ma
nieziemską opaleniznę, choć tak naprawdę nie wiem czy to jest
opalenizna, czy taki ma po prostu kolor skóry. Po mojej świetnej intuicji
sądzę, że w jego nieziemskim ciele płynie indiańska krew. Włosy czarne,
krótko przystrzyżone pozostawione na czubku w fajnym nieładzie. Oczy
bardzo ciemne, prawie czarne. Najbardziej co mi się rzuciło w oczy, to
jego fajny tatuaż na prawym, napompowanym ramieniu, który
przypominał jakiś amulet. A jeśli chodzi o ciało, to już chyba coś
wspomniałam, że jest fajnie wyrzeźbiony, tak nie do przesady... a jego
„abs” czyli brzuch... hmm... chciałabym mieć taki.
–
Fajny tatuaż... oznacza coś? - spytałam Jacoba, od razu zaspakajając
swoją ciekawość.
–
A to... to mój taki rodzinny znaczek - zaśmiał się.
–
Herb? - ciągnęłam.
–
Tak, coś w tym rodzaju. - Uśmiechnął się pokazując perfekcyjne
uzębienie.
–
Alice jestem - odezwała się nareszcie, podając swoją rękę Jacobowi.
Nie mogłam stłumić w ogóle w sobie śmiechu.
–
Alice... brawo, obudziła się... ale to już przerobiliśmy musisz zacząć
brnąć do przodu. - Wszyscy zaczęli się śmiać.
–
A ja, Rose - podeszła do Emmetta. Jaka odważna się zrobiła w ciągu
tych paru minut. Jeśli chodzi o tego chłopaka, to był ogromny, ale w
pozytywnym słowa znaczeniu. Przy mnie to każdy jest wysoki, ale on to
szczególnie. Ciekawa jestem ile ma wzrostu, ale chyba na moje oko, to z
jakieś dwa metry. Bardzo miłą ma twarz taką uśmiechniętą z wczorajszym
zarostem i szklistymi błękitnymi oczami. Jest blondynem... ale takim
troszkę ciemnym. Usta... mniam, jak maliny. Ha ha, nie żebym już
próbowała nawet chyba nie chciałabym. „Przestań kłamać Swan”,
skarciłam się w myślach.
–
Miesz... - nie dokończyłam pytania, bo na naszą ulicę wjechały i
zaczęły nas omijać nasze dwie z czterech ciężarówki, przy czym robiły
bardzo dużo hałasu.
–
O, nadjeżdża nasza garderoba! - wypaliła Alice.
–
Czekajcie... to wy się wprowadzacie do tego domu ? - wskazał
palcem na nasz piękny dom Emmett, odwracając się za siebie.
–
Tak! - Wyprzedziła mnie z odpowiedzią Rose, ku mojemu
zdziwieniu. Bałam się teraz tylko jednego, że jak się rozgada to już na
Amen i Wieki Wieków. Na odpowiedź blondynki, Emmettowi
powiększyły się oczęta, a kąciki ust zadarły się do góry tworząc w pełni
zadowolenie.
–
A wy mieszkacie w okolicy? - Rosalie pewnie brnęła w nadziei, że
stanie się cud i przystojni już znajomi okażą się naszymi bliskimi
sąsiadami. Chłopcy spojrzeli na siebie uśmiechnięci.
–
Jak by to ująć... - zastanawiał się nad pełną wypowiedzią Jacob.
–
No! - pośpieszała Alice.
–
Jesteśmy sąsiadami. Mieszkamy w tym domu zaraz koło waszego..,
ten drewniany bez dachu. - I w pizdu! Muszę zacząć od teraz wierzyć w
cuda. To jest niewiarygodne, trzy domy na ulicy wliczając również nasz i
tacy sąsiedzi nam się trafiają... po prostu ten ktoś u góry musi nas
uwielbiać, że zsyła swoje niebo na ziemię. Muszę stwierdzić, że coraz
bardziej mi się tu podoba.
–
Sami mieszkacie? - zapytałam podstępnie, by się dowiedzieć czy aby
po domu nie biega gromadka dzieci pilnowana pod bacznym okiem
swoich mam, a ich żon. Bądźmy realistami. Taki biegający towar nie może
być wystawiony na półkę z etykietą „wolny do wzięcia”.
–
W sumie to nie - odpowiedział Emmett nie spuszczając swojego
wzroku z Rosalie.
Aha, wiedziałam, nie ma to jak przewidywalna Swan, Bella Swan.
Wiedziałam, że mają pozakładane rodziny.
–
Owszem mieszkamy razem w jednym domu, ale jest nas trzech. -
Odparł zadowolony Jacob. Mina mi zrzedła, chyba się starzeję albo
wychodzę z wprawy. Co z moją kobiecą intuicją, gdzie się podziała?
–
Mieszka z nami jeszcze mój straszy brat bliźniak Edward, Edward
Cullen. Od razu muszę dodać, że nie jesteśmy jednojajowi, i to ja uchodzę
za „naj” we wszystkim.
–
Proszę... ktoś tu ma zawyżone ego. - Powinnam się ugryźć w język.
Tak naprawdę to mi się to wymknęło, bo to miało pozostać gdzieś głęboko
we mnie, w moich myślach.
–
Żartowałem Bella, nie chcę żebyś mnie odebrała jako zadufanego w
sobie narcyza zaraz na początku naszej znajomości.
–
Ja też żartowałam i wcale tak nie myślę. - Ta, akurat. Kłam sobie
dalej Swan, nie zła kłamczucha z ciebie.
–
To brat nie musi już pracować nad kondycją z wami, sięgnął ją już u
szczytu?
–
Nie... On po prostu jest inny...
–
Jak to inny? Nie rozumiem.
–
Spokojny... może tak to ujmę. Przez cały czas pracuję i tworzy swój
idealny Świat.
–
To znaczy?
–
Jest pisarzem, pracuje teraz nad jakimś globalnym hitem.
–
A, rozumiem, no to życz mu powodzenia. Słuchajcie, wy sobie
gadajcie, a ja pójdę do kierowców w końcu ktoś musi im otworzyć drzwi.
–
Jasne, nie ma sprawy - odparł uprzejmie Jacob. Ahh... muszę jeszcze
dodać, że w jego spojrzeniu można się zakochać.
–
Podwieźć cię? - zaproponowała Alice, na co chłopcy zareagowali
niemal natychmiast, spoglądając na siebie.
–
Przecież to parę kroków - stwierdził wysoki chłopak z
niezrozumieniem, które miał wyryte na twarzy. Ściągnęłam szpilki ze
swoich zmęczonych nóg i wzięłam je do ręki.
–
Masz rację Emmett, dam radę o zdrowie trzeba dbać... prawda! -
Smutek zagościł na twarzach moich przyjaciółek. Wiem, że myślały o
mojej chorobie i żeby oszczędzać swój organizm. Puściłam do nich oko na
znak, żeby się nie obawiały niczego.
–
Tak trzymaj mała! - krzyknął za mną młodszy Cullen, na co ja mu
tylko pomachałam swoimi nowymi butkami, jak zapewne wiecie z czyjej
najnowszej kolekcji.