W SERII KRYMINAŁÓW ukażą się:
Tom 1. Agatha Raisin i
ciasto śmierci
Tom 2. Agatha Raisin i
wredny weterynarz
Tom 3. Agatha Raisin i
zakopana ogrodniczka
Tom 4. Agatha Raisin i
zmordowani piechurzy
Tom 5. Agatha Raisin i
śmiertelny ślub
Tom 6. Agatha Raisin i
koszmarni turyści
Tom 7. Agatha Raisin i
krwawe źródło
Tom 8. Agatha Raisin i tajemnice salonu fryzjerskiego
Tom 9. Agatha Raisin i
martwa znachorka
Tom 10. Agatha Raisin i
przeklęta wieś
Tom 11. Agatha Raisin i
miłość z piekła rodem
Tom 12. Agatha Raisin i
zemsta topielicy
Tom 13. Agatha Raisin i
śmiertelna pokusa
Tom 14. Agatha Raisin i
nawiedzony dom
Tom 15. Agatha Raisin i
zabójczy taniec
Tom 16. Agatha Raisin i
perfekcyjna pani domu
Tom 17. Agatha Raisin i
upiorna plaża
Tom 18. Agatha Raisin i
mordercze święta
Tom 19. Agatha Raisin i
łyżka trucizny
Tom 20. Agatha Raisin i
śmierć przed ołtarzem
Tom 21. Agatha Raisin i
zwłoki w rabatkach
Tom 22. Agatha Raisin i
mroczny piknik
Tom 23. Agatha Raisin i
śmiertelne ukąszenie
SERIA KRYMINAŁÓW TOM 20
Agatha
Raisin i śmierć przed ołtarzem
M.C. Beaton
TLR
Tytuł serii: Seria kryminałów
Tytuł tomu: Agatha Raisin i śmierć przed ołtarzem
Tytuł oryginalny tomu: An Agatha Raisin Mystery, There Goes the Bride
TLR
Rozdział I
Jedną z cech charakteru Agathy Raisin było dążenie do współzawodnictwa.
Jej była pracownica, młoda Toni Glimour, założyła własną agencję detekty-
wistyczną, finansowaną przez dawnego pracownika Agathy, Harry'ego Beama.
W efekcie Agatha pracowała teraz bez wytchnienia, przyjmując dla swojej firmy
każdą sprawę, jaka się napatoczyła. Chciała udowodnić, że dojrzałość może ła-
two pokonać młodość.
Poza tym męczyła ją niemiła kwestia jej eksmęża Jamesa Laceya, który miał
zamiar ożenić się z piękną kobietą. Agatha przekonywała samą siebie, że nie da-
rzy go już żadnymi względami, ponieważ zakochała się we Francuzie, Sylvanie
Dubois, którego poznała na przyjęciu zaręczynowym Jamesa.
Stres i przepracowanie spowodowały przykry wypadek. Agatha stoczyła się
ze schodów swojej chaty i złamała sobie trzy żebra oraz boleśnie posiniaczyła
pośladki.
Za namową bliskich postanowiła wziąć urlop i wyjechać do Paryża. W In-
ternecie znalazła numer Sylvana. Wyobrażała sobie wspólne spacery po bulwa-
rach, podczas gdy ich miłość będzie kwitła. Jednak kiedy do niego zadzwoniła,
jego głos brzmiał chłodno, a potem usłyszała młody kobiecy głosik wołający: —
„Kochanie, wracaj do łóżka".
Zawstydzona i wściekła na samą siebie Agatha Raisin złapała się na tym, że
wróciła jej dawna obsesja na punkcie Jamesa Laceya. To było jak jakaś przewle-
kła choroba — wciąż powracająca, mimo długich okresów bez objawów.
Agatha pamiętała, że James oskarżył ją kiedyś o to, że go nigdy nie słucha.
Zarabiał jako pisarz podróżnik, ale mówił, że planuje napisać serię przewodni-
ków po sławnych polach bitew. Marząc o zaskoczeniu go swoją wiedzą w tym
temacie, Agatha postanowiła pojechać na Krym i odwiedzić Bałakławę, miejsce
znane z szarży Lekkiej Brygady, największej bitwy kawaleryjskiej w historii
wojskowości. Zdecydowała, tak jak jej wszyscy radzili, zrobić sobie wakacje,
których rzeczywiście potrzebowała.
TLR
Najpierw pojechała do Stambułu. Już kiedyś tam była i mieszkała w hotelu
Pera Pałace, który stał się sławny dzięki Agacie Christie i jej powieści „Morder-
stwo w Orient Ekspresie". Teraz zamówiła pokój po drugiej stronie zatoki Złoty
Róg, w dzielnicy Sultanahmet, w cieniu Błękitnego Meczetu.
Hotel Artifes był komfortowy a obsługa przyjacielska. Agatha, zmęczona po
długiej podróży samolotem była zdenerwowana. Spojrzała w lustro i po raz
pierwszy wyraźnie zobaczyła spustoszenie, jakie wywołała w niej bezustanna
chęć konkurowania. Schudła, a pod oczami miała ciemne cienie.
Zostawiła nierozpakowaną walizkę i wyszła z hotelu. Niedaleko była ka-
wiarnia Marmara, do której wstąpiła.
Ściany kafejki wyłożono dywanami. Na jej końcu znajdował się otoczony
winoroślą taras. Niestety, wszystkie stoliki były zajęte. Agatha zastanawiała się
właśnie, czy się nie wycofać, gdy jakiś mężczyzna podniósł się od stolika i po-
wiedział po angielsku:
— Ja wkrótce będę wychodził.
Agatha z westchnieniem ulgi usiadła naprzeciwko niego. Ku swej radości,
zobaczyła na stole popielniczkę, więc wyciągnęła papierosy.
— Jest pan Anglikiem? — zapytała swego towarzysza.
— Nie. Jestem pół Turkiem, pół Cypryjczykiem. Nazywam się Erol Fehim.
Agatha przypatrzyła się mężczyźnie. Był to niski, schludny facet, ubrany w
dobrze uszytą marynarkę. Nosił okulary i miał siwe włosy. Emanowała z niego
niewinność i uprzejmość. Przypominał jej przyjaciółkę, żonę pastora, panią
Bloxby.
Przedstawiła mu się i zamówiła jabłkową herbatę.
— Co sprowadza panią do Stambułu? — zainteresował się Erol.
Agatha wyjaśniła, że zatrzymała się w hotelu Artifes, dopóty nie znajdzie
sposobu dostania się do Bałakławy na Krymie.
— Mieszkam w tym samym hotelu — powiedział Erol. — Możemy tam
zapytać.
Agatha ożywiła się na dźwięk słowa „my".
TLR
Na miejscu okazało się, że właśnie na zakupy przybyła weekendowa wy-
cieczka z Krymu. Następnego dnia będą wracać statkiem do Bałakławy. Uprzej-
my Erol powiedział, że może iść z Agathą do biura żeglugi morskiej.
Znalezienie go po drugiej stronie Złotego Rogu zajęło im całe wieki. Agatha
była wdzięczna Erolowi za towarzystwo, ponieważ nikt inny nie mówił tu po an-
gielsku. Zarezerwowała — dwuosobową kabinę, nie chcąc jej z nikim dzielić.
W hotelu usłużny towarzysz powiedział jej, że — niestety — jest zajęty te-
go wieczoru, ale jutro wczesnym popołudniem z chęcią odprowadzi ją na statek.
Agatha zadzwoniła do swojego przyjaciela sir Charlesa Fraitha.
— Gdzie jesteś? — chciał wiedzieć.
— W Stambule.
— Wspaniałe miasto, Agatho, ale miałaś odpoczywać. Nie lepsze byłyby
wakacje na plaży?
— Nie lubię wakacji na plaży. Poznałam miłego mężczyznę.
- Aha!
— Naprawdę jest bardzo uprzejmy. Przypomina mi panią Bloxby.
- Aha!
— Aha, co? — zapytała zagniewana Agatha.
— Musi być bardzo przyzwoitym mężczyzną.
— Właśnie jest.
— Tak myślałem. Gdyby był nieosiągalny lub zwariowany, zły i niebez-
pieczny, zakochałabyś się w nim bez pamięci.
— Myślisz, że mnie znasz, ale to nieprawda! — warknęła Agatha i rozłą-
czyła się.
Następnego dnia w drodze na statek, w taksówce, Agatha poprosiła Erola,
żeby opowiedział jej coś o sobie, ale ledwo go słuchała, gdy wyjaśniał, że posia-
da małą firmę wydawniczą. W swoich marzeniach już przechylała się przez po-
TLR
ręcz białego statku wycieczkowego, podczas gdy obok niej stał przystojny męż-
czyzna i patrzył jej w oczy, a nad Morzem Czarnym wznosił się błękitny księżyc.
Statek okazał się koszmarny. Był to stara, rosyjska, zardzewiała łajba. Da-
remnie szukali innego środka transportu: bilet Agathy był ważny tylko na ten pa-
rowiec.
- Trudno — powiedziała Agatha do Erola. — Jakoś dopłynę. Dziękuję za
pomoc.
Na statku członkowie załogi asystowali jej w przeciskaniu się między stosa-
mi towarów. Cały pokład zastawiony był ładunkiem. Agatha, potykając się, ze-
szła na dół i zauważyła, że nawet wyjścia przeciwpożarowe są zablokowane.
Ku swemu przerażeniu, zorientowała się, że w pośpiechu zapomniała poże-
gnać się z Erolem oraz wziąć jego wizytówkę. Pobiegła z powrotem na górny
pokład, ale jego już nie było.
Pasażerami statku były głównie ukraińskie kobiety, a całą załogę stanowili
Rosjanie. Nikt nie mówił po angielsku. Na obiad była tylko zupa. Statek w ogóle
się nie poruszał. Agatha poszła do swojej kabiny i zaczęła czytać, starając się za-
snąć.
Kiedy obudziła się rano, statek wciąż stał w porcie. Wreszcie wypłynął. Na
początku całkiem znośne było stanie na malutkim skrawku pokładu, który był
wolny od ładunku, i obserwowanie, jak przemykają pałace, kiedy mijali cieśninę
Bosfor.
TLR
Kiedy wpłynęli na Morze Czarne i przez mile naokoło nie widać było nicze-
go poza morzem, Agatha wycofała się do swojej kabiny i zastanawiała, czy prze-
żyje tę podróż. Zanim opuściła hotel w Stambule, zarezerwowała przez Internet
pokój w hotelu Dakkar Resort w Bałakła — wie i poprosiła, żeby przyjechała po
nią taksówka. Dwa dni później, kiedy już czuła, że nie zniesie więcej zupy —
jedynej rzeczy do jedzenia na statku — i wzdrygała się na myśl o kolejnej wizy-
cie w śmierdzącej toalecie, statek wreszcie przybył do celu.
Do odprawy celnej przeciskała się między ukraińskimi kobietami i ich zaku-
pami — niektóre kupiły nawet materace. Gdy wyszła, ku swojej uldze zobaczyła
czekającą na nią taksówkę i kierowcę, trzymającego tabliczkę z jej nazwiskiem.
Będąc na miejscu, Agatha odczuła błogosławieństwo cywilizowanego hotelu
i dobrze wyposażonego pokoju. Uśmiechnięta recepcjonistka powiedziała:
— Byłam przerażona, kiedy poinformowała nas pani, że przypływa tym
statkiem. On słynie z tego, że jest koszmarny. Nie sądziłam, że dotrze pani w
jednym kawałku.
Agatha wzięła prysznic i się przebrała. Potem zeszła na dół i poprosiła re-
cepcjonistkę, która ją powitała, aby zorganizowała jej przewodnika i tłumacza.
Następnego dnia planowała wycieczkę na miejsce szarży Lekkiej Brygady.
Ale kolejny dzień okazał się zupełną stratą czasu. Na próżno Agatha nalega-
ła, że chce zobaczyć miejsce szarży, która odbyła się w czasie wojny krymskiej
25 października 1854 roku, gdzie zginęło 118 kawalerzystów, a 127 zostało ran-
nych. Na darmo wyjmowała notes i mówiła, że chce się dostać do doliny między
Fedyukhar Heights a Causeway Heights.
Całkiem młoda tłumaczka, Świetlana, uparcie pokazywała Agacie pomniki
rosyjskich żołnierzy z II wojny światowej. Jeden po drugim, wszystkie w so-
wieckim, komunistycznym stylu. Przedstawiały muskularnych, młodych męż-
czyzn celujących bronią we wszystkie kierunki świata, a równie muskularne ko-
biety wpatrywały się w jakiegoś niewidocznego wroga.
W hotelu sympatyczna Swietłana obiecała, że zorganizuje dla Agathy auto-
bus wycieczkowy, który następnego ranka zabierze ją na pole bitwy. Niestety, na
miejscu okazało się, że była to równina pokryta polami winorośli — żadnych
TLR
szkieletów koni, żadnej porzuconej broni. Rozciągała się łagodnie i najbardziej
niewinnie pod słońcem, jakby najsłynniejsza w historii kawaleryjska szarża ni-
gdy nie miała tu miejsca.
Agatha wróciła do hotelu znużona. Jej ulubiona recepcjonistka posłała jej
powitalny uśmiech.
— Mamy dwoje angielskich gości, którzy właśnie przybyli — poinformo-
wała. — To pan Lacey i panna Bross -Tilkington. Mogą być miłym towarzy-
stwem dla pani.
Pomyśli, że go prześladuję — przeraziła się Agatha. Co za paskudny zbieg
okoliczności!
— Rachunek proszę — zażądała. — Wyjeżdżam natychmiast. I niech pani
nie mówi tym Anglikom o mnie. Jak, do diabła, mam się stąd wydostać?
— Może pani złapać samolot z lotniska Simferopol.
— Niech mi pani przywoła taksówkę.
James Lacey podszedł do okna swego pokoju hotelowego. Jego narzeczona,
Felicity, spała. Poczuł ukłucie niepokoju. To, co lubił w Felicity, to sposób, w
jaki patrzyła na niego swoimi wielkimi oczyma, zdając się spijać każde słowo z
jego ust.
Jednak podczas podróży samolotem, kiedy on entuzjastycznie opisywał
szarżę kawalerii, czuł, jak Felicity wierci się niecierpliwie na swoim miejscu.
James po raz pierwszy zastanawiał się, czy ona go słucha.
— Wydano rozkaz do szarży — powiedział w pewnej chwili — i statek
kosmiczny wylądował w dolinie, a kilka małych zielonych ludzików wyszło z
niego.
— Fascynujące — szepnęła Felicity.
— Nie słuchałaś!
— Jestem zmęczona, kochanie. Co mówiłeś?
TLR
James usłyszał jakieś zamieszanie na dole. Otworzył okno i wychylił się. Ja-
kaś kobieta, potykając się co chwila, biegła do taksówki. Rzucił tylko okiem, ale
był pewien, że tą osobą była Agatha. Znajomy głos niósł się w krymskim powie-
trzu: — Do diabła!
James zbiegł po schodach i wybiegł z hotelu, ale taksówka już odjechała.
Wyjął komórkę i zadzwonił do swojego przyjaciela, detektywa sierżanta Billa
Wonga w Cotswolds.
— Billu — zapytał James — czy Agatha mówiła coś o tym, że jest przy-
gnębiona moimi zaręczynami?
— Nie — odparł Bill — i prawdę mówiąc, nie sądzę, żeby była.
— Ale właśnie była tutaj, w Bałakławie. Agatha nie interesuje się historią
militarną. Mam nadzieję, że mnie nie ściga.
Bill był również lojalnym przyjacielem Agathy.
— To przypadek. Musiałeś się pomylić.
James wrócił ponownie do hotelu i zapytał recepcjonistkę, czy to dama na-
zwiskiem Agatha Raisin właśnie się wymeldowała. Dziewczyna odparła, że nie-
stety, ale nie może podawać nazwisk innych gości.
Po powrocie do Stambułu Agatha postanowiła jednak zrobić sobie wakacje i
zmusiła się do wypoczynku. Zwiedziła kilka sławnych miejsc, takich jak Hagia
Sophia, Błękitny Meczet, Bazar Egipski, gdzie James Bond został wysadzony w
powietrze w „Pozdrowieniach z Rosji", oraz pałac Dolmabahce nad Bosforem.
W końcu tygodnia zadzwoniła do swojej przyjaciółki, pani Bloxby. Przekazaw-
szy jej nowiny ze wsi, pastorowa powiedziała:
— Zaraz, jak pani wyjechała, James wpadł tu szukać pani. Dostał kontrakt
na napisanie serii przewodników po polach bitew. Właśnie wyjeżdżał na Ukrainę
i potem do Gallipoli. Jak tam w Stambule?
— Wspaniale. Dużo jem i dużo czytam.
Kiedy Agatha skończyła rozmowę, wyjęła swojego smartfona blackberry i
wyszukała Gallipoli. Miejsce kampanii dardanelskiej prowadzonej przez siły
zbrojne Nowej Zelandii, Australii i Brytanii w 1915 roku leżało w Turcji!
TLR
Czy powinna tam jechać? Zdrowy rozsądek podpowiadał jej, żeby zostawiła
to w spokoju. Jednak fantazja przedstawiła obraz oczarowania Jamesa jej wiedzą.
On nie wie, że dopiero co odwiedziła Krym. Mogła powiedzieć, że była tam rok
temu. Więc widzisz, Jamesie, ja naprawdę interesuję się historią wojskowości.
Nigdy mnie tak naprawdę nie znałeś...
Agacie przemknęło przez myśl, czy nie zadzwonić do hotelu Dakkar Resort,
aby sprawdzić, czy James nadal tam jest. Po zastanowieniu stwierdziła jednak, że
na pewno tam przebywa, bo ma wiele badań do przeprowadzenia.
Zdołała znaleźć kierowcę taksówki, który mówił po angielsku. Alianci wy-
lądowali w dolnej części półwyspu Gallipoli, więc zdecydowała się na plażę nad
zatoką An — zac, miejsce lądowania oddziałów australijskich i nowozelandzkich
w północnej części półwyspu, nad Morzem Egejskim. Kierowca zapewnił ją, że
ze Stambułu jest to tylko kilkugodzinna wycieczka.
Zanim dotarła do słynnej plaży, zaczął padać deszcz. Agatha zrobiła kilka
zdjęć, przeczytała wzruszającą dedykację na pomniku poświęconym poległym
żołnierzom obu stron, a potem znużona wsiadła do samochodu, myśląc ponuro,
że powinna była zostać w Stambule i jedynie poczytać o tym miejscu w jakimś
przewodniku.
Jej taksówka właśnie zawracała na główną drogę, kiedy minął ją samochód z
Jamesem za kierownicą i Felicity siedzącą obok niego. Ku zdziwieniu taksówka-
rza, Agatha szybko się schowała.
Bill Wong dostał tego wieczoru kolejny telefon od Jamesa.
— Mówię ci, Bill, widziałem ją w Gallipoli. Ona mnie śledzi. Proszę cię,
dowiedz się, czy wszystko z nią w porządku. Obawiam się, że źle przyjęła moje
zaręczyny.
TLR
Jakiś czas potem Agatha przypisywała winę za wizytę w tych dwóch sław-
nych miejscach swojemu upadkowi ze schodów. Musiała się chyba uderzyć w
głowę. Jak mogła być tak głupia?
Gdy wróciła w znajome otoczenie swojej chaty we wsi Carsely, w Cot-
swolds i do pracy w agencji, jej obsesja na punkcie Jamesa zblakła. Uspokajała
się myślą, że jej były mąż z całą pewnością jej nie widział, a poza tym powie-
działa wszystkim, że wakacje spędziła wyłącznie w Stambule.
Wkrótce po przyjeździe do domu, pewnego przyjemnego sobotniego popo-
łudnia, wybrała się z wizytą na plebanię. Przywitała ją żona pastora.
— Wiem, że prawdopodobnie chciałaby pani zapalić, pani Raisin, ale jest
już bardzo chłodno w ogrodzie.
Obie należały do Stowarzyszenia Pań z Carseły, gdzie członkinie zwykły
zwracać się do siebie per „pani" i pomimo bliskiej przyjaźni, obie kobiety uważa-
ły za niemożliwe złamać ten zwyczaj.
— Przeżyję bez papierosa — westchnęła Agatha. — Parszywe państwo
opiekuńcze. Wie pani, że zamykają dwadzieścia osiem pubów tygodniowo?
— Czerwony Lew też jest w kłopocie — powiedziała pani Bloxby.
— Niemożliwe! Nasz miejscowy pub?
— Wszyscy próbujemy coś zrobić, ale wielu pijących nie chce chodzić tam,
gdzie nie można palić. John Fletcher nie sądził, że to go aż tak strasznie uderzy.
— Z tyłu ma całkiem duży parking — kombinowała Agatha. — Mógłby
tam rozłożyć jeden z tych dużych namiotów z grzejnikami.
— Ale on nie ma teraz na to pieniędzy.
— Więc lepiej zacznijmy je zbierać.
— Jeśli ktokolwiek może to zrobić, to tylko pani — stwierdziła pani
Bloxby. — Jedzie pani na wesele pana Laceya?
— Oczywiście. Biorą ślub w rodzinnej wsi Felicity, Downboys, w Sussex.
Przypuszczam, że zorganizowali zakwaterowanie dla nas wszystkich.
TLR
— Pytałam o to — wyjaśniła pani Bloxby. — Mamy sobie sami zrobić re-
zerwacje. Niedaleko stamtąd jest miasto Hewes.
— Kutwy! Mam nadzieję, że jeszcze dostanę pokój.
— Myślę, że już go pani ma. Toni Gilmour też została zaproszona i wie-
dząc, że jest pani w podróży oraz że może zabraknąć miejsc, zamówiła dwuoso-
bowy pokój w Wesołym Farmerze w Hewes.
Zadzwonił dzwonek i pani Bloxby poszła otworzyć. Wróciła, prowadząc
Billa Wonga. Bill był pół Chińczykiem, pół Anglikiem. Miał silny akcent z Glo-
ucesteru i jego jedyną orientalną cechą były piękne oczy w kształcie migdałów.
— Cześć, Agatho. Pomyślałem, że cię tu znajdę. Przeraziłaś swojego eks-
męża.
— Nie wiem, o czym mówisz — powiedziała Agatha, czerwieniąc się. —
Co u twoich rodziców?
Bill jednak nie odpuszczał.
— James dzwonił do mnie z Krymu i powiedział, że cię widział. Potem, gdy
pojechał do Gallipoli, ty też tam byłaś. On myśli, że go prześladujesz.
TLR
— Próżność mężczyzn nigdy nie przestaje mnie zdumiewać.
— Ale co ty, do licha, tam robiłaś? — chciał wiedzieć Bill.
— Przypadek. To wszystko. Spędzałam tam wakacje. Uprzednio byłam żo-
ną Jamesa, pamiętasz, więc nauczyłam się dużo o historii wojskowości.
— O, naprawdę? Kiedy była bitwa pod Waterloo?
— Panie Wong — powiedziała uprzejmie pani Bloxy. — Nie jest pan na
służbie i nie przesłuchuje podejrzanej. Kawy czy herbaty?
— Kawę poproszę.
Podając kawę, pani Bloxby przerwała milczenie między Agathą a Billem,
pytając, jak ona sobie wyobraża zbieranie funduszy na ocalenie pubu. Żeby
uniknąć dalszych pytań ze strony Billa, Agatha zaczęła mówić o prze-
prowadzeniu kampanii w lokalnych gazetach, a potem zorganizowaniu jakiegoś
dobroczynnego przyjęcia.
— Może sprowadzę jakiegoś celebrytę, który jest palaczem — oznajmiła.
Bill w końcu wyszedł i pojechał na komendę policji w Mircesterze, aby za-
cząć swój dyżur. Postanowił zadzwonić do Jamesa, który przebywał u rodziny
swojej przyszłej żony w Downboys, w Sussex.
— Rozmawiałem dzisiaj z Agathą, Jamesie — powiedział Bill. — Nie
wiem, co ona robiła na tych polach bitew, ale wiesz, że ona lubi konkurować z
innymi. Lepiej uważaj. Może zechce wydawać własne przewodniki. Nie, ani
przez chwilę nie pomyślałem, że ona cię śledziła.
Detektyw sierżant Collins podsłuchiwała pod drzwiami Billa. Była bardzo
ambitna i zazdrosna o jego osiągnięcia, więc często starała się słyszeć jego roz-
mowy w nadziei, że go prześcignie. Ale tym razem nie było to nic ważnego. Tyl-
ko jakaś gadka o tej wściekłej Raisin.
Dni przed weselem mijały Agacie w takim tempie, że ani się obejrzała a już
siedziała w samochodzie panny Gilmour, podwożona do Sussex. Pozwoliła Toni
zabrać się z Mircesteru i zawieźć na miejsce, ponieważ biodro znowu ją bolało.
Chirurg powiedział jej, że powinna poważnie pomyśleć o operacji.
TLR
Toni ubrana była w skórzaną kurtkę i czarny podkoszulek. Szeroki skórzany
pasek zwisał luźno na jej szczupłych biodrach, a czarne spodnie wsunięte były w
kozaczki firmy PIXIE. Jasne włosy miała krótko obcięte i ułożone w fale.
Agatha spojrzała na nią z boku i westchnęła w przypływie samokrytycyzmu.
Mimo że schudła, jej ciało wydawało się jej jeszcze bardziej obwisłe. Zaniedbała
swoje ćwiczenia. Czasami czuła się wystarczająco młodo, mając te swoje pięć-
dziesiąt kilka lat, ale w dni takie jak ten, kiedy siedziała obok promieniejącej
młodością Toni, jadąc na wesele swojego byłego męża ze wspaniałą dziewczyną,
Agatha czuła się staro. Chociaż nadal miała zgrabne nogi, a jej brązowe włosy
były gęste i błyszczące.
Krajobraz przesuwał się szybko.
— Pół mili, pół mili, pół mili naprzód — mruczała Agatha.
— O, mieliśmy to w szkole — powiedziała Toni. — „Szarża Lekkiej Bry-
gady".
Agatha skrzywiła się. Zapomniała, skąd pochodzi cytat.
— Co pani ma w tej olbrzymiej walizce? — zapytała Toni. — Będziemy
tam tylko parę dni.
— Nie wiem, co włożyć — wyjaśniała Agatha — więc wzięłam tyle, ile
mogłam. Nie wiem, czy ubrać się wytwornie, czy elegancko, ale zwyczajnie.
— Wszystkie panie będą nosić kapelusze w stylu księżnej Kornwalii —
powiedziała Toni.
— Nie mam kapelusza.
— Ja też nie. Pani zawsze wygląda elegancko.
— A jak tam twoje interesy?
— Właśnie zaczynamy zarabiać.
Agatha zwalczyła w sobie potrzebę współzawodnictwa. Ta wada charakteru
nieraz przysporzyła jej kłopotów. Robi z siebie głupka. Przynajmniej będzie mo-
gła spróbować trzymać się od Jamesa z daleka.
— Dzisiaj w Downboys jest jakieś przedweselne przyjęcie.
TLR
— Po co? — zajęczała Agatha. — Pan młody nie powinien widzieć panny
młodej przed weselem.
— Nie sądzę, że obecnie to ma jakieś znaczenie — stwierdziła Toni.
— Dlaczego zarezerwowałaś dla nas miejsce w pubie? Czy w Hewes nie ma
hotelu?
— Są dwa. Ale były zajęte przez krewnych i znajomych Felicity. Myślę, że
za ich hotele zapłacono. Może James nie wiedział, że ma zapłacić za swoich go-
ści. Ten pub, Wesoły Farmer, jest całkiem przyzwoity.
— Mam nadzieję, że nie będzie wspólnej łazienki.
— Nie, każdy pokój ma oddzielną łazienkę.
— Myślałam, że będziesz chciała podróżować z Harrym Beamem.
— On jedzie za nami. Skoro dzielimy pokój, lepiej żebyśmy pojawiły się
tam razem.
* * *
Hewes było atrakcyjnym miasteczkiem ze starym rynkiem usytuowanym
nad rzeką. Pub okazał się być rodzajem hotelu, zbudowanym wokół starego po-
dwórka.
Ich pokój był duży i przyjemny, z nisko opuszczonym sufitem z belek, kwie-
cistą tapetą oraz dwoma wygodnymi łóżkami. Było nawet biurko i podłączenie
do Internetu.
— O której jest to przyjęcie? — chciała wiedzieć Agatha.
— O ósmej wieczorem. Będzie kolacja w formie bufetu, więc nie musimy
martwić się o jedzenie.
— Jak ty się tego wszystkiego dowiedziałaś?
— Zadzwoniłam po wskazówki i poinformowano mnie o kolacji.
— Ciekawe, czy James miał nadzieję, że nie pojawię się na weselu — de-
nerwowała się Agatha. — Mam szczery zamiar nie jechać.
— Niech mnie pani nie zostawia samej — prosiła Toni.
TLR
— Myślałam, że niczego się nie boisz.
— Nie boję się, kiedy pracuję. Ale angielska klasa średnia przeraża mnie,
kiedy muszę się z nimi spotykać towarzysko. Czuję, jakby mi zaglądali w moją
drobno — mieszczańską duszę.
Toni miała mało czasu, aby wziąć prysznic i się przebrać, bowiem Agatha
najpierw zajęła łazienkę, a potem pokryła jej łóżko swoimi sukienkami i garnitu-
rami, wahając się, w co ma się ubrać. W końcu zdecydowała się na niebiesko-
złoty wieczorowy żakiet z krótką, czarną welwetową spódnicą i buty na wyso-
kich obcasach.
Toni włożyła krótką, białą, szyfonową sukienkę i złote skórzane sandały na
szpilkach.
Agatha poczuła ukłucie zazdrości. Och, jak dobrze by było znowu być mło-
dą i nie mieć zmarszczek!
Obie były zdenerwowane, kiedy wyruszały — Toni miała nadzieję, że nie
popełni żadnej towarzyskiej gafy, a Agatha lękała się, że James wspomni coś o
jej wizycie na polach bitew.
— Skłamię — wypowiedziała głośno swą myśl.
— O czym? — zapytała Toni.
— Nieważne.
Wieś Downboys była zbudowana dookoła skrzyżowania. W centrum był sta-
ry pub, kościół i mały sklep spożywczy. Wydawało się, że jest to bardzo ponure
miejsce. Chociaż wieczorne niebo pozostawało bezchmurne po słonecznym dniu,
pnie drzew były czarne od wilgoci.
— Zobaczmy — mruknęła Toni, zezując na kawałek papieru trzymany na
kolanach. — Skręcam w lewo na skrzyżowaniu, potem kilka jardów i skręcam w
prawo w ślepą uliczkę i na jej końcu jest ich willa. Słyszę muzykę. Chyba wyna-
jęli zespół. To tutaj. Cholera! Podjazd jest zapchany samochodami. Lepiej zapar-
kuję tutaj i dojdziemy pieszo.
Wysiadły i poszły w kierunku skocznej muzyki.
TLR
— Czyż już nie ma zwyczaju wieczoru kawalerskiego i panieńskiego przed
weselem? — marudziła Agatha.
— Myślę, że jest — odparła Toni.
Willa Brossów-Tilkingtonów była obszerna, w stylu wiktoriańskim. Zastały
otwarte drzwi frontowe, więc weszły. Młody mężczyzna, ubrany tylko w muszkę
i skórzany fartuch, poprosił je o zaproszenia.
— Nie wiedziałam, że to jest bal maskowy — powiedziała Agatha.
— Jestem z Nagiej Obsługi — uśmiechając się, odparł młody mężczyzna.
Zerknął na ich zaproszenia i powiedział:
— Przejdźcie przez dom na zewnątrz przez oszklone drzwi. Przyjęcie jest w
dużym namiocie na trawniku.
— Boże, ale to tandetne — mruknęła Agatha. — Czy ja się starzeję, Toni?
Ten widok nie poruszył we mnie ani jednego hormonu.
— Mnie rozweselił — orzekła Toni. — Jestem bardziej przyzwyczajona
do pospolitych ludzi, jednak półnagi służący jest zdecydowanie w złym guście.
Agatha wahała się.
— Może wrócę do pubu i przyjadę tu później, żeby cię odebrać?
— To nie w pani stylu — powiedziała Toni, biorąc ją pod ramię. —
Chodźmy posłuchać muzyki.
Przeszły przez oszklone drzwi w kierunku dużego pasiastego namiotu usta-
wionego na trawniku. Następny młody, półnagi mężczyzna stał w wejściu. Wziął
od nich wizytówki i wykrzyknął ich nazwiska, ale jego głos zginął wśród dźwię-
ków składanki z „Mary Poppins" śpiewanej na całe gardło przez zespół.
Są stoły z jedzeniem — zauważyła Agatha. — Weźmy sobie coś i usiądź-
my.
Nie chce pani przejść się dookoła?
- Nie.
Widzę Billa Wonga — powiedziała Toni. — Pójdę i porozmawiam z nim, a
potem wrócę do pani.
TLR
Agatha postanowiła najpierw wziąć sobie drinka. Zamówiła dżin z tonikiem,
zabrała swoją szklankę do stolika w rogu i usiadła. Wkrótce przyłączyli się do
niej członkowie jej personelu z agencji detektywistycznej — Phil Marshall, Pa-
trick Mulligan i pani Freedman.
Phil był po siedemdziesiątce, Patrick i pani Freedman mieli trochę ponad
sześćdziesiąt lat. Agatha, nieco po pięćdziesiątce, zamiast być zadowolona z ich
towarzystwa, czuła się przy nich bardzo wiekowo, szczególnie kiedy tłum gości
rozdzielił się, ukazując piękną przyszłą pannę młodą, stojącą ramię w ramię z
Jamesem.
Wtem James ją zobaczył. Szepnął coś do Felicity i skierował się do stolika
Agathy.
Chciałbym zamienić z tobą słowo — powiedział.
Usiądź — poprosiła Agatha, próbując się uśmiechnąć, ale poczuła, jakby jej
twarz była wypełniona botoksem.
Prywatnie, na zewnątrz. Nie słyszę własnych myśli przez tę orkiestrę.
Agatha miała zaprotestować, ale w tej chwili orkiestra jak na złość zagrała
fragment z „Dział Nawarony". Podniosła się i niechętnie wyszła za nim na ze-
wnątrz.
Wygląda tak samo, jak zwykle — pomyślała smutno. Wysoki i przystojny, z
niebieskimi oczami i gęstymi włosami, lekko siwiejącymi na skroniach.
— Nie wiem, jak to uprzejmie ująć — zaczął James — ale czy ty mnie
śledziłaś?
— Co właściwie masz na myśli? — zapytała wyzywająco Agatha.
— Pozwól, że ci wyjaśnię. Pojechałem do Bałakławy i zobaczyłem, jak
uciekasz z hotelu. Potem pojechałem nad zatokę Anzac i zgadnij, kogo ujrzałem?
Znowu ciebie, wyjeżdżającą stamtąd. Ścigałaś mnie?
Agatha otworzyła usta, żeby skłamać, zaprzeczyć z wściekłością, ale potem
pomyślała: czy to ma jeszcze jakiekolwiek znaczenie? Przecież on się żeni.
— Zasmuciłeś mnie na swoim przyjęciu zaręczynowym, mówiąc, że nigdy
cię nie słuchałam. Chciałam ci udowodnić, że się mylisz. Miałam właśnie zrobić
TLR
sobie wakacje. Spadłam ze schodów i myślę, że zmącił mi się rozum. Zamierza-
łam oszołomić cię moją wiedzą o wojskowości.
James zaczął się śmiać, a potem powiedział:
— Och, Agatho. Jesteś oryginałem. Przejdźmy się i porozmawiajmy o
czymś innym. Bardzo ładnie wyglądasz. A co słychać w... ? A to co?
Jeden z prawie gołych młodych mężczyzn zmaterializował się obok nich.
— Panie Lacey — powiedział — pańska narzeczona życzy sobie z panem
rozmawiać.
— W porządku. Proszę jej powiedzieć, że będę za chwilę.
— Czyj to był pomysł, żeby wynająć tych gołych służących? — zapytała
Agatha.
— Felicity pomyślała, że to będzie zabawne.
— A ty byłeś szczęśliwy z tego powodu?
— Agatho, nie irytuj mnie. Powiem ci — odrzekł James z nagłą zaciekło-
ścią — że gdybym mógł znaleźć sposób wydostania się z tego cholernego, zbli-
żającego się małżeństwa, to bym to zrobił.
— Zabiłbyś ją?
— Nie bądź niemądra. Przestań czaić się koło nas! — to ostatnie było skie-
rowane do nagiego służącego, który pojawił się obok Jamesa i chciwie słuchał.
— Przyszedłem tylko powiedzieć, że pani Felicity zastanawia się, gdzie pan
jest — powiedział młody człowiek z wyczuwalną obrazą w głosie.
— Już idę — odparł James ze znużeniem.
Agatha ze smutkiem obserwowała, jak odchodzi.
TLR
Rozdział II
Agatha wróciła do swojego stolika. Charles i państwo Bloxby podeszli, żeby
się do niej przyłączyć. Za nimi podążali Harry, Toni i Bill Wong i były londyński
pracownik Agathy — Roy Silver. Złączyli razem kilka stolików i utworzyli coś
w rodzaju cotswoldskiego przyjęcia. Orkiestra miała przerwę, więc mogli po-
rozmawiać.
— Państwo Bross-Tilkington wyglądają na zwyczajną, stateczną parę —
powiedziała pani Bloxby. — Muszę jednak przyznać, że ci nadzy faceci z obsłu-
gi bardzo mnie zszokowali.
— To był pomysł Felicity — wyjaśniła Agatha.
— O, rany. Ciekawe, co James myśli o tym wszystkim — powiedział Bill.
— Najgorsze dopiero ma nadejść — poinformowała Toni.
— To znaczy co? — dopytywała Agatha.
— Na koniec przyjęcia zaplanowano konkurs, w którym będziemy głoso-
wać na najprzystojniejszego służącego. Potem on będzie do wygrania na loterii.
— Masz na myśli stręczycielstwo?
— Nie. Zwycięzca loterii jako nagrodę dostanie możliwość siedzenia na ko-
lanach tego służącego. Nic ponadto.
Pastor, Alf Bloxby, poderwał się na nogi.
— Wychodzimy — powiedział.
Pani Bloxby nie protestowała.
— To nie jest w moim guście, pani Raisin.
— W moim też nie — odparła Agatha — ale nie chcę zabierać stąd Toni.
— Och, może mnie pani zabrać, kiedy tylko pani chce — powiedziała To-
ni. — Czy Felicity nie ma żadnych młodych przyjaciół? Widzę tylko pięcioro
ludzi w jej wieku, a reszta to staruchy, którzy chytrze spoglądają na służących.
To mnie przyprawia o gęsią skórkę.
TLR
Agatha wahała się.
— Oprócz kilku przyjaciół Jamesa i jego siostry, reszta z nas tutaj to są jego
goście. Jeśli wstaniemy i wyjdziemy, będzie to niegrzeczne. Powinniśmy podzię-
kować gospodarzom, a nie możemy wszyscy naraz podejść do nich.
Państwo Bloxby usiedli z powrotem.
— Ma pani rację — oświadczyła pastorowa. — Chcę zobaczyć, co się sta-
nie na końcu przyjęcia.
Harry i Toni spojrzeli po sobie i chłopak powiedział:
— Toni i ja wychodzimy zaczerpnąć nieco świeżego powietrza.
Kiedy tylko wyszli, Agatha została nagle napadnięta przez wściekłą Felicity.
— Zostaw Jamesa w spokoju — wrzeszczała. — Wiem, że go prześladu-
jesz. Masz obsesję na jego punkcie. Trzymaj się od niego z dała.
Zapadła głucha cisza.
— Nie można powiedzieć, że ktoś jest piękny, kiedy jest zły — zauważył
Charles. — Wyglądała jak żmija.
— Masz jakiś pomysł? — zapytała Toni, kiedy byli na zewnątrz.
— Moglibyśmy podciąć linki namiotowe.
— Możemy spowodować wypadek, jeśli namiot się zawali i przydusi ludzi.
— Przejdźmy się dookoła i zobaczmy. Może coś się wymyśli.
Przeszli na tył namiotu. Trawnik kończył się przy małej rzeczce.
— Spójrz na to — zawołała Toni. — Tam, na lewo.
Harry spojrzał i zobaczył budy dla psów na otoczonym płotem podwórzu. Za
parkanem grasowały cztery owczarki alzackie.
— Gdyby wyszły — powiedziała Toni — to założę się, że skierowałyby
się prosto do jedzenia.
— A co, gdyby napadły na gości?
TLR
- Jestem pewna, że są wytresowane, żeby atakować tylko na rozkaz. Co o
tym myślisz?
Podeszli do bud.
— Wyglądają na głodne — stwierdził Harry. — Zauważ, że mógłbym
otworzyć tę zasuwę i wypuścić je na wolność.
— Tu niedaleko jest jakaś szopa. Upewnijmy się, że nie ma tam człowieka
pilnującego psy.
Zajrzeli przez otwarte drzwi szopy. Leżał tam tęgi mężczyzna z pustą butel-
ką whisky. Na piecu stał garnek gotującej się wody z koniną.
— Zapomniał je nakarmić — powiedział Harry, wyłączając gaz na kuchen-
ce.
— Po co, do licha, tym Brossom-Tilkingtonom cztery owczarki?
— Wydają się być bogaci. Ludzie są obecnie bardzo nerwowi.
Harry wyjął chusteczkę i podniósł zasuwę.
— Mój ojciec miał kiedyś owczarka. One są naprawdę w porządku. Odsuń
się. Wszystko, czego one teraz chcą, to żarcie.
Brama się otworzyła. Psy zaczęły węszyć. Wieczorne powietrze było pełne
zapachów jedzenia. Cztery psy powoli wyszły z bud. Potem rzuciły się do przo-
du.
— Biedny James wygląda, jakby chciał umrzeć — zauważył Bill Wong,
kiedy werbel perkusji ogłosił początek loterii.
Matka Felicity podeszła do mikrofonu przed orkiestrą. Była to kobieta o
kwadratowej sylwetce, udrapowana w brzoskwiniowy jedwab. Włosy miała tak
białe i tak sztywno polakierowane, że wyglądały jak stalowy hełm.
— Teraz, drogie panie, nadszedł moment, na który czekałyście — ogłosiła.
Za nią, z szerokim uśmiechem na twarzach, stało pięciu nagich mężczyzn z
obsługi.
I wtem cztery owczarki alzackie wpadły do namiotu. Jeden wskoczył na stół
z bufetem, podczas gdy inne wdrapywały się, chcąc do niego dołączyć. W końcu
TLR
ściągnęły biały obrus, powodując, że talerze z jedzeniem fruwały w powietrzu.
Goście wrzeszczeli i uciekali z namiotu. Ojciec Felicity wołał kogoś o imieniu
Jerry.
Po wyjściu z namiotu goście kierowali się szybko do swoich samochodów i
wkrótce powietrze było pełne dźwięku silników zwiększających obroty.
Przy Agacie pojawiła się Toni.
— Wynośmy się stąd — powiedziała zdyszana dziewczyna.
— Nie zrobiłaś tego, prawda?
— Niech pani nie pyta. Po prostu wsiadajmy.
— Nie rozumiem — głośno myślała Agatha, kiedy leżały już w łóżkach —
dlaczego James pozwolił, żeby sprawy zaszły tak daleko?
— Może, ponieważ on i Felicity dużo podróżowali, nie wiedział, jak strasz-
ni okażą się jego przyszli krewni — powiedziała Toni, tłumiąc ziewnięcie. — Te
owczarki! A wystarczyłby dobry system alarmowy.
— Chciałabym, żeby już było po wszystkim — jęczała Agatha. — Żałuję,
że nie mam kapelusza, żeby się pod nim schować. Mogłabym jutro wcześnie ra-
no wyskoczyć i kupić sobie jakiś. A właściwie, gdzie jest kościół?
— W samym centrum wsi — powiedziała zaspanym głosem Toni. — Nie
można go nie zauważyć. Widziałam, kiedy jechałyśmy na przyjęcie.
— James nie chce się teraz żenić. Powiedział mi.
— Dlaczego po prostu nie zwieje?
— Jest zbyt zaangażowany — smutno orzekła Agatha.
— Mogłabym zabić tę dziewczynę.
Kiedy Toni obudziła się następnego ranka, zobaczyła notatkę na poduszce.
Poszłam szukać kapelusza. Jeśli się spóźnię, nie martw się. Wezmę taksówkę
do kościoła. Agatha.
TLR
Agatha wiele zrobiła dla Toni. Wyrwała ją z pijackiego domu, znalazła jej
mieszkanie i kupiła samochód.
TLR
Toteż Toni czuła się nieco winna, że cieszy ją — przynajmniej chwilowa —
nieobecność dominującej szefowej.
Dziewczyna umyła się i ubrała w jedwabny garnitur koloru siana. Spojrzała
na zegar. Ani śladu Agathy. Nie chciała spóźnić się do kościoła. Wiedziała, że
nie będzie zarezerwowanego specjalnego miejsca parkingowego dla gości, a po-
nieważ nosiła buty na wysokich obcasach, chciała się dostać jak najbliżej.
W końcu zdecydowała się wyjść. Spotkała Billa Wonga, który również za-
trzymał się w Wesołym Farmerze.
— Gdzie jest Agatha? — zapytał.
— Poszła kupić kapelusz. Powiedziała, żeby na nią nie czekać. Weźmie tak-
sówkę.
— Jak ona to znosi? Myślę, że musi jej być bardzo ciężko.
— Nie, jest w porządku.
Czy miałaś coś wspólnego z wypuszczeniem tych psów?
— Ja? Oczywiście, że nie. Nie jesteś na służbie, Bill.
Te psy mogły kogoś napaść.
Ale nie napadły, prawda?
Nie. Przyszedł jakiś człowiek do pilnowania ich i je zabrał.
Na zewnątrz pubu Toni powiedziała pośpiesznie:
Muszę lecieć. Mam nadzieję, że Agatha będzie na czas.
Był ciepły, wiosenny dzień. Po jasnoniebieskim niebie płynęło tylko kilka
wełnistych chmur. Jednak pomimo ciepłego dnia, stary kościół wewnątrz był
zimny i wilgotny. Toni dołączyła do reszty gości z Cotswolds, odpowiadając na
szeptane pytania o Agathę.
James wyłonił się z zakrystii, razem ze swoim drużbą — starym przyjacie-
lem z wojska, Timem Harrantem. Pastor zajął swoje miejsce. Organy cicho grały.
TLR
— Wyjdę i zobaczę, co z Agathą — szepnął Roy, ubrany w biały garnitur i
biały kapelusz panama.
— Wygląda jak człowiek z firmy Del Monte, mający powiedzieć „tak" —
mruknął Harry.
Organy grały dalej. Zgromadzeni poruszyli się niespokojnie. Ktoś znowu
wszedł, ale był to tylko francuski przyjaciel rodziny, Sylvan Dubois.
Nagle ukazał się Roy, krzycząc od wejścia: — Idzie!
Muzyka organowa ucichła i kościół wypełnił się nagle melodią „Nigdy nie
będziesz szła sama".
Wszystkie głowy odwróciły się i potem rozczarowane wróciły z powrotem
na swe miejsca, ponieważ wchodzącą była tylko Agatha Raisin, ubrana w oso-
bliwy toczek upiększony pawimi piórami. Ona i Roy wcisnęli się w ławkę obok
Toni.
— Co się dzieje? — wysyczała Agatha. — Gdzie panna młoda?
— Nie wiem — odparł Bill. Odwrócił się i spojrzał w kierunku wejścia. —
Nadchodzą kłopoty. Toni, jeśli miałaś coś wspólnego z wypuszczeniem psów, to
masz problem.
Zaniepokojona Toni obserwowała, jak jakiś tajniak z postępującymi za nim
kilkoma policjantami wszedł między rzędy. Detektyw nachylił się do Oliwii
Bross -Tilkington i coś jej powiedział. Nagły wrzask kobiety
TLR
uderzył w sufit jak młot. Potem detektyw zwrócił się do zgromadzonych:
— Panna Bross-Tilkington miała wypadek. Proszę podać swoje nazwiska
policjantom, ale nie wychodzić, dopóki wam nie pozwolimy. Przygotujcie się na
przesłuchanie.
Pastor próbował uspokoić Oliwię Bross-Tilkington. Jej nieprzytomne oczy
przeczesywały zebranych, zatrzymując się na Agacie, która zdjęła kapelusz.
— To ona! — wrzasnęła. — Morderczyni! Zabiłaś moją córkę!
Po czym wybuchnęła głośnym płaczem, więc pastor wyprowadził ją do za-
krystii.
Pod wejście przyniesiono stół. Trzej policjanci usiedli przy nim i zaczęli spi-
sywać nazwiska oraz adresy wychodzących osób.
Agatha powoli zbliżyła się do stołu i zaczęła podawać nazwisko i adres, ale
zdołała dojść tylko do „Agatha Raisin".
— Proszę wrócić do kościoła i usiąść, dopóki nie wezwiemy pani, pani Rai-
sin — powiedział policjant.
Oszołomiona Agatha wróciła i opadła powoli na ławkę. Co, do licha, się sta-
ło? — zastanawiała się.
* * *
Przyjaciele Agathy czekali w pubie na wiadomości. Bill Wong powiedział
im, że zostanie na miejscu i dowie się, co się stało.
Pastor, pan Bloxby, powiedział niecierpliwie:
— Uwierzcie mi. Pani Raisin wplącze nas w kłopoty.
— To nie ma z nią nic wspólnego — zaprotestowała Toni. — Ona kupo-
wała kapelusz.
Wszedł Bill Wong.
— Felicity została zastrzelona — poinformował.
Rozległ się ogólny okrzyk konsternacji.
— A gdzie jest Agatha? — zapytał Roy.
TLR
— Długo jej nie będzie — powiedział Bill.
— Kto, do licha, mógł zastrzelić Felicity? — zastanawiała się Toni.
— Musimy poczekać, aż policja coś ustali — odpowiedział Bill.
— Czy ktoś wypije drinka? — zapytał Charles. — Dobrze by mi zrobiło,
gdybym się napił.
— To bardzo uprzejme z twojej strony — przyznał Roy. — Dla mnie
wódka i Red Buli.
— Nie miałem na myśli, że ja funduję — zaprzeczył Charles. — Jest was
za dużo.
— Każdy kupi sobie sam — powiedział Bill i skinął na barmana.
Kiedy złożył zamówienie, wyszedł na zewnątrz i zadzwonił na komendę w
Mircesterze, i wyjaśnił, że musi zostać na następny dzień. Chciał pójść na poste-
runek policji, ale został stanowczo odesłany z powrotem. Powiedziano mu, że to
nie jego terytorium.
* * *
W komendzie w Mircesterze detektyw inspektor Wilkes powiedział do de-
tektyw sierżant Collins:
— Przejmie pani włamania w części południowej.
— A co się stało z Wongiem?
TLR
Wilkes opowiedział jej. Oczy Collins zaświeciły się złośliwie.
— Ta baba Raisin prawdopodobnie to zrobiła.
— Dlaczego?
— Kiedyś mijałam pokój Billa i podsłuchałam, jak protestował, kiedy Aga-
tha mówiła, że nie śledziła swojego byłego męża. Teraz mamy motyw morder-
stwa.
— Gdy będziemy czekać na wiadomości, niech pani wraca do swoich obo-
wiązków, które, muszę dodać, nie obejmują podsłuchiwania prywatnych rozmów
innych ludzi.
Dwie godziny minęły, a Agatha ciągle się nie pojawiała. Bill Wong' nie
mógł dłużej tego znieść i postanowił pójść, żeby się czegoś dowiedzieć.
— Dobrze, że jest sobota — zauważyła Toni. — Trzeba nadal prowadzić
nasze agencje detektywistyczne. Wszyscy musimy być w poniedziałek w pracy.
Dzień się dłużył. Wszyscy z wyjątkiem Patricka Mulli — gana przeszli do
pokoju jadalnego w pubie, aby coś zjeść. Patrick był emerytowanym policjantem
i powiedział, że spróbuje dowiedzieć się, co przydarzyło się Agacie.
Po obiedzie całe towarzystwo niechętnie wróciło do baru. Właśnie kiedy
mieli położyć się spać, Patrick pojawił się ponownie. Wyglądał ponuro.
— Trzymają Agathę i Jamesa na przesłuchaniu — powiedział.
— Dlaczego? — zapytał Charles. — Z pewnością wiedzą, że żadne z nich
nie mogło tego zrobić.
Patrick potrząsnął głową.
— Wymyślili sobie, że mogli to zrobić razem. Czekają na rezultaty sekcji
zwłok. Sądzą, że to był pocisk z pistoletu wystrzelony przez okno, które było
szeroko otwarte. Na zewnątrz rośnie wysokie drzewo, więc wyobrazili sobie, że
ktoś wspiął się na nie i strzelił.
Jej ojciec powiedział, że Felicity była w sukni ślubnej. Poszła do pokoju, aby
się upewnić, że jej makijaż jest w porządku. Słyszał strzał, ale myślał, że to ktoś
TLR
strzela do królików lub innych zwierząt w lesie, co się tu często zdarza. Poza tym
pokój Felicity jest z tyłu domu.
— A co z druhnami? — zapytał Roy. — Chyba musiały coś słyszeć.
— Poszły przodem do kościoła. Ojciec się niecierpliwił i poszedł na górę
zobaczyć, co zatrzymuje jego córkę. Znalazł ją martwą.
— Ten Francuz — powiedział Charles. — On się spóźnił do kościoła.
— Sylvan Dubois? Ma żelazne alibi. Gdy popełniono morderstwo, tankował
na stacji benzynowej poza Down — boys, co zostało wyraźnie zarejestrowane
przez kamerę. Prowadził jasnoczerwonego jaguara i wielu ludzi go widziało na
drodze ze stacji do kościoła.
— Ale czy nie mógł zatankować, przyjechać i zabić Felicity, a potem poja-
wić się w kościele? — zapytała Toni.
— Widziano go, jak pośpiesznie szedł z samochodu prosto do kościoła —
wyjaśnił Patrick. — Nikt go nie widział w pobliżu domu.
— Nie mogą zatrzymać Jamesa — powiedziała pani Bloxby. — Jego
drużba z pewnością był z nim cały ranek.
— Z tym, niestety, jest gorzej. Widziano Jamesa, jak wcześnie rano space-
rował i rozmawiał z Agathą w Downboys.
Charles podniósł się.
— Lepiej pójdę i upewnię się, że Agatha ma prawnika.
— Jej prawnik będzie jutro, a ona odmawia odpowiedzi na dalsze pytania,
dopóki on nie przyjedzie. Jeden z tych żałosnych nagich służących przedstawił
przygniatający dowód. Podsłuchał Jamesa mówiącego, że żałuje, iż nie może się
wycofać ze ślubu, na co Agatha zasugerowała, że może by zabić Felicity.
Wszyscy aż jęknęli. Toni zwróciła się do Harryego.
— Zostanę tutaj dopóty, dopóki Agatha nie wyjdzie z posterunku policji.
Potem powiedziała do Patricka:
— Jeśli jutro nadal będą ją trzymać, wracaj z Philem i panią Freedman, by
pilnować interesu. Nienawidzę tych Brossów-Tilkingtonów. Nie cierpię ich głu-
TLR
pich, wulgarnych, plotkujących nagich służących. Co za ludzie trzymają cztery
owczarki alzackie?
Roy wiercił się niespokojnie na krześle. Zawdzięczał swoją obecną pozycję
praktyce i pomocy, którą dostał od Agathy, kiedy dla niej pracował. Agatha była
zmęczona prowadzeniem firmy w Londynie i sprzedała ją, przechodząc na wcze-
śniejszą emeryturę, a potem założyła agencję detektywistyczną.
— Mam dużo spraw — powiedział. — Nie mogę zostać dłużej niż do ju-
tra.
— Więc spieprzaj, ty cioto — warknęła Toni. Jej starannie zazwyczaj wy-
mawiane samogłoski wróciły niepostrzeżenie do swojego poprzedniego, lokalne-
go akcentu.
— W porządku. — Roy podniósł się i wyszedł z godnością.
— Wszyscy jesteśmy przygnębieni — zauważyła pani Bloxby. — Dzisiaj
nie możemy już nic więcej zrobić. Chodźmy spać.
Roy jednak wrócił w towarzystwie dwóch detektywów. Jeden z nich zbliżył
się i powiedział:
— Ja jestem główny inspektor Boase, a to jest detektyw sierżant Falcon. To
jest bardzo poważna sprawa. Brossowie-Tilkingtonowie są szanowani w tej oko-
licy. Musimy wziąć zeznania od was wszystkich. Właściciel pubu powiedział, że
możemy zająć jego biuro.
Spojrzał na listę.
— Panna Toni Gilmour?
Toni wstała.
— Proszę iść z nami.
Dziewczyna poszła za nimi do biura, które okazało się być małym pokojem
z metalowym biurkiem, dwoma plastikowymi krzesłami, trzema szafami biuro-
wymi i dużym sejfem. Na ścianie nad biurkiem wisiał źle wykonany pejzaż Sus-
sex Downs.
TLR
Boase był wysokim mężczyzną ze zwiotczałą, szarą twarzą, siwymi włosami
i małymi, wodnistymi oczami. Falcon — niższy i pulchny z czarnymi włosami
oraz zadziwiająco dużymi, niebieskimi oczami.
— Teraz, panno Gilmour — zaczął Falcon — proszę powiedzieć, co pani
robiła, zanim przyszła na ślub?
Toni mu opowiedziała. Boase wyjął papierosa, zapalił go i wypuścił chmurę
dymu, aby zasłonić duży znak „Zakaz palenia" wiszący na ścianie.
Czy ma pani jeszcze tę notatkę, którą pani Raisin zostawiła pani?
Jestem pewna, że mam — odparła Toni.
Weźmiemy ją później. Mamy powód, aby wierzyć, że pani Raisin nie była
zadowolona z tego małżeństwa oraz że nadal ma obsesję na punkcie swego byłe-
go męża.
Nie znam żadnego powodu, żeby tak sądzić.
Jest pani świadoma, że pani Raisin jechała za panem Laceyem aż na Ukrainę
i potem do Turcji?
Nie — powiedziała zaskoczona Toni. Agatha mówiła jej jedynie, że była na
wakacjach w Turcji, ale nie wspominała, że widziała Jamesa. — Wiedziałam na
pewno, że pojechała na wakacje do Turcji, do Stambułu. Ale była tam już wcze-
śniej i po prostu uwielbia to miasto.
Przesłuchanie trwało dalej. Jak długo pracowała dla Agathy, zanim założyła
własną agencję detektywistyczną? Magnetofon szumiał na biurku. Toni zaczęła
się niepokoić o los Agathy.
Jak pani sądzi, kto jest najbliższym przyjacielem Agathy?
My jesteśmy blisko, ale przypuszczam, że to pani Bloxby jest jej najbliższą
przyjaciółką.
Mamy ją na liście. Proszę nie opuszczać Hewes, dopóki nie zezwolimy.
Kiedy pani Bloxby kazano iść do biura, Toni opadła na krzesło i powiedzia-
ła:
TLR
— Rano, kiedy otworzą sklepy, musimy tam iść i znaleźć miejsce, gdzie
Agatha kupiła ten kapelusz, a potem zobaczymy, czy możemy prześledzić jej
drogę powrotną.
Czy oni naprawdę chcą marnować czas, przesłuchując nas wszystkich? —
zapytał Charles.
— Zrobimy tak — postanowiła Toni. — Ja teraz idę spać, więc będę wy-
poczęta rano, aby się zająć pracą detektywistyczną. Spotkajmy się wszyscy na
śniadaniu o ósmej — to znaczy my, detektywi: ja, Harry, Patrick i Phil. A ty,
Charles?
Charles uśmiechnął się leniwie.
Ja nie jestem detektywem.
Toni pomyślała, że nigdy nie była w stanie pojąć Charlesa. Był przystojnym
mężczyzną, o wytwornym wyglądzie i jasnych włosach. Do tego niezależnym jak
kot. Wchodził w życie Agathy, kiedy mu się podobało. Bill powiedział Toni, że
myślał, iż Charles i Agatha mieli kiedyś romans, ale ona nigdy nie dostrzegła
żadnych tego oznak.
Tej nocy Bill przewracał się z boku na bok. Kiedy zadzwonił na swoją ko-
mendę policji, aby powiedzieć, że będzie z powrotem w Mircesterze w ponie-
działek, Wilkes oznajmił mu, że został podsłuchany, gdy radził pani Raisin, żeby
nie prześladowała swojego byłego męża. Po czym zażądał wyjaśnień. Sierżant
opisał wizytę Agathy na dwóch polach bitew, tłumacząc, że lubi ona konkurować
z innymi i chciała olśnić swego eks wiedzą o militariach. Fakt, że James był tam
w tym samym czasie, to czysty przypadek. Teraz Bill czuł, że zachował się nielo-
jalnie w stosunku do Agathy. Chciał zostać na posterunku policji w Hewes, ale
Boase powiedział, że jego pomoc nie jest im potrzebna. Kiedy opuszczał to miej-
sce, zobaczył Patricka pogrążonego w rozmowie z sierżantem. Zamierzał zbliżyć
się do niego, ale w końcu zdecydował się tego nie robić.
Rano wszyscy spotkali się w jadalni. Toni miała egzemplarz lokalnego in-
formatora handlowego i zaznaczała w nim wszystkie sklepy, które mogły sprze-
dawać kapelusze. Nagle drzwi jadalni otworzyły się i usłyszeli znajomy głos.
— Niech mi ktoś naleje filiżankę czarnej kawy. Jestem wykończona.
TLR
Wszyscy gapili się z mieszaniną ulgi i zdumienia, kiedy nikt inny, tylko
Agatha Raisin podchodziła do ich stołu.
— Gdzie masz kapelusz? — zapytał Roy, a potem nerwowo zachichotał,
kiedy spoczęły na nim niedźwiedzie oczy Agathy.
— Zatrzymali go jako dowód — odparła. — Poproszę kawę. Chciałabym
zapalić. Głupie państwo opiekuńcze.
— Więc co się stało? — chciała wiedzieć Toni. — Prawnik panią wydo-
stał?
— Nie. Mój głupi kapelusz. Kupiłam go w sklepie Delias Modes na High
Street. Sprzedawczyni powiedziała, że jest to taki sam kapelusz, jaki nosiła
księżna Kornwalii w czasie wizyty prezydenta Francji w Windsorze.
— Rzeczywiście, wyglądał zabójczo — zachichotał Roy.
— W sklepie wyglądał dobrze. W każdym razie, miałam jeszcze czas, żeby
wrócić do pubu i towarzyszyć Toni, ale chciałam być sama, aby pomyśleć.
Wzięłam taksówkę do Downboys i potem poszłam pieszo. Po drodze spotkałam
Jamesa. Spacerowaliśmy i rozmawialiśmy. Potem odnalazł nas jego drużba i ra-
zem poszli do kościoła. Ja usiadłam na ławce, bo chciałam mieć więcej czasu dla
siebie.
Mijali mnie mieszkańcy wioski. Niektórzy zatrzymywali się, patrzyli na mój
kapelusz i pytali, czy idę do kościoła. Po morderstwie policja przepytywała
wszystkich we wsi, chodząc od drzwi do drzwi, więc zebrali dowody na to, że
byłam tam, gdzie mówiłam. Ponadto kierowca taksówki potwierdził, że zawiózł
mnie do Downboys. Oczywiście to wszystko zajęło mnóstwo czasu i niechętnie,
ale wypuścili mnie, czyli swojego głównego podejrzanego.
Znowu pojawił się policjant i powiedział:
— Musicie wszyscy zgłosić się na posterunek policji i potwierdzić wasze
zeznania. Pani pierwsza, pani Raisin.
— Czy mój prawnik już przyjechał?
— Tak, czeka na panią.
TLR
Z powodu składania zeznań dzień dłużył się niemiłosiernie. W końcu wszy-
scy byli wolni i mogli opuścić Hewes.
— Chciałabym porozmawiać z Jamesem, zanim wyjedziemy — irytowała
się Agatha.
— Odpuść sobie — powiedział Charles. — Ciesz się, że masz święty spo-
kój.
Agatha i Toni poszły do pokoju, żeby się spakować.
— Nienawidzę rezygnować w ten sposób — oświadczyła Agatha. — Kto,
do licha, chciałby zabić Felicity?
— To, niestety, musimy zostawić policji.
Zadzwonił telefon. Kiedy Agatha podniosła słuchawkę, usłyszała głos
zdławiony łzami.
— Mówi Oliwia Bross-Tilkington.
— Proszę posłuchać — zaczęła Agatha napastliwie. — Przykro mi z powo-
du pani straty, ale...
— Przepraszam za to, co powiedziałam w kościele — przerwała jej Oliwia.
— Chcę panią wynająć, aby się dowiedzieć, kto zabił moją córkę. Sprawdziłam
panią.
— Nie mam takich możliwości jak policja w Hewes — powiedziała Agatha
ostrożnie.
— Ale w przeszłości odkryła pani takie rzeczy, których policja nie zdołała.
Pani Raisin, proszę przyjść i zostać naszym gościem.
— Czy pan Lacey jest jeszcze?
— Wyjeżdża rano, co w tych okolicznościach jest najbardziej nieczułą rze-
czą, z jaką się spotkałam.
Agatha zdecydowała się.
— Będę jutro rano.
Odłożyła słuchawkę i z błyszczącymi oczami zwróciła się do Toni.
TLR
— To była Oliwia Bross-Tilkington. Zatrudniła mnie, abym się dowiedzia-
ła, kto zabił jej córkę.
— Chce pani, żebym została? — zapytała Toni.
— Nie. Charles zostanie. Już mi pomagał. Zadzwonię do niego.
Niestety, Charlesa nie było w jego pokoju. W rozmowie z recepcją Agatha
dowiedziała się, że już wyjechał.
— Zostanę, przynajmniej na trochę — postanowiła Toni. — Będzie pani
potrzebna asystentka. Skoczę i powiem Harry'emu, żeby prowadził agencję, do-
póki nie wrócę. A pani niech powie Patrickowi, żeby przejął pani sprawy.
Kiedy Agatha i Toni jechały razem następnego dnia do Downboys, pogoda
się załamała. Smętna mżawka sączyła się z szarego nieba.
— Nie mam ochoty zatrzymywać się u nich — stwierdziła Toni.
Właśnie o tym samym myślałam — powiedziała Agatha. — Mogę zasuge-
rować, że zostaniemy w pubie i codziennie będziemy dojeżdżać. Musimy dowie-
dzieć się więcej o Felicity. Cholera, James... Mam nadzieję, że nie wyjechał.
Może on wie, czy Felicity miała jakichś wrogów.
TLR
Rozdział III
George Bross-Tilkington czekał na nie. Był to krępy mężczyzna z wojowni-
czą, opaloną twarzą i czupryną gęstych siwych włosów.
— Nie chcę was tu widzieć! — powiedział.
— Ale pańska żona... — zaczęła Agatha.
— Nie obchodzi mnie, co mówi moja żona. Wynoście się!
Za nim pojawiła się Oliwia.
— To ja zaprosiłam panią Raisin — powiedziała. — Mówiłam ci, ona ma
opinię dobrego detektywa, a ja chcę wiedzieć, kto zabił naszą córkę!
— Policja...
— Nie będę czekać, aż policja z trudem posunie się naprzód. Poza tym Sy-
lvan zgadza się ze mną.
— To nie jego sprawa...
— Mówicie o mnie? — Sylvan wszedł do holu.
Serce Agathy zabiło nieco mocniej. Przypomniała sobie swoje upokorzenie
podczas rozmowy telefonicznej z Paryżem.
— Zachęciłem Oliwię, żeby skorzystała z usług Agathy — przyznał.
— Dlaczego?
— Dlaczego? — przedrzeźniał Sylvan. — Ktoś mógłby pomyśleć, że nie
chcecie, żeby odkryto tożsamość mordercy.
— Och, róbcie, co chcecie — powiedział George i odszedł, tupiąc.
— Przepraszam za niego — kajała się Oliwia. — Biedny George zamar-
twia się i próbuje to ukryć, złoszcząc się.
Jej oczy były opuchnięte od płaczu.
— Najpierw zaprowadzę was do waszego pokoju. Spodziewałam się tylko
pani, pani Raisin.
TLR
— Proszę mi mówić Agatha. To też jest detektyw, Toni Gilmour, która bę-
dzie mi asystować. Sądzę, że lepiej będzie, jeśli obie pozostaniemy w Hewes. W
ten sposób będziemy mieć bardziej obiektywny pogląd na sprawę.
— W porządku. Chodźmy więc do salonu i porozmawiajmy.
Toni rozejrzała się po pokoju. Wyglądał bardziej jak hol hotelowy niż po-
mieszczenie w prywatnym domu. Były tam małe wysepki z wypolerowanych
stolików i pokrytych kilimami krzeseł, ozdobionych złotą farbą na drewnianych
częściach. Na palenisku nie palił się ogień. Zamiast tego ruszt był udekorowany
pomarańczowym marszczonym papierem. Na stoliku przy oszklonych drzwiach
stał duży wazon z kwiatami z jedwabiu. Nad kminkiem wisiał wypolerowany ster
jachtu, ozdobiony złotymi literami CYNTHIA. W jednym rogu pysznił się po-
kryty skórą bar, a za nim szklane półki pełne różnych dziwnych butelek z napo-
jami, które ludzie zazwyczaj zbierają na wczasach. Półki były podświetlone na
różowo.
Sylvan, Agatha, Toni i Oliwia siedzieli przy jednym ze stolików. Dziew-
czyna wyjęła notes.
— Dlaczego ten ster wisi nad kominkiem? — zapytała.
— To była pierwsza łódź mego męża. A Cynthia była jego pierwszą żoną.
— Co się z nią stało?
— Umarła na raka.
Agatha była boleśnie świadoma obecności Sylvana Dubois. W każdym cału
był tak atrakcyjny, jak go zapamiętała. Z gęstymi, jasnymi, lekko siwiejącymi
włosami, opadłymi powiekami i szczupłą sylwetką.
— Teraz pomówmy o pani córce — powiedziała. — Czy sądzi pani, że
miała jakiś wrogów?
— Wszyscy ją uwielbiali.
— Czy była kiedyś zamężna?
— Nie.
— Była bardzo piękna — wtrąciła Toni. — Z pewnością musiała mieć du-
żo ofert małżeńskich.
TLR
— Oczywiście.
— Więc może był jakiś odrzucony mężczyzna, który mógł chcieć ją zabić?
— Było całkiem odwrotnie — powiedział drwiąco Sylvan, z lekkim fran-
cuskim akcentem.
— Co pan ma na myśli? — chciała wiedzieć Toni.
— To znaczy, że była zaręczona dwa razy i dwa razy to facet odwołał im-
prezę.
— Sylvanie — powiedziała Oliwia, zaczynając płakać — gdybyś nie był
przyjacielem mojego męża, poprosiłabym, abyś wyszedł.
— Jak się pan zaprzyjaźnił z Jamesem Laceyem? — zapytała Agatha.
— Przypadkiem wylałem na niego piwo w piwiarni. Przeprosiłem i zaczęli-
śmy rozmawiać. Dałem mu wizytówkę i powiedziałem, że jeśli będzie znowu
kiedyś w Paryżu, to niech wpadnie do mnie, a ja postawię mu obiad. Tak też zro-
bił. Zabrałem go na przyjęcie u przyjaciela i tam poznał Felicity.
Oliwia osuszyła oczy.
— To była miłość od pierwszego wejrzenia.
— Skąd pan zna państwa Bross-Tilkington? — zapytała Toni.
— Byłem na wakacjach w Cannes. Spotkałem ich tam dziesięć lat temu i od
tej pory się przyjaźnimy.
— Jak pan Bross-Tilkington zarabia na życie? — kontynuowała Toni.
— George jest na emeryturze — powiedziała Oliwia. — Pracował w nie-
ruchomościach. Głównie zagraniczne posiadłości.
— W Hiszpanii?
— Tak, w Hiszpanii i innych krajach.
— Dużo ludzi straciło swoje domy w Hiszpanii. Dowiedzieli się, że zostały
one zbudowane na gruntach rolnych i po tym, jak zainwestowali swoje oszczęd-
ności życiowe, hiszpańskie lokalne władze zburzyły ich posiadłości. Wielu z nich
twierdzi, że zostali oszukani. Agenci nieruchomości mówili im: „Nie martwcie
TLR
się o adwokata. My go zapewnimy". I w ten sposób kupujący dowiedzieli się o
niebezpieczeństwie, kiedy już było za późno.
— Nic takiego się nie zdarzyło, kiedy mój George sprzedawał domy —
powiedziała ze złością Oliwia.
— Mogę wam przypomnieć, że to moja droga córka została zabita?
— Myślałam — powiedziała ostrożnie Agatha — że może ktoś mógł
chcieć zemścić się na rodzinie, zabijając córkę.
— Nonsens!
— W porządku. Sylvanie, czy jesteś pewien, że poprzednie zaręczyny Feli-
city zostały zerwane przez mężczyzn?
— Tak mi mówiono i uwierzyłem.
— Czy ma pani ich nazwiska i adresy? — zapytała Agatha Oliwię.
— Znajdę je dla pani.
Oliwia pośpiesznie wyszła z pokoju. Potem wszyscy usłyszeli dzwonek do
drzwi i głos mówiący:
— Przepraszamy za kłopot pani Bross-Tilkington, ale moi śledczy chcieliby
jeszcze raz obejrzeć pokój pani córki. I jeśli jesteście dzisiaj państwo w stanie,
chcielibyśmy, abyście odpowiedzieli na kilka pytań. Och, proszę nie wychodzić,
panie Dubois. Panie również.
Kiedy Oliwia i Sylvan opuścili pokój, Agatha szepnęła do Toni:
— Wynośmy się stąd. Zobaczymy, czy ten opiekun psów coś wie.
Wyszły przez oszklone drzwi. Deszcz przestał padać, ale trawnik pod ich
stopami wciąż był mokry.
— Mam nadzieję, że psy są bezpiecznie zamknięte - powiedziała niespokoj-
nie Agatha.
— Tak, widzę je grasujące za płotem — odparła Toni, kiedy zbliżyły się do
psiarni.
— Tam jest ta mała szopa.
TLR
Kiedy podeszły do szopy, mały, krzepki mężczyzna wyszedł i przyglądał się
im. Nosił płaską tweedową czapkę, sportową kurtkę, znoszone sztruksowe spod-
nie i poobijane, czarne, skórzane buty. Jego twarz wyglądała na zgniecioną, jak-
by ktoś kiedyś położył na jego głowie jakiś ciężki przedmiot.
— Czego chcecie? — zawołał.
Agatha zbliżyła się do niego.
— Zamienić parę słów — powiedziała. — Pani Bross -Tilkington zleciła
mi zbadać sprawę morderstwa jej córki. Długo pan pracuje dla tej rodziny?
— Pięć lat.
— Mogę poznać pana nazwisko?
— Jerry Carton.
— Ja jestem Agatha Raisin, a to moja asystentka Toni Gilmour. Podejrzewa
pan, dlaczego zabito Felicity?
— Naprawdę nie wiem.
— Po co całe to zabezpieczenie? Mam na myśli alarm przeciwwłamaniowy,
elektroniczne bramy i te owczarki?
Jerry splunął w kierunku stóp Agathy.
— To jest ohydny świat, proszę pani.
— Nie taki znowu ohydny — odezwała się Toni. — Proszono pana, aby
pilnować jakichś ludzi w szczególności?
— Weźcie wasze pytania i wpakujcie je sobie...
— Tylko spokojnie — strofowała go Agatha w swój najelegantszy sposób,
wyniesiony ze Stowarzyszenia Pań z Carsely. — Tu są damy.
— O, tak. A gdzie?
— Chodźmy — powiedziała Toni. — Ten kretyn nic nie wie.
— Ma pan kartotekę policyjną?
Zwrócił się groźnie w kierunku Agathy.
TLR
— Wynoście się stąd albo spuszczę psy.
— Chodźmy — przynagliła Toni, szarpiąc Agathę za rękaw.
Ta niechętnie poszła z nią do domu. Wyjęła telefon i zadzwoniła do Patricka.
— Ciągle jestem w drodze powrotnej — powiedział.
— O co chodzi?
— O nic. Zastanawiałam się, czy możesz użyć swoich policyjnych kontak-
tów i dowiedzieć się, czy ten stróż psiarni ma kartotekę policyjną. Nazywa się
Jerry Carton.
— Spróbuję. Bill jest w samochodzie przede mną na autostradzie. Pojadę za
nim do Mircesteru i spytam, czy mogę przejrzeć akta.
Agatha podziękowała i rozłączyła się. Poszły z powrotem do pokoju gościn-
nego. Toni rozejrzała się i westchnęła.
— To nie jest to, czego się spodziewałam po klasie średniej.
— Są jak każda inna klasa — stwierdziła Agatha.
— Mają różne gusty i niektóre są straszne.
— Czytała pani w szkole coś Betjemana?
Agatha pomyślała o makabrycznej szkole ogólnokształcącej, do której cho-
dziła, gdzie większość dnia zajmowała walka z zabijakami i próba usłyszenia, co
mówią nauczyciele, poprzez harmider czyniony przez uczniów w klasie.
— Mam nadzieję, że nie zamierzasz zarzucić mnie intelektualnymi głupo-
tami. Dużo tego nasłuchałam się od Jamesa.
Jamesie — pomyślała nagle — gdzie teraz jesteś?
— Jest taki poeta, John Betjeman. Pamiętam, że czytałam jego poemat w
szkole. Kochał się w dziewczynie zwanej Joan Hunter Dunne, która zresztą nie-
dawno umarła w wieku dziewięćdziesięciu dwóch lat.
— Co to, do licha, ma wspólnego ze sprawą? — marudziła Agatha.
— Wie pani, jak było u mnie w domu. Wyobrażałam sobie życie klasy
średniej takim, jakie jest w tym poemacie: bezpieczne, solidne domy, pieniądze,
TLR
uwielbiani rodzice witający odpowiednich młodych ludzi, zabierających mnie na
tańce. Ale w rzeczywistości wcale tak nie jest.
— Prawdę mówiąc, ludzie, którzy wpadają w takie kłopoty, że to my musi-
my wykrywać, co się dzieje, zazwyczaj nie są zbyt normalni.
Pomyślała o niektórych przyjaciołach Jamesa i pohamowała wzdrygnięcie.
Musiała przyznać sama przed sobą, że przeszła na wcześniejszą emeryturę i
przeprowadziła się do Cotswolds, ponieważ miała podobne marzenie.
— Wkoło są dobrzy ludzie — dodała. — Weźmy panią Bloxby lub jej po-
dobnych.
Do pokoju wszedł Sylvan.
— To wszystko jest bardzo męczące — oświadczył. — Pytania, pytania i
pytania. A teraz przypuszczam, że macie ich jeszcze więcej.
Agatha spojrzała na zegarek.
— Może zabiorę cię na lunch?
— Byłoby świetnie. A twoja piękna asystentka? Agatha rzuciła okiem na
Toni, która powiedziała pośpiesznie:
— Jeśli nie ma pani nic przeciwko temu, wrócę do miasta i dowiem się, co
tam mogę zrobić.
— Możemy przejść się do pubu — powiedział Sylvan.
— Jadłem tam kiedyś. Mają całkiem dobre żarcie.
* * *
Pub w centrum Downboys nosił nazwę Król Charles. Marnie wykonany por-
tret Karola II kołysał się na wietrze na zewnątrz starej gospody. Był to pobielany
budynek w stylu Tudorów, z czarnymi belkami, z przodu spękany ze starości.
— Tam jest wolny stolik — powiedział Sylvan, popychając Agathę w jego
kierunku.
— Zamówienia na drinki przyjmują tutaj czy trzeba iść po nie do baru?
TLR
— Najpierw weźmiemy drinki, a potem kelnerka przyjmie nasze zamówie-
nie.
— Przyniosę je — powiedziała Agatha. — Ja stawiam. Co pijesz?
— Pół jasnego.
Bar był okupowany przez ludzi ze wsi. Jeden z mężczyzn odwrócił się na ba-
rowym stołku i zobaczył Agathę. Szepnął coś do swoich towarzyszy i oni wszy-
scy też się odwrócili.
— Jeśli macie dobry wzrok — powiedziała Agatha — zróbcie mi miejsce.
Chcę wziąć swoje zamówienie.
Odsunęli swoje stołki i zostawili dla niej wolną przestrzeń. Nagle wszyscy
zamilkli. Barman był małym, pretensjonalnym mężczyzną, noszącym blezer, bia-
łą koszulę i krawat. Miał sztucznie opaloną twarz i wybielone zęby. Agatha do-
myślała się — jak się później okazało, słusznie — że był to ktoś, kto przeszedł
na emeryturę z show-biznesu, aby otworzyć pub.
Zamówiła dżin z tonikiem oraz piwo dla Sylvana, po czym wróciła do stoli-
ka. Znów słychać było szmer rozmów.
— Na zdrowie — wzniósł toast Sylvan.
— Nigdy nie mówisz po francusku? — zapytała Agatha. W marzeniach
wyobrażała sobie, że szepcze coś do niej w tym romantycznym języku.
— Kiedy rozmawiam z Francuzami, tak. W przeciwnym razie — po co?
— wręczył jej menu.
— Rostbef jest bardzo dobry i pudding Yorkshire. Agatha pomyślała o swo-
jej talii, ale ponieważ była bardzo głodna, więc tylko uśmiechnęła się i powie-
działa, że spróbuje.
Sylvan podniósł rękę i natychmiast pojawiła się kelnerka.
— Co ma pan przyjemność zamówić?
— Ciebie, ciebie, ty cudowne stworzenie. Kelnerka, która była chuda i pie-
gowata, zachichotała z radości. Uświadomiwszy sobie, że oczy Agathy prze-
wiercały go na wylot, Sylwan złożył zamówienie.
TLR
Agatha nie znosiła mężczyzn, którzy flirtowali z kelnerkami lub z kimkol-
wiek innym w jej obecności.
— Cieszę się, że mam okazję z tobą porozmawiać - powiedziała.
Uśmiechnął się.
— Ja też się cieszę.
— Na początek: znasz George'a Brossa-Tilkingtona. Po co u nich te całe
zabezpieczenia?
— Świat robi się niebezpieczny. On jest bogatym człowiekiem. Parę lat te-
mu było kilka włamań we wsi. Wtedy to przedsięwziął środki ostrożności.
— A co z Felicity? Muszę przesłuchać jej dwóch poprzednich narzeczo-
nych. Jesteś pewien, że to oni zerwali zaręczyny, a nie odwrotnie?
— Tak mi powiedziano. Napijesz się wina?
Jakiś czas temu Agatha powiedziałaby „tak", mając nadzieję na romantyczny
lunch, ale teraz przede wszystkim była detektywem.
— Nie, dziękuję. Muszę mieć jasny umysł. Więc, jaka naprawdę była Feli-
city?
— Bardzo piękna.
— Pytam o jej charakter.
— Nie sądzę, żeby w ogóle miała jakiś charakter. Pracowała ciężko nad
swoim wyglądem — kosmetyczki, fryzjerzy, osobisty trener. Takie historie.
— James jest inteligentnym człowiekiem. Z pewnością piękno to nie była
wystarczająca rzecz.
— Felicity miała specjalny talent. Ale oto nasze jedzenie. Jestem bardzo
głodny. Zostawmy na jakiś czas te pytania.
Rostbef był wyborny. Agatha zjadła trochę, ale nagle poczuła, że po prostu
nie może się doczekać, aby poznać, co za talent miała Felicity.
— O jakim talencie mówiłeś? — zapytała.
— Była bardzo dobra w łóżku.
TLR
Agatha powoli odłożyła nóż i widelec.
— Skąd wiesz?
Sylvan wzruszył ramionami, a jego oczy rozbłysły z uciechy.
— To znaczy, że z nią spałeś?
Znowu wzruszenie ramion. O, James — pomyślała zasmucona Agatha —
czy ja nie byłam dobra w łóżku?
— To z pewnością nie wszystko — zaprotestowała. — James powiedział
mi, że chce się wycofać z tego małżeństwa.
— Ale on jest mężczyzną z honorem. Data została ustalona, obrączka na
palcu. James jest dużo starszy od Felicity i ma całkiem inne poglądy etyczne.
Gdyby to Felicity zmieniła zdanie, odwołałaby ślub nawet w ostatniej chwili.
— Czy ona go kochała?
— Felicity zbyt dbała o siebie, żeby znaleźć jeszcze w sercu miejsce dla ko-
goś innego.
— Suka! — stwierdziła Agatha, a jej oczy napełniły się łzami.
Sylvan przechylił się przez stół i zamknął jej rękę w ciepłym uścisku.
— Musisz bardzo troszczyć się o swego byłego męża.
— To nie tak — powiedziała wściekła Agatha. — Cokolwiek czułam do
Jamesa, dawno się skończyło.
Nie mogła powiedzieć, że cała ta sprawa spowodowała, że czuła się stara i
ubrana bez gustu. Przypomniała sobie też, że to James rozwiódł się z nią. Wtedy
nie miał honoru ani poszanowania dla przysięgi małżeńskiej.
— Jedz lunch — powiedział łagodnie Sylvan.
— Mam dosyć — stwierdziła Agatha, odsuwając talerz. — Powinnam wró-
cić do domu.
— Wypij chociaż kawę i brandy. Potrzebujesz tego.
Agatha wzięła się w garść. Dobrzy detektywi nie okazują publicznie swoich
emocji. Patrick i Phil, na przykład, zawzięcie zabierali się do pracy. Bill Wong,
TLR
nawet cierpiąc boleśnie z powodu zerwanego romansu, nigdy nie pozwolił, żeby
emocje przesłoniły mu ocenę sytuacji. Wszystko to z powodu starzenia się —
pomyślała smętnie.
To straszne uczucie utraty atrakcyjności, pogłębiające się zmarszczki, pa-
skudne, małe włoski na twarzy i żołądek, który stale domagał się jedzenia —
wszystko to było wielce zniechęcające. Musiała przestać uważać Sylvana za
atrakcyjnego Francuza i trzymać się twardo swojego zadania.
W międzyczasie Toni sprawdzała nazwiska i adresy byłych narzeczonych
Felicity. Pierwszym był Bertram Powell, który pracował jak adwokat w Hewes.
Jego sekretarka, pulchna młoda kobieta z wylakierowanymi włosami i ubra-
na w garnitur, zapytała, czy Toni była umówiona. Kiedy usłyszała, że nie, posłała
jej słaby uśmiech i powiedziała, że pan Powell jest zajęty przez cały dzień.
Toni spojrzała na zegarek. Pora lunchu. Żadnego dźwięku za drzwiami biu-
ra. Podziękowała sekretarce i wyszła. Zaczęła sprawdzać restauracje niedaleko
biura adwokata, pytając w każdej o niego. Miała szczęście znaleźć go w restaura-
cji serwującej steki przy jednej z wybrukowanych uliczek Hewes, prowadzącej
do rzeki Frim. Szef restauracji, przypuszczając, że Toni jest umówiona z Powel-
lem nalunch, eskortował ją do jego stolika.
— Cześć — powiedziała Toni, wyciągając rękę.
Podniósł się, wyglądając na zdumionego, i przywitał się z nią. Szef wysunął
dla niej krzesło, na które opadła z ulgą.
— Kim pani jest, do licha? — zapytał Bertram. Był o wiele starszy, niż To-
ni się spodziewała. Pomyślała, że zbliża się do pięćdziesiątki. Miał szeroką i wo-
jowniczą twarz, a jego nos wyglądał, jakby był kiedyś złamany. Miał też lśniące
czarne włosy, równie czarne, jak jego małe oczy.
— Jestem prywatnym detektywem i badam morderstwo Felicity Bross-
Tilkington.
Bertram wyglądał na nagle rozbawionego.
— Nie zawracaj głowy. Jesteś dzieckiem.
Toni wręczyła mu wizytówkę.
TLR
— Niech pana nie zmyli mój wygląd. Jestem bardzo dobrym detektywem.
Pojawił się kelner z menu.
— Macie jakieś zwyczajne danie, jak stek i frytki? — zapytała Toni.
— Oczywiście.
Zamówiła dobrze wypieczony stek, frytki i butelkę wody mineralnej.
— Nie oczekuję, że zapłaci pan za mój lunch, panie Powell.
— Mam taką nadzieję. Nie mogę nic powiedzieć o Felicity. Byliśmy zarę-
czeni dawno temu.
— Dlaczego zerwał pan zaręczyny? Bo to pan zerwał, prawda?
- Tak.
— Dlaczego?
— Wolałbym nie mówić.
Kelner przyniósł Toni stek. Prędkość, z jaką to zrobił, to zły znak — pomy-
ślała. Prawdopodobnie trzymali go na gorącej płycie w kuchni przez dłuższy
czas.
Kelner był niezwykle przystojnym młodym człowiekiem o szczupłych bio-
drach. Kiedy odchodził, Bertram z uznaniem zmierzył go wzrokiem.
Wzrok Toni nabrał ostrości i przyjrzała się ubraniu Bertrama. Nosił ciemny,
dobrze skrojony garnitur, koszulę w paski i Jedwabny krawat. Wszystko odpo-
wiednie do jego zawodu.
— Dlaczego przygląda mi się pani? — chciał wiedzieć Bertram.
— Ciekawa byłam, czy jest pan gejem.
— Ty bezczelna, mała... O, na miłość boską, tak, jeśli ci to coś da.
— I to dlatego zerwał pan zaręczyny?
— Tak. Jej ojciec się dowiedział. Nie wiedziałem, że nasłał na mnie pry-
watnego detektywa.
— Więc dlaczego to pan zerwał, a nie ona?
TLR
— Ona chciała brnąć w to dalej. Powiedziała ojcu, że tego właśnie chce. Ja
dopiero co odkryłem, że jestem gejem.
— A co z seksem?
— Felicity o tym nie myślała. Twierdziła, że nigdy nie mieliśmy kłopotów
w tej dziedzinie, a zaproszenia na wesele zostały już rozesłane. Ale ja nalegałem,
żeby to skończyć. George Bross-Tilkington był wściekły. Kiedy ich się pozna,
Brossowie-Tilkingtonowie są równie pospolici, jak sztuczni. Ojciec Georgea, sta-
ry Harry Bross, handlował węglem na East Endzie w Londynie. Tilkington to jest
nazwisko panieńskie jego żony. On rozkoszował się myślą bycia dziedzicem
Downboys, z córką będącą żoną adwokata. Powiedział, że dobry psychiatra mnie
wyleczy. Odmówiłem.
Więc on rozpowiedział po całym mieście, że jestem homoseksualistą. My-
ślałem, że to mnie wykończy, ale to obróciło się przeciwko niemu, ponieważ za-
cząłem dostawać sprawy wszystkich gejów w mieście. A jesteśmy blisko Bri-
ghton, angielskiego San Francisco... Nie paprz się w sprawach Brossów, młoda
damo. To jest straszna banda.
— Jakieś sprawy kryminalne?
— Nie wiem o niczym takim. Wydaje się, że George, zgodnie z prawem,
zarobił kupę pieniędzy na sprzedaży nieruchomości w Hiszpanii.
— Słyszał pan może jakieś plotki na temat tego, dlaczego mają tyle zabez-
pieczeń w domu?
— Nie. To nie jest niezwykłe. Przestępczość wzrasta, a bogaci ludzie oba-
wiają się włamań.
— Kiedy zaręczył się pan z Felicity?
— Osiem lat temu.
— Był też ktoś po panu, kto też odwołał zaręczyny. Ernest Wheatsheaf. Wie
pan, gdzie go znajdę?
— W Banku Południowym na High Street. Jest tam kierownikiem.
Bertram poprosił o oddzielny rachunek, zapłacił i pośpiesznie wyszedł. Toni
skończyła swój stek i wyłączyła mały magnetofon, który trzymała w otwartej to-
TLR
rebce pod stołem. Uregulowała rachunek i wyszła na poszukiwanie Banku Połu-
dniowego.
Sylvan obserwował Agathę spod ciężkich powiek, kiedy przeprosiła i poszła
do toalety, aby się odświeżyć. Ma przyjemny tyłek i bardzo długie nogi — po-
myślał z uznaniem — do tego emanuje silną zmysłowością, której zdaje się być
całkiem nieświadoma. Może drobny flirt rozjaśni jego wizytę? George błagał go,
żeby został.
W banku Toni zażądała widzenia z kierownikiem, ale powiedziano jej, że
jest zajęty i ktoś inny może się nią zająć.
— Szkoooda — powiedziała przeciągle — właśnie wygrałam na loterii i...
— Och, proszę tutaj poczekać — odezwała się kobieta siedząca przy biurku
obok drzwi. — Myślę, że będzie mógł zobaczyć się z panią.
W ciągu trzech minut Toni została wprowadzona do okazałego biura Ernesta
Wheatsheafa. Był to wysoki, chudy mężczyzna z siwiejącymi włosami. Toni
domyślała się, że podobnie jak Bertram, musi mieć około pięćdziesiątki. Dlacze-
go Felicity nie zajmowała się mężczyznami w swoim wieku? Ernest chwycił
dłoń Toni w ciepły uścisk.
— Będzie mi przyjemnie zająć się pani sprawami, panno...?
— Gilmour.
Toni wręczyła mu wizytówkę. Kiedy ją oglądał, jego brwi prawie zniknęły
pod linią włosów.
— Jestem właściwie prywatnym detektywem wynajętym przez panią Bross-
Tilkington, aby dowiedzieć się, kto zamordował jej córkę.
— Proszę więc natychmiast opuścić moje biuro. Dostała się pani tutaj pod
fałszywym pretekstem.
— Proszę posłuchać, panie Wheatsheaf. Może pan równie dobrze poćwi-
czyć na mnie, bo jestem pewna, że wkrótce będzie pan przesłuchany przez poli-
cję.
Podniósł się do połowy i z powrotem opadł na krzesło.
— Dlaczego?
TLR
— Był pan zaręczony z Felicity. Będą chcieli upewnić się, że to pan zerwał
zaręczyny.
— Ale co to ma wspólnego z morderstwem?
— Będą sprawdzać każdego, kto żywił jakąś urazę do Felicyty.
— Jest pani bardzo młoda, jak na detektywa.
Toni otworzyła aktówkę i wyjęła plik wycinków z gazet.
— Niech pan spojrzy na to.
Ernest przerzucił wycinki mówiące sukcesach Toni. Chociaż większość do-
tyczyła jej pracy detektywistycznej u Agathy Raisin, Toni została w nich wyraź-
nie wyróżniona, ponieważ była najbardziej fotogeniczna.
— Wydaje się pani znać swoją pracę, ale nie widzę, co wspólnego ze mną
może mieć to morderstwo.
— Jest pan inteligentnym człowiekiem i kimś o ważnej pozycji w mieście
— powiedziała Toni, posyłając mu czarujący uśmiech. — To nie to, że morder-
stwo ma z panem coś wspólnego — oczywiście, że nie — tylko fakt, że znał pan
Felicity i czasami, a nawet często, charakter osoby, którą zamordowano, może
dać wskazówkę co do motywów zabójstwa.
Na zewnątrz się przejaśniło się. Snop słonecznego światła wpadł przez okno
i ozłocił jasną grzywę włosów Toni. Ernest uśmiechnął się nagłe.
— Mogę pani poświęcić tylko dziesięć minut, ale zrobię, co w mojej mocy,
by pomóc. Znała pani Felicity?
— Nie, ale jej narzeczony zaprosił mnie na wesele. Była bardzo piękna.
— Kiedy się z nią zaręczałem, była całkiem pulchna i miała brązowe włosy.
— Kiedy to było?
— Niech pomyślę. Około pięciu lat temu. Wydawała się świeża i niewinna
oraz skora do sprawiania przyjemności. Myślałem, że będzie bardzo dobrą żoną.
— Nie był pan w niej zakochany?
TLR
— Uważałem ją za odpowiednią. Mężczyzna o mojej pozycji musi uważać,
z kim się żeni.
— Więc co się stało?
— Uznałem, że jest... hm... zbyt wymagająca.
— Ma pan na myśli seks?
Ernest zaczerwienił się.
— Tak. Raziło mnie to, jako że nie byłem zbyt zniewieściały. Wściekła się,
kiedy zerwałem zaręczyny. Jej matka i ojciec grozili mi różnymi procesami są-
dowymi. Potem wyjechała z nimi gdzieś na kontynent. Kiedy wróciła po długim
czasie, nie pamiętam, jak długim, przekształciła się w piękność.
Zastanawiając się, czy Ernest też był gejem, jak Bertram, Toni zapytała:
— Jest pan żonaty?
— Tak. I naprawdę, bardzo szczęśliwie.
— Wie pan może o czymś, co ma związek z Felicity, a co mogłoby spowo-
dować jej śmierć?
— Może jej obecny narzeczony uznał, że morderstwo jest jedynym sposo-
bem uwolnienia się od małżeństwa — powiedział sucho.
— A co z Brossami-Tilkingtonami?
Sekretarka Ernesta wetknęła głowę przez drzwi.
— Pan Barnstaple skarży się, że każe mu pan czekać.
— Wprowadź go. Do widzenia, panno Gilmour. Naprawdę muszę wracać
do pracy.
Godzinę później Toni i Agatha spotkały się w ich pokoju w pubie. Dziew-
czyna zadzwoniła do szefowej, mówiąc, że dobrze byłoby, gdyby wróciła i prze-
słuchała dwie taśmy nagrań z przesłuchań.
— To dziwne — stwierdziła Agatha, przesłuchawszy taśmy. — Muszę po-
rozmawiać z Jamesem.
— Zamierza pani zadzwonić do niego teraz?
TLR
— Nie. Rozmawiałam po południu z panią Bloxby i powiedziała mi, że on
jest już w Carseły. Chcę porozmawiać z nim twarzą w twarz. Wyjadę teraz i
wrócę jutro. Zorientuj się, czego możesz się dowiedzieć o Sylvanie Dubois. To
jest dziwny rodzaj przyjaźni. Próbuj złapać Oliwię samą. Reporterzy nie powinni
ci zbytnio przeszkadzać. W Brighton było podwójne morderstwo, więc więk-
szość z nich tam pośpieszyła.
Będąc z powrotem w Cotswolds, Agatha odebrała w Mircesterze swój sa-
mochód i wracała do Carsely drogą pokrytą liśćmi. Dopadła ją nagła tęsknota,
aby zapomnieć o całej sprawie. Jej wspaniała sprzątaczka, Doris Simpson, opie-
kowała się jej ukochanymi kotami w czasie jej nieobecności. Jak cudownie było-
by iść teraz do łóżka, długo rano poleżeć i spędzić dzień leniwie, czytając książki
i bawiąc się z kotami.
Stare, spokojne, kamienne domy Carsely jarzyły się w wieczornym świetle.
Było niezwykle ciepło i małe ogródki uginały się pod ciężarem kwiatów.
Agatha zaparkowała samochód przed swoją chatą i weszła do środka, koty
powitały ją dość ozięble. Pogłaskała je, ale óne uciekły od niej i stanęły wycze-
kująco przed drzwiami do ogrodu. Wypuściła je więc, poszła na górę i odświeży-
ła makijaż, a potem udała się do sąsiedniej chaty.
Otworzył jej James. Stali i patrzyli na siebie przez chwilę i potem mężczy-
zna cicho powiedział:
— Wejdź, Agatho.
Weszła do znajomego pokoju i usiadła na kanapie, powstrzymując jęk z po-
wodu bólu, ponieważ jej artretyczne biodro nieznośnie ją zakłuło. James osunął
się na swój ulubiony fotel przy kominku.
— Co za mętlik — powiedział.
— Dlaczego nie zostałeś? — zapytała Agatha.
— Ponieważ chciałem uciec od George'a i Oliwii. Najpierw oskarżyli mnie
o morderstwo, a potem, gdy zostałem już oczyszczony z podejrzeń, atmosfera
pozostała nadal ciężka.
— Mogłeś przenieść się do tego pubu, gdzie my się zatrzymałyśmy.
TLR
— Musiałem uciec. Nie masz pojęcia, jakiego głupca zrobiłem z siebie —
powiedział smętnym głosem James.
— Oliwia wynajęła mnie, żebym dowiedziała się, kto zabił jej córkę, i ja to
zrobię. Potrzebuję jakiejś wskazówki, dlaczego ktoś mógł chcieć ją zamordować.
Jaka ona była?
— Bardzo piękna, jak wiesz. Wydawało mi się, że mnie uwielbia. Schlebiał
mi sposób, w jaki zachwycała się każdym moim słowem. Dopiero na tej wy-
cieczce na Ukrainę zdałem sobie sprawę, że kiedy ja mówiłem, ona myślała za-
zwyczaj całkiem o czymś innym.
— Toni przesłuchała jej dwóch poprzednich narzeczonych. Pierwszy po-
wiedział, że zerwał zaręczyny, bo jest gejem, a drugi, ponieważ uznał, że była
zbyt wymagająca seksualnie.
— To śmieszne. Felicity była raczej nieśmiała.
— Ten gej powiedział, że ona była niewyżyta seksualnie, a Sylvan Dubois
mówił, że była fantastyczna w łóżku.
Zapadła długa cisza, podczas której James gapił się na Agathę.
— Jesteś tego pewna? — zapytał w końcu.
— Oni trzej z pewnością mają rację.
— Dobry Boże! Ona była wobec mnie taka staromodnie panieńska. Mówiła,
że powinniśmy z tym poczekać, aż będziemy po ślubie.
— James, w obecnych czasach i w tym wieku? Nie sądziłeś, że to trochę
dziwne?
— Byłem zaślepiony jej wyglądem i tym, że wydawała się taka niewinna i
słodka. Kiedy podeszła do ciebie na tym przyjęciu, prawie nie wierzyłem w to,
co widziałem. Ale już wtedy odkryłem, że była niezwykle głupia, prawie jak
umysłowo upośledzona. Praktycznie nie otrzymała żadnego wykształcenia. Po-
szedłem do George'a i powiedziałem mu, że nie sądzę, abym był odpowiednim
mężem, ale on zagroził mi procesem i powiedział, że jak złamię serce jego córce,
to mnie zabije.
TLR
— Daj mi pomyśleć. Wywnioskowałam na przyjęciu zaręczynowym, że Sy-
lvan jest twoim przyjacielem i zdaje się, że ma bliską relację z George'em i Oli-
wią. Jak go poznałeś?
— Spotkałem go przypadkiem w piwiarni. Wylał na mnie piwo. Zaczęliśmy
rozmawiać i uznałem go za zabawnego. Zostaliśmy przyjaciółmi. Kiedy byłem
następnym razem w Paryżu, zaprosił mnie na przyjęcie w apartamencie swego
przyjaciela i to tam poznałem Felicity.
— Czy nie mogło to być ukartowane?
— Teorie spiskowe, Agatho? Po prostu byłem uprzejmy dla dziewczyny i
wyszedłem. Całe to zamieszanie, to moja wina.
— Kiedy się oświadczyłeś?
— Dwa dni po tym, jak ją po raz pierwszy spotkałem. Jestem głupim, sta-
rym durniem, ale to wydawało się takie romantyczne — Paryż i najpiękniejsza
na świecie dziewczyna przy moim ramieniu. Nie patrz się na mnie w ten sposób,
Agatho. W przeszłości ty też nieraz zrobiłaś z siebie głupka. A co z tym ostat-
nim, który okazał się być mordercą?
— Charles plotkował?
— Nie. Bill Wong. On martwi się o ciebie.
— Czy wiedziałeś o jej kochankach?
— Nie. Nawet nie wiedziałem, że była już zaręczona.
— Dlaczego nie pojedziesz ze mną do Hewes? — nalegała Agatha. — Mo-
glibyśmy razem poszukać mordercy, tak jak to robiliśmy dawniej.
— Przykro mi, Agatho, ale mam zaplanowane dużo pisania i chcę po prostu
zapomnieć o całej sprawie.
Agatha wstała, a jej małe oczy wwiercały się w niego.
— Myślę, że jesteś mięczakiem! — wrzasnęła.
Ze złości łzy ciekły jej po policzkach, kiedy wchodziła do swojej chaty. To
było poniżające, usłyszeć, jak jej były mąż trzęsie się na myśl o tym, jak piękna
była Felicity i jak romantyczny był Paryż.
TLR
Wciągnęła nosem powietrze. Dym papierosowy! A przecież nie paliła papie-
rosa, odkąd wyszła.
Wyjęła komórkę i zadzwoniła na policję. Potem cofnęła się w kierunku
drzwi frontowych.
— Czy to ty, Agatho? — zawołał znajomy głos z kuchni.
Charles!
Odłożyła telefon i weszła do środka, szorując chusteczką po oczach.
Charles siedział przy kuchennym stole, paląc papierosa z paczki, którą Aga-
tha zostawiła na blacie. Miał klucze do jej chaty i wpadał i wypadał, kiedy mu się
żywnie podobało. Już raz Agatha próbowała go powstrzymać, ale potem zdała
sobie sprawę, że często jest samotna i towarzystwo Charlesa jest wtedy lepsze
niż żadne.
Charles spojrzał w zaczerwienione oczy Agathy.
—Byłaś u Jamesa?
—Tak, podaj mi papierosa.
—Powiedział coś o Felicity?
— Okazało się, że miała opinię nimfomanki — według jej dwóch poprzed-
nich narzeczonych, nie mówiąc o tym Francuzie. Ale niespodzianka! Nie upra-
wiała seksu z Jamesem, mówiąc, że zrobią to dopiero po ślubie.
—Możliwe, że była nimfomanką, ale myślę, że była też narcyzem. Chciała
błyszczeć w ten dzień weselny. Prawdopodobnie wyobrażała sobie siebie w bieli
i perłach, idącą między rzędami. Mówisz, że odrzucono ją z powodu zbytniej
chęci na seks? Trudno uwierzyć.
—Wierz mi, że też tak myślę. Pierwszy narzeczony był gejem, a drugi, jak
wiem od Toni, to nadąsany kierownik banku, który myślał, że to nie jest przy-
jemne.
Charles odchylił się na krześle i wydmuchiwał kółka dymu w obelkowany
sufit.
TLR
—Znałem kiedyś taką dziewczynę, która była bardzo atrakcyjna seksualnie.
Miała odpowiednią reputację w całym kraju. Po tym, jak skończył się jej ostatni
romans i nie miała na palcu pierścionka, spotkałem ją na przyjęciu. Była trochę
pijana i zwierzyła mi się, że dla każdego przyszłego mężczyzny zamierza być
dziewicą. I ostatecznie wyszła za mąż. Mężczyźni potrafią być bardziej krytycz-
ni, niż myślisz, a stare sposoby ciągle mają zastosowanie — po co się żenić, kie-
dy można mieć to wszystko — i nawet więcej — bez jakiejkolwiek odpowie-
dzialności.
—Ale James jest inteligentny. Dlaczego nic nie zrobił, zanim było za późno?
Powiedział, że odkrył, iż jest bardzo głupi.
— Głupi jak but, Agatho. Ona wyglądała cudownie. Dla mężczyzny w wie-
ku Jamesa bardzo schlebiające było mieć taką uwielbiającą go ślicznotkę. Może
zamarzył o dzieciach. Felicity była w wieku odpowiednim do rodzenia. Może
myśl o posiadaniu syna lub córki noszących nazwisko Lacey zaślepiła go. Nigdy
byś nie zgadła, że dla mężczyzny w wieku Jamesa ciągłe bycie kawalerem zna-
czy, że coś z nim jest nie tak.
— Przecież ożenił się ze mną!
— Hm, wszyscy wiemy, że ty jesteś wyjątkowa. Powiedz mi, jak on poznał
Felicity.
Agatha powiedziała mu, co wiedziała.
— Mógłby się ustatkować. Uważaj na Sylvana.
— Dlaczego? Sądzisz, że to on jest mordercą?
— Nie, ale myślę, że jest lekkoduchem i kobieciarzem.
— Pozna swój swego, Charlesie.
Uśmiechnął się. Przez chwilę siedzieli w milczeniu. Potem Agatha powie-
działa:
— Jutro tam wrócę, ale zanim pojadę, wpadnę rano do pani Bloxby.
— Pójdę z tobą.
Charles przeciągnął się i ziewnął.
TLR
— Idę do łóżka. Znalazłaś broń?
— Patrick mówi, że znaleźli pocisk, ale nie broń. Oceniają, że to był smith
& wesson 686SSR. Ma stalowy cylinder, kształt litery L i może strzelać z odle-
głości 25 jardów. Idę spać. Ty naprawdę traktujesz mój dom jak hotel — powie-
działa ze złością Agatha.
— Przyznaj się. Jesteś zadowolona, że masz towarzystwo.
TLR
Rozdział IV
Pani Bloxby chętnie ich wysłuchała, kiedy ją odwiedzili następnego dnia. Na
koniec powiedziała:
Z pewnością są jakieś ślady. Gdyby ktoś wspiął się na drzewo, musiałyby
zostać ślady włókien lub włosów na korze.
Trudno sfę czegoś dowiedzieć, kiedy nie jest się policjantem — marudziła
Agatha. — Wracam tam dzisiaj.
Wydaje się, że pan Mulligan jest w stanie wydobyć te informacje — stwier-
dziła pani Bloxby. — Czy nie byłoby lepiej jego tam posłać?
Ale Agatha czuła, że to ona jest tą osobą, którą wynajęto do znalezienia
mordercy, i nie chciała, żeby pracownik ukradł jej zaszczyty.
On musi prowadzić nasze sprawy w biurze. Wpadnę do niego, zanim wyjadę
do Downboys. Miną wieki niż przyjdzie coś z laboratorium.
Musi być ktoś, kto zna dobrze tę rodzinę — powiedział Charles. — Mor-
derca wiedział o sypialni i o drzewie. Mówiłaś, że ona nie uprawiała seksu z Ja-
mesem i była trochę nimfomanką, więc może dostawała to gdzie indziej, po-
wiedzmy od kochanka, który miał zwyczaj wskakiwać po drzewie przez okno do
jej sypialni. Jakie to drzewo?
— Stary cedr — wyjaśniła Agatha. — Łatwo na niego wejść i jest tam
wspaniała kryjówka między ciężkimi gałęziami.
— Jeśli była taka dobra w łóżku — stwierdził Charles — ktoś mógł mieć
obsesję na jej punkcie, ktoś, komu jej ojciec nie pozwoliłby się z nią ożenić.
Możliwe, że była „rowerem" wsi.
— Sir Charles! — upomniała go pani Bioxby.
Agatha westchnęła.
— Lepiej już pójdę. Idziesz ze mną, Charles?
TLR
— Tak, pójdę z tobą.
Patrick z ponurą miną stwierdził, że nie ma dalszych informacji, chociaż ra-
no dzwonił do swoich znajomych z Hewes. Wszystko, co mógł powiedzieć, to to,
że Jerry nie figurował w kartotece policyjnej i że policja przeczesuje teren oraz
rzekę.
— Jaką rzekę? — zapytała Agatha.
— Frim. Ona płynie na granicy posiadłości. Bross trzyma tam łódź.
Agatha sprawdziła i przekonała się, że Patrick i Phil dobrze sobie radzą,
więc wyruszyła w długą podróż do Downboys. Zatrzymała się po drodze na sute
śniadanie, nie przejmując się, że nic wcześniej nie jadła. Zadzwoniła do Toni i
poprosiła, żeby się spotkały w pubie o pierwszej.
Toni czekała na nią w barze. Aż podskoczyła, kiedy Agatha podeszła i po-
wiedziała:
— Mam dużo wieści. Dowiedziałaś się czegoś?
— Znam tylko markę broni i fakt, że drzewo cedrowe było idealnym miej-
scem do tego, by się ukryć. Śledczym zajmie wieki znalezienie czegokolwiek.
Oczy Toni błyszczały.
— Operacyjni pracujący na miejscu zbrodni znaleźli dużo śladów. Nie je-
stem zdziwiona. Znaleźli włosy i ślady włókien z różnych części ubrania, puszki
po piwie i gumę do żucia.
— Co! Czyżbyśmy mieli mordercę amatora?
— Nie, to chłopcy ze wsi. Zeszłej nocy rozmawiałam z miejscową młodzie-
żą w pubie. Okazuje się, że nasza droga Felicity przed pójściem do łóżka miała
zwyczaj robienia striptizu przy zapalonych światłach i otwartym oknie.'
— A psy? I te wszystkie zabezpieczenia?
— Chłopcy śmiali się i mówili, że psy są łagodne, a Jerry jest często tak pi-
jany, że pada i zapomina je nakarmić. Oni dają psom herbatniki i mięso, a wtedy
z bestii zmieniają się w domowe zwierzaczki. Mówią, że do domu można się za-
kraść od strony rzeki. Przestali się śmiać, kiedy im powiedziałam, że policja
zbiera wszystkie dowody z drzewa i jego okolicy.
TLR
— Czy oni widzieli kiedyś kogoś wchodzącego przez okno do sypialni Feli-
city?
— Jeden z nich, Bert Trymp, trochę starszy niż reszta, mówił, że pewnej
nocy on próbował, ponieważ — mówiąc jego słowami — ona paliła się do tego.
Trudno skoczyć z drzewa na okno, więc przyniósł drabinę i wszedł po niej, pod-
czas gdy jego kumple z drzewa przyglądali się całej akcji. Felicity zobaczyła je-
go głowę i ramiona nad oknem i zaczęła wrzeszczeć. Bert został aresztowany, ale
kiedy nocny striptiz Felicity wyszedł na jaw, Bross -Tilkington szybko wycofał
oskarżenie i zrobił darowiznę na wdowy i sieroty policyjne. Ustał też striptiz.
— Kiedy to było?
— Dwa tygodnie przed ślubem.
— Czy policja przesłuchiwała Berta?
— Nie wiem. O, kurczę! Jeśli to dostanie się do prasy, biedny James wyj-
dzie na naiwniaka. Nic dziwnego, że ojciec Felicyty chciał rozpaczliwie wydać ją
za mąż.
— A co z Jerrym? Nie wylali go?
— Myślałam, że może pani dowie się czegoś od Oliwii. Ja zajmę się Til-
kingtonem. Taki kąsek. Czy James był pomocny?
— Ani trochę — powiedziała Agatha z goryczą. — Ona grała przed nim
dziewicę. Żadnego seksu przed ślubem. Zupełnie nie rozumiem Jamesa.
— Pięknym ludziom dużo uchodzi — stwierdziła Toni.
— A Felicity była taka piękna.
Agatha zwalczyła nieracjonalny odruch płaczu.
— Chodźmy zobaczyć się z Oliwią — powiedziała.
— Czy reporterzy ciągle tu są? Musimy wchodzić od tyłu?
— Nie, możemy wejść frontowymi drzwiami. Jest tylko kilku miejscowych.
Agatha zadzwoniła do Oliwii, gdyż były już prawie przy willi, aby otworzy-
ła im elektroniczną bramę. Kiedy przybyły, lało jak z cebra. Toni wysiadła, aby
zadzwonić przez interkom, ignorując pytania dwóch przemoczonych reporterów.
TLR
Brama się otworzyła i wjechały. Reporterzy próbowali wejść za nimi, ale zostali
przepędzeni przez policjanta, który dyżurował na zewnątrz.
Agatha irytowała się, że wartościowe informacje dotyczące śledztwa pocho-
dzą jedynie od Toni i Patricka. Postanowiła osobiście przesłuchać Oliwię.
— Ciekawe, kto tu sprząta — szepnęła Toni. — Jestem pewna, że Oliwia
nie jest w stanie sama tego wszystkiego ogarnąć.
Powinnam o tym pomyśleć — wyrzucała sobie Agatha, ale nagle ujrzała
sposób na pozbycie się Toni.
— Zostaw mi Oliwię, a sama wróć do wsi, rozejrzyj się i popytaj.
— Nie byłoby prościej zapytać Oliwię, kto u nich sprząta? — zapytała sen-
sownie Toni.
— Zajmę się tym i zapytam ją.
— No, dobrze.
Agatha zadzwoniła. Oliwia sama otworzyła im drzwi.
— Och, wejdźcie — powiedziała zachęcająco. — Macie jakieś wieści?
— Kilka wskazówek — poinformowała Agatha. — Chciałabym zadać
jeszcze kilka pytań.
— Wejdźmy do pokoju gościnnego.
— Zanim wejdziemy, czy mogłaby pani powiedzieć, kto dla pani sprząta?
— Nie wiem, w czym to ma pomóc, ale są to dwie kobiety — pani Fellows
i pani Dimity. Mieszkają razem w chacie zwanej Strangeways, obok kościoła.
— Pójdę już — powiedziała Toni. — Wrócę później.
Oliwia i Agatha weszły do pokoju.
— Napije się pani kawy czy może czegoś innego? — zaproponowała Oli-
wia.
— Chciałam zapytać o ten incydent z miejscowymi chłopcami wspinający-
mi się na drzewo i obserwującymi Felicity, jak kładła się spać.
TLR
— To było obrzydliwe! — krzyknęła Oliwia. — Moja biedna, niewinna có-
reczka.
— Chciałabym wiedzieć, dlaczego nie wyrzuciliście Jerryego po tym
wszystkim. On ma przecież chronić dom.
Oliwia wyglądała na zaniepokojoną.
— On jest bardzo lojalny wobec mojego męża i przyrzekł, że to się więcej
nie powtórzy.
— W sprawie dwóch poprzednich zaręczyn okazuje się, że pierwsze zostały
zerwane, ponieważ ten mężczyzna był homoseksualistą, a drugie, bo ten kierow-
nik banku uznał pragnienie Felicity — dużo seksu — za odpychające.
— To jest ohydne i nic z tego nie jest prawdą. To George, mój mąż, zdecy-
dował, że kandydaci nie byli odpowiedni. Podejrzewam, że obaj mężczyźni są
wściekli z powodu odrzucenia i wymyślają różne historie.
Czy Oliwia mogła być aż tak naiwna? — zastanawiała się Agatha.
— Czy pani mąż jest w domu?
— Wyruszył w swojej łodzi z Sylvanem. Powiedział, że musi uciec na tro-
chę.
— Bez pani?
— Ja jestem beznadziejnym żeglarzem i dostaję choroby morskiej.
Agatha doświadczyła rzadkiego uczucia klaustrofobii. Pokój był przegrza-
ny, długie okna były zaparowane, a Oliwia zdawała się wydzielać lepkość z każ-
dego pora. Agatha przypomniała sobie surowo, że kobieta, z którą rozmawia,
właśnie straciła córkę
Chciałabym zamienić słowo z Bertem Trympem. Jest we wsi?
Pracuje w zakładzie mechanicznym, ale jest nieokrzesanym facetem i nic nie
powie.
Agatha była rada, że znowu jest na zewnątrz. Deszcz słabł i nie było wcale
zimno, podczas gdy u Oliwii kaloryfer buchał gorącem. Im więcej myślała o bra-
ku wiedzy Oliwii na temat życia seksualnego jej córki, tym bardziej była zdzi-
TLR
wiona. George Bross wydawał się być bardzo apodyktycznym mężczyzną. Być
może Oliwia była po prostu zaślepioną matką, która chętnie akceptowała mę-
żowską interpretację zdarzeń.
Agatha przejechała krótką odległość do zakładu mechanicznego. Z jednej
strony był tam mały salon wystawowy z używanymi samochodami na sprzedaż.
Za pompami znajdowało się biuro, gdzie klienci płacili za benzynę. Nie było
sklepu z artykułami spożywczymi. Prawdopodobnie sklep spożywczy znajdujący
się dokładnie naprzeciwko sprzeciwiał się każdemu takiemu pomysłowi. Zapyta-
ła starszego mężczyznę, który sprzątał śmieci, gdzie mogłaby znaleźć Berta
Trympa.
W warsztacie. Z tyłu — odparł.
Trzymając parasolkę nad głową i omijając oleiste kałuże, Agatha skierowała
się do wiaty. Zapytała mężczyznę w brudnym kombinezonie, czy może rozma-
wiać z Bertem Trympem.
— Bert! — ryknął mężczyzna, sprawiając, że Agatha aż podskoczyła.
Młody mężczyzna wynurzył się z cienia, z tyłu wiaty. Miał twarz jak młody
John Buli, krępą figurę i brzuszysko.
— To pani jest detektywem? — zapytał.
— Tak, ja. Czy możemy gdzieś porozmawiać?
— Pub jest otwarty — powiedział z nadzieją w głosie.
— Trochę za wcześnie na piwo, nieprawdaż?
— Dlatego też w pubie będzie spokojnie.
— W porządku. Zapytaj szefa o pozwolenie.
— Nie potrzebuję. Mój ojciec jest szefem.
W barze było cicho. Tylko dwaj zatwardziali pijacy podpierali bar. Agatha
zamówiła tonik dla siebie i piwo dla Berta. Usiedli przy stoliku, jak najdalej od
baru. Po tym, jak Bert wziął duży haust piwa, Agatha go zapytała:
— Myślę, że wpadłeś w kłopoty w związku ze sprawą Felicity.
— Robiliśmy to, do czego nas wszystkich zachęcała.
TLR
— Miejsce jest dobrze strzeżone. Skąd ona wiedziała, że ty i jacyś seksual-
nie podnieceni uczniowie oglądacie ją rozebraną?
— Jest rozbieranie i rozbieranie; wie pani, co mam na myśli? Ona się roz-
bierała, jakby robiła striptiz. Zdejmowała powoli każdą część ubrania.
— Ale mogła nie wiedzieć, że ją obserwujecie.
— Naprawdę? Pewnego razu zawołała: „Przedstawienie skończone, chłop-
cy". I zasłoniła zasłonki. To był taki chwyt, zachęta. Toteż pomyślałem, że będę
ją miał. Następnej nocy wziąłem drabinę i wlazłem. Ona darła się i darła. Ucie-
kliśmy wszyscy, ale nazajutrz policja już była. Potem miałem wizytę starego
Brossa. Powiedział, że jeśli to się jeszcze raz zdarzy, to mnie zabije, ale nie
wniesie oskarżenia. Mówię pani, już wszystko było dla mnie jasne.
— Nie orientujesz się, kto mógł ją zabić?
Podrapał się w głowę o gęstych brązowych włosach.
— Wie pani, ona była taka prowo... pro...
— Prowokująca?
— Tak właśnie. Prawdziwa mała dziwka. Gdyby ją znaleźli w lesie powie-
szoną i zgwałconą, wszyscy powiedzieliby, że sama się o to prosiła. Lepiej niech
pani popyta o ludzi, którzy mają broń.
Toni siedziała w saloniku przytulnej chaty należącej do pań Fellows i Dimi-
ty. Przy filiżance herbaty dowiedziała się, że obie były wdowami i zamieszkały
razem, aby zmniejszyć wydatki. Ponieważ były podobne do siebie i w zbliżonym
wieku, uważano je za siostry. Obie wyglądały na około sześćdziesięciu lat, obie
miały siwe włosy skręcone trwałą, okrągłe figury i małe, iskrzące się oczy.
— Ale my nie wiemy, kto mógł zabić Felicity, i to jest fakt — powiedziała
pani Fellows. — O ile to nie był jej narzeczony.
— Pan Lacey? Dlaczego on?
Kobiety popatrzyły na siebie z niechęcią i pani Dimi — ty powiedziała po-
ważnie:
— Skoro pani prowadzi śledztwo dla pani Bross...
TLR
— Dlaczego nazywa ją pani panią Bross?
— Jej pełne nazwisko jest za długie. Mówiłam o panu Laceyu, ponieważ
dużo się kłócili i krzyczeli. Kiedy pan Lacey usłyszał o tych nagich służących,
wściekł się i nazwał panią Bross wulgarną. Pan Bross próbował go uderzyć, ale
pan Lacey odepchnął go na krzesło i powiedział, że zmienił zdanie i nie chce się
żenić. Panna Felicity strasznie płakała. Pan Bross groził panu Laceyowi, że od-
powie za zerwanie obietnicy i takie tam. W końcu pan Lacey, wyglądając na
zmęczonego, powiedział:
— Nie płacz, Felicity. Przejdę przez to.
— Panna Felicity rochmurzyła się i zaczęła rozmawiać z matką o organiza-
cji wesela. Według mnie, Felicity zawsze była prostą dziewczyną.
— Dlaczego tyle tam zabezpieczeń?
— Zawsze tak było, odkąd tutaj przybyli. Ale jak wiemy, w dzień ślubu psy
były zamknięte, a bramy otwarte, gotowe na przejazd panny młodej do kościoła
— powiedziała pani Dimity. — Po tym, jak ci miejscowi chłopcy zostali złapani
na podglądaniu panny Felicity, pan Bross wściekł się na Jerry'ego i powiedział,
że on nie wykonuje prawidłowo swojej pracy. Ale zawsze były alarmy w całej
posiadłości i światła zabezpieczające.
— Jak ci chłopcy ominęli ochronę?
— Weszli od strony rzeki.
— Dużo jest łodzi na rzece?
— Kilka. Pan Bross chciał, aby część rzeki przylegająca do jego posiadłości
była jego własnością, ale nie udało mu się to, bo tamtędy łodzie przepływają w
dół, na wybrzeże.
— A więc w dzień morderstwa — powiedziała niecierpliwie Toni — ktoś
mógł przyjechać na łodzi i...
Pani Fellows przerwała jej.
— Nie, nie. Niech pani pomyśli. Człowiek z bronią idący od rzeki i przez
ogród byłby widoczny w świetle dnia.
— Czy panna Felicity oszukiwała pana Laceya?
TLR
— Nie sądzę, żeby miała czas — wyjaśniła pani Dimity. — Pani Bross
mówiła, że oni dużo podróżowali. Długo nie byli zaręczeni. Zimą pan Lacey wy-
jechał sam na jakieś sześć tygodni, a Felicity z rodzicami pojechała do Hiszpanii.
— W interesach?
— Nie, po prostu na wakacje. My musiałyśmy dalej sprzątać — opowiada-
ła pani Fellows. — Pani Bross powiedziała, że jak wróci, to nie chce widzieć ani
śladu kurzu. Chwileczkę. Pamiętam, że Jerry pojechał z nimi i jakiś inny czło-
wiek przyszedł pilnować posiadłości i psów. Jak on się nazywał, Ruby?
Pani Ruby Dimity siedziała zamyślona. Potem powiedziała:
— Mam. Nazywał się Sean. Po prostu Sean. Nie słyszałam innego nazwi-
ska. Jak nic, był Irlandczykiem.
— Jaki był?
— Trudno powiedzieć. Trzymał się z dala. Nawet nie przychodził do kuchni
na herbatę. Wysoki, młody.
Młody dla nas. Mógł mieć około trzydziestki. Brązowe włosy, gładka twarz,
nic specjalnego, ale bardzo sprawny. Mógł chodzić godzinami na spacery z psa-
mi.
Chociaż Toni nie ustawała ani na chwilę w zadawaniu pytań, nie wydobyła
od nich więcej informacji. Kiedy wychodziła z chaty, zadzwonił jej telefon. To
była Agatha.
— Dowiedziałaś' się czegoś?
— Trochę. Gdzie pani jest?
— W pubie. Bert właśnie wyszedł.
— Zaraz do pani dołączę.
— Ty pierwsza — powiedziała Agatha, kiedy Toni usiadła obok niej.
Toni opowiedziała jej o Seanie. Agatha rozpromieniła się.
— W końcu jakiś nowy trop. Wrócimy do Oliwii i dowiemy się, kim on jest
i skąd go wzięli. Coś jeszcze?
TLR
— Obawiam się, że nasze dwie sprzątaczki myślą, że to James. Słyszały, jak
James kłócił się o tych nagich służących i chciał zerwać zaręczyny. Bross pró-
bował go uderzyć, a potem mu groził. Felicity zaczęła płakać i James w końcu
zgodził się na ślub.
— Jeśli policja nie ma jeszcze tej informacji, to wkrótce będzie ją mieć —
stwierdziła ponuro Agatha.
— A co z Bertem?
— Niewiele pożytku, z wyjątkiem tego, że powiedział, iż Felicity nie roz-
bierała się, tylko właściwie robiła striptiz i była świadoma tego, że ma widzów.
— Krowa!
— Dokładnie. Kompletnie głupia, wierz mi. Wróćmy do tego domu horro-
rów i zobaczmy, czy zdobędziemy adres Seana.
Oliwia wyglądała przez moment na zmieszaną, a potem jej twarz się rozja-
śniła.
— Och, Sean Fitzpatrick. Pamiętam, mieszka na łodzi, na przystani w He-
wes.
— Jak się nazywa jego łódź?
— Nie pamiętam.
— Gdzie jest przystań?
— Nie jestem zbyt dobra w wyjaśnianiu, ale każdy w Hewes wam powie.
— To dziwne — stwierdziła Agatha, kiedy odjechały.
— Co jest dziwne? — zapytała Toni.
— Wkrótce powinien być pogrzeb, a Oliwia wyglądała całkiem dziarsko,
zważywszy, że jej ukochana córka nie żyje.
— Może tylko przybiera taką pozę. Nie wygląda, jakby brała dużo jakichś
proszków. Prawdopodobnie jest na środkach przeciwdepresyjnych. Nikt nie oka-
zuje obecnie smutku. Znajdźmy tego Seana.
TLR
Zapytawszy w Hewes o przystań, znalazły ją na końcu długiej, krętej, bru-
kowanej ulicy. Rozmaite ekskluzywne jachty huśtały się tam na kotwicach razem
z mniejszymi łodziami. Było tam małe, kamieniste molo, a na brzegu stało kilka
modnych butików i kawiarni ze stolikami na zewnątrz, gdzie kilkoro odważnych
ludzi kuliło się nad filiżankami kawy w przenikliwym wietrze.
— Na tym molo jest biuro — powiedziała Agatha, kiedy obie wysiadły z
samochodu. — Spróbujemy tam.
Za biurkiem siedział mężczyzna ubrany tak, jakby był statystą w filmie. Na
głowie nosił coś, co Agatha widziała reklamowane jako „oryginalny grecki kape-
lusz rybacki". Ubrany był w biały sweter na wielobarwnej, kraciastej koszuli z
jedwabnym krawatem. Chociaż niewątpliwie widział, że stoją przed nim; coś da-
lej pisał w notesie. Agatha odczekała kilka minut i powiedziała ze złością:
— No dobrze. Zrobił pan na nas wrażenie bardzo zajętego. Jesteśmy na-
prawdę pod wrażeniem. A teraz chcemy panu zadać kilka pytań.
Podniósł wzrok, udając pobłażliwe rozbawienie i przechylił się do tyłu na
krześle. Miał głębokie bruzdy na twarzy i worki pod oczami.
— Chcecie łódź?
— Nie — odparła Agatha — albo raczej konkretną łódź. Seana Fitzpatric-
ka.
— Co on znowu narozrabiał? Uwiódł pani córkę?
— Jesteśmy prywatnymi detektywami. Ja jestem Agatha Raisin, a to jest
Toni Gilmour. Wynajęła nas pani Bross-Tilkington, aby znaleźć mordercę jej
córki. Gdzie go znajdziemy?
— Kiedy stąd wyjdziecie, idźcie wzdłuż na lewo. Tam jest statek wyciecz-
kowy „Helena".
— Ciekawe, kto to był lub jest Helena — zastanawiała się Agatha, kiedy
wyszły z biura.
— Jest tam! — krzyknęła Toni, wskazując łódź. — Naprawdę wypasiona
łódź. Musiała kosztować fortunę.
— Panie Fitzpatrick! — zawołała Agatha.
TLR
Nie było żadnego ruchu na łodzi.
— Czy mamy wołać „ahoj"? — zapytała Toni.
Czuję się jak idiotka. Panie Fitzpatrick!
— Wiatr znosi nasze głosy — stwierdziła Toni. — Wskoczę na pokład.
Może śpi?
Agatha chciała powiedzieć, że jest w stanie sama wskoczyć na pokład, ale
biodro znów ją strasznie zakłuło, jakby wołając o wymianę.
Idź — powiedziała szorstko.
Obserwowała z zazdrością, jak Toni wskoczyła na pokład. Dziewczyna za-
wołała głośno, ale jedyną rzeczą, która dotarła do jej uszu, był gwar ruchu ulicz-
nego w mieście powyżej rzeki i skrzeczenie mew nad głową. Spojrzała na Aga-
thę, która uczyniła niecierpliwy znak „idź dalej". Toni próbowała otworzyć drzwi
kabiny i okazało się, że nie były zamknięte. Zeszła na dół, minęła stół w alkowie
z rozłożonymi mapami i potem znów weszła do kabiny. Była pusta. Już miała się
wycofać, kiedy zdała sobie sprawę, że statek wycieczkowy musi mieć sypialnię.
Otworzyła drzwi na końcu kabiny. Na łóżku twarzą w dół leżał w pełni ubrany
mężczyzna. Dziura, jak trzecie oko, tkwiła pośrodku jego czoła. Krew z rany
przemoczyła poduszkę.
Toni wycofała się powoli z bladą twarzą. Potem odwróciła się i wybiegła na
pokład, wołając dziko do Agathy:
Morderstwo! Dzwoń na policję!
Połączenie wiatru i skrzeku mew zagłuszyło słowa Toni, ale Agatha zoba-
czyła bladą twarz dziewczyny i przeszła ostrożnie po wąskim trapie.
— On jest martwy. Zastrzelony. Wezwijmy policję — dyszała Toni.
Agatha wyjęła komórkę i zaczęła wybierać numer. Nagle usłyszały jakiś
głos:
— A co panie robicie na łodzi Seana?
Toni usłyszała głos, ale nie słowa. Rozejrzała się po molo i zobaczyła Sylva-
na Dubois. Zaczęła wołać do niego, ale on wskoczył na pokład.
TLR
— Tam leży, jak przypuszczam, Sean Fitzpatrick. Jest martwy. Zastrzelony.
— Jesteś pewna? — zapytał Sylvan, kierując się do zejściówki pod pokład.
— Nie schodź tam! — krzyknęła Toni. — To jest miejsce zbrodni.
— Muszę się upewnić, że jest martwy. Dotykałaś ciała?
Toni wzruszyła ramionami.
- Nie.
— Więc sprawdzę.
Agatha wyłączyła telefon i zapytała ze złością:
— Gdzie on poszedł?
— Obejrzeć ciało.
— Lepiej idź i zobacz, co on tam robi.
— Policja przyjechała — powiedziała Toni, machając jak oszalała w kie-
runku nadjeżdżających dwóch samochodów policyjnych.
Sylvan pojawił się ponownie i pomógł im z powrotem wejść na molo.
— Nie powinieneś tam wchodzić — wściekała się Agatha. — To jest miej-
sce zbrodni.
— Wiem — powiedział, wzruszając ramionami. — Ale musiałem się
upewnić.
Policjanci wysypali się z samochodów, kierowani przez detektywa inspekto-
ra Boasa. Agatha szybko wyjaśniła, co znalazły i dlaczego szukały Seana. Boase
rzucił rozkazy. Agatha, Toni i Sylvan mieli być zabrani na posterunek policji i
zatrzymani na przesłuchanie. Miano im pobrać odciski palców i zbadać dłonie na
obecność prochu. Agatha była wściekła.
Siedzieli na posterunku, aż to wszystko zostało przeprowadzone, co trwało
— jak im się wydawało — całe wieki. W końcu detektyw inspektor wrócił z
sierżantem Falconem.
— Pani pierwsza, pani Raisin.
TLR
Agatha poczuła nagłą tęsknotę za Jamesem, Charlesem lub nawet Royem.
Charles powiedział, że pojedzie za nią, ale swoim szarmanckim zwyczajem nie
pojawił się. Agatha należała do pokolenia kobiet, które spodziewało się, że męż-
czyźni poradzą sobie w trudnych sytuacjach. Ale czyż nie odniosła sukcesów w
dwóch dziedzinach? Wyprostowała zmęczone ramiona i usiadła w pokoju prze-
słuchań.
— Kawy? — zaproponował Boase.
— Kawa na policji?
— Obok jest Starbucks.
— Świetnie. Czarną proszę. Mogę zapalić?
— Jeśli pani musi.
Agatha zapaliła papierosa i dziękowała Bogu, że państwo opiekuńcze było
zdolne zostawić więźniom lub przyszłym więźniom trochę względów.
Wkrótce przyszła policjantka, niosąc tacę z kartonowymi pojemnikami z
kawą. To musi być policjantka, którą posłano po kawę — pomyślała Agatha. W
rzeczywistości, czy należy nazywać je policjantkami, czy może osobami z poli-
cji, czy…
— Pani Raisin, jeśli skończyła pani śnić na jawie — powiedział Boase. —
Przesłuchanie pani Agathy Raisin w obecności detektywa sierżanta Falcona i po-
sterunkowego Hatheya. Godzina 15.30. Proszę zacząć od początku i powiedzieć,
dlaczego poszła pani szukać Seana Fitzpatricka.
Agatha wyjaśniła ponownie, że Oliwia prosiła ją, aby prowadziła dochodze-
nie w sprawie morderstwa jej córki. Dowiedziała się, że Sean Fitzpatrick przejął
ochronę domu i posiadłości, w czasie kiedy Brossowie-Tilkto — nowie i ich
człowiek Jerry byli za granicą. Powiedziano im, że miał łódź. Odnalazłszy łódź i
nie otrzymawszy odpowiedzi na wołania, Toni weszła na pokład i wkrótce wróci-
ła, aby powiedzieć, że Sean został zamordowany. Nadszedł pan Sylvan Dubois i
też wszedł na pokład, sprawdzić, czy on naprawdę nie żyje. I to wszystko —
skończyła wyzywająco.
Ale do końca było jeszcze daleko. Kazano jej wyjaśnić, co robiła od czasu,
kiedy wstała rano, aż do momentu, kiedy przybyła na łódź. Niechętnie podała
TLR
szczegóły przesłuchania Berta Trympa i tego, jak Toni dowiedziała się od sprzą-
taczek o Seanie. Potem musiała jeszcze raz powtórzyć wszystko od początku i
wreszcie przerwała.
— Czy jestem o coś oskarżona?
— Nie — odparł Boase. — Po prostu pomaga nam pani w naszych docie-
kaniach.
— Więc wychodzę stąd.
— Proszę nie opuszczać okolicy. Prawdopodobnie będziemy jeszcze chcieli
z panią rozmawiać.
Agatha usiadła w pobliżu recepcji, czekając na Toni. Jak — do licha —
James zdołał odseparować się od sprawy morderstwa, która dotyczy go tak oso-
biście? Musi go znowu zobaczyć. Z pewnością coś słyszał.
— O czym tak marzysz? — zapytał Sylvan, przyłączając się do niej.
— Nie marzę. Intensywnie myślę. Znasz Brossów. Jesteś z nimi zaprzyjaź-
niony. Na pewno masz jakiś pomysł.
Rozłożył ręce.
— Wydają się być miłą angielską rodziną. Bardzo gościnni. Nie sądzę, że
George Bross szczególnie lubił Felicity.
— Co? Swoją własną córkę?
— A, widzisz, Felicity nie była jego córką. Spił się pewnej nocy i powie-
dział mi. Oliwia miała kiedyś romans. On kochał swoją żonę. Dziwne, prawda?
Tę przysadzistą, małą kobietę z żelaznymi włosami? Nie mogli mieć dzieci, więc
on wybrał ją, żeby wychować jak ich własne dziecko. Był zdesperowany, żeby
wydać ją za mąż i pozbyć się jej ze swego życia.
— Czy ona zrobiła coś strasznego?
— Kto wie? Ale próbowała podobać mu się i kiedy zmieniła się w praw-
dziwą piękność, chyba to działało przez chwilę.
— Czy policja wie o tym?
— Nie sądzę. Nie powiedziałem im.
TLR
— Kto był jej ojcem?
— Musisz zapytać Oliwię. Ale nie mów jej, że wiesz to ode mnie. Może
zjemy obiad wieczorem?
Normalnie Agatha skorzystałaby z szansy na zjedzenie obiadu w towarzy-
stwie atrakcyjnego Francuza, pomimo faktu, że wciąż traktowała go podejrzli-
wie. Teraz jednak zbyt była wstrząśnięta tym drugim morderstwem.
— Innym razem — powiedziała szorstko.
Toni pojawiła się ponownie i Agatha szybko wstała.
— Może zobaczymy się później — rzuciła do Sylvana, który podniósł się,
aby otworzyć im drzwi.
— Nie martw się — szepnął, obejmując ją ramieniem i przyciągając ją do
siebie. — Wkrótce to wszystko będzie zapomniane.
— Nie przeze mnie. Dopóki te morderstwa nie zostaną wyjaśnione — po-
wiedziała Agatha, odjeżdżając.
* * *
W samochodzie Agatha poinformowała Toni, że Felicity była adoptowana.
— Ale jest jeszcze coś — dodała.
— Co to jest? Ostro mnie przesłuchiwali — powiedziała Toni. — Czułam,
że przyznałabym się do morderstwa, żeby tylko to przesłuchanie się skończyło.
— Wiesz, że Sylvan wszedł na łódź.
- Tak.
— Kiedy mnie obejmował, poczułam chrzęst papieru w jego wewnętrznej
kieszeni — dużej ilości papieru. Nasz elegancki przyjaciel nie chodziłby w do-
brze skrojonej marynarce wypchanej dużą ilością papierów. Może zabrał coś z
łodzi?
— Nie widziałam, żeby leżały tam jakieś papiery.
— Może wiedział, gdzie szukać.
TLR
— Pójdziemy teraz i zapytamy Oliwię o Felicity. Potem możemy poobser-
wować drogę, żeby zobaczyć, czy Sylvan wyjdzie.
— Ale on już wyszedł z domu.
— Wiem. Ale miał lekki garnitur, a robi się chłodno. Może wrócić, żeby się
przebrać. Zaczekamy, aż wyjdzie, i wrócimy do Oliwii. Ty będziesz z nią roz-
mawiać, a ja powiem, że idę do toalety i zajrzę szybko do jego pokoju.
— Jak będzie pani wiedzieć, który jest jego? To jest duży dom.
— Pójdę za węchem. On pachnie drzewem sandałowym.
— Wolałabym, żebyśmy ukryły się gdzieś w domu.
— Dlaczego?
— Chciałabym usłyszeć, o czym on i Oliwia będą rozmawiać.
— Zapytajmy ją o Felicity, zanim to zrobimy.
Oliwia z początku gwałtownie się upierała, że Felicity jest jej własną córką.
Potem załamała się i wychlipała, że została adoptowana. George zawsze pragnął
dzieci i był bardzo zawiedziony, kiedy nie mogła ich mu dać. Pewnego razu po-
jechał sam w interesach do Hiszpanii. Kilka miesięcy później przyznał się, że
miał romans i ta kobieta była w ciąży. Oliwia zagroziła rozwodem, lecz on błagał
ją, mówiąc, że to okazja, by mieć dziecko, którego zawsze pragnęli. W końcu się
zgodziła i przywiózł maleńką do domu. Oliwia zakochała się w niemowlęciu.
George nigdy nie wyjawił jej nazwiska matki, a ona nie chciała wiedzieć.
— To będzie w papierach adopcyjnych — powiedziała Agatha.
— George powiedział, że nie dba o formalności i sześć miesięcy przed
przybyciem dziecka, zgodziłam się udawać, że jestem w ciąży.
— A jak on wwiózł dziecko do kraju? — chciała wiedzieć Toni.
— Przywiózł je na naszej łodzi.
— Ale przecież jest odprawa celna w porcie.
— Powiedział, że ci ludzie go znają. Dziecko mocno spało w kabinie, a oni
nigdy tam nie zaglądali.
TLR
Agatha gapiła się na nią z otwartymi ustami. Co jeszcze George sprowadził
do kraju pod nosem celników?
— Wie pani przypadkiem, czy matka była Hiszpanką?
— Przypuszczam, że tak.
— Ale Felicity miała jasną skórę.
— Niektórzy Hiszpanie taką mają. Ale, proszę, nie mówcie policji. Aresz-
towaliby nas, a ja tyle przeżyłam.
Czekały, dopóki nie ochłonie.
— W porządku — zgodziła się niechętnie Agatha.
— Kto wam powiedział? — zapytała Oliwia.
Agatha zastanawiała się, co odpowiedzieć. Ktoś ze wsi? Policja? Nie.
— To był Sylvan — stwierdziła Oliwia z goryczą. — Wiem, że to musiał
być on. Nigdy mnie nie lubił.
Agatha przełknęła ślinę.
— Obawiam się, że mamy złe wieści.
— Złe wieści? Nie może być nic gorszego niż morderstwo.
— Sean Fitzpatrick został zamordowany.
Przez chwilę Oliwia wyglądała tak, jakby miała zemdleć. Jasnoczerwona
szminka była jedynym kolorem na jej białej twarzy.
— Sean? — wyszeptała. — Dlaczego Sean?
— Czy on był bliskim przyjacielem pani męża? — zapytała Agatha.
Oliwia wyciągnęła trzęsącą się rękę, jakby chciała zapobiec dalszym pyta-
niom.
— Wystarczy. Nie zniosę więcej. Zamierzam wziąć środek uspokajający i
iść do łóżka. Jeśli przyjdzie policja, powiedzcie im, że jestem niedysponowana i
odpowiem na ich pytania jutro.
— Potrzebuje pani naszej pomocy?
TLR
— Zostawcie mnie w spokoju, — Oliwia podniosła się i potykając wyszła z
pokoju.
Toni i Agatha czekały w milczeniu, a potem Agatha szepnęła:
— Zapomniałam zapytać, gdzie jest jej mąż i kiedy się go spodziewa. Ta
łódź Georgea. Te wszystkie zabezpieczenia. ..
— Ciekawe, czy przemycał coś więcej niż jedno dziecko — zastanawiała
się Toni.
— Możliwe. To by dużo wyjaśniało. Ale niewiele w sprawie śmierci Felici-
ty. Jeśli poczekamy, aż Oliwia się uspokoi, mogłabym zajrzeć do pokoju Sylva-
na.
TLR
— On ciągle ma te papiery przy sobie — zwróciła jej uwagę Toni.
— Może tam być coś jeszcze. Słuchaj, Toni. Idź do portu i dowiedz się cze-
goś o Seanie.
— Jak pani wróci?
— Zadzwonię po taksówkę.
Agatha czekała i czekała w cichym domu. W końcu wstała i skierowała się
na górę po pokrytych grubym dywanem schodach. Drzwi większość sypialni by-
ły otwarte. Nawet Oliwia ich nie zamknęła. Agatha mogła zobaczyć, że kobieta
twardo śpi.
Poszła wzdłuż korytarza, zaglądając do pokoi, aż doszła do zamkniętych
drzwi na końcu. Próbowała nacisnąć klamkę, ale były zamknięte na klucz.
Agatha wyjęła kartę kredytową, której rzadko używała, i włożyła ją w za-
mek.
— Może lepiej kluczem — powiedział rozbawiony francuski głos za nią.
Agatha odwróciła się. Jej twarz płonęła.
— Właśnie się rozglądałam — powiedziała wyzywająco.
— Policja jest na dole — powiedziała Sylvan. — Gdzie jest Oliwia?
— Wzięła środki uspokajające i poszła do łóżka.
— Lepiej zejdź na dół i powiedz im to.
* * *
Agatha zamieniła kilka słów z policją. Boase powiedział, że zadzwoni zno-
wu rano. Agatha wahała się.
Sylvan nie zszedł z nią na dół. Poczuła się nagle zmęczona i przerażona. Tę-
skniła za tym, żeby być już w domu w Carsely. Nie wiedziała, że jej życzenie
wkrótce miało się spełnić.
TLR
Rozdział V
Następnego ranka Toni i Agatha jadły razem śniadanie. Toni odkryła bardzo
niewiele na temat Seana Fitzpatricka. Według miejscowych, trzymał się z dala od
wszystkich.
Ich śniadanie zostało przerwane przez sierżanta Falcona.
— Pani Bross-Tilkington nie życzy sobie dłużej pani usług i żąda, aby pani
zostawiła ją w spokoju. Może pani przedłożyć jej rachunek za te dni, w których
pani dla niej pracowała. Sugerujemy, to znaczy policja, żebyście obie wróciły do
domu i zostawiły nam adresy. Wszystko, co robicie, to utrudnianie policyjnego
śledztwa.
Protesty Agathy były słabsze, niż powinny były być. Dom! Z powrotem do
domu i do kotów.
W końcu zapytała:
— Pan Bross wrócił do domu?
— Tak, zeszłej nocy. On również chce, żeby pani ich zostawiła w spokoju.
— Wygląda pani, jakby pani ulżyło — oskarżyła ją Toni, kiedy detektyw
wyszedł.
— Bo to prawda. Nie mogę się tutaj skoncentrować. Chciałabym wrócić do
mojego otoczenia i intensywnie pomyśleć. Może zadzwonię do Oliwii i upewnię
się, że nas nie chce — powiedziała Agatha, wyciągając komórkę.
Telefon odebrała Oliwia, która zaczęła płakać, jak tylko usłyszała głos Aga-
thy. Telefon został jej odebrany i głos George'a, agresywny i wściekły, pojawił
się na linii.
— Wynoś się stąd do diabła, ty stara wariatko — zawył albo...
Agatha się rozłączyła.
TLR
— Wydaje się, że George jest jedynym, który nas nie chce. Zapłaćmy nasze
rachunki i wynośmy się stąd.
Agatha jechała swoim samochodem za Toni aż do Mircesteru, gdzie krzyk-
nęła jej „do widzenia" i pojechała do siebie.
Jakie przyjazne wydawało jej się Cotswolds po niegościnnym Downboys!
Był rześki, wietrzny dzień i drzewa wzdłuż stromej drogi do Carseły wydawały
się kłaniać jej na powitanie, kiedy Agatha je mijała.
Doris Simpson, sprzątaczka, pracowała, kiedy Agatha weszła do domu. Była
jedną z kilku osób, które mówiły Agacie po imieniu.
— Wyglądasz, jakbyś potrzebowała filiżanki herbaty
— powiedziała, wyłączając odkurzacz.
— Dobrze zrobiłby mi mocny dżin z tonikiem. Zrobię sobie. Gdzie są koty?
— U mnie. Bawią się z moim kotem, Scrabble'em. Przyprowadzę je, jak
skończę. Idziesz na spotkanie w magistracie jutro wieczorem?
— Jestem zbyt zmęczona. A w jakiej sprawie?
— W sprawie zbierania pieniędzy na pub.
— O, rany. Muszę iść. Obiecałam pani Bloxby, że coś zrobię, aby pomóc, i
całkiem o tym zapomniałam.
— Weź swojego drinka i wypocznij. Wyglądasz naprawdę na zmęczoną.
— James jest w domu?
— Widziałam go wczoraj.
Agatha oparła się impulsowi, żeby pośpieszyć do Jamesa. Doris powiedziała,
że wygląda na zmęczoną. Weszła na górę do łazienki i wydała okrzyk przeraże-
nia. Miała czarne cienie pod oczami i dwa ohydne włosy rosnące nad górną war-
gą. Pozbyła się włosów i opłukała twarz zimną wodą. Wzięła prysznic oraz nało-
żyła ściągający krem, zanim się umalowała, i szczotkowała włosy, dopóki nie za-
lśniły. Przebrała się w białą bawełnianą bluzkę i lniane spodnie.
Na dole zrobiła sobie mocnego drinka i zapaliła papierosa. Morderstwo Feli-
city — rozmyślała — było pierwszą sprawą, jaką kiedykolwiek porzuciłam.
TLR
Oczy zaczęły się jej zamykać i wkrótce zasnęła. Doris weszła cicho i zgasiła jej
papierosa w popielniczce.
Agatha obudziła się dwie godziny później, kiedy Doris wracała z jej kotami.
Nie były szczególnie zadowolone, widząc ją, ale tak było zawsze, kiedy je zo-
stawiała. W ten koci sposób karały ją za to, co uważały za zaniedbywanie ich.
Starzeję się — pomyślała Agatha po tym, jak zapłaciła Doris. Tracę energię.
Potem przypomniała sobie, że prawie nie spała poprzedniej nocy, próbując
znaleźć powody dwóch morderstw, a potem była długa jazda samochodem do
domu.
Poczuwszy się lepiej, znów poszła na górę i odświeżyła makijaż przed wi-
zytą u Jamesa. Otworzył drzwi i powiedział:
— Wejdź. Właśnie czytałem w porannej gazecie o tym kolejnym morder-
stwie.
— Daj, niech zobaczę — powiedziała niecierpliwie Agatha.
— Siadaj. Zrobię ci kawę.
Zaczęła czytać. Było bardzo mało informacji. Nie było nic o przeszłości Se-
ana, oprócz tego, że zarabiał, wykonując jakieś dorywcze prace — pracował na
łodziach innych ludzi, okazjonalnie zajmował się stolarką i ogrodnictwem. Nie
wspomniano nic o zrozpaczonych krewnych. Ale za to prasa wiedziała o po-
przednich narzeczonych Felicity i przeprowadzili wywiad z chłopcami ze wsi.
Przedstawiono Felicity jako nimfomankę. Jej ostatni narzeczony, za którego
prawie wyszła, James Lacey, był niedostępny dla reporterów.
George i Oliwia muszą być wściekli — pomyślała Agatha.
Kiedy James wrócił z kubkiem kawy, powiedziała:
— Myślałam, że reporterzy stoją u twoich drzwi.
— Byli wczoraj i prawdopodobnie wrócą.
— Wiedziałeś, że Felicity nie była córką Oliwii?
— Nie! Jak to odkryłaś?
TLR
— To dziwne. Najpierw Sylvan powiedział mi, że Felicity była owocem
romansu Oliwii, a potem Oliwia powiedziała, że to George miał romans i jest je-
go córką, i zanim mogłam działać dalej, policja powiedziała, że Oliwia chce,
abym porzuciła sprawę i kazali mi wynieść się z miasta.
Pójdę do biura i poproszę Patricka, aby pomyszkował trochę wśród swoich
policyjnych kontaktów i zobaczył, co może wydobyć o Seanie. Czy policja była
już u ciebie?
— Tak, byli wczoraj upewnić się, że nie opuściłem wsi.
— Idziesz jutro na zebranie do magistratu?
— A, w sprawie pubu? Przypuszczam, że tak. Jeśli zbierzemy wystarczającą
ilość pieniędzy, John Fletcher będzie mógł zorganizować to miejsce dla palaczy
na zewnątrz pubu, z grzejnikami w razie zimnej pogody. Nie pochwalam palenia,
ale jego zakaz oznacza koniec wielu wiejskich pubów.
— Jak się czujesz? — zapytała Agatha.
— A jak myślisz? Jak stary dureń.
— Daj spokój. Ona nie była nastolatką.
— Widziałem tylko piękno — powiedział James smutno i Agatha jeszcze
raz poczuła się stara oraz brzydka.
— Pójdę już do biura — podniosła się szybko.
— Nie powinnaś trochę odpocząć? Wyglądasz na zmęczoną.
— To wszystko, czego potrzebuję — odpowiedziała gorzko.
W drodze do firmy myślała, jak zainteresować ludzi i uratować pub. Biuro
było puste, była tylko pani Freedman, która powiedziała, że Patrick i Phil są w
terenie.
— Naprawdę potrzebujemy jeszcze kogoś — stwierdziła sekretarka.
— Dam ogłoszenie — zgodziła się Agatha. — Później je zredaguję
Podniosła słuchawkę i zaczęła telefonować. Dzwoniła do wszystkich gazet,
magazynów i stacji telewizyjnych, które znała, obiecując im, że — ponieważ
ciągle pracuje nad sprawą Felicity — to jeśli poprą ją w akcji ratowania pubu, to
TLR
ona w zamian powiadomi ich, jak tylko zagadka tego morderstwa zostanie roz-
wiązana.
Przez wzgląd na właściciela piwiarni, Johna Fletchera, Agatha miała nadzie-
ję, że prasa połknie przynętę.
Potem zredagowała ogłoszenie do lokalnej gazety o poszukiwaniu detektywa
i dała pani Freedman, aby je zamieściła. Wreszcie wyszła, wsiadła do samochodu
i pojechała do Czerwonego Lwa w Carsely.
— Chce pani, żebym co zrobił? — zapytał z niedowierzaniem John.
— Chcę, żeby pan się załamał. Szlochał, pociągał nosem i robił tym podob-
ne rzeczy. Jeśli będzie pan wzbudzał współczucie i dostanie się to do miejscowej
telewizji, to otrzyma pan dotacje. A to chyba warte tego, żeby pociągnąć nosem
raz czy dwa.
— Będę się czuł jak głupek.
— Chce pan uratować swój cholerny pub, czy nie?
— Tak, ale . . .
— Więc niech pan pociąga nosem.
Następnego wieczoru pani Bloxby, którą wybrano do rady parafialnej, sie-
działa na podium z innymi członkami rady razem z Johnem Fletcherem. Agatha
wysyczała, że ona i James też chcą miejsca na podium, w przeciwnym razie pra-
sa będzie próbować przeprowadzić wywiad z Jamesem i zapomną o pubie.
Magistrat był przepełniony i reporterzy musieli przeciskać się siłą. Pani
Bloxby była świadoma, że Agatha lepiej niż ktokolwiek z nich potrafi manipu-
lować tłumem, więc skonsternowani członkowie rady parafialnej, którzy przez
chwilę mieli nadzieję znaleźć się przed kamerami, usłyszeli, jak pani Bloxby
ogłosiła, że pani Raisin wyjaśni, dlaczego potrzebne są fundusze.
Agatha wiedziała, że reporterzy chcą chwytliwych kęsów, więc zaczęła od
krytykowania:
— Ten system opiekuńczy, najgorszy, jaki ten kraj zna od czasów Cromwel-
la... — i kontynuowała w tym duchu, mówiąc, że jeśli pub — centrum życia
towarzyskiego we wsi — zostanie zamknięty, to to miejsce straci swe serce.
TLR
Nawet przeciwnicy palenia byli po stronie Agathy, ponieważ cotygodniowy
quiz w pubie bywał teraz notorycznie przerywany przez palaczy wychodzących
na zewnątrz na papierosa, nie wspominając o zawodach w rzutki czy bilardzie.
Potem Agatha wezwała Johna Fletchera do mikrofonu słowami:
— To jest nasz gospodarz, który chciałby powiedzieć kilka słów. Biedny
John jest bardzo zdenerwowany — zakończyła.
Wyjęła wielką chusteczkę do nosa i wytarła mu twarz. Chusteczka była na-
sączona sokiem z cebuli. John zakrztusił się i pociągnął nosem. Łzy pociekły po
jego uczciwej, czerwonej twarzy. Próbował kilka razy coś powiedzieć, ale sok z
cebuli go pokonał.
— Tutaj, tutaj — mówiła Agatha łagodnie, prowadząc go z powrotem do
jego krzesła i wciąż machając chusteczką.
Wróciła do mikrofonu i krzyknęła:
— Trzy razy „Na zdrowie" dla Johna.
Okrzyki były ogłuszające. Agatha dała sygnał wiejskiej orkiestrze, która za-
częła wykonywać „Jeruzalem", a następnie „Ląd Nadziei i Chwały".
John patrzył na to wszystko rozbawiony. Było to pospolite, ale równocześnie
wspaniałe. Agatha zorganizowała skautów, którzy chodzili w dół i w górę sali,
między rzędami, zbierając datki. Przesunęła czas spotkania na piątą w nadziei, że
łatwiej będzie mieć artykuł w porannej gazecie. Miała szczęście. Film ze spotka-
nia pokazano w wiadomościach BBC przed siódmą.
* * *
Charles musiał częstować swoją przyjaciółkę Tessę Anderson przedobied-
nimi drinkami w swoim gabinecie, ponieważ w pokoju gościnnym jego ciotka
oglądała telewizję.
Tessa mogłaby być dobrą żoną — myślał Charles.
Była wysoka, co stanowiło pewną wadę, jako że Charles był średniego
wzrostu. Ale zarazem była bogatą rozwódką z wyjątkowo dobrym wyglądem i
dużym majątkiem. Nie, żeby był wyrachowany, ale — próbował uspokoić swoje
sumienie — posiadłość pożerała wręcz pieniądze.
TLR
Siedzieli obok siebie na kanapie. Charles odstawił drinka i zdecydował, że
pora ją pocałować. Nagle, z drugiego pokoju huknął — nie do pomylenia z żad-
nym innym — głos Agathy Raisin.
Charles zerwał się i pobiegł do pokoju gościnnego. Tessa, która w oczeki-
waniu na pocałunek miała zamknięte oczy, otworzyła je nagle i rozejrzała się po
pokoju, ciekawa, gdzie on zniknął.
Bill Wong przyłączył się do kolegów, którzy tłoczyli się wokół telewizora w
pokoju zespołu śledczego, aby obejrzeć wystąpienie Agathy. Collins przyłączyła
się do niego.
— Dobrze widzieć, że ona wróciła do działalności publicznej. Do tego na-
prawdę się nadaje. Założę się, że policja w Hewes jest zadowolona, że wyniosła
się z ich terenu.
* * *
Jednak Agatha rozmawiała z reporterami także o morderstwach w Hewes.
Stwierdziła, że żałuje, iż nic się nie dzieje w tych sprawach, i przyrzekła nagrodę
każdemu, kto poda jej jakieś informacje o Seanie Fitzpatric — ku. Była pewna,
że jeśli dowie się czegoś o Seanie, to ślad może wieść z powrotem do Felicity.
Kiedy Agatha następnego ranka jechała do biura, była pewna, że zrobiła
wszystko, co mogła w sprawie afery w Hewes.
Kolejnych parę dni spędziła na starych, rutynowych zajęciach, szukając za-
ginionych nastolatków, kotów, psów i śledząc niewiernych kochanków lub mę-
żów. Pani Freedman powiedziała jej, że ustawiła kolejkę kandydatów na następ-
ny dzień, żeby Agatha mogła wynająć nowego detektywa.
— Nie będzie kolejnej Toni — lamentowała Agatha. — Ale ja byłam głu-
pia!
— Dlaczego? — zaciekawiła się pani Freedman.
Agatha jednak nie chciała jej powiedzieć, że to jej własna zazdrość o Toni
zachęciła dziewczynę do założenia odrębnej agencji detektywistycznej.
Rozpoczęła przesłuchania następnego dnia. Kandydaci byli przeważnie mło-
dzi, z ledwie ukończoną szkołą i mieli szczególne wyobrażenia o pracy detekty-
TLR
wa. Pani Freedman poszła do domu i Agatha myślała o zamknięciu biura, kie'dy
drzwi się otworzyły i weszła Toni.
— Och, to ty! — krzyknęła Agatha. — Myślałam przez chwilę, że to jeden
z tych strasznych kretynów zgłaszających się do pracy.
— Ta kretynka szuka z powrotem pracy — powiedziała cicho Toni.
— Siadaj. Co się stało? Pokłóciłaś się z Harrym?
— Gorzej. Betty Talent, ten geniusz prowadzący nasze rachunki, czmychnę-
ła i wyczyściła nasz rachunek bankowy.
— Dzwoniłaś na policję?
— Tak, rozmawiałam z Billem.
— Jak, do licha, ona to zrobiła?
— Wydawała się taka wyjątkowo kompetentna. Powierzyliśmy jej wszyst-
kie rozliczenia i księgi rachunkowe, miała książeczkę czekową na zaopatrzenie
biura, drobną gotówkę i inne rzeczy.
— Dużo tego było?
— Harry na początku włożył dwieście pięćdziesiąt tysięcy funtów, które
odziedziczył, na rozpoczęcie działalności, zakup nowego, drogiego sprzętu, wy-
płaty dla pracowników i tak dalej. Zaczęliśmy zarabiać i na rachunku było ponad
sześć tysięcy funtów. Nie ma jej w domu. Wyjechała, zniknęła — łza pociekła
Toni po policzku. — Harry powiedział, że wraca do Cambridge zobaczyć, czy
mógłby wznowić studia. Obawiałam się prosić panią, ale potem zobaczyłam
ogłoszenie.
— Oczywiście, że możesz dostać z powrotem swoją pracę. Więc witaj.
— Ufałam Betty — lamentowała Toni.
— Chodźmy na drinka i pomyślmy, co robić — powiedziała Agatha. —
Czy ukradła tylko pieniądze, czy jeszcze coś z biura?
— Kilka aparatów fotograficznych i obiektywów.
— Suka! Chodźmy.
TLR
Agatha i Toni siedziały w pubie przy drinkach. Agatha ze swojej pojemnej
torby wyjęła notes i pióro.
— Zobaczmy — zaczęła. — Biuro mieliście wynajęte?
— Tak. Czynsz zapłacony. Och, powinnam się była czegoś domyślać. Dwa
miesiące temu dzwonili z agencji nieruchomości, że jest zaległość w opłacie za
czynsz. Betty się zaczerwieniła, ale powiedziała, że natychmiast zapłaci. Powin-
nam już wtedy coś podejrzewać.
— A wyposażenie biura, komputery i inne rzeczy?
— Są na miejscu.
— Sprzedamy, co się da, i będziesz kontynuować niezałatwione sprawy.
Odbierzesz pieniądze za wszystkie, które rozwiążesz.
Wszedł Charles i przyłączył się do nich.
— Zobaczyłem twój samochód na zewnątrz — powiedział radośnie.
— Kup sobie drinka — poradziła Agatha z obrazą w głosie. Nie wybaczyła
mu ucieczki z Hewes.
Charles wkrótce wrócił z piwem.
— Co się dzieje? — zapytał. — Toni, wyglądasz jakbyś płakała.
Smutnym głosem dziewczyna wyjaśniła, co się stało.
Kiedy skończyła, Agatha przyjrzała się uważnie Charlesowi.
— Często się u mnie zatrzymywałeś, prawda Charles?
— Tak, kochana.
— Jadłeś moje jedzenie, tak?
— Jeśli nazywasz gotowe dania z mikrofalówki jedzeniem, to tak.
— Więc jesteś mi coś winien — niedźwiedzie oczy Agathy wpatrywały się
w jego twarz.
— Moja droga Agatho, jeśli chcesz uprawiać ze mną seks, tylko poproś.
TLR
— Nie bądź nonszalancki. Mam dużo pracy i Toni też. Mam też do zała-
twienia sprawy związane z pubem.
— Widziałem cię w telewizji. Prawdziwie demagogiczne przedstawienie...
— Chcę, żebyś znalazł Betty Talent.
— Ale Toni już zaangażowała w to policję.
— Nie zrobią dużo. Toni, masz zdjęcie?
Toni wyjęła fotografię ze skoroszytu.
— Resztę dałam Billowi.
Betty Talent była niewątpliwie nieładną dziewczyną, z niezdrową cerą i
ciemnymi włosami zawiązanymi z tyłu w węzeł.
— Zrobię, co się da — powiedział Charles. — Daj mi jej adres. Zacznę
tam.
Jednak zamiast iść prosto pod adres Betty, Charles czekał aż do następnego
rana i poszedł zobaczyć się z Jamesem. Po tym, jak James go przywitał, Charles
wyjaśnił, że Agatha zastraszyła go i zmusiła do szukania Betty Talent, która
czmychnęła z pieniędzmi Toni.
— Zawsze możesz powiedzieć „nie" — wytknął James.
— Agacie? Chyba żartujesz. Zresztą, dlatego tu jestem.
— Nie rozumiem.
— Umiesz otwierać zamki, prawda?
— Tak, ale...
— Bierz kurtkę. Idziemy włamać się do domu Betty.
Mieszkanie było nad sklepem spożywczym na Berrys Wind, jednej z wą-
skich, średniowiecznych uliczek za opactwem.
— Jeśli drzwi od strony ulicy są zamknięte, nie mogę stać w pełnym świe-
tle, otwierając zamek — narzekał James.
— Nie będziemy wiedzieć, dopóki nie spróbujemy — powiedział Charles.
— Chodźmy.
TLR
Przeszli na drugą stronę ulicy. Charles przekręcił gałkę drzwi od ulicy.
Otworzyły się.
— Widzisz — powiedział. — Tchórzliwe serce nigdy nie odniesie sukcesu
we włamaniu.
— A jeśli tam są więcej niż dwa mieszkania? — szepnął James.
— To jest mały, pakistański sklep — mamrotał Charles niecierpliwie, kiedy
wchodzili po schodach.
— Widzisz! Jedno mieszkanie. Najpierw zapukam. Zapukał bardzo głośno.
— Jest dzwonek — powiedział James.
Charles przycisnął. Nie było odpowiedzi.
— Dobrze, zabierajmy się do pracy.
James wyciągną pęk wytrychów.
— Pamiętałem, że masz cały ich zestaw. Gdzie je dostałeś?
— Wziąłem je od kogoś dawno temu.
— Czy to zawsze tak długo trwa? — narzekał Charles po dziesięciu minu-
tach.
— Zamknij się. To nie film. Tu są dwa zamki. Powinniśmy najpierw spraw-
dzić w sklepie. Bez wątpienia to ich mieszkanie. Może już ponownie je wynajęli.
No, już.
Drzwi się otworzyły. Znaleźli się w małym, dwupo — kojowym mieszkaniu
z malutką łazienką i kuchnią za zasłonką. Charles zaczął przeszukiwać sypialnię,
podczas gdy James przeszukiwał salon.
— Jej ubrania ciągle wiszą w szafie — powiedział Charles. — Są bardzo
zaniedbane.
— W łazience jest suszarka — zawołał James. — Sądząc po niej, ona jest
blondynką.
Charles wrócił do pokoju.
TLR
— Nie zostawiła nic, oprócz ubrań. Ani śladu jakichś osobistych papierów
czy paszportu.
— I szczoteczki w łazience — stwierdził James.
Charles wyjrzał przez kuchenne okno i spojrzał w dół, na okolicę z tyłu do-
mu.
— Dzięki Bogu za to nowe, parszywe zbieranie śmieci. Na dole są pojem-
niki. Masz chęć zanurkować do nich? Możemy tam znaleźć wskazówkę, gdzie
ona się podziała.
— Jak się tam dostaniemy? — zapytał James.
— Widziałem ścieżkę z boku sklepu.
— A jeśli ktoś wyjdzie i zapyta, co tam robimy?
— Nie zapyta, ponieważ wejdziemy do sklepu i powiemy im, dlaczego
chcemy przeszukać śmieci, i zapytamy, które są Betty.
Duża kobieta w sari stojąca za ladą podniosła ręce w przerażeniu, kiedy wy-
jaśnili, że Betty jest złodziejką.
Wezwała małego chłopca i kazała mu pokazać pojemnik, do którego Betty
wyrzucała śmieci.
— Cała ta utylizacja jest wspaniała — powiedział Charles — bo nie ma
małych zielonych pojemników tylko duże i szare.
James otworzył pokrywę.
— Niewiele. Lepiej wysypmy śmieci i przejrzyjmy je — zasugerował.
— Torebki sklepowe — triumfował James. — Spójrz na to. Ekskluzywne
sklepy.
— Zobacz, co znalazłem — Charles pokazał broszurę. „Wycieczka na Sou-
thern Cross". Płynie na Karaiby.
Poczekaj. Wyrusza jutro rano. Pasażerowie mają być na pokładzie dziś wie-
czorem. Założę się, że ona tam jest, ubrana w pieniądze biednego Harry'ego.
Chodźmy.
TLR
— Nie byłoby prościej poinformować policję, żeby ją aresztowała? — zapy-
tał James.
— A gdzie dreszcz emocji łowcy? Najpierw ją znajdźmy, a potem powia-
domimy policję. Będzie warto ze względu na Agathę.
Betty Talent rozpakowała swe nowe ubrania i powiesiła je w swojej kabinie
pierwszej klasy. Gładziła wspaniały materiał i uśmiechnęła się na myśl, jaki szok
przeżyje Toni, kiedy się zorientuje, że wszystkie jej pieniądze zniknęły. Niena-
widziła jej. Toni zawsze była jedną z najładniejszych i najpopularniejszych
dziewcząt w szkole.
Studiowała swój nowy wygląd w lustrze i gładziła swoje blond włosy. Znik-
nęło jej przerażenie i dreszcze. Czuła się jak nowo narodzona. Ktoś zapukał do
drzwi. Uśmiechnęła się. Prawdopodobnie to ten przystojny intendent przyszedł
zobaczyć, czy wszystko w porządku.
Betty otworzyła drzwi kabiny, a powitalny uśmiech zamierał powoli na jej
twarzy. Stał tam kapitan, a za nim dwóch oficerów policji i dwóch mężczyzn. W
jednym z nich rozpoznała Charlesa Fraitha. Kiedy Toni wydała przyjęcie na
otwarcie agencji, Charles towarzyszył na nim Agacie. Rozpoznała też Jamesa,
ponieważ zaprosił Toni i innych członków agencji na swoje przyjęcie za-
ręczynowe, chociaż ona nie była zaproszona na wesele. Gdybym tylko ukradła
komuś paszport — myślała z wściekłością.
Kiedy kapitan potwierdził jej nazwisko, policjant oskarżył ją o kradzież.
Wszystkie jej marzenia legły w gruzach.
Przekazanie Agacie dobrych wieści zostawiono Charlesowi. Co prawda
chciała rozmawiać z Jamesem, ale kiedy Charles wyciągnął telefon w jego kie-
runku, James wymamrotał:
— Porozmawiam z nią później.
— Co z tobą? — zapytał Charles. — Mogłeś z nią pogadać.
— Nie wiem — odparł James. — Chcę tylko, żeby znaleźli mordercę.
Czuję, że policja mnie podejrzewa. Zamierzałem wyjechać znowu w podróż, ale
kiedy zadzwoniłem na komendę w Mircesterze, oni zadzwonili na policję w He-
TLR
wes, gdzie powiedziano, że mam nie opuszczać kraju, dopóki nie skontaktują się
ze mną i nie dadzą pozwolenia.
Charles pomyślał przelotnie o Tessie. Czy powinien kontynuować zaloty?
Ale fakt, że miał wątpliwości, sprawił, że się wahał.
— Posłuchaj. Ty i ja moglibyśmy pojechać do Hewes i spróbować coś wy-
kryć, prawda? Lepsze to, niż siedzieć na tyłku i czekać.
— Nie sądzę, że moglibyśmy coś odkryć, czego policja nie odkryła — po-
wiedział James.
— Naprawdę? Właśnie znaleźliśmy Betty. Gdyby policja przeszukała śmie-
ci, też by ją znalazła. I jeszcze jedno — nie sądzę, żeby policja w ogóle była w
pobliżu mieszkania Betty. Inaczej ta Pakistanka nie byłaby taka zdziwiona. Mają
do zbadania tyle spraw, że mogli w ogóle się tym nie zajmować, a przecież ła-
twiej jest aresztować na przykład przekraczającego szybkość motorowerzystę.
Tego wieczoru, krótko po tym, jak Agatha i Toni otrzymały dobre wieści,
Bill Wong przyłączył się do nich. Zostawiły mu wiadomość, że jedzą obiad w
pubie naprzeciwko komendy policji. Ale zanim Bill przyszedł, one skończyły już
jeść.
— To była dobra robota, to znalezienie Betty — powiedział. — Przepra-
szam, ale nie mogłem przyjść wcześniej. Oczywiście wszyscy winią wszystkich
za to, że nie sprawdzili śmieci. Sierżant Collins miała to zrobić, ale nienawidzi
was obu, więc prawdopodobnie nic nie zrobiła. Najnowsza wiadomość jest taka,
że kapitan zamierza zwrócić pieniądze, które Betty zapłaciła za wycieczkę, a po-
nad sto pięćdziesiąt tysięcy funtów znaleziono w jej bagażu razem z aparatami
fotograficznymi — uśmiechnął się do Toni. — Wygląda na to, że możesz mieć z
powrotem swoją agencję detektywistyczną.
— Obawiam się, że nie. Dzwoniłam do Harry'ego z wiadomościami, ale
powiedział, że postanowił wrócić na uniwersytet, nawet jeśli odzyska pieniądze.
Nie chcę prowadzić agencji sama. Przykro mi tylko, że moja przyjaciółka, Sha-
ron Gold, została bez pracy.
— Czy to ta, która zmienia co tydzień kolor włosów, a przekłuty pępek
zawsze ma na wierzchu?
— Tak, ta sama.
TLR
Agatha poczuła przypływ wspaniałomyślności.
— Potrzebuję kogoś, kto będzie chodzić do klubów i pubów i nie będzie
wyglądać jak detektyw. — Agatha była zadowolona, że ma Toni z powrotem.
Podczas gdy Toni dzwoniła do Sharon z dobrą nowiną, Agatha zapytała Bil-
la:
— Jakieś wieści z Hewes?
— Nic mi nie powiedzieli.
— Zadzwonię do Patricka, Może on się do czegoś dokopie.
Agatha zadzwoniła do Patricka i słuchała uważnie. Kiedy się rozłączyła,
powiedziała:
— Sean Fitzpatrick naprawdę nazywał się Jimmy Donnell, kiedyś należał
do IRA, ale został informatorem British Intelligence na parę lat. Więc policja z
Hewes sądzi, że jego morderstwo nie ma nic wspólnego z Felicity.
Agatha spochmurniała.
— Nic nam to nie dało. Łodzie! Felicity została prze — szmuglowana do
Anglii jak dziecko. Ciekawe, czy oskarżono Brossa o to.
— Wątpię — powiedział Bill. — George jest wolnomu — larzem i hojnym
ofiarodawcą dla policyjnych organizacji dobroczynnych.
— Ale pomyśl! Całe to zabezpieczenie domu! Może oni przemycają narko-
tyki albo broń.
Znowu zadzwoniła do Patricka. Wszyscy milczeli, dopóki nie skończyła.
— Sean, czy jak on tam się nazywał, i Georg mieli łodzie, teraz rozebrane
na części. Nic nie znaleziono. A ten Jerry, opiekun psów, nie był nawet notowa-
ny.
— Ktoś mi mówił, że powiedziałaś prasie, iż oferujesz nagrodę.
— Sądziłam, że to może coś pomóc.
TLR
— Agatho — powiedział Bill surowo — myślę, że masz dosyć pracy w tej
chwili. Zakładam, że masz zarówno sprawy Toni, jak i własne. Więc pozwól po-
licji wykonywać swoją pracę.
— Tak, cholerne tak.
— Mówię poważnie. Daj sobie spokój.
Agatha odkryła, że w ciągu następnych sześciu tygodni całą swoją energię
musiała poświęcić na działalność agencji. Sharon udowodniła, że jest sprytna i
chętna, chociaż Agatha czuła, że nigdy nie przyzwyczai się do jej wyglądu. Choć
pulchna, Sharon lubiła rurkowate dżinsy i obcisłe topy. Jej włosy ostatnio były
ufarbowane na czarno, z blond pasmami.
Jamesa nie było. Otrzymał pozwolenie i wyruszył w podróż. Bez Jamesa
Charles nie był dłużej skłonny prowadzić prac detektywistycznych, czując w
swój zwykły, leniwy sposób, że odwalił kawał dobrej roboty, znajdując Betty.
Agatha nie tęskniła za samotnym weekendem. Toni szła z Sharon na koncert
rockowy. Nie chciała narzucać swojego towarzystwa pani Bloxby, wiedząc, że
była ona przeciążona sprawami parafii. Chociaż wiedziała, że będzie serdecznie
przyjęta w pubie, gdzie dzięki hojnym datkom i bezpłatnej pracy stolarzy i bu-
downiczych powstała na zewnątrz nowa część dla palących, nie chciała iść tam
sama.
Więc z przyjemnością przyjęła telefon od Roya Silvera, pytającego, czy
może przyjechać na weekend.
Roy był zadowolony z powitania, ale zdziwiony, że nic się nie działo w
sprawie morderstwa Felicity.
— To będzie pierwszy raz — powiedział — kiedy nie odniosłaś sukcesu.
— To nie tak — wyjaśniła Agatha. — Gdyby to było gdzieś w Cotswolds,
miałabym więcej szczęścia, ale jeśli wrócę do Downboys, policja z Hewes
wścieknie się na mój widok.
Zadzwonił telefon i Agatha poszła odebrać. Miała nadzieję, że to Sylvan.
Zapomniała, że on jest kobieciarzem i gdzieś w zakątku jej mózgu tliła się na-
dzieja, że do niej zadzwoni.
Telefonował za to Bert Trymp.
TLR
— Pamięta mnie pani? — zapytał.
— Oczywiście. Pracujesz w warsztacie w Downboys.
— Było coś w gazecie o nagrodzie.
— Tak, było — powiedziała ostrożnie.
— Jeśli wiadomość jest coś warta, pięć tysięcy funtów?
Nastała cisza, a potem Bert powiedział:
— Spotkajmy się na mojej łodzi. Mieszkam na niej. Nazywa się „Southern
Flyer". To jest stara łódź rybacka stojąca w porcie w Hewes.
— Daj mi pomyśleć — powiedziała Agatha. — Jutro jest sobota. Mogła-
bym być w okolicach lunchu. Jak poznam twoją łódź?
— Zna pani tę łódź, na której zamordowano tego faceta.
— Nigdy jej nie zapomnę.
— Moja jest piąta od niej, na prawo. To jest stara łódź rybacka — powtó-
rzył.
— Dobrze. Będę tam.
Agatha powiedziała Royowi.
— Nie zamierzam niepokoić Patricka czy Phila. Może to nie być nic ważne-
go. Ale pogoda jest cudowna. Jedziesz ze mną?
Roy wyglądał na zaniepokojonego.
— Nie mam nic żeglarskiego do włożenia.
— Nawet o tym nie myśl. Jakiekolwiek ubranie będzie dobre.
TLR
Rozdział VI
Opuszczali Cotswolds w prażącym słońcu. Snopy złotego światła przenikały
przez zielone tunele drzew przy drodze z Carsely. Ale w miarę jak jechali, szare
chmury wznosiły się nad horyzontem i wkrótce deszcz zaczął zamazywać przed-
nią szybę samochodu.
— Nie jestem ubrany na taką pogodę — narzekał Roy, który wygrzebał w
swoim pojemnym bagażu pasiasty francuski sweter rybacki.
— Wzięliśmy płaszcze. Są w bagażniku z resztą rzeczy
— przypomniała Agatha uspokajająco. — Nie zmarzniemy.
Ku uldze Agathy, kiedy zjeżdżali do portu w Hewes, niebo zaczęło się prze-
jaśniać.
— To rzeka! — wykrzyknął Roy. — Myślałem, że jedziemy nad morze.
— Rzeka prowadzi do morza — wyjaśniła Agatha.
— Wysiądźmy i poszukajmy łodzi Berta. To jest stara łódź rybacka.
— Nigdy nie odróżnię jednej łodzi od drugiej, oprócz tych, które są jachta-
mi. Zresztą on i tak prawdopodobnie jest martwy — powiedział Roy, wydostając
płaszcz z bagażnika.
— Dlaczego, do licha, tak myślisz?
— To tak jak w książkach i filmach. Ktoś mówi „Morderca nazywa się..." i
zawsze zostaje zamordowany.
— Nie wierzę w to. Znajdziemy go.
Jakie to irytujące nie być w policji i zawsze być obok każdego śledztwa,
pomyślała.
— Myślę, że to musi być ta — powiedziała Agatha.
TLR
— Jest najbardziej obskurna i wygląda, jak mała łódź rybacka. I nazywa się
„Southern Flyer".
Pokład i sterówka były puste.
— Wejdźmy na pokład — zdecydowała Agatha. Wspięli się na pokład krzy-
cząc: Bert! Bert! Naśladujące ich mewy szybowały im nad głowami.
— Wiatr znosi nasze głosy — powiedziała Agatha.
— Spróbujmy niżej.
— Musimy? — błagał Roy. — Już czuję chorobę morską.
— Więc zostań tam, gdzie jesteś. Ja zejdę na dół. Drzwi kabiny były za-
mknięte, więc Agata powróciła
na pokład.
— Nikogo tam nie ma. Powiedziałam, że będę około lunchu. Jest południe.
Wróćmy do samochodu i poczekajmy. Będzie musiał nas minąć, idąc na łódź.
Czekali i czekali, podczas gdy wzmagający się wiatr kołysał samochodem i
niebo stawało się ciemne. Nagle lunął deszcz. Agatha włączyła wycieraczki i da-
lej obserwowała otoczenie. W końcu deszcz minął i znowu zaświeciło słońce.
— Poczekaj tutaj, a ja spróbuję się czegoś dowiedzieć w biurze portu — po-
stanowiła Agatha.
Jednak biuro było zamknięte. Agatha wałęsała się między rzędami przycu-
mowanych łodzi, aż zobaczyła mężczyznę pracującego na pokładzie. Zawołała:
— Widział pan Berta Trympa?
— Tam jest jego łódź, „Southern Flyer" — odkrzyknął.
— Nie ma go na niej.
— Spróbujcie w warsztacie jego ojca w Downboys. Wie pani, jak tam doje-
chać?
— Tak, znam drogę.
— Jestem głodny — marudził Roy, kiedy Agatha wróciła do samochodu.
TLR
— Ja też. Spójrz. Tam jest kawiarnia. Możemy wziąć jakieś kanapki i kawę
i jechać do Downboys.
— Co się stało z tymi dobrymi, pospolitymi kanapkami z białego chleba?
— lamentował Roy po lunchu, kiedy Agatha wiozła ich do Downboys. — Ten
wstrętny, brązowy chleb, który smakuje jak gorzki słód... I na wszystkim majo-
nez. I wszystko zapakowane w plastik... Nikt już nie robi prawdziwych kanapek.
I ta szynka. Taka śliska i lśniąca, że mogłem się w niej przejrzeć.
— Dam ci dobry obiad wieczorem. Jest Downboys i warsztat i... uwierzysz?
Zamknięte w soboty. Czy to nie jest brytyjskie? Nic dziwnego, że połowa na-
szych interesów wypływa za granicę.
— Uspokój się, kochanie — powiedział Roy. — Obok jest jakiś dom. Za-
łożę się, że oni tam mieszkają.
Agatha pomaszerowała do domu obok warsztatu i zadzwoniła.
— Ja powiem, Agatho — Roy schwycił ją za ramię. — Właśnie widziałem
jelenia.
— Mogą tu być jelenie.
— Nie, mężczyzna wygląda jak. . .
Przerwał, ponieważ drzwi się otworzyły. Stał za nimi niski, krępy mężczy-
zna. Miał wojowniczy wyraz twarzy, małe szare oczy i strzechę zmierzwionych
siwych włosów.
— Pan Trymp? — zapytała Agatha.
— Kto pyta?
— Nazywam się Agatha Raisin, a to jest Roy Silver. Pański syn chciał się z
nami zobaczyć na swojej łodzi dzisiaj w porze lunchu, ale nie możemy go zna-
leźć.
— Nie wiem, gdzie jest. Mieszka na tym głupim wraku w porcie. Tam
spróbujcie.
— Próbowaliśmy, ale nie ma go na łodzi.
TLR
— Nie mogę pomóc.
— Panie Trymp, możemy wejść?
— Nie.
— Jestem prywatnym detektywem. Zaoferowałam nagrodę za każdą infor-
mację o śmierci człowieka, który nazywał się Sean Fitzpatrick.
— Pamiętam panią. Pani była żoną faceta, który miał się żenić z Felicity.
Myślę, że nasz Bert się z nią zabawiał. Ale on nic nie wie.
— Skąd pan wie?
— Bo znam mojego syna. — Pan Trymp trzasnął im drzwiami przed no-
sem.
— Co teraz? — zapytała ponuro Agatha. — Dlaczego tak się rozglądasz?
— Widziałem jakiegoś typa, który nas obserwował. Wyglądał jak jeleń.
Nie, raczej jak jedno z tych stworzeń Pana ze starych malowideł.
— Miał siwe włosy, opadłe powieki i szczupłą sylwetkę?
— To on.
— Jeśli się nie mylę, to Sylvan Dubois. Musiałeś go widzieć na weselu. Nie
można nie zauważyć kogoś takiego jak on. Dlaczego, do licha, nie podszedł i nie
porozmawiał z nami? Wiesz Roy, chociaż bardzo tego nie lubię, pójdę na policję
i powiem im o telefonie Berta. Może on leży martwy na tej łodzi.
Po długim czekaniu na posterunku policji wprowadzono ich do sierżanta
Falcona. Słuchał uważnie, gdy Agatha opowiadała mu o telefonie Berta. Kiedy
skończyła, powiedział:
— Teraz może nam pani zostawić sprawy, pani Raisin.
— O, nie — zaoponowała Agatha. — Nigdy nie wiedzielibyście o tym,
gdyby nie ja. Idę z wami.
W porcie pod sztormowym niebem łodzie i jachty kołysały się na kotwicach.
— Wy dwoje poczekajcie tutaj — rozkazał Falcon.
TLR
On i jeden policjant weszli na pokład. Falcon w końcu się pojawił.
— Trzeba zawołać tu ojca chłopca i kazać mu przynieść jakieś klucze.
Nadszedł mężczyzna z biura portowego.
— Co się dzieje?
— Sądzimy, że coś mogło się przytrafić Bertowi Trympowi, panie Judson.
Czy on zostawił panu klucze?
— Prawdę mówiąc, tak. Wiszą na gwoździu w biurze.
— Ciekawe, czy ktoś mógł je wziąć, gdy ten leniwy drań był w pubie —
mruknął Falcon.
Czekali niecierpliwie. Judson wrócił z kluczami. Falcon je wziął i w towa-
rzystwie policjanta wrócił na pokład. Agatha okryła się ciaśniej płaszczem.
— Nadchodzi Sylvan — powiedział Roy.
Agatha popatrzyła wzdłuż mola i zobaczyła Sylvana idącego spacerem w ich
kierunku. Podszedł do Agathy i pocałował ją w oba policzki, a potem zapytał
wesoło:
— Jakieś nowe ciała?
— Wiesz, gdzie jest Bert? Wzruszył ramionami i rozłożył ręce.
— Byliśmy w warsztacie. Dlaczego nie chciałeś z nami rozmawiać?
— Miałem coś do zrobienia — powiedział leniwie. — Dlaczego szukasz
Berta? Zakładam, że dlatego policja jest tutaj.
— Powiedział, że ma wiadomości o morderstwie Seana.
— Ale przecież zostało ustalone, że Seana, czy jak mu tam, zabiła IRA.
— A gdzie jest dowód na to? — zapytała ze złością Agatha. Była zła, bo te
pocałunki przyprawiły ją o dreszcze.
— Nie wiem, ale policja wydaje się być pewna. — Uniósł pytająco brwi i
spojrzał w kierunku Roya.
— To jest mój przyjaciel Roy Silver. Roy, Sylvan Dubois.
TLR
— Jestem oczarowany — zachichotał Roy.
— Może zjecie dzisiaj ze mną obiad? — zapytał Sylvan.
— Nie zamierzaliśmy zostać ... — zaczęła Agatha, ale Roy stwierdził:
— Byłoby wspaniale. Agatho, nie możemy wyjechać, dopóki się nie do-
wiemy, co się stało z Bertem.
— W porządku — zgodziła się. — Gdzie?
— Przy głównej ulicy jest bardzo dobra chińska restauracja China Dreams.
Powiedzmy o ósmej.
Odwrócił się, żeby odejść.
— Nie zaczekasz, żeby zobaczyć, czy policja coś znajdzie? — zapytała
Agatha.
— Gdyby znaleźli, do tej pory już by wybiegli. Do zobaczenia wkrótce.
Wreszcie pojawił się Falcon.
— Ani śladu — powiedział do Agathy. — Prawdopodobnie zażartował so-
bie z pani. Ale będziemy szukać.
— Co teraz? — zapytał Roy.
— Chcę znaleźć Marksa i Spencera i kupić sobie bieliznę oraz koszulę noc-
ną. Możemy równie dobrze zostać na noc.
Kiedy zamówili pokoje w Wesołym Farmerze i zrobili zakupy, Agatha za-
proponowała:
— Ciągle mamy dużo czasu do wieczora. Chciałabym rzucić okiem na tyły
posiadłości Brossów. Bert może tam pracować na łodzi.
— Wróćmy do portu i zobaczmy, czy ktoś nas zabierze w dół rzeki — zasu-
gerował Roy.
— Dobry pomysł.
Ale Judson powiedział, że nie zna nikogo, kto by ich zawiózł. Nie powie-
dzieli, gdzie chcą jechać, jedynie, że kawałek w dół rzeki.
TLR
— Mam czółno, które mogę wam wynająć, ale nie sądzę, żebyście wiedzieli,
jak nim kierować.
Roy spojrzał na wodę. Słońce świeciło i wiatr ucichł. Miał kiedyś tylko jed-
ną lekcję, ale wiedział, że Agatha często myślała, że jest mięczakiem, więc chciał
jej zaimponować.
— Ja mogę kierować czółnem — ofiarował się.
— Jesteś pewny? — zapytała nerwowo Agatha.
— Prawie pewny — odpowiedział.
Agatha była pod wrażeniem, kiedy zaczął wiosłować i łódka gładko posuwa-
ła się w dół rzeki. Roy był dumny z siebie, kiedy lawirował do przodu i do tyłu
po rzece. Później jednak' wiatr wrócił z rykiem i Agatha krzyczała, kiedy łódka
przechyliła się niebezpiecznie.
— Zrób coś. Mam mokry tyłek — wrzeszczała.
Roy szamotał się, żeby zwinąć żagiel, ale łódka wpadła w silny prąd, który
unosił ją w przerażającym tempie. Kiedy oboje bali się, że ich zniesie do morza,
prąd rzucił łódkę prosto w kępy wikliny na przylądku za posiadłością Brossów.
Złapali się za gałązki i zatrzymali. Roy wyskoczył na brzeg i pomógł wyjść trzę-
sącej się Agacie. Usiedli oboje na błotnistym, pokrytym trawą brzegu. Twarz
Agathy była biała jak papier.
— Ty głupia pało — wściekała się Agatha. — Mówiłeś, że umiesz tym
kierować.
Roy trząsł się.
— Ten Judson musiał wiedzieć, że to jest niebezpieczne. On chyba wie
wszystko o prądach. Wyciągnę łódkę na brzeg i niech ją sobie zabierze. Wracaj-
my do pubu. Zimno mi.
Agatha odzyskiwała siły. Wyjęła telefon, dowiedziała się, jaki numer ma
Judson, i zadzwoniła do niego. Skłęła go, że naraził ich życie na niebezpieczeń-
stwo. Odkrzyknął jej, że są niekompetentni, a Agatha zagroziła, że pójdzie na po-
licję. Wtedy powiedział, że zabierze łódkę oraz ich z powrotem. Roy z ciężkim
sercem usłyszał, jak Agatha mówi: — Znajdziemy sobie sami drogę powrotną.
TLR
— Dlaczego? — zapytał smętnie.
— Ponieważ kiedy przepływaliśmy obok, widziałam dom Brossów przez
drzewa. Jeśli pójdziemy z powrotem wzdłuż brzegu rzeki, dostaniemy się do ło-
dzi Brossa. Bert może tam być. Jeśli nie, znajdziemy drogę do wsi i zadzwonimy
po taksówkę.
Szli wzdłuż brzegu, pod obniżającym się niebem. Skręcili i doszli do odcin-
ka rzeki przed domem, ale nie było tam łodzi na kotwicy. Było za to krótkie
drewniane molo. Agatha doszła do jego końca i spojrzała w dół i w górę rzeki.
— Daj spokój. Wynośmy się stąd — błagał Roy.
Agatha już miała zawrócić, kiedy jakiś ruch w wodzie
pod molo przyciągnął jej wzrok. Spojrzała w dół. Pod powierzchnią rzeki
widać było coś białego.
— Royu — powiedziała drżącym głosem Agatha — myślę, że coś tam jest.
Roy podbiegł i przyklęknął na molo. Woda wirowała i burzyła się.
— To twarz — powiedział. — Agatho, tam jest ciało.
Agatha wyjęła telefon i wezwała policję.
Dzień wydawał się dłużyć, zanim zapadła ciemność i ciało Berta Trympa zo-
stało wydobyte z rzeki. Ustawiono lampy halogenowe i policjanci jak duchy po-
ruszali się w ich świetle w swoich białych kombinezonach. Kiedy wyciągnięto
ciało z wody, Agatha powiedziała, że być może jest to ciało Berta. Trudno jej by-
ło go rozpoznać, ponieważ widziała go tylko raz, a twarz była spuchnięta od
przebywania w wodzie. Ktoś zadał mu straszny cios w tył głowy, wypełnił jego
kieszenie kamieniami i zrzucił go z pomostu. Na miejsce zbrodni przyprowadzo-
no ojca Berta. Opryskliwym głosem zidentyfikował syna, a potem wybuchnął
płaczem.
— Brossowie-Tilkingtonowie są za granicą, na wakacjach w Barcelohie —
oznajmił Falcon.
Agathę i Roya zawieziono na posterunek policji i zaczęło się przesłuchanie.
Agathy fart w odnajdywaniu ciał wydawał się Boase'owi i Falconowi bardzo po-
dejrzany. Kiedy wreszcie ich wypuszczono, była jedenasta.
TLR
— Jestem głodny — lamentował Roy.
— Chińska restauracja jest nadal otwarta — rozległ się za nimi znajomy
głos.
— Co ty tu robisz, Sylvan? — chciała wiedzieć Agatha.
— Jestem pierwszym podejrzanym. Przebywam w domu George'a. Ciało zo-
stało znalezione pod jego pomostem. Zabrali mi paszport. Ale chodźmy coś
zjeść.
— Powinnam się przebrać — powiedziała Agatha. Kupiła nie tylko bieli-
znę, ale też sweter i spodnie.
— Nie — sprzeciwił się Roy. — Jestem strasznie głodny.
— Restauracja jest zaraz na tej ulicy — poinformował Sylvan.
Personel restauracji chyba dobrze znał Sylvana, ponieważ rzucili gię, by go
przywitać.
— Mogę zamówić dla wszystkich? — zapytał Sylvan.
Zawsze ląduję z mężczyznami, którzy nie pozwalają mi wybrać jedzenia —
myślała Agatha, ale była zbyt zmęczona, by protestować, więc odparła: — Pro-
szę bardzo.
Sylvan znał dużo rynsztokowych plotek o różnych celebrytach. Nalał dużą
porcję wina i Agatha zaczynała czuć się zrelaksowana. Myślała, że nie zaszko-
dziłoby lekko się upić, może wtedy będzie dobrze spała, nie nękana przez nocną
marę w postaci martwej twarzy Berta.
Mimo że Sylvan był atrakcyjny i czarujący, Agatha — pamiętająca o swych
obowiązkach detektywa ~ w końcu zapytała:
— Jak sądzisz, kto zabił Berta?
— Nie mam pojęcia.
— Zapomniałam zapytać. Kiedy dokładnie George i Oliwia wyjechali?
— Wczoraj, jak sądzę.
— Więc George mógł zamordować Berta!
TLR
— Chyba nie. Jeśli informacje Berta dotyczyły Seana,. to może być powo-
dem, dla którego jakiś Irlandczyk zdecydował się go pozbyć w ten sam sposób.
Sean mógł coś wiedzieć o jakiejś komórce IRA działającej w kraju.
— A ja myślałem, że IRA odeszła w pokoju — zaprotestował Roy.
— Tak? — powiedziała Agatha. — Powiedz to ludziom z Omagh.
Sylvan popatrzył na zmęczoną twarz Agathy i współczująco powiedział:
— Dlaczego nie pójdziesz do hotelu i się nie położysz? O której jutro policja
chce cię widzieć? Ja mam tam być na dziewiątą.
— Jakiś czas po nas — zauważył Roy ponuro.
— No, to wszyscy spotkamy się na policji.
Kiedy wychodzili z restauracji, Agatha zatrzymała się w drzwiach i powie-
działa:
— Nie zapłaciliśmy rachunku!
— Mam tutaj otwarte konto, kiedy jestem w mieście. Nie martwcie się o to.
Zaprosiłem was przecież, pamiętacie?
— W takim razie strasznie dziękujemy — oświadczył wylewnie Roy'
Sylvan odprowadził ich do Wesołego Farmera i w wejściu przyciągnął Aga-
thę do siebie i trzymając ją blisko, pocałował czule w oba policzki.
— Do zobaczenia jutro.
Oszołomiona Agatha weszła do pokoju. Czyżby naprawdę ją polubił?
Ale kiedy pożegnała się z Royem i spojrzała w lustro w łazience, wydała
okrzyk przerażenia. Pod oczami miała głębokie cienie, a włosy były w okropnym
nieładzie. Wcześniej deszcz jej zmył cały makijaż. Gdyby tylko mogła cofnąć
zegar o jakieś — powiedzmy — dwadzieścia lat! Wzięła prysznic, włożyła ko-
szulę nocną i zapadła w męczący sen.
Obudziła się o siódmej rano, ponieważ Roy dobijał się do drzwi, mówiąc, że
muszą zjeść śniadanie, ponieważ policja może ich trzymać cały dzień.
TLR
Agatha spędziła tak dużo czasu, szczotkując włosy i malując się, że przed
pójściem na policję zdążyła jedynie zjeść kilka tostów i łyknąć filiżankę kawy.
Tym razem przesłuchiwał ją detektyw superintendent Walker, wysoki, otyły
mężczyzna z okrągłą, czerwoną jak u farmera twarzą. Towarzyszyli mu Boase i
Falcon. Taśma obracała się cicho, kiedy Agatha kilka razy powtarzała swoją
opowieść. Wreszcie kazano jej podpisać zeznanie i mogła iść. Roy już czekał na
nią w pobliżu recepcji.
— Widziałeś Sylvana? — zapytała.
— Pytałem sierżanta w recepcji. Wyszedł, zanim mnie wypuszczono.
— Zadzwonię do niego i zobaczę, czy chce się z nami widzieć.
Zadzwoniła do domu Brossów, ale odezwała się tylko sekretarka.
— Zależy ci na nim — stwierdził Roy z uśmiechem. — Nie mogę powie-
dzieć, że cię winię.
— Nie zależy — protestowała Agatha. — Był taki zabawny ubiegłej nocy,
że nie zdążyłam go przesłuchać.
— Lepiej się spakujmy. Muszę być jutro w pracy — powiedział Roy.
Agatha zapłaciła rachunek w gospodzie i niechętnie wyjechała z Hewes. Na-
gle zatrzymała się.
— Co jest? — zapytał Roy.
— Ty wiesz, kogo nie było ubiegłej nocy? Tego faceta od psów, Jerry'ego.
— Musiał wyjechać ze swoim szefem.
— A kto opiekuje się psami?
— Przypuszczam, że Sylvan. Agatho, przypominam ci, że muszę dostać się
do Carseły, zabrać swoje rzeczy i złapać pociąg do Londynu w Moreton-in-
Marsh?
Agatha westchnęła i pojechała dalej.
Biedny Bert — myślała. Muszę się dowiedzieć, co się stało.
TLR
W czasie następnych tygodni groźba recesji zmusiła Agathę do skoncentro-
wania się na pracy. Akcje spadały, ceny się podnosiły, benzyna była haniebnie
droga i Agatha wiedziała, że wkrótce ludzie dwa razy pomyślą, zanim pozwolą
sobie na luksus wynajęcia prywatnego detektywa.
Z pewnością zawsze będą desperaci i prawnicy, którzy będą chcieli dowo-
dów w sprawach rozwodowych, ale wszystkie te mniej ważne sprawy — jak za-
ginione koty, psy i nastolatki — wkrótce się skończą. Wróciły wspomnienia
dawnej biedy. Teraz była bogatą kobietą i taką zdecydowała pozostać.
Toni nie chciała dłużej pracować w nadgodzinach, nawet za dodatkową za-
płatą. Toni była zakochana. Pracowała nad sprawą rozwodową dla biznesmena z
Mircesteru, Perryego Stantona. Był właścicielem przedsiębiorstwa komputero-
wego w dzielnicy przemysłowej Mircesteru. Był tak wdzięczny Toni za zabez-
pieczenie niezbędnych dowodów, że jego żona miała romans, iż zaczął ją zapra-
szać na randki. Już wtedy, gdy trwała jego sprawa rozwodowa. Był wysoki i
przystojny, sporo po trzydziestce. Toni trzymała w sekrecie tę koleżeńską relację,
wiedząc, że Agatha nie pochwala dużej różnicy wieku.
Zwierzyła się jednak Sharon Gold, która przyznała, że Perry był „marzy-
cielski". Toni nie wiedziała jednak, że to wszystko martwiło Sharon, która wie-
działa, że ona jest dziewicą i chciała jak najlepiej dla swojej przyjaciółki.
Jej obawy wzrosły, kiedy Toni powiedziała jej, że bierze dwutygodniowe
wakacje i jedzie z Perrym do Paryża. W końcu Sharon nie mogła znieść tego dłu-
żej i pewnej soboty wpadła do Agathy, do jej chaty w Carsely.
Agatha była pewna, że nigdy nie będzie mogła przyzwyczaić się do wyglądu
Sharon. Miała ona masę włosów, teraz ufarbowanych na jaskrawoczerwono. Jej
tęgą sylwetkę wydatniała para krótkich spodenek i obcisły rurkowaty top. Pulch-
ne nogi tkwiły w szpilkach na wysokich obcasach. Sharon jednak udowodniła, że
jest szybka i skuteczna w sprawach, gdzie mogła pozostać niezauważona w tłu-
mie młodych ludzi.
Agatha słuchała uważnie, a potem zapytała, czy Sharon wie, do którego pa-
ryskiego hotelu wybierała się Toni. Sharon wyjęła mały notesik ze swojej różo-
wej plastikowej torebki i go otworzyła.
— To jest... tutaj, niech pani przeczyta.
TLR
Był to Hotel de Notre Dame przy Rue Maitre Albert na lewym brzegu Se-
kwany. Agatha skrzywiła się.
— Nie brzmi imponująco. Myślałam, że zabierze ją do lepszego hotelu. Zo-
staw mi to. Coś wymyślę.
Kiedy Sharon wyszła, Agatha znalazła wizytówkę Sylvana. Może on będzie
w Paryżu? Zadzwoniła i usłyszała znajomy głos po drugiej stronie. Wyjaśniła mu
sytuację i zapytała, czy zna ten hotel.
— To jest umiarkowanie drogi, ale naprawdę bardzo dobry hotel. A jeśli on
ma pieniądze i zabrał ją właśnie tam, to znaczy, że był tam już przedtem. Może
mieć na boku kochankę.
— Kogo?
— Kochankę.
— Czy możesz coś zrobić?
— Ależ oczywiście. Twoja mała dama będzie ci zwrócona nienaruszona.
— Słyszałeś coś o morderstwie Berta?
— Muszę lecieć.
Toni była w rozterce. Kiedy wsiadali do taksówki na lotnisku Charlesa de
Gaullea w Paryżu dzień był słoneczny. Nagle Perry wydał jej się dużo starszy.
Ale przekonywała sama siebie, że to nerwy z powodu dziewictwa. Dlaczego, do
licha, była taka nerwowa, podczas gdy jej przyjaciółki wskakiwały i wyskakiwa-
ły z łóżka, nie troszcząc się o nic?
Jej nastrój się poprawił, kiedy taksówka jechała wzdłuż nabrzeża i widziała
katedrę Notre Dame unoszącą się nad Sekwaną. Jednak hotel był dla niej szo-
kiem. Wiedziała, że Perry jest bardzo bogaty i zakładała, że to będzie jakieś eks-
kluzywne miejsce. Choć z pewnością Hotel de Notre Dame przy bocznej uliczce
wyglądał na bardzo ładny i bardzo francuski.
Macierzyńsko wyglądająca kobieta w recepcji sprawdziła rezerwację i pod-
niosła brwi.
— Ale pan odwołał rezerwację, panie Stanton — wykrzyknęła.
TLR
— Nic podobnego — powiedział Perry. — Nieważne, niech nam pani da
inny pokój.
— Nie mam żadnego. Ten pokój został zajęty prawie natychmiast po odwo-
łaniu rezerwacji.
— Słuchaj, ty niekompetentna idiotko...
— Proszę pana — powiedziała kobieta perfekcyjnym angielskim — nie je-
stem ani głupia, ani niekompetentna. W każdym razie ten pokój i tak nie byłby
odpowiedni dla pana. Ma małżeńskie łóżko, a pan z pewnością nie chciałby spać
ze swoją córką.
— Wynośmy się stąd — warknął Perry.
Toni była nieszczęśliwa. Nigdy tak naprawdę nie martwiła się różnicą wie-
ku.
— Znam miejsce na Saint-Germain-de-Pres — powiedział Perry i ruszył ze
złością przed siebie, ciągnąc za sobą swą małą walizkę.
Toni zarzuciła torbę na ramię i poszła za nim. Doszli do placu Maubert, kie-
dy wysoka kobieta z dzieckiem zagrodziła im drogę.
— Więc tu jesteś — powiedziała. — Mogłeś zadzwonić.
Perry próbował odepchnąć ją.
— Nigdy w życiu cię nie widziałem — wrzasnął.
Wokół nich zaczął się zbierać tłum.
— Nie znasz własnego dziecka? — krzyczała kobieta, wysoka blondynka z
małym dzieckiem. Była to dziewczynka, słodka mała kruszynka z kręconymi
włosami.
Dziecko wyciągnęło raczki i zawołało: — Tata.
Kłótnia trwała. Perry krzyczał, że jej nie zna, kobieta twierdziła, że ją porzu-
cił i zostawił dziecko bez ojca.
Powtórzyła to wszystko po francusku, żeby słuchający tłum rozumiał.
Perry odwrócił się z rozpaczą.
TLR
— Słuchaj, Toni... — zaczął, ale Toni zniknęła.
Odwrócił się z powrotem do kobiety i z wściekłością krzyknął:
— Ty kłamliwa dziwko.
Kobieta przetłumaczyła obraźliwe słowa słuchaczom, a wtedy jakiś robotnik
wystąpił do przodu i walnął Perry'ego w szczękę tak mocno, że ten się zachwiał i
upadł. Kiedy usiłował się podnieść, zobaczył, jak kobieta z dzieckiem wsiadają
do taksówki i szybko odjeżdżają. Pobiegł wzdłuż ulicy, szukając Toni, ale nie
mógł jej nigdzie znaleźć.
Toni siedziała w zimnej i ciemnej Notre Dame wśród migocących świec.
Wreszcie wyszła na zewnątrz i poszła wzdłuż rzeki, usiadła na ławce i zadzwoni-
ła do Agathy, która udawała, że po raz pierwszy słyszy o Perrym. Agatha czuła,
że Sylvan trochę przesadził, ale kiedy Toni skończyła, powiedziała uspokajająco:
— Lepiej dowiedzieć się teraz niż później. Jedziesz na lotnisko czy zosta-
jesz w Paryżu?
— Chcę do domu, ale nie na lotnisko. On może tam czekać na mnie.
— Wobec tego jedź na dworzec i kup sobie bilet na Eurostar. Weź powrot-
ny. Jest tańszy i możesz wybrać datę powrotu. Może będziesz chciała zrobić so-
bie wakacje.
Nie sadzę, żebym kiedyś chciała znowu zobaczyć Paryż — stwierdziła To-
ni. — Do zobaczenia wkrótce.
Agatha zadzwoniła do Sylvana i podziękowała mu.
— Jesteś mi coś winna, Agatho Raisin. Jedna aktorka i jedno dziecko.
— Przyślij mi rachunek.
— Nie myślałem o tym. Zjedz ze mną obiad.
— W porządku. Gdzie?
— Nigdy nie byłem w Cotswolds. Może jutro wieczorem? Podaj mi namia-
ry.
TLR
Serce Agathy zabiło mocno. Jakiś głos ostrzegający mówił jej, że nic nie wie
o Sylvanie. Oprócz tego, że zawsze był tam, gdzie było morderstwo. Ale co
szkodzi zjeść jeden obiad?
TLR
Rozdział VII
Następnego ranka Agatha wpadła z wizytą do pani Błoxby. Żona pastora
usłyszała o śmierci Berta w telewizji.
— Naprawdę nie rozumiem, co ta policja robi — narzekała. — Niemożli-
we, żeby wokół Brossów-Tilkingto — nów popełniono trzy morderstwa, a oni
nie byli w to zamieszani w jakiś sposób, nie mówiąc o ich francuskim przyjacie-
lu.
— Co z tym francuskim przyjacielem? — zapytała napastliwie Agatha.
— On jest zawsze na miejscu przestępstwa. Myślała pani o tym? Zatrzymał
się u Brossów-Tilkingtonów, a potem znajdują ciało pod pomostem na ich posia-
dłości. Zaraz po tym, jak chłopak powiedział, że ma dla pani informacje.
— Bert mógł się przewrócić i uderzyć się w głowę o coś — powiedziała
Agatha.
— Policja traktuje to jako morderstwo. Dla własnego bezpieczeństwa, Aga-
tho Raisin, niech pani trzyma się z dala od nich wszystkich.
Agatha z zamierającym sercem zdała sobie sprawę, że kiedy Sylvan przy-
szedł do jej chaty tego wieczoru, twarze za poruszającymi się koronkowymi fi-
rankami Carsely zarejestrowały jego obecność we wsi.
— Prawdę powiedziawszy — odezwała się Agatha, bardzo się starając, że-
by jej głos brzmiał normalnie — on zabiera mnie dzisiaj na obiad.
— Czy to mądre?
— On jest atrakcyjnym Francuzem. Jestem pewna, że nie jest w nic zamie-
szany. Poza tym nie bawiłam się od dawna.
— Ma pani na myśli seks?
— Szokuje mnie pani.
TLR
— Tylko myślałam. Niech pani nie pozwoli hormonom przysłonić przeni-
kliwego rozumu, pani Raisin.
— Jestem mu winna przysługę — Agatha opowiedziała pani Bloxby o
przygodzie Toni.
— Upewniłabym się, czy ten obiad to jest wszystko, czego on oczekuje —
powiedziała pani Bloxby z niezwykłą surowością. — Jednakże to może być
szansa wyciągnięcia od niego więcej informacji. Gdzie pani planuje zabrać go na
obiad?
Tak naprawdę Agatha zamierzała zorganizować obiad w domu przy świe-
cach, ale powiedziała beztrosko:
— Jeszcze nie wiem. Pomyślę, gdzie.
* * *
Jednak uwagi pani Bloxby spowodowały, że Agatha pomyślała, iż lepiej bę-
dzie zabrać Sylvana do restauracji. Zresztą była pewna, że Francuz nie doceni
kuchni z mikrofalówki. Zamówiła stolik w hotelu w Mircesterze i potem wyko-
nała trochę pracy, kursując między wizytą u kosmetyczki w Evesham a fryzjerem
w Achille. Jej ulubiona fryzjerka, Jeanelle, była na wakacjach. Jej kierownik, Ga-
reth, przejął obowiązki, przekonując klientkę, że ma siwe odrosty. Farbowanie
oznaczało wizytę dłuższą, niż Agatha zakładała, ale — niestety — trzeba to by-
ło zrobić.
W panice przybyła wreszcie do domu i wyrzuciła wszystko z szafy w poszu-
kiwaniu najlepszego ubrania. Wreszcie wybrała ponętną czarną welwetową suk-
nię, buty na wysokich obcasach i kaszmirowy szal na ramiona. Potem zeszła na
dół i czekała na przybycie Sylvana.
Dzień był wyczerpujący, więc zasnęła. Obudziła się dopiero na dźwięk
dzwonka. Podniosła się, aby otworzyć, i zobacźyła sierść na sukni, ponieważ ko-
ty spały na jej kolanach. Pośpiesznie chwyciła szczotkę i zaczęła czyścić sukien-
kę, a potem otworzyła drzwi. Stał tam Sylvan z dużym bukietem czerwonych róż
i uśmiechał się szeroko.
— Jakie piękne — zachwyciła się Agatha. — Wejdź do salonu i zrób sobie
drinka, a ja włożę kwiaty do wody.
TLR
Złapała szczotkę do ubrań z miejsca, gdzie ją zostawiła, i w kuchni znów za-
atakowała sukienkę pod bieżącą wodą. Bukiet trafił do zlewu.
Wróciła do Sylvana.
— Pojeździłem dookoła Cotswolds — powiedział. — Bardzo piękne miej-
sce.
— Mówią, że nie zmieniło się od trzystu lat — wyjaśniła Agatha — ale dla
mnie jest tu zbyt romantycznie. Od trzystu lat nie ma tu supermarketów i cało-
nocnych sklepów. W spokojny dzień wsie wyglądają, jakby zostały zbudowane
bardzo dawno temu. Złoty cotswoldski wapień oparł się pogodzie. Sklepy od-
czuwają brak klientów. Bardzo mało Amerykanów, słaby dolar...
Sylvan skończył swoją whisky.
— Idziemy? Jestem głodny. Czy zostajemy tutaj?
— Zamówiłam dla nas stolik w Mircesterze.
Sylvan chciał prowadzić. Agatha rozluźniła się na siedzeniu pasażera spor-
towego jaguara, stłumiwszy jęk bólu, kiedy jej artretyczne biodro dało o sobie
znać.
James Lacey właśnie wrócił do domu. Z zaskoczeniem obserwował, jak od-
jeżdżali. Potem zaklął pod nosem i postanowił dowiedzieć się od pani Bloxby, po
co Agatha poszła na randkę z podejrzanym o morderstwo.
— Intryguje mnie — powiedziała Agatha pomna swoich detektywistycz-
nych obowiązków — dlaczego powiedziałeś mi, że dziecko jest Oliwii. Ona
twierdziła, że dziecko było George'a i on je przemycił. Z pewnością policja do-
wiedziała się o tym i oskarżyła go.
— Felicity była córką Oliwii. Ona ma jej świadectwo urodzenia. Nie było
potrzeby przemycać dziecka. Ona jest bardzo zacną matroną i myśli, że lepiej,
jeśli mężczyzna ma nieślubne dziecko niż kobieta. Bardzo angielskie.
— Czy George mógł przemycać coś innego? Narkotyki, papierosy?
— George jest taki, jak widać — rubaszny, uczciwy i bardzo porządny.
TLR
— Twoja przyjaźń z nimi zadziwia mnie. Kiedy jedliśmy obiad w Hewes,
mówiłeś o tych wszystkich czarujących ludziach i celebrytach. Co atrakcyjnego
jest w Brossach-Tilkingtonach?
— Kiedy ich poznałem, byłem bardzo chory. Moi interesowni przyjaciele
woleli pozostać z dala, ale George i Oliwia zostali przy mnie, aż do zakończenia
leczenia. Staliśmy się sobie bliscy.
— Ta cała sprawa z Downboys musiała być dla ciebie szokiem. Znasz oko-
licę. Co się dzieje? Dlaczego oni wynajęli takiego byłego członka IRA, jak Sean?
Sylvan westchnął, wzruszył ramionami i rozłożył ręce.
— Moja droga Agatho. O ile im było wiadomo, Sean był miejscowym że-
glarzem i wykonywał różne prace dorywcze. Nic groźnego.
— Ale musi w tym być coś groźnego — zaprotestowała Agatha. — Kto za-
bił Felicity?
Przechylił się przez stół i ujął jej rękę w ciepły uścisk.
— Jesteś zdziwiona, zważywszy na sposób, w jaki Felicity się prowadziła?
Prawdopodobnie jakiś odrzucony kochanek.
Jego kciuk pogłaskał wnętrze jej dłoni.
— Porozmawiajmy o czymś bardziej interesującym. Dlaczego zostałaś de-
tektywem?
— Przez przypadek. Rozwiązałam kilka spraw i potem postanowiłam zało-
żyć własną agencję.
Agatha opisała mu kilka najbardziej efektownych spraw, nad którymi pra-
cowała. Zanim posiłek się skończył, poczuła, że znowu wsiąkła w swoją obsesję.
Wszystko w Sylvanie ją fascynowało — jego szczupła sylwetka i to, że był bar-
dzo francuski.
Kiedy wyszli, zasugerowała, żeby wziąć taksówkę, ponieważ wypili całkiem
dużo, ale Sylvan tylko się śmiał i powiedział, że jest ekspertem w kierowaniu
samochodem.
TLR
W drodze do Carsely serce Agathy biło mocno, kiedy w myślach robiła
szybko ogląd sytuacji — nogi i pachy ogolone, paznokcie u nóg obcięte, pre-
zerwatywy w nocnym stoliku...
— Zostawiłaś zapalone wszystkie światła? — zapytał Sylvan, kiedy podje-
chali do jej chaty.
— O, do diabła! To musi być Charles. On ma klucz. Wkrótce się go pozbę-
dę.
Zatrwożona pośpiesznie wysiadała z samochodu i stoczyła się na ziemię. Sy-
lvan śmiał się, kiedy pomagał jej wstać.
— Och, te przypadłości wieku — powiedział, a Agatha poczuła się, jakby
ktoś wylał na nią kubeł zimnej wody.
Otworzyła drzwi i weszła do salonu, gdzie zastała nie tylko Charlesa, ale i
Jamesa.
Charles podskoczył i pocałował ją w policzek.
— Dobrze się bawiłaś, kochanie? Położyłem swoje rzeczy w sypialni. Po-
myślałem, że zostanę na trochę. James przyszedł powiedzieć do widzenia. Przy-
jechał dzisiaj, a jutro znowu wyjeżdża. Cześć, Sylvan. Policja cię wypuściła?
Sylvan przez chwilę wyglądał na wściekłego. Potem zaśmiał się i powie-
dział:
— Nigdy nie byłem w policyjnym areszcie. Wybaczcie.
Wyciągnął Agathę z powrotem do holu i wyszeptał:
— Powinnaś mi powiedzieć, że masz kochanka.
— On nie jest moim kochankiem — wymamrotała groźnie Agatha. — Po-
zbędę się go.
— Nie, kochana, nieważne. Za dwa dni wyjeżdżam moją łodzią do Francji,
ale będę z powrotem za tydzień, w sobotę. Może spotkamy się w Hewes w nie-
dzielę na lunch i nadrobimy stracony czas? Spotkajmy się w chińskiej restauracji
o pierwszej.
Wziął ją w ramiona i namiętnie pocałował.
TLR
— Dobrze, zobaczymy się tam — zgodziła się Agatha, kiedy już była w
stanie. — Może jednak zostaniesz? Nie możesz jechać całą drogę do Hewes w
nocy.
— Dam sobie radę. Do widzenia.
Agatha stała w drzwiach i patrzyła, jak odjeżdża w noc z rykiem silnika. Po-
tem wróciła do środka, aby stanąć przed Charlesem i Jamesem.
Ale James uprzedził ją, mówiąc lodowato:
— Czy ty zwariowałaś? Były trzy morderstwa i Sylvan musi być w nie za-
mieszany w jakiś sposób. Zamierzasz wierzyć, że on i Brossowie-Tilkingtonowie
są całkowicie niewinni?
— Założę się, że zamierza cię uwieść po to, by zamknąć ci usta — dodał
Charles.
Wymęczona Agatha kazała im obu wynosić się i na sztywnych nogach po-
szła na górę do łóżka. Później, kiedy leżała, nie śpiąc, słyszała jak Charles szedł
na górę do gościnnego pokoju. Myślała, że zajrzy, by pokłócić się z nią, ale on
zamknął drzwi swojego pokoju i nastała cisza.
W końcu jej gniew ucichł, jako że niejasno czuła, iż miała trochę szczęścia.
TLR
* * *
Kiedy rano weszła do kuchni, Charles bawił się na podłodze z jej kotami.
Spojrzał na nią i uśmiechnął się.
— Ciągle jesteś na mnie wściekła?
— Jak się dowiedziałeś?
— James widział, jak odjeżdżaliście, i zadzwonił do pani Bloxby, a potem
do mnie, żeby cię ocalić od losu gorszego niż śmierć.
— Sama mogę się zatroszczyć o siebie — stwierdziła Agatha, zapalając
papierosa.
Charles wstał, nalał sobie filiżankę kawy i powiedział:
— Słuchałem pod drzwiami i słyszałem, co mówił.
— I co? Zamierzasz jechać za mną do Hewes?
— Mam pomysł. Myślę, że on coś przemyca. Moglibyśmy jechać do portu,
Hadsea, wynająć łódkę, jechać w górę rzeki i zaczaić się po drugiej stronie stru-
mienia, po stronie posiadłości Brossów, i zobaczyć, czy przywiezie coś w nocy w
sobotę, zanim spotka się z tobą.
— Żadnej więcej łódki! — Agatha opowiedziała mu o przygodzie z czół-
nem.
— Nie, nie — wyjaśnił Charles uspokajająco. — Weźmiemy coś dyna-
micznego. Mam przyjaciół w Hadsea. Zadzwonię i zobaczę, co mogą mi zaofe-
rować.
— Skąd ten nagły entuzjazm do śledzenia go? Byłam pewna, że gonisz za
jakąś dziewczyną.
— Ja? Nie, tylko kręcę się tu i tam — odparł Charles. Jego piękna Tessa
chciała odwiedzić rockowy festiwal. Charles przez tydzień miał cierpliwie znosić
hałaśliwe zespoły, lejący deszcz, błoto i ekstatyczną radość oraz entuzjazm
Tessy. Miłość umarła w nim, kiedy zobaczył zapchane wspólne toalety, a Tessa
TLR
powiedziała mu, żeby nie był takim mięczakiem i znalazł sobie wygodny żywo-
płot.
Hadsea było małym portem rybackim u ujścia rzeki Frim. Ku uldze Agathy,
morze było spokojne. W sobotę Charles pomógł jej wejść na pokład dużej łodzi
motorowej.
— Sprawdziłeś prądy w rzece? — zapytała z niepokojem.
Sprawdziłem. Mam mapy. Wiem, gdzie są prądy. Jest tu nawet salon z ba-
rem. Idź pod pokład, jeśli wolisz, a ja zawołam cię, kiedy będziemy blisko. Po-
życzyłem ją od przyjaciół. 'Są bogaci, jak diabli.
Muszą być — pomyślała Agatha, kiedy weszła do drogo wyposażonego sa-
lonu, wyłożonego drewnianymi panelami. W rogu był bar. Nalała sobie dżinu z
tonikiem, a potężne silniki zaczęły ryczeć. Zdecydowała zostać tam, gdzie była,
dopóki nie dotrą do celu. Nie lubiła łódek. Na stole leżały magazyny. Podniosła
je i przejrzała, stwierdzając, że to z pewnością oznaka wieku, iż nie rozpoznała
wielu spośród celebrytów. Oczywiście wraz z nadejściem ery real show w tele-
wizji możliwe było zostanie celebrytą bez zrobienia czegokolwiek.
Agatha była całkowicie pewna, że nie dowiedzą się niczego złowieszczego o
Sylvanie. Zasługiwała na mały flirt. Dobrze było być moralnym, gdy się upra-
wiało doraźny seks, ale kiedy upłynęło już dużo czasu, odkąd miało się w ogóle
jakikolwiek, moralność stawała się słaba i niestała.
Poza tym brytyjska policja była w kontakcie z policją francuską. Gdyby fak-
tycznie istniała jakaś sprawa kryminalna powiązana z Sylwanem, zostałby już
aresztowany.
Salon był ciepły i wygodny, a ona zmęczona po długiej jeździe, więc „od-
płynęła" w sen. Obudziła się, kiedy usłyszała, jak Charles ją woła i zorientowała
się, że silniki stanęły. Wspięła się na pokład i przyłączyła do niego, gapiąc się na
wszystkie te lśniące instrumenty.
— Wygląda jak kokpit concorda — zauważyła. — Gdzie jesteśmy?
— W dole rzeki, pod drzewami, na przeciwległym brzegu. Jest ciemno jak
w kominie. Teraz zaczekamy. Nie ma śladu łodzi przy pomoście.
— Jak sądzisz, kiedy przyjedzie?
TLR
— Może wkrótce. Jest po północy. Tak sobie myślę, Agatho, że gdyby był
niewinnym żeglarzem, powinien przypłynąć wcześniej.
— A jeśli postanowił przybyć samolotem, samochodem czy pociągiem?
— Zawsze używa łodzi. Nazywa się „Jolie Blonde". Jest wielkim fawory-
tem w porcie. Zawsze daje prezenty celnikom na Boże Narodzenie i duże datki
na miejscowe łodzie ratunkowe. Czy to nie jest podejrzane?
— Może po prostu jest hojnym mężczyzną. Ma dużo pieniędzy. Nie wszy-
scy mężczyźni są takimi dusigroszami jak ty, Charles.
Agatha stłumiła ziewnięcie.
— Będziemy tu stać całą noc?
— Zawrzyjmy umowę. Jeśli nie przyjedzie do drugiej czy trzeciej rano, to
wracamy. Słuchaj!
Noc była bardzo spokojna i z dala słychać było cichy warkot silnika.
Duża łódź motorowa, pomalowana na ciemny kolor, podpłynęła do pomostu
i silniki zamilkły. Wysoka, ciemna postać zabezpieczyła łódź i weszła pod po-
kład.
— Cholera — mruknął Charles. — Nie mów mi, że on zamierza spędzić
noc na tej łodzi.
Czekali z niecierpliwością.
— Dużo tam ruchu i hałasu — powiedział Charles.
Wysoka postać, którą — jak się domyślali — był Syl-
van, pojawiła się ponownie i coś powiedziała. Sześć mniejszych, ciemnych
postaci zeszło z łodzi i weszło na pomost.
Charles skoczył na przód łodzi, gdzie miał mocną lampę i skierował ją na
grupę ludzi na pomoście. Wściekła twarz Sylvana gapiła się w światło. Za nim
stało sześciu Chińczyków. Sylvan wskoczył z powrotem do łodzi.
— Goń go! — krzyknęła Agatha.
TLR
— Nie, dzwoń na policję. Oni zaalarmują Hadsea. I powiedz im, żeby za-
brali tych biednych Chińczyków. Nienawidzę tego. Pewnie oddali Sylvanowi
oszczędności całego życia za przemycenie ich.
Agatha zadzwoniła na policję i czekali. Chińczycy stali cierpliwie.
— Czekają na kogoś — domyślała się Agatha. — Założę się, że na właści-
ciela chińskiej restauracji. Prawdopodobnie skieruje ich gdzieś do niewolniczej
pracy.
W końcu usłyszeli syreny policyjne.
— W domu palą się światła. Brossowie muszą być w środku. Chyba są w to
zamieszani.
Policyjna łódź motorowa przybyła pierwsza. Potem ukazał się Jerry Carton,
krzycząc na psy, kiedy policyjne samochody z rykiem wjechały na trawę na
brzegu rzeki.
— Myślisz, że dostaniemy za to podziękowanie? — narzekał Charles. —
Ani trochę. Wkrótce będą na pokładzie. Będziemy musieli iść na posterunek w
Hewes i ani przez chwilę nie będą wierzyć w moje szczęśliwe odkrycie. Po-
myślą, że zatailiśmy informacje.
Przesłuchiwano ich osobno. Detektyw Walker i Boas byli wściekli. Powie-
dzieli im, że byli pewien, iż oni wiedzą o przemycie i zamiast poinformować po-
licję, postanowili udawać, że są detektywami. Walker wściekł się jeszcze bar-
dziej na wiadomość, że Jerry uciekł.
— Mogę panu przypomnieć, że jestem detektywem — uskarżała się Agatha
— i bez nas nic byście nie mieli. Spodziewam się, że aresztowaliście Brossów-
Tilkingtonów.
— Nie, dlaczego? O ile zdołaliśmy się dowiedzieć, nie mają z tym nic
wspólnego.
— Chyba straciliście rozum. Najlepszy przyjaciel George a wyładowuje
Chińczyków na tyłach jego ogrodu i on nic o tym nie wie? A co z jego stróżem
psów?
TLR
— Jerry Carton zniknął. Szukamy go. Przesłuchaliśmy też pana Brossa, ale
on wydaje się być autentycznie zdumiony. To pan Dubois sugerował zatrudnie-
nie Jerry ego i Seana.
— Jestem pewna, że kiedy złapiecie Sylvana, to poinformuje was, że oni
wszyscy działali wspólnie.
Oczy Walkera zamigotały niespokojnie i spojrzał w dół na swój notes.
— Zgubiliście go! — wykrzyknęła Agatha. — Pozwoliliście mu uciec!
— Dostał się do kanału La Manche, ale straż przybrzeżna wkrótce go złapie
— powiedział ciężko Walker. — A teraz, jeśli możemy wrócić do przesłucha-
nia...
* * *
Agatha i Charles spali na łodzi. Rano Agatha zadzwoniła do Patricka z pyta-
niem, czy korzystając ze swoich kontaktów w Hewes, może uzyskać jakieś wia-
domości. Patrick słyszał w porannych wiadomościach radiowych o polowaniu na
Sylvana.
Mają marne szanse złapania go.
— Dlaczego? — zapytała Agatha. — Przecież jest straż przybrzeżna, która
go szuka.
Czy tam gliniarze nie czytają gazet? Straż przybrzeżna w całej Brytanii ma
dwudziestoczterogodzinny strajk dotyczący płac. Zaczął się wczoraj w nocy.
Agatha jęknęła. Myśl o niewątpliwie mściwym, a uciekającym Sylvanie
przeraziła ją.
Kiedy skończyła rozmawiać, opowiedziała wszystko Charlesowi. Potem za-
pytała go, skąd był taki pewny, że Sylvan coś przemyca.
To z powodu tego, o czym czytałem wcześniej. W lutym policja rozbiła ol-
brzymi gang przemytników. Chińczycy płacili do dwudziestu jeden tysięcy fun-
tów za przemycenie ich do Brytanii. Tacy jak Sylvan są prawdopodobnie odpo-
wiedzialni za etap podróży wiodący z Francji do Brytanii. To kosztowało każde-
go pięć tysięcy funtów. W pewnym mieszkaniu przy Peckham High Street w
Londynie znaleziono dwudziestu trzech Chińczyków żyjących w strasznych wa-
TLR
runkach. Policja mówi, że mitem jest przekonanie, że są to biedni rolnicy. Wielu
z nich jest wysoko wykwalifikowanych.
— Co się z nimi stało?
— Uważa się, że większość z nich została wchłonięta przez restauracje w
Chinatown w Londynie.
— Tutaj też jest chińska restauracja! — wykrzyknęła Agatha. — To wła-
śnie tam Sylvan zamierzał mnie zabrać na obiad. Ciekawe, jak on ich wciągnął?
— Mówiłem ci, że był zaprzyjaźniony ze wszystkimi władzami w Hadsea
— przypomniał Charles. — Prawdopodobnie miał pokój ukryty gdzieś na tej
swojej dużej łodzi.
Zadzwonił telefon. To był Patrick.
— Przeczesują dom Brossów-Tilkingtonów. George przysięga, że jest nie-
winny, a policja nie może nic na niego znaleźć. Wierzą, że był sterowany przez
Sylvana. Być może Felicity wiedziała o tym i zamierzała go wydać, więc ją za-
strzelił. George i jego żona byli mile połechtani, ponieważ traktował ich po kró-
lewsku, kiedy byli w Paryżu, i przedstawił ich różnym sławnym ludziom.
— Idioci — skomentowała kwaśno Agatha.
— Naprawdę? Gdyby nie ja, słodziutka, wpadłabyś znowu w swoją ślepą
obsesję.
Jakiś głos wołający ich uwolnił ją od odpowiedzi. Charles wyszedł na po-
kład. Za chwilę wrócił na dół i powiedział;
— Na przystani jest samochód policyjny. Chcą, żebyśmy wrócili na poste-
runek.
Agathę przesłuchiwali Boase i Walker. Oczy superin — tendenta były za-
czerwienione z niewyspania. Policjanci ciągle byli podejrzliwi co do tego, dla-
czego Charles doszedł do wniosku, że Sylvan coś przemyca.
— W Mircesterze jest detektyw sierżant, który twierdzi, że w przeszłości
ukrywała pani ważne informacje
— stwierdził surowo Walker.
TLR
— To ta suka Collins — powiedziała ze złością Agatha.
Ona mnie nienawidzi. Wiele razy pomogłam policji w Mircesterze.
W drzwiach ukazała się głowa Falcona.
— Na słówko, proszę pana. To pilne.
Walker powiedział do mikrofonu, że przesłuchanie jest zawieszone i wy-
szedł. Wkrótce wrócił, a oczy świeciły mu się z podniecenia.
— Znaleźli coś? — zapytała niecierpliwie Agatha.
— Nieważne. Proszę poczekać Za drzwiami, aż pani zeznanie zostanie
przepisane, podpisze je pani i może odejść.
Agatha dołączyła do Charlesa, który czekał koło recepcji.
— Coś się stało — powiedziała. — Walker wyglądał na tak podnieconego,
że wierzę, iż go złapali.
— Poczekamy, żeby podpisać zeznania, a potem wrócimy na tódź i za-
dzwonisz do Patricka.
— Kiedy nauczyłeś się prowadzić łódź? Zapomniałam cię zapytać.
— Jako młody chłopak byłem w marynarce.
— Charles! Nigdy nie sądziłam, że możesz robić coś pożytecznego.
Nagły poryw wiatru wstrząsnął szybami posterunku.
— Ja też nie — odparł Charles. — Zdaje się, że mocno wieje.
Po kwadransie oboje zostali wezwani do pokoju obok, gdzie podpisali swoje
zeznania. Potem wyszli na Hewes High Street i szli pochyleni z powodu wzrasta-
jącej siły wiatru.
— Musimy wrócić dzisiaj do Hadsea?
— Obawiam się, że tak. Obiecałem zwrócić dzisiaj łódź. To tylko rzeka,
Agatho. To nie tak, jak na otwartym morzu.
Agatha pozostała w salonie, kiedy łódź motorowa wyruszała w dół rzeki.
Czuła, że cała pewność siebie przecieka jej przez palce. Ze wstydem przypomi-
nała sobie przechwałki przed Sylvanem, jaka to jest dobra w działalności detek-
TLR
tywistycznej. Czy naprawdę była dobra? Czy tylko otaczali ją mądrzy ludzie, ta-
cy jak Charles? Czyste szaleństwo pójścia na randkę i zaakceptowanie następnej
z Francuzem, który pojawiał się na każdym miejscu przestępstwa, było co naj-
mniej głupie.
Może wcale nie była dobra jako detektyw. Może tylko kręciła się, jak złapa-
na w pułapkę pszczoła za szybą, dopóki ktoś nie otworzył okna i nie wypuścił jej.
Kiedy wrócili do Hadsea i zwrócili łódź, Charles ofiarował się prowadzić z
powrotem, jako że przyjechali samochodem Agathy. Ona sama, znużona, zagłę-
biła się w siedzenie dla pasażera.
— Zanim odjedziemy, zadzwonię do Patricka i zapytam, dlaczego moje
przesłuchanie zostało przerwane.
Patrick powiedział, że łódź rybacka zlokalizowała łódkę Sylvana dryfującą
po kanale La Manche i przyholowała ją do portu w Dover. Wcześniej patrol
RAF-u został zaalarmowany przez kapitana łodzi rybackiej i natychmiast pole-
cieli w tę okolicę. Widzieli, jak Sylvan nurkuje do morza. Nie nosił kamizelki
ratunkowej. Krążyli nad „Jolie Blonde" i widzieli, jak Sylvan wynurzył się na
jakiś czas, a potem zniknął pod falami. Teraz sprawdzają, czy ciało wypłynęło.
Agatha zdała relację Charlesowi.
— To już koniec — stwierdził.
— No, nie wiem — powiedziała Agatha, tłumiąc ziewnięcie.
— Och, daj spokój, Agatho. To jest zrozumiałe. Spał z Felicity, więc ona
musiała coś wiedzieć.
— Ale on miał żelazne alibi.
— Czy Patrick mówił, czy Brossowie-Tilkingtonowie nadal są uważani za
niewinnych?
— Zdecydowanie tak. Policja uważa, że zostali po prostu wykorzystani. Te
zabezpieczenia i wynajęcie Jerry'ego Cartera było pomysłem Sylvana. Wystra-
szył ich śmiertelnie historiami o włamaniach.
— Więc koniec rozdziału — stwierdził Charles. — Możemy wrócić do
normalności.
TLR
— Co to jest normalność? — zamruczała Agatha i zasnęła.
Nie obudziła się, dopóki nie podjechali pod jej chatę.
— Jestem wściekle głodny — powiedział Charles. — Zajrzyjmy do twoich
kotów i chodźmy na obiad do Czerwonego Lwa. Czy John urządził już tę ze-
wnętrzną część pubu?
— Tak słyszałam.
John Fletcher, gospodarz Czerwonego Lwa, z tyłu budynku na szczęście
miał rozległy parking. Teraz w połowie zajęty przez stoliki i parasole, umiesz-
czone w mocnym, plastikowym namiocie. Dzień był ładny, więc boki namiotu
podwinięto do góry. Agatha i Charles zjedli obfity posiłek i powoli wracali do
domu.
— Mój czas na sen — powiedział Charles. — Przyłączysz się?
— Odpowiedź taka sama jak zwykle.
— Pękniesz pewnego dnia.
— Nie ja. Lepiej pójdę do biura. Do zobaczenia później.
W biurze nie było nikogo, oprócz pani Freedman. Agatha westchnęła i za-
siadła do komputera, aby przejrzeć wszystkie sprawy.
— Nie ma nic nowego o tej zaginionej dziewczynie, Trixie Ballard?
— Ani śladu. Sharon nad tym pracuje.
Agatha uważnie studiowała notatki na temat tej sprawy. Zniknięcie piętna-
stolatki było szeroko opisywane w prasie.
— Czy rodzice pokazali się w telewizji?
— Tak — odparła pani Freedman. — Jeśli wpisze pani w Google BBC
News, może pani sprawdzić.
Kiedy link do wideo pojawił się na ekranie, Agatha włączyła głośniki i
uważnie słuchała.
Pani Ballard była szczupłą, farbowaną blondynką, która bez przerwy chlipa-
ła. Mówił pan Ballard.
TLR
Wróć do domu, księżniczko — mówił głosem przerywanym emocjami. —
Tęsknimy za tobą i kochamy cię.
— To dziwne — stwierdziła Agatha, kiedy wideo się skończyło. — Ani
słowem nie zwrócił się kogoś, kto mógłby ją przetrzymywać, żeby ją uwolnił.
Gdzie jest raport Sharon? Nie, nie przejmuj się. Gdzieś tu musi być.
Znalazła raport i uważnie go przeczytała. Sharon była bardzo dokładna.
Przesłuchała szkolnych przyjaciół i nauczycieli dziewczyny, jak również sąsia-
dów i sprzedawców z okolicznych sklepów. Dwa tygodnie temu Trixie wyszła ze
szkoły do domu i rozpłynęła się w powietrzu. Ciągle myśląc o swojej nieudolno-
ści jako detektywa, Agatha postanowiła zobaczyć, czego sama może dowiedzieć
się o dziewczynie.
Ballardowie mieszkali w pięciopiętrowym bloku za rondem na Evesham Ro-
ad, poza Mircesterem. Wszystko tam wyglądało bardzo porządnie; prywatny
parking, żadnych graffiti, malutki skoszony trawnik i rabatki kwiatowe.
Agatha właśnie miała wysiąść z samochodu, kiedy przyszło jej do głowy, że
z pewnością rodzice, przyjaciele i sąsiedzi powiedzieli to samo. Pokój dziewczy-
ny został dokładnie przeszukany. Pamiętała z notatek, że komputer Trixie też był
przejrzany, aby zobaczyć, czy nie uwodził jej jakiś pedofil. Pochyliwszy się w
samochodzie, Agatha zapaliła papierosa i przed oczami stanęły jej oblicza rodzi-
ców. Twarz ojca dziewczyny była obrzmiała. Żal czy alkohol?
Wspomnienia z własnego dzieciństwa wypłynęły na wierzch. Oboje jej ro-
dzice byli alkoholikami. Pewnej nocy obudziła się i zobaczyła ojca stojącego w
nogach łóżka. — „Posuń się, kochanie" — powiedział. I młoda Agatha otwo-
rzyła usta i krzyczała. Matka weszła chwiejnym krokiem i rodzice stoczyli zacię-
tą walkę.
Czy ojciec Trixie też próbował? Gdybyś była piętnastolatką, popełniłabyś
samobójstwo? Teraz dużo ich było. Ale raporty przedstawiały ją jako rozsądną
dziewczynę i dobrą uczennicę.
— Co ja bym zrobiła? — zastanawiała się Agatha.
Napływ imigrantów z Europy Wschodniej spowodował, że trudno było zna-
leźć nędzną pracę, taką, gdzie nie troszczono się o szczegóły poprzedniego za-
TLR
trudnienia. Miała nadzieję, że Trixie nie pojechała do Londynu, gdzie na auto-
stradach polowano na dziewczęta, żeby pchnąć je do prostytucji.
Trixie była zwyczajnie wyglądającą nastolatką, wysoką jak na swój wiek i o
mysich włosach. Gdyby jednak ufarbowała je i założyła okulary, zmieniłaby
swój wygląd.
— Co ja bym zrobiła? — pomyślała znowu i zapaliła papierosa.
Praca? Pokojówka lub pomywaczka. To może być to. Może nawet niedale-
ko. Raport mówił, że dziewczyna nigdy przedtem nie jeździła poza Mircester.
Była zbyt wysoka i niewystarczająco ładna, aby przyciągnąć uwagę pedofila.
Mogła uchodzić za siedemnasto — lub osiemnastolatkę.
Agatha wróciła do biura akurat na wieczorną odprawę.
— Sharon, wykonałaś bardzo dobrą robotę w sprawie Trixie Ballard — po-
chwaliła. — Mam przeczucie, że tam może być jakiś kłopot z jej ojcem. Nie są-
dzę, żeby została porwana, a z rozmowy ze szkolnym pedagogiem nie wynika,
żeby była typem samobójczyni. Może to błędne przypuszczenie, ale możliwe, że
ona pracuje gdzieś, gdzie nie przejmują się zbytnio legalnością zatrudniania.
Chcę, żebyście jutro wszyscy sprawdzili hotele i restauracje pod kątem pokojó-
wek i pomywaczek lub podobnych zajęć.
Po odprawie Agatha znużona poszła do domu. Charles wyjechał. Nakarmiła
koty i wypuściła je do ogrodu.
Rano od nowa zacznie pracę nad sprawą Trixie.
* * *
Toni radowała się krótkim okresem bycia swoim własnym szefem. Czuła, że
zrobiła duży krok wstecz, pracując znowu dla Agathy. Była wdzięczna — zbyt
wdzięczna — szefowej za wszelką pomoc, jaką od niej dostała. Większość
dziewcząt, z którymi chodziła do szkoły, wykonywała mało wymagające prace.
Teraz jednak mogły się okazać dobrym źródłem informacji, jeśli chodzi o nisko-
płatne zajęcia, gdzie nie zadawano zbyt dużo pytań. Toni optowała za tym, żeby
przeszukać hotele. Trixie musiała gdzieś mieszkać.
Dziewczyna zaczęła od zajrzenia do głównego supermarketu. Poszła na tył
budynku, gdzie — jak wiedziała — pracownicy supermarketu często wychodzi-
TLR
li na papierosa. Były tam jej dwie szkolne koleżanki. Wychudzona, pryszczata
dziewczyna zwana Chelsea zawołała do niej:
— Czy to nie nasza sławna detektyw? Jak się masz, kochana?
— Szukam Trixie Ballard. Widziałaś ją może?
Jej towarzyszka, Tracy, mała i gruba, z mizernymi włosami, drwiła:
— Pewnie. Wszyscy gliniarze w Brytanii jej szukają.
— Tylko się zastanawiałam — powiedziała Toni i pośpiesznie odeszła.
Zdała sobie sprawę, że jeśli zacznie wypytywać je o hotele, gdzie Trixie mogła
się zatrzymać, rozpowiedzą o tym po całym supermarkecie i jeśli Trixie faktycz-
nie ukrywa się w którymś, może o tym usłyszeć.
Najlepiej będzie szukać w hotelach po godzinie dziesiątej, kiedy goście
zwalniają swoje pokoje. W elegantszych miejscach to może być południe. Na
szczęście Mircester było tylko miasteczkiem. W dużych miastach, jak Londyn
czy Manchester, takie poszukiwania to byłby koszmar.
Sprawdziła listę. Było pięć hoteli. George był największy, ale nie wyobraża-
ła sobie, że mogliby zatrudnić kogoś bez numeru ubezpieczenia socjalnego. Na-
stępny był Pałace — to samo. Country Inn był prawdopodobny. Poszła do wej-
ścia dla personelu. Kobieta w białym kitlu wyszła wyrzucić śmieci do jednego z
pojemników i weszła z powrotem. Toni wyszła, kupiła biały kitel, włożyła go,
wróciła do Country Inn i śmiało weszła wejściem służbowym, a potem po scho-
dach na górę.
Chodziła w górę i w dół i wzdłuż korytarzy, zaglądając do pokoi, gdzie pra-
cowały pokojówki, ale nie zauważyła nikogo, kto byłby podobny do Trixie. Wła-
ściwie większość głosów, które słyszała, brzmiała jak język polski.
W końcu Toni poddała się i wróciła do samochodu. Zostały dwa hotele —
Berkeley i Townhouse. Ten pierwszy był w rzeczywistości motelem koło ob-
wodnicy. Wydawał się najbardziej prawdopodobny.
Zbudowano go w kształcie litery E, z brakującą środkową kreską. Wszystko,
co Toni musiała zrobić, to zaparkować na dziedzińcu, aby mieć wyraźny widok
na pokojówki wchodzące i wychodzące, kiedy pracowały w różnych pokojach.
TLR
Żadna z nich nie wyglądała jak Trixie. Bez wielkiej nadziei pojechała do Town-
house. Był to mały, podejrzanie wyglądający hotel.
Czas mijał i z pewnością pokoje były posprzątane. Toni podjechała od tej
strony budynku, gdzie miała dobry widok na wejście służbowe, i czekała. Póź-
nym popołudniem pokojówki zaczęły wychodzić. Było ich sześć, ale nie było
wśród nich Trixie.
Zameldowała się w biurze na końcową odprawę.
— Może damy tej sprawie jeszcze jeden ranek — powiedziała Agatha. — I
to będzie wszystko.
Sharon dogoniła Toni na zewnątrz.
— Wyglądasz ostatnio naprawdę żałośnie, Toni. Chodzi o tego faceta, Per-
ry'ego?
— Częściowo. Miał czelność przysłać mi kwiaty i ciągle dzwonił. W końcu
się poddał. Kłamca, mówił, że to było ukartowane i on nigdy nie widział tej ko-
biety.
— A inna sprawa?
— Chciałabym znowu być swoim własnym szefem.
TLR
— Mogłabyś poprosić Agathę — zasugerowała Sharon. — Pamiętasz, że
proponowała, iż może cię ustawić?
— Chcę być całkowicie niezależna od Agathy. Pomimo wszystkiego, co dla
mnie zrobiła, nie chcę być jej ciągle wdzięczna. Nie uwolniłabym się od niej.
Ciągle sprawdzałaby księgi i dawała niechciane rady.
— Coś ci powiem. W Odeonie grają sentymentalny film, trochę podobny do
„Bezsenności w Seatle". Weźmiemy sobie po hamburgerze i pójdziemy.
Toni uśmiechnęła się i otoczyła Sharon ramieniem.
— Brzmi nieźle.
Agatha obserwowała je z okna biura. Toni nosiła czarny podkoszulek, krótką
dżinsową spódniczkę z szerokim, luźno zwisającym paskiem i płaskie sandały.
Słońce migotało w jej jasnych włosach. Sharon była w swoich zwykłych ciu-
chach i rozmawiała z ożywieniem.
— Chciałabym być taka młoda jak one — pomyślała markotnie Agatha. —
Odchodzą, wychodzą sobie na noc, a ja idę do domu, do moich kotów.
Film nie był wystarczająco interesujący, aby przykuć uwagę Toni, chociaż
Sharon, przyciskająca dużą tubę popcornu do swego obfitego biustu, wydawała
się zachwycona. Toni przypomniała sobie, że często uciekała do kina, kiedy w
domu było jej źle z pijanym bratem. Teraz siedziała prosto i rozglądała się bacz-
nie dookoła, Czy dziewczyna taka jak Trixie zrobiłaby to samo? Oczywiście,
możliwe też, że biedna dziewczyna leży martwa gdzieś w rowie. Przed końcem
filmu szepnęła Sharon:
— Zaczekam na ciebie na zewnątrz.
Sharon przełknęła i kiwnęła głową; łzy ciekły jej po twarzy, kiedy zachłan-
nie wpatrywała się w ekran.
Toni skierowała się do wyjścia. Film otrzymał złe recenzje i kino było tylko
w jednej trzeciej wypełnione. Wyjęła zdjęcie Trixie i przyglądała mu się. Dziew-
czyna mogła zmienić wygląd, ale miała mały ciemny pieprzyk w prawym kąciku
ust. Skupię się na tym — pomyślała Toni.
TLR
Kiedy ludzie zaczęli wychodzić, Toni zauważyła dziewczynę w kapturze na-
ciągniętym na twarz. Rzuciła okiem i spostrzegła mały czarny pieprzyk. Sharon
podeszła do niej
— Straciłaś wspaniałe zakończenie... Co?
— Widziałam Trixie — syknęła Toni. — Idziemy za nią.
Pośpieszyły za postacią w kapturze. Dziewczyna doszła do rynku i czekała.
Podjechał mikrobus z wymalowanym napisem Żłobek „Green Finger". Trixie
wsiadła i mikrobus odjechał.
Toni i Sharon pobiegły do samochodu.
— Znam ten żłobek — powiedziała Toni. — On jest na Bewdley Road. Po-
jedziemy tam i zobaczymy, czy będziemy mogły lepiej jej się przyjrzeć i potem
wezwiemy policję.
Zaparkowały nieco z dala od żłobka i wysiadły.
— Muszę podejść bliżej — stwierdziła Toni.
Ostrożnie zbliżyły się do ogrodu. Powietrze wypełniał słodki zapach kwia-
tów. Mikrobus stał zaparkowany przed niskim bungalowem.
— Zaczekaj tutaj — syknęła Toni — a ja podkradnę się i zajrzę przez okno.
Mam nadzieję, że nie mają psów.
Toni posuwała się cicho naprzód przez parking przed bungalowem. Za nim
w świetle księżyca połyskiwały
TLR
długie, oszklone wiaty. Zbliżyła się i zajrzała w okno, które było oświetlone.
Mężczyzna, kobieta i dziewczyna siedzieli przy kuchennym stole. Kobieta nale-
wała herbatę. Patrząc na dziewczynę, Toni zdała sobie sprawę, że gdyby nie
zdradziecki pieprzyk, mogłaby nigdy nie rozpoznać Trixie, która nosiła okulary i
miała włosy ufarbowane na blond.
Powoli wycofała się i dołączyła do Sharon.
— Wezwę policję.
— Nie będziemy sławne — powiedziała Sharon.
— Ale może oni ją uprowadzili, nawet jeśli na to nie wygląda.
— Ty zadzwoń, a ja idę za żywopłot wysikać się.
Sharon odeszła i wyjęła komórkę. Miała w niej wszystkie ważne telefony do
gazet oraz stacji telewizyjnych. Zaczęła dzwonić.
Toni zdołała połączyć się z Billem Wongiem. Nalegała, aby nie przyprowa-
dzał policji z tymi wszystkimi wyjącymi syrenami, bo Trixie może uciec.
Wkrótce przybyły pierwsze radiowozy. Toni spotkała je na rogu ulicy.
— Idźcie spokojnie — wyszeptała do Billa. — Trixie może mieć kłopoty z
ojcem.
— Masz na myśli wykorzystanie?
— Coś w ten deseń.
— Zostań tutaj i zostaw to nam.
Wydawało się, że zajęło to dużo czasu. Potem przybyło mnóstwo reporte-
rów.
— To właśnie Toni ją znalazła — powiedziała dumnie Sharon.
— I Sharon — dodała lojalnie Toni.
Objęły się ramionami i stały, uśmiechając się, kiedy błyski fleszy migotały
na ich twarzach. Potem zaczął się młyn, gdy otworzyły się drzwi i wyprowadzo-
no Trixie z głową osłoniętą kocem. Mężczyznę i kobietę również wyprowadzo-
no, ale Toni zauważyła, że nie byli w kajdankach.
TLR
Inspektor Wilkes zbliżył się do dziewcząt i powiedział szorstko:
— Przyjdźcie na komendę. Musicie złożyć zeznanie.
W drodze powrotnej Toni powiedziała:
— Zadzwoń do Agathy. Będzie chciała wziąć w tym udział.
— Dlaczego? Przecież nic nie zrobiła.
— Ale jest szefem. Dzwoń!
Sharon z posępną miną wyjęła telefon i udawała, że dzwoni.
— Nie odpowiada — powiedziała radośnie.
— Zostawiłaś wiadomość?
— Zapomniałam.
— Zrób to teraz!
Agatha stała pod chatą Jamesa. Nie było go w domu. Wróciła więc do siebie
i zamknęła się. Poszła na górę, rozebrała się, wzięła prysznic i postanowiła poło-
żyć maseczkę na twarz. Kiedy siedziała na brzegu łóżka, czekając, aż maseczka
stwardnieje, zauważyła nagle czerwone światełko mrugające w słuchawce tele-
fonu, co oznaczało, że miała wiadomość. Podniosła słuchawkę i niecierpliwie
słuchała, jak operatorka mówiła jej, że ma jedną wiadomość, a potem przycisnęła
przycisk „jeden".
To był Patrick: „Właśnie miałem telefon. Toni znalazła tę zaginioną dziew-
czynę i reporterzy już są na miejscu .
Przeklinając, Agatha pobiegła do łazienki, gdzie zmyła maseczkę, szamo-
cząc się z ubraniami. Wybiegła z chaty, wsiadła do samochodu i ruszyła do Mir-
cesteru. Na komendzie jedyne, co mogła zrobić, to czekać w recepcji na poja-
wienie się Toni i Sharon.
Minęły dwie godziny, nim wreszcie dziewczyny wyszły. Wyglądały na wy-
czerpane.
Agatha słuchała, jak Toni opisywała, w jaki sposób zdołały odnaleźć Trixie.
Kiedy skończyła, Agatha powiedziała chłodno:
TLR
— Powinnyście natychmiast do mnie zadzwonić.
— Dzwoniłam — powiedziała Sharon. — Nie było czasu dzwonić wcze-
śniej i Toni mogła się pomylić.
Agatha natychmiast poczuła się wredna i małostkowa. Musiała przegapić
wiadomość Sharon. Ale z pewnością operatorka mówiła, że ma tylko jedną wia-
domość i ona była od Patricka.
— Dobra robota — pochwaliła. — Czy rodzice są zadowoleni?
— Przesłuchują pana Ballarda. Toni powiedziała, że wygląda, jakby Trixie
uciekła, ponieważ ojciec ją wykorzystywał. Ci ludzie ze żłobka myśleli, że ona
ma siedemnaście lat. Powiedziała im, że czeka na kartę pracy i że jest sierotą.
Więc zatrudnili ją, dali mieszkanie oraz jedzenie.
Kiedy wyszły z komendy, liczba reporterów zwiększyła się. Agatha próbo-
wała złożyć oświadczenie, ale oni chcieli Toni i Sharon. Zagryzłszy wargi, stała
z boku, obserwując, jak dwie młode dziewczyny zbierają wszystkie zaszczyty.
Po powrocie do domu Agatha spojrzała w lustro w łazience i ku swojemu
przerażeniu zobaczyła, że ma kawałki maseczki przyklejone do brwi i włosów.
Przedtem zawsze byłam tą jedyną, obdarzoną intuicją detektywistyczną —
myślała. Przypomniała sobie, jak próbowała być w centrum uwagi przed komen-
dą i zwinęła się w kulkę na łóżku. Próbowała się zrobić tak mała, jak się czuła.
TLR
Rozdział VIII
Pomimo grożącej recesji, w agencji detektywistycznej Agathy Raisin interes
kwitł. Rozgłos po odnalezieniu Trixie spowodował, że znów było dużo pracy.
Przyszedł czas na rozwinięcie firmy. Zadziwiająca liczba policjantów pragnęła
odejść ze służby, znużona rządowymi wymaganiami. Jeśli oficer nie osiągnął od-
powiedniego wskaźnika aresztowań, miał małe szanse na awans. To znaczyło, że
im bardziej bezwzględne było oskarżanie normalnie przestrzegających prawa
obywateli o każde małe wykroczenie, tym lepiej. Policjanci byli też przeciążeni
pracą papierkową.
Agatha wynajęła dwóch mężczyzn około czterdziestki: Paula Bensona i Fre-
da Austera. Paul był chudy, niezdarny i posępny, a Fred pucołowaty i radosny.
Ale obaj byli wysoce kompetentni.
Tylko Toni i Sharon stawały się coraz bardziej przygnębione. Wzrastająca
liczba spraw ich nie dotyczyła. Agatha kazała im wrócić do szukania zaginionych
zwierzaków.
Phil i Patrick byli zadowoleni z nowo przybyłych, ponieważ wreszcie mogli
zrobić sobie tak bardzo potrzebne im wakacje. Phil postanowił spędzić je w do-
mu, pracując w ogrodzie.
Jesień skradała się do Cotswolds. Liście na lipach zaczynały się już zmie-
niać i żniwa zostały zakończone. Cotswolds radowało się wspaniałością babiego
lata. Pewnego sobotniego ranka siwa głowa Phila pochylała się nad grządką
kwiatową, kiedy mężczyzna uświadomił sobie, że jest obserwowany.
Wyprostował się, odwrócił i zobaczył Toni.
— Co za miła niespodzianka — powiedział. — Przyrządziłem rano dzbanek
lemoniady. Siądźmy w ogrodzie.
Dziewczyna usiadła na ogrodowym krześle przy misternej roboty, metalo-
wym stole. Kiedy Phil wyszedł z kuchni, niosąc szklanki i dzbanek lemoniady,
powiedziała:
TLR
— Słyszę słabe dźwięki orkiestry.
— To z pubu. Mają tam jakieś wiejskie święto.
— Bez Agathy?
— Słyszałem od pani Bloxby, że ona straciła zainteresowanie wiejskimi
sprawami. Cieszę się, że cię widzę. Jakiś szczególny powód wizyty?
Toni wzięła szklankę lemoniady i westchnęła.
— Chodzi o Agathę.
— Rozumiem.
— Chyba zauważyłeś, że odkąd znalazłam Trixie i zyskałam ten cały roz-
głos, a ona wynajęła tych dwóch nowych ludzi, to dostaję same śmieci.
— Tak, zauważyłem — odparł zażenowany Phil. — Powinnaś porozma-
wiać z nią o tym.
— Przypuszczalnie powinnam. Ale faktem jest, że jestem zmęczona byciem
wdzięczną Agacie. Wybawiła mnie z domowych kłopotów, znalazła mieszkanie,
chroniła mnie i opiekowała się mną. Jeśli się jej poskarżę, to owszem, prawdo-
podobnie przesunie mnie do czegoś bardziej godnego. Ale ona powinna chcieć to
zrobić bez mojego namawiania!
— Ona nie ma mocy telepatycznej, wiesz... Musisz z nią porozmawiać.
— Wiesz, że ona mnie przeraża...
— No, może wydawać się trochę straszna, ale ma serce ze złota. Jesteś bar-
dzo młoda. Może ona jest zazdrosna?
— Oczywiście, że jest zazdrosna. Może ma powód, żeby być. Powiedziałam
Sharon po tym, jak znalazłyśmy Trixie, żeby do niej zadzwoniła i ona powiedzia-
ła, że to zrobiła. Okazało się jednak, że skłamała. Jesteśmy z Sharon przyjaciół-
kami, więc Agatha mogła pomyśleć, że celowo ją wyeliminowałyśmy.
— Chciałabyś, żebym z nią porozmawiał?
— Nie, w porządku. Myślałam przez długi czas o wstąpieniu do policji. To
takie frustrujące, kiedy musisz przesłuchiwać ludzi, nie mając żadnego oficjalne-
go upoważnienia. Ale Agatha pomyślałaby, że jestem niewdzięczna. ..
TLR
— Porozmawiaj o tym z Billem Wongiem i może z panią Bloxby. Ona jest
taką wrażliwą, uspokajającą kobietą.
— Skoro jestem we wsi, mogę równie dobrze wpaść do niej teraz. Dzięki za
lemoniadę.
— Znajdziesz ją na tym święcie. To jest na polu za pubem.
— A jeśli Agatha tam jest?
— Wtedy zdobądź się na odwagę i porozmawiaj z nią.
Pani Bloxby stała znużona za stołem chlubiącym się napisem „Wiejskie
Rzemiosło".
— O, panna Gilmour. Jak miło cię widzieć — ucieszyła się żona pastora. —
Jest pani Jardine, żeby mnie zwolnić. Chodźmy do namiotu z zakąskami i weźmy
sobie lody. Mamy niezwykle gorący dzień.
Kiedy już wystały się w kolejce i zapłaciły za małe porcje lodów truskaw-
kowych, pani Bloxby poprowadziła je do stolika w rogu namiotu.
— Czy pani Raisin dołączy do nas? — zapytała pani Bloxby.
— Powód, dla którego ja tu jestem, to prośba o radę w sprawie Agathy.
— Ona nie jest w kłopocie, mam nadzieję?
— Ona nie. Ja jestem. Odkąd zdobyłam to uznanie w związku ze sprawą
Trixie, Agatha daje mi tylko nieważne zajęcia.
— Więc musisz z nią pogadać. Pani Raisin jest moją przyjaciółką. Nie mo-
gę rozmawiać o niej za jej plecami, jeśli ona nie ma problemu, z którym mogła-
bym pomóc. Masz dużo odwagi, aby radzić sobie z nieprzyjemnymi sprawami, a
nie możesz porozmawiać ze swoją życzliwą, bardzo życzliwą szefową?
— Agatha jest bardziej przerażająca niż nieprzyjemne sprawy.
— Wystarczy! Rozmawiałaś jeszcze z kimś o tym?
— Wpadłam do Phila Marshalla, zanim tu przyszłam.
TLR
— To jest mała, plotkarska wioska. Pani Raisin wkrótce usłyszy o twojej
wizycie, zapyta pana Marshalla, po co u niego byłaś i nie mam wątpliwości, że
on jej powie. Lepiej idź i zobacz się z panią Raisin natychmiast.
Toni zbliżała się do domu Agathy ociężałym krokiem. Zadzwoniła, mając
nadzieję, że jej nie ma. Ale pani domu otworzyła drzwi.
— Toni! Co za niespodzianka. Wejdź do ogrodu.
Kiedy usiadły przy ogrodowym stole, Agatha zapytała:
— Czy to towarzyska wizyta?
— Nie — odparła Toni, gapiąc się na swoje stopy.
— Więc, o co chodzi?
— Dlaczego daje mi pani same nieważne sprawy?
— Mam dwóch nowych detektywów, Paula oraz Freda, i chcę ich wypró-
bować.
Toni podniosła swoje niebieskie oczy i spojrzała prosto w twarz Agathy.
— Sądzę, że od sprawy Trixie jest pani zazdrosna o mnie.
Czekała, aż wybuchnie burza, ale reakcja Agathy zdumiała ją. Szefowa sie-
działa nieruchomo, patrząc w dal na wzgórza Cotswolds. Z dala dochodził słaby
dźwięk wiejskiej orkiestry.
Potem Agatha wydała głębokie westchnienie i powiedziała cicho:
— Tak, oczywiście, masz całkowitą rację.
— Ale dlaczego?
— Nie jestem fotogeniczna — odparła Agatha. — Nawet gdybym to ja
rozwiązała sprawę, fotografowie i reporterzy i tak widzieliby ciebie, i zapomnie-
li, że ja istnieję. Przykro mi, nie jestem ostatnio sobą.
— O co chodzi?
— Wiek, jak przypuszczam. Mówi się, że pięćdziesiątka to jest nowa czter-
dziestka, ale ci, co tak twierdzą nie wiedzą, co mówią. Charles przychodzi i wy-
chodzi, James traktuje mnie jak kumpla, a Sylvan interesował się mną tylko po
TLR
to, żeby dowiedzieć się, co odkryłam. To bardzo przygnębiające. Tak naprawdę,
to Charles złapał Sylvana. To był jego pomysł. Ty znalazłaś Trixie. Więc mar-
twię się nie tylko tym, że tracę wygląd i atrakcyjność, którą miałam, ale również
zaczynam wątpić w swoją wartość jako detektywa.
— Chce pani, żebym wyszła?
— Dobry Boże, nie! Wynagrodzę ci to w poniedziałek rano. A teraz napij-
my się drinka. Co byś chciała?
Toni poprosiła o wódkę z tonikiem.
Kiedy Agatha wyszła przygotować napoje, Toni poczuła się złapana w pu-
łapkę. Jak teraz — po tym wybuchu samokrytycyzmu Agathy — mogłaby
wyjść?
Szefowa wróciła z drinkami i spojrzała na zakłopotaną twarz Toni.
— Zapomnij o tym — powiedziała szorstko. — Czułabyś się lepiej, gdy-
bym nakrzyczała na ciebie i powiedziała, że gadasz głupoty, prawda?
Toni posłała jej niechętny uśmiech.
— Coś koło tego.
— Więc przejdźmy do czegoś innego. Ciała Sylvana nie znaleziono i to
mnie niepokoi. Policja prawie zamknęła sprawę; co prawda ciągle go szukają, ale
niezbyt ochoczo. Uznali, że Felicity wiedziała coś o przemycie i dlatego została
zastrzelona. Przyjęli też, że George Bross został oszukany przez Sylvana i jest
niewinny. Nie rozumiem tego. Naprawdę nie wierzę temu człowiekowi. Żałuję,
że nie mogę dostać się do jego żony, Oliwii. Ona bardzo chciała mnie zatrudnić,
ale jej mąż to ukrócił.
— Agencja działa dobrze — stwierdziła Toni. — Może wróci pani do He-
wes i zobaczy, czy uda się złapać Oliwię gdzieś na zakupach lub w innym miej-
scu?
Agatha rozchmurzyła się.
— To jest myśl! Nie lubię zostawiać sprawy z tak wieloma pytaniami bez
odpowiedzi.
TLR
— Lepiej niech pani jedzie w przebraniu — powiedziała zaniepokojona
Toni. — Jeśli Bross jest zbrodniarzem, może pani mieć kłopoty.
— Pojadę jako ja — postanowiła prowokująco Agatha. — To może wywo-
ła wzburzenie.
Agatha, zanim wyruszyła w poniedziałek rano, po ogłoszeniu personelowi,
że powierza Toni odpowiedzialność za agencję, miała ochotę zadzwonić do
Charlesa. Szybko jednak odrzuciła ten pomysł. Jeśli było coś do odkrycia, znaj-
dzie to sama. Zakwaterowała się w Wesołym Farmerze i zastanawiała, gdzie za-
cząć. Downboys było małą wioską. Może, gdyby zaparkowała gdzieś wzdłuż
drogi wiodącej z Downboys do Hewes, mogłaby zobaczyć przejeżdżającą Oli-
wię? Okolica, wygrzewająca się w babim lecie, które było błogosławieństwem
Cotswolds, wyglądała bardziej przyjaźnie i mniej przerażająco niż ją zapamięta-
ła. Zaparkowała nieco za Downboys pod drzewami i czekała.
Godziny ciągnęły się w nieskończoność.
Ona prawdopodobnie robi zakupy we wsi — pomyślała Agatha, tłumiąc
ziewanie.
Późnym popołudniem wróciła do Hewes, zdecydowawszy, że podjedzie do
Downboys po zmroku i zobaczy, czy w domu świecą się światła. Byłoby głupie
marnować więcej czasu, gdyby Oliwii i George'a nie było w domu.
Po zmroku minęła powoli dom. W oknach na dole światła były zapalone.
— Co teraz robić? — zastanawiała się.
Podjechała trochę dalej i zatrzymała się znowu. Była ciekawa, czy jeśli za-
dzwoniłaby, Oliwia odebrałaby telefon. Ale jeśli zadzwoni, a George odbierze i
ona rozłączy się, to czy nie będzie sprawdzał, kto dzwonił? Jeszcze rozpozna jej
numer i zacznie gonić ją do Hewes, krzycząc, żeby się nie wtrącała.
Z drugiej strony przecież przyjechała do Downboys właśnie po to, by wywo-
łać wzburzenie. Wyjęła telefon i po sprawdzeniu numeru zadzwoniła.
Ku jej uldze, odebrała Oliwia.
— Tu Agatha Raisin — powiedziała szybko. — Pamięta mnie pani? Cie-
kawa jestem, co u was słychać.
TLR
— Muszę z panią pomówić — wyszeptała Oliwia.
— Możemy się spotkać — odparła niezwłocznie Agatha. — Jestem w We-
sołym Farmerze w Hewes.
— O dziesiątej jutro rano — powiedziała Oliwia i rozłączyła się.
Może się wreszcie czegoś dowiem — myślała radośnie Agatha. Jeśli Oliwia
jest pewna, że to Sylvan zabił Felicity, to będę mogła wrócić do Mircesteru i
przestać gryźć się tą całą sprawą.
Następnego dnia Agatha czekała. Nadeszła dziesiąta i minęła. Czekała w ho-
telowym holu, potem wyszła na ulicę i tam czekała, rozglądając się niespokojnie
na prawo i lewo. Przed południem wreszcie zdecydowała, że coś się stało. Wsia-
dła w samochód i pojechała powoli w kierunku Downboys, uważając na nadjeż-
dżające samochody, żeby nie minąć Oliwii.
Minął ją ambulans kierujący się do Hewes. Mam nadzieję, że to nie ma nic
wspólnego z Oliwią — myślała Agatha.
Podjechała pod dom. Bramy były zamknięte. Ponieważ Jerry Carton odszedł,
ciekawa była, czy tylne wejście będzie strzeżone. Podjechała tam. Nikt nie pró-
bował jej zatrzymać.
Przeszła przez trawnik do oszklonych drzwi, rozglądając się nerwowo na
prawo i lewo, w razie, gdyby psy gdzieś tu były. W salonie zobaczyła kobietę z
odkurzaczem. Drzwi były otwarte.
Kobieta zobaczyła Agathę, wyłączyła maszynę i zapytała:
— Czego pani chce?
— Czy pani jest panią Fellows? — zapytała Agatha, pamiętając nazwisko
jednej ze sprzątaczek, którą Toni przesłuch i wała.
— Nie, jestem pani Dimity. Nikogo nie ma w domu. Pan Bross pojechał z
żoną do szpitala.
— Co się stało?
— Biedna pani spadła ze schodów w holu i złamała sobie szczękę o poręcz.
TLR
— Wie pani, w którym jest szpitalu?
— Przypuszczam, że w Hewes General.
Agatha pośpiesznie wróciła do miejsca, gdzie zostawiła samochód. Czy
Oliwia poślizgnęła się, czy została zepchnięta? Musi się tego dowiedzieć.
W hotelu zapisała sobie, jak się dostać do szpitala. Znalazła sklep ze sprzę-
tem medycznym i kupiła biały fartuch laboratoryjny i stetoskop.
Podjechała do szpitala i zaparkowała. Przebrała się w biały fartuch. Na
szczęście miała w torebce etykietkę z nazwiskiem pozostawioną po konferencji,
na której była w związku z ostatnią sprawą. Przypięła ją sobie do fartucha, wstl-
nęła do kieszeni telefon i zamknęła torebkę w bagażniku samochodu.
Ze stetoskopem dyndającym na szyi skierowała się do szpitala. Domyślała
się, że Oliwia prawdopodobnie będzie w prywatnym pokoju. Kłopot był w tym,
żeby wyglądać na prawdziwego członka personelu medycznego. Agatha szła
więc zdecydowanym krokiem, choć cały czas obawiała się, że zostanie zdema-
skowana.
Wreszcie na końcu korytarza zobaczyła George'a wychodzącego z pokoju.
Pośpiesznie cofnęła się do najbliższej sali.
— No, nareszcie — usłyszała marudny, starczy głos. — Dzwonię i dzwo-
nię po basen. Niech się pani pospieszy. Nie chcę zmoczyć pościeli.
Starsza dama z rzadkimi srebrnymi włosami i zwiędłą twarzą leżała z
utkwionym w nią wzrokiem. Agatha weszła do łazienki i niechętnie podniosła
basen. Gdyby powiedziała staruszce, że to nie jest jej praca, ta mogłaby zacząć
znowu dzwonić. Agatha weszła z powrotem do pokoju, odkryła kołdrę i wsunęła
basen pod starą damę. Wydawało jej się, że to zajęło wieki, a potem poczuła
straszny smród. Przypomniała sobie, że widziała w łazience nawilżone chustecz-
ki. Wróciła z paczką, wyjęła basen i wyczyściła kobietę, a potem wyniosła basen
do łazienki. Wzdrygnąwszy się, wyrzuciła zawartość do toalety, wlała do basenu
środek dezynfekujący i pośpiesznie uciekła.
Oto, co nas czeka, kiedy się zestarzejemy — pomyślała.
TLR
Poszła w kierunku pokoju, z którego — jak zauważyła — wychodził Geor-
ge, otworzyła drzwi i weszła. Oliwia leżała na łóżku z zamkniętymi oczami. Jej
szczęka była odrutowana. Agatha delikatnie zbliżyła się do łóżka.
— Oliwio — szepnęła. — To ja, Agatha.
Oliwia otworzyła oczy i patrzyła na nią przerażona. Wysunęła jedną rękę
spod kołdry i uczyniła taki ruch, jakby chciała ją przegonić. Agatha zobaczyła na
stoliku przy łóżku blok papieru i pióro. Już miała napisać „Co się stało?", ale
zamiast tego napisała „Gdzie jest Sylvan?".
I wtedy wyraźnie usłyszała dochodzący z korytarza głos George'a.
— Rzucę ostatnie spojrzenie na żonę i sprawdzę, czy jest jej wygodnie.
Popędziła do łazienki i zamknęła drzwi. Drzwi nie miały wprawdzie zamka,
ale był stołek dla starszych i niedołężnych ludzi, którego używali do siedzenia
pod prysznicem. Agatha podstawiła go pod klamkę i przycisnęła ucho do drzwi.
Usłyszała głos mówiący:
— Zostawię teraz pańską żonę, panie Bross-Tilkington, aby zasnęła. Dozna-
ła szoku i potrzebuje odpoczynku. Dam jej zastrzyk ze środkiem uspokajającym.
— Dobra myśl. Proszę nie wpuszczać do niej nikogo. Rozumie pani? Niko-
go.
— Oczywiście, zostawię instrukcje personelowi.
Agatha czekała, dopóki nie upewniła się, że odeszli.
Wtedy usunęła stołek i weszła do pokoju. Oliwia miała zamknięte oczy, ale
łzy ciekły jej po policzkach.
— Mogę pani pomóc — wyszeptała. Podała jej papier.
— Szybko. Zanim zastrzyk zacznie działać.
Z wielkim wysiłkiem Oliwia napisała coś i opadła na poduszki.
Agatha porwała kartkę papieru i pośpiesznie wyszła. Kiedy wreszcie wsiadła
do samochodu, westchnęła z ulgą. Wyjęła kawałek papieru z kieszeni i przeczy-
tała. Pająkowate litery biegły przez stronę. Oliwia napisała: Calle Miro, Ramblas,
Barcelona...
TLR
Agatha zmarszczyła brwi. Więc Sylvan nadal żył? Zawsze była pewna, że
uciekł. Nie było sensu iść na policję z tą informacją. George powiedział, że spę-
dzili miesiąc miodowy w Barcelonie.
Musiała działać sama. Powie personelowi, że potrzebuje przerwy. Toni bę-
dzie odpowiedzialna za agencję i ją zastąpi. Gdyby się okazało, że to tylko kupa
fałszywych śladów, wiodących donikąd, wszyscy uwierzą, że po prostu była w
Hiszpanii na wakacjach. Postanowiła spędzić następne kilka tygodni, upewniając
się, agencja działa gładko i potem powiedzieć, że wyjeżdża na wakacje.
Był jednak ktoś, kto naprawdę powinien wiedzieć, gdzie i dlaczego wyjecha-
ła. Było już ciemno, kiedy pojechała do Carsely. Kościół był oświetlony, świecą-
cy złotym światłem, witający ją w domu.
Postanowiła, że jeśli Charles będzie w jej chacie, poprosi go — i może
przekona — żeby z nią pojechał. Ale dom był ciemny i cichy.
Agatha rozpaczliwie chciała odkryć coś sama, aby udowodnić sobie i innym,
że naprawdę jest dobrym detektywem.
Agatha siedziała w kawiarni na wolnym powietrzu na deptaku Ramblas w
Barcelonie. Obserwowała tłum ludzi przechodzących tam i z powrotem. Zasta-
nawiała się, czy to jest to, co większość ludzi robi w sobotę — chodzą w jedną
stronę i potem z powrotem w stronę portu. Wcześnie rano zlokalizowała Calle
Miro. Była to wąska uliczka odchodząca od Ramblas, z wysokimi apartamen-
towcami po obu stronach. Agatha nie znała numeru domu, a nie było tam żadnej
kawiarni, gdzie mogłaby siedzieć i patrzeć, czy Sylvan się nie pokaże, więc usa-
dowiła się na Ramblas. Jeśli Sylvan — o ile był żywy — kupił nową łódź, z
pewnością będzie kierował się w stronę portu.
Oczy Agathy zmęczyły się obserwowaniem ruchliwego tłumu. W końcu po-
stanowiła pójść do portu i obserwować jachty. Z bolącym biodrem spacer wyda-
wał się jej bardzo długi, ale przebiła się przez ciżbę ludzi zgromadzonych przy
żywych statuach. Zatrzymała się przy człowieku udającym Juliusza Cezara, za-
stanawiając się, w jaki sposób jest on w stanie pozostawać tak długo absolutnie
nieruchomy.
TLR
Było dość późno, kiedy Agatha osiągnęła swój cel. Spacerowała, obserwując
jachty i motorowe statki wycieczkowe. Przed wieczorem poczuła się zmęczona,
głodna i pokonana. Znalazła więc restaurację i zamówiła mały dzbanek czerwo-
nego wina oraz talerz pieczonego królika. Z przyjemnością zauważyła dużą
szklaną popielniczkę na stole przed sobą. Nie tak, jak Francuzi czy Anglicy —
Ka — talończycy szczęśliwie lekceważyli zakaz palenia.
Agatha postanowiła zostać w Barcelonie jeszcze jeden dzień. Potem weźmie
nabazgraną notatkę Oliwii i zaniesie na policję', chociaż będzie musiała wymy-
ślić dobry powód, dlaczego trzymała ją tak długo.
Pokrzepiona dobrym obiadem, zdecydowała się wziąć taksówkę z powrotem
na Calle Miro i ostatni raz rzucić okiem dookoła. Wysokie budynki wznosiły się
po każdej stronie wąskiej ulicy. Po półgodzinie gapienia się w okna zdecydowa-
ła, że to beznadziejne. Zawróciła w kierunku Ramblas i właśnie przechodziła
ciemną aleją, kiedy nagle ktoś ją pochwycił i wepchnął jej coś do ust. Agatha ko-
pała i walczyła, czując zarazem, że traci przytomność.
Kiedy Agatha doszła do siebie, ostrożnie otworzyła oczy. Ręce miała zwią-
zane przewodem z tyłu, na plecach. Jej nogi również były skrępowane i miała na
sobie kostium kąpielowy.
A więc to tak — myślała, próbując nie płakać. Mam zostać wrzucona do
morza.
TLR
Leżała na boku. Oprócz łóżka, w pokoju było tyłko jedno krzesło, a na ścia-
nie źle wykonany obraz Matki Boskiej.
Agatha czuła, jak ogarniają ją mdłości. Przekręciła się na brzeg łóżka i gwał-
townie zwymiotowała na podłogę.
Drzwi się otworzyły i weszła kobieta o wyglądzie Cyganki: śniada skóra,
duże brązowe oczy i masa ciemnych włosów. Mruknęła coś i wróciła z powro-
tem z wiadrem oraz mopem, po czym zaczęła sprzątać podłogę.
— Pomóż mi — prosiła Agatha.
Kobieta kontynuowała sprzątanie. Agatha spojrzała na obraz i rzekła roz-
paczliwie: Matka Boska. Kobieta j stanęła jak wryta, przeżegnała się, ale wyszła
z pokoju, zabierając wiadro i mopa ze sobą.
Agatha znowu odpłynęła w nieświadomość. Kiedy odzyskała przytomność,
w pokoju było ciemno. Samotna świeca paliła się przed portretem Dziewicy.
Twarz piekła ją i parzyła.
Chloroform — pomyślała. Moja twarz będzie cała w ranach.
Cichy francuski głos zabrzmiał z sąsiedniego pokoju.
— Wiesz, co robić, Mario. Idź do niej.
Maria weszła do Agathy, niosąc strzykawkę. Uklękła przed obrazem, a po-
tem zbliżyła się do łóżka.
— Proszę — wyszeptała Agatha. — Por favor.
Maria położyła palec na ustach, wbiła strzykawkę w materac i opróżniła ją.
Zerwała przewód z rąk i kostd Agathy, potem delikatnie zamknęła jej oczy.
— Martwa — powiedziała szeptem. — Jak martwa.
Agatha kiwnęła głową.
Minęło pół godziny. Potem usłyszała dwóch mężczyzn wchodzących do po-
koju. Ktoś ją podniósł i przerzucił sobie przez ramię. Potem usłyszała głos Sy-
lvana.
TLR
Suka, waży z tonę.
Pozbądźmy się jej.
George Bross! Z pewnością to był głos George'a.
Agacie bardzo trudno było udawać martwą, jako że została wrzucona do
worka i wyniesiona na dół, na klatkę schodową, a jej nogi obijały się o poręcz.
Do bagażnika z nią — rozkazał Sylvan.
Wrzucili ją do środka i usłyszała trzask zamykanego bagażnika. Samochód
telepał się i dudnił po bruku. Zdawało się jej, że podróż nie trwała długo. Potem
otwarto bagażnik i poczuła słoną woń powietrza. Sylvan znowu przerzucił ją
przez ramię.
Ta jest najlepsza, jaką mogłeś zdobyć? — usłyszała głos George'a.
Potrzebowaliśmy taniej, niewinnie wyglądającej łódki. Ta jest taka. Teraz
wrzuć ją do morza. Wyrzuć ją z worka i zrzuć. Będzie martwa dla świata przez
następne kilka godzin. Zaczekam tu na ciebie.
Agatha czuła kołysanie, kiedy wnosili ją na pokład. Gdy znosili ją potem na
dół, jej głowa i nogi uderzały o schody. Została rzucona na koję, ściągnęli z niej
worek i usłyszała, jak George wyszedł.
Otworzyła oczy. Leżała w brudnej, śmierdzącej kabinie. Łódź ruszyła. Aga-
tha zdawała sobie sprawę, że Jest bardzo słaba, a musi wyjść na pokład i wysko-
czyć przez prawą burtę tak szybko, jak to możliwe. Przerażenie dodało jej sił.
Chwiejąc się na nogach, pochyliła się pod zejściówką. George stał przy sterze i
ryk silnika uniemożliwił mu usłyszenie Agathy pełznącej do góry po schodach.
Poruszała się cicho, jak najdalej od niego, w stronę rufy. Zastanawiała się, czy
jest niebezpieczeństwo wkręcenia się w śrubę napędową. Cofnęła się nieco i
zbierając całą swoją odwagę, skoczyła przez burtę. Z trudem łapała powietrze,
kiedy spadła i zachłysnęła się słoną wodą. Wypłynęła na powierzchnię. Serce jej
niemal stanęło. Światła portu wydawały się bardzo odległe i nie sądziła, że ma
wystarczająco dużo siły, żeby pokonać tę odległość.
I wtedy wodę rozświetlił silny wybuch. Łódź z George'em na pokładzie eks-
plodowała i stanęła w płomieniach. Agatha zrozumiała, że Sylvan chciał pozbyć
się ich obojga.
TLR
Policyjna łódź motorowa wypłynęła z portu, a jej silne światła oświetlały
morze. Agatha machała jak oszalała, rozpryskując wodę. Łódź okrążyła Agathę i
silne ręce ' wciągnęły ją na pokład. Policjant, który mówił po angielsku, zbliżył
się do niej. Wzięła głęboki oddech i wyjaśniła; krótko, co się stało oraz że poszu-
kiwany przez Interpol;
Sylvan Dubois, nadal żyje.
A potem, po raz pierwszy w swoim życiu, groźna Agatha Raisin zemdlała.
Obudziła się w szpitalnym łóżku, w prywatnym pokoju. Walczyła z podusz-
kami. Dwaj hiszpańscy detektywi siedzieli obok niej.
— Musi pani powiedzieć nam, co się stało. Znaleźliśmy apartament na Calle
Miro, ale nikogo tam nie było.
Agatha niechętnie zaczęła opowiadać swoją historię; jak Oliwia dała jej na-
zwę ulicy w Barcelonie i że postanowiła sama zbadać sprawę. Marię nazwała
Carmen, bo to było jedyne hiszpańskie imię, jakie jej przyszło do głowy, i dała
policji fałszywy jej opis. Opowiedziała, jak miała być utopiona i że miało to wy-
glądać jak wypadek, a przynajmniej George miał w to wierzyć. Sylwan zamierzał
zabić ich oboje. Bała się, że on już kieruje się do Anglii, żeby pozbyć się Oliwii,
ale policjanci zapewnili ją, że Oliwia jest już strzeżona.
Później tego dnia hiszpańscy detektywi zostali zastąpieni przez angielskich,
z oddziału specjalnego. Agatha znowu musiała powtórzyć całą historię. Jeden z
nich powiedział, że reporterzy podnoszą wrzawę na zewnątrz.
— Nie mamy nic przeciwko podaniu tego do prasy, bo to może sprawić, że
wszyscy będą czujni. Wyznaczamy nagrodę za schwytanie Sylvana Dubois.
— Poproszę o lusterko — zażądała Agatha.
Pielęgniarka przyniosła jej podręczne lusterko i Agatha pisnęła z przeraże-
nia. Jej twarz była pokryta czerwonymi rankami od chloroformu, a włosy proste i
matowe. — Muszę mieć makijaż oraz fryzjera — stwierdziła stanowczo.
Historię Agathy podały wszystkie stacje telewizyjne wszystkie gazety w Eu-
ropie oraz Brytanii.
Maria, która wróciła do cygańskiego obozowiska wysoko w Pirenejach,
przeczytała o wyczynie Agathy i była zadowolona, że kobiecie udało się uciec.
TLR
Była zakochana w Sylvanie i zaślepiona, aż do momentu, kiedy przekonała się,
że jest mordercą.
Roy Silver czuł podle, bo też mógłby zyskać takie uznanie, gdyby tylko
Agatha wzięła go ze sobą do Barcelony.
Charles i pani Bloxby byli przerażeni tym, jak blisko śmierci znalazła się
Agatha. Siedząc w ogrodzie plebanii, Charles powiedział:
— Widziałem Agathę zeszłej nocy w telewizji i wyglądała strasznie blado.
— To prawdopodobnie gruby makijaż — powiedziała pani Bloxby. — Po-
wiedziała, że wierzy, iż to chloroform spalił jej twarz. Ciekawe, gdzie jest pan
Lacey?
* * *
W tej chwili James siedział przy łóżku Agathy, robiąc jej wykład.
— Nie mogłem uwierzyć własnym oczom, kiedy przeczytałem o tobie. Po-
winnaś była iść prosto na policję.
— Och, przestań gderać — skarciła go Agatha, która zaczynała czuć się
nieco lepiej.
— Zaczynałam się zastanawiać nad swoimi umiejętnościami detektywi-
stycznymi, ale naprawdę udowodniłam sobie, że je mam.
— Byłaś bardziej jak koza na postronku niż detektyw — powiedział James.
— W każdym razie, mówią, że jutro wychodzisz do domu, więc zdecydowałem
się być twoim ochroniarzem.
— To miło z twojej strony — odparła Agatha, przyglądając się jego przy-
stojnej twarzy i zastanawiając się, dlaczego już nic do niego nie czuje. — Czy
Oliwia wszystko powiedziała? Czy wie, kto zabił jej córkę?
— Wierzy, że to był Sylvan. Najwidoczniej ona rzeczywiście nic nie wie o
przemycie.
Policja nie przywitała Agathy jak bohaterki. Zarówno ci z Mircesteru, jak i z
Hewes, byli na nią wściekli. Tylko dzięki dobremu prawnikowi, wynajętemu
TLR
przez Jamesa, uniknęła pozwania do sądu i oskarżenia o utrudnianie śledztwa po-
licji.
Musiała wyprostować sprawy w agencji. Dwaj nowi detektywi, Paul Benson
i Fred Auster, uskarżali się, że ktoś tak młody jak Toni jest ich szefem i odmówi-
li wykonywania poleceń. Agatha, poruszona przesłuchaniem na policji, sklęła ich
i zagroziła, że ich zwolni, a potem wysłała, aby pędem zabrali się do pracy, któ-
rej wykonania przedtem odmówili. James wpadał do biura wczesnym wieczo-
rem, aby ją zabrać na obiad. Agatha czekała na to, ale tylko dlatego, aby być wi-
dzianą z przystojnym mężczyzną — nic więcej.
Tak było, dopóki James łaskawie nie rozszerzył zaproszenia na Toni i Sha-
ron. Toni spojrzała na twarz Agathy i pośpiesznie powiedziała, że ani ona, ani
Sharon nie są odpowiednio ubrane na wyjście. Jednak James tak nalegał, że Aga-
tha w końcu poczuła się zobligowana do przekonania dziewczyn, aby się do nich
przyłączyły.
Sharon miała ogolone brwi i w ich miejscu narysowane ołówkiem dwa łuki,
nadające jej okrągłej twarzy wyraz ustawicznego zdziwienia. W nosie miała
ćwiek, a jej na czerwono ufarbowane włosy były pokryte blond pasmami. Obfite
piersi wylewały się z głęboko wyciętego dekoltu. Toni nosiła wyblakły podko-
szulek i dżinsy.
Obie były w doskonałym humorze i James uśmiechał się do nich pobłażli-
wie.
I właśnie wtedy Agatha zaczęła żałować, że nie ma swojego mężczyzny.
James był dla niej jak brat. Charles przychodził i odchodził. Roy składał okazjo-
nalne wizyty.
Ale ktoś własny przy boku — myślała rozmarzona — byłby towarzystwem
na stare lata i również ochroną, ponieważ cień Sylvana już zawsze będzie mnie
prześladował.
— O czym myślisz? — zapytał nagle James.
— Och, o tym i owym — odparła niejasno. Właśnie przypomniała sobie, że
słyszała o ekskluzywnej agencji matrymonialnej. Członkostwo kosztowało dużo,
ponieważ należeli tam sami bogaci ludzie.
— Spróbuję tego — powiedziała na głos.
TLR
— Czego pani spróbuje? — zapytała Sharon.
— Czegoś na deser — odparła przytomnie Agatha.
TLR
Rozdział IX
Miesiąc później Agatha ubrała się z wielką starannością na swoją pierwszą
randkę. To było bardzo podniecające. Spojrzała na zdjęcie stojące na nocnej
szafce. Przedstawiało szczupłego mężczyznę średniego wzrostu o gęstych brą-
zowych włosach i miłym uśmiechu. Był to nikt inny, tylko baron, lord Thirlham,
co oznaczało hobby, dobre wina, czytanie i spacery po okolicy.
Miał posiadłość w Oxfordshire i umówili się na spotkanie w restauracji w
hotelu Randolph w Oksfordzie.
Kiedy wychodziła na randkę, miała głowę pełną marzeń. Widziała już ogło-
szenie w popularnym „The Time". Będzie lady Thirlham, rzuci agencję detekty-
wistyczną i stanie się prawdziwą damą. Będzie otwierać różne uroczystości i ro-
bić dobre uczynki, a ludzie będą mówić, jaka jest łaskawa i miłosierna.
Thirlham był wdowcem, co było z pewnością lepsze niż gdyby był już żona-
ty i się rozwiódł.
Po zostawieniu samochodu na hotelowym parkingu, Agatha skierowała się
do hotelu i przeszła do restauracji.
— Stolik lorda Thirlhama — powiedziała wyniośle do kierownika sali.
Skierowano ją do stolika przy oknie. Była dokładnie na czas, ale jego lor-
dowska mość jeszcze się nie pojawił.
Planowała wypić tylko trochę, ponieważ była pewna, że będzie prowadzić
samochód. Agencja podawała surowe zasady, że paty najpierw powinny dać so-
bie czas, aby się wzajemnie poznać. Minęło pół godziny, a ciągle nie było śladu
barona. Agatha zamówiła więc mocny dżin z tonikiem.
Po kolejnym kwadransie Agatha już miała wychodzić, kiedy do stolika pod-
szedł mały, okrągły mężczyzna. Spojrzała na niego w zdumieniu.
— Lord Thirlham?
— To ja — powiedział, siadając i strzepując serwetkę.
TLR
Musiał przysłać zdjęcie z czasów młodości — pomyślała posępnie Agatha.
Miał siwe włosy, a jego twarz była okrągła z raczej wyłupiastymi oczami i
małymi, zaciśniętymi ustami.
On chyba przysłał zdjęcie jakiegoś swojego kolegi — kombinowała dalej
Agatha.
Lord uśmiechnął się do niej i powiedział:
— Celem tego obiadu jest dowiedzieć się czegoś o sobie nawzajem, więc
opowiem pani o sobie.
No i zrobił to — długo, w wystudiowany sposób, zafascynowany swoją hi-
storią, przerywając jedynie po to, by zamówić jedzenie i wino. Zaczął od dzie-
ciństwa, opiekunki, brata i dwóch sióstr, przez szkołę, uniwersytet, wojsko i tak
dalej, nie zważając na to, że Agatha już go nie słucha.
W końcu nie mogła już dłużej wytrzymać i kiedy przyniesiono kawę, pod-
niosła się.
— Idziesz przypudrować nos?
— Właśnie.
Skierowała się do recepcji i poprosiła portiera, aby przyniesiono jej część
rachunku, ponieważ chce zapłacić, i nie informowano jej towarzysza, że wyszła.
Agatha uregulowała należność i uciekła w noc. Wpłaciła agencji matrymo-
nialnej dużo pieniędzy. Z pewnością usłyszą rano, co trzeba.
W agencji bardzo ją przepraszano. Wskazano, że w kontrakcie jest zapisane,
że jeśli Agatha nie spotka nikogo odpowiedniego w ciągu roku, dwie trzecie
wpłaconej sumy będą jej zwrócone.
W sercu Agathy wzrosła nadzieja, że być może następny będzie mężczyzną
z jej marzeń. Powiedziała w agencji, że kolejna fotografia, jaką otrzyma, musi
być aktualnym zdjęciem kandydata na randkę.
Przez jakiś czas żadnemu z kandydatów Agatha nie wydała się pociągająca.
Aż pewnego rana otrzymała z agencji list, razem ze zdjęciem i opisem. Jej na-
stępną nadzieją był wykładowca uniwersytecki. Zdjęcie przedstawiało wysokiego
TLR
mężczyznę w jej wieku, w okularach i tweedowej marynarce oraz flanelowych
spodniach. Usta miał jak żaba. Nazywał się John Berry.
Może trzeba dać mu szansę — pomyślała Agatha.
Spotkać się mieli w Londynie, w restauracji w Chinatown. Agatha postano-
wiła jechać pociągiem. Ubrała się w wygodny garnitur i płaskie buty. Przed spo-
tkaniem planowała odwiedzić fryzjera w Londynie, ponieważ zawsze czuła się
pewniejsza, mając nową fryzurę.
Kiedy weszła do restauracji, wspomnienia o Sylvanie sprawiły, że czuła się
niespokojna. Nie mogła się oprzeć ciekawości, ile osób spośród personelu zostało
nielegalnie przemyconych do Brytanii.
Rozpoznała swojego kandydata ze zdjęcia. Podniósł się od stolika i posłał jej
czarujący uśmiech. Agatha rozpogodziła się. Jej promienność przygasła nieco,
kiedy on powiedział ostrożnie:
— Wiesz, że zasady są takie, iż na pierwszej randce każdy płaci za swój po-
siłek.
— Tak, oczywiście — odparła.
Zasugerował, żeby zamówili najtańszy zestaw dla dwojga. Agatha zastana-
wiała się, jak on mógł sobie pozwolić na tak drogą agencję. Nosił tę samą twee-
dową marynarkę, jak na zdjęciu, i hawajską koszulę.
— W twoim opisie — zaczął — jest mowa, że prowadzisz jakiś interes. Co
to jest?
— Agencja detektywistyczna.
— Jesteś szpiclem! — wykrzyknął.
— Jestem prywatnym detektywem — powiedziała zimno. — Ludzie wy-
najmują mnie, żeby...
Jego oczy błysnęły za grubymi okularami.
— Szpiegujesz dla rządu.
— Nic podobnego.
TLR
— Zawsze kłamiecie. To z powodu tego, że zorganizowałem marsz do tej
elektrowni jądrowej.
— Bzdury!
— Żadne bzdury. Założę się, że mój telefon jest na podsłuchu. Jesteś typem,
jakiego zatrudniają — szykowna, bogata burżujka.
— Mówisz absolutne bzdury — krzyczała Agatha. — Jesteś paranoikiem!
— Jak śmiesz mnie tak nazywać! Znam cię dobrze.
— Zanim wstanę i wyjdę, powiedz mi, dlaczego wynająłeś taką drogą agen-
cję, żeby znaleźć małżonkę.
— Ponieważ ojciec umarł i zostawił mi masę forsy. Chcę znaleźć kogoś o
podobnych gustach, żeby walczył ze mną ramię w ramię.
Agatha wyjęła portfel i odliczyła pieniądze na pokrycie swojej części ra-
chunku.
— Wypchaj się! — ryknęła, wstała i wyszła z restauracji.
Zamówiła sobie na noc pokój w hotelu, ponieważ następnego dnia zamierza-
ła iść do agencji i powiedzieć, co o nich myśli.
Rano zastała agencję w chaosie. Dwie dziewczyny, wyglądające na debiu-
tantki, pakowały dokumenty do pudeł. Jedna niewątpliwie płakała.
— Gdzie jest Amanda? — zapytała Agatha, pamiętając imię właścicielki.
— Zbankrutowała — powiedziała jedna z dziewczyn. — Właśnie tak. Pa-
kujemy się i wynosimy.
— Co? Chcę zwrotu moich pieniędzy — wrzasnęła Agatha. — Gdzie jest
Amanda Carlson?
— W domu, jest strasznie przygnębiona.
— Gdzie jest jej mieszkanie?
— W Kynance Mews, w Kensington, obok weterynarza.
Agatha wzięła taksówkę do Kensington i zadzwoniła do drzwi Amandy. Fi-
ranka na górze uniosła się, ale nikt nie otworzył drzwi.
TLR
— Proszę otworzyć albo zrobię taką scenę, że wszyscy sąsiedzi dowiedzą
się, że pani zbankrutowała — krzyknęła Agatha przez otwór na listy.
Usłyszała wewnątrz kroki zbliżające się do schodów. Drzwi się otworzyły i
stanęła w nich Amanda. Była to przystojna kobieta około czterdziestki, z figurą
klepsydry i jakby wyrzeźbionymi włosami.
— A, to pani — powiedziała ponuro. — Powinnam była wiedzieć. Proszę
wejść.
Agatha weszła za nią do położonego na dole salonu. Szybki rzut oka zano-
tował to, co prywatnie myślała o „ekskluzywnym" umeblowaniu: pseudowiejski
dom.
— Nie jest pani nawet właścicielką tego miejsca — narzekała. — Chcę z
powrotem moje pieniądze. Musiałam zwariować. Dziesięć tysięcy funtów i do tej
pory spotkałam tylko parę dziwadeł!
— Przykro mi. Nie mam pieniędzy.
— Założę się, że masz. Jesteś jedną z tych, co ukrywają gotówkę przed
urzędem podatkowym. Albo mi je dasz, albo pójdę prosto do prasy.
— Ty suko! — syknęła Amanda. — Poczekaj tu!
Agatha czekała niecierpliwie. W końcu Amanda wróciła i wręczyła jej pacz-
kę banknotów.
— Tu jest wszystko — powiedziała ponuro.
Chwyciwszy paczkę i wetknąwszy ją do torebki, Agatha wyszła, trzasnąw-
szy za sobą drzwiami.
Dopiero jak odebrała samochód z parkingu w Mcreton-in-Marsh i jechała do
Carsely, zdała sobie sprawę z tego, że powinna poprosić o oddanie dokumentów i
nalegać, aby wszystkie jej dane zostały usunięte z komputera w agencji. Ale nie
chciało jej się wracać. Czuła się jak idiotka. Nie miała nawet chęci zadzwonić.
Zamiast tego poszła do pani Bloxby i opowiedziała jej — po raz pierwszy — o
swoich daremnych poszukiwaniach małżonka.
TLR
Pani Bloxby miała ochotę wybuchnąć śmiechem, kiedy Agatha opisywała
tych dwóch mężczyzn, z którymi się spotkała. Jednak jej przyjaciółka wyglądała
na tak przygnębioną, że się nie ośmieliła.
Kiedy Agatha skończyła, zapytała spokojnie:
— Nie sprawdziła pani najpierw tej agencji?
— Powinnam była, ale agencja wydała mi się szanowana. Była blisko miej-
sca, gdzie ja kiedyś miałam biuro. Ogłaszali się we wszystkich ilustrowanych
magazynach. Dostałam zwrot pieniędzy. Lepiej zabiorę się do pracy.
— Czy zdobycie mężczyzny jest dla pani aż tak ważne, pani Raisin? Zaw-
sze myślałam o pani jako o samowystarczalnej.
Agatha westchnęła.
— Byłoby wspaniale mieć kogoś, żeby jechać z nim na wakacje czy poroz-
mawiać wieczorem o różnych sprawach.
— Czasami ktoś się pojawia, kiedy najmniej się tego spodziewamy. Pan La-
cey szukał pani wczoraj.
— Czego chciał?
— Przypuszczam, że pragnął po prostu porozmawiać.
— Nie mogę patrzeć na niego w ten sam sposób, co kiedyś. Najpierw za-
kończył nasze małżeństwo, bo chciał zostać zakonnikiem. Potem zdecydował się
zaręczyć
z dziewczyną o połowę młodszą od siebie i obnosił się z nią przede
mną. Nic do niego nie czuję.
— Ale dyskutowała pani z nim o różnych sprawach. Czy wiadomo coś o
Sylvanie?
— Nic, jak do tej pory.
Agatha wróciła do chaty. Wyjęła rybę z zamrażarki i rozmroziła ją przed
ugotowaniem dla kotów. Łachudry, ledwie dotknęły suchego jedzenia, które im
zostawiła.
Potem poszła do sąsiedniej chaty i zadzwoniła. James otworzył drzwi i
uśmiechnął się do niej.
TLR
— Szukałem cię wczoraj.
— Byłam w mieście.
Weszła za nim i usiadła na kanapie.
— Kawy?
— Drinka.
— Przypuszczam, że dżin z tonikiem. Ale nie pal!
Kiedy wrócił z drinkiem, zapytała, czy wie coś o Sylvanie, ale odparł, że nie.
— Jesteś absolutnie pewien, że Oliwia nic nie wie?
— Policja wydaje się całkiem pewna. Zastanawiam się, czy ona ma jakieś
własne pieniądze, ponieważ policja będzie chciała przejąć cały ich majątek,
twierdząc, że pochodzi z przestępstwa. Może dobrze byłoby iść i zobaczyć się z
nią. Pójdę z tobą, jeśli chcesz.
Agatha jęknęła:
— Nie mogę znieść myśli o tej długiej podróży do Downboys.
— Ja poprowadzę.
— W porządku. Więc jutro. Teraz pójdę do biura zobaczyć, co się dzieje.
Downboys wyglądało tak posępnie, jak Agatha je zapamiętała. Podjechali do
domu Oliwii. Ale nikogo nie było, a na zewnątrz umieszczono tabliczkę „Na
sprzedaż".
Poszli do pubu i zapytali, czy ktoś wie, gdzie wyjechała Oliwia. Jakaś kobie-
ta powiedziała im, że przebywa u swojej siostry w Brighton, a panie Fellows i
Dimity mają jej adres. Po długim szukaniu pani Fellows znalazła go; numer 5,
Beau Square, blisko the Steyne.
— Stąd nie jest daleko do Brighton — powiedział James.
Czy on nić nie czuje? — zastanawiała się Agatha, przyglądając sie profilowi
swojego eksmęża. — Byliśmy małżeństwem, kochaliśmy się, a teraz jesteśmy
jak para starych kawalerów.
TLR
Beau Square właściwie nie był placem, lecz zaułkiem z małymi, malowany-
mi domkami stojącymi wzdłuż brukowanej ulicy.
Drzwi otworzyła im tęga, siwowłosa kobieta.
— Chcielibyśmy rozmawiać z Oliwią — powiedziała Agatha.
— Jesteście z prasy?
— Nie. Oto moja wizytówka. Oliwia mnie zna.
— Zaczekajcie tutaj — powiedziała, trzaskając im drzwiami przed nosem.
Nie było jej tak długo, że zaczęli się obawiać, iż Oliwia nie zechce ich wi-
dzieć. Drzwi jednak wreszcie się otworzyły i kazano im wejść do środka.
Oliwia czekała w przyjemnym salonie na dole. Schudła, ale wydawała się
opanowana.
— To jest moja siostra, Harriet — przedstawiła ją. — Harriet, to Agatha,
którą wynajęłam, żeby odkryła, co się stało z moją kochaną córką. James był jej
narzeczonym.
— Pamiętam pana z wesela — powiedziała Harriet, mierząc Jamesa zim-
nym wzrokiem. — O połowę dla niej za stary — oto, co pomyślałam.
— Proszę, siadajcie — zaprosiła Oliwia. — Harriet, daj nam minutę lub
dwie.
Harriet wyszła.
— Moja siostra jest bardzo opiekuńcza — westchnęła Oliwia.
— Byliśmy ciekawi, czy pani wie, dlaczego, do licha, Sylvan zabił pani
córkę na jej własnym ślubie.
— Kłopot w tym, że policja nadal nie wie, jak on to zrobił. Miał żelazne
alibi.
— Sądzi pani, że córka coś wiedziała o przemycie i powiedziałaby to swo-
jemu przyszłemu mężowi?
— Moja córka była na wskroś niewinna. Jak dziecko. Mój mąż i ja mieli-
śmy oddzielne sypialnie i czasami przychodziła do mnie w nocy i prosiła, żeby
TLR
przeczytać jej jakąś historię, tak jak to robiła, kiedy była dzieckiem. Policja my-
śli, że Sylvan wynajął kogoś, żeby ją zabił.
— Nie mogę zrozumieć, Oliwio, jak mogłaś się nie, domyślić, że dzieje się
coś złego.
TLR
Jak bym mogła? George zarobił dużo pieniędzy na nieruchomościach w
Hiszpanii. Powiedział, że kocha swoją łódź. Ja mam chorobę morską, więc by-
łam szczęśliwa, że on wypływał sam albo z Sylvanem. Sylvan! Ciągle nie mogę
uwierzyć. Oboje byliśmy otumanieni przez niego. Felicity chciała wyjść za mąż.
Białe wesele to było jej największe marzenie. Ona była całkiem jak dziecko. Jej
wychowawczyni w szkole mówiła, że jest lekko upośledzona, ale była taka słod-
ka... George wydał fortunę, żeby poprawić jej wygląd. Liposukcja, doskonała
operacja plastyczna w Kalifornii, osobisty trener — wszystko, co najlepsze. Sy-
lvan mówił, że mężczyźni nigdy nie zauważają, że kobieta nie ma mózgu, jeśli
jest piękna.
James spurpurowiał.
Sylvan powiedział, że starszy mężczyzna jest tym, czego potrzebuje — wy-
jaśniała Oliwia. — Kiedy teraz o tym myślę, to widzę, że byliśmy jak kukiełki, a
on pociągał za sznurki. Płakałam i płakałam, ale już więcej nie mogę. Myślicie,
że znajdą Sylvana?
Mam nadzieję — powiedziała Agatha. — Obawiam się tylko, żeby on
pierwszy nie znalazł mnie. Brakuje pani męża?
Nie wiem. On stał się takim brutalem. Przyzwyczaiłam się, że na mnie krzy-
czał i mi rozkazywał — dziwne, ale jest jakoś pusto. Nie myślę o nim. Przykro
mi, że musiał tak strasznie umrzeć, ale myśl, że on przestawał z kimś, kto zabił
moją córkę...
Do pokoju weszła Harriet i powiedziała posępnym głosem, żeby już wyszli.
— Czuję, że to była zmarnowana podróż — stwierdził James, kiedy wracali
do domu.
— Niekoniecznie. Nie sądzę, że Oliwia jest jakąś aktorką. Ona jest prosta.
Sprawy się wyjaśniły.
— Co myślisz o obiedzie, kiedy wrócimy? — zasugerował James.
— Może być, ale w pubie.
— Nie wolno tam palić, wiesz?
TLR
— Och, wolno. Jest tam teraz ogrzewane patio.
Pojawił się Charles i dołączył do nich. To był zwykły, towarzyski obiad w
gronie przyjaciół.
Co do licha dzisiejsze feministki zrobiły ze mnie? — myślała Agatha. Po-
wiedziałyby, że mam udany biznes i przyjaciół. Po co mi mężczyzna? Seks?
Wykażą, że seks jest łatwo dostępny. Ale to, czego pragnę, to miłość. To miłość
sprawia, że czujesz radość i podniecenie. Wypełnia mózg złotymi myślami. To
miłość czyni całe to męczące utrzymanie kobiety w średnim wieku łatwym.
Ale jednej rzeczy, w bolesny sposób, Agatha się nauczyła — nigdy więcej
agencji matrymonialnych.
Po kilku tygodniach Agatha otrzymała list z tłoczonym napisem „Aristo Da-
ting". W liście pisano, że lokal agencji matrymonialnej Diamond został przejęty
przez nich, razem z listą klientów. Czy Agatha chciała, żeby usunęli jej dane? Je-
śli nie, to przedstawią jej bardzo odpowiedniego mężczyznę. Nie będzie żadnych
opłat, dopóki nie znajdzie kogoś, kto się jej spodoba.
W sercu Agathy znowu zakwitła nadzieja, chociaż głos rozsądku mówił jej,
żeby porzuciła tę myśl. Powoli jednak zbliżało się Boże Narodzenie. Nie chciała
być sama.
Oczarowała ją myśl o przystojnym, wysokim mężczyźnie, który ma na wsi
przyjemną rezydencję z psami. Chodziliby na długie spacery i wracali wieczorem
na wspólny obiad. A potem poszliby po schodach na górę, do głównej sypialni i
on by powiedział...
Skończyłam, Agatho — zawołała jej sprzątaczka, Doris Simpson. Bańka z
marzeniami pękła, jako że musiała iść zapłacić. Ale marzenie znowu wróciło w
ciągu dnia.
Wysłała maila do agencji z informacją, że jeśli mają odpowiedniego dla niej
mężczyznę, to niech on napisze do niej i przyśle zdjęcie.
Odpowiedź nadeszła następnego dnia. Kandydat nazywał się Geoffrey Cam-
den i był wysokim, smukłym mężczyzną z gęstymi siwymi włosami. Stał na
schodach wiejskiej rezydencji z dwoma psami myśliwskimi u stóp. Napisał, że
jest wdowcem, który lubi strzelanie, łowienie ryb i wizyty w londyńskich tea-
trach. Widział jej zdjęcie i czytał profil.
TLR
Agatha pomyślała, że pani Bloxby prawdopodobnie radziłaby jej zapomnieć
o całej sprawie, ale czuła, że musi z kimś porozmawiać. Była niedziela wieczo-
rem. Zadzwoniła do żony pastora, która natychmiast odpowiedziała, że przyjdzie.
— W sobotę wieczorem Alf jest zawsze jak niedźwiedź z bolącą głową —
wyjaśniła pani Bloxby.
Alf był jej mężem i Agatha sądziła, że w sobotę wieczorem powinien czuć
się podniesiony duchowo.
Pani Bloxby usiadła wdzięcznie na miękkiej skórzanej poduszce kanapy
Agathy, przyjęła kieliszek sherry i zapytała, co się dzieje.
Agatha wydrukowała maila i pokazała jej.
— Sądzę, że powinna pani najpierw go sprawdzić i dowiedzieć się, czy jest
tym, za kogo się podaje — poradziła pani Bloxby. — Jeśli ma rezydencję, po-
winien być w „Kto jest kim". Ma pani egzemplarz?
— Ma około pięćdziesięciu pięciu lat. Proszę poczekać. Znajdę go.
Agatha wróciła z książką i przejrzała strony.
— Mam szczęście. Jest. Emerytowany major. Wdowiec. Adres: The Gran-
ge, Abton Parva, Shropshire. Hobby — jak w mailu. Wiek -55 lat.
— Może powinna pani najpierw jechać do Londynu i sprawdzić tę agencję.
Wywęszyć, czy są kompetentni.
— Myślę, że najpierw trochę z nim pokoresponduję. W moim CV dla po-
przedniej agencji nie podałam, że jestem detektywem. Powiem mu, i jeśli to go
nie odstraszy, może dam sobie szansę.
Po dwóch tygodniach korespondencji Agatha czuła, że zna dobrze Geo-
ffreya. Opisywał swoje życie na wsi, rozmowy z ludźmi z pobliskiej wsi, mówił
o scysjach z pastorem i tym, że planuje jechać do Londynu.
W ostatnim mailu sugerował, żeby spotkali się w Londynie na obiedzie.
Agatha zgodziła się. Ku jej zdziwieniu, proponował restaurację w China-
town, gdzie miała poprzednią randkę. Agatha odpowiedziała, że wolałaby gdzieś
indziej.
TLR
Minęły trzy dni bez odpowiedzi. Agatha mogła skoncentrować się na pracy.
W końcu przyszedł mail proponujący spotkanie w restauracji Lifeboat w dokach
Świętej Katarzyny, o ósmej wieczorem w sobotę.
Agatha radośnie wyraziła zgodę i zadzwoniła do pani Bloxby z dobrą wia-
domością. Potem umówiła się do kosmetyczki i fryzjera na sobotę rano.
W sobotę po południu pani Bloxby siedziała w poczekalni u dentysty, po-
nieważ wypadła jej plomba. Miała szczęście, bo większość gabinetów jest za-
mknięta w weekendy. Był to prywatny gabinet i pani Bloxby miała nadzieję, że
nie zapłaci zbyt dużo. Kobieta, która weszła przed nią, wydawała się być tam ca-
łe wieki i żona pastora żałowała, że nie wzięła książki.
Przeglądała więc strony magazynu „Country Life", żałując, że nie ma więcej
pism z opowieściami. Nagle otworzyła na podwójnej stronie ze zdjęciami. Nie
mogła uwierzyć własnym oczom. Były tam zdjęcia z wesela Goeffreya Camdena.
Trzęsącymi się rękami wyjęła telefon i poprosiła operatorkę o połączenie z jego
numerem. Odebrała kobieta. Pani Bloxby poprosiła do telefonu pana Camdena.
— Tutaj pani Camden — odpowiedziała kobieta. — Męża nie ma w domu.
Pojechał do Londynu na spotkanie ze starym przyjacielem. Nie będzie go do ju-
tra.
Trzeba ostrzec Agathę. .Pani Bloxby wybrała numer Agathy, ale telefon był
wyłączony.
Zastanawiała się, czy Goeffrey Camden, ostatnio ożeniony, byłby typem
mężczyzny, który oszukuje żonę i umawia się przez agencję matrymonialną.
I nagle jedna straszna myśli przyszła pani Bloxby do głowy — Sylvan.
A jeśli to Sylvan oszukiwał Agathę? Zrozpaczona zadzwoniła do Toni i wy-
jaśniła sytuację. Dziewczyna powiedziała, że zadzwoni do Billa Wonga i sama
pojedzie do Londynu. Bill słuchał uważnie, ale stwierdził, że nie może postawić
na nogi Scotland Yardu z powodu tak naciąganej teorii. Ponieważ cały Interpol
nadal szuka Sykana, on nie ośmieli się im przeszkadzać, ale może pojechać z
Toni do Londynu.
W drodze do Londynu Toni zadzwoniła do Jamesa i Charlesa, a potem do
Roya Silvera. Roya nie było, więc zostawiła mu wiadomość, żeby tak szybko, jak
to tylko możliwe, pojechał do doków Świętej Katarzyny i ostrzegł Agathę.
TLR
Agatha przybyła do restauracji dziesięć minut wcześniej. Wnętrze było bar-
dzo ciemne. Kelner za jej plecami zapytał, czy chce coś do picia. Zamówiła cam-
pari z wodą sodową. Piła małymi łykami i studiowała menu. Była to jedna z tych
cukierkowatych kart dań, których nienawidziła.
Nieoczekiwanie poczuła się oszołomiona. Wyciągnęła telefon i włączyła go,
w razie gdyby się spóźniał i chciał się z nią skontaktować.
W telefonie usłyszała głos Toni:
— Wynoś się stamtąd, Agatho. To pułapka. To może być Sylvan.
Agatha podniosła się chwiejnie, potknęła i prawie upadła.
Łagodny francuski głos powiedział:
— Obawiam się, że pani za dużo wypiła. Pomogę jej wyjść.
Agatha otworzyła usta do krzyku, ale restauracja zakręciła się dokoła niej i
coś stało się z jej głosem. To było jak jeden z tych koszmarów, kiedy próbujesz
krzyczeć, a wydajesz z siebie tylko kwilący pisk.
Wzięła jedynie łyk campari z wodą sodową, myśląc, że jest to wyszukany
drink, chociaż był jednym z tych, których nie lubiła. Powietrze nieco ją ożywiło i
zaczęła słabo walczyć.
— Z tyłu, na żebrach masz broń. Jeden krzyk i jesteś martwa.
Bill, a za nim Toni, wpadli do restauracji. Pierwszą rzeczą, jaką Toni zauwa-
żyła, była torebka Agathy, leżąca na krześle.
— Gdzie jest ta pani, do której to należy? — krzyczała Toni.
Podszedł kierownik.
— Tej pani zrobiło się niedobrze i kelner wyprowadził ją na świeże powie-
trze.
— Czy to był Francuz?
— Tak. Zastępuje jednego z naszych kelnerów, który nagle zachorował.
Bill wyjął telefon i zadzwonił do Scotland Yardu, podczas gdy Toni pobiegła
do doków. Dok Świętej Katarzyny jest nazywany koją Londynu. Motorówki i
TLR
jachty kołyszą się tu na kotwicach. Toni podeszła do starszego mężczyzny, który
pilnował: łodzi.
— Czy jakaś łódź właśnie odpłynęła?
— Tak. To była duża łódź motorowa.
— Nazwa?
- Co?
— Jak się nazywa? — krzyknęła Toni.
— „Versales".
— „Versailles"?
— Być może. Język mi się plącze z tymi francuskimi nazwami.
Nadszedł Bill.
— Policja rzeczna zaraz tu będzie. Musimy go złapać, zanim wyrzuci ją za
burtę.
Agatha patrzyła ponuro na Sylvana, który siedział w kabinie naprzeciw niej.
— Widzę, że twój stary przyjaciel Jerry Carton nas wiezie. Co zamierzacie
ze mną zrobić?
— Wyrzucić cię za burtę do morza. Woda jest przyjemnie zimna o tej porze
roku.
— Ale policja wie, że to ty.
Wzruszył ramionami.
— Jeszcze mnie nie złapali.
— Dlaczego? Dlaczego chcesz mnie zabić?
— Zemsta. Czysta zemsta. I pomyśleć, że nawet zachęcałem Oliwię, żeby
cię wynajęła. Sądziłem, że to sprawi, iż wydam się niewinny, ale potem zdałem
sobie sprawę, że twoje wścibstwo stało się dla mnie zagrożeniem. Zniszczyłaś
mój lukratywny interes.
— Ale dlaczego zabiłeś Felicity?
TLR
— A, nie zrobiłem tego. To George.
— Jej własny ojciec?!
— Pamiętaj, że to nie był jej ojciec. Uprawiał z nią seks, odkąd miała czter-
naście lat. Przyrzekła mu, że będą to robić nadal po jej ślubie. Ona miała obsesję
na punkcie seksu. Ale nagle bardzo wzięła sobie do serca swoje małżeństwo i
powiedziała mu, że nie chce mieć z nim nic wspólnego po ślubie. Próbował ją
zmusić. Powiedziała, że powie wszystko swojej matce, Oliwii. Więc założył —
jak wy to nazywacie? — kombinezon, rękawiczki, plastikowe buty i zastrzelił ją
przez okno, żeby wyglądało na to, że to ktoś z zewnątrz to zrobił. Potem spalił
wszystko w palenisku.
— A broń?
— Miejscowej policji nigdy nie przyszło do głowy nas przeszukać. George
po prostu wsunął ją za ściągacz spodni pod kurtką, zadzwonił na policję, poszedł
z nimi do kościoła i przekazał ją mnie.
— A ty co z nią zrobiłeś?
— Przy pierwszej okazji wyrzuciłem do rzeki.
— Gdzie do rzeki?
— Nie ma sensu ci mówić, bo tym razem mi nie uciekniesz.
Agatha rozpaczliwie próbowała podtrzymać rozmowę, więc pytała dalej.
— Dlaczego zabiłeś George'a?
— Stał się sentymentalny i niebezpieczny, żałował Felicity i zaczął pić za
dużo. Więc musiał odejść.
— Jak zdobyłeś moje dane z agencji?
— Łatwo. Wynająłem detektywa, żeby cię śledził. Dowiedziałem się o ban-
kructwie agencji i zobaczyłem Amandę. Powiedziałem, że mogę ją zlicytować,
jeśli pozwoli mi przejąć listę klientów. Weszła w to. Spodziewa się, że będę jutro
u jej prawnika. Będzie zawiedziona.
— Dlaczego zabiłeś Seana?
TLR
— Idiota, miał czelność mnie szantażować. Powiedział, że za mało mu za-
płaciłem za przemyt Chińczyków do kraju.
— A biedny Bert?
— Ten znowu zawsze czaił się w ciemności. Widział, jak wyładowywałem
towar. Próbował mnie szantażować. Głupi chłopak! Miał nadzieję wydostać pie-
niądze też od ciebie. Dwaj szantażyści. Puf! I martwi.
— Jesteś strasznym draniem.
— Ale ty, kochana, jesteś prawie martwa, więc dlaczego się nie zamkniesz i
nie zaczniesz modlić? W każdym razie, niedługo uśniesz na zawsze.
Trzymając ją na muszce, drugą ręką tworzył pudełko i wyjął strzykawkę.
— Nie chcę, żebyś pływała dookoła, wołając przepływające łodzie o pomoc
— powiedział Sylvan.
— Dlaczego mnie nie zastrzelisz?
— W tej małej przestrzeni pocisk mógłby rykoszetować albo zrobić dziurę
w mojej nowej łodzi.
Między nimi był stół. Agatha zrobiła gwałtowny ruch do przodu po broń, ale
on chwycił za nią pierwszy. Uderzył ją w głowę kolbą i Agatha gwałtownie upa-
dła do tyłu.
— Że też wcześniej o tyra nie pomyślałem — wymamrotał Sylvan. — Te-
raz jesteś spokojna.
Przez czerwoną mgłę Agatha obserwowała, jak napełniał strzykawkę. Po-
tem, z całą siłą, jaka jej jeszcze pozostała, rzuciła się przez stół, chwyciła strzy-
kawkę i wbiła mu ją w szyję.
Sięgnął po broń i wystrzelił akurat w momencie, kiedy Agatha padła pod
stół.
Nastała długa cisza. Agatha rozluźniła się.
Jerry — pomyślała. Muszę sobie poradzić z Jerrym.
Sylvan był wyeliminowany. I zimny.
TLR
Trzymając broń, Agatha wciągnęła się po schodach. Przystawiła lufę pistole-
tu do szyi Jerry'ego i rozkazała:
— Zawracaj łódź.
Jerry wcisnął łokieć w brzuch Agathy, która poleciała do tyłu. Broń wypadła
jej z ręki i przeleciała przez kokpit. Jerry wyłączył silnik i odwrócił się z bronią
w ręce. Akurat kiedy wystrzelił, Agatha rzuciła się do tyłu i spadła pod zejściów-
kę. Zamknęła oczy. Pobijana i posiniaczona myślała, że już więcej nie ucieknie
śmierci.
Tubalny głos zawołał: Policja! I potężne światła ukazały się w oknach kabi-
ny. Agatha ułożyła się w pozycji płodowej. Słyszała plusk i głosy wołające: —
Łapcie go! Jest w wodzie.
Potem nad sobą usłyszała stopy lądujące na pokładzie. Pierwszy policjant
zbiegł, dudniąc po schodach.
— Pani Raisin? Czy pani jest panią Raisin?
Agatha potwierdziła.
Potem zeszli na dół inni policjanci i pomogli jej wyjść na górę.
— To Sylvan Dubois — powiedziała Agatha, zataczając się w ich ramio-
nach. — Dźgnęłam go jego własną strzykawką.
— Zabierzemy panią do szpitala. Ma pani brzydki ślad po uderzeniu w gło-
wę — powiedział jeden z policjantów.
Po raz pierwszy, odkąd Sylvan ją uderzył, Agatha uświadomiła sobie, że
krew spływa z jej po twarzy. Delikatnie pomogli jej wsiąść do policyjnej łodzi.
Były tam trzy motorówki i w jednej z nich siedział Jerry w kajdankach.
— Wreszcie się skończyło — powiedziała Agatha, ukryła twarz na piersi
najbliższego z policjantów i wybuchnęła płaczem.
W doku Świętej Katarzyny przywitali ją Toni, Bill, Charles, James i Roy.
James przytulił ją, a Toni zażądała wiadomości, czy schwytali Sylvana.
Policjant z policji rzecznej powiedział surowo:
— Pani Raisin musi jechać do szpitala. Zostawcie py tania na później.
TLR
— Czy Sylvan jest martwy? — krzyknęła Toni.
Agatha odwróciła się, z jedną nogą na stopniu ambulansu.
— Tylko naćpany. Dźgnęłam go jego własną strzykawką.
TLR
Rozdział X
Agatha uspokoiła się po tym, jak przebadano jej głowę. Powiedziano jej, że
otrzymała paskudny cios i miała lekki wstrząs mózgu, ale teraz wszystko jest w
porządku.
Obudziła się następnego dnia i zobaczyła dwóch detektywów z oddziałów
specjalnych. Przesłuchiwali ją przez godzinę, dopóki lekarz nie przerwał im,
mówiąc, że pacjentka potrzebuje więcej odpoczynku.
Miał to być początek dni przesłuchań. Toni przybyła z prezentem — butelką
francuskich perfum. Potem James przyniósł czekoladki, a Charles nic, chociaż
zjadł pół pudełka. Roy przyniósł palmę w doniczce, głuchy na krzyki pielęgnia-
rek, że nie wolno wnosić kwiatów.
— To nie kwiatki — skarżył się ponuro Roy. — To drzewo.
Ale palma została zabrana i powiedziano mu, że może ją wziąć, jak będzie
wychodził.
Potem przybyła pani Bloxby, która uprzednio poleciła Doris Simpson, żeby
w sypialni Agathy znalazła najładniejszą koszulę nocną, a w łazience kosmetyki i
spakowała walizkę z ubraniami. Agatha po raz pierwszy usłyszała, jak żona pa-
stora dowiedziała się, że jej randka jest pułapką.
— Jestem zdziwiona — powiedziała Agatha — że reporterzy jeszcze nie
chcieli się ze mną zobaczyć.
— O, oni wszyscy tłoczą się na zewnątrz.
— Czy Toni jest tu jeszcze? Była tutaj rano.
— Ona panią uwielbia. Zatrzymała się w Londynie i planuje zabrać panią
do domu.
Agatha spochmurniała.
TLR
— Czy powiedziała coś prasie?
— Powiedziała tylko — „Bez komentarza", tak jak reszta z nas.
Agatha schwyciła słuchawkę i wybrała numer Toni.
— Toni, kochanie, nie ma potrzeby, żebyś się kręciła tutaj koło mnie. Czy
mogłabyś wrócić do biura i upewnić się, że wszystko idzie gładko? Nie, w po-
rządku. James mnie przywiezie.
— Czy on tu jest? — zapytała pani Bloxby, kiedy Agatha się rozłączyła.
— Tak. Tak sądzę.
Pani Bloxby stłumiła uśmiech. Agatha chciała, żeby moment jej chwały od-
był się bez udziału pięknej Toni, która odebrałaby jej całą uwagę prasy.
— Przyjechała pani samochodem? — zapytała Agathę.
— Nie, pociągiem. Mój samochód jest na stacji w Moreton. Czuję się już
dobrze. Ciekawe, czy pozwolą mi dzisiaj wyjść.
— Mogłaby pani zapytać i mogę panią odwieźć.
— Byłoby wspaniale. Myślę, że policja wyciągnęła już ze mnie wszystkie
informacje.
Wezwany lekarz powiedział, że — o ile nie będzie prowadziła — może
wyjść do domu.
Agatha wycofała się do łazienki z walizką ubrań oraz kosmetyków i prze-
brała się. Umyła i wysuszyła włosy, a potem szczotkowała je, dopóki nie błysz-
czały. Zaletą bycia bohaterką było to, że miała prywatny pokój w szpitalu i wła-
sną łazienkę.
Pani Bloxby taktownie pozostała z tyłu, kiedy Agatha wyłoniła się ze szpita-
la, aby stanąć twarzą w twarz z reporterami. Mając na uwadze ostrzeżenie policji,
aby nie mówiła nic, co mogłoby narazić na niebezpieczeństwo prowadzone
śledztwo, złożyła tylko krótkie oświadczenie i pozowała do zdjęć. Coś dźgnęło
jej sumienie i nagle zdała sobie sprawę, co to było. Gdyby nie pani Bloxby, to
ona, Agatha, z pewnością byłaby martwa. Ale gdyby powiedziała o tym prasie,
wszyscy dowiedzieliby się, że próbowała znaleźć mężczyznę przez agencję ma-
trymonialną.
TLR
Co prawda to wszystko wyjdzie w sądzie, ale Agatha postanowiła, że do tej
pory może poczekać.
Agatha martwiła się swoim wiekiem. Czuła, że staje się mniej odporna. Do-
syć dużo czasu zajęło jej pokonanie szoku spowodowanego zagrożeniem życia.
Pani Bloxby radziła zasięgnąć porady psychologa, Bill sugerował speców od
wspierania ofiar, ale Agatha nie chciała rozmawiać z żadnym z terapeutów ani
psychiatrów o swoich wewnętrznych problemach.
Pogoda była ponura. Ulewy spowodowały powodzie, a rzeka Avon w Eves-
ham podniosła niebezpiecznie swój poziom. Na szczęście było dużo pracy, więc
Agatha była zajęta. Często pracowała do późna, nie chcąc wracać do pustej cha-
ty, dopóki nie przypomniała sobie o kotach.
Boże Narodzenie spędziła w domu Billa, mimo że obiad był wstrętny, a je-
go rodzice zdawali się nie lubić jej, jak nigdy przedtem. Uspokajała się myślą, że
oni naprawdę nie akceptowali nikogo, poza swoim uwielbianym synem.
Styczeń przyniósł rześkie, jasne, słoneczne i mroźne dni. Agatha odzyskała
humor oraz pewność siebie i zaczęła znowu czuć się jak zwykła ona.
Przed końcem stycznia znalazła nowego przyjaciela. Zrobiła sobie wolne od
pracy, aby powałęsać się po rynku w Mircesterze. Chciała kupić miejscowe pro-
dukty, zdecydowana odżywiać się zdrowo i próbując odsunąć myśl, że i tak
skończy — jak zwykle — jedząc potrawy z mikrofalówki, a to, co kupiła, odda
Doris Simpson.
Stała przy straganie z owocami i warzywami, kiedy kobieta obok niej upu-
ściła torbę z zakupami. Marchew i cebula potoczyły się na ulicę, a Agatha pomo-
gła pozbierać je.
— Dziękuję — powiedziała kobieta. — Jestem naprawdę niezdarna.
— Nie ma za co — odparła Agatha z rzadkim wybuchem uczciwości. — Ja
sama też jestem niezdarna.
Kobieta przyglądała się twarzy Agathy.
— Czy ja już gdzieś pani nie widziałam?
— Moje zdjęcie było w gazecie — poinformowała Agatha dumnie.
TLR
— Już wiem! — wykrzyknęła kobieta. — Pani jest tą słynną detektyw,
Agathą Raisin.
— To ja.
— Dopiero przeprowadziłam się w tę okolicę. Czy mogę postawić pani
lunch?
Agatha przyjrzała się jej. Miała prawdopodobnie około czterdziestki, ufar-
bowane na blond włosy, gładką, lekko opaloną twarz i nosiła futro z norek. No-
szenie filtra z norek w dzień wymagało odwagi w tych dniach politycznej po-
prawności. Na szyi kobieta miała ciężki złoty naszyjnik i rolexa na nadgarstku.
— Proszę bardzo — zgodziła się Agatha. — Ale nie mogę być za długo po-
za biurem.
Przy lunchu w hotelu George kobieta przedstawiła się jak Charlotte Rother.
Słuchała zafascynowana, kiedy Agatha opowiadała jej swoje przygody. Zanim
przyniesiono kawę, Agatha zdała sobie sprawę, że nie zapytała swojej towa-
rzyszki o nią samą.
— Nie ma dużo do opowiadania — stwierdziła Charlotte. — Jestem roz-
wódką. Mój mąż był bardzo, bardzo bogaty i dał mi pokaźne odszkodowanie. Na
szczęście nie mieliśmy dzieci. Mieszkałam w Londynie, ale jestem zmęczona
miastem. Kupiłam domek w Ancombe. Wie pani, gdzie to jest?
— Tak. Całkiem niedaleko mnie. Ja mieszkam w Carseły.
— Czy ma pani jedną z tych krytych strzechą chat?
- Tak.
— Bardzo ładne, ale chyba drogie do utrzymania?
— Krycie strzechą nie kosztuje wiele. A pani jaki ma dom?
— Bungalow. Niezbyt atrakcyjny. Okolica jest jednak piękna i mam ogród.
Interesuje się pani ogrodnictwem?
— Naprawdę nie mam czasu. Zazwyczaj biorę kogoś do robienia porząd-
ków.
Charlotte miała dziwnie ciepły i czarujący uśmiech.
TLR
— Może przyjdzie pani odwiedzić mnie w ten weekend, to pokażę pani mój
dom — zaprosiła Agathę.
Agatha pomyślała o majaczącym na horyzoncie kolejnym pustym weeken-
dzie i powiedziała radośnie:
— Z przyjemnością.
— Proszę przyjść na lunch. Około pierwszej. Wie pani, gdzie jest kościół w
Ancombe?
— Tak. W środku wsi.
— Jak pani go minie, jadąc z Carsely, mój dom jest siódmy po lewej stro-
nie. Ma krótki podjazd i jest ogrodzony wysokim żywopłotem, więc nie minie go
pani.
— Na pewno — uśmiechnęła się Agatha. — Skoro mam przyjść do pani
na lunch, nalegam na zapłacenie za ten. Nie, nie przyjmuję żadnych argumentów.
Wymieniły się wizytówkami i kiedy Agatha wróciła do biura, była zadowo-
lona ze swojej nowej przyjaciółki. Oczywiście pani Bloxby była jej najlepszą
przyjaciółką, ale żona pastora często była zajęta i miała zbyt wiele parafialnych
obowiązków, aby chodzić do restauracji czy teatru.
Nie rozmawiała z nikim o Charlotte. Chciała zatrzymać ją dla siebie.
Kiedy w sobotę rano zadzwonił dzwonek u drzwi, Agatha była zirytowana.
Zwłaszcza kiedy zobaczyła na progu Roya Silvera z torbą podróżną.
— Roy! Zazwyczaj jestem zadowolona, gdy cię widzę, ale dzisiaj mam
ważne spotkanie. Powinieneś zadzwonić.
— Przykro mi. Mam straszny czas! — łzy zaczęły spływać mu po twarzy.
— Och, wejdź i powiedz, co się stało.
Roy wszedł za nią do kuchni.
— Dostałem ofertę z innej agencji.
— Której?
— Athertona.
TLR
— To bardzo duża agencja.
— Byłem taki podniecony — powiedział, wycierając oczy. — Poszedłem
tam. Byłem przesłuchiwany przez Berthę Atherton.
— Do licha! To jest kompletna krowa.
— Tak też się okazało. Bertha oferowała mi dużo pieniędzy, więc powie-
działem, że się do nich przyłączę.
— Niech zgadnę. Poszła prosto do Duluxe i powiedziała, że właśnie wyna-
jęła ich pracownika, więc niech prześlą jej jego rachunek bankowy.
— Zgadza się. Duluxe powiedział Pedmanowi i ten wezwał mnie, i na-
wrzeszczał, że mnie zwolni.
— I zwolnił cię?
— Nie. Przysiągłem, że tylko byłem na wywiadzie i że oferowali mi dużo
pieniędzy, ale powiedziałem, że pomyślę i niczego nie podpisywałem. Nie sądzę,
żeby Bertha coś nagrywała. W przyszłym tygodniu ma być kolejne spotkanie.
Wszyscy w biurze traktują mnie jak trędowatego.
— Nie martw się. Wykonuj dobrze swoją pracę dla Duluxe i zostaw w spo-
koju Berthę.
Agatha przygryzła wargi. Była przedtem oskarżona, że ma jaśniepański sto-
sunek do swoich starych przyjaciół.
— Rozpakuj torbę i zostaw mnie, bo muszę zadzwonić.
Agatha znalazła wizytówkę Charlotte i zadzwoniła, wyjaśniając sytuację.
— Proszę się nie martwić — powiedziała Charlotte wesoło. — Niech pani
przyprowadzi swego przyjaciela. Jest masa jedzenia.
— Chcę, żebyś był czarujący — pouczała Agatha Roya, kiedy wiozła go do
Ancombe.
— Zawsze jestem czarujący — odparł posępnie Roy.
— Dobrze. Jest kościół. Teraz musimy liczyć domy. Jesteśmy. Tak, jest du-
ży żywopłot. Jeśli chce mieć ogród, to musi go przyciąć. Zabiera połowę światła.
TLR
Wnętrze salonu Charlotte było dla Agathy szokiem. Myślała, że ktoś z tak
nieskazitelnym sposobem ubierania się, musi mieć bardziej klasyczne umeblo-
wanie.
— Straszne, prawda? — powiedziała Charlotte. — Kupiłam dom z ume-
blowaniem i wszystkim. Wkrótce będę się pozbywać tych rzeczy.
Agatha przedstawiła Roya. Przy drinku przed lunchem Roy wylał z siebie
całą opowieść o swoim nieszczęściu. Ku irytacji Agathy, Charlotte bardzo mu
współczuła. Obie kobiety zabrały się do rozweselania Roya, sugerując różne
skandaliczne sposoby, jakimi mógłby promować Duluxe.
Lunch był smakowity. Wędzony łosoś, potem pieczony bażant z pieczonym
pasternakiem, ziemniakami i brokułami. Deserem był ulubiony deser Cotswolds
— pudding lodowy.
Agatha czuła, że pasek jej spódnicy robi się ciasny i zazdrościła Charlotte jej
szczupłej figury.
Kiedy wychodzili, Agatha zasugerowała, żeby spotkały się w środku tygo-
dnia. Jednak Charlotte powiedziała, że musi jechać do Londynu i zadzwoni, jak
wróci.
Zanim Roy wyjechał, Agatha podsunęła mu całą serię propozycji, co do
promowania Duluxe. Skoro tylko przyszedł do biura w poniedziałek rano, posłał
te propozycje do pana Pedmana, nie wspominając imienia Agathy, i znowu był w
łaskach. Powiedziano mu, że Sarah Andrews, dyrektor Duluxe, chce go wziąć
wieczorem na obiad do restauracji Ivy.
Roy spotkał się z nią, schwyciwszy zapasowy zestaw propozycji Agathy i
przekonał sam siebie, że to jego własne pomysły. Ale zadzwonił do Agathy i po-
dziękował jej. Ostrzegła go, żeby ubrał się konserwatywnie.
W Ivy Roy wygrzewał się w pochwałach Sarah Andrews. Byli w części re-
stauracji oddzielonej od głównej sali szklano-drewnianym ekranem. Po drugiej
stronie jakaś para rozmawiała gwałtownie po francusku. Kiedy Sarah wyszła do
toalety, Roy zajrzał za ekran, ale zaraz się cofnął. Parą rozmawiającą po francu-
sku była Charlotte i jakiś mężczyzna.
Roy wrócił do swojego krzesła, a jego umysł pracował intensywnie. Agatha i
Charlotte powiedziały mu, jak się spotkały. Wrócił po obiedzie do swojego
TLR
mieszkania, czując się zaniepokojony. Powinien porozmawiać z Charlotte. Za-
stanawiał się, czy Agatha nie została wystawiona przez jakiegoś przyjaciela Sy-
lvana. Wydawało się to bardzo prawdopodobne.
Zadzwonił do Agathy, która słuchała go uważnie, a potem powiedziała:
— Ale ty nie mówisz po francusku.
— Znam kilka słów — powiedział z obrazą w głosie. — A ona trajkotała
jak rodowita Francuzka.
— Dlaczego nie porozmawiałeś z nią?
— Obawiałem się. Pomyślałem, że Sylvan może mieć kogoś na zewnątrz,
żeby cię dostać.
— Bzdury! No dobrze. Zrobię rozeznanie. Mam tydzień.
Agatha podeszła do komputera, włączyła go i w wyszukiwarkę Google wpi-
sała „Charlotte Rother", nie spodziewając się, że coś wyskoczy. Ku swemu
zdziwieniu znalazła trzy linki. Otworzyła jeden z nich. Na zdjęciach Charlotte
podpisywała papiery, w chwili gdy od swojego męża Johna Rothera otrzymała
zabezpieczenie w wysokości pięciu milionów funtów. Potem fotka, jak opuszcza
sąd. Kobieta zasłaniała sobie twarz ręką, ale jej blond włosy, ubranie i futro z no-
rek były takie same, jak Charlotte poznanej przez Agathę.
Pozostałe dwa linki były prawie takie same. W jednym widniało wyraźne
zdjęcie Charlotte. Wyglądała na spiętą i widocznie płakała, ale to była Charlotte,
jaką znała. Zadzwoniła tryumfalnie do Roya.
Jej przyjaciel jednak nie mógł jakoś zostawić tej sprawy samej sobie. Za-
dzwonił do Toni i zasugerował, że nie zaszkodziłoby sprawdzić tę kobietę, bez
informowania o tym Agathy.
Toni wiedziała, że ponieważ jej i Sharon zdjęcia były w gazetach, lepiej bę-
dzie, jeśli to ktoś inny z agencji dowie się paru rzeczy. Wcześnie rano zadzwoni-
ła do Phila Marshalla. Słuchał uważnie i potem powiedział:
Ale Agatha sprawdziła ją bardzo dobrze. Co z tego, że mówi po francusku?
Dużo bogatych, kosmopolitycznych ludzi mówi po francusku. No, dobrze. Po-
wiem szefowej, że chcę parę dni wolnego i zobaczymy, co wykopię.
TLR
Phil poszedł najpierw do biura „Cotswolds Journal" i pracowicie zaczął czy-
tać ogłoszenia o posiadłościach. W końcu, po całym dniu poszukiwań, znalazł
ogłoszenie o bungalowie w Ancombe.
Poszedł do agencji nieruchomości i zapytał, kiedy skończyła się sprzedaż.
— Trzy tygodnie temu — odparł agent. — Myśleliśmy, że nigdy go nie
sprzedamy, bo sytuacja na rynku jest zła. Pani Rother zapłaciła żądaną sumę, pod
warunkiem że meble zostaną. Dom należał do damy w średnim wieku, która
umarła w zeszłym roku, a jej córka mieszka za granicą i nie chciała tam sprzątać,
więc prosiła, żeby jej znaleźć kupca, który weźmie wszystko tak jak jest.
— Zapłaciła czekiem?
— Oczywiście.
To wydawało się być to. Zadzwonił do Toni. Ale jakaś dokuczliwa wątpli-
wość wciąż nie opuszczała dziewczyny. Wyszukała w Googlach sprawy rozwo-
dowe i wynotowała adres biura Johna Rothera. Zadzwoniła tam i wracając do
swojego akcentu z Gloucestershire powiedziała, że sprzątała dla pani Rother i ta
znów chce ją zatrudnić. Umówiły się, ale zapodziała gdzieś jej adres.
Toni miała szczęście, że sekretarka pana Rothera była niechętna jego byłej
żonie i nie widziała potrzeby chronienia jej danych. Podała adres: 51, Alexandria
Mews, Kensington. Toni postanowiła pojechać do miasta w następną sobotę.
Dlaczego Charlotte ciągle miała londyński adres, a jednocześnie nabyła niewy-
różniający się dom w Ancombe?
Agatha zaprosiła Charlotte do swej chaty na lunch w sobotę. Na miejscu ko-
bieta poczyniła pochlebne uwagi na temat piękna starej chaty, ale zignorowała
koty. One ją zresztą również. Agatha poczuła się niemal jak matka, której dzieci
obrażono, ale potem złajała samą siebie, że dziwaczy.
Miały przyjemny lunch. Charlotte pochwaliła potrawy Agathy, a ta z kolei
miała nadzieję, że opakowania po posiłkach z Marksa i Spencera są dobrze ukry-
te.
Po deserze Charlotte powiedziała:
— Jest piękny dzień. Zawsze chciałam zobaczyć Warwick Castle.
— To niedaleko. Zawiozę panią.
TLR
— Nie, ja poprowadzę. Po całej pani pracy związanej z przygotowaniem
lunchu przynajmniej to mogę zrobić.
Telefon Agathy zadzwonił, kiedy wychodziły. To była Toni.
— Ciekawa byłam, jak pani sobie radzi.
— Świetnie — odparła Agatha. — Nie mogę rozmawiać. Wyjeżdżamy do
Warwick.
Toni znalazła adres w Alexandria Mews i zadzwoniła do drzwi. Nie było
odpowiedzi.
Te liczby — myślała Toni. Jeśli ona jest tym, za kogo się podaje, będzie w
Cotswolds.
Uklękła jednak i zajrzała przez otwór na listy. Sportowy samochód zaryczał
za jej plecami. Potem nastała względna cisza. Dziewczynie zdawało się, że coś
słyszy. Mocniej przycisnęła ucho do otworu i faktycznie usłyszała nikłe dźwięki.
Coś jak: mmmph, mmmph. Pomyślała szybko. Wyjęła telefon, wezwała policję i
czekała niespokojnie, aż dziesięć minut później wolno przytoczył się samochód
policyjny. Wysiadł z niego wielki, muskularny sierżant.
— O co chodzi z tym kimś uwięzionym w środku?
— Słyszę dźwięki z wewnątrz, ale ona nie otwiera drzwi — meldowała
Toni. — Niech pan przyciśnie ucho do tego otworu.
Schylił się, a jego kolega stanął za nim, uśmiechając się szeroko. Potem sier-
żant wyprostował się.
— Nic nie słyszę.
— Ale ja coś słyszę — broniła się Toni.
- Co?
— Jakieś stłumione, zduszone dźwięki.
Sierżant zadzwonił. Z następnego domu wyszła sąsiadka i przyglądała się im
ciekawie.
— Kto tu mieszka? — zapytał sierżant.
TLR
— Pani Charlotte Rother.
— To ta kobieta, która ostatnio się rozwiodła — powiedział kolega.
Sąsiadka podeszła do nich.
— Co się dzieje?
— Ta mała dama — poinformował sierżant — myśli, że słyszy złowrogie
odgłosy z wewnątrz. Widziała pani ostatnio panią Rother?
— Nie przez ostatnie kilka tygodni lub coś koło tego.
— W drzwiach jest szklana szyba — powiedziała Toni. — Mógłby pan ją
stłuc i wejść.
— Hej, panno...?
— Toni Gilmour.
— Panno Gilmour. My nie włamujemy się do mieszkań. Co za interes ma
pani do niej?
— Jestem prywatnym detektywem i myślę, że ktoś ukradł jej tożsamość.
— Dlaczego ktoś miałby to zrobić?
Starając się być cierpliwą, Toni wyjaśniła sprawę z Sylvanem i swoje podej-
rzenia, że on mógł wysłać oszustkę do Agathy.
— Wrócimy na posterunek i wykonamy kilka telefonów — powiedział
sierżant.
— Ale może być za późno!
Policjant posłał jej cyniczne spojrzenie, kiwnął na kolegę, obaj wsiedli do
samochodu i odjechali. Sąsiadka weszła z powrotem do środka.
Toni rozejrzała się. Pusto. Dojrzała cegłę leżącą niedaleko, podniosła ją i
rozbiła szybę w drzwiach. Sięgnęła do środka i przekręciła klamkę. W małym
salonie na dole nikogo nie było. Pobiegła na górę i otworzyła drzwi sypialni.
Przykuta kajdankami do łóżka leżała tam kobieta z kneblem w ustach. Toni wy-
rwała knebel i poszukała pulsu na jej szyi. Słaby, ale był.
TLR
Toni wezwała policję i poprosiła o ambulans. Potem zadzwoniła do Agathy.
Nie było odpowiedzi, nawet od operatora, który zwykł informować, że telefon
jest wyłączony. W Warwickshire mieszkał Charles. Toni niezwłocznie zadzwoni-
ła do niego. Odebrał — jak zwykle — jego służący, który mówił, że go nie ma.
Dziewczyna nawrzeszczała na niego, że to sprawa życia i śmierci. Przywołany
wreszcie Charles wysłuchał i powiedział:
— Warwick Castle? Już jadę. Zadzwonię po drodze na policję.
Agatha była już przedtem w Warwick Castle. Charlotte nie. Teraz zachwyca-
ła się pięknem średniowiecznego budynku. Zwie'dziły mury obronne, wieże i sa-
le tortur. Wewnątrz obejrzały figury woskowe, a potem Charlotte powiedziała:
— Jestem wyczerpana. Dobrze zrobiłaby mi filiżanka herbaty.
— A mnie pójście do toalety — oświadczyła Agatha.
— Przyłączę się do pani w herbaciarni.
— Jakieś ciastka czy kanapki?
— Nie, tylko herbata.
W toalecie Agatha chciała zwalczyć w sobie uczucie nagłej niechęci do
Charlotty. W zamkowym pokoju gościnnym, kiedy oglądała jakiś obraz, zoba-
czyła odbicie jej twarzy w ciemnym, oszklonym portrecie. Jej twarz wydawała
się zniekształcona nienawiścią.
Wyobrażam sobie różne rzeczy — pomyślała Agatha. Tymczasem nikt na-
wet nie wie, gdzie jestem. Wykonam kilka telefonów.
Swojego smartfbna zostawiła w domu, a wzięła tylko starą, poczciwą ko-
mórkę. Agatha czasami czuła się bardziej swobodnie z prostym telefonem i czę-
sto brała go na lokalne wycieczki, na wypadek, gdyby zepsuł się jej samochód.
Teraz sięgnęła po niego i zobaczyła, że jest całkiem wyładowany. Zmarszczyła
brwi. Przecież ładowała go dzień wcześniej.
Nagle Agatha przypomniała sobie dziwną sytuację przed samym wyjazdem
na wycieczkę. Ona wyszła do ogrodu po koty, a Charlotte została w kuchni sama.
Gdy wróciła, Charlotte pochylała się nad kuchennym stołem, nad otwartą torebką
TLR
Agathy, która nie mogła sobie przypomnieć, czy faktycznie zostawiła ją nieza-
mkniętą.
Teraz otworzyła klapkę telefonu i poszukała karty SIM. Nie był jej, została
wyjęta.
Agacie zaczęły trząść się ręce. Skorzystała z toalety, umyła dłonie i zasta-
nawiała się, co dalej robić. Dlaczego Charlotte unieruchomiła telefon? Żebyś nie
mogła zadzwonić po pomoc, ty idiotko — szydził głos w jej mózgu. Ale dlacze-
go Warwick Castle? Może Charlotte planowała : wziąć ją na spacer do ogrodu
różanego, wstrzyknąć jej coś w jakimś ciemnym kącie i zostawić ją, żeby zgniła.
Sylvan — pomyślała gorzko. Jego długie ramię sięgnęło ją z więzienia. W
tym momencie Agacie Raisin nie pozostało jednak nic innego, niż przywołać
uśmiech na twarz i wrócić do stolika.
— Już miałam zacząć szukać pani — powiedziała Charlotte. — Całe wieki
pani nie było.
Agatha zauważyła, że Charlotte miała małą torebkę podczas gdy jej własna
była olbrzymia.
— Boże, niech pani spojrzy na to! — wrzasnęła nagle. — Tam!
— Co? Gdzie?
— Proszę wstać i wyjrzeć przez okno.
Kiedy Charlotte wstała, Agatha zręcznie wsunęła jej małą torebkę do swojej
własnej. Potem opróżniła filiżankę, wylewając herbatę na spodek, w razie, gdyby
Charlotte coś do niej wrzuciła.
— Nic nie widzę — powiedziała Charlotte, wracając do stolika. — Co to
było?
— Paw.
— Agatho, to miejsce jest pełne pawi.
— Ja zawsze jestem podniecona, kiedy widzę jakiegoś.
— Gdzie jest moja torebka? — zapytała Charlotte.
— Nie wiem. Miała ją pani, kiedy wchodziłyśmy do restauracji?
TLR
— Jestem pewna, że tak.
— Charles! — wykrzyknęła Agatha, czując, że zaraz się rozpłacze, kiedy
znajoma postać weszła do herbaciarni.
— Cześć, Agatho. Czy wiesz, że to miejsce roi się od policji? Ciekawe, o co
chodzi.
Charlotte podniosła się niepewnie.
— Pójdę zaczerpnąć nieco powietrza.
Agatha chciała ją schwycić, ale wyślizgnęła się jej i pobiegła do drzwi. Rai-
sin biegła za nią, krzycząc do najbliższego policjanta: — To ona!
— Wstrzymaj się, Agatho — powiedział spokojnie Charles. — Teraz to
sprawa policji.
Charlotte biegła zygzakiem przez trawnik, a potem skoczyła do wejścia na
mury obronne. Biegała w tę i z powrotem, ale droga ucieczki była już zabloko-
wana przez policję.
Słabo doszedł do ich uszu jej ostatni krzyk, kiedy rzuciła się w dół.
Ludzie pobiegli do przodu, ale zostali cofnięci przez funkcjonariuszy.
— Nie patrz — powiedział Charles. — Chodźmy i usiądźmy w herbaciar-
ni.
— Skąd wiedziałeś? — zapytała Agatha.
Charles powiedział jej o telefonie od Toni i o tym, jak ona znalazła praw-
dziwą panią Rother.
— Zorientowałam się, że coś jest nie tak, kiedy mój telefon nie działał. Ona
go wyłączyła. Ukradłam jej torebkę, gdyby przypadkiem miała tam coś przykre-
go dla mnie.
— Zajrzyjmy do niej.
Herbaciarnia była pusta, wszyscy wybiegli zobaczyć, co się dzieje. Agatha
wyjęła małą torebkę i otworzyła ją.
— Nie dotykaj niczego — ostrzegł Charles. — Tylko obejrzyjmy.
TLR
— Jest strzykawka. Dlaczego nie zamordowała mnie w domu? Dlaczego
Warwick Castle?
— Chciała, żebyś była otoczona tłumem turystów.
Podeszli dwaj detektywi w cywilu.
— Pani Raisin?
- Tak.
— Pójdzie pani z nami. Mamy dużo pytań.
Przez długi czas Agatha była przesłuchiwana przez policję na komendzie w
Leamington Spa. Potem zabrano ją do Mircesteru, gdzie składanie zeznań zaczę-
ło się od nowa.
Wilkes zapytał ją w pewnym momencie, dlaczego wcześniej nie podejrzewa-
ła Charlotte. Agatha powiedziała, że nie miała powodu. Myślała, że jest mało
prawdopodobne, aby Sylvan z więzienia nasłał kogoś. — A gdyby nawet, to
spodziewałam się raczej mężczyzny.
Podczas przesłuchania nastrój Agathy stawał się coraz bardziej kiepski.
Gdyby nie odkrycie, że przy telefonie ktoś majstrował, gdyby nie podejrzenia
Toni i Roya, mogła być teraz martwa.
Policja sprawiła, że czuła się jak nieudolny amator. Dokładnie tak się czuła.
Tylko dwóch miejscowych reporterów czekało przed jej chatą, aby przepro-
wadzić z nią wywiad. Agatha otrząsnęła się wystarczająco, aby przekazać im
krótkie sprawozdanie, ale zastanawiała się, gdzie są reporterzy z prasy krajowej i
telewizja. Następnego dnia miała się dowiedzieć, że postanowili zająć się lepszą
historią.
Twarz Toni była na pierwszych stronach gazet. Prawdziwa Charlotte Rother,
sfotografowana w szpitalu, obwołała ją bohaterką, która ocaliła jej życie. Powie-
działa, że kobieta, która ukradła jej tożsamość, uprzednio podała jej narkotyki i
przywiązała do łóżka. Naprawdę nazywała się Clarice Delavalle i była jedną z
byłych kochanek Sylvana, która wykazywała wyjątkowe podobieństwo do Char-
lotte. Clarice wracała od czasu do czasu, żeby ją nakarmić, ale potem przestała
przychodzić i Charlotte była pewna, że zamierzała ją zostawić, aby się zagłodziła
na śmierć. Poza tym zabrała jej futro z norek i całą biżuterię.
TLR
Z Royem Silverem też przeprowadzono wywiad. Powiedział, że słyszał, jak
Clarice w Ivy rozmawiała po francusku i namówił Toni, żeby ją sprawdziła.
Przygodę w Warwick Castle opisano na wewnętrznych stronach. Było tam zdję-
cie Agathy rzucającej gniewne spojrzenia do kamery, zrobione jakiś czas temu.
Sprawozdanie z samobójstwa fałszywej Charlotte złożył naoczny świadek z tłu-
mu turystów.
Podobnie jak ludzie, którzy naprawdę nie wiedzą kim są i utożsamiają się ze
swoją pracą, Agatha czuła się kompletnie zlekceważona, a jej poczucie własnej
wartości spadło do zera.
Weszła do swojej sypialni, rozebrała się, wzięła prysznic i wczołgała się pod
kołdrę.
Zapadła w sen, w którym próbowała rano dostać się do biura, ale klucz nie
pasował. Zadzwoniła do Toni, która powiedziała, że oni wszyscy postanowili, że
dla uzdrowienia sytuacji w agencji lepiej będzie, jeśli Agatha przejdzie na emery-
turę.
TLR
Rozdział XI
Agathę obudził ostry dźwięk telefonu przy łóżku. To była pani Bloxby.
— Jak się pani czuje, pani Raisin? — doszedł Agathę jej zaniepokojony
głos. — Dzwoniłam kilka razy do drzwi, ale nikt nie otwierał.
— Jestem w łóżku — wyjaśniła Agatha. — Będę gotowa zobaczyć się z
panią, jak tylko wstanę.
— Właśnie jestem na zewnątrz.
— Zaraz będę na dole.
Kiedy Agatha otworzyła drzwi, pani Bloxby spojrzała na nią z niepokojem.
Agatha nie zmyła makijażu przed pójściem do łóżka i teraz rozmazany tusz two-
rzył czarne koła dookoła jej oczu.
— Chodźmy do kuchni — zaprosiła Agatha. — Potrzebuję czarnej kawy i
papierosa.
Zanim siadły przy kuchennym stole i Agatha zapaliła papierosa, włączyła
ostatnio zainstalowany w oknie wentylator.
Pani Bloxby obserwowała przyjaciółkę wciągającą dym do płuc i powiedzia-
ła niespokojnie:
— Nie martwiła się pani nigdy rakiem płuc?
— Od czasu do czasu. Przestanę palić w przyszłym miesiącu.
— Dlaczego w przyszłym miesiącu?
— Ponieważ potrzebuję wakacji. Toni poprowadzi agencję — wyjaśniła z
goryczą Agatha.
Pani Bloxby zobaczyła gazety rozłożone na stole.
— Musi pani być bardzo wdzięczna pannie Gilmour — powiedziała.
TLR
— Powinnam być, wiem. Ale ona sprawia, że czuję się jak skończona ama-
torka.
— Proszę pomyśleć o wszystkich tych sprawach, które pani rozwiązała.
Agatha wzięła potężny łyk kawy.
— Co z tego. Tamto było wtedy. A to jest teraz.
— Przeżyła pani straszne rzeczy i powinna pani otrzymać fachową pomoc.
— Nic mi nie jest. Muszę wyjechać i pomyśleć. Może całkowicie porzucę
agencję.
Pani Bloxby wyglądała na zatrwożoną.
— I zostawić swój personel bez pracy w środku recesji?
— No, może to jest ostateczność. Poczuję się jednak lepiej, kiedy zrobię so-
bie przerwę.
— Słyszała pani kiedyś o zabieraniu siebie ze sobą? Nie pozbędzie się pani
kłopotów, uciekając przed nimi.
— Niech mi pani oszczędzi tego psychobełkotu.
Pani Bloxby wzięła torebkę i wstała.
— Wychodzę. Niech pani zadzwoni, gdy mnie będzie potrzebowała.
Agatha zatrwożyła się, kiedy zdała sobie sprawę, że była niegrzeczna dla
swojej najlepszej przyjaciółki. A zresztą — pomyślała — czy to wszystko waż-
ne? Nikt mnie nie potrzebuje. Muszę uciec.
Dwa tygodnie później Agatha siedziała w kawiarni naprzeciwko Niebie-
skiego Meczetu w Stambule, czując się jak nowo narodzona. Chodziła do kosme-
tyczki, fryzjera, masażysty. Biodro ani razu jej nie bolało. Pogoda była słoneczna
i miała dużo książek do czytania. Była pod wrażeniem „Podróży w strach" Erica
Amblera.
Jej zazdrość o Toni i szok przeżyty w czasie prób jej zabójstwa wydawały
się odpłynąć gdzieś w dół Bosforu. W pewnym momencie podniosła oczy znad
TLR
książki i uświadomiła sobie, że mężczyzna siedzący przy stole naprzeciwko ob-
serwuje ją. Był wysoki, z przysłoniętymi powiekami oczyma, haczykowatym no-
sem i wąskimi ustami. Miał wspaniale obcięte, gęste, brązowe włosy. Jego ciem-
ny garnitur wydawał się nieco znoszony.
Uśmiechnął się i z jakiegoś powodu Agatha odwzajemniła uśmiech. Pod-
niósł się i podszedł do niej.
— Amerykanka? — zapytał.
— Nie, Angielka. A pan jest turystą?
— Nie, mieszkam w Stambule.
— Pański angielski jest doskonały.
— Dziękuję. Czy to dobra książka?
— Wspaniała.
— Więc zostawiam panią w spokoju, aby mogła pani ją przeczytać.
Ku zdumieniu Agathy nie odszedł jednak, ale usiadł obok. Zapalił papierosa,
odchylił się do tyłu na swym krześle i badał wzrokiem przechodzący tłum.
Muezini zaczęli wołać na modlitwę. Agatha przestała czytać. Nagle zrobiła
się głodna. Wzięła menu leżące na stole.
— Zapraszam panią na lunch — zaprosił jej towarzysz.
— Dlaczego? — chciała wiedzieć.
— Interesuje mnie pani.
— Czy to jest podryw?
— Co ma pani na myśli?
— Czy próbuje mnie pan zdobyć?
— Nadal nie rozumiem. Czy chciałbym poznać panią lepiej? Tak. Po prostu
lunch.
— W porządku.
TLR
Przeszli przez plac i linię tramwajową i weszli do ciemnej, podobnej do
piwnicy restauracji.
— Lepiej niech pan zamówi. Moja wiedza o tureckim jedzeniu ogranicza
się do kebaba.
Posiłek był smaczny, zaczynający się od pasztecika serowego, lekkiego jak
piórko. Następnie była jagnięcina, powoli gotowana z rodzynkami. Na zewnątrz
oświetlony słońcem tłum ludzi spacerował tam i z powrotem.
Towarzysz Agathy zapytał, co ona robi i w efekcie opis jej detektywistycz-
nego męstwa zajął większość posiłku. I kiedy tak opowiadała, czuła, że wraca jej
pewność we własne zdolności.
Nie chciała deseru i zdecydowała się na kawę, ale odmówiła picia brandy,
ponieważ już wypiła całkiem sporo wina.
— A pan co robi? — zapytała.
— Jestem urzędnikiem państwowym. Pracuję dla rządu.
— W jakiej branży?
— W urzędzie podatkowym.
— I pozwalają panu mieć tak dużo wolnego?
— Mam kilka dni urlopu.
— Jest pan żonaty? — zapytała obcesowo.
— Byłem. Rozwiodłem się pięć lat temu. A pani?
— Też rozwiedziona. Jak się pan nazywa?
— Mustafa Kemal. A pani?
— Agatha Raisin.
— Zabawne nazwisko.
— Co w nim zabawnego?
— Rodzynki. Te pomarszczone, suszone grona. Nie, niech pani nie patrzy
tak groźnie. Ładna kobieta, jak pani, nie powinna mieć pochmurnej miny.
TLR
— Niech mi pan powie coś o urzędzie podatkowym.
— Nie ma co opowiadać. Nudna praca.
— Nie myślał pan o innym zajęciu?
— Niekoniecznie. Moja rodzina jest dumna ze mnie. Moja mama była
krawcową, a ojciec robotnikiem. Byłem pierwszym, który poszedł na uniwersy-
tet. Teraz jestem za stary na zmiany.
— Ile pan ma lat?
— Pięćdziesiąt cztery.
— To wcale nie za dużo na zmiany.
— Agatho, jeśli chodzi pracę, to za dużo.
Po lunchu odprowadził ją do hotelu i zapytał, czy zjadłaby z nim kolację.
Agatha z radością się zgodziła.
Resztę dnia spędziła otulona w różane sny o wyjściu za mąż w Stambule.
Żadnej pracy detektywistycznej, żadnego uczucia przegranej... Mustafa, oczywi-
ście, uważał ją za bardzo atrakcyjną kobietę. Czuła się znowu młoda, pełna ocze-
kiwania.
Kiedy Mustafa zobaczył ją w holu hotelowym ubraną w czarną suknię, roz-
ciętą z jednego boku, aby ukazać jej kształtną nogę, jego oczy rozjaśniły się z
podziwu, a Agatha promieniała.
Zawiózł ją do starej wieży pożarowej, która dominowała na tle nieba Stam-
bułu. Po drodze, wyglądając przez okno samochodu, Agatha zobaczyła Erola Fe-
hima, człowieka, który przedtem jej pomógł.
— Proszę zatrzymać samochód — zawołała. — Chyba widziałam kogoś,
kogo znam.
Ale on wydawał się nie słyszeć jej i jechał dalej. Kiedy dojechali na miejsce,
wspięli się po schodach do restauracji. Mieli stolik przy oknie, z którego widok
zapierał dech w piersiach. Na dole, na Złotym Rogu, skrzyła się fontanna i moż-
na było oglądać wspaniałą panoramę wielkiego miasta z pałacami i minaretami.
TLR
W czasie obiadu zaprezentowano pokaz składający się głównie z tureckich
tańców i sztuczek. Było bardzo głośno i hałaśliwie, więc nie rozmawiali za dużo.
Agatha przeprosiła i poszła szukać toalety. Poczuła nagłe pragnienie podzie-
lenia się z kimś wiadomością, że jest zakochana. Była taka pewna, że to miłość!
Zadzwoniła więc do pani Bloxby, żeby przekazać jej nowinę.
— Kiedy go pani spotkała? — zapytała żona pastora.
— Dzisiaj.
— Pani Raisin!
— Nie, tym razem to jest prawdziwe!
— Jak się nazywa?
— Mustafa Kemal.
Nastała cisza i potem pani Bloxby powiedziała:
— To dziwne.
— Co jest dziwne?
— Mustafa Kemal to było nazwisko Ataturka, założyciela nowoczesnej
Turcji. Jest pani pewna, że to nie jest kolejny towarzysz Sylvana?
Agatha nagle odczuła chłód.
— Zadzwonię później.
Myślała o tym, jak łatwo dała się podejść. Przylgnęła do umywalki, czując
zawroty głowy. Nagle wyprostowała się. Zaczepiła pierwszego kelnera w wej-
ściu do restauracji i syknęła: Wezwij policję!
Patrzył na nią zmieszany, a potem zawołał kierownika sali, który wysłuchał
żądania Agathy.
— To jest oszust i chce mnie zabić — powiedziała Agatha rozpaczliwie.
— Pójdę i dołączę do niego, ale nie alarmujcie go.
Wróciła do stolika z uśmiechem na twarzy. Znów było jakieś głośne przed-
stawienie, więc cieszyła się, że nie musi rozmawiać.
TLR
W rekordowym tempie dwaj policjanci i policjantka weszli do restauracji.
Agatha westchnęła z ulgą, kiedy kierownik wskazał ich stolik. Ku jej zdumieniu,
policjanci zaczęli się śmiać, chociaż policjantka wyglądała ponuro. Oni wszyscy
mówili po turecku i potem Mustafa wyszedł, podczas gdy policjantka zajęła jego
miejsce.
— Proszę wyjść ze mną na zewnątrz — powiedziała po angielsku. — Tam
jest kawiarnia, gdzie możemy porozmawiać. Proszę im nic nie mówić, że coś pa-
ni powiedziałam. Wytłumaczyłam im, że zostaję, żeby panią uspokoić.
— O co w tym wszystkim chodzi? — zapytała Agatha.
— Co on pani powiedział? Że kim jest?
— Inspektor podatkowy, Mustafa Kemal.
— On jest inspektorem policji z Karakoy, ma kilka dni wolnego. Nazywa
się Demir Oguz, jest żonaty i ma sześcioro dzieci. Jest sławnym uwodzicielem.
Przykro mi. Oczywiście moi koledzy uważają, że to było zabawne. Co sprawiło,
że pani nas wezwała?
Znużona Agatha opowiedziała jej historię z Sylvanem Dubois i kolejne za-
machy na jej życie. Skończyła, mówiąc:
— Nie sądzę, żebym była w ogóle jakimś detektywem. Powinnam była roz-
poznać, że jego nazwisko jest fałszywe.
— Jest pani kobietą w obcym kraju. Łatwo popełnić taki błąd. Zabiorę panią
do hotelu.
— Pani angielski jest doskonały — pochwaliła Agatha.
— Dlatego tu przyszłam. Kiedy usłyszeli, że jakaś Angielka nas wzywa,
wzięli mnie ze sobą.
— Skąd inspektor policji również mówi takim dobrym angielskim?
— Jego żona jest z Manchesteru. Biedaczka.
* * *
W hotelowym pokoju Agatha usiadła na skraju łóżka i uwolniła swoje nogi z
butów na wysokim obcasie. Co za idiotka z niej! Przypomniała sobie, że miała
TLR
szansę na spotkanie Erola i jakim był dżentelmenem wobec niej. Może dlatego
tak łatwo przyjęła zaproszenie fałszywego inspektora podatkowego?
Nagle jej umysł przyjął z ulgą pomysł porzucenia pracy detektywistycznej.
Żadnych więcej szoków czy alarmów. Żadnych więcej wstrętnych spraw rozwo-
dowych. Zrobi Toni, Patricka i Phila współwłaścicielami. A sama osiądzie na wsi
i będzie gmerać w ziemi.
Podniosła się i zaczęła pakować. Nie chciała dłużej zostać w Stambule, żeby
nie natknąć się na tego, jak mu tam...
— Zamierzasz zrobić co? — zapytał z niedowierzaniem Charles Fraith.
Agatha przybyła do domu, gdzie zastała swojego przyjaciela.
— Słyszałeś. Jestem znużona tą całą sprawą.
— Ale co będziesz robić?
— Przyjechałam do Cotswolds, bo przeszłam na emeryturę. I to jest dokład-
nie to, co zamierzam robić teraz.
— Umrzesz z nudów. Co się stało w Stambule?
— Nic.
— Ale tak wcześnie wróciłaś?
— Zrobiło się zimno.
Charles przyglądał się jej twarzy.
— Dlaczego wyglądasz dokładnie tak, jak kobieta zawiedziona w miłości?
— Przestań fantazjować. Idę do biura przekazać im wiadomości. To mi da
wspaniałe uczucie wolności.
— Na kilka dni — stwierdził Charles cynicznie.
Agatha zwołała zebranie personelu w biurze na godzinę piątą po południu.
Kiedy przybyła, wszyscy już byli: Toni, Phil, Patrick, pani Freedman i ci dwaj
nowi — Paul Benson i Fred Auster.
Odpowiedziała krótko na pytania o wakacje, a potem oznajmiła:
— Zdecydowałam się przejść na emeryturę.
TLR
— Dlaczego? — chciała wiedzieć Toni.
— Potrzebuję trochę czasu. Ty, Toni, Patrick i Phil będziecie współwłaści-
cielami. Reszta będzie kontynuować pracę jak dotąd.
Po pierwszych okrzykach osłupienia Toni zaczęła czuć się całkiem radośnie.
Zawsze miała uczucie, że Agatha zagląda jej przez ramię. Paul i Fred, każdy z
osobna, czuli ulgę, że nie będą mieć nad głową apodyktycznej Agathy. Patrick
zaakceptował to filozoficznie. Phil był autentycznie strapiony. Miał około sie-
demdziesięciu lat i był wdzięczny Agacie, że zatrudniła go w tym wieku. Dzięki
niej był w stanie wieść wygodne życie z małymi przyjemnościami, na które nie
mógłby sobie pozwolić bez swojej pensji.
— Wyda pani przyjęcie pożegnalne? — zapytała Toni.
— Nie. Odejdę po cichu.
I ku ich zdziwieniu, to było to, co Agatha rzeczywiście zrobiła.
TLR
Epilog
Po powrocie do chaty Agatha zobaczyła, że Charles wyjechał. Napisał
szminką na lustrze w łazience: Duży błąd!
Agatha ze złością starła wiadomość.
Postanowiła odwiedzić panią Boxby, u której spotkanie Stowarzyszenia Pań
z Carsely toczyło się na pełnych obrotach. Zdziwiona Agatha zmrużyła oczy. Od
tak dawna nie uczestniczyła w tych spotkaniach, że prawie nikogo nie znała. Po-
pulacja wszystkich wsi Cotswolds zmieniała się w związku z kryzysem finanso-
wym. Ludzie nie mogli spłacać swoich zadłużeń. Oprócz panny Simms, nieza-
mężnej matki z Carsely i stałej sekretarki grupy, trudno było usłyszeć akcent z
Gloucestershire.
Nowo przybyłe, sądząc po ich ubraniach i akcencie, były osobami bogatymi.
I zdecydowanymi odgrywać role wiejskich dam — wszystko dla korzyści pani
Bloxby, która potrzebowała świeżej krwi, aby finansować swoje liczne akcje do-
broczynne.
Agatha była celebrytką, ale nowo przybyłe ignorowały ten fakt. Wszystkie, z
wyjątkiem panny Simms i pani Bloxby, wydawały się być zdecydowane prześci-
gnąć inne i zostać najważniejszą damą wsi.
Jestem teraz jedną z nich — myślała ponuro Agatha
— więc mogę jak najlepiej to wykorzystać.
Podczas dyskusji przy kawie i ciastkach na temat zbierania funduszy na
Czerwony Krzyż, kobiety prześcigały się w chlubieniu rzeczami materialnymi.
— My mamy saunę — mówiła jedna i natychmiast druga wyskakiwała: —
My mamy basen, ale w starej stodole.
Pani Bloxby z niepokojem obserwowała przygnębioną minę Agathy.
Kiedy spotkanie się skończyło, szepnęła:
— Proszę zostać, pani Raisin.
TLR
Ale kiedy inne kobiety zobaczyły, że Agatha zostaje na miejscu, wszystkie
— z wyjątkiem panny Simms — też zostały.
— Wyjdę i przyjdę później — szepnęła Agatha.
Wyszła i poszła dookoła wsi. Deszcz padał równomiernie i było chłodno.
Panna Simms chwiała się obok niej na wysokich obcasach.
— To już nie jest to samo — narzekała. — Węszące damy z wyższych
sfer. Będzie pani spacerować całą noc?
— Może — odparła Agatha.
— No to ja idę.
Kiedy Agatha uznała, że spędziła wystarczająco dużo czasu w zimnie, wró-
ciła na plebanię.
— Co za powódź! — wykrzyknęła i włożyła parasol do stojaka w holu.
— Powódź? Pada równomiernie — sprzeciwiła się pani Bloxby, pomagając
jej zdjąć płaszcz.
— Nie miałam na myśli pogody — zrzędziła Agatha — lecz wasze nowe
członkinie.
— Och, przystosują się. Wkrótce się uspokoją. W tej chwili miłe jest to, że
współzawodniczą w rozmiarach dotacji na dobroczynność. Ale, ale... Wygląda
pani mizernie. Jak tam wakacje?
— Opowiem pani, ale jeśli powie pani komuś, to zabiję panią.
— Aż tak źle?
— Gorzej.
Kiedy Agatha opowiedziała jej o tym inspektorze policji, pani Bloxby pró-
bowała się nie śmiać, ale ostatecznie zaczęła chichotać.
— Jest pani nieco okrutna — powiedziała Agatha z pretensją w głosie.
— Niech pani nie będzie zła. Nie śmiałam się od wieków.
— Porzuciłam agencję detektywistyczną.
— Z pewnością nie z powodu jednego głupiego mężczyzny ze Stambułu.
TLR
— To nie tak. Wykończyła mnie ta sprawa Sylvana. Ja popełniałam błędy i
gafy, a inni pokazywali swoją inteligencję.
— Czy Toni jest problemem?
— Dlaczego miałaby być?
— Jest mądra i fotogeniczna. Nim się pojawiła, to pani zawsze była pierw-
szą w gazetach.
— Straciłam pewność siebie i naprawdę chcę uciec od tego wszystkiego.
— Ale co pani będzie robić?
— Ustatkuję się, będę czytać, podróżować., różne rzeczy.
— Przydałaby mi się pani pomoc jako eksperta.
— W czym?
— Planuję akcję charytatywną dla miejscowego pułku. Wysyłają ich do
Afganistanu i potrzebują dużo rzeczy: od książek do kremu do golenia. Mam całą
listę od adiutanta.
— Co pani zrobiła do tej pory?
— Wystawiliśmy pudło przed sklepem we wsi, żeby ludzie zostawiali rze-
czy.
— Jakie?
— Lista jest przypięta. Krem do golenia, żyletki, książki, tego rodzaju rze-
czy.
— Spojrzę, kiedy będę w sklepie, i może coś wymyślę.
* * *
Następnego ranka Agatha szła spacerem do sklepu. Kupiła krem do golenia
oraz jednorazowe maszynki i wrzuciła je do pudła.
— Pani jest panią Raisin, prawda? — powiedział męski głos za jej plecami.
Agatha odwróciła się. Za nią stał wysoki mężczyzna, patrząc na nią z góry.
Miał gęste, siwe włosy, okulary i mądrą twarz.
TLR
— Jestem nowy we wsi. Czy mogę się przedstawić? Nazywam się Bob Jen-
kins.
Agatha przyjrzała mu się ostrożnie. Obawa, że Sylvan mógł przysłać jeszcze
kogoś, nadal ją nawiedzała. W nocy nie spała dobrze, myśląc, że każdy szelest
oznacza, że ktoś jest na dachu i szuka wejścia do domu.
— Słyszę, że pani jest detektywem — powiedział. Miał ciepły, miły głos.
— Już nie. Rzuciłam to wszystko.
— Dlaczego?
— To długa historia.
— Jestem w drodze do Czerwonego Lwa. Zaczęli tam rano podawać kawę.
Przyłączy się pani?
Agatha wahała się. Nie było nic złowrogiego w jego wyglądzie. Z pewnością
we własnej wsi i lokalnym pubie nic jej się nie stanie.
— W porządku — powiedziała ostrożnie.
Siedząc nad kawą w zewnętrznej części dla palących, powiedział jej, że
ostatnio wprowadził się do wsi.
— Co pana przyniosło do Carsely?
— Emerytura. Przez lata byłem nauczycielem. Myślałem, że byłoby cu-
downie uciec z hałaśliwych klas i od trudnych dzieci. Ale teraz „czas wisi mi na
rękach". Potrzebuję jakiegoś hobby.
— Nie ma pan żony?
— Umarła dziesięć lat temu.
— A dzieci?
— Jeden syn w Australii.
— Nie kusiło pana, by wyjechać do niego?
— Jest żonaty i jego żona niezbyt mnie lubi. Ale nieważne. .. Dlaczego rzu-
ciła pani agencję?
TLR
Agatha nie chciała wyjaśniać, ponieważ czuła się jak nieudacznik. Zamiast
tego powiedziała, że chce się cieszyć wolnym czasem.
— I co pani będzie robić?
Agatha uśmiechnęła się.
— Znajdę hobby, jak pan.
Zaśmiał się.
— Moglibyśmy łowić ryby.
— Nudne.
— Polować?
— Nie umiem jeździć na koniu.
— Agatho — mogę pani mówić Agatha?
— Proszę.
— Czuję, że żadne z nas chyba nie jest człowiekiem wsi.
— Jesteś z miasta?
— Nie z Londynu. Z Manchesteru. Czytałem w gazetach o tym Francuzie.
To musiało być straszne. Opowiedz mi o tym.
I Agatha opowiedziała, bez swojej zwykłej przesady i ozdabiania.
— Przerażające — powiedział, kiedy skończyła. — Musisz się obawiać, że
jeszcze ktoś może przyjść po ciebie.
Agatha przypatrzyła mu się.
— To możesz być ty.
— Mój dom jest pełen moich starych zdjęć z uczniami i kolegami. Możesz
je zobaczyć, kiedy chcesz. Zamiast mówić, przyjdź i zobacz. Więc, co planujesz
zrobić z resztą dnia?
— Mam wymyślić zbiórkę pieniędzy dla pułku, ale nie jestem chyba zainte-
resowana dobrymi uczynkami.
TLR
— Nie musisz się martwić. Rozmawiałem z jednym z żołnierzy, który przy-
szedł wczoraj zabrać pudło sprzed sklepu i postawić nowe. Adiutant zorganizo-
wał paradę w Mircesterze, podczas której zbierano datki. Myślę, że nie musisz
się przejmować. Moglibyśmy jechać do Oksfordu i popływać barką po rzece.
Agatha wahała się. Nie miała czasu sprawdzać go. Ale przed nią rozciągał
się dzień, długi i pusty.
— Świetnie.
To była pierwsza z wielu randek. Agatha i Bob wydawali się być nierozłącz-
ni. Pani Bloxby była niespokojna, ale nie mogła znaleźć żadnych defektów w
Bobie Jenkin — sie, a Agatha wyglądała na bardziej zrelaksowaną i szczęśliwą
niż kiedykolwiek przedtem.
Dwa miesiące po tym, jak Agatha spotkała Boba po raz pierwszy, wpadła na
plebanię z błyszczącym pierścionkiem z diamentem na zaręczynowym palcu.
— Więc naprawdę zamierza pani wyjść za mąż? — zapytała pani Bloxby po
tym, jak Agatha opisała jej oświadczyny i jaka była szczęśliwa.
— Zamierzamy najpierw zobaczyć, czy pasujemy do siebie — zaśmiała się
Agatha. — Wyjeżdżamy na parę tygodni do Normandii.
— Niech pani będzie ostrożna. To wszystko wydaje się dziać za szybko.
Wieś Saint Claire w Normandii leżała z dala od głównych dróg, daleko od
morza, w środku gruntów ornych. Kiedy rozpakowali bagaż, Agatha zapytała:
— Mówisz po francusku, Bob?
— Tak, całkiem dobrze.
— Dobrze, pójdziemy po jakieś artykuły spożywcze i znajdziemy jakąś ko-
bietę do sprzątania.
— Agatho, to nie będzie konieczne. Możemy sprzątać sami.
— To znajdźmy kawiarnię i zjedzmy coś.
Zaśmiał się.
— Znajdziemy sklep spożywczy i sami ugotujemy posiłek. Jestem pewny,
że jesteś dobrą kucharką.
TLR
— Bob, mam dużo pieniędzy. Nie ma potrzeby sknerzyć i oszczędzać.
— Siadaj moja droga i posłuchaj. Kiedy będziesz moją żoną, będziesz mu-
siała robić wszystkie te rzeczy, które robią żony. Więc dlaczego nie zacząć teraz?
— Ponieważ jesteśmy na wakacjach — zawyła Agatha.
— Jesteś zmęczona po podróży. Porozmawiamy o tym później.
— Coś ci powiem — zaczęła rozpaczliwie Agatha. — Sama zrobię zaku-
py, a ty odpocznij.
— Mówisz po francusku?
— Mogę pokazać rzeczy po angielsku.
Agatha chwyciła torbę i trzasnęła drzwiami.
Weszła do wsi i poszła prosto do piwiarni. Była pełna mężczyzn w robo-
czych ubraniach, którzy odwrócili się i gapili na nią. Agatha wycofała się, usia-
dła przy stole na zewnątrz i zapaliła papierosa. Kiedy przyszedł kelner, zamówiła
calvadosa i kawę. Była wściekła na Boba. Co mu się stało? I co z tym gotowa-
niem? Na co umarła jego żona? Z nudów? Dlaczego zapuściła się w te zaręczy-
ny? Może dlatego, że te kobiety z towarzystwa były zazdrosne? Może chciała
udowodnić sobie, że jeszcze jest atrakcyjna?
Kiedy wypiła drinka i kawę, weszła do środka, żeby zapłacić. Za barem wi-
siały gazety. Twarz Sylvana spoglądała na nią z pierwszej strony. Wzięła gazetę i
krzyknęła:
— Czy ktoś mówi po angielsku?
Podszedł do niej niski mężczyzna i zapytał, w czym może pomóc. Agatha
wskazała na tekst pod zdjęciem Syłvana.
— Może mi pan powiedzieć, co tu jest napisane?
Przeczytał uważnie i mocno akcentując angielski, powiedział:
— Morderca i przemytnik Sylvan Dubois został zadźgany na śmierć w wię-
zieniu w Londynie. Policja szuka winowajcy.
— W porządku — powiedziała zadyszana Agatha. — Nie musi pan więcej
czytać.
TLR
Zapłaciła i wyszła z baru, czując się osłabła z ulgi. Weszła do spożywczego i
kupiła chleb, ser, szynkę oraz butelkę wina.
Bob patrzył na zakupy nieprzychylnym okiem.
— Lubię gorący posiłek.
— Och, nieważne — krzyczała. — Sylvan Dubois nie żyje! Było w gaze-
tach, w barze.
— To jest mała wioska, Agatho. Nie sądzę, że to dobre, żebyś sama chodzi-
ła do baru.
Agatha usiadła i przyglądała mu się.
— Bob, co się stało z tą całą zabawą, którą mieliśmy razem? Piłeś coś, jak
doktor Jekyll, i zmieniłeś się w staromodnego domowego tyrana?
— To jest prawdziwe życie, Agatho. Po to tu przyjechaliśmy, żeby zoba-
czyć, jak nam się będzie układać, kiedy się pobierzemy.
— Na litość boską, Bob, rozpogodź się. Weź sobie chleba i sera, napij się
wina. Możemy gdzieś pojechać wieczorem na obiad.
Tego wieczoru pojechali na wybrzeże i zjedli doskonały posiłek w rybnej re-
stauracji, ale zły nastrój Boba się nie zmienił. Odmówił czegokolwiek do picia,
ponieważ prowadził.
Kiedy wrócili do willi, którą wynajęli, Bob powiedział, że będzie spał w
osobnym pokoju. Agatha czuła się zraniona i wściekła.
Ale następnego dnia jego nastrój zmienił się na tak słoneczny, jak dzień za
oknem. Agatha zażądała, żeby powiedział, co mu się stało, a on odparł, że bolała
go głowa.
Dzień minął im na odpoczynku, a Bob był w dobrym humorze. Zdawał się
uważać wszystko za zabawne i jego humor był zaraźliwy.
Wieczorem jednak nagle powiedział, że jest zmęczony i chce spać sam.
— Co z tobą znowu, do licha? — chciała wiedzieć Agatha.
— Pilnuj swojego nosa, chociaż raz w swoim wścibskim życiu! — odparł
zjadliwie.
TLR
Agatha usiadła sama kuchni, gapiąc się w przestrzeń. Potem wyjęła telefon i
zadzwoniła do Charlesa.
— Jak tam, zamężna damo? — zapytał Charles.
— Nie jestem zamężna i nie sądzę, abym zamierzała być — wyszeptała
Agatha. — On się zmienił w staromodnego domowego potwora. Myślę, że on
jest dwubiegunowy.
TLR
— Gdzie jesteś?
— W jakiejś zapomnianej przez Boga wsi w Normandii — Saint Claire.
— To wsiadaj do samochodu i wynoś się stamtąd.
— Nie mogę. To jest jego auto.
— Trzymaj się. Jakoś się tam dostanę i zabiorę cię.
— To jest pierwsza willa po północnej stronie.
— Będę tam.
— Charles, kocham cię!
— Nie, nie kochasz. Dzięki Bogu.
Następnego dnia Agatha żałowała, że zadzwoniła do Charlesa. Bob był znów
sobą — zabawny, wypoczęty. Cały dzień robili wycieczki, zwiedzali stare ko-
ścioły, jedli doskonałe jedzenie. Kilka razy Agatha próbowała dodzwonić się do
Charlesa, ale bezskutecznie.
Po ostatniej nieudanej próbie połączenia wróciła do Boba, do restauracji.
— Siedziałeś tutaj, zastanawiając się, co się ze mną stało? — zapytała ko-
kieteryjnie.
Zamiast odpowiedzi, usłyszała całą tyradę na temat jej złej gramatyki i uży-
wania wulgarnych słów.
— Co ci się znowu stało?
— Nienawidzę złej gramatyki, która rozplenia się wszędzie.
Dał jej cały wykład na temat form gramatycznych.
On jest naprawdę zwariowany — pomyślała Agatha.
— Czy zawsze masz taki zmieniający się nastrój? — zapytała.
— Jaki nastrój?
— Aż do tej pory dobrze się bawiliśmy.
TLR
— Jeśli tak mówisz.
— Słuchaj, Bob. Myślę, że to była wielka pomyłka. Nie pasujemy do siebie.
Wstał i wyszedł z restauracji. Agatha zawołała kelnera, zapłaciła rachunek i
poprosiła, żeby jej zawołał taksówkę.
Kiedy wróciła, willa była ciemna. Próbowała wejść przez drzwi frontowe,
ale były zamknięte. W tej samej chwili Charles podjechał pod dom i wysiadł z
auta. Agatha rzuciła mu się w ramiona.
— On zamknął przede mną drzwi.
— Może uda się wejść od tyłu.
Przeszli na tył budynku. Agatha spróbowała otworzyć drzwi od kuchni.
— Zapomniał zamknąć. On śpi w zapasowym pokoju, a ja spakowałam już
moje rzeczy.
Piętnaście minut później Agatha cicho schodziła po schodach z walizką.
Zdjęła pierścionek zaręczynowy i położyła go na stole. Potem przyłączyła się do
Charlesa, który siedział w samochodzie.
Po przejechaniu kilku mil Agatha zauważyła:
— Jedziemy na południe.
— Zgadza się. Prześpij się, a potem przejmij kierownicę.
— Jedziemy gdzieś, gdzie jest słonecznie i będziemy mieć romans.
— Zgadzasz się?
— Tak, z radością.
Toni martwiła się agencją. Wszystko zdawało się sypać. Z początku to było
bardzo relaksujące — bez dominującej obecności Agathy — ale teraz ona i Sha-
ron praktycznie same wykonywały całą robotę. Nawet Phil i Patrick okazali się
nieco leniwi.
Teraz Agatha miała wyjść za mąż i nikła stawała się nadzieja, że kiedykol-
wiek wróci.
TLR
Pewnego piątku spotkali się na codziennej odprawie. Czując się zbyt młodo i
nie na miejscu, Toni przygotowała się, żeby spróbować zdyscyplinować zespół
przez poinformowanie, że zaczynają tracić interes. Własną agencję prowadziła z
sukcesem, ponieważ tam wszyscy byli młodzi. Tu było inaczej, a ci dwaj nowi
traktowali ją jak dziecko.
Toni właśnie otwierała usta, żeby dać im kolejny wykład, kiedy nagle drzwi
otworzyły się z trzaskiem i weszła Agatha Raisin. Miała lekką opaleniznę, a jej
oczy błyszczały.
— Zdecydowałam się wrócić — zakomunikowała. — Zabierajmy się do
pracy.
* * *
Pani Bloxby słyszała, że Agatha wróciła z wakacji, zaś Bob Jenkins wysta-
wił swój dom na sprzedaż i zniknął ze wsi.
Pewnego wieczoru, w końcu uwolniwszy się od parafialnych obowiązków,
wpadła do swojej przyjaciółki.
— Proszę wejść — Agatha z uśmiechem zaprosiła ją do środka. — Sherry?
— Tak, proszę.
— Wkrótce miałam panią odwiedzić. Przywiozłam pani kilka prezentów z
południa Francji.
— Myślałam, że byliście w Normandii.
— Ja byłam, dopóki Charles mnie nie ocalił. Oto pani drink. Niech pani za-
czeka, a usłyszy wszystko.
Opowiedziała pani Bloxby o przerażających, zmieniających się nastrojach
Boba i o tym, jak Charles przyjechał ją uratować.
— Potem postanowiliśmy pojechać na południe Francji i spędzić tam waka-
cje.
Żona pastora przyglądała się promiennej twarzy Agathy.
— Pani i Charles. Nie zrobiliście tego, prawda?
TLR
— Nie zrobiliśmy czego? — zapytała beztrosko Agatha. — Nie wiem, o
czym pani mówi. Jeszcze sherry?
TLR