298 Marinelli Carol Mozna miec wszystko(1)

background image

Carol Marinelli

Można mieć wszystko

Tłumaczyła

Ewa Górczyńska

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

– Gdzie jest lotnisko? – zapytała Abby, usiłuja˛c prze-

krzyczec´ warkot silniko´w.

Troche˛ sie˛ zdziwiła, gdy pilot parskna˛ł s´miechem.

Przeciez˙ jej pytanie wcale nie było zabawne.

– Wystarczy mi kawałek płaskiego gruntu, z˙eby po-

sadzic´ te˛ s´licznotke˛ na ziemi. – Bruce spojrzał na nia˛
i us´miechna˛ł sie˛ szeroko, ukazuja˛c liczne braki w uze˛-
bieniu.

Abby odpowiedziała mu wymuszonym us´miechem,

modla˛c sie˛ w duchu, by pilot skupił sie˛ na sterowaniu
samolotem.

Jej sztywny sposo´b bycia nie wynikał tym razem

z wrodzonej pows´cia˛gliwos´ci, lecz ze strachu. Mały sa-
molocik, do kto´rego wsiadła na lotnisku w Adelajdzie,
wydawał sie˛ z˙ałos´nie nieodpowiedni na tak długa˛ podro´z˙.
Choc´ w czasie lotu starała sie˛ zaja˛c´ papierkowa˛ robota˛,
w głowie stale dz´wie˛czały jej dwa pytania – jakim cudem
to z˙elastwo utrzymuje sie˛ w powietrzu i czy ktos´ ich
znajdzie, jes´li jednak odmo´wi posłuszen´stwa?

– Przy szpitalu jest pas do la˛dowania. Dotrzemy tam

mniej wie˛cej za kwadrans.

– Dzie˛kuje˛.
Abby przekonała sie˛ juz˙ w Adelajdzie, z˙e czas jest dla

Bruce’a poje˛ciem wzgle˛dnym. Choc´ nie ze swojej winy

background image

spo´z´niła sie˛ na spotkanie, pilot wcale nie okazał zdener-
wowania. Wygla˛dało na to, z˙e z ro´wnym spokojem cze-
kałby na nia˛ cały dzien´, gdyby musiał.

Czy dam sobie rade˛? To było trzecie pytanie, kto´re

zadawała sobie Abby, spogla˛daja˛c na rozcia˛gaja˛ca˛ sie˛
pod nia˛ bezkresna˛, czerwona˛ ro´wnine˛. Ten widok spra-
wiał, z˙e czuła sie˛ nic nieznacza˛ca˛, ledwo zauwaz˙alna˛
drobinka˛ zawieszona˛ gdzies´ nad ziemia˛.

Włas´ciwie to nie miała wyboru, musiała przyja˛c´ te˛

oferte˛. Reece Davies, ordynator oddziału nagłych wypad-
ko´w, jej wieloletni kolega po fachu i przyjaciel, jasno
wyraził swoje zdanie.

– Nic nie mogłas´ zrobic´, Abby.
Ile razy jej to powtarzał? Ile razy prosił ja˛ do swego

gabinetu, kiedy przepisywała liczne badania pacjentom
uskarz˙aja˛cym sie˛ na proste dolegliwos´ci?

– Powiedz to reszcie personelu.
– Nie musze˛ nic mo´wic´ – upierał sie˛ Reece. – Nikt tu

nie uwaz˙a, z˙e to sie˛ stało z twojej winy.

Gdyby tylko mogła mu uwierzyc´. Gdyby tylko mogła

uwierzyc´, z˙e milczenie, kto´re zapadało za kaz˙dym razem,
kiedy zbliz˙ała sie˛ do grupki piele˛gniarek, nie miało zwia˛-
zku ze s´miercia˛ Davida.

David. Us´miechne˛ła sie˛ lekko, pro´buja˛c sobie wyob-

razic´, jaka˛ miałby mine˛, gdyby ja˛ teraz zobaczył. Ona,
typowa dziewczyna z miasta, ma spe˛dzic´ trzy miesia˛ce na
kon´cu s´wiata. Us´miech jednak zaraz znikna˛ł, kiedy po raz
kolejny us´wiadomiła sobie okrutna˛ prawde˛.

David nie z˙yje.
– A wie˛c teraz zalecamy USG jamy brzusznej za

kaz˙dym razem, kiedy pacjent uskarz˙a sie˛ na bo´l brzucha?

4

CAROL MARINELLI

background image

– zapytał Reece sarkastycznie, przegla˛daja˛c karte˛ jednego
z pacjento´w. Zabolało ja˛ to, ale upierała sie˛, z˙e lepiej
wykazac´ nadmierna˛ ostroz˙nos´c´, niz˙ postawic´ mylna˛ diag-
noze˛.

Reece jednak nie chciał sie˛ z nia˛ zgodzic´.
– Musisz odzyskac´ pewnos´c´ siebie – nalegał. – Na-

brac´ dystansu do tej całej sprawy. Nikt nie wiedział, z˙e
Dave miał problem z narkotykami.

– To prawda, ale gdyby nie był naszym kolega˛, tylko

obcym pacjentem, poste˛powalibys´my z nim inaczej.

Reece potrza˛sna˛ł głowa˛ i jeszcze raz wyraził wspo´ł-

czucie, z˙e cos´ takiego ja˛ spotkało, ale nie dał sie˛ przeko-
nac´. Oznajmił, z˙e jes´li Abby chce uzyskac´ kolejny stopien´
specjalizacji, powinna wro´cic´ do podstaw medycyny.
Twierdził, z˙e zna miejsce, gdzie be˛dzie mogła wiele sie˛
nauczyc´. A przy okazji moz˙e uda jej sie˛ zawrzec´ nowe
znajomos´ci?

– Podstawy medycyny... – wymamrotała do siebie

powa˛tpiewaja˛co.

– Słucham? – Zaciekawiony Bruce zno´w odwro´cił sie˛

w jej strone˛, che˛tny do podje˛cia rozmowy. Abby wolała
jednak, by skupił sie˛ na pilotowaniu.

– Nic, nic! – krzykne˛ła, troche˛ zawstydzona, z˙e przy-

łapał ja˛ na mo´wieniu do siebie. – Powiedziałam tylko,
z˙e ziemia jest bardzo wysuszona.

– Naprawde˛? – Spojrzał w do´ł, a wystraszona Abby

miała ochote˛ sama chwycic´ za dra˛z˙ek steru. – Nie bardziej
niz˙ zwykle – stwierdził po chwili.

Abby spojrzała na papiery i przywołała sie˛ do porza˛d-

ku. Przez trzy miesia˛ce be˛dzie odcie˛ta od s´wiata, ale nie
przerwie nauki, skupi sie˛ na swoich planach, zdobe˛dzie

5

MOZ

˙

NA MIEC

´

WSZYSTKO

background image

wyz˙szy stopien´ specjalizacji. Nie zmarnuje czasu spe˛dzo-
nego w Tennengarrah. Dotrzyma obietnicy danej Davido-
wi...

Kiedy na horyzoncie ukazały sie˛ jakies´ zabudowania,

Bruce w kon´cu sie˛ skoncentrował, a Abby duchowo przy-
gotowała sie˛ na twarde la˛dowanie.

Nic takiego nie nasta˛piło. Przy zetknie˛ciu z ziemia˛

samolot lekko podskoczył i z ust Abby wydobyło sie˛
westchnienie ulgi.

– No i jak, pani doktor?
– Wspaniale! – Wstała i pierwszy raz tego dnia szcze-

rze sie˛ us´miechne˛ła. Rozprostowała nogi i strzepne˛ła
jakis´ niewidzialny pyłek ze s´niez˙nobiałych szorto´w. Ner-
wowo przygładziła swoje długie, ciemne włosy. Z che˛cia˛
poprawiłaby makijaz˙, ale Bruce cały czas patrzył na nia˛
z szerokim us´miechem.

– O, Kell wyszedł nam na spotkanie! – oznajmił.
– Kell? – Abby zmarszczyła brwi. – Mys´lałam, z˙e

wyjdzie po nas doktor Ross Bodey.

– Och, przepraszam. Zapomniałem powiedziec´, z˙e

Ross został wezwany do pacjenta. Mam go przywiez´c´
z powrotem, ale przedtem musze˛ napic´ sie˛ herbaty.
– Z beztroska˛ mina˛ wyja˛ł metalowy termos, otworzył
drzwi i wyskoczył na zewna˛trz. Pełnym galanterii gestem
podał jej ramie˛ i pomo´gł stana˛c´ na wysuszonej ziemi.
Os´lepiło ja˛ nisko wisza˛ce słon´ce i musiała osłonic´ oczy
ramieniem.

– Czes´c´, Abby, jestem Kell. – To bezceremonialne po-

witanie wypowiedziane było głe˛bokim me˛skim głosem.

Słon´ce s´wieciło jej prosto w oczy, wie˛c prawie nic nie

widziała. Wyobraz´nia podsune˛ła jej obraz przystojnego,

6

CAROL MARINELLI

background image

elegancko ubranego me˛z˙czyzny. Moz˙e pracuje tu jakis´
młody lekarz, o kto´rym Ross Bodey zapomniał jej powie-
dziec´?

– Wspaniale, z˙e doła˛czysz do naszego zespołu. – Me˛z˙-

czyzna us´cisna˛ł jej dłon´ zdecydowanym ruchem.

Abby us´miechne˛ła sie˛ lekko. Moz˙e jednak na tym

odludziu nie be˛dzie jej tak z´le.

Pomyłka.
Jeszcze nigdy jej złudzenia tak szybko sie˛ nie roz-

wiały. Kiedy oczy przystosowały sie˛ do jaskrawego słon´-
ca, ujrzała przed soba˛ wspo´łczesna˛ wersje˛ neandertal-
czyka. Zwalisty, mierza˛cy ponad metr osiemdziesia˛t
wzrostu me˛z˙czyzna o czarnych zmierzwionych włosach
us´miechał sie˛ do niej szeroko, przygla˛daja˛c jej sie˛ z za-
gadkowym błyskiem w ciemnych oczach.

Nie nosił przepaski na biodrach, tylko wyblakłe dz˙in-

sowe szorty. I nic poza tym.

– Bardzo mi miło – wymamrotała Abby.
Mimo woli przebiegła wzrokiem po jego opalonym,

muskularnym ciele. Spostrzegła, z˙e nowy znajomy za-
uwaz˙ył jej spojrzenie i zaczerwieniła sie˛ speszona.

– Shelly tez˙ chciała cie˛ przywitac´, ale kazałem jej

zostac´ w domu. Nie czuje sie˛ najlepiej.

– Naprawde˛? – Bruce nalał sobie herbaty z wysłuz˙o-

nego termosu, zapalił papierosa i oparł sie˛ o samolot,
najwyraz´niej maja˛c ochote˛ na pogawe˛dke˛. – A co jej
jest?

Abby poruszyła sie˛ niespokojnie. Chciała jak najszyb-

ciej znalez´c´ sie˛ w swoim nowym domu, wzia˛c´ długi,
chłodny prysznic. Nie us´miechała jej sie˛ towarzyska
pogawe˛dka w czterdziestostopniowym upale.

7

MOZ

˙

NA MIEC

´

WSZYSTKO

background image

– Jest jakas´ niespokojna – Kell wzruszył ramionami

– wie˛c moz˙e skon´czysz kopcic´ i polecisz po Rossa.

Abby miała wraz˙enie, z˙e tylko wybuch bomby atomo-

wej zmusiłby Bruce’a do pos´piechu.

– Jes´li to pocza˛tek porodu, to Ross be˛dzie chciał jak

najszybciej znalez´c´ sie˛ w domu.

– Shelly be˛dzie rodzic´? – Abby dopiero po chwili

zrozumiała, o czym mo´wi Kell.

– Co´z˙, twierdzi, z˙e nic sie˛ nie dzieje, ale mnie sie˛

wydaje, z˙e to juz˙ niedługo – odrzekł spokojnie. – Zrobiła
w domu generalne porza˛dki, a teraz nie moz˙e usiedziec´ na
miejscu.

– I z tego wnosisz, z˙e niedługo zacznie rodzic´? – zapy-

tała Abby z lekka˛ ironia˛. Natychmiast jednak zganiła sie˛
za to w duchu. W kon´cu to nie wina Kella, z˙e nie wie,
o czym mo´wi.

– Chodzi mi tylko o to, z˙e według mnie lepiej be˛dzie,

jak Ross szybko wro´ci do domu. Shelly nic nie mo´wi, ale na
pewno i ona wolałaby miec´ teraz me˛z˙a przy sobie – dodał
Kell. – Jutro rano ma leciec´ do szpitala w Adelajdzie.

– Kiedy ma wyznaczony termin? – zapytał Bruce,

siorbia˛c herbate˛ w tak obrzydliwy sposo´b, z˙e Abby miała
ochote˛ zatkac´ sobie uszy.

– Za trzy tygodnie, ale jes´li poro´d rozpocznie sie˛

przedwczes´nie, mamy ja˛ zawiez´c´ do szpitala.

– Czy wszystkie kobiety rodza˛ w Adelajdzie? – zacie-

kawiła sie˛ Abby, choc´ wcale sie˛ nie spodziewała, z˙e ci
dwaj nieokrzesani faceci z buszu be˛da˛ mieli jakiekolwiek
poje˛cie o obowia˛zuja˛cych tu procedurach.

– Tylko najbardziej skomplikowane przypadki – od-

rzekł Kell.

8

CAROL MARINELLI

background image

Bruce zas´ podrapał sie˛ po głowie.
– Dziecko Shelly jest w nieodpowiedniej pozycji, tak?

– przypomniał sobie.

– Ułoz˙enie pos´ladkowe – podpowiedziała Abby, sta-

raja˛c sie˛, by jej głos nie zabrzmiał protekcjonalnie. – Byc´
moz˙e cesarskie cie˛cie nie be˛dzie potrzebne, ale lepiej
sie˛ zabezpieczyc´. Porody pos´ladkowe bywaja˛ skompli-
kowane.

– Aha... W takim razie lepiej be˛dzie, jak sie˛ pos´piesze˛.

– Bruce wylał reszte˛ herbaty na ziemie˛ i zamkna˛ł termos.
– Chcecie, z˙ebym wezwał jaka˛s´ pomoc, jes´li sie˛ okaz˙e, z˙e
Shelly naprawde˛ rodzi?

– Dobry pomysł – pochwaliła Abby, ale natychmiast

zamilkła, poniewaz˙ Kell wpadł jej w słowo.

– Nie trzeba, damy sobie rade˛. Poza tym Shelly by

mnie zabiła, gdybym wezwał pomoc. Do zobaczenia,
Bruce – zakon´czył.

– A co z moim bagaz˙em? – spytała z niepokojem

Abby.

– Po´z´niej go dostaniesz, kiedy Bruce przywiezie Ros-

sa. Przyjechałem tu na motorze. – Wskazał zaparkowana˛
w pobliz˙u wielka˛ maszyne˛.

Abby je˛kne˛ła z przeraz˙eniem.
– Ale mo´j komputer... – zaprotestowała słabo, a Kell

spojrzał na nia˛ badawczo.

– Nic mu sie˛ nie stanie. Bruce wro´ci mniej wie˛cej za

godzine˛. Nikt ci go nie zabierze.

Moz˙e nie, ale jes´li Bruce zas´nie za sterami, a wiele

wskazuje na takie ryzyko, nie tylko przepadna˛ wyniki jej
badan´ nad terapia˛ odwykowa˛, ale na dodatek zostanie
pozbawiona doste˛pu do Internetu, a co za tym idzie, straci

9

MOZ

˙

NA MIEC

´

WSZYSTKO

background image

szanse˛ powiadomienia całej rodziny poczta˛ elektroni-
czna˛, z˙e podje˛ła najgorsza˛ decyzje˛ w swoim z˙yciu za-
wodowym.

– Chciałabym jednak zabrac´ komputer – powto´rzyła.
Kell spojrzał na nia˛ z lekkim zdziwieniem, ale tylko

wzruszył ramionami.

– Jak sobie z˙yczysz. Hej! Bruce!
Abby patrzyła z oddali, jak dwo´ch me˛z˙czyzn wymie-

nia mie˛dzy soba˛ kilka zdan´. Bez wa˛tpienia z˙artuja˛ sobie
z damy z miasta, kto´ra ani przez chwile˛ nie moz˙e sie˛ obyc´
bez swoich zabawek.

– Prosze˛ bardzo. – Kell podał jej czarna˛ torbe˛, a Abby

wymamrotała słowa podzie˛kowania.

Jej wzrok powe˛drował ku duz˙emu, białemu budyn-

kowi w oddali.

– Tutejszy os´rodek zdrowia jest wie˛kszy, niz˙ mys´la-

łam – stwierdziła.

Prawde˛ mo´wia˛c, spodziewała sie˛ blaszanej szopy na

s´rodku pustkowia, oznaczonej czerwonym krzyz˙em. Za-
pewne zmyliło ja˛ okres´lenie ,,os´rodek zdrowia’’. Ten
budynek wygla˛dał zupełnie jak prawdziwy szpital.

Kell skina˛ł głowa˛.
– Połowa jest jeszcze w budowie, ale juz˙ niedługo

be˛dzie gotowy. Oprowadziłbym cie˛, ale Ross prosił,
z˙ebym miał na oku Shelly. Moge˛ cie˛ jednak tam zawiez´c´.
Clara włas´nie ma dyz˙ur i z przyjemnos´cia˛ wszystko ci
pokaz˙e.

– Nie trzeba. – Perspektywa poznania kolejnych no-

wych ludzi nieco ja˛zdenerwowała. – Poczekam na lekarza.

Jej słowa zabrzmiały nieprzyjemnie i protekcjonalnie,

ale na szcze˛s´cie Kell nic nie powiedział, tylko wsiadł na

10

CAROL MARINELLI

background image

motocykl. Abby obiecała sobie, z˙e w przyszłos´ci be˛dzie
poste˛powała bardziej dyplomatycznie.

– Wzia˛c´ od ciebie torbe˛ z komputerem? – zapropono-

wał, widza˛c, z˙e Abby z powa˛tpiewaniem przygla˛da sie˛
maszynie.

– Tak, dzie˛kuje˛.
Przewiesił sobie torbe˛ przez ramie˛ i cierpliwie czekał,

az˙ Abby usadowi sie˛ na siodełku. Ja˛ tymczasem ogarne˛ły
mieszane uczucia. Zdała sobie sprawe˛, z˙e be˛dzie musiała
przejechac´ kilka kilometro´w niemal przytulona do swoje-
go przewodnika.

Niepokoiło ja˛ tez˙, z˙e musi jechac´ bez kasku. Jak to

be˛dzie wygla˛dało w nekrologu? Lekarka pogotowia zgi-
ne˛ła w wypadku motocyklowym, jada˛c bez odpowied-
niego zabezpieczenia...

– O, zapomniałem... – Kell zsiadł z motoru i wyja˛ł ze

schowka dwa kaski. – Lepiej sie˛ zabezpieczyc´. Ross
nigdy by mi nie wybaczył, gdybym us´miercił nowa˛ lekar-
ke˛ juz˙ pierwszego dnia.

Abby z irytacja˛ stwierdziła, z˙e nie wie, jak włoz˙yc´ ten

przekle˛ty kask, kto´rego brak przed chwila˛ tak bardzo ja˛
zdenerwował. Owszem, udało jej sie˛ wsuna˛c´ go na głowe˛,
ale co zrobic´ z paskami?

– Pomoge˛ ci. – Kell stana˛ł obok niej i zre˛cznie za-

trzasna˛ł paski pod jej broda˛. Choc´ wygla˛dał dos´c´ nie-
chlujnie, Abby wyczuła bija˛cy od niego delikatny zapach
mydła i mocnego me˛skiego dezodorantu. W dodatku stał
tak blisko, z˙e nie mogła omina˛c´ wzrokiem jego płaskiego,
opalonego na bra˛z brzucha.

Nieche˛tnie przyznała, z˙e Kell na swo´j sposo´b jest

pocia˛gaja˛cy...

11

MOZ

˙

NA MIEC

´

WSZYSTKO

background image

– No, teraz chyba moz˙emy ruszac´ – stwierdził, zre˛cz-

nie wskakuja˛c na siodełko.

Abby nigdy jeszcze nie jechała na motocyklu. Co

wie˛cej, bardzo szybko przestała jez´dzic´ na dziecinnym
rowerze, poniewaz˙ znacznie bardziej interesuja˛ce wyda-
wały jej sie˛ ksia˛z˙ki i obserwowanie pod starym mikro-
skopem ojca z˙ycia tocza˛cego sie˛ w kropli wody z sadza-
wki. A teraz oto jedzie po bezdroz˙ach rycza˛ca˛ maszyna˛,
kurczowo przywieraja˛c do człowieka, kto´rego poznała
zaledwie chwile˛ wczes´niej. To jest przeraz˙aja˛ce, pod-
niecaja˛ce i dziwnie... zmysłowe.

Ta szalen´cza jazda szybko sie˛ skon´czyła. Abby zsiadła

z motoru, staraja˛c sie˛ zachowac´ choc´ resztki godnos´ci.
Kolana sie˛ pod nia˛ uginały, a ziemia zdawała sie˛ kołysac´.

– Przepraszam – powiedział Kell z us´miechem. – Nie

wiedziałem, z˙e to two´j pierwszy raz.

– A gdybys´ wiedział, to co? Potraktowałbys´ mnie

delikatniej?

Natychmiast dotarło do niej, jak dwuznacznie za-

brzmiało to zdanie. Nie zamierzała flirtowac´, samo tak
jakos´ wyszło.

Owszem, Kell jest imponuja˛cym okazem me˛skiej uro-

dy i s´wietnie jez´dzi na motorze, ale jako prosty farmer
z prowincji na pewno nie moz˙e jej zainteresowac´.

Przyjechała tu do pracy. Przez trzy miesia˛ce be˛dzie

praktykowała medycyne˛ od podstaw, a potem sie˛ sta˛d
wyniesie, nawet gdyby samolot Bruce’a rozpadł sie˛ na
kawałki i musiałaby is´c´ na piechote˛.

– Abby! – W drzwiach domu stane˛ła s´liczna, rudo-

włosa kobieta w zaawansowanej cia˛z˙y. Trzymała przed
soba˛ kosz z wyprana˛ bielizna˛, ale nawet on nie przysłonił

12

CAROL MARINELLI

background image

duz˙ego brzucha. – Jestem Shelly, rozmawiałys´my przez
telefon. Przykro mi, z˙e Ross nie mo´gł cie˛ powitac´.

– Nic nie szkodzi. – Abby starała sie˛ us´miechna˛c´

przyjaz´nie. – Kell s´wietnie wypełnił obowia˛zki gospo-
darza.

– Doprawdy? – Us´miechna˛ł sie˛ zaskoczony. – A wca-

le sie˛ nie starałem.

– To była tylko grzecznos´ciowa uwaga – burkne˛ła

Abby, a Kell us´miechna˛ł sie˛ jeszcze szerzej.

– Po´jdziemy wieczorem do baru. Poznasz tutejszych

ludzi i dopiero sie˛ przekonasz, jak wygla˛da prawdziwa
gos´cinnos´c´.

– Dzie˛kuje˛, ale raczej nie skorzystam z propozycji.
Kell wykonał tylko zwykły przyjacielski gest, ona jed-

nak poczuła sie˛ lekko zdenerwowana, jakby proponował
jej randke˛. Musiała przyznac´, z˙e dawno juz˙ nie otrzymała
takiego zaproszenia.

– Powinnas´ is´c´ – pogodnie namawiała ja˛ Shelly.

– Gdybym nie była cie˛z˙ka jak słonica, sama bym cie˛ tam
zabrała. – Odstawiła kosz i us´miechne˛ła sie˛ ze znuz˙e-
niem. – Wejdz´cie do s´rodka. Napijemy sie˛ czegos´, a po-
tem zaprowadze˛ cie˛ do twojego domu. To ten. – Wskazała
w strone˛ kilku białych domko´w, stoja˛cych na skraju
szpitalnego terenu. – Wszystko jest gotowe na twoje
przybycie.

Abby miała ochote˛ zabrac´ klucze i pobiec prosto do

siebie, ale nie chciała wydac´ sie˛ nieuprzejma. Us´miech-
ne˛ła sie˛ jednak z wdzie˛cznos´cia˛ i ruszyła za Shelly, kto´ra
poruszała sie˛ z wyraz´nym wysiłkiem. Kell poda˛z˙ył za
nimi.

– Nie musisz mnie nian´czyc´ – zwro´ciła sie˛ do niego

13

MOZ

˙

NA MIEC

´

WSZYSTKO

background image

przyszła mama. – Teraz jest tu Abby, a przeciez˙ to
lekarka.

– Wcale cie˛ nie nian´cze˛ – zaprotestował Kell.
– Dlaczego wie˛c całe popołudnie malowałes´ poko´j

dziecie˛cy, chociaz˙ Ross miał sam to zrobic´ w sobote˛?

– A kiedy Ross miał ostatnio wolna˛ sobote˛? – Kell

rozsiadł sie˛ na kanapie i oparł stopy o niski stolik. Abby
spojrzała na to z przygana˛, ale Shelly nie zareagowała.
– A w ogo´le to potrzebuje˛ goto´wki.

Ta ostatnia uwaga bardzo rozbawiła Shelly. Wzie˛ła

lez˙a˛cy na fotelu T-shirt i rzuciła go Kellowi.

– Skoro chcesz tu zostac´, to przynajmniej ubierz sie˛

przyzwoicie. – Zwro´ciła sie˛ do Abby. – Kell chciał mi
pomo´c, wie˛c postanowił przygotowac´ lunch.

– Nie musisz o tym kaz˙demu opowiadac´ – mrukna˛ł

Kell, wcia˛gaja˛c biała˛ koszulke˛. Abby ucieszyła sie˛, z˙e
teraz be˛dzie mogła na niego patrzec´, nie czerwienia˛c sie˛
po uszy.

– Wylał na siebie cały słoik majonezu.
– Nie moja wina, z˙e Ross tak mocno zakre˛ca słoiki.

– Zerkna˛ł na Abby. – Zwykle nie chadzam po´łnagi po
okolicy. Przepraszam, jes´li cie˛ wystraszyłem. – Na szcze˛-
s´cie nie musiała nic na to odpowiadac´, bo natychmiast
zwro´cił sie˛ do Shelly: – Jes´li naprawde˛ nie chcesz mnie tu
widziec´, to sobie po´jde˛, ale chyba zasłuz˙yłem choc´ na
filiz˙anke˛ kawy.

Shelly poruszała sie˛ tak wolno, z˙e zrobienie kawy

mogło jej zaja˛c´ nawet godzine˛. A wtedy Ross be˛dzie juz˙
w domu. Widac´ było, z˙e Kell powaz˙nie traktuje swoje
obowia˛zki.

– Abby, ty tez˙ sie˛ napijesz?

14

CAROL MARINELLI

background image

– Tak, dzie˛kuje˛. Jes´li mi pokaz˙esz, gdzie jest kuchnia,

to zaparze˛ kawe˛. Widze˛, z˙e masz duz˙o pracy.

– No, troche˛ – przyznała Shelly, wskazuja˛c na sterty

bielizny do prania. – Lepiej sie˛ poczuje˛, kiedy juz˙ wszyst-
ko be˛dzie gotowe.

Abby ze zdziwieniem obserwowała z kuchni, jak Shel-

ly zdejmuje opakowania z nowych ubranek dziecie˛cych
i wrzuca je do kolejnego kosza na brudna˛ bielizne˛.

– Jak podro´z˙, Abby?
– Bardzo długa.
Shelly rozes´miała sie˛.
– Wiem cos´ o tym. Kiedy tu pierwszy raz jechałam,

mys´lałam, z˙e ta podro´z˙ nigdy sie˛ nie skon´czy. To prawie
tak jak lot na inna˛ planete˛, prawda?

Abby skine˛ła głowa˛i us´miechne˛ła sie˛ szczerze. Sympa-

tyczna Shelly zaczynała w niej budzic´ przyjazne uczucia.

– Az˙ trudno uwierzyc´, z˙e to ten sam kraj. Zaczekaj

tylko, az˙ Ross pokaz˙e ci okoliczne gospodarstwa, zagu-
bione na prawdziwym bezludziu. Przy nich Tennengarrah
wygla˛da jak te˛tnia˛ca z˙yciem metropolia. Przynajmniej
mamy tu pub, kilka sklepo´w i salon fryzjerski...

– A od kiedy? – zdziwił sie˛ Kell.
– No, moz˙e to nie jest prawdziwy salon – zgodziła sie˛

Shelly – ale siostrzenica June Hegley, Anna, przyjechała
tu na pare˛ miesie˛cy. Nauczyła sie˛ fachu w Sydney i be˛dzie
przyjmowała w domu June.

– To musze˛ zamo´wic´ sobie strzyz˙enie. – Kell pus´cił

oko do Abby, a ona zdała sobie sprawe˛, z˙e zno´w sie˛ na
niego zagapiła.

Zmierzwione ciemne włosy domagały sie˛ strzyz˙enia,

ale z drugiej strony bardzo do niego pasowały.

15

MOZ

˙

NA MIEC

´

WSZYSTKO

background image

– Szpital jest dobrze wyposaz˙ony – cia˛gne˛ła Shelly.

– Wiele sie˛ tu zmieniło od czasu naszego przyjazdu.
Wydaje mi sie˛, z˙e be˛dziesz mile zaskoczona.

– Duz˙o jest pacjento´w?
Skierowała to pytanie do Shelly. Z rozmo´w telefonicz-

nych z nia˛ i z Rossem wywnioskowała, z˙e Shelly jest pie-
le˛gniarka˛ i do niedawna pracowała w szpitalu. Zamiast
Shelley odpowiedział jej jednak Kell. Najwyraz´niej mu
sie˛ wydaje, z˙e pozjadał wszystkie rozumy.

– To zalez˙y. Czasami przez cały dzien´ nie przybywa

nikt nowy, ale to sie˛ zdarza coraz rzadziej. Ros´nie liczba
turysto´w i miasto rozkwita.

Abby miała ochote˛ rzucic´ mu cos´ uszczypliwego, ale

sie˛ pohamowała. Przeniosła wzrok na Shelly.

– Jak długo tu mieszkacie?
– Troche˛ ponad rok. Mine˛ło sporo czasu, zanim przy-

zwyczaiłam sie˛ do tutejszego z˙ycia, ale teraz wszystko
jest w porza˛dku. Natomiast Matthew zakochał sie˛ w Ten-
nengarrah juz˙ pierwszego dnia.

– Matthew to syn Shelly – wyjas´nił Kell, całkiem

niepotrzebnie.

Abby nie zaszczyciła go odpowiedzia˛.
– Ile ma lat? – zwro´ciła sie˛ do Shelly.
– Trzy. Teraz s´pi, z czego sie˛ bardzo ciesze˛, bo akurat

dzisiaj dostałam wreszcie paczke˛ od mamy. Przysłała mi
ubranka dziecie˛ce i ro´z˙ne drobiazgi, o kto´re tutaj trudno.
– Z us´miechem pokazała pudełko proszku do prania.

– Nie sprzedaja˛tu proszko´w do prania? – zdumiała sie˛

Abby i oczami wyobraz´ni zobaczyła, jak robi pranie na
kamieniu w potoku. Po co sie˛ w to wszystko pakowała?

– Proszek do prania? A co to takiego?

16

CAROL MARINELLI

background image

Dopiero po ułamku sekundy Abby zrozumiała, z˙e Kell

z˙artuje. Zaczerwieniła sie˛, a Shelly wybuchne˛ła s´miechem.

– Nie jest tu az˙ tak z´le. Potrzebowałam płatko´w myd-

lanych, a w tutejszym sklepie ich nie ma, wie˛c najpros´ciej
było poprosic´ o nie mame˛. Na wie˛ksze zakupy w mies´cie
wybieramy sie˛ dopiero w przyszłym miesia˛cu. A teraz,
jes´li pozwolicie, po´jde˛ włoz˙yc´ te rzeczy do pralki.

– Jasne. – Kell skina˛ł głowa˛ i wła˛czył pilotem telewi-

zor. – Zaraz rozwiesze˛ pranie z drugiego kosza.

Abby nie mogła sie˛ powstrzymac´ i znacza˛co wzniosła

oczy do nieba. Co ona tu robi? W jakiejs´ dziurze na kon´cu
s´wiata dyskutuje o przewadze płatko´w mydlanych nad
detergentem! Przeciez˙ to zupełnie nie w jej stylu.

– Cos´ sie˛ stało? – zapytał Kell.
– Nic.
– Shelly jest wspaniała. A jes´li nasza rozmowa wyda-

wała ci sie˛ zbyt przyziemna, to nie zapominaj, z˙e ta
dziewczyna ma wkro´tce rodzic´.

– Przeciez˙ nic nie powiedziałam – zaprotestowała, zła

na siebie, z˙e tak dała sie˛ przyłapac´. Irytowała ja˛ tez˙
bezpodstawna pewnos´c´ siebie Kella. Ska˛d on wie, z˙e
Shelly wkro´tce zacznie rodzic´? Przeciez˙ wcale na to nie
wygla˛da.

– Nie musiałas´ nic mo´wic´.
Na chwile˛ w pokoju zawisło niezre˛czne milczenie.

W kon´cu ciekawos´c´ wzie˛ła go´re˛ i Abby zapytała:

– Kell, dlaczego Shelly pierze nowe ubranka?
– Powinno sie˛ je przeprac´, zanim ubierze sie˛ w nie

dziecko – wyjas´nił cierpliwie, zno´w przybieraja˛c pogod-
na˛ mine˛. – W ten sposo´b usuwa sie˛ z nich zapachy
i draz˙nia˛ce detergenty.

17

MOZ

˙

NA MIEC

´

WSZYSTKO

background image

Niespodziewanie dla siebie samej Abby rozes´miała

sie˛.

– Co takiego powiedziałem?
– Nic, nic. – Przełkne˛ła łyk kawy i zno´w wybuchne˛ła

s´miechem. – Po prostu nie spodziewałam sie˛, z˙e ktos´ taki
jak ty wie cokolwiek na ten temat.

– Ktos´ taki jak ja? – Kell wstał i wzia˛ł kosz z uprana˛

bielizna˛. – Chodzi ci o to, z˙e taki ze mnie macho?

Spojrzała na niego i chociaz˙ teraz był juz˙ ubrany,

poczuła dziwny ucisk w z˙oła˛dku. Wygla˛dał pocia˛gaja˛co
i me˛sko, mimo z˙e stał z koszem z bielizna˛ i gars´cia˛klamer
w re˛ce.

– Lepiej szybko wywies´ to pranie, jes´li ma dzisiaj

wyschna˛c´.

Z kolei Kell wybuchna˛ł s´miechem.
– A co taka kobieta jak ty moz˙e wiedziec´ o praniu?
Wyszedł, zamykaja˛c za soba˛ siatkowe drzwi, a Abby

odetchne˛ła głe˛biej i spojrzała na cia˛gna˛ce sie˛ za oknem
pustkowie. Zastanawiała sie˛, jak zdoła tu wytrwac´.

Pocieszała sie˛, z˙e to tylko trzy miesia˛ce. Za trzy

kro´tkie miesia˛ce be˛dzie mogła spokojnie odnosic´ swoja˛
bielizne˛ do pralni, nie pos´wie˛caja˛c temu wydarzeniu
wie˛kszej uwagi.

Za trzy miesia˛ce zdobe˛dzie stopien´ konsultanta.

18

CAROL MARINELLI

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

– Kell!
Okrzyk nie był głos´ny, ale pełen strachu, wie˛c Abby

natychmiast zerwała sie˛ na ro´wne nogi.

– Kell! – Tym razem Shelly krzykne˛ła głos´niej

i z wie˛ksza˛ desperacja˛. Abby spostrzegła przez okno, z˙e
nies´wiadomy niczego Kell beztrosko rozwiesza pranie.

Niepewna, czy go zawołac´, czy samej sprawdzic´, o co

chodzi, poszła w strone˛ pralni, ska˛d dobiegał krzyk Shel-
ly. Kiedy weszła do s´rodka, z przeraz˙eniem zobaczyła, z˙e
kobieta zgie˛ta z bo´lu stoi, opieraja˛c sie˛ o pralke˛.

– Czuje˛, z˙e musze˛ przec´!
Nie ro´b tego! – pomys´lała Abby, lecz nie powiedziała

tego na głos. Spokojnie. Pro´bowała sie˛ opanowac´, jedno-
czes´nie pomagaja˛c Shelly ułoz˙yc´ sie˛ na podłodze. Prze-
ciez˙ dwie minuty drogi sta˛d jest os´rodek zdrowia z od-
działem szpitalnym, wyposaz˙ony w odpowiedni sprze˛t...

Uprzytomniła sobie, z˙e jej torba lekarska jest w samo-

locie, unosza˛cym sie˛ gdzies´ nad australijskim interiorem.
Tam ma cały niezbe˛dny ekwipunek, ła˛cznie z takim
luksusem jak lateksowe re˛kawice. Przez chwile˛ miała
ochote˛ udusic´ Kella gołymi re˛kami.

– Poprosze˛ Kella, z˙eby zadzwonił do szpitala – po-

wiedziała, ale Shelly chwyciła ja˛ za ramie˛.

– Juz˙ za po´z´no! Zaczynam rodzic´!

background image

– W takim razie zajmiemy sie˛ toba˛ i dzieckiem na

miejscu – powiedziała spokojnie, choc´ serce biło jej jak
oszalałe. – Wszystko be˛dzie dobrze.

Wzie˛ła kilka czystych re˛czniko´w, staraja˛c sie˛ oddy-

chac´ spokojnie. Od lat nie przyjmowała porodu. A kiedy
ostatnio to robiła, pomagali jej praktykanci i połoz˙ne,
a działo sie˛ to w dobrze wyposaz˙onej sali porodowej.
Powtarzała sobie, z˙e szybkie porody zwykle przebiegaja˛
gładko, wystarczy tylko nieco dopomo´c matce naturze.
Kiedy jednak zbadała Shelly, poczuła, z˙e opuszcza ja˛
optymizm.

– Czy dziecko jest ułoz˙one pos´ladkowo? – spytała

Shelly, jakby czytała w jej mys´lach.

– Tak – odrzekła Abby, a Shelly je˛kne˛ła przeraz˙ona.
– Miałam nadzieje˛, z˙e sie˛ odwro´ciło. Jeszcze dzis´

rano mo´wiłam Rossowi...

– Dziecku nic sie˛ nie stanie – przerwała jej Abby. –

Teraz posłuchaj mnie uwaz˙nie. – Przywołała us´miech na
twarz. – Zawołam zaraz Kella. Wezwie kogos´, kto przynie-
sie nam pakiet porodowy. Postaraj sie˛ jeszcze nie przec´.

– A jes´li nie be˛de˛ mogła sie˛ powstrzymac´?
Abby wzie˛ła głe˛boki oddech i z uspokajaja˛cym us´mie-

chem spojrzała rodza˛cej prosto w oczy.

– Z tym tez˙ damy sobie rade˛. Kell! – zawołała jak

najgłos´niej, by przekrzyczec´ graja˛cy w salonie telewizor.

– Co sie˛ dzieje?
Wszedł do pralni i ku zdumieniu Abby wcale nie był

zaskoczony sytuacja˛, kto´ra˛ tam zastał.

– Zadzwon´ do szpitala – wycedziła Abby przez ze˛by,

czuja˛c, z˙e pos´ladki dziecka przesuwaja˛ sie˛ w do´ł kanału
rodnego.

20

CAROL MARINELLI

background image

Pełne bo´lu okrzyki Shelly przecinały rozgrzane powie-

trze niczym ostry no´z˙. Kell wro´cił po chwili z wielka˛
sko´rzana˛ torba˛, z kto´rej wyja˛ł pare˛ re˛kawiczek.

– Zadzwoniłes´?
– Tak. Clara czeka w pogotowiu.
Oczy Abby rozszerzyły sie˛ z przeraz˙enia.
– Niepotrzebna mi Clara w pogotowiu – wysyczała.

– Niech przys´le tu kogos´ do odebrania porodu!

Czy ten neandertalczyk nie mo´gł zrobic´ tego, co mu

kazała? Ona jest lekarzem, a poro´d przebiega z kom-
plikacjami! Na czoło wysta˛piły jej kropelki potu, ale
starała sie˛ nie tracic´ panowania. Dlaczego ten Kell tu
sterczy? Nic tutaj po nim.

– Musze˛ przec´ – wyje˛czała Shelly.
Abby poczuła, z˙e dziecko przesune˛ło sie˛ jeszcze niz˙ej

i sama nie wiedziała, co ja˛ bardziej przeraz˙a: to, z˙e be˛dzie
musiała sama przyja˛c´ poro´d, czy to, z˙e Kell zacza˛ł
wcia˛gac´ re˛kawiczki.

– My odbierzemy poro´d – oznajmił cicho, tak z˙eby

tylko ona mogła go usłyszec´. – Nikogo wie˛cej nie ma. –
Us´miechna˛ł sie˛ do Shelly i dodał zupełnie innym tonem:
– Malen´stwo nadal jest ułoz˙one pos´ladkowo, wie˛c musisz
zmienic´ pozycje˛.

Osłupiała Abby patrzyła, jak Kell szybko i sprawnie

podnio´sł Shelly z podłogi i delikatnie ułoz˙ył na stoja˛cej
w pralni ławie. Potem przysuna˛ł odwro´cony do go´ry
dnem kosz na bielizne˛ i usadził na nim Abby. Kiedy nieco
sie˛ otrza˛sne˛ła z szoku, zdała sobie sprawe˛, z˙e Shelly lez˙y
w pozycji przewidzianej przy porodach pos´ladkowych.

– Jestes´ piele˛gniarzem? – wydukała z niedowierza-

niem.

21

MOZ

˙

NA MIEC

´

WSZYSTKO

background image

– I akuszerem – odparł szeptem, pomagaja˛c jej pod-

trzymac´ pos´ladki noworodka, kto´re włas´nie ukazały sie˛
ich oczom.

– Nic nie mo´wiłes´.
– A ty nie pytałas´.
Nie było czasu na błyskotliwa˛ riposte˛. Shelly zacze˛ła

je˛czec´, a jej krzyki odbijały sie˛ o s´ciany pralni.

– Ja chce˛ Rossa!
– Wkro´tce tu be˛dzie – zapewnił ja˛ Kell. Jego twarz

była o wiele spokojniejsza i pogodniejsza niz˙ twarz Abby.

– Chce˛, z˙eby był przy mnie! – Shelly krzyczała coraz

głos´niej. Widac´ było, z˙e z całej siły wstrzymuje akcje˛
porodowa˛, a jej drobne ciało powoli opuszczaja˛ siły.
Abby wiedziała, z˙e porody pos´ladkowe wymagaja˛ wiel-
kiego wysiłku i koncentracji ze strony rodza˛cej.

– Shelly, posłuchaj... – zacze˛ła, ale Kell połoz˙ył jej

re˛ke˛ na ramieniu i wyszeptał: – Nic jej nie be˛dzie. – Potem
zwro´cił sie˛ do Shelly: – Ross juz˙ jest w drodze. Wiemy, z˙e
bardzo go teraz potrzebujesz, ale nie moz˙esz opo´z´niac´
porodu, z˙eby na niego zaczekac´. Twoje malen´stwo nie
chce czekac´ na nikogo, wie˛c ro´b, o co cie˛ prosi Abby,
dobrze?

W jego spokojnym głosie słychac´ było pewnos´c´ siebie,

kto´rej brakowało Abby. Shelly natychmiast na to zarea-
gowała.

– Po prostu boje˛ sie˛.
– Czego? – spytał lekkim tonem Kell. – Abby wszyst-

ko kontroluje. Nic sie˛ nie stanie ani tobie, ani dziecku.

Abby, choc´ stała wyz˙ej w zawodowej hierarchii, z ra-

dos´cia˛ przekazałaby teraz inicjatywe˛ w re˛ce tego do-
s´wiadczonego piele˛gniarza. Nie spodziewała sie˛, z˙e tak

22

CAROL MARINELLI

background image

be˛dzie wygla˛dac´ jej pierwszy dzien´ w Tennengarrah.
Wzie˛ła głe˛boki oddech i starała sie˛ stłumic´ panike˛, czeka-
ja˛c na kolejny skurcz.

– Wszystko w porza˛dku? – zapytał ja˛ Kell.
Odczuła lekkie zaz˙enowanie, ale tez˙ zrobiło jej sie˛

miło, z˙e tak dobrze wyczuł jej nastro´j.

– Mam nadzieje˛ – odrzekła cicho.
– Dasz sobie rade˛ – zapewnił ja˛ z us´miechem.
Shelly zacze˛ła przec´, wie˛c oboje skupili sie˛ na pacjent-

ce. Dolna cze˛s´c´ ciała noworodka była juz˙ widoczna, wie˛c
Shelly zyskała chwile˛ na odpoczynek. Abby tymczasem
sprawdziła, czy wszystko jest w porza˛dku. Pe˛powina
pulsowała miarowo, co s´wiadczyło, z˙e dziecku nic nie
grozi. Jednak najtrudniejszy etap porodu – pojawienie sie˛
gło´wki – był jeszcze przed nimi.

– No dobra. Ruszamy. – Głos Kella brzmiał niemal

entuzjastycznie, jakby chodziło o uruchomienie moto-
cykla.

Abby poczuła sie˛ pewniej. Skoro Kell sie˛ nie dener-

wuje, to pewnie nie dzieje sie˛ nic złego. Nagle poczuła, z˙e
panuje nad wszystkim. Przypomniały jej sie˛ informacje
z podre˛czniko´w i praktyczne dos´wiadczenia ze szpitala.
Kiedy ramiona dziecka wyszły juz˙ z kanału rodnego,
zerkne˛ła na Kella.

– Zaczekaj chwile˛, Shelly – poprosił i podszedł do

Abby. Pomo´gł jej odpowiednio podtrzymac´ dziecko, by
siła cia˛z˙enia sprzyjała rodza˛cej. Razem pomogli malen´st-
wu przyjs´c´ na s´wiat. W kon´cu pojawiła sie˛ gło´wka. Abby
wzie˛ła głe˛boki oddech, po czym ułoz˙yła s´liskie ciałko na
brzuchu matki. Po policzkach Shelly popłyne˛ły łzy. Kell
tymczasem energicznie wytarł noworodka re˛cznikiem.

23

MOZ

˙

NA MIEC

´

WSZYSTKO

background image

– Dziewczynka – wyszeptała Shelly. – Mam co´reczke˛.
– I to jaka˛ s´liczna˛. – Jego głos zdradzał wzruszenie.

Abby ze zdziwieniem zauwaz˙yła, z˙e w oczach Kella ls´nia˛
łzy. – Ma jasne włosy. Zupełnie jak tatus´.

– Jest zdrowa?
– Jeszcze jak.
Sko´ra dziewczynki szybko sie˛ zaro´z˙owiła, czerwone

usteczka rozchyliły sie˛ i z gardła wydobył sie˛ pełen złos´ci
krzyk.

Abby przecie˛ła pe˛powine˛, a Kell tymczasem owina˛ł

noworodka re˛cznikiem i okrył przes´cieradłem ka˛pielo-
wym drz˙a˛ca˛ matke˛.

– Przykryj Shelly jeszcze tym – powiedział, podaja˛c

Abby koc. – Ja musze˛ sie˛ zaja˛c´ pewnym malcem, kto´ry
włas´nie sie˛ obudził i na pewno nie wie, co sie˛ dzieje.

– Matthew? – zawołała cicho Shelly. – Pewnie jest

przeraz˙ony.

– Nic mu nie be˛dzie – zapewniła Abby, ale Shelly była

innego zdania.

– Trudno mu zrozumiec´, o co chodzi. – Spojrzała na

Abby. – Nie wiesz, z˙e Matthew ma zespo´ł Downa.
Dokładnie obmys´lilis´my z Rossem, jak mu przedstawimy
nowego członka rodziny. Ja miałam lez˙ec´ w ło´z˙ku, dziec-
ko w kołysce...

– Chcesz, z˙ebym ci pomogła przejs´c´ do sypialni,

zanim syn cie˛ zobaczy?

Shelly potrza˛sne˛ła głowa˛.
– Juz˙ sie˛ obudził. Najlepiej be˛dzie, jak Kell go tu

przyprowadzi.

Abby szybko sprawdziła, czy po porodzie nie zostało

nic, co mogłoby przerazic´ trzyletnie dziecko.

24

CAROL MARINELLI

background image

– Abby? Czy mogłabys´ ja˛ potrzymac´? Moz˙e tak be˛-

dzie lepiej...

Abby patrzyła na matke˛ trzymaja˛ca˛ w ramionach

noworodka i czuła, z˙e cos´ ja˛ s´ciska w gardle.

– Z przyjemnos´cia˛ – zgodziła sie˛.
Wzie˛ła zawinia˛tko na re˛ce i spojrzała na niewinna˛

twarzyczke˛ dziecka. Shelly nie chciała wypuszczac´ co´re-
czki z obje˛c´, ale wiedziała, z˙e synowi ro´wniez˙ jest po-
trzebna. Powinna wycia˛gna˛c´ do niego ramiona, przytulic´
i dopiero potem wytłumaczyc´ mu, co sie˛ stało, kiedy spał.

Uwaz˙nie trzymaja˛c noworodka, Abby otworzyła

drzwi do pralni. Zobaczyła przed soba˛ pare˛ niebieskich
oczu i zaspana˛ buzie˛.

– Matty, to jest Abby – oznajmił Kell. – Be˛dzie nasza˛

nowa˛ lekarka˛. – O noworodku nic nie powiedział, ma˛drze
zostawiaja˛c ten przywilej matce.

– Matthew. – Shelly wycia˛gne˛ła ramiona i us´miech-

ne˛ła sie˛ mimo zme˛czenia. – Przestraszyłes´ sie˛, skarbie?

Chłopczyk nie odpowiedział, tylko powaz˙nie skina˛ł

głowa˛. Kell zanio´sł go do matki.

– Nie ma sie˛ czego bac´ – tłumaczyła cierpliwie.

– Abby i Kell opiekowali sie˛ mamusia˛. I zobacz, kto jest
juz˙ z nami.

Abby zbliz˙yła sie˛ i pokazała chłopcu zawinia˛tko, tak

z˙eby mo´gł mu sie˛ dokładnie przyjrzec´.

– Dzidzia! – stwierdził rados´nie malec i napie˛cie

zelz˙ało. – Moja dzidzia! – pisna˛ł przeje˛ty.

– Tak, to twoja mała siostrzyczka – potwierdził Kell

ze s´miechem, spogla˛daja˛c to na Matthew, to na Shelly.
Wzia˛ł chłopca na re˛ce i pozwolił mu dotkna˛c´ twarzyczki
noworodka. – Włas´nie tak – pochwalił. – Moz˙esz ja˛

25

MOZ

˙

NA MIEC

´

WSZYSTKO

background image

delikatnie pogłaskac´ po policzku. Na pewno chciałaby cie˛
us´ciskac´, ale najpierw musimy zaprowadzic´ mame˛ do
ło´z˙ka. Pomoz˙esz mi?

Czy w takiej sytuacji Matthew mo´gł odmo´wic´?
W cia˛gu kilku minut Kell wszystko zorganizował. Gdy

przeje˛ty Matthew poprawił poduszki na ło´z˙ku i odsuna˛ł
kołdre˛, on zaprowadził sta˛paja˛ca˛ nieco chwiejnie Shelly
do sypialni. Abby poda˛z˙yła za nimi, niosa˛c malen´stwo,
jakby to był najcenniejszy skarb. Dziwiła sie˛, z˙e ten
noworodek wywołał w niej taka˛ burze˛ uczuc´.

Przeciez˙ juz˙ nieraz trzymała w ramionach małe dzieci,

badała je, osłuchiwała, niekiedy nawet hus´tała na kolanie.
Ale nigdy jeszcze nie przytulała dziesie˛ciominutowego
noworodka, i to przez tak długi czas. Czuła tez˙ satysfak-
cje˛, z˙e bez pomocy zespołu udało jej sie˛ odebrac´ trudny
poro´d.

– S

´

wietnie sie˛ spisałas´. – Kell siedział na skraju

pustego ło´z˙ka. – Shelly poszła do łazienki – wyjas´nił
i poklepał miejsce obok siebie.

– Tylko dzie˛ki tobie – przyznała, nie odrywaja˛c wzro-

ku od twarzyczki dziecka. – Przyznam szczerze, z˙e o mało
nie wpadłam w panike˛, kiedy stwierdziłam, z˙e to be˛dzie
poro´d pos´ladkowy. Gdyby nie ty, nie wiem, co by sie˛ stało.

– Wszystko przebiegłoby tak samo – odparł. – Kilka

minut le˛ku, a potem zapanowałabys´ nad sytuacja˛. Sama
dobrze o tym wiesz.

– Mam nadzieje˛, z˙e tak by było. Nie denerwowałes´ sie˛

ani troche˛?

– Nie, ja nigdy sie˛ nie denerwuje˛. – Abby spojrzała na

niego z niedowierzaniem, ale Kell tylko wstał i zapukał
w drzwi łazienki. – Wszystko w porza˛dku, Shelly?

26

CAROL MARINELLI

background image

– Jeszcze pare˛ minut – rozległo sie˛ ze s´rodka i Kell

zmarszczył brwi.

– Tylko mi tam nie zemdlej. Daje˛ ci jeszcze dwie

minuty. – Z us´miechem odszedł od drzwi. – Hej, Matty,
a moz˙e przyniesiesz dla dzidzi jaka˛s´ zabawke˛? Włoz˙ymy
ja˛ do jej ło´z˙eczka. – Chłopiec wyszedł, a Kell zno´w usiadł
na ło´z˙ku. – Mam nadzieje˛, z˙e Shelly dobrze sie˛ czuje.

– I to jest człowiek, kto´ry przed chwila˛ mi mo´wił, z˙e

nigdy sie˛ nie denerwuje?

Rozes´miał sie˛ i juz˙ miał cos´ powiedziec´, kiedy do

sypialni wpadł wysoki, jasnowłosy me˛z˙czyzna.

– Gdzie jest Shelly?
Nie tak wygla˛da zwykle pierwsze spotkanie z nowym

pracownikiem, ale przynajmniej obyło sie˛ bez niezre˛cz-
nych formalnos´ci. Abby wstała, a Ross Bodey otworzył
usta ze zdumienia na widok malen´stwa, kto´re trzymała na
re˛kach.

– Kto to jest? – spytał zduszonym z emocji głosem.
– Chodzi ci o te˛ zniewalaja˛ca˛ brunetke˛ czy o oszała-

miaja˛ca˛ ruda˛ s´licznotke˛? – zaz˙artował Kell, ale i jemu
głos drz˙ał ze wzruszenia.

Shelly niepewnie stane˛ła w drzwiach łazienki.
– Przepraszam – wyszeptała poprzez łzy, wreszcie

daja˛c ujs´cie emocjom. – Starałam sie˛ zaczekac´.

– Nie masz mnie za co przepraszac´. – Nie odrywaja˛c

oczu od nowo narodzonej co´rki, Ross pomo´gł z˙onie dojs´c´
do ło´z˙ka. – Jeszcze nigdy nie przez˙yłem tak wspaniałego
powrotu do domu.

Do pokoju wbiegł Matthew i włoz˙ył do dziecie˛cego

ło´z˙eczka zniszczona˛ ksia˛z˙eczke˛ z obrazkami. Kiedy zo-
baczył Rossa, rozes´miał sie˛ uszcze˛s´liwiony.

27

MOZ

˙

NA MIEC

´

WSZYSTKO

background image

– Czes´c´, kolego. A gdzie buziak na dzien´ dobry?

– powitał go Ross.

– Tatus´!
– Chyba nie jestes´my tu juz˙ potrzebni – wyszeptał

Kell do Abby. – Moz˙e zaprosze˛ cie˛ teraz na drinka?

– A moz˙e pokaz˙esz mi, gdzie moge˛ wzia˛c´ prysznic?
Poz˙egnali sie˛, a Ross wylewnie przepraszał Abby za

to, z˙e znalazła sie˛ w tak trudnej sytuacji. Widac´ było
jednak, z˙e wszystkie mys´li skupił na nowym członku
rodziny.

– Abby jakos´ to przez˙yje – uspokoił go Kell. – Przy-

niose˛ jej bagaz˙e i oprowadze˛ po okolicy. O nic sie˛ nie
martw, zajmij sie˛ rodzina˛.

– To była dla mnie przyjemnos´c´ – zapewniła ciepło

Abby.

Wyszli na dwo´r. Na pociemniałym niebie migotały

miliardy gwiazd. Kell uja˛ł re˛ke˛ Abby i poprowadził ja˛ po
spe˛kanej, czerwonej ziemi. Dopiero teraz poczuła ulge˛, z˙e
wszystko tak dobrze sie˛ skon´czyło.

– Płaczesz? – Głos Kella był pełen troski.
– Tak. – Pocia˛gne˛ła głos´no nosem i poszukała w kie-

szeniach chusteczki. – Jeszcze nigdy poro´d nie wywarł na
mnie takiego wraz˙enia, chociaz˙ zawsze było to dla mnie
radosne przez˙ycie. I jeszcze Matthew był taki kochany,
przynio´sł siostrzyczce swoja˛ ksia˛z˙eczke˛, a potem Ross...
– Kolejna łza spłyne˛ła po policzku. Abby wytarła ja˛
dłonia˛, ale natychmiast pojawiły sie˛ kolejne. – Był taki
przeje˛ty narodzinami co´rki, ale tak bardzo sie˛ starał, z˙eby
syn ani przez chwile˛ nie poczuł sie˛ mniej waz˙ny.

Kell przystana˛ł i połoz˙ył jej re˛ke˛ na ramieniu.
– Jes´li to cie˛ wzruszyło, to powiem ci cos´ jeszcze.

28

CAROL MARINELLI

background image

– Spojrzał na nia˛ uwaz˙nie. – Matthew nie jest synem
Rossa.

Abby ze zdumienia rozchyliła usta.
– Sa˛ małz˙en´stwem od roku. On kocha tego malca jak

swoje własne dziecko. Według mnie włas´nie na tym po-
lega prawdziwe uczucie.

– Shelly miała szcze˛s´cie – powiedziała wolno Abby,

ale Kell potrza˛sna˛ł głowa˛.

– Oni wszyscy mieli szcze˛s´cie. Odnalez´li sie˛.

– Tu be˛dziesz mieszkac´.
Drzwi nie były zamknie˛te na klucz. Kell otworzył je

i odsuna˛ł sie˛ na bok, by przepus´cic´ Abby.

Jej bagaz˙ lez˙ał rzucony na ciemne deski podłogi.

Niewa˛tpliwie przynio´sł go tu Bruce. Abby stała przez
chwile˛ bez ruchu, az˙ Kell zapalił s´wiatło.

– To prosta kwatera. Kuchnia. – Wskazał przed siebie.

– Salonik.

Poszedł w gła˛b korytarza i zapalił drugie s´wiatło. Ku

zaskoczeniu Abby salonik okazał sie˛ pie˛knie umeblowa-
nym pokojem. Drewniany wiatrak wirował pod sufitem,
na s´cianach wisiały obrazy aborygeno´w. Lepiej tutaj
wygla˛dały niz˙ w muzeum, gdzie Abby dotychczas je
widywała. Wys´ciełane poduszkami trzcinowe meble ro-
biły wraz˙enie wygodnych, a wielki sto´ł pos´rodku był
doskonałym miejscem na postawienie komputera.

– Ojej.
– Co sie˛ stało?
– Zostawiłam laptopa u Rossa i Shelly.
– Na pewno tam po niego nie wro´ce˛ – oznajmił

pos´piesznie Kell. – Nie chce˛ im przeszkadzac´.

29

MOZ

˙

NA MIEC

´

WSZYSTKO

background image

– Alez˙ oczywis´cie – odrzekła. – Tak sobie tylko przy-

pomniałam.

– A wie˛c znalez´lis´my sie˛ w punkcie wyjs´cia. Kło´cimy

sie˛ o komputer.

– Nikt sie˛ o nic nie kło´ci – odparła zniecierpliwiona,

ale musiała przyznac´, z˙e znikne˛ła gdzies´ bliskos´c´, kto´ra
juz˙ zda˛z˙yła sie˛ mie˛dzy nimi wytworzyc´. Ku swojemu
zdumieniu bardzo tego z˙ałowała. – Ja tylko... – Zamilkła
na chwile˛ i dodała po namys´le: – Tak sobie tylko na-
rzekam. – Ka˛ciki jej warg rozcia˛gne˛ły sie˛ w lekkim
us´miechu.

– Moz˙emy teraz obejrzec´ reszte˛ domu? – On ro´wniez˙

sie˛ us´miechna˛ł. – Łazienka. – Otworzył drzwi, a Abby
szybko zajrzała do s´rodka. – Pralnia. – Otworzył szafke˛
i spojrzał na nia˛ z szelmowskim błyskiem w oku. – Pro-
szek do prania. I jes´li sie˛ nie myle˛, jest nawet z˙elazko.
Wszystkie nowoczesne udogodnienia.

– Bardzo s´mieszne – odparowała.
– Sypialnia.
Nagle głos Kella stał sie˛ bardziej matowy i Abby

mogła sie˛ tylko domys´lac´, z˙e widok olbrzymiego łoz˙a
w pogra˛z˙onym w po´łmroku pokoju wywołał w nim podo-
bne odczucia jak w niej.

Cienka moskitiera lekko falowała nad s´niez˙nobiałymi

przes´cieradłami, poruszana podmuchem wiatru wytwa-
rzanego przez obracaja˛ce sie˛ skrzydła wiatraka. Jeszcze
nigdy ło´z˙ko nie wydało jej sie˛ tak kusza˛ce.

– Chyba zasłuz˙ylis´my sobie na drinka – zauwaz˙ył Kell.

– Jak znam Shelly, na pewno znajdziemy cos´ w lodo´wce.

Abby ucieszyła sie˛, z˙e nie pro´buje wycia˛gna˛c´ jej do

pubu.

30

CAROL MARINELLI

background image

– Pocze˛stuj sie˛ – zache˛ciła. – Ja tymczasem wskocze˛

pod prysznic.

– Lepiej?
Wycieraja˛c włosy w wielki re˛cznik, Abby weszła do

salonu i o dziwo wcale nie poczuła sie˛ tu obco. Nie była
pewna, w co sie˛ ubrac´, ale w kon´cu zdecydowała sie˛
włoz˙yc´ nowe dz˙insy i czarna˛ koszulke˛ bez re˛kawo´w. Taki
stro´j nie był chyba zbyt oficjalny.

– O wiele lepiej.
– Zrobiłem kolacje˛. – Sto´ł był dos´c´ chaotycznie za-

stawiony. Spory kawałek sera w otoczeniu krakerso´w
wygla˛dał bardzo apetycznie. – Ale jes´li jestes´ bardzo
głodna, moz˙emy wybrac´ sie˛ do pubu. No i w lodo´wce sa˛
jeszcze steki.

– To wystarczy.
Włas´ciwie taka kolacja bardzo jej odpowiadała. Od-

kroiła noz˙em kawałek mie˛kkiego camemberta i rozsma-
rowała na krakersie. Jeszcze nigdy ser tak jej nie sma-
kował.

– I tak musimy is´c´ do pubu – oznajmił Kell. – Miejs-

cowi ludzie nigdy by mi nie wybaczyli, gdybym im nie
dostarczył najs´wiez˙szych wiadomos´ci.

– Mamy tam is´c´ oboje? – Nie miała ochoty nikogo

poznawac´. Wolałaby zachowac´ profesjonalny dystans.
– Nie musimy razem przekazywac´ wiadomos´ci.

– Razem odebralis´my poro´d – zauwaz˙ył. – Musisz

przyja˛c´ nalez˙na˛ ci porcje˛ gratulacji. To jedna z zalet
naszej pracy.

– Zawsze jestes´ w pracy taki spokojny? – spytała,

wracaja˛c do ich wczes´niejszej rozmowy.

31

MOZ

˙

NA MIEC

´

WSZYSTKO

background image

– Tak – odparł i dopiero po chwili dodał: – Tylko

potem jest gorzej. Martwie˛ sie˛ i denerwuje˛, kiedy jest juz˙
po wszystkim. Kiedy robi sie˛ gora˛co, działam bardzo
sprawnie. Naprawde˛. Nie wiem, dlaczego tak jest, ale
kiedy zdarza sie˛ cos´ niespodziewanego, funkcjonuje˛ jak
maszyna. Od razu widze˛, co trzeba zrobic´, i staram sie˛ to
zrobic´ jak najlepiej. Ale potem... – Odetchna˛ł głe˛biej.
– Dzisiaj przed zas´nie˛ciem długo be˛de˛ sobie wyobraz˙ał,
co mogło po´js´c´ z´le. Co by było, gdybym musiał jeszcze
dłuz˙ej czekac´ na two´j samolot? A gdyby Shelly nie
urodziła tak łatwo? I gdyby...

– Juz˙ rozumiem! Ja niestety zaczynam sie˛ denerwo-

wac´ natychmiast. Przez głowe˛ przelatuja˛ mi najczarniej-
sze wizje.

– Po prostu taki masz system pracy – stwierdził.

– I pewnie dzie˛ki temu jestes´ doskonała˛ lekarka˛ w nag-
łych sytuacjach. Gdyby mnie spotkało cos´ złego, chciał-
bym, z˙eby zaja˛ł sie˛ mna˛ lekarz, kto´ry sie˛ o mnie martwi.

– A mnie najbardziej by sie˛ przydał spokojny i spraw-

ny pomocnik.

– Moz˙e be˛dzie z nas doskonały zespo´ł.
Ciemne oczy us´miechały sie˛ do niej wesoło, wie˛c

odpowiedziała mu us´miechem.

– Byc´ moz˙e – zgodziła sie˛. – Nie wygla˛dasz na

piele˛gniarza – dodała po chwili, zatapiaja˛c no´z˙ w serze.
Zdumiało ja˛, z˙e pozwoliła sobie na tak osobista˛ uwage˛.

– Chcesz powiedziec´, z˙e nie wygla˛dam na geja? – Ro-

zes´miał sie˛, widza˛c jej zszokowana˛ mine˛. – A skoro juz˙
o tym mowa, to nigdy nie miałem takich skłonnos´ci.

Abby ani przez chwile˛ go o to nie podejrzewała.
– Z wygla˛du bardziej przypominasz...

32

CAROL MARINELLI

background image

– Prostego farmera? Alez˙ z ciebie snobka, Abby.
– Wcale nie – zaprzeczyła gwałtownie. – W kaz˙-

dym razie mam taka˛ nadzieje˛ – dodała nieco zaniepo-
kojona.

– Jeszcze sie˛ nad tym zastanowie˛. Ale wiesz, potrafie˛

prowadzic´ farme˛. Umiem tez˙ przeganiac´ bydło. Znam sie˛
na wielu rzeczach.

– Taki majster do wszystkiego? – powiedziała lekkim

tonem. – Skoro przeganiasz bydło, to moz˙na cie˛ nazwac´
kowbojem?

– No, prawie. A jes´li juz˙ rozmawiamy na tematy

osobiste, to powiem ci, z˙e wcale nie wygla˛dasz na lekarke˛
z australijskiego interioru.

– Wiem! – je˛kne˛ła i natychmiast przywołała sie˛ do

porza˛dku. Nie powinna zdradzac´ przed nim swoich wa˛t-
pliwos´ci co do podje˛tej decyzji. – Ale bardzo sie˛ ciesze˛,
z˙e tutaj jestem – dodała szybko, staraja˛c sie˛, by jej głos
brzmiał choc´ troche˛ entuzjastycznie.

Kella jednak nie było łatwo zwies´c´.
– Słyszałem cos´ innego – powiedział z us´miechem

i nalał jej wody do szklanki. – Odniosłem wraz˙enie, z˙e
przyjechałas´ tu tylko ze wzgle˛du na niezbyt szcze˛s´liwy
splot okolicznos´ci.

– A wie˛c wiesz? – Nerwowo przełkne˛ła s´line˛. – Ale

jes´li wiesz, to znaczy...

– Nie denerwuj sie˛ – uspokoił ja˛. – Ross mimochodem

wspomniał, z˙e nie miałas´ wielkiej ochoty tu przyjez˙dz˙ac´.
Nikt wie˛cej o tym nie wie. Reece Davies to przyjaciel
Rossa. Wychwalał cie˛ pod niebiosa, kiedy proponował
cie˛ na to stanowisko. Ross poprosił mnie, z˙eby traktowac´
cie˛ delikatnie, dopo´ki nie poczujesz sie˛ tutaj pewnie.

33

MOZ

˙

NA MIEC

´

WSZYSTKO

background image

– Naprawde˛ nie stanowi dla ciebie problemu, z˙e przy-

jechałam tu ponieka˛d pod przymusem? – upewniła sie˛.

– Wie˛kszos´c´ lekarzy przyjez˙dz˙a tu, bo musi. – Wzru-

szył ramionami. – Nie ma co ukrywac´; to bardzo dziwne
miejsce. Ross od pocza˛tku je pokochał, ale on jest raczej
wyja˛tkiem od reguły. Na prowincji brakuje lekarzy...

– Wie˛c przyjmujecie kaz˙dego, kto sie˛ trafi?
– Wcale nie – zaprzeczył. – Reece nie poleciłby cie˛,

gdyby nie był przekonany, z˙e sie˛ nadajesz. A Ross tez˙ nie
przyja˛łby byle kogo. Jestes´ tu, bo wszyscy chcieli, z˙ebys´
przyjechała. Jedyna˛ osoba niezadowolona˛ z tej decyzji
jestes´ ty.

– Sama nie wiem – wymamrotała. – Praktykuje˛ pra-

wie od os´miu lat, ale to, co sie˛ dzis´ wydarzyło, jest jednym
z najwaz˙niejszych momento´w w mojej pracy. Jes´li dalej
tak be˛dzie, to znaczy, z˙e wybo´r był trafny. Teraz lepiej
rozumiem, co Reece miał na mys´li. Łatwo jest przywyk-
na˛c´ do pracy w s´wietnie wyposaz˙onej klinice, ale jes´li
uprawianie medycyny u podstaw nadal be˛dzie dostarcza-
ło mi takich przez˙yc´, to te trzy miesia˛ce nie be˛da˛stracone.

Us´miechne˛li sie˛ do siebie. Abby wstała, troche˛ zmie-

szana ta˛ szczera˛ rozmowa˛, wzie˛ła dzbanek na wode˛
i poszła do kuchni. Czuła, z˙e kaz˙dy nerw jej ciała nagle
oz˙ył. Kilka godzin w towarzystwie Kella, a ona za-
chowuje sie˛ jak nastolatka, a nie rozsa˛dna kobieta po
trzydziestce.

– Co to jest? – spytała, zajrzawszy do lodo´wki.
– Mys´lałem, z˙e taka dama jak ty wie, jak wygla˛da

butelka szampana.

– Pytam, co robi w mojej lodo´wce? – Abby nie dała

sie˛ zbic´ z tropu.

34

CAROL MARINELLI

background image

– Na pewno Shelly go tu zostawiła, na powitanie.

Moz˙e wzniesiemy toast za zdrowie malen´stwa?

Pytanie zabrzmiało całkiem niewinnie, ale oczy Kella

spogla˛dały tak znacza˛co, z˙e Abby zacze˛ła tracic´ pewnos´c´
siebie.

– Lepiej chodz´my juz˙ do pubu. Jeszcze chwila, a za-

mkna˛ nam bar przed nosem.

– Chyba z˙artujesz! Po takim sensacyjnym wydarzeniu

jak narodziny dziecka pubu nie zamkna˛ az˙ do rana. Czeka
nas długa noc.

– To nie dla mnie. – Potrza˛sne˛ła głowa˛. – Wypije˛

tylko jakis´ sok, przywitam sie˛ i wychodze˛. Jutro rano
zaczynam prace˛, a cos´ mi mo´wi, z˙e przez najbliz˙sze dni
z Rossa nie be˛dzie wie˛kszego poz˙ytku.

– Ale za to masz mnie.
Abby poczuła, z˙e te zwykłe słowa wywołały w niej

podniecenie. Juz˙ miała cos´ znacza˛co odpowiedziec´, ale
zrezygnowała. Kell us´miechał sie˛ tak beztrosko. Chyba
jej sie˛ wydawało, z˙e w jego słowach kryje sie˛ jakis´
podtekst.

– Musze˛ sie˛ przebrac´ – oznajmił. – A ty moz˙esz sie˛

zaja˛c´ tym, czym kobiety sie˛ zwykle zajmuja˛ przed wyj-
s´ciem do pubu.

– Ale gdzie sie˛ przebierzesz? – zaciekawiła sie˛, wi-

dza˛c, z˙e Kell zmierza do wyjs´cia.

– Wynajmuje˛ dom tuz˙ obok. – Na twarzy Abby odbiło

sie˛ zaskoczenie, ale Kell cia˛gna˛ł jakby nigdy nic: – Ko-
rzystam z niego tylko kiedy mam dyz˙ur telefoniczny albo
kon´cze˛ prace˛ wczes´nie rano lub po´z´nym wieczorem.
W kaz˙dym razie jestes´my sa˛siadami.

Nie odpowiedziała, nie mogła wydusic´ słowa. Nawet

35

MOZ

˙

NA MIEC

´

WSZYSTKO

background image

po pie˛ciu minutach, kiedy wro´cił umyty i przebrany,
nadal miała zame˛t w głowie. Przez trzy miesia˛ce be˛dzie
nie tylko z nim pracowac´, ale mieszkac´ niemal drzwi
w drzwi.

Tymczasem po trzech godzinach w jego towarzystwie

czuła, z˙e cała płonie.

36

CAROL MARINELLI

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

W pubie rzeczywis´cie panowało oz˙ywienie, choc´ nie

tak duz˙e, jak przewidywał Kell. Wchodza˛c, Abby była
przygotowana na zaciekawione spojrzenia, ale cho´ralny
okrzyk rados´ci, kto´ry ich powitał, niemal przygwoz´dził ja˛
do podłogi.

– Z jakiej to okazji? – zapytała szeptem. Ktos´ z roz-

machem klepna˛ł ja˛ po plecach, jakby chciał ja˛ uratowac´
przed zakrztuszeniem sie˛. Kiedy szli do baru, ze wszyst-
kich stron wycia˛gały sie˛ ku nim kufle z piwem w powital-
nym toas´cie.

– Przeciez˙ włas´nie przyje˛łas´ na s´wiat najmłodsza˛ oby-

watelke˛ Tennengarrah. Juz˙ zapomniałas´?

Jak mogłaby zapomniec´. Jednak w najs´mielszych ma-

rzeniach nie spodziewała sie˛ takiego przyje˛cia. Wydawa-
ło sie˛, z˙e całe miasteczko przyszło ich powitac´.

– Abby, to jest Jack Brown – oznajmił Kell. – Jedyny

policjant w Tennengarrah.

Zobaczyła przed soba˛ kolejna˛ us´miechnie˛ta˛ twarz.
– Witaj na pokładzie – powiedział Jack. – S

´

wietnie sie˛

spisałas´.

Kolejne klepnie˛cie w plecy, kolejne wyrazy podziwu

i sympatii, dzie˛ki kto´rym czuła sie˛ tak, jakby dokonała
czegos´ niezwykłego. Kiedy wzniesiono juz˙ wszystkie
powitalne toasty i us´cisne˛ła ostatnia˛ podana˛ jej dłon´,

background image

rzeczywis´cie poczuła, z˙e uczestniczyła w czyms´ nad-
zwyczajnym.

– Teraz troche˛ sie˛ uspokoja˛ – pocieszył ja˛ Kell i po-

prowadził do stolika. – Tutaj narodziny dziecka to zawsze
sensacja, ale zaraz zacznie sie˛ mecz krykieta...

Abby poda˛z˙yła za jego wzrokiem i zobaczyła w rogu

wielki ekran, w kto´ry wpatrywali sie˛ zgromadzeni.

– Duz˙o przez˙yc´ jak na jeden dzien´ – stwierdził Kell,

ale ona tylko wzruszyła ramionami. – A moz˙e wre˛cz
przeciwnie? Dla ciebie nasze miasteczko to pewnie mały,
ciasny s´wiatek...

– Po prostu jestem przyzwyczajona do czegos´ innego

– przyznała. – Nie mo´wie˛, z˙e tam, ska˛d przyjechałam, jest
lepiej. Tam jest inaczej. – Wzie˛ła głe˛boki oddech i po-
stanowiła załatwic´ sprawe˛, kto´ra ja˛ dre˛czyła. – Prze-
praszam, jes´li wydałam ci sie˛ zarozumiała˛ snobka˛. To
wszystko nerwy.

– Tylko sie˛ z toba˛ draz˙niłem. – Czuła ciepło jego

us´miechu, chociaz˙ na niego nie patrzyła.

– Wiem. Be˛de˛ musiała do tego przywykna˛c´. Jeszcze

nieraz zdarzy mi sie˛ zrobic´ i powiedziec´ cos´ niezre˛cz-
nego. Dotychczas mieszkałam w mies´cie, pracowałam
w duz˙ych szpitalach, gdzie wtapiałam sie˛ w tło.

– Wa˛tpie˛. – Kufel piwa wydawał sie˛ mały w jego

dłoni. – Nie wyobraz˙am sobie, z˙eby taka kobieta jak ty
kiedykolwiek wtopiła sie˛ w tło.

Postanowiła zignorowac´ ten komplement. Gora˛czko-

wo szukała w mys´lach innego tematu do rozmowy.

– Czy bywa, z˙e masz dos´c´ tutejszego z˙ycia?
Potrza˛sna˛ł głowa˛.
– Nie mam na to czasu.

38

CAROL MARINELLI

background image

– I nigdy nie mys´lałes´ o tym, z˙eby pracowac´ w mie-

s´cie?

Zno´w potrza˛sna˛ł głowa˛.
– Kon´czyłem kursy w mies´cie, ale nie podobało mi sie˛

tam. Zawsze z rados´cia˛ wracałem do domu.

– Wie˛c nigdy nie mys´lałes´... – Nerwowo wypiła łyk

soku. Zadawanie osobistych pytan´ zawsze przychodziło
jej z trudem. – Nigdy nie chciałes´ sie˛ sta˛d wyprowadzic´?

– Niby dlaczego? – zdziwił sie˛. – Mam tu wszystko,

czego mi potrzeba. Wspaniała˛ prace˛, blisko do rodziny.
Prowadza˛ niedaleko wielka˛ farme˛ hodowlana˛ – wyjas´nił.
– Nie mam okazji sie˛ nudzic´. I chociaz˙ mieszka tu
stosunkowo niewielu ludzi, to przynajmniej wie˛kszos´c´
znam. Nigdy bym sta˛d nie wyjechał. Tennengarrah to dla
mnie nie tylko zagubiona na bezludziu osada, to mo´j dom.

– A co cie˛ skłoniło to tego, z˙eby wybrac´ zawo´d

piele˛gniarza? – Abby nie mogła sie˛ powstrzymac´ przed
tym pytaniem. Bez wa˛tpienia Kell jest s´wietnym piele˛g-
niarzem, sama sie˛ dzis´ o tym przekonała, ale taki wybo´r
wydał jej sie˛ dziwny w przypadku człowieka tak zwia˛za-
nego z ziemia˛.

Nie odpowiedział od razu. Po pubie przetoczył sie˛

triumfalny okrzyk, wie˛c najwyraz´niej Australia zdobyła
punkty. Kell wstał, by zobaczyc´ powto´rke˛, a potem usiadł
i pochylił sie˛ w jej strone˛.

– Moja mama miała raka. – Powiedział to spokojnym

tonem, ale na jego twarzy spostrzegła przelotny grymas
bo´lu. – Co kilka tygodni jez´dzilis´my do Adelajdy na
chemioterapie˛. Towarzyszyłem jej i chyba tak sie˛ to
zacze˛ło. Przedtem nawet przez mys´l mi nie przeszło,
z˙eby zostac´ piele˛gniarzem... – Wypił łyk piwa i cia˛gna˛ł:

39

MOZ

˙

NA MIEC

´

WSZYSTKO

background image

– Kiedy choroba przeszła w faze˛ terminalna˛, mama
chciała zostac´ w domu. Bo niby dlaczego nie? Całe
miasto ja˛ kochało, chciało pomagac´, byc´ przy niej...

– Ale nie było fachowej pomocy?
– No, mielis´my tu mała˛ przychodnie˛. Przyjmował

w niej jeden lekarz i jedna piele˛gniarka, Clara. Poznasz ja˛
jutro, jest wspaniała. Wszyscy starali sie˛ pomagac´ mamie,
ale to Clara przyjez˙dz˙ała o drugiej w nocy, z˙eby jej zrobic´
zastrzyk z morfiny. Zastanawiała sie˛ razem z lekarzami,
jakie s´rodki be˛da˛ najskuteczniejsze. Cze˛sto przygla˛dałem
sie˛ jej pracy i wtedy zrozumiałem, co chce˛ w z˙yciu robic´.

– Rozwaz˙ałes´ studia medyczne? – Natychmiast za-

pragne˛ła cofna˛c´ to pytanie.

– Nie. – Us´miechna˛ł sie˛, widza˛c jej zaz˙enowanie.

– Moz˙esz mi wierzyc´ lub nie, ale nie jestem niespeł-
nionym lekarzem. Nie pragne˛ po kryjomu wskoczyc´ na
twoje miejsce.

– Przepraszam. Nie chciałam, z˙eby to tak zabrzmiało.

Chodziło mi tylko o to, z˙e jak sam mo´wiłes´, na prowincji
bardzo brakuje lekarzy.

– Brakuje tez˙ piele˛gniarek. Zreszta˛ to moje z˙ycie, nie

chce˛ robic´ czegos´, co mi nie odpowiada. – Pochylił sie˛ ku
niej jeszcze bliz˙ej. – A z˙eby wszystko do kon´ca było
jasne, miałem tak dobre stopnie, z˙e mogłem is´c´ na medy-
cyne˛, gdybym tylko chciał. Masz przed soba˛zadowolone-
go z z˙ycia piele˛gniarza.

– Miło mi to słyszec´ – szepne˛ła i spojrzała mu w oczy.
– Napijecie sie˛ jeszcze czegos´? – Barman Mal wytarł

s´cierka˛ sto´ł i zebrał puste naczynia.

– Ja dzie˛kuje˛. – Abby szybko wstała, korzystaja˛c

z takiego obrotu spraw.

40

CAROL MARINELLI

background image

– Ja tez˙. Jutro od rana praca.
Ich wyjs´cie przeszło niemal niezauwaz˙one. Kilka oso´b

powiedziało im dobranoc, niekto´rzy pomachali na poz˙eg-
nanie i zaraz wro´cili do ogla˛dania krykieta.

Kell i Abby w pełnym skre˛powania napie˛ciu szli

przez pogra˛z˙ona˛ w ciemnos´ciach osade˛. Kiedy stane˛li
przed drzwiami domku Abby, oboje poczuli dziwna˛
ulge˛.

– Dzie˛kuje˛ za wszystko. – Abby nie podobały sie˛ te

sztywne słowa i to, z˙e jej głos brzmiał tak oficjalnie, ale
tylko na tyle potrafiła sie˛ zdobyc´.

– Mam nadzieje˛, z˙e jutro be˛dzie spokojniejszy dzien´.
– Ja tez˙.
Drzwi nie były zamknie˛te na klucz, wystarczyło nacis-

na˛c´ klamke˛ i lekko je pchna˛c´, a stane˛ły otworem. Ozna-
czało to koniec wieczoru. Abby poszukała w ciemno-
s´ciach pstryczka.

– Tutaj. – Ich palce sie˛ spotkały, przyprawiaja˛c ja˛

o dreszcz. Zrozumiała, z˙e naste˛pny ruch nalez˙y do niej.

– Mam w lodo´wce szampana – powiedziała, spog-

la˛daja˛c Kellowi w oczy, by sprawdzic´, jak zareaguje.

– Juz˙ sie˛ bałem, z˙e nigdy mi go nie zaproponujesz.
Korek wystrzelił tak głos´no, z˙e chyba całe miasteczko

to usłyszało. Chichocza˛c wesoło, co dawno jej sie˛ nie
zdarzyło, Abby znalazła dwa kubki i podstawiła je pod
spieniony strumien´ białych ba˛belko´w.

Stukne˛li sie˛ lekko tymi kubkami i wznies´li toast.
– Za te˛ kruszynke˛, kto´ra dzisiaj pojawiła sie˛ na s´wie-

cie – powiedziała Abby.

– I za doktor Abby...
– Abby Hampton – dokon´czyła.

41

MOZ

˙

NA MIEC

´

WSZYSTKO

background image

– Za doktor Abby Hampton. Bardzo ładne imie˛. Witaj

w Tennengarrah.

Napotkała jego wzrok i nagle wpadła w panike˛. Miała

ochote˛ uciec, ale było juz˙ za po´z´no. W tej chwili wiedzia-
ła tylko, z˙e go pragnie, jak jeszcze nigdy nikogo nie
pragne˛ła.

Nie chciała przez˙yc´ reszty z˙ycia, nie zaznawszy us´cis-

ku jego ramion. W głowie huczał jej sygnał ostrzegawczy,
ale postanowiła go zignorowac´. Po raz pierwszy w jej
uporza˛dkowanym z˙yciu logika usta˛piła przed namie˛tnos´-
cia˛, poz˙a˛danie zagłuszyło rozsa˛dek. To ryzyko warto
podja˛c´.

Kell podszedł do niej, odebrał jej kubek i ostroz˙nie

odstawił na kuchenny sto´ł. Potem uja˛ł w dłonie jej twarz
i pocałował ja˛ w usta. Bezwiednie odpowiedziała mu
pocałunkiem i przywarła do niego całym ciałem. Kiedy
odsuna˛ł sie˛ i spojrzał jej w oczy, wiedziała, z˙e jest
zgubiona. Teraz juz˙ nie moz˙e sie˛ zatrzymac´. Jeszcze
z˙aden me˛z˙czyzna nie zanio´sł jej do sypialni, i to z taka˛
łatwos´cia˛, jakby była lekka niczym pio´rko. Z

˙

aden nie

obudził w niej takiej namie˛tnos´ci.

Musi go miec´. Wolno, z przyjemnos´cia˛ rozpinała

drz˙a˛cymi palcami guziki jego dz˙inso´w, przesuwaja˛c pal-
cami po jego sko´rze. Kell rozpia˛ł jej stanik, zsuna˛ł z ra-
mion koronkowe ramia˛czka i jej piersi zetkne˛ły sie˛ z jego
opalonym na bra˛z torsem. Gdy zdja˛ł z niej dz˙insy, nie
dzieliło ich juz˙ nic. Abby je˛kne˛ła, poddaja˛c sie˛ całkowicie
namie˛tnos´ci.

Czuła przy sobie i w sobie jego wspaniale umie˛s´nione

ciało. Przy nim była taka lekka i kobieca. Opadło z niej
narastaja˛ce od wielu tygodni napie˛cie, łzy popłyne˛ły

42

CAROL MARINELLI

background image

z oczu. Kell silnymi ruchami doprowadził ja˛ do miejsca,
w kto´rym jeszcze nigdy nie była. Słodycz, jaka ja˛ ogar-
ne˛ła, nie dawała sie˛ z niczym poro´wnac´. Jej łzy wcale go
nie przestraszyły ani nie zdziwiły. Wzia˛ł ja˛ w ramiona,
gładził po włosach i pocieszał jak dziecko. Dał jej sie˛
wypłakac´, zanim wtulona w niego zapadła w głe˛boki sen.

O nie!
Abby nie powiedziała tego głos´no, ale włas´nie te słowa

zabrzmiały w jej głowie, kiedy obudziła sie˛ naste˛pnego
ranka i powoli us´wiadamiała sobie, gdzie jest. Wiatrak
pod sufitem kre˛cił sie˛, wprawiaja˛c w ruch przykrywaja˛ce
jej ciało przes´cieradło. Kell nadal ja˛ obejmował. Zacis-
ne˛ła powieki, udaja˛c, z˙e nadal s´pi. Musiała uporza˛dkowac´
mys´li.

Jak to sie˛ stało?
To i temu podobne pytania cisne˛ły jej sie˛ do głowy,

domagaja˛c sie˛ odpowiedzi.

Jak mogła do tego dopus´cic´? Jak mogła tak sie˛ od-

słonic´? Przyjechała tu do pracy. Ma doskonalic´ medyczne
umieje˛tnos´ci, zaprowadzic´ porza˛dek w swoim z˙yciu, a nie
wskakiwac´ do ło´z˙ka z pierwszym napotkanym facetem.

Ale przeciez˙ to było zupełnie inaczej. Ostatniej nocy

nie chodziło tylko o seks. Kell wszedł w jej z˙ycie i do jej
serca z tak oszałamiaja˛ca˛ łatwos´cia˛, z˙e naturalna˛ rzecza˛
było pozwolic´ mu sie˛ tam rozgos´cic´. Tego włas´nie bała
sie˛ najbardziej.

– Dzien´ dobry!
Jego re˛ka juz˙ nie spoczywała bezwładnie, tylko we˛d-

rowała po jej biodrze, przesune˛ła sie˛ po brzuchu i dotarła
do dekoltu. Było to tak miłe, z˙e Abby miała ochote˛ zno´w

43

MOZ

˙

NA MIEC

´

WSZYSTKO

background image

poddac´ sie˛ tym pieszczotom, pozwolic´ sie˛ porwac´ namie˛-
tnos´ci.

– Przestan´. – Chwyciła go za re˛ke˛, ale nie było takiej

potrzeby. Słysza˛c jej protest, Kell natychmiast cofna˛ł
dłon´. Usłyszała, jak ze s´wistem wypuszcza powietrze
i choc´ lez˙ała zwro´cona do niego plecami, domys´liła sie˛,
z˙e zmarszczył czoło.

– Co sie˛ stało, Abby?
Nie wierza˛c własnym uszom, odwro´ciła sie˛ do niego,

starannie okrywaja˛c przes´cieradłem.

– Cos´ nie tak?
Jego pytaja˛ce spojrzenie nieco ja˛ zirytowało. Ener-

gicznie usiadła, ciemne włosy opadły jej na kark.

– Lez˙ysz w moim ło´z˙ku. To jest nie tak.
– W nocy wydawało mi sie˛, z˙e wszystko jest w po-

rza˛dku – odrzekł spokojnie. – Włas´ciwie jeszcze dziesie˛c´
minut temu było dobrze.

– Nie be˛de˛ rozmawiac´ o tej nocy. – Starała sie˛ mo´wic´

bez emocji, wyrzucic´ z pamie˛ci słodkie wspomnienia.
Musi to natychmiast skon´czyc´, zanim znajdzie sie˛ w sy-
tuacji, na kto´ra˛ wcale nie jest przygotowana. – Pomo´wmy
o tym, co jest teraz. Co mam teraz zrobic´? – Kella zdzi-
wiła nuta histerii w jej głosie. – Pewnie mi nie uwie-
rzysz, ale niecze˛sto zdarza mi sie˛ po´js´c´ do ło´z˙ka z kims´,
kogo przed chwila˛ poznałam. Prawde˛ mo´wia˛c... – Wzie˛-
ła głe˛boki oddech, policzki ja˛ paliły. – Prawde˛ mo´wia˛c,
nigdy przedtem mi sie˛ to nie zdarzyło.

– Ani mnie.
Spojrzała na niego z niedowierzaniem.
– Akurat.
Kell nie przeja˛ł sie˛ jej reakcja˛. Oparł sie˛ na łokciu

44

CAROL MARINELLI

background image

i us´miechna˛ł sie˛ do niej swoim zwykłym, spokojnym
us´miechem.

– Naprawde˛ – zapewnił. – Wczoraj zdarzyło sie˛ cos´

szczego´lnego. Z

˙

adne z nas tego nie oczekiwało. Jak tylko

wysiadłas´ z samolotu... – Widziała, z˙e stara sie˛ wyrazic´
cos´, czego nie da sie˛ wyrazic´. – Cos´ mie˛dzy nami zaist-
niało, jakas´ reakcja, sam nie wiem, jak to nazwac´. Ani ty,
ani ja nie mielis´my na to wpływu. Tej nocy stało sie˛ cos´
niezwykłego, Abby. Nie zepsuj tego.

– Zepsuc´! – zawołała podniesionym głosem i prze-

czesała palcami włosy. Za wszelka˛ cene˛ starała sie˛ odzys-
kac´ spoko´j. – Jak mam tutaj zachowac´ jakikolwiek auto-
rytet, skoro pozwalam sobie na przygody na jedna˛ noc?

– Hej! – Kell stana˛ł przy ło´z˙ku, a jego nagos´c´ speszy-

ła Abby. Wyczuł to i szybko włoz˙ył bokserki, a ona cias´-
niej otuliła sie˛ przes´cieradłem. Nie był juz˙ taki łagodny.
W jego oczach widac´ było irytacje˛. – Po pierwsze, nie
musisz sie˛ martwic´ tym, jak spojrzysz innym w oczy, bo
nikt sie˛ o niczym nie dowie. – Kiedy z niedowierzaniem
wzruszyła ramionami, jeszcze bardziej sie˛ nasroz˙ył. –
Mo´wie˛ powaz˙nie. Nie mam zamiaru tego rozgłaszac´.
Uwaz˙am, z˙e to, co sie˛ dzieje w sypialni, powinno pozo-
stac´ w jej s´cianach.

Uwierzyła mu, choc´ z oporami. Uznała, z˙e nie nalez˙y

do me˛z˙czyzn, kto´rzy lubia˛ kompromitowac´ kobiety.

– A jes´li Ross i Shelly cos´ zauwaz˙yli?
– Wczoraj urodziło sie˛ im dziecko. Jestem pewien,

z˙e maja˛ ciekawsze rzeczy do roboty niz˙ podgla˛danie
sa˛siado´w.

Abby nieche˛tnie skine˛ła głowa˛, ale Kell jeszcze nie

skon´czył.

45

MOZ

˙

NA MIEC

´

WSZYSTKO

background image

– Po drugie, nie miałem jeszcze przyjemnos´ci z toba˛

pracowac´ i nie znam twoich metod, ale jedno ci powiem.
Budowanie autorytetu za wszelka˛ cene˛ nie na wiele tu sie˛
zda. Stosunki w naszym szpitalu opieraja˛ sie˛ na wzajem-
nym szacunku. I po trzecie...

Abby wzie˛ła głe˛boki oddech i podniosła wzrok.
– To jeszcze nie koniec? Chciałabym wzia˛c´ prysznic.
– I po trzecie – cia˛gna˛ł niewzruszenie – to ty okres´liłas´

to, co mie˛dzy nami zaszło, jako ,,przygode˛ na jedna˛ noc’’.
Dla mnie miało to o wiele wie˛ksze znaczenie.

Nie odpowiedziała, bo nie miała na to szansy. W dwie

sekundy Kell wcia˛gna˛ł spodnie, koszulke˛ i buty, a potem
bez słowa wyszedł. Dopiero kiedy usłyszała głos´ny trzask
drzwi, wypus´ciła powietrze z płuc.

46

CAROL MARINELLI

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

– Doktor Abby Hampton? – Zobaczyła przed soba˛

us´miechnie˛ta˛ piegowata˛ twarz, kiedy niepewnie prze-
kroczyła pro´g szpitala. – Jestem Clara, jedna z tutejszych
piele˛gniarek.

Nie musiała tego mo´wic´. Miała na sobie elegancki

stro´j piele˛gniarski, składaja˛cy sie˛ z granatowych spo´d-
nico-spodni i białej bluzki z emblematami. Abby natych-
miast poz˙ałowała, z˙e ubrała sie˛ tak zwyczajnie. Tym-
czasem nawet w wielkomiejskich szpitalach piele˛gniarki
rzadko bywały tak schludnie i szykownie ubrane, jakby
prosto z broszury reklamowej.

Clara rozes´miała sie˛ nagle.
– Jedna z piele˛gniarek! To zabrzmiało tak, jakbys´my

tu mieli cała˛ ich rzesze˛, prawda? Opro´cz mnie jest jeszcze
Noelene, ale ona pracuje na niepełny etat. Bardzo niepeł-
ny etat – dodała z lekka˛ przygana˛ w głosie. – Mamy tu
Shelly, ale jak sie˛ pani domys´la, poszła na urlop macie-
rzyn´ski. No i jest Kell, ale jego juz˙ pani zna?

To niewinne stwierdzenie sprawiło, z˙e policzki Abby

zapłone˛ły z˙ywym ogniem. Szybko skine˛ła głowa˛.

– Wyszedł po mnie, kiedy tu wyla˛dowałam.
– Nie koniec na tym, prawda? – Abby bała sie˛, z˙e za

chwile˛ zemdleje. Czyz˙by Kell juz˙ opowiedział o nich?
– Wczoraj miałam dyz˙ur – cia˛gne˛ła Clara, jakby to

background image

wszystko wyjas´niało. – Nie musi sie˛ pani martwic´, z˙e
miejscowi nie docenia˛ pani jako lekarza. Juz˙ to zrobili.
Odebranie trudnego porodu dziesie˛c´ minut po przyjez´dzie
zapewniło pani uznanie i szacunek. – Piele˛gniarka us´mie-
chała sie˛ pogodnie, Abby zas´ odetchne˛ła z ulga˛. Nie
mogła uwierzyc´, z˙e tak szybko zapomniała o dramatycz-
nych wydarzeniach poprzedniego dnia. Mys´lała tylko
o Kellu, a raczej o tym, jak sie˛ wobec niego zachowała.

– Dzien´ dobry. – Zjawił sie˛ jak na zawołanie. Na

dz´wie˛k jego głosu lekko zesztywniała. Odwro´ciła sie˛ i juz˙
chciała go przywitac´, ale słowa zamarły jej na ustach, gdy
go zobaczyła. Znikna˛ł gdzies´ farmer, kowboj, majster do
wszystkiego, a jego miejsce zaja˛ł elegancki, budza˛cy
zaufanie pracownik medyczny. Jego włosy nadal były
wilgotne po prysznicu, ale juz˙ nie zmierzwione, tylko
starannie przyczesane. Miał na sobie s´niez˙nobiała˛ koszu-
le˛ z ciemnymi epoletami na ramionach, granatowe szorty
i ciemne buty na mie˛kkiej podeszwie.

Poznawszy juz˙ pełen swobody styl z˙ycia interioru,

Abby zdecydowała sie˛ włoz˙yc´ liliowe szorty i biała˛ ko-
szulke˛, ale teraz, patrza˛c na Clare˛ i Kella, czuła sie˛ tro-
che˛ nieswojo.

Spojrzała na identyfikator na koszuli Kella. Kell Be-

van. Us´miechne˛ła sie˛ lekko i spojrzała mu w oczy.

Wreszcie poznała jego nazwisko.
– Kell to skro´t od jakiego imienia? – zapytała.
– To nie jest skro´t.
– Nie musze˛ was sobie przedstawiac´ – stwierdziła

Clara. – Na pewno wczoraj zda˛z˙ylis´cie sie˛ poznac´. Ta
mała jest s´liczna, prawda, Kell?

– O, i to bardzo – odrzekł z łobuzerskim us´miechem,

48

CAROL MARINELLI

background image

a Abby gwałtownie poczerwieniała. – Na pewno złamie
niejedno serce. – I chociaz˙ była to zupełnie naturalna
odpowiedz´ na pytanie Clary, Abby przysie˛głaby na wszy-
stko, z˙e Kell wcale nie miał na mys´li nowo narodzonego
dziecka Shelly.

– Jak sa˛dzisz, czy Ross przyjdzie dzis´ na dyz˙ur?

– spytała Clara, nies´wiadoma dwuznacznos´ci poprzedniej
wymiany zdan´. – Dzwoniła co´rka Billa Nasha. Włas´nie
wiezie ojca do szpitala. Bill ma bo´le w piersi i upiera sie˛,
z˙e to atak dusznicy, ale z˙adne leki nie podziałały. Propo-
nowałam, z˙e tam pojade˛, ale Martha nie chciała o tym
słyszec´. Pewnie chce zobaczyc´ noworodka.

– Wiezie go tu samochodem? – zaniepokoiła sie˛ Ab-

by. – Z bo´lem w klatce piersiowej? A co be˛dzie, jes´li
nasta˛pi zatrzymanie akcji serca?

– Namawialis´my ich, z˙eby zostali w domu, ale nie

chcieli słuchac´. – Kell wskazał sa˛siednie pomieszczenie.
– Na wszelki wypadek, gdyby twoje przewidywania
okazały sie˛ słuszne, pokaz˙e˛ ci, gdzie co jest. A moz˙e
wolisz zaczekac´ na Rossa?

Zno´w sie˛ zaczerwieniła, bo przypomniała sobie, z˙e

odrzuciła jego poprzednia˛oferte˛ oprowadzenia po szpitalu.

– Na pewno dobrze to zrobisz.
Kell wprowadził ja˛ do sa˛siedniej sali i Abby otworzyła

szeroko oczy ze zdumienia. Spodziewała sie˛ ujrzec´ kilka
metalowych stoliko´w, pare˛ wysłuz˙onych monitoro´w,
a tymczasem sala, choc´ niewielka, była lepiej wyposaz˙o-
na niz˙ oddział pogotowia w jej poprzednim miejscu pracy
w wielkim mies´cie.

– Robi wraz˙enie, prawda? – Kell zauwaz˙ył jej za-

skoczenie.

49

MOZ

˙

NA MIEC

´

WSZYSTKO

background image

– Rzeczywis´cie. – Podeszła do jednego z urza˛dzen´.

– Chyba be˛de˛ potrzebowała kilku lekcji obsługi.

– Dasz sobie rade˛ – zapewnił. – Musimy byc´ dobrze

wyposaz˙eni – objas´niał, wła˛czaja˛c monitor i wystukuja˛c
na klawiaturze ro´z˙ne polecenia. – W duz˙ym szpitalu po
akcji reanimacyjnej moz˙na odesłac´ pacjenta na inten-
sywna˛ opieke˛ albo na kardiologie˛... – Nacisna˛ł jakis´
guzik. – Wydruk EKG pojawi sie˛ zaraz na biurku piele˛-
gniarek – oznajmił. – My natomiast musimy zatrzymac´
tu pacjenta, lub pacjento´w, dopo´ki nie pojawia˛ sie˛ lata-
ja˛cy lekarze. Jes´li wybuchnie poz˙ar albo zdarzy sie˛ wy-
padek, trafia do nas nawet kilkanas´cie oso´b jednoczes´-
nie. Czasami pracujemy po czterdzies´ci osiem godzin
bez przerwy.

– Ale przeciez˙ sta˛d do lepiej wyposaz˙onego os´rodka

jest zaledwie godzina czy dwie lotu.

– Tak, ale nie zawsze istnieje moz˙liwos´c´ natychmias-

towego transportu. A poza tym, samolot moz˙e zabrac´
tylko jednego pacjenta.

– A gdyby Shelly potrzebowała cesarskiego cie˛cia?

– Abby postanowiła zadac´ pytanie dre˛cza˛ce ja˛ od po-
przedniego dnia.

Kell spojrzał na nia˛ uwaz˙nie.
– To zadanie nalez˙ałoby do ciebie.
Abby zamarła. Po raz kolejny podzie˛kowała w mys´-

lach opatrznos´ci, z˙e wszystko przebiegło tak gładko.

– Jeszcze nigdy nie robiłam cesarskiego cie˛cia. A jak

bys´my znieczulili pacjentke˛?

– Jakos´ musielibys´my sobie poradzic´. – Kell wcia˛gna˛ł

głe˛boko powietrze. – Zawsze moz˙emy prosic´ o rade˛ przez
radio czy telefon. Dostajemy wtedy instrukcje, co mamy

50

CAROL MARINELLI

background image

robic´. Ostatecznie jednak jestes´my skazani na samych
siebie. Ale porozmawiajmy o Billu. – Mina Kella s´wiad-
czyła o tym, z˙e jest o czym mo´wic´. – Pie˛c´ lat temu
przeszedł operacje˛ wszczepienia trzech bypasso´w. Gło´w-
ny problem polega na tym, z˙e powinien miec´ wstawiony
jeszcze jeden. Był juz˙ w mies´cie, ma zrobione wszystkie
konieczne badania. I jes´li nie zdecyduje sie˛ na operacje˛, to
sama najlepiej wiesz, co sie˛ stanie.

– Dlaczego wie˛c sie˛ jej nie podda?
– Chce doz˙yc´ swoich dni tutaj, w Tennengarrah. Jest

przekonany, z˙e nie przez˙yje operacji i prawde˛ mo´wia˛c,
przy takim podejs´ciu, pewnie ma racje˛.

– W jakim jest wieku?
– Czterdzies´ci osiem lat.
– Czterdzies´ci osiem! – krzykne˛ła zdumiona. – Prze-

ciez˙ to jeszcze nie jest stary człowiek! Czy nie nalez˙ałoby
go...

– Zmusic´? – podsuna˛ł Kell, lecz Abby potrza˛sne˛ła

głowa˛.

– Namo´wic´ – dokon´czyła. – Trzeba mu wyjas´nic´,

jakie be˛da˛ konsekwencje jego decyzji.

– On juz˙ to wszystko wie. Kiedy ma atak dusznicy, co

zdarza sie˛ coraz cze˛s´ciej, przyjez˙dz˙a tutaj i spe˛dza w szpi-
talu kilka dni. Clara i ja pracujemy wtedy w nadgodzi-
nach, ale ani my, ani Ross, ani ktokolwiek inny nie jest
w stanie go przekonac´ do operacji. Wie, na co sie˛ naraz˙a,
wie, z˙e moz˙e umrzec´ w drodze do szpitala, ale postano-
wił, z˙e tak włas´nie ma byc´. Wiem, z˙e tego nie rozumiesz
i wcale ci sie˛ nie dziwie˛, ale te okolice... – W jego oczach
ukazał sie˛ cien´ zadumy, głos zabrzmiał matowo. – Te
okolice potrafia˛ człowieka zaczarowac´. Komus´ takiemu

51

MOZ

˙

NA MIEC

´

WSZYSTKO

background image

jak Bill niełatwo jest sta˛d sie˛ ruszyc´. – Rozległ sie˛ klakson
samochodu. – O, two´j pierwszy pacjent.

– Drugi – poprawiła go i wyszli na zewna˛trz. – Nie

zapominaj o tym, co było wczoraj.

Miała ochote˛ odgryz´c´ sobie je˛zyk, tym bardziej z˙e Kell

przystana˛ł i spojrzał jej prosto w oczy.

– A ja mys´lałem, z˙e zalez˙y ci na czyms´ wre˛cz prze-

ciwnym.

Jedno spojrzenie na Billa Nasha wystarczyło Abby, by

stwierdzic´, z˙e jego stan jest powaz˙ny. Juz˙ z daleka usły-
szała jego cie˛z˙ki oddech. Sko´re˛ miał poszarzała˛ i chłodna˛
w dotyku, choc´ pocił sie˛ obficie.

– Dzien´ dobry, jestem Abby Hampton...
– Nowa lekarka – uzupełnił Kell, nakładaja˛c pacjen-

towi maske˛ tlenowa˛ i podła˛czaja˛c czujniki monitora. Po-
tem zawia˛zał mu na chudym nadgarstku opaske˛ ucisko-
wa˛. – Rozluz´nij sie˛, Bill. Abby juz˙ sie˛ toba˛ zajmie.

Bill słabo skina˛ł głowa˛ i z trudem łapał oddech. Kell

sprawnie załoz˙ył mu wenflon. Co´rka Billa tymczasem
powiadomiła Abby, jakie leki przyjmuje ojciec.

– Zwykle aerozol działa natychmiast – mo´wiła,

w zdenerwowaniu załamuja˛c re˛ce i z niepokojem patrza˛c
na ojca. – Najwyz˙ej po dziesie˛ciu minutach. Kiedy tu
dzwoniłam, nie był w takim złym stanie. Pogorszyło mu
sie˛ w drodze.

– Teraz juz˙ jestes´cie na miejscu – powiedziała łagod-

nie Abby. Celowo nie krytykowała jej decyzji przewoz˙e-
nia ojca w takim stanie. Na to be˛dzie czas po´z´niej.
Starannie osłuchała Billa, czuja˛c na sobie badawczy
wzrok Kella. – Prosze˛ dziesie˛c´ miligramo´w morfiny
i dwadzies´cia furosemidu.

52

CAROL MARINELLI

background image

Zanim wyje˛ła słuchawki z uszu, Clara podsune˛ła jej

wydruk EKG. Nie musiała mu sie˛ długo przygla˛dac´, by
zobaczyc´, z˙e potwierdzał jej diagnoze˛. Bill nie prze-
chodzi ataku dusznicy, tylko zawał. Podeszła do pacjenta
i pochyliła sie˛ nad nim.

– Niech pan nie pro´buje odpowiadac´. Wiem, z˙e z tru-

dem pan oddycha, wie˛c prosze˛ po prostu skina˛c´ głowa˛, z˙e
pan rozumie.

Bill kiwna˛ł głowa˛, wie˛c Abby mo´wiła dalej, jedno-

czes´nie podaja˛c mu leki przez kroplo´wke˛:

– W piersi nagromadziło sie˛ duz˙o płynu i dlatego ma

pan kłopoty z oddychaniem. Podaje˛ teraz furosemid, silny
s´rodek moczope˛dny, kto´ry pomoz˙e usuna˛c´ te płyny. Po-
czuje sie˛ pan wtedy lepiej. Podałam tez˙ troche˛ morfiny,
wie˛c bo´l za chwile˛ zelz˙eje.

– Czy ja mam... – zacza˛ł Bill słabym głosem.
– Nic nie mo´w, tato – przerwała mu co´rka. – Pani

doktor nie pozwoliła.

– Tak. – Abby spojrzała prosto w jego wystraszone

oczy. – To jest zawał, ale juz˙ sie˛ tym zaje˛lis´my. Pan niech
stara sie˛ rozluz´nic´, a my sie˛ be˛dziemy martwic´ o reszte˛.

O dziwo, Bill przyja˛ł te słowa z ulga˛. Skina˛ł głowa˛

i oparł sie˛ o poduszki. Najwyraz´niej leki zaczynały
działac´.

– Czy załoz˙yc´ cewnik? – zapytał Kell.
Po takiej ilos´ci diuretyku było to oczywis´cie koniecz-

ne, wie˛c Abby z wdzie˛cznos´cia˛ skine˛ła głowa˛. W tej
samej chwili pojawił sie˛ zdyszany Ross Bodey.

– Przepraszam – wymamrotał, spogla˛daja˛c ponad jej

ramieniem na wydruk EKG. – Nie wiem, jak dawalis´my
sobie bez ciebie rade˛. A ty, Kell?

53

MOZ

˙

NA MIEC

´

WSZYSTKO

background image

– Tez˙ sie˛ nad tym zastanawiam. – Kell us´miechna˛ł sie˛,

lecz spojrzenie miał powaz˙ne. – Ale przede wszystkim
powiedz nam, jak sie˛ miewa Shelly i dziecko?

– S

´

wietnie. – Na wzmianke˛ o z˙onie i co´rce twarz

Rossa sie˛ rozpromieniła. – Tylko dota˛d mi sie˛ wydawało,
z˙e noworodki s´pia˛ przez pierwsza˛ dobe˛, a Kate urza˛dziła
nam całonocny koncert.

– Kate. – Abby us´miechne˛ła sie˛. – Kate Bodey. Bar-

dzo ładnie brzmi.

– Dzie˛ki. Miała sie˛ nazywac´ Catherine, ale skro´cilis´-

my to do Kate i tak pewnie zostanie zapisane w metryce.
Kell – dodał powaz˙niejszym tonem – mo´głbys´ do nas
wpas´c´ na chwile˛, zanim wyjedziesz w teren? Shelly ma
troche˛ kłopoto´w z karmieniem... – Zakasłał, nieco skre˛-
powany. – Nigdy tego nie robiła. Pro´bowałem jej cos´
poradzic´, ale ty na pewno znasz sie˛ na tym lepiej. Matty
po urodzeniu nie był karmiony piersia˛, tylko sonda˛, ze
wzgle˛du na stan zdrowia. Shelly bardzo chce karmic´
piersia˛...

– Spokojna głowa – Kell przerwał mu w po´ł zdania.

– Wpadne˛ do niej. A czy teraz kto´res´ z was mogłoby
porozmawiac´ z Martha˛, co´rka˛ Billa? Jest bardzo zdener-
wowana.

– Ja to zrobie˛ – rzekła Abby, uprzedzaja˛c Rossa.
– Jestes´ pewna? – Ross zmarszczył brwi. – To delikat-

na sprawa. Bill sie˛ nie zgadza na operacje˛...

– Kell mi wszystko opowiedział – odparła. – Z przyje-

mnos´cia˛ z nia˛ porozmawiam.

Zaprowadzili ja˛ do małego saloniku, gdzie rodzina

i gos´cie chorych mogli sie˛ napic´ kawy.

– Czy to juz˙ koniec? – Nie zda˛z˙yła jeszcze zamkna˛c´

54

CAROL MARINELLI

background image

za soba˛ drzwi, kiedy Martha zwro´ciła sie˛ do niej, zalewa-
ja˛c sie˛ łzami. – Czy tacie juz˙ nie moz˙na pomo´c?

Przysune˛ła sobie krzesło i zaczekała, az˙ dziewczyna

sie˛ uspokoi. Czuła, z˙e wie, jak z nia˛ rozmawiac´. Rozpacz,
strach, niepewnos´c´ – to były uczucia dobrze jej znane.

– Two´j ojciec miał atak serca – odezwała sie˛ łagodnie

– i z karty chorych wiem, z˙e to nie pierwszy raz. Mam
racje˛?

Martha pocia˛gne˛ła nosem.
– Przeszedł dwa zawały, zanim wszczepiono mu by-

passy. Doktor Bodey nas ostrzegał, z˙e bez kolejnej opera-
cji to sie˛ powto´rzy.

– Dlaczego ojciec nie zgadza sie˛ na operacje˛?
– Jest przekonany, z˙e jej nie przez˙yje – oznajmiła

dziewczyna z rezygnacja˛. – Namawiamy go, ale jest
uparty jak osioł. Mo´wi, z˙e jes´li ma umrzec´, to chce, z˙eby
to było tutaj, bo tu umarła mama.

– A kiedy twoja mama zmarła?
– Dwa lata temu.
– I ojciec od tego czasu jest w depresji?
Dziewczyna lekko skine˛ła głowa˛.
– Juz˙ to omawialis´my z doktorem Bodeyem. Tata nie

chce sam przed soba˛ przyznac´, z˙e cierpi na depresje˛. Nie
chce sie˛ leczyc´, nie chce z nikim o tym rozmawiac´. Za-
chowuje sie˛ tak, jakby uwaz˙ał, z˙e juz˙ nie ma po co z˙yc´. –
Martha zno´w sie˛ rozpłakała. – Nie chce˛ stracic´ ojca. On
ma dopiero czterdzies´ci osiem lat. Czy juz˙ za po´z´no na te˛
operacje˛, gdyby zmienił zdanie? Czy nadal ma szanse˛?

Abby musiała ostroz˙nie dobierac´ słowa.
– Oczywis´cie jego stan jest powaz˙ny, ale jeszcze

nic straconego. Moz˙emy go ustabilizowac´, a karetka˛

55

MOZ

˙

NA MIEC

´

WSZYSTKO

background image

powietrzna˛ moga˛ go przetransportowac´ do wie˛kszego
szpitala. Ale to musi byc´ jego decyzja. Przeciez˙ go nie
zwia˛z˙emy i nie wys´lemy siła˛.

Martha us´miechne˛ła sie˛ blado.
– To tez˙ brałam pod uwage˛. I co teraz?
– O wszystkim zadecyduje najbliz˙sze czterdzies´ci

osiem godzin. Jes´li ojciec przez˙yje, jeszcze raz przeanali-
zujemy dobo´r leko´w. Moz˙emy mu bardzo ulz˙yc´, ale to, co
sie˛ dzisiaj stało, zdecydowanie pogarsza długoterminowa˛
prognoze˛.

– Stary uparciuch – mrukne˛ła Martha głosem pełnym

ciepła. – Dlaczego nie widzi, jak bardzo wszyscy go
potrzebujemy i kochamy? – Wstała i us´miechne˛ła sie˛ ze
znuz˙eniem. – Dzie˛kuje˛, z˙e nie owija pani w bawełne˛.
Moz˙e pani zdoła przekonac´ ojca?

– Moge˛ spro´bowac´, ale dopiero kiedy poczuje sie˛

lepiej. – Nagle z niepokojem zauwaz˙yła, z˙e Martha przy-
mkne˛ła oczy, pobladła i zachwiała sie˛. Pomogła dziewczy-
nie usia˛s´c´ na krzes´le. – Nic ci nie jest? – zaniepokoiła sie˛.

– Nic, nic. Po prostu za duz˙o przez˙yc´ o pustym

z˙oła˛dku.

To wyjas´nienie nie przekonało Abby.
– Pozwo´l, z˙e cie˛ zbadam.
– Nie trzeba. – Głos dziewczyny brzmiał stanowczo.

– Naprawde˛ nic mi nie jest. Powie pani tacie, z˙e zaraz do
niego przyjde˛?

– Oczywis´cie. – Najwyraz´niej Martha odziedziczyła

po ojcu skłonnos´c´ do uporu. – Ale jes´li zmienisz zdanie,
to wiesz, gdzie mnie znalez´c´.

– Jak sie˛ miewa Martha? – Kell podnio´sł głowe˛ znad

papiero´w, kiedy Abby do niego podeszła.

56

CAROL MARINELLI

background image

– Jest zdenerwowana. A jej ojca koniecznie trzeba

przewiez´c´ do wie˛kszego szpitala.

– Wiem – westchna˛ł. – Ross włas´nie z nim rozmawia,

ale Bill nie chce go słuchac´.

Abby spojrzała na chudego me˛z˙czyzne˛ podła˛czonego

do monitoro´w, z maska˛ tlenowa˛ na twarzy. Włas´nie
potrza˛sał głowa˛, zapewne nie zgadzaja˛c sie˛ na propozycje
Rossa.

– Wyraz˙a zgode˛ na leczenie doraz´ne, ale jasno powie-

dział, z˙e jes´li ustanie akcja serca, nie chce, z˙eby go
reanimowano – oznajmił ponuro Ross po wyjs´ciu z sali
pacjenta.

– Wydaje mi sie˛, z˙e w stanie, w jakim sie˛ teraz

znajduje, nie jest zdolny do podejmowania takich decyzji
– odrzekła szybko Abby. – Jest wystraszony, obolały,
i dostał spora˛ dawke˛ morfiny. Nie be˛de˛ stała bezczynnie,
jes´li jego serce sie˛ zatrzyma.

Kell i Ross wymienili szybkie spojrzenia. Pewnie

uznali, z˙e wypowiada sie˛ zbyt s´miało. Trudno. Nie przy-
jechała tu po to, z˙eby wszyscy ja˛ polubili, tylko do pracy.
Ma leczyc´ ludzi, a to zawsze było dla niej najwaz˙niejsze.

– Z rozmowy z Martha˛ wywnioskowałam, z˙e Bill

cierpi na depresje˛.

– Tak – potwierdził Ross, ale zanim cos´ dodał, Abby

cia˛gne˛ła:

– Kiedy jego stan sie˛ ustabilizuje, jeszcze raz za-

stanowimy sie˛, jak go leczyc´. Do tego czasu nie nalez˙y
wstrzymywac´ z˙adnych działan´ medycznych. Jes´li cos´ sie˛
stanie, ma byc´ poddany pełnej reanimacji!

Poczuła, z˙e jej stanowcze słowa wywarły na nich

wraz˙enie. Odwro´ciła sie˛ i wyszła do pokoju lekarskiego.

57

MOZ

˙

NA MIEC

´

WSZYSTKO

background image

– Nie chce˛ o tym wie˛cej rozmawiac´ – powiedziała,

kiedy zobaczyła, z˙e Kell poda˛z˙ył jej s´ladem.

– Ani ja – odparł. – Dzisiaj wyjez˙dz˙amy w teren. Ross

uwaz˙a, z˙e powinnas´ ze mna˛ jechac´. Poznałabys´ tubylco´w.

– A co z Billem?
– Dom Rossa jest podła˛czony do systemu alarmowe-

go, a poza tym zostanie z nim Clara.

Abby z wahaniem skine˛ła głowa˛. Nie wiedziała, czy

cały dzien´ w towarzystwie Kella to dobry pomysł, ale
powinna sie˛ przyzwyczaic´, z˙e pracuja˛ razem.

– Wpadne˛ tylko na chwile˛ do Shelly – powiedział, nie

proponuja˛c, by mu towarzyszyła. – A potem moz˙emy
ruszac´.

Zanim jednak wyruszyli, upłyne˛ło sporo czasu. Trzeba

było uzupełnic´ zawartos´c´ przenos´nych lodo´wek do prze-
woz˙enia leko´w i szczepionek oraz zrobic´ szybki przegla˛d
jeepa. Kell upewnił sie˛ jeszcze, z˙e nadajnik radiowy
działa bez zarzutu, a w samochodzie znajduje sie˛ duz˙y
zapas wody.

– Jak sie˛ miewaja˛ Shelly i Kate? – spytała, staraja˛c sie˛

nie dac´ po sobie poznac´, z˙e perspektywa wspo´lnego
wyjazdu napawa ja˛ lekkim niepokojem.

– S

´

wietnie. Shelly po prostu nieodpowiednio przy-

stawiała dziecko do piersi, wie˛c Kate miała kłopoty
z zassaniem.

– Aha.
Co wie˛cej mogła powiedziec´? Facet o wygla˛dzie kow-

boja ze swoboda˛ wypowiada sie˛ o karmieniu piersia˛.
Nawet jej ojciec, lekarz z powołania, czułby sie˛ lekko
skre˛powany, rozmawiaja˛c na ten temat. Kell Bevan jest
naprawde˛ niezwykły.

58

CAROL MARINELLI

background image

– Przyniesiesz kanapki? – spytał. – Po drodze nie ma

z˙adnych baro´w – dodał, widza˛c niepewna˛ mine˛ Abby.
– Przydałby sie˛ tez˙ termos z kawa˛! – zawołał, gdy ruszy-
ła w strone˛ szpitala.

A wie˛c awansowała na asystentke˛ akuszera? Otworzy-

ła lodo´wke˛ i to, co tam zobaczyła, wprawiło ja˛ w jeszcze
gorszy humor. Gdzie szynka prosciutto, pastrami, suszo-
ne na słon´cu pomidory i oliwki? Gdzie chrupia˛ce bułeczki
i precle?

Musi jej wystarczyc´ to, co znalazła. Chleb, masło

orzechowe i pasta vegemite.

Jest teraz lekarka˛ w australijskim buszu.

– Co robisz? – zdziwił sie˛ Kell, wchodza˛c do szpital-

nej kuchni.

– Przygotowuje˛ kanapki – wycedziła przez ze˛by. –

Tak jak prosiłes´.

– Prosiłem, z˙ebys´ przyniosła kanapki – sprostował

cierpliwie, jakby mo´wił do nada˛sanego dziecka. – Nawet
by mi do głowy nie przyszło, z˙eby tak traktowac´ lekarza.

Słysza˛c ironie˛ w jego głosie, Abby zaczerwieniła sie˛.

Poda˛z˙yła za nim do pokoju lekarskiego, gdzie Kell pod-
nio´sł pokrywe˛ lodo´wki turystycznej.

– S

´

wiez˙y chleb, ser topiony, pieczona wołowina i do-

mowy ostry sos chutney. Jest jeszcze troche˛ miejsca, wie˛c
skoro tak bardzo lubisz kanapki z vegemite...

– Wystarczy wołowina – burkne˛ła.
Kell szybko zaparzył kawe˛ w termosie.
– A jednak je wezme˛. Szkoda, z˙eby sie˛ zmarnowały.

– Pus´cił do niej oko, chwycił zawinia˛tko z kanapkami
i poszli razem do samochodu.

59

MOZ

˙

NA MIEC

´

WSZYSTKO

background image

Usiadła w rozpalonej niczym piec kabinie jeepa, a Kell

włoz˙ył lodo´wke˛ na tył samochodu. Poczuła, z˙e jest głodna
i us´wiadomiła sobie, z˙e ostatnim jej posiłkiem były
krakersy z serem, kto´re zjadła poprzedniego wieczoru.

– Masz ochote˛ na kanapke˛? – Usiadł obok niej i wła˛-

czył silnik.

Po chwili wahania przyje˛ła pocze˛stunek. Klimatyzacja

zacze˛ła działac´, kanapka ze słona˛ pasta˛ vegemite stłumiła
ssanie w z˙oła˛dku i samopoczucie Abby troche˛ sie˛ po-
prawiło.

– Lepiej?
– O wiele. Daleko jedziemy?
– Dwie godziny drogi. – Us´miechna˛ł sie˛, widza˛c jej

nieszcze˛s´liwa˛ mine˛. – Abby...

Po tonie jego głosu domys´liła sie˛, do czego zmierza.
– Jes´li chcesz rozmawiac´ o ostatniej nocy, to nic

z tego. – Odwro´ciła głowe˛ i patrzyła na krajobraz za
oknem.

– A jednak powinnis´my o tym porozmawiac´.
Wcale tego nie chciała. Kell zatrzymał samocho´d na

poboczu, nie wyła˛czaja˛c silnika, by działała klimatyza-
cja. Po raz pierwszy od wczoraj spojrzała w jego ciemne
oczy.

– Bardzo cie˛ lubie˛, Abby.
Zdziwiły ja˛ te słowa. Nie powiedział ,,podobasz mi

sie˛’’, albo ,,udawajmy, z˙e nic sie˛ mie˛dzy nami nie zdarzy-
ło’’, ani nawet ,,nikt nas tu nie zobaczy, wie˛c moz˙e mała
powto´rka?’’. Prostota tego stwierdzenia była dla niej
zaskoczeniem.

– Przeciez˙ nawet mnie nie znasz – wykrztusiła.
– Nie trzeba kogos´ znac´, z˙eby go polubic´ – odrzekł.

60

CAROL MARINELLI

background image

– Po prostu cie˛ lubie˛. Podoba mi sie˛, z˙e choc´ nigdy nie
jez´dziłas´ na motorze, to s´miało na niego wsiadłas´, z˙e nie
bałas´ sie˛ poprosic´ o przyniesienie komputera, z˙e roz-
mawiałas´ z Shelly o domowych sprawach, choc´ pewnie
zupełnie nie miałas´ na to ochoty...

Us´miechne˛ła sie˛ do niego niepewnie, a on odpowie-

dział jej szerokim us´miechem.

– Podobało mi sie˛ nawet to, jak dzis´ rano sprzeciwiłas´

sie˛ Rossowi i mnie. Najwaz˙niejsze było dla ciebie dobro
pacjenta. Podziwiam cie˛ za to. A jes´li chodzi o te˛ noc...

Zawstydzona spus´ciła wzrok, ale Kell uja˛ł ja˛pod brode˛

i delikatnie zwro´cił jej twarz ku sobie.

– Domys´lam sie˛, z˙e twoje wczorajsze zachowanie

było dla ciebie nietypowe. Pewnie jeszcze ci sie˛ nie
zdarzyło wskoczyc´ do ło´z˙ka z dopiero co poznanym
akuszerem.

Błysk humoru w jego oczach znacznie ułatwiał jej te˛

rozmowe˛.

– W ogo´le mi sie˛ nie zdarzyło w ten sposo´b wskoczyc´

z kims´ do ło´z˙ka – przyznała.

– Kwiaty, kolacje, czekoladki... – domys´lił sie˛ Kell.

– Kino...

– Nie znosze˛ chodzic´ do kina – oznajmiła.
– Wierze˛. W takim razie teatr.
Skine˛ła głowa˛.
– Ale moz˙e tez˙ byc´ ogla˛danie filmu na wideo – do-

dała.

– Kilka pocałunko´w, coraz s´mielszych, a w kon´cu

kulminacja po kilku miesia˛cach znajomos´ci, tak?

– Mniej wie˛cej – zgodziła sie˛. Spojrzała mu w oczy.

– To, co sie˛ wczoraj zdarzyło, nie moz˙e sie˛ powto´rzyc´.

61

MOZ

˙

NA MIEC

´

WSZYSTKO

background image

– Czyli jednak była to dla ciebie przygoda na jedna˛

noc.

– Moz˙e i tak – wyja˛kała zmieszana. – Po prostu nie

jestem jeszcze gotowa na nowy zwia˛zek. Zbyt wiele
dzieje sie˛ w moim z˙yciu. Ostatnia noc nie powinna sie˛
w ogo´le wydarzyc´.

– Nie mo´w tak – zaprotestował. – Zgoda, to stało sie˛

zbyt szybko... – Spojrzał na nia˛ze zmarszczonym czołem.
– Duz˙o mys´lałem o tym, co mie˛dzy nami zaszło i nic bym
nie zmienił, nawet gdybym miał taka˛ moz˙liwos´c´. Ta noc
była cudowna i niezwykła. Prosze˛, nie z˙ałuj tego, co
zrobiłas´.

Siedziała oszołomiona. Ten facet o wygla˛dzie kow-

boja mo´wi tak romantycznie, i udało mu sie˛ sprawic´, z˙e
mogła bez wstydu mys´lec´ o ich wspo´lnej nocy.

– Nie z˙ałuje˛. – Zaskoczyło ja˛ własne wyznanie.

– Wiem, z˙e powinnam, i moz˙e nawet troche˛...

– Dobrze nam było razem, prawda?
Us´miechał sie˛ do niej tak seksownie, z˙e zno´w poczuła

ucisk w z˙oła˛dku, wywołany podnieceniem, a nie zdener-
wowaniem.

– Zacznijmy wszystko od nowa, dobrze? Tym razem

nie dotkne˛ cie˛ nawet palcem. Zobacze˛, ile uda mi sie˛
zwojowac´ kwiatami i czekoladkami. Wyprawa do teatru
moz˙e byc´ nieco trudna. Ale moz˙e jakis´ przyjedzie do nas
na gos´cinne wyste˛py, wtedy na pewno kupie˛ najlepsze
bilety.

– Nie musimy ze soba˛ chodzic´ – os´wiadczyła. – Mo´-

wiłam przeciez˙, z˙e jeszcze nie jestem gotowa...

Ruchem dłoni dał jej znak, by zamilkła.
– Nie mam zamiaru z toba˛ chodzic´. Natomiast be˛de˛

62

CAROL MARINELLI

background image

sie˛ do ciebie zalecac´. I be˛de˛ to robił tak dobrze, z˙e
wkro´tce zapragniesz, z˙eby poła˛czył nas głe˛bszy zwia˛zek.

Ucieszyła sie˛, kiedy zakon´czył swa˛ przemowe˛ i wrzu-

cił bieg. Zdała sobie sprawe˛, z˙e ostatnia noc przestała jej
cia˛z˙yc´. Mys´la˛c o niej, nie czuła juz˙ wstydu i z˙alu.

Jeep podskakiwał na wybojach, a ona rozmys´lała

o tym, co sie˛ wydarzyło. I wiedziała, z˙e noc z Kellem
zapisała sie˛ na zawsze w jej pamie˛ci.

63

MOZ

˙

NA MIEC

´

WSZYSTKO

background image

ROZDZIAŁ PIA˛TY

Nawet gdyby była teraz w normalnym szpitalu, trudno

byłoby jej skupic´ sie˛ na pracy po takim romantycznym
wyznaniu. A miejsce, w kto´rym sie˛ znajdowali, zupełnie
szpitala nie przypominało. W najs´mielszych marzeniach
Abby nie przewidziała, z˙e be˛dzie to wygla˛dało włas´nie
tak. Kell po prostu wyskoczył z samochodu i otworzył
tylne drzwi.

– Przyjechalis´my troche˛ wczes´niej niz˙ zwykle, ale

lepiej wszystko od razu przygotowac´.

– A gdzie jest przychodnia? – Abby spojrzała na

nieliczne budynki zakurzonej osady w buszu.

– Siedzisz w niej – odrzekł rados´nie.
– Be˛dziemy pracowac´ w samochodzie? – spytała,

wysiadaja˛c ostroz˙nie. W jej głosie słychac´ było prze-
raz˙enie.

– Raz na trzy miesia˛ce zjawiaja˛ sie˛ tu lataja˛cy lekarze

i wtedy mamy luksusowe warunki, bo moz˙emy korzystac´
z ich samolotu. Ale nie dzisiaj. Byli tu dwa tygodnie temu,
wie˛c musisz troche˛ poczekac´.

– Mam tu pracowac´ tylko trzy miesia˛ce, wie˛c pewnie

nigdy ich nie zobacze˛.

– Chyba z˙artujesz. Zanim nas opus´cisz, be˛dziesz juz˙

ze wszystkimi po imieniu. Wyjez˙dz˙amy w teren niemal
codziennie. I zawsze moz˙e sie˛ zdarzyc´, z˙e trzeba ich

background image

be˛dzie wezwac´ do trudniejszego przypadku. Wcale nie
musi to byc´ jakies´ dramatyczne wydarzenie. Najcze˛s´ciej
chodzi o zainfekowana˛ rane˛, ostry atak astmy albo cia˛z˙e˛
z powikłaniami.

– No włas´nie. – Wydarzenia wczorajszego dnia nadal

tkwiły w jej pamie˛ci. – Czy przychodza˛tu rodza˛ce kobiety?

– W pewnym sensie. Staram sie˛ wyławiac´ zagroz˙one

przypadki i namawiac´ kobiety do porodu w szpitalu. Jest
to dos´c´ trudne, poniewaz˙ cia˛z˙a w tej kulturze nie jest
uwaz˙ana za stan odmienny. – Abby patrzyła na niego
zdziwiona. – Teraz troche˛ sie˛ na szcze˛s´cie zmieniło.
Młodzi sa˛ bardziej otwarci i zaczynaja˛ nam ufac´. Ale
trzeba zachowac´ ostroz˙nos´c´. To, co dla ciebie jest niewin-
na˛ uwaga˛, moz˙e tubylca urazic´.

– Na przykład? – dociekała.
– Na przykład pytanie o przewidywany termin poro-

du. – Abby jeszcze szerzej otworzyła usta. – Po prostu
trzeba poste˛powac´ z wyczuciem. Od razu be˛dziesz wie-
działa, kiedy powiesz cos´ nie tak, bo wtedy albo milkna˛,
albo s´mieja˛ sie˛ z zaz˙enowaniem.

– Jak wie˛c udzielac´ porad prenatalnych, kiedy nie

moz˙na nawet głos´no powiedziec´, z˙e kobieta jest w cia˛z˙y?

– Wkro´tce sie˛ zorientujesz. Najpierw zobacz, na czym

to polega. Na pewno kiedys´ ci sie˛ zdarzy, z˙e do szpitala
przyjdzie aborygenka we wczesnej fazie porodu. Normal-
nie kazałabys´ pacjentce wro´cic´ do domu i zjawic´ sie˛ za
kilka godzin, ale w tym wypadku nie wolno tak zrobic´, bo
juz˙ nigdy jej nie zobaczysz. W takiej sytuacji, najlepiej
wezwij kto´regos´ z naszych stałych lekarzy.

– Na pewno tak zrobie˛! – mrukne˛ła. W głowie miała

zame˛t.

65

MOZ

˙

NA MIEC

´

WSZYSTKO

background image

– Wkro´tce nabierzesz wyczucia i pewnos´ci siebie –

dodał. – O, idzie nasza pierwsza pacjentka.

Zbliz˙ała sie˛ do nich bardzo chuda kobieta w jaskrawo-

ro´z˙owej sukience. W ramionach niosła zawinia˛tko.

– Vella! – zawołał Kell. Z rozpromieniona˛ twarza˛

spojrzał na niemowle˛, kto´re trzymała na re˛kach. Spo-
jrzenie czujnych bra˛zowych oczu Velli spocze˛ło na Ab-
by, wie˛c Kell szybko ja˛ przedstawił. – To jest Abby, le-
karka z Sydney.

Vella połoz˙yła dziecko na kocu rozłoz˙onym na skrzyni

jeepa.

– Kiedy to sie˛ stało? – Kell ostroz˙nie rozwina˛ł za-

winia˛tko.

– Urodziła sie˛ tak szybko, z˙e nie zda˛z˙yłam przyjechac´

– odrzekła kobieta, nie odpowiadaja˛c na pytanie. Obser-
wowała Kella czujnie niczym jastrza˛b.

– To twoja czwarta co´rka, prawda? Wszystko poszło

dobrze?

Vella skine˛ła głowa˛, wyraz´nie skre˛powana.
– A ty sama dobrze sie˛ czujesz?
Zno´w lekkie skinienie głowa˛.
– Zbadaj tylko dziecko.
Abby zobaczyła, z˙e to najwyz˙ej kilkudniowy noworo-

dek. Kikut po pe˛powinie jeszcze nie odpadł. Kell szybko
zwaz˙ył i zbadał dziewczynke˛.

– Doskonale – stwierdził. Zmierzył jej gło´wke˛, ob-

macał ciemia˛czko i zajrzał do gardła. – Zdrowa jak rybka.
– Oddał kobiecie dziecko i delikatnie napomkna˛ł cos´
o szczepieniach. Vella wyraz´nie sie˛ wahała, ale Kell nie
uste˛pował.

– To dla obrony przed Mulla˛ – przekonywał. – Za

66

CAROL MARINELLI

background image

cztery tygodnie moz˙emy zrobic´ pierwszy zastrzyk. Przy-
prowadz´ reszte˛ dzieci. Im tez˙ sie˛ to przyda.

Vella nie wygla˛dała na przekonana˛, ale przynajmniej

nie odmo´wiła. Kell wyja˛ł z˙o´łty formularz, taki sam,
jakich uz˙ywano we wszystkich szpitalach w kraju, wpisał
wyniki badania i podał go kobiecie. Vella us´miechne˛ła sie˛
nies´miało i odeszła, po chwili znikaja˛c w zaros´lach.

– Moz˙e ta wizyta nie wydała ci sie˛ niczym nadzwy-

czajnym, ale jest efektem długich lat pracy. – Widza˛c jej
pytaja˛cy wzrok, wyjas´nił: – Trudno jest zasypac´ przepas´c´
dziela˛ca˛ nasze kultury. Społecznos´c´ aborygen´ska z˙yje po
swojemu. Ma osobne władze, szkoły, policje˛ i własne
metody leczenia. Niełatwo im przyszło zaakceptowac´
nasze sposoby.

Wypił łyk wody prosto z butelki i podał ja˛ Abby, kto´ra

bez wahania ja˛ od niego wzie˛ła.

– Nie powinnis´my zapominac´, z˙e aborygenom udaje

sie˛ z˙yc´ w tych niesłychanie cie˛z˙kich warunkach od niepa-
mie˛tnych czaso´w. To chyba najstarsza istnieja˛ca rasa na
ziemi. I nie jest to przypadek. Choc´ nam wydaje sie˛ to
nieprawdopodobne, ich metody leczenia cze˛sto sa˛ bardzo
skuteczne.

Abby zamys´liła sie˛ na chwile˛.
– Chyba jednak nie do kon´ca – zauwaz˙yła. – S

´

miertel-

nos´c´ niemowla˛t jest przeraz˙aja˛ca. Pomys´l choc´by o wczo-
rajszym porodzie. Niewiele brakowało, a wszystko mog-
łoby wygla˛dac´ duz˙o gorzej. – Nie kło´ciła sie˛ z nim, tylko
przytaczała fakty.

Dobrze było siedziec´ razem na zakurzonym jeepie

i popijac´ zimna˛ wode˛ z butelki.

– Włas´nie dlatego bardzo dobrze sie˛ stało, z˙e te dwie

67

MOZ

˙

NA MIEC

´

WSZYSTKO

background image

kultury sie˛ spotkały. Czasami trudno jest sie˛ powstrzymac´
przed jaka˛s´ bardziej stanowcza˛ uwaga˛, ale warto. Po-
ws´cia˛gliwos´c´ zawsze sie˛ tu opłaca. Vella co prawda
jeszcze nie pozwoliła mi sie˛ zbadac´, ale nabiera do mnie
zaufania.

– Tak, to widac´. Wiesz, czytałam cos´ na temat... – Nie

skon´czyła, poniewaz˙ Kell powstrzymał ja˛ ruchem dłoni.

– Tego nalez˙y unikac´ – ostrzegł ja˛. – W rozmowie ze

mna˛ i z Rossem moz˙esz cytowac´ swoje lektury, ale
tubylco´w to zraz˙a. I nawet ich rozumiem. Ich kultura
istnieje od niezliczonych wieko´w, trudno ja˛ opisac´ w kil-
ku ksia˛z˙kach. Wie˛c jes´li czegos´ nie wiesz, najlepiej ich
zapytaj. Jes´li zrobisz to w odpowiedni sposo´b, zawsze
che˛tnie ci odpowiedza˛.

– Czy to takie delikatne ostrzez˙enie? – Kell nie od-

powiedział. – Martwisz sie˛, z˙e mo´j ostry je˛zyk zniszczy
lata zabiego´w dyplomatycznych?

Us´miechna˛ł sie˛ mimo woli. Abby wycia˛gne˛ła re˛ke˛ po

butelke˛.

– No to sie˛ nie martw – wyszeptała.
Kilkoro ludzi zbliz˙yło sie˛ do jeepa. Stali i przygla˛daja˛c

sie˛ Abby, tra˛cali sie˛ łokciami i chichotali. Us´miechne˛ła
sie˛ nerwowo.

– Jestem ostra i uszczypliwa tylko w stosunku do

kolego´w po fachu – dokon´czyła. – A przy okazji, co to jest
Mulla?

– Zły duch – odrzekł szeptem. – Najlepsza linia obro-

ny. Wierz mi, po trzech miesia˛cach tutaj docenisz to
słowo.

Abby patrzyła, jak Kell sprawnie przyjmuje kolejnych

pacjento´w, gawe˛dzi z nimi, robi zastrzyki, zmienia opat-

68

CAROL MARINELLI

background image

runki, wydaje leki. Wcale przy tym wszystkim nie czuła
sie˛ zbe˛dna.

Wkro´tce przyła˛czyła sie˛ do pracy. Wypełniała for-

mularze, waz˙yła dzieci, osłuchiwała pacjento´w, zapisy-
wała antybiotyki, a nawet s´miała sie˛ razem z tubylcami ze
swoich nieporadnych pro´b uz˙ywania ich je˛zyka.

Słon´ce s´wieciło mocno i cieszyła sie˛, z˙e Kell podaro-

wał jej wielki kapelusz, kto´ry nieco chronił ja˛ przed
z˙arem. W pewnej chwili wlał do jego ronda troche˛ wody,
a Abby, zamiast krzykna˛c´ z przeraz˙enia, westchne˛ła
z ulga˛, czuja˛c chłodne struz˙ki spływaja˛ce jej po karku.

– Moge˛ cie˛ prosic´ na chwile˛, Abby?
Podeszła do jeepa, gdzie Kell ogla˛dał brzydka˛ rane˛ na

nodze jakiegos´ młodego człowieka.

– To jest Mike, miejscowy mujee, znachor. Choc´

nieche˛tnie, przyprowadził do nas Jima. – Dodał cicho:
– Jim nie chciał tu przychodzic´. Co o tym sa˛dzisz?

Abby przyjrzała sie˛ ranie. Była spuchnie˛ta, zaogniona,

a sko´re˛ woko´ł niej pokrywały pe˛cherze.

– Czy to ugryzienie?
Kell potrza˛sna˛ł głowa˛.
– Jim twierdzi, z˙e uderzył sie˛ o drzewo. Nawet nie

zwro´cił na to uwagi, dopo´ki noga nie spuchła.

Abby rozwaz˙ała koniecznos´c´ przes´wietlenia, byc´

moz˙e pobrania pro´bki do badania. Kell najwyraz´niej
mys´lał podobnie.

– Moz˙emy go ewakuowac´.
– Nie. – Młody człowiek odsuna˛ł sie˛ od nich i łamana˛

angielszczyzna˛ wytłumaczył, z˙e jego z˙ona ma wkro´tce
rodzic´, a wie˛c on na pewno nie wsia˛dzie do samolotu,
kto´ry go zabierze gdzies´ daleko.

69

MOZ

˙

NA MIEC

´

WSZYSTKO

background image

– Moz˙ecie leciec´ oboje – zasugerował ostroz˙nie Kell.

– Lara urodziłaby dziecko w szpitalu.

– Nie. – Jim był wyraz´nie zdenerwowany i juz˙ chciał

odejs´c´, gdy Abby połoz˙yła mu re˛ke˛ na ramieniu.

– Spokojnie, Jim – rzekła łagodnie. – Nikt cie˛ nie

zmusi, z˙ebys´ gdziekolwiek leciał, skoro nie chcesz. Po-
zwo´l mi tylko dokładnie obejrzec´ rane˛.

Nieche˛tnie ułoz˙ył noge˛ na kocu, a Abby poszukała

odpowiednich narze˛dzi.

– Widziałam tu gdzies´ okulary powie˛kszaja˛ce.
– Prosze˛. Be˛dzie ci potrzebny zestaw do nacinania?
Skine˛ła głowa˛. W Sydney prawie codziennie wykony-

wała takie zabiegi, ale w sterylnie czystym gabinecie.
Przekonała sie˛ jednak, z˙e i tutaj jest to moz˙liwe. Przemyła
re˛ce woda˛ z butelki, dokładnie przetarła je spirytusem
i włoz˙yła sterylne re˛kawiczki. Potem zaaplikowała znie-
czulenie miejscowe, ale zauwaz˙yła, z˙e mimo to pacjent
je˛kna˛ł z bo´lu.

– Mulla – wymamrotał pod nosem.
– Nie Mulla – odrzekła wesoło i wszyscy spojrzeli na

nia˛ zaskoczeni. – Problem jest troche˛ mniej skompliko-
wany. – Skalpel natrafił na jakis´ twardy obiekt. – Prosze˛
bardzo! – Zauwaz˙yła w ranie niewielki, czarny punkt.
Chwyciła go szczypcami i wydobyła wielki ciern´ o niere-
gularnym kształcie.

– Najgorsze juz˙ za toba˛ – pocieszył Kell Jima, kto´rego

czoło pokryło sie˛ kropelkami potu.

– Jeszcze tylko zrobie˛ porza˛dek z rana˛ – ostrzegła

Abby i sprawnie zabrała sie˛ do pracy. Gdy oczys´ciła
i przemyła rane˛, z duma˛ spojrzała na swe dzieło. Pozo-
stało tylko załoz˙yc´ sterylny opatrunek. Us´miechne˛ła sie˛

70

CAROL MARINELLI

background image

zadowolona, lecz nagle jej twarz spose˛pniała. Mike wyja˛ł
cos´ z kieszeni szorto´w i brudnymi re˛kami rozsmarował na
ranie Jima ge˛sta˛, oleista˛ substancje˛. Gdy skon´czył, dał
Abby znak, z˙e moz˙e kontynuowac´.

Nie s´miała spojrzec´ na Kella, nie s´miała w ogo´le

podnies´c´ wzroku. Przełkne˛ła nerwowo s´line˛, z wysiłkiem
powstrzymała sie˛ przed usunie˛ciem tej obrzydliwej sub-
stancji z rany pacjenta i nałoz˙yła wodoodporny opat-
runek.

– Kell, chciałabym dac´ Jimowi zastrzyk z penicyliny.

– Skina˛ł głowa˛ z powaz˙na˛ mina˛, ale w jego oczach
dostrzegła błysk us´miechu.

– Oczywis´cie, pani doktor.
– Teraz powinno byc´ dobrze – zwro´ciła sie˛ do Jima,

kiedy było juz˙ po wszystkim. – Ale jes´li jeszcze bardziej
sie˛ zaogni albo bo´l stanie sie˛ silniejszy...

– Przyjdziemy do doktora Bodeya.
– Albo choc´by i do mnie – dodała i nawet Mike sie˛

rozes´miał.

– Albo do pani.
Kiedy odeszli, Kell zawołał z entuzjazmem:
– Byłas´ fantastyczna!
– Po prostu zrobiłam tylko to, co nalez˙ało. – Wzruszyła

ramionami, ale po jej minie Kell poznał, z˙e jest za-
dowolona.

– Sprawdziłas´ sie˛, tyle ci powiem. Przepraszam, z˙e

pro´bowałem cie˛ pouczac´.

– Nie ma o czym mo´wic´. Kaz˙da dobra rada mi sie˛

przyda – odrzekła i spojrzała na lodo´wke˛ turystyczna˛.

– Masz ochote˛ cos´ zjes´c´?
– I to od dwo´ch godzin – przyznała.

71

MOZ

˙

NA MIEC

´

WSZYSTKO

background image

Rozłoz˙yła koc, przygotowuja˛c miejsce na piknik. Kell

nalał kawy do kubko´w i podał kanapki z wołowina˛
i ostrym sosem. Abby jadła ze smakiem i nie przejmowała
sie˛ tym, z˙e wygla˛da to niezbyt elegancko.

– Co za pysznos´ci! – je˛kne˛ła zachwycona.
– Zaczekaj, az˙ spro´bujesz ciastek waniliowych.
– Jak tak dalej po´jdzie, to do Sydney wro´ce˛ gruba

niczym słonica. Jak cze˛sto wyjez˙dz˙asz w teren?

– Kilka razy w tygodniu. To tylko jeden z punkto´w.

Do niekto´rych jedzie sie˛ kilka godzin. Ale wtedy June
przygotowuje nam wie˛kszy lunch, wie˛c ma to swoje
dobre strony.

– Zgadzam sie˛. Jak Ross dawał sobie rade˛ sam?
– Sam nie dałby sobie rady. Pracował u nas jeszcze

jeden lekarz, Richard Hoskins. Od dziesie˛ciu lat starał sie˛
przejs´c´ na emeryture˛. To dobrze, z˙e Ross cie˛ znalazł, bo
inaczej trzeba by było zamkna˛c´ szpital.

– Jak to?
Kell wzruszył ramionami.
– I tak mielibys´my co robic´. Shelly tez˙ jest połoz˙na˛,

wie˛c moglibys´my działac´ jako izba porodowa, przyjmo-
wac´ nieskomplikowane przypadki. Teraz nie ma tego
zagroz˙enia. Gdyby jeszcze udało sie˛ znalez´c´ anestez-
jologa...

– A wie˛c ja nie jestem dos´c´ dobra?
– Alez˙ jestes´. Doskonale sie˛ sprawdzasz.
– Wcale nie. Na przykład dzisiaj s´wietnie dałbys´ so-

bie rade˛ sam.

– Nieprawda. – Potrza˛sna˛ł głowa˛. – Ta rana była

paskudna. Gdyby nie ty, pewnie wezwałbym lataja˛cych
lekarzy.

72

CAROL MARINELLI

background image

– Miejmy nadzieje˛, z˙e po usunie˛ciu obcego ciała

ładnie sie˛ zagoi.

– A poza tym – dodał wesoło – nie krzykne˛łas´ z prze-

raz˙enia, kiedy Mike posmarował rane˛ mas´cia˛ domowej
roboty.

– Włas´nie. Co to takiego?
– Mas´c´ z z˙eniszka. Najdziwniejsze jest to, z˙e działa.
– Wcale mnie to nie dziwi. – Kell spojrzał na nia˛

zaskoczony. – Uwaz˙am, z˙e medycyna alternatywna
w wielu przypadkach jest bardzo skuteczna.

– Jestes´ troche˛ nieprzewidywalna, prawda?
– Co chcesz przez to powiedziec´? – Zno´w patrzył na

nia˛ w taki sposo´b, z˙e zaczerwieniła sie˛ po same uszy.

– Z pozoru jestes´ sztywna i zasadnicza. Kiedy wysiad-

łas´ z samolotu, miałem wraz˙enie, z˙e zaraz sta˛d uciek-
niesz. Ale widze˛, z˙e nie boisz sie˛ cie˛z˙kiej pracy i s´wietnie
porozumiewasz sie˛ z miejscowymi, jakbys´ sie˛ tu urodziła.

Abby spojrzała na niego spod oka i ugryzła ke˛s kana-

pki, ale jego naste˛pne pytanie sprawiło, z˙e sie˛ zakrztusiła.

– Co sie˛ stało, Abby? Dlaczego przyje˛łas´ posade˛, na

kto´ra˛ wcale nie miałas´ ochoty?

– Mo´wiłam ci juz˙, z˙e chce˛ zdobyc´ stopien´ konsultanta

i...

– To wersja oficjalna – przerwał jej. – A jaka jest

prawda?

Kanapke˛ juz˙ skon´czyła, wie˛c nie mogła udawac´, z˙e

przez˙uwa. Sie˛gne˛ła po kubek, ale zobaczyła tylko fusy na
dnie. Przez chwile˛ patrzyła na suche lis´cie wiruja˛ce na
wietrze nad czerwona˛, spalona˛ słon´cem ziemia˛.

– Ska˛d wiesz, z˙e jest inna wersja?
– Bo widze˛, z˙e cos´ cie˛ dre˛czy, o czyms´ stale mys´lisz.

73

MOZ

˙

NA MIEC

´

WSZYSTKO

background image

– To s´miałe przypuszczenie.
Nie odpowiedział. Nie musiał. Oboje wiedzieli, z˙e

Kell w cia˛gu jednej nocy bardziej zbliz˙ył sie˛ do Abby niz˙
ktokolwiek inny od wielu lat. I z˙e jej łzy tamtej nocy nie
były zwykła˛ reakcja˛ po udanym seksie, tylko efektem
rozładowania wewne˛trznego napie˛cia.

– Ktos´ cie˛ zranił?
Us´miechne˛ła sie˛ nieszczerze.
– Nikt. Sama sie˛ o to postarałam. – Nie skomentował

tych tajemniczych sło´w. Abby przez chwile˛ sie˛ zastana-
wiała, jak opowiedziec´ swoja˛ historie˛. – Spotykałam sie˛
z pewnym lekarzem, Davidem. To nie było nic... – Urwa-
ła i odchrza˛kne˛ła. – Spotykalis´my sie˛ przez po´ł roku. On
lubił przyje˛cia, ja wyprawy do restauracji, on preferował
puby, ja wolałam proszone kolacje.

– Nie bylis´cie zbyt dobrze dobrani, co?
Abby jednak zaprzeczyła.
– Cze˛sto mnie rozs´mieszał i dobrze sie˛ czułam w jego

towarzystwie. Wie˛kszos´c´ czasu spe˛dzałam z nosem
w ksia˛z˙kach. Zawsze marzyłam, z˙eby zostac´ konsultan-
tem. – Zdała sobie sprawe˛, z˙e zbacza z tematu. – Wiesz,
jak to jest. Stale sa˛ jakies´ spotkania towarzyskie, na
kto´rych trzeba sie˛ pokazac´. – Kell potrza˛sna˛ł głowa˛, a ona
sie˛ rozes´miała. – Co´z˙, tak jest w wielkim mies´cie. W kaz˙-
dym razie razem chadzalis´my na takie spotkania. Nie
przejmowałam sie˛, kiedy gina˛ł mi gdzies´ w tłumie gos´ci.
Miło było miec´ towarzystwo. To nie był powaz˙ny, głe˛bo-
ki zwia˛zek. – Zaczerwieniła sie˛. – Pewnie mi nie uwie-
rzysz po tym, co sie˛ wydarzyło wczoraj, ale nawet ze soba˛
nie spalis´my. – Czekała na wybuch s´miechu czy pełne
powa˛tpiewania prychnie˛cie, ale nic takiego nie usłyszała.

74

CAROL MARINELLI

background image

Kell tylko lekko skina˛ł głowa˛; najwyraz´niej rozumiał, jak
cie˛z˙ko przychodza˛ jej takie wyznania. – A potem David
miał wypadek samochodowy.

Mimo upału Abby zadrz˙ała i pobladła. Kell przysuna˛ł

sie˛ i ja˛ obja˛ł. Czuł, z˙e najboles´niejsza cze˛s´c´ opowies´ci
dopiero nasta˛pi.

– Miałas´ wtedy dyz˙ur?
– Tak. I bardzo starałam sie˛ go uratowac´. Ale mi sie˛

nie udało.

– Na pewno nie mogłas´ – zasugerował, ale ona po-

trza˛sne˛ła głowa˛. W jej oczach po raz trzeci od pocza˛tku
ich znajomos´ci pojawiły sie˛ łzy. Tym razem były to łzy
cierpienia.

– Nie uratowałam go, bo mys´lałam, z˙e go dobrze

znam – wyszlochała. – Potraktowałam go jak przyjaciela,
nie jak pacjenta.

Kell spojrzał na nia˛ pytaja˛co.
– Nie zleciłam badania na obecnos´c´ s´rodko´w toksycz-

nych.

Przez chwile˛ płakała, a on trzymał ja˛ w obje˛ciach,

dopo´ki troche˛ sie˛ nie uspokoiła i nie zacze˛ła mo´wic´.

– Miał rozległe obraz˙enia głowy i powaz˙ne urazy

wewne˛trzne, ale nadal mys´le˛, z˙e gdybym wiedziała, z˙e
brał narkotyki, byc´ moz˙e poste˛powałabym inaczej i miał-
by wie˛ksze szanse na przez˙ycie.

– A co powiedział koroner? – zapytał spokojnie Kell.
– Orzekł, z˙e pacjent zmarł z powodu odniesionych ran

i nie moz˙na było nic zrobic´, z˙eby go uratowac´. – Kell
otworzył usta, by cos´ powiedziec´, ale Abby mu nie
pozwoliła. – Mnie tez˙ sie˛ dostało. Koroner zauwaz˙ył brak
testo´w na obecnos´c´ narkotyko´w i stwierdził, z˙e miałam

75

MOZ

˙

NA MIEC

´

WSZYSTKO

background image

wielkie szcze˛s´cie, bo akurat nie narkotyki przyczyniły sie˛
do s´mierci. – Głos uwia˛zł jej w gardle. – Wszyscy
uwaz˙aja˛, z˙e to moja wina.

– Na pewno nie.
– Alez˙ tak. Słyszałam, jak piele˛gniarki o tym roz-

mawiały. Poza tym, kiedy wchodziłam do jakiegos´ poko-
ju, wszyscy nagle milkli albo zaczynali dyskutowac´
o podłej jakos´ci szpitalnej kawy.

– Bo szpitalna kawa jest podłej jakos´ci.
– To nie sa˛ moje fantazje.
– Moz˙e i nie. Ale czy nie przyszło ci do głowy, z˙e nie

rozmawiaja˛ o tobie? Sam fakt, z˙e to lekarz zgina˛ł w wy-
padku, a na dodatek był pod wpływem narkotyko´w, na
pewno stał sie˛ wielka˛ sensacja˛ na długie miesia˛ce.

Abby nigdy o tym w ten sposo´b nie mys´lała. W zadu-

mie przygryzła wargi.

– W kaz˙dym razie nie to jest najwaz˙niejsze – stwier-

dziła. – Najwaz˙niejsze jest, z˙e ja obwiniam siebie.

– Musi ci byc´ bardzo cie˛z˙ko.
Przytakne˛ła w milczeniu.
– Przez głowe˛ przelatuja˛ mi tysia˛ce pytan´ bez od-

powiedzi. Jak lekarz mo´gł sie˛ wcia˛gna˛c´ w narkotyki? Wie
przeciez˙, jakie to ryzyko. Jak mo´gł to sobie zrobic´?
Dlaczego nigdy ze mna˛ o tym nie porozmawiał?

– Nikt ci na to nie odpowie. Ludzie rujnuja˛ sobie z˙ycie

z najro´z˙niejszych przyczyn i czasami nie moz˙na im
pomo´c.

– Nie wierze˛ w to – zaprotestowała, ze złos´cia˛ ociera-

ja˛c łzy wierzchem dłoni. – Zawsze moz˙na cos´ zrobic´. Po
powrocie do Sydney chce˛ wprowadzic´ w z˙ycie nowy
system leczenia dla narkomano´w, kto´rzy trafia˛ na nasz

76

CAROL MARINELLI

background image

oddział. W tej chwili zajmujemy sie˛ tylko zwalczaniem
objawo´w, a moim celem jest zastosowanie bardziej kom-
pleksowego podejs´cia.

– To brzmi interesuja˛co – stwierdził Kell, ale Abby

jeszcze nie skon´czyła.

– Chciałabym tez˙ zorganizowac´ szkolenie, kto´re

zwie˛kszyłoby s´wiadomos´c´ personelu na temat zagroz˙en´,
jakie niesie narkomania. Nie tylko ws´ro´d pacjento´w, ale
ro´wniez˙ lekarzy.

– Wyznaczyłas´ sobie bardzo trudne zadanie.
– Moz˙e. Ale ktos´ musi to zrobic´. Załamywanie ra˛k nic

tu nie pomoz˙e. – Głos jej złagodniał. – Przyrzekłam to.

– Davidowi?
Do jej oczu zno´w napłyne˛ły łzy.
– Kiedy juz˙ odszedł, obiecałam mu, z˙e jego s´mierc´ nie

po´jdzie na marne.

– Wierzysz, z˙e uda ci sie˛ cos´ zmienic´? – W jego głosie

nie było słychac´ kpiny, ale raczej podziw.

Abby zno´w skine˛ła głowa˛ z przekonaniem.
– Jak najbardziej. – Rozes´miała sie˛ gorzko. – Oczywi-

s´cie, jes´li Reece przyzna mi stanowisko konsultanta.
Zdaje sie˛, z˙e od czasu s´mierci Davida wypisuje˛ troche˛ za
duz˙o skierowan´ na ro´z˙ne badania.

– Na przykład kompleksowe badanie serca, kiedy

pacjent uskarz˙a sie˛ na zgage˛?

– Włas´nie. – Us´miechne˛ła sie˛ lekko.
– I nawet emeryt po osiemdziesia˛tce, kto´ry zaczepił

błotnikiem samochodu o słupek na parkingu, dostaje
skierowanie na badanie na obecnos´c´ narkotyko´w?

Rozes´miała sie˛ przez łzy.
– Bez wyja˛tku. Reece stwierdził, z˙e musze˛ wro´cic´ do

77

MOZ

˙

NA MIEC

´

WSZYSTKO

background image

podstaw medycyny, popracowac´ troche˛ bez wsparcia
radiologo´w, patologo´w i innych specjalisto´w.

– Z

˙

eby odzyskac´ wiare˛ w siebie?

– Albo zupełnie ja˛ stracic´.
– Tak sie˛ na pewno nie stanie – odparł Kell z przeko-

naniem. – Odebrałas´ poro´d pos´ladkowy, przyjmowałas´
pacjento´w w jeepie na pustkowiu i ani razu nie poprosiłas´
o porade˛ lataja˛cych lekarzy. To chyba niezły pocza˛tek.

– Mogłam poprosic´ o porade˛? – Gwałtownie podnios-

ła na niego wzrok.

– W jeepie jest nadajnik radiowy.
– Ale mys´lałam, z˙e uz˙ywa sie˛ go tylko w nagłych

wypadkach, albo po to, z˙eby sie˛ poła˛czyc´ ze szpitalem.

– Alez˙ ska˛d. Prawie przy kaz˙dym wyjez´dzie w teren

kontaktuje˛ sie˛ z kto´ryms´ z lekarzy powietrznego pogoto-
wia. Na pewno dzisiaj zachodza˛ w głowe˛, dlaczego sie˛ nie
odezwałem. Niepotrzebnie ci o tym mo´wie˛. Teraz pewnie
trudno cie˛ be˛dzie oderwac´ od radia.

– Wcale nie. – Wstała i spojrzała na mro´wki, kto´re

maszerowały w strone˛ niedokon´czonej kanapki Kella.
– Patrzysz na nowa˛, pewna˛ siebie Abby Hampton.

Kell rozes´miał sie˛.
– Moz˙e ja tu posprza˛tam, a ciastka zjemy w jeepie.
Z rados´cia˛ powitała te˛ zmiane˛ tematu.

Kiedy wreszcie podła˛czyła komputer do Internetu

i chciała opisac´ miniony dzien´, stwierdziła, z˙e nie potrafi.
Wysłała wie˛c tylko kro´tkie pozdrowienia dla rodziny,
kto´re w z˙adnym stopniu nie oddały jej burzliwych
przez˙yc´.

Przez wielkie przeszklone drzwi patrzyła na zachodza˛-

78

CAROL MARINELLI

background image

ce słon´ce, kto´re os´wietlało bezkresna˛ ro´wnine˛ i rysuja˛ca˛
sie˛ na jej tle sylwetke˛ jednego jedynego drzewa. Za-
czynała dostrzegac´ pie˛kno australijskiego interioru. Czu-
ła sie˛ malen´ka˛ cza˛stka˛ wielkiego s´wiata i w tym znaj-
dowała ukojenie.

79

MOZ

˙

NA MIEC

´

WSZYSTKO

background image

ROZDZIAŁ SZO

´

STY

Kell najwyraz´niej zmienił zdanie co do swoich plano´w

uwodzenia Abby, poniewaz˙ przez naste˛pne tygodnie pra-
wie wcale nie zwracał na nia˛uwagi. Nie dostała ani jednego
kwiatu, czekoladki czy zaproszenia na wspo´lne ogla˛danie
filmu na wideo. Oczywis´cie pracowali razem, s´miali sie˛ ze
swoich dowcipo´w, od czasu do czasu spierali o pacjento´w.
Powietrze miedzy nimi było az˙ cie˛z˙kie od napie˛cia, ale
najwyraz´niej Kell zrezygnował z uwiedzenia jej.

Dni zmieniały sie˛ w tygodnie, a Abby zaczynała sie˛

coraz bardziej denerwowac´. Czas uciekał. Co dziwniej-
sze, jednoczes´nie czuła tez˙ wielka˛ ulge˛. Czy ma jakikol-
wiek sens romans, kto´ry prowadzi donika˛d? Kell jest
nierozerwalnie zwia˛zany z ta˛ okolica˛, a Abby nie wyob-
raz˙ała sobie z˙ycia poza wielkim miastem. Owszem, podo-
bało jej sie˛ w Tennengarrah, ludzie tu byli cudowni, praca
dawała satysfakcje˛, a widoki zapierały dech w piersiach,
jednak to nie był jej dom.

Moz˙e Kell robi dobrze, zachowuja˛c dystans? Abby

rozmys´lała o tym pewnego popołudnia, wyczerpana po
kolejnym wyjez´dzie w teren. Siedziała za biurkiem i uzu-
pełniała dokumenty. Choc´ była zme˛czona, nie miała
ochoty wracac´ do domu.

– Skon´czyłam. – Odłoz˙yła długopis, wstała i us´mie-

chne˛ła sie˛ do Kella, kto´ry siedział obok.

background image

– Do zobaczenia! – zawołał beztrosko, nie podnosza˛c

głowy znad papiero´w. Abby poczuła, z˙e musi jeszcze cos´
powiedziec´.

– Masz dyz˙ur jutro rano? – zagadne˛ła, przystaja˛c

w drzwiach.

– Nie. Mam cztery dni wolne. Pewnie nie wypoczne˛,

bo w domu czeka na mnie mno´stwo pracy.

W domu. Nic nie wiedziała o jego prawdziwym domu,

ale wyobraz˙ała sobie, z˙e to duz˙a wiejska posiadłos´c´, gdzie
hoduje sie˛ miliard kro´w i gdzie zawsze jest cos´ do
zrobienia.

– W takim razie baw sie˛ dobrze. – Us´miechne˛ła sie˛,

choc´ wcale nie było jej wesoło. W sobote˛ i niedziele˛ miała
wolne, a to oznacza, z˙e zobaczy Kella dopiero w ponie-
działek. – Widzimy sie˛ w przyszłym tygodniu.

– Dobra. Na razie – poz˙egnał ja˛ oboje˛tnym tonem.

Reszta dnia dłuz˙yła jej sie˛ niemiłosiernie. Odebrała

poczte˛ elektroniczna˛ i bez zainteresowania przeczytała
najnowsze wiadomos´ci.

Panował nieznos´ny upał. Rozebrała sie˛ do bielizny

i otworzyła puszke˛ piwa. Pomys´lała o tym, z˙e jej znajomi
w tej chwili pewnie zamawiaja˛ drogie wina w jakiejs´
eleganckiej restauracji.

Nawet wiadomos´ci telewizyjne były tutaj inne. Wie˛k-

sza˛ich cze˛s´c´ zajmowały raporty na temat suszy, doniesie-
nia o cenach bydła i szczego´łowe prognozy pogody, kto´ra˛
moz˙na było stres´cic´ jednym słowem: upał.

Najwyz˙ej dwoma słowami: piekielny upał.
Abby nie mogła nawet zadzwonic´ po pizze˛, a wyprawa

do pubu wcale jej nie kusiła. Wszyscy pewnie be˛da˛

81

MOZ

˙

NA MIEC

´

WSZYSTKO

background image

rozmawiac´ tylko i wyła˛cznie o zbliz˙aja˛cym sie˛ dorocz-
nym balu. Czy po´js´cie na bal miałoby sens, skoro ksia˛z˙e˛
z bajki nie jest nia˛ wcale zainteresowany, chociaz˙ panto-
felek pasuje jak ulał?

– Czes´c´!
Ksia˛z˙e˛ z bajki stana˛ł włas´nie przed nia˛, trzymaja˛c

przywie˛dły bukiet i roztapiaja˛ca˛ sie˛ tabliczke˛ czekolady.
Mniej by sie˛ zdziwiła, gdyby piorun uderzył z jasnego
nieba.

I choc´ jej bielizna była niesłychanie droga i pie˛kna,

wcale nie chciała, by Kell ja˛ w niej ogla˛dał.

– Czy tutaj nikt nigdy nie puka? – Chwyciła szlafrok

i włoz˙yła go na siebie.

– Nie – odrzekł spokojnie, ale widziała, z˙e unika jej

wzroku, wie˛c na pewno był nieco zmieszany.

– A to po co? – spytała niezbyt miło, kiedy wre˛czył jej

bukiet.

– Powiedziałas´, z˙e lubisz kwiaty i czekoladki. Naj-

bliz˙szy teatr jest kilkaset kilometro´w sta˛d, ale mam niezły
film na wideo.

Rozes´miała sie˛.
– Długo trwało, zanim sobie przypomniałes´.
– Nie chciałem działac´ zbyt pos´piesznie.
– To ci sie˛ niewa˛tpliwie udało.
– Wykombinowałem sobie, z˙e jes´li na jakis´ czas sie˛

od ciebie odsune˛, to zrozumiesz, ile tracisz.

I rzeczywis´cie tak sie˛ stało!
– Masz na dzis´ jakies´ waz˙ne plany? – zapytał.
– A jakie plany moge˛ miec´ w tej zabitej deskami

dziurze?

Jej słowa były za ostre i natychmiast ich poz˙ałowała.

82

CAROL MARINELLI

background image

Wolała jednak to, niz˙ dac´ po sobie poznac´, jakie wraz˙enie
zrobiło na niej przybycie Kella.

– Ubierz sie˛. – Kell zignorował jej sarkazm. – Chce˛

ci cos´ pokazac´.

Tym razem o wiele pewniej wsiadła na motocykl

Kella. Bez skre˛powania obejmowała go, kiedy podskaki-
wali na wyboistej drodze, a wiatr zagłuszał jej słowa.
Spokojna i rozluz´niona opierała policzek o jego plecy. Na
nagich udach czuła z˙ar po´z´nego słon´ca, a silnik motocyk-
la grał miarowo, gdy pe˛dzili przez pustkowia.

Abby musiała przyznac´, z˙e w Tennengarrah rzeczywi-

s´cie jest pie˛knie. Nie chciała przyzwyczajac´ sie˛ do tej
krainy, ulegac´ jej urokom, bo potem be˛dzie jeszcze trud-
niej sie˛ z nia˛ rozstac´. Nie chciała tez˙ budzic´ w sobie
miłos´ci do Kella.

Przez miłos´c´ człowiek robi ro´z˙ne głupstwa. Na przy-

kład moz˙e zaprzepas´cic´ osiem lat cie˛z˙kiej pracy i szes´c´ lat
studio´w, zrezygnowac´ z marzen´ o awansie, nie dotrzymac´
obietnicy danej przyjacielowi, zastanawiac´ sie˛ nad zmia-
na˛ miejsca zamieszkania. Nie wolno jej nawet o tym
mys´lec´!

Jechali bardzo długo wija˛ca˛ sie˛ kamienista˛ s´ciez˙ka˛,

kto´ra˛ nie przejechałby z˙aden samocho´d. Nie miała poje˛-
cia, doka˛d jada˛ i szczerze mo´wia˛c, niewiele ja˛ to ob-
chodziło. Wystarczała jej obecnos´c´ Kella.

Wspinali sie˛ coraz wyz˙ej, a krajobraz stawał sie˛ coraz

bardziej zachwycaja˛cy. Abby poz˙ałowała, z˙e nie wzie˛ła
ze soba˛ aparatu fotograficznego. W kon´cu zatrzymali sie˛
i zdje˛li kaski. Kell wyła˛czył silnik.

– Ostatni odcinek musimy przejs´c´ pieszo. Dasz rade˛?

83

MOZ

˙

NA MIEC

´

WSZYSTKO

background image

To pytanie ja˛ rozs´mieszyło. Nie była taka słabowita.
– Wydaje mi sie˛, z˙e tak.
Okazało sie˛, z˙e wcale nie był to rekreacyjny spacerek

po buszu. Kell włoz˙ył plecak i poszedł przodem. Od czasu
do czasu podawał jej re˛ke˛, by pomo´c wymina˛c´ jakis´ głaz
lub wspia˛c´ sie˛ na skałe˛. Wiedziała, z˙e dotarli do celu,
kiedy zobaczyła przed soba˛ najpie˛kniejszy widok na
s´wiecie.

Pos´rodku suchej, surowej ziemi znalazła prawdziwa˛

oaze˛. Ws´ro´d czerwonych skał pyszniły sie˛ błe˛kitem dwa
duz˙e jeziora o krystalicznie czystej wodzie.

– Jak tu pie˛knie! – wyszeptała. – Czy tu przyjez˙dz˙aja˛

jacys´ ludzie? Mam na mys´li turysto´w.

– Nigdy nie widziałem tu z˙ywej duszy – odrzekł Kell,

patrza˛c jej w oczy.

– Nigdy? – Troche˛ nerwowo zwilz˙yła je˛zykiem wy-

schnie˛te wargi.

– Nigdy – potwierdził.
– A sa˛ tu krokodyle?
– Ani jednego.
– Jestes´ pewny?
– Jak najbardziej. Chyba zasłuz˙ylis´my sobie na ka˛-

piel?

Abby nie traciła czasu na fałszywa˛ skromnos´c´. Prze-

ciez˙ juz˙ widzieli sie˛ nago. A co istotniejsze, po długiej
jez´dzie przez zapylone, rozgrzane słon´cem drogi ka˛piel
w jeziorze stanowiła pokuse˛ nie do odparcia.

Zrzucili ubrania i w podskokach wbiegli do lodowatej

wody. Abby nareszcie poczuła, z˙e z˙yje. Obudziła sie˛
w niej dziecie˛ca, beztroska strona natury. S

´

mieja˛c sie˛,

pływali, nurkowali i rados´nie ochlapywali sie˛ woda˛.

84

CAROL MARINELLI

background image

Abby stwierdziła, z˙e wcale tak z´le nie pływa. Oczywis´cie
daleko jej było do Kella, ale przeciez˙ ona nie miała
w pobliz˙u domu tak cudownego miejsca do nauki pły-
wania.

Drz˙a˛c i szcze˛kaja˛c ze˛bami, wytarła sie˛ małym re˛cz-

nikiem, kto´ry Kell jej podał. Rozłoz˙ył tez˙ na ziemi koc.

– Jeszcze nigdy nikogo tutaj nie przywiozłem.
Miała ochote˛ sie˛ rozes´miac´, beztrosko skomentowac´

jego słowa, ale usłyszała w jego głosie powaz˙ny ton.

– Nikogo? – upewniła sie˛.
– Nikogo – potwierdził. – Uwaz˙ałem to miejsce za

swoja˛własnos´c´. Moge˛ tu przyjez˙dz˙ac´ i w spokoju mys´lec´
o ro´z˙nych sprawach. – Połoz˙ył sie˛ na plecach i spojrzał
w ciemnieja˛ce niebo.

– A o czym mys´lisz teraz?
– Jak dobrze byc´ tu z toba˛...
Abby ro´wniez˙ ułoz˙yła sie˛ na plecach i us´miechne˛ła.
– Nie chce˛, z˙ebys´ wyjechała.
Us´miech znikna˛ł z jej twarzy. Patrzyła na migocza˛ce

na niebie gwiazdy. I chociaz˙ bardzo pragne˛ła usłyszec´ to,
co włas´nie Kell powiedział, jednoczes´nie z˙ałowała, z˙e te
słowa padły. Wtedy mogliby nadal udawac´, z˙e sa˛ przyja-
cio´łmi, kto´rzy kiedys´ przypadkiem zostali kochankami.

– Przez ostatni miesia˛c całkiem mnie ignorowałes´.
– Wcale nie.
– Tak. W pracy byłes´ dla mnie bardzo miły, ale...
– Abby, czy mys´lisz, z˙e nie chciałem sie˛ z toba˛

umo´wic´, zabrac´ cie˛ gdzies´?

– Wie˛c dlaczego tego nie zrobiłes´?
Kell rozes´miał sie˛ niskim głosem.
– Bo wiedziałem, z˙e kiedy tylko zostaniemy sami,

85

MOZ

˙

NA MIEC

´

WSZYSTKO

background image

zaraz zaczne˛ je˛czec´, z˙e nie chce˛, z˙ebys´ sta˛d wyjez˙dz˙ała
i be˛de˛ sie˛ zachowywał tak, jak nigdy dota˛d sie˛ nie
zachowywałem.

Jego szczeros´c´ troche˛ ja˛ wystraszyła. Cała ta sy-

tuacja napawała ja˛ le˛kiem. Jak to sie˛ dzieje, z˙e przy
nim robi rzeczy, kto´rych nigdy sie˛ po sobie nie spo-
dziewała? Czy jedna noc moz˙e całkiem odmienic´ czy-
jes´ z˙ycie?

– Nic by z tego nie wyszło, Kell. – Głos´no wypus´cił

z płuc powietrze, zamkna˛ł oczy i lekko potrza˛sna˛ł głowa˛.
– Wiesz o tym tak dobrze jak ja. Za bardzo sie˛ ro´z˙nimy.
– Rozes´miała sie˛ cicho, staraja˛c sie˛ rozładowac´ napie˛ta˛
atmosfere˛. – Czy wyobraz˙asz sobie, z˙e mogłabym sie˛ tak
przejmowac´ dorocznym balem jak Shelly? Albo z˙e z za-
cie˛ciem dyskutowałabym o pogłowiu bydła czy lokalnym
rzemios´le jak Clara?

Zniz˙yła nieco głos i starała sie˛ mo´wic´ spokojniej:
– A czy wyobraz˙asz sobie siebie w mies´cie, zamknie˛-

tego w małym mieszkanku, dojez˙dz˙aja˛cego autobusem
do pracy? – Milczał. – To zupełnie niemoz˙liwe. – Powie-
działa to beztroskim tonem, choc´ wcale nie było jej lekko
na sercu. Widziała, z˙e Kell ro´wniez˙ bardzo to przez˙ywa.

– Nie jestem wiejskim prostaczkiem, Abby. Nie za-

chowywałbym sie˛ jak Krokodyl Dundee.

– Wiem, ale to byłaby dla ciebie wielka zmiana, a ja

nie mogłabym byc´ stale przy tobie, z˙eby ci pomo´c. Chce˛
sie˛ zaja˛c´ tym programem antynarkotykowym, wie˛c be˛de˛
pracowała całymi dniami. – Widza˛c, z˙e jej słowa do niego
nie docieraja˛, oparła sie˛ na łokciu i dała mu kuksan´ca
w bok, by go troche˛ rozweselic´. – Odebrałes´ rzeczy
z pralni? O sio´dmej spotykamy sie˛ w barze z przyjacio´ł-

86

CAROL MARINELLI

background image

mi, a potem idziemy wszyscy do teatru. A Reece zaprasza
nas w niedziele˛ na golfa.

– Całkiem niez´le – stwierdził Kell, lecz Abby potrza˛s-

ne˛ła głowa˛.

– Moz˙e jako odmiana, ale w kon´cu znienawidziłbys´

takie z˙ycie, a potem i mnie sama˛. A tego bym nie zniosła.

– Nie mo´w tak. Nigdy bym cie˛ nie znienawidził.
– Moz˙e nienawis´c´ to za mocne słowo. Ale takie z˙ycie

oddaliłoby nas od siebie. Ty masz Tennengarrah we krwi.
Sam tak powiedziałes´. Tutaj jest two´j dom.

– Ale nie two´j?
Potrza˛sne˛ła głowa˛.
– A moz˙e warto spro´bowac´?
Zno´w potrza˛sne˛ła głowa˛.
– Gdyby chodziło tylko o mnie, moz˙e bym sie˛ zgodzi-

ła. Chociaz˙ całe z˙ycie chciałam byc´ konsultantem na
nagłych wypadkach, to, co sie˛ mie˛dzy nami wydarzyło,
jest tak niezwykłe, z˙e mogłoby mnie skłonic´ do zmiany
plano´w. Widzisz, jak powaz˙nie o tobie mys´le˛?

– Ale? – Tym jednym słowem trafił w sedno. Abby

gwałtownie usiadła, ukryła twarz w dłoniach i wes-
tchne˛ła.

– Mo´j wysiłek wreszcie przynio´sł efekty. – Kell spoj-

rzał na nia˛pytaja˛co. – Moje marzenie sie˛ spełniło. Znalaz-
ły sie˛ fundusze na Program Doraz´nej Oceny Zagroz˙enia
Narkotykowego. Na razie sa˛ pienia˛dze tylko dla jednego
konsultanta, i to na trzymiesie˛czny okres pro´bny. Klinika
detoksykacyjna udoste˛pni nam miejsce dla pacjento´w,
mam tez˙ wygłosic´ serie˛ wykłado´w dla personelu szpital-
nego. Nie moge˛ teraz tak po prostu odejs´c´. Jak by to
wygla˛dało?

87

MOZ

˙

NA MIEC

´

WSZYSTKO

background image

– A nie moz˙e tego przeja˛c´ ktos´ inny?
Ze znuz˙eniem potrza˛sne˛ła głowa˛.
– Nie jestem az˙ tak pro´z˙na, z˙eby uwaz˙ac´, z˙e nie ma

nikogo lepszego i z˙e beze mnie szpital nie be˛dzie normal-
nie funkcjonował. Wiem jednak, z˙e wtedy program pad-
nie. Moz˙e ktos´ be˛dzie sie˛ nim przez jakis´ czas zajmował,
ale bez wie˛kszego zaangaz˙owania.

Przez chwile˛ oboje milczeli, tylko patrzyli sobie

w oczy, staraja˛c sie˛ znalez´c´ jakies´ rozwia˛zanie.

– A tak w ogo´le... – Abby us´miechne˛ła sie˛ z wysił-

kiem. – Spe˛dzilis´my ze soba˛ tylko jedna˛ noc, wie˛c kto
wie, moz˙e zanim moja praca tutaj dobiegnie kon´ca,
be˛dziesz mnie juz˙ miał serdecznie dosyc´...

Jej słowa nie wywołały z˙adnej reakcji. Oboje wiedzie-

li, z˙e sa˛ bardzo zaangaz˙owani uczuciowo.

– Moz˙e zostałabys´ choc´ troche˛ dłuz˙ej? – W jego

głosie słychac´ było słaba˛ nadzieje˛.

– A jaki miałoby to sens? Koniec byłby taki sam.

Cieszmy sie˛ tym, co jest teraz, dobrze?

– Wakacyjny romans, tak?
– Romans na wakacjach poła˛czonych z praca˛ – za-

proponowała.

– To i tak lepiej niz˙ przygoda na jedna˛ noc – przyznał

nieche˛tnie. – Nie chce˛ jednak, z˙ebys´my sie˛ ukrywali.
Mo´wie˛ powaz˙nie. Nie be˛dziemy udawac´, z˙e jestes´my
tylko kolegami, nie be˛dziemy chowac´ sie˛ po ka˛tach.
– Przycia˛gna˛ł ja˛ do siebie, napawał sie˛ jej zapachem
i bliskos´cia˛.

– Sa˛dziłes´, z˙e chce˛ ukrywac´ nasz zwia˛zek?
– Nie byłas´ zachwycona tym, z˙e sie˛ przespałas´ ze

zwykłym piele˛gniarzem.

88

CAROL MARINELLI

background image

– Och, Kell. – Westchne˛ła, przeraz˙ona, z˙e tak to

odebrał. – Wcale nie o to chodzi. Byłam przeraz˙ona, z˙e
obudziłam sie˛ w ło´z˙ku z kims´, kogo znałam zaledwie
kilka godzin i nawet nie wiedziałam, jakie ma nazwisko.
Nigdy nie mys´lałam o tobie jako o ,,zwykłym piele˛g-
niarzu’’.

– A wie˛c jestem wystarczaja˛co dobry? – Us´miechna˛ł

sie˛ do niej łobuzersko, a Abby czuła, z˙e jej uczucie do
niego sie˛ pogłe˛bia.

– Ujdziesz w tłoku – odparła lekko, ale uwielbienie

w jej oczach powiedziało Kellowi, jaka jest prawda.

– A wie˛c z˙adnego ukrywania sie˛. Wracamy jako para.
– Jasne. – Perspektywa ujawnienia ich zwia˛zku jedno-

czes´nie cieszyła ja˛ i przeraz˙ała. Be˛da˛ mogli spe˛dzac´ noce
w swych ramionach, budzic´ sie˛ w jednym ło´z˙ku, wracac´
do siebie wieczorem. Chciała go pocałowac´, gdy Kell
zapytał:

– Ale co zrobimy, kiedy two´j kontrakt dobiegnie

kon´ca?

Nie chciała o tym mys´lec´, by nie zepsuc´ tej cudownej

chwili, jednak w głe˛bi duszy wiedziała, z˙e wizja rozstania
be˛dzie stale nad nimi wisiała.

– Zostana˛ nam pie˛kne wspomnienia. – Kell na chwile˛

zamkna˛ł oczy, a ona lekko sie˛ skrzywiła. – To zabrzmiało
jak reklama wakacji w egzotycznym miejscu. Sama nie
wiem, co powiedziec´. Nie mys´lmy o tym teraz, dobrze?
Cieszmy sie˛ chwila˛.

Niebo juz˙ pociemniało, jednak Abby nadal widziała

twarz Kella, os´wietlana˛ przez srebrnobiała˛ kule˛ ksie˛z˙yca.
Miliony gwiazd migotały niczym klejnoty. Abby czuła sie˛
bezpieczna pod tym wspaniałym baldachimem, z Kellem

89

MOZ

˙

NA MIEC

´

WSZYSTKO

background image

u boku. Kiedy przycia˛gna˛ł ja˛ do siebie i pocałował,
stwierdziła, z˙e jego usta sa˛ jeszcze słodsze, niz˙ sobie
zapamie˛tała.

Kochali sie˛ namie˛tnie. To, co ich poła˛czyło, było tak

naturalne, tak pierwotne i pełne z˙ycia jak kraina woko´ł
nich. Kochali sie˛ nie tylko dotykiem, ale ro´wniez˙ spoj-
rzeniem, ciałem i dusza˛.

90

CAROL MARINELLI

background image

ROZDZIAŁ SIO

´

DMY

Kell zabrał Abby do swojego domu.
Abby poznała tam jego ojca, kto´ry wygla˛dał jak starsza

wersja Kella. Miał długie ciemne włosy, przypro´szone na
skroniach siwizna˛, ogorzała˛ od słon´ca twarz i us´miech
ro´wnie promienny jak us´miech syna. Kell przedstawił ja˛
tez˙ swoim braciom, Kane’owi i Rory’emu. Widac´ było,
z˙e ich uwielbia. Zjedli razem wyborny posiłek, podczas
kto´rego Abby mogła sie˛ nacieszyc´ bliskos´cia˛ Kella, zoba-
czyc´, jak zachowuje sie˛ w gronie rodzinnym, dowiedziec´
sie˛ o nim czegos´ wie˛cej.

– Oprowadzisz mnie? – zapytała, gdy ojciec z dwoma

synami odjechał do miejscowego pubu, zostawiaja˛c ich
samych.

Było to z ich strony spore pos´wie˛cenie, poniewaz˙ do

miejscowego pubu jechało sie˛ po´ł godziny motocyklem.

Wyszli na dwo´r i trzymaja˛c sie˛ za re˛ce, ruszyli tam,

ska˛d dobiegało rz˙enie koni. Abby w kon´cu zrozumiała,
dlaczego Shelly rozes´miała sie˛, gdy Kell powiedział, z˙e
potrzebuje goto´wki. Od razu moz˙na było poznac´, z˙e
posiadłos´c´ s´wietnie prosperuje. Wsze˛dzie widniały ozna-
ki bogactwa. Abby poczuła jeszcze wie˛kszy podziw dla
Kella za to, z˙e wykonuje tak trudny zawo´d, choc´ mo´głby
spokojnie utrzymac´ sie˛ z dochodo´w, kto´re przynosiła
rodzinna farma.

background image

Stane˛li przed ogrodzeniem, zza kto´rego konie wycia˛-

gały łby w ich strone˛. Z rados´cia˛ witały swojego pana
i tra˛cały ich re˛ce nosami, spodziewaja˛c sie˛ jakiegos´
przysmaku.

– Jakie to pie˛kne, Kell. Czy trzymacie te konie, bo sie˛

przydaja˛ przy przeganianiu bydła?

– Obecnie bardzo rzadko ich do tego uz˙ywamy. Tylko

na kro´tkich trasach. Na dłuz˙szych poganiacze jez˙dz˙a˛ na
motorach, a na wie˛kszych posiadłos´ciach wykorzystuje
sie˛ helikoptery.

– To sa˛ jeszcze wie˛ksze posiadłos´ci? – spytała zdu-

miona.

– Nasza farma to przy nich skromne poletko.
– Wie˛c zdarza ci sie˛ przepe˛dzac´ bydło?
– Włas´ciwie nie. Zatrudniamy do tego ludzi. Farma

dobrze prosperuje, wie˛c jest coraz wie˛cej papierkowej
roboty. Kane sie˛ tym zajmuje. Za to Rory cze˛sto pracuje
przy przeganianiu, choc´ na ogo´ł jego zadaniem jest roz-
bijanie obozowiska. Od czasu do czasu tez˙ mam ochote˛ na
taka˛ przygode˛. Wykorzystuje˛ w tym celu wie˛ksza˛ cze˛s´c´
urlopu. Za dnia przepe˛dzam bydło, noca˛ odpoczywam
przy ognisku. To wspaniała sprawa.

– Nadal nie rozumiem, po co sie˛ to robi.
– Z

˙

eby wykarmic´ bydło – tłumaczył cierpliwie. –

Przeganiamy stada tam, gdzie znajda˛ poz˙ywienie. Trzeba
sie˛ poruszac´ wzdłuz˙ okres´lonych tras, a bydło pasie sie˛ po
drodze. Powinnas´ sie˛ kiedys´ z nami wybrac´ i zobaczyc´,
jak to wygla˛da. Kane cze˛sto zabiera ze soba˛ turysto´w.
W ten sposo´b najlepiej poznaje sie˛ z˙ycie australijskiego
interioru.

W to raczej wa˛tpi! Klimatyzowany mikrobus wydawał

92

CAROL MARINELLI

background image

jej sie˛ bardziej pocia˛gaja˛cy. Niepewnie poklepała konia
po szyi, ale kiedy ten wysuna˛ł ro´z˙owy je˛zyk i polizał ja˛ po
dłoni, odskoczyła w tył, s´mieja˛c sie˛ nerwowo.

– Niezbyt dobrze mi poszło, co?
– Całkiem niez´le – zapewnił ja˛. – Chociaz˙ widac´, z˙e

rodzice nie wysyłali cie˛ na lekcje jazdy na kucyku.

– Rzeczywis´cie, nie – przyznała. – Byłam jednym

z tych dzieciako´w, kto´re wolały chodzic´ do muzeum
przyrodniczego. Ale to nie znaczy, z˙e nie lubie˛ koni.

– W takim razie moz˙emy kiedys´ spro´bowac´. – Spoj-

rzał na jej wystraszona˛ mine˛ i rozes´miał sie˛. – Be˛dziemy
jechac´ ostroz˙nie i powoli. Naprawde˛ chciałbym ci poka-
zac´ cała˛ posiadłos´c´.

– Moz˙e – wymamrotała. Oczyma duszy zobaczyła

czyhaja˛ce ws´ro´d kamieni we˛z˙e i paja˛ki. Mimo woli
zadrz˙ała, wie˛c Kell otoczył ja˛ ramieniem.

– Idziemy? – zapytał. – Moz˙e obejrzymy film, tak jak

ci to kiedys´ obiecałem?

– Musze˛ wracac´ – powiedziała z nieche˛cia˛, kiedy na

ekranie ukazały sie˛ napisy kon´cowe. Siedzieli na kanapie,
Kell gładził ja˛ leniwie po włosach. – Mam dyz˙ur od
samego rana.

– Jasne – odparł bez entuzjazmu.
Nie chciała wyjez˙dz˙ac´. Dobrze sie˛ czuła w tej domo-

wej atmosferze, w towarzystwie Kella. Wystarczyłoby
jedno słowo, a mogłaby to miec´ na co dzien´. Musi jednak
zachowac´ rozsa˛dek.

Pe˛dzili w ciemnos´ciach nocy, przecinanych snopem

s´wiatła motocykla. Gdy podjechali pod dom Abby, nie
poz˙egnali sie˛ sztywno, lecz razem weszli do s´rodka,

93

MOZ

˙

NA MIEC

´

WSZYSTKO

background image

wiedza˛c, z˙e czeka ich noc nies´piesznej, namie˛tnej mi-
łos´ci.

– Abby, czekam na ciebie w szpitalu! – Zaspana Abby

z wysiłkiem rozpoznała głos Shelly. – Mikrobus sie˛ rozbił
– dodała. – Na gło´wnej drodze do miasteczka.

– Ile czasu trzeba, z˙eby tam dojechac´? – Mrugaja˛c

oczami, Abby spojrzała na budzik. Trzecia nad ranem.
Kell wyskoczył z ło´z˙ka i zacza˛ł sie˛ ubierac´.

– Mniej wie˛cej po´ł godziny. Szukam włas´nie Kella.

Motocyklem dojechałby tam najszybciej. Ross juz˙ pakuje
sprze˛t do jeepa. Clara zaraz be˛dzie w szpitalu. Jack,
policjant, jedzie prosto na miejsce wypadku.

Abby przez ułamek sekundy zastanawiała sie˛, czy nie

skłamac´. Ale w gre˛ wchodziło z˙ycie ludzkie, wie˛c po-
stanowiła nic nie ukrywac´.

– Kell jest tutaj – powiedziała, jedna˛ re˛ka˛ trzymaja˛c

słuchawke˛, druga˛ wcia˛gaja˛c szorty.

– Aha...
Kell wyja˛ł z jej re˛ki słuchawke˛.
– Zadzwon´ do Rossa i powiedz, z˙eby przygotował

dwa plecaki z pakietami ratunkowymi. Abby przyjedzie
ze mna˛ na motorze.

Z rykiem silnika pomkne˛li do os´rodka. Wszyscy byli

przeje˛ci i zdenerwowani, ale po minach Clary i Rossa
było widac´, z˙e ich wspo´lne przybycie wywołało mała˛
sensacje˛.

– Ilu jest rannych?
Ross potrza˛sna˛ł głowa˛, pomagaja˛c Abby włoz˙yc´ na

ramiona cie˛z˙ki plecak.

– Kierowca cie˛z˙aro´wki powiadomił nas o wypadku

94

CAROL MARINELLI

background image

przez radio. Jest przynajmniej osiem rannych oso´b, moz˙-
liwe, z˙e nawet dwanas´cie. Najbliz˙szy lataja˛cy lekarz jest
teraz zaje˛ty, wie˛c przez jakis´ czas jestes´my zdani tylko na
siebie. Ja zostane˛, bo karetka na pewno przywiezie tu
jakichs´ rannych. Na miejscu zro´bcie, co sie˛ da, i wracajcie
tutaj.

Abby drz˙ała ze strachu, duchowo przygotowuja˛c sie˛ do

widoku, jaki zastanie na miejscu wypadku. Powtarzała
sobie w mys´lach kolejne kroki zwykłej w takich razach
procedury.

Natrafili na dwie wielkie cie˛z˙aro´wki, kto´re stały z wła˛-

czonymi s´wiatłami. Kierowcy zatrzymali ich i wyjas´nili,
z˙e do miejsca wypadku jest jeszcze kilka minut drogi.
Stali tu, by ostrzec innych uz˙ytkowniko´w drogi przed
niebezpieczen´stwem.

Mikrobus lez˙ał na boku, pogie˛ty i zniszczony. Przez

rozerwana˛ blache˛ widac´ było znajduja˛cych sie˛ w s´rodku
ludzi. Abby poczuła, z˙e z˙oła˛dek podchodzi jej do gardła.
Widywała juz˙ wypadki drogowe, zwykle jednak przyby-
wała na miejsce po´z´niej, po straz˙akach, personelu karetek
i policji, jako jedna z wielu lekarzy w zespole.

Teraz przyjechała tu przed nimi wszystkimi.
Ofiary wypadku nie były jednak zostawione same

sobie. Ludzie australijskiego interioru sa˛ twardzi i nie
traca˛ łatwo głowy. Kierowca cie˛z˙aro´wki, starszy czło-
wiek, reanimował włas´nie jaka˛s´ nastolatke˛.

Abby od razu wiedziała, z˙e ten widok zapamie˛ta do

kon´ca z˙ycia. Na poboczu lez˙eli ludzie. Niekto´rzy je˛czeli
i krzyczeli, inni szlochali. Pewnie udało im sie˛ wyjs´c´
z wraku lub wycia˛gna˛ł ich stamta˛d kierowca cie˛z˙aro´wki.

– Jes´li je˛cza˛, to znaczy, z˙e moga˛ oddychac´ – zawołał

95

MOZ

˙

NA MIEC

´

WSZYSTKO

background image

Kell. Wyja˛ł z plecako´w kaski dla siebie i Abby, zapalił
przytwierdzone do nich latarki. Zobaczył, z˙e Jack daje mu
znaki, wie˛c poszedł w tamta˛ strone˛.

Abby podeszła do kierowcy, kto´ry reanimował młoda˛

dziewczyne˛. Ukle˛kła obok nich i zbadała ranna˛. Po chwili
połoz˙yła dłon´ na ramieniu ratuja˛cego ja˛ człowieka.

– Nie z˙yje – oznajmiła, a zme˛czony me˛z˙czyzna przy-

garbił sie˛ z rezygnacja˛.

Nie było czasu na rozmys´lania czy modlitwy. Trzeba

zaja˛c´ sie˛ tymi, kto´rych moz˙na uratowac´.

Kell wszedł do rozbitego mikrobusu i robił sztuczne

oddychanie metoda˛ usta-usta młodemu chłopakowi. Po
chwili załoz˙ył mu na szyje˛ kołnierz usztywniaja˛cy.

– Tutaj! – zawołał do kierowcy, kto´ry pomagał Abby

wejs´c´ do wraka. – Tego chłopaka trzeba sta˛d zabrac´. –
Latarka na jego kasku os´wietliła zakrwawiona˛, pobladła˛
twarz dziewczyny. – Abby, ta˛musisz sie˛ natychmiast zaja˛c´.

Abby usłyszała przeds´miertne rze˛z˙enie. Z trudem do-

tarła do dziewczyny i sprawdziła, czy nic nie blokuje jej
dro´g oddechowych. Naste˛pnie umies´ciła na twarzy ofiary
maseczke˛ do sztucznego oddychania i wdmuchne˛ła do jej
płuc troche˛ powietrza. Z ulga˛ zobaczyła, z˙e piers´ dziew-
czyny zacze˛ła sie˛ unosic´.

– Nie ruszaj sie˛ – ostrzegła Abby, gdy zobaczyła, z˙e

dziewczyna odzyskuje przytomnos´c´. – Nie wolno ci sie˛
ruszac´! – powto´rzyła głos´niej, poniewaz˙ pacjentka za-
cze˛ła sie˛ niespokojnie wiercic´. Jedna˛ re˛ka˛ przytrzymała
jej głowe˛, druga˛ poszukała w plecaku kołnierza usztyw-
niaja˛cego. – Nazywam sie˛ Abby, jestem lekarzem.

– Jessica. – Dz´wie˛k głosu dziewczyny bardzo ucie-

szył Abby. Przeciez˙ minute˛ temu była bliska s´mierci.

96

CAROL MARINELLI

background image

Mimo ciemnos´ci i niewygody, Abby szybko zbadała

Jessice˛. Nie znalazła widocznych ran, ale kiedy dotkne˛ła
jej brzucha, Jessica zesztywniała z bo´lu. Szybko załoz˙yła
jej kroplo´wke˛ i podała niezbe˛dne płyny.

– Jessico, zabierzemy cie˛ sta˛d jak najszybciej – pocie-

szała dziewczyne˛ – ale sama cie˛ nie wycia˛gne˛. – Metalo-
wy złom przytłaczał ciało Jessiki.

Gdzies´ w głe˛bi wraku Abby usłyszała je˛k kolejnego

rannego. Wiedziała, z˙e musi zaja˛c´ sie˛ naste˛pna˛ osoba˛,
choc´ bardzo nie chciała zostawiac´ dziewczyny samej.
,,Jes´li je˛cza˛, to znaczy, z˙e moga˛ oddychac´’’. Tak powie-
dział Kell. Odnalazła wzrokiem młodego człowieka, kto´-
ry patrzył na nia˛ z bo´lem i przeraz˙eniem. Widac´ było, z˙e
pilnie potrzebuje pomocy.

– Zaraz cie˛ stamta˛d wydostaniemy – zapewniła. Do-

kładnie obejrzała pacjenta, cały czas pocieszaja˛c go i pod-
trzymuja˛c na duchu. Jednak kro´tkie spojrzenie wystar-
czyło, by wiedziec´, z˙e nic nie zdoła ocalic´ jego nogi.
Załoz˙yła mu kroplo´wke˛ i podała duz˙a˛ dawke˛ s´rodka
przeciwbo´lowego. Ka˛tem oka zauwaz˙yła Kella. To dało
jej nadzieje˛, z˙e moz˙e najgorsze juz˙ mine˛ło.

– Jak wygla˛da sytuacja? – zapytała go.
Jednoczes´nie unieruchamiała noge˛ chłopaka, a Kell

i kierowca pro´bowali uwolnic´ go spod pogie˛tej blachy.

– Jedna powaz˙na rana głowy. Pacjent w bardzo złym

stanie. Trzeba go zaintubowac´. Przyjechała Clara i zaraz
sie˛ tym zajmie.

– Co jeszcze?
– Gło´wnie obraz˙enia no´g i klatki piersiowej. Jaki jest

stan tej dziewczyny? – Wskazał na Jessice˛, kto´ra nic juz˙
nie mo´wiła.

97

MOZ

˙

NA MIEC

´

WSZYSTKO

background image

– Niedobry. Chce˛ do niej wro´cic´.
– Wracaj. Zaraz wydobe˛dziemy sta˛d chłopaka.
Wiedziała, z˙e dadza˛ sobie rade˛.
– To juz˙ nie potrwa długo – zapewniła rannego.

– Zaraz sie˛ zobaczymy na zewna˛trz.

Podpełzła z powrotem do dziewczyny, trzymaja˛c

w ustach dodatkowa˛latarke˛. Ucieszyła sie˛, kiedy usłysza-
ła, jak wynosza˛ rannego chłopca z mikrobusu.

– Jessico! – Uniosła jej powieke˛ i zas´wieciła w oko. –

Jessico! – Na szcze˛s´cie Jessica w kon´cu spojrzała na nia˛
przytomnie.

– Zabierzcie mnie sta˛d – błagała.
– Zaraz to zrobimy. Utkne˛łas´ mie˛dzy pogie˛tymi bla-

chami.

– Ja tu umre˛. – Dziewczyna płakała cicho i nie docie-

rały do niej słowa Abby, kto´ra podała jej dawke˛ krwi.

– To przeciez˙ miały byc´ wakacje... – je˛czała dziew-

czyna. Wpadała w coraz wie˛ksza˛ histerie˛, co pozbawiało
ja˛ resztek sił. – Nie tak miało byc´...

– Czego potrzebujesz? – Kell znalazł sie˛ obok Abby.
– Trzeba ja˛ sta˛d wydostac´.
Najwyraz´niej przybyła dalsza pomoc. Podano im butle˛

z tlenem i Abby szybko nałoz˙yła maske˛ na pobladłe usta
dziewczyny.

– Nie chce˛ tu umierac´. – Jessica patrzyła na Abby

przeraz˙onym wzrokiem.

– Posłuchaj mnie. – Głos Abby zabrzmiał ostro i sta-

nowczo. – Nie umrzesz tutaj. A wiesz dlaczego? Bo ja ci
na to nie pozwole˛. Zrozumiałas´? – Patrzyła przy tym
dziewczynie prosto w oczy. Ranna na szcze˛s´cie nieco sie˛
uspokoiła, lecz nadal była s´miertelnie blada. – Zało´z˙ jej

98

CAROL MARINELLI

background image

jeszcze jedna˛ kroplo´wke˛ i podaj wie˛cej krwi – poleciła
Abby Kellowi, ale zaraz zmieniła zdanie. – Nie, ja to
zrobie˛. Ty wezwij kogos´ do pomocy. Trzeba ja˛ wynies´c´
na zewna˛trz.

– W Anglii jest s´rodek dnia – z westchnieniem rzekła

dziewczyna. Co jakis´ czas odzyskiwała przytomnos´c´, by
zaraz zno´w ja˛ stracic´.

– Tak mi sie˛ wydawało, z˙e słysze˛ angielski akcent. –

Abby us´miechne˛ła sie˛. – Przyjechałas´ tu na wakacje?

– Zrobiłam sobie rok... – Zamilkła w po´ł zdania i tym

razem nie pomogło wołanie po imieniu. Abby wiedziała,
z˙e ma niewiele czasu. Zawołała o pomoc i sama zacze˛ła
odsuwac´ pogie˛te blachy i fotele, przygniataja˛ce jej pac-
jentke˛. Przeciez˙ obiecała, z˙e nie pozwoli Jessice umrzec´.

– Samolot lataja˛cych lekarzy juz˙ la˛duje! – krzykna˛ł

Kell. – Umies´cilis´my flary wzdłuz˙ drogi. Be˛dziemy mogli
ewakuowac´ tego z rana˛ głowy.

– Jessica jest w stanie agonalnym! – wołała Abby. –

Daj tu Jacka i jeszcze kogos´. Wycia˛gniemy ja˛ i wtedy
zadecydujemy, kto leci.

Kell wraz z pomocnikami zabrał sie˛ do pracy. Uwol-

nienie Jessiki z potrzasku wymagało nadludzkiej siły, ale
jakos´ zdołali ja˛ wycia˛gna˛c´.

– Co tu mamy? – Abby niemal zaszlochała z ulgi,

kiedy zobaczyła przed soba˛ zatroskana˛ twarz i złote
skrzydła przypie˛te do białej koszuli. – Jestem Hall Jells,
starszy oficer medyczny. Chyba kiedys´ rozmawialis´my
przez radio.

– Abby Hampton, lekarz pogotowia. Pacjentka ma na

imie˛ Jessica, tylko tyle wiem. Powaz˙ne urazy podbrzusza,
włas´nie straciła przytomnos´c´. Dostała dwie jednostki

99

MOZ

˙

NA MIEC

´

WSZYSTKO

background image

krwi i litr roztworu Hartmanna. Bardzo niskie cis´nienie.
Musi szybko trafic´ na sale˛ operacyjna˛. Zbadałam tez˙
młodego me˛z˙czyzne˛ z rana˛ głowy...

– Moge˛ zabrac´ tylko jedna˛ osobe˛ – przerwał jej Hall.
– Zabierzcie Jessice˛. – Abby czuła, z˙e Kell patrzy na

nia˛ ze zmarszczonym czołem. – Operacja to jej jedyna
szansa.

Wspo´lnie zanies´li Jessice˛ do samolotu. Tuz˙ przed

startem Abby zwro´ciła sie˛ do Halla:

– Ona jest z Anglii. – Tylko tyle mogła powiedziec´

o tej dziewczynie, ale czuła, z˙e w ten sposo´b nadaje całej
sprawie bardziej osobisty wymiar.

Hall skina˛ł głowa˛, chyba ja˛ zrozumiał.
– Zrobimy wszystko, co w naszej mocy.

100

CAROL MARINELLI

background image

ROZDZIAŁ O

´

SMY

Noc zamieniła sie˛ w dzien´, ale nikt tego nie zauwaz˙ył.

Szpital przypominał linie˛ frontu. Młodzi ludzie walczyli
o z˙ycie, a wszyscy woko´ł starali sie˛ im pomagac´.

Ross i Abby, według instrukcji dobiegaja˛cej z aparatu

nadawczo-odbiorczego, nawiercili ratuja˛cy z˙ycie otwo´r
w czaszce młodego człowieka, kto´rego Kell chciał odesłac´
samolotem do szpitala. Dzie˛ki tej operacji krwiak przestał
uciskac´ na mo´zg i chłopak zyskał szanse˛ na wyzdrowienie.

Shelly, choc´ była na urlopie macierzyn´skim, wro´ciła

do obowia˛zko´w piele˛gniarki i pracowała razem z Kellem
i Clara˛. Tymczasem sa˛siedzi, kto´rzy w buszu sa˛ na ogo´ł
bliskimi przyjacio´łmi, zaje˛li sie˛ jej dziec´mi.

W tym tragicznym dniu całe miasteczko sie˛ zjedno-

czyło. Personel szpitala zakładał tymczasowe opatrun-
ki gipsowe, czys´cił i zszywał rany i zakładał sa˛czki. Co
jakis´ czas la˛dował samolot i zabierał kolejnego pacjen-
ta. W kon´cu mały oddział opustoszał, zostały tylko ban-
daz˙e na podłodze, kawałki waty i plamy z krwi. Wyczer-
pani ludzie dopiero teraz nieco odetchne˛li.

– Dobra robota. – Ross stana˛ł na s´rodku, obejmuja˛c

ramieniem z˙one˛. – Przynies´lis´cie zaszczyt temu małemu
szpitalowi.

– Czy były jakies´ wies´ci z Adelajdy? – spytała Abby,

pija˛c wode˛ prosto z kranu.

background image

– Hall niedawno dzwonił. – Na dz´wie˛k głosu Kella

Abby zamarła, przygotowuja˛c sie˛ na najgorsze. – Jessica
ma uszkodzona˛ wa˛trobe˛ i s´ledzione˛, oraz perforowane
jelito. Jest na oddziale intensywnej opieki.

– Czyli przez˙yła operacje˛ – z nadzieja˛ stwierdziła

Abby, choc´ wiedziała, z˙e przed dziewczyna˛ jeszcze długa
droga.

Kell z zadowoleniem skina˛ł głowa˛.
– Dobrze, z˙e kazałas´ zabrac´ włas´nie ja˛. Ja odesłałbym

tego pacjenta z rana˛ głowy.

– To tez˙ nie byłaby zła decyzja – z˙yczliwie odparła

Abby. – Oboje bardzo potrzebowali pomocy.

– Co´z˙, ja sie˛ ciesze˛, z˙e nie musiałem tu przeprowa-

dzac´ operacji brzusznej. Nawiercac´ otwory w czaszce
moge˛ codziennie – wtra˛cił ze s´miechem Ross.

– Skoro tak sprawnie posługujesz sie˛ wiertłem, to

dlaczego moje po´łki nadal lez˙a˛ w pudłach na podłodze
w holu?

– Kell obiecał, z˙e je zawiesi. – Ross us´ciskał z˙one˛.

– Abby, jestes´ pewna, z˙e nie chcesz tu zostac´ dłuz˙ej? Na
przykład kilka lat?

Kilka oso´b sie˛ rozes´miało, ale kiedy Abby spojrzała

Kellowi w oczy, zobaczyła w nich bo´l.

– Mys´lałam, z˙e pobyt tutaj be˛dzie czyms´ w rodzaju

wakacji – pro´bowała zaz˙artowac´. – No to co? Bierzemy
sie˛ za sprza˛tanie, bo juz˙ nie moge˛ doczekac´ sie˛ prysznica.

– Nie be˛dziecie nic sprza˛tac´ – oznajmiła stanowczo

June. Abby juz˙ pamie˛tała, z˙e to ciotka legendarnej fryzje-
rki i z˙e to włas´nie ona dostarcza do szpitala pyszne
kanapki. – Zaraz włoz˙e˛ re˛kawice i sie˛ do tego wezme˛.
Kiedy wypoczniecie, dokon´czycie co trzeba.

102

CAROL MARINELLI

background image

– W takim razie idziemy. – Kell swobodnie obja˛ł

Abby ramieniem. – Nie wiem, jak ty, ale ja jestem
skonany.

Abby zerkne˛ła na zgromadzonych, spodziewaja˛c sie˛

us´mieszko´w i szepto´w, ale wszyscy byli zbyt zme˛czeni,
by komentowac´ najnowszy romans, kto´ry rozkwitł
w Tennengarrah. Tragiczne wydarzenia minionej nocy
usune˛ły w cien´ sprawy Abby i Kella. No, prawie.

Shelly podeszła do Abby, kiedy ta podpisywała sie˛

w ksie˛dze wydanych leko´w.

– Nie mys´l sobie, z˙e to ci ujdzie na sucho – wyszeptała

z figlarnym us´miechem na miłej buzi. – Chce˛ znac´
wszystkie szczego´ły.

– Dobrze, zapraszam cie˛ do siebie. Ty przynosisz

wino. – Abby była zadowolona, z˙e be˛dzie mogła poznac´
opinie˛ innej kobiety.

– Umowa stoi.
– Co wy tam z Shelly knujecie? – zapytał Kell, kiedy

zme˛czona wsiadła na motocykl.

– Umawiałys´my sie˛ na babskie plotki. – Us´miechne˛ła

sie˛, kiedy spojrzał na nia˛ pytaja˛co. – Włas´ciwie to nigdy
jeszcze tego nie robiłam.

– No to wiele straciłas´.
– O, a ty pewnie wiesz najlepiej, co? – Z

˙

artobliwie

pokazała mu je˛zyk. – Przeciez˙ jestes´ akuszerem i tak
dalej.

– Dzie˛ki temu nie tłumie˛ w sobie kobiecych cech

charakteru – odcia˛ł sie˛. – I przez to jestem doskonałym
kochankiem.

103

MOZ

˙

NA MIEC

´

WSZYSTKO

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIA˛TY

Przez kilka dni Tennengarrah była na ustach całej

Australii. A przynajmniej tak sie˛ wydawało. W kaz˙dych
wiadomos´ciach pokazywano zrozpaczonych krewnych
ofiar wypadku z Anglii, Niemiec i Szwecji, kto´rzy szlo-
chaja˛c, prosili swoich bliskich, by czekali na ich przyjazd.

Reporterzy nadawali sprawozdania z miejsca kata-

strofy, dzielnie znosza˛c upał i ataki much. Z

˙

aden z nich

jednak nie był w stanie oddac´ dramatyzmu tamtych chwil.

Nawet szpital znalazł sie˛ na ekranach telewizoro´w

w całym kraju. Abby nagrała sobie na tas´me˛ ten fragment
wiadomos´ci i ogla˛dała go raz po raz, ze s´cis´nie˛tym ze
wzruszenia gardłem.

Oto Ross, jasnowłosy, przystojny, w pie˛knych słowach

wychwalaja˛cy pracowniko´w. Shelly, podaja˛ca tlen nie-
przytomnemu pacjentowi. Clara, spokojna i sprawna,
uosobienie piele˛gniarki idealnej.

Kiedy patrzyła na siebie, nie widziała dawnej Abby,

zawsze nieskazitelnie eleganckiej. Ta opalona dziewczy-
na bez makijaz˙u, ze zwia˛zanymi nieporza˛dnie włosami,
wygla˛dała zupełnie inaczej. Oczywis´cie był tam tez˙ Kell.

Abby nieomal nabawiła sie˛ odcisko´w na palcach od

naciskania guzika na pilocie, kiedy co chwila zatrzymy-
wała tas´me˛, z˙eby dłuz˙ej mu sie˛ przyjrzec´.

background image

– Puk, puk! – zawołała Shelly, otwieraja˛c drzwi. Było

to najbardziej oficjalne wejs´cie do cudzego domu, jakie
praktykowano w Tennengarrah. Po niedawnych dos´wiad-
czeniach Abby juz˙ wiedziała, z˙e nie nalez˙y chodzic´ po
domu w bieliz´nie.

– Włas´nie miałam do ciebie wpas´c´. – Abby szybko

wyła˛czyła wideo i udawała, z˙e ogla˛da jakis´ serial. – Gdzie
jest Kate?

– S

´

pi. Matthew tez˙, wie˛c zostawiłam oboje na po´ł

godziny pod opieka˛ June.

– Nie zapomniałas´, z˙e dzis´ masz wyznaczone badanie

kontrolne?

– Jasne, z˙e nie. – Shelly skrzywiła sie˛ lekko. – Pewnie

sie˛ nie zgodzisz, z˙ebym udawała, z˙e włas´nie sie˛ odbyło?
– spytała z nadzieja˛ w głosie.

– Nie ma mowy. Chcesz, z˙ebys´my poszły do gabinetu

w szpitalu? Moge˛ cie˛ tez˙ zbadac´ tutaj.

– Naprawde˛? Wolałabym tutaj.
– Dobrze. Zro´bmy to od razu i be˛dziemy miały prob-

lem z głowy. Potem napijemy sie˛ kawy albo mroz˙onej
herbaty.

– Doskonale.
Sypialnia Abby posłuz˙yła za gabinet. Choc´ badanie

zostało wykonane profesjonalnie, Abby nadal nie mogła
sie˛ nadziwic´ stosunkom panuja˛cym na prowincji.

– Wszystko wro´ciło do normy. – Po skon´czonym

badaniu oznaczyła fiolke˛ z wymazem pobranym od
Shelly.

– Nie wszystko – westchne˛ła Shelly. – Wcia˛z˙ waz˙e˛

o kilka kilogramo´w za duz˙o. Od jutra zno´w przechodze˛ na
diete˛. Do balu został tylko miesia˛c.

105

MOZ

˙

NA MIEC

´

WSZYSTKO

background image

Co to za bal! – pomys´lała Abby, ale nic nie powiedziała.

Pewnie jakas´ potan´co´wka w stodole przybranej lampkami
choinkowymi i krepina˛. Niemniej wszyscy o nim mo´wili.

– W co sie˛ ubierzesz?
Abby wzruszyła ramionami. Ani razu sie˛ nad tym nie

zastanawiała. No, moz˙e raz.

– Przywiozłam jedna˛ elegancka˛ sukienke˛. Pewnie

włas´nie ja˛ włoz˙e˛.

– Pokaz˙ mi.
Abby schowała fiolke˛ do torby lekarskiej, kto´ra od

czasu jej przyjazdu trzykrotnie powie˛kszyła obje˛tos´c´.
Potem poszła umyc´ re˛ce.

– Po´z´niej zaniose˛ to do szpitala – powiedziała. – Jutro

poleci do Adelajdy.

– Gdyby Bruce wiedział, co sie˛ kryje w tej małej

lodo´wce, kto´ra˛ jutro dostanie! – zachichotała Shelly.

Abby ro´wniez˙ parskne˛ła s´miechem.
Lubiły sie˛ i dobrze sie˛ czuły w swoim towarzystwie.

Po raz pierwszy w z˙yciu Abby miała przyjacio´łke˛, kogos´,
komu moz˙na wypłakac´ sie˛ w re˛kaw, z kim moz˙na poplot-
kowac´ i poskarz˙yc´ sie˛ na napie˛cie przedmiesia˛czkowe.
Bardzo jej sie˛ to podobało.

– No, pokaz˙ te˛ sukienke˛ – ponagliła Shelly.
Wyje˛ła biała˛ suknie˛ z szafy i oczekiwała reakcji przy-

jacio´łki.

– Jest przepie˛kna. – Shelly przesune˛ła dłonia˛ po bia-

łym jedwabiu. – Jakie s´liczne falbanki przy dekolcie. I te
cieniutkie ramia˛czka...

– Mam nadzieje˛, z˙e wytrzymaja˛ do rana. – Abby jak

zwykle była rozsa˛dna i praktyczna. – Mys´lisz, z˙e nadaje
sie˛ na ten bal? – spytała z lekkim niepokojem.

106

CAROL MARINELLI

background image

– Be˛dziesz mała najbardziej elegancka˛ kreacje˛ ze

wszystkich. Kell nie utrzyma ra˛k przy sobie – zapewniła
Shelly. Zerkne˛ła na toaletke˛ Abby. – Och! Czasami tak
bardzo brakuje mi wielkiego miasta. Jez´dzimy tam co
kwartał po zakupy, ale zanim uzupełnie˛ zapasy, trzeba juz˙
wracac´ i nigdy nie starcza czasu na kupno kosmetyko´w.

– Prosze˛. – Abby wysune˛ła szuflade˛ i podała przyja-

cio´łce kosmetyczke˛, kto´ra˛ ta che˛tnie przyje˛ła. – To dar-
mowe pro´bki, kto´re daja˛ w sklepach, jes´li sie˛ dokona
zakupo´w za odpowiednia˛ sume˛. Nawet jeszcze do niej nie
zagla˛dałam.

– Nie? – spytała zdumiona. Otworzyła kosmetyczke˛

niczym dziecko rozpakowuja˛ce prezent. – I nie chcesz
tego?

– Niech ci dobrze słuz˙a˛. – Abby us´miechne˛ła sie˛. – Za

po´łtora miesia˛ca o tej porze be˛de˛ kra˛z˙yc´ po centrum
handlowym, zamawiac´ wizyty u kosmetyczki i manikiu-
rzystki. A przynajmniej be˛de˛ miała taka˛ moz˙liwos´c´.

– Przestan´! – je˛kne˛ła Shelly. – Nawet nie chce˛ mys´lec´

o twoim wyjez´dzie. Dlaczego nie zostaniesz troche˛ dłu-
z˙ej? Przynajmniej na po´ł roku.

Poszła za Abby do kuchni i przysiadła na ławie. Abby

nalała mroz˙onej herbaty do wysokich szklanek.

– Ale na moje miejsce przyjez˙dz˙a nowy lekarz.
– Dwo´ch nowych lekarzy tez˙ miałoby co robic´. Szpital

ma coraz wie˛cej pacjento´w. Prosze˛, zastano´w sie˛ nad tym.

– Nie moge˛ zostac´. – Abby podała szklanke˛ Shelly.

– W mies´cie mam prace˛, swoje z˙ycie.

– Przeciez˙ to ci nie ucieknie, jes´li zostaniesz troche˛

dłuz˙ej. A musisz przyznac´, z˙e podoba ci sie˛ u nas.

– Podoba – zgodziła sie˛ bez namysłu.

107

MOZ

˙

NA MIEC

´

WSZYSTKO

background image

– I o ile dobrze sobie przypominam, takich me˛z˙czyzn

jak Kell nie ma zbyt wielu.

– Shelly... – W głosie Abby słychac´ było ostrzegawcza˛

nute˛. Czasami rozmawiały o Kellu, ale nigdy o nieuchron-
nym kon´cu tego zwia˛zku. – Nie mo´wmy o tym, dobrze?

– Ale dlaczego? Przeciez˙ widac´, z˙e jestes´cie po uszy

zakochani. Jak zniesiesz to rozstanie?

Abby umalowała usta, postanawiaja˛c nie cia˛gna˛c´ tego

bolesnego tematu. Ale moz˙liwos´c´ wysłuchania opinii
innej kobiety była bardzo kusza˛ca.

– Czy dla ciebie to była trudna decyzja? – zapytała,

odwracaja˛c sie˛ od lustra. – Od razu sie˛ zgodziłas´, kiedy
Ross cie˛ poprosił, z˙ebys´ z nim tu przyjechała?

Shelly skine˛ła głowa˛.
– Nie zastanawiałam sie˛ ani chwili.
– No widzisz. Moz˙e two´j zwia˛zek z Rossem był

powaz˙niejszy. Skoro nawet nie musiałas´ sie˛ zastana-
wiac´...

– Ale to nic nie znaczy – odrzekła Shelly z przekona-

niem. – Jestes´my inne. Ty masz przed soba˛ kariere˛
zawodowa˛...

– Ty tez˙.
– Nie taka˛ jak twoja. Ty chcesz zostac´ konsultantem,

no i jeszcze masz ten program antynarkotykowy. Ja juz˙
przedtem musiałam sie˛ skoncentrowac´ na wychowaniu
Matthew. Z

˙

ycie zawodowe nie było dla mnie wszystkim.

Zreszta˛ twoja praca jest bardzo atrakcyjna.

– Wcale nie. Powinnas´ zobaczyc´ nasz oddział w sobo-

tni wieczo´r. – Us´miech znikna˛ł z jej twarzy. – Po prostu
nie moge˛ tego zrobic´, Shelly – powiedziała cicho. – Kell
zna moja˛ sytuacje˛. Od pocza˛tku mu wszystko wyjas´-

108

CAROL MARINELLI

background image

niłam. Oboje wiemy, z˙e nasz zwia˛zek nie ma przyszłos´ci
i postanowilis´my cieszyc´ sie˛ tym, co mamy.

Tyle razy to powtarzała, z˙e niemal zacze˛ło brzmiec´

przekonuja˛co. Jednak wiele nocy spe˛dzała bezsennie,
z˙ałuja˛c, z˙e od razu nie podpisała umowy na po´ł roku,
moz˙e nawet na rok. Jednak zmienianie warunko´w teraz
obudziłoby tylko fałszywe nadzieje. We wszystkich.

Kochała Tennengarrah. Kell nauczył ja˛ jez´dzic´ konno,

wie˛c cze˛sto robili sobie wycieczki po okolicy, urza˛dzali
pikniki nad jeziorkami, patrza˛c w niebo lez˙eli obje˛ci
i słuchali cichego rz˙enia koni.

– Lepiej be˛dzie, jak od razu zaniose˛ to do szpitala. –

Odstawiła szklanke˛, daja˛c znak, z˙e rozmowa skon´czona.

Shelly popatrzyła na nia˛ z troska˛.
– Gdybys´ chciała o tym porozmawiac´, to pamie˛taj

o mnie.

Abby chciała o tym porozmawiac´. Ale z kim? Shelly

i Kell nie sa˛ obiektywni, a członkowie jej rodziny, kiedy
przez telefon wspominała o przedłuz˙eniu kontraktu, wy-
buchali s´miechem.

– Dzie˛ki – odrzekła, ale obie wiedziały, z˙e do takiej

rozmowy nie dojdzie. Abby musi podja˛c´ te˛ decyzje˛ sama.

Kell niewa˛tpliwie ucieszył sie˛ na jej widok, ale jedno-

czes´nie z dezaprobata˛ zmarszczył brwi.

– Czy ty nie moz˙esz wytrzymac´ jednego dnia bez

szpitala? Przeciez˙ masz wolne popołudnie.

– Przyniosłam tylko pro´bke˛ – wyjas´niła. – Jak było?
– Spokojnie. Clara poszła z wizyta˛ domowa˛ do pac-

jentki, Ross za chwile˛ wyjez˙dz˙a w teren. Biedaczysko.
W takim upale wszystko zabiera wie˛cej czasu.

109

MOZ

˙

NA MIEC

´

WSZYSTKO

background image

– A ty?
– A ja pewnie be˛de˛ siedział tu bezczynnie. Tak na

wszelki wypadek.

– Jedz´ z Rossem – zaproponowała. – Ja tu zostane˛.
– Chcesz?
– Oczywis´cie. I tak mam papierkowa˛ robote˛ do uzu-

pełnienia.

Po dziesie˛ciu minutach Rossa i Kella juz˙ nie było.

Abby zrobiła sobie kawe˛. Praca w klimatyzowanym po-
koju wcale nie była niemiła˛ perspektywa˛. Jej spoko´j nie
trwał jednak długo.

– Dzien´ dobry. – Do s´rodka weszła zdenerwowana

Martha. – Jest ktos´ jeszcze?

– Przykro mi, ale tylko ja. – Abby z us´miechem

odłoz˙yła długopis.

– To bardzo dobrze, włas´nie z pania˛ chciałam poroz-

mawiac´. – Dziewczyna przysiadła na skraju krzesła.

– Kłopoty z tata˛? – spytała łagodnie Abby.
– Nie wie˛ksze niz˙ zwykle. Nie zgadza sie˛ na operacje˛,

uwaz˙a, z˙e to nie ma sensu. Doktor Ross z nim wczoraj
rozmawiał, ale tata jest uparty. Nadal tez˙ twierdzi, z˙e
w razie czego nie chce, z˙eby go reanimowano.

– Tak słyszałam. – Przez chwile˛ obie milczały.
– Ale przyszłam tu w swojej sprawie – odezwała sie˛

Martha.

Abby zdziwiła sie˛. Pozyskała zaufanie miejscowych

ludzi, ale rzadko kto przychodził z wizyta˛specjalnie do niej.

– Wiem, z˙e doktor Ross nic by nie powiedział, ani

Kell, ani Clara, ale to sa˛ moi przyjaciele... To znaczy pani
tez˙. Jest pani miła i tak dalej... – Dziewczyna troche˛ sie˛
zapla˛tała, lecz Abby tylko sie˛ us´miechne˛ła.

110

CAROL MARINELLI

background image

– Czasami lepiej sie˛ rozmawia z kims´, kto nie jest nam

zbyt bliski.

Martha wzie˛ła głe˛boki oddech.
– Jestem w cia˛z˙y.
Abby w milczeniu słuchała i obserwowała pacjentke˛.
– Przynajmniej tak mi sie˛ wydaje. Okres mi sie˛ spo´z´-

nia o dwa miesia˛ce.

– Zrobiłas´ test? – zapytała Abby i natychmiast sie˛

zmitygowała. – Niema˛dre pytanie. Gdzie miałabys´ go
kupic´?

– Włas´nie. Przez to te moje kłopoty. Prezerwatywy

sprzedaja˛ w sklepie, ale tam pracuja˛ Darlene i Shirley. On
mo´głby je kupic´ w pubie, ale tam z kolei bywa jego ojciec
– mo´wiła Martha ze złos´cia˛. Widac´ było, z˙e frustruje ja˛ten
aspekt z˙ycia w małej społecznos´ci. – Tutaj wszyscy
wszystko o sobie wiedza˛. Wiem, z˙e to nie jest dla mnie
wytłumaczenie. Pewnie uwaz˙a pani, z˙e jestem głupia.

Abby nawet to przez mys´l nie przeszło. Ona i Kell tez˙

nie pamie˛tali o zabezpieczeniu. Sama z niepokojem cze-
kała na miesia˛czke˛ i bardzo sie˛ ucieszyła, gdy wreszcie
przyszła.

– Tata mnie zabije, jes´li najpierw sam nie umrze,

kiedy usłyszy te˛ nowine˛. – Po twarzy Marthy popłyne˛ły
łzy, wie˛c Abby podsune˛ła jej chusteczki i pozwoliła
spokojnie sie˛ wypłakac´.

– Moz˙e najpierw zrobimy test, a potem porozmawia-

my o tym, co zrobic´? – zaproponowała.

Martha skine˛ła głowa˛, a Abby zacze˛ła szukac´ testo´w

cia˛z˙owych. Znalazła je w szafce z lekami.

– Wynik jest pozytywny, tak? – Chwile˛ po´z´niej wy-

straszony głos Marthy przerwał pełna˛ napie˛cia cisze˛.

111

MOZ

˙

NA MIEC

´

WSZYSTKO

background image

– Owszem. – Abby zno´w podała dziewczynie chuste-

czki. – Ale to przeciez˙ nie koniec s´wiata.

– A włas´nie z˙e tak! Co ja mam teraz zrobic´? – zawo-

dziła Martha. – Co zrobic´?

– Zmierzyc´ sie˛ z problemem. – Martha przestała pła-

kac´ i gwałtownie podniosła wzrok. – Dasz sobie rade˛,
Martho. Juz˙ wiem, z˙e ludzie tutaj sa˛twardzi. Teraz przede
wszystkim cie˛ zbadam, z˙eby sie˛ upewnic´, z˙e wszystko
jest w porza˛dku.

– A potem?
– Potem nic nie be˛dziemy robic´.
– Nic? – Marta spojrzała na nia˛ z przeraz˙eniem.
– Be˛dziesz miała pare˛ dni na oswojenie sie˛ ze s´wiado-

mos´cia˛, z˙e jestes´ w cia˛z˙y. Na tym etapie kilka dni nie ma
znaczenia, jes´li...

– Ale ja nie chce˛ usuwac´. – Głos dziewczyny brzmiał

duz˙o spokojniej.

Abby skine˛ła głowa˛.
– To ty decydujesz. Ale dopiero kiedy sie˛ uspokoisz,

porozmawiamy o tym, czego naprawde˛ chcesz.

– Chce˛ miec´ dziecko. Des tez˙ tego chce.
– Rozumiem, z˙e Des to ojciec – upewniła sie˛ niepo-

trzebnie. Błysk w oku Marthy wszystko jej powiedział.
– Rozmawialis´cie o tym?

– Przez ostatnie tygodnie tylko o tym rozmawiamy.

Gło´wny problem polega na tym, jak powiedziec´ tacie.
Des pracuje u nas jako pomocnik. Tata nawet go lubi, a to
o czyms´ s´wiadczy. Tylko z˙e ta wiadomos´c´ go zabije!
Mam dopiero osiemnas´cie lat. Jes´li tata umrze, jak sobie
poradze˛? Jak bez niego poprowadze˛ farme˛? Tak bardzo
go potrzebuje˛, zwłaszcza teraz.

112

CAROL MARINELLI

background image

Obawy dziewczyny nie były pozbawione podstaw.

Stan serca Billa był bardzo zły. Przy kaz˙dym zdener-
wowaniu mogło odmo´wic´ posłuszen´stwa.

– Be˛de˛ ci towarzyszyc´ przy tej rozmowie – zapropo-

nowała Abby. – Moge˛ mu nawet sama o wszystkim
powiedziec´, jes´li zechcesz. Ale wszystko w swoim czasie.
Na razie sie˛ uspoko´j i przywyknij do mys´li, z˙e be˛dziesz
miała dziecko. Potem do mnie przyjdziesz i ustalimy
wszystko, co dotyczy cia˛z˙y. Pomys´limy tez˙, jak zawiado-
mic´ twojego tate˛.

Martha musiała sie˛ zadowolic´ takim rozwia˛zaniem.

Abby ja˛ zbadała, a potem razem wypiły herbate˛, co dało
Marcie czas na wypłakanie sie˛. W kon´cu wzie˛ła sie˛ w gars´c´
i poszła do domu. Wkro´tce potem zjawili sie˛ Ross i Kell.

– Ale upał! – Kell nalał wody do dzbanka i wrzucił do

niej kostki lodu z lodo´wki.

– Zgadza sie˛. – Ross ochlapał twarz woda˛, a naste˛pnie

podstawił głowe˛ pod kran. – Lepiej sprawdze˛, jak sobie
radzi Shelly. Dzis´ rano zaszczepiłem Kate. Pewnie w tym
upale nie za dobrze to znosi. Miałas´ jakies´ problemy,
kiedy nas nie było?

– Z

˙

adnych – zapewniła z us´miechem.

– Jacys´ pacjenci? – upewniał sie˛ Ross.
– Nikogo nie było – skłamała.
– To moz˙e juz˙ idz´ do siebie? – zaproponował. – Kell

wszystko pozamyka, a jes´li ktos´ sie˛ zjawi, moz˙e mnie
wezwac´ z domu. A tak przy okazji, dzie˛ki za pomoc.
Z Kellem wszystko poszło szybciej.

113

MOZ

˙

NA MIEC

´

WSZYSTKO

background image

ROZDZIAŁ DZIESIA˛TY

Abby wro´ciła do domu, wzie˛ła prysznic, ubrała sie˛ i wy-

cia˛gne˛ła na kanapie. Kella nadal nie było. Nawet nie wiedzia-
ła, kiedy zasne˛ła. Obudziły ja˛ odgłosy dochodza˛ce z kuchni.
Gdy otworzyła oczy, zobaczyła przed soba˛ bardzo miły
widok. Kell stał przed nia˛i podawał jej szklanke˛ zimnej wody.

– Kto´ra godzina? – zapytała.
– Sio´dma.
– Sio´dma! – Szybko usiadła i rozejrzała sie˛ po pokoju,

w kto´rym juz˙ zapadał zmrok. – Dlaczego mnie nie obu-
dziłes´?

– Wygla˛dałas´ na zme˛czona˛, wie˛c pomys´lałem, z˙e

drzemka dobrze ci zrobi. Przygotowałem kolacje˛.

Rzeczywis´cie.
Po chwili na stole pojawiła sie˛ sałatka z we˛dzonym

łososiem, s´wiez˙y chleb i dzban lemoniady.

– Pysznos´ci – zachwyciła sie˛ Abby, oblizuja˛c wargi.

– Psujesz mnie, wiesz?

– Zasługujesz na to.
Jedli, ale tym razem atmosfera mie˛dzy nimi była

troche˛ inna niz˙ zwykle. Abby czuła, z˙e Kell nie spuszcza
jej z oka i wyraz´nie chce cos´ powiedziec´.

– O co chodzi, Kell? – zapytała w kon´cu, kiedy juz˙

zjadła ostatniego kapara z sałatki i wypiła ostatni łyk
lemoniady.

background image

– Słucham?
– Wydarzyło sie˛ cos´ złego – domys´liła sie˛.
Jej wyjazd był tuz˙ tuz˙ i ich powaz˙ne rozmowy stawały

sie˛ coraz boles´niejsze.

– Nie. Włas´ciwie wszystko układa sie˛ doskonale.
Abby wstała, podeszła do okna i popatrzyła na jedyne

drzewo rysuja˛ce sie˛ na horyzoncie. Czuła, z˙e zbliz˙a sie˛
kolejna trudna dyskusja, podczas kto´rej nic nowego nie
zostanie powiedziane.

– Czy nasz zwia˛zek naprawde˛ wydaje ci sie˛ zupełnie

niemoz˙liwy? – zapytał Kell, a Abby westchne˛ła. – Wiem,
z˙e pewnie wymarzyłas´ sobie innego partnera. Nie jestem
wystarczaja˛co s´wiatowy, ale...

Odwro´ciła sie˛ i spojrzała na niego zbulwersowana. Jak

on moz˙e mys´lec´ w ten sposo´b?

– Tu nie chodzi o to, z˙e jestes´ kims´ nieodpowiednim.

Juz˙ kiedys´ mnie oskarz˙ałes´ o snobizm. Nie sa˛dzisz chyba,
z˙e na dodatek jestem płytka?

– Oczywis´cie, z˙e nie. – Podszedł do niej. Tym razem

jego krok wcale nie był pewny. Połoz˙ył jej re˛ce na
ramionach.

– Kell, juz˙ o tym wszystkim rozmawialis´my – rzekła

znuz˙onym głosem. – Wiesz, z˙e nie chce˛ wyjez˙dz˙ac´, ale
ustalilis´my, z˙e tak ma byc´ i z˙e be˛dziemy sie˛ cieszyc´
wspo´lnymi chwilami, jakie nam jeszcze zostały.

– To było przedtem. – Spojrzał na nia˛ trudnym do

rozszyfrowania wzrokiem.

– Przed czym?
– Dlaczego mi nie powiedziałas´? – wyszeptał. – Prze-

ciez˙ wiesz, z˙e wszystko jakos´ sie˛ ułoz˙y.

Nie rozumiała, o co mu chodzi. Patrzyła na niego

115

MOZ

˙

NA MIEC

´

WSZYSTKO

background image

z coraz wie˛kszym zdziwieniem. Kell wzia˛ł głe˛boki od-
dech.

– Znalazłem test.
– Jaki test?
– Test cia˛z˙owy. Nie przeszukiwałem twoich rzeczy,

po prostu sprza˛tałem i zobaczyłem go w koszu.

– To nie był mo´j wynik...
– A czyj? Przeciez˙ nie mo´j ani nie Rossa! Daj spoko´j,

Abby. Mo´wiłas´, z˙e nie miałas´ z˙adnych pacjento´w. Po-
słuchaj... – Urwał, kiedy wybuchne˛ła s´miechem.

– A wie˛c dlatego pozwoliłes´ mi spac´ i zrobiłes´ kola-

cje˛! Mys´lałes´, z˙e jestem w cia˛z˙y. Och, Kell...

Kell jednak nie przyła˛czył sie˛ do jej s´miechu. Patrzył

na nia˛zatroskany i uraz˙ony, jakby nadal jej nie dowierzał.

– Na pewno nic przede mna˛ nie ukrywasz?
– Jasne, z˙e nie. Nie musisz sie˛ martwic´. Nic sie˛ nie

zmieniło.

Jego twarz na chwile˛ przybrała wyraz, kto´rego nie

potrafiła okres´lic´. Ulgi czy rozczarowania? Nie umiała
powiedziec´. Zrozumiała jednak nagle, z˙e jej słowa były
puste. Nic sie˛ nie zmieniło? Wre˛cz przeciwnie. Przez
godzine˛ czy dwie Kell miał okazje˛ sie˛ przekonac´, jak
mogłaby wygla˛dac´ ich wspo´lna przyszłos´c´. Teraz pozo-
stał mu tylko bo´l.

Us´miechne˛ła sie˛ z wysiłkiem.
– Nic sie˛ nie zmieniło – powto´rzyła jeszcze raz. W tej

samej chwili rozległ sie˛ dzwonek telefonu.

Kiedy odłoz˙yła słuchawke˛, juz˙ sie˛ nie us´miechała.
– Bill jest w drodze do szpitala. Bardzo z´le to wy-

gla˛da.

Szybko pobiegli do os´rodka. Przed drzwiami spotkali

116

CAROL MARINELLI

background image

zdenerwowanego Rossa, kto´ry juz˙ otwierał zamki. Szyb-
ko wystukał numer kodu na klawiaturze systemu alar-
mowego i nas´wietlił sytuacje˛.

– Dzwoniła Martha. Zwykłe leki nie zadziałały. Kaza-

łem jej zostac´ na miejscu, ale oczywis´cie Bill wymo´gł na
niej, by przywiozła go do szpitala.

Kell zapalił s´wiatła, a Abby wyje˛ła odpowiednie leki

i przygotowała tlen.

– Za kilka minut tu be˛da˛. Przed chwila˛ dzwoniła drugi

raz i mo´wiła, z˙e stan sie˛ pogorszył.

Przed szpitalem rozległ sie˛ pisk opon i wszyscy troje

rzucili sie˛ do drzwi. Ross połoz˙ył Abby re˛ke˛ na ramieniu.

– Pamie˛taj, z˙adnych heroicznych wyczyno´w. Bill nie

chce byc´ reanimowany.

Z wysiłkiem wnies´li bezwładnego pacjenta do s´rodka.

Zrozpaczona Martha zupełnie straciła panowanie nad
soba˛. Jedno spojrzenie na jej ojca wystarczyło, by sie˛
przekonac´ o powadze sytuacji.

– Nie pozwo´lcie mu umrzec´! – błagała Martha, usiłu-

ja˛c chwycic´ Abby za re˛ke˛. – Nie chce˛, z˙eby umarł, nic nie
wiedza˛c.

Abby załoz˙yła mu maske˛ tlenowa˛, i sprawdziła puls

chorego. Co chwila zanikał, az˙ w kon´cu zanikł zupełnie.

– Zatrzymanie akcji serca – oznajmiła.
Piers´ pacjenta była wilgotna od potu i trzeba ja˛ było

przemyc´ spirytusem, by przymocowac´ czujniki.

– Abby, Bill tego nie chciał – przypomniał jej Ross

surowo.

Spojrzała na monitor i spostrzegła falista˛, nieregularna˛

linie˛ migotania komo´r. Pojedynczy wstrza˛s przy pomocy

117

MOZ

˙

NA MIEC

´

WSZYSTKO

background image

defibrylatora moz˙e przywro´cic´ normalna˛ akcje˛. Mogłaby
dokonac´ cudu, ale Ross sie˛ nie zgadza.

– Prosze˛, Abby! – błagała Martha. – Niech pani cos´

zrobi!

– Naładowac´ defibrylator. – Przez chwile˛ nie była

pewna, czy to stanowcze kro´tkie polecenie rzeczywis´cie
padło z jej ust. Ale kiedy Ross ze złos´cia˛ potrza˛sna˛ł
głowa˛, wiedziała, z˙e to były jej słowa. Co wie˛cej, została
sama ze swa˛ decyzja˛.

– Abby – odezwał sie˛ Kell i otoczył ramieniem rozhis-

teryzowana˛ Marthe˛. – Bill wiedział, z˙e to nasta˛pi.

– S

´

wietnie – wycedziła przez ze˛by i nacisne˛ła guzik.

– Sama to zrobie˛. Jes´li sie˛ martwisz, z˙e staniesz przed
komisja˛ piele˛gniarska˛, to wiedz, z˙e wezme˛ za to pełna˛
odpowiedzialnos´c´ – dodała z lekka˛ gorycza˛.

Czekaja˛c na naładowanie sie˛ urza˛dzenia, prowadziła

masaz˙ serca pacjenta. Po pierwszym wstrza˛sie stan chore-
go sie˛ nie zmienił. Po naste˛pnych trzech Kell nieche˛tnie
wła˛czył sie˛ do akcji.

– Wcale nie musisz brac´ tego na siebie, Abby – powie-

dział, nakładaja˛c na usta Billa aparat ambu do podawania
tlenu. – Podzielimy sie˛ odpowiedzialnos´cia˛.

Ross stał obok z ponura˛ mina˛, ale w kon´cu i on do nich

doła˛czył. Z wyrazu jego twarzy Abby sie˛ domys´liła, z˙e
nie ujdzie jej to na sucho.

– Po´z´niej sie˛ wytłumacze˛ – powiedziała, kiedy na

chwile˛ napotkała jego wzrok.

– Tego moz˙esz byc´ pewna – warkna˛ł.
Pracowali w ponurej ciszy, przerywanej tylko szlocha-

niem Marthy, popiskiwaniem monitoro´w i sykiem prze-
pływaja˛cego tlenu. Kiedy wreszcie falista linia nabrała

118

CAROL MARINELLI

background image

wolnego, ale regularnego rytmu, a piers´ Billa zacze˛ła sie˛
unosic´, odsta˛pili o krok i patrzyli, jak pacjent wraca do
z˙ycia.

Nie nasta˛pił jednak z˙aden wybuch rados´ci, nie było

sło´w uznania i gratulacji z powodu dobrze wykonanej
pracy. Pozostało tylko cie˛z˙kie przes´wiadczenie, z˙e teraz
trzeba be˛dzie sie˛ uporac´ z konsekwencjami tej decyzji.
Abby drz˙a˛ca˛ re˛ka˛ sprawdziła cis´nienie krwi Billa. Tym
razem drz˙enie jej dłoni nie było skutkiem wysokiego
poziomu adrenaliny, tylko strachu przed tym, w jaki
sposo´b jej decyzja zostanie zinterpretowana w sali sa˛-
dowej.

– Do mojego gabinetu – polecił Ross.
Abby niemal sie˛ rozes´miała. Ross nie miał tu gabinetu,

tylko zwykłe biurko w pokoju przeznaczonym dla le-
karzy.

– Musze˛ porozmawiac´ z Martha˛ – rzekła spokojnie.
– Dzie˛kuje˛ – rzekła dziewczyna, płacza˛c. Abby otoczy-

ła ja˛ ramieniem i zaprowadziła do pokoju piele˛gniarek.

– Nie wiem, czy two´j ojciec tez˙ be˛dzie mi wdzie˛czny

– powiedziała łagodnie. – Jasno wyraził swoje z˙yczenia,
a ja go nie posłuchałam...

– Jestem jego najbliz˙sza˛ krewna˛ – stwierdziła dziew-

czyna stanowczo. – To ja nalegałam, z˙eby go reanimo-
wac´. Nie zostawiłam pani z˙adnego wyboru.

Abby lekko wzruszyła ramionami. Kwestia prawdopo-

dobnego s´ledztwa martwiła ja˛, ale w tej chwili nie miało
to wie˛kszego znaczenia. Teraz nalez˙y uporza˛dkowac´
sprawy ojca i co´rki, bo nie wiadomo, ile czasu im zostało.

– Martho, to w kaz˙dej chwili moz˙e sie˛ powto´rzyc´.

Nawet jes´li be˛dziemy go reanimowac´, naste˛pnym razem

119

MOZ

˙

NA MIEC

´

WSZYSTKO

background image

moz˙e sie˛ nie powies´c´. Jes´li naprawde˛ chcesz mu powie-
dziec´, z˙e jestes´ w cia˛z˙y, zro´b to teraz.

– Ale to go zabije! – zaprotestowała Martha.
Abby wzie˛ła głe˛boki oddech. Zacisne˛ła dłonie na

lodowatych re˛kach dziewczyny, staraja˛c sie˛ przekazac´ jej
troche˛ siły i nadziei, choc´ sama nie miała ich wiele.

– Moz˙e go zabije, a moz˙e da mu cos´, dla czego

postanowi dalej z˙yc´.

Kiedy podeszły do ło´z˙ka Billa, Kell powitał je us´mie-

chem i odsuna˛ł sie˛ na bok.

– Czy on mnie słyszy? – zapytała dziewczyna.
Kell skina˛ł głowa˛.
– Przed chwila˛ sie˛ odezwał. Chciał, z˙ebys´ tu przyszła.
– Jestem juz˙, tato.
Martha wygla˛dała teraz nie jak osiemnastoletnia mło-

da kobieta, tylko jak dziesie˛cioletnie dziecko. Chwyciła
ojca za re˛ke˛ i starała sie˛ nie płakac´.

– Tato, wiem, z˙e nie chcesz z˙yc´, wiem, z˙e jest ci bardzo

cie˛z˙ko, ale ja cie˛ potrzebuje˛, zwłaszcza teraz. – Głos jej sie˛
załamał. Spojrzała na Abby, a ta zache˛ciła ja˛ skinieniem
głowy, by mo´wiła dalej. – Be˛de˛ miała dziecko.

Przez chwile˛ Abby wa˛tpiła, czy Bill usłyszał słowa

co´rki. Jednak jego serce zacze˛ło bic´ mocniej, a szare oczy
otworzyły sie˛ i spojrzały na Marthe˛. Wyznanie dziew-
czyny dotarło do jego s´wiadomos´ci.

– Bez ciebie nie dam rady, tato. Des mnie kocha i ja go

kocham. Bardzo chcemy, z˙eby nam sie˛ udało, ale jes´li cie˛
teraz strace˛, to nie wiem, jak sobie poradzimy...

Abby połoz˙yła jej re˛ce na ramionach, kiedy Bill zno´w

zamkna˛ł oczy.

120

CAROL MARINELLI

background image

– Niech teraz odpoczywa. Jest bardzo zme˛czony.
– Martho?
Słaby głos sprawił, z˙e zamarły. Jednak Bill nie powie-

dział nic wie˛cej, tylko us´cisna˛ł re˛ke˛ co´rki, daja˛c znac´, z˙e
nie chce, by odchodziła od jego ło´z˙ka.

Kell przysuna˛ł jej krzesło.
– Abby ma racje˛. Two´j ojciec musi odpocza˛c´. Moz˙e

lepiej sie˛ poczuje, jes´li zostaniesz przy nim?

– Co powiedział Ross?
Jakis´ czas po´z´niej Abby siedziała w pokoju dla per-

sonelu, piła kawe˛ i pustym wzrokiem patrzyła przez okno.
Tam znalazł ja˛ Kell.

– Zrobił mi kawe˛ i oznajmił, z˙e w razie czego poprze

mnie na całej linii. – Us´miechne˛ła sie˛ smutno. – To
wspaniały człowiek, prawda?

– Owszem – zgodził sie˛ Kell. – Ale ty mi sie˛ bardziej

podobasz. – Jednak ten z˙art jej nie rozbawił. Kell zamkna˛ł
drzwi i podszedł bliz˙ej. – To był test Marthy, prawda?

Abby skine˛ła głowa˛.
– Wtedy nie chciała, z˙eby ktos´ sie˛ dowiedział.
– Rozumiem. – Usiadł obok niej. – Ale miło było

przez chwile˛ wierzyc´, z˙e to chodzi o nasze dziecko.

Miała ochote˛ sie˛ rozpłakac´. Przed chwila˛ siedziała tu

sama i miała bardzo podobne mys´li. Abby Hampton,
wielkomiejska lekarka, prawie konsultantka, marzyła
o tym, z˙eby i jej test cia˛z˙owy wypadł pozytywnie. Mieliby
takie pie˛kne dzieci. Ona, prawie konsultantka, i on, pra-
wie kowboj.

121

MOZ

˙

NA MIEC

´

WSZYSTKO

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY

– Na mnie juz˙ czas. – Głos Kella zmieszał sie˛ z jej

snami. Przecia˛gne˛ła sie˛ leniwie i poczuła jego wargi na
ramieniu. – Chcesz, z˙ebym ci nastawił budzik?

– Za duz˙o pytan´ – wymamrotała, przycia˛gaja˛c go do

siebie. On jednak nie otoczył jej ramieniem, nie przytulił
sie˛, by ja˛ rozbudzic´, tylko szybko wyskoczył z ło´z˙ka. –
Doka˛d tak sie˛ s´pieszysz? – zapytała, marszcza˛c brwi.

– Po prostu musze˛ juz˙ is´c´.
Abby czuła, z˙e Kell oddala sie˛ od niej emocjonalnie.

Działo sie˛ tak juz˙ od pewnego czasu. Starała sie˛ to
ignorowac´, ale dzisiaj stało sie˛ to całkiem jasne.

– Gdzie? – Wiedziała, z˙e tym pytaniem przekracza

niewidzialna˛ linie˛, kto´ra˛ mie˛dzy soba˛ stworzyli.

Byli para˛ niezalez˙nych ludzi, niczym dwie gwiazdy,

kto´re spotkały sie˛ na niebie. Za chwile˛ kaz˙da miała
poda˛z˙yc´ w swoja˛ strone˛.

– Gdzie musisz is´c´ tak wczes´nie? Dyz˙ur zaczynasz

dopiero za kilka godzin.

Nie patrzył jej w oczy. Pos´piesznie wcia˛gna˛ł dz˙insy.
– Potrzebuje˛ troche˛ przestrzeni, i to wszystko.
– Kell.
Zatrzymał sie˛ w po´ł gestu, wkładaja˛c przez głowe˛

koszulke˛. Spodziewała sie˛, z˙e teraz zobaczy jego ciepły
us´miech, z˙e Kell rozmys´li sie˛ i zno´w wskoczy do ło´z˙ka.

background image

Nic takiego jednak nie nasta˛piło.
– Czego ty ode mnie chcesz, Abby? – Ani na chwile˛

nie podnio´sł głosu, nie czuła sie˛ zagroz˙ona, ale po raz
pierwszy w jego tonie usłyszała jakies´ złowro´z˙bne nuty,
cien´ dezaprobaty i bo´lu. Chciała cos´ odpowiedziec´, ale on
był szybszy. – Za dwa tygodnie juz˙ cie˛ tu nie be˛dzie. –
Patrzył na nia˛ przenikliwie. – Wro´cisz tam, gdzie jest
twoje naturalne s´rodowisko. Sama tak to kiedys´ okres´-
liłas´. Dlaczego wie˛c teraz zadajesz mi takie pytania? Ska˛d
ta nagła potrzeba wniknie˛cia w moje z˙ycie? Za dwa ty-
godnie stane˛ sie˛ tylko miłym wspomnieniem. – Wcia˛gna˛ł
buty i obrzucił ja˛ gniewnym wzrokiem.

– Kell? – Pro´bowała go zatrzymac´.
– Co, Abby? – warkna˛ł, ale jego złos´c´ zaraz usta˛piła.

Usiadł w nogach ło´z˙ka i lekko sie˛ przygarbił. Było jasne,
z˙e jest smutny i zagubiony. Abby miała ochote˛ sie˛ roz-
płakac´. – Ja juz˙ tak dłuz˙ej nie moge˛ – oznajmił. – Nie
moge˛ udawac´, z˙e nie zbliz˙a sie˛ koniec.

Ida˛c do pracy, czuła sie˛ okropnie. Mys´lała tylko o tym,

by w domowym zaciszu dokon´czyc´ ich burzliwa˛ roz-
mowe˛.

Natychmiast przywołała sie˛ do porza˛dku. Pchne˛ła

drzwi do szpitala i weszła do s´rodka. Włas´ciwie ten
wybuch nie był całkiem niespodziewany. Od dnia, w kto´-
rym perspektywa posiadania dziecka na chwile˛ stała sie˛
realna, oboje sta˛pali po kruchym lodzie, udaja˛c, z˙e czas
stana˛ł w miejscu.

Problemy jednak nie znikaja˛ tylko dlatego, z˙e sie˛ je

ignoruje. Wkro´tce miał przyleciec´ po nia˛ samolot i zabrac´
ja˛ do wielkiego miasta.

123

MOZ

˙

NA MIEC

´

WSZYSTKO

background image

Ross jak zwykle był w doskonałym nastroju.
– Abby, masz dzis´ wyjazd w teren. Jes´li chcesz jesz-

cze is´c´ do toalety, to sie˛ pos´piesz.

Posta˛piła według jego rady, niczym posłuszne dziec-

ko. Nieraz juz˙ jej sie˛ zdarzało, z˙e musiała prosic´ o za-
trzymanie jeepa, co zawsze ja˛ bardzo kre˛powało. W doda-
tku od razu przychodziły jej na mys´l paja˛ki, we˛z˙e i mos-
kity, kto´re chyba bardzo lubiły jej towarzystwo.

Kell z pose˛pna˛ mina˛ pakował sprze˛t do samochodu.
– Jak sie˛ miewa Bill? – zapytała Clare˛, kiedy brała

swoja˛ torbe˛ lekarska˛.

– Bez zmian. Martha ma go dzisiaj odwiedzic´, zaraz

po tym, jak be˛dzie miała robione USG. Moz˙e to go troche˛
oz˙ywi. Starałam sie˛ go zagadywac´, ale on nawet nie
zadaje sobie trudu, z˙eby odpowiedziec´. Moz˙e Ross be˛dzie
miał wie˛cej szcze˛s´cia.

– Miejmy nadzieje˛. – Abby podeszła do pacjenta, ale

ten spojrzał na nia˛ oboje˛tnie. Nagle obudziła sie˛ w niej
złos´c´. Mimo woli podeszła do Billa. – Martha ma dzisiaj
badanie USG – oznajmiła rados´nie. – Chce wiedziec´, czy
to chłopiec, czy dziewczynka.

Bill tylko wzruszył ramionami, ale Abby nadal do

niego mo´wiła, nie daja˛c sie˛ tak łatwo zrazic´. Spojrzała na
karte˛ przy ło´z˙ku.

– Bardzo dobre sa˛ wyniki badan´ krwi. Za dzien´ lub

dwa wypiszemy pana do domu.

– Jestem na to za słaby – odrzekł, unikaja˛c jej wzroku.
– W takim razie powinien pan trafic´ do wie˛kszego

szpitala.

– Ten szpital wystarczy. – Wzruszył ramionami. –

Mam tu opieke˛, jakiej mi trzeba.

124

CAROL MARINELLI

background image

– Nieprawda. – Głos Abby brzmiał stanowczo, nawet

ostro. Ka˛tem oka zauwaz˙yła, z˙e Ross i Clara gwałtownie
spojrzeli w jej strone˛. – To jest całkiem niezły prowinc-
jonalny szpital, ale nie ma tu oddziało´w specjalistycz-
nych. Działamy jako stacja przejs´ciowa, doprowadzamy
pacjento´w do stabilnego stanu, przed odesłaniem ich
dalej. Ani Ross, ani ja nie jestes´my kardiologami, a włas´-
nie taki specjalista powinien sie˛ panem zaja˛c´.

– Nie opuszcze˛ Tennengarrah. – To było najbardziej

stanowcze zdanie, jakie wypowiedział od paru dni.

Abby bardzo mu wspo´łczuła, ale jednoczes´nie ogar-

niała ja˛ złos´c´. Taki młody człowiek, ma kochaja˛ca˛ co´rke˛
i wnuka w drodze, a tak łatwo sie˛ poddaje.

Przysune˛ła sie˛ do Billa i choc´ wyczuła, z˙e Kell wszedł

do sali, nie obejrzała sie˛. Nie moz˙e pozwolic´, by prob-
lemy osobiste przeszkodziły jej w wykonywaniu obowia˛-
zko´w zawodowych.

– Przykro mi, ale musze˛ panu to powiedziec´ – zacze˛ła.

– Tak czy owak, opus´ci pan Tennengarrah. Moz˙e pan sta˛d
odleciec´ samolotem, z wielkimi nadziejami na przy-
szłos´c´, zostawiaja˛c rodzine˛ czekaja˛ca˛ na pana powro´t.
– Przez chwile˛ milczała. – Drugiej moz˙liwos´ci nie musze˛
chyba opisywac´.

– Nie zgadzam sie˛ na operacje˛.
– Jest pan pewien, z˙e pan wie, co mo´wi? Ross mi

powiedział, z˙e nadal nie z˙yczy pan sobie reanimacji.
Musze˛ to uszanowac´. Jes´li mam podpisac´ pan´skie os´wia-
dczenie, to moge˛ to zrobic´ nawet zaraz. – Wyje˛ła długopis
i przygla˛dała sie˛ Billowi, kto´ry nerwowo przełkna˛ł s´li-
ne˛. Nie miała najmniejszego zamiaru podpisywac´ jego
os´wiadczenia, ale on o tym nie wiedział. – Co´rka pana

125

MOZ

˙

NA MIEC

´

WSZYSTKO

background image

potrzebuje. – Juz˙ mu to mo´wiono, ale pierwszy raz
zareagował na te słowa.

– A po co jestem jej potrzebny? – Usiadł z wysiłkiem.

– Przeciez˙ ja moge˛ tylko siedziec´ i patrzec´, jak farma
schodzi na psy. Jak odejde˛, to przynajmniej jakos´ z De-
sem urza˛dza˛ sobie z˙ycie. Nie be˛de˛ im przeszkadzac´.

– A wie˛c nie jest taki zły?
– Kto?
– Des. Zna sie˛ na prowadzeniu farmy?
Bill wzruszył ramionami.
– To pracowity chłopak. Oczywis´cie uwaz˙a, z˙e jest

najma˛drzejszy na s´wiecie. – Zdał sobie sprawe˛, z˙e powie-
dział za duz˙o. Opadł na poduszki, lecz Abby nie prze-
oczyła takiej szansy.

– Ja tez˙ taka byłam – os´wiadczyła. – Kiedy tu przyje-

chałam, mys´lałam, z˙e wszystko wiem i z˙e niczego w tej
dziurze sie˛ nie naucze˛. Ale to wcale nie jest dziura. To
pie˛kna, inspiruja˛ca kraina, ale z˙yje sie˛ tu cie˛z˙ko. Dopiero
teraz zaczynam sie˛ o niej troche˛ dowiadywac´. Bill, oni
pana potrzebuja˛ – dodała mniej oficjalnym tonem.

– Boje˛ sie˛. – Wycia˛gna˛ł do niej kos´cista˛ re˛ke˛, a Abby

szybko ja˛ uje˛ła. – Boje˛ sie˛, z˙e nie obudze˛ sie˛ po operacji.
Wiem, z˙e to nie ma sensu... – Łzy ciekły mu po poli-
czkach. – Po prostu strasznie sie˛ boje˛.

– Wiem – odrzekła ciepło. – I nie moge˛ panu dac´

z˙adnych gwarancji. Ale jes´li zdecyduje sie˛ pan na operacje˛,
to przynajmniej be˛dzie pan miał szanse˛, i to całkiem spora˛.
Po dwunastu godzinach juz˙ przejdzie pan kilka kroko´w. Po
dwo´ch tygodniach wro´ci pan tu. To jedyna szansa.

Bill opadł na poduszki. Abby wiedziała, z˙e dalej nie

powinna naciskac´. Wstała i rzekła oficjalnym tonem:

126

CAROL MARINELLI

background image

– Dzisiaj nie podpisze˛ z˙adnych dokumento´w. Takie

waz˙ne decyzje trzeba przemys´lec´. Ale nie moz˙na zwlekac´
za długo, bo be˛dzie za po´z´no.

– Dobra robota.
To były pierwsze słowa, jakie wypowiedział do niej

Kell w cia˛gu dwugodzinnej jazdy, nie licza˛c komenta-
rzy na temat ,,cholernych moskito´w’’ i ,,głupich kro´w’’,
kto´re wchodziły na droge˛, przez co musiał cze˛sto ha-
mowac´, wysiadac´ z samochodu i przeganiac´ je na po-
bocze.

Abby siedziała w milczeniu i napawała sie˛ widokami.

Czy be˛dzie umiała sta˛d wyjechac´? Zostac´ przeciez˙ tez˙ nie
moz˙e.

– Wiem, co czuje Bill – powiedziała cicho. – Jestem tu

od niespełna trzech miesie˛cy, a juz˙ cie˛z˙ko mi opuszczac´
to miejsce.

Milczenie zdawało sie˛ trwac´ nieskon´czenie długo.
– Bill nie ma wyboru, a ty masz – zauwaz˙ył w kon´cu

Kell.

Juz˙ miała cos´ powiedziec´, ale ja˛ uprzedził:
– Nie prosze˛, z˙ebys´ sie˛ tu przeprowadziła na stałe.

Rozumiem, z˙e praca i program antynarkotykowy sa˛ dla
ciebie waz˙ne. Ale chyba nasz zwia˛zek zasługuje na to,
z˙eby dac´ mu troche˛ wie˛cej czasu.

Co do tego nie miała wa˛tpliwos´ci, ale jak moz˙e mu

teraz powiedziec´ o swoich le˛kach? Bała sie˛, z˙e jes´li przez
naste˛pne po´ł roku be˛dzie przy nim zasypiała i przy nim sie˛
budziła, to rozstanie be˛dzie jeszcze trudniejsze. Moz˙e
nawet niemoz˙liwe.

– Po prostu nie moge˛ – odrzekła bezradnie. Kell

127

MOZ

˙

NA MIEC

´

WSZYSTKO

background image

westchna˛ł i z niedowierzaniem potrza˛sna˛ł głowa˛. – Tak
be˛dzie lepiej.

Na szcze˛s´cie oboje byli profesjonalistami i potrafili na

czas pracy odsuna˛c´ na bok osobiste problemy. Tego dnia
mieli sporo pacjento´w. Abby juz˙ wielu z nich rozpo-
znawała.

– Dzis´ to wygla˛da znacznie lepiej. – Zdje˛ła opatrunek

z nogi Jima i dokładnie obejrzała rane˛, szukaja˛c s´lado´w
infekcji. Stwierdziła, z˙e rana zagoiła sie˛ lepiej, niz˙ w naj-
s´mielszych marzeniach mogła sobie wyobrazic´. – Moz˙e
Jim zdradzi mi przepis na te˛ mas´c´, zanim sta˛d wyjade˛.
Cokolwiek to było, zadziałało doskonale.

Gdy Kell przyja˛ł ostatniego pacjenta, Abby spakowała

sprze˛t i wyje˛ła przenos´na˛ lodo´wke˛ z lunchem. Jednak
nawet widok smacznego jedzenia nie pobudził jej apety-
tu. Przypomniała sobie, jak przyjechali tu pierwszy raz.

Trudno było uwierzyc´, z˙e to tak szybko sie˛ skon´czyło.
– Abby! – Głos Kella zabrzmiał wyja˛tkowo niespo-

kojnie.

Od razu wiedziała, z˙e cos´ sie˛ stało. Zobaczyła, z˙e

podeszła do nich kobieta z niemowle˛ciem w ramionach.
Kiedy Abby przyjrzała sie˛ dziecku dokładniej, stwier-
dziła, z˙e nie jest to niemowle˛, tylko wyja˛tkowo drobny
dwulatek. Malec spoczywał bezwładnie w ramionach
matki, wielkie, ciemne oczy miał zapadnie˛te, z ust ciekła
mu s´lina. Oddychał z wielkim trudem. Abby rozpoznała
w kobiecie Velle˛. Kell juz˙ miał wzia˛c´ od niej dziecko,
kiedy Abby go powstrzymała.

– Niech zostanie u Velli – powiedziała. Kell opus´cił

re˛ce i spojrzał na nia˛ pytaja˛co. Nie było jednak czasu na
tłumaczenia. Podprowadziła kobiete˛ do jeepa, czuja˛c, z˙e

128

CAROL MARINELLI

background image

w jednej sekundzie oblewa sie˛ zimnym potem. – To two´j
synek?

Vella skine˛ła głowa˛ i przytuliła dziecko mocniej.
– Nazywa sie˛ Billy. Nie moz˙e oddychac´.
– Mam załoz˙yc´ wenflon? – zapytał cicho Kell, ale

Abby potrza˛sne˛ła głowa˛.

– Nie. Wezwij przez radio pogotowie. Jak najszyb-

ciej. Powiedz, z˙e podejrzewamy zapalenie nagłos´ni.

Kell od razu zrozumiał powage˛ sytuacji. Lekko po-

bladł, ale zaraz odzyskał spoko´j i panowanie nad soba˛.

– Pomoz˙ecie mu? – Vella spojrzała błagalnie na Abby.
– Wydaje mi sie˛, z˙e two´j syn... – zacze˛ła Abby, ale

umilkła. Nie było czasu na długie tłumaczenia, tym
bardziej z˙e Vella na pewno nie zna koniecznej terminolo-
gii. Nie zrozumiałaby, z˙e jeden fałszywy ruch czy chwila
strachu, a gardło dziecka zacis´nie sie˛ w spazmatycznym
skurczu, blokuja˛c przepływ powietrza tak mocno, z˙e
intubacja moz˙e okazac´ sie˛ niewykonalna. – Billy jest
bardzo chory – powiedziała wolno. – Nie moz˙emy go
ruszac´ ani denerwowac´.

Kell połoz˙ył jej re˛ke˛ na ramieniu.
– Doktor Hiller jest na linii.
– Dzie˛ki. – Abby wstała powoli, by nie przestraszyc´

dziecka. – Staraj sie˛ go nie niepokoic´ – ostrzegła Kella,
zupełnie zreszta˛ niepotrzebnie. Rozumiał sytuacje˛ i nie
zbliz˙ał sie˛ do Velli. – Wytłumacz matce, z˙e dziecko musi
miec´ spoko´j, dlatego nic z nim nie robimy.

– Jasne.
Spojrzeli na siebie i Kell us´miechem dodał jej otuchy.

Jak to dobrze, z˙e ma go przy sobie, i z˙e znalez´li sie˛ tu
włas´nie dzisiaj. Dzie˛ki temu malec ma jeszcze szanse˛.

129

MOZ

˙

NA MIEC

´

WSZYSTKO

background image

– Robiłas´ kiedys´ znieczulenie? – Doktor Hiller nie

tracił czasu na powitalne formułki.

– Tak, ale nie dziecku z zapaleniem nagłos´ni.
– Starajcie sie˛ go nie ruszac´ – mo´wił zwie˛z´le lekarz.

– Nie straszcie go podawaniem tlenu czy zastrzykami.
Czekajcie spokojnie i niech matka be˛dzie przy nim. Ja˛tez˙
musicie uspokoic´, ale juz˙ Kell o to zadba.

– A jes´li...? – Głos Abby zamarł.
– Jes´li przestanie oddychac´, drogi oddechowe be˛da˛

tak opuchnie˛te, z˙e intubacja pewnie okaz˙e sie˛ niemoz˙-
liwa. Spro´buj raz, a jes´li ci sie˛ nie powiedzie, zro´b igłowe
nacie˛cie krtani.

Abby skrzywiła sie˛ lekko. Nacie˛cie krtani ma na celu

wytworzenie sztucznego otworu, przez kto´ry powietrze
moz˙e przedostac´ sie˛ do płuc. Abby robiła to juz˙ nieraz, ale
zawsze w sterylnej sali operacyjnej i w asys´cie anestez-
jologa, a nie na bezludziu, w jeepie i w obecnos´ci wy-
straszonej matki.

– Kiedy nadleci pomoc?
– Mniej wie˛cej za godzine˛. – Abby poczuła, z˙e to całe

wieki. – Przygotujcie sobie wszystko na wypadek, gdyby
przestał oddychac´.

Kell nie tracił czasu. Aby nie straszyc´ dziecka, nie

nałoz˙ył mu maski tlenowej, ale rurke˛ doprowadzaja˛ca˛
tlen połoz˙ył na ramieniu matki, jak najbliz˙ej twarzy
malca.

Mike, miejscowy uzdrowiciel, pojawił sie˛ nie wiado-

mo ska˛d i usiadł obok Velli, przemawiaja˛c do niej cierp-
liwie. Abby ucieszyła sie˛ na jego widok. Wiedziała, z˙e
Velli przyda sie˛ jego wsparcie.

Wspo´lnie przygotowali konieczne narze˛dzia, porozu-

130

CAROL MARINELLI

background image

miewaja˛c sie˛ niemal bez sło´w. Choc´ byli zdenerwowani,
nie okazywali tego. Po kolei wachlowali Velle˛ i jej
dziecko dla ochłody. Billy był coraz słabszy, oddychał
chrapliwie, a Abby nigdy jeszcze nie czuła sie˛ taka
bezradna. Niecierpliwie nasłuchiwała odgłosu silnika
samolotu.

To była najdłuz˙sza godzina w jej z˙yciu. Czasami miała

wraz˙enie, z˙e patrzy na jakis´ okropny film dokumentalny
o dziecku umieraja˛cym gdzies´ w odległym dzikim kraju.
Ale to nie działo sie˛ na ekranie, tylko w prawdziwym
z˙yciu, w dwudziestym pierwszym wieku, w Australii.

– Leca˛ – oznajmił Mike, a Abby przechyliła głowe˛.
– Nic nie słysze˛.
– Bo jeszcze nic nie słychac´. – Wskazał na przelatuja˛-

ce nad ich głowa˛ ptaki. – One pierwsze usłyszały.

Wkro´tce i do jej uszu dobiegł odległy szum samolotu.

Moz˙e sprawił to ruch lub nagła zmiana nastroju, ale kiedy
juz˙ sie˛ wydawało, z˙e najgorsze mine˛ło, Abby zobaczyła,
z˙e Billy wiotczeje w ramionach matki. Jego sko´ra jeszcze
bardziej poszarzała, z˙ycie uciekało z drobnego ciałka.

Kell w jednej sekundzie wzia˛ł dziecko od Velli, ułoz˙ył

na tyle jeepa i załoz˙ył mu kroplo´wke˛ z antybiotyku. Mike
odprowadził na bok szlochaja˛ca˛ kobiete˛. Abby usiłowała
podac´ tlen z pomoca˛ aparatu ambu, ale wyczuła, z˙e
powietrze nie wpływa do płuc dziecka.

Kell podał jej laryngoskop, z kto´rego pomoca˛ usiłowa-

ła zajrzec´ dziecku do gardła.

– Nic nie widze˛. – Głos jej drz˙ał. Zrozumiała, z˙e

wszystko wewna˛trz jest spuchnie˛te i nie da sie˛ zaintubo-
wac´ malca.

Sekundy, kto´re dotychczas mijały tak wolno, nagle

131

MOZ

˙

NA MIEC

´

WSZYSTKO

background image

zacze˛ły pe˛dzic´ jak szalone. Coraz szybciej zbliz˙ała sie˛
granica trzech minut, po przekroczeniu kto´rej chłopcu
grozi nieodwracalne uszkodzenie mo´zgu z powodu nie-
dotlenienia.

– Juz˙ leca˛ – powiedział rados´nie Mike, ale Abby i Kell

wiedzieli, z˙e to złudna nadzieja. Nawet gdyby załoga
przybiegła tu z samolotu z szybkos´cia˛ olimpijskich sprin-
tero´w, i tak byłoby za po´z´no.

Na przenos´nym monitorze zobaczyła, z˙e poziom satu-

racji krwi tlenem gwałtownie spada.

– Musze˛ wykonac´ nacie˛cie tchawicy. Podaj mi igłe˛

dwunastke˛. – Mo´wiła pewnym głosem, chociaz˙ była
s´miertelnie przeraz˙ona.

Vella zacze˛ła krzyczec´ jeszcze głos´niej, kiedy zoba-

czyła, jak Abby dezynfekuje szyje˛ dziecka. Przeraz˙one
ptaki zerwały sie˛ z drzew, ale Abby tego nie zauwaz˙yła,
skupiona na swoim zadaniu. Wstrzymała oddech i drz˙a˛-
cymi palcami wbiła igłe˛ w odpowiednie miejsce. Malen´ki
otwo´r umoz˙liwił dopływ powietrza do płuc chłopca.

– Szybciej, Kell! – warkne˛ła, a on błyskawicznie

przyła˛czył do otworu rurki doprowadzaja˛ce tlen. Tym
razem, kiedy Abby nacisne˛ła na aparat ambu, udało jej
sie˛ wtłoczyc´ powietrze do piersi malca. Kolor sko´ry
chłopca stawał sie˛ coraz bardziej naturalny.

– Wzrasta saturacja krwi tlenem – stwierdziła Abby,

zerkaja˛c na monitor. – To mu da szanse doczekac´ do...

Zobaczyła przed soba˛ zespo´ł medyczny z samolotu

i był to najpie˛kniejszy widok, jaki kiedykolwiek widziała.

– Znowu sie˛ spotykamy – powitał ja˛ doktor Hall i od

razu zabrał sie˛ do pracy. Sprawdził stan pacjenta, słucha-
ja˛c jednoczes´nie raportu Abby.

132

CAROL MARINELLI

background image

– Doktor Abby? – Podszedł do niej Mike. Jego twarz

niemal całkowicie kryła sie˛ pod ge˛sta˛ broda˛, ale oczy
patrzyły na nia˛ z wdzie˛cznos´cia˛. Us´cisna˛ł jej dłon´. – To
ostatni przyjazd tutaj?

– Tak – odrzekła kro´tko. Nie była jeszcze gotowa na

poz˙egnania.

– Dzie˛kuje˛. – Wyja˛ł z kieszeni słoik i wre˛czył go

Abby. Gdy spojrzała na me˛tna˛ substancje˛ w s´rodku,
w oczach miała łzy.

– Mas´c´ z z˙eniszka. – Us´miechne˛ła sie˛. – Wykorzys-

tam ja˛ ma˛drze. Wiele sie˛ od ciebie nauczyłam.

Mike znikna˛ł w buszu, a Abby stała, s´ciskaja˛c słoik jak

najwie˛kszy skarb. Głos Kella wyrwał ja z zamys´lenia.

– Doktor Hall jest juz˙ gotowy do przeniesienia Bil-

ly’ego – oznajmił i powiadomił lekarza, jakie leki poda-
no chłopcu. Razem przenies´li malca do samolotu.

– S

´

wietnie sie˛ spisałas´. – Osłaniaja˛c oczy przed słon´-

cem, patrzyli na odlatuja˛cy z cennym ładunkiem samolot.
Abby milczała, a Kell cia˛gna˛ł: – Ocaliłas´ mu z˙ycie, i to
bez wsparcia specjalisto´w. – Otoczył ja˛ ramieniem i przy-
cia˛gna˛ł do siebie.

– My ocalilis´my mu z˙ycie – poprawiła go, ale on

zaprotestował.

– Ty to zrobiłas´. Jak tylko go zobaczyłas´, wiedziałas´,

co sie˛ dzieje. To ty mi powiedziałas´, z˙ebym go nie dotykał
i nie denerwował.

Przemys´lała jego słowa i nagle zdała sobie sprawe˛, jak

długa˛ droge˛ przebyła. Reece miał racje˛, przysyłaja˛c ja˛
tutaj. Tak wiele sie˛ nauczyła.

– Wracajmy do domu, dobrze?

133

MOZ

˙

NA MIEC

´

WSZYSTKO

background image

Do domu.
Wsiedli do jeepa i Abby zno´w w milczeniu obser-

wowała widoki za oknem. Tym razem jednak starała sie˛
wszystko zapamie˛tac´, zatrzymac´ w sercu.

Dlaczego słowo ,,dom’’ nie wywołuje w jej mys´lach

obrazu bezkresnej, czerwonej ro´wniny i porozrzucanych
na niej białych domo´w? Ma tu przeciez˙ prace˛, jest doce-
niana.

Zastanawiała sie˛, co z nia˛ jest nie tak. Dlaczego

sterylna anonimowos´c´ nowoczesnego szpitala i trudna
praca z narkomanami wydaja˛ jej sie˛ ciekawsze niz˙ medy-
cyna, kto´ra˛ uprawia tutaj? Dlaczego, kiedy mys´li o domu,
widzi przypominaja˛cy z˙aglowiec gmach opery w Syd-
ney? Dlaczego spacer po zatłoczonych ulicach, wizyty
w sklepach i kawiarniach maja˛ dla niej wie˛cej uroku niz˙
z˙ycie tutaj?

Nie potrafiła na te pytania odpowiedziec´.
Kell dostrzegł jej zamys´lenie i o nic nie pytał, tylko

cicho nucił pod nosem jaka˛s´ piosenke˛. Nawet kiedy
dojechali do szpitala, wyje˛li ekwipunek z samochodu
i złoz˙yli sprawozdanie Rossowi, nie starał sie˛ jej za-
gadywac´.

Stane˛li w kon´cu przed jej drzwiami.
– Poz˙egnam sie˛ juz˙. – Usłyszała w jego głosie niepew-

nos´c´.

– Doka˛d idziesz?
Pocałował ja˛ szybko i odsuna˛ł sie˛.
– Wiem, z˙e to dla ciebie cie˛z˙kie chwile, Abby. Dla

mnie tez˙. Rozumiem, z˙e potrzebujesz teraz samotnos´ci.
A poza tym, musze˛ jutro wczes´nie wstac´.

– Nie masz przeciez˙ dyz˙uru.

134

CAROL MARINELLI

background image

Wzruszył lekko ramionami.
– Lece˛ z Bruce’em do miasta. Mam tam kilka spraw

do załatwienia.

– Och, Kell. – Zamkne˛ła oczy, bo pod powiekami

poczuła łzy. Perspektywa jednej nocy bez niego wprawia-
ła ja˛ w podły nastro´j, a mimo to zamierzała wyjechac´ sta˛d
na dobre, decyduja˛c sie˛ w ten sposo´b na całe z˙ycie bez
niego. – Nie chce˛, z˙ebys´ odchodził. Wcale nie potrzebuje˛
samotnos´ci.

– Nie? – Nadzieja rozbłysła w jego oczach, a na

twarzy pojawił sie˛ znajomy, leniwy us´miech. Abby nawet
nie starała sie˛ oprzec´ che˛ci dotknie˛cia go.

– Nie – wymamrotała, poniewaz˙ Kell włas´nie ja˛ ca-

łował.

Przeszli do sypialni, całowali sie˛ i pies´cili, ale w jej

oczach nadal ls´niły łzy.

Po´z´niej, kiedy lez˙eli wtuleni w siebie, a Kell juz˙

zasna˛ł, łzy popłyne˛ły z oczu Abby strumieniem. Słodkie
i gorzkie jednoczes´nie, tak jak ich miłos´c´.

135

MOZ

˙

NA MIEC

´

WSZYSTKO

background image

ROZDZIAŁ DWUNASTY

– Wstawaj, s´piochu!
Abby wyjrzała za drzwi i zobaczyła tam Shelly. Za-

mrugała i sennym ruchem przygładziła włosy.

– Kto´ra godzina? – zapytała.
– Dziesia˛ta – oznajmiła Shelly, otworzyła szerzej

drzwi i bezceremonialnie wmaszerowała do domu. Abby
nie pozostało nic innego, jak po´js´c´ za nia˛ do kuchni.

– Cos´ sie˛ stało w szpitalu? – zaniepokoiła sie˛. Przysia-

dła na kuchennym stołku i starała sie˛ obudzic´. – Kell
wyjechał skoro s´wit, wie˛c jes´li go szukasz...

– Nie – odrzekła rados´nie przyjacio´łka, wlewaja˛c

wode˛ do czajnika. – Przyszłam do ciebie. Przyniosłam
nawet najnowsze plotki, ale tak naprawde˛ to chodzi mi
o dzisiejszy bal. Musimy is´c´ do fryzjera.

– Teraz? Wczesnym rankiem?
– Juz˙ prawie południe!
– Kiedy mam wolny dzien´, dziesia˛ta godzina to dla

mnie wczesny ranek – wymamrotała Abby.

– Mamy szcze˛s´cie, z˙e sie˛ w ogo´le dostałys´my. Ze sto

pie˛c´dziesia˛t kobiet chce sie˛ tam dzisiaj uczesac´. Musia-
łam bardzo sie˛ postarac´, z˙eby nas umo´wic´. A ty nawet
be˛dziesz sobie mogła zrobic´ manikiur.

– Jak ci sie˛ to udało? – spytała, tłumia˛c ziewanie.
– Niewaz˙ne – odrzekła lekko Shelly, ale Abby wyczu-

background image

ła, z˙e przyjacio´łka cos´ przed nia˛ ukrywa. Ciekawe, co tez˙
wymys´liła? – Powiedzmy, z˙e mam odpowiednie znajo-
mos´ci. Dzisiaj naszym jedynym zmartwieniem jest to,
z˙eby pie˛knie wygla˛dac´. Z

˙

ałuje˛, z˙e s´cis´lej nie przestrzega-

łam diety.

– Alez˙ co ty wygadujesz! Bardzo dobrze wygla˛dasz.
– Włas´nie – westchne˛ła Shelly.
– Dobrze w sensie cudownie. Jak na kobiete˛, kto´ra

dwa i po´ł miesia˛ca temu urodziła dziecko, prezentujesz
sie˛ zadziwiaja˛co.

– Zadziwiaja˛co to dobre okres´lenie. – Postawiła przed

Abby paruja˛cy kubek. – Mam tyle rozste˛po´w, z˙e moja
pupa przypomina mape˛ Australii.

– A jak wszyscy wiemy, Ross jest wielkim patriota˛.

– Abby mrugne˛ła do przyjacio´łki i z przyjemnos´cia˛ wypi-
ła łyk kawy, od razu odzyskuja˛c dobry humor. – Mo´w,
co to za plotki.

– Przybył two´j naste˛pca.
– Mo´j naste˛pca? – Jej dobry humor szybko znikna˛ł.

Poczuła sie˛ dziwnie zagroz˙ona, jednak nic nie dała po
sobie poznac´.

– Przyjechał dwa tygodnie za wczes´nie. Zdaje sie˛, z˙e

wydał wszystkie pienia˛dze w Coober Pedey, chociaz˙ nie
mam poje˛cia, na co w tej mies´cinie moz˙na sie˛ zrujnowac´.
Ludzie przyjez˙dz˙aja˛ tam, z˙eby szukac´ opali i zdobyc´
fortune˛, ale nie stracic´.

– A jaki on jest?
Shelly lekko westchne˛ła.
– To bardzo angielski Anglik. Nazywa sie˛ Timothy,

nie Tim czy Timmy, ale Timothy i chociaz˙ jestem szcze˛s´-
liwa˛ me˛z˙atka˛, to musze˛ powiedziec´, z˙e jest niesamowicie

137

MOZ

˙

NA MIEC

´

WSZYSTKO

background image

przystojny. – Rozes´miała sie˛ głos´no. – I nie tylko ja tak
mys´le˛.

– A kto jeszcze?
– Szkoda, z˙e nie widziałas´, jak Clara sie˛ zaczerwieniła

na jego widok. Mo´wie˛ powaz˙nie! – rzekła, kiedy Abby
spojrzała na nia˛ z niedowierzaniem. – Ross tez˙ nie mo´gł
uwierzyc´. Przeciez˙ to Clara, poczciwa, kochana Clara.
Ale rumieniła sie˛ jak nastolatka, kiedy Ross oprowadzał
go dzisiaj po szpitalu.

Abby wstała i wypiła reszte˛ kawy.
– A kto dzisiaj wieczorem be˛dzie miał dyz˙ur? Prze-

ciez˙, o ile wiem, Bill wcia˛z˙ u nas lez˙y.

Shelly skine˛ła głowa˛, lecz Abby zno´w zauwaz˙yła

u niej lekki rumieniec.

– Ross juz˙ mys´lał, z˙e twoja rozmowa z nim cos´

zmieniła, ale obawiam sie˛, z˙e Bill zno´w popadł w depre-
sje˛. W kaz˙dym razie Ross poprosił Noelene Barton, z˙eby
wzie˛ła dzis´ za niego dyz˙ur. Chyba jej nie poznałas´, nie
jest zbyt towarzyska, ale to dyplomowana piele˛gniarka.
Od czasu do czasu bierze u nas dyz˙ury, z˙eby nie stracic´
uprawnien´.

– A kto popilnuje Matthew i Kate?
– Nikt. – Shelly us´miechne˛ła sie˛ szeroko. – To jest

tutaj najlepsze. Zabiore˛ dzieci ze soba˛ i pewnie nie
zobacze˛ ich cała˛noc. Zawsze znajdzie sie˛ ktos´, kto chwile˛
z nimi zostanie, cmokaja˛c z zachwytu. A co najwaz˙niej-
sze, kiedy wro´cimy do domu, dzieciaki be˛da˛ tak zme˛czo-
ne, z˙e cała˛ reszte˛ nocy przes´pia˛ jak aniołki.

– Ty podste˛pna kobieto!
Shelly najwyraz´niej uz˙yła wszystkich swoich wpły-

wo´w, kto´re miała w Tennengarrah jako z˙ona lekarza.

138

CAROL MARINELLI

background image

Dom June przypominał gwarny ul, ale wszystkie panie
z wałkami na głowie rozsta˛piły sie˛, kiedy weszły Abby
i Shelly. Nie protestowały, tylko us´miechały sie˛ z za-
chwytem, gdy fryzjerka starannie nakre˛cała włosy Abby
na wałki. Nikt tez˙ nie zgłaszał zastrzez˙en´, kiedy zaje˛ła sie˛
jej paznokciami.

– Nie mam juz˙ wolnych termino´w po południu, wie˛c

reszte˛ zrobi pani sama. Wałki trzeba zdja˛c´ tuz˙ przed
balem – instruowała ja˛ fryzjerka. Miała tak powaz˙ny
głos, z˙e Abby zastanawiała sie˛, czy za chwile˛ nie be˛dzie
musiała podpisac´ jakiegos´ zobowia˛zania. – Tylko prosze˛
nie szczotkowac´ włoso´w. Niech pani nałoz˙y troszke˛
balsamu i ukształtuje fryzure˛ palcami. Be˛da˛ wygla˛dały
pie˛knie.

– Dzie˛kuje˛ – wyja˛kała Abby, czuja˛c na sobie wzrok

wszystkich zgromadzonych kobiet.

– I uwaga na paznokcie. Musza˛ porza˛dnie wyschna˛c´.
– Oczywis´cie.
Kiedy spojrzała na us´miechnie˛te znacza˛co twarze,

us´wiadomiła sobie, z˙e to wyja˛tkowe traktowanie nie ma
nic wspo´lnego z tym, z˙e jest tu tymczasowa˛ lekarka˛, ani
z tym, z˙e Shelly ma znajomos´ci. Chodzi o Kella.

Zacze˛ła juz˙ podejrzewac´, dlaczego Kell tak wczes´nie

poleciał gdzies´ z Bruce’em. Kiedy tylko wyszły od fryz-
jera, zadała Shelly pytanie:

– Gdzie jest Kell?
– A ska˛d mam wiedziec´? – odrzekła Shelly, ale ru-

mieniec na jej policzkach tylko potwierdził podejrzenia
Abby.

– Bo całe miasteczko juz˙ wie – odcie˛ła sie˛ i Shelly

wreszcie zwolniła. – Te wszystkie zabiegi upie˛kszaja˛ce

139

MOZ

˙

NA MIEC

´

WSZYSTKO

background image

maja˛ zwia˛zek z jego wyjazdem, tak? Z tym, z˙e niby
pojechał ,,uzupełnic´ zapasy’’?

– To nie wina Kella. – Shelly spojrzała jej w oczy.

Stanowiła oryginalny widok; cała˛ głowe˛ miała w grubych
wałkach. – Nie powiedział ani słowa. Ale Bruce wspo-
mniał cos´... – Zamilkła, lecz Abby nie miała zamiaru na
tym poprzestac´.

– Co powiedział Bruce? Shelly, musze˛ wiedziec´.
– Kilka tygodni temu Kell poleciał do miasta, a tam

Bruce widział go u jubilera. Podejrzewa, z˙e dzis´ Kell chce
odebrac´ piers´cionek. To wszystko domysły, ale tutaj takie
wiadomos´ci rozchodza˛ sie˛ lotem błyskawicy.

– Dzisiaj zechce mi sie˛ os´wiadczyc´?
– On cie˛ kocha. – Shelly wzie˛ła głe˛boki oddech. – To

na pewno nie jest dla ciebie wielkie zaskoczenie. Prosze˛,
nie zdradz´, z˙e to ja ci powiedziałam.

– Dobrze, tylko juz˙ skon´czmy te˛ rozmowe˛. – Miała

zame˛t w mys´lach. Chciała zostac´ sama. – Mo´wie˛ powaz˙-
nie, Shelly, ani słowa wie˛cej.

Fryzjerka miała racje˛. Włosy ułoz˙yły sie˛ pie˛knie.

Abby patrzyła w lustro i ledwie poznawała siebie sama˛.

Ale najbardziej zdumiał ja˛ fakt, z˙e powaz˙nie roz-

waz˙ała moz˙liwos´c´ pozostania w Tennengarrah, złamania
obietnicy danej Davidowi, rezygnacji ze swych zawodo-
wych plano´w, nad kto´rymi od tak dawna pracowała.
A wszystko w imie˛ miłos´ci.

Przez całe popołudnie zmagała sie˛ ze soba˛, ale wcale

nie miała jas´niejszego obrazu sytuacji. Kiedy przechodzi-
ła obok szpitala, przez okno zobaczyła Rossa ubranego
w smoking. Weszła do s´rodka.

– Co tutaj robisz?

140

CAROL MARINELLI

background image

– Mo´głbym ci zadac´ to samo pytanie.
Wzruszyła ramionami.
– Dzwonił Kell, cos´ ich z Bruce’em zatrzymało

w mies´cie. Mamy sie˛ tu spotkac´. A ty jaki masz powo´d?

– Twoja rozmowa z Billem poskutkowała. Zdecydo-

wał sie˛ na operacje˛. Zwolnił sie˛ jeden termin i moga˛ go
operowac´ juz˙ w poniedziałek. Cały dzien´ czekam na
lataja˛cych lekarzy. Przed chwila˛ dzwonili, z˙e be˛da˛ tu za
godzine˛.

A wie˛c Shelly skłamała.
– Czy nie moz˙e sie˛ tym zaja˛c´ Noelene? Mys´lałam, z˙e

to ona ma dzisiaj dyz˙ur.

Ross us´miechna˛ł sie˛ sztywno.
– Włas´nie robi kawe˛. A tu potrzebny jest ktos´, kto

przekaz˙e pacjenta sprawnie i fachowo. Trudno obarczac´
tym Noelene.

– Albo Shelly – dodała Abby. – Nie powinienes´ byc´

w domu, podziwiac´ jej nowej sukni?

– Nie pogne˛biaj mnie jeszcze bardziej – je˛kna˛ł.

– Mam nadzieje˛, z˙e wkro´tce przyleca˛. Wiem, jak Shelly
zalez˙y na dzisiejszym wieczorze.

– To idz´ do domu. – Ross spojrzał na nia˛ zdziwiony.

– Mo´wie˛ powaz˙nie. Ja zajme˛ sie˛ Billem.

– A co z toba˛ i z Kellem, bo przeciez˙...
Abby potrza˛sne˛ła głowa˛ i Ross zamilkł.
– Bo przeciez˙ Kell ma pewne plany na dzis´ wieczo´r?

– Ross spus´cił wzrok. – Nie martw sie˛. Juz˙ to sobie
wszystko poukładałam.

– Wie˛c dlaczego zgłaszasz sie˛ na dyz˙ur? – Us´miech

znikna˛ł z jego oblicza, kiedy po twarzy Abby popłyne˛ły
łzy, rozpuszczaja˛c tusz na rze˛sach. – Prosze˛. – Podsuna˛ł

141

MOZ

˙

NA MIEC

´

WSZYSTKO

background image

jej pudełko chusteczek. – Przepraszam cie˛. Tylko tak
z˙artowałem. Nie wiedziałem, z˙e masz problem z ta˛
sprawa˛.

– Nie powinno byc´ z˙adnego problemu. – Pocia˛gne˛ła

nosem. – Kochamy sie˛, tego jestem pewna.

– Wie˛c czego sie˛ tak boisz?
Abby wreszcie podniosła wzrok i spojrzała Rossowi

w oczy.

– Boje˛ sie˛, z˙e jes´li Kell poprosi mnie o re˛ke˛, to sie˛

zgodze˛. – Zno´w sie˛ rozpłakała. – Nic by z tego nie wyszło.
Kell sta˛d nie wyjedzie, powiedział mi to na samym
pocza˛tku znajomos´ci. Ma Tennengarrah we krwi.

– A ty nie – stwierdził Ross łagodnym tonem.
– A ja nie – potwierdziła smutno. – Jasne, z˙e bardzo

pokochałam to miejsce i ludzi. Bardzo mi sie˛ podoba ta
praca. W mies´cie czekaja˛na mnie zobowia˛zania, obietnice
do wypełnienia. Jes´li wyjde˛ za Kella, zawiode˛ wielu ludzi.

– Ła˛cznie z sama˛ soba˛? – zapytał cicho.
– Ła˛cznie z sama˛ soba˛. Wiem, z˙e taka praca, jaka˛

mam w mies´cie, nie kaz˙demu lekarzowi by odpowiadała.
Ale ja czuje˛, z˙e jestem do tego stworzona. Jes´li teraz
zrezygnuje˛, to wiem, z˙e w przyszłos´ci be˛de˛ z˙ałowac´.

Ross przez chwile˛ przygla˛dał jej sie˛ w zamys´leniu.

W jego oczach ze zdziwieniem zauwaz˙yła zrozumienie.

– W ten sposo´b nie nalez˙y zaczynac´ wspo´lnego z˙ycia

– stwierdził, a Abby smutno pokiwała głowa˛. – Czasami
za duz˙o sie˛ nad wszystkim zastanawiamy. Shelly miała
w Melbourne dom, własne z˙ycie, dziecko specjalnej
troski i na dodatek byłego me˛z˙a. Gdybys´my za długo
rozmys´lali nad tym, jak zorganizowac´ nasze nowe z˙ycie
w buszu, nigdy bys´my sie˛ na to nie zdecydowali.

142

CAROL MARINELLI

background image

– Wie˛c co zrobilis´cie?
– Kocham ja˛ – odrzekł kro´tko. – Kocham Matthew

i kocham Tennengarrah. Wie˛c po prostu uznałem, z˙e
trzeba poła˛czyc´ te trzy sprawy.

– I tak zrobiłes´. Ale ty dobrze wiedziałes´, czego

chcesz. Gdybym w tej chwili złowiła złota˛ rybke˛, nawet
bym nie wiedziała, jakie trzy z˙yczenia wypowiedziec´.

– Powinnas´ troche˛ sie˛ do tego wszystkiego zdystan-

sowac´ – zasugerował Ross i przedstawił jej swoja˛ propo-
zycje˛. – Za chwile˛ wyla˛duje tu samolot leca˛cy do Adelaj-
dy. Moz˙e na pokładzie znajdzie sie˛ miejsce dla lekarza
leca˛cego do domu. – Abby nerwowo przełkne˛ła s´line˛,
a Ross podał jej naste˛pne chusteczki. – Z Adelajdy
złapiesz jakies´ poła˛czenie do Sydney, najwyz˙ej przenocu-
jesz na lotniskowej ławce. Wiesz, Abby, wyobraz˙am
sobie, jakie to musi byc´ dla ciebie cie˛z˙kie, ta s´wiadomos´c´,
z˙e całe miasto be˛dzie na was dzisiaj patrzec´, obserwowac´
wasz kaz˙dy gest. Jes´li zechcesz teraz sta˛d wyjechac´,
doskonale to zrozumiem.

– Ale moja umowa o prace˛...
– Timothy juz˙ jest na miejscu i z rados´cia˛ podejmie

swoje obowia˛zki od zaraz.

– A co powiesz Kellowi?
– Z

˙

e Bill musiał leciec´ pod opieka˛ lekarza. Prawde˛

wyjawie˛ mu po balu.

– Shelly cie˛ zabije – ostrzegła go, ale Ross sie˛ z nia˛nie

zgodził.

– Shelly zrozumie.
– Dlaczego to dla mnie robisz? – dziwiła sie˛ Abby.
– Przyje˛łas´ na s´wiat moja˛co´rke˛ – odrzekł wolno Ross.

– Trudny poro´d na pustkowiu. Oboje wiemy, czym to sie˛

143

MOZ

˙

NA MIEC

´

WSZYSTKO

background image

mogło skon´czyc´. Jestes´ doskonałym lekarzem i wspaniała˛
przyjacio´łka˛. Jestem ci cos´ winien, wie˛c ciesze˛ sie˛, z˙e
chociaz˙ tak moge˛ sie˛ przysłuz˙yc´.

Pakowanie nie zaje˛ło jej wiele czasu, walizka za-

mkne˛ła sie˛ z zadziwiaja˛ca˛ łatwos´cia˛. Abby usłyszała
warkot samolotu, jego s´wiatła na chwile˛ zalały salon.
Zamkne˛ła oczy i w duchu poprosiła Kella o zrozumienie.
Tylko pozornie wybierała najłatwiejsze dla siebie wyj-
s´cie.

– Gotowa? – Ross wyszedł przed szpital. Wzia˛ł od

niej walizke˛ i torbe˛ z komputerem.

– Gdzie jest Martha? – spytała Abby, łykaja˛c łzy.
Bill włas´nie był przenoszony do samolotu.
– Nie moz˙e leciec´, musi zajmowac´ sie˛ farma˛. Mie˛dzy

innymi dlatego tak trudno było podja˛c´ Billowi te˛ decyzje˛.
Tak sie˛ denerwowali chwila˛ poz˙egnania, z˙e doktor Hall
jej poradził, z˙eby wro´ciła do domu i zapaliła wszystkie
s´wiatła. W ten sposo´b Bill zobaczy swoja˛ farme˛, kiedy
be˛da˛ nad nia˛ przelatywac´.

– Abby, zapraszam do samolotu – rozległ sie˛ głos

doktora Halla. – Ross musi juz˙ is´c´ na bal.

– Masz swoje pierwsze z˙yczenie. – Ross us´ciskał ja˛

szybko. Abby zatrzymała sie˛ jeszcze przed samolotem.

– Kiedy juz˙ sie˛ dowiem, jakie jest to drugie, dam ci

znac´.

Doktor Hall usiadł obok niej i zapia˛ł pasy.
– Jak be˛dziemy w Adelajdzie, moz˙esz zrobic´ mały

obcho´d. Jest tam kilku pacjento´w w całkiem niezłym
stanie.

– Jessica? – domys´liła sie˛ Abby, a doktor Hall skina˛ł

głowa˛.

144

CAROL MARINELLI

background image

– Za dwa tygodnie ja˛ wypisujemy. Jej rodzice przyla-

tuja˛do Australii i wreszcie be˛dzie miała swoje wakacje na
antypodach. Ro´wniez˙ ten malec z zapaleniem nagłos´ni
bardzo ładnie wraca do formy. – Po chwili dodał ciepło:
– Wspaniale sie˛ tu spisałas´. Bardzo nam przykro, z˙e cie˛
stracimy. – Z oczu Abby zno´w popłyne˛ły łzy, a doktor
Hall dyskretnie udał, z˙e ich nie widzi.

Kiedy przelatywali nad farma˛ Billa, ten spytał słabym

głosem, zagłuszanym przez warkot silnika i tłumionym
przez maske˛ tlenowa˛:

– Jeszcze kiedys´ to zobacze˛, prawda?
Abby us´miechne˛ła sie˛ dzielnie i s´cisne˛ła go za re˛ke˛.
– Podja˛łes´ dobra˛decyzje˛, Bill. To nie jest poz˙egnanie.

145

MOZ

˙

NA MIEC

´

WSZYSTKO

background image

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

– Ta kawa jest okropna.
Abby weszła do pokoju dla personelu, by sie˛ szybko

czegos´ napic´ przed wieczornym sobotnim dyz˙urem. Zni-
kne˛ły gdzies´ jej dawne le˛ki i podejrzenia. Kawa istotnie
była obrzydliwa.

– Dobrze sie˛ złoz˙yło, z˙e włas´nie byłam na zakupach

– powiedziała, wyjmuja˛c z torby słoik najdroz˙szej kawy
rozpuszczalnej. Wzie˛ła flamaster, napisała cos´ na etykie-
cie i postawiła słoik na stole. – To powinno poskutkowac´.

– Poskutkuje – stwierdziła Jane, siostra przełoz˙ona,

i przeczytała napis: – ,,Re˛ce przy sobie! Abby Hampton,
konsultantka’’. Mam nadzieje˛, z˙e to nie dotyczy tu obec-
nych?

– Jasne, z˙e nie. – Wyje˛ła ze swojej przegro´dki gruba˛

koperte˛ i identyfikator z nowym stanowiskiem. – Naresz-
cie – mrukne˛ła i przypie˛ła go do fartucha.

Wszyscy w pokoju zacze˛li klaskac´.
– A wie˛c to w kon´cu oficjalne – ucieszyła sie˛ Jane.

– Nasza Abby została konsultantka˛.

– Tak jest tutaj napisane.
Od jej powrotu upłyne˛ły dwa tygodnie. W tym czasie

wybrała sie˛ do opery, przepłyne˛ła promem zatoke˛, opala-
ła sie˛ na plaz˙y w Manly, poszła na spacer do Ogrodo´w
Botanicznych, była w teatrze i w kilku dobrych restaurac-

background image

jach. Zrobiła wielkie zakupy i zafundowała sobie kilka
wizyt u kosmetyczki.

Miała na wycia˛gnie˛cie re˛ki wszystko, za czym te˛-

skniła. I stwierdziła, z˙e to nie ma dla niej z˙adnego
znaczenia.

Tylko praca ma znaczenie, jest wybawieniem i rados´-

cia˛. Z

˙

adne z przez˙yc´ z buszu nie moz˙e sie˛ mierzyc´

z dyz˙urami w sobotnia˛ noc na oddziale nagłych wypad-
ko´w w wielkomiejskim szpitalu. Jednak Abby szybko sie˛
przekonała, z˙e sama praca nie wystarczy.

Miłos´c´ zawsze jest waz˙niejsza.
Nie, nie miała zamiaru porzucac´ Sydney. Program

antynarkotykowy jest jeszcze we wste˛pnej fazie i w kaz˙-
dej chwili moz˙e sie˛ nie powies´c´. Tak samo jak jej zwia˛zek
z Kellem. Abby włoz˙yła re˛ke˛ do kieszeni i namacała tam
niedokon´czony list. Moz˙e w czasie przerwy zdoła go
dokon´czyc´, przelac´ na papier burze˛ mys´li i uczuc´. Napisa-
ła, z˙e przykro jej z powodu nagłego wyjazdu, z˙e bardzo
przeprasza za bo´l, jaki mu sprawiła. Ale chciała tez˙ o cos´
prosic´.

Czy pros´ba, by Kell zaczekał rok, to zbyt wiele?

Przez ten rok uporza˛dkowałaby wiele spraw w z˙yciu
zawodowym.

– Mamy dzis´ za mało personelu – powiadomiła ja˛

Jane, wre˛czaja˛c stos kart pacjento´w. – I tylko jedna˛
piele˛gniarke˛ przeszkolona˛ w reanimacji.

– A ty?
Jane lekko wzruszyła ramionami.
– Ja jestem przełoz˙ona˛, powinnam sie˛ zajmowac´ pa-

pierkowa˛ robota˛, ale jes´li trzeba, to trudno, rozdwoje˛ sie˛.

– Nie moz˙na s´cia˛gna˛c´ kogos´ z innego oddziału?

147

MOZ

˙

NA MIEC

´

WSZYSTKO

background image

– Juz˙ pro´bowałam. Nie ma nikogo wolnego, wie˛c

zgodziłam sie˛, z˙eby s´cia˛gne˛li kogos´ z agencji.

– S

´

wietnie – mrukne˛ła ponuro.

– Nie strzelaj do posłan´ca. – Jane us´miechne˛ła sie˛.

– Kto wie? Moz˙e tym razem przys´la˛ kogos´, kto sie˛
zna na rzeczy, a nie jaka˛s´ wystraszona˛ pania˛, kto´ra
ostatnie lata spe˛dziła, opiekuja˛c sie˛ pensjonariuszami
w domu starco´w.

Na oddziale panował straszliwy ruch i zame˛t. Na

dodatek przywiez´li pacjenta po przedawkowaniu heroiny.

– Włas´nie poinformowała nas o tym ochrona – rzekła

siostra Haley. – Jego niby przyjaciele zostawili go na
naszym parkingu. – Przygotowała strzykawke˛.

Do sali zajrzała Jane ze złowro´z˙bna˛ mina˛.
– Włas´nie dostałam wiadomos´c´ od załogi karetki.

Wioza˛ motocykliste˛ z urazami głowy. Zawiadomiłam
zespo´ł traumatologiczny, maja˛ sie˛ zjawic´.

– A co z dodatkowa˛ piele˛gniarka˛?
– Podobno tez˙ w drodze.
– Haley, ty przygotuj wszystko na przyje˛cie motocyk-

listy, ja zajme˛ sie˛ narkomanem – zadecydowała Abby.
– Mam nadzieje˛, z˙e ochrona be˛dzie gdzies´ w pobliz˙u.

Wcale nie z˙artowała. Wiedziała, z˙e wyprowadzony

z zapas´ci narkoman moz˙e stac´ sie˛ bardzo agresywny.

– To Pete – poznała Abby, kiedy przywieziono mło-

dego me˛z˙czyzne˛. – A juz˙ mys´lałam, z˙e sie˛ z tego wygrze-
bał. Ostatnie przedawkowanie bardzo go wystraszyło.

– Niepoprawna optymistka – z westchnieniem stwier-

dziła Haley.

Podszedł do nich młody lekarz ortopeda, kto´ry zjawił

sie˛ na oddziale, by zaja˛c´ sie˛ rannym motocyklista˛.

148

CAROL MARINELLI

background image

– Mo´j pacjent jeszcze nie przyjechał, wie˛c moz˙e wam

pomoge˛?

Podał Pete’owi tlen, podczas gdy Abby z trudem

znalazła z˙yłe˛ na jego pokrytych sin´cami ramionach.

– Mam – oznajmiła. – O, two´j motocyklista juz˙ chyba

tu jest – stwierdziła, kiedy niebieskie s´wiatła ambulansu
migne˛ły za oknem. – Pomoge˛ ci przy nim, jes´li tylko be˛de˛
miała wolna˛ chwile˛.

Pete dostał leki, kto´re miały przywro´cic´ mu przytom-

nos´c´, i natychmiast otworzył oczy. Od razu zacza˛ł głos´no
przeklinac´ i rzucac´ sie˛ na ło´z˙ku, pełen złos´ci na cały
s´wiat.

– Czes´c´, Pete – powitała go Abby zrezygnowanym

głosem. – A wie˛c zno´w nas odwiedzasz?

Pracownicy ochrony musieli włoz˙yc´ sporo wysiłku, by

utrzymac´ go na miejscu. Abby odsune˛ła sie˛ troche˛ na bok.

– Omal nie umarłes´, Pete.
– Nic by mi nie było.
– Bzdura – odrzekła ostro. – Jeszcze kilka minut,

a two´j mo´zg zostałby zniszczony, a po kolejnych kilku
minutach bys´ juz˙ nie z˙ył. Teraz sie˛ uspoko´j, a pogadamy
po´z´niej.

– Tracisz tylko czas! – wrzasna˛ł chłopak, szarpia˛c sie˛

i wyrywaja˛c. – Zreszta˛, co ty tam wiesz!

– Wiem az˙ za duz˙o. – Spojrzała mu prosto w oczy.

– Przez prochy straciłam przyjaciela i bardzo wielu pac-
jento´w. Czy ci sie˛ to podoba, czy nie, musisz mnie
wysłuchac´.

– Spadaj.
– Ucisz sie˛, kolego.
Usłyszała spokojny, pogodny głos, kto´ry zupełnie nie

149

MOZ

˙

NA MIEC

´

WSZYSTKO

background image

pasował do tego pomieszczenia. Skamieniała patrzyła,
jak muskularne opalone ramie˛ popycha Pete’a z powro-
tem na ło´z˙ko.

– Lez˙ spokojnie i słuchaj, co do ciebie mo´wi pani

doktor. To nie boli.

Abby nadal nie s´miała podnies´c´ na niego wzroku.

Bała sie˛, z˙e jes´li sie˛ poruszy lub choc´by zamruga, Kell
zniknie.

– Co tutaj robisz? – wykrztusiła w kon´cu. Czuła, z˙e

choc´ ma zame˛t w mys´lach, ogarnia ja˛ wielka rados´c´.

– Agencja was nie powiadomiła?
– To ty jestes´ ta˛ piele˛gniarka˛ z agencji?
– Moz˙na na sło´wko, Abby? – Jane odwołała ja˛na bok.
– Idz´. Kiedy wro´cisz, nadal tu be˛de˛ – zapewnił ja˛Kell.

– Nigdzie sie˛ nie ruszymy. Prawda, Pete?

– Bardzo cie˛ przepraszam – powiedziała Jane, kiedy

Abby do niej podeszła. – Nie sa˛dziłam, z˙e tak po prostu tu
wejdzie.

– Kto?
– No, ten Kelvin. Agencja tym razem przesadziła.

Wysłali do nas piele˛gniarza z buszu! Prosto z buszu!
– Jane z niedowierzaniem potrza˛sne˛ła głowa˛. – Powie-
działam mu, z˙e tu nie ma we˛z˙y ani paja˛ko´w, ale z˙e moz˙e
sie˛ przydac´ do sprza˛tania sali i przewoz˙enia chorych.

– A on co na to? – Abby us´miechne˛ła sie˛ z roztarg-

nieniem.

– Nic. Wzruszył tylko ramionami i od razu poszedł na

sale˛. Nie takiej pomocy nam potrzeba.

– On sie˛ nazywa Kell, a nie Kelvin, i włas´nie kogos´

takiego nam tu brakowało.

– Słucham? – zdziwiła sie˛ Jane.

150

CAROL MARINELLI

background image

– Rozluz´nij sie˛. To doskonały piele˛gniarz, jakby stwo-

rzony do pracy na tym oddziale.

Po dyz˙urze znalazła go w pokoju dla personelu. Sie-

dział z nogami na stole, jakby pracował tu od lat.

– Ta kawa rzeczywis´cie jest okropna – stwierdził

z us´miechem, kiedy weszła.

– W kuchni znajdziesz słoik lepszej kawy.
– Widziałem go. Ale napis głosi: ,,Abby Hampton.

Re˛ce przy sobie’’.

– A czy to cie˛ kiedykolwiek powstrzymało?
Kell podszedł do niej i przytulił ja˛ do siebie.
– Tak za toba˛ te˛skniłem. Nie odchodz´ w ten sposo´b...
– Och, Kell! Po prostu nie wiedziałam, jak...
– Z

˙

adnych smutko´w, dobrze? – Delikatnie uja˛ł ja˛ pod

brode˛. – Teraz jestem tutaj. A Jane juz˙ mi zaproponowała
dwa tygodnie stałych dyz˙uro´w.

Abby potrza˛sne˛ła głowa˛. Nie chciała z˙adnych tym-

czasowych rozwia˛zan´.

– Juz˙ pierwszej nocy mi powiedziałes´, z˙e nigdy nie

wyjedziesz z Tennengarrah. To ustalilis´my.

– Abby, ale to było na pocza˛tku naszej znajomos´ci.

Zanim poznałem cie˛ bliz˙ej, zanim sie˛ w tobie zakochałem.

– Nie moge˛ od ciebie z˙a˛dac´, z˙ebys´ porzucił swo´j dom.
– Sam dokonałem wyboru – zauwaz˙ył. – Two´j nagły

wyjazd mnie zaskoczył, ale dla mnie tez˙ okazał sie˛
zbawienny. Tennengarrah ma swoje uroki, ale bez ciebie
to juz˙ nie to samo miejsce. I ja potrzebowałem czasu
i samotnos´ci, aby sie˛ przekonac´, z˙e moge˛ i chce˛ stamta˛d
wyjechac´. Wreszcie zrozumiałem, co jest dla mnie waz˙-
ne. – Patrzył na nia˛ z miłos´cia˛, jego ciepły głos budził

151

MOZ

˙

NA MIEC

´

WSZYSTKO

background image

w niej nadzieje˛. – Mo´wi sie˛, z˙e miłos´c´ ma swoje sposoby
i zawsze zwycie˛z˙a. Zastanawiałas´ sie˛ kiedys´ nad tym?

– Ostatnio tylko o tym mys´le˛. Napisałam nawet list,

w kto´rym cie˛ prosze˛, z˙ebys´ rok na mnie poczekał.

– Nie be˛dziemy czekac´, Abby. Przeprowadzam sie˛

tutaj, bo cie˛ kocham.

Patrzyła na niego czujnie, oczekuja˛c, z˙e za chwile˛

poda jakis´ warunek, okres´li, na jak długo tu przyjechał.
Jednak nic takiego sie˛ nie stało. Us´miechaja˛c sie˛ ciepło,
wyja˛ł z kieszeni piers´cionek.

– To brylant z Argyle – powiedział, wkładaja˛c jej na

palec pie˛kny złoty piers´cionek z duz˙ym ro´z˙owym kamie-
niem skrza˛cym sie˛ w delikatnej oprawie. – Jest rzadki
i niepowtarzalny, jak ty, i pochodzi z serca Australii, jak ja.

– Kell, jestes´ pewien swojej decyzji? Przeciez˙ masz

Tennengarrah we krwi...

– Owszem, mam Tennengarrah we krwi, ale ciebie,

Abby, mam w sercu.

152

CAROL MARINELLI


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
nie mozna miec wszystkiego rundka
Czy wszystko, co ważne, można mieć za pieniądze Zastanawia się Wojciech Eichelberger
02 Czy można mieć zaufanie do Biblii w Przekładzie Nowego Świata, NOWE !!!
16 Można wyżywić wszystkich
Marinelli Carol Kolory miłości
listy, Jak można mieć pamiątki swojego ulubionego klubu, Jak można mieć pamiątki swojego ulubionego
Marinelli Carol Zauroczenie
Marinelli Carol Własny kawałek raju(1)
(tom 40) Marinelli Carol Umowa z miliarderem
Marinelli Carol Ślub w Las Vegas
250 Marinelli Carol Ordynator i praktykantka
Marinelli Carol ĹĽona sycylijczyka
224 Marinelli Carol Ostatni reportaż Erin
BAYERA MOGĘ MIEĆ WSZYSTKO
Marinelli Carol Pielęgniarka z Australii
426 Marinelli Carol Nieprzespane noce

więcej podobnych podstron