0890000179172
Sara w Avonlea
Odmiany losu
Na podstawie serialu telewizyjnego opartego na wątkach powieści Lucy Maud Montgomery
Przełożyła Ewa Horodyska
MIEJSKA BIPŁIOTEHA
II p/P
Nasza Księgarnia
Tytuły oryginałów angielskich Nothing Endures but Change Sara's Homecoming
© Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo „Nasza Księgarnia", Warszawa 1996
Nothing Endures but Change Storybook written by Gail Hamilton. Copyright © 1991 by
HarperCollins Publishers Ltd., Ruth Macdonald and David Macdonald. Teleplay written by
Heather Conkie. Copyright ©1989 by Sullivan Films Distribution Inc. and Heather Conkie.
Sara's Homecoming Storybook written by Heather Conkie. Copyright ©1992 by
HarperCollins Publishers Ltd, Sullivan Films Distribution Inc., and Ruth Macdonald and
David Macdonald. Teleplay written by Heather Conkie. Copyright © 1990 by Sullivan Films
Distribution Inc. and Heather Conkie.
Published by arrangement with HarperCollins Publishers Ltd., Toronto. Based on the Sullivan
Films Production produced by Sullivan Films Inc. in association with the CBS and the Disney
Channel with the participation of Telefilm Canada adapted from Lucy Maud Montgomery's
novels. ROAD TO AVONLEA is the trade mark of Sullivan Films Inc.
Translation © 1996 by Ewa Horodyska © Cover illustration by Ulrike Heyne, Arena Verlag
GmbH Wiirzburg Opracowanie typograficzne Zenon Porada
Rozdział pierwszy
Avonlea było spokojnym miasteczkiem - a spokojne miasteczka z natury tęsknią za rozrywką.
Nawet najbłahsze wydarzenie - takie jak przybycie regularnie kursującego dyliżansu,
wydawało się obiecujące; i dzisiejszy dzień nie stanowił wyjątku. Pani Potts i pani Ray, dwie
najbardziej złośliwe i wścib-skie osoby w okolicy, przystanęły, gdy ciężki pojazd z turkotem
przetoczył się ulicą. Obydwie panie lubiły dokonywać zakupów dokładnie w porze przyjazdu
dyliżansu. Roztrząsały każdy skandal, jaki mógł się wydarzyć w Avonlea, i zawsze żywiły
nadzieję, że dyliżans przywiezie nowy, soczysty kąsek dla urozmaicenia codziennej porcji
plotek i domysłów.
Nadzieja ta zazwyczaj okazywała się płonna. Dyliżans rzadko zatrzymywał się na postoju.
Prawie nigdy nikt nie wsiadał ani nie wysiadał, a już z pewnością nikt na tyle interesujący, by
wywołać poruszenie w Avonlea. Dlatego obydwie damy były bardzo zaskoczone, słysząc
gromki okrzyk: „Stańcie tu, woźnico!", gdy dyliżans znalazł się tuż obok nich.
Woźnica posłusznie zatrzymał się przed sklepem. Drzwi dyliżansu otworzyły się z
rozmachem. Ze
7
ś
rodka wysiadł przystojny, niezmiernie elegancki dżentelmen w kwiecie wieku, z walizeczką
w ręku.
- Dziękuję, wolę przebyć resztę drogi pieszo! -zawołał do woźnicy, zatrzaskując drzwi
dyliżansu.
Jego głos brzmiał energicznie i rozkazująco, obwieszczając przybycie człowieka czynu,
człowieka, który, raz podjąwszy decyzję, nie tracąc czasu osiągał to, czego chciał. Woźnica w
odpowiedzi skinął głową z szacunkiem i odjechał.
Pasażer został na ulicy i rozglądał się jak ktoś, kto po wielu latach nieobecności powrócił w
znajome miejsce. Wyraz jego twarzy można byłoby określić jako nostalgiczny lub wręcz
posępny. Otrząsnął się i mocniej chwycił walizkę. Zdecydowanym krokiem ruszył przed
siebie i oddalił się drogą.
Nie zauważył dwóch obserwatorek, lecz gdyby pragnął wzbudzić sensację, wrażenie, jakie
wywarł na owych paniach, zadowoliłoby go w pełni. Stały jak wryte, z otwartymi ustami, tak
długo, aż mężczyzna niemal zniknął im z oczu. Gdyby ktoś pojawił się teraz z piórkiem w
dłoni, mógłby z jego pomocą bez trudu zbić z nóg zarówno panią Potts, jak i panią Ray.
- Mój ty świecie! - wykrzyknęła pani Potts, ocknąwszy się z osłupienia. - Kogóż to nam
wiatry przywiały!
Jej towarzyszka z sykiem wypuściła powietrze. Spojrzenie jej ugodziło plecy oddalającego się
mężczyzny z taką siłą, że aż dziw, iż nie poczuł on palącego ukłucia między łopatkami.
- Jeśli mnie pamięć nie myli, złe to wiatry, pani
8
Potts - odparła z nutą przewrotnej satysfakcji. Pani Ray była surową, kościstą kobietą o
wąskich oczach, często dającą upust pesymizmowi. Już widziała nad miasteczkiem burzowe
chmury.
Pani Potts zgodnie kiwnęła głową. Nigdy nie zapominała o niczyich przewinieniach.
- Ma pani rację, pani Ray. Pamięta pani, jaka straszna awantura wybuchła za jego ostatniej
bytności w Avonlea?
- I w dodatku na pogrzebie. Cóż, przypuszczam, że dla niektórych ludzi nie ma nic świętego.
Obie damy pochyliły się ku sobie z dezaprobatą, lecz ich oczy rozbłysły w oczekiwaniu
nowego skandalu w Avonlea. Obiekt ich zainteresowania znajdował się już daleko i
maszerował żwawo drogą. Mężczyzna sprawiał wrażenie, że wie, dokąd zmierza. Idąc
popatrywał wokół na zimowy krajobraz, a jego krok stawał się coraz bardziej sprężysty, aż
wreszcie przybysz zniknął z pola widzenia.
Niedaleko, przy tej samej drodze, leżała farma Kingów. Urodzajne pola rozpościerały się
wokół dużego, przyjaznego domu i wyblakłej, szarej stodoły, stojącej pewnie na wysokim,
kamiennym fundamencie. W tej właśnie chwili do stodoły wszedł Alek King, kierując się w
stronę dużego, nieforem-nego przedmiotu, który spoczywał w półmroku, okryty kurzem i
ź
dźbłami słomy. Dwoje z trójki dzieci Alka, Felicja i Felek, deptało ojcu po piętach, a
towarzystwa dotrzymywała im kuzynka, Sara Stanley. Alek uśmiechał się szerokim
uśmiechem człowieka, który ma w zanadrzu jakąś niespodzian-
9
kę. Podobne uśmiechy gościły na twarzach Felka i Felicji. Alek zatrzymał się, potęgując
napięcie, a następnie pochwycił róg przedmiotu i gwałtownym ruchem ściągnął płachtę,
odsłaniając wspaniałe, staroświeckie, dwukonne sanie. Były pomalowane na jasnoczerwony
kolor i miały długie, wąskie płozy, zagięte wysoko do przodu, oraz dość siedzeń, by
pomieścić rodzinę Kingów.
- Oto stare sanie. Co o nich myślisz?
Scenę tę odegrano dla Sary, która spędziła prawie całe życie w Montrealu i jeszcze nigdy nie
widziała prawdziwych wiejskich sań.
Sara aż pisnęła z zachwytu.
- Są piękne, wujku!
Alek zachichotał. Zawsze można było liczyć na zadowalającą reakcję ze strony Sary.
Wiedział, że sanie sprawią radość tej żywiołowej dwunastolatce, która w ubiegłym roku
zjawiła się tak niespodziewanie, by zamieszkać u krewnych w Avonlea. Choć gorący, często
nierozważny życiowy entuzjazm przysparzał Sarze wciąż nowych kłopotów, ta sama cecha
prędko podbiła ludzkie serca i przyczyniła się do tego, że każdy pragnął sprawić Sarze
przyjemność. Alek obszedł sanie i poklepał elegancko wygięty przód.
- Owszem, a nie jeździliśmy nimi od zeszłorocznej zabawy na lodzie.
Zabawa na lodzie była najweselszym ze wszystkich wydarzeń towarzyskich w Avonlea. Sara,
której kuzyni od tygodni o niczym innym nie mówili, również marzyła o chwili, gdy zacznie
sunąć wesoło i zataczać koła na zamarzniętym stawie. Odkąd,
10
przed kilkoma miesiącami, ojciec wysłał ją z Montrealu, Sara musiała pogodzić się z wieloma
różnymi stronami małomiasteczkowego życia. Niektóre z nich - na przykład niezłomne
zasady ciotki Het-ty, u której zamieszkała - były dla niej wstrząsem. Inne - na przykład
zabawy urządzane w Avonlea i wędrówki z kuzynostwem - okazały się cudowne. Tak
upłynęły Sarze wiosna, lato i jesień. Teraz, kiedy ziemia zamarzła, a w powietrzu czuło się
zapowiedź śniegu, Sara oczekiwała, że zakosztuje wszelkich radości, jakie miała jej do
zaofiarowania zima w Avonlea.
- Masz, Saro, wypróbuj to.
Felicja, prawie czternastoletnia dziewczynka, sięgnęła w głąb sań i wydobyła ciężką derkę z
niedźwiedziej skóry, w którą pasażerowie sań zwykli otulać się dla osłony przed lodowatym
zimowym wiatrem. Sara przycisnęła szorstkie, brunatne futro do policzka, wyobrażając sobie,
jak dźwięczą dzwonki u sań, a płozy mkną ze świstem niepokalanie białą drogą. Obudziła się
w niej żarliwa nadzieja, że spadnie obfity śnieg i będzie można wyprowadzić stare sanie, by
powiozły ich wszystkich wśród śmiechu i okrzyków na zabawę.
- O, przepadam za futrzanymi derkami. Są zawsze takie ciepłe i przytulne.
Sara była kuzynką Felicji, ale także jej najbliższą przyjaciółką, choć niełatwo przyszło im
osiągnąć taki stan rzeczy. Felicja niezbyt chętnie powitała nieproszoną kuzynkę z miasta, z
kufrem pełnym paryskich sukienek i własną nianią u boku. Ciotka Hetty, najstarsza z rodziny
Kingów, a przy tym
11
nauczycielka w szkole w Avonlea, natychmiast pozbyła się niani i wzięła Sarę w karby.
Jak się jednak okazało, Sara miała bujniejszą wyobraźnię niż ktokolwiek, z kim Kingowie
dotychczas się zetknęli, a ponadto talent do fatalnego w skutkach mieszania się w sprawy
innych ludzi. Felicja prawie już straciła rachubę, ile to razy nieprawdopodobne pomysły Sary
wpędziły ich w tarapaty. Mimo to, ponieważ Sara miała dobre serce, niełatwo było oprzeć się
jej urokowi. Teraz Felicja nie potrafiła sobie wyobrazić, co by zrobiła bez Sary, dzięki której
ż
ycie stało się tak interesujące.
Jedenastoletni Felek również lubił Sarę. Sama myśl o jej uczestnictwie w zabawie na lodzie
wprawiała go w wesoły nastrój. Wskoczył szybko na sanie, pochwycił wiązkę siana i
ż
artobliwie cisnął nim w ojca.
- Juhuu! - wykrzyknął, kiedy siano trafiło ojca w ramię.
Alek ze śmiechem strzepnął źdźbła i przechylił głowę, robiąc groźną minę.
- Dobrze, Felku King, teraz dostaniesz za swoje! Z chłopięcą werwą Alek dogonił syna, złapał
go
za połę kurtki i wepchnął w stóg. Felicja z Sarą natychmiast przyłączyły się do zabawy,
obrzucając Alka garściami siana. Sara, która przed przyjazdem do Avonlea żyła pod kloszem
i nie znała takich rodzinnych potyczek - z zachwytem rzuciła się w wir walki. Alek ani się
obejrzał, jak trójka dzieci runęła na niego, ciskając wielkimi garściami siana i chwytając go za
nogi, tak że i on upadł na klepisko obok Felka. Piszcząc z uciechy, dzieci skoczyły ku
12
drzwiom, podczas gdy Alek dźwignął się z ziemi i niezdarnie usiłował złapać któreś z nich.
-Ja wam pokażę! - zaburczał, skłaniając ich do ucieczki na podwórze i z tupotem ruszając za
nimi.
Trójka dzieci z krzykiem i śmiechem wypadła ze stodoły, usiłując zamknąć za sobą drzwi.
Ale było za późno. Alek napierał już na nie od wewnątrz i wyciągnął rękę w stronę dzieci.
Felek z Sarą byliby umknęli bez trudu, gdyby nie potknięcie się biegnącej przed nimi Felicji,
przez co wszyscy troje runęli splątani na ziemię.
Sara, w przekrzywionym berecie, zaczęła wygrzebywać się spod nóg Felka i wtedy dostrzegła
wysoką postać mężczyzny, który stał oparty o ogrodzenie, przyglądając się tym
nieokiełznanym igraszkom. Był to człowiek, który wcześniej wysiadł z dyliżansu w Avonlea.
Sara zastygła w bezruchu, jakby uderzył w nią niewidzialny piorun, a jej oczy stały się
wielkie jak srebrne monety.
- Tatuś! - wyszeptała, zapominając zupełnie
0 Felicji i Felku, którzy, wspierając się o nią, gramolili się niezdarnie na klęczki.
Zanim zdołali odzyskać równowagę, Sara zerwała się na nogi, przewracając obydwoje na
ziemię,
1 puściła się pędem w stronę mężczyzny.
-Tatusiu! - wołała teraz na cały głos, z twarzyczką rozświetloną radością. - Tatusiu!
- Sara!
Blair Stanley upuścił walizkę na ziemię i przełożył jedną ze swych długich nóg nad
ogrodzeniem, w najmniejszym stopniu nie zważając na kosztów-
13
ne ubranie. Jego surowa twarz promieniała tak samo jak twarzyczka Sary.
Na szczęście zdążył przerzucić obydwie nogi przez płot i pochwycić dziewczynkę, która z
impetem rzuciła mu się w ramiona. Podniósł ją bez wysiłku jednym płynnym ruchem i okręcił
dokoła.
- Tak bardzo za tobą tęskniłam - szepnęła Sara zdławionym głosem.
- Ja za tobą także.
- Tak się bałam...
Sara nie dokończyła, gdyż silne ramiona ojca okręciły ją ponownie, a potem objęły mocno.
- Cieszę się, że cię widzę - rzucił szybko gość głosem chrapliwym z emocji, a cała jego
postawa dawała do zrozumienia, że nie muszą już więcej wspominać o tym, czego Sara się
bała.
Felek i Felicja byli tak zdumieni zachowaniem Sary, że pozostali na klęczkach, wpatrzeni w
zadziwiającego przybysza. Ich ojciec przystanął obok, niemal równie zaskoczony.
- Patrzcie, kto przyjechał! - gwizdnął, pomagając Felicji wstać i starając się odzyskać zimną
krew. - To Blair, ojciec Sary. No, no.
Rozdział drugi
W domu Kingów nikt się nie domyślał, jaki to niezwykły gość zawitał na farmę. Andrzej
King przyniósł naręcze drewek i ułożył w skrzyni, aby nie zabrakło opału do dużego,
kuchennego pieca. W zimie ciepły piec kuchenny stanowił serce każdego domu. Ludzie
przysuwali doń krzesła, suszyli
14
przy nim mokre rękawice, grzali zziębnięte stopy u jego drzwiczek i brali gorącą wodę z
pojemnego zbiornika.
I, oczywiście, gotowali na nim - co w tej właśnie chwili czyniła Jana King, żona Alka.
Mieszała łyżką gulasz i nie spuszczała oka z jarzyn. Jej najmłodsza córeczka, dziesięcioletnia
Cecylka, nakryła już stół do obiadu.
- O, dziękuję ci, Andrzeju - Jana z uśmiechem spojrzała na szczapy wysypujące się z ramion
chłopca.
Andrzej, mniej więcej w wieku Felicji, był drugim kuzynem Kingów szukającym schronienia
w Avonlea. Jego ojciec, Alan, brat Alka, geolog, pracował w Ameryce Południowej. Na czas
jego nieobecności Andrzej zamieszkał u wujostwa, wiodąc szczęśliwe życie rodzinne.
Wydawało się, że Kingowie z Avonlea mieli dość miejsca w domu i w sercach, by przyjąć
każdą zabłąkaną istotę potrzebującą schronienia.
Tę sielankową scenę zmącili Felek z Felicją, wpadając do kuchni z policzkami
zaróżowionymi od chłodu, biegu i podniecenia.
- Mamo, mamo! - dyszał Felek, który niemal utknął w drzwiach, próbując wyprzedzić siostrę.
- Wuj Blair przyjechał! - wpadła mu w słowo Felicja, wykorzystując fakt, że bratu zabrakło
tchu, i tryumfalnie oznajmiając doniosłą nowinę. Zamożny, światowy Blair Stanley był dla
dziecięcych umysłów postacią o baśniowym charakterze i Felicja nadal nie mogła uwierzyć,
ż
e oto zjawił się tutaj w ludzkiej postaci.
15
- To j a chciałem mamie o tym powiedzieć - zaprotestował Felek, czując, że podstępnie
odebrano mu możliwość wywarcia niesłychanego wrażenia. Felek rzadko zdobywał przewagę
nad siostrą, lecz honor nakazywał mu ponawiać próby.
Felicja złośliwie pokazała Felkowi język, a ich matka w tej samej chwili wypuściła z ręki
łyżkę, którą mieszała gulasz.
- Wuj Blair? - wyjąkała Jana, nie zauważając nawet, że łyżka zatonęła w bulgocącej
zawartości garnka.
-Tak.
Felek w odwecie pokazał język Felicji i zaczął podskakiwać to na jednej, to na drugiej nodze,
rozkoszując się niespodziewanym zakłóceniem stałego porządku zajęć na farmie. Dzieci nie
zdjęły butów, co w kuchni Kingów należało do grzechów głównych, ale matka nie zwróciła
na to uwagi. W istocie, Jana zupełnie osłupiała, jak gdyby nie mogła uwierzyć własnym
uszom.
- Ależ... co ty... Blair... jest tutaj?
Ostatnim razem Blair przyjechał do Avonlea przed dziewięciu laty, by pochować swą żonę,
Ruth z domu King, na rodzinnym cmentarzyku. Ruth zmarła na gruźlicę w bardzo młodym
wieku, pozostawiając męża i trzyletnią Sarę. Hetty bez ogródek oskarżyła Blaira o
spowodowanie śmierci Ruth. Blair przysiągł, że nigdy więcej nie postawi stopy w Avonlea.
Przez długie miesiące w miasteczku huczało od plotek. A teraz Blair znajdował się na farmie
Kingów, zaledwie o rzut kamieniem od Różanego Dworku, w którym mieszkała Hetty. Janę
16
przeszył dreszcz na myśl o tym, co mogłoby się stać, gdyby tych dwoje zapaleńców zetknęło
się z sobą.
- Tak! - wykrzyknął znowu Felek, całkowicie nieświadom dawnych waśni rodzinnych i
zachwycony, że potrafił tak zbić matkę z tropu.
- Och, nie... o nieba. Och, to typowe dla Blaira Staleya: żadnego listu, żadnej depeszy.
Jana zaczęła w popłochu przygładzać włosy i rozwiązywać tasiemki fartucha - traf chciał, że
miała na sobie najstarszy fartuch, cały w plamach po owocach, z których w lecie robiła
dżemy. Ledwie zdążyła go zrzucić, gdy usłyszała, że drzwi otwierają się ponownie.
- Jano? - dobiegł głos Alka. - Nie uwierzysz, kto przyjechał.
Do frontowego holu weszli, przytupując, Alek i Blair wraz z rozpromienioną Sarą, która
nadal tuliła się do boku ojca. Jana pospieszyła na powitanie, a za nią sunęli energicznie
Felicja, Felek i Cecylka.
- Ach, Blair Stanley! Co za niespodzianka!
Nie odważyła się dodać, jak wielka jest to niespodzianka. Wciąż nie mogła złapać tchu i z
wysiłkiem próbowała wziąć się w garść.
- Czy to nie cudowne, ciociu Jano? - Sara nie posiadała się z radości. Nie widziała ojca od
chwili wyjazdu z Montrealu. Jego przyjazd do Avonlea był najwspanialszą rzeczą, jaką mogła
sobie wyobrazić.
Nawet gdyby nie był ojcem Sary, Blair potrafiłby zwrócić na siebie uwagę, gdziekolwiek by
się znalazł. Jego kaszmirowy szal i eleganckie wełniane palto kontrastowały żywo z prostym,
zwyczajnym
2 — Odmiany losu
17
wnętrzem domu. Teraz przerwał zdejmowanie skórkowych rękawiczek i uśmiechnął się
szeroko i radośnie do Jany, obejmując równocześnie wzrokiem dzieci za jej plecami.
- Miło cię widzieć, Jano. Jak one wszystkie urosły!
Jana z zakłopotaniem usunęła się nieco w bok, aby odsłonić wszystkie dzieci. Była z nich
bardzo dumna i natychmiast uciekła się do macierzyńskiej czułości.
- O, tak. Cecylki i Felka nie było jeszcze na świecie... - urwała, przykładając dłoń do czoła. -
Nie, pomyliłam się. Felek miał dwa latka, kiedy Ruth...
W chwilach wzburzenia takt nie należał do najmocniejszych stron Jany King. Zaledwie
wymówiła ostatnie słowo, raptownie umilkła wśród pełnej zażenowania ciszy. Cień
nieokreślonego wzruszenia przemknął przez twarz Blaira, a Sara przełknęła ślinę.
- Pozwól - wtrącił pospiesznie Alek - wezmę twój płaszcz.
Alek trzymał już płaszczyk Sary, ale odłożył go, by wziąć okrycie szwagra. Sara, która
pragnęła być jak najbliżej ojca, sama po nie sięgnęła.
- Ja je wezmę, tatusiu.
Podczas gdy Sara pracowicie umieszczała palto na wieszaku, Alek z mrugnięciem nachylił się
do Blaira.
- Na pewno masz dla nas jakieś dobre wiadomości. Opowiedz nam o procesie.
Przyczyną, dla której Sara zamieszkała u nie znanych jej przedtem krewnych z rodziny
Kingów, by-
18
ło to, iż ojciec chciał uchronić ją przed skandalem. A Wyspa Księcia Edwarda leżała prawie
na końcu świata. Partner Blaira Stanleya w interesach okazał się nieuczciwy i winą obarczono
również Blaira. Oczekiwanie na proces sądowy trwało wiele długich, wyczerpujących
miesięcy. A teraz Blair we własnej osobie zjawił się tutaj, w Avonlea, więc najwidoczniej nie
poszedł do więzienia.
- Nie mam wiele do opowiadania - ociągał się Blair z udawaną niedbałością człowieka, który
chce podtrzymać rosnące napięcie.
Alek z Janą nie umieli znosić napięcia zbyt długo. Jana skubała mankiety sukni, nie
zauważając radosnych błysków w oczach Blaira.
- Och, wszyscy czytaliśmy gazety...
Blair uśmiechnął się szeroko i klepnął tryumfalnie dłonią w udo.
- Zostałem uniewinniony z zarzutu defraudacji! Uniewinniony! Radość wypełniła dom
Kingów.
Sprawa zarzutów i procesu wisiała nad całą rodziną jak chmura od chwili, gdy te kłopoty się
zaczęły. Sara cierpiała z tego powodu, nawet w Avonlea, choć krewni na ogół unikali tematu.
Gazety rozpisywały się o kłopotach Blaira Stanleya i wszyscy o nich wiedzieli. Niektóre
złośliwe koleżanki w szkole próbowały nawet dokuczać Sarze, lecz nie popełniały tego błędu
po raz drugi, odczuwszy na własnej skórze jej energiczną akcję odwetową.
- Brawo! - huknął Alek, wyrażając Blairowi swoje powinszowania mocnym klepnięciem w
plecy.
Wniebowzięta Sara omal nie zrzuciła z wieszaka
19
ojcowskiego palta, kiedy usłyszała te słowa. Skoczyła ku ojcu, by raz jeszcze go uściskać.
- Tatusiu, to cudownie!
Już nigdy więcej nie będzie musiała wysłuchiwać okropnych drwin ani leżeć bezsennie w
nocy martwiąc się, że policjanci zabiorą jej ojca i wsadzą za kratki. Blair podniósł ją i lekko
zakołysał.
- Tak, i skoro mamy to już za sobą - oznajmił -możemy powrócić do dawnego życia. - Teraz
już mógł zabrać Sarę do domu.
Słowa Blaira wywarły takie wrażenie, jakby w holu nagle wybuchła bomba. Zapanowało
długie, zdumione milczenie. Wszystkim, w tym także Sarze, zrzedły miny.
- Do domu? - powtórzyła słabym głosem Felicja. Obie z Sarą obmyśliły już plany na całą
zimę, łącznie z tym, co będą razem recytowały podczas gwiazdkowego koncertu i co
przygotują na urodziny ciotki Oliwii. Sara nie mogła teraz wyjechać!
Alek zmarszczył brwi, widząc nowy obrót sprawy. Wydarzenia następowały zbyt szybko jak
na jego gust.
- Kiedy... hm, zamierzasz wyjechać, Blair?
- Zarezerwowałem bilety powrotne... na jutro. Blair uśmiechnął się do córki, oczekując, że
będzie zadowolona. Ale Sarze aż zaparło dech.
- Jutro? Tatusiu...
- Przecież nie możecie wyjechać tak prędko - zaprotestowała Felicja, zanim Sara zdążyła
dokończyć prośbę. Było zupełnie tak, jakby ktoś próbował porwać Sarę Felicji prosto sprzed
nosa.
- Ominie cię zabawa na lodzie - pisnęła Cecylka.
20
W jej dziecięcych oczach stanowiło to niesłychaną tragedię. Tak bardzo pragnęła pokazać
Sarze, jak się piecze kasztany w wielkim ognisku, które dla rozgrzewki zapalano nad stawem.
Obawiając się, że wszyscy zainteresowani zaczną teraz głośno lamentować, Jana King
klasnęła w ręce.
- No dobrze, dość tego. Nakryjcie do stołu. Już was nie ma. Ty też zmykaj, Saro. Przecież
twój ojciec na pewno jest głodny jak wilk.
Jana zapędziła dzieci do kuchni. Ruszając ich śladem, dała Alkowi pospiesznego kuksańca w
bok.
- Zrób coś - szepnęła z naciskiem. Gdyby Blair zrealizował swój plan, nie wiadomo, co
mogłoby z tego wyniknąć.
Alek zwrócił się do szwagra, postanawiając okazać dobry humor i gościnność.
- Nie powinieneś tak się spieszyć z wyjazdem, Blair. My... hm, tu w Avonlea, niezbyt dobrze
znosimy nagłe zmiany. Wiesz o tym.
Blair z poważnym wyrazem twarzy zatknął kciuki za pasek.
- Alku, doceniam to, co zrobiliście dla Sary w okresie moich, hm, trudności. Ale wiem, jak
twardym orzechem do zgryzienia jest Hetty. Myślę, że najlepiej będzie, jeśli wyjadę od razu.
Alek wiedział, niestety, aż nazbyt dobrze, co czeka Blaira ze strony Hetty, choć nie miał w tej
chwili zamiaru głośno wyjawiać swych domysłów. Hetty miała mocno ugruntowane poglądy
na temat lojalności rodzinnej. Nigdy nie wybaczyła Blairowi tego, że uprowadził Ruth z
Avonlea, obsypywał ją prezentami i włóczył po najrozmaitszych odległych
21
miejscach, jak Anglia czy Włochy, do których żadna rozsądna osoba nie ma się po co
wybierać. Trudno było oczekiwać, że Hetty zrzeknie się Sary bez zaciętej walki.
Gdy Blair wszedł do kuchni, gdzie liczne i smakowite zapachy zwiastowały prawdziwą ucztę,
Jana przemknęła obok niego, by zamienić kilka słów z mężem sam na sam.
- Alku, czy ktoś nie powinien zawiadomić Oliwii i Hetty?
Nawet Alka zawodziła odwaga na myśl o podjęciu się tej niebezpiecznej misji. Kiedy Hetty
odkryje obecność Blaira Stanleya w sąsiedztwie, prawdopodobnie zadrżą szyby w oknach.
- Może lepiej zaczekajmy - podsunął szybko. -Przynajmniej zjemy obiad w spokoju.
Jana już otwierała usta, by zaprotestować, lecz zamknęła je, widząc upór na twarzy męża.
Wszyscy Kingowie byli uparci. A Alek, choć najłagodniejszy z nich, potrafił obstawać przy
swoim tak samo jak reszta. Jana z westchnieniem wróciła do kuchni, by postawić imbryk na
płycie i wyłowić łyżkę z gulaszu.
Rozdział trzeci
Różany Dworek, położony za wzgórzem niedaleko farmy Kingów, był uroczym domkiem z
obszerną werandą i ładnymi, ozdobnymi facjatkami. Panowało w nim pewne drobne
zamieszanie, choć dworek nie miał jeszcze pojęcia o tym, jak wielki wstrząs go czeka. W tej
samej chwili, gdy Blair
22
Stanley zjawił się na farmie Kingów, przed drzwi dworku zajechała bryczka.
Przybycie bryczki wywarło natychmiastowy wpływ na Hetty King, która właśnie ścierała
kurze, nucąc coś pod nosem, i czuła się całkiem zadowolona z życia. Gwałtownie upuściła
ś
ciereczkę na stolik w salonie, sapnęła głośno i z dezaprobatą i stanęła przy oknie, rzucając
zza zasłony piorunujące spojrzenia w stronę chudej postaci, która wysiadła z bryczki.
Ową chudą postacią był Jasper Dale, znany w okolicy jako Dziwak. Jasper rzeczywiście
zasłużył na swoje przezwisko. Często się potykał, wszystko leciało mu z rąk, a jego długie,
niezdarne kończyny plątały się przy każdej okazji, zwłaszcza gdy w pobliżu znajdowali się
inni ludzie. Zanim Sara z ciotką Oliwią zajęły się Jasperem, żył on jak odlu-dek na skraju
Avonlea, majsterkując w swojej pracowni, unikając ludzi i przeważnie zachowując się jak
najbardziej nieśmiały człowiek pod słońcem.
Oliwia postanowiła to zmienić, gdy wyszło na jaw, że Jasper posiada nie tylko aparat
fotograficzny, ale także ciemnię i jeśli zechce, potrafi robić prześliczne zdjęcia. Tak się
złożyło, że Oliwia znalazła zajęcie polegające na opisywaniu miejscowych wydarzeń dla
„Kronik", gazety wychodzącej w Avonlea - i zapragnęła opatrzyć je fotografiami. Oliwia
zaproponowała więc Jasperowi Dale'owi, by zamiast siedzieć w samotności towarzyszył jej
jako fotograf podczas wypraw reporterskich. Na to, że Jasper się zgodził, duży wpływ miał
fakt, że Oliwia była czarującą młodą kobietą, która wydawała się
23
znajdować przyjemność w jego towarzystwie. Można było odnieść wrażenie, że niewiele
istnieje rzeczy, których Jasper Dale nie uczyniłby dla Oliwii King, począwszy od spaceru po
rozżarzonych węglach, a skończywszy na śmiałym kroczeniu u jej boku główną ulicą
Avonlea.
Choć jednak Jasper mógłby dla Oliwii spacerować po rozżarzonych węglach, zbliżenie się do
frontowych drzwi Różanego Dworku przekraczało niemal jego możliwości. Za tymi drzwiami
znajdowała się Hetty King. Hetty uważała Jaspera za mizernego przedstawiciela męskiego
rodu i irytował ją jego niezdarny sposób bycia.
Jasper, który dobrze wiedział, jakie jest zdanie Hetty na jego temat, stanął przy kole bryczki,
przestępując z nogi na nogę i usiłując zebrać odwagę. Ni w pięć, ni w dziewięć wyciągnął z
bryczki derkę, po czym odłożył ją z powrotem. Następnie wcisnął na głowę kapelusz i
natychmiast go zerwał, przypomniawszy sobie, że dżentelmen zawsze z odkrytą głową stuka
do drzwi damy, zwłaszcza jeżeli tą damą jest Hetty King. Wreszcie Jasper głośno przełknął
ś
linę i z kapeluszem w ręku podkradł się do drzwi, jakby oczekiwał, że otworzą się nagle,
ukazując zionącego ogniem smoka. Zapukał bojaź-liwie, odwrócił się, obejrzał dokładnie
rondo kapelusza i wyglądał przy tym tak, jakby mimo wszystko zamierzał uciec. Hetty
otworzyła drzwi.
- Słucham pana? - zapytała tonem tak odpychającym, że nieszczęsny Jasper omal nie wziął
nóg za pas. Kiedy był zdenerwowany, jąkanie prawie go dławiło.
24
- Ehm, panno K-K-K-K...
- King? - dokończyła lodowatym głosem Hetty. Była wysoką, szczupłą kobietą o włosach
ś
ciągniętych do tyłu w ciasny kok. Wieloletnia praca w szkole uczyniła z niej specjalistkę w
oblewaniu ludzi zimną wodą.
- King. - Jasper głośno przełknął i dzielnie podjął kolejną próbę nawiązania kontaktu. - Hm,
przyszedłem po pannę K-K-K-K... ehm, po Oliwię - dokończył drżącym głosem, aby Hetty
nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności nie pomyślała sobie, że to po nią przyjechał.
- Ach... doprawdy?
Hetty zmierzyła Jaspera wzrokiem od stóp do głów, marszcząc brwi na dźwięk imienia
siostry, wymówionego tak swobodnie. Potem cofnęła się w głąb domu. Gdy Jasper,
nieroztropnie traktując ten ruch jako zaproszenie, ruszył za nią, Hetty ku jego zdumieniu
zatrzasnęła mu drzwi tuż przed nosem.
- Oliwio! - wykrzyknęła gromko, czyniąc w ten sposób jedyne, niechętne ustępstwo wobec
Jaspera Dale'a.
Oliwia niezwłocznie zbiegła po schodach do frontowego holu Różanego Dworku. Z wielkim
pośpiechem minęła Hetty i wpadła do kuchni, rozglądając się z roztargnieniem.
- Omój Boże, gdzie ja położyłam czarny notes? Hetty nie okazała najmniejszego
zainteresowania
notesem. Przeszyła za to siostrę świdrującym spojrzeniem. Zauważyła, że Oliwia ma na sobie
ulubiony szary, wełniany kostium i bluzkę z kołnierzy-
25
kiem z prawdziwej koronki. Najbardziej wymowna była jednak broszka z agatu po babce
King, przypięta pod szyją. Oliwia wyjmowała broszkę ze szkatułki jedynie na specjalne - jej
zdaniem - okazje.
- Nie mówiłaś mi, że wybierasz się na ten odczyt z Jasperem Dale'em.
Hetty lubiła, żeby wszystko wokół szło zgodnie z jej przewidywaniami. Nie znosiła, gdy coś
zakłócało ów ustalony porządek. Zanim zaproponowano Oliwii posadę w „Kronikach",
zadowalała się prowadzeniem domu, podczas gdy Hetty uczyła w szkole. Teraz zupełnie
przewróciło jej w głowie to szwendanie się po okolicy w poszukiwaniu tematów do
artykułów. śycie w Różanym Dworku z dnia na dzień stawało się coraz bardziej niepewne.
-Jasper towarzyszy mi tylko po to, żeby robić zdjęcia. Nic więcej, Hetty - dorzuciła lekkim
tonem Oliwia, nadal szukając notesu.
Była dumna ze swego nowego zajęcia i z tego, że wywabiła największego odludka w Avonlea
z mrocznego kąta na światło dnia. Nie przeszkadzało jej to, co tak bardzo przeszkadzało
Hetty: że Jasper Dale nadal pozostał niezdarny i małomówny. Hetty uważała, że Kingowie
zajmują wysoką pozycję w społeczności miasteczka i była zdania, iż Jasper jest zupełnie
nieodpowiednim towarzystwem dla osoby tak wykwintnej jak Oliwia King.
- Hm! Rozjeżdżasz się po całej wyspie z tym...
- Och, nie nazwałabym przejażdżki do ratusza Markdale „rozjeżdżaniem się" - przerwała Oli-
26
wia z większą śmiałością, niż okazywała zazwyczaj w obecności apodyktycznej starszej
siostry. Coś w Jasperze wyzwalało w Oliwii odruchy opiekuńcze.
Pochwyciwszy wreszcie notes, Oliwia wróciła do holu i zaczęła upinać na głowie niebieski
filcowy kapelusz ozdobiony z boku zaskakująco figlarnym pęczkiem piór.
- Jak ci się podoba mój nowy kapelusz? - zapytała, stojąc przed lustrem i zawadiacko
wyginając rondo. - Kupiłam go za pierwszą pensję z „Kronik".
Praktyczna Hetty skwitowała prychnięciem tak lekkomyślne trwonienie ciężko zarobionych
pieniędzy. Ponadto walczyła ze strasznym podejrzeniem, że nowy kapelusz ma coś
wspólnego z Jasperem Dale'em.
- Nie wydaje mi się, aby ci było do twarzy w niebieskim, Oliwio - zauważyła karcąco,
podejmując dość rozpaczliwą próbę powstrzymania młodszej siostry przed popełnianiem
głupstw. Oliwia zawsze była łagodna i uległa, ustępowała w obliczu dojrzałej mądrości Hetty.
A teraz ta nowa niezależność burzyła zorganizowane życie Różanego Dworku, które Hetty
tak wysoko ceniła i które kosztowało ją tyle ciężkiej pracy.
Jej uwaga nie wywarła najmniejszego wrażenia na Oliwii, która pofrunęła ku drzwiom z
oczyma roziskrzonymi radosnym oczekiwaniem.
- Nie czekaj na mnie z kolacją! - zawołała przez ramię. - Aha, Sara prosiła, żeby ci
powiedzieć, iż zje obiad razem z dziećmi u Jany.
27
Wargi Hetty zacisnęły się w wąską kreskę, kryjąc pełne zawodu drgnięcie. Choć nigdy nie
przyznałaby się do tego otwarcie, zawsze oczekiwała z utęsknieniem żywiołowego
szczebiotania Sary przy stole.
- Ostatnio spędzam samotnie tyle czasu, że równie dobrze mogłabym mieszkać sama, skoro
nikt już o mnie...
- Do widzenia, Hetty - zawołała melodyjnie Oliwia, nie słuchając siostry. W mgnieniu oka
wymknęła się z domu, zatrzaskując za sobą drzwi.
- ...nie dba - dokończyła Hetty, a w jej uszach wciąż dźwięczał odgłos zamykających się
drzwi.
Podeszła do okna i zobaczyła Jaspera pomagającego Oliwii wsiąść do bryczki. Obydwoje
ś
miali się wesoło. Wyglądało na to, że Jasper zdobywa się przy Oliwii na potoczyste
wypowiedzi, choć zaledwie przed kilkoma minutami, stojąc przy drzwiach, ledwie potrafił
wykrztusić słowo. A gdy Hetty przyjrzała się uważniej, dostrzegła, że Jasper wyłuskał ze swej
od dawna zaniedbywnej garderoby coś zbliżonego do przyzwoitego garnituru.
Rzecz jasna, Hetty za nic nie posunęłaby się do tego, aby przyznać, że Jasper może
prezentować się wytwornie i po męsku, kiedy przestaje się garbić i zwieszać głowę, natomiast
chwyta lejce i zawraca bryczkę. Hetty widziała tylko jedno: że jej siostra odjeżdża, nie
oglądając się za siebie - odjeżdża z mężczyzną. Mieszkały razem w Różanym Dworku od tak
dawna, ich życie wydawało się takie uporządkowane, że myśl o tym, iż Oliwia mogłaby
zainteresować się kimkolwiek, nawet Jasperem Da-
28
le'em, obudziła w Hetty dziwne uczucie, bardzo podobne do paniki. Hetty uważała się
bardziej za matkę niż za siostrę Oliwii, a gdy w ich domu zjawiła się Sara Stanley, niewielki
krąg rodzinny utworzył zamkniętą całość.
Hetty odwróciła się od okna i zaczęła szukać ściereczki. Oliwia z pewnością nie dopuści do
tego, by Jasper Dale i wszystkie te niedorzeczności związane z pracą w gazecie przewróciły
jej w głowie. I choć Oliwia w pogoni za dziennikarskimi tematami zamierzała włóczyć się po
okolicy, dzięki Bogu pozostawała jeszcze Sara, na której towarzystwo Hetty mogła zawsze
liczyć i dzięki której Różany Dworek stawał się prawdziwym domem.
Rozdział czwarty
Hetty popadłaby w znacznie gorszy nastrój, gdyby wiedziała, co się dzieje nieco dalej przy tej
samej drodze, na farmie Kingów. Sara była zbyt podniecona, by jeść dużo, lecz reszta
towarzystwa spałaszowała obfity obiad i wszyscy naraz opowiadali coś dobrodusznemu
gościowi. Po posiłku odsunęli krzesła od stołu dla wygody, wciąż wymieniając nowinki, a
dziewczynki zebrały talerze. Sara wciąż nie mogła nacieszyć się ojcem.
- Blair, to taka miła niespodzianka - mówiła ciepło Jana. Zdołała już niemal do końca
przezwyciężyć zaskoczenie wywołane nagłym przybyciem Blaira i teraz dokładała starań, by
okazać mu gościnność. Być może usiłowała również zatrzymać go
29
w kuchni jak najdłużej, by odwlec chwilę nieuniknionej konfrontacji z Hetty.
Tymczasem Felicja próbowała grać na zwłokę w inny sposób. Kiedy dorośli zajęci byli
rozmową, odciągnęła Sarę w kąt kuchni.
- Saro, nie możesz tak prędko wyjechać - szepnęła z naciskiem.
Sara ostrożnie postawiła stertę talerzyków deserowych, tych lepszych, które Jana na cześć
Blaira pospiesznie wydobyła z serwantki. Na szczęście można było podać na deser jedną z
pulchnych, brązowych szarlotek Felicji. Felicja szczyciła się swoimi wypiekami.
- A co mam zrobić? - spytała z niepokojem Sara, której wciąż kręciło się w głowie od
wydarzeń ostatniej godziny.
Spojrzenie Felicji poszybowało znacząco w stronę Blaira Stanleya.
- Porozmawiaj z nim.
To jedno Sara naprawdę potrafiła. Sama tylko liczba przygód, które za jej przyczyną przeżyły
dzieci Kingów, świadczyła o darze przekonywania.
Kiedy Sara ze swą misją podeszła do ojca, Jana zaśmiała się głośno. Blair opowiadał im o
podróży z Montrealu na Wyspę Księcia Edwarda. Dotarcie do wyspiarskiej prowincji nie było
łatwe - wymagało kilku przesiadek i długiej przeprawy promem.
- Alek, pamiętasz naszą ostatnią podróż promem? - spytała tęsknie Jana. Od wieków nigdzie
nie wyjeżdżali, mając pod opieką dzieci i farmę.
Alek uśmiechnął się na to wspomnienie.
30
- Powiadam ci, tak kołysało, że nawet ryby dostały morskiej choroby.
Wszyscy zachichotali cicho. Potem Blair, nasycony smacznym posiłkiem i miłym
towarzystwem, wyprostował się i odwrócił do córki.
- Cóż, Saro, kochanie, powinniśmy pójść do Różanego Dworku po twoje rzeczy, bo
zarezerwowałem dla nas pokoje w hotelu w Markdale.
Ta wiadomość sprawiła, że cała układana właśnie przemowa wyleciała Sarze z głowy. Hotel
był czymś tak przeciwnym pojęciu gościnności Kingów, że dziewczynka otworzyła usta ze
zdumienia.
- W hotelu? Tatusiu, nie chcę spać w hotelu. Zostań ze mną w Różanym Dworku.
Alek z Janą wymienili nerwowe spojrzenia. Blair Stanley chrząknął pospiesznie.
- Saro, dowiedziałem się z pewnego źródła, od niani Luizy, że tam absolutnie nie ma miejsca.
Opinia niani Luizy musiała być stronnicza, ponieważ właśnie z Różanego Dworku niania
została niemal natychmiast odprawiona przez Hetty, która oświadczyła, że to po prostu
skandal, aby dwunastoletnia dziewczynka miała jeszcze niańkę i nie potrafiła sama o siebie
zadbać.
- Blair, będziemy uszczęśliwieni, jeśli zatrzymasz się u nas - wtrącił Alek, próbując zapobiec
nadciągającej burzy.
- Proszę cię, tatusiu! - błagała Sara. Chciała pokazać ojcu mnóstwo rzeczy w Avonlea i po
prostu nie mogła znieść myśli o wyjeździe do Markdale.
Blair zawahał się. Jako człowiek interesu przywykł do nocowania w hotelach. Czuł się jednak
31
wyśmienicie w towarzystwie Alka i Jany, którzy, jak się wydawało, szczerze pragnęli gościć
go w swoim domu.
- Nie chciałbym się narzucać.
Blair miał bardzo niezależny charakter i nie życzył sobie żadnych zobowiązań. Alek rozumiał
to, więc klepnął go przyjaźnie po ramieniu.
- Człowieku, nie narzucasz się. Należysz do rodziny!
Pod wpływem błagalnych oczu Sary Blair ustąpił.
- Dobrze. Dziękuję wam. - Wstał i odsunął krzesło. - Saro, jutro czeka nas długi dzień, więc
zabierz płaszcz, a ja odprowadzę cię do domu.
Jana King posłała mężowi kolejne alarmujące spojrzenie, lecz Alek zrobił już wszystko, co w
jego mocy. Małżonkowie mogli tylko patrzeć bezradnie na Sarę, która, usiłując wykrzesać z
siebie uśmiech, zaczęła posłusznie wkładać płaszczyk. Nie dało się już dłużej odwlekać
chwili ujawnienia prawdy.
Blair wyszedł z córką na zewnątrz i niebawem maszerowali już ręka w rękę wydeptaną alejką
łączącą farmę Kingów z Różanym Dworkiem. Sara i jej kuzyni biegali tędy dziesiątki razy,
odwiedzając się wzajemnie. Hałaśliwe, obszerne gospodarstwo Kingów było dla Sary domem
w równej mierze jak Różany Dworek. Po okresie samotności w cieplarnianej atmosferze
Montrealu, odkrycie owej licznej rodziny w Avonlea stało się jedną z największych radości w
ż
yciu dziewczynki. Teraz, choć Sara czuła się uszczęśliwiona, mając ojca przy sobie,
przeżywała straszliwą rozterkę na myśl o tak
32
nagłym oderwaniu od życia tutaj, które gorąco pokochała.
- Tatusiu, bardzo bym chciała pójść na zabawę na lodzie - powiedziała żarliwie. - Będą tam
wszyscy moi przyjaciele i chcę im udowodnić, że mam tatę. Wolałabym zostać tu jeszcze,
choćby na krótko. Nie jestem gotowa do wyjazdu.
Prośba ta wydawała się Sarze bardzo rozsądnym kompromisem. Ogromnie pragnęła być z
ojcem, lecz to oznaczało wyjazd z Avonlea. W jej uczuciach panował tak wielki zamęt, że nie
miała pojęcia, jak zdoła je uporządkować.
Widząc, że znaleźli się prawie u celu, Blair pochylił głowę ku córce. Obłoczki jego oddechu
unosiły się w rześkim, popołudniowym powietrzu. Zamarznięte kamyki chrzęściły pod ich
stopami, a na starym ogrodzeniu usiadł brunatny wróbel, jak gdyby chciał podsłuchać
rozmowę.
- Saro, wiem, co czujesz, ale koniecznie muszę wracać...
Umilkł na widok bryczki, która w tej samej chwili zatrzymała się przed Różanym Dworkiem.
Sara aż podskoczyła z radości i pociągnęła ojca za sobą.
- Patrz, to ciocia Oliwia! Chodź, przywitaj się z nią.
- Oliwia... - mruknął Blair bardzo cicho, jakby wywołując wspomnienia z czasów, których
Sara nie mogła pamiętać.
Sara w tej chwili dosłownie ciągnęła ojca za rękaw do miejsca, w którym Jasper Dale
pomagał Oliwii wysiąść z bryczki. Sądząc z chichotów i za-
3 — Odmiany losu
33
rumienionych policzków, Jasper i Oliwia spędzili czas nader przyjemnie.
- Ciociu Oliwio! - krzyknęła Sara - Mój tatuś przyjechał!
Zaskoczona Oliwia omal nie wypadła z bryczki, lecz Jasper ją przytrzymał. Wyprostowała się
pospiesznie i wpatrzyła w nadchodzącego przystojnego mężczyznę.
- Blair Stanley! Cóż ty tu robisz?
Blair nie odpowiedział na to pytanie. Ale jego twarz rozświetliła szczera radość na widok
najmłodszej panny King.
- Oliwio, stałaś się prawdziwą pięknością! - wykrzyknął z właściwym sobie wdziękiem i
galanterią. Pamiętał Oliwię jako niezręczną nastolatkę, wychowywaną w surowy sposób
przez Hetty.
Zarumieniona Oliwia pomachała rękawiczką w stronę bryczki.
- O, Blair... ehm, poznaj Jaspera Dale'a. Jasper Dale, Blair Stanley.
Spotkania z nieznajomymi nie należały do mocnych stron Jaspera - zwłaszcza z pewnymi
siebie, dobrze ubranymi nieznajomymi, którzy zasypywali Oliwię komplementami. Jasper
również uważał Oliwię za piękność, lecz zgodziłby się raczej wisieć przez tydzień na sznurze,
niż jej to wyznać.
- Ehmmm... - wymamrotał, miażdżąc dłońmi rondo kapelusza.
- Miło mi pana poznać, panie Dale - odezwał się dobrodusznie Blair, wyciągając rękę.
Jasper skinął głową i cofnął się w stronę bryczki. Zaniepokojony koń lekko podrzucił łbem, a
koła zadrżały.
34
- Cóż, hm... było mi... panno King, na mnie chyba już czas.
Zanim Oliwia zdążyła go powstrzymać, Jasper wspiął się na siedzenie i złapał lejce.
- Miło mi było... ehm, było mi bardzo miło. Do widzenia.
- Panie Dale! Proszę zaczekać! - zawołała Sara. Jasper Dale należał do jej bliskich przyjaciół i
pragnęła poznać go z ojcem.
Ale spóźniła się. Jasper już odjeżdżał. W drodze największego ustępstwa pomachał Sarze,
nim bryczka zniknęła w tumanie kurzu.
Oliwia pozwoliła sobie na westchnienie, pobłażliwe i znużone zarazem. Dobrze wiedziała, że
Jasper umknie przed mężczyzną w typie Blaira Stanle-ya, chyba że zostałby zatrzymany siłą;
ż
ałowała jednak, iż Jasper nie pozostał na tyle długo, by Blair mógł pod niezgrabną powłoką
dostrzec inteligencję i pomysłowość. Im częściej Oliwia spotykała się z Jasperem, tym więcej
o nim myślała i uważała, że pomimo swoich śmiesznostek należał do najciekawszych
mieszkańców Avonlea.
- Jasper pracuje ze mną. Robi znakomite zdjęcia
- dodała z entuzjazmem.
- Ach, tak - uśmiechnął się Blair. - Sara pisała mi o twojej pracy dla gazety.
Oliwia uświadomiła sobie, że stoją na zewnątrz, w lodowatych, przejmujących podmuchach
wichru
- i nagle poczuła się gospodynią.
- Blair, musisz wejść do środka. Nie chcę nawet słyszeć o tym, że będąc w Avonlea nie
złożyłeś uszanowania Różanemu Dworkowi.
35
Blair stał bez ruchu, a jego twarz spoważniała. Zamierzał jedynie odprowadzić Sarę do domu.
- Naprawdę nie powinienem, Oliwio.
- Ależ oczywiście, że możesz, tatusiu! - wybuch-nęła Sara. - Możesz tu zostać, jak długo
zechcesz.
Gdyby widziała ciotkę Hetty, zrozumiałaby, jak lekkomyślna jest jej obietnica. Hetty była na
górze, porządkując pokój Sary. Między innymi w taki sposób mogła rozpieszczać dziecko, nie
dając się na tym przyłapać. Właśnie uklepywała poduszkę leżącą na foteliku Sary, kiedy
dostrzegła za oknem Blaira Stanleya.
Hetty zastygła w miejscu. W istocie, Blair Stanley wywarł na niej podobne wrażenie, jak
widmo wyłaniające się z mroku o północy. Z zapartym tchem uchyliła nieco zasłonę i cofnęła
się o krok, by lepiej widzieć. Blair spojrzał w górę dokładnie w chwili, gdy zakołysała się
zasłona. Nie mógł jednak w żaden sposób odrzucić zaproszenia Oliwii. Ruszył zatem za
Oliwią i Sarą ku frontowym drzwiom, widząc wszystko w barwach raczej ponurych i
ciemnych.
Rozdział piąty
Znalazłszy się w Różanym Dworku, Sara rzuciła płaszczyk na krzesło w holu i pobiegła do
salonu, spodziewając się, że ojciec podąża tuż za nią. Blair powoli zamknął frontowe drzwi.
Oliwia wzięła jego rzeczy i, wciąż poruszona, powiedziała, że zaraz pójdzie do kuchni, by
zrobić wszystkim gorącej
36
herbaty. Gdy znikła, Blair przystanął, zerknął ostrożnie w stronę schodów, po czym wszedł za
Sarą do salonu, miejsca, w którym przyjmowano wszystkich ważnych gości.
Sara często marzyła o ponownym połączeniu z ojcem. Teraz, gdy miała go tak blisko,
pragnęła naturalnie wszystko mu pokazać. Pozwoliła sobie nawet na otworzenie ciemnego,
połyskującego pianina w kącie i wystukanie melodii.
- To pianino mamy. Pamiętasz je, tatusiu?
Aby móc dotknąć pianina, musiała stoczyć walkę z Hetty. Ruth King była rodzinnym
talentem muzycznym i napełniała Różany Dworek śpiewem i dźwiękami fortepianowych
melodii. Po jej wyjeździe Hetty pozostawiła instrument w salonie, zamknięty i milczący, jako
pamiątkę po siostrze. Nawet Hetty musiała jednak przyznać, że niewielki jest pożytek z
pianina, na którym nikt nie gra. Połączone wysiłki Sary i Oliwii przełamały w końcu jej opór.
Twarz Blaira Stanleya przybrała łagodny, rozmarzony wyraz, jak gdyby bardzo dobrze
pamiętał to pianino.
- Tak - mruknął. - I chyba grała na nim tę właśnie melodię.
- Wiem - odparła tęsknie Sara. - Ciocia Oliwia mówiła mi, że nuty należały do mamy. Spójrz
tylko na to.
Pokazała ojcu sfatygowany zbiór nut o okładkach ozdobionych kunsztownym wzorem z
wytłaczanych różyczek. Sara otworzyła nuty na pierwszej stronie i wskazała palcem
dedykację, wpisaną śmia-
37
łym, zamaszystym pismem. Brzmiała ona: „Dla Ruth z miłością od Blaira". Blair znowu
zmienił się na twarzy, jak gdyby ujrzał właśnie Ruth King siedzącą przed otwartym zbiorem
nut.
- Podarowałem te nuty twojej matce w dniu jej dwudziestych pierwszych urodzin.
Przeszedł kilka kroków, wziął do ręki portret Ruth stojący na pianinie i wpatrzył się w
widoczną na nim smukłą, młodą kobietę. Potem uśmiechnął się do córki. Ruth była pełna
ż
ycia, miała artystyczną wyobraźnię i wiele jej cech dostrzegał w Sarze.
Podczas gdy Blair z Sarą krążyli wokół pianina, oddając się wspomnieniom, Hetty popadła w
całkowitą konsternację, nie wiedząc, co powinna teraz zrobić. Z początku stała sztywno w
pokoju Sary, ściskając poduszkę, którą wcześniej wygładzała. Później porzuciła poduszkę i
zaczęła miąć w dłoniach chusteczkę. W końcu zaś na palcach zeszła po schodach do
frontowego holu, skradając się pod ścianą, by nie było jej widać z salonu. Z surowo
ś
ciągniętymi brwiami przemknęła obok drzwi i wpadła do kuchni.
Zastała tam Oliwię, która w pośpiechu starała się przygotować jakiś poczęstunek dla gościa.
Oliwia była nadal tak wzburzona przyjazdem Blaira, że stuknęła tacą z serwisem do herbaty o
stół i o mały włos nie upuściła ładnego porcelanowego czajniczka z namalowanymi na nim
fiołkami. Odetchnąwszy głęboko, ustawiła filiżanki drżącymi dłońmi. Na domiar złego Hetty
podeszła do niej od tyłu i niespodziewanie szepnęła jej do ucha:
- Oliwio...
38
Oliwia aż podskoczyła i omal nie rozbiła całego serwisu.
- Och, Hetty! Jak mnie przestraszyłaś!
Ustawiwszy wreszcie tacę w bezpiecznym miejscu, Oliwia przetarła dłonią czoło i sięgnęła po
pierniczki, trzymane w słoju na kuchennym kredensie. Hetty zastąpiła jej drogę.
- Chcę, żeby ten człowiek stąd wyszedł. Potrzebuję czasu do namysłu, co mamy teraz zrobić!
Broda Hetty drżała, oczy płonęły. Szybko wprawiła się w nastrój odpowiedni do toczenia
bezpardonowej wojny.
- Zrobić z czym? - spytała zdumiona Oliwia, usiłując przytrzymać słój z pierniczkami i
jednocześnie wpatrując się w siostrę.
- Z Sarą, oczywiście. Doprawdy, Oliwio, czasami zastanawiam się, co masz na karku zamiast
głowy.
- Hetty, nie rozumiem...
- Pssst! - syknęła Hetty, zerkając w stronę salonu. - Wierz mi, że nie oddam Sary tak łatwo jak
Ruth.
- Nie oddasz? Uspokój się, Hetty. On nie zamierza jej zabierać.
Hetty ze wzgardliwym świstem wypuściła z ust powietrze.
- Nie bądź naiwna, Oliwio. Blair wie, że nie jest tu mile widziany. A jednak przyjechał. O,
zobaczysz, że porwie to dziecko, zanim zdążymy okiem mrugnąć.
- Sądzę, że się mylisz. - Oliwia szybko zaczęła układać pierniczki na talerzu. Nie potrafiła
sobie wyobrazić czegoś podobnego. Sara była teraz częś-
39
cią Różanego Dworku. Dlaczego ktoś miałby-chcieć ją stąd zabrać? Hetty skrzywiła się z
goryczą.
- Oliwio...
Blair z Sarą, nieświadomi bitwy toczącej się w kuchni, siedzieli na obszernej, wypchanej
końskim włosiem sofie w salonie, dyskutując z pewnym ożywieniem o najbliższej
przyszłości. Sara ponownie poruszyła temat zbyt pospiesznego wyjazdu, lecz jej ojciec nie
ustąpił przed żadnym z argumentów.
- Wiem, Saro - powtarzał cierpliwie - ale wyjaśniałem ci już...
Oliwia wniosła zastawioną w takim pośpiechu tacę. Filiżanki zabrzęczały, kołysząc się
niepewnie, a piramida ciasteczek groziła rozsypaniem.
- Proszę bardzo - oznajmiła Oliwia najswobod-niejszym tonem, na jaki mogła się zdobyć po
scenie w kuchni. Z natury łagodna i uległa, Oliwia dygotała po konfrontacji z siostrą mocniej
niż filiżanki na tacy.
- Gdzie jest ciocia Hetty? - spytała Sara, zerkając za ramię Oliwii.
Policzki Oliwii zabarwiły się wymownym rumieńcem. Herbata zachlupotała w imbryku, a
filiżanki zatańczyły na spodkach, zanim Oliwia zdołała postawić tacę na stoliku. Jeszcze
sekunda, a jej drżące ręce zdradziłyby ją całkowicie.
- Hetty jest... ehm, wołałam ją i...
Oliwia nie była zdolna do kłamstwa i Blair doskonale zdał sobie sprawę z przyczyny jej
zmieszania. Jego twarz spochmurniała.
40
- Cóż... chyba lepiej już sobie pójdę. Pozostawiona przez Oliwię w kuchni, Hetty
wymknęła się cichaczem do frontowego holu, gdzie mogła słyszeć rozmowę. To skradanie się
nie odpowiadało jej ani trochę. Stała wciśnięta za wieszak, skąd wystawała jej głowa i łokcie,
usta zaś zacisnęła tak mocno, że prawie nie było ich widać. Usłyszała, jak Blair wstaje.
- Gdyby Hetty chciała się ze mną zobaczyć, ze-szłaby do tej pory na dół - stwierdził sztywno.
- Proszę, tatusiu, nie idź jeszcze - błagała Sara, widząc, że miła wizyta lada chwila skończy
się fiaskiem.
Blair pogłaskał ją uspokajająco.
- A teraz, młoda damo, wyśpij się dobrze, bo jutro czeka nas długi dzień, a rano musisz już
być spakowana i gotowa do podróży.
Tym razem Oliwia otworzyła usta. Nie do wiary, ale Hetty miała rację.
- Rano? Och, nie, Blair! - zaprotestowała. - Zostaniesz w Różanym Dworku przynajmniej na
kilka dni. Jestem pewna, że Hetty się zgodzi, kiedy z nią porozmawiam.
Zgodzi się! Pierś Hetty zafalowała gniewnie. Zebrawszy fałdy sukni, kobieta wmaszerowała
do salonu z miną tak pełną oburzenia, że Oliwia aż odskoczyła, a Sara rozdziawiła buzię.
- Cóż, Blairze Stanley - wyrzuciła z siebie Hetty - jesteś ostatnią osobą, jaką spodziewałam
się ujrzeć we własnym salonie w to mroźne popołudnie.
Rozdrażnienie Hetty było wyraźnie widoczne dla
41
wszystkich. Blair, choć zaskoczony, podjął bohaterski wysiłek, by stanąć na wysokości
zadania.
- Hetty, jak miło cię znowu widzieć - przemówił uprzejmie. - Chcę, żebyś wiedziała, jak
bardzo doceniam to, co zrobiłaś dla Sary. Wystarczy na nią spojrzeć, by stwierdzić, że miała
najlepszą opiekę.
- Nie musisz mi schlebiać - ucięła Hetty.
Blair w dalszym ciągu starał się zachowywać dobre maniery.
- Nie schlebiam ci, Hetty. Jestem szczerze wdzięczny za wszystko, co zrobiłaś dla mojej
córki.
Blair istotnie był wdzięczny. Kiedy zaczęły się jego kłopoty finansowe, mógł wysłać Sarę
tylko tutaj.
Nieprzejednana Hetty przemaszerowała tam i na powrót po dywanie, wyglądając przy tym
tak, jakby pragnęła wyrzucić Blaira przez okno.
- Prawda jest taka, Blair, że nie zamierzałam już nigdy odezwać się do ciebie ani słowem.
Niestety, hm... okoliczności zmusiły mnie do tego.
ś
ywiąc nadzieję, że zdoła wyjść, zanim padną dalsze ostre słowa, Blair odsunął się od sofy.
Nie zapomniał sceny, która miała miejsce na pogrzebie, i wiedział, do czego Hetty jest
zdolna, gdy ogarnie ją prawdziwa wściekłość.
- To niefortunne... dla nas obojga.
Hetty nie miała najmniejszego zamiaru pozwolić Blairowi tak łatwo uciec. Wzięła się w garść
i podjęła zasadniczą kwestię.
- Czy mam rozumieć, że przyjechałeś tu, aby zabrać Sarę? - zapytała tonem dość lodowatym,
by mógł zamrozić herbatę w imbryku.
- Tak.
42
Dalsze owijanie w bawełnę nie miało sensu. Blair przedstawił jedynie oczywistą, nagą
prawdę.
Hetty poczuła coś w rodzaju paniki, lecz szybko to ukryła. Przyjęła do swego domu dziecko
siostry, zastępowała dziewczynce matkę i przywiązała się do niej głęboko. A teraz ten
człowiek oczekiwał, że wparaduje sobie do Różanego Dworku i uprowadzi dziecko, bo tak
mu się podoba. Cóż, ten człowiek musi najpierw stawić czoło Hetty King! Jak zawsze, gdy
przyciśnięto ją do muru, Hetty podjęła walkę. Zacisnęła dłonie w pięści i twardo stanęła przed
Blairem.
- Głupotą byłoby myśleć inaczej, skoro znam cię tak dobrze. Swoim zwyczajem podrzuciłeś
nam ją, kiedy ci było wygodnie, a teraz, jak przypuszczam, wygodnie jest ci ją zabrać?
Blair nie przywykł, by mówiono do niego w ten sposób, i jego ostra twarz zaczęła zdradzać
napięcie.
- Nie wydaje mi się, by było właściwe prowadzenie takiej rozmowy przy Sarze - mruknął
sztywno.
Aby podkreślić swój punkt widzenia, wyszedł z godnością do holu. Oliwia, jak zawsze dążąca
do zgody, pośpieszyła za nim.
- Proszę cię, Blair - szepnęła bezradnie.
Zgoda wydawała się w owej chwili nieosiągalna. Hetty, nie wyczerpawszy jeszcze zapasu
zarzutów, ruszyła w ślad za Blairem. Stanęła przed nim, gdy wciągał buty, gotowa do walki.
- Przyznasz chyba, że w Avonlea Sara ma większą szansę wyrosnąć na zdrową, normalną
dziewczynkę niż w cieplarnianych warunkach twojego montrealskiego światka. Chodzi tu do
przyzwoitej
43
szkoły. Jej twarz nabrała kolorów. No i jakoś sobie radzi bez niańki spełniającej każdą jej
zachciankę.
Zaczynało wyglądać na to, że w tym wypadku trafiła kosa na kamień. Blair zacisnął zęby i
omal nie urwał haczyka u kalosza, lecz wciąż panował nad sobą.
- Wybacz, Hetty, ale jestem jej ojcem i nie pozbędziesz się mnie tak łatwo jak niani Luizy.
Blair przedstawił, najspokojniej jak potrafił, swoje prawa rodzicielskie - prawa, które Hetty
od pewnego czasu przypisywała sobie. Blair równie dobrze mógł rzucić jej rękawicę i
wyzwać na pojedynek. Hetty zaczęła drżeć na całym ciele.
- Masz natychmiast opuścić ten dom.
Blair skinął głową. Ostatnim miejscem, w którym pragnąłby się znajdować, był Różany
Dworek z rozgniewaną Hetty w środku.
- Z chęcią. Proszę, aby jutro punktualnie o dziewiątej rano Sara była gotowa do wyjazdu.
Odwrócił się i zobaczył Oliwię i Sarę, które stały, zatrwożone, w drzwiach salonu.
- Proszę cię, Blair... - spróbowała ponownie Oliwia.
- Bardzo mi przykro, Oliwio - powiedział Blair tonem łagodnym, lecz stanowczym.
Sara również wykonała błagalny gest. Była pewna, że miła pogawędka przy filiżance herbaty
w Różanym Dworku zmieni decyzję ojca. Skąd mogła podejrzewać, że rozpęta się taka
awantura? Teraz widziała, że ojciec traktuje jutrzejszy wyjazd pociągiem ze śmiertelną
powagą.
- Tatusiu...
44
- Nie martw się, skarbie, wszystko będzie dobrze. Przenocuję u Jany i Alka, a rano się
zobaczymy.
Blair ucałował Sarę na pożegnanie i wymaszero-wał za drzwi, nawet nie oglądając się na
Hetty. Oliwia stała w miejscu, zesztywniała i wstrząśnięta. Sara wybuchnęła płaczem i
najszybciej jak mogła popędziła po schodach na górę, do swego pokoju. Hetty wzdrygnęła
się, słysząc trzaśniecie drzwi, i zwróciła swój gniew przeciw Oliwii.
- Oliwio, uważam, że jesteś odpowiedzialna za całą tę sytuację. Nie mogę uwierzyć, że byłaś
na tyle nierozsądna i bezmyślna, by wpuścić do domu tego człowieka.
Oliwia oblała się purpurą, słysząc to absurdalne oskarżenie. Nie pojmowała, w jaki sposób
fakt przebywania wewnątrz lub na zewnątrz Różanego Dworku miałby wpłynąć na decyzję
Blaira.
- Starałam się tylko okazać mu uprzejmość, Hetty. W końcu Blair należy do rodziny.
To rzekłszy, Oliwia również umknęła na górę, pozostawiając siostrę rozmyślaniom o
doszczętnie popsutym popołudniu.
Rozdział szósty
Zmrok zapadał wcześnie o tej porze roku. Na farmie Kingów Jana, dźwigając złożony koc,
uchyliła drzwi i wyjrzała w ciemność. Alek stał z tyłu, przykręcając lampę naftową.
- Gdzie się ten człowiek podziewa? - Jana zmar-
45
szczyła brwi. - Nie wyobrażam sobie, aby miał ochotę spędzać aż tyle czasu w towarzystwie
Hetty.
Alek również sobie tego nie wyobrażał. Dawno już się przekonał, że przy Hetty
najbezpieczniej jest zachowywać ostrożność i dyskrecję. Choć sam żywił rozliczne obawy w
związku ze spotkaniem Blaira i Hetty, zachował je dla siebie.
- Myślę, Jano, że nie powinniśmy wtrącać się do tej sprawy.
Jana potrząsnęła głową. Miała charakter znacznie bardziej pobudliwy niż mąż i często
drażniła ją jego pobłażliwość.
- Och, Alek, zawsze mówisz to samo.
- Owszem - uśmiechnął się Alek - więc nie powinnaś być zaskoczona.
Jego spokój i niechęć do mieszania się w sprawy innych rozładowały już wiele napiętych
sytuacji. Miał po prostu nadzieję, że Blair zdoła opuścić Avonlea cało i zdrowo, kiedy Hetty z
nim skończy.
Myśląc, że rozmawiają sam na sam, małżonkowie zawrócili w stronę kuchni. Wcale jednak
nie byli sami. Tuż ponad ich głowami, u szczytu frontowych schodów, przechylały się przez
poręcz wszystkie obecne w domu dzieci, usiłując podsłuchać, ile się tylko da. W obliczu
ewentualności, że Sara zostanie rano wywieziona z Avonlea, żadne nawet nie pomyślało o
spaniu. Wszystkie rozpaczliwie pragnęły, żeby została, i aż płonęły z ciekawości, czy ktoś z
dorosłych wpłynął na zmianę planów. Gdy tylko Jana i Alek zniknęli w kuchni, dzieci
wyprostowały się pospiesznie.
46
- Kuchenne schody - szepnął Felek do ucha Felicji.
Felek ruszył przodem, a za nim Felicja, Andrzej i Cecylka. Nie minęła minuta, a już tłoczyli
się wszyscy na podeście kuchennych schodów, gdzie doskonale było słychać, co działo się na
dole.
- Blair jest ojcem Sary - mówił Alek do Jany, gdy znaleźli się w kręgu ciepła promieniującego
od dużego piecyka. - Chodzi mi o to, że prędzej czy później i tak by po nią przyjechał.
Jana musiała przyznać mu słuszność, choć wcale jej to nie cieszyło. Nikt nie miał pojęcia, co
się stanie w trakcie procesu Blaira i dlatego przyszłość Sary rysowała się bardzo niepewnie. A
Sara tak mocno zżyła się z otoczeniem, że nikt już nie wypominał jej, iż nie pochodzi z
Avonlea.
Jana z roztargnieniem zaczęła zdejmować skarpety suszące się nad piecykiem. Przywiązywała
dużą wagę do ciepłych zimowych skarpet i chyba dostałaby ataku histerii, gdyby widziała
wszystkie te bose stopki, które przywarły do zimnej podłogi nad jej głową.
- No tak, ale wydaje mi się, że to niesprawiedliwe wyrywać ją stąd tak nagle.
Alek zaczął odbierać skarpety od żony, która szybko zgromadziła całe ich naręcze i nie
zastanawiała się, gdzie je położy. Przy szóstce domowników skarpety wędrowały do prania w
niesamowitym tempie.
- Wiesz, co ja o tym sądzę? - mruknęła Jana cierpko. - Blair wcale nie myśli o Sarze. On
myśli tylko o sobie.
47
Alek odszukał wzrokiem wiklinowy kosz na brudną bieliznę i wrzucił tam skarpety.
- Oho... wydaje się, że jestem iednym z nielicznych członków tej rodziny, którzy nie są
znawcami cudzych myśli.
Dorośli byli zbyt pochłonięci rozmową, by słyszeć ciche trzaski i szuranie rozlegające się na
górze, gdy dzieci próbowały stać nieruchomo na skrzypiącej podłodze.
Jana nie dała się odwieść od swej linii rozumowania. To ona musiałaby radzić sobie z całym
zamętem po wyjeździe Blaira i Sary.
- O, gdybyśmy tylko mogli go namówić, żeby został jeszcze trochę. A przynajmniej... och,
Alku, dzieci będą za nią tak bardzo tęskniły. Ja też będę za nią tęskniła.
Alek potarł podbródek, pojmując w tej właśnie chwili, w jak wielkim stopniu Sara Stanley
podbiła serca ich wszystkich. Widywał ją w kuchni tak często, że równie dobrze mogła być
jego własnym dzieckiem. Kiedy znalazła się w pobliżu, zawsze wisiał w powietrzu jakiś
nowy plan lub wyprawa. I Sara niewątpliwie ożywiła sztywną Felicję.
- Wiem. I mnie także będzie jej brakowało.
- Nie mógłbyś przemówić mu do rozsądku?
Pomimo błagalnego tonu Jany obydwoje wiedzieli, że to się na nic nie zda. Blair nie
osiągnąłby powodzenia, gdyby można go było tak łatwo odwieść od raz powziętego zamiaru.
- Cóż mogę powiedzieć? Znasz Blaira: jeżeli raz coś postanowi, nie ugnie się, choćbyś
poruszyła niebo i ziemię.
48
A Sara odziedziczyła wiele cech ojca. Wszyscy mogli to stwierdzić, kiedy rozpoczęła strajk
głodowy po odesłaniu niani Luizy z Avonlea.
Jana otworzyła usta, by raz jeszcze spróbować przekonać męża, lecz przerwało jej trzaśniecie
frontowych drzwi. Spojrzała na Alka z przestrachem.
- Wrócił!
Obydwoje drżąc weszli do holu, by sprawdzić, w jakim stanie Blair wyszedł ze spotkania z
Hetty. Nad ich głowami rozległ się tupot drobnych stóp, gdy dzieci runęły ku frontowym
schodom, starając się dotrzymać kroku wydarzeniom. Blair wkroczył do środka i z
wściekłością zatrzasnął drzwi za sobą, nie zważając na to, że ktoś w domu może spać. Alek z
Janą zastali go przy ściąganiu palta.
- Co za baba! Wszystko mi jedno, czy to twoja siostra, czy nie. Wolałbym smażyć się w
piekle, niż mieć z nią do czynienia!
Jana omal nie upuściła skarpetki, którą miała w ręku.
- Cicho, Blair! Obudzisz dzieci. - I mógłby nauczyć je słów, których wcale nie muszą znać!
Alek z Janą sztywno wycofali się do kuchni, a Blair podążył za nimi. Przyśpieszyło to kolejny
paniczny powrót na kuchenne schody grupki niewidocznych słuchaczy. Słuchacze owi gorąco
pragnęli, aby dorośli wybrali sobie wreszcie stałe miejsce wieczornej rozmowy.
W kuchni Blair rzucił się na jedno ż krzeseł. Twarz miał pokrytą szkarłatnymi cętkami, a
szczęki mocno zaciśnięte. Blair Stanley nie przywykł do tego, by stawano mu na drodze.
4 — Odmiany losu
49
- Co się dzieje w tym jej ptasim móżdżku? Ta kobieta aż się prosi, żeby ją...
- Nie poszło ci najlepiej z Hetty? - wywnioskowała pospiesznie Jana, uprzedzając kolejne
gorszące pomruki Blaira. - No cóż, macie sobie chyba wiele do powiedzenia, moi panowie,
prawda, Alku? Pójdę na górę i sprawdzę, czy u dzieci wszystko w porządku. Blair,
przygotowałam dla ciebie pokój dziewczynek. Prześpią się dzisiaj u chłopców.
Jana posłała mężowi znaczące spojrzenie i ruszyła ku tylnym schodom.
Blair, wciąż rozsierdzony na Hetty, skinął krótko głową. Jana umknęła pośpiesznie, by nie
dać się wciągnąć jeszcze głębiej w całą sytuację. Dzieci, które właśnie usadowiły się
wygodnie u szczytu kuchennych schodów, usłyszały matczyne kroki i podskoczyły.
- Ach! Och, uciekajmy - szepnęła Cecylka, zastygając przy tym w bezruchu. Felek szturchnął
ją szybko.
- Ruszaj, Cecylko!
Powiewając nocnymi koszulami dzieci wzięły nogi za pas i gdy Jana zaczęła wchodzić na
górę, podest schodów niewinnie świecił pustkami.
Po dezercji żony Alek został sam na sam z Blairem Stanleyem i sporem rodzinnym. Szybko
ocenił stan ducha Blaira i postanowił pokrzepić go na swój własny sposób.
- Myślę, że przyda ci się coś na wzmocnienie. Przesunął krzesło, wspiął się na nie i obmacał
wyciągniętą ręką górę kredensu. Znalazłszy to, czego
50
szukał, stęknął cicho i zszedł na podłogę. Postawił na stole ciemną butelkę z wyblakłą
nalepką, o wyraźnie zakazanym wyglądzie.
I nic dziwnego! Była to bowiem butelka koniaku, przedmiot oburzający w abstynenckim
Avonlea. Alek obrócił ją w dłoni.
- Cóż, hm... to służy wyłącznie do celów leczniczych, oczywiście - powiedział, mrugając do
Blaira.
- Oczywiście.
Usta Blaira zadrgały w uśmiechu pierwszy raz od chwili, gdy jak burza wpadł do domu.
Widok jednego z Kingow wydobywającego ukradkiem ze schowka butelkę koniaku był dość
osobliwy i należał do rzadkości.
Używając dla zachowania ostrożności filiżanek po herbacie, Alek nalał koniaku Blairowi i
sobie. W zamyśleniu przyjrzał się butelce.
- Wiesz, chyba nie miałem tego w ustach od... narodzin Cecylki.
- Naprawdę? - spytał Blair przeciągle i z niedowierzaniem.
- No... - zachichotał Alek - może raz czy dwa od tamtej chwili.
Czując z ulgą, że napięcie trochę opadło, Alek podsunął gościowi jedną z filiżanek.
Ułagodzony nieco Blair wziął ją do ręki. Z minami światowców dwaj mężczyźni trącili się
filiżankami tuż ponad cukiernicą.
- Na zdrowie! - wznieśli toast przyciszonym głosami, by nie usłyszała ich Jana, krzątająca się
na górze. I obserwując kuchenne schody, ostrożnie pociągnęli po łyku.
SI
Rozdział siódmy
Tymczasem w Różanym Dworku zapanowało ogólne zamieszanie. Herbata w imbryku
stojącym w salonie wystygła zupełnie. Sara uciekła do swojego pokoju, ścigana przez Oliwię,
a Hetty w samotności przemierzała burzliwie salon tam i na powrót, nie mając na kim
wyładować gniewu.
Oliwia martwiła się o Sarę, gdyż widok płaczącej dziewczynki był czymś rzadko spotykanym
w Różanym Dworku. Ostrożnie przeszła przez hol, przystanęła z wahaniem przed drzwiami
Sary i wreszcie zapukała.
- Proszę wejść - dobiegł ze środka cichy głosik. Oliwia, która nie znosiła scen, pchnęła drzwi
i wśliznęła się do pokoju, z lękiem myśląc o tym, co może tam zastać. Zobaczyła Sarę zajętą
pakowaniem. Sukienki leżały na krzesłach, duża szafa w kącie pokoju stała otworem, a z
szuflad komódki wysypywały się staniczki i halki. Widok ów zasmucił Oliwię. Otwarte
walizki trafiły jej do przekonania bardziej niż słowa Hetty i Blaira. A więc to rzeczywiście
była prawda! Sara opuści rano Różany Dworek!
- Powinnaś już leżeć w łóżku, Saro. Możesz skończyć pakowanie jutro - odezwała się
łagodnie Oliwia.
Sara nie przestała upychać rzeczy w walizkach. Zupełnie nie myślała o śnie. W ciągu
ostatnich kilku godzin przeżyła tak zawrotną karuzelę szczęścia i grozy, że czuła, iż przez
najbliższe tygodnie nie zachce jej się spać.
52
- Dlaczego ciocia Hetty i tatuś tak się nienawidzą? - zapytała Oliwię, usiłując jednocześnie
poskładać swoją najlepszą kremową sukienkę z zakładkami na przodzie, obszytą koronką.
Miała tę sukienkę na sobie w dniu, gdy opowiadała baśń na pokazie latarni magicznej. Pokaz
odniósł sukces, budząc podziw mieszkańców Avonlea i wyciągając z odosobnienia Japera
Dale'a, który obsługiwał projektor. To głównie dzięki pokazowi zorganizowanemu przez Sarę
Jasper odważył się zostać fotografem Oliwii i... och, dlaczego wszystko nagle się tak
poplątało?
Sara rzuciła sukienkę na łóżko i odwróciła się do Oliwii. Nie mogła zrozumieć tajemniczego
postępowania dorosłych i bolało ją, że dwoje ludzi najbliższych jej sercu trwa w niezgodzie.
Oliwia wzięła głęboki oddech i podjęła próbę wyjaśnienia.
- Och, to nie ma nic wspólnego z rozsądkiem, Saro. Hetty obwinia twojego tatę o to, że zabrał
nam siostrę, a niektórzy ludzie nie potrafią zapomnieć urazy. Wydaje się, że im więcej lat
upływa, tym mocniej ją odczuwają.
Wyjaśnienie to nie rokowało zbyt wielkich nadziei na poprawę sytuacji. I Sara, i Oliwia
wiedziały, że Hetty jest kobietą o niewzruszonych zasadach i jeszcze bardziej niewzruszonej
sile woli. Jeżeli raz wyrobiła sobie o czymś opinię, nakłonienie jej do zmiany zdania
graniczyło z niemożliwością -a w Różanym Dworku cecha ta wywołała niejedną burzę. Sara
widziała bardzo wyraźnie, co to może oznaczać. Mimo tak młodego wieku przejawiała
niezwykłą intuicję, gdy szło o ludzkie charaktery.
53
- Jeżeli wyjedziemy jutro, oni już zawsze będą się nienawidzili... zawsze.
Ostatnie słowo zadźwięczało w powietrzu jak żałobny dzwon i Oliwia musiała się z nim
zgodzić. Westchęła ciężko.
- No cóż, są sprawy, których nie jesteś w stanie zmienić, Saro.
Nie takiej pociechy oczekiwała Sara od Oliwii. W ustach dorosłej ciotki stwierdzenie, że
sytuacja jest beznadziejna, nie brzmiało zbyt kojąco.
- Boję się, ciociu Oliwio - wyszeptała Sara, a w jej rozszerzonych oczach można było
wyraźnie wyczytać, ile dla niej znaczy Różany Dworek. - Boję się, że jeśli jutro wyjedziemy,
nigdy już tu nie wrócę.
Oliwia przytuliła mocno Sarę, niezdolna przyznać się na głos, że żywi takie same obawy.
- Och, Saro, zawsze możesz tu wrócić, kiedy tylko zechcesz... nawet gdybym musiała
pojechać po ciebie aż do Montrealu.
- Ale to nie będzie to samo - szepnęła żałośnie Sara z głową na ramieniu ciotki. - Będę wtedy
gościem, a gości nigdy nie traktuje się jak prawdziwych krewnych.
Oliwia objęła Sarę jeszcze mocniej. Jej własne serce wezbrało tak, że guziki przy sukni
groziły oderwaniem. W domu rządzonym żelazną ręką Hetty czuła się chwilami równie
młodziutka, jak Sara. Miała wrażenie, że w osobie Sary zyskała nie siostrzenicę, lecz
kochaną, małą siostrzyczkę.
- Obiecuję ci, że... to się nigdy nie zdarzy - przy-
54
rzekła gorąco. - Nasze uczucia dla ciebie pozostaną takie same, gdziekolwiek będziesz.
Nieco dalej przy tej samej drodze, w kuchni Ringów, Alek z Blairem dopijali już koniak z
filiżanek. Blair odzyskał równowagę i - przynajmniej chwilowo - zdolność do rzeczowej
rozmowy. Zaczął przedstawiać swoje sprawy szwagrowi jak mężczyzna mężczyźnie.
- Nadal mam udział w zyskach firmy - powiedział, wyjaśniając, ile zdołał uratować z
finansowej katastrofy, wywołanej przez nieuczciwego wspólnika. -1 udało mi się zachować
dom.
Było to typowe dla Blaira, że potrafił odbić się od dna i podjąć walkę. Blair zawdzięczał
wszystko samemu sobie. Podejmował zazwyczaj śmiałe, stanowcze działania, godząc się na
każde ryzyko, byle odnieść sukces. Ta zuchwała cecha jego charakteru zawojowała i podbiła
Ruth King. Ta cecha sprawiła również, iż uznał, że bez żadnych trudności może wciągnąć
Sarę z powrotem w dawne życie. I ta właśnie cecha zagrzewała Hetty do walki.
Raz już zdobył majątek - a sądząc po błysku determinacji w oku, zamierzał stanąć na nogi i
wzbogacić się ponownie. I pragnął uczynić to jak najprędzej.
Alek ze zrozumieniem skinął głową, jak gdyby świat finansów i błyskawicznych operacji o
międzynarodowym zasięgu był mu znany równie dobrze, jak własne gospodarstwo. Jeszcze
parę łyków koniaku, a sam mógłby rozważać zajęcie się interesami na wielką skalę.
- Hm, cóż... gdybyś potrzebował pomocy, mamy
55
odłożonych trochę pieniędzy i jeśli chcesz, możesz z nich skorzystać... dla siebie i Sary.
Solidarność i wzajemna pomoc były dla rodziny Kingów czymś równie naturalnym, jak
oddychanie. Blair, choć wzruszony, był jednak zbyt dumny, by wziąć pod uwagę tę
propozycję.
- Dziękuję, Alek, to bardzo miło z twojej strony, ale zamierzam odbudować firmę i między
innymi dlatego chciałbym jak najszybciej wrócić do Montrealu.
Stwierdzenie to przypomniało im o najważniejszej kwestii: gwałtownym i zupełnie
niespodziewanym oderwaniu Sary od miejsca, które zaczęła uważać za swój dom. Jana
poleciła mężowi uczynić coś w tej sprawie i Alek wiedział, że jeśli nie podejmie próby, żona
będzie mu bez końca wierciła dziurę w brzuchu. Odchrząknął i postanowił wybrać ostrożną,
dyplomatyczną, okrężną drogę.
- Wiesz co, nie miej mi za złe, że to mówię, ale sala sądowa nie sprzyja zdrowiu. Dobrze by
było, gdybyś został u nas kilka dni. Wyspa cię odmłodzi. Postaram się udobruchać Hetty -
dodał beztrosko, niewątpliwie pod wpływem koniaku. - Ale, no cóż... musisz dać Sarze trochę
czasu. Czeka ją wiele pożegnań.
Przemowa ta tylko utwierdziła Blaira w jego postanowieniu.
- Przykro mi. Bardzo nad tym boleję... ale wierzę, że tak będzie lepiej.
Blair uznał, że natychmiastowe przecięcie więzów sprawi Sarze najmniej bólu. Od pierwszej
chwili, gdy zaczął asystować Ruth, Hetty tkwiła
56
między nimi jak cierń. Nigdy go nie lubiła i nie akceptowała. A po jej ostatnim wybuchu w
Różanym Dworku nabrał pewności, że nigdy go nie polubi.
Alek czuł, że nie powinien tak szybko ustępować, lecz nie potrafił wymyślić argumentów,
które przełamałyby upór Blaira. Mógł jedynie unieść rękę w pojednawczym geście.
- Dobrze, już nic nie powiem.
Szczęście mu sprzyjało, ponieważ w tej właśnie chwili skrzypnęły kuchenne schody i dobiegł
głos Jany:
- Alek?
- Hooops!
Butelka koniaku! Gdyby Jana domyśliła się, że siedzą tu z Blairem i piją, nie byłoby końca
wyrzutom. Alek złapał obciążający dowód i wdrapał się na krzesło. Dwukrotnie omal nie
upuścił butelki, zanim wstawił ją do schowka na kredensie. Udało mu się jednak i gdy Jana
weszła do kuchni, zastała męża i szwagra siedzących niewinnie przy pustych filiżankach po
herbacie.
- Alek... Blair... przygotowałam pokój i wyjęłam czyste ręczniki.
Jana z rozmysłem spędziła długą chwilę na górze, by mężczyźni mogli sobie porozmawiać.
Teraz pragnęła nade wszystko dowiedzieć się szczegółów od męża.
- Dziękuję - powiedział Blair, przekonując się po raz kolejny, że nawet najlepszy hotel nie
umywa się do rodzinnej gościnności. - Mam nadzieję, Ja-no, że nie sprawiam kłopotu... tobie
ani dzieciom.
Jana przecząco zamachała rękoma.
57
- Ależ skąd. Wygodnie im we czwórkę. To dla nich przygoda.
- Cóż, zatem dobranoc - powiedział Blair wstając. -1 dziękuję za... ehm, radę, Alek.
- Nie ma za co, Blair.
Bardziej znużony przeżyciami tego dnia, niż byłby skłonny przyznać, Blair wszedł po
schodach na górę. Jana zaczekała, aż się oddali, po czym zwróciła się do męża, mylnie
interpretując spokojny wyraz jego twarzy.
- Brawo! A więc cię wysłuchał - oznajmiła z zadowoleniem.
-Wysłuchał? - Alek raptownie oderwał się od pustej filiżanki. - No cóż, niezupełnie... -Co?
- Nadal zamierza wyjechać jutro rano - oświadczył Alek, biorąc się w garść.
To ponownie wzburzyło Janę. Ściągnęła fartuch, obeszła kuchenny stół i zatrzymała się przy
krześle Blaira. Na szczęście nie wyczuła ostrego zapachu, unoszącego się z opróżnionej
filiżanki.
- O... a więc chodzi o Hetty - mruknęła, dostrzegając nową stronę zagadnienia. - Musisz
pomówić z Hetty. Inaczej nie dojdzie do porozumienia.
Alek, przypomniawszy sobie nagle, że powinien już iść spać, podniósł się z krzesła. W
nadziei, że odwiedzie Janę od ryzykownych pomysłów, poklepał ją po ramieniu.
- Uspokój się, Jano! Zrobiło się późno. Jestem zmęczony.
Głos Alka mimowolnie zagłuszył poruszenie na górze. W chwili, gdy Blair zniknął za
drzwiami po-
58
koju i niebezpieczeństwo minęło, dzieci wyskoczyły z łóżek i stanęły u szczytu schodów.
Była to dla nich prawdziwa męczarnia, leżeć bez ruchu i udawać sen, podczas gdy Jana
krzątała się wokół, otulając je kołdrami i składając ubrania. Co więcej, straciły całą rozmowę
Alka z Blairem i teraz musiały się bardzo wysilić, by nadrobić zaległości.
Zaledwie dzieci zdążyły schować się za słupkiem, Alek wyszedł do frontowego holu, a Jana
deptała mu po piętach. Tłumiąc jęk, dzieci zerwały się z miejsca i, najszybciej jak mogły,
popełzły ku frontowym schodom, gdzie uklękły przy balustradzie.
Alek pragnął niezwłocznie udać się dó łóżka, lecz małżonka nie chciała nawet o tym słyszeć.
Ona jedna wiedziała na pewno, że jeśli sytuacja prędko się nie wyjaśni, Sara odjedzie - i co
wówczas stanie się z nimi? Pragnąc zapobiec trwałemu rozdźwię-kowi w rodzinie, Jana
podjęła decyzję i wzmogła nacisk wywierany na męża.
- No cóż, Alku, nie jestem pewna - westchnęła. - Myślałam, że wyszłam za mąż za głowę
rodziny, ale teraz zastanawiam się, kto tu właściwie nosi spodnie, ty czy Hetty?
- Wszystko ma swój czas i miejsce, kochanie -odparł Alek najłagodniej jak potrafił, stawiając
nogę na pierwszym stopniu. - Pójdę tam rano.
- Rano! - Każdy głupiec by zrozumiał, że rano będzie już za późno na jakiekolwiek działanie.
-Sara jutro wyjeżdża. Idź tam teraz i powiedz Hetty, co o tym myślisz.
Alek, słuchając, jak zimny wiatr dmie na zewnątrz, zacisnął dłoń na poręczy schodów.
59
- Nie mam zamiaru nachodzić o tej porze Różanego Dworku, by natrzeć uszu Hetty.
- Dlaczego nie? - chciała wiedzieć Jana. - Oczywiście, chyba że ciągle się jej boisz.
Wyglądało na to, że Alek nie zazna spokoju, dopóki nie postąpi zgodnie z życzeniem żony.
Pokonany, uniósł z rozdrażnieniem ręce i sięgnął po płaszcz.
Rozdział ósmy
W Różanym Dworku Oliwia wyszła z pokoju Sary z twarzą bladą jak klawisze pianina i
drżącymi ustami. Sara rzeczywiście opuszczała dom. Nazajutrz o tej porze pokoik u szczytu
schodów będzie pusty i cichy. W kuchni nie zadźwięczy dziecięcy śmiech, tupot szybkich
kroków nie rozlegnie się w holu. O, gdyby chociaż coś ją wcześniej ostrzegło, pozostawiło
nieco czasu na oswojenie się z tą wstrząsającą zmianą, jaka miała zajść w ich domu!
Broniąc się przed natłokiem przygnębiających myśli, Oliwia zawróciła i omal nie zderzyła się
z Hetty, która w końcu weszła na górę. Po scenie w pokoju Sary łagodna zazwyczaj Oliwia
gotowa była stawić czoło nawet groźnej starszej siostrze. Stanęła dzielnie przed Hetty, choć
lampa, którą trzymała, drżała w jej dłoni.
- Hetty, jak mogłaś mówić Blairowi te wszystkie rzeczy przy Sarze? Biedne dziecko tak się
zdenerwowało, że z trudem zdołałam je uspokoić.
Hetty nigdy nie pozostawała dłużna, gdy w grę
60
wchodziło przypisywanie komuś winy. Nastroszyła się w jednej chwili.
- Gdybyś mnie posłuchała, Oliwio, nic podobnego nie byłoby się zdarzyło. Oddaj mi to. -
Olejna lampka dygotała tak niepokojąco, że istniała groźba, iż upadnie na podłogę, i Hetty
odebrała ją siostrze. - Ale ty, jak zwykle, nie pomyślałaś, zanim otworzyłaś usta.
Kilka mocnych słów ze strony Hetty zazwyczaj zbijało Oliwię z tropu, lecz tym razem było
inaczej. Jej ramiona zadrżały, oddech stał się przyspieszony. Nie uważała, aby niezaproszenie
Blaira do domu mogło cokolwiek zmienić.
- Nie, Hetty, to ty nie pomyślałaś, co robisz. Przez ciebie Sara jutro opuści wyspę.
Hetty zerknęła na drzwi pokoju Sary.
- Psst! - syknęła rozkazująco, troszcząc się poniewczasie, że Sara coś usłyszy. - Nie miałaś
prawa wpuszczać tego człowieka do mojego domu.
Ponieważ Oliwia stała w przejściu, Hetty odwróciła się na pięcie i zaczęła schodzić na dół,
dając do zrozumienia, że rozmowa dobiegła końca. Oliwia spojrzała za siostrą, sapnęła cicho i
ruszyła gwałtownie jej śladem. Tym razem nie zamierzała tolerować władczych zachowań
Hetty.
Tymczasem Sara wymknęła się na palcach z pokoju i pobiegła spojrzeniem za oddalającymi
się plecami ciotek. Teraz już nie tylko jej ojciec walczył z ciotką Hetty, ale ciotka Hetty z
ciotką Oliwią prychały na siebie jak dwie kotki na kolczastym ogrodzeniu. Marszcząc
dziecinne czoło, Sara przemknęła na podest, by obserwować rozwój sytuacji.
61
A było na co patrzeć. Oliwia, sztywno wyprostowana, trzymała się w ryzach, dopóki nie
zeszły na dół.
- Twojego domu? - wybuchnęła, gdy tylko postawiła stopę na podłodze.
- Cóż, jestem najstarsza - odpaliła Hetty, wytrącona z równowagi wybuchem Oliwii, która co
gorsza, nie zdradzała najmniejszych oznak powrotu do dawnego, potulnego wcielenia.
- Och! - zakipiała Oliwia i wskazała chodnik w holu. - Więc to jest twój dywan? A to twoja
lampa, tak? Do mnie nic nie należy? W takim razie może najlepiej będzie, jeśli i ja się
wyprowadzę!
Hetty wpatrywała się w siostrę z osłupieniem.
- Nie bądź śmieszna - wymamrotała, podejrzewając, że Oliwia jest nie tylko zuchwała, ale
również bliska pomieszania zmysłów.
- Nie musisz mnie dalej utrzymywać - brnęła ze złością Oliwia. - Dam sobie doskonale radę
sama, teraz gdy zarabiam trochę pieniędzy.
Dotychczas, jak Hetty zauważyła, Oliwia zarobiła jedynie na nowy kapelusz, w którym
paradowała, chcąc zrobić wrażenie na tym niezdarnym fotografie, Jasperze Dale'u. Hetty
wysunęła szczękę. Nikt nie był w stanie przyprzeć jej do muru, nawet rozgniewana Oliwia.
- Tak? I co będziesz robiła? Dokąd pójdziesz? Oliwia nigdy przedtem nie rozważała takiej
ewentualności, ale nie zamierzała dać się teraz pognębić Hetty.
- Mogę... wynająć pokój w pensjonacie - wymyśliła na poczekaniu, nie zważając, iż
przeprowadz-
62
ka Oliwii King do pensjonatu byłaby przez rok tematem plotek w Avonlea.
- Ha, to brzmi równie niedorzecznie jak pomysł, że... że mogłabyś uciec z Jasperem Dale'em!
Hetty nie zdążyła pożałować, że podsunęła siostrze tak niebezpieczną myśl, gdyż w tej samej
chwili ktoś głośno zakołatał do frontowych drzwi. Obydwie kobiety wzdrygnęły się,
ponownie narażając lampę na upadek. Wielce zaskoczone, zerknęły na stojący w kącie zegar
po dziadku. Kto mógł wybrać się z wizytą o tej porze?
Hetty gwałtownym ruchem otworzyła drzwi i ujrzała na progu własnego brata w niedbale
narzuconym płaszczu i z bardzo niezadowoloną miną.
- Przepraszam - zaczął - ale nie będę mógł zasnąć, dopóki ci nie powiem, co myślę.
To rzekłszy, wkroczył do ciepłej kuchni wraz z podmuchem mroźnego powietrza, a siostrom
nie pozostało nic innego, jak ruszyć za nim. Sara, podobnie jak to wcześniej uczynili jej
kuzynostwo, przycupnęła na schodach i zbliżyła twarz do poręczy, aby lepiej słyszeć.
W kuchni Alek wcisnął rękawice do kieszeni i niezwłocznie przystąpił do rzeczy.
- Chcę ci powiedzieć, Hetty, że mam już dość bezczynnego przyglądania się, jak...
przekraczasz wszelkie granice przyzwoitości.
Hetty, która uważała się za wyrocznię w kwestii przyzwoitości, jęknęła.
- Czy wszyscy powariowali? - spytała, wznosząc oczy ku niebu i rozkładając dłonie.
Jej dramatyczne gesty nie onieśmieliły Alka.
- Słuchaj - podjął przez zaciśnięte zęby - jak so-
63
bie posłałaś, tak się wyśpisz i to nie moja rzecz, ale tu chodzi o dziecko. Nie będę dłużej
tolerował takich rozdzierających scen.
Z każdym słowem Alka Hetty czerwieniła się i irytowała coraz mocniej. Mógł sobie być
dorosłym mężczyzną i ojcem rodziny, lecz dla Hetty pozostał młodszym bratem, który
powinien robić to, co mu każą. A dzisiejszego wieczoru wydawało się, że obydwoje z Oliwią
podnieśli bunt.
- Nie wiem, o czym mówisz - wypaliła Hetty ze srogą miną. Światło lampy podkreślało jej
ostro zarysowane kości policzkowe i długi nos, przez co wyglądała jeszcze groźniej.
Alek w rozterce przeczesał palcami włosy. Powinien był wiedzieć, że Hetty nie zechce
wysłuchać głosu rozsądku.
- Powiadam ci, Hetty, jeśli mam wierzyć temu, co mówił mi dzisiaj Blair, to według
wszelkiego prawdopodobieństwa nigdy już nie zobaczysz Sary.
Sara, ukryta w cieniu, omal nie sapnęła głośno. Wystarczającym ciężarem była dla niej
niezgoda panująca w rodzinie. Wystarczająco ciążyła jej konieczność opuszczenia z dnia na
dzień ukochanego Różanego Dworku, do którego będzie mogła wrócić jedynie jako gość. Ale
nie móc tu wrócić w ogóle? Sama myśl o tym przejęła Sarę głęboką zgrozą.
Oliwia była niemal równie przerażona jak Sara. Stanęła zatem po stronie Alka.
- Proszę cię, Hetty - zaczęła błagalnie - pogódź się z nim raz na zawsze. Tylko ty możesz tu
coś zmienić.
Uległość nie należała do mocnych stron Hetty,
64
zwłaszcza gdy najstarsza panna King czuła się atakowana i przyparta do muru. Gwałtownie
zmarszczyła brwi.
- A więc chcecie, żebym pogodziła się z Blairem Stanleyem, mimo że ma zamiar zabrać Sarę,
tak jak kiedyś zabrał nam Ruth? Czy tego właśnie ode mnie żądacie?
- Tak - oznajmił Alek prosto z mostu, nieświadom, iż Sara, bliska płaczu, siedzi na schodach.
Blair miał w ręku wszystkie karty. Zawarcie z nim zgody wydawało się jedynym wyjściem.
- Po moim trupie - brzmiała odpowiedź Hetty, wyglądającej tak, jakby rozumiała to
dosłownie. Wszystkiemu winien był Blair i nic nie mogłoby skłonić Hetty do zmiany zdania.
Wymaszerowała z kuchni, zostawiając Alka zaciskającego pięści i Oliwię, która miała
kompletną pustkę w głowie.
- Dobry Boże, kobieto! - burknął za nią Alek i z oburzeniem cisnął kapelusz na podłogę.
Na dźwięk kroków Hetty Sara czmychnęła do swego pokoju. Wcale nie pragnęła na
zakończenie tego zwariowanego dnia zostać przyłapaną na podsłuchiwaniu kłótni. Jednym
susem wskoczyła do łóżka i zacisnęła powieki dokładnie w chwili, gdy Hetty uchyliła drzwi i
zajrzała do środka.
Sukienki i fartuszki nadal leżały porozrzucane tam, gdzie Sara je zostawiła po namowach
Oliwii. Walizki wciąż były otwarte, podobnie jak szafa w kącie. Choć Hetty była wściekła,
kiedy otwierała drzwi, te oznaki pakowania wstrząsnęły nią równie mocno, jak przedtem
Oliwią.
5 — Odmiany losu
65
Przekonana, że nikt na nią nie patrzy, stanęła nieruchomo. Gniew opadł, ustępując miejsca
bolesnemu, mrocznemu przygnębieniu. Oczy Hetty spoczęły na Sarze i przez nieskończenie
długą chwilę przyglądała się jej, przypominając sobie inną jasnowłosą dziewczynkę, która
spała kiedyś w tym pokoju i którą uprowadził na zawsze bogaty przybysz z miasta. Później,
upewniwszy się, że dziecko śpi, Hetty westchnęła ciężko, cofnęła się do holu i cicho
zamknęła za sobą drzwi.
Ktoś jednak obserwował starszą damę. Sara widziała wszystko spod spuszczonych rzęs i
twarz ciotki Hetty była ostatnią kroplą, która przepełniła kielich. W Sarze wezbrała odwaga.
Skoro cały świat wokół niej walił się z trzaskiem, chlipanie przez całą noc w poduszkę nie
mogło przynieść nic pożytecznego. Jeżeli należało podjąć konkretne działania w celu
rozwiązania problemu, dziewczynka musiała podjąć je sama.
Gdy tylko drzwi się zamknęły, Sara ponownie wyskoczyła z łóżka i pośpiesznie zaczęła się
ubierać. Wierzyła, że w trudnej sytuacji trzeba działać, choćby w najniezwykłejszy sposób.
Rozpaczliwa sytuacja wymaga rozpaczliwych pomysłów i w chwili kiedy ciotka Hetty się
odwracała, Sara wpadła na taki właśnie pomysł. Zbiegła po schodach i zajrzała do kuchni,
gdzie wuj Alek, podniósłszy z podłogi swój kapelusz, wcisnął go na głowę.
- Ech, Hetty nigdy się nie zmieni - burczał do Oliwii na pożegnanie. - A Blair jest tak samo
uparty. Dzięki Bogu, Sara ma trochę rozsądku. Może coś z niego im się udzieli.
66
Alek zrewidowałby zapewne swą opinię o rozsądku Sary, gdyby znał szaleńczy plan, który w
owej chwili zaczęła wcielać w życie. Zanim ktokolwiek z krewnych ją zauważył, Sara złapała
płaszczyk i kapelusz i wyśliznęła się z domu frontowymi drzwiami.
Niedługo później, po biegu przez zimny mrok i zmaganiach z wiatrem, gdy wuj Alek zniknął
bezpiecznie w domu, Sara przywlokła ciężką drabinę i oparła ją o ścianę. Następnie wspięła
się chwiejnie na wysokość pierwszego piętra i zabębniła w okno pokoju, gdzie - jak wiedziała
- spali jej kuzyni.
Istotnie, wszyscy smacznie spali, wyczerpani wypadkami minionego dnia i czajeniem się w
ciemnościach. Felicja z Cecylką leżały skulone pod kołdrami w jednym łóżku, a Felek z
Andrzejem w drugim. Sara pomyślała, że będzie chyba musiała wyrwać okno z framugi, żeby
któreś z dzieci się poruszyło.
Andrzej, który miał najlżejszy sen, usiadł w końcu raptownie i przetarł oczy. Czy to możliwe,
by jakaś ludzka istota machała do niego zza szyby, dwadzieścia stóp nad ziemią?
Ponieważ Andrzej nie wierzył własnym oczom, wstał z łóżka, podreptał do okna i otworzył
je. Dopiero wtedy stwierdził, że nie śni.
- Sara! - szepnął chrapliwie, widząc wiszącą w powietrzu przy ścianie domu kuzynkę.
- Pomóż mi wejść - rozkazała Sara, dygocząc w podmuchach nocnego wiatru i chwiejąc się
na drabinie, której, prawdę mówiąc, nie ustawiła zbyt pewnie.
67
Andrzej usłuchał, chwytając ją za ramiona, i zaczął wciągać do środka. Biodro Sary obiło się
o parapet.
- To boli - zaprotestowała, wsuwając się dalej przy pomocy Andrzeja i lądując wreszcie na
podłodze. Jej przenikliwy głos obudził pozostałych.
- Co ty tu robisz? - chciał wiedzieć Andrzej, pomagając jej wstać i pospiesznie zamykając
okno, za którym świszczał wiatr.
- Nie bój się, Cecylko, to Sara - szepnęła Felicja do siostrzyczki, która oszołomiona zerkała
na niewyraźne sylwetki przy oknie. Cecylka mogła pomyśleć, że w pokoju zjawił się duch, i
zacząć piszczeć na tyle głośno, by ściągnąć matkę.
Oczy Cecylki rozwarły się szeroko. To naprawdę była Sara. I z pewnością nie weszła
drzwiami.
- Uciekłaś z domu? - spytała z zapartym tchem. Felek tymczasem wygramolił się spod kołdry.
- Co się dzieje? - wymamrotał sennie. Budzenie się zawsze zajmowało mu dużo czasu.
Sara odetchnęła głęboko, żeby się uspokoić, i zwróciła ku nim twarz.
- Postanowiłam nie wyjeżdżać, dopóki ciotka Hetty i tatuś nie pogodzą się z sobą. Bo inaczej
nigdy nie będę mogła tu wrócić.
Andrzej pokręcił głową. Był spokojnym, myślącym chłopcem, lecz brakowało mu śmiałości i
wyobraźni Sary.
- Musisz wyjechać, bez dwóch zdań. Powinnaś była słyszeć swojego tatę dziś wieczorem.
- Był taki wściekły na ciotkę Hetty, że wyglądał, jakby mu żyły miały popękać - dodał
dramatycznie
68
Felek. Bardzo nie chciał, żeby Sara wyjechała, ale w skrytości ducha jakaś jego cząstka
cieszyła się z fajerwerków, które wybuchały wokół.
- Nic mnie to nie obchodzi! - wypaliła Sara na przekór temu złowieszczemu obrazowi. -
Nigdzie nie wyjadę.
Cecylka, za mała, by zrozumieć związane z tym prawdziwe komplikacje, rozjaśniła się
natychmiast.
- Och, Saro, to dobrze. Nie chcę, żebyś odjechała. Nie chcę.
Felicja, która przed paroma miesiącami byłaby zgorszona takim pomysłem, teraz ochoczo
zgodziła się z Sarą.
- No to będziesz musiała zniknąć.
- A gdzie mamy cię schować, jak myślisz? - zażartował Andrzej. - Pod łóżkiem?
Sara nawet się nie uśmiechnęła i zrozumieli, że naprawdę mówiła poważnie. Gdyby jej nie
pomogli, to kto wie, w jakie mogła wpaść tarapaty? Owszem, Sara była w gorącej wodzie
kąpana, ale nawet jeśli nie zawsze myślała, co robi, miała przynajmniej odwagę, by to zrobić.
I potrafiła bardzo dzielnie znosić przykre skutki.
- Znam doskonałe miejsce - powiedziała Felicja w nagłym przebłysku natchnienia.
- Będą mieli wyrzuty sumienia - wymruczała Sara, myśląc o wszystkich zwaśnionych
krewnych. - Będą musieli zapomnieć o kłótniach... i połączyć się w miłości do mnie.
- Phi! - brzmiał komentarz Felka do tego sielankowego obrazka.
69
Sara odwróciła tylko twarz w stronę łóżka, rozkoszując się myślą o nakłonieniu wszystkich
do pokornych błagań o wybaczenie za dzisiejsze karygodne postępki.
- Uważam, że to świetny pomysł.
Rozdział dziewiąty
Nikt nie spał ten nocy w Różanym Dworku. Oliwia przewracała się i rzucała na łóżku,
dręczona niepokojem, wyobrażając sobie, że mieszka na lodowato zimnym poddaszu
pensjonatu Bigginsów, a Hetty na zawsze przestała z nią rozmawiać. Hetty natomiast leżała
sztywno i nieruchomo, wpatrzona w sufit, i zastanawiała się, dlaczego reszta rodziny nigdy
nie podziela jej punktu widzenia i zawsze musi się jej sprzeciwiać. A Sara... cóż, Sary tam nie
było.
Hetty wstała rano pierwsza i to ona odkryła puste łóżko Sary. Widok ten niezmiernie ją
przeraził. Wciąż mając na sobie koszulę nocną, pośpiesznie przywołała Oliwię.
- Czy Sara już wstała? - spytała z naciskiem, kiedy Oliwia z podpuchniętymi oczyma
wyłoniła się ze swego pokoju.
- Nie sądzę. A dlaczego? - zainteresowała się Oliwia. Wtem dostrzegła przez uchylone drzwi
puste łóżko Sary. - O Boże miłosierny - jęknęła, wyobrażając sobie natychmiast najgorsze
rzeczy.
- To wszystko wina tego... przeklętego Blaira Stanleya! - wybuchnęła Hetty i zaczęła się
pośpiesznie ubierać. Zdaniem Hetty, przyjazd Blaira oka-
70
zał się równoznaczny z morową zarazą i kilkoma trzęsieniami ziemi naraz.
Wkrótce potem Hetty wpadła do kuchni, usiłując jednocześnie zapiąć kolczyk. Niezależnie od
rozmiarów katastrofy, jaka na nią spadała, Hetty zawsze upewniała się, że wychodząc jej
naprzeciw wygląda bez zarzutu. Była to kwestia zasad moralnych. Gdy się raz zrezygnuje ze
swych zasad moralnych, wszystko inne czeka upadek i ruina.
- Piotrek! Piotrek! - zawołała niecierpliwie. Piotrek Craig, wynajęty pomocnik w Różanym
Dworku, wbiegł do domu tylnymi drzwiami. Włosy spadały mu na oczy i wydawał się mocno
poruszony. Sara była także jego przyjaciółką. Pomogła mu, kiedy zachorował, i nakłoniła
Kingów, zwłaszcza Felicję, by traktowali go jak kolegę, a nie zwykłego parobka. Pierwszego
wstrząsu tego ranka doznał w chwili, gdy Hetty wyciągnęła go z łóżka i powiadomiła o
zniknięciu Sary. Drugi wstrząs nastąpił, kiedy Oliwia powiedziała, że jeśli Sara się znajdzie, i
tak opuści na zawsze Różany Dworek, a być może nie zdąży nawet się pożegnać.
- Nigdzie jej nie ma. Szukałem w szopie, w kurniku, wszędzie.
- A czy zaglądałeś pod ganek?
- Uch, nie, proszę pani - wyznał Piotrek, nie potrafiąc sobie wyobrazić Sary skulonej w tak
ciasnym miejscu.
- Więc idź, zajrzyj tam. Prędzej.
Pełna niepokoju o Sarę, Hetty znów wypchnęła Piotrka za tylne drzwi. Podobnie jak Blair,
lubiła działać i rozkazywać, i czuła się lepiej, mogąc kiero-
71
wać poszukiwaniami. Ledwie Piotrek zniknął, nadbiegła Oliwia, przynosząc kolejną przykrą
nowinę.
- Hetty! Blair przyjechał!
Oblężona z wszystkich stron, Hetty odwróciła się szybko.
- Och! Dobry Boże!
- To niemożliwe! - dodała Oliwia, przecząc oczywistym faktom, i wybiegła, załamując ręce.
Nie zwolniła, dopóki nie znalazła się za frontowymi drzwiami, obok bryczki, z której
wysiadali właśnie Alek z Blairem. śaden z nich nie wiedział jeszcze o zniknięciu Sary i ze
spokojem oczekiwali, że ją odbiorą.
- Blair! - wykrzyknęła Oliwia.
- Dzień dobry, Oliwio.
- Blair, ehm... nastąpiło pewne drobne opóźnienie. Nie... nie wiemy dokładnie, gdzie...
Głos Oliwii umilkł, a w Blairze natychmiast obudziła się czujność. Nie spodziewał się, że
Hetty łatwo da za wygraną i był przygotowany na kontratak z jej strony.
- Cóż, chyba jest już gotowa? Pójdę na górę po jej rzeczy.
Widząc, że Oliwia stoi jak oniemiała, Hetty stanowczym krokiem wyszła z domu. Nie miało
sensu dalsze zwlekanie z tą wiadomością.
- Sary nie ma na górze, Blair - oznajmiła ponuro. - Ona... ona zniknęła.
- Zniknęła? - zawołał zdumiony Blair. - Co, u licha, chcesz przez to powiedzieć?
- Zniknęła! - potwierdziła Oliwia, która mimo chłodu wybiegła na dwór, nawet nie narzucając
sza-
72
la. - Rano, gdy poszłyśmy ją obudzić, nie było jej w pokoju.
Nie słuchając dalej, Blair wbiegł do Różanego Dworku, by samemu przekonać się, co się
stało.
- Saro! - zawołał, otwierając drzwi do salonu. -Saro!
Ponieważ Sara nie wychynęła zza sofy ani pianina, Blair odwrócił się gniewnie do Hetty,
stojącej za nim.
- Hetty King, zdumiewa mnie, do jakich granic potrafisz się posunąć. Gdzie ją ukryłaś?
Wybiegł z salonu, omal nie przewracając Hetty po drodze. Hetty aż napęczniała z oburzenia.
- Ukryłam? Za jaką kobietę ty mnie uważasz?
- Lepiej nie pytaj - warknął Blair. - Saro!
Z tupotem wbiegł po schodach na piętro i zaczął otwierać po kolei wszystkie drzwi,
sprawiając przy tym wrażenie, iż uważa, że im więcej narobi hałasu, tym szybciej Sara się
odnajdzie.
Alek wgramolił się za Oliwią na ganek. Robił, co mógł, by zachować zimną krew.
- Słuchaj, jak ona mogła...
- Nie wiem, Alek. Może poszła do twojego domu, żeby się pożegnać?
Alek potrząsnął przecząco głową. Weszli do frontowego holu.
- Właśnie stamtąd przyjechaliśmy, Oliwio.
Sara w żadnym wypadku nie mogła pobiec przez pola w stronę farmy Kingów, nie będąc
zauważona z bryczki.
Kiedy Blair przemierzał ciężkimi krokami pokój Sary, Piotrek Craig wpadł do kuchni, gdzie
zastał
73
Hetty wściekle wpatrzoną w sufit, skąd dobiegały hałasy. Po przetrząsaniu różnych
zakamarków Piotrek był od stóp do głów pokryty kurzem i źdźbłami uschłej trawy. Zaglądał
pod altankę z pnącym bluszczem, choć nawet kot nie miał ochoty się tam wciskać.
- Nigdzie jej nie ma, panno King.
Jeżeli Sary nie było na farmie ani w Różanym Dworku, sytuacja stawała się poważna.
Należało wezwać pomoc z zewnątrz.
- Proszę cię, Piotrku, idź po posterunkowego Jef-friesa.
Piotrek pobiegł wypełnić to nowe polecenie, a Blair tymczasem zszedł po schodach, wpadając
na dole na Alka i Oliwię.
- Niech to licho, ona zniknęła - złościł się, rzucając na Hetty chmurne i podejrzliwe
spojrzenia.
- Już ci o tym mówiłam - prychnęła Hetty, jak gdyby chciała zasugerować, że inteligencja i
zdolność pojmowania Blaira są ograniczone.
Tego już było za wiele. Blair zatrząsł się z wściekłości i stracił w końcu panowanie nad sobą.
- Nie odzywaj się do mnie, ty stara, kłótliwa jędzo! Warto by cię wytarzać w smole i w
pierzu!
Alek z Oliwią zamarli w osłupieniu - lecz wyraz ich twarzy był niczym w porównaniu z miną
Hetty. Nikt, odkąd pamiętała, nie ośmielił się przemówić do niej w taki sposób.
- Dość tego, Blair - warknął Alek. - Chodźmy jej poszukać.
- Zaraz cię dogonię.
Alek wypchnął Blaira za frontowe drzwi, zanim
74
zdążyły wybuchnąć kolejne pociski. Hetty odprowadziła szwagra płomiennym spojrzeniem, a
po chwili odzyskała werwę. Podobnie jak Blair czuła, że musi coś robić.
- Nie stój tak i nie gap się, Oliwio. Szukaj jej. .
Oliwia zaczęła wkładać płaszcz, chociaż nie miała pojęcia, dokąd się udać. Wiedziała tylko,
ż
e siostra budzi w niej coraz silniejszą irytację.
-Gdybyś zechciała się uspokoić i opamiętać, Hetty, mielibyśmy wszyscy większe szanse na
odnalezienie Sary!
Hetty również szykowała się do wyjścia, wbijając ręce w rękawy płaszcza tak gwałtownie,
jakby walczyła ze śmiertelnym wrogiem.
-1 to ty... ty mi mówisz o opamiętaniu! - burknęła do Oliwii, która wyglądała tak, jakby miała
za chwilę stracić głowę.
Tymczasem Alek z Blairem wsiedli do bryczki. Alek skierował konia w jedną z ulubionych
alejek Sary. Sara była rozkochana w krajobrazie otaczającym Różany Dworek i znała tu
każdy kąt. Nikt nie był w stanie odgadnąć, gdzie mogła znaleźć kryjówkę.
- Przyjrzymy się tej drodze. Ruszajmy. Odjeżdżając sprzed Różanego Dworku, minęli
bryczkę Jaspera Dale'a, nieświadomego burzy, jaką napotka u celu. Kiedy schodził ze stopnia
powozi-ku, Oliwia wypadła z domu.
-Jasperze! - zawołała, biegnąc w jego stronę. W jej głosie dźwięczała tak wyraźna ulga, że
Jasper zupełnie zapomniał o przywiązaniu konia do słupka.
75
- Ja, ehm... przywiozłem wczorajsze fotografie -powiedział, macając ręką pod siedzeniem
bryczki i czując, że sama obecność Oliwii sprawia, iż palą go uszy. Pracował w swojej ciemni
najszybciej jak umiał, by móc dostarczyć Oliwii zdjęcia przed południem. Chętnie trudziłby
się przez całą noc, gdyby to miało ją uszczęśliwić.
- Sara uciekła.
-Wyszły chyba nieźle... - wymamrotał Jasper i urwał, pojmując znaczenie słów Oliwii.
Zamrugał sowimi oczyma zza okrągłych okularów i głośno przełknął ślinę. - Uciekła?
Oliwia skinęła głową, przygryzając usta.
- Jej ojciec przyjechał po nią, a ona nie chciała wyjeżdżać.
Jasper nigdy przedtem nie widział zrozpaczonej Oliwii. Wsunął fotografie na powrót pod
siedzenie i wykonał kilka kojących gestów.
- Uspokój się, Oliwio - wybąkał. - Nie... nie mogła pójść daleko.
Oliwia nie dawała się pocieszyć nawet Jasperowi Dale'owi. Mocno splotła dłonie w
rękawiczkach i obejrzała się w stronę domu.
- Och, to wszystko przez Hetty. Wiem, że jest moją siostrą, ale naprawdę nie mam pojęcia, co
robić. Ona się nigdy nie zmieni.
Nawet Jasper nie był na tyle nierozsądny, by wygłaszać opinie na temat Hetty King. Wolał
myśleć o Oliwii i Sarze - i o ucieczce. Na swój własny, niepozorny sposób, Jasper również
był człowiekiem czynu.
76
- No cóż, może już czas, żebyś t y się zmieniła -oświadczył dzielnie, chwytając lejce, zanim
koń z własnej woli ruszył w drogę. - A m-może byśmy pojechali do miasta i s-sprawdzili, czy
ktoś jej nie widział?
Rozdział dziesiąty
Dorośli zwijali się jak w ukropie, lecz i dzieci w niczym im nie ustępowały. Na farmie
Kingów Felicja, Felek i Andrzej, każde z osobna, cicho wymknęli się z domu i dotarli
ukradkiem do stodoły. śaden tajny agent wypełniający niebezpieczne zadanie nie oglądałby
się częściej przez ramię ani nie przemykał ostrożniej. Omal nie umknęli w popłochu jedno
przed drugim, gdy zderzyli się przy ogrodzeniu za stodołą.
W milczeniu wymienili spojrzenia, otworzyli wrota stodoły i wpadli do środka. Zamknąwszy
starannie wrota, zbadali przegrody dla krów i żłoby i w końcu uznali, że mogą bezpiecznie
podkraść się do dużych, starych sań, nadal okrytych płachtą.
Felicja zabębniła palcami w róg płachty i odezwała się ostrożnie:
- Saro, to tylko my.
Sanie nie odpowiedziały. Felicja, która uważała się za dowódcę zwiadu, spojrzała na
podwładnych. W każdym porządnym patrolu musiał być ktoś, kto stał na czatach.
- Andrzeju, zostań z tyłu i obserwuj drzwi. Andrzej zawrócił niechętnie i zaczął pełnić wartę,
przybliżywszy oko do dziury w desce powyżej
77
skobla. Felicja ponownie, lecz tym razem z większym niepokojem, przemówiła do
zasłoniętych sań.
- Saro?
Odpowiedzi nadal nie było, więc złapała róg płachty i odrzuciła w tył. Oczom dzieci ukazała
się Sara, głęboko uśpiona i zwinięta w kłębek pod futrzaną derką i kocem zabranym z sypialni
kuzynów.
Potok światła obudził Sarę. Próbując usiąść, uderzyła głową o oparcie siedzenia. Osłonięte
płachtą sanie wydawały się doskonałą kryjówką. Inną jednak sprawą było spędzenie w nich
nocy, gdy człowiek usiłował ułożyć się wygodnie na wąskim, nie-foremnym siedzeniu, nie
wiedząc, co mogą oznaczać poskrzypywania i szelesty dobiegające ze smolistych ciemności.
Te długie godziny, spędzone w przejmującym chłodzie, sam na sam z własnymi myślami, nie
były zbyt przyjemne. Sara długo kręciła się i wierciła, zanim zdołała zapaść w drzemkę - i
wtedy zjawili się kuzyni.
Przez chwilę Sara próbowała sobie przypomnieć, gdzie jest i dlaczego się tu znalazła. Czemu
nie leży we własnym, ciepłym łóżku na piętrze Różanego Dworku? Czemu czuje zapach
stęchłego siana i starej skóry, a nie smakowitą woń śniadania?
Wszystko powróciło do niej w mgnieniu oka, łącznie z na wpół spakowanymi kuframi oraz
bile-. tami kolejowymi, które jej ojciec miał w kieszeni. Sara usiadła niepewnie, opatulona
płaszczem, i rozprostowała ścierpnięte nogi i ręce, które wyraźnie protestowały przeciwko
miejscu noclegu.
- Mówcie, co się dzieje - rozkazała natychmiast,
78
wypatrując, czy nie przynieśli jej czegoś na śniadanie. Rzecz jasna, nie zrobili tego. Felicja
wzruszyła tylko ramionami.
- No cóż, biegają wokół domu jak mrówki na patelni i skaczą sobie do gardeł.
Sarze zrzedła mina. Oczekiwała, że do tego czasu ojciec z ciotką Hetty zjednoczą siły w
ż
arliwych poszukiwaniach, przepełnieni wyrzutami sumienia. Mieli paść sobie w ramiona na
widok Sary, całej i zdrowej, opuszczającej stodołę. Następnie mogłaby pójść do domu, ogrzać
się i dostać coś do jedzenia. W pośpiesznej ucieczce przed krewnymi zupełnie zapomniała o
zapasach żywności i teraz jej żołądek burczał gniewnie.
- Chcesz powiedzieć, że tatuś z ciocią Hetty jeszcze się nie pogodzili?
Felicja ponuro pokręciła głową. Obserwowała wszystkich bardzo czujnie.
- Nic nie mówili.
I było to mało prawdopodobne, zważywszy rodzinny upór. Jednak żadne z dzieci nie wyraziło
głośno swych wątpliwości, że kolejny wymyślny plan Sary przybierze obrót zupełnie
odmienny, niż się spodziewała.
- Tylko że słyszałem, jak twój tata powiedział coś, czego nawet ja nie powtórzę - dodał Felek
z miną świętoszka.
-Co?
Sara była zaskoczona, wiedziała bowiem, że jej ojciec tylko w ostateczności uciekał się do
przekleństw.
Andrzej odskoczył od drzwi.
79
- Szybko! - ostrzegł. - Wuj Alek tu idzie. Kryj się!
Sara dała nurka pod futrzane okrycie, a kuzyni zaciągnęli płachtę na sanie. Zdążyli w samą
porę. Wuj Alek wkroczył do stodoły, zatrzaskując za sobą drzwi.
- O - odezwał się na widok dzieci - znaleźliście coś?
Alek był przekonany, że dzieci, odkąd wrócił do domu z wiadomością o zniknięciu Sary,
pilnie zajmują się poszukiwaniami. Poczciwe, pomysłowe dzieciaki przetrząsały nawet
stodołę.
Andrzej potrząsnął głową, unikając wzroku wuja.
- Nie, nie.
Alek z westchnieniem oparł się o jedną z pionowych belek podtrzymujących stryszek na
siano. Czuł się lepiej w towarzystwie dzieci, z dala od napięcia wibrującego w domu.
Roztrzęsiona Jana miotała się to tu, to tam, Hetty fukała i rzucała piorunujące spojrzenia, a
nieszczęsny komisarz Jef-fries, nękany przez Blaira, przemierzał tam i na powrót całe
Avonlea.
- Cóż, chyba zostanę z wami. Tylko tutaj można mieć chwilę spokoju.
Dzieci wymieniły przerażone spojrzenia. Płachta na saniach zwisała luźno i krzywo, i
wystarczyłoby, żeby Sara kichnęła lub zaszurała nogą, a wszystko by się wydało. Jak by się
wówczas wytłumaczyli przed grupą rozgniewanych dorosłych?
Felek, najmłodszy i najmniej odważny, zaczął wyglądać trochę nieswojo. Lubił zabawne
przygody. Nie lubił jednak, kiedy groziły mu przykrości
80
ze strony ojca. Felicja zerknęła na brata i poczuła, że lepiej będzie coś powiedzieć, by
odwrócić uwagę.
- Nie martw się, tato. Sara na pewno się znajdzie. A jak tam wujek Blair i ciocia Hetty?
- Hm! - Alek szyderczo skrzywił usta, wyrażając tym wszystko, czego przy dzieciach nie
mógł ująć w słowa.
- Czy oni kiedyś przestaną się kłócić? - spytał Felek. Im prędzej bowiem zaprzestaliby kłótni,
tym szybciej mógłby wyplątać się z pojednawczych planów Sary, które sprawiały coraz
więcej kłopotów.
- Och, zapewne - odparł Alek oschle - ale my tego nie dożyjemy. No cóż, szukajcie dalej,
dobrze?
Alek zmienił zdanie i postanowił jednak podjąć poszukiwania, zamiast trwonić czas w
stodole. Gdyby Jana odkryła, że włóczył się bez celu w tej krytycznej chwili, przyszły spokój
małżeński byłby narażony na szwank. Alek wyszedł tą samą co poprzednio drogą,
pozostawiając dzieci w stodole. Wszystkie odetchnęły jednocześnie. Nieszczęście było o
włos.
- Poszedł - szepnęła Felicja w stronę sań, unosząc róg starego brezentu.
Sara usiadła, wyraźnie wstrząśnięta bliskością niebezpieczeństwa. Wieści o wzajemnych
relacjach jej ojca i ciotki również nie brzmiały zachęcająco.
- Wygląda na to, że zostanę tu jakiś czas. Nie zapomnijcie przynieść mi obiadu - dodała,
czując, że znowu zaczyna jej burczeć w brzuchu. Samotne kucanie w zimnych, ciemnych
saniach okazało się przedsięwzięciem podsycającym głód znacznie
6 -- Odmiany losu
81
mocniej, niż się spodziewała, i czuła teraz wilczy apetyt.
- Nie martw się, przyniesiemy - przyrzekła Felicja, ruszając ku drzwiom. Gdy chodziło o
jedzenie, Sara mogła na niej polegać.
- Cześć! - zawołał Felek podążając za siostrą.
- Cześć - odpowiedziała Sara.
Patrzyła, jak skrzypiące drzwi zamykają się za kuzynostwem, a potem z rezygnacją wczołgała
się do sań.
Rozdział jedenasty
Przez resztę dnia dzieci udawały, że przeszukują farmę, lecz, oczywiście, nic nie znalazły -
podobnie jak pozostali członkowie rodziny Kingów. W końcu, późnym popołudniem, Hetty,
Blair, Jana i Alek spotkali się w kuchni na farmie. Wszyscy wyglądali na wyczerpanych i
gotowych zareagować otwartą wrogością na najbłahszą prowokację. Byli ogromnie
zmartwieni, tak zmartwieni, że nawet Jana, która na ogół starała się trzymać z dala od
rodzinnych swarów, zdobyła się na krytyczną uwagę.
- Blairze Stanley - wybuchnęła - muszę ci powiedzieć, że gdybyś się nie upierał przy tak
szybkim wyjeździe, nic podobnego by się nie wydarzyło!
Blair wstał z krzesła i podszedł do okna. Był człowiekiem czynu, nawykłym do
przeprowadzania swej woli, i bezskuteczne poszukiwania bardzo go przygnębiły.
82
- Prawdę mówiąc, powinienem był wyjechać wczoraj wieczorem - mruknął posępnie.
Hetty zesztywniała i z trzaskiem odstawiła filiżankę z herbatą, którą się pokrzepiała.
- Prawdę mówiąc, nie powinieneś był w ogóle tu przyjeżdżać.
Szyja Blaira tuż nad kołnierzykiem zaróżowiła się niebezpiecznie.
- Dobrze, że przyjechałem, skoro ty, jak widzę, nie jesteś w stanie ustalić, gdzie może
przebywać moja córka.
Jeżeli Blair pragnął rozgniewać Hetty, nie mógł wybrać cięższego zarzutu niż zarzut
nieodpowiedzialności. Hetty uważała się za najbardziej niezawodną osobę w Avonlea i
szeroko pojętej okolicy.
- A jakim to sposobem zamierzasz roztoczyć nad nią lepszą opiekę, Blairze Stanley? - spytała
z naciskiem. - Ty, samotny mężczyzna, opętany chęcią zawojowania świata interesu? Będzie
miała takie same szanse na normalne życie, jak Ruth!
W tej chwili Hetty rzeczywiście wkroczyła na niebezpieczny grunt. Blair odwrócił się od
okna ruchem tak gwałtownym, że aż zafalowały zasłony.
- Co powiedziałaś?
Upojona bitewnym szałem, Hetty wytoczyła najcięższy zarzut, to, co gnębiło ją od lat.
- Ruth żyłaby dzisiaj, gdyby nie padła ofiarą twojego dekadenckiego i nieumiarkowanego
sposobu życia.
- Hetty! - wykrzyknął Alek ze zgrozą. Za chwilę mogło tu dojść do rękoczynów.
Ignorując całkowicie brata, Hetty nadal zmywała głowę Blairowi.
83
- Te wszystkie podróże, do których ją zmuszałeś! Kto wie, jakich chorób mogła się nabawić
po drodze.
Hetty z zasady była przeciwna podróżom zagranicznym i odmawiała im wszelkiego
kształcącego wpływu. Dla niej były tylko przejawem lekkomyślności i rujnowały ludzi,
którzy lepiej by postąpili, zostając w domach i troszcząc się o własne sprawy.
Niepohamowane oskarżenia Hetty trafiły w czuły punkt. Blair zaczerwienił się po korzonki
włosów.
- Wiesz przecież doskonale, że Ruth zachorowała na gruźlicę w domu, w Montrealu! - niemal
wrzasnął. - To nie miało nic wspólnego z podróżami. Dobry Boże, kobieto, kiedyż to
wreszcie dotrze do twojej zakutej mózgownicy?
- Przestańcie zaraz, obydwoje! - rozkazał Alek, okazując wreszcie trochę stanowczości, w
obawie, że Hetty i Blair zaczną wydzierać sobie nawzajem włosy. - To wszystko przez wasze
przeklęte kłótnie!
- Alek! - rzuciła ostrzegawczo Jana. Choć nakłaniała męża, by zapanował nad sytuacją, jego
nagły wybuch stanowił dla niej wstrząs. Atmosfera w kuchni stawała się zbyt napięta.
Blair na chwilę zastygł w bezruchu, zaskoczony reprymendą Alka. Twardo zacisnął szczęki, a
ż
yły na jego skroniach zaczęły pulsować. Potem, rezygnując z miażdżącej repliki, zawrócił ku
drzwiom.
- Cóż... nie oczekuj ode mnie, że będę tu stał i przekomarzał się z tobą, Hetty. Wychodzę.
Będę dalej szukał.
- Pójdę z tobą - zaproponował Alek, korzystając z okazji, by wymknąć się z kuchni. Ponadto,
idąc
84
z Blairem, odsuwał od siebie jego złość. Te ciągłe rodzinne utarczki były okropne, zwłaszcza
ż
e u ich podstaw nie leżało nic racjonalnego.
Z zamętu panującego wśród dorosłych wynikł przynajmniej jeden pożytek. Korzystając z
ogólnej nieuwagi, Felicja, Felek i Andrzej zdołali wydobyć koszyk i wsunąć doń trochę
jedzenia dla Sary. Druga taka okazja mogła się już nie trafić, a wiedzieli, że Sara nadal siedzi
skulona w saniach, bliska śmierci głodowej.
Andrzej osłaniał Felicję i Felka najlepiej jak potrafił, stojąc tyłem do kuchennego stołu,
podczas gdy rodzeństwo ukradkiem wpychało resztki obiadu pod pokrywkę koszyka.
- Weź parę jabłek - szepnął Andrzej, trafiając, niestety, na lodowatą pauzę w rozmowie
dorosłych. Alek, który śladem Blaira kierował się ku drzwiom, przystanął w pół kroku. Przez
cały dzień wydawało mu się, iż dzieci są nerwowe i mają miny winowajr ców. Teraz nabrał
silnych podejrzeń co do przyczyny takiego zachowania.
- Pośpiesz się - ponaglała Felicja, nie zauważywszy, że ojciec zawrócił od drzwi i powoli
zbliża się z tyłu.
- Co wy knujecie, dzieciaki? - spytał Alek cicho.
Felicja omal nie dostała ataku serca, słysząc nagle głos ojca z odległości zaledwie metra.
Felek, który nigdy nie umiał dobrze udawać, schował za plecami słoik brzoskwiniowego
dżemu.
- Eee... nic - skłamał niepewnie.
Teraz już wszyscy w kuchni patrzyli na dzieci, dostrzegając jabłka, które Felicja miała
właśnie
85
wsunąć do koszyka. Alek uniósł pokrywkę i zobaczył zapas jedzenia dla kogoś, kto się
ukrywał -i kto prawdopodobnie miał na imię Sara.
Felicja głośno przełknęła ślinę, z ociąganiem odłożyła jabłka na kredens i spojrzała na ojca.
Było już za późno udawać, że planują z chłopcami jedynie miły, zimowy piknik w ściętych
mrozem lasach. Wszystko się wydało. Alek natychmiast odgadł jej zamiary.
Sara, zupełnie nieświadoma wydarzeń na farmie, usilnie próbowała zająć się czymś w
stodole. Ukrywanie się we wnętrzu sań, dopóki nie nastąpi dramatyczna scena pojednania
między najbliższymi, uważała wcześniej za pomysł śmiały i romantyczny. W rzeczywistości,
jak się okazało, czekało ją nieskończenie długie i przeraźliwie nudne czuwanie.
Sara leżała skulona pod futrzaną derką najdłużej jak mogła, ale zgięte kolana bolały ją
nieznośnie. Na domiar złego derka była tak przesycona końską wonią, iż Sara zaczęła
przypuszczać, że przez całe tygodnie nie pozbędzie się zapachu stajni, choćby bez przerwy się
szorowała i spryskiwała wodą ko-lońską. Ponadto pod ciemną płachtą okrywającą sanie nie
było nic do roboty - prócz kichania, gdy kurz dostawał się do nosa, i nasłuchiwania, jak deski
skrzypią na wietrze.
Nie trzeba dodawać, że dla dziewczynki tak żywej i o tak bujnej wyobraźni jak Sara czas
musiał wlec się więc bardzo wolno. W południe czuła się tak, jakby spędziła już miesiąc
skulona w niewygodnej pozycji, z łydkami pokłutymi przez ostre
86
ź
dźbła słomy. W połowie popołudnia miała wrażenie, że minął rok.
Sara próbowała recytować z pamięci wiersze, wymyślać historie, nawet liczyć barany, ale to
na nic się nie zdało. Nie mogła przestać myśleć o ojcu i ciotce Hetty ani pohamować szalonej
ciekawości, co też w obecnej chwili może się dziać między nimi. Czuła, że zwariuje, jeżeli
natychmiast nie wstanie i nie zacznie chodzić.
Wyśliznęła się więc ostrożnie z sań, szukając jakiegoś zajęcia. Policzyła dziury w deskach,
pohuś-tała się na zwisających sznurach i wsunęła głowę w chomąto, żeby sprawdzić, jak leży.
Wreszcie wspięła się na niewysoką, drewnianą ściankę, która oddzielała zagrody dla cieląt od
miejsca, gdzie zrzucano ze stryszku siano dla krów. Rozpostarłszy ramiona, zaczęła kroczyć
naprzód, jak gdyby natrafiła na szczególnie nęcący parkan na pastwisku, stawiając ostrożnie
jedną stopę przed drugą. W trakcie tej czynności zastali ją Blair, Hetty, Alek, Jana, Felicja,
Andrzej i Felek, którzy wtargnęli całą gromadą do stodoły.
- Sara! - wykrztusił Blair, dostrzegając córkę. -Dzięku Bogu, że jesteś bezpieczna.
Bezpieczeństwo Sary było kwestią sporną, gdyż tak ją zaskoczyło to najście, że omal nie
straciła równowagi i nie runęła głową naprzód między cielęta. Jana w równej mierze była
uradowana i przerażona na widok Sary balansującej chwiejnie na wąskiej desce. Przycisnęła
rękę do piersi.
- Saro, o mój Boże!
Hetty, która sztywno kroczyła na końcu, pobla-
87
dła, widząc Sarę kołyszącą się na przegrodzie. Co więcej, Hetty całkowicie straciła mowę i
postronny obserwator mógłby przypuszczać, że oniemiała z ulgi. Oniemiała jednak tylko na
chwilę. Natychmiast przepchnęła się naprzód, by dać upust wewnętrznemu oburzeniu. Karcąc
Sarę, mogła najlepiej ukryć, jak bardzo się cieszy, widząc dziewczynkę całą i zdrową.
- Czy masz pojęcie, co przez ciebie przeżyliśmy? Mam ochotę...
- Saro, dlaczego to zrobiłaś? - wybuchnął Blair, który doszedł już do siebie na tyle, że chciał
jednocześnie uzyskać odpowiedź i przerwać Hetty.
- Bo nie chciała wracać z tobą do Montrealu -odparła zgryźliwie Hetty w imieniu Sary. - To
oczywiste.
-Co?
Po raz pierwszy Blair potraktował tę myśl poważnie i jednym tchem wyraził zdumienie,
przerażenie i niedowierzanie. Być może w oskarżeniu Hetty kryło się ziarnko prawdy?
- To nieprawda, ciociu - wtrąciła Sara znad ich głów. Czy żadne z nich nie rozumiało, że
wyjazd do Montrealu stał się dla niej teraz najmniejszym zmartwieniem? Przeszywając ojca
spojrzeniem, potknęła się na desce i ledwo utrzymała równowagę.
- Saro, zejdź stamtąd natychmiast! - rozkazał Blair.
Widząc, że dawny spór odżyje lada chwila, Sara potrząsnęła głową. Posunęła się nieco dalej
wzdłuż przegrody i stanęła, machając od czasu do czasu ra-
88
mionami niczym wiatrak. Nie miała zamiaru rezygnować ze swej jedynej przewagi,
polegającej na tym, że znajdowała się poza zasięgiem rodziny.
- Nie, nie zejdę. Dlaczego muszę wybierać między ciocią Hetty a tobą? Mama kochała was
obydwoje i ja także.
Argumenty Sary nie przemówiły do Blaira w większym stopniu niż te, które słyszał od innych
członków rodziny. Surowo zacisnął usta.
- Natychmiast zejdź, Saro.
Sara wcześniej była gotowa bez końca ukrywać się w saniach. Teraz czuła, że w razie
potrzeby spędzi resztę tygodnia, stojąc na desce w stodole.
- Nie zejdę, dopóki nie skończycie tych kłótni. Jesteście niesprawiedliwi.
Widząc, że ojciec zaczyna się zbliżać, Sara zdała sobie sprawę, iż jeśli znajdzie się w zasięgu
jego ręki, zostanie ściągnięta w mgnieniu oka. Szukając drogi ucieczki, zeskoczyła
nieoczekiwanie z przegrody, lądując szczęśliwie na przeznaczonym dla krów sianie. Nie
będzie miała najmniejszych szans zażegnania sporu, jeżeli ojciec weźmie ją pod kuratelę.
Zdecydowana nie dać się złapać, odskoczyła w tył nie patrząc za siebie. Wuj Alek dostrzegł
niebezpieczeństwo, lecz... zbyt późno.
- Saro, uważaj na drzwi. Saro!
W tylnej ścianie stodoły znajdowały się drzwi, przez które wrzucano widłami siano zwiezione
podczas sianokosów. Drzwi owe, z takich samych starych desek jak reszta stodoły, były
prawie niewidoczne, gdy je zamknięto. To właśnie miejsce wybrała Sara, by stawić czoło
nadciągającym doros-
89
łym. Oparła się plecami o drzwi. W chwili, gdy się wyprostowała, rzucając groźne spojrzenia,
skobel ustąpił i drzwi otworzyły się na zewnątrz. Sara z krzykiem zniknęła z pola widzenia.
- Saro! - wrzasnęli jednogłośnie Hetty i Blair. Wszyscy runęli ku otwartym drzwiom i
spojrzeli
w dół, na przerażającą stromiznę, którą tworzył wysoki fundament stodoły i zbocze wzgórza.
Tuż poniżej, na twardej, zmarzniętej ziemi, leżała bez ruchu Sara.
- Och, Saro - jęknęła Hetty, ujawniając miłość do dziewczynki wyraźniej niż przez cały czas
panowania nad sobą.
Alek, ze świadomością, że wypadek może mieć poważne skutki, ruszył w przeciwną stronę.
- Sprowadzę doktora - powiedział, starając się zachować spokój, podczas gdy wszyscy wokół,
ogarnięci bezgraniczną paniką, wpadali na siebie nawzajem, próbując jak najszybciej dotrzeć
do rannej dziewczynki.
Rozdział dwunasty
Jeżeli Sara pragnęła wywołać zamieszanie na farmie Kingów, niewątpliwie osiągnęła cel,
fikając koziołka ze stodoły na podwórze. Kiedy Alek usiłował zaprząc spłoszonego konia do
bryczki, by pognać po doktora, Blair wziął Sarę na ręce, kompletnie ignorując desperackie
rozkazy Hetty, by nie ruszać dziewczynki, zanim nie będzie wiadomo, czy nie połamała sobie
wszystkich kości. Jana drep-
tała obok Blaira, dotykając czoła Sary i wydając ciche, kojące dźwięki, gdy Sara zaczynała
jęczeć. Felek, Felicja i Andrzej przynieśli kapelusz Sary z miejsca, w które się potoczył, i
popatrzyli na siebie w milczeniu. To oni wymyślili kryjówkę i pomogli Sarze się schować. W
ogniu wzajemnych oskarżeń istniała możliwość, że zostaną obwinieni
0 wszystko. Rzecz jasna, o ile kiedykolwiek przestaną obwiniać sami siebie.
Hetty udało się nakłonić Blaira, by zaniósł Sarę prosto do jej własnego łóżka w Różanym
Dworku. Gdy przybył doktor, mogli tylko usiąść w salonie
1 czekać - usiedli zatem w czwórkę i czekali w napięciu: Alek z Hetty po jednej stronie,
Jasper Dale z Oliwią po drugiej. Alek omal nie potrącił w miasteczku Jaspera i Oliwii, którzy
na wieść o katastrofie pomknęli za nim i doktorem co koń wyskoczy do Różanego Dworku.
Jana została na farmie, by przypilnować dzieci. Blair siedział na górze z doktorem. Nikt nie
mógł zapomnieć, jak blado i bezsilnie wyglądała Sara, gdy położono ją do łóżka, wciąż
nieprzytomną i wydającą urywane jęki.
Wreszcie, po długim jak wiek oczekiwaniu, doktor zszedł ze schodów ze swą czarną torbą i
stanął w salonie przed niespokojnymi obserwatorami.
- No cóż, nastawiłem jej nogę - powiedział z miną nieco zbyt poważną, by obecni odczuli
ulgę. -To tylko drobne pęknięcie. Mogła jednak doznać wstrząsu mózgu. Śpi teraz dość
spokojnie, ale musicie ją budzić co godzina. Nie wolno jej zapaść w głęboki sen.
- Czy mogę ją zobaczyć? - spytała natychmiast
91
Oliwia. Bezradne czekanie w salonie było najgorszą torturą, jaką przeżyła od chwili, gdy
próbowała wydobyć z Jaspera Dale'a dwa pełne zdania pod rząd.
- Och, naturalnie.
Kiedy Oliwia niezwłocznie opuściła pokój i pośpieszyła na górę, doktor z westchnieniem
zwrócił się do pozostałych:
- Cóż, chyba już pójdę, Hetty. Wezwij mnie, gdyby zaszła jakaś zmiana, dobrze?
Hetty skinęła głową z takim wyrazem twarzy, jakby gotowa była w razie potrzeby sama iść
do Avonlea. Wstała, by odprowadzić doktora do drzwi, lecz on tylko machnął ręką.
- Nie, nie, sam dam sobie radę.
- Dziękuję, doktorze.
Kiedy frontowe drzwi się zamknęły, Alek podniósł się z krzesła.
- No cóż, nie ma sensu, żebyśmy tu wszyscy siedzieli całą noc, więc... hm, wrócę do domu i
dotrzymam towarzystwa Janie i dzieciom. Zamartwiają się tam. Hetty...
Gdy Hetty spojrzała na niego, umilkł, postanawiając nie wszczynać na nowo kłótni. Hetty
miała twarz nieruchomą i ściągniętą, i najwyraźniej wycierpiała już dosyć jak na jeden dzień.
Alek uspokajająco położył dłoń na jej ramieniu.
- Dobranoc - powiedział tylko.
- Dobranoc - odparła Hetty i wydawała się wdzięczna za to ciche wsparcie.
Alek kiwnął Jasperowi głową i wyszedł. Jasper nieoczekiwanie znalazł się w salonie sam na
sam z Hetty King. Równało się to dla niego niemal po-
92
zostaniu w klatce z żywym tygrysem i zaczął nerwowo zerkać w stronę drzwi, przez które
Alek i doktor umknęli bez szwanku. Choć Jasper miał wielką ochotę czmychnąć, siedział
bohatersko na swoim miejscu, czując wokół siebie wzbierające napięcie. Bez względu na
Hetty postanowił wytrzymać - dla Oliwii.
Na górze Oliwia cicho otworzyła drzwi pokoju Sary. Sara, nadal biała jak prześcieradło,
leżała uśpiona pod kołdrą, z nogą unieruchomioną i lekko uniesioną. Blair, który nie
odchodził od łóżka Sary, odkąd ją położono, podniósł na chwilę głowę, gdy Oliwia zajrzała
do pokoju, a później odwrócił oczy. Miał znękaną twarz, bez cienia wojowniczości, tak
przedtem widocznej podczas rozmów z Hetty. Oliwia zrozumiała, że nie powinna teraz
wchodzić, zamknęła więc bezszelestnie drzwi i zawróciła w stronę korytarza.
Jasper niewątpliwie usłyszał jej kroki. Zerwał się niczym ułaskawiony więzień i już wkładał
płaszcz, gdy Oliwia stanęła przy schodach. Znalazłszy się sam na sam z Oliwią we
frontowym holu, Jasper zupełnie stracił mowę.
- O... hm... - wymamrotał, rozpaczliwie pragnąc zapytać o zdrowie Sary, lecz nie mógł
znaleźć ani jednego słowa.
Oliwia, która zdołała zobaczyć dziewczynkę jedynie przelotnie, była bliska płaczu. Podniosła
na Jaspera oczy pełne łez.
- Och, Jasperze... ona wygląda tak krucho... i blado.
Na widok oczu Oliwii Jasper, prócz mowy, omal
93
nie postradał zmysłów. Wszelkie oznaki wskazywały, że lada chwila ucieknie lub zemdleje i
najwyraźniej nie miał pojęcia, co należy robić w podobnej sytuacji. Dwukrotnie przełknął
ś
linę i z miną człowieka wkraczającego w płomienie położył niepewnie rękę na ramieniu
Oliwii, by dodać jej otuchy.
Nie przeczuwał wcale, w jaki sposób ten drobny gest podziała na Oliwię. Jak gdyby
zwolniono w niej sprężynę, zarzuciła Jasperowi ręce na szyję. W następnej chwili Jasper zdał
sobie sprawę, że przytula Oliwię do piersi i jest przy tym tak oszołomiony, jakby ratusz
miejski zawalił mu się na głowę.
Zapomnieli zupełnie o Hetty, która nadal siedziała w salonie. Dostrzegłszy czułą scenę,
zerwała się na nogi jak po wybuchu dynamitu. Przed dalszymi działaniami powstrzymało ją
jedynie to, że Oliwia częściowo odzyskała panowanie nad sobą i puściła Jaspera. Sama była
wstrząśnięta własną zuchwałością.
- Przepraszam - powiedziała, ocierając oczy. -To był dla mnie naprawdę ciężki dzień.
Jasper, któremu wcale nie było przykro, zaczął kręcić się nerwowo.
- Wstą... hm... wstąpię jutro i zapytam, jak ona się czuje - obiecał, a jego uszy zapłonęły
niczym latarnie morskie, gdy Oliwia spojrzała na niego.
- Dziękuję - odpowiedziała z tak szczerą wdzięcznością, że Jasper nie wyobrażał sobie, by
mógł na nią zasługiwać.
Przytrzymując kołnierz płaszcza, otworzył frontowe drzwi. Płaszcz, mimo wysiłków Oliwii,
by to
94
poprawić, był krzywo zapięty. Po wyjściu Jaspera Oliwia zamknęła drzwi i oparła się o nie na
dłuższą chwilę.
W salonie Hetty ponownie opadła na sofę, zgorszona sceną, której była świadkiem. Na
domiar złego trzymała jeszcze w ręku filiżankę i spodek, jako że usiłowała wcześniej napić
się herbary. Poniewczasie spróbowała odstawić je na tacę, lecz przechyliły się i z trzaskiem
spadły na podłogę.
- Och!- wykrzyknęła zdenerwowana, przyklękając pospiesznie, by zebrać szczątki. Dlaczego
właśnie dzisiaj cały świat walił się wokół niej?
Oliwia, spłoszona brzękiem, oderwała się od drzwi i pobiegła do siostry.
- Może pomogę ci posprzątać? - zaproponowała, wiedząc, jak bardzo Hetty nie znosi
bałaganu.
Jak Oliwia mogła wparadować tu tak bezwstydnie? Zaledwie przed chwilą narzucała się
Jasperowi Dale'owi! Zirytowana Hetty trzepnęła ją serwetką.
- Daj mi spokój, Oliwio! - warknęła. - Doskonale poradzę sobie sama!
Tego już Oliwia nie wytrzymała. Pokrzepiona spotkaniem z Jasperem, dała upust własnemu,
od dawna narastającemu rozdrażnieniu.
- Hetty, nie musisz ciągle udawać, że jesteś najsilniejsza! Gdybyś mnie najpierw wysłuchała...
Doprowadzasz do tego, że uciekają od ciebie wszyscy, których najbardziej kochasz.
Oliwia nie zauważyła, że Hetty znajduje się na krawędzi załamania. Ku jej przemożnemu
zdumieniu Hetty zmięła serwetkę, cisnęła ją na podłogę i wybuchnęła płaczem.
95
- Wiem, Oliwio. Wiem o tym. Teraz straciłam Sarę. Nigdy nie powinnam była stawać na
drodze Blairowi Stanleyowi. Ciebie też tracę. - Hetty otarła rzęsy i spojrzała w stronę okna, za
którym widać było jeszcze Jaspera Dale'a, opierającego się w oszołomieniu o koński bok. -
Ale, jak mówisz, sama jestem sobie winna, więc...
Hetty głośno pociągnęła nosem. Wstrząśnięta do głębi Oliwia dotknęła ramienia siostry. Hetty
była zawsze opoką rodziny Kingów. Oliwia wierzyła, że jeśli ta opoka runie, rozsypie się
także cała rodzina.
- Hetty, nie straciłaś ani Sary, ani mnie.
Hetty odwróciła się gwałtownie i drżącymi rękoma zaczęła zbierać okruchy filiżanki,
upuszczając większość z nich.
- O... masz - wykrztusiła, wpychając Oliwii garść skorup i ruszając pospiesznie ku schodom.
Na górze Blair wciąż siedział przy uśpionej Sarze i trzymał ją za rękę. Hetty otworzyła drzwi
i zawahała się w progu. Później, zebrawszy całą odwagę, wśliznęła się do pokoju. Blair
spojrzał na nią bez śladu wrogości. Przy obecnym stanie Sary kłótnie o to, którym pociągiem
wyjadą, wydawały się dość głupie. Hetty zachowywała się w taki sposób, ponieważ jej
również bardzo zależało na Sarze.
- Może usiądziesz, Hetty? Zmieścisz się tutaj.
Aby tego dowieść, przesunął się na małej kozetce, robiąc Hetty miejsce. Usiadła niezręcznie
obok niego w chwili, gdy spojrzał na zegarek, a następnie potrząsnął łagodnie Sarą. Blair
wypełniał polecenie doktora, by nie pozwolić jej zapaść w głęboki sen.
- Saro? Saro!
96
Sara uchyliła powieki i dostrzegła niewyraźną sylwetkę ojca, a obok - o nieba - ciotkę Hetty!
Osłabiona dziewczynka nie była w stanie szerzej otworzyć oczu, lecz jej mózg zarejestrował,
ż
e dwoje zaprzysięgłych wrogów siedzi potulnie obok siebie na kozetce. Nikt nie wrzeszczał.
Nikt nie groził nikomu wytarzaniem w smole i w pierzu ani innymi okrutnymi karami, od
których przez ostatnią dobę aż gęsto było w powietrzu. W jakiś sposób, którego Sara nie
potrafiła sobie wyobrazić, jej ojciec i ciotka Hetty doszli do porozumienia. A zatem, mimo
wszystko, cuda mogły się zdarzać.
Choć Sara przebywała w odległym świecie snu, cień uśmiechu musnął jej wargi i z
westchnieniem wtuliła się w poduszkę. O tak, końcowy rezultat wart był wypadnięcia przez
drzwi stodoły.
Gdy Sara zatonęła na nowo w sennych marzeniach, Hetty odetchnęła głośno. Jej niezłomna
wola ugięła się w końcu.
- Blairze Stanley, czy ci się to podoba czy nie, jesteśmy z sobą... związani... przez tych,
których kochamy.
Myślała nie tylko o Sarze, lecz także o Ruth, którą wszyscy ogromnie kochali.
Rozdział trzynasty
Dzień zabawy na lodzie w Avonlea był taki, jak być powinien - promienny, rześki i
bezwietrzny, a lekki mróz sprawiał, że wesoła przejażdżka na łyżwach wokół stawu stanowiła
nieprzepartą pokusę.
7 — Odmiany losu
97
W dodatku spadł upragniony śnieg, zmieniając pola w gładkie, roziskrzone dywany i
ozdabiając krzewy wesołymi, białymi czapeczkami. Bryczki zamknięto w wozowniach, a ich
miejsce zajęły rozmaite sanie i sanki, wśród nich duże sanie ze stodoły Kingów.
Zjeżdżały się teraz nad staw z całej okolicy. Konie dziarsko grzebały kopytami i wydychały
obłoki pary. Dzieci wydobywały się spod futer i pędziły w stronę ustawionych wokół lodu
ławek, a łyżwy podskakiwały im na ramionach. Ludzie tłoczyli się na brzegu i śmigali po
stawie. Jedni wirowali i wykonywali piruety, inni dzielnie, choć z trudem, posuwali się to
naprzód, to w tył, podtrzymując się wzajemnie.
Sanie Kingów, wyciągnięte ze stodoły, wypucowane i wzbogacone zaprzęgiem, przystanęły
w pobliżu. Alek powoził. Blair, Jana, Hetty i Sara tworzyli w środku zwartą grupę. Blair i
Hetty zawarli wiążący układ pokojowy, a przynajmniej trwały ro-zejm. Blair nawet pomógł
Hetty wysiąść z sań, popisując się wykwintnymi manierami. Jana także wysiadła i uniosła
derkę z kolan Sary.
-Jak się czujesz, Saro? - spytała, nieco zaniepokojona, czy dziewczynka dobrze zniosła jazdę.
Od czasu wypadku Sara po raz pierwszy opuściła dom. Jedynie całkowita utrata przytomności
mogła ją powstrzymać przed wzięciem udziału w zabawie.
Samopoczucie Sary nie budziło wątpliwości. Była podniecona, zachwycona i równie gorąco
jak inne dzieci z Avonlea pragnęła znaleźć się na lodzie.
98
Niestety, z nogą w gipsie nie mogła ruszyć się nigdzie bez pomocy. Ojciec bez wysiłku wziął
ją na ręce.
- Zabiorę twój bagaż - odezwał się z szerokim uśmiechem do Jany. Blair, podobnie jak Sara,
zbyt długo był sam i teraz odkrywał na nowo radości życia rodzinnego.
Krocząc po skrzypiącym śniegu; Blair zaniósł Sarę do ławki z najlepszym widokiem na staw.
Tam usadowił ją wygodnie i ułożył unieruchomioną nogę w taki sposób, by nikt jej nie
potrącił. Potem uśmiechnął się ciepło do córki.
- Cóż, młoda damo, niewątpliwie napędziłaś stracha ciotce Hetty i mnie, ale to przemówiło
nam do rozsądku. Możesz wrócić do Montrealu, kiedy będziesz gotowa. Tylko nie zwlekaj
zanadto.
Blair nie mógł dłużej zaniedbywać interesów, lecz dał się w pełni przekonać i podzielał punkt
widzenia Sary. Zamierzał na razie sam wrócić do Montrealu i pozostawiał Sarze możliwość
podjęcia decyzji o opuszczeniu Avonlea, gdy będzie do tego gotowa. Zresztą Sara i tak nie
mogła wyjechać, dopóki jej noga zupełnie nie wydobrzeje.
Nadciągnęła Hetty z futrzaną derką i pieczołowicie otuliła nią Sarę. Przebywanie w pobliżu
siostrzenicy bez okazywania jej troski wydawało się przekraczać możliwości Hetty.
Pojawienie się Kingów nad stawem nie przeszło, rzecz jasna, niezauważone - zwłaszcza przez
osoby zainteresowane wyłącznie sprawami innych. Pani Potts z panią Ray przybyły wcześnie,
twierdząc, że potrzebują ruchu. Wymieniając znaczące spojrzenia
99
podjechały niezwłocznie do miejsca, gdzie siedziała Sara z ojcem i ciotką. Wiedziały,
oczywiście, o rozpaczliwych poszukiwaniach i o tym, że wzywano Jeffriesa. Wszystkiemu
dodawały jeszcze pikanterii smakowite pogłoski o kłótniach Blaira z Hetty, lecz obie damy
nigdy nie mogły uzyskać wiadomości
0 szczegółach sporu. Gdyby teraz poszperały we właściwym miejscu, może natrafiłyby na
jakąś barwną informację.
- O, Blair Stanley - zaszczebiotała pani Potts fałszywym, przesłodzonym tonem, który mógł
każdego doprowadzić do furii. - Czy to nie cudowne, że niczego panu nie udowodniono?
Muszę przyznać, że śledziliśmy pański proces z wielkim zainteresowaniem.
Pani Potts potrafiła, jeśli zechciała, mówić różne rzeczy w taki sposób, że nawet anioł mógłby
się wydać zbrodniarzem. Hetty ściągnęła usta.
- Nie wątpię w to, Klaro Potts - prychnęła, z rozmysłem odwracając uwagę owej damy od
Blaira.
- śyczę miłego dnia - powiedziała pani Potts, zmuszona uznać przewagę Hetty, z którą nie
była w najlepszych stosunkach. Zdążyły już wcześniej wymienić kilka zdań, co nie wyszło
Klarze Potts na zdrowie.
- Miłego dnia - powtórzyła pani Ray, mrukliwie wspierając towarzyszkę.
Blair, nie przejmując się zupełnie ich insynuacjami, z przesadną uprzejmością uchylił
kapelusza
1 obdarzył obydwie kobiety zuchwałym uśmiechem.
- I ja życzę paniom miłego dnia - odparł po-
100
godnie, nie starając się nawet ukryć nuty ironii w głosie.
Obezwładnione przenikliwym spojrzeniem Het-ty i dobrym humorem Blaira, obie damy
zrozumiały, że szukają sensacji w niewłaściwym miejscu. Pani Ray z panią Potts wycofały się
z zastygłymi twarzami i ociężale popłynęły po lodzie. Zanim jeszcze znalazły się poza
zasięgiem słuchu, zaczęły prychać lekceważąco i krytycznie.
Gdy kobiety zniknęły w wirującym tłumie, Sara spojrzała na ojca. W jej oczach zabłysły
iskierki.
- Mówiłam ci, tatusiu, że wszyscy mieszkańcy Avonlea są zajmujący. Ale nie twierdziłam, że
wszyscy są mili.
Hetty, zadowolona z porażki swych zagorzałych przeciwniczek, poprawiła derkę na kolanach
Sary.
- Uważaj, Saro, abyś była okryta. Tego by jeszcze brakowało, żebyś złapała zapalenie płuc.
Hetty wracała do dawnej formy i wszędzie dostrzegała zagrożenie. Sara uśmiechnęła się do
niej z czułością, a potem zauważyła Felicję i Cecylkę, które przyjechały wcześniej z Oliwią i
teraz wesoło goniły się w gronie dzieci.
Wtem na ślizgawce pojawiła się przedziwna, wysoka postać o nogach jak z gumy,
wymachująca ramionami, podczas gdy łyżwy ślizgały się i rozjeżdżały na boki w desperackiej
próbie utrzymania swego właściciela w pozycji pionowej. Postacią tą był Jasper Dale. Na
lodzie wyglądał dwakroć komiczniej niż na suchej ziemi, lecz mimo to odważył się ukazać
oczom całego Avonlea. Nikt nie pamię-
101
tal podobnego widoku i wszyscy wytrzeszczyli oczy na Jaspera, który przechylił się na bok,
zatoczył półkole, zawadził jedną łyżwą o drugą i runął jak długi prosto u stóp Sary.
- O, witaj, Saro - odezwał się wesoło znad lodowej tafli. Jeszcze przed rokiem Jasper spaliłby
się ze wstydu, gdyby zrobił z siebie takie przedstawienie. Teraz, dzięki Sarze i Oliwii, nabrał
dość odwagi, by nie przejmować się drobiazgami.
- Dzień dobry, panie Dale - uśmiechnęła się Sara. Zdążyła przywyknąć do sposobu bycia
Jaspera i nawet nie mrugnęła, gdy runął na lód tuż obok niej.
Jasper z ogromnym wysiłkiem dźwignął się na łokciach i strzepnął śnieg z ubrania.
- A jak tam, ehm, noga?
- O, znacznie lepiej, dziękuję.
W tej chwili Hetty zwróciła uwagę na człowieka rozciągniętego przed nią na ziemi. Gdyby
ktoś przyjrzał się bliżej, mógłby nawet dostrzec w jej oku iskierkę pobłażania.
- Jasper - przemówiła, nieco mniej szorstko niż zazwyczaj. - A to niespodzianka. Kiedy
ostatnio brałeś udział w zabawie na lodzie?
Wystarczyło jedno słowo Hetty, żeby Jasper popadł w zakłopotanie.
- Och, cóż, nie jeździłem na ły-ły-ły...
- Łyżwach - podpowiedziała Hetty, przypuszczając, że Jasper gotów się udusić, jeśli będzie
czekała, aż sam skończy.
- ...łyżwach od wieków. Przyszedłem zobaczyć się z Sarą.
102
To nie zwiodło nikogo, zwłaszcza Hetty.
- I z Oliwią, bez wątpienia - dodała. - Jest tam. Z miną świadczącą o wielkim ustępstwie
Hetty
wkazała ręką Oliwię, która na środku ślizgawki rozmawiała ze znajomymi. W tej samej
chwili Oliwia zauważyła Jaspera usiłującego się podnieść na nogi. Zaśmiała się i dała mu
znak, by podjechał do niej.
Było to dla Jaspera trudne wyzwanie, lecz mężnie stawił mu czoło. Dźwignął się z lodowej
tafli i stanął chwiejnie na cienkich, srebrzystych ostrzach łyżew.
- Do widzenia - powiedział do Sary i jej towarzystwa.
Nie przewracając się ani razu, Jasper dobrnął do Oliwii i podał jej ramię. Oliwia ujęła je
mocno, dokładając wszelkich starań, by podtrzymać Jaspera i absolutnie nie dać tego po sobie
poznać. Odjechali kołysząc się niepewnie, odprowadzani uważnym spojrzeniem Hetty.
- Widzisz to, Saro? - prychnęła. - Muszę powiedzieć, że Oliwia dość śmiało sobie poczyna,
biorąc go tak pod ramię. Hmm, można by niemal pomyśleć, że zalecają się do siebie.
- Myślę, że się zalecają, ciociu - odparła Sara z rozwagą i humorem.
- Co takiego?
Zanim jednak Hetty zdążyła wygłosić jakąś uszczypliwą uwagę pod adresem Jaspera Dale'a,
pojawił się Alek. Wyciągnął rękę do Hetty, aby się do niego przyłączyła. Alek był w wesołym
nastroju -
103
każdy czułby się podobnie, mając za sobą pomyślne zakończenie rodzinnych waśni.
- Chodź, Hetty, nie siedź tu jak stary rupieć.
- Nie jeżdżę na łyżwach - zawołała Hetty z przerażeniem, widząc Alka w tak niefrasobliwym
nastroju.
- Na naukę nigdy nie jest za późno. No chodź, ze mną nie potrzebujesz łyżew.
Zanim Hetty zdążyła stawić opór, Alek złapał ją za ramię i wciągnął na lód. Nie zważając na
głośne protesty, okręcił ją dookoła na śliskiej tafli i zaśmiał się serdecznie. Nie był już
wprawdzie chłopcem, ale bardzo przypominał Felka. Nadal lubił droczyć się ze starszą
siostrą.
- Niech ciocia Hetty uważa na siebie! - wykrzyknęła Sara, gdy Hetty zakreśliła zamaszysty
łuk, powiewając spódnicą. - Bo też może złamać nogę.
Hetty istotnie przedstawiała niezwykły widok, kiedy tak usiłowała zachować godność w
obliczu całego Avonlea, sycząc jednocześnie do Alka, żeby przestał. Alek, szczerząc zęby,
nie przestawał wirować - aż wreszcie w podnieceniu trafił nogą na nierówny skrawek lodu i
wypuścił Hetty z rąk.
Sara otworzyła usta na widok ciotki Hetty, która siłą rozpędu wykonała jeden obrót,
przebierając gwałtownie nogami w wysokich butach. Buty te nie znalazły żadnego punktu
oparcia. W następnej chwili Hetty klapnęła na lód i przejechała na siedzeniu pół ślizgawki,
zatrzymując się niecały metr od Oliwii, Jaspera i pani Potts. Suknia zaplątała jej
104
się wokół kolan, kapelusz zjechał na jedno ucho, a wyraz twarzy mógł przerazić krokodyla.
W mgnieniu oka tłum łyżwiarzy otoczył Hetty, pomagając jej wstać i zaśmiewając się do łez.
Nawet Sara nie mogła powstrzymać chichotu, zwłaszcza na widok zbaraniałej miny wuja
Alka, który rzucił się do ucieczki, gdy potargana Hetty przepchnęła się przez krąg widzów,
szukając brata.
Blair, również mający na sumieniu zbytnią wesołość po upadku Hetty, zwrócił się do Sary:
- Czy zaszczycisz ojca przejażdżką?
- Jak? - spytała z niedowierzaniem Sara. Z nogą w gipsie nie mogła nawet podnieść się z
ławki.
- A tak!
Blair lekko uniósł córkę i posadził na małych, drewnianych sankach, które przygotował dla
niej jako specjalną niespodziankę. Były pomalowane na jasnoczerwony kolor, miały wąskie
płozy, a z tyłu wysoki, wygięty pałąk do trzymania.
- Będą uważał - zapewnił Blair.
Przewyższając swobodą i gracją wszystkich innych łyżwiarzy, wsunął się za sanki i Sara
niemal magicznym sposobem pomknęła po lodzie.
- Dobrze, ty kierujesz - zaśmiał się, skręcając to w prawo, to w lewo, zgodnie z jej życzeniem.
Rozpromieniona Sara upewniła się, że przejedzie obok wszystkich przyjaciół oraz wszystkich
tych, którzy kiedyś próbowali jej dokuczać. Naprawdę miała ojca - przystojnego,
oczyszczonego z zarzutów ojca - i chciała każdemu pokazać, jak strasznie jest z niego dumna.
105
Tłum chętnie rozstępował się przed sankami, pokrzykując i machając do Sary. Sara również
machała, uszczęśliwiona bliskością ojca, obecnością znajomych z Avonlea i widokiem ciotki
Hetty, otrzepanej ze śniegu i udobruchanej przez Alka, uśmiechającej się do Blaira. Sara nie
wiedziała, co przyszłość jej przyniesie, i w owej chwili nie dbała o to. Przeżywała życie dzień
po dniu - a dzień dzisiejszy był po prostu doskonały.
Część II
Sara wraca do domu
Rozdział pierwszy
Był to spokojny, leniwy dzień czerwcowy. Powietrze wydawało się ciepłe i miękkie jak koc,
tak nieruchome, że żaden słony powiew morza nie mącił woni letnich kwiatów rosnących
wzdłuż płotów.
Mieszkańcy Avonlea zajmowali się codziennymi sprawami. Dla wielu sąsiadów pogoda
stanowiła główny temat rozmowy. Starsi ludzie narzekali na uciążliwy skwar, a młodzież
delektowała się perspektywą długiego, gorącego lata. Nawet konie ciągnące bryczki i wozy
główną ulicą zdawały się czynić to bez pośpiechu, a stukot kopyt na czerwonej, pylistej
drodze był jedynym odgłosem mącącym ciszę.
Cóż, niezupełnie jedynym. Od strony sklepu dobiegało nie budzące wątpliwości, urywane
chrapanie. Pani Biggins, która wymieniała plotki i nowiny z panią Spencer u furtki swego
pensjonatu, zerknęła w kierunku źródła dźwięków. Pani Spencer uczyniła to samo i obydwie
zachichotały, przesłaniając usta dłońmi w rękawiczkach. Na ganku, na krześle wspartym o
ś
cianę sklepu siedział odchylony w tył Abner Jeffries. W owej chwili nie czuwał bynajmniej
nad spokojem poczciwych mieszkańców Avonlea, ani oficjalnie, ani w żaden inny spo-
109
sób; jego usta były szeroko otwarte i wydobywało się z nich chrapanie.
Gdyby pani Biggins z panią Spencer podeszły bliżej do śpiącego policjanta, dostrzegłyby
piórko opadające wdzięcznie ku jego nozdrzom. Zanim jednak zdążyło dosięgnąć celu,
pochwyciła je czyjaś wyciągnięta ręka. Dziesięcioletni chłopiec z rozczochraną czupryną i
łobuzerskim błyskiem w oczach wpatrywał się jak zaklęty w piórko, które raz za razem
wypuszczał z palców nad nosem śpiącego Abnera. Felek King czuł niezaprzeczalny
dreszczyk, związany z kuszeniem losu. Rozejrzał się, sprawdzając, czy ktoś go obserwuje, ale
jego starsza siostra Felicja i kuzynka Sara Stanley stały odwrócone plecami, czytając
ogłoszenie na tablicy przed sklepem.
Podniósł piórko z podłogi ganku i ponownie opuścił je nad śpiącym Jeffriesem. Oczy Felka
rozszerzyły się z zachwytu, gdy tym razem ominęło dotychczasowy cel i zbliżyło się do
przepastnych ust Abnera. Patrzył zafascynowany na piórko, które spoczęło na języku Abnera,
a potem wraz z potężnym chrapnięciem zostało wessane głębiej i zniknęło na zawsze.
Drzwi sklepu otworzyły się raptownie i zamknęły z trzaskiem, a Felek, zmieszany, odskoczył
na bok. Jego ojciec, Alek King, wraz z panem Lawso-nem, właścicielem sklepu, wynieśli na
ganek pudła z fajerwerkami. Na szczęście byli zbyt zajęci, by zauważyć na twarzy Felka
wyraz ulgi, że nie został przyłapany.
- Założę się, że w Święto Dominium nasze fajer-
110
werki będzie widać aż z Charlottetown - mówił pan Lawson, ocierając czoło. - Dziękuję za
pomoc, Alku.
- Nie ma za co - odparł Alek, stawiając pudło obok wystawionych na pokaz barwnych
fajerwerków.
Pan Lawson wyprostował się, rozcierając jedną ręką obolałe plecy.
- Przyniosę ci też tę mąkę, skoro już tu jesteś.
- Świetnie! Pomogę ci - powiedział Alek i obaj mężczyźni wrócili do sklepu.
Felek obejrzał się na Abnera Jeffriesa, zdumiony, że trzaskanie drzwiami tuż nad uchem nie
obudziło posterunkowego. Chichocząc radośnie i kręcąc głową, podszedł niespiesznie do
fajerwerków, by się im przyjrzeć.
Felicja z Sarą nadal wpatrywały się w tablicę ogłoszeniową. Kolorowy plakat z tańczącym
niedźwiedziem i szeroko uśmiechniętym klownem zapowiadał przyjazd cyrku.
- To będzie najwspanialsze ze wszystkich Święto Dominium - stwierdziła czternastoletnia
Felicja King. - Tyle fajerwerków, a potem, już za dziesięć dni, cyrk przyjedzie do Avonlea!
- Nie mogę się doczekać! - powiedziała Sara, zaróżowiona z podniecenia. Zapowiadała się
piękna przyszłość. Nadeszło długie lato. Rok szkolny dobiegł końca! A teraz jeszcze miał
przyjechać cyrk.
Uwagę Felka przyciągnęło jedno z wystawionych pudeł.
- Patrzcie! Petardy! Kapitalnie!
111
Felek runął w stronę pudła, ale drzwi sklepu ponownie otworzyły się i zamknęły z trzaskiem.
- Ejże! Odłóż to, Felku. Wiesz, że jesteś jeszcze za mały na manipulowanie przy fajerwerkach
-ostrzegł ojciec.
Felek niechętnie włożył jasnoczerwoną petardę na powrót do pudła, odwrócił się plecami i
zaczął udawać niezmierne zainteresowanie złamanym schodkiem poniżej sklepowego ganku.
Wiedział, że jeśli się obejrzy, dostrzeże pełne wyższości uśmieszki siostry i kuzynki.
Alek zawrócił i wziął z rąk pana Lawsona duży worek mąki. Jednocześnie pan Lawson
pochylił się konspiracyjnie.
- Alku - szepnął - za kuźnią jest John Sloane.
Alek zerknął kątem oka na Felicję, nadal pochłoniętą cyrkowym plakatem, i na Sarę,
układającą jabłka w koszach na ganku.
- Naprawdę?
Pan Lawson skinął głową.
- Przyjmuje zakłady na sobotnie wyścigi w Sum-merside.
- Aha - mruknął Alek, zajęty ustawianiem worka mąki, który wciąż się przewracał, w tylnej
części bryczki. W końcu podparł go wiązkami słomy.
- Postawisz coś? - spytał cicho pan Lawson.
- To zależy - odparł Alek.
- Od czego? - chciał wiedzieć pan Lawson. Alek odwrócił się, mrugając ciemnymi oczyma.
- Od tego, czy twoja żona jest w pobliżu. Elwira wytarzałaby nas w smole i pierzu, gdyby nas
przyłapała.
112
Pan Lawson pokiwał głową ze zrozumieniem i lekkim uśmiechem.
- Tak się składa, że chwilowo jej tu nie ma. Alek klepnął go serdecznie w plecy.
- No to na co czekamy?
Pan Lawson uśmiechnął się szerzej.
- Racja... muszę tylko... - Rozejrzał się i dostrzegł Sarę, nadal porządkującą wystawione
towary. - Hej, Saro! Czy mogłabyś trochę popilnować sklepu? Mamy z twoim wujkiem coś...
coś'ważnego do załatwienia.
Sara rozpromieniła się na tę propozycję.
- Oczywiście, panie Lawson. Bardzo chętnie wezmę na siebie tę odpowiedzialność.
Felicja spojrzała na Sarę przez ramię i z wyraźną zazdrością przewróciła oczyma. Potrząsnęła
brązowymi lokami i odeszła.
- Dziękuję - powiedział pan Lawson. - Alku, dostałem cynk o koniu, który nazywa się Morski
Wiatr - szepnął z zapałem, gdy już zmierzali w stronę kuźni.
Sara rozprostowała ramiona i z uśmiechem właścicielki podeszła do drzwi sklepu. Jej sklepu.
Przynajmniej na pewien czas.
Felek złośliwie obserwował kuzynkę. Porwał z pudełka petardę i wręczył dwa centy
przechodzącej obok Sarze.
- Masz tu dwa centy za petardę - powiedział z szatańskim uśmiechem.
Sara natychmiast zwróciła mu pieniądze.
- Nie, Felku. Twój ojciec powiedział, że nie wolno ci bawić się petardami. Oddaj mi je! -
Mówiła
8 — Odmiany losu
swym najbardziej stanowczym nauczycielskim tonem, który słyszała z ust ciotki Hetty bardzo
często, a najczęściej w odniesieniu do Felka. Tym razem jednak ton ów nie wywarł
pożądanego skutku. Felek rzucił jej ponownie monety i wyjął z kieszeni zapałkę.
- Zapłaciłem i mogę sobie wziąć, co chcę - odparł.
- Felku! - Sara, wyprowadzona z równowagi, spróbowała wyrwać kuzynowi petardę i
zapałkę.
Felek z błyskiem w oku spojrzał na śpiącego Ab-nera Jeffriesa.
- To go obudzi! - zachichotał.
Sara ponowiła próbę odebrania Felkowi zakazanych towarów, lecz trzymał je poza jej
zasięgiem.
- Felku! Narobisz mi kłopotów. - Sara była wściekła.
- O, nie chcielibyśmy, żeby Panna Świętoszka miała kłopoty, prawda? - zapiszczała Felicja z
bryczki, w której siedziała skromnie.
W chwili gdy Felek zapalił zapałkę, Sara zdołała wreszcie wyrwać mu ją z ręki, a następnie
cisnąć z rozmachem nad jego ramieniem do beczki stojącej przy drzwiach.
- Pan Lawson powierzył mi sklep. Jeśli nie będziesz zachowywał się przyzwoicie, zmusisz
mnie do...
Sarze nie było dane wymówić następnego słowa, gdyż w tej właśnie chwili beczka spod drzwi
eksplodowała dźwiękiem, kolorami i światłem. Sara niechcący wrzuciła zapaloną zapałkę do
beczki peł-
114
nej fajerwerków! Rozpętało się istne piekło. Na wszystkie strony fruwały fajerwerki
najrozmaitszych kształtów i rozmiarów. Iskry z jednego pudełka padły na następne,
rozpoczynając oślepiającą, wielobarwną reakcję łańcuchową.
Felek patrzył z zachwytem, oczyma wielkimi jak spodki. Sara była przerażona. Stała obok
kuzyna, blada, nie rozumiejąc, co właściwie zrobiła.
Kakofonia obudziła jednak w końcu posterunkowego Abnera Jeffriesa. Skoczył na nogi i w
tym samym momencie rzymska świeca ze świstem przeleciała mu koło nosa.
- Co u diabła...? - wykrzyknął, nie wierząc własnym oczom, gdy świeca z głośnym,
przenikliwym sykiem i w deszczu złotych gwiazdek wylądowała w bryczce Kingów.
Nieszczęsny koń cofnął się i naprężył uzdę. Siedząca w bryczce Felicja zerwała się z
wrzaskiem. Niestety, w środku pełno było siana i słomy, które natychmiast buchnęły
płomieniem. Felicja, z niezwykłą dla siebie przytomnością umysłu, złapała to, co leżało
najbliżej - czyli stary worek po ziemniakach - i zaczęła skakać dookoła, bijąc workiem i
bezskutecznie usiłując stłumić ogień.
- Szybko! - krzyknął Abner. - Wyprząc konie! Uderzyć w dzwon! Prrr!
Gdy obydwaj z Felkiem próbowali wyprząc spłoszonego konia, rozległ się kolejny
przeraźliwy huk i zwierzę cofnęło się gwałtownie. Abner wytrwale dzierżył lejce,
podskakując opętańczo, by uchronić własne stopy przed niebezpieczeństwem. Koń
115
wierzgnął i zarżał głośno, a z góry spadła niczym śnieg ulewa pięknych, srebrzystych i
błękitnych iskierek.
Sara na sekundę zastygła w bezruchu. Potem, otrząsnąwszy się, pobiegła do dzwonu
pożarowego wiszącego obok sklepu i jak szalona zaczęła ciągnąć za sznur. Dźwięk dzwonu
zlał się z odgłosami kolejnych wybuchów.
- Felek! Przynieś wody! - wrzasnęła Felicja, wciąż usiłując stłumić ogień; lecz biedny koń nie
wytrzymał eksplozji następnej rzymskiej świecy. Przerażony do ostatnich granic, wyrwał się
Ab-nerowi i Felkowi z rąk i pomknął ulicą razem z bryczką. Felicja wyleciała na zewnątrz i
wylądowała bezpiecznie, choć niezbyt wytwornie, w korycie z wodą.
Alek z panem Lawsonem nadbiegli od strony kuźni i ujrzeli konia pędzącego prosto na panią
Biggins i panią Spencer, które stały jak wryte, z otwartymi ustami, przy furtce pensjonatu.
- Mój sklep! - wykrztusił pan Lawson.
Alek rzucił się w stronę konia, lecz było za późno. Obydwie damy z krzykiem dały nurka
przez furtkę, w ostatniej chwili unikając stratowania. Koła płonącej bryczki zaczepiły o
schludny płotek pani Biggins i pociągnęły go za sobą.
Alek pobiegł ulicą za koniem i bryczką, przed którymi ludzie pierzchali na wszystkie strony.
Wstrząśnięty pan Lawson stał bez słowa, szarpiąc się za włosy, jakby chciał je wyrwać z
korzeniami.
116
-Uwaga! Uciekajcie stamtąd! Wszystko wyleci w powietrze! - wykrzyknął wreszcie przy
wtórze wybuchających rakiet. Inni podbiegli do niego w chwili, gdy jedna z iskier
wylądowała w beczce z petardami, doprowadzając do wielkiego finału pełnego błysków,
trzasków i eksplozji.
Zafascynowany tłum otoczył kręgiem sklep. Gdy łoskot nieco przycichł, pan Lawson
odwrócił się bezradnie do dzieci.
- Mój sklep! - jęknął z wysiłkiem - Co... kiedy... kto...? Kto jest za to odpowiedzialny?
Felek i Felicja obrócili się i zgodnie wskazali przerażoną Sarę.
- Sara...? - spytał słabym głosem pan Lawson. Alek powrócił, potargany i zadyszany,
prowadząc
rozdygotanego konia. Sara była tak zdenerwowana, że ledwie mogła mówić.
- Panie Lawson... tak... tak mi przykro... po prostu nie wiem, jak to się mogło stać!
Próbowałam powstrzymać Felka przed zapaleniem petardy i chyba... pudło się zajęło. Nie
chciałam tego... Och, panie Lawson, po prostu nie wiem, jak to się mogło stać!
Kolejna eksplozja rozdarła powietrze i pan Lawson runął ku swemu ukochanemu sklepowi.
- Mój sklep! Mój sklep!
Sara zwróciła się oskarżycielsko do Felka.
- Jak mogłeś? - zawołała. - To była twoja wina... Ale Felek nie zwracał na nią uwagi.
Obserwował
z zachwytem pokaz fajerwerków.
Gdy Sara spojrzała na wuja Alka, dostrzegła w jego oczach zawód.
117
Rozdział drugi
- Saro Stanley! Masz szczęście, że nikt nie został poważnie ranny w tym zamieszaniu z
fajerwerkami i spłoszonym koniem! I tak muszę naprawić płot przy pensjonacie, a bryczka
jest doszczętnie zniszczona! Wiedz, młoda damo, że gdybym był twoim ojcem, sprawiłbym ci
porządne lanie!
Alek King rzadko wpadał w złość, lecz teraz, w holu Różanego Dworku, był tego bardzo
bliski. Felicja, przemoczona do nitki i otulona kocem, stała z zadowoloną miną u boku ojca.
Felek patrzył na nich ze schodów, z twarzą jaśniejącą niewinnością.
Sara milczała z oczyma wbitymi w podłogę, przejęta wstydem. Przepadała za wujem Alkiem i
była zdruzgotana widząc, jaki jest zdenerwowany i zły na nią.
- Co najgorsze, nie będziemy mieli żadnych fajerwerków w Święto Dominium - dąsała się
Felicja.
- A to wszystko wina Sary! - dodał Felek.
W drodze z Avonlea do Różanego Dworku Sara niejeden raz gryzła się w język, ale tego już
nie mogła znieść.
- Nieprawda, Felku! Wiesz doskonale, że gdybyś nie...
- Wystarczy, Saro - przerwała ciotka Hetty, która wcześniej słuchała niewzruszenie zarzutów
brata. -Idź teraz do swojego pokoju.
Ciotka Oliwia rzuciła Sarze współczujące spojrzenie, ale nie odważyła się wtrącić.
- Ale to Felek... - zaczęła protestować Sara.
- Idź! - powtórzyła surowo Hetty, wskazując
118
schody. - Prosto na górę, jak kazałam, i ani słowa więcej.
Ta niesprawiedliwość zapaliła w oczach Sary błyski gniewu, lecz dziewczynka uniosła
podbródek i w milczeniu, trzymając głowę wysoko, weszła na schody.
Hetty odwróciła się i spojrzała na młodszego brata, jak gdyby był jej uczniem ze szkoły w
Avonlea.
- Alku, kiedy się trochę uspokoisz, może będziemy w stanie porozmawiać rozsądnie... i na
osobności. - Hetty popatrzyła na dzieci, a potem znowu na Alka.
- Dobrze - odparł, rozumiejąc, o co jej chodzi. -Ale Sara musi ponosić odpowiedzialność za
swoje czyny. I jeżeli ty jej nie dopilnujesz, ja to zrobię!
Alek podszedł do drzwi i otworzył je gwałtownie, a za nim szli Felek i Felicja, którzy nie
próbowali nawet ukrywać zadowolenia z siebie.
Gdy ich kroki ucichły w oddali, Oliwia King spojrzała bojaźliwie na siostrę. „Biedna Sara -
pomyślała. - Hetty musi być na nią wściekła". Lecz Hetty, ku zaskoczeniu Oliwii, zawróciła
od drzwi chichocząc cicho.
- Fajerwerki, doprawdy!
Siostry wymieniły spojrzenia i uśmiechnęły się -Oliwia z ulgą, Hetty z rozbawieniem.
- Ruth mogłaby zrobić coś podobnego - powiedziała Hetty.
Hetty z westchnieniem potrząsnęła głową. Wzięła jakiś list ze stolika w holu.
- Cóż, myślę, że mała winowajczyni może przynajmniej dostać swoją pocztę.
119
Sara leżała na łóżku, wpatrując się niechętnie w sufit. Jaskrawe stulistne róże na tapecie i
łagodny wietrzyk, poruszający białe, koronkowe firanki, wcale jej nie rozweseliły. Już od
miesięcy nie czuła się tak samotna i nie zrozumiana. Jej oczy wezbrały łzami żalu nad samą
sobą. śeby kuzyni okazali się takimi zdrajcami! A szczególnie Felicja! Myślała, że są
przyjaciółkami. Teraz wiedziała, że musiała się mylić. śadna przyjaciółka nie zachowałaby
się tak, jak Felicja dzisiaj po południu. To było po prostu nieuczciwe!
Jak zawsze, kiedy czuła się przygnębiona, jej myśli powędrowały do ojca w dalekim
Montrealu. Tak bardzo za nim tęskniła.
Energiczne pukanie do drzwi wyrwało ją z zamyślenia. Sara przewróciła oczyma i
przygotowała się na kazanie, którego z pewnością będzie musiała wysłuchać.
Ciotka Hetty zapukała raz jeszcze i weszła, a jej twarz przypominała nieprzeniknioną maskę.
Niezwłocznie rozpoczęła przemowę.
- Saro, niezmiernie zdumiewa mnie twoja zdolność do pakowania się w najbardziej
niewiarygodne tarapaty!
Sara odwróciła się do ciotki, patrząc jej błagalnie w oczy.
- Ciociu, to nie była moja wina... nie tylko moja. Hetty nawet nie chciała słuchać.
- Im mniej słów, tym szybsza złego naprawa -powiedziała nauczycielskim tonem. Potem, z
cieniem uśmiechu, podała Sarze list, który chowała za plecami. - To przyszło dziś po
południu.
120
Sara zmieniła się na twarzy.
- Od tatusia! - szepnęła z zachwytem, rozdzierając kopertę i wyjmując kartkę.
Kiedy zaczęła czytać, Hetty zajrzała jej przez ramię. Sara popatrzyła znacząco na ciotkę i
zasłoniła list. Hetty uniosła brew, po czym niechętnie wyszła, zostawiając siostrzenicę samą.
Kuchnię Różanego Dworku wypełniał aromat świeżo upieczonego chleba i bułek. Oliwia
wyjmowała właśnie z pieca ostatni bochenek, gdy weszła Hetty. Starsza panna King pokręciła
głową i usiadła przy stole. Oliwia z uśmiechem zajęła miejsce obok niej. Siostry wymieniły
spojrzenia.
- Masz zupełną słuszność, Hetty. Ruth mogłaby zrobić coś podobnego - powiedziała Oliwia z
uśmiechem rozbawienia.
Hetty zachichotała.
- Zawsze mówiłam, że Abnera Jeffriesa może ruszyć z miejsca tylko wybuchająca petarda.
Oliwia zaśmiała się cicho, lecz w następnej chwili obydwie odwróciły się, słysząc jakiś
dźwięk na progu kuchni. Stała tam Sara, ściskając w dłoni list. Hetty natychmiast przybrała
poważny wyraz twarzy.
- Nie przypominam sobie, abym pozwoliła ci opuszczać pokój, moja panno - zaczęła, lecz w
twarzy Sary było coś, co ją powstrzymało.
- Tatuś chce, żebym wróciła do domu.
Treść zawarta w tym prostym stwierdzeniu sprawiła, że w kuchni zapanowało wyczekujące
milczenie. Oliwia wstrzymała oddech i przygryzła usta.
Wargi Hetty zadrżały lekko i ułożyły się w coś,
121
co - jak miała nadzieję - było zachęcającym uśmiechem.
- O?... - wybąkała, przygładzając włosy.
- Myślę, że tak będzie najlepiej... to znaczy, jestem pewna, że zgodzicie się ze mną. Już czas,
ż
ebym wróciła do Montrealu. - W głosie Sary dźwięczała tłumiona uraza i upokorzenie.
- Och, Saro... - zaczęła Oliwia, lecz Hetty rzuciła jej surowe, ostrzegawcze spojrzenie.
- Cóż... przypuszczam, że to musiało nastąpić prędzej czy później, ale bardzo mi przykro, że
chcesz wyjechać w... tych okolicznościach.
Z pewnością istniał jakiś sposób załatwienia tej sprawy, dyskretnego nakłonienia Sary do
zmiany zdania.
Sara milczała. Hetty zerknęła z nadzieją na Oliwię i uznała, że rola adwokata diabła będzie
najlepszym wyjściem. Odgrywała ją z powodzeniem w szkole, i wobec uczniów, i wobec
rodziców.
- Cóż, jeśli jesteś pewna, że tego chcesz... - Zawiesiła głos, w nadziei, że Sara zaprzeczy. Ale
Sara stała przed nimi blada i milcząca, ze stanowczym, niewzruszonym wyrazem twarzy.
Było rzeczą oczywistą, że podjęła już decyzję.
- A zatem... postanowiłaś wyjechać - powiedziała cicho Hetty.
Sara skinęła głową.
- Więc pojadę z tobą. Dopilnuję, żebyś dotarła tam bezpiecznie - oznajmiła rzeczowym tonem
Hetty, usiłując ukryć ból.
- Nie rób sobie kłopotu, ciociu - powiedziała Sara, unosząc wysoko głowę. - Nic mi się nie
stanie.
122
Rozdział trzeci
Cienie świtu osnuwały werandę Różanego Dworku i błądziły wśród gęstwiny róż,
oplatających ozdobne kraty. Słońce jeszcze nie wyłoniło się zza widnokręgu, a w domu paliły
się lampy. Piotrek Craig nadszedł od strony wozowni, prowadząc konia. Kroczył jak we śnie,
ze zwieszoną głową, wlokąc się noga za nogą, aż w końcu dotarł do bryczki, stojącej przed
domem. Drgnął i obudził się z półsnu na dźwięk zamykanych drzwi i głosu Hetty.
- Nie zaprzągłeś jeszcze konia, Piotrze Craig? -zapytała z naciskiem, schodząc zamaszyście
po stopniach werandy i dźwigając kilka toreb. Miała na sobie strój podróżny. - Jak tak dalej
pójdzie, spóźnimy się na pociąg! - Z niesmakiem spojrzała na bryczkę. - Załaduj bagaże. Ja
się zajmę koniem!
- Odebrała chłopcu lejce. - Jeśli człowiek chce, żeby coś było porządnie zrobione, musi zrobić
to sam
- mruknęła do siebie.
Piotrek potrząsnął głową i przetarł oczy. Taka sytuacja trwała już od kilku dni. Wszystko
zostało przewrócone do góry nogami. W jednej chwili padały ostre słowa, w następnej lały się
łzy. Nikt z nikim nie rozmawiał. Sara nie chciała widzieć kuzynów, a dorośli wcale nie byli
lepsi. Alek i Hetty ledwie się poznawali. On, ze swej strony, byłby uradowany, gdyby
wszystko wróciło do normy. Nie miał pewności, czy to kiedykolwiek nastąpi. Jednego tylko
był pewien: że będzie mu brakowało Sary.
123
Oliwia wyszła na werandę, trąc oczy, Piotrek pomyślał, że panna King wygląda na tak
zmęczoną, jak on się czuł. Świadom utkwionego w swoich plecach spojrzenia Hetty, zaczął
umieszczać bagaże w bryczce.
- Och, Hetty - przemówiła łamiącym się głosem Oliwia - to wydaje się takie nagłe. Strasznie
mi przykro, że Sara musi wyjechać i nawet nie ma szansy załagodzenia sprawy.
- Mówiłam ci, Oliwio - odparła Hetty - że to nastąpi prędzej czy później. Jeżeli tego właśnie
chce, pozostaje mi tylko upewnić się, że dojedzie bezpiecznie. - Głos Hetty zawsze brzmiał
najbardziej szorstko, kiedy nie wierzyła we własne słowa.
Oliwia zagryzła usta, ale łzy znowu popłynęły jej z oczu.
- Dzisiaj nie będzie żadnych łzawych pożegnań, Oliwio King! To by jedynie pogorszyło
sprawę. -Hetty, skończywszy zaprzęganie konia, wyprostowała się i otrzepała ręce.
Sara z dwiema ciężkimi torbami stanęła na werandzie obok Oliwii. Była ubrana w bardzo
ładny, kremowy płaszczyk podróżny i przybrany granatowymi wstążkami kapelusz.
Hetty, unikając wzroku dziewczynki, popatrzyła na jej torby.
- Nie wiem, dlaczego opróżniłaś szafy, Saro. Przecież nas jeszcze odwiedzisz. - Jej głos
zadrżał i omal się nie zdradziła, lecz w tej właśnie chwili przerwał jej turkot kół bryczki,
nadjeżdżającej od strony farmy Kingów.
Hetty odwróciła się szybko i spojrzała na drogę.
124
Z porannej mgiełki wyłoniła się bryczka. Powoził Alek, a w środku siedzieli Jana, Felek,
Andrzej, Felicja i Cecylka.
- Dobry Boże! - mruknęła pod nosem Hetty. Oliwia, obejmując ramieniem Sarę, zeszła po
schodkach i powitała przybyłych, desperacko próbując powstrzymać łzy.
- Dzień dobry, Hetty - odezwał się Alek spokojnym głosem, zeskakując na ziemię i podając
rękę Janie.
Hetty nie wyszła im na spotkanie. Stała uparcie w miejscu, z rękoma na biodrach.
- Chyba ci mówiłam, Alku, że chciałybyśmy uporać się z tym wyjazdem szybko i w spokoju.
Jana, nie zwracając na nią uwagi i tłumiąc płacz, przytuliła Sarę do obfitej piersi.
- Saro, kochanie - powiedziała - uważaj na siebie i odwiedź nas jak najrychlej, słyszysz?
Dzieci trzymały się z tyłu, jedynie mała Cecylka dołączyła do matki i uściskała Sarę mocno,
jakby nie zamierzała jej puścić.
- Nie chcę, żebyś jechała - zaszlochała, kryjąc twarz na ramieniu Sary.
Sara, tuląc najmłodszą kuzynkę, po raz pierwszy zmiękła.
- Proszę cię, Cecylko, nie płacz. Wszystko jest w porządku.
Jana skinęła na starsze dzieci, które ociągały się z pożegnaniem.
- Pożegnajcie się... Felicjo... Felku...
Andrzej wysunął się naprzód i sztywno wyciągnął rękę do Sary.
725
- Szczęśliwej podróży...
- Napiszę do ciebie - odparła równie sztywno Sara.
Felek i Felicja wciąż zachowywali rezerwę, a Sara nie chciała ustąpić ani o cal. Jana ponagliła
dzieci.
- Felku, pożegnaj się z Sarą. Felicjo...
Sara z opanowaną, choć gniewną twarzą rozmyślnie ominęła ich wzrokiem. Felicja postąpiła
krok naprzód.
-Do widzenia, Saro... - powiedziała z wahaniem.
- Do widzenia... - odparła Sara, żywiąc nadzieję, że Felicja powie coś jeszcze. Tak się jednak
nie stało i twarz Sary ponownie przybrała kamienny wyraz.
Jana popchnęła Felka, który zaczął wiercić w ziemi czubkiem buta. Wiedział, że powinien coś
powiedzieć - od kilku dni tego pragnął - ale...
- Cześć, Saro... Ja... no wiesz...
Sara zignorowała go i ruszyła w stronę bryczki. Wuj Alek dotrzymywał jej kroku.
- Saro, moja bryczka jest już jak nowa. Musiałem tylko wymienić parę desek. Przepraszam...
ż
e się uniosłem.
Sara przystanęła i spojrzała na niego. Wzruszyła ramionami.
- Nie ma o czym mówić - odpowiedziała. Pragnęła go uściskać, wyznać mu prawdę: że nie
chciała zrobić nic złego, że to wszystko było nieporozumieniem, że żałuje, iż nie może cofnąć
zegara i napra-
126
wić szkody. Ale nie uczyniła tego. Nie potrafiła. Nieugięta duma była silną cechą Kingów,
lecz to Stanleyowie ją wynaleźli.
Alek uśmiechnął się do Sary, w oczach miał jednak powagę.
- Cóż, mam nadzieję, że niedługo nas odwiedzisz - powiedział nieco chrapliwym głosem. -
Wszyscy będziemy za tobą tęsknić.
- Nikt za nikim nie będzie musiał tęsknić, jeżeli ten pociąg ucieknie nam sprzed nosa -
przerwała szorstko Hetty.
Alek otoczył Sarę ramieniem i ruszył w stronę bryczki, lecz dziewczynka wyrwała się i
pobiegła do ciotki Oliwii, by ją uściskać.
- Och, ciociu... - szepnęła, bliska płaczu. Oliwia objęła siostrzenicę.
- Uważaj na siebie... pozdrów od nas ojca i przyjedź tu jeszcze... należysz teraz do rodziny,
pamiętaj
0 tym...
- Nie zapomnę - powiedziała Sara.
- Och, Saro, tak bardzo będę za tobą tęskniła -westchnęła Oliwia i łzy popłynęły wreszcie
swobodnie po jej policzkach.
Sara oderwała się od ciotki i pozwoliła, by wuj Alek wsadził ją do bryczki. Usiadła na koźle
obok Piotrka, Alek zaś pomógł wsiąść Hetty.
- Wio! - zawołał Piotrek potrząsając lejcami
1 koń ruszył.
Rodzina na werandzie machała za odjeżdżającą bryczką i wznosiła pożegnalne okrzyki.
- Do widzenia, kochanie! - wołała Jana z chusteczką przy oczach.
727
Oliwia wciąż płakała i Alek otoczył ją ramieniem.
Sara odwróciła głowę i wpatrywała się w malejący z każdą chwilą Różany Dworek ze
stojącymi przed nim krewnymi, póki nie przesłoniło go wzgórze.
- Do widzenia...
Rozdział czwarty
W innym czasie i w innych okolicznościach jazda do stacji kolejowej byłaby pięknym
przeżyciem. Rozkołysane fale biły o brzeg, a bryczka posuwała się krętą drogą, dzielącą
jedno morze od drugiego -morza stokrotek i bławatków. Poranny wietrzyk niósł słodki zapach
koniczyny, a krople rosy na złocistych polach lśniły niczym brylanty.
Tuż przy drodze ustawiano właśnie słup z afiszem zapowiadającym przyjazd wędrownego
cyrku. Kiedy go mijali, bryczka nagle przechyliła się i za-kołysała, a jej samowolne ruchy
wskazywały, że koń rozluźnił uprząż.
- Panno King... coś tu chyba jest nie w porządku - odezwał się Piotrek nieco drżącym głosem.
- Czy na pewno dobrze pani zaprzęgła konia?
Bryczka zachybotała się gwałtownie i Piotrek co sił ściągnął lejce, ale koniowi ani się śniło
usłuchać. Wyrwał Piotrkowi lejce, raniąc boleśnie jego palce, i pogalopował przed siebie z
luźno zwisającą uprzężą. Bryczka potoczyła się jeszcze kawałek i stanęła.
128
M
MM
Hetty wiedziała dobrze, że w pośpiechu prawdopodobnie nie zaprzęgła konia jak należy, lecz
nie zamierzała przyznawać racji wynajętemu pomocnikowi.
- Gdybyś to zrobił od razu, tak jak ci kazałam...
- zaczęła utyskiwać, spoglądając za uciekającym koniem.
- Ale powiedziała pani... - wymamrotał Piotrek.
- Nieważne, co powiedziałam - ucięła Hetty.
- Co teraz zrobimy?! - wykrzyknęła Sara. -Spóźnimy się!
- Mogę spróbować go dogonić - zaproponował Piotrek i zeskoczył z bryczki, dokładnie w
chwili, gdy koń zniknął za zakrętem, zmierzając w stronę Różanego Dworku.
- Dużo nam z tego przyjdzie! - prychnęła Hetty.
- Nigdy go nie dogonisz! Boże w niebiosach! Co my teraz zrobimy?
Jak gdyby w odpowiedzi na modlitwę, nadjechał drogą wóz pogrzebowy, spowity w czarną
krepę i ciągnięty przez czarnego konia, przystrojonego piórami. Hetty zmrużyła oczy,
rozważając istniejące możliwości. Następnie, ku zaskoczeniu Sary i Piotrka, zwinnie
zeskoczyła z bryczki i zaczęła machać rękoma.
Woźnica był zasuszonym staruszkiem w nieokreślonym wieku i wyglądał tak, jakby w
najbliższej przyszłości miał zostać pasażerem swego wehikułu. Spojrzał na Hetty z góry z
szyderczym grymasem.
- To pani koń, co go widziałem? - zapytał i splunął tytoniem pod nogi Hetty.
9 — Odmiany losu
729
- Tak - odparła.
- Urwał się, co?
- Czy może nas pan podwieźć na stację kolejową? - spytała Hetty, rozdrażniona takim
podkreślaniem oczywistych faktów, lecz świadoma, iż tylko ten człowiek może rozwiązać ich
problem.
- Ano, tak się składa, że jadę w tamtą stronę. Hetty tryumfalnie obejrzała się na Sarę i Piotrka.
- Piotrek, przynieś szybko bagaże. - Zawahała się i popatrzyła na posępnego woźnicę, gdyż
coś jej przyszło na myśl. - Jest pusty, prawda? - zapytała, wskazując ruchem głowy powóz o
kształcie trumny.
Woźnica uśmiechnął się złośliwie, obserwując z przyjemnością jej skrępowanie.
- Na razie tak. Jadę po pasażera. - Splunął ponownie dla podkreślenia swoich słów.
Hetty z bladym uśmiechem skinęła na dzieci, stojące w bezpiecznej odległości od tego
symbolu śmierci.
- Chodź tutaj, Saro. Usiądź koło woźnicy. Piotrek, bagaże!
Piotrek niechętnie postawił torby w oszklonej przegrodzie.
- To przyniesie nieszczęście, panno King.
- Jedynym nieszczęściem, jakie widzę, jesteś ty, Piotrze Craig! Teraz idź poszukać konia, bo
inaczej będziesz miał poważne kłopoty!
Hetty wspięła się na kozioł obok Sary i starego woźnicy. Potrząsnął lejcami i ruszyli. Sara
przechyliła się i pomachała.
- Do widzenia, Piotrku! - zawołała.
130
Piotrek, stojący samotnie pośrodku czerwonawej drogi, pomachał w odpowiedzi.
- Do widzenia!
Nie mógł wiedzieć, jak często Sara będzie wspominała jego słowa: „To przyniesie
nieszczęście, panno King".
Rozdział piąty
Koła powozu toczyły się po brukowanej ulicy. Wtórował im stukot końskich kopyt. Wokoło
panował zgiełk - słychać było turkot kół, klaksony aut, gwizdy ludzi przyzywających dorożki,
nawoływania gazeciarzy. Sara nie mogła powstrzymać uśmiechu. Dotychczas nie zdawała
sobie sprawy, jak bardzo jej brakowało ruchu i gwaru ukochanego Montrealu. I wkrótce
zobaczy tatusia!
Ciotka Hetty złapała ją za ramię, gdy powóz skręcił za róg i wjechał w ulicę obsadzoną po
obu stronach drzewami osłaniającymi gustowne domy. Nie uśmiechała się.
- Nikt po nas nie wyjechał! I ufaj tu Blairowi Stanleyowi! Jakie to typowe! Napisałam
wyraźnie, o której godzinie przyjeżdża nasz pociąg!
- Ale pociąg dotarł wcześniej, ciociu! - zaprotestowała łagodnie Sara, kiedy powóz zatrzymał
się na kolistym podjeździe przed okazałym kamiennym domem.
- Patrz! Jesteśmy na miejscu! Ciociu! Jesteśmy w domu! To jest nasz dom!
Hetty wyjrzała przez okno powozu z nie ukrywanym zdumieniem.
131
- Dobry Boże! Wielki jak Pałac Buckingham! Zanim zdołała się opanować, Sara była już
u szczytu kamiennych schodów i otwierała potężne, rzeźbione, drewniane drzwi. Pojawiła się
w nich dziewczyna o świeżej buzi, ubrana w fartuszek, i uśmiechnęła się promiennie.
- Witamy w domu, panienko Saro! - powiedziała, a w jej głosie dało się uchwycić szkocki
akcent.
- Panienko Saro! - mruknęła Hetty do siebie. -Pokojówka otwierająca drzwi, coś takiego!
Wlokąc bagaże wbrew błagalnym protestom woźnicy, Hetty weszła za Sarą do domu, minęła
pokojówkę i znalazła się w obszernym westybulu. Z oddali dobiegało nawoływanie Sary,
które odbijało się echem w przepastnym holu.
- Tatusiu! Jesteśmy! Nianiu Luizo!
Hetty rozejrzała się, szeroko otwierając oczy. Przed sobą miała główne schody, biegnące
obok witraża, znacznie piękniejszego nawet od tych, które zdobiły kościół w Avonlea.
Spojrzenie Hetty powędrowało wzdłuż szeregu olejnych obrazów, wiszących na ścianie
wyłożonej dębową boazerią. Zarumieniła się i wzniosła oczy ku niebu na widok posągu
nagiej Afrodyty, zdobiącego hol domu Stanle-yów. „Jakie to niestosowne! - pomyślała. - Czy
w takim miejscu można wychowywać dziecko?"
- Czy mogę pani pomóc? - Głos rozległ się tuż za jej plecami. Drgnęła i szybko zamknęła
usta, nie chcąc sprawiać wrażenia przysłowiowej krewnej z prowincji. Pozwoliła dziewczynie
wziąć bagaże Sary.
Sara zdjęła rękawiczki i kapelusz i beztrosko zawiesiła je na wyciągniętym ramieniu
Afrodyty. Mi-
132
mo iż przysłonięcie, choćby częściowe, bezwstydnej alabastrowej figury sprawiło Hetty
wielką ulgę, nie mogła znieść takiego niedbalstwa.
- Saro! Nie rozrzucaj ubrania wokół siebie - pouczyła, zadowolona, że przynajmniej w jednej
kwestii odnalazła grunt pod nogami. Ale Sara, nie słuchając ciotki, wbiegła na podest
schodów.
- Tatusiu! Gdzie jesteś? Nianiu Luizo! Z piętra dobiegł kobiecy głos.
- Saro! Saro, kochanie moje! Czy to ty?
Hetty poznała ten głos. Zimny skurcz w żołądku przypomniał jej o pierwszym spotkaniu z
właścicielką głosu, kiedy to Sara przybyła w asyście swej niani do Avonlea.
Luiza Banks zjawiła się na podeście, w obramowaniu przepysznych, nasyconych słońcem
barw witrażowego okna. Sprawiała wrażenie drobniejszej i bardziej siwej, niż Hetty
pamiętała. Sara skoczyła ku niej i zarzuciła jej ręce na szyję.
- Nianiu!
- O, moja Saro! Moja malutka! Czy to naprawdę ty? Chwała Bogu! - Siwe włosy zmieszały
się ze złotymi, gdy Sara ze swą nianią objęły się mocno, nieświadome piorunującego
spojrzenia Hetty King.
- Tęskniłam za tobą! - powtarzała Sara. - Jak dobrze jest wrócić do domu!
- Moja droga, mała Sara. Wróciłaś bezpiecznie -mruczała niania Luiza. Wtem jej łagodne
oczy nabrały barwy granitu, dostrzegła bowiem ponad głową Sary Hetty King we własnej
osobie, stojącą na dole. Wydawała się drobniejsza i mniej groźna, niż niania pamiętała.
133
Luiza Banks wyprostowała się, prezentując w całej okazałości swoje pięć stóp i dwa i pół cala
wzrostu, i spojrzała z góry na Hetty ponad drucianymi oprawkami okularów. Hetty
odwzajemniła spojrzenie i dawna rywalizacja natychmiast odżyła.
- Panno King - przemówiła niania Luiza sztywno i szorstko, jak gdyby zdejmowała nitkę ze
swetra.
- Panno Banks - odrzekła Hetty opanowanym, ostrożnym głosem.
Sara nic nie zauważyła i czuła jedynie podniecenie wywołane powrotem do domu. Pobiegła
schodami na górę.
- Muszę zobaczyć mój pokój! - rzuciła przez ramię.
- Czy twój ojciec wziął bagaże, Saro? - zawołała za nią niania Luiza. Sara nie usłyszała, więc
niania zwróciła się do Hetty. - Gdzie jest Blair?
- To właśnie chciałybyśmy wiedzieć - odparła sztywno Hetty. - Czekałyśmy długo na stacji,
lecz w końcu stało się oczywiste, że nikt po nas nie przyjechał. Musiałyśmy dotrzeć tu same.
Niania Luiza miała była wyraźnie zaintrygowana.
- Jakie to dziwne! Powiedział mi, żebym nie posyłała szofera. Przypuszczam, że zatrzymały
go interesy. Ostatnio uwija się jak w ukropie. Można odnieść wrażenie, że przebywa w trzech
miejscach jednocześnie.
- Tylko nie na stacji kolejowej - dodała Hetty, nie mogąc się powstrzymać od uszczypliwych
uwag.
Sara znowu pojawiła się u szczytu schodów i za-
134
nim Hetty zdążyła wymówić choć słowo, przerzuciła nogę przez poręcz i zjechała na dół.
- Saro, przestań! - Hetty była oszołomiona i przerażona zarazem. - Skręcisz kark! Jesteś
młodą damą, a nie dzikuską.
Sara nie odpowiedziała; za to wbiegła ponownie na górę i po raz drugi zjechała po poręczy.
- Niania Luiza mi pozwala, prawda, nianiu? -spytała zadyszana.
Niania Luiza rzuciła Hetty spojrzenie mówiące: „To ja rządzę pod tym dachem!" i
powiedziała:
- Nie ma w tym nic niebezpiecznego.
Hetty nie należała do osób, które pozwalają odebrać sobie choćby cząstkę autorytetu.
- Cieszę się, że pani w końcu zrozumiała, panno Banks, iż „krewni" mają więcej do
powiedzenia na temat dyscypliny niż „wynajęta służba" - odparła głosem pełnym sarkazmu.
Luiza Banks zbyła Hetty lekceważącym spojrzeniem i krótkim skinieniem przywołała młodą
pokojówkę, czekającą przy frontowych drzwiach.
- Pani jest najwyraźniej przemęczona. Mam nadzieję, że pokój wyda się pani odpowiedni.
Sara minęła je i wbiegła na schody, znikając znowu z pola widzenia.
Pokojówka nadbiegła pospiesznie i zaczęła zbierać torby Hetty oraz jej pudła na kapelusze.
Hetty odprawiła ją ruchem ręki.
- Nie, dziękuję. Poradzę sobie sama. - I ruszyła schodami za dumnie wyprostowaną nianią
Luizą.
- Jest niewielki - mówiła Luiza - ale sądzę, że nieco lepszy od kurnika, który, o ile sobie
przypo-
135
minam, zaoferowała mi pani swego czasu. Ponadto nie przypuszczam, aby zatrzymała się tu
pani na dłużej. - Odwróciła się i spojrzała wyzywająco na Hetty.
Hetty zmrużyła oczy. Jakie to typowe dla tej kobiety, wypominać tamtą zamierzchłą historię z
kurnikiem.
- Zostanę tu, dopóki się nie upewnię, że ta chęć powrotu nie jest jedynie kaprysem Sary.
Niania Luiza pokazała Hetty plecy i ruszyła przed siebie.
- Proszę za mną - powiedziała tylko.
Rozdział szósty
Piękny, lśniący, czarny automobil zatrzymał się na kolistym podjeździe. Z wnętrza wyskoczył
mężczyzna w liberii, który z wielką godnością obszedł pojazd i otworzył drzwiczki od strony
pasażera. Wysoki, przystojny, ciemnowłosy dżentelmen, siedzący w środku, musiał - jak się
wydawało - rozplatać swoje długie nogi, zanim wysiadł.
- Dziękuję, Pierre. To wszystko na dzisiaj - powiedział. Dwoma długimi krokami przemierzył
podjazd, jednym susem przebył frontowe schodki i wszedł do domu.
Pokojówka zaczęła się krzątać wokół niego, odbierając kapelusz i laskę, lecz jego oczy
spoczęły już na drobnej, jasnowłosej postaci, która ukazała się na podeście schodów.
- Tatuś!
Sara zbiegła pędem po stopniach i rzuciła się
136
w ramiona ojca. Blair Stanley z szerokim uśmiechem złapał córkę i okręcił ją wokół kilka
razy, aż zawirowało jej w głowie.
- A więc jesteś! Wróciłaś nareszcie! Zdrowa i cała! Zamartwiałem się o ciebie. Nie mogłem
cię znaleźć na stacji.
Ciemna sylwetka kobieca zamajaczyła na tle witrażowego okna, obserwując ich w milczeniu.
Potem zaczęła majestatycznie schodzić na dół, a Blair uniósł głowę.
- Hetty! Witaj w Montrealu! - Wszedł na schody i serdecznie uścisnął szwagierkę.
Jego bezpośredniość zaskoczyła Hetty. Nigdy do końca nie wybaczyła temu człowiekowi, że
zabrał jej najmłodszą siostrę i nadal w głębi duszy obwiniała go o przedwczesną śmierć Ruth.
Tych dwoje łączyła jedynie miłość do Sary.
- Ładne powitanie, Blair - odparła lodowato.
- Wasz pociąg przyjechał znacznie wcześniej! Po-winnyście były zaczekać! - oznajmił Blair z
uśmiechem.
Niania Luiza stanęła u szczytu schodów, lecz trzymała się na uboczu, nie chcąc zakłócać
spotkania Sary z ojcem.
- Mówiłam ci, ciociu - odezwała się Sara, ściskając rękę ojca.
- Czekałyśmy wystarczająco długo, dziękuję uprzejmie - zauważyła Hetty.
- Cóż, dotarłyście tu bezpiecznie, a tylko to się liczy! O, jak dobrze mieć cię z powrotem w
domu! - Ponownie przytulił Sarę, a potem odsunął ją na odległość ramienia, stwierdzając z
podziwem, że
137
bardzo wyrosła. Jak ładnie wyglądała z zaróżowionymi policzkami! Była niewiarygodnie
podobna do swojej zmarłej matki.
- Tak bardzo za tobą tęskniłam! - powiedziała cicho Sara.
- I ja za tobą - odparł Blair, a potem uśmiechnął się tajemniczo. - Mam dla ciebie małą
niespodziankę, więc może byś...
- Niespodziankę? Jaką, tatusiu?
- Cierpliwości! Cierpliwości! - droczył się Blair. - Na pewno obydwie pragniecie się
odświeżyć. Może byś poszła z nianią Luizą na górę i...
Przerwało mu ciche, dyskretne kaszlnięcie od strony drzwi. Stała tam pokojówka, która
bardzo niechętnie zakłócała uszczęśliwionemu panu chwilę powitania jedynej córki.
- Przepraszam, panie Stanley, ale jest do pana telefon ze składu towarów.
Blair odwrócił się ze zniecierpliwieniem.
- Powiedz im, że nie mogę podejść! Mam tu ważniejsze sprawy!
- Mówili, że to pilne... - pokojówka zawiesiła głos. Blair westchnął z rezygnacją.
- No dobrze, dobrze... odbiorę. - Lekko popchnął Sarę ku schodom. - Wracaj prędko, młoda
damo!
Sara ze śmiechem wbiegła na piętro, gdzie czekała niania Luiza. Hetty ruszyła za
dziewczynką, przeszywając ostrym spojrzeniem plecy Blaira, który wszedł do salonu, aby
odebrać telefon.
- Na pewno dacie sobie z tym radę sami. Moja córka dopiero co wróciła do domu...
138
Blair zmarszczył czoło. Cieszył się, że zdołał odbudować od podstaw firmę Stanley Imports,
wiedział jednak, że osiągnięcie to ma swoją cenę. Od dnia, w którym został niesłusznie
oskarżony o defraudację funduszy własnej firmy i umieszczony w areszcie domowym,
wyznaczył sobie trzy cele: wykazanie własnej niewinności, przywrócenie firmie dawnej
pozycji oraz, co najważniejsze, uchronienie za wszelkę cenę Sary przed nieszczęściem. Teraz,
gdy miał to wszystko za sobą, pragnął najgoręcej sprowadzić córkę do domu, uczestniczyć w
jej życiu i spędzać z nią czas. „I tak będzie - myślał z determinacją - jeżeli tylko interesy
przedsiębiorstwa na to pozwolą".
Sara weszła do pokoju i stanęła przy drzwiach z rozpromienioną twarzyczką, oczekując
przyrzeczonej niespodzianki. Usłyszała głos ojca.
- Rozumiem, że potrzebny jest mój podpis, ale to z pewnością może poczekać do jutra... -
Blair westchnął ciężko, słuchając jednostajnegop brzęczenia na drugim końcu linii. - Dobrze -
powiedział wreszcie. - Postaram się być tam jak najszybciej. Do widzenia.
Odwiesił słuchawkę, odwrócił się i dostrzegł zdziwioną Sarę.
- Musisz wyjść? - spytała cicho. Blair zmusił się do uśmiechu.
- Obawiam się, że tak. Ale niedługo wrócę. I nie chciałbym, żebyś dłużej czekała na
niespodziankę.
Sara rozchmurzyła się nieco, a Blair podszedł do szafki z orzechowego drzewa i otworzył
jedne z drzwiczek. Następnie wyjął ślicznie opakowane
139
i obwiązane wstążką pudełko i podał je córce. Rozpromieniona Sara zaczęła rozpakowywać
prezent, zachowując się przy tym jak mała dama: ostrożnie rozwiązała wstążkę i rozwinęła
papier, starając się ich nie uszkodzić. Napięcie było jednak dla niej zbyt wielkie i już po
chwili rozrywała opakowanie ku głośnemu rozbawieniu ojca. W pudełku, spowita w
bladolawendową bibułkę, leżała piękna niebieska sukienka przybrana kremową koronką. Sara
wyjęła ją i przycisnęła do siebie w zachwycie. Nigdy w życiu nie widziała równie pięknej.
Potem spojrzała i dostrzegła w pudełku coś jeszcze. Była to lalka o lnianych włosach,
podobnych do włosów Sary, ubrana w pomniejszoną kopię niebieskiej sukienki z koronkami.
- Och, tatusiu! Jest piękna! Strasznie mi się podoba. Dziękuję ci.
Sara znowu znalazła się w objęciach ojca. Prezenty sprawiły jej wielką radość, ale
najwspanialsze było to, że wróciła do domu i może przytulić się do taty. Pomyślała
mimowolnie, że na wyspie sukienka wyglądałaby bardzo głupio i że Felek śmiałby się z jej
lalki, nazywając ją „beksą". Ale Wyspa Księcia Edwarda była inna niż Montreal.
Blair niechętnie puścił córkę i zerknął na złoty zegarek, przypięty do kamizelki.
- Przykro mi, że muszę cię zostawić, ale im szybciej tam pojadę, tym szybciej wrócę. Jeżeli
wszystko dobrze pójdzie, będę z powrotem za godzinę.
Pocałował Sarę w czubek głowy, ujął ją za ramiona i spojrzał prosto w niebieskie oczy.
Ponownie uderzyło go jej podobieństwo do Ruth. Przełknął ślinę, przepełniony nagłą, bolesną
tkliwością.
140
- Jutrzejszy dzień należy do ciebie. Spakujemy trochę jedzenia i urządzimy sobie piknik.
Pojedziemy za miasto, żeby nikt nie mógł nas znaleźć. - Popatrzył na nią przenikliwie, jak
gdyby po raz pierwszy zdał sobie w pełni sprawę, ile znaczy dla niego to dziecko i jak bardzo
za nim tęsknił. - Kocham cię, Saro.
- Ja też cię kocham, tatusiu - odpowiedziała Sara, ściskając jego rękę.
Blair pomachał jej na pożegnanie i wyszedł z pokoju. Sara z uśmiechem odprowadziła go
oczyma.
Rozdział siódmy
Księżyc zaczynał wypływać nad szczyty dachów, kiedy Sara wyjrzała na ulicę przez okno
sypialni. Widok z okna Różanego Dworku był zupełnie inny. Tam wschodzący księżyc
odbijał się połyskliwie w morzu i Sara widziała w oddali nikłe iskierki. Pomyślała, że żaby na
pewno zaczęły już kumkać. Wygładziła koronkę na przodzie nowej sukienki. Postanowiła ją
włożyć do dzisiejszej kolacji, co stało się przyczyną sprzeczki z ciotką Hetty. Ale teraz, gdy
pora kolacji dawno minęła... Sara odwróciła się do swojej lalki.
- Już czas, żebyś się położyła - powiedziała Hetty, która siedziała, zajęta szydełkowaniem, na
pluszowej sofie w małym saloniku tuż obok sypialni Sary.
- Chcę poczekać na tatusia - odparła Sara. Uchyliła ponownie ciężkie, aksamitne kotary i
wyjrzała przez okno, nasłuchując warkotu motoru.
141
- Mam wrażenie, że czekamy na twojego tatusia cały dzień - nie wytrzymała Hetty. W jej
głosie zawsze dźwięczała nuta rozdrażnienia, gdy mówiła o Blairze Stanleyu lub do niego.
- Powiedział, że wróci za godzinę - przypomniała Sara.
- Będziesz musiała do tego przywyknąć, Saro, skoro tak bardzo pragniesz mieszkać w
Montrealu.- Hetty zawsze wymawiała słowo „Montreal", jak gdyby to była Kalkuta albo
Madagaskar, lub jakieś inne miejsce, o którym jedynie czytała w książkach. -1 lepiej
przywyknij do niefrasobliwości twego ojca, moje dziecko - dodała. - A także do jego
napiętego rozkładu dnia!
W oddali rozległ się niski dźwięk dzwonka przy wejściu. Sara wybiegła z pokoju.
- Może to on!
Pokojówka pośpiesznie nadeszła od strony kuchni, kierując się ku drzwiom. Pomyślała, że
dopiero co zdążyła wreszcie usiąść do własnej kolacji. Kto to mógł być o tej porze? Pan
zawsze sam otwierał sobie drzwi. Otworzyła, a stojący w progu dżentelmen skłonił się lekko.
- Czy mógłbym porozmawiać z panną Luizą Banks? - zapytał uprzejmie, lecz stanowczo.
- Ależ tak. Proszę wejść. - Dziewczyna już miała zawołać, gdy Luiza wyłoniła się z salonu.
- O co chodzi, Mario? - zapytała.
Sara, z Hetty za plecami, stanęła u szczytu schodów.
- Panno Banks, ten dżentelmen chciałby mówić z panią - odparła Maria dygając.
142
- Jutrzejszy dzień należy do ciebie. Spakujemy trochę jedzenia i urządzimy sobie piknik.
Pojedziemy za miasto, żeby nikt nie mógł nas znaleźć. - Popatrzył na nią przenikliwie, jak
gdyby po raz pierwszy zdał sobie w pełni sprawę, ile znaczy dla niego to dziecko i jak bardzo
za nim tęsknił. - Kocham cię, Saro.
- Ja też cię kocham, tatusiu - odpowiedziała Sara, ściskając jego rękę.
Blair pomachał jej na pożegnanie i wyszedł z pokoju. Sara z uśmiechem odprowadziła go
oczyma.
Rozdział siódmy
Księżyc zaczynał wypływać nad szczyty dachów, kiedy Sara wyjrzała na ulicę przez okno
sypialni. Widok z okna Różanego Dworku był zupełnie inny. Tam wschodzący księżyc
odbijał się połyskliwie w morzu i Sara widziała w oddali nikłe iskierki. Pomyślała, że żaby na
pewno zaczęły już kumkać. Wygładziła koronkę na przodzie nowej sukienki. Postanowiła ją
włożyć do dzisiejszej kolacji, co stało się przyczyną sprzeczki z ciotką Hetty. Ale teraz, gdy
pora kolacji dawno minęła... Sara odwróciła się do swojej lalki.
- Już czas, żebyś się położyła - powiedziała Hetty, która siedziała, zajęta szydełkowaniem, na
pluszowej sofie w małym saloniku tuż obok sypialni Sary.
- Chcę poczekać na tatusia - odparła Sara. Uchyliła ponownie ciężkie, aksamitne kotary i
wyjrzała przez okno, nasłuchując warkotu motoru.
141
Niania Luiza podeszła i wyciągnęła rękę.
- Czym mogę służyć, panie...?
- Inspektor Barwood z montrealskiej policji, proszę pani.
- Słucham? - niania zesztywniała i spojrzała pytająco.
Inspektor zerknął ku szczytowi schodów, gdzie stała Sara.
- Może byłoby wskazane, aby dziecko... Niania Luiza pobiegła oczyma od poważnej twarzy
inspektora do Sary i z powrotem.
- Mario, zabierz, proszę, Sarę do jej pokoju... -powiedziała, z trudem rozpoznając własny
głos.
Twarz Sary zastygła. Lekkie pulsowanie w głowie poprzedziło przykry, bolesny skurcz w
ż
ołądku. Stało się coś złego. Maria weszła po nią na górę, lecz Sara nie zamierzała się ruszyć.
Głos inspektora brzmiał jednostajnie.
- Z przykrością muszę zawiadomić panią, że w składzie firmy Stanley Imports zdarzył się...
wypadek.
- Wypadek? - powtórzyła niania Luiza.
- Gdzie jest tatuś?! - krzyknęła Sara.
- Proszę cię, Mario, zabierz Sarę - powiedziała Luiza.
- Chodźmy, panienko... - zaczęła łagodnie Maria.
Sara odepchnęła ją od siebie. -Nie!
- Nic się chyba nie stało panu Stanleyowi? - pytała Luiza.
- Obawiam się, że tak, proszę pani. Pan Stanley
143
najprawdopodobniej nadzorował załadunek, gdy zapadło się rusztowanie.
Ujął Luizę Banks pod ramię i delikatnie podprowadził do krzesła, lecz ona nie miała zamiaru
siadać. Podrywając się gwałtownie, zawołała:
- W którym szpitalu leży? Musimy tam natychmiast jechać!
Inspektor znowu ujął jej ramię i ponownie spróbował posadzić ją na krześle.
- Proszę, niech pani usiądzie. Obawiam się, że pan Stanley zginął na miejscu.
Uszy Sary wypełniło głośne brzęczenie i dzwonienie. Nie słyszała tych słów. Nie mogła
słyszeć czegoś takiego. A jednak niania Luiza osunęła się, wstrząśnięta, na krzesło w holu. Z
tyłu zaś dobiegło głośne sapnięcie ciotki Hetty, która natychmiast otoczyła Sarę ramionami.
Maria, pokojówka, zaczęła cicho płakać; a po chwili niania Luiza weszła na schody. Jej twarz
była niemal tak biała jak włosy. Nie! To nie mogło dziać się naprawdę. Brzęczenie w uszach
narastało. Potem zapanowała cisza i ciemność.
Rozdział ósmy
Ludzie podchodzili i wracali wolno, pojedynczo lub w grupkach. Rozmawiali przyciszonymi
głosami. Ciemne ubrania stapiały się z tłem, które stanowiło okryte czarną materią
podwyższenie w salonie na farmie Kingów, gdzie spoczywała trumna. Sara wpatrywała się w
woskowy profil ojca. Słyszała, jak ciotka Hetty wita wchodzących i dziękuje im za
144
przybycie. Obok stała niania Luiza. Wydarzenia ostatniego tygodnia sprawiły, że się
postarzała. Podróż z Montrealu była straszna. Teraz jednak Luiza stała ramię w ramię ze swą
nieprzyjaciółką, dumna i wyprostowana. Choć raz coś łączyło te dwie kobiety - smutek.
Sara siedziała przy trumnie tak cicho i na pozór spokojnie, bez jednej łzy, że ludzie zdawali
się zapominać o jej obecności. Była za to wdzięczna. Strzępy rozmów docierały do niej jak
przez gęstą mgłę i wibrowały w uszach.
- Biedne dziecko. Najpierw straciła matkę, a teraz to...
- Taki spokój u dziecka jest zadziwiający. Małgosia Truby zaczęła krzyczeć i dostała
konwulsji, kiedy wynosili jej matkę. Ale Truby'owie to taka prostacka rodzina. - Sara
rozpoznała głos pani Potts.
- Podobno został zmiażdżony - szepnął inny, starszy głos.
- Łaska boska, że umarł od razu... - to był pastor Leonard.
Głos starszej osoby ciągnął nieubłaganie:
- Zakład pogrzebowy dokonał cudów, szykując go do trumny. Wygląda bardzo pogodnie, jak
na kogoś, kto został...
Sara usłyszała, że pastor Leonard przeprasza i odchodzi, zanim mówiąca skończyła zdanie.
- ...zmiażdżony... Pastorze? A czemuż to on tak nagle uciekł?
Sara poczuła czyjąś dłoń na ramieniu i uniosła głowę. Ciotka Jana, niepodobna do siebie w
sutej, czarnej, jedwabnej sukni, uśmiechała się smutno.
10 — Odmiany losu
145
- Czy ci coś przynieść, kochanie?
Sara potrząsnęła głową i zmusiła się do uśmiechu.
- Nie, ciociu, dziękuję - odparła. Inna dłoń spoczęła na jej drugim ramieniu. Sara powiodła
oczyma wzdłuż tej ręki aż do twarzy - twarzy pastora Leonarda.
- On znalazł spokój, Saro.
„Jak to dziwnie brzmi" - pomyślała Sara, lecz uśmiechnęła się do odchodzącego pastora.
Jana pragnęła powiedzieć coś więcej. Pragnęła porwać Sarę z krzesła i przytulić, ale tę
właśnie chwilę wybrała sobie Mabel Sloane, aby podejść z talerzykiem wypełnionym
szarlotką.
- Kto upiekł tę szarlotkę, Jano? Ty? - spytała, wpychając do ust kawałek ciasta.
Jana w udręce odciągnęła ją dalej od Sary.
- Nie... nie, to Felicja.
„Co za głupia kobieta - pomyślała. - Mówić o szarlotkach w takiej chwili".
- Jest wyśmienita - ciągnęła Mabel. - Mam do ciebie prośbę: przedstaw mnie tej Banks. Tyle
o niej słyszałam. Wiesz, jak ludzie plotkują...
Z tyłu dobiegł Sarę głos należący prawdopodobnie do pani Lawson:
- Czytałaś ten artykuł w gazecie z Charlotte-town? Sara dziedziczką! Wyobraź sobie.
- Grobowiec Stanleyów w Montrealu jest podobno tak wielki jak rodziny królewskiej - dodał
głos starszej osoby.
- To jednak właściwe - zabrzmiał głos ciotki Ja-
146
przybycie. Obok stała niania Luiza. Wydarzenia ostatniego tygodnia sprawiły, że się
postarzała. Podróż z Montrealu była straszna. Teraz jednak Luiza stała ramię w ramię ze swą
nieprzyjaciółką, dumna i wyprostowana. Choć raz coś łączyło te dwie kobiety - smutek.
Sara siedziała przy trumnie tak cicho i na pozór spokojnie, bez jednej łzy, że ludzie zdawali
się zapominać o jej obecności. Była za to wdzięczna. Strzępy rozmów docierały do niej jak
przez gęstą mgłę i wibrowały w uszach.
- Biedne dziecko. Najpierw straciła matkę, a teraz to...
- Taki spokój u dziecka jest zadziwiający. Małgosia Truby zaczęła krzyczeć i dostała
konwulsji, kiedy wynosili jej matkę. Ale Truby'owie to taka prostacka rodzina. - Sara
rozpoznała głos pani Potts.
- Podobno został zmiażdżony - szepnął inny, starszy głos.
- Łaska boska, że umarł od razu... - to był pastor Leonard.
Głos starszej osoby ciągnął nieubłaganie:
- Zakład pogrzebowy dokonał cudów, szykując go do trumny. Wygląda bardzo pogodnie, jak
na kogoś, kto został...
Sara usłyszała, że pastor Leonard przeprasza i odchodzi, zanim mówiąca skończyła zdanie.
- ...zmiażdżony... Pastorze? A czemuż to on tak nagle uciekł?
Sara poczuła czyjąś dłoń na ramieniu i uniosła głowę. Ciotka Jana, niepodobna do siebie w
sutej, czarnej, jedwabnej sukni, uśmiechała się smutno.
10 — Odmiany losu
145
ny - że Blair chciał być pochowany razem z drogą Ruth.
Sara lekko odwróciła głowę i zauważyła, że ciotka Oliwia ociera oczy. Zbliżył się Alek,
prowadząc Felka i Felicję, których otaczał ramionami. Andrzej pozostał na uboczu. Było
widoczne, że ani Felicja, ani Felek nie wiedzą, jak się wobec Sary zachować. Ona zaś
ż
ałowała gorąco, że nie potrafi im jakoś tego ułatwić, ale wszystko w niej zakrzepło i mogła
tylko siedzieć cicho z rękoma złożonymi na kolanach.
Felicja niezręcznie postąpiła naprzód.
- Jak się masz, Saro?
- A jak ci się wydaje, jak ona się ma, Felicjo? -spytał sarkastycznie Felek.
Usta Felicji zaczęły drżeć, a do oczu napłynęły łzy.
- Tak mi przykro, Saro... naprawdę. Po prostu nie wiem, co mam ci powiedzieć.
Sara spojrzała na nią.
- To nieważne, Felicjo. Nie musisz nic mówić. Po kolejnej, krępującej chwili milczenia Felek
z Felicją wtopili się w tłum, a Sara dostrzegła, że Alek przysunął sobie krzesło i usiadł obok
niej.
-Jak się czujesz? - zapytał cichym, łagodnym głosem.
Po raz pierwszy od kilku dni Sara poczuła, że coś drga w niej, głęboko w środku - i jeżeli
pozwoli temu czemuś wynurzyć się na powierzchnię, zawładnie nią całkowicie. Wiedziała, że
jeśli powie choć jedno słowo, to coś, czymkolwiek było, zwycięży.
147
Alek odchrząknął.
- Saro, gdybyś chciała z kimś porozmawiać... wiedz, że możesz mi ufać. Jesteś dla mnie jak
rodzone dziecko.
- Nikt nigdy nie zajmie miejsca mojego ojca, więc proszę, nie próbuj tego, wujku. - Sara
słyszała głos dobywający się z jej ust, lecz brzmiał odlegle, jak gdyby należał do kogoś
innego.
Alek odetchnął głęboko. Poklepał Sarę po ramieniu i odszedł. Sara pragnęła krzyknąć,
zatrzymać go. Ale nie mogła. Mogła jedynie siedzieć i próbować ukryć to coś, co tkwiło w
niej głęboko.
Hetty obserwowała siostrzenicę z drugiego końca pokoju, gdzie stała z pastorem Leonardem.
Powiódł oczyma za jej spojrzeniem.
- Sara zachowuje się jak żołnierz - powiedział. Hetty powoli pokręciła głową. Nie była tego
taka
pewna, gdy przyglądała się dziewczynce przesłoniętej trumną i opierającej na niej policzek.
- Pójdźcie, błogosławieni, i obejmijcie Królestwo mego Ojca, przygotowane dla was od
początku świata. Wysłuchaj błagań, o miłosierny Ojcze, przez Jezusa Chrystusa, naszego
Pośrednika i Odkupiciela. Amen.
Pogrzeb dobiegł końca. Posępna grupa zaczęła się rozpraszać i oddalać od świeżego grobu,
okrytego teraz kwiatami. Tuż obok znajdował się grób matki Sary. Oliwia i Hetty stały po obu
stronach dziewczynki, a niania Luiza z tyłu. Ruszyły powoli
148
w stronę czekających bryczek. Pastor Leonard uroczyście ściskał wszystkim dłonie.
Przez cały czas trwania ceremonii Sara nie wypowiedziała ani słowa, lecz teraz,
nieoczekiwanie, stanęła jak wryta i z lękiem chwyciła dłoń niani Luizy. Błagalnie spojrzała w
oczy starszej pani.
- Tak wiele rzeczy chciałam mu powiedzieć. Co mam teraz zrobić? Boję się, nianiu.
Niania Luiza otoczyła Sarę ramieniem, czując ulgę, że dziecko wreszcie przemówiło.
- Nie masz się czego bać, Saro - powiedziała kojąco. - Pamiętaj, że nie jesteś sama.
W owej chwili Sara czuła się bardziej samotna niż kiedykolwiek w życiu.
Pusty, czarny wóz pogrzebowy wyjechał z cmentarza, a w oddali, na tle horyzontu,
zamajaczyło sześć wozów cyrkowych, nie zauważonych przez żałobników. Gdy wozy
wjeżdżały do Avonlea, jaskrawe kolory stanowiły uderzający kontrast z ołowianym niebem.
Rozdział dziewiąty
- A zatem, panno Banks, dom w Montrealu również został powierzony pani pieczy. -
Dostojny dżentelmen w okularach zsuniętych na czubek haczykowatego nosa wręczył niani
Luizie portfel z plikiem banknotów. - Spodziewam się, że ta suma wystarczy na pokrycie
nagłych wydatków przed powrotem do Montrealu. Jest to pensja
149
Sary. Dziewczynka będzie otrzymywała taką samą kwotę co miesiąc.
Zaglądając do salonu przez szparę w drzwiach, Sara rozpoznała w mężczyźnie pana
Bartholomew, prawnika ojca. Już od godziny konferował na osobności z ciotkami i nianią
Luizą. Sara patrzyła, jak niania przyjmuje pieniądze.
- Dziękuję, panie Bartholomew - powiedziała cicho niania Luiza.
Pan Bartholomew złożył papiery i nabrał tchu.
- Rozumiem, jak pani musi być trudno, i proszę o wybaczenie. Jednakże rozmiary i znaczenie
majątku nakazywały bezwarunkowo natychmiastową rozmowę na ten temat.
Hetty niespodziewanie wstała od stołu i zaczęła się przechadzać po pokoju. Oliwia próbowała
ją uspokoić drobnym, błagalnym gestem, lecz Hetty nie zamierzała milczeć.
- Muszę powiedzieć, że jestem głęboko wstrząśnięta, iż osoba spoza rodziny została
wyznaczona na opiekunkę Sary i powierniczkę jej... znacznego dziedzictwa. - Głos Hetty
drżał z emocji.
Pan Bartholomew spojrzał na nią i uniósł brwi, przez co okulary zsunęły się jeszcze niżej.
- To dla mnie zrozumiałe, panno King, lecz i pani musi zrozumieć, że panna Banks
towarzyszy rodzinie Stanleyów od...
- O, z pewnością od niepamiętnych czasów -przerwała Hetty. - Wydawało mi się jednak, że
więzy krwi są ważniejsze niż czas zatrudnienia. -Wzięła z biurka plik papierów i potrząsnęła
nim
150
nieszczęsnemu prawnikowi przed nosem. - Ten testament pochodzi sprzed prawie trzech lat!
Gdyby został odpowiednio uzupełniony, tak jak powinien, Blair bez wątpienia zastrzegłby w
nim, że Sara ma zamieszkać u nas, w Avonlea!
- No cóż, nie potrafię tego rozstrzygnąć... - wymamrotał pan Bartholomew i zaczął składać
dokumenty.
- Ale jako adwokat Blaira powinien był pan mu doradzić, by przejrzał i poprawił testament. -
Hetty nie zamierzała tak łatwo ustąpić.
- Panno King, Blair był jeszcze młodym człowiekiem. Nikt nie mógł przewidzieć, że tak
tragiczny wypadek... to jest, chciałem powiedzieć, że zapewne dość rzadko myślał o...
- Typowe! - wybuchnęła z goryczą Hetty. - Nigdy nie myślał o przyszłości, nie myślał o
konsekwencjach...
- Hetty - wtrąciła ostrzegawczo Oliwia, lecz jej siostra po prostu odwróciła się do wszystkich
plecami.
Sara za drzwiami przygryzła wargę. Niania Luiza zerwała się z krzesła.
- Doprawdy, muszę zaprostestować, panie Bartholomew...
Hetty zwróciła się ku niej. -Wiem jedno: Sara nie tylko straciła ojca, ale także została
oderwana od kochającej ją rodziny. Niania Luiza rozprostowała ramiona.
- Zapewniam panią, dobra kobieto, że moja miłość i przywiązanie do Sary pod każdym
względem dorównuje waszym.
151
- Jak pani śmie! - najeżyła się Hetty.
Oliwia widziała, że rozmawiając dalej w ten sposób, obydwie panie pogorszą tylko sytuację.
Chrząknęła i wskazała drzwi.
- Hetty, czy mogę cię prosić na chwilę do kuchni?
Nuta niezwykłej natarczywości w głosie Oliwii dotarła do świadomości Hetty. Przeprosiwszy
zebranych, siostry ruszyły ku drzwiom.
Sara umknęła na schody, by nie przyłapano jej na podsłuchiwaniu, a Oliwia i Hetty przeszły
przez hol do kuchni.
Gdy tylko zamknęły się za nimi drzwi, Oliwia odwróciła się do siostry z twarzą aż
buraczkową z zakłopotania.
- Hetty King, gdzie ty masz głowę? Czy nie potrafisz się niczego nauczyć? Metoda, którą
stosujesz, nie zadziałała w przypadku Blaira i nie zadziała także z Luizą Banks!
Hetty osłupiała.
- Metoda? Jaka metoda?
Oliwia w desperacji przewróciła oczyma.
- Działasz każdemu na nerwy. Doprowadzisz jedynie do tego, że odbiorą nam Sarę na zawsze.
Dlaczego nie możesz choć raz ugryźć się w język?
Hetty na kilka sekund popadła w nietypowe dla siebie milczenie. Jak Oliwia śmiała tak
logicznie rozumować?! To było do niej niepodobne, zupełnie niepodobne. Hetty nie
zachwycało wcale, że siostra odzywa się do niej w ten sposób. Z drugiej strony, dostrzegała w
słowach Oliwii pewien sens, chociaż bardzo niechętnie to przyznała.
152
- A co proponujesz? - syknęła. - śebym stanęła na głowie, byle tylko okazać jej życzliwość?
Twarz Oliwii przybrała wyraz, który przybierała zawsze, gdy Oliwia wiedziała, że ma rację.
- Tak. Miód jest z całą pewnością słodszy niż ocet.
Hetty zawahała się. Oliwia delikatnie popchnęła ją w stronę drzwi.
- No, idź!
Sara, która ponownie przemknęła na dół, słuchała właśnie cichych głosów niani Luizy i pana
Bartholomew, gdy Hetty z Oliwią wyszły z kuchni i natknęły się na dziewczynkę.
- Saro! - zawołała zaskoczona Hetty. Pobladła Sara odwróciła się i popędziła schodami
na górę. Przez chwilę słychać było jej kroki, a potem trzasnęły drzwi. Zatroskana Hetty
zmarszczyła czoło i chciała ruszyć za nią, lecz Oliwia ją powstrzymała. Tymczasem Luiza z
panem Bartholomew wyszli z salonu.
- A właśnie, panno King, rozmawialiśmy z panną Banks o Sarze i o najstosowniejszym
terminie zabrania jej z powrotem do Montrealu. - Pan Bartholomew wyglądał jak człowiek,
który wolałby znaleźć się gdziekolwiek indziej na świecie, byle nie tutaj.
Hetty z Oliwią sprawiały wrażenie wstrząśniętych.
Niania Luiza, rozdrażniona całą tą sprawą, postąpiła krok naprzód.
- Nie ma się czym martwić. Nie zamierzam za-
153
bierać Sary od razu. Jest zbyt wyczerpana. Pozostaniemy w Avonlea co najmniej tydzień,
dopóki się nie upewnię, że jest gotowa do drogi... o ile nie jest to dla pani duża niedogodność,
panno King.
Hetty uśmiechnęła się, stosując bez wahania nową taktykę.
- Niedogodność? Ależ skąd! Proszę zostać, jak długo pani sobie życzy. To dla nas zaszczyt
gościć panią, nieprawdaż, Oliwio?
Oliwia szybko kiwnęła głową, a Luiza Banks zmierzyła siostry sceptycznym spojrzeniem.
Pan Bartholomew odetchnął z ulgą.
- Wspaniale, a więc na mnie już czas. Czeka mnie długa droga powrotna.
Luiza odprowadziła go do drzwi, a Hetty z Oliwią szły za nimi.
- Raz jeszcze dziękuję, że pan się pofatygował aż tutaj - powiedział Luiza z wdzięcznością. -
Blair odczułby wielką ulgę, gdyby wiedział, że wszystko idzie gładko. Widzi pan, z czym tu
się muszę borykać - dodała, patrząc znacząco na swoje gospodynie.
Hetty spiorunowała ją wzrokiem, lecz pod wpływem spojrzenia Oliwii natychmiast
przyoblekła twarz w uśmiech.
- śyczę miłego dnia - powiedziała do pana Bartholomew.
- Było mi bardzo przyjemnie. - Prawnik złożył damom szybki ukłon i pośpiesznie dokonał
odwrotu.
154
Rozdział dziesiąty
Sara stała nieruchomo przy oknie, tuląc do siebie lalkę. Jak to możliwe, że widok z okna
pokoju był taki sam? Jak to możliwe, że wietrzyk nadal poruszał koronkowymi firankami, a
promienie słońca rzucały tak .śliczne, cętkowane cienie na kwiecistą tapetę? Wydawało się,
ż
e minął bardzo długi czas od owego wieczoru, gdy wyglądała przez okno swojej sypialni w
Montrealu i czekała. Czekała, aż ojciec wróci do domu. Coś znowu zadrgało gdzieś w głębi
jej istoty, ale zacisnęła zęby, nie dopuszczając, by stało się czymś silniejszym niż lekkie
trzepotanie.
Z tyłu otworzyły się drzwi i Sara poczuła, że ciotka Hetty wpatruje się w nią.
- Ten, kto podsłuchuje, rzadko słyszy coś dobrego o sobie lub innych...
Sara nie odwróciła się i Hetty zrozumiała, że frazesy są tu chyba nie na miejscu. Z jakim
trudem przychodziło jej powiedzieć Sarze, co naprawdę czuje. Nigdy nie potrafiła okazywać
uczuć. Jako nauczycielka spędziła większą część życia na próbach ich ukrywania. Lecz widok
drobnych, szczupłych pleców, stężałych w smutku i dumie, wzruszył J4 głęboko.
- Jeżeli zareagowałam z pewnym... zdenerwowaniem na obrót spraw, to dlatego, że... czuję, iż
tutaj jest twój prawdziwy dom.
Sara była bliska łez, ale nie mogła pozwolić, by ciotka to zobaczyła. Hetty czekała,
rozpaczliwie potrzebując pomocy
155
Sary w tej trudnej chwili, lecz plecy dziewczynki pozostały sztywne i niewzruszone.
- Rozumiem, co czujesz - podjęła - ale musisz... wszyscy musimy nauczyć się stawiać czoło
okrucieństwom życia. - Szukała słów, które mogłyby przynieść Sarze pociechę. - Czas leczy
rany. - Podeszła i dotknęła ramienia Sary. - Kochamy cię. Wiesz o tym.
Sara nie była w stanie odpowiedzieć. Nie potrafiła ująć w słowa szaleńczego zamętu, jaki w
niej panował. Wydawało się, że Hetty chce powiedzieć coś jeszcze, lecz ścisnęła tylko ramię
Sary i cicho wyszła z pokoju.
Sara jeszcze przez długą chwilę wpatrywała się w widok za oknem.
Tej nocy jedynym radosnym akcentem w Różanym Dworku był złocisty blask lamp. Mimo że
od zachodu słońca upłynęło kilka godzin, upał dokuczał nadal i Oliwia, która mieszała
powolnymi ruchami mleko w garnku stojącym na kuchni, odsunęła kosmyk włosów ze
spoconego czoła. Obydwie z Hetty doszły do wniosku, że będą mogły zasnąć dopiero, gdy
wypiją po filiżance ciepłego mleka.
Oliwia westchnęła.
- Dobrze by było, żeby się po prostu wypłakała. Jej zachowanie jest nienaturalne... martwię
się o nią.
- Poradzi sobie z tym na swój sposób, Oliwio. Kingowie nie należą do ludzi
uzewnętrzniających swój smutek... - Hetty uniosła oczy, kiedy do kuchni weszła niania Luiza.
156
Nie odzywając się do żadnej z nich, Luiza podeszła do ręcznej pompy, by napełnić imbryk.
Bezskutecznie szarpnęła rączką w górę i w dół, mrucząc coś pod nosem. W końcu
zaatakowała pompę zwiększą werwą, lecz tylko opryskała się wodą. Złapała ścierkę do
naczyń i z irytacją osuszyła spódnicę.
- Przeklęte pompy! Z wszystkich przestarzałych...
- Czy nie napiłaby się pani kakao? - zapytała życzliwie Oliwia.
- Nie, dziękuję. Ale zaniosę trochę Sarze - odparła Luiza, obciągając bluzkę i odzyskując
poczucie godności.
- Już to zrobiłam - powiedziała Hetty, lecz Luiza zignorowała jej słowa i niosąc parującą
filiżankę, zamaszyście wyszła z kuchni.
Sara leżała na łóżku, wpatrzona w stojącą obok na stoliku fotografię ojca. Słysząc kroki na
schodach, pośpiesznie wsunęła zdjęcie pod poduszkę. Niania Luiza cicho weszła do pokoju i
postawiła filiżankę obok łóżka. Druga, nietknięta filiżanka kakao stała na stoliku.
- Wypij to - przemówiła niania tym samym surowym tonem, jakim zwracała się często do
Sary, a przedtem do jej ojca.
Sara przyglądała się niani Luizie, która wyjęła z kieszeni kopertę z pieniędzmi od pana
Bartho-lomew i położyła ją na komodzie. Spojrzała na ściągniętą, bladą twarzyczkę Sary i
usiadła na łóż-
157
ku. Pogładziła czoło dziewczynki, tak jak to robiła od jej niemowlęcych czasów.
- Powinnaś napić się kakao - powiedziała kojąco. - To ci pomoże usnąć, dziecko.
- Nie mogę spać - odparła tępo Sara. Po chwili milczenia złapała nianię za rękę. Dłoń Sary
była tak zimna, że Luiza aż się wzdrygnęła.
- Nianiu... nienawidziłam tych wszystkich ludzi, którzy mówili o tatusiu... na pogrzebie. A
nawet go nie znali. To my naprawdę straciłyśmy tatusia. Nikt nie może czuć tego co my.
Luiza otarła oczy.
- Wiem, ale twój ojciec chciałby, żeby życie toczyło się nadal. śebyśmy były... dzielne.
Nastąpiła kolejna, długa chwila milczenia, zmącona jedynie stłumionym brzękiem naczyń,
które Oliwia zmywała w kuchni. Sara wpatrzyła się w sufit i w przecinający go promień
księżyca.
- Nawet się z nim nie pożegnałam.
Ramiona niani Luizy zaczęły trząść się od cichego szlochu. Sara uścisnęła rękę starszej damy
i z powrotem położyła głowę na poduszce.
Rozdział jedenasty
Piotrek Craig otarł czoło i zaczął rąbać drewno przed szopą za Różanym Dworkiem. Nie
potrafił pojąć, jak ktokolwiek był w stanie gotować na piecu kuchennym w taką pogodę, ale
panna King zażądała więcej drewna, a on przecież nie mógł jej powiedzieć, że to wariacki
pomysł. Uniósł głowę
158
i dostrzegł nianię Luizę, zmierzającą przez trawnik w stronę wygódki.
Hetty także oberwowała ją przez okno, ze zmrużonymi oczyma i gniewnie zaciśniętymi
ustami. Woń przypalających się kiełbasek sprowadziła ją z powrotem na ziemię. Podbiegła,
by przewrócić je na patelni na drugą stronę.
- Coś się przypala? - spytała niewinnie Oliwia, wchodząc do kuchni.
- Nie wiem, jak długo jeszcze będę w stanie wysłuchiwać jej uwag na temat dokładnego
przegotowania wody na herbatę. Zupełnie jakby woda w Montrealu mogła być czyściejsza niż
u nas.
Oliwia stłumiła śmiech.
- Hetty, przez tych kilka dni byłaś dla niej niezmiernie miła. Mam nadzieję, że nie popsujesz
tego kilkoma pochopnymi słowami. A gdzie ona właściwie jest?
- W ustępie. Mam nadzieję, że wpadnie do środka - odparła mściwie Hetty, dorzucając polano
do ognia.
Wtem z tylnego podwórza dobiegły głośne łomoty i nawoływania. Siostry popatrzyły na
siebie, a potem wysunęły głowy przez drzwi.
Łoskot dochodził od strony wygódki, która aż się trzęsła od uderzeń. Haczyk opadł na
zewnątrz i niania Luiza została uwięziona w środku!
- Ratunku! Niech mnie ktoś wypuści! - stłumione okrzyki przeplatały się z uderzeniami w
ś
cianę.
Piotrek przyglądał się z wielkim rozbawieniem, a Hetty i Oliwia wybiegły z domu.
- Trzeba być głuptasem, żeby zatrzasnąć się w wygódce - stwierdziła Hetty, odczepiając
haczyk.
159
Niania Luiza wyszła, czerwona ze wstydu i oburzenia.
- Dziewczynka zajmująca taką pozycję jak Sara nie powinna być narażona na przebywanie w
tak prymitywnych warunkach, jeżeli miałaby tu jeszcze przyjechać. I ja również!
- Ustęp na zewnątrz był dostatecznie dobry dla trzech pokoleń Kingów - wycedziła Hetty
przez zaciśnięte zęby. - Nie widzę powodu, żeby teraz to zmieniać.
Oliwia spiorunowała siostrę wzrokiem i zerknęła znacząco na Luizę. Hetty natychmiast
wysiliła się na pojednawczy uśmiech.
- Ale, oczywiście, patrząc z twojego punktu widzenia, Luizo, owszem... obecny status Sary
wymaga czegoś lepszego. A teraz wejdź, proszę, do domu i zjedz śniadanie. Upiekłam
pszenne placuszki, które tak ci wczoraj smakowały. Są też kiełbaski.
Luizę Banks niełatwo było jednak zwieść.
- Nie mogłabym przełknąć ani kęsa! Zanadto jestem zdenerwowana! I powiem ci jedno, Hetty
King: tutejsze warunki muszą ulec poprawie, jeżeli Sara ma tu jeszcze przyjechać, nie
wspominając już o zamieszkaniu! Już ja wiem, co knujesz! Nie oszukasz mnie swoimi
placuszkami!
Wzburzona dama pomaszerowała do domu, w pełni świadoma, że Piotrek Craig bez
szczególnego powodzenia usiłuje stłumić śmiech.
Gdy niania Luiza przeszła przez kuchnię jak burza, z Oliwią i Hetty za plecami, rozległo się
stukanie do frontowych drzwi. Hetty, zanim otworzyła,
160
wyjrzała ostrożnie przez okno, by sprawdzić, kto przyszedł. Stwierdziła, że gośćmi są pani
Potts i pastor Leonard.
- O, dobry Boże! - mruknęła pod nosem, lecz było już za późno. Dostrzegli ją. Pani Potts
pomachała ręką i zbliżyła się do drzwi.
Na piętrze Sara wyszła z pokoju, ubrana w czarną, żałobną sukienkę. Dotarłszy do schodów,
usłyszała dobiegające z dołu głosy.
- Przyniosłam ci trochę potrawki, Hetty. Wiem, że nie cieszy się popularnością w gorące
letnie wieczory, ale jest bardzo pożywna. Sara powinna nieco przybrać na wadze.
- Oliwio, przynieś pastorowi krzesło. Usiądź, Klaro. - Głos Hetty dotarł do szczytu schodów.
Sara przemknęła na palcach przez korytarz i ruszyła na dół tylnymi schodami. Za żadne
skarby nie chciała rozmawiać ani z pastorem, ani z panią Potts. Zajrzała do kuchni, by się
upewnić, że nikogo tam nie ma, a następnie wyśliznęła się z domu tylnymi drzwiami.
Rozdział dwunasty
Piotrek Craig rzucał właśnie ostatnie polano na stertę drewna, kiedy dostrzegł wychodzącą
Sarę. Rozejrzała się ukradkiem i zniknęła za rogiem domu. Piotrek wytarł ręce w koszulę i
postanowił ją dogonić. Sara szła ze spuszczoną głową i chłopiec po chwili zrównał się z nią
na czerwonawej, pylistej drodze.
11 — Odmiany losu 161
- Nie widziałem cię od pogrzebu - powiedział, usiłując nawiązać rozmowę. - Przykro mi z
powodu twojego ojca - spróbował znowu. Bolał go widok Sary tak jawnie nieszczęśliwej. -
Lubiłem go - dodał prostodusznie, a Sara odwróciła się i po raz pierwszy dostrzegła jego
obecność.
- Dobrze się czujesz, Saro? - spytał. Sara spojrzała w inną stronę.
- Tak, dziękuję.
Piotrek był skrępowany. Sara wydawała się zupełnie nie ta sama.
- Chciałbym coś dla ciebie zrobić, Saro - wymamrotał.
- Nie przejmuj się mną - odparła, gdy zaczęli iść obok siebie.
Nieoczekiwanie ze szczytu wzgórza Piotrek zauważył w oddali wierzchołki namiotów.
- Chcesz pójść ze mną do cyrku?! - wykrzyknął. - Zaoszczędziłem trochę pieniędzy.
Zafunduję ci.
- Nie, dziękuję - odpowiedziała Sara.
- No coś ty, Saro, chodź! - namawiał Piotrek. -Felek mówi, że jest tam facet, który połyka
ogień. Może to cię rozweseli?
Sara popatrzyła na Piotrka z bladym uśmiechem. Wahała się przez chwilę i w końcu podjęła
decyzję.
- Może pójdę.
Przez jedną sekundę Piotrek widział dawną Sarę Stanley, która nigdy nie rezygnowała z
przygody. Wyszczerzył zęby i puścił się pędem przez pole w kierunku namiotów, a Sara
pobiegła za nim.
Szorstkie dźwięki organów parowych i katarynek szły w zawody z nawoływaniami
naganiaczy
162
i okrzykami aranżera programu. Kobieta z parasolką kroczyła powoli po linie rozciągniętej na
tle cyrkowych transparentów, a bransolety na jej rękach połyskiwały w promieniach słońca,
gdy wyciągała ramiona, by utrzymać równowagę. Sara z Piotrkiem usiłowali zobaczyć
wszystko naraz, urzeczeni widokami i zapachami, które ich otaczały.
Kilka jaskrawo pomalowanych wozów cyrkowych stało wokół głównego namiotu i paru
mniejszych, z pasiastego płótna. Aranżer, przybierając teatralne pozy przed największym
namiotem, robił co mógł, aby przyciągnąć widzów.
- Panie i panowie! Mieszkańcy Avonlea! - wykrzykiwał. - Przyjdźcie wszyscy zobaczyć
popisy wędrownej trupy Braci Bunburry!
Piotrek prześliznął się za jego plecami i uniósł płachtę namiotu, by zajrzeć do środka. Sara już
chciała do niego dołączyć, gdy nagle klown zauważył chłopca i natychmiast złapał go za
kołnierz.
- Hej, ty! Wynoś się stąd, łobuzie!
Sara z lękiem popatrzyła na klowna. Jego twarz wcale nie wyglądała wesoło. Prawdę mówiąc,
tylko jej połowa była uszminkowana, gdyż dzieci przeszkodziły mu w przygotowaniach do
występu. Piotrek wyrwał się, wziął Sarę za rękę i odciągnął w inne miejsce.
- Wejdźcie i zobaczcie! - nawoływał aranżer. -Mamy żonglerów, akrobatów, połykaczy ognia,
zaklinaczy węży i Barneya, Tańczącego Niedźwiedzia!
Tuż za rogiem Piotrek i Sara stanęli twarzą w twarz z Barneyem, Tańczącym Niedźwiedziem.
163
-Ojej! - zachłysnął się Piotrek, podchodząc bliżej.
Właściciel niedźwiedzia szorstko odepchnął chłopca.
- Nie ruszaj go - warknął - bo odgryzie ci głowę!
- Przyjaźni ludzie, nie ma co - mruknął Piotrek i obydwoje z Sarą ruszyli dalej.
Przedziwne, groteskowe twarze obserwowały dwójkę dzieci kroczących między namiotami.
Piotrek zdawał się ich nie dostrzegać, lecz Sara zaczęła odczuwać pewien lęk. Uwagę Piotrka
przyciągnął żongler, który zręcznie manipulował pięcioma bardzo ostrymi z wyglądu
mieczami, podrzucając je w górę, gdzie wirowały połyskliwie, a potem łapiąc wszystkie po
kolei.
Sara zastanawiała się, czy nie powinna po prostu wrócić do domu, gdy nagle zauważyła wóz z
namalowanym na boku szyldem, a za nim niebieski namiot w pasy. Podeszła do niego powoli.
Napis na szyldzie brzmiał: „Izyda, spirytualistka. Połącz się z ukochanymi osobami.
Porozmawiaj z drogimi zmarłymi".
Zaintrygowana Sara niemal bezwolnie podeszła jeszcze bliżej. Gdzieś z oddali dobiegł głos
aranżera, wciąż wykrzykującego co sił w płucach:
- Nie omińcie Izydy! Odkryjcie swoje losy, poznajcie swoją przyszłość! Kupujcie bilety
wstępu!
Piotrek znalazł się nagle koło Sary i pociągnął ją za rękaw.
- Saro, chodź zobaczyć węża!
Sara nie odpowiedziała i Piotrek odbiegł, zbyt podekscytowany, by zaczekać. Kiedy zaklinacz
wy-
164
cofał się kusząco do swego namiotu, obiecując jeszcze większe cuda, lecz wyłącznie za
opłatą, Piotrek znowu rozejrzał się za Sarą. Dostrzegł ją zmierzającą zdecydowanym krokiem
w stronę namiotu wróżki. Podbiegł i złapał dziewczynkę za ramię w chwili, gdy miała
odsunąć zasłonę z wiszących paciorków, służącą za drzwi wejściowe.
- Lepiej tam nie wchodź, Saro - powiedział. Wiele słyszał od matki o jasnowidzach i
magikach. Nie byli godni zaufania.
Ale Sara odwróciła się ku niemu z gorączkowym błyskiem w oku.
- Piotrek, proszę cię, chodź ze mną. Muszę się dowiedzieć, co to wszystko znaczy!
Pociągnęła go w stronę zasłony z koralików, lecz zaledwie przed nią stanęli, z namiotu
wynurzyła się smagła Cyganka. Miała ostre, ptasie rysy twarzy i mocno umalowane oczy,
podkreślone czarną kredką. Była ubrana w błękitnozłotą egipską szatę. Jej bystre spojrzenie
natychmiast spoczęło na Sarze.
- Wejdź, dziecko. Czekałam na ciebie - przemówiła głosem tak cichym, że prawie
niedosłyszalnym.
Zdumiony Piotrek aż podskoczył, a Sara wciągnęła powietrze. Spojrzała kobiecie w oczy i,
odsunąwszy sznury koralików, weszła do namiotu. Piotrek próbował pójść za nią, lecz kobieta
zagrodziła mu drogę ramieniem.
- Tylko pojedynczo, chłopcze - powiedziała i zniknęła w mrocznej głębi namiotu.
Koraliki opadły na miejsce z cichym grzechotem.
765
Rozdział trzynasty
Sara weszła powoli, czując na plecach spojrzenie Cyganki. Nagle kobieta znalazła się przed
nią, przeszywając ją oczyma. Poprowadziła Sarę do niewielkiego stolika, podsunęła jej
krzesło i zaprosiła gestem, żeby usiadła. Sara uczyniła to, a kobieta z wdziękiem opadła na
krzesło po drugiej stronie stołu.
- Jestem Izyda - powiedziała tym samym, przyciszonym, chrapliwym głosem, nie spuszczając
oczu z twarzy dziewczynki. - Usiądź wygodnie, Saro.
Oczy Sary rozszerzyły się.
- Skąd pani zna moje imię?
Kobieta ujęła jej dłoń i przytrzymała w silnym uścisku. Mocno uszminkowane usta rozchyliły
się w lekkim uśmiechu.
- Izyda wie wszystko.
Sara przełknęła ślinę. Kobieta przeniosła wreszcie spojrzenie z jej twarzy na niewielką
kryształową kulę, spoczywającą na środku stołu.
- Nie jesteś stąd - zauważyła. - Widzę duże miasto...
- Tak - szepnęła Sara, prawie nie śmiąc oddychać. - Pochodzę z Montrealu...
Izyda wciąż wpatrywała się we wnętrze kuli.
- Nosisz w sobie wielki smutek. Jest ktoś, kto próbuje porozumieć się z tobą. Ktoś, kto był ci
bardzo bliski.
Sara kurczowo pochwyciła krawędź stołu. Czuła się tak, jakby miała zemdleć.
166
- To twój ojciec, czyż nie? - Izyda gwałtownym ruchem uniosła głowę i spojrzała ostro w
pobladłą twarz Sary.
Sara powoli kiwnęła głową, niezdolna wydobyć głosu.
Izyda wpatrywała się w nią przenikliwymi oczyma. „Ma oczy jak papuga - pomyślała Sara. -
Jak papuga w zoo... w Montrealu, kiedy razem z tatu-siem..."
- W chwilach duchowego natchnienia - podjęła Izyda - potrafię nawiązać kontakt z tamtym
ś
wiatem. Lecz - dodała przebiegle - oczywiście wszystko, co wartościowe, ma swoją cenę...
Sara wyjęła z kieszeni monetę i położyła na stole.
- Mam pieniądze.
Izyda wzięła monetę i z wyraźnym rozczarowaniem obróciła ją w palcach.
- Zrobię, co w mojej mocy.
Ponownie wpatrzyła się w kryształową kulę. Świeca na stole zapłonęła, choć nie zbliżyła się
do niej żadna widzialna ręka. W namiocie zrobiło się bardzo ciemno, jak gdyby ktoś odciął
promienie słońca przenikające przez płócienne ściany. Izyda zamknęła oczy i zaczęła się
lekko kołysać.
- Twój ojciec miał na imię... Blair...
- Tak, Blair Stanley - wybąkała Sara. W ustach jej zaschło, serce biło szybko.
Izyda zajęczała, a jej ciało zaczęło kiwać się mocniej w przód i w tył.
- Blairze Stanley, czy mnie słyszysz? Blairze Stanley!
Podniosła głos. Świeca zamigotała; jej płomyk
167
rzucał cienie na zasłonę z gazy wiszącą za plecami Cyganki. Kobieta kurczowo zacisnęła
dłonie na stole. Jej oczy otworzyły się szeroko i przerażona Sara miała wrażenie, że jarzą się
w oczodołach jak dwie płonące kule. Cienie tańczyły na zasłonie za jej głową. Twarz
zajaśniała niesamowitym, zielonkawym blaskiem. Izyda uniosła ramiona, zakrywając na
chwilę twarz, a wokół niej rozbłysły światła i uniosły się kłęby dymu. Nagle oderwała ręce od
twarzy - i w miejscu, gdzie powinny znajdować się ludzkie oczy, widniały białe, pozbawione
ź
renic kręgi, jakby oczy spoglądały teraz do wnętrza głowy.
Sara zesztywniała ze zgrozy. Cienie wciąż tańczyły na ścianach. Stolik zdawał się unosić w
powietrzu. Izyda była w transie! Jej usta, podobne do czerwonej szramy, rozchyliły się i
przemówiły niskim, monotonnym głosem:
- Szuka swojej małej córeczki. Chce się z nią pożegnać.
Sara drgnęła, słysząc dwa głuche uderzenia, i dostrzegła, że za głową Izydy zaczyna się
powoli rysować niewyraźny cień męskiej sylwetki. Poczuła, że nie jest w stanie się poruszyć,
nawet gdyby chciała.
- Pragnie, abyś wiedziała, że tęskni za tobą, lecz odczuwa wielki spokój.
Sylwetka wysokiego mężczyzny stała się nieco wyraźniejsza. Sara ledwie mogła oddychać.
Dławiący krzyk uwiązł jej w gardle. Mężczyzna wyglądał jak jej ojciec!
Monotonny głos podjął:
168
- To twój ojciec, czyż nie? - Izyda gwałtownym ruchem uniosła głowę i spojrzała ostro w
pobladłą twarz Sary.
Sara powoli kiwnęła głową, niezdolna wydobyć głosu.
Izyda wpatrywała się w nią przenikliwymi oczyma. „Ma oczy jak papuga - pomyślała Sara. -
Jak papuga w zoo... w Montrealu, kiedy razem z tatu-siem..."
- W chwilach duchowego natchnienia - podjęła Izyda - potrafię nawiązać kontakt z tamtym
ś
wiatem. Lecz - dodała przebiegle - oczywiście wszystko, co wartościowe, ma swoją cenę...
Sara wyjęła z kieszeni monetę i położyła na stole.
- Mam pieniądze.
Izyda wzięła monetę i z wyraźnym rozczarowaniem obróciła ją w palcach.
- Zrobię, co w mojej mocy.
Ponownie wpatrzyła się w kryształową kulę. Świeca na stole zapłonęła, choć nie zbliżyła się
do niej żadna widzialna ręka. W namiocie zrobiło się bardzo ciemno, jak gdyby ktoś odciął
promienie słońca przenikające przez płócienne ściany. Izyda zamknęła oczy i zaczęła się
lekko kołysać.
- Twój ojciec miał na imię... Blair...
- Tak, Blair Stanley - wybąkała Sara. W ustach jej zaschło, serce biło szybko.
Izyda zajęczała, a jej ciało zaczęło kiwać się mocniej w przód i w tył.
- Blairze Stanley, czy mnie słyszysz? Blairze Stanley!
Podniosła głos. Świeca zamigotała; jej płomyk
167
- Jest z twoją matką. Wyczuwam, że mają ci coś do powiedzenia... o tak, coś niezmiernie
ważnego. On z całych sił próbuje przemówić...
- Tatusiu! To ja! - wybuchnęła Sara.
- Bardzo trudno go zrozumieć. - Izyda zaczęła jęczeć, kiwając się jak gdyby w udręce. Jej
głos stawał się coraz wyższy; uniosła ręce nad głową, chwytając powietrze, a cienie jej
ramion na zasłonie wyglądały jak tańczące węże. Sylwetka mężczyzny była coraz mniej
wyraźna.
- Tatusiu, nie odchodź! - zawołała Sara. - Jestem tutaj. To ja! Wróć! Nie słyszysz mnie,
tatusiu? -Zaczęła szlochać.
Zasłona pociemniała, a gdy Izyda otworzyła oczy, patrzyły równie bystro i przenikliwie, jak
na początku.
- Nie mogę zrobić nic więcej. Jego duch jest bardzo, bardzo trudny do uchwycenia. Odszedł
już za daleko.
- Och, proszę spróbować! Muszę z nim porozmawiać! Proszę! - błagała Sara, zrywając się z
krzesła i chwytając stołu.
Izyda pokręciła głową.
- Nie wiem, czy on jeszcze wróci - powiedziała ze zniechęceniem.
- Proszę. Musi pani znowu spróbować.
- Może później - odparła kobieta znużonym głosem. Potem spojrzała na Sarę zwężonymi
oczyma. -Ale to będzie, naturalnie, kosztowało więcej... dużo, dużo więcej.
- Mam w domu mnóstwo pieniędzy! - wykrzyknęła Sara.
169
Izyda z zadziwiającą siłą złapała ją za nadgarstek.
- Bardzo dobrze. Nie wspominaj o tym nikomu. To osłabia moją więź z duchami. Twój ojciec
i tak jest daleko. Wróć tu... sama. Nie mów nikomu, rozumiesz?
Sara bez słowa skinęła głową.
Papuga o jaskrawym, zielono-czerwonym upierzeniu siedziała z zadowoleniem na głowie
Piotrka, który nagle dostrzegł Sarę między namiotami.
- Saro, chodź i poznaj Kapitana Bligha! - zawołał do niej.
-Kapitan Bligh! Kapitan Bligh! - zaskrzeczała papuga i odleciała do swego właściciela,
siedzącego na stopniach zniszczonego wozu i palącego fajkę.
- Saro! - powtórzył głośno Piotrek.
Sara nie odpowiedziała. Szła przed siebie, pochłonięta bez reszty własnymi myślami. Piotrek
pobiegł za nią.
- Saro, widziałaś? Ten człowiek posadził mi na głowie papugę! Ona potrafi mówić! I zgadnij,
co jeszcze widziałem! Jest tam facet, który stoi na głowie bez pomocy rąk.
Sara w milczeniu kroczyła naprzód. Piotrek zerknął na nią z zaciekawieniem.
- Co się stało?
- Nic - odparła łagodnie Sara, a potem spojrzała na niego z ukosa. - Czy potrafisz dochować
tajemnicy?
- Chyba tak - powiedział Piotrek wyczekująco. Sara utkwiła w nim niebieskie oczy.
170
- Ta wróżka... skontaktowała się z moim ojcem. Rozmawiała z nim.
Jej twarz była blada i ściągnięta. Najwyraźniej Sara mówiła poważnie. Piotrek spojrzał na nią
z niedowierzaniem i zanim zdołał się powstrzymać, wybuchnął śmiechem.
- Przecież nie wierzysz w takie bzdury, prawda? Policzki Sary zaróżowiły się lekko.
- Piotrek, ja go widziałam!
Piotrek nie przestawał chichotać. Sara odwróciła się na pięcie i pomaszerowała ścieżką w
stronę wyjścia.
- Świetnie! Możesz mi nie wierzyć! Nic mnie to nie obchodzi.
I zaczęła biec. Piotrek zmarszczył brwi. Traktowała to naprawdę poważnie. Ruszył w pościg
za dziewczynką.
- Saro! Wracaj! Wierzę ci...
W namiocie Izyda zdmuchnęła świecę i z kamienną twarzą wstała z krzesła. Wyjęła z ucha
jeden złoty kolczyk w kształcie koła.
- Leo! - wrzasnęła. Jej głos brzmiał szorstko i wulgarnie, i w niczym nie przypominał głosu
tajemniczej Izydy.
Zza fałdy namiotu wyłonił się wysoki, zwalisty, muskularny mężczyzna.
- Mówiłam ci, że przyjdzie - powiedziała zadowolona z siebie Izyda, nie patrząc na niego. -
ś
aden dzieciak nie oprze się cyrkowi, choćby nie wiem co. - Zdjęła drugi kolczyk i rzuciła go
na stół.
- Ale wypuściłaś ją z rąk - zauważył mężczyzna.
171
- Wróci. Kupiła to. - Głos kobiety był tak cichy, że niemal ginął w cyrkowym zgiełku.
- Jeśli to dobrze rozegramy, wyrwiemy się z tego śmierdzącego cyrku - burknął mężczyzna.
Papuzie oczy Izydy przeszyły go piorunującym spojrzeniem.
- A nie pamiętasz, dlaczego utknęliśmy w tym śmierdzącym cyrku? Dlatego, że w ostatnim
mieście posunąłeś się za daleko, zabierając tej staruszce wszystkie oszczędności za rozmowę
z jej zmarłym kotkiem! Fatalnie, że jej syn okazał się miejscowym sędzią, co? Tę sprawę
zostaw mnie.
- Zamknij się! - warknął Leo, lecz po chwili na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech. Leo
zaśmiał się cicho i rozłożył starą, brudną gazetę z Charlotte-town na stronie ze zdjęciem Sary
i artykułem o tragicznym zgonie pana Blaira Stanleya.
- Dziedziczka. Prawdziwa dziedziczka.
Rozdział czternasty
Sara przyglądała się swemu odbiciu w lustrze nad małą toaletką. Miała na sobie nową
niebieską sukienkę z koronką, którą dostała od ojca. Wydawało się teraz, że było to dawno
temu. Poprawiła wstążkę w talii, zamknęła na chwilę oczy i odetchnęła głęboko. Na razie
szczęście jej dopisywało. Hetty z Oliwią zajęły się praniem, a niania Luiza ucięła sobie
drzemkę. Sarze nie uśmiechało się spotkanie z żadną z nich. Odwróciła się od lustra i
podeszła do wysokiej, mahoniowej komody, na której wciąż
leżał portfel niani Luizy. Sara sięgnęła po niego z wahaniem. To naprawdę nie jest kradzież,
powiedziała sobie. Te pieniądze należą do niej. Tak mówił pan Bartholomew.
Zdecydowanym ruchem wzięła portfel i ruszyła ku drzwiom. Przystanęła, rzucając krótkie
spojrzenie na fotografię ojca stojącą na stoliku, po czym wyszła z pokoju.
Gdy Sara kroczyła czerwoną drogą w kierunku Avonlea, Hetty z Oliwią nadal zajęte były
wieszaniem prania w ogrodzie za domem. Luiza Banks, pokrzepiona drzemką, wynurzyła się
z domu i pomaszerowała żwawym krokiem w stronę sióstr.
- Gdzie jest Sara? - zapytała ostrym, władczym tonem. - Nie ma jej od ładnych paru godzin.
Przypuszczam, że pozwala się jej tu bez przerwy biegać samopas - dodała, patrząc na
łopoczące na wietrze białe prześcieradła.
- Ależ skąd, Luizo - wymamrotała Oliwia i wyjęła z ust drewniane klamerki do bielizny. -
Sara stała się bardzo odpowiedzialna, odkąd przyjechała do Avonlea.
Hetty potrząsnęła głową.
- Ja też nie miałam ochoty na rozmowę z Klarą Potts. Zawsze była nudziarą. Sara poszła
pewnie do Felicji.
- Mam nadzieję - powiedziała Oliwia, marszcząc z troską czoło. - To by jej dobrze zrobiło.
Niania Luiza nie dała się przekonać.
- Cóż, u nas w domu, gdyby Sara zniknęła na kilka godzin, istniałoby tylko jedno wyjaśnienie
tego faktu: kłopoty!
Hetty podniosła oczy ku niebu i gniewnie przygwoździła ścierkę klamerką.
173
- Być może tak jest w okropnych miastach, takich jak Montreal, lecz w Avonlea trudno
byłoby dziecku wpaść w kłopoty. Wszyscy tu mają wszystkich na oku.
Gdyby tylko Hetty wiedziała!
Namiot był pusty. Drobiny kurzu unosiły się w powietrzu, rozświetlone blaskiem słońca
przenikającym przez pasiaste płótno. Fałdy poruszały się i Sara zajrzała do środka. Weszła
cicho, ściskając mocno portfel, i zaczęła się rozglądać. W jasnym świetle wnętrze nie
wydawało się już takie tajemnicze. Sara zastanawiała się, jak Izyda to zrobiła, że przedtem
było tu tak ciemno. Wtem zauważyła pod sufitem zwój czarnego płótna, podwiązany linami.
Wiedziała, że gdyby je rozluźnić, płótno opadłoby jak kurtyna, odcinając dostęp światłu. Ale
kto mógł je rozluźnić? Izyda była sama w namiocie.
Jej rozmyślania przerwał cichy szelest dobiegający zza gazowej zasłony. Nagle zaczął się tam
tworzyć kształt. Cień mężczyzny... w tym samym miejscu, w którym przedtem zobaczyła
sylwetkę ojca!
- Tatuś! - szepnęła Sara. Usłyszała niezbyt głośny wybuch, któremu towarzyszył niebiesko-
zielon-kawy błysk i kłąb ciemnego dymu. Jej serce zaczęło tłuc się boleśnie w piersi, lecz
złudzenie szybko się rozwiało.
- A niech to diabli! - rozległ się bardzo rzeczywisty męski głos.
Sara drgnęła na widok drugiego cienia, który dołączył do pierwszego.
174
- Co ty tam robisz?
Kobiecy głos brzmiał nader znajomo. Sara schowała się za fałdą namiotu i obserwowała w
milczeniu całą scenę.
- Pracuję nad twoimi duchami, a co myślałaś? -dobiegł gruby głos mężczyzny.
- Tylko nie przesadź. To bystry dzieciak. Może nabrać podejrzeń, jak zobaczy za dużo
czarów-ma-rów.
Mężczyzna wynurzył się zza zasłony, pocierając dłoń, jak gdyby go bolała. Niósł stos
niewielkich, okrągłych pojemników. Jeden z nich wysunął mu się z objęć i spadł na ziemię,
wywołując kolejną drobną eksplozję. Kłęby barwnego dymu uniosły się w powietrze. Pusta
puszka potoczyła się w stronę kryjówki Sary. Dziewczynka zobaczyła trupią czaszkę ze
skrzyżowanymi piszczelami i nalepkę z napisem: „Uwaga. Wybuchowy proszek. Wstrząs
wywołuje eksplozję!".
Niespodziewanie zza zasłony wyszła kobieta.
„Izyda!" - pomyślała Sara.
- Nie rozrzucaj tego po namiocie - mknęła Izyda i podeszła spiesznie do puszki. Gdy schyliła
się po nią, dostrzegła pod fałdą płótna niebieski atłasowy bucik. Przymrużyła oczy i
zadziwiająco szybkim ruchem odsunęła płótno, odsłaniając Sarę, która wpatrywała się w nią
rozszerzonymi ze strachu oczyma.
- Wcześnie przyszłaś, Saro Stanley - wyszeptała. W Sarze wezbrała wściekłość i udręka.
- Zaufałam pani! Pani mnie okradła! Powiem wszystko posterunkowemu Jeffriesowi!
I
175
- Co ty tam robisz?
Kobiecy głos brzmiał nader znajomo. Sara schowała się za fałdą namiotu i obserwowała w
milczeniu całą scenę.
- Pracuję nad twoimi duchami, a co myślałaś? -dobiegł gruby głos mężczyzny.
- Tylko nie przesadź. To bystry dzieciak. Może nabrać podejrzeń, jak zobaczy za dużo
czarów-ma-rów.
Mężczyzna wynurzył się zza zasłony, pocierając dłoń, jak gdyby go bolała. Niósł stos
niewielkich, okrągłych pojemników. Jeden z nich wysunął mu się z objęć i spadł na ziemię,
wywołując kolejną drobną eksplozję. Kłęby barwnego dymu uniosły się w powietrze. Pusta
puszka potoczyła się w stronę kryjówki Sary. Dziewczynka zobaczyła trupią czaszkę ze
skrzyżowanymi piszczelami i nalepkę z napisem: „Uwaga. Wybuchowy proszek. Wstrząs
wywołuje eksplozję!".
Niespodziewanie zza zasłony wyszła kobieta.
„Izyda!" - pomyślała Sara.
- Nie rozrzucaj tego po namiocie - mknęła Izyda i podeszła spiesznie do puszki. Gdy schyliła
się po nią, dostrzegła pod fałdą płótna niebieski atłasowy bucik. Przymrużyła oczy i
zadziwiająco szybkim ruchem odsunęła płótno, odsłaniając Sarę, która wpatrywała się w nią
rozszerzonymi ze strachu oczyma.
- Wcześnie przyszłaś, Saro Stanley - wyszeptała. W Sarze wezbrała wściekłość i udręka.
- Zaufałam pani! Pani mnie okradła! Powiem wszystko posterunkowemu Jeffriesowi!
175
Odwróciła się i skoczyła ku wyjściu, lecz Leo złapał ją od tyłu. Na próżno Sara wyrywała się
i kopała - mężczyzna był zbyt silny. Potężna ręka zakryła jej usta, gdy spróbowała krzyczeć o
pomoc.
- Leo! Co ty wyprawiasz?! Posuwasz się za daleko! - syknęła Izyda, usiłując oderwać ręce
wspólnika od Sary. Dziewczynka szarpała się, ale mężczyzna otoczył ramieniem jej szyję, a
drugą ręką zasłonił nos i usta. Poczuła ból głowy, a wnętrze namiotu zaczęło wirować wokół
niej.
- Zwariowałaś? - warknął Leo. - Przecież słyszałaś! Chciała pójść na policję!
Sara walczyła z gęstniejącym mrokiem. Leo, zacieśniając chwyt, pociągnął ją ku tyłowi
namiotu. Izyda ruszyła za nim, nadal próbując przemówić mu do rozsądku.
- Daj spokój, Leo! To porwanie!
Sara zaczynała tracić przytomność. Jak we śnie słyszała przez mgłę światła i ciemności głos
mężczyzny:
- Zamknij się! To moja wielka szansa! Ten dzieciak jest wart majątek.
Rozdział piętnasty
Niania Luiza krążyła niespokojnie po salonie Różanego Dworku.
- Wiedziałam, że coś jest nie w porządku. Sara nigdy by się tak po prostu nie oddaliła! Jeśli
coś jej się stało... - niania nie dokończyła.
- Nie denerwuj się tak, Luizo - powiedziała Oli-
176
wia, usiłując zachować spokój, co nie do końca jej się udało. - Alek już jej szuka.
Luiza westchnęła i oddaliła się do frontowego holu, a Hetty nie przestawała wyglądać przez
okno.
Odkąd wyszło na jaw, że Sary nie ma na farmie Kingów i nie bawi się z Felicją, w Różanym
Dworku panował popłoch. Nikt nie pamiętał dokładnie, kiedy wyszła z domu. Hetty
przypuszczała, że nastąpiło to w trakcie wizyty tej przeklętej Klary Potts.
„Zbyt wiele zamieszania" - pomyślała z goryczą Hetty.
Piotrek Craig tymczasem krążył po kuchni. Znalazł się w kłopotliwym położeniu. Przyrzekł
dochować tajemnicy i czuł się do tego zobowiązany, lecz sytuacja z pewnością była
wyjątkowa. Nie mógł znieść ogólnego zdenerwowania. Gdy usłyszał turkot kół, uniósł lekko
ręce. To zapewne wracał Alek King i najprawdopodobniej znalazł Sarę. Nie będzie trzeba nic
mówić.
Istotnie, był to Alek King, ale Sara nie siedziała razem z nim w bryczce. Trzy kobiety
wybiegły mu na spotkanie, oczekując wieści.
- Pytałem wszędzie - powiedział głucho, przeciągając ręką po włosach. - Nikt jej nie widział.
- O, dobry Boże! - jęknęła niania Luiza, opierając się o poręcz schodów.
- Gdzie ona może być? - głos Oliwii brzmiał tak, jakby była bliska płaczu.
Stojący za kuchennymi drzwiami Piotrek wyprostował się i podjął decyzję. Pchnął drzwi i
wszedł do holu. Czworo dorosłych odwróciło się ku niemu.
12 — Odmiany losu
777
- Chyba wiem, gdzie ona może być... - odezwał się cicho, wiercąc czubkiem buta w dywanie.
- Co ty opowiadasz, Piotrze? - Hetty zawisła nad nim jak jastrząb.
- Gdzie? - spytał z naciskiem Alek.
- W cyrku - odparł Piotrek, unosząc oczy. Gdyby powiedział, że Sara znajduje się w
Timbuktu, Hetty nie mogłaby być bardziej zdumiona.
- W cyrku? Piotrek brnął dalej.
- Mówiłem jej, że nie powinna rozmawiać z tą oszustką!
- Jaką oszustką? - zachłysnęła się Hetty.
- Tą wróżką. Sara powiedziała, że ona... rozmawiała z jej ojcem.
Dorośli wpatrywali się w niego z otwartymi ustami. Zanim ktokolwiek zdążył wymówić
następne słowo, Alek, nie tracąc czasu, wybiegł z domu i wskoczył do bryczki.
W gęstym, klonowym zagajniku, nieco oddalonym od głównej drogi wiodącej z Avonlea,
Izyda i Leo krzątali się pracowicie. Szyld z napisem: „Izyda, spirytualistka. Połącz się z
ukochanymi osobami. Porozmawiaj z drogimi zmarłymi" został usunięty i obydwoje
mocowali go właśnie pod podłogą wozu. Wehikuł ów nie przypominał już wozu cygańskiego.
Mógł należeć do któregokolwiek z włóczęgów przemierzających wyspę i nie przyciągał
niepożądanej uwagi.
Izyda pracowała ramię w ramię ze swym wspólnikiem, lecz była daleka od spokoju.
178
wia, usiłując zachować spokój, co nie do końca jej się udało. - Alek już jej szuka.
Luiza westchnęła i oddaliła się do frontowego holu, a Hetty nie przestawała wyglądać przez
okno.
Odkąd wyszło na jaw, że Sary nie ma na farmie Kingów i nie bawi się z Felicją, w Różanym
Dworku panował popłoch. Nikt nie pamiętał dokładnie, kiedy wyszła z domu. Hetty
przypuszczała, że nastąpiło to w trakcie wizyty tej przeklętej Klary Potts.
„Zbyt wiele zamieszania" - pomyślała z goryczą Hetty.
Piotrek Craig tymczasem krążył po kuchni. Znalazł się w kłopotliwym położeniu. Przyrzekł
dochować tajemnicy i czuł się do tego zobowiązany, lecz sytuacja z pewnością była
wyjątkowa. Nie mógł znieść ogólnego zdenerwowania. Gdy usłyszał turkot kół, uniósł lekko
ręce. To zapewne wracał Alek King i najprawdopodobniej znalazł Sarę. Nie będzie trzeba nic
mówić.
Istotnie, był to Alek King, ale Sara nie siedziała razem z nim w bryczce. Trzy kobiety
wybiegły mu na spotkanie, oczekując wieści.
- Pytałem wszędzie - powiedział głucho, przeciągając ręką po włosach. - Nikt jej nie widział.
- O, dobry Boże! - jęknęła niania Luiza, opierając się o poręcz schodów.
- Gdzie ona może być? - głos Oliwii brzmiał tak, jakby była bliska płaczu.
Stojący za kuchennymi drzwiami Piotrek wyprostował się i podjął decyzję. Pchnął drzwi i
wszedł do holu. Czworo dorosłych odwróciło się ku niemu.
12 — Odmiany losu
- Dzieciak leży nieprzytomny już od ładnych paru godzin, Leo. Jesteś pewien, że nie zabiłeś
jej tym chloroformem? - zapytała, zerkając na boki, by sprawdzić, czy ktoś nie zabłąkał się w
pobliżu.
Ramiona Lea zatrzęsły się z uciechy.
- Księżniczka zażywa snu dla urody, to wszystko. - Był zachwycony swoim żałosnym
dowcipem.
Jego donośny śmiech dotarł do wnętrza wozu, przebijając się przez mroki snu otaczające
Sarę. Otworzyła oczy i poczuła silny zawrót głowy. Stopniowo odzyskała ostrość widzenia i
rozejrzała się powoli. Nagle przypomniała sobie walkę stoczoną w namiocie i natychmiast
zdjął ją lęk. Próbowała krzyknąć, lecz gardło miała suche i spieczone, więc nie wydobył się z
niego żaden dźwięk.
Niespodziewanie wóz zakołysał się i potoczył naprzód. Sara rozpaczliwie pragnęła wyjrzeć
przez małe, okrągłe okienko, które miała tuż nad sobą, ale jej ciało ignorowało sygnały
wysyłane przez mózg. Usiłowała myśleć jasno, zastanowić się nad najlepszym sposobem
postępowania. Przede wszystkim wiedziała, że nie może dopuścić, by strach ją obezwładnił.
Wóz z całą pewnością posuwał się naprzód, a przy tym tak podskakiwał, że była to zapewne
jakaś wyboista boczna droga. Po jednym z kolejnych podskoków i przechyłów teren stał się
równiejszy. „Musieli wjechać na główną drogę" - pomyślała Sara. Już nie kręciło jej się tak
mocno w głowie i widziała dobrze. Na ścianach wozu wisiały kostiumy. Podłogę zakrywał
stary dywan, wytarty i poplamiony. Sara przyjrzała mu się uważnie. W jednym
779
miejscu był odsunięty, ukazując otwór w podłodze. Sara widziała w dole umykającą drogę.
Przyszedł jej do głowy znakomity pomysł. Szybko zrzuciła jeden bucik, tak że wypadł przez
otwór na drogę. Następnie zaczęła odrywać kawałeczki koronki od sukienki i spuszczać je w
ten sam sposób. Miała nadzieję, że ktoś na nie natrafi i że posłużą jako trop temu, kto będzie
jej szukał.
Nagle wóz wjechał znowu na wyboisty grunt i Sara straciła równowagę. Przetoczyła się
gwałtownie i boleśnie na sam brzeg wąskiej pryczy przytwierdzonej do boku wozu.
Chwytając się krawędzi, wyjrzała przez brudne okienko i zobaczyła gałęzie drzew,
zaczepiające z szelestem o budę. Wóz przystanął raptownie. Sara położyła się i czekała.
Poczuła nową falę zawrotów głowy. Zarżał koń, a potem rozległo się ciężkie stąpanie. Ktoś
otworzył tylne drzwi wozu. Sara zamknęła oczy, udając omdlenie.
Pierwsza przemówiła kobieta.
- Posunęliśmy się za daleko, Leo. Jeśli nas złapią z tym dzieckiem, zostaniemy aresztowani.
Musimy ją wypuścić...
- Zamknij się, Izydo! - uciął Leo. - Teraz ja decyduję. A jak ci się nie podoba, to wynocha! -
Jego oczy rozbłysły. - Pomyśl, ile ona jest warta dla swoich krewnych! Dostaniemy królewski
okup!
Podszedł do Sary i złapał ją za ramię. Krzyknęła mimo woli.
- A więc się obudziłaś! - huknął. - To dobrze! -Pochylił się nad nią tak nisko, że poczuła jego
gorący oddech i przez chwilę zdawało jej się, że zemdle-
180
je. - Jej Wysokość musi nam tylko powiedzieć, gdzie mieszka, i podpisać krótki liścik, który
napisałem!
Sara popatrzyła na Izydę i Lea. Twarz kobiety była pozbawiona wyrazu, mężczyzna zaś
wybuchnął gromkim śmiechem.
Rozdział szesnasty
Słońce zniżało się ku zachodowi, gdy Alek King wjechał na teren cyrku. Większość ludzi już
się rozeszła i namioty sprawiały niemal wrażenie opustoszałych. Alek zeskoczył z bryczki i
podszedł do grupy cyrkowców kręcących się przy głównym wejściu. Obrzucili Alka czujnymi
spojrzeniami, a ich twarze z rozmazanym lub na pół startym makijażem były kamienne i
zamknięte w sobie.
- Czy występuje z wami osoba zajmująca się wróżeniem? - zapytał Alek.
Cyrkowcy popatrzyli po sobie, zawierając milczącą umowę, po czym najwyższy z nich
spojrzał Alkowi prosto w oczy.
- Nie - odparł ponuro. - Nikogo takiego tu nie ma! - Obejrzał się na pozostałych, którzy
potrząsnęli głowami.
Nie zniechęcony tym Alek spostrzegł kolejną grupę otaczającą aranżera, który obliczał
całodzienny zysk. Podszedł do nich. Zignorowali go w pierwszej chwili, lecz gdy
odchrząknął, popatrzyli na niego bez słowa.
- Może wy mi pomożecie - zaczął Alek. - Szu-
181
kam pewnej dziewczynki, blondynki z niebieskimi oczyma.
Pstrokata grupa wpatrywała się w niego nieprzeniknionym wzrokiem.
- Była u wróżki.
Mężczyzna w postrzępionym stroju klowna strzyknął tytoniem na ziemię. Wszyscy inni stali
nieruchomo i w milczeniu.
- Występowała u was wróżka, prawda? - nalegał Alek, czując, że ogarnia go irytacja.
- Nikogo nie widziałem - odparł powoli aranżer. - Przykro mi.
Alek zrozumiał, że niczego się od tych ludzi nie dowie. Zawiedziony, obrócił się na pięcie i
odszedł.
- Coś tu nie gra - mruknął do siebie. Wdrapał się do bryczki i ruszył w stronę Avonlea.
Potrzebował pomocy, i to szybko.
- Panujemy nad sytuacją, Alek. Wysłałem ludzi na poszukiwania.
Alek przechadzał się tam i na powrót po salonie Różanego Dworku. Abner Jeffries próbował
go uspokoić. Słońce dawno już zaszło, a po Sarze wciąż nie było ani śladu. Niania Luiza w
milczeniu siedziała na krześle w ciemnym kącie pokoju, tuż obok Oliwii trzymającej ją za
rękę.
- Ty nie potrafiłbyś odnaleźć zagubionej krowy, Abnerze, a co dopiero dziecka - odezwała się
Hetty spod okna, gdzie stała sztywna, jakby kij połknęła.
Niania Luiza poruszyła się na krześle.
- Czy nie byłoby lepiej, gdyby, zamiast działać
182
na własną rękę, jak ma to pan w zwyczaju, zawiadomić policję w Charlottetown?
Abner odwrócił się i odpowiedział najuprzejmiej, jak tylko mógł:
- Zapewniam panią, że takie kroki zostały podjęte. Doradzono mi jednak, że w podobnych
przypadkach lepiej jest czasami uzbroić się w cierpliwość.
- W cierpliwość?! - wybuchnął Alek.
- No cóż, przecież wiesz, że Sarze zdarzyło się już raz wyfrunąć z klatki. Zaglądałeś do
własnej stodoły?
Alek popatrzył na Abnera tak, jakby miał wielką ochotę skręcić mu kark.
- Myślisz zapewne, że to jakiś żart - powiedział cicho. - Przeszukałem każdą piędź tej farmy.
Felek z Andrzejem przeczesali las. Felicja z Janą były u wszystkich sąsiadów. Ona zaginęła,
człowieku... albo została porwana i musimy uczynić wszystko, co w naszej mocy, żeby ją
odnaleźć. - Im więcej Alek o tym rozmyślał, tym silniejsze stawało się jego przeświadczenie,
ż
e tajemnicza wróżka ma coś wspólnego ze zniknięciem Sary.
- Chciałbym, żebyś się uspokoił, Alek! Wszyscy robimy, co możemy - stwierdził Abner.
- Wiem, wiem... - Alek wziął płaszcz.
- Dokąd idziesz? - spytał Abner, gdy Alek ruszył ku drzwiom.
- Jeżeli chcesz „uzbroić się w cierpliwość", proszę bardzo - odparł Alek. - Ale ja nie mogę
dłużej siedzieć bezczynnie! Idę szukać dalej.
Wymaszerował z domu. Trzasnęły drzwi, a po chwili rozległ się stukot końskich kopyt.
183
Abner, szurając nogami, wyszedł do holu.
- Na mnie też już czas. - Przystanął w drzwiach, obrócił w dłoniach kapelusz i spojrzał na
kobiety. -Zrobimy co się da, Hetty. Jak mówiłem, wysłałem ludzi, żeby przeczesali teren.
Dołączę do nich.
Rozdział siedemnasty
Sara odłożyła pióro na odwróconą do góry dnem paczkę, która posłużyła jako blat do pisania.
Ręka Lea prędko zgarnęła świstek papieru, na którym dziewczynka przed chwilą złożyła
podpis. Spojrzał tryumfalnie na list i odczytał go.
„Jeżeli chcecie zobaczyć dziecko przy życiu, zostawcie dziesięć tysięcy dolarów przy moście
w Avonlea jutro o północy".
Zatrząsł się ze śmiechu.
- Będziemy bogaci, Izy do! Leo ma głowę na karku, no nie?
Izyda z drwiącym uśmieszkiem wyrwała mu kartkę.
- Pewnie! Spryciarz z ciebie! Ja to zaniosę. Leo odebrał jej list.
- Nie, ciebie mogą rozpoznać.
Zanim kobieta zdążyła zaprotestować, wyszedł ciężkim krokiem z wozu i zatrzasnął drzwi.
Potem zamknął je na kłódkę. Izyda usiadła, milcząca i ponura, nie patrząc na Sarę.
Dziewczynka utkwiła w niej oczy pełne łez.
- Wierzyłam pani - powiedziała cicho. Odwróciła się do ściany i jej ciało zaczęło dygotać od
łkań.
184
- Nie, wierzyłaś w to, w co chciałaś wierzyć, jak wszyscy - odparła Izyda ze smutkiem,
prawie do siebie.
Sara płakała. Kobieta patrzyła na nią, wstała i z uczuciem bliskim litości okryła kocem
szlochającą dziewczynkę.
Przez ogród za Różanym Dworkiem przemknął jakiś cień, skradający się między drzewami i
krzakami. Zatrzymał się nagle jak czujne zwierzę, nasłuchując odgłosów z domu.
Stwierdziwszy, że nikogo nie ma w pobliżu, postać zbliżyła się do tylnych drzwi i wsunęła
pod nie list. Potem umknęła w stronę krzewów.
Piotrek Craig, wychodząc z drewutni, dostrzegł męskę sylwetkę znikającą za żywopłotem.
Upuścił niesione drwa i ruszył w pościg.
-Hej ty! Wracaj! - zawołał. - Panno King! Na pomoc!
Leo rozejrzał się i zobaczył biegnącego przez trawnik chłopca. Zawrócił, przedarł się przez
krzewy i zniknął w mrokach pobliskiego lasu.
Piotrek pobiegł za nim, potykając się o leśne poszycie" i czując, że gałęzie drapią go po
twarzy. Po chwili przystanął, zadyszany. Mężczyzna przepadł.
Hetty pierwsza wpadła do kuchni, a niania Luiza z Oliwią deptały jej po piętach. Od razu
zauważyła kartkę na podłodze i podniosła ją drżącą ręką.
Izyda drzemała z głową wspartą na dłoniach. Sara leżała na brudnej pryczy, wpatrując się w
sufit i poranne promienie słońca, które rozjaśniły wnę-
185
trze wozu. Wtem rozległ się dźwięk otwieranej kłódki. Leo szarpnął drzwi i wszedł do środka.
Sara udała, że śpi.
- Obudź się! - syknął Leo do Izydy, potrząsając ją za ramię. - Czemu ona nie jest związana? -
spytał gniewnie, wskazując Sarę.
- I tak nie uszłaby daleko - ziewnęła Izyda, przecierając oczy.
Sara usiadła nagle na pryczy, co zaskoczyło obydwoje wspólników.
- Kiedy mnie znajdą, pójdziecie do więzienia na resztę życia! - rzuciła ostro.
Rozwścieczony Leo złapał wiszącą na ścianie linę i próbował związać Sarze ręce. Szarpała
się i zdołała ugryźć go mocno w wierzch dłoni. Zawył z bólu.
- Robisz jej krzywdę! - wrzasnęła Izyda, chwytając go za ubranie. - Przestań, Leo!
-Ja robię j e j krzywdę?! - wykrzyknął, rozcierając dłoń. - To dzika kotka!
Izyda odepchnęła go z zadziwiającą siłą, aż oparł się o drzwi wozu. Przerażona Sara
przylgnęła do ściany.
Alek, garbiąc się ze znużenia, jechał konno jedną z bocznych dróg prowadzących do
Markdale. W ciągu nocy zbadał wszystkie, prócz trzech, drogi wychodzące z Avonlea. Teraz
słońce zaczęło już wyłaniać się zza widnokręgu, a krople rosy błyszczały na trawie i
rosnących wzdłuż drogi stokrotkach. Wtem Alek dostrzegł przed sobą na ziemi jakiś dziwny
przedmiot i jego serce zabiło szybciej.
186
- Prrr! - zawołał i ściągnął lejce. Potem zeskoczył z konia.
Na drodze widać było świeże ślady kół, a prócz nich coś jeszcze bardziej interesującego. Alek
schylił się i podniósł niebieski atłasowy bucik, bez wątpienia należący do Sary. Spojrzał na
ś
lady, biegiem wrócił do konia i dosiadł go.
Pospiesznie ruszył naprzód, lecz znowu przystanął raptownie, zauważywszy strzępy koronki
powiewające w porannym wietrzyku. Z mocno bijącym sercem podążył za śladami kół, które
po pewnym czasie zniknęły z głównej drogi. W lewo biegła zarośnięta nieco ścieżka
wydeptana przez krowy. Wóz musiał skręcić właśnie tam.
Sara zakryła twarz, a Leo wyprostował się i rozmasował stłuczone ramię. Izyda patrzyła na
niego wyzywająco, lecz zmieszała się pod jego groźnym spojrzeniem.
- Rób, co każę! - rzucił ostrzegawczo. - Zwiąż ją! Kobieta cofnęła się.
- Nie chcę brać w tym udziału!
- Świetnie, więc nie dostaniesz ani grosza! - powiedział, ruszając w jej stronę.
- A jeśli oni nie zapłacą okupu, Leo? Co wtedy? - spytała sarkastycznie.
- Zapłacą, jeżeli chcą jeszcze kiedyś zobaczyć jej ładną buzię - odparł cicho i Sara czuła, że
nie żartuje.
- Co przez to rozumiesz? - zapytała Izyda beznamiętnym tonem.
- Może byś się zamknęła i przestała pytać - warknął Leo.
187
- Powiedziałam, że nie pozwolę jej skrzywdzić! -oświadczyła Izyda, lecz Sara zauważyła, że
w kobiecie także wzbiera lęk.
Alek poprowadził konia ścieżką i za zakrętem nieoczekiwanie odkrył wóz, stojący za kępą
drzew. Zbliżył się do niego szybko i cicho, pod osłoną gęstych zarośli. Z bliska usłyszał
podniesione głosy.
- Nie chcę mieć z tym nic wspólnego, ty idioto! - wykrzyknął ostro głos kobiety. - Mam już
dość, słyszysz?
Alek mógłby przysiąc, że w owej chwili dobiegł go dziecięcy płacz. Sara! W pośpiechu zrobił
nieostrożny krok i pod jego stopą głośno trzasnęła gałązka.
Wewnątrz wozu Leo zamarł w bezruchu i zaczął nasłuchiwać. Potem przykucnął przy
okienku i wyjrzał. Sara z wysiłkiem podążyła za jego spojrzeniem. Mężczyzna zwężonymi
oczami obserwował nadchodzącego Alka. Sara także go dostrzegła. Zaczęła krzyczeć i
wzywać wuja.
-Wujku! Wu...
Leo brutalnie zatkał jej usta ręką.
- Ucisz ją - syknął do Izydy - albo obie mi za to zapłacicie!
Sięgnął po strzelbę i podkradł się do drzwi wozu. Sara miotała się i kopała, gdy Izyda
usiłowała zakryć jej usta szalem. Jedno z kopnięć trafiło kobietę w ramię i Sara, korzystając z
chwilowej swobody, wrzasnęła znowu, najgłośniej jak potrafiła.
Alek usłyszał jej krzyk i ruszył biegiem w kie-
188
runku wozu, zmierzając ku podwójnym drzwiom z tyłu. Nagle natknął się na Lea ze strzelbą,
który wyszedł zza wozu.
- Jeszcze krok i strzelam - powiedział z nerwowym grymasem.
Alek zastygł w miejscu.
- Wujku! - dobiegł go żałosny głosik z wnętrza wozu. - On ma broń!
Alek z rozmysłem postąpił krok w stronę wozu, patrząc wyzywająco na mężczyznę ze
strzelbą.
Leo zaczął się pocić, lecz jego drżący palec nacisnął spust w chwili, gdy Alek uczynił szybszy
ruch. Huk wystrzału odbił się echem wśród drzew, a Alek padł na ziemię.
Rozdział osiemnasty
Leo chodził nerwowo tam i na powrót, a Izyda wpatrywała się w niego zwężonymi, ponurymi
oczyma. Sprawy nie szły zgodnie z planem. Alek z Sarą leżeli związani obok siebie na
pryczy, z ciasno spętanymi rękoma i nogami. Na rękawie białej koszuli Alka, w miejscu,
gdzie drasnęła go kula, widniała czerwona plama.
- Proszę, puśćcie dziewczynkę - powtórzył ze znużeniem. - Wierzcie mi, chętnie zostanę i
pomogę wam wydostać się z wyspy.
- śadne z was nigdzie nie pójdzie, dopóki nie dostanę okupu - oświadczył bez ogródek Leo i
wyszedł z wozu.
Alek westchnął i, choć sprawiło mu to wyraźny
189
ból, spróbował obrócić się i zobaczyć, w którą stronę mężczyzna poszedł. Izyda oberwowała
go z twarzą pozbawioną wyrazu.
- Potrzebny ci doktor - odezwała się Sara, patrząc na wujka oczyma pełnymi współczucia i
troski.
- Nie martw się tym. To nic takiego. Zaledwie draśnięcie - powiedział Alek.
Sara zagryzła wargę. Ogarnęły ją wyrzuty sumienia.
- Och, wujku, tak mi przykro, że wpakowałam się w tarapaty! Proszę, nie znienawidź mnie.
- Co takiego? - spytał Alek, spoglądając na pochyloną główkę u swego boku. - Nie
nienawidzę cię, Saro.
- Ale byłeś na mnie taki zły... - słowa wydobywały się powoli. - O te fajerwerki...
- Pewnie, że byłem zły! Złoszczę się na Felka kilka razy dziennie, gdy mnie nie słucha. To
dlatego, że go kocham.
Sara walczyła z własnymi uczuciami. Coś w niej drgnęło, głęboko ukryte, coś, co pogrzebała
dawno temu. Głos Alka mówił dalej miękko:
- I... ciebie także kocham, Saro... jak rodzoną córkę. Inaczej nie miałbym powodu, żeby się
gniewać, bo zapewnie nic byś mnie nie obchodziła.
- Tatuś też tak mówił - wyrwało się Sarze. W chwili, gdy to powiedziała, coś w niej pękło.
Straszne, mroczne, beznadziejne uczucie pustki, które skrywała w sobie od śmierci ojca,
wezbrało groźnie i przeraziła się, że ogarnie ją bez reszty. Spróbowała je stłumić.
- Saro... po co w ogóle rozmawiałaś z tymi ludźmi? - spytał Alek łagodnie.
190
- Bo chciałam się dowiedzieć, czy... - Tak trudno było to wytłumaczyć. Od czego miała
zacząć? -Chciałam go tylko jeszcze raz zobaczyć. Och, wujku, to niemożliwe, że go już nie
ma... naprawdę go nie ma... - Sara zaczęła płakać. - Po prostu... nie mogę tego pojąć!
Alek przysunął się do niej, w nadziei, że sama jego obecność choć trochę złagodzi jej ból.
-To nic, Saro... musi upłynąć dużo czasu, zanim... zanim to pojmiesz.
- Ale tak bardzo za nim tęsknię. Chciałam go tylko zobaczyć... - Łzy spływały po jej
policzkach, a ramiona trzęsły się od łkań.
Alek poruszył się, przeklinając w duchu sznury pętające jego ramiona.
- Wiem... wiem... rozumiem - powiedział cicho. -A najgorsze jest to, że... - Sara zaszlochała
w najwyższej duchowej udręce - że nawet się z nim nie pożegnałam. Nawet się nie
pożegnałam.
Tama pękła i Sara wybuchnęła niepohamowanym łkaniem, przytulając twarz do ramienia
Alka.
- Grzeczna dziewczynka - odezwał się kojąco. -Płacz... wypłacz się do woli, Saro. Wiem, że
trudno ci teraz w to uwierzyć, ale nie utracisz ojca, dopóki będziesz go miała w sercu.
Sara dalej szlochała, lecz czuła, że jest jej o wiele lżej. Smutek miał pozostać w niej na
zawsze, ale gdy tak leżała, wsparta o ramię wuja, wkroczyła na drogę wiodącą do pogodzenia
się ze stratą.
Obydwoje zupełnie zapomnieli o Izydzie, która siedziała i obserwowała ich, nieruchoma jak
posąg, lecz wyraźnie przejęta. W pewnej chwili wstała cicho i wyszła.
191
Za wozem natknęła się na Lea, który spał ze strzelbą i kapeluszem pod ręką. Izyda spojrzała
na niego, a potem bezszelestnie zniknęła w zaroślach.
Jana King siedziała przy kuchennym stole w Różanym Dworku z Felicją u boku. Płakała i
ocierała oczy. Niania Luiza przyniosła jej filiżankę herbaty i poklepała po ramieniu. W ciągu
ostatnich kilku godzin zbliżyła się do tych ludzi - ludzi, których w przeszłości starannie
unikała.
- Dlaczego tak się uparł i pojechał sam? - szlochała Jana.
Luiza ponownie poklepała ją uspokajająco.
- Proszę się nie martwić. Wszyscy robią, co w ich mocy. Alkowi na pewno nic się nie stało.
- Powinnam była porozmawiać z Sarą - przemówiła cienkim głosikiem Felicja. - Po prostu nie
wiedziałam, co powiedzieć. Nie potrafię sobie wyobrazić, jak bym się czuła, gdyby mój tata
umarł.
Na wzmiankę o takiej ewentualności Jana zaniosła się płaczem i wtuliła twarz w chusteczkę.
Hetty z Luizą wymieniły porozumiewawcze spojrzenia.
- Wszyscy mamy takie myśli, moje dziecko -odezwała się dziarskim tonem Hetty. - Ale lepiej
przewidywać, niż żałować. No, Jano, weź się w garść.
Hetty odczuwała potrzebę działania. Nigdy nie potrafiła biernie czekać, aż ktoś ją w czymś
wyręczy, i ostatnich kilka godzin było dla niej nie do zniesienia. Nie wiedziała, co ma zrobić
z listem dotyczącym okupu. Nawet nie wspomniały o nim Janie - i tak była wytrącona z
równowagi. „Dziesięć
192
- Bo chciałam się dowiedzieć, czy... - Tak trudno było to wytłumaczyć. Od czego miała
zacząć? -Chciałam go tylko jeszcze raz zobaczyć. Och, wujku, to niemożliwe, że go już nie
ma... naprawdę go nie ma... - Sara zaczęła płakać. - Po prostu... nie mogę tego pojąć!
Alek przysunął się do niej, w nadziei, że sama jego obecność choć trochę złagodzi jej ból.
-To nic, Saro... musi upłynąć dużo czasu, zanim... zanim to pojmiesz.
- Ale tak bardzo za nim tęsknię. Chciałam go tylko zobaczyć... - Łzy spływały po jej
policzkach, a ramiona trzęsły się od łkań.
Alek poruszył się, przeklinając w duchu sznury pętające jego ramiona.
- Wiem... wiem... rozumiem - powiedział cicho.
- A najgorsze jest to, że... - Sara zaszlochała w najwyższej duchowej udręce - że nawet się z
nim nie pożegnałam. Nawet się nie pożegnałam.
Tama pękła i Sara wybuchnęła niepohamowanym łkaniem, przytulając twarz do ramienia
Alka.
- Grzeczna dziewczynka - odezwał się kojąco. -Płacz... wypłacz się do woli, Saro. Wiem, że
trudno ci teraz w to uwierzyć, ale nie utracisz ojca, dopóki będziesz go miała w sercu.
Sara dalej szlochała, lecz czuła, że jest jej o wiele lżej. Smutek miał pozostać w niej na
zawsze, ale gdy tak leżała, wsparta o ramię wuja, wkroczyła na drogę wiodącą do pogodzenia
się ze stratą.
Obydwoje zupełnie zapomnieli o Izydzie, która siedziała i obserwowała ich, nieruchoma jak
posąg, lecz wyraźnie przejęta. W pewnej chwili wstała cicho i wyszła.
191
tysięcy dolarów, coś takiego!" - pomyślała. Tylko wyjątkowy bałwan mógł sobie wyobrazić,
ż
e zdołają zgromadzić do północy taką sumę! Hetty pozostawiła grupkę kobiet w kuchni i
wyszła na werandę, z zadowoleniem wdychając świeże powietrze.
Rozdział dziewiętnasty
Sara przestała szlochać i leżała wyczerpana, opierając się o wujka.
- A teraz musimy się stąd wydostać - powiedział Alek z większą, niż w rzeczywistości
odczuwał, pewnością. Mocując się z więzami, sięgnął niezdarnie po dłoń Sary i przycisnął ją
do krawędzi pryczy.
-Czujesz ten ostry kant? Zacznij trzeć o niego sznurem.
Sara usłuchała, lecz nagle dostrzegła coś tuż poza swoim zasięgiem.
- Wujku, tam jest nóż! Na półce. Może dasz radę go dosięgnąć!
Alek spojrzał we wskazane miejsce, zobaczył niewielkie wgłębienie w ścianie tuż nad pryczą
i mimo bólu spróbował podciągnąć się wyżej. Wyciągnął zdrowe ramię najdalej jak mógł.
Jeszcze cal... pół cala... jego palce naprężyły się i w końcu pochwyciły nóż.
- Mam go - oznajmił z tryumfem. Obrócił się na bok i trzymając ostrze w związanych rękach,
zabrał się do rozcinania więzów krępujących przeguby Sary. - Dobrze, napnij sznur.
Sara usłuchała, nabierając otuchy.
13 — Odmiany tosu
193
- Wujku - przypomniała sobie nagle - w podłodze jest dziura. - Palcami stopy odsunęła
dywanik.
Tymczasem na zewnątrz bzycząca mucha obudziła Lea, który poderwał się, wymachując
rękoma. Usiadł i zaczął nasłuchiwać. Było zbyt cicho, zbyt spokojnie.
- Izydo! - zawołał ostro. - Izydo, gdzie jesteś? -Podszedł do wozu i upewnił się, że drzwi są
solidnie zamknięte.
Sara wysuwała właśnie rękę z pętli, gdy usłyszała głos Lea. Obydwoje z Alkiem zastygli w
bezruchu. Sara bardzo powoli uniosła się i wyjrzała przez okienko.
- Odchodzi! - oznajmiła w podnieceniu. -Wszedł w zarośla! - Odwróciła się szybko i zaczęła
uwalniać ręce Alka.
- Zostaw, Saro. Nie trać czasu. Możesz się wydostać przez ten otwór. Wychodź.
- Nie! Możemy powiększyć dziurę. Wtedy i ty się zmieścisz. Pomóż mi. On nas nie usłyszy.
Jest za daleko.
Alek spojrzał na nią i uznał, że ma rację. Z całej siły tupnął w podłogę obok otworu. Skrzywił
się z bólu, lecz po każdym następnym tupnięciu zapadał się kawałek podłogi, poszerzając
otwór.
Sara spojrzała przez okienko i serce jej zamarło. Leo wyszedł zza krzaków i zmierzał w
stronę wozu.
- On wraca - powiedziała.
Hetty z wściekłością zmiotła z tylnej werandy rozsypane płatki róż. Coś na skraju ogrodu
194
przyciągnęło jej spojrzenie. Cofnęła się w cień. W zaroślach bez wątpienia kryła się jakaś
postać. Kobieta w szalu zarzuconym na głowę przemknęła ukradkiem przez ogród i weszła na
schodki, zupełnie nieświadoma obecności Hetty. Przykucnęła i próbowała wsunąć list pod
drzwi. Hetty złapała kosz stojący na werandzie, skoczyła naprzód, przykryła koszem głowę
kobiety i przycisnęła ją do ziemi.
- Oliwio! Luizo! - krzyknęła. - Na pomoc! Luiza wybiegła z domu z miotłą w ręku i zaczęła
nią okładać nieproszonego gościa. Oliwia, Jana i Felicja tłoczyły się za jej plecami. Hetty
pochyliła głowę i przemówiła do kosza.
- Wstań i pokaż się, kimkolwiek jesteś!
Luiza znieruchomiała z uniesioną miotłą, a postać dźwignęła się powoli i zdjęła kosz z głowy.
Była to Izyda.
- Proszę - zaczęła - niech mnie pani puści! Wiem, gdzie oni są. Mogę panią do nich
zaprowadzić.
Rozdział dwudziesty
Alek po raz ostatni kopnął drewnianą podłogę, odłupując spory kawał deski. Otwór zrobił się
tak duży, że można było przez niego przejść.
- Posłuchaj, Saro! Przepchnij się tędy i biegnij do drogi co sił w nogach.
- A co z tobą? - Sara popatrzyła na wujka, a potem nerwowo zerknęła przez okienko na
zbliżającego się Lea.
195
- Ja bym tylko zwalniał tempo - odparł Alek.
- Może uda się otworzyć drzwi - nalegała Sara.
- Biegnij w dół zbocza, do głównej drogi. Nie martw się o mnie. Idź i sprowadź pomoc!
Sara szarpnęła drzwi, które nawet nie drgnęły.
- Spróbuję wyłamać zamek!
- Saro, zostaw zamek i uciekaj, zanim ten człowiek wróci! - krzyknął Alek.
Sara wsunęła się w otwór, ale natychmiast wróciła, ucałowała wujka w policzek i dopiero
potem zniknęła pod podłogą.
Wyczołgała się spod wozu, głęboko oddychając świeżym powietrzem. Nie obchodziły jej
polecenia wujka Alka - i tak zamierzała go wydostać. Obeszła wóz, wciąż ukryta przed
wzrokiem Lea, podniosła kamień i zaczęła tłuc nim w kłódkę, usiłując ją rozbić.
- Saro, uciekaj stąd! Już! - wrzasnął ze środka Alek. Zrozumiała, że miał rację, lecz było za
późno. Leo zbliżał się do wozu. W panice rozejrzała się za jakąś kryjówką. Odskoczywszy w
bok, dostrzegła dużą skrzynię przymocowaną do ściany. Nie było innego wyjścia. Uniosła
wieko, wskoczyła do skrzyni i opuściła wieko z powrotem. Coś dokuczliwie wpijało jej się w
plecy i słyszała w dusznych ciemnościach ciężkie kroki Lea na tylnych schodkach wozu.
Klucz zazgrzytał w zamku i drzwi otworzyły się ze skrzypieniem.
Sara uchyliła wieko i wyśliznęła się ze skrzyni. Już miała zamknąć ją z powrotem, gdy
zauważyła, że wypełniają ją do połowy pojemniki z „wybucho-
196
wym proszkiem". Pomyślała, że to pewnie one uwierały ją w plecy. Takie same puszki
widziała wcześniej w namiocie.
- Gdzie ona jest? - huknął głos Lea we wnętrzu wozu.
Alek spojrzał obojętnie w czerwoną twarz mężczyzny. Oczy Lea były gniewnie wybałuszone,
a gdy badał otwór w podłodze, na jego czole pulsowała żyła. Zacisnął dłonie na strzelbie, aż
zbielały mu kostki.
- Już dawno uciekła, Leo - odparł Alek. - Nigdy nie uda ci się jej złapać.
Mężczyzna warknął coś ze złością.
- Powinieneś zrezygnować, zanim posuniesz się za daleko - ciągnął Alek.
- Zamknij się! - ryknął Leo i zawrócił ku drzwiom. Alek usiłował go zatrzymać, wiedząc, że
Sara z pewnością nie miała dość czasu, by odejść daleko.
- Leo! Zaczekaj! - zawołał. Leo obrócił się w jego stronę.
- Mogę... pomóc ci w ucieczce - powiedział Alek. - Jeżeli teraz będziesz szukał dziewczynki,
łatwo dasz się złapać.
Leo zastanowił się nad tym, ale w końcu potrząsnął głową i ruszył ku drzwiom.
- Musisz zrozumieć, że wszyscy jej szukają. Posterunkowy Jeffries i jego ludzie zjawią się tu
lada chwila.
Leo spiorunował Alka spojrzeniem i położył palec na spuście.
197
- Następny strzał będzie gorszy niż draśnięcie -zagroził.
Sara, która przycupnęła obok wozu, słyszała wszystko. Wiedziała, że powinna spełnić
polecenie wujka Alka i pobiec w stronę głównej drogi, lecz zamiast tego wpatrywała się w
pojemniki z proszkiem. Pamiętała, że to z nich wydobywał się dym i błyski, które oglądała
wtedy w namiocie. Wiedziała także, że Leo poparzył sobie rękę, kiedy niechcący rozsypał
zawartość jednej z puszek. Sara szybko i ostrożnie ustawiła kilka wokół drzwi wozu, parę
innych włożyła do kieszeni i wdrapała się na kozioł, a stamtąd na dach.
- Leo! Leo! - zawołała cicho.
Wewnątrz wozu Leo przystanął i zaczął nasłuchiwać.
- Leo! Leo! Na pomoc! - dobiegło znowu wołanie. Alek zasłonił twarz rękoma i pokręcił
głową.
Leo powoli i ostrożnie zbliżył się do drzwi. Otworzył je gwałtownym ruchem i uniósł
strzelbę, rozglądając się za właścicielką głosu. Wiedział, że musi gdzieś tu być.
Sara obserwowała go z dachu, a jej serce mocno waliło. Przeniknął ją dreszcz oczekiwania,
gdy noga Lea uniosła się dokładnie nad jedną z puszek.
- Leo! Na pomoc! - zawołała bardzo cicho. Bum! Leo zeskoczył z wozu i wylądował obiema
nogami w puszkach z proszkiem. Wydobył się z nich niebieskawo-zielony dym, a Leo zaczął
podskakiwać, łapiąc się za poparzone stopy i wyjąc z wściekłości i bólu. Wydawało się, że za
każdym razem, gdy stawiał stopę na ziemi, natrafiał na ko-
198
lejny pojemnik z wybuchową mieszanką, która eksplodowała z takim hałasem jak proch
strzelniczy.
Rozpromieniona Sara z oczyma błyszczącymi z uciechy rzucała w niego z góry następnymi
puszkami. Leo, wymachując dziko ramionami, popędził z wrzaskiem w stronę zarośli, z
piekącymi stopami i w kłębach zielonego, różowego i niebieskiego dymu. Sara zeskoczyła
zwinnie na kozioł, a potem na ziemię, starannie omijając pozostałe puszki z proszkiem.
Ruszyła ku drzwiom wozu.
Kiedy wpadła do środka, Alek usiłował właśnie wyjrzeć przez okienko.
- Sara! Co tu się dzieje, u diaska? Mówiłem ci, żebyś...
Sara złapała nóż i zaczęła przecinać więzy na jego rękach.
- Musimy się pospieszyć! On zaraz tu wróci! -powiedziała, gdy ręce Alka były już wolne i
obydwoje rozplątywali sznur krępujący jego nogi.
Leo istotnie wrócił. Szedł w stronę drzwi potykając się, kulejąc i mamrocząc przekleństwa.
- Paskudny bachor! Ja jej pokażę...
Ale Sara była przygotowana na jego przyjście. Chwyciła ciężką, żelazną patelnię wiszącą na
ś
cianie i wskoczyła na pryczę. Gdy tylko wielka głowa Lea ukazała się w drzwiach, patelnia
spadła na nią z ogromnym hukiem.
Leo stał przez chwilę oszołomiony, z wyrazem kompletnego zaskoczenia na twarzy. Potem
zamknął oczy i runął na wznak. Wypadł na zewnątrz i ciężko legł na ziemi, nieprzytomny.
Sara pomogła osłupiałemu Alkowi dojść do drzwi i podtrzymy-
799
wała go, kiedy wydostawali się z wozu i przekraczali ciało Lea.
Na zewnątrz, stanąwszy u boku wujka, Sara opróżniła kieszenie i cisnęła pozostałe puszki z
wybuchowym proszkiem w stronę wozu. Ku zdumieniu obydwojga, podziałało to
natychmiast na resztę pojemników w skrzyni. Rozpoczęła się barwna, jaskrawa seria
wybuchów, przypominająca wystrzały z tuzina strzelb.
Leo ocknął się z przerażoną miną, wstał i kulejąc odszedł od wozu - prosto w objęcia Abnera
Jeffrie-sa i jego ludzi!
Na polanę wjechały dwie bryczki. Sara patrzyła z otwartą buzią, jak z jednej z nich wyskakują
Het-ty, Oliwia i niania Luiza. Na chwilę zamarły w osłupieniu, niemal nie wierząc własnym
oczom. Potem Hetty zauważyła Sarę i Alka i obydwie z Luizą popędziły w ich stronę. Z
drugiej bryczki wysiedli: Jana, Andrzej, Felicja i Felek.
Sara wytrzeszczyła z niedowierzaniem oczy. Była tam także Izy da!
- Saro! Och, Saro... - Hetty śmiała się i płakała równocześnie, biegnąc przez polankę.
Po policzkach Sary popłynęły łzy ulgi, a w następnej chwili poczuła, że ściska ją kilka par
ramion.
Alek również znalazł się na łonie rodziny, a Jana, widząc jego ranę, rozpłakała się na nowo.
Zapewnił żonę, że to tylko draśnięcie, lecz wszyscy uważali go - i słusznie - za bohatera.
Niania Luiza otuliła Sarę.
- Moja Sara. Moje kochanie - powtarzała. Potem
200
odsunęła się z surową miną. - Ty niedobra dziewczyno - zbeształa podopieczną. - Tak bardzo
się martwiliśmy. - Ale nie mogła powstrzymać uśmiechu, łzy popłynęły jej z oczu i przytuliła
Sarę ponownie.
Felicja z Felkiem stali oszołomieni, wpatrując się w ostatnie fajerwerki wybuchającego
proszku.
- Nie ma co, Sara potrafi urządzić niezłe widowisko - odezwał się Felek. - To jest nawet
lepsze niż tamto, cośmy urządzili u Lawsona.
Ledwie to powiedział, uświadomił sobie, że wpakował się w kabałę. Zapanowało nagłe
milczenie, a Alek odwrócił się i spojrzał synowi prosto w oczy.
- My? - powtórzył powoli.
Felek zaczął z wielkim zainteresowaniem przyglądać się własnym stopom. Jego ojciec podjął:
- Powinienem był wiedzieć, że miałeś z tym coś wspólnego! Będziemy musieli sobie później
porozmawiać.
Feliks przełknął ślinę i zrozumiał, że fajerwerki wybuchające wokół są niczym w porównaniu
z tymi, jakie czekały go w domu.
Rozdział dwudziesty pierwszy
Sara siedziała w salonie Różanego Dworku. Czuła się bardzo pewnie i bezpiecznie w
otoczeniu rodziny, zaś rola bohaterki sprawiała jej przyjemność. Alek trzymał Janę za rękę, a
zranione ramię wciąż nosił na temblaku. Doktor Blair stwierdził,
201
ż
e jego rana to trochę więcej niż draśnięcie, lecz zaczynała się goić i Alek również cieszył się
sławą bohatera.
Oliwia podeszła do Sary. Z tkliwym uśmiechem usiadła obok i objęła siostrzenicę ramieniem.
Siedząca z drugiej strony Cecylka trzymała ją za rękę. Luiza Banks obserwowała to wszystko
z boku. Widziała wyraźnie, jak głęboka i czuła więź łączy Sarę z rodziną Kingów. Jej oczy
napełniły się łzami i w owej chwili podjęła jedną z najtrudniejszych decyzji w swoim życiu.
Powróciła jednak do rzeczywistości, gdy Abner Jeffries odchrząknął i podjął głośne czytanie
gazety.
- „I tak dzięki Abnerowi Jeffriesowi z Avonlea... - odchrząknął ponownie, a Sara mogłaby
przysiąc, że się zarumienił - ...i policji z Charlottetown winowajca, poszukiwany za inne
przestępstwa, znalazł się za kratkami". - Abner uniósł głowę. - I założę się, że każda wróżka
mogłaby mu przepowiedzieć, iż pozostanie tam przez długi czas. - Zaśmiał się, zadowolony
ze swego dowcipu, a ponieważ nikt mu nie zawtórował, zmarszczył brwi i powrócił do
czytania. - „Jego wspólniczkę zwolniono, z uwagi na jej pomoc w schwytaniu przestępcy". -
Złożył gazetę zamaszystym ruchem, z rozanieloną miną.
- Dziękujemy, Abnerze. To miło, że nas zawiadomiłeś - powiedział Alek, a jego ton dawał do
zrozumienia, że nadeszła pora, by policjant się pożegnał.
- Zawsze do usług - odparł Abner, omal nie trzaskając obcasami. Sara skryła uśmiech. - Cóż,
na mnie chyba już czas.
202
- Odprowadzę cię, Abnerze - zaproponowała życzliwie Oliwia i wyszła wraz z nim do
frontowego holu.
- Do widzenia! - zawołał za Abnerem Alek, potrząsając z uśmiechem głową. Jana czule
ś
cisnęła ramię męża, nie zauważając nagłego grymasu bólu na jego twarzy.
Felicja zajęła miejsce Oliwii przy boku Sary. Uśmiechnęła się i ujęła jej rękę. Sara
odwzajemniła uśmiech.
- Aha, Saro, chciałem ci coś powiedzieć - zaczął Alek, pochylając się do przodu. - Teraz,
kiedy skończył się sezon fajerwerków, pan Lawson uznał, że może ci znowu powierzyć
opiekę nad sklepem... jeśli chcesz - mrugnął do niej.
Jana powiodła spojrzeniem od Sary do niani Luizy i trąciła męża łokciem.
- Alek! - szepnęła ostrzegawczo.
Sara spuściła oczy, a jej twarz zachmurzyła się nagle. Potem zerknęła na nianię Luizę.
- Och... cóż, naprawdę nie wiem... To zależy od tego, czy... zostanę tutaj, czy nie.
- Ależ Saro! Musisz zostać! - wybuchnęła Felicja.
- Pewnie. Nie wyjeżdżaj - burknął Felek. - Kto nam będzie wymyślał rozrywki?
Sara znowu spojrzała na nianię Luizę. Luiza zerknęła na nią znad okularów w drucianych
oprawkach.
- No cóż, może Sara chciałaby się naradzić ze swoją ciocią Hetty?
203
Jana rozejrzała się po pokoju.
- A gdzie jest Hetty? - spytała nagle.
Ze starej, drewnianej wygódki w ogrodzie za Różanym Dworkiem dobiegało szlochanie. W
ś
rodku, w otoczeniu poszarzałych ścian, stała Hetty King. Po jej policzkach spływały łzy, a
ramiona trzęsły się od łkań. Przyszła tutaj, ponieważ chciała być sama. W żadnym wypadku
nie mogła pozwolić, aby reszta rodziny widziała ją w tym stanie. Teraz, gdy miała już za sobą
ciężką próbę, poczuła się tak rozbita, że aż ją to zdumiało. Ponownie dała się unieść fali
emocji, lecz nagle szloch zamarł jej na ustach.
- Hetty? - dobiegło ją wołanie od strony domu. Wzdrygnęła się. Rozpoznała głos Luizy. śe
też
musiała to być właśnie ona!
Hetty w panice otarła oczy mokrą chusteczką i spróbowała wziąć się w garść. Poprawiła
bluzkę, starannie schowała chusteczkę i raz jeszcze starła z twarzy ostatnie ślady łez.
Następnie pchnęła drzwi. Nie ustąpiły. Zatrzęsła nimi. Zakołatała. Uderzyła w nie pięściami.
Hałas słychać było aż w kuchni Różanego Dworku i przez usta Luizy przemknął lekki
uśmiech. Wyszła kuchennymi drzwiami i powoli ruszyła przez trawnik w stronę wygódki,
która w tej chwili aż się kołysała pod wpływem gwałtownych ruchów uwięzionej wewnątrz
osoby. Luiza uśmiechnęła się ponownie na widok haczyka, który opadł, blokując drzwi od
zewnątrz.
- No, no, no - odezwała się cicho do szpary mię-
204
- Odprowadzę cię, Abnerze - zaproponowała życzliwie Oliwia i wyszła wraz z nim do
frontowego holu.
- Do widzenia! - zawołał za Abnerem Alek, po trząsając z uśmiechem głową. Jana czule
ś
cisnęła ramię męża, nie zauważając nagłego grymasu bólu na jego twarzy.
Felicja zajęła miejsce Oliwii przy boku Sary. Uśmiechnęła się i ujęła jej rękę. Sara
odwzajemniła uśmiech.
- Aha, Saro, chciałem ci coś powiedzieć - zaczął Alek, pochylając się do przodu. - Teraz,
kiedy skończył się sezon fajerwerków, pan Lawson uznał, że może ci znowu powierzyć
opiekę nad sklepem... jeśli chcesz - mrugnął do niej.
Jana powiodła spojrzeniem od Sary do niani Luizy i trąciła męża łokciem.
- Alek! - szepnęła ostrzegawczo.
Sara spuściła oczy, a jej twarz zachmurzyła się nagle. Potem zerknęła na nianię Luizę.
- Och... cóż, naprawdę nie wiem... To zależy od tego, czy... zostanę tutaj, czy nie.
- Ależ Saro! Musisz zostać! - wybuchnęła Felicja.
- Pewnie. Nie wyjeżdżaj - burknął Felek. - Kto nam będzie wymyślał rozrywki?
Sara znowu spojrzała na nianię Luizę. Luiza zerknęła na nią znad okularów w drucianych
oprawkach.
- No cóż, może Sara chciałaby się naradzić ze swoją ciocią Hetty?
203
dzy deskami. - Ciekawam, jakim to trzeba być głuptasem, żeby zatrzasnąć się w wygódce?
Natychmiast zapadła cisza. Po dłuższej chwili rozległ się głos Hetty:
- Starym głuptasem, jak przypuszczam. - Znowu zapanowało milczenie. - Może miałaś rację,
mówiąc o konieczności unowocześnienia... - dodała wreszcie z wahaniem Hetty. Stojąc
wewnątrz, ocierała łzy, które wbrew jej woli popłynęły na nowo. -Czas idzie naprzód.
Wszystko się zmienia... - Jej głos załamał się nagle.
Luiza słuchała bez słowa, a jej uśmiech zgasł. Za nią, w kuchennych drzwiach, stanęła Sara,
która szukała Hetty. Zatrzymał ją widok dziwnej sceny. Niania Luiza rozmawiała z wygódką!
Po chwili jednak dał się słyszeć głos ciotki. Sara podeszła bliżej, wytężając słuch.
- Przypuszczam, że niezwłocznie zabierzesz Sarę do Montrealu - mówiła Hetty ze ściśniętym
gardłem.
Luiza milczała.
- Wiem - ciągnęła Hetty. - Myślisz, że będzie bezpieczniejsza pod twoją opieką i masz do
tego podstawy po tym, co zaszło. A Sara po takich okropnych przeżyciach zapewne nie może
się doczekać, kiedy opuści wyspę. Miałam nadzieję, że zechce pozostać w Avonlea.
Będziemy za nią tęsknili. Jej miejsce jest tutaj... przy rodzinie.
Hetty zaczęła szlochać. Sara słuchała ze spuszczonymi oczyma. A więc takie były prawdziwe
uczucia ciotki Hetty! Łzy wezbrały w oczach dziewczynki. Przepełniło ją uczucie ogromnej
ulgi.
205
Na werandę wyszły Oliwia z Janą, a za nimi Alek, Felicja, Cecylka, Andrzej i Felek. Niania
Luiza z uśmiechem odwróciła się do Sary. Wiedziała, że dziewczynka słucha.
- Zgadzam się z tobą w zupełności, Hetty - powiedziała.
Nastąpiła chwila ciszy.
- Co mówiłaś? - spytała Hetty, wpatrując się w drewniane drzwi i nie bardzo wierząc
własnym uszom.
Niania Luiza odczepiła haczyk.
Hetty opuściła wygódkę, ocierając oczy. Popatrzyła na Luizę, która skinęła głową, jak gdyby
chcąc potwierdzić własne słowa. Popatrzyła także na Sarę, uświadamiając sobie ze zgrozą, że
siostrzenica najwidoczniej wszystko słyszała. Potem przeniosła spojrzenie na grupę stłoczoną
na werandzie. „Dobry Boże!" - pomyślała. Jej zażenowanie trwało jednak krótko, gdyż Sara
przebiegła przez trawnik i rzuciła się w ramiona ciotki.
Niania Luiza cofnęła się nieco.
- Nie sądzę, Saro, abyś miała często czuć się samotna w otoczeniu tak kochającej rodziny -
powiedziała.
Sara uniosła głowę i uśmiechnęła się do grupy na werandzie. J e j rodzina. Wciąż czuła
dotkliwy ból po stracie ojca, lecz nie utraciła przecież wszystkiego. Miała rodzinę. Przez
głowę Sary przemknęła nagła myśl: co będzie z nianią Luizą? Co ona zrobi?
Niania podeszła do Hetty i Sary i objęła je.
- Nie martw się o dom - powiedziała, niemal jakby czytała w myślach dziewczynki. - Zajmę
się
206
nim. To mi wyjdzie na dobre. A ty możesz przyjechać w odwiedziny za parę miesięcy.
Sara uśmiechnęła się do dwóch obejmujących ją mocno kobiet.
- Ciocia Hetty też zaprasza cię do nas, nianiu. Prawda, ciociu?
Hetty przełknęła ślinę; i należy wyznać szczerze, że jej uśmiech był odrobinę wymuszony.
Luiza Banks zerknęła z iskierką w oku na dawną nieprzyjaciółkę.
- Przyjmę zaproszenie - odezwała się żywo. -Pod warunkiem, że Hetty dotrzyma obietnicy i
wprowadzi unowocześnienia!
Spojrzała znad okularów na Hetty, trzymając głowę wysoko. Hetty zaś po raz pierwszy
uśmiechnęła się do niej otwarcie i naturalnie.
Sara ze śmiechem pociągnęła ciotkę i nianię w stronę werandy.
Piotrek Craig obserwował całą scenę zza drzwi drewutni. Potem popatrzył na pogodne,
błękitne niebo, gryząc źdźbło słodkiej trawy. Może teraz sytuacja powróci do normy?
Nadeszło lato i Piotrek był pewien, że ciepło słonecznych dni pomoże Sarze przeżyć
najbliższe tygodnie.
Wydawnictwo NASZA KSIĘGARNIA
00-389 Warszawa, ul. Smulikowskiego 4
hurtową, wysyłkową i detaliczną książek własnych.
Wszystkich informacji o zakupie udzielają działy: • handlowy tel. 26-31-65 • księgarnia
firmowa i sprzedaż wysyłkowa tel.26-36-48 w. 114 i 26-24-31 w.15
Redaktor Halina Ostaszewska Redaktor techniczny Maria Bochacz Korektorzy Halina
Otceten, Romana Sachnowska
PRINTED IN POLAND Wydawnictwo „Nasza Księgarnia", Warszawa 1996 r. Wydanie
pierwsze. Skład i montaż okładki: Studio Komputerowe NK, Warszawa. Montaż, druk i
oprawa: Drukarnia Wydawnicza im. W. L. Anczyca S.A., Kraków.
prowadzi sprzedaż
ISBN 83-10-09974-6
nr inw.: K20 - 14464
F 20 IIIp/P
0890000179172