LEANNE BANKS
Ridge mściciel
Harleguin
Toronto • Nowy Jork • Londyn
Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hamburg
Istambuł • Madryt • Mediolan • Paryż • Praga
Rvdnfiv • fi7tnkhnlm • Tnkin • WarR7awa
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Cóż za ironia losu!
Oto zniewalający uśmiech Dary Seabrook, pomyślał
Ridge Jackson, obserwując dziewczynę stojącą w tłumie
studentów. Córka chrzestna Harrisona Montgomery'ego,
kandydata na prezydenta, z łatwością przekonała audy
torium, jak należy głosować.
Jej zapał i pogoda ducha trafiały do przekonania mło
dym wyborcom, którzy dotychczas rzadko popierali Mont
gomery'ego. Dziennikarze prasowi i telewizyjni gotowi
byli paść na kolana przed śliczną i mądrą dziewczyną.
Krótko mówiąc, taka sojuszniczka to prawdziwy skarb.
A zatem na równi z innymi dobrami kandydata na prezy
denta wymagała ochrony.
Studentki podziwiały niezależność Dary oraz jej inte
ligencję. Niewątpliwie podobała im się również fryzura
urodziwej brunetki, stwierdził ironicznie Ridge. Stanęło
mu przed oczyma zdjęcie Dary, które widział niedawno
na okładce poważnego tygodnika o wielkim nakładzie.
Podejrzewał, że dla studentów inteligencja dziewczy
ny była znacznie mniej istotna. Młodsi wpatrywali się
z cielęcym zachwytem w jej niebieskie oczy i poddawa-
li się czarowi promiennego uśmiechu. Bardziej doświad
czeni spoglądali przez chwilę na urodziwą twarz, a po
tem obrzucali taksującym spojrzeniem sylwetkę panny
Seabrook. Zdaniem Ridge'a dziewczyna wyglądała uro
czo w prostej, ale wytwornej sukni, prezentowałaby się
jednak znacznie bardziej interesująco, gdyby naga leżała
na zmiętej pościeli.
Kiedy Dara się odwróciła, starannie ułożone kosmyki
ciemnej grzywki odsłoniły duży plaster na czole. Właś
nie z powodu tego opatrunku Ridge zjawił się na przed
wyborczym spotkaniu. Gdy podejmował kolejne zlece
nie, często zadawał sobie pytanie, czy tym razem będzie
musiał ryzykować życie. Zawsze istniało niebezpieczeń
stwo, że przyjdzie mu pożegnać się z tym światem. Od
sunął na bok ponure myśli. Cóż za ironia losu, pomyślał.
Miał strzec Dary Seabrook jak oka w głowie. Dzięki
temu zleceniu znajdzie sposób, by odpłacić Harrisonowi
Montgomery'emu pięknym za nadobne.
Clarence Merriman, szef regionalnego sztabu wybor
czego, dreptał w pośpiechu obok Dary. Szli właśnie do
czekającej przed budynkiem limuzyny.
- Nie powinna pani dzisiaj opuszczać hotelu. Nale
żało zostać w łóżku i odpocząć. Nie rozumiem, jak to
się stało, że zgodziłem się na wygłoszenie przemówienia.
Jest pani teraz blada jak ściana.
Dara miała lekkie zawroty głowy, ale wolałaby u-
mrzeć, niż przyznać się do takiej słabości. Zbyła uwagi
Merrimana lekceważącym ruchem dłoni.
- Proszę się nie martwić. Fotografie w gazetach będą
zapewne czarno-białe. Czytelnicy się nie zorientują.
- Wystarczy, że ja widzę, co się dzieje - rzucił ziry
towany Clarence. Mamrocząc coś niezrozumiale, opie
kuńczym gestem ujął pannę Seabrook za ramię. - Proszę
mi wybaczyć nadmiar szczerości, ale jest pani blada
niczym trup.
- Mąci mi pan w głowie. Raz porównuje mnie pan
do ściany, to znów do trupa. - Dara uśmiechnęła się
promiennie do zatroskanego opiekuna. - Z radością słu
cham tych wyszukanych komplementów, ale nie zapo
minajmy o przyziemnych sprawach. Mój żołądek upo
mina się o swoje prawa. Wstąpimy gdzieś w drodze
do baru i zjemy parę kanapek? Gdy zaspokoję głód, mo
że mnie pan odprowadzić do pokoju, zapakować do
łóżka i...
Dara umilkła. Napotkała wzrok postawnego mężczy
zny, który stał obok limuzyny. Czuła na sobie taksujące
spojrzenie piwnych oczu. Można by pomyśleć, że nie
znajomy w ułamku sekundy ocenił jej wzrost i wagę,
a ponadto tajemniczym sposobem dostrzegł rodzinne
znamię ukryte pod suknią.
Granatowy garnitur podkreślał szerokie ramiona.
Ciemne włosy sięgały kołnierza marynarki. Wzięłaby
tego mężczyznę za zwyczajnego gapia lub podrywacza,
gdyby nie ponury i zdecydowany wyraz jego twarzy.
Intuicja podpowiadała Darze, że nieznajomy jest nie
bezpiecznym osobnikiem. Nie udawał twardziela jak
wielu młodych i rokujących wielkie nadzieje polityków,
z którymi miała do czynienia. Ci ludzie mieli wpływo-
wych rodziców i nosili drogie garnitury, ale sami nie-
wiele sobą reprezentowali. Dara podziwiała nieznajome-
go, a zarazem czuła się w jego obecności odrobinę za
kłopotana.
Przywykła do gapiów i licznej asysty, ale nikt się jej
dotąd nie przyglądał z taką natarczywością. Odwróciła
wzrok i popatrzyła na Clarence'a, który wertował swój
notes. Kartki zatrzepotały, gdy powiał jesienny wiatr.
- Całkiem zapomniałem. To chyba pan Jackson z...
- Merriman zmarszczył brwi, próbując odczytać własne
bazgroły.
- Jestem z agencji ochroniarskiej Sterlinga - wyjaś
nił mężczyzna dźwięcznym barytonem. Popatrzył znów
na Darę. - Chodzi o pannę Seabrook.
Zaniepokojona Dara poczuła ucisk w żołądku.
Tajemniczy pan Jackson podał Merrimanowi doku
menty, zmierzył Darę badawczym spojrzeniem i otwo
rzył przed nią drzwi limuzyny.
- Sądzę, że pański gość ma bogaty program na dzi
siejszy wieczór. Proponuję omówić szczegóły w drodze
do hotelu.
- Doskonały pomysł. - Clarence chrząknął i odwró
cił wzrok, unikając pytającego spojrzenia swojej towa
rzyszki.
Panna Seabrook domyśliła się, o co chodzi. Wyglą
dało na to, że zyskała kolejnego opiekuna; miał nim być
człowiek, od którego wolałaby się trzymać z daleka.
- Chwileczkę - rzuciła, spoglądając badawczo na
Merrimana. - Wczoraj wieczorem doszliśmy chyba do
pewnych wniosków. Sądziłam...
- Pan Merriman niewiele ma z tym wspólnego, pan
no Seabrook. Wynajął mnie Harrison Montgomery.
- Usiądę obok kierowcy. Wyjaśnijcie sobie wszystko
- mruknął Clarence, spoglądając niepewnie na Darę.
- Co mamy sobie wyjaśnić? - zapytała z irytacją.
Bolała ją głowa. Popatrzyła wrogo na ochroniarza
i splotła ramiona na piersi. Wiele wskazywało na to, że
troska o kontakty z mediami będzie do dnia wyborów
spoczywać głównie na jej barkach. Przez najbliższe czte
ry tygodnie miała być wystawiona na ciekawskie spo
jrzenia dziennikarzy i gapiów. Z tłumioną irytacją odpo
wiadała na powtarzające się stale pytania o fryzurę, stro
je, manicure oraz inne bzdury. Otaczał ją tłum ludzi,
a mimo to czuła się samotna i wyobcowana. Gdyby, na
domiar złego, przez cały czas miała przy sobie ochro
niarza, byłaby całkiem odcięta od rzeczywistości.
- Niepotrzebnie pan się fatygował - stwierdziła lo
dowatym tonem. Była pewna, że uprzejma odmowa nie
zrobi na tym mężczyźnie żadnego wrażenia.
- Zapomniała pani o butelce rzuconej przez jednego
z przeciwników Montgomery'ego? - Jackson znacząco
uniósł brew. Dara odruchowo dotknęła ręką plastra na
czole, ale natychmiast opuściła dłoń. Zrobiła lekcewa
żący gest.
- To odosobniony wypadek. Trzeba nad tym przejść
do porządku dziennego. Chwila strachu i kilka szwów
- odparła bez namysłu.
- Moją rzeczą jest zadbać, by taki incydent więcej
się nie powtórzył. A poza tym powiedziano mi, że
szwów było aż piętnaście.
Dara żachnęła się, słysząc te słowa. Wścibski ochro
niarz zbierał o niej informacje! Pracownicy sztabu wy
borczego z pewnością chętnie mu opowiedzieli o tam
tym zajściu. Obcy człowiek grzebał w jej prywatnym
życiu. Energicznie potrząsnęła głową.
- To bez sensu. Nic mi nie grozi. Nie potrzebuję
ochroniarza.
- Ktoś inny podjął decyzję w tej sprawie - odparł
zdecydowanie Jackson. Twarz i postawa ochroniarza
wyrażały upór i determinację, ale w jego spojrzeniu Da
ra spostrzegła cień współczucia i zrozumienia.
Była wściekła i zniecierpliwiona, ale zdawała sobie
sprawę, że nie powinna robić z siebie widowiska.
Wsiadła do limuzyny, oparła głowę na skórzanym za
główku i obiecała sobie, że gdy tylko dotrze do hotelu,
zadzwoni do ojca chrzestnego i powie mu, co sądzi o je
go pomyśle. Czuła, jak siedzenie auta ugina się pod
ciężarem ochroniarza. Zamknęła oczy, by choć na chwilę
zapomnieć o jego obecności. Daremnie. Po chwili mil
czenia oznajmiła, nie podnosząc powiek:
- Zerknęłam tylko przelotnie na pańską legitymację,
ale wydaje mi się, że nie pracuje pan dla tajnych służb.
Mam rację?
- To prawda. Właściwie nie jest pani spokrewniona
z senatorem Montgomerym, a zatem nie przysługuje pa
ni rządowa ochrona. - Jackson wcisnął jej do rąk nie-
wielki dokument. - Będzie nam łatwiej współpracować,
jeśli przejdziemy na ty. Mam na imię Ridge.
Dara otworzyła oczy i dumnie podniosła głowę.
- Wkrótce wyjaśnię to nieporozumienie, a wtedy się
pożegnamy. Zacieśnianie tej przypadkowej znajomości
nie ma sensu.
- To się okaże. - Ridge popatrzył w okno i zmrużył
oczy. - Dlaczego kierowca zmienił trasę, którą z nim
ustaliłem?
- Clarence obiecał, że wpadniemy do jakiejś kafete
rii. Muszę coś zjeść. Chyba mnie pan rozumie. Jak czło
wiek głodny, to zły... - Dara ujrzała z daleka znak fir
mowy ulubionej sieci barów szybkiej obsługi. Uśmiech
nęła się z zadowoleniem; postawiła na swoim. Żaden
ochroniarz nie będzie jej dyktował, co ma robić. Poczuła,
że odzyskuje poczucie humoru. Zapytała z udawaną sło
dyczą: - Mogę wiedzieć, jakie kanapki najbardziej pan
lubi?
Gdy wrócili do hotelu, Dara przez godzinę słuchała
wykładu Ridge'a Jacksona o niezbędnych środkach
ostrożności, zakazach i nakazach, których miała odtąd
przestrzegać. Początkowo usiłowała puszczać jego uwa
gi mimo uszu, potem ogarnęło ją zniecierpliwienie,
w końcu omal nie krzyknęła na Jacksona, żeby się wy
pchał.
- Pani mnie wcale nie słucha - stwierdził Ridge, da
remnie próbując ukryć irytację. Dara Seabrook była uro
cza, a zarazem okropnie denerwująca.
- Nieprawda - odparła, energicznie potrząsając gło
wą. - Przez kwadrans byłam naprawdę skupiona, ale
w końcu poczułam się jak na przesłuchaniu u śledczego
o sadystycznych skłonnościach. Pan mnie zanudza, a ja
marzę o długiej kąpieli. Od przyjazdu do hotelu cieszy
łam się na tę przyjemność. Wyobrażałam sobie, jak zde
jmuję te eleganckie ciuchy i zanurzam się w gorącej wo
dzie, pachnącej wonnymi olejkami.
Wizja opowiedziana cichym, rozmarzonym gło
sem pobudziła wyobraźnię Ridge'a. Wydawało mu
się, że widzi Darę Seabrook nagą, czuje zapach wil
gotnej skóry... Gdy opowiadał Darze o wymogach bez
pieczeństwa, zdjęła szpilki i żakiet. Sączyła bez po
śpiechu kolę bez cukru. Szminkę „zjadła" w kafete
rii wraz z kanapkami. Ridge nie umiał powiedzieć, kie
dy Dara wygląda ładniej - z czerwoną pomadką na
wargach czy z bladymi ustami. Skarcił się w duchu za
takie myśli.
- Za kilka minut będzie się pani mogła wykąpać -
rzucił stanowczo. - Musimy jeszcze ustalić hasło na wy
padek...
- Później. - Dara spojrzała mu prosto w oczy. Wsta
ła i podeszła bliżej. - Przez tę bezsensowną gadaninę
na kąpiel pozostał mi zaledwie kwadrans. Wkrótce
i tak uwolnię się od pańskiej obecności, ale na wypa
dek, gdyby nie udało mi się postawić na swoim, propo
nuję dodać jeden istotny punkt do pańskiego regulaminu:
Nie wolno zawracać głowy klientce marzącej o ciepłej
kąpieli.
Nim Ridge zdążył cokolwiek odpowiedzieć, Dara się
odwróciła i wyszła z pokoju, lekko kołysząc biodrami.
Potem zatrzasnęła za sobą drzwi.
- Nie podoba mi się ten facet - tłumaczyła ojcu
chrzestnemu Dara, zanurzona w ciepłej kąpieli. Harrison
roześmiał się cicho i odparł głębokim barytonem:
- Nie wierzę. Przecież ty wszystkich lubisz.
- Po co mi ochroniarz? Nie potrzebuję go - stwier
dziła Dara i niskim głosem przytoczyła ulubione powie
dzonko senatora: - Ty to wiesz, ja to wiem, cała Ame
ryka to wie.
Harrison parsknął śmiechem, ale natychmiast spo
ważniał.
- Ustąp mi tym razem. Wiesz, że dla Helen i dla mnie
jesteś niczym córka. Zdajesz sobie sprawę, jak bardzo
cię kochamy. Gdyby coś złego przydarzyło ci się podczas
kampanii wyborczej, nigdy bym sobie tego nie darował.
Dara westchnęła, słysząc w jego głosie prawdziwy
niepokój. Tak była zajęta przekonywaniem innych, że
napaść była przypadkowym wybrykiem pospolitego ło
buza, że przestała myśleć o własnych odczuciach. Pra
wda była taka, że napastnik okropnie ją przeraził, ale za
nic w świecie nie przyznałaby się do tego.
- Zostały nam tylko cztery tygodnie - przekonywał
Montgomery. - Czas biegnie szybko. Wkrótce będziesz
wolna jak ptak. Odpoczniesz na tropikalnej wyspie z da
la od polityków i ochroniarzy.
- Dlaczego wybrałeś mi na anioła stróża właśnie Rid-
ge'a Jacksona? - zapytała Dara. Jej opór słabł, gdy słu
chała argumentów senatora.
- Jest arogancki? - Montgomery był wyraźnie zanie
pokojony.
- Nie - westchnęła Dara. - Wolałabym tylko, żeby
pilnował mnie człowiek trochę bardziej... - Nie potra
fiła znaleźć właściwego określenia. Wszystkie zdawa
ły się bezsensowne i śmieszne. - Chodzi o to, żeby
mniej...
- Wykrztuś no wreszcie, moja panno!
Może chodzi o to, żeby Ridge Jackson okazywał
mniejszą pewność siebie, mniej się szarogęsił... mniej
ją pociągał?
Dara z irytacją wzburzyła dłońmi wodę.
- Ma być podobny do CIarence'a?
- Raczej nie. Sam wiesz, że Clarence jest wyjątko
wo dobroduszny. Nie skrzywdziłby nawet muchy. Mu
szę przyznać ci rację. Wybrałeś najlepszego specjalistę.
Przeprowadziłam na własną rękę mały rekonesans. Ster
ling Security cieszy się znakomitą opinią. Zadzwoniłam
do szefa agencji, który powiedział, że Jackson nie ma
sobie równych.
Dyskusja skończona. Dara miała wrażenie, że słyszy
szelest opadającej kurtyny. Pierwszy akt dobiegł końca.
Pogawędziła jeszcze chwilę z ojcem chrzestnym i odło
żyła słuchawkę. Potwierdziły się jej przeczucia.
Najbliższe tygodnie upłyną jej w towarzystwie Ridge'a.
Dara stanęła w drzwiach. Jackson poczuł na sobie jej
wzrok. Odwrócił się i spojrzał w niebieskie oczy, które
wyrażały teraz wymuszone przyzwolenie i skrywaną
niechęć. Ridge nie spodziewał się takiej reakcji u dziew
czyny uchodzącej za uosobienie pogody ducha i słody
czy charakteru. Łagodna z pozoru Dara najchętniej ko
pnęłaby go w tyłek i posłała do wszystkich diabłów.
Ridge nie mógł oderwać wzroku od swojej podopie
cznej. Otaczała ją dyskretna woń. Czuł się jak żołnierz
pod ostrzałem. Od razu spostrzegł, że upięła włosy; po
jedyncze luźne kosmyki pieściły owal twarzy. Zapach
perfum był delikatny i trochę prowokujący. Czarna wie
czorowa suknia wspaniale podkreślała jej smukłą figurę
i zachwycała wyrafinowaną prostotą kroju.
Dla Ridge'a nic w tej chwili nie było proste.
Dara obrzuciła go taksującym spojrzeniem, jakby
chciała sprawdzić, czy jej ochroniarz właściwie się pre
zentuje. Obserwowała go trochę za długo; Ridge poczuł
się dotknięty nazbyt szczegółową inspekcją.
- Mam się zaprezentować także z profilu? Proszę po
dejść bliżej, lepiej będzie mnie pani wówczas widziała.
- Wzrok mam dobry - odparła, spuszczając oczy. -
Z pewnością wiele kobiet mówiło, że jest pan bardzo
przystojny. - Podniosła wzrok. - Mniejsza z tym. Roz
mawiałam z Harrisonem, który twiedzi, że jest pan naj
lepszy w branży.
Ridge poczuł osobliwe zadowolenie na myśl, że
Montgomery docenił jego umiejętności.
- Twierdzi, że musi zatrudnić dla mnie ochroniarza
i że to pan powinien nim być.
- Skoro perspektywa posiadania ochrony tak panią
irytuje, proszę wycofać się z kampanii wyborczej. To
najlepszy sposób, by uniknąć ryzyka.
- Wykluczone. - Dara pokręciła głową. - Mam wo
bec Harrisona dług wdzięczności tak wielki, że do końca
życia nie zdołam się wypłacić. Zrobię wszystko, by wes
przeć kampanię wyborczą mojego chrzestnego ojca. Po
za tym - dodała, wzruszając ramionami - wierzę w nie
go. To urodzony przywódca. Będzie wspaniałym prezy
dentem...
Niewiele brakowało, żeby jej słowa wyprowadziły
Ridge'a z równowagi. Z goryczą pomyślał, że Montgo
mery wychowywał się w pięknym domu, hołubiony
przez dwoje kochających rodziców, chodził do najle
pszych szkół i wziął za żonę pannę z dobrej rodziny.
Ridge natomiast rósł w biedzie pod opieką uzależnionej
od narkotyków matki. Z trudem zrobił maturę w marnej
szkole. Dopiero podczas służby wojskowej w marynarce
przestał się buntować przeciwko wszystkim i wszystkie
mu. Mniejsza z tym. Pokiwał głową i cynicznie uznał,
że Dara ślepo wierzy swemu ojcu chrzestnemu.
- Pewnie we wszystkim przyznaje mu pani rację
- stwierdził drwiąco. Dara rzuciła mu badawcze spo
jrzenie.
- Wręcz przeciwnie. Wcale nie podzielam bez za
strzeżeń poglądów Harrisona. Sądzę jednak, że będzie
dobrym prezydentem. Nie ukrywam, że przesądziły
o tym moje osobiste doświadczenia. Odkąd przyszłam
na świat, Harrison był dla mnie prawdziwą opoką. Szcze
rze mówiąc, tylko na niego mogłam liczyć. - W niebie-
skich oczach pojawił się smutek i ból. Ridge nie miał
pojęcia, co mogło wywołać takie uczucia. Dara od
chrząknęła i z przepraszającym uśmiechem dodała ci
cho: - Mniejsza z tym. Wątpię, by moje zwierzenia wy
dały się panu interesujące...
- Proszę nie wypowiadać pochopnych sądów - prze
rwał jej Ridge.
- W jakiej sprawie?
- Popełnia pani błąd, zakładając, że w ogóle mnie nie
obchodzą te zwierzenia.
- Właściwie to... ja... - Darze zrobiło się ciepło na
sercu. Ridge przyglądał jej się z uwagą. Była zakłopota
na. Skarciła się w duchu za niepotrzebne wzruszenie.
Nie potrafiła wykrztusić ani słowa, chociaż najlepszy
specjalista w kraju uczył ją formułowania myśli i kom
ponowania wypowiedzi. Do tej pory nie miała z tym
kłopotów.
- Staram się poznać zwyczaje i poglądy moich klien
tów. Dzięki temu mogę lepiej wykonywać swoją pracę.
Sam Harrison Montgomery przyznał, że jestem dosko
nałym fachowcem.
Dara zamrugała powiekami. Nagle zdała sobie spra
wę, że dla Ridge'a jest tylko zwykłą klientką. Poczuła
się upokorzona. Ogarnęła ją złość. Dlaczego tak się prze
jęła opina Ridge'a Jacksona na swój temat? Kim był dla
niej ten muskularny anioł stróż? Wzięła głęboki oddech,
żeby się uspokoić.
- Jestem pewna, że zebrał pan na mój temat wszelkie
niezbędne informacje - rzuciła uszczypliwie, choć sta-
rała się nad sobą panować. - Czas kończyć tę rozmowę,
bo spóźnimy się na przyjęcie wydane przez Stowarzy
szenie Handlowców. Dzwoniłam już do pewnego mło
dego człowieka, który obiecał dotrzymać mi towarzy
stwa. - Zmarszczyła czoło, daremnie próbując sobie
przypomnieć nazwisko tego faceta. Sięgnęła po kalen
darz. Czuła na sobie przenikliwy wzrok ochroniarza,
który paraliżował ją bardziej niż wielotysięczny tłum
wyborców. Po chwili odczytała notatkę. - Do Toma An
drewsa. Powiedziałam, że po niego wstąpimy. Czy to
możliwe?
- Oczywiście. Czy mogę podać pani okrycie?
- Tak. - Sięgnęła po białą wełnianą pelerynę, ale
Ridge był szybszy i zarzucił ją Darze na ramiona.
- Proszę pamiętać, że jest pani ze mną całkiem bez
pieczna.
- Naturalnie - odparła, chociaż głęboki baryton przy
prawiał ją o dreszcze i wywoływał lęk.
Ridge obserwował tłum, nie Darę. Na tym polega
ła jego praca. Nie patrzył na tę dziewczynę, ale wyczu
wał każde jej poruszenie. Spoglądał na drzwi i słuchał
przemówienia, w którym wyrażała się o Harrisonie
Montgomerym w samych superlatywach. Powiódł spo
jrzeniem po sali, zastanawiając się, jak to możliwe,
by jej krótkie wystąpienie wywołało taki entuzjazm
wśród poważnych konserwatystów. Tajna broń senatora
okazała się skuteczniejsza niż wszelkie przedwyborcze
obietnice. Ridge już słyszał skrzyp długopisów, kreślą-
cych na karcie wyborczej krzyżyki przy nazwisku Mont
gomery'ego.
Ta myśl doprowadzała go do furii.
Przez czternaście lat tłumił w sobie gniew. Czuł jed
nak, że nadchodzi moment, gdy będzie mógł się zemścić
na Montgomerym. Tak bardzo pragnął odwetu, że gotów
był zniszczyć senatorowi życie, byle tylko dopiąć swe
go. Nadeszła pora, aby wykorzystać siłę nienawiści.
Postanowił iść do celu krok po kroku. Najpierw mu
siał pozyskać zaufanie kandydata na prezydenta. Gdyby
chciał go tylko zniszczyć, sprzedałby historię swego ży
cia jednemu z żądnych sensacji brukowców, ale to nie
wystarczy, by złamać silnego człowieka. Ridge pragnął,
by Montgomery cierpiał i czuł się oszukany - tak samo
jak Jackson po śmierci matki. Łudził się, że gdy ujrzy
zbolałą twarz senatora, zapomni o wściekłości i odzyska
spokój.
Ridge zastanawiał się nad rolą, jaką Dara mimo woli
mogła odegrać w jego planie. Kątem oka zerknął na
dziewczynę, która dyskretnie popatrzyła na zegarek.
Gdy zorientowała się, że nikt z gości na nią nie patrzy,
dotknęła rękoma skroni i przymknęła oczy. Gdy uniosła
powieki, spojrzała na swego anioła stróża i skinęła gło
wą. To był umówiony znak, że pora wracać do hotelu.
Ridge popatrzył na kierowcę, który miał zajechać limu
zyną pod drzwi. Dara pożegnała się z gospodarzami
przyjęcia.
- To był uroczy wieczór - zapewniła burmistrza. -
Dziękuję za zaproszenie. Mam nadzieję, że udało mi się
pana przekonać, że Harrison Montgomery to wspaniały
człowiek.
Młody mężczyzna, który towarzyszył Darze, stanął
tuż za nią i rzucił przyciszonym głosem:
- Czy mogę odprowadzić panią do samochodu? Mo
że wstąpimy do jakiegoś lokalu na szklaneczkę czegoś
mocniejszego? Niedaleko jest miły barek. - Mówiąc to,
objął ramieniem talię Dary. - Jeśli ma pani dość gapiów,
pojedziemy do mnie.
Dara z promiennym uśmiechem pokręciła głową.
- Wspaniały pomysł, ale to był dla mnie trudny dzień.
Muszę odpocząć. Może innym razem...
- Proszę nie odmawiać. Tylko jedna kolejka... - na
legał Andrews. - Poznałem śliczną dziewczynę, a po
trzech godzinach mam się z nią pożegnać? Wykluczone!
Ruszyli ku wyjściu. Ridge idący za Darą i Tomem
doszedł do wniosku, że na miejscu tego faceta nie zre
zygnowałby łatwo z towarzystwa tak uroczej kobiety.
Szósty zmysł podpowiadał mu, że młody polityk kieruje
się zupełnie innymi motywami i ma nadzieję, że Dara
pomoże mu nawiązać kontakt z Montgomerym. An
drews ubiegał się o fotel senatora.
Dara odsunęła się nieco, gdy Tom znów chciał jej
dotknąć.
- Bardzo się cieszę z naszego spotkania - usłyszał
Ridge jej głos. - Niestety, przez najbliższy miesiąc będę
ogromnie zapracowana. Być może po wyborach sytuacja
się zmieni - odparła wymijająco.
- Pół godzinki, tylko pół godzinki - nie dawał za
wygraną Tom. Ridge zdawał sobie sprawę, że młody
kandydat do senatu jest zdecydowany dopiąć swego,
oczarować ulubienicę Montgomery'ego i zdradziecko
posłużyć się nią do własnych celów.
Andrews uparcie nalegał. Ridge uznał, że ma do czy
nienia albo z kretynem, albo z człowiekiem o wrażliwo
ści upośledzonego aligatora. Westchnął ciężko. Za nic
nie można dopuścić, by Dara znalazła się sam na sam
z tym draniem. To fatalnie, że nie omówił z nową klien
tką systemu haseł ułatwiających dyskretne przekazywa
nie informacji. Musiał poradzić sobie inaczej. Podszedł
bliżej i wymownym gestem wskazał limuzynę czekającą
przed frontowymi drzwiami.
- Samochód podjechał. Proszę pamiętać, że jutro mu
si pani wcześnie wstać - oznajmił przyciszonym gło
sem. Dara sprawiała wrażenie zaskoczonej.
- Zamierzałam jutro...
- Poza tym lekarz zalecił pani odpoczynek - prze
rwał jej Ridge. Ujął ramię Dary i delikatnie, lecz stanow
czo pociągnął ją w stronę auta. - Jestem pewny, że pan
Andrews doskonale to rozumie.
- Dałem pani moją wizytówkę - zawołał młody męż
czyzna, odprowadzając Darę spojrzeniem. - Proszę za
dzwonić w wolnej chwili.
- Dzięki za miły wieczór - zawołała do Andrewsa
Dara, obrzucając Ridge'a karcącym spojrzeniem i doda
jąc szeptem: - Po co ten pośpiech? Poczekajmy chwilę.
Dlaczego mam być wobec Toma nieuprzejma?
- Płacą mi również za to, abym ingerował, jeśli zbyt
długo przebywa pani na otwartej przestrzeni - stwierdził
uszczypliwie Ridge. - Ulice bywają niebezpieczne.
Dara spojrzała na niego z irytacją i wsiadła do au
ta. Nim Ridge zatrzasnął drzwi, skinęła na niego i do
dała:
- Musimy omówić kilka spraw.
Gdy ochroniarz pospiesznie obszedł limuzynę
i wsiadł do niej, ciągnęła uszczypliwym tonem:
- Proszę tego więcej nie robić. Jak pan śmie strofo
wać klientkę. Gadał pan jak stara niańka, pouczająca
rozkapryszonego bachora! Wcale nie miałam zamiaru
włóczyć się z Tomem po knajpach, ale to nie daje niko
mu prawa do ingerowania w moje prywatne sprawy.
- Moje zadanie polega na tym, by panią chronić -
tłumaczył spokojnie Ridge widząc, że dziewczyna szuka
okazji do kłótni.
- A co pan zrobi, jeśli zechcę pójść na randkę? Jak
daleko można się posunąć, żeby mnie chronić? Co pan
na to, Ridge? Zamierza mnie pan obserwować nawet
w sypialni?
Jackson zmrużył oczy. Gdyby spotkali się dawniej,
w innych okolicznościach, znalazłby na to pytanie sto
sowną odpowiedź. Jeśli wówczas przebywałby w sy
pialni Dary Seabrook, z pewnością nie zadowoliłby się
rolą jej ochroniarza. Teraz musiał zachować spokój i re
alizować swój plan.
- Z kartoteki wynika, że od początku kampanii wy
borczej nie jest pani z nikim związana, a zatem dyskusja
wydaje się bezprzedmiotowa. Nie wygląda na to, by
chciała pani zaprosić jakiegoś mężczyznę do swojej sy-
palni. Wiem z kartoteki...
- A cóż to za kartoteka? - wykrztusiła z oburzeniem
Dara. Płytki, urywany oddech znacznie dobitniej pod
kreślał gwałtowność reakcji niż typowe w takich sytu
acjach złorzeczenia innych kobiet. W limuzynie pano
wał wprawdzie półmrok, ale Ridge dostrzegł rumieńce
na policzkach swojej podopiecznej. - Cholera jasna!
Czyżby ktoś zbierał informacje na mój temat? Jak...
- To nieuniknione. Taki mamy regulamin - odparł
uspokajająco Ridge. Z danych umieszczonych w karto
tece Dary wynikało, że dziewczyna klnie tylko wówczas,
gdy coś ją naprawdę wyprowadzi z równowagi. - Przed
rozpoczęciem pracy musiałem otrzymać konkretne
wskazówki. W przeciwnym razie błądziłbym po omac
ku. - Dara wyglądała tak, jakby miała ochotę go ude
rzyć. Ridge nie wiedział, czy się złościć, czy śmiać.
- Jeśli to panią interesuje, mogę pokazać teczkę.
- Do diabła! Jasne, że mnie to interesuje! Ale to nie
wszystko. - Popatrzyła na ochroniarza, którego poraziła
na moment wyrazistość spojrzenia błękitnych oczu. -
Skoro przez następne cztery tygodnie mamy być nieroz
łączni, ja również muszę się przygotować. Chcę zoba
czyć pańską teczkę.
ROZDZIAŁ DRUGI
W chwilę później Dara pożałowała wypowiedzianej
pochopnie uwagi. Chyba posunęła się za daleko. Czuła
dziwny ucisk w gardle. Ta kłótnia mogła na dobre po
różnić ją z przystojnym ochroniarzem.
Ridge nie przywykł, by nim tak komenderowano.
Z politowaniem spojrzał na klientkę, której najwyraźniej
przewróciło się w głowie. Rozsiadł się wygodnie na tyl
nym siedzeniu limuzyny i rozpiął guzik marynarki, uka
zując kaburę z ukrytą w niej bronią. Czarna skóra, z któ
rej wykonano futerał, kontrastowała z bielą koszuli. Ce
lowo dał dziewczynie do zrozumienia, że jego zajęcie
nie należy do bezpiecznych. Chciał jej odebrać pewność
siebie i wprawić w zakłopotanie. Ciemna tkanina spodni
opinała lekko rozsunięte muskularne uda. Ridge celowo
udawał, że nie ma pojęcia o dobrych manierach. Jego
zachowanie niepokoiło Darę, która jednak nie dała się
przestraszyć. Coraz bardziej utwierdzała się w przeko
naniu, że ten z pozoru gruboskórny mężczyzna jest
w istocie człowiekiem interesującym i wrażliwym. Nie
pasowały do niego żadne stereotypy.
- Co chce pani o mnie wiedzieć? - zapytał uprzej
mie, a zarazem chłodno. Dara wiedziała już, co oznacza
ten charakterystyczny ton. Ciekawe, jak brzmi głos za
kochanego Ridge'a Jacksona. Czy ten mężczyzna potrafi
szeptać dziewczynie do ucha miłosne zaklęcia? Dara
poczuła, że ogarnia ją dreszcz.
Po chwili zbeształa się w duchu za takie myśli. Kobieta
jej pokroju, szczera i otwarta, nie powinna się zadawać
z ponurym typem, jakim był przystojny ochroniarz. Mia
łaby z tego powodu wyłącznie kłopoty. Powinna unikać
tego mężczyzny jak ognia i przejść do porządku dziennego
nad ich niedawną sprzeczką. Z drugiej strony jednak sta
wką w tej grze była nie tylko jej kobieca duma. Dara
zdawała sobie sprawę, że jeśli nie sprzeciwi się teraz sta
nowczemu ochroniarzowi, przez najbliższe cztery tygodnie
nie będzie miała ani odrobiny swobody. Wyprostowała się
i dumnie podniosła głowę, odsuwając na bok wszelkie
obawy i zagadkowe przeczucia.
- Wiek? - rzuciła chłodno.
- Trzydzieści lat - odparł Ridge, zaskoczony sta
nowczym tonem swojej klientki. Uniósł brwi, dając do
zrozumienia, że nie oczekiwał tego rodzaju indagacji.
- Jak długo był pan w wojsku?
- A skąd ta pani pewność, że w ogóle miałem z armią
do czynienia?
- Zdradza to postawa, sposób mówienia, oszczędność
ruchów. - Dara z wolna odzyskiwała pewność siebie. Za
czepny ton ochroniarza zbyła lekceważącym wzruszeniem
ramion. Zmierzyła Jacksona taksującym spojrzeniem,
a potem dodała z uśmiechem: -1 buty lśniące jak lustro.
- Dziesięć lat. W piechocie morskiej.
- To znaczy, że w agencji ochroniarskiej pracuje pan...
.- Od dwóch lat. Tak długo jestem w cywilu. Podczas
służby w marynarce wykonywałem przez cztery lata po
dobne zadania.
Dara zamilkła przez moment. Po krótkim wahaniu
zadała kolejne pytanie.
- Rodzina?
- Nie mam nikogo - odparł lodowatym tonem. -
Matka i dziadkowie nie żyją.
Ten przystojny mężczyzna był zupełnie sam. Zresztą
to jego sprawa. Dara Seabrook nie ponosiła za to winy.
- Nie lubi pan odpowiadać na pytania dotyczące pry
watnego życia, prawda?
- Robię to bez wstrętu, jeśli muszę. Z doświadczenia
wiem, że warto na początku znajomości dojść do poro
zumienia z klientami. To bardzo ułatwia pracę. - Od
wrócił wzrok. - Tak się składa, że większość moich pod
opiecznych nie interesuje się w ogóle prywatnym ży
ciem swego ochroniarza. Wystarczy im, że robię, co do
mnie należy.
Dara domyślała się, jacy klienci korzystali zwykle
z usług ochroniarzy: ludzie interesu, gwiazdy rocka,
wpływowi cudzoziemcy. Dla nich znaczył tyle, co sprzę
ty w hotelowym pokoju. Zachichotała, gdy przyszło jej
do głowy to porównanie.
Ridge popatrzył z uwagą na rozbawioną dziewczynę.
- Wyróżniam się spośród pańskich klientów, prawda?
- Tak - powiedział krótko, obrzucając ją taksującym
spojrzeniem.
Dara westchnęła, słysząc tę zwięzłą odpowiedź.
- Co jeszcze panu o mnie wiadomo?
- Mam tylko standardowe informacje. Przed trzema
laty uzyskała pani dyplom na wydziale historii literatury.
Montgomery od razu panią zatrudnił. Wiem, z kim się
pani spotyka, znam niektóre pani zwyczaje. Po męczą
cym dniu kładzie się pani spać około północy. Żadnych
szczególnych wymagań ani kaprysów, z drugiej strony
jednak lubi pani od czasu do czasu dać podwładnym
do zrozumienia, kto ma rządzić, a kto słuchać. Sam się
o tym przekonałem - dodał chłodno.
- Na moim miejscu zrobiłby pan to samo, prawda?
- Oczywiście - przytaknął niechętnie i rozluźnił nie
co krawat. - Z kartoteki wynika, że ma pani wielu zna
jomych, ale nikt z nich nie jest przez panią wyróżniany.
Mężczyźni przestali się liczyć, odkąd kampania wybor
cza ruszyła pełną parą. W ciągu kilku ostatnich miesięcy
poznała pani dwunastu młodych ludzi. Żadnemu z nich
nie udało się umówić z panią na randkę po raz drugi.
- Przykro mi o tym mówić, ale ci panowie chcieli
ode mnie tylko jednego. Zapewniam pana, że nie cho
dziło im ani o moje serce, ani o ciało.
Ridge zmierzył ją wzrokiem od stóp do głów, jakby
chciał dać jej do zrozumienia, że w to nie wierzy.
Zakłopotana Dara obciągnęła sukienkę i dodała:
- Mieli nadzieję, że dzięki memu pośrednictwu zy
skają poparcie Harrisona.
- A czego pani oczekiwała? - Ridge popatrzył na nią
współczująco.
- Nie znalazł pan tej informacji w mojej teczce?
Jackson w milczeniu pokręcił głową. Spojrzał dziew
czynie prosto w oczy.
Dara westchnęła, czując, że ogarnia ją dobrze znany
niepokój. Daremnie się łudziła, że zdołała nad nim za
panować. Nadal z goryczą wspominała mężczyznę,
w którym była zakochana na śmierć i życie. Z czasem
wyszło na jaw, że tamtemu facetowi chodziło jedynie
o nawiązanie współpracy z jej ojcem chrzestnym.
- Może mnie pan uznać za sentymentalną idiotkę
- powiedziała cicho - ale chciałabym spotkać człowie
ka, dla którego moje kontakty z Harrisonem Montgome-
rym nie będą miały żadnego znaczenia.
Dara oparła się pokusie, by odwrócić wzrok i nie
patrzeć w oczy przystojnego ochroniarza. Z drugiej stro
ny jednak ten mężczyzna przyciągał ją niczym magnes.
Siedzieli w obszernej limuzynie naprzeciwko siebie.
Czuła jego kolano obok swego. Lekki korzenny zapach
wody po goleniu mieszał się z wonią jej perfum. Darę
ogarnęła ciekawość, której ze względu na łączącą ich
zależność nie powinna odczuwać. Natychmiast zmieniła
temat, by uniknąć dalszych zwierzeń.
- A czego pan chce od życia? Ma pan jakieś ukryte
pragnienia?
Zapadło długie milczenie. Ridge pochylił się i położył
dłonie obok smukłych ud Dary. Gdy się uśmiechnął,
przypominał drapieżnego wilka. W półmroku limuzyny
zabłysły jego białe zęby.
- Czy to propozycja, droga panno Seabrook?
- Ja... nie chciałam... - Serce zakłopotanej dziew
czyny kołatało jak szalone.
- Jeśli tak...
- Nie! - Lęk był silniejszy niż ciekawość i podnie
cenie. - Zastanawiałam się tylko...
- Ja również - wtrącił cicho Ridge. - Ciekawe, jakie
myśli lęgną się w tej ślicznej głowie, gdy w ten sposób
trzepocze pani rzęsami.
Dara oblizała suche wargi. Nie odrywała wzroku od
twarzy Ridge'a, który przesunął kciukiem po zewnętrz
nej stronie jej uda, wzdłuż obrębka ciemnej sukienki.
Dara czuła na sobie spojrzenie piwnych oczu, w których
tańczyły złociste iskierki.
- Wiele innych spraw budzi moją ciekawość, ale jed
no mogę pani obiecać. Nie ma powodu do obaw. Zacho
wam dystans. Moją rzeczą jest panią chronić... także
przed samym sobą. - Ridge cofnął dłonie i oparł się
plecami o siedzenie limuzyny. - Mam jedną zasadę. Nie
spoufalam się z klientami.
Oby tylko nie zmienił zdania! Taka myśl przemknęła
Darze przez głowę. Czy osoba trzęsąca się jak galareta
może wzbudzić respekt? Powinna była zdecydowanie
odsunąć nazbyt śmiałą dłoń. Następnym razem będzie
opanowana i stanowcza. Teraz przydałby się jej kubeł
(zimnej wody na głowę. Westchnęła głęboko. Uspokoiła
się nieco.
- To dobrze - wykrztusiła. - To bardzo dobrze. Pań
ska zasada wydaje mi się... - Chrząknęła, zastanawiając
się, dlaczego ma zawroty głowy. Po chwili dokończyła:
- Ma pan bardzo sensowne zasady. - Z ulgą stwierdziła,
że limuzyna stoi już przed hotelem.
- Kupiłem wszystko, na co miałaś ochotę. - Clarence
miał dziwny wyraz twarzy, gdy wręczał Darze torbę
z jedzeniem.
- Dzięki! - Dara siedząca w hotelowym pokoju na
pokrytej aksamitem kanapie uśmiechnęła się do swego
wybawcy. - Pyszności. Znalazłeś mi trenera?
- Pytałem kilka osób ze sztabu wyborczego, czy mo
gą cię uczyć - odparł Clarence, nerwowym ruchem po
prawiając krawat. - Rzecz jasna, robiłem to dyskretnie.
Niestety, żaden z moich współpracowników nie potrafi
jeździć na tych... łyżworolkach.
Ridge z ciekawością obserwował dwójkę rozmów
ców.
- Nie chciałabym uchodzić za próżną egoistkę,
z drugiej strony jednak nie zamierzam się kompromito
wać. Wszystkie stacje telewizyjne sfilmują mój wielki
upadek. Do końca życia będę miała co oglądać.
- Forrester powinien był zapytać cię o zdanie, ale
wiesz, co to za facet. - Clarence współczująco pokiwał
głową i dodał bez przekonania: - Zrobię, co się da, żeby
tę sprawę odkręcić.
- Słaba nadzieja.
Ridge daremnie próbował dojść, o co tu chodzi. Na
zwisko Drew Forrestera było mu znane. Dara i Clarence
najwyraźniej mieli o coś pretensje do rzecznika praso
wego kandydata na prezydenta.
- Co zamierzacie odkręcić? - wtrącił zniecierpliwio
ny zagadkową wymianą zdań. Clarence odchrząknął.
- Forrester przyjął w imieniu panny Seabrook zapro
szenie do uczestnictwa w otwarciu zawodów sporto
wych. Uznał, że nasza kampania wyborcza może na tym
zyskać.
- Clarence nie powiedział wszystkiego. - Dara po
patrzyła na szefa regionalnego komitetu wyborczego
wzrokiem zranionej sarny. - Mamy problem. Forrester
zapewnił przedstawicieli trzech największych stacji, że
otworzę paradę, jadąc na tym... - Dziewczyna wyjęła
z torby parę różowo-czarnych łyżworolek. - Ciekawe,
czy w mojej kartotece jest wzmianka o tym, że nie
umiem jeździć na łyżwach i nartach oraz rzadko tańczę.
Dużo czasu minęło, nim nauczyłam się chodzić na wy
sokich obcasach.
- Nie sądzę, żeby udało się odwołać to szczególne
wystąpienie - stwierdził rzeczowo Ridge. Z trudem po
wstrzymał się od uśmiechu, gdy Dara z ponurą miną
wyliczała swoje niedostatki.
- Drew ma trudności ze zrozumieniem słowa NIE
- odparła grobowym głosem.
- To prawda - potwierdził skwapliwie Clarence.
Umilkł na chwilę i zmierzył ochroniarza badawczym
spojrzeniem. - Zastanawiam się, czy umiałby pan...
- Wykluczone - przerwała Dara, wstając z pluszo
wej kanapy. - Pan Jackson nie został wynajęty po to, by
mnie uczyć jazdy na łyżworolkach.
- Chętnie podejmę się tego zadania - oznajmił non-
szalancko Ridge i dodał z pozoru ironicznie: - Umiem
jeździć na wrotkach i łyżworolkach. W czasach mojej
burzliwej młodości z upodobaniem oddawałem się tym
zajęciom.
Jackson był zaskoczony swoim wyznaniem. Zwykle
wspominał tamte lata jako pasmo udręki. Cierpiał z po
wodu narkomanii swojej matki. Teraz zdał sobie sprawę,
że bywały w jego życiu przyjemne chwile.
- Kiedyś zdobyłem nagrodę w zawodach - dodał
z uśmiechem.
- To wcale nie oznacza... - zaczęła Dara.
- Który numer buta pan nosi? - wpadł jej w słowo
Clarence.
- Jedenastkę.
Szef regionalnego komitetu wyborczego ruszył ku
drzwiom.
- Chwileczkę! Żeby mnie uczyć, trzeba wielkiej cier
pliwości - wyznała z rozpaczą Dara. Ridge zmierzył ją
badawczym spojrzeniem. Od lat nie zdarzyło mu się
pracować z równie interesującą klientką.
- Zapewniam, że jestem wyjątkowo cierpliwy - od
parł z niezmąconym spokojem. Dara bezradnie machnę
ła ręką.
- Szybko pan zrezygnuje.
- Nie brak mi wytrwałości.
- Niechże pan zrozumie! To byłby prawdziwy cud.
Stoi przed panem osoba, która dostaje zawrotów głowy,
idąc po krawężniku. Nawet dla przedszkolaka to żaden
wysiłek. Mam kłopoty z koordynacją ruchów. Nie udało
mi się do tej pory przejść więcej niż trzy kroki z książką
na głowie. - Uśmiechnęła się i dodała żartobliwie: -
W pewnym sensie jestem kobietą niezrównoważoną.
Zapadła cisza. Ridge odchrząknął; niewiele brakowa
ło, by zachichotał. Dara zmrużyła oczy.
- Chyba trochę przesadziłam z tym porównaniem.
- Myślę, że jest pani dla siebie zbyt surowa - odparł
z powagą Ridge.
Minęły trzy godziny. Dara i jej ochroniarz trenowali
w małym, cichym parku. Zgrabne pośladki dziewczyny
po raz dwudziesty uderzyły boleśnie o chodnik.
- Mam dość! - wykrzyknęła, szarpiąc nerwowo
sznurowadła łyżworolek. - Przez cały tydzień nie będę
w stanie usiąść.
- Poddajesz się - stwierdził Ridge. Po namyśle do
szli oboje do wniosku, że czas przejść na ty.
- Chętnie bym to zrobiła, ale honor mi nie pozwala.
Jestem strasznie uparta. Czasami upadam na duchu, ale
szybko dochodzę do siebie. Wkrótce znów spróbuję.
- Dara ponownie zabrała się do rozplątywania sznuro
wadeł. Nagle ciepła dłoń Ridge'a delikatnie ujęła jej
palce.
- Spróbuj jeszcze raz - powiedział, siadając na zie
mi. - Zrobimy to razem. Będę cię prowadził.
Nie po raz pierwszy zaproponował takie rozwiązanie,
ale do tej chwili Dara nie chciała przyjąć jego pomocy.
Gotowa była słuchać wskazówek, a nawet docinków (na
które instruktor ani razu sobie nie pozwolił), lecz skóra
jej cierpła na myśl o tym, że ten mężczyzna miałby ją
objąć ramieniem. Czułaby się zakłopotana.
- Już to omawialiśmy. W czasie parady będę musiała
dać sobie radę, obywając się bez cudzej pomocy.
- Na pewno sobie poradzisz. Moją propozycję potra
ktuj jako ćwiczenie. Zaczynamy. - Ridge pomógł jej
wstać. Dara poczuła, że nogi jej się rozjeżdżają. Odru
chowo chwyciła rękę trenera.
- Tym razem nie stracę równowagi - mamrotała
z uporem. - Uda mi się...
- Oczywiście - oświadczył Ridge, obejmując ją w talii.
Głos ochroniarza brzmiał stanowczo, a uchwyt był mocny
i pewny. - Czubki butów mają być skierowane ku przodo
wi. Nie pozwolę ci upaść. Trzymaj się mocno.
- Bardzo chętnie - mruknęła, zerkając na swoje stopy.
- Głowa do góry. Nie patrz pod nogi, bo zgubisz
rytm. Spoglądaj przed siebie. - Wolno ruszyli do przodu.
- Dlaczego jesteś taka uparta?
- Wolę określenie: silna wola. - Dara utkwiła spojrze
nie w koronach drzew. Starała się zapomnieć o silnym mę
skim ramieniu obejmującym jej talię. Czuła wyraźnie zio
łową i korzenną woń. Ridge zachichotał cicho.
- Zgoda. To nie upór, lecz silna wola.
Jechali coraz szybciej. Dara mocniej objęła trenera.
- Gdyby nie ten upór, byłoby ze mną krucho. Matka
żyła samotnie. Często chorowała. Stanowię widomy do
wód, że trudne warunki i przykre doświadczenia, o ile
nie złamią człowieka, dają wielką siłę. - Dara poczuła
na sobie badawczy wzrok Ridge'a. - Co się stało?
- Moja matka również chorowała.
Między ochroniarzem i jego podopieczną zrodziło się
ciche porozumienie. Oboje mieli na twarzy wyraz
współczucia. Połączyła ich nić sympatii. Mieli za sobą
podobne doświadczenia, które odcisnęły na ich losach
niezatarte piętno.
Dara nie zwracała uwagi na świergot ptaków.
Październikowy wietrzyk był dla niej ledwie wyczuwal
nym powiewem; wszystkimi zmysłami chłonęła dozna
nia wywołane obecnością Ridge'a, którego ramię obe
jmowało jej talię. Śmiało przytuliła się do niego. Oka
zało się, że coś ich jednak łączy. Po raz pierwszy od
wielu miesięcy zapracowana i samotna Dara poczuła bli
skość drugiego człowieka.
- Jak długo chorowała twoja matka?
- Od moich narodzin do dnia swojej śmierci. Była
narkomanką. - Ridge zwolnił i rozluźnił nieco uścisk.
Dara słyszała rozpacz pobrzmiewającą w jego głosie.
Sama również ulegała jej czasami. Ridge popatrzył
w niebieskie oczy, przyjrzał się kształtnym ustom. Dara
wstrzymała oddech. Tęczówki Ridge'a miały kolor jas
nego piwa. Od początku znajomości intrygowało ją to
przenikliwe spojrzenie. Miał hipnotyzujące oczy nie
ustraszonego lwa. Zadrżała, nie mając pewności, czy
ulec nieodpartemu urokowi tej chwili, czy oprzeć się jej
czarowi. Strwożone serce kołatało w piersi niespokoj
nie. Dara zapragnęła powierzyć Ridge'owi swoje taje
mnice.
- Moja matka jest chora psychicznie - powiedziała
cicho. - Lekarze długo nie potrafili ustalić, co jej dolega.
Jeśli bierze lekarstwa, czuje się nieźle, ale czasami o nich
zapomina i wówczas zaczynają się kłopoty. - Dara wes-
tchnęła ciężko. - Byłoby łatwiej, gdybym tata mógł mi
pomóc, ale, niestety... - Wzruszyła ramionami. Nagle
przyszło jej do głowy, że rozmawia z ochroniarzem zbyt
szczerze. - A twój ojciec? Co się z nim stało?
- Ja również miałem tylko matkę. - Ridge spojrzał
ponuro na Darę.
- Tata umarł. On...
- O moim ojcu mógłbym powiedzieć to samo - wtrą
cił cicho Ridge. Oczy pociemniały mu ze złości.
Dara odniosła wrażenie, że znów się od niej odsunął,
przywracając stosowny dystans. Posmutniała. Wydawa
ło jej się, że Ridge na moment uchylił przed nią drzwi
do swego prywatnego świata, a potem zatrzasnął je na
głe. Była zakłopotana; pochyliła głowę i natychmiast
straciła równowagę. Potknęła się, i szukając oparcia,
mocniej objęła swojego trenera.
- Och, przepraszam! Wydawało mi się...
- Znów patrzysz pod nogi - usłyszała dźwięczny ba
ryton. Usta Ridge'a niemal dotykały jej czoła.
- Wiem, wiem... - Dara próbowała odzyskać rów
nowagę. - Okropne przyzwyczajenie, nie sądzisz? Tre
ning chyba zbytnio się przedłużył. - Dara bez powodze
nia próbowała się wysunąć z ramion ochroniarza. - Je
stem już dostatecznie poobijana, a moje pośladki...
- Przestań mnie odpychać - wymamrotał Ridge i za
klął w duchu. - Stracisz równowagę i znów upadniesz.
Dara sto razy wolała się przewrócić niż tkwić nadal
w ramionach Ridge'a.
- Chciałabym wreszcie usiąść na ławce i zdjąć te
przeklęte łyżworolki - oznajmiła płaczliwym głosem.
- Pomogę ci... - Ridge natychmiast ukląkł.
- Nie! - zawołała piskliwie.
Jackson przyglądał się z uwagą zarumienionej dziew
czynie.
Dara zamrugała powiekami. Natychmiast wzięła się
w garść. Czarowała go promiennym, choć wymuszo
nym uśmiechem.
- Dzięki za pomoc, ale naprawdę sama potrafię
zdjąć rolki - oznajmiła niskim i ciepłym głosem. U-
siadła na ławce. Ridge zajął miejsce obok niej. - I tak
nadużywam twojej cierpliwości. Zbyt wiele dla mnie
robisz.
Słowa Dary płynęły z głębi serca. Ridge nie zdawał
sobie sprawy, jak wiele jego pomoc znaczyła dla tej
istoty, która mimo to obawiała się coraz bardziej prze
możnego wpływu, jaki miał na nią on sam.
Gdy wracali samochodem z parku, Ridge, siedzący
z tyłu obok Dary, odsunął się najdalej jak mógł, by
dziewczyna mogła zapanować nad emocjami. On sam
również potrzebował chwili oddechu. Dara była opano
wana i uprzejma; rzadko się odzywała. W ogóle nie
przypominała szczerej i otwartej dziewczyny, którą oka
zała się podczas treningu. Ridge posmutniał. Ogarnęła
go dziwna tęsknota. Nie potrafił określić, co właściwie
zaszło między nim i tą śliczną brunetką, ale był pewny,
że to się nie może powtórzyć. Pokusa była jednak sil
niejsza niż wszelkie skrupuły.
Ridge marzył, by pocałować Darę.
Nie chodziło mu o czułe muśnięcie warg. Chciał po
znać smak zmysłowych ust, całować tę dziewczynę do
utraty tchu. Pragnął, żeby oddała mu pocałunki. W głębi
ducha przyznał, że ma również śmielsze marzenia.
Mimo to Ridge nie był w stanie zapomnieć o etyce
zawodowej. Dara była mu potrzebna do osiągnięcia
pewnego celu, ale to nie oznaczało, że ma prawo ją
uwieść. Zamierzał się posłużyć tą dziewczyną, by dać
nauczkę Montgomery'emu.
Gdy wrócili do hotelu, Dara przejrzała szybko pozo
stawione w recepcji wiadomości. Zmarszczyła brwi.
- Muszę zadzwonić. Telefonowała moja matka.
Drew również ma do mnie jakąś sprawę. - Dara była
wyraźnie zaniepokojona. Pobiegła do sypialni.
- Czy zdrowie twojej matki się pogorszyło? - Rid
ge spostrzegł, że jego klientka jest pełna najgorszych
obaw.
Dara obejrzała się i po raz pierwszy, odkąd wyszli z par
ku, spojrzała mu prosto w oczy. Zatonął na moment w nie
bieskim bezmiarze. Dostrzegł w jej wzroku niepewność
i tęsknotę. Nie mieściło mu się w głowie, że dawniej uwa
żał tę dziewczynę za osobę zimną i obojętną.
- Nie wiem - odparła po chwili wahania i spuściła
oczy. Ciemne rzęsy przesłoniły cudowny błękit. - Dzię
ki, że o nią zapytałeś.
Minęły dwie godziny. Ridge słyszał zza ściany przy
tłumiony glos, a potem szum wody lejącej się do wanny.
Po długiej kąpieli Dara weszła do salonu, gdzie Ridge
oglądał mecz w telewizji. Spojrzała łakomie na dwa ka
wałki pizzy leżące w pudełku.
- Proszę bardzo, jedz - zaproponował.
- Naprawdę nie masz nic przeciwko temu? - Zatrzy
mała się przy niskim stoliku, niepewna, czy może zostać,
czy też powinna raczej spędzić wieczór w swoim poko
ju. Omówienie programu następnego dnia mogło pocze
kać do rana. Była nieco zakłopotana dzisiejszymi prze
życiami, ale w sypialni snuła się z kąta w kąt i nie mogła
sobie znaleźć miejsca. Poza tym umierała z głodu.
- Śmiało, częstuj się. - Ridge wstał i podszedł do
małej lodówki. - Piwo czy kola?
- Najchętniej wypiłabym dżin z tonikiem, ale nie są
dzę, żebyśmy tu mieli alkohol. Trzeba by się pofatygo
wać do baru, a na to nie mam ochoty - stwierdziła z ło
buzerskim uśmiechem. - Są tam może pierniki w cze
koladzie?
- Czy to zamówienie wyczerpuje listę ulubionych
przysmaków uroczej sybarytki nazwiskiem Dara Sea-
brook?
- To zaledwie początek - oznajmiła z uśmiechem. -
Nie zapominaj o kąpielach. To już mam za sobą. - Zaru
mieniła się i niepewnie przestąpiła z nogi na nogę. -
Szczęście w nieszczęściu, że podczas dzisiejszego treningu
nie poobijałam sobie kolan. Siniaki na pośladkach łatwiej
ukryć.
- Za to z siedzeniem możesz mieć trudności.
Dara uśmiechnęła się ponuro. Ridge zerknął ukrad
kiem na jej zgrabny tyłeczek.
- Może następnym razem przywiążemy ci do pleców
małą poduszkę?
- Mam ryzykować, że jakiś fotoreporter zrobi mi
zdjęcie w takim cudacznym przebraniu? - zapytała ze
zgrozą. - To nie jest dobry pomysł.
- Zostałem wynajęty, żebyś nie poniosła uszczerbku
na ciele. Zapewniam, że masz śliczną...
- Bądź łaskaw pamiętać, że sama potrafię zadbać o tę
część mego ciała, którą masz na myśli - wtrąciła pospie
sznie. - Nie sądzę, żeby do twoich obowiązków należała
troska o moją... - Dara bez powodzenia szukała odpo
wiedniego eufemizmu. Spojrzenie wygłodzonej klientki
Ridge'a padło znów na dwa kawałki smakowitej pizzy.
Wydawała się szukać w nich natchnienia. W końcu ma
chnęła ręką. - Twoim zadaniem jest dbać o moje bez
pieczeństwo, a nie pilnować, żebym uniknęła sinia
ków... tu i ówdzie.
- Masz prawo do własnego zdania - odparł Ridge
z kamienną twarzą. Splótł ramiona na piersiach i opadł,
na kanapę.
- Oczywiście - stwierdziła z naciskiem i sięgnęła po
kawałek pizzy. Obiecała sobie w duchu, że nie pozwoli,
by Ridge po raz kolejny wyprowadził ją z równowagi.
Czas wziąć się w garść. Cóż z tego, że przystojny ochro
niarz znakomicie się prezentuje w spłowiałych dżinsach
i nie dopiętej koszuli? Wystarczy nieco silniejsze świat-
ło, by kameralną atmosferę diabli wzięli. Dara zdecydo
wanym ruchem nacisnęła kontakt.
- Jak się czuje twoja matka? - zapytał Ridge, obser
wując ze zdziwieniem Darę, która podeszła do stojącej
w rogu lampy.
- Chyba nieźle. - Dara w zadumie pokiwała głową.
- Przez następne dwa tygodnie powinnam częściej do
niej dzwonić. Sprawiała wrażenie samotnej i nieco przy
gnębionej.
Ridge zastanawiał się, co powinien jeszcze powie
dzieć, ale nie mógł znaleźć odpowiednich słów. W po
koju słychać było jedynie odgłosy meczu transmitowa
nego przez telewizję. Nagle zorientował się, że Dara
zerka ukradkiem na jego muskularny tors okryty nie
dopiętą koszulą. Wystarczyło jedno spojrzenie dziew
czyny, by krew zaczęła szybciej krążyć w żyłach Rid
ge'a. Cudowne uczucie. Puchł z dumy, bo spodobał się
Darze. Odruchowo wyprostował plecy. Przemknęło mu
przez myśl, że wystarczy kilka takich spojrzeń zza cie
mnych rzęs, a spodnie staną się za ciasne i... nastąpi
kompromitacja.
Przeklinał rozszalałe hormony. Chrząknął raz i drugi.
Dara zamrugała powiekami. Ridge ujrzał rumieńce na
jej policzkach. Ciekawe, czy tylko na twarzy się zaczer
wieniła, czy... Ridge dziękował Bogu, że w Ameryce
sądy nie skazują ludzi za nazbyt śmiałe myśli.
- Bardzo mi przykro, ale muszę się położyć. Nie
sądziłam, że jestem taka zmęczona. - Dara spuściła oczy
i nerwowym ruchem odgarnęła włosy. - Powinnam się
wyspać. Dzięki za pizzę. Miło, że mnie poczęstowałeś.
- Ruszyła ku drzwiom sypialni. - Dobranoc.
- Dlaczego... - Ridge umilkł. Chyba nie powinien
jej zatrzymywać. Sama trafi do łóżka.
- Ach, jeszcze jedno. - Dara odwróciła się nagle.
- Drew dzwonił w sprawie wywiadu dla MTV. Wkrótce
odbędzie się nagranie. Polecimy samolotem. W studio
będzie czekać Harrison z...
- Harrison - powtórzył machinalnie Ridge. Czuł się
tak, jakby ktoś wylał mu na głowę kubeł zimnej wody.
Cały zdrętwiał; nie był w stanie się poruszyć.
- Tak. Harrison Montgomery, przyszły prezydent
Stanów Zjednoczonych - odparła z chełpliwym uśmie
chem. - Ten wywiad nagrywamy w przyszłym tygo
dniu. Porozmawiasz sobie z jego ochroniarzami. Z pew
nością znajdziecie wspólny język. Daj mi znak, jeśli
będziesz chciał go poznać. Chętnie cię przedstawię.
Ridge w milczeniu wzruszył ramionami. Nie był w sta
nie wykrztusić ani słowa. Szumiało mu w głowie, gdy
z kamienną twarzą patrzył na Darę, która zamknęła za sobą
drzwi sypialni. Powiedziała, że chętnie go przedstawi
Montgomery'emu. Te słowa brzmiały mu w uszach jak
nieprzyjemny zgrzyt. Zastanawiał się, jak by zareagowała,
gdyby powiedział, że dzięki niej zyska sposobność po
znania rodzonego ojca.
ROZDZIAŁ TRZECI
- Chyba się dziś upiję - oznajmiła przyciszonym gło
sem Dara, wysiadając z limuzyny, której drzwi uchylił
przed nią Ridge. Grupa zwolenników Montgomery'ego
powitała ją radosnymi okrzykami. Dziewczyna była
wprawdzie mocno wystraszona perspektywą jazdy na
łyżworolkach, które ze sobą przywiozła w sportowej tor
bie, ale nadrabiała miną. Uśmiechnęła się do gapiów
i pomachała im ręką. - Upiję się, daję słowo.
- Żadnego przesiadywania w barze bez mojego po
zwolenia - odparł surowo Ridge, eskortując swą pod
opieczną w drodze na płytę boiska.
- To się okaże - oznajmiła przekornie i obdarzyła go
promiennym śmiechem. Od owego pamiętnego wieczo
ru, gdy poczęstował ją pizzą, był tak przyjazny jak kos
miczne otchłanie. Dara nie chciała zaprzątać sobie nim
głowy, ale, ku swemu niebotycznemu zdumieniu, mimo
woli bez przerwy o nim myślała. Z drugiej strony jednak
miała dość ostrożnego badania nastrojów ochroniarza,
który udawał, że panna Seabrook jest dla niego tylko
zwyczajną klientką.
- Moja praca polega na tym, żeby cię chronić. Jeśli
pójdziesz do baru... - tłumaczył Ridge, obserwując
tłum.
- To zrobię ci niespodziankę. Moim zdaniem, zaczy
nasz popadać w rutynę i trochę się nudzisz.
- Zgoda. Możesz iść, pod warunkiem, że sam wybio
rę lokal.
- Byle tylko podawali tam dobre koktajle - odparła
Dara, wzruszając ramionami. Odniosła wrażenie, że wy
stawiła cierpliwość ochroniarza na ciężką próbę, i po
stanowiła mu to wynagrodzić. Dodała niskim głosem
prawdziwej uwodzicielki: - Wspaniale prezentujesz się
w dżinsach. Pewna dziewczyna wpatruje się w ciebie jak
w obraz.
Ridge poczuł się nieswojo.
- Nieźle się bawisz moim kosztem, prawda? - odparł
łagodnie i cicho, a zarazem groźnie. Takim samym to
nem mówił wtedy, gdy w limuzynie musnął opuszkami
palców kolana Dary. Jego usta były wówczas blisko jej
warg, ale do pocałunku nie doszło.
Przebiegł ją dreszcz, ale nie zwracała na to uwagi.
Musiała się skoncentrować na paradzie. Wedle wszel
kich znaków na niebie i ziemi miała dziś zrobić z siebie
kompletną idiotkę przed kamerami najważniejszych sta
cji telewizyjnych. Uśmiechnęła się porozumiewawczo
do swego ochroniarza i oznajmiła filozoficznie:
- Kobieta wiedzie smutne życie. Trzeba się cieszyć
drobiazgami.
Ridge uważnie obserwował Darę. Był niemal pewny,
że ta dziewczyna robi dobrą minę do złej gry. Wyczer-
pały ją podróże i spotkania z wyborcami. Miała dość
wścibskich dziennikarzy. Zirytowała się, gdy przydzie
lono jej ochroniarza. Z coraz większym trudem znosiła
trudy i niedogodności kampanii wyborczej. Ridge po
myślał z obawą, że dziewczyna może stać się nieobli
czalna, jeśli granice jej odporności psychicznej zostaną
przekroczone.
Burmistrz powitał Darę i zbliżył się do mikrofonu.
- Szczególnie serdecznie witamy pannę Seabrook,
córkę chrzestną kandydata na prezydenta, Harrisona
Montgomery'ego, która wyruszy na czele dzisiejszej pa
rady, a następnie będzie z trybuny obserwować zawody.
Oklaski dla honorowego gościa!
Po twarzy Dary przemknął wyraz paniki, jednak na
tychmiast wzięła się w garść i z uśmiechem podeszła do
burmistrza.
- Nie sądziłam, że będę dziś tak eksponowaną posta
cią. Szczerze mówiąc, moje umiejętności jazdy na ły
żworolkach pozostawiają wiele do życzenia. Mam na
dzieję, że osoby, których umiejętności są znacznie wię
ksze niż moje, wyciągną pomocną dłoń do honorowego
gościa tej imprezy, gdy zdarzy się jakieś... drobne po
tknięcie. - Dara z uśmiechem mrugnęła porozumie
wawczo do kamery.
Publiczność przyjęła jej słowa radosnym śmiechem
i oklaskami. Ridge zbliżył się dyskretnie do swojej pod
opiecznej i ujął ją pod ramię.
- Własnym uszom nie wierzę. Skąd ten szalony po
mysł, żebym jechała w pierwszym szeregu? - szeptała
gorączkowo Dara. - Przysięgam, że Drew Forrester zgi
nie gwałtowną śmiercią. Osobiście go zamorduję. Gdy
bym zapomniała, przypomnij mi o tej obietnicy.
Ridge przygryzł wargi, żeby nie wybuchnąć śmie
chem. Dara skarżyła się niczym rozkapryszony bachor,
a mimo to siedziała na ławce i pedantycznie sznurowała
buty łyżworolek. Poczucie obowiązku wzięło górę.
- Masz dzisiaj dwu ochroniarzy. Sprowadziłem ko-
legę. Nazywa się Ray - tłumaczył rzeczowo Ridge. -
Stoi po drugiej stronie bieżni. Jedź powoli. Nie wysuwaj
się przed innych.
- Przestań ze mnie kpić - obruszyła się Dara. - Wi
działeś, jak jeżdżę. Byle trzymać się prosto. Wtedy jakoś
pójdzie.
Ridge stwierdził z uśmiechem, że Dara, wiecznie
uśmiechnięta ulubienica gapiów, marudzi jak wystraszo
ne dziecko.
- Może wypadniesz tak dobrze, że samą siebie za
dziwisz - odparł Ridge i zdecydowanym ruchem ujął jej
dłoń.
Porządkowy wetknął Darze do ręki chorągiewkę. Ta
kie same trzymali wszyscy uczestnicy parady. Wokół
panny Seabrook zgromadziło się sporo dzieci. Z pra
wej strony dobiegała muzyka grana przez miejscowy
zespół. Dara nie zwracała na nią uwagi. Z uśmiechem
przylepionym do twarzy starała się zachować pionową
postawę.
Parada się rozpoczęła. Po kilkunastu metrach Dara
odprężyła się na tyle, by gawędzić z jadącymi obok niej
dzieciakami. Gdy uczestnicy mieli za sobą kilkadziesiąt
metrów, zanuciła graną przez zespół melodię.
- Proszę pani, uwaga na prawe kolano - oznajmił
jeden z chłopców. - Ochraniacz zsuwa się pani z kolana.
Mogę go poprawić?
- Naprawdę? - Dara mimo woli spojrzała w dół.
Chłopczyk pochylił się, by podciągnąć wyściełany gąb
ką ochraniacz, i niechcący popchnął pannę Seabrook,
która straciła równowagę i przewróciła się na asfaltową
bieżnię. Najpierw uderzyła prawym kolanem o twardą
nawierzchnię, a potem dopiero podparła się rękoma.
Ochraniacz zsunął się na łydkę; niczym nie osłonięte
kolano bolało okropnie. Dara czuła trudne do zniesienia
pulsowanie dłoni i obolałych nóg. Na domiar złego ktoś
na nią wpadł.
- Ostrożnie! - krzyknęło chórem kilkanaście osób
uczestniczących w paradzie, które otoczyły kontuzjowa
ną dziewczynę ciasnym kręgiem.
Ridge w mgnieniu oka znalazł się obok swojej klien
tki. Podniósł ją natychmiast. Dara miała wrażenie, że ten
człowiek klnie pod nosem, ale nie zwracała na to uwa
gi. Cudownie było wesprzeć się na silnym męskim ra
mieniu.
- Zabierajmy się stąd...
- Proszę pani, bardzo przepraszam - wymamrotał
przygnębiony chłopaczek, który niechcący popchnął
Darę. Wysunął się z gromady kolegów i podszedł bliżej.
- Muszę cię stąd zabrać - upierał się Ridge, ciągnąc
swoją podopieczną ku trybunom.
- Chwileczkę. - Zaparła się tak mocno, jak potrafiła.
- Naprawdę chciałem pomóc - tłumaczył malec, za
ciskając drobne rączki. - Popchnąłem panią całkiem
przypadkowo.
Dara nie zważała na obolałe kolano. Serce jej się
krajało, gdy patrzyła na smutną dziecięcą buzię. Uroczy
siedmiolatek był bardzo przygnębiony.
- Doskonale to rozumiem - powiedziała, zerkając na
krwawiące kolano. - Wiesz co? Powinnam zrobić sobie
opatrunek. Muszę mieć wolne ręce. Potrzymasz moją
chorągiewkę? Możesz ją sobie zatrzymać.
- Naprawdę? - Piwne oczy chłopca rozświetlił blask
radości.
- Oczywiście. - Dara zwichrzyła maluchowi włosy.
- Pora iść - wtrącił Ridge. Pociągnął Darę za ramię.
- Zabieram cię do auta...
- Nie mogę tak po prostu odjechać. Muszę wręczyć
nagrody zwycięzcom wyścigu - tłumaczyła Dara.
Uśmiechnęła się słabo do burmistrza, który wybiegł im
naprzeciw z paroma miejscowymi znakomitościami. -
Strasznie mi przykro, że okazałam się taką niezdarą. Czy
macie tu apteczkę?
Pięć minut później rana była już opatrzona. Dara
zmieniła łyżworolki na wygodne sportowe obuwie. Rid
ge nie odstępował jej przez dwie godziny, które spędziła
na trybunie. Szczerze podziwiał ciemnowłosą dziewczy
nę. Gdy stwierdził, że po niefortunnym wypadku nikt
nie będzie miał do niej pretensji, jeśli wcześniej pojedzie
do hotelu, odparła krótko:
- Wszyscy na mnie liczą.
Była pogodna i uśmiechnięta, mimo że od czasu do
czasu krzywiła się z bólu i masowała ukradkiem stłuczo
ne kolano. Ridge często słyszał opinię, że Dara to pra
wdziwy skarb. Powoli dochodził do wniosku, że takie
określenie jest bardzo trafne.
- Kim jest ten przystojniak, który nie odstępuje cię
ani na krok? - wypytywała Kit Brubaker. Dara
zaprzyjaźniła się z nią na studiach. Skinęła na kelnera,
który po raz drugi przyniósł obu paniom mocno zakra
piany koktajl.
- To ochroniarz. Ma za zadanie pilnować mnie do
zakończenia kampanii wyborczej. - Dara westchnęła
z ulgą. Jak to miło porozmawiać od czasu do czasu
z osobą, która trzyma się z dala od polityki. - To był
pomysł mojego ojca chrzestnego. - Dara rozejrzała się
po sali. Ridge dokonał trafnego wyboru. W niewielkim
hotelowym barze serwowano znakomite napoje. Obsłu
ga była bez zarzutu. Ridge'owi nie podobał się jedynie
brak ochrony w hotelu, a także w przyległym do niego
lokalu.
- Ochroniarz? - Kit zrobiła wielkie oczy. - Zupeł
nie jak w filmie z Whitney Houston. O ile dobrze pa
miętam, ta ślicznotka uwiodła swojego przystojnego
opiekuna.
- Muszę cię rozczarować. - Dara nie miała ochoty
żartować. - Ridge nie przypomina Kevina Costnera. Po
prostu brak mu ogłady.
- Zapewne masz rację - odparła Kit. - Jest za to
o wiele przystojniejszy.
Dara na próżno starała się zachować kamienną twarz.
Przeżycia męczącego dnia i spora dawka alkoholu spra
wiły, że przestała się kontrolować.
- Masz rację. - Zachichotała. - Przyjemnie się z ta
kim pokazać.
- Jak to jest, gdy ma się ochroniarza? - zapytała
z uśmiechem Kit, która na uczelni znana była jako miłoś
niczka żartów. - Wynosi cię z sali na rękach, gdy rozen
tuzjazmowany tłum napiera, żądając autografów? Jest przy
tobie bez przerwy dniem i... nocą? - dodała znacząco.
- Czyżbyś zatrudniła się na pół etatu w żądnym sen
sacji brukowcu? - odparła Dara, z politowaniem kiwa
jąc głową. Kit nagle spoważniała. Na jej twarzy pojawił
się wyraz współczucia.
- Nieustannie masz do czynienia z dziennikarzami,
prawda? Trudno się od nich opędzić? - Kit wzruszyła
ramionami. - Tego ci nie zazdroszczę. Z drugiej strony i
jednak muszę przyznać, że ludzie ze sztabu wyborczego
słusznie robią, wypychając ciebie przed kamery i mikro
fony. Wspaniale sobie radzisz, moja droga. Jesteś w tym
świetna. - Dara uśmiechnęła się smutno. Kit postanowiła
ją trochę rozruszać. - A teraz opowiadaj. Jak to jest,
kiedy się ma ochroniarza? Nie oszczędzaj mnie. Chcę
poznać wszystkie pikantne szczegóły.
Dara westchnęła ciężko, ale nie próbowała zmienić
tematu. Zerknęła na Ridge'a. Ciągle o nim myślała. Je
dynie sen przerywał owe rozważania.
- Ridge Jackson poucza mnie, co wolno, a co jest
zabronione. Nie wdając się w szczegóły, powiem, że
mogę robić jedynie takie rzeczy, które zostały wcześniej
dokładnie omówione i starannie zaplanowane. Moim
zdaniem, Ridge przesadza ze środkami ostrożności. Nie
masz pojęcia, jak pedantycznie sprawdza wszystko, nim
pozwoli mi wejść do hotelu.
- W twojej relacji nie ma ani odrobiny pikanterii.
Spodziewałam się usłyszeć coś innego - oznajmiła Kit.
Sprawiała wrażenie zawiedzionej. - Rozmawiacie cza
sami jak normalni ludzie?
- Rzadko. Obchodzi go wyłącznie praca. - Dara po
czuła się winna, że plotkuje na temat Ridge'a, i odrucho
wo zniżyła głos do szeptu. - Nie odstępuje mnie ani na
krok.
- Skoro ci nie odpowiada towarzystwo pana Jackso
na, powinnaś się pozbyć tego faceta.
- Harrison mi na to nie pozwoli.
- Nie to miałam na myśli. - Kit energicznie pokręciła
głową. - Skoro nadgorliwy ochroniarz działa ci na ner
wy, czemu się nie urwiesz na parę godzin?
Dara otworzyła szeroko oczy i z zainteresowaniem
słuchała wywodów przyjaciółki. Ogarnęło ją radosne
podniecenie.
- Sugerujesz, żebym się wymknęła do miasta bez
wiedzy mojego anioła stróża? Miałabym wreszcie czas,
żeby pobuszować w sklepach, wstąpić na lody albo...
- Dara mogła w nieskończoność mnożyć drobne przy
jemności.
- Wszystko, co chcesz. Zasługujesz na chwilę odde
chu, Daro. Od rozpoczęcia kampanii wyborczej harujesz
jak przysłowiowy wół.
- Harrison nie będzie zachwycony takim wybrykiem.
- Dara miała wrażenie, że sam diabeł wodzi ją na po
kuszenie.
- Jasne - przytaknęła Kit. Dara zdawała sobie spra
wę, że przyjaciółka traktuje Montgomery'ego niczym
zwykłego śmiertelnika i nie przywiązuje większej wagi
do jego opinii. Ta cecha czyniła znajomość z Kit nad
zwyczaj interesującą.
- Clarence z pewnością dostanie zawału.
- To jego sprawa - odparła rzeczowo Kit.
- Ridge będzie wściekły. - Dara upiła łyk z kieliszka
i dodała w zadumie: - Rozsądek mi doradza, żeby nie
utrudniać ochroniarzowi pracy. Za cztery tygodnie wy
bory; potem będę mogła robić wszystko, na co mi przy
jdzie ochota.
- Słusznie. I co postanowiłaś?
- Dobre pytanie - odparła Dara z chytrym uśmie
chem. Zapomniała o rozsądku i poczuciu odpowie
dzialności.
Ridge złożył gazetę, popatrzył na zegarek, a potem
na drzwi pokoju Dary. Wprawdzie śliczna klientka
wspomniała, że zamierza się wyspać, do tej pory jednak
nie zdarzyło się, by o pół do dziewiątej była jeszcze
w łóżku. Zapewne wczorajszy alkohol wywołał lekkie
go kaca.
Zadzwonił telefon. Dara zapowiedziała kategorycz
nie, że sama będzie odbierać telefony. Sygnał zabrzmiał
sześć razy. Ridge zmarszczył brwi. Czemu ta dziewczy
na nie podnosi słuchawki? Czyżby zachorowała? Nie
zaglądał do jej sypialni, ponieważ zdawał sobie sprawę,
że na widok ciemnowłosej piękności wylegującej się
w zmiętej pościeli może zapomnieć o stosownym dys
tansie. Zrezygnowany, machnął ręką. Już miał zajrzeć
do sypialni Dary, gdy ktoś zapukał do drzwi apartamen
tu. Ridge poszedł otworzyć.
Na progu stał Clarence Merriman. Był w doskonałym
nastroju. Spod pachy wystawał mu plik dzienników.
- Jak się czuje nasza bohaterka? Z pewnością jest
trochę zmęczona. Nie przyszła na śniadanie, chociaż
byliśmy umówieni. Przeglądał pan gazety? - Clarence
pokazał ochroniarzowi stronę tytułową jednej z nich. -
Drew Forrester nie posiada się z radości. Przed chwilą
dzwonił do Dary, ale ona nie odebrała telefonu. Prosił,
żeby do niego zadzwoniła. Chce jej osobiście pogratu
lować. - Clarence mrugnął porozumiewawczo. - Moim
zdaniem, ta dziewczyna wpadła mu w oko. Dara bierze
prysznic, zgadłem?
- Nie sądzę - odparł ponuro Ridge. Nie poznał do tej
pory Drew Forrestera, a mimo to ten facet działał mu na
nerwy. Ruszył w stronę pokoju klientki. - Miałem właś
nie zamiar do niej zajrzeć.
- Jeszcze nie wstała? - Clarence nie krył zdziwienia.
- To do niej niepodobne. Mam nadzieję, że nic jej nie
dolega.
Ridge zapukał do drzwi i odczekał chwilę. Zastukał
głośniej.
- Daro - zawołał. - Otwórz. Przyszedł Clarence.
Uchylił drzwi, a potem otworzył je szerzej. Rozejrzał
się po pokoju i zaklął szpetnie. Ogarnął go strach.
Dara zniknęła.
W jednej chwili przemknęły mu przez głowę dziesiąt
ki ponurych myśli. Podbiegł do łóżka i zobaczył kartkę
leżącą na pościeli. Przeczytał ją natychmiast. Ogarnęła
go wściekłość. Clarence gadał jak najęty. Był przerażo
ny. Ridge podał mu kartkę i chwycił słuchawkę telefonu.
Wystukując numer pomyślał, że najchętniej udusiłby
śliczną Darę Seabrook.
Dara postanowiła, że za pięć minut wyjdzie z cukier
ni. Poprawiła ciemne okulary i opuściła daszek kaszkie
tu. Wielkie okulary od dawna były jej własnością, nato
miast czapkę wypatrzyła dziś rano na pchlim targu. Nie
był to jedyny skarb znaleziony tam owego ranka. Dwie
godziny wolności oszołomiły ją bardziej niż wypity
wczoraj alkohol.
W czasie porannej eskapady zachowywała się bez
zarzutu -jak przystało na córkę chrzestną kandydata na
prezydenta: nie podrywała mężczyzn, unikała hazardu,
omijała siedliska kryminalistów. Przez cały ranek biega
ła po sklepach i targowiskach. W końcu poszła do cu
kierni, o której wiadomo było, że o dziewiątej rano jest
już otwarta. Chciała zjeść porcję lodów, nie czując na
sobie badawczego spojrzenia Ridge'a.
Od paru dni to pragnienie stało się jej obsesją. Nie
mogła się od niego uwolnić. Wmawiała sobie, że to
całkiem niewinne szaleństwo; niespokojna wyobraźnia
płatała jej figle.
W pamięci Dary utkwił obraz muskularnego ochro
niarza w nie dopiętej koszuli. Uznała jednak, że to nor
malna reakcja; każda kobieta zwróciłaby uwagę na tak
pięknie zbudowanego mężczyznę. Trudno się zatem dzi
wić, że często wyobrażała sobie, jak Ridge bierze ją
w ramiona, całuje namiętnie i pieści.
Sympatyczny kelner podał lody, które smakowały cu
downie. Dara westchnęła rozkosznie. Poczuła się jak
zwycięski wódz. Tryumfowała.
Nim zdążyła po raz drugi podnieść do ust odrobinę
słodkiej masy, drzwi cukierni otworzyły się szeroko. Stał
w nich wysoki ciemnowłosy mężczyzna w dżinsach.
Miał ponurą minę. Dara natychmiast poznała swego
ochroniarza.
Ridge podszedł do stolika i pochylił się nad nią.
- Dzień dobry, panno Seabrook - rzucił dźwięcznym
barytonem. Wydawał się całkiem spokojny. Pod jego
wzrokiem Dara zarumieniła się niczym pensjonarka. By
ło jej zarazem gorąco i zimno. Jackson dodał z ponurą
miną: - Widzę, że bawi się pani doskonale.
ROZDZIAŁ CZWARTY
- Muszę przyznać, że miło spędzam czas - powie
działa uprzejmie Dara, odkładając łyżeczkę. Z ociąga
niem podniosła wzrok i popatrzyła na Ridge'a. Ciemne
okulary zakrywały mu twarz.
- Jak mnie znalazłeś? - zapytała po chwili milczenia.
Ridge uniósł brwi. Jego klientka była w buntowni
czym nastroju. Wyczuł to od razu.
- Gdy odkryłem twoje zniknięcie, połączyłem w jed
no rozmaite wskazówki i doszedłem po nitce do kłębka.
To wcale nie było trudne. Hotelowy portier podał mi
numer taksówki, do której wsiadłaś. Pogadałem z hand
larzami na pchlim targu. W końcu przypomniałem sobie,
że uwielbiasz lody. Wystarczyło poszukać cukierni
otwieranej wczesnym rankiem, by cię odszukać. - Ridge
nadal był wściekły. Zmrużył oczy i rzucił podopiecznej
oskarżycielskie spojrzenie. - Clarence omal nie dostał
ataku serca.
- Przykro mi z tego powodu, ale, moim zdaniem, nie
mieliście powodów do niepokoju. - Dara z wolna traciła
pewność siebie. Buntowniczy wyraz zniknął z jej twa
rzy. - Napisałam, kiedy wrócę. Mam dwadzieścia pięć
lat i mogę od czasu do czasu spędzić kilka godzin bez
obstawy. Potrafię dać sobie radę.
- Nie w tym rzecz. Do zakończenia kampanii wybor
czej mam obowiązek dbać o twoje bezpieczeństwo. Nie
ułatwiasz mi zadania...
- To nie jest mój problem - wtrąciła Dara, prostując
się dumnie. - Dlaczego miałabym ci cokolwiek uła
twiać? Moim obowiązkiem jest zachować do czasu wy
borów dobrą formę i przytomność umysłu. Dziś rano
potrzebowałam chwili oddechu. Mam powyżej uszu tej
ciągłej asysty.
- Powinnaś była mi o tym wspomnieć - przekony
wał Ridge nieco łagodniejszym tonem. - Mógłbym
przygotować tę wyprawę z należytą ostrożnością. Ray
i ja obserwowalibyśmy cię z daleka.
- Nie chciałam, żeby mnie ktokolwiek obserwował,
czy to z bliska, czy z daleka. Chwilami czuję się jak
preparat pod mikroskopem. - Dara potrząsnęła głową
i zdjęła ciemne okulary. - I tak mnie nie zrozumiesz.
Opanowałeś do perfekcji umiejętność tłumienia potrzeb
i emocji. Potrafisz myśleć wyłącznie o pracy.
Ridge usiadł na krześle i zsunął okulary przeciw
słoneczne. Wziął do ręki łyżeczkę leżącą obok pucharka
z lodami i zaczerpnął trochę słodkiej masy.
- Otwórz buzię. - Z zadowoleniem popatrzył osłu
piałej dziewczynie prosto w oczy. Wreszcie przestała się
mądrzyć. - Moja droga, często wspominasz o drobnych
przyjemnościach. Zastanawiam się, czy naprawdę potra
fisz się nimi cieszyć.
Dara posłusznie rozchyliła wargi. Ridge wsunął mię
dzy nie łyżeczkę z odrobiną lodów.
- Z twojej kartoteki wynika - ciągnął, obserwując
rumieńce na policzkach zakłopotanej dziewczyny - że
nie doświadczyłaś wielu prawdziwych... przyjemności.
Ridge doskonale zdawał sobie sprawę, że każda
wzmianka o kartotece działa na Darę jak płachta na by
ka. Gdy odwróciła głowę, odmawiając zjedzenia kolej
nej porcyjki lodów, podniósł łyżeczkę do ust i starannie
zlizał jej zawartość. W końcu wyszło na to, że wspólną
łyżką jedli z jednej miski niczym ludzie bardzo sobie
bliscy.
Dara była przygnębiona i zbita z tropu. Czemu ten
mężczyzna tak bardzo ją intrygował? Czy mogła się
łudzić, że zdoła mu bezkarnie dokuczyć? Nie wiedziała,
jak odpowiedzieć na jego insynuacje, ale podświadomie
wyczuwała, że nie nazwane dotąd uczucia i emocje ze
rwą wkrótce tamy i ujawnią się z wielką siłą.
- Wiem doskonale, co lubię, a czego nie toleruję.
Moim zdaniem, w tym tkwi sekret oraz istota przyje
mności.
- Zapewne. - Ridge spokojnie zajadał lody. - Nie
stety, to, co lubimy, nie zawsze jest dla nas dobre. Czy
mężczyzna, który traci głowę dla kobiety i wszystko dla
niej poświęca, zasługuje na pochwałę?
- Myślę, że wiesz, o co mi chodzi, ale celowo zmie
niasz temat, żeby odwrócić moją uwagę i niepostrzeże
nie zjeść całe lody.
- I ja sądzę, że domyśliłaś się, o czym mówię. - Rid-
ge dotknął łyżeczką warg Dary. Gdy je zacisnęła, uśmie
chnął się i dodał uszczypliwie: - Obawiasz się, że jestem
chory, a ty możesz się zarazić?
Obawy ciemnowłosej dziewczyny dotyczyły całkiem
innych spraw. Zadawała sobie pytanie, czy obawia się
bliższej znajomości z przystojnym ochroniarzem, czy
też lęka się, że nie wykorzystają szansy i mimo wzaje
mnego zainteresowania rozstaną się jak dwoje obcych
ludzi. Lęk przed drobnoustrojami nie miał tu nic do
rzeczy. Popatrzyła Ridge'owi prosto w oczy i podjęła
grę. Zjadła lody, nie czując ich smaku; całkiem ją po
chłonęło obserwowanie Ridge'a, który również nie od
rywał wzroku od jej twarzy. Piwne oczy pociemniały,
gdy Dara oblizała łyżeczkę. Potem z kolei on zjadł od
robinę lodów. Dara czuła, że krew szybciej krąży w jej
żyłach.
- Dlaczego nie powiesz jasno i wyraźnie, że chcesz
mnie pocałować?
Śmiałe pytanie było jak grom z jasnego nieba. Ridge
upuścił łyżeczkę i przez dłuższą chwilę patrzył na Darę
jak urzeczony. W końcu pochylił się w jej stronę i o-
znajmił:
- Mam takie dziwne przeczucie, że pocałunek mi nie
wystarczy. Z drugiej strony jednak muszę pamiętać, na
czym polega moja praca. Mam cię chronić. Muszę
trzeźwo myśleć, a ty mącisz mi w głowie.
Dara uznała, że Ridge uprzejmie dał jej do zrozumie
nia, co jest dla niego ważniejsze. Starannie dobierał sło
wa, a mimo to poczuła się odrzucona.
- Jasne, praca przede wszystkim - odparła z uśmie
chem, który powinien wyglądać na drwiący; nie była
jednak pewna końcowego efektu. - Trudno. Może tak
jest lepiej. Zresztą wolę mieć do czynienia z mężczyzną,
który potrafi okazać, że mu na mnie zależy.
- Moim zdaniem potrzebujesz faceta, który weźmie
cię w karby. - Piwne oczy Ridge'a rozjaśnił dziwny
blask.
- Podły antyfeminista - rzuciła w odpowiedzi Dara
i natychmiast odsunęła się na bezpieczną odległość. -
Twoje opinie są dla mnie bez znaczenia, ponieważ jesteś
tu służbowo. Nic nas przecież nie łączy.
- Mój tryb życia nie pozwala na trwałe związki -
stwierdził Ridge, nie owijając niczego w bawełnę. - Sta
ram się mieć do czynienia z takimi kobietami, które nie
roztkliwiają się nad sobą i potrafią odejść bez żalu, gdy
minie ich czas.
- Rozumiem. Ja do takich nie należę - odparła cicho
Dara po chwili namysłu. - Jestem wrażliwa i bardzo się
przywiązuję. - Serce ścisnęło jej się z żalu. Nie umiała
powiedzieć, z jakiego powodu czuje się rozczarowana.
Wstała, zamierzając odejść. Szukała wzrokiem właści
ciela lokalu. Ridge podniósł się również i chwycił nagle
jej nadgarstek.
- Dlaczego robisz mi na złość?
Dara popatrzyła na silną męską dłoń zaciśniętą wo
kół jej ręki. Najchętniej rzuciłaby się natychmiast w ob
jęcia Ridge'a. Ledwie trzymała się na nogach, ale głos
rozsądku nalegał, by wyszła natychmiast. Jak to mo-
żliwe, by śmiałości towarzyszyło zakłopotanie? Non
sens!
Czemu robi mu na złość? Dlaczego mu chętnie doku
cza? Wrodzona uczciwość nie pozwoliła Darze udzielić
wykrętnej odpowiedzi.
- Zastanawiam się, co ukrywasz, pozując na bez
względnego twardziela.
Ridge zrobił krok w stronę Dary. Serce zabiło jej
mocno. Poczuła suchość w ustach. Odetchnęła głęboko,
ale to jej nie poprawiło samopoczucia. Odwróciła wzrok,
próbując ocalić resztkę godności i rozsądku.
- Chyba za wiele o tobie myślę.
- Próbujesz mnie owinąć wokół palca, śliczna Daro.
- Ridge pogłaskał ją delikatnie po policzku. Objął dłoń
mi twarz dziewczyny. Poczuła jego oddech. Sama nie
była w stanie złapać tchu. Od dawna marzyła o takiej
chwili.
Ridge musnął wargami usta Dary i delikatnie przesu
nął po nich czubkiem języka. Poczuł smak lodów, które
jedli przed chwilą. Owocowa słodycz przyprawiła go
o zawrót głowy szybciej niż jakikolwiek alkohol.
Jęknął i wyciągnął rękę, jakby chciał odsunąć Da-
rę, lecz w tej samej chwili objął ją mocno i przesu
nął dłonią wzdłuż szczupłych pleców. Biodra dziewczy
ny oraz jej ochroniarza ciasno do siebie przylgnęły. Darę
ogarnęło nagłe pożądanie. Nigdy dotąd nie doznała
podobnych odczuć. Była oszołomiona. Nogi ugięły się
pod nią.
- Niebezpieczna z ciebie kobieta - szepnął Ridge,
niechętnie odrywając wargi od jej ust. Westchnął głę
boko.
- To nieprawda. Ja przecież... - Dara oddychała
z trudem. Pokręciła głową. Ridge nie wypuszczał jej
z objęć. Dotknął palcem jej ust wilgotnych od pocałun
ku; natychmiast umilkła. Nie pozwolił jej mówić dalej.
Spojrzenie miał ponure i niespokojne.
- Zapamiętaj sobie moje słowa- Mężczyzna, który
traci głowę dla kobiety i wszystko dla niej poświęca, nie
jest wiele wart. - Ridge powiódł spojrzeniem po wnętrzu
cukierni. - Niestety, muszę przyznać uczciwie, że gdyby
przed chwilą sufit runął mi na głowę, pewnie bym tego
nie zauważył.
Dara z radością stwierdziła, że ma podobne odczucia,
ale posmutniała, widząc minę Ridge'a. Serce ścisnęło jej
się z żalu.
- Czemu tak cię to przeraża? Dlaczego obawiasz się
własnych pragnień? Czemu lękasz się je okazać? - Wes
tchnęła głęboko. Miała wrażenie, że coś ściska ją za
gardło. - Z pewnością się zorientowałeś, że ja również
uległam pożądaniu. Jeśli to przestępstwo, możesz mnie
oskarżyć o współudział.
- Jestem spostrzegawczy. Wiem, co czułaś - szepnął
Ridge, patrząc na nią oczyma rozświetlonymi płomie
niem nie zaspokojonego pożądania, choć jego twarz po
została nieruchoma jak maska. - Problem w tym, że
mam cię chronić. Na tym polega moje zadanie.
Dara miała wrażenie, że Ridge chciał jeszcze coś do
dać. Pewnie zamierzał oświadczyć, że nie pragnie zacieś-
niać przypadkowej znajomości ze swoją klientką. Znów
wydało jej się, że słyszy łoskot zamykanych wrót dzie
lących ją od świata, w którym przebywał Ridge.
Wszyscy czekali na Montgomery'ego.
Jackson wmawiał sobie, że nie odczuwa ciekawości,
lecz mimo to był zdenerwowany; czuł znajomy ucisk
w żołądku. Odetchnął głęboko, żeby się uspokoić i wy
ciszyć. Ukrył niepokojące odczucia w najciemniejszym
zakątku swego serca.
Clarence Merriman przybył do studia kilka minut
wcześniej. Okropnie się denerwował. Ridge miał wraże
nie, że biedak lada chwila się wykończy.
Ochroniarz usłyszał dźwięczny śmiech Dary stojącej
w głębi studia. Charakteryzatorka pudrowała jej nos.
Wystarczyło jedno przelotne spojrzenie, by Ridge przy
pomniał sobie, co czuł, gdy trzymał tę dziewczynę w ra
mionach i dotykał wargami jej ust, jak bardzo chciał
poznać wszystkie sekrety jej ciała. Siła tego pragnienia
oraz intensywność pożądania gotowego w każdej chwili
wybuchnąć silnym płomieniem wprawiła go niemal
w osłupienie.
Podszedł do swojej podopiecznej. W tej samej chwili
stanął obok niej Drew Forrester i dotkął jej ramienia.
- Moje gratulacje, Daro. Wręczenie flagi tamtemu
chłopcu było genialnym posunięciem. Mimo wszystko
parada okazała się dla nas bardzo udana. Dwie najwię
ksze stacje telewizyjne pokazały tę scenę w dziennikach
o szóstej po południu. Jeden z poczytnych tygodników
umieścił na okładce twoje zdjęcie z uśmiechniętym ma
luchem. W wielu gazetach pojawiła się ta sama foto
grafia.
- Nie było moim celem... - zaczęła Dara, ale Drew
już przestał jej słuchać. Kartkował swój notes.
- Świetnie się spisałaś... - mruknął.
- Co z twoim kolanem? - zapytał troskliwie Ridge,
widząc smutek i rozczarowanie w oczach Dary. Grana
towe rajstopy ukrywały siniaki na stłuczonej nodze.
- Na szczęście przestało boleć. - Dara uśmiechnęła
się z wdzięcznością do swego ochroniarza, który zapra
gnął ją pocałować. Omal nie uległ pokusie, ale ktoś
krzyknął nagle, że przyjechał Harrison Montgomery.
Dara z radosnym uśmiechem przyglądała się ojcu
chrzestnemu, który szedł w jej stronę, ściskając dłonie
pracowników telewizji. Jego ' przybycie natychmiast
zelektryzowało atmosferę. Ochroniarze kandydata na
prezydenta dyskretnie towarzyszyli politykowi. Mont
gomery stanął wkrótce obok uśmiechniętej panny Sea-
brook, która powitała go serdecznym uściskiem. Błyska
ły flesze aparatów fotograficznych.
- Jak się czuje moja ukochana chrzestna córka?
Ridge uważnie obserwował przytuloną do Mont-
gomery'ego dziewczynę. Narastający od lat cynizm oraz
poczucie krzywdy chroniły go przed wzruszeniem; rana
w sercu odrzuconego syna ciągle krwawiła.
Ridge obserwował własnego ojca.
Ucieszył się, spostrzegłszy, że jest od niego niezna
cznie wyższy. Zmarszczki i szpakowate włosy zdradzały
wiek, lecz senator dobrze się trzymał. Budził respekt,
kipiał energią, zniewalał urokiem osobistym. Ridge po
myślał ironicznie, że gdyby Montgomery został pro
rokiem, bez problemów nawróciłby salę pełną niedo
wiarków.
- Chyba powinienem ci wypłacać dodatek za pracę
w niebezpiecznych warunkach - stwierdził kandydat na
prezydenta, z niezadowoleniem kręcąc głową. - Jak
twoje kolano?
W jego głosie brzmiała prawdziwa troska. W innych
okolicznościach Ridge pewnie dałby się nabrać.
Dara szepnęła coś w odpowiedzi i uśmiechnęła się
promiennie. Dla wszystkich było oczywiste, że jest bar
dzo przywiązana do ojca chrzestnego. Miała to wypisane
na twarzy.
Ridge nawet przed samym sobą nie chciał przyznać,
że odczuwa zazdrość. Czyżby się wściekał, bo w obe
cności senatora ta dziewczyna tak otwarcie okazywała
swoje uczucia? A może denerwowało go, że okazuje
Montgomery'emu więcej serdeczności niż jemu? Bzdu
ra, stwierdził, zachowując kamienny wyraz twarzy. Nie
potrzebnie karmił serce i umysł głupimi mrzonkami.
Nic przecież nie łączy Ridge'a Jacksona z Darą Sea-
brook. Ci dwoje pozostaną sobie obcy. Liczyła się tylko
nienawiść do Montgomery'ego. Ten człowiek nie ofia
rował Ridge'owi niczego poza goryczą. Syn mało o-
dziedziczył po ojcu. Ta myśl przynosiła ulgę. Ridge
cieszył się, że nie posiada fizycznych i psychicznych
atutów senatora.
Montgomery podniósł wzrok i zmierzył Jacksona ba
dawczym spojrzeniem. Ridge popatrzył senatorowi pro
sto w oczy i niespodziewanie poczuł się bardzo dziwnie.
Różnił się od swego ojca posturą i kolorem włosów,
nie miał jego instynktu i uroku osobistego. Z pewnością
dorastali w odmiennych środowiskach.
Tylko jedno łączyło dwu mężczyzn stojących twarzą
w twarz.
Ridge miał oczy swego ojca.
ROZDZIAł PIĄTY
Ridge'owi krew głośno szumiała w uszach. Głos Da
ry zdawał się dobiegać z daleka.
- Harrisonie, to jest Ridge Jackson, mój ochroniarz.
- Cieszę się z tego spotkania - powiedział Montgo
mery, wyciągając rękę. - Ma pan znakomitą opinię. Ka
mień spadł mi z serca, gdy się dowiedziałem, że czło
wiek z takimi umiejętnościami będzie strzegł bezpie
czeństwa mojej chrzestnej córki.
Ridge bez słowa skinął głową i uścisnął prawicę se
natora. Wolał uniknąć zdawkowej wymiany uprzejmo
ści. Co miał odpowiedzieć? Dzięki za miłe słowa, ko
chany tatusiu? Cóż to by był za skandal!
Chwila, o której często marzył w dzieciństwie, nade
szła i minęła. Jako chłopiec łudził się, że pewnego dnia
dobry tata odnajdzie wreszcie zaginionego synka i bę
dzie z tego powodu bardzo szczęśliwy. Po śmierci matki
wściekły i zrozpaczony chłopak miał nadzieję, że pozna
ojca, napluje podłemu draniowi w twarz i obrzuci go
najgorszymi wyzwiskami.
Gdy się wreszcie spotkali, Ridge był zbyt oszołomio
ny i zakłopotany, by okazać zadowolenie lub złość.
Odetchnął z ulgą, gdy Montgomery i jego córka
chrzestna odeszli, by zająć miejsca przed kamerami.
Ogarnął go smutek, potem wściekłość. Niespokojnie
przestępował z nogi na nogę, obserwując zgromadzony
w studiu tłum. Niech diabli porwą Harrisona Mont
gomery'ego. Ridge był w pracy i nie zamierzał czego
kolwiek zaniedbywać.
Dara Seabrook i Harrison Montgomery wypadli zna
komicie. Publiczność w studiu była nimi zachwycona.
Ridge szybko opanował emocje; obserwował ich z nie
ukrywanym podziwem. Na każde pytanie mieli stosow
ną odpowiedź. Rozprawiali z wielką swadą na dowolny
temat - poczynając od mieszkań dla bezdomnych, a na
ulubionych gatunkach muzyki kończąc. Montgomery
bez zażenowania wyznał, jakie fasony damskiej bielizny
preferuje, Dara natomiast zawahała się, słysząc pytanie
o mężczyznę szczególnie bliskiego jej sercu.
Mimo woli zerknęła na Ridge'a.
- Jeżeli ktoś taki pojawi się w życiu mojej chrzestnej
córki, będę mu się bacznie przyglądać - wtrącił Mont
gomery. - Musi to być człowiek godny serca Dary.
Widownia nagrodziła te słowa entuzjastycznymi
oklaskami. Spotkanie dobiegło końca. Ridge skupił
uwagę na swej podopiecznej. Dara powtórnie na niego
zerknęła. Przez moment patrzyli sobie prosto w oczy.
Dziewczyna uśmiechnęła się i westchnęła z ulgą. Ridge
miał wrażenie, że łączy ich niewidzialna i delikatna nić
wzajemnej sympatii oraz pożądania. Ukradkowe spo
jrzenia już mu nie wystarczały. Pragnął wziąć Darę
w objęcia i przytulić z całej siły. Chciał ją pieścić w pół-
mroku sypialni, poznać smak jedwabistej skóry oraz jej
zapach i gładkość. Obiecał sobie, że tym razem dopro
wadzi rzecz do końca i pozna wszystkie sekrety piękne
go ciała. Pociągała go u tej dziewczyny nie tylko uroda
i zgrabna sylwetka. Dara była promienna, emanowała
ciepłem i światłem. Przy niej miał wrażenie, że do tej
pory wegetował w ciemnościach.
Gdy Montgomery objął ramieniem swoją chrzestną
córkę, Ridge zacisnął zęby. Odczuwał równie silnie i go
rycz, i pożądanie.
Dara uznała, że dłużej nie zniesie tej okropnej nie
pewności. Odkąd wyszli ze studia, Ridge był ponury
i milczący. Zostali tylko we dwoje. Clarence pożegnał
ich przed kilkoma minutami. Ridge stał nieruchomo przy
oknie, wpatrzony w świetlistą panoramę Manhattanu.
Trzymał się z daleka od swej podopiecznej.
Powinna już właściwie do tego przywyknąć, ale owe
go wieczoru martwiła się bardziej niż zwykle. Czuła
ucisk w gardle i zastanawiała się gorączkowo, co jest
przyczyną upartego milczenia jej ochroniarza. Postano
wiła wziąć sprawę w swoje ręce.
- Chyba trochę popływam - oznajmiła, dopijając
szampana, którym uczcili dzisiejszy sukces.
- Sądziłem, że jesteś bardzo zmęczona. - Ridge na
tychmiast odwrócił się w jej stronę.
- To prawda, ale i tak miałabym kłopoty z zaśnię
ciem. Pływanie mnie uspokaja. Jeśli nie masz ochoty
tkwić przy basenie, zadzwoń po Raya.
- Idę z tobą - zdecydował Ridge.
Wkrótce miał możliwość obserwowania Dary pływa
jącej leniwie tam i z powrotem. Nie próbowała zwrócić
na siebie uwagi. Po prostu odpoczywała. Włożyła czarny
kostium; ciemne długie włosy miękką falą spływały na
jej ramiona. Dara była wyjątkowo zgrabna i ogromnie
pociągająca.
Ridge wpatrywał się w nią jak urzeczony. Po chwili
wymamrotał jakieś przekleństwo i niechętnie odwrócił
wzrok. Było mu gorąco, chociaż przed wyjściem zmienił
wełniany garnitur na dżinsy i sportową koszulę. Niech
to piekło pochłonie! W końcu mimo woli przyznał
w duchu, że na tę jego gorączkę nawet zimne okłady nie
pomogą.
Dara wyszła z wody. Zapanowało kłopotliwe milcze
nie, więc postanowiła je przerwać; zaczęła wychwalać
zalety Harrisona Montgomery'ego. Ridge obojętnie
przyjął owe komplementy. Dara poczuła się urażona
i w końcu doszło do sprzeczki, w której Jackson zrobił
kilka zawoalowanych aluzji do idealnego rzekomo
związku senatora i jego połowicy. Dara sama miała w tej
kwestii pewne wątpliwości, ale wolała je zachować dla
siebie. Rozmowa się rwała, a ochroniarz i jego podopie
czna byli trochę zirytowani.
- Uprzejma konwersacja nie jest twoim największym
atutem - stwierdziła z irytacją Dara. - Byłam całkiem
odprężona, lecz po rozmowie z tobą powinnam na dobrą
sprawę wrócić do basenu i pływać jeszcze przez kwa
drans, żeby sobie poprawić humor.
- Skoro już o tym mowa, zapewniam, że chętnie ci
pomogę. Dzięki mnie zapomnisz o zmartwieniach - od
ciął się Ridge.
Zacisnął zęby i zrobił krok w stronę Dary, która
nie mogła się cofać, ponieważ za plecami miała tyl
ko ścianę. Ridge obrzucił taksującym spojrzeniem jej
twarz, szyję i piersi. Jego wzrok palił niczym dotknię
cie niecierpliwych dłoni. Poczuła się upokorzona, gdy
zobaczyła, jak sutki nabrzmiewają jej pod wilgotnym
kostiumem kąpielowym. Przycisnęła do piersi wielki
ręcznik.
- Sądziłam, że zamierzasz mnie chronić... nawet
przed samym sobą - wykrztusiła z trudem.
- Przy mnie będziesz zupełnie bezpieczna. Potrafię
być delikatny i czuły - szepnął Ridge namiętnie i nie
cierpliwie. Dara była oszołomiona. Kręciło jej się w gło
wie, a ciało płonęło i pulsowało. Od dwóch tygodni pró
bowała walczyć z narastającym pożądaniem. Teraz, gdy
marzenia i sny mogły się wreszcie urzeczywistnić, wa
hała się, nie wiedząc, jak postąpić. Uznała, że jest śmie
szna, ale nic na to nie mogła poradzić.
- Niedawno dałeś mi do zrozumienia, że interesuję
cię wyłącznie jako klientka - szepnęła niepewna, co go
skłoniło do zmiany zdania. - Nie wiem, czy cokolwiek
do mnie czujesz...
- Wystarczy jedno twoje słowo, Daro, a poznasz całą
prawdę.
Serce w jej piersi kołatało jak oszalałe. Ridge pogła
skał ją po policzku. Wystarczył jeden czuły gest, by
zakręciło jej się w głowie.
- Miałam wrażenie... - Zająknęła się, przygryzła
wargę i zaczęła powtórnie: - Chciałabym... - Zdawała
sobie sprawę, że dziwnie się zachowuje. Przymknęła
oczy i dodała szeptem: - Właściwie sama nie wiem, cze
go chcę.
- Powiem ci zatem, jakie są moje pragnienia. - Rid
ge dotknął wargami ucha dziewczyny, a potern. mus
nął rozgrzane, pulsujące skronie. - Chciałbym cię po
całować.
- Wiem - odparła cicho Dara. Patrzyła na niego sze
roko otwartymi oczyma, które obiecywały i kusiły.
Ridge przysunął się jeszcze bliżej i wyjął z rąk Dary
gruby ręcznik, którym się zasłoniła. Nadal patrzyli sobie
w oczy. Gruba tkanina opadła na podłogę. Ridge pochy
lił głowę.
Jego usta dotknęły warg Dary. Czuły pocałunek był
delikatny jak muśnięcie jedwabiu. Dara znów drżała
z niecierpliwości. Ridge pieścił jej wargi, zachęcając, by
oddała mu pocałunek. Dotknął językiem rozchylonych
ust. Dara śmiało odwzajemniła pieszczotę. Chciała się
przekonać, jaki smak mają wargi całującego ją mężczy
zny, pragnęła go dotykać i poznać jego ciało.
Ridge objął ją mocno. Wtuliła się w jego ramiona. Za
plecami miała zimną ścianę. Potężnie zbudowany Ridge
emanował ciepłem i siłą.
Ujął ją za podbródek i przechylił nieco jej głowę.
Całował swoją śliczną klientkę coraz zachłanniej. Gdy
tulił ją mocno, wrażliwe sutki ocierały się o jego tors.
Przesunął dłonią po karku i ramionach Dary, która za-
rzuciła mu ręce na szyję i przylgnęła do jego bioder.
Poczuła jego twardniejącą męskość.
Przygryzła wargę. Ridge jęknął.
- W głowie mi się mąci - wyznała. - Nigdy dotąd
nie byłam tak rozgorączkowana i niecierpliwa. - Trochę
się... boję.
Ostatnie słowo wypowiedziała stłumionym szeptem.
Ridge był oszołomiony. Jawne podniecenie Dary dzia
łało na niego mocniej niż najsilniejszy afrodyzjak.
Dara była wstrząśnięta siłą własnej żądzy i wcale tego
nie kryła. Jej zakłopotanie pomogło Ridge'owi zapano
wać nad sobą. Uwielbiał tę dziewczynę za szczerość. Nie
zwykł podziwiać innych ludzi, lecz Darę uznał za jedyną
ludzką istotę godną nieustannej adoracji. Wtulona w je
go objęcia, wydawała się krucha i bezbronna wobec jego
żądzy, a zarazem drżała na całym ciele, spragniona mi
łosnego zespolenia.
Ridge wsunął palce w ciemne włosy i lekko odchylił
w tył głowę Dary.
- Przerażam cię czy podniecam? - zapytał, spoglą
dając jej w oczy.
- Jedno i drugie - szepnęła. Z wyrazu jej twarzy po
znał, że oboje mieli te same pragnienia. Ogarnęła go
szalona radość. Uśmiechnął się czule.
- Wobec tego ograniczmy się tymczasem do poca
łunków.
Dara uniosła głowę. Ridge dotknął wargami jej ust.
Rozchyliła je natychmiast, zachęcając go do śmielszych
pieszczot. Ridge nie dał się długo prosić.
- Chcę cię dotknąć - szepnął po chwili. Znów ją
pocałował. Powoli zsunął ramiączka kostiumu. Dara jęk
nęła rozpaczliwie, gdy wypuścił ją z objęć, by odsłonić
kształtne piersi. Westchnęła z rozkoszy, gdy objął je
dłońmi.
To ciche westchnienie omal nie przyprawiło Ridge'a
o szaleństwo.
Był dumny, ponieważ Dara życzyła sobie, aby jej
dotykał.
Smukłe dłonie błądziły niecierpliwie po jego ciele.
Drżącymi palcami rozpięła guziki koszuli i rozchyliła
na boki jej poły. Pocierała obnażonymi piersiami o jego
nagi tors. Krew w żyłach podnieconego mężczyzny pul
sowała coraz szybciej. Ridge był w siódmym niebie.
Zapragnął dotrzeć jeszcze wyżej.
Pochylił głowę i objął wargami nabrzmiały sutek.
Dara jęknęła spazmatycznie.
Ridge z trudem nad sobą panował, zaniepokoiła go
jednak reakcja dziewczyny. Uniósł głowę.
- Za szybko? Za dużo wrażeń? - zapytał chrapliwie,
wpatrując się z zachwytem w obnażone piersi Dary. Jas
na skóra kontrastowała z ciemnymi sutkami, które przy
pominały maleńkie truskawki w bitej śmietanie.
- Nie przerywaj - odparła z trudem Dara. Namiętny
szept był tak podniecający, że Ridge zapragnął wziąć tę
śliczną dziewczynę od razu, na podłodze obok basenu.
Przez chwilę walczył ze sobą. Pragnął Dary jak szale
niec. Objął dłońmi jej piersi, pochylił głowę, pieścił
twarde sutki językiem i wargami.
75
Dara wstrzymała oddech, czując, że jego palce wsu
wają się pod kostium. Pełzły coraz niżej. Jęknęła, gdy
osiągnęły cel.
Ridge pocałował Darę zachłannie i namiętnie. Doty
kał jej, poznając ciało uwielbianej kobiety. W innych
okolicznościach czułaby się zażenowana, ale Ridge'owi
ufała bez zastrzeżeń. Otworzyła przed nim serce, oddała
się bez wahania w jego ręce. Uważała go za obrońcę,
przyjaciela, opiekuna i ukochanego. Ridge odnalazł se
kretne miejsce, które pod dotknięciem czułej dłoni stało
się źródłem oszałamiającej rozkoszy. Dara zapomniała
o całym świecie i chłonęła cudowne doznania, których
do tej pory nie znała.
Zapragnęła odwzajemnić śmiałe pieszczoty. Niecier
pliwie szarpnęła suwak dżinsów. Objęła dłonią stward
niałą męskość Ridge'a.
Ridge jęknął i znieruchomiał na moment. Palce Dary
sunęły wolno w górę i w dół. Zaklął cicho, ale nie prze
szkadzał śmiałej eksperymentatorce.
- Pocałunki nam już chyba nie wystarczą - mruknął,
jakby chciał ją ostrzec.
Nie przerywali zmysłowych pieszczot, rozkoszując
się każdym dotknięciem i westchnieniem. W końcu Rid
ge wciągnął głęboko powietrze i nakrył dłonią rękę Da
ry. Piwne oczy rozświetlił dziwny blask.
- Przestań. W przeciwnym razie nie ręczę za siebie.
Dara wzruszyła ramionami. Mniejsza z tym, co się
stanie. Zmysły zawładnęły nią całkowicie. Zapragnęła
poznać całą prawdę o sobie i Ridge'u... Było za późno,
by się cofnąć. Patrząc mu w oczy, zsunęła dłoń jeszcze
niżej. Zuchwałe palce nadal pieściły nabrzmiałą mę
skość.
Ridge odetchnął głęboko, próbując nad sobą zapano
wać. Otarł się biodrami o biodra Dary, mamrocząc coś
niewyraźnie.
- Co ty wyprawiasz? - szepnął po chwili z ustami
tuż przy jej wargach.
- Odpłacam ci pięknym za nadobne - odparła,
uśmiechając się chytrze.
Namiętne pieszczoty Ridge'a sprawiły wkrótce, że
Dara zadrżała pod wpływem nagłej rozkoszy. Krzyknęła
głośno jego imię. W tej samej chwili mężczyzna, które
go trzymała w objęciach, znieruchomiał i jęknął. Oboje
na moment zapomnieli o całym świecie.
Dara przywarła do kochanka.
Ridge objął ją mocno. Dziewczyna przytuliła poli
czek do jego torsu. Czuła, jak serce kołacze mu się
w piersi. Całkiem opadła z sił. Nie była w stanie o włas
nych siłach utrzymać się na nogach. Siła grawitacji prze
stała dla niej istnieć. Dara nie umiała ustalić, gdzie jest
góra, a gdzie dół.
- Och, Ridge - westchnęła, chwytając gwałtownie
powietrze.
- Tak. - Ridge nie był w stanie powiedzieć nic inne
go. Głos miał chrapliwy i urywany. Objął Darę jeszcze
mocniej. Wszystkie mięśnie miał napięte, jakby przed
chwilą ukończył bieg maratoński. Namiętne pieszczoty
Dary Seabrook sprawiły, że doznał przed chwilą pora-
żającej rozkoszy, jakiej nigdy dotąd nie przeżył. Nie był
w stanie tego pojąć. Marzył, by porwać tę dziewczynę
na ręce, zanieść do sypialni i zamknąć drzwi na klucz.
Z drugiej strony jednak nieustannie słyszał słaby głos
rozsądku ostrzegający, że nagły wybuch uczuć i emocji
to wielki błąd, za który przyjdzie mu słono zapłacić. Nie
chciał o tym myśleć. Gładził delikatne niczym jedwab
ciało Dary, wyobrażając sobie, że się z nią kocha - i to
niejeden raz.
Dara powoli wracała do rzeczywistości. Weź się
w garść, powtarzała sobie w duchu. Czuła zapach roz
grzanej skóry Ridge'a; od tej woni mąciło jej się w gło
wie. Była pod urokiem przystojnego ochroniarza i wcale
nie pragnęła, by ją ktoś odczarował. Rozsądek z wolna
budził się jednak ze snu i ostrzegał słabym głosem, że
popełniła błąd. Zdawała sobie sprawę, że człowiek, któ
ry trzymał ją w objęciach, jest samotnikiem i nie zamie
rza się z nikim wiązać. Powiedział jej to jasno i wyraź
nie. Czemu zatem ryzykowała, oddając serce i ciało ta
kiemu mężczyźnie?
Po chwili Ridge wypuścił Darę z objęć. W milcze
niu wrócili do apartamentu. Ledwie otworzyli drzwi,
rozległ się dzwonek. Wbrew zasadom to Ridge odebrał
telefon.
- Ojciec chrzestny chce z tobą rozmawiać - oznajmił
bezbarwnym głosem i podał jej bezprzewodowy aparat.
Dara wpatrywała się w niego jak urzeczona. Ridge
odczekał chwilę, a potem niecierpliwym gestem wcisnął
jej telefon do ręki.
- Odbierz wreszcie - mruknął z irytacją.
Odszedł w głąb pokoju. Dara przygryzła wargę. Po
czuła się bardzo samotna, jakby niespodziewanie została
porzucona. Obawiała się, że Ridge już do niej nie wróci
- ani tego wieczoru, ani w przyszłości.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
- Najnowsze wiadomości! - zawołał tryumfalnie
Clarence, podsunąwszy Darze Seabrook artykuł zamie
szczony w poczytnym dzienniku. - Prezydent Pierson
stracił jedną ze swych zwolenniczek.
Dara przebiegła wzrokiem gazetowe szpalty. Zastana
wiała się, czemu Ridge jest taki milczący. Prawie się nie
odzywał.
- Beth Langdon - odczytała na głos nazwisko boha
terki artykułu i nagle zainteresowała się jego treścią. Po
chwili dodała, walcząc z kobiecą zazdrością: - Wyszła
za mąż. Poślubiła Francuza. - Dara przypomniała sobie,
skąd zna szczęśliwą pannę młodą. - Czy to ona starała
się przeforsować ustawę dotyczącą stałego funduszu dla
bezdomnych?
- Teraz ujawniła, że Pierson wcale nie miał zamiaru
podpisywać owego dokumentu. - Clarence ze zrozumie
niem pokiwał głową i dodał lekceważąco: - Dla nas od
początku to było jasne jak słońce.
- Podoba mi się ta Langdon. Nie można jej zarzucić
obłudy. Sprawia wrażenie osoby mądrej i szczerze zain
teresowanej losem najbiedniejszych.
- Z pewnością ma sporo rozumu, bo odcięła się
w końcu od Piersona.
- Moim zdaniem, ta dziewczyna ma rację, jeśli cho
dzi o bezdomnych. - Dara zerknęła na Clarence'a, cie
kawa jego reakcji na takie oświadczenie. On jednak ża
chnął się natychmiast.
- Zdajesz sobie sprawę, ile by to kosztowało naszego
podatnika?
- A więc z braku forsy ci ludzie mają przez całe życie
wegetować na ulicy?
- Mylisz pojęcia, moja droga. - Clarence energicznie
pokręcił głową. - Pożyczę ci studium Harrisona...
- Znam jego poglądy, ale ich nie podzielam - odpar
ła z wahaniem Dara. Wstała i zaczęła spacerować po
pokoju. Starszy pan miał przerażoną minę. Dara uznała
za stosowne go uspokoić. - Nie obawiaj się. Zachowam
dla siebie moje opinie. Wiem, czego się ode mnie ocze
kuje. Reprezentuję Harrisona, a to zobowiązuje. Własne
poglądy będę ujawniać tylko w prywatnych rozmowach
z moim ojcem chrzestnym.
- Bogu dzięki - rzucił Clarence, oddychając z ulgą.
Chrząknął i popatrzył na zegarek. - Za godzinę wyru
szamy na lotnisko. Muszę zadzwonić do paru osób.
- Nie przejmuj się moimi wynurzeniami. - Dara była
w fatalnym humorze, ale nie chciała przysparzać zmar
twień oddanemu współpracownikowi Harrisona. Uści
skała starszego pana. - Wstałam dziś ż łóżka lewą nogą.
- Harujesz jak niewolnica - stwierdził zmartwiony
Clarence. - Powinnaś odpocząć. Może w samolocie uda
ci się to zrobić. Przez kilka następnych dni nie będziesz
miała po temu sposobności. Twój harmonogram jest bar
dzo napięty.
- Trudno. - Dara ze zrozumieniem pokiwała głową.
- Przed nami dwa lokalne spotkania ze zwolennikami
Harrisona. Obiecałam również przyjść na imprezę cha
rytatywną. Miałeś dobry pomysł. Zdrzemnę się w samo
locie. - W głębi ducha Dara przyznała, że potrzebuje nie
tylko odpoczynku i snu.
Gdy Clarence wyszedł, odwróciła się natychmiast
i obrzuciła Ridge'a badawczym spojrzeniem. Napotkała
jego wzrok. Przyglądał się jej z posępną miną. Pospie
sznie odwrócił głowę.
Najchętniej zamknęłaby się w sobie i oddała ponu
rym rozmyślaniom, ale nie miała siły na takie gierki.
- Czy będziemy udawać, że wczoraj nic między nami
nie zaszło?
- To nie powinno się wydarzyć - odparł stanowczo
Ridge. Podniósł głowę znad stosu dokumentów, które
właśnie przeglądał i wypełniał.
Dara podeszła bliżej, usiadła na brzegu wytwornego
krzesełka stojącego po drugiej stronie niskiego stolika
i nerwowym gestem splotła dłonie.
- Coś nas jednak łączy. Nie możemy wymazać z pa
mięci tamtych chwil.
- Mylisz pojęcia. Problem w tym, że nieustannie je
steśmy razem - tłumaczył Ridge, mrużąc oczy. - Zapo
mnieliśmy się na moment. To był duży błąd.
Jakie proste wyjaśnienie! Chwila zapomnienia! Ridge
mówił o tym spokojnie i rzeczowo, a tymczasem Dara
miała ochotę wrzeszczeć ze złości na cały głos.
- Z twego tonu wnioskuję, że nie po raz pierwszy coś
takiego przeżywasz - stwierdziła zaczepnie, starając się
mimo wszystko zachować spokój. - Czyżby inne klien
tki sprawiały podobne kłopoty?
- Nie. Już wspomniałem, że jesteś wśród nich wyjąt
kiem - powiedział niechętnie. Z irytacją rzucił długopis
na stos kartek. - Zastanów się, Daro! W czarnym kostiu
mie kąpielowym wyglądasz tak pociągająco, że męż
czyźni głupieją i myślą tylko o jednym.
- A zatem wszystkiemu jest winien mój kostium ką
pielowy, tak?
- Dlaczego komplikujesz najprostsze sprawy? - zapy
tał Ridge, nerwowym gestem odgarniając włosy z czoła.
- To oczywiste. Wczoraj ledwie byłam w stanie
utrzymać się na nogach, gdy wypuściłeś mnie z objęć...
Długo czułam twój zapach na mojej skórze, a wargi
miałam spuchnięte od pocałunków... - Umilkła nagle,
a po chwili dodała niepewnie: - Stałeś mi się bardzo
bliski.
Rzuciła oskarżycielskie spojrzenie Ridge'owi, który
poczuł, że coś ściska go w gardle. Nie spał przez pół
nocy; wspominał każde miłosne westchnienie Dary oraz
jęki rozkoszy.
- Nie waż się mnie przepraszać - rzuciła Dara, nie
dając mu dojść do słowa. Mówiła cichym, zdławionym
głosem. Łzy stanęły jej w oczach. Daremnie z nimi wal
czyła.
Odetchnęła głęboko, próbując się uspokoić.
- Obraziłeś mnie, twierdząc, że popełniliśmy błąd.
Jeśli na domiar złego powiesz, że przykro ci z powo
du naszych pocałunków i pieszczot, to cię chyba spoli-
czkuję.
Podniosła się z krzesła godnie niczym królowa i wy
szła. Ridge poczuł się jak ostatni drań. Wolałby dostać
w twarz. Gdyby chciała go spoliczkować, z pewnością
nie miałby do niej o to pretensji.
Ostatnie spotkania z wyborcami miały się odbyć
w Wirginii, rodzinnym stanie panny Seabrook. Dara
trzymała się z dala od swojego ochroniarza, ale mu nie
dokuczała. Odnosiła się do niego nadzwyczaj uprzejmie.
Ridge cierpiał dręczony tęsknotą, ale zachowywał dys
tans. Był przekonany, że postępuje właściwie.
Zatrzymali się w Middleburg, w obszernym staro
świeckim domu, gdzie Dara spędziła dzieciństwo. Rainy,
długoletnia gospodyni Seabrooków, chwyciła w objęcia
swoją wychowankę i serdecznie powitała Ridge'a, Cla-
rence'a oraz Raya. Wskazała gościom pokoje i omówiła
z nimi godziny posiłków. Gdy przybysze poczuli się jak
u siebie w domu, obie panie zniknęły w kuchni, by spo
kojnie poplotkować.
Ledwie usiedli do kolacji, Dara wstała od stołu i o-
znajmiła, że wychodzi. Miała na sobie prostą małą czar
ną z atłasowym kołnierzykiem. Minęła Ridge'a, który
poczuł zapach jej ulubionych perfum.
Zerwał się na równe nogi i pospieszył za nią do holu.
- Dokąd się wybierasz? - zapytał, gdy otworzyła
szafę i sięgnęła po płaszcz. - W moim notesie nie ma
żadnej informacji na temat dzisiejszego wieczoru.
- Idę na przedstawienie dobroczynne - odparła
z roztargnieniem Dara. — Ta impreza nie ma nic
wspólnego z kampanią wyborczą. Nie musisz mi towa
rzyszyć.
- Czemu nie wtajemniczyłaś mnie w swoje plany?
- zapytał Ridge z chmurną miną. Sięgnął do szafy po
płaszcz i podał go swojej podopiecznej.
- Już ci mówiłam, że ta impreza nie ma związku
z wyborami. Idę tam, bo tak chcę.
- To randka?
- Nie. - Dara westchnęła ciężko i odwróciła wzrok.
- Zwykły prowincjonalny wieczorek organizowany
przez miejscowe panie. To koncert amatorski. Dochód
będzie przeznaczony na leczenie dzieci i dorosłych cier
piących na choroby psychiczne. Jedną z organizatorek
koncertu spotkałam rok temu w domu opieki, gdzie
przebywa moja matka. Obiecałam wtedy, że będę wspie
rać ich poczynania. Dlatego muszę iść dzisiaj na to
przedstawienie. Kierowca mnie zawiezie i poczeka, aż
impreza się skończy. Bezpieczeństwo gwarantowane.
Nie potrzebuję dziś niańki.
- Doskonale - mruknął Ridge, mierząc badaw
czym spojrzeniem Darę. - Skoro ty masz wolne, ja rów
nież powinienem się rozerwać. O której zaczyna się ta
impreza?
- Jesteś niesamowity. - Zirytowana Dara machnęła
ręką. - Powinnam chyba zrobić ci awanturę, ale przypu
szczam, że byłaby to jedynie strata czasu. I tak postawisz
na swoim.
- Bardzo słuszne założenie - stwierdził Ridge, który
próbował zachować powagę, choć miał wielką ochotę
uśmiechnąć się pogodnie do zniecierpliwionej Dary. -
Kiedy wychodzimy?
- Za dwie minuty. - Dziewczyna obrzuciła swego
ochroniarza taksującym spojrzeniem, po którym krew
zaczęła szybciej krążyć w jego żyłach. - Nie ma czasu
na zmianę stroju. Musisz pójść w dżinsach.
Ridge Jackson okazał się czarującym mężczyzną.
Z ponurego ochroniarza zmienił się w uroczego kompa
na. Dara nie znała go od tej strony. Był serdeczny i opie
kuńczy wobec pań, uprzejmy dla panów, przyjazny i do
wcipny w rozmowie z dzieciakami. Dara stała za kuli
sami i czytała program koncertu, obserwując dyskretnie
Ridge'a, który stał w pobliżu, rozmawiając z młodymi
artystami.
Wkrótce zajęli miejsca na widowni. Ridge kątem oka
obserwował swoją sąsiadkę. Nie umknęło mu, że dys
kretnie ociera łzy, słuchając wzruszającego utworu recy
towanego z zapałem przez uzdolnioną nastolatkę. Wzru
szona i zachwycona Dara podeszła do dziewczynki
i przytuliła ją mocno. Widownia zgotowała recytatorom
owację na stojąco. Ridge był niemal pewny, że nikt z wi
dzów nie dostrzegł smutku na twarzy honorowego go
ścia wieczoru. Ciekawe, kiedy on sam nauczył się odga-
dywać bezbłędnie nastroje Dary, mimo że skryta dziew
czyna ukrywała je przed ludźmi.
Gdy oklaski ucichły, dziennikarze ruszyli do natarcia.
Ridge odruchowo zbliżył się do Dary.
- Panno Seabrook, co pani sądzi o najnowszych son
dażach przedwyborczych?
Dara niechętnie wróciła do odgrywanej przez siebie
roli. Ridge z ciekawością obserwował, jak wzruszona
dziewczyna zmienia się w uczestniczkę i animatorkę
kampanii wyborczej.
- Nie można im w pełni ufać, ale cieszę się, że Har-
rison Montgomery nadal prowadzi.
- Czy senator planuje jakieś zmiany w programie
wyborczym na krótko przed terminem elekcji?
- Nic mi o tym nie wiadomo. Chciałam państwu
przypomnieć... - Pokręciła głową, gdy kolejny dzienni
karz uniósł rękę, chcąc zadać pytanie. - Chciałam przy
pomnieć, że jestem tu prywatnie, a dzisiejszy wieczór
nie ma nic wspólnego z wyborami i niech tak zostanie.
Bohaterami wieczoru są nasi młodzi aktorzy oraz ich
opiekunka, pani Sylvia Turner, która z chęcią odpowie
na pytania dotyczące działalności charytatywnej -
stwierdziła z naciskiem Dara. Uśmiechnęła się promien
nie do dziennikarzy. - Nie zapomnijcie państwo złożyć
daru na szlachetny cel. Potrzebujemy hojnego wsparcia.
- Ostatnia uwaga wzbudziła przyjazny śmiech wśród
przedstawicieli prasy. Dara oddała mikrofon organiza
torce imprezy i odwróciła się do Ridge'a.
- Idziemy? - rzucił szeptem.
- Tak - odparła Dara. Wyciągnął do niej rękę. Po
chwili wahania podała mu dłoń. To był zwykły ludzki
gest. Miała wrażenie, że spływa na nią siła, którą przed
chwilą utraciła pod wpływem nagłego wzruszenia.
Wkrótce siedzieli już w limuzynie. Ridge namówił
Darę, by pokrzepiła się kieliszkiem czerwonego wina.
Sprawiała wrażenie zupełnie wyczerpanej.
- Czemu zgodziłaś się uczestniczyć w tej imprezie?
- Dara wzdrygnęła się, słysząc karcący ton swego
ochroniarza.
- Wiesz, na co choruje moja matka. Wydaje mi się
oczywiste, że muszę popierać takie akcje dobroczynne.
- To nie jest takie proste. - Ridge wolno pokręcił
głową i dodał: - Jesteś wytrącona z równowagi. Moim
zdaniem ta kampania wyborcza ogromnie cię wyczerpu
je. Rzadko odpoczywasz. Wkrótce całkiem opadniesz
z sił. Szafujesz nimi bez opamiętania.
- Miałam nadzieję, że to się nie rzuca w oczy. - Da
ra przyznała rację swemu ochroniarzowi. Przymknęła
oczy.
- Przypadkowy obserwator zapewne tego nie zauwa
ży, ale przede mną nic się nie ukryje. Nieustannie cię
obserwuję. Nie trzeba wielkiego sprytu, by się domyślić,
że gonisz resztkami sił. - Ridge westchął. - Mimo to nie
odmawiasz żadnej przysługi. Ludzie ze sztabu wybor
czego bez skrupułów cię wykorzystują.
- Nie mogę się oszczędzać. W ubiegłym roku obie
całam... - Dara przerwała niespodziewanie i rozpłakała
się jak mała dziewczynka. Po chwili wykrztusiła przez
łzy: - No widzisz? Zepsułam ci wieczór. Chciałeś się
rozerwać.
Ridge w milczeniu objął ją ramieniem i podał czystą
białą chusteczkę.
- Musiałabyś zrobić coś znacznie gorszego, żebym
uznał ten wieczór za stracony - oznajmił po chwili.
Dara płakała coraz żałośniej. Ridge przytulił ją moc
no. Ukryła twarz na jego piersi.
Serce jej się krajało na myśl, że szuka pociechy
u mężczyzny, który pomaga jej tylko z obowiązku. U-
znała, że słabość nie przystoi kobiecie takiej jak ona.
Odsunęła się i spojrzała Ridge'owi prosto w oczy.
- Przestań być taki opiekuńczy - szepnęła urażona.
- Przez ciebie czuję się jeszcze gorzej.
Ridge był zbity z tropu. Skrzywił się i zmrużył oczy.
- Czasami wydaje mi się, że lepiej pozostać zimnym
draniem. Teraz mam takie wrażenie. Dobra, chcesz znać
prawdę? Niepotrzebnie poszłaś na dzisiejszą imprezę.
Świata i tak nie zbawisz. Powinnaś odmówić. Na domiar
złego pobrudziłaś mi chusteczkę - perorował zakłopota
ny i naburmuszony Ridge, pocierając dłonią kark. Za
milkł na chwilę, a potem dodał z irytacją: - Niech to
wszyscy diabli! Obraziłem cię przed chwilą. Zachowa
łem się niczym ostatni łobuz. Wiesz co? Czuję się jak
facet, który uderzył bezbronne stworzenie.
Dara nie miała pojęcia, co sądzić o tym wyznaniu. Jak
urzeczona wpatrywała się w twarz siedzącego obok niej
mężczyzny. Ridge ujął jej dłoń.
- Muszę ci coś wyznać. Ten wiersz bardzo mnie
wzruszył. Mam nad tobą jedynie tę przewagę, że potrafię
bez trudu zapanować nad sobą i ukryć swoje uczucia.
- Nie sądziłam, że ochroniarze bywają tak wrażliwi.
To dla mnie niespodzianka, że troszczą się również
o stan emocjonalny swoich klientów.
Oczy Ridge'e wyrażały sprzeczne uczucia: niepew
ność i obawę, czułość i namiętność.
- Mało kto dba o takie sprawy - odparł, spoglądając
ponuro na Darę. Bez namysłu przytulił zaskoczoną
dziewczynę. - Ktoś musiał ci w końcu uświadomić, że
zbyt ciężko pracujesz.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Dara znieruchomiała, ale się nie odsunęła.
- Znów jesteś wobec mnie opiekuńczy i miły -
mruknęła.
Ridge z trudem oparł się pokusie; chciał wsunąć palce
w jedwabiste, ciemne włosy. Mocniej przytulił Darę.
- Już dobrze. Trudno mi udawać drania dłużej niż
przez kilka minut. Nie będę ci więcej dokuczać.
Dara była zbyt wyczerpana, by się z nim spierać. Pół
mrok panujący we wnętrzu limuzyny otulił ich niczym
miękki koc. Silnik mruczał jak zadowolony kot.
- Boję się - wyznała cichutko Dara.
- Nie ma powodu do obaw. Przy mnie jesteś bezpie
czna. Nikomu nie pozwolę cię skrzywdzić. - Ridge od
ruchowo zacieśnił uścisk.
- Nie lękam się napastników. Co innego spędza mi
sen z powiek. Boję się zawieść Harrisona.
- Mówisz o Montgomerym? - Ridge pomyślał z go
ryczą, że nawet w takiej chwili wyrodny ojciec rzuca
cień na jego życie.
- Tak. Nie masz pojęcia, jak wiele dla mnie zrobił.
- Dara umilkła, a po chwili dodała głosem, który świad
czył, że dziewczyna próbuje opanować senność. - To
był jedyny człowiek, na którego zawsze mogłam liczyć.
Ani razu mnie nie zawiódł.
Ridge poczuł nagle, że wzruszenie ściska go za gard
ło. Doskonale pamiętał, co czuł jako mały chłopiec.
Jedyną osobą, w każdych okolicznościach gotową wy
ciągnąć do niego pomocną dłoń, okazała się babcia. Nie
nawidził Harrisona Montgomery'ego, ale z szacunkiem
i wdzięcznością myślał o człowieku, który zapewnił Da
rze poczucie bezpieczeństwa. Miał jednak wrażenie, że
dziewczyna nie docenia roli, jaką odegrała w życiu se
natora. Była dla niego jak córka.
Zapanowało milczenie. Dara zamilkła; przestała szu
kać argumentów dowodzących, że ma wobec Mont
gomery'ego nie spłacony dług. Ridge uniósł głowę i zo
rientował się, że zasnęła wtulona ufnie w ramiona swego
ochroniarza. Czuł na szyi jej regularny oddech.
Obserwował ją ze ściśniętym sercem. Dlaczego czuł
się cudownie, trzymając ją w objęciach, a zarazem miał
świadomość, że nie powinien sobie na to pozwalać?
Spoglądał z czułością na ciemne rzęsy kontrastujące
z jasną skórą policzków, na rozchylone usta, które za
chęcały do pocałunku.
Ręka śpiącej Dary zsunęła się bezwładnie na udo
Ridge'a, który znieruchomiał i odruchowo napiął mięś
nie.
Pragnął tej dziewczyny. Chciał ją mieć.
Marzył, by przynajmniej raz odkryć sekrety jej ciała,
raz jeden sprawić, że zapomni przy nim o innych lu
dziach i zatraci się w rozkoszy.
Obiecał sobie w duchu, że zadowoli się jedną taką
chwilą. Ukradkiem musnął długie ciemne włosy.
Jeden raz, powtarzał jak w transie, wdychając delikat-
ny zapach perfum. A może uda się to powtórzyć?
Dara obiecała uczestniczyć jako gość honorowy
w dwóch lokalnych spotkaniach zwolenników senatora
Montgomery'ego. Na jednym z nich zdarzył się nieprzy
jemny incydent. Ridge wypatrzył w tłumie młodego
człowieka o niepokojącym wyglądzie. Chłopak zacho
wywał się dziwnie. Podczas rewizji wyszło na jaw, że
ukrywa pod marynarką kaburę z nabitym pistoletem.
Dara była wstrząśnięta. Z niedowierzaniem słuchała
wrzasków zirytowanego faceta, który oznajmił, że nie
dopuści, by Montgomery został prezydentem.
Po spotkaniu z wyborcami pojechała do zakładu,
w którym przebywała jej matka. Nadrabiała miną, ale
wciąż była roztrzęsiona. Nie mogła zapomnieć gróźb
miotanych przez rozwścieczonego przeciwnika jej ojca
chrzestnego.
- Jak się czuje pani Seabrook? - zapytał uprzejmie
Ridge, gdy po odwiedzinach spotkali się w holu.
- Poznała mnie, ale to wszystko. Niewiele pamięta.
- Dara wzruszyła ramionami. Ruszyli ku wyjściu.
- Czy można jej pomóc?
- Lekarze starają się jak mogą, ale nie należy ocze
kiwać wyraźnej poprawy. Będzie coraz gorzej. - Dara
pogodziła się z myślą, że jej matka jest nieuleczalnie
chora. Ta spokojna rezygnacja była dla niej źródłem siły.
Wracali do domu Seabrooków w milczeniu. Gdy
weszli do salonu, Dara opadła bezwładnie na miękką
kanapę i zrzuciła eleganckie pantofle. Rozkoszowała się
ciepłem ognia płonącego na kominku. Salon był jej ulu
bionym pomieszczeniem w rodzinnym domu. Co parę
lat zmieniał się wystrój wnętrza, ale ten pokój wciąż
zachęcał do odpoczynku, a miła atmosfera koiła starga
ne nerwy.
- Jak długo twoja matka przebywa w zakładzie?
- Od pięciu lat. Wcześniej bywała tam na kuracjach.
Gdy lekarze po raz pierwszy zatrzymali ją na dłużej,
chodziłam do czwartej klasy. Okropnie się bałam. - Dara
nadal miała przed oczyma obraz matki odjeżdżającej
karetką pogotowia. - Wiedziałam, że przydarzyło nam
się wielkie nieszczęście. Umierałam ze strachu, że mama
do mnie nie wróci. Bardzo pomogła mi Rainy, nasza
gospodyni. W każdy piątek chodziłyśmy razem do par
ku. Bawiłam się tam z innymi dziećmi. Kupowała mi
słodycze. - Dara roześmiała się cicho. - W parku rosły
ciemne winogrona. Objadałam się nimi, a potem miałam
granatowe obwódki wokół ust...
Urwała nagle. Czuła na sobie badawcze spojrzenie
Ridge'a. Ostatniej nocy wiele się między nimi zmieniło.
Byli sobie bliżsi. Ridge śmiało pytał o szczegóły z jej
życia i był pewny, że uzyska odpowiedź. Zastanawiała
się, co to oznacza. Czy nie za wiele sobie wyobrażała?
- Zadałeś grzecznościowe pytanie, a ja ci opowie
działam o całym moim dzieciństwie - powiedziała
z uśmiechem, próbując zbagatelizować niedawne zwie-
rżenia. Podniosła się z kanapy. - Przyniosę napoje. Na
co masz ochotę?
- Zdam się na twój wybór.
Dara podeszła do tacy z napojami. Nie podniosła wzro
ku, a mimo to wiedziała, że Ridge się do niej zbliża. Wy
czuwała niezawodnie jego obecność. Nie zwracając uwagi
na przyspieszone bicie serca, wrzuciła lód do szklanek
i nalała do nich wody mineralnej. Podała napój milczące
mu ochroniarzowi. Z trudem znosiła długotrwałą ciszę.
Nagle przypomniała sobie niepokojący incydent, do któ-
rego doszło podczas zebrania wyborczego.
- Ten agresywny mężczyzna miał przy sobie broń.
- Tak, to prawda-odparł Ridge. Natychmiast otrząś-
nął się z zamyślenia i zaczął rozumować trzeźwo.
Dara upiła łyk wody. Zagrzechotały cicho kostki lodu.
- Sądzisz, że chciał jej użyć? - zapytała.
- Nie dziś.
Dara na moment wstrzymała oddech. Ogarnęła ją pa-
nika. Serce zabiło jej mocniej. Postawiła szklankę na
drewnianym barku.
- Musimy zawiadomić Harrisona. Trzeba zadzwo-
nić...
- Drew już wie. Telefonowałem do Teksasu. - Ridge
zacisnął wargi, a potem oznajmił: - To była długa roz
mowa. Ustaliliśmy, że będziesz się rzadziej pokazywać
publicznie, a twoje wystąpienia zostaną skrócone do
siedmiu minut. Wystąpimy do władz lokalnych o dodat
kową ochronę policyjną, której zadaniem będzie obser
wowanie tłumu.
- Wygląda na to, że mimo wszystko nie jesteś zado
wolony z wyników tej rozmowy. - Dara kpiąco uniosła
brwi.
- Zaproponowałem odwołanie wszystkich twoich
wystąpień, ale Drew Forrester uznał, że przesadzam.
Dara odruchowo dotknęła blizny na czole. Na mo
ment uległa panice, ale natychmiast wzięła się w garść.
Tłumaczyła sobie, że ów młody mężczyzna nie wyciąg
nął broni. Zapewne chciał się tylko popisać się przed
kolegami. Wkrótce miały się odbyć wybory. Dara nie
chciała utrudniać życia zapracowanemu Harrisonowi.
- Moim zdaniem Drew miał rację. Czeka mnie zale
dwie kilka spotkań. Tamten facet z pewnością szukał
tylko poklasku.
Zamrugała powiekami czując, że silna męska dłoń
obejmuje mocno jej nadgarstek. Stali twarzą w twarz.
Dara popatrzyła w piwne oczy podobne do lwich ślepi.
Poraziła ją siła badawczego spojrzenia.
- Nie wierzysz mi. Sądzisz, że przesadzam - powie
dział Ridge z pozornym spokojem.
- Dlaczego tak się o mnie troszczysz? Jakie masz po
temu powody? - zapytała ze ściśniętym gardłem.
- Pamiętasz, co między nami zaszło w Nowym
Jorku?
- Sam kazałeś mi o tym zapomnieć. Mówiłeś, że to
był błąd. Podobno zbyt długo przebywaliśmy razem
i dlatego emocje wymknęły się spod kontroli - stwier
dziła ironicznie. Westchnęła, czując znów ból i upoko
rzenie wywołane jego słowami. Dodała z goryczą: - Po-
dobno wszystkiemu winien był mój wyzywający ko
stium kąpielowy. Ja się nie liczę. Seksowny ciuch od
razu na ciebie podziałał.
- Mówiłem tak, bo chciałem zachować trzeźwość
umysłu. - Ridge zaklął cicho. To samo powtarzał sobie
w duchu od pamiętnej rozmowy, która ich poróżniła.
- Musiałem się bronić przed emocjami.
- Ja również próbowałam nad nimi zapanować - od
parła zgnębiona Dara. Ridge objął ją mocno. Wzmocnił
uścisk, gdy próbowała wysunąć się z jego ramion.
- Gadałem bzdury, bo sądziłem, że muszę trzymać
się od ciebie z daleka.
Dara czuła, że dłużej nie zniesie takiej niepewności.
- Co ty właściwie próbujesz mi powiedzieć, Ridge?
Czyżby mój czarny kostium kąpielowy grał w tej spra
wie drugorzędną rolę? Czy moja skromna osoba ma dla
ciebie jakieś znaczenie?
- Owszem, ma - odparł Ridge zmysłowym baryto
nem, który przyprawił Darę o zawrót głowy. - Miałem
jednak wiele powodów...
- Wiem - przerwała mu Dara. Odniosła wrażenie, że
serce lada chwila wyskoczy jej z piersi. - Jesteś ochro
niarzem i nie zadajesz się z klientkami.
- To jeden z powodów, ale sprawa wcale nie jest taka
prosta.
Dara nie rozumiała, o co mu chodzi. Pokręciła głową.
- Jakie są inne powody twojej rezerwy? Jesteś żona
ty? A może zaręczony? Co...
- Oprócz ciebie nikt dla mnie nie istnieje - wpadł jej
w słowo Ridge. Oczy pociemniały mu z przejęcia. - Tak
się fatalnie składa, że nie mamy szans na udany związek.
- Dlaczego?
- Nie mogę ci tego powiedzieć. - Ridge westchnął
ciężko.
- To nieuczciwe! - wybuchnęła Dara.
Ridge pochylił się i zajrzał jej w oczy. Mięsień na
jego policzku drgał rytmicznie. To był typowy dla Jack
sona objaw zdenerwowania.
- Skarbie, znaleźliśmy się w paskudnej sytuacji. Je
stem wściekły z tego powodu. To niesprawiedliwe, że
bym śnił o tobie, leżąc samotnie w pustym łóżku, pra
wda? Muszę trzymać ręce przy sobie, choć za każdym
razem, kiedy cię widzę, wspominam nasze pocałunki
i zmysłowe pieszczoty, czuję twój zapach i smak twojej
skóry. Tamtego wieczoru w Nowym Jorku zrobiliśmy
tylko pierwszy krok, moja śliczna.
Dara nie wiedziała, czy ma krzyczeć z rozpaczy, bła
gać o litość czy płakać nad swoim losem. Przygryzła
wargę i odwróciła wzrok.
- O czym my w ogóle rozmawiamy? Skoro, twoim
zdaniem, nie możemy być razem, czemu powiedziałeś,
że ci na mnie zależy? Byłoby lepiej, żebym o tym nie
wiedziała.
Zapadła cisza. Oboje byli przygnębieni i zakłopotani.
- Chyba nie jestem wzorowym ochroniarzem, za ja
kiego chciałem uchodzić w twoich oczach.
Dara podniosła oczy i popatrzyła na Ridge'a pytają
cym wzrokiem.
- Wszystko się okropnie pogmatwało - stwierdził
głucho Ridge. Dara czuła, że patrzy z żalem na jej usta.
- Mogło być inaczej. - Zmrużył oczy. Mięsień na poli
czku znów mu drżał. - Chciałbym... - zaczął i smutno
pokręcił głową. - Cholera jasna! Po co wypowiadać ży
czenia, skoro i tak się nie spełnią?
Dara wstrzymała oddech. Ridge wydawał się równie
przygnębiony i smutny jak ona.
- W takim razie co z nami będzie?
Ridge daremnie próbował się uśmiechnąć. Przez krót
ką chwilę patrzył na Darę z czułością; potem oczy znów
mu pociemniały.
- Dość udawania, że jesteśmy wrogami. Poza tym
nic się nie zmieni. Ty będziesz nadal zdobywać głosy dla
senatora Montgomery'ego. Ja dopilnuję, żeby nic złego
ci się nie stało.
- I co dalej?
- Chyba zwariuję.
Dara niewielki miała pożytek z tego wyznania. Marna
pociecha. Teraz wiedziała, czym jest bezradność.
- Chyba dotrzymam ci towarzystwa.
ROZDZIAŁ ÓSMY
- W drodze na przyjęcie wpadniemy do meksykań
skiej restauracji. To potrwa zaledwie moment - oznaj
miła Dara w sobotni ranek. Tanecznym krokiem weszła
do salonu rodzinnego domu. Wyglądała inaczej niż zwy
kle: zamiast wyszukanej fryzury - prosty koński ogon,
luźna biała koszula oraz czarne dżinsy. Wkroczyła do
pokoju bez butów, tylko w skarpetkach. Była bez maki
jazu. Niebieskie oczy rozjaśniał zagadkowy blask, a na
twarzy malowała się pewność siebie, którą Ridge widział
u swej podopiecznej tylko w czasie ich pierwszej roz
mowy.
Miał wrażenie, że się zmieniła. Chyba przyjęła do
wiadomości fakt. że jej opiekun woli zachować dystans,
z drugiej strony zaś przestała udawać, że nic do niego
nie czuje. Patrzyła na ukochanego z pogodnym uśmie-
chem, który przyprawiał Ridge'a o szybsze bicie serca.
Odruchowo wyprężył tors. Po chwili skarcił siew duchu
za brak rozsądku. Należało się mieć na baczności; ślicz-
na Dara była niebezpieczną kobietą.
Do niedawna sądził, że jeśli oboje szczerze się przy
znają do wzajemnej fascynacji, łatwiej im będzie nad nią
zapanować. Teraz zmienił zdanie. Do tej pory nie oba
wiał się kobiet, ale najwyraźniej trafiła kosa na kamień.
Mimo woli wpatrywał się w małe perłowe guziki. Palce
go mrowiły. Najchętniej rozpiąłby białą bluzkę Dary.
Tłumaczył sobie, że ich związek nie ma przyszłości.
Szybko wziął się w garść, gdy przyszło mu do głowy, że
zamiast wodzić za Darą pożądliwym spojrzeniem, powi
nien zadbać o jej bezpieczeństwo.
- Co to za przyjęcie? - mruknął, unosząc brwi.
- Och! - Dara zmarszczyła czoło, a potem uśmiech
nęła się promiennie. - Zapomniałam ci wczoraj powie
dzieć, że otrzymałam zaproszenie.
- Zgodnie z dzisiejszym harmonogramem późnym
wieczorem masz być na balu dobroczynnym - przypo
mniał z naciskiem Ridge.
- Wszystko się zgadza. Wieczorem bal, a po połud
niu małe przyjęcie.
- Powinienem wcześniej dowiedzieć się o tej zmia
nie planów.
- Z pewnością bym ci powiedziała, ale sama usłysza
łam o tym pomyśle wczoraj rano. - Na wyrazistej twa
rzy Dary pojawił się wyraz zniecierpliwienia. - Nie było
okazji, żeby to omówić, bo nasze rozmowy dotyczyły
innych spraw.
- Zdajesz sobie sprawę, że jedziemy razem. Muszę
być wszędzie tam, gdzie ty.
Dara zamierzała wygłosić złośliwą uwagę, ale ugryzła
się w język. Przyszedł jej do głowy lepszy pomysł. Uśmie
chnęła się szeroko, a potem zachichotała cichutko. Zerk
nęła kokieteryjnie na Ridge'a i wolno pokiwała głową.
- Wszędzie tam, gdzie ja? - powtórzyła, zaglądając
mu w oczy. - Oby tak było!
Ridge jęknął rozpaczliwie, słysząc w jej głosie nie
dwuznaczną zachętę.
- Dlaczego utrudniasz życie nam obojgu? Takie uwa
gi nie poprawią humoru ani tobie, ani mnie.
- Nie przypominam sobie, żebyśmy się umawiali, co
wolno mówić, a czego nie. Daj mi znać, jeśli zmienisz
zdanie - powiedziała Dara, nie tając, że w jej słowach
kryje się niemoralna propozycja.
- Uważaj... - rzucił ostrzegawczo Ridge. Dara wes
tchnęła ciężko i w końcu zlitowała się nad swoją ofiarą.
- Dobrze, już dobrze - mruknęła pojednawczym to
nem. - Przyjęcie odbędzie się między drugą a czwartą.
To kinderbal. Do meksykańskiej restauracji wstąpimy
tylko na chwilę. Muszę odebrać sombrera zamówione
dla dzieciaków. - Z uśmiechem popatrzyła na ochronia
rza, który miał na sobie wygodne sportowe ubranie.
- Nastrój będzie swobodny. Nie musisz się przebierać.
- Szczęście w nieszczęściu - mruknął kpiąco.
O pół do czwartej Dara siedziała na podłodze z dwu
nastką roześmianych dzieciaków. Oglądali kreskówki
i śpiewali piosenki. Wszyscy - z Darą włącznie - mieli
na głowach kapelusze o szerokich rondach.
Ridge stał w kącie i wpatrywał się jak urzeczony
w roześmianą Darę Seabrook. Oddałby wszystko, byle
tylko nic nie łączyło tej uroczej kobiety z jego wrogiem
- Harrisonem Montgomerym. Rozpacz zatruła mu serce,
a życie straciło wszelki sens.
Miał tylko jedno pragnienie: być z Darą.
Wiedział jednak, że to niemożliwe.
Podczas wieczornej kolacji Dara z trudem panowała
nad roztargnieniem, które bardzo jej utrudniało prowa
dzenie towarzyskiej konwersacji. Mimo to przy stole
wymieniała z sąsiadami uprzejme uwagi na temat wyni
ków rozgrywek ligi piłkarskiej oraz poczynań demokra
tycznej większości w senacie. Żony polityków zachwy-
cały się jej suknią.
Dara uśmiechała się do gości, ale myślała tylko o Rid-
ge'u. Wydawało jej się, że rankiem doszło między nimi
do zawieszenia broni. Gdy ruszali na wieczorny bal,
poprosiła, by, jak dawniej, usiadł z nią na tylnym sie-
dzeniu limuzyny, ale Ridge grzecznie odmówił i stwier
dził, że zajmie miejsce obok kierowcy. Wybaczyła
mu natychmiast, sądząc, że zrobił to przez wzgląd na
jej bezpieczeństwo. Kiedy uśmiechnęła się do niego,
miał czelność oznajmić z ponurą miną, że na balu wol
no jej tańczyć jedynie z mężczyznami, których dobrze
zna. Nim zdążyła odpowiedzieć, zatrzasnął drzwi limu
zyny. Dara była wściekła. Podczas kolacji nie zaszczy
ciła Ridge'a ani jednym spojrzeniem. Niespodziewa
nie przyszedł jej do głowy szatański pomysł. Nie mia
ła zwyczaju znęcać się nad mężczyznami, lecz mimo
to postanowiła dać Ridge'owi nauczkę, której nigdy nie
zapomni.
Uśmiechnęła się do siedzącego naprzeciwko praw
nika w średnim wieku i kokieteryjnie przechyliła głowę.
- To moja ulubiona piosenka! Czy zechciałby pan ze
mną zatańczyć?
- Z największą przyjemnością.
Wirowała na parkiecie przez cały wieczór. Ledwie kwa
drans wytrzymała przy stole, gdy podano gorący posiłek.
Niecierpliwie przestępowała z nogi na nogę podczas ofi
cjalnych przemówień. Raz jeden wyszła na chwilę, by
poprawić makijaż. Poza tym prawie nie schodziła z par
kietu. Tańczyła jak w transie. Mimo kłopotów z utrzyma
niem równowagi znakomicie sobie radziła z krokami wal
ca, polki, cha-chy i tanga. Gdy nadeszła pora, by wyjść, do
odtańczenia został jej tylko rock and roll.
- Możemy wracać do domu - oznajmiła, uśmiecha
jąc się do Ridge'a, który z kamienną twarzą stał przy
drzwiach.
- Auto czeka - rzucił ponuro, wskazując swojej pod
opiecznej drogę do limuzyny. Dara podziękowała mu
uprzejmym skinieniem głowy.
- Doskonały zespół grał do tańca - rzuciła pogodnie,
sadowiąc się w aucie.
Ridge bez słowa zatrzasnął drzwi limuzyny.
Dara uśmiechnęła się z satysfakcją.
W drodze do domu zsunęła ze stóp eleganckie buty
i odpoczywała po wieczornej hulance; przymknęła oczy
i zdrzemnęła się nawet. Wkrótce auto stanęło na
podjeździe. Dara ocknęła się natychmiast. Krzywiąc
twarz, daremnie próbowała wcisnąć spuchnięte stopy
w ciasne pantofelki. W końcu postanowiła iść boso do
frontowych drzwi. To przecież zaledwie parę kroków.
Ze zdziwieniem obserwowała kierowcę, który ruszył
w stronę domu nie wyłączając silnika. Położyła dłoń na
klamce. Nagle z głośnika rozległo się stanowcze polece
nie Ridge'a:
- Proszę zostać w aucie, panno Seabrook.
Aha, wracamy do form grzecznościowych, pomyślała
Dara i drwiąco uniosła brwi. Nacisnęła guziki i powie
działa do mikrofonu:
- Dlaczego, drogi panie Jackson?
Po chwili milczenia Ridge rzucił chłodno i oschle:
- Dzisiejszy wieczór jeszcze się dla nas nie skończył.
Po kilku minutach stanęli w szczerym polu.
- Gdzie jesteśmy? - dopytywała się Dara, gdy Ridge
otworzył jej drzwi samochodu.
- Na łące, około pięciu kilometrów od domu. Proszę
wysiąść.
Dara westchnęła ciężko. Tym razem znacznie łatwiej
przyszło jej włożyć pantofle na obolałe stopy. Ridge
podał jej rękę, ale nie skorzystała z jego pomocy i wy
siadła o własnych siłach.
- Dobrze, dobrze. Sama dam sobie radę. Co dalej?
Ridge objął ramieniem jej talię. Przez chwilę szli bez
słowa po trawie.
- Doskonale się bawiłaś.
- Oczywiście. - Dara nie zwracała uwagi na karcący
ton ochroniarza. - Takie bale są zazwyczaj okropnie
nudne, ale tym razem mile się rozczarowałam. - Ode
tchnęła głęboko, rozkoszując się zapachem skoszonej
trawy, opadłych liści oraz wody po goleniu używanej
przez Ridge'a. Gwiazdy lśniły na niebie. Księżyc w peł
ni posrebrzył łąkę. Łagodny wiatr poruszał gałęziami
drzew. Miejsce było prześliczne, ale Dara nie potrafiła
w pełni docenić jego uroków. Odczuwała zdenerwowa
nie, chociaż nadrabiała miną, i dlatego nie umiała cie
szyć się wieczornym spacerem.
- Nie sądziłem, że tak lubisz tańczyć.
- Mam wrażenie, że dziś poruszałam się jak w transie
- odparła z chytrym uśmiechem.
- Ilu spośród dzisiejszych partnerów znałaś wcześ
niej? - zapytał Ridge z pozoru obojętnie.
- Och, sama nie wiem. Może dziesięciu...
Poczuła, jak dłoń obejmującego ją w pasie mężczy
zny zaciska się.
- Tańczyłaś z trzydziestoma czterema facetami.
- Czyżby? Nie liczyłam partnerów.
- Natomiast ja starałem się wszystkich zapamiętać.
To należy do moich obowiązków.
Dara zerknęła na swego opiekuna. Znów spostrzeg
ła drgający mięsień na jego policzku. Ridge był zdener
wowany.
- Z pewnością zauważyłeś, że wszyscy moi tancerze
byli wyjątkowo uprzejmi.
- Powiedziałem ci jasno i wyraźnie, że masz tań
czyć tylko ze znajomymi. - Ridge zatrzymał się nagle.
- Do jasnej cholery, czemu zlekceważyłaś moje wska
zówki?
- Powinieneś mnie grzecznie poprosić. Wtedy bym
się zgodziła.
- Słucham? - zapytał z niedowierzaniem osłupiały
Ridge.
- Zachowałeś się wobec mnie jak ostatni drań.
- A ty przypominałaś rozkapryszonego bachora -
odparł Ridge, który już odzyskał mowę.
- Jak przystało na kobietę wyzwoloną, sama o sobie
decyduję. - Dara odwróciła się i ruszyła w stronę auta.
- Zaproponowałeś określoną procedurę. Doszłam do
wniosku, że jest bezsensowna, i zrobiłam to, co uważa
łam za właściwe.
- Byłaś wściekła, bo nie usiadłem obok ciebie w
aucie.
Dara miała ochotę zaprzeczyć. Niewiele brakowało,
żeby skłamała. Odwróciła się, stanęła z Jacksonem twa
rzą w twarz... i nagle zmieniła zdanie.
- A jeśli przyznam, że tak było, to co mi powiesz?
Ridge był wyraźnie zbity z tropu. Gapił się na Darę
nie wiedząc, co odpowiedzieć. Dziewczyna oskarżyciel
skim gestem wycelowała palec w jego pierś.
- Sam powiedziałeś, że oboje powinniśmy prze
stać udawać wrogów. Wzięłam twoje słowa za dobrą
monetę i dlatego poprosiłam, żebyś dotrzymał mi towa
rzystwa. Odmówiłeś. Poczułam się urażona. Na domiar
złego poleciłeś kategorycznie, żebym nie tańczyła z nie
znajomymi, a potem zatrzasnąłaś mi drzwi auta przed
nosem.
- To chyba lekka przesada - żachnął się Ridge. Dara
skrzyżowała ramiona na piersiach. Ridge zaklął, a potem
niespodziewanie złagodniał i powiedział cicho: - Pięk-
nie dziś wyglądasz. Ślicznie ci w tej sukience. Próbowali
cię poderwać?
Dara lekceważąco machnęła ręką.
- Owszem, ale bez rezultatu. Żaden mi się nie spo
dobał. Sam rozumiesz, że wcale nie miałam ochoty tań
czyć z trzydziestoma czterema facetami. Wystarczyłby
mi jeden. Wiesz doskonale, o kim mówię.
- Nie możemy... - zaczął Ridge, kładąc dłonie na jej
obnażonych ramionach. Poczuła ciepło jego rąk. Chciała
rzucić się w jego objęcia.
- Przestań mnie pouczać - wpadła mu w słowo.
Spojrzała w niebo załzawionymi oczyma i dodała cicho:
- Niepotrzebnie tak szczerze z tobą rozmawiam. To
podsyca jedynie twoją męską dumę. Jestem zmęczona.
Pora wracać do domu.
Cofnęła się, ale Ridge natychmiast przyciągnął ją do
siebie. Jak urzeczony wpatrywał się w jej twarz. Z re
zygnacją pokiwał głową i przytulił Darę jeszcze moc
niej. Gdy wysunęła się z jego objęć, wplótł palce w jej
ciemne włosy.
- Przez cały wieczór chciałem stłuc na kwaśne jabłko
facetów, którzy tańczyli z tobą, uśmiechając się głupko
wato. Chwilami miałem również ochotę skręcić ci kark
za to, że jesteś taka śliczna - wyznał czule i drwiąco
zarazem.
Przytulił Darę i musnął wargami jej usta. Kołysali się
wolno jak w transie.
- Co my robimy? - zapytała oszołomiona.
- Przez cały wieczór chciałem z tobą zatańczyć.
Ridge okrywał pocałunkami jej ramiona. Oboje mocno
przylgnęli do siebie biodrami. Dara zarzuciła ręce na
szyję ukochanego i wtuliła się w jego objęcia.
Ridge westchnął i pocałował ją w czoło. Dara mus
nęła wargami jego szyję. Słyszała, jak serce kołacze mu
w piersiach.
- Tylko jeden taniec - poprosił drżącym głosem.
Oboje mieli wrażenie, że ktoś gra im na skrzypcach
najpiękniejsze melodie.
- Tylko jeden taniec - powtórzyła jak we śnie. Ridge
całował smukłą dziewczęcą szyję.
- Jedna chwila szaleństwa - szepnął smutno i czule.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Następnego ranka w domu Seabrooków panował
okropny zamęt. Wszyscy byli zdenerwowani.
Dara weszła do salonu i zbliżyła się do siedzące
go na kanapie Ridge'a, który rozmawiał przez tele
fon. Wyciągnęła dłoń, by odgarnąć opadający mu na
czoło kosmyk włosów, ale opuściła rękę, nim do
tknęła ciemnej czupryny. Ridge popatrzył na Darę,
a piwne oczy natychmiast mu pociemniały. Był przy
gnębiony. Bez słowa skinął na nią i wskazał miejsce
obok siebie.
Usiadła posłusznie i splotła dłonie na kolanach.
Bardzo chciała dotknąć Ridge'a, ale wolała go nie wy
trącać z emocjonalnej równowagi. Wczorajszy wieczór
bardzo ich zbliżył; z trudem powstrzymała się od nie
winnej pieszczoty. Ciekawe, czy Ridge potrafi w jednej
chwili zapomnieć o uczuciach, gdy trzeba zdać się na
rozum. Jeśli tak, była to umiejętność godna pozazdrosz
czenia.
- Dobrze się czujesz? - zapytał Ridge, odkładając
słuchawkę.
Dara skinęła głową.
- Tak - odparła. Przemknęło jej przez myśl, że mia-
łaby się znacznie lepiej, gdyby jej dłonie przestały żyć
własnym życiem i wprawiać ją w zakłopotanie. Czuła
na sobie badawcze spojrzenie Ridge'a.
- Jesteś pewna? Masz dziwną minę, zupełnie jakbyś
była trochę...
- Szalona? - wpadła mu w słowo. Mówiła cichym,
zmysłowym głosem. - Czuję się jak osoba, która lada
chwila popełni małe szaleństwo.
Ridge westchnął głęboko. Musiał się skoncentrować.
W przeciwnym razie straci głowę.
- Daro, przestań mi dokuczać. Przed nami trudny
dzień. Muszę być w dobrej formie.
- Oczywiście. - Dziewczyna pochyliła głowę i z roz
targnieniem potarła czoło. Po chwili dodała: - Chciała
bym tylko usłyszeć, że nie ja jedna przewracałam się tej
nocy z boku na bok.
- Z ust mi to wyjęłaś - mruknął ponuro.
- Rozumiem.
- Oboje wiemy, w czym rzecz. - Ridge odetchnął
głęboko i zaczął omawiać ze swoją podopieczną harmo
nogram dnia. - Pogoda jest doskonała, więc na spotka
nie przyjdzie mnóstwo ludzi. Zjawimy się tam na kwa
drans przed twoim wystąpieniem. Wprowadzę cię na
podium, a po przemówieniu wrócisz z Rayem do limu
zyny. Ja was będę ubezpieczać. Lepiej trochę przesadzić
ze środkami ostrożności niż pozwolić sobie na jakieś
niedopatrzenie.
- Niewiele mam czasu wymianę uścisków dłoni. Dla
wyborców to bardzo ważny gest - stwierdziła rzeczowo
Dara.
- Racja, ale musimy ograniczyć tę część spotkania
do minimum. To zbyt niebezpieczne.
Dwie godziny trwała podróż autem do zachodniej
Wirginii. Gdy przybyli na miejsce, Ridge nie wysiadając
z limuzyny spostrzegł, że na spotkanie przybyło dwa
razy więcej ludzi, niż spodziewali się przedstawiciele
sztabu wyborczego z Forresterem na czele. Orkiestra
miejscowej szkoły średniej grała ulubione utwory Har-
risona Montgomery'ego. Zimne napoje i piwo lały się
strumieniami. Była słoneczna pogoda. Panował nastrój
wesołej majówki, ale w tłumie widziało się grupki krzy
kliwych przedstawicieli rozmaitych organizacji i grup
nacisku. Pacyfiści pokrzykiwali na weteranów wojen
nych. Rozmaici ekstremiści propagowali swoje hasła
i poglądy. Ridge uważnie obserwował tłum; awantura
wisiała w powietrzu.
Najchętniej odwołałby wystąpienie Dary, ale było już
za późno. Z ponurą miną otworzył drzwi limuzyny i po
mógł dziewczynie wysiąść.
- Co się stało? - zapytała, widząc jego minę. - Cze
mu jesteś taki posępny?
- Nic. Mam ochotę udusić Drew jego własnym
krawatem - mruknął Ridge. Skinął głową stojącym
w pobliżu policjantom i zwrócił się ponownie do swej
podopiecznej. - Pamiętaj, że twoje przemówienie ma
trwać najwyżej siedem minut. Żadnego marudzenia.
- Nie mam zwyczaju marudzić - odparła zniecier
pliwiona. Ridge omal się nie roześmiał, widząc jej obra
żoną minę. Zawsze chciała mieć ostatnie słowo.
- Nie przesadzaj z uprzejmością, kiedy gapie będą
cię zatrzymywać. Clarence powiadomił organizatorów
spotkania, by w twoim imieniu przeprosili uczestników,
że nie możesz zostać dłużej.
- O wszystkim pomyślałeś. - Dara dotknęła oprawki
ciemnych okularów Ridge'a i zapytała z ciekawością:
- Czy to standardowe wyposażenie wszystkich ochro
niarzy?
- Oczywiście. - Ridge zdobył się na uśmiech. Dara
najwyraźniej próbowała go rozweselić.
- Wspaniale. Nie będę musiała wyjmować lusterka,
by poprawić makijaż.
Ridge nie odważył się przyznać, co sobie pomyślał.
Dara przechyliła głowę i popatrzyła na niego z uwagą.
Kosmyki ciemnych włosów opadły jej na czoło.
- Powiedz to głośno.
- Co? - zapytał, nie wierząc własnym uszom. Czyż
by czytała w jego myślach?
- Masz jakiś pomysł. - Dara podeszła bliżej. Poczuł
zapach jej perfum. - Śmiało. Podziel się nim ze mną.
Ridge chętnie by się wykręcił, ale duma mu na to nie
pozwoliła.
- Pomyślałem, że przyjemnie byłoby scałować
szminkę z twoich ust.
- Wiesz, jak się określa mężczyzn twojego pokroju?
- zapytała, spoglądając na niego pociemniałymi z emo-
cji oczyma. Nie czekając na odpowiedź, ruszyła w stronę
podium. Ridge szedł obok niej, uważnie obserwując
tłum.
- Jak?
- To okrutni kusiciele - odparła przyciszonym gło
sem i wydęła usta jak obrażona nastolatka. Taka minka
przyprawiłaby o zawrót głowy każdego mężczyznę.
Ridge nie był wyjątkiem. - Dużo obiecują, ale na tym
się kończy.
Dara przyspieszyła kroku i uśmiechnęła się, witając
przedstawicieli lokalnego sztabu wyborczego. Uścisnęła
dłonie miejscowych oficjeli i weszła po schodach na
podium. Ridge podziwiał jej zgrabne pośladki.
Przemówienie trwało sześć minut i pięćdziesiąt osiem
sekund. Tłum oklaskiwał Darę schodzącą wolno z pod
wyższenia. Ridge upewnił się, czy Ray czeka na nią po
drugiej stronie podium. Obserwował uważnie uczestni
ków spotkania, gotów w każdej chwili wkroczyć do
akcji. Zaniepokoił się, gdy mimo zapowiedzi o wcześ
niejszym niż planowano wyjeździe panny Seabrook,
spora grupa ludzi ruszyła w jej kierunku. Miał nadzieję,
że Ray ich zauważy i przyspieszy kroku.
Na prawo od Dary ujrzał nagle trzech mężczyzn, któ
rzy przed chwilą oderwali się od niewielkiej, lecz hała
śliwej grupki ekstremistów. Paru kolegów ruszyło za
nimi. Sytuacja wymykała się spod kontroli. Ridge biegł
na pomoc swej podopiecznej. Z trudem przepychał się
przez tłum. Jeden z krzykaczy uderzył Raya, który upadł
na trawę. Dara również osunęła się bezwładnie.
Zwarty tłum otoczył dwójkę poszkodowanych. Ridge
parł do przodu niczym burza. Sekundy dłużyły mu się
jak lata. Wreszcie przypadł do leżącej nieruchomo Dary
i porwał ją na ręce.
Miał wrażenie, że serce podchodzi mu do gardła.
Omiótł wzrokiem szczupłą postać dziewczyny, szukając
widocznych obrażeń. Na policzku pojawił się duży si
niak. Rękaw kostiumu był rozerwany i brudny. Dziew
czyna miała szklisty wzrok. Była w szoku.
- Ray, uważaj! - powtarzała raz po raz. - Uciekaj!
Ridge pokiwał głową. Znowu to samo. Mimo brutal-
nej napaści ta szalona dziewczyna, zamiast ratować
własną skórę, martwi się o swego ochroniarza.
- Nic nie mów. Zaniosę cię do auta.
Po chwili siedzieli już w limuzynie.
- Czas stąd znikać - rzucił półgłosem Ridge.
- Nie! - Lodowate palce Dary zacisnęły się wokół
dłoni ochroniarza. - Najpierw musisz sprawdzić, co
z Rayem. Nie chcę... - przerwała na moment i zmarsz
czyła brwi. - Nie chcę, żeby mu się coś przytrafiło tylko
dlatego, że starał się mnie obronić.
Dopięła swego. Ridge uległ jej namowom. Złamał
regulamin agencji ochroniarskiej, na chwilę zostawił
dziewczynę pod opieką kierowcy oraz Clarence'a i po
biegł sprawdzić, co się dzieje z kolegą. Na szczęście .
policja i karetki pogotowia były już na miejscu. Lekarz
opatrywał Raya, który wcale się nie zdziwił, gdy Jackson
powiedział mu o prośbie Dary.
- To dla niej typowe - oznajmił, krzywiąc się z bólu.
- Wracaj do limuzyny. Powiedz tej małej, że nic mi nie
jest. Zabierz ją stąd.
Ridge poprosił lekarkę z drugiej karetki, by na miej
scu zbadała Darę. Dziewczyna nie odniosła poważniej
szych obrażeń. Dostała worek ż lodem. Miała go przy
kładać do policzka, na którym pojawił się duży fioletowy
siniak.
W drodze powrotnej Ridge milczał, analizując w nie
skończoność ostatnie wydarzenia. Zastanawiał się, czy
można było uniknąć zagrożenia.
Gdy wrócili do domu, Rainy zajęła się troskliwie
poszkodowaną dziewczyną. Wkrótce Dara była już
w łóżku. Natychmiast zasnęła. Ridge czuwał w salonie.
Wkrótce zadzwonił telefon. To był Drew.
- Co z nią? - zapytał krótko.
- Jest w szoku.
- Co się stało? - rzucił oskarżycielskim tonem rze
cznik prasowy Montgomery'ego. Ridge był na to przy
gotowany, lecz i tak ogarnęła go złość.
- Pomylił się pan w swoich rachubach. Zjawiło się
mnóstwo ludzi. Policja z trudem panowała nad tłumem.
Nie przewidział pan również, że rozmaici polityczni
awanturnicy zechcą wykorzystać spotkanie przedwybor
cze do własnych celów. Z takimi może sobie poradzić
jedynie wojsko.
- Mogę porozmawiać z Darą? - przerwał te wywody
zniecierpliwiony Drew.
- Nie. Moja podopieczna już śpi - odparł spokojnie
Ridge.
- Gdy wstanie, niech natychmiast do mnie zadzwoni.
Muszę z nią porozmawiać i sprawdzić, jak zareagowała
na tę dzisiejszą wpadkę. Nie wiadomo, czy będzie w sta
nie... - Drew umilkł. Najwyraźniej zdał sobie sprawę,
że mówi jak człowiek bez serca.
- Chodzi o to, czy nadal będzie mogła harować jak
niewolnica dla pana i Montgomery'ego, prawda? - do
kończył zirytowany Ridge.
- Tego nie powiedziałem.
- Ale tak właśnie pan myśli. Muszę kończyć. Prze
każę wiadomość pannie Seabrook.
- Chwileczkę - przerwał niecierpliwie Drew. -
Przed nami jeszcze dwa spotkania z wyborcami. Oba
będą się odbywały w parku. Dara musi wziąć w nich
udział. Trzeba wszystko zaplanować.
- To niemożliwe - odparł spokojnie Ridge. - Panna
Seabrook nie będzie od dziś uczestniczyć w imprezach
masowych odbywających się pod gołym niebem.
- Nie zamierzam wysłuchiwać takich bzdur. Rozma
wialiśmy już na ten temat.
- Podjąłem decyzję. Uprzedziłem organizatorów, że
Dara nie pojawi się na spotkaniach z wyborcami.
- Co? Miał pan czelność decydować o tym bez po
rozumienia się ze mną?
- Owszem.
Drew milczał przez chwilę, a potem rzucił drwiąco:
- Gdy Harrison się o tym dowie, wyleci pan z tej
roboty na zbity pysk...
- Zapewne - przerwał Ridge głosem spokojnym
i zdecydowanym. - Proszę do niego zadzwonić. My
dwaj nie mamy o czym rozmawiać. - Odwiesił słucha
wkę. Dał nauczkę Forresterowi. Taka satysfakcja warta
była każdej ceny.
Pół godziny później Ridge pałaszował kanapki przy
gotowane na kolację przez zatroskaną Rainy. Telefon
zadzwonił ponownie. Tym razem w słuchawce rozległ
się głos Harrisona Montgomery'ego. Ridge natychmiast
stracił apetyt.
- Jeśli chodzi o dzisiejsze popołudnie... - powie
dział niepewnie senator. Ridge nie pozwolił mu do
kończyć.
- Proszę niczego nie owijać w bawełnę. Zapewne
chce mnie pan wylać na zbity pysk. Mniejsza z tym, byle
tylko Dara nie musiała się więcej narażać. Proszę sobie
wreszcie uświadomić, że tylko ona doznała poważnych
obrażeń w czasie pańskiej kampanii wyborczej. Dwu
krotnie została napadnięta. Wynajął mnie pan, aby zapo
biec tego rodzaju wydarzeniom. Oświadczam, że uczy
nię wszystko, by zapewnić Darze całkowite bezpie
czeństwo. Swoich decyzji z nikim nie zamierzam kon
sultować.
Zapadła cisza. Montgomery odchrząknął.
- Dzwonię, by przeprosić za bezsensowną gadaninę
mojego rzecznika prasowego. Skoro, pańskim zdaniem,
publiczne wystąpienia stanowią zagrożenie dla mojej
chrzestnej córki, proszę je odwołać. Nie będę kwestio
nować pańskich decyzji - oznajmił stanowczo Montgo
mery. Po chwili westchnął i dodał nieco łagodniej: - Na
pewno już pan zauważył, że Dara jest wyjątkowo foto-
geniczna. Wyborcy życzliwym okiem patrzą na jej zdję
cia. Co więcej, bardzo szybko nawiązuje kontakt
z ludźmi, którzy masowo się do niej garną. Chętnie przy
znaję, że przychylne nastawienie mediów do mojej kan
dydatury to przede wszystkim jej zasługa. Nic jednak
nie jest dla mnie ważniejsze od zdrowia i bezpieczeń
stwa tej dziewczyny.
Ridge nie był w stanie wykrztusić słowa. Zamurowa
ło go po prostu. Do tej pory uważał Montgomery'ego za
bezwzględnego egoistę. Czyżby jednak wyrachowane
mu politykowi leżało na sercu dobro innych ludzi? Ridge
myślał o tym z goryczą. Do tej pory był święcie przeko
nany, że dla senatora liczy się jedynie wymarzona pre
zydentura.
- Domyślam się, że Dara już śpi - ciągnął Montgo
mery. W jego głosie pobrzmiewało zatroskanie. -
Wiem, że skończyło się na paru siniakach, ale chciałbym
wiedzieć, w jakim jest stanie.
- Obrażenia są powierzchowne. Była w szoku -
odparł Ridge. - Jutro, najdalej pojutrze dojdzie do
siebie.
Harrison Montgomery westchnął z ulgą.
- Chciałbym porozmawiać z Darą, gdy się obudzi.
Proszę jej powiedzieć, że dzwoniłem.
- Z pewnością to zrobię.
- Niech się pan nią opiekuje. - Montgomery zapano
wał nad emocjami; znów wydawał polecenia.
- Obiecuję - powiedział bez namysłu Ridge. Nagle
doznał olśnienia. Osiągnął swój cel. Zdobył zaufanie
Montgomery'ego.
To odkrycie nie przyniosło mu jednak spodziewanego
zadowolenia.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Zostanę tu najwyżej półtorej godziny, postanowiła
Dara. Spacerowała po parku, w którym bawiła się przed
łaty jako mała dziewczynka. Dzień był pochmurny
i chłodny. Zanosiło się na deszcz, ale nie zwracała na to
uwagi. Potrzebowała chwili oddechu. Nawet śnieżna za
dymka nie mogła jej odstraszyć.
Wolała nie myśleć, jak zareaguje Ridge, gdy odkryje
jej nieobecność. Zdawała sobie sprawę, że po niedaw
nym incydencie ochroniarze ani na moment nie spuszczą
jej teraz z oka. Będzie musiała to znosić z kamienną
twarzą, chociaż wszystko się w niej gotowało.
Przekonała Rainy, że potrzebuje chwili samotności
i zupełnego spokoju. Starsza pani po namyśle przyznała
jej rację.
Dara szukała wzrokiem huśtawek. Otuliła się dżinso
wą kurtką i ruszyła w ich stronę. Przyjemnie było posie
dzieć na miękkiej gumowej ławeczce. Dziewczynie było
jednak trochę ciasno. Trudno się dziwić. Huśtawki usta
wiono w parku specjalnie dla maluchów.
Usłyszała charakterystyczne kroki. Od razu wiedzia
ła, kto nadchodzi.
- Proszę, siadaj. - Wskazała Ridge'owi sąsiednią
huśtawkę. Po chwili wahania usadowił się na gumowej
ławeczce. Był ponury i zdenerwowany.
- Wyszłaś, nic mi o tym nie mówiąc.
Dara skinęła głową.
- Owszem. Chciałam być przez chwilę sama. Wokół
mnie kręci się mnóstwo ludzi. To jest... męczące.
- Mógłbym wszystko zorganizować...
- Nie, dziękuję - przerwała mu Dara. Poczuła znajo
my ucisk w żołądku. Zeskoczyła na ziemię. - Masz do
bre intencje, ale problem w tym, że przez cały czas byś
mnie obserwował, jak przystało na ochroniarza. Nie po
trzebuję strażnika. Chcę tylko, żeby ktoś okazał mi trochę
zwykłej ludzkiej życzliwości. Jeśli cię na to nie stać,
zostaw mnie samą.
Ridge ujął ją za ramię i zmusił, by popatrzyła mu
w oczy.
- Mógłbyś mnie przytulić? - zapytała śmiało.
Ridge spoglądał na nią w milczeniu. Obawa przed
okazywaniem uczuć walczyła z potrzebą ich ujawnienia.
Wahanie trwało zbyt długo. Dara poczuła się odrzuco
na. Westchnęła głęboko i odwróciła się, by iść dalej sa
motnie.
Nagle znalazła się w objęciach Ridge'a, który przy
tulił ją mocno.
- Nie dajesz mężczyźnie czasu do namysłu, co? -
mruknął posępnie ochroniarz.
Dara przylgnęła do niego z całej siły. Skryła twarz na
jego szerokiej piersi. Wdychała zapach skórzanej kurtki
oraz charakterystyczną woń jego wody po goleniu. Rid-
ge był dla niej jak opoka - silny, męski, pomocny. Objęła
go w pasie.
Długo milczeli. Ridge wplótł palce w ciemne włosy
Dary.
- Masz bardzo irytujący zwyczaj - mruknął. Dara
uśmiechnęła się lekko. Cudownie było skryć się w obję
ciach tego cudownego mężczyzny.
- Czyżby? - odparła zaczepnie.
- Lubisz zaskakiwać ludzi - stwierdził, tuląc ją coraz
mocniej.
- Mój ojciec chrzestny twierdzi, że to mi dodaje u-
roku.
Ridge wymamrotał półgłosem jakieś przekleństwo.
- Skoro tak mówisz... Rozmawiałaś z nim dziś rano?
- Tak. - Dara w zamyśleniu pokiwała głową. - O-
znajmił, że wsiądzie w samolot i przyleci natychmiast,
żeby dotrzymać mi towarzystwa, ale wybiłam mu z gło
wy ten pomysł. I tak spotkamy się wkrótce na bankiecie,
który odbędzie się w Wirginii na dzień przed wyborami.
- Dara poczuła, że Ridge napiął mięśnie, co było u niego
oznaką zdenerwowania. - Szkoda, że nie lubisz Harri-
sona.
- Irytują mnie politycy.
- Harrison ma wiele pozytywnych cech. To on ura
tował w Wietnamie mego ojca, który wpadł w zasadzkę.
Pewnie by mnie tu nie było, gdyby Montgomery nie
zaryzykował. Przyjaźnili się od tamtej pory. Podobno
Harrison bardzo się zmienił po śmierci taty.
Ridge z powagą spoglądał na Darę.
- Daro, Montgomery prosił, żebym się tobą opieko
wał. Obiecałem mu to i słowa dotrzymam. Czy mogła
byś zacząć wreszcie słuchać rad człowieka, który napra
wdę troszczy się o twoje zdrowie i bezpieczną przy
szłość?
- Bądź ostrożny - odparła kpiąco Dara, choć serce
w niej topniało z radości. - Jeszcze uznam, że ci na mnie
zależy.
- Może coś w tym jest - odparł wymijająco.
Dara wstrzymała oddech. Miała nadzieję, że Ridge ją
pocałuje. Nigdy dotąd nie marzyła tak o pocałunku.
Chciała, by wyszły na jaw wszystkie skrywane uczucia.
Potrzebowała tego mężczyzny i łudziła się, że i ona jest
mu potrzebna. Pragnęła go aż do bólu.
- Daro, będę przy tobie - zapewnił Ridge po długim
milczeniu. - Zrobię dla ciebie wszystko, czego pra
gniesz. Chciałbym uczynić znacznie więcej. - Przerwał
na chwilę, a potem dodał niskim, zmysłowym głosem:
- Nie masz pojęcia, ile pomysłów przychodzi mi teraz
do głowy. - Przytulił ją mocniej. Smukłe nogi Dary
przylgnęły do jego ud. Pochylił głowę i szepnął: - Za
cznę od tego. - Pocałował zachłannie trzymaną w obję
ciach dziewczynę.
Całowali się do utraty tchu. W końcu uznali, że pora
iść do domu. Dara powoli wracała do rzeczywistości.
Przez cały dzień była nieco oszołomiona, bo czuła na
sobie pożądliwy wzrok Ridge'a.
Długo zastanawiała się, co powinna zrobić. W czasie
wieczornej kąpieli podjęła decyzję i przestała o tym my-
śleć. Bez pośpiechu wysuszyła włosy. Natarła ciało bal-
samem, a twarz posmarowała kremem nawilżającym.
Skropiła się perfumami. Dręczyły ją obawy, ale w głębi
ducha wiedziała, że podjęła słuszną decyzję.
Ridge leżał na łóżku z rękoma założonymi pod gło-
wa. Oczy miał zamknięte. Nie chciało mu się zdjąć ubra-
nia ani kabury z bronią. Było mu wszystko jedno. Rów-
nie dobrze mógłby spać w stodole na sianie, zamiast
rezydować w pięknie urządzonym pokoju gościnnym.
Nie zgasił nawet lampki stojącej obok łóżka, bo wyciąg
nięcie ręki okazało się zbyt dużym wysiłkiem.
Nagle usłyszał szelest otwieranych drzwi i lekkie kro-
ki. Otworzył oczy i usiadł. Dara stała na środku pokoju.
Ridge był całkiem zbity z tropu.
Zdawała się czytać w jego myślach.
- Nic nie mów - rzuciła ostrzegawczo. - Posłuchaj
mnie przez chwilę.
Podeszła bliżej. Ridge patrzył na nią jak urzeczony.
Domyślił się, że jest bardzo zdenerwowana.
- Wiem, że mnie pragniesz - oznajmiła, idąc w stro
nę łóżka. - Twierdzisz, że istnieją ważne powody, które
sprawiają, że nie możesz być ze mną. Zapewne tak jest
w istocie, ale dla mnie to nie stanowi przeszkody. Jedno
nas łączy: jestem przekonana, że nawzajem siebie pra
gniemy.
Dara wysoko uniosła głowę, sięgnęła do kieszeni szla
froka i śmiałym gestem rzuciła na łóżko garść prezerwa-
tyw. Ridge zerknął na nie z niedowierzaniem.
- Sześć - wyjąkał z trudem. - Dziewczyno, co ci...
Zabrakło mu słów. Wpatrywał się w Darę jak w ob
raz.
- Mam dość zagadek i niedomówień. Pragnę cię.
To śmiałe wyznanie otrzeźwiło go w końcu.
- Daro - jęknął rozpaczliwie.
- Skoro ty nie możesz kochać się ze mną, pozwól mi
przynajmniej kochać się z tobą - szepnęła namiętnie.
Ridge przymknął oczy. Usłyszał szmer jedwabiu zsu
wającego się z jej ramion. Ten cichy dźwięk miał wię
kszą moc niż głos rozsądku, dźwięczący coraz słabiej
w jego głowie. Usta Dary czule musnęły policzek Rid
g e ; to łagodne dotknięcie sprawiło, że zapomniał
o skrupułach. Chciał żyć chwilą. Jutro przyjdzie czas na
żal i wyrzuty sumienia.
Dara uosabiała wszystko, czego pragnął.
Westchnął głęboko, rozkoszując się jej zapachem.
Otworzył oczy. Zrobiło mu się ciepło na sercu, gdy ujrzał
nagą piękność o jasnej skórze i cudownej sylwetce. Na
szyi dziewczyny pulsowała szybko i rytmicznie mała
niebieska żyłka; to był jedyny objaw zdenerwowania.
Ridge zapomniał o wątpliwościach.
Zdawał sobie sprawę, że pragnie nie tylko ciała Dary.
Chciał dzielić jej radości i smutki. Łudził się, że otworzy
przed nim duszę.
- Chodź tu, moja śliczna - szepnął, tuląc ją do siebie.
- Marzyłem o tobie na jawie i we śnie.
Pocałował ją, a ona oddała mu pocałunek. Czuł ra
dość i ulgę. Gładził chłodną, delikatną skórę, chcąc roz-
grzać ją swymi pieszczotami. Gdy Dara śmiało przesu
nęła językiem po jego wargach, uległ namiętności i za
pomniał o skrupułach. Po chwili oboje leżeli na łóżku.
Ridge oparł się na łokciach, by nie przygnieść Dary
swoim ciężarem. Objął dłońmi jej twarz. Jego pocałunki
były lekkie niczym dotknięcie motylich skrzydeł. Roz
koszował się smakiem pełnych warg, pieścił opuszkami
palców jedwabistą skórę. Nie chciał ulec od razu pier
wotnej żądzy. Odruchowo napiął mięśnie. Pragnął jak
najdłużej pieścić śliczną dziewczynę.
- Czy uznasz mnie za erotomana, jeśli przyznam się,
że w marzeniach i snach często widziałem cię nagą? -
spytał Ridge i zachichotał nerwowo.
- Nie - odparła krótko, rozpinając mu koszulę i dżin
sy. - Mam nadzieję, że wkrótce oboje będziemy nadzy.
Na rozbieraniu sprawa się pewnie nie skończy.
- Masz rację. - Ridge zadrżał pod wpływem zmysło
wych pieszczot. Zajrzał w błękitne oczy zamglone na
miętnością.
- Cudownie. Ja również marzyłam o tej chwili. Wie
działam, czego pragnę - wyznała, okrywając pocałunka
mi jego brzuch i tors. Po chwili spojrzała mu w oczy
i dodała, nie przerywając zmysłowych pieszczot: - Tym
razem chcę wreszcie poczuć, że stanowimy jedność. Weź
mnie.
Podniecony mężczyzna przymknął na chwilę oczy,
a potem sięgnął po prezerwatywę. Rozsunął kolanem
smukłe uda Dary. Przez moment spoglądał w błękitne
oczy. Oddychał ciężko, przykrywając ją swoim ciałem.
Czuła siłę i żar muskularnego ciała. Jak urzeczona spo
glądała w tęczówki jasne niczym u lwa.
Nie odrywając wzroku od twarzy kochanki, Ridge
uniósł ręką jej szczupłe biodra i wszedł w nią zdecydo
wanie.
- Dobrze ci?
Dara nie była w stanie wykrztusić słowa. W milcze
niu skinęła głową.
Ridge zmrużył oczy i skupił się, chcąc jak najdłużej
czerpać rozkosz z ich miłosnego zespolenia. Poruszał się
wolno jak we śnie.
- Nie spiesz się, kochanie. Chcę cię mieć jak najdłu
żej. Pragnę dać ci wszystko, na co mnie stać.
Dara nie była w stanie zaprotestować. Śmiało podjęła
ów powolny rytm. Chłonęła żar nagich, wilgotnych ciał
i ciepły urywany oddech ogarniętego płomieniem żądzy
kochanka. Powoli traciła panowanie nad sobą, lecz nadal
wpatrywała się w jego piwne oczy. Po raz pierwszy
w życiu czuła się całkowicie zaspokojona.
Mąciło jej się w głowie. Przycisnęła dłonie do szczu
płych męskich pośladków, jakby ponaglała kochanka.
Nagle znieruchomiała i westchnęła spazmatycznie.
W chwili gdy nieco ochłonęła, Ridge wszedł w nią
jeszcze głębiej i splótł palce z jej palcami. Piwne oczy
rozświetlił jasny blask. Uszczęśliwiony mężczyzna wtu
lił twarz w długie ciemne włosy.
Gdy oboje wrócili do rzeczywistości, ułożył się na
plecach, ale nadal trzymał rękę Dary.
- Powinnaś mi była powiedzieć, że od dawna nie
sypiałaś z żadnym mężczyzną. Twoje ciało zdradza takie
sekrety. Mogłem sprawić ci ból. - Ogarnął go niepokój,
gdy przypomniał sobie, że Dara otworzyła szeroko oczy,
kiedy w nią wszedł. Dodał ze smutkiem: - Obawiam się,
że miałem rację.
- Jak możesz tak myśleć? - Dara przechyliła głowę
i popatrzyła mu w oczy. Ridge od razu się uspokoił.
Wszystko było w porządku. Zapomniał się trochę, ale
Dara w ogóle tego nie zauważyła. Była szczęśliwa i za
spokojona. Po chwili zrobiła smutną minkę, przygryzła
wargę i oznajmiła z westchnieniem: - Rzeczywiście by
ły takie chwile, gdy czułam się okropnie. Zbyt długo ka
załeś mi czekać. - Nie wytrzymała i zaczęła chichotać.
Ridge niemal słyszał, jak walą się mury, które wznosił
latami, by ochronić swoje wrażliwe serce. Ta dziewczy
na bez trudu sprawiła, że przestały istnieć. Czułość, którą
mu okazywała, i bezwzględna uczciwość, z jaką mówiła
o swoich pragnieniach, okazały się skuteczniejsze niż
najpotężniejszy taran. Ridge nie miał pojęcia, czym za
służył sobie na przychylność tej cudownej istoty. Bez
słowa przyciągnął ją do siebie i mocno przytulił. Wie
dział, że ten związek nie może przetrwać, a zarazem
przeczuwał, że nie zdoła nigdy zapomnieć o dziewczy
nie, z którą kochał się tej nocy.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Następnego ranka Dara była okropnie roztargniona.
Ciągle się potykała, wpadając na meble. Zwymyślała się
za to, gdy popatrzyła do lustra. Promieniała radością,
której nie była w stanie ukryć. Z politowaniem kiwała
głową. Ciekawe, czy wszyscy już się domyślili, że Dara
Seabrook kocha Ridge'a Jacksona. Mniejsza z tym. Ko
mu się to nie podoba, niech na nią nie patrzy.
Wczorajszej nocy kochali się powtórnie. Gdy odpo
częli, Ridge przekonał Darę, że powinna wrócić do swe
go pokoju. Twierdził, że w przeciwnym razie do świtu
nie pozwoli jej zmrużyć oka i sam nie zaśnie.
Rankiem spotkali się w salonie. Ridge rzucił Darze
pytające spojrzenie. Bez słowa podeszła i zarzuciła mu
ramiona na szyję. Poranny całus szybko zmienił się
w namiętny pocałunek kochanków. Gdy w końcu ode
rwali się od siebie, obojgu brakowało tchu. Dara wpa
trywała się w ukochanego jak w obraz.
- Dzień... dobry - wykrztusiła z trudem.
- Dzień dobry - odparł zduszonym głosem. - Jak się
spało?
- Cudownie - rzekła z uśmiechem.
- To dobra nowina. Niestety, nie mogę tego o sobie
powiedzieć - mruknął ponuro.
Dara poczuła niepokój. Przytuliła się mocniej do Rid-
ge'a.
- Prosiłeś, żebym wróciła do siebie, ponieważ...
- Zgadza się.
Dopiero teraz spostrzegła, że Ridge źle wygląda. Był
ponury. Sprawiał wrażenie samotnika zamkniętego
w sobie i obrażonego na cały świat. Dara czuła, że ogar
nia ją rozpacz.
Serce jej się krajało, ale próbowała zachować spokój.
- Mam nadzieję, że nie będziesz mi robił wykładu na
temat rozsądku oraz poczucia odpowiedzialności.
- Jakżebym śmiał! Nie żałuję tamtej nocy. Każda
chwila to cudowne wspomnienie. Niestety, istnieją prze
szkody, których nie obalą ani uczucia, ani namiętności.
- Powiesz mi, w czym rzecz?
- Nie - odparł krótko i zdecydowanie.
Dlaczego? Miała ochotę rzucić mu w twarz to pyta
nie, ale opamiętała się i wypowiedziała tylko półgłosem
jego imię. W jednej sylabie zawarła całą swoją tęsknotę.
Ridge zgarbił się, jakby przyszło mu dźwigać ciężkie
brzemię trosk. Zaklął cicho i westchnął.
- Nie mogę ci niczego obiecać, ale zapewniam, że
nikt na świecie nie jest mi bliższy od ciebie. - Podniósł
głowę i popatrzył w błękitne oczy. Ujął dłoń Dary i zło
żył na niej pocałunek. - To się nigdy nie zmieni.
Po chwili milczenia wypuścił ją z objęć, ruszył
w stronę drzwi i skinął na Darę.
- Clarence chciał się z nami widzieć. Sprawdźmy,
o co mu chodzi.
Starszy pan czekał na nich w bibliotece. Wręczył Da
rze zmiętą gazetę.
- To okropne. Skandal na sześć dni przed wyborami!
Popularny brukowiec opublikował zdjęcie i biogra
fię mężczyzny, który rzekomo był nieślubnym synem
Montgomery'ego. Był to rancher ze stanu Wyoming.
- W pierwszej chwili pomyślałem, że patrzę na zdję
cie Harrisona sprzed dwudziestu lat, ale zmieniłem zda
nie. Sam nie wiem, co o tym myśleć - żalił się Clarence.
Ridge w pierwszej chwili uznał, że wiadomość zosta
ła wyssana z palca. Popatrzył na fotografię.
Przebiegł go dreszcz. Widoczny na niej mężczyzna
rzeczywiście miał rysy i posturę Montgomery'ego.
Czyżby wścibski dziennikarz napisał prawdę?
- Okropnie pobladłeś - stwierdziła zaniepokojona
Dara, patrząc na Ridge'a, który bardzo zmienił się na
twarzy. - Co ci jest?
Jackson w milczeniu pokręcił głową. Właśnie odkrył,
że kandydat na prezydenta miał co najmniej dwu nie
ślubnych synów.
- Muszę odetchnąć świeżym powietrzem - oznajmił.
Mówił prawdę. Miał zawroty głowy.
Przez cały dzień unikał ludzi. Dara nie miała okazji
z nim porozmawiać. Gdy w starym domu zrobiło się
ciemno i cicho, westchnęła i śmiało ruszyła do jego po
koju. Na widok Ridge'a paradującego bez koszuli zapo
mniała o kłopotach i zagadkowych doniesieniach. Pra-
gnęła tego mężczyzny. Pociągał ją bardziej niż ktokol
wiek na świecie.
- Nie mogłam zasnąć.
- Powinnaś leżeć w łóżku i liczyć owce. - Ridge de
likatnie musnął policzek Dary opuszkami palców. Wpa
trywał się w nią smutnymi oczyma, jakby chciał powie
dzieć: Uciekaj stąd, maleńka. Zniecierpliwiona dziew
czyna odsunęła się nieco. Nie chciała, żeby ukochany
traktował ją jak dziecko.
- Jestem wściekła. Dlaczego Willis Herkner, ten mar
ny dziennikarzyna, ośmiela się wypisywać takie bzdury?
Zamiast liczyć owce, wolałabym skręcić mu kark.
Ridge zmrużył oczy i pokręcił głową.
- Nie mam ochoty rozmawiać o tym facecie i jego
artykule.
- A o czym gotów jesteś porozmawiać?
- Mam dość gadania, Daro - odparł łagodnie i za
jrzał jej w oczy.
- Na co masz ochotę? - Nim zadała pytanie, wiedzia
ła, jaką usłyszy odpowiedź, ale mimo to wypowiedziała
je głośno. Ridge westchnął głęboko.
- Idź do siebie, Daro. Nie możesz dziś ode mnie
oczekiwać czułości i zrozumienia.
Dara nie pozwoliła zbić się z tropu.
- Odpowiedz na moje pytanie.
- Chcesz wiedzieć, czego od ciebie chcę?
Dara bez słowa skinęła głową.
- Dość mam pytań, subtelności i romantycznych
bzdur. - Przerwał na moment. - Chodź ze mną do łóżka.
Dara wstrzymała oddech. Wiedziała, czego się spo
dziewać, ale gdy usłyszała tę propozycję wypowiedzianą
głośno i wyraźnie, była nieco zakłopotana.
Ridge przyglądał się jej uważnie. Pokiwał głową z po
nurym zadowoleniem.
- Masz, czego chciałaś. Po co ci to było? Większość
kobiet pragnie czułości i słodkich kłamstw o dozgon
nym uczuciu. Wybacz, ale...
- Nie jestem podobna do większości kobiet.
- Uważaj. Sama nie wiesz, w co się pakujesz - rzucił
ostrzegawczo Ridge.
Zapewne miał rację. Z drugiej strony pierwotny ko
biecy instynkt podpowiadał Darze, że trafiła na właści
wego mężczyznę i powinna przy nim trwać. Czuła, że
Ridge jest wytrącony z równowagi i wściekły na cały
świat.
- Wkrótce się dowiem - szepnęła.
Ridge w milczeniu zsunął jedwabny szlafrok z ra
mion Dary, objął ją mocno i pocałował zachłannie. Po
łożył dłonie na zgrabnych pośladkach dziewczyny
i przylgnął biodrami do jej bioder, aby jednoznacznie
dać jej do zrozumienia, czego pragnie.
Po chwili oboje byli nadzy. Ridge nie zapomniał
o prezerwatywie. Kochali się namiętnie i żarliwie.
Wkrótce świat przestał dla nich istnieć, a ciała stały się
dla nich źródłem niewysłowionej rozkoszy.
Gdy ochłonęli, Ridge ubrał się i pomógł Darze wło
żyć szlafrok. Wziął ją na ręce, zaniósł do sypialni w dru
gim końcu korytarza i położył do łóżka. Zamierzał
odejść, ale Dara bez słowa chwyciła go za rękę. Chcia
ła, by spał w jej łóżku, ale nie śmiała powiedzieć tego
głośno.
- Zostanę - obiecał, spoglądając na nią z czułością.
- Zanim poprosiłam, wiedziałeś, czego chcę. - Dara
nie kryła zdziwienia.
- Przejrzałem cię. Nic się przede mną nie ukryje -
stwierdził w zadumie, bawiąc się kosmykiem jej włosów.
- Nie wydajesz się tym uszczęśliwiony.
Ridge westchnął.
- Trudno mi przywyknąć do twojej bliskości. Nikt
na mnie dotąd nie patrzył tak jak ty.
- W takim razie wiesz już, że cię kocham. - Musiała
to wyznać. Nie potrafiła dłużej kryć w sercu owego se
kretu.
Ridge długo milczał.
- Nic o mnie nie wiesz - powiedział w końcu.
- To nie ma nic do rzeczy - odparła. Wyraz powąt
piewania w piwnych oczach sprawił, że zebrało jej się
na płacz. Usiadła na łóżku. - Co mam zrobić, żebyś mi
uwierzył? Powiedzieć Harrisonowi? Wykrzyczeć to ca
łemu światu? Dać ogłoszenie do gazety?
Ridge w milczeniu pokręcił głową. Dara czule pogła
skała jego obnażoną pierś. Czuła pod palcami niespokoj
ne kołatanie serca. Ukochany wpatrywał się w nią z za
chwytem, jakby była magiczną zjawą z krainy czarów,
która może umknąć lada chwila.
- Wierzę ci - szepnął.
Do wyborów pozostało zaledwie pięć dni.
Ridge znienawidził kalendarz i zegar.
Z rozpaczą myślał, że za pięć dni przyjdzie mu na
zawsze rozstać się z Darą, która nie będzie już potrze
bowała wynajętego ochroniarza.
Po kolacji mrugnęła do niego porozumiewawczo. Po
szła od razu do łazienki, by wziąć prysznic. Gdy wróciła
do pokoju, wycierając ręcznikiem mokre włosy, ujrza
ła Ridge'a siedzącego przy biurku. Trzymał w ręku eg
zemplarz brukowca z artykułem o rzekomym synu Har-
risona. Zmarszczyła brwi. Wydawało jej się, że dawno
wyrzuciła tę gazetę. Podeszła bliżej i dotknęła ramienia
ukochanego.
- Gdzie znalazłeś tego szmatławca?
Zaskoczony Ridge pospiesznie złożył gazetę i cisnął
ją na biurko. Zerwał się z krzesła i wsunął ręce w kie
szenie.
- W koszu... Tam, gdzie jest jego miejsce.
Dara spostrzegła, że jest zakłopotany. Nie wiedziała,
czemu to przypisać.
- Sądziłam, że nie interesujesz się kampanią wyborczą.
- To prawda - odparł nieco spokojniej.
- W takim razie...
- Zastanawiam się, kim jest ów facet na zdjęciu.
Dara spojrzała na leżącą na biurku gazetę.
- Podobieństwo jest uderzające.
- Znasz tego mężczyznę?
Dara pokręciła głową. Zastanawiała się, czemu Ridge
tak się przejmuje napastliwym artykułem.
- Chyba nie wierzysz w idiotyzmy, które wypisuje
jakiś głupi pismak - rzuciła ze złością.
- Moja opinia jest bez znaczenia - odparł, wzrusza
jąc ramionami. - Ty to co innego. Dziennikarze na pew
no będą próbowali coś z ciebie wyciągnąć. Musisz być
na to przygotowana.
- Moim zdaniem wszystkie te bzdury o nieślubnym
synu zostały wyssane z palca. Chyba przyznasz mi rację.
- Dara z niepokojem spoglądała na ukochanego.
- Zapewne masz rację, ale nie da się ukryć, że męż
czyzna na zdjęciu jest bardzo podobny do Montgome-
ry'ego.
Dara była zaniepokojona. Intuicja podpowiadała jej,
że dzieje się coś złego.
- Od początku wiedziałam, że nie należysz do zwo
lenników Harrisona, ale teraz wydaje mi się, że traktu
jesz go jak osobistego wroga. - Podeszła do Ridge'a
i położyła dłonie na jego piersi. Ogarnął ją lęk. - Co się
dzieje? - wypytywała niespokojnie. - Powiedz mi, co
wiesz o Harrisonie. Znałeś go wcześniej?
Ridge znieruchomiał. Chłód w jego oczach sprawił,
że Dara utwierdziła się w swoich obawach.
- Twojego ojca chrzestnego poznałem osobiście
w studiu telewizyjnym przed kilkoma dniami. Sama
mnie przedstawiłaś panu senatorowi - stwierdził oschle.
Dara zadrżała. Przeczuwała, że wkrótce pozna jakąś
mroczną tajemnicę, która odmieni jej życie.
- W takim razie skąd to nagłe zainteresowanie plot
kami opublikowanymi przez podrzędny dziennik? - wy-
pytywała niecierpliwie. - Ciągle przypinasz Harrisono-
wi jakieś łatki. Co przesądziło o twojej niechęci do nie
go? To nie jest zwyczajna antypatia.
Ridge odwrócił się bez słowa.
- Nienawidzisz go - szepnęła Dara ze ściśniętym
sercem.
- Mówiłem ci, że nie lubię polityków - odparł wy
mijająco Ridge.
- Tu chodzi wyłącznie o Harrisona.
- Nie nalegaj, Daro. Będzie lepiej, jeśli ci tego o-
szczędzę - stwierdził ponuro Ridge.
Dziewczyna była przerażona. Drżała ze strachu. Po
czuła dziwny chłód. Oddychała płytko i nieregularnie.
- Nienawidzisz go - powtarzała obsesyjnie.
- Tak - przyznał z wściekłością Ridge. Coś w nim pęk
ło. - Nienawidzę go! Ten skurwysyn jest moim ojcem.
- Co? - Dara potrząsnęła głową. - Niemożliwe! To
chyba jakaś pomyłka!
- Nie. Jestem nieślubnym synem Montgomery'go.
Podobieństwo jest nikłe, ale popatrz mi w oczy. - Ridge
odwrócił się i pochylił nad Darą.
Dziewczyna wpatrywała się w złociste tęczówki podo
bne do lwich ślepi. Takie same miał jej ojciec chrzestny.
Poczuła zawrót głowy.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Minęło sporo czasu, nim Dara wreszcie doszła do
siebie. Jej umysł pracował gorączkowo. Nie była w sta
nie uporządkować myśli. Zamknęła oczy i potrząsnęła
głową. Skup się, nakazała sobie. Z rozpaczą popatrzyła
na Ridge'a.
- Jak? Kiedy? - spytała, bezradnie rozkładając ręce.
- To proste - stwierdził rzeczowo. - Moja matka
przyjechała do Hollywood i zagrała kilka rólek w mar
nych filmach. Chętnie uczestniczyła w szalonych przy
jęciach i jak przystało na początkującą, niezbyt utalen
towaną aktoreczkę, szukała wpływowego protektora.
Przez sześć tygodni romansowała z Harrisonem Mont-
gomerym.
- Słyszałam od ciebie, że przyjechała do Hollywood
dopiero po porodzie.
- Dwa razy próbowała zrobić karierę.
- Czegoś tu nie rozumiem. - Dara przygryzła wargę.
- Harrison nie mógł romansować z twoją matką. Był już
wtedy... - Dara umilkła. Zdała sobie sprawę, że rozu
muje jak naiwna pensjonarka. Po chwili dodała szeptem:
- Był żonaty.
- Zgadza się - odrzekł drwiąco Ridge. - Był żonaty.
- Wiedział o dziecku? Czy twoja matka mu powie
działa?
- Próbowała się z nim skontaktować. Zostawiła wia
domość w jego biurze. Gdy odkryła, że będzie miała
dziecko, już się nie spotykali. Wróciła do Missisipi i tam
czekała na rozwiązanie. Gdy przyszedłem na świat, wró
ciła do Hollywood najszybciej, jak mogła.
Dara znów potrząsnęła głową. Jej uporządkowany
i bezpieczny świat został nagle przewrócony do góry
nogami.
- To się nie mieści w głowie. Jak mam się z tym
uporać? Czy matka powiedziała ci, że jesteś synem Har-
risona?
- Tak - odparł cicho Ridge. - Była narkomanką. Tej
samej nocy przedawkowała i umarła. Miałem wtedy
szesnaście lat.
- Boże miłosierny! - jęknęła dziewczyna. Gardło
miała ściśnięte. Chciała objąć Ridge'a, który cofnął się
niespodziewanie. Złamał jej serce.
- Dawne dzieje - rzucił chłodno.
Nie dała się oszukać. Jej ukochany cierpiał od lat, ale
rana wcale się nie zabliźniła. Wiedziała, że Ridge potrze
buje rady i pociechy. Ktoś powinien mu pomóc.
- Musimy powiedzieć Harrisonowi całą prawdę.
- Wykluczone - upierał się Ridge. Dara popatrzyła
na niego ze zdumieniem.
- Przecież...
- Przez tyle lat obywałem się bez ojca. I teraz dam
sobie radę sam - oznajmił, zaciskając pięści. - Nie jest
mi potrzebny.
Nagle zmienił się na twarzy, jakby nie był w stanie
dłużej ukrywać cierpienia, ale szybko wziął się w garść
i spojrzał na Darę z obojętną miną, która zmroziła jej
serce.
- Teraz wiesz, dlaczego nie możemy być razem. -
Potrząsnął głową, widząc, że dziewczyna chce mu prze
rwać. - Moja nienawiść do Montgomery'ego jest równie
silna jak twoje do niego przywiązanie. To by nam zatruło
życie.
Dara nie miała siły dłużej się spierać. Ostatni argu
ment ukochanego całkiem ją pognębił. Przymknęła oczy
starając się uporządkować wszystko, czego się przed
chwilą dowiedziała, lecz mimo to nadal miała w głowie
kompletny zamęt. Gdy otworzyła oczy, Ridge'a nie było
już w jej sypalni. Jej serce ścisnęło się z żalu. Chciała
zawołać ukochanego, biec za nim.
Została w pokoju. Jak miała go przekonać, że wszy
stko może się zmienić na dobre?
Ridge poruszał się jak automat. Niewiele brakowało,
by wpadł na zaaferowaną Rainy.
- Przepraszam - mruknął, nie zatrzymując się ani na
chwilę. Ruszył ku frontowym drzwiom. Chciał uciec jak
najdalej od rzeczywistości, od Dary, od myśli, które
zatruwały mu serce i umysł.
Mimo woli zastanawiał się, czy mężczyzna na zdjęciu
rzeczywiście jest synem Harrisona z nieprawego łoża.
Gdyby ta wiadomość okazała się prawdziwa, Ridge
miałby przyrodniego brata. Przyjął nowinę dość obojęt
nie. Tęsknił za Darą. Był przekonany, że ją stracił.
Unikał jej przez cały dzień. Wieczorem ledwie trzy
mał się na nogach. Był wyczerpany. Długo stał pod
prysznicem. Niespodziewanie ktoś uchylił zasłonę. Dara
wślizgnęła się do ciasnej kabiny. Twarz miała zapłakaną.
Była poważna i gotowa stawić mu czoło.
Ridge nie mógł złapać tchu. Patrzył na nią z niedo
wierzaniem. Cały zdrętwiał.
- Odejdź - szepnął.
- Nie - odparła zdecydowanie. Ridge zaklął cicho.
- Nic nas nie łączy.
- Mylisz się.
Podeszła i przytuliła się do rozgrzanego gorącą wodą
ciała. Ridge zacisnął powieki.
- To nie ma sensu. Po wyborach nasze drogi się
rozejdą.
- Trudno. Odejdziesz świadomy, że kocham cię
ponad wszystko na świecie.
Ridge był wzruszony. Oddychał z trudem.
- Daro... - zaczął. Umilkł i popatrzył w sufit.
Dziewczyna okrywała pocałunkami jego tors i ra
miona.
- Zostanę - oznajmiła łamiącym się głosem. - Teraz
muszę być przy tobie.
Serce mu się krajało, gdy słuchał jej drżącego głosu.
Nie był w stanie opierać się dłużej. Przytulił mocno śli
czną i upartą dziewczynę.
- Czemu do mnie przyszłaś? - zapytał.
- Już ci mówiłam. Kocham cię.
Zarzuciła mu ręce na szyję, wspięła się na palce
i przycisnęła usta do jego warg. Przesunęła po nich czub
kiem języka, zachęcając ukochanego do śmielszych po
całunków. Po chwili obojgu zakręciło się w głowie. Po
żądanie okazało się silniejsze niż rozsądek.
Dara odsunęła się nieco i spojrzała ukochanemu
w oczy.
- Chcę cię pocieszyć. Błagam, pozwól mi.
- Wystarczy, że tu ze mną jesteś. Bardzo mi pomo
głaś - wyznał z uśmiechem i przesunął dłonią po jasnej
skórze, gładkiej niczym jedwab.
Dara uśmiechnęła się z chytrze. Była uosobieniem
tryumfującej kobiecości.
- To dopiero początek.
Namiętność i zaufanie... Te dwie cechy ujęły Ridge'a
za serce. Był pod urokiem ślicznej i mądrej dziewczyny,
która nie kryła swoich pragnień i bez wahania stanęła
przed nim, przekonana, że nie zostanie odtrącona. Pra
gnął jej ciała i serca. Pożądanie nie było już dla nich
obojga najważniejsze. Ufał Darze, gotów był zdać się
na jej łaskę i wiedział, że spotka go za to wspaniała
nagroda.
Stali we dwoje pod strumieniem wody, a żądza roz
palała się w nich coraz gorętszym płomieniem. Piesz
czoty ciepłych kropli i niecierpliwych dłoni już im nie
wystarczały.
Ridge oparł Darę plecami o ścianę. Objęła nogami
jego biodra. Wziął ją na stojąco, gwałtownie i pospiesz
nie. Powtarzała raz po raz jego imię.
- Jesteś dla mnie wszystkim - szepnął, nim rozkosz
zmąciła mu umysł.
Ostatnie przedwyborcze spotkanie Harrisona Mont-
gomery'ego odbyło się w przeddzień elekcji. Senator
zaprosił wpływowych zwolenników na uroczysty ban
kiet. Dziennikarze brukowych dzienników spekulowali
na temat sensacyjnych wiadomości dotyczących nie
ślubnego syna kandydata na prezydenta. Pracownicy je
go sztabu nabrali w wody w usta. Sensacja dnia wkrótce
spowszedniała czytelnikom i sytuacja wróciła do normy.
Montgomery niewiele stracił w przedwyborczych son
dażach.
Po zakończeniu przyjęcia Harrison wyszedł z hotelu
w towarzystwie żony, chrzestnej córki oraz agentów taj
nych służb. Ridge kątem oka dostrzegł w tłumie kilku
mężczyzn z emblematami tej samej organizacji, której
członkowie poturbowali w Wirginii Darę i Raya.
- Szybko, wsiadajcie do aut. Tu jest niebezpiecznie
- mruknął półgłosem do Dary.
Montgomery go nie posłuchał. Pozdrawiał swoich
zwolenników. Instynkt polityka górował nad rozsąd
kiem. Nie zwracał uwagi na wrzaski nielicznych prze
ciwników. Gdy jeden z reporterów zapytał, co sądzi
o tych krzykaczach, odparł z pobłażliwym uśmiechem:
- To właśnie stanowi o sile naszego kraju. Każdy ma
prawo do wypowiadania swoich poglądów.
Zniecierpliwiony Ridge pociągnął Darę w stronę
otwartych drzwi auta.
Montgomery odprowadził żonę do limuzyny. Nagle
przyszło mu do głowy, że byłoby dla niego korzystne,
gdyby pokazał się tłumowi w towarzystwie chrzestnej
córki. Nie bacząc na wcześniejsze ustalenia, pomachał
ręką siedzącej już w limuzynie Helen i ruszył do auta
Dary.
Ridge zaklął. Sytuacja wymykała się spod kontroli.
Tajni agenci powinni się błyskawicznie przegrupować
i rozdzielić. Ochrona przysługiwała zarówno senatoro
wi, jak i jego małżonce.
Montgomery podszedł do stojącej przy samochodzie
Dary i i objął ją ramieniem. Wiedział, że dla fotorepor
terów to nie lada gratka: uroczy obrazek z życia rodzin
nego wyższych sfer.
Ridge obserwował tłum.
- Nie umiem wyrazić, kochanie, jak wiele ci za
wdzięczam - powiedział senator do przybranej córki.
- Muszę z tobą porozmawiać. To bardzo ważne - o-
znajmiła z powagą Dara.
Senator wyraźnie się zawahał. Ridge spostrzegł kątem
oka, jak z ociąganiem kiwa głową.
- Wkrótce do ciebie zadzwonię.
Tłum krzyczał coraz głośniej.
- Nie czas na pogawędki. - Ridge zdecydowanym
ruchem wepchnął Darę do auta. Gdy się wyprostował,
usłyszał pierwszy strzał. Tłum ogarnęła panika. Zatrzas
nął drzwi i zorientował się, że przed Montgomerym jest
pusta przestrzeń. Żaden z agentów nie osłaniał kandyda
ta na prezydenta. W mgnieniu oka ocenił sytuację. Za
reagował instynktownie.
Zasłonił ojca przed kolejnym strzałem.
Padł na chodnik ugodzony pociskiem przeznaczonym
dła senatora Montgomery'ego.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
- Jestem dla pacjenta bliską osobą! Należę do jego
rodziny - krzyczała Dara do nieustępliwej pielęgniarki
w recepcji.
Szpitalna siostra najwyraźniej miała spore doświad
czenie w kontaktach z krewnymi i znajomymi chorych.
Nie robiły na niej wrażenia histeryczne wrzaski ani bła
galne zapewnienia.
- Jeśli zechce mnie pani dopuścić do głosu, zaraz
wszystko wyjaśnię. Operacja trwa. Gdy tylko pacjent
zostanie przewieziony na oddział intensywnej terapii,
będzie pani mogła go zobaczyć.
Dara otarła załzawione oczy. Poczucie bezsilności do
prowadzało ją do furii. Gdy ujrzała Ridge'a padającego
na chodnik, wyskoczyła z limuzyny i przypadła do uko
chanego, choć powtarzano jej nieustannie, że w takiej
sytuacji powinna zostać w aucie.
- Wszędzie była krew - mruknęła półgłosem. Wciąż
miała przed oczyma Ridge'a, leżącego nieruchomo na
chodniku.
- Pocisk uszkodził śledzionę - wyjaśniła pielęgniar
ka, wezwała sanitariusza i dodała życzliwie: - Kolega
zaprowadzi panią do poczekalni. Zaparzyłam kawę.
Wiem, że jest pani chrzestną córką Harrisona Mont-
gomery'ego.
- Harrison wyszedł z tego bez szwanku - stwierdzi
ła półgłosem Dara. - Mój biedny Ridge poważnie ucier
piał.
Mijały kolejne godziny. Dara siedziała w poczekalni
i modliła się po cichu. Gdy zjawił się Clarence i próbo
wał ją namówić, żeby wróciła do domu choćby po to,
by zmienić poplamione krwią ubranie, stanowczo od
mówiła.
- Harrison nalegał...
- Nic mnie to nie obchodzi. - Dara wzdrygnęła się,
słysząc to imię. Mężczyzna, którego kochała, walczył ze
śmiercią, ponieważ uchronił Montgomery'ego przed za
machowcem. Ta myśl była niczym okrutna tortura. Dara
rozpłakała się znowu. Zakłopotany Clarence objął ją
ramieniem i delikatnie poklepał po plecach.
W końcu do poczekalni zajrzał chirurg.
- Połataliśmy śledzionę, jak się dało - tłumaczył. -
Pacjent stracił dużo krwi, ale się nie poddał. Najwyraź
niej ma ochotę żyć. Moim zdaniem, wyjdzie z tego. -
Lekarz popatrzył na zegarek. - Za kwadrans przewiozą
go na intensywną terapię. Pani jest członkiem jego ro
dziny? Tak mówiła siostra oddziałowa.
Dara wytarła nos i skinęła głową.
- Zamierzamy się pobrać.
Kątem oka dostrzegła zdziwioną minę Clarence'a.
Odwróciła głowę i rzuciła mu ostrzegawcze spojrzenie.
- Ten pan może to potwierdzić.
Clarence zamrugał powiekami i odchrząknął.
- Oczywiście. Wkrótce ślub - przytaknął niepewnie.
Dara odzyskała siły. Pobiegła do windy. Z pięcio
minutowym opóźnieniem przywieziono na oddział nie
przytomnego Ridge'a. Leżał bez ruchu na szpitalnym
łóżku. Skórę miał poszarzałą, usta blade. Dara zastana
wiała się, czy chirurg nie jest nadmiernym optymistą.
Uspokoiła się dopiero wtedy, gdy wzrok jej padł na
kontrolne monitory. Serce biło mocno i regularnie.
Po kilku godzinach Ridge otworzył wreszcie oczy
i popatrzył na siedzącą przy łóżku dziewczynę. Poruszył
dłonią.
- Daro...
Ścisnęła delikatnie jego chłodne palce. Łzy stanęły jej
w oczach.
- Ridge, bardzo cię kocham. Wyjdziesz z tego. Wszy
stko będzie dobrze.
- Naprawdę? - zapytał niepewnie, z trudem wyma
wiając słowa.
Zmarszczył brwi i przełknął ślinę.
- Ktoś jeszcze został ranny?
- Nie. - Dara natychmiast się domyśliła, o kogo py
ta. Zrobiło jej się ciężko na sercu. - Żadnych ofiar. - Ob
serwowała Ridge'a, który z wolna zapadał w sen. Uwie
rzyła, że będzie żył.
Gdy Ridge znów się obudził, dobiegł go niski dźwię
czny głos.
- Dziękuję za uratowanie mi życia.
Serce Ridge'a uderzało coraz szybciej. Chciał otwo-
rzyć oczy, ale powieki były zbyt ciężkie. Nie był w sta
nie ich unieść.
- Montgomery? - zapytał schrypniętym głosem.
- Zaciągnąłem dług, którego nie można spłacić. -
Ridge rozumiał poszczególne słowa, ale nie umiał pojąć
ich sensu. Oddychał z trudem. W oddali rozległo się
uporczywe brzęczenie.
- Gdybym mógł coś zrobić...
- Proszę wyjść -, nakazał kobiecy głos. - Stan pa
cjenta niespodziewanie się pogorszył.
Ridge oblizał suche wargi. Słyszał przyciszone głosy
rozmawiających pielęgniarek. Ktoś przyjaznym gestem
dotknął jego dłoni. To nie była ręka Dary. Chory ponow
nie zapadł w sen.
Ocknął się po jakimś czasie i zamrugał powiekami.
Widział jak przez mgłę, ale poznał Darę. Było mu ciepło.
Przestał się bać.
- Kocham cię - oznajmił nieswoim głosem. Ob
raz siedzącej przy łóżku dziewczyny był coraz wyraź
niejszy.
Dara rozpłakała się z radości. Była szczęśliwa i bar
dzo zmęczona. Delikatnie głaskała jego czoło, wargi
i policzki. Zagryzła usta, próbując wziąć się w garść.
Ridge czuł się lekki i spokojny. Miał wrażenie, że
kamień spadł mu z serca. Minęło sporo czasu, nim zdał
sobie sprawę, w czym rzecz.
- Przestałem go nienawidzić - oznajmił z niedowie
rzaniem, patrząc na ukochaną.
Pobrali się trzy tygodnie później. Ridge chętnie poje
chałby w podróż poślubną na Tahiti, Dara okazała jed
nak więcej rozsądku. Długa podróż samolotem byłaby
dla rekonwalescenta zbyt męcząca. Postanowili spędzić
miodowy miesiąc na małej wyspie u wybrzeży Wirginii.
Ridge nie miał powodów do narzekania. Zamieszkali
w przytulnym domku niedaleko plaży, na którą nie mieli
wstępu inni turyści. Troskliwa żona czule opiekowała się
wracającym do zdrowia młodym małżonkiem, który wo
dził za nią nieustannie zachwyconym spojrzeniem.
W kostiumie kąpielowym prezentowała się doskonale.
Oboje godzinami wysiadywali na werandzie. Odpoczy
wali po trudach ostatnich miesięcy; kochali się łagodnie
i czułe, by nie ucierpiało na tym zdrowie Ridge'a. Wie
czorami podziwiali zachody słońca. Ich wspólne życie
dopiero się zaczynało.
EPILOG
Dara poznała całą prawdę. Harrison Montgomery
miał trzech nieślubnych synów. Największą zagadką był
dla niej Reese Marchand - nawrócony grzesznik, który
dawniej chętnie i szczęśliwie grywał w kasynach Monte
Carlo. Jego matką była Francuzka, która przed trzydzie
stoma sześcioma laty zakochała się w przystojnym
urzędniku amerykańskiej ambasady w Paryżu. Reese
był owocem ich związku.
Elegant i buntownik w jednej osobie, ustatkował się
dopiero po ślubie. Miłość go odmieniła. Wodził rozko
chanym spojrzeniem za Beth Langdon-Marchand. Ślicz
na blondynka była w zaawansowanej ciąży.
Dara z niedowierzaniem przyglądała się gościom ze
branym w salonie. Była przekonana, że zapamięta na
zawsze tych kilka lutowych dni. W jej rodzinnym do
mu zebrali się trzej synowie Montgomery'ego. Ci wspa
niali mężczyźni od razu przypadli sobie do serca. Trzy
pary szybko zaprzyjaźniły się na dobre i złe. Syno
wie Harrisona mimo wszystko mieli w życiu sporo
szczęścia. Spotkali na swej drodze wspaniałe kobie
ty i zakochali się w nich z wzajemnością. Dara zawsze
wierzyła w potęgę miłości, ale w życiu jej gości i mę-
ża za sprawą wielkiego uczucia dokonał się prawdziwy
cud.
Dara sądziła początkowo, że Reese bardzo różni się
od braci. Lukas i Ridge byli podobni - niesłychanie pra
cowici, wrażliwi, ostrożni. Reese chętnie żartował
i uchodził za wesołka. Ridge wyjaśnił ukochanej,
w czym rzecz.
- Reese uważnie wszystkich obserwuje. Jest uprzej
my i przyjacielski. Ma wdzięk Europejczyka w każdym
calu. Ludzie się na to nabierają. W głębi ducha jest taki
jak Lukas i ja. Zwróć uwagę, jak dba o Beth. Często pyta
o jej samopoczucie. Przyjrzyj im się jutro, a przyznasz
mi rację.
Następnego dnia Dara usiłowała policzyć troskliwe
uwagi Marchanda. Szybko straciła rachubę.
Cieszyła się z rodzinnej wizyty; była jednak zdener
wowana, chociaż starała się tego nie okazywać.
Czy przyjedzie? Przecież obiecał.
Postanowiła spokojnie podejść do sprawy. Jeżeli spe
cjalny gość dotrzyma słowa, będzie miała powód do
radości; jeśli zawiedzie, trzeba szybko o tym zapomnieć.
Często rozmawiała przez telefon z Beth oraz Kelsey,
żoną Lukasa. Wspomniała im, że zaprosiła także Harri-
sona Montgomery'ego. Trzej jego synowie - mimo róż
nic wynikających ze sposobu wychowania i tradycji ro
dzinnych - nie mieli ochoty uczestniczyć w przyjęciach
odbywających się na trawniku w Białym Domu. Zależa
ło im wyłącznie na tym, by spotkać się z ojcem twarzą
w twarz.
Dara czuła znajomy ucisk w gardle. Od czasu do cza
su wyglądała przez okno. Widziała tylko padający śnieg.
Czy Harrison zdecyduje się przyjechać?
Czy to spotkanie pozwoli jego synom uporać się z bo
lesną przeszłością? Lukas, Reese oraz jej ukochany Rid-
ge cierpieli długie lata, wychowując się bez rodzonego
ojca.
Rainy, gospodyni Seabrooków, usłyszała dzwonek
i pobiegła otworzyć. Na widok gościa otworzyła szeroko
oczy.
- Ależ to pan Mont... - Urwała w pół słowa i popra
wiła się natychmiast. - Witam, panie prezydencie.
Harrison Montgomery czuł przyjemny dreszczyk, ile
kroć tytułowano go w ten sposób. Dziś jednak przyje
chał w odwiedziny jako osoba prywatna. Skinął przyjaź
nie dłonią ukrytą w czarnej rękawiczce i oznajmił:
- Proszę nie anonsować mego przybycia. Jestem
w domu przyjaciół.
Czuł chłód lutowego wiatru, ale znacznie bardziej
dawał mu się we znaki strach ściskający serce. Tego
wieczoru musiał stawić czoło widmom przeszłości.
Drew Forrester, rzecznik prasowy prezydenta, radził
odwołać tę wizytę. Harrison uznał jednak, że nadeszła
pora, by naprawić dawne błędy i zadośćuczynić skrzyw
dzonym.
Nim wszedł do salonu, zajrzał przez oszklone drzwi.
Zobaczył trzech mężczyzn i kobietę zajętych grą w bi
lard. Dwie śliczne dziewczyny obserwowały rozgrywkę.
Z żalem spoglądał na synów. Nie miał innego potom
stwa. Wiele go w życiu ominęło.
Było mu ciężko na sercu, gdy wspominał matki tych
przystojnych mężczyzn. W przeszłości zależało mu
przede wszystkim na zrobieniu kariery; z kobietami ob
chodził się dość bezceremonialnie. Donnę Caldwell
uwiódł lekkomyślnie jako młody student. Od lat wyrzu
cał sobie jednak, że złamał życie miłej i łatwowiernej
dziewczynie. Syłvie oddal serce. Kochał ją, ale nie mogli
się pobrać. Zacisnął powieki; tamta rana nigdy się nie
zabliźniła. Młoda i namiętna Jenna Jackson pocieszała
go, kiedy się dowiedział, że Sylvie poślubiła innego.
Sam zdecydował się na małżeństwo z rozsądku i wybrał
Helen.
Kto by przypuszczał, że śliczna żona nie da mu
dzieci?
W salonie panował przyjemny nastrój. Montgomery
zapragnął wygrzewać tam stare kości. Od dawna czuł
dziwny chłód. Miał nadzieję, że wśród młodych, sym
patycznych ludzi zdoła się wreszcie ogrzać.
Otworzył drzwi i wszedł do salonu. Z żalem myślał
o tym, co go w życiu ominęło.
Usłyszał głośne westchnienie. Ujrzał Darę, która
wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczyma.
Dość jałowych rozważań o minionych latach, nakazał
sobie w duchu. Pora stawić czoło teraźniejszości oraz jej
problemom.
Dara stanęła obok chrzestnego ojca i nerwowo splotła
palce.
- Ridge, Reese, Lukas... - zaczęła drżącym głosem.
Harrison odetchnął głęboko i wziął się w garść.
- Chciałam was przedstawić naszemu gościowi - do
dała pani domu. Montgomery podszedł do synów.
Trzy ciemne głowy podniosły się znad bilardowego
stołu. Harrison nadrabiał miną, ale w całym swoim życiu
nie był tak przerażony. Badawcze spojrzenia synów
przeszywały go na wylot. Pod ich taksującym wzrokiem
doszedł do wniosku, że po tym przerażającym doświad
czeniu niestraszny mu nawet deficyt budżetowy. Ocze
kiwał niechęci, nawet wzgardy. W oczach synów ujrzał
jednak pewność siebie i wewnętrzną siłę. Spoglądali na
niego z ciekawością. Harrison Montgomery pojął nagle,
że za sprawą jakiejś tajemniczej siły z jego życiowych
pomyłek wynikło prawdziwe dobro.