Banks Leanne Ridge mściciel

background image

LEANNE BANKS

Ridge mściciel

Harleguin

Toronto • Nowy Jork • Londyn

Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hamburg

Istambuł • Madryt • Mediolan • Paryż • Praga

Rvdnfiv • fi7tnkhnlm • Tnkin • WarR7awa

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Cóż za ironia losu!

Oto zniewalający uśmiech Dary Seabrook, pomyślał

Ridge Jackson, obserwując dziewczynę stojącą w tłumie

studentów. Córka chrzestna Harrisona Montgomery'ego,

kandydata na prezydenta, z łatwością przekonała audy­

torium, jak należy głosować.

Jej zapał i pogoda ducha trafiały do przekonania mło­

dym wyborcom, którzy dotychczas rzadko popierali Mont­

gomery'ego. Dziennikarze prasowi i telewizyjni gotowi

byli paść na kolana przed śliczną i mądrą dziewczyną.

Krótko mówiąc, taka sojuszniczka to prawdziwy skarb.

A zatem na równi z innymi dobrami kandydata na prezy­

denta wymagała ochrony.

Studentki podziwiały niezależność Dary oraz jej inte­

ligencję. Niewątpliwie podobała im się również fryzura

urodziwej brunetki, stwierdził ironicznie Ridge. Stanęło

mu przed oczyma zdjęcie Dary, które widział niedawno

na okładce poważnego tygodnika o wielkim nakładzie.

Podejrzewał, że dla studentów inteligencja dziewczy­

ny była znacznie mniej istotna. Młodsi wpatrywali się

z cielęcym zachwytem w jej niebieskie oczy i poddawa-

background image

li się czarowi promiennego uśmiechu. Bardziej doświad­

czeni spoglądali przez chwilę na urodziwą twarz, a po­

tem obrzucali taksującym spojrzeniem sylwetkę panny

Seabrook. Zdaniem Ridge'a dziewczyna wyglądała uro­

czo w prostej, ale wytwornej sukni, prezentowałaby się

jednak znacznie bardziej interesująco, gdyby naga leżała

na zmiętej pościeli.

Kiedy Dara się odwróciła, starannie ułożone kosmyki

ciemnej grzywki odsłoniły duży plaster na czole. Właś­

nie z powodu tego opatrunku Ridge zjawił się na przed­

wyborczym spotkaniu. Gdy podejmował kolejne zlece­

nie, często zadawał sobie pytanie, czy tym razem będzie

musiał ryzykować życie. Zawsze istniało niebezpieczeń­

stwo, że przyjdzie mu pożegnać się z tym światem. Od­

sunął na bok ponure myśli. Cóż za ironia losu, pomyślał.

Miał strzec Dary Seabrook jak oka w głowie. Dzięki

temu zleceniu znajdzie sposób, by odpłacić Harrisonowi

Montgomery'emu pięknym za nadobne.

Clarence Merriman, szef regionalnego sztabu wybor­

czego, dreptał w pośpiechu obok Dary. Szli właśnie do

czekającej przed budynkiem limuzyny.

- Nie powinna pani dzisiaj opuszczać hotelu. Nale­

żało zostać w łóżku i odpocząć. Nie rozumiem, jak to

się stało, że zgodziłem się na wygłoszenie przemówienia.

Jest pani teraz blada jak ściana.

Dara miała lekkie zawroty głowy, ale wolałaby u-

mrzeć, niż przyznać się do takiej słabości. Zbyła uwagi

Merrimana lekceważącym ruchem dłoni.

background image

- Proszę się nie martwić. Fotografie w gazetach będą

zapewne czarno-białe. Czytelnicy się nie zorientują.

- Wystarczy, że ja widzę, co się dzieje - rzucił ziry­

towany Clarence. Mamrocząc coś niezrozumiale, opie­

kuńczym gestem ujął pannę Seabrook za ramię. - Proszę

mi wybaczyć nadmiar szczerości, ale jest pani blada

niczym trup.

- Mąci mi pan w głowie. Raz porównuje mnie pan

do ściany, to znów do trupa. - Dara uśmiechnęła się

promiennie do zatroskanego opiekuna. - Z radością słu­

cham tych wyszukanych komplementów, ale nie zapo­

minajmy o przyziemnych sprawach. Mój żołądek upo­

mina się o swoje prawa. Wstąpimy gdzieś w drodze

do baru i zjemy parę kanapek? Gdy zaspokoję głód, mo­

że mnie pan odprowadzić do pokoju, zapakować do

łóżka i...

Dara umilkła. Napotkała wzrok postawnego mężczy­

zny, który stał obok limuzyny. Czuła na sobie taksujące

spojrzenie piwnych oczu. Można by pomyśleć, że nie­

znajomy w ułamku sekundy ocenił jej wzrost i wagę,

a ponadto tajemniczym sposobem dostrzegł rodzinne

znamię ukryte pod suknią.

Granatowy garnitur podkreślał szerokie ramiona.

Ciemne włosy sięgały kołnierza marynarki. Wzięłaby

tego mężczyznę za zwyczajnego gapia lub podrywacza,

gdyby nie ponury i zdecydowany wyraz jego twarzy.

Intuicja podpowiadała Darze, że nieznajomy jest nie­

bezpiecznym osobnikiem. Nie udawał twardziela jak

wielu młodych i rokujących wielkie nadzieje polityków,

background image

z którymi miała do czynienia. Ci ludzie mieli wpływo-

wych rodziców i nosili drogie garnitury, ale sami nie-

wiele sobą reprezentowali. Dara podziwiała nieznajome-

go, a zarazem czuła się w jego obecności odrobinę za­

kłopotana.

Przywykła do gapiów i licznej asysty, ale nikt się jej

dotąd nie przyglądał z taką natarczywością. Odwróciła

wzrok i popatrzyła na Clarence'a, który wertował swój

notes. Kartki zatrzepotały, gdy powiał jesienny wiatr.

- Całkiem zapomniałem. To chyba pan Jackson z...

- Merriman zmarszczył brwi, próbując odczytać własne

bazgroły.

- Jestem z agencji ochroniarskiej Sterlinga - wyjaś­

nił mężczyzna dźwięcznym barytonem. Popatrzył znów

na Darę. - Chodzi o pannę Seabrook.

Zaniepokojona Dara poczuła ucisk w żołądku.

Tajemniczy pan Jackson podał Merrimanowi doku­

menty, zmierzył Darę badawczym spojrzeniem i otwo­

rzył przed nią drzwi limuzyny.

- Sądzę, że pański gość ma bogaty program na dzi­

siejszy wieczór. Proponuję omówić szczegóły w drodze

do hotelu.

- Doskonały pomysł. - Clarence chrząknął i odwró­

cił wzrok, unikając pytającego spojrzenia swojej towa­

rzyszki.

Panna Seabrook domyśliła się, o co chodzi. Wyglą­

dało na to, że zyskała kolejnego opiekuna; miał nim być

człowiek, od którego wolałaby się trzymać z daleka.

- Chwileczkę - rzuciła, spoglądając badawczo na

background image

Merrimana. - Wczoraj wieczorem doszliśmy chyba do

pewnych wniosków. Sądziłam...

- Pan Merriman niewiele ma z tym wspólnego, pan­

no Seabrook. Wynajął mnie Harrison Montgomery.

- Usiądę obok kierowcy. Wyjaśnijcie sobie wszystko

- mruknął Clarence, spoglądając niepewnie na Darę.

- Co mamy sobie wyjaśnić? - zapytała z irytacją.

Bolała ją głowa. Popatrzyła wrogo na ochroniarza

i splotła ramiona na piersi. Wiele wskazywało na to, że

troska o kontakty z mediami będzie do dnia wyborów

spoczywać głównie na jej barkach. Przez najbliższe czte­

ry tygodnie miała być wystawiona na ciekawskie spo­

jrzenia dziennikarzy i gapiów. Z tłumioną irytacją odpo­

wiadała na powtarzające się stale pytania o fryzurę, stro­

je, manicure oraz inne bzdury. Otaczał ją tłum ludzi,

a mimo to czuła się samotna i wyobcowana. Gdyby, na

domiar złego, przez cały czas miała przy sobie ochro­

niarza, byłaby całkiem odcięta od rzeczywistości.

- Niepotrzebnie pan się fatygował - stwierdziła lo­

dowatym tonem. Była pewna, że uprzejma odmowa nie

zrobi na tym mężczyźnie żadnego wrażenia.

- Zapomniała pani o butelce rzuconej przez jednego

z przeciwników Montgomery'ego? - Jackson znacząco

uniósł brew. Dara odruchowo dotknęła ręką plastra na

czole, ale natychmiast opuściła dłoń. Zrobiła lekcewa­

żący gest.

- To odosobniony wypadek. Trzeba nad tym przejść

do porządku dziennego. Chwila strachu i kilka szwów
- odparła bez namysłu.

background image

- Moją rzeczą jest zadbać, by taki incydent więcej

się nie powtórzył. A poza tym powiedziano mi, że

szwów było aż piętnaście.

Dara żachnęła się, słysząc te słowa. Wścibski ochro­

niarz zbierał o niej informacje! Pracownicy sztabu wy­

borczego z pewnością chętnie mu opowiedzieli o tam­

tym zajściu. Obcy człowiek grzebał w jej prywatnym

życiu. Energicznie potrząsnęła głową.

- To bez sensu. Nic mi nie grozi. Nie potrzebuję

ochroniarza.

- Ktoś inny podjął decyzję w tej sprawie - odparł

zdecydowanie Jackson. Twarz i postawa ochroniarza

wyrażały upór i determinację, ale w jego spojrzeniu Da­

ra spostrzegła cień współczucia i zrozumienia.

Była wściekła i zniecierpliwiona, ale zdawała sobie

sprawę, że nie powinna robić z siebie widowiska.

Wsiadła do limuzyny, oparła głowę na skórzanym za­

główku i obiecała sobie, że gdy tylko dotrze do hotelu,

zadzwoni do ojca chrzestnego i powie mu, co sądzi o je­

go pomyśle. Czuła, jak siedzenie auta ugina się pod

ciężarem ochroniarza. Zamknęła oczy, by choć na chwilę

zapomnieć o jego obecności. Daremnie. Po chwili mil­

czenia oznajmiła, nie podnosząc powiek:

- Zerknęłam tylko przelotnie na pańską legitymację,

ale wydaje mi się, że nie pracuje pan dla tajnych służb.

Mam rację?

- To prawda. Właściwie nie jest pani spokrewniona

z senatorem Montgomerym, a zatem nie przysługuje pa­

ni rządowa ochrona. - Jackson wcisnął jej do rąk nie-

background image

wielki dokument. - Będzie nam łatwiej współpracować,

jeśli przejdziemy na ty. Mam na imię Ridge.

Dara otworzyła oczy i dumnie podniosła głowę.

- Wkrótce wyjaśnię to nieporozumienie, a wtedy się

pożegnamy. Zacieśnianie tej przypadkowej znajomości

nie ma sensu.

- To się okaże. - Ridge popatrzył w okno i zmrużył

oczy. - Dlaczego kierowca zmienił trasę, którą z nim

ustaliłem?

- Clarence obiecał, że wpadniemy do jakiejś kafete­

rii. Muszę coś zjeść. Chyba mnie pan rozumie. Jak czło­

wiek głodny, to zły... - Dara ujrzała z daleka znak fir­

mowy ulubionej sieci barów szybkiej obsługi. Uśmiech­

nęła się z zadowoleniem; postawiła na swoim. Żaden

ochroniarz nie będzie jej dyktował, co ma robić. Poczuła,

że odzyskuje poczucie humoru. Zapytała z udawaną sło­

dyczą: - Mogę wiedzieć, jakie kanapki najbardziej pan

lubi?

Gdy wrócili do hotelu, Dara przez godzinę słuchała

wykładu Ridge'a Jacksona o niezbędnych środkach

ostrożności, zakazach i nakazach, których miała odtąd

przestrzegać. Początkowo usiłowała puszczać jego uwa­

gi mimo uszu, potem ogarnęło ją zniecierpliwienie,

w końcu omal nie krzyknęła na Jacksona, żeby się wy­

pchał.

- Pani mnie wcale nie słucha - stwierdził Ridge, da­

remnie próbując ukryć irytację. Dara Seabrook była uro­
cza, a zarazem okropnie denerwująca.

background image

- Nieprawda - odparła, energicznie potrząsając gło­

wą. - Przez kwadrans byłam naprawdę skupiona, ale

w końcu poczułam się jak na przesłuchaniu u śledczego

o sadystycznych skłonnościach. Pan mnie zanudza, a ja

marzę o długiej kąpieli. Od przyjazdu do hotelu cieszy­

łam się na tę przyjemność. Wyobrażałam sobie, jak zde­

jmuję te eleganckie ciuchy i zanurzam się w gorącej wo­

dzie, pachnącej wonnymi olejkami.

Wizja opowiedziana cichym, rozmarzonym gło­

sem pobudziła wyobraźnię Ridge'a. Wydawało mu

się, że widzi Darę Seabrook nagą, czuje zapach wil­

gotnej skóry... Gdy opowiadał Darze o wymogach bez­

pieczeństwa, zdjęła szpilki i żakiet. Sączyła bez po­

śpiechu kolę bez cukru. Szminkę „zjadła" w kafete­

rii wraz z kanapkami. Ridge nie umiał powiedzieć, kie­

dy Dara wygląda ładniej - z czerwoną pomadką na

wargach czy z bladymi ustami. Skarcił się w duchu za

takie myśli.

- Za kilka minut będzie się pani mogła wykąpać -

rzucił stanowczo. - Musimy jeszcze ustalić hasło na wy­

padek...

- Później. - Dara spojrzała mu prosto w oczy. Wsta­

ła i podeszła bliżej. - Przez tę bezsensowną gadaninę

na kąpiel pozostał mi zaledwie kwadrans. Wkrótce

i tak uwolnię się od pańskiej obecności, ale na wypa­

dek, gdyby nie udało mi się postawić na swoim, propo­

nuję dodać jeden istotny punkt do pańskiego regulaminu:

Nie wolno zawracać głowy klientce marzącej o ciepłej

kąpieli.

background image

Nim Ridge zdążył cokolwiek odpowiedzieć, Dara się

odwróciła i wyszła z pokoju, lekko kołysząc biodrami.

Potem zatrzasnęła za sobą drzwi.

- Nie podoba mi się ten facet - tłumaczyła ojcu

chrzestnemu Dara, zanurzona w ciepłej kąpieli. Harrison

roześmiał się cicho i odparł głębokim barytonem:

- Nie wierzę. Przecież ty wszystkich lubisz.

- Po co mi ochroniarz? Nie potrzebuję go - stwier­

dziła Dara i niskim głosem przytoczyła ulubione powie­

dzonko senatora: - Ty to wiesz, ja to wiem, cała Ame­

ryka to wie.

Harrison parsknął śmiechem, ale natychmiast spo­

ważniał.

- Ustąp mi tym razem. Wiesz, że dla Helen i dla mnie

jesteś niczym córka. Zdajesz sobie sprawę, jak bardzo

cię kochamy. Gdyby coś złego przydarzyło ci się podczas

kampanii wyborczej, nigdy bym sobie tego nie darował.

Dara westchnęła, słysząc w jego głosie prawdziwy

niepokój. Tak była zajęta przekonywaniem innych, że

napaść była przypadkowym wybrykiem pospolitego ło­

buza, że przestała myśleć o własnych odczuciach. Pra­

wda była taka, że napastnik okropnie ją przeraził, ale za

nic w świecie nie przyznałaby się do tego.

- Zostały nam tylko cztery tygodnie - przekonywał

Montgomery. - Czas biegnie szybko. Wkrótce będziesz

wolna jak ptak. Odpoczniesz na tropikalnej wyspie z da­

la od polityków i ochroniarzy.

- Dlaczego wybrałeś mi na anioła stróża właśnie Rid-

background image

ge'a Jacksona? - zapytała Dara. Jej opór słabł, gdy słu­

chała argumentów senatora.

- Jest arogancki? - Montgomery był wyraźnie zanie­

pokojony.

- Nie - westchnęła Dara. - Wolałabym tylko, żeby

pilnował mnie człowiek trochę bardziej... - Nie potra­

fiła znaleźć właściwego określenia. Wszystkie zdawa­

ły się bezsensowne i śmieszne. - Chodzi o to, żeby

mniej...

- Wykrztuś no wreszcie, moja panno!

Może chodzi o to, żeby Ridge Jackson okazywał

mniejszą pewność siebie, mniej się szarogęsił... mniej

ją pociągał?

Dara z irytacją wzburzyła dłońmi wodę.

- Ma być podobny do CIarence'a?

- Raczej nie. Sam wiesz, że Clarence jest wyjątko­

wo dobroduszny. Nie skrzywdziłby nawet muchy. Mu­

szę przyznać ci rację. Wybrałeś najlepszego specjalistę.

Przeprowadziłam na własną rękę mały rekonesans. Ster­

ling Security cieszy się znakomitą opinią. Zadzwoniłam

do szefa agencji, który powiedział, że Jackson nie ma

sobie równych.

Dyskusja skończona. Dara miała wrażenie, że słyszy

szelest opadającej kurtyny. Pierwszy akt dobiegł końca.

Pogawędziła jeszcze chwilę z ojcem chrzestnym i odło­

żyła słuchawkę. Potwierdziły się jej przeczucia.

Najbliższe tygodnie upłyną jej w towarzystwie Ridge'a.

Dara stanęła w drzwiach. Jackson poczuł na sobie jej

wzrok. Odwrócił się i spojrzał w niebieskie oczy, które

background image

wyrażały teraz wymuszone przyzwolenie i skrywaną

niechęć. Ridge nie spodziewał się takiej reakcji u dziew­

czyny uchodzącej za uosobienie pogody ducha i słody­

czy charakteru. Łagodna z pozoru Dara najchętniej ko­

pnęłaby go w tyłek i posłała do wszystkich diabłów.

Ridge nie mógł oderwać wzroku od swojej podopie­

cznej. Otaczała ją dyskretna woń. Czuł się jak żołnierz

pod ostrzałem. Od razu spostrzegł, że upięła włosy; po­

jedyncze luźne kosmyki pieściły owal twarzy. Zapach

perfum był delikatny i trochę prowokujący. Czarna wie­

czorowa suknia wspaniale podkreślała jej smukłą figurę

i zachwycała wyrafinowaną prostotą kroju.

Dla Ridge'a nic w tej chwili nie było proste.

Dara obrzuciła go taksującym spojrzeniem, jakby

chciała sprawdzić, czy jej ochroniarz właściwie się pre­

zentuje. Obserwowała go trochę za długo; Ridge poczuł

się dotknięty nazbyt szczegółową inspekcją.

- Mam się zaprezentować także z profilu? Proszę po­

dejść bliżej, lepiej będzie mnie pani wówczas widziała.

- Wzrok mam dobry - odparła, spuszczając oczy. -

Z pewnością wiele kobiet mówiło, że jest pan bardzo

przystojny. - Podniosła wzrok. - Mniejsza z tym. Roz­

mawiałam z Harrisonem, który twiedzi, że jest pan naj­

lepszy w branży.

Ridge poczuł osobliwe zadowolenie na myśl, że

Montgomery docenił jego umiejętności.

- Twierdzi, że musi zatrudnić dla mnie ochroniarza

i że to pan powinien nim być.

- Skoro perspektywa posiadania ochrony tak panią

background image

irytuje, proszę wycofać się z kampanii wyborczej. To

najlepszy sposób, by uniknąć ryzyka.

- Wykluczone. - Dara pokręciła głową. - Mam wo­

bec Harrisona dług wdzięczności tak wielki, że do końca

życia nie zdołam się wypłacić. Zrobię wszystko, by wes­

przeć kampanię wyborczą mojego chrzestnego ojca. Po­

za tym - dodała, wzruszając ramionami - wierzę w nie­

go. To urodzony przywódca. Będzie wspaniałym prezy­

dentem...

Niewiele brakowało, żeby jej słowa wyprowadziły

Ridge'a z równowagi. Z goryczą pomyślał, że Montgo­

mery wychowywał się w pięknym domu, hołubiony

przez dwoje kochających rodziców, chodził do najle­

pszych szkół i wziął za żonę pannę z dobrej rodziny.

Ridge natomiast rósł w biedzie pod opieką uzależnionej

od narkotyków matki. Z trudem zrobił maturę w marnej

szkole. Dopiero podczas służby wojskowej w marynarce

przestał się buntować przeciwko wszystkim i wszystkie­

mu. Mniejsza z tym. Pokiwał głową i cynicznie uznał,

że Dara ślepo wierzy swemu ojcu chrzestnemu.

- Pewnie we wszystkim przyznaje mu pani rację

- stwierdził drwiąco. Dara rzuciła mu badawcze spo­

jrzenie.

- Wręcz przeciwnie. Wcale nie podzielam bez za­

strzeżeń poglądów Harrisona. Sądzę jednak, że będzie

dobrym prezydentem. Nie ukrywam, że przesądziły

o tym moje osobiste doświadczenia. Odkąd przyszłam

na świat, Harrison był dla mnie prawdziwą opoką. Szcze­

rze mówiąc, tylko na niego mogłam liczyć. - W niebie-

background image

skich oczach pojawił się smutek i ból. Ridge nie miał

pojęcia, co mogło wywołać takie uczucia. Dara od­

chrząknęła i z przepraszającym uśmiechem dodała ci­

cho: - Mniejsza z tym. Wątpię, by moje zwierzenia wy­

dały się panu interesujące...

- Proszę nie wypowiadać pochopnych sądów - prze­

rwał jej Ridge.

- W jakiej sprawie?

- Popełnia pani błąd, zakładając, że w ogóle mnie nie

obchodzą te zwierzenia.

- Właściwie to... ja... - Darze zrobiło się ciepło na

sercu. Ridge przyglądał jej się z uwagą. Była zakłopota­

na. Skarciła się w duchu za niepotrzebne wzruszenie.

Nie potrafiła wykrztusić ani słowa, chociaż najlepszy

specjalista w kraju uczył ją formułowania myśli i kom­

ponowania wypowiedzi. Do tej pory nie miała z tym

kłopotów.

- Staram się poznać zwyczaje i poglądy moich klien­

tów. Dzięki temu mogę lepiej wykonywać swoją pracę.

Sam Harrison Montgomery przyznał, że jestem dosko­

nałym fachowcem.

Dara zamrugała powiekami. Nagle zdała sobie spra­

wę, że dla Ridge'a jest tylko zwykłą klientką. Poczuła

się upokorzona. Ogarnęła ją złość. Dlaczego tak się prze­

jęła opina Ridge'a Jacksona na swój temat? Kim był dla

niej ten muskularny anioł stróż? Wzięła głęboki oddech,

żeby się uspokoić.

- Jestem pewna, że zebrał pan na mój temat wszelkie

niezbędne informacje - rzuciła uszczypliwie, choć sta-

background image

rała się nad sobą panować. - Czas kończyć tę rozmowę,

bo spóźnimy się na przyjęcie wydane przez Stowarzy­

szenie Handlowców. Dzwoniłam już do pewnego mło­

dego człowieka, który obiecał dotrzymać mi towarzy­

stwa. - Zmarszczyła czoło, daremnie próbując sobie

przypomnieć nazwisko tego faceta. Sięgnęła po kalen­

darz. Czuła na sobie przenikliwy wzrok ochroniarza,

który paraliżował ją bardziej niż wielotysięczny tłum

wyborców. Po chwili odczytała notatkę. - Do Toma An­

drewsa. Powiedziałam, że po niego wstąpimy. Czy to

możliwe?

- Oczywiście. Czy mogę podać pani okrycie?

- Tak. - Sięgnęła po białą wełnianą pelerynę, ale

Ridge był szybszy i zarzucił ją Darze na ramiona.

- Proszę pamiętać, że jest pani ze mną całkiem bez­

pieczna.

- Naturalnie - odparła, chociaż głęboki baryton przy­

prawiał ją o dreszcze i wywoływał lęk.

Ridge obserwował tłum, nie Darę. Na tym polega­

ła jego praca. Nie patrzył na tę dziewczynę, ale wyczu­

wał każde jej poruszenie. Spoglądał na drzwi i słuchał

przemówienia, w którym wyrażała się o Harrisonie

Montgomerym w samych superlatywach. Powiódł spo­

jrzeniem po sali, zastanawiając się, jak to możliwe,

by jej krótkie wystąpienie wywołało taki entuzjazm

wśród poważnych konserwatystów. Tajna broń senatora

okazała się skuteczniejsza niż wszelkie przedwyborcze

obietnice. Ridge już słyszał skrzyp długopisów, kreślą-

background image

cych na karcie wyborczej krzyżyki przy nazwisku Mont­

gomery'ego.

Ta myśl doprowadzała go do furii.

Przez czternaście lat tłumił w sobie gniew. Czuł jed­

nak, że nadchodzi moment, gdy będzie mógł się zemścić

na Montgomerym. Tak bardzo pragnął odwetu, że gotów

był zniszczyć senatorowi życie, byle tylko dopiąć swe­

go. Nadeszła pora, aby wykorzystać siłę nienawiści.

Postanowił iść do celu krok po kroku. Najpierw mu­

siał pozyskać zaufanie kandydata na prezydenta. Gdyby

chciał go tylko zniszczyć, sprzedałby historię swego ży­

cia jednemu z żądnych sensacji brukowców, ale to nie

wystarczy, by złamać silnego człowieka. Ridge pragnął,

by Montgomery cierpiał i czuł się oszukany - tak samo

jak Jackson po śmierci matki. Łudził się, że gdy ujrzy

zbolałą twarz senatora, zapomni o wściekłości i odzyska

spokój.

Ridge zastanawiał się nad rolą, jaką Dara mimo woli

mogła odegrać w jego planie. Kątem oka zerknął na

dziewczynę, która dyskretnie popatrzyła na zegarek.

Gdy zorientowała się, że nikt z gości na nią nie patrzy,

dotknęła rękoma skroni i przymknęła oczy. Gdy uniosła

powieki, spojrzała na swego anioła stróża i skinęła gło­

wą. To był umówiony znak, że pora wracać do hotelu.

Ridge popatrzył na kierowcę, który miał zajechać limu­

zyną pod drzwi. Dara pożegnała się z gospodarzami

przyjęcia.

- To był uroczy wieczór - zapewniła burmistrza. -

Dziękuję za zaproszenie. Mam nadzieję, że udało mi się

background image

pana przekonać, że Harrison Montgomery to wspaniały

człowiek.

Młody mężczyzna, który towarzyszył Darze, stanął

tuż za nią i rzucił przyciszonym głosem:

- Czy mogę odprowadzić panią do samochodu? Mo­

że wstąpimy do jakiegoś lokalu na szklaneczkę czegoś

mocniejszego? Niedaleko jest miły barek. - Mówiąc to,

objął ramieniem talię Dary. - Jeśli ma pani dość gapiów,

pojedziemy do mnie.

Dara z promiennym uśmiechem pokręciła głową.

- Wspaniały pomysł, ale to był dla mnie trudny dzień.

Muszę odpocząć. Może innym razem...

- Proszę nie odmawiać. Tylko jedna kolejka... - na­

legał Andrews. - Poznałem śliczną dziewczynę, a po

trzech godzinach mam się z nią pożegnać? Wykluczone!

Ruszyli ku wyjściu. Ridge idący za Darą i Tomem

doszedł do wniosku, że na miejscu tego faceta nie zre­

zygnowałby łatwo z towarzystwa tak uroczej kobiety.

Szósty zmysł podpowiadał mu, że młody polityk kieruje

się zupełnie innymi motywami i ma nadzieję, że Dara

pomoże mu nawiązać kontakt z Montgomerym. An­

drews ubiegał się o fotel senatora.

Dara odsunęła się nieco, gdy Tom znów chciał jej

dotknąć.

- Bardzo się cieszę z naszego spotkania - usłyszał

Ridge jej głos. - Niestety, przez najbliższy miesiąc będę

ogromnie zapracowana. Być może po wyborach sytuacja

się zmieni - odparła wymijająco.

- Pół godzinki, tylko pół godzinki - nie dawał za

background image

wygraną Tom. Ridge zdawał sobie sprawę, że młody

kandydat do senatu jest zdecydowany dopiąć swego,

oczarować ulubienicę Montgomery'ego i zdradziecko

posłużyć się nią do własnych celów.

Andrews uparcie nalegał. Ridge uznał, że ma do czy­

nienia albo z kretynem, albo z człowiekiem o wrażliwo­

ści upośledzonego aligatora. Westchnął ciężko. Za nic

nie można dopuścić, by Dara znalazła się sam na sam

z tym draniem. To fatalnie, że nie omówił z nową klien­

tką systemu haseł ułatwiających dyskretne przekazywa­

nie informacji. Musiał poradzić sobie inaczej. Podszedł

bliżej i wymownym gestem wskazał limuzynę czekającą

przed frontowymi drzwiami.

- Samochód podjechał. Proszę pamiętać, że jutro mu­

si pani wcześnie wstać - oznajmił przyciszonym gło­

sem. Dara sprawiała wrażenie zaskoczonej.

- Zamierzałam jutro...

- Poza tym lekarz zalecił pani odpoczynek - prze­

rwał jej Ridge. Ujął ramię Dary i delikatnie, lecz stanow­

czo pociągnął ją w stronę auta. - Jestem pewny, że pan

Andrews doskonale to rozumie.

- Dałem pani moją wizytówkę - zawołał młody męż­

czyzna, odprowadzając Darę spojrzeniem. - Proszę za­

dzwonić w wolnej chwili.

- Dzięki za miły wieczór - zawołała do Andrewsa

Dara, obrzucając Ridge'a karcącym spojrzeniem i doda­

jąc szeptem: - Po co ten pośpiech? Poczekajmy chwilę.

Dlaczego mam być wobec Toma nieuprzejma?

- Płacą mi również za to, abym ingerował, jeśli zbyt

background image

długo przebywa pani na otwartej przestrzeni - stwierdził

uszczypliwie Ridge. - Ulice bywają niebezpieczne.

Dara spojrzała na niego z irytacją i wsiadła do au­

ta. Nim Ridge zatrzasnął drzwi, skinęła na niego i do­

dała:

- Musimy omówić kilka spraw.

Gdy ochroniarz pospiesznie obszedł limuzynę

i wsiadł do niej, ciągnęła uszczypliwym tonem:

- Proszę tego więcej nie robić. Jak pan śmie strofo­

wać klientkę. Gadał pan jak stara niańka, pouczająca

rozkapryszonego bachora! Wcale nie miałam zamiaru

włóczyć się z Tomem po knajpach, ale to nie daje niko­

mu prawa do ingerowania w moje prywatne sprawy.

- Moje zadanie polega na tym, by panią chronić -

tłumaczył spokojnie Ridge widząc, że dziewczyna szuka

okazji do kłótni.

- A co pan zrobi, jeśli zechcę pójść na randkę? Jak

daleko można się posunąć, żeby mnie chronić? Co pan

na to, Ridge? Zamierza mnie pan obserwować nawet

w sypialni?

Jackson zmrużył oczy. Gdyby spotkali się dawniej,

w innych okolicznościach, znalazłby na to pytanie sto­

sowną odpowiedź. Jeśli wówczas przebywałby w sy­

pialni Dary Seabrook, z pewnością nie zadowoliłby się

rolą jej ochroniarza. Teraz musiał zachować spokój i re­

alizować swój plan.

- Z kartoteki wynika, że od początku kampanii wy­

borczej nie jest pani z nikim związana, a zatem dyskusja

wydaje się bezprzedmiotowa. Nie wygląda na to, by

background image

chciała pani zaprosić jakiegoś mężczyznę do swojej sy-

palni. Wiem z kartoteki...

- A cóż to za kartoteka? - wykrztusiła z oburzeniem

Dara. Płytki, urywany oddech znacznie dobitniej pod­

kreślał gwałtowność reakcji niż typowe w takich sytu­

acjach złorzeczenia innych kobiet. W limuzynie pano­

wał wprawdzie półmrok, ale Ridge dostrzegł rumieńce

na policzkach swojej podopiecznej. - Cholera jasna!

Czyżby ktoś zbierał informacje na mój temat? Jak...

- To nieuniknione. Taki mamy regulamin - odparł

uspokajająco Ridge. Z danych umieszczonych w karto­

tece Dary wynikało, że dziewczyna klnie tylko wówczas,

gdy coś ją naprawdę wyprowadzi z równowagi. - Przed

rozpoczęciem pracy musiałem otrzymać konkretne

wskazówki. W przeciwnym razie błądziłbym po omac­

ku. - Dara wyglądała tak, jakby miała ochotę go ude­

rzyć. Ridge nie wiedział, czy się złościć, czy śmiać.

- Jeśli to panią interesuje, mogę pokazać teczkę.

- Do diabła! Jasne, że mnie to interesuje! Ale to nie

wszystko. - Popatrzyła na ochroniarza, którego poraziła

na moment wyrazistość spojrzenia błękitnych oczu. -

Skoro przez następne cztery tygodnie mamy być nieroz­

łączni, ja również muszę się przygotować. Chcę zoba­

czyć pańską teczkę.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

W chwilę później Dara pożałowała wypowiedzianej

pochopnie uwagi. Chyba posunęła się za daleko. Czuła

dziwny ucisk w gardle. Ta kłótnia mogła na dobre po­

różnić ją z przystojnym ochroniarzem.

Ridge nie przywykł, by nim tak komenderowano.

Z politowaniem spojrzał na klientkę, której najwyraźniej

przewróciło się w głowie. Rozsiadł się wygodnie na tyl­

nym siedzeniu limuzyny i rozpiął guzik marynarki, uka­

zując kaburę z ukrytą w niej bronią. Czarna skóra, z któ­

rej wykonano futerał, kontrastowała z bielą koszuli. Ce­

lowo dał dziewczynie do zrozumienia, że jego zajęcie

nie należy do bezpiecznych. Chciał jej odebrać pewność

siebie i wprawić w zakłopotanie. Ciemna tkanina spodni

opinała lekko rozsunięte muskularne uda. Ridge celowo

udawał, że nie ma pojęcia o dobrych manierach. Jego

zachowanie niepokoiło Darę, która jednak nie dała się

przestraszyć. Coraz bardziej utwierdzała się w przeko­

naniu, że ten z pozoru gruboskórny mężczyzna jest

w istocie człowiekiem interesującym i wrażliwym. Nie

pasowały do niego żadne stereotypy.

- Co chce pani o mnie wiedzieć? - zapytał uprzej­

mie, a zarazem chłodno. Dara wiedziała już, co oznacza

background image

ten charakterystyczny ton. Ciekawe, jak brzmi głos za­

kochanego Ridge'a Jacksona. Czy ten mężczyzna potrafi

szeptać dziewczynie do ucha miłosne zaklęcia? Dara

poczuła, że ogarnia ją dreszcz.

Po chwili zbeształa się w duchu za takie myśli. Kobieta

jej pokroju, szczera i otwarta, nie powinna się zadawać

z ponurym typem, jakim był przystojny ochroniarz. Mia­

łaby z tego powodu wyłącznie kłopoty. Powinna unikać

tego mężczyzny jak ognia i przejść do porządku dziennego

nad ich niedawną sprzeczką. Z drugiej strony jednak sta­

wką w tej grze była nie tylko jej kobieca duma. Dara

zdawała sobie sprawę, że jeśli nie sprzeciwi się teraz sta­

nowczemu ochroniarzowi, przez najbliższe cztery tygodnie

nie będzie miała ani odrobiny swobody. Wyprostowała się

i dumnie podniosła głowę, odsuwając na bok wszelkie

obawy i zagadkowe przeczucia.

- Wiek? - rzuciła chłodno.

- Trzydzieści lat - odparł Ridge, zaskoczony sta­

nowczym tonem swojej klientki. Uniósł brwi, dając do

zrozumienia, że nie oczekiwał tego rodzaju indagacji.

- Jak długo był pan w wojsku?

- A skąd ta pani pewność, że w ogóle miałem z armią

do czynienia?

- Zdradza to postawa, sposób mówienia, oszczędność

ruchów. - Dara z wolna odzyskiwała pewność siebie. Za­

czepny ton ochroniarza zbyła lekceważącym wzruszeniem

ramion. Zmierzyła Jacksona taksującym spojrzeniem,

a potem dodała z uśmiechem: -1 buty lśniące jak lustro.

- Dziesięć lat. W piechocie morskiej.

background image

- To znaczy, że w agencji ochroniarskiej pracuje pan...

.- Od dwóch lat. Tak długo jestem w cywilu. Podczas

służby w marynarce wykonywałem przez cztery lata po­

dobne zadania.

Dara zamilkła przez moment. Po krótkim wahaniu

zadała kolejne pytanie.

- Rodzina?
- Nie mam nikogo - odparł lodowatym tonem. -

Matka i dziadkowie nie żyją.

Ten przystojny mężczyzna był zupełnie sam. Zresztą

to jego sprawa. Dara Seabrook nie ponosiła za to winy.

- Nie lubi pan odpowiadać na pytania dotyczące pry­

watnego życia, prawda?

- Robię to bez wstrętu, jeśli muszę. Z doświadczenia

wiem, że warto na początku znajomości dojść do poro­

zumienia z klientami. To bardzo ułatwia pracę. - Od­

wrócił wzrok. - Tak się składa, że większość moich pod­

opiecznych nie interesuje się w ogóle prywatnym ży­

ciem swego ochroniarza. Wystarczy im, że robię, co do

mnie należy.

Dara domyślała się, jacy klienci korzystali zwykle

z usług ochroniarzy: ludzie interesu, gwiazdy rocka,

wpływowi cudzoziemcy. Dla nich znaczył tyle, co sprzę­

ty w hotelowym pokoju. Zachichotała, gdy przyszło jej

do głowy to porównanie.

Ridge popatrzył z uwagą na rozbawioną dziewczynę.

- Wyróżniam się spośród pańskich klientów, prawda?

- Tak - powiedział krótko, obrzucając ją taksującym

spojrzeniem.

background image

Dara westchnęła, słysząc tę zwięzłą odpowiedź.

- Co jeszcze panu o mnie wiadomo?

- Mam tylko standardowe informacje. Przed trzema

laty uzyskała pani dyplom na wydziale historii literatury.

Montgomery od razu panią zatrudnił. Wiem, z kim się

pani spotyka, znam niektóre pani zwyczaje. Po męczą­

cym dniu kładzie się pani spać około północy. Żadnych

szczególnych wymagań ani kaprysów, z drugiej strony

jednak lubi pani od czasu do czasu dać podwładnym

do zrozumienia, kto ma rządzić, a kto słuchać. Sam się

o tym przekonałem - dodał chłodno.

- Na moim miejscu zrobiłby pan to samo, prawda?

- Oczywiście - przytaknął niechętnie i rozluźnił nie­

co krawat. - Z kartoteki wynika, że ma pani wielu zna­

jomych, ale nikt z nich nie jest przez panią wyróżniany.

Mężczyźni przestali się liczyć, odkąd kampania wybor­

cza ruszyła pełną parą. W ciągu kilku ostatnich miesięcy

poznała pani dwunastu młodych ludzi. Żadnemu z nich

nie udało się umówić z panią na randkę po raz drugi.

- Przykro mi o tym mówić, ale ci panowie chcieli

ode mnie tylko jednego. Zapewniam pana, że nie cho­

dziło im ani o moje serce, ani o ciało.

Ridge zmierzył ją wzrokiem od stóp do głów, jakby

chciał dać jej do zrozumienia, że w to nie wierzy.

Zakłopotana Dara obciągnęła sukienkę i dodała:

- Mieli nadzieję, że dzięki memu pośrednictwu zy­

skają poparcie Harrisona.

- A czego pani oczekiwała? - Ridge popatrzył na nią

współczująco.

background image

- Nie znalazł pan tej informacji w mojej teczce?

Jackson w milczeniu pokręcił głową. Spojrzał dziew­

czynie prosto w oczy.

Dara westchnęła, czując, że ogarnia ją dobrze znany

niepokój. Daremnie się łudziła, że zdołała nad nim za­

panować. Nadal z goryczą wspominała mężczyznę,

w którym była zakochana na śmierć i życie. Z czasem

wyszło na jaw, że tamtemu facetowi chodziło jedynie

o nawiązanie współpracy z jej ojcem chrzestnym.

- Może mnie pan uznać za sentymentalną idiotkę

- powiedziała cicho - ale chciałabym spotkać człowie­

ka, dla którego moje kontakty z Harrisonem Montgome-

rym nie będą miały żadnego znaczenia.

Dara oparła się pokusie, by odwrócić wzrok i nie

patrzeć w oczy przystojnego ochroniarza. Z drugiej stro­

ny jednak ten mężczyzna przyciągał ją niczym magnes.

Siedzieli w obszernej limuzynie naprzeciwko siebie.

Czuła jego kolano obok swego. Lekki korzenny zapach

wody po goleniu mieszał się z wonią jej perfum. Darę

ogarnęła ciekawość, której ze względu na łączącą ich

zależność nie powinna odczuwać. Natychmiast zmieniła

temat, by uniknąć dalszych zwierzeń.

- A czego pan chce od życia? Ma pan jakieś ukryte

pragnienia?

Zapadło długie milczenie. Ridge pochylił się i położył

dłonie obok smukłych ud Dary. Gdy się uśmiechnął,

przypominał drapieżnego wilka. W półmroku limuzyny

zabłysły jego białe zęby.

- Czy to propozycja, droga panno Seabrook?

background image

- Ja... nie chciałam... - Serce zakłopotanej dziew­

czyny kołatało jak szalone.

- Jeśli tak...

- Nie! - Lęk był silniejszy niż ciekawość i podnie­

cenie. - Zastanawiałam się tylko...

- Ja również - wtrącił cicho Ridge. - Ciekawe, jakie

myśli lęgną się w tej ślicznej głowie, gdy w ten sposób

trzepocze pani rzęsami.

Dara oblizała suche wargi. Nie odrywała wzroku od

twarzy Ridge'a, który przesunął kciukiem po zewnętrz­

nej stronie jej uda, wzdłuż obrębka ciemnej sukienki.

Dara czuła na sobie spojrzenie piwnych oczu, w których

tańczyły złociste iskierki.

- Wiele innych spraw budzi moją ciekawość, ale jed­

no mogę pani obiecać. Nie ma powodu do obaw. Zacho­

wam dystans. Moją rzeczą jest panią chronić... także

przed samym sobą. - Ridge cofnął dłonie i oparł się

plecami o siedzenie limuzyny. - Mam jedną zasadę. Nie

spoufalam się z klientami.

Oby tylko nie zmienił zdania! Taka myśl przemknęła

Darze przez głowę. Czy osoba trzęsąca się jak galareta

może wzbudzić respekt? Powinna była zdecydowanie

odsunąć nazbyt śmiałą dłoń. Następnym razem będzie

opanowana i stanowcza. Teraz przydałby się jej kubeł

(zimnej wody na głowę. Westchnęła głęboko. Uspokoiła

się nieco.

- To dobrze - wykrztusiła. - To bardzo dobrze. Pań­

ska zasada wydaje mi się... - Chrząknęła, zastanawiając

się, dlaczego ma zawroty głowy. Po chwili dokończyła:

background image

- Ma pan bardzo sensowne zasady. - Z ulgą stwierdziła,

że limuzyna stoi już przed hotelem.

- Kupiłem wszystko, na co miałaś ochotę. - Clarence

miał dziwny wyraz twarzy, gdy wręczał Darze torbę

z jedzeniem.

- Dzięki! - Dara siedząca w hotelowym pokoju na

pokrytej aksamitem kanapie uśmiechnęła się do swego

wybawcy. - Pyszności. Znalazłeś mi trenera?

- Pytałem kilka osób ze sztabu wyborczego, czy mo­

gą cię uczyć - odparł Clarence, nerwowym ruchem po­

prawiając krawat. - Rzecz jasna, robiłem to dyskretnie.

Niestety, żaden z moich współpracowników nie potrafi

jeździć na tych... łyżworolkach.

Ridge z ciekawością obserwował dwójkę rozmów­

ców.

- Nie chciałabym uchodzić za próżną egoistkę,

z drugiej strony jednak nie zamierzam się kompromito­

wać. Wszystkie stacje telewizyjne sfilmują mój wielki

upadek. Do końca życia będę miała co oglądać.

- Forrester powinien był zapytać cię o zdanie, ale

wiesz, co to za facet. - Clarence współczująco pokiwał

głową i dodał bez przekonania: - Zrobię, co się da, żeby

tę sprawę odkręcić.

- Słaba nadzieja.

Ridge daremnie próbował dojść, o co tu chodzi. Na­

zwisko Drew Forrestera było mu znane. Dara i Clarence

najwyraźniej mieli o coś pretensje do rzecznika praso­

wego kandydata na prezydenta.

background image

- Co zamierzacie odkręcić? - wtrącił zniecierpliwio­

ny zagadkową wymianą zdań. Clarence odchrząknął.

- Forrester przyjął w imieniu panny Seabrook zapro­

szenie do uczestnictwa w otwarciu zawodów sporto­

wych. Uznał, że nasza kampania wyborcza może na tym

zyskać.

- Clarence nie powiedział wszystkiego. - Dara po­

patrzyła na szefa regionalnego komitetu wyborczego

wzrokiem zranionej sarny. - Mamy problem. Forrester

zapewnił przedstawicieli trzech największych stacji, że

otworzę paradę, jadąc na tym... - Dziewczyna wyjęła

z torby parę różowo-czarnych łyżworolek. - Ciekawe,

czy w mojej kartotece jest wzmianka o tym, że nie

umiem jeździć na łyżwach i nartach oraz rzadko tańczę.

Dużo czasu minęło, nim nauczyłam się chodzić na wy­

sokich obcasach.

- Nie sądzę, żeby udało się odwołać to szczególne

wystąpienie - stwierdził rzeczowo Ridge. Z trudem po­

wstrzymał się od uśmiechu, gdy Dara z ponurą miną

wyliczała swoje niedostatki.

- Drew ma trudności ze zrozumieniem słowa NIE

- odparła grobowym głosem.

- To prawda - potwierdził skwapliwie Clarence.

Umilkł na chwilę i zmierzył ochroniarza badawczym

spojrzeniem. - Zastanawiam się, czy umiałby pan...

- Wykluczone - przerwała Dara, wstając z pluszo­

wej kanapy. - Pan Jackson nie został wynajęty po to, by

mnie uczyć jazdy na łyżworolkach.

- Chętnie podejmę się tego zadania - oznajmił non-

background image

szalancko Ridge i dodał z pozoru ironicznie: - Umiem

jeździć na wrotkach i łyżworolkach. W czasach mojej

burzliwej młodości z upodobaniem oddawałem się tym

zajęciom.

Jackson był zaskoczony swoim wyznaniem. Zwykle

wspominał tamte lata jako pasmo udręki. Cierpiał z po­

wodu narkomanii swojej matki. Teraz zdał sobie sprawę,

że bywały w jego życiu przyjemne chwile.

- Kiedyś zdobyłem nagrodę w zawodach - dodał

z uśmiechem.

- To wcale nie oznacza... - zaczęła Dara.

- Który numer buta pan nosi? - wpadł jej w słowo

Clarence.

- Jedenastkę.

Szef regionalnego komitetu wyborczego ruszył ku

drzwiom.

- Chwileczkę! Żeby mnie uczyć, trzeba wielkiej cier­

pliwości - wyznała z rozpaczą Dara. Ridge zmierzył ją

badawczym spojrzeniem. Od lat nie zdarzyło mu się

pracować z równie interesującą klientką.

- Zapewniam, że jestem wyjątkowo cierpliwy - od­

parł z niezmąconym spokojem. Dara bezradnie machnę­

ła ręką.

- Szybko pan zrezygnuje.

- Nie brak mi wytrwałości.

- Niechże pan zrozumie! To byłby prawdziwy cud.

Stoi przed panem osoba, która dostaje zawrotów głowy,

idąc po krawężniku. Nawet dla przedszkolaka to żaden

wysiłek. Mam kłopoty z koordynacją ruchów. Nie udało

background image

mi się do tej pory przejść więcej niż trzy kroki z książką

na głowie. - Uśmiechnęła się i dodała żartobliwie: -

W pewnym sensie jestem kobietą niezrównoważoną.

Zapadła cisza. Ridge odchrząknął; niewiele brakowa­

ło, by zachichotał. Dara zmrużyła oczy.

- Chyba trochę przesadziłam z tym porównaniem.
- Myślę, że jest pani dla siebie zbyt surowa - odparł

z powagą Ridge.

Minęły trzy godziny. Dara i jej ochroniarz trenowali

w małym, cichym parku. Zgrabne pośladki dziewczyny

po raz dwudziesty uderzyły boleśnie o chodnik.

- Mam dość! - wykrzyknęła, szarpiąc nerwowo

sznurowadła łyżworolek. - Przez cały tydzień nie będę

w stanie usiąść.

- Poddajesz się - stwierdził Ridge. Po namyśle do­

szli oboje do wniosku, że czas przejść na ty.

- Chętnie bym to zrobiła, ale honor mi nie pozwala.

Jestem strasznie uparta. Czasami upadam na duchu, ale

szybko dochodzę do siebie. Wkrótce znów spróbuję.

- Dara ponownie zabrała się do rozplątywania sznuro­

wadeł. Nagle ciepła dłoń Ridge'a delikatnie ujęła jej

palce.

- Spróbuj jeszcze raz - powiedział, siadając na zie­

mi. - Zrobimy to razem. Będę cię prowadził.

Nie po raz pierwszy zaproponował takie rozwiązanie,

ale do tej chwili Dara nie chciała przyjąć jego pomocy.

Gotowa była słuchać wskazówek, a nawet docinków (na

które instruktor ani razu sobie nie pozwolił), lecz skóra

background image

jej cierpła na myśl o tym, że ten mężczyzna miałby ją

objąć ramieniem. Czułaby się zakłopotana.

- Już to omawialiśmy. W czasie parady będę musiała

dać sobie radę, obywając się bez cudzej pomocy.

- Na pewno sobie poradzisz. Moją propozycję potra­

ktuj jako ćwiczenie. Zaczynamy. - Ridge pomógł jej

wstać. Dara poczuła, że nogi jej się rozjeżdżają. Odru­

chowo chwyciła rękę trenera.

- Tym razem nie stracę równowagi - mamrotała

z uporem. - Uda mi się...

- Oczywiście - oświadczył Ridge, obejmując ją w talii.

Głos ochroniarza brzmiał stanowczo, a uchwyt był mocny

i pewny. - Czubki butów mają być skierowane ku przodo­

wi. Nie pozwolę ci upaść. Trzymaj się mocno.

- Bardzo chętnie - mruknęła, zerkając na swoje stopy.

- Głowa do góry. Nie patrz pod nogi, bo zgubisz

rytm. Spoglądaj przed siebie. - Wolno ruszyli do przodu.

- Dlaczego jesteś taka uparta?

- Wolę określenie: silna wola. - Dara utkwiła spojrze­

nie w koronach drzew. Starała się zapomnieć o silnym mę­

skim ramieniu obejmującym jej talię. Czuła wyraźnie zio­

łową i korzenną woń. Ridge zachichotał cicho.

- Zgoda. To nie upór, lecz silna wola.

Jechali coraz szybciej. Dara mocniej objęła trenera.

- Gdyby nie ten upór, byłoby ze mną krucho. Matka

żyła samotnie. Często chorowała. Stanowię widomy do­

wód, że trudne warunki i przykre doświadczenia, o ile

nie złamią człowieka, dają wielką siłę. - Dara poczuła

na sobie badawczy wzrok Ridge'a. - Co się stało?

background image

- Moja matka również chorowała.

Między ochroniarzem i jego podopieczną zrodziło się

ciche porozumienie. Oboje mieli na twarzy wyraz

współczucia. Połączyła ich nić sympatii. Mieli za sobą

podobne doświadczenia, które odcisnęły na ich losach

niezatarte piętno.

Dara nie zwracała uwagi na świergot ptaków.

Październikowy wietrzyk był dla niej ledwie wyczuwal­

nym powiewem; wszystkimi zmysłami chłonęła dozna­

nia wywołane obecnością Ridge'a, którego ramię obe­

jmowało jej talię. Śmiało przytuliła się do niego. Oka­

zało się, że coś ich jednak łączy. Po raz pierwszy od

wielu miesięcy zapracowana i samotna Dara poczuła bli­

skość drugiego człowieka.

- Jak długo chorowała twoja matka?

- Od moich narodzin do dnia swojej śmierci. Była

narkomanką. - Ridge zwolnił i rozluźnił nieco uścisk.

Dara słyszała rozpacz pobrzmiewającą w jego głosie.

Sama również ulegała jej czasami. Ridge popatrzył

w niebieskie oczy, przyjrzał się kształtnym ustom. Dara

wstrzymała oddech. Tęczówki Ridge'a miały kolor jas­

nego piwa. Od początku znajomości intrygowało ją to

przenikliwe spojrzenie. Miał hipnotyzujące oczy nie­

ustraszonego lwa. Zadrżała, nie mając pewności, czy

ulec nieodpartemu urokowi tej chwili, czy oprzeć się jej

czarowi. Strwożone serce kołatało w piersi niespokoj­

nie. Dara zapragnęła powierzyć Ridge'owi swoje taje­

mnice.

- Moja matka jest chora psychicznie - powiedziała

background image

cicho. - Lekarze długo nie potrafili ustalić, co jej dolega.

Jeśli bierze lekarstwa, czuje się nieźle, ale czasami o nich

zapomina i wówczas zaczynają się kłopoty. - Dara wes-

tchnęła ciężko. - Byłoby łatwiej, gdybym tata mógł mi

pomóc, ale, niestety... - Wzruszyła ramionami. Nagle

przyszło jej do głowy, że rozmawia z ochroniarzem zbyt

szczerze. - A twój ojciec? Co się z nim stało?

- Ja również miałem tylko matkę. - Ridge spojrzał

ponuro na Darę.

- Tata umarł. On...

- O moim ojcu mógłbym powiedzieć to samo - wtrą­

cił cicho Ridge. Oczy pociemniały mu ze złości.

Dara odniosła wrażenie, że znów się od niej odsunął,

przywracając stosowny dystans. Posmutniała. Wydawa­

ło jej się, że Ridge na moment uchylił przed nią drzwi

do swego prywatnego świata, a potem zatrzasnął je na­

głe. Była zakłopotana; pochyliła głowę i natychmiast

straciła równowagę. Potknęła się, i szukając oparcia,

mocniej objęła swojego trenera.

- Och, przepraszam! Wydawało mi się...

- Znów patrzysz pod nogi - usłyszała dźwięczny ba­

ryton. Usta Ridge'a niemal dotykały jej czoła.

- Wiem, wiem... - Dara próbowała odzyskać rów­

nowagę. - Okropne przyzwyczajenie, nie sądzisz? Tre­

ning chyba zbytnio się przedłużył. - Dara bez powodze­

nia próbowała się wysunąć z ramion ochroniarza. - Je­

stem już dostatecznie poobijana, a moje pośladki...

- Przestań mnie odpychać - wymamrotał Ridge i za­

klął w duchu. - Stracisz równowagę i znów upadniesz.

background image

Dara sto razy wolała się przewrócić niż tkwić nadal

w ramionach Ridge'a.

- Chciałabym wreszcie usiąść na ławce i zdjąć te

przeklęte łyżworolki - oznajmiła płaczliwym głosem.

- Pomogę ci... - Ridge natychmiast ukląkł.

- Nie! - zawołała piskliwie.

Jackson przyglądał się z uwagą zarumienionej dziew­

czynie.

Dara zamrugała powiekami. Natychmiast wzięła się

w garść. Czarowała go promiennym, choć wymuszo­

nym uśmiechem.

- Dzięki za pomoc, ale naprawdę sama potrafię

zdjąć rolki - oznajmiła niskim i ciepłym głosem. U-

siadła na ławce. Ridge zajął miejsce obok niej. - I tak

nadużywam twojej cierpliwości. Zbyt wiele dla mnie

robisz.

Słowa Dary płynęły z głębi serca. Ridge nie zdawał

sobie sprawy, jak wiele jego pomoc znaczyła dla tej

istoty, która mimo to obawiała się coraz bardziej prze­

możnego wpływu, jaki miał na nią on sam.

Gdy wracali samochodem z parku, Ridge, siedzący

z tyłu obok Dary, odsunął się najdalej jak mógł, by

dziewczyna mogła zapanować nad emocjami. On sam

również potrzebował chwili oddechu. Dara była opano­

wana i uprzejma; rzadko się odzywała. W ogóle nie

przypominała szczerej i otwartej dziewczyny, którą oka­

zała się podczas treningu. Ridge posmutniał. Ogarnęła

go dziwna tęsknota. Nie potrafił określić, co właściwie

zaszło między nim i tą śliczną brunetką, ale był pewny,

background image

że to się nie może powtórzyć. Pokusa była jednak sil­

niejsza niż wszelkie skrupuły.

Ridge marzył, by pocałować Darę.

Nie chodziło mu o czułe muśnięcie warg. Chciał po­

znać smak zmysłowych ust, całować tę dziewczynę do

utraty tchu. Pragnął, żeby oddała mu pocałunki. W głębi

ducha przyznał, że ma również śmielsze marzenia.

Mimo to Ridge nie był w stanie zapomnieć o etyce

zawodowej. Dara była mu potrzebna do osiągnięcia

pewnego celu, ale to nie oznaczało, że ma prawo ją

uwieść. Zamierzał się posłużyć tą dziewczyną, by dać

nauczkę Montgomery'emu.

Gdy wrócili do hotelu, Dara przejrzała szybko pozo­

stawione w recepcji wiadomości. Zmarszczyła brwi.

- Muszę zadzwonić. Telefonowała moja matka.

Drew również ma do mnie jakąś sprawę. - Dara była

wyraźnie zaniepokojona. Pobiegła do sypialni.

- Czy zdrowie twojej matki się pogorszyło? - Rid­

ge spostrzegł, że jego klientka jest pełna najgorszych

obaw.

Dara obejrzała się i po raz pierwszy, odkąd wyszli z par­

ku, spojrzała mu prosto w oczy. Zatonął na moment w nie­

bieskim bezmiarze. Dostrzegł w jej wzroku niepewność

i tęsknotę. Nie mieściło mu się w głowie, że dawniej uwa­

żał tę dziewczynę za osobę zimną i obojętną.

- Nie wiem - odparła po chwili wahania i spuściła

oczy. Ciemne rzęsy przesłoniły cudowny błękit. - Dzię­

ki, że o nią zapytałeś.

background image

Minęły dwie godziny. Ridge słyszał zza ściany przy­

tłumiony glos, a potem szum wody lejącej się do wanny.

Po długiej kąpieli Dara weszła do salonu, gdzie Ridge

oglądał mecz w telewizji. Spojrzała łakomie na dwa ka­

wałki pizzy leżące w pudełku.

- Proszę bardzo, jedz - zaproponował.

- Naprawdę nie masz nic przeciwko temu? - Zatrzy­

mała się przy niskim stoliku, niepewna, czy może zostać,

czy też powinna raczej spędzić wieczór w swoim poko­

ju. Omówienie programu następnego dnia mogło pocze­

kać do rana. Była nieco zakłopotana dzisiejszymi prze­

życiami, ale w sypialni snuła się z kąta w kąt i nie mogła

sobie znaleźć miejsca. Poza tym umierała z głodu.

- Śmiało, częstuj się. - Ridge wstał i podszedł do

małej lodówki. - Piwo czy kola?

- Najchętniej wypiłabym dżin z tonikiem, ale nie są­

dzę, żebyśmy tu mieli alkohol. Trzeba by się pofatygo­

wać do baru, a na to nie mam ochoty - stwierdziła z ło­

buzerskim uśmiechem. - Są tam może pierniki w cze­

koladzie?

- Czy to zamówienie wyczerpuje listę ulubionych

przysmaków uroczej sybarytki nazwiskiem Dara Sea-

brook?

- To zaledwie początek - oznajmiła z uśmiechem. -

Nie zapominaj o kąpielach. To już mam za sobą. - Zaru­

mieniła się i niepewnie przestąpiła z nogi na nogę. -

Szczęście w nieszczęściu, że podczas dzisiejszego treningu

nie poobijałam sobie kolan. Siniaki na pośladkach łatwiej

ukryć.

background image

- Za to z siedzeniem możesz mieć trudności.

Dara uśmiechnęła się ponuro. Ridge zerknął ukrad­

kiem na jej zgrabny tyłeczek.

- Może następnym razem przywiążemy ci do pleców

małą poduszkę?

- Mam ryzykować, że jakiś fotoreporter zrobi mi

zdjęcie w takim cudacznym przebraniu? - zapytała ze

zgrozą. - To nie jest dobry pomysł.

- Zostałem wynajęty, żebyś nie poniosła uszczerbku

na ciele. Zapewniam, że masz śliczną...

- Bądź łaskaw pamiętać, że sama potrafię zadbać o tę

część mego ciała, którą masz na myśli - wtrąciła pospie­

sznie. - Nie sądzę, żeby do twoich obowiązków należała

troska o moją... - Dara bez powodzenia szukała odpo­

wiedniego eufemizmu. Spojrzenie wygłodzonej klientki

Ridge'a padło znów na dwa kawałki smakowitej pizzy.

Wydawała się szukać w nich natchnienia. W końcu ma­

chnęła ręką. - Twoim zadaniem jest dbać o moje bez­

pieczeństwo, a nie pilnować, żebym uniknęła sinia­

ków... tu i ówdzie.

- Masz prawo do własnego zdania - odparł Ridge

z kamienną twarzą. Splótł ramiona na piersiach i opadł,

na kanapę.

- Oczywiście - stwierdziła z naciskiem i sięgnęła po

kawałek pizzy. Obiecała sobie w duchu, że nie pozwoli,

by Ridge po raz kolejny wyprowadził ją z równowagi.

Czas wziąć się w garść. Cóż z tego, że przystojny ochro­

niarz znakomicie się prezentuje w spłowiałych dżinsach

i nie dopiętej koszuli? Wystarczy nieco silniejsze świat-

background image

ło, by kameralną atmosferę diabli wzięli. Dara zdecydo­

wanym ruchem nacisnęła kontakt.

- Jak się czuje twoja matka? - zapytał Ridge, obser­

wując ze zdziwieniem Darę, która podeszła do stojącej

w rogu lampy.

- Chyba nieźle. - Dara w zadumie pokiwała głową.

- Przez następne dwa tygodnie powinnam częściej do

niej dzwonić. Sprawiała wrażenie samotnej i nieco przy­

gnębionej.

Ridge zastanawiał się, co powinien jeszcze powie­

dzieć, ale nie mógł znaleźć odpowiednich słów. W po­

koju słychać było jedynie odgłosy meczu transmitowa­

nego przez telewizję. Nagle zorientował się, że Dara

zerka ukradkiem na jego muskularny tors okryty nie

dopiętą koszulą. Wystarczyło jedno spojrzenie dziew­

czyny, by krew zaczęła szybciej krążyć w żyłach Rid­

ge'a. Cudowne uczucie. Puchł z dumy, bo spodobał się

Darze. Odruchowo wyprostował plecy. Przemknęło mu

przez myśl, że wystarczy kilka takich spojrzeń zza cie­

mnych rzęs, a spodnie staną się za ciasne i... nastąpi

kompromitacja.

Przeklinał rozszalałe hormony. Chrząknął raz i drugi.

Dara zamrugała powiekami. Ridge ujrzał rumieńce na

jej policzkach. Ciekawe, czy tylko na twarzy się zaczer­

wieniła, czy... Ridge dziękował Bogu, że w Ameryce

sądy nie skazują ludzi za nazbyt śmiałe myśli.

- Bardzo mi przykro, ale muszę się położyć. Nie

sądziłam, że jestem taka zmęczona. - Dara spuściła oczy

i nerwowym ruchem odgarnęła włosy. - Powinnam się

background image

wyspać. Dzięki za pizzę. Miło, że mnie poczęstowałeś.

- Ruszyła ku drzwiom sypialni. - Dobranoc.

- Dlaczego... - Ridge umilkł. Chyba nie powinien

jej zatrzymywać. Sama trafi do łóżka.

- Ach, jeszcze jedno. - Dara odwróciła się nagle.

- Drew dzwonił w sprawie wywiadu dla MTV. Wkrótce

odbędzie się nagranie. Polecimy samolotem. W studio

będzie czekać Harrison z...

- Harrison - powtórzył machinalnie Ridge. Czuł się

tak, jakby ktoś wylał mu na głowę kubeł zimnej wody.

Cały zdrętwiał; nie był w stanie się poruszyć.

- Tak. Harrison Montgomery, przyszły prezydent

Stanów Zjednoczonych - odparła z chełpliwym uśmie­

chem. - Ten wywiad nagrywamy w przyszłym tygo­

dniu. Porozmawiasz sobie z jego ochroniarzami. Z pew­

nością znajdziecie wspólny język. Daj mi znak, jeśli

będziesz chciał go poznać. Chętnie cię przedstawię.

Ridge w milczeniu wzruszył ramionami. Nie był w sta­

nie wykrztusić ani słowa. Szumiało mu w głowie, gdy

z kamienną twarzą patrzył na Darę, która zamknęła za sobą

drzwi sypialni. Powiedziała, że chętnie go przedstawi

Montgomery'emu. Te słowa brzmiały mu w uszach jak

nieprzyjemny zgrzyt. Zastanawiał się, jak by zareagowała,

gdyby powiedział, że dzięki niej zyska sposobność po­

znania rodzonego ojca.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

- Chyba się dziś upiję - oznajmiła przyciszonym gło­

sem Dara, wysiadając z limuzyny, której drzwi uchylił

przed nią Ridge. Grupa zwolenników Montgomery'ego

powitała ją radosnymi okrzykami. Dziewczyna była

wprawdzie mocno wystraszona perspektywą jazdy na

łyżworolkach, które ze sobą przywiozła w sportowej tor­

bie, ale nadrabiała miną. Uśmiechnęła się do gapiów

i pomachała im ręką. - Upiję się, daję słowo.

- Żadnego przesiadywania w barze bez mojego po­

zwolenia - odparł surowo Ridge, eskortując swą pod­

opieczną w drodze na płytę boiska.

- To się okaże - oznajmiła przekornie i obdarzyła go

promiennym śmiechem. Od owego pamiętnego wieczo­

ru, gdy poczęstował ją pizzą, był tak przyjazny jak kos­

miczne otchłanie. Dara nie chciała zaprzątać sobie nim

głowy, ale, ku swemu niebotycznemu zdumieniu, mimo

woli bez przerwy o nim myślała. Z drugiej strony jednak

miała dość ostrożnego badania nastrojów ochroniarza,

który udawał, że panna Seabrook jest dla niego tylko

zwyczajną klientką.

- Moja praca polega na tym, żeby cię chronić. Jeśli

background image

pójdziesz do baru... - tłumaczył Ridge, obserwując

tłum.

- To zrobię ci niespodziankę. Moim zdaniem, zaczy­

nasz popadać w rutynę i trochę się nudzisz.

- Zgoda. Możesz iść, pod warunkiem, że sam wybio­

rę lokal.

- Byle tylko podawali tam dobre koktajle - odparła

Dara, wzruszając ramionami. Odniosła wrażenie, że wy­

stawiła cierpliwość ochroniarza na ciężką próbę, i po­

stanowiła mu to wynagrodzić. Dodała niskim głosem

prawdziwej uwodzicielki: - Wspaniale prezentujesz się

w dżinsach. Pewna dziewczyna wpatruje się w ciebie jak

w obraz.

Ridge poczuł się nieswojo.

- Nieźle się bawisz moim kosztem, prawda? - odparł

łagodnie i cicho, a zarazem groźnie. Takim samym to­

nem mówił wtedy, gdy w limuzynie musnął opuszkami

palców kolana Dary. Jego usta były wówczas blisko jej

warg, ale do pocałunku nie doszło.

Przebiegł ją dreszcz, ale nie zwracała na to uwagi.

Musiała się skoncentrować na paradzie. Wedle wszel­

kich znaków na niebie i ziemi miała dziś zrobić z siebie

kompletną idiotkę przed kamerami najważniejszych sta­

cji telewizyjnych. Uśmiechnęła się porozumiewawczo

do swego ochroniarza i oznajmiła filozoficznie:

- Kobieta wiedzie smutne życie. Trzeba się cieszyć

drobiazgami.

Ridge uważnie obserwował Darę. Był niemal pewny,

że ta dziewczyna robi dobrą minę do złej gry. Wyczer-

background image

pały ją podróże i spotkania z wyborcami. Miała dość

wścibskich dziennikarzy. Zirytowała się, gdy przydzie­

lono jej ochroniarza. Z coraz większym trudem znosiła

trudy i niedogodności kampanii wyborczej. Ridge po­

myślał z obawą, że dziewczyna może stać się nieobli­

czalna, jeśli granice jej odporności psychicznej zostaną

przekroczone.

Burmistrz powitał Darę i zbliżył się do mikrofonu.

- Szczególnie serdecznie witamy pannę Seabrook,

córkę chrzestną kandydata na prezydenta, Harrisona

Montgomery'ego, która wyruszy na czele dzisiejszej pa­

rady, a następnie będzie z trybuny obserwować zawody.

Oklaski dla honorowego gościa!

Po twarzy Dary przemknął wyraz paniki, jednak na­

tychmiast wzięła się w garść i z uśmiechem podeszła do

burmistrza.

- Nie sądziłam, że będę dziś tak eksponowaną posta­

cią. Szczerze mówiąc, moje umiejętności jazdy na ły­

żworolkach pozostawiają wiele do życzenia. Mam na­

dzieję, że osoby, których umiejętności są znacznie wię­

ksze niż moje, wyciągną pomocną dłoń do honorowego

gościa tej imprezy, gdy zdarzy się jakieś... drobne po­

tknięcie. - Dara z uśmiechem mrugnęła porozumie­

wawczo do kamery.

Publiczność przyjęła jej słowa radosnym śmiechem

i oklaskami. Ridge zbliżył się dyskretnie do swojej pod­

opiecznej i ujął ją pod ramię.

- Własnym uszom nie wierzę. Skąd ten szalony po­

mysł, żebym jechała w pierwszym szeregu? - szeptała

background image

gorączkowo Dara. - Przysięgam, że Drew Forrester zgi­

nie gwałtowną śmiercią. Osobiście go zamorduję. Gdy­

bym zapomniała, przypomnij mi o tej obietnicy.

Ridge przygryzł wargi, żeby nie wybuchnąć śmie­

chem. Dara skarżyła się niczym rozkapryszony bachor,

a mimo to siedziała na ławce i pedantycznie sznurowała

buty łyżworolek. Poczucie obowiązku wzięło górę.

- Masz dzisiaj dwu ochroniarzy. Sprowadziłem ko-

legę. Nazywa się Ray - tłumaczył rzeczowo Ridge. -

Stoi po drugiej stronie bieżni. Jedź powoli. Nie wysuwaj

się przed innych.

- Przestań ze mnie kpić - obruszyła się Dara. - Wi­

działeś, jak jeżdżę. Byle trzymać się prosto. Wtedy jakoś

pójdzie.

Ridge stwierdził z uśmiechem, że Dara, wiecznie

uśmiechnięta ulubienica gapiów, marudzi jak wystraszo­

ne dziecko.

- Może wypadniesz tak dobrze, że samą siebie za­

dziwisz - odparł Ridge i zdecydowanym ruchem ujął jej

dłoń.

Porządkowy wetknął Darze do ręki chorągiewkę. Ta­

kie same trzymali wszyscy uczestnicy parady. Wokół

panny Seabrook zgromadziło się sporo dzieci. Z pra­

wej strony dobiegała muzyka grana przez miejscowy

zespół. Dara nie zwracała na nią uwagi. Z uśmiechem

przylepionym do twarzy starała się zachować pionową

postawę.

Parada się rozpoczęła. Po kilkunastu metrach Dara

odprężyła się na tyle, by gawędzić z jadącymi obok niej

background image

dzieciakami. Gdy uczestnicy mieli za sobą kilkadziesiąt

metrów, zanuciła graną przez zespół melodię.

- Proszę pani, uwaga na prawe kolano - oznajmił

jeden z chłopców. - Ochraniacz zsuwa się pani z kolana.

Mogę go poprawić?

- Naprawdę? - Dara mimo woli spojrzała w dół.

Chłopczyk pochylił się, by podciągnąć wyściełany gąb­

ką ochraniacz, i niechcący popchnął pannę Seabrook,

która straciła równowagę i przewróciła się na asfaltową

bieżnię. Najpierw uderzyła prawym kolanem o twardą

nawierzchnię, a potem dopiero podparła się rękoma.

Ochraniacz zsunął się na łydkę; niczym nie osłonięte

kolano bolało okropnie. Dara czuła trudne do zniesienia

pulsowanie dłoni i obolałych nóg. Na domiar złego ktoś

na nią wpadł.

- Ostrożnie! - krzyknęło chórem kilkanaście osób

uczestniczących w paradzie, które otoczyły kontuzjowa­

ną dziewczynę ciasnym kręgiem.

Ridge w mgnieniu oka znalazł się obok swojej klien­

tki. Podniósł ją natychmiast. Dara miała wrażenie, że ten

człowiek klnie pod nosem, ale nie zwracała na to uwa­

gi. Cudownie było wesprzeć się na silnym męskim ra­

mieniu.

- Zabierajmy się stąd...

- Proszę pani, bardzo przepraszam - wymamrotał

przygnębiony chłopaczek, który niechcący popchnął

Darę. Wysunął się z gromady kolegów i podszedł bliżej.

- Muszę cię stąd zabrać - upierał się Ridge, ciągnąc

swoją podopieczną ku trybunom.

background image

- Chwileczkę. - Zaparła się tak mocno, jak potrafiła.

- Naprawdę chciałem pomóc - tłumaczył malec, za­

ciskając drobne rączki. - Popchnąłem panią całkiem

przypadkowo.

Dara nie zważała na obolałe kolano. Serce jej się

krajało, gdy patrzyła na smutną dziecięcą buzię. Uroczy

siedmiolatek był bardzo przygnębiony.

- Doskonale to rozumiem - powiedziała, zerkając na

krwawiące kolano. - Wiesz co? Powinnam zrobić sobie

opatrunek. Muszę mieć wolne ręce. Potrzymasz moją

chorągiewkę? Możesz ją sobie zatrzymać.

- Naprawdę? - Piwne oczy chłopca rozświetlił blask

radości.

- Oczywiście. - Dara zwichrzyła maluchowi włosy.

- Pora iść - wtrącił Ridge. Pociągnął Darę za ramię.

- Zabieram cię do auta...

- Nie mogę tak po prostu odjechać. Muszę wręczyć

nagrody zwycięzcom wyścigu - tłumaczyła Dara.

Uśmiechnęła się słabo do burmistrza, który wybiegł im

naprzeciw z paroma miejscowymi znakomitościami. -

Strasznie mi przykro, że okazałam się taką niezdarą. Czy

macie tu apteczkę?

Pięć minut później rana była już opatrzona. Dara

zmieniła łyżworolki na wygodne sportowe obuwie. Rid­

ge nie odstępował jej przez dwie godziny, które spędziła

na trybunie. Szczerze podziwiał ciemnowłosą dziewczy­

nę. Gdy stwierdził, że po niefortunnym wypadku nikt

nie będzie miał do niej pretensji, jeśli wcześniej pojedzie

do hotelu, odparła krótko:

background image

- Wszyscy na mnie liczą.

Była pogodna i uśmiechnięta, mimo że od czasu do

czasu krzywiła się z bólu i masowała ukradkiem stłuczo­

ne kolano. Ridge często słyszał opinię, że Dara to pra­

wdziwy skarb. Powoli dochodził do wniosku, że takie

określenie jest bardzo trafne.

- Kim jest ten przystojniak, który nie odstępuje cię

ani na krok? - wypytywała Kit Brubaker. Dara

zaprzyjaźniła się z nią na studiach. Skinęła na kelnera,

który po raz drugi przyniósł obu paniom mocno zakra­

piany koktajl.

- To ochroniarz. Ma za zadanie pilnować mnie do

zakończenia kampanii wyborczej. - Dara westchnęła

z ulgą. Jak to miło porozmawiać od czasu do czasu

z osobą, która trzyma się z dala od polityki. - To był

pomysł mojego ojca chrzestnego. - Dara rozejrzała się

po sali. Ridge dokonał trafnego wyboru. W niewielkim

hotelowym barze serwowano znakomite napoje. Obsłu­

ga była bez zarzutu. Ridge'owi nie podobał się jedynie

brak ochrony w hotelu, a także w przyległym do niego

lokalu.

- Ochroniarz? - Kit zrobiła wielkie oczy. - Zupeł­

nie jak w filmie z Whitney Houston. O ile dobrze pa­

miętam, ta ślicznotka uwiodła swojego przystojnego

opiekuna.

- Muszę cię rozczarować. - Dara nie miała ochoty

żartować. - Ridge nie przypomina Kevina Costnera. Po

prostu brak mu ogłady.

background image

- Zapewne masz rację - odparła Kit. - Jest za to

o wiele przystojniejszy.

Dara na próżno starała się zachować kamienną twarz.

Przeżycia męczącego dnia i spora dawka alkoholu spra­

wiły, że przestała się kontrolować.

- Masz rację. - Zachichotała. - Przyjemnie się z ta­

kim pokazać.

- Jak to jest, gdy ma się ochroniarza? - zapytała

z uśmiechem Kit, która na uczelni znana była jako miłoś­

niczka żartów. - Wynosi cię z sali na rękach, gdy rozen­

tuzjazmowany tłum napiera, żądając autografów? Jest przy

tobie bez przerwy dniem i... nocą? - dodała znacząco.

- Czyżbyś zatrudniła się na pół etatu w żądnym sen­

sacji brukowcu? - odparła Dara, z politowaniem kiwa­

jąc głową. Kit nagle spoważniała. Na jej twarzy pojawił

się wyraz współczucia.

- Nieustannie masz do czynienia z dziennikarzami,

prawda? Trudno się od nich opędzić? - Kit wzruszyła

ramionami. - Tego ci nie zazdroszczę. Z drugiej strony i

jednak muszę przyznać, że ludzie ze sztabu wyborczego

słusznie robią, wypychając ciebie przed kamery i mikro­

fony. Wspaniale sobie radzisz, moja droga. Jesteś w tym

świetna. - Dara uśmiechnęła się smutno. Kit postanowiła

ją trochę rozruszać. - A teraz opowiadaj. Jak to jest,

kiedy się ma ochroniarza? Nie oszczędzaj mnie. Chcę

poznać wszystkie pikantne szczegóły.

Dara westchnęła ciężko, ale nie próbowała zmienić

tematu. Zerknęła na Ridge'a. Ciągle o nim myślała. Je­

dynie sen przerywał owe rozważania.

background image

- Ridge Jackson poucza mnie, co wolno, a co jest

zabronione. Nie wdając się w szczegóły, powiem, że

mogę robić jedynie takie rzeczy, które zostały wcześniej

dokładnie omówione i starannie zaplanowane. Moim

zdaniem, Ridge przesadza ze środkami ostrożności. Nie

masz pojęcia, jak pedantycznie sprawdza wszystko, nim

pozwoli mi wejść do hotelu.

- W twojej relacji nie ma ani odrobiny pikanterii.

Spodziewałam się usłyszeć coś innego - oznajmiła Kit.

Sprawiała wrażenie zawiedzionej. - Rozmawiacie cza­

sami jak normalni ludzie?

- Rzadko. Obchodzi go wyłącznie praca. - Dara po­

czuła się winna, że plotkuje na temat Ridge'a, i odrucho­

wo zniżyła głos do szeptu. - Nie odstępuje mnie ani na

krok.

- Skoro ci nie odpowiada towarzystwo pana Jackso­

na, powinnaś się pozbyć tego faceta.

- Harrison mi na to nie pozwoli.

- Nie to miałam na myśli. - Kit energicznie pokręciła

głową. - Skoro nadgorliwy ochroniarz działa ci na ner­

wy, czemu się nie urwiesz na parę godzin?

Dara otworzyła szeroko oczy i z zainteresowaniem

słuchała wywodów przyjaciółki. Ogarnęło ją radosne

podniecenie.

- Sugerujesz, żebym się wymknęła do miasta bez

wiedzy mojego anioła stróża? Miałabym wreszcie czas,

żeby pobuszować w sklepach, wstąpić na lody albo...

- Dara mogła w nieskończoność mnożyć drobne przy­

jemności.

background image

- Wszystko, co chcesz. Zasługujesz na chwilę odde­

chu, Daro. Od rozpoczęcia kampanii wyborczej harujesz

jak przysłowiowy wół.

- Harrison nie będzie zachwycony takim wybrykiem.

- Dara miała wrażenie, że sam diabeł wodzi ją na po­

kuszenie.

- Jasne - przytaknęła Kit. Dara zdawała sobie spra­

wę, że przyjaciółka traktuje Montgomery'ego niczym

zwykłego śmiertelnika i nie przywiązuje większej wagi

do jego opinii. Ta cecha czyniła znajomość z Kit nad­

zwyczaj interesującą.

- Clarence z pewnością dostanie zawału.

- To jego sprawa - odparła rzeczowo Kit.
- Ridge będzie wściekły. - Dara upiła łyk z kieliszka

i dodała w zadumie: - Rozsądek mi doradza, żeby nie

utrudniać ochroniarzowi pracy. Za cztery tygodnie wy­

bory; potem będę mogła robić wszystko, na co mi przy­

jdzie ochota.

- Słusznie. I co postanowiłaś?

- Dobre pytanie - odparła Dara z chytrym uśmie­

chem. Zapomniała o rozsądku i poczuciu odpowie­

dzialności.

Ridge złożył gazetę, popatrzył na zegarek, a potem

na drzwi pokoju Dary. Wprawdzie śliczna klientka

wspomniała, że zamierza się wyspać, do tej pory jednak

nie zdarzyło się, by o pół do dziewiątej była jeszcze

w łóżku. Zapewne wczorajszy alkohol wywołał lekkie­

go kaca.

background image

Zadzwonił telefon. Dara zapowiedziała kategorycz­

nie, że sama będzie odbierać telefony. Sygnał zabrzmiał

sześć razy. Ridge zmarszczył brwi. Czemu ta dziewczy­

na nie podnosi słuchawki? Czyżby zachorowała? Nie

zaglądał do jej sypialni, ponieważ zdawał sobie sprawę,

że na widok ciemnowłosej piękności wylegującej się

w zmiętej pościeli może zapomnieć o stosownym dys­

tansie. Zrezygnowany, machnął ręką. Już miał zajrzeć

do sypialni Dary, gdy ktoś zapukał do drzwi apartamen­

tu. Ridge poszedł otworzyć.

Na progu stał Clarence Merriman. Był w doskonałym

nastroju. Spod pachy wystawał mu plik dzienników.

- Jak się czuje nasza bohaterka? Z pewnością jest

trochę zmęczona. Nie przyszła na śniadanie, chociaż

byliśmy umówieni. Przeglądał pan gazety? - Clarence

pokazał ochroniarzowi stronę tytułową jednej z nich. -

Drew Forrester nie posiada się z radości. Przed chwilą

dzwonił do Dary, ale ona nie odebrała telefonu. Prosił,

żeby do niego zadzwoniła. Chce jej osobiście pogratu­

lować. - Clarence mrugnął porozumiewawczo. - Moim

zdaniem, ta dziewczyna wpadła mu w oko. Dara bierze

prysznic, zgadłem?

- Nie sądzę - odparł ponuro Ridge. Nie poznał do tej

pory Drew Forrestera, a mimo to ten facet działał mu na

nerwy. Ruszył w stronę pokoju klientki. - Miałem właś­

nie zamiar do niej zajrzeć.

- Jeszcze nie wstała? - Clarence nie krył zdziwienia.

- To do niej niepodobne. Mam nadzieję, że nic jej nie

dolega.

background image

Ridge zapukał do drzwi i odczekał chwilę. Zastukał

głośniej.

- Daro - zawołał. - Otwórz. Przyszedł Clarence.

Uchylił drzwi, a potem otworzył je szerzej. Rozejrzał

się po pokoju i zaklął szpetnie. Ogarnął go strach.

Dara zniknęła.

W jednej chwili przemknęły mu przez głowę dziesiąt­

ki ponurych myśli. Podbiegł do łóżka i zobaczył kartkę

leżącą na pościeli. Przeczytał ją natychmiast. Ogarnęła

go wściekłość. Clarence gadał jak najęty. Był przerażo­

ny. Ridge podał mu kartkę i chwycił słuchawkę telefonu.

Wystukując numer pomyślał, że najchętniej udusiłby

śliczną Darę Seabrook.

Dara postanowiła, że za pięć minut wyjdzie z cukier­

ni. Poprawiła ciemne okulary i opuściła daszek kaszkie­

tu. Wielkie okulary od dawna były jej własnością, nato­

miast czapkę wypatrzyła dziś rano na pchlim targu. Nie

był to jedyny skarb znaleziony tam owego ranka. Dwie

godziny wolności oszołomiły ją bardziej niż wypity

wczoraj alkohol.

W czasie porannej eskapady zachowywała się bez

zarzutu -jak przystało na córkę chrzestną kandydata na

prezydenta: nie podrywała mężczyzn, unikała hazardu,

omijała siedliska kryminalistów. Przez cały ranek biega­

ła po sklepach i targowiskach. W końcu poszła do cu­

kierni, o której wiadomo było, że o dziewiątej rano jest

już otwarta. Chciała zjeść porcję lodów, nie czując na

sobie badawczego spojrzenia Ridge'a.

background image

Od paru dni to pragnienie stało się jej obsesją. Nie

mogła się od niego uwolnić. Wmawiała sobie, że to

całkiem niewinne szaleństwo; niespokojna wyobraźnia

płatała jej figle.

W pamięci Dary utkwił obraz muskularnego ochro­

niarza w nie dopiętej koszuli. Uznała jednak, że to nor­

malna reakcja; każda kobieta zwróciłaby uwagę na tak

pięknie zbudowanego mężczyznę. Trudno się zatem dzi­

wić, że często wyobrażała sobie, jak Ridge bierze ją

w ramiona, całuje namiętnie i pieści.

Sympatyczny kelner podał lody, które smakowały cu­

downie. Dara westchnęła rozkosznie. Poczuła się jak

zwycięski wódz. Tryumfowała.

Nim zdążyła po raz drugi podnieść do ust odrobinę

słodkiej masy, drzwi cukierni otworzyły się szeroko. Stał

w nich wysoki ciemnowłosy mężczyzna w dżinsach.

Miał ponurą minę. Dara natychmiast poznała swego

ochroniarza.

Ridge podszedł do stolika i pochylił się nad nią.

- Dzień dobry, panno Seabrook - rzucił dźwięcznym

barytonem. Wydawał się całkiem spokojny. Pod jego

wzrokiem Dara zarumieniła się niczym pensjonarka. By­

ło jej zarazem gorąco i zimno. Jackson dodał z ponurą

miną: - Widzę, że bawi się pani doskonale.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

- Muszę przyznać, że miło spędzam czas - powie­

działa uprzejmie Dara, odkładając łyżeczkę. Z ociąga­

niem podniosła wzrok i popatrzyła na Ridge'a. Ciemne

okulary zakrywały mu twarz.

- Jak mnie znalazłeś? - zapytała po chwili milczenia.

Ridge uniósł brwi. Jego klientka była w buntowni­

czym nastroju. Wyczuł to od razu.

- Gdy odkryłem twoje zniknięcie, połączyłem w jed­

no rozmaite wskazówki i doszedłem po nitce do kłębka.

To wcale nie było trudne. Hotelowy portier podał mi

numer taksówki, do której wsiadłaś. Pogadałem z hand­

larzami na pchlim targu. W końcu przypomniałem sobie,

że uwielbiasz lody. Wystarczyło poszukać cukierni

otwieranej wczesnym rankiem, by cię odszukać. - Ridge

nadal był wściekły. Zmrużył oczy i rzucił podopiecznej

oskarżycielskie spojrzenie. - Clarence omal nie dostał

ataku serca.

- Przykro mi z tego powodu, ale, moim zdaniem, nie

mieliście powodów do niepokoju. - Dara z wolna traciła

pewność siebie. Buntowniczy wyraz zniknął z jej twa­

rzy. - Napisałam, kiedy wrócę. Mam dwadzieścia pięć

background image

lat i mogę od czasu do czasu spędzić kilka godzin bez

obstawy. Potrafię dać sobie radę.

- Nie w tym rzecz. Do zakończenia kampanii wybor­

czej mam obowiązek dbać o twoje bezpieczeństwo. Nie

ułatwiasz mi zadania...

- To nie jest mój problem - wtrąciła Dara, prostując

się dumnie. - Dlaczego miałabym ci cokolwiek uła­

twiać? Moim obowiązkiem jest zachować do czasu wy­

borów dobrą formę i przytomność umysłu. Dziś rano

potrzebowałam chwili oddechu. Mam powyżej uszu tej

ciągłej asysty.

- Powinnaś była mi o tym wspomnieć - przekony­

wał Ridge nieco łagodniejszym tonem. - Mógłbym

przygotować tę wyprawę z należytą ostrożnością. Ray

i ja obserwowalibyśmy cię z daleka.

- Nie chciałam, żeby mnie ktokolwiek obserwował,

czy to z bliska, czy z daleka. Chwilami czuję się jak

preparat pod mikroskopem. - Dara potrząsnęła głową

i zdjęła ciemne okulary. - I tak mnie nie zrozumiesz.

Opanowałeś do perfekcji umiejętność tłumienia potrzeb

i emocji. Potrafisz myśleć wyłącznie o pracy.

Ridge usiadł na krześle i zsunął okulary przeciw­

słoneczne. Wziął do ręki łyżeczkę leżącą obok pucharka

z lodami i zaczerpnął trochę słodkiej masy.

- Otwórz buzię. - Z zadowoleniem popatrzył osłu­

piałej dziewczynie prosto w oczy. Wreszcie przestała się

mądrzyć. - Moja droga, często wspominasz o drobnych

przyjemnościach. Zastanawiam się, czy naprawdę potra­

fisz się nimi cieszyć.

background image

Dara posłusznie rozchyliła wargi. Ridge wsunął mię­

dzy nie łyżeczkę z odrobiną lodów.

- Z twojej kartoteki wynika - ciągnął, obserwując

rumieńce na policzkach zakłopotanej dziewczyny - że

nie doświadczyłaś wielu prawdziwych... przyjemności.

Ridge doskonale zdawał sobie sprawę, że każda

wzmianka o kartotece działa na Darę jak płachta na by­

ka. Gdy odwróciła głowę, odmawiając zjedzenia kolej­

nej porcyjki lodów, podniósł łyżeczkę do ust i starannie

zlizał jej zawartość. W końcu wyszło na to, że wspólną

łyżką jedli z jednej miski niczym ludzie bardzo sobie

bliscy.

Dara była przygnębiona i zbita z tropu. Czemu ten

mężczyzna tak bardzo ją intrygował? Czy mogła się

łudzić, że zdoła mu bezkarnie dokuczyć? Nie wiedziała,

jak odpowiedzieć na jego insynuacje, ale podświadomie

wyczuwała, że nie nazwane dotąd uczucia i emocje ze­

rwą wkrótce tamy i ujawnią się z wielką siłą.

- Wiem doskonale, co lubię, a czego nie toleruję.

Moim zdaniem, w tym tkwi sekret oraz istota przyje­

mności.

- Zapewne. - Ridge spokojnie zajadał lody. - Nie­

stety, to, co lubimy, nie zawsze jest dla nas dobre. Czy

mężczyzna, który traci głowę dla kobiety i wszystko dla

niej poświęca, zasługuje na pochwałę?

- Myślę, że wiesz, o co mi chodzi, ale celowo zmie­

niasz temat, żeby odwrócić moją uwagę i niepostrzeże­

nie zjeść całe lody.

- I ja sądzę, że domyśliłaś się, o czym mówię. - Rid-

background image

ge dotknął łyżeczką warg Dary. Gdy je zacisnęła, uśmie­

chnął się i dodał uszczypliwie: - Obawiasz się, że jestem

chory, a ty możesz się zarazić?

Obawy ciemnowłosej dziewczyny dotyczyły całkiem

innych spraw. Zadawała sobie pytanie, czy obawia się

bliższej znajomości z przystojnym ochroniarzem, czy

też lęka się, że nie wykorzystają szansy i mimo wzaje­

mnego zainteresowania rozstaną się jak dwoje obcych

ludzi. Lęk przed drobnoustrojami nie miał tu nic do

rzeczy. Popatrzyła Ridge'owi prosto w oczy i podjęła

grę. Zjadła lody, nie czując ich smaku; całkiem ją po­

chłonęło obserwowanie Ridge'a, który również nie od­

rywał wzroku od jej twarzy. Piwne oczy pociemniały,

gdy Dara oblizała łyżeczkę. Potem z kolei on zjadł od­

robinę lodów. Dara czuła, że krew szybciej krąży w jej

żyłach.

- Dlaczego nie powiesz jasno i wyraźnie, że chcesz

mnie pocałować?

Śmiałe pytanie było jak grom z jasnego nieba. Ridge

upuścił łyżeczkę i przez dłuższą chwilę patrzył na Darę

jak urzeczony. W końcu pochylił się w jej stronę i o-

znajmił:

- Mam takie dziwne przeczucie, że pocałunek mi nie

wystarczy. Z drugiej strony jednak muszę pamiętać, na

czym polega moja praca. Mam cię chronić. Muszę

trzeźwo myśleć, a ty mącisz mi w głowie.

Dara uznała, że Ridge uprzejmie dał jej do zrozumie­

nia, co jest dla niego ważniejsze. Starannie dobierał sło­

wa, a mimo to poczuła się odrzucona.

background image

- Jasne, praca przede wszystkim - odparła z uśmie­

chem, który powinien wyglądać na drwiący; nie była

jednak pewna końcowego efektu. - Trudno. Może tak

jest lepiej. Zresztą wolę mieć do czynienia z mężczyzną,

który potrafi okazać, że mu na mnie zależy.

- Moim zdaniem potrzebujesz faceta, który weźmie

cię w karby. - Piwne oczy Ridge'a rozjaśnił dziwny

blask.

- Podły antyfeminista - rzuciła w odpowiedzi Dara

i natychmiast odsunęła się na bezpieczną odległość. -

Twoje opinie są dla mnie bez znaczenia, ponieważ jesteś

tu służbowo. Nic nas przecież nie łączy.

- Mój tryb życia nie pozwala na trwałe związki -

stwierdził Ridge, nie owijając niczego w bawełnę. - Sta­

ram się mieć do czynienia z takimi kobietami, które nie

roztkliwiają się nad sobą i potrafią odejść bez żalu, gdy

minie ich czas.

- Rozumiem. Ja do takich nie należę - odparła cicho

Dara po chwili namysłu. - Jestem wrażliwa i bardzo się

przywiązuję. - Serce ścisnęło jej się z żalu. Nie umiała

powiedzieć, z jakiego powodu czuje się rozczarowana.

Wstała, zamierzając odejść. Szukała wzrokiem właści­

ciela lokalu. Ridge podniósł się również i chwycił nagle

jej nadgarstek.

- Dlaczego robisz mi na złość?

Dara popatrzyła na silną męską dłoń zaciśniętą wo­

kół jej ręki. Najchętniej rzuciłaby się natychmiast w ob­

jęcia Ridge'a. Ledwie trzymała się na nogach, ale głos

rozsądku nalegał, by wyszła natychmiast. Jak to mo-

background image

żliwe, by śmiałości towarzyszyło zakłopotanie? Non­

sens!

Czemu robi mu na złość? Dlaczego mu chętnie doku­

cza? Wrodzona uczciwość nie pozwoliła Darze udzielić

wykrętnej odpowiedzi.

- Zastanawiam się, co ukrywasz, pozując na bez­

względnego twardziela.

Ridge zrobił krok w stronę Dary. Serce zabiło jej

mocno. Poczuła suchość w ustach. Odetchnęła głęboko,

ale to jej nie poprawiło samopoczucia. Odwróciła wzrok,

próbując ocalić resztkę godności i rozsądku.

- Chyba za wiele o tobie myślę.

- Próbujesz mnie owinąć wokół palca, śliczna Daro.

- Ridge pogłaskał ją delikatnie po policzku. Objął dłoń­

mi twarz dziewczyny. Poczuła jego oddech. Sama nie

była w stanie złapać tchu. Od dawna marzyła o takiej

chwili.

Ridge musnął wargami usta Dary i delikatnie przesu­

nął po nich czubkiem języka. Poczuł smak lodów, które

jedli przed chwilą. Owocowa słodycz przyprawiła go

o zawrót głowy szybciej niż jakikolwiek alkohol.

Jęknął i wyciągnął rękę, jakby chciał odsunąć Da-

rę, lecz w tej samej chwili objął ją mocno i przesu­

nął dłonią wzdłuż szczupłych pleców. Biodra dziewczy­

ny oraz jej ochroniarza ciasno do siebie przylgnęły. Darę

ogarnęło nagłe pożądanie. Nigdy dotąd nie doznała

podobnych odczuć. Była oszołomiona. Nogi ugięły się

pod nią.

- Niebezpieczna z ciebie kobieta - szepnął Ridge,

background image

niechętnie odrywając wargi od jej ust. Westchnął głę­

boko.

- To nieprawda. Ja przecież... - Dara oddychała

z trudem. Pokręciła głową. Ridge nie wypuszczał jej

z objęć. Dotknął palcem jej ust wilgotnych od pocałun­

ku; natychmiast umilkła. Nie pozwolił jej mówić dalej.

Spojrzenie miał ponure i niespokojne.

- Zapamiętaj sobie moje słowa- Mężczyzna, który

traci głowę dla kobiety i wszystko dla niej poświęca, nie

jest wiele wart. - Ridge powiódł spojrzeniem po wnętrzu

cukierni. - Niestety, muszę przyznać uczciwie, że gdyby

przed chwilą sufit runął mi na głowę, pewnie bym tego

nie zauważył.

Dara z radością stwierdziła, że ma podobne odczucia,

ale posmutniała, widząc minę Ridge'a. Serce ścisnęło jej

się z żalu.

- Czemu tak cię to przeraża? Dlaczego obawiasz się

własnych pragnień? Czemu lękasz się je okazać? - Wes­

tchnęła głęboko. Miała wrażenie, że coś ściska ją za

gardło. - Z pewnością się zorientowałeś, że ja również

uległam pożądaniu. Jeśli to przestępstwo, możesz mnie

oskarżyć o współudział.

- Jestem spostrzegawczy. Wiem, co czułaś - szepnął

Ridge, patrząc na nią oczyma rozświetlonymi płomie­

niem nie zaspokojonego pożądania, choć jego twarz po­

została nieruchoma jak maska. - Problem w tym, że

mam cię chronić. Na tym polega moje zadanie.

Dara miała wrażenie, że Ridge chciał jeszcze coś do­

dać. Pewnie zamierzał oświadczyć, że nie pragnie zacieś-

background image

niać przypadkowej znajomości ze swoją klientką. Znów

wydało jej się, że słyszy łoskot zamykanych wrót dzie­

lących ją od świata, w którym przebywał Ridge.

Wszyscy czekali na Montgomery'ego.

Jackson wmawiał sobie, że nie odczuwa ciekawości,

lecz mimo to był zdenerwowany; czuł znajomy ucisk

w żołądku. Odetchnął głęboko, żeby się uspokoić i wy­

ciszyć. Ukrył niepokojące odczucia w najciemniejszym

zakątku swego serca.

Clarence Merriman przybył do studia kilka minut

wcześniej. Okropnie się denerwował. Ridge miał wraże­

nie, że biedak lada chwila się wykończy.

Ochroniarz usłyszał dźwięczny śmiech Dary stojącej

w głębi studia. Charakteryzatorka pudrowała jej nos.

Wystarczyło jedno przelotne spojrzenie, by Ridge przy­

pomniał sobie, co czuł, gdy trzymał tę dziewczynę w ra­

mionach i dotykał wargami jej ust, jak bardzo chciał

poznać wszystkie sekrety jej ciała. Siła tego pragnienia

oraz intensywność pożądania gotowego w każdej chwili

wybuchnąć silnym płomieniem wprawiła go niemal

w osłupienie.

Podszedł do swojej podopiecznej. W tej samej chwili

stanął obok niej Drew Forrester i dotkął jej ramienia.

- Moje gratulacje, Daro. Wręczenie flagi tamtemu

chłopcu było genialnym posunięciem. Mimo wszystko

parada okazała się dla nas bardzo udana. Dwie najwię­

ksze stacje telewizyjne pokazały tę scenę w dziennikach

o szóstej po południu. Jeden z poczytnych tygodników

background image

umieścił na okładce twoje zdjęcie z uśmiechniętym ma­

luchem. W wielu gazetach pojawiła się ta sama foto­

grafia.

- Nie było moim celem... - zaczęła Dara, ale Drew

już przestał jej słuchać. Kartkował swój notes.

- Świetnie się spisałaś... - mruknął.

- Co z twoim kolanem? - zapytał troskliwie Ridge,

widząc smutek i rozczarowanie w oczach Dary. Grana­

towe rajstopy ukrywały siniaki na stłuczonej nodze.

- Na szczęście przestało boleć. - Dara uśmiechnęła

się z wdzięcznością do swego ochroniarza, który zapra­

gnął ją pocałować. Omal nie uległ pokusie, ale ktoś

krzyknął nagle, że przyjechał Harrison Montgomery.

Dara z radosnym uśmiechem przyglądała się ojcu

chrzestnemu, który szedł w jej stronę, ściskając dłonie

pracowników telewizji. Jego ' przybycie natychmiast

zelektryzowało atmosferę. Ochroniarze kandydata na

prezydenta dyskretnie towarzyszyli politykowi. Mont­

gomery stanął wkrótce obok uśmiechniętej panny Sea-

brook, która powitała go serdecznym uściskiem. Błyska­

ły flesze aparatów fotograficznych.

- Jak się czuje moja ukochana chrzestna córka?

Ridge uważnie obserwował przytuloną do Mont-

gomery'ego dziewczynę. Narastający od lat cynizm oraz

poczucie krzywdy chroniły go przed wzruszeniem; rana

w sercu odrzuconego syna ciągle krwawiła.

Ridge obserwował własnego ojca.

Ucieszył się, spostrzegłszy, że jest od niego niezna­

cznie wyższy. Zmarszczki i szpakowate włosy zdradzały

background image

wiek, lecz senator dobrze się trzymał. Budził respekt,

kipiał energią, zniewalał urokiem osobistym. Ridge po­

myślał ironicznie, że gdyby Montgomery został pro­

rokiem, bez problemów nawróciłby salę pełną niedo­

wiarków.

- Chyba powinienem ci wypłacać dodatek za pracę

w niebezpiecznych warunkach - stwierdził kandydat na

prezydenta, z niezadowoleniem kręcąc głową. - Jak

twoje kolano?

W jego głosie brzmiała prawdziwa troska. W innych

okolicznościach Ridge pewnie dałby się nabrać.

Dara szepnęła coś w odpowiedzi i uśmiechnęła się

promiennie. Dla wszystkich było oczywiste, że jest bar­

dzo przywiązana do ojca chrzestnego. Miała to wypisane

na twarzy.

Ridge nawet przed samym sobą nie chciał przyznać,

że odczuwa zazdrość. Czyżby się wściekał, bo w obe­

cności senatora ta dziewczyna tak otwarcie okazywała

swoje uczucia? A może denerwowało go, że okazuje

Montgomery'emu więcej serdeczności niż jemu? Bzdu­

ra, stwierdził, zachowując kamienny wyraz twarzy. Nie­

potrzebnie karmił serce i umysł głupimi mrzonkami.

Nic przecież nie łączy Ridge'a Jacksona z Darą Sea-

brook. Ci dwoje pozostaną sobie obcy. Liczyła się tylko

nienawiść do Montgomery'ego. Ten człowiek nie ofia­

rował Ridge'owi niczego poza goryczą. Syn mało o-

dziedziczył po ojcu. Ta myśl przynosiła ulgę. Ridge

cieszył się, że nie posiada fizycznych i psychicznych

atutów senatora.

background image

Montgomery podniósł wzrok i zmierzył Jacksona ba­

dawczym spojrzeniem. Ridge popatrzył senatorowi pro­

sto w oczy i niespodziewanie poczuł się bardzo dziwnie.

Różnił się od swego ojca posturą i kolorem włosów,

nie miał jego instynktu i uroku osobistego. Z pewnością

dorastali w odmiennych środowiskach.

Tylko jedno łączyło dwu mężczyzn stojących twarzą

w twarz.

Ridge miał oczy swego ojca.

background image

ROZDZIAł PIĄTY

Ridge'owi krew głośno szumiała w uszach. Głos Da­

ry zdawał się dobiegać z daleka.

- Harrisonie, to jest Ridge Jackson, mój ochroniarz.

- Cieszę się z tego spotkania - powiedział Montgo­

mery, wyciągając rękę. - Ma pan znakomitą opinię. Ka­

mień spadł mi z serca, gdy się dowiedziałem, że czło­

wiek z takimi umiejętnościami będzie strzegł bezpie­

czeństwa mojej chrzestnej córki.

Ridge bez słowa skinął głową i uścisnął prawicę se­

natora. Wolał uniknąć zdawkowej wymiany uprzejmo­

ści. Co miał odpowiedzieć? Dzięki za miłe słowa, ko­

chany tatusiu? Cóż to by był za skandal!

Chwila, o której często marzył w dzieciństwie, nade­

szła i minęła. Jako chłopiec łudził się, że pewnego dnia

dobry tata odnajdzie wreszcie zaginionego synka i bę­

dzie z tego powodu bardzo szczęśliwy. Po śmierci matki

wściekły i zrozpaczony chłopak miał nadzieję, że pozna

ojca, napluje podłemu draniowi w twarz i obrzuci go

najgorszymi wyzwiskami.

Gdy się wreszcie spotkali, Ridge był zbyt oszołomio­

ny i zakłopotany, by okazać zadowolenie lub złość.

Odetchnął z ulgą, gdy Montgomery i jego córka

background image

chrzestna odeszli, by zająć miejsca przed kamerami.

Ogarnął go smutek, potem wściekłość. Niespokojnie

przestępował z nogi na nogę, obserwując zgromadzony

w studiu tłum. Niech diabli porwą Harrisona Mont­

gomery'ego. Ridge był w pracy i nie zamierzał czego­

kolwiek zaniedbywać.

Dara Seabrook i Harrison Montgomery wypadli zna­

komicie. Publiczność w studiu była nimi zachwycona.

Ridge szybko opanował emocje; obserwował ich z nie

ukrywanym podziwem. Na każde pytanie mieli stosow­

ną odpowiedź. Rozprawiali z wielką swadą na dowolny

temat - poczynając od mieszkań dla bezdomnych, a na

ulubionych gatunkach muzyki kończąc. Montgomery

bez zażenowania wyznał, jakie fasony damskiej bielizny

preferuje, Dara natomiast zawahała się, słysząc pytanie

o mężczyznę szczególnie bliskiego jej sercu.

Mimo woli zerknęła na Ridge'a.

- Jeżeli ktoś taki pojawi się w życiu mojej chrzestnej

córki, będę mu się bacznie przyglądać - wtrącił Mont­

gomery. - Musi to być człowiek godny serca Dary.

Widownia nagrodziła te słowa entuzjastycznymi

oklaskami. Spotkanie dobiegło końca. Ridge skupił

uwagę na swej podopiecznej. Dara powtórnie na niego

zerknęła. Przez moment patrzyli sobie prosto w oczy.

Dziewczyna uśmiechnęła się i westchnęła z ulgą. Ridge

miał wrażenie, że łączy ich niewidzialna i delikatna nić

wzajemnej sympatii oraz pożądania. Ukradkowe spo­

jrzenia już mu nie wystarczały. Pragnął wziąć Darę

w objęcia i przytulić z całej siły. Chciał ją pieścić w pół-

background image

mroku sypialni, poznać smak jedwabistej skóry oraz jej

zapach i gładkość. Obiecał sobie, że tym razem dopro­

wadzi rzecz do końca i pozna wszystkie sekrety piękne­

go ciała. Pociągała go u tej dziewczyny nie tylko uroda

i zgrabna sylwetka. Dara była promienna, emanowała

ciepłem i światłem. Przy niej miał wrażenie, że do tej

pory wegetował w ciemnościach.

Gdy Montgomery objął ramieniem swoją chrzestną

córkę, Ridge zacisnął zęby. Odczuwał równie silnie i go­

rycz, i pożądanie.

Dara uznała, że dłużej nie zniesie tej okropnej nie­

pewności. Odkąd wyszli ze studia, Ridge był ponury

i milczący. Zostali tylko we dwoje. Clarence pożegnał

ich przed kilkoma minutami. Ridge stał nieruchomo przy

oknie, wpatrzony w świetlistą panoramę Manhattanu.

Trzymał się z daleka od swej podopiecznej.

Powinna już właściwie do tego przywyknąć, ale owe­

go wieczoru martwiła się bardziej niż zwykle. Czuła

ucisk w gardle i zastanawiała się gorączkowo, co jest

przyczyną upartego milczenia jej ochroniarza. Postano­

wiła wziąć sprawę w swoje ręce.

- Chyba trochę popływam - oznajmiła, dopijając

szampana, którym uczcili dzisiejszy sukces.

- Sądziłem, że jesteś bardzo zmęczona. - Ridge na­

tychmiast odwrócił się w jej stronę.

- To prawda, ale i tak miałabym kłopoty z zaśnię­

ciem. Pływanie mnie uspokaja. Jeśli nie masz ochoty

tkwić przy basenie, zadzwoń po Raya.

- Idę z tobą - zdecydował Ridge.

background image

Wkrótce miał możliwość obserwowania Dary pływa­

jącej leniwie tam i z powrotem. Nie próbowała zwrócić

na siebie uwagi. Po prostu odpoczywała. Włożyła czarny

kostium; ciemne długie włosy miękką falą spływały na

jej ramiona. Dara była wyjątkowo zgrabna i ogromnie

pociągająca.

Ridge wpatrywał się w nią jak urzeczony. Po chwili

wymamrotał jakieś przekleństwo i niechętnie odwrócił

wzrok. Było mu gorąco, chociaż przed wyjściem zmienił

wełniany garnitur na dżinsy i sportową koszulę. Niech

to piekło pochłonie! W końcu mimo woli przyznał

w duchu, że na tę jego gorączkę nawet zimne okłady nie

pomogą.

Dara wyszła z wody. Zapanowało kłopotliwe milcze­

nie, więc postanowiła je przerwać; zaczęła wychwalać

zalety Harrisona Montgomery'ego. Ridge obojętnie

przyjął owe komplementy. Dara poczuła się urażona

i w końcu doszło do sprzeczki, w której Jackson zrobił

kilka zawoalowanych aluzji do idealnego rzekomo

związku senatora i jego połowicy. Dara sama miała w tej

kwestii pewne wątpliwości, ale wolała je zachować dla

siebie. Rozmowa się rwała, a ochroniarz i jego podopie­

czna byli trochę zirytowani.

- Uprzejma konwersacja nie jest twoim największym

atutem - stwierdziła z irytacją Dara. - Byłam całkiem

odprężona, lecz po rozmowie z tobą powinnam na dobrą

sprawę wrócić do basenu i pływać jeszcze przez kwa­

drans, żeby sobie poprawić humor.

- Skoro już o tym mowa, zapewniam, że chętnie ci

background image

pomogę. Dzięki mnie zapomnisz o zmartwieniach - od­

ciął się Ridge.

Zacisnął zęby i zrobił krok w stronę Dary, która

nie mogła się cofać, ponieważ za plecami miała tyl­

ko ścianę. Ridge obrzucił taksującym spojrzeniem jej

twarz, szyję i piersi. Jego wzrok palił niczym dotknię­

cie niecierpliwych dłoni. Poczuła się upokorzona, gdy

zobaczyła, jak sutki nabrzmiewają jej pod wilgotnym

kostiumem kąpielowym. Przycisnęła do piersi wielki

ręcznik.

- Sądziłam, że zamierzasz mnie chronić... nawet

przed samym sobą - wykrztusiła z trudem.

- Przy mnie będziesz zupełnie bezpieczna. Potrafię

być delikatny i czuły - szepnął Ridge namiętnie i nie­

cierpliwie. Dara była oszołomiona. Kręciło jej się w gło­

wie, a ciało płonęło i pulsowało. Od dwóch tygodni pró­

bowała walczyć z narastającym pożądaniem. Teraz, gdy

marzenia i sny mogły się wreszcie urzeczywistnić, wa­

hała się, nie wiedząc, jak postąpić. Uznała, że jest śmie­

szna, ale nic na to nie mogła poradzić.

- Niedawno dałeś mi do zrozumienia, że interesuję

cię wyłącznie jako klientka - szepnęła niepewna, co go

skłoniło do zmiany zdania. - Nie wiem, czy cokolwiek

do mnie czujesz...

- Wystarczy jedno twoje słowo, Daro, a poznasz całą

prawdę.

Serce w jej piersi kołatało jak oszalałe. Ridge pogła­

skał ją po policzku. Wystarczył jeden czuły gest, by

zakręciło jej się w głowie.

background image

- Miałam wrażenie... - Zająknęła się, przygryzła

wargę i zaczęła powtórnie: - Chciałabym... - Zdawała

sobie sprawę, że dziwnie się zachowuje. Przymknęła

oczy i dodała szeptem: - Właściwie sama nie wiem, cze­

go chcę.

- Powiem ci zatem, jakie są moje pragnienia. - Rid­

ge dotknął wargami ucha dziewczyny, a potern. mus­

nął rozgrzane, pulsujące skronie. - Chciałbym cię po­

całować.

- Wiem - odparła cicho Dara. Patrzyła na niego sze­

roko otwartymi oczyma, które obiecywały i kusiły.

Ridge przysunął się jeszcze bliżej i wyjął z rąk Dary

gruby ręcznik, którym się zasłoniła. Nadal patrzyli sobie

w oczy. Gruba tkanina opadła na podłogę. Ridge pochy­

lił głowę.

Jego usta dotknęły warg Dary. Czuły pocałunek był

delikatny jak muśnięcie jedwabiu. Dara znów drżała

z niecierpliwości. Ridge pieścił jej wargi, zachęcając, by

oddała mu pocałunek. Dotknął językiem rozchylonych

ust. Dara śmiało odwzajemniła pieszczotę. Chciała się

przekonać, jaki smak mają wargi całującego ją mężczy­

zny, pragnęła go dotykać i poznać jego ciało.

Ridge objął ją mocno. Wtuliła się w jego ramiona. Za

plecami miała zimną ścianę. Potężnie zbudowany Ridge

emanował ciepłem i siłą.

Ujął ją za podbródek i przechylił nieco jej głowę.

Całował swoją śliczną klientkę coraz zachłanniej. Gdy

tulił ją mocno, wrażliwe sutki ocierały się o jego tors.

Przesunął dłonią po karku i ramionach Dary, która za-

background image

rzuciła mu ręce na szyję i przylgnęła do jego bioder.

Poczuła jego twardniejącą męskość.

Przygryzła wargę. Ridge jęknął.
- W głowie mi się mąci - wyznała. - Nigdy dotąd

nie byłam tak rozgorączkowana i niecierpliwa. - Trochę

się... boję.

Ostatnie słowo wypowiedziała stłumionym szeptem.

Ridge był oszołomiony. Jawne podniecenie Dary dzia­

łało na niego mocniej niż najsilniejszy afrodyzjak.

Dara była wstrząśnięta siłą własnej żądzy i wcale tego

nie kryła. Jej zakłopotanie pomogło Ridge'owi zapano­

wać nad sobą. Uwielbiał tę dziewczynę za szczerość. Nie

zwykł podziwiać innych ludzi, lecz Darę uznał za jedyną

ludzką istotę godną nieustannej adoracji. Wtulona w je­

go objęcia, wydawała się krucha i bezbronna wobec jego

żądzy, a zarazem drżała na całym ciele, spragniona mi­

łosnego zespolenia.

Ridge wsunął palce w ciemne włosy i lekko odchylił

w tył głowę Dary.

- Przerażam cię czy podniecam? - zapytał, spoglą­

dając jej w oczy.

- Jedno i drugie - szepnęła. Z wyrazu jej twarzy po­

znał, że oboje mieli te same pragnienia. Ogarnęła go

szalona radość. Uśmiechnął się czule.

- Wobec tego ograniczmy się tymczasem do poca­

łunków.

Dara uniosła głowę. Ridge dotknął wargami jej ust.

Rozchyliła je natychmiast, zachęcając go do śmielszych

pieszczot. Ridge nie dał się długo prosić.

background image

- Chcę cię dotknąć - szepnął po chwili. Znów ją

pocałował. Powoli zsunął ramiączka kostiumu. Dara jęk­

nęła rozpaczliwie, gdy wypuścił ją z objęć, by odsłonić

kształtne piersi. Westchnęła z rozkoszy, gdy objął je

dłońmi.

To ciche westchnienie omal nie przyprawiło Ridge'a

o szaleństwo.

Był dumny, ponieważ Dara życzyła sobie, aby jej

dotykał.

Smukłe dłonie błądziły niecierpliwie po jego ciele.

Drżącymi palcami rozpięła guziki koszuli i rozchyliła

na boki jej poły. Pocierała obnażonymi piersiami o jego

nagi tors. Krew w żyłach podnieconego mężczyzny pul­

sowała coraz szybciej. Ridge był w siódmym niebie.

Zapragnął dotrzeć jeszcze wyżej.

Pochylił głowę i objął wargami nabrzmiały sutek.

Dara jęknęła spazmatycznie.

Ridge z trudem nad sobą panował, zaniepokoiła go

jednak reakcja dziewczyny. Uniósł głowę.

- Za szybko? Za dużo wrażeń? - zapytał chrapliwie,

wpatrując się z zachwytem w obnażone piersi Dary. Jas­

na skóra kontrastowała z ciemnymi sutkami, które przy­

pominały maleńkie truskawki w bitej śmietanie.

- Nie przerywaj - odparła z trudem Dara. Namiętny

szept był tak podniecający, że Ridge zapragnął wziąć tę

śliczną dziewczynę od razu, na podłodze obok basenu.

Przez chwilę walczył ze sobą. Pragnął Dary jak szale­

niec. Objął dłońmi jej piersi, pochylił głowę, pieścił

twarde sutki językiem i wargami.

background image

75

Dara wstrzymała oddech, czując, że jego palce wsu­

wają się pod kostium. Pełzły coraz niżej. Jęknęła, gdy

osiągnęły cel.

Ridge pocałował Darę zachłannie i namiętnie. Doty­

kał jej, poznając ciało uwielbianej kobiety. W innych

okolicznościach czułaby się zażenowana, ale Ridge'owi

ufała bez zastrzeżeń. Otworzyła przed nim serce, oddała

się bez wahania w jego ręce. Uważała go za obrońcę,

przyjaciela, opiekuna i ukochanego. Ridge odnalazł se­

kretne miejsce, które pod dotknięciem czułej dłoni stało

się źródłem oszałamiającej rozkoszy. Dara zapomniała

o całym świecie i chłonęła cudowne doznania, których

do tej pory nie znała.

Zapragnęła odwzajemnić śmiałe pieszczoty. Niecier­

pliwie szarpnęła suwak dżinsów. Objęła dłonią stward­

niałą męskość Ridge'a.

Ridge jęknął i znieruchomiał na moment. Palce Dary

sunęły wolno w górę i w dół. Zaklął cicho, ale nie prze­

szkadzał śmiałej eksperymentatorce.

- Pocałunki nam już chyba nie wystarczą - mruknął,

jakby chciał ją ostrzec.

Nie przerywali zmysłowych pieszczot, rozkoszując

się każdym dotknięciem i westchnieniem. W końcu Rid­

ge wciągnął głęboko powietrze i nakrył dłonią rękę Da­

ry. Piwne oczy rozświetlił dziwny blask.

- Przestań. W przeciwnym razie nie ręczę za siebie.

Dara wzruszyła ramionami. Mniejsza z tym, co się

stanie. Zmysły zawładnęły nią całkowicie. Zapragnęła

poznać całą prawdę o sobie i Ridge'u... Było za późno,

background image

by się cofnąć. Patrząc mu w oczy, zsunęła dłoń jeszcze

niżej. Zuchwałe palce nadal pieściły nabrzmiałą mę­

skość.

Ridge odetchnął głęboko, próbując nad sobą zapano­

wać. Otarł się biodrami o biodra Dary, mamrocząc coś

niewyraźnie.

- Co ty wyprawiasz? - szepnął po chwili z ustami

tuż przy jej wargach.

- Odpłacam ci pięknym za nadobne - odparła,

uśmiechając się chytrze.

Namiętne pieszczoty Ridge'a sprawiły wkrótce, że

Dara zadrżała pod wpływem nagłej rozkoszy. Krzyknęła

głośno jego imię. W tej samej chwili mężczyzna, które­

go trzymała w objęciach, znieruchomiał i jęknął. Oboje

na moment zapomnieli o całym świecie.

Dara przywarła do kochanka.

Ridge objął ją mocno. Dziewczyna przytuliła poli­

czek do jego torsu. Czuła, jak serce kołacze mu się

w piersi. Całkiem opadła z sił. Nie była w stanie o włas­

nych siłach utrzymać się na nogach. Siła grawitacji prze­

stała dla niej istnieć. Dara nie umiała ustalić, gdzie jest

góra, a gdzie dół.

- Och, Ridge - westchnęła, chwytając gwałtownie

powietrze.

- Tak. - Ridge nie był w stanie powiedzieć nic inne­

go. Głos miał chrapliwy i urywany. Objął Darę jeszcze

mocniej. Wszystkie mięśnie miał napięte, jakby przed

chwilą ukończył bieg maratoński. Namiętne pieszczoty

Dary Seabrook sprawiły, że doznał przed chwilą pora-

background image

żającej rozkoszy, jakiej nigdy dotąd nie przeżył. Nie był

w stanie tego pojąć. Marzył, by porwać tę dziewczynę

na ręce, zanieść do sypialni i zamknąć drzwi na klucz.

Z drugiej strony jednak nieustannie słyszał słaby głos

rozsądku ostrzegający, że nagły wybuch uczuć i emocji

to wielki błąd, za który przyjdzie mu słono zapłacić. Nie

chciał o tym myśleć. Gładził delikatne niczym jedwab

ciało Dary, wyobrażając sobie, że się z nią kocha - i to

niejeden raz.

Dara powoli wracała do rzeczywistości. Weź się

w garść, powtarzała sobie w duchu. Czuła zapach roz­

grzanej skóry Ridge'a; od tej woni mąciło jej się w gło­

wie. Była pod urokiem przystojnego ochroniarza i wcale

nie pragnęła, by ją ktoś odczarował. Rozsądek z wolna

budził się jednak ze snu i ostrzegał słabym głosem, że

popełniła błąd. Zdawała sobie sprawę, że człowiek, któ­

ry trzymał ją w objęciach, jest samotnikiem i nie zamie­

rza się z nikim wiązać. Powiedział jej to jasno i wyraź­

nie. Czemu zatem ryzykowała, oddając serce i ciało ta­

kiemu mężczyźnie?

Po chwili Ridge wypuścił Darę z objęć. W milcze­

niu wrócili do apartamentu. Ledwie otworzyli drzwi,

rozległ się dzwonek. Wbrew zasadom to Ridge odebrał

telefon.

- Ojciec chrzestny chce z tobą rozmawiać - oznajmił

bezbarwnym głosem i podał jej bezprzewodowy aparat.

Dara wpatrywała się w niego jak urzeczona. Ridge

odczekał chwilę, a potem niecierpliwym gestem wcisnął

jej telefon do ręki.

background image

- Odbierz wreszcie - mruknął z irytacją.

Odszedł w głąb pokoju. Dara przygryzła wargę. Po­

czuła się bardzo samotna, jakby niespodziewanie została

porzucona. Obawiała się, że Ridge już do niej nie wróci

- ani tego wieczoru, ani w przyszłości.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

- Najnowsze wiadomości! - zawołał tryumfalnie

Clarence, podsunąwszy Darze Seabrook artykuł zamie­

szczony w poczytnym dzienniku. - Prezydent Pierson

stracił jedną ze swych zwolenniczek.

Dara przebiegła wzrokiem gazetowe szpalty. Zastana­

wiała się, czemu Ridge jest taki milczący. Prawie się nie

odzywał.

- Beth Langdon - odczytała na głos nazwisko boha­

terki artykułu i nagle zainteresowała się jego treścią. Po

chwili dodała, walcząc z kobiecą zazdrością: - Wyszła

za mąż. Poślubiła Francuza. - Dara przypomniała sobie,

skąd zna szczęśliwą pannę młodą. - Czy to ona starała

się przeforsować ustawę dotyczącą stałego funduszu dla

bezdomnych?

- Teraz ujawniła, że Pierson wcale nie miał zamiaru

podpisywać owego dokumentu. - Clarence ze zrozumie­

niem pokiwał głową i dodał lekceważąco: - Dla nas od

początku to było jasne jak słońce.

- Podoba mi się ta Langdon. Nie można jej zarzucić

obłudy. Sprawia wrażenie osoby mądrej i szczerze zain­

teresowanej losem najbiedniejszych.

background image

- Z pewnością ma sporo rozumu, bo odcięła się

w końcu od Piersona.

- Moim zdaniem, ta dziewczyna ma rację, jeśli cho­

dzi o bezdomnych. - Dara zerknęła na Clarence'a, cie­

kawa jego reakcji na takie oświadczenie. On jednak ża­

chnął się natychmiast.

- Zdajesz sobie sprawę, ile by to kosztowało naszego

podatnika?

- A więc z braku forsy ci ludzie mają przez całe życie

wegetować na ulicy?

- Mylisz pojęcia, moja droga. - Clarence energicznie

pokręcił głową. - Pożyczę ci studium Harrisona...

- Znam jego poglądy, ale ich nie podzielam - odpar­

ła z wahaniem Dara. Wstała i zaczęła spacerować po

pokoju. Starszy pan miał przerażoną minę. Dara uznała

za stosowne go uspokoić. - Nie obawiaj się. Zachowam

dla siebie moje opinie. Wiem, czego się ode mnie ocze­

kuje. Reprezentuję Harrisona, a to zobowiązuje. Własne

poglądy będę ujawniać tylko w prywatnych rozmowach

z moim ojcem chrzestnym.

- Bogu dzięki - rzucił Clarence, oddychając z ulgą.

Chrząknął i popatrzył na zegarek. - Za godzinę wyru­

szamy na lotnisko. Muszę zadzwonić do paru osób.

- Nie przejmuj się moimi wynurzeniami. - Dara była

w fatalnym humorze, ale nie chciała przysparzać zmar­

twień oddanemu współpracownikowi Harrisona. Uści­

skała starszego pana. - Wstałam dziś ż łóżka lewą nogą.

- Harujesz jak niewolnica - stwierdził zmartwiony

Clarence. - Powinnaś odpocząć. Może w samolocie uda

background image

ci się to zrobić. Przez kilka następnych dni nie będziesz

miała po temu sposobności. Twój harmonogram jest bar­

dzo napięty.

- Trudno. - Dara ze zrozumieniem pokiwała głową.

- Przed nami dwa lokalne spotkania ze zwolennikami

Harrisona. Obiecałam również przyjść na imprezę cha­

rytatywną. Miałeś dobry pomysł. Zdrzemnę się w samo­

locie. - W głębi ducha Dara przyznała, że potrzebuje nie

tylko odpoczynku i snu.

Gdy Clarence wyszedł, odwróciła się natychmiast

i obrzuciła Ridge'a badawczym spojrzeniem. Napotkała

jego wzrok. Przyglądał się jej z posępną miną. Pospie­

sznie odwrócił głowę.

Najchętniej zamknęłaby się w sobie i oddała ponu­

rym rozmyślaniom, ale nie miała siły na takie gierki.

- Czy będziemy udawać, że wczoraj nic między nami

nie zaszło?

- To nie powinno się wydarzyć - odparł stanowczo

Ridge. Podniósł głowę znad stosu dokumentów, które

właśnie przeglądał i wypełniał.

Dara podeszła bliżej, usiadła na brzegu wytwornego

krzesełka stojącego po drugiej stronie niskiego stolika

i nerwowym gestem splotła dłonie.

- Coś nas jednak łączy. Nie możemy wymazać z pa­

mięci tamtych chwil.

- Mylisz pojęcia. Problem w tym, że nieustannie je­

steśmy razem - tłumaczył Ridge, mrużąc oczy. - Zapo­

mnieliśmy się na moment. To był duży błąd.

Jakie proste wyjaśnienie! Chwila zapomnienia! Ridge

background image

mówił o tym spokojnie i rzeczowo, a tymczasem Dara

miała ochotę wrzeszczeć ze złości na cały głos.

- Z twego tonu wnioskuję, że nie po raz pierwszy coś

takiego przeżywasz - stwierdziła zaczepnie, starając się

mimo wszystko zachować spokój. - Czyżby inne klien­

tki sprawiały podobne kłopoty?

- Nie. Już wspomniałem, że jesteś wśród nich wyjąt­

kiem - powiedział niechętnie. Z irytacją rzucił długopis

na stos kartek. - Zastanów się, Daro! W czarnym kostiu­

mie kąpielowym wyglądasz tak pociągająco, że męż­

czyźni głupieją i myślą tylko o jednym.

- A zatem wszystkiemu jest winien mój kostium ką­

pielowy, tak?

- Dlaczego komplikujesz najprostsze sprawy? - zapy­

tał Ridge, nerwowym gestem odgarniając włosy z czoła.

- To oczywiste. Wczoraj ledwie byłam w stanie

utrzymać się na nogach, gdy wypuściłeś mnie z objęć...

Długo czułam twój zapach na mojej skórze, a wargi

miałam spuchnięte od pocałunków... - Umilkła nagle,

a po chwili dodała niepewnie: - Stałeś mi się bardzo

bliski.

Rzuciła oskarżycielskie spojrzenie Ridge'owi, który

poczuł, że coś ściska go w gardle. Nie spał przez pół

nocy; wspominał każde miłosne westchnienie Dary oraz

jęki rozkoszy.

- Nie waż się mnie przepraszać - rzuciła Dara, nie

dając mu dojść do słowa. Mówiła cichym, zdławionym

głosem. Łzy stanęły jej w oczach. Daremnie z nimi wal­

czyła.

background image

Odetchnęła głęboko, próbując się uspokoić.

- Obraziłeś mnie, twierdząc, że popełniliśmy błąd.

Jeśli na domiar złego powiesz, że przykro ci z powo­

du naszych pocałunków i pieszczot, to cię chyba spoli-

czkuję.

Podniosła się z krzesła godnie niczym królowa i wy­

szła. Ridge poczuł się jak ostatni drań. Wolałby dostać

w twarz. Gdyby chciała go spoliczkować, z pewnością

nie miałby do niej o to pretensji.

Ostatnie spotkania z wyborcami miały się odbyć

w Wirginii, rodzinnym stanie panny Seabrook. Dara

trzymała się z dala od swojego ochroniarza, ale mu nie

dokuczała. Odnosiła się do niego nadzwyczaj uprzejmie.

Ridge cierpiał dręczony tęsknotą, ale zachowywał dys­

tans. Był przekonany, że postępuje właściwie.

Zatrzymali się w Middleburg, w obszernym staro­

świeckim domu, gdzie Dara spędziła dzieciństwo. Rainy,

długoletnia gospodyni Seabrooków, chwyciła w objęcia

swoją wychowankę i serdecznie powitała Ridge'a, Cla-

rence'a oraz Raya. Wskazała gościom pokoje i omówiła

z nimi godziny posiłków. Gdy przybysze poczuli się jak

u siebie w domu, obie panie zniknęły w kuchni, by spo­

kojnie poplotkować.

Ledwie usiedli do kolacji, Dara wstała od stołu i o-

znajmiła, że wychodzi. Miała na sobie prostą małą czar­

ną z atłasowym kołnierzykiem. Minęła Ridge'a, który

poczuł zapach jej ulubionych perfum.

Zerwał się na równe nogi i pospieszył za nią do holu.

background image

- Dokąd się wybierasz? - zapytał, gdy otworzyła

szafę i sięgnęła po płaszcz. - W moim notesie nie ma

żadnej informacji na temat dzisiejszego wieczoru.

- Idę na przedstawienie dobroczynne - odparła

z roztargnieniem Dara. — Ta impreza nie ma nic

wspólnego z kampanią wyborczą. Nie musisz mi towa­

rzyszyć.

- Czemu nie wtajemniczyłaś mnie w swoje plany?

- zapytał Ridge z chmurną miną. Sięgnął do szafy po

płaszcz i podał go swojej podopiecznej.

- Już ci mówiłam, że ta impreza nie ma związku

z wyborami. Idę tam, bo tak chcę.

- To randka?

- Nie. - Dara westchnęła ciężko i odwróciła wzrok.

- Zwykły prowincjonalny wieczorek organizowany

przez miejscowe panie. To koncert amatorski. Dochód

będzie przeznaczony na leczenie dzieci i dorosłych cier­

piących na choroby psychiczne. Jedną z organizatorek

koncertu spotkałam rok temu w domu opieki, gdzie

przebywa moja matka. Obiecałam wtedy, że będę wspie­

rać ich poczynania. Dlatego muszę iść dzisiaj na to

przedstawienie. Kierowca mnie zawiezie i poczeka, aż

impreza się skończy. Bezpieczeństwo gwarantowane.

Nie potrzebuję dziś niańki.

- Doskonale - mruknął Ridge, mierząc badaw­

czym spojrzeniem Darę. - Skoro ty masz wolne, ja rów­

nież powinienem się rozerwać. O której zaczyna się ta

impreza?

- Jesteś niesamowity. - Zirytowana Dara machnęła

background image

ręką. - Powinnam chyba zrobić ci awanturę, ale przypu­

szczam, że byłaby to jedynie strata czasu. I tak postawisz

na swoim.

- Bardzo słuszne założenie - stwierdził Ridge, który

próbował zachować powagę, choć miał wielką ochotę

uśmiechnąć się pogodnie do zniecierpliwionej Dary. -

Kiedy wychodzimy?

- Za dwie minuty. - Dziewczyna obrzuciła swego

ochroniarza taksującym spojrzeniem, po którym krew

zaczęła szybciej krążyć w jego żyłach. - Nie ma czasu

na zmianę stroju. Musisz pójść w dżinsach.

Ridge Jackson okazał się czarującym mężczyzną.

Z ponurego ochroniarza zmienił się w uroczego kompa­

na. Dara nie znała go od tej strony. Był serdeczny i opie­

kuńczy wobec pań, uprzejmy dla panów, przyjazny i do­

wcipny w rozmowie z dzieciakami. Dara stała za kuli­

sami i czytała program koncertu, obserwując dyskretnie

Ridge'a, który stał w pobliżu, rozmawiając z młodymi

artystami.

Wkrótce zajęli miejsca na widowni. Ridge kątem oka

obserwował swoją sąsiadkę. Nie umknęło mu, że dys­

kretnie ociera łzy, słuchając wzruszającego utworu recy­

towanego z zapałem przez uzdolnioną nastolatkę. Wzru­

szona i zachwycona Dara podeszła do dziewczynki

i przytuliła ją mocno. Widownia zgotowała recytatorom

owację na stojąco. Ridge był niemal pewny, że nikt z wi­

dzów nie dostrzegł smutku na twarzy honorowego go­

ścia wieczoru. Ciekawe, kiedy on sam nauczył się odga-

background image

dywać bezbłędnie nastroje Dary, mimo że skryta dziew­

czyna ukrywała je przed ludźmi.

Gdy oklaski ucichły, dziennikarze ruszyli do natarcia.

Ridge odruchowo zbliżył się do Dary.

- Panno Seabrook, co pani sądzi o najnowszych son­

dażach przedwyborczych?

Dara niechętnie wróciła do odgrywanej przez siebie

roli. Ridge z ciekawością obserwował, jak wzruszona

dziewczyna zmienia się w uczestniczkę i animatorkę

kampanii wyborczej.

- Nie można im w pełni ufać, ale cieszę się, że Har-

rison Montgomery nadal prowadzi.

- Czy senator planuje jakieś zmiany w programie

wyborczym na krótko przed terminem elekcji?

- Nic mi o tym nie wiadomo. Chciałam państwu

przypomnieć... - Pokręciła głową, gdy kolejny dzienni­

karz uniósł rękę, chcąc zadać pytanie. - Chciałam przy­

pomnieć, że jestem tu prywatnie, a dzisiejszy wieczór

nie ma nic wspólnego z wyborami i niech tak zostanie.

Bohaterami wieczoru są nasi młodzi aktorzy oraz ich

opiekunka, pani Sylvia Turner, która z chęcią odpowie

na pytania dotyczące działalności charytatywnej -

stwierdziła z naciskiem Dara. Uśmiechnęła się promien­

nie do dziennikarzy. - Nie zapomnijcie państwo złożyć

daru na szlachetny cel. Potrzebujemy hojnego wsparcia.

- Ostatnia uwaga wzbudziła przyjazny śmiech wśród

przedstawicieli prasy. Dara oddała mikrofon organiza­

torce imprezy i odwróciła się do Ridge'a.

- Idziemy? - rzucił szeptem.

background image

- Tak - odparła Dara. Wyciągnął do niej rękę. Po

chwili wahania podała mu dłoń. To był zwykły ludzki

gest. Miała wrażenie, że spływa na nią siła, którą przed

chwilą utraciła pod wpływem nagłego wzruszenia.

Wkrótce siedzieli już w limuzynie. Ridge namówił

Darę, by pokrzepiła się kieliszkiem czerwonego wina.

Sprawiała wrażenie zupełnie wyczerpanej.

- Czemu zgodziłaś się uczestniczyć w tej imprezie?

- Dara wzdrygnęła się, słysząc karcący ton swego

ochroniarza.

- Wiesz, na co choruje moja matka. Wydaje mi się

oczywiste, że muszę popierać takie akcje dobroczynne.

- To nie jest takie proste. - Ridge wolno pokręcił

głową i dodał: - Jesteś wytrącona z równowagi. Moim

zdaniem ta kampania wyborcza ogromnie cię wyczerpu­

je. Rzadko odpoczywasz. Wkrótce całkiem opadniesz

z sił. Szafujesz nimi bez opamiętania.

- Miałam nadzieję, że to się nie rzuca w oczy. - Da­

ra przyznała rację swemu ochroniarzowi. Przymknęła

oczy.

- Przypadkowy obserwator zapewne tego nie zauwa­

ży, ale przede mną nic się nie ukryje. Nieustannie cię

obserwuję. Nie trzeba wielkiego sprytu, by się domyślić,

że gonisz resztkami sił. - Ridge westchął. - Mimo to nie

odmawiasz żadnej przysługi. Ludzie ze sztabu wybor­

czego bez skrupułów cię wykorzystują.

- Nie mogę się oszczędzać. W ubiegłym roku obie­

całam... - Dara przerwała niespodziewanie i rozpłakała

się jak mała dziewczynka. Po chwili wykrztusiła przez

background image

łzy: - No widzisz? Zepsułam ci wieczór. Chciałeś się

rozerwać.

Ridge w milczeniu objął ją ramieniem i podał czystą

białą chusteczkę.

- Musiałabyś zrobić coś znacznie gorszego, żebym

uznał ten wieczór za stracony - oznajmił po chwili.

Dara płakała coraz żałośniej. Ridge przytulił ją moc­

no. Ukryła twarz na jego piersi.

Serce jej się krajało na myśl, że szuka pociechy

u mężczyzny, który pomaga jej tylko z obowiązku. U-

znała, że słabość nie przystoi kobiecie takiej jak ona.

Odsunęła się i spojrzała Ridge'owi prosto w oczy.

- Przestań być taki opiekuńczy - szepnęła urażona.

- Przez ciebie czuję się jeszcze gorzej.

Ridge był zbity z tropu. Skrzywił się i zmrużył oczy.

- Czasami wydaje mi się, że lepiej pozostać zimnym

draniem. Teraz mam takie wrażenie. Dobra, chcesz znać

prawdę? Niepotrzebnie poszłaś na dzisiejszą imprezę.

Świata i tak nie zbawisz. Powinnaś odmówić. Na domiar

złego pobrudziłaś mi chusteczkę - perorował zakłopota­

ny i naburmuszony Ridge, pocierając dłonią kark. Za­

milkł na chwilę, a potem dodał z irytacją: - Niech to

wszyscy diabli! Obraziłem cię przed chwilą. Zachowa­

łem się niczym ostatni łobuz. Wiesz co? Czuję się jak

facet, który uderzył bezbronne stworzenie.

Dara nie miała pojęcia, co sądzić o tym wyznaniu. Jak

urzeczona wpatrywała się w twarz siedzącego obok niej

mężczyzny. Ridge ujął jej dłoń.

- Muszę ci coś wyznać. Ten wiersz bardzo mnie

background image

wzruszył. Mam nad tobą jedynie tę przewagę, że potrafię

bez trudu zapanować nad sobą i ukryć swoje uczucia.

- Nie sądziłam, że ochroniarze bywają tak wrażliwi.

To dla mnie niespodzianka, że troszczą się również

o stan emocjonalny swoich klientów.

Oczy Ridge'e wyrażały sprzeczne uczucia: niepew­

ność i obawę, czułość i namiętność.

- Mało kto dba o takie sprawy - odparł, spoglądając

ponuro na Darę. Bez namysłu przytulił zaskoczoną

dziewczynę. - Ktoś musiał ci w końcu uświadomić, że

zbyt ciężko pracujesz.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Dara znieruchomiała, ale się nie odsunęła.

- Znów jesteś wobec mnie opiekuńczy i miły -

mruknęła.

Ridge z trudem oparł się pokusie; chciał wsunąć palce

w jedwabiste, ciemne włosy. Mocniej przytulił Darę.

- Już dobrze. Trudno mi udawać drania dłużej niż

przez kilka minut. Nie będę ci więcej dokuczać.

Dara była zbyt wyczerpana, by się z nim spierać. Pół­

mrok panujący we wnętrzu limuzyny otulił ich niczym

miękki koc. Silnik mruczał jak zadowolony kot.

- Boję się - wyznała cichutko Dara.

- Nie ma powodu do obaw. Przy mnie jesteś bezpie­

czna. Nikomu nie pozwolę cię skrzywdzić. - Ridge od­

ruchowo zacieśnił uścisk.

- Nie lękam się napastników. Co innego spędza mi

sen z powiek. Boję się zawieść Harrisona.

- Mówisz o Montgomerym? - Ridge pomyślał z go­

ryczą, że nawet w takiej chwili wyrodny ojciec rzuca

cień na jego życie.

- Tak. Nie masz pojęcia, jak wiele dla mnie zrobił.

- Dara umilkła, a po chwili dodała głosem, który świad­

czył, że dziewczyna próbuje opanować senność. - To

background image

był jedyny człowiek, na którego zawsze mogłam liczyć.

Ani razu mnie nie zawiódł.

Ridge poczuł nagle, że wzruszenie ściska go za gard­

ło. Doskonale pamiętał, co czuł jako mały chłopiec.

Jedyną osobą, w każdych okolicznościach gotową wy­

ciągnąć do niego pomocną dłoń, okazała się babcia. Nie­

nawidził Harrisona Montgomery'ego, ale z szacunkiem

i wdzięcznością myślał o człowieku, który zapewnił Da­

rze poczucie bezpieczeństwa. Miał jednak wrażenie, że

dziewczyna nie docenia roli, jaką odegrała w życiu se­

natora. Była dla niego jak córka.

Zapanowało milczenie. Dara zamilkła; przestała szu­

kać argumentów dowodzących, że ma wobec Mont­

gomery'ego nie spłacony dług. Ridge uniósł głowę i zo­

rientował się, że zasnęła wtulona ufnie w ramiona swego

ochroniarza. Czuł na szyi jej regularny oddech.

Obserwował ją ze ściśniętym sercem. Dlaczego czuł

się cudownie, trzymając ją w objęciach, a zarazem miał

świadomość, że nie powinien sobie na to pozwalać?

Spoglądał z czułością na ciemne rzęsy kontrastujące

z jasną skórą policzków, na rozchylone usta, które za­

chęcały do pocałunku.

Ręka śpiącej Dary zsunęła się bezwładnie na udo

Ridge'a, który znieruchomiał i odruchowo napiął mięś­

nie.

Pragnął tej dziewczyny. Chciał ją mieć.

Marzył, by przynajmniej raz odkryć sekrety jej ciała,

raz jeden sprawić, że zapomni przy nim o innych lu­

dziach i zatraci się w rozkoszy.

background image

Obiecał sobie w duchu, że zadowoli się jedną taką

chwilą. Ukradkiem musnął długie ciemne włosy.

Jeden raz, powtarzał jak w transie, wdychając delikat-

ny zapach perfum. A może uda się to powtórzyć?

Dara obiecała uczestniczyć jako gość honorowy

w dwóch lokalnych spotkaniach zwolenników senatora

Montgomery'ego. Na jednym z nich zdarzył się nieprzy­

jemny incydent. Ridge wypatrzył w tłumie młodego

człowieka o niepokojącym wyglądzie. Chłopak zacho­

wywał się dziwnie. Podczas rewizji wyszło na jaw, że

ukrywa pod marynarką kaburę z nabitym pistoletem.

Dara była wstrząśnięta. Z niedowierzaniem słuchała

wrzasków zirytowanego faceta, który oznajmił, że nie

dopuści, by Montgomery został prezydentem.

Po spotkaniu z wyborcami pojechała do zakładu,

w którym przebywała jej matka. Nadrabiała miną, ale

wciąż była roztrzęsiona. Nie mogła zapomnieć gróźb

miotanych przez rozwścieczonego przeciwnika jej ojca

chrzestnego.

- Jak się czuje pani Seabrook? - zapytał uprzejmie

Ridge, gdy po odwiedzinach spotkali się w holu.

- Poznała mnie, ale to wszystko. Niewiele pamięta.

- Dara wzruszyła ramionami. Ruszyli ku wyjściu.

- Czy można jej pomóc?

- Lekarze starają się jak mogą, ale nie należy ocze­

kiwać wyraźnej poprawy. Będzie coraz gorzej. - Dara

pogodziła się z myślą, że jej matka jest nieuleczalnie

chora. Ta spokojna rezygnacja była dla niej źródłem siły.

background image

Wracali do domu Seabrooków w milczeniu. Gdy

weszli do salonu, Dara opadła bezwładnie na miękką

kanapę i zrzuciła eleganckie pantofle. Rozkoszowała się

ciepłem ognia płonącego na kominku. Salon był jej ulu­

bionym pomieszczeniem w rodzinnym domu. Co parę

lat zmieniał się wystrój wnętrza, ale ten pokój wciąż

zachęcał do odpoczynku, a miła atmosfera koiła starga­

ne nerwy.

- Jak długo twoja matka przebywa w zakładzie?

- Od pięciu lat. Wcześniej bywała tam na kuracjach.

Gdy lekarze po raz pierwszy zatrzymali ją na dłużej,

chodziłam do czwartej klasy. Okropnie się bałam. - Dara

nadal miała przed oczyma obraz matki odjeżdżającej

karetką pogotowia. - Wiedziałam, że przydarzyło nam

się wielkie nieszczęście. Umierałam ze strachu, że mama

do mnie nie wróci. Bardzo pomogła mi Rainy, nasza

gospodyni. W każdy piątek chodziłyśmy razem do par­

ku. Bawiłam się tam z innymi dziećmi. Kupowała mi

słodycze. - Dara roześmiała się cicho. - W parku rosły

ciemne winogrona. Objadałam się nimi, a potem miałam

granatowe obwódki wokół ust...

Urwała nagle. Czuła na sobie badawcze spojrzenie

Ridge'a. Ostatniej nocy wiele się między nimi zmieniło.

Byli sobie bliżsi. Ridge śmiało pytał o szczegóły z jej

życia i był pewny, że uzyska odpowiedź. Zastanawiała

się, co to oznacza. Czy nie za wiele sobie wyobrażała?

- Zadałeś grzecznościowe pytanie, a ja ci opowie­

działam o całym moim dzieciństwie - powiedziała

z uśmiechem, próbując zbagatelizować niedawne zwie-

background image

rżenia. Podniosła się z kanapy. - Przyniosę napoje. Na

co masz ochotę?

- Zdam się na twój wybór.

Dara podeszła do tacy z napojami. Nie podniosła wzro­

ku, a mimo to wiedziała, że Ridge się do niej zbliża. Wy­

czuwała niezawodnie jego obecność. Nie zwracając uwagi

na przyspieszone bicie serca, wrzuciła lód do szklanek

i nalała do nich wody mineralnej. Podała napój milczące­

mu ochroniarzowi. Z trudem znosiła długotrwałą ciszę.

Nagle przypomniała sobie niepokojący incydent, do któ-

rego doszło podczas zebrania wyborczego.

- Ten agresywny mężczyzna miał przy sobie broń.

- Tak, to prawda-odparł Ridge. Natychmiast otrząś-

nął się z zamyślenia i zaczął rozumować trzeźwo.

Dara upiła łyk wody. Zagrzechotały cicho kostki lodu.

- Sądzisz, że chciał jej użyć? - zapytała.

- Nie dziś.

Dara na moment wstrzymała oddech. Ogarnęła ją pa-

nika. Serce zabiło jej mocniej. Postawiła szklankę na

drewnianym barku.

- Musimy zawiadomić Harrisona. Trzeba zadzwo-

nić...

- Drew już wie. Telefonowałem do Teksasu. - Ridge

zacisnął wargi, a potem oznajmił: - To była długa roz­

mowa. Ustaliliśmy, że będziesz się rzadziej pokazywać

publicznie, a twoje wystąpienia zostaną skrócone do

siedmiu minut. Wystąpimy do władz lokalnych o dodat­

kową ochronę policyjną, której zadaniem będzie obser­

wowanie tłumu.

background image

- Wygląda na to, że mimo wszystko nie jesteś zado­

wolony z wyników tej rozmowy. - Dara kpiąco uniosła

brwi.

- Zaproponowałem odwołanie wszystkich twoich

wystąpień, ale Drew Forrester uznał, że przesadzam.

Dara odruchowo dotknęła blizny na czole. Na mo­

ment uległa panice, ale natychmiast wzięła się w garść.

Tłumaczyła sobie, że ów młody mężczyzna nie wyciąg­

nął broni. Zapewne chciał się tylko popisać się przed

kolegami. Wkrótce miały się odbyć wybory. Dara nie

chciała utrudniać życia zapracowanemu Harrisonowi.

- Moim zdaniem Drew miał rację. Czeka mnie zale­

dwie kilka spotkań. Tamten facet z pewnością szukał

tylko poklasku.

Zamrugała powiekami czując, że silna męska dłoń

obejmuje mocno jej nadgarstek. Stali twarzą w twarz.

Dara popatrzyła w piwne oczy podobne do lwich ślepi.

Poraziła ją siła badawczego spojrzenia.

- Nie wierzysz mi. Sądzisz, że przesadzam - powie­

dział Ridge z pozornym spokojem.

- Dlaczego tak się o mnie troszczysz? Jakie masz po

temu powody? - zapytała ze ściśniętym gardłem.

- Pamiętasz, co między nami zaszło w Nowym

Jorku?

- Sam kazałeś mi o tym zapomnieć. Mówiłeś, że to

był błąd. Podobno zbyt długo przebywaliśmy razem

i dlatego emocje wymknęły się spod kontroli - stwier­

dziła ironicznie. Westchnęła, czując znów ból i upoko­

rzenie wywołane jego słowami. Dodała z goryczą: - Po-

background image

dobno wszystkiemu winien był mój wyzywający ko­

stium kąpielowy. Ja się nie liczę. Seksowny ciuch od

razu na ciebie podziałał.

- Mówiłem tak, bo chciałem zachować trzeźwość

umysłu. - Ridge zaklął cicho. To samo powtarzał sobie

w duchu od pamiętnej rozmowy, która ich poróżniła.

- Musiałem się bronić przed emocjami.

- Ja również próbowałam nad nimi zapanować - od­

parła zgnębiona Dara. Ridge objął ją mocno. Wzmocnił

uścisk, gdy próbowała wysunąć się z jego ramion.

- Gadałem bzdury, bo sądziłem, że muszę trzymać

się od ciebie z daleka.

Dara czuła, że dłużej nie zniesie takiej niepewności.

- Co ty właściwie próbujesz mi powiedzieć, Ridge?

Czyżby mój czarny kostium kąpielowy grał w tej spra­

wie drugorzędną rolę? Czy moja skromna osoba ma dla

ciebie jakieś znaczenie?

- Owszem, ma - odparł Ridge zmysłowym baryto­

nem, który przyprawił Darę o zawrót głowy. - Miałem

jednak wiele powodów...

- Wiem - przerwała mu Dara. Odniosła wrażenie, że

serce lada chwila wyskoczy jej z piersi. - Jesteś ochro­

niarzem i nie zadajesz się z klientkami.

- To jeden z powodów, ale sprawa wcale nie jest taka

prosta.

Dara nie rozumiała, o co mu chodzi. Pokręciła głową.

- Jakie są inne powody twojej rezerwy? Jesteś żona­

ty? A może zaręczony? Co...

- Oprócz ciebie nikt dla mnie nie istnieje - wpadł jej

background image

w słowo Ridge. Oczy pociemniały mu z przejęcia. - Tak

się fatalnie składa, że nie mamy szans na udany związek.

- Dlaczego?

- Nie mogę ci tego powiedzieć. - Ridge westchnął

ciężko.

- To nieuczciwe! - wybuchnęła Dara.

Ridge pochylił się i zajrzał jej w oczy. Mięsień na

jego policzku drgał rytmicznie. To był typowy dla Jack­

sona objaw zdenerwowania.

- Skarbie, znaleźliśmy się w paskudnej sytuacji. Je­

stem wściekły z tego powodu. To niesprawiedliwe, że­

bym śnił o tobie, leżąc samotnie w pustym łóżku, pra­

wda? Muszę trzymać ręce przy sobie, choć za każdym

razem, kiedy cię widzę, wspominam nasze pocałunki

i zmysłowe pieszczoty, czuję twój zapach i smak twojej

skóry. Tamtego wieczoru w Nowym Jorku zrobiliśmy

tylko pierwszy krok, moja śliczna.

Dara nie wiedziała, czy ma krzyczeć z rozpaczy, bła­

gać o litość czy płakać nad swoim losem. Przygryzła

wargę i odwróciła wzrok.

- O czym my w ogóle rozmawiamy? Skoro, twoim

zdaniem, nie możemy być razem, czemu powiedziałeś,

że ci na mnie zależy? Byłoby lepiej, żebym o tym nie

wiedziała.

Zapadła cisza. Oboje byli przygnębieni i zakłopotani.

- Chyba nie jestem wzorowym ochroniarzem, za ja­

kiego chciałem uchodzić w twoich oczach.

Dara podniosła oczy i popatrzyła na Ridge'a pytają­

cym wzrokiem.

background image

- Wszystko się okropnie pogmatwało - stwierdził

głucho Ridge. Dara czuła, że patrzy z żalem na jej usta.

- Mogło być inaczej. - Zmrużył oczy. Mięsień na poli­

czku znów mu drżał. - Chciałbym... - zaczął i smutno

pokręcił głową. - Cholera jasna! Po co wypowiadać ży­

czenia, skoro i tak się nie spełnią?

Dara wstrzymała oddech. Ridge wydawał się równie

przygnębiony i smutny jak ona.

- W takim razie co z nami będzie?

Ridge daremnie próbował się uśmiechnąć. Przez krót­

ką chwilę patrzył na Darę z czułością; potem oczy znów

mu pociemniały.

- Dość udawania, że jesteśmy wrogami. Poza tym

nic się nie zmieni. Ty będziesz nadal zdobywać głosy dla

senatora Montgomery'ego. Ja dopilnuję, żeby nic złego

ci się nie stało.

- I co dalej?

- Chyba zwariuję.

Dara niewielki miała pożytek z tego wyznania. Marna

pociecha. Teraz wiedziała, czym jest bezradność.

- Chyba dotrzymam ci towarzystwa.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

- W drodze na przyjęcie wpadniemy do meksykań­

skiej restauracji. To potrwa zaledwie moment - oznaj­

miła Dara w sobotni ranek. Tanecznym krokiem weszła

do salonu rodzinnego domu. Wyglądała inaczej niż zwy­

kle: zamiast wyszukanej fryzury - prosty koński ogon,

luźna biała koszula oraz czarne dżinsy. Wkroczyła do

pokoju bez butów, tylko w skarpetkach. Była bez maki

jazu. Niebieskie oczy rozjaśniał zagadkowy blask, a na

twarzy malowała się pewność siebie, którą Ridge widział

u swej podopiecznej tylko w czasie ich pierwszej roz­

mowy.

Miał wrażenie, że się zmieniła. Chyba przyjęła do

wiadomości fakt. że jej opiekun woli zachować dystans,

z drugiej strony zaś przestała udawać, że nic do niego

nie czuje. Patrzyła na ukochanego z pogodnym uśmie-

chem, który przyprawiał Ridge'a o szybsze bicie serca.

Odruchowo wyprężył tors. Po chwili skarcił siew duchu

za brak rozsądku. Należało się mieć na baczności; ślicz-

na Dara była niebezpieczną kobietą.

Do niedawna sądził, że jeśli oboje szczerze się przy

znają do wzajemnej fascynacji, łatwiej im będzie nad nią

zapanować. Teraz zmienił zdanie. Do tej pory nie oba

background image

wiał się kobiet, ale najwyraźniej trafiła kosa na kamień.

Mimo woli wpatrywał się w małe perłowe guziki. Palce

go mrowiły. Najchętniej rozpiąłby białą bluzkę Dary.

Tłumaczył sobie, że ich związek nie ma przyszłości.

Szybko wziął się w garść, gdy przyszło mu do głowy, że

zamiast wodzić za Darą pożądliwym spojrzeniem, powi­

nien zadbać o jej bezpieczeństwo.

- Co to za przyjęcie? - mruknął, unosząc brwi.

- Och! - Dara zmarszczyła czoło, a potem uśmiech­

nęła się promiennie. - Zapomniałam ci wczoraj powie­

dzieć, że otrzymałam zaproszenie.

- Zgodnie z dzisiejszym harmonogramem późnym

wieczorem masz być na balu dobroczynnym - przypo­

mniał z naciskiem Ridge.

- Wszystko się zgadza. Wieczorem bal, a po połud­

niu małe przyjęcie.

- Powinienem wcześniej dowiedzieć się o tej zmia­

nie planów.

- Z pewnością bym ci powiedziała, ale sama usłysza­

łam o tym pomyśle wczoraj rano. - Na wyrazistej twa­

rzy Dary pojawił się wyraz zniecierpliwienia. - Nie było

okazji, żeby to omówić, bo nasze rozmowy dotyczyły

innych spraw.

- Zdajesz sobie sprawę, że jedziemy razem. Muszę

być wszędzie tam, gdzie ty.

Dara zamierzała wygłosić złośliwą uwagę, ale ugryzła

się w język. Przyszedł jej do głowy lepszy pomysł. Uśmie­

chnęła się szeroko, a potem zachichotała cichutko. Zerk­

nęła kokieteryjnie na Ridge'a i wolno pokiwała głową.

background image

- Wszędzie tam, gdzie ja? - powtórzyła, zaglądając

mu w oczy. - Oby tak było!

Ridge jęknął rozpaczliwie, słysząc w jej głosie nie­

dwuznaczną zachętę.

- Dlaczego utrudniasz życie nam obojgu? Takie uwa­

gi nie poprawią humoru ani tobie, ani mnie.

- Nie przypominam sobie, żebyśmy się umawiali, co

wolno mówić, a czego nie. Daj mi znać, jeśli zmienisz

zdanie - powiedziała Dara, nie tając, że w jej słowach

kryje się niemoralna propozycja.

- Uważaj... - rzucił ostrzegawczo Ridge. Dara wes­

tchnęła ciężko i w końcu zlitowała się nad swoją ofiarą.

- Dobrze, już dobrze - mruknęła pojednawczym to­

nem. - Przyjęcie odbędzie się między drugą a czwartą.

To kinderbal. Do meksykańskiej restauracji wstąpimy

tylko na chwilę. Muszę odebrać sombrera zamówione

dla dzieciaków. - Z uśmiechem popatrzyła na ochronia­

rza, który miał na sobie wygodne sportowe ubranie.

- Nastrój będzie swobodny. Nie musisz się przebierać.

- Szczęście w nieszczęściu - mruknął kpiąco.

O pół do czwartej Dara siedziała na podłodze z dwu­

nastką roześmianych dzieciaków. Oglądali kreskówki

i śpiewali piosenki. Wszyscy - z Darą włącznie - mieli

na głowach kapelusze o szerokich rondach.

Ridge stał w kącie i wpatrywał się jak urzeczony

w roześmianą Darę Seabrook. Oddałby wszystko, byle

tylko nic nie łączyło tej uroczej kobiety z jego wrogiem

- Harrisonem Montgomerym. Rozpacz zatruła mu serce,

a życie straciło wszelki sens.

background image

Miał tylko jedno pragnienie: być z Darą.

Wiedział jednak, że to niemożliwe.

Podczas wieczornej kolacji Dara z trudem panowała

nad roztargnieniem, które bardzo jej utrudniało prowa­

dzenie towarzyskiej konwersacji. Mimo to przy stole

wymieniała z sąsiadami uprzejme uwagi na temat wyni­

ków rozgrywek ligi piłkarskiej oraz poczynań demokra­

tycznej większości w senacie. Żony polityków zachwy-

cały się jej suknią.

Dara uśmiechała się do gości, ale myślała tylko o Rid-

ge'u. Wydawało jej się, że rankiem doszło między nimi

do zawieszenia broni. Gdy ruszali na wieczorny bal,

poprosiła, by, jak dawniej, usiadł z nią na tylnym sie-

dzeniu limuzyny, ale Ridge grzecznie odmówił i stwier­

dził, że zajmie miejsce obok kierowcy. Wybaczyła

mu natychmiast, sądząc, że zrobił to przez wzgląd na

jej bezpieczeństwo. Kiedy uśmiechnęła się do niego,

miał czelność oznajmić z ponurą miną, że na balu wol­

no jej tańczyć jedynie z mężczyznami, których dobrze

zna. Nim zdążyła odpowiedzieć, zatrzasnął drzwi limu­

zyny. Dara była wściekła. Podczas kolacji nie zaszczy­

ciła Ridge'a ani jednym spojrzeniem. Niespodziewa­

nie przyszedł jej do głowy szatański pomysł. Nie mia­

ła zwyczaju znęcać się nad mężczyznami, lecz mimo

to postanowiła dać Ridge'owi nauczkę, której nigdy nie

zapomni.

Uśmiechnęła się do siedzącego naprzeciwko praw­

nika w średnim wieku i kokieteryjnie przechyliła głowę.

background image

- To moja ulubiona piosenka! Czy zechciałby pan ze

mną zatańczyć?

- Z największą przyjemnością.

Wirowała na parkiecie przez cały wieczór. Ledwie kwa­

drans wytrzymała przy stole, gdy podano gorący posiłek.

Niecierpliwie przestępowała z nogi na nogę podczas ofi­

cjalnych przemówień. Raz jeden wyszła na chwilę, by

poprawić makijaż. Poza tym prawie nie schodziła z par­

kietu. Tańczyła jak w transie. Mimo kłopotów z utrzyma­

niem równowagi znakomicie sobie radziła z krokami wal­

ca, polki, cha-chy i tanga. Gdy nadeszła pora, by wyjść, do

odtańczenia został jej tylko rock and roll.

- Możemy wracać do domu - oznajmiła, uśmiecha­

jąc się do Ridge'a, który z kamienną twarzą stał przy

drzwiach.

- Auto czeka - rzucił ponuro, wskazując swojej pod­

opiecznej drogę do limuzyny. Dara podziękowała mu

uprzejmym skinieniem głowy.

- Doskonały zespół grał do tańca - rzuciła pogodnie,

sadowiąc się w aucie.

Ridge bez słowa zatrzasnął drzwi limuzyny.

Dara uśmiechnęła się z satysfakcją.

W drodze do domu zsunęła ze stóp eleganckie buty

i odpoczywała po wieczornej hulance; przymknęła oczy

i zdrzemnęła się nawet. Wkrótce auto stanęło na

podjeździe. Dara ocknęła się natychmiast. Krzywiąc

twarz, daremnie próbowała wcisnąć spuchnięte stopy

w ciasne pantofelki. W końcu postanowiła iść boso do

frontowych drzwi. To przecież zaledwie parę kroków.

background image

Ze zdziwieniem obserwowała kierowcę, który ruszył

w stronę domu nie wyłączając silnika. Położyła dłoń na

klamce. Nagle z głośnika rozległo się stanowcze polece­

nie Ridge'a:

- Proszę zostać w aucie, panno Seabrook.

Aha, wracamy do form grzecznościowych, pomyślała

Dara i drwiąco uniosła brwi. Nacisnęła guziki i powie­

działa do mikrofonu:

- Dlaczego, drogi panie Jackson?

Po chwili milczenia Ridge rzucił chłodno i oschle:

- Dzisiejszy wieczór jeszcze się dla nas nie skończył.

Po kilku minutach stanęli w szczerym polu.

- Gdzie jesteśmy? - dopytywała się Dara, gdy Ridge

otworzył jej drzwi samochodu.

- Na łące, około pięciu kilometrów od domu. Proszę

wysiąść.

Dara westchnęła ciężko. Tym razem znacznie łatwiej

przyszło jej włożyć pantofle na obolałe stopy. Ridge

podał jej rękę, ale nie skorzystała z jego pomocy i wy­

siadła o własnych siłach.

- Dobrze, dobrze. Sama dam sobie radę. Co dalej?

Ridge objął ramieniem jej talię. Przez chwilę szli bez

słowa po trawie.

- Doskonale się bawiłaś.

- Oczywiście. - Dara nie zwracała uwagi na karcący

ton ochroniarza. - Takie bale są zazwyczaj okropnie

nudne, ale tym razem mile się rozczarowałam. - Ode­

tchnęła głęboko, rozkoszując się zapachem skoszonej

trawy, opadłych liści oraz wody po goleniu używanej

background image

przez Ridge'a. Gwiazdy lśniły na niebie. Księżyc w peł­

ni posrebrzył łąkę. Łagodny wiatr poruszał gałęziami

drzew. Miejsce było prześliczne, ale Dara nie potrafiła

w pełni docenić jego uroków. Odczuwała zdenerwowa­

nie, chociaż nadrabiała miną, i dlatego nie umiała cie­

szyć się wieczornym spacerem.

- Nie sądziłem, że tak lubisz tańczyć.

- Mam wrażenie, że dziś poruszałam się jak w transie

- odparła z chytrym uśmiechem.

- Ilu spośród dzisiejszych partnerów znałaś wcześ­

niej? - zapytał Ridge z pozoru obojętnie.

- Och, sama nie wiem. Może dziesięciu...

Poczuła, jak dłoń obejmującego ją w pasie mężczy­

zny zaciska się.

- Tańczyłaś z trzydziestoma czterema facetami.

- Czyżby? Nie liczyłam partnerów.

- Natomiast ja starałem się wszystkich zapamiętać.

To należy do moich obowiązków.

Dara zerknęła na swego opiekuna. Znów spostrzeg­

ła drgający mięsień na jego policzku. Ridge był zdener­

wowany.

- Z pewnością zauważyłeś, że wszyscy moi tancerze

byli wyjątkowo uprzejmi.

- Powiedziałem ci jasno i wyraźnie, że masz tań­

czyć tylko ze znajomymi. - Ridge zatrzymał się nagle.

- Do jasnej cholery, czemu zlekceważyłaś moje wska­

zówki?

- Powinieneś mnie grzecznie poprosić. Wtedy bym

się zgodziła.

background image

- Słucham? - zapytał z niedowierzaniem osłupiały

Ridge.

- Zachowałeś się wobec mnie jak ostatni drań.

- A ty przypominałaś rozkapryszonego bachora -

odparł Ridge, który już odzyskał mowę.

- Jak przystało na kobietę wyzwoloną, sama o sobie

decyduję. - Dara odwróciła się i ruszyła w stronę auta.

- Zaproponowałeś określoną procedurę. Doszłam do

wniosku, że jest bezsensowna, i zrobiłam to, co uważa­

łam za właściwe.

- Byłaś wściekła, bo nie usiadłem obok ciebie w

aucie.

Dara miała ochotę zaprzeczyć. Niewiele brakowało,

żeby skłamała. Odwróciła się, stanęła z Jacksonem twa­

rzą w twarz... i nagle zmieniła zdanie.

- A jeśli przyznam, że tak było, to co mi powiesz?

Ridge był wyraźnie zbity z tropu. Gapił się na Darę

nie wiedząc, co odpowiedzieć. Dziewczyna oskarżyciel­

skim gestem wycelowała palec w jego pierś.

- Sam powiedziałeś, że oboje powinniśmy prze­

stać udawać wrogów. Wzięłam twoje słowa za dobrą

monetę i dlatego poprosiłam, żebyś dotrzymał mi towa­

rzystwa. Odmówiłeś. Poczułam się urażona. Na domiar

złego poleciłeś kategorycznie, żebym nie tańczyła z nie­

znajomymi, a potem zatrzasnąłaś mi drzwi auta przed

nosem.

- To chyba lekka przesada - żachnął się Ridge. Dara

skrzyżowała ramiona na piersiach. Ridge zaklął, a potem

niespodziewanie złagodniał i powiedział cicho: - Pięk-

background image

nie dziś wyglądasz. Ślicznie ci w tej sukience. Próbowali

cię poderwać?

Dara lekceważąco machnęła ręką.

- Owszem, ale bez rezultatu. Żaden mi się nie spo­

dobał. Sam rozumiesz, że wcale nie miałam ochoty tań­

czyć z trzydziestoma czterema facetami. Wystarczyłby

mi jeden. Wiesz doskonale, o kim mówię.

- Nie możemy... - zaczął Ridge, kładąc dłonie na jej

obnażonych ramionach. Poczuła ciepło jego rąk. Chciała

rzucić się w jego objęcia.

- Przestań mnie pouczać - wpadła mu w słowo.

Spojrzała w niebo załzawionymi oczyma i dodała cicho:

- Niepotrzebnie tak szczerze z tobą rozmawiam. To

podsyca jedynie twoją męską dumę. Jestem zmęczona.

Pora wracać do domu.

Cofnęła się, ale Ridge natychmiast przyciągnął ją do

siebie. Jak urzeczony wpatrywał się w jej twarz. Z re­

zygnacją pokiwał głową i przytulił Darę jeszcze moc­

niej. Gdy wysunęła się z jego objęć, wplótł palce w jej

ciemne włosy.

- Przez cały wieczór chciałem stłuc na kwaśne jabłko

facetów, którzy tańczyli z tobą, uśmiechając się głupko

wato. Chwilami miałem również ochotę skręcić ci kark

za to, że jesteś taka śliczna - wyznał czule i drwiąco

zarazem.

Przytulił Darę i musnął wargami jej usta. Kołysali się

wolno jak w transie.

- Co my robimy? - zapytała oszołomiona.

- Przez cały wieczór chciałem z tobą zatańczyć.

background image

Ridge okrywał pocałunkami jej ramiona. Oboje mocno

przylgnęli do siebie biodrami. Dara zarzuciła ręce na

szyję ukochanego i wtuliła się w jego objęcia.

Ridge westchnął i pocałował ją w czoło. Dara mus­

nęła wargami jego szyję. Słyszała, jak serce kołacze mu

w piersiach.

- Tylko jeden taniec - poprosił drżącym głosem.

Oboje mieli wrażenie, że ktoś gra im na skrzypcach

najpiękniejsze melodie.

- Tylko jeden taniec - powtórzyła jak we śnie. Ridge

całował smukłą dziewczęcą szyję.

- Jedna chwila szaleństwa - szepnął smutno i czule.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Następnego ranka w domu Seabrooków panował

okropny zamęt. Wszyscy byli zdenerwowani.

Dara weszła do salonu i zbliżyła się do siedzące­

go na kanapie Ridge'a, który rozmawiał przez tele­

fon. Wyciągnęła dłoń, by odgarnąć opadający mu na

czoło kosmyk włosów, ale opuściła rękę, nim do­

tknęła ciemnej czupryny. Ridge popatrzył na Darę,

a piwne oczy natychmiast mu pociemniały. Był przy­

gnębiony. Bez słowa skinął na nią i wskazał miejsce

obok siebie.

Usiadła posłusznie i splotła dłonie na kolanach.

Bardzo chciała dotknąć Ridge'a, ale wolała go nie wy­

trącać z emocjonalnej równowagi. Wczorajszy wieczór

bardzo ich zbliżył; z trudem powstrzymała się od nie­

winnej pieszczoty. Ciekawe, czy Ridge potrafi w jednej

chwili zapomnieć o uczuciach, gdy trzeba zdać się na

rozum. Jeśli tak, była to umiejętność godna pozazdrosz­

czenia.

- Dobrze się czujesz? - zapytał Ridge, odkładając

słuchawkę.

Dara skinęła głową.

background image

- Tak - odparła. Przemknęło jej przez myśl, że mia-

łaby się znacznie lepiej, gdyby jej dłonie przestały żyć

własnym życiem i wprawiać ją w zakłopotanie. Czuła

na sobie badawcze spojrzenie Ridge'a.

- Jesteś pewna? Masz dziwną minę, zupełnie jakbyś

była trochę...

- Szalona? - wpadła mu w słowo. Mówiła cichym,

zmysłowym głosem. - Czuję się jak osoba, która lada

chwila popełni małe szaleństwo.

Ridge westchnął głęboko. Musiał się skoncentrować.

W przeciwnym razie straci głowę.

- Daro, przestań mi dokuczać. Przed nami trudny

dzień. Muszę być w dobrej formie.

- Oczywiście. - Dziewczyna pochyliła głowę i z roz­

targnieniem potarła czoło. Po chwili dodała: - Chciała­

bym tylko usłyszeć, że nie ja jedna przewracałam się tej

nocy z boku na bok.

- Z ust mi to wyjęłaś - mruknął ponuro.

- Rozumiem.

- Oboje wiemy, w czym rzecz. - Ridge odetchnął

głęboko i zaczął omawiać ze swoją podopieczną harmo­

nogram dnia. - Pogoda jest doskonała, więc na spotka­

nie przyjdzie mnóstwo ludzi. Zjawimy się tam na kwa­

drans przed twoim wystąpieniem. Wprowadzę cię na

podium, a po przemówieniu wrócisz z Rayem do limu­

zyny. Ja was będę ubezpieczać. Lepiej trochę przesadzić

ze środkami ostrożności niż pozwolić sobie na jakieś

niedopatrzenie.

- Niewiele mam czasu wymianę uścisków dłoni. Dla

background image

wyborców to bardzo ważny gest - stwierdziła rzeczowo

Dara.

- Racja, ale musimy ograniczyć tę część spotkania

do minimum. To zbyt niebezpieczne.

Dwie godziny trwała podróż autem do zachodniej

Wirginii. Gdy przybyli na miejsce, Ridge nie wysiadając

z limuzyny spostrzegł, że na spotkanie przybyło dwa

razy więcej ludzi, niż spodziewali się przedstawiciele

sztabu wyborczego z Forresterem na czele. Orkiestra

miejscowej szkoły średniej grała ulubione utwory Har-

risona Montgomery'ego. Zimne napoje i piwo lały się

strumieniami. Była słoneczna pogoda. Panował nastrój

wesołej majówki, ale w tłumie widziało się grupki krzy­

kliwych przedstawicieli rozmaitych organizacji i grup

nacisku. Pacyfiści pokrzykiwali na weteranów wojen­

nych. Rozmaici ekstremiści propagowali swoje hasła

i poglądy. Ridge uważnie obserwował tłum; awantura

wisiała w powietrzu.

Najchętniej odwołałby wystąpienie Dary, ale było już

za późno. Z ponurą miną otworzył drzwi limuzyny i po­

mógł dziewczynie wysiąść.

- Co się stało? - zapytała, widząc jego minę. - Cze­

mu jesteś taki posępny?

- Nic. Mam ochotę udusić Drew jego własnym

krawatem - mruknął Ridge. Skinął głową stojącym

w pobliżu policjantom i zwrócił się ponownie do swej

podopiecznej. - Pamiętaj, że twoje przemówienie ma

trwać najwyżej siedem minut. Żadnego marudzenia.

background image

- Nie mam zwyczaju marudzić - odparła zniecier­

pliwiona. Ridge omal się nie roześmiał, widząc jej obra­

żoną minę. Zawsze chciała mieć ostatnie słowo.

- Nie przesadzaj z uprzejmością, kiedy gapie będą

cię zatrzymywać. Clarence powiadomił organizatorów

spotkania, by w twoim imieniu przeprosili uczestników,

że nie możesz zostać dłużej.

- O wszystkim pomyślałeś. - Dara dotknęła oprawki

ciemnych okularów Ridge'a i zapytała z ciekawością:

- Czy to standardowe wyposażenie wszystkich ochro­

niarzy?

- Oczywiście. - Ridge zdobył się na uśmiech. Dara

najwyraźniej próbowała go rozweselić.

- Wspaniale. Nie będę musiała wyjmować lusterka,

by poprawić makijaż.

Ridge nie odważył się przyznać, co sobie pomyślał.

Dara przechyliła głowę i popatrzyła na niego z uwagą.

Kosmyki ciemnych włosów opadły jej na czoło.

- Powiedz to głośno.

- Co? - zapytał, nie wierząc własnym uszom. Czyż­

by czytała w jego myślach?

- Masz jakiś pomysł. - Dara podeszła bliżej. Poczuł

zapach jej perfum. - Śmiało. Podziel się nim ze mną.

Ridge chętnie by się wykręcił, ale duma mu na to nie

pozwoliła.

- Pomyślałem, że przyjemnie byłoby scałować

szminkę z twoich ust.

- Wiesz, jak się określa mężczyzn twojego pokroju?

- zapytała, spoglądając na niego pociemniałymi z emo-

background image

cji oczyma. Nie czekając na odpowiedź, ruszyła w stronę

podium. Ridge szedł obok niej, uważnie obserwując

tłum.

- Jak?

- To okrutni kusiciele - odparła przyciszonym gło­

sem i wydęła usta jak obrażona nastolatka. Taka minka

przyprawiłaby o zawrót głowy każdego mężczyznę.

Ridge nie był wyjątkiem. - Dużo obiecują, ale na tym

się kończy.

Dara przyspieszyła kroku i uśmiechnęła się, witając

przedstawicieli lokalnego sztabu wyborczego. Uścisnęła

dłonie miejscowych oficjeli i weszła po schodach na

podium. Ridge podziwiał jej zgrabne pośladki.

Przemówienie trwało sześć minut i pięćdziesiąt osiem

sekund. Tłum oklaskiwał Darę schodzącą wolno z pod­

wyższenia. Ridge upewnił się, czy Ray czeka na nią po

drugiej stronie podium. Obserwował uważnie uczestni­

ków spotkania, gotów w każdej chwili wkroczyć do

akcji. Zaniepokoił się, gdy mimo zapowiedzi o wcześ­

niejszym niż planowano wyjeździe panny Seabrook,

spora grupa ludzi ruszyła w jej kierunku. Miał nadzieję,

że Ray ich zauważy i przyspieszy kroku.

Na prawo od Dary ujrzał nagle trzech mężczyzn, któ­

rzy przed chwilą oderwali się od niewielkiej, lecz hała­

śliwej grupki ekstremistów. Paru kolegów ruszyło za

nimi. Sytuacja wymykała się spod kontroli. Ridge biegł

na pomoc swej podopiecznej. Z trudem przepychał się

przez tłum. Jeden z krzykaczy uderzył Raya, który upadł

na trawę. Dara również osunęła się bezwładnie.

background image

Zwarty tłum otoczył dwójkę poszkodowanych. Ridge

parł do przodu niczym burza. Sekundy dłużyły mu się

jak lata. Wreszcie przypadł do leżącej nieruchomo Dary

i porwał ją na ręce.

Miał wrażenie, że serce podchodzi mu do gardła.

Omiótł wzrokiem szczupłą postać dziewczyny, szukając

widocznych obrażeń. Na policzku pojawił się duży si­

niak. Rękaw kostiumu był rozerwany i brudny. Dziew­

czyna miała szklisty wzrok. Była w szoku.

- Ray, uważaj! - powtarzała raz po raz. - Uciekaj!

Ridge pokiwał głową. Znowu to samo. Mimo brutal-

nej napaści ta szalona dziewczyna, zamiast ratować

własną skórę, martwi się o swego ochroniarza.

- Nic nie mów. Zaniosę cię do auta.

Po chwili siedzieli już w limuzynie.
- Czas stąd znikać - rzucił półgłosem Ridge.

- Nie! - Lodowate palce Dary zacisnęły się wokół

dłoni ochroniarza. - Najpierw musisz sprawdzić, co

z Rayem. Nie chcę... - przerwała na moment i zmarsz­

czyła brwi. - Nie chcę, żeby mu się coś przytrafiło tylko

dlatego, że starał się mnie obronić.

Dopięła swego. Ridge uległ jej namowom. Złamał

regulamin agencji ochroniarskiej, na chwilę zostawił

dziewczynę pod opieką kierowcy oraz Clarence'a i po­

biegł sprawdzić, co się dzieje z kolegą. Na szczęście .

policja i karetki pogotowia były już na miejscu. Lekarz

opatrywał Raya, który wcale się nie zdziwił, gdy Jackson

powiedział mu o prośbie Dary.

- To dla niej typowe - oznajmił, krzywiąc się z bólu.

background image

- Wracaj do limuzyny. Powiedz tej małej, że nic mi nie

jest. Zabierz ją stąd.

Ridge poprosił lekarkę z drugiej karetki, by na miej­

scu zbadała Darę. Dziewczyna nie odniosła poważniej­

szych obrażeń. Dostała worek ż lodem. Miała go przy­

kładać do policzka, na którym pojawił się duży fioletowy

siniak.

W drodze powrotnej Ridge milczał, analizując w nie­

skończoność ostatnie wydarzenia. Zastanawiał się, czy

można było uniknąć zagrożenia.

Gdy wrócili do domu, Rainy zajęła się troskliwie

poszkodowaną dziewczyną. Wkrótce Dara była już

w łóżku. Natychmiast zasnęła. Ridge czuwał w salonie.

Wkrótce zadzwonił telefon. To był Drew.

- Co z nią? - zapytał krótko.

- Jest w szoku.

- Co się stało? - rzucił oskarżycielskim tonem rze­

cznik prasowy Montgomery'ego. Ridge był na to przy­

gotowany, lecz i tak ogarnęła go złość.

- Pomylił się pan w swoich rachubach. Zjawiło się

mnóstwo ludzi. Policja z trudem panowała nad tłumem.

Nie przewidział pan również, że rozmaici polityczni

awanturnicy zechcą wykorzystać spotkanie przedwybor­

cze do własnych celów. Z takimi może sobie poradzić

jedynie wojsko.

- Mogę porozmawiać z Darą? - przerwał te wywody

zniecierpliwiony Drew.

- Nie. Moja podopieczna już śpi - odparł spokojnie

Ridge.

background image

- Gdy wstanie, niech natychmiast do mnie zadzwoni.

Muszę z nią porozmawiać i sprawdzić, jak zareagowała

na tę dzisiejszą wpadkę. Nie wiadomo, czy będzie w sta­

nie... - Drew umilkł. Najwyraźniej zdał sobie sprawę,

że mówi jak człowiek bez serca.

- Chodzi o to, czy nadal będzie mogła harować jak

niewolnica dla pana i Montgomery'ego, prawda? - do­

kończył zirytowany Ridge.

- Tego nie powiedziałem.

- Ale tak właśnie pan myśli. Muszę kończyć. Prze­

każę wiadomość pannie Seabrook.

- Chwileczkę - przerwał niecierpliwie Drew. -

Przed nami jeszcze dwa spotkania z wyborcami. Oba

będą się odbywały w parku. Dara musi wziąć w nich

udział. Trzeba wszystko zaplanować.

- To niemożliwe - odparł spokojnie Ridge. - Panna

Seabrook nie będzie od dziś uczestniczyć w imprezach

masowych odbywających się pod gołym niebem.

- Nie zamierzam wysłuchiwać takich bzdur. Rozma­

wialiśmy już na ten temat.

- Podjąłem decyzję. Uprzedziłem organizatorów, że

Dara nie pojawi się na spotkaniach z wyborcami.

- Co? Miał pan czelność decydować o tym bez po­

rozumienia się ze mną?

- Owszem.

Drew milczał przez chwilę, a potem rzucił drwiąco:

- Gdy Harrison się o tym dowie, wyleci pan z tej

roboty na zbity pysk...

- Zapewne - przerwał Ridge głosem spokojnym

background image

i zdecydowanym. - Proszę do niego zadzwonić. My

dwaj nie mamy o czym rozmawiać. - Odwiesił słucha­

wkę. Dał nauczkę Forresterowi. Taka satysfakcja warta

była każdej ceny.

Pół godziny później Ridge pałaszował kanapki przy­

gotowane na kolację przez zatroskaną Rainy. Telefon

zadzwonił ponownie. Tym razem w słuchawce rozległ

się głos Harrisona Montgomery'ego. Ridge natychmiast

stracił apetyt.

- Jeśli chodzi o dzisiejsze popołudnie... - powie­

dział niepewnie senator. Ridge nie pozwolił mu do­

kończyć.

- Proszę niczego nie owijać w bawełnę. Zapewne

chce mnie pan wylać na zbity pysk. Mniejsza z tym, byle

tylko Dara nie musiała się więcej narażać. Proszę sobie

wreszcie uświadomić, że tylko ona doznała poważnych

obrażeń w czasie pańskiej kampanii wyborczej. Dwu­

krotnie została napadnięta. Wynajął mnie pan, aby zapo­

biec tego rodzaju wydarzeniom. Oświadczam, że uczy­

nię wszystko, by zapewnić Darze całkowite bezpie­

czeństwo. Swoich decyzji z nikim nie zamierzam kon­

sultować.

Zapadła cisza. Montgomery odchrząknął.

- Dzwonię, by przeprosić za bezsensowną gadaninę

mojego rzecznika prasowego. Skoro, pańskim zdaniem,

publiczne wystąpienia stanowią zagrożenie dla mojej

chrzestnej córki, proszę je odwołać. Nie będę kwestio­

nować pańskich decyzji - oznajmił stanowczo Montgo­

mery. Po chwili westchnął i dodał nieco łagodniej: - Na

background image

pewno już pan zauważył, że Dara jest wyjątkowo foto-

geniczna. Wyborcy życzliwym okiem patrzą na jej zdję­

cia. Co więcej, bardzo szybko nawiązuje kontakt

z ludźmi, którzy masowo się do niej garną. Chętnie przy­

znaję, że przychylne nastawienie mediów do mojej kan­

dydatury to przede wszystkim jej zasługa. Nic jednak

nie jest dla mnie ważniejsze od zdrowia i bezpieczeń­

stwa tej dziewczyny.

Ridge nie był w stanie wykrztusić słowa. Zamurowa­

ło go po prostu. Do tej pory uważał Montgomery'ego za

bezwzględnego egoistę. Czyżby jednak wyrachowane­

mu politykowi leżało na sercu dobro innych ludzi? Ridge

myślał o tym z goryczą. Do tej pory był święcie przeko­

nany, że dla senatora liczy się jedynie wymarzona pre­

zydentura.

- Domyślam się, że Dara już śpi - ciągnął Montgo­

mery. W jego głosie pobrzmiewało zatroskanie. -

Wiem, że skończyło się na paru siniakach, ale chciałbym

wiedzieć, w jakim jest stanie.

- Obrażenia są powierzchowne. Była w szoku -

odparł Ridge. - Jutro, najdalej pojutrze dojdzie do

siebie.

Harrison Montgomery westchnął z ulgą.

- Chciałbym porozmawiać z Darą, gdy się obudzi.

Proszę jej powiedzieć, że dzwoniłem.

- Z pewnością to zrobię.

- Niech się pan nią opiekuje. - Montgomery zapano­

wał nad emocjami; znów wydawał polecenia.

- Obiecuję - powiedział bez namysłu Ridge. Nagle

background image

doznał olśnienia. Osiągnął swój cel. Zdobył zaufanie

Montgomery'ego.

To odkrycie nie przyniosło mu jednak spodziewanego

zadowolenia.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Zostanę tu najwyżej półtorej godziny, postanowiła

Dara. Spacerowała po parku, w którym bawiła się przed

łaty jako mała dziewczynka. Dzień był pochmurny

i chłodny. Zanosiło się na deszcz, ale nie zwracała na to

uwagi. Potrzebowała chwili oddechu. Nawet śnieżna za­

dymka nie mogła jej odstraszyć.

Wolała nie myśleć, jak zareaguje Ridge, gdy odkryje

jej nieobecność. Zdawała sobie sprawę, że po niedaw­

nym incydencie ochroniarze ani na moment nie spuszczą

jej teraz z oka. Będzie musiała to znosić z kamienną

twarzą, chociaż wszystko się w niej gotowało.

Przekonała Rainy, że potrzebuje chwili samotności

i zupełnego spokoju. Starsza pani po namyśle przyznała

jej rację.

Dara szukała wzrokiem huśtawek. Otuliła się dżinso­

wą kurtką i ruszyła w ich stronę. Przyjemnie było posie­

dzieć na miękkiej gumowej ławeczce. Dziewczynie było

jednak trochę ciasno. Trudno się dziwić. Huśtawki usta­

wiono w parku specjalnie dla maluchów.

Usłyszała charakterystyczne kroki. Od razu wiedzia­

ła, kto nadchodzi.

- Proszę, siadaj. - Wskazała Ridge'owi sąsiednią

background image

huśtawkę. Po chwili wahania usadowił się na gumowej

ławeczce. Był ponury i zdenerwowany.

- Wyszłaś, nic mi o tym nie mówiąc.

Dara skinęła głową.

- Owszem. Chciałam być przez chwilę sama. Wokół

mnie kręci się mnóstwo ludzi. To jest... męczące.

- Mógłbym wszystko zorganizować...

- Nie, dziękuję - przerwała mu Dara. Poczuła znajo­

my ucisk w żołądku. Zeskoczyła na ziemię. - Masz do­

bre intencje, ale problem w tym, że przez cały czas byś

mnie obserwował, jak przystało na ochroniarza. Nie po­

trzebuję strażnika. Chcę tylko, żeby ktoś okazał mi trochę

zwykłej ludzkiej życzliwości. Jeśli cię na to nie stać,

zostaw mnie samą.

Ridge ujął ją za ramię i zmusił, by popatrzyła mu

w oczy.

- Mógłbyś mnie przytulić? - zapytała śmiało.

Ridge spoglądał na nią w milczeniu. Obawa przed

okazywaniem uczuć walczyła z potrzebą ich ujawnienia.

Wahanie trwało zbyt długo. Dara poczuła się odrzuco­

na. Westchnęła głęboko i odwróciła się, by iść dalej sa­

motnie.

Nagle znalazła się w objęciach Ridge'a, który przy­

tulił ją mocno.

- Nie dajesz mężczyźnie czasu do namysłu, co? -

mruknął posępnie ochroniarz.

Dara przylgnęła do niego z całej siły. Skryła twarz na

jego szerokiej piersi. Wdychała zapach skórzanej kurtki

oraz charakterystyczną woń jego wody po goleniu. Rid-

background image

ge był dla niej jak opoka - silny, męski, pomocny. Objęła

go w pasie.

Długo milczeli. Ridge wplótł palce w ciemne włosy

Dary.

- Masz bardzo irytujący zwyczaj - mruknął. Dara

uśmiechnęła się lekko. Cudownie było skryć się w obję­

ciach tego cudownego mężczyzny.

- Czyżby? - odparła zaczepnie.

- Lubisz zaskakiwać ludzi - stwierdził, tuląc ją coraz

mocniej.

- Mój ojciec chrzestny twierdzi, że to mi dodaje u-

roku.

Ridge wymamrotał półgłosem jakieś przekleństwo.

- Skoro tak mówisz... Rozmawiałaś z nim dziś rano?

- Tak. - Dara w zamyśleniu pokiwała głową. - O-

znajmił, że wsiądzie w samolot i przyleci natychmiast,

żeby dotrzymać mi towarzystwa, ale wybiłam mu z gło­

wy ten pomysł. I tak spotkamy się wkrótce na bankiecie,

który odbędzie się w Wirginii na dzień przed wyborami.

- Dara poczuła, że Ridge napiął mięśnie, co było u niego

oznaką zdenerwowania. - Szkoda, że nie lubisz Harri-

sona.

- Irytują mnie politycy.

- Harrison ma wiele pozytywnych cech. To on ura­

tował w Wietnamie mego ojca, który wpadł w zasadzkę.

Pewnie by mnie tu nie było, gdyby Montgomery nie

zaryzykował. Przyjaźnili się od tamtej pory. Podobno

Harrison bardzo się zmienił po śmierci taty.

Ridge z powagą spoglądał na Darę.

background image

- Daro, Montgomery prosił, żebym się tobą opieko­

wał. Obiecałem mu to i słowa dotrzymam. Czy mogła­

byś zacząć wreszcie słuchać rad człowieka, który napra­

wdę troszczy się o twoje zdrowie i bezpieczną przy­

szłość?

- Bądź ostrożny - odparła kpiąco Dara, choć serce

w niej topniało z radości. - Jeszcze uznam, że ci na mnie

zależy.

- Może coś w tym jest - odparł wymijająco.

Dara wstrzymała oddech. Miała nadzieję, że Ridge ją

pocałuje. Nigdy dotąd nie marzyła tak o pocałunku.

Chciała, by wyszły na jaw wszystkie skrywane uczucia.

Potrzebowała tego mężczyzny i łudziła się, że i ona jest

mu potrzebna. Pragnęła go aż do bólu.

- Daro, będę przy tobie - zapewnił Ridge po długim

milczeniu. - Zrobię dla ciebie wszystko, czego pra­

gniesz. Chciałbym uczynić znacznie więcej. - Przerwał

na chwilę, a potem dodał niskim, zmysłowym głosem:

- Nie masz pojęcia, ile pomysłów przychodzi mi teraz

do głowy. - Przytulił ją mocniej. Smukłe nogi Dary

przylgnęły do jego ud. Pochylił głowę i szepnął: - Za­

cznę od tego. - Pocałował zachłannie trzymaną w obję­

ciach dziewczynę.

Całowali się do utraty tchu. W końcu uznali, że pora

iść do domu. Dara powoli wracała do rzeczywistości.

Przez cały dzień była nieco oszołomiona, bo czuła na

sobie pożądliwy wzrok Ridge'a.

Długo zastanawiała się, co powinna zrobić. W czasie

wieczornej kąpieli podjęła decyzję i przestała o tym my-

background image

śleć. Bez pośpiechu wysuszyła włosy. Natarła ciało bal-

samem, a twarz posmarowała kremem nawilżającym.

Skropiła się perfumami. Dręczyły ją obawy, ale w głębi

ducha wiedziała, że podjęła słuszną decyzję.

Ridge leżał na łóżku z rękoma założonymi pod gło-

wa. Oczy miał zamknięte. Nie chciało mu się zdjąć ubra-

nia ani kabury z bronią. Było mu wszystko jedno. Rów-

nie dobrze mógłby spać w stodole na sianie, zamiast

rezydować w pięknie urządzonym pokoju gościnnym.

Nie zgasił nawet lampki stojącej obok łóżka, bo wyciąg­

nięcie ręki okazało się zbyt dużym wysiłkiem.

Nagle usłyszał szelest otwieranych drzwi i lekkie kro-

ki. Otworzył oczy i usiadł. Dara stała na środku pokoju.

Ridge był całkiem zbity z tropu.

Zdawała się czytać w jego myślach.

- Nic nie mów - rzuciła ostrzegawczo. - Posłuchaj

mnie przez chwilę.

Podeszła bliżej. Ridge patrzył na nią jak urzeczony.

Domyślił się, że jest bardzo zdenerwowana.

- Wiem, że mnie pragniesz - oznajmiła, idąc w stro­

nę łóżka. - Twierdzisz, że istnieją ważne powody, które

sprawiają, że nie możesz być ze mną. Zapewne tak jest

w istocie, ale dla mnie to nie stanowi przeszkody. Jedno

nas łączy: jestem przekonana, że nawzajem siebie pra­

gniemy.

Dara wysoko uniosła głowę, sięgnęła do kieszeni szla­

froka i śmiałym gestem rzuciła na łóżko garść prezerwa-

tyw. Ridge zerknął na nie z niedowierzaniem.

background image

- Sześć - wyjąkał z trudem. - Dziewczyno, co ci...

Zabrakło mu słów. Wpatrywał się w Darę jak w ob­

raz.

- Mam dość zagadek i niedomówień. Pragnę cię.

To śmiałe wyznanie otrzeźwiło go w końcu.

- Daro - jęknął rozpaczliwie.
- Skoro ty nie możesz kochać się ze mną, pozwól mi

przynajmniej kochać się z tobą - szepnęła namiętnie.

Ridge przymknął oczy. Usłyszał szmer jedwabiu zsu­

wającego się z jej ramion. Ten cichy dźwięk miał wię­

kszą moc niż głos rozsądku, dźwięczący coraz słabiej

w jego głowie. Usta Dary czule musnęły policzek Rid­

g e ; to łagodne dotknięcie sprawiło, że zapomniał

o skrupułach. Chciał żyć chwilą. Jutro przyjdzie czas na

żal i wyrzuty sumienia.

Dara uosabiała wszystko, czego pragnął.

Westchnął głęboko, rozkoszując się jej zapachem.

Otworzył oczy. Zrobiło mu się ciepło na sercu, gdy ujrzał

nagą piękność o jasnej skórze i cudownej sylwetce. Na

szyi dziewczyny pulsowała szybko i rytmicznie mała

niebieska żyłka; to był jedyny objaw zdenerwowania.

Ridge zapomniał o wątpliwościach.

Zdawał sobie sprawę, że pragnie nie tylko ciała Dary.

Chciał dzielić jej radości i smutki. Łudził się, że otworzy

przed nim duszę.

- Chodź tu, moja śliczna - szepnął, tuląc ją do siebie.

- Marzyłem o tobie na jawie i we śnie.

Pocałował ją, a ona oddała mu pocałunek. Czuł ra­

dość i ulgę. Gładził chłodną, delikatną skórę, chcąc roz-

background image

grzać ją swymi pieszczotami. Gdy Dara śmiało przesu­

nęła językiem po jego wargach, uległ namiętności i za­

pomniał o skrupułach. Po chwili oboje leżeli na łóżku.

Ridge oparł się na łokciach, by nie przygnieść Dary

swoim ciężarem. Objął dłońmi jej twarz. Jego pocałunki

były lekkie niczym dotknięcie motylich skrzydeł. Roz­

koszował się smakiem pełnych warg, pieścił opuszkami

palców jedwabistą skórę. Nie chciał ulec od razu pier­

wotnej żądzy. Odruchowo napiął mięśnie. Pragnął jak

najdłużej pieścić śliczną dziewczynę.

- Czy uznasz mnie za erotomana, jeśli przyznam się,

że w marzeniach i snach często widziałem cię nagą? -

spytał Ridge i zachichotał nerwowo.

- Nie - odparła krótko, rozpinając mu koszulę i dżin­

sy. - Mam nadzieję, że wkrótce oboje będziemy nadzy.

Na rozbieraniu sprawa się pewnie nie skończy.

- Masz rację. - Ridge zadrżał pod wpływem zmysło­

wych pieszczot. Zajrzał w błękitne oczy zamglone na­

miętnością.

- Cudownie. Ja również marzyłam o tej chwili. Wie­

działam, czego pragnę - wyznała, okrywając pocałunka­

mi jego brzuch i tors. Po chwili spojrzała mu w oczy

i dodała, nie przerywając zmysłowych pieszczot: - Tym

razem chcę wreszcie poczuć, że stanowimy jedność. Weź

mnie.

Podniecony mężczyzna przymknął na chwilę oczy,

a potem sięgnął po prezerwatywę. Rozsunął kolanem

smukłe uda Dary. Przez moment spoglądał w błękitne

oczy. Oddychał ciężko, przykrywając ją swoim ciałem.

background image

Czuła siłę i żar muskularnego ciała. Jak urzeczona spo­

glądała w tęczówki jasne niczym u lwa.

Nie odrywając wzroku od twarzy kochanki, Ridge

uniósł ręką jej szczupłe biodra i wszedł w nią zdecydo­

wanie.

- Dobrze ci?

Dara nie była w stanie wykrztusić słowa. W milcze­

niu skinęła głową.

Ridge zmrużył oczy i skupił się, chcąc jak najdłużej

czerpać rozkosz z ich miłosnego zespolenia. Poruszał się

wolno jak we śnie.

- Nie spiesz się, kochanie. Chcę cię mieć jak najdłu­

żej. Pragnę dać ci wszystko, na co mnie stać.

Dara nie była w stanie zaprotestować. Śmiało podjęła

ów powolny rytm. Chłonęła żar nagich, wilgotnych ciał

i ciepły urywany oddech ogarniętego płomieniem żądzy

kochanka. Powoli traciła panowanie nad sobą, lecz nadal

wpatrywała się w jego piwne oczy. Po raz pierwszy

w życiu czuła się całkowicie zaspokojona.

Mąciło jej się w głowie. Przycisnęła dłonie do szczu­

płych męskich pośladków, jakby ponaglała kochanka.

Nagle znieruchomiała i westchnęła spazmatycznie.

W chwili gdy nieco ochłonęła, Ridge wszedł w nią

jeszcze głębiej i splótł palce z jej palcami. Piwne oczy

rozświetlił jasny blask. Uszczęśliwiony mężczyzna wtu­

lił twarz w długie ciemne włosy.

Gdy oboje wrócili do rzeczywistości, ułożył się na

plecach, ale nadal trzymał rękę Dary.

- Powinnaś mi była powiedzieć, że od dawna nie

background image

sypiałaś z żadnym mężczyzną. Twoje ciało zdradza takie

sekrety. Mogłem sprawić ci ból. - Ogarnął go niepokój,

gdy przypomniał sobie, że Dara otworzyła szeroko oczy,

kiedy w nią wszedł. Dodał ze smutkiem: - Obawiam się,

że miałem rację.

- Jak możesz tak myśleć? - Dara przechyliła głowę

i popatrzyła mu w oczy. Ridge od razu się uspokoił.

Wszystko było w porządku. Zapomniał się trochę, ale

Dara w ogóle tego nie zauważyła. Była szczęśliwa i za­

spokojona. Po chwili zrobiła smutną minkę, przygryzła

wargę i oznajmiła z westchnieniem: - Rzeczywiście by­

ły takie chwile, gdy czułam się okropnie. Zbyt długo ka­

załeś mi czekać. - Nie wytrzymała i zaczęła chichotać.

Ridge niemal słyszał, jak walą się mury, które wznosił

latami, by ochronić swoje wrażliwe serce. Ta dziewczy­

na bez trudu sprawiła, że przestały istnieć. Czułość, którą

mu okazywała, i bezwzględna uczciwość, z jaką mówiła

o swoich pragnieniach, okazały się skuteczniejsze niż

najpotężniejszy taran. Ridge nie miał pojęcia, czym za­

służył sobie na przychylność tej cudownej istoty. Bez

słowa przyciągnął ją do siebie i mocno przytulił. Wie­

dział, że ten związek nie może przetrwać, a zarazem

przeczuwał, że nie zdoła nigdy zapomnieć o dziewczy­

nie, z którą kochał się tej nocy.

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Następnego ranka Dara była okropnie roztargniona.

Ciągle się potykała, wpadając na meble. Zwymyślała się

za to, gdy popatrzyła do lustra. Promieniała radością,

której nie była w stanie ukryć. Z politowaniem kiwała

głową. Ciekawe, czy wszyscy już się domyślili, że Dara

Seabrook kocha Ridge'a Jacksona. Mniejsza z tym. Ko­

mu się to nie podoba, niech na nią nie patrzy.

Wczorajszej nocy kochali się powtórnie. Gdy odpo­

częli, Ridge przekonał Darę, że powinna wrócić do swe­

go pokoju. Twierdził, że w przeciwnym razie do świtu

nie pozwoli jej zmrużyć oka i sam nie zaśnie.

Rankiem spotkali się w salonie. Ridge rzucił Darze

pytające spojrzenie. Bez słowa podeszła i zarzuciła mu

ramiona na szyję. Poranny całus szybko zmienił się

w namiętny pocałunek kochanków. Gdy w końcu ode­

rwali się od siebie, obojgu brakowało tchu. Dara wpa­

trywała się w ukochanego jak w obraz.

- Dzień... dobry - wykrztusiła z trudem.

- Dzień dobry - odparł zduszonym głosem. - Jak się

spało?

- Cudownie - rzekła z uśmiechem.

background image

- To dobra nowina. Niestety, nie mogę tego o sobie

powiedzieć - mruknął ponuro.

Dara poczuła niepokój. Przytuliła się mocniej do Rid-

ge'a.

- Prosiłeś, żebym wróciła do siebie, ponieważ...

- Zgadza się.

Dopiero teraz spostrzegła, że Ridge źle wygląda. Był

ponury. Sprawiał wrażenie samotnika zamkniętego

w sobie i obrażonego na cały świat. Dara czuła, że ogar­

nia ją rozpacz.

Serce jej się krajało, ale próbowała zachować spokój.

- Mam nadzieję, że nie będziesz mi robił wykładu na

temat rozsądku oraz poczucia odpowiedzialności.

- Jakżebym śmiał! Nie żałuję tamtej nocy. Każda

chwila to cudowne wspomnienie. Niestety, istnieją prze­

szkody, których nie obalą ani uczucia, ani namiętności.

- Powiesz mi, w czym rzecz?

- Nie - odparł krótko i zdecydowanie.

Dlaczego? Miała ochotę rzucić mu w twarz to pyta­

nie, ale opamiętała się i wypowiedziała tylko półgłosem

jego imię. W jednej sylabie zawarła całą swoją tęsknotę.

Ridge zgarbił się, jakby przyszło mu dźwigać ciężkie

brzemię trosk. Zaklął cicho i westchnął.

- Nie mogę ci niczego obiecać, ale zapewniam, że

nikt na świecie nie jest mi bliższy od ciebie. - Podniósł

głowę i popatrzył w błękitne oczy. Ujął dłoń Dary i zło­

żył na niej pocałunek. - To się nigdy nie zmieni.

Po chwili milczenia wypuścił ją z objęć, ruszył

w stronę drzwi i skinął na Darę.

background image

- Clarence chciał się z nami widzieć. Sprawdźmy,

o co mu chodzi.

Starszy pan czekał na nich w bibliotece. Wręczył Da­

rze zmiętą gazetę.

- To okropne. Skandal na sześć dni przed wyborami!

Popularny brukowiec opublikował zdjęcie i biogra­

fię mężczyzny, który rzekomo był nieślubnym synem

Montgomery'ego. Był to rancher ze stanu Wyoming.

- W pierwszej chwili pomyślałem, że patrzę na zdję­

cie Harrisona sprzed dwudziestu lat, ale zmieniłem zda­

nie. Sam nie wiem, co o tym myśleć - żalił się Clarence.

Ridge w pierwszej chwili uznał, że wiadomość zosta­

ła wyssana z palca. Popatrzył na fotografię.

Przebiegł go dreszcz. Widoczny na niej mężczyzna

rzeczywiście miał rysy i posturę Montgomery'ego.

Czyżby wścibski dziennikarz napisał prawdę?
- Okropnie pobladłeś - stwierdziła zaniepokojona

Dara, patrząc na Ridge'a, który bardzo zmienił się na

twarzy. - Co ci jest?

Jackson w milczeniu pokręcił głową. Właśnie odkrył,

że kandydat na prezydenta miał co najmniej dwu nie­

ślubnych synów.

- Muszę odetchnąć świeżym powietrzem - oznajmił.

Mówił prawdę. Miał zawroty głowy.

Przez cały dzień unikał ludzi. Dara nie miała okazji

z nim porozmawiać. Gdy w starym domu zrobiło się

ciemno i cicho, westchnęła i śmiało ruszyła do jego po­

koju. Na widok Ridge'a paradującego bez koszuli zapo­

mniała o kłopotach i zagadkowych doniesieniach. Pra-

background image

gnęła tego mężczyzny. Pociągał ją bardziej niż ktokol­

wiek na świecie.

- Nie mogłam zasnąć.

- Powinnaś leżeć w łóżku i liczyć owce. - Ridge de­

likatnie musnął policzek Dary opuszkami palców. Wpa­

trywał się w nią smutnymi oczyma, jakby chciał powie­

dzieć: Uciekaj stąd, maleńka. Zniecierpliwiona dziew­

czyna odsunęła się nieco. Nie chciała, żeby ukochany

traktował ją jak dziecko.

- Jestem wściekła. Dlaczego Willis Herkner, ten mar­

ny dziennikarzyna, ośmiela się wypisywać takie bzdury?

Zamiast liczyć owce, wolałabym skręcić mu kark.

Ridge zmrużył oczy i pokręcił głową.

- Nie mam ochoty rozmawiać o tym facecie i jego

artykule.

- A o czym gotów jesteś porozmawiać?

- Mam dość gadania, Daro - odparł łagodnie i za­

jrzał jej w oczy.

- Na co masz ochotę? - Nim zadała pytanie, wiedzia­

ła, jaką usłyszy odpowiedź, ale mimo to wypowiedziała

je głośno. Ridge westchnął głęboko.

- Idź do siebie, Daro. Nie możesz dziś ode mnie

oczekiwać czułości i zrozumienia.

Dara nie pozwoliła zbić się z tropu.

- Odpowiedz na moje pytanie.

- Chcesz wiedzieć, czego od ciebie chcę?

Dara bez słowa skinęła głową.

- Dość mam pytań, subtelności i romantycznych

bzdur. - Przerwał na moment. - Chodź ze mną do łóżka.

background image

Dara wstrzymała oddech. Wiedziała, czego się spo­

dziewać, ale gdy usłyszała tę propozycję wypowiedzianą

głośno i wyraźnie, była nieco zakłopotana.

Ridge przyglądał się jej uważnie. Pokiwał głową z po­

nurym zadowoleniem.

- Masz, czego chciałaś. Po co ci to było? Większość

kobiet pragnie czułości i słodkich kłamstw o dozgon­

nym uczuciu. Wybacz, ale...

- Nie jestem podobna do większości kobiet.

- Uważaj. Sama nie wiesz, w co się pakujesz - rzucił

ostrzegawczo Ridge.

Zapewne miał rację. Z drugiej strony pierwotny ko­

biecy instynkt podpowiadał Darze, że trafiła na właści­

wego mężczyznę i powinna przy nim trwać. Czuła, że

Ridge jest wytrącony z równowagi i wściekły na cały

świat.

- Wkrótce się dowiem - szepnęła.

Ridge w milczeniu zsunął jedwabny szlafrok z ra­

mion Dary, objął ją mocno i pocałował zachłannie. Po­

łożył dłonie na zgrabnych pośladkach dziewczyny

i przylgnął biodrami do jej bioder, aby jednoznacznie

dać jej do zrozumienia, czego pragnie.

Po chwili oboje byli nadzy. Ridge nie zapomniał

o prezerwatywie. Kochali się namiętnie i żarliwie.

Wkrótce świat przestał dla nich istnieć, a ciała stały się

dla nich źródłem niewysłowionej rozkoszy.

Gdy ochłonęli, Ridge ubrał się i pomógł Darze wło­

żyć szlafrok. Wziął ją na ręce, zaniósł do sypialni w dru­

gim końcu korytarza i położył do łóżka. Zamierzał

background image

odejść, ale Dara bez słowa chwyciła go za rękę. Chcia­

ła, by spał w jej łóżku, ale nie śmiała powiedzieć tego

głośno.

- Zostanę - obiecał, spoglądając na nią z czułością.

- Zanim poprosiłam, wiedziałeś, czego chcę. - Dara

nie kryła zdziwienia.

- Przejrzałem cię. Nic się przede mną nie ukryje -

stwierdził w zadumie, bawiąc się kosmykiem jej włosów.

- Nie wydajesz się tym uszczęśliwiony.

Ridge westchnął.

- Trudno mi przywyknąć do twojej bliskości. Nikt

na mnie dotąd nie patrzył tak jak ty.

- W takim razie wiesz już, że cię kocham. - Musiała

to wyznać. Nie potrafiła dłużej kryć w sercu owego se­

kretu.

Ridge długo milczał.

- Nic o mnie nie wiesz - powiedział w końcu.

- To nie ma nic do rzeczy - odparła. Wyraz powąt­

piewania w piwnych oczach sprawił, że zebrało jej się

na płacz. Usiadła na łóżku. - Co mam zrobić, żebyś mi

uwierzył? Powiedzieć Harrisonowi? Wykrzyczeć to ca­

łemu światu? Dać ogłoszenie do gazety?

Ridge w milczeniu pokręcił głową. Dara czule pogła­

skała jego obnażoną pierś. Czuła pod palcami niespokoj­

ne kołatanie serca. Ukochany wpatrywał się w nią z za­

chwytem, jakby była magiczną zjawą z krainy czarów,

która może umknąć lada chwila.

- Wierzę ci - szepnął.

background image

Do wyborów pozostało zaledwie pięć dni.

Ridge znienawidził kalendarz i zegar.

Z rozpaczą myślał, że za pięć dni przyjdzie mu na

zawsze rozstać się z Darą, która nie będzie już potrze­

bowała wynajętego ochroniarza.

Po kolacji mrugnęła do niego porozumiewawczo. Po­

szła od razu do łazienki, by wziąć prysznic. Gdy wróciła

do pokoju, wycierając ręcznikiem mokre włosy, ujrza­

ła Ridge'a siedzącego przy biurku. Trzymał w ręku eg­

zemplarz brukowca z artykułem o rzekomym synu Har-

risona. Zmarszczyła brwi. Wydawało jej się, że dawno

wyrzuciła tę gazetę. Podeszła bliżej i dotknęła ramienia

ukochanego.

- Gdzie znalazłeś tego szmatławca?

Zaskoczony Ridge pospiesznie złożył gazetę i cisnął

ją na biurko. Zerwał się z krzesła i wsunął ręce w kie­

szenie.

- W koszu... Tam, gdzie jest jego miejsce.

Dara spostrzegła, że jest zakłopotany. Nie wiedziała,

czemu to przypisać.

- Sądziłam, że nie interesujesz się kampanią wyborczą.

- To prawda - odparł nieco spokojniej.

- W takim razie...

- Zastanawiam się, kim jest ów facet na zdjęciu.

Dara spojrzała na leżącą na biurku gazetę.

- Podobieństwo jest uderzające.

- Znasz tego mężczyznę?

Dara pokręciła głową. Zastanawiała się, czemu Ridge

tak się przejmuje napastliwym artykułem.

background image

- Chyba nie wierzysz w idiotyzmy, które wypisuje

jakiś głupi pismak - rzuciła ze złością.

- Moja opinia jest bez znaczenia - odparł, wzrusza­

jąc ramionami. - Ty to co innego. Dziennikarze na pew­

no będą próbowali coś z ciebie wyciągnąć. Musisz być

na to przygotowana.

- Moim zdaniem wszystkie te bzdury o nieślubnym

synu zostały wyssane z palca. Chyba przyznasz mi rację.

- Dara z niepokojem spoglądała na ukochanego.

- Zapewne masz rację, ale nie da się ukryć, że męż­

czyzna na zdjęciu jest bardzo podobny do Montgome-

ry'ego.

Dara była zaniepokojona. Intuicja podpowiadała jej,

że dzieje się coś złego.

- Od początku wiedziałam, że nie należysz do zwo­

lenników Harrisona, ale teraz wydaje mi się, że traktu­

jesz go jak osobistego wroga. - Podeszła do Ridge'a

i położyła dłonie na jego piersi. Ogarnął ją lęk. - Co się

dzieje? - wypytywała niespokojnie. - Powiedz mi, co

wiesz o Harrisonie. Znałeś go wcześniej?

Ridge znieruchomiał. Chłód w jego oczach sprawił,

że Dara utwierdziła się w swoich obawach.

- Twojego ojca chrzestnego poznałem osobiście

w studiu telewizyjnym przed kilkoma dniami. Sama

mnie przedstawiłaś panu senatorowi - stwierdził oschle.

Dara zadrżała. Przeczuwała, że wkrótce pozna jakąś

mroczną tajemnicę, która odmieni jej życie.

- W takim razie skąd to nagłe zainteresowanie plot­

kami opublikowanymi przez podrzędny dziennik? - wy-

background image

pytywała niecierpliwie. - Ciągle przypinasz Harrisono-

wi jakieś łatki. Co przesądziło o twojej niechęci do nie­

go? To nie jest zwyczajna antypatia.

Ridge odwrócił się bez słowa.

- Nienawidzisz go - szepnęła Dara ze ściśniętym

sercem.

- Mówiłem ci, że nie lubię polityków - odparł wy­

mijająco Ridge.

- Tu chodzi wyłącznie o Harrisona.

- Nie nalegaj, Daro. Będzie lepiej, jeśli ci tego o-

szczędzę - stwierdził ponuro Ridge.

Dziewczyna była przerażona. Drżała ze strachu. Po­

czuła dziwny chłód. Oddychała płytko i nieregularnie.

- Nienawidzisz go - powtarzała obsesyjnie.

- Tak - przyznał z wściekłością Ridge. Coś w nim pęk­

ło. - Nienawidzę go! Ten skurwysyn jest moim ojcem.

- Co? - Dara potrząsnęła głową. - Niemożliwe! To

chyba jakaś pomyłka!

- Nie. Jestem nieślubnym synem Montgomery'go.

Podobieństwo jest nikłe, ale popatrz mi w oczy. - Ridge

odwrócił się i pochylił nad Darą.

Dziewczyna wpatrywała się w złociste tęczówki podo­

bne do lwich ślepi. Takie same miał jej ojciec chrzestny.

Poczuła zawrót głowy.

background image

ROZDZIAŁ DWUNASTY

Minęło sporo czasu, nim Dara wreszcie doszła do

siebie. Jej umysł pracował gorączkowo. Nie była w sta­

nie uporządkować myśli. Zamknęła oczy i potrząsnęła

głową. Skup się, nakazała sobie. Z rozpaczą popatrzyła

na Ridge'a.

- Jak? Kiedy? - spytała, bezradnie rozkładając ręce.

- To proste - stwierdził rzeczowo. - Moja matka

przyjechała do Hollywood i zagrała kilka rólek w mar­

nych filmach. Chętnie uczestniczyła w szalonych przy­

jęciach i jak przystało na początkującą, niezbyt utalen­

towaną aktoreczkę, szukała wpływowego protektora.

Przez sześć tygodni romansowała z Harrisonem Mont-

gomerym.

- Słyszałam od ciebie, że przyjechała do Hollywood

dopiero po porodzie.

- Dwa razy próbowała zrobić karierę.

- Czegoś tu nie rozumiem. - Dara przygryzła wargę.

- Harrison nie mógł romansować z twoją matką. Był już

wtedy... - Dara umilkła. Zdała sobie sprawę, że rozu­

muje jak naiwna pensjonarka. Po chwili dodała szeptem:

- Był żonaty.

background image

- Zgadza się - odrzekł drwiąco Ridge. - Był żonaty.

- Wiedział o dziecku? Czy twoja matka mu powie­

działa?

- Próbowała się z nim skontaktować. Zostawiła wia­

domość w jego biurze. Gdy odkryła, że będzie miała

dziecko, już się nie spotykali. Wróciła do Missisipi i tam

czekała na rozwiązanie. Gdy przyszedłem na świat, wró­

ciła do Hollywood najszybciej, jak mogła.

Dara znów potrząsnęła głową. Jej uporządkowany

i bezpieczny świat został nagle przewrócony do góry

nogami.

- To się nie mieści w głowie. Jak mam się z tym

uporać? Czy matka powiedziała ci, że jesteś synem Har-

risona?

- Tak - odparł cicho Ridge. - Była narkomanką. Tej

samej nocy przedawkowała i umarła. Miałem wtedy

szesnaście lat.

- Boże miłosierny! - jęknęła dziewczyna. Gardło

miała ściśnięte. Chciała objąć Ridge'a, który cofnął się

niespodziewanie. Złamał jej serce.

- Dawne dzieje - rzucił chłodno.

Nie dała się oszukać. Jej ukochany cierpiał od lat, ale

rana wcale się nie zabliźniła. Wiedziała, że Ridge potrze­

buje rady i pociechy. Ktoś powinien mu pomóc.

- Musimy powiedzieć Harrisonowi całą prawdę.

- Wykluczone - upierał się Ridge. Dara popatrzyła

na niego ze zdumieniem.

- Przecież...

- Przez tyle lat obywałem się bez ojca. I teraz dam

background image

sobie radę sam - oznajmił, zaciskając pięści. - Nie jest

mi potrzebny.

Nagle zmienił się na twarzy, jakby nie był w stanie

dłużej ukrywać cierpienia, ale szybko wziął się w garść

i spojrzał na Darę z obojętną miną, która zmroziła jej

serce.

- Teraz wiesz, dlaczego nie możemy być razem. -

Potrząsnął głową, widząc, że dziewczyna chce mu prze­

rwać. - Moja nienawiść do Montgomery'ego jest równie

silna jak twoje do niego przywiązanie. To by nam zatruło

życie.

Dara nie miała siły dłużej się spierać. Ostatni argu­

ment ukochanego całkiem ją pognębił. Przymknęła oczy

starając się uporządkować wszystko, czego się przed

chwilą dowiedziała, lecz mimo to nadal miała w głowie

kompletny zamęt. Gdy otworzyła oczy, Ridge'a nie było

już w jej sypalni. Jej serce ścisnęło się z żalu. Chciała

zawołać ukochanego, biec za nim.

Została w pokoju. Jak miała go przekonać, że wszy­

stko może się zmienić na dobre?

Ridge poruszał się jak automat. Niewiele brakowało,

by wpadł na zaaferowaną Rainy.

- Przepraszam - mruknął, nie zatrzymując się ani na

chwilę. Ruszył ku frontowym drzwiom. Chciał uciec jak

najdalej od rzeczywistości, od Dary, od myśli, które

zatruwały mu serce i umysł.

Mimo woli zastanawiał się, czy mężczyzna na zdjęciu

rzeczywiście jest synem Harrisona z nieprawego łoża.

background image

Gdyby ta wiadomość okazała się prawdziwa, Ridge

miałby przyrodniego brata. Przyjął nowinę dość obojęt­

nie. Tęsknił za Darą. Był przekonany, że ją stracił.

Unikał jej przez cały dzień. Wieczorem ledwie trzy­

mał się na nogach. Był wyczerpany. Długo stał pod

prysznicem. Niespodziewanie ktoś uchylił zasłonę. Dara

wślizgnęła się do ciasnej kabiny. Twarz miała zapłakaną.

Była poważna i gotowa stawić mu czoło.

Ridge nie mógł złapać tchu. Patrzył na nią z niedo­

wierzaniem. Cały zdrętwiał.

- Odejdź - szepnął.

- Nie - odparła zdecydowanie. Ridge zaklął cicho.

- Nic nas nie łączy.

- Mylisz się.

Podeszła i przytuliła się do rozgrzanego gorącą wodą

ciała. Ridge zacisnął powieki.

- To nie ma sensu. Po wyborach nasze drogi się

rozejdą.

- Trudno. Odejdziesz świadomy, że kocham cię

ponad wszystko na świecie.

Ridge był wzruszony. Oddychał z trudem.

- Daro... - zaczął. Umilkł i popatrzył w sufit.

Dziewczyna okrywała pocałunkami jego tors i ra­

miona.

- Zostanę - oznajmiła łamiącym się głosem. - Teraz

muszę być przy tobie.

Serce mu się krajało, gdy słuchał jej drżącego głosu.

Nie był w stanie opierać się dłużej. Przytulił mocno śli­

czną i upartą dziewczynę.

background image

- Czemu do mnie przyszłaś? - zapytał.

- Już ci mówiłam. Kocham cię.

Zarzuciła mu ręce na szyję, wspięła się na palce

i przycisnęła usta do jego warg. Przesunęła po nich czub­

kiem języka, zachęcając ukochanego do śmielszych po­

całunków. Po chwili obojgu zakręciło się w głowie. Po­

żądanie okazało się silniejsze niż rozsądek.

Dara odsunęła się nieco i spojrzała ukochanemu

w oczy.

- Chcę cię pocieszyć. Błagam, pozwól mi.

- Wystarczy, że tu ze mną jesteś. Bardzo mi pomo­

głaś - wyznał z uśmiechem i przesunął dłonią po jasnej

skórze, gładkiej niczym jedwab.

Dara uśmiechnęła się z chytrze. Była uosobieniem

tryumfującej kobiecości.

- To dopiero początek.

Namiętność i zaufanie... Te dwie cechy ujęły Ridge'a

za serce. Był pod urokiem ślicznej i mądrej dziewczyny,

która nie kryła swoich pragnień i bez wahania stanęła

przed nim, przekonana, że nie zostanie odtrącona. Pra­

gnął jej ciała i serca. Pożądanie nie było już dla nich

obojga najważniejsze. Ufał Darze, gotów był zdać się

na jej łaskę i wiedział, że spotka go za to wspaniała

nagroda.

Stali we dwoje pod strumieniem wody, a żądza roz­

palała się w nich coraz gorętszym płomieniem. Piesz­

czoty ciepłych kropli i niecierpliwych dłoni już im nie

wystarczały.

Ridge oparł Darę plecami o ścianę. Objęła nogami

background image

jego biodra. Wziął ją na stojąco, gwałtownie i pospiesz­

nie. Powtarzała raz po raz jego imię.

- Jesteś dla mnie wszystkim - szepnął, nim rozkosz

zmąciła mu umysł.

Ostatnie przedwyborcze spotkanie Harrisona Mont-

gomery'ego odbyło się w przeddzień elekcji. Senator

zaprosił wpływowych zwolenników na uroczysty ban­

kiet. Dziennikarze brukowych dzienników spekulowali

na temat sensacyjnych wiadomości dotyczących nie­

ślubnego syna kandydata na prezydenta. Pracownicy je­

go sztabu nabrali w wody w usta. Sensacja dnia wkrótce

spowszedniała czytelnikom i sytuacja wróciła do normy.

Montgomery niewiele stracił w przedwyborczych son­

dażach.

Po zakończeniu przyjęcia Harrison wyszedł z hotelu

w towarzystwie żony, chrzestnej córki oraz agentów taj­

nych służb. Ridge kątem oka dostrzegł w tłumie kilku

mężczyzn z emblematami tej samej organizacji, której

członkowie poturbowali w Wirginii Darę i Raya.

- Szybko, wsiadajcie do aut. Tu jest niebezpiecznie

- mruknął półgłosem do Dary.

Montgomery go nie posłuchał. Pozdrawiał swoich

zwolenników. Instynkt polityka górował nad rozsąd­

kiem. Nie zwracał uwagi na wrzaski nielicznych prze­

ciwników. Gdy jeden z reporterów zapytał, co sądzi

o tych krzykaczach, odparł z pobłażliwym uśmiechem:

- To właśnie stanowi o sile naszego kraju. Każdy ma

prawo do wypowiadania swoich poglądów.

background image

Zniecierpliwiony Ridge pociągnął Darę w stronę

otwartych drzwi auta.

Montgomery odprowadził żonę do limuzyny. Nagle

przyszło mu do głowy, że byłoby dla niego korzystne,

gdyby pokazał się tłumowi w towarzystwie chrzestnej

córki. Nie bacząc na wcześniejsze ustalenia, pomachał

ręką siedzącej już w limuzynie Helen i ruszył do auta

Dary.

Ridge zaklął. Sytuacja wymykała się spod kontroli.

Tajni agenci powinni się błyskawicznie przegrupować

i rozdzielić. Ochrona przysługiwała zarówno senatoro­

wi, jak i jego małżonce.

Montgomery podszedł do stojącej przy samochodzie

Dary i i objął ją ramieniem. Wiedział, że dla fotorepor­

terów to nie lada gratka: uroczy obrazek z życia rodzin­

nego wyższych sfer.

Ridge obserwował tłum.

- Nie umiem wyrazić, kochanie, jak wiele ci za­

wdzięczam - powiedział senator do przybranej córki.

- Muszę z tobą porozmawiać. To bardzo ważne - o-

znajmiła z powagą Dara.

Senator wyraźnie się zawahał. Ridge spostrzegł kątem

oka, jak z ociąganiem kiwa głową.

- Wkrótce do ciebie zadzwonię.

Tłum krzyczał coraz głośniej.

- Nie czas na pogawędki. - Ridge zdecydowanym

ruchem wepchnął Darę do auta. Gdy się wyprostował,

usłyszał pierwszy strzał. Tłum ogarnęła panika. Zatrzas­

nął drzwi i zorientował się, że przed Montgomerym jest

background image

pusta przestrzeń. Żaden z agentów nie osłaniał kandyda­

ta na prezydenta. W mgnieniu oka ocenił sytuację. Za­

reagował instynktownie.

Zasłonił ojca przed kolejnym strzałem.

Padł na chodnik ugodzony pociskiem przeznaczonym

dła senatora Montgomery'ego.

background image

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

- Jestem dla pacjenta bliską osobą! Należę do jego

rodziny - krzyczała Dara do nieustępliwej pielęgniarki

w recepcji.

Szpitalna siostra najwyraźniej miała spore doświad­

czenie w kontaktach z krewnymi i znajomymi chorych.

Nie robiły na niej wrażenia histeryczne wrzaski ani bła­

galne zapewnienia.

- Jeśli zechce mnie pani dopuścić do głosu, zaraz

wszystko wyjaśnię. Operacja trwa. Gdy tylko pacjent

zostanie przewieziony na oddział intensywnej terapii,

będzie pani mogła go zobaczyć.

Dara otarła załzawione oczy. Poczucie bezsilności do­

prowadzało ją do furii. Gdy ujrzała Ridge'a padającego

na chodnik, wyskoczyła z limuzyny i przypadła do uko­

chanego, choć powtarzano jej nieustannie, że w takiej

sytuacji powinna zostać w aucie.

- Wszędzie była krew - mruknęła półgłosem. Wciąż

miała przed oczyma Ridge'a, leżącego nieruchomo na

chodniku.

- Pocisk uszkodził śledzionę - wyjaśniła pielęgniar­

ka, wezwała sanitariusza i dodała życzliwie: - Kolega

zaprowadzi panią do poczekalni. Zaparzyłam kawę.

background image

Wiem, że jest pani chrzestną córką Harrisona Mont-

gomery'ego.

- Harrison wyszedł z tego bez szwanku - stwierdzi­

ła półgłosem Dara. - Mój biedny Ridge poważnie ucier­

piał.

Mijały kolejne godziny. Dara siedziała w poczekalni

i modliła się po cichu. Gdy zjawił się Clarence i próbo­

wał ją namówić, żeby wróciła do domu choćby po to,

by zmienić poplamione krwią ubranie, stanowczo od­

mówiła.

- Harrison nalegał...

- Nic mnie to nie obchodzi. - Dara wzdrygnęła się,

słysząc to imię. Mężczyzna, którego kochała, walczył ze

śmiercią, ponieważ uchronił Montgomery'ego przed za­

machowcem. Ta myśl była niczym okrutna tortura. Dara

rozpłakała się znowu. Zakłopotany Clarence objął ją

ramieniem i delikatnie poklepał po plecach.

W końcu do poczekalni zajrzał chirurg.

- Połataliśmy śledzionę, jak się dało - tłumaczył. -

Pacjent stracił dużo krwi, ale się nie poddał. Najwyraź­

niej ma ochotę żyć. Moim zdaniem, wyjdzie z tego. -

Lekarz popatrzył na zegarek. - Za kwadrans przewiozą

go na intensywną terapię. Pani jest członkiem jego ro­

dziny? Tak mówiła siostra oddziałowa.

Dara wytarła nos i skinęła głową.

- Zamierzamy się pobrać.

Kątem oka dostrzegła zdziwioną minę Clarence'a.

Odwróciła głowę i rzuciła mu ostrzegawcze spojrzenie.

- Ten pan może to potwierdzić.

background image

Clarence zamrugał powiekami i odchrząknął.

- Oczywiście. Wkrótce ślub - przytaknął niepewnie.

Dara odzyskała siły. Pobiegła do windy. Z pięcio­

minutowym opóźnieniem przywieziono na oddział nie­

przytomnego Ridge'a. Leżał bez ruchu na szpitalnym

łóżku. Skórę miał poszarzałą, usta blade. Dara zastana­

wiała się, czy chirurg nie jest nadmiernym optymistą.

Uspokoiła się dopiero wtedy, gdy wzrok jej padł na

kontrolne monitory. Serce biło mocno i regularnie.

Po kilku godzinach Ridge otworzył wreszcie oczy

i popatrzył na siedzącą przy łóżku dziewczynę. Poruszył

dłonią.

- Daro...

Ścisnęła delikatnie jego chłodne palce. Łzy stanęły jej

w oczach.

- Ridge, bardzo cię kocham. Wyjdziesz z tego. Wszy­

stko będzie dobrze.

- Naprawdę? - zapytał niepewnie, z trudem wyma­

wiając słowa.

Zmarszczył brwi i przełknął ślinę.

- Ktoś jeszcze został ranny?

- Nie. - Dara natychmiast się domyśliła, o kogo py­

ta. Zrobiło jej się ciężko na sercu. - Żadnych ofiar. - Ob­

serwowała Ridge'a, który z wolna zapadał w sen. Uwie­

rzyła, że będzie żył.

Gdy Ridge znów się obudził, dobiegł go niski dźwię­

czny głos.

- Dziękuję za uratowanie mi życia.

Serce Ridge'a uderzało coraz szybciej. Chciał otwo-

background image

rzyć oczy, ale powieki były zbyt ciężkie. Nie był w sta­

nie ich unieść.

- Montgomery? - zapytał schrypniętym głosem.

- Zaciągnąłem dług, którego nie można spłacić. -

Ridge rozumiał poszczególne słowa, ale nie umiał pojąć

ich sensu. Oddychał z trudem. W oddali rozległo się

uporczywe brzęczenie.

- Gdybym mógł coś zrobić...

- Proszę wyjść -, nakazał kobiecy głos. - Stan pa­

cjenta niespodziewanie się pogorszył.

Ridge oblizał suche wargi. Słyszał przyciszone głosy

rozmawiających pielęgniarek. Ktoś przyjaznym gestem

dotknął jego dłoni. To nie była ręka Dary. Chory ponow­

nie zapadł w sen.

Ocknął się po jakimś czasie i zamrugał powiekami.

Widział jak przez mgłę, ale poznał Darę. Było mu ciepło.

Przestał się bać.

- Kocham cię - oznajmił nieswoim głosem. Ob­

raz siedzącej przy łóżku dziewczyny był coraz wyraź­

niejszy.

Dara rozpłakała się z radości. Była szczęśliwa i bar­

dzo zmęczona. Delikatnie głaskała jego czoło, wargi

i policzki. Zagryzła usta, próbując wziąć się w garść.

Ridge czuł się lekki i spokojny. Miał wrażenie, że

kamień spadł mu z serca. Minęło sporo czasu, nim zdał

sobie sprawę, w czym rzecz.

- Przestałem go nienawidzić - oznajmił z niedowie­

rzaniem, patrząc na ukochaną.

background image

Pobrali się trzy tygodnie później. Ridge chętnie poje­

chałby w podróż poślubną na Tahiti, Dara okazała jed­

nak więcej rozsądku. Długa podróż samolotem byłaby

dla rekonwalescenta zbyt męcząca. Postanowili spędzić

miodowy miesiąc na małej wyspie u wybrzeży Wirginii.

Ridge nie miał powodów do narzekania. Zamieszkali

w przytulnym domku niedaleko plaży, na którą nie mieli

wstępu inni turyści. Troskliwa żona czule opiekowała się

wracającym do zdrowia młodym małżonkiem, który wo­

dził za nią nieustannie zachwyconym spojrzeniem.

W kostiumie kąpielowym prezentowała się doskonale.

Oboje godzinami wysiadywali na werandzie. Odpoczy­

wali po trudach ostatnich miesięcy; kochali się łagodnie

i czułe, by nie ucierpiało na tym zdrowie Ridge'a. Wie­

czorami podziwiali zachody słońca. Ich wspólne życie

dopiero się zaczynało.

background image

EPILOG

Dara poznała całą prawdę. Harrison Montgomery

miał trzech nieślubnych synów. Największą zagadką był

dla niej Reese Marchand - nawrócony grzesznik, który

dawniej chętnie i szczęśliwie grywał w kasynach Monte

Carlo. Jego matką była Francuzka, która przed trzydzie­

stoma sześcioma laty zakochała się w przystojnym

urzędniku amerykańskiej ambasady w Paryżu. Reese

był owocem ich związku.

Elegant i buntownik w jednej osobie, ustatkował się

dopiero po ślubie. Miłość go odmieniła. Wodził rozko­

chanym spojrzeniem za Beth Langdon-Marchand. Ślicz­

na blondynka była w zaawansowanej ciąży.

Dara z niedowierzaniem przyglądała się gościom ze­

branym w salonie. Była przekonana, że zapamięta na

zawsze tych kilka lutowych dni. W jej rodzinnym do­

mu zebrali się trzej synowie Montgomery'ego. Ci wspa­

niali mężczyźni od razu przypadli sobie do serca. Trzy

pary szybko zaprzyjaźniły się na dobre i złe. Syno­

wie Harrisona mimo wszystko mieli w życiu sporo

szczęścia. Spotkali na swej drodze wspaniałe kobie­

ty i zakochali się w nich z wzajemnością. Dara zawsze

wierzyła w potęgę miłości, ale w życiu jej gości i mę-

background image

ża za sprawą wielkiego uczucia dokonał się prawdziwy

cud.

Dara sądziła początkowo, że Reese bardzo różni się

od braci. Lukas i Ridge byli podobni - niesłychanie pra­

cowici, wrażliwi, ostrożni. Reese chętnie żartował

i uchodził za wesołka. Ridge wyjaśnił ukochanej,

w czym rzecz.

- Reese uważnie wszystkich obserwuje. Jest uprzej­

my i przyjacielski. Ma wdzięk Europejczyka w każdym

calu. Ludzie się na to nabierają. W głębi ducha jest taki

jak Lukas i ja. Zwróć uwagę, jak dba o Beth. Często pyta

o jej samopoczucie. Przyjrzyj im się jutro, a przyznasz

mi rację.

Następnego dnia Dara usiłowała policzyć troskliwe

uwagi Marchanda. Szybko straciła rachubę.

Cieszyła się z rodzinnej wizyty; była jednak zdener­

wowana, chociaż starała się tego nie okazywać.

Czy przyjedzie? Przecież obiecał.

Postanowiła spokojnie podejść do sprawy. Jeżeli spe­

cjalny gość dotrzyma słowa, będzie miała powód do

radości; jeśli zawiedzie, trzeba szybko o tym zapomnieć.

Często rozmawiała przez telefon z Beth oraz Kelsey,

żoną Lukasa. Wspomniała im, że zaprosiła także Harri-

sona Montgomery'ego. Trzej jego synowie - mimo róż­

nic wynikających ze sposobu wychowania i tradycji ro­

dzinnych - nie mieli ochoty uczestniczyć w przyjęciach

odbywających się na trawniku w Białym Domu. Zależa­

ło im wyłącznie na tym, by spotkać się z ojcem twarzą

w twarz.

background image

Dara czuła znajomy ucisk w gardle. Od czasu do cza­

su wyglądała przez okno. Widziała tylko padający śnieg.

Czy Harrison zdecyduje się przyjechać?

Czy to spotkanie pozwoli jego synom uporać się z bo­

lesną przeszłością? Lukas, Reese oraz jej ukochany Rid-

ge cierpieli długie lata, wychowując się bez rodzonego

ojca.

Rainy, gospodyni Seabrooków, usłyszała dzwonek

i pobiegła otworzyć. Na widok gościa otworzyła szeroko

oczy.

- Ależ to pan Mont... - Urwała w pół słowa i popra­

wiła się natychmiast. - Witam, panie prezydencie.

Harrison Montgomery czuł przyjemny dreszczyk, ile­

kroć tytułowano go w ten sposób. Dziś jednak przyje­

chał w odwiedziny jako osoba prywatna. Skinął przyjaź­

nie dłonią ukrytą w czarnej rękawiczce i oznajmił:

- Proszę nie anonsować mego przybycia. Jestem

w domu przyjaciół.

Czuł chłód lutowego wiatru, ale znacznie bardziej

dawał mu się we znaki strach ściskający serce. Tego

wieczoru musiał stawić czoło widmom przeszłości.

Drew Forrester, rzecznik prasowy prezydenta, radził

odwołać tę wizytę. Harrison uznał jednak, że nadeszła

pora, by naprawić dawne błędy i zadośćuczynić skrzyw­

dzonym.

Nim wszedł do salonu, zajrzał przez oszklone drzwi.

Zobaczył trzech mężczyzn i kobietę zajętych grą w bi­

lard. Dwie śliczne dziewczyny obserwowały rozgrywkę.

background image

Z żalem spoglądał na synów. Nie miał innego potom­

stwa. Wiele go w życiu ominęło.

Było mu ciężko na sercu, gdy wspominał matki tych

przystojnych mężczyzn. W przeszłości zależało mu

przede wszystkim na zrobieniu kariery; z kobietami ob­

chodził się dość bezceremonialnie. Donnę Caldwell

uwiódł lekkomyślnie jako młody student. Od lat wyrzu­

cał sobie jednak, że złamał życie miłej i łatwowiernej

dziewczynie. Syłvie oddal serce. Kochał ją, ale nie mogli

się pobrać. Zacisnął powieki; tamta rana nigdy się nie

zabliźniła. Młoda i namiętna Jenna Jackson pocieszała

go, kiedy się dowiedział, że Sylvie poślubiła innego.

Sam zdecydował się na małżeństwo z rozsądku i wybrał

Helen.

Kto by przypuszczał, że śliczna żona nie da mu

dzieci?

W salonie panował przyjemny nastrój. Montgomery

zapragnął wygrzewać tam stare kości. Od dawna czuł

dziwny chłód. Miał nadzieję, że wśród młodych, sym­

patycznych ludzi zdoła się wreszcie ogrzać.

Otworzył drzwi i wszedł do salonu. Z żalem myślał

o tym, co go w życiu ominęło.

Usłyszał głośne westchnienie. Ujrzał Darę, która

wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczyma.

Dość jałowych rozważań o minionych latach, nakazał

sobie w duchu. Pora stawić czoło teraźniejszości oraz jej

problemom.

Dara stanęła obok chrzestnego ojca i nerwowo splotła

palce.

background image

- Ridge, Reese, Lukas... - zaczęła drżącym głosem.

Harrison odetchnął głęboko i wziął się w garść.

- Chciałam was przedstawić naszemu gościowi - do­

dała pani domu. Montgomery podszedł do synów.

Trzy ciemne głowy podniosły się znad bilardowego

stołu. Harrison nadrabiał miną, ale w całym swoim życiu

nie był tak przerażony. Badawcze spojrzenia synów

przeszywały go na wylot. Pod ich taksującym wzrokiem

doszedł do wniosku, że po tym przerażającym doświad­

czeniu niestraszny mu nawet deficyt budżetowy. Ocze­

kiwał niechęci, nawet wzgardy. W oczach synów ujrzał

jednak pewność siebie i wewnętrzną siłę. Spoglądali na

niego z ciekawością. Harrison Montgomery pojął nagle,

że za sprawą jakiejś tajemniczej siły z jego życiowych

pomyłek wynikło prawdziwe dobro.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
216 Banks Leanne Na przekór losowi
Banks Leanne Potrójne zaręczyny 01 Kochany Święty Mikołaju (2003) Gabriel&Faith
541 Banks Leanne Million Dollar Men 03 Sekret milionera
Banks Leanne Dynastia Connellych 01 Król z Chicago
428 Banks Leanne Niezależna narzeczona
Banks Leanne Gorący Romans 938 Największa wygrana
428 Banks Leanne Niezależna narzeczona
Banks, Leanne Die Hudsons 01 Falsches Spiel wahre Leidenschaft
Banks Leanne Niegrzeczna narzeczona(1)
Banks Leanne Niezależna narzeczona (1997) Stan&Jenna Jean
716 Banks Leanne Uwierz mi
GR0716 Banks Leanne Uwierz mi
0514 Banks Leanne Million Dollar Men 01 Moje życie z szefem
Banks Leanne Na przekór losowi 4
948 Banks Leanne Gorący Romans 948 Nieoczekiwana zmiana
424 Banks Leanne Niegrzeczna narzeczona
0538 Banks Leanne Million Dollar Men 02 Pokochać milionera
Banks Leanne Uwierz mi 2

więcej podobnych podstron