background image

GILL SANDERSON 

 

Znów z rodzin

ą 

(A Family Again) 

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY 

 

Zetknął  ich  z  sobą  czysty  zbieg  okoliczności.  Wspominając  później  owo  pierwsze 

magiczne spotkanie, 

Emily pomyślała, że od początku przeczuwała, iż ten mężczyzna jest jej 

pisany. 

Ale musiało upłynąć dużo czasu, zanim w pełni to sobie uświadomiła.   

Drażniący dym z malutkiego ogniska powoli unosił się do góry, aż po dach chaty skąpo 

oświetlonej  światłem  dwóch  lamp  sztormowych.  Nupala,  pacjentka Emily,  rodziła  już  od 
wielu godzin. Teraz, 

z nadejściem świtu, skurcze następowały w krótkich, pięciominutowych 

odstępach. Półleżąc, Nupala opierała się plecami o ścianę. Na jej twarzy malował się wyraz 
pokornej  cierpliwości,  ale  syczący,  urywany  oddech  i  zroszone  potem  czoło  pozwalały  się 
domyślać,  że  bardzo  cierpi.  Ponieważ  jednak  kobietom  nie  przystoi  krzyczeć  z  bólu  przy 
porodzie, 

starała się nad sobą panować.   

Obok w rogu siedziały w kucki dwie starsze kobiety, odganiając natrętne muchy. Były to 

matka  i  teściowa  Nupali.  Wcześniej  przez  długi  czas  energicznie  masowały  dziewczynie 
brzuch, 

tak że w końcu Emily poprosiła je, by przestały, bo skóra była już zaczerwieniona.   

Eunice Latifa, 

praktykantka  ucząca  się  od  Emily,  uklękła  na  glinianej  podłodze  i  z 

pomocą  stetoskopu  sprawdziła,  jak  radzi  sobie  maleńkie  serduszko.  Jej spokojne ruchy 
wskazywały, że dziecku nic nie grozi.   

Tu,  w tej chacie, 

nie  było  żadnej  karty  przebiegu  ciąży  ani  innych  udogodnień.  Emily 

zerknęła  na  notatnik  Eunice  i  skinęła  głową  z  aprobatą.  Tego  właśnie  najtrudniej  było  je 
nauczyć – żeby skrupulatnie zapisywały wszystkie spostrzeżenia i wyniki badań.   

Praktykantki  z  misji  uważały,  że  mają  być  pielęgniarkami  lub  położnymi,  a nie 

urzędniczkami, dlatego z zasady nie lubiły dokumentowania. Zwłaszcza wtedy, gdy wszystko 
było w porządku. Emily uśmiechnęła się pod nosem. W dalekiej Anglii też nie brakuje ludzi, 
którzy rozumują tak samo.   

Eunice jednak była inna. Systematycznie sprawdzała temperaturę, ciśnienie krwi, tętno i 

częstość akcji serca płodu, i wszystko pracowicie zapisywała w notatniku. Nie omieszkała też 
upewnić się, że mocz był oddawany regularnie i że nie było w nim śladów białka i ketonu.   

Ale w tej chwili praktykantka była zdenerwowana – nie tyle samym porodem, ile faktem, 

że obserwuje ją nauczycielka. I jej niepokój udzielał się Nupali.   

– 

Wychodzę na moment, Eunice – oznajmiła spokojnie Emily. – Świetnie ci idzie, nie 

jestem ci potrzebna. – 

W czarnych oczach na sekundę rozbłysnął lęk, więc dodała łagodnie: – 

W razie czego zawołaj mnie. Ale jestem pewna, że sobie poradzisz.   

Zgodnie z intencją Emily, Eunice uznała te słowa za dowód zaufania.   
– Tak jest, panno Grey. 

Wszystko będzie dobrze.   

Na dworze świtało i niebo zdążyło się już zaróżowić. Emily przebiegła wzrokiem stojące 

wokół chaty w kształcie stożków i otaczające osadę cierniowce. Wsłuchała się w  gdakanie 
kur, 

w  głuchy  odgłos  bydlęcych  kopyt  w  zagrodzie.  Głęboko  zaczerpnęła  powietrza,  by 

poczuć  zapach  Afryki  –  woń  roślinności  i  palonego  drewna,  przemieszaną  z  odorem  łajna. 
Wdychała ten zapach od dwóch lat; stał się nieodłączną częścią jej życia.   

background image

Przeciągając się, z przyjemnością zauważyła, że jest jeszcze w miarę chłodno. Przez całą 

noc  nie  zmrużyła  oka  i  nagle  poczuła  się  śmiertelnie  zmęczona.  Ale  przecież  zawsze  była 
zmęczona.   

Znienacka ogarnęła ją tęsknota za domem, za Anglią. Miała dość jaskrawych kolorów i 

wiecznego skwaru – 

pragnęła mżawki i stonowanych barw, pragnęła towarzystwa ludzi takich 

jak ona sama. 

Chciała zobaczyć się z ojcem, z siostrami. Chciała pracować w dużym i dobrze 

wyposażonym  szpitalu.  Chciała  mieć  oparcie  w  lekarzach  i  konsultantach;  w 
profesjonalistach, 

na  których  mogłaby  polegać.  Miała  po  dziurki  w  nosie  samodzielnego 

podejmowania tak wielu trudnych decyzji.   

Za 

sobą  usłyszała  podekscytowane  szepty  i  pełne  bólu  sapanie  Nupali.  Wśliznęła  się z 

powrotem do chaty i celowo pozostała w cieniu. Niech Eunice się przekona, ile potrafi.   

Starsze kobiety chciały zbliżyć się do rodzącej, lecz Eunice powstrzymała je gestem ręki i 

odezwała się do Nupali w rodzimym języku. Było to krótkie, dźwięczne polecenie. Emily z 
trudem ukryła uśmiech. „Przyj!” musi chyba brzmieć podobnie we wszystkich językach.   

Nupala  na  wpół  załkała,  na  wpół  jęknęła  i  bardzo  szeroko  rozwarła  nogi.  Już  po 

kwadransie  ukazała  się  główka,  którą  Eunice  odpowiednio  pokierowała.  Sprawdziła,  czy 
pępowina  nie  owinęła  się  dziecku  wokół  szyi.  Z  całą  resztą  również  poradziła  sobie  bez 
zarzutu.   

Na świat przyszedł chłopiec. Rodzina się ucieszy, pomyślała Emily. Tu uważa się, że z 

chłopców  jest  większy  pożytek.  Eunice  owinęła  go  przygotowaną  uprzednio  pieluchą  i 
położyła matce na piersi. Następnie przecięła pępowinę. Dwie starsze kobiety głośno syknęły 
z przerażenia – zgodnie z miejscowym obyczajem nie powinno się tego robić aż do chwili 
pojawienia się łożyska.   

Eunice  metodycznie  robiła,  co  do  niej  należało.  Łożysko  zostało  natychmiast 

przechwycone przez matkę i teściową Nupali. Emily wiedziała, co się z nim stanie: wraz z 
całą utraconą przez Nupalę krwią zostanie w tajemnicy zakopane głęboko w ziemi. Tubylcy 
bowiem wierzyli, 

że  w  rękach  czarownika  uzdrowiciela  mogłoby  stać  się  rzeczą 

niebezpieczną.   

Emily kochała swój zawód. Mogła pracować gdziekolwiek – byleby tylko być położną. 

Przyjęła  w  życiu  nieskończenie wiele porodów,  a  jednak  za  każdym  razem,  gdy  widziała 
dopiero co narodzone, 

zdrowe  maleństwo  u  matczynej  piersi,  ogarniało  ją  ogromne 

wzruszenie. 

Jej samej los poskąpił tej radości. Poczuła ukłucie bólu. Gdyby wtedy zdarzył się 

cud... 

Czy  ju ż  n igdy  się  nie  dowie,  jak to jest,  gdy  daje  się  życie  nowej  istocie?  Szybko 

odegnała tę myśl. Jestem zmęczona, powiedziała sobie w duchu, ot i wszystko.   

Emily  wzięła  Eunice  na  bok  i  pochwaliła  ją  za  to,  że  tak  dobrze  się  spisała.  Jedyne 

zastrzeżenie  dotyczyło tego,  że  Eunice  nie  wykorzystała  w  pełni  obecności  dwóch 
doświadczonych kobiet.   

– 

Pewnie i bez nas całkiem dobrze by się z tym uporały – rzekła na koniec. – Przecież 

zajmują się tym od zawsze.   

– Ale nie tak jak w szpitalu – 

zaznaczyła z dumą Eunice.   

O

piekę nad Nupalą przejęła rodzina, która przyszła jej pogratulować. Emily wiedziała, że 

background image

młoda matka zostanie teraz od stóp do głów owinięta w koc i pozostanie w chacie przez dwa 
miesiące, ani na moment nie rozstając się z dzieckiem. Będą ją karmić kukurydzą i prosem, 
by  przybrała  na  wadze.  No  cóż,  to  nie  najgorszy  sposób  na  spędzenie  pierwszych  dni 
macierzyństwa, pomyślała Emily i sama też poszła coś zjeść.   

Po śniadaniu czekała ją praca w przychodni. Oddano jej do dyspozycji jedną chatę, przed 

którą już ustawiła się długa kolejka oczekujących. Emily westchnęła z rezygnacją. Zdawała 
sobie sprawę, że wiele decyzji, które będzie musiała podjąć, powinno zostać podjętych przez 
lekarza. 

A  najbliższy  lekarz  znajduje  się  w  szpitalu  misyjnym,  oddalonym od osady o sto 

pięćdziesiąt kilometrów. I w dodatku ma pełne ręce roboty... W wyjątkowych przypadkach 
pacjenci jakoś tam docierali, ale gdy tylko było to możliwe, woleli być przyjęci na miejscu. 
Niby  to  słuchali  jej  porad,  ale  wraz  z  ustąpieniem  dokuczliwych  objawów  natychmiast 
przerywali stosowanie leków, 

toteż jej wysiłek nierzadko szedł na marne. Pewnych rzeczy nie 

przeskoczę, pomyślała; trzeba robić co można i nie dać się zwariować.   

Spojrzała  na  równo  ustawione  pudła  z  lekarstwami  i  duże  wiadro  czystej  wody.  Miała 

maść siarkową na świerzb, witaminy w tabletkach i w syropie dla niedożywionych dzieci i 
kobiet  w  ciąży,  a  także  zastrzyki  penicyliny  dla  osób  z  ostrym  zakażeniem  i  chorobami 
wenerycznymi. 

Zadbała też o zapas opatrunków na oparzenia – najmłodsze dzieci turlały się 

często we śnie w pobliże ogniska dopalającego się pośrodku chaty.   

Wielu  mieszkańców  zdołała  już  zaszczepić  przeciw  gruźlicy  –  bo  właśnie  ta  choroba 

zbierała obfite żniwo w przeludnionych wioskach, których stan sanitarny wołał o pomstę do 
nieba.   

W przychodni szybko uwinęła się z pacjentami; wiedziała, że nie ma zbyt wiele czasu. 

Mieszkańcy osady natomiast chętnie zabawiliby tam dłużej. Dla nich wizyta u „pani doktor” 
była  nie  lada  atrakcją.  Ci,  którzy otrzymali recepty,  z  ciekawością  porównywali  je  między 
sobą.  Niekiedy  Emily  wydawała  nawet  placebo,  czyli  środek  obojętny  farmakologicznie, 
przeznaczony dla tych, 

którym nic nie dolegało, a którzy mimo to domagali się leczenia.   

Oprócz  Nupali  w  osadzie  były  jeszcze  trzy  ciężarne  kobiety.  Dwie  miały  rodzić  pod 

koniec tygodnia, 

trzecia  mniej  więcej  za  miesiąc.  Emily  i  Eunice  dokładnie  je  przebadały. 

Dwa pierwsze przypadki nie budziły obaw, ale trzecim Emily była naprawdę zaniepokojona: 
pierwiastka, 

skośne położenie płodu, możliwe kłopoty z główką.   

– Powiedz Serwalo, 

żeby za dwa tygodnie zgłosiła się do szpitala – zwróciła się Emily do 

Eunice. – Lepiej, 

żeby tam urodziła.   

Eunice przetłumaczyła słowa Emily, a następnie przełożyła odpowiedź: 
– Serwalo mówi, 

że przyjedzie. Mąż zawiezie ją wozem zaprzężonym w woły. Długo się 

starali o to dziecko. 

Jeżeli mu go nie da, to on powie, że jest bezpłodna, i zostawi ją.   

W  pierwszej  chwili  Emily  poczuła  złość,  choć  wcale  jej  te  słowa  nie  zdziwiły.  Skoro 

kobieta nie może urodzić dziecka, musi to być jej wina, nigdy męża. Tak tutaj myślano. Emily 
przypomniała  sobie,  że  jest  w  Afryce,  a  nie  w  Anglii  i  że  jej  praca  polega  na  niesieniu 
pomocy, 

nie na osądzaniu.   

–  Powiedz jej, 

że  zrobimy  wszystko,  co  możemy  –  rzekła  do  Eunice.  –  I niech dalej 

przyjmuje t

e  środki  wzmacniające,  które  od  nas  dostała.  –  Miała  ochotę  od  razu  zabrać 

background image

Serwalo  z  sobą,  lecz  wiedziała,  że  tu  kobiety  do  ostatniej  chwili  oddają  się  nawet  ciężkim 
zajęciom, więc dziewczyna i tak by z nią nie pojechała.   

Nadeszła pora odjazdu. Emily wydała Eunice ostatnie instrukcje, zamieniła parę słów z 

przywódcą wioski i wrzuciła swoje prywatne rzeczy do wozu terenowego marki LandRover.   

– Jestem z ciebie bardzo zadowolona, Eunice – 

podkreśliła jeszcze raz. – Na pewno dasz 

sobie  radę  z  tymi  dwoma  prostymi porodami.  Kiedy  znów  do  was  wpadnę,  zobaczę  dwa 
śliczne i zdrowe noworodki. Uwierz w siebie, naprawdę szybko się uczysz.   

– 

Obiecuję  nie  zawieść,  panno Grey  –  przyrzekła  solennie  praktykantka.  –  Wszystko 

pójdzie jak trzeba.   

– 

Bez wątpienia. Będzie z ciebie dobra położna. Ruszając, pomachała ręką na pożegnanie. 

Przez chwilę za samochodem biegło kilku nagich chłopczyków. Gdy na dobre zostali w tyle, 
zwiększyła prędkość.   

Samochód  był  stary  i  zniszczony.  Umieszczoną  na  drzwiach  nazwę  misji  pokrywała 

warstwa  zaskorupiałego  kurzu.  Gdy  Emily  po  raz  pierwszy  przybyła  do  szpitala,  siostra 
O’

Reilly udzieliła jej paru podstawowych lekcji z zakresu mechaniki – na wypadek, gdyby 

coś nawaliło w środku buszu i musiała to naprawić. Emily zdążyła się już przywiązać do tego 
grata, 

i nawet go polubiła. O tym, co dzieje się pod maską, wiedziała już prawie tyle co  o 

przyjmowaniu porodów. 

Ale  i  tak  przydałby  im  się  nowy  samochód.  Dobrze,  że  niedługo 

mają go dostarczyć.   

Trasa, 

którą jechała, była pełna wybojów, więc przez pierwsze dwadzieścia kilometrów 

rzucało  nią  na  wszystkie  strony.  Czuła  się  jak  uczestnik  safari  z  przeszkodami.  Wreszcie 
skręciła i znalazła się na drodze bardziej uczęszczanej, a tym samym nieco równiejszej.   

Nieznośny upał potęgował zmęczenie. Była wyczerpana. Nie jednorazowym wysiłkiem, 

lecz wielomiesięczną harówką. Można powiedzieć, że haruję jak wół, przemknęło jej przez 
głowę;  albo  raczej,  jak  krowa;  no  bo  przecież,  mimo wszystko,  wciąż  jestem  kobietą... 
Nerwowo  zachichotała  pod  nosem.  Mój  Boże,  co  się  ze  mną  dzieje?  To  wcale  nie  jest 
śmieszne; z wycieńczenia zaczynam wariować.   

Skoncentrowała  się  na  prowadzeniu  samochodu.  Jechała  teraz  wysuszoną,  nagrzaną 

słońcem równiną, na której prawie nic nie rosło. Pozostawiała za sobą chmury żółtego kurzu. 
Lekki  wiaterek  przynosił  nieznaczną  ulgę,  ale  sprawiał  też,  że  drobiny  pyłu  osiadały  w 
nozdrzach, uszach, 

kącikach oczu. Dobrze, że na miejscu będzie mogła wziąć prysznic.   

Na  horyzoncie  pojawił  się  imponujący  zarys  szczytów.  Po  ponadgodzinnej  jeździe 

znalazła  się  w  punkcie,  gdzie  teren  opadał,  tworząc  rozległą  dolinę.  Tu  było  znacznie 
przyjemniej, 

bo  chociaż  odrobinę  chłodniej.  No  i  otaczały  ją  piękne,  rdzawo-czarne bloki 

skalne.   

Wróciła  myślami  do  czasów  wczesnej  młodości,  do  podróży  przez  górskie  łańcuchy 

Walii, 

do kąpieli w Caernarvon i Conway. Jak cudownie byłoby wskoczyć teraz do wody! 

Wody! 

Wtem  ogarnęła  ją  przemożna  chęć  zrobienia  czegoś  szalonego.  Po jej lewej stronie 

znajdowała  się  najtrudniejsza  droga  prowadząca  w  górę,  najbardziej niebezpieczna.  Kiedyś 
już nią jechała. Wiedziona nagłym impulsem, gwałtownie skręciła i skierowała się w tamtą 

background image

stronę.   

Przez pół godziny zmagała się ze stromą trasą. Potem przystanęła przy ogromnym głazie i 

z radością rozejrzała się wokół. Przed sobą ujrzała nieduże niebieskie jezioro.   

Siostra O’

Reilly przywiozła ją tu kiedyś z dziećmi, które nigdy przedtem nie widziały tyle 

wody naraz. 

Pluskały się w niej rozradowane, piszcząc, że jest strasznie zimna.   

W Afryce kąpiel może być czasem niebezpieczna. Emily wiedziała o ryzyku przywrzycy 

– 

choroby  przenoszonej  przez  pasożyty  rozmnażające  się  w  wodzie.  Ale  wiedziała  też,  że 

akurat to wulkaniczne jeziorko jest od nich wolne.   

Zaparkowała  samochód  w  cieniu  skały  i  przez  parę  minut  siedziała  na  ziemi  z 

wyciągniętymi nogami, delektując się absolutnym spokojem. Nikt jej nie wołał, nikt na nią 
nie czekał, do nikogo nie musiała się śpieszyć.   

Potem  wyjęła  z  torby  ręcznik  i  rozłożyła  go  na  kierownicy.  Zzuła  sandałki,  zrzuciła  z 

siebie szorty i koszulkę. Rozejrzawszy się po raz ostatni, ruszyła małą plażą do jeziora.   

Woda  była  zimna  –  cóż  za  niezwykłe  uczucie!  Powoli  Emily  przypomniała  sobie,  jak 

pływa się kraulem. Boże, ale rozkosz! 

 
Od  czterech  godzin  jechał  równiną  z  miasta  o  nazwie  Golanda.  Początkowo  podróż  ta 

bardz

o  mu  się  podobała.  Było  to  dla  niego  nowe  doświadczenie  –  nigdy przedtem nie 

wypuszczał  się  na  takie  odludzie.  Teraz  jednak  zaczynał  odczuwać  znużenie.  Upał, 
monotonny krajobraz – 

nie było po co się zatrzymywać.   

Doskonale prowadziło mu się nowiutki land-rover, po brzegi wyładowany lekarstwami. 

Zastanawiał się, jak też będzie wyglądać misja, tak oddalona od cywilizacji. Właśnie głównie 
po to tam jechał: żeby zobaczyć na własne oczy, jak praktykuje się medycynę w buszu.   

Nagle ujrzał przed sobą ciemny zarys gór. Zahamował na chwilę i zerknął na mapę. Lubił 

wiedzieć, gdzie się znajduje. Obliczył, że czeka go jeszcze około dwóch godzin jazdy, ale i 
tak  zdąży  na  czas.  Do  tej  pory  nie  oszczędzał  ani  siebie,  ani wozu.  W ogóle we wszystko 
wkładał zawsze dużo serca; i pracy, i zabawie oddawał się bez reszty.   

Wyskoczył  z  samochodu,  rozprostował  kości  i  odetchnął  dziwnie  pachnącym 

powietrzem. 

Jego wzrok padł na deskę rozdzielczą, na której leżał list. Sięgnął po niego przez 

okno  i  jeszcze  raz  przeczytał.  List  był  od  Lyn Taylor,  którą  znał  od  wielu  lat.  Lubił  ludzi 
pracowitych,  zdecydowanych,  ambitnych, 

a  Lyn  właśnie  taka  była.  Pod niektórymi 

względami przypominała jego samego.   

Poznał  ją  w  szpitalu  w  Londynie,  osiem  lat  wcześniej,  gdy  była  jeszcze  pielęgniarką. 

Chciała  zostać  lekarką,  więc  dokształcała  się  na  kursach  wieczorowych,  by  zdawać  na 
medycynę. Pomagał jej w nauce, chociaż był wtedy stażystą i miał dość własnych zajęć. W 
końcu przyjęto ją na uniwersytet gdzieś na północy kraju, skąd często do niego pisywała. Od 
czasu do czasu nawet się spotykali. Oboje byli wtedy bardzo zaganiani.   

Teraz  Lyn  miała  już  wykształcenie,  o  jakim  marzyła.  W  liście  napisała  mu,  że  dostała 

posadę  w  szpitalu  Blazes  –  tym samym,  w którym jego zatrudniono niedawno jako 
konsultanta na oddziale ginekologicznym. 

Cieszył się, że będą razem pracowali.   

Pomyślał,  że  obecność  przyjaciół  może  mu  być  pomocna.  W  tej  nowej  pracy  będzie 

background image

musiał się wykazać – by nie mówiono, że wykorzystuje pozycję ojca. Osobiście uważał, że 
wcale tego nie robi,  lec

z  wiedział,  że  ludzie  potrafią  być  zawistni  i  stronniczy.  Marszcząc 

brwi, 

wsiadł z powrotem do samochodu, odłożył list i ruszył w dalszą drogę.   

Po  półgodzinie  znalazł  się  u  podnóża  gór.  Bez  kłopotu  pokonywał  niezbyt  stromą  z 

początku  drogę,  usianą  kamieniami,  odłamkami  skalnymi  i  gruboziarnistym  piaskiem 
wulkanicznym. 

Dziękował Bogu za panujący tu miły chłód – nie nawykł do upału ani za nim 

nie przepadał. Nie znosił, gdy ubranie lepiło mu się do ciała.   

Na szczycie wzniesienia zatrzymał się na chwilę. Pozbył się mokrej od potu koszulki i 

wysiadł, by rozejrzeć się po okolicy. Istny cud natury – i żadnych oznak ludzkiego życia! 

Nagle spojrzał pod nogi i aż przystanął, zdumiony. Na ziemi zobaczył świeże ślady opon. 

Biegły nie  głównym szlakiem, ale  nieco z boku i potem w  górę.  Zaintrygowany wrócił do 
samochodu  i  znowu  sięgnął  po  mapę.  Rzeczywiście,  widniała  na  niej  boczna  droga, 
prowadząca do niewielkiego jeziora.   

Któ ż  to  może  być?  Owszem,  minął  kilka  wozów  zaprzężonych  w  woły  i  dwie 

przedpotopowe ciężarówki, do granic niemożliwości wyładowane ludźmi i zwierzętami – ale 
to było bardzo dawno. W takie miejsca jak to prawie nikt się nie zapuszczał. Zaciekawiony, 
postanowił to sprawdzić.   

Podjechał w górę, po śladach, i nagle znalazł się przy ogromnym głazie, w cieniu którego 

stał land-rover – taki sam jak jego, tylko dużo bardziej zniszczony. Zaraz potem ujrzał przed 
sobą niewiarygodnie niebieskie jezioro, w którym odbijały się piękne szczyty i w którym... 
ktoś pływał! 

 
Nie pływała od dwóch lat – w Afryce kąpała się teraz po raz pierwszy. Z początku woda 

była wprost lodowata, ale ciało szybko oswoiło się z nową temperaturą. Swego czasu Emily 
była naprawdę dobrą pływaczką; w szkole średniej zdobyła nawet tytuł mistrzowski. Zresztą 
zawsze  lubiła  pływanie  –  pomagało  jej  się  zrelaksować,  zapomnieć  o  kłopotach.  Podobnie 
było w tej chwili. Czuła się szczęśliwa, odprężona, wolna.   

Uznała, że dwadzieścia minut wystarczy – nie mogła liczyć na żadną pomoc, więc byłoby 

niedobrze, 

gdyby złapał ją skurcz. Jeszcze tu kiedyś wrócę, pomyślała, wychodząc z wody, i 

ruszyła do ukrytego za głazem samochodu.   

Doszedłszy na miejsce, stanęła jak wryta: obok swego land-rovera zobaczyła drugi taki 

sam, 

tylko nowiuteńki. Co więcej, o karoserię opierał się jakiś nie znany jej mężczyzna. Był 

w szortach, ale bez koszulki.   

Wprawdzie  miała  na  sobie  bawełnianą,  nieprzezroczystą  bieliznę,  ale odruchowo 

skrzyżowała ręce, jakby próbując się zasłonić – jednak nie w okolicy części intymnych, tylko 
po prostu na brzuchu. 

Kiedy ich oczy się spotkały, przeszył ją lekki dreszcz. Miała wrażenie, 

że bez słów przekazali sobie jakiś komunikat.   

– 

Nie chciałem pani przestraszyć – rzekł przepraszającym tonem mężczyzna. – Nazywam 

się Stephen James i jestem lekarzem. Właśnie jadę do misji. Zdaje się, że tak jak pani? 

– Owszem... 

Już wiem, kim pan jest. Spodziewaliśmy się pana. – Powoli opuściła ręce na 

boki. 

Było jej głupio, że tak dziwacznie zareagowała na jego widok.   

background image

W  przeciwieństwie  do  opalonych  rąk,  nóg i twarzy,  jej  klatka  piersiowa  i  brzuch  były 

białe jak śnieg. A w pobliżu pępka rzucały się w oczy paskudne czerwone blizny.   

background image

ROZDZIAŁ DRUGI 

 

Poczuła,  że  się  rumieni.  Wiedziała,  że  mężczyzna  zauważył  blizny  i  musiał  się 

zorientować,  że  to  ślady  po  wypadku  i  nagłej  operacji.  Jednak  jego  twarz  pozostała 
niewzruszona, 

toteż Emily odetchnęła z ulgą. Nie spodziewała się, oczywiście, że on okaże 

zdziwienie  czy  zacznie  ją  o  to  wypytywać,  ale  nie  życzyła  też  sobie  żadnych  wyrazów 
współczucia.   

Ciekawe, 

czy  mu  się  podobam,  pomyślała.  Kiedyś  była  z  niej  bardzo  atrakcyjna 

dziewczyna. 

Mężczyźni czasem oglądali się za nią na ulicy. Ale wiedziała, że teraz jest po 

prostu za chuda. Bielizna, 

którą miała na sobie, nie była może barchanowa, ale z pewnością i 

nie seksowna. 

Główny  atut  Emily  stanowiły  gęste  rude  włosy,  lecz i one,  zmoczone przy 

kąpieli, nie dodawały jej w tej chwili urody. No cóż, nie spodziewała się, że będzie chciała 
wywrzeć na kimś wrażenie. Nie spodziewała się nawet, że kogokolwiek spotka.   

Na szczęście Stephen darował sobie wszelkie komentarze. Podał jej przygotowany przez 

nią wcześniej ręcznik.   

– 

Nie będę pani przeszkadzał. Proszę się przebrać, a ja pójdę popływać. – Zerknął na nią, 

unosząc brwi. – Będzie tu pani, gdy wrócę, prawda? Nie ma potrzeby przede mną uciekać.   

– 

Wcale  nie  zamierzam  uciekać...  Ale  przejdźmy lepiej na „ty”.  Jestem Emily Grey, 

położna.   

Uścisnął jej wyciągniętą rękę. Gdy stali tak naprzeciw siebie, nagle połączeni, pomyślała, 

że już nigdy jej nie puści.   

Ma szczerą i sympatyczną twarz, zanotowała w duchu. Oprócz wydatnych ust i ładnych, 

białych zębów nie ma w niej nic niezwykłego, ale od razu wzbudza zaufanie. Jej zwyczajność 
ośmiela i dodaje otuchy – mężczyźnie, który ma taką twarz, zapewne można ufać. Jednak gdy 
przyjrzała mu się bliżej, doszła do wniosku, że – przy całej zwyczajności – jest w nim coś 
niepospolitego.   

Temu  mężczyźnie  można  by  zaufać...  Przestraszyła  się  tej  myśli.  Z  jej  doświadczeń 

wynika, 

że mężczyznom w ogóle nie należy ufać.   

Miał wysportowaną sylwetkę i ładnie umięśnione ciało. Tak jak na niej, nie było na nim 

ani grama 

tłuszczu. Zastanawiała się, czy podobieństwo sięga dalej – czy i jego prześladują 

demony. 

Miała nadzieję, że nie.   

Ociągając się, uwolnił jej dłoń.   
– Zaraz wracam – 

rzucił i pobiegł w stronę jeziora.   

Biegł  lekko,  bez  wysiłku,  ale jakby nieznacznie utykając.  Widziała,  jak bez wahania 

zanurzył  się  w  wodzie,  a  potem  z  rozmachem  zanurkował.  Proszę,  proszę,  pomyślała  z 
podziwem, 

biegacz i pływak w jednej osobie.   

Wzięła swą torbę z rzeczami i schowała się za skałą. Wyjęła dezodorant i świeżą bieliznę, 

na wierz

ch  włożyła  szorty  i  byle  jaką  koszulkę.  Żeby  wyglądać  chociaż  trochę  bardziej 

pociągająco, postanowiła przynajmniej starannie się uczesać.   

Gdy  skończyła,  usiadła  na  kocu  i  czekała  na  niego.  Spodziewała  się,  że  po  długiej 

background image

podróży i wysiłku w wodzie ogarnie ją znużenie i senność. Zamiast tego jednak czuła się mile 
podekscytowana. 

Miała ochotę dowiedzieć się czegoś więcej o doktorze Jamesie, czy raczej – 

o Stephenie...   

No i czym się tak podniecasz? – zganiła się zaraz w duchu; to po prostu ktoś nowy, ot i 

wszystko. 

Od ponad dwóch lat nie spotkała nikogo, kto by ją zainteresował. Prawdę mówiąc, 

rzadko  tu  miała  do  czynienia  z  przystojnymi  mężczyznami.  No i dobrze  –  nic  chciała 
wychodzić  ze  swojej  skorupki.  Towarzystwo  atrakcyjnych  mężczyzn  nie  jest  do  niczego 
potrzebne.  :  Ale ten... 

naprawdę  jej  się  podobał.  Nie  przeszkadzało  jej,  że  widział  ją  w 

bieliźnie,  nie  czuła  się  przez  niego  zagrożona.  Była  w  nim  jakaś  łagodność  i  życzliwość. 
Znów się na siebie zezłościła: a cóż ja o nim mogę wiedzieć? Przecież znam go ledwie parę 
minut! 

Zobaczyła, że wraca, i przyszło jej do głowy, że pływał tak krótko dlatego, że śpieszył się 

do niej, 

że  chciał  z  nią  porozmawiać.  Gdy  znalazł  się  bliżej,  spostrzegła,  że  utyka  teraz 

bardziej niż przedtem. Zauważyła też, że ma mocno posiniaczone żebra i lewe udo.   

– 

Co  ci  się  stało?  –  spytała  z  lekkim  niepokojem,  podając  mu  jego  ręcznik.  –  Jesteś 

mocno poturbowany.   

– 

Trzy  mecze  w  ciągu  czterech  dni  –  odparł,  pokazując  zęby  w  uśmiechu.  –  I dwa 

następne w przyszłym tygodniu. Gram w rugby, a to niezbyt delikatny sport.   

– 

Myślałam,  że  przyjechał  tu  lekarz,  a nie zawodnik  –  powiedziała  z  lekkim 

rozczarowaniem.   

– 

Można  być  jednym  i  drugim.  Takich  jak  ja  jest  więcej.  Nazywamy  siebie  Drużyną 

Łapiduchów. Śmiejemy się, że jesteśmy na miesięcznym tournee.   

– 

W  Afryce  potrzebni  są  lekarze,  nie sportowcy.  –  Jej  słowa  zabrzmiały  ostrzej,  niż 

zamierzała.   

Skończył się wycierać i przykucnął koło niej. Chyba nie miał jej za złe tych zgryźliwych 

uwag.   

– 

Przez ostatnie osiemnaście miesięcy miałem dosłownie dziewięć dni urlopu – oznajmił 

spokojnie.  – 

Potrzebowałem  odpoczynku.  Kiedy  człowiek  pracuje  za  długo  i  za  ciężko, 

przestaje być efektywny.   

Ma, 

oczywiście, rację, więc uśmiechnęła się do niego pojednawczo.   

–  To prawda, wiem to po sobie. Przepraszam,  czasem jestem zbyt surowa.  – 

Przesunęła 

się na kocu, robiąc mu miejsce. – Siadaj.   

Był prawie nagi – obcisłe niebieskie spodenki doprawdy niewiele zakrywały... Zobaczyła, 

jak lśniąca kropla wody skapuje mu z włosów i toczy się po piersi. Spostrzegła też, jaki jest 
szczupły w pasie. Nagle coś sobie uświadomiła, coś poczuła – i doznanie to spadło na nią jak 
grom z jasnego nieba: ten facet naprawdę ją pociąga! Wprost nie mogła w to uwierzyć; od lat 
nie  czuła  czegoś  podobnego.  To  z  przemęczenia  chodzą  mi  po  głowie  głupie  myśli, 
próbowała sobie tłumaczyć.   

Zorientowała  się,  że  na  nią  patrzy,  i  zebrała  się  w  sobie,  by  coś  powiedzieć,  lecz  ją 

uprzedził.   

– 

Kiedy ostatnio jadłaś? – zapytał.   

background image

Przypomniała sobie poród Nupali o świcie i śniadanie, które potem zjadła. Od tamtej pory 

nic nie miała w ustach! 

– 

Zjem coś w misji – odparła bagatelizująco.   

–  Nie, 

zjesz  coś  od  razu.  Widać,  że  jesteś  na  ostatnich  nogach.  –  Wstał  i  podszedł  do 

swojego land-rovera.   

Po chwili wrócił z owiniętymi w folię kanapkami i butelką soku pomarańczowego.   
–  Nie ma mowy, 

nie mogę zjadać ci lunchu! – zaprotestowała. – Na pewno sam jesteś 

głodny.   

–  Kiedy dojedziemy do misji, 

i tak mnie czymś poczęstujecie. A poza tym tego jest za 

dużo. W szpitalu w Golandzie przecenili moje możliwości.   

Przyjęła od niego kanapkę i dopiero wtedy poczuła, jaka jest głodna. Siedzieli obok siebie 

w przyjaznym milczeniu, 

pałaszując z apetytem. W cieniu było chłodno, przyjemnie; owiewał 

ich leciutki wiaterek.   

– 

Czuję się, jakbym była na wagarach – wyznała z uśmiechem. – I muszę przyznać, że 

bardzo mi z tym dobrze.   

– 

Pewnie nieczęsto chodzisz na wagary? 

– Bardzo, bardzo rzadko. 

Zawsze jest tak dużo do zrobienia i zarazem tak mało czasu. Na 

ogół zmuszamy się do odpoczynku. A gdy już zdarzy nam się przez chwilę nic nie robić, to 
mamy wyrzuty sumienia,  bo wiemy, 

że  ktoś  zawsze  potrzebuje  pomocy,  a my mu jej nie 

udzielamy...   

– To przykre, 

ale tak już bywa w medycynie... Skąd wiedziałaś, kim jestem? 

– 

Od paru dni mówiliśmy wyłącznie o twoim przyjeździe. Znakomity lekarz, w dodatku 

ginekolog. 

To  miło,  że  ktoś  taki  jest  ciekaw,  jak  nam  się  tu  pracuje.  Szczerze  mówiąc, 

ściągnęliśmy do szpitala wszystkie najtrudniejsze przypadki...   

Na jego twarzy odmalowało się niezadowolenie, ale po chwili pogodził się z wnioskiem, 

jaki płynął z jej słów.   

– Poproszono mnie tylko, 

żebym dostarczył samochód, ale chyba liczyli też na to, że się 

tu trochę rozejrzę. Myślałem, że sobie odpocznę, ale skoro mogę się na coś przydać... Tyle że 
nie mam właściwie uprawnień, żeby leczyć poza krajem.   

– 

Daj spokój z formalnościami! – wtrąciła ze śmiechem. – Poczekaj, aż poznasz siostrę 

O’Reilly. 

Ona z pewnością pozwoli ci robić, co tylko zechcesz. I dziwnym trafem będzie to to 

samo, 

czego i ona by chciała...   

– Rozumiem, 

Spotkałem już w życiu takie siostry. Młodzi lekarze boją się ich jak diabeł 

wody święconej.   

Zaśmiała się cicho. On sam nie wygląda na takiego, którego łatwo przestraszyć.   
– 

Więc mówisz, że jesteś położną? Kto jeszcze z tobą pracuje? 

– 

Nasz  szpital  to  właściwie  taki  większy  ośrodek  zdrowia.  Jest u nas doktor Sam 

Mugumo, 

i  to  on  rządzi.  Siostra  O’Reilly  jest  przełożoną  pielęgniarek,  ale  zajmuje  się  też 

kształceniem. Mamy pod opieką kilkanaście praktykantek. Ja sama, oprócz tego, że przyjmuję 
porody, 

uczę również położnictwa. No i jeszcze personel pomocniczy. To wszystko.   

– Jak na tak niewiele osób – 

rzekł po chwili namysłu – macie mnóstwo roboty. I leczenie, 

background image

i kształcenie... Nie zazdroszczę.   

– 

Ale  my  to  naprawdę  lubimy  –  zapewniła  go  pogodnie.  –  Przekazywanie wiedzy i 

umiejętności daje dużo satysfakcji. Siostra O’Reilly mówi, że jeśli zorganizuje już wszystko 
tak, 

jak by chciała, to zabierze z sobą Sama i pojedzie do Irlandii. Ale ja nie sądzę, żeby tam 

wróciła.  Gdy  ją  poznałam,  poradziła  mi,  żebym  ustaliła  priorytety,  czyli  uszeregowała 
problemy  według  ich  ważności.  To  wyjątkowo  paskudna  konieczność,  bo  chciałoby  się 
pomóc wszystkim,  a to jest po prostu niewykonalne. 

Więc  czasem,  żeby  uratować  młodą 

kobietę w ciąży, musimy zaniedbać zdrowie jakiegoś starca. Jakże ja tego nie lubię...   

Czuła, że chce mu się zwierzyć, i była tym zdziwiona. Ale opowiadanie o tych trudnych 

sprawach przynosi jej dużą ulgę.   

– 

Jakieś dwa tygodnie temu na moich oczach umarł noworodek. Matka była osłabiona i 

niedożywiona,  a  poród  był  przedwczesny.  W  Anglii  przy  tym  porodzie  asystowałby  cały 
sztab specjalistów, 

a maleństwo natychmiast trafiłoby do inkubatora, ale tutaj... Robimy, co 

się  da,  ale  nie  ma  tu  pediatrów  ani  sprzętu.  Czasami  sam  wysiłek  nie  wystarcza...  Siostra 
O’R

eilly wciąż mi powtarza, że nie powinnam siebie obwiniać. Podobno Bóg wymaga od nas 

tylko tego, 

co  jesteśmy  w stanie zrobić. Ale i tak czułam się winna. To straszne, że dzieci 

niepotrzebnie umierają...   

Poczuła,  że  znów  wzbiera  w  niej  bezsilna  złość.  Stephen  delikatnie  pogłaskał  ją  po 

ramieniu.   

– 

Na  pewno  jesteś  świetną  położną  i  dajesz  z  siebie  wszystko.  Pamiętaj,  że  każdemu, 

wszędzie, coś może wymknąć się spod kontroli. Lekarze i pielęgniarki to tylko ludzie, a nie 
cudotwórcy. 

Są  rzeczy,  których nie  da  się  przeskoczyć,  nawet  w  najlepiej  wyposażonym 

szpitalu. 

A nieustanne zamartwianie się tym nie pomaga, tylko szkodzi.   

Jego  słowa  pocieszyły  ją  i  uspokoiły.  Sama  też  tak  uważała,  ale  dobrze  się  stało,  że 

potwierdził  jej  opinię.  Ponownie  zdumiała  siew  duchu swoim zachowaniem i 
samopoczuciem. Siedzi sobie tutaj jakby nigdy nic, swobodna, 

odprężona, otwarta, w miłym 

towarzystwie  przystojnego  mężczyzny...  Bo  teraz  nie  miała  już  wątpliwości,  że  on  jest 
naprawdę  przystojny  i  całkiem  niepospolity.  Nabierała  też  przekonania,  że  i  o n a mu  się 
podoba.   

– 

Co  cię  skłoniło  do  przyjazdu  tutaj?  –  zapytał.  Natychmiast  zdwoiła  czujność  – 

wkraczają na niebezpieczny teren. Uznała jednak, że miał prawo o to spytać.   

– 

Jestem  i  pielęgniarką,  i  położną.  Po  jakimś  czasie  praktyki  doszłam  do  wniosku,  że 

praca w Afryce pomoże mi się rozwinąć. – Wyjaśnienie to nie zabrzmiało zbyt przekonująco.   

–  To chyba nie jedyny powód  – 

zauważył,  patrząc  na  nią  badawczo.  Mogła  się  tego 

spodziewać. Musiał wyczuć jej nienaturalną powściągliwość.   

– 

Jeśli nawet, to nie mam ochoty o tym mówić.   

Znów  pogłaskał  ją  po  ramieniu  –  gestem  czułym,  lecz  wyraźnie  przyjacielskim,  nie 

miłosnym. Toteż tym bardziej się zdziwiła, że jego dotyk zrobił na niej aż takie wrażenie...   

– 

Spytałem z czystej ciekawości. Przepraszam. Wiedziała, że najlepszą obroną jest atak.   

– Lepiej opowiedz mi o sobie – 

poprosiła. – Nie widujemy tu zbyt wielu lekarzy z kraju. 

Co nowego w Anglii? 

background image

– 

Więc nie docierają do was żadne wiadomości? 

– 

Moje  siostry  regularnie  do  mnie  piszą,  ale to nie to samo,  co  z  kimś  pogadać.  – 

Zmarszczyła brwi w wyrazie skupienia.   

– Doktor Stephen James... 

To nazwisko z czymś mi się kojarzy. Napisałeś ostatnio jakiś 

artykuł? Chociaż nie, autorem tego, co czytałam, był ktoś starszy. Zamieścili jego zdjęcie.   

–  Gilbert James, 

światowej sławy ginekolog – wyrecytował z westchnieniem. – To mój 

ojciec.   

A więc jest synem Gilberta Jamesa! Ciekawe, jak to jest – mieć takiego ojca? 
– 

I pewnie w twojej karierze ten fakt był bardziej ciężarem niż pomocą? – domyśliła się.   

– 

Zgadłaś. Musiałem uczyć się dwa razy lepiej od innych i dwa razy ciężej pracować. A i 

tak  połowa  moich  kolegów  uważa,  że  pozycję  zawdzięczam  wyłącznie  ojcu,  pozostali 
natomiast oczekują ode mnie jego wiedzy i doświadczenia. Kędy zdawałem na medycynę, w 
podaniu napisałem, że mój ojciec jest biznesmenem. Zależało mi na obiektywnej ocenie.   

– 

Chciałbyś mu dorównać? 

Poruszył  się  niespokojnie,  nieznacznie  się  do  niej  przysuwając.  Poczuła  jego  zapach  i 

zalała ją fala wewnętrznego ciepła. O rany, co się ze mną dzieje? – pomyślała w panice.   

–  Tak,  chyba tak. 

A może nawet mam nadzieję, że kiedyś go prześcignę. To chyba nic 

złego. – Teraz ich ciała niemal się stykały. – A ty, Emily? Do czego ty dążysz? 

Kompletnie ją tym pytaniem zaskoczył.   
– 

Do czego dążę? – powtórzyła. – Ja... jestem tylko zwyczajną położną w Afryce.   

– 

Na pewno nie jesteś zwyczajna – żachnął się – i myślę, że jednak do czegoś dążysz. Coś 

pcha cię naprzód, coś tobą kieruje, choć może sama jeszcze nie wiesz, co to takiego.   

Znów prowokował ją do wyznań, ale postanowiła odpowiedzieć wymijająco.   
– Mam dwie siostry, 

starszą i młodszą. I z nas trzech to ja... muszę się najbardziej starać. 

– 

Wiedziała, że to poniekąd prawda, ale przecież nie cała.   

– 

Jest w tym jakaś przewrotna logika – zgodził się, ale wyczuła, że jej odpowiedź go nie 

usatysfakcjonowała.   

Skończyli już jeść i pić, i teraz ogarnęło ich miłe rozleniwienie. Dla obojga był to długi i 

męczący dzień. A w tym cieniu, na kocu, było tak nieziemsko przyjemnie... Nim Emily się 
spostrzegła,  oczy  jej  się  zamknęły  i  zasnęła  jak  dziecko.  Przez  ostatni  ułamek  sekundy 
wydawało jej się, że...   

 
Kiedy się obudziła, stwierdziła, że leży przytulona do niego. We śnie oboje osunęli się na 

koc. 

Otoczył ją ramieniem, jej głowa spoczywała na jego piersi. Ostrożnie uniosła wzrok, by 

sprawdzić, czy on wciąż śpi. Ponieważ miał zamknięte oczy, postanowiła poleżeć tak jeszcze 
przez chwilę.   

To do mnie niepodobne, 

pomyślała. Znano ją tutaj jako energiczną, zdecydowaną, ciężko 

pracującą  kobietę,  która  niełatwo  rezygnuje  i  dobrze  radzi  sobie  z  trudnościami.  Nikt nie 
wiedział – ani wiedzieć nie miał prawa – jaka jest naprawdę, co nosi i w sercu, co czuje.   

Może  się  poruszyła,  a  może  intuicyjnie  wyczuł  przez  sen,  że  się  obudziła,  bo nagle 

otworzył oczy i natychmiast na nią spojrzał. Przez długą chwilę patrzyli na siebie bez słowa. 

background image

A potem on pochylił się ku niej i pocałował ją w usta. Była pewna, że to zrobi – widziała jego 
nabrzmiałe  wargi,  jego  przyćmione  pożądaniem  oczy.  Z  łatwością  mogła  się  była  uchylić, 
lecz ani drgnęła. Chciała, żeby ją pocałował. Jej ciało rozpłynęło się jak topniejący w słońcu 
śnieg, zalała ją fala dawno zapomnianych doznań. Całował jej czoło, policzki, powieki – tak 
delikatnie, 

jakby się bał, że może zrobić jej krzywdę.   

– Pewnie mam smak wody z jeziora – 

mruknęła z uśmiechem. – Całkiem jak ty.   

– 

Masz smak najcudowniejszy na świecie – zapewnił ją wzruszonym głosem.   

Znów przywarł ustami do jej ust, tym razem mocniej, namiętniej, tak że w końcu uległa. 

Przylgnęli  do  siebie  całym  ciałem.  Nie  była  świadoma  niczego  poza  jego  bliskością,  jego 
kojącymi pieszczotami. Była bezpieczna, szczęśliwa, rozanielona...   

Wtem przyszło opamiętanie – musi to natychmiast przerwać! Z udręką i poczuciem winy 

z wolna odsunęła się od niego. Spostrzegł jej wahanie i od razu uwolnił ją z objęć. Oboje 
usiedli i przyglądali się sobie w milczeniu. W swych oczach wyczytali ból i niepewność.   

– 

Może powinienem cię przeprosić? – szepnął.   

– 

Cokolwiek  się  stało,  była  to  również  moja  wina.  –  Smutno pokręciła  głową.  –  Tak 

bardzo cię pragnęłam... Ale zrozum, musiałam przestać. Całowanie to jedno, a... Po prostu na 
nic więcej nie mogę sobie pozwolić. Nie chcę cię zwodzić ani oszukiwać.   

– 

Nigdy  nie  doświadczyłem  czegoś  podobnego.  –  Ujął  ją  lekko  za  rękę.  –  Byliśmy... 

jednością. Jak wodór wiążący się z tlenem.   

Zaskoczona tym na wpół żartobliwym, na wpół naukowym porównaniem, pomyślała, że 

w  ten  sposób  Stephen  próbuje  rozładować  napięcie  i  wybawić  ją  z  zakłopotania.  Ale ona 
wcale nie czuła się zakłopotana.   

– 

Żeby utworzyć wodę, tak? – spytała ostrożnie. Potraktował jej słowa serio.   

–  Tak, 

coś  w  tym  rodzaju.  W  każdym  razie,  jakąś  całość...  Ale  jeśli  wolisz,  możemy 

powiedzieć,  że  to  upał  i  zmęczenie  tak  na  nas  podziałały,  albo  że  hormony  odebrały  nam 
rozum. 

Zwykle nie całuję kobiet, które dopiero poznałem. Nawet tak ślicznych jak ty.   

Podniósł się i wyciągnął ku niej rękę, na wypadek gdyby też chciała wstać.   
– 

Pewnie chcesz już jechać, prawda? 

– 

Nie  chcę,  ale  uważam,  że  powinniśmy  –  odparła  cicho.  Szybko uwinęli  się  z 

pakowaniem. 

Poradziła  mu,  aby nie  jechał  zbyt  blisko  za  nią,  bo  będzie  mu  przeszkadzał 

kurz. 

Czekały ich niecałe dwie godziny jazdy, więc spodziewali się dojechać na miejsce na 

popołudniową herbatę.   

Emily  znów  była  sobą  –  energiczną,  małomówną  i  opanowaną  kobietą.  Jednak zanim 

wsiedli do samochodów, 

Stephen jeszcze raz ją pocałował.   

– 

Czy to były tylko hormony, upał i zmęczenie? – zapytał cicho.   

– Nie – 

odrzekła zgodnie z prawdą. – Choć nie wiem, co to właściwie było. Mnie też po 

raz pierwszy 

coś takiego się przydarzyło. Ale lepiej o tym zapomnijmy.   

– 

Niełatwo będzie – mruknął.   

Pozostawiła jego słowa bez komentarza i wsiadła do samochodu. Dobrze było skupić się 

wreszcie na czymś innym, lecz gdy wjechali na główną drogę, znów zaczęła o tym myśleć. W 
lusterku wstecznym odbijał się jadący jej śladem nowy land-rover. Przyłapała się na tym, że 

background image

bez przerwy w nie zerka.   

Przypomniała  sobie  jego  pieszczoty  i  poczuła,  jak  ponownie  ogarnia  ją  pożądanie.  A 

myślała,  że  żaden  mężczyzna  nie  zdoła  jej  sobą  zainteresować.  Przynajmniej nie w ten 
sposób... 

Przysięgła sobie w duchu, że zapomni o nim i o tym, co się wydarzyło. To wszystko 

może sprowadzić na nią tylko kolejne nieszczęście. A w dodatku prawie go nie zna.   

 

Zaparkowali przed szpitalem. 

Jak po każdej wyprawie, Emily cieszyła się z powrotu. Tu 

było jej miejsce, jej dom. Tu znalazła nowe życie – trudne, ale przynoszące zadowolenie.   

Budynek zbudowany był z cementowych bloków, a dach wykonano z falistej blachy. W 

oknach  zamiast  szyb  znajdowały  się  moskitiery.  W  środku  stały  stare,  odrapane  łóżka  ze 
słomianymi materacami, które łatwo dawały się spalić w przypadku infekcji. W tle słychać 
było turkotanie generatora. Panujące tu warunki były wręcz prymitywne, a jednak leczono tu 
choroby i ratowano życie. Emily kochała to miejsce.   

Siostra O’Reil

ly zeszła po drewnianych schodach, by ich powitać. Najwyraźniej myślała, 

że  tylko  przypadkiem  dotarli  tu  o  tej  samej  porze.  Emily  wyprowadziła  ją  z  błędu, 
opowiadając o wypadzie nad jezioro. Oczywiście, bez wdawania się w szczegóły.   

Jej wyjaśnienia zostały przyjęte bez komentarza, Emily jednak wiedziała, że siostra jest 

bardzo bystra – 

wszystko zawsze widziała i słyszała, i umiała kojarzyć fakty.   

– 

Musicie  wziąć  prysznic  –  powiedziała  –  a potem,  doktorze  James,  przedstawię  panu 

pozostałych pracowników. Szkoda, że nie ma doktora Mugumo. Wezwano go dziś rano do 
wypadku. Przepraszam pana w jego imieniu. 

Może napilibyśmy się potem herbaty? Za jakieś 

dwadzieścia minut? 

– 

Z przyjemnością – rzekł Stephen bez entuzjazmu.   

– 

Więc proszę za mną, pokażę panu pokój.   

We trójkę skierowali się do niedużych bungalowów, w których mieszkał personel. Gdy 

Stephen zniknął w swoim pokoju, siostra zwróciła się do Emily: 

– 

Jak sobie radzi Eunice? Nie martwisz się o nią? 

– Nie. Um

ie wykorzystać swoją wiedzę, ale nie jest też zbyt pewna siebie. Za rok lub dwa 

będzie doskonałą położną.   

– 

Miło  mi  to  słyszeć.  Im szybciej wyszkolimy miejscowy personel,  tym szybciej 

pojedziemy do domu.   

Emily uśmiechnęła się pod nosem. Siostra często wspominała o powrocie, ale tej uwagi 

nikt już nie traktował poważnie.   

– 

Przecież siostra i tak nigdzie się stąd nie ruszy. Siostra uwielbia tu być.   

– 

Może i tak. Ale czasem tęsknię za mżawką.   

–  Rok temu proponowali, 

żeby  siostra  zrobiła  sobie  przerwę  i  pojechała  do  tej  swojej 

Irlandii. 

I co? Odmówiła siostra, a pieniądze kazała wydać na łóżeczka dla dzieci.   

Siostra prychnęła z irytacją.   
– 

Nie  mogłam  sobie  wtedy  pozwolić  na  urlop.  Miałam  pełne  ręce  roboty.  A poza tym 

lubię tutejsze wschody słońca... No, dosyć tego gadania. Herbata za dwadzieścia minut. Chcę, 
żebyś była obecna przy rozmowie z doktorem Jamesem.   

background image

– 

Myślałam, że zajrzę do pacjentów. Nie wiem, jak...   

– 

Twoi  pacjenci  mają  się  dobrze.  Nie  bój  się,  nie  są  bez  opieki.  –  Siostra  sięgnęła  do 

kieszeni. – Mam tu dla ciebie list od Sally M’Bono. 

Wczoraj pojechała z dzieckiem do domu. 

I ona, 

i jej synek Solomon byli w świetnej formie.   

Emily  przeczytała  list,  pieczołowicie  napisany  niezgrabnymi,  drukowanymi literami na 

kartce wyrwanej z zeszytu. Sally dz

iękowała w nim za pomoc i opiekę i zapewniała, że gdy 

urodzi się druga z kolei dziewczynka, będzie nosiła imię Emily.   

– Czemu druga? – 

zdziwiła się Emily, pokazując list siostrze.   

– 

Bo pierwsza dostanie imię po teściowej. Niektóre afrykańskie zwyczaje są takie same 

jak irlandzkie.   

– Nie ukrywam, 

że przyjemnie jest dostać taki list. Człowiek nabiera przekonania, że to, 

co robi, 

ma jakiś sens.   

– 

Ja  natomiast  zastanawiam  się,  co  oni  robią  w  tej  szkole.  Sally  męczyła  się  nad  tym 

listem chyba . 

z pół dnia. Gdybym to ja decydowała o...   

– 

Tylko proszę mi nie mówić, że siostra zamierza się też zabrać do uczenia angielskiego! 

–  Nie ma obawy,  jeden zawód mi wystarczy. 

Ale  przecież  mogę  sobie  czasem 

ponarzekać...  No,  zmykaj  już.  Zobaczymy  się  na  herbacie.  Nie  chcę  słyszeć  żadnych 
protestów.   

Emily  posłusznie  udała  się  do  siebie.  W  jej  skromnym  pokoiku  nie  było  żadnych 

obrazków,  kwiatów ani ozdób. 

Tylko  na  małym  stoliczku  stało  stare  zdjęcie  Emily  w 

towarzystwie ojca i sióstr,  i obok nowsza fotografia najstarszej z nich,  Lizy, 

biorącej  ślub. 

Emily nie poleciała wówczas na tę uroczystość – i teraz trochę tego żałowała.   

Z  przyjemnością  wzięła  prysznic,  spłukując  z  ciała  i  włosów  charakterystyczny  zapach 

wody z jeziora. 

Zamiast  szortów  i  koszulki  postanowiła  włożyć  sukienkę.  Biało-niebieski 

kreton  ładnie  kontrastował  z  jej  opalenizną,  ale  sama  sukienka  trochę  na  niej  wisiała. 
Wzruszając ramionami, zapięła pasek o jedną dziurkę dalej niż ostatnim razem.   

Herbatę podano na werandzie. Zebrane tam osoby zachowywały się jak grapa bawiących 

przejazdem, 

wytwornych  gości,  oddających  się  beztroskiej  konwersacji.  Jakimś  cudem  nie 

dokuczały  im  tym  razem  natrętne  zwykle  owady.  Doktor Mugumo jeszcze,  niestety,  nie 
wrócił,  ale  siostra  zaprosiła  kilku  innych  pracowników,  którzy nie byli  akurat  zbyt  zajęci. 
Wszyscy  małymi  łykami  pili  herbatę  z  filiżanek,  tak  jakby  co  dzień  nic  innego  nie  robili, 
tylko uczestniczyli w przyjęciach.   

Siostra  O’Reil

ly była dziś nader łaskawa, zwłaszcza dla siedzącego obok niej Stephena, 

którego co rusz obdar

zała czarującym uśmiechem.   

– 

Jakże to miło z pańskiej strony, że dostarczył nam pan ten samochód. Zaoszczędził pan 

podróży  biednemu  Josephowi.  –  Joseph  był  ich  kierowcą,  mechanikiem  i  tak  zwaną  złotą 
rączką. – Rozumiem, że wpadł tu pan, żeby się trochę rozejrzeć, zobaczyć, jak sobie radzimy 
z dala od cywilizacji. 

Szalenie się cieszymy z pana wizyty. Oczywiście nie ma mowy, żeby 

pan pracował, należy się panu solidny wypoczynek. Ale gdyby trafił się jakiś ciekawy albo 
skomplikowany przypadek, 

to z pewnością można na pana liczyć? 

Twarz Stephena zastygła w uprzejmym wyrazie.   

background image

– 

Jeśli  tylko  będę  w  stanie  –  rzekł  z  niezmąconym  spokojem  –  to  z  radością  państwu 

pomogę. Nie mogę się doczekać, kiedy pójdziemy do chorych.   

Siostra pośpiesznie dopiła herbatę.   
–  W taki

m razie pobiegnę sprawdzić, co mogłoby pana zainteresować. Proszę sobie nie 

przeszkadzać. Najpierw wszystko przygotuję.   

Ale  oczywiście  Stephen  już  się  podniósł  –  ryba  połknęła  haczyk.  Emily  mrugnęła  do 

niego porozumiewawczo, 

co nie uszło uwagi siostry.   

– 

Ma  się  rozumieć,  na  ginekologii  rządzi  tu  nasza  Emily.  Naturalnie te przypadki 

szczególnie pana zainteresują. Tam pójdziemy na końcu. Emily sama pana oprowadzi.   

– 

Lepiej od razu tam pójdę – powiedziała Emily, wstając. Stephen powstrzymał ją gestem 

ręki.   

– 

Nie wypiłaś jeszcze herbaty – zauważył. – Zresztą siostra potrzebuje paru minut. Przez 

ten czas opowiesz mi coś więcej o waszej pracy.   

Siostra wyglądała na zadowoloną z takiego obrotu sprawy.   
– 

Będziemy gotowi za kwadrans – rzuciła na odchodnym.   

 

Emi

ly przebrała się w strój szpitalny i poinformowała podwładnych, że spodziewają się 

ważnego gościa. A potem wraz z nimi czekała na przybycie siostry i Stephena.   

Jej  mały  oddział  liczył  zaledwie  dziesięć  łóżek  i  wszystkie  były  zajęte.  Poważnie 

niepokoiła się aż o cztery pacjentki.   

Gdzieś  spod  ziemi  siostra  O’Reilly  wytrzasnęła  dla  Stephena  białe  okrycie.  Ta biel i 

stetoskop na szyi z turysty przemieniły go natychmiast w lekarza, którym przecież faktycznie 
był. Zaczął się nawet odrobinę inaczej zachowywać. Ton jego głosu, wyraz twarzy, sposób, w 
jaki zwracał się do pacjentek – wszystko to wskazywało, że jest profesjonalistą.   

Przestali  już  udawać,  że  Stephen  zjawił  się  tu  wyłącznie  z  ciekawości.  Oglądał  karty 

pacjentek  i  zadawał  Emily  mnóstwo  pytań.  Znalazł  również  czas,  by  porozmawiać  z 
kobietami  i  do  każdej  się  uśmiechnąć.  Wyraził  też  gotowość  zbadania  tych  czterech  z 
powikłaniami, na co Emily chętnie przystała.   

Potem poszli się naradzić do dyżurki. Choć pomieszczenie było nieduże, siostra nalegała, 

by w ze

braniu uczestniczyło jak najwięcej praktykantek.   

– 

Nie  pracuję  tutaj  –  zaczął  Stephen  –  i  nie  mam  prawa  zalecać  żadnego  konkretnego 

leczenia. 

Te panie są pacjentkami doktora Mugumo i dotyczące ich zdrowia decyzje należą do 

niego. Jednak siostra O’Reilly u

znała, że nie będzie nic niestosownego w tym, że podzielę się 

z  wami  swoimi  spostrzeżeniami.  –  Podszedł  do  tablicy.  –  Mamy tu cztery trudniejsze 
przypadki:  pierwsza  ciężarna  jest  w  stanie  przedrzucawkowym,  z  nadciśnieniem 
poprzedzającym ciążę; druga cierpi na cukrzycę ciążową; u trzeciej obserwujemy niestabilne 
położenie płodu; czwartą przywieziono tu z powodu wczesnego pęknięcia błon płodowych. 
Co do pierwszego przypadku, to...   

Był to naprawdę ciekawy i pouczający wykład.   
Gdy  praktykantki  się  rozeszły  i  zostali tylko we troje,  Stephen  delikatnie  zasugerował 

wszystkie możliwe warianty i alternatywne sposoby leczenia. Emily poczuła się bezpieczniej. 

background image

Wiedziała,  że  i  doktor  Mugrnno  z  radością  wysłuchałby  Stephena,  gdyby  tylko  był  na 
miejscu.   

Kiedy wyszli z budynku, 

na dworze było już ciemno.   

– 

Patrzcie państwo, jak ten czas leci! – wykrzyknęła siostra z udawanym zdziwieniem. – 

A przecież to miały być dla pana wakacje... Jeśli w jakiejś chwili poczuje się pan zmęczony 
albo, co gorsza, wykorzystywany, to prosz

ę nam natychmiast powiedzieć. Zgoda? 

– Nie omieszkam – 

odparł z kurtuazyjnym uśmiechem.   

A do Emily szepnął ukradkiem: – O ile się, oczywiście, odważę...   
Ledwie jej się udało nie parsknąć śmiechem.   
 
Kładąc  się  spać,  sama  nie  wiedziała,  co czuje  –  wiedziała  jedynie,  że  jest  okropnie 

zmęczona. Nie ulegało wątpliwości, że Stephen wywarł na niej wrażenie, choć nie potrafiła 
określić, jakiego rodzaju. Zamierzała zrobić w pamięci krótki przegląd dnia, lecz gdy tylko 
zamknęła  oczy,  natychmiast  usnęła.  Jak  się  to  już  nieraz  zdarzało,  obudzono  ją  w  środku 
nocy.   

– Przykro mi, panno Grey – 

rzekła dyżurna pielęgniarka, mocno potrząsając ją za ramię – 

ale mamy nagły przypadek. Ciężarna, od dwudziestu czterech godzin rodzi. Przed chwilą ją 
przywieźli.   

Emily potarła skronie. Była pewna, że śniło jej się coś cudownego, a teraz czar prysł i 

rzeczywistość upomniała się o swe prawa.   

– Dobrze, Anno. 

Zaraz przyjdę...   

Nalała zimnej wody do miednicy i zanurzyła w niej głowę. Nie było to przyjemne, ale cel 

został  osiągnięty  –  oprzytomniała.  Błyskawicznie  się  ubrała  i  pobiegła  do  salki,  w której 
przyjmowali porody. 

Szybko  zorientowała  się  w  sytuacji:  to  nie  było  zwykłe  opóźnienie  – 

trzeba było zrobić cesarskie cięcie. Raz pomagała przy tym doktorowi Mugumo, ale on wciąż 
jeszcze 

nie wrócił. Jest tu natomiast Stephen James... Przecież nie może podjąć się tego sama! 

Poprosiła  dwie  praktykantki,  by  przygotowały  trzęsącą  się  ze  zdenerwowania  przyszłą 

matkę i dodały jej otuchy. Następnie szybkim krokiem poszła w stronę bungalowów. Wpadła 
tam na siostrę O’Reilly, co wcale jej nie zdziwiło.   

– 

Powinnaś spać, Emily. Czemu jesteś na nogach? 

– 

Przywieziono  dziewczynę,  której  trzeba  zrobić  cesarskie.  Chcę  poprosić  o  pomoc 

doktora Jamesa.   

– 

Dobra myśl. On zrobi to lepiej niż my obie razem wzięte.   

– 

Ale przecież on też powinien się wyspać, nie sądzi siostra? 

– 

zauważyła Emily niewinnie, uśmiechając się przy tym z przekąsem.   

– Zrobi to, co uzna za stosowne. 

I dlatego to ty pójdziesz go obudzić, a nie ja.   

Emily szeroko otworzyła oczy ze zdumienia. Tej kobiecie nie brakuje sprytu i wyobraźni.   
– 

Niech siostra wraca do łóżka. Nie ma sensu, żeby wszyscy mieli zmarnowaną noc.   

– 

Jeśli będę do czegoś potrzebna...   

– 

Jeśli będzie siostra potrzebna, będziemy pięściami walić do drzwi.   

Siostra wróciła do siebie. Wiedziała, że wszystko jest pod kontrolą.   

background image

Pod  drzwiami  pokoju  Stephena  w  Emily  odezwały  się  skrupuły.  Ale szybko je 

przezwyciężyła – tej dziewczynie trzeba przecież pomóc! Głośno zapukała i nie czekając na 
odpowiedź,  otworzyła  drzwi.  Jej wzrok  od  razu  padł  na  łóżko.  Stephen  poruszył  się 
niespokojnie  i  zaraz  potem  usiadł.  Był  przykryty  płóciennym  prześcieradłem,  ale nagie 
ramiona i ręce lśniły w półmroku. Przeszedł ją dreszcz, który – wstyd powiedzieć – nie miał 
nic wspólnego z medycyną.   

– To ty, Emily? – 

spytał z nutką zaskoczenia w głosie.   

– Doktorze James... Stephen... 

Mamy nagły przypadek. Sama sobie nie poradzę.   

Na pewno niejednokrotnie budzono go późną nocą.   
– 

Za dwie minuty tam będę – powiedział całkiem przytomnie. – Gdzie jesteście? 

– Obok sali operacyjnej. 

Chyba trzeba będzie zrobić cesarskie.   

Stephen  zjawił  się  po  dwóch  minutach  –  dokładnie  tak,  jak  obiecał.  Był  w  sandałach, 

szortach i bawełnianej koszulce. Zdążył się od kogoś dowiedzieć, jak pacjentka ma na imię, i 
pochylił się nad nią z uśmiechem.   

– 

Jesteś  Matiłda,  prawda?  Nie  denerwuj  się,  zaraz  ci  pomożemy.  –  Jego opanowanie i 

pewność siebie sprawiły, że wszyscy się uspokoili.   

Po krótkim badaniu wziął Emily na stronę i rzekł cicho: 
– 

Miałaś rację, trzeba zrobić cesarskie. Martwi mnie trochę akcja serca dziecka... Czym 

dysponujecie? 

– Mam epidural na znieczulenie, 

igłę Tuohy, no i cewnik. Może być? 

– Tak.   

– 

Z resztą nie powinno być problemu. W zeszłym miesiącu pomagałam przy cesarskim 

doktorowi Mugumo, 

więc można powiedzieć, że doświadczona ze mnie instrumentariuszka.   

– Jestem pewien, 

że dasz sobie radę. Chodź, umyjemy ręce.   

background image

ROZDZIAŁ TRZECI 

 

Stephen  był  znakomitym  chirurgiem  –  opanowanym,  cierpliwym,  ostrożnym. 

Początkowo  Matilda  była  przerażona,  lecz  spokój  i  życzliwość  Stephena  podziałały  na  nią 
kojąco. Gdy dziecko przyszło na świat, praktykantka pokazała je matce. Oboje przewieziono 
na oddział Emily, gdzie dostawiono dla nich łóżko. Emily miała ochotę zostać przy pacjentce, 
ale  wiedziała,  że  nie  jest  to  konieczne  –  praktykantki  same  potrafiły  zaopiekować  się 
dziewczyną i jej synkiem, Aaronem.   

– 

Pamiętaj,  Rachel  –  przypomniała  jednej  z  nich  –  gdyby  były  jakieś  problemy, 

natychmiast masz mnie zbudzić. Jasne? 

– Tak, panno Grey.   

– To dobrze. – 

Zwróciła się teraz do Stephena. – Chcesz herbatę, zanim się położysz? Tak 

mi przykro, 

że musiałam cię obudzić. Przecież nie jesteś tu w pracy, ale sam rozumiesz...   

– 

Byłbym zły, gdybyś mnie nie obudziła – zapewnił z uśmiechem. – Zresztą, zdążyłem 

się już trochę przespać. – Przyjął oferowaną mu herbatę. – Za to ty ledwie stoisz na nogach.   

– 

Nie jest aż tak źle. Smutno pokręcił głową.   

– 

Moim zdaniem jesteś wycieńczona. Przydałby ci się porządny wypoczynek.   

Najwyraźniej wtrącał się w jej życie, a ona bardzo tego nie lubiła.   
– Kie

dy studiowałeś, to zarywałeś noce, a i teraz mnóstwo pracujesz. Może nie? 

Nie przejął się zbytnio jej atakiem.   
–  Owszem,  to prawda. 

Ale  kiedyś  przeholowałem  i  popełniłem  błąd  po  prostu  z 

przemęczenia. Na szczęście, niezbyt poważny. – Upił łyk herbaty. – Zmęczona pielęgniarka 
to zła pielęgniarka. Sama to wiesz.   

– 

Zła zmęczona pielęgniarka i tak jest lepsza niż żadna. Jednym haustem dopiła herbatę i 

w milczeniu ruszyła do bungalowów. Zanim powiedziała mu dobranoc, doszła do wniosku, że 
jest niesprawiedliwa. 

Stephen jest tutaj gościem, a ona wywlokła go z łóżka w środku nocy i 

zapędziła do roboty. Pomógł jej bez słowa protestu, a ona jeszcze się dąsa...   

–  Przepraszam, 

że tak na ciebie naskoczyłam. Naprawdę jestem ci wdzięczna za to, co 

zrobiłeś. Poza tym może faktycznie się przepracowuję... Wybaczysz mi? 

– 

Nic  się  nie  stało,  Emily,  nie  ma  o  czym  mówić.  Dobranoc.  Powiedział  to  ciepłym, 

przyjaznym tonem. 

Przystanęli u drzwi do jego pokoju. Była ciekawa, czy... Lecz on tylko 

lekko uścisnął jej ramię i wszedł do środka.   

Nie od razu się położył. Rozebrał się, rozejrzał po pokoju, zerknął przez okno na piękne, 

rozgwieżdżone niebo. Jakże inne niż niebo w Anglii! Właściwie wcale nie miał ochoty spać. 
Coś  go  męczyło.  Wyciągnął  się  na  łóżku,  skrzyżował  ręce  pod  głową  i  oddał  się 
rozmyślaniom.   

Czemu tak się ucieszył, że Emily wyrwała go ze snu o trzeciej nad ranem? Czemu był 

taki zadowolony, 

że  może  jej  pomóc?  Czemu  chciał  jej  zaimponować  swoimi 

umiejętnościami? Zależało mu na jej opinii. Zależało mu na niej.   

No, 

może i jest troszkę za chuda, ale z jej ciała bije siła i ma ono swój wdzięk. Również 

background image

jej twarz wydawała mu się ładna, choć z pozoru taka surowa. Podejrzewał, że pod powłoką 
chłodu i samowystarczalności kryje się wrażliwa, delikatna istota.   

W  jego  życiu  było  już  parę  kobiet,  ale  na  żadną  nie  zwrócił  uwagi  tak  od  razu.  Gdy 

zobaczył  ją  wtedy,  jak  wychodziła  z jeziora,  poczuł  coś  niezwykłego.  Robiła  wrażenie 
dumnej, a zarazem bezbronnej. 

No i była taka urocza...   

 
Jak przewidywała Emily, wakacje Stephena okazały się czystą fikcją. W szpitalu nigdy 

nie  brakowało  pracy,  ale  ostatnio  było  jej  więcej  niż  zwykle.  Rozchorowały  się  dwie 
pielęgniarki  pomocnicze  i  położna  praktykantka,  w pobliskiej wiosce odkryto nagle 
kilkanaście  przypadków  gruźlicy,  z niewiadomych powodów  mnożyły  się  trudne  porody. 
Stephen chętnie pracował z Emily i przeciążonym obowiązkami doktorem Mugumo.   

Emily nie miała czasu myśleć o niczym poza wciąż nowymi zadaniami. Jedynie z rzadka, 

w wolnej chwili przy herbacie, 

przypominała sobie tamten pocałunek. Odnosiła wrażenie, że i 

Stephen wcale o nim nie zapomniał. Parę razy przyłapała go na tym, że patrzy na nią w jakiś 
dziwny sposób, 

który wprawiał ją w zmieszanie i podekscytowanie zarazem. Nie spróbował 

znów  jej  pocałować.  Tak jakby zawarli niepisane porozumienie,  że  misja  nie  jest 
odpowiednim miejscem na takie rzeczy. Inna sprawa, 

że prawie zawsze ktoś im towarzyszył. 

Mimo to Emily wyobraziła sobie raz, jak by to było, gdyby się do niej zbliżył... Nie umiała 
powiedzieć, co by wtedy zrobiła.   

Stephen p

rzyjechał  land-roverem z Golandy,  sporej  wielkości  miasta,  oddalonego od 

misji o jakieś trzysta kilometrów. Przybył we wtorek po południu, zaś w sobotę wczesnym 
rankiem Joseph miał odwieźć go tam z powrotem. W Golandzie było lotnisko i można się 
było stamtąd dostać do Johannesburga.   

W  piątek  po  południu, po  już  i  tak  trudnym  tygodniu,  sytuacja  jeszcze  się  pogorszyła. 

Osiemdziesiąt kilometrów od misji wydarzył się wypadek: stara, pogruchotana ciężarówka, 
po brzegi wyładowana ludźmi, stoczyła się do wąwozu. Było dwoje zabitych i wielu rannych. 
Siostra  O’Reilly, 

doktor Mugumo i dwie pielęgniarki postanowili pojechać land-roverem do 

najbliższej osady, by założyć tam prowizoryczny szpital polowy.   

Zabierali ze sobą duży ładunek lekarstw i opatrunków. Mieli wrócić za dwa, trzy dni.   
– 

Zostanę  dzień  dłużej  –  oznajmił  Stephen,  gdy  on  i  Emily  machali  im  ręką  na 

pożegnanie. – Jeśli wyjadę w niedzielę rano, to i tak złapię samolot i zdążę wrócić na mecz.   

– 

To miło z twojej strony. Naprawdę przyda nam się teraz dodatkowa pomoc. – Na myśl 

o tym, 

że  jeszcze  trochę  z  nim  pobędzie,  i to prawie sam na sam,  poczuła  radość.  Ale 

przypomniała sobie o obowiązkach i natychmiast przywołała się do porządku. – Zechciałbyś 
zrobić wieczorny obchód? – spytała rzeczowo.   

W sobotę też było ciężko, lecz pocieszała się myślą, że ona i Stephen stanowią zgrany 

zespół i razem odpowiadają za misję. Wiedziała, że to tylko stan przejściowy, że tamci wrócą, 
a on wyjedzie na zawsze. 

Ale to miało się stać dopiero następnego dnia – toteż skupiła się na 

chwili bieżącej. Jednak około szóstej wydarzyło się coś, co zepsuło tę dobrą atmosferę.   

Zaczęło się od wiadomości od Eunice, która przebywała w odległej wiosce Kulimamo. 

Mężczyzna  na  przedpotopowym  rowerze  przywiózł  Emily  list  od  niej.  Okazało  się,  że 

background image

Serwalo – kobieta, 

która miała rodzić za niecały miesiąc – jest już w drodze do misji. Emily 

mogła się jej spodziewać w niedzielę około dwunastej.   

W  liście  Eunice  wyjaśniała,  że  Serwalo  dostała  nagłego  krwotoku;  krew  była 

jaskrawoczerwona. Serwalo bardzo s

ię zdenerwowała, ale nie odczuwała żadnego bólu. Miała 

jednak  niskie  ciśnienie  i  podwyższone  tętno.  Eunice  wyrażała  nadzieję,  że  podjęła  słuszną 
decyzję.   

Emily  dwukrotnie  przeczytała  list  i  usiadła,  by  się  zastanowić.  Eunice  z  pewnością 

postąpiła  właściwie.  Przyczyny  krwawienia  mogły  być  różne,  ale  Emily  wyglądało  to  na 
przypadek łożyska przodującego. Należało się liczyć z niebezpieczeństwem cieśni macicy. A 
to wymaga cesarskiego cięcia...   

Przypomniała sobie, jak pomagała przy tym Samowi Mugumo i Stephenowi. Teraz Sama 

nie było, a Stephen ma wyjechać. Znów pomyślała to, co i poprzednim razem: przecież sama 
się tego nie podejmę! Postanowiła poprosić Stephena przy kolacji, by przełożył swój wyjazd 
o jeszcze jeden dzień.   

Przy stole Stephen był odprężony i uprzejmy; wyraźnie cieszył się z jej towarzystwa. Z 

ożywieniem  opowiadał  o  swoich  doświadczeniach  w  Londynie.  Ona  natomiast  była 
niespokojna i wiedziała, że Stephen prędzej czy później to Zauważy.   

– 

Wydaje mi się, że coś cię martwi – stwierdził, gdy usiedli na werandzie. – Powiesz mi, 

o co chodzi? 

O niczym innym nie marzyła, lecz obawiała się jego odpowiedzi.   
– 

Jutro  około  południa  przywiozą  do  nas  kobietę.  To  chyba  przypadek  łożyska 

przodującego. Sądzę, że potrzebne będzie cesarskie. Więc pomyślałam, że... może zostałbyś 
jeszcze jeden dzień i zrobił tę operację...   

Na jego twarzy odmalował się autentyczny żal.   
– 

Przecież wiesz, że nie mogę – powiedział ze smutkiem.   

– Ten mecz, 

w którym mam grać, jest naprawdę ważny. I tak już za długo tu jestem.   

– 

Czy życie kobiety i dziecka nie jest ważniejsze od meczu? 

– 

Spostrzegła,  że  jej  ostry  ton  uraził  go,  może  nawet  rozgniewał,  lecz  odpowiedział 

spokojnie: 

– 

Oczywiście,  ale  trzeba  się  na  coś  zdecydować.  Jeśli  zostanę,  żeby  jej  pomóc,  to 

będziesz chciała, żebym jeszcze został i pomógł następnej osobie. I tak w nieskończoność. A 
przecież inni ludzie też na mnie liczą, więc muszę się trzymać swoich planów. Pamiętasz, co 
mi  mówiłaś  o  ustalaniu  priorytetów?  To  tylko  kolejny  paskudny  przykład  takiej  sytuacji. 
Opowiedz mi o tej kobiecie, 

może udzielę ci jakiejś rady.   

– 

Nie potrzebuję twojej rady, tylko praktycznych umiejętności. Musisz być tu fizycznie 

obecny.   

Teraz naprawdę się rozzłościł.   
– 

Posłuchaj, Emily, jutro rano wyjeżdżam. Do tego czasu jestem do twojej dyspozycji, ale 

muszę wsiąść do tego samolotu. Inni ludzie czekają na mnie, a i tak przedłużyłem już swój 
pobyt.   

– 

To twoje ostatnie słowo? 

background image

– Tak. Bardzo mi przykro.   

–  Rozumiem.  – 

Głośno  odstawiła  filiżankę  na  spodek.  –  Wybacz,  muszę  iść  do 

pacjentów.   

Energicznie wstała od stołu i oddaliła się. Kogóż obchodzi jakiś głupi mecz? – pomyślała 

z irytacją. Nie tak chciała spędzić ten dzień. Marzyło jej się coś ciepłego, przyjaznego, może 
nawet intymnego. Ale trudno, 

stało się.   

Gdy się uspokoiła, doszła do wniosku, że dobro pacjenta jest ważniejsze niż jej ambicja. 

Postanowiła  wrócić  do  Stephena  za  jakiś  czas  i  jednak  poprosić  go  o  radę.  Może  jakimś 
cudem uda jej się zrobić to cesarskie, może do tej pory wróci już Sam. A może ani jedno, ani 
drugie...   

Gdy  była  w  takim  kiepskim  nastroju  jak  teraz,  często  zaglądała  na  oddział,  żeby 

popatrzeć na maleństwa, którym pomogła przyjść na świat. Ich widok wzruszał ją i działał na 
nią  krzepiąco.  I  nadawał  głęboki  sens  temu,  co  z  takim  trudem  tutaj  robiła.  Potrafił  też 
przywoływać bolesne wspomnienia, ale od razu je od siebie odsuwała.   

W tej chwili patrzyła na czterodniowego Aarona, który ważył niecałe dwa kilo, ale miał 

się  całkiem  dobrze.  Nagle  coś  jej  przyszło  do  głowy.  Pomysł  był  trochę  szalony,  więc  z 
początku  go  odrzuciła,  lecz  ta  myśl  nie  dawała  jej  spokoju.  Właściwie  czemu  nie?  – 
przemknęło jej przez głowę.   

Stephen oczekuje, 

że w niedzielę rano Joseph zawiezie go do Golandy. Mają wyruszyć o 

szóstej. 

Bez samochodu nie można wydostać się z misji – innego pojazdu nie ma w promieniu 

kilkudziesięciu  kilometrów.  Gdyby  posłała  gdzieś  Josepha,  Stephen  musiałby  zostać.  Nie 
miałby wyboru. A skoro już by został, to mógłby zrobić operację.   

Tego  wieczora  nie  mogła  się  zdobyć  na  ponowne  spotkanie  z  nim.  Poprosiła  jedną  z 

pielęgniarek,  by  przekazała  mu,  że  wcześnie  się  położyła  i  że  zobaczą  się  rano.  Po raz 
pierwszy  od  dawna  nie  zasnęła  z  chwilą,  gdy  znalazła  się  w  łóżku.  Była  zdenerwowana. 
Męczyły  ją  obawy,  niezdecydowanie.  Wreszcie  zapadła  w  sen,  ale  w  środku  nocy  się 
obudziła.  Włączyła  małą  lampkę  i  rozejrzała  się  po  pokoju.  Jej  wzrok  padł  na  fotografie 
rodzinne. 

Wpatrywała się w nie, jakby szukając w nich wskazówek.   

Dotarło do niej, że sama się okłamuje – nie chciała przyznać, że Stephen ją zauroczył. 

Zależało jej na nim, interesował ją. I pragnęła go jako mężczyzny. Intuicyjnie wyczuwała, że i 
ona  go  pociąga.  Zdążyła  go  już  trochę  poznać.  Umiał  słuchać  i  miał  otwarty  umysł,  ale 
postępował  zawsze  po  swojemu.  Lubił  samodzielnie  podejmować  decyzje,  był  uparty  i 
konsekwentny. 

Obawiała się, że jeśli pokrzyżuje mu plany, to wszystkie jego dobre uczucia 

do  niej  prysną  w  jednej  chwili.  Dlatego  nie  był  to  łatwy  wybór.  Czemu  powinna  dać 
pierwszeństwo: własnemu szczęściu czy życiu dziecka? 

Postanowiła, że zaryzykuje. I zaraz potem usnęła.   
 
Wczesnym  rankiem  zawsze  było  chłodno,  więc  właśnie  o  tej  porze  Emily  czuła  się 

najlepiej. 

Jednak nie dziś. Wstała skoro świt, przed Stephenem, i poszła do Josepha. Poleciła 

mu  zawieźć  leki  i  żywność  do  oddalonej  o  siedemdziesiąt  kilometrów wioski,  którą  miała 
odwiedzić  pod  koniec  tygodnia.  Powiedziała  mu,  że  jeśli  chce,  może  wrócić  dopiero 

background image

wieczorem. 

Słysząc  oddalający  się  warkot  silnika,  zebrała  się  w  sobie  –  teraz  nie  ma  już 

odwrotu.   

Stephen zdążył się już spakować. Na widok jego bagaży stojących na werandzie przeszył 

ją nieprzyjemny dreszcz. On sam był w środku – jadł właśnie śniadanie. Ubrany w szorty i 
białą koszulkę, wyglądał bardzo atrakcyjnie. O czym ty myślisz, dziewczyno? – zganiła się w 
duchu; lepiej zastanów 

się, jak mu to powiesz. Gdy się zbliżyła, wstał i uśmiechnął się do niej 

ostrożnie.   

– Witaj, Emily. 

Cieszę się, że cię widzę. Zaraz wyjeżdżam i chciałbym, żebyśmy rozstali 

się w zgodzie. Myślisz, że to możliwe? 

Opadła na krzesło naprzeciwko niego. Czuła się okropnie, fatalnie.   
– 

Obawiam się, że nie... Nie wiesz, co zrobiłam.   

– 

A co takiego zrobiłaś? – spytał z zaciekawieniem.   

Wiedziała, że tłumaczenia nic nie pomogą, że nic nie załagodzi jego gniewu. Postanowiła 

wykrzesać w sobie odwagę i bez ogródek powiedzieć mu prawdę.   

– 

Wysłałam  Josepha  land-roverem  do  odległej  wioski.  Wróci dopiero wieczorem.  A 

wiesz, 

że nie ma tu innego samochodu.   

– 

Co? Chcesz powiedzieć, że... ? 

– 

Chcę powiedzieć, że nie wyjedziesz stąd przez najbliższe dziesięć godzin.   

Nie sądziła, że ludzka twarz może przybrać taki wyraz – stężała, zmieniła się w kamienną 

maskę.   

– 

Wydawało  mi  się,  że  jasno  postawiłem  sprawę.  Mówiłem,  że  ju tro  mu szę  być  w 

Johannesburgu.   

– Owszem, 

mówiłeś, ale ja chciałam... O rany, tak mi przykro... – Głos jej się załamał.   

W pierwszej chwili pomyślał, że może źle ją zrozumiał.   
– 

Nie  chcę,  żeby  było  ci  przykro.  Chcę,  żebyś  załatwiła  mi  jakiś  środek  lokomocji, 

którym mógłbym dojechać do Golandy. Dobry Boże, kobieto, przecież tu w pobliżu musi się 
coś znaleźć! 

– Nie ma szans. Nie ma nawet traktora.   
Dopiero teraz w pełni dotarło do niego, co to oznacza.   
– 

Więc jestem tu uwięziony jak w pułapce? Nie mam jak się stąd wydostać, tak? – Nie 

podniósł głosu, ale wyczuła w nim jakąś jadowitą groźbę. Zdobył się na ogromny wysiłek i 
zapytał w miarę spokojnie: – Czy Joseph nie mógł zabrać mnie z sobą? Czy tych rzeczy nie 
dało się pogodzić? A tak w ogóle, to czy twoja sprawa nie mogła odrobinę poczekać? 

Była gotowa stawić czoło jego furii.   
– 

Joseph wcale nie musiał jechać tam akurat dzisiaj. Wysłałam go specjalnie. Chciałam 

cię zmusić, żebyś został i zrobił to cesarskie cięcie...   

– 

Muszę wracać do Johannesburga. Muszę, rozumiesz? – syknął. – Jakim prawem chcesz 

decydować za mnie? 

Resztką sił spróbowała się bronić.   
–  Serwalo potrzebuje pomocy, 

a  tylko  ty  umiesz  jej  udzielić.  Przykro mi,  że 

pokrzyżowałam ci plany, ale wciąż uważam, że życie dziecka jest ważniejsze niż jakiś tam 

background image

mecz.   

–  Za kogo ty mnie masz?  – 

Jego lodowaty ton zabrzmiał jak świst bicza. – Myślisz, że 

łatwo  mi  było  podjąć  tę  decyzję?  Że  wyjeżdżałbym  stąd  z  lekkim  sercem?  Są  sprawy,  o 
których nie masz pojęcia, a jednak beztrosko pozwalasz sobie decydować za mnie. Wierzyć 
mi  się  nie  chce,  że  można  być  tak  aroganckim.  Owszem,  położne  są  ważne,  ale to lekarz 
podejmuje decyzje... 

Choćby nie wiem co, zamierzam wydostać się z tej zapomnianej przez 

Boga dziury i pojechać do Golandy.   

– 

Bóg wcale o tym miejscu nie zapomniał – zaprotestowała cicho. – A co do wydostania 

się  stąd,  to  zapewniam  cię,  że  do  powrotu  Josepha nie masz na to najmniejszych szans.  I, 
oczywiście, to wszystko moja wina, więc proszę, wyładuj się na mnie, żeby nie oberwało się 
potem innym.   

Podniósł się i okrążył stół. Przestraszona wstała, patrząc na niego wyczekująco. Mocno 

chwycił ją za ramiona – tak mocno, że poczuła ból. W oczach stanęły jej łzy.   

– Masz wygórowane mniemanie o sobie i o swoim prawie do decydowania – 

warknął.   

Potrząsnęła głową.   
–  Wcale nie. 

Chodziło mi tylko o dobro pacjentki. – Wiedziała, że to wątła obrona, ale 

cóż innego mogła powiedzieć? 

– 

Nie  chce  mi  się  z  tobą  gadać.  –  Odepchnął  ją  od  siebie  z  pogardą,  tak  że  straciła 

równowagę i niezgrabnie opadła na plecione krzesło. – Zamierzam sprawdzić, czy jest tak, 
jak mówisz. 

Nie wierzę, żeby nie było tu żadnego pojazdu.   

Wyszedł,  z  hukiem  zatrzaskując  drzwi.  Emily  głośno  się  rozpłakała.  Po  jakimś  czasie 

uspokoiła się na tyle, by wrócić do swych zajęć.  Czuła przez skórę zaintrygowanie innych 
pracowników, 

lecz  nie  powiedziała  ani  słowa.  Domyśliła  się,  że  Stephen  rozpytywał 

wszystkich o jakiś środek lokomocji. Jego torby wciąż stały na werandzie, niczym bolesny 
wyrzut sumienia. 

On sam zaszył się w pokoju.   

Tuż  po  dwunastej  do  misji  dotarła  Serwalo.  Przywieziono  ją  wozem  zaprzężonym  w 

woły. Leżała na plecach, a obok niej siedziała zmartwiona Eunice.   

Emily  szybko  obejrzała  pacjentkę.  Zgodnie z tym,  co  pisała  Eunice,  straciła  ona  dużo 

krwi. 

Emily kazała podać jej środek zwiększający objętość osocza i pobrać próbkę do badania 

grupy krwi. 

Serwalo  miała  przyśpieszone  tętno  i  lepką,  spotniałą  skórę,  ale  nie  miała 

gorączki. Nie ma więc groźby zakażenia. Emily sprawdziła akcję serca dziecka – biło, lecz 
niezbyt mocno. 

Teraz była już pewna, że to przodujące łożysko. Kazała przygotować Serwalo 

do operacji i poszła po Stephena.   

Było jasne, że jej nie przebaczył. Miał zacięty wyraz twarzy i w milczeniu przeszywał ją 

wzrokiem. 

Przezwyciężyła swój wstyd i lęk i od razu przeszła do rzeczy.   

– 

Właśnie przyjechała Serwalo. To na pewno łożysko przodujące. Zamierzasz wyładować 

na niej swój gniew 

i odmówić przeprowadzenia operacji? 

Wyciągnął ręce przed siebie.   
– Spójrz – 

powiedział surowo – wciąż cały się trzęsę. Z furii i bezsilności. A co będzie, 

jeśli zrobię błąd? Czyja to będzie wina? 

– 

Jesteś lekarzem – odparowała bez namysłu. – Nie czas teraz na osobiste urazy. Więc 

background image

jak, 

będziesz tam za kwadrans? 

Wydawało jej się, że całe wieki czeka na odpowiedź.   
– 

Już idę.   

Teraz, 

gdy była tak blisko celu, nie mogła pozwolić sobie na wahanie ani słabość. Ale w 

głębi  serca  żałowała  swej  samowolnej  decyzji,  bo  patrzył  na  nią  tak,  jakby jej szczerze 
nienawidził.   

 

Naturalnie, 

zanim  przystąpił  do  operacji,  zbadał  Serwalo.  Emily  była  zachwycona 

sposobem, 

w jaki rozmawiał z pacjentką, tłumacząc jej, co ma zamiar zrobić, i z uśmiechem 

dodając  jej  otuchy.  Przerażona  kobieta  łamaną  angielszczyzną  odpowiadała  na  jego 
życzliwość  i  starała  się  odprężyć.  Stephen  był  również  uprzejmy  wobec  personelu 
pomocniczego; chłodno i oficjalnie odnosił się jedynie do Emily, szorstkim głosem wydając 
jej zwięzłe polecenia. No cóż, zasłużyła sobie na to.   

Cesarskie  cięcie  udało  się  i  na  świat  przyszło  malutkie,  ale  zdolne  do  życia  dziecko. 

Emily  oddała  je  pod  opiekę  położnym  praktykantkom.  Gdy  było  po  wszystkim,  Serwalo 
została zawieziona na oddział.   

– 

Zrobię ci coś do picia – zwróciła się do Stephena Emily, kiedy zdejmowali fartuchy.   

– 

Dziękuję, chętnie się czegoś napiję, ale najpierw wydam instrukcje pielęgniarkom. Nie 

chciałbym,  żeby  ktoś  nieodpowiedzialny  zmarnował  mój  wysiłek.  –  Rzucił  jej  wymowne 
spojrzenie.   

– 

Przełknę tę obelgę – odparła, tłumiąc irytację. – Masz prawo do kąśliwych uwag, ale to 

takie niegodne ciebie... Powiedz, 

czy doktor Mugumo lub ja umielibyśmy zrobić to tak dobrze 

– Nie – 

odrzekł po chwili wahania, niechętnie przyznając jej rację.   

– 

Bogu dziękuję, że nie musiałam nawet próbować... Pamiętaj, że dzięki tobie ta kobieta 

urodziła syna i w przyszłości będzie mogła mieć więcej dzieci.   

– Tak, wiem o tym.   

– 

No to chodź teraz na herbatę.   

Nadal uważała, że postąpiła słusznie, tyle że coraz bardziej tej decyzji żałowała. W pełnej 

napięcia  ciszy  pili  herbatę.  Emily  poczuła,  że  rozbolała  ją  głowa  –  pewnie z powodu 
pogłębiającego się poczucia winy. Gdy Stephen odezwał się do niej, pomyślała, że częściowo 
jej przebaczył. Ale okazało się, że nie. Jego gniew przerodził się w lodowatą urazę, z którą 
jeszcze trudniej było się zmierzyć.   

–  To, 

co  zrobiłaś,  jest niewybaczalne.  Gdybyś  zachowała  się  w  ten  sposób  w  Anglii, 

odebraliby ci prawo do wykonywania zawodu. – 

Aż się skuliła, widząc jego groźne i ponure 

spojrzenie.  – 

Chcę  ci  powiedzieć,  że  ten  mecz  to  nie  taka  zwykła  rozrywka,  jak  myślisz. 

Wiesz, 

że ten sport jest tu bardzo popularny. Otóż wszystkie dochody z wszystkich meczów 

miały  być  przeznaczone  na  sfinansowanie  nowego  oddziału  dziecięcego  w  jednym  z 
tutejszych szpitali. 

Nie chcę się chwalić, ale są ludzie, którzy przyjechali tu specjalnie po to, 

żeby zobaczyć, jak gram. Wolałbym nie sprawiać im zawodu.   

– 

Mógłbyś im powiedzieć, że to moja...   

– 

Niczego nie będę im mówił. Na razie to fakty mówią same za siebie: wyjechałem i nie 

background image

wróciłem na czas. Gdy tylko Joseph się zjawi, natychmiast daj mi znać. Sam poprowadzę, a 
Joseph pojedzie ze mną i potem tu wróci – oznajmił i udał się do siebie.   

Być  może  Joseph  źle  zrozumiał  jej  słowa,  bo  wrócił  o  parę  godzin  wcześniej,  niż  się 

spodziewała.  Posłała  po  Stephena,  zaś  jego  torby  ustawiła  z  tyłu  wozu.  Potem  czekała  na 
niego samotnie w małej sali, w której jadano posiłki. Miał prawo rozmówić się z nią przed 
wyjazdem, 

może nawet jeszcze raz ją obrazić. Nie zamierzała chować się za plecami innych 

pracowników. 

Gdy go zobaczyła, wiedziała, że wcale nie złagodniał.   

–  Zaraz wyruszam, 

sześć godzin za późno. Szanse na złapanie samolotu są praktycznie 

żadne, więc zapewne jutro nie zagram.   

Miała wrażenie, że przez cały dzień nie robi nic innego, tylko go przeprasza.   
– 

Nawet jeśli to nic nie zmienia, wiedz, że jest mi bardzo przykro. – Mówiła szczerze; 

naprawdę  było  jej  przykro.  Zaczynała  zdawać  sobie  sprawę,  że  zachowała  się  nie  tylko 
nieprofesjonalnie, ale i nie fair. 

Ma prawo być na nią wściekły.   

– 

Czyżby? – rzucił z powątpiewaniem. – Podejrzewam, że gdybyś uznała to za konieczne, 

znów postąpiłabyś tak samo. Może mi powiesz, że nie? 

– Chyba... 

masz rację – przyznała. – Włożyłam ci do samochodu sok i parę kanapek.   

Spojrzał na nią jakoś dziwnie. Chyba przypomniał sobie, jak wspólnie jedli jego lunch 

nad jeziorem. Zaledwie kilka dni temu... 

Zaczerwieniła się na to wspomnienie. Cóż on sobie o 

niej pomyśli? 

– 

Serdeczne dzięki – zakpił. – Już się martwiłem, że umrę z głodu i pragnienia.   

Stał  przy otwartych drzwiczkach samochodu,  i  myślała,  że  do  niego  wsiądzie.  Jednak 

głośno je zatrzasnął i zbliżył się do niej. Siłą woli zmusiła się, żeby pozostać na miejscu.   

– 

Dzięki Bogu, że wyjeżdżam i że już nigdy się nie zobaczymy. Chwycił ją za ramiona i 

gwałtownie  przyciągnął  do  siebie,  po  czym  wdarł  się  językiem  w  jej  usta.  To  nie  była 
pieszczota  – 

to był obelżywy atak. Mimo to nie odepchnęła go od siebie, lecz lekko objęła. 

Wiedziała, że chciał ją ukarać, ale jakaś jej część chętnie się tej karze poddała. Gdy wreszcie 
się od niej oderwał, przez moment przyglądała mu się bez słowa. A potem stanęła na palcach 
i pocałowała go w policzek.   

– 

Dzięki za wszystko, co tu dla nas zrobiłeś, I za to, co zrobiłeś dla mnie.   

Drzwiczki land-rovera ponown

ie trzasnęły. Odwróciła się, by nie patrzeć, jak odjeżdża. 

Wiedziała, że będzie jechał bardzo szybko, ale miała nadzieję, że nic mu się nie stanie.   

Głowa,  która  rozbolała  ją  już  wcześniej,  teraz  dosłownie  jej  pękała.  Najchętniej 

przycupnęłaby gdzieś samotnie i zapłakała nad sobą. Ale musiała wracać do chorych.   

Starcie ze Stephenem kosztowało ją więcej, niż jej się z początku zdawało. Po południu 

poczuła  się  tak  rozbita,  że  zaszyła  się  samotnie  w  jadalni,  próbując  zebrać  myśli.  Prawdę 
mówiąc, miała ochotę się położyć, ale dotychczas nigdy nie sypiała w ciągu dnia.   

Nagle  powieki  jej  opadły  i  zdrzemnęła  się  na  siedząco.  Obudził  ją  warkot  silnika;  z 

trudem  podniosła  się  i  podeszła  do  drzwi.  Zobaczyła  dwa  land-rovery:  w  jednym  siedział 
Joseph,  w drugim u

jrzała  siostrę  O’Reilly,  Sama Mugumo i ich pomocników.  Bardziej  niż 

kiedykolwiek ucieszyła się na ich widok.   

Sam obiecał, że gdy tylko weźmie prysznic, zaraz zajrzy do szpitala. Siostra natomiast 

background image

oznajmiła, że chętnie porozmawia z Emily przy  filiżance herbaty.  Zabrzmiało to tak, jakby 
sądziła, że Emily ma jej coś do powiedzenia.   

Emily usiadła przy stole, siostra zaś zajęła się parzeniem herbaty, opowiadając przy tym o 

wypadku, którego ofiarom udzielali pomocy. 

Okazało się, że sytuacja wygląda lepiej, niż się 

obawiano. 

Ich  pomoc  oczywiście  się  przydała,  ale  i  bez  niej  dano  by  sobie  radę.  Dlatego 

wrócili stosunkowo szybko.   

– 

Muszę  siostrze  coś  wyznać  –  zaczęła  odważnie  Emily  i  opowiedziała  o  tym,  co  się 

stało.  Nie  próbowała  się  usprawiedliwiać  i  gniew  Stephena  przedstawiła  jako  całkiem 
uzasadniony.   

– 

A jak się czuje Serwalo? – spytała na początek siostra.   

– 

Na  szczęście  dobrze,  tak jak i dziecko.  Stephen...  to znaczy doktor James jest 

doskonałym lekarzem. Sama nie poradziłabym sobie z tym cesarskim.   

– 

A więc nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Przynajmniej w pewnym sensie... 

Ale trzeba przyznać, że marnie mu się zrewanżowaliśmy za uczynność.   

– Wiem, 

i trochę mi wstyd. A co siostra zrobiłaby na moim f miejscu? 

Siostra pogłaskała Emily po głowie, co zdarzało jej się nader rzadko.   
– 

Gdybym była w twoim wieku, postąpiłabym podobnie.   

Też kiedyś myślałam, że świat jest czarnobiały, a to, co słuszne, zawsze właściwe. Ale 

obawiam  się,  że  popełniłaś  błąd.  Ludzie  mają  prawo  do  samodzielnego  podejmowania 
decyzji. 

Zresztą, sama o tym wiesz... Daj no mi na chwilę rękę. Emily zorientowała się, że 

siostra bada jej tętno.   

– 

Tak myślałam – orzekła w końcu. – Maszeruj od razu do łóżka. Za pięć minut przyślę 

do ciebie Sama.   

– 

Ale mam przecież pracę do...   

– K

to inny się tym zajmie. Od tej chwili jesteś pacjentką, Emily. Jesteś chora.   

– Ale 

ja muszę...   

– 

Nikt nie jest niezastąpiony.  Zresztą, w takim stanie tylko byś przeszkadzała. No już, 

zmykaj.   

Nie miała siły dłużej się spierać. Nazajutrz sama się przekonała, że siostra miała rację – 

czuła się naprawdę niedobrze. Kazano jej leżeć przez parę dni. Gdy spróbowała wstać, upadła 
jak długa na podłogę.   

– 

Mówiłam  ci,  że  jesteś  chora  –  ofuknęła  ją  siostra,  pomagając  jej  wdrapać  się  z 

powrotem do łóżka. – Być chorym to nie grzech, ale myśleć, że jest się niezastąpionym, to z 
pewnością grzech pychy. Musisz wypoczywać, rozumiesz? 

– 

Co mi właściwie dolega? – spytała Emily ochryple. Siostra ze zmartwioną miną podała 

jej lusterko. 

Emily zobaczyła, że białka jej oczu są wyraźnie pożółkłe.   

– 

Ukłułaś  się  igłą  w  ciągu  ostatnich  paru  miesięcy?  Choćby  pielęgniarki  nie  wiem  jak 

uważały, od czasu do czasu niechcący kłuły się brudną igłą – zwykłe ryzyko zawodowe.   

– I to kilka razy.   

– 

Wygląda  mi  to  na  zapalenie  wątroby.  Skórę  masz  żółtą  jak  papirus,  choć  przy  tej 

opaleni

źnie  laikowi  nie  rzuciłoby  się  to  w  oczy.  Byłoby  źle,  gdyby  okazało  się,  że  to 

background image

zapalenie typu B. 

Mam  nadzieję,  że  tak  nie  będzie.  Weźmiemy  krew  do  analizy.  Tak czy 

owak, 

musimy cię przewieźć do szpitala w Golandzie.   

– 

Nie  chcę  mieć  zapalenia  typu  B!  –  wykrzyknęła  Emily  z  przerażeniem.  –  Nie 

mogłabym już być położną.   

–  Wiem,  co czujesz,  kochanie, 

ale  teraz  wszystko  w  rękach  Boga.  Na razie po prostu 

odpoczywaj.   

Emily znów opadła z sił. Cały jej świat zadrżał w posadach. Jeśli to typ B, pomyślała, to 

już nigdy nie pozwolą mi pracować w szpitalu...   

– 

Kiedy będę mogła wrócić, siostro? 

– 

Obawiam  się,  że  nie  wrócisz,  Emily  –  odparła  siostra,  smutno  wzdychając.  –  Twój 

kontrakt wygasa za parę tygodni, a twoja następczyni jest w drodze. Musisz wracać do Anglii, 
do rodziny. 

Musisz przestać się ukrywać i stawić czoło życiu.   

– 

Ukrywać się? A niby przed czym ja się ukrywam? – żachnęła się Emily.   

–  Tego nie wiem,  moje dziecko, 

ale chyba przed czymś uciekasz. Gdy pierwszy raz cię 

zobaczyłam, od razu tak sobie pomyślałam. Niedobrze, jak ludzie przyjeżdżają tu z powodu 
własnych problemów, a nie dlatego, że naprawdę chcą pomagać. Wytrzymują miesiąc, dwa, a 
potem rezygnują. Z tobą akurat stało się inaczej i naprawdę dobrze się spisałaś. Ale teraz czas 
wrócić do normalnego życia.   

Rzeczywiście, kontrakt Emily miał wkrótce wygasnąć – a ona zupełnie o tym zapomniała. 

Tu żyła teraźniejszością, więc rzadko kiedy myślała o przyszłości.   

– 

Ale jeszcze tyle trzeba zrobić... – wymamrotała słabo.   

– 

I  dopilnuję,  żeby  zostało  to  zrobione  –  zapewniła  ją  siostra.  –  No  już,  przestań  się 

martwić i szybko nam wy dobrzej.   

 
Tydzień  później  Emily  zawieziono  do  szpitala  w  Golandzie.  Zabrano  ją  nowym 

land-roverem, 

który  zamieniono  w  coś  w  rodzaju  ambulansu.  Towarzyszyła  jej  siostra 

O’Reilly.   

Nie tak Emily wyobrażała sobie swój wyjazd, choć właściwie nigdy nie zastanawiała się

;

 

w jaki sposób rozstanie się z tym miejscem. Po pierwsze, nie miała na to czasu; po drugie, nie 
lubiła szczegółowo planować przyszłości.   

Moment pożegnania zaskoczył ją – nie była na nie przygotowana. W końcu spędziła tu 

dwa lata życia; zdążyła przywiązać się do ludzi i do miejsca.   

Podróż była jednym wielkim koszmarem, więc z ulgą położyła się do łóżka. Oddział był 

urządzony  tak  nowocześnie,  że  czuła  się  jak  na  Księżycu.  Oczywiście  siostra  musiała  jak 
najszybciej  wracać,  ale  obiecały  sobie,  że  będą  w  kontakcie.  Gdy  wyszła,  Emily  głęboko 
westchnęła.  Nareszcie  trochę  odpocznę,  pomyślała  z  zadowoleniem;  nareszcie  ktoś 
zaopiekuje 

się mną. Bo dotychczas zawsze było odwrotnie...   

Badania wykazały, że ma zapalenie wątroby typu A. Odetchnęła z ulgą – a więc będzie 

mogła wrócić do pracy w szpitalu! Na razie jednak czekało ją leczenie i długi wypoczynek.   

W szpitalu w Gol

andzie spędziła trzy tygodnie, będąc niemal w stanie śpiączki. Potem 

samolotem przewieziono ją do szpitala w Johannesburgu, który był modelowym przykładem 

background image

szczytowych osiągnięć techniki i medycyny.   

Wreszcie – 

zdrowa i wypoczęta – przeleciała pół świata, by znaleźć się w Manchesterze. 

Czekały tam na nią Liza i Rosalinda – jej dwie ukochane siostry o włosach tak rudych jak jej 
własne. Na ich widok  wybuchnęła płaczem. Nawet nie podejrzewała, że aż tak się za nimi 
stęskniła.   

– 

Wyglądasz jak szczapa – powitała ją Liza, również tonąc we łzach.   

– 

Już  my  cię  tu  podtuczymy  –  przyrzekła  groźnie  Rosalinda.  –  Jak  się  masz,  witaj w 

domu.   

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY 

 

Nikt  z  rodziny  nie  protegował  Emily,  ale  szybko  znalazła  posadę.  Miała  już  dość 

spowodowanej  chorobą  bezczynności  i  chciała  wrócić  do  pracy.  Na  razie  zamieszkała  u 
starszej siostry,  Lizy, 

i  jej  męża,  Alexa.  Polubiła  szwagra  i  jego  dzieci  z  pierwszego 

małżeństwa,  Holly i Jacka,  a  także  jego  matkę,  Lucy,  która  nadal  pomagała  się  nimi 
opiekować. Małżeństwo siostry robiło wrażenie nad wyraz udanego, toteż Emily cieszyła się 
jej szczęściem. Ale i trochę go jej zazdrościła...   

Mniej  więcej  dwa  tygodnie  po  przyjeździe  usiadła  z  Lizą  w  kuchni.  Liza  pokazała  jej 

ogłoszenie w gazecie: szpital Blazes, w którym ona i Alex pracowali, poszukiwał położnej.   

– 

Mówiłaś, że rozglądasz się za pracą. Wprawdzie moim zdaniem nie jesteś jeszcze w 

najlepszej formie, 

ale z ogłoszenia wynika, że zaczęłabyś dopiero za niecałe dwa miesiące. 

Fantastycznie  byłoby  pracować  w  tym  samym  miejscu,  prawda?  –  Mrugnęła do Emily 
porozumiewawczo. – 

A za jakiś czas mnie samej przyda się położna.   

– 

Chcesz powiedzieć, Lizo, że jesteś... ? – Czule przytuliła siostrę.   

– 

Jeszcze za wcześnie, żeby mieć pewność, ale wcale bym się nie zdziwiła.   

– Wreszcie rozumiem, czemu Alex jest taki zadowolony z siebie! 

– 

Oboje  bardzo  się  cieszymy,  tylko  na  razie  nikomu  ani  słowa,  żeby  broń  Boże  nie 

zapeszyć... Ale wracając do ogłoszenia: co sądzisz o tej pracy? 

Emily przebiegła wzrokiem zamieszczony w gazecie tekst.   
– 

Spełniam  wszystkie wymagania,  a  te  ostatnie  doświadczenia  w  Afryce  to  dodatkowe 

punkty  na  moją  korzyść.  Musiałam  się  tam  czasem  zajmować  tym,  co w normalnych 
warunkach leży w gestii lekarzy.   

– 

Lepiej tak tego nie podkreślaj – przestrzegła ją Liza. – Lekarze nie lubią, gdy wkracza 

się w ich kompetencje.   

–  Tak, 

coś  mi  o  tym  wiadomo...  Wiesz,  chyba  napiszę  podanie.  Chciałabym  znów 

pracować  w  dużym,  nowoczesnym szpitalu,  takim,  w  którym  są  specjaliści  i  mnóstwo 
dobrego sprzętu.   

Liza  coś  jej  na  to  odrzekła,  lecz Emily już  tego  nie  usłyszała,  bo  oddała  się 

wspomnieniom. 

Wróciła myślami do misji i do doktora Jamesa. Ostatnio często łapała się na 

myśleniu o nim. Żywiła nadzieję, że z czasem jego stosunek do niej chociaż trochę zmieni się 
na lepsze; że zapamiętał ją jako kogoś niesfornego, ale w sumie poczciwego i kompetentnego. 
Nie liczyła co prawda na to, że ją odszuka i odezwie się do niej... Bo po co miałby to robić? 

Wysłała papiery do szpitala i zakwalifikowano ją na rozmowę  wstępną,  podczas której 

wypadła całkiem dobrze. Najtrudniej było jej odpowiedzieć na pytanie, jak poradzi sobie w 
nowych, „cywilizowanych” warunkach pracy.   

– 

Pewnie z początku będzie to mały szok kulturowy – przyznała szczerze – ale matki i 

noworodki  są  na  całym  świecie  takie  same.  Nie  sądzę,  żebym  miała  jakieś  poważne 
problemy. 

A jeśli nawet, to zawsze mogę się kogoś poradzić.   

Powyższa  odpowiedź  i  znakomite  referencje  od  siostry  O’Reilly  przesądziły  sprawę  – 

background image

dostała tę pracę.   

Ponieważ  jednak  w  szpitalu  miała  zjawić  się  dopiero  za  sześć  tygodni,  postanowiła 

pojechać na południowe wybrzeże, dokąd ; zaprosiła ją listownie znajoma siostry O’Reilly, 
niejaka siostra McKinnon, 

zawiadująca  lokalną  placówką  misyjną.  Miała  od  –  dać  się  tam 

rekonwalescencji i zapoznać z najnowszymi technikami położniczymi. W zamian proszono, 
by wygłosiła kilka pogadanek dla wolontariuszy, którzy zamierzali wybrać się na dwa lata do 
Afryki;  bezpośredni  kontakt  z  kimś  młodym,  kto  już  tam  pracował,  byłby  dla  nich 
nieocenioną pomocą.   

Zanim Emily wyjechała, przyszły dwa listy. Pierwszy był od ojca, który pisał, że wciąż 

jest w obozie partyzantów w Peru, 

którzy porwali go jakiś czas wcześniej. Niedawno sami mu 

zaproponowali, 

że  go  uwolnią,  ale  zdążył  ich  już  tak  polubić,  że  postanowił  zostać  i  dalej 

uczyć ich angielskiego. „Jestem tu bardzo szczęśliwy – zapewniał. – Brakuje mi tylko Was, 
moich trzech ukochanych córek. 

Ale  jesteście  już  wystarczająco  dorosłe,  by  żyć  własnym 

życiem i w pełni rozwinąć skrzydła. Co nie zmienia faktu, że wrócę, gdy tylko okaże się, że 
zostałem dziadkiem. Czekam na to z utęsknieniem. A na razie z całego serca Was całuję”.   

Czytając  te  słowa,  Emily  poczuła,  że  zbiera  jej  się  na  płacz.  Liza  miała  łzy  w  oczach. 

Nawet  na  twarzy  opanowanej  zwykle  Rosalindy  odmalowały  się  oznaki  wzruszenia.  Życie 
bez ojca, 

który  zawsze  służył  im  wsparciem,  było  dla  nich  nad  wyraz  trudne.  Jego 

nieobecność sprawiała, że uczyły się bardziej polegać na sobie, ale szalenie za nim tęskniły i 
często bardzo im go brakowało.   

Drugi  list  był  od  siostry  O’Reilly.  Donosiła  w  nim,  że dziewczyna,  która  przybyła  na 

miejsce Emily, 

okazała  się  miła  i  kompetentna  oraz  że  Serwalo  i  jej  synek,  Moses,  mają 

wkrótce powrócić do domu. Siostra była też ciekawa, czy Emily nie widziała się przypadkiem 
z doktorem Jamesem. Widocznie mimo wszystko ni

e miał o nich najgorszego zdania, bo pod 

wpływem  jego  pochlebnych  opinii  o  działalności  misji  rząd  przydzielił  im  dodatkowe 
fundusze na sprzęt. Co oczywiście znaczy tyle, że pracują teraz więcej niż dotychczas.   

Emily westchnęła. To, co przeżyła w Afryce, wydało jej się nagle niemal snem. Patrząc z 

perspektywy czasu, 

uznała, że wróciła w porę. Jej organizm mógłby nie wytrzymać większej 

dawki przemęczenia.   

Łagodne powietrze na południowym wybrzeżu świetnie jej służyło.   
– 

Pamiętaj,  że  masz  się  niczym  nie  przejmować  –  poleciła  jej  siostra  McKinnon  z 

udawaną surowością w głosie.   

Przyzwyczajona do uprzejmego, 

lecz  nie  znoszącego  sprzeciwu  tonu  siostry  O’Reilly, 

grzecznie wypełniała rozkazy: gimnastykowała się, pływała, dobrze się odżywiała i chodziła 
spać z kurami. Zgodnie z obietnicą, rozmawiała z wolontariuszami o warunkach pracy, jakich 
należało  się  spodziewać  w  Afryce.  Poczuła  się  nieswojo,  gdy  wysłuchawszy  jej,  jedna z 
dziewcząt stwierdziła, że to nie dla niej, i wycofała się z decyzji o wyjeździe.   

Siostr

a McKinnon natomiast przyjęła to niemal z zadowoleniem.   

– 

Zaoszczędziłaś  nam  czasu  i  pieniędzy,  Emily.  Ta  dziewczyna  uciekłaby  stamtąd  po 

miesiącu. Dobrze, że miała szansę zawczasu się przekonać, że się do tego nie nadaje. Mnie 
nie chciałaby słuchać, ale tobie uwierzyła.   

background image

Od  czasu  do  czasu  Emily  pomagała  przy  porodach,  co  pozwalało  jej  zapoznać  się  z 

nowymi technikami. 

Z początku siostra McKinnon nie pozwalała jej się przepracowywać, ale 

Emily miała już dość tego, że wszyscy traktują ją jak inwalidkę.   

– P

roszę siostry – powiedziała raz z irytacją – mnie naprawdę już nic nie dolega. Jestem 

zdrowa i silna. 

Niechże mi siostra pozwoli trochę się wykazać! 

Zdała sobie sprawę, że podniosła głos. i speszona zerknęła na siostrę.   
– W rzeczy samej, 

wróciłaś do siebie – orzekła ta ostatnia z uśmiechem.   

 
Gdy  Emily  wracała  pociągiem  do  domu,  czuła  się  jak  nowo  narodzona.  Odzyskała 

pewność siebie i nie mogła się już doczekać, kiedy pójdzie do nowej pracy. Zaczęła nawet 
przemy

śliwać o „rozpoczęciu nowego życia”. Przypomniała sobie list od ojca.   

Tak, 

ojciec rzeczywiście ma rację – ona też powinna w pełni rozwinąć skrzydła.   

Na  początku  pociąg  był  prawie  pusty,  ale  szybko  wypełnił  się  ludźmi.  Na miejscu 

naprzeciwko Emily usiadł jakiś młody człowiek. Czytała właśnie „Tygodnik Pielęgniarski”, 
ale zauważyła, że chłopak co rusz rzuca jej zaciekawione spojrzenie. Dawniej pewnie by się 
przesiadła albo co najmniej spiorunowała go wzrokiem, teraz jednak zachowała spokój.   

Była pewna, że prędzej czy później chłopak się do niej odezwie. I nie myliła się.   
–  Najmocniej przepraszam, 

czy  pani  jest  pielęgniarką?  Pytam,  bo  ja  sam  studiuję 

medycynę.   

–  Owszem, 

jestem  położną  –  odparła  uprzejmie  i  wdała  się  z  nim  w  rozmowę,  która 

trwała bite dwie godziny i podczas której przeszli na „ty”.   

Gdy wysiadał, ciepło się z nią pożegnał.   
– 

Naprawdę  miło  mi  się  z  tobą  rozmawiało,  Emily.  Jeśli  kiedyś  zawitam  w  twoim 

mieście, to może znów się spotkamy.   

– 

Bardzo chętnie, Peter. Powodzenia! 

Proszę, proszę, pomyślała, gdy tylko zniknął jej z oczu – beztrosko sobie pogawędziłam z 

atrakcyjnym, 

nieznajomym mężczyzną! Odniosła wrażenie, że spodobała mu się jako kobieta. 

Może gdyby nie gadali wciąż o medycynie, spróbowałby się nawet z nią umówić? Ale nie, i 
tak by się nie zgodziła – jest zdecydowanie za młody, choć musiała przyznać, że dobrze się 
czuła  w  jego  towarzystwie.  Mogliby  się  zaprzyjaźnić.  Nareszcie  znów  jestem  sobą, 
przemknęło jej przez głowę, i na tę myśl ogarnęła ją radość.   

Również  siostry  spostrzegły,  że  zaszła  w  niej  jakaś  przemiana.  Wieczorem wspólnie 

zjedli kolację u Lizy i wszyscy nie mogli się nadziwić, jak Emily wspaniale wygląda.   

– 

Wreszcie trochę przytyłaś – zauważyła z aprobatą Rosalinda. – Szczerze mówiąc, nie 

mogłam już patrzeć na te twoje patykowate kończyny.   

– 

To się nazywa takt! – westchnęła ironicznie Emily. – Nie uczyli cię na studiach, jak 

właściwie odnosić się do pacjenta? 

–  Uczyli,  uczyli, 

ale  z  tobą  nie  muszę  się  cackać  –  odparowała  wesoło  Rosalinda.  – 

Powiedz lepiej, co ty na to, 

że powiększy nam się rodzina.   

Teraz wszystkim było już wiadomo, że Liza spodziewa się dziecka.   
– 

To najcudowniejsza wiadomość na świecie – stwierdziła Emily. – Nareszcie zamienimy 

background image

się  rolami,  i  to  my  będziemy  opiekować  się  Lizą.  Będzie  zdana  na  naszą  łaskę  i  niełaskę. 
Zamierzam odbić sobie wszystkie te lata słuchania jej rozkazów – zakończyła ze śmiechem.   

Jak dobrze i bezpiecznie było znowu siedzieć pośród swoich! Zanim Liza wyszła za mąż, 

miała  nieduże  mieszkanko,  które  teraz  oddała  do  dyspozycji  Emily.  Dzień  przed 
rozpoczęciem pracy Alex pomógł jej się tam przeprowadzić. Miała sporo do rozpakowania: 
ubrania, 

książki,  obrazy,  ozdobne drobiazgi...  Cieszyła  się,  że  ładnie  wszystko  urządzi  i 

będzie się tu dobrze czuła. Lekko wzdrygnęła się na wspomnienie gołych ścian pokoiku w 
Afryce. Nie, nie – 

już dość tej ascezy.   

 
Nowy strój szpitalny Emily był ciemnoniebieski i całkiem elegancki – i było jej w nim do 

twarzy. 

Na  jednym  ramieniu  miała  srebrzysty  symbol  położnej,  na drugim  –  odznakę 

pielęgniarki. Cóż za przyjemna odmiana po tych byle jakich szortach i koszulkach, które w 
kółko nosiła w Afryce! 

Gigantyczny parking, 

duży  kompleks  wysokich  budynków  szpitalnych,  perspektywa 

nowych kontaktów zawodowych i osobistych  – 

wszystko  to  przyprawiało  Emily  o  szybsze 

bicie serca. 

Czuła,  że  znów  jest  ciekawa  ludzi  i  świata.  Ma  przecież  dopiero  dwadzieścia 

siedem lat, 

może sobie pozwolić na rozpoczęcie wszystkiego od nowa.   

Pierwszego dnia przyszła do pracy na poranną zmianę. Była tu  już wcześniej, żeby się 

przedstawić i trochę rozejrzeć po szpitalu, toteż wiedziała, dokąd pójść. W drodze na oddział 
położniczy wyjęła swą elektroniczną przepustkę. W tej części szpitala szczególnie dbano o to, 
by nie kręcił się tu nikt niepowołany, gdyż kradzieże dzieci stały się ostatnio istną plagą. Na 
samą myśl o czymś takim Emily przeszywał dreszcz.   

Zbyt podekscytowana, 

by najpierw wypić kawę, od razu poszła do pokoju pielęgniarek, 

gdzie miano jej przydzielić czekające ją dziś zadania. Nadzór nad zmianą sprawowała Denise 
Coles  – 

sympatyczna w  obejściu, raczej pulchna,  niewiele po czterdziestce. Uważano  ją za 

bystrą i nad wyraz skuteczną.   

Nazwisko Emily umieszczono obok innych na tablicy,  wraz z numerem sali,  do której 

miała się zaraz udać. Kathy Philips – położna, której zmienniczką była Emily – poprowadziła 
ją pomalowanym na różowo korytarzem.   

– 

Dziewczyna nazywa się Debbie Ward – poinformowała Kathy. – Pierwiastka, na razie 

żadnych  komplikacji.  Przywieziona w nocy,  z  samorzutnym  pęknięciem  błon  płodowych. 
Chyba  szybko  się  uwinie.  Zdenerwowana,  ale  nie  przerażona.  Za  to  miej  oko  na  jej  męża. 
Dobrze, 

że nie przyniósł kamery...   

–  Kamery?  – 

powtórzyła  niepewnie  Emily.  Słyszała,  że  mężowie  nagrywają  czasem 

poród na wideo, 

lecz  dotychczas  nie  miała  do  czynienia  z  podobną  sytuacją.  Oczywiście, 

przyjście  na  świat  dziecka  jest  ważnym  przeżyciem  duchowym  dla  obojga  rodziców,  ale 
przecież ma też swój wymiar fizyczny...   

– Nigdy nic nie wiadomo – 

dodała filozoficznie Kathy. – Dlatego zawsze mam przy sobie 

grzebień. Skoro mają cię oglądać setki osób, to lepiej wyglądać jak człowiek.   

– 

Następnym  razem  muszę  pamiętać  o  szmince  –  zakpiła  Emily,  zachowując  poważny 

wyraz twarzy.   

background image

W towarzystwie Kathy czuła się bezpiecznie i swobodnie. Choć nie zdawała sobie z tego 

sprawy, 

tęskniła za takimi żarcikami, za poczuciem, że jest częścią zespołu.   

Gdy  weszła  do  sali  numer  trzy,  trudno  jej  było  orzec,  kto  martwi  się  bardziej:  sama 

Debbie czy jej mąż Arthur. Wyglądał na strasznego młokosa, i nawet wąsy, które zapuścił, 
nie przydawały mu powagi.  Ale starał się, jak  mógł, i w opiekuńczym  geście otaczał żonę 
ramieniem.   

– 

Ja już wychodzę – rzekła wesoło Kathy. – Teraz Emily się tobą zajmie, Debby. Jak tu 

jutro wrócę, w łóżeczku ma leżeć śliczne maleństwo.   

– 

O niczym innym nie marzę – zdołała wyjęczeć Debbie. Kathy wzięła Emily na stronę i 

przekazała jej wyniki badań przeprowadzonych od chwili, gdy Debbie przyjęto do szpitala. 
Teraz odpowiedzialność za pacjentkę spoczywała już na barkach Emily. Po dwóch godzinach 
skurcze  zaczęły  następować  co  pięć  minut  i  Debbie  parła  z  całej  siły.  Nagle  w drzwiach 
ukazała się głowa Denise Coles.   

– Nie przeszkadzajcie sobie, 

moje miłe. Chciałam tylko sprawdzić, jak ci idzie, Emily. A 

ty, Debbie, 

wytrzymaj jeszcze trochę, niedługo będzie po wszystkim.   

Emily  spodziewała  się,  że  pierwszego  dnia  Denise  będzie  ją  czujnie  obserwować.  Nie 

miała nic przeciwko temu. Sama też była zdania, że należy uważnie sprawdzać kwalifikacje 
pracowników.   

Pół  godziny  później  urodziła  się  dziewczynka.  Emily  na  moment  podała  ją  ojcu,  a 

następnie  oddała  matce.  Gdy w oczach Arthura  zobaczyła  łzy,  pomyślała,  że  mimo 
wszystkich różnic ojcowie na całym świecie reagują w takich chwilach podobnie.   

Spojrzawszy na zegarek, 

wcale  sienie  zdziwiła, stwierdzając,  że  cztery  godziny  dyżuru 

minęły  jak  z  bicza  strzelił.  Tak  to  już  jest  w  jej  zawodzie  –  człowiek  zatraca  się  w  pracy. 
Debbie, 

jej mąż i dziecko mieli się dobrze, toteż Emily postanowiła trochę odetchnąć.   

– 

Zostawiam was pod opieką asystentki – oznajmiła – a sama zrobię sobie małą przerwę. 

Gdyby, 

nie daj Boże, działo się coś niedobrego, wezwijcie mnie przez pager.   

Wyszła na korytarz i rozprostowała kości. No, teraz mogę wypić kawę, pomyślała.   
Z  jednej  z  sal  przy  końcu  korytarza  wyszedł  jakiś  lekarz  –  miał  długi  biały  fartuch, 

stetoskop na szyi. 

Widziała  go  tylko  z  tyłu.  Był  dość  wysoki i dobrze zbudowany,  ale 

spostrzegła, że lekko utyka. Mimo to szedł szybkim krokiem. Ten jego chód, ciemne włosy i 
zarys  ramion  kogoś  jej  przypomniały.  Kogoś,  kto  poruszał  się  tak  podobnie...  Im  dłużej 
wpatrywała się w mężczyznę, tym bardziej podejrzenie zmieniało się w pewność. A przecież 
on jest ostatnią osobą, którą spodziewałaby się tu spotkać.   

– Stephen! – 

wykrzyknęła nagle, niemal mimowolnie. Odwrócił się do niej powoli, jakby 

z  niechęcią.  Na jego  bladej  jak  ściana  twarzy  pojawiło  się  niedowierzanie.  Gdy jednak w 
pełni uświadomił sobie, z kim ma do czynienia, jego twarz ściągnęła się w grymasie złości.   

– No nie, tylko nie ty! Co ty tutaj robisz? – 

wycedził, jakby już sam jej widok sprawiał 

mu ból.   

– 

To mój pierwszy dzień... Pracuję tu teraz – odparła oszołomiona.   

– 

Doprawdy? Więc czemu nikt mi nic nie powiedział? – Najwyraźniej podejrzewał, że 

celowo ukryto przed nim ten fakt.   

background image

– 

Przecież to żadna tajemnica. Przeczytałam ogłoszenie w gazecie, zgłosiłam się i przyjęli 

mnie. To wszystko.   

– 

Że też ze wszystkich szpitali w kraju musiałaś sobie wybrać właśnie ten! Dlaczego? 

Rozumiała, że wciąż może być na nią zły, ale, do licha, są jakieś granice! 
–  Dramatyzujesz jak Rick w „Casablance”. 

Chcesz  zostać  nowym  Humphreyem 

Bogartem? 

W jego oczach pojawiły się groźne błyski.   
– 

Powinienem  był  pamiętać,  że  zawsze  masz  coś  do  powiedzenia  –  sarknął.  –  Nawet 

kiedy wygadujesz głupstwa... Posłuchaj, nie wiedziałem, że przyjęli cię tu do pracy. Gdybym 
wiedział,  ostro  bym  się  temu  przeciwstawił.  Teraz  już  na  to  za  późno,  ale jedno sobie 
zapamiętaj:  nie  jesteśmy  w  Afryce.  Nie  wolno  ci  przekraczać  swoich  kompetencji.  Jeśli 
przyłapię cię na błędzie albo na tym, że robisz coś, co do ciebie nie należy, doprowadzę do 
tego, 

że cię zwolnią. Lojalnie cię uprzedzam. Ona też zdążyła się już rozzłościć.   

– 

Nie martw się, nie będziesz musiał. Jeśli popełnię błąd, to sama odejdę. Ale nie myśl 

sobie, 

że się zmieniłam. Gdybym musiała, podjęłabym taką samą decyzję. To, że nie zagrałeś 

w jednym meczu, 

to chyba nie koniec świata? 

– 

Od  naszego  ostatniego  spotkania  ani  razu  nie  grałem  w  rugby  –  rzekł  z  gorzkim 

uśmiechem. – I już nigdy nie zagram.   

Emily była poruszona tą zupełnie nieoczekiwaną rozmową. Spadło to na nią jak grom z 

jasnego nieba. Owszem, 

marzyło jej się, że ona i Stephen jeszcze się kiedyś spotkają i że on 

wyzbędzie  się  w  końcu  urazy...  Teraz  jednak  przekonała  się,  jak  płonne  były  jej  nadzieje. 
Złość Stephena nie tylko nie zelżała, ale wręcz przybrała na sile. Czemu aż tak jej nie cierpi? 
Czemu aż tak ją zaatakował? Czyżby nie umiał panować nad uczuciami? Miała o nim lepsze 
zdanie.   

– 

Teraz ty mnie wysłuchaj – rzekła. – Czy nam się to podoba, czy nie, będziemy razem 

pracować. Nie wiedziałam, że cię tu spotkam, ale skoro już oboje tu jesteśmy, spróbujmy nie 
utrudniać sobie życia.   

– 

Łatwo powiedzieć... – zakpił. – Żądam tylko jednego: żebyś nie wchodziła mi w drogę i 

nie ważyła się podejmować za mnie żadnych decyzji. Jasne? – Odwrócił się i odszedł.   

Emily była  wstrząśnięta.  Skierowała się do pokoju pielęgniarek,  bo musiała sporządzić 

notatki, 

ale kawy całkiem jej się odechciało. Przykre starcie ze Stephenem zepsuło jej cały 

dzień. Dopiero teraz przekonała się, jak bardzo zależy jej na jego przebaczeniu i aprobacie...   

Następnego dnia niby to mimochodem napomknęła Denise o swym spotkaniu z doktorem 

Jamesem. 

Nie wspomniała przy tym, że znała go już przedtem.   

– Nasz drogi Stephen... – 

Denise z uśmiechem pokiwała głową. – To naprawdę świetny 

lekarz. 

Tylko  zawsze  strasznie  pędzi,  ledwo  za  nim  nadążam.  Ale  wkłada  w  swoją  pracę 

mnóstwo serca, 

i  umie  się  poznać  na  dobrej  robocie.  Będzie  ci  się  z  nim  miło  pracowało, 

zobaczysz.   

– 

Nie wątpię – mruknęła pod nosem.   

Z wyjątkiem tego nieszczęsnego spotkania, tydzień minął dość przyjemnie. Debbie Ward 

każdego,  kto  się  nią  opiekował,  obdarowała  bombonierką,  zanim  opuściła  szpital  wraz  z 

background image

córeczką.  Trzeciego  dnia  Emily  zetknęła  się  z  przypadkiem  krwotoku  poporodowego  i 
zamiast, 

jak to miała w zwyczaju, zająć się tym sama, nie omieszkała wezwać odpowiedniego 

lekarza. Jednak 

lekarz ten był młody i zdenerwowany, i jego emocje udzieliły się pacjentce. 

Lepiej bym sobie z tym poradziła, pomyślała potem Emily,  ale natychmiast udzieliła sobie 
reprymendy: pamiętaj, jesteś tylko położną.   

W tym pierwszym tygodniu nie zobaczyła już więcej Stephena, ale uzmysłowiła sobie, że 

wciąż go szuka. Nie mogła pojąć, dlaczego ani po co.   

 
Pod koniec tygodnia była już zmęczona pracą, toteż z radością przyjęła zaproszenie Lizy 

na obiad w gronie rodzinnym. 

Lubiła towarzystwo Alexa, Holly, Jacka i Lucy. Nie zabrakło 

też oczywiście Rosalindy, a jako dodatkowych gości zaproszono parę przyjaciół – Harry'ego 
Shea i jego żonę Sally.   

Początkowo  Emily  nieco  obawiała  się  Harry'ego  –  był  zwalisty,  ogolony  na  łyso,  a w 

dodatku grał rolę niegodziwego handlarza narkotykami w serialu telewizyjnym. Kiedy jednak 
poznała  go  bliżej,  przekonała  się,  że  jest  uroczy  i  łagodny  jak  baranek.  W niczym nie 
przypominał odgrywanej przez siebie postaci.   

– 

Chyba mogłabyś mi pomóc, Emily – zwrócił się do niej, gdy pili kawę po obiedzie. – 

Przez  parę  najbliższych  tygodni  po  twoim  oddziale  będzie  się  kręcił  Ben  Crosby,  jeden z 
moich kolegów po fachu. 

W  naszym  serialu  przypadła  mu  rola  młodego  ginekologa,  więc 

musi zdobyć choćby podstawową wiedzę w tej dziedzinie. Oczywiście uzyskał odpowiednie 
zezwolenie. 

Chłopak  robi  wrażenie  bardzo  przebojowego,  ale  tak  naprawdę  jest  raczej 

nieśmiały. Tak jak ja, wciąż musi kogoś udawać.   

– 

Chętnie  się  nim  zaopiekuję  –  przyrzekła  Emily.  –  Oprócz  ciebie  nie  znam  żadnego 

aktora.   

Ponieważ nazajutrz Harry musiał wstać skoro świt, on i jego żona wyszli wcześnie. Lucy 

oznajmiła,  że  idzie  położyć  dzieci  spać,  toteż  Emily  została  w  pokoju  tylko  z  siostrami  i 
Alexem. Siedzieli wszyscy przy kominku, 

miło sobie gawędząc.   

– 

Jak ci minął pierwszy tydzień w pracy? – zapytał Alex. – Po tych warunkach w Afryce 

to dla ciebie pewnie mały szok? 

– Owszem, 

ale bardzo mi się tu podoba. A napracować się trzeba mniej więcej tyle samo. 

W medycynie nigdzie nie jest łatwo.   

– 

Miałaś jakieś kłopoty? 

–  Niee...  – 

odparła  jakoś  tak  niepewnie,  jakby  sama  miała  wątpliwości.  Przypomniała 

sobie rozmowę ze Stephenem. Może jednak powinna o nim wspomnieć? Już raz zataiła przed 
rodziną swe problemy i nic dobrego z tego nie wynikło... – Właściwie jest coś, co mnie trochę 
martwi – 

przyznała. – Otóż w Afryce poznałam pewnego lekarza. Okazuje się, że pracuje na 

tym samym oddziale co ja. 

Obawiam  się,  że  ma  o  mnie  nie  najlepsze  zdanie.  W Afryce 

zalazłam  mu  za  skórę,  choć  do  dziś  uważam,  że  podjęłam  wtedy  słuszną  decyzję.  – 
Opowiedziała im, jak podstępem zmusiła Stephena do pozostania w misyjnym szpitalu.   

– 

Cała Emily, cała ona! – skomentowała jej opowieść Rosalinda.   

– 

Zgadzam się, że przyświecał ci szczytny cel, ale chyba sama przyznasz, że nie wolno ci 

background image

tak post

ępować? 

– 

Może on nie ma już do ciebie pretensji – powiedziała z nadzieją Liza.   

Alex  natomiast  w  ogóle  się  nie  odezwał.  Emily  spojrzała  na  niego  i  zobaczyła,  że  jest 

zmartwiony i zmieszany.   

– 

Kiedy byłaś chora, Emily... – zaczął z wyraźnym oporem – kiedy leżałaś w szpitalu w 

Golandzie, to, 

że się tak wyrażę, trochę straciłaś kontakt z rzeczywistością, prawda? 

– No tak, 

można tak powiedzieć. Przez trzy tygodnie byłam właściwie w śpiączce.   

– Jasne, 

więc nie mogłaś o tym wiedzieć. Nie sądziłem, że tu chodzi o ciebie. Obawiam 

się, że to nie koniec tej historii...   

Emily ogarnęło niedobre przeczucie. Z twarzy Alexa wyczytała, że to, co zaraz od niego 

usłyszy, nie będzie przyjemne. Alex musiał się czuć niezręcznie w roli osoby przynoszącej jej 
złe wieści. Podejrzewała, że coś przemilczy, by ułatwić jej sytuację.   

– 

Znam Stephena całkiem dobrze – powiedział wreszcie.   

– 

Nie  wiedziałem,  czemu  nie  zdążył  na  samolot;  wiedziałem  tylko,  że  postanowił  za 

wszelką  cenę  dotrzeć  do  Johannesburga.  Na lotnisku w Golandzie  dorwał  niejakiego  Carla 
Rodrigueza. 

Zdołał go przekonać, żeby go tam zabrał jakimś lekkim samolotem.   

– 

O Boże! – wykrzyknęła Emily przerażona. Słyszała o Rodriguezie; nie cieszył się on 

dobrą sławą... – Ten człowiek to oszust! Dla pieniędzy zrobi prawie wszystko.   

– 

Teraz  ten  człowiek  już  nie  żyje  –  odrzekł  Alex.  –  Zginął  na  miejscu,  kiedy samolot 

rozbił  się  w  buszu.  Maszyna  była  niesprawna.  Gdy  Stephen  się  nie  zjawił,  rozpoczęto 
poszukiwania. 

Znaleźli go po dwóch dniach. Oprócz tego, że był ogólnie poturbowany, miał 

pogruchotaną nogę w kostce. Złamanie otwarte, uszkodzone więzadło... Próbował sam sobie 
pomóc, 

zrobił  jakąś  prowizoryczną  szynę.  Siedział  tam  i  czekał,  bez jedzenia,  bez wody. 

Przetrwał  tylko  dzięki  sile  woli  i  dzięki  temu,  że jest twardy.  Ale  do  końca  życia  będzie 
utykał. No i już nigdy nie zagra w rugby...   

Emily siedziała bez ruchu, jak sparaliżowana. Lepiej niż inni wiedziała, jak ciężko jest 

wytrzymać w buszu. Bała się nawet pomyśleć, przez co Stephen musiał przejść.   

–  I za to wszystko wini mnie... 

Pewnie  ma  rację.  Bo to ja  jestem odpowiedzialna i za 

katastrofę, i za jego kalectwo. Nic dziwnego, że mnie nienawidzi.   

Rosalinda nachyliła się ku niej i – zgodnie z rodzinnym zwyczajem – mocno ją do siebie 

przytuliła.   

– Prze

stań się winić. Nie mogłaś tego przewidzieć.   

– 

A niby kogo mam winić? Nie powinnam była... Pomyślcie, co byście czuli, gdybym to 

ja była w tym samolocie...   

Rosalinda, 

Liza i Alex zastanowili się nad jej słowami. Ta uwaga przemówiła do nich. 

Zdali sobie s

prawę,  że  w  podobnych  okolicznościach  szukaliby  kogoś,  kogo  można  by 

obarczyć winą za całe nieszczęście. Żadne z nich nie odezwało się słowem.   

– 

Gdy  rozmawiałam  z  nim  w  poniedziałek,  pewnie  myślał,  że  wiem  o  wypadku.  Nic 

dziwnego, 

że ogarnęła go wściekłość. Pewnie uznał mnie za gruboskórną jędzę... Muszę mu 

wyjaśnić, że nie miałam o tym wszystkim pojęcia. Muszę go przeprosić, ale wolałabym nie 
robić tego w szpitalu. Wiesz, gdzie on mieszka, Alex? Mogłabym do niego wpaść.   

background image

– Tak. Mam jego adres w notesie. 

Ale czy jesteś pewna, że to dobry pomysł? Na pewno 

chcesz to zrobić? 

Żałośnie pokręciła głową.   
– 

Nie chcę... ale tak trzeba.   

– 

Może lepiej pozostawić sprawę swojemu biegowi? – zastanawiał się głośno Alex.   

– 

Od razu widać, że nie znasz Emily – wtrąciła Rosalinda. – Skoro uważa, że tak trzeba, 

na pewno to zrobi. I nikt jej od tego nie odwiedzie.   

–  Na razie robienie tego,  co trzeba, 

nie  przyniosło  mi  zbyt  wiele  dobrego  –  mruknęła 

Emily. –  Lizo, 

nie gniewaj się, ale wrócę jednak do domu. Wiem, że miałam zostać na noc, 

ale po tym, 

czego się dowiedziałam, żaden ze mnie kompan do zabawy. Nie będę wam psuła 

nastroju. 

A zresztą muszę to przemyśleć.   

– 

Jak sobie życzysz, kochanie. – Liza nawet nie próbowała jej zatrzymać; za dobrze znała 

swoją siostrę. – Ale jeśli zdarzy się coś nowego, natychmiast daj nam znać.   

Alex chciał ją odwieźć, lecz nie skorzystała z jego propozycji. Miała ochotę się przejść.   
Uwięziony  w  buszu  Stephen  musiał  przeżyć  piekło  –  upał,  pragnienie,  natarczywe 

owady... 

A on zupełnie sam, i w dodatku ranny. Nie ją jedną dotknęło nieszczęście, nie ona 

jedna jest ofiarą... Zrobiło jej się wstyd, że kiedyś tak się nad sobą użalała. Wprawdzie w jej 
przypadku rozbił się samochód, nie samolot, ale przecież doświadczenia są podobne: strach, 
ból,  b

ezradność,  upokarzające  poczucie  całkowitej  utraty  kontroli...  Wszystkie te doznania 

głęboko wryły jej się w pamięć. Było to koszmarne wspomnienie.   

Potem,  w szpitalu, 

było  jeszcze  gorzej:  bezdenna  rozpacz  i  desperacka  potrzeba 

obwinienia za to kogoś innego... Jak nikt inny rozumiała Stephena i wiedziała, co czuje.   

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY 

 

Nazajutrz obudziła się wcześnie. Była niespokojna. Nie mogła ot tak leżeć sobie w łóżku i 

zwyczajnie  leniuchować,  mimo  że  miała  przed  sobą  wolny  dzień.  Postanowiła  szybko  się 
ub

rać i wyjść na spacer.   

Włożyła  dżinsy  i  golf  i  wyruszyła  na  pobliską  plażę.  Spoglądając  na  piękne  morze  i 

wydmy, 

doszła  do  wniosku,  że  przechadzka  była  dobrym  pomysłem.  Wiał  lekki  wiatr,  z 

daleka dobiegało ją buczenie przybijających do portu statków. Plaża, którą szła, była inna niż 
ta, 

na której poznała Stephena. Ale i tak wróciły do niej wspomnienia. Przypomniała sobie 

pocałunek, rozmowę, wspólnie zjedzony lunch. Przypomniała sobie, co wtedy czuła. Była mu 
coś dłużna za to, że w jakimś sensie na nowo ją rozbudził. A tak nieładnie mu odpłaciła...   

Wiedziała, że do niego pójdzie, ale obawiała się tego spotkania. Czuła się podle, czuła się 

winna, 

i wcale jej się to nie podobało. Z drugiej strony, była przekonana, że należą mu się 

przeprosiny. 

I była gotowa okazać skruchę – nawet gdyby wciąż był na nią wściekły. Zdawała 

sobie  też  sprawę,  że  jakaś  maleńka  jej  cząstka  naprawdę  chce  go  zobaczyć.  Przecież  ten 
mężczyzna  ją  pocałował  –  a  ona  odwzajemniła  jego  pocałunek...  Zirytowana  zawróciła  w 
stronę domu.   

Spacer 

dobrze  wpłynął  na  jej  urodę  –  miała  zaróżowione  policzki  i  błyszczące  oczy, 

wyglądała  młodo  i  zdrowo.  Tylko  że  akurat  teraz  wcale  nie  chciała  tak  wyglądać.  Jej 
atrakcyjność  i  z  pozoru  dobre  samopoczucie  mogłyby  urazić  Stephena...  Był  dumny ze 
swoich sporto

wych umiejętności i uwielbiał grać w rugby. Co może czuć do kobiety, która go 

tego pozbawiła? 

Zastanawiała się, jaki strój będzie odpowiedni na odbycie pokuty. Wreszcie zdecydowała 

się  na  prostą  szarą  spódnicę  i  czarny  sweter.  Tak,  w tym ubraniu nietrudno jej  będzie 
przeprosić. Wyglądała w nim jak niepozorna, zahukana myszka.   

Spojrzała na zegarek. Wciąż jest za wcześnie, żeby do niego pójść. W końcu jest sobota. 

Od Alexa wiedziała, że Stephen nie ma dziś dyżuru, więc chyba zastanie go w domu. Ale też 
pewnie  chciałby  się  wyspać  albo  przynajmniej  poleżeć  w  łóżku.  Przypomniała  sobie,  jak 
wtedy w Afryce obudziła go w środku nocy i jak natychmiast przyszedł jej z pomocą...   

Złapała się na tym, że celowo odwleka to spotkanie. Wiedziała, że czymkolwiek się ono 

zakończy, stosunki między nimi z pewnością ulegną zmianie. Tylko na lepsze czy na gorsze? 
Z ciężkim westchnieniem wyszła wreszcie z domu.   

Mieszkał  niedaleko  niej,  choć  w  większym,  bardziej luksusowym bloku,  w którym 

mieszkało też wielu innych lekarzy pracujących w szpitalu Blazes. Aby uniknąć korzystania z 
domofonu, 

dostała się do środka wraz z wracającą właśnie do domu rodziną.   

Wjechała windą na trzecie piętro i znalazła właściwe drzwi. Stała pod nimi przez chwilę, 

umacniając się w swoim postanowieniu, a potem energicznie zapukała. Przez jakiś czas, który 
wydał  jej  się  wiecznością,  nikt  nie  otwierał.  Czyżbym  na  próżno  przeszła  wszystkie  te 
katusze? Czyżbym miała nikogo nie zastać? 

Nie, 

ktoś jednak jest w środku. Usłyszała odgłos kroków i drzwi lekko się uchyliły. W 

background image

szparze ujrzała... twarz kobiety! 

Była  zaskoczona  i  rozczarowana  zarazem.  Uprzytomniła  sobie,  że  zna  tę  kobietę  z 

widzenia. 

Przypomniała  sobie  nawet  jej  nazwisko:  Lyn  Taylor;  była  lekarką  i  często 

prowadziła  obserwację  przypadków,  w których  nie  wystarczały  kompetencje  pielęgniarek  i 
położnych.  Była  starsza  niż  większość  lekarek  na  oddziale,  ale  bez  żenady  eksponowała 
swoją kobiecość. Jej mocno utlenione włosy i niezbyt dyskretny makijaż już z daleka rzucały 
się w oczy. Teraz wyglądała tak samo jak zawsze, tyle że nie była w stroju szpitalnym. Miała 
na sobie obcisłe spodnie i sweterek, a na nich – męski fartuch kuchenny.   

Obie  dość  niechętnie  otaksowały  się  wzrokiem.  Żadna  nie  była  zachwycona  tym 

nieoczekiwanym spotkaniem.   

– 

Słucham, o co chodzi? – chłodno spytała Lyn.   

Stephen może się przyjaźnić, z kim chce, stwierdziła w duchu Emily. Zresztą, może to nie 

koleżanka, a kochanka... Jeśli tak, to znów ją rozczarował; myślała, że ma lepszy gust.   

– Przepraszam, 

że przeszkadzam – wykrztusiła w końcu – ale podobno mieszka tu doktor 

James. 

Czy mogłabym się z nim zobaczyć? 

Kamienny wyraz twarzy Lyn sugerował, że Emily niechcący trafiła w najczulszy punkt.   
– Owszem, 

doktor James rzeczywiście tu mieszka – odparła lekarka lodowatym tonem – 

ale w tej chwili nie ma go w domu. 

Może ja mogłabym w czymś pomóc? A tak w ogóle, to 

kim pani jest? 

Było jasne, że nie rozpoznała Emily. Widocznie dla niej pielęgniarki były jedynie częścią 

wyposażenia szpitala.   

– 

Nazywam  się  Emily  Grey  i  jestem  położną.  Od niedawna  pracuję  na  oddziale 

siedemnastym szpitala Blazes,  razem z doktorem Jamesem. 

I  z  panią,  skoro  już  o  tym 

mówimy... 

Poznałam  doktora  Jamesa  podczas  pobytu  w  Afryce.  Chciałabym  mu  coś 

wyjaśnić. Tylko że to... sprawa prywatna.   

– Prywatna? – 

powtórzyła ostro Lyn.   

Emily postanowiła, że nie da się wyprowadzić z równowagi, ale zaczęła żałować, że tu 

przyszła. Nie była przygotowana na taką wersję wydarzeń.   

–  Prywatna,  ale o charakterze zawodowym,  a nie romansowym  – 

podkreśliła 

uszczypliwie.  –  Przykro mi, 

że  zabrałam  pani  czas.  Zadzwonię  wieczorem.  Życzę  miłego 

dnia.   

Lyn sztucznie się uśmiechnęła i otworzyła drzwi na oścież. Gestem zaprosiła Emily do 

środka.   

– 

Proszę  wejść.  Jestem Lyn Taylor.  Przepraszam,  że  byłam  trochę  nieuprzejma,  ale te 

nieznośne pieięgniareczki nie dają Stephenowi spokoju.   

– 

Nie  jestem  nieznośną  pielęgniareczką  –  wtrąciła  szybko  Emily,  zastanawiając  się  w 

duchu, czy aby na pewno...   

–  Naturalnie, 

że nie, nie to miałam na myśli. –  Weszły do przestronnego salonu i  Lyn 

wskazała  Emily  fotel.  –  Wpadłam  do  Stephena,  żeby  przygotować  mu  coś  do  jedzenia. 
Przynajmniej tyle mogę dla niego zrobić. W końcu to mój narzeczony.   

–  Narzeczony?  – 

Emily  była  zaskoczona.  Zerknęła  na  dłoń  Lyn:  nie  było  na  niej 

background image

pierścionka.   

Lyn zauważyła to spojrzenie.   
–  Tak, narzeczony. 

Znamy się od wieków. Tylko że praca pochłania nam tyle czasu, że 

nigdy jakoś nie zdążyliśmy tego sformalizować.   

–  Rozumiem...  – 

Emily poczuła ssanie w dołku. Teraz była już pewna, że przychodząc 

tutaj, 

popełniła  błąd.  Skoro  Stephen  był  zaręczony,  czemu  się  z  nią  całował?  Oczywiście, 

chodzi tylko o jeden przypadkowy pocałunek, lecz w głębi duszy czuła, że z tego mogłoby 
coś wyjść. Coś poważniejszego niż przelotny flirt.   

– 

Zrobię kawę i porozmawiamy, dobrze? – zaproponowała Lyn uprzejmie. Najwyraźniej 

uznała, że zdobycie zaufania Emily będzie niegłupim posunięciem.   

Gdy  wyszła  do  kuchni,  Emily  rozejrzała  się  po  pokoju.  Był  trochę  zagracony,  ale 

przyjemnie  urządzony  i  naznaczony  śladami  człowieka  o  szerokich  zainteresowaniach. 
Zobaczyła  dużo  książek  z  rozmaitych  dziedzin,  bogatą  kolekcję  płyt  kompaktowych,  ładne 
akwarelki  na  ścianach.  I teleskop na parapecie,  przez  który  ujrzała  kołyszący  się  na  falach 
statek. Nie powiem, 

miło byłoby móc tu często bywać, pomyślała.   

– 

A  więc  w  czym  rzecz?  –  spytała  przyjaźnie  Lyn,  wróciwszy  z  kawą.  –  Może  będę 

mogła w czymś pomóc, bo Stephen ma ostatnio tyle zajęć i kłopotów! Nowa praca, no i ten 
straszny wypadek... 

Aż się o niego martwię. – Sprawiała wrażenie autentycznie zatroskanej.   

Wzmianka o wypadku przekonała Emily: opowie jej pokrótce całą historię, niech ona z 

nim porozmawia.   

– Chodzi o to, 

że ja... – zaczęła z wahaniem – czuję się odpowiedzialna za ten wypadek...   

Trzeba przyznać, że Lyn umiała słuchać. Nie przerywała Emily ani w żaden sposób nie 

okazała,  że  uważa  ją  za  winną.  Emily  jeszcze  raz  podkreśliła,  że  rozmawiając  ostatnio  ze 
Stephenem, 

nie  wiedziała  nic  o  katastrofie.  Gdyby  wiedziała,  zachowałaby  się  zupełnie 

inaczej.   

– 

Stephen  zawsze  był  trudny  w  kontaktach  z  ludźmi  –  westchnęła  Lyn,  sugerując,  że 

rozumie stanowisko Emily.  – 

Kiedy  już  coś  sobie  postanowi,  to za nic nie zmieni zdania. 

Chyba  masz  rację,  powinien  był  pomóc  tej  pacjentce.  Tylko  że  on  nie  cierpi,  gdy  ktoś 
krzyżuje mu plany. Obawiam się, że zraziłaś go do siebie na amen.   

– 

Właśnie to chciałam usłyszeć – mruknęła Emily ironicznie.   

Lyn piła kawę, głęboko się nad czymś zastanawiając. Wreszcie oświadczyła: 
–  Lepiej, 

żebyś  nie  rozmawiała  o  tym  ze  Stephenem.  Nie  będzie  chciał  cię  słuchać. 

Przeszedł piekło i pomyśli, że chodzi ci wyłącznie o spokój własnego sumienia. Uwierz mi na 
słowo,  tylko  by  się  rozzłościł.  Zresztą  tak  naprawdę  chyba  wcale  nie  masz  ochoty  go 
przepraszać? 

– 

Nie marzę o tym, ale wiem, że powinnam.   

– Na razie najlepiej nic nie mów. Wybadam go tro

chę i jeśli uznam, że są jakieś szanse na 

pojednanie,  to ci o tym powiem. 

Dobrze? Możemy tak  zrobić? Obie przecież chcemy tego 

samego, 

prawda? Żeby on był spokojny i zadowolony.   

– 

Skoro uważasz, że tak będzie najlepiej... – Emily czuła się nieswojo. Przyszła tu, żeby 

porozmawiać ze Stephenem, a skończyło się na tym, że zwierzyła się kobiecie, która twierdzi, 

background image

że jest jego narzeczoną.   

Lyn zerknęła do pustej filiżanki po kawie, dając do zrozumienia, że spotkanie dobiegło 

końca.   

– 

No cóż, chyba już pójdę – rzekła Emily, wstając.   

– 

Pamiętaj,  co  uzgodniłyśmy.  –  Lyn  odprowadziła  ją  do  drzwi.  –  Do zobaczenia w 

szpitalu.   

Wracając do domu, nie mogła opędzić się od myśli, że coś jest nie tak. Miała poczucie, że 

Lyn chytrze ją podeszła i poddała jakiejś manipulacji. Może i była zaręczona ze Stephenem, 
ale miała chyba nadmiernie rozwiniętą potrzebę kontroli – nawet jak na narzeczoną. Szczerze 
mówiąc, podjęła decyzję i za niego, i za Emily. Im dłużej o tym myślała, tym bardziej ją to 
irytowało. Poza tym uważała, że trochę jednak zna Stephena, mimo że spędzili z sobą tylko 
parę  dni.  Nie  wyobrażała  sobie,  by  mógł  poślubić  kogoś  takiego  jak  Lyn.  Choć  z  drugiej 
strony nie da się ukryć, że pani doktor czuje się u niego jak u siebie w domu. Przygnębiona 
Emily  potrząsnęła  głową  ze  zniecierpliwieniem.  Sama  już  nie  wiedziała,  co  myśleć.  Na 
miejscu Stephena ocze

kiwałaby wyjaśnień. Wszystko to jest dziwne i mocno podejrzane...   

 
W poniedziałek z radością wróciła do pracy. Wiedziała, że okres próbny ma już za sobą i 

że Denise uznała ją za kompetentną.   

– 

Przydzieliłam cię do Annette Spring – oznajmiła jej dwa dni później. – Pierwiastka, z 

przeciągającą  się  pierwszą  fazą.  Dziewczyna  okropnie  się  denerwuje.  Będziesz  musiała  ją 
uspokoić.   

– 

Zrobi się – zapewniła Emily pogodnie.   

– Wie

m i dlatego posyłam tam ciebie. Około jedenastej zajrzy do was doktpr James.   

Doktor James? – 

pomyślała Emily z niepokojem i w jednej chwili straciła całą pewność 

siebie.   

Zajmowanie się Annette nie było łatwe – dziewczyna albo narzekała, albo płakała. Emily 

próbowała poprawić jej nastrój, pytając o plany na przyszłość albo rozprawiając o dziwnych 
imionach, 

jakie  rodzice  nadają  czasem  dzieciom.  W  większości  przypadków  metoda  ta 

skutkowała – ale nie w przypadku Annette.   

Zgodnie z zapowiedzią Stephen przyszedł punktualnie o jedenastej. Chłodno skinął Emily 

głową, a następnie uprzejmie zwrócił się do pacjentki: 

–  Witam,  pani Spring, 

a właściwie Annette.  Będę ci mówił po imieniu,  zgoda? Jestem 

kolejną osobą, która zada ci wiele irytujących pytań. – Z uśmiechem wyciągnął do niej rękę.   

Przy  Emily  Annette  umiała  się  jedynie  skarżyć,  ale  Stephena  obdarzyła  promiennym 

uśmiechem.  To  się  nazywa  podejście  do  pacjenta,  pomyślała  Emily  z  irytacją.  W gruncie 
rzeczy nie była zaskoczona – już nieraz widziała go w akcji.   

Musiała  przyznać,  że  Stephen  świetnie  wygląda.  Pod  fartuchem  miał  ciemne  spodnie  i 

śnieżnobiałą koszulę z granatowo-srebrzystym krawatem. Ożywiona twarz, roziskrzone oczy, 
no i te ładnie wykrojone usta, na których widok miała ochotę... Gdy jednak zwrócił się do 
niej, 

wyraz  jego  twarzy  zmienił  się  nie  do  poznania  –  jakby  nagle  wielka  chmura  całkiem 

zakryła sobą słońce.   

background image

– 

Proszę o kartę – rzucił szorstko, apodyktycznym tonem. To przeważyło szalę. Owszem, 

może mieć do niej pretensje, ale najpierw będzie musiał jej wysłuchać. Nie zamierza czekać, 
aż Lyn wynegocjuje z nim jakąś pseudougodę. Badanie Annette nie zajęło dużo czasu.   

–  Nic ci nie grozi  – 

zapewnił ją Stephen – ale musimy dać coś na przyśpieszenie. Żeby 

skurcze były silniejsze i częstsze. Każę ci podać odpowiednią kroplówkę.   

– 

Jak  pan  uważa,  doktorze  –  szepnęła  posłusznie  Annette.  Teraz  Stephen  spojrzał  na 

Emily.   

– 

Umie siostra założyć kroplówkę? 

– 

Oczywiście.   

– 

A stosowała już siostra syntocinon? 

– Tak.   

– 

Wobec tego proszę się tym zająć.   

Gdy był już przy drzwiach, Emily zatrzymała go na moment.   
– Doktorze James, 

czy mógłby mi pan poświęcić pięć minut? 

– 

Czyżbym o czymś nie wiedział? – Marszcząc brwi, zerknął na Annette.   

– Nie, nie o to chodzi. To sprawa czysto osobista.   

–  Osobista?  – 

powtórzył  takim tonem,  jakby  już  sam  pomysł,  że  Emily  może  mieć  do 

niego jakąkolwiek sprawę osobistą, wydał mu się absolutnie niedorzeczny.   

– Tak... – 

Zarumieniła się po same uszy. – Ale to nie zajmie dużo czasu.   

– 

Czy to naprawdę coś ważnego? 

– 

Naprawdę. Zresztą chyba nie tylko dla mnie.   

– No dobrze, 

skoro chodzi o pięć minut... Zdaje się, że poczekalnia jest pusta.   

W  sali  dla  odwiedzających  było  kilkanaście  krzeseł  i  stoliki,  na  których  leżały  stare 

numery kolorowych czasopism. Przez rozsuwane szklane drzwi wi

dać było korytarz. Stephen 

stał tyłem do nich. Nie usiadł, wyraźnie dając do zrozumienia, że nie zamierza wdawać się w 
dłuższe pogawędki.   

– 

No więc, cóż to za sprawa? 

Ponieważ decyzję o rozmowie Emily podjęła spontanicznie, nie miała czasu się do niej 

prz

ygotować.  Przez  kilka  sekund  szukała  odpowiednich  słów,  a  potem  wyrzuciła  z  siebie 

jednym tchem: 

–  Przepraszam, 

że  wracam  do  tej  historii,  i  pamiętam,  że  twoja  narzeczona  ostrzegła 

mnie, 

że pewnie ci się to nie spodoba, ale ja jednak muszę to powiedzieć.   

Miał taką minę, jakby nie zrozumiał ani słowa.   
– 

O twoim wypadku dowiedziałam się dopiero niedawno – Ciągnęła pośpiesznie. – To 

znaczy, 

o  tym  samolocie  i  o  złamanej  nodze.  Kiedy  wyjeżdżałeś  z  misji,  byłam...  bardzo 

chora. 

Przewieźli  mnie  do  Golandy,  a potem do Johannesburga.  Byłam  w  śpiączce  i  przez 

jakiś czas w ogóle nie wiedziałam, co się dzieje. Może nawet celowo to przede mną zataili...   

– 

Chcesz  powiedzieć,  że  gdy  zmusiłaś  mnie  do  zostania,  byłaś  tak  chora,  że  nie 

wiedziałaś, co robisz? 

–  Nie,  nie  – 

zaprzeczyła  szybko.  –  To  była  świadoma  decyzja  i  ponoszę  za  nią  pełną 

odpowiedzialność.  Wciąż  myślę,  że  była  słuszna,  chociaż  żałuję,  że  ją  podjęłam.  Ale dla 

background image

ciebie  to  i  tak  żadne  pocieszenie...  Po  prostu  nie  sądziłam,  że  ona  może  mieć  aż  takie 
konsekwencje. 

Że  będziesz  ranny,  że  n ie  b ęd ziesz  mó gł  g rać  w  rugby...  Kiedy ostatnio 

rozmawialiśmy, nie miałam o tym wszystkim pojęcia. Gdybym wiedziała, zachowałabym się 
całkiem  inaczej...  Ale  lepiej  późno  niż  wcale,  więc  naprawdę  chcę  cię  bardzo  przeprosić. 
Naw

et sobie nie wyobrażasz, jak mi jest przykro...   

Twarz odrobinę mu złagodniała.   
– 

Jeśli dzięki temu nauczysz się, że nie wolno decydować za kogoś, to niech tam, więcej 

do tego nie wracajmy  – 

rzekł  obojętnie.  Potarł  wargi  palcem  wskazującym.  –  Mówisz,  że 

r

ozmawiałaś z moją narzeczoną? 

– Tak, z doktor Taylor. 

W sobotę rano, kiedy do ciebie przyszłam i nie było cię w domu. 

Odradzała mi rozmowę z tobą, ale nie mogłam tego tak zostawić. Chyba nie masz mi za złe, 
że ci to wyjaśniłam? – Spojrzała na niego z niepokojem w oczach.   

Zmarszczył brwi, ale odniosła wrażenie, że to nie ona jest tego przyczyną.   
– Nie, 

nie mam ci za złe... Oboje wiemy, że stać cię na gorsze rzeczy.   

–  Tak mi wstyd  – 

przyznała zakłopotana. – Pomogłeś nam, a ja... Pamiętaj, że masz u 

mnie dług wdzięczności. Zrobię wszystko, co zechcesz.   

– Wszystko? – 

zapytał, unosząc brwi, a ona poczuła, że się czerwieni.   

– 

Przecież wiesz, o co mi chodzi. No i dziękuję, że mnie wysłuchałeś.   

– Nie ma za co. 

Tylko pamiętaj, już nigdy więcej za mnie nie decyduj. Przyrzekasz? 

–  Przyrzekam  – 

zapewniła  żarliwie.  –  Nigdy  więcej  tego  nie  zrobię.  –  Gdy  kończyła 

wypowiadać  te  słowa,  kątem  oka  dostrzegła  idącą  korytarzem  Lyn.  Lekarka,  widząc  ją  ze 
Stephenem, 

rzuciła jej mściwe spojrzenie.   

Po tej ro

zmowie Emily poczuła ulgę. Nie liczyła na to, że jej przeprosiny odniosą jakiś 

praktyczny skutek, 

ale  była  zadowolona,  że  się  na  nie  zdobyła.  Wyszedłszy  z  poczekalni, 

wpadła prosto na Lyn, bladą ze złości.   

– 

Mam  z  tobą  do  pomówienia  –  warknęła  Lyn,  chwytając  ją  za  ramię.  –  Co mu 

powiedziałaś? 

Zdumiona siłą uścisku, Emily odczekała chwilę, wzrokiem nakazując Lyn, by ją puściła.   
– 

Powiedziałam, że poczuwam się do winy za ten wypadek. I że jest mi z tego powodu 

niezmiernie przykro.   

– 

Przecież mówiłam, żebyś tego nie robiła! – skarciła ją wściekle lekarka, jakby Emily 

była nieposłusznym dzieckiem.   

– 

Decyzja o tym należała tylko do mnie. Czułam, że muszę z nim porozmawiać.   

Lyn do reszty straciła panowanie nad sobą.   
– 

Upatrzyłaś go sobie, co? Jesteś taka sama jak te pielęgniareczki! W Afryce pewnie od 

razu rzuciłaś mu się w ramiona! 

Nie było to całkiem zgodne z prawdą, lecz na wspomnienie pocałunku Emily wyraźnie 

się zarumieniła. Oczywiście dla Lyn był to niezbity dowód, że jej podejrzenia są słuszne.   

– 

No tak! Powinnam była się domyślić. Masz go natychmiast zostawić w spokoju! On się 

ze mną ożeni, rozumiesz? 

Gdy Lyn odeszła, Emily ciężko westchnęła. Nie dość ma problemów ze Stephenem, to 

background image

teraz jeszcze ta awantura... 

W dodatku Emily wiedziała, że kontaktów zawodowych z doktor 

Taylor  nie  da  się  uniknąć.  Miała  świadomość,  że  lekarka  będzie  śledzić  każdy  jej  ruch, 
czyhając  na  pierwszy  lepszy  błąd.  Oj,  nie  będę  tu  miała  łatwego  życia,  pomyślała  i  znów 
westchnęła.   

Wyjęła  syntocinon  z  chłodziarki,  wstrzyknęła  go  do  roztworu  Hartmana  i  założyła 

Annette kroplówkę. Uważnie obserwowała akcję serca płodu. Przez następne dwie godziny 
stopniowo zwiększała dawkę. W pewnej chwili akcja serca dramatycznie spadła i nie chciała 
szybko  wrócić  do  normalnego  rytmu.  Emily zmniejszyła  więc  dawkę  i  serduszko  zaczęło 
wracać do normy.   

Spojrzała na zegarek jej dyżur dobiegł końca. Gdy żegnała się z Annette, nie było jeszcze 

wyraźnych  oznak  poprawy.  Idąc  do  pokoju  pielęgniarek,  minęła  Lyn,  ale  udała,  że  jej  nie 
widzi. 

Przywitała się z Rachel Roberts – miłą młodą położną, która niedawno wyszła za mąż.   

– 

Przejmuję od ciebie pacjentkę z sali 21 – oznajmiła Rachel pogodnie. – Co mam o niej 

wiedzieć? 

– 

Młoda,  raczej nerwowa,  dostała  kroplówkę  z  syntocinonem  na  przyśpieszenie.  Akcja 

ser

ca dziecka spadła przy maksymalnej dawce, więc ją zmniejszyłam. Poza tym wszystko w 

porządku.   

– 

No to prowadź mnie do niej.   

 
Następny dzień był niczym zły sen.   
– 

Proszę ze mną, panno Grey. – Denise Coles surowo Emily powitała.   

Emily od razu się zorientowała, że coś jest nie w porządku – Denise wypowiedziała te 

słowa  bez  uśmiechu,  a  w  dodatku  nie  zwróciła  się  do  niej  po  imieniu,  co  naprawdę  źle 
wróżyło.   

– 

Wczoraj podałaś syntocinon Annette Spring, zgadza się? 

– 

spytała  Denise,  gdy  znalazły  się  same.  Wprawdzie  znów  mówiła  Emily  na  „ty”,  ale 

wyraz jej twarzy pozostał poważny.   

–  Tak.  Przy maksymalnej dawce, 

dziewięćdziesiąt  sześć,  akcja  serca  dziecka  spadła. 

Toteż zmniejszyłam ją do czterdziestu ośmiu.   

–  Tak przynajmniej jest odnotowane.  Wobec tego wyt

łumacz  mi:  dlaczego  pacjentka 

nadal dostawała dawkę dziewięćdziesiąt sześć, gdy przejęła ją od ciebie Rachel Roberts? 

Emily bez słowa wpatrywała się w Denise.   
– 

To niemożliwe! – zaprzeczyła wreszcie. – Jestem pewna, że zmniejszyłam dawkę.   

– Niestety, nie 

zmniejszyłaś. Na szczęście w przeciwieństwie do ciebie Rachel jest bardzo 

sumienna. 

Wszystko  dokładnie  sprawdziła  i  odkryła  twoją  pomyłkę.  Jak  należało, 

natychmiast  mnie  powiadomiła.  Matce  i  dziecku  nie  zdążyło  to  zaszkodzić,  ale  wolę  nie 
myśleć, co by się stało, gdybyś dopuściła się tego w środku, a nie pod koniec dyżuru.   

–  Na pewno nic im nie grozi?  – 

spytała  Emily.  Jej  zatroskanie  było  tak  widoczne,  że 

twarz Denise nieco złagodniała.   

– Na pewno. 

Ale obawiam się, że to niczego nie zmienia. Popełniłaś błąd. Odnotowałaś 

co trzeba, 

ale zapomniałaś to zrobić. Albo też faktycznie zmniejszyłaś dawkę, a potem znów 

background image

ją zwiększyłaś. Wiesz, czym to się mogło skończyć.   

–  Ale ja...  – 

Zabrakło  jej  słów.  Wiedziała,  że  nie  ma  ludzi  nieomylnych,  lecz w tym 

przypadku by

ła pewna swego: pamiętała, że zmniejszyła dawkę! 

– 

Doktor James wcale nie był zaskoczony – oznajmiła Denise ponuro. – Wszedł akurat w 

chwili, 

gdy Rachel mi to zgłosiła. Oczywiście wiedział, że załatwienie tej sprawy należy do 

moich, 

a nie jego obowiązków, ale na twoim miejscu trzymałabym się od niego z daleka.   

Stephen! Dobry Boże! co on sobie o mnie pomyśli? 
– 

Pójdziesz teraz na poporodówkę – ciągnęła Denise. – Do pomocy.   

– 

Ależ ja...   

– 

Nie mam ci nic więcej do powiedzenia. Pośpiesz się, czekają na ciebie.   

Dyplomowana położna w roli personelu pomocniczego – jasne, że to kara. Odesłano ją do 

zajęć nie wymagających odpowiedzialności, gdyż uznano, że nie można jej ufać. Załamana, 
posłusznie wykonywała wszystkie polecenia, lecz w głębi duszy czuła, że zasługuje na coś 
lepszego. 

Chociaż... czy na pewno? 

 
W  porze  lunchu  poszła  do  szpitalnego  bufetu.  Kupiła  sobie  sałatkę  i  usiadła  daleko  w 

rogu, za filarem. 

Nie chciała nikogo spotkać, z nikim rozmawiać. Wciąż wracała myślami do 

zdarzeń  poprzedniego  dnia.  Była absolutnie pewna,  że  zmniejszyła  dawkę.  Co  się,  u licha, 
mogło stać? 

Do stołówki wszedł Stephen. On również wybrał sałatkę i usiadł przy odległym stoliku. 

Jeszcze bardziej skuliła się za filarem. Wprawdzie wiedziała, że się do niej nie przysiadzie, 
ale n

ie chciała nawet, by ją zobaczył. Był na nią wściekły za Afrykę, ale do tej pory uważał ją 

przynajmniej za kompetentną. A teraz. .. Właśnie to było dla niej najbardziej nieznośne: że 
zwątpił  w  jej  umiejętności  zawodowe.  Przypomniała  sobie,  jak mu powiedziała,  że  jeśli 
zdarzy jej się popełnić błąd, to sama odejdzie. Może rzeczywiście powinna odejść...   

Spojrzała ukradkiem w stronę stolika, przy którym siedział, i spostrzegła zmierzającą ku 

niemu  Lyn; w rękach trzymała tacę, na twarzy malował się wyraz udawanego zaskoczenia. 
Uśmiechnęła się do Stephena z ożywieniem i szybko usiadła obok niego. No i niech mi ktoś 
powie, 

że zjawiła się tu przypadkiem, pomyślała z ironią Emily.   

Zerkając  na  tych  dwoje  z  irytacją,  jeszcze  raz  przypomniała  sobie  ostatnie  godziny 

wc

zorajszego  dyżuru.  I  nagle  coś  sobie  uświadomiła...  Coś,  co  sprawiło,  że  wstała  i  na 

miękkich nogach poszła do toalety. Gdy tylko się tam znalazła, zwymiotowała do umywalki. 
Nie, 

to nie może być prawda, przemknęło jej przez głowę. Ale w głębi serca wiedziała, że się 

nie myli.   

background image

ROZDZIA

Ł SZÓSTY 

 

Opłukała  twarz,  przyczesała  włosy  i  postanowiła  nie  wracać  do  bufetu.  Wciąż  na 

drżących nogach, powlokła się na oddział. Gdy tam dotarła, była już w nieco lepszej formie. 
Czuła niesmak, ale też zwyczajną złość. Weszła do pokoju pielęgniarek, zrobiła sobie kawę i 
niby  to  mimochodem  zadała  koleżankom  parę  pytań.  Odpowiedzi,  jakie  otrzymała,  znów 
przyprawiły ją o mdłości. Opanowała się jednak i nic nie dała po sobie poznać.   

Wróciła do nowej pracy. Każdą komórką ciała czuła, jak powoli wzbiera w niej furia. Nie 

mogę tego tak zostawić! – pomyślała. I wtedy przypadek przyszedł jej z pomocą: na korytarzu 
zobaczyła Stephena. Bez namysłu pobiegła za nim.   

Usłyszał  za  sobą  tupot  stóp  i  odwrócił  się,  zdziwiony.  Na widok Emily jego twarz 

przybrała kamienny wyraz. Mimo to nie zrezygnowała – była zbyt wściekła, by się wycofać.   

–  Przykro mi, 

ale zmuszona jestem prosić o jeszcze jedną krótką rozmowę – oznajmiła 

bez wahania.   

– 

Mam wrażenie, że usłyszałem już wszystko co trzeba. Poza tym jestem zajęty, więc...   

– 

Otóż  nie,  nie wszystko.  Pójdziemy  do  poczekalni  czy  mam  to  wykrzyczeć  tu,  na 

korytarzu? 

Przez  moment  myślała,  że  posunęła  się  za  daleko.  Jego  spojrzenie  przeraziło  ją  nie  na 

żarty, ale nie ustąpiła.   

–  Lepiej, 

żeby to było coś naprawdę ważnego, panno Grey – warknął i ruszył w stronę 

poczekalni, 

w  której  na  szczęście  nikogo  nie  było.  –  Jeśli mają  to  być  przeprosiny  za 

wczorajsz

ą  wpadkę,  to  nie  mnie  się  one  należą,  tylko pani Spring  –  zaznaczył,  gdy tylko 

weszli do środka.   

– Zaraz do tego wrócimy. 

Być może ta sprawa ma jeszcze inny aspekt, doktorze James...   

Teraz, gdy byli sami, 

nie wiedziała, od czego zacząć. Miała w głowie gonitwę myśli.   

– 

Sądzę,  że  w  Afryce  udowodniłam,  że  naprawdę  potrafię  pracować  –  odezwała  się 

wreszcie – 

że jestem doświadczona, kompetentna, sumienna, że dbam o dobro pacjenta. Czy 

nie jest zatem trochę dziwne, że taka osoba jak ja mogła popełnić taki szkolny błąd? 

– Owszem, 

to trochę dziwne – przyznał po chwili namysłu. – Ale też można się czasem 

pomy

lić w ocenie kwalifikacji pracownika – dodał znacząco.   

– 

W tym przypadku taka pomyłka nie wchodzi w grę. Kiedyś powiedziałam, że jestem 

panu coś winna i że zrobię wszystko, żeby ten dług spłacić. Spłacę go teraz: wezmę na siebie 
winę za ten wczorajszy błąd, ale proszę powtórzyć swojej narzeczonej, czyli doktor Taylor, że 
to był ostatni raz, kiedy wtrąciła się do opieki nad pacjentką, za którą jestem odpowiedzialna.   

Przyjrzał jej się uważnie, a potem uśmiechnął się kwaśno.   
– Doprawdy, 

to żałosne, panno Grey... Proszę nawet nie próbować takich sztuczek. Chce 

mi  pani  wmówić,  że  to  wina  doktor  Taylor?  Chce  pani  obarczyć  ją  winą  za  swój  błąd? 
Przecież ona w ogóle nie zetknęła się z panią Spring! 

– To dziwne, 

bo weszła do jej pokoju, kiedy tylko ja z niego wyszłam, chociaż nie miała 

po temu żadnych powodów.   

background image

Dostrzegła w jego oczach błysk wątpliwości, który jednak szybko zgasł.   
– 

Skoro  tam  weszła,  widocznie  miała  jakiś  powód.  Zresztą,  sama  była  kiedyś 

pielęgniarką, więc nie mogłaby popełnić takiego błędu.   

– 

A ja mogłam, tak? Nie zrozumiał mnie pan, doktorze.   

Chciałam przez to powiedzieć, że doktor Taylor celowo zwiększyła dawkę.   
– Co za niedorzeczne przypuszczenie! – 

zirytował się. – Pani chyba majaczy... Niby po co 

miałaby to zrobić? Przecież mogłaby zaszkodzić pacjentce! To działanie niezgodne z etyką 
lekarską.   

– 

Wiedziała,  że  nie  zaszkodzi  pacjentce,  ale mnie owszem,  i to bardzo...  Chciała  mi 

zepsuć opinię, a dlaczego? Dlatego, że jest w panu rozpaczliwie zakochana, a mnie uznała za 
rywalkę i chciała mnie skompromitować – oznajmiła podniesionym głosem.   

Przez  szklane  drzwi  zerknęła  na  korytarz  i  zobaczyła,  że  kilka  osób  patrzy  na  nich  z 

zaciekawieniem. 

Nie przejęła się tym – było jej już wszystko jedno, co kto sobie pomyśli.   

– 

To  jakiś  obłęd!  –  Stephen również  się  uniósł  i  aż  poczerwieniał  z  gniewu.  –  Żaden 

lekarz, 

żadna pielęgniarka nie zachowałaby się w ten sposób. Co za przerażający pomysł! A 

tak przy okazji: doktor Taylor nie jest moją narzeczoną. Jesteśmy tylko przyjaciółmi.   

– 

Ona  uważa  inaczej.  Założę  się,  że  wykorzystuje  każdy  pretekst,  żeby  się  z  panem 

zobaczyć.  Czy  spotyka  się  z  kimkolwiek  innym?  Proszę  się  na  mnie  nie  złościć,  doktorze. 
Niech pan lepiej zacznie logicznie myśleć.   

Zapadła niezręczna cisza. Najwyraźniej po tej burzliwej wymianie zdań oboje opadli z sił. 

Emily poczuła, że zbiera jej się na płacz, Stephen znów był blady jak ściana.   

– 

Nie mogę uwierzyć w to, co usłyszałem, ale potraktuję to poważnie i zbadam sprawę. 

Na razie nie będziemy o tym więcej mówić – oświadczył i położył rękę na klamce. – Ale jeśli 
okaże się, że była to rozmyślna próba zrzucenia winy na kogoś innego, to...   

 

Po tym trudnym, 

wyczerpującym emocjonalnie dniu Emily postanowiła wcześnie położyć 

się  spać.  Najpierw  jednak  napisała  kilka listów i,  zupełnie  bez  potrzeby,  odkurzyła  półki  z 
książkami.  Po cudownej,  relaksującej  kąpieli  włożyła  długą  koszulę  nocną  z  wizerunkiem 
myszki Miki i zasiadła przed telewizorem, by obejrzeć odcinek serialu, w którym grał Harry 
Shea. Po raz kolejny nie 

mogła się nadziwić, jak taki przemiły mężczyzna może grać rolę tak 

odrażającego typa – i być przy tym tak przekonujący! 

Nagle  usłyszała  dzwonek  do  drzwi.  O  tej  porze  mogła  to  być  tylko  Rosalinda,  której 

często zdarzało się do niej wpadać. Jednak gdy otworzyła, w progu ujrzała Stephena.   

Przez  chwilę  wpatrywali  siew  siebie  bez  słowa. I tak jak wtedy w Afryce,  bez  słowa 

przekazali sobie jakieś przesłanie. Czuła na sobie jego spojrzenie, którym prześliznął się po 
jej włosach, ramionach. .. Nie miała nic przeciwko temu, że jej się tak przygląda.   

– Przepraszam – 

mruknął w końcu. – Nie wiedziałem, że jest już tak późno. Lepiej sobie 

pójdę.   

– Nic nie szkodzi – 

odparła pośpiesznie, – Nie byłam jeszcze w łóżku. Może wejdziesz? 

Widać było, że się waha.   
– 

Chciałem z tobą porozmawiać, gdzieś poza szpitalem. Ale nie wiem, czy...   

background image

– 

W niczym mi nie przeszkodziłeś – wtrąciła szybko. – Napijesz się kawy czy herbaty? 

– Herbaty, 

jeśli można.   

Zaprosiła  go  do  saloniku,  a  sama  poszła  włożyć  szlafrok  i  sprawdzić,  czy  ma  jakieś 

ciasteczka. 

Gdy wróciła z kuchni, usiadła naprzeciw niego przy niskim stoliku.   

Chcąc  nie  chcąc,  wróciła  myślami  do  tego  pierwszego  i  ostatniego  razu,  kiedy byli 

całkiem sami. A było to oczywiście wtedy nad jeziorem... To wspomnienie wciąż miało dla 
niej magiczną moc.   

Stephen  wydawał  się  skrępowany.  Sięgnął  po  kruche  ciasteczko,  przełamał  je  na  pół, 

potem na ćwiartki. Upił łyk herbaty i rozejrzał się wokół, jakby w poszukiwaniu natchnienia.   

– 

Ładne mieszkanko. W sam raz dla jednej osoby.   

– M

ieszkała tu kiedyś moja siostra. Wyszła niedawno za Alexa Scotta. Pewnie go znasz? 

– Owszem, 

ale nie wiedziałem, że to twój szwagier.   

– Siostra pracuje razem z nim, 

na oddziale chorób zakaźnych.   

– 

Ależ tak, ją też znam! Że też wcześniej się nie domyśliłem... Obie macie takie śliczne 

rude włosy.   

Na dźwięk słów „śliczne rude włosy” zrobiło jej się nad wyraz przyjemnie.   
– 

Ale  pracę  dostałam  bez  protekcji  –  zaznaczyła  natychmiast.  –  Nikomu nie 

wspomniałam, że jestem z nimi spokrewniona^ 

Pokiwał głową ze zrozumieniem.   
– Tak, sam wiem, jak to jest, 

gdy ma się na stanowisku kogoś z rodziny...   

– 

Myślisz o swoim ojcu? 

– Tak, 

chociaż z drugiej strony, jeśli mam jakieś wątpliwości zawodowe, lubię prosić go 

o radę. No ale to trochę co innego.   

Zapadło milczenie. Wreszcie Emily postanowiła je przerwać.   
– 

Domyślam  się,  że  to  nie  jest  zwykła  towarzyska  wizyta.  Nie masz specjalnych 

powodów, 

żeby mnie lubić, więc pewnie chodzi o doktor Taylor. Czego się dowiedziałeś? 

– 

Wiedziałem, że tak łatwo nie ustąpisz. – Uśmiechnął się. – To zresztą jedna z twoich 

najbardziej urzekających cech... No więc tak, rozmawiałem z Lyn. Kategorycznie zaprzeczyła 
twoim oskarżeniom. Ostrzegła mnie też przed tobą, bo jej zdaniem masz na mnie chrapkę i 
wyraźnie mi się narzucasz.   

Emily  była rozczarowana.  Czy on nie widzi,  jaka jest Lyn? Czy nie rozumie,  że  ona 

kręci? Myślała, że jest bystrzejszy.   

– 

Więc to tak – mruknęła zrezygnowana. Stephen odzyskał pewność siebie.   

– Nie, 

nie całkiem tak... Widzisz, ja jej nie uwierzyłem. Paru osobom zadałem parę pytań 

i porozmawiałem z samą panią Spring, a potem jeszcze raz poszedłem do Lyn. I niemal siłą 
wyciągnąłem z niej prawdę... Kazałem jej natychmiast odejść.  Zastanawiam się nawet,  czy 
nie  złożyć  na  nią  oficjalnej  skargi.  Wówczas  już  na  zawsze  odebraliby jej prawo 
wykonywania zawodu.   

Emily była wstrząśnięta. Do tej pory znała Stephena jako znakomitego profesjonalistę i 

jako czarującego mężczyznę. Teraz zobaczyła w nim człowieka o żelaznych zasadach, który – 
jeśli był przekonany o słuszności swych racji – umiał zdobyć się na surowość i konsekwencję. 

background image

Nic dziwnego, 

że zdołał przeżyć w buszu...   

Ale ona, jak zwykle, 

miała w tej sprawie własne zdanie, i nie omieszkała go wyrazić.   

– 

Mówiłam już, że wezmę to na siebie – przypomniała mu.   

– 

Chcę to zrobić. Jestem ci to winna.   

Uśmiechnął się blado.   
– 

Doceniam twoją postawę, ale sytuacja jest bardziej skomplikowana. Zachowanie Lyn 

wobec  ciebie  było  nie  w  porządku,  ale  jej  postępowanie  wobec  pacjentki  było  wręcz 
skandaliczne, niewybaczalne. 

Posługując się panią Spring, próbowała załatwić swoje osobiste 

porachunki. To niedopuszczalne... 

Żaden uczciwy lekarz w tym kraju nie pozwoliłby sobie na 

coś podobnego. Gdybym puścił jej to płazem, zniżyłbym się do jej poziomu. Bronić jej można 
jedynie tym, 

że  miała  pewność,  że  pacjentce  nic  się  nie  stanie.  Obserwowała  twoją 

zmienniczkę i wiedziała, że dawka została zmniejszona. Chociaż tyle...   

Emily spojrzała mu prosto w oczy.   
– No to teraz powiedz mi, 

czemu to zrobiła. Na jego twarzy odmalowało się zakłopotanie.   

– 

Najwyraźniej za dużo sobie wyobrażała... Była pewna, że się pobierzemy, że „jak się 

opamiętam i zmądrzeję”, to się z nią ożenię. Tak się wyraziła.   

– 

Miała podstawy, żeby tak myśleć? 

–  Chodzi ci o to, 

czy  miałem  z  nią  romans?  Nie.  Znam ją  od dawna  i  często  jej 

pomagałem, ale to wszystko. Widocznie ona widziała we mnie kogoś więcej niż kolegę czy 
przyjaciela.   

– 

Nie najlepiej to świadczy o twojej spostrzegawczości... Westchnął i mrugnął do niej.   

– Emily, 

nie bądź bez serca. W pracy jesteś taka delikatna, ciepła. Czy ja nie zasługuję na 

odrobinę miłosierdzia? 

Rozbroił ją sposobem, w jaki wymówił jej imię, ale wciąż miała swoje zdanie na temat 

doktor Taylor.   

– 

Zgadzam  się,  że  lekarz,  który szkodzi pacjentowi,  nie  jest  właściwą  osobą  na 

właściwym miejscu.  Ale  sądzę,  że  doktor  Taylor  nie  jest  zła,  tylko chora.  Nawet niektóre 
kobiety w ciąży dziwnie się zachowują pod wpływem hormonów. A przecież nie winimy ich 
za to.   

– Bronisz jej? – 

zdziwił się. – Po tym, co zrobiła? 

– 

Wcale  jej  nie  bronię.  Szczerze  mówiąc,  to  jej  nie  cierpię,  ale moim zdaniem jej 

postępowanie  świadczy  o  jakichś  problemach  emocjonalnych.  Potępianie  ich  niewiele 
zmienia. 

Trzeba je leczyć.   

– 

No to co byś z nią zrobiła? 

– 

Skierowałabym ją na terapię. Do psychologa, może do psychiatry. Ona nie jest podła. 

Raczej... 

niemądra.   

Swoim  zwyczajem  potarł  wargi  palcem  wskazującym.  Emily  przeszył  miły  dreszczyk. 

Dobrze zapamiętała ten gest, ale czym tu się tak ekscytować? 

– 

Może i masz rację – powiedział. – Ale muszę jeszcze nad tym pomyśleć. I sam podejmę 

decyzję.   

– 

Ma się rozumieć. Gdzieżbym śmiała podejmować ją za ciebie! – Przeraziła się swoich 

background image

słów i tego lekkiego tonu.   

Spojrzał na nią niby to karcąco, potrząsając głową z niedowierzaniem.   
–  No wiesz,  Emily... 

Jesteś  niemożliwa,  niepoprawna.  Uznała,  że  to  komplement,  ale 

bezpieczniej było zmienić temat.   

– 

Dostałam  list  od  siostry  O’Reilly.  Podobno  misja  otrzymała  od  rządu  dodatkowe 

fundusze. Siostra podejrzewa, 

że się do tego przyczyniłeś. To prawda? 

–  To, 

co  zobaczyłem w  Afryce, wywarło  na mnie ogromne wrażenie. Kto wie, może i 

szepnąłem słówko komu trzeba...   

– 

Mimo że przeze mnie miałeś złamaną nogę? 

– Oddzielam sprawy zawodowe od osobistych... 

Ogarnęło ją jakieś dziwne wzruszenie.   

– 

Dobry z pana człowiek, doktorze James – szepnęła. – W moich ustach to komplement. – 

Zaczerwieniła się i spuściła oczy.   

Gdy  je  podniosła,  stwierdziła,  że  Stephen  ma  jakiś  dziwny  wyraz  twarzy,  tak jakby 

myślami  błądził  gdzieś  daleko.  Nagle  uśmiechnął  się  ciepło,  więc  i  ona  się  do  niego 
uśmiechnęła.   

– No, 

dosyć już tych emocji – powiedział. – Mamy za sobą ciężki dzień. Cieszę się, że do 

ciebie wpadłem. Przepraszam, że nie przyniosłem kwiatów ani butelki  wina, ale byłem tak 
zaabsorbowany tą sprawą, że nie przyszło mi to do głowy. No, lepiej się już pożegnam... – Z 
trudem zaczął wstawać z kanapy; ból w nodze nadal mu dokuczał.   

– 

Mam jakieś wino w domu – wtrąciła szybko. – Może wypijemy po kieliszku, na zgodę? 

– 

Chętnie – odrzekł, ponownie siadając.   

– 

Zjadłeś  mi  wszystkie  ciasteczka  –  zauważyła  ze  śmiechem  .  –  I  cieszę  się,  że  ci 

smakowały. Ale ty chyba jesteś głodny. Może zrobię ci grzankę z serem? 

– Siostro Grey, 

skąd siostra wiedziała? Uwielbiam grzanki z serem. I wprost umieram z 

głodu.   

Przyniosła  butelkę  czerwonego  wina,  którą  podarowała  jej  jakaś  wdzięczna  mama 

podczas jej wizyty na południowym wybrzeżu. Z aprobatą spojrzał na markę.   

– No, no... Zawsze to kupujesz? 

– Nie, to prezent. Od pacjentki.   
Pobiegła  do  kuchni.  Zrobiła  grzankę  i  szybko  przyrządziła  sałatkę,  którą  również  z 

apetytem spałaszował. Rozmawiali swobodnie, z ożywieniem, i po raz kolejny stwierdziła w 
duchu, 

że  uwielbia  jego  towarzystwo.  Gdy  skończył  jeść,  wyniosła  talerz  i  miseczkę, 

uśmiechem  dziękując  za  niewątpliwie  szczere  słowa  uznania  na  temat  jej  zdolności 
kulinarnych. Ci

eszyła się z tego wieczoru. Dobrze im zrobił taki relaks.   

Wróciwszy do pokoju, 

sięgnęła po jego kieliszek – w tej samej chwili co on. Delikatnie 

ujął dłoń Emily i przyciągnął ją do siebie. Gdyby chciała, z łatwością mogłaby się uwolnić. 
Ale nie chciała...   

Rozdzielał ich wąski, podłużny stolik. Wydawało się całkiem naturalne, że okrążyła go i 

usiadła obok Stephena na kanapie. Teraz siedzieli tuż-tuż, zwróceni twarzą do siebie. Wciąż 
czule ściskał jej rękę. W jego oczach wyczytała, co czuje, czego od niej chce.   

Z  westchnieniem  przymknęła  oczy  i  leciutko  odchyliła  się  do  tyłu.  Pragnęła  brać, 

background image

przyjmować, zostać obdarowana. Jej ciało chciało mu się poddać. Najpierw ledwie musnął ją 
wargami i ostrożnie objął, przytulając swój pokryty zarostem policzek do jej gładkiej twarzy. 
Miał rozpaloną skórę, cały był taki ciepły...   

Leżeli blisko siebie, jakby po prostu odpoczywali. Ale szybko jego bliskość obudziła w 

niej głód. Emily mocno go objęła i przylgnęła do niego całym ciałem. Znów ją pocałował – 
nie

co odważniej niż poprzednio, lecz wciąż jeszcze nieśmiało. Wyprężyła się i zrozumiał, że 

ona  czeka  na  coś  więcej.  Powiódł  językiem  po  jej  ustach,  kusząc,  drażniąc,  prowokując... 
Było to tak nieznośnie rozkoszne, że zaczęła głaskać dłonią jego kark i ramiona.   

Od bardzo, 

bardzo  dawna  nie  przeżywała  czegoś  podobnego.  Przepełniała  ją  czysta 

radość  z  jego  pieszczot,  jego  ciepłej  bliskości.  Chciała  czuć,  jak  narasta  w  niej  pożądanie, 
chciała oddać mu siebie całą. Teraz pocałunki były już zuchwałe, nieustępliwe, gorące. Nie 
protestowała,  gdy  zdjął  jej  szlafrok  i  jednym  ruchem  odrzucił  go  na  bok.  Leżała  z 
zamkniętymi oczami, z błogością się uśmiechając. Była szczęśliwa. Bez oporu poddawała się 
fali zmysłowości, która niosła ją ku... No właśnie – ku czemu? 

Z bezbrze

żnym smutkiem uwolniła się z jego objęć i delikatnie go od siebie odsunęła.   

– 

Już dość, przestańmy... – szepnęła. Głęboko zaczerpnął powietrza.   

– Skoro... 

skoro tak sobie życzysz... – odparł z ledwie uchwytnym drżeniem w głosie. Ale 

widziała, ile go to kosztowało.   

– 

Wcale nie chcę przerywać – powiedziała szybko i jakoś tak żałośnie – ale składam się 

nie tylko z ciała. Nie wiesz o tak wielu rzeczach...   

– 

Czyżbyś mi nie ufała? – spytał z wyrzutem.   

– 

Ależ  nie  –  zapewniła.  –  Raczej samej sobie...  Na nowo obudziłeś  we  mnie  uczucia, 

które były uśpione od ponad dwóch lat. Nie mam pewności, czy umiem sobie z nimi poradzić. 
Nie gniewaj się, ale będzie lepiej, jeśli już pójdziesz.   

Zdobył się na uśmiech, lecz intuicyjnie wyczuła w nim napięcie.   
– 

Oczywiście, jak chcesz... Ale jeszcze kiedyś wrócę. Wiedziała, że nie miał na myśli li 

tylko ponownej wizyty. 

Przy drzwiach cmoknął ją w policzek – lekko, przyjaźnie.   

– 

Kędy znów się zobaczymy? 

– 

Będę jutro w pracy – odparła, udając, że nie wie, o co mu chodzi.   

Zniecierpli

wił  się  –  Przecież  sama  wiesz,  że  coś  między  nami  jest.  Nie  da  się  tego 

zignorować. Chcesz mnie zamęczyć, doprowadzić do szaleństwa? 

Westchnęła ciężko.   
– 

Masz rację, coś nas łączy. I mnie też nie jest z tym lekko... Ale czy mógłbyś dać mi 

troch

ę czasu? 

– Owszem. 

Trochę. Ale nie więcej. – Raz jeszcze szybko ją pocałował i wyszedł.   

Jak automat poszła do kuchni i zabrała się do zmywania. No i co ja najlepszego zrobiłam? 

– 

spytała  siebie  w  duchu.  I  odpowiedziała  sobie:  cokolwiek  zrobiłam,  sprawiło  mi to 

przyjemność. Potem nieuchronnie nasunęło jej się następne pytanie: no a co zamierzasz dalej 
z tym zrobić? 

Na to nie znalazła odpowiedzi.   

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY 

 

– 

Masz  wolną  chwilkę,  Emily?  –  Pytanie  to  padło  nazajutrz  rano  z  ust  Denise,  której 

zaczerwienione policzki pozwalały domniemywać, że jest mocno zakłopotana.   

– 

Tak, 

naturalnie 

– 

odparła  Emily  ostrożnie,  przypomniawszy sobie o 

nieprzyjemnościach, jakie spotkały ją poprzedniego dnia na oddziale.   

– 

Wczoraj zarzuciłam ci, że popełniłaś błąd. Wiem już, że to nie była twoja wina, a więc 

niesłusznie cię oskarżyłam. Bardzo mi przykro, Emily. Przepraszam.   

Emily odetchnęła z ulgą.   
– 

Nie ma o czym mówić – rzekła pojednawczo. – Zrobiłaś tylko to, co do ciebie należało.   

–  Niestety,  jest o czym 

mówić. To nie byle błahostka. Sama też czułabym się okropnie, 

gdyby zarzucono mi coś takiego. Nie powinnam była reagować tak impulsywnie...   

– 

Naprawdę  nic  się  nie  stało  –  zapewniła  ją  Emily.  –  Najważniejsze,  że  sprawa  się 

wyjaśniła. Ale skąd o tym wiesz? 

– 

Doktor James zadzwonił do mnie do domu. Uznał, że sytuacja jest wyjątkowa. I cieszę 

się, że to zrobił.   

– 

Więc  mogę  już  wrócić  do  swoich  normalnych  zajęć?  –  Emily  pokazała  zęby  w 

radosnym uśmiechu.   

Denise jeszcze bardziej spąsowiała.   
– 

Oczywiście... Szczerze mówiąc, przydzieliłam cię do bardzo trudnego przypadku. Ale 

jestem pewna, 

że sobie poradzisz. – Zmarszczyła brwi. – Wiem, że im mniej rozmów na ten 

temat, tym lepiej, ale powiem ci w zaufaniu, 

że doktor Taylor ma zwolnienie. Mam nadzieję, 

że tu nie wróci.   

Pięć  minut  później  Kathy  wyjaśniła  Emily,  dlaczego przypadek,  do  którego  ją 

skierowano, jest trudny. 

Problem tkwił raczej w osobowości pacjentki, a nie w komplikacjach 

medycznych.   

– 

Dziewczyna  nazywa  się  April  Flowers* 

[April Flowers (ang. ) –  kwietniowe kwiaty.]

  – 

oznajmiła Kathy.   

– 

Naprawdę? 

– 

Naprawdę.  Podejrzewam,  że  jej  matka  była  w  latach  sześćdziesiątych  jednym  z  tych 

dzieci kwiatów. 

Wielu młodych ludzi bawiło się wówczas w hipisowanie. To od niej April 

musiała przejąć większość swoich poglądów. Dotarła do naś dziś nad ranem, bo odeszły jej 
wody  płodowe.  O  niczym  innym  zresztą  nie  marzyła.  „Nie  chcę  żadnych  środków 
przeciwbólowych”, 

zaznaczyła  na  powitanie.  „Pragnę  w  pełni  świadomie  przeżyć  poród. 

Dzięki temu więź pomiędzy mną, moim partnerem i dzieckiem będzie na pewno silniejsza. 
Wzięłam swój olejek migdałowy i taśmy z nagraniami godowych nawoływań wielorybów. To 
mi wystarczy, 

żeby przez to przejść”.   

– No i co? – 

spytała Emily z uśmiechem.   

– 

No i nie wystarczyło. Godzinę temu podaliśmy jej znieczulenie. Obawiam się, że April 

źle to wszystko znosi. Nie ma postępu porodu, ale dziecku nic nie grozi.   

background image

– 

Pewnie trzeba będzie zrobić cesarskie? – domyśliła się Emily.   

– 

Tak sądzę. Na razie wszystkie próby przyśpieszenia porodu zawiodły. Lekarz, który ją 

obejrzał, też jest tego zdania. Ale jej partner nie chce słyszeć o cesarskim.   

– 

Jej partner? A cóż on ma tu do gadania? 

– 

Otóż  to.  Nadęty  bubek  z  brodą!  Przez  pół  nocy  drzemał,  jakby nigdy nic,  a potem 

wyszedł zapalić. I zapewniam cię, że to, co palił, nie pachniało jak zwykły papieros! Zdołał ją 
namówić, żeby jeszcze się wstrzymała. Ależ z nich pareczka... Bóg z tobą, życzę powodzenia.   

Wszedłszy  do  sali,  Emily  przedstawiła  się  i  uśmiechnęła  do  pacjentki.  Mężowi  April, 

który drzemiąc, trzymał ją za rękę, ledwie skinęła głową, po czym wyprosiła go na korytarz. 
Starła April pot z czoła i przystąpiła do badania.   

– 

Lepiej  rozważ  to  cesarskie  –  zwróciła  się  do  niej  po  oględzinach.  –  Rozumiem,  że 

chciałabyś urodzić w sposób naturalny, ale nie wiesz, na co się decydujesz. Poza tym chodzi 
też o dobro dziecka. Chyba nie chciałabyś na nic  go  narazić? – Miała świadomość, że  gra 
trochę nie fair, ale przecież musi uzmysłowić April, że istnieją punkty widzenia odmienne od 
tego, który wyznaje „

nadęty bubek z brodą”.   

– Czy dziecku na pewno nic nie jest? – 

zaniepokoiła się April.   

– Na pewno, 

ale chcę, żebyś wiedziała, że masz wybór. I że decyzja należy do ciebie. To 

ty urodzisz to dziecko! 

– No ale ono jest nasze wspólne... I wspólnie podejmujemy wszystkie decyzje.   

– 

Ta decyzja dotyczy twojego ciała i tylko ty możesz ją podjąć. Poczekaj, zaraz podam ci 

wodę.   

Dwie godziny później ani skurcze, ani położenie główki nadal nie były prawidłowe. April 

zrozumiała,  że  dłużej  już  tego  nie  wytrzyma,  więc  Emily  ponownie  wezwała  lekarza.  Na 
szczęście tym razem „bubek” miał na tyle zdrowego rozsądku, by nie oponować, toteż April 
błyskawicznie przewieziono do sali operacyjnej. Po niecałym kwadransie na świat przyszła 
dziewczynka.   

Wszystkie  te  przejścia  sprawiły,  że  Emily  poczuła  się  głodna  i  zeszła  do  bufetu. 

Zamówiwszy  sałatkę,  owoce  i  herbatę,  nie  usiadła,  jak poprzednio,  daleko  w  kącie,  lecz 
zadowolona usadowiła się przy oknie. Dziesięć minut później do stołówki wkroczył Stephen 
w towarzystwie młodszego i niższego od niego mężczyzny. Od razu ją zauważył i pomachał 
do niej ręką. Obaj kupili sobie coś do jedzenia i przysiedli się do niej.   

Emily przyznała w duchu, że nieznajomy jest wybitnie przystojny, ale to widok Stephena 

szybciej  zabiło  jej  serce.  Ogarnęło  ją  dziwne podniecenie.  Mój  Boże,  pomyślała,  przecież 
wczoraj się z nim widziałam – a cieszę się tak, jakby od spotkania upłynął rok...   

– Witaj, Emily – 

rzekł Stephen przyjaźnie. – Przedstawiam ci Bena Crosby.   

– 

Bardzo mi miło. – Nawet nie miał pojęcia, jak jej było miło, tylko że nie z powodu 

Bena... 

Czy naprawdę nie zdaje sobie sprawy, jak na nią działa jego obecność? Przywołując 

się  do  porządku,  uścisnęła  rękę  Benowi.  –  Wyglądasz  mi  na  aktora  –  stwierdziła,  udając 
nieświadomość.   

Ben wyraźnie posmutniał.   
– 

Wolałbym  wyglądać  na  lekarza.  Rzuca  się  w  oczy,  że  nim  nie  jestem?  Mimo  tego 

background image

stroju? 

– 

Nie martw się, tylko się z tobą drażnię – wyznała z uśmiechem. – Uprzedzono mnie, że 

się tu zjawisz. – Obaj zrobili zdziwione miny, więc opowiedziała im o rozmowie z Harrym 
Shea.   

– Na pewno bardzo tu przeszkadzam – 

powiedział Ben z zakłopotaniem – ale wszyscy są 

dla mnie niezwykle uprzejmi.   

Emily uznała, że najbezpieczniej będzie pogawędzić z Benem – to oderwie jej uwagę od 

Stephena. 

Już sam fakt, że siedzi obok niej, przyprawia ją o zawrót głowy... I obawiała się, że 

inni to widzą.   

– 

Jaką postać grasz w tym filmie? – spytała Bena.   

– 

Młodego lekarza. Zdolnego, ale niedoświadczonego. I z kiepskim podejściem do ludzi. 

Pracuje w przyszpitalnej przychodni i zna prywatnie niektórych swoich pacjentów. Chodzi o 

to, 

żeby pokazać, wobec jakich problemów staje i jakie musi podejmować decyzje. Chcemy 

zilustrować twierdzenie, że do bycia dobrym lekarzem nie wystarczy sama wiedza medyczna.   

– 

Emily podszkoli cię w podejmowaniu decyzji – wtrącił Stephen z pozoru obojętnie, a 

jej zrobiło się gorąco, mimo że w jego głosie usłyszała żartobliwą nutkę.   

Ale  ten  lekki  ton  bardzo  ją  ucieszył,  bo  oznaczał,  że  Stephen  jej  przebaczył.  Z lekkim 

uśmiechem na twarzy dyskretnie uścisnęła pod stołem jego rękę. Spojrzał na nią przenikliwie.   

– Wiem, 

że to tylko zwykły serial – ciągnął Ben – ale seriale ogląda mnóstwo ludzi, więc 

chciałbym zagrać to przekonująco. Tak, żeby do widza dotarło określone przesłanie.   

Nagle  Emily  uświadomiła  sobie,  że  stała  się  bardzo  popularną  osobą.  Ludzie,  których 

ledwie  znała,  mówili jej  dzień  dobry,  uśmiechali  się  do  niej  przyjaźnie,  zatrzymywali przy 
stoliku, 

by  zamienić  z  nią  parę  słów.  Ludzie,  których  w  ogóle  nie  znała,  mijali ich 

zadziwiająco wolnym krokiem.   

– 

Chyba cię poznali, co? – zwróciła się do Bena z uśmiechem.   

Odrobinkę się zaczerwienił.   
–  Tak, 

to  mi  się  czasem  zdarza...  Grałem  już  w  jednym  serialu,  a ludzie dobrze 

zapamiętują twarz. Nie pamiętają tytułu, roli, nazwiska, ale twarz – tak.   

Fajny  z  niego  chłopak,  pomyślała.  Ujął  ją  jego  zapał,  połączony  z  autentyczną 

skromnością.   

– 

Rzeczywiście, widziałam cię w tamtym serialu. To było coś o trudnej młodzieży... Już 

wiem: „Gniewne serca”. 

Tylko wtedy miałeś długie włosy.   

– 

Zgadza  się.  Teraz,  jako  poważny  pan  doktor,  musiałem  je  obciąć.  –  Wstał.  –  Mam 

ochotę na jeszcze jedną herbatę. Wam też kupić? 

I Emily, 

i Stephen wyrazili chęć wypicia drugiej filiżanki. Emily zaproponowała, że to 

załatwi, ale Ben zdecydowanie zaprotestował.   

– 

Wykorzystam  okazję,  żeby  się  czegoś  nauczyć.  Nie  macie  pojęcia,  ile  można  się 

dowiedzieć w kolejce.   

Zostali teraz sami – 

nie licząc, oczywiście, ludzi siedzących wokół. Stephen spojrzał na 

nią tak poważnie, że trochę się zmieszała.   

– 

Powiedziałeś siostrze Coles o Lyn – zwróciła się do niego. – Niepotrzebnie. Przecież 

background image

mówiłam, że wezmę to na siebie.   

–  Wiem, 

ale  to  byłoby  nie  w  porządku.  Tak czy owak,  postanowiłem  nie  nadawać  tej 

sprawie  rozgłosu.  Wziąłem  pod  uwagę  twoje  wskazówki  i  Lyn  jest  już  umówiona  z 
psychiatrą. Nie zamierzam składać na nią skargi, ale po zakończeniu terapii będzie pracowała 
w innym szpitalu. Chyba jej... 

współczuję.   

– 

I pewnie czujesz się też trochę winny? Zmarszczył brwi w zadumie.   

– 

Uważasz, że powinienem czuć się winny? 

– Tylko ty wiesz, 

co powinieneś czuć.   

–  Bezlitosna z ciebie kobieta,  siostro Grey...  Faktycznie, 

czuję się winny. Przynajmniej 

dlatego, 

że nic nie zauważyłem, że w relacji z Lyn zabrakło mi wyobraźni. Powinienem był 

się domyślić, czego Lyn się po mnie spodziewa, i wyprowadzić ją z błędu. Ale ja naprawdę 
nie miałem o tym wszystkim pojęcia.   

– 

Wierzę ci – szepnęła łagodnie.   

– No, 

ale przejdźmy do innych spraw, ważniejszych i przyjemniejszych. Na przykład do 

tego, 

co wydarzyło się wczoraj.   

Nerwowo  odwróciła  się  w  stronę  kolejki,  by  sprawdzić,  czy  Ben  już  do  nich  wraca. 

Wszystko wskazywało jednak na to, że kolejka utknęła w martwym punkcie.   

– 

Pozwoliłam na to – wyznała, spuszczając głowę – bo... tego chciałam.   

Potraktował jej słowa bardzo serio.   
–  Chcesz powiedzie

ć,  że  coś  się  między  nami  zaczęło?  W  moim  odczuciu  na  pewno. 

Zresztą, jeśli o mnie chodzi, to zaczęło się już w Afryce. W chwili, gdy cię zobaczyłem.   

– To, 

co stało się w Afryce, i dla mnie było ważne. Tylko że są sprawy, o których jeszcze 

ci nie powiedzi

ałam i na razie nie czuję się na siłach, żeby to zrobić. Przyzwyczaiłam się do 

wewnętrznej samotności... i chyba boję się bliskiego kontaktu.   

Pokiwał głową ze zrozumieniem.   
–  Wiem,  wszyscy mamy swoje tajemnice. 

A może pozwoliłabyś, żebym zaprosił cię na 

kolację? Znasz mnie już wystarczająco dobrze, żeby wiedzieć, że nie będę cię nakłaniał do 
zrobienia niczego, czego nie chcesz.   

Uśmiechnęła się blado.   
– 

Do  robienia  różnych  rzeczy  nakłania  mnie  już  to,  że  w  ogóle  jesteś,  sama twoja 

obecność. Nie umiem sobie z tym poradzić. Nie, nie pójdę z tobą na kolację. Nie mogę... – 
Urwała bezradnie, bo zabrakło jej słów.   

Ale on i tak zrozumiał.   
– 

Jesteś  znawczynią  filmów  z  Humphreyem  Bogartem  –  zażartował.  –  Pamiętasz  taki 

film, w którym Lauren Bacall mówi mu, 

że jeśli kiedyś będzie chciał, to wystarczy, że na nią 

zagwiżdże? Ja mówię ci teraz to samo: zagwiżdż, jak będziesz chciała. Tylko nie zwlekaj zbyt 
długo.   

– 

Postaram  się.  –  Zmęczyła  ją  rozmowa  o  jej  uczuciach,  zwłaszcza  w  tych  niezbyt 

sprzyjających warunkach. – Od poważnych rozmów chce mi się pić – powiedziała ze słabym 
uśmiechem. – Gdzie ta nasza herbata? 

Oboje odwrócili się w kierunku kolejki: Bena oblegała grupa wielbicieli.   

background image

– 

Znajomość z nim przysporzy ci popularności w szpitalu – zauważył Stephen z krztyną 

złośliwości. – Zabierz go na oddział i przedstaw Denise. Ma przecież grać ginekologa.   

– 

Chyba zacznę sprzedawać bilety – odparła z lekką ironią.   

Później, gdy wróciła do zajęć, zastanawiała się, czemu właściwie odrzuciła zaproszenie 

Stephen

a na kolację. Przecież nie obawiała się go i świetnie się czuła w jego towarzystwie... 

Doszła do wniosku, że zaważyła na tym jej przeszłość – coś, co wciąż powstrzymywało ją od 
zaufania jakiemukolwiek mężczyźnie.   

Idąc korytarzem, poczuła nagłą potrzebę, by zajrzeć do salki, w której młoda matka i jej 

maleństwo  odpoczywały  właśnie  po  porodzie.  Na  widok  tej  kruszynki  łzy  stanęły  jej  w 
oczach. 

Wciąż  jeszcze,  mimo  dwóch  lat  spędzonych  w  Afryce,  gdzie  pomogła  przyjść  na 

świat  tylu  dzieciom,  odczuwała  czasem  ukłucie  bólu...  Opanowała  się  jednak  i  zdobyła  na 
uśmiech.   

– 

Śliczny dzidziuś – powiedziała do matki, zanim znów przymknęła drzwi.   

Nie  do  końca  wiedziała,  jakiego  rodzaju  związkiem  Stephen  jest  zainteresowany,  ale 

znając  go,  przypuszczała,  że  chodzi  o  coś  naprawdę  poważnego.  Będzie  pragnął  dostać  od 
niej to, 

czego ona nie jest w stanie mu dać... Na tę myśl oczy znów jej się zaszkliły.   

Wieczorem, 

gdy  była  już  w  domu,  zadzwonił  do  niej  Ben.  Po  południu  w  szpitalu 

spędziła z nim sporo czasu. Przedstawiła go pielęgniarkom i pacjentkom, których – gdy tylko 
dowiedziały  się,  kim  jest  i  po  co  się  tam  znalazł  –  wcale  nie  trzeba  było  namawiać  do 
współpracy: były tą perspektywą wręcz zachwycone. A sam Ben, choć trochę onieśmielony, 
wspaniale potrafił się z nimi porozumieć. Był życzliwy, otwarty, wrażliwy na sprawy innych.   

– 

Wiele się nauczyłem – powiedział jej przez telefon. – To był miły i udany dzień. Już się 

cieszę z wizyt w przyszłym tygodniu. Ale nie tylko dlatego dzwonię... Widzisz, chciałbym ci 
się  jakoś  odwdzięczyć,  a wiem,  że  pojutrze  masz  wolne.  Może  miałabyś  ochotę  wpaść  do 
studia i zobaczyć próbę? 

Szczerze odparła, że z największą przyjemnością.   
– 

No to świetnie – ucieszył się. – Uzgodnię to z reżyserem. Normalnie nie przyjmujemy 

gości na planie, ale byliście dla nas tak uprzejmi, że i my chcemy coś dla was zrobić. Wpadnij 
rano, 

o dziewiątej, i podaj strażnikowi swoje nazwisko. Wiesz, gdzie jest nasze studio? 

– Wiem. 

Będę punktualnie – obiecała.   

Odłożywszy słuchawkę, stwierdziła w duchu, że naprawdę polubiła Bena. Poza tym czuła 

się  z  nim  całkiem  bezpieczna,  bo  w  przeciwieństwie  do  Stephena  niczego  od  niej  nie 
oczekiwał. Mogli zostać dobrymi przyjaciółmi.   

 
Wizyta w studiu była dla niej dużą przyjemnością. Reżyser, aktorzy, obsługa techniczna, 

migające ekrany telewizyjne, dekoracje, kamery, światła, splątane zwoje kabli – wszystko to 
w  jej  odczuciu  przypominało  salę  operacyjną:  pozorny  chaos  podporządkowany  był  ściśle 
określonym regułom, a każda z obecnych tam osób dokładnie wiedziała, co i kiedy ma robić.   

Ben przedstawił ją swoim współpracownikom jako kogoś, kto pomaga mu przygotować 

się  do  roli.  Wszyscy  traktowali  ją  z  życzliwością  i  zainteresowaniem,  toteż,  wychodząc, 
przyznała, że Ben sprawił jej prawdziwą przyjemność.   

background image

– 

Więc może zaprosiłbym cię dziś na kolację? – zaproponował z nieśmiałym uśmiechem.   

–  Czemu nie,  Ben, 

bardzo  chętnie,  ale...  Wiesz  jakiego  rodzaju  znajomość  łączy 

Harry'ego z moją siostrą? Są po prostu dobrymi przyjaciółmi. Jeśli to ci wystarczy, z radością 
się z tobą spotkam. Nie jestem gotowa na nic więcej, bo nie uporałam się jeszcze z pewnymi 
sprawami z przeszłości... Mówię ci o tym wprost, bo... nie chciałabym cię zwodzić.   

– Rozumiem. 

Nie martw się, z czasem to minie. Czas leczy rany... Jeśli o mnie chodzi, to 

po  prostu  bardzo  lubię  twoje  towarzystwo.  Zresztą,  nie  narzekam  na brak  romantycznych 
propozycji. 

W zeszłym tygodniu dwie pielęgniarki...   

–  Doprawdy,  wstyd mi za nasz szpital  – 

wtrąciła  z  udawanym  zażenowaniem.  – 

Pielęgniarki to niepoprawne ladacznice. – Oboje się roześmiali.   

– No to jak, 

mogę przyjechać po ciebie o wpół do ósmej? 

– 

Oczywiście. Będzie mi miło. – Podała mu swój adres. Dwa zaproszenia na kolację w 

ciągu  tygodnia  to  całkiem  niezły  wynik,  pomyślała,  wracając  do  domu;  i  żeby  było 
śmieszniej, nie przyjęłam zaproszenia od mężczyzny, na którym zależy mi najbardziej...   

 
Zgodnie  z  umową,  wieczorem  Ben  przyjechał  po  nią  samochodem.  Udali  się  do 

kameralnego pubu we wschodniej części miasta, gdzie, zająwszy miejsca w ogródku, zjedli 
zapiekankę i sałatkę.   

– 

Spodziewałam  się  czegoś  bardziej  wyszukanego  –  wyznała  Emily.  –  Myślałam,  że 

aktorzy  wiodą  inne  życie  niż  zwykli  śmiertelnicy,  i  że  zaprosisz  mnie  do  jakiegoś 
ekskluzywnego lokalu.   

– Przykro mi, 

że cię rozczarowałem – odparł z niepewną miną. – Miałem nadzieję, że ci 

się tu spodoba...   

Zorientowała się, że bardzo się przejął tą jej na wpół żartobliwą uwagą, więc nachyliła się 

ku niemu i poklepała go po ramieniu.   

– Jasne, 

że mi się tu podoba, głuptasie. I cieszę się, że się spotkaliśmy. Po prostu mam to 

nie

mądre  i  mylne  wyobrażenie  o  życiu,  jakie  niby  prowadzą  artyści.  Powiedz mi,  jak to 

naprawdę wygląda. Czego jest więcej: blasku, splendoru czy zwyczajnej, ciężkiej pracy? 

Wyraźnie się odprężył.   
– 

Splendor nie jest udziałem takich aktorów jak ja, z popularnych seriali telewizyjnych. 

Poza tym każda praca ma swoje plusy i minusy. Ale ja lubię to, co robię, i staram się to robić 
dobrze. 

Tylko że jak się gra w czymś, co nadają dwa razy w tygodniu, to nie ma właściwie 

mowy o normalnym życiu towarzyskim i prywatnym.   

Przy  stoliku  obok  nich  siedziała  jakaś  rodzina  –  mama,  tata i para nastolatków. 

Dziewczyna pierwsza zauważyła Bena i szepnęła coś na ucho bratu, który z kolei powtórzył 
to szeptem rodzicom. 

Wszyscy  czworo  obrzucili  Bena  niby  to  całkiem  przypadkowym  i 

o

bojętnym spojrzeniem.   

– Oho, 

namierzyli cię – mruknęła pod nosem Emily.   

Uśmiechnął się z rezygnacją.   
– To cena, 

jaką płaci się za popularność. Nie pierwszy to i nie ostatni raz.   

Gdy pili kawę, do ich stolika podeszła dziewczyna.   

background image

–  Pan jest Ben Crosby  – 

powiedziała z pewnym onieśmieleniem. – Widziałam pana w 

„Gniewnych sercach”.   

– Owszem, 

ale to było już jakiś czas temu. Tym bardziej miło mi, że mnie pamiętasz. Jak 

ci na imię? 

Dziewczyna  przedstawiła  się,  lecz  było  oczywiste,  że  choć  jest  podekscytowana,  nie 

bardzo wie, 

co powiedzieć ani o co pytać. Po kilku minutach nie klejącej się rozmowy Ben 

obiecał, że przyśle jej zdjęcie z autografem, i dziewczyna wróciła do swego stolika. Niedługo 
potem  cała  rodzina  wyszła,  machając  Benowi  na  pożegnanie.  Uprzejmie  odwzajemnił  ten 
gest.   

– 

Często cię to spotyka? – spytała Emily.   

– Tak, 

dosyć. Po tym nowym serialu pewnie będzie jeszcze gorzej...   

– Przeszkadza ci to? 

– 

Szczerze mówiąc, czasem mnie to drażni. Ale bywa też zabawnie. To zależy od wielu 

różnych rzeczy. W jakimś sensie żyję z tego, że ci ludzie mnie lubią, więc może mają prawo 
traktować mnie jak znajomego... Tylko że w głębi duszy wolę zwyczajne znajomości, takie 
jak na przykład z tobą.   

– 

No proszę, a ja myślałam, że jestem kimś nadzwyczajnym! – zażartowała ze śmiechem. 

– 

Moja kobiecość poczuła się urażona...   

Czuła się przy nim swobodnie. Był bystry, czarujący, bezpośredni, a zarazem nie stanowił 

zagrożenia. W dodatku jej próżność mile łechtał fakt, że pokazuje się publicznie z kimś tak 
przystojnym.  A  jednak,  mimo wszystkich jego zalet, 

wiedziała,  że  nie  mogłaby  się  w  nim 

zakochać. Z takich czy innych powodów, w porównaniu ze Stephenem nie miał szans.   

Chciał  dowiedzieć  się  czegoś  więcej  o  jej  pracy.  Zadawał  inteligentne  pytania,  które 

skłoniły ją do ponownego przemyślenia pewnych zjawisk i postaw. Gdy odwoził ją do domu, 
przyznała w duchu, że to był naprawdę sympatyczny wieczór.   

Na pożegnanie cmoknął ją po przyjacielsku w policzek, nie oczekując, że zaprosi go do 

środka. Coraz mniej boję się mężczyzn, przemknęło jej przez głowę; ale czy poradziłabym 
sobie w dojrzałym związku? Nie miała pewności. A skoro nie miała pewności, lepiej się z 
tym wstrzymać.   

 
W szpitalu pracowała na pełnych obrotach, ale i tak wszystko wydawało jej się dziecinnie 

proste. W Af

ryce zawsze brakowało czasu i środków, a tu miała pod ręką koleżanki, lekarzy, 

nowoczesną  aparaturę.  Praca  pochłaniała  ją,  lecz  nie  czuła  się  nią  wycieńczona.  No i nie 
musiała już bez przerwy się martwić, czy podjęła właściwą decyzję.   

Stephena widywała kilkanaście razy w tygodniu, ale zawsze w obecności kogoś trzeciego. 

Był wobec niej uprzejmy i przyjacielski, tak jak i wobec innych. A jednak wyraźnie czuła, że 
darzy ją jakimiś specjalnymi względami. Patrzył na nią w pewien szczególny sposób i dłużej, 
niż było to konieczne; i kiedy tylko nadarzała się okazja, stawał jak najbliżej... A ona wprost 
to uwielbiała.   

Powoli nadchodziło lato. Pewnego dnia, gdy po pracy szła przez parking, zobaczyła go 

przy samochodzie. 

Stał  z  założonymi  rękami,  oparty plecami o drzwiczki.  Miał  na  sobie 

background image

niebieską koszulę z krótkimi rękawami i eleganckie szare spodnie.   

Stwierdziła  w  duchu,  że  chyba  z  nią  lepiej,  bo  zdobyła  się  na  swobodny  uśmiech. 

Powitała  Stephena  jak  przyjaciela  i  kolegę  z  pracy,  a nie jak ewentualnego kochanka.  Ale 
wszystko to były pozory – jej sercem targała burza sprzecznych uczuć.   

– 

Śliczny dzień, prawda? – powiedziała jakby nigdy nic.   

– I owszem – 

odparł z uśmiechem. I szybko dodał: – „Waśnie taki dzień wybrałem, żeby 

na ciebie poczekać.   

Tego się nie spodziewała.   
– Az jakiego to powodu? – 

spytała ostrożnie, pełna najgorszych przeczuć.   

–  Z takiego, 

że  musimy  porozmawiać.  Mam  już  d o ść  tej  zab awy  w  ko tk a  i  myszk ę. 

Znajdziesz dla mnie chwilę? 

Nigdzie się nie śpieszyła, ale czy chce z nim rozmawiać? 
– Nie mam 

dziś żadnych planów – wykrztusiła wreszcie.   

– 

To świetnie. Szybko coś załatwię i potem jestem wolny. Wiesz, gdzie jest ten parking 

na plaży, w pobliżu twojego domu? 

– Tak.   

– 

Spotkajmy się tam za jakiś kwadrans. Przy budce z lodami, dobrze? 

– Dobrze. – A 

więc decyzja zapadła.   

Przy budce znajdowały się ławeczki, ustawione frontem do morza. Wybrała najbardziej 

rzucającą się w oczy i usiadła, by popatrzeć na iskrzące się w słońcu fale.   

– 

Wariuję przez ciebie, Emily – usłyszała nagle.   

Niezauważenie  zaszedł  ją  od  tyłu.  W  gruncie  rzeczy  z  rozmysłem  nie  rozglądała  się 

wokół, bo chciała, by jego nadejście było dla niej niespodzianką. No i było! 

Wręczył jej ogromną porcję lodów.   
– 

A cóż to jest? – jęknęła.   

–  Waniliowe,  truskawkowe,  czekoladowe  – 

wyrecytował,  siadając  przy  niej.  –  Na 

wierzchu  bita  śmietana  posypana  migdałami,  plus dwa orzechowe wafelki.  Za ajerkoniak 
podziękowałem. Nie chciałem, żebyś pomyślała, że nie znam umiaru...   

– 

Gratuluję, co za wyczucie, .. Ależ to pyszne! 

– Ja mam same waniliowe, i bez 

żadnych dodatków, ale ciebie trzeba podtuczyć.   

– 

Alberto  ma  dobrą  markę...  I  całkiem  zasłużenie.  –  Zlizała  okruch  wafelka,  który 

przykleił się do górnej wargi.   

– 

Masz śliczny język, Emily. Taki czerwony i ruchliwy...   

– To wszystko przez ciebie. Teraz jest pewnie kolom truskawek.   

– 

Właśnie,  właśnie...  Powinniśmy  cię  zawieźć  na  oddział  chorób  zakaźnych.  To mi 

wygląda na pelagrę.   

–  Niedobór kwasu nikotynowego  – 

odparła  jak  na  egzaminie.  –  W  Afryce  widziałam 

kilka przypadków.   

Jednak  jest  wrażliwy  i  delikatny,  pomyślała;  zadbał  o  to,  żebym  się  odprężyła,  a tymi 

lodami zrobił mi prawdziwą przyjemność.   

Stephen lekko zmarszczył brwi.   

background image

– 

Nie widzieliśmy się od dwóch tygodni – rzekł poważnie. – Miałem nadzieję, że do mnie 

zadzwonisz. 

Tęsknię za tobą.   

– Widzi

eliśmy się w szpitalu...   

– 

To  zupełnie  co  innego.  Obawiam  się,  że  mnie  unikasz.  Postanowiła  zdobyć  się  na 

absolutną szczerość.   

– 

Nie mylisz się, rzeczywiście cię unikam. Mnie samą to rani, ale mój lęk jest silniejszy...   

–  Nie rozumiem, 

jak  możesz  się  mnie  bać  –  odrzekł  z  bólem  w  głosie.  –  To ostatnie, 

czego bym chciał.   

Musiała mu to wyjaśnić.   
– 

Bardziej niż ciebie obawiam się samej siebie. Wywołujesz we mnie uczucia, z którymi 

nie umiem sobie poradzić. Potrzebuję więcej czasu...   

– 

Ale z Benem nie bałaś się umówić – zauważył cicho.   

–  Nie, 

bo  on  jest  zwykłym  znajomym.  Pomaga  mi  tylko  wrócić  do  świata,  który 

opuściłam dwa lata temu. Kontakt z nim niczym mi nie grozi.   

– Rozumiem... – 

Westchnął ciężko. – Chodzi o coś z przeszłości, prawda? Coś ci ciąży, 

k

toś czymś cię zranił...   

– Tak. – 

Nie była w stanie wykrztusić ani słowa więcej na ten temat.   

– 

Może mi o tym opowiesz? Zwierzenie się często pomaga.   

– 

Nie mogę... Jeszcze nie teraz.   

– 

Pewnie ma to coś wspólnego z tym wypadkiem, po którym zostały ci blizny.   

–  Tak,  w pewnym stopniu. 

Moje  siostry  oczywiście  wiedzą,  ale nie wolno ci ich o to 

pytać.   

Pogłaskał ją delikatnie po ramieniu. Nieraz widziała, jak głaskał w ten sposób przerażone 

kobiety w ciąży.   

– 

Nikogo nie zamierzam o nic pytać. Może kiedyś sama mi powiesz, – Kiedyś... tak – 

szepnęła.   

– 

Mam  jeszcze  dziś  zebranie  –  oznajmił  rzeczowym  tonem;  znów  odezwał  się  w  nim 

zajęty pan doktor. – Niestety, muszę już iść. Ale wiesz, że wciąż o tobie myślę? 

– Wiem. 

Będę... będę się starała.   

–  Masz grzecznie d

ojeść  te  lody,  zgoda?  –  Podniósł  się  i  cmoknąwszy  ją  w  policzek, 

odszedł.   

Siedziała tam jeszcze przez godzinę, aż zrobiło jej się chłodno. Długo tłumione myśli i 

emocje powróciły ze zdwojoną siłą. Owładnęły nią uczucia, które już miały nie mieć dostępu 
do  jej serca. 

Ale  przecież  on  jest  dobry,  uczciwy...  Drżąc,  nie tylko z zimna,  wsiadła  do 

samochodu i wróciła do domu. Ledwie przekroczyła próg mieszkania, zadzwonił Ben.   

– 

Kontaktuję się z tobą najszybciej, jak mogłem. Za dwa tygodnie w sobotę wybieram się 

z przyjaciółmi na małą wycieczkę promem. Zechciałabyś mi towarzyszyć? Twoje siostry też 
tam będą.   

–  To cudowna propozycja,  Ben. 

Oczywiście,  że  się  wybiorę.  Ben  był  niegroźny  i 

prostolinijny, 

lubiła z nim przebywać.   

Ale  co  ma  począć  ze  Stephenem?  Nie  może  się  dłużej  okłamywać  –  jest w nim 

background image

zakochana. 

A przecież kiedyś przysięgła sobie, że już się nigdy w nikim nie zakocha.   

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY 

 

Od  najmłodszych  lat  uwielbiała  się  przebierać.  Już  jako  dorastająca  dziewczyna  szyła 

fantazyjne stroje i sama przerabiała sobie ubrania. Również w Afryce miała okazję ćwiczyć tę 
ostatnią umiejętność, ponieważ bardzo schudła.   

Na  wycieczkę  promem  wszyscy  uczestnicy  mieli  ubrać  się  w  coś,  co  przypominałoby 

dziewiętnastowieczne  stroje  z  amerykańskiego  Południa.  Sam  prom  urządzono  i 
udekorowano tak, 

by wyglądał jak stare kasyno z salą taneczną i bufetem.   

Emily  kupiła  kasetę  z  filmem  „Przeminęło  z  wiatrem”  i  obejrzała  go  razem  z  Lizą. 

Pożyczyła  od  niej  maszynę  do  szycia,  a  następnie  pobiegła  do  sklepu  po  biały  jedwab  i 
słomkowy kapelusz z dużym rondem. Musiała się solidnie napracować, ale przygotowywanie 
stroju sprawiło jej autentyczną przyjemność. Gdy w piątek wieczorem stanęła wreszcie przed 
lustrem, 

mogła bez fałszywej skromności uznać, że naprawdę dobrze się spisała.   

W  Afryce  systematycznie  podcinała  włosy,  lecz  po  powrocie  do  Anglii  troszkę  je 

zapuściła. W szpitalu chodziła z warkoczykiem, jednak na zabawę postanowiła je rozpuścić – 
gęste rude loki z wdziękiem opadły jej na ramiona.   

Sp

ódnica  z  podwyższoną  talią  i  kusy  kubraczek  były  z  butelkowo-zielonego aksamitu, 

który  świetnie  kontrastował  z  płomienną  czerwienią  włosów.  Spódnica  była  długa, 
rozszerzająca  się  ku  dołowi,  a  lekkie  zmarszczenie  materiału  z  tyłu  w  pasie  dawało  efekt 
turniury. 

Do tego zalotna śnieżnobiała bluzeczka ze zwiewnego, półprzezroczystego jedwabiu 

i duży słomkowy kapelusz obwiązany zieloną szarfą. Tak, wygląda rewelacyjnie.   

Dochód  z  wycieczki  miał  być  przeznaczony  na  pomoc  dla  chorych  dzieci.  Choć  bilety 

były  drogie,  wykupiono je w jednej chwili.  Prom  miał  płynąć  do  baru  na  wybrzeżu  i  z 
powrotem.   

Emil

y wiedziała, że oprócz Bena spotka tam Alexa z Lizą, Harry'ego i Sally Shea, a także 

Rosalindę, która mimo licznych zaproszeń postanowiła zjawić się bez partnera. Myśl o tym, 
że  będzie  wśród  przyjaciół,  dawała  Emily  poczucie  bezpieczeństwa.  Była  pewna,  że  ich 
towarzystwo pomoże jej się odprężyć i naprawdę miło spędzić czas.   

Nacieszywszy  się  swoim  widokiem,  zdjęła  kubraczek,  spódnicę  i  bluzkę.  Wciąż  stojąc 

przed lustrem, 

zerknęła  na  wygodny,  elastyczny biustonosz i figi.  Co  za  szczęście,  że  nie 

trzeba już nosić gorsetów ani tych śmiesznych pantalonów, pomyślała z ulgą.   

Nagle  zadzwonił  telefon  i  w  słuchawce  usłyszała  głos  Bena.  Chłopak  był  wyraźnie 

zmartwiony.   

– Mam sm

utną wiadomość, Emily. Bardzo mi przykro, ale nie mogę ci jutro towarzyszyć 

na wycieczce. 

Przed  chwilą  dzwonili  do  mnie  z  Londynu.  Pracuje tam niejaki doktor 

Goldring, 

który obiecał pomóc mi w przygotowaniu się do serialu. Może poświęcić mi czas 

jedynie w ten weekend, 

bo w poniedziałek wyjeżdża. To dla mnie istna kopalnia informacji, 

więc nie chciałbym zaprzepaścić takiej okazji. Chyba rozumiesz, prawda? 

– 

Oczywiście,  Ben,  nie ma sprawy  –  uspokoiła  go.  –  Przecież  będę  wśród  przyjaciół. 

Jakoś dam sobie radę bez ciebie, tyle że będzie mi ciebie brak. – Owszem, była rozczarowana, 

background image

ale tylko trochę.   

– 

Więc nie masz mi tego za złe? – upewnił się z wyraźną ulgą w głosie.   

– Naturalnie, 

że nie. Żałuję, że się nie zobaczymy, ale musisz dbać o karierę. Na twoim 

miejscu zrobiłabym to samo. Życzę powodzenia! 

–  A ja tobie pysznej zabawy. 

Jesteś  strasznie  kochana,  Emily.  Przywiozę  ci  coś  z 

Londynu.   

Gdy  się  rozłączył,  uśmiechnęła  się  do  siebie.  Co  bym  czuła,  zastanowiła  się,  gdyby to 

Stephen odwołał spotkanie? Czy równie łatwo bym się z tym pogodziła? 

 
W  sobotę  wieczorem  pod  jej  dom  podjechał  mikrobus  załatwiony  przez  Alexa,  który 

fantastycznie  wyglądał  w  stylowym  czarnym  surducie.  Liza  miała  na  sobie  szykowną  i 
stosownie  staroświecką  suknię  w  modro-srebrzyste paski,  Rosalinda  zaś  –  gładką  białą 
sukienkę  z  koronkami,  która  nadawała  jej  wygląd  niewinnego  i  subtelnego  jak  mimoza 
dziewczęcia. Co, jak wiedziała Emily, miało niewiele wspólnego z rzeczywistością.   

Ekipa telewizyjna uwijała się na promie przez całe popołudnie. Wierzyć się nie chciało, 

ile  mogą  zdziałać  rekwizyty  i  odpowiednio  udrapowane  tkaniny.  Wystrój  wnętrz,  na który 
składały  się  między  innymi  ogromne  lustra  i  kryształowe  żyrandole,  robił  oszałamiające 
wrażenie.   

największym  pomieszczeniu  znajdował  się  parkiet  otoczony  stolikami  –  tu,  przy 

akompaniamencie  zespołu,  miały  się  odbywać  tańce.  Schodkami  w  dół  schodziło  się  do 
salonu gier i bufetu.   

Wieczór  był  ciepły,  toteż  kiedy  prom  odbił  wreszcie  od  molo,  Emily  weszła  na  górny 

pokład. Zadumała się, patrząc na doki i migające w oddali światła statków. Moje życie jest 
jak rzeka, 

przemknęło jej nagle przez głowę; płynie i płynie do... no  właśnie – dokąd? Ku 

czemu zmierzam? Czy gdzieś tam, u kresu, czeka na mnie szczęście? Nie było jej chłodno, 
ale przes

zył ją dreszcz. Wróciła do sali tanecznej.   

Konferansjer  rozpoczął  od  raczej  konwencjonalnej  muzyki,  stosunkowo  współczesnej. 

Dopiero  gdy  goście  na  dobre  się  rozbawili,  orkiestra  zaczęła  grać  dziewiętnastowieczne 
utwory taneczne. 

Wszyscy z udawaną powagą dygali i gięli się w ukłonach.   

Alex zamówił dwie butelki białego wina i Emily z przyjemnością wypiła spory kieliszek. 

Z  trudem  opanowując  śmiech,  przysłuchiwała  się,  jak  Rosalinda  daje  odprawę  jakiemuś 
natrętnemu, lekko podchmielonemu adoratorowi.   

– Nie ma mowy, 

nie zatańczę z panem. Przecież pan się ledwie trzyma na nogach! Radzę 

iść do bufetu i duszkiem wypić mocną kawę.   

Jakiś czas później zeszli tam całą grupą.   
– 

Trzeba zatroszczyć się o Lizę – rzekł Alex znacząco. – Wiecie, ona musi nakarmić dwie 

osoby...   

Emily była tak podekscytowana, że wcale nie miała ochoty jeść. Znów weszła na górny 

pokład.  Stała  w  ciemnościach,  wsłuchując  się  w  dobiegające  jej  uszu  odgłosy.  Stopniowo 
ogarniał ją kojący spokój. Oddychała głęboko, rozkoszując się chwilą samotności.   

Wtem usłyszała kroki na schodkach. Odwróciła się, przypuszczając, że to Alex, Liza lub 

background image

Rosalinda. Ale nie – 

zarys tej sylwetki nie przypominał żadnego z nich. Niewiele widziała w 

ciemności, lecz ten chód, to nachylenie głowy, te szerokie ramiona – wydały jej się dziwnie 
znajome...   

Gdy już nabrała pewności, że to Stephen, wcale nie była zaskoczona. Poczuła przypływ 

nadziei połączonej z niejasnym oczekiwaniem.  Była zalękniona i podniecona zarazem. Stał 
tu, obok niej – i tylko to 

się liczyło. Koszula z żabotem i ozdobny surdut w kolorze burgunda 

wcale nie nadawały mu zniewieściałego wyglądu. Wręcz przeciwnie – jego dziwnie dostojna 
postać niemal ją onieśmielała.   

Kiedy po kilku sekundach zebrała myśli, przypomniała sobie, że mówiła mu, że tu będzie 

– z Benem. 

Odparł wówczas, iż nie wybiera się na tę wycieczkę, bo nie lubi ścisku i hałasu.   

– 

Nie spodziewałam się ciebie – oznajmiła zgodnie z prawdą.   

Tak jak ona, 

oparł się rękami o balustradę.   

– 

Wczoraj  niespodziewanie  bilet  spadł  mi z nieba,  no  to  postanowiłem  skorzystać.  Po 

prostu chciałem cię zobaczyć, i to nie w szpitalu, a jednocześnie wiedziałem, że będziesz z 
przyjaciółmi, więc... może to i lepiej.   

– 

Chciałabym móc powiedzieć, że nie potrzebuję ochrony przyjaciół, bo wcale się ciebie 

nie obawiam. 

Ale to nie do końca prawda...   

– 

Przecież ci mówiłem, że nie masz powodu do obaw – zaprotestował łagodnie.   

–  Tak,  wiem...  – 

Postanowiła  zmienić  temat.  –  Jakim  cudem  cię  do  tej  pory  nie 

widziałam? Mógłbyś mnie poprosić do tańca.   

– Kto wie, 

może jeszcze to zrobię... Siedziałem w bufecie, zabawiając rozmową pewnego 

nudziarza o wypchanym portfelu. 

Zastanawiał się, czy nie wspomóc naszego szpitala, więc 

chyba  warto  było.  –  Zwrócił  ku  niej  twarz.  Mimo  półmroku  dostrzegła  w  jego  oczach 
przepraszający  wyraz.  –  Lepiej  miejmy  to  już  za  sobą,  Emily:  muszę  ci  się  do  czegoś 
przyznać.   

– No to mów, 

śmiało. – W głębi duszy czuła, że nie będzie to nic strasznego.   

– Bena Crosby'ego tu nie ma, prawda? 

–  Nie,  nie ma. 

Wyjechał  do  Londynu  na  spotkanie  z  jakimś  lekarzem,  który ma mu 

pomóc  przygotować  się  do  filmu.  Wiesz, jaki Ben jest pracowity i staranny.  Ale do czego 
chciałeś mi się przyznać? 

Stephen odchrząknął.   
– 

Ben pytał mnie, czy nie znam kogoś takiego. Poszukałem wśród znajomych i... ni stąd, 

ni  zowąd  do  Bena  zadzwonił  doktor  Goldring  z  Londynu,  mój stary przyjaciel.  Chcę 
powiedzieć, Emily, że celowo zorganizowałem mu to spotkanie. I to właśnie dzisiaj.   

– Co takiego? – 

Nie mogła w to uwierzyć. Uznała, że to przezabawne.   

– 

Tak  bardzo  chciałem  się  z  tobą  zobaczyć,  że  uciekłem  się  do  dziecinnego  i 

nikczemnego podstępu. I co gorsza, wcale nie żałuję.   

– No a co z biednym Benem? 

– Nie ma obawy, 

doktor Goldring zajmie się nim jak należy. Powie mu i pokaże wszystko 

co trzeba. 

Chłopak  będzie  zachwycony.  –  Uśmiechnął  się  chytrze.  –  Mój  występek  polega 

tylko na tym, 

że zadecydowałem za ciebie.   

background image

– Och, 

ty! Ale chyba sobie na to zasłużyłam.   

– 

W gruncie rzeczy nie jestem wcale mściwy... To co, przebaczysz mi? 

– Ja owszem, ale nie wiem, co powie na to Ben. – 

Schlebiało jej, że zadał sobie tyle trudu 

wyłącznie po to, by ją zobaczyć. – Czy chciałeś się ze mną widzieć z jakiegoś konkretnego 
powodu? 

–  Z tego co zawsze...  – 

Westchnął.  –  Dziś  po  raz  pierwszy  widziałem  cię  razem  z 

siostrami. Wyg

lądacie jak piękności Tycjana, istoty ziemskie, a zarazem niebiańskie...   

– No, 

nie całkiem. Kobiety, które on malował, miały nieco obfitsze kształty.   

Znów  przeszył  ją  lekki  dreszcz,  a on,  widząc  to,  objął  ją.  Nie  zaprotestowała.  Wręcz 

przeciwnie, 

przytuliła się do niego...   

Było  jasne,  że  ją  pocałuje.  Czuła,  jak  w  nich  obojgu  wzbiera  namiętność,  i wtedy 

przypomniała  sobie  tamto.  Jak  wysoką  cenę  wówczas  zapłaciła!  Czy  jest  w  stanie 
zaryzykować jeszcze raz? 

Delikatnie odsunęła go od siebie, ale położyła mu głowę na piersi. Na tyle może sobie 

chyba pozwolić? 

Czytał w niej jak w otwartej książce.   
– 

Proszę, opowiedz mi o tym – szepnął.   

Uświadomiła sobie, że chce to zrobić, że teraz już musi. Ze smutkiem spojrzała w dół, na 

głęboką, ciemną wodę. Czy gdyby do niej wskoczyła, dałaby radę dopłynąć do brzegu? Jeśli 
się zaangażuję, pomyślała, to też przepadnę, utonę...   

Zebrała się na odwagę.   
– 

Oduczyłam się ufać mężczyznom, a także sobie i swoim odczuciom. Prawdę mówiąc, ja 

tylko wyglądam na taką silną, kompetentną, nieczułą...   

– 

Jesteś silna i kompetentna – wtrącił szybko – ale na pewno nie jesteś nieczuła.   

– Ale przyznasz, 

że lubię stawiać na swoim? A także decydować za innych? 

Starała się, by zabrzmiało to jak żart, lecz on potraktował jej słowa serio.   
– 

Powiedziałbym, że nic nie powstrzyma cię od zrobienia tego, co uważasz za słuszne. I 

jesteś gotowa ponosić tego konsekwencje.   

– Konsekwencje – 

powtórzyła głucho. – Wiem coś o ponoszeniu konsekwencji...   

Marszcząc brwi, spojrzała na niego, ale po chwili spuściła głowę.   
– 

Dorastałam  w  kochającej  się  rodzinie,  tylko  że...  bez matki.  Może  dlatego  zawsze 

byłam  trochę  niespokojna.  W  każdym  razie  zostałam  dyplomowaną  pielęgniarką,  ale 
marzyłam,  żeby  być  też  położną.  I wtedy,  podczas nauki,  poznałam  młodego  lekarza. 
Nazywał się Allan Tye. Jak to się często zdarza w tym wieku, zakochaliśmy się w sobie bez 
pamięci. Miłość, jaką go darzyłam, była dla mnie wszystkim. Nie liczyło się praktycznie nic 
innego. 

Rodzina zalecała mi ostrożność, ale nie chciałam ich słuchać. I Allan, i ja mieliśmy 

wtedy mnóstwo roboty, 

musieliśmy myśleć o przyszłości zawodowej. Mimo to uparliśmy się 

na  ślub.  Zamieszkaliśmy  w  małym  mieszkanku  i  przez  pierwsze  dwa  miesiące  byłam 
szczęśliwa jak nigdy. No a potem zaczęły się kłopoty. Pewnego razu Allan wrócił do domu 
wściekły,  narzekał  na  swojego  konsultanta  oddziałowego,  twierdząc,  że  jest  za  stary  i 
niekompetentny... 

Zdziwiło  mnie  to,  bo  go  znałam  i  miałam  o  nim  dobre  zdanie.  Więc 

background image

spytałam wprost, co się właściwie stało. Okazało się, że Allan zaniedbywał swoje obowiązki i 
że  go  wyrzucili.  Gdy  wytknęłam  mu,  że  niesłusznie  obwinia konsultanta,  nazwał  mnie 
idiotką, która nic nie rozumie. Wyszedł, trzaskając drzwiami, a gdy wrócił po paru godzinach, 
był kompletnie pijany...   

Odetchnąwszy głęboko, ciągnęła drżącym głosem: 
– 

Wszystkich nas oszukał, omamił... W gruncie rzeczy był człowiekiem bez charakteru i 

miał  problem  z  alkoholem.  Panicznie  bał  się  odpowiedzialności.  Nie  liczył  się  z 
konsekwencjami. 

Dwa tygodnie później odkryłam, że jestem w ciąży.   

Przerwała na chwilę, zanim przeszła do najgorszego: 
– 

Za wszelką cenę chciałam ratować to małżeństwo. Postanowiłam, że będę silna za nas 

oboje. 

Allan  tracił  posadę  za  posadą,  a  ja  harowałam  jak  wół.  Kiedyś  byliśmy  razem  na 

przyjęciu w szpitalu.  I, jak zwykle, za dużo wypił. Zasnął, ledwie usiadłam za kierownicą. 
Byłam wtedy w szóstym miesiącu. Po półgodzinie obudził się i powiedział, że chce dotknąć 
mojego brzucha, bo tam jest jego dziecko. 

Jego dziecko! Nim się połapałam, co robi, odpiął 

j i swój pas bezpieczeństwa. Prawie położył się na mnie i złapał za kierownicę. Wprawdzie 

jechaliśmy dosyć wolno, ale wpadliśmy prosto na mur. Jego wyrzuciło przez przednią szybę... 
Skręcił  kark  i  zginął  na  miejscu.  Ja  nadziałam  się  na  połamaną  kierownicę.  Natychmiast 
zrobili mi laparotomię, ale dziecko było już martwe. Straciłam okropnie dużo krwi, rany na 
brzuchu  chirurg  zszywał  jak  popadło...  Miałam  wrócić  jeszcze  do  szpitala  na  operację 
plastyczną, ale przestało mi na tym zależeć.   

Nerwowo przełknęła ślinę. Jej straszna historia zbliżała się do końca.   
– 

Długo  nie  odzyskiwałam  zdrowia;  rozwinęło  się  zakażenie  miednicy.  Gdy wreszcie 

wydobrzałam,  zaczęłam  szukać  pracy;  wszystko  jedno  gdzie,  byle jak najdalej.  No i 
wylądowałam w Afryce... Tak więc musisz o mnie wiedzieć dwie rzeczy: po pierwsze, nie 
ufam sobie z powodu błędu, jaki popełniłam. Nie umiem odróżnić wartościowego mężczyzny 
od  słabeusza  i  awanturnika.  Nie  mogę  sobie  pozwolić  na  jeszcze  jedną  taką  pomyłkę,  nie 
zniosłabym tego. Po drugie, najprawdopodobniej nie będę mogła mieć dzieci...   

Łzy spływały jej po policzkach. Stephen czule ją do siebie przytulił, ale nie powiedział 

ani słowa. Była zadowolona, że się nie odezwał. Zresztą, cóż mógłby powiedzieć? Co by to 
pomogło? Przyjęła od niego chusteczkę i wytarła oczy.   

– 

Muszę iść do toalety, a potem wrócić do sali. Będą się o mnie niepokoić.   

– Jestem sam, bez partnerki. 

Czy mógłbym się do was przyłączyć? 

– 

Ależ oczywiście, wszyscy się ucieszą. Ale teraz pędzę do łazienki. Pewnie wyglądam 

jak nieboskie stworzenie...   

Czuła, że na nią patrzy, lecz w ciemności nie widziała wyrazu jego oczu.   
– 

Już dobrze, już po wszystkim – powiedział uspokajająco.   

– Zaraz wrócisz do siebie.   

– Tak jest, 

już się robi – odparła ze słabym uśmiechem.   

– 

Jestem niezawodną siostrą Grey. Ze wszystkim sobie poradzę.   

– 

Przyjąłem  do  wiadomości.  –  On  również  nieśmiało  się  uśmiechnął.  –  No  chodź, 

podprowadzę  cię  do  tego  przybytku,  żebyś  mogła...  jak  to  się  mówi?  Aha,  „przypudrować 

background image

nos”.   

Pozostała  część  wieczoru  upłynęła  w  ciepłej atmosferze.  Alex,  Liza  i  Rosalinda  miło 

powitali Stephena, 

czego Emily się zresztą spodziewała. Gdy później jeszcze raz udała się do 

toalety, 

poszła tam za nią Rosalinda.   

– 

Podoba mi się ten gość – oznajmiła bez żadnych wstępów.   

– 

Mogłabyś z nim spróbować, moja ty starsza siostro.   

–  Jak to, 

spróbować?  –  Emily  zastanawiała  się,  ile  jeszcze  osób  zauważyło  napięcie 

między nimi.   

–  Dobrze wiesz,  o co mi chodzi.  To oczywiste, 

że  ten  facet  jest  w  tobie  po  uszy 

zakochany. 

Zostaw za sobą przeszłość i znów zacznij żyć. – Rosalinda  poprawiła już i tak 

doskonałą fryzurę. – Muszę lecieć. Obiecałam, że zatańczę z konsultantem kardiologicznym.   

Dlaczego nie potrafię kierować życiem tak prosto i swobodnie, jak robi to Rosalinda? – 

pomyślała Emily z żalem.   

Gdy  wycieczka  dobiegła  końca,  Emily  miała  wrócić  tym  samym  mikrobusem,  którym 

przyjechała, Stephen zaś zamówił taksówkę. Przy pożegnaniu ani słowem nie napomknął o 
ich rozmowie – 

tylko lekko uścisnął Emily dłoń, ciepło się do niej uśmiechając. I tak właśnie 

było dobrze. Jak na jeden wieczór, miała dość emocji. Uświadomiła sobie jednak, że w jej 
życiu zaczął się jakiś nowy etap.   

Następnego  dnia  rano  Stephen  zadzwonił  do  niej.  Nie  wspomniał  o  poprzednim 

wieczorze. 

W jego głosie słychać było napięcie i nietypową dla niego niepewność.   

– 

Pamiętasz, kiedyś powiedziałaś, że jesteś mi winna przysługę...   

– Owszem – 

odparła ostrożnie.   

– Bo widzisz, 

chciałbym cię o coś poprosić...   

– Dobrze. O co chodzi? 

– 

Nie mogę  ci tego  powiedzieć przez telefon. Słuchaj, jestem  w drodze do szpitala, za 

dwie  godziny  muszę  być  przy  porodzie.  Możemy  się  przedtem  na  chwilę  spotkać?  Na  tej 
samej ławce co poprzednio? 

–  Zgoda,  ale... 

nie  mógłbyś  chociaż  w  jednym  zdaniu  powiedzieć,  w czym rzecz? 

Strasznie mnie zaintrygowałeś.   

– Musimy p

orozmawiać w cztery oczy. Za piętnaście minut, dobrze? 

– Uhm. 

Tylko tym razem żadnych lodów! 

Gdy przybyła na miejsce, już na nią czekał. Był ubrany w sprane dżinsy i koszulkę polo, 

ale  nawet  w  tak  zwyczajnym  stroju  wyglądał  świetnie,  co  oczywiście  nie  uszło jej uwagi. 
Usiadła obok niego na ławce! 

– 

Wiele się wczoraj wydarzyło – zaczął – i wydaje mi się, że to było nie kilka godzin, ale 

całe wieki temu...   

– 

Naprawdę  dobrze  się  bawiłam.  –  Pragnęła  zachować  w  pamięci  muzykę,  tańce,  miłe 

towarzystwo, 

śmiech... Do ich rozmowy na górnym pokładzie wolała nie wracać myślami. – 

Ale przejdźmy do rzeczy. Kiedy dzwoniłeś, miałeś strasznie poważny głos.   

– 

Bo i sprawa jest poważna. Po tym, jak złamałem nogę, obiecałaś, że zrobisz dla mnie 

wszystko. 

No więc teraz chcę cię o coś prosić. I wiem, że to śmiała prośba.   

background image

– 

No już dobrze, mówże wreszcie! 

Gdy się odezwał, pomyślała, że znów zmienił temat.   
– 

Słyszałaś  o  moim  ojcu,  Gilbercie Jamesie,  prawda? Wiesz,  że  specjalizuje  się  w 

bezpłodności? 

Przytaknęła ruchem głowy.   
– 

Wczoraj  opowiedziałaś  mi  o  swoim  wypadku.  To oczywiste,  że  chirurg,  który  cię 

operował, myślał przede wszystkim o tym, żeby uratować ci życie, a nie o tym, czy będziesz 
mogła mieć dzieci. Ale nikt tego nie badał, niczego nie ustalono. A zaraz potem wyjechałaś 
do Afryki.   

Teraz on się uśmiechnął, a ona spoważniała.   
– 

Byłam w dobrym stanie. Nadawałam się do pracy za granicą.   

– 

Wcale w to nie wątpię, Emily. Przecież nie o to mi chodzi. Po prostu chciałbym, żeby 

mój ojciec cię zbadał, żeby stwierdzić, czy rzeczywiście nie możesz mieć dzieci.   

–  Nie!  – 

wykrzyknęła  bez  namysłu.  Nie  była  w  stanie  dopuścić  do  siebie  takiej 

możliwości.   

– 

Dlaczego nie? Przecież jesteś silna. Jakąkolwiek prawdę usłyszysz, będziesz umiała ją 

przyjąć.   

– 

Może i tak, ale... to moje ciało. Sama o nim decyduję.   

– 

Właśnie... – Przyjrzał jej się uważnie i wskazując siebie palcem, powiedział: – A to jest 

moje ciało. Ponieważ ktoś zadecydował za mnie, nie mogę grać w rugby.   

– 

Jesteś okrutny...   

– 

Być może, ale to prawda. Zaakceptowałem ją i nauczyłem się z nią żyć. No więc jak, 

pójdziesz na badanie? 

– 

Czemu się w to wtrącasz? 

– Mam swoje powody. Zrobisz to dla mnie czy nie? 

– 

Zrobię... – zgodziła się po chwili wahania.   

–  Doskonale.  – 

Nie  zamierzał  dać  jej  czasu  na  zmianę  zdania.  –  Mój ojciec jutro tu 

przyjeżdża. Umówię was na środę lub czwartek wieczorem, w szpitalu.   

Wszystko to działo się zbyt szybko.   
– Ale ja... – 

próbowała oponować.   

– 

Skoro się zdecydowałaś, nie ma co zwlekać – przerwał jej stanowczo. – Zobaczysz, mój 

ojciec ci się spodoba. Jest zupełnie inny niż ja.   

– 

Miło mi to słyszeć – mruknęła z ulgą. – Z dwoma takimi jak ty chyba bym sobie nie 

poradziła...   

– 

A więc wszystko ustalone. Jeszcze się z tobą skontaktuję. – Wstał. – Aha, zapomniałem 

ci powiedzieć, że wczoraj w tym stroju wyglądałaś przepięknie. – Cmoknął ją w policzek i 
odszedł.   

Nieruchomym  wzrokiem  wpatrywała  się  w  morze,  jakby  szukając  tam  odpowiedzi  na 

pytanie, 

które bała się nawet postawić: czemu zależy mu na tym, by wiedziała, czy może mieć 

dzieci? 

 

background image

Stephen  miał  rację:  Gilbert  James  niemal  w  niczym  nie  przypominał  syna.  Przede 

wszystkim był niższy. A jednak  bystrość w oczach, czujne spojrzenie  wydawały się Emily 
dziwnie znajome.   

Oczywiście nieraz była u ginekologa, a przy setkach badań pomagała zawodowo. Mimo 

to była niespokojna. Już wcześniej dostarczyła krew do  analizy i ogarnął ją teraz niepokój. 
Powinnam sobie jakoś dodać otuchy, pomyślała; przecież dodawałam otuchy tylu kobietom...   

Gdy weszła do niedużego gabinetu, Gilbert James natychmiast ujął ją swoim ciepłem i 

bezpośredniością.   

– 

Nakłoniłem siostrę, żeby zaparzyła nam dobrej, prawdziwej kawy. Proszę sobie nalać i 

opowiedzieć mi o Afryce.   

Przez  dwadzieścia  minut  mówiła  o  swoich  doświadczeniach,  chętnie  odpowiadając  na 

wtrącane przez niego pytania. Wiedziała, naturalnie, że chce, by się rozluźniła, ale też sprawy, 
które  poruszała,  autentycznie  go  interesowały.  Nie  udawał,  że  jest  dla  niego  tylko  jedną  z 
wielu pacjentek.   

– 

Syn wspominał mi o pani. Jak wiele położnych, nie miała pani czasu zadbać o siebie. 

Mam tu pani kartę ze Shropshire. Ciężkie przejścia, nie ma co. Musiało upłynąć sporo czasu, 
nim wróciła pani do normy.   

W atmosferze towarzyskiej pogawędki delikatnie pytał ją o nieważne z pozoru szczegóły, 

które 

składały się na coraz pełniejszy obraz. Wzbudził w niej zaufanie, toteż bez skrępowania 

przyznała się do okazjonalnych napadów paniki i nieregularnych miesiączek. Bez oporu też 
zdjęła  bieliznę  i  poddała  się  badaniu.  Kiedy  się  ubierała,  nalał  jej  jeszcze  jedną  filiżankę 
kawy.   

– 

Testy na bezpłodność robimy wtedy, gdy dana para od dłuższego czasu bez rezultatu 

stara się o dziecko. Rozumiem, że nie mamy tu do czynienia z podobną sytuacją? 

– Nie – 

odparła cicho. Nagle zrobiło jej się gorąco.   

– 

Dla pewności chciałbym jeszcze przeprowadzić kilka dodatkowych badań, ale pozwolę 

sobie zaryzykować pewną diagnozę: na razie nic nie wskazuje na to, że nie może pani mieć 
dzieci. 

Widzę też, że chirurg zalecał operację plastyczną z powodu tych blizn na brzuchu. Ale 

zanim można było ją zrobić, wyjechała pani do Afryki. W ogóle zrezygnowała pani z myśli o 
tym? 

– 

Straciłam przecież dziecko... – szepnęła. Zrozumiał, co chciała przez to powiedzieć.   

–  No tak, 

czuła  się  pani  winna...  Nie  zamierzam  pani  mówić,  że  to  niedorzeczne. 

Uważam, że to całkiem naturalne. – Zamyślił się na moment. – Widzi pani, ciało i umysł są z 
sobą  ściśle  powiązane.  Nie  do  końca  pojmujemy  naturę  tych  powiązań,  ale...  sądzę,  że 
powinna się pani zdecydować na usunięcie tych blizn. Mogę to bez problemu załatwić. Być 
może wtedy poprawie ulegnie... również stan pani ducha.   

– Dobrze – 

odrzekła po chwili. – Poddam się tej operacji.   

– 

Świetnie. W takim razie jutro zacznę działać. – Dolał sobie kawy i uśmiechnął się do 

niej promiennie.   

– Czy to nie szkodzi, 

że pański syn przysłał mnie do pana? 

– Nic a nic. 

Za parę lat to ja będę odsyłał do niego pacjentki. Będzie z niego naprawdę 

background image

znakomity lekarz – 

stwierdził z dumą.   

– 

Tylko że ja... nie jestem jego pacjentką. Jestem... znajomą. Czy powie mu pan o swoich 

wnioskach? 

– 

Ależ skąd – obruszył się. – Jeśli nie jest pani lekarzem...   

– 

Ale ja chciałabym, żeby pan mu powiedział – wyrzuciła z siebie jednym tchem.   

–  Hm,  skoro tak...  Dobrze, 

mogę  mu  powiedzieć.  Na pewno nie chce pani sama tego 

zrobić? 

– Nie, 

wolałabym, żeby usłyszał to od pana. Zerknął na nią spod oka.   

– 

Domyślam się, że w grę wchodzą tym razem jakieś... uczucia osobiste? 

– 

Być może... – Zarumieniła się. – Może za jakiś czas.   

–  W takim razie,  zgoda. 

Postąpię tak, jak pani sobie życzy. – Znów szeroko się do niej 

uśmiechnął. – Jedną z największych przyjemności mojego zawodu jest to, że czasem mogę 
zakomunikować ludziom coś dobrego. Szalenie lubię to robić.   

 
Przez następne dwa dni nie widziała się ze Stephenem. Miała dyżury po południu, on zaś 

pracował chwilowo w przychodni w innej części miasta. Zadzwoniła do niego, pragnąc mu 
podziękować,  ale  słysząc  w  słuchawce  automatyczną  sekretarkę,  wymamrotała  tylko:  „Tu 
Emily. 

Dziękuję”, i szybko się rozłączyła.   

Trzeciego dnia zatelefonował do niej wieczorem na oddział. Była zajęta, zmęczona – ale 

znalazła czas na rozmowę i natychmiast się ożywiła.   

– 

Muszę się streszczać, Emily. Czy możesz wpaść do mnie po pracy? Nie mogę wyjść z 

domu, bo czekam na telefon ze Stanów. 

Chciałbym coś z tobą omówić. To ważne.   

– Dobrze, 

przyjdę – odparła bez wahania.   

– 

Świetnie. Jesteś cudowna, Emily. Do zobaczenia.   

To była rzeczywiście krótka rozmowa, ale serce jej się rozśpiewało.   
 
Był ubrany w dżinsy, błękitną koszulkę i skórzane sandały. Nie widziała go raptem trzy 

dni, 

a stęskniła się za nim, jakby rozstali się dawno. Miała wrażenie, że i on za nią tęsknił. 

Gdy  tylko  otworzył  drzwi,  twarz  rozświetlił  mu  radosny  uśmiech.  Na  powitanie  objął  ją  i 
przytulił.   

– 

Mówiłaś, że w waszej rodzinie dużo się do siebie przytulacie. Uważam, że to cudowny 

zwyczaj. – 

Gestem ręki zaprosił ją do środka.   

Oczywiście, już tu kiedyś była. Pamiętał o tym.   
– 

Kiedy  wpadłaś  pierwszy  raz,  zastałaś  tu  Lyn.  Mam  nadzieję,  że  ta  wizyta  będzie 

bardziej udana.   

– 

Wtedy  też  nie  było najgorzej.  Doktor Taylor...  robiła,  co  mogła.  Wiesz,  co  się  z  n ią 

dzieje? 

– 

Wciąż jest na terapii. Nie myliłaś się co do niej. Psychiatra twierdzi, że będzie mogła 

wykonywać  swój  zawód.  Proszę  bardzo,  byle nie w tym samym szpitalu co ja.  –  Lekko 
zmarszcz

ył brwi. – Ale pomówmy lepiej o czymś przyjemniejszym.   

Weszli do salonu, 

który tak jej się wówczas spodobał. Na meblach dostrzegła nieznaczną 

background image

warstewkę kurzu.   

– 

Pracowałaś do późna,  więc pewnie jesteś  głodna? – domyślił się. – Już ci coś robię. 

Odwdzięczę ci się za tę pyszną grzankę z serem. Usiądź i rozgość się. Zaraz wrócę.   

– 

Mogę włączyć płytę? – spytała, zanim zniknął za uchylonymi drzwiami do kuchni.   

– Jasne, co tylko chcesz.   
Wybrała  „Amerykanina  w  Paryżu”  Gershwina.  Gdy rytmiczna muzyka rozbrzmiała  w 

pokoju, 

usiadła na kanapie i czekałaCiekawe, czego ode mnie chce? – pomyślała.   

Po paru minutach wrócił z kuchni z pełną tacą: chrupiące rogaliki, chuda szynka, cienko 

pokrojony żółty ser, sałatka... A do tego butelka schłodzonego białego  wina. Otworzył ją i 
napełnił kieliszki.   

–  Jak panu nie wstyd, 

doktorze James! To mi wygląda na próbę uwiedzenia bezbronnej 

młodej kobiety – stwierdziła z udawaną przyganą, biorąc od niego kieliszek.   

– 

Nie myśl, że nie rozważałem tej możliwości – odparł z uwodzicielskim uśmiechem. – 

Ale na razie pilniejsze jest to,  co mam ci do powiedzenia.  Jedz sobie spokojnie,  a ja ci 
wszystko wyjaśnię.   

– 

To chyba naprawdę coś ważnego – mruknęła, zaczynając jeść kanapkę. Była głodna jak 

wilk.   

– Po pierwsze, 

jutro rano lecę do Chicago. Na trzy miesiące.   

– Tak nagle? – 

W jednej chwili zrobiło jej się smutno.   

– 

Sam się tego nie spodziewałem, Miał tam pojechać mój konsultant, doktor Rollins, ale 

jego  córka  została  ranna  w  wypadku,  więc  muszę  go  zastąpić.  Odkryli  coś  nowego w 
dziedzinie zapłodnienia in vitro. Zależy nam na tych informacjach.   

– Rozumiem.   

– Wierz mi, 

że... z wiadomych względów wcale nie chce mi się tam teraz jechać.   

Owszem, 

wierzyła mu. I odrobinę ją to pocieszyło. Sięgnąwszy po kieliszek, stwierdziła, 

że  wypiła  już  swoje  wino.  Chciał  jej  jeszcze  nalać,  ale  przykryła  kieliszek  dłonią.  Wolała 
zachować jasność umysłu i kontrolę nad sytuacją. Gdy Stephen znów się odezwał, pomyślała, 
że zmienił temat.   

– 

Właściwie nie rozmawialiśmy, od kiedy widziałaś się z moim ojcem... Cieszę się, że 

pozwoliłaś mi poznać wyniki badań.   

– 

To  taki  ukłon  w  twoją  stronę  –  oznajmiła  z  pozoru  beztrosko.  –  W  końcu  to  ty 

załatwiłeś mi tę wizytę.   

– 

Bardzo się tym wszystkim przejmuję. Podobno zgodziłaś się na operację plastyczną? 

–  Tak.  Dzisiaj ustalili termin. 

Trzeba  trochę  poczekać,  ale  cieszę  się,  że  się 

zdecydowałam.   

– 

Ja też się cieszę, naprawdę. Powinnaś była to zrobić już kilka lat temu.   

Nagle  zauważyła,  że  jest  spięty,  i  sama  też  poczuła  się  nieswojo.  Zlękła  się,  że  zaraz 

padną jakieś trudne dla niej słowa. Nie pomyliła się.   

– 

Co  z  nami  będzie,  Emily?  Mamy  przed  sobą  przyszłość?  Spuściła  głowę.  Nie  było 

sensu udawać, że nie rozumie, o co chodzi.   

– Nie wiem. 

Bardzo cię... lubię.   

background image

– 

Siedzę  tutaj,  daleko od ciebie,  choć  marzę  tylko  o  tym,  żeby  cię  tulić...  Och,  sama 

wiesz...  – 

Dopił  wino.  –  Ale dobrze,  niech  tak  będzie.  Nie pozwólmy,  żeby  poniosły  nas 

uczucia. Bo uczucia to rzecz niebezpieczna, prawda, 

Emily? A jednak mam wrażenie, że nie 

jestem ci obojętny, że ci na mnie zależy. Ale jak tylko się do ciebie zbliżam, zaczynasz się 
czuć osaczona. W twoich oczach pojawia się strach, nieufność... A ja tak bardzo cię pragnę, i 
chciałbym, żebyśmy oboje dali sobie siebie nawzajem. Czy... byłabyś w stanie to zrobić? 

Uznała,  że  jednak  się  napije.  Jakby  czytając  w  jej  myślach,  napełnił  stojący  przed  nią 

kieliszek.   

Miała kompletny chaos w głowie. Próbowała się skupić, zachować zdrowy rozsądek, lecz 

było  to  prawie  niewykonalne.  Doceniała  jego  szczerość  i  delikatność,  szanowała  to,  że nie 
usiłował przytłoczyć jej swoim uczuciem, że nie wywierał żadnej presji... Doszła do wniosku, 
że najlepiej zrobi im prawda.   

– 

Znasz moją historię. Przeżyłam to, co przeżyłam, i rzuciłam się w wir pracy. Na ponad 

dwa lata jakby się zamroziłam, nie dopuszczałam do siebie wielu różnych uczuć. A teraz... 
teraz, 

gdy  widzę niemowlę, dalej odczuwam czasem ból. Ja też miałam być matką, ale los 

zrządził  inaczej...  Po tym,  co się  stało,  mężczyźni  przestali  mnie  interesować.  Miałam 
oczywiście kolegów, znajomych, współpracowników, ale nic ponadto. No a potem poznałam 
ciebie. 

I coś w środku mówiło mi, że tym razem może być inaczej – ale okazuje się, że nadal 

się  boję.  Wycofuję  się,  nie  chcę  zaangażowania,  obawiam  się,  że  znów  zostanę  zraniona, 
nawet jeśli wiem, że nic podobnego mi nie grozi. Czy to, co mówię, ma jakiś sens? 

– Ma – 

odparł ze smutkiem. – Niestety, ma.   

– 

Wciąż nie czuję się gotowa do dojrzałego związku, a tylko taki mnie interesuje. Wiem, 

że  mi  na  tobie  zależy,  co  do  tego  nie  mam  wątpliwości.  Sądzę  nawet,  że  cię  kocham...  – 
Uśmiechnęła się blado. – Czasem sama już nie wiem, co gorsze: być z tobą czy bez ciebie. 
Boli mnie jedno i drugie.   

Nie miała pojęcia, co jeszcze mogłaby dodać, ale na szczęście zadzwonił telefon. Podczas 

gdy Stephen rozmawiał, ona siedziała w zadumie, z wolna popijając wino. W końcu podjęła 
decyzję. Kiedy do niej wrócił, powiedziała: 

– 

Wyjeżdżasz  na  trzy  miesiące.  Będę  za  tobą  tęskniła,  ale  przez  ten  czas  postaram  się 

uwolnić od moich demonów. Myślę, że dam sobie z tym radę. Bo w grancie rzeczy naprawdę 
ni

czego i nikogo nie pragnę bardziej niż ciebie. Straszna ze mnie pensjonarka, co? 

–  Nic podobnego.  – 

Uśmiechnął  się  do  niej  z  otuchą.  –  I  jestem pewien,  że  sobie 

poradzisz.   

–  No, 

a  teraz  lepiej  już  pójdę.  Musisz  się  spakować.  Odprowadził  ją  do  drzwi.  Gdyby 

poprosił, żebym została, zostałabym, przemknęło jej przez głowę.   

Nie zrobił jednak tego, za to pocałował ją gorąco na pożegnanie. Czuła, jak bardzo jest 

podniecony, 

lecz  w  końcu  to  on  –  choć  niechętnie  –  odsunął  ją  od  siebie  i  jakby  z  żalem 

powiedział:.   

– 

Musisz iść, Emily, bo za chwilę może być za późno. Aha, i jeszcze jedno – dodał. – Nie 

mówiłem ci tego wcześniej, ale ja też cię kocham.   

Ostatnim spojrzeniem objęła jego twarz, sylwetkę, pragnąc jak najwięcej zapamiętać na te 

background image

trzy długie miesiące. I tak nie mogłaby zapomnieć, nawet gdyby chciała.   

Gdy wróciła do domu, nie bardzo wiedziała, co czuje: uniesienie czy smutek. Wiedziała 

tylko, 

że coś się zmieniło.   

background image

ROZDZI

AŁ DZIEWIĄTY 

 

Dwa  dni  później  w  życiu  Emily  zaszły  następne  zmiany.  Wezwał  ją  do  siebie  doktor 

Rollins,  konsultant, 

o  którym  wspominał  Stephen.  Rzadko  widywała  go  na  oddziale,  toteż 

pukając do jego drzwi, czuła się trochę onieśmielona. Fakt, że po nią posłano, wskazywał na 
to, 

że sprawa jest ważna.   

Doktor  Rollins  był  mniej  więcej  sześćdziesięcioletnim  mężczyzną  –  wysokim, 

szczupłym, siwowłosym. Był też uosobieniem życzliwości i kurtuazji. Ręką zaprosił Emily, 
by usiadła w wygodnym fotelu, nalał jej filiżankę kawy i z miłym uśmiechem usadowił się 
naprzeciw niej.   

– 

Chciałem tylko zamienić z panią parę słów, panno Grey – wyjaśnił uprzejmie. – Ciekaw 

jestem, 

jak się pani u nas pracuje.   

Zerknęła na niego z ukosa.   
– 

Konsultanci nie mają  zwyczaju tak się troszczyć  o każdą nowo zatrudnioną położną. 

Wielu z nich nawet nie zna naszych nazwisk. 

A tu proszę: kawa, zaproszenie na pogawędkę. 

Nie, 

musi chodzić o coś innego.   

Widać było, że jej słowa pomieszały mu szyki.   
– No no – 

odparł, odchrząknąwszy – gratuluję bystrości umysłu. Zdała pani test, i to na 

piątkę.   

Teraz ona się zmieszała.   
– Nie bardzo rozumiem, o co chodzi...   

– O to, 

czy się pani nadaje... Otóż dzwoniłem wczoraj do doktora Jamesa, prosząc o radę 

w sprawie obsadzenia stanowiska,  które wymaga szczególnych predyspozycji.  Bez wahania 
polecił mi panią. Teraz już rozumiem, dlaczego. Nie ulega wątpliwości, że umie pani stawić 
czoło każdej nietypowej sytuacji.   

Tęskniła za Stephenem. Gdy doktor Rollins napomknął o nim, zrobiło jej się przyjemnie. 

A jeszcze większą przyjemność sprawiło jej to, że Stephen ją zarekomendował. Wiedziała, że 
choćby  nie  wiem  jak  ją  kochał,  nie  poleciłby  jej,  gdyby  nie  uważał  jej  za  osobę  godną 
zaufania. 

Wszystko to zaczynało ją intrygować.   

– O jakie stanowisko chodzi? – 

spytała. – Przecież pracuję tu zaledwie od kilku tygodni.   

– 

Oczywiście, wiem o tym. – Doktor Rollins wstał i na wiszącym na ścianie dużym planie 

miasta wskazał jakiś obszar.   

– 

Być może słyszała pani o tej dzielnicy? Nazywają ją „Piekiełkiem”.   

–  Owszem,  i to nie bez powodu.  Podobno za

mknęli  tam  większość  zakładów 

produkcyjnych.  To dzielnica bezrobotnych, 

gangów młodzieżowych, matek bez środków do 

życia...   

– 

No właśnie, trafiła pani w sedno. – Z powrotem usiadł.   

– 

Otóż nasza spółka otwiera tam przychodnię, która będzie czymś w rodzaju filii szpitala. 

W istocie, jest tam mnóstwo matek, 

zwykle bardzo młodych, niewykształconych i bez męża, 

to jest, 

chciałem powiedzieć... bez stałego partnera.   

background image

Mówił o tym z wyraźnym zażenowaniem i Emily z trudem powstrzymała uśmiech.   
– 

Tamtejsi lekarze rodzinni dwoją się i troją, ale bez przychodni nie dadzą sobie dłużej 

rady  – 

ciągnął.  –  A  matkom  stamtąd  niełatwo  dostać  się  tutaj,  do szpitala.  Tak  więc 

zatrudniliśmy  już  na  porodówce  niejakiego  doktora  Slatera.  Miała  mu  pomagać  panna 
Jeavons, 

którą  znam  od  wielu  lat,  ale,  niestety,  złamała  nogę.  –  Doktor  westchnął  z 

ubolewaniem.  –  Panna Je

avons  bardzo  paliła  się  do  tej  pracy,  ale  przecież  nie  można 

wykonywać obowiązków położnej, gdy ma się nogę w gipsie aż po udo. – Spojrzał na Emily 
spod oka. – 

A więc? Co pani sądzi o tej propozycji? Mogłoby to otworzyć przed panią nowe 

perspektywy.   

Emily była zaskoczona. Przecież w szpitalu nie brakowało położnych z doświadczeniem 

większym  niż  jej.  Czemu  wybrano  akurat  ją?  Czuła,  że  nie  powiedziano  jej  wszystkiego. 
Uznała, że musi to przemyśleć.   

– 

To  interesująca  propozycja,  ale  zanim  podejmę  decyzję,  chciałabym  się  trochę 

zorientować w sytuacji. Dobrze? 

– 

Ależ naturalnie – odrzekł doktor Rollins nieco rozczarowany.   

 
Wybrała się do przychodni i szybko zorientowała się, co przed nią zatajono. Przychodnia 

mieściła  się  w  długim  parterowym  budynku  z  czerwonej  cegły,  otoczonym obskurnymi 
wieżowcami. Wprawdzie na trawniku posadzono nawet kwiatki, ale zainstalowane w oknach 
kraty  zdecydowanie  nie  przydawały  temu  miejscu  przytulności.  No tak,  przechowują  tu 
narkotyki, 

pomyślała natychmiast.   

Wewnątrz  panował  nieopisany  bałagan:  meble  spiętrzone  pod  ścianami  aż  po  sufit, 

żadnych tabliczek informacyjnych na drzwiach, ludzie wałęsający się po korytarzach... Gdy 
znalazła  wreszcie  pokój  doktora  Slatera,  wszystkie  kawałki  układanki  trafiły  na  swoje 
miejsce.   

Doktor Slater, 

mężczyzna  około  czterdziestki,  miał  dwie  cechy  charakterystyczne: 

przygarbioną  sylwetkę  i  mocno  przerzedzone  włosy,  które  co  rusz  przeczesywał  palcami. 
Głębokie  zmarszczki  i  podkrążone  oczy  pozwalały  domyślać  się,  że  jest  chronicznie 
przemęczony.  Gdy  Emily  weszła  do  gabinetu,  rozmawiał  właśnie  z  młodziutką  kobietą  w 
ciąży.   

– 

Gdyby  mógł  mnie  pan  od  razu  zbadać,  doktorze,  i  podpisać  ten  formularz,  to 

zaoszczędzilibyśmy mnóstwo czasu – mówiła kobieta.   

Doktor Slater nieufnie zerknął na wymięty arkusz papieru, który dziewczyna podsunęła 

mu pod nos.   

–  No nie wiem,  pani...  panno Casey. 

Właściwie  jeszcze  nie  otworzyliśmy  przychodni, 

więc nie powinienem... To znaczy...   

– 

Strasznie  pana  proszę  –  przymilała  się  pacjentka.  –  Przecież  to  żaden  problem.  Nie 

mógłby pan zrobić wyjątku? 

– No, 

może ten jeden raz... Ale naprawdę...   

–  Jestem Emily Grey, 

położna  –  nie  wytrzymała  Emily.  –  Będę  z  panem  pracować.  – 

Następnie zwróciła się do kobiety: – Przykro mi, panno Casey, ale na razie nie wolno nam 

background image

przyjmować  pacjentów.  Nie  jesteśmy  jeszcze  nawet  ubezpieczeni.  Ale  z  przyjemnością 
załatwię pani wizytę w szpitalu Blazes.   

– Szpital jest za daleko – 

skrzywiła się dziewczyna. – Nie dam rady tam dojechać.   

– 

Jeśli  będzie  trzeba,  przyjadą  po  panią  –  zapewniła  ją  Emily.  –  W którym pani jest 

tygodniu? 

–  Mniejsza z tym. 

Wrócę,  jak  będzie  już  otwarte.  O  ile  to  kiedykolwiek  nastąpi!  – 

Gniewnie zatrzasnęła za sobą drzwi.   

Emily i doktor Slater popatrzyli sobie w oczy.   

– Najmocniej pana przepraszam. 

Może nie powinnam była się wtrącać.   

– 

Ależ skąd, wręcz przeciwnie, całe szczęście, że się pani wtrąciła. Ludzie tutaj potrafią 

być dość natarczywi. Człowiek im współczuje, a potem są z tego kłopoty.   

Wiedziała,  o co mu chodzi.  W  Afryce  nauczyła  się,  że  aby  być  skutecznym,  trzeba 

czasem  być  twardym.  Jeśli  raz  złamie  się  zasady,  nieuchronnie  następuje  chaos.  W wielu 
przypadkach lepiej jest kierować się rozumem, nie sercem.   

– 

A więc jest pani położną? – zagadnął doktor Slater z wyczuwalną nadzieją w głosie. – 

Miałem pracować z panną Jeavons, ale biedaczka złamała nogę.   

– Tak, 

słyszałam – odparła Emily, wzdychając. – Jeśli pozwoli mi pan ją zastąpić, zrobię 

co w mojej mocy.  – 

Rozumiała już, czemu Stephen ją polecił i czemu doktor Rollins tak ją 

sobie  upodobał.  Doktor  Slater  był  zapewne  świetnym  lekarzem,  ale  –  jak  mawiał  Alex  – 
człowiek o takiej osobowości nawet w browarze nie umiałby zorganizować popijawy.   

–  Kiedy pani zaczyna?  –  spy

tał  lekarz,  wykrzywiając  twarz  w  grymasie,  który w 

zamierzeniu miał być dodającym otuchy uśmiechem.   

– 

To nie zależy ode mnie, ale chciałabym zacząć jak najszybciej. Czy poczynił pan już 

jakieś przygotowania do oficjalnego otwarcia? 

–  Oficjalnego otwarcia?  – 

powtórzył  doktor  z  wyrazem  zdumienia  w  oczach.  –  Sądzi 

pani, 

że powinniśmy coś takiego zorganizować? 

 
Uroczystość  oficjalnego  otwarcia  odbyła  się  trzy  tygodnie  później.  Brali  w  niej  udział 

delegaci ze szpitala, radni i przedstawiciele lokalnej prasy. Ob

ecność Harry'ego Shea i Bena 

Crosby'ego wywołała duże zainteresowanie i nadała sprawie pożądany rozgłos. Emily uznała, 
że w tym przypadku wolno jej bezwstydnie wykorzystać sławnych przyjaciół.   

Doktor Slater – 

który nalegał, by Emily nazywała go Jimem – wygłosił mowę: spokojną 

w tonie, 

ale  pełną  pasji,  jeśli  chodzi  o  treść.  Emily  uświadomiła  sobie,  jak oddanym jest 

lekarzem i jak bardzo zależy mu na ludziach. Tyle tylko, że był z niego kiepski organizator. 
Ale w końcu, od czego ma ją? Wiedziała, że razem doskonale sobie poradzą.   

– 

Chyba całkiem nieźle nam to wyszło – zwróciła się do niego, gdy goście się rozjechali. 

– 

Zrobiłeś na nich wrażenie, Jim.   

– Daj spokój, 

to wszystko twoja zasługa. Nie oszukujmy się, znam siebie. Gdyby nie twój 

talent organizacyjny, 

byłaby totalna klapa.   

– Wcale nie. 

Oboje się do tego przyczyniliśmy.   

Przygotowania  w  przychodni  tak  ją  absorbowały,  że  nie  miała  czasu  umówić  się  z 

background image

Benem, 

choć  dzwonił  do  niej  regularnie.  Tym  bardziej  więc  ucieszyła  się,  widząc  go  na 

uroczyst

ości.   

Powiedział, że niedługo zaczynają zdjęcia, więc teraz będzie szaleńczo zajęty.   
– 

Ale i tak pozostaniemy przyjaciółmi, prawda, Emily? 

– Jasne, Ben, 

tylko że... Widzisz...   

– 

Nie musisz mi nic mówić, czytam to w twoich oczach. Nagłe życie zaczęło ci się lepiej 

układać, co? Założę się, że jesteś zakochana. O nic nie będę pytał, ale naprawdę bardzo się 
cieszę.   

Nic na to nie odrzekła, lecz rumieniec na jej policzkach mówił sam za siebie. A co tam, 

pomyślała, przecież to szczera prawda; nie mam się czego wstydzić.   

Praca w przychodni sprawiała jej satysfakcję, lecz była wyczerpująca. Dodatkowo Emily 

wygłaszała też prelekcje o antykoncepcji w miejscowych szkołach, uśmiechając się w duchu 
n a  myśl  o  tym,  jak  zareagowałaby  na  coś  podobnego jej dyrektorka z czasów szkolnych. 
Starała się poruszać problem miłości i odpowiedzialności, ale z braku czasu główny nacisk 
kładła  na  kwestie  czysto  praktyczne.  Przerażała  ją  żenująca  niewiedza  nieletnich  matek. 
Wspomniała  o  tym  jednej  z  nauczycielek,  lecz  nie  wywarło  to  na  kobiecie  większego 
wrażenia.   

– 

Wszyscy pytają, co robimy w tej sprawie – odparła znużonym głosem. – Odpowiedź 

jest prosta: robimy, 

co się da. Ale widocznie to za mało.   

Od czasu do czasu Emily miała też do czynienia z wojowniczo nastawionymi ojcami i 

nieuprzejmymi  urzędnikami  o  ciasnych  horyzontach  myślowych.  W takich chwilach 
zastanawiała się, kim właściwie jest: położną czy pracownikiem opieki społecznej.   

Za to współpraca z Jimem układała jej się znakomicie. Gdy po raz pierwszy zobaczyła go 

z noworodkiem na ręku, zrozumiała, że jest stworzony do tej pracy. Widać było, że uwielbia 
dzieci. 

Był  też  świetnym  diagnostą  i  umiał  nawiązywać  dobry  kontakt  z  nieufnymi 

początkowo matkami. Gdy poznawały go bliżej, zaczynały go bardzo lubić.   

– 

Jak  byś  mógł,  to  byś  zjadł  te  dzieci  –  powiedziała  z  udawanym  wyrzutem,  gdy pili 

kiedyś razem herbatę.   

– 

Chyba masz rację – odrzekł z promiennym uśmiechem. – Gdyby tylko było to możliwe, 

sam miałbym dziesięcioro. Ale, niestety, mnie i Betty nie było to dane.   

Mój Boże, pomyślała, gdziekolwiek spojrzeć, tam jakieś problemy...   
– 

Czy próbowaliście znaleźć jakieś wyjście? – spytała nieśmiało.   

– 

Próbowaliśmy  praktycznie  wszystkiego,  co ma do zaoferowania medycyna.  Byliśmy 

chyba w dwudziestu klinikach. 

Ale w końcu nas to zmęczyło i pogodziliśmy się z losem. Ja 

jestem szczęśliwy tu, a Betty pracuje w przedszkolu.   

A ja myślałam, że mam ciężkie życie, stwierdziła Emily w duchu. I zawstydziła się.   
Stephen  dzwonił  do  niej  regularnie.  Gdy  zrobił  to  pierwszy raz,  całkiem  ją  zaskoczył. 

Jadła właśnie w domu kolację.   

– 

Słucham – odezwała się obojętnie, przeżuwając duży kęs kanapki.   

Stephen mówił ciepłym głosem. Słyszała go tak wyraźnie, jakby był w pokoju obok.   
–  Tu,  w Chicago, 

jest teraz wpół do czwartej po południu. Pogoda rewelacyjna, sprawy 

background image

służbowe w porządku. Ale bardzo za tobą tęsknię, Emily.   

Była tak zaskoczona, że z początku nie mogła wydobyć z siebie słowa.   
– 

Stephen! wykrztusiła wreszcie. – Nie spodziewałam się, że zadzwonisz.   

– 

A dlaczego miałbym nie zadzwonić? Korzystam z cudów współczesnej techniki. Tak 

się cieszę, że cię chociaż słyszę.   

– 

Ja też się cieszę... Mam wrażenie, że dzwonisz gdzieś z bliska. A przecież jesteś tak 

daleko! 

– Ano, niestety... 

Żałuję, że nie mogę być bliżej, całkiem blisko ciebie... – wyznał.   

– 

Cóż zrobić, w tej chwili to niemożliwe – ucięła. – Opowiedz mi lepiej o tych nowinkach 

w zapłodnieniu in vitro.   

Z  zainteresowaniem  słuchała  tego,  co  mówił,  ale  zarazem  coś  jeszcze  chodziło  jej  po 

głowie. Postanowiła mu o tym powiedzieć.   

– No a co u ciebie? – 

spytał w końcu. – Jak tam twoja nowa praca? 

–  Doskonale. 

Zaraz do tego wrócę, ale najpierw muszę ci coś powiedzieć. Tylko się na 

mnie nie gniewaj, dobrze? 

– 

Nie umiałbym się na ciebie gniewać, Emily. – W jego głosie wyczuła lekki niepokój.   

– 

Wciąż jesteś dla mnie ważny – uspokoiła go – i często o tobie myślę, tylko że mówienie 

o uczuciach przez telefon sprawia mi pewną trudność. Nawet kiedy siedzisz przy mnie, nie 
bardzo sobie z tym radzę, a co dopiero na taką odległość... Ten kawałek plastiku to jednak nie 
ty, 

chociaż słyszę w nim twój głos.   

Roześmiał się z wyraźną ulgą. Była pewna, że ją zrozumiał.   
– 

Chcesz powiedzieć, żebym się nie martwił, że mówisz jakby... z rezerwą? 

– 

Właśnie,  coś  w  tym  rodzaju.  Cieszę  się,  że  zadzwoniłeś,  i wiem,  że  mamy  do 

pogadania,  ale zrobimy to,  jak wrócisz,  dobrze? A na razie pogadajmy jak para dobrych 
przyjaciół.   

–  Jasne,  Emily,  nie ma sprawy.  No to mów,  jak tam nowa praca. 

Ani przez chwilę nie 

miałem  wątpliwości,  że  jesteś  odpowiednią  osobą  na  to  miejsce.  Pod warunkiem,  że  nie 
będziesz nadgorliwa.   

– W sytuacji, 

którą tam zastałam, trudno taką nie być...   

 
Od  tamtej  pory  dzwonił  do  niej  regularnie,  a  ona  z  radością  czekała  na  jego  telefony. 

Opowiadał  jej  o  świecie  zupełnie  innym od tego,  w  którym  żyła.  Kiedyś  odwiedziła  ją  w 
przychodni Rosalinda, jak zwykle nieoczekiwanie. 

Z ciekawością rozejrzała się po budynku, 

a następnie zaczęła namawiać Emily, żeby wyskoczyła z nią na lunch.   

–  Zwykle nie mam przerwy na lunch  – 

wyjaśniła Emily,  gdy  jadły  już  sałatkę  w 

pobliskim pubie.   

– 

Domyślam się. Zresztą to widać. Znowu schudłaś. Powinnaś się lepiej odżywiać. A co 

myślisz o samej pracy? 

– 

Uwielbiam ją – wyznała Emily z niekłamanym entuzjazmem. – Oczywiście, jak to ja, 

strasznie się rządzę. W każdym razie w porównaniu z tym, z czym miałam do czynienia w 
Afryce, to istna sielanka. 

Czy mówiłam ci już o Babcinym Pogotowiu Opiekuńczym? 

background image

Rosalinda szeroko otworzyła oczy i potrząsnęła głową.   
– To taka grupa ochotniczek, 

które pełnią rolę babć. Pomagają młodym matkom, które w 

nikim  nie  mają  oparcia.  Oczywiście  sprawdzam  je  i  trochę  podszkalam,  ale  myślę,  że 
naprawdę jest z nich duży pożytek. Poza tym matki wciąż się muszą użerać z urzędnikami, 
więc i nas ludzi z przychodni, uważają często za wrogów. A te babcie są takie same jak one, 
tyle że trochę starsze. Czyli niewiele po czterdziestce...   

– 

To chyba dobry pomysł, ale i dodatkowe obciążenie dla ciebie.   

– 

Mówiłam ci, że to uwielbiam.   

–  Tak.  I nawet wiem,  po kim to masz.  –  Rosalinda wyci

ągnęła z torby list. – Od ojca. 

Przyszedł dziś rano.   

Emily z radością rozłożyła wymięte kartki, wyrwane naprędce z jakiegoś zeszytu. Tak jak 

poprzednie, 

i ten list zaadresowany był do wszystkich trzech córek. Ojciec pisał, że z własnej 

woli nadal jest u p

artyzantów  i  zajmuje  się  uczeniem  angielskiego.  „Znudziła  mnie  sama 

włóczęga  –  wyjaśniał.  –  Znów  zatęskniłem  do  jakiejś  pracy.  Ale  na  Boże  Narodzenie 
spodziewajcie się mnie z powrotem”.   

–  Jest taki sam jak ty  – 

stwierdziła  Rosalinda,  gdy  Emily  skończyła  czytać.  –  Próbuje 

nadać życiu sens przez pracę. Ale wie przy tym, że nie tylko o nią w nim chodzi. A ty? Czy 
Stephen odzywał się do ciebie? 

Emily trochę się zmieszała.   
– 

A cóż to ma wspólnego z... Owszem, dzwonił do mnie kilka razy. Dlaczego pytasz? I w 

ogóle skąd wiesz, że coś między nami jest? 

– 

Czyżbyś zapomniała, że jestem twoją siostrą, tak jak i Liza? Obie cię znamy i kochamy. 

Więc jak, będzie coś z tego czy nie? – spytała bez ogródek.   

Emily nie miała jej tego za złe. Wiedziała, że siostrą kieruje troska o nią.   
– 

My się bardzo... lubimy. Jak wróci z Chicago, zobaczymy, co z tego wyniknie. Wiesz, 

ja się jeszcze trochę... obawiam mężczyzn.   

– Nic dziwnego. Po tym, 

co przeszłaś, to całkiem naturalne. Ten twój mąż wcale mi się 

nie podobał. Nie ufałam mu.   

Emily ze zdumieniem wpatrywała się w siostrę. Istniała między nimi niepisana umowa, 

że o jej zmarłym mężu nie należy wspominać. Czemu Rosalinda to zrobiła, i to akurat teraz? 

– 

Nigdy mi tego nie mówiłaś – mruknęła Emily.   

– 

A po co? Przecież i tak byś mnie nie posłuchała.   

– To prawda. Ale czemu wracasz teraz do tej sprawy? 

– Do niczego nie wracam. 

Próbuję ci tylko powiedzieć, że Stephen mi się podoba. Byłoby 

bez sensu, 

gdybyś z niego zrezygnowała z powodu błędu, jaki popełniłaś w przeszłości.   

– 

Już ci kiedyś mówiłam, że kiepsko sobie radzisz z taktownym podejściem do pacjenta – 

wtrąciła Emily półżartem.   

– 

A ja już ci mówiłam,  że zdałam ten  egzamin  na piątkę.  Jesteś dla mnie zbyt ważna, 

moja ty starsza siostro, 

żebym  bawiła  się  w  przestrzeganie  konwenansów.  Uważam,  że 

Stephen jest dla ciebie stworzony, 

więc lepiej przestań się miotać i łap go, póki czas.   

Emily  sama  nie  wiedziała,  jak  na  to  zareagować:  z  rozbawieniem  uśmiechnąć  się  do 

background image

Rosalindy czy raczej ją przywołać do porządku. Ale w końcu przyznała siostrze rację.   

– 

Tylko  że  nie  wiem,  czy  potrafię  –  wyznała  żałośnie.  –  Boję  się  zaangażować, 

rozumiesz? 

– Potrafisz, potrafisz. 

I musisz to zrobić jak najszybciej. Bo zanim zacznę się rozglądać za 

kimś dla siebie, najpierw ciebie wydam za mąż. – Puściła do Emily perskie oko.   

Czy ona nie może się odczepić, dać mi świętego spokoju? – pomyślała Emily, wracając 

do przychodni; ale też bez niej moje życie byłoby takie poważne i nudne! 

 
Od czasu do czasu Emily odwiedzała też pacjentów w domu. Wprawdzie spotykała się 

niekiedy z chuligańskimi wybrykami, ale ogólnie rzecz biorąc, większość mieszkańców była 
przyzwoita. 

W razie czego ludzie byli gotowi nawet stanąć w jej obronie.   

Doris Brent,  matka dwojga dzieci, 

znów  była  w  ciąży  i  za  miesiąc  miała  rodzić. 

Zadzwoniła  do  przychodni,  by  odwołać  wizytę,  bez  żadnego  konkretnego  powodu,  toteż 
Emily postanowiła do niej zajrzeć. Brentowie mieszkali w wieżowcu, na dziewiątym piętrze.   

Dla  kobiet  takich  jak  Doris  przychodnia  tak  blisko  domu  była  prawdziwym 

błogosławieństwem.  Emily  poznała  Doris  podczas  badań  prenatalnych.  Dostrzegła  na  jej 
twarzy obawę i zatroskanie. Domyśliła się, że wychowanie trzeciego dziecka będzie dla tej 
biedaczki nie lada wyzwaniem.   

– 

Mam kłopoty z Billym, moim mężem – zwierzyła się wówczas Doris. – Jest bez pracy, 

a w dodatku ma stargane nerwy.   

Emily  znała  ten  problem.  U  wielu  mężczyzn  długotrwałe  bezrobocie  prowadzi  do 

zaburzeń psychicznych.   

– 

Był u jakiegoś lekarza? – spytała.   

– 

Ale gdzie tam! Całymi dniami snuje się po domu jak cień. A jak już wyjdzie, to... Wie 

pani, 

mężczyźni lubią robić zakłady, grać w karty na pieniądze...   

– 

Mają państwo... problemy finansowe? 

– 

Tutaj wszyscy mają problemy finansowe – odparła Doris z goryczą.   

Wszyscy też tutaj wiedzieli wszystko o wszystkich. Janet, recepcjonistce w przychodni, 

szeptano do ucha najnowsze wieści, ona zaś z ochotą podawała je dalej.   

Emily nie cierpiała plotek, ale niekiedy dowiadywała się od Janet czegoś, co pozwalało 

jej lepiej ocenić sytuację.   

– 

Jej staruszek tkwi po uszy w długach – szepnęła Janet do Emily, gdy Doris wyszła. – 

Co spłaci, to zaraz znów się pogrąża.   

Emily  wiedziała,  że  w  okolicy  jest  paru  lichwiarzy,  nielegalnie  pożyczających  na 

absurdalnie wysoki procent. 

Ale nic na to nie mogła poradzić. Tym zajmowała się policja, nie 

ona.   

Dwukrotnie zapukała, zanim w mieszkaniu ktoś się poruszył. Usłyszała niezadowolony 

męski głos, ale otworzyła jej Doris; ostrożnie uchyliła drzwi, nie zdejmując łańcuszka.   

– A, to siostra – 

mruknęła pod nosem. – No dobrze, niech siostra wejdzie. Trochę sobie 

leżałam.   

Podtrzymując brzuch rękoma i postękując z cicha, zaprowadziła Emily do sypialni. Emily 

background image

zerknęła  do  saloniku,  który  mijały.  Był  skąpo  umeblowany,  a na jedynym  fotelu  siedział 
rozparty Billy Brent. 

Czemu  to  on  jej  nie  otworzył?  Czemu  pozwolił,  by  żona  z  trudem 

zwlokła się z łóżka? 

– 

Dzień  dobry,  panie Brent  –  przywitała  się  Emily  chłodno.  Powoli  podniósł  głowę  i 

spojrzał na nią przeciągle.   

– 

Dzień dobry – odburknął po dłuższej chwili.   

E

mily szybko weszła do sypialni. Opiekuję się Doris, a nie Billym, przypomniała sobie w 

duchu;  i  jestem  położną,  nie psychologiem.  A  jednak  była  pewna,  że  Billy  cierpi  na  coś 
więcej  niż  „stargane nerwy”.  Pamiętała,  jak  podczas  szkolenia  spędziła dwa tygodnie na 
oddziale psychiatrycznym. Jej zdaniem, 

Billy przeżywał depresję reaktywną.   

Emily  zbadała  Doris  i  orzekła,  że  pod  względem  fizycznym  kobiecie  nic  nie  dolega. 

Obiecała, że przyjdzie jeszcze raz za dwa tygodnie, i podała jej telefon na oddział nagłych 
wypadków.   

– 

Czemu nie przyszłaś do przychodni? – zapytała. – Źle się czujesz? 

–  Nie,  nie o to chodzi... 

Po prostu nie lubię, jak Billy zostaje sam. A on by się stąd nie 

ruszył.   

– Rozumiem. 

Był wreszcie u lekarza? Podejrzewam, że jest chory.   

– 

Nie był, i nie wierzę, żeby poszedł – oznajmiła Doris z rezygnacją. – Siedzi tam przez 

cały  czas  i  wrzeszczy  na  mnie,  jak  się  do  niego  odzywam.  A  potem  nagle  zrywa  się  jak 
oszalały  i  pędem  wybiega  z  domu.  Znika  na  godzinę  lub  dwie,  a ja nie wiem,  gdzie się 
podziewa.   

– 

Naprawdę powinien pójść do lekarza. Mówię poważnie, Doris. Spróbuj go przekonać.   

– 

Może niech siostra spróbuje. Ja już nie mam siły.   

Emily postanowiła spróbować. Usiadła z Billym i rozmawiała z nim ponad pół godziny. 

Widziała,  z jakim trudem przychodzi mu mówienie,  jak wolno reaguje i odpowiada.  Gdy 
skończyła,  miała  wrażenie,  że  coś  do  niego  dotarło,  ale  nie  była  pewna.  Zdecydowała,  że 
wyśle notatkę do ich lekarza rodzinnego – nic więcej nie mogła już zrobić.   

Dwa  dni  później  wydarzyło  się  coś  okropnego.  Emily  miała  się  właśnie  zabrać  do 

uzupełniania  dokumentacji,  gdy  do  jej  pokoju  weszła  Janet,  niezwykle  czymś 
podekscytowana.   

– Jest tu policja. 

Chcą z siostrą natychmiast rozmawiać.   

Sprawa  musiała  być  bardzo  pilna,  gdyż  policjanci bez zaproszenia weszli za Janet do 

środka. Emily rozpoznała starszego z nich. Był to sierżant Travis, z którym zamieniła parę 
słów  podczas  uroczystości  otwarcia  przychodni.  Wydał  jej  się  miłym  i  życzliwym 
człowiekiem. Teraz jednak jego sympatyczna twarz miała ponury wyraz.   

– Panno Grey, 

chcemy porozmawiać o Billym i Doris Brentach. Podobno była u nich pani 

dwa dni temu? 

Emily wyprowadziła z pokoju umierającą z ciekawości Janet i starannie zamknęła drzwi.   
– Owszem, 

byłam, ale przestrzeganie tajemnicy lekarskiej...   

Młodszy policjant nie wytrzymał.   
–  Tajemnica lekarska jest w tej chwili bez znaczenia  – 

wtrącił  zniecierpliwiony.  – 

background image

Próbujemy uratować życie kobiecie i dwójce dzieci.   

– Co takiego? 
Zirytowany sierżant gestem ręki uciszył młodszego kolegę.   
– 

Już pani wszystko wyjaśniam. Może jednak będzie pani mogła nam pomóc. Wiemy, że 

Billy  wpadł  w  tarapaty  finansowe.  Pożyczył  sporo  pieniędzy  od  niejakiego  Harry'ego 
Appletona. To lichwiarz, i w dodatku handluje narkotykami. 

Jeszcze go nie przyłapaliśmy, ale 

wiemy, 

że jest sprawcą wielu tragedii.   

Sierżant gniewnie zmarszczył brwi.   
– 

Gdyby  Billy  przyszedł  z  tym  d o  n as,  pewnie  moglibyśmy  mu  pomóc.  Ale  on  kupił 

gdzieś  pistolet  i  gdy  dziś  rano  Harry  przyszedł  do  niego,  Billy  do  niego  strzelił.  Za  parę 
godzin Harry prawdopodobnie umrze... 

Billy zabarykadował siew mieszkaniu, razem z żoną i 

dziećmi. Wciąż ma ten pistolet. Grozi, że jeśli spróbujemy go dopaść, to zastrzeli całą trójkę...   

Emily opadła na krzesło.   
– 

Jak mogę panom pomóc? 

– 

Proszę nam coś powiedzieć o Billym. W jakim był stanie, gdy go pani widziała? Był 

agresywny, 

zdesperowany? Jest pani pielęgniarką, więc mogła pani zauważyć coś, co może 

nam się przydać. Myśli pani, że mógłby do nich strzelić? Byłby do tego zdolny? 

Rozległ się trzask krótkofalówki. Młodszy oficer odwrócił się i oddalił o parę kroków.   
–  Nie jestem psychologiem  – 

odparła  wolno  Emily  –  ale  wydaje  mi  się,  że  o n  jest  w 

głębokiej depresji...   

– 

Sierżancie!  –  wszedł  jej  w  słowo  młodszy  policjant.  –  Podobno Billy mówi,  że  jego 

żona rodzi. Ale on i tak nie zamierza nikogo wpuścić.   

To przesądziło sprawę. 
– 

Będziecie  mnie  potrzebować  –  oznajmiła  stanowczo  Emily.  –  Wezmę  co  trzeba  i 

jedziemy. 

Resztę opowiem po drodze.   

Sierżant pokręcił głową.   
–  To sprawa dla policji, 

proszę pani. A poza tym, to niebezpieczne. Proszę tylko być w 

pogotowiu, na wypadek gdyby...   

– 

Prędzej czy później potrzebna wam będzie położna. Nie traćmy czasu.   

–  No dobrze  – 

zgodził się sierżant po chwili wahania. – Ale proszę pamiętać, że to my 

tam rządzimy.   

– S

łynę z posłuszeństwa – mruknęła pod nosem, mając nadzieję, że nie dosłyszał.   

Matki zachęcano do porodu w szpitalu, ale wiele z nich upierało się, by rodzić w domu. 

Dlatego  Emily  zawsze  była  przygotowana  na  taką  ewentualność.  Nie  musiała  sprawdzać 
zawartości torby, bo dobrze wiedziała, co w niej jest. „ 

Poinformowała Janet, dokąd jedzie, i pośpiesznie wyszła z przychodni, wiedząc, że reszta 

personelu będzie działać zgodnie z planem, który wcześniej przygotowała – wszyscy dobrze 
znali  zakres  swoich  obowiązków.  Następnie  wsiadła  do  wozu  policyjnego,  który w kilka 
minut dojechał na miejsce.   

Przed  wieżowcem,  w którym mieszkali Brentowie,  zgromadził  się  tłumek  gapiów; 

policjanci pilnowali wejścia do budynku. Emily spojrzała w górę: na wysokości dziewiątego 

background image

piętra,  na  balkonie  sąsiadującym  z  balkonem  Brentów,  zobaczyła  –  Moi ludzie otoczyli 
mieszkanie  – 

wyjaśnił jej sierżant Travis. – W grę wchodzi życie zakładników. Spróbujemy 

zapanować  nad  sytuacją  i  negocjować.  Im  dłużej  uda  nam  się  podtrzymać  negocjacje,  tym 
większe będą szanse powodzenia. Zaraz spytam, czy może pani wjechać na górę. – Połączył 
się z inspektorem.   

–  Niech pan mu powie, 

że  muszę  pouczyć  Billy’ego,  jak  ma  postępować  z  Doris  – 

podpowiedziała mu Emily.   

Na  całym  terenie  roiło  się  od  policjantów.  Wszyscy mieli na sobie kamizelki 

kuloodporne.   

Chwilę później Emily i sierżant wjechali na dziewiąte piętro. Na małym stoliku stały trzy 

telefony, 

których  przewody  biegły  pod  drzwi  od  mieszkania  Brentów.  Uzbrojony policjant 

przyczaił się pod narożną ścianą, kilku innych siedziało ze słuchawkami na uszach.   

– 

To ta położna, sir, panna Grey – zwrócił się sierżant Travis do szczupłego mężczyzny w 

okularach. – A to jest inspektor Farrow.   

Niski jak na policjanta, 

pomyślała  Emily,  pewnie  ledwie  zmieścił  się  w  wymaganej 

normie. 

Kiedy jednak spojrzała mu w twarz, zrozumiała, dzięki czemu zaszedł tak wysoko: 

miał  niezłomne,  władcze  spojrzenie,  które  świadczyło  o  sile  charakteru  i  dużej  pewności 
siebie. 

Natychmiast wzbudzał respekt.   

–  Dobrze, 

że  pani  przyjechała.  To  ja  odpowiadam  za  tę  akcję  i  podejmuję  wszystkie 

decyzje. Dopóki jest pani tutaj, 

musi pani wykonywać moje polecenia, inaczej zostanie pani 

stąd usunięta. Czy wyrażam się jasno? 

– Tak. 

A czy przyjmuje pan również porody? Inspektor pozwolił sobie na cień uśmiechu.   

– 

Tak się składa, że swego czasu zdarzyło mi się to trzykrotnie. Ale teraz nie zamierzam 

tego  robić.  To  jest  sierżant  Clements,  nasz negocjator.  Co  może  nam  pani  powiedzieć  o 
Brencie? 

Nie  miała  nic  do  dodania,  toteż  powtórzyła  tylko  to,  co powiedziała  już  wcześniej 

sierżantowi. Zaraz potem spytała: 

– 

A co wy możecie mi powiedzieć o Doris Brent? Czy poród jest zaawansowany? 

Inspektor zmarszczył brwi.   
– 

Jesteśmy  w  stałym  kontakcie  z  Brentem  –  oświadczył,  wskazując  przewody 

telefoniczne. – Clement

s rozmawiał z nim kilka razy. Udało mu się nawiązać... coś w rodzaju 

porozumienia. 

Jak  sądzisz,  Clements,  czy  warto  wspomnieć  Brentowi,  że  jest  tu  położna? 

Może wypuściłby chociaż żonę? 

– 

Mogę spróbować, sir, ale...   

– Niech pan go spyta, 

jak częste są skurcze – wtrąciła się Emily. – Muszę to wiedzieć.   

Clements bez słowa spojrzał na inspektora, jakby czekając na jego zgodę.   
– Spytaj go o to, Clements. Panno Grey, 

proszę pamiętać, że ja tu dowodzę.   

Clements  zwrócił  się  do  Brenta  w  sposób,  który  był  dla Emily nie lada zaskoczeniem: 

mówił swobodnie, potoczyście, przyjacielskim tonem – zupełnie inaczej niż do inspektora.   

– 

Cześć, Billy, to znowu ja, Mikę. Mam nadzieję, że ci nie przeszkadzam? Chcieliśmy się 

tylko dowiedzieć, jak się macie. Nie, nie, oczywiście, żadnych sztuczek... Tak, naturalnie, że 

background image

ci wierzymy...  Widzisz, 

jest tu z nami położna. Chciałaby wiedzieć, jak często są skurcze... 

Nie, 

to nie żaden podstęp, zapewniam cię...   

– Niech pan mu powie, 

że to ja byłam u nich we wtorek – szepnęła Emily. – Nazywam się 

Emily Grey. 

Proszę spytać, czy mogę wejść.   

Nie miała pojęcia, czemu to powiedziała. Ale przecież ktoś musi dostać się do środka! 
Inspektor  gniewnie  zmarszczył  brwi  i  odsunął  Emily  na  bok.  Gestem  ręki  polecił 

Clementsowi, 

by zakończył rozmowę.   

– No to na razie, 

niedługo się odezwę – rzekł Clements.   

– 

Jakbyś chciał pogadać albo czegoś potrzebował, to wiesz, że cały czas tu jestem... Na 

pewno macie dość jedzenia? W razie czego możemy jeszcze dosłać.   

– Sir. – 

Do inspektora podszedł mężczyzna z mikrofonem, który dosłyszał pytanie Emily. 

– 

Skurcze są chyba co cztery minuty. Wyraźnie słyszę różnicę w oddechu, sapanie...   

– 

Mieszkanie jest na podsłuchu – wyjaśnił inspektor. – Słyszymy wszystko, co się tam 

dzieje. 

Nie możemy ryzykować ataku w ciemno. Brent zabił już jednego człowieka i znów 

może  to  zrobić.  Najlepiej  jak  najdłużej  grać  na  zwłokę.  A  co  do  pani  wejścia  tam,  to 
zdecydowanie proszę o  tym zapomnieć. Nie ma mowy. Mamy uwolnić  zakładników, a nie 
dostarczać mu nowych.   

– 

Jeśli  chodzi o poród,  trudno  grać  na  zwłokę  –  oświadczyła  Emily.  –  Doris  może 

oczywiście urodzić bez niczyjej pomocy, ale nie ryzykowałabym...   

Kamienną twarz inspektora wykrzywił na moment grymas znużenia.   
– 

Niech pani nie myśli, że dokonywanie takich wyborów przychodzi mi z łatwością. Jeśli 

popełniam błąd, muszę potem z tym żyć, rozumie pani? 

A  więc  jednak  jest  wrażliwym  człowiekiem,  pomyślała.  Z  tyłu  za  nimi  rozległy  się 

ożywione szepty, a potem Emily usłyszała głos, który wydał jej się znajomy: 

– Tak, wiem, 

że jest tu położna, ale ja jestem lekarzem, a ta kobieta jest moją pacjentką. 

Może się na coś przydam. Czy mógłbym porozmawiać z inspektorem? 

Dzieje się zbyt wiele rzeczy naraz. I ten głos... Nie, to przecież niemożliwe... A jednak, 

gdy się odwróciła, zobaczyła przed sobą Stephena. Tęskniła za nim i nie mogła się doczekać 
spotkania z nim, 

ale  nie  sądziła,  że  dojdzie  do  niego  w  takim  miejscu  i  w  takich 

okolicznościach! Stephen zbliżył się i pocałował ją w policzek. Na jego twarzy malowało się 
zmęczenie. Widocznie wrócił nagle, późną nocą.   

– A pan kim jest? – 

spytał obcesowo inspektor. Stephen nie zareagował na jego szorstki 

ton.   

– Ginekologiem ze szpitala – 

odparł cierpliwie. – Panna Grey pracuje razem ze mną. Ma 

się tu urodzić dziecko, więc chciałbym pomóc.   

– 

Nikt nie będzie w stanie pomóc, dopóki nie dostaniemy się do środka – uciął inspektor. 

– 

A to nie nastąpi tak szybko.   

– Zapytajcie go, 

czy mogę wejść – nalegała znów Emily.   

– 

Myślę, że on mnie lubi, a może nawet mi ufa. Wam natomiast nie ufa na pewno.   

– Nie, stanowczo sienie zgadzam. 

Nie damy mu następnego zakładnika.   

– 

No to spróbujcie go namówić, żeby wymienił mnie na dzieci.   

background image

– Lepiej, 

żebym ja tam wszedł – wtrącił się Stephen. – Mam większe doświadczenie niż 

panna Grey.   

Inspektor otaksował wzrokiem jego potężną sylwetkę.   
– 

Pana nie wpuści – orzekł. – Za nic w świecie.   

– 

Ale mnie mógłby – upierała się Emily. – Czemu go nie zapytać? 

– 

To nie żarty, panno Grey, on ma broń – rzekł inspektor surowo. – Jest zdenerwowany, 

wytrącony z równowagi...   

– 

Ale pani Brent niedługo zacznie krzyczeć – ostrzegła Emily. – Sądzi pan, że jej krzyki 

go uspokoją? 

– 

Nie pomyślałem o tym – przyznał inspektor. – Dasz radę, Clements? 

– 

Mogę postarać się go przekonać, sir. Namówić na wymianę. Ale, moim zdaniem, w grę 

wchodzi wyłącznie ta pani.   

– Nie, Emily, 

nie możesz... – rzekł gwałtownie Stephen. Uciszyła go, kładąc mu palec na 

ustach.   

– 

Decyzja  o  tym  należy  do  mnie.  Pozwól  mi  ją  podjąć.  Zrobił  się  blady  jak  ściana. 

Myślała, że będzie się z nią spierał. Ale ni stąd, ni zowąd zdobył się na słaby uśmiech.   

– To prawda, 

masz rację. Nie będę ci tego utrudniał.   

– 

Oboje państwo się mylą – zauważył chłodno inspektor.   

– 

Decyzja o tym należy do mnie. A ja...   

– 

Kobieta zaczęła krzyczeć, sir – oznajmił nagle oficer w słuchawkach.   

Tym razem Emily wykazała przytomność umysłu.   
– 

Mogę posłuchać? 

Gdy inspektor skinął głową, oficer podał jej słuchawki Krzyk ustał – słychać było tylko 

łkanie i cichą prośbę: „Proszę cię, Billy, sprowadź mi kogoś do pomocy... Błagam cię...” 

– Jeszcze nie rodzi – 

stwierdziła Emily rzeczowo. – Prosi go, żeby sprowadził jej kogoś 

do pomocy.   

– 

Sprawdź,  co  się  da  zrobić,  Clements.  Spróbuj  uzgodnić  wymianę  –  zdecydował 

inspektor.   

Emily spojrzała na niego, ale jego twarz pozostała nieodgadniona.   
–  To znów ja,  Billy  – 

zagadnął  Mikę  przyjaźnie.  –  Słuchaj,  z  twoją  żoną  chyba  nie 

najlepiej, 

co?  Mam  dla  ciebie  propozycję  i  chciałbym,  żebyś  ją  przemyślał.  Pamiętasz  tę 

położną, co wpadła do was dwa dni temu? Podobno miło sobie pogadaliście...   

Emily  w  odrętwieniu  przysłuchiwała  się  rozmowie.  Z  własnej  woli  zaproponowała,  że 

wejdzie do tego mieszkania. 

A przecież jest tam uzbrojony mężczyzna, który już kogoś zabił, 

który  groził,  że  zabije  własne  dzieci...  Kto wie,  co  on  może  zrobić?  Jest  taki  podejrzliwy, 
nieopanowany... 

A  jeśli  za  kilka  minut  wyjadę  stamtąd  na  noszach,  z  twarzą  przykrytą 

prześcieradłem?  Spojrzała  na  Stephena.  Myśli  o  tym  samym  co  ja,  przemknęło  jej  przez 
głowę.   

– 

Nie martw się, będzie dobrze – powiedziała słabym głosem. Uśmiechnął się do niej z 

trudem.   

– 

Sama zdecydowałaś, Emily. Clements skończył rozmawiać.   

background image

– 

Może pani wejść, panno Grey. Zgodził się wypuścić jedno dziecko. Tylko niech pani 

się z nim nie sprzecza i robi wszystko, co każe. Niedługo jego napięcie sięgnie zenitu, więc 
może wpaść w panikę.   

– Nie on jeden – 

mruknęła, ale jej wisielczy humor jakoś nikogo nie rozśmieszył.   

Ostatni  raz  spojrzała  na  ściągniętą  twarz  Stephena  i  samotnie  ruszyła  przed  siebie 

korytarzem.   

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 

 

Przebieg wymiany dokładnie omówiono. Gdy korytarz opustoszał, Billy pozwolił Emily 

wśliznąć  się  do  mieszkania  przez  lekko  uchylone  drzwi  i  przystawił  jej  pistolet  do  boku. 
Następnie  przeszukał  jej  torbę  i  nie  znalazłszy  niczego  podejrzanego,  wypuścił  córeczkę. 
Mała była tak przerażona, że pędem puściła się przed siebie. Jej brat, Kevin, spał w pokoju 
dziecięcym. Billy ponownie zabarykadował drzwi meblami. Pistoletem wskazał sypialnię.   

– Doris jest tam. 

Emily weszła do sypialni.   

– 

Jak  się masz, Doris? To ja, Emily. Pamiętasz mnie? Pozwól, że cię obejrzę... No, to 

jeszcze chwilę potrwa...   

Wydawało się, że te banalne słowa przyniosły pacjentce ulgę i podziałały na nią kojąco.   
– 

Gdzie Billy? Z dziećmi wszystko w porządku? 

–  Tak. 

Nic  im  nie  będzie.  –  Emily  usiłowała  dodać  jej  otuchy  –  A o Billym na razie 

zapomnijmy. 

Skupimy się na dzidziusiu, dobrze? 

Wyciągnęła z torby sterylne rękawiczki i środek znieczulający. W pewnej chwili musiała 

pobiec po coś do łazienki. Billy, który stał w przedpokoju, spojrzał na nią, ale nie odezwał się. 
Wciąż  trzymał  w  ręce  pistolet  i  wydawał  się  naładowany  jakąś  niedobrą  energią,  o wiele 
groźniejszą i bardziej przerażającą niż depresja. Postanowiła nie myśleć  o nim ani o broni. 
Wróciwszy do sypialni, 

skoncentrowała się na porodzie.   

Potem jednak nastąpiły komplikacje. Główka płodu już się ukazała i Emily poleciła Doris 

przeć,  ale  po  dwudziestu  minutach  wysiłku  nie  było  widać  żadnych  postępów.  Emily ze 
zgrozą odkryła, że barki dziecka nie chcą się obrócić i przyjąć właściwej pozycji.   

– Billy, 

chodź tu! – zawołała zaniepokojona.   

Gdy pojawił się w drzwiach, podeszła do niego i wzięła go na stronę. Nie chciała, żeby 

Doris słyszała ich rozmowę.   

– 

Słuchaj, mamy kłopoty – szepnęła z desperacją. – Dziecko jest w niebezpieczeństwie. 

Ale tam na korytarzu jest lekarz. Po

zwól mu wejść. Sama sobie z tym nie poradzę.   

Billy szybko przystawił jej pistolet do piersi.   
– 

To jakiś podstęp. Na pewno jesteś w zmowie z policją.   

– Nie, Billy, uwierz mi. 

Naprawdę potrzebujemy pomocy.   

– 

Nikogo więcej nie wpuszczę! – krzyknął. Przypomniała sobie, że ostrzegali ją, by go 

nie drażniła.   

– 

Już  dobrze,  Billy,  jak chcesz  –  uspokoiła  go  pośpiesznie.  –  Ale  pozwól  mi  chociaż 

porozmawiać z nim przez telefon, dobrze? Muszę go spytać, co mam robić.   

Zapadła złowroga cisza. W tle słychać było jedynie sapanie biednej Doris.   
– 

Przyniosę  telefon  –  mruknął  wreszcie  Billy.  Gdy  to  zrobił,  Emily  zwróciła  się  do 

Clementsa: 

– 

Chcę mówić z doktorem Jamesem.   

– Wiem, 

słyszeliśmy waszą rozmowę. Dobrze sobie pani radzi. Doktorze James! 

W tej chwili muszę widzieć w nim wyłącznie lekarza, powiedziała sobie w duchu; jeśli 

background image

zacznę  o  nim  myśleć  jak  o  mężczyźnie,  z  którym  chciałabym  spędzić  resztę  życia,  to nie 
wytrzymam tego koszmaru...   

– Stephen, mam problem. 

Wygląda to na unieruchomienie barku. Dziecko się nie obraca.   

– 

Posłuchaj więc...   

Instruował ją spokojnym głosem. To, co musiała zrobić, nie mieściło się w obowiązkach 

położnej – w normalnych okolicznościach robił to lekarz.   

– 

Nie chcę cię popędzać – wtrącił – ale nie mamy czasu do stracenia. Zostało tylko parę 

minut. – 

Mówił z pozoru beznamiętnie, lecz w jego głosie krył się lęk.   

Wiedziała,  co  ma  na  myśli:  niedługo  inspektor  wyda  rozkaz  i  policja  wtargnie  do 

mieszkania. 

Z jakim skutkiem? Była bardzo zdenerwowana, ale jakoś dała sobie radę.   

– W por

ządku, udało się – wysapała do telefonu.   

Potem wszystko poszło już gładko. Jedynym problemem pozostał człowiek z pistoletem 

w pokoju obok...   

Na świat przyszła dziewczynka. Emily starła jej śluz z twarzyczki i przecięła pępowinę.   
– 

Masz śliczną córeczkę – zwróciła się do Doris i owinęła maleństwo w przygotowany 

uprzednio ręcznik. Następnie zaś podjęła jedną z najtrudniejszych decyzji w swoim życiu.   

–  Panie Brent!  – 

zawołała,  stając  w  progu  sypialni.  Billy  podszedł  do  niej,  wciąż  z 

pistoletem w dłoni.   

– 

Ma pan córkę – oznajmiła, pokazując mu noworodka. – Weźmie ją pan  ode mnie? I 

odda mi ten pistolet? 

Patrzył na Emily tak długo, że już myślała, że nic z tego nie wyjdzie. Jednak w końcu 

pochylił się, położył pistolet na podłodze i wyciągnął ręce po dziecko.   

– 

Czy mam otworzyć drzwi? – zapytała cicho, a on skinął głową i z maleństwem na ręku 

poszedł  do  żony.  –  Uwaga,  tu Emily  –  powiedziała  do  telefonu.  –  Zaraz  otworzę  drzwi  i 
położę pistolet na progu. Powstrzymajcie ludzi, kryzys zażegnany.   

– Tak, 

proszę pani, ale... musimy go zabrać – odparł Clements.   

– Rozumiem. 

Poproście tu doktora Jamesa. – Ręką w zakrwawionej rękawiczce podniosła 

pistolet z podłogi.   

Najpierw  do  mieszkania  weszło  dwóch  uzbrojonych  policjantów.  Jeden z nich szybko 

wyniósł z pokoju dziecinnego wciąż zaspanego Kevina. Potem obaj stanęli przy drzwiach do 
sypialni, 

dokąd weszła Emily. Maleństwo leżało w ramionach matki. Billy stał przy łóżku i 

patrzył na żonę i dziecko.   

– Przyszli po pana – 

powiedziała Emily cicho.   

Smutno  skinął  głową  i  rzuciwszy rodzinie ostatnie spojrzenie,  wyszedł  z  pokoju. 

Policjanci  ujęli  go  pod  ręce,  ale  nie  uciekali  się  do  niepotrzebnej  przemocy.  Billy'ego 
obszukano, 

zakuto w kajdanki i wyprowadzono na zewnątrz.   

Dopiero wtedy do mieszkania wpadł Stephen.   
–  Chyba w

szystko  w  porządku  –  zwróciła  się  do  niego  Emily  drżącym  głosem.  –  Ale 

lepiej, 

żebyś sam sprawdził.   

– 

Oczywiście, już to robię. A zresztą karetka już czeka. Zabierzemy je zaraz do szpitala.   

– Co z Billym? – 

spytała szeptem Doris.   

background image

– Zabrali go – 

odparł Stephen. – Nie zrobi krzywdy ani sobie, ani nikomu innemu.   

– 

To była nie tylko jego wina. Powiedział mi o tych ludziach... A poza tym nie był sobą... 

W gruncie rzeczy on nas kocha...   

– Prawdopodobnie pójdzie na leczenie. 

Dopilnuję, żeby tak się stało – obiecał Stephen. – 

Jeśli chodzi o panią i dziecko, rzeczywiście nie ma się czym martwić. Zaraz pojedziecie do 
szpitala. 

Tam porządnie się wami zaopiekują.   

– 

Dziękuję, doktorze. Tobie też dziękuję, Emily.   

Gdy  sanitariusze  zabrali  Doris  z  maleństwem,  Emily  rozejrzała  się  po  zabałaganionej 

sypialni i powoli zdjęła fartuch. Uszłam z życiem

;

 

pomyślała, patrząc na zegarek. Było wpół 

do pierwszej. 

A więc spędziła tu zaledwie dwie godziny.   

Do pokoju wszedł inspektor.   
–  Niech pani, 

broń  Boże,  nie  wraca  dziś  do  pracy.  Ledwie pani stoi na nogach. 

Załatwiłem  wóz  policyjny,  który  oboje  państwa  zawiezie  do  domów.  Trzeba  będzie  spisać 
zeznania, 

ale to  może poczekać do jutra. Panno Grey,  jesteśmy pani winni podziękowania. 

Nie ma nic paskudniejszego niż broń.   

– Wie pan, 

on w gruncie rzeczy nie jest zły...   

Ale inspektor nie chciał tego słuchać.   
– 

Strzelił do drugiego człowieka. Pani, i nie tylko pani, groził naładowanym pistoletem. 

Uważa pani, że to nic takiego? – Zamyślił się na moment. – Ale właśnie się dowiedzieliśmy, 
że  Harry  Appleton  chyba  jednak  nie  umrze,  więc  Billy'ego  nie  oskarżą  przynajmniej  o 
zabójstwo. No, 

niech państwo już jadą. Chcemy się tu jeszcze rozejrzeć.   

– 

Dziękujemy, inspektorze. – Stephen podał mu rękę na pożegnanie.   

Zjechali windą na dół.   
–  Pro

szę zapiąć pasy – przypomniał im kierowca, gdy wsiedli do wozu. – Dokąd mam 

jechać? 

Stephen bez namysłu podał swój adres.   
Emily  była  kompletnie  rozbita.  Oblał  ją  zimny  pot,  tętno  niemal  jej  zanikło.  Czuła  się 

przestraszona, zagubiona, 

wręcz zaszokowana.   

– Co robisz w kraju, 

Stephen? Przecież miałeś wrócić dopiero za półtora miesiąca! 

– 

Udało mi się wyrwać na cztery dni. Mam całe cztery dni wolnego, więc postanowiłem 

przylecieć i zobaczyć się z tobą.   

– 

Przyleciałeś na... cztery dni? Z Ameryki? – To było czyste szaleństwo! 

– 

A czemu nie? Strasznie za tobą tęskniłem. Przyleciałem dziś rano, zawiozłem bagaż do 

domu i od razu pojechałem do przychodni. Chciałem ci zrobić niespodziankę, tymczasem to 
ty mnie zaskoczyłaś! 

– Tak mi przykro...   
Gdy znaleźli się pod drzwiami mieszkania, czuła się tak zmęczona, że ledwo wiedziała, 

gdzie jest i co robi. 

Szklanym wzrokiem omiotła salon i sypialnię; na łóżku zobaczyła otwartą 

walizkę.   

Stephen posadził ją na kanapie. Wydała jej się tak miękka, że miała ochotę zostać tam na 

zawsze. 

Chwilę później przyniósł jej herbatę – gorącą, mocną i słodką.   

background image

–  Potraktuj to jak lekarstwo i grzecznie wypij.  – 

Usiadł  przy  niej  i  czule  otoczył 

ramieniem. 

Nagle powieki zaczęły jej opadać, lecz nie pozwolił jej zasnąć.   

– 

Pij herbatę, tak samo jak ja.   

– Ale to taki ulepek... Twoja na pewno jest lepsza.   

– Wcale nie. 

Chcesz się przekonać? 

Upiła łyk z jego filiżanki – faktycznie, mówił prawdę.   
– 

Ja  też  jestem  w  szoku  –  dodał.  –  Czy wiesz,  co  czułem,  jak  tam  wchodziłaś?  Nie 

potrafisz sobie tego 

wyobrazić.   

– Tak... 

Dla mnie samej to wszystko było chyba łatwiejsze.   

Ni  stąd,  ni  zowąd  wybuchnęła  płaczem  –  tłumiony  godzinami  strach  nareszcie  znalazł 

ujście.  Stephen  cierpliwie  głaskał  ją  po  głowie,  tulił  wstrząsane  szlochem  ciało.  Gdy  się 
uspokoiła, była osłabiona, ale bardzo jej ulżyło.   

– 

Pewnie wyglądam jak siedem nieszczęść – mruknęła.   

– 

Zrobię ci jeszcze jedną herbatę. I może się wykąpiesz? A potem coś przekąsimy.   

– 

Przekąsimy? Chętnie. Okropnie zgłodniałam.   

– 

Kiedy będziesz się kąpać, zadzwonię tu i ówdzie. Przede wszystkim do twoich sióstr. 

Lepiej żeby nie dowiedziały się o tym wszystkim z telewizji.   

– Racja.   
Ujęła  jego  wyciągniętą  dłoń  i  pozwoliła  zaprowadzić  się  do  łazienki.  Napuścił  wody, 

dodając aromatycznego płynu do kąpieli. Gdy weszła do dużej wanny, spod piany wystawały 
jej jedynie czubki kolan i twarz. 

Po  kilku  minutach  Stephen  zapukał  i  uchyliwszy  drzwi, 

położył  na  wiklinowym  koszu  duży,  męski  szlafrok.  O rany,  pomyślała,  byłam  tak 
nieprzytomna ze zmęczenia, że nawet nie zasunęłam zasuwki.   

Spędziła w wannie bite czterdzieści pięć minut – gorąca woda pomogła jej się odprężyć i 

nabrać  dystansu  do  wydarzeń  tego  burzliwego  dnia.  Powróciła  też  w  myślach  do  sprawy 
nagłego przyjazdu Stephena. Że też chciało mu się lecieć taki szmat drogi! Co nim kierowało? 

Wyszedłszy  z  wanny,  wytarła  się  puszystym  ręcznikiem  i  włożyła  szlafrok.  Stephen 

siedział na kanapie, ale na jej widok wstał.   

– 

Założę się, że podróżowałeś w tym garniturze – powiedziała, podchodząc do niego. – 

Jest  niemiłosiernie  wymięty.  –  Pogłaskała  go  po  policzku.  –  Nawet  się  nie  ogoliłeś. 
Przybiegłeś prosto do mnie... Dlaczego? 

– 

Później  ci  powiem,  dobrze? Na razie w sypialni czeka na ciebie taca z jedzeniem. 

Wejdź  do  łóżka  i  zjedz  wszystko,  co  przygotowałem.  Wieczorem wpadnie tu Rosalinda, 
przyniesie ci jakieś ubranie. Na razie życzę ci smacznego i też idę się wykąpać.   

–  Wcale mi nie przeszkadza, 

że  jesteś  odrobinę...  wczorajszy  –  zapewniła  go  z 

uśmiechem.   

– Ale mnie tak, i to bardzo. 

Marzę o ciepłej kąpieli.   

Gdy zniknął w łazience, poszła do sypialni – walizki nie było już na łóżku. Z rozkoszą 

wsunęła się pod kołdrę i zabrała do jedzenia. Skończywszy, doszła do wniosku, że najbardziej 
smakowała jej zupa ze szparagów – mimo że była z puszki.   

Choć  było  dopiero  wczesne  popołudnie,  znów  ogarnęła  ją  senność.  Nic dziwnego,  po 

background image

takich przeżyciach... W szpitalu nieraz widywała przyszłych ojców, którzy całymi godzinami 
czuwali przy rodzącej żonie, a gdy tylko dowiadywali się, że matka i dziecko mają się dobrze, 
natychmiast zapadali w sen 

na pierwszym lepszym krześle.   

Odstawiła tacę na stoliczek i wygodnie się wyciągnęła, Stephen jeszcze się kąpał, więc 

postanowiła zamknąć oczy – dosłownie na sekundę...   

 
Kiedy je otworzyła, ogarnął ją niepokój – to nie jest jej łóżko ani jej sypialnia... Ale z 

wolna  wszystko  sobie  przypomniała:  policję  przed  domem  Brentów,  poród Doris, 
niespodziewany przyjazd Stephena, 

kąpiel w jego mieszkaniu. Sądząc po cieniach na suficie, 

musiała spać dość długo.   

Przewróciła  się  na  drugi  bok,  żeby  spojrzeć  na  zegarek  stojący  na  nocnym  stoliku,  i 

zamarła  –  razem  z  nią  w  łóżku  był  jakiś  mężczyzna.  Oczywiście,  przecież  to  Stephen, 
pomyślała z ulgą. Dopiero teraz spostrzegła, że leży nie przykryty, na kołdrze. Był w stroju do 
biegania i skórzanych kapciach.   

Pr

zyjrzała  mu  się  i  wsłuchała  w  jego  równy  oddech.  Spał  tak  spokojnie  i  niewinnie... 

Rozluźnione  rysy  twarzy  sprawiały,  że  wydał  jej  się  bezbronny.  Boże,  jakże  on  się  musiał 
martwić, pomyślała; ja byłam zajęta działaniem, on mógł się tylko modlić i czekać...   

Sen dobrze jej zrobił – czuła się rześka, pełna energii; poranne przejścia nie budziły w 

niej już paniki. Ostrożnie podpierając się na rękach, usiadła i nachyliwszy się nad Stephenem, 
delikatnie pocałowała go w usta. Fakt, że ona pierwsza wykazała inicjatywę, przyprawił ją o 
miły  dreszczyk  podniecenia.  Tak  jej  się  to  spodobało,  że  pocałowała  go  jeszcze  raz.  I 
wówczas poczuła na biodrze dotyk jego ręki.   

– No wiesz, 

myślałam, że śpisz! – powiedziała z udawanym wyrzutem.   

– 

Zaraz znów zasnę, ale najpierw jeszcze jeden pocałunek. – Przyciągnął ją do siebie, a 

ona z rozkoszą mu się poddała.   

– 

Dlaczego nie wszedłeś pod kołdrę? 

– 

Nie chciałem cię wystraszyć... Zresztą myślałem, że tylko sobie polezę. Ale, jak widać, 

zmogło mnie.   

Decyzja zapadła w niej błyskawicznie, niemal bezwiednie.   
– 

Chodź pod kołdrę, tu jest przyjemniej. – Ale...   

– 

Żadnych „ale”. No, już! 

Posłuchał  jej  z  ochotą.  Na  początku  po  prostu  leżeli  przytuleni,  patrząc  sobie  w  oczy. 

Jednak  w  pewnej  chwili  zapadła  w  niej  następna  decyzja,  bez  myśli  o  ewentualnych 
konsekwencjach:  rozwiązała  pasek  od  szlafroka  i  wysunęła  ręce  z  rękawów.  Stephen z 
zachwytem  prześliznął  się  po  niej  oczami,  przytknął  palec  do  jej  czoła  i  powoli,  jakby 
rysował linię, przejechał nim po nosie, rozchylonych wargach, podbródku, szyi, aż do piersi.   

– 

Ty wciąż jesteś ubrany, to nie fair – szepnęła. – Natychmiast to zdejmij! 

Jedną  ręką  pieścił  jej  szyję,  drugą  głaskał  po  plecach.  Kiedy  ją  pocałował  –  gorąco, 

zaborczo – 

wydawało jej się, że ich ciała dosłownie stopiły się w jedno. Czuła, że bardzo jej 

pragnie 

tak jak i ona pragnęła jego.   

– 

Bałem się, że cię stracę – szepnął. – Bałem się, że możesz nie wrócić stamtąd żywa...   

background image

– Wiem, 

naprawdę rozumiem, ale teraz jesteśmy już bezpieczni. Proszę cię, zdejmij to...   

Delikatnie odsunął ją od siebie i spojrzał jej prosto w twarz.   
– 

Jesteś pewna, Emily? Naprawdę tego chcesz? 

– 

Pewnie  myślisz,  że  wciąż  jestem  w  szoku?  Że  nie  wiem,  co  robię?  Nie  musisz  się 

obawiać. Wiem, co robię, i chcę tego. Pragnę cię... No, zdejmij to wreszcie! 

Gdy jej posłuchał, na ułamek sekundy opadły ją wątpliwości: a jeśli nie dam rady, jeśli 

znów sparaliżuje mnie strach? Ale nie, tak się nie stało. Nareszcie była wolna – od swoich 
wspomnień, koszmarów, uprzedzeń, zahamowań.   

Ponownie ją pocałował, lecz tym razem łagodniej, jakby delektując się podarowanym im 

czasem.  Byli tak cudownie zgrani i dopasowani do siebie  – 

instynktownie wiedziała, co ma 

robić,  a  i  on  natychmiast  odgadywał  jej  życzenia.  Gdy  położył  się  na  niej,  bez wahania 
otworzyła się dla niego, wzdychając w radosnym uniesieniu. A potem oboje, w tym samym 
momencie, 

westchnęli z niewysłowionej rozkoszy...   

– 

Dziękuję – szepnęła, wtulając się w niego, i zasnęła w jego ramionach.   

Jakiś czas później obudził ją zapach parzonej kawy. Kiedy spała, Stephen ostrożnie wstał 

z łóżka, włożył leżący na podłodze szlafrok i poszedł do kuchni. Teraz powitał ją uśmiechem 
i wręczywszy jej kubek, z powrotem wśliznął się pod kołdrę.   

– 

Za godzinę wpadnie tu Rosalinda, więc pora, żebyśmy porozmawiali.   

– Nie 

chcę rozmawiać, chcę coś robić. Rozpiera mnie energią.   

– Na wszystko przyjdzie czas, kochanie. Powiedz mi... 

czy demony zniknęły? 

– 

Zniknęły. Skoro potrafiłam zaryzykować życie, to przecież nie będę się bać związku z 

nieuzbrojonym mężczyzną! – oznajmiła z uśmiechem.   

– 

Chcesz powiedzieć, że udział w tej akcji pomógł ci podjąć decyzję? 

–  No, 

nie całkiem. Już wcześniej wiedziałam, że cię kocham i że stanę na głowie, żeby 

coś z tego wyszło. Ale dziś rano zrozumiałam, ile stracę, jeśli nie wykorzystam tej szansy. 
Kiedyś popełniłam błąd, wiążąc się z kimś nieodpowiednim. Równie wielkim błędem byłoby 
nie związać się z kimś, kto jest jak najbardziej odpowiedni...   

– 

Związać się? – powtórzył, zerkając na nią z ukosa. Zaczerwieniła się.   

– 

Sam  musisz  zdecydować,  jakiego  rodzaju  związek  może  z  tego  wyniknąć.  Szczerze 

mówiąc, nie znamy się zbyt długo...   

– Nieprawda. 

Ja znam cię od początku świata.   

– 

A więc tak już zostanie, obiecuję ci. Aż do końca świata...   


Document Outline