ROZDZIAŁ 10
PO TYM JAK KELLAN JĄ ZOSTAWIŁ, Mira przez dłuższą chwilę nawet nie
mogła się poruszyć. Zamęt w głowie przykuł jej bose stopy do podłogi. Poczucie
krzywdy powodowało utrudniający oddychanie ból w piersi. A ponadto jej puls wciąż
szalał, a ciało było rozgrzane i drżące z powodu daremnego, głupiego pożądania.
Nie pozwól mi uczynić tej złej sytuacji jeszcze gorszą.
Odrzucenie Kellana dotknęło ją bardziej, niż chciałaby się do tego przyznać.
Więc, to było wszystko, czym teraz dla niego była... złą sytuacją, która miała szansę
jeszcze bardziej się pogorszyć?
Nie chciała w to uwierzyć. Jego oczy mówiły co innego, pełne bursztynowego żaru
i szalonego pragnienia. Również jego ciało było twarde z pożądania, dermaglify
płonęły jak fajerwerki, a potężne dłonie drżały, gdy odsuwał ją od siebie i mówił, że
to nie może się wydarzyć.
To były jego słowa, które nie zostawiały miejsca dla żadnego niedomówienia.
Nie chciał jej.
To powinno wystarczyć, zapewnienie, że jej nie skosztuje. Nie mógł pozwolić
sobie, żeby cokolwiek do niej czuć, pomimo faktu, że przez cały czas gdy byli
rozdzieleni, ich pocałunki nie straciły nic ze swojego żaru. Albo tego, że wciąż
płonęli do siebie od najdrobniejszego dotyku. Wciąż łaknęli się z pasją, która
przeciwstawiła się nawet stalowemu charakterowi Kellana.
To powinno wystarczyć. To powinno przynieść jej ulgę, dając sposobność, by
umieścić go w emocjonalnej przegródce, w której było jego miejsce: jako wroga.
To powinno przywrócić jej jasność oceny sytuacji. Postawić na szali swoją służbę
wojownika i obowiązek ukończenia misji zapewnienia bezpieczeństwa Jeremy'emu
Ackmeyerowi przeciwko niewykonalnemu pragnieniu, by ujrzeć, że Kellan w jakiś
sposób wrócił pod skrzydła Zakonu.
Zupełna mrzonka, nieprawdaż.
A jednak jakaś jej część, nawet teraz, nie chciała pozwolić mu odejść. Szczególnie
teraz.
Oburzyło ją to, że był w stanie po prostu pokazać jej plecy i sądzić, że ona to
zaakceptuje. Wciąż ją odpychał, w taki sam sposób, jak czynił to będąc ponurym,
złamanym trzynastoletnim chłopcem, który przybył do Zakonu pełen bólu i żalu po
stracie rodziców i rodziny. Nie godziła się na to wtedy, a miała tylko osiem lat, i była
cholernie pewna, że teraz również się z tym nie pogodzi.
Mira spiorunowała wzrokiem zamknięte drzwi, przez które wyszedł z impetem
kilka minut temu. Pomyślała o tym, z jakim pośpiechem opuścił kwaterę... tak
szybko, ale chyba nie usłyszała trzasku zamykanych zamków. Podeszła do drzwi i
poruszyła zasuwą. Nie była zablokowana.
Jasna cholera.
Przez jej umysł błyskawicznie przewinęła się cała lista możliwości. Pierwsza, to
pozostać na miejscu i pachnieć, jak się tego spodziewał, do czasu aż zdecyduje, co z
nią zrobić. Ta opcja wydawała się zupełnie nierealna. Druga była taka, że mogła
uznać jego odrzucenie za dobrodziejstwo dla swojej misji i spróbować
natychmiastowej ucieczki z Jeremym Ackmeyerem. Co było dość ryzykowne, biorąc
pod uwagę, że ona i jej ludzka przesyłka musieliby przejść obok Kellana i całej jego
solidnie uzbrojonej załogi.
Istniała też trzecia możliwość. Mogłaby spróbować znaleźć Kellana i zmusić go do
konfrontacji. Sprowokować go, żeby powiedział jej w oczy, że już nic dla niego nie
znaczy, a jeśli to zrobi, sprawić, by wyjaśnił jej, dlaczego nie chce naprawić
wszystkiego tak, by mogli spróbować znowu być razem.
Żadnego wahania. Wybrała bramkę numer trzy.
Mira miała lata praktyki w wywlekaniu Kellana zza ścian, które wokół siebie
budował. Teraz również nie miała zamiaru się poddać.
Szybko naciągnęła jego dresowe spodnie pod zbyt obszerny T-shirt, w którym
spała, po czym wyśliznęła się za drzwi na znajdujący się za nimi korytarz.
Bunkier był bardzo cichy. W tym zakątku twierdzy niewiele pozostało po porannej
krzątaninie. Mira ruszyła w kierunku, który jak sobie przypomniała prowadził do
głównej sali bazy, gdzie miała nadzieję znaleźć Kellana. W najgorszym przypadku,
gdyby zamiast tego wpadła na kogoś z jego załogi, to oni by bez wątpienia
natychmiast wezwali do niej swojego przywódcę. Ale to miejsce było strasznie ciche,
Mira nie była nawet pewna, czy ktokolwiek znajdował się w pobliżu.
Do chwili, gdy usłyszała, to... miękki odgłos, dobiegający z jednego z pomieszczeń
na końcu korytarza, łaźni, gdzie mieściły się prysznice. Candice zaprowadziła ją tam
ostatniej nocy, żeby mogła się odświeżyć. Dźwięk dochodzący teraz z wewnątrz
tamtego miejsca był przytłumiony, wilgotny.
Intymny
Coś zacisnęło się mocno w żołądku Miry, gdy jej stopy kontynuowały bezszelestną
wędrówkę w głąb korytarza.
Usłyszała cichy szmer głosów... kobiecego, następnie męskiego. Serce Miry
zadudniło głucho w piersi, jakby nagle zmieniło się w bryłę ołowiu. Znała to niskie,
głębokie brzmienie. Znała intonację tych cicho wypowiadanych słów. Intymnych i
pełnych troski.
O Boże.
Strach, jakiego jeszcze nigdy nie zaznała... nie, od nocy, której w patrzyła jak staje
w płomieniach magazyn, do którego wbiegł Kellan... sprawił, że ostatnie kroki, które
zbliżały ją w stronę otwartych drzwi stały się boleśnie powolne.
Candice siedziała na niskiej ławce, znajdującej się obok kabin prysznicowych. Jej
długie, czarne włosy były wilgotne i lśniące, kontrastowały z cienkim białym T-
shirtem. Głowę miała odchyloną do tyłu, oczy przymknięte, a na twarzy wyraz
ekstatycznej rozkoszy.
A Kellan karmił się z jej nadgarstka. Przykucnął przy niej, jego ciemna głowa
pochylała się nisko nad ramieniem ludzkiej kobiety, ostre białe kły wbił głęboko w
wytatuowane płomienie, które zdobiły rękę Candice od nadgarstka do przedramienia.
Swobodną dłonią, kobieta łagodnie pieściła jego nagie plecy z poufałością, która
przejęła Mirę do szpiku kości.
Nie, poprawiła się w myślach, nie mogąc złapać oddechu. To był cios prosto w jej
złamane serce.
Mira była w szoku. Cała ochota do konfrontacji wyparowała z niej w jednej chwili.
Wycofała się cicho, wdzięczna losowi, że nie została zauważona.
Może to był powód, dla którego Kellan nie chciał jej pomocy w powrocie do
Zakonu. Może właśnie z tej przyczyny, był tak bardzo zdecydowany pozostać z
ludzkimi buntownikami, którzy osiem lat temu uratowali mu życie.
Najwidoczniej dlatego mógł tak łatwo odwrócić się plecami do Miry i tego, co
kiedyś dzielili. Ponieważ znalazł kogoś innego. Śliczną, pełną zrozumienia Candice.
W tej chwili pomysł Miry, by uciec, zabierając ze sobą Jeremy’ego Ackmeyera
wydawał się zdecydowanie lepszy. Sposób, w jaki bolało ją w piersi, jakby za chwilę
miało pęknąć jej serce sprawiał, że prawie nie mogła się już doczekać, żeby opuścić
to miejsce. Musiała znaleźć się tak daleko stąd, jak to tylko możliwe, zanim ten ból
całkowicie ją obezwładni.
Odwróciła się... i stanęła oko w oko z Vince'em.
- No, no, no. Co my tu mamy? - Jego usta zacisnęły się, a oczy podejrzliwe
zwęziły. - Czy szef wie, że jeden z jego ptaszków wyfrunął ze swojej klatki?
Mira wzdrygnęła się, słysząc celowo głośne ostrzeżenie buntownika. W tym
momencie w łaźni zaczęło się gorączkowe poruszenie. Połączenie tupotu
wojskowych butów i szurania bosych stóp na betonowej podłodze.
- Zejdź mi z drogi - Mira pchnęła Vinca używając całej energii, jaką zdołała z
siebie wykrzesać.
Mężczyzna zachwiał się na nogach, zaskoczony jej siłą. Minęła go i puściła się
biegiem przez korytarz. Kellan był tuż za nią. Mira mogła wyczuć jego obecność,
wbrew swojej woli, rzuciła za siebie ukradkowe spojrzenie.
Ścierał krew Candice ze swoich warg. Jego oczy były jasnym bursztynem...
płomiennymi okręgami, pożerającymi źrenice zredukowane do wąskich szparek w
ich centrum. Jego kły były olbrzymie, a dermaglify wciąż pulsowały intensywnymi
kolorami, mimo że przed chwilą się karmił.
Jego widok.... moment po tym jak pożywiał się z innej kobiety... po prostu ją
zabijał. Mira odwróciła głowę z powrotem, nie miała pojęcia dokąd biegła. Po prostu
jak najdalej od Kellana i wszystkiego, czego właśnie była świadkiem.
- Zostańcie - szorstko warknął do swoich podkomendnych. Jego głos był chrapliwy
i nieludzki. - Mira! - krzyknął.
Zignorowała go, gnając przez korytarz, desperacko pragnąc od niego uciec.
Nie wiadomo skąd, poczuła poruszenie powietrza za swoimi plecami. Po czym
Kellan zablokował jej drogę. - Mira, stop.
Pokręciła głową. Odebrało jej głos, z jej gardła wydarł się tylko suchy szloch.
Dusiła się nim, próbując ominąć Kellana. Chwycił ją za ramiona.
- Puść- krzyknęła ochryple. Chcę stąd odejść. Natychmiast!
- Nie mogę pozwolić ci tego zrobić - spokojne słowa, nie dopuszczające żadnej
dyskusji.
Miała to gdzieś. - Spróbuj mnie zatrzymać - wysyczała i gwałtownym szarpnięciem
udało się jej mu wyrwać. Obracała głową w obie strony. Vince i Candice czekali w
końcu korytarza, oboje się gapili, obserwując całą fatalną scenę z milczącą
dezaprobatą. Mira nigdy nie czuła się bardziej poniżona.
Kellan kazał im odejść. - To prywatna sprawa. Nie potrzebuję publiczności.
Odeszli w pośpiechu, ale zostając sama z Kellanem, Mira wcale nie poczuła się
lepiej. Zrobiła kilka szybkich kroków, a on ponownie zatarasował jej drogę,
zmuszając ją do stanięcia z nim twarzą w twarz. - Możemy to robić przez cały dzień,
Myszko. Uspokój się, bądź rozsądna chociaż przez chwilę.
Parsknęła wymuszonym śmiechem - Bądź rozsądna? Pieprzę cię. Jak to się ma do
spokoju i rozsądku?
Jeszcze raz obróciła się na pięcie i rzuciła do ucieczki, angażując w to całą swoją
energię. Tym razem poruszał się tak szybko, że nawet nie zdołała go dostrzec ani
poczuć... nie, dopóki nie została zmieciona z nóg i zagarnięta w potężne ramiona
Kellana.
- Puść mnie!
Walczyła z jego uściskiem, ale był silny... ciepły, solidny i nieustępliwy, namacalne
przypomnienie o fakcie, że był kimś więcej niż człowiekiem, kimś śmiertelnie
niebezpiecznym, mrocznym i potężnym.
Ignorując jej sprzeciw zaniósł ją z powrotem do swojej kwatery. Kopnął drzwi, a te
zatrzasnęły się nim z ogłuszającym hukiem. Postawił ją na ziemi, ale nie dał żadnej
szansy, by zdołała od niego uciec. Zanim udało się jej zaczerpnąć następny oddech,
Kellan przycisnął ją plecami do zamkniętych drzwi, przygniatając prawie całą
powierzchnią swojego ciała, muskularne ramiona otoczyły ją z obu stron i zamknęły
jak w klatce.
Spojrzała w górę, piorunując go wzrokiem, próbując ignorować gorące ukłucie
świadomości, która przeszyła ją jak strzała w odpowiedzi na tak bliski kontakt ich
ciał. Jej piersi stały się wrażliwe i obolałe, a sutki napięły się pomimo wrzącej w niej
furii.
Kellan oddychał gwałtownie, jego bursztynowe oczy prawie ją parzyły.
- Niech to szlag, Mira. Mówiłem ci, żebyś nie opuszczała tego pokoju.
- Obawiając się tego, co mogłabym zobaczyć?
Uniosła brodę, zazdrość jak kwas wciąż paliła ją w głębi gardła. - Chyba
powinieneś być ostrożniejszy, Bowman. To ty zostawiłeś otwarte drzwi.
Jego spojrzenie nawet na mgnienie nie opuszczało jej twarzy. Ale usłyszała za sobą
metaliczny stuk przesuwającej się zapadki, przekręconej jedynie siłą jego umysłu.
- Teraz są zamknięte. - Gdy to mówił, obnażył zęby i kły, jego głos przypominał
mroczny warkot, co nie powinno wywołać kołatania jej serca, a jednak je
spowodowało. Jej żyły nie powinny wibrować, puls uderzać tak szaleńczo, gdy
trzymał ją w ramionach, uwięzioną w tym trudnym do zniesienia miejscu pomiędzy
gniewem, a poczuciem krzywdy, świadomością i potrzebą.
Nie chciała go pragnąć... nie teraz. Nie gdy gotowała się ze złości, ciągle walcząc z
gorzkimi łzami, które wciąż były na krawędzi wypłynięcia od chwili, gdy ujrzała
jego usta na innej kobiecie. Ludzkiej kobiecie, która mogła żywić go, karmić, dawać
mu coś, czego Kellan nigdy nie wziął od Miry.
- Dlaczego mi nie powiedziałeś? - Słowa, łamiącym się szeptem, spłynęły z jej
języka, zanim zdołała cofnąć je z powrotem. - Dlaczego, po prostu nie powiedziałeś
mi, że jest ktoś inny?
Wypełnione żarem oczy zapłonęły jeszcze jaśniej. - Ponieważ to nie byłaby prawda.
- Widziałam cię, Kellan - w tamtej chwili, z Candice. Widziałam twoje kły w jej
nadgarstku. Jej krew była na twoich wargach...
- Tak - przyznał się ze stoickim spokojem. - Pożywiałem się od Candice z
konieczności. Żywiłem się od niej wiele razy, ponieważ pochodzę z Rasy i nie mogę
obchodzić się bez krwi. Żywię się od niej dlatego, że mogę jej ufać i ponieważ ona
niczego ode mnie nie żąda.
Mira gwałtownie sapnęła. - Jakie to dla ciebie wygodne - chciała, żeby zabrzmiało
to ostro i obojętnie, ale nie była w stanie ukryć faktu, że została zraniona.
Nienawidziła tej kruchości w sobie, nie cierpiała tego, że on może ją teraz usłyszeć i
bez wątpienia również dostrzec w jej wilgotnych oczach. Przymknęła powieki i
spróbowała uciec spojrzeniem, ale Kellan na to nie pozwolił.
Bezlitosny, uniósł jej twarz, po czym przysporzył jeszcze większego cierpienia
wycierając ślad pojedynczej, ciężkiej łzy kciukiem muskając jej policzek.
- Spójrz na mnie, Mira. Powiedz mi, czy myślisz, że było coś więcej oprócz tego,
co zobaczyłaś, niż to co mówię, że miało tam miejsce. - Jego głos osiągnął kolejny
poziom żarliwości. - Spójrz mi w oczy. One wciąż płoną. Wciąż płoną głodem,
chociaż wypiłem od Candice wystarczającą ilość krwi. Spójrz na moje dermaglify,
Miro. Gdy stoję tu przed tobą, czy dostrzegasz w nich zaspokojenie, a może też wciąż
pulsują wściekłymi barwami głodu i ciemnymi kolorami innej, głębszej potrzeby?
Mira nie chciała na niego patrzeć, ale nie dał jej żadnego wyboru. Jak tylko
posłuchać jego żądania i na niego spojrzeć... naprawdę dostrzec go takim, jakim był;
potężny mężczyzna i jednocześnie niebezpieczna, nadnaturalna istota... zdała sobie
sprawę, że wszystko, co właśnie jej powiedział było prawdą. Chociaż ostrze jego
pragnienia krwi zostało nieco wygładzone, wcale nie był zaspokojony.
Kellan przywarł do niej, pozwalając jej poczuć pełną długość twardego ciała.
Pochylił ku niej głowę, jego cichy pomruk łaskotał wrażliwą konchę jej ucha.
- Czy ja wyglądam jak zaspokojony mężczyzna, który wziął to, czego pragnął od
kogoś innego, niż od kobiety, którą pożądam ponad wszystko?
Oddech, który uwiązł Mirze w gardle, nagle wydostał się razem z cichym jękiem.
Poczuła jego sztywne pobudzenie, czuła, jak pożądanie promieniuje z niego
namacalnym żarem.
Kellan wymruczał mroczne przekleństwo.- Przez osiem lat pragnąłem znaleźć
kogoś, kto sprawiłby, że mógłbym o tobie zapomnieć. Ale nie znalazłem nikogo,
Mira.
Jego wargi zamknęły się wokół konchy jej ucha, zasysając ją delikatnie pomiędzy
zęby i kły. Jego ciepły oddech owiewał jej ucho, sięgając w dół w głąb niej,
sprawiając, że przyśpieszył jej puls i zaczęły drżeć uda.
- Nie było nikogo oprócz ciebie, Mira. - Ujął jej twarz w dłonie i pocałował ją. To
nie było żadne delikatne muśnięcie takie jak przed chwilą, ale gwałtowne żądanie.
Zaborczy, gorący pocałunek zawłaszczał ją niecierpliwie i bez miłosierdzia. To było
roszczenie, surowe i nieposkromione.
I Mira uległa temu bez opamiętania.
Nie mogła mu się oprzeć, ani tej pasji, która przepływała przez jej ciało gorącymi
falami, gdy pogłębił pocałunek, przyciągając jej ciało do swoich twardych płaszczyzn
i napiętych krawędzi.
Wątły opór wylał się z Miry, jak woda z pękniętej tamy, razem z resztkami ochoty
do walki. Owinęła wokół niego swoje ramiona i otworzyła się na jego plądrujący
pocałunek. Roztapiała się od środka. Krew w żyłach płynęła gorącym strumieniem,
rozgrzewając jądro jej kobiecości. Kończyny stały się słabe i wiotkie jak z gumy.
Pragnęła go. O Boże, jak ona go pragnęła.
Chciała, by ten moment trwał wiecznie - Kellan - wymruczała, wyginając się w łuk,
żeby zbliżyć się do jego żaru. Kilka sekund później zaczęła dyszeć, gdy jego dłonie
wsunęły się pod przód jej luźnej koszulki. Jego palce były szorstkie, zgrubiałe i
stwardniałe po latach walki. Lecz ich dotyk był delikatny, wzbudzający dreszcze, gdy
jego ręce prześliznęły się po jej żebrach, w kierunku nagich krągłości piersi.
Przykrył je dłońmi, lekko ścisnął, kciukami potarł sutki, które pod wpływem tej
pieszczoty stały się twarde jak kamyki.
Mira ukryła twarz w zagłębieniu silnego ramienia, delektując się dotykiem jego rąk
na nagiej skórze. Również go dotknęła, przebiegając palcami po silnych mięśniach
znajdujących się wzdłuż obu stron kręgosłupa, odtwarzając w pamięci ich każdy cal,
pamiętając jego ciało, jakby nigdy się nie rozstawali.
- O Boże... Kellan. Tak mi tego brakowało. Tęskniłam za tobą... za nami.
Jego odpowiedź była cichym pomrukiem, który zawibrował w niej głęboko, aż do
szpiku kości. Bez słowa, bez pytania o pozwolenie, obrócił ją wokół siebie i
poprowadził w kierunku łóżka, nie przestając obsypywać pocałunkami.
Nie mogła mu się oprzeć, nawet jeśliby próbowała. Wszystko, co w niej kobiece
było chętne, oszołomione i wilgotne, aż nazbyt skwapliwie pragnące znowu go
powitać.
Pchnął ją na materac i podążył za nią, nakrywając swoim ciałem. Jego język
zagłębiał się w jej usta, wsuwając się i cofając, wyraziście informując do czego
dążyli. Mira otworzyła do na niego, wychodząc mu na spotkanie własnym językiem,
biorąc, gdy się wycofał, ustępując, gdy wracał po więcej. Przytulała się do niego
wyginając ciało w łuk, pragnąc mieć go bliżej, głęboko w swoim wnętrzu.
Nawet po tak długim czasie, wiedział czego od niego potrzebowała. Dokładnie znał
miejsca, w których pragnęła być dotykana, jak ją całować. Wiedział wszystko, nadal,
po tak wielu latach.
Mira wpiła palce w jego gęste, kasztanowe włosy, kiedy posiadł jej usta w jeszcze
gorętszym, bardziej wymagającym pocałunku, który podziałał na nią jak narkotyk.
Nie wiedziała jak mu udało się zdjąć z niej spodnie i bieliznę, ale nie dbała o to. Bo
Kellan nagle zsunął się w dół jej ciała i uniósł rąbek T-shirtu, wycałowując wilgotną
ścieżkę wzdłuż jej płaskiego brzucha. Jęczała, wijąc się na łóżku, gdy masował jej
piersi, po czym wziął jeden brzoskwiniowy sutek do swoich ust. Drugiemu również
nie poskąpił pocałunku, delikatnie drażniąc go zębami.
- Smakujesz tak samo - wymruczał z ustami przy jej skórze. - Tak samo słodko i
delikatnie.
Nie mogła odpowiedzieć, zdołała tylko wplątać palce w prześcieradła i zachłysnąć
się oddechem, gdy jego usta rozpoczęły wędrówkę w dół, pozostawiając ogniste
ślady wszędzie, gdzie dotknął wargami jej skóry. Zatrzymał się dłużej przy kości
biodrowej, polizał jej wrażliwy szczyt.
- Tu jeszcze słodziej.
O Boże.
Podniosła głowę i popatrzyła, podczas gdy on schodził coraz niżej. Kiedy znalazł
się u zbiegu ud, posłał jej gorące spojrzenie, jego tęczówki zalane były
bursztynowym blaskiem, pożerającym wąskie szparki pionowych źrenic. To
nieziemskie spojrzenie drapieżcy wręcz wpijało się w nią, końcówki jego ostrych
kłów stawały się dłuższe, gdy rozciągnął swoje usta w zmysłowym uśmiechu. Po
czym rozsunął jej uda i zatopił się pomiędzy nie.
Pocałował trójkąt jasnych loków strzegący sekret jej płci. Mira wstrzymała oddech,
tętno szalało, żyły wypełniły się płynnym ogniem. Kolejny pocałunek, ten trwał dużo
dłużej, koniuszek jego języka rozdzielił wrażliwe fałdki. Lizał ją leniwie, ssąc i
pociągając delikatny pączek wilgotnym ciepłem języka. Gdy sięgnął głębiej pomruk
jego satysfakcji zawibrował na jej kobiecości.
- Jaka słodka i soczysta. To jest to, czego pragnąłem. Ciebie, Mira.
Ponownie dotknął jej ustami. Powietrze uszło jej z płuc w drżącym westchnieniu,
doznania przeszyły ją jak maleńkie błyskawice przed nadejściem burzy. Bawił się
nią, drażniąc jej łechtaczkę, igrał z nią aż płatki jej ciała zapłakały dla niego.
- Potrzebuję cię - wysapała, unosząc się i sięgając ku niemu. Wpiła palce w jego
silne ramiona.- Proszę cię Kellan. Nie chcę dłużej czekać. Boję się, nie chcę czekać
już ani sekundy...
Obawiała się, że za chwilę coś ich rozdzieli i rzeczywistość rzuci ich tam, gdzie
byli kilka minut temu: wrogowie, nie kochankowie; nieznajomi, nie przyjaciele.
Powrotu do kobiety i mężczyzny z odległej, wspólnej przeszłości, do niepewnej
teraźniejszości i niewiadomego jutra.
Mira nie mogła go puścić, nie teraz.- Chodź tu. Muszę znowu poczuć, że jesteś przy
mnie. Pragnę cię w sobie.
Cokolwiek odpowiedział zgubiło się w głębokim, dudniącym warknięciu. Podniósł
się, jednocześnie pozbywając się spodni. Mira chłonęła jego widok; nagi, szczupły i
piękny. Tak silny i potężny.
Taki żywy.
Od jak dawna śniła o takiej chwili? O byciu znowu z Kellanem, o jego powrocie z
martwych?
To sprawiło, że teraz była zachłanna. Zdesperowana, by trzymać go w ramionach
jak najbliżej, tak blisko jak tylko mogły znaleźć się ich ciała. Kellan okrył ją sobą, z
każdego skrawka ciała emanując ciepłem i męskością. Pocałował ją jeszcze raz,
głęboko, długo i zaborczo. Wcisnął się pomiędzy jej uda, jego pobudzenie było grube
i twarde, umościł się nim w wilgotnej szczelinie jej kobiecości.
Nie dość blisko.
Mira przesunęła swoje biodra, nakłaniając go do pierwszego pchnięcia. Zassała
jego język, a penis drgnął mu w odpowiedzi. Kellan jęknął w jej usta, ten dźwięk
wypełniała pierwotna żądza. Z przekleństwem przerwał ich pocałunek i spojrzał na
nią podpierając się na pięściach.
- Chciałbym robić to z tobą powoli, ale... - jego głos załamał się, potrząsnął głową i
delikatnie poruszył biodrami. Główka jego penisa naparła na nią, jakby na próbę.
- Chryste, to jest zbyt cudowne... tak wspaniale cię czuć.
Serce Miry tłukło się w jej piersi jak ptak uwięziony w klatce, każde zakończenie
nerwowe drżało z nieopanowanej żądzy. - Nie chcę powoli. Jest między nami tak
wiele straconego czasu. Nie marnujmy go już, Kellan. Nie teraz.
Skinął głową, wpijał się w nią wzrokiem, kiedy wykonywał kolejne testujące
pchnięcie. - Jesteś taka ciasna. Tak samo jak za pierwszym razem, gdy ze sobą
byliśmy.
Tamtego, pierwszego... jedynego razu, kiedy kochała się z Kellanem była dziewicą.
On też. Pomimo, że ich niezaprzeczalne wzajemne pożądanie istniało przez wiele lat
przed tamtą nocą, aż do tamtego czasu nigdy go nie spełnili. Początkowo Mira była
za młoda, następnie, później, gdy stała się kobietą, Kellan rzucił się w wir
obowiązków wobec Zakonu, podejmując się misji, które zajmowały go tygodniami, a
czasami nawet całymi miesiącami. Ale zawsze do niej wracał, a kiedy to robił, nigdy
nie trwało to zbyt długo, by skończyli w plątaninie ramion, nóg i poszukujących się
ust. Nauczyli się dawać sobie przyjemność na różne sposoby, zanim osiem lat temu,
w końcu ich pragnienie okazało się silniejsze niż jakiekolwiek zakazy lub
ograniczenia. Mira oddała się Kellanowi, a on jej.
To było magiczne. Cudowne. Dopóki kilka godzin później bomba buntowników nie
odebrała im wszystkiego.
Patrzyła na Kellana, unosił się nad nią w miękkiej ciszy jego posłania. Jej serce
wciąż nosiło rany po wszystkim co zdarzyło się tamtej nocy i latach, jakie po niej
nastąpiły. Ale ten moment był prawdziwy. To była teraźniejszość i należała do nich.
Uśmiechnęła się, czując na sobie jego nagie ciało, po czym jęknęła z bólu
niezaspokojenia, gdy szeroka główka jego męskości rozciągała jej tak
nieprawdopodobnie ciasne wnętrze. Obchodził się z nią bardzo ostrożnie. Zbyt
ostrożnie. Sięgnęła w górę, żeby pogłaskać jego przystojną twarz.
- Przez cały ten czas nie było nikogo innego, Kellan.
Mgnienie konsternacji przemknęło po jego wyostrzonej pożądaniem twarzy.
- Nikogo?
Pokręciła głową - Tylko ty.
- O Boże - na chwilę zamknął oczy, a gdy ponownie je otworzył. Płonęły innym
twardszym światłem. Nie był zadowolony. Wcale nie. - Chryste, Myszko. Niech cię
cholera. Niech szlag trafi nas oboje za brak zdrowego rozsądku, który pozwoliłby
nam odpuścić i pogodzić się z sytuacją.
Z warknięciem przez zaciśnięte zęby i kły, zanurzył się w nią szybkim, głębokim
pchnięciem. Mira krzyknęła, gdy ją wypełniał, zagryzając wargę, kiedy początkowy
piekący ból jego inwazji ustąpił miejsca uczuciu cudownej pełni.
Jasna cholera.
Poczuł się tak cudownie.
Ona też czuła się wspaniale, trzymając go w ramionach głęboko zanurzonego w jej
wnętrzu. Znała ten taniec, wszystkie jej zmysły śpiewały, jakby to było zaledwie
wczoraj, gdy ostatni raz całowała go w ten sposób... nagiego i zadyszanego, skóra
przy skórze, roztapiając się z przyjemnością i pragnąc więcej. Ich pierwszy raz razem
napiętnował jej zmysły, przez cały czas nosiła w sobie to wspomnienie. Było
wszystkim, co jej po nim pozostało, i chroniła je jak własną duszę.
A teraz znowu miała Kellana przy sobie. I w sobie.
Jego imię opuszczające jej wargi było jedynie ochrypłym szeptem, ponieważ
przyśpieszył tempo, każde długie pchnięcie sięgało coraz głębiej, docierając
dokładnie do ognia, który już w niej huczał. Jego usta nakryły jej wargi, gdy
pierwszy krzyk spełnienia zaczął formować się w głębi jej gardła.
Nie okazał żadnej litości, ale przecież jej nie potrzebowała. Nie tym razem. Nie,
kiedy jej głód był wciąż tak pierwotny i nienasycony. Orgazm budował się
błyskawicznie. Każde jego pchnięcie i wycofanie się, każdy pocałunek i pieszczota
prowadziły ją coraz bliżej krawędzi. Kellan wbijał się w nią z niepohamowaną
determinacją, spychając w kierunku przepaści
- O Boże - wysapała, gdy uderzyły w nią pierwsze gorące fale. - Kellan.
Mira chwyciła się go i spadła głową w dół w rozkosz tej chwili. Chłonąc
przyjemność, nie przejmując się narastającą w sercu obawą, że to szczęście mogło
trwać bardzo krótko.
PRZEKŁAD -
wykidajlo
KOREKTA -
VIOLA