LEANNE BANKS
Niezależna narzeczona
PROLOG
- Jak to jest, kiedy ma się dwanaście lat? Jenna Jean Anderson
przez chwilę zastanawiała się nad odpowiedzią. W milczeniu patrzyła
na oświetlone światłem latarki twarze Emily i Maddie.
- Nie mam pojęcia. - Wzruszyła ramionami. - W każdym razie to
więcej niż jedenaście.
- I nie jest się już dzieckiem - dodała Maddie.
- Moja mama mówi, że jak skończę dwanaście lat, będę mogła
malować usta - pochwaliła się dziesięcioletnia Emily, ubrana w
szlafroczek z falbankami.
- Ja pewnie będę musiała poczekać z tym do osiemnastki -
mruknęła ponuro Maddie.
Jennie Jean na szmince specjalnie nie zależało. Właśnie skończyła
dwanaście lat i na razie oznaczało to tylko to, że przez całe lato będzie
się musiała opiekować pięcioma młodszymi braćmi.
Na szczęście mama zgodziła się, by tę noc spędziła razem z
koleżankami w przydomowym ogródku. Choć na jakiś czas mogła
zapomnieć o braciach. Już po południu zawiesiła na sznurze do
bielizny starą kapę, na ziemi ułożyła koc i wyposażyła swój namiot w
dwie latarki, radio tranzystorowe, oranżadę i herbatniki.
- Mam zamiar nie kłaść się aż do drugiej - oznajmiła
przyjaciółkom, spoglądając na zegarek.
- Moja mama twierdzi, że jak się w nocy nie śpi, to ma się wory
pod oczami - powiedziała Emily.
- Tylko starzy ludzie mają wory - wtrąciła się Maddie.
- No właśnie. Jenna Jean jest już stara. Ona może mieć wory.
Maddie oświetliła latarką twarz Jenny.
- Na razie żadnych worów nie widzę. Jenna Jean odsunęła się od
światła.
- Wszystko mi jedno, czy będę miała wory, czy nie. Nie mam
ochoty spać. Co chcecie robić? Zagramy w dwadzieścia pytań?
Maddie wyciągnęła papierową torbę.
- Przyniosłam karty do flirtu i kości do gry.
- A ja moją tiarę. - Emily uśmiechnęła się i ostrożnie włożyła to
osobliwe nakrycie na głowę Jenny Jean. - Dziś są twoje urodziny,
więc ty powinnaś ją nosić.
Jennie Jean było trochę głupio mieć taką ozdobę na głowie, ale
doceniła gest przyjaciółki.
- Dzięki. Włączę...
- Jenno Jean - odezwał się jakiś głos tuż obok namiotu.
Jenna Jean jęknęła. Był to głos prześladujący ją w
najkoszmarniejszych snach.
- To Stanley Michaels - szepnęła Maddie.
- Jenna Jean, Jenna Jean, płaska jak drewniany klin.
Jenna Jean, zawstydzona, zerwała się na równe nogi. Wiedziała,
że jest wysoka, chuda i że ma rzadkie włosy w mysim kolorze, ale do
niedawna zupełnie jej to nie przeszkadzało.
- Zabiję go! Rozwalę mu tę wstrętną gębę.
- A może on się w tobie kocha - mruknęła Emily. To był właśnie
ten najgorszy koszmar. Stanley był najwstrętniejszym chłopakiem w
okolicy.
- Odkąd urósł dziesięć centymetrów i pokonał mnie w rzutach do
kosza, stał się nie do wytrzymania. Kiedy był niższy i mama kazała
mu chodzić na lekcje stepowania, był dużo sympatyczniejszy.
- Chętnie chodziłabym na takie lekcje - rozmarzyła się Maddie.
- Co z tobą, Jenno Jean? Boisz się? - odezwał się znów Stanley.
Na moment wsunął głowę pod kapę, a potem uciekł co sił w nogach.
Czerwona ze złości Jenna Jean wyskoczyła z namiotu i pobiegła
za nim. Żałowała, że już nie jest od niego wyższa. Postanowiła dać mu
nauczkę. Musi go... W tej chwili o coś się potknęła i runęła jak długa.
Stanley natychmiast przygwoździł ją do ziemi. Przyglądał się jej z
pełnym zadowolenia uśmiechem. Na próżno próbowała wyrwać się z
jego uścisku.
- Puść mnie, ty kretynie!
- Albo mi dasz swoje herbatniki, albo napluję ci w twarz.
Jenna Jean zdecydowanie potrząsnęła głową. Tylko to jej
pozostało.
- Jesteś najwstrętniejszym chłopakiem na świecie. Zobaczysz, że
skończysz w więzieniu!
- Dawaj te ciastka i to już! Jenna poczuła, że łzy napływają jej do
oczu. Nie, tylko nie to. Pozostało jej jedno wyjście. Tak postąpiłby jej
młodszy brat. Odwróciła głowę i... ugryzła Stanleya w rękę.
Stanley wrzasnął, ale Jenna Jean puściła go dopiero wtedy, kiedy
zaczął ją o to błagać. Klnąc pod nosem, prawie płacząc, chłopak co sił
w nogach pobiegł do domu.
Z namiotu wypełzły Maddie i Emily. Pomogły Jen - nie wstać.
- Ależ ty jesteś odważna. Już miałam go walnąć latarką -
powiedziała Maddie.
Emily pokiwała głową.
- Nieźle go musiałaś ugryźć. Masz krew na brodzie. Jenna Jean
otarła brodę i spojrzała na swoją rękę.
- O, nie! Mam na ustach krew Stanleya Michaelsa! - Szybko
splunęła na trawę. - Zaraz zwymiotuję!
- Napij się oranżady. - Emily podała jej papierowy kubek.
Jenna Jean w świetle latarki znalazła leżącą w trawie tiarę.
- Mam nadzieję, że Stanley będzie musiał pójść z tą ręką do
lekarza. Założą mu szwy i zrobią zastrzyk.
- Może dostanie wścieklizny - rozmarzyła się Maddie.
- Przecież tylko zwierzęta mają wściekliznę - rozczarowała ją
Jenna.
- Trudno. - Maddie wzruszyła ramionami, a Emily z powrotem
włożyła tiarę na głowę Jenny Jean.
- No i znów jesteś urodzinową księżniczką - powiedziała.
- Nie chcę być księżniczką - obruszyła się Jenna, wciąż myśląc o
tym wstrętnym Stanleyu. - Chcę być królową.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Została królową.
Prawie królową. Ważną osobą.
Od zaledwie dwóch lat była jednym z zastępców prokuratora
okręgowego, ale zdążyła już zgromadzić na swym koncie wiele
sukcesów. Oprócz rzadkich spotkań z Maddie i Emily, przyjaciółkami
z dzieciństwa, nie prowadziła w ogóle życia towarzyskiego. Cały swój
czas poświęcała pracy.
Jenna wiedziała, że jest młoda, ale czuła, że cel, jaki sobie w
życiu postawiła, jest już blisko.
Niestety, jej współpracownicy także o tym wiedzieli. Nie chcąc,
by myśleli, że zadziera nosa, od czasu do czasu grywała z nimi w
koszykówkę. Uważała to po prostu za jeszcze jeden służbowy
obowiązek.
- Ręce przy sobie, Winnie - ostrzegła Edwarda Winthorpa,
prawnika zajmującego się oskarżeniami o błędy w sztuce lekarskiej,
który miał paskudny zwyczaj podszczypywania jej w czasie gry.
- Przy tobie nie jest to łatwe - roześmiał się nie zrażony Winnie.
Jenna zgrabnie go wyminęła, rzuciła piłkę najbliższemu
zawodnikowi
ze
swojej
drużyny,
niedawno
zatrudnionemu
prawnikowi, i podbiegła bliżej kosza.
Kiedy przeciwnicy zablokowali młodego prawnika, ten odrzucił
piłkę z powrotem do Jenny. Jenna zauważyła lukę w obronie
przeciwnej drużyny, wsunęła się w nią i odbijając się mocno od
podłogi, skoczyła i wrzuciła piłkę do kosza. Potem nagle wpadła na
Winnie'ego i natychmiast poczuła rwący ból w kostce.
- Dwa punkty dla nas! - uradował się prawnik. Leżąca na ziemi
Jenna próbowała wstać, ale ból nie pozwolił jej nawet na najmniejszy
ruch.
- O Jezu! - jęknęła. Zamknęła oczy i już tylko słyszała, że
koledzy przerwali mecz i skupili się wokół niej.
- Jen, co się sta... - mówiący zamilkł i zaklął cicho.
- O cholera, ona krwawi - powiedział ktoś drugi. Tylko nie to!
Jenna zagryzła wargę. Nie znosiła widoku krwi, szczególnie własnej.
- Patrzcie, to chyba kość. Tak, przebiła skórę. W tej chwili Jenna
wybrała najłatwiejsze wyjście.
Coś, czego jeszcze nigdy w życiu nie zrobiła. Zemdlała.
Odzyskała przytomność dopiero w izbie przyjęć, po zrobionym
prześwietleniu. Wciąż jednak była oszołomiona bólem.
- Witam, doktorze - usłyszała głos wiozącej ją pielęgniarki. -
Nasza pacjentka ma szczęście, że to pan ma dziś dyżur. Otwarte
złamanie, z przemieszczeniami.
- Dziękuję, Riley - odpowiedział jakiś mężczyzna, najwyraźniej
lekarz. - Sprawdź, czy sala operacyjna jest wolna. Jeśli tak, to zaraz
weźmiemy się do roboty. Kiedy pacjentka się obudzi, będzie bardzo
cierpiała.
- Już się obudziła - oznajmiła Jenna głosem, który nawet w jej
uszach brzmiał obco. Na otwarcie oczu jednak się nie odważyła.
Usłyszała szelest papierów, a potem ciche, stłumione parsknięcie.
- Dzień dobry pani. Nazywam się Michaels. Jestem lekarzem i
będę się panią opiekował. Jeśli nam się uda, to jeszcze dziś panią
poskładam, zszyję i założę gips.
Jenna odetchnęła z ulgą. Zawsze oceniała mężczyzn po głosie, a
ten bardzo jej się spodobał. Nie był rozlazły ani ostry, jak głosy
niektórych jej kolegów. Łagodny i słodki jak miód, był niski i
uspokajający. Ten lekarz zdawał się mówić: „Zaufaj mi, kochanie".
Pewnie kobiety lecą do niego właśnie jak muchy do miodu. Choć
oszołomiona, dosłyszała podniecenie w głosie pielęgniarki. Próbując
unieść ciężkie powieki, Jenna poczuła na sobie delikatne, ciepłe
dłonie. Lekarz sprawdzał odruchy jej ciała.
- Pielęgniarka mówi, że to kontuzja odniesiona na meczu
koszykówki. Starcie jeden na jednego?
- Nie - udało się jej wyjąkać. Zamglonym z powodu środków
przeciwbólowych wzrokiem próbowała przyjrzeć się twarzy lekarza.
Wydawała jej się dziwnie znajoma.
- Au! - jęknęła i drgnęła gwałtownie, kiedy dotknął chorego
miejsca.
- Spokojnie. - Lekarz delikatnie, lecz zdecydowanie ujął ją za
ramiona i ułożył z powrotem.
Zauważyła jego rękę - dużą i silną, z niewielką, białawą blizną.
Teraz przyglądała mu się spod rzęs. Miał ciemnobrązowe, czujne
oczy, mocno zarysowaną szczękę, pełne usta i dołeczek w brodzie.
Dołeczek w brodzie. .. Nagle uświadomiła sobie, że ma przed sobą
dorosłą, bardziej atrakcyjną wersję... Jeszcze raz z przerażeniem
spojrzała na jego rękę.
- Stanley Michaels! - krzyknęła.
- Niech ci nie wpadnie do głowy pomysł, by znów mnie ugryźć.
A poza tym proszę mówić do mnie: doktorze Stanleyu Michaels.
- Jesteś lekarzem? - Naprawdę nie mogła w to uwierzyć.
- Jestem. Możesz sprawdzić na wydziale medycyny Uniwersytetu
Stanu Wirginia. Wyglądasz na zdziwioną, Jenno Jean.
- Jenno - poprawiła go. - Owszem, jestem zdziwiona.
Stanley wziął do ręki jej kartę.
- Jesteś na coś uczulona?
- Na poziomki. - Kiedy minął już szok i zaskoczenie, wrócił ból.
- Możemy zająć się moją nogą? Zaczynam mieć mdłości.
- Za chwilę wróci pielęgniarka. - Stanley zauważył, że Jenna
cierpi, i pogładził ją po ramieniu. - No, to czego się po mnie
spodziewałaś?
- Że skończysz w więzieniu - odparła szczerze, choć czuła, że
dawny kolega stara się tylko odwrócić jej uwagę od bólu.
- W szkolnych czasach chyba rzeczywiście na to się zanosiło -
odparł z uśmiechem doktor Stanley Michaels.
- Sala operacyjna jest wolna - oznajmiła, wchodząc, pielęgniarka.
- Znakomicie. Dzięki, Riley.
- Po zmianie wybieramy się na drinka. Może po operacji i pan się
do nas przyłączy?
Jenna nie tylko miała za chwilę być operowana przez chłopaka,
który w czasach szkolnych podglądał ją w szatni przed lekcjami
gimnastyki, ale w dodatku zmuszona była słuchać, jak umizga się do
niego ta kobieta. Tego było już dla niej za dużo.
- Stanley Michaels będzie mnie operował! - krzyknęła, czując
dziwną suchość w gardle.
Stanley wzruszył tylko ramionami.
- Jeśli chcesz zaczekać do jutra, to znajdziemy ci innego lekarza.
- Do jutra? - powtórzyła jak echo Jenna i aż jęknęła. Nie była
pewna, czy przeżyje najbliższe piętnaście minut. - Jesteś pewien, że
się na tym znasz?
- Tak. Jenna zamknęła oczy i pomodliła się w duchu.
- Dobrze. Zgadzam się. Stan poklepał ją po ręce.
- Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Za chwilę nic nie będziesz
czuła.
Człowiek nic nie czuje, kiedy jest martwy, pomyślała z
przerażeniem Jenna.
- Doktor Michaels jest znakomitym lekarzem - oznajmiła pełnym
uwielbienia tonem Riley.
Jenna wcale nie poczuła się lepiej.
- Możesz już podłączyć kroplówkę. Niestety, nie mogę pójść z
wami na drinka - dodał i spojrzał na Jennę. - Śpij dobrze.
- Tu masz receptę na środki przeciwbólowe - rzekł Stan.
Jenna wciąż nie mogła uwierzyć, że operował ją Stanley
Michaels. Trudno jej było zapomnieć, że był on prowodyrem prawie
wszystkich szkolnych rozrób, mniej lub bardziej śmiesznych, i że
chodził z dwiema trzecimi dziewczyn z jej klasy. Spojrzała na świeży
gips na nodze i zmarszczyła brwi.
- Jesteś pewien, że dobrze mnie poskładałeś? Nie będę kuleć?
- Na pewno nie. Możesz mi zaufać.
- Zaufać? Tobie?
- Zmieniłem się, Jenno Jean. Jestem już dorosłym,
zrównoważonym człowiekiem. A ty? Nadal gryziesz tych, którzy m a
j ą ochotę na twoje herbatniki?
Jenna z przykrością poczuła, że się czerwieni.
- Teraz już nieczęsto muszę uciekać się do samoobrony.
Mężczyźni, którzy chcą moich ciasteczek, stosują bardziej finezyjne
metody.
- Widzę, że obrażalska pozostałaś - zauważył Stanley, ale szybko
wrócił do spraw bieżących. Znów był tylko lekarzem. - Tym razem ja
tu rządzę, Jenno Jean. A ty masz robić, co ci każę. Zostawiłem szparę
w gipsie na wypadek opuchlizny, ale powinnaś raczej układać nogę
wysoko. Przez osiem do dwunastu tygodni powinnaś nie obciążać tej
kostki. A to znaczy, że będą ci potrzebne kule. Dopiero wtedy
zobaczysz, jakim diabelskim wynalazkiem są schody. Twoje auto ma
automatyczną przekładnię?
- Nie. W tej chwili Jenna uświadomiła sobie, jak wiele czeka ją
ograniczeń.
- A więc nie możesz prowadzić. Masz męża? - Stan znów
spojrzał w jej kartę.
- Nie - odparła prawie równocześnie z nim.
- A przyjaciela? Kogoś, z kim razem mieszkasz? Kochanka?
Jenna leżała nieruchomo. Już w dzieciństwie nauczyła się nie
okazywać emocji.
- Dam sobie radę - powiedziała z przekonaniem, choć na razie
jedynym rozwiązaniem, jakie przychodziło jej do głowy, były
taksówki.
- W nagłym wypadku zawiadomić... Maddie Pal - mer Blackwell.
- Stan zamilkł i pokiwał głową. - A więc wciąż przyjaźnisz się z
Maddie. Ta dziewczyna była niezłą rozrabiaką.
- To moja najlepsza przyjaciółka.
- Takie przyjaźnie to rzadkość. Szczęściara z ciebie. Takiego
komentarza, świadczącego o wrażliwości tego, który go wygłosił, nie
spodziewała się po Stanleyu Michaelsie. Nawet po dorosłym Stanleyu.
- Chcesz, żebym jeszcze raz powtórzył ci, co masz robić, Jenno
Jean?
- Jenno - poprawiła go odruchowo i pokręciła głową. - Wszystko
pamiętam. Mam układać nogę wysoko.
- Większość moich pacjentów bierze zwolnienie na całe te trzy
miesiące.
- Nie należę do większości twoich pacjentów. Stanley spojrzał na
nią z ukosa i skinął głową.
- Nie będę się z tobą spierał. Widzę, że nadal jesteś uparta.
- Po prostu zdecydowana.
Stanley przesunął rękę po prawie już suchym gipsie. Choć Jenna
wiedziała, że jest to gest czysto zawodowy, poczuła się dziwnie.
Wytrąciło ją to z równowagi.
- Założę się, że na sali sądowej jesteś diabłem w spódnicy.
- Powiedzmy raczej, że... nieźle sobie radzę.
- O, nie wątpię! A jak nazywają cię za plecami? Czy ma to coś
wspólnego z zębami? - spytał głosem tak słodkim, że żadna kobieta
nie pozostałaby nań obojętna. Żadna oprócz niej.
- Nie - odparła spokojnie. - Mówią o mnie Nóż.
- Ostry i szybki. Założę się, że szczególnie interesuje cię aorta.
- Tylko kiedy jest na wierzchu.
- No cóż, przez jakiś czas Nóż będzie musiał po - leżeć w
szufladzie. Przez najbliższe kilka tygodni żadnego chodzenia.
- Jeśli chodzi tylko o ból... - zaczęła Jenna.
- O ból i gojenie - zaznaczył Stan i wstał. - Noga potrzebuje
czasu, by się zagoić.
Jenna westchnęła.
- Nie mogę porzucić pracy. W moim harmonogramie nie ma
czasu na obiad, a co dopiero na złamaną nogę.
- Tym razem będziesz musiała go znaleźć.
- Ja... Stan uciszył ją palcem położonym na jej wargach.
Serce Jenny natychmiast zaczęło bić nierównym rytmem.
- Jenno Jean, w tej sprawie możesz mi zaufać. Ja też mam kilka
przezwisk. Jedno z nich to Święty Stan.
- Święty? - Jenna nie mogła powstrzymać śmiechu. - Dlaczego?
- Bo mój dotyk ma niesamowite zdolności gojące - odparł z
dumą Stan. - Bo jestem prawy i uczciwy. W dodatku mam anielskie...
- Dobrze, dobrze, wystarczy. Jakieś inne?
- Owszem. Doktor SM, ale to z powodu moich inicjałów.
Stan trzymał w ręku butelkę z piwem i obserwował przez okno
swojego mieszkania kilkunastoletniego chłopaka, który samotnie
wrzucał piłkę do kosza. Dzieciak pojawiał się tam co wieczór.
Ciekawe, co na to jego rodzice.
Stan westchnął i w zamyśleniu bębnił palcami w parapet. Minione
dwa dni były bardzo interesujące. Kto by przypuszczał, że będzie
leczył Jennę Jean Anderson? Nóż. Zawsze była ostra i nie wątpił, że
potrafi pociąć każdego oskarżonego na kawałki.
Zawsze też była intrygująco kobieca. Zbyt silna i zbyt
inteligentna dla większości chłopaków w ich klasie, więc zamiast
zajmować się miłostkami, skupiła się na nauce i garstce najbliższych
przyjaciół. I nigdy nie odstępowała od swoich zasad.
I tu trafiła kosa na kamień. Stan zawsze wolał sam ustanawiać
zasady i tylko im się podporządkowywać.
Jenna Jean osiągnęła jednak coś, co jemu się nie udało. Kultywuje
dawne przyjaźnie i zdołała znaleźć swoje miejsce na ziemi.
Zazdrościł jej tego, bo sam czuł się pozbawiony korzeni. Po stażu
na Zachodnim Wybrzeżu i specjalizacji na Florydzie wrócił do
Roanoke w poszukiwaniu stabilizacji. Od lat nie był w rodzinnym
mieście i nawet nie przypuszczał, że tak bardzo będzie za nim tęsknił.
Kiedy wyjeżdżał, myślał, że nigdy już tu nie wróci. Zawsze
uważał Roanoke za senną mieścinę. Z początku więc zachwycał się
tempem życia większych miast, różnorodnością ludzi i miejsc. W
końcu jednak i Los Angeles, i Miami okazały się zbyt ruchliwe. Kiedy
przed dziewięcioma miesiącami zmarł jego przyjaciel, szok wywołany
tą śmiercią zmusił Stana do refleksji nad minionymi dziesięcioma
latami swego życia.
Czy oprócz sukcesów zawodowych było coś, z czego mógłby być
dumny? Nikogo ze znajomych nie nazwałby przyjacielem, a kobiety...
Przychodziły i odchodziły, a on nawet nie pamiętał ich imion.
Chciał czegoś więcej. Tego, co do tej pory uważał za
niepotrzebne i przyziemne. Domu, prawdziwych przyjaciół, jakiegoś
celu, może kogoś, kto by na niego liczył. Nie bardzo wiedział, jak to
osiągnąć, ale czuł, że zmiany są konieczne.
ROZDZIAŁ DRUGI
Tydzień później Jenna z przerażeniem patrzyła, jak Stan rozcina
jej gips. Noga okazała się spuchnięta i sinożółta. Żałowała, że nie ma
czym jej przykryć.
- Dlaczego zmieniasz gips tak szybko?
- Żeby zdjąć szwy i obejrzeć ranę - odparł Stan, odkładając na
bok kawały białego gipsu. - Wygląda nieźle. Bierzesz antybiotyk,
prawda?
Jenna kiwnęła głową.
- To zupełnie nie wygląda jak moja noga.
- Jest tylko trochę spuchnięta. To normalne. Teraz zdejmę szwy i
założymy nowy gips.
Mary, asystentka Stana, delikatnie umyła nogę Jenny. Kojący
dotyk jej rąk pomógł Jennie trochę się zrelaksować. Od chwili kiedy
do gabinetu wszedł Stan, była bardzo spięta.
Oczywiście był kompetentny i dokładny, ale Jenna wciąż widziała
w nim chłopaka z dawnych lat. Chłopaka, który zdążył stać się
mężczyzną. Próbowała skupić się na fakcie, że jest przede wszystkim
lekarzem.
- Czy ten nowy gips będę już nosiła do końca kuracji?
- Nie. Będziemy go zmieniać co trzy tygodnie. I prześwietlać
nogę, żeby zobaczyć, czy wszystko dobrze się goi.
Jenna skrzywiła się i z niesmakiem spojrzała na porośniętą
włoskami łydkę.
- Czy jest jakaś możliwość, żebym skorzystała z maszynki do
golenia? - szepnęła do Mary.
- Chyba tak, ale... Nagle zadzwonił interkom i Stan nacisnął
guzik.
- Mam tu u siebie pewnego trzylatka. Chciałbym, żeby Mary go
prześwietliła - rzekł jakiś męski głos. W tle słychać było dziecięcy
płacz.
- W tej chwili jest bardzo zajęta, Abernathy - odparł Stan.
- Pacjent, którego miał pan przyjąć o drugiej, odwołał wizytę -
poinformowała go Mary.
- Dobrze, w takim razie idź, ale wracaj szybko. Musisz mi pomóc
z tym gipsem.
- Mamy kłopoty z personelem, bo jedna z naszych pielęgniarek
walczy z porannymi mdłościami - zwrócił się do Jenny Stan, kiedy
Mary wyszła.
Jenna odruchowo kiwnęła głową. Najważniejsza w tej chwili była
jej noga. Musiała zapomnieć o wstydzie.
- Czy mogłabym skorzystać z maszynki do golenia? - spytała.
- Przeszkadza ci te kilka włosków? - uśmiechnął się Stan.
Dla niej nie było to wcale kilka włosów, lecz gęstwina.
- Naprawdę muszę je ogolić - nie ustępowała Jenna.
- Zazwyczaj nie golimy nóg w naszym gabinecie - odparł Stan,
zajęty przygotowaniem gipsu. - Radzę moim pacjentkom, żeby przez
te trzy miesiące udawały, że pochodzą z jakiegoś egzotycznego kraju.
Jenna miała ochotę go zamordować. Zamiast tego policzyła w
duchu do dziesięciu.
- A nie moglibyśmy zrobić wyjątku?
- Naprawdę tak ci to przeszkadza?
- Gotowa jestem błagać na klęczkach, ale niestety, jak widzisz,
nie mogę nawet zgiąć nogi.
Stan patrzył jej w oczy i stukał długopisem w udo. Choć miał na
sobie biały fartuch i swobodnie posługiwał się medycznym żargonem,
wcale nie wyglądał na lekarza. Jego włosy były lekko potargane,
ramiona miał szerokie jak atleta i bardzo, za bardzo męskie rysy
twarzy.
Był najseksowniejszym mężczyzną, jakiego w życiu widziała.
Jenna aż się skrzywiła na tę myśl. Skąd jej to przyszło do głowy?
- No, dobrze. - Stan wzruszył ramionami. - Mam akurat trochę
wolnego czasu.
Wyjął z szuflady jednorazową maszynkę i szybko namydlił jej
nogę.
- Sama to zrobię! - Jenna powstrzymała jego rękę.
- Akurat - roześmiał się Stan. - Zatniesz się, dostaniesz zakażenia
i pozwiesz mnie do sądu.
- Nie, na pewno tego nie zrobię. Stan pokręcił głową.
- Wybór masz raczej ograniczony, Jenno Jean. Albo ja cię ogolę,
albo nikt.
- Dobra, gol! - odparła po chwili namysłu. Uznała, że Stan patrzy
na jej nogę jak mechanik na śrubki. W ogóle nie kojarzy mu się ona z
seksem.
Stan skinął głową i uśmiechnął się.
- Z czego się śmiejesz? - spytała Jenna.
- Zastanawiam się, co by powiedzieli chłopcy z Cherry Lane,
gdyby zobaczyli mnie golącego nogę Jenny Jean Anderson.
- Masz na myśli kumpli z twojego gangu? Tych chuliganów,
którzy terroryzowali całą okolicę?
- Owszem. Byliśmy bardzo z siebie dumni. - Stan wolno
przesuwał maszynkę od jej kostki do kolana. - Nawet się
wytatuowaliśmy.
- Poważnie?
- Mam ci pokazać? - zażartował Stan.
- Nie wierzę ci.
- Udało nam się tylko zdobyć niezmywalne flamastry, które,
niestety, okazały się jak najbardziej zmywalne.
Był tak blisko niej, że czuła zapach jego wody po goleniu i mogła
dokładnie policzyć jego rzęsy. Długie, pewne posunięcia maszynki
były tak zmysłowe, że Jenna wstrzymała oddech.
- Byliśmy z sobą tak blisko jak bracia - mruknął z wyraźną
tęsknotą w głosie Stan.
- Dlaczego nie spróbujesz któregoś z nich odnaleźć?
- Sam nie wiem. - Stan wzruszył ramionami. - Dzieci nie zawsze
wyrastają na takich ludzi, na jakich się zapowiadali. Oprócz ciebie.
Wszyscy wiedzieliśmy, że Jenna Jean będzie kimś.
Był to bardzo miły komplement.
- Dzięki, ale i mnie nie było łatwo.
- Ale teraz nie masz się czego wstydzić. - Stan popatrzył na nią
uważnie.
Jennie z trudem udało się nie zarumienić. Mimo że nie wyglądała
najlepiej, przy nim czuła się atrakcyjna, a nawet seksowna. Ciekawe,
czy złamana noga ma jakiś wpływ na jej umysł?
- Dobrze sobie radzisz z tą maszynką - zauważyła. Jednym
długim pociągnięciem Stan zakończył golenie i zaczął spłukiwać
mydło z ostrza.
- Lubię swoją pracę - odpadł Stan i puścił do niej oko.
- Co w niej takiego przyjemnego?
- Lubię reperować ludzi. Czuła, jak rośnie jej szacunek dla niego.
Rosła także jej ciekawość.
- Dużo nóg golisz?
- Do operacji? Jenna pokręciła głową.
- Aha, chodzi ci o kobiety ze złamanymi nogami, które źle się
czują nie ogolone? Ani jednej. Ty zostałaś potraktowana wyjątkowo.
- Dlaczego? Bo jestem prawniczką czy też dlatego, że kiedyś
pokonałam cię w rzutach jeden na jednego?
- Ani jedno, ani drugie. Po prostu zawsze podobały mi się twoje
nogi.
Przez następne dwa tygodnie Jenna była całkowicie zależna od
pomocy braci i Maddie. Nienawidziła gipsu i miała już dość bólu i
ogólnej słabości.
Doktor Stan Michaels wciąż ją zaskakiwał. Przy każdym ich
spotkaniu był zarówno bardzo rzeczowy, jak i pełen współczucia.
Działał na jej rozdrażnione nieróbstwem nerwy bardzo kojąco.
Jenna, zazwyczaj tak aktywna, teraz miała czasu aż za dużo.
Za dużo czasu na myślenie.
Na myślenie o tym, jak niewielu ludziom pozwoliła się do siebie
zbliżyć. Pragnęła jak najszybciej wrócić do pracy, a jednocześnie
chciała czegoś więcej. Może jej rozterki wynikały z nadmiaru
przeczytanych pism kobiecych, ale po raz pierwszy od lat Jenna
myślała o tym, z czego zrezygnowała dla kariery.
Nieustępliwość, którą sobie narzuciła, tak niezbędna w pracy, w
samotne wieczory uwierała jak źle dopasowane ubranie. Tęskniła za
kimś, kto by ją przytulił i kogo ona mogłaby przytulić.
Zastanawiała się, jak by to było mieć przy sobie mężczyznę. Nie
męża, niekoniecznie namiętnego kochanka, na pewno nie kogoś
wymyślonego, ale prawdziwego, sympatycznego mężczyznę, na
którym by jej zależało i któremu zależałoby na niej. Kogoś naprawdę
bliskiego. Myśli te nie opuściły jej nawet po powrocie do pracy.
Czuła, że musi się jakoś od nich uwolnić. Od razu pierwszego
dnia skorzystała z okazji, by porozmawiać z szefem o swoim
marzeniu - chciała mianowicie zostać sędzią. Jego reakcja nie była
jednak taka, jakiej się spodziewała.
- Po prostu się roześmiał - powiedziała wieczorem swoim
przyjaciółkom, Emily Ramsey i Maddie Blackwell.
Emily przyjechała na parę dni z Północnej Karoliny i trzy
przyjaciółki mogły spędzić razem trochę czasu. Niestety, Jenna miała
za sobą jeden z najgorszych dni w życiu. W dodatku bolała ją noga.
- Kiedy powiedziałam mu, że chciałabym zostać sędzią,
prokurator okręgowy po prostu się roześmiał.
Emily wzniosła oczy ku niebu. Maddie jęknęła.
- Mam nadzieję, że dałaś mu kopa? - spytała i natychmiast
ugryzła się w język.
- Kopniak chwilowo nie wchodzi w rachubę - odparła Jenna,
spoglądając na swój gips.
- Może ja to zrobię za ciebie? - zaproponowała Maddie.
Jenna uśmiechnęła się. Sama nieraz proponowała coś takiego
przyjaciółkom.
- Jest adwokatem. Natychmiast znalazłabyś się przed sądem.
Emily tylko westchnęła.
- I w ogóle nic nie powiedział? Niczego nie tłumaczył?
- Powiedział, że jestem urodzoną oskarżycielką i że mam tak
rozwinięte poczucie fair play, że nawet nie potrafiłabym być sędzią. A
to, między innymi, on rekomenduje prawników na sędziów.
- Przecież bijesz ich wszystkich na głowę.
- Nie wszystkich - sprostowała Jenna.
- Wszystko we właściwym czasie - próbowała ją pocieszyć
Maddie. - Może musisz jeszcze trochę poczekać. A tymczasem... -
zaczęła.
Jenna wiedziała, co ją czeka. Maddie od roku była mężatką i
uważała, że teraz przyszła kolej na nią.
- ...możesz poświęcić czas innym dziedzinom swego życia.
- Koszykówka chwilowo jest wykluczona. - mruknęła Jenna i
wypiła kolejny łyk alkoholu. Zastanawiała się, czemu Emily przez
cały czas je krakersy.
Maddie obdarzyła ją słodkim uśmiechem.
- Chciałam sformułować to jakoś ładnie, ale zmusiłaś mnie do
mówienia wprost. Musisz mieć jakieś życie towarzyskie. Osobiste.
- Mężczyznę - dodała zazwyczaj bardzo nieśmiała Emily, czym
bardzo zaskoczyła Jennę.
Jenna chwyciła kule i wstała z kanapy. Zazwyczaj udawało jej się
w porę powstrzymywać takie dyskusje, tym razem jednak, po
nieprzyjemnym dniu i dwóch drinkach, wyraźnie straciła czujność.
- Nie jestem dobra w towarzyskich kontaktach z mężczyznami -
przyznała. - Moja matka twierdzi, że to dlatego, bo się wywyższam.
Uważa, że powinnam być skromniejsza. Chyba chciałaby, żebym
ukrywała swoją inteligencję.
Emily schrupała kolejnego krakersa i potrząsnęła głową.
- Kobieta może ukryć zwiotczałe uda, ale nie inteligencję.
- Po prostu jeszcze nie spotkałaś odpowiedniego mężczyzny -
powiedziała Maddie. - Takiego, który pokocha twoją inteligencję i w
ogóle całą ciebie. I pogodzi się z faktem, że cenisz sobie niezależność.
- Chyba za wiele naczytałaś się ostatnio bajek - mruknęła Jenna.
- Mówię to z doświadczenia.
- Ja też - dodała Emily.
- Poznałyście jedynych dwóch wyjątkowych mężczyzn na
świecie i dla mnie nic już nie zostało.
Niestety, oszołomiona nieco alkoholem, Jenna nie zauważyła
złośliwych błysków w oczach Maddie i nie obroniła się w porę.
- Uważam, że powinnaś poznać jednego z moich klientów -
powiedziała przyjaciółka, a Jenna w tej samej chwili jęknęła. Maddie
pracowała w biurze podróży i miała czasem kontakty z bardzo
dziwnymi ludźmi.
- Jest dobrze wykształcony, przystojny i samotny.
- Czemu nie zaproponowałaś mu, żeby sprawił sobie kotka?
- Jenno Jean! - skarciła ją Maddie.
- Jenno - poprawiła Jenna i znów westchnęła. Pomyślała, jak
wiele czasu od lat poświęca pracy.
Towarzyskie stosunki z mężczyznami niezbyt jej wychodzą. Do
tej pory skutecznie udawało jej się unikać randek. W ciągu minionych
dwóch tygodni miała jednak dużo czasu na myślenie. I dojście do
wniosku, że pora na zmiany w jej życiu.
- Wykształcony i przystojny - powtórzyła i od razu pomyślała o
Stanie Michaelsie i jego ekscytującym głosie. I to nie po raz pierwszy
w ciągu tych dwóch tygodni. - A jaki ma głos?
Maddie spojrzała na nią z ukosa i wzruszyła ramionami.
- Pavarotti to on nie jest, ale ujdzie.
Ujdzie? Jenna nie miała ochoty na kogoś, kto ostatecznie ujdzie.
Pragnęła mężczyzny ze wspaniałym głosem, inteligencją i dobrym
sercem.
- Obiecałam, że w przyszłym tygodniu wezmę udział w loterii
dobroczynnej...
- Dam mu twój numer telefonu - oznajmiła Maddie. A Jenna, nie
wiadomo czemu, poczuła się, jakby kładła głowę pod gilotynę.
ROZDZIAŁ TRZECI
Owszem, był wykształcony. Był też przystojny.
Nie do przyjęcia był jednak jego głos - ten mężczyzna mówił jak
żaba Kermit z Muppet Show.
Ocalił ją jego pager. A może to jemu się udało? Zależy od punktu
widzenia. Musiał wyjść w połowie imprezy. Mężczyźni kończyli z
Jenną znajomość pod wieloma różnymi pretekstami, ale ten okazał się
wyjątkowy. Facet, z którym się teraz umówiła, był naukowcem i
dostał wiadomość, że jego hodowla mrówek się rozbiegła.
- Chyba za długo stałaś - odezwał się tuż za nią znajomy męski
głos.
Jenna odwróciła się na pięcie, ale nie najlepiej jej to wyszło.
Miała teraz przed sobą wszystkowidzące spojrzenie doktora Stanleya
Michaelsa.
- Nie, wcale nie - zaprzeczyła.
- Kiedy zaczęłaś czuć ból? Jenna otworzyła usta, żeby znów
zaprzeczyć, ale zrezygnowała i tylko wzruszyła ramionami.
- Jakieś pięć minut temu.
Stan objął ją w pasie i wskazał głową stojące pod ścianą krzesło.
Jenna posłusznie pozwoliła mu się posadzić.
- Co tu robisz? - spytał.
- Działam w Lidze Młodzieżowej i już dawno zaproszono mnie
na tę imprezę - odparła, patrząc, jak Stanley opiera o ścianę jej kule.
Miał na sobie ciemne ubranie i najwyraźniej czuł się w nim
zupełnie swobodnie. Podejrzewała zresztą, że we wszystkim czułby
się tak samo. Nago też.
Na miłość boską, skąd jej to wpadło do głowy? Z nadmiaru
testosteronu? Stan Michaels wręcz promieniował seksem. Jak na jej
gust było to zbyt prymitywne. A jednak...
- A ty? - spytała z czystej uprzejmości.
- Chcę włączyć się w życie dzielnicy.
- Co takiego?
- Nie udawaj, Jenno Jean. Przecież słyszałaś.
Jennie trudno było zapomnieć o Stanleyu Michael - sie, koledze z
czasów szkolnych. Czuła jednak, że mężczyzna, jakim Stanley się stał,
jest kimś innym, że coś go gnębi, czegoś szuka.
- Myślisz o wsparciu finansowym czy też chciałbyś coś robić?
- Jedno i drugie - odparł bez wahania.
- Liga raz w tygodniu organizuje mecze koszykówki dla
śródmiejskiej młodzieży. Wiem, że stale brak im mężczyzn.
- Będę o tym pamiętał - rzekł, a po chwili w jego oczach
pojawiły się figlarne, a równocześnie bardzo podniecające ogniki. - A
tobie? Zauważyłem, że facet, który wcześniej się przy tobie kręcił,
zniknął. Czy brak ci mężczyzny?
- Tylko wtedy, jeśli jest kierowcą taksówki - mruknęła. - A
faceta, o którym mówisz, wezwano przez pager.
- To twój narzeczony?
- Znajomy. - Nie miała zamiaru przyznawać się, że było to
spotkanie zaaranżowane przez przyjaciółkę.
- Randka w ciemno? Jenna stłumiła przekleństwo i wstała.
- Kostka już mnie nie boli. Chętnie się czegoś napiję.
Chwyciła kule i szybko ruszyła w stronę baru. Szła tak
zamaszystym krokiem, że jedna z kul zaczepiła o stół z przekąskami i
Jenna byłaby runęła jak długa, gdyby nie podtrzymało jej silne ramię
Stanleya Michaelsa.
- Przecież bym ci coś przyniósł, gdybym wiedział, że tak bardzo
chce ci się pić - szepnął jej prawie w samo ucho.
Ciało Jenny przeszył dziwny, nie chciany, niepotrzebny,
niezrozumiały dreszcz.
- Próbowałam się ciebie pozbyć - odparła. Stan parsknął
śmiechem.
- Nie powinnaś się tak denerwować, Jenno Jean.
Mogłaś upaść i, co gorsza, znów uszkodzić sobie kostkę.
- Jenno - poprawiła go i mimo że serce biło jej jak oszalałe,
szybko odzyskała pewność siebie. - Dziękuję ci. Czy mógłbyś podać
mi kule?
- Oczywiście:
Stan schylił się i wprawnym, pewnym ruchem podniósł z podłogi
jej kule. Czuła woń jego wody po goleniu połączoną z męskim
zapachem ciała. Kiedy Stan spojrzał jej w oczy, poczuła skurcz w
żołądku.
- Dziękuję - wyjąkała i uświadomiła sobie, że stoją zbyt blisko
siebie. Szybko spróbowała zrobić krok do tyłu.
Stan od razu wyciągnął ręce, by ją powstrzymać.
- Uwaga! Tuż za tobą stoją dwie starsze panie z kieliszkami w
rękach.
- Ojej! - Jenna wolałaby, żeby jednak trzymał ręce przy sobie. -
Dziękuję.
Stan patrzył na nią z powagą.
- Naprawdę nie powinnaś tak obciążać tej nogi. Złamana kostka
jeszcze dobrze się nie zrosła.
- Postaram się - obiecała i poruszyła się, by dać Stanowi do
zrozumienia, że chce, by ją puścił. Zrozumiał, a ona odetchnęła z ulgą.
- Słyszałem, że w zeszłym tygodniu byłaś u mojego asystenta -
rzekł.
- Owszem. Powiedziano mi, że masz akurat operację.
- Tęskniłaś za mną? - zażartował, znów z tym zniewalającym
błyskiem w oku.
Jenna nawet nie mrugnęła powieką. Doktor Michaels był
zdecydowanie zbyt uroczy, sympatyczny i pewny siebie.
- Nie - odparła. Kiedy wybuchnął śmiechem, powstrzymała się,
by nie walnąć go kulą. Była bardzo z siebie dumna.
- Stan! - Głos z przeszłości przerwał jego obserwację
odchodzącej szybkim krokiem Jenny Jean. No, w każdym razie
próbowała kuśtykać szybko. Złamana noga bardzo jej to utrudniała.
Stan odwrócił się i zauważył dawnego kumpla.
- Eddie Ridenhour? Wieki cię nie widziałem! Eddie wyciągnął
ku niemu rękę.
- Racja. Słyszałem, że jesteś lekarzem. W życiu bym się tego nie
spodziewał.
Stan parsknął śmiechem.
- Nawet nie spytam, czemu. Znamy się przecież jak łyse konie. A
co u ciebie?
- Jestem dilerem samochodowym. - Eddie wyjął z kieszeni
wizytówkę. - Jak będziesz potrzebował porządnego auta, zgłoś się do
mnie. Dobroczynność to hobby mojej żony. Ja bywam na takich
imprezach ze względu na żarcie za darmo i możliwość znalezienia
nowych klientów. Od czasu do czasu udostępniam też Lidze środki
transportu. A ty dlaczego się tu znalazłeś? Szukasz kobitki?
- Nie, żarcia za darmo. Masz dzieci? Eddie przybrał bolesny
wyraz twarzy.
- Czy mam dzieci? - Tym razem wyjął portfel, a z niego plik
zdjęć. - Wyobraź sobie, że sześcioro.
Przez najbliższe kilka minut Stan wysłuchiwał utyskiwań na
niedole ojcostwa i przyglądał się Jennie Jean. Stała w drugim końcu
sali, oparta o ścianę jak o mężczyznę. Była piękniejsza i twardsza niż
za dawnych czas ó w , a przecież już w dzieciństwie nie była
mięczakiem.
Wzrok Eddiego powędrował za jego spojrzeniem.
- O, więc już zauważyłeś pannę Jennę Nóż. Mówią, że straszna z
niej żyleta.
- Żyleta?
- No. Podobno potrafi załatwić każdego oskarżonego.
- Przecież chyba na tym polega jej praca. - Stan wzruszył
ramionami.
- Tak, rzeczywiście. Tyle że chyba za bardzo przestrzega
przepisów.
- A jaka jest prywatnie?
- Nie wiem. Może moja żona coś ci o tym powie. Podejrzewam,
że praca to całe jej życie. Podobno finansuje college trzem swoim
braciom.
- No to musi być bardzo zajęta - zauważył Stan.
- Niezły tyłeczek - mruknął Eddie i potrząsnął głową. - Ale to jej
przezwisko... Przypomina mi Lorenę Bobbit, no wiesz, tę kobietę,
która obcięła swojemu mężowi...
Stan parsknął śmiechem.
- Nie myślę, by ona z kimś się spotykała.
- Pewnie nie. A co, interesuje cię? Stan patrzył, jak Jenna miesza
palcem drinka w kieliszku i wypija łyk. Ten zmysłowy gest zupełnie
nie pasował do jej zwykłego zachowania. Ciekawe, co kryje się pod tą
maską?
- Hej, Stan! Pytałem, czy Jenna cię interesuje?
- Raczej zaciekawia.
- Wiesz co? Moja żona przyjaźni się z pewną superblondyną, no i
cały wieczór męczy mnie, bym ją z tobą poznał. Masz coś przeciw
temu?
Stan westchnął i spojrzał w stronę Jenny.
- Nie, nie mam.
- Podwieźć cię? - spytał Stan, kiedy Jenna podnosiła słuchawkę
telefonu w hotelowej recepcji.
Jenna zawahała się.
- Właśnie miałam zamiar wezwać taksówkę.
- Ja jestem tańszy - rzekł i wyjrzał przez szklane drzwi na ulicę. -
Poza tym pada.
- Deszcz mi zazwyczaj nie przeszkadza, ale nie powinnam
moczyć gipsu - odparła z uśmiechem Jen - na. - Dzięki za propozycję.
Stan podał kluczyki parkingowemu, który miał przyprowadzić
jego auto.
- Udany wieczór? - spytał.
- Mniej więcej - odparła Jenna. Oparła się o ścianę hotelu i
przymknęła oczy.
Stan wiedział, jak bardzo jest z natury aktywna, więc domyślał
się, że obecny stan musi jej bardzo doskwierać.
Wykorzystał tę chwilę, by dokładnie jej się przyjrzeć. Miała
ciemne, jedwabiste włosy, elegancko obcięte na pazia. Tylko bardzo
zdeterminowanemu mężczyźnie udałoby się naruszyć ich idealną
linię. Stan poczuł, że swędzą go palce, i szybko włożył ręce do
kieszeni. Ubrana była w czarny kostium, odpowiedni zarówno do
sądu, jak i na przyjęcie. Jego skromny krój bynajmniej nie ukrywał jej
bardzo kobiecych kształtów. Jedyną biżuterią, jaką miała na sobie, był
maleńki złoty zegarek i kolczyki z perełkami.
Wydawała się daleka i niedostępna, więc Stan natychmiast
zapragnął rozpiąć ten opancerzający ją żakiet i stwierdzić, co też się
pod nim kryje.
Kiedy znów spojrzał na jej twarz, dostrzegł w niej zmęczenie.
Miał wrażenie, że Jenna zaraz zaśnie.
- Czemu mniej? - spytał. Jenna westchnęła.
- Bo nie wyszłam z tego całkiem bez szwanku. Wciągnięto mnie
w przygotowania kolejnej imprezy.
- W weekend po Czwartym Lipca? Jenna otworzyła oczy.
- Tak.
- Mitzi cię prosiła?
- Skąd wiesz? - zaniepokoiła się Jenna.
- Bo mnie też w to wrobiła.
- No, no, widzę, że wpadłeś na całego. Parkingowy podprowadził
lexusa Stana i otworzył drzwiczki.
- Ładne auto - zauważyła Jenna, wsiadając. - Zdziwiłam się,
widząc, że wychodzisz sam.
- Czemu?
- Miałam wrażenie, że ta blondynka przylepiła się do ciebie na
dobre.
Stan uśmiechnął się. Jenna nie wydawała się zazdrosna, raczej
zaciekawiona. Podobnie jak on.
- A, mówisz o Tinie. Eddie mi ją przedstawił. To przyjaciółka
jego żony. Nie mój typ. Więc dokąd jedziemy?
- Na południowy zachód. W stronę Crystal Creek.
- Tak daleko od Cherry Lane?
- Nie tak bardzo - odparła Jenna, czując na sobie spojrzenie
Stanleya. - To cicha, spokojna dzielnica, ale i tam są dzieciaki. Na
pewno są wśród nich dziewczynki, które u d a j ą księżniczki i
chłopcy, którzy kradną ciasteczka. A ty dlaczego tu wróciłeś? -
spytała po chwili.
- Tam, gdzie bywałem, nie znalazłem tego, czego szukałem -
przyznał. - Mam nadzieję znaleźć to tutaj. Ty też po studiach wróciłaś
w rodzinne strony. Dlaczego?
Kątem oka zauważył, że Jenna wzrusza ramionami.
- To moje miasto i chciałam dla niego coś zrobić. Moi bracia
zawsze doprowadzali mnie do szału, ale uważałam, że powinnam
jakoś im pomóc. To mój osobisty wkład w zmniejszenie liczby
młodocianych przestępców na ulicach - dodała z uśmiechem.
- A dlaczego nie wybrałaś praktyki prywatnej?
- Bo mam jedną straszną wadę - westchnęła Jenna.
Ton, jakim to powiedziała, wywarł na Stanleyu ogromne
wrażenie.
- Jaką?
- Nadmiernie rozwinięte poczucie sprawiedliwości - odparła z
niesmakiem.
- No tak, dla prawnika to prawdziwy problem.
- Nie żartuj sobie z mojego zawodu. To naprawdę jest problem.
Przez to pewnie nie osiągnę wymarzonego celu.
Myślał, że Jenna żartuje, ale kiedy na nią spojrzał, zrozumiał, że
jest śmiertelnie poważna.
- Uczciwość i sprawiedliwość to wspaniałe cechy.
- Świadczą raczej o niedojrzałości.
- Prędzej o godnym podziwu charakterze.
- O idealizmie.
- O wierze w ideały, które czynią człowieka lepszym, niż mu się
wydaje.
- Wiesz, ty mnie wciąż zadziwiasz. Już mi się wydaje, że
wszystko o tobie wiem, a tu nagle...
- Co takiego? - Stan uśmiechnął się do niej.
- Zmieniasz się. Kiedy byliśmy młodsi, nie myślałam, że
charakter czy sprawiedliwość są dla ciebie ważne.
- Bo nie były.
- Lubiłeś kawały i dobrą zabawę.
- Zgadza się.
- Kiedy więc się zmieniłeś? Stan nie bardzo chciał o tym mówić.
Zresztą nie był pewien, czy naprawdę to Jennę interesuje. Po chwili
uznał jednak, że prościej będzie jej to wyjaśnić.
- Żył sobie kiedyś pewien facet, który został lekarzem. Był
wesoły i lubiany. Dobrze się bawił. Może nie był genialnym lekarzem,
ale dobrym na pewno.
- Tak jak ty?
- Czy w ten delikatny sposób chcesz mi dać do zrozumienia, że
nie uważasz mnie za geniusza?
- Przypuszczam, że wiesz, iż geniusz nie jest najważniejszy.
- Czy to doświadczenie przez ciebie przemawia?
- Tego nie powiedziałam. Stan tylko się roześmiał.
- Mów dalej. To najciekawsza rozmowa, jaką dziś miałam okazję
prowadzić.
- Nie zapomniałem tej uwagi o genialności.
- Był bardzo dobrym lekarzem...
- Tak. Oddanym zawodowi i zabawie.
- Nieżonaty.
- Zgadza się.
- Bezdzietny. Stan skinął głową.
- I nie notowany - dodał ze śmiechem.
- Dobrze, oświeć mnie w końcu. Co to ma wspólnego z twoim
powrotem do Roanoke?
- A więc ten facet zachorował i w ciągu roku umarł. Na jego
pogrzeb przyszły trzy osoby. Był w moim wieku i nic po sobie nie
zostawił. Zupełnie jakby w ogóle nie istniał.
Po tych słowach zapadła pełna zadumy cisza. Ale, jak zauważył
Stan, nie była to cisza niezręczna.
- Sądzę, że trochę się mylisz - powiedziała po chwili Jenna. -
Zostawił po sobie co najmniej trzy osoby, którym na nim zależało. I
najwyraźniej zrobił na tobie wrażenie.
Stan zahamował na światłach. Słowa Jenny przyniosły mu ulgę.
Patrzyła na niego badawczo, a zarazem z sympatią i współczuciem.
Kombinacja ta podziałała na niego oszałamiająco. Panna Nóż, oprócz
ostrego języka, miała też serce.
W świetle latarni mógł przyjrzeć się uważniej jej twarzy. Choć
atrakcyjna, nie była najpiękniejszą kobietą, jaką spotkał w życiu.
Jednak jej błękitnym oczom żaden mężczyzna nie potrafiłby się
oprzeć. Jeszcze przed paroma miesiącami uznałby, że Jenna ma zbyt
twardy charakter i jest nadmiernie spięta.
Właściwie nadal tak myślał i wiedział, że nie powinien się do niej
zbliżać. Ostatni raz, kiedy sobie na to pozwolił, gorzko tego
pożałował. Omal nie odgryzła mu ręki.
Wbrew sobie uniósł jednak dłoń i pogładził ją po policzku. Przy
okazji lekko musnął jej wargi.
Zauważył, jak szeroko otworzyła oczy.
- Jesteś bardzo dobra - rzekł. - Zastanawiam się, czy nadal
gryziesz.
Ona też przez chwilę się nad tym zastanawiała. Oczy jej rozbłysły
i już chciała powiedzieć coś, co by go zirytowało, ale zmieniła zdanie.
- Masz ochotę na małą solówkę? - spytała tylko. - Ja się nie
piszę.
Stan zaśmiał się i nacisnął pedał gazu.
- Za szybko jedziesz - zauważyła, kiedy wjechali na ulice jej
dzielnicy.
- Nie ma problemu, bo towarzyszy mi doświadczony prawnik.
- Tym bardziej. Skręć teraz w lewo. Mój dom będzie trzeci po
prawej. A przepisy są po to, żeby ich przestrzegać.
- Moim zdaniem po to, by niektóre z nich łamać. Zresztą
podejrzewam, że nasze poglądy bardzo się różnią. Na przykład w
sprawach całowania - dodał, zatrzymując się przed jej domem.
- Być może. Nie, chyba masz rację. Ja z zasady nie całuję kogoś,
kogo nie lubię. Przedkładam jakość nad ilość. A ty, o ile pamiętam,
zawsze wolałeś ilość.
- Owszem. Ale jeśli chodzi o całowanie, to nie koniec moich
zasad - rzekł, nachylając się ku niej. - Nigdy nie całuję krócej niż
przez trzydzieści sekund.
ROZDZIAŁ C Z W A R T Y
Powinna mu powiedzieć.
Powinna ostrzec Stana, żeby nie tracił czasu. Już nieraz słyszała,
że kiepsko całuje. Powinna, ale z jakiegoś nie znanego jej powodu nie
chciała mu o tym wspominać.
Stan popatrzył na jej usta, a potem z wyzwaniem prosto w oczy.
Serce omal nie wyrwało się Jenny z piersi. Czuła się jak
zamroczona.
W ostatniej chwili udało jej się nad sobą zapanować. Szybko
wtuliła się w drzwiczki samochodu.
- Zwariowałeś! - mruknęła.
- Nigdy nie twierdziłem inaczej - odparł i przysunął się ku niej
jeszcze bliżej.
- Postradałeś zmysły! - szepnęła, patrząc mu w oczy.
- Być może. Był o wiele za blisko. Prawie jej dotykał. Jenna
czuła jego oddech na swojej twarzy, czuła jego zapach. W uszach jej
szumiało.
- Nie przejmuj się, Jenno Jean, to tylko trzydzieści sekund -
mówił Stan, a jego usta niemal muskały jej wargi.
- Ja... - Podziwiała wykrój jego ust. Ciekawa była, jak całuje
Święty Stan. Bardzo, coraz bardziej ciekawa. - Ja... - powtórzyła.
- Jeśli masz zamiar powiedzieć „nie", zrób to teraz. - Widoczne
w jego spojrzeniu podniecenie pozbawiło ją tchu.
- Ja... Nie powiedziała tego wystarczająco szybko. Usta
Stana spoczęły na jej wargach. Jenna szeroko otworzyła oczy. Co
ona wyrabia? Całuje się ze Stanleyem Michaelsem?
Nie dotykał jej ani nie wziął w ramiona. Pieścił tylko jej usta.
A ona wyszła mu na spotkanie. Ich języki tańczyły jeden wspólny
taniec.
Przed oczami stanął jej bardzo erotyczny obraz. Oboje byli nadzy
i spleceni w uścisku, a Stan wsuwał w nią swoją męskość.
Jenna jęknęła i chwyciła go za ramiona.
A on, kiedy tylko poczuł na sobie jej ręce, odsunął się.
Oszołomiona Jenna oparła się o drzwiczki i ciężko dysząc,
próbowała się uspokoić. Gorączkowo też szukała słów odpowiednich
na tę chwilę.
- Muszę stąd wyjść - wyjąkała w końcu. I to jak najdalej od
ciebie, pomyślała. Chyba ktoś powinien zoperować mi mózg.
Całowałam się przecież ze Stanleyem Michaelsem i w dodatku bardzo
mi się to spodobało.
Sięgnęła do klamki i otworzyła drzwi.
- Zaczekaj minutę - próbował powstrzymać ją Stan.
- Minutę? Nie ma mowy. Zobacz, jak wyglądam po upływie
zaledwie trzydziestu sekund - powiedziała.
Obróciła się na fotelu i postawiła nogi na ziemi. Jedyną rzeczą, o
jakiej teraz myślała, były frontowe drzwi jej domu. Próbowała wziąć z
tylnego siedzenia swoje kule, ale Stan był szybszy. Zaklął cicho i
szybko obszedł auto, by stanąć po stronie pasażera.
- Jesteś najbardziej niezależną i stanowczą kobietą, jaką w życiu
spotkałem. Czy ty kiedykolwiek prosisz o pomoc?
- Z zasady nie - odparła, już kuśtykając w stronę ganku.
- Będziemy musieli coś zrobić z twoimi zasadami. Jenna aż
zadrżała na samą myśl o tym.
- Moje zasady bardzo mi w życiu pomagają. Nie ma po... -
przerwała, bo Stan położył na ziemi jej kule.
- Co ty robisz? - spytała całkiem bez sensu, kiedy wziął ją na ręce
i wniósł na schody. Ostatnim mężczyzną, który nosił ją na rękach, był
ojciec, a działo się to przed dwudziestu laty.
- Zrobiło się późno - odparł. - A tak jest szybciej i wygodniej.
Gdzie masz klucz?
Instynkt nakazywał jej sprzeciw, wiedziała jednak, że to by tylko
opóźniło odejście Stana. Wyciągnęła klucz z torebki, a on pochylił się,
by mogła wsunąć go do zamka i przekręcić. Ramieniem pchnął drzwi,
wszedł do środka i położył ją na kanapie. Sam na chwilę wyszedł po
kule i zaraz wrócił. Usiadł obok Jenny i popatrzył jej głęboko w oczy.
W jego spojrzeniu było tyle różnych emocji, że Jenna nie wszystkie
była w stanie odcyfrować.
- Chyba nie masz zamiaru znów mnie całować - zaniepokoiła się.
- Dziś nie - przyznał. - Ale przy tobie będę chyba musiał zmienić
swoje zasady. Trzydzieści sekund to o wiele za mało.
- Zgoda - powiedziała Maddie, popijając herbatę w eleganckim
salonie matki Emily. - Robimy listę. Wspaniały głos, bystry umysł,
nie onieśmielają go inteligentne kobiety.
Jenna wiedziała już, że kiedy poda się Maddie jeden palec, zaraz
chwyci całą rękę.
- Nie jestem pewna, czy to dobry pomysł - stwierdziła, choć
wiedziała, że przyjaciółka na pewno nie zechce jej słuchać. -
Powiedziałam tylko, że mam zamiar zacząć spotykać się z
mężczyznami i ożywić trochę swoje życie towarzyskie.
- To znakomity pomysł. Zrobię kopię tej listy dla Emily i jej
mamy, żeby i one mogły się rozejrzeć za jakimiś interesującymi
mężczyznami.
- To brzmi jak ogłoszenie, w którym poszukuje się chętnych do
marynarki - mruknęła Jenna. Zauważyła, że Emily znów pochłania
krakersy.
Swędziała ją noga pod gipsem i żałowała, że nie wzięła ze sobą
małych, plastikowych grabek. Polecił je jej Stan, zakazując
równocześnie używania drutu. Od tamtego zatykającego dech w piersi
pocałunku widziała go tylko raz i było to czysto zawodowe spotkanie
lekarza z pacjentką.
Pewnie już zapomniał o tych oszałamiających trzydziestu
sekundach. Może to i lepiej. Z drugiej jednak strony była odrobinę
rozczarowana. Ucierpiała na tym jej kobieca duma. Wolałaby, by i on
przeżył je tak samo jak ona.
- Jenno Jean, pytam cię po raz trzeci: czego jeszcze oczekujesz
od mężczyzny?
- Jenno - poprawiła przyjaciółkę i wzruszyła ramionami. - Nie
wiem. To takie ogólne pytanie. Chciałabym, żeby był... czysty.
Emily parsknęła śmiechem. Maddie wzniosła oczy do góry.
- Jesteś mi bardzo pomocna. Jak, na przykład, ma wyglądać?
Wysoki, średniego wzroku? Czy twarz jest ważniejsza niż ciało? Jaka
osobowość? Co...
- Powinien być wyższy ode mnie - odparła Jenna.
- Ciało mieć przeciętnie ukształtowane. Nie chcę kogoś, kto
startuje w konkursie na Mistera Ameryki. Nie za graby, nie za chudy.
Dobrze, gdyby miał ładną twarz. Brązowe tęczówki - dodała, myśląc o
Stanie.
- Lubię, kiedy mężczyzna patrzy mi prosto w oczy i... - Kiedy
dotarło do niej to, że opisuje Stana, natychmiast zamilkła.
- No, to już coś. A więc brązowe oczy...
- Nie, nie muszą być brązowe - zaprotestowała Jenna.
- Przecież mówiłaś...
- Wiem - przyznała Jenna i wstała. - Ale tak tylko mi się
powiedziało. Po prostu musi mieć oczy...
- Masz to jak w banku. Może jakoś uda nam się znaleźć
mężczyznę bez pustych oczodołów.
Uświadomiwszy sobie, jak dużo myśli o Stanie, Jenna bardzo się
speszyła. I rozzłościła. To nie jest mężczyzna odpowiedni dla niej. Po
prostu się nią bawi. I... No nie, dość. Musi przestać o nim myśleć.
- Bardziej mi zależy na osobowości. Musi to być człowiek
rozsądny, taki, który nie będzie się spodziewał, że zjawię się na każde
jego zawołanie. Nie będzie się domagał, bym za niego wyszła i rodziła
mu dzieci. Nie będzie przemądrzały, skłonny do flirtów - wyliczała
dalsze cechy swojego ideału i znów były to cechy Stana.
Maddie i Emily popatrzyły na siebie, a potem na Jennę.
- Jesteś pewna, że chcesz poznać jakiegoś mężczyznę? - spytała
Emily. - Z niektórymi z nich więcej jest kłopotu niż ze szczeniakami.
- Emily - zaczęła ostrzegawczo Maddie.
- Mówię poważnie. Małżeństwo nie jest dla każdego. Może
Jenna będzie szczęśliwsza, hodując psa.
Jenna spojrzała na Emily.
- Masz jakieś kłopoty z Beau?
- Właściwie nie, ale...
- Właściwie nie! - powtórzyła zaniepokojona Maddie.
Emily westchnęła.
- Nie zwracajcie na mnie uwagi. Jestem w kiepskim nastroju.
Jenna patrzyła, jak Emily z ponurą miną żuje kolejnego krakersa.
Nagle coś wpadło jej do głowy.
- Powiedziałaś mu już, że jesteś w ciąży? Emily szeroko
otworzyła oczy. Maddie pisnęła.
Potem Emily wybuchnęła płaczem, a Jenna szybko przytuliła ją
do siebie.
- Uważał, że powinniśmy poczekać jeszcze rok, ale musiałam
przerwać branie pigułki i pewnego wieczora zapomnieliśmy o tym i...
było już za...
- Późna - dokończyła za nią Jenna, czując, jak jej samej łzy
napływają do oczu.
- Martwi się pieniędzmi, bo moi rodzice mają dużo, a on nie, ale
mnie nie zależy na... - Głos jej się załamał i głośno pociągnęła nosem.
- Tak się boję!
Maddie także otoczyła przyjaciółkę ramionami.
- O, Emily, Emily! Musisz mu wszystko powiedzieć.
- Maddie ma rację - dodała Jenna. - Nie możesz tego ukrywać.
Myślisz, że on zaakceptuje twoją ciążę?
- Sama nie wiem. Byliśmy tacy szczęśliwi i bardzo się cieszę na
myśl o dziecku, ale nie wiem, jak Beau zareaguje na tę nowinę.
- Gdzie w tej chwili przebywa twój mąż? - spytała Jenna.
- Teraz nie mogę powiedzieć mu o ciąży. Gra w golfa z moim
ojczymem. Mama i ja spotkamy się z nimi na kolacji w klubie.
- Im dłużej będziesz zwlekać... - zaczęła Jenna.
- Tym bardziej będzie wściekły - dokończyła Maddie. - Joshua
urwałby mi łeb, gdybym choć na krótko zataiła przed nim taką
wiadomość.
- Coraz trudniej mi ukrywać poranne mdłości - przyznała Emily.
- A Beau nie rozumie, czemu nie chcę jeździć ani konno, ani na
nowym motorze, o który tak go błagałam.
- Na motorze? - powtórzyła Jenna, ale szybko potrząsnęła głową.
- Niczego mu nie tłumacz. Przede wszystkim potrzebny jest plan... -
mówiła dalej, zadowolona, że przyjaciółki przestały zajmować się jej
sprawami. - Zamiast jeść kolację z twoimi rodzicami, powinnaś
spotkać się z Beau sama...
Wkrótce plan był gotów, a Emily nieco spokojniejsza.
- A więc postanowione - oznajmiła Maddie. - A teraz wracamy
do ciebie i twojej listy, Jenno Jean. Nie myśl, że o tym zapomniałam.
- No, dobrze - zgodziła się Jenna i wypiła łyk herbaty. - Chcę
spotkać się z mężczyzną, który będzie mnie adorował, wielbił ziemię,
po której stąpam, i całował aż do utraty tchu.
Znów przed oczyma stanął jej Stanley Michaels. Jenna dostrzegła
zdziwioną minę Maddie i mówiła dalej:
- Musi lubić wodę, a nie jadać z mojego talerza i podkradać mi
ciasteczka. Pragnę mężczyzny o dobrym sercu i niezbyt bujnej
wyobraźni, który podda się mojej woli.
Emily przełknęła krakersa i pokręciła głową.
- Moim zdaniem powinnyśmy sprawić jej psa.
Stan wsunął się na jedną z tylnych ławek sali sądowej. Jenna Jean
była ostatnio bardzo zajęta. Tak bardzo, że choć zostawiał jej
wiadomości, przez minione dwa dni nie miała czasu do niego
oddzwonić. Chciał z nią porozmawiać o planowanej przez Ligę
imprezie nad jeziorem. Tylko o tym.
Jenna Jean nie była w jego typie.
Bardzo go zainteresowała. Ubierała się jak jego matka, a całowała
z niespotykaną pasją i namiętnością. To, oczywiście, bynajmniej nie
zmieniało faktu, że naprawdę nie była w jego typie.
Stan patrzył, jak wsparta na kulach podchodzi do ławy. Gotów
był się założyć, że z każdym krokiem przeklina krępujący ją gips.
Zawsze była taka szybka i ruchliwa. Pamiętał, ile razy się z nią ścigał.
I ile razy przegrał. Ilekroć miał z nią do czynienia, musiał bardzo się
starać, żeby jej sprostać: biegać szybciej, pracować ciężej.
Dziś miała na sobie granatowy kostium z czerwoną, jedwabną
chusteczką w kieszonce i białą bluzkę. Włosy związała w węzeł na
karku.
Czysty profesjonalizm. I mimo to stuprocentowa kobiecość.
Najpierw cicho szepnęła coś sędziemu, a potem zwróciła się do
świadka.
Była miła, spokojna i uprzejma. Nie uśmiechała się, ale jej głos
był ciepły. Czuło się, że można jej zaufać.
Czemu więc wydawała mu się taka seksowna? Czemu w
wyobraźni zdzierał z niej ten kostium? Czemu pod jej chłodem
dopatrywał się namiętności?
Wygodnie rozparty przyglądał się, jak najpierw mozolnie
zdobywa zaufanie oskarżonego, a potem w jednej chwili rozrywa go
na strzępy. Facet już po raz trzeci został przyłapany na prowadzeniu
samochodu po alkoholu. I nieprędko znów usiądzie za kierownicą.
Sędzia stuknął młotkiem, rozprawę zakończono. Jenna pożegnała
się z kolegami prawnikami, przerzuciła torbę przez ramię i ruszyła do
wyjścia.
Kiedy zauważyła Stana, szeroko otworzyła oczy. Była wyraźnie
zaskoczona i zmieszana.
- Nie zauważyłam twojego nazwiska na wokandzie -
powiedziała. - Przejechałeś skrzyżowanie na czerwonym świetle,
przekroczyłeś dozwoloną prędkość czy...
Stan parsknął śmiechem.
- Nie, Jenno. Nie jestem o nic oskarżony.
- Nie? To skąd się tu wziąłeś? Stan wzruszył ramionami.
- Chciałem się z tobą zobaczyć. W sprawie tej imprezy nad
jeziorem - dodał, widząc jej podejrzliwą minę.
- Czemu?
- Musimy parę rzeczy zaplanować. Myślałem o nartach wodnych.
Mam pewien pomysł i chciałbym go z tobą omówić. Zjedzmy razem
obiad.
- Nie mam cza...
- Przecież i tak musisz coś zjeść. Będziemy się spieszyć.
- Mam mnóstwo...
- Tuż za rogiem jest bardzo przyjemny barek. Ja stawiam.
Pozwól... - Po krótkiej walce udało mu się wziąć od Jenny torbę. - Czy
w słowniku obok hasła „uparta" jest może twoje nazwisko?
- Nie, widnieje ono obok „zdecydowana i stanowcza". A twoje?
Chyba obok „natrętny", co?
- Znajdziesz je nawet w kilku miejscach. Przy haśle „uroczy",
„przystojny", „genialny"...
- „Zadufany".
- „Pewny siebie" - poprawił ją. Wyszli już na ulicę; dzień był
słoneczny i ciepły, a barek niedaleko. - A więc miałem okazję
obejrzeć pannę Nóż w akcji. Ostatnią rzeczą, jakiej się ten facet
spodziewał, był taki surowy wyrok.
- To dziwne. Ostrzegałam jego adwokata. Ajatollah jest
bezwzględny wobec pijących kierowców.
- Ajatollah?
- Tak nazywamy prokuratora okręgowego.
- Chciałby, żeby w naszym stanie recydywiści mieli specjalne
tablice rejestracyjne?
Jenna skinęła głową.
- I może jeszcze tatuaż na czole, ale to już mój pomysł.
Stan uśmiechnął się, ale nie mógł się z nią nie zgodzić.
- To tu - rzekł, wskazując jej drzwi do barku.
- Jedyną dobrą stroną używania tych kul jest to, że wszyscy
ustępują mi miejsca - poinformowała go Jenna.
I tym razem też miała rację. Choć lokal był zatłoczony, właściciel
natychmiast znalazł dla nich stolik i od razu podał coś do picia.
- Widzę, że nie znosisz tego gipsu - zauważył Stan.
Jenna pomieszała palcem napój w szklance i nachyliła się do
Stana, jakby chciała podzielić się z nim jakąś tajemnicą.
- Marzę o pile tarczowej - mruknęła. Widząc, jak oblizuje palec,
Stan poczuł znajomy mu już skurcz żołądka. Nagle wydało mu się, że
zbyt ciasno zawiązał krawat.
- Wcale mnie to nie dziwi - odparł przez ściśnięte gardło. -
Smaczny napój?
Jenna spojrzała na szklankę, a potem na swój palec.
- Mam taki głupi zwyczaj, że zawsze wkładam palce do swojej
szklanki - przyznała zawstydzona. - Na oficjalnych przyjęciach to
prawdziwy problem. Przepraszam - mruknęła i sięgnęła po serwetkę.
- Nie przejmuj się. W tym lokalu możesz zachowywać się
swobodnie - zapewnił ją Stan, szczęśliwy, że choć na moment się
rozluźniła.
Niestety tylko na moment.
- O czym chciałeś ze mną porozmawiać?
- Jeden z moich przyjaciół gotów jest nam wypożyczyć łódkę i
narty wodne. Myślisz, że będziemy musieli prosić rodziców naszych
podopiecznych o wyrażenie zgody?
- Tak. Poproszę Mitzi, żeby przygotowała odpowiednie
formularze. Niestety, nie będzie to łatwe - dodała ze smutkiem. -
Niektóre dzieciaki tak rzadko widują swoich rodziców...
- Naprawdę to taki problem? - spytał Stan. Pamiętał, jak bardzo
opiekowali się nim jego rodzice.
- Bywa. To smutne, ale mamy wiele spraw o zaniedbywanie
obowiązków rodzicielskich, a nawet o maltretowanie. A sprawy
rodzinne nigdy nie są łatwe. Większość prawników unika ich jak
ognia.
- Ale nie ty...
- Ja nie. Tak mi żal tych dzieciaków. Przynajmniej to mogę dla
nich zrobić. I jest jeszcze Liga.
Znów dojrzał w jej oczach gorącą pasję. Ciekawe, czy znalazłby
się mężczyzna, który też by ją tak rozbudził.
- Święta Jenna Jean.
- Jenna - poprawiła go natychmiast. - Ale to podobno ty jesteś
święty.
- A ty mi nie wierzysz, prawda? A przecież w Ameryce człowiek
tak długo jest niewinny, dopóki nie udowodni mu się winy. W
niedzielę zabieram cię na przejażdżkę.
- Słucham?
- Na łódkę. Upieczemy dwie pieczenie przy jednym ogniu.
Sprawdzimy jacht mego przyjaciela i przy okazji pokażę ci, jaki
porządny ze mnie facet.
- Dlaczego mielibyśmy sprawdzać ten jacht? Zresztą z tym
gipsem niezbyt nadaję się na członka załogi. I...
Stan podniósł rękę Jenny do ust i delikatnie zacisnął zęby na jej
palcu. Z uśmiechem obserwował, jak szeroko otwiera oczy.
- Spokojnie, Jenno, nie jesteś w sądzie. Nie musisz mnie brać w
krzyżowy ogień pytań. Zabiorę ze sobą coś dobrego do picia.
Popływasz sobie, a potem powiesz, co sądzisz o jachcie.
Wyglądała tak cudownie, słodko zmieszana, że zapragnął ją
pocałować. Ale przecież postanowił sobie, że następnym razem nie
zadowoli się trzydziestoma sekundami.
- O jachcie?
- Tak, o jachcie i o mnie. Jenna szybko cofnęła rękę.
- No, nie wiem, Święty Stanie. Porządni chłopcy nie gryzą.
Stan z uśmiechem pokazał jej niewielką bliznę na swojej dłoni.
- Czy porządne dziewczynki też tego nie robią? Jenna przez
chwilę patrzyła mu w oczy. Potem delikatnie pogładziła go po dłoni.
- Dlaczego miałabym się dokądkolwiek z tobą wybierać? -
spytała.
- Bo jesteś przynajmniej w połowie tak ciekawa mnie, jak ja
ciebie.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Jenna Jean zdecydowanie go spławiła.
Najpierw jednak musiała się opanować.
Choć stało się to błyskawicznie, Stan zdążył dostrzec w jej
oczach, że miał rację. Że zaskoczył ją odczytaniem jej myśli.
Ani myślał rezygnować z bliższego poznania tej kobiety.
Kiedy zajechał przed swój dom, znów zobaczył znajomego mu
już chłopaka, jak zwykle samotnie ćwiczącego rzuty do kosza. Stan
wynajmował mieszkanie w tym budynku tylko tymczasowo; później
planował kupić jakiś dom. Większość mieszkańców kamienicy
stanowili młodzi, bardzo zajęci ludzie. Tylko kilkoro z nich miało już
dzieci, ale bardzo jeszcze małe.
Chłopiec w żaden sposób nie pasował do tego otoczenia.
Wyglądał na trzynaście lat, miał długie włosy, ubrany był w sprany
podkoszulek i znoszone, dżinsowe szorty. Bardzo przypominał
Stanowi kolegów z dzieciństwa.
Tego dnia, przechodząc obok chłopaka, Stan chwycił rzucaną
przez niego piłkę.
- Miałbyś ochotę trochę porzucać ze starszym? - spytał. Chłopak
spojrzał na niego podejrzliwie i wzruszył ramionami.
- Dobra.
- Stan.
- Jordan.
- Mam trzydziestkę.
- A ja tyle, co trzeba - mruknął Jordan. - Grajmy, póki widno.
Stan, zajęty rozmową, chwycił piłkę, podskoczył i... nie trafił do
kosza.
- Ile to jest tyle, co trzeba?
- Prawie czternaście. Nie wymagam już opieki - dorzucił
chłopiec i wprawnie umieścił piłkę w koszu.
- Dobry jesteś. - Stan uśmiechnął się. - Często cię tu widzę. W
którym domu mieszkacie?
- Moi rodzice nie żyją - stwierdził obojętnym tonem Jordan. -
Mieszkam z bratem.
- Tak? A ile brat ma lat?
- Tyle, co trzeba. Przez następne kilka dni Stan wieczorami
grywał trochę z chłopakiem w piłkę, a potem dzielił się z nim swoją
kawalerską kolacją. Jedzenie rozwiązało nieco dzieciakowi język i
Stan wiedział już, że w przypadku jego brata „tyle, co trzeba" oznacza
dwadzieścia dwa lata. Dowiedział się też, że Jordan mieszka parę
przecznic dalej, w okolicy niezbyt spokojnej, gdzie awantury i bójki
są na porządku dziennym. Przyjeżdża tu więc co wieczór na rowerze,
by pobyć trochę w ciszy i samotności.
Kiedy Stan spytał Jordana, czym zajmuje się jego brat, chłopak
wzruszył ramionami i odparł: „To zależy, w którym tygodniu".
Właściwie nie powinno go to obchodzić. Przecież Jordan był mu
osobą zupełnie obcą. A jednak... Te smutne, dorosłe oczy bardzo mu
kogoś przypominały.
W niedzielne popołudnie Stan wybrał się na polowanie na Jennę
Jean Anderson. Zajeżdżając przed jej dom, był pewien, że przyłapie ją
na nicnierobieniu. I może też nie całkiem ubraną. Aż mu się gorąco
zrobiło na samą myśl o tym.
Kiedy Jenna otworzyła drzwi, na jej twarzy na moment pojawiło
się zmieszanie.
- Cześć. - Stan uśmiechnął się do niej. - Pomyślałem sobie, że
zajrzę, by sprawdzić, czy jesteś zajęta. Wygląda na to, że nie, więc...
- Jestem - powiedziała szybko Jenna. - Jestem bardzo zajęta.
Stan uniósł brwi.
- Tak? A czym?
- Pie... piekę ciasteczka.
- Cudownie! - Stan zdecydowanym krokiem wszedł do środka. -
Jakie?
Nie, nie, i jeszcze raz nie! Jenna wcale nie chciała się cieszyć jego
widokiem. Pragnęła wyrzucić go za drzwi. Był tak pełen życia i
entuzjazmu... Taki przystojny, opalony, dobrze umięśniony. No i nie
miał na nodze gipsu.
Gotowa była go znienawidzić.
- Jakie? - powtórzył.
- Na pewno nie będą ci smakowały - zastrzegła, bo wiedziała, że
mężczyźni z zasady nie znoszą rodzynek. - Owsiane z rodzynkami.
Ku jej zdziwieniu Stan rozpromienił się.
- Z brązowym cukrem i cynamonem?
- Tak, ale...
- Będziesz potrzebowała kogoś, kto by ich spróbował.
- Mam. Siebie.
Stan nie zwracał już na nią uwagi. Kierowany zapachem,
maszerował do kuchni.
- Przyda ci się obiektywna opinia.
- Twoja? - dopytywała się Jenna, kuśtykając za nim.
Stan chwycił rękawice i otworzył drzwiczki piekarnika.
Wyciągnął gorącą blachę i aż jęknął z zachwytu. Było to tak
zmysłowe, że Jenna zadrżała.
Kiedy postawił blachę na blacie, odwrócił się ku Jennie z
uśmiechem.
- Musisz zrozumieć, Jenno Jean... - zaczął.
- Jenno - poprawiła go odruchowo. Bardzo chciała zapomnieć o
swoim drugim imieniu.
- Jenno. Mogę cię nazywać królową Anglii, panią prezydent,
waszą wysokością...
- Aż tak bardzo masz ochotę na te ciasteczka?
- Muszę ci się przyznać, że zdarza mi się jadać filet mignon, pijać
szampana i nawet czasem delektować się musem czekoladowym, ale
już nie pamiętam, kiedy ostatni raz miałem okazję spróbować
domowych ciasteczek. Takie jest to moje kawalerskie życie. No,
Jenno Je... Przepraszam. Jenno, nie odmawiaj biednemu człowiekowi.
Nawet zwyczajna niby prośba miała w jego ustach szczególne
brzmienie. A przynajmniej ona tak ją odebrała.
- Oj, umiesz ty prosić, Święty Stanie. Zdejmę je tylko z blachy
i...
- Ja to zrobię - rzekł Stan i posadził Jennę na krześle. - Ty siedź.
Najważniejszą rzecz już zrobiłaś.
A więc siedziała i patrzyła, jak Stan bierze do ręki gorące
ciasteczko i zaczyna je jeść. Oblizując się, nie marnując ani okruszka,
pomrukując z rozkoszy. Jennę oblał pot i jednocześnie zrobiło się jej
gorąco. O Boże, skoro Stan z taką uwagą traktuje zwyczajne ciastko,
to jak odnosi się do kobiety?
Kolejne dwa ciastka Stan potraktował z taką samą namiętnością.
Ale Jenna już nie odważyła się patrzeć na niego tak otwarcie.
- Wspaniałe - oznajmił z zachwytem.
- Cieszę się, że ci smakowały.
- Teraz ja chciałbym zrobić ci przyjemność - rzekł i pomógł jej
wstać.
- To naprawdę nie jest konieczne.
- Ależ tak! Obiecałem ci przejażdżkę, urozmaiconą twoim
ulubionym drinkiem, i mam zamiar dotrzymać obietnicy.
- Ale przecież mówiłam ci, że jestem dziś zajęta.
- Nie ma sprawy. Twoje plany uległy zmianie.
- Nieprawda. Ja...
- Jenno. - Stan przyciągnął ją tak blisko do siebie, że mogła
obserwować dołeczek w jego brodzie, wilgotne usta i błyszczące
rzęsy. - Jeśli nie wybierzesz się ze mną na tę wyprawę, pomyślę, że
się mnie boisz.
Dobre sobie! Jenna aż zmrużyła oczy.
- Nie jestem dzieckiem, doktorze.
- Fakt jest faktem, szanowna pani.
Czuła zapach wody po goleniu Stana i woń cynamonu w jego
oddechu. Patrzył jej prosto w oczy. Widać było, że nie znosi
sprzeciwu. I skoro postanowił ją mieć, zrobi wszystko, by dopiąć
swego.
A więc będzie musiała udowodnić mu, że tak naprawdę wcale jej
nie chce.
- Dobrze - westchnęła. - Może być szampan.
- Ładna łódka - powiedziała Jenna i wyciągnęła się wygodnie na
ławeczce.
Było późne popołudnie i jezioro niemal się wyludniło. Nic nie
zakłócało piękna i spokoju tej okolicy.
- Jacht - poprawił ją delikatnie Stan. Wyłączył silnik i rzucił
kotwicę. - Myślisz, że spodoba się dzieciakom z Ligi?
Jenna rozejrzała się po dobrze utrzymanym pokładzie i
uśmiechnęła się z aprobatą.
- Na pewno.
- Chcesz szampana?
- Tak. Dopiero w trzecim sklepie udało mu się kupić jej
ulubioną markę.
- Nie przypuszczałem, że jesteś miłośniczką szampana.
- Nie? A co przypuszczałeś?
- Nie wiem. Bardziej pasuje do ciebie białe wino lub rum.
Dlaczego akurat szampan?
Bo chciałam ci zrobić na złość, odparła duchu.
- Po prostu lubię bąbelki. Nawet kiedyś zastanawiałam się, jak
wyglądałaby kąpiel w szampanie.
- Kiedy postanowisz się o tym przekonać, daj mi znać. Kupię
całą skrzynkę, żeby tylko móc to zobaczyć.
Serce Jenny znów zaczęło bić nierównym rytmem. Dlaczego ten
mężczyzna tak na nią działa?
- Czasem wystarczą marzenia.
- W innych sprawach też? Podejrzewała, że Stan ma na myśli
seks, i nie miała zamiaru mu odpowiadać.
- W niektórych - odparła wymijająco. - Na przykład teraz myślę
sobie, jaka wspaniała byłaby kąpiel w tej wodzie. No, ale z tym
gipsem pewnie od razu poszłabym na dno.
- Nie bój się. Wszystko dobrze zaplanowałem. Na imprezie
będziesz już bez gipsu.
- Ależ ty jesteś mądry.
- Przesadzasz. Jestem zwyczajnym chłopakiem z Cherry Lane.
- Z Cherry Lane, zgoda. Ale na pewno nie zwyczajnym. Nigdy
nie byłeś zwyczajny.
- Nie?
- Nie. Umiałeś przecież stepować. Stan spojrzał na nią znacząco.
- Uważaj - rzekł ostrzegawczym tonem.
- Gdybyście czasem wpuścili nas, dziewczyny, do waszego
domku na drzewie, na pewno nie darzyłybyśmy was taką nienawiścią.
- Przecież udawałyście księżniczki. My byliśmy piratami,
pilotami i...
- Czasami w nocy tam się zakradałam.
- Naprawdę? - Stan omal nie zakrztusił się piwem.
- Aha. W ciemnościach było tam wspaniale. Liście szeleściły,
konary się chwiały. Czułam się jak na statku albo w samolocie -
dodała z uśmiechem.
- Tak - zgodził się z nią Stan. - Mój ojciec musiał być albo
wariatem, albo superfacetem, że zgodził się na ten domek.
- Może jedno i drugie. Zwariowany na punkcie swojego syna
superfacet.
Stan skinął głową. Jenna zauważyła smutek w jego oczach.
Przypomniała sobie go takim, jakim był w dzieciństwie. I to, że kiedyś
byli przyjaciółmi.
- Przykro mi, że nie żyje - powiedziała i wbrew swoim chęciom
położyła Stanowi rękę na ramieniu.
A on bez słowa przykrył ją swoją dłonią. Zarówno jego smutek,
jak i jego samotność stały się jej smutkiem i samotnością.
Zawstydzona i zmieszana odkrytą nagle bliskością, szybko
cofnęła rękę.
- Dzięki - mruknął Stan i z trudem przełknął ślinę. - Słyszałaś coś
o osiedlu Króla Artura?
Jenna z wdzięcznością powitała tę zmianę tematu.
- Paskudne miejsce. Policjanci mają tam co robić. Narkotyki, za
dużo alkoholu, zaniedbane dzieciaki. Czemu pytasz? Chyba nie
chcesz tam zamieszkać?
- Nie - odrzekł Stan. - Zanim kupię gdzieś dom, wynająłem
tymczasowo mieszkanie blisko szpitala. I poznałem pewnego
chłopaka. Przyjeżdża co wieczór na boisko przy moim domu, żeby
powrzucać piłkę do kosza. Przypomina mi Joeya Caruthersa.
- Pamiętam Joeya. Nie mieszkał w naszej dzielnicy, ale często się
z wami bawił. Był takim samym rozrabiaką jak wy. Zgadza się?
Stan kiwnął głową i zatarł ręce. Wciąż czuł na sobie dłoń Jenny. I
jakieś dziwne gorąco w środku.
- Potem się wyprowadził. Nie znałem go zbyt dobrze, ale zawsze
czułem, że u niego w domu nie jest najlepiej.
- I myślisz, że tak samo jest z tym chłopakiem? Stan zmrużył
oczy i patrzył na jezioro.
- Tego nie jestem pewien. Podobno opiekuje się nim brat, bo
rodzice nie żyją. Może to głupio zabrzmi, ale ten chłopiec ma
spojrzenie starego, doświadczonego przez życie człowieka.
- Podejrzewasz, że ktoś go seksualnie wykorzystuje? - spytała
cicho Jenna.
- Nie - odparł po chwili zastanowienia Stan.
- Zaniedbuje?
- Czy ja rozmawiam z Jenną, czy z zastępcą prokuratora
okręgowego?
- Jakoś ciągle nie umiem się w tym wszystkim odnaleźć. Często
chcę pomóc, ale system i ludzkie uczucia nie zawsze mi na to
pozwalają. Więc powiedzmy, że jestem Jenną Anderson, która przy
okazji zna się trochę na prawie. Może tak być?
- Owszem. Nie wiem, czy akurat jest zaniedbywany, ale na
pewno przebywa w takim środowisku, że wymaga lepszej opieki.
- Chcesz powiedzieć, że jest zagrożony.
- Tak.
- No, cóż. Jest parę możliwości. Możesz zgłosić jego przypadek
specjalnym służbom zajmującym się zaniedbaną wychowawczo
młodzieżą. To będzie proces długi i bolesny. Możesz wciągnąć go do
Ligi i w ten sposób mieć na niego oko. Jest też organizacja Starszy
Brat.
- On ma starszego brata, ale ten zajęty jest zupełnie innymi
sprawami. - Stan dolał jej szampana i wstał. - Sam nie wiem. Muszę
się nad tym zastanowić.
- Wygląda na to, że już wpadłeś. A to nie są proste sprawy.
- Zycie w ogóle nie jest prostą sprawą - rzekł Stan i zrobił krok w
jej stronę. - Nie można wszystkiego przewidzieć.
- Ale można próbować - odparła ostrożnie.
- Tylko że wtedy nie jest już tak zabawnie.
- Zależy, czego się szuka. No tak, wiecznie opanowana Jenna
Jean Anderson zawsze musi mieć wszystko pod kontrolą. Nie da się
ponieść emocjom. Nawet teraz - na łódce, w szortach i bluzce bez
rękawów, wyglądała na osobę doskonale panującą nad wszelkimi
emocjami. Ale czy naprawdę taka była? Patrząc jej w oczy, Stan
głęboko w to wątpił.
- Czy nigdy nie myślałaś, jak by to było, gdybyś po prostu
zaczęła żyć na luzie?
- Owszem, czasami - odparła ledwo słyszalnym szeptem. - Ale
zawsze uważałam, że najlepsze są marzenia nie spełnione.
Stan stał teraz tuż przy niej. Delikatnie gładził jej jedwabiste
włosy.
- Jaka ty naprawdę jesteś, Jenno? - spytał, a jego usta musnęły jej
policzek.
- Stan. Stan ujął jej dłoń i położył sobie na piersi.
- Czujesz moje serce. Jenna z trudem przełknęła ślinę.
- Tttak.
- Widzisz, co ze mną wyrabiasz? Jak się przy tobie czuję? Jak
trudno mi nad sobą panować?
- Naprawdę?
- A co z tobą, Jenno? Czy całkowicie kontrolujesz swoje
uczucia? - spytał, kładąc dłoń na jej piersi.
Jenna zamknęła oczy.
Skinęła głową, ale nie odepchnęła jego ręki.
- Pragnę cię. Chcę zdjąć ci tę bluzkę i całować. Najpierw tu, a
potem wszędzie.
Dopiero wówczas, kiedy Stan odpiął drugi guziczek jej bluzki,
Jenna otworzyła oczy i chwyciła go za nadgarstek.
- Nie pasuję do ciebie, Stan.
- Dlaczego?
- Bo jestem poważna. Czasami zbyt poważna. Lubię nad
wszystkim panować. Nie jestem dziewczyną do zabawy.
- A skąd wiesz, że takiej chcę?
- Wiem. Zmieniasz kobiety jak rękawiczki.
- Zmieniałem - poprawił ją.
- Poza tym jesteś moim lekarzem. Zaś etyka twego zawodu nie
pozwala na intymne kontakty z pacjentami. A z pacjentkami
szczególnie.
Stan odsunął się od niej. Panna Nóż, jak zwykle, trafiła w samo
sedno.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Jenna nie widziała Stana od ponad tygodnia. I powinna się z tego
cieszyć. Powinna być zachwycona.
Powinna, ale nie była.
Choć kilka razy rozmawiała przez telefon z Emily i wysłuchiwała
opowieści przyjaciółki o tym, jaki wspaniały jest jej mąż, Beau, i jak
bardzo cieszy się z jej ciąży, kładąc się spać i wstając, Jenna myślała o
Stanie. Myślała o nim podczas lunchu. Ku własnemu przerażeniu,
myślała o nim także w sądzie.
Gdyby miała przed oczami dawny obraz Stana, uganiającego się
za kobietami egoisty, pewnie zdołałaby o nim zapomnieć. Nie mogła,
bo dał jej poznać swoje drugie ja. I pokazał, jak bardzo mu na niej
zależy.
A kiedy zarzuciła mu nieprofesjonalne zachowanie, grzecznie
odwiózł ją do domu.
Od tamtej pory dwukrotnie umówiła się na randkę, ale obie
okazały się pomyłką. Pierwszy facet zanudził ją na śmierć. Drugi
proponował, by zrezygnować z kolacji i od razu sprawdzić, czy jest
równie dobra w łóżku, jak na sali sądowej. Choć raz przydał jej się
gips - mogła kopnąć tego Romea w kostkę.
Klnąc pod nosem, otworzyła drzwi do poczekalni przed
gabinetem Stana. Przyszła tu na zwykłą, rutynową wizytę i nie było
najmniejszego powodu, by tak bardzo pociły jej się dłonie.
Doktor Michaels przyjął ją natychmiast, ale nie w tym pokoju, co
zwykle.
- Cześć, jak się masz? Serce Jenny na jego widok od razu zaczęło
szybciej bić.
- W porządku. Czy coś się stało? Myślałam, że to będzie
rutynowe badanie, po którym powiesz mi, że za dwa tygodnie na
pewno zdejmiesz mi gips i nie będę już musiała pożyczać piły od
sąsiadów i robić tego sama.
Stan uśmiechnął się lekko, ale jego oczy pozostały poważne.
- Nie będziesz musiała pożyczać piły. I nic się nie stało. Tylko
zaszła drobna zmiana. Pomyślałem sobie, że lepiej będzie, jeśli od
dziś opiekę nad tobą przejmie doktor Abernathy.
- Ale...
- Przedstawiłem mu bardzo dokładnie t w o j ą historię - przerwał
Jennie Stan, wskazując jej kartę. - To znakomity lekarz. Dużo bardziej
ode mnie doświadczony. I...
Przerwało mu wejście doktora Abernathy'ego, brązowookiego
mężczyzny w średnim wieku.
- Przepraszam za spóźnienie. Czy to jest moja nowa pacjentka? -
zwrócił się do Stana.
- Tak. To Jenna Jean Anderson. Ponieważ jestem nią osobiście
zainteresowany, uznałem, że będzie lepiej, jeśli ty przejmiesz nad nią
opiekę. - Stan stłumił parsknięcie. - Dopilnuj, by jak najszybciej
mogła się pozbyć tego gipsu.
- Myśli pani o jakiejś pile? - Doktor Abernathy zwrócił się do
Jenny.
- Bez przerwy. Doktor Abernathy wybuchnął śmiechem.
- Wie pani co? Zobaczymy, co da się zrobić. Porozmawiamy o
tym w gabinecie. Muszę pilnie zadzwonić i zaraz do pani wracam.
Kiedy zostali sami, Jenna bała się spojrzeć na Sta - na. Jego
zdecydowanie i decyzja wzbudziły jej uznanie. Równocześnie
zastanawiała się, co będzie dalej.
- Myślisz, że dobrze ci się będzie współpracować z doktorem
Abernathym? - spytał Stan.
Tak bardzo troszczył się o jej dobre samopoczucie. Poczuła do
niego jeszcze większą sympatię.
- Tak - odparła, patrząc mu w oczy. - Jestem tylko trochę
zaskoczona.
- Od jak dawna nie czułaś się tak, jak tamtego dnia na jachcie? -
spytał.
Jenna poczuła nagły skurcz w żołądku. Stan patrzył na nią
uważnie. Domagał się szczerej odpowiedzi.
- Sama nie wiem. Może nigdy. Stan kiwnął głową.
- Nigdy. Przerażam cię, prawda? - Uniósł rękę i uśmiechnął się. -
Nie odpowiadaj. Widzę to na twojej twarzy. Może teraz będzie
łatwiej. Jestem już tylko Stanem Michaelsem, który przepada za
twymi ciasteczkami.
- Wychodzisz - zauważyła Maddie.
- Tylko na lody. To nie jest randka - odparła Jenna.
Przyjaciółka wraz z mężem, Joshuą, i synkiem Daveyem wpadła
do niej bez uprzedzenia. Jenna była jej nawet za to wdzięczna. Wciąż
nie mogła zrozumieć, co jej wpadło do głowy, by przyjąć propozycję
Stana. Nawet jeśli było to coś tak niewinnego, jak wyprawa na lody.
- Rozmawiałaś z Emily?
- Tak - uśmiechnęła się Maddie. - Beau zupełnie ją
ubezwłasnowolnił. Nawet nie pozwala jej jeździć na motorze. Trzęsie
się nad nią bardziej niż jej matka.
- A ona jest tym zachwycona. - Jenna pogładziła po głowie
Daveya, próbującego wyrwać się z ramion ojca. - Jest tak samo
ruchliwy jak Maddie w jego wieku - dodała, patrząc, jak jej chrześniak
pędzi w stronę kuchni. Dokładnie pamiętał, gdzie ciotka przechowuje
ciasteczka.
- Owszem, ale ostatnio dowiedziałam się o nim strasznej rzeczy -
powiedziała Maddie, starając się nadać swemu głosowi jak
najpoważniejsze brzmienie. - Uwielbia muzykę country. Rocka wprost
nie znosi i to jest wina Joshuy - dodała, patrząc czule na męża.
- Chłopak ma znakomity gust - rozpromienił się dumny Joshua.
Widok ich miłości obudził w Jennie jakąś dziwną tęsknotę.
Zaskoczyło ją to uczucie, postarała się więc jak najszybciej o nim
zapomnieć. Szybko weszła do kuchni.
- Założę się, że już znalazł...
- Ciastecka! - zapiszczał Davey.
- Brawo! - zawołał Joshua. Mały siedział na podłodze i jadł
ciasteczka. Dwa naraz.
- Davey, dwa to za dużo - oburzyła się Maddie.
- Moje. - Mały szybko schował ręce za plecy.
- Mnie to nie przeszkadza, ale ja jestem tylko matką chrzestną -
stwierdziła Jenna.
- Davey, oddaj mi jedno.
- Nie.
- Przeżywa taki okres. Wciąż się buntuje - westchnęła Maddie.
Jenna usłyszała trzask drzwi wejściowych i po chwili stanął obok
niej Stan.
- Znam to, znam. Na dźwięk jego głosu Jennie zrobiło się bardzo,
bardzo gorąco.
- Ty też powinnaś, Jenno Jean, bo nigdy tak naprawdę nie
wyrosłaś z tego okresu.
Maddie i Joshua spojrzeli na Stana.
- Ja cię skądś znam - powiedziała Maddie. - No, tak! O Boże, to
Stanley Michaels!
Jenna aż się skuliła. Odkładała na później powiedzenie Maddie o
tym, że spotyka się ze Stanem. Sama nie wiedziała, czemu.
- Miło cię widzieć, Maddie. - Stan uśmiechnął się do dawnej
koleżanki.
- Ale... Joshua zmrużył oczy, mimo to wyciągnął rękę.
- Joshua Blackwell - rzekł. - Jesteś przyjacielem Jenny?
- Kimś w tym rodzaju. A ty musisz być mężem Maddie, a ten
maluch to wasz synek. Ma włosy i oczy Maddie i twój podbródek.
Zgadza się?
Jenna zauważyła, jak Joshua bierze głęboki wdech. Zauważyła
też, z jaką miłością i Maddie, i on patrzą na synka. Wiedziała, że
Joshua adoptował Daveya, ale kochał go jak własne dziecko.
- Owszem, to mój chłopak - odparł Joshua, a Maddie ścisnęła go
za ramię. - Hej, stary, podzielisz się ze mną jednym? - zwrócił się do
Daveya.
Chłopczyk, który już zdążył wepchnąć sobie prawie całe ciastko
do ust, spojrzał na drugie, też porządnie nadgryzione, uśmiechnął się i
wyciągnął je w stronę ojca.
- Mój bohater - rozmarzyła się Maddie. - Umie dać sobie radę z
każdym maluchem - dodała, ale zaraz znów spojrzała na przyjaciółkę.
- Wychodzisz ze Stanleyem Michaelsem?
- Ze Stanem - poprawił ją Michaels i przysunął się do Jenny. -
Owszem, wychodzi ze mną.
- Tak naprawdę to żadne wyjście - próbowała wyjaśnić sytuację
Jenna.
- To znaczy, że nie wychodzisz? - Maddie niczego już nie
rozumiała. - Zostajesz w domu?
- Nie! - Jenna poczuła rękę Stana na swoim ramieniu i z trudem
przełknęła ślinę. - Wychodzę, ale idziemy niedaleko.
- Kiedy odnowiliście waszą znajomość? - dopytywała się.
Maddie.
Jenna przestąpiła z nogi na nogę. Kostka wciąż ją bolała, ale
łydka była ogolona i wolna od gipsu.
- Operowałem ją - poinformował Stan. Maddie aż zatkało.
- Jesteś lekarzem?
- Chyba tylko lekarz może operować, zwłaszcza jeśli pacjentka
jest prawnikiem.
Maddie kiwnęła głową i znów spojrzała na Jennę.
- Jenno Jean, mam wrażenie, że coś przede mną ukrywasz.
- Wcale nie. Po prostu zapomniałam ci o tym powiedzieć.
- Akurat!
- No to już po ciasteczkach - oznajmił Joshua i wziął synka za
rękę. - Powiedz Jennie „dziękuję".
Jenna nachyliła się, a chłopczyk cmoknął ją w policzek.
- Dzięki.
- Bardzo proszę. - Jenna pocałowała malca w czoło.
Stan przez cały czas obserwował ją bardzo uważnie.
- No to bawcie się dobrze - powiedziała z niewinnym uśmiechem
Maddie.
- Dziękujemy - odparł Stan.
- Idziemy tylko na lody - podkreśliła znów Jenna, czując, jak
krew zaczyna coraz szybciej płynąć w jej żyłach.
Maddie i Joshua wymienili porozumiewawcze uśmiechy, Maddie
wzięła małego na ręce i cała trójka ruszyła do wyjścia.
- Widzę, że rzeczywiście wciąż nie wyrosłaś z mówienia „nie" -
zauważył z rozbawieniem Stan, kiedy zostali sami.
- Właśnie, że wyrosłam - oznajmiła Jenna, dumnie unosząc
głowę.
Twarz Stana była teraz zaledwie kilka centymetrów od jej twarzy.
- Udowodnij to. Nogi ugięły się pod Jenną, a w płucach zabrakło
jej tchu. Z ogromnym wysiłkiem zrobiła krok do tyłu.
- Obiecałeś mi lody - wyjąkała. Gdyby ją teraz pocałował, dałaby
mu nauczkę. Na pewno by zdecydowanie zareagowała. Na pew...
Kiedy Stan wziął ją za rękę, jej serce na ułamek sekundy
przestało bić.
- Chodźmy - rzekł. Mały barek, dobrze jej znany z dzieciństwa,
był rzeczywiście blisko, tuż za rogiem.
- Usiądź, a ja wszystko przyniosę. Musisz oszczędzać nogę.
- Nie jesteś już moim lekarzem - zauważyła Jenna.
W odpowiedzi Stan pocałował ją w czubek nosa.
- Czekoladowe czy waniliowe?
- Cz...czekoladowe.
- Pycha - mruknęła po chwili, zlizując z łyżeczki pierwszą porcję
smakołyku.
- Lepiej bez tych paru kilogramów, co? - spytał, spoglądając na
jej nogę.
- Pewnie. Właśnie zastanawiałam się nad tą imprezą na jeziorze.
Planowałeś narty wodne...
- Nie dla ciebie.
- A slalom? Na jednej narcie?
- Mowy nie ma! Stan zamilkł i przez chwilę przyglądał się jej z
uśmiechem.
- O czym myślisz? - spytała zaniepokojona Jenna.
- Że jesteś najbardziej upartą kobietą, jaką znam. Jak księżniczka
Jenna chce, tak ma być.
- Nie żadna księżniczka - poprawiła go.
- Nie? A kto?
- Królowa. Przecież wiesz, że lubię nad wszystkim panować.
Stan omal nie zakrztusił się lodami.
- I jak zamierzasz to zrealizować?
- Chcę być sędzią, ale pewnie nic z tego nie wyjdzie. Ale to już
inna historia.
- Hej, chwileczkę. A dlaczegóż to?
- No, wiesz, polityka i te rzeczy - mruknęła i szybko zmieniła
temat. Ten był zbyt bolesny. - Wiesz, zrobiłeś dziś coś wspaniałego.
Powiedziałeś, że Davey wygląda na syna Joshuy i Maddie. A Joshua
tylko go adoptował po ślubie z Maddie. Kocha tego malca i na pewno
sprawiłeś mu ogromną przyjemność swoim stwierdzeniem.
- Nigdy bym się nie domyślił, że to nie jego rodzony syn.
- Joshua ma fioła na punkcie Maddie i Daveya. Bardzo ich
kocha. Oboje.
W głosie Jenny brzmiała wyraźna tęsknota.
- A ty? Czy tobie coś się takiego zdarzyło? Czy ktoś tak cię
kochał?
Jenna przez chwilę zwlekała z odpowiedzią.
- Nie, w każdym razie nic mi o tym nie wiadomo. A ciebie?
- Z zasady staram się nikogo do tego nie zachęcać - odparł. To
była jedna z rzeczy, które właśnie zamierzał w swoim życiu zmienić.
- Tak, bo to się wiąże z utratą kontroli nad sytuacją. Kochasz
kogoś, potem go tracisz i cierpisz.
- Ale jeśli spotka się kogoś wyjątkowego, jedynego, tego
wymarzonego, to może warto zaryzykować.
- Teraz z kolei Stan zmienił temat. - Twoje lody zaraz się
rozpuszczą - zauważył.
Kiedy wyszli na ulicę, spostrzegł, że Jenna wyraźnie oszczędza
prawą nogę.
- Pora na zmianę środka transportu - rzekł.
- Słucham?
- Oferuję ci coś godnego prawdziwej królowej. Wezmę cię na
barana.
- Nie, nie. Nie trzeba.
- Wolisz kuleć? Zresztą nie odpowiadaj. Albo wezmę cię na
barana, albo po prostu przerzucę przez ramię. Wybieraj.
Jenna dumnie uniosła głowę.
- Nie trzeba. Naprawdę.
- Trzeba.
- Znowu próbujesz mną rządzić.
- A ty jesteś uparta.
Przez chwilę stali naprzeciwko siebie i patrzyli sobie w oczy.
Żadne nie miało zamiaru ustąpić.
- Pamiętasz, jaka byłaś zła, kiedy podrosłem i mogłem już z tobą
wygrać w rzutach jeden na jednego?
- Tak - przyznała niechętnie Jenna.
- Fakt, że jestem silny, ma też dobrą stronę. Mogę cię unieść.
- Nie chcę, żebyś mnie nosił - mruknęła Jenna i ruszyła przed
siebie.
Stan natychmiast objął ją w pasie i przyciągnął do siebie.
- Bardzo cię lubię - szepnął jej do ucha. - Nie chcę, żeby bolała
cię noga.
Jenna westchnęła z rezygnacją.
- Chwilami jesteś taki miły, że i ja nie mogę cię nie lubić -
przyznała.
- A to takie straszne?
- Tak. Więc musisz przestać być sympatyczny. Jej oczy były
rozmarzone. Włosy jedwabiste. Głos głęboki i czuły.
Kiedy Stan nachylił się ku niej, poczuł jej delikatny, kobiecy
zapach.
- Chyba nie zamierzasz mnie pocałować, co?
Owszem, chciał ją pocałować. I jeszcze więcej. Pragnął poczuć
smak jej ust, wsunąć rękę pod jej bluzkę, pogładzić skórę, dotknąć
napiętych sutek, potem...
Stan zdecydowanie potrząsnął głową.
- Nie, to ty mnie pocałujesz - rzekł i lekko się pochylił. -
Wskakuj.
- Dlaczego miałabym cię pocałować?
- Bo będziesz mi wdzięczna, że oszczędziłem ci cierpień.
Wskakuj - powtórzył.
Jenna skrzywiła się, ale wspięła mu się na plecy i objęła go za
szyję. Stan przytrzymał ją za nogi i ruszył w drogę.
- Od wielu lat nikt nie nosił mnie na barana - mruknęła.
Stan pozwolił jej zejść na ziemię dopiero przed jej domem.
- Jesteś pewien, że nie wolałbyś ciasteczek? - spytała niepewnie.
- Jestem pewien - odparł z uśmiechem.
- A jeśli nie zechcę cię pocałować?
- Nie chcesz? Jesteś tego pewna? — Stan nie dał się nabrać.
Jenna westchnęła z rezygnacją.
- Ja nie mam żadnej trzydziestosekundowej zasady - ostrzegła go.
- Nie szkodzi.
Znów spojrzała mu w oczy. Dojrzał w jej spojrzeniu niepewność,
ale i pragnienie.
- Chyba zwariowałam - szepnęła. Nachyliła się ku niemu i jej
usta dotknęły jego warg. Stan nawet nie próbował stłumić jęku
rozkoszy.
- Och, Jenno.
Ich ciała przywarły do siebie. Jenna czuła, jak bardzo Stan jest
podniecony. Kiedy wsunął ręce pod jej szorty i objął pośladki,
zadrżała.
- Wejdźmy do środka - szepnął jej do ucha.
Jenna zesztywniała i szybko wysunęła się z jego objęć.
- Nie, nie. To nie ma sensu.
- O czym ty, do cholery, mówisz?
- Nie pasuję do ciebie. Spotykasz się z miłymi, uległymi
kobietami, które mówią ci, jaki jesteś wspaniały, są pełne życia i
radości i nie traktują wszystkiego zbyt serio.
Stan zmrużył oczy.
- Owszem, spotykałem się i z takimi kobietami. I co z tego?
- Ja nie jestem do nich podobna. Już ci to próbowałam
wytłumaczyć. Do życia podchodzę poważnie. Zresztą... nawet... nie
jestem szczególnie doświadczona.
- Nie? To dotknij mnie. Poczuj, co ze mną robisz. Chcę cię!
Pragnę cię! Całej. I czuję, że ty też mnie pragniesz.
Widział, jak Jenna ze sobą walczy.
- Już nie wiem, co z tobą robić - mruknęła.
- Mógłbym parę rzeczy zaproponować - zaśmiał się Stan.
- Dla ciebie to wszystko jest takie proste. Zawsze znajdziesz
odpowiednie słowo, odpowiedni gest. A dla mnie taka intymność... to
coś więcej. - Jenna westchnęła i odsunęła się od Stana. - Lepiej
będzie, jeśli sobie pójdę. Dobranoc i dziękuję za lody.
Jeszcze nie odeszła, a Stana już ogarnęła pustka i tęsknota.
- Dobranoc, królowo Jenno Jean. Jenna zdobyła się na lekki
uśmiech.
- Jenno wystarczy, Stanleyu. Kiedy zniknęła za drzwiami, Stan
uśmiechnął się sam do siebie.
- Możesz sobie biec, maleńka, ale na pewno mi nie uciekniesz.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
W drugi weekend lipca nad jeziorem zjawiło się ponad
czterdzieścioro dzieci. Mitzi, obecna przewodnicząca Ligi, spisała się
znakomicie. Na każdych dwoje dzieci przypadał jeden opiekun. Jenna
miała kierować ruchem i nadzorować poranną lekcję pływania.
Ponieważ nie wszystkie dzieci umiały pływać, Liga załatwiła im kilka
godzin nauki, połączonej z zabawą.
Jenna nie widziała wśród tłumu Stana. I postanowiła, że nie
będzie się za nim rozglądać. Była na siebie zła, że w ciągu minionych
dwóch dni nie udało jej się opanować. Nachodziły ją niecne myśli,
dręczyły nierealne marzenia. Idiotyczne.
- Witaj, moja piękna.
Jenna usłyszała te słowa, ale nie zareagowała. Jeszcze nikt nigdy
nie nazwał jej piękną.
Odwróciła się dopiero wtedy, kiedy ktoś lekko pociągnął ją za
włosy. Za nią stał Stan.
- Do ciebie mówię, królowo Jenno - rzekł. Miał na sobie
kąpielówki i koszulkę, podkreślające jego sportową sylwetkę -
szerokie ramiona, dobrze rozwiniętą klatkę piersiową i bicepsy, płaski
brzuch i silne uda. Jenna tylko zaklęła w duchu.
- Nie jestem piękna - odparła. - I nie jestem królową. Na razie.
Jego spojrzenie było jak płynny miód.
- To kwestia gustu. Twoja noga wygląda nieźle. Nie powinnaś jej
jednak forsować - ostrzegł, a kiedy Jenna otworzyła usta, żeby
zaprotestować, kontynuował: - Widzę, że masz inne zdanie. Skoro tak,
jestem pewien, że zignorujesz moją radę i po południu będziesz wyła
z bólu. - Stan wyciągnął rękę i odgarnął z jej czoła kosmyk włosów. -
Wtedy przyjdź do mnie, to znajdę ci jakieś zaciszne miejsce w cieniu i
podam coś do picia.
Jak on to robi? zastanawiała się Jenna. W jednej chwili jej
rozkazuje, a zaraz potem łagodzi to jakimś czułym słowem. Mogłaby
się do tego przyzwyczaić, ale wiedziała, że, dla własnego dobra, nie
powinna.
- Mówiłam ci, żebyś nie był taki miły. Odpowiedział jej takim
seksownym uśmiechem, że aż zadrżała.
- To jedna z twoich zasad?
- Tak.
- A zasady są po to, żeby je łamać. - Stan spojrzał na zmierzającą
w stronę wody grupę dzieci. - Ja mam kierować zajęciami na jachcie.
A ty?
- Jestem odpowiedzialna za bezpieczeństwo.
- Rozumiem. - Stan kiwnął głową w stronę zbliżającego się ku
nim chłopca. - Chciałbym, żebyś kogoś poznała. To Jordan Goff , a to
Jenna Anderson.
Nazwisko było dziwnie znajome. Jego spojrzenie też coś Jennie
przypominało.
- Miło cię poznać, Jordanie.
- Wzajemnie. Jenna zmrużyła oczy.
- Czy ty czasem nie masz starszego brata? Zaraz, zaraz, jego imię
zaczyna się na literę T.
- Tim - odparł ostrożnie Jordan. - Tak ma na imię mój brat.
Jenna kiwnęła głową, ale nic nie powiedziała. Podejrzewała, że
dla Jordana oskarżony o kilka przestępstw Tim to niewygodny temat.
- Jeździłeś już kiedyś na nartach wodnych? - spytała. Wciąż
jeszcze czujny Jordan wzruszył ramionami.
- Nie, ale doktor Stan twierdzi, że ze slalomem powinienem sobie
poradzić.
- Zazdroszczę ci - mruknęła Jenna.
- Pani nie będzie pływać?
- Podobno moja kostka by tego nie wytrzymała. - Jenna z
wyrzutem spojrzała na Stana. - Złamałam ją, grając w kosza.
- Pani gra w kosza? - Chłopak spojrzał na nią z wyraźnym
podziwem.
- Owszem - wtrącił się Stan. - Kiedyś nawet ze mną wygrywała.
- Dopóki nie urósł.
- Super. Teraz ja go ogrywam.
- Przestań się chwalić i idź do wody. Jordan posłusznie ruszył do
jeziora, a Jenna poczuła na sobie wzrok Stana.
- Co wiesz o Timie?
- Nic dobrego. Szkoda gadać! Stan zmarszczył brwi.
- Zastanawiam się, czy trudno by mi było adoptować Jordana.
- Chyba żartujesz. To nie to samo co przygarnąć psa. Jeśli
adoptujesz chłopca, będzie twoim synem nie tylko formalnie. Przede
wszystkim emocjonalnie. I to na długo.
Stan zesztywniał.
- Czyżbyś uważała, że nie nadaję się na ojca? Jenna natychmiast
pożałowała swoich słów. Wcale nie chciała zranić Stanleya.
- Nie, ja tylko... Zamilkła, bo zmroził ją jego wzrok.
- Nie doceniasz mnie, Jenno.
- Przepraszam.
- Naprawdę?
- Tak. Nie powinnam cię tak atakować. Stan przez chwilę
uważnie ją obserwował.
- Jesteś najbardziej szczerą i uczciwą kobietą, jaką znam - rzekł i
wsunął palce w jej włosy.
Bardzo jej się to spodobało. Podobał jej się także ton jego głosu -
szczery, czuły i serdeczny.
- Dziękuję.
- I najbardziej tchórzliwą. Jenna aż odskoczyła.
- Co takiego?
- Jesteś tchórzem - odparł z uśmiechem Stan. - Chcesz być ze
mną, ale się boisz.
- Wcale nie! Pierwszy raz w życiu widzę takiego zarozumialca.
- Strachliwy dudek - odparował Stan.
- Szkoda, że nie mam już na nodze tego gipsu. Kopnęłabym cię z
rozkoszą!
- Prawda w oczy kole, co? Tym ją zaskoczył. Znów miała przed
sobą Stana z dawnych czasów. Przyjaciela. Nie mogła już dłużej
kłamać.
Spojrzała mu w oczy, choć nie było to łatwe.
- Owszem, boję się. I co na to poradzisz?
Jenna aż do obiadu pilnowała ładu i porządku. Kiedy dzieci zajęły
się hamburgerami, hot dogami i frytkami, mogła wreszcie usiąść pod
drzewem i odpocząć. Po chwili dołączył do niej Stan z Jordanem.
- Można się przysiąść? Przyniosłem ci ciastko - rzekł Stan i nie
czekając na odpowiedź, usiadł obok niej. - Wszyscy są mokrzy oprócz
ciebie - zauważył.
- Skoro nie wolno mi pojeździć na nartach wodnych, to nie będę
się bez sensu moczyć.
- Dąsamy się? - zaśmiał się Stan.
- Nie. Tak.
- Mam na to sposób...
- Nawet nie próbuj!
Uratował ją warkot nadjeżdżającego motocykla. Stan i Jordan z
podziwem patrzyli na potężnego harleya.
- Czy to któryś z waszych podopiecznych? - spytał Stan.
- Nie - odparła Jenna, a kiedy jeździec wyłączył silnik i zdjął
kask, uśmiechnęła się. - Mogłam się domyślić, że to Ben.
- Ben... No tak, to Ben Palmer! Brat Maddie - zaśmiał się Stan. -
Wieki go nie widziałem.
Kiedy Ben wydał dziki okrzyk i biegiem ruszył w ich stronę,
Jenna skrzywiła się z niesmakiem.
- O, nie! Nie patrz na nich - zakazała Jordanowi.
- Stan, stary druhu!
- Ben! Mężczyźni padli sobie w ramiona, mocno uścisnęli dłonie,
a potem zgodnie splunęli na ziemię.
- Co oni robią? - zdziwił się Jordan.
- Kiedyś byli w jednej paczce. To taki ich stary zwyczaj. Bądź
tak miły i zapomnij, że to widziałeś.
- Jenno Jean, jak się masz? - Ben w końcu i na nią zwrócił
uwagę. - Słyszałem o twojej nodze. Mnie tam się ona podoba.
Podobno Stan się tobą zajął.
- Stan zajął się nie mną, ale moją nogą. I to w szpitalu - dodała i
szybko zmieniła temat. - Czym to się w tym tygodniu zajmujemy?
Ostatnio byłeś bramkarzem w jakimś klubie.
- Teraz pracuję w warsztacie samochodowym. Na pierwszej
zmianie. Dlatego mogłem tu do was zajrzeć.
- Czyli sporządniałeś? Ben przybrał niewinny wyraz twarzy.
- Zawsze byłem porządny. Prawda? - zwrócił się do Jordana.
Jordan, który pierwszy raz widział Bena na oczy, ale uwielbiał
motory, nie mógł się z nim nie zgodzić.
- Prawda. Stan z zaciekawieniem spojrzał na Bena i Jennę.
- Widzę, że wy z kolei ani na chwilę nie straciliście ze sobą
kontaktu.
- Owszem. - Ben uśmiechnął się i objął Jennę. - Łączy nas coś
ważnego.
- Tak?
- Tak. I to na całe życie. Stan był już bardzo zaniepokojony.
- Co takiego? Jenna dała Benowi mocnego kuksańca pod żebro.
- Jesteśmy chrzestnymi rodzicami syna Maddie. Co noc modlę
się, by moja przyjaciółka dożyła co najmniej setki. Nie dlatego, że nie
lubię Daveya. Uwielbiam go i wzięłabym go do siebie w każdej
chwili. Po prostu nie zniosłabym kłótni, jakie wiodłabym z Benem na
temat przyszłości chłopca.
- Ty byś go wychowała na maminsynka - stwierdził Ben.
- A ty na chuligana - odgryzła się Jenna. Stan stanął między nimi
i podniósł ręce do góry.
- Spokój!
- Ona i tak wie, że jestem świetnym facetem - powiedział Ben do
Stana. - Wiesz co, wezmę sobie hamburgera i potem pogadamy,
doktorku.
- Dobrze. Kiedy zostali tylko we dwoje, Stan pogładził Jennę po
ramieniu.
- A więc naprawdę wiesz, że fajny z niego facet? Niezbyt pewna
własnych nóg, Jenna wolała usiąść.
- Zgrywa idiotę, ale to naprawdę dobry człowiek. Kiedyś bałam
się, że warsztat, w którym pracuje, zajmuje się kradzionymi autami,
ale tak nie było. On tylko wciąż nie wyrósł z okresu buntu. Niektórzy
nigdy z niego nie wyrastają - dodała, spoglądając znacząco na Stana.
- To wcale nie takie złe - odparł Stan, siadając obok niej. -
Podobno buntownicy są znakomitymi kochankami.
Jenna omal się nie zakrztusiła coca - colą.
- Przede wszystkim szybkimi. Dziś tu, jutro tam - wyjąkała w
końcu.
- Jest tylko jeden sposób, żeby się przekonać - szepnął jej do
ucha. - Czyżbym cię niepokoił?
Choć instynkt kazał jej zaprzeczyć, zaprzeczyć i jeszcze raz
zaprzeczyć, odparła twierdząco.
- Mógłbym ci jakoś pomóc. - Stan spojrzał na nią znacząco i
uniósł do góry ciastko. - Chcesz spróbować?
Jakiś czas później, odpoczywając pod drzewem, Jenna
podsłuchała rozmowę dwóch kobiet, tak jak ona wolontariuszek.
- Widziałaś tego faceta na łódce? - spytała jedna.
- Na jachcie - poprawiła ją druga.
- Jest świetny i w dodatku samotny.
- To ortopeda, który cieszy się opinią pożeracza damskich serc.
- A więc oprócz znakomitego ciała ma także rozum. Chętnie
oddałabym mu pod opiekę wszystkie moje kości.
- Chcesz, żebym mu cię przedstawiła? Kobiety odeszły, a ich
słowa wciąż dźwięczały w uszach Jenny. Miała wrażenie, że balansuje
na skraju przepaści. A tymczasem ktoś inny może przykuć uwagę
Stana. Choć właściwie nie powinno jej to obchodzić, na samą myśl o
tym poczuła niemiłe ukłucie w sercu. Zazdrość?
Zbliżała się pora zakończenia pikniku, kiedy przyszedł do niej
Jordan i powiedział, że Stanowi potrzebne są plastry. Posłusznie
wzięła apteczkę i zaniosła ją na jacht, stojący na końcu pomostu.
- Jenno, czy nie uważasz, że te dzieciaki powinny znaleźć jakieś
ujście dla nadmiaru swojej energii? - spytał Stan, kiedy do niego
podeszła.
Spojrzała na niego podejrzliwie, ale kiwnęła głową.
- Tak, właśnie taki jest cel działania naszej Ligi.
- Moim zdaniem, czasami nawet koszykówka, narty wodne i
pływanie to za mało.
Słowa Stana wzmogły jeszcze obawy Jenny, ale otaczająca ją
grupa dzieciaków uniemożliwiała jej ucieczkę.
- Aż się boję zapytać, co tak naprawdę mogłoby im pomóc.
Stan ujął ją za ramiona.
- Myślę, że trzeba by na nich podziałać bardziej radykalnie.
- To znaczy? Stan wzmocnił uścisk i podniósł Jennę do góry.
- Na przykład wrzucając do wody prokuratora okręgowego -
odparł, a dzieciaki zawtórowały mu oklaskami.
Jenna oblizała wargi. Bardziej niż wody bała się tego błysku w
oczach Stana.
- Nie jestem prokuratorem — sprostowała.
- Wiem, wiem, tylko zastępcą - roześmiał się Stan i wrzucił ją do
jeziora.
Wskoczył zaraz za nią i wbrew jej protestom, wyciągnął ją na
brzeg. Ta pomoc rozzłościła ją dużo bardziej niż wrzucenie do wody.
Bardzo się musiał potem namęczyć, by pozwoliła mu się odwieźć do
domu.
W aucie oczywiście panowało złowrogie milczenie. Najpierw
podwieźli Jordana.
- Wcale nie jestem zachwycony, że muszę go tu zostawić -
mruknął Stan, widząc, że wszyscy sąsiedzi chłopaka szykują się do
sobotniej balangi.
- Rozumiem cię, ale cóż możesz zrobić.
- Wiem. Chłopiec ma numer mojego telefonu i pagera. Myślę, że
w razie czego zadzwoni.
- Szczęściarz z niego. Jest mnóstwo dzieciaków w jego sytuacji,
które nie mają do kogo zadzwonić.
Stan wzruszył ramionami, ale widać było, że słowa Jenny
sprawiły mu przyjemność.
- Wydawało mi się to po prostu naturalne. Żaden problem. W
odróżnieniu od ciebie - dodał, patrząc na nią spod oka.
- Nie rozumiem? Stan skręcił w stronę domu Jenny.
- Naturalne byłoby, gdybyśmy byli razem. A ty stwarzasz
problemy.
- Ja? - powtórzyła Jenna. - To nie ja ponaglam cię i przypieram
do muru, nie ja wrzucam cię do wody, robiąc z ciebie pośmiewisko
dzieciaków z Ligi.
- Wcale nie chodziło mi o zrobienie z ciebie pośmiewiska, tylko
o rozładowanie napięcia.
- Dlaczego zatem nie pozwoliłeś, by wrzucili ciebie?
- To proste. Ty jesteś dla nich autorytetem. Zresztą ja byłem już
mokry. A ty miałaś ochotę na kąpiel. Boczyłaś się, bo doktor
Abernathy nie pozwolił ci pojeździć na nartach. Zrobiłem to dla
twojego dobra.
- I jeszcze pewnie powinnam ci za to podziękować?
Stanowi bardzo spodobał się ten pomysł.
- Tak. Powinnaś! Możesz to zrobić, kiedy już pomogę ci zdjąć to
mokre ubranie.
- Ty chyba już dawno nie odwiedzałeś psychiatry, mój drogi.
Stan parsknął śmiechem i ujął ją za rękę.
- Gdybyś naprawdę była na mnie zła, nie pozwoliłabyś mi się
odwieźć do domu - stwierdził bardzo rzeczowym tonem.
- Ja się po prostu nie obrażam z powodu żartów.
- Dopóki nie poczujesz się dotknięta.
- Rozzłościłeś mnie dopiero wtedy, kiedy później chciałeś mi
pomóc.
- No tak, jesteś niezależna - zaśmiał się Stan, zajeżdżając przed
jej dom.
- I tylko dlatego pozwoliłam ci się odwieźć do domu, że dało mi
to okazję zmoczyć siedzenie w tym twoim ukochanym auteczku.
Stan zgasił silnik i przyciągnął ją do siebie.
- I tu się mylisz - szepnął.
- Tak? Stan delikatnie musnął wargami jej policzek.
- Bo założę się, że pozwalasz się podwozić tylko wtedy, kiedy
sama tego chcesz.
Spojrzenie Jenny było czujne, ale i uwodzicielskie. Stan czekał na
jej reakcję, ale nie powiedziała ani słowa. Muskał teraz jej wargi i
patrzył, jak jej oczy ciemnieją coraz bardziej.
- Pozwoliłaś mi się odwieźć, bo lubisz ze mną być. Jenno Jean,
kiedy wpuścisz mnie do środka?
Jenna cichutko westchnęła.
- Dziś nie mogę. Mam w domu straszny bałagan. I ja też...
Stan przerwał jej pocałunkiem. Trzydziestosekundowym.
- Nie zrozumiałaś mnie. Nie miałem na myśli twojego domu. -
Mówiłem o tym - szepnął i dotknął palcem jej czoła. - I o tym. - Teraz
położył palec w miejscu, gdzie biło jej serce. - Chcę być w tobie.
Wszędzie.
Jenna zamknęła oczy.
- Och, Stan, co ty ze mną robisz. Kiedy jesteś tak blisko, nie
potrafię logicznie myśleć.
Stan odsunął się od niej, ale nie więcej niż o pięć centymetrów.
- Tyle wystarczy?
- Nie. - Jenna otworzyła oczy i spojrzała na niego
nieprzytomnym wzrokiem. - Sto kroków. Albo cała przecznica... Albo
inne miasto...
Stan zaśmiał się i wziął ją w ramiona.
- Po prostu musisz się do mnie przyzwyczaić. Powinnaś spędzać
ze mną więcej czasu. Dziś mógłby być dobry początek.
- Dziś?
- Tak. Przez całą noc. - Stan musnął wargami jej czoło.
- Nie. Nie całą noc.
- Nie całą noc - powtórzył.
- Nie dziś - powiedziała Jenna, uniosła głowę i spojrzała mu w
oczy.
Stan dostrzegł w jej oczach obietnicę, usłyszał ją w jej głosie.
Gotów był czekać.
- Możemy zobaczyć się jutro?
- Tak. Nie. Nie mogę. To wszystko nie ma sensu. - Jenna
potrząsnęła głową.
- Co? Co takiego nie ma sensu?
- Nie mogę, bo mam randkę. Stan oniemiał.
- Randkę? Nie odważyła się na niego spojrzeć.
- Tak. Z pewnym adwokatem, którego poznałam na służbowym
obiedzie w zeszłym tygodniu. Poprosił mnie o spotkanie, a ja
postanowiłam, że... że będę częściej wychodzić i...
- Więc spotkaj się ze mną.
- Już próbowałam. A potem pomyślałam sobie, że jeśli spotkam
się z kimś innym, to jakoś mi to pomoże.
- Pomoże?
- T...ttak. - Jenna przygryzła wargę. - Że odzyskam perspektywę,
że obronię się przed...
Przed zakochaniem się w tobie, pomyślała. Ale nie powiedziała
tego głośno.
Stanowi udało się jakoś opanować. Starał się być konkretny i
spokojny.
- Posłuchaj. Rozumiem, że spotkanie z tym facetem ma cię
obronić przed tym, co mogłabyś poczuć do mnie.
- Taką mam nadzieję. Stan potrząsnął głową.
- Nic z tego nie będzie, Jenno. Ten biedak zanudzi cię na śmierć.
Zapragnie cię dotknąć, a tobie zrobi się niedobrze. Wieczór będzie się
ciągnął w nieskończoność. A kiedy już spróbuje cię pocałować,
pożałujesz, że on to nie ja.
Miał na imię Ned. Był dobrze wychowany, przystojny i
inteligentny. Zaprosił ją na kolację do najlepszej restauracji w
Roanoke.
I było dokładnie tak, jak przepowiedział Stan.
Wymawiając się bólem głowy, Jenna pożegnała się z nim zaraz
po deserze.
A w domu usiadła na kanapie i wpatrywała się w telefon.
Wiedziała, że nie może, że nie powinna dzwonić do Stana.
Wiedziała, że musi to zrobić.
Już po pierwszym sygnale chciała odłożyć słuchawkę.
- Halo? Jego głos był jak wytęskniona pieszczota.
- Halo? - powtórzył. Jenna z trudem przełknęła ślinę.
- Stan - wyjąkała.
- Jenna? Co...
- A niech cię diabli! Miałeś rację. Dlaczego cię tu nie ma?
ROZDZIAŁ ÓSMY
- Już jadę. Słowa Stana bez przerwy dźwięczały w uszach
Jenny. Wciąż siedziała w tym samym miejscu, wciąż wpatrywała
się w telefon.
Za chwilę Stan zapuka do jej drzwi.
Ogarnęła ją panika. Powinna odwołać spotkanie. Powinna
powiedzieć mu, że nic się nie stało. Że spotka się z nim jutro, kiedy
będzie przy zdrowych zmysłach. A jeśli jeszcze nie będzie, to we
wtorek.
Już podnosiła słuchawkę, kiedy zadzwonił dzwonek. Serce Jenny
zaczęło bić jak szalone. Za późno.
Bardzo wolno szła ku drzwiom, starając się po drodze coś
wymyślić. Na próżno.
Kiedy wpuściła Stana do środka, hol natychmiast wypełnił się
promieniującą od niego zmysłową energią.
- Już zaczynałem się zastanawiać, jak długo to jeszcze potrwa -
rzekł.
- Co takiego?
- Kiedy wreszcie zrozumiesz, że jesteś moja.
Przytulił ją do siebie, poczuła, jak bardzo jej pragnie i wtedy
strach ustąpił miejsca pożądaniu. Jenna zadrżała.
- Czemu wydaje mi się, że pragnę cię od dnia narodzin? - jęknął
Stan.
- Cco trzymasz w ręce? - spytała, czując na plecach dotyk czegoś
twardego.
- Ciebie.
- Nie, w tej drugiej.
- A, w drugiej... Jak się nazywał ten facet, z którym się dziś
spotkałaś?
- A co to ma do rzeczy?
- Nie jesteśmy w sądzie. Odpowiedz.
- Ned Thompson.
- A więc mam prezent dla pana Thompsona. - Stan uśmiechał się,
ale jego spojrzenie było bardzo poważne. - Kiedy następnym razem
się z nim spotkasz, daj mu tę paczkę chusteczek. Będzie ich
potrzebował, żeby otrzeć łzy, ponieważ mu powiesz, że więcej cię nie
zobaczy.
Zaskoczyła ją zaborczość Stana.
- Nie jesteś przypadkiem zbyt pewny siebie?
- Nie. Stan rzucił pudełko z chusteczkami na podłogę i wsunął
ręce pod spódnicę Jenny.
- Chyba nie będziemy... robić... tego tutaj... - szepnęła.
- Najdroższa - odparł, wsuwając dłoń pod jej majteczki -
możemy to zrobić, gdzie tylko chcesz.
Pieścił ją w tym najintymniejszym miejscu, a jego wargi nie
odrywały się od jej ust.
- Jesteś tak cudownie mokra - szepnął. Kiedy posiadł ją tam, w
holu, zrozumiała, że wziął dużo więcej niż tylko jej ciało.
Potem zaniósł ją na górę, do łóżka, i znów się z nią kochał. Był
także trzeci raz i czwarty.
Wiedział, że nigdy nie będzie miał jej dość. Pragnął mieć ją całą i
na zawsze.
Jenna obudziła się, czując na sobie coś ciężkiego i ciepłego.
Otworzyła ostrożnie oczy... Leżała w objęciach Stana. Patrzył na nią.
Szybko odwróciła głowę.
- Chyba się nie wstydzisz.
- Trochę mi może głupio. Próbowała wysunąć się z jego objęć.
Powstrzymał ją pocałunkiem.
- Wkrótce będzie lepiej. Kiedy tylko się do tego przyzwyczaisz,
na pewno ci się spodoba.
- Kiedy się przyzwyczaję - powtórzyła słabym głosem.
- Tak, do budzenia się razem ze mną - rzekł. Starając się nie
dostrzegać namiętności w jego oczach, Jenna pokręciła głową.
- Nie, nie rób tego. Nie udawaj, że chciałbyś czegoś stałego,
skoro...
- A może bym chciał, Jenno? Przez chwilę z ogromną mocą
patrzył jej w oczy, a potem ją pocałował.
- Zobaczysz, że się przyzwyczaisz. Przez całe przedpołudnie
Jenna nie mogła się na niczym skupić. Myślała tylko o Stanie. Koło
dwunastej na chwilę udało jej się ukryć w swoim gabinecie.
Odetchnęła z ulgą. Musiała uporządkować myśli i uczucia.
Prawie natychmiast zadzwonił telefon. Zrezygnowana, podniosła
słuchawkę.
- Halo - odezwała się. Nagle rozległo się pukanie do drzwi. -
Proszę chwilę zaczekać.
Położyła słuchawkę na biurku i otworzyła drzwi.
- Dla mnie? - zdziwiła się, widząc stojącego w progu posłańca z
ogromnym bukietem.
Już zapomniała, kiedy ostatnio dostała kwiaty. Te były od Stana.
- Dziękuję - powiedziała posłańcowi i wróciła do telefonu.
- Halo, już jestem.
- Witam piękną panią sędzinę.
- Witam. - Jenna uśmiechnęła się i zanurzyła twarz w kwiatach.
- W czwartek wieczorem muszę pokazać się na koktajlu dla
nowych lekarzy. Wybierz się ze mną.
- A więc te kwiaty miały być łapówką!
- Kwiaty?
- Tak, są piękne. Dziękuję, Stan. Już tak dawno... - Znów ktoś
zapukał do drzwi. - Przykro mi, znów cię muszę przeprosić. Ktoś
puka.
Tym razem posłaniec dostarczył dwa kartony szampana. Jenna
podpisała pokwitowanie i wróciła do telefonu.
- Przysłałeś mi szampana?
- Tak - odparł Stan. - Akurat tyle, żeby wypełnić wannę. Ale
chcę wiedzieć, kto przysłał ci kwiaty.
Mówił spokojnie, ale Jenna wyczuła w jego głosie niepokój. I coś
jeszcze. Czyżby zazdrość?
Szybko spojrzała na dołączoną do bukietu karteczkę.
- To od Neda. Co za niespodzianka!
- Nie wątpię - mruknął Stan. - Co napisał?
- Właściwie nic. Nic ważnego.
- Co napisał? - powtórzył Stan. Powinna mu powiedzieć, że to
nie jego sprawa, ale nie mogła.
- Zgoda. Skoro tak ci zależy, to słuchaj: „Droga Jenno, mam
nadzieję, że głowa już cię nie boli. Niech te kwiaty umilą ci dzień.
Musimy niedługo znów się spotkać. Pozdrowienia. Ned". Widzisz,
mówiłam ci, że to nic ważnego.
- Bolała cię głowa? Przecież widzieliśmy się w niedzielę i nic mi
o tym nie wspominałaś.
- Bo mi przeszło.
- Dobry ze mnie lekarz, co?
- Chyba tak - uśmiechnęła się.
- A jak teraz się czujesz?
- Nieźle. Jestem tylko trochę zmieszana - dodała, słysząc za
drzwiami czyjeś kroki. - Za chwilę zleci się tu całe biuro, wypytując,
skąd ten szampan. Będę musiała wymyślić coś wiarygodnego.
- Powiedz im, że lekarz, z którym się wczoraj kochałaś, chciał ci
podziękować czymś więcej niż banalnymi kwiatami.
- To chyba nie najlepszy pomysł.
- Idziesz ze mną na ten koktajl - oświadczył Stan.
- Nie słyszałam, byś mnie o to prosił.
- Nie chciałem usłyszeć odmowy. Jego głos i słowa całkiem ją
rozbroiły.
- Dobrze, pójdę.
- Świetnie. I pozwolisz mi patrzeć, jak kąpiesz się w tym
szampanie - rzekł, a ona natychmiast zapragnęła kochać się z nim.
- Najpierw musiałabym chyba opróżnić co najmniej tuzin
butelek. Muszę już kończyć. Koledzy się niecierpliwią. Dziękuję za
szampana.
- Jenno...
- Słucham?
- Znów cię pragnę. Jenna głośno westchnęła.
- Przestań - szepnęła błagalnie.
- Przecież jeszcze nawet nie zacząłem - zaśmiał się ochryple
Stan. - I nie martw się, że nie starczy ci szampana. Wieczorem
przyniosę jeszcze jeden karton.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
W poniedziałek wieczorem Stan nie był w nastroju na picie
szampana. Kiedy dowiedział się, że brata Jordana od trzech dni nie ma
w domu, zrobiło mu się słabo. Zadzwonił do Jenny, żeby odwołać
spotkanie, a ona natychmiast wszystko z niego wyciągnęła i
powiedziała, że natychmiast przyjeżdża.
Nie czekając na nią, Stan wyszedł pogadać z Jordanem. Jak
zwykle zastał go na boisku.
- Dlaczego do mnie nie zadzwoniłeś? - spytał, przejmując od
niego piłkę.
Chłopak wzruszył ramionami.
- Po co? Przecież nic się nie stało. Zresztą to nie pierwszy raz.
- Nie bałeś się?
- Nie. Choć za odgłosami strzałów specjalnie nie przepadam -
mruknął Jordan.
Stan był przerażony.
- Nie chciałbyś zamieszkać gdzieś indziej?
- Gdzie? Brata na nic lepszego nie stać. Prowadząc tę rozmowę,
obaj na przemian wrzucali piłkę do kosza. Mimo napięcia żaden nie
spudłował. Stanowi od dawna chodziła po głowie pewna myśl.
Jordan był dobrym dzieciakiem i Stan miałby ochotę się nim
zaopiekować. Chciał jednak najpierw porozmawiać o tym z Jenną.
Wmawiał sobie, że tylko dlatego, iż Jenna jest prawniczką, ale w głębi
duszy zdawał sobie sprawę, że są i inne powody.
- Chcesz zostać u mnie na noc? - zapytał. Na twarzy chłopaka
pojawiła się wyraźna ulga. Nie zamierzał jednak się do tego przyznać.
Wzruszył więc ramionami.
- Jak chcesz, to mogę. Akurat przed dom podjechało auto Jenny.
- Zadzwonimy do kogoś z twoich sąsiadów i poprosimy, żeby
zostawił kartkę dla Tima. Jest i Jenna. Chodźmy do domu.
- Tak jest, mamusiu. - Jordan uśmiechnął się szelmowsko.
- Uważaj, mądralo. - Stan klepnął chłopaka w plecy.
- Jestem pewna, że dopóki Jordan cię nie poznał, był miłym,
dobrze wychowanym chłopcem - powiedziała Jenna, podchodząc do
nich.
Nawet w zwyczajnych szortach i bluzce wyglądała schludnie i
elegancko. Prawniczka w każdym calu.
Nie tylko Stan spoglądał na nią z zachwytem. Widać było, że i
Jordanowi się podoba.
- Ty też nie bądź taka mądra - zaśmiał się Stan. - Co tam masz w
tej torbie?
Jenna dumnie uniosła głowę.
- Zaczekaj na swoją kolej.
- Jeśli o ciebie chodzi, zawsze jest moja i tylko moja kolej -
odparł Stan, obejmując ją w pasie.
Jenna otworzyła torbę, wyjęła z niej dwa ciastka i podała je
Jordanowi.
- A ja? A ja? - dopominał się Stan. Kiedy nie reagowała, chwycił
ją za ręce i próbował dobrać się do torby. - Widzisz, mały, tak się
zdobywa ciastka.
- Ciastko, ty neandertalczyku - zaśmiała się Jen - na. - Jest tylko
jedno.
- Tylko on dostał dwa?!
- I już oba zjadł. - Jordan oblizał resztkę okruszków z warg.
- Zdolne dziecko - pochwaliła go Jenna, wyrywając się z objęć
Stan. - Zjadł dowody rzeczowe. Puszczaj mnie, kretynie.
- Dopiero wtedy, kiedy dostanę moje ciastko. Jenna westchnęła z
rezygnacją i wręczyła mu torebkę.
- Masz. Niektórzy chłopcy nigdy nie dorastają. Stan od razu
przypomniał sobie o bracie Jordana i odechciało mu się zabawy.
Postawił Jennę na ziemi.
- Właśnie o tym muszę z tobą porozmawiać. O chłopakach,
którzy bardzo długo dorastają.
Od razu wyczuła zmianę jego nastroju.
- Widzę, że jesteś zły - zauważyła, wchodząc za nim do
mieszkania.
- Chcę wystąpić o prawo do opieki nad Jordanem.
- To może być długi i trudny proces.
- Wszystko mi jedno - warknął Stan. - Mamy tu dzieciaka,
którym nikt się nie opiekuje. Nadrabia miną, ale widać, że jest
zagubiony i przerażony! - Przerwał, bo nagle zdał sobie sprawę, że
krzyczy. - Przepraszam, nie chciałem podnosić głosu.
- Wiem, że nie krzyczysz na mnie. - Jenna pogładziła go po
ramieniu. - Krzyczysz, bo ci na tym chłopaku zależy.
Stan spojrzał jej prosto w oczy.
- Potrafię się nim zaopiekować.
- Wiem - szepnęła. - Nasz urząd nie zajmuje się adopcjami, ale z
pewnością można to załatwić jakoś inaczej. Czy Jordan ma jakichś
krewnych?
- Nikt się nim nie interesuje.
- Znasz jego brata?
- Nie. - Stan poczuł, że ogarnia go coraz większa wściekłość.
Chwycił stojącą na stoliku pustą puszkę po coli i zgniótł ją w dłoni. -
Kiedy odprowadzałem Jordana, Tima nigdy nie było w domu.
Jenna zastanawiała się przez chwilę.
- Kiedyś na jakiejś rozprawie ktoś wspomniał, że prawo do
opieki można załatwić bez problemów, jeśli zgadza się na to opiekun
dziecka. Może gdybyś porozmawiał z Timem i przekonał go, że
będzie lepiej i dla niego, i dla Jordana, jeśli chłopak zamieszka z
tobą... - Kątem oka spojrzała na zgniecioną puszkę. - Będziesz musiał
jednak zrobić to bardzo ostrożnie. A najpierw pogadaj z Jordanem.
Zorientuj się, co on o tym myśli. Choć Tim niezbyt się nim zajmuje,
jest jego bratem. Kiedyś, kiedy obaj będą dorośli, te więzy mogą być
dla nich bardzo ważne. Jeśli obaj zgodzą się na twoją opiekę nad
Jordanem, wszystkim wam będzie łatwiej.
Stan wziął ją za rękę i przyciągnął do siebie.
- Kiedy ty się stałaś taka mądra?
- Zawsze taka byłam.
- Pewnie myślisz, że zwariowałem. Jenna zawahała się i
potrząsnęła głową.
- Nie. Podziwiam cię. Stan, wzruszony, pogładził ją po włosach.
- Kiedy już porozmawiam z Jordanem, jak uda mi się przekonać
jego brata, że on jest kiepskim opiekunem, a ja będę znakomitym?
Jenna uśmiechnęła się.
- Przede wszystkim spróbuj jakoś inaczej to ująć, no i zaproś ich
obu na kolację.
- Mogłabyś wybrać się z nami - szepnął Stan, tuląc ją do siebie.
- To nie najlepszy pomysł. Wątpię, czy Tim dobrze by się czuł w
towarzystwie prawnika.
Stan wsunął ręce pod jej bluzkę, zachwycił się delikatną, ciepłą
skórą.
- Chcę się z tobą kochać, Jenno.
- Nie możemy - odparła z żalem. - Masz przecież gościa. Wziąłeś
pod uwagę, jak jego obecność utrudni ci życie osobiste? - uśmiechnęła
się. Stan odsunął się odrobinę i spojrzał jej w oczy.
- I stosunki z tobą?
- Nie, ale na pewno trzeba to będzie jakoś zorganizować.
- Jordan przywykł do swobody. Zresztą zawsze będzie mógł
zadzwonić do mnie na pager.
- Ale o całonocnych igraszkach chyba będziemy musieli
zapomnieć - zauważyła Jenna.
- Chyba że znajdę kogoś odpowiedzialnego, kto czasem przyjmie
go na noc.
- Widzę, że wszystko sobie zaplanowałeś.
- Owszem, Jenno, owszem. Chcę cię zdobyć, dodał w duchu. I
zatrzymać na zawsze.
- Nie mogę uwierzyć, że zakochałaś się w Stanleyu Michaelsie. -
Maddie potrząsnęła głową. Kiedy w zasięgu jej wzroku pojawił się
kelner, poprosiła, by dolał jej piwa. - Pamiętam, że go nie znosiłaś.
Zmieszana Jenna wypiła łyk wody mineralnej. Żałowała, że to nie
whisky. Wcale nie było jej łatwo przyznać się, że czuje coś do Stana.
- Nie powiedziałabym, że jestem zakochana - mruknęła.
- A więc ciekawa jestem, jak to nazwiesz? Pozwalasz mu
zostawać na noc, udzielasz rad...
- Przedstawiam możliwe rozwiązania. - Jenna była coraz bardziej
zdenerwowana.
- I wcale nie zniechęca cię fakt, że ten facet będzie miał u siebie
nastolatka. Kiedyś przysięgałaś, że nigdy nie zwiążesz się z
mężczyzną z dziećmi.
- Jordan to bardzo miły chłopiec. Zasługuje na lepsze życie.
- Jasne, jasne! No i w dodatku odkąd tu przyszłyśmy, przez cały
czas mówisz o Stanleyu.
Jenna zagryzła wargę.
- Mogę mówić także o innych rzeczach. Jak się mają Joshua i
Davey?
- Dobrze, tylko Davey ząbkuje i czasem jest marudny. W
porządku, Jenno. - Maddie uśmiechnęła się do przyjaciółki. - Kiedyś
musiałaś się zakochać. Zdziwiłam się tylko, że akurat w Stanleyu.
Ja też, pomyślała Jenna.
- To na pewno długo nie potrwa - mruknęła. - Niezbyt do siebie
pasujemy.
- Nie jestem taka pewna. Prawnik i lekarz...
- Wstrętna jesteś!
- A mimo to mnie kochasz.
- Owszem, kocham - westchnęła Jenna.
- A Stana też? Jenny poczuła nagły ucisk w żołądku.
- Nie potrafię - odparła, lecz bez przekonania.
- Dlaczego?
- Jest zbyt...
- Zbyt przystojny? Z tym mogę się zgodzić. Jenny przypomniała
sobie nagiego Stana. Szybko wypiła łyk wody i potrząsnęła głową.
- Jest zbyt...
- Inteligentny. Owszem, skończył studia, został lekarzem. Taki
wspaniały facet przynajmniej w łóżku powinien być kiepski.
Jenna tylko jęknęła.
- Aż tak źle? - zdziwiła się Maddie. - To znaczy aż tak dobrze?
Jenna kiwnęła głową. Na więcej nie była w stanie się zdobyć.
- Zadzwonił następnego dnia.
- Przysłał kwiaty? Jenna parsknęła śmiechem.
- Szampana. Dwa kartony szampana.
- No, no, cóż za elegancja. Elegancja i seks. Naprawdę się cieszę.
Już zaczynałam się bać, że będziesz pierwszą kobietą w historii
medycyny, która odzyskała dziewictwo.
- Sama już nie wiem. Tyle kobiet kręci się wokół niego.
- No tak, boisz się, że do końca życia będziesz musiała uganiać
się za nim z dubeltówką - zaśmiała się Maddie.
- Zawsze myślałam, że zwiążę się z jakimś spokojnym,
zrównoważonym mężczyzną... na którego kobiety w ogóle nie
zwracają uwagi.
- Jeśli jest w tobie zakochany, to nie zwróci uwagi na żadną
kobietę, nawet wówczas, jeśli wszystkie będą się za nim uganiały.
- Może.
Kelner przyniósł im jedzenie, więc na chwilę przerwały rozmowę.
- Może? - powtórzyła Maddie, kiedy zostały znów same. -
Przecież ty też nigdy nie mogłaś narzekać na brak adoratorów. Jesteś
ładna, szalenie inteligentna, odnosisz sukcesy zawodowe...
Choć Jenna wpatrywała się w swój talerz, czuła na sobie
badawcze spojrzenie Maddie. Nie wiedząc czemu, nagle wydało jej
się, że znów ma dwanaście lat, jest chudzielcem ze zbyt długimi
nogami i rękami, aparatem na zębach i potarganymi włosami.
- Jenno, jesteś najbardziej pewną swojej wartości kobietą, jaką
znam.
- Tak, jestem pewna wielu rzeczy: mojej pracy, zdolności do
radzenia sobie z życiem codziennym, dobrych stosunków z kolegami
w pracy.
- Ale nie z mężczyznami - wtrąciła Maddie. - Zawsze myślałam,
że rzadko spotykasz się z nimi, bo wydaje ci się, że masz za mało
czasu lub nie udało ci się znaleźć nikogo wartego zachodu.
- To też. - Jenna zdecydowanym ruchem odłożyła widelec. - Ale
przede wszystkim zawsze wątpiłam, czy uda mi się kogokolwiek przy
sobie utrzymać. Czy naprawdę musimy o tym rozmawiać?
- Tak - odparła z przekonaniem Maddie. - Przede wszystkim
zawsze wątpiłaś w swoją kobiecość. Pomyśl, moja droga, może to już
ostatnia szansa.
Nazajutrz na koktajlu Stan, na oczach tłumu lekarzy, przywitał ją
pocałunkiem.
- Znakomicie wyglądasz. Przepraszam, że po ciebie nie
przyjechałem, ale miałem niespodziewanego pacjenta. Dziękuję, że
dotarłaś tu sama.
- Nie ma o czym mówić - odparła Jenna i musnęła dłonią jego
wilgotne włosy. - Prosto spod prysznica?
- Tak - uśmiechnął się znacząco. - Szkoda, że cię ze mną nie
było.
- Ciekawe, co by powiedział na to twój personel? Gdzie jest
Jordan?
- U swojego brata. Rozmawiałem z nim i oznajmił mi, że musi
się zastanowić.
- Nie dziwię się. To poważna decyzja. Zresztą wie, że w każdej
chwili może do ciebie zadzwonić.
- Tak. Chodź, weźmiemy coś do picia i przedstawię cię kolegom.
Większość znajomych Stana witała ją bardzo serdecznie, ale
Jenna czuła, że niektórzy przyglądają jej się podejrzliwie.
Na moment zostawiła Stana, żeby odstawić talerz na stół, i wtedy
podeszła do niej jedna z lekarek.
- Kiedy usłyszałam, że Stan przyjdzie dziś z kobietą, nie
spodziewałam się kogoś takiego jak pani - powiedziała.
Jenna zesztywniała, ale zauważyła, że kobieta uśmiecha się
przyjaźnie.
- Naprawdę?
- No, wie pani, Stan zawsze miał skłonności do kobiet
puszystych...
- Puszystych? - powtórzyła Jenna, choć zaczynała już rozumieć,
co jej rozmówczyni ma na myśli.
- Tak. Puch na głowie, puch w głowie. Pani jest inna.
- Dziękuję. Lekarka ta nie była jedyną osobą, która wyraziła
swoje zdziwienie osobą Jenny. Najbardziej jednak zabolał ją jeden
komentarz, wypowiedziany zresztą za jej plecami:
- To długo nie potrwa. Ona nie jest w jego typie.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
- Pora na kąpiel - rzekł z figlarnym uśmiechem Stan i uniósł do
góry dwie butelki szampana. - Mamy szczęście. Zdążył się schłodzić.
Jenna, oparta o framugę drzwi wejściowych, spojrzała na butelki i
pokręciła głową.
- Nic z tego nie będzie.
- Co za negatywny stosunek do życia. - Stan minął ją
zdecydowanym krokiem i wszedł do środka. - To musiało się stać po
drodze. Jeszcze kiedy wychodziliśmy z przyjęcia, uśmiechałaś się
promiennie.
- Bo wtedy byłeś ze mną - mruknęła i zamknęła drzwi.
- Teraz też jestem. - Stan spojrzał na nią uważnie i przysunął się
bliżej.
- Upiekłam ciasteczka. Chcesz jedno? Jenna ruszyła w stronę
kuchni, ale Stan chwycił ją za ramię i przyciągnął do ciebie.
- Chwileczkę, królowo Jenno Jean. Co się roi w tej pięknej
główce?
- Nic - odparła słabym głosem. Bała się, że za chwilę zemdleje.
- Nie kłam. Twój mózg ani na chwilę nie przestaje pracować.
Powiedz mi prawdę.
- Całą prawdę i tylko prawdę - oznajmiła z udawaną powagą. -
Wolałabym dać ci ciastko.
- Porozmawiaj ze mną. - Stan nie dawał się zbyć żartami.
Jenna westchnęła i spuściła głowę.
- To nic takiego. Po prostu podsłuchałam coś podczas koktajlu.
- Co takiego?
- Ale nie pójdziesz sobie? Stan zdecydowanie zaprzeczył.
- Mów.
- Naprawdę to nic ważnego. Większość ludzi, których poznałam,
była bardzo miła. Tylko paru zauważyło, że nie jestem w twoim typie.
- Tak powiedzieli? - Stan aż zazgrzytał zębami.
- Coś w tym sensie - odparła Jenna i spojrzała mu w oczy. -
Jeden z twoich znajomych stwierdził, że to długo nie potrwa, bo nie
jestem w twoim typie.
- No i co z tego?
- To mi przypomniało o wszystkim, co nas różni. Zaczęłam się
zastanawiać.
Stan miał ochotę rozbić o ścianę obie trzymane w ręku butelki.
- Nad czym? Jenna wahała się przez chwilę. Widać było, jak
trudno jej o tym mówić.
- Na przykład nad tym, kiedy się mną znudzisz. Stan aż otworzył
usta ze zdziwienia.
- Chyba żartujesz.
- Wcale nie. - Kiedy chciał zaprotestować, powstrzymała go
ruchem dłoni. - Pomyśl o tym, Stan. Jestem zupełnie niepodobna do
kobiet, z którymi zazwyczaj się spotykasz.
- O tym już rozmawialiśmy. To dobrze, że nie jesteś taka, jak
kobiety, z którymi się spotykałem - stwierdził Stan i korzystając z
tego, że Jenna jest zbyt rozkojarzona, wziął ją na ręce, zaniósł do
salonu i posadził na kanapie.
Nie dał jej dojść do słowa, natychmiast zaczął ją całować.
- Nigdy się tobą nie znudzę - szepnął w końcu.
- Skąd możesz o tym wiedzieć? - wyjąkała oszołomiona Jenna.
Wątpliwości Jenny nie zniknęły. A on chciał zdobyć nie tylko ją,
ale i jej zaufanie.
- Znam siebie lepiej niż kiedykolwiek dotąd. Wiem, co lubię i
czego nie znoszę. Wiem, czego chcę - rzekł. - Pragnę ciebie. - Na
chwilę zamilkł. - Nie ruszaj się, powiedz mi tylko, gdzie są kieliszki -
poprosił. - W której szafce stoją?
Jenna patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami. Zaskoczyła ją
ta nagła zmiana tematu i nastroju.
- W drugiej po lewej, ale... Próbowała wstać, jednak Stan jej na
to nie pozwolił.
- Przecież miałaś siedzieć. Po chwili wrócił z szampanem.
- Chyba nie chcesz mnie upić? - spytała podejrzliwie.
- Ja? - oburzył się Stan, robiąc minę niewiniątka.
- Przecież to ty trzymasz szampana. Stan uśmiechnął się i podał
jej do połowy napełniony kieliszek.
- Już nie. - Usiadł obok Jenny i zaczął się bawić jej włosami. -
Nie chcę cię upić. Pragnę tylko, żebyś się odprężyła.
- Nie mam zamiaru wchodzić do wanny pełnej szampana. Nie
zmusisz mnie do tego - poinformowała go Jenna, wypijając łyk
alkoholu. W tonie jej głosu brzmiał bunt, ale zdradziła się, wtulając
głowę w jego dłoń.
Stan stłumił uśmiech.
- Opowiedz mi, kogo dziś załatwiłaś w sądzie.
- Nie chcę zanudzić cię na śmierć. Stan zdjął marynarkę i krawat,
a potem posadził
sobie Jennę na kolanach/Zrobiło mu się bardzo przyjemnie. Czuł
jej piersi i zastanawiał się, jaki włożyła stanik i jak szybko uda mu się
go zdjąć.
- Zawsze lubiłem bajeczki na dobranoc - mruknął.
- Dobrze, ale pamiętaj, że sam o to prosiłeś. Dawno, dawno temu
miejska policja Roanoke zorganizowała obserwację kierowców
przekraczających prędkość...
- Nazwałbym to raczej pułapką - skrzywił się Stan.
- Rolą policji jest pilnowanie, by prawo było przestrzegane.
Zresztą
ograniczenie
szybkości
jest
istotne
dla
ogólnego
bezpieczeństwa.
- A mandaty są ważnym źródłem dochodów.
- Czy ty na pewno chcesz wiedzieć, co dziś robiłam?
- Oczywiście. Jenna sceptycznie uniosła brew.
- Tak więc policji udało się przyłapać na tym wykroczeniu wiele
osób. Niektóre z nich postanowiły się odwoływać.
- I ty musiałaś wysłuchać ich wykrętów, tak? Jenna skinęła
głową.
- Pewna kobieta spieszyła się, żeby odebrać dzieci z przedszkola.
Jakiś facet bał się, że nie zdąży na wizytę do dentysty. Inny twierdził,
że policyjny radar był zepsuty. Wszystkich jednak pobił ten, który
mówił, że wraz z żoną starali się, aby ona zaszła w ciążę. Akurat tego
dnia okazało się, że jej temperatura wzrosła, więc trzeba było... -
Jenna przez moment szukała odpowiedniego określenia - podjąć
odpowiednie działania i dlatego spieszył się do domu.
Stan uśmiechnął się. Był zachwycony. Zachwycony tym, że
trzyma ją na kolanach i słucha, jak opowiada mu o swojej pracy. Czuł,
że łatwo mógłby się do tego przyzwyczaić. Jeszcze bardziej by się
cieszył, gdyby mógł zdjąć z niej tę sukienkę.
- I co zrobił sędzia?
- Udzielił mu upomnienia.
- Protestowałaś?
- Nie. Teraz ty mi opowiedz, co robiłeś. Ile kobiet uwiodłeś?
Ignorując jej pytanie, Stan po prostu ją pocałował. Nagle,
niespodziewanie i trwało to bardzo długo.
- Czyżbyś chciał, żebym zapomniała o moim pytaniu? - spytała,
kiedy w końcu doszła do siebie.
- Podziałało?
- Prawie. - Kiedy znów próbował ją pocałować, zaprotestowała. -
No, no. Ile kobiet uwiodłeś?
Już chciał się tłumaczyć, kiedy przypomniał sobie mały zabieg,
który wykonał tego ranka.
- Tylko jedną. Miała długie blond włosy, niebieskie oczy.
Poprosiła mnie o coś bardzo nieprzyzwoitego.
Jenna na próżno starała się udawać obojętność. W jej oczach
zazdrość była aż nadto wyraźna.
- Jak to było? - spytała najspokojniej, jak tylko potrafiła. Na
wszelki wypadek wypiła łyk szampana.
- Nic dziwnego, że w sądzie tak dobrze ci idzie. - Stan z
podziwem skomentował jej reakcję. - Kiedy trzeba, potrafisz
pozbawić swój głos wszelkich emocji.
- Nie rozumiem?
- Przecież wiem, że jesteś zazdrosna.
- Nie - zaprzeczyła gniewnie Jenna. - Ani trochę.
- A właśnie, że tak. - Stan musnął palcem jej górną wargę.
- Nie.
- Więc nie przeszkadza ci, że moja niebieskooka blond pacjentka
zrobiła mi dziś nieprzyzwoitą propozycję?
Jenna najpierw musiała odchrząknąć.
- Może trochę, ale od tego jeszcze daleko do zazdrości.
Na chwilę w pokoju zapanowało milczenie.
- No to skończ tę historię - nie wytrzymała w końcu Jenna. - Co
ci zaproponowała?
Stan stuknął swoim kieliszkiem w kieliszek Jenny i zaczął gładzić
jej nogę.
- Miała złamany palec i chciała, żebym go pocałował.
- Żebyś go pocałował?! Ile miała lat ta pacjentka?
- Cztery, ale...
- No, nie, to był cios poniżej pasa!
- Może być jeszcze niżej - mruknął Stan, a jego ręka
powędrowała w górę jej uda.
Nagle poczuł, jak coś zimnego płynie mu po plecach. Jenna
zeskoczyła z jego kolan.
- Oblałaś mnie szampanem! - zawołał. Jenna była równie
zdziwiona tym jak on. Z niedowierzaniem patrzyła na swój pusty
kieliszek.
- Dlaczego ty mi wciąż to robisz? Stan skorzystał z okazji i
pozbył się koszuli. Jenna oczywiście zauważyła jego nagą pierś, ale
szybko odwróciła wzrok.
- Co takiego?
- Sprawiasz, że robię różne głupie, irracjonalne rzeczy. Kiedy
byliśmy dziećmi, ugryzłam cię tak mocno, że trzeba cię było szyć.
Kochałam się z tobą w holu mojego domu. A teraz oblałam cię
szampanem.
Wyglądała na tak ogromnie strapioną, że Stan zapragnął ją
pocieszyć. Wziął ją znów w ramiona i próbował rozbawić.
- To straszne, prawda?
- Owszem - odparła. - Chwileczkę, co ty wyprawiasz? -
przeraziła się, czując, że Stan rozpina jej sukienkę.
- Pomagam ci się rozebrać. Sukienka po chwili leżała na
podłodze. A Jenna stała przed Stanem tylko w majteczkach i staniku.
Objął jej pośladki i przyciągnął ją do siebie.
- Jesteś taka piękna. To grzech, że chowasz się pod ubraniem -
szepnął jej do ucha.
- Chciałbyś, żebym stale chodziła nago?
- Tak.
- W sądzie chyba byłoby mi trudno - mruknęła. Jej ręce sunęły
coraz niżej po jego piersi. - Ale nie dokończyłeś mi swojej historii.
Pocałowałeś tę niebieskooką blondynkę?
Stan, zbyt zajęty pieszczeniem jej ciała, skinął tylko głową.
- Wiesz, jeśli chcesz, to potrafisz być bardzo miły. Stan znów ją
pocałował.
- Wyglądasz na zdumioną - rzekł.
- Bo jestem. Ciągle mnie zaskakujesz.
- Lubię cię zaskakiwać. Jesteś wtedy taka słodko zdziwiona, że
chciałbym cię zjeść.
Tego już było za dużo. Jenna nie mogła dłużej poradzić sobie ze
wszystkimi ogarniającymi ją uczuciami. Z rozkoszą, strachem,
radością, niedowierzaniem.
- Nie rób tego. Proszę, nie rób! Stan odsunął się i spojrzał jej w
oczy, ale nie wypuścił Jenny z objęć.
- Nie podoba ci się to?
- Nie. To znaczy tak... Ale nie zwódź mnie, proszę. Nie mów tak,
bym się czuła jak najwspanialsza kobieta na świecie, skoro nią nie
jestem.
- A jeśli jesteś?
- Oj, bo ci uwierzę! Stan ujął jej dłoń i pocałował.
- Może na to właśnie liczę, Jenno Jean.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Jenna, naga i zadowolona, leżała wtulona w Stana. Była tak
szczęśliwa, że mogła tylko westchnąć.
- Znów to zrobiłaś - rzekł Stan.
- Co takiego? - Jenna uniosła się na łokciu, by spojrzeć na
kochanka. Pieściła dołeczek w jego brodzie.
- Westchnęłaś. Nudzisz się ze mną?
- Wyraźnie czujesz się niedowartościowany. - Jenna uśmiechnęła
się. - Wzdycham, bo czuję się całkowicie usatysfakcjonowana. Jesteś
zadowolony?
- Tak... - Stan skradł jej pocałunek, a potem spojrzał na nią
uważnie. - Widzę jednak, że coś jeszcze roi się w twojej główce.
- Zastanawiałam się...
- O nie, znowu.
- Nie bój się, tym razem to nic złego.
- No to mów, królowo.
- Pomyślałam sobie, że spełniłeś jedno z moich marzeń.
- Tylko jedno? Jenna roześmiała się i potrząsnęła głową.
- Znów domagasz się pochwał? Mam na myśli szampana.
- To jeszcze nie koniec. Obiecywałem ci przecież kąpiel.
- Dobrze, dobrze, doktorze, domyślam się, że jeśli chodzi o twoje
marzenia seksualne, to wszystkie już spełniłeś. A czy w innych
dziedzinach też masz jakieś sekretne pragnienia?
Stan milczał przez chwilę i patrzył w sufit.
- Ostatnie tego rodzaju pytanie zadano mi w dzieciństwie.
Rodzice pytali, co chciałbym dostać na gwiazdkę czy na urodziny.
Jennę wzruszył smutek widoczny w jego oczach.
- A teraz? Powiedz mi, o czym marzysz.
- To chyba bierze się z faktu, że byłem jedynakiem. Chcę do
kogoś należeć. Być czyjś. Chcę być dla kogoś nieodzowny i pragnę
mieć kogoś, kto byłby nieodzowny dla mnie.
Stan zamilkł, milczała też Jenna.
- Nic nie mówisz - zauważył w końcu. - Znów cię uśpiłem?
Jenna pokręciła głową.
- Zastanawiam się nad twoim marzeniem.
- No i co ci przyszło do głowy?
- Mówisz tak, jakbyś się bał potrzebować kogoś i być komuś
potrzebny.
- Bo to prawda. Boje się. Ale gdyby spotkali się właściwa
kobieta z właściwym mężczyzną, byłaby to tak naturalna potrzeba, że
nie można by jej zlekceważyć. To by przypominało zjazd z jakiejś
wielkiej góry. Tyle tylko, że robiłoby się to we dwoje. Wtedy nic nie
jest straszne. - Zamilkł na chwilę. - A to mi przypomina moje drugie
marzenie. Dotyczy ono Górskiej Gwiazdy.
Jenna otworzyła szeroko oczy. Górska Gwiazda była
ponadtrzydziestometrowym neonem, zbudowanym na przedmieściach
Roanoke około czterdziestu lat temu. Była to jedna z największych
sztucznych gwiazd i od niej miasto wzięło swoją drugą nazwę -
Gwiezdne Miasto Południa.
- Chciałbyś na nią wejść, tak?
- Tak. Ale tylko z tobą. Dopiero wtedy moje marzenie będzie
spełnione.
- Mowy nie ma!
- Tchórz. - Stan ujął w dłonie jej piersi.
- Wcale nie. Kiedy ją pocałował, na długo zapomniała, o co się
kłócili.
W ciągu następnych paru tygodni Jenna uświadamiała sobie, że
coraz bardziej uzależnia się od Stana. Widywała go prawie
codziennie, często rozmawiali przez telefon. Jej kostka całkowicie się
już zrosła, mogła więc grywać w kosza ze Stanem i Jordanem.
Choć było to wbrew jego naturze, Stan nie naciskał na Jordana,
wiedząc, że stoi on przed trudną decyzją. Kilka razy zaprosił obu braci
na kolację, aby wszyscy trzej mogli się lepiej poznać.
Stan i Jenna wiele razy rozmawiali o sytuacji Jor - dana.
Wiedzieli, że jeśli chłopak zdecyduje się zamieszkać ze Stanem, to na
pewno nie podejmie tej decyzji w ciągu paru dni i nawet wtedy nie
zerwie kontaktów z bratem.
Pomysł adopcji niósł z sobą ryzyko, ale warto było je podjąć.
Podobnie jak warto było pokochać Stana.
Miłość zmieniła spojrzenie Jenny na świat. Śmiała się teraz dużo
częściej. Zdarzało jej się zauważyć błękit nieba. Chłonęła świat
wszystkimi zmysłami i chciała, żeby tak było zawsze.
Zbliżały się urodziny Stana. Pamiętając o jego marzeniu,
zapragnęła je spełnić. W głębokiej tajemnicy. Najpierw jednak
musiała odnaleźć chłopaków z jego dawnej paczki. Nie było to łatwe,
bo rozpierzchli się po świecie, ale czuła, że musi to zrobić. Całe dni
spędzała przy telefonie, udając przed Stanem, że załatwia sprawy
służbowe.
- Co chcesz mi dać na urodziny? - spytał pewnego dnia.
Jenna udała zdziwioną.
- Na urodziny? A to już niedługo?
- Nie nabierzesz mnie, królowo. Wiem, że masz znakomitą
pamięć i dobrze wiesz, że obchodzę je jutro. A jeśli chodzi o prezent,
mógłbym ci coś podpowiedzieć.
- Jakie to typowe dla jedynaka - zaśmiała się Jen - na. - No, mów.
- Mam już dość mieszkania w tej mojej norze.
- Przecież szukasz jakiegoś domu.
- Już wiem, gdzie chciałbym mieszkać.
- Gdzie?
- Tutaj. Jenna zaniemówiła z wrażenia.
- Chciałbym w moje urodziny wprowadzić się do ciebie - mówił
dalej Stan. - Co ty na to?
Jenna z trudem przełknęła ślinę, musiała nawet odchrząknąć.
- Wiesz, ja, co prawda, nie o tym myślałam.
- Pozwól mi się do ciebie wprowadzić. Chcę być z tobą przez
cały czas - błagał Stan, szepcząc jej do ucha.
Jenna poczuła ciepło w okolicy serca. Odsunęła się od Stana -
delikatnie, lecz zdecydowanie.
- Będę musiała się nad tym zastanowić. Ty też powinieneś to
zrobić.
- Rozumiem. Dasz mi odpowiedź jutro podczas kolacji.
Zdziwiona i przerażona, spojrzała na niego bezradnie.
- Przecież to za niecałe dwadzieścia cztery godziny.
- Zobaczysz, że nie pożałujesz. Powinnaś się zgodzić. Spodoba ci
się mieć mężczyznę w domu.
Jenna uznała, że dopóki może, lepiej obracać wszystko w żart.
- Już sobie to wyobrażam! Skarpetki i bielizna porozrzucane po
całym domu.
- Ja? - oburzył się z udawaną niewinnością Stan. - Ja miałbym
rozrzucać moje rzeczy po podłodze?
- Poza tym będziesz się szarogęsił i wyjadał moje ciasteczka.
- Nie, tylko sprawdzałbym ich jakość, żebyś się nie
skompromitowała, podając je gościom.
Jenna jęknęła i oparła głowę o jego pierś.
- Chcę być z tobą! Zawsze i wszędzie. Wstrząsnęła nią pewność i
determinacja, z jaką to powiedział. Podniosła głowę i spojrzała mu w
oczy. One też mówiły to samo.
- Kocham...
Nie pozwoliła Stanowi skończyć. Położyła mu palec na ustach.
- Nie mów tego, dopóki nie będziesz naprawdę o tym przekonany
- szepnęła. To była ostatnia bariera. Jenna wiedziała, że jeśli i ona
runie, wtedy będzie już całkowicie należała do Stana i nigdy nie
będzie wolna.
- Kocham cię, Jenno Jean - szepnął Stan, nie zważając na
spoczywające na jego ustach jej palce. - I zrobię wszystko, byś i ty
mnie pokochała.
Jenna zamknęła oczy, by ukryć napływające do nich łzy. Stan już
nie musiał niczego robić. Jej serce i ona cała należały do niego.
Mimo że następnego dnia teoretycznie nie miała ani chwili czasu
na rozmyślania, jej myśli ciągle wracały do propozycji Stana.
Zadziwiająco łatwo potrafiła sobie wyobrazić to ich wspólne
mieszkanie.
Wychodząc z pracy, była bardzo podekscytowana. Do przyjęcia -
niespodzianki dla Stana pozostało już tylko kilka godzin. Nie
wiedział, o której uda mu się wyrwać ze szpitala, więc dał jej klucze
do swojego mieszkania, by mogła tam na niego czekać. Jenna zatem
tam zaprosiła wszystkich gości. Kazała im, oczywiście, zaparkować
samochody przecznicę dalej. Miała nadzieję, że wszyscy zdążą na
czas przed przybyciem jubilata.
Po drodze musiała jeszcze załatwić parę rzeczy, więc i ona była
trochę spóźniona. Podjechała po Jor - dana i kiedy zajechali pod dom
Stana, goście już czekali. Cała paczka. Widząc, jak się witają, Jenna
poprosiła, by oszczędzili sobie rytualnego spluwania.
W mieszkaniu, przy pomocy Jordana, szybko nakryła stół i podała
gościom drinki.
- Miałaś świetny pomysł z tym zgromadzeniem nas wszystkich
na urodziny Stana - rzekł Max Derenger, jeden z kolegów z dawnej
paczki. - Jak ci się udało nas odnaleźć? Nie widzieliśmy się od lat.
Jenna naprawdę była z siebie dumna. Wiedziała, jak bardzo
Stanowi zależy na poczuciu przynależności do jakiejś grupy, miała
więc nadzieję, że pomoże mu się odnaleźć.
- Rzeczywiście nie było to łatwe - przyznała z uśmiechem. -
Miałam mało czasu, a wy przecież rozjechaliście się po całym kraju.
Kevin Saunders jest w marynarce i w tej chwili stacjonuje w
Kalifornii. Joey Caruthers mieszka w Kolorado. Zrobił duże pieniądze
i obecnie kieruje jakąś fundacją pomocy dzieciom..
- Wygląda na to, że odwaliłaś kawał roboty - stwierdził Max i
przez chwilę przyglądał jej się uważnie. - Ty i Stan musicie być
bardzo zaprzyjaźnieni.
Jenna poczuła ucisk w sercu i na moment zawahała się.
- Chyba można tak powiedzieć - odparła cicho i szybko zmieniła
temat. - Opowiedz, co u ciebie.
- Skończyłem politechnikę z dyplomem inżyniera, ale gdzieś po
drodze zainteresowałem się karate. Uczę teraz tej sztuki walki we
własnej szkole.
- Stan będzie tym zachwycony - roześmiała się Jenna. - On...
- Idzie! Idzie! - krzyknął Jordan. - Właśnie wysiada z auta!
Jenna była bardzo podekscytowana. Całe towarzystwo uciszało
się nawzajem i czekało na wejście Stana.
Zamiast tego usłyszeli jakieś kroki w przedpokoju, prowadzącym
z sypialni.
- Co się tu dzieje? - spytał jakiś damski głos. W drzwiach stanęła
bardzo przystojna blondynka w jedwabnym peniuarze.
- Jenno Jean, czyżby to był twój specjalny prezent? - zażartował
któryś z mężczyzn. - Zapowiada się wspaniałe przyjęcie.
- Przyjęcie? - powtórzyła zaspanym głosem kobieta. Wyraźnie
dopiero przed chwilą się obudziła.
- Kim ona jest? - spytał Max.
- Nie mam pojęcia - mruknęła Jenna. Pierwszy oprzytomniał Ben
Palmer. Podszedł do nieznajomej kobiety i wyciągnął rękę.
- Świętujemy urodziny Stana. Przyszykowaliśmy mu małą
niespodziankę. Ja jestem Ben. A ty?
- Brandi - odparła niepewnie kobieta. - Kiedyś na Florydzie
zaprzyjaźniłam się ze Stanem. Też pomyślałam, że zrobię mu
niespodziankę.
Jej strój wskazywał jednoznacznie, jakiego rodzaju miała to być
niespodzianka. Jenna poczuła się tak, jakby właśnie zainkasowała
potężny cios w żołądek. Nie, chyba jeszcze gorzej.
Otwarcie się drzwi frontowych odwróciło uwagę zgromadzonych
od Brandi. Jenna stała nieruchomo i tylko jej mózg rejestrował to, co
się wokół niej działo.
Miała wrażenie, że opuściła swoje ciało i patrzy na wszystko z
góry. Widziała zaskoczenie i zachwyt na twarzy Stana, kiedy otoczyli
go przyjaciele z dzieciństwa. Słyszała śmiechy i wesołe okrzyki.
Nagle poczuła na ramieniu czyjąś rękę.
- Dobrze się czujesz? - spytał zaniepokojony Jordan.
Jenna zmusiła się do uśmiechu.
- Oczywiście.
- Ale nie wyglądasz dobrze.
- Zaraz się pozbieram - mruknęła przez zęby.
- Mam jej powiedzieć, żeby sobie poszła? Łzy wzruszenia
napłynęły Jennie do oczu. Westchnęła głęboko i próbowała się
uśmiechnąć.
- Wiesz, to chyba nie nasza sprawa. Zaraz zapalę świeczki i
sprawdzę, czy wszyscy mają co pić.
- Jesteś na niego zła? Jenna musiała chwilę się zastanowić.
- Nie - odparła. I rzeczywiście, ostatnią rzeczą, jaką czuła, była
złość. Ból, owszem. Upokorzenie. Jeszcze nigdy w życiu nie czuła się
tak zraniona. Brandi twierdziła, że chciała zrobić Stanowi
niespodziankę, ale jasne było, że coś ich łączy.
Miałaś rację, przypominał jej jakiś wewnętrzny głos. On nie jest
dla ciebie. Nie utrzymasz go przy sobie.
Jenna zacisnęła zęby i próbując o niczym nie myśleć, zapaliła
świeczki na torcie.
Kiedy się wyprostowała, zauważyła, jak Brandi całuje Stana. I
coś się w niej załamało.
- Pora na tort - oznajmiła najweselszym tonem, na jaki umiała się
zdobyć. - Podaj go Stanowi, dobrze? - zwróciła się do Jordana.
Goście zaczęli śpiewać „sto lat", a Ben polecił Stanowi, żeby
przed zdmuchnięciem świeczek pomyślał sobie jakieś życzenie. Stan
posłuchał go, ale zaraz potem ruszył w stronę Jenny.
Kiedy objął ją, zesztywniała.
- Musimy porozmawiać - rzekł. Jenna skinęła głową.
- Wiem, ale to nie najlepszy moment. Mamy gości i muszę
pokroić tort.
- Zaskoczyła cię obecność Brandi. To wcale nie jest tak, jak
myślisz.
- Pozory mogą mylić - zgodziła się Jenna.
- Nie wyglądasz na przekonaną.
- Kiedy widzę jej szminkę na twoich wargach, nie jest mi łatwo.
Stan zaklął pod nosem i wierzchem dłoni otarł usta.
- Jenno...
- Nie przy gościach. - Potrząsnęła głową. - Zresztą w tej chwili
myślę tylko o torcie.
Odeszła od niego najszybciej, jak mogła. W roli dobrej gospodyni
wytrzymała niecałe dwadzieścia minut. Potem pod jakimś pretekstem
wymknęła się do kuchni, a stamtąd na dwór.
Westchnęła z ulgą, oparła się ó mur i patrzyła w ciemniejące
niebo. Nie była w stanie wrócić na przyjęcie. Chciała uciec stąd jak
najdalej.
Torebkę, co prawda, zostawiła na górze, ale w kieszeni
pobrzękiwały jej klucze do samochodu. Uradowana pobiegła na
parking i już wsiadała do auta, kiedy usłyszała za sobą czyjś głos.
- Jenno. Obok jej samochodu stał Jordan.
- Cześć - wyjąkała.
- Dlaczego odjeżdżasz? - spytał. - Przyjęcie jeszcze się nie
skończyło.
- Dla mnie tak.
- Chodzi o tę Brandi, mam rację? Jenna nie potrafiła mu wyjaśnić
czegoś, czego sama jeszcze nie rozumiała.
- Muszę już jechać.
- Dobra. - Jordan wepchnął ręce do kieszeni. - Myślisz, że się
jeszcze kiedyś zobaczymy?
Jenna czuła, że za chwilę się rozpłacze.
- Och, Jordanie - westchnęła i wbrew jego oporom, przytuliła
chłopca do siebie. - Oczywiście, że tak. Ja po prostu... To był bardzo
męczący dzień. Rozumiesz?
- Rozumiem. Mogę powiedzieć Stanowi, że odjeżdżasz.
Wolała nie stawiać chłopca w trudnej sytuacji.
- Nie chcę mu psuć przyjęcia.
- Powiem mu, jak się skończy. Jedziesz do domu? W innej
sytuacji jego ojcowski ton tylko by Jennę rozbawił.
- Jeszcze nie wiem - odparła. - Ale nie martw się - dodała ze
smutnym uśmiechem. - Pojadę gdzieś, gdzie będę bezpieczna.
Stan odprowadził Brandi na bok i poinformował ją, że jest z kimś
innym związany, a potem oddał ją pod opiekę Bena. Sam natychmiast
rozejrzał się za Jenną.
Sprawdził wszystkie pokoje, łącznie z garderobą i spiżarnią.
Kiedy wrócił do swojego gabinetu, zastał tam Jordana. Chłopak
pochłaniał trzeci kawałek tortu i oglądał telewizję.
- Szukam Jenny.
- Już poszła - wymamrotał z pełną buzią Jordan.
- Poszła? - zdziwił się Stan. Owszem, zauważył, że jest zła.
Widać to było po wyrazie jej twarzy. Chciał jej wszystko wyjaśnić.
Zapewnić o swoim uczuciu. Tak trzeba było zrobić. Skoro jednak od
razu nie opuściła przyjęcia, uznał, że wszystko jest w porządku.
Tymczasem ona przy pierwszej okazji uciekła stąd. Stan oblał się
zimnym potem.
- Dokąd poszła? Jordan wzruszył ramionami.
- Nie wiem. Wyglądała tak, jakby jej się chciało płakać. Mówiła,
że pojedzie gdzieś, gdzie... Ojej! Miałem ci powiedzieć dopiero po
przyjęciu. Nie chciała go zepsuć.
Stan zaklął pod nosem. Nie wyobrażał sobie, że mógłby stracić
Jennę. I to przez taki głupi incydent.
Wrócił do salonu i od razu zwrócił się do garstki pozostałych
jeszcze gości.
- Dziękuję, chłopaki, że przyszliście, by przypomnieć mi, jaki
jestem stary i jaki kiedyś byłem głupi. Ale teraz muszę was
przeprosić. Mam coś pilnego do załatwienia.
- Sprawa osobista czy zawodowa? - zainteresował się Max.
- Osobista.
- Wciąż próbujesz złapać Jennę Jean?
- Teraz nie tylko ją złapię, ale także zatrzymam na zawsze.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Jenna pojechała do domu Maddie. Kiedy przyjaciółka otworzyła
jej drzwi, przez chwilę wpatrywały się w siebie w milczeniu.
Pierwsza odzyskała głos Maddie.
- Myślałam, że dzisiaj jest to przyjęcie z okazji urodzin Stana.
- Owszem - wyjąkała Jenna.
- To czemu ciebie tam nie ma? Obraz Brandi, tak pewnej
zainteresowania ze strony Stana, wciąż ją prześladował.
- Nastąpiła mała zmiana planów. Wiem, że nie zadzwoniłam
wcześniej, ale czy mogę trochę u ciebie pobyć?
- Oczywiście. Chcesz zostać na noc?
- Albo i na tydzień - mruknęła Jenna, wchodząc do środka.
Maddie przystanęła i spojrzała na przyjaciółkę.
- Powiesz mi wreszcie, co się stało?
- Nie mogę, bo się rozpłaczę. Maddie chwilę się zastanawiała,
potem zawołała męża.
- Joshua, kochanie, Jenna i ja idziemy na spacer.
- O tej porze? - Joshua pojawił się w drzwiach salonu. - Dokąd?
- Na moje wzgórze - odparła Maddie i szybko pocałowała męża
w policzek.
- Na twoje wzgórze? - spytała Jenna, idąc za przyjaciółka polną
dróżką.
- To wspaniałe miejsce. Bardzo zaciszne. Po dotarciu na miejsce,
gdzie rzeczywiście było pięknie i cicho, Maddie rozłożyła koc na
trawie.
- Siadaj i opowiadaj po kolei. Nie widziałam cię w takim stanie
od dnia, kiedy ugryzłaś Stanleya Michaelsa w rękę i trzeba mu było
założyć szwy.
- Tym razem to ja się tak czuję, jakbym potrzebowała szwów -
szepnęła z bólem Jenna.
- Wciąż nie mówisz mi, dlaczego.
- No więc już wszyscy mieliśmy go powitać niespodziewanym
„Sto lat", kiedy pojawiła się ta blondynka i...
Łamiącym
się
głosem,
z
licznymi
przerwami,
Jenna
zrelacjonowała przyjaciółce wydarzenia wieczoru.
Maddie jej nie przerywała. Milczała, dopóki Jenna nie skończyła
mówić.
- Och, Jenno - wyszeptała potem. - Przecież ty w tym Stanie
jesteś zakochana po uszy.
- To prawda. - Teraz Jenna już nie próbowała powstrzymywać
łez. - Nie wiem, co robić. Nie wiem...
Maddie przytuliła ją do siebie i podała jej chusteczkę.
- Czy naprawdę myślisz, że jest coś poważnego między tą Brandi
i Stanem?
- Nie wiem. Wyglądał na bardzo zaskoczonego jej widokiem.
Ale, Maddie, ona jest taka piękna. Wszyscy gapili się na nią z
otwartymi ustami.
- Może dlatego, że była tak... skąpo odziana - zauważyła Maddie.
- Może. Ale widać było wyraźnie, że łączyły ich intymne
stosunki.
Jenna aż zamknęła oczy.
- I jak się z tym czujesz?
- Jakbym miała zwymiotować.
- Jenno, przecież wiesz, że Stan nie był święty.
- Wiem. Częściowo nawet to akceptuję. Ale kiedy stanęłam
twarzą w twarz z jego przeszłością....
- Zależy ci na nim? Jenna wyjęła kolejną chusteczkę i otarła łzy.
- Nie wiem. Ale czuję się strasznie.
- To dlatego, że bardzo ci na nim zależy. Jak się czujesz, kiedy
jesteś z nim?
- Najszczęśliwsza na świecie - przyznała, czując jakiś dziwny
ucisk w sercu.
- Musisz się zdecydować, czy potrafisz się pogodzić z faktem, że
nie jesteś pierwszą kobietą w jego życiu.
- Wcale nie chcę być pierwsza - prychnęła Jenna. - Nie o to...
- Wiem, wiem. Pomyśl tylko! Nieważne, czy jesteś pierwszą
kobietą w jego życiu. Najważniejsze, żebyś była ostatnią.
Po dwóch dniach bezowocnych prób nawiązania kontaktu z Jenną
Stan odchodził od zmysłów.
Po przyjęciu czekał w samochodzie przed jej domem aż do świtu.
Poprzedniego dnia kilkanaście razy dzwonił do niej do pracy, ale nie
chciała z nim rozmawiać ani nie oddzwoniła. Teraz była sobota i Stan
po raz kolejny przejeżdżał obok jej domu. Widząc znajome auto na
podjeździe, poczuł napływ adrenaliny.
Jenna była w domu.
Szybko zaparkował swój samochód i po chwili stał już w progu
drzwi prowadzących do mieszkania Jenny.
Kiedy otworzyła mu, omal nie zemdlał.
- Dzwoniłem do ciebie - wyjąkał.
- Wiem. Przepraszam. Ja... ja... - Jenna westchnęła i zamilkła,
zrezygnowana. - Nie wiem, co powiedzieć.
- Wpuść mnie do środka, to może jakoś ci pomogę.
- Dobrze - odparła po chwili wahania. Przeszli przez hol, w
którym kiedyś się kochali.
Wtedy Stan wiedział, że należą do siebie.
- Upiekłam ciasteczka. Chcesz trochę?
- Nie teraz.
W salonie wskazała Stanowi kanapę. Sama wybrała krzesło.
Stan od razu przeszedł do rzeczy.
- Od dawna nie miałem z Brandi nic wspólnego - oświadczył. -
Odkąd tu wróciłem, nawet do niej nie zadzwoniłem. Ona telefonowała
do mnie kilka razy, ale zawsze mówiłem jej, że jestem zajęty. Nikt nie
był bardziej zdziwiony jej pojawieniem się niż ja.
- A ja? Przecież nawet nie wiedziałam o jej istnieniu? Jest bardzo
piękna - dodała po chwili Jenna.
Stan zmrużył oczy.
- Nie wiem, co sobie o mnie myślisz, ale odkąd wróciłem do
Roanoke, nie byłem związany z nikim oprócz ciebie.
Jenna skinęła głową, ale nie spojrzała mu w oczy.
- Nie wierzysz mi - rzekł z bólem Stan.
- Tego nie powiedziałam - oburzyła się Jenna. - Po prostu się
zastanawiam.
- Nie widzę powodów do zastanawiania się. Przyjechała i już! Ja
jej nie zapraszałem. Wyjaśniłem, że jestem związany z kimś innym.
Koniec opowieści.
Jenna przygryzła wargę.
- Może tak powinno być, ale...
- Ale mi nie wierzysz.
- Tego nie powiedziałam. Po prostu to wszystko nie jest dla mnie
łatwe. Przypomniało mi znów, jak bardzo się różnię od tych kobiet, z
którymi się do tej pory spotykałeś i...
- I bardzo dobrze.
- Wyobraź sobie sytuację odwrotną. Ty mi przygotowujesz
urodziny i nagle z mojej sypialni wychodzi półnagi mężczyzna.
Stan zaklął na samą myśl o podobnej sytuacji.
- No, dobrze, więc co będzie dalej? Myślisz, że potrafisz o tym
zapomnieć?
- Tak, chyba tak. Z czasem.
- Do jasnej cholery, Jenno. Chcę, żebyś mi uwierzyła. Pragnę,
żebyś do mnie wróciła.
Uzgodnili, że Jenna dostanie dwa tygodnie na uporanie się ze
swoimi uczuciami, ale z każdym mijającym dniem Stan był coraz
bardziej przygnębiony.
Teraz siedział na trawie na boisku i bezmyślnie gapił się na
Jordana ćwiczącego rzuty do kosza.
- Zagrasz? - spytał chłopak.
- Dzisiaj raczej nie.
Jordan wzruszył ramionami i przez chwilę w milczeniu odbijał
piłkę.
- Kiedy znów zobaczysz się z Jenną?
- Nie wiem - westchnął Stan. - Minęły już cztery dni. Naprawdę
nie wiem.
- Posłałeś jej kwiaty albo coś z tych rzeczy?
- Nie. Twierdzi, że się pogubiła. Jordan przerwał odbijanie piłki.
- Czy kwiaty sprawią, że pogubi się jeszcze bardziej?
- Nie, chyba nie. - Stan w zamyśleniu przesunął palcami po
włosach. - Ale nie jestem pewien, czy w czymkolwiek pomogą - dodał
i szybko zmienił temat. - Jak ci się układają sprawy z bratem?
- W porządku. Ostatnio wieczorami częściej bywa w domu.
- To dobrze.
- Rozmawialiśmy o tym pomyśle, żebym zamieszkał u ciebie.
- No i do czego doszliście? - spytał ostrożnie Stan.
- Spytał, czy chciałbym u ciebie mieszkać.
- I?
- Powiedziałem, że nie chcę stracić brata, ale czasem dobrze mieć
przy sobie kogoś dorosłego. A on na to, że zawsze będzie moim
bratem. Że mógłbym zamieszkać z tobą, ale czasami nocować u niego.
Jordan zamilkł i spojrzał na Stana.
- Ostatnio nie mówiłeś nic o moim przeniesieniu się do ciebie.
Czyżbyś zmienił zdanie?
Stan, bardzo wzruszony, podszedł do chłopca i położył mu rękę
na ramieniu.
- Nie chciałem na ciebie naciskać - rzekł cicho. - Czy nie jesteś
już za duży, by cię przytulić?
Jordan wzruszył ramionami, ale kiedy Stan go objął, wypuścił
piłkę z rąk i odwzajemnił uścisk.
- Muszę poważnie zabrać się do szukania domu dla nas. Nie
masz nic przeciwko tymczasowemu zamieszkaniu w tej mojej
dziurze?
Jordan pokręcił głową.
- Nie, ale myślę, że może udałoby się namówić Jennę, żebyśmy
obaj zamieszkali u niej.
- No, nie wiem, Jordanie - westchnął Stan. - Wątpię, czy się na to
zgodzi.
- To może powinieneś jej przypomnieć, że jest twoją
dziewczyną. Ludzie czasami mają słabą pamięć.
Piątego dnia od ostatniego spotkania ze Stanem Jenna wciąż nie
wiedziała, co robić. Tęskniła za nim. Stał się istotną częścią jej życia.
Czy naprawdę chce żyć bez niego?
Pytania te nie opuszczały jej ani na chwilę. Wiedziała jednak, że
musi najpierw upewnić się co do swoich uczuć, zanim do niego
zadzwoni.
Przesyłkę dostarczono jej do gabinetu, kiedy była w sądzie. Z
mieszanymi uczuciami zamknęła drzwi i otworzyła kopertę. Było w
niej zdjęcie jej i Stana z pikniku Ligi. Mokra, ale uśmiechnięta,
obejmowana przez Stana, wyglądała na taką szczęśliwą.
Płakała potem tak długo, że kiedy nazajutrz przyszła kolejna
przesyłka, niemal bała się ją otworzyć.
Znalazła w niej tiarę, prawdziwą koronę dla prawdziwej królowej.
Tiara ta przypomniała jej dzieciństwo i Stana. On też był jego
częścią.
I nagle wszystko okazało się jasne i proste.
Zrozumiała, że Stan ją kocha. Chce, by spełniły się jej marzenia.
A ona kocha jego i nadszedł najwyższy czas, by zadbała o spełnienie
choć części jego marzeń.
EPILOG
Cztery miesiące później Jenna Jean Anderson i Stanley Michaels
pobrali się w małej kapliczce na Mill Mountain. Przyjęcie, na którym
obecna była cała śmietanka Roanoke, wydali w najelegantszym hotelu
miasta.
Maddie i Joshua głównie pilnowali, by Davey nie objadł się za
bardzo słodyczami. Jordan, który od pewnego czasu mieszkał ze
Stanem, oraz syn Joshuy, Patrick, wymieniali opinie na temat
koszykarzy. Rodzina Jenny przyjęła matkę Stana niezwykle
serdecznie.
Emily, obecnie w siódmym miesiącu ciąży, przez cały czas
siedziała, pilnowana na zmianę przez swego męża, Beau, i matkę.
Rozrabiali tylko, jak zwykle, członkowie starej paczki Stana.
- Kocham cię nad życie - powiedziała w pewnej chwili Jenna do
Stana - ale jeśli zaczniecie to wasze powitanie z rytualnym pluciem,
wychodzę bez ciebie.
- Nie martw się - zaśmiał się Stan i pocałował ją w czubek nosa.
Ich szczęściem cieszyli się wszyscy goście. Jennie i trudno było
uwierzyć, jak wspaniałe stało się jej życie.
Cieszyły się też Maddie i Emily.
- Jak to jest być dorosłą księżniczką? - spytała Emily.
- Królową, moja droga, królową. Maddie parsknęła śmiechem.
- Ciekawe, jak Stanley tłumaczy ludziom tę bliznę na swojej
ręce.
- Podobno nie może się doczekać, kiedy będzie mógł powiedzieć,
że zawdzięcza ją żonie - odparła Jenna. Kątem oka zauważyła, że
wokół Stana zgromadzili się jego przyjaciele. Ben właśnie wzniósł
toast.
- Wypijmy za zdrowie Stana. Poświęciłeś na to dwadzieścia lat,
ale w końcu udało ci się zdobyć Jennę Jean Anderson.
- I zatrzymam ją na zawsze.
- Brawo, brawo! - krzyknęli koledzy i wymienili ten swój
sekretny uścisk.
Jenna wiedziała, co nastąpi za chwilę.
- Ostrzegałam go - powiedziała.
- Przed czym? - zaniepokoiła się Maddie. Jenna chwyciła bukiet i
ruszyła ku drzwiom. Zdezorientowane przyjaciółki podążyły za nią.
- Powiedziałam, że jeśli zaczną swoje powitanie, to wyjdę bez
niego.
- Naprawdę chcesz wyjść?
- Stan musi zrozumieć, że zawsze dotrzymuję słowa.
- Masz rację - zgodziła się Maddie.
- Hej, a ty dokąd? - zawołał Stan.
- Do baru - odparta Jenna. - Skoro macie ochotę, możecie sobie
pluć.
- Chyba nie wyjdziesz beze mnie. - Stan był już tuż przy niej.
- A właśnie, że tak. Nie zmusisz mnie, żebym została. Nie zmu...
Stan jednym szybkim ruchem przerzucił ją sobie przez ramię i
odwrócił się w stronę gości.
- To idiotyczne - próbowała protestować Jenna, ale na widok
zaskoczonych twarzy weselnych gości musiała się roześmiać.
- Może idiotyczne, ale widać z tobą inaczej nie można inaczej
postępować. A teraz rzucaj już ten bukiet, żebyśmy mogli wyjść.
Dobranoc wszystkim. Dzięki, że przyszliście na nasz ślub.
Odpowiedziały mu radosne oklaski.
- Znów mi rozkazujesz - zauważyła Jenna.
- Kochanie, w naszym apartamencie czeka wanna pełna
szampana. Wiążę z tym pewne plany. Rzucaj ten cholerny bukiet.
I Jenna posłusznie rzuciła bukiet za siebie.