JESZCZE RAZ O MIŁOSZU
W.Pan
Andrzej
Paluchowski
Dyrektor Biblioteki KUL Lublin
Montevideo, dnia 15 marca 1981
Wielce Szanowny Panie Dyrektorze!
Serdecznie dziękuję za pamięć o mnie i za nadesłane mi życzenia świąteczne i noworoczne, które z całego serca
odwzajemniam. W tych dniach również odebrałem cenne „Zeszyty Naukowe", Nr 1-3 za rok 1979, poświęcone
dorobkowi naukowemu Ojca św., za które szczególnie jestem wdzięczny.
Dzisiaj zechce mi wybaczyć Pan Dyrektor, że kieruję do Niego, jako jedynego kontaktu pośredniego, który mam z
KUL, gorzkie słowa protestu i oburzenia Polaka z emigracji, w związku z wiadomością, przeczytaną w jednym z
polskich czasopism religijnych we Francji, o przyznaniu Czesławowi Miłoszowi doktoratu honoris causa Katolickiego
Uniwersytetu Lubelskiego. Według owej wiadomości, władze KUL już od kilku lat podejmowały starania, zmierzające
do nadania Miłoszowi tej najwyższej godności uniwersyteckiej. Na posiedzeniu w dniu 22 października 1980 roku,
Rada Wydziału Nauk Humanistycznych, na wniosek Sekcji Filologii Polskiej, podjęła jednomyślną uchwałę, o nadaniu
Czesławowi Miłoszowi, najwybitniejszemu poecie polskiemu . . . tłumaczowi Pisma św. na język polski, jednemu z
największych autorytetów moralnych wśród twórców współczesnej kultury polskiej, tytułu doktora honoris causa".
Przecieram oczy! Chyba miało znaczyć doktorat horroris causa. Wolne żarty! Najwybitniejszy poeta ipolski!! — Jeden
z największych autorytetów moralnych (!?). Uchwała ta może być tylko wynikiem braku dokładnej informacji, u
członków Rady Wydziałowej, i tak, niestety, typowo polskiego kierowania się uczuciem a nie rozumem, powodowania
się zapałem i entuzjazmem chwili i otoczenia, bez zastosowania kryteriów spokojnej i możliwie wszechstronnej analizy.
A także skutkiem przymusowego oderwania od rzeczywistości i stąd niedostatku gruntownego wykształcenia
politycznego
i
obywatelskiego.
I. Fakt przyznania Miłoszowi nagrody Nobla w dziedzinie literatury, nie powinien nas wprowadzać w stan
szczególnego i nieracjonalnego o-szołomienia. W sytuacji, w jakiej znajduje się nasz kraj, przy stałych prowokacjach
Zachodu bez najmniejszego zamiaru interwencji, wziąwszy pod uwagę to szczególne środowisko ideowe, do którego
należy Miłosz, sam fakt przyznania właśnie jemu nagrody Nobla, przez fundację o znanych nam tu tendencjach
(podobnie, jak niezrozumiała na pozór i prowokacyjna zaiste nagroda Nobla pokoju, przez storting norweski, dla
nieznanego bliżej wywrotowca argentyńskiego, Adolfo Perez Esquivel) — jest wyraźnym aktem politycznym, mającym
na celu przeceniać znaczenie Miłosza i stąd, w imię źle zrozumianego patriotyzmu, torować, w kraju zwłaszcza, drogę
poglądom, które on i jego grupa, oraz jej pokrewne, też w skali międzynarodowej wyznają i usiłują zaszczepić
Polakom, chorobliwie zapatrzonym na cyniczny Zachód. Już czytam, że „Solidarność" w Poznaniu (chyba przez jakichś
swoich „asesorów"!) gotuje . . . dar narodowy Miłoszowi. Czyli Miłosz nowym „wieszczem" narodu! O to przecież
chodzi.
II.
Jakie
są
zatem
te
poglądy,
którym
Miłosz
hołduje?
Ów Litwin (nie ujmuję bynajmniej Miłoszowi, tylko twierdzę, że brak mu wyraźnie, instynktu polskiego i reakcji,
naturalnych postaw z tym związanych) sam wyznaje brutalnie, że nie „ugina kolan przed boginią, której na imię
polskość". — (To jest podobne ustosunkowanie się, jak tego innego Litwina o duszy esera rosyjskiego, Józefa
Pilsudskiego, który w lutym 1915 roku, w domu państwa Rudzińskich, we dworze w Osieku koło Oświęcimia, wobec
Stefana
Badeniego
—
mego
grubo
starszego
przy-
jaciela w Budapeszcie — wyznał: „Ja, proszę pana, nie jestem Polakiem, bo ja jestem Litwinem" ... a na zapytanie pani
domu, żachnął się: (Polska) ... „jest hańbą Europy i trzydzie-stomilionową plamą na ludzkości" (por. Stefan Badeni
„Wczoraj i przedwczoraj. Wspomnienia i szkice", Londyn 1963, Veritas, str. 4-748). Za czasów już niepodległości,
tenże Piłsudski o Orle Białym wyrażał się: „Zrzucę mundur, wyjdę na ulicę i ta biała gęś zżółknie ZE strachu"! —
Miłosz w wywiadzie z Maciejem Górskim, w „Życiu Warszawy'" z dnia 10 grudnia 1980 r., tak siebie określa:,, Z
Warszawą byłem związany, ale nia tak znowu bardzo mocno. Ostatecznie moje silne związki były z Wilnem. W
Warszawie byłem emigrantem. Wyemigrowałem do Warszawy w 1937 r. i spędziłem tam kilka lat. Podczas powstania
nie byłem w Warszawie ,bo nie mieszkałem w samym mieście, tylko w pobliżu Fortu Mokotowskiego"!!
Czesław Miłosz (bliski krewny starszego Oskara Władysława de Lubicz-Miłosza (1877-1939), „ecrivain francais
d'origine łituanienne <jak podaje Larousse), jest czołowym przedstawicielem grupy paryskiej „Kultury" i jej Instytutu
Literackiego, które, przy hojnej pomocy m. in. fundacji amerykańskich, a teraz zapewne i sowitej nagrody Nobla,
szerzą zgniliznę umysłową (m. in. wielu przykładami patronując „twórczości" zboczeńca Witolda Gombrowicza i
lansując ją też na kraj. Gombrowicza, zaszytego w Buenos Aires, wzięły pod ramiona te same, „czynniki" mniej więcej,
co fundacja Nobla, windując go i przyznając pod koniec życia europejską nagrodę literacką. Wypadało by
Gombrowiczowi zatem też przyznać jakieś wyróżnienie w kraju...) — i sieją zamęt polityczny wśród „ciekawych
intelektualnie"
czytelników
na
emigracji
i,
co
gorzej,
w
kraju.
Jeżeli chodzi o szczegóły „przygotowania" nagrody Nobla dla Miłosza, to — jak mi pisze mój korespondent ze Szwecji
— jest tam taka ok. 27-letnia córka b. dyrektora,bodajże „Czytelnika", Dorotea Bromberg która jest podobno genialną
znawczynią literatury światowej: przewiduje z góry, kto dostanie nagrodę Nobla. I dlatego już zawczasu drukuje
szwedzkie przekłady tych wszystkich przyszłych laureatów; ma monopol na ich dzieła zbiorowe. I świetnie na tym
wychodzi finansowo. Wydała dzieła Singe-ra i Miłosza przed przyznaniem im nagrody Nobla . . .
A już skandaliczny wprost był wywiad Miłosza z Jerzym Turowiczem (por. „Tygodnik Powszechny" z 18 stycznia br.),
gdzie ten Litwin, pomny swoich pierwocin ideowych, w osławionych, wileńskich „Żagarach", ośmielił się powiedzieć,
że „Dmowski, to jeden z największych szkodników jacy pojawili się w Polsce" .. . a co Turowicz, z IDOC-u, usłużnie i
lubieżnie
zamieścił
na
łamach
„T.P."
bez
żadnej
najmniejszej
reakcji.
Miłosz, jak zwykły oportunista, czekał do 1951 roku, w „okresie wypaczeń" na wygodnym stanowisku attachś
kulturalnego ambasady PRL w Paryżu, żeby tam dojść do przekonania, że warto odświeżyć zniewolony umysł. Jak on
potem, zaledwie ze stopniem magistra prawa Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie, bez żadnego stażu ani
przygotowania akademickiego w tej dziedzinie, mógł objąć .. . katedrę literatur słowiańskich w Berkeley w Kalifornii,
pozostanie tajemnicą Amerykanów i jego protektorów. A może posłużono się, na jego rzecz, analogią z Mickiewiczem
w College de France? .. ., W każdym razie, oto wizerunek jednego z największych autorytetów moralnych wśród
twórców współczesnej kultury polskiej . .. Zachodzi teraz pytanie, jakie będą, w porównaniu z tym konterfektem
„laureata", te inne, największe autorytety moralne. Kłopotliwe pytanie i jeszcze trudniejsza odpowiedź . . .
III. Miloszowa praca nad tłumaczeniem niektórych ksiąg Starego Testamentu nie jest znowu taką wiekopomną zasługą
ponad miarę, jak to zdawałaby wskazywać uchwała Rady Wydziału Nauk Humanistycznych KUL (chociaż pewien
naiwny ksiądz z Paryża już go kreuje na „myśliciela religijnego" . . .). Nie sądzę, że po wspaniałych i fachowych
przekładach oo. Benedyktynów z Tyńca i Biblii Tysiąclecia, Miłosz może coś dodać wartościowego i pewnego, swoimi
tłumaczeniami, skoro dopiero teraz wziął się do nauki hebrajszczyzny i nie ma nadto przygotowania ani teologicznego,
ani z dziedziny biblistyki. A Pisma św. się nie improwizuje, bo to Słowo Boże.
Cel tych przekładów sam Miłosz wytłumaczył w cytowanym już wyżej wywiadzie dla „Życia Warszawy" z 10.12.1980:
„Dla mnie tłumaczenie Biblii nigdy nie jest pracą, której poświęcam się wyłącznie. Jest bardzo pomocne w uprawianiu
mojej własnej poezji. To są rzeczy równoległe". Jasne. A więc wprawki dla swojej poezji. Z drugiej strony tenże sam
Miłosz, w wywiadzie ze szwedzkim dziennikiem „Svenska Dagbladet", określił siebie wymownie, jako „letniego
katolika" . . . Przypomnijmy sobie surowy sąd Chrystusa Pana o letnich ludziach!! I nie przesadzajmy z tym Pismem
św.
Wreszcie dla zaokrąglenia dossier, jeszcze jedno cenne, jakże charakterystyczne wyznanie „laureata" Nobla. W
numerze grudniowym z 1980 roku (435) pallotyńskiej „Naszej Rodziny", miesięcznika wydawanego w Paryżu dla
emigracji polskiej, prawie całkowicie poświęconego Miłoszowi, po bałamutnym artykule ks. Floriana Kniotka o
„laureacie", czytamy czterostroni-cowy artykuł samego Miłosza pt. „Czuję mocno jego obecność", nekrolog
poświęcony przyjacielowi, zmarłemu młodo dyrektorowi Domu Wydawniczego Ks. Pallotynóww Paryżu, „Edi-tions du
Dialogue", śp. ks. Józefowi Sadzikowi. Pomijam wszelki komentarz na jego temat, bo zmarły kapłan jest już przed
trybunałem Najwyższego Sędziego, Sprawiedliwego i Miłosiernego i na pewno dusza jego widzi teraz inaczej wiele
spraw z okresu swej ziemskiej pielgrzymki. Pragnę natomiast zacytować taką ocenę samego Miłosza, jako miernik jego
poglądów ideowych i ... katolickich (hm!) gdzie, wyraźnie wychodzi już „szydło z worka" tego „myśliciela
religijnego", a nawet, według KUL „jednego z największych autorytetów moralnych wśród twórców współczesnej
kultury polskiej". Sprawdźmy cytatą, jaka biedna ta kultura współczesna i jakże biedna przede wszystkim moja
umiłowana i daleka Ojczyzna, Polska: „Później (koło połowy XIX w. — przyp. mój, JKT) identyfikacja katolicyzmu z
polskością odsuwała kler coraz bardziej od świeckich — a wrogich religii — nowinek. W czasach mojej młodości
rozdział Kościoła, jeżeli nie od państwa, to od intelektualnego środowiska, był faktem dokonanym i niemal
politycznym, jeżeli wyłączyć nieduże kółko Lasek i pismo Verbum. Ani mnie, ani nikomu z moich ówczesnych
kolegów nie przyszłoby do głowy, że można przyjaźnić się z człowiekiem w sutannie, jak z Jasiem czy Stasiem. Po
prostu był to inny stan społeczny, a także inny obóz, do którego niewielu spośród literatów, artystów, intelektualistów
czuło sympatię, a korzystający z prestiżu przymiotnika „narodowy". Ogromna zmiana, znalazła bodaj definicję w
książce Adama Mich-nika KOŚCIÓŁ, LEWICA, DIALOG. Ale polityczne przesunięcia są tutaj tylko jednym z
aspektów. Ważniejszym jest pewnie zmiana społecznego statusu duchownych". (Podkreślenia moje — JKT).
Książce Adama Michnika, „Kościół, lewica, dialog" patronował oczywiście, jak przystało. Instytut literacki w Paryżu,
który ją wydał i szeroko rozprowadził, matecznik „laureata" Nobla, Miłosza. Książka to jedna z najbardziej perfidnych,
zakładająca wciągnięcie Kościoła w Polsce w sieci rozkładu i utraty swej tożsamości w służbie Boga i Narodu. Oto
właściwy
ideał
Miłosza.
Takiemu to „jednemu z największych autorytetów moralnych wśród twórców współczesnej kultury polskiej"', nadał
KUL swój doktorat honoris causa! Przykre to i bolesne. Gorzej, że nieprzemyślane. A może wprost przeciwnie? To
byłoby
tragiczne.
W korespondencji z śp. o. Gustawem brałem pod uwagę możliwość obdarzenia, być może Biblioteki KUL legatem, w
postaci mojej, bardzo specjalistycznej biblioteki ,liczącej około 3000 tomów. Po tej smutnej, i powtarzam, bolesnej
uchwale, zastanowię się jeszcze głęboko, aby ofiarnie zbierane książki moje nie wpadły w niepowołane ręce, które
zmieniłyby, być może. ich przeznaczenie dla prawdziwej kultury politycznej narodu.
Zechce mi Pan, raz jeszcze proszę, wybaczyć tę długą epistołę, która wynikła z potrzeby serca i sumienia polskiego.
Łączę wyrazy prawdziwego poważania i głębokiego szacunku, upoważniając Pana do podania tego listu do
wiadomości, komu może on być pożyteczny.
Dr Jan Kazimierz Tarnowski
N.B.
List ten wysłałem jako „polecony" ze stemplem pocztowym z daty 18 marca 1981, bez otrzymania ani potwierdzenia
odbioru
ani
odpowiedzi.
Przypisek redaktora „Opoki": Autor powyższego listu, dr Tarnowski, wyobrażał sobie, że list ten zostanie w którymś
z wydawnictw KUL wydrukowany, co się nie stało.