Gjersoe Ann Christin Dziedzictwo II 18 Niebiańska panna młoda

background image

Gjersoe Ann-Christin


Dziedzictwo II 18



Niebiańska panna młoda

background image

Galeria postaci:
Abelone Ladefoss
- wdowa po Eriku Ladefossie
Aksel Gimle - ojciec Abelone, właściciel Gimle
Marie Gimle - najmłodsza, siedmioletnia siostra Abelone
Jorgen Gimle - młodszy brat Abelone, dziedzic Gimle,
niedługo skończy trzy lata
Isak Gimle - brat bliźniak Jorgena
Mały Erik - ośmiomiesięczny syn Abelone
Blanche Bjerkely - kuzynka Abelone
Alf Bjerkely - maż Blanche
Helene Augusta - dwuletnia córka Blanche i Alfa
Ellen Bjerregaard - siostra Abelone
Ulrik Bjerregaard - mąż Ellen
Bera - służąca w Gimle
Hilmar - parobek w Gimle
Sofie - pokojówka w Gimle
Maline - nowa służąca w Gimle
Anders - dawniej parobek w Gimle, wrócił po dwóch latach
spędzonych na morzu
Signe - gospodyni sierocińca
Line - siostra Signe, pracuje w sierocińcu
Pernille - niemowlę znalezione przez Blanche na schodach
jej domu
Anna Karoliusdatter - służąca w sierocińcu, matka Pernille
Peder Johan Munthe - nowy pastor
Pani Agnes - wdowa, bratowa i gospodyni pastora
Greger Langaard - zarządca Ladefoss
Marinius - parobek w Ladefoss
Pan i pani Aarae - małżeństwo, które zaopiekowało się
osieroconymi Amalie i Mathiasem
Dyrektor banku Schmidt i jego żona - rodzice pani Aaroe

Panna Marstrand - strażniczka w szpitalu dla obłąkanych

background image

1

Blanche postawiła wodę na kawę i potarła dłonią powieki,

próbując zetrzeć z nich resztki snu. O tej porze roku zawsze
miała problemy z porannym wstawaniem. Słońce wschodziło
dopiero późnym rankiem, a popołudniem bardzo szybko
nadchodził zmierzch. Jedyną rzeczą, z której można się
cieszyć, to zbliżające się Boże Narodzenie.

Dokładała drewna do pieca, zastanawiając się nad tym, jakie

będą te nadchodzące święta. Będzie to pierwsze Boże
Narodzenie, które spędzą z Alfem w Brzozowym Zakątku.
Myśl o tym ekscytowała ją, czuła się niemal przepełniona
szczęściem. Wydawało się jej, że córka niczego nie pamięta z
poprzednich świąt, ale w tym

background image

roku dziewczynka rozumiała już przynajmniej tyle, że Boże

Narodzenie to czas, którego wyczekuje się z niecierpliwością.

Alf podszedł do niej od tyłu, objął ramionami w pasie i

pocałował w szyję.

- Helene Augusta jeszcze śpi? - zapytał cicho, w jego głosie

słychać było ledwo skrywane pożądanie.

Przycisnęła się plecami do jego piersi, napawała dotykiem

jego dłoni prześlizgujących się po jej ciele. - Tak, sypia zwykle
dłużej, odkąd poranki są takie ciemne - odpowiedziała. Wie-
działa, dlaczego Alf o to pyta.

Odwróciła się do niego, odwzajemniła jego pocałunki.

Próbowała nie zastanawiać się zbyt wiele nad tym, że mogłoby
się to skończyć odmiennym stanem. Oboje bardzo chcieliby,
żeby to wkrótce nastąpiło. Może coś złego się z nią stało przy
porodzie Helene Augusty? Długo potem miewała bóle, a poza
tym Oskar niejednokrotnie nie był w stosunku do niej
delikatny. Może nie jest w już w stanie urodzić więcej dzieci?
Myśl o tym przygnębiała ją - bardzo pragnę-

background image

łaby, żeby Helene Augusta miała rodzeństwo. Sama zawsze

bardzo za tym tęskniła.

Alf pogłaskał ją po policzku i oparł głowę o jej czoło. - O

czym myślisz? - zapytał cicho. - O listach?

Upłynął już tydzień, odkąd na schodach Brzozowego Zakątka

znalazła torbę na pieniądze. Od tamtego czasu szantażysta nie
odezwał się już do nich. Może mimo wszystko to loża za tym
wszystkim stała i dyrektor Schmidt zadbał, by szantaż więcej
już się nie powtórzył.

Pokręciła głową. To nie o tym myślała.
Alf przytulił ją do siebie, delikatnie pocałował w usta. -

Pewnego dnia znów będziesz w błogosławionym stanie,
zobaczysz - wyszeptał cicho.

Miała już mu odpowiedzieć, kiedy usłyszała głos budzącej się

Helene Augusty.

- Mamo? Mamooo?
Blanche westchnęła i uwolniła się z ramion Alfa, chociaż

wiedziała, że mąż poczuje się głęboko rozczarowany.

- Muszę iść na górę.
Gdy weszła do pokoju, córka siedziała w swo-

background image

im łóżeczku. Jej mała twarzyczka ciągle była jeszcze

zaspana, ale dziewczynka jak zwykle uśmiechała się już od
samego przebudzenia.

- Helene Augusta nie śpi już.
Blanche uśmiechnęła się do niej i podniosła ją z łóżeczka. -

Dobrze spałaś?

Dziewczynka kiwnęła głową przecierając oczy i zaczęła się

wiercić na rękach matki. Najwyraźniej chciała stanąć na
własnych nóżkach. Przechodzenie od snu do pełnej aktywności
nigdy nie zabierało jej wiele czasu.

Blanche ubrała ją i razem zeszły na dół. Alf właśnie

wychodził na zewnątrz, żeby przynieść więcej drewna.
Zastanowiło ją, że nagle zatrzymał się na schodach i pochylił.
W tej samej chwili do domu wślizgnął się ich kot, jak cień
przemknął się pod ścianą i natychmiast dał nura pod sofę.

- Kotek, kotek! - zawołała Helene Augusta.
- Zostaw na razie kotka - poprosiła Blanche. Dziewczynka

potrafiła czasem nieco zbyt gwałtownie obchodzić się z
biednym zwierzęciem.

- Blanche - usłyszała głos Alfa i odwróciła się

background image

w jego stronę. W dłoni trzymał zawiniętą w brązowy papier i

obwiązaną cienkim sznurkiem płaską paczuszkę.

Popatrzyli na siebie. Blanche poczuła, jak rodzi się w niej i

stopniowo narasta niepokój. Kto podłożył pod ich drzwi tę
paczkę i co mogło znajdować się w środku?

Razem poszli do kuchni. Alf położył zawiniątko na stole i

zaczął odwijać papier. Ze środka wypadł list, ale coś innego
przykuło jej uwagę-

Wewnątrz znajdowała się jeszcze jedna, mniejsza paczuszka

zawinięta w cienką, niebieską bibułę.

- Co to jest? - zapytała Blanche podnosząc przedmiot.

Drżącymi dłońmi odsunęła bibułę, spod której ukazał się
kawałek kartonu.

- Odwróć to - poprosił Alf trzęsącym się głosem.
Blanche jak oparzona wypuściła fotografię z rąk. Zakryła

dłońmi twarz, usłyszała swój własny, urwany krzyk.

Alf pochylił się i podniósł zdjęcie.

background image

- Co do jasnej...
Blanche wpatrywała się w fotografię przedstawiającą Helene

Augustę, Alfa i ją samą. W fotografię wykonaną przed
tygodniem przez fotografa Blomquista. Jej twarzy nie było na
niej, ktoś wyciął ją ze zdjęcia. A na sylwetkach i twarzach
Helene Augusty i Alfa nakreślono gruby, czarny krzyż.

- Mamo?
Blanche natychmiast odwróciła się do córki. - Idź i poszukaj

kotka, kochanie - odpowiedziała, próbując zachować spokój w
głosie. Bezskutecznie. Córeczka nadal stała w miejscu, jakby
wyczuwała, że coś jest nie w porządku.

Blanche zaczęła nawoływać kota. Po chwili zwierzę opuściło

swoją kryjówkę pod sofą.

- Widzisz? Tutaj jest.
Dziewczynka na szczęście zainteresowała się zwierzęciem.

Blanche odwróciła się z powrotem do Alfa, który nadal
wpatrywał się w fotografię.

- Kto mógł się zdobyć na zrobienie czegoś takiego? - zapytał

cicho, jego głos ochrypł z wściekłości. Blanche pokręciła
głową, ujęła w dłoń list.

background image

- Przypuszczam, że to ta sama osoba, która wysłała nam

poprzednie listy.

Otworzyła kopertę i wydobyła znajdujący się wewnątrz

arkusik papieru listowego.

Musi Pani wiedzieć, że zaczynam tracić cierpliwość, Pani

Bjerkely. Moja najgłębsza nadzieja, że okaże się Pani rozsądną
kobietę, najwidoczniej była płonna. Mam jednakże nadzieję, że
mimo wszystko posłucha Pani mojej sugestii. Chcę także
zwrócić Pani uwagę na fakt, że już po raz ostatni oferuję Pani
moje milczenie.

Ponieważ nie spełniła Pani moich żądań, suma, którą winna

mi Pani przekazać zostaje podniesiona. Jutro o tej samej porze,
co ostatnio, przekaże mi Pani torbę z kwotą 3000 koron. Przez
wzgląd na dobro Pani i Pani małej rodziny mam nadzieję, że
zachowała Pani tę torbę.

Pieniądze winna Pani przekazać w taki sam sposób, jak

opisano poprzednio.

Ręce Blanche drżały, gdy podawała list Alfowi. - List jest

niepodpisany - powiedziała. Pod

background image

tekstem znów widniał znak czterolistnej koniczynki, który

wyglądał, zdaniem Blanche, jak jakiś nietypowy druk albo
pieczątka. Lecz tym razem pod symbolem pojawiło się także
coś nowego, coś, czego nie rozumiała.

- La quatrième feuille - odczytała z wahaniem - To brzmi jak

francuski.

Słowa nic jej nie mówiły. Widziała, jak drżą z napięcia

mięśnie na szczęce Alfa, jego wargi zbielały. - Co to może być
za świnia?

Blanche usiadła, próbowała zebrać myśli. -Nie wiem, Alfie -

popatrzyła na niego. - Jeśli pan Schmidt mówi prawdę i to nikt
z loży...

Alf walnął pięścią w stół. - Ależ oczywiście, że to jest ktoś z

loży! Ktoś, kto uważa, że w ten sposób może się nieźle
obłowić! - chodził w tę i z powrotem po kuchni raz po raz
przeczesując palcami włosy - Trzy tysiące koron! - syknął.

Śledziła go wzrokiem, wiedziała, że rozzłości go to, co zaraz

powie. Zdecydowała się, nie wytrzyma już tego dłużej. Nie po
tym, jak zobaczyła, co ten człowiek zrobił z jej fotografią. I w
jaki sposób w ogóle wpadła w jego ręce? Bóg jeden

background image

wie, do czego ten łotr może być zdolny, jeśli nie zapłacą.
- Zapłacimy, Alfie.
Popatrzył na nią rozwścieczony. - Nigdy!
Wstała, popatrzyła na Helene Augustę, która na szczęście

była zupełnie pochłonięta zabawą z kotem.

- Pomyśl o tym, Alfie. Weź ze sobą Andersa i kilku zaufanych

robotników z kopalni. Zostawimy torbę tam, gdzie nam
napisał. Gdy zobaczysz człowieka, który ją odbierze,
pójdziecie za nim.

Na szczęście zachowała torbę, zamierzała podarować ją

Signe. Alf popatrzył na nią z ukosa, zastanawiał się chyba nad
jej pomysłem.

- Nie miałbym nic przeciwko spuszczeniu mu takiego lania,

żeby popamiętał na zawsze -wymamrotał niechętnie. - Ale co
będzie, jeśli go nie złapiemy?

- W takim razie jego żądania zostaną spełnione.
Uniosła fotografię. To, co zrobił ze zdjęciem, śmiertelnie ją

przeraziło. - On jest niebezpiecz-

background image

ny, Alfie. Bóg jeden wie, co nowego może wymyślić.
Alf wziął od niej zdjęcie. - Czy nie powinniśmy po prostu

pójść na policję? - zapytał patrząc na Blanche.

Pomyślała wcześniej o tym samym, ale teraz pokręciła głową.

- Policja nic w tej sprawie nie może zrobić. Wiedzą o tym
szantażyście tyle samo, co my. Poza tym - odsunęła od siebie
fotografię - jeśli skontaktujemy się z policją, będziemy musieli
powiedzieć, z jakiego powodu jesteśmy szantażowani.
Podniosła wzrok. - Co się stanie, jeśli nie uwierzą w moją
opowieść o tym, co naprawdę wydarzyło się w dniu śmierci
Oskara?

- Wcale nie byłoby to dziwne. Alf pokiwał głową powoli. -

Masz rację. Porozmawiam dzisiaj z Andersem.

Podszedł do Blanche, ujął jej twarz w dłonie. Jego spojrzenie

było ponure i przenikliwe. - Obiecuję ci, że ten łajdak już nigdy
więcej nie będzie cię niepokoił - powiedział z przejęciem.

Blanche położyła swoje dłonie na dłoniach

background image

Alfa. Wiedziała dobrze, że ani Alf, ani Anders Inie potraktują

łagodnie osoby, która ją szantażuj e - kimkolwiek by nie była.

Blanche mierzyła wzrokiem dyrektora bantu Schmidta,

siedzącego za swoim ogromnym nurkiem. Patrzył na nią
pewnie, wydawał się zdecydowany. Teraz nachylił się nad
stołem splótł dłonie na blacie.

Może mi pani wierzyć, pani Bjerkely. Przeprowadziłem

prywatne śledztwo wśród braci. Wynikło z niego, że kierowane
do pani groźby nie są autorstwa żadnego z nich - powiedział
naciskiem.

Blanche otworzyła torebkę i wydobyła z niej ostatni z

otrzymanych przez nią listów z pogróżkami. Bez słowa
przesunęła go po blacie do dyrektora Schmidta.

- Może pan przeczytać, co tym razem napisał - powiedziała.

Już wcześniej oznajmiła mu, że musi podjąć z banku 3000
koron i opowie-

background image

działa o swoim i Alfa planie związanym z przekazaniem

gotówki. Dyrektor Schmidt zaproponował, żeby nie wkładali
do torby pieniędzy, uważał, że to zbędne, skoro Alf i tak
planował napaść na szantażystę. Ale co stałoby się, gdyby plan
się nie powiódł? Osoba, która próbowała wyłudzić od nich
pieniądze była groźna, dała temu dowód kradnąc fotografię.
Jeśli szantażyście udałoby się wymknąć Alfowi i Andersowi i
jeśli w torbie nie byłoby pieniędzy... Obawiała się, że
znaleźliby się w jeszcze groźniejszej sytuacji. Tak czy inaczej,
ktoś musiał ich śledzić już od dawna, szantażysta wiedział, że
byli u fotografa. Poza tym Alf rozmawiał z panem
Blomquistem i dowiedział się, że w jego zakładzie nie było
ostatnio żadnego włamania. Fotograf nie zorientował się, że
zdjęcie zniknęło, zanim nie zaczął go szukać.

Dyrektor pogładził się po swojej spiczastej bródce, z

zamyśleniem popatrzył na list. - La quatrième feuille -
powiedział powoli - To po francusku.

Blanche kiwnęła głową. - Tak też mi się wydawało, ale nie

znam francuskiego.

background image

Schmidt popatrzył na nią znad okularów. - Ja też nie, ale moja

żona jako młoda dziewczyna spędziła trochę czasu we Francji.
Może ona będzie wiedziała, co to znaczy.

Jeden z urzędników bankowych wszedł do gabinetu i

przekazawszy dyrektorowi Schmidtowi plik banknotów,
wyśliznął się z pomieszczenia, cicho zamykając za sobą drzwi.
Pan Schmidt podał jej pieniądze. - Proszę obiecać, że będzie
pani ostrożna - powiedział z ponurą miną.

Blanche kiwnęła głową, wzięła pieniądze i wsunęła je do

bawełnianego woreczka, który miała w torebce. - Chcę tylko,
żeby to się skończyło - odpowiedziała i pożegnała się z
dyrektorem, który odprowadził ją do drzwi.

Wyszedłszy na ulicę kurczowo ściskała torebkę. Przez chwilę

stała jeszcze przed bankiem i rozglądała się wokół. Czy autor
listu był tutaj? W takim razie wiedział, że ma ze sobą 3000
koron.

Myśl o tym sprawiła, że serce mocniej zaczęło jej bić.

Pożałowała teraz, że nie wzięła sań. Westchnęła, szybkim
krokiem ruszyła w górę

background image

ulicy, w stronę sierocińca. Czy ktoś ją śledził? Rzuciła przez

ramię ukradkowe spojrzenie. Widziała za sobą wielu ludzi, ale
tuż za jej plecami kroczył młody mężczyzna, ubrany elegancko
w ciemny płaszcz zimowy i cylinder. Ich oczy spotkały się na
krótką chwilę. Czy to mógł być on? Jego spojrzenie było ostre,
patrzył prosto na nią.

Zdecydowała się ukosem przeciąć ulicę, musiała uskoczyć,

żeby nie rozjechał jej rozpędzony konny zaprzęg.

Popatrzyła na drugą stronę ulicy. Mężczyzna, który szedł za

nią, zniknął w sklepie spożywczym na rogu. Odetchnęła
głęboko, poszła dalej ulicą i chwilę później skręciła w boczną
alejkę. Tu było spokojniej.

Zbliżała się już do sierocińca, gdy znów usłyszała odgłos

kroków za sobą. Najpierw sądziła, że ktoś idzie w pewnej
odległości za nią, ale po chwili usłyszała, że kroki się zbliżają.
Szybkie, zdecydowane.

Nigdy nie powinna była zdecydować się na pójście do banku

samotnie.

background image

Gorączkowo wpatrywała się w zbliżającą się z każdym

krokiem kutą, żelazną furtkę prowadzącą na teren sierocińca.
Już za chwilę będzie bezpieczna, wiedziała idącego ścieżką
ogrodową męża Signe, Solverá.

Kroki zbliżyły się, ale teraz była już niemal przy furtce. -

Solver! - zawołała i pomachała do męża Signe, który z
uśmiechem ruszył w jej stronę. Nikt w sierocińcu nie wiedział
o listach, które dostawała i tak właśnie powinno zostać.
Najlepiej będzie, jeśli jak najmniej osób będzie cokolwiek
wiedziało, w przeciwnym wypadku pojawiłoby się zbyt dużo
pytań.

- Dzień dobry, pani Bjerkely - przywitał się ciepło Solver,

otwierając jej furtkę.

Odwróciła się w stronę ulicy, teraz odkryła, że kroki, które

słyszała za sobą należały do kobiety. Zawstydzona przeszła
przez furtkę i wymieniła parę grzeczności z Solverem. Będzie
taka szczęśliwa, kiedy to wszystko się skończy!

Miała tylko nadzieję, że ułożony przez Alfa plan zadziała.

background image

2

Ellen podeszła do jednego z foteli stojących w pokoju

dziennym. Ten akurat ustawiono tuż pod oknem, w wykuszu.
Lubiła tu siedzieć, mogła od czasu do czasu podnosić wzrok
znad kart książek i patrzeć na ogród.

Usiadła i rozejrzała się po pomieszczeniu. To przedpołudnie

było podobne do wszystkich innych, które jak dotąd spędziła w
szpitalu. Po śniadaniu lekarz porozmawiał ze wszystkimi
pacjentkami po kolei, a teraz kobiety zebrały się w salonie.
Cztery z jej towarzyszek zgromadziły się w kąciku z sofą,
gdzie oddały się rozmowom i haftowaniu. Cecilia i Ellen były
znacznie młodsze od pozostałych kobiet i wolały raczej
spędzać przedpołudnia samotnie, zajmując się

background image

lekturą. Tak było także i tym razem. Strażniczki nie

pozwalały, by pacjentki pozostawały same w swoich pokojach
po obchodzie lekarskim. Wydawało się jej, że Cecilia
zdecydowanie wolałaby być sama, gdyby dano jej możliwość
wyboru. Niewiele rozmawiała z innymi kobietami na oddziale.
Ellen także miewała czasem ochotę wycofać się do swojego
pokoju, ale pogodziła się już z tym, że to wbrew regulaminowi.
Z czasem zrozumiała, że nie warto próbować robić tu niczego
niezgodnego z regulaminem. Nie opłacało się. Doktor Juul był
pedantem, można to było dostrzec od razu.

Otworzyła książkę i wygodniej usadowiła się w fotelu. Wciąż

jeszcze nie dostała z powrotem swoich rzeczy, ale mogła za to
bez ograniczeń korzystać z książek stojących na półce w sa-
lonie. Czytała teraz Sztukę bycia dobrą córką, żoną, matką i
gospodynią.
Zdaniem doktora Juula lektura tej właśnie książki
miałaby przynieść jej wiele pożytku.

Próbowała skoncentrować się na książce, ale jej myśli wciąż

dryfowały gdzie indziej. Była już

background image

w szpitalu od tygodnia, lecz Ulrik nie odwiedził jej ani razu.

Panna Marstrand powiedziała, że nie widziała go tutaj, ale
Ellen nie była pewna, czy może jej wierzyć. Po trzech dniach
pobytu w szpitalu, gdy Ulrik wciąż się nie pojawiał, załamała
się i wybuchnęła płaczem. Pani Figenschou zapytała ją, co się
stało i wtedy Ellen zwierzyła się jej ze swojego zmartwienia.

To, co pani Figenschou miała jej do powiedzenia, zaskoczyło

ją i rozczarowało, ale jednocześnie dało pewną nadzieję, że
Ulrik nie z własnej winy nie przyszedł dotąd w odwiedziny.

Pani Figenschou miała chyba już za sobą wiele pobytów w

szpitalu dla obłąkanych, choć tym razem wkrótce miała już
wrócić do domu. Powiedziała jej, że to samo przytrafiło się jej,
gdy była tu po raz pierwszy. Czekała na wizytę swojego męża -
na próżno. Po czasie dowiedziała się, że to lekarze odradzili jej
mężowi odwiedzanie jej, gdyż ich zdaniem potrzebowała
spokoju, odpoczynku i izolacji od swojego zwykłego życia.
Pani Figenschou nie powiedziano wtedy, że to właśnie z tego
powodu jej mąż nie przyszedł.

background image

Uzbrojona w tę wiedzę, Ellen postanowiła skonfrontować ją z

tym, co ma do powiedzenia doktor Juul, ale ten zdecydowanie
zaprzeczył, by taka sytuacja miała mieć miejsce w jej przy-
padku. Dlatego też zażądała od niego informacji, czy coś złego
nie przytrafiło się Ulrikowi, on jednak odparł, że jej mąż
miewa się jak najlepiej.

Westchnęła. Tydzień. Tyle właśnie czasu miała tutaj spędzić,

a tego przedpołudnia miała porozmawiać z profesorem
Calmeyerem. O ile dobrze zrozumiała, tylko on był uprawnio-
ny do wypisania jej ze szpitala. Miała nadzieję, że będzie
mogła opuścić szpital jeszcze tego samego dnia.

Jakby profesor mógł cokolwiek o niej wiedzieć! Nie

rozmawiała z nim ani razu, odkąd pojawiła się na oddziale.
Pani Figenschou miała na ten temat swoje zdanie. Powiedziała,
że profesor wykazuje niewiele zainteresowania ich oddziałem,
po prostu dlatego, że pacjentki tutaj nie były wystarczająco
chore. W przypadku doktora Juula było wręcz przeciwnie, jej
dolegliwości wzbudzały w nim żywe zainteresowanie. Na ko-

background image

niec musiała mu szczegółowo opowiedzieć, co przeżyła i w

jaki sposób ją to przeraziło.

Raz jeszcze spróbowała skoncentrować się na książce, ale

nadał bezskutecznie. Lekarz pytał, czy w czasie pobytu w
szpitalu przestały dręczyć ją wizje i zgodnie z prawdą
odpowiedziała, że tak. Jego twarz pojaśniała wtedy z radości i z
zadowoloną miną oświadczył, że leczenie i pobyt w szpitalu
wydatnie jej pomogły.

Osobiście bardzo w to wątpiła. Co stanie się, kiedy wróci do

domu? To tam umarła ta dziewczynka. Nigdy wcześniej nie
przeżyła czegoś takiego i to także powiedziała lekarzowi.
Mimo wszystko uważał, że to pobyt w szpitalu ją uzdrowił.

Niech będzie i tak. Najważniejsze teraz, to wrócić jak

najszybciej do domu.

- Pani Bjerregaard? Nagle obok niej pojawiła się panna

Marstrand. Jak zwykle mówiła cicho, wszyscy na oddziale
mówili w ten sposób. Nie wolno było podnosić głosu, nawet
poruszać się trzeba było powoli i spokojnie. Czasami chciało
się jej krzyczeć od tego spokoju i ciszy, ale zro-

background image

zumiała już, ze nie byłoby to z jej strony zbyt rozsądne.
- Profesor Calmeyer chce z panią porozmawiać, przyjdzie tu

lada chwila.

Podekscytowana poderwała się z fotela, gdy profesor wszedł

do pomieszczenia. Uśmiechnął się i wyciągnął do niej rękę.

- Przepraszam, że nie porozmawiałem z panią po pani

przybyciu tutaj, pani Bjerregaard -powiedział. - Ale mogę
panią zapewnić, że doktor Juul szczegółowo opowiedział mi o
powodzeniu pani pobytu tutaj. Wskazał ręką na drzwi
wyjściowe. - Może udamy się do pani pokoju i porozmawiamy
na osobności?

Czuła zdenerwowanie, gdy wchodzili do pokoju. Profesor

odsunął stojące przy biurku krzesło i usiadł na nim, ona sama
usadowiła się na łóżku.

- Teraz może mi pani powiedzieć, co pani sądzi o pobycie u

nas - zapytał profesor przekrzywiając lekko głowę i
uśmiechając się.

Wydawało się jej, że w jego głosie pobrzmiewały

protekcjonalne nutki, ale przynajmniej za-

background image

chowywał się w sposób przyjazny i serdeczny. Doktor Juul

był zawsze taki małomówny, prawie szorstki.

- Szczerze mówiąc nie wiem, co powiedzieć...
- zaczęła.
- Ale z tego, co zrozumiałem, podczas pobytu tutaj nie trapiły

panią we śnie żadne wizje?

Ellen kiwnęła głową, poprawiła się na łóżku.
- Ma pan rację.
Profesor spoważniał. - Miło mi to słyszeć, to dowodzi, że

leczenie działa.

Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Nie czuła się leczona. W

ciągu minionego tygodnia zajmowała się jedynie czytaniem,
jedzeniem, spaniem i codziennymi spacerami po ogrodzie w
towarzystwie strażniczki. Z drugiej strony, wcale nie miała
ochoty mówić mu, że jej zdaniem wizje powrócą, kiedy tylko
wróci do domu. To mogłoby sprawić, że profesor uznałby, że
jej pobyt w szpitalu należałoby przedłużyć.

Profesor założył nogę na nogę, popatrzył na nią. - Była tu pani

przez tydzień, pani Bjerregaard.

background image

Ellen poczuła w żołądku nieprzyjemne łaskotanie. - Tak,

uważał pan, że będzie to odpowiednia dla mnie długość pobytu
- odpowiedziała, ale zaczynała bać się kierunku, w którym
zmierzała ta rozmowa. Miała iść do domu. Dzisiaj.

- Tak. Jednak po przeczytaniu zaleceń doktora Juula jestem

zdania, że należałoby przedłużyć pani pobyt tutaj przynajmniej
o tydzień, może dwa.

Coś ścisnęło ją w piersi, zaschło jej w gardle. Pokręciła

głową.

- Nie, profesorze Calmeyer - odpowiedziała, próbując

zachować spokój. W ciągu minionego tygodnia nauczyła się,
że zawsze należy zachowywać się tu spokojnie, niezależnie od
tego, co się działo. - Pobyt tutaj bardzo mi się przysłużył, ale
teraz chciałabym już pojechać do domu, do mojego męża.

Profesor patrzył na nią bez słowa, jakby ważył to, co

powiedziała. - Rozmawiałem z pani mężem, pani Bjerregaard.
Zrozumiał, że leczenie może pochłonąć trochę więcej czasu,
niż początkowo sądziliśmy - wstał z krzesła, popatrzył

background image

na nią ze zmartwionym wyrazem twarzy. - Proszę pani,

cierpiała pani na poważne halucynacje i z tego, co
zrozumiałem, nadal uważa pani, że te wizje nie były jedynie
projekcjami pani wyobraźni.

Wpatrywała się w niego. Pomyśleć tylko, że sądziła, że

profesor rozumiał jej przeżycia!

Wstała, czuła, że całe jej ciało drży. - Nie życzę sobie

przebywać tu dłużej, profesorze Calmeyer - jej własny głos
wydał się jej strasznie odległy, jakby ktoś inny wypowiadał te
słowa. Profesor podszedł do niej i położył dłoń na jej ramieniu.

- Mam dla pani pełne zrozumienie, pani Bjerregaard, ale

muszę panią prosić, by nam pani zaufała - puścił do niej oko. -
Wie pani, to jest moja praca i musi pani wiedzieć, że moim
najszczerszym życzeniem jest, by wróciła pani do domu. Nie
wcześniej jednak niż wtedy, gdy nabiorę pewności, że jest pani
w pełni zdrowa.

Ellen pokręciła głową. - Nie rozumie pan. Nie chcę być tu

dłużej - powtórzyła, czuła ci-

background image

snące się jej od oczu łzy. Profesor popatrzył na nią mrużąc

oczy.

- Obawiam się, proszę pani, że to nie od pani zależy.
Spojrzała na niego z niedowierzaniem. - Co pan chce przez to

powiedzieć?

- Pani i pani mąż podpisali oświadczenie, że to do nas należy

decyzja, czy jest pani w stanie opuścić szpital, czy nie.

Zrozumiała, że chodziło mu o papier, który podpisali z

Ulrikiem przed jej przyjęciem do szpitala.

Cofnęła się, opadła na łóżko. Spokojnie ułożyła dłonie na

podołku. Muszę się uspokoić.

- Chciałabym, żeby mój mąż mógł mnie odwiedzać -

powiedziała cicho.

Profesor popatrzył na nią badawczo, ale po chwili pokręcił

głową. - Postępy w pani leczeniu zależą od tego, czy będzie
pani wystarczająco odseparowana od pani zwykłego życia,
proszę pani. Myślę, że powinniśmy z tym poczekać. Doktor
Juul jest tego samego zdania.

W tej samej chwili ktoś mocno zapukał

background image

w drzwi i do pokoju wpadł zdyszany mężczyzna. - Profesorze

Calmeyer, musi pan pójść ze mną. Mamy problem na oddziale
C, u mężczyzn.

Profesor szybkim krokiem podszedł do drzwi i jeszcze na

chwilę odwrócił się do Ellen. - Musi mi pani wybaczyć, pani
Bjerregaard, ale teraz muszę już iść. Profesor zniknął i znowu
została sama.

Spojrzała w okno, na świecące na zewnątrz słońce. W nocy

spadła cała masa śniegu, drzewa i ziemia pokryte były teraz
puszystym, białym dywanem.

Skuliła się, objęła ramionami kolana i spróbowała przełknąć

łzy. Jak ma tutaj wytrzymać jeszcze kolejny tydzień? A może
nawet dłużej?

Siadały właśnie do kolacji, gdy panna Marstrand wprowadziła

na oddział nową pacjentkę.

Zdezorientowana Ellen popatrzyła na swoje towarzyszki,

które także wpatrywały się w nowo przybyłą ze zdumieniem.
Nie było przecież miej-

background image

sca dla większej liczby osób na tym oddziale? Było ich sześć,

wszystkie pokoje były już zajęte.

Doktor Juul także się pojawił i zamieniwszy kilka słów z

przyprowadzoną przez pannę Marstrand wysoką, ciemnowłosą
kobietą, przywołał Ellen gestem.

- Pani Bjerregaard, obawiam się, że znaleźliśmy się w

sytuacji, która wymagać będzie od pani dzielenia pokoju z
panią Berner.

Ellen rzuciła kobiecie szybkie spojrzenie i odwróciła się do

lekarza. - Ależ profesor Calmeyer obiecał mi, że nie będę
musiała z nikim dzielić tu pokoju - nie potrafiła mówić cicho.

Doktor Juul uniósł dłoń w uciszającym geście. - Być może nie

jest pani tego świadoma, ale ma pani największy pokój na
całym oddziale. Z chwilę zostanie tam wstawione dodatkowe
łóżko.

Pokręciła głową zdecydowanie. Jednym z powodów, dla

których potrafiła tu w ogóle wytrzymać, był ten, że wieczorem,
po kolacji, mogła wycofać się do swojego własnego pokoju.
Myśl o dzieleniu go z obcą kobietą wydawała się jej nieznośna.

background image

Nic o niej nie wiedziała, nie wiedziała także, jak bardzo chora

jest ta nowa pacjentka.

- Nie - zaprotestowała. - Obiecano mi osobny pokój.
Oczy doktora Juula pociemniały. Podszedł krok bliżej do

Ellen. - Pani Bjerregaard, jedynym miejscem, w którym
znalazłby się dla pani osobny pokój, jest oddział D - wysyczał
ze złością.

Na innym oddziale? Nie wiedziała, że niektórzy z pacjentów

na innych oddziałach także dostawali pojedyncze pokoje.

- Ale jestem przekonany, że wolałaby pani dzielić pokój z

panią Berner - ciągnął - niż spędzać swoje dni w celi.


Ellen trzymała się z boku, gdy do jej pokoju wstawiano nowe

łóżko.

Panna Marstrand przywołała ją gestem dłoni, gdy uporano się

już z przemeblowaniem. - Przywita się pani z panią Berner,
pani Bjerregaard?

background image

Ellen kiwnęła głową i z wahaniem podeszła do obu kobiet.
- Muszę teraz iść do pokoju dziennego -przeprosiła je panna

Marstrand, gdy zawołała ją inna strażniczka.

Ellen popatrzyła w oczy nowej pacjentki. Była wysoka,

szczupła i ciemnowłosa. Na jej owalnej twarzy najbardziej
rzucały się w oczy szerokie, ciemne łuki brwi, ale poza tym
miała ładne, delikatne rysy. Była także elegancko ubrana - nie
zdjęła jeszcze granatowego płaszcza obszytego futrem ani
założonego lekko na bakier kapelusza. W dłoni trzymała
futrzaną mufkę. Jej walizka stała pod ścianą, Ellen wiedziała,
że za chwilę zostanie przejrzana i opróżniona z rzeczy oso-
bistych.

- Nazywam się Ellen Bjerregaard - przedstawiła się Ellen

wyciągając rękę. Kobieta zdjęła rękawiczkę. - Miło panią
poznać.

Przedstawiła się jako pani Ingrid Berner.
- Może zechce pani się trochę ogarnąć, zanim... - Ellen

zerknęła na jej walizkę. Pani Berner kiwnęła głową,
uśmiechnęła się słabo.

background image

- Bardzo chętnie, pani Bjerregaard. Wiem, że panna

Marstrand za chwilę będzie przeglądać moje rzeczy - dodała,
jakby wiedziała, co Ellen miała na myśli. - Byłam tu już
wcześniej dwa razy - wyjaśniła.

Ellen popatrzyła na nią, dopiero teraz zauważyła specyficzny

wyraz jej oczu. Wyglądała niemal na przestraszoną, jakby coś
sprawiało jej ból nie do zniesienia. Poza tym sprawiała
wrażenie zmęczonej. Trudno było z początku dostrzec to
wszystko ze względu na jej elegancki strój.

Ellen podeszłą do drzwi. - Zostawię panią na chwilę samą -

posłała kobiecie uśmiech i zamknęła za sobą drzwi.

Pani Berner wydawała się być cichą i skromną osobą.
Dobrze, że taka była, skoro już musiała z kimś dzielić pokój.

background image

3

Aksel patrząc z zadowoleniem na swojego gościa wzniósł w

toaście kieliszek wina. - Chciałbym serdecznie pastora po-
witać, pastorze Munthe. Cieszymy się bardzo, że mógł pastor
dzisiaj do nas przyjść na obiad.

Zerknął na Abelone, podczas gdy pozostali zgromadzeni przy

stole wznosili swoje kieliszki. Nie zapytał córki o zdanie, gdy
zapraszał pastora na obiad, oznajmił jej tylko, że przyjdzie.
Zaprosił też Andersa, chłopak miał dużo do opowiedzenia o
swoich licznych przygodach na morzu. Dzięki temu obecność
pastora nie wydawała się niczym niezwykłym.

- Witaj także ty, Andersie. Musisz wiedzieć, że cieszymy się

bardzo, że znów jesteś w domu.

background image

Upili po małym łyku ze swoich kieliszków, podczas gdy

służące wnosiły jedzenie. Poprosił Abelone, by przygotowała
naprawdę dobry obiad, nie chciał na niczym oszczędzać, skoro
jednym z gości miał być pastor. Bo być może Bera miała rację,
gdy napomknęła mu o zainteresowaniu pastora Abelone? Nie
byłoby to wcale takie dziwne. Pastor był mężczyzną w sile wie-
ku, ale ciągle jeszcze się nie ożenił. Wydawało mu się, że może
to pani Agnes jest jego przyszłą żoną, ale widocznie się
pomylił. Bera była w każdym razie dość pewna swego, choć
nie udało mu się z niej wydobyć, skąd wie, że Abelone wpadła
w oko pastorowi Munthe. Wydawało mu się, że ktoś ze służby
na plebanii musiał szepnąć jej słówko albo dwa na ten temat.

- Rozumiem, że znalazł pan już pracę, panie Pedersson? -

pastor Munthe popatrzył na Andersa, który kiwnął głową
potakująco.

- Tak, miałem szczęście. Pan Gimle dał mi pracę w odlewni

dzwonów.

Aksel cieszył się, że rozmowa biegła lekko, pastor i Anders

najwyraźniej mieli wystarczająco

background image

dużo tematów do rozmów. Jeszcze raz popatrzył na Abelone.

Czy zrozumiała, dlaczego zaprosił

- Słyszałem, że jakiś kłusownik grasuje w pańskim lesie? -

zapytał pastor nakładając sobie na talerz porcję steku z łosia.

Aksel kiwnął głową, upił łyk ciemnoczerwonego, drogiego

wina, które trzymał dotąd na specjalną okazję. Smakowało tak,
jak miał nadzieję - trochę ciężko i z lekkim posmakiem
karmelu.

- Nie da się ukryć, pastorze Munthe, ale ani ja, ani lensmann

nie doszliśmy jeszcze do tego, kto to może być.

Anders odstawił kieliszek. - Słyszałem, że myśliwy, który

mieszka w nowej chacie z bali sprzedaje skóry lisów i kun.

Aksel przygryzł wargę. - Lensmann także sądził, że to on

może być kłusownikiem, ale nie możemy mu nic zrobić,
dopóki nie będziemy mieli przeciw niemu jakichś dowodów.

Anders kiwnął głową z namysłem. - A gdyby ktoś zaczął

śledzić jego poczynania?

pastora? Przez cały dzień była taka milcząca.

background image

Także się nad tym zastanawiał, ale skończyło się na

rozmyślaniach. Sam nie miał czasu, który mógłby na to
poświęcić, mieli tej jesieni sporo zamówień w odlewni. - Masz
rację - odłożył sztućce, wytarł usta lnianą serwetką i popatrzył
na Andersa. - Może ty mógłbyś mieć go na oku?

Na twarzy Andersa ukazał się chytry uśmiech. - Zrobię to z

największą radością.

Aksel roześmiał się cicho. - Obawiam się, że czeka cię trochę

długich, zimnych godzin w lesie.

Anders pokręcił głową. - Ubiorę się ciepło.
Abelone wierciła się na krześle, Aksel widział, że nie jest

zachwycona tym pomysłem. - A jeśli on okaże się
niebezpieczny? - zapytała.

Anders popatrzył na Abelone. - Po dwóch latach spędzonych

na statkach nauczyłem się bronić - odparł wesoło. Aksel w to
nie wątpił. Anders dorósł w ciągu tych dwóch lat. W odlewni
pracował za dwóch, poza tym zachowywał się dużo doroślej.

Pastor Munthe zwrócił się do Abelone. - A jak stoją sprawy u

tej biednej rodziny w Ronningen? Słyszałem, że wielu z nich
zachorowało na odrę.

background image

Aksel zerknął na córkę, próbował dostrzec wyraz jej twarzy,

gdy rozmawiała z pastorem. Z lekkim rozczarowaniem
stwierdził, że Abelone zachowuje się zupełnie zwyczajnie.

- Istotnie, pastorze Munthe. Pięcioro dzieci zachorowało na

odrę, ich matka także.

- Słyszałem, że zajmuje się nimi jakaś kobieta?
Abelone kiwnęła głową. - Tak, jedna ze służących z Kleivan.

Przechodziła odrę jako dziecko, więc zdaniem doktora Greni
nie powinno jej grozić zarażenie się chorobą.

Aksel kiwnął głową. - To prawda. Przechodziłem odrę jako

mały chłopiec i nie zachorowałem, kiedy kilka lat później
zapadł na nią mój młodszy brat.

- To przerażająca choroba - westchnął pastor kręcąc głową. -

Niejedną osobę pozbawiła już życia.

- Doktor Greni najbardziej martwi się o dwoje najmłodszych -

dodała Abelone cicho.

Pastor popatrzył na nią poważnie. - Miejmy nadzieję, że inni

się nie zarażą.

background image


Abelone kiwnęła głową i wbiła wzrok w swój talerz, z

którego, jak zauważył Aksel, nie zniknęło zbyt wiele jedzenia.
- Doktor Greni uważa, że to matka musiała przynieść do domu
chorobę. Była w odwiedzinach u krewnych w sąsiedniej wsi.
Niedługo później zachorowało u nich dwoje dzieci - wyjaśniła
cicho.

Aksel wiedział, o czym jego córka myśli. Czy
Maline mogła zarazić kogokolwiek w Gimle? Obawiał się

zwłaszcza o Małego Erika, który ciągle był jeszcze przecież
bardzo mały, choć dla Marie i bliźniaków odra także mogła być
groźna. Na szczęście żadne z nich nie wyglądało na chore.

- Musimy gorąco modlić się do Pana, aby oszczędził rodzinę z

Ronningen i żeby zaraza nie rozprzestrzeniła się dalej -
powiedział pastor Munthe ściszonym głosem.

Aksel popatrzył na pastora. Wydawało mu się, że bardzo

dobry z niego człowiek i był niemal pewien, że byłby
doskonałym mężem dla Abelone. Co prawda od śmierci Erika
nie minęło jeszcze zbyt wiele czasu, ale dziewczyna była

background image

stanowczo za młoda, żeby resztę życia przeżyć we

wdowieństwie. Może jego córka zostanie pastorową?

W takim wypadku mogłaby liczyć na dobre życie.
Obiad już skończono i służące wniosły deser, leguminę

paryską z czerwonym sosem.

Abelone powstrzymała westchnienie. Obiad przeciągał się w

nieskończoność! Ojciec zdawał się być w szampańskim
nastroju i był niezwykle zainteresowany przebudową starej
plebanii. Ona sama tęskniła już tylko za tym, żeby ten posiłek
wreszcie się skończył. Czy ojciec naprawdę jest tak naiwny, by
sądzić, że nie odgadła przyczyny, dla której zaprosił pastora?

Mógłby sobie zdecydowanie oszczędzić tego wysiłku. Czy

nie wiedział o tym, że nie życzy sobie nowego męża? Ani zaraz
po zakończeniu okresu żałoby, ani później.

Skoro nie może dzielić życia z Erikiem, nie

background image

będzie go też dzielić z nikim innym. Czuła, że to byłoby

niewłaściwe, byłoby to zdradą Erika.

Poza tym nigdy do nikogo nie poczuje już tego, co poczuła do

Erika.

Nie musiała martwić się o przyszłość, ojciec dobrze ją

zabezpieczył. Cieszyła się z tego, że jest gospodynią w Gimle,
poza tym jej rodzeństwo wciąż bardzo potrzebowało matki.

Miała nadzieję, że obiad nie rozbudzi w pastorze

nadmiernych oczekiwań.

Posiłek skończył się, ojciec i pastor Munthe wycofali się do

palarni. Abelone czuła się zmęczona konwersacją z pastorem w
trakcie deseru. Trudno było jej z nim rozmawiać teraz, kiedy
była już pewna, jakie uczucia do niej żywi. Co prawda podczas
obiadu nie uczynił ani nie powiedział niczego, co zdradzałoby
jego słabość do niej, ale mimo wszystko trudno było zapo-
mnieć o tym, co powiedział jej wcześniej.

Zobaczyła, że zbliża się do niej Anders. - Abelone, czy mogę

z tobą porozmawiać? W cztery oczy - dodał, gdy Bera i Sofie
popatrzyły na nich z zaciekawieniem.

background image

Wyszli do pokoju dziennego, w którym mogli porozmawiać

w spokoju. Podczas obiadu nie zauważyła w zachowaniu
Andersa niczego dziwnego. Żartował jak zwykle i opowiadał o
swoich podróżach. Teraz wyglądał jednak tak, jakby coś mu
ciążyło.

- Abelone, jest coś, o czym jestem zmuszony ci powiedzieć -

zaczął, jego dłoń niepewnie zanurzyła się rudobrunatnych
włosach.

W Abelone zrodził się niepokój, Anders nigdy nie

zachowywał się w taki sposób. - O co chodzi? - zapytała.

Anders odwrócił wzrok, pokręcił głową. -Sądzę, że powinnaś

wiedzieć, co mówią ludzie we wsi.

- Do czego zmierzasz? - zapytała, podniosła wzrok na niego,

nie podobało się jej, że unika jej spojrzenia.

- Matka mi o tym powiedziała - zaczął i w końcu popatrzył jej

w oczy. - Opowiedziała mi o tym martwym niemowlęciu
znalezionym wiosną na mokradłach.

Popatrzyła na niego ze zdumieniem. Co też

background image

Lydia mogła wiedzieć o tym zmarłym biedactwie? - Wie coś o

nim?

Anders popatrzył na nią ponuro, pokręcił głową. Minęło parę

chwil, zanim odpowiedział. - Nie, ale matka słyszała plotki o
tym, kto jest matką dziecka.

Wpatrywała się w Andersa, czekała, aż powie coś więcej.
- Mówi się, że to twoje dziecko, Abelone.

background image

4

Ellen wpatrywała się nieruchomo w ciemność. Cały oddział

pogrążył się ciszy, gdy strażniczka zamknęła za sobą drzwi
ostatniego z pokoi. Wieczorami to nie sympatyczna panna
Marstrand, lecz inna kobieta miała nad nimi nadzór.

Zwykle już w okolicach ósmej rozchodziły się do swoich

pokoi, ale dopiero o wpół do dziesiątej zamykano drzwi. Po
kilku godzinach, koło północy, znowu je otwierano. Wtedy
pojawiała się strażniczka, podchodziła do łóżka z lampką w
dłoni upewniała się, czy Ellen śpi. Jeśli z tego, czy innego
powodu chciały porozmawiać ze strażniczką wieczorem lub w
nocy, mogły zadzwonić małym dzwonkiem znajdującym się na
szafce nocnej.

background image

Podczas pierwszych nocy spędzonych tutaj miewała trudności

z zasypianiem, toteż strażniczki podawały jej usypiający
chloral. Odkąd straciła tej wiosny dziecko, przyjmowała ten
lek regularnie, chociaż nie przepadała za nim. Poza tym mimo
tego, że zasypiała, odczuwany przez nią niepokój nie znikał.
Było wręcz przeciwnie - zasypiała, ale budząc się wciąż czuła,
że w niej tkwi. Wydawał się także silniejszy. Dlatego kilka dni
temu zdecydowała się przestać przyjmować lek. Wiedziała, że
strażniczka mimo wszystko go przyniesie, jeśli podczas
obchodu będzie leżała bezsennie, więc zamykała wtedy oczy i
udawała, że śpi.

Zanim pojawiła się pani Berner, potrafiła spać bez zażywania

chloralu. Teraz jednak coś się zmieniło. Wiedziała, co się
stanie, gdy w korytarzu ucichnie echo kroków strażniczki.
Czekała leżąc zwrócona twarzą do ściany.

Może pani Berner czekała, aż Ellen zaśnie? Leżała i

nasłuchiwała, ale od strony łóżka pani Berner nie dobiegały
żadne dźwięki. Mijały minuty, czuła, że powoli zaczyna
osuwać się w krainę snu.

background image

Wtedy usłyszała odgłos zapalanej zapałki i na ścianie ułożył

się miękkim półkolem złotawy odblask światła. Ellen czekała.

Pani Berner opuściła bose stopy na podłogę, podkradła się do

garderoby i niemal bezszelestnie coś z niej wydobyła.
Przemknęła z powrotem do swojego łóżka i znów naciągnęła
na siebie kołdrę.

Chwilę później Ellen usłyszała dźwięk pióra skrobiącego o

papier. Zdecydowała się odwrócić.

Pani Berner popatrzyła na nią wyraźnie przestraszona,

próbowała ukryć pióro, które trzymała w dłoni. - Obudziłam
panią? - zapytała, w jej oczach malowała się niepewność i
strach.

Ellen pokręciła głową, usiadła w łóżku. Nie myliła się, pani

Berner siedziała w swoim łóżku i coś pisała, robiła to każdej
nocy. Na szafce nocnej stał świecznik. Nie wolno jej było go
tutaj mieć, podobnie jak zapałek i przyborów do pisania.
Musiała ukryć te przedmioty przed panną Marstrand, gdy tylko
pojawiła się na oddziale.

- Pisze pani? - zapytała Ellen cicho.

background image

Pani Berner zerknęła na nią niepewnie i po chwili rozciągnęła

usta w nerwowym uśmiechu. - Nie mogę chyba temu
zaprzeczyć.

Ellen uśmiechnęła się do niej, pokręciła głową. - Co pani

pisze?

Kobieta zwlekała chwilę z odpowiedzią. Z obserwacji Ellen

wynikało, że jest spokojną, skromną kobietą, może była też
trochę nieśmiała.

- Wszystkiego po trochu. Trochę wierszy, trochę czegoś, co

być może kiedyś stanie się książką.

Ellen popatrzyła na nią z podziwem. - Jest pani pisarką? Nie

słyszała o zbyt wielu piszących kobietach, najczęściej
pisarzami bywali mężczyźni.

Kobieta pospiesznie pokręciła głową. - O nie, nigdy bym nie

śmiała - popatrzyła na Ellen. -Ale lubię pisać.

Ellen oparła się plecami o ścianę. Przyjemnie było tak

siedzieć i rozmawiać. Musiały tylko uważać, by nie mówić
zbyt głośno. Lepiej, żeby strażniczka ich nie usłyszała. - Ale w
jaki spo-

background image

sób udało się pani zachować te przybory do pisania? Jej

przybory zostały skonfiskowane.

Pani Berner pogłaskała się po swoich ciemnych, gęstych

włosach, które zaplotła w warkocz spływający po jej piersi. -
Wie pani, byłam tu już wcześniej.

Z korytarza dobiegły jakieś dźwięki, Ellen wyostrzyła słuch. -

Słyszę strażniczkę - wyszeptała cicho.

Zamarły w bezruchu, kroki zbliżały się. Ellen wślizgnęła się

pod kołdrę, zerknęła na panią Berner, która pochyliła się i
zdmuchnęła świecę. Ellen usłyszała, jak kładzie się w swoim
łóżku. Ku swojemu przerażeniu poczuła, jak po pokoju roznosi
się zapach świeżo zgaszonego knota. Wstrzymała oddech.
Kroki zatrzymały się pod ich drzwiami. Zabrzęczały klucze.
Czyżby strażniczka usłyszała, że rozmawiają?

Ellen zacisnęła powieki, czekała, aż klucz za-chroboce w

zamku. Wtedy usłyszała, że w korytarzu ktoś mówi coś do
strażniczki i kroki oddaliły się. Odetchnęła. - Musiała nas
usłyszeć.

Pani Berner odczekała chwilę, zanim znów

background image

zapaliła świecę. - Czy nie wydaje się pani, pani Bjerregaard,

że traktuj ą nas tutaj jak małe dzieci?

Ellen wiedziała, co jej rozmówczyni ma na myśli, sama czuła

to samo. - Nie rozumiem, dlaczego zamykanie drzwi na noc
miałoby być takie niezbędne.

Pani Berner pokręciła głową. - Rozumiem, że jest to

konieczne w przypadku najbardziej chorych pacjentów, ale na
tym oddziale jest to absolutnie zbędne - jej twarz stężała, a
oczy pochmurniały. - Mówią, że nas tu wyleczą, ale szczerze
mówiąc, bardzo w to wątpię - odwróciła się do Ellen. -
Widziałam już wiele osób, których stan pogorszył się po
pobycie tutaj - opuściła wzrok, Ellen dostrzegła, że jej dłoń
przesuwająca się warkoczu drży. - Lubią mówić nam, że
wiedzą, co robią i wiedzą, co jest dla nas najlepsze - zamilkła,
popatrzyła znów na Ellen. Ellen po raz kolejny uderzyła
bezbronność jej spojrzenia, wydawała się przestraszona. - Pro-
szę uważać, pani Bjerregaard, żeby nie dać lekarzom powodu
do przeniesienia pani na któryś z pozostałych oddziałów.

background image

Ellen wpatrywała się w nią, nie podobały się jej te słowa. - Co

pani chce przez to powiedzieć? Pamiętała, że doktor Juul
mówił coś o celach.

Pani Berner nie odpowiedziała, lecz znów wydobyła swoje

przybory do pisania. - Są oddziały, na których traktują ludzi jak
zwierzęta, powinna pani o tym wiedzieć - ciemne oczy kobiety
patrzyły teraz prosto na nią. - Po czymś takim nie można już
stać się na powrót człowiekiem.

- Pobyt tutaj nie przynosi mi żadnego pożytku - powtórzyła

Ellen patrząc wprost na doktora Juula. Zaczynała mieć
serdecznie dość tych ich codziennych rozmów, podczas
których w kółko wałkowali te same tematy. Ile razy
opowiadała mu już o swoich przeżyciach z domu, w którym
mieszkali z Ulrikiem? Jedyne, na co miała w tej chwili ochotę,
to powrót do domu. Celem jej pobytu tutaj miał być
odpoczynek i spokój, ale wcale tego nie odczuwała. Wręcz
przeciwnie, zaczynała być coraz bardziej nerwowa.

background image

Doktor Juul zamknął zeszyt z notatkami, w którym zwykł

zapisywać ich rozmowy. - Nie rozumiem, dlaczego wyraża
pani takie sądy, pani Bjerregaard - zaczął swoim zwykłym,
protekcjonalnym tonem. - Poza tym powinna być pani
świadoma tego, że to do profesora Calmeyera należy decyzja,
kiedy będzie pani w stanie wrócić do domu.

Rozgorzał w niej gniew. Nigdy nie przypuszczałaby, że tak

się to skończy. Wyobrażała sobie, że będzie to pobyt
rekonwalescencyjny, ale teraz czuła się zwyczajnie więziona.
Nie mieli żadnego prawa trzymać jej w zamknięciu! Zmusiła
się do zachowania spokoju, chociaż tak naprawdę miała ochotę
obrzucić lekarza stekiem wyzwisk. Jego samozadowolenie
zaczynało działać jej na nerwy.

- Przepraszam - odpowiedziała. Zaczynało już do niej

docierać, że musi zawsze odpowiadać po myśli lekarza. -
Oczywiście ma pan rację. Pobyt tutaj przynosi mi pożytek -
uśmiechnęła się tak przymilnie, jak tylko potrafiła, zrozumiała
już, że doktor Juul lubi uległych pacjen-

background image

tów. - Moje wizje nie nawiedzają mnie, odkąd tu jestem -

dodała na koniec, choć wiedziała, że powtarzała to już
wcześniej.

Twarz lekarza rozjaśniła się. - Cieszy mnie, że pani tak mówi,

pani Bjerregaard. Znów otworzył zeszyt i szybko coś
zanotował.

Czy powinna zapytać, czy Ulrik będzie mógł ją odwiedzać?

Lekarz był dziś najwidoczniej w dobrym humorze.

Zebrała się na odwagę, choć poczuła, że natychmiast

zwilgotniały jej dłonie. - Doktorze, wie pan jak bardzo tęsknię
za moim mężem -zaczęła ostrożnie patrząc mu prosto w oczy.
Zadowolony uśmiech malujący się od jakiegoś czasu na jego
twarzy zniknął, ale nie zignorował jej pytania. Wstał.

- Opowiem profesorowi Calmeyerowi o pani postępach, pani

Bjerregaard - odpowiedział i ruszył w kierunku drzwi.
Zatrzymał się tuż przy nich i posłał jej delikatny,
nieodgadniony uśmiech. - Przekażę mu pani życzenie.

Czuła, jak serce w niej rośnie. Może wreszcie będzie mogła

znów porozmawiać z Ulrikiem!

background image

Postara się, żeby dowiedział się, jak źle się tutaj czuje.
Była pewna, że dołoży wszelkich starań, by wróciła do domu.
Ellen uniosła głowę, napawała się podmuchami rześkiego

wiatru głaszczącego ją po policzkach. Tak dobrze było wyjść
na zewnątrz, nie czuć się przytłoczoną przez otaczające ją z
każdej strony ściany. Na początku wydawało się jej, że pokój
dzienny i inne pomieszczenia na oddziale są bogato i przytulnie
urządzone, ale teraz nie miało to żadnego znaczenia, skoro nie
czuła się tam wolna. Skoro nie mogła robić tego, na co miała
ochotę. Dni organizowane były przez strażniczki i były do
siebie łudząco podobne. Budzono je o siódmej, potem miały
chwilę czasu, by się ogarnąć i odświeżyć przed śniadaniem.
Potem przychodził z obchodem lekarz, a pozostałe pacjentki
siedziały w salonie. Po obiedzie miały chwilę na sjestę, po
której

background image

mogły wyjść do ogrodu - jeśli tego chciały i jeśli strażniczki

miały akurat czas. Po kolejnym posiłku były godziny
odwiedzin.

Ellen popatrzyła na pannę Marstrand, która szła tuż obok niej

zatopiona w swoich własnych myślach. - Mieszka pani w
pobliżu? - zapytała Ellen ostrożnie, choć wiedziała, że
strażniczki nigdy nie mówiły o sobie i o swoim życiu pry-
watnym, prawdopodobnie nie było im wolno.

Strażniczka rzuciła jej szybkie spojrzenie. -Nie za bardzo -

odpowiedziała tylko.

Ellen popatrzyła przed siebie, trochę rozczarowana, że panna

Marstrand nie chciała z nią rozmawiać. Była przecież
najsympatyczniejszą ze strażniczek.

- W powietrzu znów czuć śnieg - stwierdziła panna

Marstrand, chcąc najwyraźniej skierować rozmowę na inne
tory.

Ellen spojrzała na ciężkie, jasnoszare niebo zwieszone nisko

nam nimi. Już spadła cała masa śniegu. Ciekawe, czy tyle samo
spadło go w Gimle? Nagle dopadła ja gwałtowna tęsknota za
domem rodzinnym, za ojcem i rodzeństwem.

background image

Czy Ulrik powiadomił ich, że trafiła do szpitala dla

obłąkanych? Co powiedziałby na to ojciec? A Abelone? Czy
uwierzyłaby, że jej młodsza siostra jest chora na umyśle?
Zbliżały się do siatki oddzielającej gruntową drogę, którą szły,
od świata zewnętrznego.

Ellen odwróciła się do panny Marstrand. -Czy sądzi pani, że

wkrótce będę mogła wrócić do domu?

Okrągła twarz kobiety nabrała przepraszającego wyrazu. -

Pani Bjerregaard, mam nadzieję, że rozumie pani, że to nie ode
mnie zależy, czy...

- Musi mi pani odpowiedzieć - przerwała jej Ellen

podchodząc krok bliżej do niej. - Nie wiedziałam, że tak tu
będzie wyglądać. Sądziłam, że będę mogła pojechać do domu,
kiedy tylko będę tego chciała.

Wzrok panny Marstrand skierował się na drogę, którą przed

chwilą spacerowały. Ellen wydawało się, że w ich stronę idzie
dwóch lekarzy, których jednak nie znała. Być może pracowali
na innych oddziałach.

Panna Marstrand chwyciła Ellen pod ramię,

background image

zniżyła głos. - Nie powiedziałabym tego pani, gdybym nie

uważała, że nigdy nie powinna była się pani tu znaleźć, pani
Bjerregaard.

Ellen popatrzyła na nią zdezorientowana. -Co pani chce przez

to powiedzieć?

Strażniczka zastanowiła się przez chwilę. -Wie pani, lekarze

mają swoje wysokie wykształcenie, ale my także rozumiemy to
i owo, pani Bjerregaard. W końcu pracuję w tym szpitalu już
prawie od dziesięciu lat.

Ellen musiała się uśmiechnąć, wiedziała, co ma na myśli

panna Marstrand. Była rozsądną, mocno stąpającą po ziemi
kobietą. Od czasu do czasu lekarzom także przydałoby się
trochę zdrowego rozsądku.

- Musi pani mówić, że nie była pani zdrowa, pani Bjerregaard

- ciągnęła strażniczka. - Nie wolno pani nigdy, przenigdy
protestować, gdy doktor Juul albo profesor stwierdzą, że była
pani chora na umyśle. Nabierają wtedy przekonania, że ciągle
jeszcze pani nie wyzdrowiała - zerknęła na lekarzy
podążających ścieżką w kierunku pokrytego śniegiem
herbarium i po chwili

background image

ciągnęła dalej. - I jeśli pani wizje znów by się pojawiły, w

żadnym wypadku nie wolno pani o nich wspominać lekarzom -
popatrzyła na nią ostrzegawczo. - Wtedy, obawiam się,
przeniesiono by panią z tego oddziału na inny.

Ellen popatrzyła na nią z niepokojem, pamiętała, jak

pozostałe pacjentki na oddziale opowiadały jej o pani Cramer,
która zniknęła. Pani Berner także opowiadała jej o innych od-
działach. Poza tym strażniczka miała chyba rację, musiała
przyznać, że była chora. Zarówno profesorowi, jak i doktorowi
Tuulowi bardzo na tym zależało.

- Dlaczego pani mi o tym wszystkim mówi? - zapytała cicho.

Zaczęły znów spacerować.

- Jak już pani mówiłam, pani Bjerregaard, widuję czasem to i

owo - strażniczka rzuciła Ellen szybkie spojrzenie. - I jak już
pani mówiłam, uważam, że nigdy nie powinna była się pani tu
znaleźć.

- Wie pani, dlaczego mnie tu skierowano? Panna Marstrand

popatrzyła przed siebie i kiwnęła głową. - Tak, pani Lognvig,
którą spo-

background image

tkała pani tu jako pierwszą, zawsze udziela nam,

strażniczkom, informacji o nowych pacjentach

- znów się zatrzymała. - Mam nadzieję, że sama nie ma się

pani za chorą na umyśle, pani Bjerregaard - powiedziała
zdecydowanie. - Lekarze mogą mówić, co chcą, ale w mojej
rodzinie przywykliśmy do tego rodzaju wizji.

Ellen wpiła w nią wzrok. - Mówi pani poważnie?
- Oczywiście. Wprawdzie sama tego nie przeżyłam, ale

zarówno moja babcia, matka, jak i siostry mają ten dar - jej
twarz spochmurniała.

- Albo przekleństwo, jak pani woli. I Bóg jeden wie, że żadna

z nich nie jest chora na umyśle.

Ellen nie wiedziała, co ją obudziło. Czy to pani Berner znów

siedziała w swoim łóżku i pisała? A może coś jej się śniło?

Rozejrzała się wokół, popatrzyła na łóżko pani Berner.

Pamiętała, że jej towarzyszka pisała coś w nim wcześniej, ale
teraz zgasiła już świecę. Od-

background image

wróciła się, leżała wpatrując się w ścianę. Która to mogła być

godzina? Zamknęła oczy, miała nadzieję, ze wkrótce powróci
sen, ale wiedziała, jak trudno jest ponownie zasnąć po
przebudzeniu się w nocy. Odgłosy z sąsiedniego łóżka
sprawiły, że wyostrzyła słuch. Czyżby pani Berner także nie
spała? Uniosła się na łokciu, popatrzyła na drugie łóżku, ale
było zbyt ciemno, by mogła cokolwiek tam dostrzec. Może
pani Berner płakała? Ostatnio często zdarzało się słyszeć jej
płacz. Noce musiały być najcięższe dla tej zamkniętej w sobie
kobiety. W ciągu dnia najczęściej unikała towarzystwa,,
zwykle coś czytała. Cichy, jękliwy dźwięk wyrwał' ją z
rozmyślań. - Pani Berner? - wyszeptała. Nie było odpowiedzi.

Ellen opadła z powrotem na poduszki. Może pani Berner

chciała, żeby zostawić ją w spokoju.

Ciszę zakłócił metaliczny odgłos. Coś musiało upaść na

podłogę. Ellen usiadła. Znów usłyszała cichy jęk od strony
drugiego łóżka. - Pani Berner? - powtórzyła i odczekała chwilę.

Nikt nie odpowiedział.
- Nie może pani spać?

background image

Usłyszała, jak kobieta odwraca się. Znów dobiegł ją ledwo

dosłyszalny dźwięk, jakby cicha skarga.

Ellen odsunęła kołdrę. Co działo się z panią Berner? W

ciemności nie widziała zbyt wiele, tylko słabe cienie, ale
zauważyła, że kołdra pani Berner leży całkiem krzywo.

Ellen opuściła nogi na podłogę, przeszła ostrożnie kilka

kroków, gdy palce jej stopy dotknęły czegoś. Pochyliła się.
Przed nią leżały małe nożyczki do haftowania, które zwykle
trzymano w znajdującej się w salonie skrzynce z przyborami
do szycia.

Oczy Ellen zaczynały już przyzwyczajać się do ciemności.

Widziała już, że pani Berner lada chwila wypadnie z łóżka, jej
głowa zwisała częściowo za jego krawędzią.

Coś się tu nie zgadzało. Skąd mogła wziąć nożyczki do

haftowania? Strażniczki zbierały je zawsze bardzo
skrupulatnie.

Podeszła ostrożnie do pani Berner. Już nie jęczała, z jej gardła

dobiegał jednostajny, cichy dźwięk.

background image

- Pani Berner? Za chwilę wypadnie pani z łóżka - wyszeptała

Ellen i nachyliła się nad kobietą.

W tej samej chwili dostrzegła coś, co na chwilę zaparło jej

dech w piersiach.

- Pani Berner? Pani Berner

7

. - nagle usłyszała swój własny

krzyk.

Światło, musi zapalić światło! Musi odnaleźć zapałki i

świeczkę ukrywane gdzieś przez panią Berner!

Po omacku, trzęsąc się, dotarła do garderoby, opadła na

kolana i włożywszy dłoń do środka natrafiła na pudełko.
Szybko przyciągnęła je

/

do siebie. Gorączkowo przewracała

znajdujące się wewnątrz przedmioty w poszukiwaniu zapałek i
świecy, aż znalazła jedno i drugie.

Zapaliła zapałkę i podniosła ją do góry.
Miała rację. Ciemne plamy, które dostrzegła wcześniej, były

krwią.

Nadgarstki pani Berner, jej ramiona i koszula nocna zalane

były ciemną, błyszczącą krwią.

background image

5

Proszę mi pomóc! Pomocy! Musicie mi pomóc!
Ellen waliła w drzwi i krzyczała ze wszystkich sił, lecz nikt

nie nadchodził. Nikt nie usłyszał też panicznego dzwonienia
małego dzwonka przy łóżku.

Podbiegła z powrotem do pani Berner, widziała krew

wyciekającą powoli i nieubłaganie z jej okaleczonych
nadgarstków.

Co robić?
Czuła się, jakby jej głowę zupełnie opróżniono z myśli, w

uszach słyszała jednostajny szum. Było jej też niedobrze,
odkąd pamiętała, źle znosiła widok krwi.

Co robić? I dlaczego strażniczka nie nadchodzi?

background image

Krew. Musi zatamować krew. Pani Berner właśnie

wykrwawia się na śmierć. Jej oczy i usta były na wpół otwarte.
W tej samej chwili dostrzegła, jak kobieta zsuwa się z łóżka.
Prędko ujęła ją za ramię i dźwignęła z powrotem na miejsce.
Przyciągnęła dłonie do siebie jak oparzona. Krew. Krew była
wszędzie. Na jej dłoniach, na koszuli nocnej, na podłodze i na
pościeli.

To było zdecydowanie ponad jej wytrzymałość. Znów

podbiegła do drzwi, załomotała w nie wściekle. - Pomocy!
Potrzebuję pomocy!

Na zewnątrz panowała idealna cisza.

Popatrzyła przez ramię na panią Berner.
Zatamować krwawienie. Muszę zatamować krwawienie.
Nie widziała innej sposobu, musiała posłużyć się swoją

własną koszulą nocną, materiał był tak cienki, że z łatwością
można było go rozedrzeć.

Przez chwilę mocowała się z paskami materiału, nie udawało

się jej go rozedrzeć do końca.

Panie, mój Stwórco, krew nie chce przestać cieknąć, nie

przestaje cieknąć.

background image

Zaczęła obwiązywać materiał wokół nadgarstka pani Berner.

Czuła, że serce wali jej przy tym tak mocno, że robiło się jej od
tego niedobrze. Krew przyprawiała ją o mdłości i zawroty
głowy. Oblała się zimnym potem. Palce wydawały się jej
sztywne, nie chciały być jej posłuszne.

Me wolno ci teraz tracić kontroli nad sobą. Nie teraz. Za

chwilę ktoś przyjdzie. Ktoś przyjdzie. Za chwilę.

Krew nadal przesączała się przez białą tkaninę. Nagle

zorientowała się, że płacze, zauważyła to, gdy potarła
ramieniem o policzek.

Drugi nadgarstek. Ten także trzeba jak najszybciej opatrzyć.
- Pomocy! - krzyczała przez łzy - Ktoś musi mi pomóc!
Zawiązała ostatni pasek materiału i potykając się podbiegła

do drzwi. Zaczęła walić w nie pięściami i znów wzywać
pomocy. Wytarła się dłonią pod nosem, jeszcze raz popatrzyła
na panią Berner. Leżała w łóżku zadziwiająco spokojnie,
zakrwawiona kołdra spadła na podłogę.

background image

Jej towarzyszka podkuliła nogi pod siebie, łydki przybrały

nienaturalnie biały kolor. Zakrwawione ramiona niedbale
spoczywały na piersi. Twarz także była trupio blada.

Słodki Boże, ona umiera. Ona umiera.
Ellen wczołgała się do łóżka, objęła panią Berner ramionami i

przycisnęła do siebie. Głowa kobiety ciężko opadła na pierś.
Jej oczy były już zamknięte. Jedno ramię leżało teraz luźno na
jej kolanach, druga dłoń była zaciśnięta w pięść, ale po chwili
powoli się otworzyła.

Z dłoni pani Berner wysunął się zmięty, zakrwawiony

kawałek papieru i spadł na podłogę!

Ellen patrzyła w sufit, zacisnęła powieki.
Pomocy, ktoś musi mi pomóc.
Otworzyła usta, znów zaczęła wzywać pomocy.

background image

6

Alf wydobył kieszonkowy zegarek. Za dwadzieścia pierwsza.

Czas wcielić w życie ich plan. Popatrzył na Andersa i Edvina,
sztygara z kopalni, którego także poprosił o pomoc. Edvin był
silnym i rosłym mężczyzną, niewielu odważyłoby się z nim
zmierzyć. Jeśli istniał ktoś, kto potrafił dać sobie radę z tą
kanalią, która wysyłała Blanche listy z pogróżkami, było to
właśnie tych dwóch mężczyzn.

Sam po podłożeniu torby we wskazane miejsce musiał

pozostać w ukryciu w stojących na ulicy zadaszonych saniach.
Szantażysta mógłby się przestraszyć i uciec, gdyby zobaczył
go w okolicach dworca.

background image

Miał nadzieję, że szantażysta nie zna ani Andersa, ani Edvina.

Tak czy inaczej, po podłożeniu torby na peronie obaj mieli
trzymać się na dystans. Nie wolno im także było ze sobą roz-
mawiać. Zdradziłoby to ich.

- Gotowi? - zapytał i popatrzył najpierw na Andersa, a potem

na Edvina. Obaj kiwnęli głowami, uśmiechnęli się i wstali. -
No pewnie.

Edvinowi powiedzieli tylko, że mają pewne niezałatwione

porachunki z człowiekiem, który przyjdzie odebrać torbę. Poza
tym sztygar sam powiedział, że nie interesuje go przyczyna, dla
której chcą go schwytać. Był prostym człowiekiem,
wystarczyło mu wiedzieć, że człowiek ten jest łotrem, któremu
należało spuścić solidne lanie.

Alf wyjrzał przez okno sań. Nikt nie patrzył w ich kierunku. -

Idźcie już - zakomenderował.

Anders i Edvin wyszli i ruszyli w kierunku stacji kolejowej.
Alf zacisnął zęby, odczekał chwilę, po czym chwycił za torbę

i także opuścił sanie.

Oby ich plan zadziałał.

background image

Anders wkroczył do poczekalni, zlustrował wzrokiem

siedzących wewnątrz podróżnych. Czy były wśród nich osoby
szantażujące Alfa i Blanche?

Nie wydawało się, by ktokolwiek zwracał na niego uwagę,

nawet Edvin, który patrzył właśnie przez okno na peron. Kilku
pasażerów zdecydowało się zostać na zewnątrz i stawić czoła
porywistemu wiatrowi. Zgodnie z umową obaj mieli wyjść z
poczekalni za kwadrans pierwsza, na kilka minut przed
przyjazdem pociągu do Christianii. Obaj będą wtedy mogli
obserwować torbę.

Anders usiadł, założył nogę na nogę. W poczekalni

znajdowało się w sumie ośmioro podróżnych. Dwie kobiety
siedziały przy drzwiach, wszyscy pozostali byli mężczyznami.
Na szczęście żadnych dzieci. Pochylił się udając, że sznuruje
but i ukradkiem przyglądał się obcym mężczyznom. Młody
chłopiec nie mógł raczej być szantażystą, wyglądał na to
zdecydowanie zbyt

background image

wątło. Ale co z pozostałymi? Wyglądali jak zwykli podróżni,

jeden siedział i na wpół drzemał, inny patrzył nieruchomo
przed siebie, jak to często czynili ludzie, którzy na coś lub
kogoś czekali. Nagle jego uwagę przyciągnął mężczyzna sie-
dzący najbliżej drzwi prowadzących na peron.

Coś w jego twarzy nie podobało mu się, wyglądał groźnie,

jego spojrzenie było nieruchome i świdrujące.

Anders oparł się o ścianę, siedział i czekał dalej. Do

poczekalni weszło dwóch nowych podróżnych, rozmawiali
głośno i radośnie o podróży do stolicy, w którą właśnie się
udawali.

Anders poruszył się niespokojnie. Może czas już wyjść?

Wsunął dłoń do kieszeni. Była już prawie za kwadrans
pierwsza.

Wstał, poszedł tuż za dwoma wciąż rozgadanymi

mężczyznami. Wkrótce pociąg wtoczy się na stację.
Zdecydował się stanąć przy murze, o kilka kroków od wyjścia.
Mógł stamtąd łatwo obserwować miejsce, w którym Alf
zostawi torbę i jednocześnie mieć oko na pasażerów znaj-
dujących się na peronie.

background image

W tej samej chwili z poczekalni wyszedł Edvin. Sztygar

stanął po drugiej stronie drzwi.

Anders stał i rozglądał się. Gdzie on mógł być? Może

przyjedzie pociągiem? A może to mężczyzna, na którego
zwrócił uwagę w poczekalni?

Czuł, jak wilgotnieją mu dłonie, chociaż niemal cieszył się na

dalszy ciąg tego popołudnia. Życie na morzu uczyniło go
silnym i nieustraszonym, choć nie należał do tych, którzy
lubowali się w bójkach.

Wymienił spojrzenia z Edvinem, gdy zobaczyli wchodzącego

na peron Alfa. Brat patrzył prosto przed siebie, podszedł kilka
kroków w prawo, niemal niedostrzegalnie umieścił torbę tuż
przy murze i poszedł dalej.

Anders przełknął ślinę, obserwował torbę. To było teraz jego i

Edvina zadaniem. Dopilnować, by nikt nie sprzątnął im tych
pieniędzy sprzed nosa. 3000 koron. To bardzo dużo pieniędzy,
nawet dla Alfa i Blanche, którym - z tego co wiedział - dobrze
się powodziło.

Kątem oka obserwował oddalającego się od

background image

nich Alfa, który szedł wzdłuż peronu, aż w końcu zniknął

zupełnie. W tej samej chwili usłyszał turkot zbliżającego się do
stacji pociągu.

Pociąg zagwizdał, z poczekalni wysypali się podróżni. Cały

czas hipnotycznie wpatrywał się w torbę.

Skład wtoczył się na stację, zapiszczały hamulce, biały obłok

pary buchnął z komina. Na peron wyszedł konduktor,
otworzyły się drzwi i pasażerowie zaczęli wysiadać. Ci, którzy
zmierzali do Christianii spieszyli w stronę wagonów.

Anders cały czas koncentrował się na torbie, starał nie dać się

rozproszyć panującym zamieszaniem. Po kilku chwilach peron
opustoszał. Nikt nawet nie tknął torby.

Anders poruszył się lekko. Alf powiedział mu, że torba

najpóźniej miała znaleźć się na peronie za dziesięć pierwsza.
Oznaczało to, że autor listu mógł przyjść o dowolnym czasie po
tym terminie - mogły upłynąć godziny, zanim się pojawi.

Zerknął na Edvina, który wzruszył tylko ramionami i pokręcił

głową.

Anders rozejrzał się wokół. A jeśli osoba, któ-

background image

ra miała odebrać pieniądze, zauważyła ich? Czy zorientowała

się, że obserwują torbę i domyśliła ich planów?

Zwlekał chwilę z wydobyciem swojego kieszonkowego

zegarka. Wkrótce będzie już kwadrans po pierwszej.

Aż podskoczył na dźwięk otwieranych drzwi poczekalni.

Spochmurniał na twarzy, gdy zobaczył, że to tylko Alf.

Twarz brata była ponura.
- Nie wierzę, że się jeszcze tu pojawi - stwierdził Alf. Anders i

Edvin podeszli do niego. - Musiał was dostrzec i zorientować
się, kim jesteście.

- Może wróci, kiedy przyjedzie następny pociąg - rzucił

Edvin.

Alf kiwnął głową. - Być może masz rację. Ale w żadnym

wypadku nie ośmieli się tu przyjść teraz, gdy jest tak mało
ludzi.

Alf pochylił się, podniósł torbę i otworzył ją.
- O, cholera.
Anders popatrzył ze zdumieniem na brata, który odchylił

głowę do tyłu i z ust wypuścił wartki potok przekleństw.

background image

- Co się stało?
Alf bez słowa podał mu torbę.
Anders wpatrywał się z niedowierzaniem w jej puste wnętrze.

- Ale... jak... - popatrzył na Edvina. - Nie wiedziałam nikogo,
kto choćby zbliżył się do torby.

Edvin pokręcił głową, także zajrzał do środka. - Miałem ją na

oku cały czas.

Alf z wściekłością cisnął torbą. - Cały czas?! - wypluł

gniewnie.

Anders popatrzył na Edvina. - Tak właśnie było, choć kiedy

przyjechał pociąg... Straciłem ją z oczu, gdy pasażerowie
wychodzili z poczekalni. Tak wie-/ le osób przechodziło z
bagażami i torbami...

- Musiał wyciągnąć pieniądze tak, że tego nie zauważyliśmy -

powiedział cicho Edvin, Anders widział, że jest tak samo
zawstydzony, jak on sam.

Pokręcił głową. - Nie, to niemożliwe. Gdyby ktoś pochylił się

i zaczął wyciągać pieniądze, zauważyłbym to.

Patrzył na Alfa, który nieruchomo wpatrywał się w przestrzeń

przed sobą.

background image

- Wiem, jak to zrobił - powiedział w końcu brat trzęsącym się

głosem. - Musiał mieć identyczną torbę.

Anders wpatrywał się w brata. Wiedział, co ma na myśli. -

Zamienił torby.

background image

7

Ellen zapięła ostatni guzik palta i usiadła na łóżku.

Wpatrywała się w puste łóżko pozostałe po pani Berner.
Poplamioną pościel sprawnie usunięto, równie szybko umyto
podłogę. Pozbyto się już całej krwi, choć ciągle mogła dostrzec
coś ciemnego w szparach pomiędzy polakierowanymi deskami
podłogi.

Ile czasu upłynęło, zanim ktoś usłyszał jej krzyki? Nie

wiedziała. Wiedziała tylko, że pani Berner umarła, zanim
ktokolwiek zareagował na jej rozpaczliwe wołanie. Umarła na
jej rękach i Ellen w żaden sposób nie mogła jej pomóc.

Ścisnęła trzymany w dłoni papier. Strażniczka, która miała

przebywać na ich oddziale, zo-

background image

stała wezwana w inne miejsce, gdzie potrzebowano jej

pomocy. Jedynymi osobami, które usłyszały jej krzyki, były
pozostałe pacjentki na oddziale. Gdybyż to mogło w
jakikolwiek sposób polepszyć sytuację! Wszystkie, co do
jednej, były pozamykane na klucz w swoich pokojach, choć
dowiedziała się także, że wszystkie obudziły jej rozpaczliwe
krzyki.

Otarła dłonią mokry policzek. Lekarze powiedzieli, że

rezultat tak czy inaczej byłby taki sam. Że nic nie można było
zrobić. Nie wiedziała, czym im wierzyć. Być może mówili tak,
żeby ją pocieszyć, a może, by usprawiedliwić samych siebie.

Jednak jej pomogłoby, gdyby ktoś przyszedł, gdyby nie

musiała być tu sama, nie musiała patrzeć, jak życie uchodzi z
pani Berner wraz z wyciekającą z jej żył krwią. Opatrunki,
które zrobiła, na nic się nie zdały.

Zamknęła na chwilę oczy. Nie zasnęła od tamtej pory, choć

była już bardzo zmęczona. Zaraz po zamknięciu oczu pod jej
powiekami raz po raz wyświetlała się ta sama scena.

background image

Otworzyła oczy. Czy to nie doktor Juul? Czekała tak długo, że

zaczęło jej być w palcie za gorąco.

Popatrzyła na swoje dłonie, otworzyła prawą. Zwinięty

świstek papieru poplamiony był krwią, gdzieniegdzie atrament
rozmywał się. Słowa napisane były ciasnym, drobnym
pismem, ale nietrudno było je odczytać. Wiersz czytała już tak
wiele razy, że niemal potrafiła usłyszeć recytujący go głos pani
Berner. Wydawało jej się, że można potraktować go jako jej
ostatnie słowa.

Niebiańska panna młoda Ingrid Berner
Wieczorem oparłam plecy
o rozkołysany migdałowiec
gdzie wiatr tak wiele razy
widywał nas
nasz Eden
podniosłam oczy
na spurpurowiałe niebo

background image

pojawiły się pierwsze gwiazdy niczym
błyszczące diamenty oczy Pana
w mojej piersi zaśpiewał słowik odchodzę
od zmysłów że nie mogę być blisko ciebie
a moje serce ucichło już nadeszła nasza noc,
nasza serenada tej nocy będę twoja
idę do ciebie jestem twoją niebiańską panną młodą

Ellen patrzyła w sufit, znów czuła zbierające się pod

powiekami łzy. Dlaczego pani Berner zdecydowała się odebrać
sobie życie? Z jak potwornym bólem musiała się zmagać, że
wolała |raczej umrzeć, niż żyć dalej?

Szybko otarła policzki, przypomniała sobie, jak czarno ona

sama kiedyś widziała swoje żyjcie. Nie potrafiła dostrzec
wyjścia z całej tej za-[gmatwanej sytuacji i nie wierzyła, że
kiedyś loże być lepiej.

background image

Gdyby tylko wiedziała, że pani Berner zastanawiała się nad

czymś takim! Mogłaby jej wtedy powiedzieć, że będzie lepiej,
choć być może sama w to teraz nie wierzy.

Poderwała się z miejsca na dźwięk pukania do drzwi, czuła,

jak robi się jej gorąco. Szybko schowała do kieszeni wiersz
pani Berner.

Do pokoju wkroczyli doktor Juul i profesor Calmeyer. Obaj

mieli śmiertelnie poważne twarze i unikali patrzenia jej w
oczy. Szybko jednak zauważyli, że ubrana jest do wyjścia.
Także jej walizka stała spakowana na środku pokoju.

Profesor Calmeyer podszedł do niej z wyciągniętymi rękami.

Podała mu dłoń. Uścisnął ją.

- Jest mi ogromnie przykro z powodu tego, co wydarzyło się

w nocy, pani Bjerregaard - powiedział cicho. Ellen ledwo
kiwnęła głową, nie potrafiła nic odpowiedzieć. Poza tym pod
powiekami znów paliły ją łzy, musiała wyjąć chusteczkę. -
Głęboko ubolewam nad tym, że na oddziale nie było żadnej
strażniczki, gdy... - profesor odchrząknął w zwiniętą dłoń.

Ellen popatrzyła prosto na niego. Czyżby

background image

profesor, lekarz w szpitalu dla obłąkanych nie potrafił

powiedzieć czegoś takiego wprost?

- Kiedy pani Berner odebrała sobie życie -dokończyła Ellen

za niego. - Kiedy pocięła sobie nadgarstki nożyczkami do
haftowania. Nie krzyczała. Pojękiwała tylko cicho, prawie
niedosłyszalnie, zanim nie odeszła z tego świata.

Profesor opuścił wzrok, kiwnął głową. - Dołożę wszelkich

starań, żeby coś podobnego nigdy więcej się tu nie powtórzyło.

Dołożę wszelkich starań, żeby coś podobnego nigdy więcej się

tu nie powtórzyło. Nie miało to dla niej znaczenia. Ona jedzie
do
domu.

Doktor Juul podszedł krok bliżej. - Widzę, że włożyła pani

płaszcz, pani Bjerregaard - powiedział cicho, ale słyszała w
jego głosie ostro tony.

Ellen kiwnęła głową. - Jadę dziś do domu. Dostrzegła, jak

lekarze wymieniają spojrzenia.

Profesor Calmeyer podszedł do niej i swoim zwyczajem

położył dłoń na jej ramieniu. - Proszę usiąść, pani Bjerregaard.

background image

Niechętnie usiadła.
Profesor usiadł obok niej na łóżku, na jego twarzy pojawił się

ten charakterystyczny, dobrotliwy uśmiech. Przykrył swoją
dłonią jej dłoń. y Pani Bjerregaard, rozumiem, że wydarzenia
dzisiejszej nocy wstrząsnęły panią, ale oznacza to tylko, że tym
bardziej powinna pani tu zostać.

Ellen z zaciętością pokręciła głową. - Nie, profesorze -

odpowiedziała zdecydowanie. - Nie zdołam pozostać tu ani
chwili dłużej. Chcę do domu.

Zauważyła, że jej rozmówcy znów wymienili spojrzenia.

Profesor odsunął swoją dłoń, wstał. Nie była pewna, czy
podoba się jej badawcze spojrzenie, którym ją mierzył.

- A może wydarzenia dzisiejszej nocy obudziły pani złe

wspomnienia, pani Bjerregaard? - zapytał cicho pocierając
brodę kciukiem i palcem wskazującym.

Czuła narastający w niej gniew. Co on sobie do licha

wyobrażał? Że zapomniała o tym, że kiedyś próbowała odebrać
sobie życie? Choć była już teraz zupełnie inną osobą, nigdy,
przenigdy nie zapomni, jak to jest podejmować taką

background image

decyzję. A potem spróbować wcielić ją w życie. - Nie

rozumiem, do czego pan nawiązuje - odparła chłodno.

I znów ta pełna wyższości wymiana spojrzeń między

lekarzami. - Wydaje mi się, że pani wie, pani Bjerregaard -
odpowiedział profesor stłumionym głosem. Jego wyważony i
opanowany sposób mówienia irytował ją. - Poza tym ani
doktor Juul, ani ja nie uważamy, żeby już nadszedł właściwy
czas na pani powrót do domu. Pani przeżycia z dzisiejszej nocy
mogą pogorszyć pani stan i znów przywołać halucynacje. -
Nie! - wybuchnęła Ellen. - Nie chcę być tu dłużej - podeszła do
walizki, złapała za uchwyt. Czy mogą panowie być tacy
uprzejmi i przynieść moje rzeczy?

Wiedziała, że rzuca im wyzwanie, ale nie obchodziło jej to.

Była tu wystarczająco długo. I jeśli odmówią wydania jej
rzeczy, opuści to miejsce bez nich. Jedyne, czego teraz
pragnęła, to wrócić do domu.

Profesor Calmeyer podjął kolejną próbę. -Pani Bjerregaard,

myślę, że powinniśmy po

background image

rozmawiać o tym z zaciętością pokręciła głową. - położył

dłonie na jej ramionach. - Jest pani wzburzona wydarzeniami
dzisiejszej nocy, nie spała pani. Teraz reaguje pani zbyt
gwałtownie. Proponuję, by zażyła pani chloral i położyła się
spać, porozmawiamy o wszystkim po południu.

Wpatrywała się w niego. Me zamierza mnie wypuścić.
W takim razie powinna postawić ich przed faktem

dokonanym. Odwróciła się do lekarzy plecami, podeszła do
drzwi.

- Pani Bjerregaard? Pani Bjerregaard!
Chciała otworzyć drzwi, ale doktor Juul by szybszy.

Zatrzasnął je przed nią i oparł się o nie plecami tak, że nie
mogła nawet pomarzyć o ich otworzeniu. Zagotowało się w
niej. - Czy mogłabym pana prosić, żeby się pan odsunął?

Lekarz nie odpowiedział. Usłyszała, że profesor staje tuż za

jej plecami. - Pani Bjerregaard, nalegam, żeby się pani
uspokoiła.

Odwróciła się, czuła, że jej cierpliwość się kończy. -

Powiedziałam, że nie chcę być tu ani chwili dłużej!

background image

Profesor próbował ją przytrzymać, ale wyrwała się mu. -

Proszę mnie nie dotykać!

- Pani Bjerregaard, nie widzę sensu dalszego prowadzenia z

panią rozmowy w stanie, w jakim się pani znajduje. Zaraz
poproszę którąś ze strażniczek, żeby przyszła z chloralem.
Porozmawiamy później, kiedy już się pani uspokoi.

Chłodny, lekceważący ton profesora spowodował u niej

kolejny wybuch gniewu. - Pani nie rozumie, profesorze
Calmeyer. Nie chcę tutaj dłużej być!

Zachowywali się, jakby jej nie słyszeli - ani profesor, ani

doktor Juul. Nie zwracając na nią więcej uwagi popchnęli
drzwi, wyszli i zaczęli je za sobą zamykać. Nie mogła znieść
myśli, że mieliby ją znów zamknąć na klucz w tym pokoju, nie
po tym, co wydarzyło się tej nocy.

Chwyciła za klamkę, próbowała nie dopuścić do tego, by

zamknęli drzwi, ale doktor Juul był dla niej zbyt silny. Naparł
na nie całym swoim ciężarem i zatrzasnął je. Zaraz potem
usłyszała zgrzyt przekręcanego klucza w zamku.

background image

Waliła w drzwi. - Otwórzcie! Nie możecie mnie tu zamykać!

Nie możecie!

Wiedziała, że ją słyszą, ale nic nie zrobili. Zrozpaczona

załomotała w drzwi jeszcze raz, lecz na próżno.

Naraz zawładnął nią płacz, pochłonął całkowicie, wyciskał

obfite strumienie łez na policzki.

Rzuciła się na łóżko, zagłębiła twarz w poduszki, zacisnęła

dłonie na kołdrze.

Zamknęli ją tu.
I nic nie mogła zrobić, żeby temu zapobiec.
*
- Nie może się pani tak zachowywać - wyszeptała panna

Marstrand podając jej filiżankę herbaty. Odmówiła zażycia
chloralu, choć panna Marstrand wychodziła z siebie
przekonując ją, by go wzięła.

Ellen patrzyła prosto przed siebie. - Nie tak miało tutaj być -

odpowiedziała cicho przyjmując filiżankę.

- Nie, ale wcale nie polepsza pani swojej sy-

background image

tuacji zachowując się w ten sposób - mówiła dalej strażniczka.

- Rozumiem, że chce pani wrócić do domu, ale najlepsze, co
może pani w tych okolicznościach zrobić, to potakiwać
lekarzom, tak jak pani powiedziałam.

Ellen popatrzyła na nią. Było coś proszącego w jej głosie. -

Nie rozumiem dlaczego przetrzymują mnie tutaj wbrew mojej
woli.

Strażniczka usiadła na łóżku obok niej. - Nie powinnam pani

tego mówić, ale... - nie dokończyła, jakby się nad czymś
zastanawiając.

Ellen czekała, lecz panna Marstrand nic już więcej nie

powiedziała. - Czego nie powinna mi pani mówić? - zapytała,
wiedziała, że coś leży na sercu jej rozmówczyni.

Strażniczka popatrzyła na nią poważnie, chwyciła jej dłoń. -

Nie powinnam pani tego mówić - powtórzyła półgłosem,
zerkając ukradkiem na uchylone drzwi. - Ale powinna pani
wiedzieć, że profesor Calmeyer rozważa przeniesienie panią na
inny oddział.

Ellen poderwała się z miejsca. - Co pani opowiada?!

background image

- Ciii... - panna Marstrand wstała i zamknęła drzwi. - Proszę

nie mówić tak głośno, pani Bjerregaard.

Ellen wpatrywała się w strażniczkę. O czym ona mówiła?

Inny oddział? - Ale dlaczego...

- Bo niepokoi pani inne pacjentki na oddziale - przerwała jej

panna Marstrand i podeszła krok bliżej. - Wie pani przecież, że
warunkiem przebywania na tym oddziale jest spokojne za-
chowywanie się.

Ellen zupełnie nie wiedziała, co na to odpowiedzieć. Czego ci

lekarze od niej oczekiwali? Zamknęli ją tu nawet po tym, co
wydarzyło się tej strasznej nocy.

Strażniczka popatrzyła na nią przenikliwym wzrokiem. - Nie

powinnam, nie wolno mi pani tego mówić, ale słyszałam, że na
oddział ma zostać przyjęta siostra profesora Calmeyera.

Ellen próbowała zrozumieć, do czego zmierza strażniczka. -

Chce pani przez to powiedzieć, że jeśli pojawi się tu siostra
profesora, będzie nas o jedną za dużo na tym oddziale, czy
mam rację?

background image

Kobieta kiwnęła głową. - Tak właśnie. I obawiam się, że dała

pani lekarzom podstawy ido przeniesienia, żeby znalazło się
miejsce dla [siostry profesora.

Ellen siedziała zupełnie bez ruchu i wpatrywała się w ścianę

przed sobą. Jak do tego doszło? I dlaczego nie mogła po prostu
wrócić Ido domu? W jaki sposób zdoła się stąd wydostać?

Ellen popatrzyła na strażniczkę. - Panno Marstrand, musi mi

pani pomóc.

Kobieta zdecydowanie pokręciła głową. - Tego akurat nie

mogę zrobić, pani Bjerregaard - Ellen widziała wyraźnie, że jej
usta zaczynają się trząść. - Mogłabym stracić pracę, a nie stać
mnie na to. Poza tym i tak już powiedziałam zbyt wiele.

Strażniczka ruszyła do drzwi, ale zatrzymała się na chwilę tuż

przy nich. - Proszę pamiętać o tym, co pani powiedziałam.
Drzwi zamknęły się za nią i Ellen usłyszała, jak przekręca
klucz w zamku. Zamknęła oczy, próbowała oddychać spokój

background image

nie, próbowała odsuwać obrazy podsuwane jej przez jej

wyobraźnię.

Starała się zawęzić swój świat do jednej tylko myśli, jedynej,

która w tej chwili cokolwiek znaczyła.

Jak się stąd wydostać?

background image

8

Ulrik pochylił się nad skrzynką

chrząszczami Coleoptera,

którą przyniósł do domu z muzeum. Chrząszcze pochodziły z
Ameryki Południowej, zostały zebrane przez nieżyjącego już
handlarza kawy, przyrodnika entuzjastę. Na szczęście wdowa
po nim domyśliła się, że zbiory owadów jej zmarłego męża
mogą mieć dużą wartość dla muzeum. Sama i tak się nimi nie
interesowała i nie chciała ich zachować.

Nachylił się mocniej, przytrzymał lupę nad połyskującym

zielonkawo, żółto nakrapianym okazem. Czy mógł to być
Plusiotis?

Ulrik potarł oczy, był zmęczony, choć popo-

background image

łudnie dopiero się zaczynało. Odłożył lupę, pokręcił szyją.

Siedział nad tymi skrzyniami już od wielu godzin, próbując
sklasyfikować zgromadzone w nich okazy. Nie wszystkim
chrząszczom handlarz kawy przyporządkował ich łacińskie
nazwy. Jeśli będzie miał szczęście, może uda mu się odkryć
nowy gatunek.

Upił łyk kawy, ale zorientował się, że zdążyła już zupełnie

wystygnąć. Wyjrzał przez okno, z nieba sypał ciężki śnieg. Ta
niedziela dłużyła mu się w nieskończoność. W pozostałe dni
był w pracy i nie myślał tyle o Ellen, choć oczywiście
przygnębiało go przychodzenie do pustego domu. Jak się jej
tak właściwie wiodło? Czy udało się jej odzyskać równowagę?
Bardzo chciałby móc z nią porozmawiać i upewnić się, czy
wszystko z nią w porządku.

Potarł dłonią twarz, dopił resztkę kawy. Miał głęboką

nadzieję, że pobyt w szpitalu uzdrowi ją. Na szczęście profesor
Calmeyer uznawany był za bardzo dobrego specjalistę i jeśli
istniał ktoś, kto mógłby pomóc Ellen, był to na pewno on. Sam
od bardzo dawna próbował jej pomóc,

background image

ale na próżno. Wręcz przeciwnie, jej stan pogorszył się.
Wstał, podszedł do wychodzącego na tyły ogrodu okna.

Dlaczego Ellen stała się taka dziwna? Czy przyczyną mogło
być utracone przez nią dziecko? Profesor Calmeyer
powiedział, że mogła być to w każdym razie jedna z przyczyn.

Rozległo się ciche pukanie i zaraz w drzwiach ukazała się

Betsy. - Panie Bjerregaard, ma pan wizytę.

- Kto to?
- To pani Sibylle Eckermann.
Ulrik kiwnął głową. - Proszę jej powiedzieć, że zaraz przyjdę.

Nieraz spotkał już cioteczną babkę Ellen, ale mimo
najszczerszych chęci nie potrafił jej tak naprawdę polubić.
Robiła wokół siebie zdecydowanie za dużo zamieszania, poza |
tym nie zawsze myślała, zanim coś powiedziała. Uważała, że
wolno jej mówić co tylko jej ślina na język przyniesie, nie
rozumiała, że potrafi w ten sposób odpychać od siebie ludzi i
ranić ich. Nie sądził też, by Ellen za nią przepadała, ale trzeba
przyznać, że odwiedzała ją regu-

background image

larnie tej jesieni. Twierdziła, że ciotka łagodnieje w miarę, jak

poznaje się ją lepiej.

Zebrał się w sobie i podszedł do drzwi. Wiedział, że ciotka

Ellen zapyta, gdzie znajduje się jej krewniaczka, ale na to
pytanie nie będzie mógł jej odpowiedzieć. Betsy była jedyną
osobą, która znała prawdę.

Gdy wszedł do salonu, białowłosa kobieta siedziała na sofie.

Wstała jednak od razu, gdy tylko go zobaczyła. Przyszła ze
swoją gospodynią, jak to miała w zwyczaju.

Podszedł z uśmiechem do Sibylle. - Przyszła pani do nas, pani

Eckermann! Miło panią znów zobaczyć. Od razu zauważył, jak
oczy kobiety zwężają się i rzucają mu czujne spojrzenie.

- Nie z panem przyszłam porozmawiać, panie Bjerregaard -

odpowiedziała ciotka Ellen ostro. - Miałam zamiar
porozmawiać z Ellen o przyjęciu, które chciałam zorganizować
dla moich przyjaciółek przed świętami, ale widzę, że chyba nie
zastałam jej w domu?

Ulrik kiwnął głową. - Ma pani rację.
- To gdzie w takim razie jest?

background image

Tak jak przypuszczał, ciotka Ellen przeszła od razu do sedna.

- Nie zechce pani zdjąć płaszcza?

Sybille pokręciła głową. - Nie ma takiej potrzeby -

przekrzywiła głowę. - Gdzie jest pańska żona, panie
Bjerregaard? Bardzo chciałabym z nią porozmawiać.

Ulrik pokręcił głową. - Nie jestem pewien, kiedy moja żona

wróci.

Sybille popatrzyła na niego ostro. - A gdzie jest pańska żona,

jeśli wolno spytać?

Zaczęło mu się robić gorąco. Za nic w świecie nie chciał jej

zdradzić, że Ellen znajduje się w szpitalu dla obłąkanych. -
Moja żona wróci najwcześniej za tydzień - powiedział
zdecydowanie. - Miała ciężki okres jesienią i jest w trakcie
rekonwalescencji.

Sybille przekrzywiła głowę, jej oczy zwęziły się. - Ach tak?

Rozumie pan, uzgodniłam z nią, że umili trochę czas mnie i
moim przyjaciółkom grą na pianinie tego wieczoru, w który
organizuję przyjęcie. Miała odwiedzić mnie wczoraj, żebyśmy
mogły przygotować program, ale się nie

background image

pojawiła - podeszła bliżej Ulrika. - Więc niech mi pan powie,

panie Bjerregaard, gdzie jest moja krewniaczka?

Zrozumiał, że nie na wyboru. - Muszę panią z przykrością

zawiadomić, że Ellen musi spędzić pewien czas w szpitalu dla
obłąkanych - zaczął, ale natychmiast dostrzegł, jak twarz
Sybille tężeje.

- Co pan wygaduje, młody człowieku? - wy-buchnęła.
Ulrik westchnął. - Czy mogę panią prosić, żeby pani usiadła?
Ciotka Ellen posłała mu piorunujące spojrzenie, ale

posłuchała jego prośby. - Mimo najszczerszych chęci nie
potrafię zrozumieć, dlaczego Ellen tam się znalazła -
odpowiedziała surowo. - Taka urocza, spokojna dziewczyna
jak ona.

Ulrik usiadł, szukał właściwych słów. - Ellen potrzebuje

pomocy - zaczął i opowiedział o przyczynach jej pobytu w
szpitalu. Sibylle i jej gospodyni wpatrywały się w niego z
niedowierzaniem.

background image

Skończył na tym, że lekarze pracujący w szpitalu uważali, że

Ellen powinna przedłużyć swój pobyt tam. Na chwilę zaległa
cisza. Sybille wstała powoli.

- Rozumiem, że uważa pan, że postąpił pan słusznie -

powiedziała półgłosem, lecz Ulrik słyszał pobrzmiewające w
jej głosie nutki gniewu.

Wstał, zrozumiał, że Sibylle uważa tę rozmowę za

zakończoną. - Nie wolno pani sądzić inaczej. Chciałbym dla
Ellen wszystkiego, co najlepsze - odpowiedział zmęczonym
głosem.

Oczy Sibylle zwęziły się. - Nie powiedziałam ani nie

pomyślałam niczego innego, panie Bjerregaard, ale powinien
pan wiedzieć, że dysponuję pewną wiedzą o tym szpitalu.

- Co pani chce przez to powiedzieć? - odparł zdumiony Ulrik.
- Jakiś czas temu jedna z moich przyjaciółek spędziła kilka

tygodni na oddziale, na którym obecnie znajduje się Ellen -
Sibylle wymieniła spojrzenia ze swoją gospodynią i uniosła
brodę. - Mogę panu powiedzieć,

background image

że to wcale nie przypomina pobytu rekonwalescencyjnego.
Ulrik opuścił wzrok, odgarnął do tyłu włosy z twarzy. - Mogę

panią zapewnić, że Ellen jest w najlepszych rękach -
odpowiedział szorstko.

Ciotka Ellen ruszyła w stronę sieni. - Czy powiadomił pan

rodzinę Ellen o tym, gdzie się teraz znajduje? - zapytała patrząc
na niego zimno.

Ulrik pokręcił głową. - Nie widzę powodu, by martwić tym jej

rodzinę.

Nie podobało mu się spojrzenie Sybille. Była już

rzeczywistości starą kobietą, ale nie dało się nie zauważyć, że
wzrok nadal miała ostry, a język nader cięty.

- Nie? - odpowiedziała tylko. - No tak, dziękuję panu za

rozmowę, panie Bjerregaard. Mam nadzieję, że Ellen wkrótce
będzie mogła wrócić do domu.

Kobiety odwróciły się do niego plecami, wyszły i ruszyły

ścieżką przez ogród ku furtce.

Cicho zamknął za nimi drzwi i wrócił do swojego gabinetu,

gdzie znów pochylił się nad tropikalnymi chrząszczami.

background image

Miał taką samą nadzieję.
Że wkrótce Ellen wyzdrowieje na tyle, żeby wrócić do domu.
Tęsknił za nią tak bardzo, że sprawiało mu to ból.

background image

9

Abelone energicznie zamieszała kaszkę Małego Erika i

spróbowała. Idealna temperatura.

Synek zapamiętale kopał nóżkami, kiedy dawała mu pierwszą

łyżkę, musiała objąć go w pasie i mocno przytrzymywać, żeby
nie spadł jej z kolan.

- Aż tak byłeś głodny? Wciąż dziwiło ją, ile jedzenia

potrzebowało to małe ciałko, nie pamiętała, by jej rodzeństwo
miało aż taki apetyt. Ale cieszyła się z tego, Mały Erik był taki
drobny, gdy się urodził. Na szczęście teraz bardzo szybko rósł.

Jej myśli powędrowały do tego, co kilka dni

background image

temu powiedział jej Anders. Czy naprawdę ktokolwiek mógł

uwierzyć w to, że jest matką martwego niemowlęcia z
mokradeł? I kto rozsiewał o niej takie złośliwe plotki?

Mały Erik chwycił jej palce, najwyraźniej sądził, że karmi go

zbyt wolno.

- Nie możesz jeść tak szybko - upomniała go Abelone. -

Będzie cię bolał brzuszek.

Wiedziała, że we wsi jest wiele innych kobiet, które

podejrzewano, że mogą być matkami dziecka z mokradeł, ale
to o niej krążyły teraz te plotki.

Miała nadzieję, że z czasem ucichną same z siebie, ale mimo

wszystko męczyło ją to. Jak ktoś mógł uwierzyć w coś takiego?
Wiedziała jednak, jak to z pogłoskami bywa. Ktoś coś
powiedział, od słowa do słowa powstała plotka, która zaraz
rozhulała się jak pożar w tratwie i nie było już wiadomo, kto
skrzesał pierwszą iskrę.

Próbując wydedukować, kto mógł być autorem plotki, podała

Małemu Erikowi ostatnią łyżkę kaszki. I dlaczego?. Nie
rozumiała z jakich

background image

powodów ta osoba miałaby rozpowszechniać takie kłamstwa.
Usłyszała, jak do sieni wchodzą ojciec i Anders, stali tam

teraz i rozmawiali cicho. Chwilę później ojciec pojawił się w
kuchni.

Od razu zorientowała się, że coś jest nie w porządku, ojciec

zupełnie pobladł na twarzy. W dłoni trzymał arkusz papieru.

Abelone wstała, wzięła Małego Erika na ręce. - Ojcze? Czy

coś się stało?

Ojciec potarł dłonią twarz, usiadł. - Chodzi o Ellen.
Sposób, w jaki wypowiedział imię siostry sprawił, że coś

ścisnęło ją w piersi. - Ellen? Czy coś złego stało się z Ellen?

Ojciec kiwnął głową, popatrzył na nią. - Dostałem telegram

od ciotki Sibylle - zawiesił na chwilę głos, czekała aż ojciec
dokończy. - Pisze, że Ellen jest w szpitalu dla obłąkanych.

Abelone wpatrywała się w ojca, nie mogła uwierzyć w to, co

przed chwilą usłyszała. -W szpitalu dla obłąkanych? - jęknęła
opadając na najbliższe krzesło. - Co ty opowiadasz?

background image

Ojciec pokręcił głową, westchnął głęboko. -Nic z tego nie

rozumiem. Napisała, że uważa powiadomienie nas o tym za
swój obowiązek.

Abelone próbowała uspokoić Małego Erika, który wiercił się

w jej ramionach. Po jedzeniu zawsze robił się śpiący i
marudny. - Ale dlaczego Ulrik nam o tym nie napisał? I co też
Ellen robi w szpitalu dla obłąkanych? Wiedziała, że siostra nie
czuje się najlepiej po utracie dziecka, ale szpital

7

Musiało się

wydarzyć coś niedobrego.

Twarz ojca stężała, gdy jeszcze raz czytał telegram. - Nad tym

się właśnie zastanawiam -powiedział, po czym poderwał się
gwałtownie z miejsca. - Jutro rano pojadę do Christianii.

Abelone popatrzyła na ojca. Jej myśli pędziły jak szalone.

Czy siostra naprawdę zachorowała na umyśle? Nie mogło być
przecież innego wytłumaczenia. Ta myśl sprawiła, że robiło się
jej na przemian zimno i gorąco. Gwałtownie napłynęły
wspomnienia z tego przerażającego dnia, którego nigdy nie
będzie potrafiła zapomnieć, dnia ślubu Blanche. Dnia, w
którym Ellen skoczyła z urwiska.

background image

Wstała. - Jadę z tobą, ojcze.
Ojciec popatrzył na nią z powątpiewaniem. - Ale masz teraz w

domu tyle pracy, tuż przed świętami...

Pokręciła głową zdecydowanie. - To może poczekać.
Czułaby się nieznośnie siedząc w Gimle, podczas gdy ojciec

byłby w Christianii.

Chciała spotkać się z Ellen i z nią porozmawiać tak szybko,

jak tylko było to możliwe.

- Ulrik stoi na peronie, ojcze - Abelone spojrzała w ponurą

twarz ojca.

Aksel natychmiast po ich rozmowie wysłał do męża Ellen

telegram, w którym powiadomił go, że następnego dnia
przyjadą do Christianii.

Nie odpowiedział, wiedziała, że jest zły i rozczarowany

Ulrikiem. Powiedziała mu, że Ulrik zapewne ma powody, dla
których zdecydował się całą sprawę trzymać w ukryciu, ale
ojciec nie chciał jej słuchać.

background image

Pociąg zatrzymał się na stacji, drzwi otworzyły się. Ojciec

wysiadł pierwszy i pomógł Abelone zejść ze schodów. Ulrik
spostrzegł ich i pospieszył w ich stronę.

- Pomogę wam z walizkami.
Nie mieli wiele bagażu, ojciec planował wrócić do Gimle już

następnego dnia. Z tego też powodu zdecydowali się zostawić
w domu Małego Erika. Podróż byłaby dla chłopca zbyt
męcząca, poza tym zdecydowali, że Sofie zostanie na noc w
Gimle na wypadek, gdyby dziecko budziło się w nocy. Bera nie
była już dość silna, by w pojedynkę móc wziąć na siebie taką
odpowiedzialność.

Mimo wszystko już za nim tęskniła.
Ulrik wyciągnął rękę i uścisnął dłoń jej ojca, nie dało się nie

zauważyć marsowego wyrazu oblicza Aksela. Sposób, w jaki
uścisnął dłoń zięcia nie było zbyt serdeczny.

- Fiakier czeka - powiedział Ulrik. Abelone zwróciła uwagę

na jego podenerwowanie, na co dzień był bardzo spokojnym
człowiekiem. To, że Sybille powiadomiła ich o sytuacji Ellen,
musiało go bardzo poruszyć.

background image

W milczeniu przeszli przez budynek stacji kolejowej i wyszli

na ulicę. Abelone gorączkowo szukała tematu do rozmowy, ale
jedyne, co przychodziło jej do głowy, to Ellen.

- Opowiem wam o Ellen, kiedy dotrzemy do domu -

powiedział Ulrik, gdy usiedli w saniach. Musiał wiedzieć, o
czym myśleli.

Ojciec lekko skinął głową. - To dlatego przyjechaliśmy -

odparł szorstko.

Abelone posłała ojcu ostrzegawcze spojrzenie, nie musiał

zachowywać się tak niegrzecznie.

Była pewna, że Ulrik zrobiłby wszystko dla dobra Ellen.
*
- A więc byłeś w szpitalu przed południem?
Ulrik kiwnął głową, wsparł łokcie na kolanach i wbił wzrok w

podłogę. - Tak, ale lekarze uważają, że najlepiej dla Ellen
będzie, jeśli nie będzie się ze mną widywać.

Abelone wymieniła spojrzenia z ojcem. Trud-

background image

no było im zrozumieć to, co powiedział Ulrik - że konieczne

okazało się umieszczenie Ellen w szpitalu. A tej nocy, wedle
słów lekarzy, miała się zachowywać bardzo niespokojnie.

- Lekarze uważają, że Ellen potrzebuje więcej czasu -

powiedział Ulrik spoglądając na Aksela. Abelone zwróciła
uwagę, że wygląda na bardzo zmęczonego. - Ona słyszy głosy,
Akselu. I widzi nieżywych ludzi - powtórzył to, co powiedział
im już wcześniej.

Opowieść Ulrika przeraziła Aksela, ale ona miała na ten temat

własne zdanie. Sama widywała matkę po jej śmierci, Louise
przemawiała nawet do niej, aż do momentu, w którym wreszcie
odnalazła spokój. Czy Ellen także przeżyła coś takiego? A
może cierpienie związane z utratą dziecka sprawiło, że
naprawdę zachorowała na umyśle?

Ojciec wstał. - Tak czy inaczej, dziś wieczorem nic już nie

możemy zrobić. Jutro pojadę do szpitala porozmawiać z
lekarzami Ellen -popatrzył na Ulrika. - Zakładam, że
pojedziemy razem?

background image

Abelone czuła się niezręcznie. Atmosfera między ojcem a

Ulrikiem była napięta i to wyraźnie z winy ojca. Ulrik uczynił
dla Ellen wszystko, co leżało w jego mocy, tego była pewna.
Może ojciec wstydził się, że jego córka trafiła do szpitala dla
obłąkanych? Wydawało się jej, że właśnie dlatego się tak
dziwnie zachowywał - a może nie potrafił uwierzyć, że Ellen
naprawdę mogła tak poważnie zachorować. Jej samej trudno
było w to uwierzyć, ale nie widziała przecież siostry od lata, a
już wtedy była cieniem samej siebie. Ton jej listów także był
dość ponury. Ellen pisała, że nie ma się czym zająć w stolicy,
niewielu też ma w Christianii znajomych.

- Idę spać - powiedział ojciec. - Rozumiem, że pojedziemy do

szpitala z samego rana?

Ulrik kiwnął głową. - Oczywiście. Ojciec wyszedł, ale

Abelone zdecydowała się zamienić kilka słów z Ulrikiem w
cztery oczy.

- Tak mi przykro z powodu tego wszystkiego - zaczęła cicho.
Ulrik popatrzył na nią, delikatny, smutny

background image

uśmiech pojawił się na jego ustach. - Mnie także - westchnął

głęboko i opadł na oparcie sofy. Wyglądał, jakby trochę się
odprężył pod nieobecność ojca. - Mam nadzieję, że Aksel
zrozumie, że nie miałem innego wyjścia, jak tylko posłuchać
rad lekarzy.

Nie była pewna, czy ojciec zrozumiał, że Ulrik miał dobre

zamiary. Ojciec bywał zaślepiony i uparty, nie podobało mu się
bardzo, że jego córka przebywa w szpitalu dla obłąkanych. -
Wydaje mi się, że ojciec nie potrafi pojąć, jak źle czuła się
Ellen po utracie dziecka -odpowiedziała cicho.

Ulrik potarł twarz dłońmi. - Nikt chyba tego nie zrozumiał,

nawet ja - popatrzył Abelone w oczy. - Nie sądzę, żeby to się
stało, gdyby znów udało się jej zajść w ciążę.

Abelone poprawiła się niespokojnie na miejscu. Ulrik nie

powiedział nic poza tym, że Ellen wydawało się, że widzi i
słyszy zmarłych ludzi. - Ci zmarli, których widziała Ellen...
Wspominała ci, kim są?

Ulrik zwlekał chwilę z odpowiedzią. - Za-

background image

wsze ta sama osoba. Mówi, że widzi małą dziewczynkę.
- Ale czy wiesz, kim jest ta dziewczynka? W tej samej chwili

weszła służąca z kawą.

- Czy chcesz jeszcze kawy? - zapytał Ulrik. Abelone pokręciła

głową, wstała. - Ja też już

powinnam iść do łóżka.
Ulrik uśmiechnął się do niej. - Mam nadzieję, że będziesz

spała dobrze.

- Z pewnością - skłamała. Nigdy nie sypiała dobrze poza

domem, poza tym wiedziała, że będzie długo myślała o Małym
Eriku. A jeśli nie będzie mógł zasnąć? Jeśli będzie płakał i
Sofie nie zdoła go uspokoić?

- Dobranoc - wychodząc z salonu uśmiechnęła się do służącej,

zauważyła, że dziewczyna wodzi za nią wzrokiem, by zaraz
opuścić skromnie oczy. Służba nie powinna patrzeć w oczy ani
gościom, ani gospodarzom, ale Abelone wiedziała, że Ellen
była bardzo zadowolona ze służącej, dziewczyna była miła i
obowiązkowa, jak pisała w listach.

Weszła po schodach na piętro i skierowała

background image

się do swojego pokoju. Zapaliła świecę w stojącym na szafce

nocnej mosiężnym lichtarzu. Była zmęczona po podróży
pociągiem, ale najbardziej dokuczała jej tęsknota za Małym
Erikiem. Nie przypuszczała, że będzie za nim tęsknić tak
bardzo! Na szczęście nie pojawiły się u niego żadne symptomy
choroby, jak się tego obawiała.

Rozebrała się i wsunęła w miękką, chłodną pościel. Czy Sofie

zdołała uśpić Małego Erika? Wpatrywała się w równo palący
się płomień świecy rozświetlający mały pokoik gościnny
złotym światłem. Czy dobrze zrobiła wyjeżdżając z domu?
Erik był jeszcze taki malutki.

Odwróciła się na plecy, leżała wpatrując się w sufit. Gdyby

karmiła go piersią, nie mogłaby wyjechać, ale po śmierci Erika
straciła pokarm.

Myśl o tym, że to Sofie się nim zajmuje, pomagała jej. Sofie

była uroczą dziewczyną mającą wspaniały kontakt z dziećmi,
poza tym była cierpliwa i spokojna.

Zdmuchnęła świecę i zamknęła oczy, choć wiedziała, że

mimo zmęczenia nie zaśnie od

background image

razu. Miała wiele do przemyślenia, poza tym nie nawykła do

sypiania w obcych łóżkach.

Jak się czuje Ellen? Trudno było jej wyobrazić sobie siostrę w

takim miejscu. Ulrik powiedział im wprawdzie, że znajduje się
na spokojnym oddziale przeznaczonym wyłącznie dla kobiet z
dobrze sytuowanych rodzin, lecz obawiała się, że Ellen jednak
źle się tam czuje, mimo że Ulrik zapewniał, że sama chciała
tego pobytu.

Odwróciła się na bok, patrzyła w ciemność. Czy Ellen

naprawdę powiedziała mu, że chce się tam udać? Nie mogła
tego zrozumieć.

Coś się tu nie zgadzało.
*
Zamrugała oczami. Która to mogła być godzina? Odwróciła

się na łóżku, w głowie jej dudniło, jak zwykle, gdy źle spała.

Spać. Muszę zasnąć.
Zamknęła oczy, poczuła, jak myśli rozpływają się jej we

mgle, opadają w sen. Masz takie piękne włosy.

background image

Czy to sen? Czy jawa? Czyżby usłyszała czyjś cichy głos? A

może tylko się jej wydawało?

Zaspana podniosła głowę. Obok łóżka zamajaczyła postać

małej dziewczynki, to ona przed chwilą coś mówiła. Głos nie
wydobywał się jednak z jej ust, nie wydobywał się znikąd.
Rozbrzmiewał w całym pokoju. Cichy i słaby.

Dziewczynka. Dlaczego przy jej łóżku stoi dziewczynka?
- Masz takie same włosy jak mama - powiedziała dziewczynka

i wyciągnęła dłoń. Mała rączka pogłaskała Abelone po
włosach.

Zamrugała energicznie, usiadła w łóżku. Rozejrzała się w

ciemności. Czy coś jej się śniło? Upiła łyk wody ze stojącej na
szafce nocnej szklanki, senne myśli zniknęły.

Położyła się z powrotem, leżała i wpatrywała się w ciemność,

lecz niczego dziwnego już nie widziała.

Pozwoliła powiekom zamknąć się, zapadła w sen.
Musiało jej to się śnić.

background image

10

Blanche nerwowo zerkała na zegar ścienny. - Spóźnimy się. -

Przyjedziemy w sam raz na kolację, Blanche, uspokój się -
mruknął Alf.

On mógł tak mówić, ubrał się już i był gotowy do wyjścia.

Ona miała na sobie tylko bieliznę, dużo wysiłku musiała
włożyć w ułożenie włosów. Poza tym musiała jeszcze
odpowiednio wystroić Helene Augustę.

Poszła znów do swojego pokoju i zaczęła się ubierać. Bała się

trochę obiadu u państwa Aaroe, wiedziała, że ojciec pani
Aaroe, dyrektor Schmidt także tam będzie. Jednocześnie
cieszyła się na spotkanie z Amalie i Mathiasem, nie widziała
ich już od tak dawna.

background image

Zapięła ostatni guzik ciemnofioletowej sukni z tafty

jedwabnej i krytycznie przejrzała się w lustrze.

Nowa suknia wieczorowa, którą kazała sobie uszyć jesienią,

była przecudowna. Musiała ją zamówić, gdyż większość jej
starych sukni wizytowych zrobiła się za ciasna. Większość z
nich udało się jej wprawdzie przerobić, ale nie dało się ukryć,
że trochę przytyła.

Uśmiechnęła się do swojego odbicia. Do twarzy było jej z

okrąglejszymi policzkami, w czasach małżeństwa z Oskarem
była zdecydowanie za chuda. Poza tym wydawało się jej, że
Alfowi podobają się jej nowo nabyte, kształtne krągłości. Z
pewnością nie była pulchna.

Założyła długie kolczyki z perłami i przypięła na piersi

przecudną broszkę z kameą, którą odziedziczyła po matce.
Zaraz potem wyciągnęła sukienkę Helene Augusty. Granatowe
cudeńko z welwetu ozdobione kokardami wyglądało na niej
prześlicznie, córeczka także zdawała się być tego w pełni
świadoma. Jej mała dziewczynka bardzo lubiła się stroić.

background image

Zabrała ze sobą sukienkę na dół. Helene Augusta na jej widok

natychmiast dostała wypieków.

- Wyglądasz jak księżniczka - uśmiechnęła się Blanche, gdy

dziewczynka była już ubrana.

- Popatrz na mnie, tatusiu - zażądała młoda dama i okręciła się

wokół, żeby mógł lepiej widzieć.

Alf podniósł Helene Augustę na ręce i zaczął z nią tańczyć, ku

jej wielkiej uciesze. Salon dźwięczał śmiechem.

- Zapomniałam jej naszyjnika - przypomniała sobie Blanche i

pospieszyła na górę do pokoju Helene Augusty.

Blanche wzięła do ręki stojące na szafce nocnej małe, okrągłe,

srebrne pudełko na biżuterię i otworzyła je. Ze zdumieniem
zauważyła, że w pudełku znajduje się zwinięty kawałek pa-
pieru. Córka musiała coś tu schować.

Wyciągnęła papier, ale nowego naszyjnika z perłą nie było w

środku. Może włożyła go do swojej szkatułki?

Rozprostowała papier, zobaczyła, że coś jest

background image

na nim napisane i poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy.

Rozpoznała to pochyłe, staranne pismo.

Gdybyś nawet oddała mi całe swoje bogactwo, nie byłoby mi

dość, Blanche.

Alf usiadł obok niej na łóżku, objął ja ramieniem. - Może

jednak powinniśmy pójść na policję, Blanche - powiedział z
wahaniem.

Blanche wytarła nos. Może miał rację, ale w takim razie

musiałaby wyjawić prawdę o tym, co wydarzyło się w noc
śmierci Oskara. Co się stanie, jeśli sędzia jej nie uwierzy?
Wcale by jej to nie zdziwiło.

- Nie wiem, Alfie - odpowiedziała cicho. Ciągle jeszcze była

roztrzęsiona po znalezieniu kartki w szkatułce na biżuterię
córki.

Ktoś tu był, tu, w ich domu, i zabrał naszyjnik Helene

Augusty. Bóg jeden wie, kiedy to się stało - czy wtedy, gdy nie
było ich w domu, czy może, co gorsza, w nocy.

background image

Alf uścisnął jej dłoń. - Nie musimy opowiadać im o Oskarze -

ciągnął. - Możemy powiedzieć coś innego.

Popatrzyła na niego z powątpiewaniem. - Co w takim razie?
Alf wzruszył ramionami, widziała, że szuka dobrych

argumentów. - Że ktoś grozi nam^ że rozpuści kłamliwe plotki
lub że zrobi krzywdę nam albo Helene Auguście, jeśli nie
zapłacimy. Albo...

Blanche podniosła dłoń, zacisnęła powieki i pokręciła głową.

- Nie, Alfie, nie mogę. Nie możemy kłamać policji.

Nauczyła się już, że z kłamstw nigdy nie wynikało nic

dobrego. Wcześniej czy później zawsze zostawało się
skonfrontowanym ze swoim kłamstwem - tak było i tym
razem. Gdyby ona i ojciec od początku mówili prawdę

o śmierci Oskara, to wszystko nigdy by się nie wydarzyło.
Wstała, podeszła do miski z wodą do mycia i ochlapała nią

twarz. - Musimy jechać.

Aż do tej chwili nie zwróciła uwagi na sto-

background image

jącą w drzwiach Helene Augustę. Córka wodziła za nią

swoimi wielkimi, ciemnymi oczami. -Mama płacze?

Blanche zmusiła się do uśmiechu i podeszła do córki. - Nie,

kochanie, mama nie płacze przecież, nie widzisz? - wzięła
Helene Augustę na ręce. - Gotowa do wyjazdu?

Twarzyczka Helene Augusty rozjaśniła się w uśmiechu,

Blanche wiedziała, dlaczego.

Córka cieszyła się na spotkanie z Amalie.
Zauważyła, że także Alf w trakcie kolacji dryfował myślami

zupełnie gdzie indziej. Na szczęście zarówno dyrektor banku,
jak i jego żona byli niezwykle rozmownymi osobami. Zdawało
się, że nigdy nie brakowało im tematów do konwersacji. Pan
Schmidt nie wspomniał oczywiście ani o listach, ani o
pieniądzach, wiedziała, że obowiązuje go tajemnica.

- Pani Bjerkely, pani córka jest czarująca -zachwycała się

żona dyrektora.

background image

Blanche popatrzyła na dziewczynki, które spokojnie bawiły

się jedną z licznych lalek Amalie.

Nie można było mieć żadnych wątpliwości, że Amalie i

Mathias czuli się świetnie w swoim nowym domu. A wkrótce
pojawi się w nim jeszcze jedno dziecko. Nietrudno było już
dostrzec, że pani Aaroe jest w odmiennym stanie.

- Amalie także - uśmiechnęła się Blanche. Popatrzyła na pana

Aaroe. Dziwnie myślało się jej o seansie, którego świadkiem
była w loży. Czy jego żona wiedziała, czym on się tam
zajmuje? Prawdopodobnie nie. Trudno jej było wyobrazić
sobie, że jej ojciec także był jednym z braci.

Twarz pani Schmidt rozpłynęła się w uśmiechu, gdy patrzyła

na Amalie.

- Tak, wie pani, pani Bjerkely, zanim pojawili się Amalie i

Mathias, nie mieliśmy żadnych wnucząt. A teraz wkrótce
będzie ich już troje - dodała uśmiechając się do córki.

Twarz pani Aaroe pokryła się rumieńcem. - Ależ mamo -

powiedziała, odchrząknęła i uśmiechnęła się do Blanche. - Z
tego, co mó-

background image

wił pani mąż wynika, że także państwo zostali zaproszeni na

bal maskowy do Rosenlowe?

Blanche kiwnęła głową. Dostali zaproszenie krótko po tym,

jak adwokat Hellestad powiadomił ich o śmierci Carla von
Wittenheima. - Tak, ale obawiam się, że nie znam nowego
właściciela posiadłości.

Rozpytywała tu i ówdzie, ale okazało się, że to adwokat

nowego właściciela postarał się o rozesłanie zaproszeń.

Pani Aaroe nachyliła się w stronę Blanche. -Tak właśnie, czy

pani także nie wydaje się to trochę dziwne?

Pani Schmidt najwyraźniej przysłuchiwała się rozmowie, bo

kiwnęła głową upijając z kieliszka łyk czerwonego wina.

- Rozmawiałam z wieloma moimi przyjaciółkami i wszystkie

zgodnie twierdzą to samo. Nikt nie wie na pewno, kim jest ten
William Radcliff Archer, ale zgodnie z moją wiedzą, nowy
dziedzic pochodzi z Anglii.

Pani Aaroe kiwnęła głową. - Może to dlatego poprosił

swojego adwokata o rozesłanie za-

background image

proszeń? Pan Meyer jest dobrze znany wśród mieszkańców

miasta.

Żona dyrektora pokiwała głową energicznie. - Słyszałam, że

bal maskowy ma odbyć się na cześć siostry dziedzica, panny
Victorii Archer.

Pani Aaroe kiwnęła głową. - Podobno jest przykuta do wózka

inwalidzkiego. Słyszałam, że jest bardzo chora.

Wiedziały dużo więcej niż Blanche, ale cieszyła się z tych

informacji. Dziwnie było być zaproszoną na bal, którego
gospodarzy się nie znało, dlatego dobrze było wiedzieć o nich
cokolwiek. Poza tym była pewna, że będzie to radosny i
przyjemny wieczór, upłynęło już wiele lat odkąd ostatnio była
na balu maskowym.

- Jakie kostiumy zamierzają sobie panie sprawić? - zapytała

Blanche. Sama spędziła całe przedpołudnie u panien
Slettemark, żeby zamówić suknię, która jej zdaniem byłaby
odpowiednia na bal kostiumowy.

Obie panie zaczęły żywiołowo opowiadać o kostiumach

swoich i swoich mężów. Blanche zerknęła na Alfa. On nie był
przesadnie zachwy-

background image

cony tym zaproszeniem. Po pierwsze w ogóle nie przepadał za

takimi imprezami, a po drugie zdecydowanie nie podobała mu
się myśl o założeniu maski i kostiumu.

Kiedy skończyli deser, pani Aaroe zaanonsowała koniec

posiłku. Wszystkie apetyty zostały już zaspokojone.

- W palarni zostanie panom zaserwowane coś mocniejszego -

dodała wstając.

Gdy wstali, dyrektor Schmidt dyskretnie odciągnął Blanche

na stronę. - Naturalnie nie mogłem poruszyć tego tematu przy
obiedzie, ale nie mogę nie zapytać, jak... - opuścił wzrok, za-
kaszlał w dłoń. - Jak poszło przekazanie pieniędzy? - zapytał
półgłosem.

Opowiedziała mu o torbach, które ich zdaniem musiały zostać

zamienione.

Dyrektor wpatrywał się w nią z niedowierzaniem. - A więc

szantażysta dostał jednak pieniądze?

Zwlekała chwilę z odpowiedzią. - Nie było naszym zamiarem

przekazanie mu ich.

Pan Schmidt pokręcił głową. - I nadal nie macie pojęcia, kim

on może być?

background image

Natychmiast pomyślała o zwiniętym kawałku papieru, który

znalazła tego wieczoru w szkatułce na biżuterię Helene
Augusty. - Nie - odpowiedziała patrząc w podłogę.

- A czy kontaktował się z wami potem? Zawahała się, nie

wiedziała, czy ma ochotę

opowiadać mu o karteczce i o zaginionym naszyjniku Helene

Augusty.

- Kontaktował się? - powtórzył dyrektor z niedowierzaniem w

głosie.

Kiwnęła głową, decydując się opowiedzieć o treści

wiadomości. Ciągle jeszcze czuła strach po jej przeczytaniu.

Pan Schmidt patrzył na nią z przerażeniem, gdy skończyła

opowiadać. - Gdybyś nawet oddała mi całe swoje bogactwo,
nie byłoby mi dość, Blanche - powtórzył po niej. Na jego czole
ukazały się głębokie zmarszczki. - Brzmi, jakby panią znał -
powiedział powoli.

Kiwnęła głową, właśnie to sprawiało, że czuła się tak

nieswojo. Tkwiło w tym coś jeszcze. Słowa zdawały się być
przesycone nienawiścią. - Zdaje się, że mało mu jest pienię-

background image

dzy, które dostał. Wydaje mi się, że chce jeszcze więcej.
Dyrektor popatrzył na nią, położył dłoń na jej ramieniu. -

Tego się właśnie obawiałem -powiedział ciężko.

Blanche podniosła na niego wzrok, nie rozumiała, co

dokładnie ma na myśli. - Co pan chce przez to powiedzieć?

- Już wcześniej bywałem zaangażowany w takie sprawy. Jeśli

zapłaci się raz, tym łotrom wydaje się, że mogą żądać coraz
więcej. I nie zaprzestają swoich szantaży.

Pomyślała o tym, co przed chwilą powiedział. - Może ma pan

rację - odpowiedziała, ale trapiło ją coś innego. - Ale on pisze,
że cały mój majątek to za mało - dodała. - Nie rozumiem, czego
innego może jeszcze chcieć.

Dyrektor Schmidt popatrzył na nią zamyślonym wzrokiem. -

Nie sądzę, by miała pani jakiś wybór, pani Bjerkely - zamilkł
na chwilę. - Uważam, że powinna pani wraz z mężem udać się
na policję.

Opuściła wzrok. Być może miał rację. Mimo

background image

wszystko szantażysta dostał się przecież do ich domu, do

pokoju Helene Augusty.

- Jest jeszcze jedna rzecz - ciągnął. - Zapytałem żony, czy wie,

co znaczy la quatrième feuille.

Blanche popatrzyła na niego, czekała, aż będzie mówił dalej.
- To oznacza czwarty listek - wyjaśnił.
Te słowa nie miały jej zdaniem zbyt wiele sensu. - Nie

rozumiem...

Dyrektor kiwnął głową powoli. - Wydaje mi się, że wiem, co

to znaczy. Trójlistną koniczynę interpretuje się czasem jako
roślinę reprezentującą Trójcę Świętą - wyjaśnił. - Boga Ojca,
Syna Bożego i Ducha Świętego - przerwał na chwilę, zdjął
okulary. - Czwarty listek ma reprezentować diabła - zakończył
powoli.

Zimny dreszcz przebiegł po plecach Blanche. - Diabła?

Uważa pan, że autor listu podpisuje się czterolistną
koniczynką, gdyż uważa siebie samego za diabła?

- Nie wiem. Może oznacza to coś innego. Tak czy inaczej,

sądzę, że powinniście pójść na policję - powiedział pan
Schmidt wycierając okulary.

background image

Blanche przysunęła się do Alfa. - O czym myślisz? - zapytała

cicho. Nie, żeby musiała pytać, wiedziała, nad czym się teraz
zastanawia. Powiedziała mu, iż dyrektor Schmidt uważa, że
powinni porozmawiać z policją. Alf potarł dłonią twarz i
westchnął ciężko.

- Wydaje mi się, że pan Schmidt ma rację, Blanche - odwrócił

się na bok, zaczął bawić się jej włosami. - Wiem, że się boisz,
ale on był tutaj, w naszym domu. Bóg raczy wiedzieć, na jaki
pomysł wpadnie następnym razem.

W żołądku ściskało ją na samą myśl o policji.
- Ale zapytają, dlaczego jesteśmy szantażowani
- zaprotestowała. Nie po raz pierwszy przeprowadzali tę

rozmowę i choć przerażało ją, że ktoś dostał się do ich domu,
jeszcze bardziej bała się na myśl o tym, co może się stać, gdy
stanie przed sądem.

Alf popatrzył na nią. - Myślę, że masz rację, Blanche. Nie

możemy kłamać policji. Musimy opowiedzieć wszystko tak,
jak było naprawdę

background image

pogłaskał ją po policzku. - Nie zrobiłaś nic złego, policja z

pewnością to zrozumie.

Ułożyła się na plecach, leżała wpatrując się w sufit. Alf mógł

mieć rację, ale może stać się też tak, że zostanie ukarana. Co z
nimi będzie, jeśli wyląduje w więzieniu? Zdecydowała się.

- Może da nam teraz spokój - powiedziała patrząc na Alfa. W

jego oczach widziała jednak powątpiewanie. - Myślę, że
powinniśmy poczekać i zobaczyć, jak się to wszystko ułoży.
Jeśli znów będzie próbował nas szantażować albo zrobi coś, co
nas wystraszy, skontaktujemy się z policją.

Alf uśmiechnął się do niej słabo, przyciągnął ją do siebie. -

Nikt nie wini cię za to, że się boisz.

Popatrzył jej w oczy. Właśnie to teraz czuła. Strach. Strach

przed tym, co mogłoby się stać, gdyby poszli na policję.

Usta Alfa miękko dotknęły jej ust, ciepło jego ciała

rozgrzewało ją. Poczuła rozlewające się w jej brzuchu
cudowne uczucie, które pojawiało się zawsze, gdy ją dotykał.

Na chwilę będzie mogła zapomnieć o wszystkich problemach.

background image

1 1

A n i ojciec, ani Ulrik nie wstali jeszcze, gdy schodziła do

kuchni. Służąca przygotowywała właśnie śniadanie.

Na widok Abelone dziewczyna dygnęła prędko, a jej policzki

zapłonęły rumieńcem. -Ogromnie mi przykro, że śniadanie nie
jest jeszcze gotowe - przeprosiła służąca.

Abelone uśmiechnęła się i pokręciła głową. -Nic nie szkodzi,

przyszłam ci pomóc. I tak nie mogłam spać.

Dziewczyna zerkała na nią z zaciekawieniem, gdy kroiła

chleb.

- Jak długo pracujesz tu już, u państwa Bjerregaard? - zapytała

Abelone wyciągając ze stojącej

background image

w rogu kuchni szafki kilka misek i talerzy. Chciała od czegoś

rozpocząć rozmowę, zanim przejdzie do tego, czym tak bardzo
się przejmowała.

Betsy pokręciła głową. - Od wiosny.
Abelone popatrzyła na nią. Może służąca wiedziała o czymś,

co mogłoby wyjaśnić powody, dla których Ellen trafiła do
szpitala dla obłąkanych? - Dobrze się tu czujesz? - zapytała
niby przypadkowo.

- O tak, proszę pani, miałam dużo szczęścia - odpowiedziała

dziewczyna z entuzjazmem. -Pani Bjerregaard jest taka miła!
Nigdy mnie nie łaja, choć na pewno miałaby czasem powody.

- Jakoś nie mogę uwierzyć w to, że mogłaby mieć

jakiekolwiek - odpowiedziała Abelone z uśmiechem. - Nie
słyszałam od mojej siostry nic poza pochwałami na temat
twojej pracy.

Służąca musiała być nieśmiałą osóbką, bo jej policzki

natychmiast nabrały koloru jeszcze głębszej czerwieni.

- Betsy - zaczęła Abelone odkładając na chwilę stosik talerzy.

- Chciałabym cię o coś zapytać.

background image

Służąca popatrzyła na nią ze zdziwieniem, ale pokiwała

głową. - Oczywiście, proszę pani.

Abelone usiadła, nie do końca wiedziała, w jaki sposób ma

zadać to pytanie. - Wiesz, że pani Bjerregaard jest w szpitalu
dla obłąkanych, prawda?

Służąca pokiwała głową ponuro, na jej twarzy natychmiast

odmalował się niepokój.

- Wiedziałaś, że jest chora?
Betsy wzięła w dłonie ścierkę i zaczęła ją nerwowo miętosić. -

Nie wiedziałam, że pani jest chora, pani Ladefoss -
odpowiedziała powoli.

Abelone przyglądała się jej uważnie, nie wiedziała, co

dziewczyna ma na myśli. - Co chcesz przez to powiedzieć?

Dziewczyna opuściła wzrok na podłogę. -Nie, myślałam... -

znów zerknęła na Abelone. -Myślałam, że wybiera się do
szpitala dla odpoczynku i spokoju.

- Czy to ci właśnie powiedziała?
Służąca kiwnęła głową. - Wie pani, to wszystko ją chyba

przerosło i wydaje mi się, że czekała na ten pobyt re... rekon...

background image

Abelone kiwnęła głową. - Pobyt rekonwalescencyjny.
Betsy kiwnęła głową. - Tak, to właśnie powiedziała.
Abelone zerknęła na sufit, słychać było, że pozostali

domownicy także już wstawali. -Czy były jakieś inne powody,
dla których chciała udać się do szpitala?

Dziewczyna nie odpowiedziała od razu, jednak coś

podpowiadało Abelone, że Betsy wie o czymś jeszcze. - Betsy?

Służąca nerwowo przestępowała z nogi na nogę. - Nie wiem,

czy powinnam pani o tym mówić, proszę pani, ale teraz wydaje
mi się, że to raczej pan Bjerregaard uważał, że powinna pójść
do szpitala, tak mu poradził lekarz - powiedziała dziewczyna,
ale zaraz pokręciła głową. - Nie, proszę zapomnieć o tym, co
powiedziałam. Czasem wyobrażam sobie i wmawiam różne
rzeczy.

Abelone wstała i podeszła do niej. - Wydaje mi się, że niczego

sobie nie wmawiasz, Betsy - powiedziała półgłosem. - Ale
dlaczego moja

background image

siostra powiedziała, że chciałaby trafić do szpitala dla

obłąkanych?

Służąca oparła się o ladę kuchenną, znów zaczęła nerwowo

bawić się ścierką. - Wie pani, to była ta sprawa z małą
dziewczynką.

Abelone kiwnęła głową. - Masz na myśli dziewczynkę, którą

Ellen widywała i słyszała?

Służąca kiwnęła głową, ale nic już więcej nie powiedziała.

Abelone zrozumiała, że niczego już z niej nie wydobędzie i
zabrała się za nakrywanie do stołu. Co się dzisiaj jeszcze
wydarzy? Czy będą mogli porozmawiać z Ellen? Ulrik po-
wiedział, że bardzo w to wątpi, nie pozwolono mu jej nawet
odwiedzić w godzinach wizyt.

- Pani Ladefoss?
Abelone odwróciła się z powrotem do Betsy nastawiającej

właśnie wodę na kawę. - Tak, Betsy?

Służąca podeszła krok bliżej. - Nie wiem, czy to ważne -

zaczęła niepewnie.

Abelone zmarszczyła czoło. - Co masz na myśli?
- Ta dziewczynka, którą pani Ellen czasem widuje i słyszy...

background image

-Tak?
Betsy opuściła wzrok, odsunęła za ucho opadający jej na

twarz kosmyk włosów. - Może to wcale nie są przywidzenia?

Abelone czekała aż dziewczyna powie coś jeszcze. - Myślisz,

że moja siostra sobie tego wcale nie wyobraża?

Dziewczyna popatrzyła na nią poważnie. -Wiele lat temu w

domu, który stał na tej działce, zginęła dziewczynka -
powiedziała cicho. - Służąca sąsiadów mi o tym opowiedziała -
podeszła krok bliżej Abelone. - Pan Skagen powiedział pani
Bjerregaard o tej dziewczynce - ciągnęła szeptem. - Zginęła w
pożarze i ludzie mówią, że od tamtej pory jej dusza nie może
zaznać spokoju.

Abelone nie wiedziała, co o tym sądzić, poza tym w tej samej

chwili usłyszała na schodach odgłos kroków ojca i Ulrika. -
Dziękuję, że mi o tym powiedziałaś - powiedziała szybko,
rozumiała, że dziewczyna obawia się, że Ulrik usłyszy ich
rozmowę.

Czy mogło tkwić w tym ziarno prawdy? Czy

background image

Ellen widziała i słyszała tę właśnie zmarłą dziewczynkę? Coś

nagle zamajaczyło w jej myślach, coś, co wydarzyło się tej
nocy, a czego nie potrafiła sobie do końca przypomnieć. Mała
dziewczynka... Nie, to tylko sny. Ale czy na pewno?

- Czy dobrze rozumiem, że nie pozwoli mi się pan spotkać z

moją własną córką?

Profesor Calmeyer wyraźnie zwlekał z odpowiedzią. - Nie

ująłbym tego w taki sposób, panie Gimle, rzekłbym raczej, że
chciałbym oszczędzić pani Bjerregaard tej wizyty w stanie, w
jakim się teraz znajduje.

Abelone popatrzyła na ojca, który mocno zacisnął zęby.

Nietrudno było dostrzec, że jest zły, ale przed tym właśnie
ostrzegał ich Ulrik. Profesor w szpitalu dla obłąkanych uważał,
że ich wizyta mogłaby rozstroić Ellen. Sama nie mogła tego
zrozumieć, może właśnie wizyta rodziny podziałałaby na nią
kojąco.

background image

Ulrik wstał, milczał, gdy rozmawiali z profesorem. -

Najlepsze, co możemy zrobić, to zaufać lekarzom - powiedział
do Aksela półgłosem. -Wiedzą, co jest najlepsze dla Ellen.

Profesor wstał za swoim wielkim biurkiem, zdjął okulary. -

Chciałbym pana poprosić, by zaufał pan decyzjom, które
podejmujemy tu, w szpitalu, panie Gimle - ściszył nieco głos.
-Oczywiście zrozumiał pan, z jakimi... z jakimi skłonnościami
pańska córka do nas trafiła.

Abelone widziała, że ojciec już szykował ostrą ripostę, ale

ostatecznie nic nie powiedział. Wiedział, do czego nawiązuje
profesor.

- To, czego teraz potrzebuje pańska córka, to odpoczynek i

spokój - wyjaśniał profesor Calmeyer. - Jednak, jak już
państwu mówiłem, poczyniła pewne postępy.

Ulrik kiwnął głową, uśmiechnął się, Abelone zwróciła jednak

uwagę na to, że jego oczy nadal były smutne. Wydawało się jej,
że bardzo tęskni za Ellen. - Najważniejsze, żeby wyzdrowiała,
prawda? - powiedział patrząc na Aksela, który wyglądał, jakby
chciał zaprotestować, ale za-

background image

miast tego kiwnął głową z wyraźnym zmęczeniem.
- Przypuszczam, że Ulrik ma rację.
Mężczyźni uścisnęli sobie dłonie i wszyscy w ciszy przeszli

przez wielki westybul i dalej, na dziedziniec.

Abelone odwróciła się i popatrzyła na monumentalny,

murowany gmach. Dziwnie było wyobrazić sobie, że jej siostra
znajduje się w środku. Może w którymś z pokoi w wieży?

Ojciec ujął ją pod ramię. - Najlepiej będzie, jak już stąd

pójdziemy, Abelone.

Po raz ostatni popatrzyła na kamienną wieżę i podążyła za

ojcem.

Musisz wyzdrowieć, Ellen i jak najszybciej wrócić do domu.
Z ciężkim sercem wsiadła do sań, zaraz potem odjechali.
Czuła się źle opuszczając Ellen.

background image

12

Ellen rozejrzała się po pokoju, żeby sprawdzić, czy na pewno

niczego w nim nie zostawiła. Jednak wszystkie rzeczy
osobiste, które pozwolono jej zachować, zapakowane były już
w drewnianą skrzynię przyniesioną przez pannę Marstrand.

- Czy jest pani gotowa, pani Bjerregaard? -zapytała

strażniczka cicho.

Ellen kiwnęła głową, choć czuła, że całe ciało jej sztywnieje.
Wyszła za panną Marstrand na korytarz, rzuciła ukradkowe

spojrzenie do wnętrza salonu. Siostra profesora Calmeyera już
się pojawiła, mignęła jej gdzieś już wcześniej. Szczupła, ele-
gancko ubrana kobieta siedziała w towarzystwie

background image

swojego brata, rozmawiali półgłosem. Ku jej zdziwieniu

siostra profesora była od niego dużo młodsza, nie mogła mieć
wiele więcej niż trzydzieści lat.

Panna Marstrand podeszła bliżej, popatrzyła w tę samą stronę.

- Musi pani w końcu zapamiętać to, co pani powiedziałam -
powiedziała cicho patrząc na Ellen. - Pójdziemy teraz na od-
dział B, musi mi pani obiecać, że nie będzie się pani
zachowywała tak, jak wczoraj - popatrzyła na nią przenikliwie.

Ellen nie potrafiła odpowiedzieć. W najśmielszych snach nie

przypuszczałaby, że to wszystko tak się potoczy. Nikt nie
powiedział jej, że będzie zdana na łaskę i niełaskę lekarzy,
sądziła, że przyjeżdża tu, żeby odnaleźć spokój i odpocząć.
Żeby znów potrafić być szczęśliwą.

A potem wydarzyło się to wszystko.
- Musimy już iść, pani Bjerregaard - ponagliła ją panna

Marstrand.

Ellen poszła za nią korytarzem, poczekała aż otworzy

zamknięte na klucz drzwi. Potem podążyły długim, ciemnym
przejściem zakończo-

background image

nym kolejnymi zamkniętymi drzwiami. Panna Marstrand

otworzyła je i nagle znalazły się w dużym, otwartym
pomieszczeniu wyglądającym prawie jak hol. Nic tutaj nie
przypominało oddziału, z którego właśnie przyszła - urzą-
dzonego przytulnie i miło. Tutaj ściany pomalowano na
jasnozielono, na podłogach nie było dywanów. Ellen
wydawało się, że to wielkie pomieszczenie musiało być
pokojem dziennym dla pacjentów, zauważyła, że siedzą przy
prostych stołach.

Poza tym w nozdrza uderzył ją obcy, ostry zapach, podobny

do zapachu w szpitalu, w którym niedawno leżał ojciec

Rozpoznała kobietę, która do niech podeszła. To pani

Lognvig, strażniczka, którą spotkała pierwszego dnia.

Stała i rozglądała się wokół, gdy panna Marstrand i pani

Lognvig rozmawiały cicho ze sobą. Nietrudno było się
zorientować, że pacjenci tutaj byli poważniej chorzy, choć
wszyscy zachowywali się spokojnie. Większość rozmawiała ze
sobą półgłosem, ale zauważyła także dwie ko-

background image

biety siedzące przy oknie. Obie miały rozczochrane włosy i

wpatrywały się w okno obojętnym wzrokiem. Jedna z nich
kołysała się przy tym w przód i w tył mamrocąc coś, czego
Ellen nie słyszała.

- Pani Bjerregaard?
Ellen wzdrygnęła się na dźwięk ostrego głosu pani Lognvig.
- Pokażę pani łóżko.
Ellen rzuciła szybkie spojrzenie na pannę Marstrand.

Wyglądała tak, jakby dręczyły ją wyrzuty sumienia, odeszła
patrząc w podłogę.

- Tędy - ponagliła ją pani Lognvig.
Ellen podążyła za nią bez słowa. Może nie będzie tu wcale tak

najgorzej, przekonywała samą siebie. Najgorsze było jednak
to, że już nie była panią swojego losu, to lekarze o wszystkim
decydowali. Teraz zaś podjęli decyzję, że trafi na ten właśnie
oddział. Czy Ulrik się o tym dowiedział? Nie wiedziała,
lekarze niewiele jej mówili. Jedyne, co ich interesowało, to czy
nadal miewa „te wizje", jak je nazywali. Nie miewała ich, ale
nawet gdyby się pojawiły, nigdy by im o tym

background image

nie powiedziała. Wtedy uważaliby, że nadal jest chora.
Najlepsze, co mogła teraz zrobić, to zastosować się do rad

panny Marstrand: zachowywać się spokojnie, nie protestować
nawet wtedy, gdy traktowano ją niesprawiedliwie i
przestrzegać regulaminu.

Pani Lognvig zatrzymała się w drzwiach, wyciągnęła rękę

przed siebie. - Tutaj jest pani łóżko, pani Bjerregaard. Pierwszy
rząd, trzecie łóżko od okna - powiedziała ostrym głosem. Ko-
bieta w niczym nie przypominała łagodnej, przyjaznej istoty,
jaką była panna Marstrand, Ellen zrozumiała to już dawno.

Zatrzymała się w progu. Miała spać tutaj

7

Było tu tyle łóżek,

że nie potrafiła ich nawet policzyć. Wydawało jej się, że musi
ich być przynajmniej około dwudziestu.

Powoli podeszła do łóżka, które miało być j ej. Za sobą

słyszała głos panny Lognvig rozmawiającej z inną strażniczką.

Ellen podeszła do okna, wyjrzała przez kraty na zewnątrz. Na

poprzednim oddziale nie było

background image

takich krat, ale cieszyła się, że może przynajmniej wyglądać

przez okno.

Serce zatrzymało się jej na chwilę, a wszystkie myśli nagle

odpłynęły z głowy, gdy jej spojrzenie padło na dziedziniec.

Abelone! I ojciec, i Ulrik!
Załomotała ręką w szklaną szybę. - Ojcze! Abelone!
Wiedziała, że jej nie usłyszą, widziała, jak sadowią się w

saniach.

Nie zdołała powstrzymać łez. Nie mogą teraz odjechać! Byli

tutaj, ale nie mogła nawet z nimi porozmawiać!

Jeszcze raz uderzyła dłonią w okno, ale w tej samej chwili

usłyszała za sobą nadbiegającą strażniczkę.

- Pani Bjerregaard! Pani Bjerregaard! - rozległ się ostry głos

pani Lognvig. W chwilę potem chwyciła Ellen za ramię i
odwróciła do siebie.

Ellen nie zdołała otrzeć łez na czas.
Pani Lognvig wpatrywała się w nią przez chwilę i wymieniła

spojrzenia z drugą strażniczką.

background image

-

Muszę natychmiast porozmawiać z profesorem

Calmeyerem. Nie możemy mieć tu pacjentów zachowujących
się w taki sposób. Musiało zajść jakieś nieporozumienie.

Ellen opadła na łóżko, cała się trzęsła.
Byli tu. Abelone, Ulrik i ojciec, ale odjechali.
Co im powiedział profesor Calmeyer, że tak po prostu

odjechali?

background image

1 3

Abelone podbiegła do Małego Erika siedzącego spokojnie na

kolanach Sofie. Ależ się za nim stęskniła!

Wzięła go na ręce i przycisnęła do siebie. - Ależ mama się za

tobą stęskniła - wymruczała mu do ucha i pocałowała w
policzek.

Usiadła, nie mogąc się doczekać opowieści o tym, co się

działo, gdy była w Kristianii. - Spał w nocy? - zapytała Sofie,
która w odpowiedzi uśmiechnęła się i pokiwała głową.

- Zasnął od razu, jak tylko go położyłam, jak zwykle. Spał aż

do rana.

- Płakał? - Abelone zdawała sobie sprawę,

background image

że jest trochę męcząca, ale musiała się upewnić, czy wszystko

poszło dobrze.

Sofie zawahała się przez chwilę. - Marudził trochę przed

jedzeniem dzisiaj rano, ale nie płakał.

Abelone popatrzyła na swojego syna, czuła radość i dumę z

tego, że tak dobrze sobie poradził bez niej. - Jesteś grzecznym
chłopcem, Mały Eriku - powiedziała cicho i pocałowała go
znów. Wydawało się jej, że już widać w chłopcu pewne cechy
jego ojca. Syn był spokojnym, zadowolonym dzieckiem,
rzadko krzyczał albo marudził. - Jesteś bardzo podobny do
swojego ojca.

Bera podeszła do nich i usiadła. - Wydaje mi się, że swoją

matkę też co nieco przypomina -uśmiechnęła się i upiła łyk
parującej kawy.

Sofie kiwnęła głową. - Ma twoje oczy, Abelone.
Popatrzyła na syna, który posłał jej promienny uśmiech. Sofie

miała rację, miał niebieskie oczy, ale ich wyraz... Miał oczy
Erika.

W tej samej chwili zauważyła też coś innego, coś, czego

wyczekiwała, ale nie dostrzegała aż do teraz.

background image

Wsunęła palec w jego maleńką buzię. Miała rację! - Coś mi

się wydaje, że wychodzi ci pierwszy ząbek! - wykrzyknęła.

Bera nachyliła się nad stołem, żeby lepiej widzieć. - Masz

chyba rację.

Abelone chwyciła syna za rączki, uścisnęła je. Jak ten czas

leci!

Nagle drzwi wejściowe otwarły się gwałtownie, do środka

wpadł zdyszany Anders. Stanął w drzwiach. - Gdzie jest
Aksel? Muszę natychmiast z nim porozmawiać.

Sofie poderwała się z miejsca - Jest na górze, mogę po niego

pójść.

Abelone czuła, że coś jest nie w porządku, Anders był bardzo

wzburzony. - Coś się stało?

Anders kiwnął głową i posłał jej ponure spojrzenie. - Wyjrzyj

przez okno.

Abelone wstała i podeszła do lady kuchennej. Na podwórzu

leżały jeden na drugim dwa zakrwawione lisy.

Odwróciła się do Andersa. - Zwierzęta wpadły w potrzaski?
Anders kiwnął głową, na schodach rozległ

background image

się odgłos pospiesznych kroków Aksela. - Tak się właśnie

stało - Anders odwrócił się do ojca. - Znalazłem w lesie
mnóstwo pułapek, w dwie z nich wpadły zwierzęta.

Twarz Aksela spochmurniała. - I co z nimi?
- Jednego lisa musiałem zastrzelić, drugi był już martwy.

Hilmar dowiedział się, że wiele osób widziało Aslaka
Sorensena w lasach Gimle.

Ojciec wybiegł do sieni. - Teraz dostanie od nas nauczkę raz

na zawsze! - wciągnął na grzbiet kurtkę. - Andersie, jedziesz ze
mną?

Anders podążył za nim. - Oczywiście.
Abelone miała krzyknąć do nich, żeby byli ostrożni, ale obaj

wybiegli już z domu na dziedziniec i tyle ich widziała. Cicho
zamknęła za nimi drzwi i wróciła do kuchni.

- Mam nadzieję, że nie narobią głupstw - powiedziała Bera

cicho. Stała przy ladzie kuchennej i patrzyła na odjeżdżających
mężczyzn.

Sofie stanęła obok Bery. - Matka słyszała, że ten człowiek

mieszkający w lesie był wcześniej karany.

Bera popatrzyła na Sofie, w jej oczach spoglą-

background image

dających na nią z miłej, pomarszczonej twarzy odmalował się

niepokój. - A co zrobił?

Sofie odwróciła się do Abelone. - Chodzą słuchy, że

zamordował kogoś w Szwecji.

Abelone wycierała nos Małego Erika. Czy to, co mówiła

Sofie mogło być prawdą? Nie była pewna, ale wiedziała, że
należy

być

ostrożnym

z

przekazywaniem

dalej

niesprawdzonych pogłosek. Nie wszystkie plotki krążące po
wsi były prawdziwe.

Wiedziała, co teraz wygadują o niej.

background image

14

Blanche patrzyła na Alfa z ekscytacją, gdy ramię w ramię

kroczyli po szerokich schodach prowadzących do wnętrza
posiadłości Rosenlowe. Dwóch lokajów otworzyło przed nimi
wysokie, dwuskrzydłowe drzwi i ze środka uderzył w nich
gwar głosów rozbawionych ludzi.

Wielki hol wypełniony był po brzegi gośćmi ubranymi w

strojne kostiumy i mieniące się kolorami maski. Zauważyła, że
drzwi do sali balowej nie były jeszcze otwarte, ale z balkonu
umieszczonego na półpiętrze zabawiał gości kwartet
muzyczny.

Popatrzyła na Alfa, ścisnęła go za ramię.

background image

Dziwnie było widzieć go w stroju stylizowanym na

osiemnastowieczny i w podobnej masce. -Ależ się cieszę! -
powiedziała radośnie, próbując poprawić nieco jego
nienajlepszy humor.

Alf nie odpowiedział. Zapytał ją wcześniej, czy mógłby

przynajmniej przyjść bez maski, ale zaprotestowała.
Zaproszono ich na bal maskowy, więc powinni pójść w
maskach. Poza tym nieczęsto bywali zapraszani na tak wielkie
bale. Była pewna, że wszystko ułoży się znakomicie, jeśli tylko
Alf przestanie się denerwować swoim kostiumem. Wszyscy
inni także przecież byli przebrani.

Nie potrafiła rozpoznać nikogo. Wszyscy ukryli swoje twarze

pod maskami.

- Mam nadzieję, że znajdziemy jakichś znajomych -

wyszeptał Alf. Zmierzali właśnie do najbliższej grupki.

Blanche rozglądała się wokół, kiwała głową pozdrawiając

pozostałych gości i uśmiechała się, ale jak dotąd nikogo nie
rozpoznała. Dopiero o dwunastej mieli zdjąć maski.

- Na pewno rozpoznam przynajmniej żonę

background image

dyrektora banku i panią Aaroe, pokazały mi swoje suknie i

maski - odpowiedziała rozkładając wachlarz.

Zauważyła, że ich maski były bardzo proste w porównaniu z

wieloma innymi. Maska Alfa była granatowa, ozdobiona
wzorem w odcieniach błękitu i perłowej szarości, a jej
szmaragdowozielona i na bokach upiększona kilkoma
błyszczącymi paciorkami ze szkła. Dodatkowo na głowie
miała dość wyszukaną, pudrowaną białą perukę. Jej suknia
także była przepyszna, choć Blanche uważała, że
osiemnastowieczna moda była nieco zbyt krzykliwa ze swoimi
głębokimi dekoltami i wszystkimi tymi zakładkami i
marszczeniami. Współczesna moda była jej zdaniem dużo
bardziej stonowana i elegancka.

Podszedł do nich lokaj niosący kieliszki szampana na srebrnej

tacy.

Blanche upiła łyk musującego napoju. Chyba naprawdę

będzie potrzebowała czegoś, co trochę ją rozluźni, zanim
poczuje się tu naprawdę swobodnie.

Ulżyło jej bardzo, gdy zobaczyła zmierzają-

background image

ce w ich kierunku dwie kobiety. Rozpoznała panią Aaroe i jej

słusznej postury matkę. Miały dość podobne suknie, ale w
różnych kolorach. Suknia pani Aaroe była koloru nieba, a
kreacja jej matki w kolorze liści lipy Obie suknie miały wysoki
stan, ich właścicielki powiedziały Blanche, że inspirowane są
modą antyczną. W ten sposób udało się także nieco
zamaskować odmienny stan pani Aaroe.

- To pani, pani Bjerkely, prawda? - wydyszała pani Schmidt

zza maski.

Blanche kiwnęła głową, uśmiechnęła się. -Muszę paniom

przyznać rację - uśmiechnęła się.

- Jaką piękną ma pani suknię! - wykrzyknęła pani Aaroe.

Blanche zauważyła jak jej spojrzenie prześlizguje się z
podziwem po jej kreacji.

- Pani także - zrewanżowała się Blanche. Pani Aaroe

prezentowała się bardzo korzystnie, błękitna suknia sprawiała,
że wyglądała młodziej, do twarzy było jej też z wysoko
upiętymi włosami.

- Otwierają drzwi do sali balowej - powiedziała pani Schmidt

z radością w głosie.

background image

Blanche zerknęła na Alfa, upiła kolejny łyk szampana z

kieliszka. Nadal nie wyglądał na zachwyconego.

W przeciwieństwie do niej najbardziej cieszyła go

perspektywa zakończenia balu.

- Życzyłaby pani sobie może nieco się posilić, pani Bjerkely?

Dyrektor Schmidt podał Blanche ramię. Przed chwilą tańczyli,
był teraz zdyszany i zaczerwieniony z wysiłku.

Kiwnęła głową, wsunęła dłoń pod jego ramię. - Bardzo

chętnie, panie Schmidt.

Pomimo tego, co wydarzyło się w loży, ciągle bardzo lubiła

towarzystwo dyrektora banku. Wyglądał na autentycznie
przejętego szantażem, choć czuła, że coś jednak ukrywa.
Musiał istnieć powód, dla którego on i pozostali bracia w loży
obawiali się tego, czego dowiedziała się o śmierci
poprzedniego wielkiego mistrza. Co ukrywali? Mimo
wszystko miała pana Schmidta za prawego człowieka i
wydawało jej się, że ma

background image

wyrzuty sumienia z powodu nieprzyjemności, na które

naraziły ją działania loży.

Wzięła szklany talerzyk i nałożyła sobie na niego trochę

czekolady i owoców ułożonych w piramidę na wielkim
półmisku.

- Panie Schmidt?
Blanche nie zauważyła wcześniej zbliżającego się do nich

mężczyzny. Był wysoki, ubrany w długą, czarną pelerynę z
wysoką stójką. Peleryna podszyta była jedwabiem w tym
samym czerwonym kolorze, co noszona przez niego maska.
Czarne włosy zaczesał gładko do tyłu. Wyglądał jak jakiś
pradawny książę albo hrabia.

Na chwilę jej wzrok skrzyżował się ze spojrzeniem zza maski.

Ciemne, błyszczące oczy taksowały ją uważnie.

- Czy to pan? - wykrzyknął pan Schmidt, najwyraźniej nie

rozpoznał mężczyzny od razu.

- Czy mogę z panem porozmawiać? - zapytał nieznajomy.

Blanche zauważyła, że do tej pory cały czas patrzył na nią,
dopiero teraz jego spojrzenie spoczęło na dyrektorze banku.

background image

- Czy zechce pani na chwilę wybaczyć? - zapytał pan

Schmidt, zwracając się do niej.

Kiwnęła głową. - Oczywiście. Stała i patrzyła za

oddalającymi się mężczyznami. Czy skądś ją znał, skoro tak się
w nią wpatrywał? Nie miała pojęcia, kim mógłby być.

Spróbowała rozpływającej się w ustach czekolady.

Wydawało się jej, że to najlepsza czekolada, jakiej w życiu
próbowała. Ugryzła kolejny kęs, ale tylko upewniła się w
swoim pierwszym wrażeniu. Czekolada miała lekki posmak
mięty.

- Jest cudowna, nieprawdaż?
Blanche odwróciła się do kobiety, która stanęła obok niej.

Wydawało się jej, że rozpoznaje ten głos, ale jednak nie była
całkiem pewna.

Kobieta uniosła kieliszek z ponczem i nachyliła się lekko do

niej. - Powinnaś spróbować ponczu pomarańczowego, jest
przepyszny.

Miała rację. To była Ingvarda, matka Erika. Rozmawiała z nią

wielokrotnie tej jesieni, pracowała teraz w mieście w jednej z
manufaktur. Gdy sprzedano Ladefoss, przeniosła się do miasta,
gdzie mieszkała teraz razem z Olem. Z tego,

background image

co Blanche zrozumiała, Ingvarda polubiła swoje nowe życie.

Śmierć Erika była dla niej dużym ciosem, ale Blanche czuła, że
podobało się jej mieszkanie w mieście, gdzie z czasem zaczęła
mieć wielu znajomych. Blanche słyszała, że Ingvarda jest
bardzo towarzyską osobą, lubi przyjęcia i przeróżne
przedsięwzięcia społeczne. Być może życie w Ladefoss nigdy
nie było dla niej odpowiednie. Abelone wspominała w każdym
razie, że noga jej teściowej nigdy nie stanęła w oborze,
Ingvar-da nie imała się także żadnej pracy w gospodarstwie,
poza pielęgnacją ogrodu i gotowaniem.

- Ależ masz prześliczny kostium! - wykrzyknęła Blanche z

podziwem. Dobrze pamiętała Ingvardę z dzieciństwa, gdy
latem pomieszkiwała w Gimle u swoich kuzynek. Matka Erika
zawsze ubierała się w kosztowne, eleganckie stroje i niejedna
osoba w okolicy pozwalała sobie na kąśliwe uwagi, że nosi się
zbyt wielkopańsko jak na wiejską kobietę. Suknia, którą miała
na sobie dzisiejszego wieczoru także była cudowna. Mogła być
ostatnim krzykiem mody jakieś pół wieku wcześniej - z dużą,
białą spódnicą na kryno-

background image

linie uszytą z cienkiego jak gaza materiału gęsto upstrzonego

drobnymi, różowymi kwiatuszkami i z odkrytymi ramionami.
Blanche domyślała się, że niejeden mężczyzna tego wieczoru
będzie wpatrywał się w kuszące zagłębienie jej dekoltu.
Brązowe włosy skręcone w drobne spiralki upięła przy uszach
kwiatami.

Ingvarda była wdową, lecz Blanche przypuszczała, że

chciałaby ponownie wyjść za mąż. Dochodziły ją słuchy, że
wielu nieżonatych mężczyzn i wdowców smaliło już do niej
cholewki, jednak bez powodzenia.

- Trzeba przyznać, że nowemu właścicielowi Rosenlowe nie

zabrakło rozmachu w organizacji balu, na który nas zaproszono
- powiedziała Ingvarda i postarała się o kieliszek ponczu po-
marańczowego dla Blanche.

Blanche kiwnęła głową. - Spotkałaś go?
Nie miała pojęcia, kim mógłby być nowy dziedzic.

Prawdopodobnie widziała go dzisiejszego wieczoru na
parkiecie, ale trudno było jej stwierdzić, który z tańczących
dżentelmenów mógł nim być.

background image

Ingvarda pokręciła głową. - Nie i nikt inny, z kim

rozmawiałam także nie wie, kim jest.

Podeszła krok bliżej Blanche, kiwnęła głową w stronę sali

balowej, gdzie w oddali majaczyła sylwetka młodej
dziewczyny na wózku inwalidzkim. Blanche widziała ją już
wcześniej tego wieczoru i przypuszczała, że to siostra
dziedzica.

- To panna Victoria Archer - wyjaśniła Ingvarda cicho. - Bal

wydano na jej cześć. Najwidoczniej życzyła sobie balu
maskowego jako prezentu na urodziny.

Blanche spojrzała na dziewczynę. Jej twarz ukryta była za

maską, ale widziała, że się uśmiecha. - Czy dobrze słyszałam,
że jest poważnie chora?

Ingvarda kiwnęła głową. - Ma problem z mięśniami.

Powiadają, że słabnie z każdym mijającym dniem i że po balu
ma się udać do Szwajcarii. Jej rodzina ma nadzieję, że pewien
sławny lekarz będzie mógł jej pomóc.

Teraz Blanche zauważyła, że dziewczyna jest przeraźliwie

chuda, nawet jej suknia z długimi,

background image

bufiastymi rękawami i sutą spódnicą nie mogła tego

zamaskować. Jej twarz wydawała się bardzo wąska, ramiona
opadały lekko. Widać było też, że jej złote włosy są cienkie i
rzadkie, choć ułożono je w eleganckie loki i gustownie upięto.
Ciągle wpatrywała się w roztańczone pary.

- Na pewno sama miałaby ochotę zatańczyć
- powiedziała Blanche cicho, myśl o tym, że ta młoda

dziewczyna życzyła sobie wydać bal, mimo że sama nie mogła
się poruszyć, zabolała ją.

Orkiestra zagrała żwawą polkę i Blanche zauważyła, że wielu

gości zdecydowało się zrobić sobie przerwę. Była wśród nich
pani Schmidt, także Alf podszedł do niej, wracał właśnie z
przeznaczonego dla panów salonu, w którym przebywał przez
większość wieczoru. Tańczył z nią co prawda kilka razy, ale
miała nadzieję, że dotrzyma jej towarzystwa także przez resztę
wieczoru, mimo że bal nudził go śmiertelnie.

- Pani Bjerkely, czy widziała pani moją córkę?
- zapytała pani Schmidt rozglądając się wokół.

background image

Blanche pokręciła głową. - Nie widziałam jej już od dłuższej

chwili, wydaje mi się, że poszła na górę.

- Może musiała się odświeżyć - odpowiedziała pani Schmidt,

częstując się czekoladą. - Nie jest jej łatwo w błogosławionym
stanie -wyszeptała wkładając czekoladę do ust. - Często nagle
zaczyna źle się czuć, ale bardzo nie chciała przegapić balu
maskowego.

Blanche nieodmiennie zdumiewało, że matka i córka mogą

być tak różne, zarówno z wyglądu, jak i z usposobienia. Pani
Schmidt, w przeciwieństwie do córki, była bardzo otwarta i
towarzyska, często się też śmiała.

- Może poczuje się lepiej w ostatnich miesiącach ciąży -

odpowiedziała Blanche.

Pani Schmidt kiwnęła głową. - Naprawdę mam taką nadzieję.

To ciągłe chorowanie wysysa z niej wszystkie siły - widoczne
spod maski kąciki jej ust rozciągnęły się w uśmiechu. - Pójdę
na górę i spróbuję jej poszukać. Zbliża się już północ.

Alf przysunął się do Blanche i stanął za jej

background image

plecami, słyszała jego cichy śmiech. - Uważam, że jest pani

bardzo odważnie ubrana dzisiejszego wieczoru, pani Bjerkely -
wymamrotał w jej kark. Jego gorący oddech przyprawiał ją o
przyjemny dreszcz.

Odwróciła się do niego, przysłoniła wachlarzem swój głęboki

dekolt. Alf miał rację, w innych okolicznościach nigdy nie
założyłaby takiej sukni. - Czy jest pan może zazdrosny? - od-
powiedziała uśmiechając się szelmowsko. Lubiła się z nim
droczyć.

Alf ujął ją za ramię, podszedł krok bliżej. -Okropnie, proszę

pani.

Orkiestra skończyła grać polkę i zaczęła spokojną sicilianę.
Alf skłonił się przed nią lekko. - Czy uczyni mi pani ten honor

i zatańczy ze mną?

Blanche złożyła wachlarz i dygnęła unosząc spódnice. - Z

przyjemnością.

Maniery Alfa jednocześnie bawiły ją i napawały dumą.
Wcale nie było takie oczywiste, że ktoś urodzony w rodzinie

ubogiego dzierżawcy będzie

background image

potrafił niepostrzeżenie wślizgnąć się w takie towarzystwo.
Blanche zerknęła na pozłacany zegar ścienny. - Za chwilę

wybije dwunasta - powiedziała do Alfa.

Pokiwał głową. - Cieszę się niezmiernie na zdjęcie tej maski,

duszno mi pod nią.

Zgadzała się z nim, poza tym była podekscytowana, że będzie

mogła zobaczyć twarze kryjące się za maskami. W ciągu
wieczoru rozpoznała wielu gości, ale była pewna, że czekają
ich jakieś niespodzianki.

- Pani Bjerkely?
Odwróciła się do kobiety, która ją zawołała. Gorączkowo

usiłowała przypomnieć sobie, skąd może znać tę wysoką damę,
ale nie miała pojęcia, kim jest. Lecz głos... Powinna była go
rozpoznać, jest tak charakterystyczny. Jasny, niemal kruchy.

- Pani Bjerkely, czy będzie pani taka uprzej-

background image

ma i pójdzie ze mną? - uszminkowane czerwone usta

poruszały się miękko poniżej fioletowo-srebrnej maski.
Kostium nieznajomej robił duże wrażenie. Suknia koloru
śmietanki ułożona była na nadzwyczaj rozłożystej krynolinie i
ozdobiona całą masą zakładek i haftów. Na ramiona kobieta
zarzuciła cienki jak pajęczyna szal z naszytymi drobnymi,
jasnozielonymi kwiatuszkami z jedwabiu.

Blanche nie miała pojęcia, kim ta osoba mogła być, nie

zwróciła też na nią uwagi wcześniej tego wieczora.

- Chodzi o panią Aaroe - wyjaśniła kobieta szeptem. - Nie

czuje się najlepiej.

Blanche poczuła ukłucie niepokoju. - Pani Aaroe?
Kobieta kiwnęła głową, dotknęła swojej maski dłonią ukrytą

w długiej rękawiczce. - Pytała o panią.

Blanche odwróciła się do Alfa, do którego chyba nie dotarła

treść ich rozmowy, stał pogrążony w konwersacji z mężczyzną
przebranym za kardynała. - Zaraz wracam - przeprosiła.

background image

Kobieta poprowadziła ją przez westybul, poruszała się niemal

biegiem. Blanche widziała, jak matka pani Aaroe szła na górę,
ale od tamtego czasu nie widziała żadnej z nich. Być może
udział w balu maskowym okazał się zbyt wielkim wysiłkiem
dla ciężarnej kobiety? Może powinna była dzisiejszego
wieczoru zostać w domu, choć jej czas miał nadejść dopiero za
kilka miesięcy?

Blanche westchnęła wdrapując się po szerokich, pokrytych

dywanem schodach na pierwsze piętro. A jeśli pani Aaroe
zagraża utrata dziecka? W takim wypadku nie byłaby najlepszą
osobą do pomocy, nie miała na ten temat pojęcia. Co prawda
sama urodziła dziecko, ale o porodach wiedziała niewiele.

Miała nadzieję, że jeśli zajdzie taka potrzeba, wśród gości

znajdzie się lekarz. Kobieta szybkim krokiem sunęła przez
korytarz, by zatrzymać się przy jednych z ostatnich drzwi. Tam
zaczekała na Blanche.

- Pani Aaroe leży w tym pokoju - wyjaśniła szeptem.
Blanche nie rozumiała, dlaczego szepcze.

background image

I kim jest nieznajoma? Nadal nie potrafiła odgadnąć jej

tożsamości. Może to jedna z przyjaciółek pani Aaroe.

Kobieta uchyliła drzwi, zajrzała do środka i odwróciła się do

Blanche. - Leży i odpoczywa - wyszeptała.

Oczy Blanche napotkały jej spojrzenie zza maski. Dlaczego

jej nie zdjęła? Były przecież same, a pani Aaroe słabowała.

Nieznajoma otworzyła drzwi, Blanche przekroczyła próg.

Zdezorientowana rozglądała się po słabo oświetlonym
buduarze.

Nigdzie nie widać było pani Aaroe.
Nagle ktoś mocno popchnął ją w plecy, aż potykając się

wpadła w głąb pomieszczenia.

Przetoczyła się przez nią fala gniewu, zrobiło się jej gorąco,

coś sprawiło, że odwróciła się w mgnieniu oka, lecz było już za
późno.

Rzuciła się do drzwi, szarpnęła, ale na próżno.
Gotowała się z wściekłości. Co to miało znaczyć?
Próbowała oddychać spokojnie, ale była bardziej

rozgniewana niż przestraszona.

background image

Szybko rozejrzała się po malutkim pokoiku. Stojąca na

stoliku pod oknem lampa naftowa rzucała na ściany ciepłe,
złote światło. Pod dłuższą ścianą stał długi szezlong w kolorze
pudrowego różu, naprzeciwko niego znajdowały się drugie
drzwi. Jej uwagę przyciągnęło jednak coś innego.

Toaletka.
Ciarki przeszły jej po plecach, gdy dostrzegła, co tam leży.
Podeszła powoli do wytwornego mebla. Zatrzymała się.
Przesunęła palcami po mosiężnym zapięciu welwetowej

torby. Ostrożnie chwyciła ją, zajrzała do środka.

Serce stanęło jej na chwilę. Na dnie torby leżał zwitek

banknotów. Nie musiała ich przeliczać. Wiedziała, że to 3000
koron.

Jeszcze raz zajrzała do wnętrza, jej palce dotknęły czegoś,

gdy wyjmowała pieniądze. Wsunęła rękę głębiej, wyciągnęła
to.

Wisiorek z perłą.

background image

Blanche szarpnęła za drzwi na drugiej, dłuższej ścianie.

Prowadziły do sypialni sąsiadującej z buduarem. Bez wahania
rzuciła się do drugich drzwi w sypialni, miała nadzieję, że będą
otwarte i że prowadzą na korytarz.

Drzwi otworzyły się, wybiegła na korytarz, rozejrzała się

wokół. Ani żywej duszy. Z dołu dobiegały jej dźwięki muzyki
granej przez orkiestrę i gwar podekscytowanych nadchodzącą
północą głosów.

Serce waliło jej jak oszalałe, gdy biegła przez korytarz.

Otwierała po drodze niektóre drzwi, ale było tak, jak
przypuszczała.

Tajemnicza kobieta, która zwabiła ją do buduaru, zniknęła.
Zwolniła, stała i bezradnie rozglądała się wokół.
Kim była ta kobieta? Czyżby znała szantażystę i chciała, by

Blanche odzyskała swoje pieniądze?

Setki myśli kłębiły się w jej głowie. Coś nie

background image

dawało jej spokoju. Gdybyś nawet oddała mi całe swoje

bogactwo, nie byłoby mi dość, Blanche.

Nagle i niepostrzeżenie ogarnął ją niepokój i sprawił, że na

przemian robiło się jej zimno i gorąco. Obawiała się, że
szantażysta ciągle żądać będzie więcej pieniędzy, choć
przyznał, że tak czy inaczej ich nie wystarczy.

Teraz wydawało jej się, że dotarło do niej właściwe znaczenie

tych słów. On nie chciał pieniędzy, chciał czegoś innego. To
dlatego jego słowa wydały się jej tak przepełnione nienawiścią.
Miały ukryty sens.

Otarła dłonią czoło, czuła, że drży. Było coś jeszcze, na co z

początku nie zwróciła uwagi, ale co teraz dokładnie potrafiła
odtworzyć w pamięci. Drobne, jasnozielone kwiatki na szalu
kobiety nie były kwiatami.

Były czterolistnymi koniczynkami.
Chwyciła się za głowę, zakryła twarz dłońmi.
Cały czas sądziła, że osoba, która pisała do niej listy, jest

mężczyzną.

Nie była nim. Właśnie ją spotkała.
La quatrième feuille okazała się być kobietą.

background image

15

Ostatnie rozbłyski światła kończącego się właśnie dnia kładły

się nad wierzchołkami drzew, gdy Aksel i Anders zajechali pod
chatę z bali. Z małego, złożonego z czterech szybek okienka
chaty biło słabe światło lampy.

- Jest w domu - stwierdził Aksel, zsiadł z Rimfakse i

poprowadził konia do drzewa, do którego go przywiązał.

Gdy Anders przyszedł do domu z dwoma martwymi lisami,

jego pierwszą myślą było, że muszą natychmiast powstrzymać
kłusownika grasującego w lesie. Anders był tego samego
zdania. Jednak teraz, kiedy już tu dojechali, po-

background image

czuł ukłucie niepewności. Mężczyzna mieszkający tutaj nie

należał do najsympatyczniejszych, a poza tym z tego, co
słyszeli, miał nawet na swoim sumieniu zabójstwo popełnione
w Szwecji. Trudno było odgadnąć, czego jeszcze można się po
takim człowieku spodziewać.

Ale jakie właściwie miał podstawy, by oskarżać go o

kłusownictwo? Nikt nigdy nie przyłapał Sorensena na
zastawianiu pułapek, choć Hilmar przyznał, że wielokrotnie
widywał go w lasach należących do Gimle.

Z drugiej strony - cóż on mógł mieć do roboty na cudzych

terenach? Anders przywiązał swojego konia i podszedł do
Aksela. - Widzisz?

- zapytał wskazując głową na chatę.
Przy drzwiach wisiało całkiem sporo skór i futer, w

niektórych z nich Aksel rozpoznawał futra kun.

- Nie było ich tu ostatnio.
- Hilmar powiedział mi, że Sorensena zarabia na tych skórach

całkiem spore pieniądze

- odpowiedział Aksel cicho, czuł, jak narasta w nim gniew.

background image

Zatrzymali się, gdy od strony chaty dobiegło ich szczekanie

psa.

- Ten kundel musiał nas usłyszeć - wyszeptał Aksel zerkając

na Andersa. Dlaczego się uśmiechał?

- Widywałem tego psa bardzo często, gdy szukałem sideł -

odpowiedział Anders. - Nie jest groźny.

Aksel nie odpowiedział. W każdym razie pies wydawał się

być zły.

W tej samej chwili drzwi chaty otworzyły się, kudłata bestia

wyślizgnęła się ze środka i zaczęła biec w ich stronę głośno
ujadając.

- Shep, chodź tu!
Aksel cofnął się o krok, zobaczył, że pies zwalnia, choć

niechętnie. Wyraźnie miał ochotę pobiec dalej.

- Shep! - Aksel słyszał irytację w głosie właściciela. Pies

opuścił głowę, położył uszy po sobie i z podkulonym ogonem
zawrócił w stronę domu.

- Leżeć - zakomenderował właściciel. Akselowi ulżyło, gdy

zobaczył, że pies usłuchał.

background image

Mimo wszystko nie ufał mu do końca, widział w jego oczach,

że nadal ma ochotę rzucić się na nich.

Mężczyzna zamknął za sobą drzwi i zaplótłszy ramiona na

piersi stanął przed progiem. Milczał. Jego twarz przybrała
wrogi wyraz, ciemne oczy wpatrywały się w nich przenikliwie
spod opadającej na czoło rozczochranej czupryny.

- Dobry wieczór, panie Sorensen - zaczął Aksel postępując

krok do przodu. Zdecydował się nie zwracać uwagi na psa.
Mężczyzna nie odpowiedział, nie dał nawet po sobie poznać,
że usłyszał powitanie Aksela.

Aksel czuł, że irytacja zaczyna wsączać się w każdy

zakamarek jego ciała. Było w tym człowieku coś, co go
drażniło. Poza tym dawał im bardzo jasno do zrozumienia, że
nie przepada za odwiedzinami. Szczerze go to dziwiło, zwykle
pracujący w lesie mężczyźni lubili, gdy ktoś wpadał z wizytą i
przerywał rutynę długich, spędzanych w samotności,
wypełnionych pracą dni.

- Przepraszamy, jeśli przeszkodziliśmy

background image

spróbował znów Aksel, zdecydował się postępować

ostrożnie.

Mężczyzna splunął na ziemię. - Aha, już w to wierzę! Wiem,

dlaczego tu przyjechaliście

- huknął patrząc na Andersa. - Ostatnimi czasy nieraz

widywałem chłopaka w lesie, wiem, że uważa pan, że to ja
zastawiam sidła w pańskich lasach.

Po raz pierwszy ten mężczyzna odezwał się do Aksela w taki

sposób. Aksel postąpił krok do przodu, ujął się pod boki.
Kątem oka zauważył, że pies wstaje. - Cóż, a czy nie mam
racji?

- zapytał podniesionym głosem. Sorensen popatrzył na niego

spod zmrużonych powiek. - Bardzo by pan chciał, żeby tak
było, prawda? - zapytał. - Bardzo by pan chciał mieć rację?

- Tak czy inaczej nie zamierza się pan do niczego przyznać,

prawda? - odciął się Aksel patrząc swojemu rozmówcy w oczy.
Widać było, że się rozzłościł. Stał przez chwilę patrząc na
Aksela, po czym powoli podszedł do niego. -Musze
powiedzieć, że jest pan dość bezczelny,

background image

panie Gimle - powiedział cicho, z groźbą w głosie. Stał już tuż

przed Akselem. Mężczyźni mierzyli się morderczym
wzrokiem, byli mniej więcej podobnego wzrostu.

- Czy wolno zapytać, na podstawie jakich dowodów

podejrzewa mnie pan o coś takiego?

Aksel nie pozwolił sobie na to, by ugiąć się pod jego

wzrokiem. - Powiedziano mi, że wiele razy był pan widywany
w lasach należących do Gimle.

- I to miałoby oznaczać, że jestem kłusownikiem? - Sorensen

znów splunął na ziemię.

- No cóż, może w takim razie wyjaśni mi pan, co pan robił na

moich terenach.

Mężczyzna roześmiał się cicho, sucho. - Czy odmawia mi pan

prawa korzystania z biegnącej przez pański las drogi? W takim
razie wydaje mi się, że właściciel Rosenlowe miałby panuj to i
owo do powiedzenia. Z tego, co wiem, także korzysta pan z
jego dróg. Aksel wpatrywał się w niego. - Grozi mi pani
Sorensen wzruszył ramionami z nieprzyjemnym uśmiechem -
Nie wiem, kto tu komu gro-

background image

zi, panie Gimle? - zerknął na Andersa. - Przychodzicie tu obaj

po zachodzie słońca i próbujecie mnie zmusić, żebym przyznał
się, że to ja zastawiam sidła w lasach Gimle - znów popatrzył
na Aksela. - Nie muszę chyba dodawać, że nie mam nic więcej
do powiedzenia.

Mężczyzna odwrócił się od nich i zamierzał odejść. Aksel

ruszył za nim, żeby go zatrzymać, lecz w tej samej chwili
przyskoczył ku niemu pies. Jego łapy oparły się o biodra
Aksela.

- Proszę zabrać ode mnie tego kundla! - zawołał Aksel

strząsając z siebie psa.

- Nie ugryzie pana! - wybuchnął zdenerwowany Sorensen.

Pies znów skoczył.

- Shep, uspokój się!
Tym razem Aksel mocniej odepchnął psa, zwierzę upadło na

plecy i zaczęło skamleć.

W jednej chwili mężczyzna znalazł się przy nim. Zorientował

się dopiero wtedy, gdy poczuł uderzenie w pierś.

- Powiedziałem przecież, że pana nie ugryzie! Aksel cofnął

się próbując złapać równowagę.

- Już panu w to uwierzę!

background image

Sorensen złapał Aksela za poły kurtki i przyciągnął do siebie.

Akselowi nie bardzo podobał się widok jego rozwścieczonej
twarzy z tak niewielkiej odległości - miarka się przebrała.

Chwycił mężczyznę za kołnierz i próbował odciągnąć od

siebie, ale jego przeciwnik był silniejszy niż przypuszczał. W
tej samej chwili rozległo się ujadanie psa, który zaczął biegać
wokół nich.

- Zaraz! - Anders wciskał się między nich, próbując ich

rozdzielić. - Koniec!

Aksel ani myślał puścić tego łotra, który właśnie wpatrywał

się z niego z wściekłością i próbował obalić na ziemię.

Anders jeszcze raz wszedł pomiędzy mocujących się

mężczyzn, tym razem zdołał odsunąć ich od siebie
zdecydowanym gestem. - Dosyć już!

Aksel ze złością poprawił na sobie kurtkę i popatrzył na

Sorensena spode łba. Pies na szczęście przestał już szczekać,
ale wciąż biegał wokół nich wyraźnie podenerwowany.

- Nic więcej nie możemy tu zrobić, Andersie - warknął Aksel,

ruszył w stronę Rimfakse,

background image

ale po kilku krokach zatrzymał się i raz jeszcze odwrócił do

Sorensena.

- Proszę nie sądzić, że ujdzie to panu płazem, Sorensen.
Mieszkaniec chatki nie wyglądał, by miał przejąć się tą

groźbą, był zbyt zajęty uspokajaniem swojego psa.

Wsiedli na konie, uważnie śledząc mężczyznę wzrokiem.

Kudłacz ułożył się teraz u jego stóp.

Akselowi nie podobało się jego spojrzenie, wiedział, że

będzie stał i wpatrywał się w nich, dopóki nie znikną mu z
oczu.

Zerknął na Andersa. - Co o tym myślisz?
Anders pokręcił głową. - Sam nie wiem, co o tym myśleć.
Aksel popatrzył przed siebie. Nie miał wątpliwości.
Ktoś, kto nie miałby niczego do ukrycia, nie zachowywałby

się w taki sposób.

Z początku Abelone wydawało się, że się

background image

przesłyszała, ale po chwili zorientowała się, że ktoś naprawdę

puka do jej drzwi. Zamrugała szybko powiekami. Była
rozespana, choć przespała przecież dobrze całą noc.

Starła z oczu resztki snu, próbując zebrać myśli. Czyżby

zaspała? Zwykle drzemała aż do momentu, gdy budził się Mały
Erik. Chłopiec tak czy inaczej zwykle wstawał wcześnie.

- Abelone!
Gwałtownie odrzuciła kołdrę, ton głosu Sofie podpowiadał

jej, że coś jest nie w porządku. Poza tym służąca nie miała
raczej w zwyczaju budzić jej tak wcześnie.

Abelone podeszła do drzwi, otworzyła je.
Sofie wyglądała na przerażoną, jej wielkie oczy rozszerzyły

się jeszcze bardziej ze strachu, a piegowata twarz pobladła. -
Och, Abelone, stało się coś strasznego.

Teraz dostrzegła także, że w głębi korytarza, przy drzwiach

prowadzących do sypialni ojca stoi Anders. Ojciec także
właśnie wyszedł na korytarz, odziany jedynie w nocną koszulę.

- Co się stało, Sofie? - zapytała Abelone. So-

background image

fie popatrzyła zrozpaczona na brata, ale on pogrążony był już

w rozmowie z Akselem.

- Och, Abelone - zaczęła Sofie trzęsącym się głosem, lada

chwila mogła się rozpłakać. - Musisz zejść na dół.

Abelone nic z tego nie rozumiała, ale pospiesznie narzuciła na

ramiona podomkę i zerknęła do Małego Erika, który na
szczęście twardo spał.

Zbiegła za Sofie po schodach, za sobą słyszała kroki ojca i

Andersa. Co tu się działo?

Teraz dostrzegła, że drzwi wejściowe są otwarte. Sofie

wybiegła na zewnątrz, Abelone podążyła za nią na dziedziniec,
gdzie służąca się zatrzymała. Drżącą dłonią wskazała na ścianę
domu.

Abelone odwróciła się zdezorientowana, nie mogła na

początku zrozumieć, o co chodzi Sofie. Aż zobaczyła.

Na jasnej, bielącej się w ciemności ścianie odcinał się

czerwienią duży, wyraźny napis. Dzieciobójczyni.

Aksel rzucił okiem na napis na ścianie, po-

background image

czuł jak wzdłuż kręgosłupa przechodzą mu ciarki, ale

ważniejsze było teraz coś innego.

- Ojcze? - usłyszał za sobą wołanie Abelone, ale o ile dobrze

zrozumiał Andersa, nie miał teraz zbyt wiele czasu.

Anders biegł przed nim, szarpnął drzwi stajni.
Aksel wpadł za nim do wnętrza jak burza, dopiero teraz

usłyszał, jak niespokojnie zachowują się konie. Wyraźnie
przerażony Solvbrose rżał i stawał dęba.

Podbiegł do boksu Rimfakse. Zwykle koń odwracał się do

niego, gdy wchodził do stajni, ale nie tym razem.

Aksel opadł na klepisko. Nie wiedział, co robić, nie wiedział,

co zrobić z rękami.

Ciemne oczy konia. Jego zrozpaczony wzrok, głowa, którą

zwierzę usiłowało podnieść, ale która z powrotem opadała na
ziemię.

Ciche parskanie, słodkawy zapach. Ciepło bijące od dużego,

czarnego ciała. Jego ciężko pracujące, rozpaczliwie usiłujące
nabrać powietrza chrapy.

Aksel nachylił się nad głową Rimfakse, objął go. Przycisnął

policzek do jego policzka, po-

background image

głaskał po zimnych chrapach. - Kto ci to zrobił, Rimfakse?

Kto?

Zacisnął powieki, ból rozsadzał mu pierś. Kto mógł coś

takiego zrobić?

Zauważył, że Rimfakse oddycha spokojniej, nie próbował już

się podnosić.

Aksel otworzył oczy, popatrzył na szyję zwierzęcia.
Na głęboką, otwartą ranę w kształcie sierpa. Na krew.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Gjersoe Ann Christin Dziedzictwo II 18 Niebiańska panna młoda
Gjersoe Ann Christin Dziedzictwo II 22 Ucieczka
Gjersoe Ann Christin Dziedzictwo II 16 Tajemne księgi
Gjersoe Ann Christin Dziedzictwo II 25 Lustro wody
Gjersoe Ann Christin Dziedzictwo II 26 Rodzinne więzy
Gjersoe Ann Christin Dziedzictwo II 19 Wir
Gjersoe Ann Christin Dziedzictwo II 16 Tajemne księgi
Gjersoe Ann Christin Dziedzictwo II 21 Pieśń słońca
Gjersoe Ann Christin Dziedzictwo II 26 Rodzinne więzy
Gjersoe Ann Christin Dziedzictwo II 24 Niepewność jutra
Gjersoe Ann Christin Dziedzictwo II 23 Podejrzenia
Gjersoe Ann Christin Dziedzictwo II 15 Niebieska godzina
Gjersoe Ann Christin Dziedzictwo II 23 Podejrzenia
Gjersoe Ann Christin Dziedzictwo II 19 Wir
Gjersoe Ann Christin Dziedzictwo II 20 Ukojenie
Gjersoe Ann Christin Dziedzictwo II 15 Niebieska godzina
Gjersoe Ann Christin Dziedzictwo II 17 Groźby
Gjersoe Ann Christin Dziedzictwo II 17 Groźby
Gjersoe Ann Christin Dziedzictwo II 20 Ukojenie

więcej podobnych podstron