ja juz wiem tekieli










Robert Tekieli - JA JUŻ WIEM - wywiad, 1996 r.






JA JUŻ WIEM
 

ROZMOWA Z ROBERTEM TEKIELI 

(Z UDZIAŁEM MIŁOSZA BIEDRZYCKIEGO)
 
 
 
M.W. - Wypada zacząć od pytania, które dla mnie
jako odbiorcy "bruLionu" jest pytaniem podstawowym. Jaki jest cel, do którego dążycie,
dążyliście jako twórcy "bruLionu"?
Tekieli - (śmiech) U podłoża "bruLionu" nie
leży żadna koncepcja. Jedynym
celem jest prawda.
M.B. - Dobro, prawda i piękno.
Tekieli - Byliśmy w wieku, kiedy się nie ma koncepcji
a chęci. W "bruLion" jest wpisana niechęć do dużych liter.
A każde słowo twojego pytania
zaczyna się z dużej litery i dlatego wywołało
ono śmiech. "bruLion"
powstawał w czasach, kiedy ludzi się tłukło
na ulicach i ogromnie się piło.
Można powiedzieć, że dzięki temu,
że powstał "bruLion", ileś tam osób
nie zostało alkoholikami. To też jest dobra odpowiedź
na twoje pytanie:
celem było sensowne działanie w Polsce po stanie
wojennym.
M.W. - Kiedyś wspominałeś o energetycznej
koncepcji kultury,
w której ważne jest, by dotykać jej "gorących"
miejsc. Czy taki też był
pomysł na "bruLion"?Tekieli - Nie "jej", ale: gorących miejsc, kropka. W tej
chwili muszę używać
języka zewnętrznego, żeby odpowiedzieć
na pytania, które są tak
naprawdę pytaniami wewnętrznymi i można na
nie odpowiedzieć tylko
w języku wewnętrznym. W języku wewnętrznym
odpowiedziałbym ci
w ten sposób: dziwi mnie, że zadajesz takie pytanie. Bez
sensu jest się
zajmować kimś, kogo nie ma, trzeba się zajmować
kimś, kto jest. Wymyśliłem takie słowo "nibyt", ono opisuje sytuację
współczesnego świata, gdzie
wiele elementów struktury rzeczywistości istnieje mniej niż kiedyś istniało.
Dawniej
był tylko byt i niebyt, teraz jest forma pośrednia - "istnienie"
w cudzysłowie. Pierwszą rzeczą, którą robi
ktoś, kto się w sferze publicznej
porusza, jest oddzielenie, tych którzy są, od tych których
nie ma. Taka jest
podstawa energetycznej koncepcji kultury, o której mówisz. "bruLion" jest narzędziem, w którym szukaliśmy rzeczy, którymi
się warto zajmować,
a warto się zajmować tymi, wokół których coś
się dzieje, wokół
których jest "ciepło". Bo "bruLion" to nie jest
pismo. "bruLion"
jest happeningiem
ciągłym w czasie. Co też jest już
etykietą i bełkotem, a mówienie
o tym jest nużące. Pisma ukazują się
regularnie, "bruLion" ukazuje się
wtedy, kiedy ma się ukazać, to znaczy, kiedy jest coś
nowego do powiedzenia
i kiedy są pieniądze, żeby to powiedzieć.
Nie chciałoby mi się
robić kolejnego "bruLionu" po to tylko, żeby go
wydać, gdybym nie miał
nic nowego do powiedzenia. Jeśli jest nowy komunikat do
przekazania, to
się go przekazuje. "bruLion" pisany jest z małej
litery i wielu dostrzegało
w nim właśnie niechęć do dużych
liter, co wynika z tego, że był narzędziem
do komunikowania się z rzeczywistością, jej
rozpoznawania. I ja
ten etap mam już za sobą. Ja... już wiem...
ja już wiem. Wiem, jakie słowa
należy pisać z wielkich liter i wiem, że są takie słowa, które należy
pisać z
wielkich liter. Pozostałych ludzi, którzy robią "bruLion",
każdego z nich
należałoby zapytać o to osobno. Tu przykład.
W historii "bruLionu" było
tak: w 1986, 87 roku panowało przekonanie, że w ogóle
już nie ma poezji,
że poezja jest niemożliwa, i że moje
wiersze to jest ślepy zaułek. Pamiętam
właśnie taką długą dyskusję z
Michajłowem i jakimś konceptualistą, czy
kimś takim... Później pojawił się Świetlicki
i nagle się okazało, że jeszcze
można coś dalej robić. Oczywiście to, co
pisze Świetlicki to nie są wiersze,
to proza. Później pojawił się Jacek Podsiadło,
w którego tekstach ilość
wielkich liter jest nadreprezentowana. To było następne
odkrycie, że można być sentymentalnym w poezji. Podsiadło był
pierwszym od dłuższego
czasu w Polsce, z dobrych poetów, poetą sentymentalnym, który
nie wahał
się pokazać wszystkich uczuć, przeciwieństwa
"poetyki ściśniętego gardła". To też jest ilustracja jakieś drogi.
Oczywiście, Jacek używa dużych
liter w innych słowach niż ja... 

M.W. - Chciałbym wrócić do początków pisma.
Moje pytanie nie
brzmi jednak, jak powstał "bruLion", bo mówiłeś
o tym przynajmniej
w kilku wywiadach. Idzie mi raczej o to, co powiedział mi
Mirosław Spychalski,
że jednym z pomysłów, który powstał w tym
czasie, co kwartalnik,
było stworzenie całej "fali" periodyków, takich
jak "bruLion". Wymieniał
przy tym pismo "Kontur". Jak to było?Tekieli
- Być może Mirek miał zamiar tworzyć
"falę". Ja założyłem jedno
pismo i je robiłem. Później powstawały różne
pisma, które swoją nazwą
jakoś tam odnosiły się do "bruLionu":
"Szkice", "Kartki", "Kontur" itd.,
które podjęły idee poszukiwania, niedokończoności
czy niezgody na to,
co nazywało się wtedy "wysoką" kulturą.
Pismo "Kontur" istniało, ale go
nie ma, co znaczy, że było niemożliwe. "bruLion"
był i jest, to znaczy, że
był możliwy. Myślę, że poziom
emocji, który się wkłada w zapewnienie
istnienia pismu, warunkuje, czy ono istnieje, czy nie. Potrzeba
robienia
"bruLionu" była widać większa niż
innych pism o "bruLionopodobnych",
"konturowych" nazwach. To było bardzo sympatyczne,
że powstało pismo
"Kontur". Wymienialiśmy się egzemplarzami, lubiliśmy
się. Chyba
jednak ludzie, którzy robili to pismo poszli bardziej w politykę,
więc być
może mieli inne cele niż my. Założyłem
się z Radkiem Sikorskim o pocałunek publiczny żony i wiem, że wygram ten
zakład, że za osiem lat, bo
założyłem się już dwa lata temu,
nie będę się zajmował polityką. On uważał, że to jest kokieteria: wszyscy mówią,
że nie będą się zajmowali polityką, idąc w politykę. Ja nie uczestniczyłem
nigdy i nie uczestniczę w wyborach
w tym kraju, nie uznaję tego systemu za sensowny i za
osiem lat nie
będę politykiem, więc będę całował
żonę Sikorskiego - publicznie. Ciekawe
czy ona o tym wie.
M.W. - Od czego zaczęło się zainteresowanie
twórców pisma zjawiskami
kultury alternatywnej, przecież początkowo nikt z
redakcji nie był chyba
związany z ruchami takimi jak Pomarańczowa
Alternatywa czy Totart? Od
czego zaczęła się współpraca ze środowiskami
alternatywnymi?
Tekieli - Twoje pytanie jest błędne w założeniu.
Długie włosy nosił
Czarek Michalski i długie włosy nosił Bockenheim,
choć dowiedziałem
się o tym dużo później, i pokątnie,
przez ocean... Ja noszę cały czas długie
włosy. Jestem starym hipisem, druga ekipa krakowska. Więc
nie musiałem
się "kontaktować" ani z Totartem, ani z Pomarańczową
Alternatywą. Pomijam
kwestie definicyjne, słowo "alternatywa" zużyło
się, jest słowem,
dzięki któremu kilku ludzi zarobiło odrobinę
pieniędzy - ale, jeśli by
używać tego słowa w tym sensie, w którym używałem
go jakieś pięć lat
temu, to ruchy kontestujące np. romantyzm, awangardy,
hipisi, ruch punk
to coś więcej niż Pomarańczowa
Alternatywa i Totart, które są tylko dwoma
wcieleniami artystycznej kontestacji.
Równolegle z nimi istniały WiP
i RSA - polityczna kontestacja, była też
kontestacja ekologiczna itd.
W "bruLionie", jak już powiedziałem, założeń
żadnych nie było. Natomiast
okazało się później, że niektórzy mieli
takie korzenie. Poznawszy
Czarka nie przypuszczałbym nigdy, że on był
hipisem, bo on przybrał
formę dandysowską - najwyższej klasy krawat,
doskonałe garnitury, jakiś
doktorat na Sorbonie. To, że pierwszy raz słowo
"alternatywny" pojawia
się dopiero w czwartym numerze, wynika z faktu, że
dopiero wtedy "bruLion" był na tyle silny, że polityczne podziemie
mogło nam skoczyć.
"bruLion" ukazywałby się dalej nawet gdyby ktoś,
kto wtedy mógł nam
zrobić "kuku", chciał nam zrobić
"kuku". Natomiast gdyby to się stało
przy okazji pierwszego bądź drugiego "bruLionu",
zrobiono by nam "kuku"
i "bruLion" dalej by się nie ukazywał. Istnieją
idee, słowa, oprócz tego
istnieje rzeczywistość. Pisma polegają na tym,
że co jakiś czas ukazują się
i dają jakieś grupie osób papu. I aby ten wywiad mógł
się w ogóle odbyć,
"bruLion" musiał przetrwać i przetrwał. Była
to strategia działania, nieuświadomiona
przeze mnie itd., po prostu zawsze drukowałem to, co
najlepszego
miałem w swym zasięgu. Nie było w tym żadnego
zamysłu,
jakieś chytrości, tylko dążenie do
skuteczności. "bruLion" po prostu musiał się ukazywać i wtedy powinni byli drukować
w nim tacy ludzie, jacy
wtedy drukowali. Pokazywaliśmy zresztą, że
wiersze Szarugi wcale nie są
lepsze od wierszy Marcina Barana, że wiersze Manueli nie
były gorsze od
wierszy innego tuza podziemnego, że w podziemiu wydaje się
grafomanię,
Gwido Zlatkes i różne inne rzeczy. To też było
przełamanie tabu,
napisanie negatywnej recenzji z podziemia, nie!, niszczącej
recenzji z
podziemnego tomiku. Momentami są popełniane błędy
chronologiczne,
przenosi się dzisiejszą świadomość na
tamte czasy, a po prostu taka była
jazda, tak trzeba było robić.
M.W. - A jaki jest dzisiaj wasz stosunek do "salonu",
"centrali", "autorytetów",
które rzeczywiście dość konsekwentnie atakowaliście?
Tekieli - Nie wiem nawet, czy istnieją "salony". My
przez słowo "salon"
próbowaliśmy oddać na papierze taką intuicję,
która jest bez wątpienia
prawdziwa, natomiast trudno wysławialna, że pewne
mechanizmy hierarchizujące w kulturze funkcjonują w chory sposób. Mi się
wydawało, że
kultura społeczeństwa nie samobójczego, jest
maszynką do znajdowania
wartości, a w chwili w której zacząłem robić
pismo, nagle okazało się, że
dla wielu ludzi kultura jest maszynką do zaspokajania własnego
ego. To
mi się przestało podobać. Kumpel kumplowi...,
ty piszesz książkę - ja
piszę książkę, ty piszesz recenzję
z mojej książki, dajesz do pisma A - a ja
piszę z twojej książki, daję do pisma B,
i na tym polegał ten cały układ,
ponieważ w ten sposób wyglądają układy
literackie na całym świecie,
niestety. Piszących w danym języku jest 700 czy 1200
i oni się znają.
Dlatego "bruLion" przyjął taką outsiderską
postawę - nie urządzamy wieczorów,
staramy się unikać miejsc publicznych, gdzie zbierają
się literaci,
nie wstępujemy do związków zawodowych pisarskich,
ponieważ są to
zużyte narzędzia i one służą i służyły
do zniekształcania prawdziwego
obrazu rzeczy. 


M.W. - Czy z takich powodów przylgnęły do "bruLionu"
takie określenia,
jak "skandal" czy "prowokacja"?Tekieli
- Ja nie wiem, dlaczego one przylgnęły do "bruLionu".
Chcę
jeszcze powiedzieć o "salonie". Dla mnie to było
pojęcie strasznie enigmatyczne,
salon..., salon...., z czym mi się kojarzył? Jakaś
Rolinsonowa...,
później jakiś Mickiewicz na salonach w wytłuszczonym
surducie. Nie
wiem, nigdy w życiu nie byłem w "salonie".
Natomiast jeden jedyny raz
miałem takie poczucie, że mogła to być
instytucja pozytywna, kiedy rozmawiałem z panią Barbarą Toruńczyk, która jest
osobą bardzo inteligentną,
bardzo błyskotliwą, aczkolwiek pozbawioną
kompletnie poczucia humoru.
Przeprowadziliśmy u niej w Paryżu, dwugodzinną
rozmowę, która mnie
przez cały czas bawiła i zmuszała do jakiegoś
wysiłku, więc pomyślałem,
że być może idea "salonu" nie była
bezsensowna. Ale później przeczytałem na czym polegała idea "salonu" i dlaczego w ogóle
powstały "salony",
czego były protezą historycznie, w Polsce po 1989 roku
po prostu nie
miejsca i czasu na coś takiego.
M.W. - Z tego, co zostało powiedziane w tej rozmowie do
tej pory,
wynika taka konstatacja, że u podłoża "bruLionu"
nie leżał żaden program...
Tekieli - O ile programem nie jest słowo prawda. Bo dla mnie
to jest
wystarczający program, należy dążyć
do prawdy... i tyle. Mackiewicz powiedział: Tylko prawda jest ciekawa, ja dodaję: TYLKO PRAWDA
JEST
SKUTECZNA. Doskonałą ilustracją, być może,
tego niezrozumienia nas,
a w ogóle być może niezrozumienia prostych
komunikatów, które od
czasu do czasu nadaję publicznie, jest taka anegdota. W którymś
z "bruLionów" opublikował tekst, anonimowo, jeden z redaktorów
"Arki". Powiem
to dzisiaj publicznie - Tadeusz Nyczek. Po czym w następnym
numerze ukazało się sprostowanie również jego
pióra, że to nieprawda, że
to w ogóle nie redaktor z "Arki" pisał u nas, itd. Nie
pamiętam zresztą.... W
każdym bądź razie czułem się zażenowany
czytając to sprostowanie... Po
prostu ten człowiek został zmuszony, zgwałcony do
powiedzenia nieprawdy
i w tym tekściku, który później dał jako taką
odpowiedź (to trzeba
przeczytać sobie, bo to jest bardzo zabawne...) w formie
zarzutu padło coś
takiego, że "no, ci młodzi chłopcy, co szukają
Prawdy", pisane z dużej
litery. Ja stwierdziłem, że O.K., właśnie
tak, właśnie chłopcy szukają Prawdy. Dlatego w statucie
Fundacji "bruLionu" jest zapisane, że jednym
z pięciu celów, jakie ma Fundacja "bruLionu" jest
zmniejszanie dystansu
między słowem publicznym a prywatnym. Wielu ludziom
się wydaje, że
co innego można mówić prywatnie, a co innego
publicznie. Ja czegoś
takiego nie uznaję.M.B. - Jest to raczej oczywista sprawa. Jeżeli ktoś
uważa, że jego
powołaniem jest kłamać na zewnątrz dla
dobra narodu, jakiejś grupy społeczeństwa, to wydaje mi się, że się
myli, bo kłamstwo ma dłuższe czy
krótsze nogi, ale na przestrzeni setki lat, jednak krótkie.
Nie widzę tu
tematu do deliberacji.
Tekieli - Czyli masz do czynienia ze skończonymi
idealistami.
M.W. - Chciałbym ci zadać pytanie, które postawił
Ci kiedyś na łamach
"Ex Librisu" Rafał Grupiński: "O jakim świecie
marzy Robert Tekieli?"
Tekieli - Przyznam ci się szczerze, że nie czytałem
tego tekstu, więc nie
wiem, o co pytał Rafał Grupiński. Wiem tylko,
że od pewnego momentu
zaczął się zachowywać w dziwny sposób i
chyba zaczął prowadzić jakąś
grę, pisywać do "Polityki", itp. Pismo "Czas
Kultury"... Tu taki duży nawias:
istnieją pisma poszukujące i propagujące. "bruLion"
stara się odgrywać
rolę pisma poszukującego. Pism "poszukujących"
w historii tego
języka było tylko kilka.
M.W. - Na przykład?
Tekieli - "Chimera", na przykład. W pewnym momencie taką
rolę odgrywała "Kultura" paryska, później stała się
instytucją. Pula energii, jaką
zgromadził "Czas Kultury", nie doprowadziła do
tego, żebym zaczął go
czytać. Znalazłem w nim jeden tekst, który mnie zainteresował,
jeden
jedyny dobry tekst i po prostu nie zostałem zmuszony do
czytania tego
pisma, nie wiem, co mają ci ludzie do zaproponowania,
ponieważ dla mnie
poruszają się w przestrzeni literatury, a mnie nie
interesuje literatura. Istnieje
podział na pisarzy i literatów. Bardzo istotny, zasadniczy
podział,
który wprowadził bodaj Gombrowicz. Mimo że tak w ogóle
był intelektualnym
cieniasem, to pisarzem był i miał pojęcie, o
czym mówi. Kiedyś
była rozesłana do 300-400 pisarzy emigracyjnych
ankieta przez "Wiadomości
Literackie", a Gombrowicz na nią odpowiedział, bądź
nie odpowiedział... w każdym razie uważał, że
tych pisarzy na emigracji jest dwóch czy
trzech, a nie trzystu. Więc tak jak Miłosz [Biedrzycki - przyp. M.W.] się
odniósł do perspektywy stuletniej, to ja odnoszę się
równie do takiej
perspektywy i podobnie jak wszyscy moi znajomi nie czytam
"Czasu
Kultury", bo nie ma tam rzeczy, które mnie interesują.
To są rzeczy na
innym poziomie niż ja oczekuję. Demokracja jest
takim USTROJSTWEM,
że każdy ma informacje (w najszerszym tego słowa
rozumieniu - jako
bodziec) na takim poziomie, na jakim chce. Po co czytać coś,
co się nie
rozwija. Przykro mi, nie potrafię odpowiedzieć na to
pytanie.
M.W. - Jak oceniacie powstającą teraz tzw. młodą
literaturę i takie
pisma takie jak "Nowy Nurt", "FA-art", "Fronda" i
inne?
Tekieli - Musiałbyś każdego z nas spytać z
osobna. Na pewno pismo
"Fronda" istnieje, widać żarliwość,
energię... dokładniej - potencjalnie
istnieje, bo wydali trzy czy cztery numery i to jest jeszcze mało,
jeśli przy
dziesiątym numerze dalej będzie podobny poziom i napięcie
to O.K.,
wtedy będzie wiadomo, że są w kulturze.
Natomiast w tej chwili potencja
"Frondy" istnieje, jest punktem na mapie bez wątpienia,
zresztą od samego początku przez nas wspomaganym, i duchowo, i autorzy czy
redaktorzy
"bruLionu" się tam udzielają. Uważam,
że jest to pierwsza "jakość"
stworzona przez ludzi młodszych od nas i to jest rzeczywiście
jakość.
O piśmie "FA-art" powiem tylko tyle - na
redaktorskiego nosa - że czuję
tam jakieś napięcie, że tam coś jest,
natomiast postmodernistyczne grymasy
wywołują we mnie pusty śmiech. Ale jeśli ktoś
musi się dostosowywać do obcej formy w młodym wieku po to, żeby
później z tego kokonu
piękny motyl katowicki pokazał się światu,
to pewnie tak musi być, że
najpierw trzeba używać czyichś słów i
czyichś przemyśleń, żeby się
z rzeczywistością komunikować. Właśnie
przed naszą rozmową zastanawialiśmy
się z Miłoszem, czy drukować tekst Cezarego Kędera,
absolutnie
pusty w środku i świadczący o tym, że ten
człowiek nie ma jeszcze absolutnie
nic do powiedzenia, natomiast widać, że potrafi
opowiadać i czuć
w tym jakieś napięcie. Ja jestem za tym, żeby
drukować. Popieramy "Nowy
Nurt", bo taka gazeta jest niezbędna, ponieważ
jest to jedyna alternatywa
dla nieistniejących, aczkolwiek konsumujących bardzo
dużo energii instytucji
typu "Wiadomości Kulturalne". Instytucji, które są
dmuchane od
początku, tzn. ktoś pompuje w to energię i one
niby są, a tak naprawdę ich
nie ma. Od "Nowego Nurtu" ja nie oczekuję, żeby
był pismem poszukującym, formuła dwutygodnika czy tygodnika jest formułą
propagującą. Nie
o to chodzi, że lubię "Nowy Nurt", a nie lubię
Rafała Grupińskiego i jego
"Czasu Kultury". Tołstyj
żurnał ma co innego za
zadanie, na innym poziomie
operuje. Wydaje mi się, że to jest bardzo dobra
robota. Musiała zresztą
nastąpić w tym piśmie jakaś dekapitacja, bo
od pewnego momentu widać
już wyraźnie, to co tylko wcześniej przeczuwałem,
że ci młodzi ludzie,
jeśli wyrwą się na samodzielność, będą
w stanie czegoś dokonać. Próbowałem im kiedyś pomóc... wysyłałem pozytywne
sygnały, namawiałem
kolegów z telewizji, żeby robili programy o nich. Nie
wiem, jakie to miało
efekty... "Kartki", bardzo świeża, pozytywna
energia, co prawda jak na
razie najbardziej podobały mi się tam zdjęcia.
Ale to jest co innego, bo
w takich pismach my szukamy już ukształtowanych jakoś
ludzi. Zapraszamy
do współpracy i próbujemy się czegoś nawzajem
nauczyć. Jest
takie pismo "B1" - bardzo uczciwe, tylko facet nie do końca
wie, czego
chce, ale widać, że przynajmniej czegoś chce.
I jest takie pismo jak "Odra",
i to jest chyba coś, co jest ważne dla ludzi
mieszkających we Wrocławiu.
Kiedyś czytałem w latach 80., bo nic innego nie można
było czytać. Poza
tym nie wiem.
M.B. - "FA-art"... Ja odczuwałem pewien brak w
krajobrazie polskiego
myślenia nowszego, zastanawiania się filozoficznego,
brakowało mi spojrzenia
na rzeczywistość od strony Llyotarda, Derridy, itd.
"FA-art" to podjął i w ogóle środowisko akademickie śląskie, chociaż wydaje mi się,
że
już troszkę niepotrzebnie, bo był taki punkt w
historii europejskiej, kiedy
te pytania należało postawić i one zostały
postawione, i zostały według
mnie już przekroczone, i w tej chwili patrzenie na
rzeczywistość przez
okulary Derridy jest - nie mówię czy dobre, czy złe - ale nadmiarowe,
niekonieczne. Gdy pakuje się energię w formy
nadmiarowe, jest to pewna
marnacja i brakuje jej na rzeczy istotne. To jest kwestia tego,
w co oni
pakują tę energię, ale że mają
energię, wydaje mi się jest faktem.
Tekieli - Miłosz wywijał brzytwą mnicha O. i pewno
ma rację. Na pewno
ma rację. Przed naszym spotkaniem próbowałem go
przekonać, że pierwszą rozmową, jaką "bruLion" przeprowadzi w ogóle
z kimkolwiek, powinniśmy
wykonać właśnie z nimi. Po pierwsze dlatego,
że dotychczas nie
prowadziliśmy takich rozmów, więcej, unikaliśmy
rozmów, po drugie dlatego,
że jakiś etap istnienia formy "bruLionu" domyka
się, jakaś skorupka
się już wypełnia. Po trzecie, ci chłopcy
mają energię i są na poziomie,
natomiast dla mnie kierunek, w jakim idą, jest ewidentnie
absurdalny, po
prostu międlenie takich rzeczy nie ma sensu (poza
akademickim). Pod
koniec sierpnia odbędzie się Spotkanie Ekumeniczne
wszystkich osób
związanych z "bruLionem", z którymi się pokłóciłem
i z którymi się nie
pokłóciłem, jeśli będą chciały
przyjąć zaproszenie, to świetnie, a między
innymi jedną z części tego spotkania będzie
rozmowa dyskusja: czy chcemy
przeprowadzić taką rozmowę z "FA-artem",
"Opcjami" itd. W tym
kraju wszystkie czasopisma mają już za sobą
numery o postmodernizmie
i kiedyś w pociągu czytałem pismo "Więź"
czy "Znak", nie za bardzo je
odróżniam, a nie, przepraszam, kiedyś "Więź"
miała goły biust na okładce.
Mam w archiwum. To była "Więź" i numer był
poświęcony postmodernizmowi.
Poza informacjami nic tam nie znalazłem, prócz wiadomości
na
temat uschłych motyli sprzed 20 lat. Tak naprawdę nic
więcej. Jakby intelektualista
czuł się w obowiązku odnieść do
nowoodkrytego motyla, bo
o tym na świecie się mówi, więc i my musimy coś
powiedzieć. Mnie
postmodernizm jako taki w ogóle nie obchodzi. Mnie interesują
konkretni
ludzie w Katowicach, z którymi nam jest nie po drodze. Na tyle
mają już
własną tożsamość, że nie
zaproszę ich do "bruLionu", tak jak zapraszałem
różne inne środowiska już istniejące,
nie tylko ukształtowanych już pisarzy,
ale również środowiska, i one były internalizowane.
Natomiast z nimi
warto przeprowadzić rozmowę, na razie z nikim innym.
A tak w ogóle:
Komu z polskich redaktorów chodzi o sprawy ostateczne?
M.W. - Jednym z popularnych i często używanych
terminów na określenie
obieg literatury jest "zanik centrali". Co jeszcze jest
charakterystyczne
dla obiegu literatury?
Tekieli - To jest złe pytanie. Nie analizowałem
rzeczywistości recepcji.
Bez wątpienia był komunistyczny model promowania, ale
on umarł wcześniej.
Właściwie Szymborska jest ostatnim napompowanym
nazwiskiem,
później już komuniści bali się pompować,
bo ktoś mógł przeciwko nim
znowu wystąpić... Ten drugi model, Nagroda Kościelskich,
odkąd nie została przyznana Świetlickiemu, przestała istnieć
jako instytucja, bo uwikłała się w jakiś emocjonalny konflikt, który
jest absurdalny. Nagroda
Kościelskich do końca lat 80. była chyba jedyną
instytucją dotychczasowego
oficjalnego życia kulturalnego (mówię o poezji,
nie o prozie), która
nie była uwikłana w jakieś gry i gierki. Dlatego,
że nie dostał jej Machej,
Koehler, Świetlicki bądź Podsiadło, a dostała
Marzena Broda, uważam, że
przestała pełnić funkcję
intersubiektywizującej nagrody. Już nie mówię
o Wildsteinie, bo w prozie zawsze było cienko, interesy
tego typu: ktoś
przynosi książkę wydawcy i mówi: "Słuchaj,
wydaj tę książkę, ona w
przyszłym roku dostanie Kościelskich", "Ale,
stary, przecież to jest grafomania",
"Wydaj, wydaj", więc wydawca wydał tę książkę.
A ponieważ
wydawca myśli o sobie dobrze, nie dokonał nawet
korekty i są tam zabawnostki
typu "walił na łóżko charcząc". Więc
o prozatorskiej części nagrody
nie mówię, bo ona od dawna już nie istniała,
nie było czegoś takiego,
natomiast wszyscy dobrzy
poeci w tym języku, urodzeni do połowy lat
78
50., wszyscy dostali Nagrodę Kościelskich. Do
pewnego momentu to
była rzeczywista instytucja życia kulturalnego, w
tej chwili weszła w jakiś
emocjonalny spór z "bruLionem". Świetlicki nie dostał
nagrody, właśnie
dlatego, że jest związany z "bruLionem".
Dlaczego nie dostał jej Zbyszek
Machej? Błoński odpowiadał zawsze: "Machej?
To taki duży Machejek, hehehe..." - opowiedziałem dowcip... Pewne modele
komunistyczne po
prostu przestały istnieć, ale czy istnieje centrala?
Nie wiem, nie śledzę na
tyle tzw. życia literackiego, nie uczestniczę w
zjazdach, seminariach, więc
nie wiem. Może Miłosz...
M.B. - Na pewno jest centrala w takim sensie niematerialnym.
Jest
jakość, która promieniuje, ale jak ona się
przekłada na stosunki społeczne,
trudno powiedzieć. Myślę o poziomie energii językowej.
Tekieli - Zostaje pytanie, czy w ogóle cokolwiek może być
stworzone
przez Złego. Czy może ludzie są tylko
wykorzystywani, żeby tworzyć złe
rzeczy. Czy człowiek może cokolwiek stworzyć?
Czy tylko jest taką anteną. Widziałem teksty napisane ewidentnie ze złą
intencją, które służyły
temu, żeby zrobić krzywdę, a były bardzo
wysoce energetyczne... Jakieś
rozważania, życie literackie, Rafał Grupiński,
"Czas Kultury", centrale,
koncepcje... To jest pytanie: czy porządek
sukcesu musi być sprzeczny
z porządkiem
etycznym. Czy można być człowiekiem sukcesu tu na
ziemi i jednocześnie zostać świętym. To
jest pytanie, a nie jakieś tam
pierdoły... Miłosz?
M.B. - A co protestanci sądzą na ten temat... Ja myślę,
że można.
Tekieli - Nieprawdopodobnie trudna sprawa..., ja myślę,
że nie można.
Patrząc na siostrę Faustynę, na ojca Pio itd.,
to po prostu jest niemożliwe.
Ale to jest pytanie: gdzie się teraz każdy człowiek
ma ustawić między
tymi dwoma biegunami. I czy w ogóle istnieje możliwość
takiego wyboru,
że można być trzy kreski w tę, a
siedem w tę... A sprawa jest ewidentna. Są
takie świadectwa, np. kobitka dostała się do
odkopanej azteckiej świątyni - jakiś król i dziesięć tysięcy trupów.
I ona mówi, że miała namacalne
poczucie zła. Tak jak ludzie, którzy bezsensownie zażywają
narkotyki,
nie wiedząc, o co w ogóle chodzi w silnych narkotykach,
wyprowadzających duszę poza ciało, którzy źle się
przygotowawszy do tripu, dostawali
się w jakieś potworne rejony. Ponton, z którym był
jeden z ważniejszych
wywiadów w "bruLionie", on dotarł do czegoś
takiego. Dlaczego mówię
o Aztekach, o namacalnym poczuciu zła? My sobie mówimy:
"A, religie - historyczne podejście, historia idei". Gówno, nie ma
czegoś takiego. Przeduniwesalistyczne
religie były religiami tego świata, sukcesu, tego porządku
tutaj. Pozostaje oczywiście pytanie, czy istnieją
neutralne demony. Tak
jak Szekspir sądził, czy jak Greeneway sądzi,
że Ariel... że istnieje biała
magia... Ja nie wiem, czy istnieje biała magia. Na pewno
niektóre religie
przeduniwesalistyczne służyły złym mocom.
Teraz jest pytanie: czy porządek świata jest
porządkiem złych mocy, czy istnieje biała magia, czy
istnieją neutralne demony. Jeśli ludzie wyobrażają
sobie, że żyją na tym
świecie bez pomocy aniołów i demonów, to się
bardzo mylą. Jeśli ludzie
myślą, że im ktoś nie pomaga bądź
ktoś nie przeszkadza, to się bardzo
mylą. Mogą je nazywać energiami, jak chcą...
Ci ludzie, którzy odnieśli
sukces... [Czesław - przyp. M.W.] Miłosz mówi,
że go prowadzi dajmonion.
Wszyscy ludzie, którzy mają jakąś świadomość
tego, co się z nimi
dzieje, wiedzą, że są prowadzeni. Nawet Muniek
Staszczyk o tym śpiewa.
Tu nie ma żartów z tą sprawą. A teraz się
porobiło coś takiego, że ludzie,
którzy uprawiają sztukę, chcą być poza
porządkiem dobro-zło. Mówią, że
artystom wolno wszystko i to się kończy tak, jak się
skończyło ze Zbyszkiem
Sajnogiem. On robił wszystko. No i co? I został opętany,
czy też był
na granicy opętania i uciekł w jakąś sektę,
coś strasznego po prostu, został
poddany praniu mózgu i w ogóle, szkoda słów. Te porządki
są realne, to
nie jest jakieś tam pieprzenie kolesia, który odleciał
w ezoterykę. To dotyczy
konkretnych ludzi, konkretnych rzeczy, które każdego z
nas dotykają.
Nie chodzi o to, by sobie wyobrażać tysiące różnych
istności czy inteligencji
wokół nas fruwających. Chodzi o to, że ludzie
którzy mają "dobrą
przemianę materii", jak metaforycznie ujął to
Wałęsa, wiedzą więcej
o tych sprawach. I ta historia Sajnoga, której w
"bruLionie" nie możemy
opowiedzieć, bo cały czas są różne
przeszkody, zostanie opowiedziana
w całości, żeby ludziom pokazać, że
każde działanie ma swoje konsekwencje;
że nie można zabijać zwierząt, ustawiać
ich jedno na drugim,
tylko po to, żeby zaspokoić własne ego - jest taka kobita, Kozyra się
nazywa, która to robi i jest albo osobą chorą
psychicznie, albo osobą do
gruntu złą. Jeśli sobie tego nie uświadamia,
to jej to mówię. Teraz w najbliższym "bruLionie" będzie o Grotowskim, bo okazało
się, taka była
moja intuicja, którą wsparł jakiś tekst
Prokopiuka, to jest człowiek, który
został inicjowany w jakąś sektę
przeduniwersalistyczną. Wystarczy poczytać
u profesora Wiercińskiego, żeby się
zorientować mniej więcej, do
jakiego czasu odnoszą się takie pomysły - Aryman, równowaga między
dobrem a złem. Pokażemy, że pod etykietą
sztuki, coraz częściej tracą
prawdziwe narzędzia do oceny rzeczywistości, kryją
się różne sprawy,
które dokonują złych rzeczy. U Grotowskiego było
ileś tam samobójstw,
sztuka w której Chrystus kopulował publicznie, jakieś
takie potworne
rzeczy. Czy też Teatr Ekspresji z Gdańska, którego
aktorzy występują
nago itd. Są ludzie, którzy byli tam u nich, uczestniczyli
w ich grach
i zabawach towarzyskich, przyjechali stamtąd i z
obrzydzeniem na siebie
patrzą. A orgie i inne rzeczy, które są atrybutami
sekt dionizyjskich czy
arymanicznych... ta energia wtedy wytwarzana jest kierowana w różne
miejsca przez jedną czy dwie osoby, które wiedzą, o
co chodzi w tej całej
zabawie, w całym tym Teatrze Ekspresji. Są wilki i
owce. Bardzo smutne
jest, że ludzie tracąc busolę, tracąc
zdolność rozpoznawania rzeczywistości,
akceptują takie rzeczy, że artyście wolno
wszystko, no więc artyści
robią wszystko, Boga nie ma, można zabić matkę - jest siekiera.
M.W. - Kiedy słucham tego, co mówisz mam wrażenie
albo sprzeczności,
albo przemiany w Twoim sposobie określania rzeczywistości.
Kiedyś
odwoływałeś się on do takich terminów jak
"Pokolenie '86"...
Tekieli - Ale jaka jest sprzeczność?
M.W. - To są zupełnie inne spojrzenia na rzeczywistość.
Tekieli - Stary, sprawa jest prosta. Gdyby nie było takiego
narzędzia jak
"Pokolenie '86", jak "Zakon Żebraczy", jak
"Rewelacyjne debiuty '90",
jak "fioletowa seria", które były chwytami czysto
promocyjnymi, nie byłoby tego wywiadu, więc nie rozumiem, czego nie
rozumiesz. Przez dziesięć
lat doprowadziliśmy do tego, że o tym, że my jesteśmy, wiemy nie
tylko my sami, bo o tym wiedzieliśmy zawsze, ale wiedzą
jeszcze inni (czy
są do nas nastawieni negatywnie, czy pozytywnie, to nie ma
żadnego
znaczenia), ale nas słuchają, możemy coś
powiedzieć. Więc teraz kiedy ten etap przygotowania tuby i przygotowania w głowie tego,
co jest do
powiedzenia został zakończony, ja w tej chwili
zaczynam mieć do powiedzenia
jakieś rzeczy z dużych liter, świadomie. Był
etap przygotowywania
tuby. "Pokolenie '86", ewidentnie coś takiego jest. To
nie zostało przeniesione
na papier, do akademickich dyskusji, ponieważ "Pokolenie '86"
było i jest w rzeczywistości w konflikcie o "władzę"
z ludźmi takimi jak
Michnik i Wałęsa. Dlatego Kuroń rozbijał
NZS, jak długo mógł, była
próba niszczenia WiP-u. Nie wiem, czy pamiętacie,
że Wałęsa wstąpił do
jakiejś organizacji pokojowej Dobraczyńskiego,
żeby osłabić WiP, który
w 87 roku był już na Zachodzie bardziej znany niż
Solidarność - bo
młodzi, antykomuniści, w dodatku jeszcze lewacy, więc
nasi ludzie. WiP
był genialnym pomysłem, absolutnie genialnym, poza
tym, że był zadaniową formułą, która wypełniła swoją
rolę. Nie wiem, w naszej historii
tylko poznaniacy mieli tego typu osiągnięcia. Coś
takiego ewidentnie
jest. W chwili, kiedy Pietrasik pisze w "Polityce" i
adresatem tego jest
ewidentnie Wałęsa: "Panie W., zewrzyjmy szeregi, bo
nieskazitelni nadchodzą", to on mówi o "Pokoleniu '86". Ale ja nie będę
się napychał
komuś z jakimiś tezami, bo dawno powiedziałem, co
mam w tej kwestii do
powiedzenia. Wiem, że takie pokolenie istnieje, wiem,
że jego tożsamość
była rozwalana na tysiące sposobów. Ostatnim
pokoleniem, które użyło
mechanizmu pokoleniowego była "Nowa Fala",
"michnikowcy", po czym
zaczęła totalny atak na ten mechanizm i ja to
rozumiem. Rozumiem, dlaczego
Kornhauser czy Zagajewski plują, że to w ogóle
bzdura, że nie ma
żadnych pokoleń. Oni się wypromowali
mechanizmem pokoleniowym,
więc mogli go zacząć niszczyć, ale to w
pewnym momencie było bardzo
złe, dlatego, że nie powstały pewne
krystalizacje, które by normalnie powstały. Rozmawiałem o tym z Marcinem Baranem w 1988 r., który
był
absolutnie przekonany, że nie ma czegoś takiego jak
pokolenie. Rozumiem
jego racje, bo po pierwsze dał sobie różne rzeczy
wmówić, a po
drugie on już był wtedy na takim poziomie samoświadomości,
że wiedział, że woli być Marcinem Baranem niż
jedną dziesiątą jakiegoś "pokolenia
literackiego". Ale momencik, nie ma w tym żadnego
konfliktu, ponieważ Marcin Świetlicki też był jednym z
dziesięciu i stał się najbardziej
znanym. Zresztą, czy ktoś jest znany mniej lub
bardziej, nie ma żadnego
znaczenia. Moja prywatna hierarchia poetycka w tym kraju odbiega
od
tej, która jest wypromowana. Ale to nie ma żadnego
znaczenia. Ważne jest
kto, czego dotknął, gdzie był i żeby do
tego mogli ludzie dotrzeć, żeby to
nie zostało zamilczane. A reszta jest już
nieistotna. Dlatego nie jest tak, że
ja się kiedyś zajmowałem kreowaniem pokoleń,
a teraz zajmuję się ezoteryką. To jest ciągle ta sama praca.
M.W. - "bruLion" był postrzegany jako maszyna
promocyjna. W myśl
tego, co powiedziałeś przed chwilą nie ma to
znaczenia.
Tekieli - Żadnego. Przecie niezależnie od tego, ile osób
przyjdzie z tobą
robić wywiady, to nie ma znaczenia dla ciebie, twoja jakość
wewnętrzna
się nie zmienia. Jasne, że to może być
jakiś kop do pracy i tego nie można
lekceważyć, ale to też zależy od
struktury człowieka. To że Miłosz [Biedrzycki - przyp. M.W.] jest jednym z pięciu najlepszych poetów
w tym
kraju, urodzonych w latach 60., to jest fakt niezależny
od tego, czy wystąpił w "Tanim programie o poezji", czy nie. Czy zobaczyło
go iluś tam
ludzi, czy nie. To, że Marcin Świetlicki jeździ
z zespołem, widocznie
zaspokaja jego własną potrzebę i bardzo dobrze,
bo dużo ludzi o nim
mówi, wie, ale to niczego nie zmienia. Wiersze Marcina są
dalej takie same
jak były, ani lepsze, ani gorsze. Sukces a istota rzeczy to
są trochę różne
rzeczy. Dobrze by było, żeby sukces odnosili dobrzy
poeci. Sprawa jest
niesłychanie prosta, codziennie dokonujesz setek wyborów i
ludzie, których
znamy jako wielkich twórców dokonują dobrych wyborów,
wyrzucają złe wiersze i zostawiają dobre.
M.W. - Czy tak powstaje "bruLion"? Chodzi mi o mechanizm
doboru
tekstów, które są drukowane w piśmie?
Tekieli - Ja mówiłem o czymś ważniejszym. O
dokonywaniu wyborów
w każdej chwili i o tym, że każdy może
mieć pretensje tylko do siebie, że
nie jest tym, kim chciałby być, ponieważ może
zostać tym, kim chce, tylko
żeby dokonywał dobrych wyborów, wybierał sobie
dobrze lektury, przyjaciół, sposób spędzania czasu. I wszyscy będą
geniuszami. Tylko jest ten
problem, żeby się nauczyć odróżniać
dobre rzeczy od złych. To, że coś
pomaga przy robieniu "bruLionu" to jest ewidentne, ale co to
jest, tego nie
wiem. Np. w ciągu trzech dni pojawiają się
teksty, jeden przychodzi z
Kalifornii, przez przypadek, drugi nagle został odkopany po
trzech latach
w archiwach redakcyjnych, a trzeci przyniósł jakiś
koleżka. I nagle okazuje
się, że taki pałer jest między nimi, nie
tylko w każdym z nich. Takich
sytuacji z tych dziesięciu lat mógłbym opowiedzieć
tysiące. Wielu ludzi
ma poczucie, że są prowadzeni. I o tym mówi [Czesław -
przyp. M.W.]
Miłosz... który co prawda zachowuje się jak małe
dziecko, i nie mówi, że
ma anioła stróża, tylko dajmoniona, obraził się
na chrześcijaństwo, biedaczek,
i znalazł słowo starożytne, to jest
niesamowite. Widocznie tak musiano
mu w dzieciństwie obrzydzić obrazek Anioła Stróża
nad jego łóżkiem... ale to znaczy, że Miłosz nie wyrósł
jeszcze z inteligenckiego chłopięctwa,
skoro boi się nazwać przedmiot swojej intuicji w
najbliższym mu
języku... chyba że najbliższym językiem
Miłosza jest jakiś język starożytny.
Choć może nie mam racji, być może nie
jest to chłopięca histeria, ale
bardziej głęboka rzecz, a ja tego nie zauważam...
Czyli prowadzenie. Jest
coś takiego. Ktoś może myśleć,
że to jest Duch Święty, że to jest Opatrzność,
że to jest dajmonion, że to jest cokolwiek innego.
Coś takiego naprawdę
jest. A na wszelki wypadek, żeby w chwilach, kiedy nie
jestem w
dobrej formie, czyli nie jestem w stanie alfa, czyli rytmy mojego mózgu są
takie, że raczej byłbym skłonny do podejmowania
złych niż dobrych
decyzji, to w "bruLionie" wszystkie teksty są czytane
przez siedem osób,
z których każda jest samodzielną istnością - estetycznie, etycznie, i których
wrażliwości są tak rozbieżne, że
mam wrażenie, że dzięki temu jest
duża szansa, że nie zaprzepaścimy niczego
dobrego, co do "bruLionu"
zostało przysłane, a co jest sprzeczne z moją wrażliwością,
estetyką. Drukowałem w "bruLionie" rzeczy które mi osobiście się
nie podobały. Kiedyś
nawet powstało coś na kształt konstytucji
"bruLionu", że np. ja mam
prawo wbrew wszystkim pozostałym podejmującym decyzję
szesnaście
stron w "bruLionie" zamieścić, ale każdy
czytający ma prawo weta, może
powiedzieć: to jest dla mnie sprawa honorowa, tego tekstu
nie można
zamieścić i wtedy zamieszczając ten tekst wbrew
jego woli liczę się z tym,
że on odchodzi. Były różne próby
sformalizowania tych wszystkich mechanizmów
decyzyjnych. Jarek Baran, Wojtek Bockenheim tego próbowali...
Także coś takiego jest jak prowadzenie, ale mistyka
jest wtedy O.K.,
gdy ma brzuch. Mistyk musi chodzić po ziemi. Bo inaczej to
bez sensu. Kahuni, tacy magicy nie z tej półkuli, jak wyprawiali się
na wojnę to
oprócz tego, że przygotowywali kije nasączone
energią, których dotknięcie
paraliżowało wrogów, zabierali łuki i pały,
bo jeśli się chce się wygrać,
to trzeba walczyć na wszystkich poziomach.
M.W. - Duch i materia?
Tekieli - Materialistom, nadracjonalistom wydaje się,
że całością jest
tylko część rzeczywistości, dlatego
przegrywają, przegrają ten trzystuletni
bój, ponieważ mają słabszą teorię
wyjaśnienia rzeczywistości. I to zawsze
się tak kończy, że jak się ucieka w
jakąś paranoję, bo wszystkie opisy
świata są paranojami, mniej lub bardziej zbliżonymi
do rzeczywistości,
my żyjemy w paranojach: platońskiej, augustiańskiej,
kartezjańskiej. Paranoja
materialistyczna upada, bo słabo wyjaśnia rzeczywistość
i ludzie,
którzy się nią posługują są mniej
skuteczni. Jeśli nie wiedzą, na czym
polegają rzeczy
wszystkie, widzialne i niewidzialne.
M.W. - Przejdźmy w takim razie do "brzucha". Chciałbym
przytoczyć
tu cytat z tekstu A. Horubały Przygoda "bruLionu" z wolnością, który
opisywał problematyczną sytuację, w jakiej
znalazł się jego zdaniem kwartalnik
po wydaniu siedemnastego i osiemnastego zeszytu...
Tekieli - Nie wiem, czy zauważasz, że po każdym
numerze znajdujemy
się w kryzysowej sytuacji.
M.W. - To prawda. A oto cytat: Spłacając
wobec czytelnika haracz
w postaci atrakcji - seksualnych kawałków, zabawnych
grepsów, zwolnić
się można z odpowiedzialności za publikowane słowo.
A l e   r a z   u r u c ho m i o n y   m e c h a n i z m  
d e s t r u k c j i   t r u d n y   j e s t   d o  
z a t r z y m a n i a. Skandal musi gonić skandal,
prowokacja prowokację,
jedno niekonwencjonalne rozwiązanie następować
po drugim. Alternatywa
gnać za alternatywą. Licytacja nie ma końca. M
e c h a n i z m   z   z a ł o ż e n i a   b o w i e m  
p o z b a w i o n y   j e s t   s t a b i l i z a t o r ó w  
s e n s u. Tekst wprowadzony do "bruLionu" traci swą
autonomię. I staje
się jednym z wielu elementów mozaiki mającej
obrazować chaos otaczającego świata oraz potwierdzać całkowitą
wolność i dowolność wypowiedzi.
Tekieli - Tekst Andrzeja Horubały był wyjątkowym
tekstem, z tych,
które czytałem o "bruLionie", ponieważ ten człowiek
przeczytał "bruLion", tzn. przeczytał to, o czym pisze. To już w
ogóle niesamowita rzecz.
No i zrozumiał tyle, ile jest w stanie zrozumieć
uczciwy, bardzo inteligentny
IBL-owiec i o tym napisał. Co mogę więcej
powiedzieć, skoro jak sam
widzisz rzecz dotyczy numeru siedemnastego i osiemnastego.
Historia
zaprzeczyła części tez z tego tekstu.
Stabilizatory... Ja nie konstruuję żadnych
budowli, więc nie są mi potrzebne stabilizatory,
natomiast, czy tu
chodzi o ucieczkę od sensu? Nie wiem. On mówi, że
"bruLion" ma coś
reprezentować, że ma chaos odzwierciedlać, no
bzdura. Na pewnym etapie
recepcji "bruLionu" tak sobie wyobrażano, że
to jest ta wartość, jaką "bruLion" ma (ponieważ nie mogli zrozumieć, o co w ogóle
chodzi, a nie
mogli dojść do wniosku, że są głupi,
ponieważ są intelektualistami, więc
z definicji nie są głupi. I jeśli jest coś,
co przerasta ich rozumienie, to oni
muszą więc znaleźć jakieś wyjaśnienie),
więc wyjaśnienie jest takie: sensem
"bruLionu" jest to, że oddaje chaos. Gdybym chciał
oddać chaos, to
wysikałbym się na kartkę czy pokazał
piaskownicę, a nie robił pismo. Ja
po skończonym numerze przez dwa tygodnie nie mogę
wyjść z łóżka, bo
tak jestem wycięty, energetycznie wyprany, więc nie
ma mowy o czymś
takim, żebym chciał robić pismo dla "odzwierciedlania
chaosu". Z Andrzejem
zetknąłem się jeszcze wielokrotnie, ale istotne
były dwa nasze
spotkania. Ktoś mnie kiedyś wmanewrował w jakąś
kolację, a efektem
tego miał być, jak się później domyśliłem,
jakiś "kongres prawicowych
intelektualistów". Nieważne. Uczestniczył w tej
kolacji, ktoś o takiej randze
jak teraz Borowski, czyli koleś od organizacyjnych rzeczy wśród
rządzących... który mówił o sobie, że chce zakładać
chrześcijańską czy katolicką chadecję. No i był piątek, no i szynka na
stole była, no i ten polityk,
uśmiechnąwszy się pod wąsem, zaczął
jeść, a Andrzej Horubała, który
nigdzie się nie afiszował ze swoim katolicyzmem,
odpowiedział na nalegania
gospodyni, że dzisiaj jest piątek. Dla niego to było
oczywiste
i normalne. I Andrzej Horubała ma żonę, mają
czwórkę dzieci i teraz piąte
w drodze... i to jest fajny koleżka, super, tylko pewnych
rzeczy nie kuma,
nie chodzi o to, że nie
rozumie. Nie kuma bazy. I ten świat,
który jest jego
światem, ma bardzo dobrze przemyślany, ale napotyka na
sytuacje, których
nie rozumie, napotyka na "bruLion"... Drugie spotkanie. Było
kiedyś
takie efemeryczne pismo - "Debata". Był to ciąg
dalszy "Tygodnika Literackiego",
z którego odszedłem, bo stwierdziłem, że
pismo, którego nazwę
wymyśliłem i dużą część
struktury, w chwili, w której ma być pismem
politycznym, musi sobie znaleźć inną nazwę
i tam poszła część ludzi
z "Tygodnika..." m.in. Andrzej Horubała. I podczas
jakiejś wizyty rozmawiałem z nim 10, 15, 20 minut i widzę, że w ogóle
nie ma żadnej komunikacji,
więc podgrzałem emocje i powiedziałem mu,
że musi się jeszcze
wiele nauczyć, wiele musi się dowiedzieć o
rzeczywistości, żeby wygłaszać
takie sądy, jakie wygłasza. Bo on wygłasza je z
pozycji naukowca,
mającego jakiś punkt obiektywizujący, gdzieś
jedyny kamień w oceanie,
na którym stoi. Powiedziałem mu: "Stary, znajdź
dziesięciu dobrych poetów,
wypromuj ich, wydaj im książki, to będziesz mógł
ze mną rozmawiać
na temat promocji poezji", bo on wygłaszał jakieś
tezy, że jeden jest
dobry, a drugi jest niedobry, dlaczego lansujemy tego, a nie
tego.
W chwili, w której nie ma metody falsyfikacji, od pewnego
momentu
kończy się rozmowa. Jeśli Andrzej Horubała
myśli, że tak jest, to po prostu
musi to zrobić, jeśli tego nie zrobi, to znaczy,
że ja mam rację. Szanuję
i lubię Andrzeja Horubałę. Siła recepcji.
Bo jest coś takiego, z czym prowadzę
walkę. To jest tak, że istnieje najpierw jakaś
tożsamość, jak np.
"bruLion", który żyje sam oraz "bruLion mediów".
Coś, czego w ogóle nie
ma. Skandaliści, anarchiści, faszyści i kolejne
etykiety sobie gdzieś tam
fruwają, zwykły przeciętny czytelnik nie wie,
że to ludzie, którzy manipulują opinią publiczną i chcą tam swoje cele osiągać,
rozrzucają takie rzeczy
z góry, żeby było słabo widać. Nieważne.
W czym rzecz: "Gazeta
Wyborcza" zaczęła pisać "bruLion" z dużym
"L" w środku, i w tej chwili
wszyscy zaczęli pisać "bruLion" z dużym
"L" w środku, mimo że nie ma to
żadnego uzasadnienia, ponieważ jest tylko jeden z
dwunastu projektów
środowiska "bruLionu", gdzie jest duże "L" w
środku, "bruLion tiwi", ale
jest taki sobie dowcip, tylko i wyłącznie chodziło
o podkreślenie: "Lion
tiwi". Ale ja przed tym ustępuję, przestałem
wykreślać to "L" w różnych
miejscach, ponieważ nie mam zamiaru walczyć z
wiatrakami. Chociaż
w tym wywiadzie w trakcie autoryzacji wykreślałem... 
M.W. - Chciałbym wrócić, do tego, co powiedziałeś
wcześniej, i co
mnie bardzo zdziwiło, że przestałeś się
interesować literaturą, i może rzeczywiście,
dla mnie na początku "bruLion" był pismem po
prostu literackim,
a później zaczął się zajmować
"kulturą", w tym sensie, że kultura jest
pojęciem szerszym. Skąd to odejście od
literatury? Jak je rozumieć?
Tekieli - Ludzie, którzy zaczerniają kartki papieru dzielą
się przynajmniej
na dwie grupy tzn. literatów i pisarzy. W pierwszej fazie
"bruLionu"
drukowaliśmy także literatów, z przyczyn
taktycznych: najpierw trzeba
zdobyć imię, żeby pracować, żeby
coś móc zrobić. I to jest pierwsza rzecz,
połowa odpowiedzi na twoje pytanie. A druga połowa
jest taka, że "bruLion", jak sama nazwa wskazuje, jest poszukiwaniem i z numeru
na numer
coraz więcej wiedziałem, coraz bardziej wiedziałem,
czego szukam. Teraz
już wiem, nie tyle czego szukam, ile co chcę osiągnąć.
Nie mam pojęcia,
czy to jest pismo o kulturze: to jest pismo o tym wszystkim, co
się wokół
nas zdarza i co jest dla nas istotne. Każdy podejmuje
zasadnicze decyzje
życiowe nie w sposób świadomy i łaska boska,
ponieważ, gdyby ludzie
robili to racjonalnie, to by było jeszcze więcej głupoty
na świecie i zła. No
i nikt nie wie, co tak naprawdę na niego wpływa ze
wszystkich rzeczy,
które go otaczają. Myśmy na początku podświadomie,
a później już
w pełni świadomie, zrezygnowali z tych wszystkich
ograniczników... Tak
jak winda ma ograniczniki, na których się zatrzymuje, tak
samo i literatura
w rozumieniu literatów miała takie ograniczniki i myśmy
z nich z dużej
części zrezygnowali... Jest w "bruLionie" wiele
tekstów, o których ktoś od
teorii gatunków powiedziałby, że to jest
publicystyka, coś tam, a to jest
wielka literatura... nie wiem, jeden z większych tekstów,
jakie były
w "bruLionie" - List
do misia w Skierniewicach, ja nie wiem, co
to jest;
wiersz - nie wiersz, w sumie mnie to nie interesuje, żałuję
tylko, że Natasza
obniżyła później loty. Odpowiedziałem?
Ale żeby była jasność, żadnej
ortodoksji. Każda ortodoksja jest głupotą, bo
rzeczywistość jest bardziej
skomplikowana. Jednym z ludzi, na których najbardziej liczę
w tej naszej
podróży do góry, w tej chwili już wiem na pewno,
że do góry, jest Krzysztof
Koehler, który jest polonistą, i który sobie nie dał
zrobić krzywdy i który
wędruje momentami w takie rejony, że mi brakuje
oddechu i nie wiem,
o czym on pisze. To jest jedna z niewielu osób, które mają
takie loty,
kurcze. A jest polonistą, a był gdzieś, gdzie było
kilkunastu ludzi, mówiących w tym języku, może kilkudziesięciu, ale
na pewno nie więcej. W
najnowszym "bruLionie" jest wybór z jego nowego tomiku, a
ten tomik
się ukaże już wkrótce na jubileusz, którego
nie będzie, no i ten tomik ma
tytuł Partyzant prawdy. Tyle.
M.W. - Kiedyś "bruLion" był takim miejscem, którego
promocyjna
skuteczność pozwoliła na pokazanie kilkunastu
autorów, poetów przede
wszystkim, i teraz, choć w ostatnich numerach mam wrażenie,
że tej literatury
wcale nie ukazało się wcale mniej, ci autorzy nie są
traktowani jako
takie objawienie. Czy "bruLion" przestał już
funkcjonować jak promocyjna
winda?
Tekieli - Nie mogę odpowiadać za recepcję. Mnie
to jest obojętne, co
z tym się dzieje. My wykonujemy pewną pracę. Na
pewno nikt nie będzie
miał takiego komina promocyjnego, jaki miał Marcin Świetlicki, ponieważ rok 89 - zagubienie kompletne ludzi, którzy
dotychczas zajmowali
się tymi sprawami, było po prostu oczekiwanie i myśmy
na to oczekiwanie
odpowiedzieli. Nie jest naszą zasługą, że
to akurat myśmy odpowiedzieli,
ale tak się stało i dlatego Marcin został
wypromowany najbardziej, ale
o wiele później wypromowany Jacek Podsiadło tak samo
jest megapostacią, ale to nie ma w ogóle żadnego znaczenia, dlatego
że myśmy zaproponowali
12 debiutów poetyckich i to, że akurat chcą kupować Świetlickiego
i Podsiadłę, dlatego że to jest lewackie, a
nie chcą Koehlera i Barana, bo
to jest prawackie, no to, co mnie to obchodzi,
że są takie tuby na
niższych poziomach funkcjonowania publicznego, że
komuniści i ich
pomocnicy wymordowali ludzi prawicy w tym kraju, nie dali im
chodzić
na wyższe uczelnie w latach 50., 60. i późniejszych;
że Kołakowski, Brus
i inni wyrzucili z pracy jedyne polskie umysły
uniwersyteckie, które przed
wojną i po wojnie znaczyły coś w światowej
nauce - Ajdukiewicza, Tatarkiewicza,
etc. To nie jest niczyja wina, że ten prawacki komin
promocyjny
jest słabszy, ponieważ ognisko jest dziś pod
nim mniejsze, ale to jakby
natura rzeczy jest taka, że to się wyrówna. Przed
wojną były dwa - na
pewno było dużo więcej, ale ideologom było
na rękę, żeby zapamiętano
dwa - takie kanały promocyjne, "Prosto z mostu" i
"Wiadomości Literackie",
bo politykom i tej, i tej maści (poza oczywiście
politykami R-PRL,
im nie zależy), ale normalnie myślącym
politykom zależy, żeby ich język
był na wierzchu, a nie język wroga. W ogóle, ten
szum na poziomie gazet,
nie ma żadnego znaczenia. Pytanie jest, gdzie doszedł
Marcin Baran, gdzie
doszedł Krzyś Koehler, gdzie doszedł Jacek
Podsiadło, gdzie doszedł
Miłosz Biedrzycki, gdzie jest Marcin Sendecki itd. itd.,
wszyscy ludzie,
którzy są kojarzeni z "bruLionem"... W dwudziestym
numerze będą "prezentacje"
Cezarego Domarusa np., i ja nie wiem, jaka będzie reakcja,
ponieważ wtedy też nie do końca wiedziałem,
który z prezentowanych
w "bruLionie" poetów będzie mega, postawiliśmy
na Świetlickiego i Podsiadłę, bo było to najprostsze, bo podwieźliśmy
się czerwonym tramwajem - promowali ich różni ideologowie i będą
ich promować dotąd, dopóki
im nie wytnie Świetlicki czy Podsiadło takiego numeru,
jak Kazik
wyciął "Gazecie Wyborczej", "Łysym jadącym
do Moskwy", która się
z nim pożegnała. Nie dość że się
pożegnała z Herbertem, wcześniej się
z Rymkiewiczem pożegnała, to teraz się z
Herlingiem-Grudzińskim pożegnała i właściwie nikt nie został "Gazecie
Wyborczej", oprócz pani Wisławy...
M.W. - ...Szczypiorski...
Tekieli - Ale Szczypiorski nie jest pisarzem. Ten człowiek
leczy kompleksy
Niemców i zarabia pieniądze na tym, słyszałem
taką opinię, że to
po prostu renegat, bo jeśli ktoś uzyskuje korzyści
z opluwania własnego
narodu, mówiąc precyzyjnie: ludzi mówiących tym
samym językiem; niezależnie od tego, jak inteligentnie to się robi, bo to
można robić bardzo
inteligentnie i to nie ma znaczenia. Wystarczy poczytać
recenzje niemieckie,
żeby wiedzieć, za co Niemcy kochają
Szczypiorskiego. A oprócz tego
jego nadobecność po roku 89 w telewizji świadczy
o tym, że miał bardzo
brzydkie i nieczyste sumienie. Nie mam żadnych dowodów,
ale to wiem.
To smutne. Tu chodzi tylko o to, że między polityką
a kulturą są bardzo
silne relacje i one mnie nie interesują. Ja się założyłem
z Radkiem Sikorskim,
że nie będę politykiem. Polityk nigdy nie
szuka prawdy. Musi załatwiać
interesy, a to się robi za pomocą półprawd, bądź
też prawd bardzo
subiektywnych, i działa się ze świadomością,
że nie do końca się ma rację,
coś takiego mnie nie interesuje: chcę mieć rację
w całości, zawsze; bo tak
to szkoda dnia marnować na jakieś pierdoły.
Pojawiło się w tej rozmowie
określenie "kominy promocyjne"; jakie istnieją i
czym są "kominy promocyjne"?
Ewidentne: homoseksualny, feministyczny, poprawnościowopolityczny
i to jest ciekawe, jeśli się na to patrzy, jak na
indykator. To
znaczy, żeby się zorientować gdzie, jakie
energie, jakie kształty..., inaczej
powiem: Jak układa się mapa hydrologiczna po prostu,
tzn. gdzieś pompuje
się tę energię i gdzie jest rozdzielnia, i po
tym jak później te rzeczki
sobie płyną, jak się rozdzielają,
łączą, widać, kto pompuje. Jeśli ktoś chce
wiedzieć, jak świat naprawdę wygląda, to
musi się takim rzeczom przyglądać. I jeśli nagle jest wielka energia w 88 roku,
żeby mi udowodnić, że nie
ma masonerii, no to ja się nią zaczynam interesować.
O Różokrzyżowcach
można pisać i nikt nie mówi, że jesteś
debilem i masz spiskową teorię,
a piszesz o masonerii - jesteś debilem i masz spiskową
wizję historii, więc
coś jest na rzeczy. I to jest świetne jako indykator.
Natomiast w chwili, gdy
artysta zaczyna się wzdłuż tej mapy
hydrologicznej poruszać, to popełnia
samobójstwo, zwykłe, proste samobójstwo. To, czy ktoś
umiera znany czy
nieznany, nie ma żadnego znaczenia, ważne jest,
kto jaką pracę wykonał.
Był taki wiersz Federmana o Van Goghu, który nie sprzedał
żadnego obrazka
za życia. W tym wierszu jest dużo więcej,
ale o to chodzi, że to "takie
ładne obrazki dzisiaj są", można Słoneczniki mamie kupić, na ścianę
powiesić,
a ten człowiek nie sprzedał ani jednej sztuki... No i
tutaj kolejny
obraz otwiera kolejną metaforę, ale to nie powód,
żeby o tym mówić. Jest
mi to zupełnie obojętne, czy "bruLion" jest w tej
chwili mniejszą czy
większą tubą... Cezary Domarus, którego śledzę
od 6 lat chyba, od wiersza
o słynnym zakończeniu: "gdzie jesteśmy, dokąd
idziemy, kto nam obciągnie", wykonał tak nieprawdopodobną pracę nad
sobą, że po prostu jest
i wciągamy go na pokład, bo jest...
Bo można być wysoko, będąc wariatem
po prostu, i jeśli się jest cyklofrenikiem, to się
bywa również w różnych
rejonach, i się wie różne rzeczy, ale świat
się dzieli na białe i czarne, i są
różne huśtawki - białe i czarne, i jeśli
ktoś brał narkotyki, to wie, że można
mieć złe i dobre tripy...
Z satysfakcją wspominam, że Jean Paul Sartre miał
same złe tripy,
potworne ryby go goniły i nie dziwię się. Można się
za
niego pomodlić tylko w tej chwili. Ta satysfakcja była
nieuzasadniona.
Należałoby się za niego pomodlić, chociaż
nie myślę, żeby mu cokolwiek
mogło pomóc, chociaż miłosierdzie Boga jest
nieskończone - nic nam na
ten temat sądzić. W każdym razie można
być człowiekiem chorym psychicznie
i wędrować wysoko, ale to najczęściej nie
ma żadnego rygoru, to
najczęściej są takie wybuchy, epifanie, jedno-,
dwu-, trzykrotne. Ktoś czasami
napisze jeden dobry wiersza i później nigdy nie jest w
stanie napisać,
nic już na tym poziomie i tak powstają literaci. Jeśli
ktoś chce funkcjonować,
zaczyna wtedy pisać rzeczy, które są po prostu
ładne, zgrabne, mają
nie do końca zużyte obrazki, tam są nie do końca
zużyte metafory. Ale to
jest o niczym, to jest estetyka, a estetyka to jest XIX-wieczna
podpórka. To
jest bzdura. Tekst musi być o czymś. Jeśli tekst
nie niesie niczego istotnego,
to po co jest? Tu nie chodzi o powagę, oczywiście. Bo
równie istotna
jest na przykład zabawa i ktoś, kto potrafi doskonałe
dowcipy opowiadać
na papierze, jest tak samo mistrzem świata. Tak że,
nie wiem... do promowania
tak w ogóle to jest telewizja, myślę, że
"bruLion" nie wypromował
nikogo, jedynie ludzie telewizji, którzy nie mieli zielonego
pojęcia
w ogóle o tym, co się działo w podziemiu, nagle
zobaczyli coś, co im się
kojarzyło - "młodzi zdolni". To, co przeżywaliśmy
w podziemiu na samym
początku: poklepywanie po ramionach, to wtedy też:
"A tam,
w ogóle nie rozumiem, o czym są te wiersze. Ale oni nie
muszą wiedzieć,
że ja nie rozumiem, potrafię się zachowywać,
żeby nie wychodzić na debila,
to wystarczy. W końcu jestem redaktorem programu
kulturalnego
w polskiej telewizji" - opisuję tutaj bardzo konkretną
panią. Natomiast
właściwie "bruLion" niczego nie wypromował,
tylko został potraktowany
jako fragment rzeczywistości i akurat pasował do ówczesnej
układanki
ludziom, którzy tymi działami wielokalibrowymi, jakie mają
dysponenci
telewizyjni... Działa wymierzone w głowy wszystkich
ludzi. Akurat załadowali
je "bruLionem", no i tyle. Mogli załadować czym
innym, ale załadowali
"bruLionem", no bo był najwyrazistszy, bo był po
prostu najlepszy,
co tu dużo mówić, a nie wiedzieli, że może
być politycznie niekoszerny.
Jedno, co mają tzw. "ludzie telewizji", czyli
"przed-pampersy", czyli
ci, co tam byli wcześniej i którzy są teraz, oni mają
jedno - nosa na energię.
Oni wiedzą, gdzie się zagęszcza itd. itd., tylko
z tego nie potrafią nic zrobić,
system, w jakim to wszystko umieszczono, jest po prostu
absurdalny,
powoduje, że wkłada się gówno ludziom do głowy
...ale pomińmy to.
M.W. - To znaczy "bruLion" takich "kominów
promocyjnych" sam
nie stworzył?
Tekieli - Żeby tworzyć komin promocyjny, to trzeba mieć
dużo energii
na to, żeby to ognisko podpalić. Nie wiem, czy
widziałeś szybowce. Poeci
są jak szybowce, oni nie mają własnego napędu,
to znaczy mają własny
napęd, ale on im do zupełnie czego innego służy,
do innej pracy.
M.W. - Mają skrzydła?
Tekieli - Ale teraz mówię o skrzydłach niepoetyckich,
to są ich ludzkie
skrzydła. Jak ktoś jest poetą, a nie jest
cwaniakiem, to też może być nie
wypromowany, bo ma akurat te skrzydła krótsze. Skrzydła
potrzebne do
promocji. Teraz: ktoś na dole rozpala ognisko i to ognisko
musi mieć
paliwo, żeby gorące powietrze szło do góry. I
my mogliśmy chcieć sobie
budować kominy promocyjne, ale stary, tu są takie
energie potrzebne
i tyle paliwa, że w ogóle nie ma mowy... My mogliśmy
się tylko, mając
większą lub mniejszą świadomość
tego, co robimy, podstawiać pod różne
ciągi do góry i uważać, żeby sobie nie
opalić skrzydeł, myślę, że się to
udało, ponieważ żadnego ustępstwa
dotychczas w "bruLionie" papierowym
nie było i nigdy nie będzie. Kiedyś powiedziałem,
że bierzemy pieniądze od wszystkich tylko nie od czerwonych, co z właściwą
sobie inteligencją Toeplitz czy Passent - ja ich nie odróżniam - skwitował w zdaniu
warunkowym, żeby go nie można do sądu było
podać - że to znaczy
zapewne, że bierzemy od faszystów. Bo dla lewaków to są
takie cepy
dyskusyjne, które nie mają żadnej wartości
merytorycznej, argumentacyjnej,
ale służą do mieszania w głowach tym
biednym inteligentom, którzy
czytują te wymierające gazety, które i tak wymrą,
czy tego ich redaktorzy
chcą, czy nie chcą... zapomniał pan Toeplitz czy
Passent, że nazizm to jest
lewacka ideologia, być może faszyzm - nie, ale
nazizm to nie jest to samo,
co faszyzm. Ważne jest to, że my bierzemy pieniądze
od wszystkich (nie
znaczy to, że wszyscy chcą nam dać) poza
czerwonymi, poza ludźmi,
którzy w dalszym ciągu w sposób nieuprawniony mają
uprzywilejowane
pozycje, tylko dlatego, że należą do partii
rosyjskiej, że są poza tym wspierani przez układ rządzący w danej chwili światem,
i dlatego że są bez
sumienia, bez serc, nie są patriotami, nie są, nikim
nie są... Ja myślę i nie
wiem, czy sobie to wytniesz, czy nie, tak się dziś
obudziłem, że Kwaśniewski
jest zwykłym agentem i czy jest agentem wpływu, czy
jest agentem
zwerbowanym, to mnie to gówno obchodzi. Co prawda są też
duże podobieństwa
z Clintonem i być może jest nowoczesnym politykiem
po prostu,
tzn. takim który nie ma żadnego zdania, a jedynie płynie
i jest niesiony,
ale to moim idolem jednak w takim razie jest Piłsudski.
Dmowski,
a nie..., którzy tworzyli fakty i te fakty były równoległe
do ich kręgosłupa,
a nie do tego, kto im tam zawieje i kto... szkoda słów.
Jak na takie tematy
rozmawiamy, to się wkurwiam, ponieważ w tym kraju
stanie się wiele
złego, zanim zacznie się dziać dobrze, i kiedyś
to bardzo mnie denerwowało, że ja o tym wiem i nie potrafię tego
nikomu przekazać. W 89 roku,
kiedy miałem pierwszą audycję w radiu, myślałem,
że super, kurcze,
w Jedynce powiem to - to było pół godziny co dwa
tygodnie - okazało
się, że nic, że to w ogóle nie ma żadnego
znaczenia, powiedzenie czegoś
takiego nie ma żadnego znaczenia. Mogą istnieć
gazety, tygodniki prawicowe,
to nie ma żadnego znaczenia. Dopiero dziennik się
liczy. "Życie
Warszawy", które było dziennikiem, mogło tworzyć
fakty polityczne
i dlatego już jest wykupione. Żeby nie tworzyło
faktów politycznych
przeciwko układowi, który się wokół Okrągłego
Stołu utworzył, który
rządzi tym krajem, niezależnie od fiutów, których
bierze na czoło. Frontmenów.
Fiut na czele... Szkoda, szkoda... Mam 35 lat i jest czas na
wielkie
rzeczy, dlatego zakładam telewizję - pampersy i
alternatywa, Walendziak
i Kazik, to będzie komin dla prawdy...
M.W. - A jaki jest twój stosunek do tekstów, które sprawiły,
że wielu
ludzi zaczęło Was określać mianem
skandalistów?
Tekieli - Do skandalu trzeba dwóch stron. Ja nie jestem
skandalistą. Ktoś
chciał powiedzieć o mnie, że jestem skandalistą
i załatwia w ten sposób
własne interesy. Mnie to nie obchodzi po prostu, rozumiesz.
Jeśli byś
sobie wyobraził społeczeństwo jednookich,
dwuoki będzie skandalem po
prostu i za to zostanie zadziobany. To, że coś jest normalne,
to nie znaczy,
że jest zdrowe.
A nie jest zdrowe nie mówienie całej prawdy o rzeczywistości.
Młodzi ludzie to czują i dlatego "bruLion" ma
czytelników, dlatego
będzie miał zawsze czytelników i nikt nam nie jest w
stanie krzywdy
zrobić, dopóki będę mógł prowadzić
sprzedaż wysyłkową. Po prostu mogą
nam wszyscy skoczyć i się pohuśtać. Bo młodzi
ludzie czują napięcie
pomiędzy słowem publicznym a tym, co naprawdę sądzą
na temat rzeczywistości.
I robienie z nas skandalistów... a co mnie to obchodzi, niech
robią
sobie z nas kogokolwiek. To tylko świadczy o nich, wiesz,
jak Jan mówi
o Pawle, to mówi o sobie. A mój stosunek do tych tekstów...
ty w pracy, to
też było ciekawe, wymieniłeś ważne
teksty w "bruLionie", możesz to
znaleźć? ...To jest dobry wybór, dlatego, że
z przyczyn mi zupełnie nieznanych
o większości z tych tekstów, na pewno o Hollywood,
na pewno
o Flupach...,
na pewno o tym wywiadzie z tą gwiazdką porno, i na pewno
o Sadomasochizmie,
na pewno o komandosach,
miałem przekonanie, drukując je, że to jest coś super, a wszyscy byli
przeciwko, większość ludzi
w redakcji "bruLionu" było przeciwko, niektóre były
wręcz wbrew: ludzie
zrezygnowali itd. itd. Ludziom nie mieściło się
na przykład, że Sadomasochizm
można było wydrukować i jestem bardzo
zadowolony z tego, że te
teksty się ukazały, no bo Sadomasochizm to jest pokazanie punktu dojścia,
koniec. Ja pamiętam, w jaki sposób umieszczałem Flupy... w "bruLionie"
i nie wiem, możesz sobie zrobić takie doświadczenie,
otwieraj na
chybił trafił ten numer "bruLionu" i siedem na
dziesięć razy otworzysz na Flupach... właśnie.
Nie wiem, na czym to polega, ale tak jest po prostu.
W ogóle pamiętam wszystkie takie wiersze, krótkie
wiersze umieszczane
solo na całej stronie. Tych wierszy było tylko kilka i
wszystkie są ważne.
Nie wiem, dlaczego np. ważnym wierszem jest Zawał: Siedzą górnicy w
kopalni / siedzą, bo są niejadalni.
Nie wiem, o co tutaj chodzi, ale to mnie
przekracza, to jest jakiś taki samozwijający się
potwór. Coś w tym jest, że
te teksty, które wymieniłeś, większość
z nich, bo nie wszystkie, mają się
jakoś do kontekstu, czyli do tekstu, jakim jest kultura
naszego języka.
I one coś tam robiły i jakichś operacji dokonywały
na tym organizmie.
Mój stosunek do tych tekstów jest dobry, bo je opublikowałem... GNUJ,
tej nieszczęsnej kobiety, to był przekaz wobec
autorek "bruLionu", które
jeszcze były autorkami, czy już przestawały być
powoli, w którym pokazywałem im konsekwencje pewnych postaw. "Blok tekstów o
feminizmie"...
super sprawa, którą w dużej mierze zrobiła Iza
Filipiak, i zresztą sama się
wypromowała w ten sposób, bo tam występowała
pod dwoma nazwiskami.
I myśleli z Mirkiem Spychalskim, że mnie oszukają,
jak dają pod
tekstem inne nazwisko, ale wystarczy dobrze tekst przeczytać,
żeby wiedzieć,
kto go napisał. Jennifer Podlasky... To była taka
promocja Izy
...i bardzo dobrze, po prostu jest tak, że wtedy był
czas na ten temat. Donos
na komandosów... żeby
sobie wyrobić zdanie na ten temat, należy się
zapytać jakiegokolwiek historyka o stosunek do źródeł
historycznych,
a to jest źródło... i tyle. Fakt, że to akurat
źródło odsłania mechanizmy
i przykre kulisy największej grupy polityczno-towarzyskiej
w tym kraju,
to mnie gówno obchodzi, przepraszam proszę państwa.
Ja wykonałem
swoją pracę, zresztą nie mam ciągle czasu,
żeby wydrukować to w całości
i po prostu sprzedawać za zaliczeniem, bo ten tekst w całości
jest dopiero
źródłem, w "bruLionie" nikt by nie chciał
przeczytać tych iluś tam stron...
To jest smutny dokument, w smutnej sytuacji pisany, ale to nie
jest dokument,
który ma świadczyć o rozterkach duszy człowieka,
który to napisał,
bo mniej więcej wiadomo już, jak się ludzie
zachowują szantażowani
przez tajne służby. Historia literatury zna wiele
przykładów. Ale to jest
takie same źródło historyczne jak wiernopoddańcze Adresy do cara,
które
jeden z największych oprotestowujących opublikowanie
tekstu, jednocześnie
dziwnym trafem sam zainteresowany, Adam Michnik, wykorzystywał zapewne w swoich pracach semestralnych na studiach
historycznych,
więc jeśli on się oburza na to, to znaczy,
że jest to czysto interesowne
oburzenie. Główną zasadą "bruLionu" jest to,
żeby "bruLion" mógł istnieć,
więc nie przekraczaliśmy pewnych granic, starając
się nie kłamać, to
znaczy, jeśli o czymś nie można mówić,
żeby nas nie zabili, czy żeby nas
nie zniszczyli, no to tego nie robimy, ale przynajmniej nie
piszemy na ten
temat, tzn. "bruLion" bez wątpienia wyznacza granice słowa
publicznego.
To jest dla mnie oczywiste i tyloma siniakami, bólem wątroby
okupione
i różnymi małymi nieszczęściami, jakie
ludzi spotykały związanych
z "bruLionem". Także tutaj wydawałoby się,
że mogę mieć czyste sumienie,
ale nie mam, bo jak widziałem kiedyś kobitkę,
Kolumbijkę, której
zastrzelono całą rodzinę, a ona jest redaktorką
naczelną jakieś codziennej
gazety, która walczy z mafią, no to kurwa, nie wiem, czy
myśmy byli
odważni. Nie byliśmy, ale ten kraj jest też
taki, trochę inny. Ale chciałem
powiedzieć o czymś zupełnie inny, że w
związku z tym tekstem spotkała
mnie jedna z bardziej przykrych rzeczy, jaka mnie przy robieniu
"bruLionu"
spotkała. Opublikowaliśmy ten tekst i jedna z naszych
znajomych po
opublikowaniu tego tekstu, kiedy przyszedł do niej, była
oburzona, wyłożyłem jej racje i powiedziała: "Okey" - i
wszystko było w porządku, po
czym po półtorej roku, kiedy znów do niej przyszedłem
i znowu wygłupialiśmy
się robiąc sobie uszczypliwości, i nacisnąłem
ją zbyt mocno,
gdzieś ją musiałem trafić widocznie, no to
rzuciła coś takiego, że to jednak
było nie w porządku opublikowanie tego tekstu i uświadomiłem
sobie, że
jeśli ona po półtora roku takiej presji delikatnej,
przy towarzyskich spotkaniach: "bruLion" hmm..., uśmieszki, Tekieli-wariat,
i ta presja po prostu
działa, i zrobiło mi się wtedy smutno, ponieważ
musiałem powtarzać
jej znowu te same argumenty i w ogóle nie mogłem się
przebić do niej,
i dopiero coś takiego, że Kuroń nazwał
ten tekst największym esejem, jaki
powstał w tamtych czasach w książce Wina
i kara, dopiero to zrobiło
jakikolwiek wyłom w tym murze, który przez te półtora
roku narósł. Dzięki
temu zrozumiałem, że Goebbels miał rację,
że kłamstwo codziennie
powtarzane...
M.W. - ... staje się prawdą...
Tekieli - ...nie, nie staje się prawdą! Tylko ludzie
się do niego przyzwyczajają i uważają, że to ono jest rzeczywistością,
a nie rzeczywistość. No,
ale niestety na tym polega rządzenie, zawsze polegało
na tym rządzenie,
że się miało więcej informacji od tych,
którymi się rządziło, i to tyle. Sadomasochizm... to jest
sprawa oczywista. Przeczytanie tego tekstu było
dużym wstrząsem. To był taki etap, kiedy w
poszukiwaniu wolności "bruLion" niebezpiecznie zaczął zbliżać się
do granic propagowania satanistycznych
rzeczy, bo to był przedruk z takiego pisma, które jest
ewidentnie
satanistyczne. Tak że był taki moment, kiedy, zanim
się zorientowałem, to chwilę to trwało. A bardzo był to
niebezpieczny okres i Zbyszek
Sajnóg, gdański guru dla 70 młodych utalentowanych
ludzi, więc to nie
była jakaś miękka osóbka, jest w tej chwili w
sekcie "Niebo", po tym
wszystkim, co zrobił w imię wolności. Ciekawe,
czy pani Maria Janion ma
w związku z tym jakieś wyrzuty sumienia. Kiedyś
się jej o to publicznie
zapytam, ale chciałbym, żeby mogła odpowiedzieć
na to pytanie spokojnie,
żeby nie potraktowała tego jako napaść,
bo to nie jest moim celem,
tylko chciałbym dowiedzieć się od niej prawdy,
a nie usłyszeć od niej
jakąś sofistyczną replikę. Sajnóg chodził
na jej zajęcia, a słowem kluczem
Totartowców było "przekroczenie"...
"Przekroczenie"... mówione takim
tonem jak cinkciarz do cinkciarza mógłby mówić:
"Zarobił 700 milionów,
700 milionów". "Blok tekstów o faszyzmie"... Przyznam ci
się, że nawet
nie pamiętam bloku tekstów o faszyzmie... Himmler, tak?
M.W. - Himmler, Brunatna
przygoda moralności katolickiej...
Tekieli - Tak, Uta Ranke-Heinemann, no wiesz to jest o faktach,
do tego
tekstu należałoby jedynie, gdybym teraz to robił,
dołączyć recenzję
z Paula Johnsona Historii
chrześcijaństwa, która
pokazuje, jak szeroka
rzeczą jest chrześcijaństwo i jakie najróżniejsze
w nim się zawierają opcje
i właściwie siłą jego jest to, że w
Kościele są Życiński i Tischner, i Rydzyk
i... no, Michnik nie jest w Kościele, i nie jest nawet
chrześcijaninem, chociaż o tym nie wie i będzie w celach dla siebie
istotnych udawał, że jest, ale
ktoś, kto nie wierzy w zmartwychwstanie, nie jest chrześcijaninem,
bo to
jest istota chrześcijaństwa, ofiara i odkupienie.
Tak że do tego tekstu dołączyłbym tylko coś takiego, by była jasność,
że to była jakaś tam część
Kościoła niemieckiego i tyle. To tylko bardzo źle
świadczy o tych ludziach,
o Kościele w ogóle. Były również gorsze
jeszcze rzeczy w historii
Kościoła, ale nawet będąc jeszcze człowiekiem
niewierzącym przekonywałem Jerzego Giedroycia, że to jest jedyna
instytucja, która zrobiła więcej
dobrego niż złego, 51 do 49. Teraz już nie
dziwię się, patrząc na to, co
robi teraz Giedroyć, dlaczego tak bardzo uparcie się
przy tym upierał, że
jednak nie, że polski Kościół... to
totalitaryzm, Ciemnogród. Giedroyć,
Michnik, ci ludzi żyją, no może nie w XIX
wieku, ale w XX-leciu międzywojennym
i odtwarzają wszystkie dychotomie, jakie tam były, które
są po
prostu absurdalne... To tak a propos kominów promocyjnych.
Natomiast
z tym wiąże się niesamowita rzecz, bo Czarek
Michalski, kiedy był jeszcze
chyba we Francji, kiedy chyba jeszcze był z Manuelą
Gretkowską, zadzwonił do mnie i zacytował mi jeden z tekstów Himmlera i
pyta się, kto to
mógł napisać, a ja mówię - św.
Franciszek. I od tego momentu w "bruLionie"
rozpoczęła się praca testowania alternatywy, bo
alternatywa do gówna
jest O.K., ale kiedy sama się zamienia w gówno, no to...
To był taki
bardzo ważny moment i myślę, że rola
Czarka i Krzysia jest w historii
"bruLionu" nie do przecenienia, bo sprawiła, że
nie przejechaliśmy się
w jakieś bardzo dziwne rejony i nie zapłaciliśmy
za to takiej ceny, np. jak
Zbyszek Sajnóg, a wydaje mi się w tej chwili, że
zaczynamy udeptywać
pole i że będzie można zacząć coś
budować, coś zasadniczego. No, w 28
numerze pierwszy raz uszczypniemy Mickiewicza, jeszcze przez
Grotowskiego
tylko i wyłącznie, ale powoli dojrzewa numer
Mickiewiczowski,
czyli: Gdzie jest granica pomiędzy szczepionką a
morderstwem, bo niektóre
szczepionki zawierają nie zabite bakterie, otumanione
tylko, i czy
Mickiewicz był szczepionką, czy zastrzykiem tężca.
To, że był wielkim
poetą nie ulega kwestii, tylko można być
wielkim poetą po stronie dobra
i wielkim poetą po stronie zła. Sztuka nie rozgrzesza
i jeśli ma się wielki
talent i się robi zło, to się robi wielkie zło,
bo się ma wielki talent. Na razie
kompilując teksty z gazet pokazujemy, że Grotowski,
jest, jeśli nie satanistą, to jakimś arymanicznym dziwnym potworem i narobił
krzywd bardzo
wielu ludziom i jakieś bardzo dziwne sytuacje się z
tym wiążą. W dziwny
sposób pominąłem z tej Twojej listy "pogadanki
radiowe" Ezry Pounda,
to jest też wielki problem i tutaj też dotknęliśmy
czegoś, przed czym
spasowałem, to znaczy doszliśmy macką gdzieś
w jakieś takie miejsce,
które w wierszu przetłumaczonym przez Zbyszka Macheja,
mnie tak uderzyło, tzn. lichwa. Był taki moment sataniczny, kiedy
jakieś tam grupy
próbowały pracować nad nami i tam robić różne
rzeczy dziwne, zabawne,
śmieszne i czasami niebezpieczne (jeśli ktoś ma
nieczyste sumienie, to
może być niebezpieczne dla niego) i w tym momencie
podjąłem taką
decyzję - mówiłem o tym w formie żartu, ale
to właściwie żartem nie było - że w tym momencie zostają w "bruLionie"
tylko kochające się pary, mąż
i żona. Dlatego, że jest to nie do ruszenia układ,
natomiast samotny mężczyzna, lub samotna kobieta, lub jeszcze gorzej - zmieniający
partnerów,
no to jest niebezpieczne. Np. Zbyszek Sajnóg wpadł w
momencie, w którym
zdradził swoją żonę, swoją kobietę,
z którą był przez 10 lat, z podstawioną mu przez jakąś tam sektę czy przez
jakichś tam psychotroników
panienką. To są takie przygotowania do prania mózgu:
trzeba człowieka
w poczucia winy wpędzić itd. Kiedyś oglądałem
taki świetny izraelski
film o praniu mózgu, gdzie Kiński grał szefa grupy
wywiadu izraelskiego
i zrobił z Angielki-lewaczki zdrajczynię, tak
że dzięki niej zamordowali
szefa Palestyńczyków, których ona była fanką,
a w 16 osób - silna praca - wyprali kobiecie mózg i ona już nie wiedziała,
co jest dobre, co jest złe.
To tak a propos. No i to był taki moment, kiedy wypadło
z "bruLionu"
wiele osób, co ludzie z zewnątrz mogli odczytać jako
przejściowe osłabienie
"bruLionu", ponieważ one niosły dużo ze
sobą energii, tylko w niewiadomym
dla mnie kierunku i w momencie, w którym uświadomiłem
sobie, że zacząłem stosować metodę
gry, to znaczy krzesania iskier, jak to
sobie opisywałem: tzn. branie złego i dobrego i
krzesanie iskier. W momencie,
kiedy zdałem sobie sprawę, jakie mogą być
tego konsekwencje,
w momencie, w którym przestałem to robić, to się
wiele zmieniło w "bruLionie", ale to tak musiało być, bo inaczej byśmy
dzisiaj nie rozmawiali.
...Pound, macką dotknęliśmy słowa
"lichwa". To jest kolejny, jeden z wielu
nierozwiązanych w całej historii ludzkości
problemów, jedna religia ma
takie podejście, inna ma takie, i ja jeszcze na ten temat
nie mam zdania,
chociaż te intuicje Pounda są mi jakoś tam
bliskie, ale to tylko emocjonalna
bliskość. Być może tylko dlatego,
że ten człowiek został skrzywdzony,
tzn. nie o to chodzi, że został ukarany za złe
czyny, bo to świetnie, tylko że
inni, którzy w drugą stronę kłamali, nie
zostali ukarani, myślę o paputczykach
komunistycznych: jeśli karzemy Cline'a i Pounda, to również
należałoby ukarać tych ludzi, którzy jeździli
do Sowietów, widzieli mordowane
miliony i chwalili komunizm. Lichwa, lichwa... to był
wielki umysł,
tylko zrobił wielki błąd - trzeba czytać
dobre stare żydowskie książki - takimi rzeczami nie można zajmować się w
pojedynkę, bo wtedy człowiek
wariuje. Jest tak napisane, już nie pamiętam nawet,
w której z mądrych
żydowskich ksiąg, że tym się trzeba
zajmować przynajmniej w dwójkę, to
musi być w jakikolwiek sposób intersubiektywne, jeśli
człowiek zajmuje
się takimi sprawami, tak potwornymi energiami, które już
zahaczają
o energie demoniczne, na ten poziom wchodzą, czy
archetypiczne. Mówiąc w telewizyjnym skrócie: można używać
jednego z trzech języków na
opisywanie tych przestrzeni: czy to są archetypy, energie
czy anioły, mówię
o trzech różnych językach na opis rzeczywistości
niewidzialnej,
w której uczestniczymy i która nami miota. Jung, który był
człowiekiem
prawdopodobnie opętanym, mówił o tym, że
jesteśmy pionkami w grze
planet, i jeśli to on powiedział, to znaczy... Bo nie
wiem, czy znasz historię
tego kolesia. On miał w pewnym momencie kryzys życiowy,
głosy słyszał,
jakieś duchy się pojawiały itd. Kolankiewicz o
tym dokładnie pisze - to
był po prostu proces opanowywania go przez jakąś
istność, która chciała
poprzez niego wygłosić pewne rzeczy, no i jej się
to udało, bo dzieło
Junga jest naprawdę bardzo spójne i to jest wielka pała.
Można mocno
w łeb oberwać. Tak jak film na podstawie Nagiego
lunchu Burroughsa: po
prostu czułem obecność odrażającej
siły, wielkiej siły, która za tym stała
i która pozwalała temu filmowi być konsekwentnym, spójnym,
super mocnym
w wyrazie itd., itd. Tak że Ezra Pound to jest jeszcze
przed nami
sprawa, to jest koleś, którego trzeba przepracować... W trosce o zdrowie
proboszcza... superrzecz.
Superrzecz, ponieważ niezależnie od tego, co i czym ta kobieta robiła, nie chciała podać
swojego nazwiska, więc ma
szacunek do wartości, bo każdy hipokryta ma szacunek
do wartości, najgorsi
są ludzie, którzy rozmywają wartości, i się
wtedy nibyt tworzy taki,
z jakim mamy ostatnio coraz częściej do czynienia.
No, Flupy... to
wiadomo,
zadziwiająca kwintesencja wszystkiego. Nowe, smaczne
polskie słowo
na określenie lubricatio, widziałem, że w
Krakowie ktoś to słowo poczuł się zmuszony wymazać na murze... Hollywood...
o tym już mówiłem,
jest to tekst, który według mnie ma wartość po
prostu informacyjną, co
pokazuje głośny ostatnio wywiad Marlona Brando, w którym
powiedział,
że Hollywood rządzą Żydzi, co nie jest
wielkim odkryciem... wystarczy
przeczytać nazwiska największych producentów.
Natomiast jeśli ktoś odbiera
jako atak mówienie prawdy, to znaczy, że ma coś za
paznokciami, że
ma coś, co chce ukryć. Nie wiem, dlaczego niszczyć
człowieka tylko dlatego,
że się ma jakieś interesy, to nie jest najpiękniejsza
sprawa. Tak że
wartość informacyjną tego tekstu potwierdza człowiek,
który dla Hollywood
przepracował całe życie, i po prostu wie, co mówi.
To tyle. To, że
odwołał to później: ja mu się nie dziwię,
przecież chce jeszcze w jakimś
filmie zagrać, a ponieważ nie jest człowiekiem,
który potrafi trzymać przy
sobie pieniądze, więc na pewno będzie musiał
znowu zarobić na życie.
Nie rozumiem, co prawda tego zdania: wiersze
Marcina Świetlickiego
i innych poetów "bruLionu",
trudno... Narkotyki i teksty Wojciecha Bockenheima... Wojtek ma
jakiś swój trip i
tą drogą idzie. Ostatnio jakby
coraz mniej jego rzeczy jest... Twórczość
grupy poetyckiej "Zlali mu się do
środka"...
rozumiem, że to teksty nieliterackie i dlatego jest to niby taka
istotna rzecz. To bez wątpienia są poeci. Lopez
Mausere jest... Tam jest
bardzo trudna sprawa z nimi wszystkimi, ponieważ oni
wszyscy byli za
blisko siebie. Ponieważ nie znałem ich wcześniej,
nie wiem, na ile Lopez
jest odbiciem Sajnoga, czy Sajnóg odbiciem Lopeza. Oni w
emocjach
mówią tym samym głosem: ta sama intonacja itd. itd.
To są takie rzeczy.
No i są tam bardzo różni ludzie - Brzóska
przeszedł mniej więcej taką
samą ewolucję jak my i w tej chwili tych strasznych oświęcimskich Złotych
myśli psa typu: Papieros
za papierosem, a palić trzeba (przysłowie
oświęcimskie),
by nie napisał. Ale dobrze, że je napisał. Myślę,
że 40 lat po
tym, co się stało, można coś takiego
opublikować i że jest to zdrowe. Ja
rozumiem, że kogoś można wstrząsnąć - jak to było - Smalec z palców

lizać, ale nie wiem,
czy gdybym był w Oświęcimiu, czy nie próbowałbym
się bronić właśnie w taki sposób. Nie
wiem, nie chcę, żeby to wyglądało na
usprawiedliwianie się, po prostu wydaje mi się,
że te teksty mają jakąś
wartość same w sobie, również te, które
zostały odebrane jako bluźnierstwa
przeciwko ludziom, którzy zginęli. Myślę,
że nie były z taką intencją
pisane... W każdym razie, czy literatura zechce ich uznać,
czy nie, to jest
tylko problem literatury. Jeśli chce przestać istnieć
i chce się zamienić w
wysuszoną martwą kartkę w bibliotekach, to niech
odtrąca takich ludzi.
Przyznam się, że interesy literatury są mi
obce, tym się zajmują się jej
kapłani... Ta kra jest coraz mniejsza, coraz mniejsza i
topnieje coraz bardziej,
coraz bardziej, czego dowodem jest, że przez wiele lat
mimo pracy,
jaką wykonałem, nikt z inteligentnych i wrażliwych
ludzi nie chciał
w naszym pokoleniu się zająć krytyką. Później
się pojawili się krytycy
gazetowi, dlatego, że jest to wzmocnienie: dziennik. Im
chciało się pisać,
ponieważ pisali dla 500 000 ludzi i oni są raczej
promotorami, tubami propagandowymi niż krytykami, nie ujmując ich
inteligencji i wrażliwości,
chociaż z tym bywa bardzo różnie; jedni są
inteligentniejsi, drudzy
mniej inteligentni, jedni są wrażliwsi drudzy - mniej wrażliwi. Każdy
sobie dobiera takie lektury, na tym demokracja polega, że
każdy czyta na
tym poziomie, który jest w stanie przyswoić, i to jest
super. Dlatego zawsze
byłem zwolennikiem brukowców, ponieważ musi być
pełna oferta... "Zlali
mi się do środka" to jest duża rzecz. W tej
chwili już się wszystkim ta
etykieta osłuchała, ale niech każdy powie w
swoim imieniu: "Zlali... mi...
się... do środka". "Środowiska alternatywne,
subkultury, underground"...
dla mnie ta przestrzeń jest istotniejsza od oficjalnej
kultury, bo się tam coś
tworzy, gotuje, więc nie mogę się do tego
odnieść... Historia oka Bataille'a...
szczytowy przejaw choroby, klasyczna czysta choroba
utalentowanego
człowieka. Na bardzo wysokim poziomie napięcia to się
działo,
zresztą tak samo, jak w przypadku Cline'a. Kolega z
Krakowa, który
Cline'a przełożył, zrobił absolutne
mistrzostwa świata, nawet do tego
stopnia, że Błoński zaczął
przekonywać, że to jest złe tłumaczenie. Albo
nie ma zielonego pojęcia, albo słuch stracił,
albo już emocja mu oczy
zalewa. Ale jeżeli ktoś chce mi udowodnić,
że nie mam racji, niech sięgnie
po ten tekst i sobie przeczyta go na głos. Oczywiście,
to z tłumaczonym
wcześniej w Polsce Cline'em może mieć mało
wspólnego, ale ma bardzo
dużo wspólnego z Cline'em po prostu i myślę,
że Oskar, który tam przeżył pół życia, w języku tamtym...
miałbym do niego cień zaufania. Także
Historia oka to szczyt bluźnierstwa,
po prostu, ciekaw jestem, gdzie w tej
chwili znajduje się Georges Bataille? Recenzje
z książki Jana Pawła...
to
najważniejsza i najgłośniejsza książka
dziesięciolecia, napisana przez
Polaka i nagle do mnie dotarło, że ta książka
nie ma recenzji w tym kraju,
więc po prostu postaraliśmy się spełnić
rolę wszystkich pism naraz i tam
nawet się znalazł tekst kolesia o nazwisku
Cackowski... Jeśli by mi ktoś
powiedział 10 lat temu, że ten człowiek się
znajdzie się w "bruLionie", to
bym się po prostu zabił śmiechem. Wahałem
się, czy to zostawić, potworna
kobyła, 10 stron, w ogóle horror, no, ale myślę,
że jeśli ktoś miał siłę, żeby
przeczytać ten blok w całości..., doszła do
mnie plotka, z kręgów "Arkanów",
że widzieli "bruLion" na biurku Papieża, to
dosyć zabawne i jak
przyjedzie do Polski, spróbuję się go zapytać,
co na ten temat sądzi, bo to
może być śmieszne rzeczywiście. Z tego co
pamiętam, to jego literackie
rzeczy nie były najlepsze, ale czasami tak bywa, że
jest orbita, na tę orbitę
trzeba wejść, a dopiero po wejściu na orbitę
można chcieć robić dobre i złe
rzeczy. A może jest to dobre, bo ja za mało tego
czytałem. Na pewno
istnieje ukryty nurt tradycji literackiej i to jest kolejna
rzecz, którą "bruLion" powinien zacząć w tej chwili robić:
Baka, Potocki. W XIX wieku tak
samo jest mnóstwo rzeczy, które są obniżone
relatywnie, zamilczane czasem - wystarczy poczytać anglojęzyczną Historię
literatury polskiej Miłosza, żeby zrozumieć, że jest
konieczność napisania kontrhistorii, która
wyważy po prostu jakości. Bo ja jestem skłonny
się zgodzić, że należy
przykładać kryteria estetyczne do dziedziny zwanej
literaturą w tym sensie,
że są dwa porządki - porządek tego
świata i porządek dobra i zła,
porządek energetyczny i porządek etyczny. I są
rzeczy dobre, poczciwe,
po dobrej stronie, ale słabe, a są rzeczy złe, a
mocne. Ja się zgadzam, że
należy brać pod uwagę to wszystko, ponieważ
w "bruLionie" staraliśmy
się publikować rzeczy po prostu mocne, na początku
była tylko taka idee, a później zacząłem się skłaniać
ku temu, żeby raczej drukować dobre niż
złe i tutaj jest problem, czy nie będę drukował
rzeczy słabych a dobrych
i to jest ten moment decyzji. Dlatego w "bruLionie" czyta
siedem osób,
żeby, jeśli będą takie próby,
natychmiast reagować, żeby słusznego badziewia
nie rozrzucać, bo po co? Bo to tylko krzywdę robi.
To wszystko
się odnosi się do recenzji z książki
Papieża. No, a "współczesne technologie,
teksty o komputerach"... "bruLion" będzie niedługo
w internecie,
więc się trzeba czegoś na ten temat dowiedzieć,
a najlepiej się dowiaduje
redagując teksty. Po prostu. 

 

* * * 

 

Na pewno "bruLion" nie będzie teraz promowany, jak był
do pewnego
czasu promowany. Bo jeśli zdjęcie "ducha świętego"
nie powoduje...
(w cudzysłowiu "ducha świętego", bo ktoś
inny to nazwał, ja nie wiem, co
na tym zdjęciu było. Na pewno to nie jest Duch Święty
...tylko tak przez
Teleexpress zostało nazwane), jeśli nawet to nie wywołuje
odzewu, to jest
założony blok. I O.K. Nie pierwszy raz. Będzie
"bruLion" trafiał do tych,
do których ma trafiać. Nakład ciągle jest ten
sam i ciągle jest najwyższy
wśród tego typu czasopism i dopóki nie zejdziemy poniżej
najwyższego
nakładu "Kultury" paryskiej, to będę uważał,
że wszystko jest w porządku.
Bo po prostu to znaczy, że czytają nas nie tylko ci,
którzy konsumują
równie oprócz tego pięć innych czasopism, tylko
że są tacy ludzie, którzy
czytają tylko "bruLion", i im to robi dobrze...
Inaczej: nie wiem, jak im
robi, ale robi... Są też tacy, którzy robią
to, żeby się wkurzać, ale to są
sadomasochiści - a o nich już pisaliśmy.

1996 r.










bruLion - wybór tekstów








Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
TERAZ JUZ WIEM AKCENT
Teraz już wiem Stachursky
TERAZ JUŻ WIEM (CO CZUJĘ) Stachursky

więcej podobnych podstron