Betty Neels
Gdy zjawila sie Amabel
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Zanosiło się na burzę. Na błękitnym niebie powoli
zaczęły gromadzić się czarne, zwiastujące potężną ulewę
chmury. Spokojny krajobraz Dorset raz po raz rozświet
lały błyskawice. Dziewczyna przerwała zbieranie prania
i spojrzała z obawą w groźne niebo.
Była drobna i zgrabna, nie była klasyczną pięknością,
lecz uwagę zwracały jej ogromne, brązowe oczy. Włosy,
o ton jaśniejsze w kolorze od oczu, zebrała w luźny wę
zeł na czubku głowy. Była ubrana w bawełnianą sukien
kę, która zapewne pamiętała lepsze czasy.
Weszła do domu, odstawiła na podłogę kosz z bielizną
i poszła poszukać świec i zapałek. Potem postawiła na
stole dwie stare lampy oliwne. Jeśli burza nadejdzie,
a wszystko na to wskazywało, przed wieczorem na pew
no wyłączą prąd.
Zadowolona ze swej przezorności, nastawiła wodę na
herbatę i zajęła się przygotowywaniem posiłku dla psa
i kota. Zwierzęta cierpliwie czekały na kolację.
Nakarmiła je, przemawiając do nich głośno, jakby pa
nująca wokół cisza nadmiernie jej ciążyła. Kiedy usiadła
R S
w fotelu i zaczęła popijać herbatę, o parapet uderzyły
pierwsze ciężkie krople deszczu.
Po chwili zerwał się silny wiatr. Pobiegła do okien,
żeby pozamykać okiennice. Kiedy wróciła do kuchni, po
chyliła się nad psem i pieszczotliwie poklepała go po łbie.
- No, teraz już nikt nie zakłóci nam spokoju - oznaj
miła. Drgnęła lekko, gdy rozległ się głośny grzmot. Pies
położył się obok jej nóg, a niedługo potem na kolana
wskoczył jej kot.
Wiatr ucichł tak nagle, jak się zerwał, ale burza trwała
nadal. Zrobiło się bardzo ciemno. Wkrótce wisząca nad
stołem lampa zaczęła migać, więc dziewczyna zapaliła
świecę.
Potem zapaliła również obie lampy, z których jedną
ustawiła w holu. Usiadła ponownie przy stole. Nie miała
nic do roboty, chciała po prostu przeczekać burzę.
Gdy tak siedziała, zasłuchana w głośne wycie wiatru,
rozległ się dzwonek u drzwi. Nie wierzyła własnym
uszom, ale kiedy dźwięk się powtórzył, wstała i trzymając
w ręku lampę, ruszyła sprawdzić, kim jest niespodzie
wany przybysz.
Na ganku stał mężczyzna. Uniosła lampę, by mu się
przyjrzeć.
- Dostrzegłem waszą reklamę przy drodze. Czy mógł
bym wynająć pokój na noc? Wolałbym nie prowadzić
w taką pogodę.
Mówił cicho, głosem, który wzbudzał zaufanie.
- Dla ilu osób? - spytała z obawą.
R S
- Dla mnie i mojej matki.
Odsunęła się, robiąc mu przejście.
- Proszę wejść. Czy to pański samochód? - Wskazała
stojące przed wejściem auto.
- Tak. Ma pani garaż?
- Za domem jest duża szopa, proszę tam zaparkować.
Skinął głową i wrócił do samochodu. Pomógł matce
wysiąść, po czym zaprowadził ją do domu.
- Niech pan wejdzie do środka kuchennymi drzwia
mi! - krzyknęła za nim dziewczyna, gdy pobiegł z po
wrotem do auta.
Potem popatrzyła na drugiego gościa. Dobiegająca
sześćdziesiątki kobieta była wysoka, przystojna i niezwy
kle elegancko ubrana.
- Chciałaby pani obejrzeć pokój? Czy będą państwo
coś jedli? Tuż trochę za późno na obiad, ale mogę zrobić
omlet albo jajecznicę na bekonie.
Starsza kobieta wyciągnęła dłoń na powitanie.
- Nazywam się Fforde, przez dwa „f', niestety. Mój
syn jest lekarzem i właśnie odwoził mnie do Glastonbury,
kiedy zaczęła się burza. Padało tak mocno, że dalsza po
dróż stała się niemożliwa.
Dziewczyna ujęła wyciągniętą dłoń.
- Amabel Parsons. Przykro mi, że mieli państwo taką
nieprzyjemną podróż.
- Nie cierpię burzy, a pani? Chyba nie jest pani sama
w tym wielkim domu?
- Tak, jeśli nie liczyć Cyryla, czyli mojego psa, i kota
R S
Oskara. - Amabel zawahała się. - Może chciałaby pani
poczekać na syna w salonie? Niestety, będą państwo mu
sieli przygotować się do snu przy blasku świec.
Zaprowadziła gościa do niewielkiego, choć urządzo
nego ze smakiem pokoju, który pełnił rolę salonu. Oprócz
okrągłego stolika i krzeseł stały tu wysokie regały
z książkami. Centralne miejsce zajmował kominek,
a ogromne okno wychodziło na ogród. Amabel postawiła
lampę na stoliku i zaciągnęła zasłony.
- Pójdę otworzyć drzwi kuchenne - oznajmiła.
Doktor Fforde już na nią czekał. Wszedł do domu
i postawił na podłodze dwie walizki.
- Mogę zanieść je do naszych pokoi? - spytał.
- Naturalnie. Zaraz je państwu pokażę. Czy przygo
tować coś do jedzenia?
- Jeśli nie sprawimy tym pani kłopotu. Wystarczą ka
napki...
- A może omlet i jajecznica na bekonie?
- Jestem pewien; że mama będzie zachwycona, jeśli
dostanie filiżankę gorącej herbaty i omlet. - Rozejrzał się
po kuchni. - Chyba nie jest tu pani sama?
- Jestem. Proszę za mną, pokażę panu pokoje.
Kiedy zeszli na dół, podała omlety, tosty z masłem
i ogromny dzban herbaty. Przygotowując kolację, starała
się nie myśleć o burzy, która nadal szalała za oknami.
Następnego dnia Amabel wstała wcześnie, ale jak się
okazało, doktor Fforde już był na nogach. Zaproponowała
mu filiżankę herbaty.
R S
Czując na sobie jego wzrok, podniosła głowę.
- Czy podać pani Fforde śniadanie do łóżka? To dla
mnie żaden problem.
- Myślę, że byłaby bardzo zadowolona. Ja wolałbym
zjeść z panią tutaj.
- Ależ nie może pan... Przepraszam, chciałam po
wiedzieć, że nakryłam dla pana w salonie.
- Nie lubię jeść sam. Jeśli przygotowała pani wszyst
ko dla mamy, zaniosę jej tacę.
Gdy wrócił do kuchni, postawiła przed nim talerz z ja
jecznicą, tosty z dżemem i herbatę.
- Proszę usiąść obok mnie, zjeść śniadanie i powie
dzieć, dlaczego mieszka tu pani sama - poprosił. Mówił
tak, jakby był jej starszym bratem albo wujkiem, bez wa
hania więc usiadła naprzeciw niego.
- To tylko na miesiąc. Moja matka wyjechała do mo
jej siostry do Kanady, żeby pomóc jej przy dziecku. La
tem przyjeżdża do nas dużo gości i nie można narzekać
na brak towarzystwa. Co innego zimą.
- Nie boi się pani samotności?
- Cyryl i Oskar to wspaniali towarzysze. No i mam
telefon.
- A pani najbliższy sąsiad?
- Stara pani Drew mieszkająca przy drodze do wioski.
Podał jej filiżankę, prosząc o dolewkę herbaty. Miał
wrażenie, że jego rozmówczyni nie jest tak pewna siebie,
za jaką chciała w jego oczach uchodzić. Prostolinijna
i sympatyczna osóbka, ocenił ją w duchu. Miłe oczy, mi-
R S
ły głos i... kompletny brak zainteresowania modą. Płócien
na spódnica i bawełniana bluzka, które miała na sobie, były
czyste, ale znoszone. Spojrzał na jej piękne, smukłe dłonie,
na których znać było trudy fizycznej pracy.
- Piękny mamy ranek po tej burzy. Wasz sad jest uro
czy. Widok, jaki się z niego roztacza, zapiera wręcz dech
w piersiach.
- To prawda. Jeszcze herbaty?
- Nie, dziękuję. Zobaczę, czy mama wstała już z łóż
ka. - Uśmiechnął się. - Dziękuję za pyszne śniadanie.
Jedzenie rzeczywiście bardzo mu smakowało. Miał
wrażenie, że Amabel Parsons tylko marzy o tym, by jak
najszybciej pozbyć się niezapowiedzianych gości.
Nie minęła godzina, a jego niebieski rolls-royce zniknął
za zakrętem drogi. Amabel patrzyła zza żywopłotu, jak od
jeżdża. Cieszyła się, że spędzili u niej noc. Mogła zapo
mnieć na chwilę o burzy, miała zajęcie, no i zarobiła trochę
pieniędzy, których bardzo potrzebowała. Poza tym państwo
Fforde okazali się niekłopotliwymi gośćmi.
Byłoby miło zaprzyjaźnić się z kimś takim jak doktor
Fforde, pomyślała. Kiedy siedziała z nim przy stole, od
czuwała nieprzepartą ochotę, by z nim rozmawiać, po
wiedzieć, jak bardzo czuje się samotna, a czasem wręcz
przerażona. Jak obmierzło jej słanie łóżek i szykowanie
śniadań dla obcych ludzi. Najbardziej ze wszystkiego nie
cierpiała udawania, że jest niezależną, kompetentną mło
da kobietą, która doskonale daje sobie radę w życiu.
Musiała sprawiać takie wrażenie, gdyż w przeciwnym
R S
wypadku życzliwi sąsiedzi z pewnością zasugerowaliby
matce, że Amabel powinna zamknąć pensjonat.
Wróciła do domu, zmieniła pościel w sypialniach go
ści, posprzątała pokoje, zlustrowała zawartość lodówki,
powiesiła pranie i zrobiła sobie kanapkę. Kiedy zjadła,
wyszła do sadu z Cyrylem i Oskarem.
Ledwo wróciła do domu, żeby przygotować sobie her
batę, kiedy rozległ się dzwonek.
Za drzwiami stał mężczyzna, który na jej widok od
wrócił się zniecierpliwiony.
- Dzwoniłem dwa razy. Potrzebuję czterech łóżek dla
mnie, żony i dwójki dzieci.
Amabel spojrzała na samochód. Za kierownicą sie
dział młody człowiek, a z tyłu dostrzegła kobietę w śred
nim wieku i młodą dziewczynę.
- Trzy pokoje? Bardzo proszę. Muszę jednak uprze
dzić, że mamy tylko jedną łazienkę. W każdym pokoju
jest umywalka.
- Domyślam się, że w tej części świata nie możemy
liczyć na luksusy - powiedział niezbyt grzecznie. - Za
błądziliśmy, a nie chcę jechać nocą. Ile bierze pani za
pokój? Czy dostaniemy rano śniadanie?
- Tak - odparła, przypominając sobie powiedzenie
matki, że świat pełen jest niesympatycznych ludzi.
Pozostali goście wysiedli z samochodu. Kobieta, która
sprawiała wrażenie despotycznej, ładna, ale naburmuszo
na córka i młody człowiek o bardzo zuchwałym i odpy
chającym spojrzeniu.
R S
Obejrzeli pokoje, głośno komentując staromodne
umeblowanie. Potem zeszli na dół, oznajmiając, że chcą
dostać kanapki, herbatę i ciasto.
- I dużo dżemu! - krzyknął za nią młody człowiek,
kiedy przeszła do kuchni.
Po herbacie spytali o telewizor.
- Nie mam telewizora.
Nie uwierzyli jej.
- Każdy ma telewizor - parsknęła dziewczyna. - Co
będziemy robić przez cały wieczór?
- Wioska jest zaledwie dwa kilometry stąd. W tam
tejszym pubie mogą państwo zjeść kolację - zasugero
wała z uśmiechem.
- Lepsze to, niż siedzenie tutaj.
Ku jej niewymownej uldze wsiedli do samochodu
i odjechali.
Posprzątała w kuchni i zrobiła sobie kolację. Był
piękny wieczór, więc postanowiła zjeść w sadzie. Pomy
ślała, że doktor Fforde i jego matka chyba dotarli już
do Glastonbury. Doktor ma zapewne piękną, elegancką
żonę, małego synka i jeszcze mniejszą córeczkę. Miesz
kają w dużym i wygodnym domu...
Następnego dnia wstała wcześnie, gdyż musiała przy
gotować śniadanie na ósmą rano. Goście zjedli, a potem
zapłacili, nie omieszkawszy przedtem dwukrotnie spraw
dzić każdej pozycji na rachunku i wygłosić kilku złośli
wych komentarzy na temat braku wygód.
Amabel cierpliwie stała przy drzwiach, dopóki nie od-
R S
jechali, a potem schowała pieniądze do starej puszki po
herbacie, którą trzymała w kredensie.
Tak jak się spodziewała, w sypialniach niesympatycz
nych gości panował nieludzki bałagan. Otworzyła szero
ko okna, zdjęła pościel i zaczęła porządkować pokoje.
Do południa uporała się z pracą. Przygotowała sobie
kanapki i poszła do sadu. Naturalnie Cyryl i Oskar usied
li obok niej. Jedząc kanapki, zaczęła czytać ostatni list
od matki, która postanowiła przedłużyć pobyt w Kana
dzie o kilka tygodni.
Amabel schowała list do kieszeni, westchnęła ciężko
i poszła do domu. Chciała upiec ciasto i ciasteczka.
Właśnie skończyła pracę w kuchni, kiedy zadzwonił
dzwonek i dwie starsze panie spytały, czy znajdzie się
dla nich miejsce na noc.
Przyjechały starym morrisem. Choć zadbane i schlud
ne, nie sprawiały wrażenia osób cierpiących na nadmiar
gotówki. Wydawały się sympatyczne, a Amabel miała
miękkie serce.
- Może dam paniom jeden pokój z podwójnym łóż
kiem? - zaproponowała. - Cena jak za jedną osobę.
Spojrzały po sobie.
- Zgoda.
Rano podała im jaja na twardo, tosty, dżem i kawę.
Nie zarobiła wiele, ale miło było popatrzeć na u-
śmiechnięte i zadowolone twarze obu kobiet. Zostawiły
jej napiwek, a sypialnię posprzątały tak, że Amabel nie
miała właściwie nic do roboty.
R S
Włożyła pieniądze do puszki i postanowiła, że jutro
pojedzie na pocztę, by wpłacić je na konto, a przy okazji
zrobi zakupy i zamówi u rzeźnika mięso.
W ciągu następnych dwóch dni nikt jej nie odwiedził,
jeśli nie liczyć kobiety, która zjawiła się późnym wie
czorem, przenocowała, a następnego dnia ruszyła w dal
szą drogę.
Amabel znów wstała wcześnie. Nie lubiła wylegiwać
się w łóżku, kiedy na dworze było jasno. Zjadła śniada
nie, posprzątała dom, uprasowała całą stertę ubrań i po
ścieli, a potem usiadła na ławce w sadzie. Było zbyt
wcześnie, by ktokolwiek pojawił się w poszukiwaniu
noclegu.
Nie usłyszała rolls-royce'a, który niemal bezszelestnie
podjechał pod dom.
Doktor Fforde wysiadł i spojrzał na dom. Budynek
sprawiał wrażenie zadbanego, choć przydałby się niewiel
ki remont. Małe okna aż lśniły czystością. Dostrzegł
Amabel. Siedziała na ławce między Cyrylem a Oskarem
i łuskała groszek.
Przystanął, zastanawiając się, dlaczego właściwie miał
ochotę znów ją zobaczyć. Zaintrygowała go. Drobna, de
likatna, a zarazem bardzo dzielna i odważna. Jednak nie
powinna mieszkać sama na takim bezludziu. Czyżby nie
miała żadnej ciotki albo kuzynki, która mogłaby dotrzy
mać jej towarzystwa?
Oczywiście to nie był jego problem, uznał jednak, że
skoro i tak jedzie do Glastonbury, wpadnie ją odwiedzić.
R S
Kiedy wszedł na ścieżkę, Amabel podniosła głowę.
Zerwała się na równe nogi, a jej szeroki uśmiech utwier
dził go w przekonaniu, że jest mile widzianym gościem.
- Dzień dobry. Jadę do Glastonbury i postanowiłem
sprawdzić, co u pani słychać. Doszła pani do siebie po
ostatniej burzy?
- Och tak. Choć rzeczywiście najadłam się trochę
strachu. Bardzo się ucieszyłam, kiedy przyjechali państwo
tamtego wieczoru. - Napije się pan kawy?
- Bardzo chętnie. - Wszedł za nią do kuchni i usiadł
przy stole.
Amabel zdawała się być zadowolona z jego wizyty,
choć zapewne uśmiechała się miło do każdego, kto za
pukał do drzwi.
- Pojedzie pani ze mną na lunch? - spytał nieocze
kiwanie. - Niedaleko stąd jest pub, można tam całkiem
dobrze zjeść. Nie sądzę, aby przed południem zjawili się
a pani jacyś goście.
Nalała kawę i wyjęła pudełko z herbatnikami.
- Ale przecież jedzie pan do Glastonbury.
- Tak, ale nie oczekują mnie tam przed piątą. Jest
taki piękny dzień. Możemy wziąć ze sobą Cyryla.
- W takim razie zgoda, ale muszę wrócić przed drugą.
Jest sobota.
Do „Old Boot Inn" dotarli przed południem i usiedli
w ogródku. Nieopodal płynęła rzeczka ocieniona starymi
drzewami. Panowała cisza, atmosfera była nieco senna.
Gdy
jedli, Cyryl leżał u ich stóp.
R S
Gospodarz popatrzył na nich zza baru i zwrócił się
do swojej żony.
- Wyglądają na bardzo szczęśliwych, prawda?
Potem doktor odwiózł Amabel do domu. Wziął od
niej klucz i otworzył kuchenne drzwi.
- Mogę przez chwilę posiedzieć w sadzie? Rzadko
mam okazję pobyć w takim spokojnym miejscu, z dala
od codziennego zgiełku.
- Naturalnie.
Usiadł na ławce, z Oskarem na kolanach i jabłkiem
w ręku. Miał nadzieję, że zanim odjedzie, pojawią się
jacyś goście, a on zdoła im się bacznie przyjrzeć.
Rzeczywiście, wkrótce pojawiło się małżeństwo
w średnim wieku z teściową. Zamówili nocleg na dwie
noce.
Nie wiedział, dlaczego tak się martwi o Amabel. Do
skonale dawała sobie radę i umiała o siebie zadbać.
Ponadto miała telefon.
Poszedł do kuchni, gdzie przygotowywała herbatę dla
gości.
- Muszę jechać dalej - oznajmił. - Nie przerywaj
pracy. Dziękuję za miłe przedpołudnie.
- A ja dziękuję za lunch. - Uśmiechnęła się. - Niech
pan jedzie ostrożnie, doktorze Fforde.
Zaniosła tacę do salonu i wróciła do kuchni. Goście
byli bardzo mili i starali się sprawiać jak najmniej kło
potu. Gdy uporała się z najpilniejszą robotą, zaczęła roz
myślać o minionym dniu.
R S
Była zdziwiona, że doktor znów ją odwiedził. Zasko
czona, ale bardzo zadowolona. Kiedy go ujrzała w sadzie,
miała wrażenie, że znają się od dawna.
- Nonsens - powiedziała na głos. - Wpadł, ponieważ
miał ochotę na filiżankę kawy. Zaprosił cię na lunch, bo
nie lubi jeść samotnie.
Jej goście postanowili spędzić niedzielę na zwiedzaniu
okolicy, a Amabel wybrała się do kościoła. Była to jedyna
okazja, by porozmawiać ze znajomymi ze wsi i przeko-
nać ich, że świetnie sobie radzi. Wielu miejscowych nie
pochwalało decyzji matki o wyjeździe do Kanady. Uwa
żali, że z Amabel powinien zamieszkać ktoś z rodziny
łub przyjaciół.
Rozmawiały o tym z matką wielokrotnie. Teraz Ama
bel pisała do niej każdego dnia, kreśląc w listach opty
mistyczną wizję samotnego życia.
Od wyjazdu matki minął miesiąc. W tym czasie obie
utrzymywały regularny kontakt, choć matka nadał nie po-
trafiła podać dokładnej daty powrotu, co martwiło Ama
bel. Nie chciała się do tego przyznać nawet przed samą
sobą, ale nocami nie czuła się w pustym domu zbyt bez
piecznie.
Kiedy msza dobiegła końca, wyszła z kościoła, po
żegnawszy się uprzednio z wikarym. Oznajmiła mu ra
dośnie, że matka wkrótce wraca.
- Dajesz sobie radę, Amabel? Mam nadzieję, że ktoś
cię odwiedza i nie jesteś cały czas sama?
- Naturalnie - zapewniła go. - Poza tym mam dużo-
R S
pracy. Praca w ogrodzie, prowadzenie pensjonatu. Bar
dzo uważam, kogo wpuszczam do domu - zapewniła go.
W poniedziałek położyła się bardzo wcześnie. Przed
zaśnięciem rozmyślała o doktorze Ffordzie. Czy był żo
naty? Gdzie mieszkał? Pracował w szpitalu, a może miał
prywatną praktykę? Ubierał się dobrze, jeździł drogim
samochodem i miał rodzinę albo przyjaciół w Glaston-
bury - tylko tyle o nim wiedziała. Przewróciła się na dru
gi bok i zamknęła oczy. Dlaczego ten człowiek tak ją
zaintrygował?
Ładna pogoda dopisywała i do drzwi pukało sporo
turystów. Puszka po herbacie zapełniła się, matka powin
na być zadowolona. Minął kolejny tydzień, a tuż przed
weekendem przyszedł oczekiwany list od matki. Listo
nosz przyjechał niemal równocześnie z czwórką tury
stów, którymi musiała się zająć. Włożyła list do kieszeni,
odkładając jego przeczytanie na później.
Dopiero kiedy uporała się z pracą, zrobiła sobie her
batę i zasiadła do lektury.
List był długi. Przeczytała go dwukrotnie i pobladła.
Matka nie miała zamiaru wracać do domu. A przy
najmniej nie w najbliższym czasie. Poznała kogoś i po
stanowiła wyjść za mąż.
Wiem, że mnie zrozumiesz. I że go polubisz. Jest
ogrodnikiem, po powrocie zamierzamy stworzyć centrum
ogrodnicze. Zbudujemy szklarnią obok sadu.
R S
Nie będziemy już musiały prowadzić pensjonatu, choć
mam nadzieją, że do czasu naszego przyjazdu zadbasz
o interes. Tak dobrze ci idzie. Zamierzamy dotrzeć do
domu przed Bożym Narodzeniem.
Dalej następował szczegółowy opis przyszłego męża,
a także nowinki dotyczące siostry i jej dziecka.
Jesteś niezwykle rozsądną dziewczyną
- pisała matka
na zakończenie - i jestem pewna, że perspektywa pełnej
niezależności bardzo cię ucieszy. Być może zdecydujesz,
się po naszym powrocie na podjęcie pracy zawodowej.
Amabel była zdziwiona, ale nie miała poczucia, że
spotkała ją jakaś krzywda.
Dopiła resztkę zimnej herbaty. Będzie miała dużo cza
su, żeby zastanowić się nad swoją przyszłością.
Tego wieczoru, kiedy goście udali się już na spoczy
nek, usiadła przy stole z długopisem w ręku i spisała to,
co potrafi robić. A więc gotowanie - uważała się za do-
brą kucharkę. Umie zajmować się domem, dokonać drob
nych napraw, uprawiać ogród... Przerwała pisanie, gdyż
nic innego nie przychodziło jej do głowy.
Powinna chyba skończyć jakiś kurs, jak tylko zdecy
duje się, co właściwie chce robić. Tyle tylko, że kształ
cenie kosztuje, a ona nie miała pewności, czy zdoła
uzbierać wystarczającą kwotę. Wstała gwałtownie, ude-
rzona nagłą myślą. Kelnerki nie potrzebują żadnego prze
szkolenia, a dostają napiwki..
R S
Oczywiście w dużych miastach. Taunton czy Yeovil?
A może jakieś centrum handlowe? Mają tam dużo skle
pów, herbaciarni, kawiarni. Im więcej o tym myślała, tym
bardziej zapalała się do swojego pomysłu.
Kiedy kładła się spać, była już w pełni zdecydowana.
Teraz pozostawało tylko czekać na przyjazd matki i jej
męża.
R S
ROZDZIAŁ DRUGI
Następny list dostała tydzień później, wcześniej jed
nak maska zadzwoniła. Była bardzo podekscytowana.
Oznajmiła, że planuje ślub w październiku. Amabel chy
ba nie ma nic przeciw temu, by pomieszkać w domu do
ich przyjazdu? Powinni wrócić w listopadzie...
- To tylko kilka miesięcy. Amabel. Keith jest wyjąt
kowo miły i hojny. Obmyśliłam już, w czyni wystąpię
na ślubie.
List, który przyszedł dwa dni po telefonie, aż tryskał
optymizmem i szczęściem.
Nie masz pojęcia, jak wspaniale jest być z kimś, kto
się o ciebie troszczy. Czy zdecydowałaś już, co chcesz
robić po naszym powrocie? Musisz być podekscytowana
myślą o nowych perspektywach. Odkąd skończyłaś szko
ę, wiodłaś taki monotonny żywot...
Ale za to szczęśliwy, pomyślała Amabel. Teraz muszę
zacząć wszystko od nowa.
R S
182 BETTY NEELS
Doktor Fforde siedział w kuchni swojego domu
w Londynie. Gdy skończył jeść, pochylił się, by poklepać
po głowie czarnego labradora, i ruszył do drzwi.
Otworzyły się, zanim zdążył chwycić za klamkę. Do
kuchni wszedł starszy mężczyzna. Miał pociągłą twarz
i czarne, gładko zaczesane do tyłu włosy.
Z lekkim skinieniem głowy ustąpił doktorowi miejsca
i pozdrowił go.
- Znów pan wychodzi, sir? - Jego wzrok spoczął na
niedojedzonym jabłku. - Wystarczyło zadzwonić. Zrobił
bym panu coś ciepłego do picia i kanapkę.
Doktor poklepał go po ramieniu.
- Dziękuję, Bates.
Dwie godziny później zszedł na wyborne drugie śnia
danie, które Bates podał w małym saloniku na tyłach do
mu. Po skończeniu posiłku zszedł do samochodu i po
jechał do znajdującego się nieopodal szpitala.
Amabel pożegnała gości, posprzątała po nich pokoje
i pojechała na pocztę, by kupić lokalną gazetę. Stary pan
Truscott, który pracował na poczcie od wielu lat i wie
dział wszystko o okolicznych mieszkańcach, natychmiast
wdał się w rozmowę z Amabel.
- Nie wiedziałem, że czytujesz „Gazette". Nie ma tu
nic oprócz informacji o urodzinach, ślubach i pogrze
bach.- Popatrzył na nią badawczo. - I oczywiście ogło
szeń. Gdyby na przykład ktoś szuka! pracy, poleciłbym
mu właśnie tę gazetę.
R S
- Moim zdaniem czyta ją bardzo dużo ludzi, panie
Truscott. Skoro juz tu jestem, to poproszę też o kilka
znaczków pocztowych.
- Mama jeszcze nie wraca do domu? Już chyba dość
długo jej nie ma.
- Zamierza zostać jeszcze tydzień, może dwa.
Po lunchu przestudiowała stronę z ogłoszeniami
o pracy. Było kilka ofert dla kelnerek. Pensja nie była
wysoka, ale dochodziły przecież napiwki. W Stourhead
poszukiwano ekspedientek, pomocy do herbaciarni i ka
erek. Wszystkie oferty były aktualne dopiero od
paździrrnika.
Mijały tygodnie. Lato dobiegało końca. Wieczory sta-
wały się coraz krótsze i chłodniejsze. Kilka razy zadzwo
niła matka. Była juz po ślubie. Teraz wraz z mężem zajęci
byli poszukiwaniem poważnego kupca, bo przed powro-
tem chcieli korzystnie sprzedać dom i ogród Keitha.
Coraz mniej turystów pukało do drzwi Amabel. Miała
czas, by gruntownie posprzątać dom. zerwać ostatnie
owoce, zamrozić je i przejrzeć zawartość szaf.
Z myślą o przyszłości krytycznym okiem przyjrzała
się swojej garderobie. Nie była imponująca. Amabel ku-
powała rzeczy praktyczne, trwałe i w dobrym gatunku,
choć nie zawsze twarzowe.
W sobotę dopadło ją przygnębienie. Na dworze było
szaro i mokro, toteż nawet krótki spacer z Cyrylem nie
poprawił jej humoru. Usiadła w kuchni z Oskarem na
akolanach i zaczęła rozmyślać o przyszłości, która jawiła
R S
się w czarnych barwach. Amabel nie należała nigdy do
osób, które lubią się nad sobą użalać, ale teraz łzy same
popłynęły jej po policzkach. Nawet nie próbowała ich
powstrzymać.
Doktor Fforde miał wolny weekend. W sobotę zjadł
lunch z przyjaciółmi. Była wśród nich Miriam Potter-Sto-
kes, młoda wdowa, która coraz częściej szukała jego to
warzystwa. Było mu jej żal, więc zgodził się odwieźć ją
po lunchu do domu. W drodze powrotnej do Londynu
zaproponowała, by zjedli razem kolację.
Jednak wieczorem uznał, że zmarnował dzień. Miriam
była zabawna, ładna, elegancka, ale tak naprawdę nie miał
z nią o czym rozmawiać.
W niedzielę rano poszedł na długi spacer, a po lunchu
wsiadł do samochodu.
- Chyba nie jedzie pan do Glastonbury w taką po
godę, sir? - spytał Bates.
- Nie, wybieram się tylko na przejażdżkę. Zabieram
psa. Zostaw mi, proszę, coś zimnego na kolację, dobrze?
- Oczywiście, sir.
Dopiero w samochodzie doktor Fforde zdał sobie
sprawę, dokąd właściwie jedzie. Myśląc o pięknej Mi
riam Potter-Stokes, przypomniał sobie Amabel Uśmiech
nął się do siebie, gdyż te kobiety był tak różne, jak dzień
i noc. Pomyślał, że z przyjemnością zobaczyłby Amabel.
Jej matka zapewne już wróciła, a o tej porze roku w pen
sjonacie nie było wielu gości.
R S
Kiedy dotarł na miejsce, w pierwszej chwili odniósł
wrażenie, że dom jest opuszczony. Jednak kuchenne
drzwi były otwarte. . -
Kiedy dotarł na miejsce, w pierwszej chwili odniósł
wrażenie, że dom jest opuszczony. Jednak kuchenne
drzwi były otwarte.
Powoli wszedł. Gdy zobaczył Amabel, pomyślał, że
wygląda jak zmoknięta kura.
- Dzień dobry, mogę wejść? - spytał, pochylając się
nad psami, by je pogłaskać i dać jej czas na otarcie łez.
- Mój pies, Tygrys, chyba polubił się z Cyrylem, a Oskar
. jest przy nim zupełnie bezpieczny.
Amabel wstała, znalazła chusteczkę i wytarła nos.
- Proszę wejść. Co za paskudna pogoda. Zapewne je
dzie pan do Glastonbury. Ma pan ochotę na filiżankę moc
nej herbaty?
- Dziękuję, z chęcią się napiję. Domyślam się, że w ta
ką pogodę nie ma wielu gości. A mama jeszcze nie wróciła?
- Nie... - odparła słabym głosem, a potem, ku swo
jemu przerażeniu, zalała się łzami.
Doktor Fforde posadził ją z powrotem na krześle.
- Zrobię herbatę, a ty mi o wszystkim opowiesz. Wy
płacz się, od razu poczujesz się lepiej. Masz jakieś ciasto?
- Płaczę już od jakiegoś czasu i wcale nie czuję się
lepiej - mruknęła. - A teraz znów chce mi się płakać.
- Wzięła podaną chusteczkę i westchnęła. - Ciasto jest
w kredensie.
Wyjął ciasto i zaparzył herbatę, potem usiadł naprze
ciwko Amabel.
- Dlaczego płaczesz? Nie bój się, nikomu nie zdradzę
twoich sekretów.
R S
Uśmiechnęła sie przez łzy.
- Dziękuję. - Upiła łyk herbaty. - Przepraszam za
moje zachowanie.
- Czy to nieobecność matki tak bardzo cię frustruje?
A może twoja mam zachorowała? - spytał łagodnie.
- Nie, skądże. Wyszła za mąż w Kanadzie.
Słuchał w milczeniu, patrząc na nią uważnie i co jakiś
czas. dolewając jej herbaty. Kiedy skończyła, milczał
chwilę, a potem się odezwał.
-. Teraz, kiedy mi o tym opowiedziałaś, czujesz się
lepiej, prawda? Nie rozwiążę twoich problemów, ale
chętnie udzielę ci kilku rad. Nie rób żadnych planów,
dopóki matka nie wróci z Kanady. Nie podejmuj po
chopnie decyzji. Teraz idź obmyć twarz. Pojedziemy
na kolację.
- Nie mogę jechać w takim stanie.
- Bądź gotowa za piętnaście minut.
Co miała robić? Umyła się, umalowała, związała wło
sy w ciasny węzeł, przebrała w dżersejową sukienkę
i zeszła do kuchni.
Najedzone zwierzęta zasnęły, podczas gdy Tygrys stał
u nogi swego pana, gotowy do wyjścia.
- Zamknąłem drzwi i okna - oznajmił doktor Fforde.
Wsunął klucz do kieszeni i podążył do samochodu.
Na miejscu okazało się, że gości jest bardzo niewielu.
W lokalu panowała bardzo miła atmosfera, a w różowym
świetle nie było widać, że Amabel ma zaczerwienione
i zapuchnięte oczy.
R S
Wdali się w pogawędkę i Amabel powoli poprawiał
się humor.
- Już prawie dziewiąta! Dojedzie pan do Glastonbury
w środku nocy - zreflektowała się nagle.
- Wracam do Londynu - odpowiedział natychmiast,
ale nie starał się zatrzymać jej dłużej. Odwiózł ją do domu
i pożegnał przyjacielskim uściskiem dłoni.
Kiedy odjechał, dom wydał jej się dziwnie pusty i ci-
chy. Upewniwszy sie, że zwierzęta śpią, Amabel poszła
do łóżka.
Spędziła uroczy wieczór, a przede wszystkim wresz
cie miała się przed kim wyżalić. Teraz jednak było jej
wstyd, że zachowała się jak historyczka.
Obudził ją pogodny ranek, a koło południa do drzwi
zadzwoniło czworo ludzi szukających noclegu. Całe po
południe była zajęta pracą, więc wieczorem usnęła niemal
natychmiast.
Przez kolejne dni nie miała gości, ale było tyle pracy,
że nie nudziła się ani przez chwilę. Lato się skończyło.
zapowiadano zimną i wilgotną jesień.
Dużo czasu zajęło Amabel porządkowanie ogrodu.
Trzeba było zebrać wszystkie owoce i warzywa, zrobić
przetwory na zimę.
Pewnego dnia, kiedy układała w szafie bieliznę po
ścielową, usłyszała ujadanie Cyryla. Sprawiał wrażenie
zdenerwowanego, zeszła więc na dół, żeby zobaczyć, co
się dzieje.
W holu stała matka z wysokim mężczyzną u boku
R S
Ze śmiechem głaskała Cyryla, a potem podniosła głowę
i zobaczyła córkę.
- Kochanie, prawda, że sprawiliśmy ci niespodzian
kę? Keith sprzedał dom, więc uznaliśmy, że nie będziemy
zwlekać z przyjazdem do Anglii.
- Tak się cieszę, że cię widzę, mamo.
Popatrzyła na męża matki, uśmiechając się z przymu
sem. Nie spodobał jej się. Czuła, że ona jemu też nie
przypadła do gustu. Mimo to wyciągnęła rękę w powi
talnym geście.
- Miło mi cię poznać.
Matka dużo mówiła, śmiała się, zaglądała w każdy
kąt domu, wykrzykując co chwila pochwały.
- A to jest Oskar - zwróciła się do męża. - Nasz kot.
Wiem, że nie przepadasz za kotami, Keith, ale to członek
rodziny.
Mężczyzna mruknął coś pod nosem i poszedł po ba
gaż. Pani Parsons, teraz pani Graham, weszła na górę do
swojej sypialni, Amabel natomiast zajęła się parzeniem
herbaty. Cyryl i Oskar towarzyszyli jej. Zwierzęta na
pewno wyczuły, że działają Keithowi na nerwy.
Wypili herbatę w salonie, rozmawiając o Kanadzie,
podróży i planach na przyszłość.
- Koniec z prowadzeniem pensjonatu - oznajmiła pani
Graham. - Keith musi jak najszybciej zacząć budowę
szklarni. Chcielibyśmy zdążyć przed Bożym Narodzeniem.
- Gdzie macie zamiar ją zbudować? Za sadem jest
mnóstwo miejsca.
R S
Keith, który już zdążył rozejrzeć się po ogrodzie, na
tychmiast zaczął snuć plany na przyszłość.
- Tam chcę posiać oziminę, a szklarnię postawię
w sadzie. Jabłka nie przynoszą dużych zysków, a nie
które z drzew są już bardzo stare. Wytniemy je i posa
dzimy fasolkę i groszek. - Spojrzał na Amabel. - Twoja
matka mówiła mi, że doskonałe radzisz sobie z pracą
w ogrodzie. Mogłabyś nam pomóc. Zatrudnię człowieka
do kopania i najcięższych prac.
Amabel nic nie odpowiedziała. Kochała stary sad. Był
tu od zawsze, jeszcze zanim się urodziła. Drzewa rodziły
zdrowe owoce, a wiosną tak pięknie kwitły...
Spojrzała na matkę, która sprawiała wrażenie szczęś
liwej i zadowolonej, co więcej, wpatrzonej w męża jak
w obrazek.
Wieczorem, kiedy przygotowywała kolację, Keith
przyszedł do kuchni.
- Trzeba się będzie pozbyć tego kota - oznajmił bez
wstępów. - Pies też się starzeje, prawda? Moim zdaniem
nie należy trzymać zwierząt w domu.
- Oskar nie sprawia żadnych kłopotów - powiedziała
Amabel, starając się, by jej głos zabrzmiał łagodnie. -
A Cyryl jest dobrym psem obronnym.
- Nie ma pośpiechu. Minie trochę czasu, zanim się
tu zadomowię na dobre. Zobaczysz, wszystko się jakoś
ułoży. Twoja matka zajmie się domem, a ty możesz pra
cować w ogrodzie. Zatrudnimy kogoś do pomocy, żebyś
miała wolny czas na spotkania z przyjaciółmi.
R S
Przez kolejne dni nic ciekawego się nic wydarzyło.
Rozpakowywali bagaże, pisali listy, jeździli do banku.
Z Kanady napłynęła dość pokaźna suma pieniędzy i pan
Graham od razu przystąpił do realizacji swoich planów.
Pojechał do Londynu, aby spotkać się z człowiekiem,
który miał udzielić mu kredytu.
Amabel pomagała matce w domowych pracach. Usi-
łowała się dowiedzieć, dlaczego mama tak gorąco nama
wia ją do pozostania w domu.
Pani Graham bardzo kochała córki, ale łatwo ulegała
wpływom. Nie rozumiała, jakiego powodu Amabel tak
bardzo spieszy się do niezależności. Zwłaszcza że Keith-
owi przydałaby sie pomoc.
- To taki wspaniały człowiek, Amabel. I niezwykle
zaradny.
- Szkoda, że nie lubi Cyryla i Oskara.
- Och, kochanie, nie wierzę, by mógł być dla nich
niedobry.
Może nie byt niedobry, ale wraz z upływem tygodni
stało się oczywiste, że zwierzęta przestały być w domu
mile widziane. Cyryl większosć dnia spędzał w sadzie.
Oskar przychodził do domu tylko na posiłki, rozglądając
się trwożliwie dookoła.
Amabel robiła co w jej mocy, by im umilić życie,
ale miała dużo pracy, która wypełniała jej całe dnie. Było
jasne, że pan Graham jest mężczyzną twardo i bez
względnie dążącym do wytyczonego celu. Ze względu
na matkę Amabel nie komentowała nawet jednym słowem
R S
jego zachowania, jednak cała sytuacja stawała się coraz
trudniejsza do zniesienia.
Pewnego dnia zobaczyła, jak Keith uderzył Cyryla,
a potem odsunął nogą kota, który nieopatrznie znalazł
się obok niego. Amabel postanowiła, że musi coś z tym
zrobić.
Wzięła na ręce drżącego Oskara i objęła Cyryla za
szyję.
- Jak śmiesz? Co te zwierzęta ci zrobiły? Są moimi
przyjaciółmi i kocham je. Mieszkają tu przez całe swoje
życie.
- W takim razie resztę życia spędzą gdzie indziej.
Jestem tu szefem. Nie lubię zwierząt, więc lepiej coś z ni
mi zrób.
Amabel wiedziała, że dłużej tego nie zniesie. Zaczę
ła rozmyślać o tym, jak wybrnąć z przykrej sytuacji.
W końcu podjęła decyzję. Jednak najpierw musiała ze
brać odpowiednią sumę pieniędzy i poczekać na właści
wą sposobność.
Los jej sprzyjał. Tego wieczoru ojczym oznajmił, że
wyjeżdża rano w interesach do Londynu. Ponieważ pla
nował wyruszyć wcześnie rano, poszedł spać od razu po
kolacji.
Amabel została sam na sam z matką. Postanowiła wy
korzystać okazję, jaka się nadarzyła.
- Czy mogę wziąć trochę pieniędzy, żeby kupić sobie
coś do ubrania? - spytała
- Oczywiście, kochanie. Sama powinnam była o tym
R S
pomyśleć. Tak dobrze sobie radziłaś podczas mojej nie
obecności. Weź, ile chcesz. Poproszę Keitha, żeby dał ci
więcej. Jest taki szczodry.
- Nie, nie rób tego, mamo. Wystarczy mi to, co jest
w puszce. - Spojrzała na matkę. - Jesteś z nim szczęś
liwa? Powiedz prawdę.
- Och tak, Amabel. Nigdy ci tego nie mówiłam, ale
samotność mocno dawała mi się we znaki, To wieczne
zamartwianie się o przyszłość.... Doszłam do wniosku,
że teraz powinnaś zrobić jakiś kurs, by szybciej stanąć
na własnych nogach.
Amabel skinęła głową, ciesząc się w duchu, że matka
nie będzie za nią tęsknić. .
Kiedy pani Graham poszła spać, Amabel ułożyła do
snu zwierzęta i przeliczyła pieniądze. Było więcej, niż
się spodziewała.
Rano wstała wcześnie, żeby przygotować ojczymowi
śniadanie i upewnić się, że zwierząt nie ma w kuchni.
Matka zeszła na dół i oznajmiła, że ma zamiar poprosić
listonosza, by podwiózł ją do Castle Cary.
- Chciałabym pojechać do fryzjera. Dasz sobie radę
sama, kochanie?-
Amabel pomyślała, że ma wyjątkowe szczęście. Kiedy
przyjechał listonosz, uściskała matkę i ucałowała ją ser
decznie.
Pół godziny później, z Oskarem w koszyku, Cyrylem
na smyczy i torbą podróżną na ramieniu ruszyła do za
mówionej taksówki. Zostawiła list, w którym ogólniko-
R S
wo informowała matkę o swych planach i obiecała ode
zwać się wkrótce.
Taksówka zawiozła ją do Gillingham, gdzie wsiadła
w pociąg do Londynu. Dopiero po dotarciu na miejsce
zaczęły ją nękać wątpliwości. Teraz jednak było za późno,
by się wycofać. Kupiła bilet do Yorku, wypiła filiżankę
herbaty, napoiła zwierzęta i wsiadła do autobusu.
Był prawie pusty, a kierowca okazał się bardzo miły.
Amabel usadowiła się wygodnie w fotelu, klatkę z Cy
rylem położyła sobie na kolanach, a Oskar skulił się u jej
stóp.
Dochodziła trzecia po południu, do Yorku dotrą przed
ósmą. Potem trzeba będzie ubłagać ciotkę Thisbe, by
udzieliła im schronienia na noc.
- Powinnam była do niej zadzwonić - mruknęła
Amabel, popadając w ponurą zadumę.
Kiedy zajechali na dworzec w Yorku, poszła do naj
bliższego telefonu. Była zbyt zmęczona, by przejmować
się reakcją ciotki Thisbe.
Jednak kiedy usłyszała w słuchawce władczy głos
starszej pani, odwaga ją opuściła.
- To ja, Amabel, ciociu Thisbe. Jestem na dworcu
autobusowym w Yorku.
Starała się mówić spokojnie, lecz mimo to w jej głosie
dało się słyszeć panikę. A jeśli ciotka odłoży słuchawkę?
Panna Parsons nie miała jednak takiego zamiaru. Kie
dy doszły ją słuchy o powtórnym zamążpójściu żony
zmarłego brata, nic nie powiedziała, choć nie pochwalała
R S
decyzji kuzynki.. I co stanie sie teraz z Amabel? Czy jej
matka pomyślała o tym choć przez chwilę?
- Usiądź na najbliższej ławce, Amabel. Przyjadę po
ciebie za pól godziny.
- Są ze mną Cyryl i Oskar.
- Wszyscy jesteście mile widziani - odparła ciotka
i odłożyła słuchawkę.
Pół godziny może się czasem wydać wiecznością, ale
widząc ciotkę Thisbe zmierzającą energicznie- w jej kie
runku, Amabel zapomniała o zmęczeniu. Ciotka: wyglą
dała tak samo jak przed laty. Towarzyszył jej młody chło
pak, niezbyt wysoki, ale silny, i mocno zbudowany. .
Ciotka ucałowała Amabel na powitanie,
-- Tak się cieszę, że mnie odwiedziłaś, moja droga.
Pojedziemy do domu i o wszystkim mi opowiesz. To jest
Josh, moja prawa. ręka. Zabierze twój bagaż i zawiezie
nas do. domu.
Amabel zerwała się na nogi. Przywitała się z Joshem,
wzięła koszyk z Oskarem i smycz i mszyła posłusznie
do samochodu. Usiadła z tyłu, podczas gdy ciotka usa
dowiła się obok Josha.
Zrobiło się ciemno i ulice były niemal puste. Przez
okna samochodu niewiele było widać, ale Amabel pa
miętała Bolton Percy, miejscowość, w której mieszkała
ciotka. Ostatni raz była tu jakieś dziesięć lat temu. Miała
wówczas zaledwie szesnaście lat i dochodziła do siebie
po stracie ojca.
Wioska była pogrążona w ciemności i tylko dom ciot-
R S
ki, stojący w pewnym oddaleniu od pozostałych, przy
witał ich jasno oświetlonymi oknami.
Josh pomógł jej wynieść zwierzęta. Ruszyła za nim
w stronę otwartych przez ciotkę drzwi.
- Witaj w moim domu, dziecko. Czuj się jak u siebie
i pamiętaj, że możesz tu zostać tak długo, jak zechcesz.
R S
ROZDZIAŁ TRZECI
W ciągu następnych dwóch godzin Amabel nie do
końca wiedziała, co się z nią dzieje. Odebrano jej płaszcz,
posadzono w kuchennym fotelu, poczęstowano herbatą,
a przede wszystkim nie zmuszano do snucia opowieści.
Josh i ciotka zajęli się zwierzętami.
Zanim zdążyła sie odezwać, ciotka przemówiła:
- Poczekaj tu chwilę. Twój pokój jest już genowy,
ale powinnaś coś zjeść, zanim pójdziesz spać.
- Ciociu - zaczęła Amabel, ale ciotka nie dała jej
skończyć.
- Później, dziecko. Najpierw kolacja i dobry sen. Za
wiadomić twoją matkę, że tu jesteś?
- Nie, nie. Wszystko wyjaśnię...
- Jutro. - Ciotka wręczyła jej miskę gorącej zupy.
Teraz zjedz kolację.
Wkrótce Amabel poszła na górę do małej sypialni na
poddaszu. Nie pamiętała nawet, jak i kiedy się rozebrała
i położyła do łóżka.
Kiedy rano otworzyła oczy, przez dłuższą chwilę wpa
trywała się w nieznajomy sufit. Dopiero po chwili uświa-
R S
domiła sobie, gdzie się znajduje. Usiadła na łóżku, spo
glądając na śpiące w nogach zwierzaki. W świetle dnia
jej wczorajsza podróż wydała się czymś zupełnie niere
alnym. Będzie musiała wyjaśnić wszystko ciotce.
Wstała, umyła się, ubrała i zeszła na dół.
Dom nie był duży, ale solidnie zbudowany, otoczony
wysokim kamiennym murem. Otworzyła drzwi na taras
i wyszła do niewielkiego ogrodu.
Był ładny ranek, choć nieco mglisty. Kiedy po krótkim
spacerze wróciła do domu, zastała w kuchni ciotkę Thisbe.
Uprzejmie przywitała się z bratanicą.
- Wyspałaś się? To dobrze. Ugotowałam owsiankę dla
Cyryla i Oskara. Poślę dziś Josha po odpowiednią karmę.
Tobie zrobiłam filiżankę herbaty, którą, mam nadzieję,
wypijesz przed śniadaniem.
- Powinnam wyjaśnić...
- Naturalnie. Ale najpierw napij się herbaty.
Tak więc Amabel usiadła naprzeciwko ciotki przy ku
chennym stole i popijając herbatę, opowiedziała jej
o przyczynie swojego wyjazdu z domu.
- Martwiłam się o Oskara i Cyryla. Bałam się. że
mój... ojczym ich zabije. I mnie też nie lubi.
- A twoja matka? Jest z nim szczęśliwa?
- Ona? Tak, jest dla niej bardzo dobry. Nie potrzebują
mnie. Nie powinnam była tu przyjeżdżać, ale nic innego
nie przyszło mi do głowy. Jestem ci bardzo wdzięczna,
ciociu, że pozwoliłaś mi przenocować. Czy pozwolisz mi
zostawić tu Cyryla i Oskara, kiedy pojadę do Yorku szu-
R S
kać pracy? Nie mam wykształcenia, ale mogę pracować
w hotelu albo jako pomoc domowa.
Dźwięk, jaki wydobył się z ust panny Parsons, przy
pominał prychnięcie.
- Twój ojciec był moim bratem, dziecko. Możesz tu
zostać, jak długo zechcesz. A co do pracy... Twoja obec
ność w tym domu jest dla mnie prawdziwym darem nie
bios. Potrzebuję towarzystwa. Za tydzień czy dwa zde
cydujesz, co chcesz robić. York to duże miasto, nie po
winnaś mieć problemów ze znalezieniem pracy. Teraz
ubierz się, a po śniadaniu zadzwoń do matki.
- Będą chcieli, żebym wróciła. Potrzebują mojej po
mocy w ogrodzie.
- Nie masz wobec swojego ojczyma żadnych zobo
wiązań, Amabel, a twoja matka może odwiedzać cię
u mnie, jak często zechce.
Rozmowa z matką okazała się wyjątkowo trudna. Pani
Graham, początkowo uszczęśliwiona, że ma wiadomości
od córki, później zaczęła czynić Amabel wymówki,
- Keith będzie musiał wynająć kogoś do pomocy
- narzekała. - Bardzo go zawiodłaś, Amabel. Oczywi
ście, zawsze chętnie cię zobaczymy, ale nie oczekuj
wsparcia finansowego. Skoro tak bardzo zależy ci na
niezależności... Jesteś rozsądną dziewczyną i nie wąt
pię, że znajdziesz pracę. Nie nadużywaj gościnności
ciotki Tshibe. - Przerwała na chwilę. - Zabrałaś Oska
ra i Cyryla?
- Tak, mamo.
R S
- Będą za tobą tęsknić, kiedy zajmiesz się szukaniem
pracy. W tej sprawie powinnaś posłuchać Keitha.
- Mamo! Mieszkały z nami przez całe swoje życie.
Nie zasługują na to, by je uśpić.
- I tak nie są już młode. Zadzwonisz do mnie jeszcze?
Pożegnała się z matką i odłożyła słuchawkę.
- Czy mogłabyś zrobić dla mnie małe zakupy? - Głos
ciotki wyrwał ją z zadumy. - Weź ze sobą Cyryla, a kie
dy wrócisz, napijemy się kawy.
Centrum handlowe znajdowało się niespełna kilometr
od domu. Miasteczko było niewielkie. Górował nad nim
wspaniały kościół, a wzdłuż wąskiej głównej ulicy stał
rząd schludnych domów. Ulicę wieńczył stojący na jej
końcu duży budynek pubu.
Amabel zrobiła zakupy, zdumiona faktem, że ekspe
dientka dobrze wie, z kim ma do czynienia.
- Przyjechała pani odwiedzić ciotkę? Dobrze, że bę
dzie miała jakieś towarzystwo. Na szczęście zimę spędza
z przyjaciółką we Włoszech.
Dwa, najwyżej trzy tygodnie, zdecydowała Amabel,
wracając do domu. W tym czasie powinnam znaleźć mie
szkanie i pracę. Ciotka okazała się niezwykle gościnna,
lecz nie powinna rezygnować ze swych planów wyjaz
dowych. To byłoby nie w porządku.
Pogrążony w pracy doktor Fforde ze zdumieniem
stwierdził, że jego myśli uparcie krążą wokół Amabel.
R S
200
BETTY NEELS
Wreszcie postanowił sprawdzić, co u niej słychać. Miał
nadzieję, że do tej pory jej matka z mężem wrócili już
do Anglii,
Kiedy dojechał do pensjonatu, było już popołudnie.
Zaparkował samochód na tylach domu i ruszył w stro
nę kuchennych drzwi, stwierdzając ze zdumieniem, że
większa część sadu znikła, a tam, gdzie jeszcze nie
dawno rosły jabłonie, teraz wylano fundamenty pod ja
kiś budynek. Ziemia za sadem została zaorana. Tylko
widok, jaki rozciągał się z tego miejsca, pozostał nie
zmiennie piękny.
Zapukał do drzwi.
Otworzyła mu matka Amabel.
- Przyjechałem zobaczyć się z Amabel. - Wyciągnął
rękę na powitanie. - Jestem doktor Fforde.
- Niestety nie zastał jej pan. Amabel wyjechała. Pro
szę, niech pan wejdzie. Wkrótce wróci mój mąż. Napije
się pan herbaty?
- Dziękuję. - Rozejrzał się dookoła. - Był tu pies...
- Zabrała go ze sobą. Kota też. Mój mąż nie przepada
za zwierzętarni i nie chciał, by kręciły się po domu. Bu
duje szklarnię i sklep.
- Widzę. Wyciął pól sadu. Dokąd pojechała Amabel?
- spytał od niechcenia. .
- Do Yorkshire. Nie mam pojęcia, jak się tam dostała
z całą tą menażerią. Siostra mojego zmarłego męża mie
szka w Bolton Percy, niewielkiej miejscowości w pobli
żu Yorku. A oto mój mąż.
R S
Mężczyźni wymienili uścisk dłoni, chwilę porozma
wiali i doktor Fforde podniósł się z krzesła.
Jadąc do domu, doszedł do wniosku, że Amabel po
stąpiła słusznie. Ojczym najwyraźniej jej nie lubił. Po
raz kolejny powtórzył sobie w duchu, iż nie ma żadnego
powodu, by tak bardzo przejmował się jej losem. To roz
sądna dziewczyna, da sobie radę.
Bates powitał go nowiną, że dzwoniła pani Potter-
-Stokes.
- Chciała się dowiedzieć, czy zabierze ja pan w dniu
jutrzejszym na wystawę sztuki współczesnej, o której już
kiedyś wspominała.
Dlaczego nie? - pomyślał. Może dzięki temu zapo
mnę choć na chwilę o Amabel.
Wystawa okazała się bardzo awangardowa i nie przy
padła doktorowi do gustu. Kiedy Miriam zaproponowała.
żeby przyjechał na weekend do domu jej rodziców, sta
nowczo odmówił.
- Nie dam rady. Wyjeżdżam na kilka dni z Londynu.
- Biedaku. Zbyt ciężko pracujesz, ktoś powinien
o ciebie zadbać. Przydałaby ci się żona...
Uśmiechnęła się do niego, od razu żałując wypowie
dzianych słów. 01iver zrobił jakąś zdawkową uwagę, jak
wymagały tego dobre maniery, ale w spojrzeniu jego błę
kitnych oczu wyczytała obojętność. Jeśli naprawdę chce
go zdobyć, musi być znacznie ostrożniejsza...
Tydzień później wyjechał z Londynu. Wziął trzy dni
wolnego. Wystarczająco dużo, by pojechać do Yorku.
R S
odnaleźć Amabel i upewnić się, że wszystko u niej w po
rządku. Nie wnikał zbyt głęboko w to, dlaczego ten temat
tak żywo go interesuje.
Wyjechał po śniadaniu, zabierając ze sobą Tygrysa.
Bez trudu trafił do Bolton Percy. Zaparkował przed nie
wielkim centrum handlowym, gdzie postanowił zasięgnąć
języka.
W sklepie było kilku kupujących, którzy bez pośpie
chu wybierali potrzebne towary. Gdy wszedł do środka,
wszyscy na niego spojrzeli. Nawet sprzedawczyni o su
rowym wyglądzie uśmiechnęła się zachęcająco na jego
widok.
- Chce pan spytać o drogę? - odezwała się jedna
z kobiet. - Pani Bluett na pewno panu pomoże - wska
zała sprzedawczynię.
Doktor Fforde uśmiechnął się z wdzięcznością.
- Szukam panny Amabel Parsons.
Zgromadzeni w sklepie ludzie popatrzyli na niego
z zainteresowaniem.
- Mieszka u ciotki, panny Parsons, na końcu tej ulicy.
Ich dom stoi w pewnym oddaleniu od pozostałych i jest
otoczony kamiennym murem. Na pewno go pan znajdzie.
O tej godzinie powinny być w domu. Oczekują pana?
- Nie...
Pani Bluett spojrzała na niego tak groźnie, że poczuł
się w obowiązku dodać:
- Znamy się od jakiegoś czasu. - Szybko wyszedł ze
sklepu, ścigany zaciekawionymi spojrzeniami.
R S
Drzwi otworzyła mu sama panna Parsons. Patrzyła na
niego surowym wzrokiem, który niejednego człowieka
mógłby onieśmielić.
- Przyjechałem zobaczyć się z Amabel - oznajmił
spokojnie i wyciągnął rękę na powitanie.-- Nazywam się
fforde, Oliver Fforde. Adres dostałem od matki Amabel.
Panna Parsons ujęła wyciągniętą dłoń.
- Thisbe Parsons, ciotka Amabel. Mówiła mi o panu.
- Wyjrzała przez jego ramię. - To pański samochód? Bę
dzie tu bezpieczny. - Po raz kolejny obrzuciła go uważ
nym spojrzeniem i najwyraźniej to, co ujrzała, spodobało
jej się.- Właśnie, miałyśmy napić się herbaty. Proszę
wziąć ze sobą psa. Mam nadzieje, że nie jest agresywny?
W domu jest Cyryl.
- Już się poznały - oznajmił z uśmiechem. - Dzię
kuję za zaproszenie.
Panna Parsons zaprosiła go do "długiego, niskiego
pokoju ze staroświeckim kominkiem. Meble także były
stare, ale doskonale utrzymane. Wszędzie stało mnó
stwo fotografii w srebrnych ramkach, porcelanowych
figurek i roślin w doniczkach. Pokój sprawiał bardzo
miłe wrażenie, a jego wystrój zachęcał do wypoczyn
ku. Przy stole siedziała Amabel. Na. jej twarzy malo
wało się zdumienie.
- Amabel - powiedział cicho. Ujął jej rękę i u-
śmiechnął się. - Twoja matka podała mi ten adres. Mam
sprawę do załatwienia w Yorku, pomyślałem więc, że to
doskonała okazja, by cię odwiedzić.
R S
- Wyprowadziłam się z domu.
- Twój ojczym wspomniał mi o tym. Wyglądasz bar
dzo dobrze.
- Bo doskonale się czuję. Ciocia jest dla mnie bardzo
dobra. Cyryl i Oskar też są szczęśliwi.
Panna Parsons uniosła czajniczek.
- Proszę usiąść, podać mi filiżankę i powiedzieć, co
pana sprowadza do Yorku, doktorze Fforde. To dość da
leko od Londynu, bo tam pan zapewne mieszka.
Doktor, który też miał wścibskie ciotki, napił się her
baty i odpowiadał miło, lecz ogólnikowo na zadawane
pytania. Rozmawiali o wszystkim i o niczym. Ani razu
nie spytał Amabel, dlaczego zdecydowała się na takie
radykalne rozwiązanie swych problemów. Mieli przed so
bą całe dwa dni.
- O szóstej siadamy do podwieczorku - oznajmiła
ciotka.- Mamy nadzieję, że pan do nas dołączy. Chyba,
że ma pan jakieś pilne obowiązki.
- Dopiero jutro. Z przyjemnością skorzystam z za
proszenia.
- W takim razie idźcie z psami na spacer, a ja zajmę
się posiłkiem.,
- Możemy pójść główną ulicą do końca i wrócić pol
ną drogą - zaproponowała Amabel.
Doktor zaoferował jej ramię i wyruszyli.
- Opowiedz mi, co się stało - poprosił.
Amabel ujęła go pod rękę i zaczęła mówić:
- Próbowałam, naprawdę próbowałam polubić Kei-
R S
tha. Jednak on mnie nie cierpi i wcale tego nie ukry
wa. Najgorsze jednak jest to, że nienawidzi Cyryla
i Oskara.
- Postąpiłaś słusznie.
Szli w stronę domu. Choć zrobiło się ciemno, 01iver
był pewien, że Amabel płacze. Miał w tej chwili ochotę
wziąć ją w ramiona i pocałować. Nie powinien jednak
wypadać z roli troskliwego przyjaciela, bo wtedy wszyst
ko mocno by się skomplikowało.
- Spędzisz ze mną jutrzejsze popołudnie? Mogliby
śmy pojechać nad morze - rzucił lekkim tonem.
Amabel przełknęła łzy.
- Z przyjemnością. Dziękuję. - Postanowiła przyjąć
narzucony przez niego ton.
Ciotka Thisbe już na nich czekała. Stół był elegancko
nakryty. Na jednym końcu stał czajniczek z herbatą,
w drugim zaś przykryte naczynie z jajecznicą, grzanki
i domowej roboty pasztet. Był tez dżem, miód. kanapki
oraz półmisek z różnymi ciasteczkami.
Doktor nie ukrywał, że jest głodny. Zjadł porządny
posiłek, czym do reszty podbił serce starszej pani. Kiedy
oznajmił, że zamierza następnego dnia zabrać Amabel
na przejażdżkę, wpadła w zachwyt.
Ten mężczyzna bardzo jej się podobał. Szkoda, że wi
dział w Amabel jedynie przyjaciółkę. Dziewczyna
najwyraźniej doskonale się czuła w jego towarzystwie,
a Bóg jeden wiedział, jak bardzo potrzebowała teraz
przyjaznej duszy.
R S
Po posiłku pozmywał naczynia, a Amabel je wytarła.
Ciotka Thisbe słyszała, jak przekomarzają się i śmieją.
Doktor Fforde pożegnał się serdecznie i obiecał, że
przyjedzie następnego popołudnia. W drodze do Yorku
odezwał się na głos:
- Możemy już przestać o niej myśleć, prawda Tygry
sie? Nasza podopieczna da sobie radę. Ma wspaniałą ciot
kę, zapewne wkrótce znajdzie dobrze płatną pracę, pozna
odpowiedniego młodego człowieka i wyjdzie za niego
za mąż.
Ciekawe, dlaczego ta ostatnia myśl wcale nie wpra
wiała go w zachwyt?
Następnego dnia przyjechał po Amabel punktualnie.
Przez kilka minut rozmawiał z panną Parsons, zapropo
nował, by Cyryl usiadł z tyłu z Tygrysem, otworzył przed
Amabel drzwi samochodu i wyruszyli.
Flamborough leżało na wysokim klifie, nad samym
brzegiem Morza Północnego i ciągnęło się aż do portu,
w którym znalazło schronienie wiele łodzi. Doktor Ffor
de zaparkował samochód, wypuścił psy i ruszyli z Ama
bel w kierunku półwyspu. Od morza wiała lekka bryza,
powietrze było bardzo rześkie.
Kiedy przystanęli, by popatrzeć na morze, Amabel nie
zdołała powstrzymać okrzyku zachwytu.
••- Jak tu pięknie! Tak cicho i dostojnie. Chciałabym
tu zamieszkać.
- Czy masz już jakieś plany na przyszłość? - spytał
01iver. - Jak długo zamierzasz zostać u ciotki?
R S
- Chciałam się ciebie w tej sprawie poradzić. Jest
pewien problem. .Widzisz, dowiedziałam się, że ciotka
Thisbe planowała spędzić zimę we Włoszech. Nie
chciałam jej o to pytać, a ona sama też nie porusza
tego tematu. Nie mogę pozwolić, by z mojego powodu
zmieniała plany. W końcu pojawiłam się w jej życiu
zupełnie niespodziewanie... Rozumiesz, co mam na
myśli?
Stali naprzeciw siebie. Amabel podniosła wzrok i spoj
rzała uważnie na rozmówcę.
- Muszę jak najszybciej znaleźć pracę, ale nie bardzo
wiem, jak się do tego zabrać. Powinnam odpowiedzieć
na ogłoszenie z prasy czy odwiedzić biuro pośrednictwa?
Niewiele potrafię robić, a ponadto muszę zabrać ze sobą
Cyryla i Oskara.
- Przede wszystkim - powiedział wolno - powinnaś
przekonać ciotkę, że naprawdę chcesz znaleźć pracę.
Pojedź do Yorku, zgłoś się do jakiejkolwiek agencji. Co
potrafisz robić, Amabel?
- Niewiele - przyznała, po namyśle. - Umiem pro
wadzić dom i gotować. Mogłabym pracować w sklepie
albo zostać kelnerką. Ludzie chyba niezbyt chętnie przyj
mują takie posady, prawda?
- Sądzisz, że ciotka pozwoliłaby ci mieszkać u. siebie
podczas swojej nieobecności?
- Być może. Ale jak dojeżdżałabym do pracy? Au-
tobus kursuje tylko dwa razy w tygodniu..
- Nie mogę ci niczego obiecać, Amabel, ale znam
R S
różnych ludzi i mógłbym tu i ówdzie popytać. Czy jest
ci obojętne, dokąd pojedziesz?
- O ile będę mogła zabrać ze sobą Cyryla i Oskara.
- I jak rozumiem, powrót do domu nie wchodzi
w grę?
- Nie.
- Masz jakieś pieniądze? Na przykład na opłacenie
mieszkania?
- Tak, dziękuję. Matka pozwoliła mi zabrać pienią
dze, które zarobiłam podczas jej nieobecności.
- Dobrze. Teraz pojedziemy do wioski. Zauważyłem
po drodze pub. Jeśli będzie otwarty, napijemy się herbaty.
Zjedli wyśmienity posiłek składający się z tostów,
owocowego ciasta i herbaty.
Po odpoczynku wyruszyli w powrotną drogę. Prze
jeżdżali przez pełne uroku miejscowości. Burton Agnes
ze wspaniałym dworem i normandzkim kościołem, Lund
z pamiętającym lepsze czasy amfiteatrem, Bishop Bur
ton, w którym czarno-białe domki letniskowe okalały
miejscowy staw, aż wreszcie dotarli do drogi prowadzącej
do Bolton Percy.
01iver porozmawiał chwilę z ciotką i spytał, czy mo
że zadzwonić następnego dnia, by się pożegnać.
- Może wpadnie pan do nas na kawę? - zapropono
wała ciotka.
Lekki wiatr przekształcił się następnego dnia w istną
wichurę. 01iver skorzystał z tej wymówki, by skrócić
moment pożegnania. Przed wyjazdem wręczył Amabel
R S
listę biur pośrednictwa pracy w Yorku. Zrobił, co mógł
i chciał jak najszybciej uwolnić się od myśli o Amabel.
Miała dom, życzliwą ciotkę, była młoda, zdrowa i roz
sądna. Nie było zatem powodu, by martwić się o nią.
Lecz w drodze powrotnej nie mógł przestać o niej
myśleć.
Tego wieczoru Amabel postanowiła porozmawiać
z ciotką o swej przyszłości.
- Nigdy nie zdołam wyrazić, jak bardzo jestem ci
wdzięczna - zapewniła. - Dałaś mi dach nad głową i mi
łość, ale muszę zacząć żyć na własny rachunek. Wiem,
że polubię York. Na pewno znajdę jakąś pracę, a potem
postaram się zdobyć konkretne wykształcenie. Rozumiesz
mnie, ciociu?
- Naturalnie, dziecko. Musisz pojechać do Yorku
i zorientować się na miejscu, co mają do zaoferowania.
Chcę jednak, byś obiecała mi jedno. Jeśli będzie ci ciężko,
przyjedziesz do mnie. - Zawahała się. - Gdybyś mnie
nie zastała, pójdź do Josha i jego zony.
- Obiecuję, ciociu. Jutro rano odjeżdża autobus do
Yorku, więc...
-- Josh i tak musi jutro wybrać się do miasta. Zabie
rzesz się z nim. Powrotny autobus masz około czwartej.
Jeśli ci ucieknie, po prostu zadzwoń, a Josh po ciebie
przyjedzie.
Dzień w Yorku nie należał do miłych. Wędrowała od
jednego biura do kolejnego i wszędzie wpisywano ją na
R S
listę, ale nie było pracy, która by ją satysfakcjonowała.
Amabel nie posiadała wymaganych kwalifikacji ani żad
nego doświadczenia zawodowego.
Kiedy wróciła do domu, nie dała po sobie poznać roz
czarowania. W końcu to był tylko rekonesans i jej na
zwisko zostało zarejestrowane we wszystkich biurach po
średnictwa w Yorku.
Doktor Fforde po powrocie do Londynu pogrążył się
w pracy. Nie omieszkał zapewnić Batesa, że krótki urlop
był bardzo udany.
- W takim razie dlaczego twój pan jest taki ponury?
- spytał Bates Tygrysa. - Zbyt dużo pracuje. Powinien
częściej wychodzić i trochę się zabawić.
Bates ucieszył się, gdy następnego dnia pan oznajmił
mu, że wieczorem wychodzi z panną Potter-Stones do
teatru, a potem na kolację.
Powinien doskonale się bawić. Miriam była urocza,
elegancka i w pełni świadoma swojej atrakcyjności. Za
bawiała go opowiadaniem anegdot o wspólnych znajo
mych, zadawała inteligentne pytania dotyczące jego pra
cy. Czuła; jednak, że choć fizycznie obecny, 01iver my
ślami błądzi daleko stąd. Przy kolacji zapytała o niedaw
ny urlop.
- Dokąd pojechałeś?
- Do Yorku.
- Do Yorku? - Podchwyciła natychmiast. - Szkoda,
że nie wiedziałam wcześniej. Mam tam przyjaciółkę, Do-
R S
lores Trent. Prowadzi sklep ze szkłem, porcelaną, suszo
nymi kwiatami i innymi bibelotami. Nie bardzo sobie ra
dzi, ciągle coś tłucze, źle inwestuje pieniądze i popełnia
mnóstwo błędów. Wczoraj dostałam od niej list. Pisze,
że chyba poszuka kogoś do pomocy.
- Zabawne. Jest taka atrakcyjna, jak ty, Miriam?
Miriam uśmiechnęła się, nie bez cienia triumfu.
W końcu jednak wieczór okazał się sukcesem.
To samo pomyślał doktor.
R S
ROZDZIAŁ CZWARTY
Kiedy następnego dnia Amabel wróciła z Cyrylem ze
spaceru, w drzwiach domu czekała na nią ciotka.
— Szkoda, że cię nie było. Dzwonił doktor Fforde.
Dowiedział się przez przypadek od swojej znajomej, że
pewna pani, właścicielka sklepu z dziełami sztuki, por
celaną i wyrobami rzemiosła artystycznego poszukuje
kogoś do pomocy. Nazywa się Dolores Trent, a sklep jest
przy Shambles.
Josh zawiózł ją do miasta zaraz po lunchu. Szła nie
spiesznie wąską ulicą. Po obu stronach w równym sze
regu stały stare domy. W większości z nich znajdowały
się sklepy, najczęściej drogie butiki z pamiątkami, prze
znaczonymi dla turystów.
Wreszcie znalazła... Był to niewielki sklepik wciś
nięty pomiędzy księgarnię a cukiernię. Na wystawie stały
kryształowe wazony i wyroby z delikatnej chińskiej por
celany.
Amabel otworzyła drzwi i weszła do środka.
Kobieta, która wyszła jej na spotkanie, musiała być
właścicielką, pasowała bowiem do tego miejsca jak ulał.
Była wysoka, przy kości, miała na sobie jedwabny ko-
R S
stium i drogą biżuterię. Pachniała jakimiś egzotycznymi
perfumami.
- Chce pani sobie pooglądać? Proszę się nie krępo
wać...
- Widziałam kartkę na wystawie. Poszukuje pani po
mocy, a ja szukam pracy.
Dolores Trent spojrzała na nią uważnie. Uznała Ama-
bel za dość pospolitą dziewczynę, choć nie pozbawioną
pewnego uroku.
- Mieszka pani tutaj? - spytała ostro. - Ma pani ja
kieś referencje? Doświadczenie?
- Mieszkam z ciotką w Bolton Percy i mogę dostar
czyć referencje. Prowadziłam pensjonat, ale nigdy nie
pracowałam w sklepie.
Panna Trent roześmiała się.
- Przynajmniej jest pani ze mną szczera. Jak dojeż
dżałaby pani z Bolton Percy do Yorku?
- Wołałabym wynająć mieszkanie tu na miejscu.
Myśli przebiegały przez głowę Dolores Trent jak błys
kawice. Miała za sklepem wolny pokój z niewielką kuch
nią i łazienką. Mogłaby umeblować go starymi meblami
ze strychu. Gdyby dziewczyna tam zamieszkała, jej pen
sja automatycznie musiałaby być niezbyt wysoka...
Pannie Trent spodobał się ten pomysł.
- Jeśli pani referencje będą zadowalające, rozważę
pani kandydaturę. Pracowałaby pani od dziewiątej do pią
tej, z wyjątkiem niedziel. Do pani obowiązków należa
łoby utrzymywanie sklepu w czystości, rozpakowywanie
R S
towarów, układanie ich na półkach, obsługiwanie klien
tów i przyjmowanie pieniędzy. Zajmowałaby sie pani
sklepem podczas mojej nieobecności. Powiedziała pani,
że chce zamieszkać w Yorku? Mam za sklepem duży po
kój z niewielką kuchnią i łazienką. Okno wychodzi na
ulicę. Naturalnie, gdyby pani w nim zamieszkała, nie
mogłabym płacić pani pełnej pensji.
Wymieniła sumę, która była mniej więcej o połowę
niższa od kwoty, jaką Amabel spodziewała się dostać.
Z drugiej strony przyjęcie posady zapewniłoby jej nie
zależność, bezpieczeństwo i własne miejsce na ziemi.
- Mara psa i kota. Czy mogłabym je. tu trzymać?
- Oczywiście, byle tylko zwierzaki nie wchodziły do
sklepu. Pies to całkiem dobry pomysł. Nocami jest tu
bardzo pusto. Nie jest pani bojaźliwa?
- Nie. Mogłabym zobaczyć pokój?
Ku jej zdumieniu okazał się bardzo przestronny. Miał
dwa okna i wyjście na niewielki, zaniedbany trawnik, ogro
dzony wysokim murem. Cyryl i Oskar byliby tu bezpieczni.
Dolores Trent przyglądała się twarzy Amabel. Dziew
czyna potrzebowała pracy i domu, więc zapewne będzie
pokornie wykonywać wszelkie polecenia.
- Jeśli referencje będą zadowalające, zatrudnię panią
na miesięczny okres próbny. Będę pani płaciła co tydzień.
Po miesiącu obie podejmiemy decyzję. Proszę czekać na
wiadomość.
Wracając do domu, Amabel była pełna dobrych myśli.
Jak na początek poszło całkiem nieźle. Zdobyła miesz-
R S
kanie i pracę. Będzie miała okazję rozejrzeć się po oko
licy, poznać ludzi, znaleźć inne lokum, w którym mog
łaby zamieszkać z Cyrylem i Oskarem, a potem lepszą
pracę. Była wdzięczna doktorowi Fforde'owi za jego po
moc. Szkoda, że nie może podziękować mu osobiście.
On jednak przepadł bez wieści w dalekim Londynie
i pewnie nigdy się już nie zobaczą.
Amabel wysłała swoje referencje do Yorku i po kliku
dniach dostała wiadomość, że może zacząć pracę. Poka
zała ciotce list.
- Będzie mi smutno, gdy wyjedziesz, dziecko. Musisz
odwiedzać mnie w niedziele i święta. - Zawahała sie. -
Gdybym wyjechała, skontaktuj się z Joshem i jego żoną.
Oni się tobą zaopiekują. Josh ma klucz do mojego domu,
zawsze możesz się u mnie zatrzymać. Jeśli będziesz po
trzebowała samochodu, wystarczy poprosić.
- Na długo wyjeżdżasz?
- Cóż, moja droga. Zostałam zaproszona, by spędzić
kilka tygodni w domu mojej starej przyjaciółki we Wło
szech. Nie podjęłam jeszcze decyzji, ale skoro mnie
opuszczasz, przyjmę zaproszenie.
- Och, ciociu, to wspaniale. Czyż wszystko nic uło
żyło się doskonałe? Dam sobie radę w Yorku, nie martw
się. Kiedy wyjeżdżasz?
- Masz zacząć w przyszły poniedziałek? Zapewne
wyjadę w następnym tygodniu.
-. Spytam panią Trent, czy mogłabym wprowadzić się
w niedzielę.
R S
- Doskonały pomysł. Josh odwiezie cię i upewni się,
że wszystko: jest w porządku.
- Będę miała cały dzień na urządzenie się.
Tak więc wszystko zostało ustalone. Parma Trent nie
miała nic przeciw temu, by Amabel wprowadziła się
w niedzielę. Obiecała zostawić klucz u właściciela cu
kierni, która w niedziele była otwarta. Poprosiła też, by
Amabel sama otworzyła sklep w poniedziałek o dziewią
tej rano.
Amabel spakowała walizkę, a ciotka przygotowała dla
niej wielki karton z prowiantem. Zapakowała zupy
w puszce, ser, jaja, masło, chleb, ciastka, kawę i herbatę.
Po namyśle dołożyła jeszcze małe radio.
Ciotka postanowiła też przełożyć wyjazd do Włoch
na następny tydzień. Chciała, żeby Amabel spędziła z nią
niedzielę.
Pożegnanie ciotki z bratanicą nie. było łatwe;. Amabel
polubiła starszą panią, która okazała jej tyle serca. Wie
działa, że sympatia jest odwzajemniona. Wprawdzie mia
ły się jeszcze zobaczyć w przyszłą niedzielę, ale od dzi
siaj zamieszkają osobno.
O tej porze ruch w mieście był niewielki. Po Shambels
spacerowali turyści, oglądając eleganckie wystawy. Josh"
zaparkował samochód w pewnym oddaleniu od centrum
i pomógł Amabel. zanieść bagaże do nowego domu.
Odebrała klucz z cukierni, otworzyła sklep, a potem
drzwi do swojego nowego mieszkania.
Panna Trent obiecała, że je umebluje. I rzeczywiście,
R S
GDY ZJAWIŁA SIĘ AMABEL
217
pod ścianą ustawiła wersalkę, przy oknie stal stół z jed
nym krzesłem, przy kominku stary fotel, a na drewnianej
podłodze leżał zniszczony dywan. Amabel znalazła też
bieliznę pościelową, pudełko ze sztućcami, a całości wy
posażenia dopełniała mała stołowa lampka z brzydkim
plastikowym kloszem.
Josh bez słowa postawił karton z żywnością na stole,
a Amabel odezwała się nienaturalnie pogodnym głosem.
- Oczywiście, kiedy powieszę zasłony i umebluję
wszystko po swojemu, będzie to wyglądało zupełnie ina
czej. Znacznie przytulniej.
- Tak, panienko - odparł głuchym głosem. - Panna
Parsons powiedziała, żebym zabrał panią na kawę, a po
tem rozpakujemy rzeczy.
- Z chęcią napiję się kawy, ale potem możesz już wra
cać, Josh. Nie chcę cię zatrzymywać, dam sobie radę.
Wypili kawę, po czym Josh odjechał, obiecując, że przy
jedzie po nią w niedzielę rano. Poprosił też, żeby zadzwoniła,
jeśli będzie potrzebowała jego pomocy. Amabel wyczuła, że
Josh nie pochwala jej decyzji o wyjeździe do Yorku.
Wypuściła zwierzęta do małego ogródka i zaczęła wy
pakowywać rzeczy. Przestawiła meble, rozpaliła ogień
w kominku i zaniosła jedzenie do kuchni. Znalazła tam
sosjerkę, czajniczek, kilka kubków, talerzy i puszkę her
batników. Zapewne panna Trent była tu dzisiaj rano.
Amabel otworzyła jedną z puszek z zupą, a potem po
szła obejrzeć malutką toaletę. Nad umywalką był piecyk
gazowy, co zapewniało jej stały dopływ ciepłej wody.
R S
Jedząc zupę, sporządziła listę niezbędnych zakupów.
Jakiś niedrogi dywan, lampa, kilka poduszek, wazon na
kwiaty i kilka haczyków, na których mogłaby wieszać
ubrania.
Potem ułożyła Oskara wygodnie w koszyku, zgasiła
ogień, wzięła smycz i wyszła, ostrożnie zamykając za so
bą drzwi. Było wczesne popołudnie, ulice świeciły pu
stkami. Ruszyła w kierunku kościoła, obok którego znaj
dował sie park. Postanowiła, że każdego ranka przed
otwarciem sklepu będzie tu przychodziła z Cyrylem na
spacer.
W powrotnej drodze przypomniała sobie doktora Ffor-
de'.a. Starała się zbyt często o nim nie myśleć, ponieważ
wiedziała, że to. czysta strata czasu. Zniknął z jej życia
tak samo nagle, jak się w nim pojawił. Zawsze będzie
mu wdzięczna, ale miała dość rozsądku, by nie robić so
bie złudnych nadziei.
W domu wypiła herbatę i zeszła do sklepu. Chodziła
od półki do półki, przyglądając się towarom i starając
się zapamiętać, gdzie która rzecz stoi. Poszukała papieru
do pakowania, nalepek, wstążek. Chciała jak najlepiej
przygotować się do jutrzejszego dnia.
Rano obudziła się wcześnie. Od razu otworzyła drzwi
balkonowe, wypuściła kota i wyszła na krótką przechadz
kę z Cyrylem. Ulice były puste, jeśli nie liczyć listonosza
i roznosiciela mleka, ale kiedy wróciła z parku, dostrzeg
ła pierwsze oznaki budzącego się życia. Wprawdzie skle
py nadal byty zamknięte, ale tu i ówdzie odsłaniano za-.
R S
słony, a z piekarni dochodził wspaniały zapach pieczo
nego chleba.
Kiedy przyjechała pani Trent, Amabel była już w skle
pie. Właścicielka zdjęła płaszcz i zaczęła z uwagą przy
glądać się swojemu odbiciu w lustrze.
- Nie zawsze przyjeżdżam tak wcześnie - odezwała
się w końcu. - Jeśli nie zjawię się do dziewiątej, otwórz
sklep sama, a gdy nie będzie mnie w porze lunchu, po
prostu zamknij na pół godziny i zajmij się czymś. Ro
zejrzałaś się już po sklepie? W takim razie odkurz mio
tełką rzeczy na wystawie. Potem rozpakuj pudło, które
stoi pod półkami, tylko ostrożnie, bo są tam figurki
z chińskiej porcelany. Ustaw je na górnej półce i postaw
przy każdej cenę. Znajdziesz je na kartce, umieszczonej
w pudle.
Panna Trent powoli odłożyła lusterko i otworzyła klu
czykiem górną szufladę w sklepowej ladzie, zapropono
wała Amabel, by zwracały się do siebie po imieniu, a po
tem oznajmiła:
- Do dziesiątej zapewne nie pojawi się żaden klient.
Idę obok na kawę.
Wróciła po półgodzinie. Amabel zdążyła ustawić por
celanowe figurki.
- Masz kwadrans wolnego - powiedziała Dolores. -
Kawa i mleko są w kuchennym aneksie. Jeśli chcesz,
możesz wypić ją w swoim pokoju.
Cyryl i Oskar ucieszyli się z jej towarzystwa, a i ona
z chęcią zrobiła sobie przerwę.
R S
Kiedy wróciła, w sklepie byli klienci. Oglądali towa
ry, odstawiali je z powrotem na półki, niespiesznie do
konując wyboru. Dolores siedziała za ladą, nie zwracając
na nich specjalnej uwagi. Amabel pakowała zakupy. Jej
szefowa tylko z rzadka udzielała klientom jakiejś rady
i widać było, że zajmowanie się nimi bardzo ją męczy.
O pierwszej nakazała Amabel zamknąć sklep.
- Gdybym nie wróciła, otwórz za pół godziny - po
wiedziała. - Wspominałam ci już, że w środy otwieram
sklep tylko na pół dnia? Całe popołudnie będziesz miała
dla siebie.
Amabel, zadowolona z usłyszanej nowiny, pomyślała
w duchu, że jej szefowa nie należy do ludzi nadmiernie
przejmujących się swoją pracą.
Ucieszyła sie. kiedy nadeszła środa. Stanie w sklepie
okazało się bardzo męczące i choć Dolores była na swój
sposób miła, oczekiwała od Amabel że ta będzie zosta
wała po godzinach, by rozpakować towary i zmienić wy
strój wystawy. Sama robiła bardzo niewiele. Jej główne
zajęcie polegało na siedzeniu za ladą i prowadzeniu dłu
gich rozmów telefonicznych z przyjaciółmi. Tak napra
wdę interesowała się klientem tylko wtedy, jeśli zdradzał
zamiar dokonania jakiegoś poważnego zakupu.
Potrafiła przekonać do kupna drogiego szkła czy starej
porcelany, przez cały czas prowadząc ożywioną konwer
sację. Nigdy nie udzielała Amabel żadnych rad ani wska
zówek.
W środę Amabel poszła po zakupy. Potem powiesiła
R S
nowe zasłony, przeczytała od deski do deski gazetę i na
pisała list do matki.
W końcu nadeszła niedziela, a wraz z nią oczekiwana
wizyta u ciotki.
Rozpoczęła pobyt od relaksującej kąpieli w sosnowej
pianie. Tak, tego jej brakowało w Yorku.
- Zejdź na dół, jak będziesz gotowa. Napijemy się
kawy i wszystko mi opowiesz - poleciła ciotka.
Zaróżowiona po gorącej kąpieli Amabel usadowiła się
przed kominkiem i głaszcząc leżące obok niej zwierzaki,
zdała ciotce dokładną relację z minionego tygodnia. Sta
rała się rysować wszystko w różowych barwach.
- Praca w takim miłym miejscu to sama przyjemność
- zapewniała. - Jestem otoczona pięknymi przedmiota
mi, a Dolores jest niezwykle miła i życzliwa.
. - Gotujesz sobie coś do jedzenia?
- Tak. Teraz, kiedy kupiłam poduszki i kwiaty, pokój
wygląda bardzo przytulnie.
- Jesteś tam szczęśliwa, Amabel? Naprawdę szczęśli
wa? Masz wystarczająco dużo wolnego czasu? Czy pani
Trent płaci ci przyzwoitą pensję?
- Tak, ciociu. York to urocze miasto, a ludzie z in
nych sklepów przy Shambles są dla mnie bardzo mili.
Było w tym sporo przesady, ale Amabel chciała, by
ciotka wyjeżdżała do Włoch ze spokojną głową.
Na pożegnanie Amabel dostała kolejny karton z wi
ktuałami i puchową pierzynę, której ciotka jakoby już
nie potrzebowała. Amabel była zadowolona, że ciotka
R S
uwierzyła w jej nadzwyczaj optymistyczne opowieści.
Obiecały sobie, że będą do siebie często pisać, a po po
wrocie ciotki do Anglii wspólnie zastanowią się nad przy
szłością Amabel.
Minęły dwa tygodnie. Amabel kupiła zimowy płaszcz,
przykrycie na łóżko, kosz dla Cyryla i tani dywan. Udało
jej się też zaoszczędzić niewielką sumę.
Z każdym dniem Dolores spędzała w sklepie coraz
mniej czasu. Wpadała na otwarcie, po czym szła do fry
zjera, biegała po sklepach albo umawiała się z przyja
ciółkami. Amabel wydało się to dziwne, ale klientów rze
czywiście nie było wielu. Dolores zapewniła ją, że przed
Bożym Narodzeniem sytuacja się poprawi.
Amabel nie bardzo wiedziała, co z sobą począć po
pracy. Postanowiła, że gdy tylko trochę okrzepnie w no
wym miejscu, zapisze się do klubu albo do jakiejś wie
czorowej szkoły. Tymczasem sporo czytała, robiła na dru
tach i pisała radosne listy do domu.
A kiedy tego nie robiła... myślała o pewnym doktorze
z Londynu. Tłumaczyła sobie, że to strata czasu, ale na
próżno.
Doktor Fforde nie miał zbyt wiele czasu, by rozmyślać
o Amabel. Jego dni były wypełnione pracą.
Coraz częściej widywał się z Miriam i przyjaciele za
częli zapraszać ich razem na kolacje i przyjęcia. Często
wychodził, z nią do teatru, choć osobiście wolałby zostać
w domu. Miriam była zabawna i szczerze zainteresowa-
R S
na jego pracą, ale obawiał się, że ona zbyt poważnie trak
tuje ich znajomość.
Może dlatego, gdy po raz kolejny zaprosiła go do te
atru, poprosił Batesa:
- Zadzwoń do Miriam Potter-Stokes i powiedz jej,
że dziś nie czuję się najlepiej i nie pojadę do teatru. -
Uśmiechnął się, gdyż przyszedł mu do głowy pewien po
mysł. - Poinformuj ją też, że wyjeżdżam na kilka dni.
Bates zachował kamienną twarz, ale w jego spojrzeniu
wyraźnie można było dostrzec satysfakcję. Nie lubił pani
Potter-Stokes. W przeciwieństwie do swego pana dosko
nale wiedział, że dama ta ma ogromną ochotę zostać panią
Fforde.
Doktor Fforde zjadł wyśmienitą kolację i spędził re
sztę wieczoru przeglądając kalendarz i zastanawiając się,
kiedy uda mu się wziąć parę dni wolnego. Najpierw po
jedzie do domu panny Parsons. Ciotka na pewno będzie
wiedziała, gdzie szukać Amabel. Z przyjemnością znów
ją zobaczy.
Po tygodniu wyruszył do Yorku. Ranek był nieco po
chmurny, ale kiedy doktor wyjechał na autostradę, niebo
się przejaśniło, W pogodnym nastroju, z Tygrysem u bo
ku, pokonywał swoim rolls-royce'em kilometr za kilo
metrem. Cztery godziny po wyjeździe z domu zapukał
do drzwi domu panny Parsons.
Naturalnie nikt mu nie otworzył, lecz po chwili po
jawił się Josh.
- Szuka pan panny Amabel, prawda? Dom jest zam-
R S
knięty. Panna Parsons wyjechała na zimę do Włoch,
a Amabel pracuje i mieszka w Yorku. Przyjeżdża tu
w niedziele, wtedy ma wolne. - Przyjrzał się twarzy roz
mówcy. - Pewnie chciałby pan- wiedzieć, gdzie pracuje.
W sklepie przy ulicy Shambles. Mieszka w pokoju za
sklepem razem ze swoimi zwierzętami. Przywozi je tu
na niedzielę, otwiera w domu wszystkie okna, bierze ką
piel i zjada, z nami obiad. To bardzo niezależna młoda
dama. Mówi, że wszystko u niej w porządku, ale jakby
mnie ktoś spytał, tobym powiedział, że nie wygląda na
najszczęśliwszą.
Doktor Fforde zmarszczył brwi.
- Chyba nie pokłóciła się z ciotką? Sprawiały wra
żenie bardzo zaprzyjaźnionych.
— I tak jest. Moim zdaniem Amabel wyjechała, żeby
panna Parsons nie musiała z jej powodu zmieniać, planów.
- Zapewne masz rację. Odwiedzę ją i sprawdzę, czy
wszystko; u niej w porządku. .
Doktor Fforde wrócił do samochodu. Było późne po
południe, zaczęło mżyć, a on był głodny. Musiał wynająć
pokój w hotelu, w którym mieszkał uprzednio, ale przede
wszystkim chciał zobaczyć się z Amabel.
Amabel na tyłach sklepu rozpakowywała figurki mi
niaturowych Mikołajów, które - Dolores zamówiła
w związku ze zbliżającymi się świętami.
Była zmęczona i brudna. Klęczała na podłodze i zwi
jała się jak w ukropie. Na szczęście na razie nie było
R S
klientów. Amabel coraz bardziej niepokoiła się ilością
pracy, jaką zlecała jej Dolores. Na początku ich współ
praca układała się dobrze, ale ostatnio Dolores coraz bar
dziej zaniedbywała swoje obowiązki, zrzucając je na swo
ją pomocnicę.
Rozpakowała ostatniego Mikołaja i podniosła głowę,
gdyż ktoś wszedł do sklepu.
W drzwiach stał doktor Fforde. Odniósł wrażenie, że
Amabel nic wygląda na szczęśliwą, ale kiedy sie uśmiech
nęła, jej twarz rozjaśniła sie i nabrała innego wyrazu.
- Josh powiedział mi. gdzie cię znajdę. Powiedział
mi także, że panna Parsons wyjechała - rzekł na powi
tanie, rozglądając się po sklepie. - Mieszkasz tu? Chyba
nie prowadzisz tego sklepu sama?
Podniosła sie z klęczek, otrzepała spódnicę i wytarła
dłonie.
- Nie. Dolores, to znaczy panna Trent jest u fryzjera.
Co tu porabiasz?
- Przyjechałem do Yorku na kilka dni. O której za-
mykasz sklep?
- O piątej. Ale potem muszę tu jeszcze posprzątać.
- Spędzisz ze mną wieczór?
- Z przyjemnością. Muszę tylko nakarmić zwierzęta
i wyjść z Cyrylem na spacer. Myślę, że będę gotowa do
piero koło szóstej.
- Przyjdę po ciebie po piątej.
Do sklepu energicznie weszła Dolores, uśmiechając
się promiennie.
R S
226
BETTY NEELS
- Znalazł pan coś interesującego? Proszę się spokojnie
rozejrzeć.
- Przyjechałem odwiedzić Amabel.
- Jesteście przyjaciółmi? Domyślam się, że zna pan
dobrze York. Nie mieszka pan tu, prawda?
- Nie, ale byłem w tym mieście kilka razy.
- A więc zapewne pochodzi pan z Londynu. Mam
tam kilku przyjaciół. - W jej głowie zaświtała pewna
myśl. - Nie sądzę jednak, by ich pan znał. Przeprowa
dziłam się do Yorku po rozwodzie i to właśnie moja stara
przyjaciółka ze szkoły, Miriam Potter-Stokes poradziła
mi, żebym się czymś zajęła.
Po jego minie poznała, że jej przypuszczenia okazały
się słuszne.
- Znam Miriam - odpowiedział cicho. - Opowiem
jej, jaki odniosła pani sukces.
- Miło mi. A teraz muszę już iść. Amabel, zamknij
o piątej. Jutro rano będzie dostawa świec, więc proszę,
byś je rozpakowała. - Skinęła doktorowi głową. - Miło
było pana poznać. Mam nadzieję, że przyjemnie spędzi
pan czas w naszym mieście.
Zaraz po przyjściu do domu zrobiła sobie drinka
i chwyciła za telefon.
- Miriam, słuchaj i nie przerywaj. Wiesz, gdzie jest
teraz twój 01iver? Nie? Czy to wysoki, przystojny męż
czyzna z czarnym psem u boku? Siedzi w moim sklepie.
Jest w najlepszej komitywie z Amabel, dziewczyną, któ-
R S
ra
dla mnie pracuje. Wygląda na to, że znają się nie od
dziś. Uważaj, bo gotów ci się wymknąć...
Uśmiechając się do siebie, słuchała podniesionego gło
su przyjaciółki. Z Miriam przyjaźniła się od dawna, ale
dobrze było utrzeć jej nosa. Zmieniła ton.
- Nie przejmuj się tym, kochanie. Amabel to głupia
gąska, w dodatku koszmarnie ubrana. Zadzwonię do cie
bie jutro.
Kiedy zostali sami, doktor Fforde spytał Amabel,
gdzie mieszka.
- Chyba nie tu?
- Tutaj. Mam pokój na tyłach sklepu,
- Obejrzę go. jak po ciebie przyjadę. - Spojrzał na
zegarek. - Będę za jakieś pół godziny.
- Cóż... - Popatrzyła na niego niepewnie.
- Nie jesteś zadowolona, ze mnie widzisz?
- Ależ oczywiście, że jestem.
- W takim razie nie rób takiej ponurej miny. Jest takie
nigeryjskie przysłowie, które mówi: „Prawdziwego przy
jaciela trzymaj obiema rękami". A ja jestem twoim pra
wdziwym przyjacielem, Amabel.
R S
ROZDZIAŁ PIĄTY
Punktualnie o wpół do szóstej Amabel zeszła na dół.
by otworzyć drzwi Oliverowi. Pogłaskała Tygrysa na po
witanie i zaprosiła gościa do pokoju.
- Nie zdążyłam jeszcze wyjść z Cyrylem - oznajmiła.
01iver stanął pośrodku pokoju i rozejrzał się dookoła,
zachowując swe spostrzeżenia dla siebie.
- Trawnik przed domem to duża zaleta, prawda? -
powiedział tylko. - Twoi ulubieńcy nie mają tu chyba
najgorzej.
- Chyba nie. Chcę ci bardzo podziękować za pomoc.
Nie miałam okazji zrobić tego wcześniej, bo nie wiem,
gdzie mieszkasz.
- Możemy zostawić Oskara na kilka godzin?
- Tak.
Długo spacerowali po parku, rozmawiając na różne te
maty. 01iver zaczął delikatnie wypytywać ją o jej sprawy,
a ona udzielała mu równie ostrożnych odpowiedzi.
Chodzili już jakąś godzinę, kiedy Oliver złapał ją
gwałtownie za ramię.
- Herbata - powiedział nagle. - Piłaś już herbatę?
Cóż za głupiec ze mnie.
R S
- Och, nic się nie stało - zapewniła go. - Twój przy
jazd był taką miłą niespodzianka, że całkiem zapomnia
łam o jedzeniu.
- Na pewno jest jakieś miejsce, w którym możemy
się napić herbaty.
Usiedli przy niewielkim stoliku w herbaciarni. Ponie
waż Amabel była głodna, zamówili do herbaty ciasto.
- Pomyślałem, że moglibyśmy zjeść obiad u mnie
w hotelu, ale jeśli nie jesteś zbyt zmęczona, z chęcią
przeszedłbym się jeszcze ulicami. York to urocze miasto
- powiedział Oliver.
- Chętnie jeszcze pospaceruję. Co do obiadu, to wo
lałabym nie jeść go w hotelu. Co zrobię z Cyrylem? No
. nie jestem chyba odpowiednio ubrana.
- Psem się nie przejmuj. Zostawimy oba w moim po
koju. A jeśli chodzi o ubranie... Ty we wszystkim wy
glądasz wspaniale.
Powiedział to z takim przekonaniem, że jej wątpli
wości znikły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Wyruszyli więc na spacer ulicami Yorku.
Wszystkie muzea i budynki historyczne były zamk
nięte, ale i tak nie mieili ochoty na zwiedzanie. Chodzili
po ulicach, oglądając pomniki i sklepy. Lendal Street.
Davey Gate, Parliament Street. Coppergate, Clifford's To-
v.er. Wrócili przez Fosse Gale i Pavement, którą doszli
do Shambles od drugiej strony. Pokazała mu niewielki
kościół, który czasem odwiedzała, a potem ruszyli
w stronę Minster.
R S
230 BETTY NEELS
Hotel doktora Fforde'a znajdował się nieopodal. Ama-
bel poszła do toalety, aby umyć ręce i poprawić makijaż.
Kiedy wróciła do holu, 01iver już na nią czekał.
- Zasłużyliśmy na drinka - oznajmił. - Mam nadzie
ję, że jesteś głodna.
Hotel nie był duży. Zjedli w przytulnej restauracji, ob
sługiwani przez doskonale wyszkolonych kelnerów.
Amabel pochłaniała wszystko z apetytem. Zdołała na
wet zjeść na deser sporą porcję cytrynowego kremu.
Kieliszek wina, który wypiła do obiadu, zaróżowił jej
policzki i pozwolił nieco się rozluźnić. Po kawie doktor
poszedł po psy i ruszyli w drogę powrotną do sklepu.
Kiedy wreszcie do niego dotarli, zegar na wieży wybił
jedenastą.
- Jutro jest środa. Masz wolne popołudnie? - spytał
Oliver.
Kiedy skinęła głową, wyraźnie się ucieszył.
- To dobrze. Możesz być gotowa na wpół do drugiej?
Zabierzemy psy nad morze, dobrze? Nie martw się
o lunch. Wpadniemy do kawiarni naprzeciwko sklepu na
kawę i słodką bułkę.
- Doskonale. Zwykle w środy Dolores wychodzi
o dwunastej, więc będę mogła punktualnie zamknąć
sklep. Mam nadzieję, że nie muszę się jakoś specjalnie
ubierać?
- Nie, nie. Włóż płaszcz i weź szal na głowę. Nad
morzem może być chłodno.
- Dziękuję za miły wieczór. Doskonale się bawiłam.
R S
- Ja również - odparł uprzejmie i zgodnie z prawdą.
- Dobranoc, Amabel.
Przeszła przez sklep, otworzyła drzwi do swojego pokoju
i odwróciła się, by pomachać doktorowi na pożegnanie.
- Czyż nie zachowuję się jak głupiec? - spytał 01iver
Tygrysa, gdy zostali sami.
Następnego ranka Dolores od niechcenia zagadnęła
Amabel;
- Miło spędziłaś wieczór ze swoim przyjacielem?
- O tak, bardzo - odparła. - Byliśmy na spacerze
i zjedliśmy razem kolację w jego hotelu. Dziś po połud
niu jedziemy nad morze.
- Rozumiem, że macie wiele tematów do rozmowy.
- To prawda.
- Często tędy przejeżdża? To daleko od Londynu.
- Po raz pierwszy przyjechał tu, zanim podjęłam pra
cę. Moja matka powiedziała doktorowi, gdzie może mnie
znaleźć...
Dolores była wystarczająco mądra, by nie zadawać wię
cej pytań. Zamiast tego uśmiechnęła się miło i powiedziała:
- Powinnaś się ciepło ubrać. Możesz wyjść, jak tylko
po ciebie przyjedzie. Ja mam jeszcze coś do zrobienia
w sklepie.
Jest milsza, niż sądziłam, pomyślała Amabel, wracając
do polerowania srebrnych ramek do zdjęć.
Kiedy przyszedł 01iver, Amabel poszła się przygoto
wać, a Dolores wdała się z gościem w pogawędkę.
R S
- Szykujemy się do Bożego Narodzenia. W tym okre
sie jest dużo pracy, ale potem mamy czterodniową prze
rwę. Amabel będzie mogła pojechać do ciotki, która za
pewne wróci z Włoch. - Spojrzała na niego z ukosa. -
Zapewne i panu uda się wygospodarować w tym czasie
kilka dni wolnego?
- Być może.
- Gdy zobaczy pan Miriam, proszę ją gorąco ode mnie
pozdrowić. Długo jeszcze zabawi pan w naszym mieście?
- Wyjeżdżam dziś wieczorem. Ale przed świętami
mam zamiar jeszcze tu przyjechać.
Pojawiła się Amabel z Cyrylem na smyczy. Sprawiała
wrażenie tak uszczęśliwionej, że przez chwilę Dolores
miała ochotę pozostawić sprawy ich biegowi. Jednak po
namyśle chwyciła za słuchawkę i wykręciła numer przy
jaciółki.
- Miriam, obiecałam, że do ciebie zadzwonię. Twój
01iver wyszedł właśnie ze sklepu razem z Amabel. Jadą
nad morze i spędzą razem resztę dnia. Co więcej, po
wiedział mi, że chce przyjechać tu jeszcze przed świę
tami. Lepiej poszukaj sobie innego mężczyzny, skarbie.
Przez kilka minut z ogromną satysfakcją słuchała
wzburzonego głosu Miriam.
- Nie powinnaś reagować tak histerycznie - przerwa
ła jej w końcu. - Lepiej rusz głową. Daj mi znać, jak
coś wymyślisz. Chętnie ci pomogę.
Miriam nie musiała długo się zastanawiać. Od razu
powiedziała przyjaciółce, jaki ma pomysł.
R S
- Och nie, tego nie mogę zrobić. - Dolores nie była
zadowolona z tego. co usłyszała. Lubiła trochę pointry-
gować, ale nie była osobą, która celowo wyrządziłaby
komuś krzywdę.
- Dziewczyna bardzo dobrze pracuje i nie mogę jej
tak po prostu zwolnić.
- Oczywiście, że możesz. Przed Bożym Narodzeniem
nietrudno o pracę, na pewno sobie poradzi. Kiedy 01iver
przyjedzie, powiesz, że znalazła sobie lepszą posadę i nie
wiesz, gdzie teraz mieszka. A czego oczy nie widzą, tego
sercu nie żal...
Miriam, co było do niej zupełnie niepodobne, wybu
chła płaczem. W końcu Dolores uległa jej prośbie. Znały
się przecież tak długo.
Po drodze do samochodu wstąpili do małego pubu
przy jednej z bocznych ulic, by zjeść lunch. Po posiłku
wsiedli do samochodu i wyruszyli w drogę. Pojechali na
północ przez Yorkshire Moors i wkrótce dotarli do Stai-
thes, niewielkiej rybackiej wioski na wybrzeżu.
0!i\er zaparkował samochód, podał Amabel ramię
i wyruszyli na spacer. Wiał ostry wiatr, ale nie było zim
no. Prawie ze sobą nie rozmawiali. Dobrze czuli się
w swoim towarzystwie, słowa były zbędne.
Obserwowali wzburzone morze i niebo aż szare od
chmur. Po godzinie marszu zawrócili do wioski. Weszli
do sklepu z antykami i Oliver kupił Amabel piękny mały
talerzyk. Potem zawrócili i wstąpili do pubu na herbatę.
R S
Zaróżowiona od wiatru, z rozrzuconymi w nieładzie
włosami, Amabel wyglądała przepięknie, Z wielkim ape
tytem zjadła tosty z domowej roboty konfiturą i ciasto
owocowe.
Była szczęśliwa. Sklep, nędzne mieszkanko, samo
tność i brak przyjaciół - to wszystko nagle przestało jej
doskwierać. Siedziała naprzeciwko mężczyzny, któremu
bezgranicznie ufała.
Czas mijał nieubłaganie i w końcu, acz niechętnie,
musieli ruszyć w drogę powrotną.
Zjedli kolację w hotelu w Yorku i około dziewiątej
01iver odprowadził Amabel do sklepu.
- Dziękuję za wspaniałe popołudnie. Nałykałam się
świeżego powietrza - powiedziała z uśmiechem.
- To dobrze. Musimy to jeszcze kiedyś powtórzyć.
- Widząc jej niepewną minę, wyjaśnił: - Wracam dziś
do Londynu, Amabel. Ale na pewno tu wrócę. - Otworzył
drzwi do sklepu i lekko popchnął ją do środka. Przedtem
jednak delikatnie ją pocałował.
Następnego ranka Dolores była w przyjacielskim na
stroju. Chciała wiedzieć, dokąd pojechali, czy zjedli do
brą kolację i czy jej przyjaciel jeszcze ją odwiedzi.
Amabel, lekko zdziwiona zainteresowaniem szefowej,
szczerze odpowiadała na pytania.
- Zapewne jeszcze tu przyjedzie? - dociekała Dolores.
-Tak.
Jeśli Dolores miała jeszcze jakiekolwiek wątpliwości,
R S
aby wprowadzić plan Miriam w życie, rozwiała je są-
siadka z cukierni.
- Miło widzieć, że Amabel ma narzeczonego -
stwierdziła po krótkiej wymianie zwykłych uprzejmości.
Chyba jest w niej mocno zakochany. Widziałam, jak
pocałował ją na dobranoc.
Miriam koniecznie musiała się o tym dowiedzieć. Do-
lores wysłała Amabel na pocztę, po czym pospiesznie
zadzwoniła do przyjaciółki.
Oczekiwała, że ta wybuchnie albo się rozpłacze, ale
zamiast tego w słuchawce zapanowała cisza.
- Miriam? - odezwała się po chwili.
- Dolores, musisz mi pomóc. Jestem pewna, że to
tylko jakieś przejściowe zauroczenie. Zaledwie kilka dni
temu spędziliśmy razem wieczór. - Załkała. - Jeśli znów
przyjedzie, powiedz mu, że znalazła inną pracę... Albo
że pojechała do ciotki do Włoch. Wtedy na pewno nie
będzie się o nią martwił.
- Dobrze, zwolnię ją, ale nie wcześniej niż za dwa,
trzy dni. Mamy teraz mnóstwo roboty.
Miriam pociągnęła nosem.
- Nigdy nie zdołam ci się odwdzięczyć. Tęsknię za
Olivierem. Jestem pewna, że wszystko między nami znów
się ułoży.
Jednak po powrocie 0!iver wcale nie usiłował się z nią
skontaktować. Kiedy zadzwoniła do niego do domu, Ba-
tes grobowym tonem obwieścił, że doktor jest w tej chwi
li nieosiągalny.
R S
Zdesperowana postanowiła odwiedzić go w pracy.
Kiedy skończył przyjmować pacjentów, wtargnęła jak bu
rza do gabinetu.
- Wiem, że nie powinnam tu przychodzić, ale musiałam
cię zobaczyć. Kiedy dzwonię, nigdy cię nie ma. - Położyła
rękę na jego rękawie i uśmiechnęła się uwodzicielsko.
- Byłem zajęty i nadal jestem. Wiesz, powinnaś mnie
skreślić ze swojej listy, Miriam. - Uśmiechnął się kpiąco.
- Jestem pewien, że przynajmniej pół tuzina mężczyzn
marzy o tym, by się z tobą spotykać.
- Ale mnie zależy na tobie - przyznała bez ogródek.
- Nie poddam się tak łatwo. - Zrozumiała, że popełniła
gafę, gdy tylko ujrzała jego uniesione wysoko brwi. -
Jesteś doskonałym towarzyszem na wieczorne wyjścia.
Pożegnała się z nim pogodnie, ale jeszcze zanim wy
szła, odwróciła się i spytała z uśmiechem:
- Rozumiem, że będziesz obecny na przyjęciu
u Sawyersów, tak?
- Naturalnie.
Pożegnał ją z uśmiechem, ale Miriam doskonałe zda
wała sobie sprawę, że tylko dobre maniery powstrzymały
go przed okazaniem zniecierpliwienia.
Im szybciej Dolores pozbędzie się tej dziewczyny, tym
lepiej.
Jednak Dolores nie spieszyła się ze zwolnieniem Ama-
bel. Po pierwsze dlatego, że przed Bożym Narodzeniem
w sklepie naprawdę było dużo pracy, a poza tym Dolores
nie pozbyła się wątpliwości.
R S
W końcu zadzwoniła zdenerwowana Miriam, pona-
glając przyjaciółkę do działania.
- Musisz coś zrobić, obiecałaś. - Miriam starała się,
by jej głos brzmiał smutno, choć w rzeczywistości kipiała
ze złości. Nie chciała jednak stracić wsparcia Dolores.
- Och, moja droga. Jestem taka nieszczęśliwa.
Dolores obiecała jej, że następnego ranka zwolni Ama
bel z pracy.
Kiedy przyszła do sklepu, Amabel już tam była. Roz
pakowywała ozdoby choinkowe i układała je na półce.
Przywitała się z Dolores i wzięła do ręki ostatnią ozdobę.
- Zwalniam cię, Amabel - powiedziała Dolores jed
nym tchem, oddychając z ulgą, że wreszcie ma to za so
bą. - Teraz będzie znacznie mniej pracy, a ponadto po
trzebuję pokoju, który zajmujesz. Chcę, żebyś wyprowa
dziła się jeszcze dziś wieczorem. Możesz zostawić na ra
zie swoje rzeczy.
Amabel ostrożnie odłożyła na półkę ostatnią ozdobę.
- Czy zrobiłam coś nie tak? - spytała drżącym głosem.
Dolores podniosła wazon i zaczęła mu się z uwagą
przyglądać.
- Skądże. Po prostu nie potrzebuję już pomocy
w sklepie. Możesz wrócić do ciotki, a jeśli chcesz pra
cować, przed Bożym Narodzeniem bez trudu coś znaj
dziesz. Na pewno.
Amabel nie odezwała sie. Co miała powiedzieć? Do
lores nie wiedziała, że ciotka nadal była za granicą,
a Josh także wyjechał na dziesięć dni.
R S
Poszła na górę i zaczęła się pakować. Nie miała po
jęcia, co teraz począć. Mogła pozwolić sobie na wyna
jęcie pokoju w hotelu, ale nie pozwolą jej zamieszkać
tam ze zwierzakami.
O piątej Dolores wypłaciła Amabel tygodniówkę i po
wiedziała:
- Nie marudź zbyt długo. Chcę jechać do domu.
Amabel jednak nie miała zamiaru się spieszyć. Na
karmiła zwierzęta, umyła się, zrobiła sobie filiżankę her
baty i kanapkę. Dopiero potem zamknęła za sobą drzwi
sklepu, podniosła walizkę i ruszyła wzdłuż oświetlonej
światłem sklepowych witryn ulicy.
Nie znała dobrze Yorku, ale wiedziała, że nie znajdzie
niczego taniego w pobliżu centrum. Gdyby zdołała jakoś
przetrwać do powrotu Josha i jego żony...
Znalazła niewielką kafejkę. Na drzwiach wisiała tab
liczka z napisem „Pokoje do wynajęcia'". Amabel weszła
do środka i podeszła do siedzącej za ladą dziewczyny.
Dziewczyna okazała się dość sympatyczna. Po roz
mowie z szefem oznajmiła, że zwierzaki mogą tu spę
dzać noc, ale co rano Amabel musiałaby je stąd za
bierać.
- Ponieważ wyświadczamy pani przysługę, opłata bę
dzie nieco wyższa - zakończyła.
Była niestety dużo wyższa. Ale przynajmniej mieli
dach nad głową.
Następnego dnia Amabel wstała wcześnie s wyszła od
razu po śniadaniu. W południe wiedziała juz, że znale-
R S
zienie pracy, do której mogłaby zabierać zwierzęta, nie
będzie łatwe.
Kolejny dzień okazał się równie niemiły, jak poprzed
ni. Kiedy Amabel pochyliła się w kawiarni nad skro
mnym śniadaniem, dziewczyna przy ladzie oznajmiła, że
musi poprosić ją o opuszczenie pokoju.
- Proszę wyprowadzić się do dziesiątej. Muszę zdążyć
zmienić pościel dla następnego gościa.
- Tylko na kilka nocy, proszę.
- Nie ma mowy. Niech pani spróbuje w Armii Zba
wienia. Mają wolne łóżka, ale będzie pani musiała
znaleźć schronisko dla psa i kota.
Był pogodny, choć chłodny ranek. Amabel usiadła
w parku i zaczęła rozmyślać. Musiała jakoś przetrwać
osiem dni do powrotu Josha i jego żony. Spróbuje w Ar
mii Zabawienia. Po piątej, jak powiedziała dziewczyna.
Może pozwolą jej zostać z Cyrylem i Oskarem.
Kupiła gazetę i dokładnie przestudiowała ogłoszenia
o pracy. Zaznaczyła te najbardziej obiecujące i wyruszy
ła na poszukiwanie. Nie było to łatwe, gdyż walizka moc
no ciążyła w jednej ręce, a kosz Oskara w drugiej. Nie
stety, i tym razem nic nie wskórała.
Było po czwartej, kiedy wreszcie się poddała
i ruszyła do schroniska Armii Zbawienia. Znajdo
wało się na końcu Shambles. Przechodząc znajomą
ulicą, weszła do kościoła. W środku było pusto,
chłodno i cicho.
Usiadła na jednej ze starych ławek, postawiła kosz
R S
z Oskarem obok siebie i zatopiła się w panującej wokół
ciszy.
- Z każdej sytuacji jest jakieś wyjście - powiedziała
na głos i zamknęła oczy.
Doktor Fforde dojechał do Yorku wkrótce po lunchu,
zarezerwował pokój w hotelu i, z wiernym Tygrysem
u boku, ruszył w stronę sklepu Dolores. Zastał ją sie
dzącą za ladą, czytającą gazetę. Na jego widok zerwała
się na równe nogi. Wiedziała, że prędzej czy później się
tu pojawi, ale mimo to na jego widok wpadła w panikę.
Stał w drzwiach, potężny, spokojny, a jego cichy glos
zabrzmiał przyjaźnie.
- Przyjechałem zobaczyć sie z Amabel - oznajmił. -
Da jej pani godzinę albo dwie wolnego? A może całe
popołudnie? Nie mogę zostać w Yorku długo.
- Nie ma jej tutaj.
- Czyżby zachorowała?
- Odeszła, już nie potrzebowałam jej pomocy.
Jego twarz pozostała nieruchoma, ale Dolores odru
chowo cofnęła się o krok.
- Być może pojechała do ciotki.
- Kiedy to było? Rozumiem, że zwolniła ją pani
z tygodniowym wypowiedzeniem?
Dolores nerwowym ruchem podniosła wazon z lady
i odstawiła go z powrotem.
- Ma przecież ciotkę,.. - bąknęła niepewnie.
- Zabrała ze sobą zwierzęta?
R S
- Oczywiście.
- Wiedziała pani o tym, że jej ciotka jest za granicą?
Dolores wzruszyła ramionami.
- Nie wiedziałam. Amabel wspomniała coś o powro
cie do domu.
- Nie wierzę pani. Jeśli cokolwiek jej się stało, po
ciągnę panią do odpowiedzialności.
Wyszedł ze sklepu, cicho zamykając za sobą drzwi.
Dolores podeszła do szafki i wyjęła butelkę whisky. Nie
zauważyła, że dziewczyna z cukierni otworzyła drzwi
i skinęła na doktora Fforde'a.
- Dzień dobry. Szuka pan Amabel? Biedna dziew
czyna, zwolniono ją z dnia na dzień. Dolores chyba już
jej nie potrzebowała.
- Rozmawiała z nią pani?
- Nie miałam okazji. Kiedy odchodziła, rniałam pełno
klientów. Od tamtej pory jej nie widziałam.
- Kiedy to było?
- Chyba dwa dni temu.
- Rozumiem. Myśli pani, że Amabel nadal jest
w Yorku? Pojadę teraz do domu jej ciotki. Mieszka tam
pewien człowiek, Josh... Być może Amabel jest u niego.
W każdym razie, dziękuję. Dam znać, jak ją znajdę.
- Bardzo proszę. Lubiłam ją.
01iver na próżno pukał do drzwi domu panny Parsons.
W miejscowym sklepiku dowiedział się tylko, że Josh
również wyjechał, a Amabel nie dała znaku życia.
Zawrócił do Yorku, zaparkował na hotelowym par-
R S
kingu i zaczął krążyć po mieście. Martwił się o Amabel.
Lustrował po kolei ulice, starając sie myśleć racjonalnie
i nie wpadać w popłoch.
Ani przez chwilę nie wierzył, że Amabel opuściła
York.
Wątpił też, by miała odpowiednio dużo pieniędzy
na podróż do domu. Zresztą na pewno nie zamierzała
tam wrócić. Musiała nadał być w tym mieście. Pozosta
wało tylko ją odnaleźć.
Kilka razy zatrzymał się po drodze, wstępując do ma
łych sklepów i pytając o nią. W jednej z kawiarni do
wiedział się, że była tu dziewczyna z psem. Dwa dni
temu kupiła bułkę i kawę. Słaby trop, ale zawsze...
Dotarł do końca Shambles, kiedy, jego wzrok spoczął
na drzwiach niewielkiego kościółka. Wiedział, że Amabel
lubiła czasem tu zaglądać. Wszedł do środka i stał chwilę
bez ruchu, przyzwyczajając się do panującego wewnątrz
mroku i chłodu. W jednej z ławek dostrzegł drobną syl
wetkę Amabel.
Westchnął z ulgą.
-
Witaj, Amabel - powiedział cicho. - Pomyślałem,
że tu właśnie cię znajdę.
Wolno zwróciła ku niemu twarz, a Cyryl podniósł się.
i zaczął na powitanie machać ogonem.
- Oliver, czy to naprawdę ty?
Usiadł obok niej, objął ją ramieniem i przyciągnął do
siebie. Pozwolił jej sie wypłakać, a kiedy łkanie nieco
ucichło, podał jej chusteczkę.
- Wybacz, że jestem taką beksą - powiedziała, po-
R S
ciągając nosem. - Tak bardzo chciałam, żebyś się zjawił
proszę, oto jesteś.
- Byłem w sklepie, Amabel. Dolores powiedziała mi,
że odeszłaś. Szukam cię od kilku godzin, ale nie będę
ci teraz o tym opowiadał. Jedziemy do hotelu. Zjemy
coś, a potem położysz się spać. Porozmawiamy, jak od
poczniesz.
- Nie - zaoponowała stanowczo. - Nigdzie nie pój
dę. Dziękuję bardzo, ale jutro...
Wziął do ręki jej walizkę i koszyk z Oskarem.
- Jutro porozmawiamy sobie o wszystkim. A teraz
idziemy.
R S
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Kilka godzin później wykąpana i nakarmiona Amabel
leżała w ciepłym, wygodnym łóżku. Była zbyt zmęczona,
by rozmyślać o tym, co zaszło.
Jak 0!iver zdołał wszystko zorganizować? Umiesz
czono ją w miłym pokoju z balkonem, na którym Oskar
mógł się wietrzyć do woli. Zjadła wspaniałą kolację,
podczas której 01iver nie zadawał jej żadnych pytań.
Po kolacji kazał jej iść spać, ponieważ mieli wyjechać
wcześnie rano.
Podziękowała mu za kolację, życzyła dobrej nocy
i posłusznie poszła do swojego pokoju. Chyba godzinę
leżała w wannie, rozkoszując się wspaniałym uczuciem,
płynącym ze wiadomości, że nie musi się martwić o na
stępny dzień. Rano zastanowi się, co robić dalej, ale teraz
po prostu zaniknie oczy...
Kiedy je otworzyła, słońce świeciło przez zasłony, a do
drzwi zapukała dziewczyna z tacą, na której stała fili
żanka herbaty.
- Doktor Fforde prosi, żeby pani szybko się ubrała
i za dwadzieścia minut zeszła do salonu. Będzie tam na
R S
panią czekał. Mam wziąć psa, doktor wyprowadzi go na
spacer.
Amabel wypiła herbatę, wypuściła Oskara na balkon
i czym prędzej poszła się wykąpać i ubrać.
Kiedy weszła do salonu, 01iver podniósł wzrok i zlu
strował ją uważnie.
- Dobrze spałaś?
- Wspaniale. - Pochyliła się, by pogłaskać Cyryla.
- Dziękuję za wszystko.
Przyniesiono śniadanie i kiedy usiedli do stołu, ode
zwała się ponownie:
- Domyślam się, że nie masz wiele czasu. Jestem ci
bardzo wdzięczna za pomoc. Znalazłam kilka ofert pracy
i zaraz po śniadaniu...
- Amabel, jesteśmy przyjaciółmi. Nie musimy się na
wzajem oszukiwać. Jesteś dzielną dziewczyną, ale cza
sami trzeba przyjąć pomoc. Za pół godziny wyjeżdżamy
z Yorku. Napisałem do Josha, żeby wiedział, co się z tobą
dzieje. Da znać pannie Parsons najszybciej, jak to będzie
możliwe.
- Nie wrócę do domu.
- Oczywiście. Mam nadzieję, że zgodzisz się zrobić
coś dla mnie. Jedna z moich ciotek przeszła niegroźny
udar i właśnie dochodzi w szpitalu do zdrowia. Chce
wrócić do domu, ale matce nie udało się znaleźć nikogo,
kto przez jakiś czas mógłby z nią zamieszkać. Chodzi
o osobę do towarzystwa, która umiliłaby jej życie. Ciotka
ma ponad osiemdziesiąt lat, ale jest bardzo sprawna inte-
R S
lektualnie. W domu jest gospodyni i służąca. I nie wy
obrażaj sobie, że proszę cię o to, ponieważ akurat w tej
chwili nie masz pracy.
- Jeśli twoja ciotka mnie zaakceptuje, zostanę u niej.
Ale co zrobimy z Cyrylem i Oskarem?
- Ciotka mieszka na wsi i uwielbia zwierzęta, Muszę
cię jednak uprzedzić, że istnieje duże prawdopodobień
stwo, iż przytrafi jej się kolejny udar. Nie chciałbym,
żebyś traktowała tę pracę jak coś stałego.
Amabel dopiła kawę.
- Obawiam się, że trudno mi będzie znaleźć stałą pra
cę. Nie mam żadnego wykształcenia... Muszę napisać
o wszysikim ciotce Thisbe.
- Może prościej byłoby zadzwonić? - Podszedł do
stojącego na małym stoliku telefonu. - Masz ze sobą jej
numer?
Zadzwonił do recepcji i poprosił o połączenie z po
danym numerem, a potem podał Amabel słuchawkę.
Po chwili usłyszała w niej wyraźny, stanowczy glos
ciotki.
- To ja, Amabel. Nic się nic stało, ale chcę ci po
wiedzieć... A właściwie wyjaśnić...
01iver odebrał jej słuchawkę.
- Panna Parsons? Mówi 01iver Fforde. Proszę się nie
niepokoić. Amabel jest ze mną, bezpieczna. Zaraz wszyst
ko pani wyjaśni. - Oddał słuchawkę Amabel
Amabel spokojnie opowiedziała ciotce o wszystkim,
co zaszło.
R S
- 01iver powiedział, że ma dla mnie pracę. Jego ciotka
przebyła lekki udar i poprosił mnie, żebym zamieszkała
z nią jako osoba do towarzystwa. Zgodziłam się, ponieważ
chcę mu się zrewanżować za wszystko, co dla mnie zrobił.
- Rozsądna decyzja, dziecko. Masz okazję wyrazić
mu swoją wdzięczność, a przy okazji zastanowić się spo
kojnie, co chcesz dalej robić. Słyszałam, jak 01iver mó
wił, że zadzwonisz ponownie wieczorem. Miałam zamiar
wrócić do Anglii przed Bożym Narodzeniem, żebyś miała
gdzie spędzić święta, ale skoro tak, to przedłużę pobyt.
Pamiętaj, Amabel, gdybyś mnie potrzebowała, wrócę na
tychmiast. Bardzo się cieszę, że 01iver się tobą opiekuje.
To dobry człowiek.
- Psy są już w samochodzie - oznajmił 01iver, wcho
dząc ponownie do salonu. - Jeśli jesteś gotowa, możemy
wyruszać. - Włożył Oskara do koszyka. - Przed trzecią
muszę być w szpitalu.
Dopiero w samochodzie 01iver zaczął rozmawiać
z Amabel o jej przyszłej pracy.
- Jedziemy do Aldbury w Hertfordshire. Jest tam mo
ja matka, która przygotowuje dom na przyjazd ciotki. Ona
cię we wszystko wprowadzi i ustali wysokość wynagro
dzenia. Zostanie na noc, żeby upewnić się, że dajesz sobie
radę. Zarówno ona jak i gospodyni, pani Twitchett, nie
cierpliwie cię oczekują.
- Co będzie, jeśli nie spodobam się twojej ciotce?
- Nie widzę powodu, dla którego miałabyś się jej nie
spodobać, Amabel.
R S
W jej uszach wcale nic zabrzmiało to jak kom
plement. Nigdy nie miała o sobie przesadnie wyso
kiego mniemania, ale teraz czuła się, jakby była ni
kim... Zrobiło jej się przykro.
01iver spojrzał na jej nieruchomą, pozbawioną wyrazu
twarz. Amabel sprawiała wrażenie zupełnie spokojnej,
choć przecież wiózł ją w nieznane. Jednak nie chciał zo
stawiać jej samej w Yorku, a nie miał czasu, by znaleźć
inne rozwiązanie.
- Zaskoczyłem cię tą propozycją, prawda? Czasem
jednak trzeba działać natychmiast.
Amabel uśmiechnęła się.
- Jestem ci bardzo wdzięczna. Możesz być pewien,
że zrobię wszystko, aby twoja ciotka była zadowolona.
Powiesz mi, jak się nazywa?
- Lady Haleford. Ma osiemdziesiąt siedem lat, jest
wdową od dziesięciu lat. Kocha ogród, ptaki, wieś i zwie
rzęta. Lubi grać w karty i rozmawiać. Odkąd przebyła
udar, stała się nieco gderliwa. Obawiam się, że nie możesz
liczyć na towarzystwo młodych ludzi.
- Nigdy nie miałam zbyt wielu przyjaciół w swoim
wieku.
Kiedy zjechali z autostrady, 01iver powiedział, że już
niedaleko. Rzeczywiście, zaraz za Berkhamsted skręcił
w węższą drogę i dotarli do Aldbury. Okolica była uro
cza. W wiosce był pub, kościół i przepiękny park. Wokół
rozpościerał się las.
01iver zatrzymał samochód przed wolno stojącym do-
R S
mem,- zbudowanym z cegieł i drewna. Drzwi wejściowe
otwierały się wprost na chodnik.
Po chwili na progu stanęła uśmiechnięta, niewysoka
kobieta.
- A więc przyjechaliście wreszcie - powitała ich.
- Amabel Parsons. Amabel, to jest pani Twitchett.
Pocałował kobietę w policzek, a Amabel podała go
spodyni rękę. Nieznajoma przyjrzała się jej uważnie.
Hol był przestronny i pokryty boazerią. Amabel nie
miała czasu rozejrzeć się wokół, bo natychmiast pospie
szyła im na spotkanie pani Fforde.
0;iver pocałował matkę.
- Nie muszę was sobie przedstawiać - powiedział
z uśmiechem. - Porozmawiajcie, a ja zajmę się w tym
czasie zwierzakami.
- Zostaniesz na chwile, kochanie?
-- Tylko dziesięć minut. Za kilka godzin muszę być
w klinice.
Gdy wyszedł, pani Fforde ujęła Amabel pod ramię.
-
Usiądź, proszę. Pani Twitchett zaraz poda kawę.
Ciotka mojego męża, lady Haleford, jest stara i dość sła
ba. Potrzebuje kogoś do towarzystwa. Mam nadzieję, że
z nią wytrzymasz. Jesteś młoda, a starsi ludzie potrafią
być tacy męczący!
- Postaram się, aby lady Haleford była zadowolona
z mojego towarzystwa.
-- Lubisz wieś? Obawiam się, że nie będziesz tu miała
zbyt wielu rozrywek.
R S
- Pani Fforde, jestem wdzięczna za propozycję pracy.
Kocham wieś i nie tęsknię za miejskim życiem.
- Zadzwoń do matki. Powinna wiedzieć, co się z tobą
dzieje. Przenocuję tu z tobą, a rano przywiozę łady Ha-
leford.
- Oskar został w kuchni - oznajmił 01iver po powro
cie. - Cóż to za zmyślne zwierzę. Pani Twitchett i Nelly
już uległy jego urokowi. - Uśmiechnął się do Amabel
i zwrócił do matki: - Wracasz jutro do domu? Postaram
się wpaść w przyszły weekend. - Dopił kawę i położył
dłoń na ramieniu Amabel. - Mam nadzieję, że będziesz
szczęśliwa u mojej ciotki. W razie jakichkolwiek proble
mów, dzwoń do mojej matki.
- Jeszcze raz za wszystko ci dziękuję.
Znów znikał z jej życia, tym razem chyba na zawsze.
Uratował ją, ulokował w bezpiecznym miejscu, po co
miałby sobie nią dłużej zaprzątać głowę? Wyciągnęła rękę
i uśmiechnęła się.
- Żegnaj, Oliver.
W odpowiedzi poklepał ją po ramieniu i po chwili
już go nie było.
- Chodźmy na górę. Pokażę ci twój pokój, a po
tem oprowadzę po całym domu. Przywiozę lady Ha-
leford jutro w porze lunchu. Jesteś pewna, że dasz
sobie radę?
- Oczywiście - odparła natychmiast, choć w głębi
duszy nie była tego taka pewna.
- Umieściłam cię obok pokoju ciotki - oznajmiła pa-
R S
ni Fforde. - Miedzy waszymi sypialniami jest jej łazien-
ka. Twoja znajduje się po drugiej stronie pokoju.
Otworzyła drzwi i weszły do środka. Pokój był duży,
przestronny, z balkonem. Umeblowany skromnie, lecz
z g
ustem.
Po chwili przeszły do sypialni lady Haleford. Na środ-
ku stało ogromne łoże z baldachimem, w oknach wisiały
adamaszkowe zasłony. Na ogromnej toaletce znajdowało
się mnóstwo srebrnych szczotek do włosów, lusterek, ma-
lutkich buteleczek i szklanych słoiczków.
- Od jak dawna lady Haleford tu mieszka?
- Od śmierci męża, czyli od dziesięciu lat. Masz pra
wo jazdy? Do niedawna ciotka sama prowadziła samo
chód, ale teraz to wykluczone.
- Tak, ale z samochodu korzystałam głównie na wsi.
Nie wiem, jak byłoby w dużym mieście...
- Będziesz podwoziła lady Haleford do kościoła i od
czasu do czasu do którejś z przyjaciółek.
- Z tym nie powinno być problemu.
Obeszły resztę domu. Był chyba zbyt duży dla jednej
starszej pani i dwóch służących. Został urządzony w wy
godny, choć nieco staroświecki sposób. Sprawiał wrażenie
przytulnego. Na dole oprócz salonu była jadalnia, pokój
poranny i garderoba.
Na końcu poszły do kuchni. Była równie staroświecka,
jak reszta domu. Kiedy weszły, poczuły, że coś wspaniale
pachnie. Pani Twitchett oznajmiła, że za pół godziny bę
dzie kolacja. Nelly nakrywała stół. W rogu siedzieli Cy-
R S
ryl i Oskar. Na widok Amabel zwierzęta podniosły głowy,
ale nie wstały.
- Najwyraźniej są zmęczone - powiedziała pani
Twitchett. - Najadły się i teraz nie chce im się ruszyć.
Amabel pochyliła się, by je pogłaskać.
- Nie przeszkadzają pani?
- Skądże. Nelly zupełnie na ich punkcie oszalała. Za
wsze będą tu mile widziane.
Amabel poczuła, że za chwilę się rozpłacze. Wreszcie
znaleźli przyjazny dom.
Po kolacji pani Fforde dokładnie zapoznała Amabel
z przyszłymi obowiązkami. Wynagrodzenie, jakie zapro
ponowała, dwukrotnie przewyższało sumę, którą płaciła
jej Dolores. Amabel wiedziała, że będzie w stanie odło
żyć niemal całą pensję, gdyż nie musiała płacić za je
dzenie i mieszkanie. Wreszcie zdobędzie środki potrzeb
ne na zdobycie wykształcenia.
Następnego ranka z niecierpliwością czekała na przy
jazd pani Fforde i lady Haleford. Była dobrej myśli, lecz
odczuwała też lekki niepokój.
Stary rover pani Fforde zatrzymał się przed drzwia
mi domu. Amabel weszła do holu i stanęła w pewnym
oddaleniu od pani Twitchett i Nelly. Rano wybrała się
z Cyrylem na długi spacer i teraz pies stał spokojnie
obok niej.
Lady Haleford była drobną, szczupłą kobietą. Weszła
powoli, wspierając się na lasce i ramieniu pani Fforde.
R S
Odpowiedziała krótko na powitanie Nelly i pani Twit-
chett i od razu spytała o Amabel.
- Gdzie jest ta dziewczyna, którą 01iver dla mnie zna-
lazł. Chcę ją zobaczyć.
Pani Fforde pomogła jej usiąść w fotelu.
- Czeka tu na ciebie - powiedziała. - Amabel, poznaj
lady Haleford.
- Jak się pani miewa lady Haleford? - powiedziała
Amabel.
- Miła osóbka - rzuciła w przestrzeń lady Haleford.
- Ale, jak powiadają, pozory mylą. Miłe oczy, ładne wło-
sy i taka młoda... Zbyt młoda, by ze mną wytrzymać.
Bywam złośliwa, zapominam o różnych rzeczach i budzę
się w nocy.
- To żaden problem - odparła Amabel. - Mam na
dzieję, że pozwoli mi pani zostać tu tak długo, jak będę
pani potrzebna.
- Przynajmniej nie zapominasz języka w gębie -
twierdziła starsza pani. - Gdzie mój lunch? - Jej wzrok
spoczął na Cyrylu. - A co to? Pies, o którym mówił Oli-
ver? Jest też i kot.
- Tak. Oba zwierzaki są dość leciwe i dobrze wy
chowane. Nie będą pani przeszkadzać.
- Lubię zwierzęta. Podejdź tu. piesku.
01iver nie mógł przestać myśleć o Amabel. Martwił
się o nią. A jeśli przyjęła jego propozycję tylko dlatego,
że potrzebowała dachu nad głową i odpowiedniej sumy
R S
pieniędzy na podjęcie nauki? Być może próbował
uszczęśliwić ją na siłę... Nie, zrobił wszystko, co w jego
mocy i teraz nie powinien już zawracać sobie nią głowy.
O ile 01iver postanowił więcej nie myśleć o Amabel,
o tyle Miriam ani przez chwilę nie przestawała myśleć
o nim. Dolores zadzwoniła do niej i opowiedziała o jego
wizycie.
- Powiedziałam mu, że wyjechała z Yorku. - Nie
wspomniała, że 01iver jej nie uwierzył. - Wyjechał i wię
cej go nie widziałam. Wrócił już do Londynu? Widziałaś
się z nim?
- Nie, jeszcze nie, ale wiem, że wrócił. Zadzwoniłam
do jego gabinetu i umówiłam się na wizytę. Nie miał
wiele czasu na szukanie tej dziewczyny. Jesteś aniołem,
Dolores. Bardzo sprytnie to załatwiłaś.
- Dla przyjaciół wszystko, kochanie. Będę miała oczy
i uszy szeroko otwarte, na wypadek, gdyby się tu zjawił.
- Zachichotała. - Pomyślnych łowów!
Miriam kilkakrotnie dzwoniła do domu Olivera, ale
za każdym razem Bates chłodno oznajmiał, że pana nie
ma i długo nie będzie.
- Znów wyjechał? - spytała ostro.
- Nie, proszę pani. Jest bardzo zajęty w szpitalu.
Wieczorem powiedział doktorowi o jej telefonach.
- Pani Potter-Stokes dzwoniła kilka razy w ciągu mi
nionych dni, sir. Pozwoliłem sobie powiedzieć jej, że jest
pan zajęty w szpitalu. Nie zostawiła żadnej wiadomości.
R S
- Przymknął powieki. - Powinienem był wspomnieć pa
su o tym wcześniej, ale jakoś nie miałem sposobności.
- W porządku, Bates. Gdyby znów zadzwoniła, po
wiedz jej, że nadal jestem zajęty. Ale zrób to w uprzejmy
sposób.
Zupełnie przez przypadek Miriam spotkała pewnego
ranka przyjaciółkę matki. Miłą starszą panią, której pasją
było wtrącanie nosa w życie innych ludzi.
- Moja droga, tak dawno cię nie widziałam. Ty i Oli-
ver Fforde często pokazujecie się razem... - Zmarszczyła
brwi. - W środę ma przyjść na obiad, ale ty podobno
wyjeżdżasz.
- Nic podobnego. W ciągu najbliższych tygodni ni
gdzie się nic wybieram. - Miriam uśmiechnęła się ma
rzycielsko. - Próbujemy się spotkać od kilku dni, ale Oli-
ver jest taki zajęty.
Jej rozmówczyni od razu wpadła na genialny pomysł.
- Moja droga, musisz koniecznie przyjść na obiad.
Spędzisz miłe popołudnie w towarzystwie Olivera.
Miriam położyła dłoń na jej ramieniu.
- Och, dziękuję.
Wiele sobie obiecywała po tym spotkaniu, lecz srodze
się zawiodła. 01iver powitał ją ze zwykłym, uprzejmym
uśmiechem, wysłuchał wszystkiego, co miała do powie
dzenia i zupełnie zignorował jej pytania na temat odbytej
niedawno podróży.
Wieczorem odwiózł ją do domu, ale nie skorzystał
z zaproszenia, by wstąpić na drinka.
R S
— Muszę wcześnie wstać - oznajmił.
Miriam długo nie mogła zasnąć.
Kilka dni później, na jednym z wieczorków brydżo
wych organizowanych przez matkę usłyszała, że jedna
z kobiet mówi o 01iverze.
- Szkoda, że nie będzie mógł się do nas przyłączyć.
Wyjeżdża na weekend. Chyba już o tym wiesz, moja dro
ga? - zwróciła się do Miriam.
- Tak, tak, wiem. Jest bardzo przywiązany do matki
- zdołała wykrztusić Miriam w odpowiedzi.
- Jedzie też odwiedzić ciotkę. Nie wybierasz się
z nim, Miriam?
- Nie, umówiłam się już z przyjaciółką.
Odczekała dwa dni, po czym znów do niego zadzwo
niła. Radosnym głosem zaproponowała wspólną wyprawę
do kina.
- Wyjeżdżam na weekend - oznajmił.
- Rozumiem. Jedziesz do matki?
- Tak. Z chęcią wyrwę się z Londynu na kilka dni.
Po dłuższym namyśle Miriam postanowiła zadzwonić
do pani Fforde. Jeśli zastanie ją w domu, uda, że to po
myłka, jeśli zaś odbierze gosposia, trzeba będzie sprytnie
zasięgnąć języka.
Miała szczęście. Pani Fforde nie było w domu i te
lefon odebrała jej gosposia. Miriam dowiedziała się, że
doktor zamierza spędzić weekend z matką, a w niedzielę
rano jedzie odwiedzić lady Haleford.
- Wróciła niedawno ze szpitala - paplała dalej go-
R S
sposia. - Miała udar i dopiero dochodzi do zdrowia.
Znaleźli kogoś, kto będzie z nią mieszkał. Jakąś młodą
dziewczynę, ale podobno niezwykle kompetentną.
- Muszę zadzwonić do lady Haleford. Zechce pani
podać mi jej numer?
Amabel starała się jak najlepiej wywiązywać ze swo-
ich obowiązków. Nie było to łatwe, gdyż lady Haleford
miała dość trudny charakter, a po przebytej chorobie stała
::e jeszcze bardziej opryskliwa.
Na początku Amabel była stale przygnębiona. Wszyst
ko, co powiedziała albo zrobiła, było nie tak. Milczała.
kiedy powinna mówić, odzywała się. kiedy lady Haleford
oczekiwała od niej milczenia. O dziwo, polubiła jednak
swoją pracodawczynię.
Były i inne plusy. Miała dach nad głową, Oskar i Cy
ryl stali się ulubieńcami domowników, no i zarabiała spo
ro pieniędzy.
Wszystko zawdzięczała 01ivercwi. Gdyby tylko wie
działa, gdzie mieszka, natychmiast napisałaby do niego
list z podziękowaniami.
Drzwi otworzyły się bezszelestnie i do pokoju wszedł
Oliver we własnej osobie.
Ze zdziwienia otworzyła szeroko usta. Potem zamknę
ła je i położyła na nich palec.
- Niedawno usnęła - szepnęła.
- Przyjechałem na herbatę - oznajmił pogodnie. -
A jeśli ciotka mnie zaprosi, zostanę na kolacji.
R S
Pilnował się, by Amabel nie zauważyła, jaką przyje
mność sprawił mu jej widok. Nadal była blada, ale już
nie tak wychudzona i znikły wreszcie cienie pod oczami.
Ma piękne oczy. pomyślał jeszcze i uśmiechnął się
promiennie.
R S
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Lady Haleford sapnęła głośno i obudziła się.
- 01iver, cóż za wspaniała niespodzianka. Zostaniesz
na herbatę? Amabel, powiedz pani Twitchett, żeby przy-
gowała herbatę także dla 01ivera. Naturalnie znasz
Amabel?
- Naturalnie znam Amabel. Jak się czujesz, ciociu?
Starsza pani prychnęła pogardliwie.
- Łatwo sie męczę i zapominam o różnych rzeczach,
Ale dobrze jest znów być w domu. Amabel to wspaniała
dziewczyna i ma dużo cierpliwości. Niektóre z pielęg
niarek w szpitalu mogłyby się tego od niej uczyć.
- Dobrze sypiasz?
- Tak sobie. Noce są długie, ale Amabel robi mi her-
batę, siedzimy i rozmawiamy. Mam nadzieję, że szybko
wrócę do pełni sil. Tak myślisz?
- Zapewne twój stan będzie sie poprawiał, ciociu -
zapewnił. - Powoli, ale stale. Musisz pamiętać o tym,
że czasem rekonwalescencja jest bardziej uciążliwa niż
sama choroba,
- Święte słowa. Nie cierpię tego wózka inwalidzkie-
R S
go. Wolę wspierać się na ramieniu Amabel. - Starsza pani
przymknęła oczy, " .
- Cieszę się, że ją znalazłeś, Oliver. To prosta dziew
czyna, prawda? Ubiera się fatalnie, ale ma miły głos i jest
bardzo delikatna. - Mówiła tak, jakby Amabel nie było
w pokoju.
Weszła Nelly, niosąc tacę z herbatą. 01iver zaczął opo
wiadać o swojej pracy, dając Amabel czas na dojście do
siebie. Była zbyt rozsądna, by obrazić się na łady Hale-
ford, ale te uwagi musiały wprawić ją w zakłopotanie.
Po herbacie pani domu oznajmiła, że ma zamiar się
zdrzemnąć.
- Zostaniesz na kolację? - spytała 01ivera. - Tak
rzadko do mnie przyjeżdżasz - dodała nieco opryskliwie.
- Zostanę z przyjemnością. Kiedy będziesz- spała,
pójdziemy z Amabel na krótki spacer.
- A ja przed kolacją napiję się sherry - oznajmiła star
sza pani tonem nie znoszącym sprzeciwu.
- Dlaczego nie? Wrócimy za jakieś pół godziny.
Chodźmy, Amabel.
- Czy czegoś pani ode mnie potrzebuje, lady Hale-
ford? - spytała Amabel, wstając z kanapy.
- Przynieś Oskara, żeby dotrzymywał mi towarzy
stwa. No, idź już.
Oskar doskonale wiedział, kto tu rządzi, gdyż bez żad
nego sprzeciwu usadowił się na kolanach starszej pani
i zasnął.
Na dworze było chłodno. 01iver ujął Amabel pod ra-
R S
się i ruszyli przez wioskę. Psy grzecznie biegły obok
nich zadowolone z niespodziewanego spaceru.
- A więc? - zaczął. - Jak ci się podoba nowa praca?
Zadomowiłaś się już? Moja ciotka potrafi być trudna, a te-
raz, po udarze...
- To prawda, ale jestem tu szczęśliwa. Praca nie jest
ciężka i wszyscy są życzliwi.
- Ale musisz wstawać w nocy?
- Czasami. - Postanowiła zmienić temat. - Dużo
ostatnio pracowałeś? Mam nadzieję, że nie musiałeś już
jeździć do Yorku?
- Nie, nie było takiej potrzeby. Miałaś jakieś wieści
od matki albo ciotki?
- Tak. Ciotka Thisbe wraca do domu pod koniec
stycznia, a matka miewa się dobrze. Są z Keithem bardzo
zajęci. - Zawiesiła głos. - Powiedziała mi, żebym chwi
lowo ich nie odwiedzała.
- Tęsknisz za matką? - spytał łagodnie.
- Tak.
- Co masz zamiar robić w przyszłości?
Skręcili w stronę domu. Ujął jej dłoń i wsunął pod
swoje ramię.
- Gdy już zaoszczędzę wystarczająco dużo pieniędzy.
zapiszę się na kurs komputerowy. Zdaje się, że w obec
nych czasach bez tego ani rusz. Potem znajdę sobie dobrą
pracę i jakieś mieszkanie. Mam nadzieję, że twoja ciotka
nie zamierza na razie zrezygnować z moich usług? - spy
tała zaniepokojona.
R S
- Skądże. Będzie cię potrzebowała przez najbliższe
dwa miesiące. Rozmawiałem z jej lekarzem.
Doszli do domu.
- Masz niewiele wolnego czasu - stwierdził.
- Nie narzekam - odparła krótko.
Zjedli wczesną kolację, po której lady Haleford po
czuła się zmęczona. OIiver zaczął się żegnać.
- Przyjedziesz znowu? - dopytywała sie ciotka. -
Lubię gości. Następnym razem porozmawiamy o tobie.
Znalazłeś już jakąś odpowiednią dziewczynę? Masz trzy
dzieści cztery lata, 01iver. Masz też pieniądze, wspaniały
dom i pracę, którą kochasz. Brakuje ci tylko żony.
Pochylił się, by ją pocałować.
- Kiedy ją znajdę, będziesz pierwszą osobą, która się
o tym dowie. - Zwrócił się do Amabel. - Nie wstawaj,
pani Twitchett mnie odprowadzi.
Po tej wizycie starsza pani długo nie chciała iść do
łóżka. Żałowała, że Oliver tak rzadko ją odwiedza.
- To bardzo zajęty człowiek - powiedziała. - Ma
wielu przyjaciół, ale powinien sie już ustatkować. Jest
tyle miłych dziewczyn... No i jest ta Miriam, wdowa
po panu Stokesie. Już od dłuższego czasu na niego po
luje. Jeśli nie będzie ostrożny, z pewnością ona dopnie
swego. - Przymknęła powieki. - Niezbyt sympatyczna
kobieta, mówiąc szczerze.
Dni mijały, podobne jeden do drugiego jak krople wo
dy. Stan lady Haleford poprawił się nieco, stała się od-
robinę milsza. Czasem jednak zachowywała się doprawdy
R S
nie
znośnie, doprowadzając swoim zachowaniem wszyst-
kich domowników do rozpaczy.
Amabel miała niewiele czasu dla siebie. Każdego ran
zabierała Cyryla na spacer, podczas gdy lady Haleford
odpoczywała w łóżku po śniadaniu. Te pół godziny stało
się wkrótce jej ulubioną porą dnia.
Któregoś dnia, kiedy pogoda była wyjątkowo parszy
wa, Amabel wracała ze spaceru, walcząc z potężnymi po
rywami wiatru. Miała pochyloną głowę i nie zauważyła
małego, eleganckiego sportowego samochodu zapar
kowanego przed bramą domu lady Haleford. Dostrzegła
go dosłownie w ostatniej chwili.
Chciała go ominąć i czym prędzej znaleźć się w do
mu, ale siedząca wewnątrz kobieta otworzyła okienko
i zaczepiła ją.
- Przepraszam bardzo, zechce mi pani powiedzieć,
czy to jest dom lady Haleford? Moja matka przyjaźni
się z nią. Jest jednak zbyt wcześnie, by dzwonić. Czy
mogłaby pani przekazać lady Haleford, że tu jestem?
Uśmiechnęła się czarująco, przyglądając się uważnie
Amabel. To musi być ta dziewczyna, myślała gorączko
wo. Nie wierzę, że 01iver mógłby się nią zainteresować.
Dolores mnie nabrała.
- Jest pani wnuczką lady Haleford? - zapytała na
wszelki wypadek.
- Jestem osobą, która dotrzymuje towarzystwa lady
Haleford - odparła Amabel, patrząc w piękne, ale zimne
oczy nieznajomej. - Mogę przekazać jej wiadomość, jeśli
R S
pani sobie tego życzy. Proszę przyjechać później albo
poczekać w środku. Lady Haleford ostatnio chorowała
i wstaje dość późno.
- Zadzwonię później - powiedziała Miriam, uśmie
chając się słodko. - Przepraszam, przeze mnie pani mok
nie. Jestem bezmyślna. Osobiście nie przepadam za tą
częścią Anglii. Byłam w Yorku i w porównaniu z tym
miastem tutejsza wioska wydaje mi się wyjątkowo nie
atrakcyjna.
- Przeciwnie, to bardzo miłe miejsce. Choć muszę
przyznać, że York rzeczywiście ma wiele zalet. Spędziłam
tam kilka tygodni.
- Cóż, nie będę pani zatrzymywać. - Miriam uśmiech
nęła się z przymusem. - Zadzwonię później.
Odjechała, a Amabel weszła do domu. Przez dziesięć
minut suszyła siebie i Cyryla, potem uczesała się i poszła
do pokoju lady Haleford.
Starsza pani była w wyjątkowo pogodnym nastroju.
Nie miała ochoty na rozmowę, od czasu do czasu zapa
dała w krótką drzemkę. Dopiero gdy zasiadła w fotelu
przy kominku, zagadnęła Amabel.
- Co tak długo robiłaś na tym spacerze, Amabel?
Amabel opowiedziała jej o porannym spotkaniu.
- Ta pani nie przedstawiła się, a ja zapomniałam spy
tać - przyznała ze skruchą. Mówiła jednak, że zadzwoni.
Lady Haleford popatrzyła na nią z zakłopotaniem.
- Mam problemy z rozpoznawaniem twarzy. Jak wy
glądała ta kobieta? Brunetka? Blondynka? Ładna?
R S
- Ładna blondynka. Prowadziła mały czerwony sa
mochód.
Lady Haleford przymknęła oczy.
- Zapewne wróci. Nie mam dziś ochoty na przyjmo
wanie gości, Amabel. Jeśli zadzwoni, użyj jakiejś wy
mówki i spytaj ją o nazwisko.
Oczywiście Miriam nie zadzwoniła i po kilku dniach
zapomniały o całej sprawie.
Miriam po prostu nie mogła uwierzyć, że 01iver zain
teresował się tak pospolitą dziewczyną, ale postanowiła
mieć się na baczności.
A gdyby tak zmienić taktykę? Przestała dzwonić do
niego i proponować wspólne wyjście do teatru czy na
przyjęcie. Starała się natomiast bywać tam, gdzie on.
Poza tym zbliżały się święta, więc nie zabraknie okazji
do towarzyskich spotkań.
Oliver nie miał czasu na rozrywki, zbyt pochłaniała
go praca. Ku irytacji Miriam wpadali na siebie niezmier
nie rzadko. Był jak zawsze ujmująco miły, ale trzymał
ją na dystans.
Podczas jednego z przyjęć spytała go od niechcenia,
jak zamierza spędzić święta. Powiedział jej wówczas, że
jest zbyt zajęty, by robić jakieś plany.
- Nie możesz opuścić obiadu świątecznego u mojej
matki - zawołała z emfazą. - Wkrótce otrzymasz zapro
szenie. Już moja w tym głowa!
R S
Dni mijały spokojnie, jeden za drugim. Amabel miała
wrażenie, że lady Haleford coraz bardziej pogrąża się we
własnym świecie. Bez wątpienia zimowa aura nie popra
wiała jej nastroju. Starsza pani coraz częściej spędzała
całe dnie w łóżku. Amabel godzinami czytała swej pod
opiecznej lub grała z nią w karty.
Ucieszyła się, gdy pani Fforde zadzwoniła z wiado
mością, że wpadnie w odwiedziny.
- Przyjadę z wnuczętami, Katie i Jamesem. Zostanie
my kilka dni, a polem zabiorę je do Londynu. Lady Ha
leford bardzo je lubi. Możesz poprosić do telefonu panią
Twitchett? Przekaż ciotce, że przyjeżdżamy.
Wiadomość ucieszyła lady Haleford.
- Dwoje miłych dzieci - szepnęła. - Mają po jakieś
dwanaście lat. Są bliźniętami, dziećmi siostry 01ivera.
- Zamknęła oczy, po czym dodała: - Oliver ma dwie
siostry i obie są zamężne, choć od niego młodsze.
Goście zjawili się dwa dni później. Katie okazała sie
szczupłą, niebieskooką blondynką i długimi włosami. Ja
mes zaś był wysokim, nad wiek poważnym chłopcem.
Pani Fforde przywitała się z Amabel serdecznie.
- Miło cię znów widzieć, Amabel. Jesteś biada, na
pewno rzadko wychodzisz na dwór. To są Katie i James.
Może zabierzesz ich do ogrodu, a ja w tym czasie zajrzę
do lady Haleford? - Jej wzrok spoczął na Cyrylu.
- Jak się mają twoje zwierzęta?
- Doskonale.
- A ty, Amabel?
R S
- Dziękuję, dobrze.
Był chłodny, choć bezwietrzny dzień. Spacerowali po
ogrodzie i dzieci opowiedziały Amabel o planowanych
zakupach w Londynie.
- Spędzamy święta u babci - wyjaśnili. - Przyjadą
ciocia, wujek i nasi kuzyni. Będzie też wujek 01iver.
Uwielbiamy święta i każdego roku bardzo na nie czeka
my. Ty pewnie pojedziesz do swojego domu, prawda?
- Mam nadzieję -odparła i zanim zdążyli zadać je
szcze jakieś pytania, dodała: - Ja też uwielbiam święta.
Święta były coraz bliżej. Amabel ucieszyła się, kiedy
lady Haleford poprosiła ją o zrobienie świątecznych za
kupów w Berkhamstead.
Na liście znalazły się książki, puzzle, gry dla dzieci,
morele w brandy, specjalny gatunek kawy i czekoladki.
W niewielkim sklepie spożywczym, w którym można
było znaleźć najbardziej wymyślne produkty, Amabel
spędziła niemal godzinę. Zrobiła sobie krótką przerwę
na kawę, a potem postanowiła załatwić zakupy dla siebie.
Oczywiście nie zapomniała o prezentach. Karty dla
lady Haleford, apaszka dla pani Twitchett, naszyjnik
dla Nelly, nowa obroża dla Cyryla i zabawka w kształ
cie myszy dla Oskara. Niełatwo było jej kupić coś dla
mamy, ale w końcu zdecydowała się na bluzkę z ró
żowego jedwabiu. Choć niechętnie, kupiła też prezent
dla ojczyma.
W ostatniej minucie dostrzegła srebrno-szarą sukienkę
R S
z jakiegoś miękkiego materiału. Pomyślała, że przyda jej
się na specjalne okazje.
Kupiła ją i obładowana paczkami wsiadła do autobusu.
Po powrocie Amabel wypiła w kuchni filiżankę her
baty i przez następną godzinę pokazywała lady Haleford
zakupy.
Następnego dnia pod czujnym okiem starszej pani
Amabel pakowała prezenty. Była tak podekscytowana, ze
nie zauważyła wchodzącego do salonu Olivera.
- Oliver, jak miło cię widzieć - przywitała go lady
Haleford. - Amabel, zmieniłam zdanie. Rozpakuj ten ser
i znajdź jakieś pudełko.
Amabel odłożyła ser i spojrzała przez ramię. Oliver
uśmiechnął się do niej, a ona odwzajemniła uśmiech.
Lady Halaford upomniała ją zrzędliwie.
- Amabel, ser...
- Widzę, że zrobiłyście już świąteczne zakupy - we
soło stwierdził 01iver.
- Zostaniesz na lunch? - spytała lady Haleford. -
Amabel, idź i powiedz pani Twitchett, że mamy gościa.
- Kiedy zostali sami, zwróciła się do siostrzeńca. - Oli-
ver. zabierzesz gdzieś Amabel? Na przejażdżkę, na her
batę, sama nie wiem. Nie ma tu żadnych rozrywek...
- Tak. Między innymi po to przyjechałem. Chciałem
zaprosić ją na kolację.
- To dobrze. Pani Twitchett powiedziała mi, że to
dziecko wreszcie kupiło sobie nową sukienkę. Może za
mało jej płacę...
R S
- Zbiera pieniądze na kurs komputerowy.
- Byłaby z niej doskonała żona - mruknęła lady Ha
leford i ponownie zapadła w drzemkę.
Po lunchu doktor spytał Amabel, czy zechciałaby
pójść z nim na kolację.
- Och, to byłoby wspaniale, ale nie mogę. Musiała
bym zostawić lady Haleford na cały wieczór.
- Jeśli pozwolisz, zajmę się tym.
- Poza tym - ciągnęła Amabel - mam tylko jedną
sukienkę. Kupiłam ją niedawno, ale nie jest to ostatni
krzyk mody.
- Nie przesadzaj. Przyjadę po ciebie w następną so
botę o wpół do siódmej.
Okazało się, że lady Haleford nie ma nic przeciw jej
sobotniemu wyjściu.
- Idź i baw się dobrze - powiedziała wesoło.
Kiedy nadeszła sobota, Amabel ubrała się w nową su
kienkę, umalowała i elegancko uczesała.
Była chłodna, pogodna noc, rozświetlona blaskiem
księżyca.
- Nie jedziemy daleko - oznajmił. Oliver, gdy już sie
dzieli w samochodzie. - W pobliżu jest przyjemny hotel,
można tam też potańczyć.
Amabel zamówiła ślimaki, solę z grilla i ziemniaki
z wody, a na deser szarlotkę z bitą śmietaną.
Powoli restauracja zapełniała się ludźmi i coraz więcej
par tańczyło na parkiecie. Kiedy 01iver zaproponował,
żeby i oni spróbowali, Amabel zawahała się.
R S
- Dawno nie tańczyłam - wyznała.
- W takim razie najwyższa pora, żebyś sobie przy
pomniała, jak to się robi - odpowiedział ze śmiechem.
Amabel była doskonałą tancerką. Miała wrodzone po
czucie rytmu. Patrząc na nią, Oliver zaczął się zastana
wiać, kiedy ona wreszcie zrozumie, że jest w nim zako
chana. Był cierpliwy, ale...
Kiedy nadszedł czas powrotu, zarumieniona Amabel
przyznała, że jeszcze nigdy tak dobrze się sie bawiła.
- York wydaje mi się złym snem - powiedziała. -
Nie wiem, co bym zrobiła, gdybyś się tam nie zjawił.
Jesteś moim opiekuńczym aniołem, Oliver.
- Jesteś rozsądną dziewczyną, Amabel. Nie wątpię,
że dałabyś sobie radę i bez mojej pomocy.
Odprowadził ją do domu, zapalił światła i upewnił się,
że wszystko jest w porządku: Podeszła z nim do drzwi,
po raz kolejny dziękując za udany wieczór.
- Zapamiętam go na zawsze.
01iver objął ją i mocno pocałował, ale zanim zdążyła
coś powiedzieć, wyszedł.
Amabel stała przez dłuższą chwilę nieruchomo. Potem
zdjęła buty i cicho weszła na górę. Z sypialni lady Ha-
leford nie dochodził żaden dźwięk. Szybko się rozebrała,
umyła i przygotowała do snu. Właśnie kładła się do łóżka,
kiedy usłyszała delikatny dźwięk dzwonka. ..
Lady Haleford siedziała wyprostowana na łóżku.
Oczywiście zażądała dokładnego sprawozdania z wie
czornej wyprawy.
R S
- Usiądź koło mnie i szczegółowo wszystko opo
wiedz - poleciła. - Dokąd pojechaliście i co jedliście?
Amabel stłumiła ziewnięcie i zdała relację ze swej
randki. Naturalnie nie wspomniała o pocałunku.
Kiedy skończyła, lady Haleford sprawiała wrażenie
usatysfakcjonowanej.
- A więc dobrze się bawiłaś. To ja zaproponowałam
01iverowi, żeby cię dokądś zabrał. Jest taki miły, prawda?
- Westchnęła z zadowoleniem. - A teraz idź spać, Ama
bel. Jutro musimy zapakować resztę prezentów.
Amabel zgasiła światło i poszła do swojego pokoju.
Rzuciła się na łóżko i zamknęła oczy.
A więc jej uroczy wieczór był wynikiem spisku, swoi
stą akcją dobroczynną. 01iver może i był jej przyjacie
lem, ale niepotrzebnie się nad nią litował... Poczuła pod
powiekami gorące łzy.
Lady Haleford miała rano znacznie więcej do powie
dzenia na temat wczorajszej randki Amabel. Dziewczyna
musiała wszystko powtórzyć od początku i wysłuchiwać
komentarzy starszej pani.
- Powiedziałam Oliverowi, że kupiłaś nową sukienkę.
Amabel znieruchomiała. Nie dość, że zabrał ją na ko
lację na prośbę ciotki, to jeszcze pomyślał, że kupiła nową
kreację, by go olśnić.
Zachowuję się niemądrze, zganiła się w duchu. Co za
różnica, z jakiego powodu 01iver zaprosił mnie na ko
lację? I tak świetnie się bawiłam. Nie mam prawa ocze
kiwać więcej.
R S
- Jesteś miłą dziewczyną, Amabel, ale trochę nudną
- perorowała starsza pani. - Mężczyźni lubią, by ich za
bawiać. Myślę jednak, że 01iver cię lubi. Gdyby chciał,
mógłby mieć najładniejsze kobiety z Londynu.
Te uwagi nie poprawiły nastroju Amabel. Będę się za
chowywać z rezerwą, postanowiła. Nie chcę, by Qliver
pomyślał, że mu się narzucam. Już czas, bym zaczęła
robić plany na przyszłość,
Oliver miał wobec, niej konkretne plany. Już najwyż
szy czas, by zaczęli się częściej widywać. Powinna wresz
cie zrozumieć, że jest w niej zakochany i chce się z nią
ożenić.
Nie tylko on snuł rozważania o przyszłości Amabel.
Miriam, która nie porzuciła myśli o poślubieniu 01ivera.
uznała, że Amabel stanowi realne zagrożenie.
Kiedy spotykała Glivera u znajomych, starała się za
chowywać po przyjacielsku. Bardzo uważała, by nie py
tać go o żadne poważne sprawy. Kilka razy próbowała
dowiedzieć się czegoś od Batesa, ale ten z uporem od
mawiał udzielania jakichkolwiek informacji.
Wreszcie, nie widząc innego wyjścia, wybrała się do
Aldbury. Zaparkowała w pewnym oddaleniu od centrum
i ruszyła w stronę kościoła. Zagadnęła wikarego, który
był miłym, starszym mężczyzną, skorym do udzielania
wszelkich informacji na temat wioski i jej mieszkańców.
— Och, tak - mówił - mieszka tu wiele rodzin, któ
rych korzenie sięgają bardzo dawnych czasów.
R S
- A ten uroczy dom stojący w pewnym oddaleniu od
pozostałych?
- Należy do lady Haleford. Lady Haleford jest dość
leciwa i chora. Przez jakiś czas leżała w szpitalu, ale już
wróciła. Towarzyszy jej pewna urocza młoda dama.
Rzadko ją widujemy, bo nie ma wiele wolnego czasu.
Czasami bratanek lady Haleford zabiera ją na spacer. Po
dobno niedawno wyszli razem na kolację. Zwiedza pani
te część kraju?
- Tak. Dziękuję za miłą pogawędkę.
Odjechała szybko i zatrzymała się dopiero za wioską.
Musiała spokojnie pomyśleć. A jednak to nie było prze
lotne zauroczenie, 01iver spotykał się z tą dziewczyną
już od jakiegoś czasu i najwyraźniej lubił jej towarzy
stwo. Miriam nie kochała 01ivcra. Lubiła go jednak na
tyle, by wyjść za niego za mąż. A trzeba przyznać, że
był wyjątkowo dobrą partią...
R S
ROZDZIAŁ ÓSMY
Przedświąteczny nastrój udzielił się zarówno Amabel,
jak i lady Haleford. Napływały kartki z życzeniami, po
słańcy przywozili podarki, a znajomi pani domu wpadali
na krótkie wizyty.
Wszystko to było dla starszej pani niezwykle ekscy
tujące, ale przy tym niesłychanie męczące. Pewnego dnia
zaniepokojona stanem swej podopiecznej Amabel we
zwała lekarza.
Doktor po dokładnym zbadaniu pacjentki oznajmił, że
wymaga ona bezwzględnego spokoju. Święta nie święta,
jego pacjentka musi jak najwięcej wypoczywać.
- Proszę ograniczyć wizyty znajomych - zarządził. -
Czy łady Haleford dobrze sypia?
- Źle. Ale często zapada w drzemkę w ciągu dnia.
- A nocami? Martwi się czymś?
- Nie. Po prostu nie jest senna. Chce rozmawiać,
a czasem muszę jej czytać.
Popatrzył na nią uważnie.
- Mam nadzieję, że ma pani wystarczająco dużo cza
su na odpoczynek, panno Parsons?
R S
Amabel grzecznie podziękowała doktorowi za troskę.
Nie chciała stracić pracy.
Choć w domu zapanował spokój, wioska aż tętniła
życiem. Na ryneczku stanęła olbrzymia choinka, sklep
został udekorowany kolorowymi lampkami, co wieczór
popisywały się swoimi umiejętnościami lokalne chóry.
Amabel cieszyła się wszystkim, co działo się wokół
niej, starając się nie myśleć o 0!iverze.
Doktor Fforde miał spędzić święta z matką i resztą
rodziny w Glastonbury. Upewnił się, że Bates i jego żona
mają wszystko, czego potrzebują, załadował prezenty do
samochodu i wyruszył w drogę z nieodłącznym Tygry
sem u boku.
Cieszył się na tę podróż. Oczywiście zamierzał wstąpić
po drodze do domu ciotki, żeby zobaczyć się z Amabel.
Przez ostatni tydzień bardzo ciężko pracował,
a ponadto musiał brać udział w tak zwanym życiu to
warzyskim. Przyjęcie świąteczne wydane przez rodziców
Miriam okazało się wyjątkowo nudne. Jednak 01iver z ul
gą powitał fakt, że przystojna wdowa przestała mu się
narzucać. Spotykali się niezmiernie rzadko, na ogół
u wspólnych znajomych.
W dniu jego wyjazdu z Londynu zaczął padać śnieg.
Wyprostowany jak struna Tygrys przyglądał się mijanym
samochodom. Ruch był duży i sporo czasu minęło, zanim
Oliver wydostał się z miasta. Cieszył się, że za kilka go
dzin zobaczy Amabel.
R S
Wioska wyglądała zachwycająco. W oknie pokoju go
ścinnego stała niewielka choinka z zapalonymi lampka
mi. Wysiadł z samochodu i natychmiast zobaczył na koń
cu ulicy Amabel z Cyrylem. Tygrys rzucił się, by ich
powitać.
- Witaj - powiedział pogodnie Oliver, nie zwracając
uwagi na srogą minę Amabel. - Jadę do Glastonbury i po
stanowiłem was odwiedzić. Jak się miewa ciotka?
- Jest nieco zmęczona - odparła. - Odwiedziło nas
mnóstwo osób.
Ruszyli w stronę domu.
- Zapewne chciałbyś ją zobaczyć? Niedługo skończy
jeść śniadanie. - Ponieważ 01iver milczał, cisza stała się
uciążliwa. - Domyślam się, że byłeś bardzo zajęty? -
odezwała się w końcu Amabel.
- Tak. W drugi dzień świąt muszę wracać do Lon
dynu. - Kiedy doszli do drzwi wejściowych, zatrzymał
się. - Co się stało, Amabel?
- Nic - odpowiedziała nieco zbyt pospiesznie. -
Wszystko jest w porządku - zapewniła go i otworzyła
drzwi. - Pójdziesz sam do lady Haleford? Ja wytrę psy
i doprowadzę się do porządku.
Gdy wróciła do salonu, Oliver siedział w jednym
ż dużych foteli przy kominku.
- A teraz powiedz mi, co jest nie tak - poprosił spo
kojnie.
- Wolałabym o tym nie mówić.
- Nalegam...
R S
Odstawiła filiżankę z kawą.
- Cóż, po prostu dowiedziałam sie, dlaczego zapro-
siłeś mnie na kolację. Nie poszłabym, gdybym znała mo
tywy twojego postępowania. Nie musisz traktować mnie
protekcjonalnie...
01iver przygryzł wargę, by nie wybuchnąć śmiechem.
Był szczęśliwy, że chodzi o taki drobiazg.
- Chciałem spędzić z tobą ten wieczór, Amabel - po
wiedział łagodnie. - I tylko dlatego zaprosiłem cię na ko
lację, a nie po to, by zrobić przyjemność ciotce. Przecież
wiesz, że świetnie się czuję w twoim towarzystwie. -
Miał ochotę powiedzieć znacznie więcej, ale jeszcze nie
nadszedł odpowiedni moment. Kiedy się nie odezwała
ani słowem, spytał, czy nadal może uważać się za jej
przyjaciela.
- Tak. Oczywiście. Przepraszam, że byłam taka nie
mądra.
- Po świętach znów wybierzemy się na kolację. Mam
nadzieję, że jeszcze tu będziesz przez jakiś czas.
- Jestem tu bardzo szczęśliwa.
- Wiem, że brakuje ci wolnego czasu. Masz okazję.
by wyjść, poznać kogoś młodego, rozerwać się?
- Nie, ale specjalnie nad tym nie ubolewam.
Oliver podniósł się. Nadal padał śnieg, a on miał
przed sobą jeszcze dość daleką drogę. Tygrys niechętnie
wstał z dywanu. Najwyraźniej wolałby zostać przed ko
minkiem, w towarzystwie Oskara i Cyryla. Amabel po
głaskała go.
R S
- Jedź ostrożnie - poprosiła 01ivera. - Mam nadzie
ję, że ty i twoja rodzina spędzicie wspaniałe święta.
- Za rok będzie inaczej! - zapewnił ją. Wyjął z kie
szeni niewielką paczuszkę i wręczył ją Amabel. - We
sołych świąt, Amabel - powiedział i pocałował ją.
Stała, tęsknie patrząc, jak odjeżdża, a w ręku mocno
ściskała prezent.
Otworzyła paczuszkę w Boże Narodzenie. To była
przepiękna złota broszka w kształcie węzła, ozdobiona
turkusami. Prosta rzecz, ale niezwykłe elegancka.
Wstała, ubrała się i poszła do kościoła. Po skończonej
mszy wszyscy wyszli przed kościół i składali sobie ży
czenia.
Po powrocie Amabel poszła sprawdzić, co porabia lady
Haleford. Starsza pani nie była w najlepszym nastroju. Nie
miała ochoty wstawać z łóżka ani jeść śniadania. Oznajmiła,
że jest zbyt zmęczona, by oglądać prezenty.
- Możesz mi poczytać - zezwoliła łaskawie.
Amabel wybrała książkę „Małe kobietki". Znalazła
rozdział opisujący Boże Narodzenie.
Po jakimś czasie starsza pani przerwała jej.
- Ależ ze mnie jędza...
- Jest pani jedną z najmilszych osób, jakie znam -
zapewniła ją Amabel. Podeszła do lady Haleford i ser
decznie ją uściskała.
A więc i dla nich zaczęły się święta. Prezenty zostały
rozpakowane, indyk i pudding zjedzone. Wieczorem
Amabel ułożyła do snu starszą panią i też poszła wcześ-
R S
nie spać. Nie miała nic do roboty, a poza tym już nie
mogła doczekać się jutra. Oliver będzie wracał do Lon-
dynu i może do nich wstąpi...
Nie wstąpił. Znów padał śnieg i zapewne 01ivcr chciał
jak najszybciej dotrzeć do Londynu.
0!iver był tak bardzo zapracowany, że wieczorami pa-
dał wprost z nóg. Z początkiem roku zaczęła się epide
mia grypy, ludzie chorujący na serce cierpieli na zaostrze
nie dolegliwości i było mnóstwo przeziębień. Wychodził
z domu rano, wracał późnym wieczorem i jadł to, co mu
podał Bates.
Pewnego dnia zadzwoniła do niego Miriam i zapro
ponowała wspólny wypad do teatru.
- Jestem bardzo zajęty, Miriam. Nie zdołam się wy
rwać. Szaleje epidemia grypy.
- Naprawdę? Nie wiedziałam. Na pewno masz dużo
młodych lekarzy do pomocy.
- Jak się okazuje, zbyt mało.
- W takim razie pójdę z kimś innym - powiedziała,
nie kryjąc złości.
- Doskonały pomysł. Baw się dobrze.
Odłożył słuchawkę, po czym ponownie ją podniósł.
Chciał usłyszeć głos Amabel. Jednak po chwili zrezyg
nował. Lepiej porozmawiać z Amabel osobiście.
Miriam odłożyła słuchawkę i zaczęła intensywnie my
śleć. Skoro Oliver jest zajęty, nie będzie miał czasu, żeby
pojechać do Aldbury. Być może powinna odwiedzić tę
R S
dziewczynę i wytłumaczyć jej, że 01iver tak naprawdę
wcale nie jest nią zainteresowany...
I tak któregoś mroźnego, pogodnego ranka Miriam
wyruszyła w drogę.
Kiedy zatrzymała samochód przed domem lady Ha
leford, kościelny zegar wybił jedenastą. Drzwi otworzyła
Nelly. Zaprowadziła gościa do salonu i poleciła poczekać
na pannę Parsons.
- Och, witam! - wykrzyknęła Miriam na widok Ama
bel. - Już chyba miałyśmy okazję się poznać, prawda?
Matka prosiła mnie, abym podarowała lady Haleford te
kwiaty...
- Lady Haleford zejdzie na dół za kilka minut -
oznajmiła Amabel, zastanawiając się, dlaczego ta kobieta
nie wzbudza jej zaufania.
Po kilku minutach pani domu rzeczywiście zeszła na
dół. Prawie się nie odzywała, pozwalając, by ciężar pro
wadzenia konwersacji spoczywał na Amabel.
Miriam była ujmująco miła. Wręczyła pani domu
kwiaty, przekazując rzekome pozdrowienia od matki,
z prawdziwą troską wypytywała też lady Haleford
o zdrowie.
Starsza pani, zazwyczaj grzeczna i taktowna, tym ra
zem bezceremonialnie przerwała wypowiedź Miriam.
- Idę się na chwilę położyć. Amabel, ubierz się
i oprowadź panią Potter-Stokes po okolicy. Pani Twit-
chett poda wam kawę za pół godziny. Ja się już pożeg
nam. Proszę podziękować matce za kwiaty.
R S
Już w holu Amabel odezwała się do Miriam.
- Lady Haleford była bardzo chora i łatwo się męczy.
Czy oprowadzić panią po tutejszym parku?
Miriam ostro odmówiła, a potem, uprzytomniwszy so
bie, po co przyjechała, dodała z uśmiechem:
- Ale może zwiedzimy wioskę.
Ruszyły uliczką obok kościoła. Miriam postanowiła
natychmiast przystąpić do działania.
- Nie jestem stworzona do życia na wsi - oznajmiła
wyniośle. —Dobrze, że mieszkam w Londynie. Wkrótce
wychodzę za mąż, a 0liver również mieszka i pracuje
w tym mieście...
- 01iver? - spytała ostrożnie Amabel.
- Ładne imię, prawda? Jest lekarzem. Ma wspaniały
dom. - Uśmiechnęła się do Amabel. - Pacjenci go uwiel
biają. Zawsze skory do niesienia pomocy pokrzywdzo
nym przez los... Ostatnio wybawił z kłopotu jakąś biedną
dziewczynę i nawet pomógł jej znaleźć pracę. Mam na
dzieję, że jest mu wdzięczna. Ona oczywiście nie ma
pojęcia, gdzie Oliver mieszka. Bo widzi pani, to nie jest
osoba, z którą miałoby się ochotę zawrzeć bliższą zna
jomość. Zresztą, na pewno sama zdaje sobie z tego spra
wę, jak pani uważa?
- Z pewnością - powiedziała szybko Amabel. - Są
dzę, że jest bardzo wdzięczna za okazaną jej pomoc.
Miriam wsunęła dłoń pod ramię Amabel.
- Tak mi się wydaje. Jeśli będzie go niepokoić, oso
biście z nią porozmawiam. Nie pozwolę, by ktoś go na-
R S
gabywał. Kiedy się pobierzemy, wszystko będzie wyglą
dać inaczej...
Uśmiechnęła się do Amabel, zauważając z zadowole
niem, że dziewczyna mocno pobladła.
- Możemy wracać? Marzę o filiżance kawy..
Przy kawie miała wiele do powiedzenia na temat zbli
żającego się ślubu. Amabel marzyła tylko o tym, by
uwolnić się od jej towarzystwa. Wkrótce Miriam rzeczy
wiście odjechała.
Amabel nawet nie przyszło do głowy, że Miriam mog
ła ją okłamać. 01iver niewiele mówił o swojej pracy, do
mu czy przyjaciołach. Dlaczego miałby to robić? Pani
Twitchett stwierdziła przy kilku okazjach, że często po
magał ludziom.
- To bardzo skryty człowiek - powiedziała do Ama
bel. - Bóg jeden wie, jakie myśli kryją się w tej jego
bystrej głowie.
Na razie nie było najmniejszej nadziei na wyrwanie
się z Londynu. Epidemia grypy przybrała zastraszające
rozmiary. Jednak myśli o Amabel nie opuszczały 01ivera
ani na chwilę. Miał nadzieję, że ona również czasem go
wspomina.
Miriam pojechała na wieś z przyjaciółmi, żeby nie
zarazić się grypą. Co jakiś czas dzwoniła do 01ivera,
pytając troskliwie o jego zdrowie. Zadowolona z tego,
że posiała ziarno niepewności w duszy Amabel, bawiła
się doskonale. Na szczęście ta dziewczyna okazała się
R S
na tyle głupia i naiwna, by wierzyć we wszystko, co jej
sie powie.
Amabel nie przestawała myśleć o 01iverze. Uwierzyła
Miriam, ale na wszelki wypadek postanowiła delikatnie
wypytać lady Haleford.
- Najwyższy czas, żeby się w końcu ustatkował - po
wiedziała jej pracodawczyni. - Mam nadzieję, że nie oże
ni się z tą Potter-Stokes. Nie cierpię jej, choć bez wąt
pienia nie brak jej urody i ambicji. Gdyby się z nią oże
nił, zrobiłby oszałamiającą karierę, gdyż ta kobieta zna
odpowiednich ludzi, ale 01iver potrzebuje kogoś, kto go
szczerze pokocha.
Kiedy wreszcie starsza pani zasnęła, Amabel została
sam na sam ze swymi myślami. Nie były najweselsze.
Miriam nie uszczęśliwi 01ivera. Jemu potrzebna jest inna
kobieta. Ktoś taki jak... ja, pomyślała nagle.
Pozwoliła sobie na chwilę słabości. Chwilę marzeń
o tym, jak wspaniałe byłoby móc go kochać i być przez
niego kochaną. Nie miała pojęcia, gdzie mieszka i niemal
nic nie wiedziała o jego pracy, ale była pewna, że umia
łaby troszczyć się o niego, zajmować się jego domem,
a potem dziećmi...
- Z przyjemnością napiłabym się gorącego mleka -
głos lady Haleford wyrwał ją z zadumy. - Powinnaś
pójść do łóżka, moja droga. Wyglądasz na zmęczoną.
Przestała śnić na jawie, lecz nagle zrozumiała, że od
dłuższego czasu jest beznadziejnie zakochana w 01ive-
R S
rze. Jednak Miriam dała jej wyraźnie do zrozumienia,
że 01iver nie ma ochoty więcej jej widywać.
Jeśli przyjedzie odwiedzić ciotkę, będę go unikać, po
stanowiła. Będę grzeczna, ale chłodna.
Takie myśli krążyły jej po głowie przez cały wieczór.
Kiedy znalazła się w łóżku, mogła wreszcie spokojnie
się wypłakać.
Dwa dni później, w niedzielę, przyjechał Ołiver. Lady
Haleford była tego dnia w wyjątkowo dobrym nastroju.
Pozwoliła Amabel pójść do kościoła. W drodze powrot
nej do domu dziewczyna zobaczyła zaparkowany przed
domem samochód Olivera. Stanęła na ganku, starając się
zebrać myśli. Gdyby wróciła do kościoła, mogłaby bez
piecznie schować się w którejś z naw. Prawdopodobnie
01iver nie zamierzał zabawić u ciotki zbyt długo, jakoś
dotrwałaby do końca jego wizyty.
Poczuła, że obejmuje ją czyjeś silne ramię.
- Nie spodziewałaś Się mnie, prawda? - spytał radoś
nie 01iver. - Przyjechałem na lunch.
- Lady Haleford będzie zadowolona z twojej wizyty
-odparła chłodno.
Spojrzał na nią badawczo,
- Dostałem rozkaz, by przed posiłkiem zabrać cię na
krótki spacer.
Mimo wcześniejszych postanowień nie potrafiła za
chowywać się wobec niego z rezerwą. Byli przyjaciółmi,
to prawda, i nigdy nikim więcej.
- Gdzie jest Tygrys? - spytała.
R S
- Podjada coś w kuchni. Poczekaj. Pójdę po niego
i Cyryla.
Zanim zdążyła odpowiedzieć, wszedł do domu. Gdy
wrócił z obydwoma psami, ujął ją pod ramię. Ruszyli
na spacer. Przyszło jej do głowy, że ostatni raz, kiedy
tędy szła, towarzyszyła jej Miriam.
- Byłeś ostatnio bardzo zajęty?
- Bardzo. Dużo osób chorowało tu na grypę?
- Chyba tylko dwie. Widziałeś już ciotkę? Jest w do
skonałym stanie.
- Spędziłem z nią kilka chwil. Rzeczywiście, jest le
piej, ale jeszcze nie odzyskała pełni sił. Chcesz wyjechać,
Amabel?
- Nie, oczywiście, że nie. Chyba że lady Haleford
mnie odprawi.
- Wątpię. Myślałaś już o swojej przyszłości?
- Nieustannie o niej myślę. Wiem już, co chcę robić.
Pojadę odwiedzić ciotkę Thisbe, a potem zapiszę się na
jakiś kurs komputerowy. Czytałam o jednym w gazecie.
Organizują go w Manchesterze - powiedziała, siląc się
na swobodny ton. - Zaoszczędziłam trochę pieniędzy,
więc zapewne uda mi się wynająć jakieś skromne mie
szkanie.
01iver pomyślał, że to chyba nie najlepszy pomysł,
ale postanowił zachować to dla siebie.
- Bardzo rozsądnie. Myślałaś o odwiedzinach w do
mu twej matki?
- Tak. Chciałabym zobaczyć się z matką, ale pisała
R S
mi po Bożym Narodzeniu, że jej mąż nie bardzo ma ocho
tę mnie oglądać.
- Mogłaby przyjechać tutaj...
- Nie sądzę, żeby mu się to spodobało. Już jej to
zresztą proponowałam. Matka jest bardzo szczęśliwa
i nie chciałabym stać się przyczyną niesnasek w jej mał
żeństwie.
Minęli ostatni dom stojący przy drodze. Oliver za
trzymał się i odwrócił Amabel twarzą do siebie.
- Amabel, tak wiele chciałbym ci powiedzieć.
- Nie - powiedziała twardo. - Ani teraz, ani nigdy.
Wszystko rozumiem, ale nie chcę o tym rozmawiać. Nie
pojmujesz? Jesteśmy przyjaciółmi i mam nadzieję, że za
wsze tak będzie, ale kiedy stąd wyjadę, zapewne nigdy
więcej sie już nie zobaczymy.
- Dlaczego myślisz, że nigdy więcej się nie zobaczy
my? - spytał powoli.
- Nic z tego nie wyjdzie - stwierdziła. - A teraz pro
szę, nie mówmy już o tym.
Skinął głową, a jego błękitne oczy spojrzały na nią
chłodno.
- Powinniśmy już wracać. Inaczej lady Haleford bę
dzie się martwić.
Gdy tylko dotarli do domu, uciekła pod pretekstem
sprawdzenia, co porabia lady Haleford. Po spacerze na
brała rumieńców, choć nadal wyglądała na zmęczoną.
Przypudrowała nos, poprawiła fryzurę i zeszła na dół.
Lady Haleford była uszczęśliwiona wizytą Olivera.
R S
Zadawała mu tysiące pytań. Znała wielu znajomych
i przyjaciół bratanka i o każdym chciała się czegoś do
wiedzieć.
- A ty, Oliver? Wiem, że jesteś bardzo zajęty, ale na
pewno prowadzisz jakieś życie towarzyskie?
- Mówiąc szczerze, dość ograniczone. Miałem ostat
nio naprawdę dużo pracy.
- Była tu ta Potter-Stokes. Przywiozła kwiaty od
matki. Zupełnie nie mam pojęcia, dlaczego, ledwo ją
znam. Wystarczyło mi dziesięć minut rozmowy, by za
nudziła mnie na śmierć. Wysłałam ją na spacer
z Amabel.
- Miriam tu była? - spytał 01iver i popatrzył na sie
dzącą po przeciwległej stronie stołu Amabel.
Speszona rzuciła 01iverowi przelotnie spojrzenie.
- Jest bardzo piękna -. powiedziała po chwili. - By
łyśmy na spacerze, wypiłyśmy kawę. Nie mogła zostać
długo, jechała kogoś odwiedzić. Nasza wioska bardzo jej
się spodobała... - przerwała, świadoma, że plecie bez
sensu.
Włożyła do ust kawałek kurczaka i zaczęła przeżu
wać. Smakował jak papier.
- Rzeczywiście, Miriam jest piękna - zgodził się
Oliver, nie spuszczając z niej wzroku. Potem zwrócił
się do ciotki. - Jestem pewien, że takie wizyty są dla
ciebie rozrywką, ale pamiętaj, żeby się zanadto nie
przemęczać.
- Nie martw się o mnie. Amabel wygląda jak szara
R S
myszka, ale uwierz mi, że potrafi mnie bronić jak lew.
Bogu niech będą dzięki! Nie wiem, co bym bez niej zro
biła - powiedziała, a po krótkiej przerwie dodała: - Ale
oczywiście wkrótce stąd wyjedzie.
- Dopiero wtedy, gdy pani sama tego zechce - po
wiedziała Amabel. - Do tego czasu będzie pani się już
tak dobrze, czuła, że nikt nie będzie pani potrzebny -
zapewniła ją z szerokim uśmiechem. - Pani Twitchett
zrobiła pani ulubiony pudding. To bez niej nie mogłaby
się pani obejść.
- Jest ze mną od lat. 01iver, twoja pani Bates jest
chyba dobrą kucharką. A jak miewa się Bates?
- Jest moją prawą ręką. Jak tylko poczujesz się na
prawdę dobrze, zabiorę cię do Londynu.
Lady Haleford oznajmiła, że nadeszła pora na jej po
obiednią drzemkę.
- Zostaniesz na herbatę? - poprosiła Olivera. - Do
trzymaj towarzystwa Amabel. Jestem pewna, że znajdzie
cie wiele tematów do rozmowy.
- Obawiam się, że muszę już wracać. - Spojrzał na
zegarek. - Pożegnam się z wami.
Kiedy Amabel zeszła na doi, już go nie było.
W końcu mogła się tego spodziewać. Chciała jednak
powiedzieć mu do widzenia, wyjaśnić...
A właściwie, co tu wyjaśniać? Zakochała się
w mężczyźnie zaręczonym z inną... Rozmowa nie miała
sensu. I w ten sposób straciła jedynego prawdziwego
przyjaciela.
R S
Po południu lady Haleford, wypoczęta po godzinnej
drzemce, zaczęła rozmowę o swoim bratanku.
- Szkoda, że Oliver musiał tak wcześnie wyjechać.
- Spojrzała uważnie na Amabel. - Lubicie się, prawda?
- Tak - odparła Amabel.
- To dobry człowiek.
- Wiem - zgodziła się. - Czy przynieść pani sweter,
lady Haleford?
Starsza pani spojrzała na nią z uwagą.
- Tak, Amabel. A potem zagramy w karły. To pozwo
li nam zająć czymś myśli.
Przez całą noc Amabel głowiła się, co ze sobą począć.
Jak się wkrótce okazało, los sam zdecydował o jej naj
bliższej przyszłości.
Kilka dni po wizycie 01ivera, kiedy wróciła ze spa
ceru, zadzwonił telefon.
- Czy to ty, Amabel? - usłyszała głos ojczyma. -
Musisz natychmiast przyjechać do domu. Twoja matka
jest chora. Była w szpitalu, a teraz wypisali ją do domu,
ale nie ma kto się nią zajmować.
- Co się stało? Dlaczego nie zawiadomiłeś mnie
wcześniej?
- To tylko zapalenie płuc. Myślałem, że potrzymają
ją, aż całkiem wyzdrowieje, ale myliłem się. Większość
dnia leży w łóżku i sam nie daję rady wszystkim się zaj
mować.
- Nie masz nikogo do pomocy?
- Jest kobieta, która przychodzi do nas sprzątać i go-
R S
tować. Tylko mi nie mów, żebym zatrudnił pielęgniarkę,
jesteś jej córką i twoim obowiązkiem jest tu przyjechać
i zaopiekować się nią. Nie chcę słyszeć żadnych wymó
wek, po prostu przyjedź.
- Przyjadę, jak tylko będę mogła - obiecała i zapro
wadziła Cyryla do kuchni.
Pani Twitchett spojrzała na jej bladą twarz.
- Co się stało?
Dobrze było podzielić się z kimś swoim zmartwie
niem. To przynosiło ulgę.
- Musisz jechać, prawda, kochanie? - Nelly popa
trzyła na Cyryla i Oskara. - Zabierzesz ze sobą. zwie
rzęta? Bardzo je polubiłam.
- Nie mogę. Ojczym chciał je zabić, dlatego wyje
chałam z domu. - Amabel z trudem powstrzymywała
łzy. - Zawiozę je do jakiegoś schroniska.
- Nie ma takiej potrzeby - zapewniła ją pani Twit-
chett. - Zostaną z nami tak długo, jak będzie trzeba.
Lady Haleford bardzo je lubi, a Nelly będzie wypro
wadzać Cyryla, prawda? Idź i powiedz lady Haleford,
co się stało.
Starsza pani siedziała w łóżku, popijając poranną her
batę. Kiedy usłyszała nowinę, natychmiast zareagowała.
- To oczywiste, że musisz niezwłocznie pojechać do
domu. Nie martw się o Cyryla i Oskara. Zaopiekuj się
matką, dopóki całkiem nie wyzdrowieje, a potem wracaj
do nas. Myślisz, że matka będzie nalegać, byś została
w domu na dobre?
R S
Amabel pokręciła przecząco głową,
- Nie, nie wydaje mi się. Mój ojczym nie przepada
za mną.
- Idź spakować rzeczy i ruszaj w drogę.
R S
ROZDZlAŁ DZIEWIĄTY
Przez całą powrotną drogę do Londynu Oliver bił się
z
myślami. Nie ulegało dla niego najmniejszej wątpli
wości, że Miriam powiedziała Amabel coś, co bardzo za
smuciło dziewczynę i sprawiło, że zamknęła się w sobie.
Jedynym sposobem, by dociec prawdy, było przeprowa
dzenie szczerej rozmowy z Miriam.
Następnego wieczoru pojechał do niej do domu. Aku
rat było u niej kilkoro znajomych. Bez zbędnych wstę
pów obwieścił, że musi z nią natychmiast porozmawiać.
Najlepiej na osobności.
- Ależ to niemożliwe, 01iver. Właśnie szykowaliśmy
sie do wyjścia - odparła, patrząc na niego wyniośle i jed
nocześnie z niepokojem.
- Dołączysz do przyjaciół nieco później. Nadeszła po
ra, abyśmy poważnie porozmawiali, Miriam, Ta chwila
jest równie dobra, jak każda inna.
- W takim razie zgoda -- odpowiedziała, uśmiechając
się uwodzicielsko, - A już myślałam, że o mnie zupełnie
zapomniałeś.
Kiedy zostali sami, usiadła na sofie i wskazała mu
miejsce obok siebie.
R S
- Jak miło, mój drogi. Nareszcie tylko ty i ja.
01iver usiadł w fotelu naprzeciwko.
- Miriam, nigdy nie byłem „twoim drogim". Nie
przeczę, że kilka razy dałem się gdzieś wyciągnąć, spo
tykaliśmy się u wspólnych znajomych, chodziliśmy do
teatru, na wystawy i kolacje, ale zawsze traktowałem cię
wyłącznie jako przyjaciółkę. - Przerwał na moment, wes
tchnął, a po chwili zapytał wprost: - Co powiedziałaś
podczas spaceru Amabel?
Piękna twarz Miriam skurczyła się, poszarzała.
- A więc o to chodzi. Zakochałeś się w tej nudnej,
bezbarwnej dziewczynie! Domyśliłam się tego kilka tygo
dni temu, kiedy Dolores zadzwoniła z Yorku. Ona zba
gatelizowała całą sprawę, ale ja wyczułam pismo nosem.
Ależ sobie wybrałeś obiekt westchnień! Szara myszka,
która nigdzie nie rusza się bez swoich wyliniałych zwie
rzaków! Cóż, teraz i tak już na wszystko za późno...
Powiedziałam jej, że zamierzasz mnie poślubić i że za
opiekowałeś się nią z czystej uprzejmości. Dałam jej do
zrozumienia, co powinna teraz zrobić - jak najszybciej
zniknąć z twojego życia. Najlepiej raz na zawsze.
Przerwała, ponieważ wyraz twarzy 01ivera zaniepo
koił ją. Nie powiedział ani słowa, wstał z fotela i od
wrócił się do wyjścia.
- Proszę, nie odchodź. To nie jest odpowiednia żona
dla ciebie. Potrzebujesz kogoś takiego jak ja, kto zna usto
sunkowanych ludzi. Kobiety eleganckiej, błyskotliwej,
inteligentnej.
R S
01iver zatrzymał się na chwilę przy drzwiach.
- A ja sądzę, że potrzebuję żony, którą pokocham
i która mnie pokocha - powiedział i nie oglądając się
za siebie, wyszedł.
Następne dni miał wypełnione pracą, zarówno w szpi
talu, jak i w prywatnym gabinecie. Nie mógł więc po
jechać do Amabel, by z nią porozmawiać. Kusiło go, że
by zadzwonić, ale wolał załatwić to osobiście. To nie
była sprawa na telefon.
Pojechał do domu i zamknął się w gabinecie. Wie
dział, że jeżeli natychmiast nie przestanie myśleć o Ama
bel, chyba postrada zmysły.
Lady Haleford wezwała do siebie panią Twitchett
i spytała ją, jak Amabel ma zamiar dostać się do domu.
- Nie mam pojęcia, gdzie ta dziewczyna mieszka. Coś
słyszałam, że pochodzi z Yorku. To prawda?
- Rzeczywiście, przyjechała do nas z Yorku. Ma tam
ciotkę. Zamieszkała u niej, gdy jej matka powtórnie wy
szła za mąż. Zdaje się, że ojczym nie przepada za Amabel.
Mieszkają gdzieś niedaleko Castle Cary. Będzie musiała
pojechać pociągiem, a stamtąd taksówką albo autobusem,
jeżeli jakiś w ogóle kursuje. - Pani Twitchett zawahała
się. - Proszę pani, czy mogłybyśmy zatrzymać Oskara
i Cyryla na czas jej nieobecności? Jej ojczym bardzo ich
nie lubi i chciał je nawet uśpić. Dlatego, między innymi,
wyjechała z domu.
R S
- Biedne dziecko. Poleć Williamowi, aby zawiózł ją
do domu. Już jej powiedziałam, że zwierzęta mogą zostać
u nas.
Tak więc Amabel pojechała do domu samochodem,
co było jej bardzo na rękę. Nie miała czasu zaplanować
dokładnie podróży, a chciała dojechać na miejsce jak naj
szybciej.
Było późne popołudnie, gdy William zatrzymał sa
mochód na podjeździe.
W kilku oknach paliły się światła, wydobywając
z mroku ogromną szklarnię stojącą obok domu. Kiedy
wysiedli z samochodu, Amabel spojrzała tęsknie na miej
sce, w którym niegdyś rósł sad.
Drzwi frontowe były otwarte. Kiedy weszli do holu,
w drzwiach kuchennych pojawił się Keith.
- Najwyższa pora - mruknął opryskliwie na powita
nie. - Twoja matka jest w salonie. Czeka, żeby jej pomóc
ułożyć się do snu.
- To jest William, który mnie przywiózł do domu -
oznajmiła. - Wraca do Aldbury, ale przedtem z chęcią
napiłby się herbaty.
- Nie mam czasu na głupstwa.
Amabel zwróciła się do Williama.
- Zapraszam do kuchni. Zaraz zrobię herbatę, tylko
najpierw przywitam się z mamą.
Kiedy weszła do salonu, matka podniosła głowę.
- Jesteś, Amabel. Tak wspaniałe znów cię widzieć.
Cieszę się, że będziesz się mną opiekować. - Nadstawiła
R S
policzek do ucałowania. - Keith postanowił ci wybaczyć.
Jeśli chcesz, możesz znów z nami zamieszkać.
- Mamo, muszę poczęstować kierowcę herbatą. Zaraz
wrócę i wtedy porozmawiamy.
William cierpliwie czekał w kuchni. Po ojczymie nie
było śladu.
- Niezbyt ciepłe powitanie, panienko.
Amabel zagrzała czajniczek.
- Cóż, wszystko wydarzyło się tak nagle. Ma pan
ochotę na kanapkę?
Pokrzepiony posiłkiem William wkrótce wyjechał.
Chciał jak najszybciej dotrzeć do Aldbury. Amabel po
spieszyła do matki.
- Opowiedz mi, co się stało, mamo. Cały dzień leżysz
w łóżku? Czy wpada tu lekarz?
- Miałam zapalenie płuc, kochanie. Musiałam iść do
szpitala, gdyż Keith nie był w stanie mnie pielęgnować.
- Nie macie nikogo do pomocy?
- Oczywiście, że mamy. Pani Twist przychodzi co
dziennie, by zająć się domem i coś ugotować. W szpitalu
powiedzieli, że codziennie będzie odwiedzać mnie pie
lęgniarka, choć tak naprawdę była tylko raz czy dwa razy.
Keith się z nią pokłócił. Na wieść o twoim przyjeździe
natychmiast ją zwolnił. Tak samo zresztą, jak panią Twist.
Skoro wróciłaś, nie musimy już nikogo zatrudniać.
- Ojczym powiedział mi przez telefon, że nie ma kto
się tobą zająć. A przecież korzystał z pomocy pielęgniar
ki i gospodyni...
R S
- Cóż, kochanie, wiesz, jacy są mężczyźni - powie
działa lekkim tonem matka. - Keith uznał, że nie ma
sensu płacić pielęgniarce i pani Twist, skoro wracasz do
domu.
- Mamo, chyba żartujesz. Dostałam dobrą pracę, usa
modzielniłam się, robię plany na przyszłość. Przyjecha
łam, ponieważ uwierzyłam, że naprawdę potrzebujecie
mojej pomocy. Zostanę, dopóki zupełnie nic wydobrze
jesz, ale musisz ponownie zatrudnić panią Twist, a jeśli
będzie trzeba, także pielęgniarkę. Chcę wrócić do Ald-
bury najszybciej, jak to możliwe. Wiesz dobrze, że Keith
mnie nie lubi. Ale ty jesteś z nim szczęśliwa, tak?
- Tak, Amabel. Jestem. Zupełnie nic mogę zrozu
mieć, dlaczego wy dwoje nie potraficie się dogadać.
Ale bardzo się cieszę, że wróciłaś, teraz będę miała
troskliwą opiekę. Nadal jestem bardzo słaba. Śniadania
jadam w łóżku, całe dnie spędzam przy kominku. Nie
mam apetytu, ale ty zawsze świetnie gotowałaś i wiesz,
co lubię. Keith jada wcześnie, potem będziesz miała
cały dzień, by zająć się domem. - Zrobiła krótką prze
rwę, po czym dodała pojednawczym tonem: - Keith
doskonale prowadzi interes. Teraz, kiedy nie będzie
musiał płacić pani Twist i pielęgniarce, zainwestuje te
pieniądze w ogród. A teraz na pewno chcesz się roz
pakować, kochanie. Oczywiście zajmiesz swój dawny
pokój. Nie jestem pewna, czy łóżko jest posłane, ale
przecież wiesz, gdzie co leży. Kiedy zejdziesz na dół,
zdecydujemy razem, co zrobić na kolację.
R S
Naturalnie łóżko nie było posłane, nikt też nie pomyślał,
by ogrzać pokój. Amabel usiadła ciężko na łóżku. Przede
wszystkim musiała zebrać myśli. Nie zostanie tu dłużej,
niż będzie tego wymagała sytuacja. Jak tylko nadarzy się
okazja, porozmawia z panią Twist, zobaczy się również z le
karzem matki i zorganizuje wizyty pielęgniarki, niezależnie
od tego, co będzie miał na ten temat do powiedzenia jej
ojczym. Kochała matkę, ale wiedziała, że nie jest w tym
domu mile widziana. Oczywiście, ojczym zadzwonił po nią
tylko po to, by zaoszczędzić trochę pieniędzy.
Posłała łóżko, rozpakowała się i zeszła na dół do
kuchni. Na szczęście w lodówce było mnóstwo jedzenia.
Przynajmniej przez kilka dni nie będzie musiała robić
zakupów...
Matka miała ochotę na omlet.
- Dla Keitha omlet to stanowczo za mało. W lo
dówce są wieprzowe kotlety. Mogłabyś ugotować do
nich ziemniaki i zrobić sałatkę z porów. Nie zdążysz
przygotować puddingu, ale są sery i mnóstwo herbat
ników...
- Nic nie ugotowałaś, mamo?
- Cóż, Keith nie potrafi gotować, a pani Twist prze
stała przychodzić. Dobrze, że przyjechałaś, wiesz prze
cież, jak bardzo nie lubię gotować. A poza ty jestem je
szcze taka słaba...
Następnego ranka Amabel poszła do wioski, by zo
baczyć się z lekarzem. Był miłym, choć nieco roztarg
nionym i bardzo zapracowanym starszym panem.
R S
- Pani matka jest już prawie zdrowa - zapewnił Ama-
bel. - Nie ma powodu, dla którego nie mogłaby wyko
nywać lekkich prac domowych. Pod warunkiem jednak,
że będzie dużo wypoczywać. Trzeba zrobić kontrolne ba
dania i regularnie przyjmować leki. Powinna ją też obej
rzeć doświadczona pielęgniarka. Szkoda, że pani ojczym
nie zgodził się na jej wizyty. Podobno to pani będzie się
teraz zajmować matką.
- Czy moja matka była ciężko chora?
- Nie, skądże. Zapalenie płuc to poważna choroba,
ale gdy leczy się ją właściwie, pacjent szybko dochodzi
do zdrowia. Oczywiście mówię o ludziach z dobrym sy
stemem odpornościowym, a pani matka do takich właśnie
należy.
- Ojczym poinformował mnie, że matka była bardzo
chora i pozostawiona bez żadnej pomocy. - Westchnęła.
- Przyjechałam najszybciej, jak mogłam, ale mam dobrą
pracę...
- Cóż, nie ma powodów do obaw. Pani matka bę
dzie już wkrótce zdrowa jak ryba. To kwestia kilku
dni, nie dłużej. Potem będzie mogła wrócić do poprze
dniego trybu życia. Rozumiem, że ma kogoś do po
mocy?
- Mój ojczym zwolnił panią Twist...
- W takim razie musi ją pani ponownie zaangażować.
To ktoś z okolicy?
- Tak.
- Mam nadzieję, że potrafi pani przemówić panu Gra-
R S
hamowi do rozsądku. Kiedy pani Twist wróci do pracy,
pani będzie mogła wyjechać.
Amabel następnego dnia powtórzyła te słowa ojczy
mowi.
- Musisz zrozumieć, że powinnam stawić się w pracy
najpóźniej pod koniec tygodnia. Lekarz powiedział mi,
że do tego czasu matka odzyska siły. Pora, byś powtórnie
zatrudnił panią Twist.
- Jesteś wyrodną córką - oznajmił czerwony z wściekło
ści Keith. - Twoim obowiązkiem jest zostać tutaj...
- Wcześniej nie chciałeś, żebym tu mieszkała - po
wiedziała cicho Amabel. - Zostanę przez tydzień, a ty
w tym czasie znajdź kogoś do pomocy. - Skinęła głową
w jego stronę. - Nie musiałeś mnie wzywać. Kocham
moją matkę, ale wiesz równie dobrze, jak ja, że wyjąt
kowo mnie nie znosisz. Nie wiem, dlaczego mnie tu
ściągnąłeś.
- Dlatego, że nie zamierzam płacić obcej kobiecie za
prowadzenie domu, skoro moja pasierbica może wykonać
tę pracę za darmo.
Amabel wstała. Gdyby miała coś pod ręką, z pewno
ścią nie zawahałaby się, by cisnąć tym w Keitha.
- Pod koniec tygodnia wracam do pracy - oznajmiła
i wyszła z pokoju.
Musiała jednak jakoś przetrwać te kilka dni pod
wspólnym dachem. Pracy było mnóstwo. Gotowanie,
czyszczenie kominków, noszenie węgla, słanie łóżek,
sprzątanie domu. Ojczym nie kiwnął palcem, by jej po-
R S
móc. Przychodził na posiłki, a kiedy akurat nie miał nic
do roboty, siadał przed kominkiem i czytał gazetę.
Amabel nic nie mówiła. W końcu już niedługo jej tu
nie będzie...
W dniu zaplanowanego wyjazdu wstała rano, spako
wała torbę i zeszła na dół, by jak zwykle przygotować
Keithowi śniadanie. Właśnie smażyła jajka na bekonie,
kiedy wszedł do kuchni.
- Twoja matka jest chora - oznajmił na powitanie.
- Nic spała całą noc, ja zresztą też. Powinnaś do niej
pójść.
- O której przychodzi pani Twist?
- Wcale nie przychodzi. Nie miałem czasu do niej
zadzwonić.
Amabel pospieszyła sprawdzić, jak się miewa matka.
- Czuję się okropnie, Amabel. Boli mnie w piersiach
i pęka mi głowa. Nie możesz mnie teraz zostawić.
- Przyniosę ci filiżankę herbaty i wezwę lekarza.
Zeszła na dół, żeby zostawić w rejestracji wiadomość
dla doktora. Ojczym był na nią wściekły.
- Po co wzywasz lekarza? Nawet nie zapytałaś mnie
o zdanie. Wystarczy, jak matka kilka dni poleży w łóżku.
Mogłabyś zostać jeszcze jakiś czas.
- Zostanę, dopóki nie wróci pani Twist. Najlepiej, je
śli zadzwonisz do niej jeszcze dziś.
Matka nie chciała jeść śniadaniu, więc Amabel po
mogła jej się umyć, posłała łóżko i posprzątała pokój.
Potem zeszła na dół, by odwołać taksówkę. Nie miała
R S
innego wyjścia, musiała zostać i poczekać na wizytę le
karza oraz powrót pani Twist.
Lekarz stwierdził, że stan matki jest dobry. Narzekała
na bóle w klatce piersiowej, ale badanie niczego nie wy
kazało. Natomiast ból głowy był zapewne wynikiem bez
sennej nocy.
- Myślę, że matkę mogła zdenerwować wiadomość
o pani wyjeździe - powiedział z wyraźnym wahaniem.
- Wydaje mi się, że dobrze by było, gdyby została pani
jeszcze dzień albo dwa. Czy pan Graham dzwonił już
do pani Twist?
- Nie. Powiedział, że nie miał czasu. Chyba sama
do niej pojadę. Czy to możliwe, by mama ponownie za
chorowała?
- Moim zdaniem jest już zupełnie zdrowa. Trochę za
bardzo się ze sobą pieści, być może chce też wzbudzić
pani litość. Więc gdyby mogła pani zostać jeszcze jakiś
czas...
- Naturalnie, doktorze. Zostanę z matką tak długo,
jak będzie trzeba - uśmiechnęła się. - Dziękuję, że pan
zechciał przyjechać.
Poklepał ją przyjacielskim gestem po ramieniu. Po
myślał, że ta dziewczyna nie wygląda najlepiej. Posta
nowił zadzwonić do niej za dzień lub dwa.
Amabel rozpakowała torbę, zapewniła matkę, że zo
stanie z nią jeszcze jakiś czas, a potem pojechała zoba
czyć się z panią Twist.
Pani Twist okazała się korpulentną, pogodną i dobro-
R S
duszną osobą. Wysłuchała Amabel w ciszy i skupieniu,
a potem odezwała się z uśmiechem.
- Przykro mi, ale jestem zmuszona odmówić. Dzisiaj
przyjeżdża do mnie mama. Zostanie przez tydzień
i w tym czasie nie będę mogła podjąć pracy. Jak tylko
wyjedzie, będę przychodziła codzienne, jak dotąd. Czy
pani pomieszka tu trochę dłużej?
- Dzisiaj powinnam wrócić do pracy, ale mama po
prosiła mnie, żebym została jeszcze kilka dni. - Nie mog
ła się powstrzymać, by nie dodać: - Bo pani na pewno
nie zrezygnuje z tej posady, prawda?
- Naturalnie, moja droga. Tydzień minie bardzo szyb
ko. Lubię przychodzić do pani mamy. To taka miła i to
warzyska osoba.
Amabel pożegnała się z nią serdecznie. Ona też bar
dzo lubiła ucinać sobie pogawędki z matką, ale nie miała
na to zbyt wiele czasu. Kiedy kończyła pracę i siadała,
matka niemal nie dopuszczała jej do słowa. Opowiadała,
jaki Keith jest dla niej dobry, jakie ubrania jej kupił, gdzie
zamierzają wyjechać na wakacje, zanim zacznie się praca
w ogrodzie, jaka jest szczęśliwa... Nie interesowała się
natomiast sprawami córki.
- Spodziewam się, że masz dobrą pracę, kochanie. -
powiedziała któregoś dnia. - Zawsze, byłaś bardzo nie
zależna. Musisz mi o tym kiedyś opowiedzieć... Wspo
minałam ci już o naszych wakacjach?
Dni ciągnęły się w nieskończoność, od rana do wie
czora wypełnione ciężką pracą. Amabel wysłała do lady
R S
Haleford kartkę, zawiadamiając, że wróci natychmiast,
jak tylko zorganizuje dla mamy jakąś pomoc. Ponieważ
matka z każdym dniem czuła się coraz lepiej, pozosta
wało jedynie czekać na ponowne pojawienie się pani
Twist. Natomiast pani Graham nadal całymi dniami wy
legiwała się w łóżku. Nie kwapiła się do pomocy przy
pracach domowych.
- Nie muszę nic robić - powiedziała ze śmiechem.
- Mam przecież ciebie.
- Zakładasz, że pani Twist będzie wszystko robiła
w domu sama?
- Oczywiście, ja zajmę się wyłącznie kuchnią. Teraz
nie ma takiej potrzeby, bo ty jesteś doskonałą kucharką,
kochanie, no i przynajmniej się nie nudzisz.
Jeszcze tylko jeden dzień, pomyślała nieco smętnie
Amabel. Tęskniła za Cyrylem i Oskarem. Tęskniła też
za 01iverem, ale starała się o nim nie myśleć. Po co na
bijać sobie głowę mrzonkami?
Minęły dwa tygodnie od wyjazdu Amabel, kiedy do
ktor Fforde znalazł wreszcie wolną chwilę, by pojechać
do Aldbury. Ciotka jak zawsze przywitała go z wielką
radością.
- Pewnie przyjechałeś, żeby zobaczyć się z Amabel.
Cóż, nie ma jej tutaj. Musiała pilnie pojechać do domu,
do chorej matki. Planowała, że spędzi tam najwyżej ty
dzień, ale jej wizyta trochę się przeciągnęła. Niedawno
dostałam od niej kartkę. Obiecała, że wkrótce do nas wró-
R S
ci. Potem jednak nadszedł kolejny list, w którym oznaj
miła, że musi zostać w domu jeszcze kilka dni. Zasta
nawiam się, dlaczego po prostu do mnie nie zadzwoniła.
Poprosiłam panią Twitchett, żeby do niej zatelefonowała.
Odebrał jakiś mężczyzna. Był bardzo nieuprzejmy i oz
najmił, że Amabel nie ma w pobliżu, a on nie zamierza
jej szukać.
Było późne popołudnie. 01iver bardzo chciał wsiąść
do samochodu i pojechać do Amabel, ale nie mógł tego
zrobić. Rano musiał być w szpitalu. Trzeba będzie po
czekać kolejne dwa dni.
Myślał o tym, żeby do niej zadzwonić, ale to mogłoby
tylko pogorszyć sprawę. Pokusa była jednak zbyt silna.
Kiedy znalazł się w domu, usiadł przy biurku i wziął do
ręki słuchawkę. Przynajmniej dowie się, co naprawdę sły
chać u Amabel...
Telefon odebrał lekarz pani Graham. Był bardzo
uprzejmy. Powiedział, że matka Amabel miewa się coraz
lepiej i nie wymaga nieustannej opieki. Szantażuje córkę
swym złym samopoczuciem, by zatrzymać ją w domu
jak najdłużej.
- Czy mógłbym w jakikolwiek sposób pomóc? -
spytał na zakończenie.
- Nie, nie, bardzo dziękuję. Chciałem się tylko dowie
dzieć, czy matka rzeczywiście potrzebuje pomocy Amabel.
- Skądże, uważam nawet, że już mogłaby spokojnie
wychodzić z domu, ale z jakichś powodów udaje słabszą,
niż jest w rzeczywistości.
R S
Zaraz potem do telefonu podeszła Amabel.
- Dzień dobry - przywitała go chłodno.
Porozmawiał z nią przez chwilę, po czym odłożył słu
chawkę i ruszył na poszukiwanie Batesa. Teraz mógł je
dynie uzbroić się w cierpliwość i czekać na wolną chwi
lę, by pojechać do Amabel.
Natychmiast po wyjechaniu z centrum Londynu 01iver
dodał gazu. Miał nadzieję, że niczego nie zapomniał. W cią
gu następnych kilku godzin wiele miało się wydarzyć
i chciał mieć pewność, że wszystko pójdzie po jego myśli.
Kiedy zajechał pod dom Amabel, padał deszcz. Teraz,
kiedy wokół nie było sadu, dom wyglądał, jakby był nagi.
Zbudowane obok niego szklarnie nie dodawały mu uroku.
01iver skręcił za dom, wysiadł, wypuścił Tygrysa
i wszedł do domu przez kuchenne drzwi.
Amabel stała przy zlewie i obierała ziemniaki. Miała
na sobie zbyt obszerny fartuch, a związane w koński
ogon włosy opadały jej na jedno ramię. Wyglądała na
zmęczoną. Była blada i miała podkrążone oczy.
Nie było czasu na wyjaśnienia. Doktor podszedł do
zlewu, wyjął z jej rąk nóż i objął ją. Nic nie powiedział,
nie pocałował jej, tylko mocno do siebie przytulił. Kiedy
pan Graham wszedł do kuchni, 01iver nadal obejmował
Amabel.
- Kim pan jest? - spytał ostro.
01iver lekko odsunął się od Amabel.
- Nic nie mów, tylko idź po swoje rzeczy i płaszcz
- powiedział cicho.
R S
Było w jego głosie coś, co sprawiło, że bez słowa
wyswobodziła się z jego uścisku i popatrzyła na niego
uważnie.
- Pospiesz się, kochanie.
Poszła na górę, myśląc tylko o tym, że powiedział
do niej „kochanie". Powinna zaprosić go do salonu,
przedstawić matce.., Zamiast tego wyjęła z szafy walizkę
i zaczęła układać w niej rzeczy. Kiedy była spakowana,
wzięła płaszcz i zeszła na dół.
Oliver patrzył, jak powoli schodzi po schodach.
Ojczym Amabel zaczął mówić do niego oskarżyciel
skim głosem:
- Nie wiem, kim pan jest, ale niezależnie od tego...
- Powiem panu - przerwał mu cicho 01iver.- A kie
dy skończę, poproszę pana, by zaprowadził innie pan do
matki Amabel.
Amabel podniosła na niego zdziwiony wzrok. Wszys
cy przeszli do salonu.
- Przyjechał po Amabel - oznajmił pan Graham, pa
trząc wrogo na 01ivera. - Nie wiem, jak to sobie wy
obrażają. Ona jest twoja córką i powinna się tobą zająć.
Zwłaszcza kiedy tak kiepsko się czujesz...
- Pani doktor zapewnił mnie, że całkiem wróciła pani
do zdrowia, pani Graham. Rozumiem też, że ktoś pomoże
pani prowadzić gospodarstwo...
- Jestem niepocieszona - zaczęła pani Graham.
Krótkie spojrzenie na stojącego obok mężczyznę prze
konało ją, że szlochanie nic nie pomoże. - W końcu
R S
córka powinna zająć się swoją matką. Jej obowiązkiem
jest...
- Prowadzić cały dom i gotować?
Sądząc po tym, jak wyglądała Amabel, w jego sło
wach nie było cienia przesady.
- Powinna być nam wdzięczna - oznajmił pan Gra
ham. - Ma dom, do którego zawsze może wrócić.
- Dom, w którym traktuje się ją jak bezpłatną służą
cą? - spytał zimno 01iver. - Panie Graham, rozmowa
z panem na dobre popsuła mi humor.
- Kto zajmie się tym wszystkim, kiedy Amabel wy
jedzie?
- Jestem pewien, że w wiosce znajdzie się ktoś od
powiedni, kto pomoże w prowadzeniu domu. - Zwrócił
się do stojącej w milczeniu Amabel. - Wszystko jest za
łatwione - oznajmił jej. - Myślę, że powinnaś się po
żegnać. Zaraz wyruszamy w drogę.
Amabel chciała zadać mu kilka pytań, poprosić o wy
jaśnienie całego zajścia, ale zdołała tylko powiedzieć sła
bym głosem:
- Tak, Oliver.
Pocałowała matkę w oba policzki -i chłodno skinęła
głową ojczymowi.
- Mam ci wiele do powiedzenia - oznajmiła cicho
- ale chyba nie warto. - Wzruszyła lekceważąco ramio
nami i wyszła za Oliverem. Gdy zobaczyła Tygrysa, zu
pełnie się uspokoiła.
- 01iver - zaczęła.
R S
- Porozmawiamy po drodze - odparł z uśmiechem
i otworzył drzwi. Usadowił psa na tylnym siedzeniu,
a Amabel wskazał miejsce obok siebie.
- Akurat zdążymy do domu na kolację. Zatrzymamy
się w Aldbury, by zabrać Cyryla i Oskara - poinformo
wał z uśmiechem Amabel.
- Ale dokąd właściwie jedziemy?
- Do domu.
- Ja nie mam domu.
- Ależ oczywiście, że masz. - Położył rękę na jej ko
lanie. - Myślę o naszym domu, kochanie.
Zapadło milczenie. 01iver dał jej czas, by oswoiła się
z jego słowami. Jednak Amabel nie była w stanie zebrać
myśli. W głowie miała prawdziwy mętlik.
- Zatrzymamy się, żeby coś zjeść? - spytał spokoj
nym głosem 01iver.
Nie czekając na odpowiedź, zaparkował samochód
przed niewielkim pubem, stojącym w pewnym oddaleniu
od głównej drogi.
W środku było przytulnie i cicho. Przy barze siedziało
kilka osób, popijających kawę i zajadających kanapki.
Kiedy skończyli jeść, Oliver zaproponował, aby prze
szli się chwilę z Tygrysem.
Ruszyli ramię w ramię drogą prowadzącą w stronę
lasu. Amabel rozpaczliwie zastanawiała się, od czego
rozpocząć rozmowę, ale po chwili uznała, że woli mil
czeć. Teraz czuła się szczęśliwa i wszelkie słowa były
zbędne.
R S
Jednak kiedy zatrzymali się, by popatrzeć na widok,
jaki się przed nimi roztaczał, Oliver odwrócił Amabel
twarzą do siebie.
- Kocham cię. Na pewno o tym wiesz. Kocham cię
od chwili, w której cię ujrzałem, choć początkowo nie
zdawałem sobie z tego sprawy. Wydawałaś mi się taka
młoda, taka zdeterminowana, by stanąć na własnych no
gach. Jestem od ciebie sporo starszy... Może powinnaś
rozejrzeć się za kimś młodszym.
- Bzdura - przerwała mu stanowczo. - Masz akurat
tyle lat, ile potrzeba. Nie rozumiem dokładnie, co się wła
ściwie wydarzyło, ale to nie ma teraz większego znacze
nia. .. - Spojrzała mu w oczy. - Mam wrażenie, że zna
my się od bardzo wielu lat. Nie wyobrażam sobie życia
bez ciebie...
Pocałował ją, a ona miała wrażenie, że unosi się nad
ziemią, lekka niby ptak.
Po dłuższej chwili wrócili do samochodu i Amabel,
lekko ponaglana przez Olivera, opowiedziała mu
o dwóch tygodniach spędzonych w domu.
- Kto ci powiedział, że tu jestem? - Po wysłuchaniu
jego odpowiedzi, odważyła się poruszyć temat, który nie
dawał jej spokoju. - Oliver, Miriam Pottr-Stokes powie
działa mi, że zamierzacie sie pobrać. 'Teraz wiem, że to
nieprawda, ale dlaczego mnie okłamała. Planowaliście
ślub, zanim mnie poznałeś?
- Nie, kochanie. Kilka razy spędziłem z nią wieczór
i spotykaliśmy się u wspólnych przyjaciół. Nigdy jednak
R S
nie przyszło mi do głowy, by się z nią ożenić. Myślę,
że chciała mnie usidlić, by zostać panią doktorową
i wieść dostatnie życie.
- No, to wszystko w porządku - powiedziała, nie
kryjąc ulgi i radości.
- Kochanie, jeśli w dalszym ciągu będziesz tak pro
mieniała szczęściem, będę zmuszony zatrzymać samo
chód i pocałować cię.
Oczywiście w domu lady Haleford wszyscy przywi
tali ich z ogromną radością. Pani Twitchett, Nelly, Oskar
i Cyryl wybiegli na powitanie do holu. Potem przeszli
do salonu, w którym siedziała lady Haleford.
- Amabel, tak się cieszę, że cię znów widzę! - wy
krzyknęła na powitanie. - Jak rozumiem, tym razem to
tylko krótka wizyta. Mam jednak nadzieję, że odwiedzisz
czasem starą ciotkę. Będę tęskniła za tobą i twoimi zwie
rzętami. Na kiedy planujecie ślub?
Amabel zarumieniła się, natomiast 01iver odpowie
dział bez wahania.
- Jak tylko wszystko zdołamy zorganizować, cio
ciu. Co ty na to?
- To dobrze. Przyjadę na ślub i oczywiście zabiorę
ze sobą Nelly i panią Twitchett. A teraz napijemy się
pysznej herbaty...
Godzinę później, gdy byli już w samochodzie, Amabel
mruknęła do Olivera.
- Nawet nie poprosiłeś mnie o rękę...
Spojrzał na nią z psotnym uśmiechem.
R S
- Zrobię to, bez wątpienia. Kiedy będziemy sami.
Czekałem na tę chwilę bardzo długo, najdroższa, ale nie
zamierzam oświadczać ci się na autostradzie, podczas jaz
dy samochodem.
- Nawet nie wiem, gdzie mieszkasz..
- W ładnym domu przy cichej uliczce. Mam ogród
okolony wysokim parkanem, idealny wybieg dla Oskara
i Cyryla. Mieszkam z Batesem i jego żoną, którzy zaj
mują się mną i Tygrysem. Teraz będą zajmowali się naszą
piątką.
-- To duży dom?
- Nie, niezbyt duży. W sam raz dla mężczyzny, jego
żony i ich dzieci. Będzie nam w nim wygodnie.
- Ja chyba śnię.
Amabel miała o czym myśleć. Patrzyła przez okno
samochodu na zapadający zmierzch, podziwiając kolor
nieba rozświetlonego blaskiem zachodzącego słońca. Od
czasu do czasu Oliver coś mówił, a śpiące z tyła zwie
rzęta posapywały cicho.
Nie była pewna, czego się spodziewać. Kiedy wy
siedli z samochodu, ujrzała rząd eleganckich domów
z tarasami. Szerokie schody wiodły do imponujących
drzwi wejściowych. 01iver jednak nie dał jej czasu na
zwiedzanie. Drzwi jednego z domów były otwarte.
W padającym z nich snopie światła widać było czyjąś
postać.
- jesteśmy w domu - oznajmił Oliver, ujmując ją
pod ramię i prowadząc w stronę schodów.
R S
Obawiała się nieco spotkania z Batesem, ale jak się
okazało, zupełnie niepotrzebnie. Bates rozpromienił się
na jej widok, niczym kochający wujek. Stojąca z boku
pani Bates wyciągnęła na powitanie rękę, uśmiechając
się równie radośnie, jak mąż.
- Zechcą państwo pójść prosto do salonu - zaprosił
Bates, przepuszczając ich w drzwiach.
Kiedy weszli, z fotela podniosła się ciotka Thisbe.
- Nie spodziewałaś się mnie tu zastać, prawda Ama-
bel? Jednak Oliver bardzo przestrzega konwenansów, zre
sztą zupełnie słusznie. Do czasu zamążpójścia będziesz
musiała znosić moją obecność.
Nadstawiła policzek do pocałowania, a potem przy
witała się z Oliverem.
- Na pewno macie sobie wiele do powiedzenia, ale
jest coś, co chciałbym najpierw zrobić - obwieścił i uca
łował serdecznie ciotkę Thisbe.
Starsza pani zrozumiała aluzję. Ruszyła w stronę drzwi.
- Zajmę się waszymi zwierzętami - powiedziała i za
mknęła za sobą drzwi.
Doktor rozpiął płaszcz Amabel, rzucił go na fotel i ob
jął narzeczoną,
- Chcę prosić cię o rękę, ale najpierw muszę zrobić
to... - Pochylił się i pocałował ją z pasją, o jaką go nie
posądzała.
- Wyjdziesz za mnie, Amabel?
- Pod warunkiem, że zawsze będziesz całował mnie
w ten sposób - odpowiedziała wesoło.
R S
314
BETTY NEELS
-- Zawsze, kiedy tylko przyjdzie cl na to ochota, do
końca naszych wspólnych dni, najdroższa,
- W takim razie wyjdę za ciebie. Lubię, gdy mnie
tak całujesz... 01iver, jak ja cię kocham!
Odpowiedź na to wyznanie mogła być tylko jedna...
R S