Edward Stachura
Wiersze
Biała Lokomotywa
Sunęła poprzez czarne łąki
Sunęła przez spalony las
Mijała bram zwęglone szczątki
Płynęła przez wspomnienia miast
Biała Lokomotywa
Skąd wzięła się w krainie śmierci
Ta żywa zjawa istny cud
Tu pośród pustych marnych wierszy
Tu gdzie już tylko czarny kurz
Biała Lokomotywa
Ach czyj ach czyj to jest
Tak piękny hojny gest
Kto mi tu przysłał ją
Bym sie wydostał stąd
Białą Lokomotywę
Ach któż no któż to może być
Beze mnie kto nie umie żyć
I bym zmartwychwstał błaga mnie
By mnie obudził jasny zew
Białej Lokomotywy
Suniemy poprzez czrne łąki
Suniemy przez spalony las
Mijamy bram zwęglone szczątki
Płyniemy przez wspomnienia miast
z Białą Lokomotywą
Gdzie brzęczą pszczoły pluszcze rzeka
Gdzie słońca blask i cienie drzew
Do tej co na mnie w życiu czeka
Do życia znowu nieś mnie nieś
Biała Lokomotywo
Jest już za późno, nie jest za późno
Jeszcze zdążymy w dżungli ludzkości siebie odnaleźć,
Tęskność zawrotna przybliża nas.
Zbiegną się wreszcie tory sieroce naszych dwu planet,
Cudnie spokrewnią się ciała nam.
Jest już za późno!
Nie jest za późno!
Jest już za późno!
Nie jest za późno!
Jeszcze zdążymy tanio wynająć małą mansardę
Z oknem na rzekę lub też na park,
Z łożem szerokim, piecem wysokim, ściennym zegarem;
Schodzić będziemy codziennie w świat.
Jest już za późno!
Nie jest za późno!
Jest już za późno!
Nie jest za późno!
Jeszcze zdążymy naszą miłością siebie zachwycić,
Siebie zachwycić i wszystko w krąg.
Wojna to będzie straszna, bo czas nas będzie chciał zniszczyć
Lecz nam się uda zachwycić go.
Jest już za późno!
Nie jest za późno!
Jest już za późno!
Nie jest za późno!
Musisz mi pomóc
Kocham za siebie, kocham za ciebie,
Kocham jeden za dwoje.
Słońce po niebie, księżyc po niebie,
Gwiazdy po niebie, chmury po niebie -
Wszystko spoczywa na mojej głowie!
Musisz mi pomóc, musisz mi pomóc,
Swoją miłością musisz mi pomóc;
Musisz pokochać mnie więcej,
Bliżej wyciągać kochane ręce
Musisz!
Sam nie podołam, sam nie dam rady
Unieść tyle miłości.
Księżyc i gwiazdy, chmury i słońce,
Lody wciąż łamać, ciągle i ciągle,
Sił mi brakuje, o pomoc proszę!
Musisz mi pomóc, musisz mi pomóc,
Swoja miłością musisz mi pomóc,
Musisz pokochać mnie więcej,
Bliżej wyciągnąć kochane ręce
Musisz!
Musisz mi pomóc, musisz mi pomóc,
Swoja miłością musisz mi pomóc,
Musisz pokochać mnie mocniej,
Żebym się nie mógł w głęboka wodę
Rzucić!
Pejzaż
Usypia horyzont w kąciku twych ust
i powracają chmury i słońce
łagodniejsze półwyspy prosić
o miękkie nory twoich oczu
W dalekich krajach
białe dłonie mnichów
zarzynają młode daniele
i na kamiennych posadzkach swoich domów
rozkładają skóry miękkie
dla jednej stopy twojej
Rano kiedy szyje podnosisz leniwie
ręce złodzieje podsuwają ci
grzebienie z kości słoniowej
i najpiękniejsze konie
przybiegają pod okno
Tak
Tu i tam, i tam, i tam, i tu
Tam i tu, i tu, i tu, i tam
Tam i jeszcze tam, i jeszcze tu
Tu i jeszcze tu, i jeszcze tam
Tu i jeszcze tam
Tam i jeszcze tu
Tu i jeszcze, jeszcze, jeszcze tam
Cudu wszechświata nocny ład
Niewysłowiony bukiet gwiazd
Każda z gwiazd samotna
Każda z gwiazd samotna
Wszystkie razem zaś:
Wiszący ogród, promienny park!
Każdy z nas samotny
Każdy z nas samotny
Czemuż, czemuż więc
-my, gwiezdne dzieci-
W gwiazdozbiór piękny, przepiękny wręcz
Nie skupimy serc?
Wędrówką jedną życie jest człowieka
Wędrówką jedną życie jest człowieka;
Idzie wciąż,
Dalej wciąż,
Dokąd? Skąd?
Dokąd! Skąd!
Dokąd! Skąd!
Jak zjawa senna życie jest człowieka;
Zjawia się,
Dotknąć chcesz,
Lecz ucieka?
Lecz ucieka !
Lecz ucieka !
To nic! To nic! To nic!
Dopóki sił
Jednak iść! Przecież iść!
Będę iść!
To nic! To nic! To nic!
Dopóki sił,
Będę szedł! Będę biegł!
Nie dam się!
Wędrówką jedną życie jest człowieka;
Idzie tam,
Idzie tu,
Brak mu tchu ?
Brak mu tchu !
Brak mu tchu !
Jak chmura zwiewna życie jest człowieka!
Płynie wzwyż,
Płynie w niż!
Śmierć go czeka?
Śmierć go czeka !
Śmierc go czeka !
To nic! To nic! To nic!
Dopóki sił
Jednak iść! Przecież iść!
Będę iść!
To nic! To nic! To nic!
Dopóki sił,
Będę szedł! Będę biegł!
Nie dam się!
To nic! To nic! To nic!
Dopóki sił
Jednak iść! Przecież iść!
Będę iść!
Wypłakałem oczy niebieskie
Wypłakałem za tobą
Oczy niebieskie, królewskie i pieskie;
Wypłakałem za tobą
Morze ogromne, lubowne, żeglowne:
Po tym morzu ty płyniesz,
Do mnie ty płyniesz,
Do mnie!
Niech cię dobre bogi!
Niech cię dobre wiatry!
I obłoki białe, dobre!
Wszystko dobre, piękne, modre!
Na wybrzeżu ja tu stoję,
Słyszysz, modlę się i modlę!
Wypłakałem za tobą
Oczy niebieskie, królewskie i pieskie;
Wypłakałem za tobą;
Morze ogromne, lubowne, żeglowne:
Po tym morzu odpływasz,
Ode mnie odpływasz,
Ode mnie!
Niech cię dobre bogi!
Niech cię dobre wiatry!
I obłoki białe, dobre!
Wszystko dobre, piękne, modre!
Na krawędzi ja tu stoję,
Gdy poruszę się, to po mnie.
Z nim będziesz szczęśliwsza
Zrozum to, co powiem,
Spróbuj to zrozumieć dobrze
Jak życzenia najlepsze, te urodzinowe
Albo noworoczne, jeszcze lepsze może
O północy gdy składane
Drżącym głosem, niekłamane
Z nim będziesz szczęśliwsza,
Dużo szczęśliwsza będziesz z nim.
Ja, cóż -
Włóczęga, niespokojny duch,
Ze mną można tylko
Pójść na wrzosowisko
I zapomnieć wszystko
Jaka epoka, jaki wiek,
Jaki rok, jaki miesiąc, jaki dzień
I jaka godzina
Kończy się,
A jaka zaczyna
Nie myśl, że nie kocham
Lub że tylko trochę kocham
Jak cię kocham, nie powiem, no bo nie wypowiem -
Tak ogromnie bardzo, jeszcze więcej może
I dlatego właśnie żegnaj,
Zrozum dobrze, żegnaj, żegnaj
Z nim będziesz szczęśliwsza,
Dużo szczęśliwsza będziesz z nim.
Ja, cóż -
Włóczęga, niespokojny duch,
Ze mną można tylko
Pójść na wrzosowisko
I zapomnieć wszystko
Jaka epoka, jaki wiek,
Jaki rok, jaki miesiąc, jaki dzień
I jaka godzina
Kończy się,
A jaka zaczyna
Ze mną można tylko
W dali znikać cicho
***
Skóry twoje skąpane od wewnątrz
skóry moje skąpane od wewnątrz
choć wiatry te same obejmują nm boki
choć wiatry te same otwierają nam boki
co my sobie dać
Które psy twoje nie opuszczą pana
które psy moje nie opuszczą pani
choć śniegi te same suną nam zaprzęg
choć śniegi te same piękny nasz zaprzęg
co my sobie dać
Jakie pokoje twoje dla mnie groty i sen
jakie pokoje moje dla ciebie groty i sen
choć niebo błękitne nad igliwiem
choć niebo błękitne nad nami
*** (nie wszystko da się powiedzieć )
nie wszystko da się powiedzieć
gołoborza i halizny skamlały o śnieg
w skroniach łoskot wiecznie głodnego morza
chochoły w sadach wiatr targał za łono
jęknęła siódma z lewej deska w płocie
...
miłość od wieków współgra z nienawiścią
tak jak dobro i zło zawsze chodzą parami
usiłując zmienić wymiar
skaczą z platka na płatek białej stokrotki
a one?
bestialsko zgwałcone
poniewierone
ogolocone,
a wciąż ze stokrocią nadzieją
na ustach
na sercu
i wiarą głęboko schowaną
pod stołem
na szafie
one wciąż żyją dla słowa
niepotrafiąc zamordować nocnego wspomnienia
zapominają o sobie
o życiu
że miłość nie istnieje...
Ach, kiedy znów ruszą dla mnie dni
Minęło wiele miesięcy,
Ale mnie nic nie minęło;
Czas dla mnie w miejscu przystanął;
Takie jest, chłopcy, takie jest piekło.
Na odgłos kroków po schodach
Serce wciąż skacze do gardła,
Że może to jednak to ona,
Ona - to: piękna moja zagłada.
Ach, kiedy znowu ruszą dla mnie dni?
Noce i dni!
I pory roku krążyć zaczną znów
Jak obieg krwi:
Lato, jesień, zima, wiosna -
Do Boliwii droga prosta!
Wiosna, lato, jesień, zima
Nic mi się nie przypomina!
Ni żyć już można, ni umrzeć.
Wypłakane łzy doszczętnie;
Oddycham ledwie i z bólem,
Kością mi w gardle staje powietrze.
Czy tak już będzie i będzie,
Boże mój, Boże, mój Boże;
Zawsze i wszędzie w obłędzie,
Boże mój, wbiłeś we mnie wszystkie noże!
Ach, kiedy znowu ruszą dla mnie dni?
Noce i dni!
I pory roku krążyć zaczną znów
Jak obieg krwi:
Lato, jesień, zima, wiosna -
Do Boliwii droga prosta!
Wiosna, lato, jesień, zima
Nic mi się nie przypomina!
Anatema na śmierć
Byli tacy co rodzili się
byli tacy co umierali
byli też i tacy, którym to było mało
o feudalna właścicielko naszych dni i nocy
łasico cmentarna, zjadaczko ostatniego potu
panno tatarskich, zazdrosna wszystkich narzeczono
mącicielko wody, lubieżna kusicielko
grzybie piwniczny, jadzie mityczny, wczesna trucicielko
założycielko rodu borgia, muzo getta, wieżo z kości
arko z kości, bramo z kości, różo z kości
rdzo trawestująca, palmo niecierpliwości
w ogonie pawia ukryta ciemna maszynerio
do pół masztu opuszczona niechybna bandero
iskry i morskich latarni gasicielko, szumie głuchy
ty, co zboże pozwalasz źrałe
i oziminy wiotkiej piękną niewiadomą
kto ci dał do ręki ostrą broń, zwyczajna ty wariatko!
Architektura
To jaka smukłość teraz
któryś poczęty jest
przez starożytny niepokój drzewa
jak cerkiew albo dzwon
o gałąź wystającą nad kopułą
jak gdyby już utrata nadziei
o gałęzi oliwnej
to jaka smutność teraz
a przecież mogłeś drzewo rozpoczynać
od gniazda tak sądzę
żeby i nieśmiałość i podbródek
ukryć wysoko w tym stylu
Bezmiar
O godzino której nie znam.
Co zaciska pętle wokół
mej szyi, szal pożądania.
A twe włosy, kłosy zboża
co bym chętnie jadł.
Po oddaniu do młynarza.
I z tej mąki co powstałej,
schrupał ten smaczny wypiek.
Co zastąpi głód jedzenia
Ciebie po kawałku
Boska akademia
Tak mnie zabijasz
westalko życia praktycznego
jakbyś mnie ulubiła wyrodnego
i tak mnie budowała ulubieńca
na podobieństwo traw bezradnych
a przecież dla mnie akademia
to są wiatry cztery glorie
ponad inne narzeczone
u wierzchołków świętowanie u madonnit
i przecież dla mnie
niech się tam hanza wypasa praktyczna
i federacje szczurów te hieny
tylko dlaczego tak jest o, bogowie
Cała jaskrawość
Więc widziałem za oknem całą jaskrawość,
ale ciągle nie mogłem określić tego uczucia,
jakie odczuwałem, że widzę to wszystko:
całą jaskrawość.
Nie smutek, nie beznadzieja, nie strach,
nie przerażenie, nie obojętność i nie radość,
nie nadzieja, nie spokój i nie zachwyt,
nie uniesienie, ale co?
Co rozlewało się po mnie, jakie uczucie,
że dożyłem tej chwili, żeby dojść do tego
miejsca, żeby zobaczyć całą jaskrawość?
Co noc...
Co noc
kiedy schodzą do knajpy kolędnicy
na wódkę śledzia i dziwki
w dalekich miastach Orionu
Arlekin paznokcie gryzie do krwi
i szczury przyzywa
na piszczałkach swych nóg
To znak ze nie dosyć fioletu
zapachu mydła
chleba i łaskotania nozdrzy
A tam
kolędnicy
wchodzą w kufle złotego piwa
i zębami w uda żarłoczne
Co warto
Zwalić by można się z nóg
Co rusz,
Co krok.
Co noc,
To szloch
I rozpacz.
Ale czy warto?
Może nie warto?
Chyba nie warto...
Raczej nie warto.
Nie, nie - nie warto.
Zginąć by można jak nic:
Do żył
Jest nóż.
Lub w dół
Na bruk
Z wysoka.
Ale czy warto?
Może nie warto?
Chyba nie warto...
Nie, nie - nie warto.
Jechać by można do miast
Lub w las
Na błoń.
Na koń
I goń
Nieboskłon.
Ale czy warto?
Może nie warto?
Ech, chyba warto...
Tak, tak - warto.
Bardzo to warto.
O, tak - to warto.
Jeszcze jak warto!
Credo (recitativo)
Oto credo
Czyli wierzę
Ty, co wierzysz
W co ty wierzysz?
Ech, jaskółki chyże
Długo, długoby wyliczać
Długo, długoby wyliczać
Tak, jak stąd do Australii
Albo nawet jeszcze dalej
Tam, gdzie zielona wyspa Tasmania
Tam, gdzie zielona wyspa Tasmania
I z powrotem biegiem tutaj
tu gdzie rozlana Wisły polana
W co zatem wierzysz
Ty, który wierzysz?
Oto wyznaję
Ty zaś daj wiarę
Wierzę w miłość
Od spojrzenia pierwszego
Ze sporzeniem drugim
Jak stal ze stalą
Z błyskiem skrzyżowanego
Więc w miłość wierzę
Wierzę w przyjaciół spod żebra
W Rafała, Stefana, Wicka, Wacka
Janusza, Michała, Zbyszka, Jacka
Przychylimy sobie nieba
Przychylimy sobie nieba
Bo tak trzeba
Więc w przyjaźń wierzę
W co zatem wierzysz
Ty, który wierzysz?
Oto wyznaję
Ty zaś daj wiarę
Wierzę że trzeba
Nie dać się bestii
Nie dać się bestii
I nie dać się śmierci
Nie dać się śmierci
(I choć można przy tym zginąć
to nie jest smierć
Bo śmierć to jest
Tu w życiu z tym życiem się rozminąć)
W co zatem wierzysz
Ty, który wierzysz?
Oto wyznaję
Ty zaś daj wiarę
Wierzę że kiedy
Tu nam zaśnie
Niepomiernie zasłużenie
Łaski pełna Gwiazda Dzienna
Powędruje człowiek dobry, człowiek chrobry
Do innej gwiazdy słynnej
I tak bez końca
Od Słońca do Słońca
Czas płynie i zabija rany
Posłuchaj, porzucony przez nią,
Nieznany mój przyjacielu:
W rozpaczy swojej
Nie wychodź na balkon, nie wychodź,
Do bruku z góry nie przychodź, nie przychodź,
Na smugę cienia nie wbiegaj,
Zaczekaj, trochę zaczekaj!
Poczekaj, porzucona przezeń,
Nieznana mi przyjaciółko:
W rozpaczy swojej
Nie wychodź na balkon, nie wychodź,
Do bruku z góry nie przychodź, nie przychodź,
Na smugę cienia nie wbiegaj,
Zaczekaj, trochę zaczekaj!
Przysięgam wam, że płynie czas!
Że płynie czas i zabija rany!
Przysięgam wam, przysięgam wam,
Przysiegam wam, że płynie czas!
Że zabija rany - przysięgam wam!
Tylko dajcie mu czas,
Dajcie czasowi czas.
(Zwólcie czarnym potoczyc się chmurom
Po was, przez was i między ustami,
I oto dzień przychodzi, nowy dzień,
One już daleko, daleko za górami!)
Tylko dajcie mu czas,
Dajcie czasowi czas,
Bo bardzo, bardzo,
Bardzo szkoda
Byłoby nas!
Deszcz tropikalny
Pochlebnie przelewasz się Ty
W silnych ramionach baobabów
Rozpiętych nade mną jak rynny
I chyba pozostanie już
niedościgniony mój język pod chmurami
Bo to nie są chwile
a tym bardziej witraże zazdrości
po których można błądzić świecą
w poszukiwaniu gwiazd i pająków
na lekcję anatomii
Dokąd idziesz? Do słońca!
W nocy noc i w ludziach czarna noc
Blask nie widzi gdzie ma zadać cios
Jestem tutaj
Wołam cię
Jestem tutaj
Przeszyj mnie
Promieniu świetlisty złocisty
Nie strasz mnie jak gdybyś nie miał wzejść
Wiem żeś tuż pod horyzontem jest
W lustrze nieba
widać cię
W ziemi drżeniu
Słychać cię
Promieniu świetlisty złocisty
Nocy proszę nie przeciągaj już
Skoro świt do Słońca pora pójść
Z błyskiem w oku
będę szedł
Wprost na ciebie
będę biegł
Promieniu świetlisty złocisty
Dolina obiecana
Smutek niedźwiedzia
jest srebrną strzelbą myśliwego
schodzącego w kołysanie
obiecanej doliny
Skarga niedźwiedzia
to muzyka złotego rogu
i żałoba wielka
obiecanej doliny
Śmierć niedźwiedzia
to spadanie mojej głowy
na niewdzięczną kompozycję
obiecanej doliny
Dolina w długich cieniach
Kiedy przybyłem do tej doliny,
Dzień miał się już ku zachodowi.
Słońce na mojej stało wysokości
Na widnokręgu tam po drugiej stronie
I można było jego blask łagodny
Nareszcie znosić bez mrużenia powiek.
Dolina zaś leżała w długich cieniach
Między górami sinoniebieskimi;
Cicho i spokojnie -
Tu było dawno po wojnie.
Głowa mi ciążyła ku dołowi,
Byłem zmęczony długą znojną drogą,
Wszystkiego miałem dosyć już i w myślach
Widziałem wreszcie tu gościnę błogą.
Dolina ta leżała w długich cieniach
Między górami sinoniebieskimi;
Cicho i spokojnie -
Tu było dawno po wojnie.
Długo myślałem: w dół nie poleciałem.
Żalu do siebie jak na razie nie mam.
Już słońce zaszło, a ja dalej stałem,
I stamtąd właśnie tu zaszedłem śpiewać!
Dolina śmierci leży w długich cieniach
Między górami sinoniebieskimi;
Cicho i spokojnie -
Tam jest już dawno po wojnie.
Dookoła mgła
Jak długo pisana mi jeszcze włóczęga?
Ech, gwiazdo - ogniku ty błędny mych dni.
Spraw, by skończyła się wreszcie ta męka.
I zapędź, do czułych zakulaj mnie drzwi!
Lecz gdzie jest ten dom, jak tam idzie się doń?
Gdzie jest ta stanica, gdzie progi te są?
Tam most jest na rzece, za rzeką jest sad;
Tam próżnia się kończy, zaczyna się świat.
Lecz gdzie rzeka ta, gdzie rzucony jest most?
Gdzie sad ten jest biały, jabłonki gdzie są?
Na drzewach owoce i strąca je wiatr,
Do kosza je zbiera ta ręka jak kwiat.
Te strony gdzieś są, gdzieś daleko za mgłą,
Więc idę i dalej przedzieram się wciąż.
Zbierają się ptaki, ruszają na szlak,
Już lecą, wprost lecą, nie błądzą jak ja.
Jak długa pisana mi jeszcze włóczęga?
Ech, gwiazdo - ogniku ty błędny mych dni.
Spraw, by skończyła się wreszcie ta męka,
I zapędź, do czułych zakulaj mnie drzwi!
Ech
Ech osiedla ech kolory
Ech anioły ech potwory
Ech cudowne manowce
Ech straszliwe marnowce
Ech gwiazdo chleba
Ech kromko nieba
Ech nieznana ukochanko
Ech ostatnia mohikanko
Ech tango triste
Ech napisz list
Że wszystko jak sen jak sen
Że wszystko zawodne
To wiem to wiem
Rękojmia bezstronna niezłomna
Niezłomny bezstronny rękojmi
Ech niezawodna!
Ech niezawodny!
Gdy odeszła pod chmurami
Jak bez rąk byłem z rękami
Jak bez nóg byłem z nogami
Jak bez ust byłem z ustami
Jak bez rąk byłem z rękami
Wszystko z nich mi wypadało
Rękę złóż do ręki - brawo
Dziesięć palców czy to mało
Dziesięć palców nie istniało
Jak bez rąk byłem z rękami
Jak bez nóg byłem z nogami
Jak bez ust byłem z ustami
Jak bez nóg byłem z nogami
Podpierałem się o ścianę
Dźwigać mnie nie chciały wcale
Niby lilie wiotkie były
Dawną siłę, biedne, śniły
Jak bez rąk byłem z rękami
Jak bez nóg byłem z nogami
Jak bez ust byłem z ustami
Jak bez ust byłem z ustami
Jakby plastrem zalepione
Jakby w wapnie unurzone
Było, że w powietrzu tonę
Było, że już po mnie, po mnie
Jak bez rąk byłem z rękami
Jak bez nóg byłem z nogami
Jak bez ust byłem z ustami
Jak ten trup byłem przed wami
Gdy odeszła pod chmurami
Gdziekolwiek
Gdziekolwiek jesteś,
Wyjdź za bramę!
Idź na pola,
Słysz wołanie!
To ja wołam.
Gdziekolwiek jestem,
To mnie nie ma.
Jest maligna.
Bo cię nie ma.
Jest pustynia.
Gdziekolwiek jesteś,
Też cię nie ma.
Jest maligna.
Bo mnie nie ma.
Jest pustynia.
Gdziekolwiek jestem,
Tam ty jesteś.
Tak jesteśmy
Jak milczenie
Po tej pieśni.
Jak dwa jabłka
Na czereśni.
Gloria
Chwała najsampierw komu
Komu gloria na wysokościach ?
Chwała najsampierw tobie
Trawo przychylna każdemu
Kraino na dół od Edenu
Gloria! Gloria!
Chwała tobie, słońce
Odyńcu ty samotny
Co wstajesz rano z trzęsawisk nocnych
I w góry bieżysz, w niebo sam się wzbijasz
I chmury czarne białym kłem przebijasz
I to wszystko bezkrwawo - brawo, brawo
I to wszystko złociste i nikogo nie boli
Gloria! Gloria! Gloria in excelsis soli!
Z słońcem pochwalonym teraz pędźmy razem
Na nim, na odyńcu, galopujmy dalej
Chwała tobie wietrze
Wieczny ty młodziku
Sieroto świata, ulubieńcze losu
Od złego ratuj i kąkoli w zbożu
Łagodnie kołysz tych co są na morzu
Gloria! Gloria in excelsis soli!
Z słońcem pochwalonym teraz pędźmy społem
Na nim, na odyńcu, galopujmy polem
Chwała wam ptaszki śpiewające
Chwała wam ryby pluskające
Chwała wam zające na łące
Zakochane w biedronce
Chwała wam: zimy, wiosny, lata i jesienie
Chwała temu co bez gniewu idzie
Poprzez śniegi, deszcze, blaski oraz cienie
W piersi pod koszulą - całe jego mienie
Gloria! Gloria! Gloria!
Hymn rozpustników
Chodź, muśniemy sobie usta!
Jak rozpusta, to rozpusta!
Chodź, muśniemy sobie usta!
Jak rozpusta, to rozpusta!
Używajmy póki czas,
Bo za 100 lat nie będzie nas!
Przeczytamy dzieła Prousta!
Jak rozpusta, to rozpusta!
Przeczytamy dzieła Prousta!
Jak rozpusta, to rozpusta!
Używajmy póki czas,
Bo za 100 lat nie będzie nas!
W trawie piszczeć, w grzechu pluskać,
Porno-grafić i groch łuskać!
W trawie piszczeć, w grzechu pluskać,
Porno-grafić i groch łuskać!
Używajmy póki czas,
Bo za 100 lat nie będzie nas!
Chodź, muśniemy sobie usta!
Jak rozpusta, to rozpusta!
Chodź, muśniemy sobie usta!
Jak rozpusta, to rozpusta!
Używajmy póki czas,
Bo za 100 lat nie będzie nas!
Przeczytamy dzieła Prousta!
Jak rozpusta, to rozpusta!
Przeczytamy dzieła Prousta!
Jak rozpusta, to rozpusta!
Używajmy póki czas,
Bo za 100 lat nie będzie nas!
W trawie piszczeć, w grzechu pluskać,
Porno-grafić i groch łuskać!
W trawie piszczeć, w grzechu pluskać,
Porno-grafić i groch łuskać!
Używajmy póki czas,
Bo za 100 lat nie będzie nas!
Idź dalej
Czy wszystko już dla mnie stracone, skończone?
Wróżbiarzu, co czytasz z obłoków jak z ksiąg,
Spójrz i przeczytaj, co pisze tam o mnie.
Weź przebij, weź odsłoń mi nieco ten gąszcz!
Prawdziwy to gąszcz, kłębi gęściej się wciąż,
Niewiele tam widzi proroczy mój wzrok:
Krzyżują się drogi i gmatwa się czas,
Co było i co jest, i co stanie się.
Straszliwy to gąszcz, kłębi gęściej się wciąż,
Kurzawa szaleje, dzień zbłądził i noc.
Gdzieś gna tabun koni i pali się las,
I dym się unosi, wciąż więcej go jest.
Nie widzę już nic, nic a nic, biało mi.
Idź dalej niezłomnie, a mnie zostaw sny.
Nic nie jest stracone, skończone też nie,
Gdy droga przed tobą, a sam jesteś w tle.
Ite Missa Est (pieśń na wyjście)
Idź, człowieku, idź, rozpowiedz
Idźcie wszystkie stany
Kolorowi, biali, czarni
Idźcie zwłaszcza wy, ludkowie
Przez na oścież bramy
Dla wszystkich starczy miejsca
Pod wielkim dachem nieba
Rozejddźcie się po drogach
Po łąkach, po rozłogach
Po polach, błoniach i wygonach
W blasku słońca, w cieniu chmur
Rozejdźcie się po niżu
Rozejdźcie się po wyżu
Rozejdźcie się po płaskowyżu
W blasku słońca, w cieniu chmur
Dla wszystkich starczy miejsca
Pod wielkim dachem nieba
Na ziemi, której ja i ty
Nie zaminimy w bagno krwi
Introit (pieśń na wejście)
Chodź, człowieku, coś ci powiem
Chodźcie wszystkie stany
Kolorowi, biali, czarni
Chodźcie zwłaszcza wy, ludkowie
Przez na oścież bramy
Dla wszystkich starczy miejsca
Pod wielkim dachem nieba
Rozsiądźcie się na drogach
Na łąkach, na rozłogach
Na polach, błoniach i wygonach
W blasku słońca, w cieniu chmur
Rozsiądźcie się na niżu
Rozsiądźcie się na wyżu
Rozsiądźcie się na płaskowyżu
W blasku słońca, cieniu chmur
Dla wszystkich starczy miejsca
Pod wielkim dachem nieba
Na ziemi, którą ja i ty też
Zamieniliśmy w morze łez
Jak
jak po nocnym niebie sunące
białe obłoki nad lasem
jak na szyi wędrowca apaszka
szamotana wiatrem
jak wyciągnięte tam powyżej gwiaździste ramiona wasze
a tu są nasze,
a tu są nasze,
jak suchy szloch w tę dżdżystą noc
jak winny- li- niewinny sumienia wyrzut
że się żyje
gdy umarło tylu tylu tylu
jak suchy szloch w tę dżdżystą noc
jak lizać rany celnie zadane
jak lepić serce w proch potrzaskane
jak suchy szloch w tę dżdżystą noc
pudowy kamień, pudowy kamień
ja na nim stanę, on na mnie stanie
on na mnie stanie, spod niego wstanę
jak suchy szloch w tę dżdżystą noc
jak złota kula nad wodami
jak świt pod spuchniętymi powiekami
jak zorze miłe, śliczne polany
jak słońca pieśń jak garb swój nieść
jak do was, siostry mgławicowe
ten zawodzący śpiew
jak biec do końca,
potem odpoczniesz,
potem odpoczniesz
cudne manowce,
cudne manowce,
cudne
cudowne manowce
Jesień
Zanurzać zanurzać się
w ogrody rudej jesieni
i liście kolejno
jakby godziny istnienia
Chodzić od drzewa do drzewa
od bólu i znowu do bólu
cichutko krokiem cierpienia
by wiatru nie zbudzić ze snu
I liście zrywać bez żalu
z uśmiechem ciepłym i smutnym
a mały listek ostatni
zostawić komuś i umrzeć
Jest już za późno, nie jest za późno
Jeszcze zdążymy w dżungli ludzkości siebie odnaleźć,
Tęskność zawrotna przybliża nas.
Zbiegną się wreszcie tory sieroce naszych dwu planet,
Cudnie spokrewnią się ciała nam.
Jest już za późno!
Nie jest za późno!
Jest już za późno!
Nie jest za późno!
Jeszcze zdążymy tanio wynająć małą mansardę
Z oknem na rzekę lub też na park,
Z łożem szerokim, piecem wysokim, ściennym zegarem;
Schodzić będziemy codziennie w świat.
Jest już za późno!
Nie jest za późno!
Jest już za późno!
Nie jest za późno!
Jeszcze zdążymy naszą miłością siebie zachwycić,
Siebie zachwycić i wszystko w krąg.
Wojna to będzie straszna, bo czas nas będzie chciał zniszczyć
Lecz nam się uda zachwycić go.
Jest już za późno!
Nie jest za późno!
Jest już za późno!
Nie jest za późno!
Jestem niczyj
Miałem ojca, miałem matkę,
Miałem braci, miałem siostrę,
Miałem też,
Miałem też przyjaciół trzech.
Było dobrze, było źle,
Ale zawsze jakoś było.
Potem ona się zjawiła,
Wszystko dla niej porzuciłem
I kochałem ją, kochałem,
Śmierci nic się nie lękałem,
Potem poszła, luty był,
Już nie żyje ten, co żył.
Nie mam ojca, nie mam matki,
Nie mam braci, nie mam siostry,
Nie mam też (szum, wietrze, szum),
Nie mam też przyjaciół już.
Chodzę tu, chodzę tam,
W tłumie ludzi zawsze sam.
Nie mam już nic.
Nie mam już nic.
Ale też nikt mnie nie ma.
Nikt mnie nie ma.
Nikt mnie nie ma.
Nie ma mnie nikt.
Jestem niczyj.
Jestem niczyj.
Jestem niczyj.
Kochankowie
Katedro! szerokobiodra kobieto
o czterech smukłych nogach
Zielone dłonie jaszczurek
przemycają światłość twego brzucha
ascetycznym handlarzom
Rozkosze zdziwienie palców
spada w pionowość pleców - mrocznych witraży
do posadzki
na której czerwień twych włosów
zastyga w dymiący ochlap baranka
A wysoko miedzy lukami
na pajęczych siatkach
dojrzewa w purpurowych kokonach
owoc na wypełnienie ostatecznego naczynia
Kompozycja
Należałem kiedyś
do ogrodów wysokich
z wejściem etruskim
i smukłym
Kobiety tam były leniwe
jak rzeki
a w palcach miały miękkość
perskich dywanów
Do wodopoju szło się prosto
albo na grzbietach lwic
a niedosyt znało tylko źródło
i naczynia u katechumenów
owoce i niebo
dojrzewały nisko
że nie trzeba było stawać na palcach
żeby ich dosięgnąć
Nocą grałem w domino z gwiazdami
o zachowanie czystości
lub o młodego lisa
Niekiedy przegrywałem wspaniałomyślnie
Komunia
I jeżeli spontaniczna to rzecz
I jeżeli oczywista to rzecz
I jeżeli naturalna to rzecz
Weź
To co się tu daje
W imię słońca
I jego gońca:
Skowronka gwiżdżącego: amen
[Teraz oto jestem rozpaczliwie wolny...]
Teraz oto jestem rozpaczliwie wolny i naiwny
lecz wiedząc to o, radości o, nędzo żaden wyróżniający znak
prócz tego rozdzierający serce uśmiech przeznaczony dla nikogo
piana mojej miłości dla twoich ust
wkrótce trawy krótkie wyszczerbiona motyka
nie mówimy już o tym pełne szufle słów itd.
dokonać końca odnajdziemy się u Syriusza
ta sama galaktyka ta sama wieczność
czas drży tuż tuż i oto masz
już się dokonało
lub prawie
Życie to nie teatr
Życie to jest teatr, mówisz ciągle, opowiadasz;
Maski coraz inne, coraz mylne się zakłada;
Wszystko to zabawa, wszystko to jest jedna gra
Przy otwartych i zamkniętych drzwiach.
To jest gra!
Życie to nie teatr, ja ci na to odpowiadam;
Życie to nie tylko kolorowa maskarada;
Życie jest straszniejsze i piękniejsze jeszcze jest;
Wszystko przy nim blednie, blednie nawet sama śmierć!
Ty i ja - teatry to są dwa!
Ty i ja!
Ty - ty prawdziwej nie uronisz łzy.
Ty najwyżej w górę wznosisz brwi.
Nawet kiedy źle ci jest, to nie jest źle.
Bo ty grasz!
Ja - duszę na ramieniu wiecznie mam.
Cały jestem zbudowany z ran.
Lecz kaleką nie ja jestem, tylko ty!
Dzisiaj bankiet u artystów, ty się tam wybierasz;
Gości będzie dużo, nieodstępna tyraliera;
Flirt i alkohole, może tańce będą też,
Drzwi otwarte zamkną potem się.
No i cześć!
Wpadnę tam na chwilę, zanim spuchnie atmosfera;
Wódki dwie wypiję, potem cicho się pozbieram;
Wyjdę na ulicę, przy fontannie zmoczę łeb;
Wyjdę na przestworza, przecudowny stworzę wiersz.
Ty i ja - teatry to są dwa.
Ty i ja!
Ty - ty prawdziwej nie uronisz łzy.
Ty najwyżej w górę wznosisz brwi.
I niezaraźliwy wcale jest twój śmiech.
Bo ty grasz!
Ja - duszę na ramieniu wiecznie mam.
Cały jestem zbudowany z ran.
Lecz gdy śmieje się, to wkrąg się śmieje świat!
Zapach wosku...
Zapach wosku
miała tylko moja żona
i deszcz różany
który mi obiecali aniołowie
o palcach smukłych
jak szyje niektórych jeleni
zarzynanych
w odpowiedniej porze królestwa
albo księżyca
Zachód słońca w Prowansji
Mój ojciec zabijał królika
sprawiedliwie i tuż za uszami
a jakże powolniej umierały
wysmukłe świeczniki drzew tujowych
i zbocza łagodne
jak oczy mongolskich nałożnic
Ulatywały z dymem
Tulipany snutych zachwytów
dopóki księżyc...
o, księżyc
jak podrzucona wysoko łapka królika
Zabraknie ci psa
Ja sobie pójdę precz,
Pójdę precz daleko,
Do Zagubinowa.
W oddali zniknie
Głowa moja płowa.
Lecz jeszcze, o, pani,
Doczekasz się dnia...
Zabraknie ci psa!
Nie będę łasił się,
Do rąk twych przypadał,
A ty jak ta skała.
Nie będę skamlał,
Żebyś mnie pogłaskała.
Lecz jeszcze, o, pani,
Doczekasz się dnia...
Zabraknie ci psa!
Co uzyskuje się
Łkaniem i błaganiem?
Niechaj wie, kto nie wie:
Dziewczęce serce
Coraz bardziej twardnieje.
Lecz jeszcze, o, pani,
Doczekasz się dnia...
Zabraknie ci psa!
Ja sobie pójdę precz,
Pójdę precz daleko,
Może Patagonia.
Tak, żebyś była
Bardzo zadowolona.
Lecz jeszcze, o, pani,
Doczekasz się dnia...
Zabraknie ci psa!