background image

DAY LECLAIRE 

 

Raj dla zakochanych 

(Make belive engagement) 

background image

PROLOG 

 

Minęło  pięć  dni.  Pięć  męczących,  ciągnących  się  jak  guma  do  żucia  dni,  w trakcie 

których  nie  udało  jej  się  zdobyć  jakichkolwiek  informacji  o  ośrodku  wypoczynkowym  dla 
nowożeńców pod nazwą „Raj dla zakochanych”.  

Zamyślona  Taylor  Daniels  wyglądała  przez  okno  swojego  biura.  Zacisnęła  dłonie w 

pięści.  Jeśli  nie  zdobędzie  na  czas  tych  informacji,  nie  będzie  mogła  nawet  marzyć  o 
stanowisku wiceprezesa w firmie ojca. 

A była już tak blisko! Tyle lat ciężkiej pracy może 

pójść na marne przez takie głupstwo. Jej ojciec, Boss Daniels, dał jej trzy tygodnie na to, żeby 
dowiedziała  się  wszystkiego  o  tym,  jak  jest  prowadzony  i  jak  duże  przynosi  zyski  ten 
luksusowy ośrodek. Z początku wydawało jej się, że to proste zadanie, ale pomyliła się. Od 
pięciu  dni,  czyli  od  chwili  gdy  zaczęła  się  zajmować  tą  sprawą,  nie  udało  jej  się  ruszyć  z 
miejsca. 

Czas uciekał nieubłaganie i musiała szybko coś wymyślić. W przeciwnym razie jej 

życie, tak dobrze dotychczas zaplanowane, zaczęłoby się komplikować. Postanowiła jednak 
się nie poddawać. To nie było w jej stylu.  

Za  oknem  rozciągał  się  widok  na  skąpany  w  popołudniowym  słońcu  Charleston. 

Powietrze  za  oknem  jeszcze  drgało  od  upału,  lato w tym roku,  jak  zresztą  zazwyczaj  w 
Południowej Karolinie, było bardzo gorące. W jej biurze panował jednak przyjemny chłód, w 
oknie  cicho  brzęczał  klimatyzator.  Taylor  zagryzła  wargi.  Tyle  wysiłku  kosztowało  ją 
osiągnięcie tak wysokiej pozycji w firmie. Ciągle musiała udowadniać, że nie jest zbyt młoda, 
zbyt  miękka,  zbyt kobieca,  że  potrafi  dotrzymać  kroku  swojemu  ojcu.  A teraz nadzieja na 
upragnioną  wiceprezesurę  w  Daniels  Investment  rozwiewała  się.  Czyżby  teraz  jej 
wyrzeczenia  miały  pójść  na  marne?  Kiedy  jej  rówieśnicy  bawili  się  wesoło,  chodzili na 
randki, 

ona uczyła się albo pracowała jako ochotnik u ojca, by powoli poznawać firmę. Nie, 

nie  ma  mowy!  Nie  dopuści,  żeby  przez  taką  głupią  sprawę  miały  się  nie  ziścić  jej  plany  i 
marzenia.  

Jednak pytanie, 

jak zdobyć te informacje, nadal pozostawało bez odpowiedzi. Co gorsza, 

pilnie potrzebowała szczegółowych danych.  

Nie  mogła,  niestety,  po  prostu  pojechać  na  wyspę,  gdzie  znajdował  się  ten  ośrodek  i 

zapytać, jak jest prowadzony, ile kosztuje jego utrzymanie, ile osób jest w nim zatrudnionych 
i tak dalej. 

Nikt by jej nie udzielił takich informacji, od razu zorientowano by się, że nie jest 

zwykłą,  choć  ciekawską  turystką,  tylko przybywa z konkurencji,  która  może  stanowić 
zagrożenie  dla  świetnie  prosperującej  firmy.  Mimo to,  siedząc  w  biurze,  niczego  się  nie 
można dowiedzieć. Nie było innej rady, musi pojechać na wyspę. Tylko jak zebrać niezbędne 
informacje, 

nie  budząc  podejrzeń?  Gdyby  udało  jej  się  rozwiązać  ten  problem,  reszta nie 

byłaby już taka trudna.  

Rozległo się delikatne pukanie do drzwi.  
– Taylor? Nie przeszkadzam? 

–  Nie,  Lindo, 

wejdź.  –  Taylor  uśmiechnęła  się  ciepło  do  swej  sekretarki  i  zaprosiła 

dziewczynę do środka.  

background image

– 

Przepisałam na maszynie listy, które mi dyktowałaś i chciałabym, żebyś je podpisała.  

– 

Połóż je na biurku, za chwilę się tym zajmę.  

– 

Poza tym dzwonił pan Daniels i pytał, kiedy dostanie raport dotyczący postępu prac... – 

Linda przerwała zdziwiona, jej wzrok spoczął bowiem na niewielkiej reklamowej broszurce 
leżącej  na  biurku  szefowej.  –  Czyżbyś  wybierała  się  na  wyspę  Jermain?  Dobra  myśl,  to 
przepiękne miejsce.  

– 

Byłaś tam? – spytała zaskoczona Taylor.  

– Nie jako turystka – 

uśmiechnęła się Linda. – Na to chyba nigdy nie będzie mnie stać. 

Pracowałam tam.  

– W „Raju dla zakochanych”? – 

Taylor z napięciem wpatrywała się w twarz sekretarki.  

– 

Pochodzę  z  tej  wyspy,  dzieciństwo  i  wczesną  młodość  spędziłam  w  niewielkiej 

miejscowości, znajdującej się niedaleko tego ośrodka – wyjaśniła dziewczyna. – Gdy byłam 
w liceum, 

dorabiałam sobie, pracując tam w czasie wakacji. Nie mówiłam ci o rym? 

– Nie, ale nie szkodzi. 

Świetnie, że teraz wspomniałaś o tym. Czy dobrze znasz rodzinę 

Jermainów? 

– 

Dość dobrze, a czemu pytasz? 

– 

Usiądź, Lindo, mam z tobą ważną rzecz do omówienia.  

– 

Taylor po raz pierwszy od pięciu dni uśmiechnęła się. – Czy znasz kogoś, kto mógłby 

mi pomóc zdobyć informacje dotyczące tego ośrodka? Chodzi mi o ich sytuację finansową, 
dochody i inne szczegóły związane z prowadzeniem tego hotelu. – Popatrzyła z nadzieją na 
Lindę.  

–  Znam tam wiele osób,  ale...  – 

Zawahała  się.  –  Wiem,  chyba znam odpowiedniego 

człowieka do takiego zadania. On też pochodzi z tej wyspy i jest bardzo blisko związany z 
rodziną Jermainów, ale nie pracuje dla nich. Mogę do niego zadzwonić, jeśli chcesz.  

– 

Świetnie! Właśnie kogoś takiego szukam! 

– Jason T. Richmond, 

słucham? 

–  Jase? Mówi Linda Halloway.  Nie wiem, 

czy mnie pamiętasz... Jestem córką Marthy i 

Hanka.  

– 

Oczywiście, Lindo, pamiętam cię. Co u ciebie słychać? 

– Jason T. 

Richmond wygodnie rozparł się w fotelu.  

– Hm... 

wszystko w porządku, dziękuję.  

Jason wyraźnie słyszał wahanie w jej głosie. Ale zanim zdążył powiedzieć choć słowo, 

Linda  opowiedziała  mu  ploteczki  na  temat wszystkich wspólnych znajomych.  Cierpliwie 
słuchał  jej  przez  kilka  minut,  licząc,  że  ta  litania  wkrótce  się  skończy  i  pozna  prawdziwy 
powód jej niespodziewanego telefonu.  

– 

Posłuchaj,  Jase,  tak  naprawdę  dzwonię  do  ciebie,  ponieważ  mam  pewien  problem  i 

ciekawa jestem, 

czy mógłbyś mi pomóc...  

– 

Spróbuję, a o co chodzi? 

– Moja szefowa,  Taylor Daniels, szuka informacji, 

jak sądzę poufnych, na temat wyspy 

Jermain. 

Ja nie potrafiłam jej pomóc, ale pomyślałam, że może ty mógłbyś...  

–  Hm... 

Dlaczego  zadzwoniłaś  akurat  do  mnie?  –  zmarszczył  brwi.  –  Czemu nie 

background image

porozmawiasz z moim wujem, 

albo Elizabeth Jermain? Oni wiedzą znacznie więcej o tym, co 

się dzieje na wyspie niż ja...  

– 

Pomyślałam,  że...  –  Wyraźnie  słyszał  w  jej  głosie  zakłopotanie,  podejrzewał,  że  jest 

zdenerwowana.  – 

Być  może  to  był  głupi  pomysł.  Najlepiej zapomnij o tym telefonie. 

Przepraszam, 

że ci zawracałam głowę.  

Jason w

yprostował się w fotelu. Wyczuł, że dzieje się coś złego. Nie miał pojęcia, co to 

mogło być, ale przez lata nauczył się wierzyć swemu instynktowi. W przeszłości uchroniło go 
to przed wieloma fałszywymi krokami, szczególnie w interesach. Pomyślał, że jeśli nie dowie 
się, dlaczego Linda zadzwoniła, może tego naprawdę żałować.  

– Hola, 

nie tak szybko! Przecież rozmawiasz ze swoim kuzynem Jasonem, zapomniałaś? 

Ja  zawsze  staram  się  pomagać  rodzinie!  Powiedz,  o co chodzi?  –  Starał  się  nadać  swemu 
głosowi przyjacielskie i ciepłe brzmienie.  

To było dobre zagranie. Usłyszał po drugiej stronie słuchawki westchnienie ulgi, a potem 

dość niejasne wyjaśnienia na temat tego, że Daniels Investment poszukuje jakichś informacji 
na temat „Raju dla zakochanych”.  

Czegóż może szukać na wyspie tak wielkie przedsiębiorstwo? 
– 

zamyślił się. A jeszcze bardziej zafrapowało go, dlaczego zainteresowało się akurat tym 

ośrodkiem? 

– 

Nie chciałabym, żebyś odniósł mylne wrażenie. Taylor jest zupełnie inna niż jej ojciec. 

Jest bardzo fajna. 

Gdy  spytała  mnie,  czy  nie  znam  kogoś,  kto  pomógłby  jej  uzyskać 

informacje na temat hotelu Jermainów, 

pomyślałam o tobie... Mam nadzieję, że nie masz mi 

tego za złe? – spytała niepewnie Linda.  

–  Nie, 

skądże! Wybrałaś właściwą osobę. Powiedz mi tylko, po co Daniels Investment 

informacje na temat wyspy? 

W słuchawce zaległa cisza.  
– Jase... ja – 

zająknęła się Linda.  

– 

Straciłabyś pracę, gdybyś powiedziała mi więcej? – dokończył za nią.  

–  Tak  – 

wyszeptała  przestraszonym  głosem.  –  Na  razie  dokładnie  realizuję  instrukcje 

Taylor... 

miałam cię tylko poprosić o pomoc. Poza tym, sama niewiele więcej wiem ponad to, 

co ci już powiedziałam.  

– Ale podejrzewasz, 

że coś jeszcze się za tym kryje? – zapytał wprost.  

– Tak – 

przyznała.  

– 

Nie musisz dla nich pracować. Jeśli chcesz, znajdę ci dobrą posadę – zaproponował. – 

W całkiem niezłej firmie – dodał.  

– 

Dziękuję, niewykluczone, że skorzystam kiedyś z twojej propozycji, ale nie teraz... – 

Zawahała się. – Być może mam zbyt bujną wyobraźnię i nic się za tym nie kryje... Być może 
nawet Taylor o niczym nie wie, 

to taka miła dziewczyna! Sam zresztą się przekonasz, jeśli się 

poznacie.  

Usta Jasona wykrzywiły się w ponurym uśmiechu. Jabłko pada niedaleko od jabłoni, a to 

oznacza, 

że córka Bossa Danielsa nie może być chyba sympatyczniejsza od jadowitego węża.  

– Daj pannie Daniels mój numer telefonu – 

zaproponował spokojnie. – Ale nie udzielaj 

background image

jej  na  mój  temat  żadnych  informacji,  a przede wszystkim nie mów jej,  gdzie  pracuję  – 
zastrzegł.  

– 

A jeśli mnie zapyta? Muszę jej coś odpowiedzieć – zmartwiła się Linda.  

– Powiedz jej... powiedz jej, 

że zatrudniam się do różnych dorywczych prac, ale nie mam 

stałej posady.  

– Och, Jase. To tak dziwnie brzmi. 

Dlaczego nie mogę powiedzieć jej prawdy? 

– 

Możesz  jej  powiedzieć  tylko  tyle  –  powiedział  tonem  nie  znoszącym  sprzeciwu.  – 

Możesz jeszcze dodać, że lubię, gdy się dobrze płaci za moje usługi.  

– 

A ja nie lubię, gdy mówisz w ten sposób. Shadroe często powtarzał, że gdy w twoim 

głosie słychać ostrzeżenie, należy zrobić to, co chcesz... albo znikać.  

– 

Powinnaś słuchać mojego wuja. – Jason starał się ukryć, że rozbawiła go ta uwaga.  

– Dobrze – 

potulnie zgodziła się Linda. – Podam Taylor twoje nazwisko i numer telefonu 

i powiem, 

że jeśli chce, może zacząć współpracę od zaraz. Dobrze? 

– Dobrze – 

odparł zdecydowanie.  

– 

Szczerze mówiąc, cieszę się, że na tym kończy się moje pośrednictwo – powiedziała 

wyraźnie uspokojona. – Nie chciałabym się znaleźć między młotem a kowadłem.  

– 

Mądra decyzja, Lindo, i wiesz co? Zapewniam cię, że nie pożałujesz tego. A gdyby w 

przyszłości stało się coś... nieprzewidzianego, zaopiekuję się tobą.  

– 

Dziękuję!  –  W  jej  głosie  jednak  znów  wyczuł  pewną  nerwowość.  –  Nie  bądź  zbyt 

twardy dla Taylor, 

ona naprawdę jest zupełnie inna niż jej ojciec.  

–  Ja? Twardy?  –  Jason uda

wał  rozbawienie.  –  Chyba  żartujesz,  przecież  mnie  znasz, 

jestem niezwykle łagodnym człowiekiem – roześmiał się do słuchawki, ale nie był to szczery 
śmiech.  

Wkrótce moje porachunki z Daniels Investment zostaną wyrównane, obiecał sobie, gdy 

odłożył słuchawkę.  

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY 

 

Taylor wyjęła lusterko i sprawdziła, czy z ciasno upiętych w kok włosów nie wysunęły 

się niesforne kosmyki. Sobotnie popołudnie nie było najlepszą porą do załatwiania interesów, 
ale  biorąc  pod  uwagę,  ile  czasu  już  zmarnowała,  nie miała  wielkiego  wyboru.  Jason T. 
Richmond chętnie umówił się z nią na ten dzień, bo, jak powiedział, jest do kupienia od zaraz. 
„Do kupienia”  – 

powtórzyła  z  niesmakiem.  Te  dwa  słowa  wiele  powiedziały  jej  o  tym 

człowieku. Niczym najemnik wystawia się na sprzedaż i jest mu obojętne, kto go kupi, byle 
za wysoką cenę, pomyślała z niechęcią o swoim przyszłym pracowniku.  

Jeszcze  raz  spojrzała  w  lusterko.  Miała  takie  same  oczy  jak  jej  ojciec,  było  to  jedyne 

fizyczne  podobieństwo  między  nimi.  Ojciec  był  brunetem,  a  Taylor  jasną  blondynką. 
Psychicznie też bardzo się od siebie różnili, ale ludzie i tak oczekiwali, a raczej podejrzewali, 
że będzie tak samo twarda i bezwzględna jak on. Boss Daniels nie był lubianym człowiekiem, 
ludzie go wprawdzie cenili i szanowali, ale 

jednocześnie się go bali. Na dobrą sprawę można 

powiedzieć,  że  będąc  potężnym  rekinem  biznesu,  miał  szczęście,  że  był  właśnie  taki,  miał 
bowiem wielu wrogów.  

Taylor wsunęła na nos przeciwsłoneczne, lustrzane okulary, spoza których nie było widać 

wyrazu jej oczu. 

Poczuła się pewniej, choć trochę zezłościła się na siebie. Co ona wyprawia? 

Chowa  się  za  słonecznymi  okularami?  To  śmieszne  i  dziecinne  zachowanie!  Powinna 
powściągnąć swoje emocje. Chłodna ocena faktów i logiczne rozumowanie to jedyne, czego 
jej w tej chwili potrzeba.  

Czas zabrać się do pracy i dowiedzieć się, co pan Jason T. Richmond ma do powiedzenia 

o wyspie Jermain. 

Wyjęła z neseseru kartkę z adresem, którą dostała od Lindy. Wysiadła z 

samochodu. 

Numer domu się zgadzał. Stała przed letniskowym domkiem, usytuowanym w 

nie najlepszej dzielnicy Charlestonu, 

nie  wyglądającym  na  rezydencję  bogacza.  Widocznie 

usługi, które oferuje pan Richmond, nie cieszą się zbyt dużą popularnością, pomyślała.  

Poprawiła okulary na nosie i ruszyła w stronę furtki. Kręta ścieżka prowadziła w stronę 

domu. 

Wykładana była kamieniami i trzeba było stąpać bardzo ostrożnie, żeby nie pośliznąć 

się  na  niej  w  szpilkach.  Pantofle  na  prawie  dziesięciocentymetrowych  obcasach  nie  były 
szczególnie praktycznym obuwiem.  Od kiedy jedn

ak  pracowała  w  zdominowanej  przez 

mężczyzn firmie, dodawała sobie w ten sposób wzrostu, którego poskąpiła jej natura. Drobna 
budowa ciała i kręcone blond włosy nie mogły jej dodawać powagi. Tym niemniej miała parę 
atutów. Dawno wypracowane, 

zimne i wyniosłe spojrzenie czarnych oczu było jednym z nich. 

Potrafiła z jego pomocą przywoływać do porządku panów, którzy próbowali nie traktować jej 
poważnie.  

Przed  domem  zobaczyła  ogromny  czarny  motocykl,  który  tarasował  drogę  wjazdową. 

Widocznie  coś  się  w  nim  popsuło,  bo  różne  części  wystawały  z  trawy.  Taylor  rozpoznała 
markę,  to  był  harley.  Zawahała  się  na  moment.  Zawsze  wyobrażała  sobie,  że  na  takich 
motorach jeżdżą mężczyźni ubrani w skóry z tatuażami na ramionach. Mają zaokrąglone od 
piwa brzuchy i żyją z dnia na dzień, kontestując wszystko to, co ceni większość znanych jej 

background image

ludzi. 

Ale przecież Linda nie wysłałaby mnie do jakiegoś podejrzanego typa, pocieszała się.  

Zatrzymała  się  przed  domem  i  niespokojnie  rozejrzała  dokoła.  Nikt  nie  wyszedł  jej  na 

spotkanie, na 

dodatek w szpilkach po trawie chodziło jej się jeszcze gorzej niż po kamieniach.  

– 

Halo! Jest tu ktoś? – zawołała.  

– Jestem tutaj! – 

padła lakoniczna odpowiedź.  

Nie dostrzegła nikogo, poszła więc w stronę, z której dobiegał ten głos. Przeszła przez 

wyso

ką  trawę,  aż  w  końcu  dostrzegła  z  boku  domu  niewielką  werandę,  a na niej 

rozciągniętego leniwie mężczyznę. Przede wszystkim rzuciło jej się w oczy, że nie ma tatuaży 
ani powiększonego od piwa brzucha. Mogła to zobaczyć bardzo dokładnie, bo muskularny, 
szeroki, 

opalony  na  ciemny  brąz  tors  był  całkiem  nagi.  Zaniepokoiło  ją  tylko,  czy  między 

płaskim brzuchem a długimi nogami jest jakieś, choćby skąpe, odzienie. Nie wydawało jej się 
to takie oczywiste.  

Przeniosła  wzrok  na  twarz  mężczyzny.  Z  przerażeniem  odkryła,  że  był 

nieprawdopodobnie przystojny. 

Miał  czarne,  lekko  kręcone  włosy,  wystające  kości 

policzkowe  i  mocno  zarysowaną  szczękę.  Spostrzegła  także,  że  jego  szafirowo-niebieskie 
oczy patrzą na nią z drwiącym rozbawieniem.  

W panice analizowała swoją sytuację. Nie miała wielu atutów w ręku. Richmond był jej 

jedyną szansą i jedyną nadzieją. Jej przyszłość zależała od tego, czy ten człowiek będzie w 
stanie zdobyć potrzebne jej informacje.  

Znów  na  niego  spojrzała.  Wyczuwała,  że  ten  mężczyzna  ma  silną  osobowość,  jest 

inteligentny i przebiegły, i z pewnością potrafi być bezwzględny. Czy zatem będzie potrafiła 
utrzymać go w ryzach? Do tej pory radziła sobie z tego typu ludźmi, ale on wydawał się inny. 
Może dlatego, że był taki przystojny... Ale jest przecież na sprzedaż, więc go kupię, a wtedy 
będzie musiał robić, co mu każę! – dodała sobie otuchy.  

– 

Jak sądzę, pan Jason T. Richmond? 

–  Tak.  A pani to zapewne Taylor Daniels, 

niesławna  córka  wielkiego,  złego  Bossa, 

spadkobierczyni jego wielkiej fortuny?  –  Tak naprawd

ę,  było  to  raczej  stwierdzenie  niż 

pytanie.  

Taylor nie 

spodziewała się tak bezczelnego zachowania.  

Nie pokazała jednak urazy, przybrała nieprzenikniony wyraz twarzy.  
– Po pierwsze, 

to nie ja się cieszę złą sławą, tylko mój ojciec – sprostowała spokojnie. – 

A po drugie, 

gdyby pan choć trochę go znał, nie mówiłby pan, że jestem spadkobierczynią 

jego fortuny. On nikogo nie faworyzuje, 

dla niego ważne jest, jak ktoś pracuje. Dla nikogo nie 

stosuje ulgowej taryfy.  

– 

Nawet dla własnej córki? 

– 

Zwłaszcza dla mnie...  

Zaległa  cisza.  Przyglądał  jej  się  uważnie.  Czuła  się  trochę  nieswojo.  Miała  bowiem 

wrażenie, że w tej chwili nie tyle myśli o tym, o czym przed chwilą rozmawiali, co dokładnie 
ocenia jej wygląd. Ucieszyła się w duchu, że ma na nosie przeciwsłoneczne okulary, które 
ukrywają wyraz oczu.  

–  Podejrzewam, 

że  to  właśnie  konieczność  udowodnienia  ojcu,  że  nadaje  się  pani  do 

background image

kolejnego zadania sprowadza tu panią? 

–  Tak!  – 

Miała  dosyć  tej  gry.  –  Czy  możemy  przystąpić  do  interesów?  Mam  niewiele 

czasu.  

– Pewnie. Zapraszam do mnie! – 

Wskazał miejsce obok siebie w hamaku.  

– 

Słucham? – W pierwszej chwili była pewna, że się przesłyszała.  

– 

Chce się pani pobujać ze mną? – powtórzył, jakby to była najbardziej oczywista rzecz 

na świecie.  

– 

Z panem? W hamaku? Pan żartuje! – obruszyła się.  

– 

To nie żart. Cóż lepszego można robić w takie gorące popołudnie, niż leżeć w cieniu na 

werandzie w hamaku? 

Przystojni  mężczyźni  są  zawsze  tacy.  Przyjechała  tu,  aby  wydobyć  od  tego  człowieka 

niezbędne jej informacje, a on prowadzi z nią rozmówki na granicy flirtu...  

– 

Ja  nie  mam  czasu  na  wylegiwanie  się  w  hamaku.  Mam  naprawdę  masę  pracy  – 

odpowiedziała spokojnie. Starała się nadać swojej twarzy dystyngowany wyraz.  

– Ma pani czas, 

wydaje się tylko pani, że jest inaczej. Każdy ma wybór i w końcu robi to, 

co chce.  

– Dobrze, panie Richmond, 

więc taki jest właśnie mój wybór, wolę pracować, niż leżeć w 

hamaku.  

– Mów do mnie Jason.  
Trochę zaskoczyło ją tak bezceremonialne przejście na ty, ale starała się nie dać niczego 

po sobie poznać.  

– Dobrze, Jason, 

ale przejdźmy już do rzeczy. Przecież po to właśnie się spotkaliśmy.  

– 

No to chodź tu! 

– 

Słucham? 

– 

Czyżbyś miała kłopoty ze słuchem? 

– Nie, ale...  

– No to, 

na co czekasz? Chodź tu! Taylor ściągnęła brwi.  

– 

Doskonale słyszę, co mówisz, lecz musimy sobie coś wyjaśnić: to ja cię wynajmuję i 

masz robić to, co ja ci każę, a nie odwrotnie.  

Takie potraktowanie z góry przeciwnika zazwyczaj skutkowało. W tym jednak wypadku 

nie odniosło spodziewanego efektu.  

Jason roześmiał się i był to najbardziej uroczy, męski śmiech, jaki słyszała. Patrzyła na 

niego zdziwiona i zamiast czuć się obrażona jego reakcją, zapatrzyła się na jego przystojną 
twarz, 

która stała się chyba jeszcze przystojniejsza, gdy rozjaśnił ją uśmiech. Nigdy w życiu 

nie zdarzyło jej się, żeby jej emocje i poczucie obowiązku były w takim konflikcie.  

Spróbowała  nad  sobą  zapanować.  Nieważne,  jak bardzo Jason T.  Richmond jest 

przystojny  i  pociągający.  To  w  ogóle  nie  może  się  dla  niej  liczyć  podczas  załatwiania 
interesów. 

Na szali waży się przecież jej stanowisko w firmie ojca! 

– 

Ja cię chcę zatrudnić – powtórzyła. – Jeśli jeszcze raz Zachowasz się w ten sposób w 

stosunku do mnie, 

to ta okazja przejdzie ci koło nosa.  

– 

To  pani  czegoś  nie  rozumie,  panno Daniels.  Jeśli  chce  pani  dowiedzieć  się 

background image

czegokolwiek o wyspie Jermain, 

musi pani robić to, co ja sobie życzę! 

Tego było już za wiele.  
– 

Miło było pana poznać, panie Richmond. Mam nadzieję, że w następnej pracy utrzyma 

się pan nieco dłużej niż u mnie, żegnam! – odpaliła, zanim zdążyła zastanowić się, co robi. 
Ale bezczelność tego człowieka przekraczała wszelkie granice.  

Nie czekała na odpowiedź. Odwróciła się i ruszyła w stronę furtki. Kątem oka dostrzegła, 

że Jason podniósł się z hamaka. Złapał za belkę podpierającą dach werandy i jednym skokiem 
znalazł się na ścieżce tuż przed nią.  

– 

Nie skończyliśmy jeszcze negocjacji – powiedział zniecierpliwiony.  

Taylor  zatrzymała  się,  ponieważ  skutecznie  zatarasował  sobą  przejście.  Gdy  leżał  w 

hamaku, 

nie wydawał się aż taki wysoki. Zdawało jej się, że jego potężne ramiona i klatka 

piersiowa wypełniają sobą całą przestrzeń. Na szczęście okazało się, że nie jest całkiem goły. 
Miał  na  sobie  co  prawda  tylko  króciutkie,  dżinsowe  szorty,  ale dobre i to,  pomyślała.  Po 
takim człowieku można się wszystkiego spodziewać...  

Nie rozumiała tylko, dlaczego odczuwa przy nim takie dziwne emocje. Zamiast skupić się 

na tym, 

po  co  tu  przyszła,  pozwoliła  swojej  wyobraźni  zajmować  się  tym  opalonym, 

muskularnym ciałem. Nie potrafiła także oprzeć się temu dziwnemu czarowi, jaki roztaczał 
jego  właściciel.  Dorastała  i  pracowała  w  świecie  zdominowanym  przez  mężczyzn. 
Przyzwyczajona była do ich towarzystwa. Nigdy wcześniej nie zdarzyło jej się, żeby nawet 
nadzwyczajna atrakcyjność jakiegoś faceta przeszkadzała jej w pracy. Fakt jednak faktem, że 
do  tej  pory  jeszcze  nie  spotkała  kogoś  aż  tak  atrakcyjnego!  A  poza  tym,  nigdy  nie  miała 
okazji pracować z kimś, kto, nie licząc szortów, był nagi. Modliła się, żeby nie dostrzegł, jak 
bardzo na nią działa.  

– 

Zagradzasz  mi  przejście  –  powiedziała  twardo.  Nie  było  sensu  przeciągać  tego 

spotkania.  

– 

Będę  tu  stał,  dopóki nie porozmawiamy  –  odparł  spokojnie,  choć  zdecydowanie. 

Skrzyżował przed sobą ramiona, co jeszcze bardziej wyeksponowało jego imponujące bicepsy 
i mięśnie klatki piersiowej.  

Taylor  zakręciło  się  w  głowie.  Czuła,  jakby  ziemia  usuwała  jej  się  spod  nóg.  Jak ona 

może  robić  z  nim  interesy,  kiedy  już  przy  pierwszym  spotkaniu  nie  jest  w  stanie 
skoncentrować się na niczym innym poza jego wspaniałą muskulaturą? Niczym ostrzegawczy 
dzwonek, 

odezwał się w niej głos rozsądku – on jest twoją ostatnią szansą, bez niego nic nie 

zdziałasz. Za wszelką cenę muszę wziąć się w garść, postanowiła.  

– Dobrze, 

w takim razie zajmijmy się interesami, ale jeśli nie będzie się pan zachowywał 

poważnie, to wyjdę stąd – powiedziała stanowczo.  

– O, 

widzę, że niedaleko pada jabłko od jabłoni, jaki ojciec, taka córka.  

– 

Być może. – Taylor nie miała zamiaru wdawać się z nim w rozmowy nie na temat. W 

końcu, co ją obchodzi, jakie ma zdanie o niej.  

– Od ter

az będziemy się zajmować tylko interesami. – Jason uśmiechnął się szelmowsko.  

– 

Właśnie o to mi chodzi – zignorowała zaczepkę.  

– 

Więc słucham? 

background image

Taylor chwyciła głęboki oddech, pospiesznie starała się pozbierać myśli. To była dla niej 

nowa sytuacja. Zazwyc

zaj prowadziła rozmowy w zupełnie innych warunkach.  

– 

Jestem skłonna zapłacić panu rozsądną sumę w zamian za informacje o wyspie Jermain. 

Szczególnie interesuje mnie ośrodek dla nowożeńców. Chcę wiedzieć, jak jest prowadzony, 
ile osób zatrudnia, jakie przynosi dochody...  

– Po co ci te informacje? – 

Przymrużył oczy, wyczuła, że jest zaniepokojony.  

– To nie twój...  

– ... interes? – 

dokończył za nią. – Mój, jeśli chcesz, żebym dla ciebie pracował.  

Taylor drgnęła. Coś jej się nie zgadzało. Być może ten człowiek jest do kupienia, ale w 

takim razie, 

dlaczego pociemniały mu ze złości oczy i zacisnął w pięści dłonie? No tak, Linda 

mówiła, że on pochodzi z tej wyspy. Pewnie jest związany z tym miejscem, może ma tam 
rodzinę...  Taylor  ucieszyła  się  nawet,  że  nie  jest  cyniczny  i  wyzuty  ze  skrupułów,  jak 
podejrzewała.  

–  Dobrze,  ale najpierw musisz mi przyrzec, 

że  nikomu  nie  powiesz  tego,  co ode mnie 

usłyszysz.  

– To oczywiste, tajemnica zawodowa – 

zgodził się.  

– 

Dobrze płacę, ale wymagam bezwzględnej lojalności. Czy to jasne? 

– 

Zupełnie.  Nie  mam  zamiaru  z  kimkolwiek  rozmawiać  na  temat  przedsięwzięć  twojej 

firmy  – 

odparł spokojnie. – Pod warunkiem jednak, że to, co chcecie zrobić, jest zgodne z 

prawem, 

a także nie pogorszy sytuacji ekonomicznej wyspy, ani nie zahamuje jej rozwoju.  

– 

W  porządku,  działamy  całkiem  legalnie.  –  Taylor  starała  się  uspokoić  go.  –  Chcę 

poznać przyczynę tak dużego sukcesu tego ośrodka.  

– Po co ci to? 

– 

Moja firma inwestuje w różne rzeczy.  

– „Raj dla zakochanych” 

nie jest na sprzedaż.  

–  Nie 

mamy  zamiaru  go  kupić.  Chcemy po prostu,  jeśli  oczywiście  jest  to  dochodowe 

przedsięwzięcie, stworzyć coś podobnego w innym miejscu.  

– Dobrze, 

w takim razie musisz mi wyjaśnić, jakiego rodzaju szczegółowych informacji 

potrzebujesz. – 

Jason uznał jej tłumaczenie za wystarczające.  

–  Hm, 

mój raport powinien zawierać listę usług oferowanych przez ośrodek. Poza tym, 

liczbę zatrudnionych osób i wykonywanych przez nie funkcji, liczbę gości odwiedzających 
ośrodek, no i oczywiście wszystkie szczegóły dotyczące finansów firmy.  

– Tylko tyle? – 

zakpił.  

– 

Pewno zapomniałam w tej chwili o czymś. – Taylor udawała, że puściła to mimo uszu.  

– 

Masz bardzo duże wymagania.  

– 

Znam wartość moich pieniędzy – odparła z wysoko podniesioną brodą.  

– 

W porządku, w takim razie chodźmy. – Wziął ją za ramię i poprowadził w stronę domu.  

– 

Dokąd idziemy? – trochę się zaniepokoiła.  

–  Z powrotem do hamaka. 

Wolę  prowadzić  negocjacje  w  bardziej  komfortowych 

warunkach.  

Taylor  uśmiechnęła  się  pod  nosem.  Teraz  wiedziała  na  czym  naprawdę  mu  zależy. 

background image

Postanowił  jednak  nie  dopuścić,  żeby  tak  łatwy  zarobek  przeszedł  mu  koło  nosa.  Miała 
nadzieję,  że  od  tej  chwili  ich  współpraca  będzie  układać  się  dobrze  i  skupią  się  tylko  na 
interesach.  

Na  kamiennych  schodkach  ganku  Taylor  pośliznęła  się  i  upadłaby,  gdyby nie 

podtrzymywało jej mocne ramię Jasona. Przyjrzał się uważnie jej pantofelkom i niewiele się 
zastanawiając, wziął ją na ręce. Na nic zdały się protesty Taylor. Silny jak tur mężczyzna już 
ją trzymał w ramionach.  

–  Natychmiast postaw mnie na  ziemi!  – 

oburzyła  się  na  taką  zuchwałość.  Przecież  w 

ogóle się nie znają! Na dodatek on ma być jej pracownikiem, powinien zachować odpowiedni 
dystans! 

Ale jej oburzenie nie było do końca szczere. Jego skóra była taka przyjemna w dotyku, w 

dodatku  używał  tak  ładnie  pachnącej  wody  po  goleniu...  Czuła  bijące  od  niego  ciepło. 
Chwyciła głęboki oddech, starając się uspokoić. Żeby tylko nie domyślił się, jakie to grupie 
myśli chodzą jej po głowie...  

– 

Gdybyś  nie  nosiła  butów  na  takim  obcasie,  pewnie  nie  sprawiałoby  ci  kłopotów 

samodzielne przejście kilku schodków – stwierdził spokojnie Jason.  

– 

Gdybym  miała  metr  siedemdziesiąt  zamiast  metra  sześćdziesięciu,  nie 

potrzebowałabym takich obcasów – odpowiedziała zrezygnowana.  

– Kupujesz sobie dodatkowe centymetry, 

żeby czuć się pewniej? – Zastanowił się przez 

moment. – Chyba nie, 

nie wyglądasz na osobę, której brakuje wiary w siebie – odpowiedział 

sam sobie. – 

Pewnie zatem chcesz mieć nos na tym samym poziomie co mężczyźni, z którymi 

pracujesz. 

Myślisz,  że  dzięki  tym  paru  centymetrom  będą  traktować  cię  poważnie  i  z 

większym szacunkiem? 

Taylor zatkało. Dokładnie po to nosiła pantofle na takich obcasach. Chciała wyglądać jak 

rasowa kobieta interesu, 

a nie jak młoda dziewczyna.  

–  Panie Richmond!  – 

powiedziała  służbowym  tonem,  jakim  zwracała  się  do 

pracowników, 

gdy chciała udzielić upomnienia.  

– 

Dosyć tych głupich dywagacji! Nie życzę sobie takich komentarzy.  

– O, 

widzę, że trafiłem – roześmiał się. Niebezpiecznie blisko podszedł do hamaka, ciągle 

trzymając  ją  na  rękach.  –  Ho,  ho,  nie  wiedziałem,  że  Śnieżna  Księżniczka  przejmuje  się 
takimi rzeczami...  

– 

Skąd znasz to przezwisko? – Taylor aż podskoczyła ze zdziwienia.  

– Nie od Lindy – 

pospieszył z wyjaśnieniem.  

– Nie podejrzewam, 

żeby ci powiedziała – przyznała. – Ale nie spodziewałam się, że ktoś 

spoza kół biznesu wie, że mnie tak nazywają.  

– 

Jestem w dość zażyłych stosunkach z ludźmi, dla których pracuję. Po telefonie Lindy 

przeprowadziłem niewielki wywiad. Nie było to zresztą trudne, wiele osób chętnie podzieliło 
si

ę ze mną swoją wiedzą na temat Wielkiego Złego Bossa i jego Śnieżnej Księżniczki.  

– 

Zdaje  się,  że  niektórzy  ludzie  mają  o  mnie  wyrobione  zdanie,  zanim  zdążyli  mnie 

poznać.  

– O, 

bez wątpienia. – Spojrzał na nią z ironicznym uśmieszkiem. – Powiedz, czym na to 

background image

zapracowałaś? 

– 

Na przezwisko czy reputację? 

– 

Naprawdę  nietrudno  sobie  wyobrazić,  w  jaki  sposób  można  dorobić  się  takiej 

reputacji...  

–  Ach, 

więc chodzi ci o przezwisko... – Taylor  nie miała najmniejszego zamiaru mu o 

tym opowiadać. Była trochę zła na siebie, że znów rozmowa wymykała jej się spod kontroli. 
Wróciła przecież po to, by dowiedzieć się w końcu, czy nonszalancki pan Richmond jest w 
stanie jej pomóc. 

Postanowiła przywołać go do porządku. – Nasza rozmowa znowu zbacza na 

manowce. 

Najwyższa  pora  zabrać  się  do  pracy.  –  Otworzyła  neseser  i  wyjęła  z  niego 

sporządzoną  przez siebie  listę  spraw  do  omówienia.  –  Co my tu mamy...  aha,  po pierwsze 
pańskie wynagrodzenie. ..  

– Wszystko masz w taki sposób zorganizowane? – 

przerwał jej.  

– 

Słucham? – Popatrzyła zdziwiona, nie bardzo wiedząc, o co tym razem mu chodzi.  

– 

Żyjesz według precyzyjnie ustalonego planu? 

– To zarzut czy pytanie? 

–  Ani jedno,  ani drugie,  to obserwacja. 

Znam parę takich  osób. Siódma rano pobudka, 

siódma piętnaście prysznic, siódma trzydzieści śniadanie...  

– 

Ja się ubieram przed śniadaniem. – Nie miała zamiaru dłużej słuchać tej wyliczanki. – 

Zabierzmy się do negocjowania twojego wynagrodzenia.  

– 

No cóż, oczekujesz ode mnie całej masy szczegółowych informacji, a to kosztuje... – 

Jason 

uśmiechnął się cynicznie.  

– 

Nie wątpię. Jak ci mówiłam, jestem gotowa zapłacić rozsądną sumę. Pod warunkiem 

oczywiście, że jesteś w stanie dostarczyć mi tak dokładnych informacji, jakich potrzebuję.  

– 

Z pewnością jestem w stanie. – Wskoczył do hamaka i ułożył się wygodnie. – Chcę z 

góry pięć tysięcy i to jest suma nienegocjowalna. Oprócz tego zwrot kosztów.  

– 

Każda  suma  podlega  negocjacji,  panie Richmond,  a  w  szczególności  pańskie 

wynagrodzenie!  Zanim  panu  cokolwiek  zapłacę,  muszę  mieć  pewność,  że  te  informacje  są 
cokolwiek warte.  

Taylor  z  satysfakcją  dostrzegła  jego  chmurną  minę.  Wyraźnie  nie  podobało  mu  się,  że 

ktoś ma śmiałość kwestionować jego kwalifikacje.  

– 

Nikt nie potrafi pani dostarczyć lepszych danych niż ja! – powiedział zdecydowanie.  

– Mam 

nadzieję, że tak właśnie jest. Jeśli zawrzemy umowę, zapłacę panu, nawet dzisiaj, 

pięćset  dolarów.  Nie  pięć  tysięcy,  lecz  pięćset  –  podkreśliła.  –  I  drugie  pięćset  po 
zweryfikowaniu  pańskich  informacji  –  dodała,  widząc  jego  kwaśną  minę.  Mimo wszystko 
zdawa

ła  sobie  sprawę,  że  współpraca  z  aroganckim  panem  Richmondem  jest  dla  niej 

niezwykle ważna.  

– Zweryfikowane? Co przez to rozumiesz? 

– 

Chyba  nie  myślałeś,  że  przyjmę  bez  żadnego  sprawdzania  wszystko,  co mi 

przyniesiesz? A jeżelibyś...  

– ... 

skłamał? – wszedł jej w słowo.  

– Powiedzmy... 

pomylił się. Bo chyba nie masz zamiaru mnie oszukiwać? 

background image

– 

Widzę, że od razu jestem podejrzany? Nauczyłaś się nieufności od swojego ojca? 

– To prawda, Boss Daniels nikomu nie ufa – 

przyznała mu rację.  

– 

Nawet własnej córce? 

– Ja... – 

Zawiesiła głos i przyjrzała mu się uważnie. – Jak ty to robisz? Nigdy jeszcze nie 

spotkałam  człowieka,  który  tak  skutecznie  potrafiłby  omijać  niewygodny  dla  niego  temat  i 
ogłupiać rozmówcę. To naprawdę cenna sztuka w biznesie – powiedziała z uznaniem. – Boss 
byłby zachwycony, gdyby miał wśród swoich pracowników takiego negocjatora jak ty.  

– Czy to oferta pracy? 

– 

Oferta pracy leży na stole. Pamiętasz? Rozmawialiśmy o wyspie Jermain i ośrodku dla 

nowożeńców. – Taylor poprawiła słoneczne okulary.  

–  Dobrze. 

Przyjmuję  twoją  ofertę.  Pięćset  dolarów  jako  zaliczka  i  drugie  tyle,  gdy 

sprawdzisz, 

czy moje informacje są prawdziwe. Ale w jaki sposób masz zamiar to zrobić? 

– 

Oczywiście pojadę tam. – Uniosła brwi zdumiona, że pyta o tak proste rzeczy. – Mam 

zarezerwowany pokój na dwa tygodnie, 

licząc od najbliższego poniedziałku. Jeśli okaże się, 

że podane przez ciebie informacje są prawdziwe, dostaniesz resztę pieniędzy.  

Jason patrzył na nią z rozdrażnieniem. Potarł dłonią czoło. Wyglądało na to, że chce jej 

coś wygarnąć. Opanował się jednak.  

– 

Coś nie tak? – spytała Taylor.  

– Twój plan jest do kitu! 

– Jakie masz kwalifikacje, 

żeby to osądzać? 

– 

Wystarczające! Znam tę wyspę, znam ośrodek i ludzi, którzy tam pracują. Nie dowiesz 

się niczego, jadąc tam i zadając masę wścibskich pytań. Zresztą wątpię, żeby ktokolwiek ci na 
nie odpowiedział.  

– 

Dlaczego mieliby tego nie zrobić? 

–  Znam tych ludzi. 

Cenią  swoją  prywatność  i  nie  będą  chcieli  rozmawiać  na  temat 

swojego życia z kimś obcym. Dla nich ten ośrodek to coś więcej niż tylko dochodowy interes.  

– 

Jak  widzę,  uważasz,  że  nie  powinnam  jechać  na  wyspę  i  weryfikować  tego,  co mi 

powiesz, 

a  jedynie  ograniczyć  się  do  uwierzenia  ci  we  wszystko  na  słowo?  –  spytała  z 

rozdrażnieniem.  

– Nie o to mi chodzi. 

Uważam jedynie, że twoja samotna wyprawa nie ma sensu.  

– 

Jednym słowem, chcesz pojechać ze mną? 

– 

Myślę, że to jedyne wyjście. Tylko wtedy zdołasz się czegokolwiek dowiedzieć, jeśli 

ludzie będą mieli do ciebie zaufanie. A tylko wtedy ci zaufają, gdy nie będą uważali cię za 
obcą.  

– Rozumiem! – 

odparła i w tej właśnie chwili przyszedł jej do głowy świetny pomysł. To, 

co  wymyśliła,  da  jej  wyśmienity  kamuflaż.  Omal  nie  roześmiała  się  głośno.  –  Dobrze,  w 
takim razie pojedziemy tam razem.  

– 

W  jakiej  roli  chcesz  wystąpić?  Czy  mam  powiedzieć,  że  jesteś  w  cudowny  sposób 

odnalezioną kuzynką? – szydził.  

Taylor z triumfującym uśmiechem pokręciła przecząco głową.  
– 

Kimś, kto wkrótce będzie należał do rodziny. Wystąpię jako twoja narzeczona! 

background image

ROZDZIAŁ DRUGI 

 

Jason patrzył na Taylor z niedowierzaniem.  
– 

Żartujesz, prawda? 

Taylor milczała, postanowiła dać mu czas, żeby oswoił się z tą myślą.  
Po chwili uświadomił sobie, że faktycznie ona powiedziała to serio.  
– 

Mówiłaś to poważnie – wykrztusił.  

– 

Nigdy nie żartuję w interesach.  

– Oczekujesz ode mnie...  

– 

Oczekuję, że przedstawisz mnie na wyspie jako swoją narzeczoną, oczywiście zapłacę 

ci za to, 

a także za czas, który spędzisz tam ze mną.  

W jego oczach dostrzegła złość. A nawet więcej: był wściekły. Być może posunęła się 

trochę  za  daleko  i  uraziła  jego  męską  dumę.  Wiedziała,  że  mężczyźni  w  takich  chwilach 
potrafią być nieobliczalni.  

Zeskoczył z hamaka i podszedł do niej. Zesztywniała. Jason oparł dłonie na poręczach 

fotela, 

w którym siedziała i spojrzał na nią z góry. Leciutko powiało grozą.  

– 

Chcesz mi zapłacić?... Tak? – Przysunął swoją twarz jeszcze bliżej niej. – Pieniądze to 

nie wszystko. 

Mogę  stracić  przez  to  dobrą  reputację!  Nie  wydaje  mi  się,  żeby  ktokolwiek 

uwierzył, że jestem zaręczony z kobietą taką jak ty! Wstań, niech ci się przyjrzę! – rozkazał.  

Nie dając jej czasu do namysłu, chwycił ją mocno za ramiona i postawił.  
–  Zapomnij o tym, 

co powiedziałam! Wycofuję się! To był głupi pomysł. – Próbowała 

wyswobodzić się ze stalowego uścisku.  

– O nie, 

moja droga! Za późno, gra się już rozpoczęła! Kupiłaś sobie narzeczonego, a on 

właśnie powziął zamiar zobaczenia, jak się prezentujesz. – Puścił ją i przyglądał jej się jak 
jałówce na targu.  

– 

Nawet  w  tych  szpilkach  jesteś  dużo  niższa  ode  mnie,  ale to nie szkodzi.  Będziesz 

mus

iała pozbyć się takich ubrań! 
– 

Słucham? – Patrzyła na niego z niedowierzaniem.  

– 

Nikt  nie  uwierzy  w  nasz  związek,  jeśli  będziesz  się  ubierała  w  takim  stylu  – 

poinformował ją z brutalną szczerością.  

Taylor spojrzała na swój jedwabny kostium od Chanel. Jak ktokolwiek może mieć coś do 

zarzucenia takiemu strojowi? 

– 

A cóż złego widzisz w moim sposobie ubierania się? – spytała ze szczerym oburzeniem.  

– 

Wszystko by było w porządku, gdybym chodził w garniturze, krawacie i białej koszuli. 

Ale,  jak sama widzisz,  tak nie jest. 

Moja  dziewczyna  będzie...  –  Przyglądał  jej  się  ze 

zmrużonymi oczyma jak malarz nie dokończonemu portretowi. – Moja dziewczyna na pewno 
nie będzie taka pozapinana pod samą szyję.  

– 

Nic  na  to  nie  poradzę.  Musisz  mnie  wziąć  taką,  jaka jestem!  –  Dopiero gdy to 

powiedziała, zdała sobie sprawę, jak dwuznacznie zabrzmiały jej słowa.  

–  Czy to zaproszenie?  – 

Jason podniósł zawadiacko jedną brew. – Obawiam się, że tak 

ubranej jednak cię nie wezmę, będę najpierw musiał rozebrać cię z tych szat.  

background image

–  Prz

estań,  przecież  wiesz,  o co mi chodzi.  Nie  wypaczaj  moich  słów  –  broniła  się, 

speszona swoją gafą.  

Zanim się zorientowała, Jason ściągnął z niej żakiet i rzucił go do hamaka.  
–  No, 

teraz wyglądasz trochę lepiej, ale ciągle jeszcze zbyt sztywno. Jak licealistka na 

maturze – 

skomentował swoje dzieło.  

– 

Co ty sobie wyobrażasz! – wrzasnęła oburzona. – Mam cię dosyć! Gra skończona! – 

Skoczyła w stronę hamaka, żeby sięgnąć po swój żakiet, ale Jason był szybszy i zdążył ją 
złapać. Przyciągnął ją do siebie. Nagle był bardzo blisko. Zbyt blisko.  

– 

Mylisz  się,  Księżniczko!  Gra  jeszcze  się  nie  skończyła.  Przeciwnie,  ja  dopiero  ją 

rozpocząłem...  

Przez  jedwabną  bluzkę  czuła  ciepło  jego  ciała.  Gdy  był  tak  blisko,  traciła  rozsądek  i 

przestawała jasno myśleć.  

– Nie dotykaj mnie! – 

rozkazała.  

– 

Cóż  się  stało?  Czyżby  nie  o  to  ci  chodziło,  gdy  mnie  kupowałaś?  A  jak  ma  się 

zachowywać świeżo zaręczona para w hotelu dla nowożeńców? Zapomnij o swoim pomyśle, 
skoro odskakujesz ode mnie jak oparzona, 

gdy cię tylko obejmę! 

Tayl

or nie odważyła się podnieść oczu i spojrzeć na niego. Pragnęła jedynie, żeby choć 

odrobinę odsunął się od niej, tak by mogła odzyskać pewność siebie.  

– 

Chciałam tylko włożyć żakiet.  

– 

A po co? Przecież jest bardzo gorąco. Nie zauważyłaś? 

– 

Zauważyłam.  

– 

Nieprawda! Nie sposób poczuć ciepła promieni słonecznych, gdy się jest tak ubranym. 

Dziwię  się,  że  nie  dostałaś  jeszcze  udaru  z  przegrzania.  Może  to  by  trochę  pomogło...  – 
Zanim zdążyła zaprotestować, chwycił jeden z końców jedwabnej apaszki, którą miała pod 
szyją i zaczął ją rozwiązywać.  

– 

Przestań! – Złapała go za ręce.  

To  był  jednak  błąd.  Nie  należało  go  dotykać.  Uśmiechnął  się  i  przyciągnął  ją  jeszcze 

bliżej  do  siebie.  Ten  mężczyzna  był  zepsuty  do  szpiku  kości  i  na  dodatek  bardzo  z  tego 
dumny! Przyt

rzymał  ją,  ściągnął  apaszkę  z  jej  szyi  i  rzucił  ją  w  stronę  hamaka.  Lekka, 

jedwabna  chustka  nie  poleciała  jednak  tak  daleko.  Upadła  na  niezbyt  czystą,  drewnianą 
podłogę ganku.  

– 

Nie masz prawa tak się zachowywać! – oburzała się.  

Jason zdawał się nie zwracać jakiejkolwiek uwagi na te protesty.  
– Nie, 

ciągle coś jeszcze jest nie tak... – powiedział jakby do siebie. – Ciągle wyglądasz 

zbyt sztywno, 

nikt by nie uwierzył w nasze zaręczyny. O, może gdyby tak rozpiąć ze dwa czy 

trzy górne guziki bluzki...  

– An

i się waż! – Starała się odskoczyć, ale Jason był szybszy. Z wielką wprawą rozpiął 

górne guziki. 

Padły dwa pierwsze szańce jej obrony.  

– No, 

dużo lepiej. Teraz trzeba jeszcze tylko zrobić coś z włosami.  

– Nie! – 

krzyknęła i rękami starała się ochronić swój kok. Niestety, zdążył już wyciągnąć 

dwie szpilki i włosy pod własnym ciężarem opadły jej na ramiona.  

background image

Taylor miała ochotę rzucić się na niego z pięściami. Wiedziała jednak, że gdyby całkiem 

straciła panowanie nad sobą, to jedynie do końca by się ośmieszyła.  

– 

Jak śmiesz! Kto ci dał prawo mnie dotykać? 

– 

Jako twój narzeczony mam pełne prawa do tego.  

– 

Nie  jesteś  moim  narzeczonym!  –  wycedziła  przez  zaciśnięte  zęby.  –  Jesteś  moim 

pracownikiem. 

A  właściwie  nawet  nim  już  nie  jesteś,  bo  właśnie  zwalniam  cię!  Podaj mi 

moje rzeczy. Albo nie. 

Raczej tylko się odsuń, sama je sobie wezmę. – Im dalej od niego, tym 

będzie się czuła bezpieczniej.  

Jason roześmiał się. Doskonale zdawał sobie sprawę, że jest wytrącona z równowagi.  
– 

Uspokój  się!  Przecież  to  był  twój  pomysł.  Ja  tylko  wyciągnąłem  wnioski  z  tego,  co 

mówiłaś. Ale jeszcze coś muszę zrobić na zakończenie.  

Zanim Taylor zdążyła się zastanowić, co on może mieć na myśli, jednym ruchem ściągnął 

jej z nosa okulary przeciwsłoneczne i rzucił je do hamaka. Snop ostrego światła oślepił ją na 
moment. Lecz po chwili, zdziwiona, 

rozejrzała się dokoła i zauważyła, że otaczający ją świat 

miał  inne  barwy,  niż  myślała.  Trawa  była  bardziej  zielona,  kwiaty bardziej kolorowe,  ale 
najbardziej  niesamowite  okazały  się  oczy  Jasona.  Tak  intensywnie  błękitnych  oczu  nigdy 
jeszcze nie widziała! A jego ciało było jak wykute z brązu, teraz dopiero mogła to w pełni 
docenić.  I  choć,  nawet  gdy  miała  na  nosie  ciemne  okulary,  wydawał  jej  się 
najprzystojniejszym  mężczyzną,  jakiego  znała,  teraz  patrzyła  na  niego  jak  na  nieziemskie 
zjawisko.  

Również  i  on  spoglądał  na  nią  z  dziwnym  osłupieniem.  Patrzyli na siebie,  jakby w tej 

właśnie chwili zobaczyli się po raz pierwszy. W ciszy, która zaległa, słychać było jedynie ich 
lekko przyspieszone oddechy.  

Jason pierwszy otrząsnął się z tego stanu.  
– 

Księżniczko!  Jesteś  bardzo  ładna!  Nie  spodziewałem  się  tego,  jednak strój zmienia 

człowieka...  

Ta  uwaga  przywróciła  Taylor  kontrolę  nad  sobą,  choć  poczuła  się  trochę  tak,  jakby 

oblano ją zimną wodą. Jednego była pewna. Miała absolutnie dosyć towarzystwa Jasona T. 
Richmonda! 

– 

Czy teraz już wreszcie skończyłeś? – spytała z lodowatym spokojem.  

– Tak. 

Zrobiłem wszystko i jestem bardzo zadowolony z tego, co widzę.  

– 

W takim razie posłuchaj mnie uważnie. Odsuniesz się, bo chcę zabrać swoje rzeczy. A 

jeśli jeszcze raz mnie dotkniesz, to przysięgam, że nie ujdzie ci to płazem! 

– 

Czemu  tak  bardzo  cię  peszy  niewinne  dotknięcie?  –  Przekrzywił  głowę  na  bok  i 

przyglądał jej się tak uważnie, jakby chciał zajrzeć do jej wnętrza.  

– Czy to takie dziwne, 

że nie lubię, gdy ktoś obcy mnie dotyka? – Wzruszyła ramionami. 

– 

Poza tym przyszłam tu, by pracować, a nie flirtować. I jeszcze raz cię proszę, odsuń się, bo 

chcę zabrać swoje rzeczy. – Taylor ruszyła brzegiem werandy w stronę hamaka. Starała się 
iść możliwie najdalej od niego.  

Jason nie poruszył się. Skrzyżował ręce przed sobą i nadal ją obserwował.  
– 

Wymigujesz się od odpowiedzi – stwierdził spokojnie.  

background image

– 

Nie muszę odpowiadać na żadne twoje pytania! – zezłościła się jego natarczywością.  

– 

Ty się po prostu boisz! 

– 

Ciebie? Nie bądź śmieszny!- – Taylor spojrzała na niego z politowaniem.  

– Nie, nie mnie – 

poprawił ją. – Ty się boisz siebie, a właściwie własnych reakcji.  

Taylor stanęła jak wryta. Nie podnosiła na niego wzroku, bo czuła, jak jej policzki oblewa 

ognisty rumieniec. 

Jak on śmie mówić takie rzeczy! Przecież ledwo ją zna, a ona nic do niego 

nie czuje! Uniosła głowę i popatrzyła w taki sposób, który zazwyczaj mroził jej rozmówców. 
To  spojrzenie  miało  im  uświadomić,  że  mówią  głupstwa,  a na dodatek  zachowują  się 
niestosownie. 

Miało mu uświadomić...  

Nagle  wydało  jej  się,  że  ma  jakieś  przywidzenia.  Choć  to  było  i prawie 

nieprawdopodobne, 

w jego oczach zobaczyła zachwyt. Nie uwierzyła w to jednak.  

– 

Z pewnością chcesz mi powiedzieć, że przypominam swojego ojca...  

– Przypominasz Bossa? – 

powtórzył za nią z lekkim rozbawieniem. – Hm, „czarne włosy, 

czarne oczy, czarne serce”, 

tak o nim mówią, prawda? 

–  Nie wiem... 

ale  to  ciekawe  usłyszeć,  co  opowiadają  o  moim  ojcu  za  jego plecami  – 

przyznała.  

– 

Ale  ty  nie  jesteś  swoim  ojcem.  Ty  masz  złote  włosy,  czarne oczy,  jedno,  czego nie 

wiadomo, to jakie masz serce. 

Złote jak twoje włosy, czy czarne jak oczy? 

– 

A jak myślisz? *-odpowiedziała pytaniem.  

– 

Myślę...  –  uśmiechnął  się  tajemniczo.  –  Myślę,  że  interesujące  będzie  sprawdzenie 

tego...  

– 

Ty  już  nie  będziesz  niczego  sprawdzał  –  odpowiedziała  ostro.  –  Nie mam zamiaru 

nigdy więcej się z tobą spotykać.  

– 

Nie oszukuj się, jestem ci potrzebny. Beze mnie nie zdobędziesz tych informacji, chyba 

zdajesz sobie z tego sprawę? 

– No tak...  
Jason  podszedł  do  niej  powoli.  Pieszczotliwie  położył  rękę  na  jej  biodrze  i  delikatnie 

przyciągnął ją do siebie.  

– 

Zanim  rozpoczniemy  współpracę,  musimy  sprawdzić  jeszcze  tylko  jedną,  niewielką 

rzecz.  

– Co takiego? – 

Czuła dziwne napięcie i ucisk w gardle, gdy zadawała to pytanie. Intuicja 

jej podpowiadała, że może stać się coś nieprzewidzianego.  

– 

Mamy  udawać  narzeczonych,  więc  muszę  mieć  pewność,  że  pasujemy  do  siebie.  Bo 

gdyby się okazało, że do siebie nie pasujemy, to nie warto sobie zawracać tym głowy. I tak 
nikt 

by w to nie uwierzył.  

Popatrzyła mu w oczy. Wydały jej się jakieś inne, jakby pociemniałe i zasnute mgiełką. 

Gdyby była rozsądna, wycofałaby się z tego w tej chwili, miała jeszcze taką szansę. Ale ona 
nie lubiła się cofać, w chwilach trudnych, takich jak ta, wzrastała w niej wola walki.  

–  Tak, 

lepiej  sprawdzić  wszystko  teraz.  Byłoby  dużo  gorzej,  gdyby dopiero na wyspie 

okazało się, że nie możemy współpracować. – Przyznała mu rację, choć nie wiedziała, co on 
naprawdę ma na myśli.  

background image

Przyciągnął ją bliżej. Nie protestowała, bo nagle zrobiło jej się bardzo przyjemnie. Jason 

przesunął dłonią po jej kręgosłupie. Zadrżała od tej delikatnej pieszczoty.  Oparła dłonie na 
jego torsie. 

Nie wiedziała nawet, kiedy w jej palce wplątały się bujne, porastające jego pierś 

włosy. Nie wiedziała, dlaczego Jason tak się zachowuje ani czemu ona mu na to pozwala. To 
dziwne, 

ale  czuła  się  teraz  bezpiecznie.  Przestało  być  ważne,  że  Jason  jest  arogancki  i 

bezczelny, 

w  ogó le  teraz  o  tym  n ie  myślała.  Ważna  była  bliskość  jego  ciała  i  to,  że 

powodowała ona takie  miłe odczucia. Nigdy  wcześniej żaden  mężczyzna nie budził w niej 
takich doznań.  

– 

Na razie wszystko idzie łatwo i przyjemnie, prawda. Księżniczko? – szepnął Jason.  

– 

Nie nazywaj mnie Księżniczką.  

– To chyba bardziej odpowiednie w tej chwili, 

niż nazywanie cię panną Daniels...  

Pogładził jej policzek. Wsunął dłonie w jej włosy, przez chwilę bawił się nimi.  
Taylor wreszcie zrozumiała, co on chce zrobić. Rozum podpowiadał jej, że powinna zaraz 

to przerwać. Opanowała się na tyle, że mogła przez moment zastanowić się, co się dzieje. On 
chce ją wypróbować. Jest zarozumiałym, zadufanym w sobie przystojniakiem, który wierzy 
święcie, że każda kobieta poleci na najmniejsze jego skinienie.  

Wiedziała, co się zaraz stanie, jeśli mu nie przeszkodzi. Pocałuje ją. Postanowiła mu na to 

pozwolić,  by  udowodnić,  że  nie  zrobi  to  na  niej  żadnego  wrażenia.  Wydawało  jej  się,  że 
odzyskała już kontrolę nad swoim ciałem. A gdy on przekona się, że nie działa na nią tak, jak 
się tego spodziewał, przestanie z nią flirtować i będą mogli spokojnie zająć się pracą.  

Jason uśmiechnął się uwodzicielsko. Nie wiedziała, dlaczego jej usta same się rozchyliły. 

Nie  kazał  długo  na  siebie  czekać.  Jego usta  zamknęły  się  na  jej  wargach.  Pocałunek  był 
namiętny  i  delikatny  .  zarazem.  Nie  spodziewała  się,  że  Jason,  który  wydawał  się  taki 
nieokrzesany,  a nawet brutalny, 

potrafi  całować  tak  delikatnie.  Ale jeszcze bardziej 

zaskoczyły ją jej własne reakcje. Myślała, że nie zrobi to na niej żadnego wrażenia. A zrobiło. 
I to duże.  

Jason  pogłębił  pocałunek.  Taylor  zarzuciła  mu  ręce  na  szyję  i  przywarła  do  niego. 

Wiedziała,  że  jej  ciało  ją  zdradziło,  reagowało  zupełnie  inaczej,  niż  chciał  tego  rozum. 
Straciła kontrolę nad sobą, jej bariery ochronne rozpadły się na kawałki.  

Taylor westchnęła z rozkoszy. Już nie miała ochoty myśleć ani analizować czegokolwiek. 

A  nawet  gdyby  miała  ochotę,  to  i  tak  nie  byłaby  w  stanie.  Teraz  należała  do  niego.  Choć 
pewnie jeszcze nie zd

awał sobie z tego sprawy, należała do niego.  

Gdy usłyszał to westchnienie, przyciągnął ją jeszcze bliżej. To było niesamowite, że tak 

doskonale pasowali do siebie. 

Pragnął jej. Pragnął w najbardziej pierwotny, namiętny sposób, 

jaki tylko istniał. Zdawał sobie sprawę, że jeśli nie przestanie jej całować, będzie ją miał. Tu i 
teraz.  

Powstrzymał się jednak, by nie zanieść jej do hamaka i nie zrobić tego, czego obydwoje 

pragnęli. On również stracił kontrolę nad sobą. Wiedział, że to oznacza kłopoty. Jeśli teraz się 
nie zatrzyma, 

za chwilę będzie to fizycznie niemożliwe. Już i tak posunęli się za daleko. Jej 

bluzka leżała już na ziemi. Nie pamiętał nawet, kiedy ją z niej ściągnął. Teraz podziwiał jej 
koronkową bieliznę. Gdy była ubrana w ten swój mundurek, nie podejrzewał, że coś takiego 

background image

nosi pod spodem. 

Oczyma wyobraźni widział ją w swoim łóżku, jej jasne loki rozrzucone na 

poduszce...  

Po chwili wahania podjął decyzję. Rozluźnił uścisk i przerwał pocałunek. Taylor jęknęła 

z zawodu. 

Gdyby  jej  nie  trzymał,  pewnie  by  upadła.  Pragnęła  go.  Wbrew zdrowemu 

rozsądkowi była gotowa na wiele więcej. To on zdecydował, że tak się nie stało.  

Dopiero  po  chwili  zdała  sobie  sprawę,  co  zaszło.  Jason  puścił  ją  i  odsunął  się.  Taylor 

rozpaczliwie  szukała  dłońmi  jakiegoś  podparcia,  na  szczęście  natrafiła  na  krawędź  stołu. 
Zakręciło jej się w głowie. Stała na werandzie domku obcego mężczyzny,  prawie w samej 
bieliźnie! Jej ubrania były porozrzucane dokoła.  

Zrobiło jej się strasznie wstyd. Oczy jej błyszczały, policzki miała rozpalone. Wiedziała, 

że  Jason  może  wyczytać  z  jej  twarzy  wszystkie  uczucia,  które  nią  szarpały.  Podniosła  z 
podłogi  bluzkę  i  wciągnęła  ją  w  pośpiechu.  Sama  nie  wiedziała,  w jaki sposób,  ale jednak 
zapanowała nad sobą.  

– 

Całkiem  nieźle  –  powiedziała  spokojnie.  –  Teraz wiem,  że  pieniądze, które w ciebie 

zainwestuję, nie pójdą na mamę. No, może dopóty, dopóki się za bardzo nie rozpalisz...  

Oczy mu się zwęziły. Czyżby się pomylił? Czy ta namiętność, która nią owładnęła, gdy ją 

całował,  to  było  tylko  przywidzenie?  Może gdyby nie widoczne na jej szyi przyspieszone 
pulsowanie krwi, 

toby nawet dał sobie to wmówić. Ale nad tym nie potrafiła zapanować, to ją 

zdradziło.  

– 

Jedyną osobą, która miała kłopoty z panowaniem nad sobą, byłaś ty. Księżniczko! 

– 

Tak  ci  się  wydaje?  –  spytała  z  udawanym  rozbawieniem.  –  Chyba zbytnio sobie 

pochlebiasz. Jestem tu jedynie w celach zawodowych.  

– 

Czy  ta  praca  obejmuje  uwodzenie  pracownika  zatrudnionego  niecałą  godzinę  temu? 

Zawsze tak rozpoczynasz współpracę? 

Taylor puściła tę zniewagę mimo uszu. Zdawała sobie sprawę, że nie mówi całej prawdy, 

ale za wszelką cenę chciała, by on o tym nie wiedział.  

– 

Muszę zrobić to, co zamierzyłam...  

–  I wszystko ci jedno,  jak tego dokonasz?  – 

Spojrzał  na  nią  ironicznie.  –  To  może  w 

takim razie skończymy nasze, hm... rozmowy w środku? Czy wolisz może w hamaku? Mam 
w tym pewną wprawę...  

Taylor zaczerwieniła się ze złości. Jason patrzył na nią z zachwytem. Rumieniec dodawał 

świeżości  jej  twarzy,  oczy  miała  błyszczące,  a  nie  zapięta  do  końca  bluzka  ukazywała 
kształtną  pierś  w  koronkowym  staniczku.  Wyglądała  bardzo  ponętnie.  Gdyby tylko nie 
nazywała się Daniels, wtedy wszystko byłoby dużo prostsze...  

Ale nosiła to nazwisko i nawet na chwilę nie powinien zapominać o tym fakcie.  
– 

Widzę,  że  tracę  czas  na  rozmowę  z  tobą.  Nie  masz  zamiaru  zacząć  zachowywać  się 

poważnie! – Taylor zezłościło jego milczenie. – Sama zdobędę te informacje. Podaj mi mój 
żakiet. A właściwie nie, możesz go sobie zatrzymać w prezencie! – Odwróciła się na pięcie i 
ruszyła w stronę samochodu.  

Tym  razem  Jason  nie  starał  się  jej  zatrzymać.  Dobrze  wiedział, że  Taylor  nie  odejdzie 

daleko. 

Nic nie zdziała bez jego pomocy i gdy to sobie uświadomi, wróci tu. W interesach 

background image

Danielsowie nie kierują się emocjami.  

– 

Boss nie będzie zadowolony, gdy powiesz mu, że nie potrafiłaś załatwić tej sprawy – 

rzucił, niby od niechcenia, gdy Taylor doszła do furtki.  

– 

To nie twój kłopot! – Zatrzymała się jednak i odwróciła w jego stronę. – Poza tym, ty... 

zajmowanie się interesami pojmujesz inaczej niż ja...  

–  Prz

ecież  właśnie  proponuję  ci  wspólny  interes.  Chyba  doszukujesz  się  w  tym,  co 

mówię, podtekstów, których nie ma...  

– 

A  co  mam  myśleć?  Przed  chwilą,  gdy  również  niby  zajmowaliśmy  się  interesami,  o 

mały włos całkiem mnie nie rozebrałeś! A może ten pocałunek to również część negocjacji? 

– 

W  tym  pocałunku  uczestniczyłaś  dokładnie  w  takim  stopniu  jak  ja,  Księżniczko  – 

odparł z rozbrajającym uśmiechem.  

– 

Mówiłam ci już, żebyś mnie tak nie nazywał! 

Nie chciał przesadzić i za bardzo jej rozzłościć. Choć musiał przyznać, że drażnienie się z 

nią sprawiało mu przyjemność.  

– 

Nie mogę cię nazywać panną Daniels. Wtedy nikt nie uwierzy w nasze zaręczyny. – 

Zamyślił się na chwilę. – W takim razie będę cię nazywał Taylor.  

– 

Nie  będziesz  miał  okazji  –  odpowiedziała  zdecydowanie.  –  Ja  już  nie  mam  zamiaru 

korzystać z twoich usług.  

– 

Radzę ci, zastanów się. Jestem w stanie dostarczyć większość potrzebnych ci danych. 

Ustalenie wszystkich szczegółów również nie zajmie mi dużo czasu, a to zdaje się jest dla 
ciebie ważne? 

Taylor p

ochyliła głowę i ważyła w duchu to, co mówił. Nic jednak nie odpowiedziała.  

– 

Bez  mojej  pomocy  nie  zweryfikujesz  również  prawdziwości  danych,  nawet  jeśli 

udałoby ci się je skądś zdobyć.  

Patrzył  na  nią  uważnie.  Teraz  zrozumiał,  dlaczego  przyszła  do  niego  w 

przeciwsłonecznych okularach. Na jej twarzy malowały się wszystkie szarpiące nią uczucia: 
złość, strach, niechęć, urażona ambicja... Nie miał wątpliwości, była zbyt delikatną istotą, by 
przeżyć  w  rządzącym  się  twardymi  prawami  świecie  biznesu.  Zagryzł  wargi.  Dlaczego,  u 
licha, 

Boss Daniels skierował do takiej roboty własną córkę? 

Jednak nie powinien zapominać o tym, że nazywa się Daniels! Wszyscy Danielsowie są 

podstępni i trzeba bardzo uważać, gdy robi się z nimi interesy... Wiedział coś o tym. Już raz, 
dawno temu, 

sparzył się...  

Patrzył na Taylor. Jej usta ciągle jeszcze były zaczerwienione i nabrzmiałe od pocałunku. 

Jakby  czekały  na  następny.  Jej  oczy  miały  twardy  i  nieprzystępny  wyraz,  były  czarne,  jak 
oczy jej ojca. 

Sam  nie  wiedział,  co  robić.  Jak prosto  i  przyjemnie  byłoby  traktować  ją  jak 

piękną  i  pociągającą  kobietę,  którą  bez  wątpienia  była...  No  cóż,  wydawało  się  jednak,  że 
będzie musiała dla niego pozostać córką wielkiego, złego Bossa Danielsa.  

–  Dobrze,  Richmond. 

Dam  ci  ostatnią  szansę.  Moją  ofertę  już  znasz,  pięćset  dolarów 

teraz, 

pięćset po sprawdzeniu prawdziwości twoich informacji. Do ustalenia pozostaje jedynie 

suma, 

jakiej sobie życzysz za odgrywanie mojego narzeczonego podczas pobytu na wyspie.  

– 

W porządku – zgodził się.  

background image

– 

Sądzisz, że obsługa hotelu odpowie na moje pytania, gdy będą mnie uważali za twoją 

narzeczoną? 

– Tak, 

jeśli będą o tym naprawdę przekonani – odpowiedział.  

– 

Możesz mi to obiecać? 

– 

Myślałem, że moje słowo nie jest dla ciebie wystarczającą gwarancją? 

– To prawda, ale 

nie mam innego wyjścia...  

– 

Niełatwo obdarzasz ludzi zaufaniem? 

– To prawda.  
Była to odważna odpowiedź. Powiedziana bez chwili wahania. Zaimponowała mu tym. 

Miał ochotę ją ostrzec, nawet przed samym sobą.  

– Gdy mnie poznasz, 

wcale nie będzie to prostsze...  

–  Dlaczego?  – 

Popatrzyła na niego bardzo uważnie, jakby chciała zajrzeć mu  na samo 

dno duszy.  Jej wielkie, 

czarne  oczy  zdawały  się  go  prześwietlać.  Zdziwiła  się  trochę,  że 

ostrzega ją przed samym sobą.  

Jason  pożałował  swoich  słów.  Nie  powinien  się  przed  nią  odsłaniać.  To bystra i 

inteligentna dziewczyna. 

Znał  już  na  szczęście  niezawodny  sposób  wyprowadzenia  jej  z 

równowagi.  

– 

Bo mam zamiar wykorzystać wszystkie przywileje narzeczonego.  

– Co przez to rozumiesz? – 

zjeżyła się.  

– 

Na wyspie dokończymy to, co tu dziś tak miło rozpoczęliśmy...  

Taylor  nerwowo  zacisnęła  dłonie  na  rączce  nesesera.  Nie  pokazała  jednak,  że  ją  to 

poruszyło. Potrafiła zachować chłód i opanowanie. No, może prócz tych chwil, gdy trzymał ją 
w ramionach. ..  

– 

Wybij to sobie z głowy! Zupełnie nie jesteś w moim typie. Poza tym, nie mam ochoty 

na twoje zaloty! 

– 

Czyżby? Odniosłem inne wrażenie...  

– 

Nie wątpię, że jesteś bardzo doświadczony w tych sprawach – wycedziła przez zęby. – 

Być może jesteś świetnym kochankiem i niektóre kobiety chętnie by zapłaciły... hm, za takie 
usługi. Ale my skoncentrujemy się jedynie na interesach. Czy to jasne? 

– 

Całkowicie!  A  jaką  proponujesz  zapłatę  za  dwa  tygodnie  z  tobą  w  „Raju dla 

zakochanych”? 

– 

Jeszcze  pięćset  dolarów,  czyli  razem  dostaniesz  tysiąc  pięćset.  Pokryję  także  koszty 

twojego tam pobytu. I jest to moja ostateczna propozycja – 

powiedziała twardo.  

– 

Widzę, że Daniels Investment przysłało do mnie zdolnego negocjatora – uśmiechnął się 

ironicznie. – 

Ale przyjmuję te warunki. Umowa stoi. – Wyciągnął rękę w jej stronę.  

– 

Mam  nadzieję,  że  to  będzie  owocna  współpraca.  –  Taylor  bez  ociągania  podała  mu 

rękę. – Przypomniało mi się coś ważnego. Zarezerwowałam pokój na nazwisko Taylor Davis. 
Nie chciałam, żeby ktoś na wyspie mnie rozpoznał.  

– To bard

zo rozsądne – pochwalił ją.  

– 

Dlatego to zrobiłam.  

Taylor spojrzała w dół. Jej dłoń ciągle była zamknięta w jego. Obawiała się, że wyczuje 

background image

jej drżenie. Wyswobodziła dłoń. Niestety, nie była tak nieczuła na jego wdzięki, jakby tego 
pragnęła.  

– 

Możemy wrócić do pracy? – zaproponowała.  

– Teraz? 

– Tak, 

jeśli nie masz jakichś planów na wieczór. Zawahał się. Nie był przygotowany do 

udzielenia jej teraz  jakichkolwiek informacji. 

Musiał  najpierw  ułożyć  sobie  plan  działania. 

Poza tym, 

takiemu przeciwnikowi należało zostawić jak najmniej czasu na przeanalizowanie 

danych, 

które jej przekaże. Nie powinna zauważyć, że dzieje się coś innego, niż jej się zdaje.  

– 

Muszę  przygotować  wstępne  rozeznanie  i  uporządkować  informacje  –  powiedział.  – 

Gdy to już zrobię, zajmiemy się kolejnymi sprawami.  

– Nie ma na to czasu. 

Wyjeżdżamy w poniedziałek. Muszę mieć czas na przestudiowanie 

dostarczonych przez ciebie danych – 

zaoponowała Taylor.  

– 

Będziesz miała wszystko jutro – obiecał.  

– 

Zostanie mi tylko jeden dzień – nie ustępowała.  

– Wystarczy ci, 

chyba że bardzo powoli się uczysz... – Specjalnie zagrał na jej ambicji.  

– 

Nie bądź śmieszny! – obruszyła się.  

–  W takim razie jutro,  to dobry termin  – 

postawił  na  swoim.  Taylo r  nie  była  z  tego 

zadowolona, 

ale postanowiła się nie sprzeciwiać. Wrócili na werandę, Jason wziął z hamaka 

jej okulary i żakiet i podał jej.  

– Do jutra, panno Daniels. – 

Białe zęby błysnęły w uśmiechu.  

– Taylor – 

poprawiła go i ruszyła w stronę furtki.  

– Racja. 

Zadzwonię do ciebie, jak tylko będę coś miał. Aha, jeszcze jedno...  

– Tak? – 

Zatrzymała się i spojrzała przez ramię.  

– 

Chyba powinnaś zapiąć bluzkę. W tej dzielnicy taki strój to murowane kłopoty...  

– 

Skończysz  w  piekle!  –  syknęła  wściekła,  po  czym  z  maksymalną  prędkością,  jaką 

można  było  osiągnąć  na wysokich szpilkach,  wyszła  z  posiadłości  tego  niezwykle 
denerwującego człowieka.  

background image

ROZDZIAŁ TRZECI 

 

Jason patrzył, jak Taylor idzie przez wysoką trawę w stronę furtki. Podobało mu się, gdy 

kobiety chodziły na szpilkach. W bardzo miły dla oka sposób kołysały wtedy biodrami, nie 
wspominając już o tym, jakiej smukłości i długości przydawały szpilki nogom. Inna sprawa, 
że nogom Taylor niczego nie brakowało nawet i bez szpilek.  

Usłyszał, jak z tyłu, za jego plecami, z lekkim skrzypnięciem otworzyły się drzwi.  
– 

I co o tym myślisz, Shad? – spytał Jason i odwrócił głowę w stronę wuja.  

Shadroe Teach był wysokim szczupłym mężczyzną po sześćdziesiątce, lecz wyglądał na 

co najmniej dziesięć lat mniej. Popatrzył na swego siostrzeńca, przeczesał dłonią szpakowate 
w

łosy i zanim odpowiedział, zamyślił się na chwilę.  

– Hm, 

wydaje mi się, że igrasz z ogniem. – Powoli ważył słowa.  

– Co przez to rozumiesz, u licha? – 

Jason zaniepokojony ściągnął brwi.  

– 

Tym  pocałunkiem  nie  do  końca  zawróciłeś  jej  w  głowie.  A  właściwie,  co planujesz, 

Jase? 

–  Po pierwsze, 

muszę  przyznać,  że  dawno  nie  całowałem  tak  słodkich  usteczek.  A po 

drugie, 

uważam,  że  najlepszym  sposobem  odwrócenia  jej  uwagi  od  interesów  będzie 

spowodowanie, 

żeby jej myśli zajęte były czymś innym... Nie sądzisz, że to dobry pomysł? 

– 

Zagrałeś bardzo niebezpiecznie. Inna kobieta mogłaby ci dać po pysku, gdybyś się tak 

zachował... i pójść sobie.  

– 

Ona też chciała tak zrobić, ale wróciła...  

– 

Miałeś  dużo  szczęścia  –  Shad  roześmiał  się.  –  Ale,  mimo  twoich  donżuańskich 

zabiegów,  nadal nie wiemy,  co knuje Daniels Investment, 

a  znając  Bossa  Danielsa,  to z 

pewnością nic dobrego. On może przysporzyć wyspie poważnych kłopotów.  

Jason popatrzył w stronę furtki, tam gdzie zniknęła Taylor. W zamyśleniu podrapał się po 

głowie.  

– Powiedz Elizabeth, 

że wezmę tę sprawę na siebie. Poruszę niebo i ziemię, ale dowiem 

się,  czego  oni  szukają  na  naszej  wyspie!  A  jeśli  wydobycie  prawdy  łączyć  się  będzie  z 
romansowaniem z powabną panną Daniels, to tym lepiej. Chętnie ściągnę z niej te grzeczne 
kostiumiki. 

W końcu nie każda praca musi być nieprzyjemna.  

– 

Jak  widzę,  nie  uwierzyłeś,  że  podała  ci  prawdziwy  powód  ich  zainteresowania 

ośrodkiem. Uważasz, że za tym coś jeszcze się kryje? – zapytał z rozbawieniem Shad.  

– Przepraszam, Shad, ale obiec

ałem tej młodej damie, że nie będę z nikim rozmawiał na 

temat planów Daniels Investment. – 

Oczy Jasona błyszczały łobuzersko. – Dobrze, że się tu 

dziś zjawiłeś. Nie złamałem słowa, sam wszystko słyszałeś.  

– Dobrze, 

że jest tak gorąco i okna w domu są cały czas otwarte – dodał Shad.  

–  Dobrze, 

że  słuch  ci  się  z  wiekiem  nie  pogorszył.  –  Jason  nie  mógł  już  dłużej 

powstrzymać śmiechu.  

Taylor  usiadła  przy  stoliku  z  telefonem.  Położyła  przed  sobą  listę  informacji,  które 

chciałaby  uzyskać  od  pana  Richmonda,  kartkę  z  jego  numerem  telefonu  i  wzięła  do  ręki 

background image

słuchawkę. Powoli wykręciła numer. Nie rozumiała, dlaczego tak mocno ściska słuchawkę w 
dłoni. Przecież to tylko rozmowa, uspokajała samą siebie. Takich rozmów odbyła już setki, a 
ta sprawa 

niczym nie różni się od innych. Załatwiała już większe kontrakty. O tym pocałunku 

dawno powinna zapomnieć. On nic dla niej nie znaczył! 

– Jason T. Richmond, 

słucham? – Odebrał dopiero po piątym sygnale.  

Pewnie wyciągnęłam go z łóżka, albo z hamaka, pomyślała. Ten rozleniwiony i niechętny 

zarazem  gło s  mó gł  świad czyć  tylk o  o  tym,  że  spał.  Albo...  Przed  oczyma  stanął  jej  obraz 
rozpartego w hamaku Jasona, 

wyobraziła sobie jego szeroki, opalony tors, długie muskularne 

nogi i błyszczące szafirowe oczy... Zrobiło jej się gorąco.  

– Halo! Kto mówi? 

– Pan Richmond? – 

Taylor nerwowo przełknęła ślinę.  

– To ty, 

Księżniczko? – wymruczał w słuchawkę.  

–  Tak, to ja. 

Czyżbym zadzwoniła nie w porę? – Potwierdziły się jej podejrzenia, że go 

obudziła. Miał wyraźnie zaspany głos.  

– 

Czemuż to moja narzeczona zwraca się do mnie w ten sposób? 

– 

Przecież nasze zaręczyny to fikcja – odpowiedziała sztywno. – Gdy załatwiam interesy, 

forma bardziej oficjalna wydaje mi się całkiem na miejscu.  

– 

Czy tym się właśnie zajmujemy? 

– Jeszcze nie. 

Ale jeśli nie będziesz mi utrudniał, to zaraz do tego dojdę.  

– Skoro musimy... – 

westchnął z rezygnacją – to już powiedz, o co chodzi? 

– 

Chciałabym ustalić z tobą termin naszego spotkania.  

– 

Świetnie. Spotkajmy się w poniedziałek.  

– Ale... 

przecież w poniedziałek wyjeżdżamy już na wyspę! 

– Tak. Dlatego to dobry termin.  
Taylor opadły ręce. On jest niepoprawny! Zachowuje się jak krnąbrny uczeń, który chce 

się wymigać od odrabiania lekcji.  

– Jason, 

posłuchaj! Chcę dziś dostać twój raport. Muszę mieć czas, by się dobrze z nim 

zapoznać jeszcze przed przyjazdem na wyspę.  

–  Przykro mi, 

ale  nie  zebrałem  jeszcze  wszystkich  informacji.  Chyba zdajesz sobie 

sprawę, że wymaga to czasu? Będziesz mogła przeczytać mój raport na promie.  

W  słuchawce  zaległa  cisza.  Taylor  policzyła  do  dziesięciu,  żeby  się  trochę  uspokoić, 

zanim się odezwała.  

– W takim razie daj mi na razie to, 

co już zdołałeś zdobyć.  

– 

Chętnie się z tobą spotkam, Księżniczko, skoro tak mnie namawiasz. Ale na informacje 

będziesz musiała poczekać.  

– 

Ja mówię o interesach – przypomniała mu.  

– 

Ja też! A o czym miałbym mówić? 

Taylor  czuła,  że  on  trochę  sobie  z  niej  żartuje.  Nie  miała  jednak  sposobu,  żeby 

doprowadzić go do porządku, gdyż wszystkie jej dotychczasowe metody zawiodły. Nie było 
wątpliwości, że ta rozmowa nie zaprowadzi jej do celu.  

– 

Posłuchaj!  Zaczynam  się  pakować  i  daję  ci  dwie  godziny  na  skompletowanie 

background image

informacji. 

Potem do ciebie zadzwonię i oczekuję wyczerpujących odpowiedzi na wszystkie 

moje pytania. 

Jeśli nie będziesz w stanie mi ich udzielić, to naszą umowę możesz uznać za 

niebyłą! Czy to jasne? – zapytała twardo. Miała dość i była mocno zirytowana.  

– 

To zupełnie jasne. Ale nic na to nie poradzę. Dziś jest niedziela i niektórych ludzi nie 

ma w domu. 

Nie będę w stanie porozmawiać z nimi przed poniedziałkiem.  

Coś ją zdziwiło w jego sposobie mówienia. On nie tłumaczył się jak podwładny. Mówił 

raczej jak jej ojciec, 

gdy  wymagał  bezwzględnego  posłuchu.  Ale  miała  już  pewne 

doświadczenie w radzeniu sobie z takimi ludźmi. Wiedziała, że musi rozmawiać z nim równie 
twardo, 

jak on z nią.  

– 

Panie Richmond! Ma pan dokładnie dwie godziny – powtórzyła tonem nie znoszącym 

sprzeciwu. – 

Albo zrywamy naszą umowę! 

– 

Jak pani sobie życzy, panno Daniels! – odpowiedział jej takim samym tonem.  

– 

Widzę,  że  tylko  w  ten  sposób  można  z  tobą  coś  załatwić  –  mruknęła  zadowolona  z 

siebie.  

– 

Życzę ci przyjemnego pobytu na wyspie! – dodał spokojnie i odłożył słuchawkę.  

Taylor  stała  z  otwartymi  ustami  i  ‘wpatrywała  się  w  słuchawkę.  Tego  zupełnie  się  nie 

spodziewała! Naiwnością z jej strony było myśleć, że pójdzie jej z nim tak łatwo. Tę rundę 
przegrała. Musi to sobie szczerze powiedzieć. Ale jedna runda nie przesądza o całym meczu. 
Będzie mu musiała ustąpić, bo zerwanie umowy w ogóle nie wchodzi w grę. To było zbyt 
ryzykowne zagranie z jej strony. 

Teraz będzie ostrożniejsza.  

 
Jason  postawił  telefon  tuż  obok  hamaka.  Miał  nadzieję,  że  rybka  chwyciła  przynętę. 

Ciekaw był, jak zareaguje, gdy odkryje, że przez cały czas była prowadzona przez niego w 
sposób, 

w jaki wytrawny łowca ryb prowadzi swoją zdobycz na żyłce wędki. Pewnie rzuci się 

wtedy do rozpaczliwej walki. 

Na swoje nieszczęście Taylor nie będzie wiedziała, że nie ma 

żadnych szans, ponieważ on od samego początku chowa wszystkie asy w rękawie.  

Podłożył  rękę  pod  głowę  i  spokojnie  czekał,  aż  telefon  zadzwoni.  Wiedział,  że  Taylor 

musi  mieć  trochę  czasu,  by  ochłonąć.  Żałował,  że  nie  może  jej  teraz  zobaczyć.  Wyobraził 
sobie te wielkie czarne oczy błyszczące z oburzenia, zaróżowione policzki... Nie znał jeszcze 
osoby, 

która by tak ładnie wyglądała, gdy się złości.  

Spojrzał  na  telefon.  Jeśli  ona  nie  pospieszy  się  z  dzwonieniem,  gotów  znów  zasnąć. 

Obudziła  go  po  zaledwie  paru  godzinach  snu.  Niepotrzebnie  się  niepokoił,  bo  właśnie 
zabrzęczał telefon. Odczekał chwilę i podniósł słuchawkę dopiero po piątym sygnale.  

– Halo? 

– 

Nie raczysz się nawet ruszyć z tego hamaka! Słyszysz mnie, Richmond? Nie pozwolę ci 

zerwać tej umowy! 

– To ty, 

Księżniczko? – spytał niewinnym głosem. – Czyżbyś była zdenerwowana? 

– 

Do  cholery!  Zgodziłeś  się  pojechać  ze  mną  na  wyspę  i  odegrać  rolę  mojego 

narzeczonego, 

więc dopilnuję, byś dotrzymał umowy. Jak możesz się teraz wycofywać? 

– 

Ja z niczego się nie wycofywałem! – Jego głos nieco stwardniał. – To tobie przestała 

odpowiadać ta umowa.  

background image

– 

Słucham?! Co ty po...  

–  Nie zmieniaj oczywistych faktów  – 

wszedł  jej  w  słowo.  –  To  ty  postawiłaś  mi 

ultimatum, 

próbowałaś  mnie  szantażować  zerwaniem  umowy.  Nie  powinnaś  się  zatem 

dziwić, że przyniosło to takie opłakane skutki! 

– Ja tylko...  

– 

Myślałaś zapewne, że ugnę się pod twoimi groźbami? Pomyliłaś się! A teraz nie chcesz 

ponosić konsekwencji własnych decyzji! Czy Boss cię nie nauczył, że w negocjacjach grozić 
można tylko takimi konsekwencjami, które jest się w stanie ponieść? 

– 

To nie była groźba.  

– Nie? Jak. 

więc nazwiesz swoje ultimatum: raport w dwie godziny na twoim biurku albo 

zerwanie umowy? To była idiotycznie głupia groźba! Nie powinnaś się dziwić, że wybrałem 
to drugie.  

– 

Nie! Nie możesz tego zrobić! 

Panika w jej głosie była aż nazbyt wyraźna. Wiedział, że chwyciła przynętę i już jej nie 

wypuści. Nie zdawała sobie z tego pewnie sprawy, że ma ją już w rękach. Będzie nią kierował 
i prowadził w wygodnym dla siebie kierunku. To prawda, jego zachowanie nie było do końca 
etyczne, 

ale  musiał  bronić  interesów  wyspy.  Tam  się  wychował,  tam  był  jego  dom  i  tam 

mieszkali  wszyscy bliscy mu ludzie. 

Nie  mógł  dopuścić,  by Daniels Investment  zagroziło 

dobrze prosperującemu ośrodkowi i, co gorsza, zniszczyło unikatową przyrodę wyspy.  

– Owszem, 

mogę to zrobić! – odparł chłodno. – I zrobię to! 

– 

Ale  ja  potrzebuję  tych  informacji  –  jęknęła  płaczliwie  Taylor.  –  I  to  potrzebuję  ich 

dzisiaj! 

– 

Posłuchaj!  To  nie  moja  wina,  że  w  czasie  weekendu  nikt  nie  pracuje.  Nie  zbiorę 

wszystkich  informacji  przed  poniedziałkiem,  część  ludzi  po  prostu  wyjechała  i  w  żaden 
sposób nie zdołam ich złapać – tłumaczył spokojnie jak dziecku.  

– 

Mówiłeś, że dla ciebie zebranie tych informacji to pestka – powiedziała z wyrzutem.  

–  To prawda, 

ale  nie  w  sobotę  czy  w  niedzielę.  Czego  ty  ode  mnie  oczekujesz?  Że 

zadzwonię  do  Elizabeth  Jermain  i  poproszę  o  pełne  sprawozdanie  na  temat  sytuacji 
finansowej firmy? 

– Nie! 

– 

Też mi się tak wydawało. Potrzebuję trochę czasu. W ogóle, żeby dotknąć tej sprawy, 

potrzeba delikatności i finezji.  

– 

I ty to właśnie potrafisz? – spytała z nie skrywaną ironią.  

– 

Sama  możesz  ocenić,  czy  mój  dotyk  jest  wystarczająco  delikatny.  –  Aluzja  była  aż 

nadto czytelna. – 

Żadnego komentarza, panno Daniels? – spytał, gdy dłuższą chwilę milczała.  

– 

Żadnego – burknęła.  

– 

Jaka szkoda! Myślałem, że szczerość jest twoją mocną stroną...  

– 

Skąd ten sarkazm? Czyżbyś miał coś do ukrycia? – odcięła się.  

Jason  zrozumiał,  że  trochę  przeholował.  To bystra dziewczyna,  nie powinien o tym 

zapominać.  

– Przepraszam – 

powiedział ugodowo. – Przyznam się, że faktycznie zadzwoniłaś w nie 

background image

najlepszym momencie.  

– 

Spałeś? 

– Wczoraj p

o późnych godzin nocnych byłem zajęty.  

W słuchawce znów zaległa cisza. Jason nie miał wątpliwości, co sobie pomyślała Taylor. 

Nie  przeszkadzało  mu  to  jednak.  Odpowiadało  mu,  że  jej  podejrzenia  są  takie dalekie od 
prawdy. 

Pracował ciężko przez całą sobotę, by móc zostawić własną firmę na najbliższe dwa 

tygodnie. 

Prawdę mówiąc, znów musiał siadać do pracy.  

– 

No  więc,  na  co  się  decydujesz?  –  spytał  stanowczo.  –  Poczekasz na informacje do 

poniedziałku, czy zrywamy umowę? 

– 

Wydaje mi się, że nie pozostawiłeś mi wielkiego wyboru – odpowiedziała i westchnęła.  

– 

Pozostawiłem. Widocznie bardziej ci odpowiada poczekać, niż zrezygnować z moich 

usług – podsumował.  

Taylor  w  duchu  musiała  przyznać,  że  miał  rację.  Była  na  siebie  zła,  że  tak  fatalnie  to 

rozegrała.  

– 

W  takim  razie  bądź  u  mnie  koło  pierwszej,  popłyniemy  promem  o  drugiej  – 

zdecydował.  

– 

Miałam nadzieję, że będziemy wcześniej na wyspie – jęknęła niezadowolona.  

Takiej porażki w negocjacjach dawno nie poniosła. On nie spełnił żadnego z jej wymagań 

i przyjął tę pracę wyłącznie na swoich warunkach.  

– Przepraszam, 

ale nic na to nie poradzę – powiedział twardo.  

– 

Skończmy już tę dyskusję, wyjeżdżamy jutro o drugiej! 

– Ale...  

– 

Mam zamiar teraz trochę się przespać, więc nie dzwoń do mnie przez parę godzin. Aha, 

jeszcze jedno. 

Nie  zabieraj  ze  sobą  na  wyspę  tych  kostiumów,  których  pewnie  masz  całą 

kolekcję. Wiesz, chodzi mi o to, w czym do mnie przyszłaś. Tak ubrana dziewczyna zupełnie 
do mnie nie pasuje!  – 

Szybko  odłożył  słuchawkę,  żeby  nie  dać  jej  szansy  na  odpowiedź. 

Uśmiechnął się do siebie. Wyobraził sobie, w jaką furię teraz wpadła.  

Taylor  wściekle  cisnęła  słuchawką.  Co  on  sobie  wyobraża?  Za  kogo  on  się  ma? 

Otworzyła szafę i zaczęła wyrzucać ubrania na łóżko. Bezczelny, arogancki typ! 

– 

Co on może wiedzieć o zawartości mojej szafy? – mruczała do siebie.  

Ale  im  więcej  rzeczy  wyrzucała  z  szafy,  tym  bardziej  stawało  się  jasne, że Jason  miał 

rację. Na jej łóżku rosła sterta kostiumów i zapinanych pod szyję bluzek. Właściwie, musiała 
to  przyznać,  nie  było  tam  strojów  odpowiednich  na  podróż  z  narzeczonym  na  egzotyczną 
wyspę. Inna rzecz, że faktycznie nikt by im nie uwierzył, że są parą. Czekała ją zatem jeszcze 
wyprawa do sklepu na wielkie zakupy. Ale jakie 

ubrania miała kupić, żeby wyglądać na jego 

narzeczoną? Nie miała pojęcia! Przecież żyli w dwu różnych światach, które dotąd nie miały 
ze  sobą  nic  wspólnego.  Z  westchnieniem  podniosła  słuchawkę.  Trudno,  będzie  się  musiał 
obudzić. Wykręciła numer.  

– Lepiej, 

żebyś to nie była ty, Księżniczko! – usłyszała w słuchawce.  

– Hm, to ja. – 

Taylor nawijała sobie sznur od telefonu na palec. – To twoja wina, że znów 

muszę do ciebie dzwonić. Powiedziałeś, że nie podobają ci się moje kostiumy, więc...  

background image

– 

Chyba żartujesz! 

– Nie. 

Chcę, żeby wszyscy uwierzyli, że naprawdę jesteśmy zaręczeni. Dlatego musisz mi 

powiedzieć, jakie mam sobie kupić ubrania – nie ustępowała.  

– 

Chyba  masz  coś  w  szafie  prócz  tych  bezpłciowych  kostiumów  –  ciężko  westchnął 

Jason.  

–  Niestety,  nie.  Nie 

mam dżinsów, skór, łańcuchów i nie wiem czego tam jeszcze, co z 

pewnością powinna nosić twoja narzeczona.  

– 

Dobry  pomysł.  W  obcisłej  skórzanej  sukience  z  kilkoma  łańcuchami  wyglądałabyś 

całkiem nieźle.  

– Richmond! 

– 

Uspokój się. Sama zaczęłaś. Zapakuj po prostu te rzeczy, które nosisz po pracy, czy w 

czasie weekendu. 

Jakieś wieczorowe sukienki, coś na plażę i na spacer przy księżycu.  

– Och! – 

wyrwało jej się. Opadła zrezygnowana na fotel.  

–  Czy to „och”  znaczy, 

że przez parę ostatnich lat tak byłaś zajęta robieniem kariery w 

Daniels Investment, 

że biuro było bardziej twoim domem niż twój wspaniały apartament? – 

spytał z udawanym niedowierzaniem. – A na dodatek, że masz tylko stroje do pracy? 

– 

Zgadłeś – mruknęła. Zastanowiło ją, skąd on wie, że ona ma apartament? Musiał chyba 

przeprowadzić całkiem dokładny wywiad na jej temat. Ciekawe, co jeszcze o niej wie? 

– I wszystko, 

co najważniejsze w twoim życiu, dzieje się od poniedziałku do piątku, a nie 

w czasie wolnym od pracy? Ale przecież czasem spotykasz się z kimś? Chyba nie chodzisz na 
randki w tych kostiumach? 

– To nie twoja sprawa! – 

burknęła.  

– Rozumiem, 

żyjesz tylko pracą. W takim razie pewnie masz sukienki koktajlowe, bo nie 

wątpię, że czasem reprezentujesz firmę ojca...  

–  Tak,  mam kilka  – 

przyznała.  Tak  naprawdę,  miała  tylko  dwie.  I  nie  były  bardzo 

wymyślne.  Zauważyła,  że  gdy  u b i

erała  się  na  tak ie  p arty  zbyt  sek so wn ie,  mężczyźni 

przestawali  ją  traktować  jak  partnera,  widzieli  w  niej  jedynie  kobietę.  Denerwowało  ją  to. 
Dlatego wybierała sukienki eleganckie, ale jak najmniej eksponujące jej kształty.  

– 

Nie  słyszę  specjalnego  entuzjazmu  w  twoim głosie.  Trudno,  będziesz  musiała  zrobić 

spore zakupy. 

Przyda  ci  się  to!  Kup  sobie  prawdziwe  ubrania,  a nie takie mundurki,  które 

nosisz. 

Stroje  wieczorowe  mogą  ci  się  przydać,  ale  ważniejsze  są  te  na  co  dzień,  czyli 

sukienki,  szorty,  krótkie spódnice. 

Tylko  pamiętaj,  to  mają  być  kobiece  ciuchy!  I  jeszcze 

jedno, 

nie  spinaj  włosów  w  kok,  zostaw je rozpuszczone! No,  to  było by  na  tyle.  Do 

zobaczenia! 

–  Na razie!  –  po

żegnała go. Dopiero gdy odłożyła słuchawkę, dotarło do niej, jak on ją 

potraktował. Zachowuje się jak szef, wydaje jej polecenia i żąda posłuchu. A przecież to ona 
go zatrudnia, 

a nie odwrotnie! Nie powinna do niego dzwonić, tylko sama zdecydować, jakie 

ku

pić sobie ciuchy.  

Poszła do salonu, usiadła przy stole i zabrała się za robienie listy potrzebnych rzeczy. Na 

pierwszym miejscu umieściła pierścionek zaręczynowy. Wiedziała, że ludzie bardzo zwracają 
uwagę na takie symbole.  

background image

Całe lata pracowała na to, by zostać wiceprezesem i teraz dołoży wszelkich starań, by ta 

ostatnia  sprawa  zakończyła  się  sukcesem.  Zrobi to po swojemu,  dokładnie  przemyśli 
wszystkie  szczegóły.  Niech  sobie  Jason  myśli,  co chce,  niech  sobie  myśli,  że  jest  zimna  i 
mało  emocjonalna.  Trzeba  być  niespełna  rozumu,  by  nie  przejmować  się  czymś,  w co 
włożyło się tyle pracy.  

A zresztą, nie powinno jej obchodzić, co on o niej myśli.  
 
Jason  sprawdził  ciśnienie  powietrza  w  oponach  swojego  harleya.  To  była  już  ostatnia 

rzecz, 

jaką  musiał  zrobić  przed  wyjazdem.  Z  lubością  patrzył  na  pięknie  chromowane 

metalowe elementy swojego motoru. 

Przez  dwie  godziny  dokonywał  drobnych  napraw  i 

sprawdzał,  czy  wszystko  jest  w  porządku.  Teraz  jego  maszyna  była  gotowa  do  jutrzejszej 
podróży.  

Oparł  się  na  czarnym  skórzanym siedzeniu motoru.  Wiedział,  że  panna  Daniels  nie 

podejrzewa nawet, 

że w taki sposób przybędzie na wyspę Jermain. Pewnie z początku będzie 

bardzo  protestować.  Uśmiechnął  się  do  siebie.  Czuł,  że  Taylor  może  polubić  jazdę  na 
motorze. 

Podniósł słuchawkę i wykręcił numer jej telefonu.  

– Halo? 

– To ja. 

Księżniczko. Chcę, żebyś jutro była ubrana w sukienkę lekką i powiewną.  

– 

Słucham? 

– Uwielbiam, 

gdy mówisz do mnie tym swoim służbowym tonem. Mówię o twoim stroju. 

Nie byłaś pewna, jak się masz ubrać, więc dzwonię, by ci w tym pomóc.  

– 

Dziękuję  za  troskę,  ale  już  zaplanowałam,  jaką  zabieram  ze  sobą  garderobę  – 

odpowiedziała sztywno.  

– 

Oczywiście  zrobiłaś  listę,  prawda?  –  Cisza  po  drugiej  stronie  słuchawki  powiedziała 

mu, 

że się nie myli.  

– 

Zrobiłam także listę dla ciebie – mruknęła z przekąsem. – Gdy przyjadę do ciebie w 

poniedziałek,  masz  być  ubrany  w  garnitur  i  krawat.  Nic ekstrawaganckiego,  kolor szary 
będzie odpowiedni.  

– Dobrze. 

Ja włożę garnitur, jeśli ty będziesz w sukience.  

– 

Wypchaj się! 

– 

Miałem nadzieję, że tak właśnie powiesz! To znaczy, że jesteśmy umówieni – pożegnał 

ją i odłożył słuchawkę.  

Zatarł dłonie z zadowolenia. Wyobraził sobie Taylor w powiewnej sukience i pantoflach 

na wysokich obcasach, 

które tak bardzo lubił. Wspaniale! 

Telefon zn

owu zadzwonił. Taylor jeszcze nie ochłonęła po poprzedniej rozmowie z nim. 

Wściekła na Jasona chwyciła słuchawkę.  

– Co znowu? Czy tym 

razem chcesz mi powiedzieć, jaką mam włożyć bieliznę? 

– Taylor? To ty, kochanie? 

– 

Tata? Myślałam... myślałam... Co u ciebie słychać, tato? – spytała słabym głosem.  

– 

Co się dzieje, Taylor? 

–  A nic. 

Po  prostu  robiłyśmy  sobie  żarty  z  koleżanką.  Myślałam,  że  to  znowu  ona 

background image

zadzwoniła.  

–  To niezbyt profesjonalne zachowanie  – 

skrytykował ją Boss. – Co by było, gdyby to 

dzwonił klient? 

– 

Będę ostrożniej sza, obiecuję – starała się go uspokoić. Miała też nadzieję, że uwierzył 

w jej tłumaczenie. – Czy coś się stało? 

–  Nie. 

Chciałem  się  tylko  dowiedzieć,  czy  wszystko  w  porządku.  Nie  miałaś  żadnych 

trudności z rezerwacją pokoju w „Raju dla zakochanych”? Zdaje mi się, że oni prawie przez 
cały czas mają komplet gości.  

– Nie. 

Udało mi się to bez problemu.  

– 

Czy  masz  całkowitą  jasność,  o co mi chodzi? Wiesz,  jakich  informacji  oczekuję  od 

ciebie? 

– Tak! 

– To dobrze. 

W takim razie życzę ci powodzenia. Liczę na ciebie, Taylor.  

– 

Zrobię,  co w mojej mocy,  żebyś  był  ze  mnie  zadowolony.  –  Zacisnęła  dłoń  na 

słuchawce i czuła, że tak samo ścisnął jej się żołądek.  

– Wiem, moja droga. 

Ale pamiętaj, że najważniejsze, żebyś się z tą sprawą uporała. Nie 

pozwól, 

by coś odciągnęło twoją uwagę od interesów – przestrzegł ją jeszcze.  

– 

Oczywiście, tato.  

Udzielił jej na koniec paru dobrych rad, które słyszała już co najmniej sto razy i pożegnał 

się.  Taylor  patrzyła  na  sporządzoną  przez  siebie  listę  ubrań  do kupienia.  W  głowie 
zadźwięczały  jej  słowa  ojca:  „Nie pozwól,  by  coś  odciągnęło  twoją  uwagę  od  interesów”. 
Łatwo mu było mówić. Na szczęście ojciec nie wiedział, jak bliska prawdy była ta uwaga. Od 
samego  początku  ich  znajomości  zachowanie  Jasona  powodowało,  że  prawie  zapominała  o 
interesach. 

Ale to się musi zmienić! 

A  co  będzie,  jeśli  on  znów  ją  pocałuje?  Zacisnęła  dłonie  w  pięści.  Tak  naprawdę, 

powinna sobie zadać inne pytanie. Jak ona na to zareaguje? 

 
W poniedziałek po południu, przed umówionym spotkaniem z Jasonem, Taylor obiecała 

sobie solennie, 

że  skupi  całą  uwagę  na  interesach  i  za  żadną  cenę  nie  da  się  od  nich 

odciągnąć. Wrzuciła do bagażnika walizkę pełną nowych ubrań. Do domu Jasona dojechała 
punktualnie o pierwszej. 

Zabrała  z  samochodu  neseser  z  dokumentami  i  ruszyła  w  stronę 

domu. 

Dostrzegła  go  od razu. Stał na ganku, ze skrzyżowanymi na piersi rękami, i patrzył 

prosto na nią. Coś w jego spojrzeniu zaniepokoiło ją.  

Gdy przyjechała tu po raz pierwszy, myślała, że kupi sobie jego usługi, że będzie mogła 

nim  kierować.  Była  przekonana,  że  to  człowiek  bez  silnych  zasad,  że  jest  jak  najemny 
żołnierz, któremu obojętne, po czyjej stronie walczy. Teraz już nie była tego taka pewna. Gdy 
tak stał nieruchomo, wyglądał jak posąg wykuty w kamieniu. Uświadomiła sobie także, że to, 
co zobaczy na wyspie, 

w jakimś stopniu będzie zależało od niego. Pozostawało tylko pytanie: 

w jakim? 

Na dodatek, 

był najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego w życiu spotkała. Miał mocne, 

wspaniale  zbudowane  ciało  i  klasycznie  piękną,  niezwykle  męską  twarz.  Czarne  dżinsy 

background image

uwydatniały  imponujące  mięśnie  jego  nóg,  a kraciasta,  kowbojska  koszula  podkreślała 
szerokie ramiona. 

On za żadne skarby nie może się zorientować, jak bardzo to na nią działa.  

Nie był ubrany w garnitur i krawat, tak jak sobie tego życzyła.  Zirytowało ją to nieco, 

lecz na razie postanowiła nic nie mówić na ten temat.  

– 

Cześć! – przywitała go.  

– 

Cóż za punktualność! – W jego ustach nie zabrzmiało to jak komplement.  

Pokręciła głową z dezaprobatą. Czyżby punktualność uważał za wadę? W głowie jej się 

to nie mieściło.  

– Czy to znaczy, 

że ty zawsze się spóźniasz? – spytała z wyraźną naganą w głosie.  

–  Jak trzeba,  to jestem bardzo punktualny  – 

uśmiechnął  się.  –  Podoba  mi  się  twoja 

sukienka. 

Nie jest dokładnie taka, jak sobie wyobrażałem, ale pasuje do ciebie.  

– 

Dziękuję. – Taylor odruchowo wygładziła dół swojej perłowoszarej sukienki. Była to 

klasyczna sukienka,  z satyny, 

z  dość  dużym  dekoltem  w  kształcie  litery  V,  dopasowana w 

talii. 

Gdy  ją  włożyła  w  domu,  stwierdziła,  że  faktycznie  wygląda  zupełnie  inaczej  niż  w 

swoich kostiumach. 

Nawet  jej  się  to  spodobało.  Nie  zrezygnowała  z  pantofli  na  wysokim 

obcasie, 

te dodatkowe centymetry poprawiały jej samopoczucie.  

– 

Łatwo  sieją  będzie  zdejmowało.  –  Jason  patrzył  na  szereg  guziczków  przebiegający 

wzdłuż całej długości sukienki. Nie było wątpliwości, o czym myśli.  

A Taylor w tym momencie wyobraziła sobie szerokie łoże w „Raju dla zakochanych” i 

Jasona  ściągającego  z  niej  powoli  ubranie.  Zaczerwieniła  się.  Nerwowo  zaczęła  bawić  się 
sznurem pereł, który okalał jej szyję.  

– 

Perły mogą zostać – powiedział Jason, jakby czytał w jej myślach.  

Zrozumiała,  że  popełniła  błąd.  Nie  powinna  dawać  się  wciągać  w  takie  nastroje.  Co z 

tego, 

że  on  jest  tak  obezwładniająco  przystojny?  Przecież  jadą  tam do pracy.  Nie  może 

myśleć o jego atletycznej budowie, gdy jej kariera zawodowa wisi na włosku! 

– 

Jak widzę, odniosłeś w sobotę mylne wrażenie co do moich oczekiwań. Ten pocałunek 

nie powinien był się zdarzyć. – Postanowiła naprowadzić ich kontakty na właściwą drogę.  

–  Jestem pewien, 

że właściwie odczytałem twoje oczekiwania – zaprzeczył. – I nic nie 

zmieni faktu, 

że  gdy  trzymałem  cię  w  ramionach  i  całowałem,  ty  reagowałaś  na  to...  hm, 

powiedzmy, entuzjastycznie...  

– Nie mówmy o tym. 

Co się stało, to się nie odstanie – wycofała się szybko. – Najlepiej 

będzie, gdy puścimy to zajście w niepamięć.  

– 

A jeśli ja nie chcę o tym zapomnieć? – spytał miękko.  

– 

To możesz... – Nie była w stanie nic wymyślić. Kontrola nad sytuacją znów wymykała 

jej się z rąk. Nigdy wcześniej nie miała w pracy takich problemów! A, co gorsza, nie było 
osoby, 

która by mogła jej pomóc je rozwiązać. Musiała to zrobić zupełnie sama. Obawiała się 

trochę, czy to zadanie jej nie przerasta! 

– 

Co  mogę?  –  Jason  chyba  zauważył,  jak rozpaczliwie Taylor walczy,  by  nie  stracić 

resztek panowania nad sobą.  

Wiedziała, że musi go powstrzymać, nie może dać się wciągnąć w te jego gierki. On jest 

w nich dużo lepszy. Opanowała się. Spojrzała na niego chłodno.  

background image

– 

Mamy dużo ważniejsze sprawy, niż rozpamiętywanie tego, co się stało w sobotę. Jeden, 

nic nie znaczący pocałunek nie może wpływać na naszą pracę.  

– 

Nic nie znaczący? 

–  Do licha, 

Jason!  Jesteś  moim  pracownikiem!  Będziemy  razem  pracować  przez 

najbliższe dwa tygodnie. To jest biznes, a nie zaproszenie do... – Urwała przestraszona tym, 
co chciała powiedzieć. „Zaproszenie do romansu”, te właśnie słowa utknęły jej w gardle.  

– 

Dokończ, proszę. – Jego głos brzmiał niebezpiecznie miękko i czule.  

Czyżby odgadł, co chciała powiedzieć? Domyślił się? Musi jakoś zamydlić mu oczy! 
–  To nie jest zaproszenie na wakacje. 

Chcę, żeby nie było między nami nieporozumień. 

Potrzebna jest atmosfera pracy, 

a nie wakacyjne rozprężenie.  

–  Pozwól, 

że  wybawię  cię  z  kłopotu.  Chcesz,  żeby  nasza  współpraca  utrzymywała  się 

jedynie na stopie oficjalnej. 

Żadnych pocałunków, dotykania ani cieszenia się sobą nawzajem. 

Mamy  odegrać  zakochaną  parę,  ale to nie znaczy,  że  ma  nam  to  sprawiać  przyjemność.  – 
Spojrzał na nią drwiąco. – Czy to właśnie chciałaś powiedzieć? .  

– Tak! – 

wycedziła przez zaciśnięte zęby. – Dokładnie to! 

– 

Trzymaj  ręce  przy  sobie,  a  nie  będziemy  mieli  żadnych  problemów,  zapomniałaś 

jeszcze dodać.  

– Panie Richmond...  

– 

Nie musisz nic więcej mówić, Księżniczko. Faktycznie lepiej zajmijmy się wyjazdem.  

– Bardzo rozs

ądnie. Czy jesteś gotów? 

–  Prawie. 

Może  wejdziesz  i  przejrzysz  raport,  który  dla  ciebie  przygotowałem,  a ja 

skończę pakowanie? 

– 

Dobry pomysł – przyznała. W jej sercu pojawiła się nadzieja, że może jakoś się ułoży ta 

współpraca.  

Jason  przyglądał  się,  jak  Taylor  wchodzi  po  schodkach  na  werandę.  Otworzył  drzwi 

domu i przepuścił ją przodem. Szpilki sprawiały, że jej chód przyciągał męskie oko, ponieważ 
wprawiał jej biodra w miękkie kołysanie. Wiedział, że ona nie robi tego celowo, że niczego 
nie zaplanowała. Ale kobiety od czasów pramatki Ewy kusiły mężczyzn na różne sposoby. 
Czuł,  że  wzbiera  w  nim  pożądanie.  Powstrzymał  się  jednak,  wiedział,  że  nie  powinien  się 
spieszyć. Na wyspie pociągająca panna Daniels już mu się nie wymknie. Miał tylko nadzieję, 
że również mu się nie wymknie z rąk kontrola nad całą tą sytuacją.  

Taylor  zatrzymała  się  na  moment  w  holu  i  dyskretnie  się  rozejrzała.  Starała  się  nie 

okazywać zdziwienia, ale zaskoczyło ją, że on ma taki dom. Wydawało się, że jest to dom 
bogatego człowieka, a nie nigdzie nie pracującego, niebieskiego ptaka.  

Jason dostrzegł zdziwienie Taylor. Uśmiechnął się pod nosem. To dobrze, będzie miała 

jeszcze jedną zagadkę do rozwiązania.  

– 

Kuchnia jest w końcu korytarza – poinformował ją. – Mój raport leży tuż obok dzbanka 

ze świeżo zaparzoną kawą. Czuj się jak u siebie w domu.  

Jason  obserwował  jej  reakcje.  Nie  miał  wątpliwości,  o co jej chodzi.  Na jedno 

wspomnienie  o  raporcie  rozświetlała  się  jak  bożonarodzeniowa  choinka.  Poszedł  do  swojej 
sypialni, 

gdzie stała spakowana już torba. Dorzucił jeszcze parę drobiazgów.  

background image

Czego ona tak naprawdę szuka? – zastanawiał się. Nie miał co do tego złudzeń, że nie 

odkryła  wszystkich  swoich  kart.  Bez  względu  na  to,  jak  niewinnie  wygląda,  nie powinien 
zapominać, że nazywa się Daniels.  

– 

Cóż, trzeba zająć się interesami – szepnął do siebie. – Czas zrealizować pierwszy punkt 

mojego misternego planu! 

Zszedł  na  dół  i  stojąc  w  drzwiach  kuchni,  przyglądał  się  przez  chwilę,  jak Taylor 

zachłannie wczytuje się w raport.  

– 

Widzę, że w końcu udało mi się ciebie zadowolić. Daj mi kluczyki od samochodu, to 

wrzucę swoją torbę do bagażnika.  

– Tak, 

oczywiście, proszę. – Taylor prawie na niego nie spojrzała, tak była zaczytana.  

Wziął kluczyki bez słowa i pogwizdując, poszedł w stronę furtki. O taki samochód jej nie 

podejrzewał! Dlaczego tego wcześniej nie zauważył? Czyżby jego uwaga aż tak bardzo była 
skupiona  na  Taylor?  Nie  przypuszczał,  że  Śnieżna  Księżniczka  jeździ  czerwonym, 
sportowym  jaguarem  i  to  kabrioletem!  Pokręcił  głową  z  dezaprobatą  –  ależ  stary Daniels 
musiał stłamsić jej osobowość! 

Obszedł samochód dookoła. No tak, ale nawet w taki upał nie opuściła dachu! Nie znał 

jeszcze osoby, 

która  by  miała  samochód  coupe  i  w  lecie  jeździła  z  podniesionym  dachem. 

Sprawdził,  czy  wóz  jest  zamknięty.  Otworzył  tylko  bagażnik,  wrzucił  swoją  torbę,  a na 
wierzchu położył kluczyki... i z uśmiechem zatrzasnął klapę.  

–  No, 

pierwszy  punkt  planu  zrealizowany!  Mogę  sobie  pogratulować  –  powiedział  do 

siebie półgłosem.  

Wrócił do kuchni. Taylor właśnie kończyła czytać drugą stronę raportu.  
– 

Czas jechać! – zawołał.  

– 

Nie przeczytałam jeszcze wszystkiego – zaprotestowała. – Na tych stronach były tylko 

uwagi historyczne.  

– 

Przeczytasz resztę po drodze. – Zabrał pustą filiżankę po kawie i wstawił do zlewu.  

– 

Boisz się, że nie zdążymy na prom? – spytała nieco zaskoczona. – Myślałam, że wcale 

ci nie zależy, żeby szybko dotrzeć na wyspę.  

– 

Staram się dotrzeć tam tak szybko, jak się tylko da – powiedział z naciskiem. Zamknął 

raport i położył go na jej neseserze. – Pozamykam, pogaszę światła i możemy jechać.  

Taylor, 

nie czekając na niego, poszła w stronę furtki. Jason dogonił ją, zanim doszła do 

samochodu.  

– 

Niezły wóz.  

– 

Dostałam go na urodziny. – Założyła niesforny lok za ucho. W tym momencie Jason 

dostrzegł jej nowy zakup.  

– 

Ładny pierścionek! –  Podniósł jej dłoń, by móc go lepiej obejrzeć. – Bardzo ładny i 

bardzo drogi...  – 

Duży  rubin  był  osadzony  w  misternie  rzeźbionym  złocie.  –  To  pamiątka 

rodzinna? 

– Nie, 

kupiłam go wczoraj.  

– Wczoraj? – 

Podniósł zdziwiony brwi. – Interesujące...  

– 

Jeśli  mamy  wyglądać  na  prawdziwych  narzeczonych,  to  niezbędny  jest  pierścionek. 

background image

Zobaczyłam go na wystawie i spodobał mi się, więc go kupiłam. – Zabrzmiało to tak, jakby 
się usprawiedliwiała.  

– Nie mam nic przeciwko temu – 

uspokoił ją. – Zdziwiło mnie tylko, że wybrałaś coś w 

tak starodawnym stylu. Ciekawe, 

dlaczego kupiłaś właśnie taki pierścionek? 

Zanim zdążyła otworzyć usta, po jej oczach poznał, że nie powie prawdy.  
– 

Był przeceniony.  

– Przeceniony? – 

Parsknął śmiechem.  

– No dobrze. 

Wcale nie był przeceniony. Tak naprawdę to był bardzo drogi. Kupiłam go, 

bo...  

– Bo co? 

– 

Bo  mi  się  bardzo  spodobał,  zadowolony?  –  Uwolniła  dłoń  z  jego  rąk.  –  Gdzie  są 

kluczyki? 

– 

Oddałem ci je! – skłamał bez mrugnięcia okiem.  

– Nie.  

– 

Musiałem ci oddać, bo ja ich nie mam! – Ostentacyjnie obszukał wszystkie kieszenie.  

– 

Sprawdź, czy nie zostawiłeś ich w domu.  

Jason bez słowa zawrócił. Odczekał parę minut i przyszedł z powrotem do samochodu.  
–  Nie ma ich w domu, 

sprawdziłem  dokładnie. Musiałem  je  wrzucić  razem z  torbą  do 

bagażnika... – Dyskretnie spoglądał, czy Taylor mu wierzy. – Masz zapasową parę? 

– Tak, mam – 

wycedziła przez zęby. – Ale w domu! A na dodatek klucze do domu są na 

tym samym kółku co kluczyki od samochodu.  

– Wiem! – 

Jason strzelił palcami. – Mam przyjaciela, który jest ślusarzem. Zaraz do niego 

zadzwonię! – Nie czekając na to, co Taylor powie, pobiegł do domu.  

– 

Załatwione! – zawołał od furtki. – Na szczęście zastałem go w domu. Teraz jest zajęty, 

ale za dwie godziny przyjedzie tu i 

otworzy  bagażnik. Obiecał też, że przyśle wieczornym 

promem nasze bagaże.  

– 

A co z nami? Wezwałeś taksówkę? 

–  Nie ma takiej potrzeby  – 

odparł,  starając  się,  by  jego  głos  brzmiał  beztrosko.  – 

Pojedziemy moim pojazdem.  

– To znaczy czym? – 

Sekundę jej zajęło, zanim przypomniała sobie wielki czarny motor, 

który widziała, kiedy była tu dwa dni temu. – O nie! Wykluczone! Na to mnie nie namówisz! 
– 

krzyknęła.  Cofnęła  się,  jakby  się  obawiała,  że  porwie  ją  i  siłą  zawlecze  na  tę  straszną 

maszynę.  

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY 

 

Jason uśmiechnął się, spodziewał się ostrego protestu. Jednak ani przez chwilę nie wątpił, 

że uda mu się przełamać jej opór.  

– 

Przecież  twój  samochód  to  kabriolet.  Nie  ma  jakiejś  zasadniczej  różnicy  między 

motocyklem a takim samochodem. Harley jest tyl

ko trochę krótszy i węższy niż twój wóz.  

– 

To nie to samo! I w ogóle nie widzę żadnego podobieństwa! – Spojrzała w dół. – Do 

diabła, Jason! Przecież nie mogę jechać na motorze w sukience! 

– 

Oczywiście,  że  możesz.  Jest na tyle szeroka,  że  będzie  ci  w  niej  wygodniej  niż  w 

spodniach.  

– 

Wybij to sobie z głowy! Idę zadzwonić po taksówkę. Złapał ją za ramię, zanim zdążyła 

zrobić krok.  

– 

Nie zdążymy! Spóźnimy się na prom! 

– 

Spóźnimy się? – Przyjrzała mu się podejrzliwie. – To po co tu stoimy i prowadzimy tę 

głupią rozmowę? Zrobiłeś to specjalnie! 

– 

Oczywiście, wrzuciłem kluczyki do bagażnika, wszystko z góry ukartowałem... – drwił, 

żeby  zb ić  ją  z  tro p u.  –  Cóż  za  spostrzegawczość.  Tylko powiedz mi jeszcze,  po co to 
wszystko zrobiłem? 

– No...  
Nie chciał dać jej czasu, by się mogła zastanowić.  
– 

Pewnie zrobiłem to, by zobaczyć, jak letni wiaterek rozwiewa twoją sukienkę – szybko 

podpowiedział niedalekie od prawdy tłumaczenie.  

– 

Czemu nie? Ty jesteś zdolny do wszystkiego – mruknęła zrezygnowana.  

Widział, że powoli godzi się z myślą, że zajedzie na wyspę na harleyu.  
– 

Szkoda czasu na kłótnie, Księżniczko. Przygotuj się na nowe wspaniałe doznania. W 

zasadzie dobrze, 

że  się  tak  stało.  Gdybym  chciał  wybrać  się  na  wyspę  z  prawdziwą 

narzeczoną,  pojechałbym  właśnie  na  motorze.  Nie  masz  się  czym  denerwować,  szpilki i 
sukienka w niczym ci nie będą przeszkadzać.  

– Gdzie jest ten twój motor? – 

mruknęła, ciągle rozzłoszczona.  

– 

W garażu. Zaraz go przyprowadzę.  

Po kilku minutach podjechał na wielkiej czarnej maszynie. Zatrzymał się przed Taylor i 

zsiadł. Włożył jej na głowę kask, wyjął z rąk neseser i włożył go do torby przymocowanej do 
bagażnika.  

– 

Włóż tę kurtkę, po drodze może ci być za chłodno w takim stroju.  

Taylor niezadowolona spojrzała na czarną, skórzaną kurtkę, ale włożyła ją bez protestu.  
– 

A tobie nie będzie zimno? 

– Ja jestem przyzwyczajony – 

odparł. – Aha, zbierz sukienkę z przodu i podłóż ją pod uda 

– 

dodał.  

– Po co? – 

obruszyła się.  

Wyglądała  tak  słodko  z  lekkim  rumieńcem  i  trochę  nadąsana,  że  miał  wielką  ochotę 

background image

wziąć ją w ramiona i pocałować. Wiedział jednak, że wtedy na pewno spóźniliby się na prom.  

– 

Jeśli  tego  nie  zrobisz,  wiatr  rozwieje  ci  sukienkę.  Przechodnie  będą  mieli  piękny 

widok... Wsiadaj! Jedziemy, bo czas ucieka! – 

Pomógł jej się wdrapać na siedzenie.  

– 

Jakoś dziwnie się czuję... – szepnęła nerwowo.  

– 

Nie bój się, postaw obcasy na pedałach.  

– Gdzie? Jak? 

– O tu. – 

Naprowadził jej nogę. – I tak samo po drugiej stronie. Trzymaj się mnie mocno, 

najlepiej obejmij mnie w pasie. 

Przycisnęłaś sukienkę? 

– Tak.  

– No to jedziemy! 
Nie  dał  jej  czasu  na  zmianę  decyzji.  Uruchomił  silnik  i  ruszyli.  Taylor tak mocno 

przytuliła się do jego pleców, że czuł bicie jej serca.  Potem z całych  sił zacisnęła ramiona 
wokół jego pasa.  

Po chwili jednak uspokoiła się. Wiatr rozwiewał jej włosy i czasem aż zatykał dech, ale 

zaczęło  robić  jej  się  całkiem  przyjemnie.  Czuła  bezpośredni  kontakt  z  tym,  co  ją  otaczało. 
Czuła szybkość...  

Ta jazda jest jak szampan, 

pomyślała. Nie, nawet lepsza, szampan nie powoduje od razu 

tak szybkich reakcji. 

Nie spodziewała się, że jazda na motorze może być taka fajna! 

Nagle  wiatr  wyrwał  jej  spod  nóg  sukienkę  i  podwiał  ją  znacznie  za  wysoko.  Nic nie 

mogła  zrobić.  Żeby  ją  złapać,  potrzebowałaby  obu  rąk,  a  na  takie  akrobacje  się  nie 
zdecydowa

ła.  Pocieszało  ją  tylko  to,  że  Jason  nie  mógł  nic  zobaczyć,  a  kierowcy  jadący  z 

przeciwka mieli zbyt mało czasu na podziwianie jej wdzięków.  

Postanowiła  jednak  spróbować  złapać  niesforną  sukienkę  i  o  mały  włos  nie  straciła 

równowagi. 

Przywarła z całej siły do Jasona. Przestraszyła się nie na żarty.  

– 

Wszystko w porządku? – spytał Jason przez ramię, gdy zatrzymali się na światłach.  

– 

Strasznie trzęsie ten twój motor! – odpowiedziała. Szybko poprawiła sukienkę.  

– 

Przecież to harley! Nie bój się, nic złego się nie dzieje. Światło zmieniło się na zielone i 

ruszyli. 

Taylor wydawało się, że pędzą co najmniej sto pięćdziesiąt na godzinę, wykonując 

dziki slalom między samochodami. Pod bawełnianą koszulą czuła silne mięśnie jego brzucha. 
Uspokój się, szeptała do siebie.  

Przy  nim  nic  ci  się  nie  stanie.  Sama  nie  wiedziała  dlaczego,  ale  przy  nim  czuła  się 

bezpiecznie. 

Potrząsnęła głową. Przecież on jest tylko jej pracownikiem! 

No, 

ale  nie  było  się  co  oszukiwać.  To  niezwykle  atrakcyjny  mężczyzna  i  na  dodatek 

działał na nią jak żaden dotąd. Wiceprezesura, wiceprezesura. Myśl o tym! – napominała się 
w duchu. 

Niech nic nie odciąga cię od pracy, dźwięczały jej w głowie słowa ojca. Ale nie na 

wiele to się zdało. Bliskość Jasona ciągle nie dawała jej spokoju.  

Co by powiedz

iał jej ojciec, gdyby wiedział, co w tej chwili robi? Przecież mogło się tak 

zdarzyć,  że  zatrzymaliby  się  na  światłach  koło  samochodu  Bossa  czy  jakiegoś  jego 
znajomego. 

Taylor z niewiadomych powodów zachciało się śmiać. I tak by mnie nie poznali, 

roześmiała  się  w  d uch u!  Nik t,  kto  ją  znał,  nie  uwierzyłby,  że  pędzi  na  harleyu  z  takim 
mężczyzną! Po raz pierwszy w życiu poczuła się wolna. Nie miała ochoty zastanawiać się, 

background image

dlaczego, 

ani  szukać  logicznego  wytłumaczenia  swoich  odczuć.  Chciała  tylko  tak  jechać, 

jec

hać i jechać...  

Jednak gdy dojechali do centrum Charlestonu, 

rozglądała się nerwowo, czy nie zobaczy 

kogoś  znajomego.  Przejeżdżali  koło  Marion  Park,  w  którym  odbywała  się  degustacja 
specjałów greckiej kuchni. Poczuła wspaniałe zapachy. O mały włos nie poprosiła go, by się 
zatrzymał choć na chwilę. Greckie gyros było jedną z jej ulubionych potraw.  

Dojechali do portu. 

Wjechali na prom jako ostatni pasażerowie. Po chwili prom odbił od 

brzegu. 

Gdy  wypłynął  już  na  otwarte  morze,  usiedli w kawiarence przy stoliku.  Wiał 

przyjemny wiaterek, 

nie czuło się takiego upału jak na lądzie.  

– 

Jak długo będziemy płynąć? – spytała.  

– 

Około czterdziestu pięciu minut.  

– Dobrze. 

W takim razie mam dość czasu, by przejrzeć twój raport. Gdzie schowałeś mój 

neseser? 

– Jest w ba

gażniku harleya. Jeśli chcesz, to ci przyniosę – zaofiarował się Jason.  

–  Nie, 

dziękuję!  –  odpowiedziała  i  od  razu  pożałowała  swojego  pośpiechu.  –  Sama 

potrafię go wyjąć.  

Otworzyła torbę przy siedzeniu pasażera. Jason stanął koło niej.  
– 

Co jest w środku, czego nie chcesz mi pokazać? 

– Moje prywatne dokumenty. 

Mam nadzieję, że to rozumiesz – postanowiła być szczera. 

Na szczęście nie drążył dłużej tego tematu.  

Taylor wyjęła raport z neseseru i zamknęła go szybko.  
– 

Chciałabym  najpierw  przejrzeć  rozdział  zawierający  dane  personalne  pracowników. 

Możesz mi pokazać, w której jest części? 

– Tak, 

oczywiście. O tu. – Wskazał jej odpowiednią stronę. W momencie kiedy brała od 

niego raport,  silny podmuch 

wiatru  wyrwał  jej  z  ręki  papiery,  a  Jason  już  ich  nie  trzymał. 

Pofrunęły na wietrze i wpadły do wody. Taylor stała osłupiała i patrzyła, jak jej dokumenty 
odpływają na falach.  

– O nie! – 

jęknęła. Przeniosła wzrok na Jasona. – Zrób coś! Nie stój tak! – krzyknęła.  

– 

Czego od mnie oczekujesz? Żebym rzucił się do morza i wyławiał te kartki? – Podniósł 

zdziwiony brwi.  

– 

Przecież chyba umiesz pływać? 

– Wiesz co, 

Księżniczko? – Patrzył na nią z niedowierzaniem. – Jesteś stuknięta! 

– 

Nie rozumiesz? Ten raport jest mi niezbędny... – Zawahała się. W jej oczach pojawił się 

cień nadziei. – Zrobiłeś może dodatkową kopię? 

– Nie.  

– Dlaczego nie? 

– 

Nie była mi potrzebna. A poza tym nie prosiłaś mnie o to.  

– Czy ty nie zdajesz sobie sprawy z tego, 

co się stało? 

– 

Zdaję sobie z tego sprawę. Ale nie jest to dokument aż tak ważny, by rzucać się z jego 

powodu do morza! 

– 

Dla mnie to sprawa życia i śmierci! 

background image

– 

Przesadzasz! Widzę pewne wyjście. Mogę spróbować odtworzyć ten raport.  

– 

Naprawdę? Potrafiłbyś to zrobić? – spytała z odrobiną nadziei w głosie.  

– 

Myślę, że nie ma innej możliwości.  

– 

Na szczęście mam listę spraw, które mnie interesują! – ucieszyła się. – To nam ułatwi 

zadanie.  

– 

O tak! Dzięki Bogu, twoja lista ocalała! – Nie ukrywał ironii.  

– Po co ten sarkazm, Richmond? 

– 

Nigdy nie spotkałem kobiety, która by miała takiego bzika na punkcie planowania. Czy 

masz szczegółowe listy wszystkich swoich posunięć w każdej dziedzinie życia? 

– 

Nie w każdej! 

– 

Nie wierzę! Nie wiedziałabyś, co robić bez tego kawałka papieru przed nosem! 

– To nieprawda! – 

obruszyła się.  

– Powiedz, 

Księżniczko, czy gdzieś głęboko w twojej duszy zakopana jest choć odrobina 

spontaniczności? 

– 

Przecież  wsiadłam  na  ten  twój  szalony  motor,  a  tego  przecież  nie  planowałam...  – 

broniła się.  

– 

Nie  nazwałbym  tego  spontanicznością,  nie  miałaś  po  prostu  innego  wyjścia. 

Spontaniczność to robienie czegoś pod wpływem impulsu, chwili, bez zastanawiania się, po 
co czy dlaczego się to robi, oraz umiejętność cieszenia się tym.  

– Wiem, 

co znaczy to słowo. – Skrzyżowała ręce na piersiach.  

Czy on naprawdę uważa, że ona planuje każdy swój ruch? Nie była kiedyś taka. Czyżby 

jednak teraz taka się stała? 

– 

Nie  ma  o  czym  mówić  –  uciął  kłótnię.  –  Mijamy  właśnie  Fort  Sumter.  Chcesz 

popatrzeć, czy nie ma tego na twojej liście? 

– Nie ma, 

ale jeśli uważasz, że warto, mogę to dołączyć – prychnęła.  

Jason  spojrzał  na  Taylor,  która  teraz  szła  wzdłuż  barierki  promu.  Ta kobieta 

doprowadzała  go  do  szału.  Arogancka,  uparta,  zarozumiała,  wszystkowiedząca, 
świętoszkowata. Jak on wytrzyma najbliższe dwa tygodnie i zdoła zachować choć odrobinę 
pryw

atności? 

Stała ze skwaszoną miną i patrzyła prosto przed siebie, ani razu nie spojrzała w bok. Na 

szczęście nie domyśliła się, że on nieco dopomógł odfrunąć raportowi. Udusiłaby go gołymi 
rękami, gdyby się dowiedziała o tym.  

 
Wiatr  delikatnie  potargał  jej  włosy.  Złote  loki  i  cieniutka  sukienka  lekko  powiewały. 

Wygląda  jak  anioł,  pomyślał,  wydaje  się  taka  krucha  i  nierzeczywista.  Jaka ona jest 
naprawdę? Gdyby nie jego wyraźne żądanie, to stałaby tu w jednym ze swoich kostiumów, 
pozapinana  pod  samą  szyję,  z  surowo  upiętymi  włosami.  Znalazłby  jednak  sposób,  by 
porozpinać te guziczki, zameczki, sprzączki i... Uśmiechnął się na samą myśl, co by się działo 
dalej.  

Przypomniało  mu  się  coś  jeszcze.  Przez kilka sekund,  w czasie jazdy,  miał  wspaniały 

widok we wstecznym lusterku. 

Wiatr  rozwiał  Taylor  sukienkę  i  jego  oczom  ukazały  się 

background image

smukłe  uda  w  jedwabnych  pończochach.  Tak  ubrana  kobieta  nie  może  być  istotą  jedynie 
duchową, z pewnością zdaje sobie sprawę, że posiada również ciało.  

On w każdym razie był tego niezwykle świadom.  
Taylor  patrzyła  na  latające  nad  promem  mewy  i  poszarpane  skały  otaczające  Jermain. 

Jason  przez cały  czas nie spuścił z niej oka. Miała ochotę odwrócić się  i krzyknąć: no co, 
czego  ty  właściwie  ode  mnie  chcesz?!  Arogancki,  uparty,  zarozumiały,  wszystkowiedzący, 
nieprzewidywalny. 

Jak  ona  wytrzyma  najbliższe  dwa  tygodnie  i  zdoła  zachować  choć 

odrobinę prywatności? 

Spojrzała na niego spod rzęs. Był jednak niesamowity. Wiedziała, co jej się w nim nie 

podoba, 

co ją odpycha. Natomiast nie mogła dojść, co ją do niego tak przyciąga, co sprawia, 

że przy nim traci kontrolę nad sobą, zapomina o wszystkim, co do tej pory było dla niej tak 
ważne.  Nie  chodziło  tylko o to,  że  jest  tak  przystojny,  choć  to  z  pewnością  nie  było  bez 
znaczenia.  

Jakże  on  wspaniale  wygląda  z  tymi  rozwianymi  włosami  i  błyszczącymi  w  opalonej 

twarzy błękitnymi oczyma! To typ zdobywcy, któremu nikt i nic się nie oprze.  

Zagryzła dolną wargę. Wiedziała, że te dwa tygodnie mogą zaważyć na jej dalszym życiu. 

Zależy od nich choćby to, czy dostanie upragnione stanowisko w firmie ojca. Jednak bardzo 
wyraźnie czuła, że tym razem spotka ją wiele, bardzo wiele nie zaplanowanych rzeczy.  

Musi być gotowa na wszystko, tym bardziej że ten nieprzewidywalny człowiek dziwnie ją 

rozstrajał.  

Jason podszedł do Taylor.  
–  Za kilka minut przybijemy do brzegu. 

Zamówię w porcie taksówkę, która przywiezie 

wieczorem nasze rzeczy do hotelu.  

– 

Tu są taksówki? – Taylor odgarnęła włosy do tyłu i odetchnęła z ulgą. – W takim razie 

może ja...  

Nie  dał  jej  dokończyć.  Chwycił  za  ramiona  i  nachylił  się  w  jej  stronę.  Mówił  cicho  i 

spokojnie, 

ale głos miał twardy.  

– 

Wyjaśnijmy  sobie  coś,  Księżniczko.  Ludzie  na  wyspie  mnie  znają.  Wiedzą,  jakim 

jestem człowiekiem, znają mój styl.  

czy  ci  się  to  podoba,  czy nie,  musisz go zaakceptować  i  dostosować  się  do  niego  w 

trakcie naszego pobytu na wyspie. 

Jeżdżę  harleyem,  noszę  dżinsy  i  sam  kieruję  swoim 

życiem. Nie pozwolę, by ktokolwiek, nawet córka Bossa Danielsa, ośmieszała mnie! 

Taylor rozejrzała się z niepokojem, czy ktoś nie słyszał tego, co powiedział.  
– 

Zapomniałeś? Nie jestem córką Bossa, nazywam się Davis. I jestem twoją narzeczoną.  

– 

Ja o tym nie zapomniałem. I pozwól, że teraz odświeżę również twoją pamięć. Jesteś tu 

ze mną, a to znaczy, że jeździsz na harleyu.  

–  Ale nie 

muszę  być  dokładnie  taka  jak  ty!  Nie  będę  ci  tłumaczyć,  na  czym  polegają 

różnice między nami. – Taylor liczyła, że zrozumie jej racje. – Czułabym się znacznie lepiej, 
gdybym mogła pojechać taksówką.  

– 

Wykluczone! Moja narzeczona podróżuje ze mną na harleyu. Tego spodziewają się po 

mnie moi krewni i przyjaciele, 

i tak będzie. Jeśli chcesz kontynuować tę farsę z zaręczynami, 

background image

musisz przyjąć moje warunki. Jeśli nie, to radzę ci nawet nie schodzić na ląd, tylko od razu 
wrócić do domu.  

Taylor patrzyła na niego zdumiona. On naprawdę tak uważał, mówił to serio.  
– 

Posłuchaj uważnie! Długo się powstrzymywałam, ale już nie mam siły! – Czuła, że traci 

nad sobą panowanie. – Jesteś aroganckim, zarozumiałym i bezczelnym typem! 

– 

Cóż za miażdżąca krytyka! Jestem powalony! – Wsiadł na motor. – Radzę ci: wskakuj 

szybko na siodełko, bo pokażę ci, jaki potrafię być nieprzyjemny! 

Niestety, 

nie pozostawało jej nic innego, niż zrobić to, co powiedział.  

– Nie rozumiem, 

dlaczego robisz takie halo wokół tak mało istotnej sprawy.  

– 

Dla mnie to ważne.  

– 

Dlaczego? Nawet nie raczyłeś mi tego wytłumaczyć. – Widziała upór w jego oczach, 

wiedziała, że nie zrezygnuje ze swojej maszyny. – Wysil się trochę i wytłumacz mi to. Nie 
oczekuj, 

że będę ślepo spełniała twoje rozkazy. – Przez dłuższą chwilę mierzyli się wzrokiem.  

– Dobrze, Taylor. 

Wytłumaczę ci, choć wątpię, czy jesteś w stanie to zrozumieć.  

– Spróbuj! – 

Znów poczuła złość.  

– 

Wyobraź sobie, jeśli potrafisz...  

– 

Najpierw  zarzucasz  mi  brak  spontaniczności,  potem zrozumienia,  a teraz jeszcze 

wyobraźni! Chyba już tego za wiele! – krzyknęła oburzona.  

–  Nie jestem tego wcale taki pewien.  Ale spróbujmy.  – 

Popatrzył  na  nią  poważnie.  – 

Wyobraź sobie, że naprawdę jesteś we mnie zakochana.  

Taylor przełknęła ślinę. Cała złość uleciała z niej tak szybko, jak się pojawiła.  
– 

Masz rację – odpowiedziała ze ściśniętym gardłem. – Do tego chyba potrzeba więcej 

wyobraźni niż ja mam. Ale poczekaj, spróbuję. – Patrzyła na niego zmrużonymi oczyma. – 
No już! Jestem w tobie szaleńczo zakochana. Jesteś moim Słońcem i Księżycem. Dzień bez 
ciebie jest dniem straconym. I co dalej? 

– 

Czy  gdybyś  była  we  mnie  zakochana,  to  też  nie  chciałabyś  przyjechać  do  hotelu  na 

moim motorze? Wolałabyś wziąć taksówkę? – Nieznacznie potrząsnął jej ramionami.  

Zamknęła oczy. Przeszył ją dziwny dreszcz. Gdyby go kochała... Czy tak trudno sobie to 

wyobrazić? Miał siłę, którą tak podziwiała, nawet jeśli ta siła przeszkadzała jej w osiągnięciu 
zamierzonego celu. 

Był  inteligentny,  miał  niezwykłe  poczucie  humoru,  nawet jego 

bezpośrednie  podejście  do  ludzi  i  swobodny  sposób  bycia  były  czymś,  czego  mu  w  głębi 
duszy zazdrościła. Ale ten pomysł wydawał jej się niebezpieczny. Bała się głębiej wczuwać. 
Ale przecież była mu winna szczerość...  

– 

Gdybym cię kochała, przyjechałabym z tobą na harleyu bez najmniejszych oporów.  

Jego uścisk złagodniał.  
– 

Zawsze jesteś taka szczera? – spytał. Przypuszczał, że będzie się starała wykręcić od 

odpowiedzi. 

Zaskoczyła go.  

Dostrzegła powątpiewanie w jego oczach. Co takiego zrobiła, że jej nie dowierzał? Od 

początku starała się zachowywać szczerze i otwarcie. Prawda, poszukiwała informacji nie dla 
każdego dostępnych. Ale nie żądała niczego, co wykraczałoby poza ramy utartych w takich 
przypadkach zachowań.  

background image

Prom dobił do przystani.  
– 

Chodź! – Jason objął ją i poprowadził w stronę harleya. – Czas na nas.  

Bez słowa protestu wdrapała się na tylne siedzenie motoru i założyła kask. Patrzyła na 

pracujących w dokach robotników. Bywała w rybackich wioskach. I to, co robili ci robotnicy, 
nie  różniło  się  specjalnie od tego,  co  wcześniej  widywała.  Ale  była  w  ich  pracy  jakaś 
harmonia, 

której wcześniej, być może, nie dostrzegała.  

– Czy ty pochodzisz z takiej wioski? – 

spytała, starając się przekrzyczeć warkot silnika.  

– Tak, z podobnej – 

przytaknął.  

Położono  już  trapy  i  nadeszła  ich  kolej  zjazdu  z  promu.  Dalsza  rozmowa  stała  się 

niemożliwa.  Parę  minut  później  zjechali  na  drogę  wysadzaną  dębami.  Grube,  pokręcone, 
obrośnięte mchem gałęzie rzucały niesamowite cienie na drogę przed nimi. Między drzewami 
rosły mirty aż uginające się pod ciężarem różowo-purpurowych pąków.  

Jason  zwolnił,  gdy  wjechali  na  teren  ośrodka.  Najważniejszym  budynkiem  była  wielka 

stara rezydencja. 

Była  dużo  piękniejsza,  niż  sobie  mogła  wyobrazić.  Biała,  z korynckimi 

kolumnami  i  żelaznymi  kratami  na  werandach.  Taylor  zakochała  się  w  tym  miejscu  od 
pierwszego wejrzenia. 

Jakby to było pięknie, gdyby tak właśnie wyglądał jej dom rodzinny. 

Przepełnił ją niepokój i smutek. Uświadomiła sobie, że jej życiu zawsze brakowało stałości i 
mocnego zakorzenienia, 

czegoś, co mógł dać właśnie taki dom.  

Jason  zatrzymał  się  tuż  przed  samym  wejściem.  Taylor  zsiadła,  zdjęła  z  głowy  kask  i 

starała  się  rozprostować  pomiętą  sukienkę.  Ku jej zdziwieniu,  Jason  odgarnął  jej  włosy  z 
twarzy.  

– 

Daj mi moją kurtkę i przestań się martwić – powiedział. – Wyglądasz pięknie.  

– 

Słucham? Co powiedziałeś? – Patrzyła na niego z niedowierzaniem.  

– 

Powiedziałem, żebyś dała mi kurtkę – uśmiechnął się.  

– Nie... chodzi mi o to, 

co powiedziałeś potem...  

– 

Że wyglądasz pięknie? 

Taylor patrz

yła na niego w pełnym napięcia milczeniu.  

–  Nie wierzysz mi?  – 

Uniósł  brwi.  –  Czyżby  żaden  z  twoich  odzianych  w  garnitury 

dystyngowanych znajomych nigdy ci nic takiego nie mówił? 

–  Nie. 

Mówili o mojej  błyskotliwej inteligencji,  analitycznym umyśle,  o tym, że mogę 

być wizytówką mego ojca. – Uśmiechnęła się z goryczą. – A także w żartach, że małżeństwo 
ze mną byłoby niezłą fuzją przedsiębiorstw.  

– 

Małżeństwo  to  fuzja  przedsiębiorstw?  –  powtórzył.  Widać  było  wyraźnie,  że  taki 

pomysł wydaje mu się nieprawdopodobnie absurdalny.  

– Tak, 

niektórzy patrzą na to w ten sposób. Żaden z nich nigdy nie powiedział, że jestem 

piękna...  

– 

Są tak głupi czy po prostu ślepi? 

– 

Wydaje mi się, że w pracy nie wypada mówić o takich rzeczach. Tam nie traktuje się 

kogoś jak mężczyznę czy kobietę, lecz jak partnera w interesach.  

– 

Ja nigdy nie przestrzegałem konwenansów. – Wsunął ręce w jej włosy i objął jej twarz 

tak, 

że musiała mu patrzeć w oczy. – I nie mam zamiaru teraz tego robić. Gdy kobieta jest 

background image

piękna, mówię jej to wprost. A ty, Księżniczko, jesteś olśniewająco piękna. – Zacisnął usta, 
jakby  za  wiele  powiedział.  Puścił  ją  i  wziął  jedynie  za  rękę.  –  Chodź,  pójdziemy  się 
zameldować.  

Uśmiechnęła się. Nie wiedziała do końca, czy mu wierzyć, czy nie, ale postanowiła wziąć 

to za 

dobrą monetę. Tak pięknie brzmiały te słowa. Musiała przyznać, że bycie traktowaną jak 

kobieta,  a nie partnerka w interesach, 

było  bardzo  miłą  zmianą.  I  ta  jego  umiejętność 

patrzenia bez strachu w jej oczy... 

Być może umiał tak patrzeć na nią tylko dlatego, że nigdy 

nie spotkał Bossa...  

Weszli na taras, 

trzymając się za ręce. Przeszli przez wielkie oszklone drzwi i znaleźli się 

w przestronnym holu. 

Światło  słoneczne  wpadało  tam  przez  wysokie  aż  do  sufitu  okna  i 

oświetlało  dębową  podłogę  i  wyłożone  boazerią  ściany.  Szerokie  schody  z  ręcznie 
zdobionymi  mahoniowymi  poręczami  wiodły  na  piętro.  Niechętnie  odwróciła  się  w  stronę 
recepcji, 

słysząc radosny kobiecy głos.  

– O, 

Jase! Jak miło cię widzieć! Nie wiedziałam, że przyjeżdżasz z wizytą.  

– 

Cześć,  Joanie,  czy  Elizabeth  nie  powiedziała  ci,  że  tym  razem  przyjeżdżam  tu  jako 

gość? – Objął Taylor i przyciągnął ją do siebie. – To moja narzeczona, Taylor Davis.  

Joanie wyciągnęła rękę i uśmiechnęła się serdecznie.  
– Witam, panno Davis, 

miło mi panią poznać! – Joanie zajrzała do księgi meldunkowej. – 

Dostajecie prezydencki apartament.  

– Jak to prezydencki? – 

spytała nieco zaskoczona Taylor.  

– Och, tak go nazywamy, 

ale to tylko dwie sypialnie połączone łazienką, z przepięknym 

widokiem na ocean. 

Czy mam wezwać Shadroe’a, żeby wskazał wam drogę? 

– Nie, 

nie rób sobie kłopotu. Powiedz mu tylko, żeby wpadł nas odwiedzić.  

– 

A gdzie są wasze bagaże? Na zewnątrz? 

–  Nie, 

przypłyną  wieczornym  promem.  Poprosiłem  Jima,  żeby  przywiózł  je  swoją 

taksówką.  

–  Pozwól, 

że  zgadnę  –  roześmiała  się  Joanie.  –  Nie  mogłeś  wszystkiego  zmieścić  na 

harleyu? Jason uśmiechnął się rozbrajająco.  

– 

Do  diaska!  Nie  mogłeś  zostawić  tej  swojej  diabelnej  maszyny  w  domu?  –  Joanie 

pokręciła głową. – Ty nigdy się nie zmienisz! Ale powiedzcie, jak się poznaliście? 

– 

Na  przyjęciu  –  szybko  odpowiedziała  Taylor.  Zawczasu  przygotowała  się  na  takie 

pytanie.  

– 

Zwróciła na mnie uwagę właśnie przez mój motocykl – dodał Jason. – Właściwie, nie 

byłem na przyjęciu, tylko przejeżdżałem. ..  

Taylor  spojrzała  na  niego  ostrzegawczo.  Czyżby  chciał  wypróbować  jej  wyobraźnię? 

Proszę bardzo, pomyślała, zaraz pokażę ci, na co mnie stać.  

–  Tak, 

przejeżdżał,  osiemdziesiąt  na  godzinę,  i to tam,  gdzie jest ograniczenie do 

czterdziestu. 

O mało mnie nie zabił, przez tydzień bolała mnie noga! 

–  Dlatego,  zgodnie z zaleceniami lekarza, 

nie wypuszczałem jej z łóżka przez pierwszy 

tydzień naszej znajomości – uśmiechnął się zalotnie.  

Czerwony  rumieniec  pokrył  policzki  Taylor.  Ta  jego  spontaniczna  szczerość  była  zbyt 

background image

duża jak na jej możliwości.  

– No dobra, 

nie będę się wdawał w szczegóły – Jason zwrócił się do Joanie. – Chyba już 

czas, 

żebym  zabrał  swoją  przyszłą  żonę  do  naszego  apartamentu.  To  dziwne  widzieć  cię 

siedzącą w recepcji, a nie za twoim biurkiem.  

– 

Zastępuję tylko Liz.  

– 

Będziemy mieli na pewno jeszcze mnóstwo okazji, by pogadać. Na razie idziemy na 

górę. Miło cię było znowu zobaczyć.  

– 

Życzę wam przyjemnego pobytu – pożegnała ich przyjaźnie Joanie.  

Taylor odczekała, aż weszli na piętro i Joanie nie mogła ich słyszeć.  
– Kim jest Liz? – 

spytała.  

– 

Jest wnuczką Elizabeth Jermain, właścicielki całego ośrodka. Poza tym jest głównym 

menedżerem, a także... pilotem helikoptera – udzielił jej wyczerpujących informacji.  

– 

To bardzo duża odpowiedzialność. – Taylor zamyśliła się.  

– Czy Liz jest... 

młoda? 

–  Zaraz, 

niech pomyślę... ona jest rok czy dwa lata młodsza ode mnie, ma więc jakieś 

trzydzieści dwa, trzydzieści trzy lata.  

–  Aha.  – 

Taylor nurtowała inna sprawa, ale nie wiedziała, jak  o  to zapytać. – Czy jest 

mężatką? 

– Nie. I 

ułatwię ci zadanie, nigdy nie byliśmy ze sobą bliżej związani.  

– 

Wcale nie chciałam o to zapytać – zaprotestowała Taylor, choć czuła, że nie jest zbyt 

przekonująca. – W ogóle nie przyszło mi to do głowy.  

– 

Akurat! Jak widzę, nie zawsze jesteś szczera, Księżniczko.  

– 

Doszli  właśnie  na  piętro.  –  Nasz apartament jest po lewej stronie.  –  Poprowadził  ją 

korytarzem.  

– No dobrze. 

Nie byłam do końca szczera – przyznała się. Zła była na siebie za to głupie 

kłamstwo, ale jeszcze bardziej na niego, że tak łatwo ją rozgryzł. – Chciałam wiedzieć, czy 
ty... czy wy...  

– 

Powiedziałem  ci  już,  nic  nas  nie  łączyło.  –  Zatrzymali  się  i  Jason  otworzył  drzwi 

apartamentu.  

– 

Może  nie  powinnam  zadawać  takich  pytań,  ale  pomyślałam,  że  to  może  być  ważne. 

Jeśli mam odgrywać twoją narzeczoną, chciałabym wiedzieć, czego mogę tu oczekiwać.  

– 

Księżniczko? 

– Tak? – 

Obronnym gestem skrzyżowała ręce na piersiach.  

– 

Za dużo mówisz. – Jason lekko kopnął drzwi, by się zamknęły.  

Bez  jakiegokolwiek  ostrzeżenia  wziął  ją  za  ramiona  i  zaprowadził  w  stronę  wielkiego, 

szerokiego łoża. Pociągnął ją za sobą i oboje padli na miękki materac.  

– Teraz ja mam pytanie do ciebie.  

– 

Z przyjemnością ci odpowiem, ale puść mnie. – Taylor poczuła się nieswojo.  

– Wykluczone, 

to jest jedno z tych pytań, które można zadawać tylko na leżąco.  

Patrzyła na niego zaniepokojona. Przez moment w jej wielkich, czarnych oczach widać 

było, że jest kobietą, nie zaś partnerem w interesach.  

background image

– Nie wiem, o czym mówisz...  

– 

Nigdy nie słyszałaś o powalających pytaniach? 

Taylo

r potrząsnęła głową, jej złote loki tworzyły wokół twarzy przepiękną aureolę. Jason 

wsunął dłonie w jej włosy, bawił się nimi, przepuszczając między palcami.  

– 

To pytanie mogę ci zadać, tylko kiedy leżysz – odparł, uśmiechając się tajemniczo.  

– Dobrze. O co chodzi? – 

szepnęła coraz bardziej speszona.  

– 

Całe popołudnie się nad tym zastanawiałem. Czy codziennie, także do pracy, nosisz te 

jedwabne pończochy i koronkowy pas? – Musnął jej usta delikatnym pocałunkiem. – Czy też 
włożyłaś je tylko po to, by lepiej wczuć się w rolę narzeczonej? 

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY 

 

Taylor w osłupieniu patrzyła na niego.  
– 

Skąd wiesz, że noszę...  

– Powiedzmy, 

że to konsekwencja szybkiej jazdy na motorze w rozkloszowanej sukience. 

No, 

można  do  tego  dodać  jeszcze  dobry  wzrok.  –  Jason położył  dłonie  na  jej  kolanach,  a 

potem przesunął je powoli do góry, aż do miejsca, gdzie kończyła się jedwabna pończocha, a 
zaczynała równie jedwabista skóra jej ud. – Niezapomniany widok! – dodał z rozmarzeniem.  

Taylor nagle jakby się ocknęła i doszło do niej, co się dzieje i co za chwilę może się stać.  
– 

Pozwól mi wstać. Nie chcę tego ciągnąć dalej.  

– 

Nie odpowiedziałaś na moje pytanie.  

–  I nie mam zamiaru.  – 

Odsunęła  jego  ręce  i  chciała  się  ześliznąć  z  łóżka.  Niesforna 

sukienka znów się podwinęła i ukazała jej kuszącą bieliznę.  

– Kokietka z ciebie – 

szepnął Jason, przytrzymując ją jednocześnie, by nie uciekła. – Nie 

puszczę cię, jeśli mi nie odpowiesz – ostrzegł.  

Taylor zaczerwieniła się. Szybko obciągnęła sukienkę.  
Jak to możliwe, żeby co najmniej dwudziestopięcioletnia kobieta była aż taka nieśmiała? 

– 

zastanawiał się. Nigdy nie znał dziewczyny, która by się w tym wieku rumieniła. Powinna 

być przyzwyczajona do tego, że się ją adoruje, że prawi się jej komplementy. Przypomniało 
mu  się  to,  co przed przyjazdem  do  hotelu  powiedziała  mu  o  mężczyznach,  którzy 
małżeństwo, czyli związek między kobietą a mężczyzną, porównują do fuzji przedsiębiorstw.  

Wiedział, że zawsze znajdą się głupcy, którym żądza kariery przysłania cały świat. Tacy 

faktycznie mogą widzieć w niej córkę Bossa, jednego z najbogatszych ludzi w regionie. Ale 
większość  facetów  reaguje  normalnie.  Muszą  przecież  dostrzegać,  jak  pięknie  błyszczą  jej 
wielkie, czarne oczy, 

jak ponętne są krągłości jej piersi i bioder, jak długie i smukłe ma nogi. 

Co oczywiście nie ma żadnego związku z tym, że jest też bardzo inteligentna.  

A może jej niewinność była tylko grą? Przecież była córką Bossa Danielsa. A Danielsom 

oszukiwanie przychodzi niemal tak łatwo, jak oddychanie.  

– Jason, 

puść mnie! Chcę wstać! 

A

lbo  jej  zdenerwowanie  było  prawdziwe,  albo  jej  łóżkowe  doświadczenia  nauczyły  ją 

ostrożności, pomyślał. Ale przyszło mu do głowy jeszcze jedno rozwiązanie. To jej dziewicze 
i  nieśmiałe  zachowanie  mogło  być  wypracowaną  strategią  postępowania  w  zupełnie 
nied

ziewiczych  rozgrywkach  między  rekinami  biznesu.  A  gdyby  ją  tak  trochę  pouwodzić, 

może wtedy wyjdzie na jaw, kogo trzyma w ramionach: kobietę czy córkę Bossa Danielsa, 
równie przebiegłą, jak on sam? 

– 

Puszczę cię, gdy mi odpowiesz. – Przebiegł palcami po granicy jej pończochy i uda. Z 

wprawą odpiął sprzączkę pasa podtrzymującą pończochę.  

– 

Nie pamiętam, o co pytałeś – odpowiedziała zduszonym głosem.  

Jason wsunął dłoń pod pończochę i powolnymi okrężnymi ruchami pieścił jej udo.  
– 

Pończochy.  Pytałem,  czy gdy chodzisz do pracy,  także  nosisz  pas  i  pończochy?  – 

background image

Szybkim ruchem odpiął drugą sprzączkę.  

–  Dobrze,  odpowiem ci  – 

pisnęła.  –  Tylko  przestań  i  puść  mnie,  a  przysięgam,  że  ci 

powiem.  

– Czekam! – 

Jego dłonie nadal rysowały delikatne kółeczka na górnej części jej ud.  

– 

Tak! Noszę! Puść mnie w końcu, przecież obiecałeś! 

– 

Skłamałem! – Wykorzystał chwilę jej nieuwagi i pocałował ją.  

Nie  był  to  namiętny  pocałunek.  Raczej  miła  i  delikatna  zachęta  do  dalszej  gry.  Taylor 

najpierw się opierała, próbowała rękami odepchnąć jego tors. Nie była to jednak gwałtowna 
obrona. 

Czuł, że ona w głębi duszy też tego pragnie. Wiedział, że rozsądek walczy w niej z 

namiętnościami.  Po  chwili  poddała  się.  Z  westchnieniem  zarzuciła  mu  ręce  na  szyję  i 
rozchyliła usta. Jej odpowiedź warta była oczekiwania.  Była jak  kwiat,  który rozchyla swe 
płatki pod ciepłem słonecznych promieni. Mógłby się zatracić w tym pocałunku. Rozpoczął 
to wszystko, ot tak, 

by się z nią podrażnić, ale to jej słodkie westchnienie wzbudziło w nim 

prawdziwą namiętność. Wsunął dłonie w jej włosy, odchylił jej głowę i namiętnie całował jej 
szyję, oczy, by potem znów wrócić do ust. Pragnął jej. Pragnął ściągnąć z niej wszystko, co 
miała na sobie i kochać się z nią. Tu i teraz. Natychmiast! 

Głośne  stukanie  do  drzwi  ostudziło  go  niczym  kubeł  zimnej  wody.  Taylor  patrzyła 

zupełnie oszołomiona, nie zdawała sobie sprawy, co się dzieje. Ale on dobrze wiedział, kto 
stoi za drzwiami. 

Wiedział także, że Shad nie będzie czekał, aż usłyszy słowo „proszę”. I w 

tym właśnie momencie drzwi otworzyły się z impetem.  

Jason wprawdzie przerwał pocałunek, gdy usłyszał pukanie, ale nie ruszył się z miejsca. 

Wyraz  oczu  Taylor  w  tym  momencie  powiedział  mu  wszystko.  Pozbawiona jakichkolwiek 
barier obronnych, 

nie mogła kłamać. Żadna aktorka nie potrafiłaby tego tak odegrać. W jej 

oczach widział namiętność i pożądanie.  

Jedyne, 

co przyszło mu w tej chwili do głowy, to to, że musi ją ochronić przed wścibskim 

spojrzeniem wuja.  

– Przeszkadzam? – 

spytał Shad, stojąc w drzwiach.  

Jason wiedział, że jego wuj świetnie się bawi tą sytuacją.  
– Poczekaj! – 

zawołał, ale było już za późno.  

Taylor  zerwała  się  gwałtownie,  a  ponieważ  palce  Jasona  zaplątane  były  w  naszyjnik 

pereł,  który  miała  na  szyi,  perły  potoczyły  się  po  łóżku  i  podłodze.  Pobladła  patrzyła  na 
zerwany naszyjnik. 

Pierwsza  myśl,  jaka  przyszła  jej  do  głowy,  to,  co  by  się  stało,  gdyby 

przerwano im kilka minut później? Spojrzała w stronę drzwi. Ku jej uldze, Jason stał między 
nią a ich gościem, zasłaniając ją prawie całkiem przed jego wzrokiem.  

– 

Cześć,  Shad!  Być  może  wybrałeś  nie  najlepszy  czas  na  wizytę,  ale  miło  cię  znów 

widzieć.  

– 

Zapraszałeś mnie, więc postanowiłem wpaść... Podaj mi koszyk, chłopcze – zwrócił się 

do kogoś, kto stał gdzieś z tyłu za nim.  

W  czasie  gdy  Shad  stał  odwrócony,  Taylor  zeskoczyła  z  łóżka  i  szybko  poprawiła 

sukienkę i włosy.  

– 

Nie martw się o perły, później je pozbieram. – Jason położył uspokajająco rękę na jej 

background image

ramieniu.  

Shad wniósł do pokoju ogromny kosz pełen najrozmaitszych tropikalnych owoców.  
–  Witamy w naszym hotelu,  panno Davis. 

To taki mały prezent od naszego personelu. 

Jeśli jest coś, co mogłoby uprzyjemnić pani pobyt tutaj, proszę bez wahania się do mnie z tym 
zwrócić! 

– 

Shad  zna  tę  wyspę  jak  własną  kieszeń  –  wtrącił  się  Jason.  –  Jeśli  chciałabyś  się 

dowied

zieć czegoś o jej historii czy przyrodzie, z pewnością będzie potrafił odpowiedzieć na 

każde twoje pytanie – zareklamował go.  

Taylor postąpiła krok do przodu.  
– 

Bardzo mi miło pana poznać, panie Shadroe. – Wyciągnęła rękę w stronę gościa. Nagle 

drgnęła.  Spojrzała  z  przerażeniem  na  Jasona.  Popatrzył  zdziwiony.  Zrozumiała,  że  nie  ma 
pojęcia,  co  się  dzieje.  W  chwili  gdy  ruszyła  na  przywitanie,  odpięta  od  pasa jedwabna 
pończocha miękko zsunęła się z jej nogi. Leżała teraz zrolowana wokół jej kostki. Nie mogła 
się ruszyć i nie wiedziała, co zrobić.  

Na szczęście Jason spojrzał na jej nogi. Jego reakcja była błyskawiczna.  
– Shad, 

czy mógłbyś przenieść ten kosz z owocami do drugiego pokoju? 

– 

Oczywiście! – Shad wziął kosz i zniknął za podwójnymi, dębowymi drzwiami.  

– 

Gdzie jest łazienka? – spytała, gdy tylko zostali sami.  

– 

Nie musisz wychodzić. – Jason już klęczał u jej stóp. – Ja to potrafię świetnie zrobić.  

– 

Ależ, Jason! – obruszyła się.  

– 

Zajmie mi to tylko chwilkę, a on zaraz wróci.  

– Nie, powiedz mi tylko...  
Było jednak już za późno. Jason delikatnie objął jej kostkę obiema rękami i powoli zaczaj 

naciągać pończochę na nogę Taylor. Boże! Nigdy żaden mężczyzna nie zachowywał się tak w 
stosunku do niej. 

Nie przekraczał tak daleko granicy intymności! Patrzyła, jak jego wielkie, 

muskularne  dłonie  suną  po  jej  łydce.  Połączenie  miękkości  jedwabiu  i  ciepła  jego  ręki 
stanowiło  niezwykle  finezyjną  pieszczotę.  Gdy  dotarł  do  kolana,  zawahał  się  na  sekundę. 
Taylor wstrzymała oddech. Jason przesuwał swe dłonie coraz wyżej. Chwyciła oburącz jego 
głowę, żeby nie upaść.  

– 

Przestań! – wyszeptała ze ściśniętym gardłem, gdy zaczął sięgać po sprzączkę od pasa.  

– 

Mam jej nie zapinać? – Spojrzał na nią z miną niewiniątka.  

– 

Wolę to zrobić sama.  

– 

Nie zawracaj głowy – powiedział takim tonem, jakby kłóciła się o drobiazgi. – Ja to 

zrobię szybciej. Poza tym ja rozpiąłem, więc i ja zapnę.  

Taylor mogła zacząć się wyrywać, ale to by nic nie dało. Szczególnie, że jego dłonie już 

mocno otaczały jej udo.  

– 

Pospiesz się! – ponagliła go. – On tu zaraz wróci. Słyszę kroki.  

Błyskawicznie  znalazł  obie  sprzączki  i  zapiął  na  nie  pończochę.  Gdy  Shad  wszedł  do 

pokoju, 

Jason stał już, jak gdyby nigdy nic, koło okna.  

– 

Przyniosę wasze bagaże, gdy tylko zostaną przywiezione – zaproponował Shad. – Mogę 

też poprosić Mary, żeby je rozpakowała. Czy macie jeszcze jakieś życzenia? 

background image

– Nie, 

dziękuję. – Jason wsunął mu w rękę napiwek.  

– 

Jaki pan łaskawy – mruknął Shad z taką miną, jakby powstrzymywał się od śmiechu. – 

Życzę miłego pobytu.  

– O, 

z pewnością będzie miły – uśmiechnął się Jason. Gdy tylko drzwi zamknęły się za 

Shadroe’em, 

odwrócił się do Taylor.  

– 

Ten trik powinien zadziałać, nieprawdaż? 

– Nie rozumiem... – 

Patrzyła na niego zdziwiona.  

– 

Shad wszedł w niezwykle odpowiednim momencie – odparł z wyraźną satysfakcją w 

głosie. – To małe przedstawienie powinno udowodnić wszystkim, że jesteśmy zakochaną do 
nieprzytomności parą. Wiesz, jak szybko rozchodzą się plotki...  

Taylor patrzyła na pomięte łóżko. Przedstawienie? To było tylko przedstawienie? To, jak 

ją  dotykał,  całował?  Ta  namiętność,  którą  widziała  w  jego  oczach,  była  tylko 
przedstawieniem  odegranym  dla  obsługi  hotelowej?  Zacisnęła  usta.  Cóż,  dlaczego nie? To 
przecież lepiej dla niej, nie będzie miała z nim więcej kłopotów.  

Przełknęła ślinę. Ale czy rzeczywiście lepiej? 
Koń parskał, podrzucał łbem i szedł w kierunku, w którym mu się podobało, nie reagując 

na komendy Taylor. 

Na  dodatek  starała  się  wczuć  w  jego  rytm,  ale  zupełnie  jej  to  nie 

wychodziło.  

– Je

ździłaś już wcześniej konno? – spytał Jason, jadąc obok niej na swoim wierzchowcu.  

– Nie! 

– Joe-Pye jest koniem na tyle leniwym, 

że nie powinien ci sprawiać większych kłopotów. 

Staraj się anglezować zgodnie z jego rytmem, a cała reszta pójdzie łatwo.  

– Nie wychodzi mi na razie. To taniec, do którego nie znam kroków.  

– 

Widzę – zachichotał. – Może przestań analizować i poddaj się jego rytmowi.  

– 

Mówiąc  zupełnie  szczerze,  wcale  nie  mam  ochoty  jeździć  konno.  To,  na co mam 

naprawdę  ochotę,  to na wypytanie personelu.  Przerwałeś  moją  rozmowę  z  Joanie,  w 
momencie gdy zaczęła mi opowiadać niezwykle ciekawe rzeczy na temat swojej pracy.  

–  Przyjdzie jeszcze czas, 

żeby  z  nią  porozmawiać.  Jeżeli  od  pierwszego  dnia  pobytu 

będziesz tylko zadawała obsłudze pytania na temat ich pracy, mogą zacząć coś podejrzewać.  

– Wiem, 

jak pytać, by to nie wyglądało na wyciąganie informacji czy przesłuchiwanie – 

odparła nieco urażona.  

Jason parsknął śmiechem.  
– 

Może tak jak rozmawiałaś z Joanie? Notes i długopis leżą tuż obok ciebie na stole, a ty 

bombardujesz ją pytaniami. A na co, twoim zdaniem, to wyglądało, jak nie na przesłuchanie? 

– Jestem pewna, 

że myślała, że to tylko niewinne pytania ciekawej wszystkiego turystki, 

która jest tu po raz pierwszy! 

– 

Nie  udawaj  idiotki!  Turyści  mają  w  rękach  aparaty  fotograficzne,  kije golfowe, 

przewodniki, 

ale  nie  notes  i  długopis.  Radziłbym,  żebyś  przez  dzień  czy  dwa  dała  temu 

spokój.  

– 

Nie  ty  tu  rządzisz!  –  odpowiedziała  wyniośle.  –  A  ja  mam  zamiar  zacząć  pracę  od 

zaraz! Czy to jasne, panie Richmond? 

background image

– 

Chcesz  zacząć  od  zaraz?  –  Jason  zatrzymał  swojego  konia.  –  W zasadzie mi to 

odpowiada. 

Może  zaczniemy  więc  od  ustalenia,  czego  tu  naprawdę  szukasz.  Po co tu,  u 

diabła, jesteś? 

– 

Już ci mówiłam, zbieram informacje na temat wyspy.  

– Po co? – powt

órzył. – Jakie plany ma Daniels Investment wobec tego miejsca? 

– To nie twoja sprawa! 

– Bzdura! – 

W jego oczach błysnęła złość. – Jeśli chcesz mojej pomocy, to jest to również 

moja sprawa. I w tej chwili mi odpowiedz, czego szukasz na wyspie? 

Taylor zastan

awiała się, co zrobić. Z jednej strony nie chciała mu mówić więcej niż to 

było absolutnie konieczne. Z drugiej strony jednak wiedziała, że jeśli Jason dobrze zrozumie, 
jakiego rodzaju informacji ona potrzebuje, 

to łatwiej będzie mógł je zebrać i przekazać jej. 

Postanowiła  połączyć  oba  te  punkty  –  powiedzieć  mu  trochę  więcej  niż  miała  zamiar,  ale 
zataić to, co najważniejsze.  

– Przeprowadzamy takie rozeznanie w kilku miejscach, 

między innymi tu.  

– 

Po  co?  I  nie  staraj  mi  się  wmówić,  że  chodzi  o  jakieś  bliżej  nieokreślone,  przyszłe 

inwestycje, 

boja tego nie kupuję! 

– Ale to prawda. Daniels Investment szuka...  

–  Ostatnia szansa, 

Księżniczko!  –  ostrzegł  ją.  –  Albo  mi  powiesz  prawdę,  albo  zacznę 

plotkować z Jermainami na twój temat...  

Znała  już  ten  ton  i  wiedziała,  że  on  nie  żartuje.  A to znaczy,  że  musi  mu  powiedzieć 

trochę więcej.  

– 

Nasza  korporacja  ma  zamiar  zbudować  luksusowy  hotel  –  odpowiedziała,  bardzo 

uważnie  dobierając  słowa.  –  Chcemy  mieć  dane  z  pierwszej  ręki  i  z  pewnego  źródła 
dotyczące  tego,  jak duże  zyski  przynosi  tego  typu  przedsięwzięcie,  od  czego  zależy  jego 
powodzenie, 

jak duże przynosi dochody itp. A bez wątpienia „Raj dla zakochanych” odniósł 

sukces.  

– 

Ostrzegałem cię już, że pomogę ci tylko wtedy, gdy to, co planujecie, nie narazi wyspy 

na  straty ekonomiczne, 

nie  wspominając  już  o  jej  przyrodzie.  –  Popatrzył  na  nią  spod 

zmarszczonych brwi.  

Taylor wytrzymała to spojrzenie.  
– 

Nie  bój  się.  Trzeba  być  niespełna  rozumu,  żeby  konkurować  z  „Rajem dla 

zakochanych”. Jest tak silnie osadzony w realiach wyspy... 

Chcemy zbudować coś podobnego 

w innym miejscu, 

z trochę innym wachlarzem usług. To przecież jest możliwe, nie sądzisz? 

– 

Być  może.  –  Jason  przyglądał  jej  się,  jakby  z  twarzy  chciał  wyczytać,  czy mówi 

prawdę. – Czas pokaże...  

Taylor nie była pewna, czy nie skłamała, gdy mówiła, że plany Daniels Investment nie 

zaszkodzą interesom wyspy... Odepchnęła od siebie skrupuły.  

– 

Skoro już odpowiedziałam na twoje pytanie, to czy możemy zabrać się do pracy? Na 

początku chciałabym...  

– 

Jeśli  chcesz  dowiedzieć  się  czegoś  o  wyspie,  na  początku  powinnaś  ją  obejrzeć  – 

przerwał jej. – Tylko w taki sposób możesz ocenić, jaka jest piękna i czy gdziekolwiek można 

background image

znaleźć coś podobnego. – W jego głosie słychać było sarkazm. – W ten sposób dowiesz się 
też, jakie pytania powinnaś zadać Joanie. Nie ma sensu wypytywać ją o coś, co możesz sama 
zobaczyć.  

– 

Tego między innymi miałam się dowiedzieć z twojego raportu! I pozwól, że do czasu, 

gdy go zrekonstruujesz, 

będę  zbierała  informacje  w  taki  sposób,  w jaki ja uznam za 

odpowiedni  – 

odpowiedziała  kłótliwym  tonem.  Popatrzyła  na  niego.  –  Pracujesz nad tym, 

prawda? 

– Tak, 

ale w ten sposób nie poznasz naprawdę wyspy – powtórzył. – Czy ty się w ogóle 

chcesz czegoś dowiedzieć? 

– 

Oczywiście! 

– 

To  przestań  się ze mną kłócić i chodź. Wszystko, co  chcę  ci pokazać,  było w moim 

raporcie. 

Na przykład, czy wiesz, że ośrodek oferuje pole golfowe z trzydziestoma sześcioma 

dołkami? Że można na nim rozgrywać międzynarodowe zawody? 

– Tak, 

wiedziałam o tym. W końcu przeprowadziłam jakieś rozeznanie na własną rękę. – 

Pochyliła głowę, starając się przypomnieć sobie, co o tym słyszała. – Wiem również, że to 
jedno z najtrudniejszych pól na świecie i że ma dołki położone najbliżej morza, biorąc pod 
uwagę wszystkie pola golfowe w Ameryce.  

– Entuzja

ści golfa są skłonni wiele zapłacić za to, żeby tutaj się znaleźć. – Spojrzał na nią. 

– Jak rozumiem, ty nie grasz w golfa? 

– 

Nigdy nie miałam okazji się nauczyć.  

– 

Masz ją teraz. W takim razie, zarezerwuję dla nas jakąś godzinę.  

Na  twarzy  Taylor  pojawił  się  entuzjazm.  To  była  niezwykle  kusząca  propozycja.  Ale, 

niestety, 

musiała ją odrzucić.  

– Nie mam na to czasu. Jestem tu, 

żeby pracować.  

– 

Przecież częścią twojej pracy jest przekonanie się o atrakcyjności tego, co tu zobaczysz. 

W tym klubie jednym z t

renerów jest były mistrz świata. Możesz wziąć u niego lekcje.  

–  Nie, 

ale  dziękuję  za  propozycję  –  westchnęła  z  żalem.  –  No i co tu jeszcze jest do 

zobaczenia? 

– Jest klub strzelecki, 

mają własną strzelnicę. Możemy go zobaczyć teraz, jeśli chcesz.  

– 

Może kiedy indziej. – Potrząsnęła głową.  

– 

W takim razie pokażę ci teraz rezerwat dzikiej przyrody. Powiedz mi, Taylor, jak wiele 

usług tego ośrodka chcecie przeszczepić do swojego luksusowego hotelu? 

–  Nie wiem.  – 

Wzruszyła  ramionami.  –  To  zależy  od  tego,  jak  wiele osób korzysta z 

poszczególnych usług.  

– 

Można  zbudować  pole  golfowe,  ale  żeby  zbudować  takie  pole,  trzeba  to  zrobić  w 

bardzo podobnym miejscu do tego.  A jak, 

na  przykład,  macie  zamiar  skopiować  dziką 

przyrodę wyspy? – Popatrzył na nią. – Wiem, że Boss ma duże możliwości, ale żeby zrobić 
coś takiego, musiałby być Bogiem! 

– Nie wiem... – 

Taylor ściągnęła brwi.  

– 

A w jakiej części Ameryki ma powstać ten hotel? 

– Nie... 

nie jestem do końca pewna...  

background image

– 

Ale na jakiejś wyspie? – dopytywał się.  

– To bardzo prawdopodobne. 

Ale nie wiem dokładnie, gdzie... Wyleciało mi z głowy.  

–  To przedziwne  – 

zastanowił  się  Jason.  –  „Raj dla zakochanych”  jest  naprawdę 

niezwykłym miejscem. Ma swoją historię, która buduje jego reputację. To, co oferuje, jest też 
głęboko wrośnięte w specyfikę wyspy. Jak chcecie to skopiować? 

–  Prawda, 

że  to  niezwykłe  miejsce,  ale chyba nie jest tak niepowtarzalne,  jak  ci  się 

wydaje.  

– 

Nie zgadzam się! 

– 

Ty  się  tu  wychowałeś,  pochodzisz  stąd  –  powiedziała  takim  tonem,  jakby  coś 

tłumaczyła małemu dziecku. – To naturalne, że ta wyspa wydaje ci się niepowtarzalna.  

– Nie traktuj mnie w ten sposób – 

obruszył się. – Masz obsesję na punkcie swojej pracy i 

analizujesz wszystko,  co tu widzisz. 

W  ten  sposób  nie  jesteś  w  stanie  docenić  piękna  tego 

miejsca.  A poza tym, 

skoro  nie  uważasz,  żeby  to  było  jakieś  specjalne  miejsce,  to po co 

chcecie  je  kopiować?  I  jeszcze  jedno  mi  przychodzi  do  głowy...  Po  co  ktokolwiek  miałby 
jechać  do  ośrodka,  który  jest  kopią  „Raju dla zakochanych”,  jeśli  może  odwiedzić  jego 
oryginał? 

Taylor nie wiedziała, co odpowiedzieć. Nie była przygotowana na te wszystkie pytania. 

Jej spojrzenie padło na intensywnie różowe azalie rosnące przy ścieżce. Były piękne.  

– 

Boss  nie  ma  zamiaru  tworzyć  dokładnej  kopii  –  tłumaczyła  spokojnie.  – 

Prawdopodobnie, 

opierając  się  na  mojej  analizie,  będzie  chciał  zaadaptować  do  swojego 

hotelu usługi i różne atrakcje najbardziej lubiane przez odwiedzających. Wiem, na przykład, 
że zatrudnił światowej sławy architekta projektującego pola golfowe. Tych cech „Raju”, które 
nie  będą  pasowały,  nie  będzie  starał  się  na  siłę  przenieść.  Mamy  też  swoje  oryginalne 
pomysły.  

– 

Czy Boss ma zamiar wybudować swój ośrodek od podstaw? 

– Tak, 

albo przebudować i odnowić jakiś podupadający hotel.  

– 

Chyba  mówimy  o  dwu  różnych  osobach.  Boss,  którego ja znam,  równa  z  ziemią 

wszystko, 

czego  tylko  się  dotknie.  I  ktoś  taki  chce  coś  zbudować  od  podstaw?  Uwierzyłaś 

mu? 

To było dla niej kłopotliwe pytanie. Ona też była zdziwiona, gdy ojciec powiedział jej, że 

ma zamiar zainwestować w rozwój regionu. Zdarzyło się to pierwszy raz w jego karierze.  

– 

Cóż,  być  może  nie  ma  najlepszej  opinii,  do  tej  pory  rzeczywiście  nie  zajmował  się 

takimi sprawami – 

przyznała.  

– 

Ma opinię faceta, który się z tym zupełnie nie liczy! 

– 

Jeśli się to łączy ze sporym zyskiem...  

Jason  ściągnął  wodze  konia  tak  mocno,  że  aż  się  zatrzymał.  Patrzył  na  nią  zimnym 

wzrokiem.  

– 

Kłamiesz, Księżniczko! – powiedział twardo.  

– 

Słucham? – Patrzyła na niego z niedowierzaniem.  

– Oszukujesz mnie, 

albo samą siebie, ale kłamiesz na pewno.  

– 

Jestem z tobą szczera od samego początku! 

background image

– 

Jeśli okaże się, że mnie oszukałaś – nie zwrócił uwagi na jej zapewnienia – nie będę ci 

więcej pomagał! 

– 

Teraz też mi nie pomagasz – zezłościła się. – Jeżdżę na tym cholernym koniu, zamiast 

przepr

owadzać rozmowy z obsługą. Mam absolutnie dość tej przejażdżki. Wracam do hotelu 

porozmawiać z Joanie. Jeśli wszyscy są tak  chętni do udzielania informacji jak ona, to nie 
będę  potrzebowała  dwóch  tygodni  na  zebranie  interesujących  mnie  danych.  Parę  dni 
wyt

ężonej pracy i mogę wracać do domu.  

Na twarzy Jasona odmalowało się napięcie.  
– 

Czy ty uważasz, że przez parę dni dowiesz się wszystkiego o tym miejscu? 

– 

Przecież to niewielka wyspa, nie ma tu tak wiele do zobaczenia.  

– 

Jest plaża.  

– 

Plaża to plaża – wzruszyła ramionami. – Trochę piachu, wody i muszli. A ty robisz z 

tego wielkie halo.  

– Jest latarnia morska. – 

Ściągnął usta w wąską linię.  

– 

Joanie powiedziała mi, że ta latarnia jest już nieczynna od lat – oznajmiła triumfalnie. – 

Możesz  się  wspiąć  kilkadziesiąt  schodków  i  zobaczyć  więcej  piasku  i  wody  niż  z  plaży. 
Podejrzewam, 

że  muszle  są  zbyt  małe,  żeby  można  je  było  dostrzec  z  góry.  Potem znów 

kilkadziesiąt schodków w dół i koniec zabawy.  

Jason  ruszył  i  podjechał  bliżej  do  niej.  Taylor  nieco  się  zdenerwowała,  gdy  zobaczyła 

wyraz jego oczu. 

Gdyby mogły miotać błyskawice, już by jej nie było.  

– A co z polem golfowym? Drugiego takiego nie zbudujesz nigdzie! 

– 

Przesadzasz! Już ci mówiłam, że ojciec rozmawiał ze świetnym architektem. Tak samo 

można odtworzyć domki plantatorów, jeśli ludziom to się tak bardzo podoba. Kto teraz dba o 
autentyczność? Dobry architekt potrafi zdziałać cuda! 

– 

A  może  i  dziką  przyrodę  twój  ojciec  potrafi  sobie  załatwić  jednym  telefonem?  – 

zadrwił.  

– Nie wykluczam tego! Wystarc

zy znaleźć wyspę z takim samym klimatem.  

– 

Złaź z tego konia! 

– 

Słucham? – Popatrzyła na niego urażona.  

– 

Będziesz musiała zrobić dużo więcej, niż tylko słuchać. Złaź z tego cholernego konia! 

Przejażdżka skończona! – Zanim zdążyła cokolwiek zrobić, Jason zeskoczył z konia, podbiegł 
do niej i zdjął ją z siodła.  

– 

Puść mnie! Co ty sobie wyobrażasz! – krzyknęła. Po chwili zrozumiała, że posunęła się 

za daleko. 

On kipiał ze złości! Nigdy jeszcze go takim nie widziała. – Jason... – zaczęła.  

– Teraz mój ruch, 

Księżniczko! – przerwał jej ostro i mocno przytrzymał, by mu się nie 

wyrwała. – Milcz i słuchaj! 

Stała tu przed nim i nie mogła nic zrobić. Byli tutaj zupełnie sami, a ona straciła kontrolę 

nad sytuacją. Teraz nie była pewna, czy ją kiedykolwiek miała. Zagryzła wargi.  

– Mów – 

powiedziała z wyraźną nerwowością w głosie.  

– 

Spróbuję jeszcze raz ci to wytłumaczyć, choć czasem wydaje mi się, że jesteś ślepa i 

głucha,  albo za bardzo zdominowana przez Bossa.  Czuję  się  tak,  jakbym  miał  tłumaczyć 

background image

uczucia komputerowi.  

– Nie jestem komputerem – 

obruszyła się.  

– 

Czyżby? Wcale nie jestem tego pewien. – Przyciągnął ją bliżej. Jedną rękę położył na 

jej plecach, 

drugą mocno obejmował w talii. – Sprawdzimy! 

– Nie...  
Nie miała możliwości powiedzieć nic więcej. Usta Jasona zamknęły się wokół jej warg. 

Tym  razem  to  nie  był  delikatny  pocałunek.  Pocałował  ją  w  taki  sposób,  jakby  chciał  ją 
ukarać.  Taylor  nie  chciała  być  całowana  z  taką  złością.  Ale  powoli  złość  zamieniła  się  w 
pożądanie.  

Nie rozumiała tego, co się stało. Przy każdym innym mężczyźnie zawsze udawało jej się 

ukryć  najwrażliwszą  cząstkę  siebie,  i  to  zazwyczaj  bez  większego  trudu.  Przed nim nie 
potrafiła jednak się schować, był zawsze krok przed nią. Nie umiała pozostać obojętna.  

To, 

co do tej pory robiła, czuła, myślała, nie dawało się porównać z tym, co działo się z 

nią w tej chwili. Dawno temu zaczęła wierzyć, że gwałtowne uczucia i silne emocje nie leżą 
w jej naturze.  Jednak to, 

co  się  z  nią  działo  w  jego  obecności,  jawnie  temu  przeczyło!  To 

odkrycie kompletni

e ją zaskoczyło.  

W  ramionach  Jasona  najpierw  była  kobietą,  a  dużo,  dużo  później  osobowością.  Ku 

swemu  przerażeniu  odkryła,  że  chciałaby,  żeby  tak  było  zawsze.  Chciała  doświadczać 
prawdziwych emocji, 

odczuwać to niepowtarzalne napięcie, jakie powstaje między kobietą a 

mężczyzną. Chciała czuć, że on jej pragnie, tak samo jak ona pragnęła jego. A najważniejsze, 
że nie traktował jej jak córki Bossa Danielsa, lecz jak normalną kobietę! 

Jason wsunął ręce pod jej bluzkę. Jęknęła, gdy zaczął pieścić jej piersi. Wygięła się, by 

być bliżej niego. Pragnęła, aby ta chwila nigdy się nie skończyła, żeby ją całował i pieścił i 
nigdy nie przestał.  

Jednak Jason po chwili otworzył oczy. Przerwał pocałunek. Widziała jego twarz jak przez 

mgłę.  

–  Cofam to, 

co  powiedziałem.  Nie  jesteś  komputerem.  A  już  z  pewnością  masz  ciało 

kobiety, 

namiętnej kobiety – powiedział, a w jego głosie wyraźnie słyszała nutki cynizmu. – 

Ale założę się, że w tej kształtnej piersi nie ma serca... ani duszy.  

Odebrała to jak policzek. Wyrwała się.  
– T

y drań... – Słowa utknęły jej w gardle. Popatrzył na nią z rozbawieniem.  

– 

Jeśli chodzi o dobro wyspy, nie cofnę się przed niczym. – Usta, które ją tak namiętnie 

całowały, jeszcze chwilę wcześniej takie bliskie i gorące, teraz były zacięte i obce. – Jak, do 
diabła,  mam  ci  pokazać,  na  czym  polega  niepowtarzalność  tej  wyspy,  jeśli  ty  blokujesz 
emocje i patrzysz na wszystko chłodnym okiem urzędnika? 

Taylor  czuła,  że  jej  namiętność  przemieniła  się  we  wściekłość.  Oddychała  szybko  i  z 

trudem się powstrzymywała, by nie rzucić się na niego z pięściami.  

– 

Nic o mnie nie wiesz! Zupełnie nic! Jakie masz prawo, żeby mnie osądzać? Jeśli nie 

potrafisz  opowiedzieć  o  czymkolwiek,  co  byłoby  naprawdę  niezwykłe  na  tej  wyspie,  to 
przecież nie moja wina, lecz wyspy! 

– Zobaczymy. Zamknij oczy. – 

Stanął za nią. – Nie sprzeczaj się. Zrób to.  

background image

Taylor zgodziła się, nie protestując. Była zadowolona, że choć przez chwilę schowa się 

przed jego wzrokiem.  

– No i co? – 

Skrzyżowała ręce na piersiach. – Chcę już jak najszybciej wrócić do hotelu.  

– 

Słuchaj  –  szepnął  tuż  obok  jej  ucha.  –  Uspokój  się  i  słuchaj.  Taylor  poczuła  lekki 

powiew wiatru. 

Starała się uspokoić oddech i po paru chwilach jej się to udało. Nagle poczuła 

się zupełnie odprężona. Najpierw otaczała ją cisza. Żyjąc w ruchliwym mieście nauczyła się 
nie zwracać uwagi na dochodzące do niej odgłosy, to był męczący hałas. Teraz ta cisza ją 
przytłaczała.  Ale  po  chwili  zaczęła  słyszeć  całą  masę  przeróżnych  dźwięków,  o których 
istnieniu wcześniej nawet nie miała pojęcia! Dojechali przecież już do lasu.  

Wiatr szeptał w koronach drzew, szeleścił liśćmi. Skrzypiały konary, ocierając się o inne 

drzewa. 

Śpiewały ptaki. Ich głosy mieszały się w przedziwnej, chociaż przyjemnej dla ucha 

kakofonii. 

Czasem trel jakiegoś ptaka wybijał się spośród innych. Joe-Pye parsknął. Jakby w 

odpowiedzi, 

w pobliskich krzakach pisnęło jakieś zwierzę. Otworzyła oczy w momencie, gdy 

przestraszona wiewiórka uciekła na drzewo.  

– 

Rozejrzyj  się  dokoła!  –  zakomenderował  Jason.  Stał  za  nią  i  trzymał  ją  mocno  za 

ramiona. –  Stoisz w sercu nadmorskiego lasu. 

Niewiele już takich wilgotnych lasów zostało 

na świecie, są pod ścisłą ochroną rządu. Widzisz te paprocie? Pod nimi mają gniazda drozdy, 
a paprocie rozkładają nad nimi swe liście jak parasol, chroniąc je przed deszczem i słońcem. 
Pod tą kłodą, po twojej lewej stronie, skryła się jaszczurka. O tej porze roku można tu spotkać 
wiele gatunków ptaków, niektóre z nich, 

jak na przykład rybołów, są pod ścisłą ochroną. Są tu 

też  sowy,  jastrzębie,  sokoły  i  wiele  gatunków  ptaków  śpiewających.  Rozejrzyj  się,  one 
wszystkie tu mieszkają! 

Taylor poczuła się, jakby w jakiś magiczny sposób wylądowała tu w tej sekundzie, a nie 

stała  od  pół  godziny.  Dostrzegła  kwitnące  cyprysy  i  wielkie  pachnące  magnolie.  Tuż  obok 
ścieżki rozciągały się niedostępne mokradła, na których rosła dzika bawełna.  

– A czujesz ten zapach? – 

Zacisnął dłonie. – No i jak Boss ma zamiar to skopiować? 

– Nie wiem... – 

szepnęła zduszonym głosem. Była pod wrażeniem tego, co zobaczyła.  

– 

Powinnaś to umieścić w swoim raporcie. – Odwrócił jej twarz ku swojej. – Ta wyspa to 

coś więcej niż tylko liczby i chłodna kalkulacja.  

– 

Jestem tego świadoma.  

– Nie, 

jeszcze nie jesteś. Ale zawrzyjmy umowę.  

– 

Jaką? – Jego uśmiech ją zdenerwował.  

–  Codziennie,  gdy zrealizujemy jeden punkt z twojej niezawodnej listy,  pozwolisz mi 

pokazać ci taki aspekt wyspy, którego na tej liście nie ma.  

– 

Co  to  znaczy?  Przecież  już  pokazałeś  mi  więcej,  niż  prosiłam...  –  Zamyśliła  się  na 

chwilę. W sumie, im więcej zobaczy, tym lepiej. Szybko opuściły ją wątpliwości. – Zgoda! 

–  Nie tak szybko, 

Księżniczko!  Kiedy  przyjdzie  moja  kolej,  zrobisz to,  co powiem i 

wtedy, kiedy powiem. 

Nie będziesz się starała podważyć moich sposobów zwiedzania wyspy.  

– Zgoda – 

powtórzyła i wyciągnęła dłoń w jego kierunku, a on mocno ją uścisnął.  

Uśmiech  rozjaśnił  mu  twarz.  Ale  był  w  nim  jakiś  fałsz,  jakaś  podłość.  Taylor 

zaniepokoiła się. Uświadomiła sobie, że w tej właśnie chwili przegrała ważną batalię, choć 

background image

dotąd nie miała pojęcia, że w ogóle ją toczą.  

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY 

 

– O

budź się, Księżniczko! Zaraz wychodzimy! 

– 

Idź sobie – mruknęła, naciągając prześcieradło na głowę.  

– Nie licz na to. – 

Zapalił górne światło. – I tak się nie schowasz.  

Spod prześcieradła dobiegło ciche chrapnięcie świadczące dobitnie, że w tym przypadku 

łagodna  perswazja  nie  zadziałała.  Jason  jednym  ruchem  ściągnął  z  niej  prześcieradło  i 
odrzucił daleko od łóżka, by nie mogła po nie sięgnąć bez wstawania. Jego oczom ukazał się 
bardzo miły widok. Taylor zwinięta była w kłębek, a w jego kierunku była wypięta niezwykle 
kształtna  pupa.  Piżama  podkreślała  jej  kobiece  kształty.  Były  to  jedwabne,  króciutkie 
spodenki  i  luźna  koszulka  bez  rękawów,  jedno  i  drugie  przypominało  strój  gimnastyczny. 
Och, 

jakie ćwiczenia można by wykonać w takim stroju, pomyślał z rozmarzeniem. Ciekaw 

jestem, 

dla kogo ona nosi takie piżamki albo pończochy i pasy? Przecież nie ma sensu tak się 

ubierać, jeśli nikt tego nie ogląda.  

Podszedł do łóżka. Odgarnął jej włosy z twarzy i delikatnie pogłaskał po głowie.  
– Wstawaj, 

śpiochu – powiedział miękko.  

– 

Zgaś  to  okropne  światło  –  jęknęła.  Potrząsnęła  głową,  złote  loki  zawirowały  i  znów 

skryły jej twarz. – Gdzie moje przykrycie? 

– A tam, 

na środku pokoju – odparł spokojnie. – Nie jesteś rannym ptaszkiem, prawda? 

– Nie! A szczególnie nie lubi

ę wstawać, gdy na dworze jest ciemno. – Taylor naciągnęła 

na siebie róg dolnego prześcieradła. – Która godzina? 

– Druga.  

– 

Druga w nocy? Czyś ty zwariował? – krzyknęła okropnie zirytowana.  

– 

Umawialiśmy się.  

– Na co? O czym ty mówisz? 
Jason skrzyżował ręce na piersi i przyglądał się jej. Jest taka słodka, gdy jest zaspana i nie 

stara się ciągle kontrolować, przemknęło mu przez głowę.  

– 

Wczoraj zawarliśmy umowę, zapomniałaś? 

– 

O  tej  godzinie  nie  pamiętam  nawet,  jak  się  nazywam  –  wymamrotała.  –  Idź  stąd, 

Richmond. 

Jestem  zbyt  zmęczona,  by  się  z  tobą  kłócić.  –  Taylor  schowała  głowę  pod 

poduszkę.  

– 

Wykluczone!  Pomogłem  ci  zrealizować  jeden  punkt  z  twojej  listy,  więc  teraz  mam 

prawo oczekiwać, że pójdziesz ze mną dowiedzieć się czegoś o wyspie według moich reguł. 
Jeśli  obudziłabyś  choć  parę  swoich  szarych  komórek,  to  przypomniałabyś  sobie,  co 
powiedziałem i na co się zgodziłaś. Masz iść ze mną zwiedzać, kiedy ja zechcę i tak, jak ja 
uznam za stosowne.  

– Nie. – 

Taylor leżała nadal zwinięta w kłębek. – Nie o drugiej w nocy! Zostaw mnie i 

przyjdź o szóstej, a jeszcze lepiej o siódmej, to może sobie coś przypomnę.  

– O, 

widzę, że potrzebne będą silniejsze argumenty – mruknął niewzruszony.  

Zabrał  jej  poduszkę  i  również  wyrzucił  na  środek  pokoju.  Potem  wziął  ją  na  ręce  i 

background image

przewiesił sobie przez ramię. Taylor wierzgała  nogami i okładała  go pięściami, ale była  w 
niezbyt dogodnej pozycji do walki.  

– 

Puść mnie! Nigdzie nie pójdę w środku nocy! – wołała rozpaczliwie.  

– Wobec tego, 

następnym razem radzę ci się dobrze zastanowić, zanim zawrzesz umowę, 

bo znów się okaże, że ci nie odpowiada. Ale tym razem będziesz musiała się z tym pogodzić.  

– 

Postawił  ją  na  podłogę.  –  Byłoby  dobrze,  gdybyś  się  przebrała,  choć  w  tej  piżamce 

wyglądasz niezwykle ponętnie.  

Oczy Taylor rozsz

erzyły się z przerażenia, gdy uświadomiła sobie, w jakim jest stroju. Z 

okrzykiem złości chwyciła z podłogi poduszkę i cisnęła w niego. Jason zręcznie się uchylił.  

– 

Wyjdź stąd! – powiedziała już całkiem obudzona.  

– 

Jak sobie życzysz. Ale ostrzegam cię, że wrócę tu i mam nadzieję, że wtedy będziesz 

już ubrana... – Dla wzmocnienia efektu zawiesił głos. – Masz dwie minuty, potem zabieram 
cię w tym, co akurat będziesz miała na sobie! 

Wrócił po minucie i pięćdziesięciu sekundach i zastał Taylor kompletnie ubraną. Miała na 

sobie białe spodnie i kremowy sweter boucle. Stała przed lustrem i wiązała włosy w koński 
ogon.  

– 

Jesteś gotowa, jak widzę – stwierdził z zadowoleniem.  

– 

Byłbyś łaskaw wytłumaczyć mi, po co ta cała maskarada? – spytała bardzo oficjalnym 

tonem.  

Jason stał w drzwiach i uśmiechał się tajemniczo. Nic dziwnego, pomyślał, że nosi szpilki 

i kostiumy. 

Bez makijażu i w sportowym stroju wyglądała na nie więcej niż szesnaście lat.  

– 

Jak się pewnie domyślasz, chcę ci coś pokazać.  

– Czy chcesz mi powi

edzieć, że jest tu coś takiego, co mogę zobaczyć tylko o drugiej w 

nocy? – 

Wzięła się pod boki.  

– Nie, 

ale jest tu coś, co możemy robić tylko o drugiej w nocy. Sprawdzałem, czy nie da 

się wcześniej, ale nie było jeszcze księżyca – odpowiedział enigmatycznie. – Chodźmy.  

Taylor nie miała siły dalej się spierać. Włożyła tenisówki i wyszła za nim z pokoju. Jason 

poprowadził  ją  przez  mały  barek  dla  obsługi  hotelowej  do  kuchni,  pomieszczenia te 
znajdowały  się  na  poziomie  piwnic.  Wszystkie  blaty  i  podłogi  w  kuchni  były  dokładnie 
wyszorowane. 

Miedziane garnki i patelnie wisiały równiutko na ścianie. Kuchnia „Raju dla 

zakochanych” 

była królestwem sławetnej Columbii Hanes i jakikolwiek bałagan był nie do 

pomyślenia. Przeszli do niewielkiego magazynu. Całą ścianę zajmowała drewniana półka.  

– 

Jesteśmy na miejscu – oświadczył Jason.  

– 

I to ma być to coś, co mogłam zobaczyć tylko o drugiej w nocy? 

– 

Ten sarkazm jest zupełnie nie na miejscu – odparł. Przesuwał ręką po krawędzi półki aż 

znalazł maleńką dźwigienkę. Nacisnął ją. Półka odsunęła się i ukazało się wejście do tunelu.  

– 

Sekretne przejścia powinny być oglądane w nocy. – Wyjął latarkę i oświetlił tunel. – 

Widziałaś kiedyś coś takiego? 

– Nigdy – 

wyszeptała, a jej czarne oczy błyszczały z podniecenia. Już nie wyglądała na 

zaspaną. – Dokąd on prowadzi? 

– 

Chodź, pokażę ci. – Jason znów przejął inicjatywę. Podał jej latarkę. – Świeć sobie pod 

background image

nogi i bardzo uważaj na schodach – ostrzegł.  

Zatęchłe  wilgotne  powietrze  w  tunelu  wydawało  się  oblepiać  jej  twarz.  Każdy  dźwięk 

odbijał się zwielokrotnionym echem. Po krótkim marszu tunel rozgałęział się i doszedł ich 
uszu odgłos fal bijących o brzeg.  

– 

Ta droga prowadzi nad ocean i ma podwodne wyjście.  

– 

Jason wskazał kierunek latarką.  

– 

Czy używano go do przemytu? – Taylor chwyciła go za ramię. Jason skrzywił się.  

– 

Jermainowie nigdy by czegoś takiego nie zrobili. Chodź, jesteśmy prawie na miejscu. 

Ten  korytarz  prowadzi  do  starej  szopy  przylegającej  do  dawnej  stajni.  Przerobiono  ją  na 
mieszkania dla pracowników i wybudowano n

owocześniejszą stajnię.  

Jason zwolnił dźwignię i drzwi się otworzyły. Wyszli z tunelu.  
– 

Uważaj na węże – ostrzegł.  

– 

Co? Żartujesz, prawda? – krzyknęła przerażona.  

Nie odpowiedział, tylko wziął ją za rękę i pognali przez trawnik w stronę pola golfowego. 

Taylor z trudem chwytała oddech.  

– 

Zwolnij! Już nie mogę – dyszała.  

– Nie mów, 

że jesteś bez formy.  

– 

Właśnie to przyznałam.  

Coś skrzypnęło i z cienia przed nimi wyszedł umundurowany mężczyzna.  
– 

Dzień dobry pani! To ty, Jason? 

–  Tak. 

Mówiłem,  że  będę  koło  północy,  ale  nie  było  księżyca.  –  Objął  Taylor  i 

przyciągnął  do  siebie.  –  Kochanie,  to jest Thomas Graves,  szef  ochrony  ośrodka.  Jest 
najlepszy  w  całym  regionie,  a  może  nawet  w  całym  stanie.  Dzięki  niemu  wszyscy  goście 
mogą czuć się bezpiecznie. Thomas, to jest moja narzeczona, Taylor Davis.  

– 

Miło mi panią poznać, panno Davis! –  Thomas zasalutował, po czym  zwrócił się do 

Jasona: – 

Położyłem sprzęt obok Ala. Gdy już skończycie, odłóż go tam, żebym był pewien, 

że wszystko w porządku.  

– 

Dziękuję za troskę.  

– 

Miło mi, że mogłem ci pomóc.  

– 

To ja zostaję twoim dłużnikiem. – Po tej wymianie grzeczności Jason wziął Taylor za 

rękę i poprowadził przez następny trawnik.  

– Kim jest Al? – 

spytała Taylor.  

– Nie kim, lecz czym. To stary, ponad dwustuletni 

dąb.  

– 

Ma swoje imię? 

– 

To w zasadzie nie imię lecz przezwisko. W 1944 roku przeszedł przez wyspę straszliwy 

huragan. 

Wszyscy  mieszkańcy  zostali  wcześniej  ewakuowani.  Elizabeth  wróciła  na  wyspę, 

jako jedna z pierwszych. 

Wiele domków plantatorów było zniszczonych, podobnie jak duża 

część lasu. Ale ten dąb ocalał. Gdy go zobaczyła, wykrzyknęła „Alleluja!”. I od tej pory tak 
mówi się o tym dębie, to znaczy w skrócie nazywa się go Al.  

– 

Jaka to ładna historia – powiedziała miękko.  

– Oto i on! – 

Jason wskazał drzewo.  

background image

Taylor patrzyła zadziwiona. Nigdy w życiu nie widziała tak ogromnego dębu. Wysoki i 

rozłożysty wyglądał niesamowicie na tle  ciemnoniebieskiego nieba,  rozświetlonego jedynie 
księżycem. Grube korzenie szeroko wrastały w ziemię. Taylor pomyślała, że tak samo rodzina 
Jermain wrośnięta jest w tę wyspę. Jakże ona chciałaby mieć takie dziedzictwo! 

– 

Po co tu przyszliśmy? – Popatrzyła na Jasona.  

– 

Zaraz ci pokażę. – Wyciągnął z cienia opartą o pień dębu torbę z kijami golfowymi.  

– 

Przyprowadziłeś  mnie  tu o drugiej w nocy,  żeby  grać  w  golfa?  –  spytała  z 

niedowierzaniem.  

– 

Wolałaś tu przyjść w ciągu dnia? – Uśmieszek zadrgał mu w kącikach ust.  

– Nie! – 

Musiała przyznać, że ją rozgryzł. Nie przyszłaby tu, gdyby byli tu inni ludzie, nie 

lubiła pokazywać, że jest słaba w jakiejś dziedzinie. O golfie zaś nie miała zielonego pojęcia. 
Ale czyżby była aż taka przejrzysta? – zaniepokoiła się. Wystarczy na nią spojrzeć i już się 
wie  o  niej  aż  tyle?  Jak  w  takich  warunkach  zachować  dystans  niezbędny  w  sprawach 
zawod

owych?  O  mało  się  nie  roześmiała.  O  jakim  dystansie  między  nimi  można  jeszcze 

mówić? Postanowiła to nadrobić i zacząć od zaraz traktować go tak jak innych pracowników! 
Przez moment przeszło jej przez myśl, że być może druga w nocy nie jest najlepszą porą, by 
wprowadzać takie zmiany, ale odrzuciła ten pomysł.  

–  To...  to bardzo uprzejmie z twojej strony, 

że  pomyślałeś o tym, Jason – powiedziała 

sztywno.  

– Panie Richmond – 

poprawił ją.  

– Jak to? – 

Nie rozumiała o co mu chodzi.  

–  Tym tonem mówisz do mnie „panie Richmond”.  – 

Wziął  torbę  z  kijami  i  podszedł 

bliżej. Część jego twarzy ukryta była w cieniu, ale twarz Taylor w całości oświetlał księżyc.  

–  W takim razie dobrze,  panie Richmond.  To bardzo uprzejmie z pana strony,  ale 

dziękuję, nie skorzystam. Wrócę do pokoju, jeśli to wszystko, co zaplanowałeś na tę noc.  

–  Wykluczone!  – 

Jason  złapał  ją  za  ramię.  –  Umówiliśmy  się  i  dopilnuję,  żebyś 

dotrzymała umowy.  

–  Po co?  – 

spytała.  Podejrzewała  już,  że  nie  wymiga  się  tak  łatwo  od  tej  absurdalnej 

eskapady.  –  Wyob

rażasz sobie, że umieszczę w raporcie grę w golfa o drugiej w nocy? W 

czym to pomoże poznać mi lepiej wyspę? – zapytała z ironią.  

– 

Do  diabła  z  wyspą  i  z  twoim  raportem.  –  Przyciągnął  ją  bliżej.  –  Wiem,  że  bardzo 

chcesz spróbować tej gry. Palisz się do tego! 

–  To nie ma znaczenia.  – 

Starała się odsunąć od niego. – Potrafię zdecydować, co chcę 

robić i postanowiłam wrócić do pokoju.  

– 

A więc o to ci chodzi! Przebywanie sam na sam z mężczyzną w środku nocy wydaje ci 

się zbyt niebezpieczne? 

Bez wątpienia miał rację. Zwłaszcza, jeśli ten mężczyzna obejmuje ją tak mocno, a ona 

czuje jego ciepły oddech tuż przy swoich ustach.  

– Wcale nie – 

zaprzeczyła, licząc, że uda jej się go oszukać.  

– 

To czemu tak nerwowo wiercisz stopą dziurę w ziemi? O co chodzi? 

– 

Mówiłam już, o nic! 

background image

– 

Czy granie ze mną w golfa wydaje ci się czynnością o zbyt dużym stopniu zażyłości? 

Czyżbym zbliżył się zbyt blisko do kobiety, kryjącej się za maską wzorowej urzędniczki? 

– 

Nie  powinieneś  tak  mówić  do  mnie.  Jestem  twoją  pracodawczynią.  Jesteśmy  tu  w 

celach zawodowych i na tym koniec. 

Nie ma niczego więcej. Nie przyszłam tu po to, by grać 

w  środku  nocy  w  jakieś  głupie  gry!  Jestem  tu...  jestem tu...  –  Właściwie  po  co  ona  tu 
przyszła? Uświadomiła sobie, że idąc tu wcale nie wiedziała, po co się tu wybierają, więc nie 
może powiedzieć, że on próbuje ją namówić do robienia czegoś nieprzewidzianego.  

– Tak? – 

nie ustępował.  

–  Jestem tutaj...  – 

Gorączkowo  szukała  odpowiedzi.  Gdy ją  w  końcu  znalazła,  poczuła 

ulgę. – Jestem tu po to, by przeprowadzić inspekcję tego obiektu.  

– 

I co umieścisz w tym swoim raporcie? Będę w nim uwzględniony? 

–  Nie!  – 

odpowiedziała.  Nie,  jeśli  chcę  zostać  wiceprezesem  firmy,  dopowiedziała  w 

duchu. – Bo wszystko, co w nim umieszczam, 

musi być związane z badaniem wyspy.  

– Wszystko? – 

szepnął tuż koło jej ucha.  

Odwróciła  głowę i zamknęła oczy. Nie mogła teraz pozwolić sobie na chwilę słabości, 

dopuścić, by jej dotknął. Byłaby wtedy ostatecznie zgubiona.  

– Tak! Wszystko, 

co tu robię, musi być związane z moją pracą – powiedziała zduszonym 

głosem.  

– 

Czy  właśnie  to  robiłaś,  gdy pierwszego dnia,  tuż  po  przyjeździe  wylądowaliśmy  na 

łóżku? Zajmowałaś się wtedy interesami? W jaki sposób masz zamiar zapisać to w raporcie? 

Minęła chwila, zanim dotarło do niej to, co powiedział. Ale kiedy już zdała sobie z tego 

sprawę,  opanowała  ją  wściekłość.  Wyrwała  się  z  jego  objęć  i  stanęła  naprzeciw  niego.  Jej 
oddech  był  szybki  i  nierówny.  Jak  on  śmie  obwiniać  ją  o  tamto  zajście!  To  nie  ona  je 
sprowokowała.  Tylko dlatego,  że  miał  przedziwną  zdolność  odciągania  jej  od  przyjętych 
postanowień i doprowadzania do... To nie była jej wina. Być może odpowiedzialne za to były 
hormony czy chemia procesów fizjologicznych, 

ale na pewno  nie ona!  Popatrzyła na torbę 

golfową leżącą u jego stóp.  

– Chcesz, 

żebym zagrała w golfa? W porządku, zagram! – odpowiedziała, zanim zdążył 

cokolwiek powiedzieć. Chwyciła torbę, ale zrobiła to tak niezdarnie, że wysypały się z niej 
różne  przybory  do  gry:  kije,  piłeczki,  podstawki.  Podniosła  piłkę  i  kij z  metalową  główką. 
Rzuciła mu wściekłe spojrzenie, ustawiła piłkę na podstawce i zamachnęła się z całej siły. Ku 
jej zdziwieniu trafiła dokładnie w piłkę, która wielkim, pięknym łukiem poszybowała w górę. 
Patrzyła na jej lot aż do chwili, gdy w ciemnościach zniknęła jej z oczu.  

– T

rafiłam! Widziałeś? – Podskoczyła z radości.  

– Czy to znaczy, 

że masz ochotę spróbować jeszcze raz? – spytał.  

–  Tak! Tak! Tak!  – 

Zaaferowana  podbiegła  do  torby  i  wybrała  kolejną  piłeczkę.  – 

Skręciła  w  bok,  prawda,  i  wp ad ła  w  tamte  k rzak i?  Jak  się  n azywa  takie uderzenie? Hak? 
Slice? 

– 

Jeśli jesteś praworęczna, to był to hak.  

– 

Jak ja to zrobiłam? 

Przez następną godzinę Jason ćwiczył, pokazywał, zachęcał i chwalił Taylor, jeśli robiła 

background image

postępy. W końcu, gdy stali na szczycie zielonego, omiatanego przez wiatr wzgórza, doszedł 
do wniosku, 

że pora już kończyć tę zabawę.  

– Dobra, 

już dosyć! 

Taylor  zaprotestowała.  Wcale  nie  miała  dosyć,  chciała  ćwiczyć,  ćwiczyć  i  jeszcze  raz 

ćwiczyć  aż  do  ostatniego  tchu.  W  końcu,  z  ciężkim  westchnieniem  wyprostowała  się  i 
popat

rzyła  na  oświetlony  księżycem  ocean.  Księżycowe  światło  połyskiwało  na  wodzie 

tysiącem światełek.  

– 

Pięknie tu musi być o wschodzie słońca.  

– Tam jest zachód. 

Dokładnie tam, gdzie patrzysz, jest Charleston.  

– 

Nigdy nie miałam dobrej orientacji w terenie.  

– 

Wschód  słońca  można  obejrzeć  po  drugiej  stronie  wyspy.  Faktycznie jest bardzo 

piękny. Nie byłaś nigdy o świcie nad oceanem? 

– Nie.  

– 

Widzę  bardzo  duże  braki  w  twojej  edukacji.  Nigdy  nie  grałaś  w  golfa  w  blasku 

księżyca,  nie  widziałaś  wschodu  słońca,  nie  jeździłaś  konno.  Założę  się  też,  że  nigdy  nie 
budowałaś zamku z piasku.  

– Och, moja edukacja nie ma znów tak wielkich braków – 

roześmiała się. – Gdy miałam 

osiem lat, 

skonstruowałam po raz pierwszy preliminarz budżetowy naszej rodziny, w wieku 

dziesięciu  lat  zarobiłam  pierwszego  dolara,  a  w  wieku  dwunastu  wypełniłam  pierwszy 
formularz podatkowy. 

Myślę, że niewiele dzieci ma takie osiągnięcia.  

–  To prawda  – 

przyznał.  Jednak  jego  głos  nie  zdradzał  wielkiego  entuzjazmu  dla  jej 

dokonań.  

– 

Bossowi nie było łatwo po śmierci mamy. Nie bardzo wiedział, czego potrzebują małe 

dziewczynki. – 

Taylor poczuła się w obowiązku wytłumaczyć mu to.  

– 

W tej dziedzinie mam pewne doświadczenie, choć nie w odniesieniu do dziewczynek, a 

kobiet.  – 

Jason  zniżył  głos.  Pochylił  się  i  delikatnie  zaczął  całować  jej  twarz.  –  Ciekawy 

jestem, 

czy potrafię wypełnić te luki w twojej edukacji.  

– Jakie luki? 

–  Przypuszczam, 

że  nie  zaznałaś  wielu  pieszczot  w  swoim  życiu.  –  Musnął  jej  usta  w 

krótkim pocałunku. Taylor wypuściła z ręki kij golfowy. Wszystkie jej twarde postanowienia 
i determinacja, 

by trzymać go na dystans, prysły jak bańka mydlana.  

– To prawda – 

przyznała. – Nie mam zbyt wielu takich doświadczeń.  

– 

W takim razie proponuję natychmiast uzupełnić te braki.  

– 

Zgadzam się z tobą.  

Nie  potrzebował  powtórnego  zaproszenia.  Jego  usta  namiętnie  przywarły  do  jej  warg. 

Ona z równą namiętnością oddała mu pocałunek. Nie mogła się nim nasycić. Jak wyschnięte 
kwiaty  spragnione  są  wody,  tak  ona  pragnęła  jego  pocałunków.  Czuła,  jak podniecenie 
wypełniało jej ciało. Mocno objęła go ramionami.  

– Tak, tak, 

proszę – szeptała.  

– 

To ja chciałbym cię prosić. Pragnę ściągnąć z ciebie ubranie i leżeć z tobą wśród traw. – 

Odwrócił jej twarz w stronę światła księżyca i miękko wiódł palcem po jej policzku. – Założę 

background image

się, że nigdy nie kochałaś się przy siódmym dołku.  

–  Ani przy siódmym,  ani przy ósmym, 

ani  nawet  przy  dziewiątym  –  odpowiedziała  z 

uśmiechem.  

W rzeczywistości nigdy się nie kochała. Nie była jednak w stanie zmusić się do takiej 

otwartości, żeby głośno to wyznać. I tak odkrył już zbyt wiele jej sekretów.  

– 

Obawiam  się,  że  siódmy  dołek  będzie  musiał  poczekać.  Chyba  jeszcze  nie  jesteś  do 

tego gotowa.  

–  Jestem  – 

odpowiedziała.  Te  słowa  same  wypłynęły  z  jej  ust,  nie  kierowała  się 

rozsądkiem. To intuicja podpowiedziała jej, że to, co chce zrobić, jest dobre i wspaniałe.  

– 

Jesteś pewna? – Patrzył na nią, a w jego błękitnych oczach prócz pożądania widziała 

jeszcze czułość.  

Nie  zdążyła  jednak  odpowiedzieć,  b o  z  n agłym  syk iem  wytrysn ęła  wo da  ze  zraszaczy, 

które  były  porozstawiane  wokół  nich  na  trawniku.  Przez  sekundę  żadne  z  nich  się  nie 
poruszyło. Potem, pokrzykując i piszcząc, starali się ukryć za torbą golfową. Ale zraszacz stał 
również gdzieś za nimi. Wstali i rozejrzeli się dokoła. Było już na tyle jasno, że mogli ocenić 
swoją sytuację. Zraszacze stały wszędzie! 

– 

Jak się stąd wydostaniemy? – spytała Taylor, chowając twarz za jego ramieniem.  

– 

Tą samą drogą, którą tu przyszliśmy.  

– 

Będziemy całkiem przemoczeni. Zdaje się, że przed tymi zraszaczami nie ma ucieczki, 

są porozstawiane dość regularnie.  

– Nie szkodzi. – 

Pieszczotliwym ruchem starł wodę z jej twarzy. – Mokra też wyglądasz 

bardzo ładnie.  

Taylor przyglądała się mu dyskretnie. Mokra koszulka oblepiła jego wspaniałe muskuły i 

stała się prawie całkiem przeźroczysta. Tak prezentował się chyba jeszcze okazalej. Wolała 
nie patrzeć, czy również jej cienki sweter tak samo dokładnie eksponuje jej kształty.  

Jason zarzucił torbę z kijami na ramię, chwycił Taylor za rękę i pobiegli, klucząc między 

diabelnymi zraszaczami. 

Ślizgali się po mokrej trawie, parę razy nawet się przewrócili. Smiali 

się  przy  tym  do  rozpuku.  Taylor  nie  pamiętała,  czy  w  ogóle  kiedykolwiek  w  życiu  tak  się 
śmiała.  

Dotarli do dębu całkowicie przemoczeni i w wyśmienitych humorach. Czekał tam na nich 

Thomas. 

Też się roześmiał, gdy ich zobaczył.  

– 

Zapomniałem wam powiedzieć, że za piętnaście czwarta zaczynamy podlewać trawniki.  

–  Ciekawe, 

jak  ten  malutki  szczegół  umknął  twojej  uwagi.  –  Jason  pokręcił  głową  z 

udawanym oburzeniem.  

– 

Tu macie ręczniki, powycierajcie się. Elizabeth byłaby bardzo niezadowolona, gdyby 

rano odkryli mokre ślady w całym hotelu.  

– 

Wydaje mi się, że w tym przypadku Elizabeth nie miałaby nic przeciwko temu. – Jason 

popatrzył z jakimś smutkiem na Taylor, ale zaraz odwrócił głowę.  

– 

Otworzyłem  wam  tunel,  żebyście  mogli  wrócić  tą  samą  drogą.  Do zobaczenia.  – 

Thomas wsiadł na motor i uruchomił silnik.  

– 

Do zobaczenia i jeszcze raz dziękuję za wszystko – zawołał za nim Jason.  

background image

 
Taylor  starała  się  zignorować  uporczywe dzwonienie telefonu,  chowając  głowę  pod 

poduszkę.  Ale ten,  kto  do  niej  dzwonił,  był  uparty.  Telefon  znów  zabrzęczał.  Musiała  w 
końcu podnieść słuchawkę.  

– Halo? – 

wymamrotała.  

– 

Taylor?  Twój  głos  brzmi,  jakbym  właśnie  cię  obudził.  Czy  ty  cały  czas  spędzasz  w 

łóżku? 

– Tata? – 

Natychmiast otworzyła oczy. – Nie, skądże. Już dawno wstałam – skłamała.  

Jej spojrzenie padło na kupkę mokrych rzeczy na środku podłogi. Gdy wróciła do pokoju, 

zdjęła je z siebie i cisnęła w kąt. Nie miała siły i ochoty nic z nimi robić. Teraz chyba będzie 
je musiała wyrzucić, bo raczej nie uda się ich doprać. Były na nich wyraźne ślady tarzania się 
w trawie. 

Od  strony  łazienki  usłyszała  jakieś  odgłosy.  Nie,  to  niemożliwe,  żeby  Jason  już 

wstał, przemknęło jej przez głowę.  

– 

Czy coś się stało, tato? – spytała nieco już trzeźwiejszym głosem.  

– 

Nic się nie stało. Dzwonię bez wyraźnego powodu. Chciałem ci jedynie przypomnieć o 

raporcie.  

W drzwiach łazienki pojawił się Jason. Musiał chyba właśnie wyjść spod prysznica, bo 

włosy miał mokre. Wyglądał nadzwyczaj przystojnie. Taylor na wszelki wypadek zamknęła 
oczy, 

ale obraz mokrego Jasona wciąż tkwił w jej pamięci.  

– 

Obejrzałam  dokładnie  pole  golfowe.  Jest  naprawdę  imponujące.  –  Starała  się  mówić 

normalnym tonem. – Czy chcesz, 

żebym regularnie przysyłała ci moje spostrzeżenia? 

– 

To całkiem dobry pomysł. Wprawdzie wyjeżdżam w następnym tygodniu, ale powiem 

Mary, 

żeby była ze mną w kontakcie. Pamiętaj, Taylor, bardzo liczę na twoje informacje.  

–  Wiem,  tato.  – 

Ręka  zadrżała  jej  na  słuchawce.  –  Cały  czas  zajmuję  się  naszym 

projektem  i  pilnuję,  żeby  nic  nie  odciągało  mnie  od  pracy.  Wiesz  przecież,  jak bardzo mi 
zależy, żeby zostać wiceprezesem.  

– 

Świetnie, widzę, że trzymasz rękę na pulsie. Zadzwonię do ciebie, gdy wrócę. Trzymaj 

się, córeczko! – Boss wyraźnie się uspokoił.  

– Do widzenia, tato. 

Miłej podróży! – Odwiesiła słuchawkę i otworzyła oczy. Tuż przed 

nią stał Jason. Na szczęście zdążył już się ubrać.  

– 

Dzień  dobry  –  powiedziała  z  niepewnym  uśmiechem.  Nic  nie  odpowiedział  na  jej 

powitanie, 

po prostu stał i patrzył na nią.  

– Czy teraz, po rozmowie z ojcem, 

zaczynasz żałować? – spytał chłodno.  

– 

Żałować? Czego? – Patrzyła na niego, zupełnie nie rozumiejąc, o co mu chodzi. – Tego, 

co się stało w nocy? Przecież nie zrobiliśmy nic, czego musiałabym teraz żałować...  

–  Jeszcze nie.  – 

Usiadł  koło  niej  na  łóżku.  –  Ale  możemy  skończyć  to,  co w nocy 

zaczęliśmy. Kiedyś na pewno to zrobimy. Choć wtedy to nie będzie miało nic wspólnego z 
interesami, 

ani z twoją wiceprezesurą, Księżniczko! – powiedział i wyszedł z pokoju.  

Taylor  szeroko  otwartymi  oczyma  patrzyła  na  drzwi,  za  którymi  zniknął.  Wreszcie 

dotarło do niej, że to, co on powiedział, może rzeczywiście się stać. Gdy się całowali na polu 
golfowym, 

interesy były ostatnią rzeczą, o której mogłaby pomyśleć.  I  wiedziała to  bardzo 

background image

dobrze, 

że jeśli poszłaby z nim do łóżka, byłoby dokładnie tak samo! 

Ale  czy  o n  czu ł  to  samo?  Czy  k o ch ałby  się  z  n ią  d latego,  że  pragnie  jej  tak  samo 

desperacko jak ona jego? Czy też dlatego, że z jakichś nie znanych jej powodów byłoby to 
według niego najlepsze dla interesów wyspy? 

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY 

 

Po telefonie ojca skupienie się na pracy okazało się łatwiejsze. Przynajmniej dla Taylor. 

Co czuł Jason, nie potrafiła odgadnąć. Przez trzy pełne dni pracowali sumiennie. Poznawał ją 
z pracownikami, 

zaskarbiał dla niej ich zaufanie, wyciągał na rozmowy, pokazywał jej różne 

interesujące  i  niezwykłe  rzeczy  na  wyspie.  Cieszyła  się  każdą  chwilą  spędzoną  na 
wycieczkach z nim. 

Na szczęście, nie wracał do tego, co wydarzyło się na polu golfowym, ani 

do tego, 

co powiedział rano, po telefonie Bossa. Prawie w ogóle jej nie dotykał.  

Nie. 

To nie była prawda, że jej nie dotykał. Owszem, robił to bardzo często, ale na pokaz 

dla obsługi hotelu i tylko wtedy, gdy przebywali wśród ludzi. W takich sytuacjach odgrywał 
zakochanego narzeczonego. 

Ale  bardzo  wyraźnie  czuła,  że  to  jest  gra.  Natomiast gdy byli 

sami, 

nie zbliżał się do niej.  

Ściągnęła  brwi.  Nie  powinna  się  nad  tym  zastanawiać.  Przecież  ich  zaręczyny  od 

początku do końca były fikcją. Być może on jest lepszym aktorem niż ona. Ale dlaczego jej to 
sprawia ból? 

Jason pociągnął kolejny łyk kawy. Odwrócił się od okna i spojrzał w stronę Taylor.  
– No i co, 

czy te liczby mają sens? – spytał.  

–  Tak, 

po  uwzględnieniu  różnic  w  ciągu  jednego  sezonu.  Chociaż  muszę  przyznać,  że 

koszt utrzymania jednego pokoju wydaje się dość wysoki... Poza tym, nie wiem dlaczego, ale 
wydawało mi się, że jest tu więcej pokoi... – Taylor starała się skupić na liczbach.  

– 

Koszt pokoju jest dość duży, bo Jermainowie zawsze stawiali na jakość, nie na ilość. 

Jesteśmy  w  rezydencji  znajdującej  się  na  plantacji,  ale  są  jeszcze  małe  domki  przy  plaży. 
Uwzględniłaś je? 

– Tak.  

– 

Zadowolona jesteś z dzisiejszej pracy, czy chcesz coś jeszcze zrobić? 

– Nie, 

myślę, że na dziś skończymy. – Taylor zamknęła notes. Jason zostawił na stoliku 

pieniądze za kawę.  

– 

W takim razie chodźmy! – powiedział.  

Taylor  wskoczyła  ochoczo  na  tył  jego  harleya.  Przyzwyczaiła  się  i  polubiła  te  objazdy 

wyspy na motorze. 

Nigdy by się do tego nikomu nie przyznała, ale już wiedziała, że będzie jej 

tego brakowało po powrocie do domu. Ale tak naprawdę to będzie jej brakowało jego! Tyle 
że na to nic nie mogła poradzić. Żyli przecież w dwu odrębnych światach. Jej życie to Boss i 
Daniels Investment  –  to plany,  projekty, 

jednym  słowem  biznes.  A  jego  życie  jest  wolne  i 

dzikie, 

jego życie to życie tej wyspy.  

– 

Pojedziemy trochę dłuższą, ale piękniejszą drogą. – Odwrócił głowę w jej stronę.  

Przejeżdżali koło ślicznie położonej nadmorskiej wioski.  
– 

Tu się wychowałem. Wracam tu, ilekroć jestem na wyspie – dodał.  

– 

Często przyjeżdżasz na Jermain? 

– 

Dosyć często, co parę tygodni.  

Styl  domu  był  typowy  dla  zabudowy  wyspy.  Piętrowy,  z  rozległą  werandą  i  dachem 

background image

pokrytym cedrowym gontem.  

– Czy twoi rodzice nadal tu mi

eszkają? – zapytała.  

– To dom mojego wuja – 

sprostował. – Moi rodzice umarli, gdy miałem pięć lat.  

– Przepraszam, 

nie chciałam cię zranić.  

–  Nie przepraszaj, 

nie  wiedziałaś  o  tym.  Wychowywał  mnie  wuj.  Miałem  naprawdę 

wspaniałe  dzieciństwo.  Łowiłem  ryby,  zbierałem  kraby,  pływałem  na  desce,  a nawet 
zaciągałem się jako majtek na rybackie łódki.  

– 

Ano właśnie! Nie zauważyłam żadnych dzieci na wyspie...  

– 

Chodzą do szkoły w Charlestonie – odparł.  

– 

Jak to? Przecież dojazdy muszą im zabierać masę czasu.  

– 

Ponad półtorej godziny. – Bezradnie wzruszył ramionami.  

– 

Takie  jest  życie  na  wyspie.  Od  czasu  do  czasu  pojawia  się  projekt  zbudowania  tu 

szkoły. Ale za każdym razem cała sprawa kończy się tak, że nasi wspaniali politycy dochodzą 
do wniosku, 

że na wyspie jest zbyt mało dzieci, żeby rzecz była opłacalna.  

– 

Jaka szkoda! Coś jednak powinno się z tym zrobić.  

– 

Nic nie zdołasz zrobić, dopóki nie będziesz miała wpływowych znajomych.  

Ona  nie  miała,  ale  większość  znajomych  jej  ojca  to  właśnie  tacy  ludzie.  Niestety,  jej 

ojciec nigdy nie zrobił niczego dla innych, o ile nie widział w tym własnego interesu.  

– 

Co dalej? Dokąd jedziemy? – spytała.  

– 

Pojedziemy tą drogą za lasem.  

– 

Czy tam też jest rezerwat? 

– Nie, 

to prywatne posiadłości.  

– 

Do kogo należą? Do gwiazd filmowych? 

– 

Zaraz ci pokażę. Te dwa należą do ludzi z Hollywood.  

– 

Wskazywał domy po kolei. – Tamten do senatora, a te dwa do słynnych koszykarzy.  

– 

A ta wielka posiadłość? – Taylor wskazała najokazalszą budowlę.  

– 

Należy do jakiejś korporacji. Od lat stoi pusta, choć, jak widzisz, jest w idealnym stanie. 

Jej właściciele po raz ostatni byli tu parę lat temu.  

– Szkoda, 

jest taka piękna.  

Jason dodał gazu. Taylor chwyciła go mocniej. Ilekroć jechali na motorze, miała wielką 

ochotę obejmować go z całej siły, gładzić jego twarde mięśnie brzucha, dotykać go w sposób, 
w  jaki  nigdy  by  się  nie  odważyła,  gdy  stali  twarzą  w  twarz.  W  takich  momentach  miała 
wrażenie, że jazda harleyem była wszystkim, czego jej brakowało w życiu. Odzywała się ta 
część jej natury, której istnieniu zawsze zaprzeczała. Jego szerokie plecy dotykały jej piersi, a 
ich uda się stykały. Zamknęła oczy. Jak to możliwe, że zwykła jazda sprawiała jej tak wielką i 
tak niedozwoloną przyjemność? Coś musi być z nią nie w porządku...  

Jazda, jak zwykle, 

skończyła się zbyt szybko. Taylor mogłaby tak jechać i jechać, jeszcze 

bardzo długo. Zatrzymali się przed hotelem. Ku jej zdziwieniu, Jason objął ją czule i zsadził z 
motoru. 

Potem pochylił się i pocałował ją.  

– A to z jakiej okazji? – 

spytała zaskoczona.  

– 

Staram się zachować pozory – odpowiedział. – Jesteśmy obserwowani.  

background image

Ale  Taylor  mu  nie  uwierzyła.  Coś  w  brzmieniu  jego  głosu  powiedziało  jej,  że  kłamie. 

Poza tym, 

ten  pocałunek  był  zbyt  impulsywny,  zbyt  namiętny,  jak na udawanie.  Takich 

rzeczy n

ie można odegrać. Czyżby ta wspólna jazda działała również na niego? 

– 

Kolacja będzie za półtorej godziny – rzucił w drodze do pokoju. – Na co masz zamiar 

przeznaczyć ten czas? Na pracę czy na przyjemności? 

– 

To  zależy,  czy  to  będzie  oficjalna  kolacja,  czy  nie.  Bo  jeśli  oficjalna,  to  muszę  się 

przygotować.  

Jason nic na to nie odpowiedział. Weszli do pokoju. Jego uwagę zwróciła książka, która 

leżała na jej nocnym stoliku. Wziął ją do ręki i przeczytał tytuł.  

– Co to jest? – 

spytał zaskoczony.  

– To... to k

siążka, którą zabrałam sobie z domu do poczytania – odpowiedziała, czując, że 

się czerwieni jak uczniak przyłapany na czytaniu zabronionej lektury.  

– „

Jak być bezwzględnym draniem w biznesie?” – przeczytał tytuł. – To taka miła lektura 

przed snem? – szydz

ił.  

– 

Udzielają w niej kilku cennych rad – broniła się bez większego przekonania.  

– Tak, prawda. 

Zapomniałem, że biznes jest dla ciebie prawdziwym życiem. Tylko to cię 

porusza! – 

Odłożył książkę na stolik. – Aha, kolacja jest oficjalna. – Najwyraźniej chciał już 

skończyć rozmowę. – Zapukam, gdy będę schodził na dół.  

– Nie rozumiem, o co ci... – 

zaczęła, ale gdy zobaczyła wyraz jego oczu, zamilkła.  

– 

Za  to  ja  rozumiem  już  wszystko.  Ta  książka  mi  to  uświadomiła.  Jesteś  córką  Bossa 

Danielsa, 

bezwzględnego drania w biznesie. Biznes jest dla niego całym życiem, a ty jesteś 

taka sama jak on! Zapomniałem o tym na moment, ale od tej chwili to się już nie powtórzy! – 
W jego głosie i spojrzeniu było potępienie. –  I  myślę, Księżniczko, że nie potrzebujesz tej 
książki. Ty już jesteś taka! 

– To nieprawda! – 

zaprotestowała. – Staram się po prostu jak najlepiej wykonywać swoją 

pracę. – Przeszła przez pokój i stanęła naprzeciw niego. Położyła rękę na jego ramieniu. – To 
tylko książka – wyszeptała.  

– 

To coś więcej. – Potrząsnął przecząco głową. – I ty też zdajesz sobie z tego sprawę.  

Nie była w stanie dłużej się spierać. Skoro wbił sobie coś do głowy, to nie trafiały do 

niego  żadne  racjonalne  argumenty.  Czuła,  jakby wszystko,  co  mówiła,  obijało  się  o  zimną 
ścianę obojętności.  

– 

Przecież wiesz, że powodem mojego przyjazdu tu były interesy. Nigdy tego przed tobą 

nie ukrywałam.  

– To prawda – 

przyznał smętnie.  

– Ale to nie znaczy, 

że...  

– 

Że  nie  możemy  być  kochankami?  –  przerwał  jej.  –  Odrobina  przyjemności  między 

dwoma raportami? Nie, 

dziękuję! Wolę mieć w łóżku kobietę, a nie przedstawiciela wielkiej 

firmy! 

Popatrzył  na  jej  dłoń  spoczywającą  na  jego  ramieniu.  Cofnęła  ją  szybko.  Po tym,  co 

powiedział, nie pozostawało jej już nic do zrobienia. Jason odwrócił się i poszedł do swojej 
sypialni. 

Dokładnie zamknął za sobą drzwi.  

background image

Taylor tępo patrzyła na zamknięte drzwi. Czy tak właśnie ją widział? Jako pochłoniętą 

pracą  przedstawicielkę  wielkiej  firmy,  chcącą  sobie  uprzyjemnić  pobyt?  Gdyby  była  tak 
bezwzględna, jak on myśli, tak bezwzględna jak jej ojciec, to nie potrzebowałaby tej książki! 

– Nasze kontakty to tylko interesy – 

wyszeptała. Zacisnęła dłonie w pięści i uderzyła nimi 

bezsilnie w stół. To wszystko, co nas łączy i co nas będzie łączyło, dodała w myśli.  

–  A co z person

elem obsługującym pokoje? – zapytała Taylor następnego dnia, gdy się 

spotkali.  

Jason leżał wyciągnięty na leżaku na werandzie i zajadał winogrona.  
– 

O co ci dokładnie chodzi? – spytał, wyraźnie okazując brak zainteresowania tematem.  

– Ile osób jest zatrudnionych, 

ile zarabiają, ile godzin dziennie pracują itd. ? – odczytała z 

notesu pytania. – Nie udawaj, 

że zapomniałeś, jaki mamy plan na dziś.  

– 

W  sezonie  jest  zatrudnionych  dużo  więcej  pracowników  niż  w  ciągu  reszty  roku  – 

odpowiedział, wkładając sobie kolejne winogrono do ust.  

– Dobrze wiesz, 

że są mi potrzebne liczby. – Taylor opuściła z niezadowoleniem notes i 

długopis. – Przecież mi obiecałeś – powiedziała z wyrzutem.  

– 

Proszę, tu masz swoje ukochane liczby. – Wyjął z kieszeni spodni złożoną na cztery 

części kartkę i podał jej.  

Taylor przyjrzała się im dokładnie, ale nie do końca była w stanie się na nich skupić. Ta 

nagła zmiana w jego zachowaniu wyprowadziła ją z równowagi.  

– 

Czy mogę na nich polegać? – spytała, zagryzając dolną wargę.  

– W takim samym stopniu, jak na mnie. 

Nie są to precyzyjne dane, ale oddają strukturę 

zatrudnienia w poszczególnych miesiącach – odpowiedział, układając się wygodniej.  

– 

To nie są dokładne dane? – zmartwiła się. – To nie wystarczy! Ja potrzebuję...  

– Przykro mi. To wszystko, 

co mogłem zdobyć.  

Taylor postanowiła nie naciskać go. Wiedziała, że i tak nic nie wskóra. Postanowiła na 

razie odpuścić.  

– 

A co z szefową kuchni i zatrudnionymi tam ludźmi? – Spojrzała na kolejny punkt na 

swojej liście.  

– 

Z Columbią Hanes? – Wziął kolejne winogrono, podrzucił, i w locie złapał ustami. – 

Nie wiem. 

Musisz  ją  spytać,  gdy w czasie kolacji podchodzi do stolika.  Sama wiesz,  że 

codziennie pyta wszystkich gości, czy są zadowoleni z posiłków...  

– 

O co mam ją spytać? Ile dań przyrządza? 

– Spróbuj, 

choć wątpię, czy ci na takie pytanie odpowie – odparł obojętnie.  

– No to, 

o co mam zapytać? – Była już zła.  

– 

Przecież jesteś  taka  sprytna...  –  mruknął.  –  Możesz zapytać  ją  o  personel  w  okrężny 

sposób. 

Gdy  podejdzie  zapytać,  jak ci smakowało,  odpowiesz  na  przykład  tak:  To  było 

znakomite,  Columbio. 

Jak ci się udało przyrządzić tak niesamowite danie dla tylu osób? A 

ona ci odpowie: Mam wspaniałą pomoc. To  ty na to: Musisz chyba zatrudniać całą  armię! 
Usłyszysz w odpowiedzi: Ależ skąd... I wtedy możesz ją zapytać, ile osób pracuje w kuchni. 
A ona poda ci dokładną liczbę. Prawda, że to bardzo proste, panno Daniels? 

Taylor straciła cierpliwość. Cisnęła długopis na stół.  

background image

–  Do licha,  Jason!  – 

krzyknęła. Zerwała się z krzesła i oparła o poręcz werandy. Przez 

moment  patrzyła  na  ocean,  ale  po  chwili  znów  odwróciła  się  do  niego.  –  Po pierwsze, 
nazywam się Davis! Po drugie, to informacja, którą miałeś dla mnie zdobyć. Nie będę więc 
zadawała budzących podejrzenia pytań, skoro to ty miałeś się tym zająć! 

Jason niepostrzeżenie podszedł do niej, położył rękę na jej ramieniu, po czym przyciągnął 

ją do siebie. Poczuła ciepło jego ciała.  

– A po trzecie? – 

zapytał, przysuwając usta prawie do samego jej ucha.  

– A po trzecie... – 

Potarła ręką policzek. – A po trzecie, nie mogę znaleźć granicy...  

– Jakiej granicy? 

Granicy, 

która oddzielała pracę od życia prywatnego – dopowiedziała w duchu. Granicy, 

której nie powinna przekraczać w kontaktach z nim. Ale tego nie miała zamiaru mu wyznać.  

– 

Granicy  opłacalności  planowanej przez nas inwestycji.  Nie  mogę  jej  wyznaczyć  bez 

dokładnych liczb...  

– 

W takim razie określ wartości brakujących ci parametrów tak precyzyjnie, jak to tylko 

możliwe – poradził. – Boss nie może spodziewać się niczego więcej.  

– 

Chcesz się założyć? – Taylor zaśmiała się szyderczo.  

– 

Chętnie. – Odwrócił ją przodem do siebie. – Czas na przerwę. Przebierz się w kostium 

kąpielowy i szorty i chodźmy stąd.  

Taylor nie oponowała. Potrzebna jej była chwila wypoczynku, żeby zastanowić się nad 

sytuacją. Co więcej, czuła potrzebę ucieczki od liczb, pracy i sztywnej elegancji tego pokoju. 
Dzięki niemu zrozumiała, że zamknięta w czterech ścianach, dusi się.  

– 

Dokąd mnie zabierasz? 

– O, 

nie! Teraz działamy według moich reguł. Zobaczysz na miejscu. Daję ci pięć minut 

na przebranie się.  

– 

A jeśli nie zechcę? – Na twarzy Taylor pojawił się grymas niezadowolenia.  

– 

Wtedy możemy przeznaczyć ten pokój do celów innych, niż zamierzałaś... – powiedział 

i wyszedł, nie czekając na odpowiedź.  

– 

Uważaj teraz, dobra? Pokażę ci jeszcze raz. – Jason spojrzał na Taylor zdenerwowany.  

– 

Ale ja uważałam. – Taylor oparła ręce na biodrach.  

– 

Użyłaś za dużo wody.  

– 

Poprzednim razem powiedziałeś, że użyłam za mało.  

– 

Bo tak było. Spójrz, jak wygląda miejsce, gdzie pracowałaś. – Wskazał zawaloną część 

muru obronnego wielkiego zamku z piasku. – 

A wieża rozsypała się, bo była zbyt mokra! Na 

tym  odcinku  plaży  potrzeba  jednej  części  wody  na  trzy  części  piasku,  ale po przeciwnej 
stronie wyspy piasek jest dużo wilgotniejszy, wystarczy stosunek jeden do czterech.  

– 

Bardzo dużo wiesz na temat budowy zamków z piasku. Musisz spędzać przy tym masę 

czasu. – 

Popatrzyła na niego nieco zaskoczona, ale przede wszystkim rozbawiona.  

– 

Spędzałem, powinnaś użyć czasu przeszłego, Księżniczko. Teraz jestem zbyt zajęty.  

– 

Doprawdy? Czyżby twoje usługi były aż tak poszukiwane? – wyrwało jej się. Od razu 

jednak pożałowała tego, co powiedziała. Nie chciała, żeby to tak okropnie zabrzmiało. – Nie 
to chciałam powiedzieć... – próbowała się tłumaczyć.  

background image

–  Wiem, 

co chciałaś powiedzieć. A moje usługi są rzeczywiście bardzo cenne – odparł 

zdecydowanym tonem, 

nie przerywając pracy przy budowie zamku.  

– A jakiego rodzaju prace podejmujesz? – 

spytała, chcąc naprawić swój błąd.  

Jason tym razem popatrzył na nią, zanim odpowiedział.  
– 

Pozbawiam bogate wdowy oszczędności całego życia i uwodzę zdradzane żony, tak by 

ich mężowie mogli dostać tanio rozwód! 

– 

Przepraszam cię! Naprawdę nie chciałam, żeby tak to zabrzmiało.  

–  Owszem, 

chciałaś! Od początku stawiałaś sprawę jasno, że pogardzasz ludźmi, którzy 

sprzedają swoje usługi. Ale ja jestem dla ciebie takim samym towarem, jakim ty jesteś dla 
swojego ojca.  

– 

Co to ma znaczyć? – Czuła, jakby w nią piorun strzelił.  

– 

Boss  kupuje  cię  kawałek  po  kawałku.  Jedyną  różnicą  jest  to,  że  płaci  ci  więcej. 

Wiceprezesura w firmie tatuśka w zamian za forsę, jaką wyciągnie z paru luksusowych hoteli, 
które dzięki twoim danym będą przynosiły większe zyski? To jest twoja cena? 

– 

Wykonuję tylko moją pracę – broniła się.  

–  Ach,  tak. 

Jeśli  chodzi  o  wiceprezesurę,  to  ty  wykonujesz  tylko  swoją  pracę,  a  jeśli 

chodzi o tysiąc pięćset zielonych, które mam dostać od ciebie, to jestem nędzną kreaturą, tak? 
Wiesz co, 

Księżniczko?  Jedyna  różnica,  jaką  widzę,  to cena!  –  Wstał  i  ruszył  ku  niej, 

rozwalając zamek, który budowali. Mięśnie drgały pod jego opaloną skórą, a niebieskie oczy 
pociemniały mu ze złości.  

– 

Zniszczyłeś zamek! – rzuciła oskarżycielsko. – Dlaczego? 

– 

Na  tym  polega  ta  gra!  Czy  Boss  cię  tego  nie  nauczył?  Długo  budujesz  coś,  co jest 

twoim  marzeniem, 

a  potem  przychodzi  ktoś  silniejszy  i  ci  to  niszczy.  Przykre,  prawda?  – 

Usiadł na piasku i ją również zmusił, by siadła.  

Słońce nagle zniknęło za ciemnymi chmurami i zerwał się silny wiatr. Spojrzała z ulgą na 

niebo, 

licząc, że pogoda popsuje się i będą musieli się zwijać.  

– 

Nie wiedziałam, że graliśmy w jakąś grę? 

– 

Czyżby?  W  takim  razie  teraz  już  wiesz. Rozpoczęliśmy  ją  w  chwili,  gdy  weszłaś  na 

moje podwórko. 

I zapewniam cię, że gram tak, by wygrać! 

– 

Nie mówisz tego poważnie, prawda? – zaniepokoiła się.  

– 

Diabelnie poważnie! 

– 

Nie wierzę. – Wielka kropla deszczu spadła jej na policzek i ściekała niczym ogromna 

łza. – Wynajęłam cię do pracy. Być może ty traktujesz pracę ze mną jak grę, ale ja nie. Poza 
tym, 

wcale nie mam ochoty z tobą grać w jakiekolwiek gry! 

–  Przykro mi, 

Księżniczko,  ale nie ma odwrotu.  Zaszliśmy  za  daleko  –  roześmiał  się 

sarkastycznie.  

Nagle niebo, 

jakby się otworzyło i lunął deszcz. W tym momencie Jason ją pocałował. 

Zrobił to jak zwycięzca, który odbiera swoje trofeum. Ale to, co dla niego było tylko grą, dla 
niej znaczyło dużo, dużo więcej.  

 

– 

Tu brakuje szczegółowych informacji na temat kosztów bielizny pościelowej. – Taylor 

background image

uważnie  studiowała  swoje  zapiski  i  coś  notowała  na  marginesie.  –  Uwzględniłeś  koszty 
prania,  ale 

nie wliczyłeś naprawy sprzętu ani jego wymiany. Jak często na przykład kupują 

nową pralkę czy suszarkę do bielizny? 

– 

Jak się stara popsuje.  

– 

Bądź poważny.  

– 

Jestem  poważny.  –  Otworzył  butelkę  z  wodą  mineralną  i  pociągnął  łyk.  –  Jak  długo 

jeszcze będziemy się tym zajmować? 

– 

Dopóki nie skończymy – odpowiedziała twardo. – Jakie są koszty utrzymania sprzętu 

wodnego? Znów nie uwzględniłeś napraw...  

– 

Podałem ci łączną kwotę. Wesz, że jego użytkowanie również zależy od sezonu.  

Taylor złamała ołówek. Westchnęła ciężko. Po trzech dniach dobrej współpracy ostatnie 

dni były fatalne. Prawie z żadnych danych nie była do końca zadowolona. Poza tym, trudno 
jej się było dogadać z Jasonem. Zacisnęła zęby. Musi to zrobić! 

– 

A co z piłeczkami golfowymi? 

– 

Słucham? – Jason nawet nie dosłyszał pytania.  

– 

Nie podałeś kosztów piłeczek golfowych. Skoro gra w golfa jest tu taka popularna, to 

muszą  na  nie  wydawać  krocie!  A  ty  nie  zamieściłeś  tych  danych.  Tak samo brakuje...  Do 
licha, Jason! Biznes to nie zabawa! 

– 

Odłóż ten notes, wychodzimy.  

– 

Nić  możemy!  Został  mi  tylko  tydzień  do  skończenia  raportu,  a jak sam wiesz,  jest 

jeszcze bardzo dużo do zrobienia.  

– To masa czasu. 

Poza tym złamałaś ołówek, a jak dobrze wiemy, nie jesteś w stanie bez 

niego pracować.  

– Mam zapasowy.  
Jason wstał, w charakterystyczny dla siebie sposób skrzyżował ręce na piersi i zaczął jej 

się  przyglądać.  Wiedziała  już,  co to znaczy.  Nie  ma  co  próbować  wyciągnąć  z  niego 
czegokolwiek więcej. Na dziś skończone.  

– Twoja kolej? – 

spytała zrezygnowana.  

– Tak, moja kolej – 

potwierdził.  

– 

Targ  z  ludowym  rzemiosłem!  –  wykrzyknęła  zachwycona  Taylor.  –  Och,  co za 

niespodzianka! Dzięki! 

Popatrzył na nią z niedowierzaniem. Nigdy jeszcze nie widział jej tak podekscytowanej. 

Policzki miała zaróżowione, a w oczach iskrzył się entuzjazm.  

– 

Tak bardzo lubisz targi rzemiosła? 

– 

Tylko raz w życiu byłam na takim jarmarku – przyznała niechętnie.  

– Tylko raz? – 

spytał zaskoczony.  

– Tak. 

Pamiętam, że były tam piękne porcelanowe lalki poubierane w koronkowe suknie. 

Prze

śliczne. Nigdy ich nie zapomnę! 

– Jestem pewien, 

że tu też będzie coś takiego.  

Wziął ją za rękę i pociągnął wzdłuż straganów. Nie protestował, gdy chciała się gdzieś 

zatrzymać.  W  końcu  znaleźli  stragan  z  lalkami,  ubranymi w stroje sprzed pierwszej wojny 

background image

światowej.  

– 

Och! Jakie wspaniałe! – wyszeptała, dotykając z nabożeństwem delikatnych sukni.  

– 

Nie bój się. Śmiało możesz ją wziąć do ręki.  

Taylor ostrożnie podniosła lalkę przypominającą Scarlett z „Przeminęło z wiatrem” 
– 

Dlaczego tylko raz byłaś na takim targu, skoro tak bardzo je lubisz? – zapytał.  

– 

Boss zawsze był bardzo zapracowany, a poza tym uważał, że szkoda tracić czas na takie 

bezowocne zajęcia.  

– 

Śliczne, małe cacuszka, prawda? – uśmiechnął się do niej.  

– 

Przepiękne.  

– Lubisz lalki? 

– Tak, 

chociaż już bardzo dawno przestałam się nimi bawić.  

– 

Taylor odłożyła Scarlett na miejsce.  

– 

Zabrzmiało to, jakby Boss przez ciebie przemawiał.  

– 

Lalki są raczej bezużyteczne... prawda? Mam na myśli to, że nie rozwijają ani nie uczą. 

One tylko oddziałują na emocje...  

– 

Nigdy nie pozwolił ci mieć żadnej lalki, prawda? 

– 

Chciał mi kiedyś kupić lalkę, ale ja niezbyt nalegałam – odpowiedziała, nie patrząc na 

niego. – Poza tym...  

– Poza tym? 
Taylor w pośpiechu założyła okulary przeciwsłoneczne. Od razu poczuła się pewniej. Nie 

lubiła rozmawiać o sobie.  

– Poza tym, 

nie potrafiłam znaleźć logicznego wytłumaczenia, po co potrzebna mi lalka. 

Gdybym  to  zrobiła,  na  pewno  bym  ją  dostała.  Na  szczęście  niedługo  po  tym  wyrosłam  z 
takich zabaw...  

– 

Czy musiałaś podać racjonalne wytłumaczenie wszystkiego, co chciałaś mieć? – spytał 

z niedowierzaniem.  

–  Tak. 

To  miało  pomagać  mi  jasno  określić  do  czego  dążę.  Wyznaczyć  sobie  cele  i 

zmierzać do nich, tak by nic nie rozpraszało mojej uwagi.  

– 

A  potrzeba  czułości,  miłości?  Czy  jeśli  chciałaś  się  do  ojca  przytulić,  też  musiałaś 

znaleźć uzasadnienie? 

Taylor zadrżała, jakby nagle na dworze zrobiło się zimno. Odwróciła głowę.  
– 

Ojcu nie było łatwo po śmierci mamy, bardzo się starał...  

– 

Nie odpowiedziałaś na moje pytanie. – Jason objął ją w talii i przyciągnął do siebie. – 

Czy  z  potrzeby  czułości  również  wyrosłaś?  –  Myślał,  że  nie  odpowie  mu  na  to  pytanie. 
Poczuł, że sztywnieje.  

– Nie – 

wyszeptała po chwili. – Z tego nigdy nie wyrosłam...  

Przytulił ją. Nie był w stanie nic odpowiedzieć. Gra, którą on z nią prowadził, przybierała 

czasem zupełnie nieoczekiwany dla niego obrót.  

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY 

 

Taylor  weszła  do  swojej  sypialni,  czuła  się  bardzo  szczęśliwa.  Mimo tej rozmowy z 

Jasonem  o  jej  dzieciństwie,  która  tak  wyprowadziła  ją  z  równowagi,  spędziła  naprawdę 
cudowny  dzień.  Jason  zauważył  to  i  pilnował,  żeby  przyjrzała  się  każdemu  straganowi  i 
spróbowała  każdego  poczęstunku.  Wrócili,  dopiero  gdy  słońce  było  już  nisko  nad 
horyzontem. 

Rozczesała potargane przez wiatr włosy, zdjęła sukienkę i rzuciła ją na poręcz 

łóżka. I właśnie wtedy to zobaczyła.  

Na  środku  poduszki  leżał  naszyjnik  z  pereł,  który  rozerwał  się,  gdy Shadroe 

niespodziewanie wszedł do pokoju, pierwszego dnia ich pobytu. Jason musiał zabrać te perły, 
gdy  nie  było  jej  w  pokoju  i  naprawić  go.  Ale  przecież  perły  były  w  moim  neseserze, 
pomyślała  zdenerwowana.  Zazwyczaj  wkładała  neseser  do  pokojowego  sejfu,  ale  dziś  tak 
była podekscytowana wyprawą na jarmark, że zapomniała o tym i zostawiła go na wierzchu.  

Była w rozterce, nie wiedziała, co naprawdę czuje. Czy martwi się tym, co Jason mógł 

zobaczyć w jej papierach, czy cieszy się z naprawienia naszyjnika. Jej serce i rozum jakby 
kłóciły się ze sobą...  

Ale  przecież  wybrała  już  dawno  temu,  praca  była  dla  niej  najważniejsza.  Nie  mogła 

podporządkować swego życia jednemu, nieracjonalnemu pragnieniu. Pragnieniu, żeby Jason 
zawsze przy niej był...  

Zadźwięczał jej w głowie głos Bossa: Uzasadnij logicznie, dlaczego go pragniesz? Nie 

potrafiła tego zrobić. Ale każdego dnia docierało do niej coraz dobitniej, że życie bez niego 
będzie szare i smutne.  

Westchnęła  ciężko.  Odłożyła  perły,  włożyła  szlafrok  i  wyjęła  papiery  z  neseseru. 

Postanowiła zabrać się do pracy.  

– 

Księżniczko? – Jason zajrzał przez łączące ich pokoje drzwi od łazienki. – Jesteś tutaj? 

Taylor nie było w pokoju. Wyraźnie z tego zadowolony wśliznął się i podszedł do łóżka. 

W ręku trzymał lalkę. Jedną z tych, które tak zachwyciły Taylor. Posadził ją na poduszce, w 
miejscu, 

gdzie wcześniej leżały perły.  

Odwrócił się, by wyjść. W tym momencie wiatr otworzył okno i rozrzucił papiery, które 

leżały na stoliku przy oknie. Jedna kartka spadła mu prosto pod nogi, podniósł ją. Przelotnie 
rzucił  okiem  na  to,  co  było  tam  napisane  i  w  tym  momencie  zamarł.  Potem  przeczytał  to 
jeszcze raz, 

bardzo uważnie.  

 
Taylor  wróciła  do  pokoju,  właśnie  wysłała  Bossowi  codzienne,  krótkie sprawozdanie. 

Wiedziała,  że  ojciec  jest  bardzo  czuły  na  punkcie  dotrzymywania  umów  i  gdyby  o  tym 
zapomniała,  byłby  bardzo  niezadowolony.  Zamknęła  za  sobą  drzwi  i  w  tym momencie 
zobaczyła Jasona siedzącego na stoliku. Trzymał w ręce kartkę papieru. Nie spodziewała się 
go tu zastać, a wyraz jego twarzy mówił jej, że stało się coś niedobrego.  

– 

Oszukałaś mnie! Ty mała... – Popatrzył na nią z odrazą.  

– 

Wyjaśnię ci to – przerwała mu pospiesznie. Nawet nie próbowała dociec, jak dużo wie.  

background image

– 

Wyjaśnisz,  co  wyjaśnisz?  –  Przeciągnął  ręką  po  stole  i  zmiótł  wszystkie  papiery  na 

podłogę. – Że kłamałaś co do celu twojego pobytu tutaj? 

– 

Nie kłamałam...  

– 

Jak to nie? Twierdziłaś, że chcecie postawić hotel podobny do „Raju dla zakochanych” 

gdzieś na innej wyspie! 

– 

Przyznaję, że w tej sprawie... wprowadziłam cię w błąd.  

– 

Wprowadziłaś mnie w błąd w wielu sprawach. Twierdziłaś, że wasze plany nie zagrożą 

w żaden sposób przyszłości wyspy! 

Taylor potarła policzek. Nie chciała, by traktował ją w ten sposób. Nie zrobiła nic złego. 

No, 

może... nic bardzo złego.  

– 

Skoro przeczytałeś moje dokumenty, to już wiesz, dlaczego tu jestem.  

Jason zerwał się na nogi i ruszył ku niej. Taylor żałowała, że między nimi nie stoi kilka 

solidnych mebli.  

– 

Jesteś  tutaj  po  to,  by  się  dowiedzieć,  jak  działa  ten  właśnie  hotel,  by móc go jak 

najdokładniej skopiować. Niewielka różnica, prawda? – wypalił bez ogródek. – Ostrzegałem 
cię, co zrobię, jeśli mnie oszukasz. Powinnaś mnie była posłuchać! 

– 

Powiedziałeś,  że  jeśli to,  co  zaplanowałam,  będzie  nielegalne,  czy  pogorszy  sytuację 

ekonomiczną  wyspy,  poinformujesz Jermainów o tym,  co  tu  robię.  –  Taylor  przechyliła 
głowę, starała się, by jej głos brzmiał lekko i spokojnie.  

– Tak, 

i to właśnie mam zamiar zrobić. – Ruszył w stronę telefonu, podniósł słuchawkę i 

zaczął wykręcać numer.  

– 

Ale  plany  Daniels  Investment  nie  zakładają  żadnej  z  tych  dwu  rzeczy.  Poczekaj, 

wysłuchaj  mnie  najpierw...  Powiedziałam  ci,  że  nasz hotel nie zaszkodzi „Rajowi dla 
zakochanych” i to jest prawda.  

– 

Nie  wierzę  ci.  Od  samego  początku  kłamałaś,  Księżniczko!  –  Potrząsnął  głową.  – 

Joanie? Czy Liz jest w domu? 

– 

A czy pomógłbyś mi, gdybym ci powiedziała, po co tu przyjechałam? – W jej głosie 

zabrzmiała desperacja.  

– 

Oczywiście, że nie! – odpowiedział jej, zakrywając słuchawkę dłonią. – A gdzie ona 

jest, 

muszę natychmiast z nią porozmawiać! – krzyknął do telefonu.  

Uświadomiła sobie, że nie ma chwili do stracenia. Musi się do niego przebić i to szybko, 

zanim on wszystko popsuje.  

– 

Jaki miałam wybór? Wiedziałam, że nasze plany nie zrobią nikomu nic złego. Ale ty, 

gdy tylko usłyszałeś nazwisko Daniels, od razu podejrzewałeś najgorsze. Tty też nie byłeś ze 
mną do końca szczery.  

–  Nie bez powodu...  – 

Wyraz twarzy mu się zmienił – Nie szkodzi, Joanie. Zadzwonię 

później – powiedział i odwiesił słuchawkę. – O czym ty w ogóle mówisz? 

– 

Nie  jestem  ślepa.  Z  tą  wyspą  łączą  cię  bardzo  silne  więzy.  Jedynym powodem,  dla 

którego zgodziłeś się dla mnie pracować, było to, że mogłeś w ten sposób chronić Jermainów. 
Kwestionowałeś wszystko, co zrobiłam. Dlaczego? 

– „

ty znasz na wszystko odpowiedź, więc może sama mi to powiesz.  

background image

–  Dlatego, 

że  chciałeś  mieć  pewność,  że  plany  Daniels  Investment  są  uczciwe.  Gdyby 

t

akie nie były, to nie mam wątpliwości, że już dawno byś ostrzegł Jermainów. Pragnę zostać 

wiceprezesem w firmie ojca, 

ale nie za cenę zniszczenia „Raju dla zakochanych”.  

– 

Czy naprawdę wierzysz w to, że Bossa Danielsa choć odrobinę obchodzi los tej wyspy? 

– 

Może nie, ale mnie obchodzi. I przyrzekam ci, że nasze plany nie wpłyną źle na wyspę! 

– 

Spojrzała mu prosto w oczy.  

Przyglądał jej się przez dłuższą chwilę, a potem skinął głową.  
– 

Posłuchaj mnie, Księżniczko, bardzo uważnie mnie posłuchaj. – W jego głosie słychać 

było groźbę i obietnicę zarazem. – Czynię cię odpowiedzialną za los tej wyspy. Jeśli stanie się 
coś złego, zapłacisz mi za to i nawet Boss nie będzie mógł mnie powstrzymać! 

–  Rozumiem  – 

szepnęła.  W  gardle  zaschło  jej  z  wrażenia.  On  mówił  serio.  Cholernie 

serio.  

– 

W porządku. A teraz wyskocz z tego  szlafroka i włóż coś strojnego. Za pół  godziny 

jesteśmy umówieni u Elizabeth na herbatę.  

– 

Na herbatę u Elizabeth? – Spojrzała na niego przestraszona. – Po co do niej idziemy? 

– 

Zaprosiła  nas  i  nie  chcę  jej  robić  zawodu.  –  W  jego  spojrzeniu  widziała  wyraźnie 

wzgardę.  –  Piętnaście  minut,  Księżniczko.  Jeśli  nie  będziesz  gotowa,  to  sam  cię  ubiorę  – 
dodał i wyszedł.  

 

– Jeszcze herbaty, Jase? – 

spytała Elizabeth Jermain. Siedzieli we trójkę na werandzie jej 

domu.  

–  Tak, 

poproszę.  –  Jason  podsunął  filiżankę  z  chińskiej  porcelany,  ręcznie  malowanej. 

Popatrzył przez stół na Taylor. Od przyjścia do Elizabeth nie spuszczał z niej oczu.  

Był  już  spokojny.  Teraz  chciał  tylko  całą  pogardę  i  potępienie,  jakie miał  dla  Bossa 

Danielsa, 

przenieść  na  jego  córkę.  Nie  udawało  mu  się  to  jednak.  Zbyt  wiele  pięknych 

wspomnień  tkwiło  w  jego  pamięci:  ciepły  uśmiech  Taylor,  gdy  rozmawiała  z  ludźmi, 
namiętność i delikatność, które tak niesamowicie się w niej łączyły. Ale przede wszystkim to, 
jak reagowała na jego pocałunki.  

Oparł się wygodniej w fotelu i patrzył na nią. Nie słuchał, o czym rozmawiano przy stole. 

Jaka  ona  piękna,  pomyślał.  Tyle  ma  wdzięku  i  gracji.  Pragnął  jej  tak  bardzo,  jak  żadnej 
kobiety dotąd, ale musiał wykonać swoje zadanie. Musiał przechytrzyć Daniels Investment, 
być bardziej bezwzględny niż oni! 

Ich  spojrzenia  się  spotkały  i  panika,  którą  zobaczył  w  jej  oczach,  spowodowała,  że 

otrząsnął się z zadumy i powrócił do rzeczywistości.  

– 

Skąd pochodzi moja rodzina? – Taylor powtórzyła pytanie zadane jej przez Elizabeth, 

by zyskać na czasie. Zagryzła usta.  

– 

Davis  to  znane  nazwisko  na  Południu.  Czy pochodzicie z Charlestonu,  czy 

przenieśliście się z rejonu Missisippi jak Jefferson Davis? – drążyła temat Elizabeth.  

– 

Jej rodzina pochodzi z Północy – wyratował ją z opresji Jason. – Nie sądzę, żebyś ich 

znała.  

Taylor była mu wdzięczna za pomoc, tym bardziej że się jej nie spodziewała.  

background image

– 

Przeprowadziliśmy  się  do  Charlestonu  po  śmierci  mojej  mamy,  byłam  wtedy  bardzo 

mała.  

–  Przepraszam,  kochanie  – 

Elizabeth  dotknęła  delikatnie  jej  dłoni.  –  Nie  chciałam 

poruszać tak bolesnych tematów.  

– 

To już nie jest dla mnie bolesne. Ciągle, gdy myślę o śmierci mamy, odczuwam smutek, 

ale mam też piękne wspomnienia. Choć czasem żałuję, że nie miałam tak wielkiej rodziny jak 
wy. 

Żadne z moich rodziców nie miało rodzeństwa, więc nie miałam wujków ani ciotek.  

– To prawda, 

bardzo miło czuć, że się ma oparcie w tylu osobach – wtrącił się Jason.  

– 

Być może miałam jakichś dalszych kuzynów, ale ich nie znałam. Mój ojciec mówił, gdy 

jeszcze mama żyła, że jest nas tylko troje i musimy razem stawić czoło wielkiemu światu.  

– A teraz twoja rodzina to tylko was dwoje – 

powiedział Jason.  

– 

Ależ, Jason! Jak możesz tak mówić, skoro macie się pobrać – napomniała go Elizabeth. 

– 

Wkrótce Taylor będzie należała do naszej rodziny. Cieszę się, że będziemy ci mogli dać to, 

o  czym  tak  marzyłaś...  wielką  rodzinę.  Wasze  dzieci  będą  miały  bardzo  wiele  ciotek  i 
wujków! 

Po co Elizabeth, 

do diabła, to mówi? – zżymał się w duchu Jason. Przecież bardzo dobrze 

wie, 

że nie ma mowy o żadnym weselu, że ta cała sytuacja to tylko farsa! Widział, że Taylor 

zakręciły się łzy w oczach, że była wzruszona tym, co powiedziała Elizabeth.  

– 

Czy  tego  właśnie  pragniesz  najbardziej:  mieć  dużą,  kochającą  rodzinę  i  dzieci?  – 

dopytywała się Elizabeth.  

–  Tak, 

tego  zawsze  najbardziej  pragnęłam  –  szepnęła  zduszonym  głosem  Taylor. 

Zacisnęła palce na chińskiej filiżance, tak że zbielały jej kostki.  

Tego zawsze najbardziej pragnęłam i nigdy nie będę miała – dopowiedziała w duchu.  
– 

Naprawdę tak myślisz? – spytał szeptem.  

– Szkoda, 

że Liz nie mogła przyjść. Z pewnością bardzo chciałaby cię poznać – zmieniła 

temat Elizabeth. – Jest w helikopterze, który tam lata. – 

Wskazała na krążący nad wzgórzem 

helikopter. – 

Myślę, że się polubicie – dodała.  

Rozmowa  zeszła  na  bardziej  neutralne  tematy.  Taylor  cały  czas  jednak  nie  mogła 

odzyskać równowagi. Do głębi poruszyła ją rozmowa z gospodynią na temat rodziny.  

– 

Tak  rzadko  cię  widywaliśmy  w  tym roku.  –  Elizabeth  z  wyrzutem  zwróciła  się  do 

Jasona.  

– 

Wciągnęła mnie praca – odparł.  

– 

Mam nadzieję, że to się zmieni, gdy osiądziesz tu z żoną i dziećmi.  

– 

Być może – odpowiedział może odrobinę za ostro. – Ale nie liczyłbym na to. – Spojrzał 

na zegarek. – 

Dziękujemy za herbatę, powinniśmy wracać już na kolację.  

– 

Bardzo się cieszę, że cię poznałam. – Elizabeth położyła dłoń na ramieniu Taylor.  

– 

Ja również. Ma pani przepiękny dom – powiedziała szczerze.  

–  Nazywaj mnie Elizabeth. 

Przecież  jesteśmy  prawie rodziną  –  uśmiechnęła  się 

serdecznie gospodyni.  

Pożegnali się. Do hotelu wracali piechotą, tak naprawdę wcale nie musieli się spieszyć. 

Jason widział wyraźnie, że ta wizyta zrobiła na Taylor duże wrażenie. Znał jej wrażliwość.  

background image

– Czy wszystko w po

rządku? – zatroszczył się.  

– 

Oczywiście! – odpowiedziała, ale po chwili nie wytrzymała. W oczach zakręciły jej się 

łzy. – Kłamałam, oszukiwałam, jak może być w porządku? 

– 

Przecież nie musisz tego robić. Sama wpadłaś na pomysł tej farsy z narzeczeństwem. 

Rozumiem, 

że trudno ci oszukiwać tak miłą i serdeczną osobę jak Elizabeth – powiedział ze 

współczuciem i objął ją.  

–  Wiesz, 

że  nie  mogę  się  teraz  zatrzymać.  –  Odepchnęła  jego  ramię.  –  A w ogóle to 

jeszcze nie zdążyłam podziękować ci za lalkę. Jest prześliczna. Teraz jednak  muszę zostać 
sama. – 

Bez słowa odwróciła się i poszła w stronę ogrodu.  

Jason  nie  starał  się  jej  zatrzymać.  Bardzo  dobrze  wiedział,  jak  ciężko  jest  oszukiwać. 

Przecież nie tylko Taylor kłamała...  

 

Jedyne, 

co  mogła  teraz  zrobić,  to uciec  –  uciec,  zanim  kompletnie  się  załamie. 

Postanowiła  pójść  do  ogrodu.  Ku  jej  uldze  furtka  była  otwarta,  a  w  ogrodzie  było  pusto. 
Znalazła niewielką ławeczkę koło fontanny i usiadła na niej. Awantura z Jasonem, rozmowa z 
Elizabeth i ta cudowna lalka  – 

to  było  dla  niej  za  dużo.  Wybuchnęła  długo 

powstrzymywanym płaczem.  

– 

Czy mogę pani zaoferować chusteczkę? – usłyszała z tyłu za sobą niski męski głos.  

Przestraszona  odwróciła  się.  Zobaczyła  bardzo  sympatycznie  wyglądającego  starszego 

pana. 

Był ubrany w stare ogrodniczki i kapelusz z szerokim rondem. Opierał się na grabiach. 

Wyciągnął do niej rękę z chusteczką. Musiała go wcześniej nie zauważyć. Bez słowa wzięła 
chusteczkę i wytarła zapłakaną twarz. Powoli dochodziła do siebie.  

– 

Dziękuję – wyszeptała. Czuła się jak skończona idiotka. Od dzieciństwa nikt nie widział 

jej płaczącej.  

– Nie ma za co. – 

Jego szaroniebieskie oczy patrzyły ciepło.  

– 

Czy  pan  się  zajmuje  ogrodem?  –  spytała,  żeby  jakoś  podtrzymać  rozmowę.  Chciała 

okazać  swoją  wdzięczność  i  dlatego  postanowiła  trochę  porozmawiać  z  tym  miłym 
człowiekiem.  

– Tak, 

to moja wielka namiętność. Od lat pielęgnuję kwiaty.  

– 

Starszy pan przysiadł koło niej na ławce. – Lepiej już się pani czuje? 

– Znacznie lepiej – 

odpowiedziała szczerze.  

–  Czy chcesz,  moje dziecko, 

porozmawiać o tym, co ci się przydarzyło? Jestem bardzo 

dobrym słuchaczem. – W naturalny sposób zaczął mówić do niej na ty.  

Być  może  zadziałał  jego  miły  głos,  może  ciepłe  spojrzenie.  A  może  była  to  potrzeba 

rozmowy z kimś starszym i doświadczonym, z dziadkiem, którego nigdy nie miała. Nie do 
końca zdawała sobie sprawę, dlaczego miała na to tak wielką ochotę.  

– 

Jestem  zakochana  w  mężczyźnie,  który  teoretycznie  wcale  nie  powinien  mi  się 

podobać.  Często  mnie  denerwuje,  złości  i  na  dodatek  ocenia  bardzo  niesprawiedliwie...  ale 
kocham go – 

wyznała – Dlaczego ocenia cię niesprawiedliwie? 

– 

On uważa, że jestem bezwzględna i mam obsesję na punkcie mojej pracy.  

– A jest tak? 

background image

– 

Staram się być twarda. – Ściągnęła brwi. – Ale mi to nie wychodzi. Z pewnością jednak 

nie jestem bezwzględna. Gdybym taka była, to nie miałabym wyrzutów sumienia, gdy muszę 
kłamać.  

– 

Uważaj,  bo  kłamstwa  mogą  doprowadzić  cię  do  sytuacji,  z której nie znajdziesz 

dobrego wyjścia – ostrzegł.  

– 

Wiem o tym i boję się tego. Na dodatek pomieszałam pracę z życiem prywatnym. Ale 

mam nadzieję, że jeszcze nie jest za późno, by się wycofać – powiedziała z nutą nadziei w 
głosie.  

– 

Mam nadzieję, że ci się uda.  

Zaległa chwila ciszy. Taylor poczuła, że łzy znów napływają jej do oczu. Uświadomiła 

sobie, 

że  to  tak  mało  prawdopodobne,  żeby  Jason  również  ją  kochał.  Udało  jej  się  jednak 

powstrzymać płacz.  

– 

Czy miałaś kiedyś ogród? – przerwał milczenie starszy pan.  

– Ogród? – 

powtórzyła za nim. Zmusiła się, żeby przestać myśleć o Jasonie i poświęcić 

temu m

iłemu panu trochę uwagi. – Nie, nigdy nie miałam na to czasu.  

– 

Ja spędzam większość dnia wśród kwiatów. Wydawałoby się, że jest to proste zadanie: 

irysy tutaj, 

kosaćce tam, lilie wzdłuż ścieżki. Ale nagle tutaj, ni z tego, ni z owego, wyrastają 

kwiaty, k

tóre nie mają zamiaru się podporządkować, tak jak na przykład te dalie. Dalie mają 

zadziwiającą zdolność wyrastania tam, gdzie chcę ich najmniej. – Zmarszczył brwi. – Jak na 
przykład na moim różanym klombie.  

– 

Osobiście lubię dalie... – mruknęła. Uśmiechnęła się, pomyślawszy o  Bossie. On  był 

taki jak ten zaborczy kwiat, 

zawsze próbował zagłuszyć wszystkich dookoła.  

– Co prawda, 

to właśnie ta różnorodność nadaje piękno ogrodom.  

Taylor przechyliła głowę. On chyba jednak nie zmienił tematu.  
– 

Ale co zrobić, jeśli nie ma miejsca na takie subtelności? Co, jeśli róże i dalie nie będą 

mogły zgodnie rosnąć w jednym ogrodzie, tylko będą ze sobą konkurować? 

– 

Może cię spotkać niespodzianka – rzekł, wskazując klomb, po swojej prawej stronie.  

Dalie  i  róże  rosły  tam  razem  i  stanowiły  niezwykle  piękną  kompozycję.  Spojrzała 

zadziwiona. 

Stanowiły  przedziwną  jedność.  Czerwienie  mieszały  się  z  różem  i  szafirem, 

gdzieniegdzie poprzeplatane były bielą. Na moment zapaliła się w niej iskierka nadziei, ale 
zaraz zgasła. A jeśli Boss i Jason nie będą w stanie się dogadać? 

– 

A co zrobić, jeśli to się nie uda? 

– 

Wtedy będziesz musiała wybrać. – W jego głosie zabrzmiało współczucie. – Czy chcesz 

mieć ogród pełen dalii, czy róż...  

A  mówiąc  wprost,  będzie  musiała  wybrać  między  ojcem  a Jasonem.  Niewielka jest 

szansa, 

żeby mogli się choć tolerować. Bała się, że nie potrafi podjąć takiej decyzji.  

– 

Dziękuję – uśmiechnęła się do ogrodnika. – Naprawdę bardzo mi pan pomógł. Nie chcę 

pana odciągać dłużej od pracy.  

–  Praca nie ucieknie  –  o

dparł  spokojnie.  –  Rzadko  mam  sposobność  rozmawiać  z  tak 

piękną młodą damą.  

–  Od jak dawna pan zna Jermainów?  – 

spytała,  chcąc  dowiedzieć  się,  jak  długo  tu 

background image

pracuje.  

– 

Około trzydziestu lat, wtedy poprosiłem Elizabeth o rękę.  

– Pan jest... pan jest... – 

Oczy Taylor rozszerzyły się z przerażenia.  

– Cameron Bradshaw, 

do pani usług. – Z galanterią pocałował ją w rękę. – Miło mi było 

panią poznać.  

– 

Ja nie wiedziałam... nie miałam pojęcia – mamrotała skonsternowana.  

– 

Cieszę się, że się w końcu poznaliśmy – zupełnie zignorował jej panikę. – Elizabeth 

mówiła, że będziecie dziś u niej na herbacie. Z pewnością jeszcze się zobaczymy. Życzę ci 
wszystkiego dobrego. – 

Uśmiechnął się na pożegnanie.  

Patrzyła  za  nim  zupełnie  załamana  tym,  co  zrobiła.  Dobry  Boże!  Właśnie  wyznała 

mężowi  Elizabeth  Jermain  swoje  najskrytsze  myśli.  Nieomal  przyznała,  że  zaręczyny  z 
Jasonem to tylko fikcja, 

a  jej  pobyt  na  wyspie  nie  jest  tak  zupełnie  bezinteresowny.  Co 

będzie, jeśli on opowie swojej żonie o tej rozmowie? Ale tak jak nagle dopadł ją strach, tak 
samo gwałtownie opuścił. Czuła, a nawet więcej, wiedziała, że on zatrzyma w tajemnicy to, 
co od niej usłyszał.  

Taylor zagryzła wargi. Do chwili, gdy poznała Jasona, dokładnie wiedziała, jaka będzie 

jej  przyszłość.  Tyle lat na to pracowała  i  jasno  widziała  prowadzącą  do  celu  drogę,  którą 
będzie podążać. Jak to się stało, że ta droga nagle zniknęła jej sprzed oczu? 

Jason  czy  Boss?  Czy  wybrać  nierealistyczne,  namiętne,  oparte  na  emocjach  życie,  czy 

zostać wiceprezesem w firmie ojca. Na pozór wybór wydawał się prosty.  

Na pozór.  

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 

 

Jason zaintrygowany popatrzył na Taylor. W ciągu kilku ostatnich dni panował między 

nimi rozejm. 

Taylor stawała się coraz spokojniejsza, cichsza, coraz chętniej chodziła z nim na 

wycieczki.  Gd

zieś  zgubiła  się  ta  twarda  skorupa,  którą  na  początku  była  szczelnie  okryta. 

Wyglądała  tak  krucho  i  delikatnie,  że  jedno  spojrzenie,  jedno  dotknięcie  czy  pocałunek 
mógłby  ją  załamać.  Widział,  że  stało  się  coś,  co  nią  wstrząsnęło.  Coś,  co  zachwiało  jej 
pewn

ością siebie.  

Ale co? To właśnie stanowiło dla niego zagadkę.  
Nie zadawała mu więcej żadnych pytań na temat ośrodka. Pragnął odkryć, co ją gnębi. 

Podejrzewał, że raport, który ma do napisania, nie jest tego przyczyną. Ale za każdym razem, 
kiedy starał się dowiedzieć o co chodzi, Taylor zmieniała temat.  

– 

Jak  smakowała  ci kolacja? – zagaił,  gdy zabrano talerze.  Chciał, żeby  zaczęła z nim 

rozmawiać.  

– 

Wyśmienita, Columbia przeszła samą siebie – odpowiedziała bez namysłu.  

– 

Doprawdy? A co jadłaś? 

Taylor w

patrywała się w niego zaskoczona.  

– Pompano w sosie krewetkowym – 

wydusiła w końcu.  

– 

To było wczoraj. Dziś jadłaś zupę krabową i łososia w śmietanie. – Położył rękę na jej 

dłoni. – Co się dzieje, Taylor? 

– 

Myślałam  o  tym,  co  się  będzie  działo  dziś  wieczorem,  zamiast  koncentrować  się  na 

jedzeniu. – 

Starała się uwolnić dłoń. – Nigdy wcześniej nie brałam udziału w balu piratów.  

Jason postanowił nie naciskać.  
– 

Podoba ci się pomysł przebrania się za pirata i poszukiwania zaginionego skarbu? 

– Tak. – Przez 

moment Taylor znów była taka jak dawniej. Rozchmurzyła się. – Księżyc 

jest prawie w pełni i z pewnością na plaży będzie pięknie.  

– 

Jak państwu smakowało? – Do ich stolika podeszła uśmiechnięta Columbia.  

– 

Kolacja była wspaniała – odpowiedział Jason. Columbia rozpromieniła się.  

– 

Jaka piękna orchidea. – Taylor skomplementowała kwiat przypięty do bluzki Columbii.  

–  To z ogrodu mojej matki, 

tak  samo  zresztą  jak  wszystkie  kompozycje  kwiatowe  w 

hotelu – 

poinformowała z dumą Columbia. – Ucieszy się, gdy powiem jej, że się podobały. – 

Z przyjaznym uśmiechem oddaliła się do następnego stolika.  

– 

Co? Żadnych pytań na temat raportu? – udał zdziwienie Jason. – Spodziewałem się, że 

wypytasz ją o liczbę zatrudnionego personelu, a przynajmniej, czy zawsze jest tak dużo gości 
na kolacji. Spisz, 

Księżniczko? 

– 

To nie był dobry moment – ucięła temat.  

– 

Może nie być lepszego. Za trzy dni wyjeżdżamy – nie dał za wygraną.  

– 

Nie musisz mi przypominać, jak mało czasu mi zostało. – Taylor energicznie poderwała 

się od stolika. – Pozwól, że cię przeproszę, chciałabym już pójść i przygotować się do balu.  

Przeszła  przez  jadalnię  i  wyszła  do  holu.  Tego  dnia  w  ośrodku  było  mnóstwo  gości. 

background image

Odkrywali  wspaniałości  wyspy  i  cieszyli  się  krótkim  wytchnieniem  od  codziennej  rutyny. 
Gdy  szła po schodach,  przyszło  jej  do  głowy,  że  ona  nigdy  nie  miała  chwili  odpoczynku. 
Najpierw  pilnie  się  uczyła,  żeby  rozpocząć  pracę  w  firmie  ojca.  Potem  udowadniała,  że 
sprawdza  się  na  kolejnych,  coraz bardziej odpowiedzialnych stanowiskach.  I  tak  było  do 
czasu, 

gdy przyjechała z Jasonem na wyspę.  

Wtedy  wszystko  się  skomplikowało.  Nie  była  w  stanie  pracować  od  dnia  rozmowy  z 

Cameronem Bradshawem, 

czy raczej z panem sędzią, bo tak go tu nazywano. Dowiedziała 

się,  że  człowiek,  którego  wzięła  za  ogrodnika,  był  w  rzeczywistości  sędzią  Sądu 
Najwyższego.  Musiał  być  dobry,  skoro  po  jednej  z  nim  rozmowie  poczuła  potrzebę 
przemyślenia swojego życia, nie dbając o konsekwencje, które z tego mogły wyniknąć.  

Taylor  weszła  do  pokoju  i  oparła  się  o  drzwi.  Wkrótce wróci do domu,  pomyślała. 

Pożegna się z Jasonem i zostanie sama ze złamanym sercem. I co wtedy zrobi? Rzuci się w 
wir pracy? Teraz już jej to nie wystarczy! Poza tym Boss czeka na jej raport, w którym ma 
nadzieję znaleźć receptę na sukces „Raju dla zakochanych”. Problem jednak polegał na tym, 
że to, co ma mu do powiedzenia, nie jest tym, co on chciałby usłyszeć. Może stracić nie tylko 
Jasona, ale i ojca.  

 
Shadroe stał na platformie zrobionej z rafii, ustawionej na środku plaży. Był na bosaka, w 

poszarpanych spodniac

h  i  postrzępionej  koszuli.  Za  pasem  miał  zatknięty  staroświecki 

pistolet. 

Było  dość  jasno,  plażę  oświetlał  księżyc  i  setki  pochodni.  Większość  tu  obecnych 

była  ubrana  w  pirackie  kostiumy  i  chyba  wszyscy  poddali  się  atmosferze  zabawy  i 
tajemniczości. Jason popatrzył na Taylor, była uśmiechnięta i podekscytowana. Chyba nigdy 
jej takiej nie widział, no może wtedy, gdy grali w golfa przy księżycu.  

Shadroe wyjął pistolet zza pasa i wystrzelił w powietrze. Tłum zafalował, napięcie rosło.  
– Witam wszystkich tu zgromadzonych! – 

zawołał Shadroe. – Tych, którzy jeszcze o tym 

nie wiedzą, informuję, że nazywam się Shadroe Teach. Pochodzę w prostej linii od Edwarda 
Teacha, 

szerzącego  postrach  pirata,  którego  nazywano  Czarnym  Szponem!  Był  on  synem 

króla piratów, kapitana Drumonda, zwanego Jednonogim Joe! 

Jason  zerknął  spod  oka  na  Taylor.  Był  ciekaw,  czy  zrobiło  na  niej  wrażenie  nazwisko 

Teach. 

Sądząc  po  jej  reakcji,  nie  powiązała  go  z  Teach  Development.  Jeszcze nie.  Ale 

wiedział, że już niedługo wyjdzie na jaw także i to, co on przemilczał...  

– 

Czarny Szpon miał czternaście żon. Gdy mu się znudziła któraś z nich, zostawiał ją w 

najbliższym porcie i brał sobie nową. Moją matkę postanowił wysadzić na tej oto bezludnej 
wówczas wyspie. 

Zanim  zdążył  odpłynąć,  dzielna niewiasta  wyrwała  mu  złoty  kolczyk  z 

ucha. 

Właśnie ten, który teraz noszę! – Zawiesił głos i rozejrzał się dokoła z bardzo groźną 

miną. – Jeśli ktoś śmie twierdzić, że było inaczej, wyzywam go na pojedynek! 

Zgromadzeni na plaży gruchnęli śmiechem. Shadroe co roku opowiadał tą samą historię, 

ale nawet ci, 

którzy znali ją już na pamięć, ciągle się z niej śmiali.  

– 

Potem Czarny Szpon podbił i wziął we władanie całe wybrzeże Północnej Karoliny, aż 

po  Florydę.  Terroryzował  statki  handlowe,  pasażerskie,  a nawet rybaków.  Dopiero kapitan 
Maynard pokonał go w 1718 roku. Czarny Szpon wkrótce potem zmarł. Ale przed śmiercią 

background image

zdążył jeszcze ukryć swój ogromny skarb! Wiele przemawia za tym, że ukrył go właśnie na 
Jermain! Do tej pory jeszcze nikt go nie odnalazł, wiec skarb czeka na was! 

– 

Skąd mamy wiedzieć, gdzie go szukać? – spytała szeptem Taylor.  

– 

Zaraz zostaną rozdane mapy – wyjaśnił. – Będzie na nich wiele dróg, ale tylko jedna 

prowadzi do skarbu. 

Na  drodze  będą  umieszczone  wskazówki.  Zdobędzie  skarb  ten,  kto 

pierwszy dojdzie do celu.  

W  tej  właśnie  chwili  podszedł  do  nich  Shadroe  i  wręczył  Taylor  pergaminową  mapę. 

Jason spojrzał na Taylor i uśmiechnął się z podziwem. Ubrana była w za duży podkoszulek i 
szerokie spodnie. 

Szczupłą talię podkreślał szeroki pasek. Czoło zakrywała czerwona chustka, 

zawiązana z tyłu na rozpuszczonych włosach, a w uszach miała bardzo śmieszne kolczyki – 
pęk monet zwisających prawie do ramion, podzwaniających przy każdym ruchu głowy.  

Była taka drobna i delikatna. Wiedział, co mu się tak w niej podobało.  Była świeża,  a 

zarazem dojrzała. Na szczęście Bossowi nie udało się zniszczyć jej nieodparcie pociągającej 
kobiecości.  Gdyby  żyła  w  czasach  Czarnego  Szpona,  to  z  pewnością  jego  przodek 
zapragnąłby ją pojąć za piętnastą żonę.  

– 

Chodźmy!  –  ponaglała Taylor.  –  Chcę  odnaleźć  ten  skarb.  Trzymając  wysoko 

pochodnię, ruszyli w stronę plażowego zdroju, który na mapie był ich punktem startowym.  

– Spójrzmy, 

najpierw czternaście kroków na południe. Taylor zaniepokojona zmarszczyła 

czoło.  

– 

Coś nie tak? – spytał, mimo że wiedział doskonale, co ją trapi.  

– Nie, 

wszystko w porządku.  

– 

A zatem ruszajmy! Czternaście kroków na południe.  

– 

Do licha! Grasz nie fair! Przecież wiesz, że mylą mi się strony świata, mógłbyś trochę 

pomóc! 

– 

Południe  jest  w  tamtą  stronę.  –  Wziął  ją  za  ramiona  i  odwrócił  o  sto  osiemdziesiąt 

stopni.  

Przez godzinę szli według mapy. Jason pozostawał w cieniu, pozwalał Taylor decydować, 

którą drogę wybrać. Uświadomił sobie nagle, że ona traktuje tę zabawę jak jeden ze swoich 
projektów. Krok 

po kroku realizowała przedsięwzięcie. Jej analityczne zdolności i racjonalne 

rozumowanie  prowadziły  ją  do  celu.  Zaniepokoił  się.  Coś,  co  powinno  być  tylko  zabawą, 
traktowała równie poważnie jak raport dla Bossa. Mimo wspólnie spędzonych dwu tygodni 
nie nau

czyła się, co to znaczy dobrze się bawić. Zacisnął usta. Zmienię to! – przyrzekł sobie 

w duchu.  I to zaraz. 

Muszę  ją  nauczyć,  jak  cieszyć  się  życiem  i  nie  podchodzić  do 

wszystkiego tak śmiertelnie poważnie! 

– 

Pozwól mi spojrzeć na mapę. – Wyjął jej arkusz z rąk. – A! 

Tu jest pies pogrzebany! To na zachód, nie na wschód. 

Pięć kroków w stronę oceanu.  

– Wiem, 

właśnie to chciałam zrobić. – Przy trzecim kroku zawahała się. – Mam już wodę 

po kolana. 

Przecież nie oczekiwali chyba, że będziemy wchodzić do wody! – zaniepokoiła 

się.  

– 

Tu jest wyraźnie napisane, że masz przejść pięć kroków na zachód, a potem przepłynąć 

piętnaście metrów na południe. O tam, w stronę latarni morskiej.  

background image

– Jason! – 

Taylor postąpiła jeszcze krok do przodu.  

– O, przepraszam! – 

Chwycił ją za ramię i pocałował w czubek nosa. – Trzymałem mapę 

do góry nogami.  

Taylor roześmiała się. Napięcie puściło. Od tej chwili zaczęła się bawić w poszukiwanie 

skarbu. 

Ostatnia część opisu doprowadziła ich do latarni morskiej.  

– „Twoja zdobycz czeka na ciebie na górze” – 

przeczytała karteczkę. – Phi! Więc to nie 

jest zakopany skarb. – 

Wydawała się nieco rozczarowana.  

–  Nie,  ale sam widok wart jest tego, 

żeby się tam wspiąć, nawet jeśli czeka tam na nas 

tylko niewielka nagroda pocieszenia. 

Choć,  jak  pamiętam,  kiedyś  nie  przypadł  ci  do  gustu 

pomysł włażenia tam. Co ty wtedy powiedziałaś? Że szkoda czasu, by wchodzić kilkadziesiąt 
stopni, 

żeby zobaczyć tylko więcej piasku i wody? 

– 

Zachowywałam się wtedy protekcjonalnie – mruknęła z wyraźnym żalem w głosie.  

– 

Może troszeczkę – docenił jej skruchę.  

– 

Teraz  marzę  o  tym,  żeby  spojrzeć  z  góry  na  morze.  Oczywiście,  o ile masz jeszcze 

ochotę mi to pokazać...  

Wdrapywali  się  po  metalowych,  krętych  schodach.  W  połowie  drogi  zatrzymali  się  na 

podeście,  by  wyjrzeć  przez  wąziutkie  okienko.  W  oddali  fale  rozbijały  się  o  brzeg.  Piana 
skrzyła się w świetle księżyca. Kiedy w końcu weszli na szczyt, wiatr zwiał chustkę z włosów 
Taylor. 

Pofrunęła  wysoko  nad  nimi,  na  sekundę  zaczepiła  się  o  metalową  poręcz,  a potem 

poszybowała w stronę oświetlonych księżycem fal.  

– Ciekawe, gdzie upadnie – 

powiedziała, patrząc na chustkę. Jason objął ją.  

– 

Myślę, że jest już w królestwie Neptuna. Odwróciła się i spojrzała na niego.  

– 

Jak ładnie to opisałeś. Nie wiedziałam, że jesteś taki romantyczny.  

– Bo nie jestem. Jestem praktyczny, 

stanowczy i równie bezwzględny, jak ty.  

Ku jego zaskoczeniu, 

Taylor uśmiechnęła się tylko.  

– 

Ależ tu pięknie i spokojnie. Jak mogłeś w ogóle stąd wyjechać? 

– 

To nie było łatwe – przyznał.  

– Jason... ? 

Pochyli

ł  się  i  popatrzył  na  nią.  Jej  oczy  błyszczały,  usta  miała  rozchylone  i  jakby 

domagające się pocałunku.  

– Nie patrz tak na mnie – 

poprosił.  

– Dlaczego? 

– Bo mnie kusisz – 

szepnął, pochylając się jeszcze niżej. Przytulił ją mocniej i pocałował. 

Chciał, by oparła mu się, bo on już nie potrafił dłużej się powstrzymać.  

Ale  Taylor  nie  opierała  się.  Rzuciła  mu  się  w  ramiona,  tak  jakby  to  była  najbardziej 

oczywista rzecz na świecie. Pocałował ją. Dni oczekiwania wyzwoliły w nim namiętność, nad 
którą nie mógł już zapanować, tym bardziej że Taylor mu nie ułatwiała zadania. Jęknęła, a 
jemu wydawało się to najpiękniejszą muzyką. Cieszył się, że wzbudza w niej takie pożądanie. 
Wplótł  dłonie  w  jej  włosy,  kolczyki  zadzwoniły  cichutko.  Jej  ciało  było  takie  miękkie  i 
gorące. Pragnął jej. Marzył, żeby jak najszybciej wrócić z nią do hotelu  i kochać się przez 
resztę nocy. Wiedział z instynktowną pewnością, że ona jest już jego.  

background image

Zdał  sobie  jednak  sprawę,  że  nadeszła  chwila,  w  której  należało  podjąć  decyzję.  Czy 

wziąć to, co ona chce mu ofiarować, a czego on pragnie, od momentu gdy ją ujrzał, czy też 
wybrać  drugie  rozwiązanie,  z  pewnością  szlachetniejsze,  to  znaczy  zniszczyć  ten  nastrój  i 
odejść.  

– Jason? – 

W głosie Taylor słychać było zawód.  

Zerwał się wiatr. Taylor zadrżała w jego ramionach. Odgarnął jej włosy z czoła.  
– 

Chodź,  odnajdziemy twój skarb.  Czyżbyś  o  nim  zapomniała?  –  spytał,  łagodnie 

odsuwając ją od siebie.  

Taylor  nie  mogła  pojąć,  dlaczego  tak  się  zachował.  Nie  mogła  się  przecież  pomylić! 

Czuła, że jej pragnie, tak samo jak ona jego. A jednak się powstrzymał. Nie rozumiała go. 
Była zawstydzona swoim oddaniem, gdyż on je odrzucił.  

– A, mój skarb... – 

Rozejrzała się. – Tak, oczywiście.  

– 

Gdzieś tu musi być. Poszukajmy go! 

Uważnie zaczęli obchodzić wszystkie kąty. W końcu dostrzegli wiszącą przy balustradzie 

torbę z logo „Raju dla zakochanych”. W środku była książka o przygodach Czarnego Szpona.  

–  O,  jaka fajna,  ale to tylko nagroda pocieszenia  – 

powiedziała ze smutkiem. – To  był 

cudowny wieczór. 

Dziękuję, Jason! 

– 

la też się świetnie bawiłem, ale musimy już wracać. O dwunastej zamykają latarnię.  

Taylor  nie  zamierzała  się  kłócić.  Cóż  miała  powiedzieć?  Dlaczego  przestałeś  mnie 

całować? Przecież mnie pragniesz. Weź mnie, jestem twoja?! To pewnie też by nic nie dało.  

Bez słowa schodziła za nim po schodach. Zagryzła usta aż do bólu. Czuła się odrzucona i 

bardzo, bardzo mocno zraniona. Tak, 

jakby ktoś pokazywał jej z oddali coś bardzo cennego, 

ale zanim zdążyła to zobaczyć z bliska, zabrał.  

Nie wiedziała, jak znaleźli się na dole. Silne ramię Jasona otaczało jej kibić. W tej chwili 

tylko jednej rzeczy była pewna – tego, że kochała Jasona. Kochała go całym sercem i duszą.  

Chciała być z nim na zawsze.  
Gdy doszli do hotelu, 

pragnęła jak najprędzej uciec do swego pokoju i zamknąć się w nim 

przed  całym światem.  Była pewna, że Jason  nie ma pojęcia,  co  się z nią dzieje. Spokojnie 
otworzył drzwi i weszli do środka.  

–  Dobranoc  – 

szepnęła  cichutko  i  odwróciła  się  tyłem  do  niego.  Miała  nadzieję,  że  on 

szybko pójdzie do swojej sypialni. 

Z oczu trysnęły jej łzy.  

– 

Księżniczko? 

– Tak? 

– 

Nie płacz, proszę.  

– 

To  właśnie  ja  powinnam  zachować  odpowiedni  dystans,  ja  powinnam  cały  czas  się 

kontrolować! – roześmiała się przez łzy. – Wiem, że wszystko, co nas łączy, to tylko interesy! 

– 

To  nieprawda  i  na  tym  właśnie  polega  problem.  –  Położył  ręce  na  jej  ramionach.  – 

Gdyby  tak  było,  nie  pragnąłbym  rzucić  się  z  tobą  na  to  szerokie  łóżko  i  wtulić  w  twoje 
miękkie, cudowne ciało.  

Nie miała wątpliwości, że to, co do siebie czuli, nie miało nic wspólnego z „Rajem dla 

zakochanych”,  Daniels Investment albo z jej raportem.  Ale to, 

że należeli do dwu różnych 

background image

światów,  sprawiało,  że  nie  było  przed  nimi  przyszłości.  Jedyną,  choć  bardzo  mizerną 
pociechą było to, że przynajmniej przez kilka godzin mogła być z nim szczęśliwa. Udawać, że 
ich  zaręczyny  są  prawdziwe.  Trudno,  nie  można  żądać  zbyt  wiele!  Będzie  miała  co 
wspominać i do czego tęsknić.  

Popatrzyła mu w oczy i nie musiała już nic mówić. Ujął jej dłoń i podniósł do ust.  
– 

Gdybym  ja  kupował  ci  pierścionek  zaręczynowy,  wybrałbym  dokładnie  taki  sam  jak 

ten...  

Pocałował  ją  zachłannie  jak  spragniony  wędrowiec,  który  w  końcu  odnalazł  źródełko. 

Przywarła do niego całym ciałem, chciała czuć bijące od niego ciepło. Przeszkadzało jej teraz 
dzielące ich ubranie. Jason chyba czuł to samo, bo zaczął ją rozbierać.  

Ściągnął z niej podkoszulek, potem spodnie. Powoli przesuwali się w stronę łóżka. Gdy 

do niego dotarli, 

Taylor nie miała już nic na sobie.  

Otoczył  dłońmi  jej  piersi  i  pieścił  je  delikatnie.  Zadrżała  z rozkoszy.  Poczuła,  że  traci 

kontrolę nad reakcjami swego ciała. Ale nie chciała się dłużej kontrolować. Po raz pierwszy 
w życiu całkowicie się odsłoniła, odrzuciła wszystkie bariery ochronne i cieszyła się tym.  

–  Widzisz, 

Księżniczko,  to nie takie trudne  –  powiedział,  wyczuwając  jej  otwarcie  i 

zarazem nie do końca uświadamianą obawę przed nieznanym. – Nie bój się, kochana, nigdy 
cię nie skrzywdzę.  

To  nie  była  prawda,  choć  nie  zdawał  sobie  z  tego  sprawy.  Kiedyś  odejdzie,  a wtedy 

straszliwie ją zrani. Odepchnęła od siebie te czarne myśli i uśmiechnęła się do niego. Ważne i 
piękne jest to, co dzieje się teraz, pomyślała.  

–  Wiem  – 

szepnęła.  –  Pragnę  cię,  pragnę  się  z  tobą  kochać.  Pocałowała  go  z  całą 

gromadzoną  przez  lata  namiętnością.  Jason krok po kroku,  delektując  się  każdą  chwilą, 
wprowadza

ł ją w arkana miłości. Tej nocy ofiarował jej skarb, który nie był zaznaczony na 

żadnej mapie świata, choć był to skarb bezcenny. Ofiarował jej miłość.  

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 

 

Obudził  ją  uporczywie  dzwoniący  telefon.  Próbowała  swoich  starych  sposobów  z 

kładzeniem poduszki na głowę, ale nie skutkowało. Telefon ciągle dzwonił.  

– Halo? – 

Podniosła w końcu słuchawkę.  

–  Taylor? Dlaczego, 

ilekroć  dzwonię  do  ciebie,  masz  taki  głos,  jakbym  cię  wyrwał  z 

głębokiego snu? 

– Tata? – 

Szybko otworzyła oczy. – Nie, skądże, już dawno wstałam.  

– 

To samo mówiłaś poprzednim razem. Ale nie uwierzyłem ci wtedy i teraz też ci nie 

wierzę.  

Popatrzyła przestraszona na Jasona, który leżał obok.  
– 

Czy coś się stało, tato? 

– Dobre pytanie. 

Właśnie miałem zamiar ciebie o to zapytać. Wróciłem do Charlestonu i 

przeczytałem faksy od ciebie. Myślę, że nadszedł czas, abyśmy poważnie porozmawiali i to 
nie przez telefon.  

Ach, 

więc chodzi mu o faksy. Zamknęła oczy. W ciągu ostatnich kilku dni przesyłała mu 

dość  zdawkowe  informacje.  Być  może  przesadziła,  pisząc  czasem  jedynie:  „wszystko w 
porządku”.  

– 

Kiedy chcesz się ze mną spotkać? 

– Najlepiej teraz, 

zaraz przyjdę do twojego pokoju.  

–  Co?  – 

wykrzyknęła, przerażona już nie na żarty. Poderwała się z łóżka. Jason obudził 

się i przeciągnął. Najwidoczniej nie przeczuwał zbliżającego się niebezpieczeństwa. – Jesteś 
w hotelu i chcesz się zaraz ze mną spotkać? 

– 

Dokładnie tak – potwierdził Boss. – Podaj mi tylko numer pokoju.  

Minęło  kilka  sekund,  zanim  zdołała  chwycić  oddech.  Nie  mogła  zrozumieć,  jak Jason 

może jej się tak spokojnie przyglądać.  

– 

Drugie piętro, apartament prezydencki – wyjąkała.  

– 

Zaraz będę – oświadczył i odłożył słuchawkę. Jason sturlał się z materaca.  

– 

Cóż takiego się stało? 

– Boss jest na wyspie! A nawet gorzej, 

jest w hotelu! Właśnie wspina się po piętrach do 

naszego apartamentu.  

– Szybko! – Jason 

błyskawicznie przejął dowodzenie. – Ubierz się, potem popraw łóżko, 

a ja pozbieram rzeczy.  

– Jason, ja... – 

Tyle mu chciała powiedzieć, ale teraz nie było na to czasu.  

– O co chodzi, kochanie? – 

Zatrzymał się.  

–  Nic takiego, 

możemy  o  tym  porozmawiać  potem.  Błyskawicznie  się  ubrali  i 

doprowadzili pokój do porządku.  

– 

Dobrze się czujesz? 

– Jest moim ojcem, 

nie muszę się go bać.  

– Wiesz, 

że nie o tym mówię. Byłaś dziewicą...  

background image

– 

Chciałam się z tobą kochać i nie żałuję niczego, co się stało. Jeśli ty żałujesz...  

– 

Żałuję? – Podszedł i wziął jej twarz w dłonie. Ale zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, 

rozległo się pukanie do drzwi.  

– 

Proszę, idź już – szepnęła.  

– 

Powiedz tylko słowo, a zostanę. Możemy razem stawić czoło twojemu ojcu.  

– Nie, 

lepiej będzie, gdy będę sama.  

Przez moment wydawało się, jakby Jason chciał się o to kłócić. Ale potem pocałował ją i 

wypuścił z ramion.  

– 

Gdybyś mnie potrzebowała, będę w drugim pokoju. Taylor odczekała, aż zamkną się za 

nim drzwi łączące ich sypialnie i ruszyła na spotkanie Bossa.  

– 

Cześć, tato – powitała go.  

– Taylor! – 

Rzucił jej krótkie podejrzliwe spojrzenie i wszedł do pokoju. Rozejrzał się. – 

No, 

całkiem ładny pokój – zwrócił się w jej stronę. – Czy twój raport jest gotowy? 

Zamknęła oczy. Wiedziała, że ten moment nadejdzie i zaważy to na jej życiu.  
– 

Chciałeś  się  dowiedzieć,  jak  optymalnie  powielić  „Raj dla zakochanych”  i mam dla 

ciebie odpowiedź.  

– Zaraz, zaraz – 

Boss mruknął z niezadowoleniem. – Chyba powinnaś mi jeszcze o czymś 

powiedzieć.  

Taylor nerwowo przełknęła ślinę. Czyżby to, co przeżyła ostatniej nocy, było po niej aż 

tak widać? 

– O co ci chodzi? – 

Miała dość zabawy w kotka i myszkę.  

– O Jasona Richmonda.  

– O Jasona? – 

Spojrzała na niego w osłupieniu.  

– 

A więc go znasz! Przyznajesz się do tego? 

– 

Oczywiście, że tak... – Zawahała się, nie wiedząc ciągle do czego zmierza. – Przecież 

sama go zatrudniłam do pomocy w sporządzeniu raportu.  

– 

Ty go zatrudniłaś? – powtórzył z niedowierzaniem. – Ten człowiek jest wart fortunę! 

Co ty właściwie rozumiesz przez wyrażenie „zatrudniłam go”? 

– 

Wart fortunę? Chyba nie mówimy o tym samym człowieku... Jason nosi dżinsy, jeździ 

harleyem,  mieszka w niewielkim domku w kiepskiej dzielnicy Charlestonu...  –  Tym razem 
ona nie posiadała się ze zdziwienia.  

– 

Być może nosi dżinsy, ale ten harley to bardzo drogi, klasyczny model. Zaś rezydencja 

w  Murray  Boulevard  świadczy  o  dochodach,  których  mało  kto  by  się  powstydził.  –  Boss 
zacisnął usta. – Nie wiedziałaś, kim on jest, prawda? 

– On... on jest... on pochodzi z tej wyspy – 

wyjąkała. – Potrafił mi dostarczyć informacji, 

których potrzebowałam...  

– 

Twój ojciec stara ci się powiedzieć, że nazywam się Jason Teach Richmond i jestem 

właścicielem firmy Teach Development.  

Taylor powoli odwróciła się w stronę Jasona. Stał w drzwiach łączących ich pokoje. Czy 

to ten mężczyzna jeszcze niecałą godzinę temu trzymał ją w ramionach? Czy to z nim kochała 
się dzisiejszej nocy? Wydawało jej się, że to jakiś obcy człowiek, którego widzi pierwszy raz 

background image

w życiu.  

– 

Ty jesteś właścicielem Teach Development? – wymamrotała zaskoczona.  

– 

Oczywiście,  że  tak!  –  nie  wytrzymał  Boss.  –  Nie wiem,  w  jaki  sposób  się  z  nim 

skontaktowałaś, ale dzień, w którym wpadłaś w jego sidła, był z pewnością dla niego jednym 
ze szczęśliwszych! On miałby ci pomóc w zdobyciu informacji?! – parsknął Boss. – Przecież 
on to od początku do końca sabotował! 

– Czy to prawda? – 

Zwróciła się do Jasona. – Czy te informacje, które mi podawałeś to 

były same kłamstwa? 

– Nie wszystkie.  

– 

Więc  wystarczy,  że  popracujemy  nad  oddzieleniem  prawdy  od  fałszu  i  możemy 

skorzystać  z  tych  danych?  –  spytał  z  ironią  Boss.  –  Sprytnie,  panie Richmond,  bardzo 
sprytnie. 

Nie ma po co dłużej ukrywać, o co panu chodziło. Doprowadziłem kiedyś do upadku 

pana firmę i teraz próbuje się pan odegrać i zniszczyć moją! 

– 

Nie to było moim zamiarem – odpowiedział spokojnie Jason. – To pan jest specjalistą 

od niszczenia ludzi. 

Ja po prostu chciałem ochronić wyspę przed panem.  

– 

Wydaje się panu, że właśnie to pan zrobił? – W głosie Bossa zabrzmiało rozbawienie. – 

Sądzi  pan,  że  skoro  ogłupił  pan  moją  córkę  i  wcisnął  jej  fałszywe  informacje,  to  to  już 
wystarczy, 

by mnie powstrzymać? 

Taylor zamknęła oczy. Nie mogła uwierzyć w to, co słyszy. To się nie mogło zdarzyć. 

Mężczyzna, którego kochała, któremu oddała duszę i ciało, oszukiwał ją od samego początku! 

– 

A więc nie podda się pan? – zapytał Bossa Jason. – Mogę się domyślić, jaki jest pański 

plan.  O ile dobrze 

pamiętam pana metody, to najpierw zrobi pan wszystko, by doprowadzić 

do bankructwa „Raj dla zakochanych”, 

a  potem  odkupi  go  pan  za  bezcen  i  opanuje  całą 

wyspę.  

– 

Gratuluję przenikliwości – odparł Boss z aż nazbyt czytelnym przekąsem.  

– 

Ale to się panu nie uda! 

– 

Czas pokaże. Jestem przekonany, że mimo pańskiej „pomocy”, Taylor udało się zebrać 

całkiem sporo danych. Z pewnością wykryła słabe punkty tego ośrodka.  

– 

Jak  zamierzasz  rywalizować  z  „Rajem dla zakochanych”?  –  spytała  Taylor,  choć 

wiedziała, że to mało „polityczne” pytanie w tej chwili.  

– 

Łatwo się tego domyślić – odpowiedział zamiast Bossa Jason. – Zapewne to Daniels 

Investment jest właścicielem tego wielkiego prywatnego terenu z piękną, wielką rezydencją. 
Oglądaliśmy ją razem. – Przez sekundę zatrzymał wzrok na Taylor.  

–  Brawo,  panie Richmond. 

Widzę,  że  przed  laty  popełniłem  błąd,  nie powinienem 

doprowadzać  pańskiej  firmy  do  bankructwa,  lecz  zatrudnić  pana  u  siebie!  –  powiedział  z 
ironicznym rozbawieniem Boss.  

– Z pobudek etycznych nigdy bym s

ię nie zgodził na pracę w Daniels Investment – odparł 

chłodno Jason.  

– 

Ale widzę, że pobudki etyczne nie przeszkodziły panu oszukiwać mojej córki – odciął 

się Boss. – Ciekawe, jak udało się panu tak ją omamić, że nie zorientowała się, kim pan jest? 
Zazwyczaj jest bardzo spostrzegawcza. 

Pańska  etyka  nie  przeszkodziła  panu  również  w 

background image

uwodzeniu...  

– 

Przestańcie! – krzyknęła Taylor i zatkała sobie uszy dłońmi. – W tej chwili przestańcie! 

Myślałam, że jesteś inny – zwróciła się do Jasona.  

– 

To człowiek interesu, Taylor – przerwał jej Boss. – Bezwzględny, jeśli idzie o ochronę 

firmy. 

Gdybyś  nie  mieszała  do  swego  osądu  emocji,  zauważyłabyś  to  z  pewnością.  Znasz 

przecież taki typ ludzi...  

– Taylor... – 

Jason postąpił krok w jej stronę.  

– 

Przestań! – odsunęła się.  

– 

Chodźmy, Taylor. – Boss objął ją ramieniem. – Poproszę, by spakowano twoje rzeczy i 

odesłano je do Charlestonu. Na dole czeka samochód.  

– 

Idź sam. – Potrząsnęła głową. – Muszę porozmawiać z Jasonem w cztery oczy.  

– To bezcelowe – 

mruknął Boss.  

–  Mi

mo  wszystko  zostanę.  Poczekaj na mnie w samochodzie.  Nie  zajmie  mi  to  dużo 

czasu.  

Na  szczęście  Boss  nie  protestował  już  dłużej  i  wyszedł.  Gdy  tylko  drzwi  się  za  nim 

zamknęły, odwróciła się do Jasona.  

– 

A  więc  nazywasz  się  Jason  Teach?  –  zapytała,  jakby jeszcze  niedowierzając.  –  Czy 

Shadroe jest twoim krewnym? 

– Tak, to mój wuj. 

Wychowywał mnie po śmierci rodziców.  

– 

A  więc  Shadroe,  Jermainowie,  sędzia  Bradshaw  i  wszyscy  pracownicy  wiedzieli...  – 

Zacisnęła  dłonie,  by  powstrzymać  ich  drżenie.  –  Wiedzieli,  kim  jestem  i  że  naprawdę  nie 
jesteśmy zaręczeni? – zakończyła z wysiłkiem.  

– 

Wiedzieli o tym od samego początku – przyznał chłodno.  

– 

Dlaczego? Dlaczego tak mnie oszukałeś? – Nie potrafiła dłużej powstrzymać łez.  

–  Wiesz dlaczego. 

Chciałem ochronić wyspę przed Bossem. – Przeczesał ręką włosy. – 

Nie  kłamałem.  Jestem  właścicielem  domku,  w  którym  się  spotkaliśmy.  Kupiłem  go  tuż  po 
wyjeździe z wyspy.  

– 

Zanim stałeś się właścicielem Teach Development? To firma, którą założyłeś po tym, 

jak mój ojciec...  

–  ... 

zniszczył  moją  poprzednią  firmę  –  skończył  za  nią.  –  Nie  kłamałem  również  w 

sprawie mojej tożsamości. Nigdy nie spytałaś, ani sama nie sprawdziłaś, co znaczy literka „T” 
w moim nazwisku.  

To prawda. 

Nie przyszło jej do głowy, że pan Jason T. Richmond może mieć cokolwiek 

wspólnego z Teach Development. 

Nie  sprawdziła,  do  kogo  skierowała  ją  Linda,  jej 

sekretarka. 

Dla niej ważne było tylko to, że potrafi zdobyć potrzebne jej informacje.  

– 

Obiecałeś, że nikomu nie powiesz, kim jestem... tego się już nie wyprzesz! 

– 

Obiecałem  to  zrobić  tylko  pod  warunkiem,  że  plany  Daniels  Investment  nie  będą 

zagrażały  przyszłości  wyspy.  A tak nie jest,  chyba teraz to przyznasz? I wiesz co, 
Księżniczko,  zrobiłbym  to  jeszcze  raz,  gdybym  musiał  chronić  wyspę  i  jej  mieszkańców 
prz

ed zakusami takiego człowieka jak twój ojciec! 

– 

Możesz  mi  wierzyć  lub  nie,  ale nie mam o to do ciebie pretensji.  Gdybym  znała 

background image

prawdziwe plany mojego ojca, 

nie podjęłabym się tego zadania, nawet za cenę wiceprezesury. 

Ale czy musiałeś... – Głos jej się załamał. – Czy musiałeś robić z tego coś tak osobistego? 
Mogłeś  podtykać  mi  fałszywe  informacje,  bez...  –  Potrząsnęła  głową.  Nie  była  w  stanie 
skończyć.  

– 

Bez kochania się z tobą? – Położył ręce na jej ramionach i powoli przyciągnął do siebie. 

– Nie, nie mog

łem. Gdy tylko cię ujrzałem, wiedziałem, że muszę cię mieć. Cała reszta była 

w tym momencie nieważna.  

– 

Nie  oszukuj  mnie!  Nic  cię  nie  obchodziłam!  Dla  ciebie  ważna  była  tylko  ta  wyspa! 

Jesteś  tak  samo  bezwzględny  jak  Boss,  niszczysz wszystkich,  którzy stoją  ci  na  drodze  do 
osiągnięcia celu.  

– 

Jeśli w to uwierzyłaś, to znaczy, że w ogóle mnie nie znasz! – W jego oczach błysnęła 

złość.  

– Nie znam? – 

Wpatrywała się intensywnie w jego twarz, jakby chciała wyczytać z niej 

prawdę. Ale teraz jego twarz była tak samo nieprzenikniona jak twarz Bossa – Wykorzystałeś 
mnie!  Uwodziłeś  mnie,  a  potem  kochałeś  się  ze  mną  po  to,  by  odciągnąć  moją  uwagę  od 
pracy, 

żebym się nie zorientowała, co tu jest grane! 

– 

A  czyż  nie  był  to  właśnie  twój  plan?  Pamiętasz,  co  powiedziałaś  po tym,  jak  się 

pierwszy raz pocałowaliśmy? – Odsunął ją od siebie. – Powiedziałaś, że zrobisz wszystko, 
żeby zdobyć te informacje, łącznie z uwiedzeniem pracownika.  

– 

I ty w to uwierzyłeś? 

– 

Dlaczego  nie?  Ty  przecież  wierzysz,  że  ja  zrobiłem  coś  takiego.  Wierzysz w to, 

prawda? 

Nie była tego pewna.  Miała mętlik w  głowie. Jedno wiedziała na pewno: musi poznać 

prawdę.  

– 

Czy ostatnia noc była tylko biznesową zagrywką? Proszę, Jason, powiedz mi...  

– 

Sama musisz sobie na to odpowiedzieć. – Potrząsnął głową. – Dobrze się zastanów, a na 

pewno rozwiążesz tę zagadkę.  

– 

Już nie wiem, w co mam wierzyć! – krzyknęła rozpaczliwie.  

– W takim razie, 

powiedzieliśmy sobie wszystko.  

– 

Proszę cię, Jason. – Chwyciła go za rękę.  

– 

Już ci powiedziałem, nie mogę ci pomóc, nie mogę się też obronić przed oskarżeniami 

Bossa. 

Sama musisz zdecydować, czy wierzysz mi, czy nie.  

–  Chcesz, 

żebym wybrała między tobą a moim ojcem. – Wiedziała, że ta chwila kiedyś 

nadejdzie, 

że ten wybór jest nieunikniony, ale nadal nie była na to gotowa.  

– Tak.  

– 

Nie potrafię... – szepnęła, bezradnie rozkładając ręce.  

Odwróciła  się  i  bez  słowa  wyszła  z  pokoju.  Jak  automat  zeszła  po  schodach.  Nie 

rozglądając się, przeszła przez hol i wyszła z hotelu. Wsiadła do limuzyny, w której czekał na 
nią ojciec.  

– 

Wszystko w porządku? – spytał Boss nieoczekiwanie miękkim głosem.  

– Nie – 

odpowiedziała szczerze, nie miała już siły kłamać.  

background image

– 

Jesteś w nim zakochana, prawda? .  

–  Tak.  – 

Chwyciła  głęboki  oddech.  –  Tylko  nie  proś  mnie,  żebym  podała  racjonalne 

wytłumaczenie mojego uczucia. Czasem logika nie wystarcza...  

No cóż, nie pozostaje mi nic innego, jak uwierzyć ci na słowo. Choć sam nigdy nie byłem 

w takiej sytuacji – 

westchnął Boss.  

– 

Dlaczego  nie  wyjawiłeś  mi  prawdziwego  celu  mojej  wizyty  na  wyspie?  –  spytała  z 

wyrzutem.  

– 

Nie pojechałabyś wtedy. Chciałem później ci o tym powiedzieć,  a potem, jak wiesz, 

wyjechałem. – Ścisnął ją za rękę.  

–  Przepraszam, 

nie  przypuszczałem,  że  zostaniesz  tak  zraniona.  Chciałbym,  żebyśmy 

teraz pojechali obejrzeć miejsce, w którym ma stanąć hotel.  

Parę  minut  później  zatrzymali  się  przed  wielką  rezydencją,  którą  kilka  dni  wcześniej 

podziwiała z Jasonem. Powiedział wtedy, że to miejsce należy do jakiejś wielkiej korporacji. 
Teraz wszystko już było wiadomo.  

– 

Czy jesteś też właścicielem lasu? 

– Tak i kilku domków niedaleko portu. 

Jak myślisz, czy to dobre miejsce na luksusowy 

hotel? – 

spytał Boss.  

– 

Nie obchodzi cię, co myślę. Nie sądzę, żebyś chciał zmienić swoje plany – odparła z 

pełną smutku determinacją.  

Przechylił głowę i przyglądał jej się uważnie.  
– 

Twoja opinia jest zawsze dla mnie ważna.  

– 

Wysłałeś tu jeszcze kogoś prócz mnie, prawda? 

– No, 

widzę, że wraca ci jasność myślenia! Jak na to wpadłaś? 

– 

Pracuję już dla ciebie jakiś czas. Byłam tu tylko jako przykrywka dla działalności tego 

kogoś? – Bała się, że za chwilę straci nad sobą panowanie.  

– 

Czujesz się urażona? To był bardzo chytry pomysł i szczęśliwy, jak się okazało. Mój 

informator  rozpoznał  Jasona,  zauważył  też,  że  coś  was...  łączy.  Przyjechałem  natychmiast, 
gdy 

tylko się o tym dowiedziałem, ale chyba i tak za późno...  

– Tak. 

Przyjechałeś za późno, tato – potwierdziła jego obawy.  

– Pozwolisz, 

że przejdę się chwilkę. Muszę zebrać myśli.  

– 

Chcesz odejść z Daniels Investment? – zapytał, gdy wróciła.  

– Obawiam si

ę, że tak.  

– 

Do diabła z tym Richmondem! 

– To nie jego wina.  

– 

W każdym razie pozwól, że odwiozę cię do domu. Mam nadzieję, że jeszcze zmienisz 

zdanie.  

– 

Zostanę  tu  jeszcze  trochę.  Wrócę  następnym  promem.  Masz zapasowy klucz do tej 

rezydencji? Chętnie bym ją obejrzała, zanim... zanim ją przebudujesz.  

– Tak, 

oczywiście. – Podał jej klucze.  

– Przykro mi, 

że cię zawiodłam.  

– 

Nie zawiodłaś mnie. Najważniejsze jest dla mnie twoje szczęście.  

background image

– 

Widzę, że nie przekreśliłeś moich szans w biznesie po tej wpadce, ale ja już nie chcę się 

tym zajmować. – Łzy trysnęły jej z oczu.  

– 

Będę musiał się z tym pogodzić. Kocham cię i nie chcę, żebyś miała do mnie pretensję. 

Gdybym miał wybierać między tobą a biznesem, bez wahania wybrałbym ciebie.  

– 

Ja  też  cię  kocham,  tato.  –  Łzy  płynęły  jej  po  policzkach.  Boss  przytulił  ją.  To  było 

niesamowite, 

nie robił tego od lat! 

Potem pożegnał się, wsiadł do limuzyny i odjechał.  
Taylor ruszyła do rezydencji. To była wspaniała budowla. Stanęła na tarasie i patrzyła na 

ocean. Zastana

wiała się nad tym, co się wydarzyło. Myślała o Jasonie, a także, jak ważna jest 

dla niej akceptacja ojca. 

Nie spodziewała się po nim takiej wyrozumiałości.  

Patrząc, jak  fale biją o  brzeg, uświadomiła sobie, że Jason ją kocha. Ostatnia noc była 

tego dowodem. 

Gdyby było inaczej, nie kochałby się z nią. Lecz tak naprawdę to niczego nie 

zmieniało.  Wkrótce  firma  jej  ojca  miała  wbić  klin  między  nich.  Chyba  że...  chyba  że 
wymyśliłaby coś, co uchroniłoby wyspę i zarazem było do przyjęcia dla Daniels Investment.  

Z

amknęła rezydencję na klucz i ruszyła w stronę portu. Miała przed sobą długą drogę. 

Szła przez las. I właśnie wtedy przyszedł jej do głowy pomysł na rozwiązanie tego dylematu! 
Zanim znalazła się na promie, miała gotowy plan.  

– 

Być  może  faktycznie  po  ojcu  odziedziczyłam  trochę  uporu  i  zdecydowania  – 

powiedziała na głos i uśmiechnęła się do siebie.  

 
Sfinalizowanie planu zajęło jej cztery tygodnie. Cztery długie, samotne tygodnie. Jason 

dzwonił kilka razy dziennie, ale odmawiała rozmowy z nim. Nie chciała mu nic mówić przed 
doprowadzeniem projektu do końca. Bała się, że nie starczy mu sił, by na nią poczekać, że się 
zniechęci, zanim będzie mu mogła udowodnić, jak bardzo go kocha.  

W dniu, 

w którym zaplanowała powrót na Jermain, zadzwoniła do Jasona i poprosiła, by 

wyszedł po nią. Przyjechała z dwoma pracownikami niewielkim odkrytym samochodem. Gdy 
go tylko ujrzała, w pierwszym odruchu chciała mu się rzucić w ramiona, ale powstrzymała 
się, najpierw postanowiła wypełnić swoją misję.  

Uśmiechnęła  się  chłodno  na  przywitanie,  po  czym  wskazała  pracownikom  miejsce  do 

zaparkowania. 

Było  to  niedaleko  portu,  naprzeciw miejsca,  gdzie  stała  część  domków 

należących do Bossa.  

– 

Gdzie mamy postawić znak? – spytał jeden z robotników. Pokazała im miejsce. Zabrali 

się do pracy. Wokół zebrała się grupka gapiów, którzy wrogo im się przyglądali. Jason stanął 
między  nią  a  tymi  ludźmi.  Ciekawe,  żeby  ją  ochronić,  czy  żeby  ich  na  nią  napuścić?  – 
zastanawiała  się.  Po dwudziestu minutach,  gdy  pracownicy  skończyli  wkopywać  znak, 
zerwała osłaniające go płótno.  

– Co to znaczy? – 

spytała kobieta z niemowlęciem na ręku.  

– Co tam jest napisane? – 

dopytywał się mały chłopczyk.  

–  „

Tu stanie pierwsza szkoła na wyspie założona przez Elizabeth Jermain” – odczytała 

głośno.  

– O co chodzi, Taylor? – 

zapytał Jason.  

background image

– 

Powiedziałeś mi, żebym wybrała i zrobiłam to – odparła.  

– 

Następny znak postawcie tam. – Wskazała robotnikom miejsce nie opodal lasu.  

Niezauważenie  zgromadził  się  tłum.  Wieści  na  wyspie  rozchodzą  się  niczym  pożar  w 

buszu, 

pomyślała. Znów zerwała płótno okrywające znak.  

–  „

W  tym  miejscu  powstanie  Rezerwat  Przyrody  założony  przez  Bossa  Danielsa”  – 

odczytał jeden z wyspiarzy.  

– Czy Boss o tym wie? – 

zdziwił się inny.  

– 

Oczywiście, że tak. Będzie jego sponsorem – odparła spokojnie.  

– G

dzie postawić ostatni znak, panno Daniels? – spytał robotnik.  

– 

Przed rezydencją.  

Upłynęło kolejne dwadzieścia minut, po czym odsłonięto znak.  
– Przeczytaj, Jason – 

poprosiła Taylor.  

– „

Przyszła siedziba Jasona T. Richmonda i Taylor Daniels” 

– 

odczytał Jason.  

Pod spodem było dopisane mniejszymi literami: . Jeśli Jason nadal tego chce”.  
– 

Przepraszam państwa,  ale musimy omówić pewne szczegóły. – Wziął ją pod ramię i 

poprowadził w stronę domu.  

Gdy  tylko  drzwi  się  za  nimi  zamknęły,  puścił  ją,  ale przyglądał  jej  się  bardzo 

intensywnie, 

jakby chciał ją przejrzeć na wylot.  

–  Co to wszystko znaczy, 

Księżniczko?  –  spytał  łagodnie.  Skoro mówi do mnie 

Księżniczko”, to być może jest jeszcze dla nas jakaś nadzieja, pomyślała. Podniosła wzrok i 

popatrzyła  mu  prosto w oczy.  Czy  nadal  mu  na  niej  zależy,  czy  też  popełniła  największą 
pomyłkę w swoim życiu? 

– 

Powiedziałeś, żebym ci zaufała i zrobiłam to – odpowiedziała w końcu. – Ufam ci, bo 

cię kocham. Chciałam ci pokazać, jak bardzo.  

– I to w taki sposób? 

– Tak.  

– 

Jak ci się udało zdobyć zgodę Bossa na ten pomysł? 

– 

Tyle  razy  mi  powtarzałeś,  że  jestem  uparta  i  twardo  dążę  do  wytyczonego  celu  – 

uśmiechnęła  się.  –  Nie  wierzyłam  w  to,  aż  do  chwili  gdy  z  przerażeniem  stwierdziłam,  że 
mogę stracić to, na czym mi najbardziej w życiu zależy.  

– 

A na czym ci najbardziej zależy? 

– 

Na twojej miłości. Na twoim szacunku. Gdy po naszej ostatniej rozmowie opuściłam 

hotel, 

ojciec  przywiózł  mnie  tutaj.  Zostałam  sama  i  przemyślałam  wiele  rzeczy.  Gdy  się 

trochę  uspokoiłam,  zdałam  sobie  sprawę,  że  tak  naprawdę  nigdy  mnie  nie  oszukałeś.  Nie 
kochałbyś się ze mną, gdybyś... gdybyś...  

– 

Ależ tak! Kocham cię, Księżniczko. Czy teraz łatwiej będzie ci mówić? – Patrzył na nią 

czule.  

– 

Ja też cię kocham – szepnęła. – Ale sama miłość nie wystarcza. Bałam się, że to, co 

Boss  chciał  zrobić  na  wyspie,  może  nas  rozdzielić.  Wiedziałam,  że  muszę  temu  zapobiec. 
Obiecałam ci to przecież. Gdy wracałam do portu przez las, zauważyłam coś interesującego.  

background image

– Co takiego? 

– 

Pamiętasz, gdy pierwszego dnia byliśmy na spacerze w nadmorskim lesie? Pokazywałeś 

mi drzewa będące pod ścisłą ochroną. Powiedziałeś, że są chronione przez prawo, pod groźbą 
ostrych sankcji. 

Otóż rozpoznałam bardzo wiele takich drzew w lesie Bossa. Poinformowałam 

go o swoim odkryciu. Boss zna prawo. 

Na to nawet on nic nie mógł poradzić. Musiał zmienić 

swoje plany. – 

Uśmiechnęła się.  

– Jak to? 

– 

Gdyby  zniszczył  las,  groziłoby  mu  za  to  więzienie.  Ja  go  przed  tym  uchroniłam.  W 

zamian ofiarował mi tę posiadłość na wyspie.  

– To nieprawdopodobne! 

– 

Nie  dość,  że  to  zrobił,  to  jeszcze  obiecał  załatwić  ze  znajomymi  politykami 

wybudowanie na wyspie szkoły. Porozumiałam się w tej sprawie z Elizabeth.  

– 

I dotrzyma słowa? 

– Jestem tego pewna. 

No i jak się panu podoba moja oferta, panie Richmond? 

–  Wspa

niała!  –  Objął  ją.  –  Nie  powiedziałaś  mi  jeszcze,  co  chciałabyś  zrobić  z  tym 

domem? 

– 

Być może nie jest bardzo praktyczny, ale jest za to piękny. Poza tym, wydaje się taki 

pusty. – 

Spojrzała na Jasona z nadzieją w oczach.  

–  Potrzebuje rodziny,  która by za

mieszkała w nim i wypełniła go życiem. Dzieci, które 

wniosłyby tu gwar i radość. Czy o tym myślałaś? 

– Tak – 

szepnęła.  

– Czy wyjdziesz za mnie, 

moja najdroższa? – Przyciągnął ją blisko do siebie i delikatnie 

pogładził po policzku.  

– Tak. 

Elizabeth miała rację. Najważniejsze są dla mnie rodzina i dom. Mój ojciec już się 

z  tym  pogodził.  Kto wie,  może  kiedyś  potrafimy  go  przekonać,  że  istnieje  coś,  co jest 
ważniejsze niż logika i zdrowy rozsądek.  

– 

Nasza miłość jest tego pięknym przykładem. – Jason pochylił się i czule pocałował ją w 

usta.  


Document Outline