Polska. Państwo nad wyraz kłopotliwe
TAKI MAMY KLIMAT || Polska jest państwem, które nie pasuje do zachodniej
narracji historycznej. Nie mieścimy się w tę opowieść, którą ukuto po 1945
roku. Tragiczne doświadczenia lat 1939-1989 wyrastają i przerastają opinię
publiczną zarówno Europy i Stanów Zjednoczonych, jak również Izraela
czy Rosji… Jesteśmy po prostu niewygodni. Dobitnie pokazuje nam to ostatnie
Światowe Forum Holocaustu w Jerozolimie, gdzie zatryumfowała putinowska
wersja dziejów, a losy Polski… wymazano.
Przypomnijmy, oczywisty wydawałoby się, fakt, że obchody w Jerozolimie
zorganizowano dla uczczenia pamięci Żydów zamordowanych przez Niemców
w czasie II wojny światowej. Dość wymownym w tej perspektywie jest,
że jedynym przywódcą, który swoje wystąpienie faktycznie poświęcił tej
tematyce, był… prezydent Niemiec. Wszyscy pozostali prelegenci mniej
lub bardziej, ale starali się wykorzystać Holokaust dla potrzeb bieżącej polityki.
Polityczne Forum
A jaką historię przedstawiono na Forum? Taką, w której podczas II wojny
światowej ucierpiał tylko jeden naród – Żydzi. Owszem cierpieli również
Rosjanie czy ogólnie enigmatyczni Słowianie, ale doświadczenia II wojny
światowej zostają de facto spłaszczone do tragedii Holokaustu. Ludobójstwo
dokonane na Żydach staje się głównym wydarzeniem nie tylko wojny, nie tylko
XX wieku, ale po prostu „największą zbrodnią ludzkości”. Jednocześnie staje się
orężem dla bieżącej polityki. Tutaj na pierwszy plan wybijają się przemówienia
przywódców Izrael, którzy jasno wskazali, że „ta ziemia należy do Żydów”,
a naczelnym schwarzcharakterem naszej epoki jest Iran.
Nas jednak przede wszystkim powinna interesować Polska, a tej właściwie w tej
wersji historii… nie ma. Została wymazana, zapomniana, przemilczana. Wojna
zaczyna się w 1942 roku, nasze miejsce w historii wypiera imperium Stalina.
W narracji światowych przywódców to ZSRR jako pierwsze państwo w historii
przeciwstawiło się nazistom (na marginesie warto zwrócić uwagę, że Putin
unikał jak ognia słowa „Niemcy”). To ZSRR niósł wolność Europie,
to „bohaterscy żołnierze Armii Czerwonej” (słowa Macrona) poinformowali
Zachód o dramacie jaki dział się w Auschwitz.
Szczególną uwagę należy tu poświęcić filmowi, który wyemitowano podczas
obchodów. Nagranie poświęcone niemieckim podbojom sugeruje, że II wojna
światowa rozpoczęła się w 1942 roku – od napaści Hitlera na Stalina. W tej wizji
historii ZSRR nigdy nie napadło na Polskę. „Bohaterscy żołnierze Armii
Czerwonej” nie nieśli ze sobą śmierci, gwałtów i zniewolenia, a jedynie ratunek
przed nazistami.
Dodatkowo skandaliczna jest sama mapa użyta w tym filmie, gdyż de facto
połowa polskich ziem została wydzielona z Polski i podpisana jako Białoruś…
I np. taki Lwów zostaje białoruskim miastem. Organizatorom nie przeszło nawet
uczynienie go ukraińskim (nie mówiąc o polskim), ale to akurat nie powinno
dziwić – wszak prezydent Rosji nie przepada ostatnio za Ukraińcami.
Skoro już jesteśmy przy tym temacie, to komentatorzy w większości
ze zdziwieniem odnotowali, że wystąpienie Władimira Putina w Yad Vashem
było stosunkowo stonowane w porównaniu do tego, co obserwowaliśmy
w ostatnich tygodniach. Owszem, było takie, gdyż Putin nie miał już interesu
w atakowaniu Polski. Po prostu uzyskał wszystko, co chciał. Świat uznał
radziecką wersję historii. Polscy „rewizjoniści” mówiący o bestialstwie
komunistów przegrali. Wersję Putina usankcjonowały mocarstwa Europy,
Izrael, Stany Zjednoczone… wszystkie państwa, które wysłały tam swoich
przedstawicieli (warto zwrócić uwagę na absencję prezydenta Ukrainy). Całe
szczęście, że prezydent Polski nie wziął udziału w tym żenującym wydarzeniu.
Polska wymazana
Zachód tak łatwo zaakceptował kłamliwą wersję historii, gdyż jest ona dla niego
bardzo wygodna. W tej opowieści nie ma II RP, nie ma września 1939,
nie ma Żegoty, nie ma polskich Sprawiedliwych, nie ma Jana Karskiego…
Dla Zachodu choćby postać tego ostatniego jest po prostu niewygodna. Karski
uwiera, jest wyrzutem sumienia i pokazuje, że te państwa, których symbolem
jest gęba zadowolonego z siebie Macrona, wcale nie mają tak pięknej historii,
jakby chciały.
Według oficjalnej narracji Hitler był największych złem w historii, a jeżeli tak,
to ci, którzy z nim walczyli, są z marszu „tymi dobrymi”. Ze Stalinem na czele.
Nie może być zatem mowy o jakiejkolwiek „zdradzie” Polski.
Gdy w 1989 roku kończy się zimna wojna, Polska powraca do bloku
zachodniego z historią, która żadną miarą nie pasuje do narracji pogromców
Hitlera. Z historią, w której Stalin był potworem tej samej miary co przywódca
III Rzeczy, komunizm równie zbrodniczą ideologią jak nazizm, a ZSRR wcale
nie należał do obozu „tych dobrych”. Dla Polaków Sowieci byli partnerami
Hitlera i wspólnie rozpoczęli II wojnę światową. Co więcej, Polacy twierdzą,
że żadne inne państwo nie ucierpiało tak strasznie jak właśnie II RP, że 6
milionów obywateli Polski zostało zamordowanych przez okupantów.
Ta historia burzy wizję podziału świata na dobrych aliantów i złych nazistów,
gdyż wskazuje, że ci „dobrzy” najpierw zdradzili swojego sojusznika, a następnie
sprzymierzyli się z prawdziwym potworem. Ale polska wersja jednocześnie
burzy obraz Żydów jako największych ofiar wojny (czy nawet największych ofiar
w ogóle – kiedykolwiek). Okazuje się, że II wojny światowej nie da się
sprowadzić do Holokaustu, a straty Polaków są równie dotkliwe.
Ta wizja uwiera Zachód, ta wizja nie pasuje do powszechnie panującej narracji.
„Z tą Polską zawsze są kłopoty” – jak śpiewał Kaczmarski. Fenomen polskiego
państwa podziemnego nie pasuje do historii o dzielnych Francuzach, których
Hitler nigdy nie złamał; 6 milionów zamordowanych obywateli Polski nie pasuje
do wizji holokaustocentrycznej; 17 września nie pasuje do portretu dobrego
Stalina.
Polska batalia
Aby polska wersja historii została przyjęta, to Zachód musiałby przetrawić
na nowo cały wiek XX, a na to po prostu nikt nie ma czasu, pieniędzy ani chęci.
Dla Zachodu jest to już zamknięta historia. Przed Polską zatem długa batalia
o prawdę. Batalia, której nie unikniemy. A jeżeli będziemy próbować,
to konsekwencje będą opłakane.
Powyżej napisałem, że w Yad Vashem Polska została wymazana z oficjalnej
wersji historii. To nie do końca prawda. Wyświetlony na obchodach film
o odradzającym się antysemityzmie i współczesnych spadkobiercach Hitlera,
gdzie najwięcej miejsca poświęcono obrazkom z Polski, pokazuje, jakie miejsce
przeznaczono dla naszej ojczyzny w oficjalnej narracji ideowo-historycznej.
To powinno uzmysłowić nam, że Polska już teraz traci przez zakłamaną historię.
Ta walka o prawdę powinna stać się ponadpartyjnym konsensusem.
To właściwie pierwszy, podstawowy krok do sukcesu. Do tego jednak
oczywiście nie dojdzie. Bo owszem, Sejm przyjął kilka tygodni temu przez
aklamację uchwałę potępiającą słowa Putina, ale co z tego, skoro gdy mniej
więcej w tym samym czasie prezydent Duda podejmuje jedyną słuszną decyzję
dot. niejechania do Izraela, gdzie główną gwiazdą ma być rosyjski przywódca,
to opozycja zamiast go wesprzeć, upatruje szansy nabicia sobie punktów
poparcia.
Zresztą o czym my mówimy. Brak poparcia dla Dudy to i tak wierzchołek góry
lodowej. Nic nie znaczący szczegół. Bo czy można mówić o jakiejkolwiek
wspólnej, ogólnopolskiej narracji, jeżeli przez środowiska opozycyjne Jan
Tomasz Gross czy Jan Grabowski nadal są hołubieni jako naczelni „historycy”
antypisu? Są zapraszani i witani na salonach?
O jakiej wspólnej narracji my mówimy, jeżeli poprzednia władza
współfinansowała takie filmy jak „Pokłosie”, który wmawiały Polakom, że –
cytując izraelskiego szefa dyplomacji – wyssali antysemityzm z mlekiem matki?
Jak polska klasa polityczna ma wypracować wspólne stanowisko, jeżeli np.
Marsz Niepodległości jest określany przez Verhofstadta mianem manifestacji
„60 tysięcy faszystów”, a nikt z opozycji nie pomyśli, aby sprzeciwić się
swojemu koledze? Jeżeli choćby pomnik Bitwy Warszawskiej do dzisiaj wśród
wielu budzi uśmiech politowania i jest traktowany jako przejaw pisowskiej
megalomanii?
W obecnym stanie zacietrzewienia dla części polityków (i co gorsza
– wyborców) wszystko co uderza w PiS może być potraktowane jako atut.
Nawet jeżeli przy okazji uderza we własny kraj. Takie antypaństwowe
zaślepienie obserwowaliśmy ledwie kilka dni temu w Brukseli, gdzie polscy
politycy głosowali przeciwko własnemu krajowi.
Dopóki polska opinia publiczna nie zaakceptuje faktu, że uderzania we własne
państwo nie da się niczym usprawiedliwić, dopóty Polska nie będzie w stanie
zmierzyć się z kłamstwami Putina, Netanjahu, Macrona czy jakiegokolwiek
innego polityka.