1
Autorka: marcephane
Beta: dzemlovesedward
2
Rozdział pierwszy
„Wbrew woli”
Czy wiesz jak wygląda życie człowieka, który stracił kogoś bliskiego? To proste,
odpowiem za ciebie. Oczywiście, że tak. Każdy z nas niejednokrotnie przeżył śmierć
osoby, którą darzyliśmy sympatią, przyjaźnią, a nawet taką, którą kochaliśmy. Czasem
nawet kochamy dalej, wierząc w jej dobroć oraz w to, że żyje w lepszym i
szczęśliwszym świecie. Zatem, doskonale znasz ten ból, poczucie pustki i czegoś
jeszcze, co właśnie wypełnia cię po brzegi i sprawia, że zaczynasz się zastanawiać nad
sobą, nad swoim życiem. Zadajesz sobie pytania, na które niekoniecznie sama sobie
potrafisz odpowiedzieć – Dlaczego?
Kiedy tracisz dwie osoby jednocześnie, myślisz że to jakiś pech. Złe zrządzenie
losu. W momencie, w którym tracisz oboje rodziców, jednocześnie tracisz grunt pod
nogami. Wali ci się świat. Uświadamiasz dobie, że zostałaś sama. Nie ma już twojej
najlepszej przyjaciółki, jaką była matka, której zwierzałaś się ze swoich problemów,
dzieliłaś marzeniami, której nie raz się żaliłaś na zło świata obecnego. Wiesz już, że
nigdy nie usłyszysz zdenerwowanego i karcącego głosu ojca, który niejednokrotnie
upominał cię za niewypełnienie domowych obowiązków. Masz świadomość tego, że
już nikt nie będzie odganiał od ciebie chłopaków - tych starszych i tych w twoim
wieku – uważając, że mimo twojego wieku wciąż jesteś małą córeczką tatusia.
Takie przeżycie zostawia głęboki i niezapomniany ślad w psychice człowieka,
niezależnie w jakimkolwiek wieku by był. Ogólnie mówi się, że mężczyźni w takich
momentach życiowych mają łatwiej. Bo są silniejsi umysłowo i mogą skupić swoją
uwagę na czymś innym, hobby, pasjach. Nie myśleć o tym. Jednak czy rzeczywiście
tak jest? A może istnieje jakiś chłopak, bądź mężczyzna wrażliwy na świat obecny,
niekoniecznie się tym chwalący?
Wyobraź sobie teraz kobietę i mężczyznę, nie znających się. Mieszkających w tym
samym mieście, jednakże za sprawą codziennego pośpiechu i zgiełku miasta nie
zauważają się wzajemnie w szarym tłumie codzienności...
Jest rok 2009, czerwiec. Pogoda odpowiednia dla obecnego miesiąca. Niebo jest
bezchmurne, a słońce ogrzewa swoimi ciepłymi promieniami, wszystko co się mu
napatoczy. W barach szybkiej obsługi oraz kawiarniach, bez żadnego wysiłku można
dostrzec tłumy ludzi, które w pośpiechu jedzą swoje lunche. Rzadko kiedy, można
spotkać na drodze osobę samotną. To rzadkie przypadki. Wśród tłumu osób,
pospiesznie zmierzających ponownie do pracy, można dostrzec pewną kobietę, której
rola w tej historii będzie mieć istotne znaczenie. Przyjrzyjmy się jej więc...
Szybkim i zdecydowanym krokiem zmierzała w stronę jednego z tych starych,
aczkolwiek bardzo zadbanych budynków. W ich środku mieszczą się wszelkiego
rodzaju biura, kancelarie, bądź placówki jakiś tam znanych firm. Na jej bladej twarzy
panuje pewnego rodzaju zamyślenie i niepewność. Przygryza wargę, mruży oczy, być
może z powodu prażącego słońca. Jej włosy tego samego koloru co zmrużone oczy, są
rozpuszczone. Całość dopełnia oficjalny strój składający się z eleganckiej, białej
sukienki z czarnymi oraz szarymi elementami.
Właśnie przechodzi przez ulicę. Po raz ostatni. Bo oto właśnie znalazła się tam,
gdzie znaleźć się musiała. Przed budynkiem, gdzie znajduje się biuro adwokata,
nijakiego pana Jenksa. Nazwisko coś jej mówiło, ponieważ kiedyś przeszukując
3
rzeczy rodziców, znalazła wizytówkę oraz teczkę podpisaną tym nazwiskiem. Równy
tydzień temu dostała od niego niejasny telefon z prośbą o spotkanie. Zgodziła się
natychmiast, ponieważ spotkanie ma dotyczyć jej rodziców. Wprawdzie nie rozumie
tego do końca, ale liczy na to, że w zamian za przybycie dostanie jasną odpowiedź. W
końcu, dziś wypadała pierwsza rocznica ich nagłej i przypadkowej śmierci. Specjalnie
wzięła sobie wolne w pracy. Dzisiejszy dzień miała zamiar spędzić na oglądaniu zdjęć,
pamiątek i odświeżaniu wspomnień dotyczących zmarłych.
W rękach oprócz małej torebki trzyma dużą, szarą kopertę, szczelnie zamkniętą.
Brązowowłosa wie co zawiera. To dokumenty dotyczące jej rodziców oraz papiery
opisujące stan jej zdrowia. Po co, w ogóle mu to? Przystanęła z nogi na nogę. Wzięła
ostatni, głęboki wdech i weszła do budynku...
Stuk, stuk, stuk. Dało się, słychać nierytmiczne stukanie obcasów, brązowowłosej
przemierzającej opustoszałe korytarze budynku w celu znalezienia odpowiednich
drzwi. Tajemnicza nieznajoma od zawsze miała problemy z odnalezieniem się w
terenie, oraz widoczne problemy z koordynacją ruchową, więc buty na obcasie które
miała na sobie, dodatkowo przysparzały jej problemów.
Przeklinam cię Rosalie! - pomyślała całkowicie trzeźwo, mając ochotę ściągnąć te
przeklęte buty i wrzucić je do pierwszego, lepszego kosza na śmieci. To co, że
kosztowały mnóstwo pieniędzy. Ona preferowała wygodę. Mamrocząc pod nosem
wyrazy, które i mnie ciężko usłyszeć dostrzegła drzwi. Nie poddając się podeszła do
nich i nie mogła uwierzyć. Po długich poszukiwaniach i błądzeniu po piętrach
budynku w końcu odnalazła to, czego tak szukała. Tym razem nie czekając na nic
weszła do środka.
Ku zdziwieniu powitało ją średniej wielkości pomieszczenie urządzone w
nowoczesnym stylu. Czuć było, że w meblowaniu tego wnętrza brała udział kobieta.
Po lewej stronie stało biurko, a przy nim sympatyczna kobieta w okularach, która
miłym głosem zwróciła uwagę brązowowłosej.
- Dzień dobry. Przepraszam, szuka pani kogoś?
- Ekchm... - dziewczyna zmieszała się. Czasem przeklinała swoją nieśmiałość,
którą otrzymała w genach po ojcu, jak na przykład teraz.
- Isabella Swan. Byłam umówiona z panem Jenksem na spotkanie – wybrnęła
dobrze. To powinno wystarczyć. Imię i nazwisko oraz cel, w którym tutaj przybyła.
Kobieta, albo nawet dziewczyna siedząca za biurkiem podskoczyła niczym
oparzona. Czyżby to była sprawa publiczna? Albo jakiejś wielkiej i poważnej wagi?
Bo bez dwóch zdań po przedstawieniu się pracownica ożyła. Bella poczuła jak oblał ją
zimny pot.
- Pan Jenks wyczekiwał tego spotkania z niecierpliwością. Niestety w chwili
obecnej go nie ma, więc proszę wejść do gabinetu, a ja zaraz zadzwonię po niego – i
nie patrząc na naszą bohaterkę, chwyciła telefon i wykręciła odpowiedni numer.
Bella mocniej ścisnęła w dłoni kopertę. Z każdą chwilą koperta coraz bardziej
ciążyła jej w dłoni. Skinąwszy posłusznie głową, zrobiła kilkanaście kroków, a
następnie nacisnęła klamkę drzwi i weszła do rzekomego biura prawnika. Nie
zawracała sobie głowy rzeczami takimi jak wystrój pomieszczenia. Nie była swoją
przyjaciółką i zainteresowanie takim wydawało się jej idiotyczne. Usiadła na jednym z
dwóch krzeseł stojących przed biurkiem. Zapadła cisza. Nawet w tym pomieszczeniu,
4
w którym znajdowała się sekretarka. Aby uspokoić nerwy, które z każdą chwilą się
potęgowały, Isabella zaczęła wsłuchiwać się w tykanie zegara.
Tik, tak, tik, tak, tik, tak. Nie miała pojęcia, ile tak siedziała, a sytuacja w której się
znajdowała sprawiała, że czuła się nad wyraz dziwnie. Zamknęła oczy, pozwalając
wyobraźni nieść ją ku marzeniom i snom, a raczej koszmarom, które każdej nocy nie
dawały jej zaznać spokojnego snu. Jakiś czas później usłyszała dwa męskie głosy.
- Edwardzie, jak miło cię znowu widzieć. Cieszę się, że jednak postarałeś się i
znalazłeś czas w dniu dzisiejszym – słychać było entuzjazm pana Jenksa. Bella
rozpoznała ten głos, ponieważ słyszała go w rozmowie telefonicznej mającej miejsce
tydzień temu. - Mam nadzieję, że w pracy wszystko w porządku.
Edward? A kto to w ogóle jest? Co on ma wspólnego z dzisiejszym spotkaniem?
Panna Swan poczuła jak jej serce przyspiesza. Była w kropce. Nie wiedziała co to
wszystko ma znaczyć. Po co w ich rozmowie ma brać udział osoba trzecia?
- Mnie również miło ponownie pana widzieć. Telefon, który dostałem od pana,
poruszył moją ciekawość, więc za wszelką cenę postanowiłem, że się zjawię. A w
pracy dobrze. Dziękuję, że pan pyta. A teraz do rzeczy. Mógłby mi pan wszystko na
spokojnie wytłumaczyć? – a zaraz po tym śmiech, spowodowany nie wiadomo czym.
Bella nie wytrzymała i gwałtownie się wyprostowała szeroko otwierając oczy. Głos
rzekomego Edwarda był bardzo przyjemny dla ucha, niczym cudowna melodia dla
spragnionego śpiewu wędrowca. Wstała natychmiast, dochodząc do wniosku, że
musiała zajść jakaś pomyłka. Przeczucie, czegoś złego zalewało ją od środka. Szła w
kierunku drzwi, gdy nagle jakby znikąd głos zabrała sekretarka.
- Panie Jenks, pani Isabella Swan już na pana czeka.
- Tak? Dziękuję za informację Angelo. No nic. No to się porobiło. Czekałem na
tą panią taki długi czas, a teraz ta pani czeka na mnie. Edwardzie, za chwilę. Nie
kulturalnie będzie, jeśli nie będzie przy tym obecna pani Swan. Angelo, przyrządź
kawę dla naszej trójki.
Powstało małe zamieszanie, a potem dźwięk otwieranych drzwi i do pomieszczenia
weszli dwaj mężczyźni. Najpierw ubrany w garnitur, pan prawnik, a zaraz za nim...
Bella poczuła, że szeroko otwiera buzię, na szczęście w porę się opamiętując.
Mężczyzna, a raczej Edward – jeśli wierząc rozmowie na korytarzu, był nieziemsko
przystojny. Był wysoki, można rzec dobrze zbudowany. Jego twarz emanowała męską
urodą, której pozazdrościć mogliby mu najseksowniejsi modele. Rysy twarzy miał
ostre, szczękę kwadratową. W dodatku był blady, a jego oczy... O MÓJ BOŻE!
Posiadały nietypowy, zielony kolor, blask i spojrzenie, które sprawiały, że za pewnie
nie jednej kobiecie miękły nogi. Ważnym elementem są również włosy tego
mężczyzny. Brązowe, a w niektórych miejscach, gdzie padało inne oświetlenie można
by rzec rude. Nie, tego po prostu nie da się opisać. Bella poczuła się, jak okropna
podglądaczka, dlatego też niczym nastolatka wbiła swój wzrok w inny punkt,
oblewając się przy okazji szkarłatnym rumieńcem. Mało tego, poczuła na sobie jego
wzrok. Dlaczego życie musi być tak niesprawiedliwe, aby przy tak przystojnym
mężczyźnie zachowała się jak jakaś idiotka?
Co najdziwniejsze, wyraźnie pan Jenks zdołał nie zauważyć tego całego
wydarzenia. Zachowywał się, jakby nigdy nic. Może to się Belli tylko zdawało? Może
to był wytwór jej chorej wyobraźni? Początkowo Isabella wierzyła w to, ale nie, to
niemożliwe. Potrząsnęła głową, przywołując na swoją twarz promienny uśmiech.
5
Przywitała się cichym głosem z mężczyznami i na drżących nogach usiadła na krześle.
Jeszce tego brakowało, aby się potknęła, bądź zemdlała z nadmiaru wrażeń! Udała, że
nie widzi tego, iż młody mężczyzna o urodzie greckiego boga siada na krześle obok
niej. Przełknęła ślinę i wbiła wzrok w prawnika. Czekała, aż zabierze głos.
- Jeszcze raz przepraszam panią za moją nieobecność, ale wie pani jak to jest
kiedy zdarzy się nagła i nie cierpiąca zwłoki sytuacja – Bella potaknęła. - Od czego to
by... Och, zapomniałbym! Isabello, to jest Edward Cullen. Edwardzie, to Isabella
Swan.
Bella spojrzała na mężczyznę obok, tylko kątem oka, zresztą w tym samym
momencie niemalże zachłysnęła się powietrzem. Miał identyczną kopertę jak ona! O
co w tym wszystkim chodzi?
- Wiem, że nie macie pojęcia dlaczego was tu ściągnąłem – to mówiąc poluźnił
swój krawat. - Ale ta sprawa jest jeszcze dziwniejsza, niż mogłoby się wam wydawać.
Nigdy nie miałem tak skomplikowanej sprawy jak wasza – wziął głęboki wdech.
Wyraźnie był czymś poddenerwowany. Zupełnie inny, niż na początku.
- Proszę nie zadawać mi pytań w czasie tłumaczenia jak sprawa się ma. To może
być dziwne, ale obecne spotkanie tyczy się spadku waszych rodzin, który po takiej
samej części tyczy się Ciebie Bello, jak i Ciebie Edwardzie. Za pewnie dziwicie się,
dlaczego jest on wspólny. Z instrukcji, które dostałem od waszych, świętej pamięci
rodziców, wynika, że w latach młodości łączyła ich przyjaźń, a w życiu dorosłym
pewne cele i wartości. Nie mam pojęcia, czy były w tym jeszcze jakieś ukryte
zamiary, więc nie pytajcie mnie o to. Jednak aby dostać spadek, który się wam należy,
musicie wykonać pewną prośbę. To jedyny warunek.
Pan Jenks chodził cały. Widząc przed sobą filiżankę z kawą, którą przed chwilą
przyniosła sekretarka, chwycił ją i mimo ciepła jakim emanowała posłodził ją i
pospiesznie wziął kilka dużych łyków. Bella miała mętlik w głowie, podobnie jak
Edward. Jedno z drugim obawiali się, jakiegoś strasznego warunku. Edward
zmarszczył czoło, a Bella poczuła jak pocą się jej ręce. Pan Jenks, w tej chwili
wyciągnął ręce po koperty, które ta dwójka trzymała w rękach. Młody Cullen
sprawnym ruchem podał ją, a zaraz w jego ślady poszła Bella. Zarówno ona jak i on
chcieli zadać pytania. Jednak nie mogli, dopóki nie zostanie im wszystko
przedstawione. Prawnik otworzył jedną ręką i drugą kopertę, przerywając przerażające
milczenie.
- Aby dostać wasz wspólny spadek, jakim jest wielka posiadłość musicie się
pobrać, a następnie postarać się o dziecko. Chodzi mi konkretnie o chłopca, bowiem
jak jest napisane to on zapewni przetrwanie rodziny Cullenów – mówiąc to nie miał
kontaktu wzrokowego z zielonookim i brązowowłosą.
Bella nie rozumiała. Miała mętlik w głowie. Nie wierzyła w każde wypowiedziane
przez mężczyznę słowo. To jakiś absurd. Scenariusz do jakiegoś głupiego filmu! To
się nie może dziać naprawdę. Gwałtownie wstała, zwracając tym samym na siebie
uwagę obu mężczyzn.
- Nie ma mowy. Nie zgadzam się! - krzyknęła chwytając swoją torebkę.
Domyślała się kto, chwyta ją za rękę i ciągnie w dół.
- Czy byłabyś tak dobra i zdolna wysłuchać wszystkiego do końca? - cudowny
głos, w którym brzmiała ogromna nuta arogancji i uporu. Posłała Cullenowi złowrogie
6
spojrzenie. Od kiedy byli ze sobą na tak zwane „ty”? Prawnik dał jej pozwolenie
mówienia, co za tym idzie wyjaśnienie z jego strony dobiegło końca.
- Pan sobie chyba żartuje! Z tego co zrozumiałam, mam wziąć ślub z obcym
mężczyzną, a następnie mieć z nim dziecko, aby dostać jakiś spadek?! Niech pan się
przyzna, że to jest ukryta kamera i mnie nagrywacie!
- Pani Swan, proszę się uspokoić. Dla mnie również sytuacja ta jest
najdziwniejszą w mojej karierze, ale – wzruszył ramionami.
- Z mojej strony, może pan być pewny, że zrobię wszystko, aby dostać spadek –
rzekł Edward. Obawiał się czegoś gorszego po swoich rodzicach. Warunek wydawał
mu się banalny, a co najważniejsze łatwy do wykonania. Brązowowłosa nie mogła
uwierzyć. Co za prostak!
Bella, postanowiła trochę skłamać. Miała nadzieję, że to się jej uda. Nagle, jakby za
pomocą magicznego przedmiotu zmieniła swoją postawę.
- Dobrze, co by było gdybym się zgodziła, ale byłabym bezpłodna bądź też miała
inną chorobę, przez którą nie mogłabym mieć dzieci? Albo gdybym była osobą
homoseksualną? Miała już męża, dzieci? - spytała będąc pewna swojego planu.
- Proszę pani, proszę mnie wyraźnie posłuchać. Po pierwsze, wariant numer
jednej odpada. Zarówno pan jak i pan Cullen, jesteście zdrowi. Nie oszuka nas pani w
ten sposób, bo mam pani opis zdrowia. Co się tyczy dalszych pani absurdalnych
pomysłów, proszę wiedzieć, że musiała by wziąć pani rozwód.
- Rozwód?
- Tak, bowiem w momencie dowiedzenia się o zaistniałej sytuacji, musi pani
wypełnić wolę zmarłych.
- Ale jak? Przecież? - brakowało jej słów.
Młody Cullen uśmiechnął się pod nosem. Był człowiekiem chytrym i zawsze osiągał
zamierzony cel. Dlatego też, gdyby Isabella Swan sprawiała jakieś trudności zrobiłby
wszystko, aby się z nią ożenić i spłodzić syna. A tak, gdy wszystko jest po jego
stronie?
- W takim razie zostajesz moją narzeczoną. Wbrew własnej woli – i sam się
sobie nie dziwił, bowiem taki fakt rzeczy mu odpowiadał. Lubił mieć kontrolę.