DRAMAT W HOLLYWOOD
Janice Kaiser
Czy Sydney przełamie swe uprzedzenia do świata blichtru i konwenansu,
jakim, jej zdaniem, jest Hollywood?
ROZDZIAŁ 1
- Proszę mi darować głupie pytanie - powiedział Abe Cohen. - Ale
jak zamierza pani ochraniać kogoś, kim pani pogardza?
Sydney Charles pomyślała, że musi mieć się na baczności. Nie
mogła pozwolić, aby Abe Cohen zniechęcił się do jej projektu. Od niego
zależało, czy dostanie pracę.
- Panie Cohen... - zaczęła spokojnym tonem.
- Mów mi Abe, kochanie. Twoja matka mówiła do mnie Abe przez
trzydzieści lat. Ty też możesz tak się do mnie zwracać.
- Abe - poprawiła się Sydney, starając się ukryć napięcie -
policjant nie musi być zakochany w ofierze, żeby szukać mordercy, a
specjalista od ochrony nie musi być jakoś szczególnie związany z
pracodawcą. A w ogóle, to mam podobno pilnować córeczki Zinna
Garretta, a nie jego samego. Z mojego punktu widzenia fakt, że Zinn
Garrett jest aktorem, nie ma żadnego znaczenia. A ponieważ to Garrett
podpisuje czek, będę starała się być dla niego uprzejma.
- Uprzejma to za mało - odrzekł Cohen, pociągając cygaro. -
Gwiazdy filmowe to na ogól ludzie bardzo drażliwi, przywykli do tego,
ż
e wszyscy całują ich po rękach. Wiesz o tym. Zinn nie jest aż taki
okropny jak większość z nich, czasem nawet potrafi być całkiem
rozsądny. Nie zapominaj jednak, że jest aktorem. Ma pieniądze, jest
uwielbiany i mieszka w tym mieście. A co najważniejsze - ubóstwia
swoją córkę. Czy mam jeszcze coś do tego dodać?
Sydney niecierpliwie potrząsnęła głową, odrzucając do tyłu blond
warkocz.
- Nie, wszystko jasne, Abe. Chciałam ci tylko powiedzieć, co w
ogóle myślę o aktorach. Dobrze znam Hollywood i nie przepadam za
jego mieszkańcami. Oczywiście, nie mam na myśli tu obecnych - dodała
szybko.
Abe Cohen uśmiechnął się lekko, usiadł wygodniej w fotelu i
zadumał się.
Sydney była przekonana, że Abe równie dobrze sam mógłby grać
w filmach, oczywiście jako aktor drugoplanowy. Był już po
sześćdziesiątce, miał solidny brzuszek, pokrytą zmarszczkami twarz, z
charakterystycznym perkatym nosem. Przy tym błyszczącą łysinę i
nieodłączne cygaro w kąciku ust. Biuro Abe'a mieściło się w dość starym
budynku w Beverly Hills. Nie było może imponujące, ale przytulne i
wypełnione najróżniejszymi pamiątkami z Hollywood. Matka
opowiadała kiedyś Sydney, że Abe miał nawet statuetkę Oskara, którą
jakiś klient zapisał mu w testamencie. Ściany biura były obwieszone
fotografiami gwiazd filmowych z różnych czasów, oczywiście w
towarzystwie Abe'a Cohena. Abe zresztą zaraz po przyjściu Sydney do
biura pokazał jej zdjęcie, na którym stał pomiędzy Lee Lorraine, matką
Sydney, i Dickiem Charlesem, jej ojcem. Zdjęcie było zrobione w czasie
kręcenia jakiegoś filmu, ze dwadzieścia siedem lat temu. Sydney nigdy
przedtem nie widziała tej fotografii. Teraz, w czasie rozmowy,
ukradkiem przypatrywała się ojcu, którego ledwie znała. Abe nagle
przechylił się nad biurkiem.
- Widzisz, Sydney - powiedział - nie mogę cię polecić Zinnowi
Garrettowi tylko dlatego, że znałem twoją matkę. Dlaczego właściwie
miałbym to robić? Zresztą ciągle wysłuchuję od ludzi najrozmaitszych
propozycji i pomysłów. A co ty masz do zaproponowania? -
Wydmuchnął dym w stronę sufitu i znowu oparł się wygodnie w fotelu. -
Proszę bardzo, słucham.
Sydney wiedziała, że musi teraz dobrze wypaść. Kilka miesięcy
temu otworzyła prywatne biuro detektywistyczne, ale interes nie szedł
zbyt dobrze. Otrzymała w tym czasie tylko kilka niewielkich zleceń, więc
postanowiła postarać się o kontrakt jako specjalistka od ochrony
osobistej. Rozpaczliwie go potrzebowała, gdyż skończyły się jej
oszczędności. Była zmuszona wrócić do domu matki, bo nie mogła dalej
opłacać wynajmowanego mieszkania. Co gorsza, gdyby nie udało się jej
zdobyć szybko pieniędzy, trzeba będzie zamknąć własne biuro.
Postanowiła więc zająć się ochroną osobistą. Ludzie dobrze za to płacili,
więc miała nadzieję, że wybrnie jakoś z kłopotów finansowych.
- Abe, będę z tobą szczera. Nie mam jeszcze takiej pozycji wśród
prywatnych detektywów jak Michelle Pfeiffer wśród aktorek. Na razie
nie jestem gwiazdą. Ale jestem naprawdę dobra w tym, co robię. Wiele
razy zajmowałam się ochroną osobistą, kiedy jeszcze pracowałam u
Candy'ego Gonzaleza i zawsze robiłam to dobrze. Teraz sama założyłam
biuro i chcę się specjalizować właśnie w ochronie ludzi.
- Jak długo pracowałaś u tego Gonzaleza?
- Trochę ponad rok.
- A przedtem?
- Studiowałam na University of Califomia w Los Angeles,
specjalizowałam się w kryminologii.
Abe strząsnął popiół do popielniczki.
- Kłopot w tym, że nie masz zbyt dużego doświadczenia.
Sydney spojrzała na palmy za oknem, potem potrząsnęła głową.
- Oczywiście - powiedziała - za moją pierwszą rolę nie dostałam
nominacji do Oskara, ale odniosłam sukces i znam swój fach.
- No dobrze, malutka, ale kontynuując twoje porównanie muszę ci
powiedzieć, że przed producentem zawsze stoi pytanie: czy zaangażować
nieznaną debiutantkę, a to zawsze jest duże ryzyko, czy raczej postawić
na znaną gwiazdę.
Sydney pochyliła się ku niemu.
- Jestem naprawdę dobra, daj mi tylko szansę - poprosiła.
Abe machnął ręką.
- Kochanie, posłuchaj dobrej rady. W tym mieście, jeśli się czegoś
chce, trzeba chcieć z całej siły. A na twojej twarzy nie widać ani śladu
determinacji. Weźmy na przykład twoją matkę. Kiedy zaczynała karierę,
była biedna jak mysz, do studia weszła w starej sukienczynie, ale na
planie filmowym umiała od razu przemienić się w milionerkę. Widać
więc było, że odniesie sukces.
- Matka była aktorką, ja nią nie jestem - zauważyła Sydney.
- Zinn Garrett za to jest aktorem, i to znanym.
- Panie Cohen, nie będę błagać pana o tę pracę. Jestem jednak
pewna, że dam sobie radę.
- Będę z tobą szczery - powiedział Abe Cohen. - Osobiście
wolałbym wysłać cię do znanej wytwórni filmów niż do ochrony
dzieciaka Zinna przed jakąś maniaczką. Musisz sama się dobrze
zaprezentować - poradził.
- Czy to znaczy, że mnie pan poleci do tej pracy?
- Tak, ale to wszystko, co mogę zrobić. Potem musisz sobie radzić
sama.
- To cudownie! - wykrzyknęła Sydney, uderzając dłonią o biurko.
- Nie myśl tylko, że już dostałaś tę pracę. W tym mieście trzeba
umieć się sprzedać. Teraz będziesz musiała jeszcze przekonać do siebie
Zinna Garretta.
Sydney mimo wszystko była zadowolona. Kontrakt u Garretta to
była poważna sprawa. W każdej gazecie opisywano, że sławnemu
aktorowi grożono porwaniem córki. Wszyscy o tym mówili. Tak, to było
poważne zadanie i, jeśli jej się uda, może stać się początkiem kariery.
Abe Cohen patrzył na nią z wyraźnym rozbawieniem.
- Wiesz, dziecinko, zawsze dziwiło mnie, że mając matkę aktorkę,
sama nie połknęłaś bakcyla filmu. Kiedyś rozmawiałem z nią o tym i
tłumaczyłem, że nie można nic robić na siłę.
Tak, matka marzyła, by i Sydney została aktorką. Kiedy była
jeszcze małym dzieckiem, zabierała ją na wszystkie próbne zdjęcia dla
młodocianych aktorów. Marzeniem Lee Lorraine było zrobić z córki
gwiazdę filmową. I trudno powiedzieć, co było dla matki większą
porażką i rozczarowaniem - czy koniec jej własnej kariery filmowej, czy
też kompletny brak zainteresowania Sydney światem filmu i wielkich
gwiazd.
Abe przyjrzał się dziewczynie dokładnie.
- Wesz, że masz dobre zadatki - wyznał z uśmiechem. - Z taką
figurą i buzią mogłabyś zrobić karierę. Ale to nie wszystko - westchnął. -
Nie odziedziczyłaś po rodzicach miłości do filmu.
Sydney często powtarzano, że jest bardzo podobna do matki z lat
młodości, ale poza tym różniły się we wszystkim.
- Tak, aktorstwo nigdy mnie nie pociągało - potwierdziła Sydney.
Abe ze smutkiem pokiwał głową.
- Mama chyba ci powiedziała, że zajmowałem się także sprawami
twojego staruszka?
Sydney poczuła znajomy ból, ale uśmiechnęła się, żeby nie dać nic
poznać po sobie. Ostatnią osobą, o której chciałaby rozmawiać, był Dick
Charles, ale zdawała sobie sprawę, że nie da się tego uniknąć.
- Tak, mama wspominała mi o tym.
- Dick był jednym z wielkich. - Abe żuł cygaro. - Był wielki
wtedy, kiedy jeszcze w filmach grały prawdziwe gwiazdy.
Sydney nic nie powiedziała. Teraz, kiedy Abe obiecał
zarekomendować ją, powinna przynajmniej być uprzejma.
- Wielka szkoda, że nie znałaś lepiej swojego staruszka -
kontynuował Abe.
- Miałam jednak matkę - Sydney z trudem przełknęła ślinę - i
naprawdę szczęśliwe dzieciństwo, a to jest najważniejsze.
Abe uśmiechnął się i potaknął.
- Wiesz, dziecinko, bardzo mi przypominasz twoją matkę.
- Dziękuję. To chyba komplement, prawda?
Abe znowu potaknął.
- A jak się miewa Lee?- zainteresował się.
- Zupełnie dobrze, choć trochę dokucza jej artretyzm - odparła
Sydney.
- Artretyzm jest dokuczliwy, zwłaszcza dla takiej tancerki jak
twoja mama - stwierdził Abe.
- Mama nie tańczy od lat!
- Oczywiście, nie tańczy już zawodowo, ale wierz mi dziecko, że
to zostaje człowiekowi we krwi na zawsze. Choćby parę kroków na
dywanie w salonie. Lee na pewno tańczy, mogę się założyć.
Abe wydmuchnął dym z cygara.
- Tak - mówił dalej - jej historia była jedną z bardziej tragicznych
w Hollywood. Może dlatego, że zaczęła karierę w nieodpowiednim
czasie. Najważniejsze to trafić na właściwy moment. Lee Lorraine miała
wszelkie dane po temu, by zrobić wielką karierę, ale jej nie zrobiła.
Pewnie już ci o tym opowiadano? - zapytał.
Sydney poruszyła się, jakby było jej niewygodnie na wyściełanym
krześle. Zawsze sprawiało jej przykrość słuchanie, jak to matka nie
zrobiła wielkiej kariery, a ojciec zrobił, i to właśnie wtedy, kiedy matka
poświęciła się jej wychowywaniu, a ojciec… Najdelikatniej mówiąc, nie
można było nic szczególnie dobrego o nim powiedzieć.
- Aktorzy tacy jak twoja matka to już zanikający typ. Ja zresztą też
należę do tego samego gatunku - westchnął.
Sydney wiedziała, że stary agent reklamowy lubił grać przed
ludźmi, a jedną z jego sztuczek było niewątpliwie narzekanie.
Najważniejsze jednak, że zechciał jej pomóc i że poleci ją Zinnowi
Garrettowi. Była mu za to szczerze wdzięczna.
- Abe, co mam dalej robić?
Agent podał jej kartkę.
- Powiedziałem Zinnowi, że o pierwszej będziesz u niego. Tu masz
adres.
Sydney nie mogła ukryć zdumienia.
- Czy to znaczy, że już wcześniej mnie umówiłeś?
- No tak, ale gdybyś mi się nie spodobała, to bym wszystko
odwołał. Rozmawiałem z nim wczoraj, był gotów zatrudnić kogoś
innego. W tym przypadku jednak czas się bardzo liczy.
Sydney zerwała się z krzesła, pochyliła nad biurkiem i mocno
uścisnęła dłoń Abe'a.
- Dziękuję ci bardzo! - wykrzyknęła.
- A ja ci życzę, żebyś sobie na tej sprawie połamała nogi.
Sydney odwróciła się i podeszła do drzwi, ale zatrzymał ją głos
Abe'a.
- Nawiasem mówiąc, Zinn ma dobre oko. Twoja figura… No,
mądrej głowie dość dwie słowie.
Sydney kiwnęła głową, że rozumie. Tego właśnie nienawidziła w
Hollywood. Kobiety i mężczyźni byli na sprzedaż. Nie zawsze chodziło
o seks. Był to po prostu naturalny sposób bycia w tym mieście, tak
nieodzowny jak makijaż czy eleganckie stroje. Widziała, jak to się
skończyło w przypadku jej matki i dlatego postanowiła, że sama nigdy
nie będzie naśladować stylu życia gwiazd filmowych.
Wyszła z biura Abe'a i podeszła do swojej hondy stojącej na
parkingu. Westchnęła na widok sporej plamy ropy i wyciekających
ciągle spod silnika kropli. Rzeczywiście, silnik jakoś dziwnie
zachowywał się od pewnego czasu. Musi podjechać do najbliższej stacji,
dokupić ropy i mieć nadzieję, że uda się jej dojechać na czas do domu
Zinna Garretta przy Pacific Palisades. Spojrzała na zegarek. Musi się
pospieszyć, jeśli chce zdążyć.
Wsiadła do samochodu, który na szczęście od razu zapalił.
Sydney nerwowo splatała warkocz, czekając w samochodzie pod
domem Garretta. Rozmawiała już z gospodynią przez domofon i
dowiedziała się, że Garretta jeszcze nie ma. Upływały następne minuty, a
Garrett ciągle nie wracał. Patrzyła teraz na solidną bramę i modliła się w
duchu, by aktor nie zmienił zdania i nie znalazł kogoś innego do
ochrony. Dla niej ta praca stanowiła ostatnią deskę ratunku.
Sydney była zdecydowana wykonać swoje zadanie. Zdawała sobie
sprawę z wszelkich niebezpieczeństw, choć większość tego rodzaju zajęć
polegała na zwykłej, codziennej harówce, ale za to właśnie jej płacono i z
tego żyła.
Bez wątpienia prędzej wzięłaby udział w bandyckim napadzie,
łaziłaby do szulerni i grała tam z handlarzami narkotyków, niż dałaby się
namówić na milutkie pogawędki z aktorami i aktorkami, opowiadającymi
głównie o problemach swoich duszyczek. Dobrze znała mentalność
mieszkańców Hollywood, więc wiedziała, czego można się po nich
spodziewać. Może tak się szczęśliwie złoży, że Garrett będzie większość
czasu spędzał na planie i opiekę nad córką powierzy wyłącznie jej.
Sydney spoglądała na Pacyfik i wznoszące się u jego brzegów
pagórki Beverly Hills. Dom Garretta znajdował się na samym szczycie
wzgórza, widok stamtąd musiał być piękny. Teraz jednak rozkoszowanie
się widokami uniemożliwiał unoszący się w powietrzu i niemal
całkowicie zasłaniający niebo smog, który przypominał o bliskości Los
Angeles.
Sam dom był zupełnie nowy, pewnie zbudowany na polecenie
Garretta. Zamiast powszechnego w tej okolicy różowawobeżowego
tynku i czerwonych dachówek, dom miał białe mury i zielonkawy dach.
Wokół rosły olbrzymie palmy i kolorowo kwitnące krzewy.
Sydney spojrzała na zegarek. Garrett spóźniał się już pól godziny.
Nie był to najlepszy znak. Jadąc tu z biura Abe'a przygotowała się, co i
jak ma powiedzieć, ale teraz nabierała wątpliwości, czy się jej uda.
Wczoraj, kiedy przewoziła swoje rzeczy do domu matki, czuła się
kompletnie przegrana, a kiedy matka zaproponowała, że przyjmie kilku
uczniów, żeby trochę zarobić, czuła, że serce niemal jej pęka.
Matka utrzymywała je obie nie tylko grając w filmach, ale także
prowadząc niewielkie studio, w którym uczyła tańca dzieci aktorów i
przyszłe baletnice. Zapewniało to niewielki dochód, i pozwalało matce
zachować kontakt z tym, co tak kochała. Jednak z wiekiem i w miarę, jak
zaczął rozwijać się u niej artretyzm, musiała zaprzestać dawania lekcji.
Sydney domyślała się, że matka nigdy nie zaprzestała marzeń o
karierze filmowej. Z czasem wszystkie ambicje przerzuciła na córkę.
Ciągle opowiadała jej o świecie filmu, ale Sydney zawsze była bardzo
niezależna i nie poddawała się wpływom matki.
Konflikt między nimi wynikał właśnie z odmiennych upodobań i
dla obu był trudny do rozwiązania. Sydney bardzo cierpiała, bo kochała
matkę gorąco i była jej wdzięczna za wszystkie poświęcenia. Nawet teraz
trudno było wytłumaczyć Lee, że jej wielkie przywiązanie do świata
filmu nie jest rozsądne, że właśnie to przywiązanie zniszczyło ją samą i
spowodowało tyle nieporozumień między nią i córką. Jednak za każdym
razem, kiedy Sydney próbowała w jakikolwiek sposób krytykować
przemysł filmowy, jej matka wpadała w furię. „Gdyby nie film, nie
byłoby ciebie na świecie. Nigdy w życiu nie żałowałam ani przez
moment tego, co zdarzyło się mnie i twojemu ojcu, bo zostaliśmy
obdarzeni przepięknym dzieckiem!” - krzyczała.
Oczywiście, matka nie dodawała, że to dziecko było nieślubne i że
własnego ojca znało tylko z ekranu, a w dodatku ten ojciec traktował je
obie niemal jak powietrze. To wszystko dręczyło Sydney i spowodowało
jej niechęć do Dicka Chariesa i w ogóle do aktorów, a także do całego
ś
wiata, który wokół siebie tworzyli.
To już właściwie historia. Ojciec umarł i przeszedł do legendy, a
matka i ona sama mogły się co najwyżej pojawić w przypisach do jego
biografii. Jednak to jego pieniądze pozwoliły Lee utrzymać ładny dom i
dały jej wystarczające zabezpieczenie na starość.
Kiedy jednak matka wciąż udzielała lekcji, choć już z trudem
chodziła, Sydney zdecydowała, że musi sama zacząć zarabiać i znalazła
najpierw pracę u McDonalda.
Spojrzała w boczne lusterko, ale nie ujrzała żadnego samochodu.
Czyżby Garrett ją zlekceważył?
Zniecierpliwiona tym wszystkim wysiadła z samochodu, odrzuciła
warkocz przez ramię, wychyliła się za przydrożną barierę i zaczęła
wpatrywać w drogę dojazdową. Próbowała jakoś wygładzić pomiętą już
sukienkę. Zawsze wolała ubierać się do pracy w spodnie, ale tym razem
matka tak nalegała, że zgodziła się włożyć sukienkę, bo rzekomo
seksapil jest rzeczą, która w Hollywood liczy się najbardziej. Sydney nie
była zachwycona, ale zaufała doświadczeniu matki w kontaktach z
gwiazdami.
Słońce świeciło ostro, nie było wiatru, a powietrze stawało się
coraz bardziej gorące. Sydney przypomniał się pewien letni dzień,
podobnie upalny jak dzisiejszy. Dostała wówczas swe pierwsze zadanie
jako prywatny detektyw w firmie Candy'ego Gonzaleza. Była wtedy tak
zdenerwowana, że ledwie mogła prowadzić samochód, a musiała zdobyć
jak najwięcej informacji o pewnym maniaku, który wypisywał jakieś
wariackie listy do jednego z graczy drużyny Dodgersów z Los Angeles.
Praca u Gonzaleza dała jej potrzebne doświadczenie, jednak
prywatni detektywi są na ogół z natury ludźmi bardzo niezależnymi.
Podobnie było z Sydney - pragnęła jak najszybciej usamodzielnić się i
otworzyć własną agencję. Pytanie tylko, czy nie zrobiła tego za
wcześnie? Może jednak była zbyt niecierpliwa?
Okiem eksperta zaczęła oglądać mur otaczający posiadłość
Garretta. Został tak zaprojektowany, by chronić mieszkańców przed
ciekawskimi spojrzeniami przechodniów i turystów, ale nie zapewniał
całkowitego bezpieczeństwa. Gdyby ktoś koniecznie chciał się dostać do
ś
rodka, mógłby to uczynić bez większych problemów.
Musi o tym powiedzieć Garrettowi na samym początku. W ten
sposób udowodni mu od razu, że jest profesjonalistką. Jeśli ma dostać tę
pracę, musi przede wszystkim rozwiać wszelkie wątpliwości Garretta.
Znowu spojrzała na zegarek i w tym samym momencie usłyszała
nadjeżdżający z dużą prędkością samochód. Był to srebrzysty,
pobłyskujący chromowaniami jaguar. Prowadził go Garrett. Samochód
zwolnił i zatrzymał się po drugiej stronie ulicy, przed bramą posiadłości.
Garrett wyciągnął pilota, nacisnął i brama otworzyła się automatycznie.
Sydney wyjęła torebkę z samochodu i skierowała się w stronę domu, ale
zanim przeszła na drugą stronę ulicy, brama zamknęła się. Jaguar jechał
powoli długim podjazdem w stronę zabudowań. Zatrzymał się,
mężczyzna wysiadł, odwrócił się i spojrzał jakby z pewnym wahaniem na
Sydney.
- Panie Garrett! - zawołała.
Niezbyt zdecydowany zaczął iść w jej stronę. Miał na sobie
nieskazitelnie białą koszulę, a twarz przysłaniały olbrzymie słoneczne
okulary. Sydney była jednak pewna, że to właśnie jest Zinn Garrett.
Znała tę twarz, choć w rzeczywistości mężczyzna był dużo
przystojniejszy niż na ekranie. Zagrał kilka razy w filmach, które nie
odniosły oszałamiającego sukcesu, ale jego popularność rosła od kilku
lat, bo występował w telewizyjnym serialu detektywistycznym. Grał
adwokata broniącego niewinnie oskarżonych, a były to głównie
przystojne kobiety,
Sydney nie miała telewizora, więc tylko ze dwa razy widziała u
kogoś ten serial. Kiedy Garrett podszedł bliżej, zdziwiła się, że jest
wyższy, niż się jej wydawało. Widać było, że jest wysportowany i silny.
Twarz zasłaniały mu okulary, ale Sydney pamiętała, że Garrett ma piękne
oczy, mocno zarysowane kości policzkowe i niemal arystokratyczny nos.
Tylko usta były wąskie i zawsze jakby lekko skrzywione, co
powodowało, że nie był lalkowatym pięknisiem. Sydney pamiętała, że
oglądając go w paru filmach odniosła wrażenie, jakby Garrett nie
traktował tego, co robi, ze zbyt dużą powagą.
Poczuła, że serce bije jej szybciej, ale pomyślała, że to pewnie ze
zdenerwowania. Nigdy nie peszyła się w obecności sławnych aktorów,
spotykała ich bardzo wielu i często. Kiedy była jeszcze dziewczynką,
matka zabierała ją ze sobą do studia filmowego.
Garrett uśmiechnął się i odezwał, zanim zdążyła otworzyć usta.
- Ma pani ołówek?
- Ołówek? - Nie bardzo wiedziała, o co mu chodzi.
- No tak, coś do pisania. - Przeszukiwał kieszenie swej jedwabnej
koszuli, - Bo ja nic przy sobie nie mam.
Sydney otworzyła torebkę, wyciągnęła długopis i podała mu przez
kratę bramy. Garrett us'miechal się z lekkim rozbawieniem.
- Potrzebuję jeszcze jakiejś kartki. - Wskazał palcem w jej stronę.
- Czy ja wyglądam na sekretarkę? - zapytała odruchowo, ale zaraz
przestraszyła się, jak on zareaguje na taką uwagę. Trudno było jednak
wyczytać cokolwiek z jego twarzy,
Sydney znalazła w torebce stary kwit ze sklepu spożywczego,
podała mu i czekała, co będzie dalej,
Garrett odwrócił kwit i napisał coś na drugiej stronie. Potem
spojrzał na nią i choć nie widziała jego oczu, domyśliła się, że ocenia jej
figurę. Potem oddał kwit i szeroko się do niej uśmiechnął.
- Pani jest tu przejazdem, czy też mieszka pani w Los Angeles? -
zapytał.
- Przepraszam, nie rozumiem.
- Jestem po prostu ciekaw… Pani nie wygląda jak większość…
no… wielbicielek.
Sydney spojrzała na karteczkę i przeczytała: Z najlepszymi
ż
yczeniami dla cudownej dziewczyny - Zinn Garrett. Pokręciła głową,
niczego nie rozumiejąc.
- Co to jest?
- Mój autograf - wyjaśnił Garrett. - Czy spodziewała się pani, że
podpisze się: Tom Selleck?
Sydney zrozumiała wszystko i wybuchnęła śmiechem.
- Obawiam się, że to jakieś nieporozumienie. Panie Garrett, nie
przyszłam tu po pański autograf.
Zdjął okulary, w jego oczach nie było najmniejszego zakłopotania.
- Pani nie jest kolekcjonerką autografów?
Pokręciła przecząco głową.
- Czy mogę zatem spytać, o co chodzi? Nie, nie, pozwoli pani, że
sam zgadnę. Pewnie ma mi pani doręczyć pozew sądowy. Moja była
ż
ona i jej adwokat znowu chcą wszcząć sprawę, a pani krótka
spódniczka, zgrabne nogi i mila buzia miały mnie wprowadzić w błąd,
tak?
Sydney znowu pokręciła przecząco głową i zdjęła okulary.
- Gdybym miała wręczyć panu pozew, już dawno bym to zrobiła -
zauważyła.
- Rzeczywiście. - Garrett potarł dłonią policzek. Spojrzał jej w
oczy. - Zdaje się, że długo bym musiał zgadywać. Może mi pani coś
podpowie?
- Zgoda.
Sydney sięgnęła do torebki i wyciągnęła swój półautomatyczny
pistolet. Nie mierzyła nim w Garretta, ale on i tak pobladł.
- Nazywam się Sydney Charles - przedstawiła się. - Pan chciał
mnie zatrudnić do ochrony swej rodziny. Od razu muszę powiedzieć, że
nie powinien pan podchodzić do bramy i rozmawiać z kimś zupełnie
nieznajomym.
Garrett nie chciał po sobie pokazać, że się przestraszył, ale widać
było, że jest zdenerwowany.
- To pani jest Sydney Charles? - spytał zdziwiony.
- Tak, byłam z panem umówiona - spojrzała na zegarek - dokładnie
trzydzieści pięć minut temu.
- Pani Charles, przepraszani za spóźnienie i mam nadzieję, iż nie
gniewa się pani, że wziąłem ją za moją wielbicielkę. Nie domyśliłem się,
kim pani jest, bo, prawdę mówiąc, spodziewałem się mężczyzny.
- To mi się często zdarza, ale jeśli ktoś uważnie czyta, to zauważy,
ż
e moje imię pisze się nie, jak męskie, przez „i”, na przykład Sidney
Poitier, ale przez „y” - Sydney, a to jest imię żeńskie.
- No tak - zauważył ponuro Garrett - powinienem popracować nad
ortografią i chyba też nad metodami zachowania bezpieczeństwa.
- Tak, powinien pan - potwierdziła Sydney.
Garrett wskazał na pistolet, który wciąż trzymała w ręce.
- Jak pani schowa tę zabawkę, będziemy mogli przystąpić do
rozmów.
Wsunęła pistolet do torebki, nie mogąc ukryć zadowolenia, że
jednak zrobiła na nim wrażenie. Trzymała w ręce kartkę z jego
autografem i nie bardzo wiedziała, co z nią zrobić. Wreszcie podała mu
ją przez bramę.
- Proszę, mnie to nie jest potrzebne, a pan może odesłać ten
autograf do muzeum.
Garrett bez słowa wziął kartkę, zmiął i schował do kieszeni.
Sydney przestraszyła się, że może zbyt daleko się posunęła. Abe
Cohen ostrzegał ją przecież, iż gwiazdorzy są niesłychanie drażliwi i
przyzwyczajeni raczej do hołdów niż do krytyki czy żartów.
- Widzi pani - wyjaśnił Zinn Garrett - gram w serialu
detektywistycznym i nauczyłem się, że nigdy nie powinno się
sprzeciwiać kobiecie, która ma w torebce rewolwer.
Podszedł do wyłącznika i nastawił kod szyfrowy. Brama otworzyła
się, Sydney weszła, poczekali chwilę, aż brama znowu się zamknie i
mszyli w stronę domu.
- Jest pani zatem prywatnym detektywem i chce pani zająć się
ochroną mojej córki?
- Tak.
- Muszę pani powiedzieć, że sprawa ochrony córki jest dla mnie
bardzo ważna. Za nic w świecie nie mogę dopuścić, by coś jej się stało.
Andrea jest dla mnie wszystkim.
- Przede wszystkim musimy najpierw dowiedzieć się, na czym
polega zagrożenie - powiedziała Sydney, próbując za nim nadążyć.
Garrett nagle zatrzymał się i zwrócił w jej stronę. Jego głos
brzmiał niezwykle poważnie.
- Powinienem od początku być z panią szczery, pani Charles. Nie
jest mi wszystko jedno, kogo zatrudnię do tej pracy. I nie musi to być
pani, tylko dlatego że Abe panią polecił. Bardzo możliwe, że wynajmę
kogoś innego.
Sydney zamarła na te słowa, ale postanowiła nie poddawać się tak
łatwo.
- Zdaję sobie sprawę - odparła jak najbardziej opanowanym
głosem - że pan jeszcze mnie nie zatrudnił, ale ja też jeszcze nie
zdecydowałam, że podejmuję się tej pracy.
- Ależ pani jest ostra. Czy do rozmów z klientami przygotowuje się
pani, czytając powieści Ellery Queena?
Sydney poczuła, że się rumieni. Bardzo możliwe, że zamiast być
pewna siebie, była po prostu bezczelna.
- Panie Garrett, chciałam tylko powiedzieć, że muszę wiedzieć, czy
praca będzie mi odpowiadała, a poza tym, w tego typu sprawach, w
dobrze pojętym interesie wszystkich, ważne jest wzajemne
porozumienie.
Nic na to nie odpowiedział, ale na jego twarzy malował się
wyraźny sceptycyzm. Dalej szli w milczeniu, a Sydney rozmyślała, jak
bardzo potrzebuje tego zajęcia. Tydzień u tego faceta i opłaciłaby
mieszkanie za parę miesięcy, a poza tym mogłaby później dodawać do
opisu swojej kariery zawodowej, że pracowała dla takiej sławy. Nie, nie
wolno jej przepuścić takiej okazji.
- Jeśli to, co powiedziałam, zabrzmiało złośliwie, bardzo
przepraszam. Na ogół przy takiej pracy, jak moja, ludzie oczekują, że
będziemy twardzielami.
Garrett roześmiał się.
- No nie, pani w ogóle na to nie wygląda. Jeśli chce się pani
dowiedzieć prawdy, to wyznam, że bardzo źle pani wszystko rozegrała
od samego początku. Z wyjątkiem tego wyciągania rewolweru z torebki.
Wtedy rzeczywiście mnie pani przestraszyła. Ale nie jest pani takim
twardzielem jak Sam Spade z „Sokoła maltańskiego”.
Sydney nie odzywała się. Irytował ją ten protekcjonalny i pełen
wyższości ton głosu. Jednak najważniejsze było teraz, żeby zaczął
traktować ją poważnie.
- Często wygląd bywa zwodniczy - oznajmiła powściągliwie.
- Tak, z tym mogę się zgodzić. Większość aktorów w mniejszym
lub większym stopniu ma z tym do czynienia. Na przykład ludzie często
utożsamiają mnie z bohaterem, którego gram.
- Z mojej strony to panu nie grozi, bo w ogóle nie oglądam
telewizji.
- Moi producenci nie byliby zadowoleni z tego, co pani mówi.
- Nie miałam zamiaru dotknąć pana - dodała szybko w obawie, że
może znowu niechcący go obraziła.
- Nic się nie stało. Nie wszyscy muszą lubić bohatera, którego
gram. Powiem szczerze, że sam mam czasami dość tego Granta Adamsa.
- Naprawdę?
Widocznie w jej głosie brzmiało prawdziwe niedowierzanie, bo
Garrett zatrzymał się i przyjrzał jej bacznie. Byli już przy schodach
prowadzących do domu.
- Pani jest pewnie przekonana, że jestem typowym hollywoodzkim
playboyem, ale, szczerze mówiąc, nie bardzo mnie obchodzi to, co pani o
mnie myśli. Jeśli pani rzeczywiście chce podjąć się pracy u mnie, to musi
dobrze zrozumieć, że bezpieczeństwo Andrei jest dla mnie rzeczą
niezwykle ważną. Teraz to w ogóle najważniejsza sprawa w moim życiu.
Sydney spojrzała mu prosto w oczy.
- Rozumiem i bardzo się cieszę, że tak właśnie podchodzi pan do
rzeczy.
- Stawiam sprawę uczciwie - zastrzegł Garrett - i dlatego chcę, by
pani wiedziała, że naprawdę sądziłem, iż zatrudniam mężczyznę. Nie
chcę, by pani robiła sobie jakieś nadzieje.
- Najważniejsze - odparła Sydney - że ja znam swoje możliwości i
wiem, że jestem w stanie wykonywać tę pracę.
- To mi się podoba. Obiecuję, że uczciwie rozważę pani
kandydaturę, ale nic więcej nie mogę obiecać.
- Chodzi mi o to - wyjaśniła dziewczyna - żeby nie miał pan
uprzedzeń.
Nagle Garrett położył ręce na jej ramionach, tak jakby był jej
starym znajomym.
- Jak się do pani zwracają przyjaciele?
- Przeważnie mówią do mnie Syd - wykrztusiła Sydney,
zaskoczona tą nieoczekiwaną poufałością.
- Nie będziesz miała nic przeciwko temu, bym i ja tak do ciebie
mówił?
Potaknęła w milczeniu.
- Jeszcze jedno Syd. Nie wiem, co ci powiedział Abe, ale chcę,
ż
ebyś wiedziała, że jeśli w grę wchodzi moja córka, nie ma nic
ważniejszego. Nie obchodzi mnie, czy ktoś jest czerwonoskóry, czy ma
dwie głowy, ale jeśli jest najlepszy w swoim zawodzie, to go zatrudniam.
I odwrotnie - zgrabna figura i długie nogi nie liczą się tu zupełnie.
Możesz wierzyć lub nie, ale nie nastawiam się na żadne romanse. Mówię
ci to, bo nie chcę, żeby były jakieś nieporozumienia.
- Panie Garrett, bardzo się cieszę, że tak jasno stawia pan sprawę. -
Uśmiechnęła się do niego i delikatnie zdjęła jego ręce ze swoich ramion.
- Jeśli to pana interesuje, ja też nie myślę o żadnych romansach.
Zinn Garrett uśmiechnął się szeroko.
- Syd, chyba powinniśmy już wejść do domu i zobaczyć się z
Andreą.
ROZDZIAŁ 2
Garrett otworzył drzwi i wpuścił Sydney do środka. Z głębi
długiego holu wybiegła do nich mała, może czteroletnia dziewczynka,
ubrana tylko w same majteczki od kostiumu kąpielowego.
- Tatusiu! Ta… - urwała, kiedy spostrzegła Sydney, ale
natychmiast ominęła ją i podbiegła do ojca. Zinn pochwycił małą i wziął
na ręce.
- Dios mio! - Rozległ się czyjś głos z głębi domu. Sydney obejrzała
się i zobaczyła niską, korpulentną Meksykankę, trzymającą w ręku górną
część dziecinnego kostiumu kąpielowego.
- Dios mio! - powtórzyła kobieta. - Przepraszam pana, seńor
Garrett, ona wyrwała mi się, kiedy ją ubierałam.
Zinn bawił się z córką, huśtał ją i przytulał.
- Nic się nie stało, Yolando. - Zbagatelizował skargę i dalej mówił
do córki: - A ty, mój aniołku, skąd wiedziałaś, że to tata wrócił?
Tymczasem kobieta, wyraźnie zakłopotana, przyglądała się
Sydney.
- Yolando - zwrócił się do niej Garrett - to jest Sydney Charles,
prywatny detektyw. Chyba ci wspominałem, że dzisiaj mamy spotkanie?
- Tak, seńor, ale mówił pan, że to będzie mężczyzna, a nie piękna
młoda dama.
Zinn wybuchnął śmiechem.
- Też byłem na początku zaskoczony, ale możesz mi wierzyć, że
jest równie ostra jak mężczyzna. - Mrugnął porozumiewawczo do
Sydney, ale ona udała, że tego nie dostrzega. - A to jest moja gospodyni,
Yolanda, która też zajmuje się Andreą - kontynuował Garrett. - No, a kim
jest ten małpiszonek, chyba nie muszę mówić.
Dziewczynka nagle zawstydziła się i ukryła twarz na ramieniu
ojca. Miała takie same ciemne włosy jak on. Sydney dotknęła jej
policzka.
- Cześć, Andreą - przywitała się. - Czy mi się zdaje, czy wybierasz
się popływać?
Dziewczynka przytaknęła i znowu schowała twarz.
- Och, seńorita, ona od rana marzy o pływaniu, ale uparła się i nie
chce włożyć górnej części kostiumu.
- Obiecałem jej, że popływamy, kiedy tylko wrócę do domu -
wyjaśnił Garrett. - Nie pozwalam jej wchodzić do basenu, kiedy nie ma
mnie w domu. - Spojrzał na dziewczynkę. - Mój aniołku, idź teraz z
Yolanda i dokończ się ubierać. Tatuś będzie na ciebie czekał za parę
minut przy basenie.
Rzeczywiście, Abe Cohen mówił prawdę. Zinn Garrett był głęboko
przywiązany do córki. Jednak Sydney nie spodziewała się, że aż tak
bardzo. Ten człowiek zaskakiwał ją. Wcześniej już słyszała trochę
szczegółów na temat rozwodu Zinna Garrctta z Moniką Parrish. Pobrali
się na początku jego kariery filmowej. Ona była dopiero początkującą
aktorką i nie mogła się pogodzić z faktem, że on stał się stawny, a jej
kariera jakby utknęła w miejscu. Po urodzeniu się Andrei ich małżeństwo
coraz bardziej się psuło i w końcu Monika, która tymczasem stała się
wziętą aktorką, zażądała rozwodu. Nie chciała poświęcić się
wychowywaniu córki, dlatego Andreą została pod opieką Zinna.
- Co pani sądzi p mojej córce? - zapytał Zinn.
- Jest naprawdę urocza. - Sydney uśmiechnęła się, bo aktor
zachowywał się teraz jak typowy ojciec, dumny ze swego dziecka,
Mężczyzna przypatrywał się jej przez chwilę i doszedł do wniosku,
ż
e Sydney jest bardzo interesującą kobietą, i to nie tylko pod względem
fizycznym. Zachowywała się zupełnie inaczej niż te, które znał. Tu, w
Hollywood liczyła się pozycja, sława, dobry kontrakt. Prawie wszystkie
aktorki, z którymi Zinn grywał, były owładnięte myślą, jak to wszystko
osiągnąć, a inne kobiety, nawet nie związane ze światem filmu, też
przejmowały ten styl bycia. Natomiast w Sydney Charles uderzyło go to,
ż
e od początku nie przypisywała najmniejszego znaczenia do jego
pozycji, a nawet jakby tym wszystkim trochę pogardzała. Uznał, że to
bardzo pouczające doświadczenie. Oczywiście, gdyby Sydney nie była
przy tym pociągająca, wszystko to nie byłoby tak ciekawe.
Wskazał na torebkę Sydney.
- Czy może razem z pistoletem spakowała pani i kostium
kąpielowy? - zapytał.
Spojrzała na niego z zakłopotaniem.
- Nie, a dlaczego miałabym?
- Wydawało mi się - wyjaśnił - że jest pani przygotowana na
wszelkie możliwe sytuacje. Pomyślałem, że moglibyśmy popływać razem
z Andreą.
Propozycja ta nie wzbudziła jej zachwytu.
- Nie mam zwyczaju rozmawiać z klientami ubrana w kostium
kąpielowy - odpowiedziała dość chłodno.
Spojrzał na nią. Jej błękitne oczy wydawały się spokojne, ale
dostrzegł w nich iskierki gniewu.
- No tak, rozumiem.
- Panie Garrett, chodzi panu o bezpieczeństwo córki, prawda? -
zadała to pytanie czysto zawodowym tonem.
- Tak.
- Może więc przystąpimy do omówienia tej sprawy -
zaproponowała zdecydowanie - zamiast zajmować się takimi
głupstwami.
- Nie miałem zamiaru zajmować się głupstwami, jak to pani
określiła, ale chodzi mi po prostu o to, by córka nie czekała zbyt długo.
Sądziłem, że możemy załatwić dwie sprawy jednocześnie. Porozmawiać
i popływać z Andreą.
- Och! - Była wyraźnie speszona. - Nie połapałam się, o co chodzi.
Zinna rozbawiła ta sytuacja, bo w gruncie rzeczy nie miałby nic
przeciwko temu, by obejrzeć Sydney w bikini.
- Poza tym sądziłem - dodał - że skoro Andrea tak polubiła
pływanie, to powinienem sprawdzić, jak pani radzi sobie w wodzie.
Sydney wciąż zdawała się nie rozumieć, o co mu chodzi.
- Czy umie pani pływać?
- Tak, oczywiście. Nawet zupełnie niezłe. Mam kartę ratownika.
- Czy umie pani udzielić pierwszej pomocy i tak dalej?
- Tak, w mojej pracy ma to szczególne znaczenie. Pewnie
powinnam zademonstrować, co potrafię, jeśli uważa pan, że to jest
ważne.
- Nie trzeba, wierzę na słowo. - Zinn uśmiechnął się i uznał, że
bardzo mu się podoba przekomarzanie z Sydney.
Wziął ją pod ramię i zaprowadził przez długi hol do oranżerii,
gdzie znajdowało się mnóstwo roślin i jakichś afrykańskich rzeźb. Stały
też wiklinowe krzesła zarzucone kolorowymi poduszkami. Przeszli przez
oranżerię i weszli do olbrzymiego patio. Zinn wskazał jej krzesło pod
turkusowym parasolem. Siadł naprzeciwko, a ona rozglądała się
uważnie. Wokół basenu rozciągał się starannie utrzymany trawnik, a sam
basen był ogromny. Z patio roztaczał się przepiękny widok na zachodnią
część Los Angeles. W ogóle cały dom był fantastyczny i elegancko, ze
smakiem umeblowany.
Sydney odwróciła się do Zinna. Nie była do końca pewna, czego
ten człowiek od niej oczekuje, jednak zdecydowała się przeprowadzić
rozmowę tak, jak ona chciała, a nie czekać, aż on sam zacznie.
- Co by pan chciał o mnie wiedzieć?
- Rzeczywiście, chciałbym zadać kilka pytań.
Czekała cierpliwie.
- Czy ma pani przy sobie swoją wizytówkę?
- Mam.
- Mogę zobaczyć?
Wyciągnęła wizytówkę z torebki i podała mu. Oglądał ją przez
chwilę.
- To dziwne, dzwoniłem pod ten numer zaraz po rozmowie z
Abe'em, ale okazało się, że został zlikwidowany.
Dziewczywna zarumieniła się.
- Niedawno się przeprowadziłam i widocznie nie mają jeszcze
mojego nowego numeru - wyjaśniła.
- Rozumiem. Jeszcze ten adres. To taki zespół bloków
mieszkalnych w Santa Monica. Skromne, ale ładne. Czy tam naprawdę
jest pani biuro? - zapytał.
- Teraz mam biuro w Glendale.
- W jakimś biurowcu?
- Nie potrzebuję szczególnie eleganckiego biura. Wystarczy, że
jestem dobra w swoim zawodzie.
Spojrzał jej prosto w oczy.
- To znaczy, że ma pani biuro w swoim domu?
- No… właściwie… Będę zupełnie szczera. To nie mój dom, lecz
mojej matki. Mieszkam tam tylko czasowo, szukam czegoś nowego.
Garrett oddał jej wizytówkę i odczuł pewną przyjemność, widząc
jej lekkie zakłopotanie.
- Zapytam teraz wprost. Ile podobnych spraw prowadziła pani w
swojej agencji detektywistycznej?
Przypomniały jej się rady Abe'a, żeby zachowywała się tak, jakby
była najlepszym specjalistą na świecie. Ale czy miała kłamać? Nigdy w
ż
yciu nie postępowała nieuczciwie.
- Prawdę mówiąc; żadnej tego rodzaju - powiedziała otwarcie.
- A jakiego rodzaju?
- Zaledwie kilka drobnych spraw. Otworzyłam agencję kilka
miesięcy temu, ale to nie znaczy, że nie mam doświadczenia.
Pracowałam przez rok w agencji Candy'ego Gonzaleza w Los Angeles.
Ochranialiśmy pewną aktorkę szantażowaną przez byłego narzeczonego.
- Pani osobiście ją ochraniała?
- Wie pan, Candy nie mógł na przykład wchodzić za nią do
damskiej toalety.
Zinn lekko się uśmiechnął.
- Zajmowałam się też poszukiwaniem małego chłopca, którego
ojciec porwał od matki, a potem chroniłam go, dopóki nie aresztowano
porywacza. To chyba powinno wystarczyć.
- Rzeczywiście, brzmi to nie najgorzej - wyznał - choć jeszcze o
niczym nie świadczy, a mnie obchodzi przede wszystkim bezpieczeństwo
Andrei.
- Jeśli pan mnie zatrudni, to mnie także będzie ono obchodziło
przede wszystkim.
Czuła pulsowanie krwi w żyłach. Zinn Garrett utrzymywał ją w
niepewności. Raz wydawało się, że już ją zatrudni, a po chwili, że sobie
z niej najzwyczajniej żartuje.
- Panie Garrett, zapytam wprost. Pana naprawdę interesuje, czy
miałam już podobne doświadczenia zawodowe, czy też pan tylko
odgrywa komedię?
- Nie rozumiem - odparł zdziwiony.
- Chcę wiedzieć, czy rozmawia pan ze mną poważnie, czy to są
tylko żarty?
Przez chwilę wahał się z odpowiedzią.
- Wcześniej przyznałbym, że rozmawiam z panią tylko dlatego, że
prosił mnie o to Abe. Byłem właściwie zdecydowany wynająć kogoś
innego. Mówiłem prawdę. Teraz jednak zmieniłem zdanie, bo jest w pani
coś, co mnie zainteresowało. Jest pani inna i to mi się podoba - wyjaśnił.
Sydney głęboko westchnęła myśląc, ile jeszcze takiej
bezceremonialności będzie musiała znieść.
- Nie chodzi mi o to, by dostać rolę w pańskim filmie.
- Wiem, ale też ja nie chcę zatrudnić bibliotekarza. W przypadku
prywatnej ochrony duże znaczenie mają także osobiste relacje.
Z głębi domu rozległ się głośny krzyk. Oboje spojrzeli w tamtym
kierunku. To córka Zinna Garretta się niecierpliwiła. Sydney też była już
zniecierpliwiona.
- Jeśli praca u pana jest nadal aktualna, to bardzo proszę
wysłuchać, co mam jeszcze do powiedzenia.
Zinn pochylił się przez stolik i wziął ją za rękę. Sydney zamarła
pod tym dotknięciem i niemal przestała oddychać.
- Dobrze, ale pozwoli pani, że jednak najpierw popływam z
Andreą, tak jak jej obiecałem. To nie potrwa długo.
Wstał, nie czekając na jej odpowiedź.
- Idę się przebrać i za chwilę wracam. - Już w drzwiach odwrócił
się i dodał: - Proszę mi wierzyć, nie jestem do pani uprzedzony, ale
muszę też pamiętać, że i matka Andrei będzie zainteresowana całą
sprawą. Wprawdzie dla Moniki dziecko nie jest najważniejsze na
ś
wiecie, ale na pewno będzie chciała wiedzieć, jak zorganizowałem
ochronę. Teraz Monika jest w Afryce, ale kiedy wróci, nie chciałbym,
ż
eby miała powód do następnych plotek na mój temat. Powinna pani
zrozumieć też i moją sytuację.
Przez chwilę zastanawiał się.
- Przyrzekam - powiedział - że postaram się być w pani przypadku
obiektywny, ale to wszystko, co mogę obiecać. Yolanda powinna zaraz
przyjść do pani. Proszę ją poprosić o coś do picia. I proszę się przez ten
czas trochę odprężyć. Naprawdę, nie jestem taki straszny, jak się może
pani wydawać.
Sydney patrzyła za nim, gdy odchodził. Potrząsnęła głową nie
wiedząc, co o tym wszystkim sądzić. Ten człowiek niezwykłe gładko
grał swoją rolę. Irytowała ją zbytnia pewność siebie i giętkość w
zachowaniu. Na pewno nie był kimś, kogo można by zignorować. Raz
traktował ją z pewną brutalnością, a zaraz potem z najniewinniejszą miną
próbował ją podejść i przyłapać na jakiejś nieszczerości czy kłamstwie.
Właściwie było oczywiste, że Garrett nie traktuje jej całkiem
poważnie, choć nie do końca było jasne, o co mu chodzi. Ta rozmowa o
pływaniu i kostiumie kąpielowym nie miała nic wspólnego ze sprawami
zawodowymi, ale udało mu się z tego zręcznie wybrnąć. Tak, był bystry i
przebiegły. Wiedziała jednak, że i ona nie wygląda na osobę naiwną,
która łatwo da się wmanewrować w jakąś grę. Czyżby tego nie
spostrzegł?
Najważniejsze, że jeszcze miała szanse na otrzymanie tej pracy.
Choć może pierwszą rundę wygrał on, to nie był jednak koniec
rozgrywki i teraz kolej na jej ruch. Zdawała sobie sprawę, że przede
wszystkim powinna zmusić go, by zaczął jej słuchać, a nie żeby ona
musiała ciągle odpowiadać na różne pytania.
Chciała się trochę odprężyć. Więc zaczęła przechadzać się skrajem
basenu. Rzeczywiście był olbrzymi, prawie tak duży jak szkolny basen w
Glendale. Chwilę wpatrywała się w przejrzystą wodę i rozmyślała,
szukając argumentów, którymi mogłaby przekonać Garretta. Doszła do
wniosku, że najważniejsze będzie zaakcentowanie, dlaczego właściwie i
kto grozi porwaniem Andrei. Z artykułów w gazetach wiedziała, że jakaś
tajemnicza kobieta od dłuższego czasu prześladowała samego Zinna.
Zdaje się, że nie była w pełni normalna i miała rodzaj obsesji na jego de.
Teraz jednak zaczęła grozić Andrei i sprawa przybrała naprawdę
niebezpieczny obrót.
Niedawno próbowała nawet porwać dziewczynkę, kiedy ta była z
gosposią na zakupach w supermarkecie. Wtedy właśnie Garrett
zdecydował się wynająć prywatnego detektywa.
Sydney doskonale rozumiała postawę Zinna, ale uważała, że
powinna go przekonać, że nie tylko sama ochrona dziewczynki jest
potrzebna. W jej mniemaniu najważniejszym zadaniem powinno być
schwytanie owej szalonej kobiety, co wyeliminowałoby zagrożenie. Poza
tym, dla Sydney byłaby to okazja do pokazania swoich umiejętności w
tropieniu i ściganiu przestępców. Była pewna, że najlepszą obroną jest
dobrze przygotowany atak.
Pytanie tylko, czy zdoła przekonać Zinna do tej koncepcji?
Wróciła na swoje miejsce pod parasolem ogrodowym.
Po chwili zobaczyła Andreę w towarzystwie Yolandy.
Dziewczynka nieśmiało skierowała się w jej stronę. Sydney doskonale
rozumiała, że dla czteroletniego dziecka rozmowa z nieznaną dorosłą
osobą jest tak samo trudna, jak dla niej samej rozmowa o pracy, którą
chciała dostać.
- Senorita, czego się pani napije? Piwa? - zawołała Yolanda od
drzwi.
- Proszę jakiś sok albo mrożoną herbatę.
- Przypilnuje pani przez ten czas małej?
- Oczywiście.
Yolanda kiwnęła głową i odeszła. Dziewczynka chwilę
przyglądała się Sydney w milczeniu.
- Wiesz, Andrea, badzo ci ładnie w tym różowym kostiumie.
Dziecko nic nie odpowiedziało.
- Powiedz mi, lubisz pływać?
Kiwnęło potakująco, ale nadal nic nie mówiło.
- Ja też bardzo lubię pływać. - Uśmiechnęła się do dziewczynki,
ale ta dalej była poważna.
Sydney dotknęła ramienia Andrei i delikatnie pogłaskała. Zawsze
bardzo lubiła dzieci, choć nieczęsto miała z nimi kontakt. One też dobrze
się czuły w jej towarzystwie. Chyba jest tak, że dzieci instynktownie lgną
do niektórych ludzi. Tak było w przypadku Sydney.
Andrea nieśmiało wzięła ją za rękę.
- Lubisz mojego tatę? - zapytała.
- Tak, to bardzo miły człowiek. Dlaczego pytasz? - Sydney
roześmiała się.
- Dużo kobiet go lubi.
- Jestem tego pewna. - Sydney pogłaskała ją po głowie i leciutko
przyciągnęła bliżej.
- Każda kobieta na świecie lubi mojego tatę.
- Wiesz, to chyba lekka przesada, ale rzeczywiście twój tata jest
bardzo popularny. A skąd ci to wszystko przyszło do głowy?
- Yolanda tak uważa.
- No to może ma rację.
Andrea przysunęła się jeszcze bardziej.
- Mogę ci usiąść na kolanach? - spytała.
Sydney zdumiało, jak szybko Andrea przestała być nieśmiała i
pełna rezerwy.
- Oczywiście, że możesz - zgodziła się.
Dziewczynka po sekundzie siedziała jej na kolanach i wyglądała
na bardzo zadowoloną.
- Yolanda mówi, że jesteś bardzo ładna.
- Ona jest bardzo miła - przyznała Sydney.
- Ty też jesteś bardzo miła.
- Dziękuję. Ty także jesteś bardzo ładna. - Sydney lekko
uszczypnęła ją w policzek,
Andrea zachichotała i spojrzała kobiecie w oczy.
- Wiesz, że tatuś mnie kocha?
- Oczywiście, jesteś przecież jego małą córeczką.
- A ty masz córeczkę?
- Nie, ale jeśli kiedyś będę miała, to chciałabym, żeby była
dokładnie taka jak ty.
Andrea uśmiechnęła się. Potem lekko dotknęła długiego blond
warkocza Sydney.
- Dlaczego masz tylko jeden warkocz? - spytała.
- Mniej pracy ze splataniem jednego niż dwóch - wyjaśniła
Sydney.
- A mnie Yolanda zaplata dwa.
- Tak też jest ładnie.
- Wiesz, że moja mama już nie jest żoną tatusia?
- Jest ci przykro z tego powodu?
Andrea pokręciła głową przecząco, choć Sydney czuła, że nie jest
to do końca szczere. Było jej żal dziecka.
- Mama przestała kochać tatusia - powiedziała rzeczowo Andrea.
- To smutne, kochanie. - Pogłaskała ją po policzku.
- Możesz jednak widywać mamę czasami i zawsze jesteś z tatą.
Kiedy ja byłam małą dziewczynką, w ogóle nie widywałam mojego taty.
- A dlaczego? - zdziwiła się Andrea.
- Nie wiem dokładnie, ale on chyba nie chciał mieć córki, więc
udawał, że mnie nie ma. Ale teraz już jestem dorosła i nie martwię się
tym. Pamiętaj, że jesteś bardzo szczęśliwa mając ojca, który cię tak
kocha.
Andrea uśmiechnęła się.
- No proszę - rozległ się głos z drugiej strony basenu. - Z częścią
rodziny Garrettów już sobie pani poradziła.
Andrea, słysząc głos ojca, uwolniła się z objęć Sydney i pobiegła
w jego kierunku. Zinn chwycił ją w ramiona.
Miał na sobie tylko czarne spodenki kąpielowe. Wyglądał na
mężczyznę, który jest w dobrej formie fizycznej.
Sydney przyglądała mu się, jak spaceruje z córką w ramionach
wokół basenu. Był fantastycznie przystojny.
Nie było po nim widać ani śladu zażenowania, zapewne dlatego,
ż
e tyle czasu spędzał na planie filmowym. Sydney przypomniała sobie,
ż
e równie pewny siebie był jej ojciec, a to, mimo wszystko, było szalenie
pociągające.
Dopiero kiedy Zinn stanął przed nią i zobaczyła jego szerokie
ramiona i mocne bicepsy, przypomniała sobie, że potrafi też być
nieprzyjemny. Jakby na dowód tego uśmiechał się ironicznie.
- Cieszę się, że tak dobrze się rozumiecie - powiedział, Andrea
głaskała ojca po owłosionej piersi, tak jakby był dziecinną zabawką.
Sydney rozumiała ją dobrze. Był przecież tak atrakcyjny. Odwróciła
wzrok.
- Mamy z Andreą wiele wspólnego - wyjaśniła.
- Albo pani lubi dzieci, albo jest po prostu grzeczna. No więc…
- Lubię dzieci, chociaż może pan uznać, że staram się być
grzeczna.
- Wierzę pani - odrzekł z uśmiechem. Postawił córkę i wskazał
palcem najpłytszą część basenu. - Możesz iść się trochę popluskać,
aniołku, zaraz do ciebie przyjdę.
Andrea zręcznie wskoczyła do wody. Zinn przyglądał się jej z
uśmiechem na twarzy.
- Nie mogę pojąć - powiedział do Sydney - jak to się stało, że
udało się mnie i mojej byłej żonie wyprodukować coś tak cudownego.
Andrea będzie musiała sobie dać radę z genami złośliwości Moniki i
moją pychą… Czy dobrze zna pani Abe'a? - zmienił temat.
- Tak sobie. Znam go dzięki mamie. A ona go znała, kiedy był
agentem mojego ojca.
- Pani ojca?
Sydney nabrała powietrza.
- Tak, Dicka Charlesa - odpowiedziała.
- Dick Charles był pani ojcem?!
- Tak.
- Nie pamiętam, żeby Dick miał…
- Nie miał… byłam dzieckiem nieślubnym.
Zinn potaknął.
- Rzeczywiście, coś o tym chyba słyszałem.
- Widzi pan przed sobą żywy dowód. Ale to już było dawno temu i
rzadko o tym myślę.
- Dlaczego nie została pani aktorką?
Sydney starała się mówić lekkim tonem, chociaż nienawidziła
rozmów na ten temat.
- Bo nie chciałam.
- Ma pani dobre warunki - powiedział Zinn i przyjrzał się jej.
- Nie jestem tutaj z racji tych warunków - odpowiedziała ostro.
Zinn Garrett uśmiechnął się.
- Naprawdę nie wiem, dlaczego ciągle panią zaczepiam.
Przepraszam, na ogół się tak nie zachowuję.
- Tatusiu, chodź! - zawołała Andrea.
Garrett zrzucił ręcznik, zdjął okulary i podał je zaskoczonej
Sydney. Popatrzył na nią.
- W gruncie rzeczy podoba mi się, że jest pani inna, że nie jest pani
tylko laleczką z ciałem za milion dolarów.
Sydney nie zdążyła nic odpowiedzieć, bo Zinn wskoczył do
basenu. Miała ochotę rzucić wszystko i pójść sobie. Ale nie mogła.
Zastanawiała się, czy Garrett wie, jak bardzo jest jej potrzebna ta praca.
Był przecież gwiazdą, a więc przywykł, że ma wszystko, co zechce.
Zinn przepłynął szybko basen i znalazł się obok Andrei.
Pokazywał jej, jak ma płynąć. Ćwiczyli przez pewien czas, wreszcie
Andrea przepłynęła cały basen, a Zinn z dumą spojrzał na Sydney.
- No i co?
- Brawo, Andrea, znakomicie - pochwaliła dziewczynkę, nie
patrząc w ogóle na mężczyznę.
Andrea uśmiechnęła się zadowolona. Zanim znowu odpłynęli,
Zinn mrugnął porozumiewawczo do Sydney. Nie bardzo wiedziała, o co
mu chodzi.
Ojciec z córką bawili się w basenie, dopóki nie zjawiła się
Yolanda, niosąc tacę z napojami. Ustawiła wszystko na stole, a przed
Sydney postawiła oszronioną szklankę. Przez następne dziesięć minut
Sydney popijała mrożoną herbatę i przyglądała się ojcu i córce. Była
lekko poirytowana sposobem, w jaki Zinn ją traktował i zarazem miała
dużo podziwu dla jego pełnego miłości zachowania wobec Andrei.
Rozmowa z nim nie przebiegła tak, jak to sobie wcześniej
zaplanowała, a to dlatego, że był typowym aktorem, mającym przesadnie
wysokie mniemanie o sobie. Zastanawiała się, czy nie rozmawiała z nim
zbyt poufale.
Po wyjściu z basenu Andrea rzuciła się na chrupki. Popijała je
sokiem. Zinn wziął ręcznik i stojąc przed Sydney powoli się wycierał.
Potem usiadł obok, wlał sobie trochę piwa i wypił solidny łyk.
- Sydney - odezwał się - coś mi się zdaje, że nie czuje się pani
najlepiej w moim towarzystwie.
Oddała mu jego słoneczne okulary.
- Czy to aż tak widać? - zapytała.
- Mam wrażenie i wiem, że się nie mylę, że zupełnie mnie pani nie
aprobuje. To oczywiście nic złego, każdy ma prawo mieć własne zdanie,
ale ja jestem po prostu ciekawy, dlaczego?
- To naprawdę nie ma z panem żadnego związku.
- A więc jednak mam rację.
Spojrzała na niego najspokojniej, jak mogła.
- Jeśli chce pan koniecznie wyjaśnienia, to muszę powiedzieć, że
nigdy nie przepadałam za hollywoodzkim stylem życia.
- Może pani nie uwierzy, ale ja także.
- Tak, trudno mi w to uwierzyć.
- Jest pani bardzo bezpośrednia, Syd. Mogę pani dać przykład.
- Co to ma do rzeczy?
- Zawsze oceniam ludzi całościowo.
- Wiec jest pan nie tylko aktorem, ale i psychologiem.
Sydney nie była zupełnie pewna, czy jego oczy za ciemnymi
szkłami okularów nie taksują jej figury.
- Aktor, jeśli chce być dobrym aktorem, powinien studiować
ludzką naturę - mówił Zinn. - Zagrać jakąś postać to wcielić się w kogoś
innego, dlatego należy rozumieć i znać ludzkie motywacje.
- Teraz wiec rozmawiam z pańskim bohaterem Grantem
Adamsem? - spytała ironicznie Sydney.
- Nie, zupełnie przeciwnie. Gram tylko i wyłącznie przed kamerą,
nigdy w innej sytuacji, a gram, bo mi za to dobrze płacą. Natomiast moje
ż
ycie osobiste to zupełnie inna sprawa.
Sydney postanowiła nie spierać się z nim. Nie bardzo mu
dowierzała, bo nawet tak wyraźna szczerość mogła być udawana, ale to
nie należało do sprawy.
- Sądzę jednak, że teraz najważniejszą rzeczą jest to, czy mam się
zająć Andreą, czy nie.
- Rzeczywiście, odeszliśmy od tego tematu. Co ma pani do
powiedzenia?
Sydney spojrzała na dziecko.
- Nie jestem pewna - powiedziała z wahaniem - czy powinniśmy
rozmawiać o tym przy niej.
- Ma pani rację, przespacerujmy się po ogrodzie.
Wstali. Zinn wziął swoją szklankę z piwem.
- Teraz my się trochę przejdziemy - zwrócił się do Andrei - a ty
dokończ sok i poczekaj na nas, dobrze?
Andrea pokiwała głową i dalej zajadała chrupki.
Zinn wziął Sydney pod ramię, jakby byli starymi przyjaciółmi.
Jego ręce były delikatne i mocno opalone. Kiedy odeszli kawałek,
Sydney zatrzymała się i spojrzała mu w oczy. Puścił ją.
- Przypuszczam, że szukając kogoś do ochrony dziecka miał pan
na myśli typowego goryla, wielkiego i odstraszającego na pierwszy rzut
oka.
- Sądzę, że ochroniarze na ogół tacy są.
Sydney ruszyła przed siebie, zmuszając go, by podążył za nią.
- A jaki jest ten facet, którego zdecydował się pan wynająć, zanim
ja tu przyszłam?
Zinn był pełen podziwu dla jej brawury.
- Jack jest bardzo doświadczony i rzeczywiście wygląda groźnie,
ale wcale nie jest głupi. Już kiedyś pracował dla mnie i mam do niego
zaufanie.
- W stosunku do siebie tego ostatniego nie mogę od pana
wymagać. Powinnam polegać na pańskiej zdolności wyczucia, że jestem
osobą godną zaufania. Pozostaje jeszcze kwestia opinii, czy groźny
wygląd jest szczególnie ważny w tej pracy. Sądzę, że jest wręcz
przeciwnie. Najważniejsza jest zdolność chronienia dziecka. Każdy,
kogo pan zatrudni, będzie musiał spędzać z nią bardzo dużo czasu, a jej
wewnętrzne poczucie bezpieczeństwa też jest przecież ważne. Kto więc
będzie lepszym towarzyszem dla pańskiej córki - ja, czy też jakiś bokser,
choćby najbardziej inteligentny?
Zinn popatrzył w stronę córki i uświadomił sobie, że Sydney ma
rację. Może jest naprawdę tak dobra, jak mówi. Intrygowała go.
- Dobra, punkt dla pani - uznał.
- Jest jeszcze sprawa najistotniejsza: jak zapewnić Andrei
bezpieczeństwo - rozmyślała głośno Sydney.
- To prawda.
- Proszę pamiętać, że mam broń i bardzo dobrze umiem się nią
posługiwać.
- Tak…
- Sądzę jednak, że coś innego jest znacznie ważniejsze.
- Mianowicie?
- Przede wszystkim należy wyeliminować zagrożenie. Innymi
słowy, trzeba jak najszybciej odnaleźć tę maniaczkę - powiedziała
dziewczyna zdecydowanie.
- Przecież ta sprawa należy do policji - zaoponował Garrett.
- Racja, oni się tym zajmują, ale nie zaszkodzi mieć
doświadczonego prywatnego detektywa. Czy ten Jack jest detektywem?
- Nie, jest zawodowym ochroniarzem.
- Widzi pan, a ja jestem detektywem i jednocześnie umiem
zajmować się ochroną ludzi. Mam zamiar nie tylko strzec Andrei -
wyjaśniała dalej Sydney - ale również zająć się poszukiwaniem tej
kobiety i doprowadzić do jej aresztowania.
- Policja jeszcze do tej pory nie wie dokładnie, kim ona jest.
Wiemy tylko, że ma na imię Barbara.
- Czytałam o tym w gazetach. Więc jeszcze raz powtórzę. To, co ja
proponuję, to zlikwidować problem raz na zawsze, a nie tylko ograniczyć
się do ochrony.
Zinn był głęboko zaskoczony jej propozycją, podziwiał jej
entuzjazm i zdecydowanie. Ciągle jednak, patrząc na tę piękną kobietę, z
trudem dostrzegał w niej prawdziwego detektywa. Działała na niego
elektryzująco. Bardziej niż się tego spodziewał.
- Jest pani inna, niż się wydaje na pierwszy rzut oka.
Sydney poczuła smak zwycięstwa, a jednocześnie wyraźną
sympatię do Zinna. Nie przejmowała się tym, że podświadomie czuła
erotyczne napięcie. Po raz pierwszy Zinn Garrett traktował ją jak
zawodowca, a to sprawiało jej wielką przyjemność. Zinn pociągnął łyk
piwa.
- Syd, proszę mi powiedzieć, czy ma pani jakiś konkretny plan?
- Nie mogłam niczego planować, zanim was nie poznam, ale teraz
mam kilka pomysłów.
- Proszę mi opowiedzieć, jeżeli uważa to pani za stosowne -
poprosił.
- Seńor Garrett! - zawołała Yolanda. Stała przy stoliku rod
parasolem. - Czy przynieść coś jeszcze?
- Nie - odparł Zinn. - Proszę wziąć Andreę do domu, niech się
ubierze.
Andrea jednak najpierw przybiegła do ojca, potem pożegnała się z
Sydney i dopiero podeszła do Yolandy.
- Miała mi pani przedstawić swoje pomysły - przypomniał Zinn po
jej odejściu.
- Muszę tu być, żeby chronić Andreę, jednak nie powinniśmy jej
straszyć. Chciałabym także, żeby ta Barbara nie wiedziała, że Andrea jest
pod ochroną, będzie wtedy bardziej pewna siebie.
- A jak ma pani zamiar to zrobić? - zainteresował się Garrett.
- Trudno przewidzieć jej zachowanie, ale jeżeli pomyśli, że jestem
pana nową dziewczyną, to może skupi się na mnie zamiast na Andrei.
Zinn milczał przez chwilę, zastanawiając się.
- Mamy więc zostać kochankami i nadać temu rozgłos, tak żeby
Barbara panią zaatakowała, a wtedy pani ją przyłapie - podsumował.
- Mniej więcej.
Zinn uśmiechnął się z zadowoleniem.
- Ale to będzie tylko pozorowane - dodała Sydney. - Nie mam
zamiaru sugerować, żeby naprawdę coś się wydarzyło między nami…
Będziemy po prostu udawali kochanków…
- To znaczy, całowali się publicznie itd.…
Zinn wyraźnie dobrze się bawił. Co on sobie wyobraża? śe
Sydney pójdzie z nim po prostu do łóżka?
- Panie Garrett - kontynuowała oschłym tonem - przedstawiłam
panu moją koncepcję w dobrej wierze. Nie mam najmniejszego zamiaru
mieć z panem cokolwiek wspólnego. A seks… ani mi teraz w głowie.
- Rozumiem, ale skoro mamy udawać, to lepiej być przyjaciółmi,
prawda?
Sydney pokręciła przecząco głową.
- Myślałam przez moment, że pan mnie traktuje jak
profesjonalistkę, ale teraz zachowuje się pan jak wobec aktoreczki na
planie - zauważyła rozczarowana.
- Czyżby? Przecież nie powiedziałem nic niewłaściwego. Nasz
związek może mieć charakter zawodowy, ale nie ascetyczny. Nie
zakochuję się w każdej aktorce, z którą gram. Ale mam szacunek dla
tych, które są mile i nie jedzą przed scenami miłosnymi cebuli ani
czosnku.
- W porządku - rozluźniła się, - Jeśli mnie pan zatrudni, obiecuję
nie jeść ani cebuli, ani czosnku. Co pan na to?
- Muszę przyznać, że zaciekawiły mnie pani pomysły.
- Czy to znaczy że dostaję tę pracę?
- Z natury jestem sceptykiem, więc mogę pani zaproponować
zatrudnienie na okres próbny. Jeśli wszystko będzie się dobrze układało,
przedłużymy umowę. Proponuję tysiąc dolarów za trzy dni. Odpowiada
to pani?
Sydney była tak zdumiona zaoferowaną sumą, że nie myślała dalej
dyskutować.
- Zgoda. - Wyciągnęła do niego rękę.
Zinn jednak nie uścisnął jej dłoni na znak, że dobili targu, lecz
delikatnie podniósł ją do ust i leciutko pocałował.
- Nigdy nie pozwalają mi tego robić w filmie, a i w życiu niewiele
jest okazji - wytłumaczył swój gest.
Sydney wstrzymała oddech. Pod dotknięciem jego ust poczuła
drżenie w całym ciele i zezłościła się na siebie. Pomyślała, że to, jak w
teatrze, nie ma żadnego znaczenia - ani dla niego, ani dla niej.
Musiała przyznać, że jest człowiekiem, któremu trudno się oprzeć,
i to nie tylko dlatego, że jest tak przystojny i pociągający. Miał w sobie
coś jeszcze. Coś, czego nie umiała nazwać, a wiązało się to z jego
charakterem ukrytym za maską sławnego aktora. Tak, jest bardziej
skomplikowany, niż mogła przypuszczać na początku. Może byłoby
łatwiej, gdyby był po prostu wyłącznie fizycznie pociągający. Wtedy
wszystko byłoby zrozumiałe. Był jednak jednym z hollywoodzkich
amantów i stal teraz kilka kroków przed nią niemal nagi.
Starała się opanować.
- Coś mi się zdaje, Sydney, że za tą dziewczęcą buzią kryje się
prawdziwa tygrysica. Chyba się nie mylę?
Kiwnęła tylko głową. Zastanawiała się, czy będzie umiała mu się
oprzeć. Czuła, że coś ją pcha ku niemu, ale broniła się przed tym ze
wszystkich sił. Nagle odwróciła się i zaczęła iść w stronę domu.
- Syd, dokąd się pani wybiera?
- Muszę pojechać do domu po walizkę.
- Walizkę? - Zinn nie bardzo rozumiał.
- Chyba nie sądzi pan, że przez trzy dni będę chodziła w jednej
sukience!
ROZDZIAŁ 3
Lee Lorraine, matka Sydney, była uszczęśliwiona, kiedy córka
oznajmiła jej nowinę.
- Kochanie, on naprawdę cię zatrudnił?!
- Na razie tylko na trzy dni.
Lee wzięła córkę za ramię i wpatrywała się w jej błękitne oczy.
- Sydney - rzekła z uśmiechem - w każdym razie bardzo się cieszę,
bardzo.
Siedziały teraz w saloniku małego, ale schludnego domku Lee w
Glendale. Nic tu się prawie nie zmieniło. Fotografia Dicka Charlesa stała
na swym honorowym miejscu nad kominkiem. Wokół te same meble, na
ś
cianach te same obrazy. Nowy był tylko skórzany fotel, który Sydney
podarowała matce w zeszłym roku na gwiazdkę.
- Mamusiu, nie wyobrażaj sobie za dużo, to tylko praca, a nie
małżeńska oferta.
Lee w ogóle nie zwracała uwagi na słowa córki i z rozjarzonym
wzrokiem ciągnęła.
- Dopiero co usłyszałam, że Zinn Garrett, sam wielki Zinn Garrett,
szuka do pracy kogoś takiego jak ty, a już jesteś zatrudniona i będziesz u
niego mieszkać. Naprawdę bardzo żałuję, że kiedykolwiek powiedziałam
coś złego w szpiclowaniu.
- Mamo! Jestem prywatnym detektywem, a nie szpiclem! To
zupełnie co innego, powinnaś to zrozumieć. Poza tym, będę w jego domu
po to, by strzec jego córki, a nie, by u niego mieszkać.
Lee pełnym wdzięku gestem poprawiła siwiejące blond włosy.
Mimo upływu czasu i dręczącego ją artretyzmu, miała w sobie ciągle
wiele uroku. Była nadal szczupła i wciąż zachowywała się jak
prawdziwie wielka aktorka.
- Kochanie, nie udawaj niewiniątka - powiedziała do Sydney. -
Doskonale wiesz, o co mu może chodzić. Przecież jest mężczyzną,
nieprawdaż?
- Ależ mamo!
- Jest, czy nie jest?
Sydney spojrzała na matkę.
- Mamo, najważniejsze jest to, o co mnie chodzi i tylko to się liczy.
Dla mnie to tylko i wyłącznie praca.
Lee podeszła do sofy, usiadła i wskazała Sydney miejsce koło
siebie. Córka posłusznie usiadła obok matki.
- Na litość boską, nie mam żadnych brzydkich myśli! Chodzi mi o
to, że masz teraz okazję i tak powinnaś potraktować ten kontrakt -
właśnie jako okazję.
Sydney spojrzała przeciągle w oczy matki.
- Okazję do czego? - zapytała.
Lee z prawdziwie matczyną troską i cierpliwością zaczęła
wyjaśniać.
- Moja kochana, ten człowiek jest gwiazdorem, a ty jesteś śliczną
dziewczyną. On na pewno zna setki ludzi, którzy mogliby ci pomóc.
Sydney nigdy właściwie nie wiedziała, o co chodzi jej matce. Czy
najzwyczajniej chciała, by Sydney znalazła męża, czy też marzyła o
karierze filmowej dla niej? A może Lee snuła jednocześnie oba plany?
Pamiętając o wielkiej miłości matki do Dicka Charlesa, sądziła, że matka
ś
ni o tym, by córka była gwiazdą, która wyjdzie za mąż za gwiazdora.
- Mamo, ja przecież nie jestem aktorką i nie chcę, żeby ktoś mnie
odkrywał. Czy nie możesz zrozumieć, że te bajeczki, o których ciągle
ś
nisz, to dzisiaj staroświecczyzna?
Lee zadrżały usta. Nieustannie, od lat, słyszała od córki ten sam
argument i choć wielokrotnie próbowała stworzyć jej możliwości
rozpoczęcia kariery aktorskiej, Sydney nieustępliwie trwała przy swoich
poglądach. Lee zerknęła, czy córka dostrzega wzbierające w jej oczach
łzy.
- Wiesz, że każda dziewczyna oddałaby wszystko, żeby być teraz
na twoim miejscu.
- Mamo, nawet gdyby Zinn Garrett ofiarował mi cały Hollywood,
nie przyjęłabym. Mam ochraniać jego córkę i tylko to mnie obchodzi, a
potem chcę dalej prowadzić swoje własne biuro. Nigdy nie przyjęłabym
tej pracy, gdyby nie chodziło o małe dziecko i gdybym nie miała
kłopotów finansowych.
Lee otarła łzy i spojrzała błagalnie na córkę.
No tak, znowu te stare dyskusje, z których nigdy nic nie wynikało,
bo Lee była niepoprawną romantyczką, a Sydney realistką zdecydowanie
stąpającą po ziemi.
- Mamo, proszę, zrozum, te kilka dni, które spędzę w domu Zinna
Garretta, nie mogą zmienić moich planów życiowych.
- Czy uważasz, że wtrącam się za bardzo do twego życia?
- Mamo, nie bądź niemądra. Wychowałaś mnie i poświęciłaś się
dla mnie. Gdyby nie ty, nie wiem, co by ze mną było. - Pogłaskała matkę
po policzku. - Proszę tylko, pogódź się z rym, że robię to, co robię i nie
będę aktorką.
Lee uśmiechnęła się przez łzy.
- Powiedz mi tylko, czy on chociaż dostrzegł, że jesteś taka ładna?
- Nie mam pojęcia, nie rozmawialiśmy na ten temat.
Nie była to prawda, ale Sydney postanowiła nie stwarzać matce
ż
adnych złudzeń.
- Oczywiście, że nie rozmawialiście! Ale przecież mogłaś odczytać
to z jego zachowania.
- Wydaje mi się, że próbował flirtować. - Sydney wyruszyła
ramionami. - Ale sama powiedziałaś, że jest tylko mężczyzną.
- Kochanie, pamiętaj, że chcę dla ciebie jak najlepiej…
- Wiem i jestem ci wdzięczna. - Objęła matkę i przy tuliła się do
niej.
Tak, Lee Lorraine była zawsze niezwykle lojalnym człowiekiem.
Sydney mogła być pewna jej miłości i oddania, była dobrą matką. Teraz
Sydney pragnęła coś dla niej zrobić i to był jeszcze jeden powód, dla
którego podjęła się pracować u Zinna Garretta.
- Mamo, zarobię sporo pieniędzy, jeśli wszystko dobrze pójdzie, i
nie będę ci już siedziała na głowie.
Pocałowała matkę i poszła do siebie spakować trochę rzeczy.
Matka utrzymywała jej pokój w takim samym stanie jak wtedy, kiedy
Sydney jeszcze tu mieszkała. Na ścianach wisiały różne dyplomy ze
szkoły, zdjęcia z występów baletowych i z rozmaitych okresów życia
Sydney. Podeszła do fotografii zrobionej w studio filmowym. Miała
wtedy pięć lat i kiedy skierowano na nią światła i kamery, wybuchnęła
głośnym płaczem. To chyba przekreśliło jej karierę aktorską.
Sydney przypomniała sobie, jak do jedenastu lat na wyraźną
prośbę matki brała lekcje tańca i jak potem zdecydowanie postanowiła z
tym skończyć. Miała już wtedy własne zdanie na temat aktorstwa i
kariery.
Spakowała walizkę i przebrała się w jasnoniebieską koszulkę polo,
białe bawełniane spodnie i espadryle. Potem wyjęła z szuflady pudełko z
amunicją i włożyła je do torebki. Matka nigdy nie widziała broni i
Sydney nie chciała, żeby kiedykolwiek ją zobaczyła. Nie musiała o tym
wiedzieć". Poszła do saloniku.
Lee stała przy oknie. Odwróciła się do Sydney.
- Co się stało, kochanie, z twoim samochodem? - zapytała.
- A co takiego? – zaniepokoiła się Sydney.
- Jest pod nim jakaś kałuża.
- No nie!
- Coś złego?
Sydney wyjrzała przez okno.
- Boję się, że ten samochód już zakończył swój żywot. Silnik
ostatnio pracował coraz gorzej. Wezmę chyba taksówkę. Jutro zadzwonię
do mechanika i poproszę, żeby się nim zajął.
Otworzyła torebkę, w której było tylko pięć dolarów i kilka
banknotów jednodolarowych.
- Mamo, czy możesz mi pożyczyć ze czterdzieści dolarów? -
poprosiła.
- Jasne, kochanie. Poczekaj moment.
Lee poszła do kuchni, a Sydney dziękowała Bogu za to, że dostała
tę pracę.
- Oddam ci za kilka dni i zaproszę na kolację - powiedziała do
matki.
- Nie bądź głuptasem, oszczędzaj pieniądze dla siebie.
- Mamo, muszę ci chociaż postawić kolację. Potem będę już mogła
kupować filtra, biżuterię i wszystko, czego tylko zapragniesz.
Lee Lorraine pogłaskała córkę po policzku.
- Jeśli tak, to lepiej miej nadzieję, że Zinn Garrett zechce się z tobą
ożenić, a nie że zaproponuje ci tylko zdjęcia próbne.
Sydney roześmiała się.
- Nic z tych rzeczy, mamo.
Lee wyglądała na obrażoną.
- Mówisz, jakby to miało być nieszczęście. Co ja bym dała za to,
ż
eby twój ojciec... - Zamilkła i zacisnęła wargi.
- Dajmy sobie spokój.
Sydney pocałowała ją i zatelefonowała po taksówkę.
Pieniądze, które miała, ledwie starczyły na opłacenie kursu.
Wysiadła, wzięła walizkę i podeszła do bramy posiadłości Zinna Garreta.
Znała już kod domofonu i nie musiała nikogo wzywać.
Była ciekawa, jak dom jest zabezpieczony przed intruzami, więc
spacerowała przez kilka minut wzdłuż ogrodzenia. Mur był solidny, ale
niezbyt skuteczny jako ochrona, a bramę łatwo pokonałby szybko jadący
większy samochód.
Idąc w kierunku domu, Sydney zastanawiała się, czy warto
zaproponować Zinnowi poważniejsze przeróbki w zabezpieczeniu domu.
Trzeba by zmienić posiadłość w fortecę. Nie miało to większego sensu.
Najważniejsze było pilnowanie samej Andrei.
Sydney obejrzała cały teren i postanowiła sprawdzić wieczorem
ś
wiatła. Dobre oświetlenie bardziej odstraszało napastników niż ploty i
mury. Zwykle bandyci wolą działać w ciemności i Sydney miała
nadzieję, że Barbara zachowa się podobnie.
Najważniejsze jednak było znalezienie i zatrzymanie Barbary.
Musiała porozmawiać z policjantami, którzy prowadzili tę sprawę.
Sydney próbowała już porozumieć się z detektywem Marvinem
Kaslowem z policji w Los Angeles, ale, niestety, wyjechał na kilka dni.
Znała go jednak z czasów pracy u Candy'ego, więc postanowiła spotkać
się z nim zaraz po jego powrocie.
Zanim nacisnęła dzwonek, Yolanda otworzyła drzwi.
- Ach, to pani. Zastanawiałam się, kiedy pani wróci. Chodziła pani
po terenie?
- Badałam, na ile tu jest bezpiecznie.
- Mur jest bardzo wysoki.
- Tak, to jest dobry mur.
Yolanda wzięła od Sydney walizkę.
- Pokażę pani pokój. Kolacja będzie za godzinę. Pan Garrett
powiedział, że wtedy się z panią spotka.
Sydney szła za Yolanda przez duży dom i zaglądała do pokojów,
których jeszcze nie widziała. Czuła się trochę niepewnie. Rozmowa,
nawet ostra, z Zinnem Garrettem to jednak było co innego, niż
zamieszkanie z nim pod jednym dachem.
Pokój gościnny mieścił się w odrębnym skrzydle domu. W pokoju
był kominek, a wokół niego kilka wygodnych foteli, w części sypialnej
stało olbrzymie loże, toaletka i szezlong. Wszystkie elementy wystroju
wnętrza harmonizowały ze sobą. Dotknęła narzuty pokrywającej łóżko.
Był to francuski jedwab. Zastanawiała się, ile czasu zajmie jej
przystosowanie się do takiego luksusowego życia.
- Senorita, podoba się pani pokój?
- Jest bardzo piękny.
Yolanda przez chwilę patrzyła na nią z wyraźnym zadowoleniem.
- Muszę pani powiedzieć, że jestem zadowolona, że będzie pani tu
mieszkała - wyznała. - Tak się boję o małą od czasu tamtego wypadku.
Ta kobieta jest chyba szalona, niemal chciała nas zabić!
- Yolando, nie denerwuj się, już więcej nic takiego się nie
powtórzy.
- Szczerze mówiąc, sefiorita, to obawiam się również o pana
Garretta. Tak bardzo się przejął tym incydentem w supermarkecie.
Sydney odruchowo dotknęła ramienia kobiety.
- Yolando - powiedziała uspokajająco - po to tu jestem, żeby on też
się przestał denerwować.
Gospodyni Garretta z niedowierzaniem kręciła głową.
- Trudno uwierzyć, by ktoś tak zły i niebezpieczny, jak tamta
kobieta, mógł się przestraszyć kogoś tak ładnego i miłego jak pani -
wyznała szczerze. - A może seńor Garrett zatrudnił panią z innego
powodu, a nie dlatego, że jest pani z policji. Co pani o tym sądzi?
- Mam nadzieję, że tak nie jest.
Yolanda miała jednak taką minę, jakby swoje i tak wiedziała i za
nic nie dala się przekonać. Sydney zmieniła temat.
- Jak długo pani pracuje dla Garretta? - zapytała.
- Dwa i pół roku. Zaczęłam pracować kiedy rozwiódł się z żoną.
Sposób w jaki zaakcentowała słowo „żona” wymownie świadczył
o wyraźnej niechęci. Sydney chciała się dowiedzieć czegoś więcej o
Zinnie Garretcie, uznała więc, że gospodyni może być cennym źródłem
informacji.
- Dobrze się pani tu pracuje? Pan Garrett należycie panią traktuje?
- Seńor Garrett jest bardzo sympatycznym człowiekiem. Jest
prawdziwym mężczyzną i chyba nie muszę mówić, jaki jest przystojny.
Każda kobieta to widzi.
Sydney przytaknęła.
- Mężczyźni tacy jak on, gwiazdorzy filmowi, są zazwyczaj
otoczeni przez mnóstwo kobiet. Jak ktoś, prowadząc takie życie, może
pozostać normalny? - zastanawiała się.
- Nie bardzo rozumiem, o czym pani mówi, seńorita. To prawda,
ż
e pan Garrett jest bardzo sławny, ale dla mnie jest zawsze dobry, Kiedy
jest w domu, to zupełnie inny człowiek niż ten, którego można zobaczyć
na ekranie.
Gospodyni bez wątpienia mówiła prawdę, Sydney jednak miała
wrażenie, że Yolanda ocenia swego pana z trochę innego punktu
widzenia niż ona sama. Faktem było, że od samego początku Sydney
była zaskoczona zachowaniem Zinna, zupełnie odmiennym od sposobu
bycia Granta Adamsa, którego grał w serialu.
- Może masz rację, Yolando.
- Jeśli chce pani wiedzieć, co myślę - powiedziała Meksykanka - to
uważam, że od czasu gdy pana Garretta opuściła żona, on trochę obawia
się kobiet, choć tego po nim nie widać.
Sydney wpatrywała się w Yolandę uderzona tą myślą.
- Sądzisz, że aż tak bardzo kochał Monikę…
- Ależ nie, wręcz odwrotnie. On obawia się, żeby coś takiego się
nie powtórzyło. No, ale teraz już muszę iść, a pani pewnie zechce się
przebrać do kolacji, żeby być jeszcze piękniejszą.
Po wyjściu gospodyni Sydney stała dłuższą chwilę, zastanawiając
się nad tym wszystkim. Dopiero potem zaczęła rozpakowywać walizkę i
układać swoje rzeczy.
Cały dzień był tak upalny i duszny, że postanowili wziąć kąpiel. A
może do kolacji powinna włożyć wieczorową sukienkę? I może jakoś
inaczej się uczesać? Lee zawsze powtarzała, że warkocz jest dobry, kiedy
się gra w tenisa, idzie na plażę czy jedzie na piknik, ale przy innych
okazjach Sydney powinna inaczej upinać włosy. Matka mówiła też, że
rzadko która kobieta ma tak piękne włosy jak Sydney i dlatego częściej
powinna je pokazywać, a nie tylko ciasno splatać w warkocz. Właściwie
dzisiaj miała dobrą okazję, by zmienić uczesanie. Najpierw jednak poszła
do łazienki, w której stała olbrzymia wanna z urządzeniem do
podwodnego masażu. Dla Sydney była to nowość, bo w swoim
wynajmowanym mieszkanku miała tylko prysznic, a u matki w domu
była mała wanna. A tu taki luksus!
Po kąpieli owinęła się w olbrzymi ręcznik i przejrzała w
lustrzanych drzwiach szafy. Zastanawiała się nad tym, co Yolanda
mówiła o Garretcie. Czy to mogła być prawda, że jest zupełnie inny, niż
jej się wydawało? Czy rzeczywiście tak głęboko zraniła go była żona, że
teraz, wbrew pozorom, stał się bardzo ostrożny wobec kobiet? W
każdym razie byłoby to coś wyjątkowego jak na Hollywood.
Dlaczego jednak teraz myślała o tym wszystkim? Nigdy dotąd,
nawet jako podlotek, nie zaprzątała sobie głowy problemami miłości.
Wystarczyło, że w jej domu matka była niepoprawną romantyczką.
Sydney zawsze bała się, by nie popełnić podobnego błędu jak matka,
więc do chłopców odnosiła się z rezerwą. Nie, to nie była jakaś awersja
do mężczyzn. Podobnie jak koleżanki, chodziła na randki, kiedy jeszcze
była w college’u. Od kiedy jednak zaczęła pracować, nie bardzo miała
okazję spotkać kogoś odpowiedniego. Specyfika jej pracy wykluczała
romantyczne znajomości.
Był jeden wyjątek. Kiedy Sydney pracowała w agencji
detektywistycznej Candy'ego Gonzaleza, zatrudnił ją do pomocy pewien
młody prawnik, Brent Haydon. Wkrótce Haydon zaczął bardziej
interesować się Sydney niż sprawą, którą prowadził. Potem jeszcze przez
kilka miesięcy spotykali się, ale, jak większość młodych, robiących
karierę ludzi, Brent podporządkował swoje życie obowiązującym modom
i gustom. Ludzie jemu podobni zmieniali dziewczyny wraz z nadejściem
nowego sezonu, tak jakby to był nowy typ sportowych butów czy nart.
Sydney nie spodziewała się po Brencie czegoś nadzwyczajnego, ale nie
chciała też, by umieszczał ją na skali swych wartości gdzieś między
nowym samochodem BMW a najnowocześniejszym sprzętem
compactowym czy najnowszym modelem faxu. Zerwała tę znajomość i
wtedy też pochłonęły ją problemy związane z prowadzeniem własnego
biura. A teraz zaczynała odczuwać dziwną fascynację Zinnem Garrettem.
Zaczesała włosy, skręciła je i upięła na czubku głowy. Spośród
kilku rzeczy, które ze sobą zabrała, wybrała żółtą letnią suknię z bardzo
głębokim dekoltem z tyłu. Może była nawet trochę za bardzo
prowokująca, ale najmniej się pomięta w walizce.
Kiedy Sydney była już gotowa, czuła się tak, jakby wybierała się
na randkę, a nie na rodzinną kolację. Po wyjściu ze swojego pokoju od
razu dwukrotnie źle skręciła w korytarzach, ale wreszcie odnalazła
gabinet z wieloma skórzanymi fotelami i sofami. Były tam też stoliki z
marmurowymi blatami, wokół porozstawiano hebanowe figury,
przypominające rzeźby afrykańskie. Dominowały dwa kolory: kremowy i
brzoskwiniowy.
Zinn siedział z Andreą i czy tał jej książeczkę dla dzieci. Spojrzeli-
na Sydney, kiedy weszła do pokoju. Na twarzy Zinna pojawił się
niekłamany zachwyt. Przez chwilę on i Andrea nie odzywali się ani
słowem.
- Dobry wieczór! - powiedziała Sydney, nagle czując się jakoś
niezręcznie w swoim ubraniu.
- Tatusiu! - zawołała Andrea, - Spójrz, jaka ona jest śliczna!
- Dokładnie to samo chciałem powiedzieć.
Zinn wstał z fotela. Ubrany był w granatowy blezer i jasnoróżową
bawełnianą koszulę. Włosy miał jeszcze mokre po myciu i pachniał
dobrą wodą kolońską.
Podszedł do Sydney, wziął jej dłoń i pocałował z szalunkiem, a
równocześnie z wielką naturalnością. Potem przez chwilę dokładnie się
jej przyglądał.
- Gdybym był reżyserem, moja droga, kazałbym jeszcze zrobić
pani makijaż.
- Czy wyglądam niedobrze? - Sydney odruchowo dotknęła
policzka.
- Nie, ależ skąd. Zastanawiam się tylko, czy może się ktoś pani
przestraszyć, bo anioły nie wzbudzają przecież strachu.
Sydney szybko zrozumiała, o co mu chodzi.
- Nie trzeba być stukilowym gorylem, by skutecznie kogoś
chronić. Najważniejsze to dokładnie wiedzieć, co się robi -
odpowiedziała.
Andrea podeszła do nich. Sydney uśmiechnęła się do niej i
pogłaskała po głowie. Andrea uczesana była teraz w jeden warkocz, jak
przedtem Sydney.
- Czy zrobić pani coś do picia? - zapytał Zinn.
- Poproszę wodę mineralną.
- Pani w ogóle nie pija nic mocniejszego?
- Nie wtedy, kiedy jestem na służbie - odparła. - A przez następne
trzy dni będę miała dwudziestoczterogodzinne dyżury.
- Sydney, pani postawa jest godna pochwały.
Zinn podszedł do lustrzanej szafki i otworzył ją. W środku był
barek. Zaczął przygotowywać trzy szklanki i jednocześnie obserwował w
lustrach Sydney. Podobało mu się jej nowe uczesanie i dostrzegł, że jest
ładniejsza, niż zapamiętał. Wahał się, jak ma ją traktować, choć nigdy nie
miał takich wątpliwości wobec kobiet. Sądził, że Sydney nie dostrzegła,
jak głębokie wywarła na nim wrażenie.
Zinn zawsze dobrze czuł się w towarzystwie kobiet i umiał z nimi
rozmawiać ich własnym językiem. Wyjątkowo tylko zdarzało się, by
kobieta mogła wprawić go w zakłopotanie. Zastanawiał się, czy Sydney
Charles była takim wyjątkiem.
Andrea tymczasem wzięła Sydney za rękę.
- Widzisz, jak jestem uczesana? - spytała.
- Tak, bardzo ci do twarzy w tym warkoczyku. Sama się uczesałaś?
Andrea zachichotała.
- O nie, to Yolanda. Widzisz, teraz jestem uczesana tak jak ty.
Sydney dotknęła palcem noska dziewczynki.
- Teraz możemy być bliźniaczkami - powiedziała.
Zinn pochwycił spojrzenie, jakim obrzuciła go Sydney.
Dostrzegł w nim coś dziwnego. Był pewien, że nie chodzi o to, że
się jej nie podoba. Wręcz odwrotnie, kiedy byli blisko siebie, czuł
najwyraźniej fluidy wzajemnej fascynacji. Była jednak jakaś bariera
między nimi, a fakt, że nie był pewien, co to takiego, tylko zwiększał
jego zainteresowanie.
Podszedł do kanapy, na której siedziała Sydney z Andrea i podał
im szklanki z napojami. Jego córka zawzięcie plotkowała z Sydney, więc
usiadł z boku i przysłuchiwał się rozmowie. Andrea opowiadała
szczegółowo historyjkę, którą jej czytał przed nadejściem Sydney.
- Tatusiu - zwróciła się do ojca z pytaniem - wiesz, że Sydney nie
miała tatusia, kiedy była małą dziewczynką, bo on jej nie chciał?
- Och! - Zinn spojrzał na Sydney.
- Opowiedziałam jej historię mojego życia.
- Rozumiem.
Dalej bacznie ją obserwował i zdawał sobie sprawę, że cokolwiek
Sydney opowiedziała jego córce, było to naprawdę przejmujące.
W pewnej chwili zdecydował, że Andrea już dość się nagadała i
zaproponował córce, by poszła pomóc Yolandzie nakryć do stołu. Może
było to egoistyczne zachowacie, ale bardzo chciał na chwilę zostać sam z
Sydney.
- Doskonale pani sobie radzi z dziećmi - zwrócił się do niej, kiedy
dziewczynka wyszła już z gabinetu.
- Trudno powiedzieć, na czym to polega, ale to chyba kwestia
wzajemności. Trzeba traktować je równie poważnie jak dorosłych.
- To zabawne, że wzajemność między ludźmi albo istnieje, albo jej
brak.
Sydney tylko potaknęła, nic nie mówiąc.
- Jak pani myśli, skąd się bierze taka wzajemność?
Wzruszyła ramionami.
- Kto to wie?
Zinn potrząsnął kostkami lodu w swojej szklance.
- Jest pani z kimś związana? - spytał nagle.
Sydney zamrugała oczami ze zdumienia.
- O co panu dokładnie chodzi?
- Czy w pani życiu jest ktoś specjalny?
- Nie.
- To dziwne, tak atrakcyjna dziewczyna jak pani…
- A jaki związek ma jedno z drugim? - spytała lekko poirytowanym
tonem.
Udał, że nie słyszy gniewu w jej glosie.
- A może pani szuka tego jedynego?
- Nie, na razie nie - zawahała się. - Ale o co panu właściwie
chodzi?
- Pomyślałem, że jesteśmy obydwoje w podobnej sytuacji.
- Jeśli chodzi o relację między pracownikiem a pracodawcą, nie ma
to najmniejszego znaczenia.
Zinn długo wpatrywał się w jej błękitne oczy.
- Dlaczego Andrea jest z panią w tak dobrej komitywie, a mnie się
to zupełnie nie udaje? - poskarżył się. - Czy dlatego, że ona jest
dziewczynką i ma tylko cztery lata?
- Nie jest tak, jak pan sugeruje. Nie mam awersji do mężczyzn.
- Nie, nie to miałem na myśli.
- Ach, pan widocznie jest przyzwyczajony, że wszystkie kobiety
pana ubóstwiają.
- To pani przyjmuje takie założenie. Teraz rozumiem.
- Nie przyjmuję żadnego założenia, a pan jest jednym z tych,
którzy stwarzają właśnie taką atmosferę ubóstwienia wokół aktorów.
Zinn odstawił swoją szklankę na stolik i delikatnie pogładził
Sydney po szyi. Odsunęła się od niego.
- Czy pani była jedynaczką? - zapytał po chwili. - A może to także
niedelikatne pytanie?
- Moja matka nigdy nie wyszła za mąż i potem nigdy nie miała
nikogo innego oprócz mego ojca. A pan?
- Nie, ja też nie miałem nikogo innego.
Sydney zarumieniła się.
- Nie, nie to miałam na myśli. Pytałam, czy pan miał rodzeństwo?
- Też byłem jedynakiem i muszę się przyznać, że byłem potwornie
rozpieszczany. Moi krytycy mówią, że taki zostałem do dziś.
- I co, mają rację?
- A jak pani sądzi?
Sydney chwilę wahała się z odpowiedzią,
- Wydaje mi się, że pan lubi postawić na swoim.
Zinn sięgnął znowu po szklaneczkę i w roztargnieniu obracał nią.
- Nie uważa pani, że mówimy o różnych rzeczach?
- Czyżby zarzucał mi pan zbyt dużą subtelność?
Skrzywił się lekko na jej nieustanne próby uniknięcia poważnej
rozmowy.
- Chodzi mi o to, że pani boi się pewnych tematów.
- Na przykład jakich?
- Pani ojciec stanowi dla pani problem, nieprawdaż?
Sydney przez chwilę nie odzywała się. Potem westchnęła. Co
takiego było w Zinnie Garretcie, że czuła się przez niego jakby
osaczona? Czy tylko z niej żartował, czy chciał ją dotknąć, a może badał
jej reakcje na wszystkie możliwe sytuacje? O swoim ojcu nie chciała z
nim rozmawiać.
- Może porozmawialibyśmy o czymś innym?
Obydwoje bawili się teraz swoimi szklaneczkami i siedzieli w
milczeniu. Czuli narastające napięcie. W Sydney samo wspomnienie o
ojcu niespodziewanie obudziło dawne emocje. Czuła, jak oczy zachodzą
jej łzami. Nie patrzyła na Zinna i miała nadzieję, że to szybko minie.
- Ośmielę się i zadam pani jeszcze jedno pytanie.
Spojrzała na niego z pewną obawą.
- Jestem ciekaw, czy ma pani taką awersję tylko do aktorów, czy w
ogóle do całego przemysłu filmowego?
Sydney odstawiła swoją wodę mineralną, złożyła ręce i poddała
się.
- Zinn, nie bardzo wiem, jak panu na to odpowiedzieć. Moja matka
miała zawsze zupełnie inne niż ja podejście do tych spraw, to znaczy do
filmu i aktorów. Także do związku z moim ojcem i okoliczności, w
jakich przyszłam na świat. Czy to wystarczająca odpowiedź na pańskie
pytanie?
- Sydney, ja nie jestem Dickiem Charlesem.
Nie była zupełnie pewna, co chciał przez to powiedzieć, ale
uznała, że jest to prowokacja z jego strony.
- Nie rozumiem, jaki związek z czymkolwiek ma moje
pochodzenie. Poza tym uważam, że to moja prywatna sprawa.
- Dobrze, nie mówmy już o tym.
- Dziękuję.
- Ciekaw jestem tylko, co pani może o mnie wiedzieć? Skąd pani
wie, jaki ja jestem naprawdę?
- Ja wcale nie chcę wiedzieć o panu wszystkiego. Obchodzą mnie
wyłącznie te rzeczy, które dotyczą mojej pracy u pana.
Przysunął się do niej bliżej.
- To nie tylko pani praca, to także dotyczy mnie. Pani sama ustaliła
taką zasadę na początku, kiedy decydowała się podjąć tę pracę. Tylko o
to mi chodzi. Bezpieczeństwo Andrei to sprawa osobista, jak pani
mówiła, i może dlatego mam takie, powiedziałbym, ludzkie podejście do
całej sprawy. Mam nadzieję, że będę przez panią dobrze zrozumiany.
- Czy kiedykolwiek ile pana rozumiałam?
- Mam wrażenie, że pani mnie wcale nie zna i, co gorsza, obawiam
się, że jestem ofiarą różnych pani uprzedzeń.
- To bardzo poważne oskarżenie.
Zinn uśmiechnął się, jakby bagatelizując swą wcześniejszą
wypowiedź. Wyciągnął rękę i dotknął jej policzka z taką pewnością,
jakby od zawsze miał do tego prawo. Patrzyła mu prosto w oczy i nie
poruszała się.
- Nie urodziłem się aktorem. W gruncie rzeczy nawet nie starałem
się, żeby dostać się do filmu. Nie wiem, czy pani wie, ale przedtem
studiowałem prawo i właśnie tam zostałem… odkryty.
Ostatnie słowo zaakcentował w wyraźnie ironiczny sposób.
- Nie, nie wiedziałam o tym.
- Tak. Byłem wtedy na pierwszym roku. Zawód prawnika wydawał
mi się całkiem ciekawy i uważałem, że jest to najlepszy sposób, by coś w
ż
yciu osiągnąć. Wtedy właśnie ojciec kolegi, który był reżyserem,
zobaczył mnie i zapytał, czy nie myślałem nigdy o aktorstwie. Wcześniej
grywałem w szkolnych przedstawieniach, ale nie dlatego, że kochałem
teatr, a raczej dlatego, że była to dobra okazja do spotykania się z
dziewczętami. Llyod Feiris, ten reżyser, zaproponował mi zdjęcia
próbne.
- A reszta należy już do historii - z ledwo skrywanym sarkazmem
dopowiedziała Sydney.
- No tak. Chodzi mi jednak przede wszystkim o to, że Lloyd ukazał
mi wtedy możliwość dość łatwego zarobienia pieniędzy i przy okazji
dobrej zabawy. Nie od razu stałem się gwiazdorem, ale rola Granta
Adamsa pozwoliła mi stać się niezależnym finansowo na tyle, że powrót
na studia nie miał już większego sensu.
- Zinn, pan nie musi się przede mną tłumaczyć.
Dotknął jej policzka.
- Ale może tego właśnie chcę.
Sydney starała się nie zwracać uwagi na te słowa i na fakt, że
dotykał jej twarzy, bawił się pasmem jej włosów.
- Dobrze więc. Pan wykonuje swoje zajęcie dla pieniędzy, a ja, bo
lubię moją pracę - podsumowała.
- Och, ja też lubię moją pracę, proszę mnie dobrze zrozumieć.
Pieniądze nie są bez znaczenia, ale praca nie może być nudna. W każdym
razie ja nie jestem Grantem Adamsem. Jestem sobą. Szczerze mówiąc,
jestem zawsze rozgoryczony, kiedy ludzie nie chcą we mnie widzieć
prywatnego człowieka, a widzą tylko bohatera filmu.
Sydney odstawiła szklankę na stolik i odsunęła się od niego.
- Może to jest właśnie cena sławy.
- Nie. Tak mogą mnie oceniać nieznajomi i rozumiem, że tak
zazwyczaj czynią. Nie ma jednak najmniejszego powodu, by pani robiła
to samo i odmawiała dostrzegania tego, jaki jestem naprawdę.
To, co teraz powiedział, brzmiało niezwykle poważnie. Sydney nie
bardzo wiedziała, co odpowiedzieć. Chciała się dowiedzieć, dlaczego mu
tak na tym zależy i jednocześnie bała się jego wyznania.
Zinn przysunął się do niej i najzwyczajniej w świecie wziął ją za
rękę. Uśmiechnął się. Bawił się jej palcami i najwyraźniej zastanawiał
się, co dalej.
Sydney czuła, jak cała drży pod dotykiem jego ręki. Spojrzeli sobie
głęboko w oczy i dziewczyna zrozumiała, że w ciągu tych kilku chwil jej
pełna rezerwy i ostrożności postawa wobec Zinna Garretta zmieniła się w
całkowite zrozumienie. Może zresztą taki był jego cel, może to właśnie
chciał osiągnąć. Sydney nie była całkiem pewna, co teraz powinna
uczynić, ale jej wahania przerwało wejście Andrei.
- Tatusiu, tatusiu, kolacja gotowa!
Zinn poklepał dłoń Sydney, dając do zrozumienia, że jeszcze
powrócą do tej rozmowy. Potem odwrócił się do córki.
- Nie chcesz, żeby wystygła, prawda? - zapytał. - Podstawowa
zasada, jaka obowiązuje w tym domu - wyjaśnił, pochylając się ku
Sydney. - Nie wolno pozwolić, by cokolwiek wystygło!
ROZDZIAŁ 4
Po kolacji Yolanda zabrała Andreę do kąpieli, Zinn poszedł do
siebie załatwić parę telefonów, a Sydney wyszła rozejrzeć się po
posiadłości. Przede wszystkim chciała sprawdzić, jak zainstalowane jest
oświetlenie na zewnątrz, ale marzyła też o zaczerpnięciu świeżego
powietrza.
Był piękny wieczór. W dole widać było światła miasta, a na niebie
błyszczały gwiazdy. Tylko od strony Pacyfiku rozciągała się ciemność.
Pacific Palisades leżało tuż nad oceanem i było enklawą dla bogatych i
uprzywilejowanych. Tutaj, na najwyższym ze wzgórz, mieszkał Zinn
Garrett
Sydney patrzyła w dół na światła Santa Monica i rozmyślała o
stylu życia Zinna. W ciągu tygodnia za jeden odcinek serialu „For the
Defense” zarabiał więcej niż większość ludzi przez cały rok.
Oczywiście, w Hollywood bardzo często traktowano aktorów
może nie tyle jak gwiazdy, co raczej jak meteory. Można było zabłysnąć
na jakiś czas i potem pogrążyć się w kompletnym zapomnieniu.
Niektórzy w najlepszym momencie swojej kariery gromadzili spore
fundusze, które potem pozwalały im wieść całkiem dostatnie życie. Nie
wszystkim się to udawało. Najgorszą jednak dla aktorów rzeczą była
utrata sławy i popularności.
Sydney zastanawiała się, na ile Zinn Garett jest wewnętrznie
przygotowany na moment zakończenia kariery filmowej, bo, wcześniej
czy później, spotykało to każdego. Bardzo nieliczne i wyjątkowe były
przypadki kontynuowania kariery do późnego wieku.
Czy jest coś, co mogłoby mu później sprawiać satysfakcję?
Dziwne, obawiała się o jego przyszłość, nie wiadomo z jakiego powodu.
Co ją to wszystko obchodzi!
Poszła wzdłuż muru do najbardziej oddalonego punktu
posiadłości. Mur nie był bardzo wysoki, a zaraz za nim rozciągał się
głęboki wąwóz. Usiadła na murze i przyglądała się domowi. Był
oświetlony jak zamek z bajki.
Podziwiając go, Sydney wspominała niedawną kolację. Zinn
siedział na końcu długiego stołu, ją Yolanda umieściła po przeciwnej
stronie, Andreę zaś pośrodku, jakby między rodzicami. Kiedy jedli
kolację i żartowali z dziewczynką, Sydney cały czas zastanawiała się,
dlaczego Zinnowi tak bardzo zależy na tym, co ona o nim myśli. Odgadł
jej uprzedzenia do aktorów i przemysłu filmowego i najwyraźniej się tym
przejmował. Tego Sydney zupełnie się po nim nie spodziewała.
Podczas posiłku Zinn był ujmujący. Pytał ją o pracę i o metody
szkolenia prywatnych detektywów. Wciągał też Andreę do rozmowy i
pokazywał na przykładzie Sydney, że kobieta powinna ufać we własne
siły. Być może dla tak małej dziewczynki nie był to dobry temat do
rozmowy. Sydney zrozumiała jednak, że Zinn nie tylko ogromnie kocha
córkę, ale też dba o jej wewnętrzny rozwój i traktuje ją niezwykle
poważnie. Bardzo się to Sydney spodobało.
Kiedy tak siedziała i rozmyślała, w drzwiach patio pojawił się
Zinn. Sądziła, że z powodu dużej odległości i mroku, jaki panował w
pobliżu muru, nie zauważy jej. Zinn obszedł basen i wpatrywał się w
ciemność, aż spotkał jej wzrok. Podszedł.
- Stąd roztacza się piękny widok, nieprawdaż?
Sydney odwróciła głowę w kierunku miasta.
- Tak, rzeczywiście piękny - potwierdziła.
Objęła się ramionami, choć właściwie nie mogła powiedzieć, by
było jej zimno.
Zinn w swój naturalny i zwyczajny sposób otoczył ją ramieniem.
Było to tak przyjacielskie, że Sydney nie mogła się bronić. Poza tym nie
chciała, by się obraził.
- Jak pani sądzi, czy uda się ochronić moją córkę przed tą kobietą?
- Nie widzę powodu, dla którego miałoby się nie udać. Poza tym
nie mamy przecież do czynienia z Cosa Nostra.
- Ta kobieta, Barbara, jest naprawdę niebezpieczna. Nawet dla
mnie.
Jego głos brzmiał niezwykle poważnie i Sydney była absolutnie
przekonana, że teraz nie grał.
- Proszę mi dokładnie wszystko o niej opowiedzieć.
Wiadomościom gazetowym nie bardzo można ufać.
Westchnął głęboko i zaczął opowiadać.
- Jedno wiem na pewno. Jest wariatką. Od kilku już lat, a
właściwie od pierwszego odcinka serialu, ma dziwną obsesję na moim
punkcie. Ciągle mnie śledzi.
Dotknął ramienia Sydney i roześmiał się.
- Może jest emerytowanym prywatnym detektywem?
- Dziękuję za komplement.
- Potrafi pojawić się w najzupełniej nieoczekiwanym czasie i
miejscu. Najgorsze, co się zdarzyło, prócz tego wypadku z Andreą, miało
miejsce w Meksyku. Byłem wtedy w Puerto Vallarta z kilkorgiem
przyjaciół. Miałem tam willę, zanim rozstaliśmy się z Moniką. Pewnego
wieczoru pojechaliśmy wszyscy do restauracji na kolację. Nie czułem się
najlepiej, więc zostawiłem towarzystwo i wróciłem do domu. Siedziała w
sypialni na fotelu, kompletnie naga. Można się domyślić, czego ode mnie
oczekiwała. Powiem uczciwie, że się wtedy przestraszyłem. Niech pani
sobie tylko wyobrazi: wchodzę do domu i zastaję coś takiego!
- Czy przynajmniej była ładna?
- Zupełnie przystojna. Ruda, dobrze po trzydziestce.
- Co jeszcze robiła?
- Przede wszystkim nonsensowne rzeczy. Po ogłoszeniu mojego
rozwodu z Moniką żądała, bym się z nią ożenił. Sądziłem, że jest
narkomanką, może zresztą jest. Nie mam pojęcia. Policja doszła do
wniosku, że ona nie jest całkiem przy zdrowych zmysłach, ale okazała
się na tyle przebiegła, że zawsze udaje się jej uciec.
- Policji nie udało się jej zidentyfikować?
- Nie. Wiadomo tylko, że mówi o sobie Barbara. Och, gdybym
tylko wiedział, kim ona jest, od razu kazałbym ją aresztować. Niestety,
jest nieuchwytna. Pojawia się i znika, nie wiadomo jak i kiedy. Nie
zwracałem przez jakiś czas na to uwagi, ale zdobyła mój zastrzeżony
numer telefonu i zaczęła grozić, że zrobi coś złego Andrei, jeśli się z nią
nie ożenię. Wtedy też nie przejąłem się zbytnio, aż do tego zdarzenia w
supermarkecie.
- Jest pan pewien, że to ta sama kobieta? - upewniła się Sydney.
- Opis dokładnie do niej pasował.
Zinn dotknął ręką nagich pleców Sydney. Spojrzała na niego nie
rozumiejąc, co ma znaczyć ten gest, ale wyglądało na to, że dotknął jej
jakby nieświadomie. Patrzył przed siebie pogrążony w myślach. Jednak
ten niewinny gest Zinna spowodował, że Sydney poczuła wewnętrzne
drżenie. Wolała nie być tak blisko niego, odsunęła się.
- Nie jest pani zimno? - zatroszczył się.
- Nie, nie.
Czuła, że jest napięta i zdenerwowana. Jej własne reakcje
irytowały ją.
- Czy pani żałuje, że przyjęła u mnie pracę? - odezwał się Zinn po
długim milczeniu.
Już chciała gwałtownie zaprzeczyć, ale uświadomiła sobie, że
właściwie powinna potaknąć. Nie mogła jednak wszystkiego rzucać z
powodu lekkiego dotknięcia. Nie zrobił przecież nic złego! Po prostu
zachowywał się w zwykły dla siebie sposób. Skąd mógł wiedzieć, jakie
wrażenie wywiera na niej jego bliskość. Dla Sydney był jednak
przedstawicielem świata, z którym nie chciała mieć nic wspólnego,
zwłaszcza pod względem emocjonalnym.
- Ma pani jakieś złe przeczucia, obawy?
Westchnęła tylko, bo wiedziała, że nie może mu powiedzieć
prawdy. A jeśli sam się już domyślił, jakie robi na niej wrażenie i że to
właśnie jest dla niej kłopotliwe? Takie wyznanie z pewnością sprawiłoby
mu satysfakcję. To zresztą jest typowe dla większości aktorów.
- To zbyt mocno powiedziane - odpowiedziała krótko Sydney.
- A o co właściwie chodzi? - wypytywał dalej Zinn.
Stał o trzy metry od niej, tyłem do oświetlonego domu, więc jego
twarz i cała sylwetka kryły się w cieniu.
- Nie wiem, może jest pan uczuciowy, ale ja nie życzę sobie
ż
adnych związków uczuciowych między nami.
Przez chwilę patrzył ze zdumieniem, potem jakby zrozumiał, o co
jej chodzi.
- To już wszystko? - zapytał.
- A to nie wystarczy? - zareplikowała.
- Wie pani, nie sądzę, by o to chodziło. Odwróciła się gwałtownie.
Była niemal pewna, że Zinn ma na myśli jej ojca, a o nim nie chciała
więcej rozmawiać. I to wszystko nie było wcale winą Zinna, lecz
dręczących ją całe życie wspomnieli.
Kiedy była małą dziewczynką, widziała ojca tylko parę razy, i za
każdym razem bardzo krótko, czasami nawet tylko kilka minut. Matka
próbowała jej wytłumaczyć, że Dick nie rozumie dzieci i nie bardzo umie
z nimi rozmawiać, i żeby nie przejmowała się tak bardzo jego
zachowaniem. Sydney nie mogła jednak nie brać sobie do serca jego
oschłości. Był w końcu jej ojcem!
Wydawało się jej, że lepiej byłoby, gdyby w ogóle nie widywała
Dicka Charlesa. Kiedy Sydney miała dwanaście lat, Lee wymusiła na
Dicku, żeby spędził z córką cały dzień. Może żywiła jakieś nadzieje, że
ojciec lepiej pozna córkę. Spotkanie okazało się jedną wielką katastrofą.
Dick bał się zostać z nią sam na sam, więc zaprosił kilku przyjaciół. Było
to zwykłe towarzyskie spotkanie w jego ekskluzywnej willi w Bel Air.
Przysłał po nią do Glendale wspaniałą czarną limuzynę. Pamiętała to jak
dziś. Ubrana była w różową sukienkę i płaszczyk w pepitkę, właściwie
była przesadnie wystrojona. Dick przywitał ją dość niepewnie i patrzył
na nią trochę jak na muzealny eksponat. Kiedy tylko zorientował się, że
jest spokojna i grzeczna, od razu zaczął grać przed przyjaciółmi rolę
kochającego ojca. Sydney chodziła z nim i witała się z gośćmi. Dick
czasami kładł dłoń na jej ramieniu i był to właściwie jedyny bliższy z
nim kontakt. Zapamiętała te chwile na całe życie. Jeżeli jednak całe to
przedstawienie było przeznaczone bardziej dla przyjaciół niż dla niej, to i
tak Sydney była pod wrażeniem. Dick ją oczarował i gotowa była mu
wszystko wybaczyć. Marzyła o tym, by rzucić mu się w ramiona i by on
ją uściskał.
Znacznie później, kiedy wspominała tamto spotkanie, zrozumiała,
co wtedy mógł czuć Dick. Pewnie pomyślał, że oto jest u niego jego
własna córka i że powinien zachować się w związku z tym jak
prawdziwy ojciec. No i zagrał swoją życiową rolę. Nie była tylko pewna,
czy odegranie tej roli sprawiło mu jakąś trudność. Może takie udawanie
było dla niego łatwe i naturalne jak uwodzenie kobiet.
- Hipokryta! - mruknęła do siebie.
- Przepraszam, nie rozumiem…? - Zinn podszedł bliżej.
Sydney zbyt późno zdała sobie sprawę, że ostatnie słowo
powiedziała na glos.
- Bardzo przepraszam. Myślałam o czymś zupełnie innym.
- Chciałbym, żeby pani już nie powracała do tych ponurych myśli.
- Uśmiechnął się.
- Proszę mi wierzyć, że to absolutnie nie dotyczyło pana.
- Jest pani tego zupełnie pewna?
Sydney spojrzała na niego. Wdziała Zinna Garretta, a wspominała
ojca.
- Przypomniało mi się pewne, dawno minione, zdarzenie związane
z moim ojcem.
- Och, rozumiem.
- To nic takiego, ale czasem niespodziewanie mi się przypomina.
- I właśnie teraz się pani przypomniało. - W jego głosie brzmiała
nuta sceptycyzmu.
- Proszę, niech pan nie wyciąga z tego fałszywych wniosków,
- Powinna pani jednak coś zrobić z tymi wspomnieniami.
- Och, proszę, niech pan nie mówi do mnie jak doktor! -
powiedziała zirytowana. - Nie jestem w nastroju do takich rozmów.
Potrząsnął nią lekko, trzymając za ramiona.
- Sydney, nie może pani nieustannie dręczyć się. Powinna pani
wyrzucić to z siebie - poradził jej życzliwie.
- Ale to doprawdy nic ważnego. Takie głupie wspomnienia z
dzieciństwa.
- Nic, co panią zasmuca, nie może być głupie.
- To naprawdę nic specjalnego. Przypomniało mi się tylko, jak
pierwszy raz byłam u swojego ojca. Miałam wtedy dwanaście lat. To
było całe wieki temu.
- To spotkanie było dla pani oczywiście bardzo bolesne.
- Mój ojciec taki po prostu był i już. - Wzruszyła ramionami,
pragnąc ukryć dojmujący ból, który odczula.
- Niech mi pani wszystko opowie - poprosił Zinn.
Sydney nie opierała się już dłużej i zaczęła mówić. Opowiadając
trochę drżała, więc Zinn przytulił ją do siebie. Położyła głowę na jego
ramieniu, zupełnie nie zdając sobie z tego sprawy. Po chwili dopiero
spostrzegła się i jednocześnie zdumiała, jak szybko i łatwo uległa jego
urokowi i jak całkowicie mu zaufała. Jej ojciec miał w sobie dokładnie
ten sam rodzaj uroku i czaru, któremu trudno się było oprzeć.
- Nie znałem pani ojca, więc nie mogę poradzić nic rozsądnego.
Wiem tylko jedno, że nie ma żadnego porównania między tym, co pani
mi opowiedziała o swoim ojcu a tym, co ja sam czuję do Andrei.
- Nie, ja nie porównuję, nie o to mi chodzi - zaprzeczyła Sydney,
- Sądzę, że jednak pani to czyni, chód może nie zdaje sobie z tego
sprawy. Być może, że Dick Charles i ja jesteśmy jakoś do siebie podobni,
ale to wynika raczej z charakteru naszego zawodu i absolutnie nie
oznacza, że jesteśmy identyczni. Ja nie jestem Dickiem Charlesem.
- Już mi pan to mówił - przypomniała.
Zinn obrócił ją ku sobie i uniósł jej podbródek tak, by spojrzała mu
prosto w oczy.
- Tak, już to mówiłem i będę powtarzał dopóty, dopóki pani nie
zrozumie, o co mi chodzi.
- Zinn…
Patrzyła mu w oczy. Czuła, jak jego ręce zsuwają się niżej po jej
obnażonych plecach, czuła ich ciepło. Po chwili wziął jej twarz w dłonie
i zbliżył usta do jej warg. Pozwoliła mu się pocałować. Najpierw całował
ją czule i delikatnie, potem mocniej przycisnął do piersi. Pocałunek stał
się namiętny. Teraz liczyło się tylko jedno, że była w jego ramionach.
Nie istniały żadne powody, dla których miałaby nie pozwolić na te
pocałunki, nic teraz nie było ważne. Nawet nie próbowała się opierać
temu, czego sama pragnęła. Pocałunki były coraz namiętniejsze, Zinn w
końcu oderwał usta od jej ust. Sydney powoli otworzyła oczy i
próbowała zrozumieć, co się stało. Czuła mocny uścisk mężczyzny, bicie
jego serca. I nagle zorientowała się, że stało się właśnie to, czego
postanowiła za wszelką cenę od początku uniknąć.
Powoli wyzwoliła się z uścisku i odsunęła od niego na bezpieczną
odległość.
Zinn spojrzał zdumiony i niezbyt zadowolony zmianą jej nastroju.
To tym bardziej utwierdziło Sydney w przekonaniu, że powinna jak
najszybciej skończyć ten epizod.
Odwróciła się, żeby wrócić do domu. Zinn jednak chwycił ją i
trzymał mocno.
- Nie! - Zaprotestowała, szarpiąc się z nim.
- Zostań! - Jego głos brzmiał jak rozkaz.
- Nie, nie chcę tego.
Mówił do niej cicho, niemal szeptem.
- Ja chcę.
Próbowała się wyzwolić z jego objęć, ale trzymał ją mocno. Już
zastanawiała się, czy będzie musiała zastosować jakiś chwyt judo, kiedy
przyszło jej na myśl, by spróbować przemówić mu do rozsądku.
- Zinn, nie po to tu jestem, a jeśli tak myślisz, to zaraz odejdę.
- Przecież wiedziałaś, że mam ochotę cię pocałować i nie
protestowałaś. śałuję, że zmieniłaś zdanie, ale nie będę cię za nic
przepraszał. Nie miałem żadnych złych zamiarów.
- Nie chodzi o twoje zamiary. Ja naprawdę nie chcę tego rodzaju
stosunków między nami.
Przez chwilę patrzył jej głęboko w oczy, a potem wypuścił ją z
ramion. Cofnęła się o krok.
- Jeśli mnie pan teraz zwolni, zrozumiem.
- Nie, przeciwnie. Dziś wieczorem mam jakieś zebranie i nie
będzie mnie w domu kilka godzin. Nie chcę, by Andrea i Yolanda
zostały same w domu.
- Zebranie wieczorem?
- Zarówno mój producent, jak i reżyser to nocne Marki i najlepiej
pracuje się im wieczorami. Takie sesje z nimi miewam raz na dwa lub
trzy miesiące. Chodzi mi o to, by Andrea była bezpieczna. Od czasu
tamtej próby porwania nigdy nie wychodziłem z domu wieczorem.
- W porządku, zostanę. Przynajmniej na tę noc.
Patrzyli sobie chwilę w oczy, potem ona odwróciła się i zaczęła iść
w stronę domu.
- Zaczekaj - poprosił Zinn. - Nie będę cię przepraszał za to, że cię
pocałowałem. Nie żałuję tego i ty powinnaś uczciwie przyznać, że też nie
ż
ałujesz.
Nic nie odpowiedziała, tylko szybko odeszła.
W domu przebrała się w trochę za duży podkoszulek z napisem
„L.A. Dodgers”. Zawsze w nim sypiała. Choć minęło już pół godziny od
rozstania z Zinnem, ciągle czuła dreszcze. Nie mogła zaprzeczyć, że jego
pocałunek na nią podziałał. Jak łatwo uległa! Och, jak mogła być tak
niemądra!
Czuła się zakłopotana. Tyle lat nie mogła się nadziwić, jak łatwo
jej matka uległa Dickowi, a teraz sama znalazła się w podobnej sytuacji!
Oczywiście, jeden pocałunek to jeszcze nie romans i nieślubne dziecko,
ale zawsze wszystko jakoś się zaczyna.
Zrozumiała, że nie może oskarżać wyłącznie Zinna, ona sama była
równie winna. W przyszłości to właśnie ona powinna starać się utrzymać
ich stosunki na płaszczyźnie zawodowej.
Położyła się i wpatrywała w sufit. W domu panowała cisza.
Sydney próbowała się skupić na myśleniu o dziewczynce, do której
ochrony została zatrudniona. To był problem. Pozwoliła Zinnowi
oderwać się od myślenia o swej pracy. Było to w zasadzie niezgodne z
regułami jej zawodu. No i poza tym od lat wiedziała, czego kobiety mogą
się spodziewać po aktorach.
Na szczęście jeszcze nie jest za późno! Wszystko będzie dobrze,
jeśli tylko skupi się wyłącznie na pracy. Wzięła szlafrok, przerzuciła go
przez ramię i poszła sprawdzić pokój Andrei. W sypialni paliła się mała
nocna lampka. Sydney podeszła do łóżka i pochyliła się. Andrea była
bardzo ładnym dzieckiem, teraz wyglądała jak śpiący aniołek. To
straszne, że z powodu sławy ojca zagrażało jej niebezpieczeństwo.
Patrząc na córkę Zinna przypomniała sobie własne dzieciństwo,
kiedy tak bardzo cierpiała i tęskniła do ojca, który kochałby ją jak córkę.
To wspomnienie niemal wycisnęło łzy z jej oczu, więc szybko opuściła
pokój Andrei.
Nieszczęścia i cierpienia dzieciństwa zostają w duszy na zawsze i
nawet u dorosłego człowieka czasem się odzywają.
Andrea miała chociaż to szczęście, że ojciec naprawdę ją kochał.
Tego o swoim własnym ojcu Sydney nie mogła powiedzieć. Może więc
tak silna uczuciowa reakcja na niego była czymś, czego sobie nie
uświadamiała, a co było najzwyklejszą tęsknotą i resentymentem.
Jakiś czas nie mogła zasnąć, a kiedy jej się to udało, zaczęły
męczyć ją koszmary. Nagle poczuła, że ktoś nią potrząsa. Otworzyła
oczy i spojrzała w twarz kobiety, Krzyknęła.
- Senorita, seńorita! Ktoś tu jest! Boję się!
Dopiero wtedy rozpoznała, że to Yolanda. Uniosła się na łokciu.
- Co ty mówisz? Gdzie? Kto? - pytała gorączkowo.
- Ktoś jest na zewnątrz, na pewno. Miałam się już kłaść,
wyłączyłam najpierw telewizor, a zaraz potem światło i wtedy
zobaczyłam przez okno jakąś postać. Strasznie się boję. Jestem pewna, że
to ta Barbara.
Sydney wyskoczyła z łóżka, ze stolika nocnego chwyciła swój
pistolet.
- O Matko Najświętsza! - wyszeptała na ten widok Yolanda i
szybko się przeżegnała,
Sydney potrząsnęła ją za ramię.
- Na pewno dobrze widziałaś? - pytała. - Jesteś pewna, że to
Barbara?
- Nie widziałam twarzy, ale kto inny mógłby być?
- Może to jakiś włamywacz. Nie denerwuj się, Yolando. Zaraz się
tym zajmę. Ty idź teraz do pokoju Andrei i poczekaj na mnie. Gdyby
ktoś próbował tam wejść, krzycz z całej siły.
- Si, seńorita. To mogę zrobić.
Sydney podeszła do telefonu.
- Co pani robi?
- Dzwonię po policję.
Yolanda znowu się przeżegnała i cicho wyszła z pokoju. Sydney
połączyła się szybko. Powiedziała, o co chodzi i podała adres. Potem
wyszła sprawdzić dom. Było ciemno, światło w holu było wyłączone.
Zastanawiała się, która może być godzina i czy Zinn już wrócił. Przeszła
cały hol, mijając pokój Andrei sprawdziła, czy jest tam Yolanda.
Gosposia siedziała na krześle przy łóżeczku małej i chyba się modliła.
Dziewczyna doszła powoli do pokoju Zinna. Drzwi były otwarte,
ale po ciemku prawie nic nie widziała. Ostrożnie, trzymając palec na
spuście, weszła do środka i wreszcie dostrzegła, że łóżko jest nietknięte.
Zinn jeszcze nie wrócił. Właśnie wtedy kątem oka zauważyła jakąś
sylwetkę. Serce jej zamarto. Błyskawicznie odwróciła się i zobaczyła, że
to ktoś na zewnątrz. Nie wiedziała, kto to jest, ale najwyraźniej
metodycznie okrążał dom. Pokój Yolandy był dokładnie po drugiej
stronie, w pobliżu kuchni. Sydney zrozumiała, że ten ktoś zaczął obchód
od frontu i pewnie szuka otwartego okna.
Wyszła znowu do holu, cały czas trzymając palec na spuście
pistoletu. Ponownie zajrzała do pokoju Andrei. Yolanda siedziała
pogrążona w modlitwie. Sydney przeszła przez salon. W oknie znowu
dostrzegła czyjś cień, zaraz jednak ten ktoś skrył się w krzakach.
Sydney postanowiła pójść do oranżerii, bo domyśliła się, że rabuś
będzie próbował wejść przez patio, a potem przez oranżerię. Czuła, że
zaschło jej w ustach. Serce biło coraz szybciej. Mocniej ścisnęła pistolet i
schowała się w cieniu.
Po chwili dostrzegła poruszenie wśród liści na skraju patio. Zanim
rabuś zdołał wejść do oranżerii, ciszę przerwał nagły dźwięk dzwonka. Z
pewnością była to policja. Sydney szybko pobiegła do holu i przez
domofon usłyszała głos policjanta.
- Włamywacz jest już wewnątrz! - krzyknęła. - Przed chwilą
widziałam go w patio!
Potem włączyła przycisk otwierający główną bramę. Czuła
wzrastające napięcie. Pobiegła z powrotem do oranżerii. Tuż za drzwiami
wpadła na kogoś z całym impetem. Nieznajomy cofnął się, Sydney
odruchowo zamachnęła się i uderzyła włamywacza kolbą pistoletu w
głowę. Osunął się na ziemię.
- Nie ruszaj się! - krzyknęła.
Panowała cisza. Sydney nie dostrzegała żadnego ruchu. Powoli, z
bronią wciąż wycelowaną w miejsce, gdzie leżał włamywacz, podeszła
do ściany, szukając kontaktu. Znalazła, nacisnęła przycisk i pokój zalało
jaskrawe światło.
Sydney ostrożnie zbliżyła się do leżącego mężczyzny. Spojrzała na
jego twarz. Osłupiała, To był Zinn Ganett.
- Mój Boże!
Uklękła obok i zobaczyła, że z głowy Zinna spływa strużka krwi.
- Och, Zinn, przepraszam. Skąd mogłam wiedzieć, że to ty?
Kiedy dotknęła ostrożnie jego twarzy, Zinn cicho jęknął. Sydney
odetchnęła z ulgą. Zinn znowu jęknął i zamrugał powiekami. Sydney
ułożyła jego głowę na swych kolanach. Czuła, jak łzy spływają jej po
policzkach.
- Zinn, proszę, wybacz mi - szeptała. W drzwiach pojawił się
policjant.
- Nic się pani nie stało?
- Nie, nic.
- To jest właśnie ten włamywacz?
Sydney zacisnęła usta, by nie wybuchnąć płaczem i tylko
potrząsnęła głową.
- Wydawało mi się, że to włamywacz - wykrztusiła po chwili. - To
jest właściciel tego domu.
Wszedł jeszcze jeden policjant.
- A kim pani jest? - spytał.
- Nazywam się Sydney Charles. Jestem prywatnym detektywem.
Pan Garrett zatrudnił mnie do ochrony.
- Świetnie się pani spisała, - Oficer uśmiechnął się pod wąsem.
Ukląkł obok Garretta i przyjrzał się ranie.
- Wiesz, Eddie - zwrócił się do kolegi - on nieźle oberwał. Trzeba
wezwać karetkę.
Eddie wyciągnął zza pasa nadajnik i poprosił o przysłanie karetki.
Sydney wciąż trzymała krwawiącą głowę Zinna na kolanach.
Ranny mamrotał coś niezbyt zrozumiale. Sydney spojrzała na klęczącego
obok policjanta.
- Rany na głowie zazwyczaj obficie krwawią. To normalne i tym
bym się nie przejmował. Bardziej obawiam się, czy nie doznał wstrząsu
mózgu.
Zinn próbował otworzyć oczy, mamrotał coś o Barbarze.
- Tak mi przykro. Naprawdę nie chciałam - powtarzała bez
przerwy Sydney, głaszcząc Garretta po policzku.
Policjant podniósł leżący obok pistolet.
- Tym go pani uderzyła?
Kiwnęła głową.
- Ma pani licencję?
- Tak.
- A jakieś dokumenty?
- Są w moim pokoju. Chce pan, żebym po nie poszła?
Policjant zmarszczył brwi.
- Pani tu mieszka?
- Przeniosłam się tu dopiero dziś.
Zinn znowu coś zamruczał, próbując podnieść głowę.
- Andrea? Andrea? - powtarzał.
- Zinn, Andrea jest bezpieczna. Naprawdę jest bezpieczna.
- Niech pan leży spokojnie - odezwał się policjant. - Zaraz
przyjedzie karetka. Proszę się niczym nie denerwować.
Zinn trzymając się za głowę powoli usiadł, zupełnie nie zwracając
uwagi na rady policjanta. Wyglądał teraz zupełnie przytomnie.
- Co się stało? - zapytał.
- Ta pani sądziła, że jest pan włamywaczem.
Zinn z trudem odwrócił głowę w stronę Sydney.
- To ty mnie tak załatwiłaś?
- Nie wiedziałam, że to ty.
Wyciągnął chusteczkę i przycisnął ją do rany.
- Od tej pory będę swój powrót ogłaszał fanfarami.
- Ale dlaczego nie wszedłeś głównymi drzwiami?
- Sprawdzałem, czy wszystko jest w porządku.
- Mam nadzieję, że tak było.
- Czy możemy zatem uznać cały ten wypadek za nieporozumienie?
- spytał policjant przysłuchujący się rozmowie,
- Powinien pan właściwie uznać to za moją piramidalną głupotę -
odparł Zinn.
Przed domem rozległa się syrena karetki,
- Wyjdę przed bramę i przyprowadzę sanitariuszy - powiedział
stojący w drzwiach policjant.
Garrett próbował wstać.
- Niech pan lepiej się nie rusza. - Powstrzymał go policjant. -
Zranienia głowy bywają bardzo zdradliwe.
Sydney wzięła od Zinna chusteczkę i wytarła mu policzki i szyję.
Mimo swego stanu, mężczyzna miał jeszcze dość sił, by
przypatrywać się Sydney. Zauważył, że kolana ma poplamione krwią.
Starał się zetrzeć ją dłonią. Potem wskazał jej króciutką koszulkę.
- W czymś takim sypiasz? - zapytał.
Zarumieniła się, słysząc to pytanie. Była tak zdenerwowana
wypadkiem, że kompletnie zapomniała o tym, jak jest ubrana, a jej
podkoszulek rzeczywiście bardzo mało zasłaniał. Policjant zorientował
się, że Sydney po początkowym szoku teraz poczuła się niezręcznie,
więc wyszedł z pokoju.
Zinn dotknął jej policzka.
- Jak sądzisz - powiedział - czy teraz mam jeszcze jakiekolwiek
wątpliwości, że nie nadajesz się do tej pracy?
- Nie masz do mnie żalu?
- No, jeszcze nie jestem pewien - uśmiechnął się. - Wymyślę coś,
co masz zrobić, żebym się nie gniewał.
Weszli sanitariusze i dwaj policjanci. Sanitariusze od razu zajęli
się Zinnem.
- Wystarczy parę tabletek aspiryny i trochę bandaża - powiedział
Zinn.
- Obawiam się, że tak łatwo nie pójdzie - odparł młody sanitariusz.
- Uważam, że powinien pana obejrzeć jeszcze lekarz.
- Zna pan jakiegoś lekarza, który by przyjechał do domu?
Sanitariusz roześmiał się.
- Miejmy nadzieję, że będzie jakiś dyżur w izbie przyjęć w
szpitalu. Teraz jest inaczej niż za dawnych lat.
- Za dawnych lat, kiedy kobiety były tylko kobietami.
Sydney odruchowo obciągnęła swój podkoszulek. Czuła się
strasznie, patrząc na całkiem zakrwawioną koszulę Zinna.
Sanitariusze przy pomocy policjantów umieścili poszkodowanego
na noszach. Na ten widok Sydney poczuta się jeszcze gorzej. Chciała z
nim pojechać do szpitala, ale wiedziała, że nie może opuścić domu i
zostawić Andrei samej.
- Wrócę do domu zaraz, jak tylko dostanę aspirynę i jak mi
zabandażują głowę. No i jeszcze będę musiał dopilnować, czy ci chłopcy
dostaną zapłatę.
Wyciągnął rękę w jej kierunku. Podeszła i uścisnęła mu dłoń.
Potem uniosła ją i przytuliła do swego policzka.
- Bardzo cię przepraszam.
Zinn uśmiechnął się.
- Uważam, że właściwie warto było.
- Bardzo cię boli?
- Czy pan jest już gotowy? - zapytał sanitariusz.
- Gotowy jak zawsze.
Wynieśli go z pokoju. Sydney towarzyszyła im do drzwi. Razem z
nią poszedł jeden z policjantów. Poczekała, aż załadują nosze do karetki
i obserwowała, jak wyjeżdżają przez bramę.
- Czy teraz mógłbym zobaczyć pani dokumenty? Muszę napisać
raport z tego zdarzenia.
- Pójdę po torebkę.
Sydney poszła do swojego pokoju. Po drodze w holu zobaczyła
Yolandę wychylającą się z sypialni Andrei.
- Zastrzeliła pani bandytę, senorita?
- Niezupełnie, Yolando. Był to raczej strzał samobójczy.
ROZDZIAŁ 5
Następnego dnia, tuż po wczesnym śniadaniu Sydney zabrała
Andreę i samochodem Zinna pojechały do szpitala. Sydney ogarnął
niepokój przed spotkaniem z aktorem. Wprawdzie sposób, w jaki
wczoraj chciał sprawdzić zabezpieczenie domu, nie był najmądrzejszy i
jeśli skradał się po ciemku, Sydney musiała postąpić tak, jak postąpiła,
ale mimo wszystko czulą się podle.
Najgorsze było to, że po wypadku coś się między nimi zmieniło i
teraz Sydney uznała, że powinna okazywać współczucie. Zinn był
przecież niewinną ofiarą i cierpiał od rany zadanej jej ręką. Czy jednak
nie wykorzysta jej poczucia winy? Nie umiała odpowiedzieć na to
pytanie.
- No, jesteście! - przywitał je okrzykiem, kiedy stanęły w
drzwiach.
Andrea natychmiast podbiegła do ojca i rzuciła mu się w ramiona.
Sydney podeszła powoli i spojrzała mu w oczy.
- Dzień dobry.
Wyglądał nawet nieźle. Głowę miał obandażowaną. W miejscu,
gdzie go uderzyła, widać było lekkie opuchnięcie. Poza tym nic nie
wskazywało na to, że wczorajszego wieczora został zraniony.
- Jak się czujesz?
- Trochę tak, jakbym miał kaca, ale bez wcześniejszej
przyjemności picia.
- Czy chcesz, żebym zrezygnowała z pracy u ciebie? - Starała się
nadać głosowi spokojne i naturalne brzmienie.
- Wręcz odwrotnie! Zastanawiam się nawet nad podwyżką dla
ciebie. Gdybym to nie był ja, a jakiś bandyta, chciałbym, żebyś zrobiła
dokładnie to, co zrobiłaś.
Wyciągnął do niej rękę. Podeszła bliżej i podała mu dłoń. Nie
uścisnął jej jednak, jak oczekiwała, ale delikatnie pogłaskał wnętrze.
Zdawała sobie doskonale sprawę, że nie powinna się na to zgadzać, ale
powiedziała sobie, że nie może go w tej sytuacji denerwować.
- Wczoraj nie powinienem był tak skradać się wokół domu. -
Spojrzał na Sydney. - Ale musiałem koniecznie sprawdzić, czy wszystko
jest w porządku.
- Dlaczego musiałeś?
- Kiedy wracałem, miałem wrażenie, że ktoś mnie śledzi.
Spojrzeli jednocześnie na Andreę. Chcieli się upewnić, że nie
przysłuchuje się ich rozmowie.
- Wiesz przez kogo?
- Nie, nie wiem. Ale wtedy wydawało mi się, że to ona.
- Przyjrzałeś się samochodowi? Może zauważyłeś numery albo
jakiś inny szczegół?
- Próbowałem, ale tamten samochód trzymał się w sporej
odległości.
Andrea zaczęła się niecierpliwić.
- Tatusiu, idziesz do domu?
- Tak, kochanie. Zaraz przyjdzie doktor, zbada mnie i potem
pojedziemy do domu.
- Czy jesteś chory?
Zinn popatrzył na Sydney.
- Powiedzmy, że się uderzyłem w głowę.
- Jak?
Znowu spojrzał na dziewczynę i porozumiewawczo ścisnął jej
dłoń.
- Zdaje mi się, kochanie, że wpadłem na kogoś.
Sydney mruknęła coś pod nosem.
- Tak, córeczko, zdaje się, że na kogoś złego.
- Co to znaczy, tatusiu?
- Nic, nic, troszeczkę żartuję.
- Rzeczywiście, tylko troszeczkę - powiedziała Sydney i uwolniła
dłoń z jego dłoni. Chyba już wystarczająco go pocieszyła.
Do pokoju weszła pielęgniarka.
- Za chwilę przyjdzie do pana doktor - uprzedziła. - Niestety,
pańska rodzina musi przejść do poczekalni.
Zinn zauważył zmieszanie Sydney.
- Widzisz, kochanie, jak wszystko szybko roznosi się po mieście?
W kronikach towarzyskich różnych gazet będą dzisiaj
nieprawdopodobne historie na mój temat. Musimy utrzymywać, że to
była mała sprzeczka.
Sydney zarumieniła się.
- Nie denerwuj się. Moja pani rzecznik umie sobie radzić. Poda
prasie zwykłe oświadczenie i będzie podkreślała, że jesteśmy szczęśliwą
parą.
Bawił się zakłopotaniem Sydney.
Dziewczyna pomyślała jednak, że wszystko dobrze się składa i
pasuje do jej planu.
Pielęgniarka ponownie zajrzała do pokoju.
- Rodzina może zostać jeszcze tylko kilka minut.
- Zinn - Sydney nie mogła opanować podniecenia - wiem, że
ż
artowałeś, mówiąc o tym oświadczeniu dla prasy, ale mnie się wydaje,
ż
e to fantastyczny pomysł. Powinieneś to zrobić!
Spojrzał na nią z takim zdumieniem, jakby nagle oszalała.
- O czym mówisz? Nie rozumiem.
Sydney spojrzała na Andreę, ale dziewczynka była całkowicie
zajęta oglądaniem kolorowego magazynu, który przedtem podał jej
ojciec.
- Pamiętasz, powiedziałam ci, że najlepiej by było, gdyby Barbara
przeniosła swoją nienawiść z Andrei na mnie. Teraz wszystko zaczyna
pasować do mojego planu.
- Tak…
- Nadarzyła się znakomita okazja. Byłeś w szpitalu i to jest
wiadomość, którą na pewno podadzą gazety. Możemy trochę ubarwić
całą historię. Twoja rzeczniczka może oświadczyć, że pokłóciłeś się ze
swoją kochanką, która mieszka z tobą. Dlatego wylądowałeś w szpitalu.
Teraz jednak już wszystko jest dobrze między nami i bardzo się
kochamy. Barbara z pewnością przeczyta to wszystko i przy odrobinie
szczęścia uda mi się skierować jej agresję na mnie.
- Wspaniale wymyśliłaś! Ale przecież ona może cię zabić!
- Jesteś niepoważny, Zinn. Dam sobie radę.
Znowu ujął jej dłoń i delikatnie pogłaskał.
- Zgadzam się na wszystko, a zwłaszcza na to, że bardzo się
kochamy. Brzmi całkiem nieźle.
Sydney uwolniła rękę.
- Chodzi tylko o efekt, jaki wywrze ta wymyślona historyjka! -
powiedziała stanowczo. - Nasze stosunki pozostaną od teraz ściśle
zawodowe. Mam zamiar tylko zagrać rolę mieszkającej z tobą kochanki.
Ludzie twojej profesji powinni rozumieć, co znaczy zagrać rolę.
- Jesteś sarkastyczna - zauważył Zinn.
- Masz rację. Przepraszam,
Zinn głaskał po głowie Andreę, ale spojrzenie utkwił w Sydney.
- W takim razie - powiedział po chwili - jeśli bierzesz na siebie
dodatkowe ryzyko, powinienem ci to wynagrodzić. Dam ci dwieście
dolarów więcej za każdy dzień. Niech to będzie właśnie dodatek za
ryzyko.
Znowu pojawiła się pielęgniarka.
- Bardzo mi przykro, ale za chwileczkę będzie tu doktor. Proszę,
niech pani pójdzie ze mną.
Zinn pocałował córkę, Sydney wzięła ją za rękę i szła za
pielęgniarką. W drzwiach odwróciła się jeszcze.
- Dziękuję za podwyżkę - rzekła. - Nie wiem tylko, jakie ryzyko
chcesz mi wynagrodzić. Ryzyko ze strony tej kobiety, czy może z twojej.
Zinn uśmiechnął się.
- Będę trzymał cię w niepewności - oświadczył.
Zinn zbudził się po godzinnej drzemce w swojej sypialni. Po
obiedzie poczuł, że cios w głowę osłabił go bardziej, niż przypuszczał i
położył się.
Jednak pierwszą rzeczą, jaką zrobił po przyjeździe ze szpitala, to
zatelefonował do Judy Meecham, rzeczniczki prasowej. Powiedział, by
opublikowała historyjkę o jego kłótni z kochanką i o ich pogodzeniu się.
Judy była zachwycona. To był prawdziwy rarytas dla rubryk
towarzyskich. Oczywiście, Zinn nie wspomniał jej, że to pomysł Sydney,
który niewiele ma wspólnego z rzeczywistością.
Potem usiadł w swym ulubionym fotelu z Andreą na kolanach, a
Sydney krążyła po pokoju, obmyślając dalsze posunięcia. Poprosiła, by
zjedli obiad bez niej, bo chciała pojechać do miasta, do Marvina
Kaslowa, który był szefem komisariatu policji w Los Angeles. Sydney
miała nadzieję, że uda się jej przyspieszyć sprawę identyfikacji Barbary.
Zinn nie sprzeciwiał się temu pomysłowi. Nie był jeszcze w pełnej
formie, ale nie bał się o Andreę, dopóki był z nią w domu. Powiedział
Sydney, by wzięła jego jaguara.
Pobiegła z rozwianym warkoczem, pod pachą trzymała torebkę z
pistoletem. Pomachała im jeszcze na pożegnanie i zniknęła. Naprawdę
była niezwykle oddana swej pracy. Teraz wchodziła do akcji.
Zinn po przebudzeniu poprawił sobie poduszki i starał się nie
myśleć o tępym bólu rozsadzającym czaszkę. To przykre doświadczenie,
kiedy dostał od Sydney w głowę, wcale nie zwiększyło jego zaufania do
jej możliwości i umiejętności jako specjalisty od ochrony. Ciągle jednak
ta kobieta intrygowała go, a przede wszystkim zastanawiał się, dlaczego
tak łatwa wymknęła się tamtego wieczora z jego ramion, Wtedy w
ogrodzie byli poza zasięgiem świateł i mogliby posunąć się dalej, a nie
tylko poprzestać na pocałunkach. Bardzo tego chciał i był przekonany, że
i Sydney także. Nie wierzył za bardzo, by zmiana jej nastroju była
zupełnie szczera. Znał kobiety na tyle, by wiedzieć, kiedy powodują nimi
uczucia, a kiedy rozsądek. Dlaczego w dzisiejszych czasach kobiety tak
często mają poczucie winy, kiedy tylko kierują się odruchem serca,
uczuciem? Według niego, to właśnie mężczyźni zawsze są romantykami,
a nie kobiety. Natomiast współczesne kobiety zawsze, kiedy nie uczynią
tego, co nakazuje im rozsądek, przeżywają to jako porażkę i mają
poczucie winy.
Sydney Charles szalenie zależało, by traktować ją poważnie jako
prywatnego detektywa. Zależało jej na tym tak bardzo, jakby to było
najważniejszą sprawą na świecie.
Zinn wyobraził sobie jej odpowiedź: Nie, nie mogę cię pocałować,
bo jestem detektywem. Otóż to!
Zrobił chyba poważny błąd, że zaangażował się emocjonalnie. Nie
chciał być wobec Sydney nie w porządku. Problem polegał jednak na
tym, że Zinn doskonale pamiętał podobne zachowanie i postawę u
Moniki. Skończyło się to rozpadem ich małżeństwa.
Bardzo możliwe, że porównanie nie było sprawiedliwe. Nie mógł
jednak tak łatwo zapomnieć swych doświadczeń życiowych, a zwłaszcza
tych związanych z miłością.
Kiedyś rozmawiał z Patti Lind, zaprzyjaźnioną z nim aktorką, o
niezależności współczesnych kobiet. Powiedział jej wtedy, że uważa tę
niezależność tylko i wyłącznie za wymówkę służącą do odrzucania
mężów czy kochanków. Patti zezłościła się i oskarżyła go o chęć
utrzymania kobiet w posłuszeństwie i zatrzymania ich za wszelką cenę w
domu. Tłumaczył jej, że jednak chodzi o coś poważniejszego, a nie o te
stare argumenty wysuwane przez feministki. Problem nie tkwi w tym, że
kobiety chcą robić karierę zawodową, ale w tym, że karierą tłumaczą
niechęć i unikanie jakiejkolwiek bliskości duchowej i psychicznej z
mężczyzną. Zresztą, mężczyźni czynią podobnie i to jest niebezpieczne.
Usłyszał, że ktoś otwiera drzwi do jego sypialni. Dostrzegł
Andreę.
- Tatusiu, jak się czujesz?
- Czuję się świetnie. - Wyciągnął do niej ręce. - Chodź i pocałuj
tatę.
Andrea podskoczyła i podbiegła do niego. Za nią w drzwiach
pojawiła się Yolanda.
- Nie byłyśmy pewne, czy pan się już obudził, senor.
- Już dawno się obudziłem i czuję się bardzo dobrze.
- Och, to wspaniale.
- A co z Sydney?
- Przed chwilą wróciła z komisariatu. Powiedziałam jej, że pan śpi.
Chciałaby z panem później porozmawiać.
- Powiedz, żeby przyszła od razu. Chyba już widziała mężczyznę
w piżamie?
- Si, seńor.
Zinn pocałował Andreę w policzek.
- Może poszłabyś do Yolandy? - zapytał. - Chcę porozmawiać z
Sydney.
- A ja też mogę porozmawiać?
- Nie teraz. Jak tylko skończymy, będziesz mogła przynieść tu
swoje warcaby i pogramy trochę.
Andrea podskoczyła uradowana.
- Cudownie!
Zinn się roześmiał.
Kilka minut później Sydney zapukała cicho i otworzyła drzwi.
- A oto i domowy detektyw! Jak tam polowanie?
- Wspaniale.
Weszła do sypialni. Miała na sobie obcisłe spodnie i bluzkę z
krótkimi rękawami. Złoty warkocz był przerzucony do przodu. Jej widok
poruszył go. Z każdą godziną podobała mu się coraz bardziej. Poklepał
dłonią łóżko pokazując, by siadła koło niego.
- Co ciekawego powiedział Kaslow?
- Nie wiedzą jeszcze zbyt wiele. W każdym razie uważają, że
Barbara nie jest morderczynią.
- Ależ ona prawie porwała moje dziecko! Czy nic nie robią w tej
sprawie?
- Pracują nad tym, ale słusznie zrobiłeś, że zaangażowałeś
prywatnego detektywa.
- Czy twoja opinia jest na pewno obiektywna?
Zinn miał wielką ochotę pociągnąć ją za warkocz, ale powstrzymał
się. Właściwie chętnie by ją też pocałował, ale rozmawiali służbowo i
Sydney na pewno by zaprotestowała.
- A dlaczego jesteś tak podekscytowana?
- Kiedy byłam w Szklanym Domu, Kaslow…
- W Szklanym Domu? - przerwał zdziwiony.
- W Komendzie Głównej.
- To tak się nazywa w policyjnym żargonie, rozumiem.
- Tak mówią policjanci, ale to nie jest żargon. W każdym razie
Kaslow poradził, abym poszła do policyjnego psychologa. Mnóstwo się
dowiedziałam od niego i w jego opinii mój plan wobec Barbary ma
wielkie szanse powodzenia.
- Ja nie potrafię się tak emocjonować twoim planem.
- Ale przecież właśnie po to mnie zatrudniłeś.
Już chciał powiedzieć, że wolałby tego nie uczynić. Chciałby
raczej traktować ją tak, jak mężczyzna może traktować kobietę, ale na to
Sydney z pewnością by się nie zgodziła. Irytowało go, że postanowiła
utrzymać dystans.
Zastanawiał się, co się z nim dzieje! Zakochuje się w prywatnym
detektywie? W dodatku ona z zasady nienawidzi aktorów. Zinn z
łatwością mógłby mieć niemal każdą kobietę. Problem polegał na tym, że
obchodziła go wyłącznie Sydney.
Wbrew poprzednim postanowieniom wziął ją za rękę. Jej dłoń była
chłodna. Zastanawiał się, czy reszta jej ciała też jest chłodna.
- Rozumiem doskonale, że chciałabyś bardzo, by twój plan się
udał, ale nie możesz pracować bez przerwy dwadzieścia cztery godziny
na dobę. Każdy potrzebuje trochę odpoczynku.
Patrzyła na jego rękę, ale nie cofała swojej.
- Dam sobie radę.
- Oczywiście, ale musisz mieć trochę czasu na życie osobiste -
przyjaciół, rodzinę… może na romans.
Uważnie obserwował jej twarz. Nie zareagowała na wspomnienie
o romansie. No tak, już mówiła, że nie jest z nikim związana. Zanim
zdążył cokolwiek dodać, wysunęła dłoń z jego ręki i wstała.
- Jeżeli będę potrzebowała wolnego dnia, to dam znać wcześniej,
dobrze?
Uśmiechnęła się słodko i wyszła z pokoju. Ostrożnie, po cichu,
zamknęła za sobą drzwi.
Zinn westchnął. Dlaczego zawsze musiał się interesować trudnymi
kobietami? Gdyby był mądrzejszy, właśnie teraz by z tym skończył.
Niech Sydney wykona swoje zadanie i zniknie z jego życia. Potrząsnął
głową, kiedy przypomniał sobie, co do niej czuje i co może ona czuje do
niego.
Następnego dnia Sydney wstała bardzo wcześnie, kiedy wszyscy
jeszcze spali. Poszła do głównej bramy i zabrała gazety. Usiadła w
kuchni i zaczęła je przeglądać. Rzeczniczka Zinna dobrze się spisała. Na
trzeciej stronie była notatka o tym, że Zinn został ranny i że musiał być w
szpitalu. Natomiast na stronie poświęconej towarzyskim plotkom
znajdowało się mnóstwo sensacyjnych szczegółów o kłótni i
późniejszym pogodzeniu się kochanków. Podano nawet, że Sydney jest
nieślubną córką Dicka Charlesa. To, oczywiście, nie spodobało się za
bardzo Sydney, ale musiała przyznać, że taka wiadomość mogła
wzbudzić dodatkowe zainteresowanie. Na szczęście, nikt się nie
dowiedział, że jest prywatnym detektywem.
Do kuchni przyszła Yolanda i zajęła się przygotowaniem
ś
niadania.
- Czy Zinn zazwyczaj wstaje wcześnie czy raczej później? -
zagadnęła ja Sydney.
- Zawsze wstaje bardzo wcześnie, seńorita. Dzisiaj nie idzie do
studia. Powiedział mi, że musi odpocząć, bo za kilka dni wyjeżdża na
zdjęcia do San Francisco.
- Tak?
- Si, seńorita. I jeszcze jedno. Wczoraj pan Garrett powiedział,
ż
ebym pani przekazała, że dzisiaj idzie z panią na obiad do „Hard Rock
Cafe”. Rzeczniczka pana Garretta dzwoniła wieczorem, że będą tam
fotoreporterzy, żeby zrobić zdjęcia nowej dziewczynie. Nie wiedziałam,
o co chodzi, ale pan Garrett powiedział, że pani zrozumie.
- Tak, rozumiem.
- Aha, przyjdzie też jakiś Jack, żeby pilnować małej, kiedy was nie
będzie w domu.
- To bardzo dobrze.
Yolanda zajęła się dalej śniadaniem.
Rzeczniczka Zinna najwyraźniej lubiła kuć żelazo póki gorące.
Rzekomy romans stawał się coraz głośniejszy. Sydney przestraszyła się,
czy aby nie posunęła się za daleko i czym to wszystko może się
skończyć. Nie miała najmniejszej wątpliwości, że podoba się Zinnowi.
Ona także czuła od samego początku, że między nimi nawiązała się nić
sympatii. Teraz pozostawało tylko pytanie, czy będzie umiała przestać o
tym myśleć i skupić się na wykonaniu planu, który zresztą sama
skonstruowała.
Wczorajszy wieczór spędzili spokojnie w domu. Zinn przyszedł na
wspólną kolację, ale, choć nadrabiał miną, widać było, że ma sienie
najlepiej. Zaraz po kolacji poszedł się położyć do siebie. Andrea
siedziała w jego sypialni i oglądała rysunkowe filmy na wideo. Yolanda
powiedziała, że Zinn większość z nich zna już na pamięć. Sydney zaś
spędziła wieczór na planowaniu dalszych posunięć. Zadzwoniła do
specjalisty od oświetlenia i umówiła się z nim. Człowiek ten pracował
dla Candy'ego Gonzaleza i miał spore doświadczenie.
Teraz Sydney spojrzała na zegarek. Miała jeszcze trochę czasu do
jego przyjścia. Zaczęła jeść huevos rancheros, które podała jej Yolanda.
Przyniosła ich cały półmisek, bo poprzedniego dnia przy śniadaniu
Sydney bardzo je chwaliła i zajadała z apetytem.
- Jak długo Zinn będzie dzisiaj spał?
- Powiedział, żebym zastukała o dziewiątej. Sydney właśnie
kończyła śniadanie, kiedy rozległ się dzwonek. Pośpiesznie dokończyła
kawę i pobiegła otworzyć bramę. Przyszedł specjalista od oświetlenia.
Był Latynosem, gdzieś pod sześćdziesiątkę. Nazywał się Manny Ibanez,
Obszedł i wymierzył całą posiadłość, a potem wskazał, co należałoby
wymienić, a co zrobić na nowo. Sydney poprosiła go, by obliczył koszty
ekspresowej naprawy systemu oświetlenia całej posiadłości. Ibanez
obiecał, że niedługo to zrobi i zadzwoni do niej po południu. Po jego
odejściu Sydney wróciła do domu. Zinn już wstał i właśnie jadł śniadanie
w patio. Podeszła do niego.
- Jak się czujesz?
Odstawił filiżankę i posłał jej swój sławny uśmiech.
- Dziękuję. Już znacznie lepiej. Proszę, siądź przy mnie.
Kiedy siadła naprzeciwko niego, Zinn obejrzał ją od stóp do głów.
Miała na sobie dżinsy i zwykłą koszulkę.
- Yolanda powiedziała ci o naszej randce?
- Powiedziała, że idziemy do ,,Hard Rock Cafe”.
- Judy uważa, że to doskonałe miejsce. Zawsze sporo osób tam się
kręci. Będą też dziennikarze.
- Zechcą zrobić nam zdjęcia?
- Tak i zobaczyć nas w akcji.
- W akcji? Co to znaczy?
Zinn przełknął kawałek grzanki i uśmiechnął się.
- Wiesz, takie typowe dla Hollywood scenki z randki. Musimy
spełnić oczekiwania publiczności.
- Wystarczy, że pojawimy się razem w restauracji. Co więcej
można zrobić w publicznym miejscu?
- Syd, kochanie, teraz jesteśmy na ustach wszystkich, Wiesz…
uważają nas za kochanków. Musimy więc się tak zachowywać, jakbyśmy
naprawdę nimi byli. Od czasu do czasu całować się i przytulać,
zwłaszcza przed obiektywami. To nic wielkiego, a powinniśmy być
przekonujący jako kochankowie.
Przypatrywała mu się w milczeniu.
- O co chodzi, dziecino?
- Zinn, dlaczego sądzę, że wykorzystujesz tę sytuację?
- Nie mam najmniejszego pojęcia, A ty jak sądzisz? - zapytał z
niewinną miną.
- Podejrzewam, że za bardzo spodobał ci się ten pomysł.
- A czego byś oczekiwała, że będę się wzdragał na myśl o
pocałowaniu ciebie? Jeśli dobrze pamiętam, to było zupełnie przyjemne,
kiedy robiliśmy to bez kamer.
- Więc jednak chcesz wykorzystać okazję!
- Syd, to twój pomysł, a nie mój. Ja po prostu wcielam w życie
twój plan. Nie ma sensu robić czegoś bez głębokiego przekonania. Jeśli
naprawdę chcemy, żeby Barbara stała się zazdrosna, powinniśmy
przekonująco odegrać role kochanków.
- Pamiętaj o najważniejszym. To jest tylko gra.
- Nie mogę obiecać - Zinn patrzył jej prosto w oczy - że nie będzie
mi to sprawiało przyjemności. Prawda jest taka, że coraz bardziej mi się
podobasz. Dlatego to nie będzie rola trudna do zagrania.
Sydney wstała.
- Domagam się, byś traktował to tylko i wyłącznie zawodowo.
Mam nadzieję, że posiadasz na tyle przyzwoitości, żeby to respektować.
- Oczywiście.
Zaczęła iść w stronę drzwi.
- Och, Syd! - zawołał ją.
- Tak?
- Ubierz się w coś seksownego i może odrobinę prowokacyjnego,
Tak zresztą poradziła Judy. Musimy wywołać wrażenie.
- A może powinnam zrobić striptiz na stole? Czy to zadowoliłoby
Judy?
- Nie, to byłaby już pewna przesada - odpowiedział Zinn, usiłując
zachować powagę.
Sydney odwróciła się na pięcie i energicznie wyszła z patio.
O jedenastej czekała na Jacka Dowda w olbrzymim salonie, Stały
tam dwie identyczne miękkie, śnieżnobiałe kanapy. Na ścianach wisiały
współczesne, abstrakcyjne obrazy. Na stoliku do kawy ustawiona była
nowoczesna rzeźba kinetyczna.
Zaraz po przyjściu Jacka mieli z Zinnem pojechać do restauracji.
Na razie nie pojawił się ani jeden, ani drugi.
Sydney postanowiła, że nie pozwoli Zinnowi wyprowadzić się z
równowagi. Chociaż nie była zawodową aktorką, to jednak chęć
oszukania Barbary dodawała jej natchnienia, Zinn Garrett chciał, żeby
ubrała się seksownie, więc to zrobiła. Przy pomocy Yolandy skróciła swą
najkrótszą białą lnianą spódnicę. Do tego nałożyła czerwoną jedwabną
bluzeczkę, dość przezroczystą. A skoro chciał, by była trochę
prowokacyjnie ubrana, nie włożyła staniczka.
Chodziła niecierpliwie po salonie na swych wysokich obcasach.
Nagle odezwał się dzwonek. Zjawił się Jack Dowd, Był to bardzo wysoki
i potężnie zbudowany brunet Miał chyba koło czterdziestki. Samym
swoim wyglądem mógł niezgorzej przestraszyć.
Przyjrzał się jej króciutkiej spódnicy w tak obcesowy sposób, jak
to czasem potrafią robić mężczyźni.
- Nowa dziewczyna, co? - zapytał.
- Nie. Jestem detektywem. Nazywam się Sydney Charles, a pan to
pewnie Jack Dowd?
- Ooo…
Sydney wyciągnęła do niego rękę.
- Przepraszam za wygląd - wyjaśniła - ale to konieczne dla
fotoreporterów.
- No nie, gdyby pani stała na czatach przed bankiem, nawet
dziesięciu policjantów nie spostrzegłoby, że jest napad.
- Dziękuję za komplement. O to w jakimś sensie chodzi w moim
planie.
Dowd rozejrzał się wokół.
- System alarmowy działa? - zapylał.
- Tak, ale to bardzo prosty system.
- Już dawno mówiłem Garrettowi, że powinien go zmienić.
- Zaczęłam zmieniać oświetlenie.
- To już coś, w każdym razie dobre na początek.
- Wychodzimy, jak tylko Zinn wróci.
- Proszę się nie martwić. Już tu kiedyś byłem i czuję się jak w
domu.
Udał się do kuchni, najprawdopodobniej coś przekąsić. Sydney
siadła na kanapie i popatrzyła na spódniczkę, zastanawiając się, czy
może nie przesadziła trochę z tym prowokacyjnym strojem.
Wreszcie pojawił się Zinn, ubrany w niebieski blezer i jasnożółtą
koszulę rozpiętą pod szyją. Sydney na jego widok zerwała się z kanapy.
- Gotowy?
Zinn patrzył na nią z nie ukrywanym zdumieniem, kiedy szła do
niego przez pokój. Sydney zbliżyła się i spojrzała mu prosto w oczy.
Zinn cofnął się pół kroku i przyglądał się jej badawczo.
- Wyglądasz jak kobieta, która może spokojnie rąbnąć faceta w
głowę, a on i tak wróci, a nawet poprosi o jeszcze.
- Chyba o to ci chodziło.
- Tak, ale… nie wyobrażałem sobie czegoś tak…
- Jak?
- Czegoś tak porażającego.
Sydney starała się nie dać po sobie poznać, jaką satysfakcję
sprawiły jej te słowa.
- No dobrze, idziemy na ten nasz występ.
- Boję się, że możesz na fotoreporterach wywrzeć takie wrażenie,
ż
e będą łazić za tobą całymi tygodniami.
- Trudno. Nie mam już wyjścia.
Zinn potaknął.
- Czy Jack przyszedł? - upewnił się.
- Tak, teraz siedzi w kuchni.
- To dobrze. Bardzo dobrze.
Zinn chyba nie przykładał żadnego znaczenia do tego, co mówi, bo
cały był skupiony na wpatrywaniu się w Sydney. Ona zaś z trudem
powstrzymywała się od śmiechu.
Wziął w palce pasmo jej włosów i zaczął się nim bawić. Sydney
zamarła. Mężczyzna przysunął się bliżej. Uniósł jej podbródek do góry i
leciutko, czule pocałował w usta.
- Smakujesz równie doskonale, jak wyglądasz…
Cofnęła się, próbując okazać niezadowolenie.
- Tego nie było w umowie - zastrzegła.
- Każdy aktor ci powie, że do roli trzeba się przygotować. Staram
się tylko wprowadzić w odpowiedni nastrój. Naprawdę, to jest czysto
zawodowe podejście.
- Lepiej jednak trzymaj ręce przy sobie, dopóki nie staniemy przed
dziennikarzami.
- Sydney, wiem, że jesteś twarda, ale czy ani troszeczkę ci się to
nie podobało?
- Nigdy nie zdradzam zawodowych tajemnic.
Podeszła do stołu i zabrała swoją torebkę.
- Szefie, kto prowadzi: ja czy ty? - spytała.
Zinn zgodził się, by prowadziła. Nie był to jednak najlepszy
pomysł, bo cały czas czuła na sobie jego gorące spojrzenie. Próbowała
jakoś podtrzymywać rozmowę, ale Zinn wolał nic nie mówić, tylko
dotykał jej włosów albo nagiego ramienia.
Opowiedziała mu o spotkaniu z ekspertem od oświetlenia i o
konieczności dodatkowych instalacji. Przyjął to do wiadomości bez
komentarza.
- Yolanda wspomniała mi, że wybierasz się na zdjęcia do San
Francisco.
- Tak, cały zespół jedzie tam na parę dni.
- Myślałam o tym. Chyba dobrze byłoby, gdybym z tobą pojechała.
Zwłaszcza gdybyśmy o tym zawiadomili prasę. To może być dla Barbary
okazja do zrobienia czegoś przeciwko mnie.
- Masz na myśli, że może będzie próbowała zrobić ci krzywdę?
- Zinn, to tak się mówi. Mnie chodzi o to, żeby zmusić ją do
jakiegoś działania. A im wcześniej, tym lepiej.
Sydney jechała bulwarem San Vincente, potem autostradą San
Diego do Westwood, gdzie zatrzymała się na czerwonym świetle.
- Bardzo bym chciał, żebyś wybrała się ze mną - powiedział po
chwili Zinn,
- Pamiętaj, tylko na ściśle zawodowej płaszczyźnie - ostrzegła go.
- Sydney, coś mi się zdaje, że masz lekką obsesję na tym punkcie. -
Mówiąc to, znowu zaczął bawić się jej włosami. - Chciałbym, żebyś już
dała temu spokój.
Zmieniły się światła i Sydney ruszyła.
- Jestem po prostu ostrożna.
- Tym samym przyznajesz, że coś cię kusi.
Spojrzała mu w oczy.
- Oczywiście - odpowiedziała - że mnie kusi. Ani ty, ani ja nie
jesteśmy przecież z kamienia.
Zinn odetchnął z ulgą,
- Dziękuję, że to mówisz. Już się bałem, że mój wrodzony czar
przestał działać na kobiety.
- Jak tylko przestanie działać, to ci zaraz powiem.
Minęli bulwar Santa Monica i skręcili w stronę Beverly
Hills, a potem podjechali pod „Hard Rock Cafe”. Przed wejściem
czekała już grupka ludzi. Sydney zaparkowała samochód. Zaledwie Zinn
wysiadł, nadbiegł jakiś fotoreporter i natychmiast zaczął robić zdjęcia,
- No, dziecinko, idziemy. Jesteśmy na miejscu - powiedział Zinn
do Sydney. Dziewczyna też wysiadła i też została natychmiast
obfotografowana. Wszystko wydawało się absurdalne i śmieszne.
Podeszła do Zinna, a on ją objął. Odrzuciła włosy do tyłu. Stali tak
przez chwilę, patrząc w skierowane na nich obiektywy. Sydney
usłyszała, jak ludzie powtarzają nazwisko Zinna, a jakaś nastolatka
piszczy z zachwytu.
- Proszę ją pocałować - zażądał fotograf.
Zinn pocałował Sydney we włosy. Obejmował ją mocno w talii.
Patrzyli sobie w oczy i uśmiechali się.
- Wiesz, jest nieporównanie przyjemniej, kiedy to robimy w
samotności, bez świadków - szepnął do niej,
- Wiem, co masz na myśli - odpowiedziała, nie przestając
uśmiechać się do obiektywów.
Podeszła do nich reporterka o ładnych blond włosach i dość
inteligentnej twarzy. W ręku trzymała magnetofon i mikrofon.
- To jest właśnie ta dziewczyna? - zapytała nie przedstawiając się.
- Tak - odpowiedział Zinn. - To jest Sydney Charles.
- Jak się pisze jej imię? Przez „i” czy przez „y”?
- Przez „y” - odparła Sydney.
- Co to za historia, Zinn? - pytała dalej reporterka. - Jesteście
zaręczeni czy nie?
- Sydney i ja jesteśmy dobrymi przyjaciółmi.
Reporterka potrząsnęła głową z niedowierzaniem.
- I tak dalej, i tak dalej… Dlaczego jednak, skoro jesteście tak
dobrymi przyjaciółmi, wylądowałeś w szpitalu? - indagowała.
- To było nieporozumienie - powiedział Zinn. - Jeśli ludziom
naprawdę na sobie zależy, wtedy pojawiają się silne emocje.
- Czym go pani uderzyła?
Sydney spojrzała niepewnie na Zinna.
- Pięścią - odpowiedział szybko. - Ona jest bardzo silna.
- śałujesz tego, Sydney? - wypytywała reporterka.
- Bardzo żałuję. Naprawdę go kocham i nie wyobraża sobie pani,
jak strasznie się czułam, kiedy zobaczyłam, co mu zrobiłam.
Sydney zdawała sobie sprawę, że brzmi to trochę idiotycznie. No,
ale o to chodziło. Chciała, żeby do Barbary dotarły właśnie takie rzeczy.
- Czy może pani powiedzieć, co takiego zrobił Zinn Garrett, że aż
tak mocno pani zareagowała?
- Jestem o niego potwornie zazdrosna i nie znoszę, kiedy jakaś
kobieta mu się przygląda - wyznała Sydney.
Zinn uśmiechnął się.
- Powinnaś zmienić zawód, kochanie - wyszeptał jej do ucha.
- Ile pani ma lat?
- Dwadzieścia pięć.
- Gdzie pani pracuje?
- W telekomunikacji - szybko odpowiedział za nią Zinn.
Reporterka spojrzała na niego z niedowierzaniem, ale nic nie
powiedziała.
- Jest pani z Los Angeles?
- Teraz mieszka u mnie - znowu wtrącił się Zinn.
- Tak, jesteśmy nierozłączni - dodała Sydney.
- Zabieram ją za parę dni na plan zdjęciowy do San Francisco.
- Ale jesteście przecież tylko przyjaciółmi, nieprawdaż?
- Na razie.
Sydney podniosła dłoń do góry.
- Jeszcze nie mam żadnego pierścionka - powiedziała.
- Panie Garrett, czy może pan coś dodać na temat niedawnej próby
porwania pańskiej córki?
- Mamy nadzieję, że niebezpieczeństwo minęło. Ufamy, że
kobieta, która próbowała to zrobić, zostawi nas już w spokoju.
- A czy pani nie czuje się zagrożona? - reporterka zwróciła się do
Sydney.
- Dlaczego miałabym czuć się zagrożona? Nigdy w życiu nie
zrobiłam nikomu nic złego.
Dziennikarka rzuciła na nią pełne zdumienia spojrzenie, Sydney
zaś czuła nieprzepartą chęć uderzenia tej kreatury. Wiedziała, że nie
może tego uczynić, bo wtedy nagłówki gazet zapełniłyby się jeszcze
większymi głupstwami i zmyśleniami.
Tłum wielbicieli wokół nich gęstniał. Niektórzy podsuwali
Zinnowi kartki z prośbą o autograf.
Reporterka wyglądała już na poważnie poirytowaną.
- Zinn, powiedz mi wreszcie coś naprawdę ciekawego! - zażądała.
- Jesteśmy teraz szczęśliwsi niż kiedykolwiek przedtem. Ten
przykry incydent zbliżył nas do siebie jeszcze bardziej. Ta dziewczyna to
chyba miłość mojego życia. A teraz muszę już wszystkich przeprosić.
Jeszcze nie całkiem dobrze się czuję.
Przepchnęli się przez tłum i weszli do restauracji, gdzie było
znacznie spokojniej i mniej tłoczno.
- Zawsze tak jest, kiedy wybierasz się do miasta na hamburgera? -
zapytała Sydney.
- Tylko wtedy, kiedy mi zależy na rozgłosie.
Objął ją wpół i poprowadził do stolika.
- Jak można wytrzymać coś takiego?
- Toteż prawie nigdy nie szukam rozgłosu. Zgodziłem się teraz na
to wszystko, żeby dostosować się do twojego planu.
- Rzeczywiście nie lubisz rozgłosu?
- Może trudno w to uwierzyć, ale tak. Niestety, jest to cena, którą
czasem trzeba płacić i zawsze wtedy myślę, czy nie lepiej było skończyć
prawo.
Usiedli w zacisznym kąciku. Zaraz pojawiła się kelnerka. Zinn
zamówił piwo San Miguel i hamburgera, a Sydney wodę mineralną i
sałatkę.
Ludzie siedzący w restauracji gapili się na nich bez przerwy. Jakaś
dziewczynka podeszła i prosiła o autograf, potem to samo zrobiło kilka
nastolatek. Zinn żartował z nimi i podpisywał się na serwetkach.
- Czy już jako student byłeś takim bożyszczem kobiet?
- Och, nie. Byłem klasycznym molem książkowym. Cały czas się
uczyłem, choć startowałem też w uniwersyteckiej reprezentacji
pływackiej,
- Naprawdę?
- Słowo daję.
- Myślałam, że raczej byłeś głównym aktorem we wszystkich
uniwersyteckich przedstawieniach.
- Tylko raz czy dwa wystąpiłem w czymś takim, ale głównie
dlatego, że dziewczyna, która bardzo mi się podobała, należała do kółka
teatralnego.
- Gdzie studiowałeś?
- W Tucson, w Arizonie. Mój ojciec był agentem
ubezpieczeniowym, a matka uczyła w szkole średniej.
- Byłeś zatem zwyczajnym chłopakiem - zażartowała Sydney.
- I nadal nim pozostałem. Tylko niektórzy nie chcą tego dostrzec.
- Bardzo mi przykro, ale nie mogę w to uwierzyć. Ktoś żyjący
wśród nieustannych pochlebstw nie może być takim zupełnie
zwyczajnym człowiekiem - powątpiewała Sydney.
- Możliwe, że tak się wydaje innym. Jednak ja dokładnie znam
siebie i wiem, kim jestem. Zdaję sobie sprawę, jak sztuczna i
nieprawdziwa jest postać Granta Adamsa, ale ja nim nie jestem. To tylko
moja praca. Mój ojciec sprzedawał polisy ubezpieczeniowe, ale przecież
sam nie był polisą. Dla niego najważniejsza była rodzina i grono
przyjaciół. Tak samo dla mnie,
Sydney przez dłuższy czas nic nie mówiła. Zastanawiała się nad
jego słowami.
- Czy twoi rodzice jeszcze żyją? - spytała wreszcie.
- Moja matka tak. I ubóstwia Andreę. Myślałem nawet przez
chwilę, żeby wysłać Andreę do Tucson, ale potem zrezygnowałem z
tego, bo przestraszyłem się, że ta wariatka mogłaby i tam dotrzeć. Nie
mogłem matki narażać na takie przeżycia.
Sydney słuchała z wielką uwagą. Pierwszy raz była z nim w
miejscu publicznym. Zauważyła kontrast między sławnym gwiazdorem,
którego ubóstwiają kobiety, a tym człowiekiem, który teraz rozmawiał z
nią o najzwyklejszych sprawach.
Po chwili dopiero uświadomiła sobie, że wpatruje się w Zinna
podparłszy ręką brodę. Ludzie wokół też się w niego wpatrywali. Sydney
jednak widziała zupełnie innego człowieka.
Kelnerka przyniosła zamówione dania. Zinn znowu dal autograf
jakiejś pani z Nebraski.
- Co twoja była żona sądzi o całej tej sprawie z Barbarą?
Sydney ciekawiło poprzednie małżeństwo Zinna, ale przedtem nie
wiedziała, jak o to zapytać.
- Nie było jej w kraju, kiedy ta kobieta próbowała porwać Andreę.
Zadzwoniłem do jej agenta i opowiedziałem wszystko dokładnie.
Powiedziałem też, jakie przedsięwziąłem środki ostrożności. Jak tylko
się dowiedziała o wszystkim, zadzwoniła z Afryki, żeby porozmawiać z
Andreą. Potem ja wytłumaczyłem jej, co się stało i upewniłem, że
wszystko jest w porządku. Uspokoiła się i nie dzwoniła od tamtej pory.
- Powinno ją to bardziej obchodzić.
- Ależ z pewnością obchodzi. Ona kocha Andreę, ale jest też
zadowolona, że nie musi się nią stale zajmować,
- To dlatego rozwiedliście się?
Zinn pocierał policzek, zastanawiając się nad odpowiedzią.
- Nie, raczej nie z tego powodu. Jeśli chcesz znać prawdę, to
powiem ci, że Monika traktowała siebie i swoją karierę znacznie
poważniej niż ja. Miała właściwie obsesję, by zostać gwiazdą.
Rzeczywiście cierpiała nad tym, że ja się tym nie przejmowałem. Nasze
poglądy na życie były tak różne, że musieliśmy się rozstać.
Sydney spojrzała mu w oczy i wiedziała, że mówi szczerą prawdę.
Zinn pociągnął łyk piwa i oparł się wygodniej o krzesło.
- Wytłumaczę ci dokładniej, na czym polegała ta ogromna różnica
między mną a Moniką - kontynuował. - Pamiętasz, co o mnie myślałaś,
kiedy przyszłaś pierwszy raz do mojego domu?
- Tak.
- Myślałaś o mnie jak o rozkapryszonym gwiazdorze, bo taki mój
obraz zapamiętałaś z filmów i gazet. To tak, jak dzisiaj z tobą. Za tą
fasadą seksownego stroju jesteś nadal sobą. Teraz musisz grać, bo tego
wymaga sytuacja i to wiąże się z twoją pracą. To jest po prostu praca i ja
tak to traktuję. Zupełnie inaczej było z Moniką. Dla niej ta cała fasada
gwiazdorstwa była rzeczywistością.
- Jest jednak między nami różnica w poglądach na życie.
- Jeśli rzeczywiście coś takiego istnieje, to tylko to, że ty znacznie
bardziej serio traktujesz samą siebie.
- Jak mam to rozumieć?
- Nigdy do tej pory nie widziałem cię wesołej, rozluźnionej.
Wyglądasz, jakbyś nieustannie była na służbie.
Sydney odsunęła talerz po sałatce.
- Kiedy ty pracujesz - powiedziała - wcielasz się w Granta
Adamsa. Kiedy ja pracuję, trzymam zawsze przy sobie broń.
- Chyba mnie nie zrozumiałaś zbyt dobrze. - Pokręcił głową.
Mężczyzna siedzący przy stoliku obok zwrócił się do Zinna z
prośbą o autograf dla swojej córki, która leżała w szpitalu chora na nerki.
Powiedział, że serial z Zinnem jest jej ulubionym programem. Zinn
poprosił mężczyznę o adres i obiecał wysłać jego córce swoje duże
zdjęcie z autografem. Mężczyzna był wyraźnie bardzo zadowolony z tej
obietnicy. Potem Zinn zawołał kelnerkę, żeby zapłacić rachunek.
- Nie wiem jak ty - zwrócił się do Sydney - ale ja mam na dzisiaj
dosyć Granta Adamsa. Marzę, żeby wrócić do domu i być sobą.
Sydney też marzyła o powrocie. Nie była jednak w stu procentach
pewna, z jakim Zinnem Garrettem będzie wracała. Czy z bożyszczem
milionów kobiet, czy z człowiekiem, który mimo sławy pozostał sobą i
którego poglądy na życie wcale nie różniły się tak bardzo od jej
własnych?
ROZDZIAŁ 6
W drodze powrotnej Zinn był zadziwiająco milczący. Sydney i tym
razem prowadziła i nie była w nastroju do rozmowy. Próbowała jakoś
rozsądnie uporządkować swoje uczucia. To, co powiedział jej niedawno
Zinn, zupełnie zmieniało jego obraz i nie była pewna, czy miała rację,
traktując go na początku jak rozkapryszonego gwiazdora. Przypomniała
sobie, że przynajmniej jedna rzecz jest pewna. Przede wszystkim ma
zadanie do wykonania, i to za wszelką cenę.
- Uważasz, że to całe przedstawienie, które dzisiaj odegraliśmy,
przyniesie jakieś efekty? - zapytała po chwili.
- Spodziewam się, że zrobi się wokół nas spory rozgłos, a przecież
o to nam chodzi. W końcu Barbara też się o wszystkim dowie.
- Tak, i kto to może wiedzieć, co ona wtedy zrobi. Najtrudniejsze
są chyba dochodzenia dotyczące osób niezrównoważonych psychicznie.
Nie można tu zastosować żadnych racjonalnych założeń i sposobów
postępowania. - Spojrzała na niego i zauważyła, że przypatruje się jej ze
smutkiem w oczach. - Zinn, co się stało?
- Nie, nic takiego. Chyba jestem trochę zmęczony.
- Naprawdę?
- Wiesz, myślałem też o tobie. To niesamowite, teraz wyglądasz
jak piękna i beztroska dziewczyna, ale tak naprawdę jesteś kimś zupełnie
innym.
- Ależ ta minispódniczka to tylko przebranie - odpowiedziała
szybko Sydney.
- Tak, wiem.
- Właśnie tacy ludzie jak ty powinni to dobrze rozumieć.
- Masz rację.
Znowu zamilkli na pewien czas. Sydney starała się skupić na
sprawie Barbary, żeby na chwilę zapomnieć o Zinnie. Takie myśli były
dla niej zbyt niepokojące. Cała ta afera z Barbarą nie była prosta.
Wszystko, co mogła uczynić, to próbować na różne sposoby zmusić tę
kobietę do działania i być jednocześnie gotową do reakcji.
- Powiedz mi, Zinn, jak to będzie w San Francisco? To znaczy, na
czym polega kręcenie zdjęć na wyjeździe?
Opowiedział jej dokładnie. Głównie pracują cały dzień, ale
niektóre ujęcia kręcą też wieczorem, i to w najróżniejszych miejscach w
mieście.
- Jeżeli rzeczywiście Barbara orientuje się w tych sprawach, to
powinna uznać, że ten wyjazd jest dla niej idealną okazją.
- Osobiście wolałbym jednak, żeby przedtem złapała ją policja. Nie
podoba mi się, że wszystko ma spaść na ciebie.
Sydney nie zamierzała się z nim sprzeczać. To właściwie
maturalne, że okazywał niepokój.
W domu wszystko było w porządku. Jack Dowd oglądał mecz
baseballowy, a Yolanda i Andrea piekły w kuchni ciastka. Jack zaczął się
zaraz zbierać do wyjścia mówiąc, że jest zawsze do dyspozycji, jeśli
zajdzie taka potrzeba. Zinn skierował się do swego gabinetu, żeby
postudiować rolę. Andrea chciała trochę popływać. Poprosił więc
Sydney, by poszła z nią na basen, a sam wyszedł z plikiem papierów.
Sydney z Andrea przebrały się w kostiumy i poszły pływać. Od
czasu do czasu wychodziły z wody, żeby odpocząć. W pewnym
momencie do basenu podszedł Zinn. Przez chwilę patrzył na nie i
odszedł bez słowa.
Tego wieczoru Zinn wybierał się na kolację, którą organizowało
kilku znanych producentów filmowych. Zanim wyszedł, zapukał do
drzwi pokoju Sydney. Właśnie skończyła prysznic, miała jeszcze mokre
włosy i siedziała na łóżku w szlafroku. Zinn w czasie rozmowy pozostał
przy drzwiach.
- Trudno mi dokładnie powiedzieć, o której wrócę, ale tym razem
na pewno wejdę frontowymi drzwiami.
Sydney roześmiała się.
Dzisiejszego wieczoru prezentował się wyjątkowo przystojnie.
Miał na sobie granatową marynarkę, koszulę w odcieniu lawendy i
krawat w podobnym kolorze, Sydney zdała sobie sprawę, że coraz
większą uwagę zwraca na jego wygląd. Za wszelką cenę postanowiła
myśleć tylko i wyłącznie o sprawach zawodowych.
- Dzwonił do mnie właśnie Manny Ibanez - powiedziała, nie
patrząc w jego kierunku. - Ten specjalista od oświetlenia. Opracował już
projekt poprawienia świateł i sporządził kalkulację kosztów.
- Jeśli uważasz jego projekt za dobry, to powiedz mu, żeby się brał
do pracy. Całkowicie polegam na twojej opinii.
Ciągle stał przy drzwiach.
- Zatem baw się dobrze - rzuciła Sydney.
- Chętnie zabrałbym cię ze sobą, ale tam w ogóle nie będzie prasy,
a poza tym, to strasznie nudne spotkanie.
- Lepiej, żebym została z Andreą. Przecież nie możesz
jednocześnie opłacać i mnie, i Jacka. I tak mam wyrzuty sumienia, że
musisz go zatrudnić, kiedy pojadę z tobą do San Francisco. Zwłaszcza że
to wszystko sama wymyśliłam.
- Nie bądź niemądra. Nie chodzi przecież o pieniądze. Wiesz, że
najważniejsze dla mnie jest bezpieczeństwo Andrei.
Potaknęła bez słów.
- I jeszcze coś, Syd - powiedział, przestępując z nogi na nogę. - W
przyszłą sobotę ma się odbyć premiera filmu Michaela Douglasa. To
chyba doskonała okazja, żeby pokazać się razem. Powinnaś ze mną
pójść.
- To będzie po naszym powrocie z San Francisco. Może już nie
będziemy wtedy potrzebowali tak wystawiać się na widok publiczny.
- Pewnie masz rację, ale mogłabyś, tak czy inaczej, wybrać się ze
mną na tę premierę. Nie mam z kim iść, a ty zupełnie dobrze sobie
radzisz w tym hollywoodzkim światku. Wspólnie moglibyśmy gdzieś w
kąciku pożartować sobie z całego tego blichtru.
Pomysł udania się na premierę z Zinnem w pierwszej chwili nie
wydał się Sydney bardzo pociągający. Zaraz jednak zaczęła go
analizować, A może Barbara do tego czasu nie pojawi się i trzeba będzie
jednak pokazać się z Zinnem na tej głośnej premierze. To w końcu jej
obowiązek. Musi zrealizować plan do końca.
- Dobrze, pójdę - zgodziła się.
Zinn się uśmiechnął. Wyglądał na naprawdę uszczęśliwionego.
- Muszę już pędzić. Trzymaj się tymczasem.
- Ty też uważaj na siebie, a gdybyś zauważył, że ktoś cię śledzi, od
razu jedź na policję.
Pomachał do niej i wyszedł.
Następnego dnia, kiedy Sydney się obudziła, Zinn już wyjechał do
studia filmowego. Yolanda podała list, który zostawił dla Sydney.
Dziewczyna otworzyła kopertę. W środku oprócz listu znajdowała się
karta kredytowa. Zaczęła czytać.
Syd,
Jutro o trzeciej wyjeżdżamy do San Francisco. Przygotuj sobie
ubrania na trzy dni. Jeśli potrzebujesz czegoś, kup Da tę kartę
kredytową. Zadzwoń też do Jacka, żeby został przez te dni z Yolandą i
Andreą. Kiedy wybierzesz się do sklepów, kup też wieczorową suknię na
premierę. Powinnaś ładnie wyglądać. Widziałem już nasze zdjęcia z
„Hard Rock”. Judy uważa, że są dobre. Jeśli chcesz, przywiozę je do
domu.
Zinn
Widocznie zdawał sobie sprawę, że Sydney nie ma odpowiednich
strojów na te wielkie hollywoodzkie fety ani pieniędzy, by je kupić. Była
mu wdzięczna, że tak taktownie rozwiązał ten problem. Był zatem
człowiekiem nie pozbawionym wrażliwości.
Nie miała zbyt wiele czasu na przygotowanie się do wyjazdu.
Kupienie kilku zwyczajnych strojów nie stanowiło żadnego kłopotu, ale
wybór sukni na premierę okazał się poważną sprawą. Sydney nigdy w
ż
yciu nie kupowała sobie wieczorowej sukni na wielką galę i nie miała
najmniejszego pojęcia, na co powinna się zdecydować.
W końcu doszła do wniosku, że najlepszym doradcą będzie jej
własna matka. Zadzwoniła i poprosiła, by Lee pojechała z nią po zakupy.
Umówiła się także z Jackiem. Yolanda zamówiła taksówkę i wkrótce
potem Sydney była już w drodze do Glendale.
Matka czekała na nią w drzwiach,
- Sydney, moje dziecko! Umieram z niepokoju. Nie wiem, co się
dzieje! Zaraz po twoim telefonie zadzwoniła do mnie Gladys Waitley i
powiedziała, że w gazetach pisano o tobie i o Zinnie. Powiedz mi, o co
chodzi?
- Mamo, przede wszystkim nie mam zamiaru zostać aktorką
filmową. Trochę rozgłosu w prasie na temat mojego rzekomego romansu
z Zinnem zaaranżowałam tylko po to, by odwrócić' uwagę tej wariatki
Barbary od córki Zinna. Teraz też biorę udział w tej mistyfikacji. Jadę z
nim do San Francisco i muszę kupić kilka kostiumów do tej roli.
Wzięła matkę pod ramię i zaprowadziła do taksówki.
- Jedziemy do Westwood? - spytała Lee.
- Tak, mamo.
- Sydney - już wewnątrz samochodu Lee z niepokojem zwróciła
się do córki - nie wiem dokładnie, o co chodzi w tym wszystkim, ale
naprawdę bardzo się o ciebie boję.
- Uwierz mi, mamo, nie ma się czego obawiać. To po prostu należy
do moich obowiązków.
- No tak! Wspaniale to brzmi!
- Słuchaj, w przyszłą sobotę idziemy z Zinnem na premierę filmu
Michaela Douglasa. Muszę na tę okazję kupić jakąś suknię i powinnam
to zrobić dzisiaj, bo po południu wyjeżdżam na parę dni.
Lee znacząco westchnęła.
- Mamo, proszę cię…
- Sydney…
- Mamo, pamiętaj, że to tylko i wyłącznie praca. Nic poza tym.
- Naprawdę, kochanie? Naprawdę w najmniejszym nawet stopniu
cię to nie porusza? Zawsze uważałam, że powinnaś czegoś takiego
doświadczyć. Kto wie, czym to się skończy? Masz teraz okazję, o której
nawet marzyć przedtem nie mogłaś. Z całą pewnością Zinn musiał
zauważyć, jaka jesteś ładna. No i masz tyle innych zalet. Musisz tylko
poczekać, co z tego wyniknie. - Lee ścisnęła rękę córki. - Kochanie, to
jest twoja wielka szansa! Jedna na milion!
Sydney spojrzała matce w oczy. Współczuła jej. Biedaczka była
tak podekscytowana, że aż drżała. Nadzieje, które Lee od lat żywiła na
temat przyszłości córki, właśnie teraz wydawały naprawdę się spełniać.
- Mamo, wiem, że mówisz to wszystko, bo mnie kochasz, ale to
naprawdę nie jest tak ze mną i z Zinnem, jak piszą w gazetach.
- Chcesz mi powiedzieć, że to nie on chciał, żeby robili wam te
zdjęcia?
Sydney potrząsnęła głową.
- Powiedz mi chociaż, czy on cię lubi?
- Wydaje mi się, że tak. Na początku mieliśmy trochę
nieporozumień, ale teraz wszystko jest dobrze. Tylko że to są wszystko
wyłącznie zawodowe sprawy.
Czuła, że nie mówi całej prawdy, ale nie mogła inaczej postąpić,
nie stwarzając jednocześnie matce złudnych nadziei.
Lee była wyraźnie rozczarowana.
- Mamo, mówiłam ci już tyle razy, że poważnie traktuję moją pracę
i karierę zawodową.
Lee w ogóle tego nie słuchała i głośno zaczęła rozważać.
- Ale przecież musiał próbować flirtować. To niemożliwe, żeby nie
próbował.
Sydney patrzyła przez okno, by uniknąć wzroku matki.
- Pocałował cię? Prawda, że cię pocałował?
Sydney rzuciła jej niepewne spojrzenie.
Lee z radością klepnęła się po kolanie.
- Oczywiście! Wiedziałam, domyślałam się! Jakże mógłby nie
podziwiać najpiękniejszej dziewczyny w Hollywood!
Sydney wolała nic nie mówić. Wszystko, co pozostało biednej
matce, to marzenia. Lepiej ich nie odbierać. Postanowiła tylko, że nie
będzie matce stwarzała żadnych złudnych nadziei. Za kilka dni skończy
pracę i Zinn Gairett zniknie na zawsze z jej życia.
- A teraz, kochanie, mam nadzieję, że zechcesz posłuchać, jaki
mam plan co do twojej sukni.
- Oczywiście. Wiem, że ty zrobisz to najlepiej.
- Już z domu zadzwoniłam do Noli Jimenez. Pamiętasz, jak ci o
niej opowiadałam?
- Nie, nie za bardzo.
- Znam ją jeszcze z dawnych czasów. Była wtedy prostą
krawcową, a teraz jest znaną projektantką mody i ma wiele własnych
sklepów. Sporo znanych aktorek się u niej ubiera.
- Chcesz zamówić u niej suknię?
- Przecież idziesz na premierę, prawda? I to w towarzystwie
słynnego aktora. Wszyscy będą ci się przyglądać!
- Mamo, to nie jest aż tak istotne.
- Powiedz mi lepiej, ile możemy wydać?
Sydney wzruszyła ramionami.
- Nie mam pojęcia. Zinn nic nie powiedział.
Lee zastanawiała się przez moment.
- Może Nola sprzeda nam coś, co już przygotowała. To będzie
kosztowało jakieś trzy albo cztery tysiące dolarów. Jest za mało czasu,
ż
eby zaprojektowała coś zupełnie nowego. Sądzisz, że Zinn zapłaci tyle?
- Pewnie tak, jeśli takie są teraz ceny sukien wieczorowych. Nie
chcę tylko wykorzystywać sytuacji i nadmiernie szaleć.
- Sydney, kochanie, musisz wyglądać najładniej!
- Cztery tysiące za wygląd!
- Poczekaj, może coś na to poradzimy. Podałam Noli twoje
wymiary, a ona powiedziała, że ma właśnie kilka sukien odpowiednich
dla ciebie. Poza tym mówiła, że niedawno pewna bardzo bogata klientka
odesłała nową suknię, bo budziła w niej nieprzyjemne wspomnienia.
- Ja nie jestem taka wybredna - roześmiała się Sydney.
- Dobrze, dobrze, moja droga. Nola jest moją przyjaciółką, ale
musimy ją też przekonać, że jesteś warta tego, by mieć suknię od niej.
Dlatego będziesz musiała podawać jej nazwisko, jeśli ktoś zapyta, skąd
masz suknię.
- Dobrze, zrobię to - powiedziała, patrząc przez okno.
- Wyglądasz na roztargnioną. Sydney, czy martwisz się czymś?
- Ależ skąd! Po prostu z natury lubię wszystko obserwować. To
zawodowy nawyk.
- Wiesz, wolałabym, żebyś na kilka dni zapomniała o twoim
szpiegowaniu. Masz przed sobą prawdziwą szansę.
Sydney nadal nie komentowała rozważań matki.
- Nola mówiła - opowiadała dalej Lee - że jedna z tych sukien jest
w kolorze kości słoniowej i wygląda trochę jak suknia panny młodej.
Jednak z drugiej strony, przy twojej karnacji to może stworzyć wspaniały
efekt.
Sydney tylko potakiwała. Marzenia są rzeczą wspaniałą, ale
rzeczywistość ma swoje prawdziwie koszmarne strony.
Kiedy Sydney wróciła do domu Zinna, w progu powitała ją
Yolanda. Powiedziała, że Andrea nie chciała spać po południu i teraz
ogląda telewizję, Zinn uczy się roli, a Jack Dowd już sobie poszedł.
Pomogła jej też zanieść do pokoju paczki z ekskluzywnych sklepów.
- Kupiła pani suknię na to wielkie przyjęcie? - zapytała w drodze
do pokoju.
- Tak, kupiłam, ale jeszcze jej nie przywiozłam. Muszą zrobić
jakieś małe poprawki.
- Założę się, że jest bardzo piękna, seńorita.
Sydney musiała się uśmiechnąć. Suknia była rzeczywiście
przepiękna i choć przypominała trochę suknię ślubną, to Sydney
wyglądała w niej po prostu wspaniale.
- Pewnie chce pani trochę odpocząć przed obiadem. Na pewno się
pani zmęczyła tymi zakupami - powiedziała Yolanda.
- To prawda, jestem wykończona, ale lepiej mi zrobi, jak pójdę
trochę pobiegać.
- Biegać?! Ależ to szaleństwo!
- Tak, Yolando. To najlepszy sposób na to, by się odprężyć.
Gospodyni pokręciła z niedowierzaniem głową.
- Teraz dziewczęta są zupełnie inne, seńorita. Chyba już jestem
stara, bo nic z tego nie rozumiem.
- Ale kobiety też mają mięśnie. Kiedyś udawały, że ich nie mają,
ale to przecież nieprawda.
Yolanda znowu pokręciła głową.
- Cóż ja mogę wiedzieć, jestem tylko gosposią, ale wydaje mi się,
ż
e do pani bardziej by pasowało chodzenie w pięknych sukniach.
Kiedy Yolanda wyszła z pokoju, Sydney przebrała się w swój
jasnoniebieski kostium do biegania. Przypomniała sobie przy tym
zabawną scenkę w sklepie Noli. Lee zachowywała się tam jak prawdziwa
królowa Hollywood, a nie jego ofiara. Było to może trochę śmieszne, ale
swoje niespełnione marzenia Lee przeniosła od dawna na córkę i teraz,
kiedy miała okazję choć przez krótką chwilę poczuć, że znowu jest w
centrum wielkiego świata, nie mogła powstrzymać się od odegrania
znanej sobie roli. Sydney patrzyła na to pobłażliwie, bo pomyślała, że
może lepiej mieć marzenia, niż nie mieć ich wcale.
Bardziej jednak niż marzenia matki trapiła ją myśl o Zinnie
Garretcie. Od pierwszego spotkania wiedziała doskonale, czego może się
spodziewać. Zinn był aktorem, przystojnym i zniewalającym. Powinna
być na to odporna po doświadczeniach z własnym ojcem, także
przystojnym i uroczym, którego urokowi nie oparła się nie tylko jej
matka, ale również ona sama.
Gdyby nawet Zinn okazał się zupełnie innym człowiekiem niż jej
ojciec, to i tak żył w świecie, w którym prawda i fałsz były ze sobą tak
wymieszane, że trudno przychodziło je oddzielić. Mógł sobie ironizować
na temat Hollywood, ale nie potrafił odrzucić hollywoodzkiego stylu
ż
ycia. Z drugiej strony, Sydney zdawała sobie sprawę, że to nie tylko
sam Hollywood stanowił przez tyle lat przyczynę jej rozgoryczenia i
ż
alu. Prawdziwym powodem był ojciec, który doskonale wykorzystał
wszystkie hollywoodzkie sztuczki po to, by nie wiązać się z jej matką i z
nią.
Z Zinnem było wręcz odwrotnie. Nie opuścił Andrei i Sydney była
przekonana, że gdyby przyszło mu wybierać między karierą a własnym
dzieckiem, wybrałby córkę.
Tylko dokąd zaprowadzą ją takie rozważania? Wolałaby w ogóle o
tym nie myśleć. Wszystko byłoby wtedy znacznie prostsze. Gdyby
jednak nie był znanym aktorem, a ona nie pracowałaby dla niego,
domagałaby się czegoś więcej niż tylko pocałunku. Jednak w obecnej
sytuacji było to po prostu nierozsądne.
Zasznurowała buty do biegania i wyszła z domu. Nie spotkała po
drodze nikogo z domowników. Na dziedzińcu wykonała kilka skłonów,
potem pobiegła do głównej bramy, nacisnęła kombinację cyfr i wyszła
poza teren posiadłości. Pamiętała, by chwilę zaczekać, aż brama
dokładnie się zamknie,
Zaczęła biec w dół wzgórza, ale nie przebiegła jeszcze nawet stu
metrów, kiedy usłyszała warkot silnika i instynktownie poczuła, że jakiś
samochód jedzie wprost na nią. Rzuciła krótkie spojrzenie do tyłu i
dostrzegła, że auto prowadzi ruda kobieta. Odbiła się mocno i
przeskoczyła odgradzające jezdnię krzaki. Jednak w momencie wybicia
błotnik samochodu zahaczył o jej stopę. Upadła ciężko na prawy bok.
Powoli podniosła się i zobaczyła jeszcze, jak samochód z wielką
szybkością zjeżdża w dół. Było za daleko, by odczytać numery, ale
Sydney dostrzegła jednak pierwsze trzy litery na tablicy rejestracyjnej.
Stała i przez chwilę oddychała ciężko, potem pokuśtykała do
najbliższego drzewa, oparła się o nie i zaczęła masować obolałą nogę.
Wreszcie nadszedł moment ataku ze strony tej kobiety, a ona
zupełnie nie była nań przygotowana. Całe szczęście, że przeżyła i nic
poważnego się nie stało. Pewnie ma otarte ramię i biodro, a noga w
kostce jest trochę nadwerężona, Zła na siebie pokuśtykała do bramy
domu. Postanowiła natychmiast zadzwonić do Marvina Kaslowa.
W domu nic nikomu nie powiedziała o wypadku. Nie było
potrzeby wywoływać popłochu. Później spokojnie wytłumaczy Zinnowi,
ż
e zagrożenie ze strony Barbary jest realne i może przyjść w każdej
chwili. Zadzwoniła do Kastowa, potem zdjęła but z bolącej stopy i poszła
do bramy, by tam zaczekać na policjanta. Przyjechał po dwudziestu
minutach.
- Właśnie jechałem do domu, kiedy pani zatelefonowała.
Pomyślałem jednak, że mogę popracować trochę po godzinach.
- Przykro mi, że nie trafiłam dokładnie na pańskie godziny
urzędowania.
- Niech pani powie, co się stało.
Sydney opowiedziała szczegółowo całe zdarzenie.
- Ale nie przyjrzała się jej pani dokładnie? - zapytał Kaslow,
gryząc zapałkę.
- Nie. Mam tylko wrażenie, że była ruda.
- Jest pani pewna?
- Mignęła mi tylko. Nie wiem dokładnie.
- No dobrze. Może te litery z tablicy coś nam dadzą.
- W każdym razie okazuje się, że mój pomysł zadziałał.
- Jaki znowu pomysł? - zdziwił się Kaslow.
Sydney wytłumaczyła mu, że postanowiła skierować na siebie
nienawiść Barbary, by odwrócić uwagę tej szalonej kobiety od Andrei.
Wspomniała też, że prasa już podała wiadomość o jej wspólnym z
Zinnem wyjeździe do San Francisco.
- No, dziecinko, jest pani twardsza, niż myślałem. Miejmy tylko
nadzieję, że nic złego się pani nie stanie. - Kaslow najwyraźniej był pod
dużym wrażeniem. Spojrzał na zegarek. - Mógłbym stąd zadzwonić? -
zapytał. - Muszę natychmiast powiadomić wydział komunikacji, żeby
zaczęli sprawdzać w swoich komputerach wszystkie tablice o podobnych
literach.
- Proszę bardzo - powiedziała, choć nie była zachwycona, że
Kaslow będzie wykonywał swą policyjną robotę w domu. Weszła z nim
do holu i tam spotkali przechodzącego właśnie Zinna.
- Ach, to pan Kaslow? - Zinn przywitał się zdziwiony. - Co pana tu
sprowadza?
- No cóż, napad to napad, nawet jeśli ofiarą jest prywatny
detektyw. U nas w policji bardzo poważnie traktujemy takie sprawy.
Zinn był najwyraźniej zdumiony.
- O jakim napadzie pan mówi?
- Ta kobieta, Barbara, próbowała przejechać pannę Charles. -
Kaslow spojrzał na Sydney. - Nie mówiłaś panu Garrettowi o tym?
Zinn podszedł do nich bliżej.
- Kiedy Barbara tu była? Gdzie dokładnie?
- Pół godziny temu. - Sydney pospieszyła z wyjaśnieniami. - To się
stało na ulicy, kiedy biegałam. Naprawdę nic takiego, nie ma się czym
denerwować.
- Nie ma czym! Ktoś próbował cię przejechać, a ty mówisz, że nie
ma się czym denerwować?! - Zinn właściwie wykrzyczał to wszystko,
Sydney spojrzała na niego. Był wyraźnie przejęty i odrobinę
rozzłoszczony.
- Przecież to jest dokładnie to, czego się po niej spodziewaliśmy -
powiedziała cicho. - Niestety, nie byłam w stanie złapać jej tym razem.
Zinn patrzył na nią z niedowierzaniem.
- Słuchajcie, moi drodzy! - powiedział Kaslow. - Wy tu sobie
wyjaśnijcie wszystko, a ja pójdę do kuchni zadzwonić.
Kiedy Kaslow odszedł, Zinn wziął jej twarz w swoje dłonie i
wpatrywał się w nią uważnie.
- Sydney, na pewno nic ci się nie stało? - dopytywał się.
- Nie. Nic takiego. Tylko błotnik zahaczył o moją nogę i potem
wylądowałam w krzakach, ale w nic mi się nie stało.
- O mój Boże! - jęknął Zinn.
Niespodziewanie przygarnął ją do siebie, tak jak przygarnia się
dziecko, które cudem uniknęło niebezpieczeństwa,
Najpierw ten gest Zinna rozbawił ją, ale chwilę później, kiedy
poczuła delikatny zapach jego wody kolońskiej, próbowała wyzwolić się
z uścisku. Odsunął się krok do tyłu, ale dalej trzymał ją za ramiona.
- Chcę zobaczyć, gdzie się uderzyłaś.
- Ależ, Zinn, to naprawdę nic wielkiego.
- Dobrze, dobrze. Obejrzymy stopę.
Wziął ją pod rękę i zaprowadził do pokoju. Tam posadził na
kanapie, a potem ukląkł przed nią, rozsznurował but i zdjął skarpetę.
Zaczął ostrożnie i delikatnie dotykać stopy w różnych miejscach.
- Boli tu?
- Nie, raczej łaskocze. - Uśmiechnęła się do niego. Nagle nacisnął
mocniej, aż się skurczyła z bólu.
- No tak! - wykrzyknął Zinn.
- O co ci chodzi? - zapytała.
- Próbuję postawić diagnozę.
- Bawisz się teraz w doktora? - droczyła się z nim.
- Musisz dać się zbadać doktorowi i leczyć.
- Jesteś niepoważny! Wiele razy bywałam gorzej potłuczona.
W drzwiach pojawił się Kaslow.
- Zupełnie nieźle. Okazuje się, że samochód jest wynajęty.
Powinniśmy teraz łatwo sprawdzić, kto go wynajął.
- Niech pan pamięta, że Barbara jest bardziej przebiegła niż
zwyczajny przestępca - przypomniała Sydney.
- Niestety, na to wygląda.
- Zawiadomi mnie pan, jak coś znajdziecie?
- No pewnie! Panią w pierwszej kolejności. Teraz już pójdę. Jutro
ktoś przyjedzie i spisze pani zeznanie, dobra?
- Dobrze, ale niech się zjawi wcześnie rano. Wyjeżdżamy do San
Francisco.
Kaslow uśmiechnął się do Zinna.
- Ma pan tu prawdziwy dynamit, panie Garrett - ostrzegł
ż
artobliwie, pomachał im i wyszedł.
Zinn spojrzał z uśmiechem na Sydney.
- No, no, prawdziwy dynamit - zażartował.
- Och, przestań! - krzyknęła ostro.
Wstała z kanapy, ale Zinn zmusił ją, by znowu usiadła. Pochylił się
nad nią. Tak bardzo pragnął ją pocałować!
Powoli i lekko dotknął ustami jej warg. Usłyszał stłumiony okrzyk,
ale nie był to zbyt gwałtowny protest. Po chwili poczuł, jak jej ręce
oplatają jego szyję, a palce powoli zanurzają się we włosach. Oddała mu
pocałunek.
Czekał na to od dawna. Ogarnął go płomień namiętności. Sydney
powoli otworzyła oczy i uśmiechnęła się do Zinna.
- Właściwie powinieneś pocałować to miejsce, gdzie się uderzyłam
- przekomarzała się z nim. - Mniej by wtedy bolało.
- To się da zrobić, ale może nie teraz. Tak naprawdę, to zależy mi,
ż
ebyś zgodziła się na wizytę doktora, Syd. To może być groźniejsze
stłuczenie, niż się wydaje.
Sydney potrząsnęła głową i wstała z kanapy. Wstając poczuła ból
w tym biodrze, na które upadla. Wiedziała, że jutro ból będzie jeszcze
bardziej dotkliwy.
- Wierz mi, naprawdę nic mi nie jest. Może tylko położę się trochę
przed kolacją
- Bardzo dobrze. - Spojrzał na zegarek. - Możesz odpoczywać, jak
długo chcesz. Yolanda idzie dzisiaj do kina ze swoją siostrą, więc
będziemy musieli sami wziąć sobie kolację. Poproszę tylko, żeby przed
wyjściem dała jeść Andrei i położyła ją do łóżka. Andrea nie spała dziś w
dzień, więc na pewno zaśnie wcześniej, a my możemy zjeść
kiedykolwiek.
- Dobrze. Idę do siebie.
Zinn patrzył, jak idzie, ostrożnie stąpając chorą nogą. Weszła do
siebie i zamknęła drzwi. Pomyślał, że tym razem sama odpowiedziała na
jego pocałunek. I zrobiła to z równą namiętnością jak on. Już się przed
nim nie broniła. To znaczy, że jest jakiś postęp, już nie jest tak okropnie
uprzedzona do niego. Może wreszcie dostrzegła, że jest nie tylko
aktorem, ale także normalnym człowiekiem.
Sydney położyła się i próbowała zasnąć. Zaraz jednak po
zamknięciu oczu przypomniała sobie pocałunek Zinna i niemal czuła
jego zapach i promieniujące od niego ciepło. Usiadła gwałtownie na
łóżku, by odpędzić ten obraz, ale to niewiele pomogło. Od tamtego
popołudnia w„Hard Rock” Zinn jawił się jej w zupełnie innym świetle.
Wiedziała od samego początku, że mu się podoba, ale też musiała
pamiętać, że ma zadanie do wykonania. To było dla niej najważniejsze. Z
czasem jednak zainteresowanie tą szaloną kobietą bladło, a ona
zaczynała coraz bardziej interesować się Zinnem. Coś takiego przytrafiło
się pierwszy raz w jej zawodowej karierze!
Zrezygnowała z odpoczynku i postanowiła wziąć prysznic. W
łazience zdjęła ubranie i dokładnie obejrzała stłuczenia. Na nodze i
ramieniu już zaczęły pokazywać się granatowe siniaki. Najgorzej jednak
miała stłuczone biodro. Po prysznicu, a potem długiej gorącej kąpieli
powinno być lepiej.
Weszła pod prysznic. Ciepła woda spływała po jej ciele, a ona
dalej rozmyślała o pocałunku Zinna. Zdała sobie sprawę, że takie
marzenia są bezcelowe i szybko zmniejszyła temperaturę wody. Nie
zrobi to najlepiej na stłuczenia, ale może trochę ostudzi jej wyobraźnię.
Wytarła się szorstkim ręcznikiem, włożyła szlafrok i znowu położyła się
do łóżka. Zamknęła oczy i zasnęła. Po jakimś czasie usłyszała pukanie
do drzwi. Spojrzała na zegarek. Było wpół do dziewiątej.
- Tak?
- To ja - odezwał się Zinn. - Mogę wejść?
- Nie jestem ubrana.
- To brzmi zachęcająco.
- Zależy od punktu widzenia. - Uśmiechnęła się do siebie.
- Jak się czujesz?
- Bardzo dobrze.
- Co byś powiedziała na saunę? To powinno pomóc na twoje
stłuczenia.
- Bardzo dobry pomysł. Zaraz włożę kostium.
- Pójdę włączyć ogrzewanie i zaraz wracam.
Sydney szybko wstała, czując nagły przypływ energii.
Włożyła czarno-biały kostium kąpielowy i przejrzała się w lustrze.
Był dość skąpy i, niestety, widać było siniaki.
Wyciągnęła z szuflady bluzkę, żeby nałożyć ją na kostium i wtedy
usłyszała pukanie. Zaraz potem Zinn wszedł do pokoju. Był tylko w
spodenkach kąpielowych. Wyglądał niezwykle pociągająco.
- Jesteś gotowa?
- Tak, prawie - powiedziała niepewnie. - Yolanda wyszła?
- Tak, i już położyła Andreę spać. Będziemy sami.
Sydney zrozumiała, co miał na myśli, ale nie miała siły, by
zaprotestować. Zaczęła wkładać koszulę, ale kiedy musiała wsunąć
bolące ramię w rękaw, skrzywiła się z bólu. Zinn natychmiast podbiegł
do niej.
- Daj, zobaczę.
Delikatnie zsunął koszulę i dotknął jej ramienia. Zadrżała pod
dotykiem jego palców.
- Zinn, to siniak, ale nie taki wielki. Po saunie zrobi mi się lepiej.
Pochylił się i zaczął delikatnie całować jej ramię.
- To też powinno pomóc.
Sydney chciała coś odpowiedzieć, ale nie mogła. Teraz byli
zupełnie sami, a ona czuła niezwykłe dreszcze przenikające jej ciało.
- Zinn…
Otoczył ją ramionami i wtulił twarz w zagłębienie szyi, Czuła jego
oddech na skórze. Lekko pocałował jej ucho.
- Zinn, naprawdę sądzę, że…
Zupełnie nie zwracał uwagi na jej słowa. Całował ją coraz
mocniej, coraz goręcej.
- Mój Boże! Zinn… ja…
Teraz pocałował ją delikatnie, a ona zarzuciła mu ręce na szyję i
mocno objęła. Poprowadził ją w stronę łóżka i powoli na nim położył.
Zaraz potem leżał na niej i namiętnie ją całował.
Sydney nieświadomie dotykała jego piersi. Czuła elektryzujące
ciepło. Tak, właściwie od samego początku marzyła o tym, by tak go
głaskać.
Zinn rozpiął jej staniczek i odrzucił na bok. Potem powoli, bardzo
powoli zaczął całować jej piersi. Sydney jęknęła. Drżała cała i czuła
ogarniające ją pożądanie.
Zinn sięgnął niżej i ściągnął dół jej kostiumu. Zamknęła oczy.
Bardzo dawno nie była z mężczyzną, ale nie czuła się teraz
zdenerwowana ani zawstydzona. Czuła tylko przemożne pragnienie, a
pragnęła ze wszystkich sił Zinna Garretta. I dobrze wiedziała, że on
również jej pragnie.
Pocałował ją w policzek, potem w nos.
- Jesteś zabezpieczona? - zapytał.
Potrząsnęła głową.
- Zaraz się tym zajmę.
Wstał z łóżka i wyszedł z pokoju.
Sydney czekała na niego. Pożądanie, które czuła, było tak silne, że
niemal bolesne. Po chwili usłyszała skrzypienie drzwi. Wrócił. Szybko
zdjął spodenki kąpielowe i położył się kolo niej. Dotknęła go. Pragnął jej
najwyraźniej. Zaczął głaskać jej całe ciało. Nie mogła już dłużej czekać.
- Zinn, proszę, już!
Patrzyła mu w oczy i poczuła, jak wtargnął w nią. Jęknęła z
rozkoszy. Poruszał się powoli, jakby chciał, by do niego przywykła, ale
ona sama teraz go zachęcała. Objęła go nogami i ponagliła, Wreszcie
oboje jednocześnie przeżyli ekstazę.
Zinn leżał obok niej i nic nie mówił. Sydney chciała mu
powiedzieć, jak było wspaniale, ale nie potrafiła wykrztusić ani słowa.
- Jesteś cudowna. Nigdy nie przestanę ci mówić, jak bardzo jesteś
mi bliska - powiedział i przytulił się do niej.
Sydney była na granicy płaczu. Otarła łzy.
- Uraziłem cię? - zapytał Zinn. Pokręciła przecząco głową.
Zobaczył siniak na jej nodze. - Nie powiedziałaś mi o tym!
- Nie chciałam, poza tym to nic strasznego.
- Nic strasznego? Co jeszcze ukrywasz przede mną?
- Nic. Naprawdę.
Zinn wziął jej głowę w swoje ręce.
- Czy ty się uważasz za jakiegoś komandosa?
- Nie, ale za detektywa, który zarabia pięćset dolarów dziennie. I
nie płacą mi za to, żebym narzekała.
- Teraz jesteś śliczną dziewczyną, która ma siniaka. - Pocałował ją.
- Zajmę się tym. Zaraz przyniosę trochę lodu i położymy na stłuczenie.
Obiecaj, że poczekasz na mnie.
- Dobrze. - Sydney nie mogła powstrzymać uśmiechu. - Obiecuję.
ROZDZIAŁ 7
Zinn idąc do kuchni zajrzał do Andrei. Spała spokojnie. Spojrzał
na zegarek. Do powrotu Yolandy było jeszcze sporo czasu. Zastanawiał
się, czy Sydney będzie miała jakiś pomysł, co mogliby zjeść na kolację.
Usiadł przy stole kuchennym i czekał. Czuł się po prostu cudownie.
Sydney Charles nie tylko budziła jego pożądanie. Znali się tylko kilka
dni, a oprócz fizycznej fascynacji odczuwali głębokie wzajemne
zrozumienie i duchową bliskość.
Zinn zdawał sobie jednak doskonale sprawę, że to dopiero
początek ich związku. Co będzie dalej? Był człowiekiem dojrzałym i
doświadczonym i wiedział, że zakochanie to dopiero początek, że to nie
wszystko. Już raz przeżył coś podobnego z Moniką i nie najlepiej się
skończyło.
Po rozwodzie opowiedział swojej matce, jak doszło do katastrofy
małżeńskiej. Wtedy wyjaśniła mu, jak ważna oprócz romantycznej
miłości jest sprawa wzajemnego zrozumienia i poczucie jedności z
drugim człowiekiem. Wydawało mu się wówczas, że są to jedynie
pobożne życzenia. Po latach przekonał się jednak, że w słowach matki
zawarta była głęboka mądrość. Musiał się jeszcze przekonać, czy on i
Sydney będą do siebie pasowali także pod tym względem.
Pozostawała jeszcze sprawa tej szalonej Barbary, która za wszelką
cenę chciała uczynić coś złego najpierw jego córce, a teraz Sydney. Ta
kobieta to istny potwór i on nie może dopuścić, by Sydney narażała się
na śmiertelne niebezpieczeństwo.
- Co to? Kolacja jeszcze nie gotowa? - zapytała od drzwi Sydney.
Ubrana była w granatowy szlafrok, nogi miała bose, i włosy
wilgotne i zaczesane do tyłu.
Zinn wstał od stołu, podszedł do niej, objął mocno i pocałował.
- Czekałem z decyzją na eksperta.
- Na jakiego eksperta?
- Chyba umiesz gotować?
Sydney potrząsnęła głową.
- Umiem zrobić owsiankę na śniadanie, kanapki z masłem
orzechowym i odgrzać gotowe mrożone dania.
- Mój Boże! I dopiero teraz mi to mówisz!
Sydney uśmiechnęła się ironicznie.
- Jeżeli takie rzeczy mają dla ciebie znaczenie, to trzeba było
zapytać wcześniej.
Zinn zrobił najbardziej rozczarowaną minę, jaką potrafił.
- A ty? Teraz wielu mężczyzn umie gotować.
- Jeśli sądzisz, że właśnie ja się do nich zaliczam, to się głęboko
mylisz.
Sydney zrobiła okrągłe oczy ze zdziwienia.
- Ty też nie umiesz gotować?
Zinn potrząsnął głową.
- Zatrudniłem Yolandę, bo dobrze gotuje i umie zajmować się
dziećmi.
- No to mamy problem. śadne z nas nie może być dobrą żoną.
Zinn wziął ją za rękę i poprowadził do lodówki. Otworzył drzwi,
objął Sydney ramieniem i pokazał jej, co jest w środku.
- Są jakieś resztki. Może byś umiała je podgrzać, co?
- Tak, ale pod warunkiem że masz kuchenkę mikrofalową. A ty
nakryjesz stół. Nie będę robiła wszystkiego sama.
Pocałował ją w policzek.
- Sydney, moja kochana, nasza wspólna przyszłość jawi się w
ponurych barwach, a przecież jeszcze nawet ni dobre się nie zaczęła.
- Moja matka zawsze mnie pouczała, że dla mężczyzny
najważniejsze jest, czy kobieta umie gotować i dbać o porządek. Teraz
widzę, że powinnam była jej słuchać.
Niespodziewanie zadzwonił telefon. Odebrał Zinn.
- Syd, to Marvin Kaslow do ciebie.
Sydney rozmawiała z Kaslowem, a Zinn w tym czasie wyjął trochę
jedzenia z lodówki i postawił na blacie kuchennym. Rozmowa się
przedłużała, więc włożył, co się dało, do kuchenki mikrofalowej i
włączył podgrzewanie. Sydney skończyła rozmowę, kiedy wszystko było
już gotowe. Podeszła do niego i pomogła przenieść jedzenie na stół.
- I co powiedział Kaslow? - zapytał w końcu Zinn.
- Zebrali sporo wiadomości na jej temat, ale nie udało im się
jeszcze jej złapać.
- Czego się dowiedzieli?
Sydney napełniła dwie szklanki mrożoną wodą i postawiła je na
stole. Usiedli. Zinn wpatrywał się w nią, czekając na odpowiedź.
- Policja sprawdziła, że Barbara wynajęła samochód w agencji w
Beverly Hills. Na podstawie informacji, które policja już zebrała, można
ją zidentyfikować.
- Naprawdę? Wiedzą, kim ona jest?
- Kaslow powiedział, że nazywa się Barbara Walsh. Leczyła się
kiedyś w szpitalu psychiatrycznym. Pochodzi z San Francisco - to jest
interesujące, a w Hollywood działa po raz pierwszy.
- Pochodzi z San Francisco? - Zinn był wyraźnie zaniepokojony tą
wiadomością.
Sydney kiwnęła głową i zaczęła jeść.
- To znaczy że ma doskonałą okazję, żeby śledzić nas w San
Francisco. Na pewno świetnie zna teren.
- Tak, ale właśnie o to nam chodzi.
Zinn spojrzał na swój talerz. Jeszcze przed chwilą był głodny,
teraz całkowicie stracił apetyt. Przyglądał się Sydney uważnie przez
dłuższą chwilę. Spojrzała na niego zdziwiona.
- Sydney, naprawdę uważasz, że to dobry pomysł ten wspólny
wyjazd do San Francisco?
Roześmiała się.
- Zinn, prawie już ją mamy. Zresztą, zdaje się, że ona jest gotowa
na wszystko. Kaslow powiedział, że dziś wieczorem zadzwoniła do
redakcji gazety, która opublikowała nasze zdjęcia i wywiad. Powiedziała
im, że wydała na mnie wyrok śmierci.
- O Boże!
- Przecież to nic nowego, już raz próbowała to zrobić. Ale im
bardziej jest wściekła, tym jest mniej ostrożna, a dla nas to tylko lepiej.
Teraz będzie miała doskonałą okazję, by zaatakować.
- Ale przecież naprawdę może cię zabić!
Spojrzała na niego poważnie.
- Słuchaj, kosztuję cię pięćset dolarów dziennie. Na ubrania do San
Francisco wydałam ponad tysiąc i po prostu boję się powiedzieć, ile
będzie kosztowała suknia na premierę. Za takie pieniądze masz prawo
czegoś oczekiwać. Wynająłeś mnie do konkretnego zadania i ja je
właśnie wykonuję.
- Do diabła z pieniędzmi! Wynająłem cię, byś chroniła Andreę, a
nie polowała na Barbarę.
- Przecież w końcu obydwoje zgodziliśmy się co do tego, że to jest
najlepszy sposób. A poza tym, ja się lepiej na tym znam. Ty płacisz za to,
ż
e ci doradzam, jak najlepiej zlikwidować zagrożenie.
Sydney zajęła się jedzeniem. Wydawała się zupełnie nie zwracać
uwagi na zatroskanie Zina.
- Sydney, nie chcę, żeby ci się coś stało!
- Ja też nie chcę, by mi się coś stało - powiedziała, odkładając na
bok widelec. - Muszę tylko wykonać swoje zadanie.
- Możesz przez minutę nie myśleć o pracy?!
- Zinn, o co ci chodzi? Wiemy już, kim jest Barbara, i że pochodzi
z San Francisco. Czy dlatego mamy od razu tracić głowę?
Bębnił palcami po stole i wpatrywał się w nią. Zaczynał już być
zniecierpliwiony jej nieustępliwością.
- Nic nie zjadłeś. - Sydney wskazała na jego talerz.
- Nie jestem głodny.
Skrzywiła się. Ona też była rozgoryczona.
- Powiedz mi, o co ci właściwie chodzi?
Przyglądał się jej uważnie i wahał się, czy może powiedzieć to, co
myśli.
- Sydney, czy dzisiaj nie odniosłaś wrażenia, że moje uczucia w
stosunku do ciebie są… śe cię bardzo lubię?
Uśmiechnęła się ironicznie.
- Nie, nie odniosłam takiego wrażenia.
Położyła dłoń na jego dłoni.
- Poza tym uczucia się zmieniają - dodała.
Chwycił jej rękę i podniósł do ust, zaczął całować każdy palec.
- Sydney, nie mógłbym żyć, gdyby ci się coś stało.
- Zinn, nic mi się nie stanie.
- Już zapomniałaś! Przecież dzisiaj ta wariatka chciała cię
przejechać!
- Ale nie przejechała.
- Sydney! - Był wyraźnie coraz bardziej wzburzony. - Dlaczego
jesteś taka uparta? Nie widzisz, że wszystko zaczyna się wymykać spod
kontroli? To nie są żarty! To bardzo poważna sprawa.
- Nigdy nie uważałam, że to są żarty, ani przez sekundę. I powiem
ci szczerze, że ja też się boję. Taka jest jednak moja praca i tak właśnie
zarabiam na życie.
Zinn wstał i zaczął chodzić tam i z powrotem. Wreszcie stanął za
swoim krzesłem, pochylił się i spojrzał jej głęboko w oczy.
- Chcę, żebyś przestała zajmować się tą sprawą. Jack będzie
zajmował się ochroną Andrei, dopóki policja nie złapie Barbary. Zapłacę
ci za dwa tygodnie plus premia. Może weź swoją matkę i pojedźcie na
Hawaje, oczywiście na mój koszt. Zostań tam tak długo, aż się skończy
cały ten koszmar. Ja załatwię z Judy, by ogłosiła w prasie, że zerwaliśmy
ze sobą.
Sydney wprost nie mogła uwierzyć w jego słowa. Patrzyła mu w
oczy w milczeniu.
- Nie możesz tego zrobić - powiedziała w końcu.
- Owszem, mogę. Już postanowiłem.
Poczuła się dotknięta do żywego, choć zdawała sobie sprawę, że
robił to wszystko, by ją uchronić od niebezpieczeństwa. Mimo to była
tak rozgoryczona, że przez chwilę nie mogła wydusić z siebie ani słowa.
Napiła się zimnej wody i starała się opanować.
- Jeśli straciłeś zaufanie do moich umiejętności, to rozumiem.
Zniosę jakoś to, że ze mnie rezygnujesz. W żadnym wypadku nie mogę
jednak zgodzić się na zwolnienie mnie z powodów innych niż
profesjonalne.
Zinn zupełnie nie zwrócił uwagi na to, co powiedziała.
- Zatrzymaj wszystkie ubrania i suknię, premiery odbywają się co
jakiś czas i kiedyś, jak to wszystko się skończy, na pewno razem się
wybierzemy. Teraz jednak wolałbym, żebyś była jak najdalej stąd.
- Zinn! Mnie nie chodzi o stroje, pieniądze czy premiery!
- Ani mnie. Najważniejsze jest dla mnie twoje bezpieczeństwo.
- Przedtem nie było aż tak ważne. Co takiego się zmieniło?
- Nie rozumiesz tego?
- To, że się kochaliśmy, nie ma nic do rzeczy. Gdybym wiedziała,
ż
e po pójściu z tobą do łóżka będę traktowana jak porcelanowa laleczka,
nigdy bym tego nie zrobiła! Skąd ten nagły pomysł, że jestem za
delikatna do swojej pracy?
- Wiesz dobrze, że tak nie myślę!
- A jak, powiedz? Uważasz, że kobieta może wykonywać
niebezpieczną pracę, ale pod warunkiem że to nie jest twoja dziewczyna?
- To niesprawiedliwe, co mówisz.
- Ale czy to prawda?
- Martwię się o ciebie.
- Powinieneś też szanować moją godność, a nie próbować mnie
rozpieszczać. Taką mam pracę i taki mam zawód.
- Czy dobrze rozumiem, co mówisz? Powinienem cię akceptować z
pistoletem w ręku albo wcale?
Sydney przypominało to, choć sytuacja była zupełnie inna, Dicka
Charlesa, który proponował jej matce pozostanie z nim - ale na jego
warunkach. Jej ojciec był pozbawionym wrażliwości egoistą. Chciał być
z Lee, ale to, czego ona chciała i czego pragnęła, w ogóle się nie liczyło.
Matka zgodziła się na te warunki. Sydney już dawno temu postanowiła,
ż
e nigdy, przenigdy nie zgodzi się na podobny układ z mężczyzną!
- Zinn, chodzi mi o to - zaczęła wyjaśniać - że albo akceptujesz
mnie taką, jaką jestem, albo nie akceptujesz w ogóle.
- Wygląda na to, że zupełnie inaczej oceniamy sytuację.
- To był jednak poważny błąd - Sydney z trudem dobierała słowa -
ż
e poszłam z tobą do łóżka. Nie powinno się nigdy łączyć spraw
zawodowych z osobistymi.
Zinn wyglądał na głęboko zasmuconego. Myślał nad czymś
chwilę.
- No cóż - westchnął - rzeczywiście nie ma powodu, by twoja
zawodowa godność ucierpiała tylko dlatego, że coś się zdarzyło między
nami. Kontynuuj swoją pracę. Mam nadzieję, że ją pomyślnie
zakończysz.
Sydney uśmiechnęła się leciutko. Zinn na pewno nie zdawał sobie
sprawy, jak to wszystko było dla niej ważne. Był jednak na tyle mądry,
ż
e pozwolił jej, by dalej pracowała.
- Dziękuję ci. Naprawdę jestem ci wdzięczna i doceniam, że się ze
mną zgodziłeś.
- Mam nadzieję, że nasza… przyjaźń nie ulegnie zmianie -
powiedział ponurym głosem.
- W tych okolicznościach tak będzie chyba najlepiej.
- Rozumiesz, że nie miałem niczego złego na myśli i nie chciałem
cię w żaden sposób obrazić.
- Tak, wiem to.
Zinn obserwował ją i miał poczucie jakby ponownie przeżywał
podobną sytuację. Monika też miała prawdziwą obsesję na punkcie swej
kariery zawodowej. Czy współczesne kobiety przedkładają karierę nad
wszystko inne?
Usłyszał powracającą Yolandę i wtedy podszedł do stołu i zaczął
jeść kolację.
Następnego ranka po obudzeniu Sydney zadawala sobie pytanie,
czy wygrywając bitwę, nie przegrała wojny. Nie wiedziała, czy
wczorajszy incydent w kuchni był wynikiem naturalnego u Zinna
odruchu odpowiedzialności i chęci opieki, czy też świadczył o jego
sposobie traktowania kobiet w ogóle. Czy po zakończeniu sprawy z
Barbarą nadal byłby między nimi konflikt interesów? Nienawidziła
samej myśli, że Zinn być może zechce z nią zostać, ale tylko i wyłącznie
na swoich warunkach.
Poszła do kuchni. Yolanda powiedziała jej, że Zinn już dawno
wyszedł do studia filmowego. Dla Sydney zostawił wiadomość, że o
pierwszej podjedzie po nią taksówka i zabierze ją na dworzec. Tam się
dopiero spotkają. Koło dziewiątej do pokoju Sydney przyszła Andrea.
Miała smutną minkę.
- Tatuś wyjeżdża, a ja nie mogę z nim pojechać - poskarżyła się
ż
ałośnie.
- Niestety, to prawda, kochanie, ale nie będzie go tylko kilka dni.
- A ty zostaniesz ze mną?
- Nie, jadę z twoim ojcem, bo muszę mu pomóc.
- Ale dlaczego ja nie mogę pojechać?
Sydney objęła małą i posadzka obok siebie na łóżku.
- Musimy teraz wyjechać, ale bardzo szybko wrócimy - zapewniła
- i wtedy pomyślimy nad zorganizowaniem czegoś specjalnego, dobrze?
Dziewczynka uspokoiła się, a kiedy Sydney poprosiła, by pomogła
się jej spakować, była już zupełnie zadowolona. Przez cały czas
rozmawiały o najróżniejszych rzeczach. Andrea dopytywała się o matkę
Sydney.
- Będę mogła kiedyś pojechać z tobą do twojej mamusi? - zapytała
w końcu.
- Oczywiście, kochanie. Na pewno się ucieszy, kiedy ją
odwiedzisz.
Potem przyszedł policjant od Kaslowa i spisał zeznanie Sydney.
Koło jedenastej pojawił się Jack Dowd z teczką i torbą na ubrania. Czytał
już najwidoczniej gazety, bo zaraz oznajmił Sydney:
- Nie mogłem pojąć, dlaczego Garrett zatrudnił ciebie, mimo że to
ja tyle lat dla niego pracowałem - zachichotał. - Teraz już dobrze
rozumiem.
- Wierz mi, Jack, że kobieta w tym zawodzie nie ma łatwego życia.
- No, nie przesadzaj. Przecież jak już będzie po wszystkim, zawsze
możesz wyjść za mąż za Garretta.
- Typowo męskie podejście do sprawy - stwierdziła z goryczą.
- Czy powiedziałem coś nie tak?
- Wiesz, to nie jest przyjemny temat do rozmowy - zachmurzyła się
Sydney. - Skończmy już.
W południe przyszedł klown imieniem Crackers i pokazywał różne
sztuczki. To była niespodzianka, którą Zinn przygotował dla Andrei, by
ją trochę pocieszyć.
Taksówka podjechała dokładnie w połowie jego występu. Sydney
szybko pocałowała dziewczynkę i wybiegła. Oczy zachodziły jej łzami.
Troskliwość Zinna o córkę stanowiła niesamowity kontrast z
zachowaniem jej własnego ojca.
Przyjechała na lotnisko wcześniej niż Zinn. Zaprowadzono ją do
poczekalni dla pasażerów pierwszej klasy. Przynajmniej w ten sposób
była zabezpieczona przed tłumem na lotnisku. Pamiętała, że Barbara
może zjawić się w każdej chwili. Musiała cały czas uważać. Dwadzieścia
minut przed odlotem zebrała się już większość ekipy filmowej, ale Zinn
sienie pojawiał. Pracownicy lotniska poinformowali Sydney, że bardzo
możliwe, iż reszta zespołu poleci następnym samolotem. Prawie wszyscy
weszli już na pokład i Sydney pogodziła się z myślą, że poleci sama,
kiedy zobaczyła, jak wbiega Zinn z paroma innymi osobami.
- No, udało się! Już myśleliśmy, że nie zdążymy.
Objął ją ramieniem i przedstawił członkom zespołu. Parę twarzy
wydało się jej znajomych z ekranu telewizyjnego. Szczególnie Patti Lind,
przystojna brunetka, która w serialu grała asystentkę Granta Adamsa,
była bardzo sympatyczna i miła.
Sydney siedziała obok Zinna.
- Czy Crackers przyszedł w południe? - zapytał Zinn.
- Tak. Miałam ci właśnie powiedzieć, jak dobrze to wymyśliłeś.
Andrea była zachwycona, prawie nie zauważyła, kiedy wyszłam.
- O to właśnie chodziło.
Zinn gładził jej rękę i zachowywał się tak, jakby nic się nie stało.
Oczywiście, to była gra, ale Sydney nie miała nic przeciwko temu,
- Mamy dość intensywny plan zajęć. Zaczynamy już dziś
wieczorem i kręcimy w dwóch różnych miejscach. Skończymy późno w
nocy, a jutro zaczynamy o siódmej rano.
- Nie można powiedzieć, żebyś miał lekką pracę.
- Tak jest, kiedy gra się w serialach.
Lot trwał tylko godzinę, ale Zinn wykorzystał go na drzemkę.
Sydney przeglądała magazyny. Dziwiła ją łatwość, z jaką Zinn przeszedł
do porządku dziennego nad ostatnimi wydarzeniami,
Spojrzała na śpiącego. To jest człowiek, z którym się wczoraj
kochała i którego tak pragnęła, mimo że nie chciała się do- tego przed
sobą przyznać. Musi otrząsnąć się z tego nastroju, bo to się fatalnie
skończy,
W San Francisco była mgła, ale technicy z ekipy zdecydowali, że
można kręcić zdjęcia. Wszyscy zajechali najpierw do hotelu „Fairmont”
na Nob Hill. Mieli czas tylko na szybki posiłek i zaraz potem odjeżdżali
do Aquatic Park, gdzie kręcono pierwsze ujęcia.
Zinn był w dobrym nastroju i cały czas traktował Sydney jak swoją
dziewczynę.
Mglisty wieczór w San Francisco, choć w samym środku lata, nie
był ciepły. Sydney, kuląc się z zimna, przyglądała się przygotowaniom
do zdjęć. Przypomniało jej to, jak jeden jedyny raz matka zabrała ją, by
zobaczyła swego ojca w czasie pracy. Było to dla niej wtedy duże
przeżycie i zarazem spore rozczarowanie.
Wtedy kręcono we wnętrzu i dekoracje były inne. Zapamiętała, że
na środku planu stało olbrzymie staroświeckie łóżko z baldachimem i
aksamitnymi draperiami. Ojciec też miał jakiś staroświecki kostium i
wielkie wąsy. Matka była bardzo podekscytowana, ściskała Sydney za
ramię, ilekroć pojawiał się Dick. Jednak Sydney wydawał się on wtedy
szalenie odległy i obcy. Nie mogła uwierzyć, że ten człowiek to
naprawdę jej ojciec.
Kiedy zaczęto już kręcić, ojciec podszedł do innego mężczyzny,
wziął go za ramię i, krzycząc na niego, zaprowadził do drzwi.
Przyglądały się temu dwie przestraszone kobiety w długich sukniach.
Potem Dick starszej z nich także kazał wyjść i został sam z bardzo ładną,
młodą kobietą, która wyglądała na mocno przerażoną. Sydney potem
połapała się, że grała ona córkę Dicka. Widać było, że bohater bardzo
kocha swoje dziecko i kiedy przytulił je do siebie, Sydney nie
wytrzymała i uciekła z planu.
Matka nigdy nie zrozumiała, o co jej wtedy chodziło. To było tak
dawno temu, ale nawet teraz pamięta wszystkie najdrobniejsze
szczegóły.
Rozejrzała się po zgromadzonych wokół ludziach. Było mało
prawdopodobne, by Barbara znała rozkład i miejsce wszystkich zdjęć,
ale Sydney nie mogła tego całkowicie wykluczać. Miała nadzieję, że
Barbara Walsh zjawi się wreszcie i umożliwi jej zakończenie całej
sprawy. To będzie oznaczało także koniec zawodowych kontaktów z
Zinnem. Nie była już tak pewna swych postanowień. Od momentu, kiedy
kochała się z nim, sama właściwie już nie wiedziała, czego powinna
chcieć.
Zinn miał krótką przerwę w zdjęciach i podszedł do niej. Objął ją i
pomachał ręką do grupy wielbicieli, którzy głośno wołali jego nazwisko.
- Męczący sposób zarabiania na życie. A mógłbym teraz siedzieć
w domu, w wygodnym fotelu i czytać sobie gazetę - poskarżył się.
- Taka jest cena sławy.
- To trudna praca, ale ktoś musi ją wykonywać - zaśmiał się cicho.
- Syd - objął ją mocniej - muszę z tobą koniecznie porozmawiać o
wczorajszym wieczorze. Mam nadzieję, że mi wybaczysz. Może zbyt
emocjonalnie podszedłem do wszystkiego, ale mam złe wspomnienia z
małżeństwa z Moniką. Mówi się, że doświadczenia z nieudanego
związku ciążą nad człowiekiem i to chyba jest prawda.
- Nie rozumiem, co wspólnego z tym ma Monika?
- Nie mam zamiaru nie doceniać twojej pracy, ale w przypadku
Moniki kariera stała się ważniejsza niż wszystko inne. Ja i Andrea
zeszliśmy na drugi plan. Nie chciałbym, żeby tak się stało z nami. Nie
chcę, by od samego początku między nami tak było. Wiem, uważasz, że
to, co ci wczoraj powiedziałem, było niesłuszne. Na pewno nie chciałem
cię dotknąć. Jeśli byłem zbytnio troskliwy, to dlatego że naprawdę mi na
tobie bardzo zależy.
Sydney nie przypuszczała, by Zinn miał złe intencje wczorajszego
wieczoru, ale to, co teraz powiedział, stawiało wszystko w zupełnie
innym świetle.
- Wiesz, może ja jestem najzwyczajniej przewrażliwiona -
zastanawiała się głośno. - Jestem ofiarą swojej przeszłości, podobnie
zresztą jak i ty. Moja matka spędziła całe lata na wskazywaniu mi, jak
powinnam według niej pokierować swoim życiem. Nie brała w ogóle pod
uwagę, że ja sama chcę coś wybrać. Wiem, miała zawsze dobre intencje.
Ale nie o to przecież chodzi, bo dobrymi intencjami jest wybrukowana
droga do piekła.
Reżyser zawołał Zinna.
- Już idę. Obowiązki wzywają. - Pocałował ją w policzek.
Patrzyła za nim z mieszanymi uczuciami. Trudno było długo
złościć się na tego człowieka. Poczuła się nagle zmęczona. Pobyt na
planie filmowym przywoływał zbyt przykre wspomnienia i nie chciała w
tym miejscu myśleć o Zinnie. Postanowiła pójść na spacer.
Naprzeciwko parku znajdowała się przytulna kawiarnia „Buena
Vista”. Sydney chciała zajść na kawę, ale pomyślała, że tam też będzie
sporo ludzi. Teraz wolała być sama, więc postanowiła wrócić do hotelu.
Zaczęła iść Hyde Street. Przeszła zaledwie dwie czy trzy
przecznice, kiedy zorientowała się, że ktoś za nią idzie. Odwróciła się i
zobaczyła jakiegoś mężczyznę. Nie był to Zinn ani nikt z ekipy.
Mężczyzna miał na sobie płaszcz, a jego twarz była ukryta w cieniu
kapelusza. Sydney, jak każda kobieta, zwracała szczególną uwagę na
mężczyzn o podejrzanych zamiarach. Zastanowiła się przez sekundę, czy
mężczyzna może mieć jakiś związek z Barbarą. Odrzuciła tę myśl jako
mało prawdopodobną. Na wszelki wypadek dyskretnie odbezpieczyła
broń.
Na skrzyżowaniu zatrzymała się na chwilę i rozejrzała, jakby nie
mogła się zdecydować, w którą iść stronę. Nieznajomy też zatrzymał się
w pewnej odległości i przypalił papierosa. To stawało się coraz bardziej
podejrzane.
Usłyszała nadjeżdżający tramwaj i powoli zaczęła iść w stronę
przystanku. Mężczyzna zrobił to samo. Teraz była już pewna, że ją
ś
ledzi.
Nadjechał tramwaj, Sydney wsiadła i dostrzegła, że nieznajomy
także wsiada do drugiego wagonu. Dlaczego była śledzona? Przez kogo?
Postanowiła się tego dowiedzieć.
Kilka przecznic dalej tramwaj zaczął zwalniać na zakręcie, wtedy
Sydney wyskoczyła i szybkim krokiem zaczęła iść ulicą. Znalazła jakąś
bramę, schowała się tam i wyciągnęła broń. Czekała. W panującej ciszy
wyraźnie słychać było zbliżające się kroki. Serce biło jej gwałtownie,
gardło miała wyschnięte. Kiedy mężczyzna przechodził kolo bramy,
gdzie się ukryła, szybko zaszła go od tyłu i przyłożyła mu pistolet do
ucha. Zamarł. Był niewiele wyższy od niej, ale solidnie zbudowany.
- No dobrze, proszę pana - starała się nadać swemu głosowi bardzo
stanowcze brzmienie. - Teraz mi pan powie, dlaczego mnie śledzi albo
nie odejdzie stąd o własnych siłach.
- Ja… nie miałem zamiaru zrobić pani nic złego. Mam po prostu
pani pilnować. To wszystko.
- Dlaczego ma mnie pan pilnować?
- Zostałem do tego wynajęty.
- Przez kogo?
- Przez Zinna Garretta. Chciał mieć gwarancję, że nic złego się
pani nie stanie. Daję słowo honoru. Kazał mi panią obserwować i nie
dopuścić, by spotkało panią coś złego.
Sydney poczuła, że ogarniają wściekłość.
- Więc to Zinn pana wynajął? - upewniła się.
- Tak. Słowo daję.
- Kim pan jest?
- Prywatnym detektywem. Nazywam się Norm Boranski.
Sydney odsunęła pistolet od jego głowy.
- Ma pan legitymację?
- Tak, oczywiście.
Cofnęła się, ale dalej trzymała go na muszce.
- Teraz grzecznie i powoli wyciągnij portfel.
Zrobił, co mu kazała. Pokazał swoją legitymację. Naprawdę był
detektywem.
- Czy Zinn mówił panu, co mi konkretnie zagraża?
- Tak. Ruda kobieta o nazwisku Walsh.
- No, wspaniale!
- Proszę pani, robię tylko to, za co mi płacą. Nie robię nic
nielegalnego.
- Wiem, panie Boranski. Nie mam do pana pretensji. Już raczej do
Garetta.
Przed chwilą mówił jej o swoich dobrych zamiarach, przepraszał, a
wcześniej i tak wynajął goryla do jej ochrony. Cóż za hipokryta!
- Niech pani zrozumie. To dobrze płatna praca. Mam nadzieję, że
nie będzie pani przeszkadzało, że będę pani pilnował.
- Teraz wracam do hotelu - oświadczyła.
- Możemy razem pojechać następnym tramwajem. Będzie za
piętnaście minut.
- Nie, wolę pójść na piechotę, jeśli to panu nie przeszkadza.
- To niezła wspinaczka na to Nob Hill!
- Powiedział pan, panie Boranski, że nieźle panu płacą, prawda? A
poza tym trochę ruchu dobrze panu zrobi.
- Sierżant w mojej brygadzie piechoty morskiej nie był tak
bezlitosny jak pani! - poskarżył się Boranski.
Sydney roześmiała się, choć właściwie zupełnie nie było jej do
ś
miechu.
Zinn nie był w stosunku do niej całkowicie uczciwy, a to jej się
bardzo nie podobało.
ROZDZIAŁ 8
W hotelu Sydney czekała na powrót Zinna i aż do północy
oglądała telewizję. Była pewna, że będzie się zastanawiał, co się z nią
stało i że zajrzy do jej pokoju. Zrobiło się jednak tak późno, że na pewno
poszedł już spać. Sydney również zdecydowała się iść do łóżka. Nałożyła
nocną koszulkę z napisem „Dodgers” i podeszła do okna zaciągnąć
zasłony. Z szesnastego piętra hotelu roztaczał się fantastyczny widok na
słynny most Golden Gate. Przez chwilę patrzyła na światła wielkiego
miasta. Kiedy zaczęła zasuwać zasłony, usłyszała ciche pukanie.
- Kto tam? - zapytała, podchodząc do drzwi.
- To ja, Zinn.
- Idę już do łóżka, jestem rozebrana.
- Sydney, koniecznie muszę z tobą porozmawiać. Proszę cię,
otwórz.
Posłuchała jego prośby i otworzyła.
- Powiedz mi, gdzieś do diabła zniknęła?! Tak strasznie się
denerwowałem!
Zinn wszedł do pokoju. Sydney zamknęła za nim drzwi.
- Jak mogłaś tak zniknąć bez słowa! Po mieście krąży ta wariatka,
a ty sobie gdzieś łazisz i nikt nie wie, gdzie jesteś!
- Może i powinnam była cię uprzedzić, ale nie o to teraz chodzi.
Chcę przede wszystkim dowiedzieć się, dlaczego kazałeś mnie śledzić?
Przepraszałeś mnie za ta że jesteś nadmiernie opiekuńczy, ale przedtem
wynająłeś człowieka, żeby mnie pilnował! Ach, jakim ty jesteś
hipokrytą!
- Ten człowiek miał być dyskretny.
- Był też, niestety, głupi. Bardzo to pochlebne, że zatrudniłeś i
mnie, i takiego typa.
- Sydney…
Chodziła tam i z powrotem po pokoju, nie zwracając uwagi na jego
słowa.
- Okłamałeś mnie! Czy myślisz, że będę mogła kiedykolwiek ci
uwierzyć?!
- Wynająłem Boranskiego jeszcze w Los Angeles. Zanim
poszedłem z tobą do łóżka. Nie wiedziałem wtedy, że taką wagę przy
wiązujesz do spraw zawodowych.
- Mogłeś go jednak potem zwolnić, prawda?
Zinn bezradnie wzruszył ramionami.
- Jack mi go polecił - tłumaczył. - Wszystko było już załatwione,
nie mogłem człowiekowi sprawić zawodu.
- I Jacka w to wtajemniczyłeś?! Powiedziałeś mu, że szukasz dla
mnie ochrony? Co za upokorzenie!
Podeszła do niego bliżej.
- Czy wyobrażasz sobie, jakbyś się czuł, gdyby na twoje miejsce
zaangażowano innego aktora? Tylko na wszelki wypadek, bo a nuż tobie
by się coś stało. Jak byś się czuł w takiej sytuacji?
- Sydney, uspokój się, proszę. Wierz mi, że ta sprawa nie ma nic
wspólnego z moją wiarą w twoje umiejętności zawodowe.
Nie zwracała najmniejszej uwagi na jego wyjaśnienia.
- A dlaczego nie troszczysz się o bezpieczeństwo Boranskiego?
Dzisiaj był w niezłych opałach, bo niemal mu strzeliłam w łeb.
- Czy przyszło ci w ogóle do głowy, że cię po prostu kocham i
wszystko, co cię może spotkać, jest dla mnie ważne?
Już miała mu coś odpowiedzieć, ale w ostatniej sekundzie dotarły
do jej świadomości słowa Zinna. Powiedział, że ją kocha.
Mężczyzna wyciągnął ramiona i przycisnął ją mocno do piersi.
Tak dobrze było trwać w jego objęciu i czuć jego mocne mięśnie i miły,
lekki zapach wody kolońskiej. Zinn nic już nie mówił, ale też i nie
musiał. Cała złość i gniew Sydney zupełnie zniknęły. Pomyłki i błędy
czynione w imię miłości są tak łatwe do wytłumaczenia.
- Mnie też nie było łatwo - odezwał się po chwili. - Najpierw
oberwałem po głowie, musiałem znosić nieustanną krytykę mojego
zawodu i charakteru, skradłaś mi serce, i na koniec tego wszystkiego
dowiaduję się, że jestem potworem, ponieważ staram się uchronić cię od
niebezpieczeństwa.
- Zinn, nigdy nie powiedziałam, że jesteś potworem -
zaprotestowała Sydney.
- Najgorsza jest jednak dla mnie myśl, że ty nie odwzajemniasz
moich uczuć.
- Myślisz tak, bo nigdy ci ich nie wyznałam? Poszłam z tobą do
łóżka. Być może inne kobiety robią to szybko i bez zastanowienia, ale
nie ja. Gdybym cię nie kochała, nigdy bym tego nie zrobiła. Wydawało
mi się, że to dla ciebie oczywiste.
- Rzeczywiście, bardzo oczywiste, zwłaszcza że przy najmniejszej
wzmiance na temat twojej pracy od razu się jeżyłaś i nie chciałaś na mnie
patrzeć.
Ujął jej rękę i dotknął nią swego policzka. Był jeszcze chłodny od
wieczornego powietrza. Potem odwrócił dłoń i zaczął całować jej
wnętrze. Sydney zadrżała.
Objął ją obiema rękami w talii i spojrzał głęboko w oczy. Dotknął
jej bioder.
- Boli cię jeszcze w tym miejscu?
- Nie, już wszystko dobrze, może jest troszkę wrażliwsze.
- Będę się bardzo starał, żeby cię nie urazić.
Sydney zarzuciła mu ręce na szyję i rozchyliła usta.
Wspięła się na palce i pocałowała go.
Zinn odpowiedział silnym, namiętnym pocałunkiem. Wsunął ręce
pod jej koszulkę i zaczął delikatnie gładzić nagie plecy.
Sydney z całej siły przycisnęła się do niego. Pragnęła go, gorących
pocałunków, silnego ciała, jego całego,
Znowu przesunął rękę i teraz pieścił jej pierś, mrucząc coś
niewyraźnie.
- Tylko o tym myślę od wczoraj - wyznał. - Tak strasznie cię
pragnę, Syd.
Sydney gorączkowo ściągnęła z siebie koszulkę. Była teraz tylko
w skąpych majteczkach. Zinn przechylił ją do tyłu i dotknął ustami
czubków jej piersi. Sydney przycisnęła mocniej jego głowę.
Zinn wziął ją na ręce, zaniósł do łóżka i ostrożnie położył. Leżała i
przyglądała się, jak on się rozbiera. Patrzyła na jego mocne ramiona,
silny tors. Dostrzegła jego całkowitą gotowość do miłości. Zamknęła
oczy, przypomniała sobie, jak to było, kiedy wszedł w nią i na samo
wspomnienie poczuła niezwykły dreszcz podniecenia.
Zinn położył się obok i zaczął całować jej szyję. Delikatnie
dmuchał jej w ucho, co przejmowało ją drżeniem.
- Jesteś taka piękna - szeptał. - Taka piękna.
Sydney nie otwierała oczu, skupiona na doznawanych
pieszczotach.
- Ty też, Zinn - wyszeptała tylko.
Pocałował jej dłoń, a potem po kolei całował każdy palec. Znowu
zaczął pieścić jej piersi, a rękami sięgnął łona. Całował całe jej ciało,
nieustannie wstrząsane dreszczami.
Pragnęła go mocno, niemal do bólu. Czekała z niecierpliwością,
ale on dalej całował ją i pieścił. Sydney pomyślała, że pragnęłaby tak
pozostać na zawsze - w tym słodkim i dręczącym zarazem oczekiwaniu.
W pewnej chwili Zinn wyjął małe pudełeczko z kieszeni spodni.
- Kochanie, chcę, żebyś była zabezpieczona - wyszeptał. Otworzył
plastikowe opakowanie i założył prezerwatywę. Potem wszedł w nią.
Kochał ją długo i powoli. Przyspieszył i obydwoje poczuli w tym samym
czasie ostateczną rozkosz. Opadł na nią całym ciężarem i tak pozostał
przez moment. Przesunął się potem na bok, ale ciągle trzymał ją w
mocnym uścisku. Odgarnął włosy, które opadły jej na twarz i delikatnie
pocałował w policzek. Sydney przyciągnęła go bliżej do siebie i też
pocałowała. Bardzo długo leżeli tak spleceni ze sobą.
- Zinn, to było cudowne, po prostu cudowne - szepnęła Sydney.
- To ty jesteś cudowna, Syd. Kocham cię, bardzo cię kocham.
- Tak bym chciała, żeby to trwało wiecznie, żeby nie było żadnego
jutra.
- Nigdy nic nie wiadomo. Może jutro będzie jeszcze cudowniej.
- Nie, to zupełnie niemożliwe. - Sydney powoli potrząsnęła głową.
Długo leżeli obok siebie w milczeniu. Głaskała jego muskularny
tors a, kiedy sięgnęła niżej, poczuła jego ponownie nabrzmiałą męskość.
To odkrycie sprawiło, że zapragnęła go gwałtownie i po chwili znowu
stanowili jedno. Tym razem jednak ona patrzyła na niego z góry,
poruszała się rytmicznie, a on pieścił jej piersi.
Zasnęli też razem. Po kilku godzinach Sydney obudziła się i ze
zdumieniem stwierdziła, że znowu go pragnie. Kochali się na wiele
różnych sposobów.
- O Boże - jęknęła Sydney, kiedy poczuła, że Zinn przeżył ekstazę.
- Nie zdziw się, jeżeli obudzisz się, a ja będę już na innym świecie. Może
już jestem i nic o tym nie wiem.
- W każdym razie ja jestem z tobą - zapewnił ją Zinn. - To są
niebiosa.
- Masz rację.
Przytulili się do siebie.
- Jak ja się mogłam na ciebie złościć? - wyszeptała Sydney.
Od wielu miesięcy Sydney nie spała tak dobrze i spokojnie.
Obudziła się koło siódmej, ale Zinna już nie było. Musiał widocznie
wstać bardzo wcześnie. Czuła się oszołomiona po tak niesamowitej
miłosnej nocy, podczas której doznała niewyobrażalnych rozkoszy. Zinn
był cudownym kochankiem i potrafił spełnić jej najskrytsze erotyczne
fantazje. Zadrżała na samo wspomnienie. Nigdy w życiu nie
doświadczyła czegoś takiego. Wiedziała jednak, że nawet najwspanialszy
seks nie wystarczy. Tak bardzo się od siebie różnili, że nawet przemożna
siła wzajemnego przyciągania mogła okazać się z czasem zawodna.
Oczywiście, Zinn przeprosił ją i bardzo starał się wytłumaczyć
motywy swojego postępowania, ale teraz, w blasku dnia Sydney
zaczynała nabierać wątpliwości, czy rzeczywiście on ją dobrze
zrozumiał. Tak, powiedział, że ją kocha. Sydney była jednak poważnie
zaniepokojona - jego filozofia życiowa i stanowczość będą wielką
przeszkodą w ich związku. Może z czasem wszystko się ułoży. Jest tylko
niebezpieczeństwo, że wzajemna fascynacja każe im zapomnieć o
dzielących ich różnicach, a potem będzie już za późno i wszystko
skończy się wzajemnymi pretensjami.
Tylu ludzi żyje ze sobą, nawet się pobierają, a nie mówią w ogóle
o swoich wewnętrznych problemach. A trzeba przecież robić to
wcześniej, zanim wzajemne żale i nieporozumienia nie doprowadzą do
zupełnego rozkładu związku, niechęci, może nawet nienawiści. Te
smutne rozważania były chyba wynikiem tego, że Sydney, nie chcąc
naśladować błędów własnej matki, była aż nadto trzeźwa i racjonalnie
patrzyła na wszystkie sprawy, nawet na miłość. Matka dostrzegała w niej
tę cechę i często prosiła, by przestała podchodzić do wszystkiego tak
chłodno.
Sydney usiadła na brzegu łóżka i rozejrzała się po pokoju, który
był świadkiem jej najcudowniejszej nocy. Pewnie po takich przeżyciach
ż
adna inna kobieta nie miałaby tak pesymistycznych myśli jak ona.
Matka powiedziałaby, że z pewnością jest szalona.
Tak, romans matki z Dickiem Charlesem był zapewne takim
zapomnieniem i też padały słowa o miłości. Obydwoje jednak tak się
różnili i mieli tak inną hierarchię wartości, że stały związek był w ich
przypadku wykluczony.
Czy ją, Sydney, łączy z Zinnem coś więcej niż fizyczna
fascynacja? Czuła jakiś dziwny niepokój. Czy Zinn miał podobne
obawy? Powinna później poważnie z nim porozmawiać.
Poszła do łazienki wziąć prysznic. Na toaletce znalazła list od
Zinna.
Syd,
Dziś wieczorem parę osób z ekipy wybiera się na kolację do
miasta. Włóż jakąś nową sukienkę, też pójdziemy. Nie było ci chyba
smutno, że cię nie obudziłem? Tak słodko spałaś. Zadzwonię do ciebie
koło południa. Dziś kręcimy na plaży i to będzie dość męczące. Czy
powiedziałem ci wczoraj, że jesteś prześliczna i cudowna? Jeśli
zapomniałem, to powiem dziś wieczór.
Całuję, Zinn
Sydney przeczytała list dwa razy. Brzmiał tak szczerze, że zaczęła
mieć wątpliwości, czy słusznie się zadręczała.
Ubrała się i zamówiła śniadanie do pokoju. Pijąc kawę zaczęła
rozmyślać o Barbarze. Czy jest w Los Angeles, czy może zmieniła plany
i nadal będzie chciała zrobić coś złego Andrei? Zaniepokojona
zadzwoniła do rezydencji Zinna. Odebrała Yolanda. Sydney poprosiła
Jacka.
- Cześć, Jack. Wszystko w porządku? - zapytała.
- Tak. Udało mi się wymigać od oglądania „Ulicy Sezamkowej”.
- Widzisz, jaka to parszywa praca! - roześmiała się Sydney. - Ktoś
jednak musi to robić.
- Chcę ci jeszcze coś powiedzieć, póki nie ma Yolandy.
- Tak?
- Znasz przypadkiem kogoś, kto wychodzi za mąż?
- Co? O czym ty mówisz? - zdziwiła się.
- Zabawne, ale dzisiaj rano, kiedy poszedłem do bramy zabrać
gazety, znalazłem zawieszoną lalkę. Ubraną w strój panny młodej.
- Panny młodej?
- Tak. To nie wszystko. Do lalki była przypięta karteczka z
napisem: „Piękna suknia!” Nic poza tym, tylko te słowa. Aha, jeszcze
coś. Sukienka lalki była z przodu poplamiona czerwonym atramentem.
Domyślam się, że to sztuczki tej wariatki, ale dlaczego lalka w ślubnej
sukni? Czy ty coś z tego rozumiesz?
Sydney od razu pomyślała o swej sukni zamówionej u Noli.
- Słuchaj, Jack. To bardzo ważne. Nie wiem tylko, skąd Barbara
dowiedziała się o sukni.
- Nie rozumiem, o co ci chodzi.
- Nic nie szkodzi. To teraz nieważne, Wspomniałeś Yolandzie o
lalce?
- Nie, nie chciałem jej denerwować.
- Świetnie. Zatrzymaj tę lalkę, chcę ją obejrzeć. Zaraz jadę na
lotnisko i za kilka godzin powinnam być u was.
- Wydawało mi się, że masz zostać kilka dni w San Francisco.
- Barbara jest przecież w Los Angeles, więc nie mam po co tu
zostawać.
- To ja nie będę już potrzebny?
- O nie, Jack. Ja muszę jakoś sprowokować tę babę, to moja jedyna
szansa, żeby ją złapać.
- No dobra. Aha, dzieciak tu idzie. Daję ci ją.
- Sydney, Sydney, kiedy wrócisz? - usłyszała głosik Andrei.
- Dzisiaj po południu.
- Tatuś też?
- Nie, kochanie, ale też już niedługo - obiecała.
Kilka dobrych minut pogadały przez telefon. Zaraz potem Sydney
poprosiła w recepcji o rezerwację biletu do Los Angeles na
najwcześniejszy lot. Napisała karteczkę do Zinna z wyjaśnieniem i
zapewnieniem, że zadzwoni do niego późnym wieczorem. Spakowała się
i wyszła. Karteczkę wsunęła pod drzwi pokoju Zinna.
Na lotnisku w Los Angeles złapała taksówkę i po pół godzinie
była już w rezydencji. Otworzyła jej Yolanda. Andrea natychmiast
przybiegła i z wielkim entuzjazmem powitała Sydney. Rzuciła się jej w
ramiona i mocno objęła. Sydney podniosła ją do góry,
Z kuchni wyszedł Jack Dowd. Na jego widok Yolanda zrobiła
dziwny grymas.
- Dios mio! Ileż ten człowiek je! - szepnęła Sydney do ucha. - Bez
przerwy muszę chodzić kupować mu jedzenie.
Sydney roześmiała się.
- To pewnie dlatego Zinn mnie zatrudnił - cicho powiedziała do
Yolandy. - Zaoszczędził na jedzeniu.
Jack podszedł do nich.
- Cześć. Co słychać we Frisco?
- Paskudna pogoda.
Sydney postawiła Andreę na podłodze.
- Słuchaj, kochanie - zaproponowała - idź teraz do swojego
pokoju, a ja za parę minut przyjdę do ciebie. Teraz muszę porozmawiać z
panem Dowdem.
Yolanda odeszła z Andreą, a oni przeszli do salonu. Jack otworzył
barek i wyciągnął stamtąd lalkę. Sydney wzięła ją do ręki i zaczęła
dokładnie oglądać.
- To staroświecka lalka.
- Tak?
- Dość droga. Zastanawiające, jak jej suknia podobna jest do
mojej.
- Do twojej?
- Tak. Kupiłam wieczorową suknię na premierę, na którą w sobotę
idę razem z Zinnem.
- Skąd ta wariatka mogła się dowiedzieć, jaką suknię kupiłaś?
- Też bym to chciała wiedzieć. Czy zawiadomiłeś o tym policję?
- Powiedziałaś, że za parę godzin wracasz, więc uznałem, że sama
się tym zajmiesz.
- Dobrze. Zaraz zadzwonię do Kaslowa. Dzięki za wszystko.
- Nie ma za co. Przynajmniej coś się zaczyna dziać, a powiem
szczerze, że już zaczynałem się nudzić.
- Bądź ostrożny i uważaj, bo Barbara może jeszcze mieć jakieś
plany wobec Andrei.
- Kotku, ochrona ludzi to mój zawód. Znam się na tym.
Sydney zadzwoniła do Kaslowa.
- Nie złapaliście jeszcze Barbary Walsh? - spytała.
- Nie, dziecino. Odnaleźliśmy jej rodzinę, ale oni też jej szukają.
Kilka miesięcy temu zniknęła z domu i nie dawała znaku życia. Martwią
się o nią. Rozmawialiśmy z psychiatrą, który ją leczył. Obawia się, że jej
stan się pogorszył i może być niebezpieczna.
- Nie trafiliście na żaden ślad?
- Dotarliśmy do paru miejsc, gdzie się zatrzymywała, ale zawsze za
późno. Jest bardzo przebiegła.
- A gdzie się zatrzymała ostatnio? Macie jakieś dane?
- W Pasadenie. Dwa dni temu.
- Może się domyślacie, gdzie może być teraz?
- Zupełnie nie. Porzuciła wypożyczony samochód, więc domyśla
się, że jesteśmy na jej tropie. Teraz mogła ukraść jakiś inny.
- Mam nadzieję, że wysłaliście za nią list gończy.
- Oczywiście. Postanowiliśmy nawet podać jej rysopis do
wiadomości publicznej. Dziś będzie w popołudniowych gazetach.
- To wiele nie pomoże.
- Też tak myślę.
- Widzi pan, nie wiem, czy to może mieć' duże znaczenie, ale mam
coś, co powinno chyba pana zainteresować.
W trakcie rozmowy z Kaslowem uważnie oglądała lalkę i znalazła
pod sukienką firmową nalepkę ze sklepu przy Melrose Avenue.
Opowiedziała policjantowi o lalce i podała adres sklepu.
- Tak, powinniśmy chyba to sprawdzić. Jak tylko znajdę kogoś
wolnego, wyślę go tam.
- Nie jest pan jednak przekonany, że to może coś dać?
- Nie o to chodzi. Mam za mało ludzi. Już teraz dwie grupy
sprawdzają motele, a to przecież nie jest jedyna sprawa, którą się
zajmujemy. Jeśli będzie coś pilnego, wtedy mogę zmobilizować
dodatkowych ludzi.
- To może ja sama pojadę sprawdzić ten sklep?
- Przecież nie powiedziałem, że się tym nie zajmę! - zdenerwował
się Kaslow.
- Ja się po prostu zgłaszam na ochotnika - uspokajała go Sydney.
- Wolałbym, żeby pani zostawiła to nam.
Sydney nie chciała drażnić Kaslowa, bo potrzebowała jego
pomocy. Nie zamierzała jednak dać za wygraną.
- Obiecuję, że będę ostrożna. Mam tylko jedną prośbę.
- Jaką?
- Macie już pewnie jej zdjęcie, a mnie by się teraz bardzo przydało.
- Mamy nawet kilka zdjęć. Mogę zrobić kopie. Przysłać je pani?
- Wolałabym sama po nie wpaść.
- Dobrze. Każę je dla pani zostawić w portierni.
- Dzięki. Będę za godzinę.
Odłożyła słuchawkę. Potem schowała lalkę do torby i poszła na
chwilę do Andrei.
Wzięła jaguara i najpierw postanowiła pojechać do No-li, a
dopiero potem do sklepu przy Melrose. Noc spędzi u matki w Glendale,
bo Jack nadal pilnuje Andrei.
- Witaj! - Nola Jimenez podeszła do Sydney. - Twoja suknia
będzie gotowa za dwa dni.
- Nie przyjechałam po suknię. Chciałabym z tobą porozmawiać.
Nola zaprowadziła ją do swego biura i podsunęła krzesło.
- Wiesz, że stałaś się jedną z moich popularniejszych klientek?
- Ja? - zdziwiła się Sydney.
- Kochanie, wszyscy o tobie mówią. Każdy, komu wspomnę, że
robię dla ciebie suknię, od razu o ciebie wypytuje. Jak wyglądasz, jaka
jesteś. Nawet do mnie telefonowano z pytaniem, czy to ja robię dla ciebie
tę suknię.
- Kto telefonował?
- Jakaś dziennikarka.
- Wypytywała o moją suknię?
- Tak, i to bardzo dokładnie. Prosiła nawet, żebym jej pozwoliła
przyjść i zobaczyć. Trochę to dziwne, że właśnie twoja suknia budzi
takie zainteresowanie, bo przecież na tę premierę robię ich aż sześć.
- Nola, powiedz mi, jak się nazywała ta dziennikarka?
- Nie pamiętam, ale jakoś bardzo zwyczajnie - Brown albo Jones.
Mówiła, że jest z telewizji.
- Przyszła do ciebie?
- Była wczoraj. Pomyślałam, że skoro masz w niej wystąpić za dwa
dni, to i tak nikt nie da rady uszyć takie; samej kreacji, więc jej
pokazałam.
- No i co dalej?
- Przyszła, obejrzała i poszła sobie. Ta dziennikarka była dziwnie
niegrzeczna, nawet mi nie podziękowała.
- Powiedz, jak wyglądała?
- Wysoka, gdzieś koło trzydziestki, niebrzydka, choć trochę
zaniedbana. Miała rude włosy, długie do ramion.
- Zachowywała się dziwnie?
- Tak. Dość niezwykła kobieta. - Nola spojrzała na Sydney. - A co,
znasz ją może?
- W pewnym sensie, tak.
Nola zaczęła się wyraźnie niepokoić.
- Nie masz nic przeciwko temu, że pokazałam jej suknię?
- Ależ skąd! Radzę ci tylko uważać, gdyby przyszła tu jeszcze raz.
Podejrzewam, że to może być ta kobieta, która próbowała porwać córkę
Zinna Garretta.
- Mój Boże!
- Zdaje się, że teraz szykuje coś przeciwko mnie.
- Och, Sydney… - Nola była autentycznie przerażona.
- Nola, nie denerwuj się, a gdyby znowu przyszła, dzwoń od razu
na policję.
- Na pewno to zrobię.
Sydney pożegnała się i wyszła. Pojechała do Parker Center, gdzie
w portierni czekała na nią koperta ze zdjęciem. Natychmiast ją
otworzyła. Kobieta na zdjęciach miała wyraziste rysy, może nawet nieco
zbyt wyraziste jak na kobietę. W spojrzeniu widać było coś posępnego.
Fotografie wyglądały na robione przez zawodowca.
Sydney schowała kopertę do torby. Musiała się pospieszyć, żeby
zdążyć przed zamknięciem sklepu przy Melrose.
ROZDZIAŁ 9
W pobliżu studia filmowego Paramount, przy ulicy Melrose,
znajdował się sklep z antykami. Na drzwiach wisiała karteczka z
informacją, że sprzedawczyni wróci za piętnaście minut. Sydney
postanowiła zaczekać.
Obejrzała przy okazji wystawę. Najwyraźniej sklep specjalizował
się w staroświeckich lalkach, których kilkanaście wystawiono w
witrynie.
Sydney nie zdążyła jeszcze zawiadomić matki, że przyjedzie do
niej przenocować. Poszła więc do najbliższego sklepiku, żeby stamtąd
zadzwonić.
- Dlaczego nie jesteś w San Francisco? - spytała ze zdumieniem
Lee, kiedy dowiedziała się, skąd córka telefonuje.
- Och, to długa historia. W każdym razie jestem już na tropie tej
kobiety.
- A co z Zinnem?
- Da sobie radę beze mnie. Mamo, chcę ci tylko powiedzieć, że
przyjadę do ciebie na noc.
- Sydney! Jak możesz rzucać tak wspaniałego człowieka dla tego
przeklętego szpiegowania?!
- Mamo, już raz o tym rozmawiałyśmy.
Odłożyła słuchawkę poirytowana napomnieniami matki.
Rzeczywiście, dzisiaj tak była pochłonięta tropieniem Barbary, że
zupełnie nie myślała o Zinnie. Poczuła wyrzuty sumienia. Może się
będzie niepokoił, kiedy zobaczy, że wyjechała? Zadzwoniła więc do San
Francisco. Zinna nie było w hotelu. Zostawiła w recepcji wiadomość, że
będzie dziś u matki w Glendale.
Poszła jeszcze raz do sklepu z antykami. Teraz był otwarty. Stara,
gruba kobieta siedziała za kontuarem i zajadała chrupki.
- Czym mogę pani służyć? - zapytała, nie przerywając jedzenia.
- Mam lalkę, która prawdopodobnie została kupiona w tym sklepie
- zaczęła Sydney. - Czy mogłaby mi pani powiedzieć, kto ją kupił?
Kobieta odłożyła na bok torebkę z chrupkami i z trudem podniosła
się z fotela. Sydney wyciągnęła lalkę i podała jej.
- Tak, to z mojego sklepu - od razu stwierdziła kobieta. - Ktoś
zniszczył sukienkę tej lalki. Ja nigdy nie sprzedaję towaru w takim
stanie!
- Czy pani pamięta, kto kupił tę lalkę?
- Sprzedałam ją przedwczoraj.
- Komu?
Kobieta w zamyśleniu tarła podwójny podbródek.
- A kim pani jest?
- Nazywam się Sydney Charles i jestem prywatnym detektywem. -
Pokazała kobiecie swoją legitymację - Próbuję ustalić, kim jest osoba,
która kupiła tę lalkę.
- A co ona takiego zrobiła?
- Muszę z nią o czymś porozmawiać.
- Wiem tylko - powiedziała kobieta po chwili zastanowienia - że
ma na imię Barbara. Od kilku lat kupuje u mnie staroświeckie lalki.
Wydaje mi się, że jest kolekcjonerką. Teraz pojawiła się po
kilkumiesięcznej przerwie.
Sydney pokazała zdjęcie Barbary Walsh.
- Czy to ona?
- Tak, to ta sama - potwierdziła bez wahania sprzedawczyni.
- Czy pani może wie, gdzie mogę ją odnaleźć?
- Niestety, nie. Ostatnim razem nawet pytałam, czy nie zostawiłaby
mi swojego telefonu, to mogłabym do niej zadzwonić, ale nie chciała.
Powiedziała, że sama wpadnie sprawdzić.
- Co sprawdzić?
- Lalkę, którą zamówiła. Mam ją dla niej sprowadzić z innego
sklepu w Santa Monica. To dziewiętnastowieczna, rosyjska lalka i kiedy
Barbara dowiedziała się o tym egzemplarzu, była bardzo zainteresowana,
tym bardziej że lalka ma rude włosy, a Barbara przepada właśnie za
takimi. Umówiłyśmy się więc, że wkrótce wpadnie i obejrzy ją.
Sydney poczuta dreszcz emocji.
- Powiedziała, kiedy do pani wpadnie?
- Jutro ma zadzwonić, żeby się dowiedzieć, czy już lalkę
sprowadziłam. I przyjedzie po południu.
- Proszę pani, to dla mnie bardzo ważne, żeby ją odnaleźć. Czy
mogłaby pani dać mi znać, kiedy ona tylko do pani zadzwoni?
Kobieta wzdrygnęła się.
- Nie chcę się mieszać w niczyje sprawy - odparła.
- Zrekompensuję to pani - obiecała Sydney i wyciągnęła
dwadzieścia dolarów. - Proszę, a jeśli pani zadzwoni do mnie, dostanie
pani następną dwudziestkę.
- No, nie wiem… - Kobieta patrzyła z wahaniem na pieniądze.
- Wszystko, co pani ma zrobić, to tylko zadzwonić do mnie z
informacją, czy Barbara przyjedzie do pani. I, oczywiście, pod żadnym
pozorem nie może jej pani wspomnieć o naszej rozmowie. Po prostu
koniecznie chcę się z nią spotkać.
- Właściwie, co mi szkodzi zadzwonić do pani… Tylko jak pani
już się z nią spotka, to wtedy - czterdzieści dolarów.
- Zgoda.
- Dobrze. Zrobię to, o co pani prosi. Jaki jest pani telefon?
Sydney podała numer telefonu swojej matki.
- I niech pani pamięta: ani słowa o naszej rozmowie! - ostrzegła
ponownie.
Do Glendale jechała w okropnych korkach. Zastanawiała się, czy
nie zawiadomić Kaslowa o swoich odkryciach. Jeśli Barbara
rzeczywiście miała jutro przyjechać do tego sklepu, to Kaslow przysłałby
pewnie swoich chłopców, którzy by ją aresztowali.
Na dobre utknęła w korku na drodze. Spojrzała w bok i
spostrzegła, że mężczyzna jadący eleganckim porsche prowadzi
ożywioną rozmowę przez telefon. Przypomniała sobie, że przecież i w
jaguarze Zinna widziała telefon umieszczony pod oparciem na ręce.
Sprawdziła. Był. Zadzwoniła do Kaslowa. Nie zastała go już w biurze.
Zostawiła więc wiadomość, że jutro w sklepie przy Melrose może
pojawić się Barbara Walsh.
Pół godziny później była w Glendale w domu Lee.
Matka powitała ją wymówkami.
- Sydney, coś ty zrobiła temu biedakowi?! Zinn dzwonił już trzy
razy i jest coraz bardziej zaniepokojony.
Sydney postawiła swoją walizkę i zamknęła drzwi.
- Był zdenerwowany czy zezłoszczony? - spytała.
- Trudno powiedzieć. Wobec mnie był uprzejmy.
- Powinnam chyba do niego zadzwonić.
Lee podeszła do telefonu i chciała podać Sydney słuchawkę.
- Och, mamo, może najpierw pozwolisz mi pójść do łazienki?
- Dziecko, jak możesz być tak nonszalancka?
- Nonszalancka? Przecież każdy musi czasem pójść do łazienki!
- Wiesz dobrze, o co mi chodzi.
Po kilku minutach Sydney wróciła i zastała matkę bardzo
zasmuconą.
- Czy masz zamiar wyjaśnić mi, co się właściwie dzieje? -
naciskała Lee.
- Już ci mówiłam. Musiałam wrócić do Los Angeles, bo tu się
sprawy komplikują.
- Nie interesują mnie te detektywistyczne historie. Mam na myśli
twój związek z Zinnem. Co się stało? Czy on cię kocha? A ty jego?
- Mogę ci tylko powiedzieć, że nie powinnaś spodziewać się zięcia
w najbliższym czasie.
Lee wzniosła w górę oczy i westchnęła.
- O Boże! Chyba go nie odrzuciłaś? - wykrzyknęła,
- Podoba mi się, jak pewnie każdej kobiecie, ale pociąg fizyczny to
coś zupełnie innego niż miłość. Sądziłam, że ty właśnie dobrze to wiesz.
- Nie masz najmniejszego pojęcia, co mnie łączyło z twoim ojcem,
więc radzę ci, zachowaj dla siebie takie uwagi,
Sydney zrobiło się przykro, że zraniła matkę. Podeszła do Lee i
objęła ją.
- Mamusiu, przepraszam cię - powiedziała. - Nie powinnam była
tak mówić.
- Już dobrze. W każdym razie tamte sprawy nie mają nic
wspólnego z tobą i Zinnem. Powiedz, czy się kochacie?
- Właściwie… no tak, zależy mi na nim.
Na twarzy Lee pojawił się promienny uśmiech.
- To znaczy, że go kochasz. Następne pytanie. Czy odrzucasz go
dlatego, że jest aktorem i tak się złożyło, że pracuje właśnie w
Hollywood?
- Nie, mamo, ja go nie odrzucam. Nie jestem jeszcze pewna swoich
uczuć. To znaczy wiem, że mi na nim zależy, ale to przecież za mało.
- Znowu rozważasz to bardzo racjonalnie - ostrzegła ją Lee.
- Naturalnie. Trzeba być człowiekiem odpowiedzialnym. Zinn ma
swoje śycie, a ja swoje. Czy zdajesz sobie sprawę z tego, w jak różnych
ś
wiatach żyjemy?
- Czyżbyś nie była gotowa na kompromis?
W tym momencie zadzwonił telefon. Sydney podniosła słuchawkę.
- Słucham?
- No, żyjesz jednak. Mam więc odpowiedź na moje pierwsze
pytanie. - Telefonował naturalnie Zinn.
- Cześć. Czy dostałeś moją kartkę?
- Sydney, co ty wyprawiasz?
- Widać, że nie przeczytałeś, co napisałam.
- Zostawiłem cię śpiącą jak aniołek, miałem nadzieję, że cię
zobaczę za kilka godzin, a tu dowiaduję się, że wyjechałaś walczyć z
siłami zła.
- Przecież w tym celu mnie wynająłeś.
- Czy rozumiesz, jak się zdenerwowałem?
- Zinn, czy znowu chcesz mi tłumaczyć, żebym nie robiła tego, za
co mi płacisz?
- Nie będę już mówił, że się martwię o ciebie, że cię kocham -
westchnął Zinn - bo, jak widzę, nic cię to nie obchodzi. Może mi
powiesz wobec tego, co robisz?
- Chcę sprowokować Barbarę, a kiedy już to zrobię,
porozmawiamy o nas.
- Dzięki i za to.
- Znowu ironizujesz.
- Tak - odpowiedział- Zinn. - Przepraszam. Czy możesz mi
powiedzieć, co planujesz?
- Nie wiem, Zinn. Naprawdę nie wiem. Staram się myśleć o nas, o
przyszłości i nie wiem, Kiedy jestem przy tobie, tracę głowę. Wczoraj
było cudownie, może nawet za wspaniale. Może na tym polega problem.
- Zupełnie nie wiem, o co ci chodzi, Sydney, ale cię kocham.
- Chyba mnie nie rozumiesz.
- Posłuchaj, kochanie, masz rację, musimy porozmawiać. Jutro
skończymy kręcić w San Francisco. Możemy potem rozmawiać całymi
dniami. Spotkajmy się u mnie jutro po południu.
- Chcę najpierw zakończyć sprawę. Skoro Jack opiekuje się
Andreą, ja wolę zostać tutaj. Myślę, że jutro wszystko się rozwiąże.
- Dlaczego? Czy coś się stało?
- Nic konkretnego. Mam pewien ślad. Jutro będę wiedziała więcej.
- Kiedy się zatem zobaczymy?
- Zatelefonuję do ciebie. Pojutrze idziemy na premierę. Jeżeli nie
schwytamy do tego czasu Barbary, musimy pójść razem i tam spróbować.
- To brzmi dobrze.
- Chcesz, żeby ją aresztowali?
- Tak, ale pragnę jeszcze czegoś.
Ton jego głosu był jednoznaczny.
- Ja też wolałabym, żeby to wszystko już się skończyło.
- Może wtedy dowiemy się oboje, jak się żyje normalnie - dodał
Zinn.
- Tak, chyba masz słuszność. - Sydney zdała sobie sprawę, że Zinn
rzeczywiście miał rację. Nie wiedzieli, jak będzie wyglądał ich związek
w normalnych warunkach.
Tej nocy Sydney budziły co chwilę jakieś potworne koszmary.
Dopiero nad ranem zapadła w głęboki sen. Około wpół do dziesiątej
matka obudziła ją.
- Sydney, zobacz, co przed chwilą przyniesiono!
Sydney z trudem otworzyła powieki i zobaczyła matkę z dwoma
olbrzymimi bukietami. Matka usiadła na brzegu łóżka i zaczęła
odczytywać dołączone do kwiatów bileciki.
- To od Zinna dla mnie. Posłuchaj: „Matka takiej córki musi być
także bardzo piękna. Dziękuję pani za Sydney. Zinn Garrett”.
Lee była wyraźnie wzruszona.
- Jakie to miłe z jego strony. Takie piękne róże. Ten człowiek o
wszystkim pamięta. Jest doprawdy czarujący.
Sydney przez chwilę wpatrywała się w twarz matki.
- Mój ojciec przysłał ci kiedykolwiek kwiaty? - zapytała.
- Właściwie… no tak… kiedy byliśmy razem, ciągle przysyłał
kwiaty. Zresztą, za moich czasów to był bardzo popularny zwyczaj.
- Może Zinn jest konserwatywny.
- Och, jak możesz sobie żartować z takiego człowieka jak Zinn. Ty
nie zasługujesz na takiego mężczyznę, naprawdę nie zasługujesz!
- Ależ, mamo, ja nie żartuję, tylko stwierdzam fakt.
Sydney powoli otworzyła swój bilecik i przeczytała; „Jedynym
nieszczęściem jest to, że nie kochamy się tak bardzo, jak moglibyśmy.
Może powinniśmy o tym porozmawiać. Całuję, Zinn”.
Wzruszenie Ścisnęło jej gardło. Zinn dobrze wiedział, czego ona
się obawiała i chyba ją rozumiał. Zamrugała powiekami, by ukryć łzy.
- Nie obawiaj się - odezwała się Lee. - Nie będę pytała, co do
ciebie napisał. A twoje kwiaty są bardzo piękne.
Sydney zagryzła wargi i już nie mogła powstrzymać łez. Matka
objęła ją i przytuliła mocno do siebie, tak jakby Sydney nadal była małą
dziewczynką.
- Nie martw się, kochanie. Wszystko będzie dobrze. To zupełnie
normalne, że masz wątpliwości i wahasz się, kiedy zależy ci na
mężczyźnie.
- Ale mógłby być dentystą albo księgowym! - chlipnęła Sydney.
- Wtedy nie byłby takim człowiekiem, jakim jest i nie wiadomo,
czy byś go pokochała. Niekiedy najlepiej jest zaakceptować rzeczy
takimi, jakie są.
- Tylko pod warunkiem, że on zaakceptuje mnie taką, jaką jestem.
- Zawsze są dwie strony medalu, A czy ty naprawdę chcesz go
zaakceptować takim, jakim jest? Teraz wstawię kwiaty do wazonów, a ty
weź prysznic - zarządziła Lee. - Zaraz przygotuję ci śniadanie.
Sydney posłusznie poszła do łazienki. Zdążyła się namydlić, kiedy
usłyszała wołanie matki,
- O co chodzi, mamo? - zapytała, uchylając drzwi łazienki.
- Dzwoni do ciebie pani ze sklepu z antykami. Mówi, że to pilna
sprawa. Chodzi o jakąś lalkę. Ktoś, kto ma ją odebrać, już jedzie do jej
sklepu. Rozumiesz coś z tego?
- Tak. Kiedy ta osoba ma przyjechać do sklepu?
- Powiedziała, że w ciągu piętnastu minut.
- O mój Boże! Nie rozłączyła się jeszcze?
- Nie.
- Mamo, poproś, niech ta pani zatrzyma tę osobę, jak długo się da.
Ja już jadę - dodała.
- Sydney, co tu się dzieje?
- Potem ci opowiem. Teraz jadę do Hollywood.
- Czy to ma jakiś związek z osobą, która chciała porwać córkę
Zinna?
- Och mamo! No dobrze. Właśnie o nią chodzi.
- Dziecko, wolałabym…
Sydney jednak nie słuchała, tylko szybko nałożyła dżinsy i wytarła
głowę ręcznikiem. Potem założyła koszulkę i sportowe buty.
- Spróbuj dodzwonić się do Marvina Kaslowa - poprosiła matkę,
wybiegając z domu - i powiedz mu, że Barbara Walsh będzie za dziesięć
minut w sklepie przy ulicy Melrose. Poproś, żeby natychmiast wysłał tam
radiowóz.
- Kochanie, naprawdę… czy musisz to robić?
Sydney sięgnęła do torebki po swój pistolet.
- Zrób to, o co cię proszę - powiedziała do matki - a potem ci
wszystko wyjaśnię.
Lee zbladła na widok pistoletu, który Sydney włożyła sobie za
pasek od dżinsów.
- O Boże! Błagam, bądź ostrożna!
- Będę, Obiecuję.
Wybiegła z domu i wskoczyła do jaguara. Jechała bardzo szybko.
Ruch był duży, choć skończyły się poranne korki. Upłynęło już
dwadzieścia minut od telefonu właścicielki sklepu. Pewnie musiała od
kilku minut zagadywać klientkę, by ją zatrzymać w sklepie. Może
Kaslowowi uda się schwytać Barbarę, gdyby ona nie zdążyła na czas.
Przypomniała sobie o telefonie w samochodzie. Zadzwoniła najpierw do
matki.
- Mamo, dodzwoniłaś się do Kaslowa?
- Tak, kochanie, choć nie było to proste. Powiedział, że od razu
wysyła kilku policjantów do tego sklepu.
- Dobrze. Chciałam się tylko upewnić.
- Kochanie, błagam, uważaj na siebie.
- Będę uważała. Nie denerwuj się.
Na ulicy Melrose jak na złość parę razy musiała zatrzymywać się
na światłach. Z daleka dostrzegła wóz policyjny. Pytanie tylko, czy
zdążyli na czas.
Podjechała pod sklep i zwolniła. Przy drzwiach stało dwóch
policjantów rozmawiających ż właścicielką, która wskazywała im ręką
na drugą stronę ulicy,
Sydney od razu zrozumiała, że Barbara już opuściła sklep.
Nagle tuż przed nią ruszył jakiś samochód. Sydney w ostatniej
sekundzie nacisnęła hamulec, by uniknąć zderzenia. Dostrzegła za
kierownicą rudowłosą kobietę. Była to bez wątpienia Barbara Walsh.
Odjeżdżała bardzo szybko, być może zaalarmowana obecnością policji.
Sydney przyspieszyła i mijając sklep kilka razy nacisnęła klakson, chcąc
zwrócić uwagę policjantów. Nie była jednak pewna, czy zrozumieli, o co
jej chodziło. Nie mogła zatrzymywać się i tłumaczyć, bo przede
wszystkim musiała dogonić Barbarę Walsh. Na Highland Avenue
Barbara przejechała na światłach, nieomal powodując wypadek. Miała
teraz jakieś dwieście metrów przewagi nad Sydney. Na Wilshire był
jednak taki tłok, że Barbara musiała skręcić w inną ulicę. Tutaj też
panował ścisk. Barbara usiłowała wyprzedzić autobus, ale wtedy
najechał na nią inny. Wypadek nie był poważny, ale samochód Barbary
nie nadawał się do użytku, Kobieta wyskoczyła ze swojego rozbitego
auta i zaczęła biec chodnikiem. Sydney wyciągnęła pistolet i pobiegła za
nią. W ostatniej chwili zobaczyła, że Barbara skręca w boczną uliczkę.
Gdzieś z tyłu rozległy się syreny policyjnych samochodów.
Barbara biegła bardzo szybko, wyprzedziła Sydney o około sto
metrów. Obejrzała się i dostrzegła pościg. Przed nią była żelazna
barierka oddzielająca chodnik od muzeum. Nie było gdzie się schować.
Jednak za muzeum znajdował się park Hancock. Barbara tam właśnie się
skierowała. W parku było niewiele osób, więc łatwo można było dostrzec
uciekającą kobietę. Sydney biegła z całych sił i zmniejszyła dystans do
kilkunastu metrów.
- Stój! Stój, bo strzelam! - krzyczała do uciekającej. Barbara była
już wyraźnie zmęczona, bo zwolniła. Sydney też ciężko oddychała i
czuła ból w stłuczonym biodrze.
Nagle uciekająca kobieta zatrzymała się i odwróciła. Sydney
wycelowała w nią pistolet.
- Jest pani aresztowana! To już koniec! - zawołała.
- Nie zasługujesz na niego! - Barbara Walsh zaczęła krzyczeć. -
Nie jesteś jego godna!
- Proszę się uspokoić!
Barbara powoli przesuwała się w stronę Sydney.
- Nie dostaniesz go! - W jej głosie słychać było furię. - Zabiję cię
przedtem,
- Stój, bo strzelam! - Sydney wymierzyła dokładniej.
Barbara zupełnie nie zareagowała na ostrzeżenie. Sydney cofnęła
się parę kroków.
- Uprzedzam, że będę strzelać!
Barbara zupełnie nie zwracała na to uwagi, tak jakby lekceważyła
wszelkie niebezpieczeństwo. W jej oczach błyszczało szaleństwo.
Podchodziła coraz bliżej do Sydney. Była już tylko kilka kroków od niej.
Wtedy Sydney zrozumiała, że albo musi strzelać, albo znaleźć jakiś inny
sposób unieszkodliwienia kobiety. Spróbowała ogłuszyć ją kolbą
pistoletu, ale Barbara odparła cios ramieniem. Od razu też jedną ręką
chwyciła Sydney za gardło. Drugą mocno trzymała uzbrojoną dłoń
Sydney. W szamotaninie pistolet wypadł i potoczył się w trawę.
Szaleństwo dodawało Barbarze sił. Wreszcie Sydney zdołała chwycić
przeciwniczkę za włosy. Pozwoliło jej to zastosować chwyt, przerzucić
Barbarę przez ramię i powalić na trawę. Natychmiast rzuciła się na nią,
wykręciła ręce do tyłu i mocno trzymała. Przycisnęła kolanem plecy
Barbary, by trudniej jej było wyzwolić się z uchwytu.
Sydney rozejrzała się wokół i dostrzegła nadciągającą pomoc.
Dwoje mundurowych policjantów biegło w jej kierunku. Jednym był
szczupły blondyn, drugim przysadzista Murzynka. Ona nadbiegła
pierwsza i od razu wyciągnęła kajdanki, które natychmiast założyła
Barbarze.
- To pani jest Sydney Charles? Prywatny detektyw? - spytał
policjant.
Sydney kiwnęła potakująco.
Tymczasem Murzynka znalazła w trawie pistolet.
- Czy to pistolet pani czy jej?
- Mój.
Murzynka powąchała lufę, by stwierdzić, czy z broni strzelano.
- Muszę go na razie zatrzymać. - Popatrzyła na leżącą Barbarę i
powiedziała do Sydney: - Dobra robota.
- Ona powinna pójść do szpitala - oświadczyła Sydney,
- Tak się domyślam. Nic się pani nie stało?
- Nie, nic.
- Potrzebuje pani czegoś?
-Nie, dziękuję. Chcę tylko wrócić do domu.
- No tak. Nieźle się zaczął dla pani ten dzień.
- Tak, ale nawet nie chcę myśleć o tym, jak mógł się skończyć.
Nie mogła sobie przypomnieć, kiedy Zinn obiecał do niej
przyjechać. Jednego była jednak pewna: bardzo chciała go znowu
zobaczyć.
Minęła dobra godzina, zanim mogła wrócić do domu. Najpierw
czekano na karetkę, która zabrała Barbarę do szpitala, potem złożyła
dokładne zeznanie, a później zjawił się Marvin Kaslow, któremu musiała
wszystko powtórzyć. Wreszcie skądś znaleźli się dziennikarze i ekipa
telewizyjna. Im także musiała opowiedzieć o całym zdarzeniu.
- No, jest pani teraz prawdziwym bohaterem - z leciutką
złośliwością orzekł Kaslow.
- Powinien pan raczej powiedzieć: prawdziwą bohaterką. Nie
zrobiłam jednak niczego szczególnego. Najbardziej cieszę się z tego, że
nie musiałam do niej strzelać.
- Będzie pani najsłynniejszym w mieście prywatnym detektywem.
Garrett powinien dać pani jakąś premię.
- Och, czy mógłby pan przy okazji zawiadomić go o całej tej
historii? Ja pewnie będę się z nim widziała później, na razie marzę o
powrocie do domu, ciepłej kąpieli i odpoczynku.
- Dobra, załatwione - obiecał Kaslow.
Sydney poszła do samochodu i pojechała do Glendale. Kiedy
opowiedziała matce, co się zdarzyło, ta osunęła się na krzesło i chwyciła
za serce.
- O mój Boże!
- Mamo, już po wszystkim. Nie denerwuj się.
- Sydney, gdyby ci się coś stało, chyba bym cię zabiła! Słowo daję.
Spojrzały na siebie i wybuchnęły śmiechem.
- Wiesz, Sydney, jestem pewna, że gdyby żył twój ojciec, byłby z
ciebie dumny. On zawsze uwielbiał ekstrawagancję. Podejrzewam, że to
był podstawowy problem w naszym związku, bo ja zawsze byłam
okropnie konwencjonalna.
- Chciałabym, żeby i Zinn cenił sobie ekscentryczność -
westchnęła Sydney.
- A właśnie! - wykrzyknęła Lee. - Na śmierć zapomniałam, że
dzwonił godzinę temu. Powiedział, że musi zostać jeszcze jeden dzień w
San Francisco. Wróci jutro po południu i przyjedzie, żeby zabrać cię na
premierę. Ma tu być koło szóstej.
Lee podeszła do Sydney.
- Mam nadzieję, że nie gniewasz się, że zdradziłam, jak bardzo
spodobały ci się kwiaty od niego?
Sydney wzruszyła ramionami.
- Nie, a poza tym naprawdę mi się podobają.
- Wiesz, powiedziałam mu też, jak bardzo chcesz się z nim znowu
zobaczyć…
Sydney spojrzała na matkę podejrzliwie.
- Coś mu jeszcze naopowiadała?
- Tylko to, co sama mówiłaś. śe bardzo lubisz jego córkę, że…
- Mamo, już starczy.
- Nie powiedziałam ani słowa nieprawdy. Sydney, ty jesteś lepsza
niż ci się samej zdaje. Zresztą, przyznaj, czy cokolwiek skłamałam?
Nie było sensu spierać się z matką.
- Ale, dzięki Bogu, to już koniec swatania.
- Niestety, nie doszliśmy do tego tematu.
- Dobrze, mamo. Teraz idę się kąpać, a jeśli zadzwoni Zinn, to
proszę, nie opowiadaj mu, że poszłam wybierać ślubną suknię,
- Więc jednak myślisz w takich kategoriach!
Sydney była już w drzwiach, ale teraz się odwróciła.
- Mamusiu, wiesz, że cię kocham, ale muszę ci coś wyznać: jesteś
jak koń trojański.
- Co masz na myśli?
- Nie będę więcej rozmawiała z tobą na temat Zinna. Teraz dopiero
odkryłam, że nie dam rady cię pokonać.
Wyszła z pokoju, ale słyszała radosny śmiech swojej matki.
ROZDZIAŁ 10
Zinn siedział nad brzegiem basenu i popijał mrożoną herbatę. Był
już ubrany w smoking i teraz czekał tylko na taksówkę. Zaraz po
powrocie z San Francisco, kilka godzin temu, zadzwonił do Glendałe, ale
dowiedział się od Lee, że Sydney właśnie wyszła do fryzjera.
Wydawało mu się niesprawiedliwe, że wkrótce zabierze Sydney na
uroczystą premierę, kiedy największym jego marzeniem było zostać z nią
sam na sam.
Tylko raz rozmawiał z Sydney przez telefon od czasu aresztowania
Barbary. Powiedział wtedy, jak bardzo mu zaimponowała jej odwaga. W
głosie Sydney słyszał natomiast pewne wahanie i nieśmiałość. Przyznała
jednak, że chce się z nim spotkać, choć właściwie nie było już
specjalnego powodu, by pokazywali się razem na premierze. Barbary nie
trzeba było już prowokować. Sydney chciała jednak pójść z Zinnem na tę
premierę.
Zinn był pewien własnych uczuć, ale zupełnie nie wiedział, co
Sydney Charles czuje do niego. Czy ciągle ma uprzedzenia w stosunku
do jego pracy? Czy akceptuje go takim, jakim jest? Poza tym, dużą rolę
w jej życiu odgrywa praca i kariera zawodowa. Tak, Sydney miała rację -
silny wzajemny pociąg i cudowne chwile w łóżku to zbyt mało, by miało
starczyć na całe życie.
- Tatusiu, dlaczego tu siedzisz?
Andrea szła brzegiem basenu, trzymając w ramionach swojego
misia. Zinn posadził sobie córkę na kolanach.
- Odpoczywam trochę przed wyjściem - wyjaśnił. - Wiesz, że
bardzo za tobą tęskniłem?
- Och, ja też tęskniłam za tobą.
Zinn dotknął warkocza Andrei. Był jeszcze mokry. Zaraz po
powrocie do domu pływał z córką w basenie. Potem Yolanda zabrała
Andreę, by ją przebrać i uczesać.
- Wie pan - opowiadała gosposia Zinnowi - Andrea chce się czesać
tylko tak, jak panna Sydney. Traktuje ją zupełnie jak matkę.
Teraz Andrea siedziała na kolanach ojca, mocno do niego
przytulona.
- Mogłabym pójść z wami na przyjęcie? - spytała cichutko.
- Bardzo bym chciał, żebyś poszła, ale to jest przyjęcie tylko dla
dorosłych. Obiecuję, że kiedy się rano obudzisz, już będę w domu i
przyjdę do twojego pokoju.
- A Sydney też będzie rano w domu?
- Chciałbym, żeby była, ale nie wiem, co ona postanowi.
- Ale ja chce, żeby do nas wróciła.
- Powiem jej o tym.
Zinn już wcześniej myślał, że to się dobrze złożyło, iż Andrea i
Sydney tak się polubiły.
- Senor Garrett! - zawołała z głębi domu Yolanda. - Taksówka już
przyjechała.
Andrea odprowadziła ojca aż do drzwi wyjściowych i poprosiła, by
pocałował na dobranoc jej ukochanego misia,
- I pamiętaj, pocałuj też Sydney ode mnie - dodała szybko.
- Kochanie, obiecuję, że to zrobię.
Sydney, ubrana już w nową suknię, stała przed dużym lustrem,
kiedy usłyszała dzwonek do drzwi. Wiedziała, że to Zinn i serce jej
zadrżało. Poprawiła jeszcze raz suknię i rzuciła ostatnie spojrzenie w
lustro. Wyglądała bardzo pięknie i elegancko. Wyszła, by otworzyć
drzwi, ale uprzedziła ją matka. Przywitała się z Zinnem i dopiero wtedy
on podszedł do niej i obejrzał od stóp do głów. Na jego twarzy pojawił
się uśmiech aprobaty i zadowolenia.
Przez dłuższą chwilę patrzyli na siebie nic nie mówiąc.
- Nie sądzi pan, że Sydney wygląda prześlicznie? - Lee przerwała
ciszę.
- Wygląda fantastycznie.
Zinn podszedł do Sydney, ujął jej dłoń i ucałował. Potem lekko
pocałował ją w policzek.
- Aż boję się jej dotykać!
- Nie jestem ze szkła - zaśmiała się Sydney. - Wczoraj chyba to
udowodniłam?
Zinn uśmiechnął się i objął dziewczynę w talii.
- Pasujemy do siebie? - zwrócił się do Lee,
Przyglądała im się przez chwilę.
- Jesteście najpiękniejszą parą, jaką kiedykolwiek widziałam -
orzekła. - A wierzcie mi, widziałam ich wiele w Hollywood.
- Choć raz w życiu jesteś obiektywna, mamusiu - zażartowała
Sydney.
- Och, Sydney, nie bądź cyniczna. - Zinn ścisnął jej dłoń. -
Uważam, że twoja matka ma rację.
Wyszli przed dom, pożegnali się z Lee i wsiedli do taksówki.
- Andrea prosiła, bym cię od niej ucałował - powiedział Zinn. -
Tęskniła za tobą.
- Wiesz, ja też za nią tęskniłam.
- Zatem mogę cię pocałować?
- Naturalnie!
Zinn pochylił się i delikatnie dotknął ustami jej warg. Mimo że już
się przecież z nim kochała, Sydney czuła się zażenowana jak
pensjonarka.
Mężczyzna, jakby domyślając się wszystkiego, wziął ją za rękę.
Był szczęśliwy, że jest z nią.
- Trochę to dziwne, że nie musimy już denerwować się, co zrobi
Barbara - odezwała się Sydney.
- To prawda. Przez dłuższy czas nie mogłem uwierzyć, że już po
wszystkim. Kaslow opowiedział mi, że zachowałaś się jak prawdziwa
bohaterka. Jestem z ciebie dumny i bardzo wdzięczny.
- Naprawdę? - nie dowierzała Sydney.
- Ależ tak! Tak bardzo się poświęcałaś i tyle trudu włożyłaś w tę
pracę… dlatego cieszę się, że wykonałaś wszystko tak dobrze.
- To może mi pomóc w karierze zawodowej. Bardzo ważna jest w
moim zawodzie reklama, podobnie zresztą jak w twoim.
- Jeśli w przyszłości ktoś ze znajomych będzie szukał prywatnego
detektywa, to na pewno polecę ciebie jako najlepszego.
Sydney bała się cokolwiek powiedzieć, by nie zepsuć jakimś
nieopatrznym słowem tego wieczoru.
Wjechali na Hollywood Boulevard, Był już straszny tłok.
Kierowca zatrzymał się przecznicę przed wejściem do teatru, bo stał tam
już długi rząd samochodów.
Sydney zrozumiała, że wcale nie jest zadowolona i nie cieszy się,
tak jak sobie wyobrażała wcześniej. Chciała być z Zinnem, ale nie w
hollywoodzkim tłumie, lecz sama. Nie potrzebowała wcale tego blichtru
i ekstrawagancji. Najzwyczajniej pragnęła zostać z Zinnem sam na sam.
- Czekałeś na ten wieczór? - spytała.
- Szczerze mówiąc nie za bardzo. Przede wszystkim czekałem, by
się z tobą spotkać.
Sydney ścisnęła mu dłoń. Samochód powoli zbliżał się do wejścia
do teatru.
- Sydney, naprawdę masz ochotę na tę premierę?
- Oczywiście, że tak!
- A mnie się zdaje, że nie.
- Och, Zinn, jak myślisz, czy wielu prywatnych detektywów ma
okazję być zaproszonym na premierę przez gwiazdora?
- Nie brzmi to szczerze.
- Zinn, to jest część twojego życia i wiem, że chcesz, żebym tam z
tobą była dziś wieczór.
Zinn spojrzał jej głęboko w oczy.
- Eddie, zawracaj, zmieniłem plany - powiedział nagle do
kierowcy.
- Dokąd mam jechać?
- Wszystko jedno. Możesz jechać na Santa Monica Boulevard, w
kierunku plaży.
- Zinn, co robisz?!
- Nagle straciłem ochotę na tę premierę. Nie sądzę, żeby Mike miał
do nas żal.
- Ale już tu jesteśmy!
- Masz taką wielką ochotę pokazać się na premierze?
- Nie, nie aż tak wielką - odpowiedziała z leciutkim wahaniem.
- Podobnie i ja. Najchętniej wybrałbym się gdzieś na kolację.
- Świetnie, pojeździmy i poszukamy czegoś.
Sydney nie mogła wyjść ze zdumienia. Mijali właśnie teatr i
zgromadzony wokół niego tłum, oczekujący na pojawienie się znanych
aktorów i aktorek. Kręciło się tam wielu fotoreporterów. Zinn oparł się
wygodniej i rzeczywiście wyglądał na bardzo zadowolonego.
- Rezygnujesz z premiery ze względu na mnie?
- Ze względu na nas.
- Chyba nie powiedziałam nic, co mogłoby…
- Sydney, to ja tego chcę.
- Jesteś pewien?
- Syd, w tej sukni jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką widziałem.
Jeśli nie zależy ci tak bardzo, żeby i inni cię zobaczyli, to pozwól mi
cieszyć się tobą w samotności.
Zinn kazał kierowcy zatrzymać się przed restauracją. Wysiedli z
samochodu. Wziął Sydney pod ramię i poprowadził do wejścia. Kelnerka
na ich widok zrobiła okrągłe ze zdumienia oczy.
- Stolik dla palących czy dla niepalących, panie Adams? - zapytała
odruchowo.
- Dziękuję, ale przed nami byli ci państwo. - Zinn wskazał ręką na
czekającą rodzinę.
- Och, przepraszam - Kelnerka zarumieniła się. Wokół słychać
było ożywione szepty.
- Czy to nie któraś z Aniołków Charliego? - wykrzyknęła jakaś
starsza pani na widok Sydney.
Zostali wreszcie zaprowadzeni do stolika, a kelnerka podała im
szklaneczki z wodą.
- Czy życzą sobie państwo coś do picia? - spytała.
- Mam ochotę na mrożoną herbatę - powiedziała Sydney.
- Ja też. I od razu zamówimy omlety.
Zinn wybrał z karty jakiś specjalny omlet, a Sydney poprzestała na
zwykłym z grzybami i serem.
Jakaś starsza pani z ośmioletnią mniej więcej dziewczynką
podeszły z prośbą o autograf. Poprosiły także o autograf Sydney,
- W jakim filmie pani gra? - spytała dziewczynka.
- „Najtrudniejsza misja” - zażartowała Sydney.
Później już nikt im nie przeszkadzał i spokojnie mogli zjeść
kolację. Byli obydwoje w doskonałych nastrojach. Potem pojechali na
plażę w Santa Monica. Słońce już niemal całkowicie zaszło za horyzont.
Szli wysadzaną palmami aleją, odgradzającą plażę od ulicy. Biegali po
niej zwolennicy joggingu, dzieci jeździły na wrotkach i na rowerach. Oni
dwoje w swych eleganckich wieczorowych strojach budzili zdumienie,
- Pomyśl tylko - odezwał się Zinn. - Gdyby pewnego dnia Lloyd
Ferris nie przyszedł na mój uniwersytet, może teraz spacerowałabyś ze
znanym adwokatem.
- Bardziej prawdopodobne, że ty byś spacerował z kimś innym.
- Nie, nie wierzę w to. Byliśmy sobie przeznaczeni, Syd.
- To brzmi bardzo romantycznie.
- Czy to coś złego?
- Nie, skądże. Sądzę tylko, że mamy poważniejsze sprawy do
omówienia.
- Na przykład jakie?
Zeszli teraz z chodnika i szli brzegiem wydmy. Poniżej znajdowała
się plaża, szeroka i piaszczysta, teraz niemal zupełnie pusta. W oddali
błyszczały światła miasta.
- No więc, jakie to mamy problemy? - powtórzył pytanie Zinn.
Sydney oparła głowę na jego ramieniu.
- Boję się, że żyjemy w tak różnych światach… - szepnęła.
- Oczywiście, że nie jesteśmy tacy sami. Zresztą, to byłoby
straszne, gdyby tak było. Pytanie tylko, czy możemy się wzajemnie
zaakceptować?
- I właśnie to mnie martwi.
- W takim razie nie ma problemu.
- Zinn, przecież i ty musisz mieć jakieś wątpliwości.
Zinn spojrzał na ocean. Zastanawiał się, jakich słów ma użyć.
- No… nie wiem właściwie, co jest dla ciebie ważne wżyciu.
- Zinn, ja nie jestem Moniką. Chyba to cię gnębi.
- Rozumiem, że powinnaś robić to, co chcesz robić. Gdybyś nie
mogła, byłabyś nieszczęśliwa. Próbowałem tolerować ambicje Moniki,
nie odmawiałem jej niczego i w rezultacie oboje z Andreą staliśmy się
dla niej najmniej ważni. Czasami twoja niepowstrzymana chęć
dopadnięcia Barbary bardzo mi przypominała charakter Moniki. Bardzo
się tym trapiłem… nie w tym sensie, żebym chciał zabronić ci
czegokolwiek…
- Rozumiem, Zinn. W rozmaitych sytuacjach różne rzeczy
stawiamy na pierwszym miejscu. Monika dokonała wyboru opuszczając
ciebie, ja nigdy tego nie zrobię.
Przyglądał się jej przez pewien czas. Potem przysunął delikatnie
do siebie i się pocałowali. Było im cudownie.
- Sydney, może to zabrzmi trochę za bardzo bezpośrednio, ale ja
wiem, czego chcę. Co prawda, przyszłość jest zawsze nam nie znana, ale
teraz chcę, byś została moją żoną - wyznał.
Przytulił ją.
- Zinn… Ja…
- Mam świadomość, że cię zaskoczyłem, ale chcę, żebyś mnie
dobrze zrozumiała. Wiem, co myślisz o moim świecie, o mojej pracy, ale
wiem też, że zrozumiałaś, iż staram się, by moje życie było normalne i
takie właśnie życie chciałbym z tobą dzielić.
- Och, Zinn…
Objęła go i przytuliła do siebie. Zaczęła płakać, nie zdając sobie z
tego sprawy. Mężczyzna odsunął się od niej i spojrzał jej prosto w oczy.
Próbowała się opanować.
- Sydney, kochanie, jako aktor umiem rozpoznawać ludzkie
zachowania, ale, do licha, nie wiem teraz, czy się zgadzasz, czy nie.
Sydney roześmiała się przez łzy, a potem wytarła oczy.
- Ależ tak! Przecież Grant Adams zawsze zdobywa dziewczynę!
- Tak - odparł Zinn. - Ale to nie dziewczyny jego zdobywają!
- Tu jest Hollywood, Zinn. Tu się zdarzają najdziwniejsze
rzeczy…