ANNE MARIE WINSTON
Klucz do jego serca
1
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Lee! Nie ciągnij...!
Za późno. Pięcioletni syn Deirdre Patten użył całej siły, żeby z samego
spodu ogromnej piramidy pudełek z płatkami śniadaniowymi w
samoobsługowym sklepie spożywczym wyciągnąć jedno pudełko. Uważnym
okiem matki, doświadczonej w tego typu katastrofach, szybko oceniła, że jest za
daleko od syna, aby móc go przytrzymać i uniemożliwić działanie. Z zamarłym
sercem patrzyła, jak piramida pudeł przechyla się i zaczyna powoli opadać w
przód. Świadoma krzywdy, jaka może spotkać chłopca, rzuciła się przed siebie.
W tej samej chwili cała starannie zbudowana piramida płatków śniadaniowych
runęła na podłogę.
- Lee! Gdzie jesteś, kochanie? - Deirdre zaczęła energicznie przedzierać
się przez stos pudełek. Spodziewając się zobaczyć małą nóżkę lub rączkę, padła
na kolana. - Lee!
- Hej, mamo!
Usłyszawszy słaby głosik synka, odetchnęła z ulgą. Stanęła i zaczęła
rozglądać się wokół siebie. Zobaczyła Lee. Znajdował się po drugiej stronie
przejścia między stoiskami. Machał do niej ręką. Obok niego stał jakiś obcy
mężczyzna o ciemnobrązowych włosach. Trzymał Lee za rękę.
- Synku, nic ci się nie stało? - Deirdre przypadła do dziecka i klęcząc,
zaczęła przesuwać dłońmi wzdłuż drobnego ciałka. - Ile razy mówiłam ci...
- Mamo, uratował mnie ten pan. - Lee spojrzał na stojącego obok
mężczyznę. Deirdre uprzytomniła sobie, że to on sprawił, że chłopca nie
przygniotły spadające pudełka. Uśmiechnęła się do niego niepewnie.
- Bardzo panu dziękuję. Jestem ogromnie wdzięczna. Lee i jego młodszy
brat wymagają mojej bezustannej uwagi...
Zobaczyła, jak mężczyzna uważnie się jej przygląda.
RS
2
- Dzień dobry. Czy rozmawiam z panią Patten? - zapytał.
Pamiętała ten głos. Głęboki i lekko szorstki, a jego właściciel miał
zwyczaj leniwie przeciągać wymawiane słowa, co niesamowicie działało na
kobiety. Zaobserwowała to trzy lata temu na pracowniczym przyjęciu
gwiazdkowym w Baltimore w stanie Maryland, mimo że była wtedy tak bardzo
zgnębiona postępowaniem męża, że ledwie zdawała sobie sprawę z tego, co
wokół się dzieje.
Powoli podniosła się z podłogi, trzymając ręce na ramionach stojącego
przed nią synka.
- Dzień dobry.
Mężczyzna wyciągnął długą, opaloną rękę.
- Jestem Ronan Sullivan - przedstawił się. - My się już kiedyś
spotkaliśmy.
Deirdre poczerwieniały policzki. Skinęła głową na potwierdzenie
usłyszanych słów i dotknęła wysuniętej dłoni.
- Mam na imię Deirdre, ale przyjaciele nazywają mnie Dee. A to jest Lee.
Mój drugi syn, w wózku na zakupy, to Tommy. - Cofnęła rękę. Dłoń mężczyzny
była silna i ciepła. Przez krótką chwilę, gdy tak stali, Deirdre poczuła jakiś
dziwny niepokój. - Ma pan wspaniały refleks. Lee mógł zrobić sobie dużą
krzywdę. Jeszcze raz dziękuję.
- Nie ma za co. - Ronan Sullivan przesunął palcami po czubku krótko
ostrzyżonej główki Lee. - Zobaczyłem, co się dzieje, więc pospieszyłem mu na
ratunek.
- To bardzo miło z pańskiej strony. - Deirdre rzuciła okiem na sklepowy
wózek, żeby się upewnić, czy Tommy nie wysunął się z miejsca na przedzie,
gdzie go posadziła. Podbiegła sprzedawczyni i zaczęła ustawiać zrzucone
pudełka.
Ronan Sullivan zawahał się na chwilę.
RS
3
- Czy mąż pani nadal pracuje w Zakładach Stalowych Bethlehem? -
zapytał.
- Tak - odparła, mimo że nie miała pojęcia, czemu w ogóle Sullivan
wspomina o jej mężu. Miała nadzieję, że zapomniał o wywołanych przez
Nelsona poniżających ją incydentach na tamtym przyjęciu.
- Stąd ma daleko do pracy - zauważył Sullivan. - Mieszkają państwo
gdzieś w pobliżu?
Deirdre na chwilę się zawahała. Nie było jednak żadnego powodu, aby
miała utrzymywać w tajemnicy swoją osobistą sytuację. Wcześniej czy później
będzie musiała informować o niej otoczenie.
- Jestem po rozwodzie. Mam farmę w połowie drogi łączącej Butler i
Frizzelburg.
Oczy Sullivana spoglądały ciepło na Deirdre, ale nie dostrzegła w nich
nawet cienia uśmiechu.
- Swego czasu moi dziadkowie mieli farmę w Wirginii. Czy pani sama nią
zarządza?
- Nie. Większość gruntów wydzierżawiłam sąsiadowi. Prowadzę małą
firmę, co zajmuje mi wiele czasu.
- Co pani robi?
Splotła przed sobą palce, lecz szybko opuściła ręce.
- Nic specjalnego. Projektuję i wykonuję stroje dla lalek.
- Hm.
Deirdre nie wiedziała, co miał oznaczać ten pomruk, ale nagle poczuła się
zaatakowana.
- Ta praca dostarcza mi środków do życia, a ponadto umożliwia
przebywanie w domu z chłopcami.
- To ważne.
- Tak. Bardzo ważne. - Spojrzała na Tommy'ego, który zaczął
niespokojnie wiercić się w wózku, co było nieomylnym znakiem, że zamierza
RS
4
go opuścić. - Na mnie już czas. Było miło ponownie zobaczyć pana. - Skłamała.
Ujrzenie Sullivana ożywiło falę przykrych wspomnień, o których starała się
zapomnieć.
- Przepraszam, zanim się rozstaniemy, proszę mi powiedzieć, czy
przypadkiem nie zna pani w tej okolicy kogoś, kto wynająłby mieszkanie?
Szukam czegoś dla siebie...
- Mamo! - Lee przywarł do ręki Deirdre. - Może on się nada. Zapytaj.
- Nie. - Kochała synków, ale były chwile, gdy myślała poważnie o tym,
by ich gdzieś pozamykać. Na dzień, dwa lub nawet na dłużej. - Jestem pewna,
że nie zainteresuje pana to mieszkanko.
- Jakie?
Sullivan patrzył na Deirdre wyczekującym wzrokiem. W jego oczach
nagle pojawiło się zaciekawienie.
- Nic szczególnego - powiedziała szybko. - Szukam kogoś, komu
mogłabym wynająć mieszkanie w starym, stajennym budynku. Bardzo małe i
typowo wiejskie. Nie będzie się nadawało.
- Nigdy nic nie wiadomo. Mogę je obejrzeć?
Nie. Miała ochotę się nie zgodzić. Ale uznała, że powinna być grzeczna.
A zresztą nie było powodu do niepokoju. Cały czas myślała o wynajęciu
mieszkania kobiecie. Ale czy mężczyzna okaże się gorszym lokatorem? Sullivan
był człowiekiem kulturalnym. To nie Nelson, pomyślała. Jedno zgniłe jabłko nie
musi zatruć całego koszyka owoców. Powzięła decyzję.
- Dobrze - odparła, nie namyślając się długo. - Ale proszę nie spodziewać
się zbyt wiele. Mieszkanko jest prymitywne.
- Mimo wszystko chciałbym je zobaczyć. Czy jutrzejszy dzień byłby dla
pani odpowiedni?
- Tak. Jutro mi odpowiada. Około jedenastej?
Pewnie o tej porze nie będzie mógł przyjechać. Powie mu, że wieczorem
jest zajęta. I będzie zwodzić go, aż...
RS
5
- W porządku. Będę o jedenastej.
Kilka minut później, jadąc do domu przez spokojny okręg Butler, Deirdre
stała się kłębkiem niepokoju i niepewności. Dlaczego pozwoliła Sullivanowi
obejrzeć mieszkanie? Nie chciała, żeby włóczył się wokół jej domu. Bez
względu na to, jakim jest człowiekiem. Dobrym czy złym. Nie chciała
prowadzić rozmów z żadnym mężczyzną, na nikogo spoglądać, a nawet o nikim
myśleć. Do osobników płci odmiennej, którzy zasługiwali na jej uznanie,
należało niewielu. Jej bracia i Jack, mąż Frannie, najbliższej przyjaciółki. Znała
go od dzieciństwa. Innych mężczyzn nie chciała widywać.
Zamierzała odnowić mieszkanie nad stajnią i wynająć je jakiejś kobiecie
interesu, która wiele czasu spędzałaby poza domem. Ale lokator rodzaju
męskiego to też nie jest zły pomysł. Prawie wcale nie musiałaby go widywać.
Nie zdawałaby sobie sprawy z jego obecności.
Zupełnie znienacka powrócił obraz silnej męskiej ręki, ujmującej jej dłoń.
Od tego człowieka wprost biła energia. A ona od bardzo dawna nie znajdowała
się w zasięgu takiego promieniowania.
Jest tu wspaniale, uznał Ronan, zjeżdżając ze wzgórza furgonetką na bitą
drogę prowadzącą do posiadłości Deirdre Patten.
Idealne miejsce do pisania. W pobliżu nie krążyli żadni reporterzy ani
wielbiciele. Mieliby kłopoty z jego odnalezieniem.
Widok był malowniczy. Pola uprawne po prawej, a las po lewej stronie.
Pola opadały tarasami ku szerokiej, płaskiej dolinie, którą płynął mały, kręty
strumień. Autentycznie stary dom farmerski z kamienia był otoczony dużym
podwórzem. Stała przy nim równie stara stodoła. Pomieszczenie obok
wyglądało na kurnik. Przy nim znajdował się chlewik, a na końcu mniejsza i
znacznie nowsza stajnia, pomalowana tradycyjnie na czerwono.
We wszystkich kierunkach rozciągały się zielone pola, a wśród nich
widniały kępy wysokich drzew i ogrodzenia porośnięte winoroślą.
RS
6
Ronan miał przed oczyma niemal widokówkę z napisem: „Ameryka,
około roku 1950". Miejsce to było położone z dala od drogi szybkiego ruchu,
tak że nie sposób było nawet zgadnąć, że tu zamierzał się ukryć.
Zdjął stopę z hamulca. Furgonetka potoczyła się drogą w dół.
Bezskutecznie usiłował wymijać najgorsze wyboje. Gdyby zdecydował się tutaj
zamieszkać, pewnie co dwa miesiące musiałby ustawiać i naprawiać koła. W
połowie drogi ostro zahamował. Furgonetka ślizgała się po luzem leżących
kamieniach, by zaraz potem wpaść w dziurę, z której nie sposób było
wyprowadzić jej na gazie. Co, do diabła...?
Nagle na samym środku wyboistej drogi ujrzał obu małych braci
Pattenów. Jak mieli na imię? Lee to ten od pudełek z płatkami, a jego młodszy
brat? Czy nie Tommy? Nachylali się nad ziemią, a nad nimi wznosił się słup
kurzu. Jeden z chłopców miał garść pełną liści. Byli tak zajęci, że żaden z nich
nie usłyszał nadjeżdżającej furgonetki.
W pierwszej chwili Ronan chciał przepłoszyć braci klaksonem, ale się
rozmyślił, bo mogliby za bardzo się wystraszyć. Otworzył drzwi wozu. Zaczął
wołać, żeby zeszli z drogi.
I wtedy zobaczył, że ma przed sobą nie słup kurzu, lecz dymu. I
płomienie ognia.
Mało wiedział o dzieciach, ale był przekonany, że nikt będący przy
zdrowych zmysłach nie pozwoliłby im tak się bawić.
Gdy wysiadł z furgonetki i ruszył w stronę dzieci, starszy chłopiec
podniósł wzrok. Na jego twarzy ukazał się szeroki uśmiech.
- Hej, panie Sullivan, to działa! Proszę podejść i popatrzeć na nasz ogień!
Jako że Ronan zamierzał zrobić dokładnie to samo, zbliżył się i ukląkł
obok mniejszego z braci. Płomienie ognia nadal lizały suche liście.
- Co tu robicie?
Tommy podniósł do góry powiększające szkło.
- W telewizji Miś Yogi i Boo-Boo rozpalali ogień pow... pow...
RS
7
- Powiększającym szkłem - podpowiedział starszy z braci. - My
zrobiliśmy to samo!
- Hm. Interesujący eksperyment. - Ronan wziął szkło do ręki i udawał, że
dokładnie mu się przygląda, gdy tymczasem obserwował małe ognisko. - Ale
nie chcecie, żeby ten ogień zrobił się bardzo duży.
- Nie chcemy - przyznał młodszy z braci. Wyprostował się i zaczął coś
wyciągać z kieszeni bardzo sfatygowanych i brudnych dżinsów. - Zaraz go
zgasimy.
Spoglądając na małą rączkę podetkniętą mu pod nos, Ronan nie mógł
powstrzymać śmiechu. Ten mały facecik miał żółty, plastykowy pistolet na
wodę.
- Dobry pomysł - z poważną miną pochwalił dzieciaka, zaciskając wargi,
aby głośno się nie roześmiać. - Ale ja znam inny sposób gaszenia tak małego
ognia. Chcecie zobaczyć?
- Tak!
Kiedy się wyprostował, chłopcy cofnęli się o krok.
- Żeby oddychać, ogień potrzebuje powietrza. Podobnie jak wy - wyjaśnił.
- Zaraz zadepczę go i tak długo powstrzymam dopływ powietrza, aż zgaśnie.
- Możemy pomóc?
- Oczywiście. - Dopiero teraz Ronan zdał sobie sprawę z tego, jak wiele w
otoczeniu jest pożywki dla ognia. - Uwaga! Raz, dwa, trzy, depczemy!
Gdzie, do licha, jest ich matka i dlaczego pozwala malcom na tak
niebezpieczną zabawę?
Nie musiał długo namawiać chłopców, żeby wsiedli do furgonetki. Był to
jeszcze jeden temat do rozmowy z beztroską rodzicielką. Wjechał na podwórze i
zatrzymał samochód na żwirze obok starego stajennego budynku. Kiedy
wysadzał dzieciaki z furgonetki, zobaczył zdezelowany, zielony samochód
jadący przez wyboiste pastwisko. Kiedy zbliżył się, za kierownicą pojazdu
RS
8
Ronan rozpoznał Deirdre. Wyglądała na zdenerwowaną, a nawet przerażoną,
dopóki nie ujrzała dzieci. Wtedy na jej twarzy pojawiła się wściekłość.
Wyskoczyła z samochodu.
- Gdzie byliście? - zażądała od synów wyjaśnień. - Poleciłam wam zostać
na podwórzu. - Niecierpliwie postukiwała nogą o ziemię, czekając na
odpowiedź.
Zafascynowała Ronana. Przyszło mu do głowy określenie „trząść się ze
złości". Było adekwatne do sytuacji.
- Ale podwólko się nie pali - sepleniąc, zaczął wyjaśniać Tommy.
- Nie chcieliśmy rozpalać wielkiego ognia - dodał Lee.
- Ognia? - Zielone oczy Deirdre zrobiły się wielkie jak spodki. - Skąd
wzięliście zapałki? Co podpaliliście? Czy jeszcze się pali?
Ronan chrząknął. Sięgnął do kieszeni i podał matce chłopców
powiększające szkło.
- Ci dzielni i nieustraszeni skauci nie potrzebowali zapałek. Pomogłem im
ugasić ogień.
- Co to za żarty? - Deirdre tak ostrożnie wzięła szkło od Ronana, jakby
mogło ją ugryźć.
- Tym naprawdę rozpaliliście ogień? - z niedowierzaniem spytała synów.
- Tak! - Tommy, mniej doświadczony w odczytywaniu nastrojów matki,
aż pękał z dumy.
Deirdre nie mrugnęła nawet okiem.
- Czy wolno wam bawić się ogniem?
Obu chłopcom natychmiast wydłużyły się miny.
- Nie - odparli cieniutkimi głosikami.
- To prawda - przyznała matka. - Jak brzmi domowa reguła dotycząca
ognia?
- Wtedy musi być z nami ktoś starszy. - Większy chłopczyk wyglądał na
skarconego, ale nie okazywał skruchy.
RS
9
- A co dzieje się, kiedy nie postępujecie zgodnie z domowymi regułami?
Obie buzie posmutniały. Chłopcy spojrzeli w stronę domu.
- Idziemy do naszych pokoi - oświadczyli z grobowymi minami.
- Dam wam znać, kiedy będziecie mogli wyjść! - zawołała Deirdre do
odchodzących synów, a potem zwróciła się do Ronana: - Nie wiem, co
powiedzieć. Wszystko wskazuje na to, że po raz drugi ratuje nas pan z opresji.
Bardzo dziękuję. - Westchnęła, patrząc na powiększające szkło. - Oni potrafią
robić takie rzeczy, jakie w ogóle nie przyszłyby mi do głowy.
Ronan już dłużej nie potrafił powstrzymać uśmiechu.
- Byli piekielnie dumni ze swego pomysłu. Deirdre wstrząsnęły dreszcze.
- Dzięki Bogu, że akurat zjawił się pan. Pojechałam szukać ich nad
strumieniem, bo tam uciekają najczęściej.
Ronan roześmiał się wesoło.
- Chłopcy nie są źli. To po prostu bardzo żywe dzieciaki. Deirdre
westchnęła głęboko. Odgarnęła włosy z czoła.
Zaczęła iść w kierunku stajennego budynku. Zamachała ręką.
- Jestem pewna, że pan się rozmyśli po zobaczeniu tej rudery.
Zamierzałam wyremontować ją i posprzątać, ale jeszcze nie miałam czasu, żeby
do tego się zabrać. Jak już mówiłam, w mieszkanie nad stajnią trzeba włożyć
mnóstwo pracy, żeby doprowadzić je do przyzwoitego stanu.
- Remont mnie nie przeraża - spokojnie oświadczył Ronan.
- No i w okręgu Butler nie znajdzie pan żadnych rozrywek. Najbliższe są
w Baltimore. Tam kwitnie nocne życie. Przyjęcia i inne towarzyskie imprezy.
- Na mojej liście takie rozrywki nie zajmują priorytetowej pozycji. - Samo
wspomnienie o przyjęciach sprawiło, że Ronan przypomniał sobie dzień, gdy po
raz pierwszy ujrzał Deirdre Patten. Wchodząc za nią do stajni, a potem po
schodach na piętro, miał przed oczyma obraz jej twarzy. W świetle świec,
napiętej, z przylepionym do warg wymuszonym, sztucznym uśmiechem.
RS
10
Odbywało się doroczne gwiazdkowe przyjęcie dla pracowników
administracyjnych Zakładów Stalowych Bethlehem. Zaprosiła go na nie
kuzynka Arden. Nie miał innych planów, więc zgodził się pójść. Usadzono
gości przy stołach, po osiem osób, według wcześniej ustalonej listy. Jemu i
Arden przypadły miejsca w towarzystwie jednego z wiceprezesów firmy i jego
żony, sekretarki wiceprezesa z mężem oraz Pattenów, Deirdre i Nelsona, który
był członkiem dyrekcji.
Wieczorem pito wiele. Zbyt wiele. Jeszcze przed zakończeniem kolacji
Nelson Patten zaczął bełkotać i zachowywać się okropnie. Jego żona, wstydząca
się męża, siedziała w milczeniu z oczyma utkwionymi w talerz.
Ronana uderzyła niezwykła piękność tej kobiety. Nie mógł oderwać od
niej wzroku. Dopiero wtedy, kiedy podniosła się zza stołu, żeby udać się do
toalety, zobaczył, że jest w ostatnich miesiącach ciąży. Nigdy przedtem kobiet w
tak zwanym błogosławionym stanie nie uważał za seksowne, ale gdy patrzył na
Deirdre Patten, jego ciało zdawało się o tym zapominać.
Mimo że nieszczęśliwa, miała uderzającą urodę. Alabastrową cerę z
różowymi policzkami, wysokie kości policzkowe, długie rzęsy, wyraźnie
zarysowane brwi i zielone oczy. Czarne włosy upięła na karku w klasyczny kok,
ale wysuwające się kosmyki tworzyły wokół twarzy atrakcyjną aureolę.
W przeciwieństwie do większości uczestniczek przyjęcia, które wystąpiły
w balowych strojach wyszywanych cekinami, Deirdre miała na sobie zwykłą,
czarną suknię. Ronan pamiętał, że trzymała się na dwóch cieniutkich
ramiączkach, odsłaniając kremowy dekolt i podkreślając długą, smukłą szyję
pani Patten. Suknia przylegała ściśle do piersi, a potem opadała nad brzuchem
prawie do ziemi. Ronan mógł bez trudu stwierdzić, że Deirdre ma wydatny
biust. Wówczas przypisywał go ciąży. Teraz jednak stwierdził, że natura hojnie
obdarzyła Deirdre Patten kobiecymi wdziękami.
Po kolacji rozpoczęły się tańce. Ronan zaprosił Arden na parkiet. Szybko
jednak przeszła w ramiona jakiegoś młodego człowieka. Po powrocie do stołu
RS
11
Ronan zobaczył, że Deirdre Patten siedzi sama, ze sztucznym uśmiechem i
podniesioną wysoko głową. Jej mąż znajdował się na parkiecie. Zamiast tańczyć
ze swoją piękną żoną, obłapiał lubieżnie sekretarkę.
Przyglądając się samotnie siedzącej kobiecie, Ronan pomyślał, że ona jest
prawdziwą damą. Przyszło mu wtedy do głowy, że gdyby była jego żoną,
tańczyłby tylko z nią. Zwłaszcza dlatego, że była w ciąży. Każdy idiota
wiedział, że kiedy ciało traci kształty, kobieta wymaga psychicznego wsparcia.
Nie, nie każdy idiota. Nelson Patten o tym nie wiedział.
Ronan zajął miejsce obok Deirdre. Niestety, nigdy nie potrafił prowadzić
towarzyskich rozmów. Tym razem było jeszcze gorzej niż zwykle. Nie mógł
znaleźć właściwych słów. Deirdre milczała, usiłując nie reagować na
zachowanie się męża, który na parkiecie na oczach wszystkich niemal uprawiał
seks.
Po jakimś czasie wróciła do stołu rozpromieniona Arden. Szepnęła
Ronanowi do ucha, że chłopak, z którym tańczyła, bardzo się jej podoba i może
okazać się tym jednym, jedynym. Zapytała, czy Ronan nie ma nic przeciwko
temu, żeby nowy znajomy odwiózł ją do domu. Usłyszawszy egzaltację w głosie
dziewczyny, Ronan roześmiał się. Powiedział, żeby zadzwoniła do niego za
kilka dni. Kiedy ochłonie.
Mógł więc od razu sam opuścić przyjęcie, ale żadna siła nie byłaby w
stanie oderwać go od stołu, przy którym siedziała samotnie Deirdre Patten.
Wreszcie, gdy minęła północ, a jej mąż nie zjawiał się przy stole, powziął
postanowienie.
- Z największą przyjemnością odwiozę panią do domu - oświadczył.
Wtedy na niego spojrzała. Miał takie uczucie, jakby dopiero teraz
zobaczyła go po raz pierwszy.
- Bardzo dziękuję. Ale mogę wezwać taksówkę. Jestem do tego
przyzwyczajona. - Podniosła się z krzesła. Ronan uczynił to samo. - Dobranoc.
RS
12
Nie było żadnego powodu, aby miał pozostawać dłużej, więc podążył za
panią Patten do wyjścia. Nie miał pojęcia, kiedy spodziewa się dziecka.
Wyglądała tak, jakby miała niebawem urodzić. Uznał, że ktoś powinien nią się
zaopiekować. Podtrzymać, żeby nie upadła. Na górnym podeście schodów
ofiarował jej swoje ramię.
Zawahała się, podziękowała i wsunęła rękę w zagłębienie męskiego
łokcia.
Przed wytwornym hotelem, w którym odbywało się przyjęcie, portier
zatrzymał przejeżdżającą taksówkę. Ronan pomógł Deirdre usadowić się na
tylnym siedzeniu. Kiedy samochód zniknął za rogiem ulicy, pomyślał, że to
piekielny wstyd, żeby taka wspaniała kobieta marnowała się jako żona łobuza
pokroju Nelsona Pattena.
Teraz czekał na niższym schodku, aż Deirdre otworzy drzwi prowadzące
do pokoi mieszczących się nad stajnią. Ubrana w jasnożółtą bluzkę bez
rękawów, wetkniętą starannie w szorty barwy khaki, niczym nie przypominała
wytwornej damy z gwiazdkowego przyjęcia. Ale kiedy Ronan przyjrzał się
dokładniej jej nogom i zgrabnemu tyłeczkowi oraz włosom związanym w
koński ogon, uznał, że w tej postaci jest równie atrakcyjna jak poprzednio.
Od chwili gwiazdkowego przyjęcia przez długie miesiące fantazjował na
temat tej kobiety. Wyobrażał sobie, że jest razem z nią... Były to nieszkodliwe
marzenia, gdyż nigdy nie sądził, że znów ją zobaczy. Mimo to jednak
zastanawiał się, czy urodziła chłopca, czy dziewczynkę. No i, szczerze
powiedziawszy, jak wygląda, gdy nie jest w ciąży.
Teraz już wiedział. Wyglądała piekielnie atrakcyjnie. Fantastycznie.
Nieoczekiwane spotkanie w sklepie było dla niego prawdziwym wstrząsem,
gdyż Deirdre Patten nie będąca w ciąży wyglądała niemal dokładnie tak, jak ją
sobie wyobrażał.
Natychmiast ogarnęła go chęć ponownego spotkania tej kobiety i jej
dzieciaków... Ale nie dlatego, że zależało mu na tym, aby bliżej ją poznać.
13
Mimo że była obiektem jego erotycznych fantazji, nie szukał romantycznych
związków. Była to ostatnia rzecz, o jakiej myślał.
Ronana zainteresowali synkowie Deirdre. Niewiele wiedział o dzieciach.
Ich bliska obecność była dokładnie tym, czego potrzebował, żeby tchnąć życie
w pisaną właśnie książkę. Chłopcy byli wprawdzie nieco młodsi niż postacie
dzieci, które początkowo zamierzał włączyć do głównego wątku powieści, ale
fakt, że nie osiągnęły jeszcze wieku szkolnego, zwiększyłby walory książki.
Miał niesamowite szczęście, że Deirdre Patten powiedziała mu o
mieszkaniu do wynajęcia. Naprawdę szukał czegoś takiego. Bolton Hill,
położone w centrum Baltimore, stanowiło enklawę bogactwa. Było oazą na
terenie pełnym zbrodni i z roku na rok zmniejszało swoje rozmiary. Mimo
przywiązania do swojej dzielnicy było mu coraz trudniej tworzyć w tym
otoczeniu.
Potrzebował przestrzeni. Długich spacerów z dala od hałaśliwych i
niebezpiecznych ulic miasta. Snu nie przerywanego wystrzałami i policyjnymi
syrenami. Pracy w spokoju, bez ciągłych nagabywań i wizyt skądinąd
życzliwych sąsiadów, którzy pragnęli zaimponować swoim przyjaciołom tym,
że sławny pisarz mieszka tuż obok nich.
Ronan marzył o anonimowości. O tym, aby móc wyjść z domu i nie być
od razu rozpoznanym przez nikogo. Pragnął znajdować się jak najdalej od
nagabujących go kobiet, liczących na spotkanie lub nawet na romans.
- Uprzedzałam. - Deirdre odsunęła się, żeby wpuścić Ronana do
pierwszego z pokoi.
Miała rację, mówiąc, że mieszkanie wymaga gruntownego remontu.
Pokój był duży. W jednym końcu znajdował się staroświecki zlew i równie
wiekowa lodówka. Zapewne była to swego czasu wydzielona część kuchenna.
Ronan zobaczył zniszczoną podłogę i nie odnowione ściany. Ale dwa świetliki i
szerokie okno sprawiały, że pomieszczenie było widne. W odległym końcu
RS
14
pokoju były drzwi. Odkrył za nimi mniejszy pokój, chyba sypialnię i łazienkę. Z
ogromną wanną na nogach i porcelanową umywalką.
Mieszkanie przypominało wnętrze wiejskiej chaty. Ronan uznał, że po
kilku zmianach stanie się wygodne.
- Jest okropne - stając za jego plecami oświadczyła Deirdre. - Przed
wynajęciem muszę je trochę oporządzić. Stajnię zbudowano znacznie później
niż pozostałe zabudowania farmy. Jakieś sześćdziesiąt lat temu, kiedy właściciel
hodował konie wyścigowe. W tych pomieszczeniach mieszkał stajenny.
Ronan skinął głową i zaczął się przechadzać po pustym wnętrzu.
Wiedział, że tu zamieszka, ale nie chciał okazać zbytniego entuzjazmu.
Wreszcie powiedział:
- Sądzę, że to lokum może się nadawać do użytku po małym remoncie.
Jeśli się je odnowi, wytapetuje i być może wycyklinuje podłogi.
- Chce pan tu zamieszkać? - spytała Deirdre z taką miną, jakby uznała, że
Ronan nie jest przy zdrowych zmysłach.
Roześmiał się lekko.
- Budynek wygląda solidnie. Reszta to tylko kosmetyka. Nie będzie miała
pani nic przeciwko temu, jeśli przeprowadzę tu mały remont?
- Niech pan robi, co chce - odparła. - Chętnie zwróciłabym wszystkie
poniesione koszty, ale... - Popatrzyła Ronanowi prosto w oczy. - Mam zbyt
ograniczone finanse.
- Potrafię to zrozumieć.
- Potrafi pan? - Było widać, że Deirdre odetchnęła z ulgą. Na jej twarzy
ukazał się uśmiech.
- Mniej więcej.
- Och, te pieniądze. - Westchnęła. - O ile łatwiejsze byłoby życie,
gdybyśmy nie musieli stale się o nie martwić.
- Hm.
RS
15
Dla Ronana był to niebezpieczny grunt, zważywszy na ostatnio otrzymane
gigantyczne honorarium.
- Gdzie pan pracuje?
Musiał na poczekaniu coś wymyślić. Przyznanie się, że jest znanym
autorem poczytnych powieści sensacyjnych, miało dla niego w przeszłości
bardzo przykre konsekwencje. Gdy rok temu jedną z jego natrętnych
wielbicielek musiała zająć się policja, stał się jeszcze ostrożniejszy.
Zachowywanie anonimowości miało tę dodatkową zaletę, że nie musiał opędzać
się przed łowczyniami fortun i zwykłymi ciekawskimi. Już nigdy więcej nie
przyzna się, kim jest. Na dłuższą metę tak było bezpieczniej, a życie stawało się
mniej skomplikowane. Nazwisko Sullivan było na tyle pospolite, że nie budziło
szczególnych skojarzeń.
- Jestem... kimś w rodzaju dziennikarza. Wolnym strzelcem. - Nie było to
całkowite kłamstwo. Pracując nad pierwszą powieścią, utrzymywał się z pisania
artykułów do gazet.
- Nie jest to zawód, który przynosi duże pieniądze. - Deirdre ze
zrozumieniem pokiwała głową. Ku wielkiej uldze Ronana zmieniła temat. - W
koszty wynajmu tego mieszkania jest wliczane sprzątanie.
- Och, całkiem niepotrzebnie. Sam mogę robić tu porządek. - Gdyby pani
Patten zobaczyła modyfikacje, jakie już zdążył zaplanować w tym wnętrzu, od
razu dowiedziałaby się, że nie ma do czynienia z kiepsko zarabiającym
dziennikarzem. Ronan uznał, że kiedyś będzie musiał wyjawić jej prawdę, ale
miał nadzieję, że zmodernizowane przez niego mieszkanie będzie
wystarczającym zadośćuczynieniem za nieszkodliwe kłamstwa, jakie jej
zaserwował. Po jego wyjeździe nie będzie miała żadnych trudności z
wynajęciem tego lokum.
- Ach, nie! Nalegam...
- Ja nalegam. Proszę, uznajmy ten temat za zamknięty - dodał
stanowczym tonem. - Pani ma na głowie swoją firmę i nie mogę dopuścić do
RS
16
tego, żeby na sprzątanie traciła pani cenny czas. Mieszkanie jest małe, więc
łatwo sobie z nim poradzę.
Ściągnęła brwi. Miała zmartwioną minę.
- No, dobrze - niechętnie ustąpiła. - Jeśli jednak będzie potrzebna panu
pomoc, proszę niezwłocznie mi o tym powiedzieć.
- Obiecuję. Ile wynosi koszt wynajmu mieszkania?
Wprowadził się trzy dni później. Deirdre uprzedziła go, że nie będzie jej
przez cały dzień, gdyż zabiera synków do Pensylwanii na rodzinny zjazd. Miała
wrócić późno, tuż przed północą.
- Tak więc niech się pan nie wystraszy, usłyszawszy warkot mojego
samochodu podjeżdżającego pod dom - dodała.
Wyjazd Deirdre był Ronanowi bardzo na rękę.
O siódmej rano opuściła dom. Gdy tylko jej samochód zniknął za
wzniesieniem drogi, korzystając z telefonu komórkowego wezwał ekipę
robotników, których wcześniej wynajął. Kontaktując się z firmą zajmującą się
renowacją mieszkań, oświadczył, że zależy mu na błyskawicznym wykonaniu
roboty. Cena nie grała roli. Kiedy na dodatek szef firmy usłyszał, że całą zapłatę
dostanie w gotówce, stawał na głowie, żeby wywiązać się ze zleconego zadania.
Zaczęto od okładziny do ścian. Ronan zdecydował się na jasny dąb.
Drewno musiało wyschnąć, zanim zostanie pociągnięte farbą lub pokryte tapetą.
Był na to tylko jeden dzień. Okładziną wyłożono zniszczone ściany.
Po wykonaniu tej roboty w dużym pokoju ułożono dywan. W południe
zjawił się hydraulik, żeby zainstalować prysznic i jacuzzi, a zaraz potem
przywieziono kafelki do kuchni i łazienki. O czwartej po południu małe
mieszkanko miało już, zdaniem Ronana, całkiem sympatyczny wygląd. Jeszcze
pracowali elektrycy zakładający instalację do komputera, gdy przywieziono
nowe meble. Zaraz potem zjawili się przedstawiciele innej firmy transportowej z
rzeczami, które Ronan postanowił zabrać ze swego starego mieszkania w
Baltimore. Później przywieziono i zamontowano w oknach żaluzje, powieszono
RS
17
zasłony oraz ozdoby z wikliny i suchych kwiatów na kuchennych ścianach.
Pasowały idealnie do wyposażenia w stylu rustykalnym. Na szczęście, okna
stajennego budynku nie wychodziły na dom Deirdre. Wówczas Ronan musiałby
mieć bez przerwy opuszczone żaluzje.
Ostatni wykonawca wyjechał o dziesiątej wieczór. Ronan padł na nową,
skórzaną kanapę i z satysfakcją rozglądał się po zmienionym do nie poznania
wnętrzu. Zdumiewające, jak wiele mogą zdziałać pieniądze. Dopiero niedawno
stał się bogaty i jeszcze nie przywykł do tego, że na samo wspomnienie
dodatkowej zapłaty można było przyspieszyć każdą robotę.
Na następny dzień zamówił pracownika firmy telefonicznej do założenia
linii do modemu, faksu i telefonu. Potem sam wypakuje książki oraz włączy
komputer i drukarkę...
Usłyszał warkot nadjeżdżającego samochodu. Spojrzał na zegarek.
Dziesiąta dziewięć.
Uff! Ledwie udało mu się uporać z całą robotą. Deirdre uprzedziła, że
wróci do domu dopiero przed północą. Co to za kobieta, która nie spóźnia się,
lecz przyjeżdża znacznie wcześniej?
Następnego dnia była niedziela. Deirdre wyciągnęła dzieciaki z łóżek i
zawiozła je do kościoła. Potem zawróciła samochód w stronę Baltimore. Tej
części dnia nienawidziła najbardziej. Na mocy wyroku sądowego w każdą
niedzielę jej były mąż miał prawo widywać się z synami. Tak więc każdej
niedzieli jechała do Frannie Ferris, najlepszej przyjaciółki, gdzie pod czujnym
okiem pani domu lub jej męża Jacka przekazywała chłopców Nelsonowi.
Obowiązywał go zakaz zbliżania się do byłej żony. Pod tym względem
sędzia okazał się surowy. Oświadczył Nelsonowi, że jeśli jeszcze raz nie
zastosuje się do tego polecenia sądu, zostanie pozbawiony prawa widywania
dzieci.
W głębi duszy Deirdre modliła się o ten jeszcze jeden raz...
RS
18
Ze względu na karygodne zachowanie się jej byłego męża sąd postanowił,
że przekazywanie dzieci ojcu będzie się odbywało w ściśle określonym miejscu,
i to w obecności świadków. Za skarby świata Deirdre nie zgodziłaby się zostać
sam na sam z Nelsonem. Podjęła wszelkie środki ostrożności, żeby móc chronić
siebie i dzieci. Wyprowadziła się z domu i w tajemnicy przeniosła na wieś.
Robiła wszystko, żeby Nelson nie dowiedział się, gdzie teraz mieszka.
Odbierała korespondencję na poczcie w pobliskim miasteczku, zastrzegła numer
telefonu, a telefon jej firmy był podawany bez adresu. Gdy z jakiegoś powodu
Nelson musiał się z nią skontaktować, u Frannie zostawiał telefoniczną
wiadomość. Z bólem serca Deirdre zakazała dzieciom podawania ojcu ich
adresu i numeru telefonu, ale nie było innego wyjścia. Kiedy oświadczyła, że to
rozwiązanie zaproponował sam sędzia, chłopcy byli tak przejęci, iż wątpiła, czy
ojciec wyciągnie z nich te informacje, przekupując synów lodami czy jakimiś
innymi smakołykami.
Dzisiejsze spotkanie nie różniło się niczym od poprzednich. Nelson
czekał na dzieci przed furtką Ferrisów. Kiedy Deirdre zatrzymała samochód, z
domu wyszedł Jack, żeby się z nią przywitać. Pomogła wysiąść dzieciom i
mocno je uściskała. Pożegnała synków słowami:
- Bawcie się dobrze.
Potem Jack wziął malców za rączki i w trójkę podeszli do wozu, w
którym czekał ojciec.
Każdej niedzieli, zostawiwszy chłopców z Nelsonem, Deirdre przeżywała
katusze. Podczas trwania małżeństwa, kiedy dzieci nie było w domu, Nelson
miewał napady wściekłości. Modliła się, żeby Lee i Tommy nigdy się nie
dowiedzieli, do czego ich ojciec jest zdolny.
Z daleka obserwowała synków. Zanim Jack puścił rączkę Lee, chłopczyk
powiedział coś do ojca. Deirdre wiedziała, że prosi go, aby poszli popływać, bo
ona sobie tego życzy. Tommy miał infekcję ucha, brał lekarstwa i nie powinien
moczyć głowy. Ale gdyby sama poprosiła Nelsona, aby nie szli się kąpać,
RS
19
natychmiast by to zrobił. Zawsze robił na przekór byłej żonie. Tym razem
Deirdre go przechytrzyła. Po kilku tygodniach pisania do Nelsona kartek na
temat dzieci, miętych i rzucanych bez czytania przed domem Jacka, wpadła na
ten nowy pomysł przekazywania byłemu mężowi informacji o chłopcach.
Stała na podjeździe i machała dzieciom, dopóki samochód Nelsona nie
zniknął za zakrętem. Potem odwróciła się do Jacka. Usiłowała się uśmiechnąć,
ale to nie wyszło. Za bardzo drżały jej wargi. Mąż Frannie objął ją ramieniem.
Ruszyli w stronę domu.
- Nie zamartwiaj się - pocieszał. - Ani się obejrzysz, a chłopcy będą z
powrotem.
- Wiem - odparła. - Ale jestem matką. A wszystkie matki zawsze martwią
się o dzieci. - Co niedziela prowadzili mniej więcej takie rozmowy. Deirdre
postanowiła zmienić temat. - Jak sobie radzicie z dwójką dzieci? - spytała.
Pięć tygodni temu Frannie i Jack zostali powtórnie rodzicami. Urodził im
się syn. Właściwie był to pierwszy własny potomek, gdyż córka, Aleksa, była w
rzeczywistości osieroconą bratanicą Jacka, którą adoptowali zaraz po ślubie,
dziesięć miesięcy temu.
Jack zamyślił się na chwilę.
- Chyba dobrze - odrzekł. - Ale trudno mi to ocenić. Lex była takim
słodkim i grzecznym dzieckiem.
Deirdre roześmiała się.
- Mały na pewno jest miły. Żadnego z moich dzieci nigdy nie można było
nazwać ani słodkim, ani grzecznym.
Jack otworzył przed nią drzwi. Weszli do domu.
- Cześć, Dee. Popatrz, Alekso, przyszła ciocia Dee-Dee. Aleksa miała
trzynaście miesięcy. Była grubiutkim, pucołowatym niemowlakiem.
Spojrzała na Deirdre i wyciągnęła do niej rączki.
- Cio-Dee!
RS
20
Deirdre wzięła małą w objęcia i znów poczuła wilgoć pod powiekami.
Frannie siedziała na fotelu na biegunach z Brooksem przy piersi. Wyglądała na
szczęśliwą młodą mamę i żonę. Dee trochę jej zazdrościła.
- Nigdy nie zapominaj o swoim szczęściu - powiedziała, przełykając łzy.
- Jest szczęśliwa, bo ma mnie - odezwał się Jack. Kiedy Frannie i Deirdre
wzniosły oczy ku niebu, złapał się za serce i zatoczył w stronę drzwi. -
Raniłyście mnie śmiertelnie. -
Wyprostował się i ruszył ku kuchni. - Jeśli przez chwilę zniesiesz moją
nieobecność, to pójdę skosić trawnik - powiedział do żony.
- Idź, kochany - odrzekła Frannie. - Jeśli dobrze się spiszesz, może potem
pozwolimy ci tu przyjść. - Obdarzyła uśmiechem Deirdre.. - Co u ciebie? Nie
rozmawiałyśmy przez cały tydzień.
Deirdre wzruszyła ramionami.
- Wszystko dobrze. Dostałam duże zamówienie z muzeum lalek ze stanu
Nowy Jork. Przez jakiś czas będę miała zapewnione utrzymanie.
- To świetnie - ucieszyła się Frannie. - Po raz trzeci korzystają z twoich
usług, mam rację? - Podniosła Brooksa i poklepała go po pleckach. - Chłopcze,
ale ty jesteś ciężki! - powiedziała do niemowlaka.
- Wdał się w tatusia - skonstatowała Deirdre. W dniu urodzin mały
Brooks ważył ponad pięć kilogramów. Mężniał i rósł jak na drożdżach. Deirdre
przypomniała sobie o Ronanie Sullivanie. - Znalazłam lokatora - oznajmiła
przyjaciółce.
- Szybko - stwierdziła Frannie. - Dopiero w zeszłym tygodniu
zdecydowałaś się wynająć to mieszkanie. Sądziłam, że przedtem zamierzasz je
wyremontować.
- Tak. Remont jest niezbędny. Ale ten człowiek powiedział, że zrobi go
sam.
- Człowiek? Czyżby chodziło o mężczyznę? - zdziwiła się Frannie.
- Tak. Nazywa się Ronan Sullivan.
RS
21
- I...?
- I nic.
- Ile ma lat?
- Jakieś trzydzieści pięć.
- Jak wygląda? - Frannie nie spuszczała wzroku z twarzy przyjaciółki.
Deirdre zastanawiała się przez chwilę.
- Nie jest tak wysoki i dobrze zbudowany jak Jack, ale wyższy niż Nelson.
Ma ciemne włosy i wydaje się sympatycznym facetem. Jego ręce są delikatne i
ciepłe.
- Och, jestem pewna, że na podstawie tak szczegółowego rysopisu
byłabym w stanie zidentyfikować go w tłumie - lekko drwiącym tonem
oświadczyła Frannie. - Dobrze się czujesz, mając na farmie mężczyznę?
- Nie najlepiej - przyznała Deirdre. - Ale nie mogę ignorować facetów
przez resztę życia. Pewnie zauważyłaś, że są wszędzie.
- To dobry początek. - Frannie przyłożyła niemowlę do drugiej piersi. -
Zobaczysz, któregoś dnia poznasz atrakcyjnego mężczyznę i uprzytomnisz
sobie, jaka jeszcze jesteś młoda. Kto wie, może poflirtujesz ze swoim
lokatorem?
Słowa te zaskoczyły Deirdre, a równocześnie poruszyły. Przed oczyma
ujrzała twarz Ronana. Chwilę później uprzytomniła sobie, że zbyt długo milczy.
Frannie przyglądała się jej z wyraźnym zaciekawieniem.
RS
22
ROZDZIAŁ DRUGI
W poniedziałek rano trzepała chodnik na frontowej werandzie, kiedy
ujrzała Ronana. Wyszedł zza rogu stajni. Zobaczywszy Deirdre, ruszył w jej
kierunku.
- Dzień dobry.
Nie wiedziała, co powiedzieć. Czy za każdym razem, gdy się
przypadkiem spotkają, powinna wdawać się w pogawędkę? Przez ostatni rok
przywykła do samotności.
- Poszedłem na spacer wzdłuż strumienia. - Uśmiechnął się. - Jest tu
naprawdę ładnie. Taki widok działa inspirująco.
- Inspirująco? - Deirdre uniosła brwi. - Może to mieszkanie powinnam
wynająć jakiemuś artyście...
Ronan przestał się uśmiechać. Jego oczy zrobiły się czujne.
O co mu chodzi? zastanawiała się Deirdre, zdziwiona reakcją lokatora.
Przecież była to zwykła konwersacja.
- Zaraz jadę na pocztę - oznajmiła. - Czy coś panu wysłać?
- Nie, dziękuję. Może później sam się tam wybiorę. Dokąd powinienem
jechać?
- Jest poczta we Frizzelburgu, ale ja korzystam z innej, więc nie będę
mogła stamtąd przywozić panu korespondencji.
- Zgłoszę zawiadomienie o zmianie adresu i założę sobie skrytkę
pocztową.
- To żaden prob...
Przerwało jej szczekanie. Coraz głośniejsze.
- Niech pan się nie rusza! - ostrzegła szybko Ronana. - On nie lubi
obcych..
Zza rogu wynurzył się wielki, kosmaty pies. Rzucił się w ich stronę.
RS
23
- Murphy, stój!
Głos Deirdre był tak ostry jak krzyk sierżanta podczas musztry, kiedy
stanęła przed lokatorem, poskramiając czarno-białe psisko.
Ku jej uldze, zwierzę stanęło. Z najeżoną sierścią szczekało nadal, ale
ciszej niż poprzednio.
- Murphy, spokój! - nakazała. - Leżeć!
Wielki pies wykonał polecenie swej pani. Odwróciła się w stronę Ronana.
Czuła, jak mocno bije jej serce.
- Przepraszam. Pies na ogół przebywa za ogrodzeniem. Moi synowie
musieli go wypuścić.
Jak na zawołanie, zza rogu domu wypadli chłopcy. Stanęli jak wryci na
widok matki. Potem powolnym, ociężałym krokiem ruszyli niechętnie w jej
kierunku.
- Mamo, przepraszam. - Lee popatrzył błagalnie na Deirdre. -
Zapomnieliśmy, że brama jest otwarta.
Nie lubiła karcić dzieci, ale musiały nauczyć się najpierw myśleć, a
dopiero potem działać.
- Pan Sullivan odbywał właśnie spacer. Jak myślicie, co zrobiłby Murphy,
gdyby mnie tu nie było?
Oczy Tommy'ego wypełniły się łzami. Jedna z nich popłynęła po
policzku.
- Mamo, proszę, nie pozwól, żeby zabrali Murphy'ego! Obiecujemy, że
następnym razem zamkniemy bramę.
Deirdre dostrzegła, że lokator nawet nie drgnął. Dziękowała Bogu, że
wykazał tyle rozsądku. Mimo że pragnęła pocieszyć zmartwione dzieci,
wiedziała, że musi je pouczyć.
- Lepiej niech nie będzie następnego razu - oświadczyła surowym tonem.
- Przestańcie wychodzić przez bramę. Na drugim końcu werandy są przecież
drzwi. Jasne?
RS
24
Dwie małe główki pochyliły się w przód.
- Mamy go zabrać? - spytał Lee, wskazując psa.
- Nie. Najpierw muszę przedstawić Murphy'ego panu Sullivanowi. -
Podniosła ostrzegawczo rękę do góry, gdyż obaj chłopcy szykowali się już do
ucieczki. - Macie zaraz posłać łóżka. I pozbierać ubrania, żeby nie leżały na
podłodze.
Deirdre nachyliła się i wzięła psa za obrożę.
- Powinien poznać pański zapach - powiedziała do lokatora.
- To rozsądne posunięcie - stwierdził Roman z rozbawieniem w głosie.
Deirdre odetchnęła z ulgą. Zaraz potem zapytał: - Dlaczego chłopcy boją się, że
ktoś zabierze im psa, jeśli go wypuszczą?
Deirdre nie miała pojęcia, co powiedzieć. Ponieważ jednak Murphy był
groźnym psem, Sullivan powinien zdawać sobie z tego sprawę. Podprowadziła
do niego zwierzę, modląc się, aby zapamiętało zapach lokatora. Na szczęście,
Ronan stał spokojnie. Nawet się nie poruszył.
- Murphy pogryzł kiedyś człowieka. Ale nie była to jego wina. Ten
człowiek robił mi krzywdę, a zwierzak starał się mnie bronić. W każdym razie
mój mąż, mój były mąż, wezwał policję i oświadczył, że pies jest niebezpieczny
i należy go uśpić. - Deirdre słyszała, jak drży jej głos. Nachyliła się i pogłaskała
Murphy'ego po łbie. - Przyjechał strażnik i w obecności dzieci zabrał psa.
- Nic dziwnego, że były zrozpaczone - powiedział Ronan z sympatią.
Kiedy pies obwąchał mu ręce, podrapał go za uchem. Wielki zwierzak zamknął
oczy i oparł się o nogi Ronana. - Ale nic mu się nie stało.
- Odbył dziesięciodniową kwarantannę, bo chcieli się upewnić, czy nie
jest wściekły. W tym czasie wynajęłam adwokata, aby przekonał miejscowe
władze, że pies nie jest groźny. Murphy'ego oceniali dwaj różni treserzy i dwaj
weterynarze. Wszyscy stwierdzili, że zwierzę ma dobry charakter i staje się
agresywne tylko w szczególnych okolicznościach. Byli zdania, że
prawdopodobnie Murphy ponownie rzuciłby się na kogoś, kto by mi zagrażał. -
RS
25
Zamilkła na chwilę, a potem spojrzała na Ronana. - Murphy bronił mnie przed
rękoczynami mojego byłego męża. Zwierzę zaliczono do niebezpiecznych i
jeżeli jeszcze raz kogoś pogryzie, zostanie uśpione. Teraz Murphy nie ufa
obcym. Ale nie wierzę, że mógłby zrobić panu krzywdę.
Stwierdzenie Deirdre było niepotrzebne, gdyż Ronan ukląkł i nadal drapał
psa, tym razem po skórze na żebrach. „Niebezpieczny" zwierzak ułożył się do
góry brzuchem.
- Chyba polubił pana - stwierdziła Deirdre.
- Ja też go lubię. - Ronan lekko pociągnął psa za ogromną łapę.
- Jeśli zechce pan brać psa na spacery, nie będę miała nic przeciwko temu.
Ronan podniósł się z kolan. Murphy też wstał. Energicznie się otrząsnął. .
- Chętnie czasami go zabiorę. Trochę ruchu chyba mu się przyda. - Ronan
krytycznym okiem popatrzył na psa. - Przypomina wilka. Czy to husky?
- Nie. Malamut alaskański - odrzekła Deirdre, drapiąc psa za uchem. - Psy
husky mają niebieskie oczy, a Murphy ma ciemnobrązowe. - Spojrzała na
zegarek. - Muszę zabrać się do pracy - oświadczyła.
- Ja też. - Ronan nawet się nie poruszył, żeby odejść. Stał w miejscu i z
dziwnym wyrazem twarzy przyglądał się
Deirdre. - Polubiłem tego psa - oświadczył ponownie, a potem
zasalutował i zawrócił w stronę stajni.
Koniec pierwszego rozdziału. Ronan podniósł się zza biurka i przeciągnął.
Rzucił okiem na zegarek. Wpół do piątej. Uznał, że należy mu się odpoczynek.
Może jeszcze popracuje wieczorem. Nadrobił pisanie. Nie goniły go żadne
terminy.
Mieszkał na farmie zaledwie od czterech dni, a już dwaj mali chłopcy
dostarczyli mu materiału wystarczającego do paru początkowych rozdziałów.
Przy okazji dowiedział się, że superklej nigdy nie puszcza, że czekoladowe
batony pozostawione w kieszeniach małych spodenek powodują w czasie prania
RS
26
prawdziwą klęskę, a jeśli wykopie się martwą salamandrę, jej szkielet
natychmiast się rozpada.
Ronan nie potrzebował wielu faktów. Wtrącane od czasu do czasu
starannie dobrane zdania mogły upewnić czytelnika, że autor książki dobrze zna
opisywane postacie. Chodziło głównie o to, aby każda z nich była zarysowana
wyraźnie i różniła się od pozostałych. Podobnie jak Lee, starsze z dwojga dzieci
występujących w powieści Ronana miało charakter przywódcy. To od niego
zazwyczaj pochodziły najbardziej zaskakujące pomysły. Młodsza zaś siostra
małego bohatera, przypominająca z usposobienia Tommy'ego, była trzpiotką
zapatrzoną w starszego brata, gotową spełnić wszelkie jego życzenia.
No i był jeszcze pies. Ten zwierzak musiał koniecznie znaleźć się w
powieści. Tu nazywał się Murph. Ronan myślał o nim z czułością. Nie mógł to
być malamut. Jeszcze nie zdecydował się, czy będzie to rottweiler, czy
owczarek.
Myśli Ronana krążyły wokół Deirdre. Miała najładniejsze oczy, jakie
kiedykolwiek oglądał. Jasnozielone, okolone wachlarzem długich i gęstych rzęs.
Jak na kobietę miała mocno zarysowane brwi. Informowały otoczenie, że ich
właścicielka nie jest łagodna jak owieczka, co sugerowała drobna postać. I
gdyby spod gęstych brwi jej oczy rzucały wyzwanie, nikt by mu się nie oparł.
Poza tym była piekielnie seksowna. Kusiła mężczyzn dużymi piersiami i
zaokrąglonymi biodrami. Wąska talia aż prosiła się, aby na niej położyć dłonie.
Hej, zwolnij, stary, nakazał sobie Ronan. Swego czasu marzył o tej
kobiecie, ale na tym koniec. Przyjechał tu, bo miał do wykonania ściśle
określoną robotę. A ponadto Deirdre Patten nie była osobą zamożną, a on
przyrzekł sobie, że będzie się zadawał tylko z bogaczkami. Dzięki temu uzyska
pewność, że nie zależy im wyłącznie na jego pieniądzach.
Ta kobieta nie wie, że jej lokator jest bogaty. Uznał, że tak ma pozostać.
Opuści to miejsce, gdy tylko skończy pisać książkę. Na dobrą sprawę już
powinien zacząć przeglądać ogłoszenia, porozmawiać z agentem od
RS
27
nieruchomości i rozejrzeć się za niedużym domem w podobnie odludnej
okolicy.
Aby mógł się do tego zabrać, była mu potrzebna gazeta. Tak więc musiał
poczekać do jutra. Teraz miał ochotę na spacer.
Zszedł po schodach i przez podwórze podążył w kierunku domu.
Nazajutrz po tym, jak Deirdre pozwoliła mu zabierać Murphy'ego na spacery,
skorzystał z okazji i od tamtej pory codziennie towarzyszył mu pies. Ronan
okrążył dom i ścieżką wybrukowaną kamieniami podszedł do tylnego wejścia.
Przy domu kwitły obficie peonie. Wzdłuż ogrodzenia pastwiska pięły się
bladoróżowe róże. Niecodzienny widok przedstawiały rabaty. Fragmenty
podwórza otoczono starymi podkładami kolejowymi, tworząc wysoko
usytuowane grządki, na których kwitło mnóstwo przepięknych kwiatów.
Deirdre wyjaśniła mu, że na tyłach domu nie mogła sadzić żadnych roślin
ze względu na Murphy'ego. Wielkie psisko tak często „chrzciło" wszystko, co
zielone, że kwiaty poginęły. Stąd wziął się pomysł z podkładami. Tak wysoko
zwierzak nogi nie potrafił unieść. Wiele jednorocznych roślin ozdobnych rosło
w wiszących doniczkach.
Z głębi domu dobiegło go głośne ujadanie. Zaczął wchodzić na schodki
werandy, kiedy ukazała się Deirdre. Ujrzawszy lokatora, wypuściła z domu psa.
Murphy szalał z radości. Obecność gościa kojarzyła mu się ze spacerem.
Deirdre wytarła ręce w ściereczkę. Spojrzała na Ronana z sympatią.
Była śliczna. Po raz pierwszy zobaczył ją z rozpuszczonymi włosami.
Mnóstwo czarnych, wijących się loków okalało uroczą twarzyczkę. Jeśli Deirdre
się śmiała, robiła to szczerze. Na jednym policzku powstawał wtedy mały
dołeczek. Miała różowe policzki i wargi. Była ubrana w drelichowe szorty i
krótką koszulkę na ramiączkach. A pod nią...? Ronan wyobraził sobie obnażone,
obfite piersi.
RS
28
Zagapiony, z otwartymi ustami, musiał wyglądać jak ryba wyjęta z wody.
Nic na to nie mógł poradzić. Odczuwał czysto fizyczne pożądanie. Speszony,
ukrył się za Murphym.
- Pomyślałem sobie, że zabiorę psa na spacer - powiedział. Znów utkwił
wzrok w Deirdre. Nie odwróciła oczu. Wyczuł, że między nimi rodzi się
intymne porozumienie.
Przez chwilę Deirdre była podobnie oszołomiona jak Ronan. Zaraz potem
zza jej pleców wyskoczył Tommy. Odwróciła się, żeby objąć synka.
Odchrząknęła. Spoglądała nie na Ronana, lecz na psa.
- Na spacer? Świetnie.
Wpatrywał się w ruch jej warg. Dopiero potem uświadomił sobie, że
powinien się odezwać.
- Przyprowadzę Murphy'ego za jakąś godzinę - obiecał. - Wróci na
kolację.
- A cy pan już jadł? - sepleniąc, zapytał Tommy. Ronan potrząsnął głową.
Uśmiechnął się do dziecka.
- Jeszcze nie. Jest trochę za wcześnie.
- Moze zje pan z nami? Właśnie piekę ciasto. - Z nadzieją w oczach mały
chłopczyk popatrzył na matkę. - Czy wystarcy spaghetti dla pana Sullivana? -
zapytał.
Deirdre spojrzała na Ronana. Wyczytał odmowę na jej twarzy. Niepomny
wszystkich wcześniejszych przyrzeczeń, skorzystał skwapliwie z nadarzającej
się okazji spędzenia czasu w towarzystwie tej ponętnej kobiety.
- Spaghetti? Brzmi zachęcająco - oświadczył. - Jeśli tylko twoja mama się
zgodzi... - Zwracał się do Tommy'ego, z oczyma utkwionymi w Deirdre.
- Zapraszamy - powiedziała, odwracając wzrok i przenosząc go za
ogrodzenie na dalekie pola. - Będzie to rewanż za pańskie spacery z psem.
Dla Ronana nie liczyły się żadne wyjaśnienia. Najważniejsze, że się
zgodziła!
RS
29
Kiedy Deirdre usłyszała ciężkie stąpanie Murphy'ego po drewnianej
podłodze werandy, wiedziała, że wrócił gość. Otworzyła drzwi psu i
przytrzymała, czekając, aż Ronan wejdzie do środka. Zobaczyła w jego rękach
butelkę czerwonego wina.
- Może nadać się do makaronu - oświadczył.
- Dziękuję.
Podał Deirdre butelkę. Rozpoznała etykietę. Wino było doskonałe. Jej
lokator miał dobre i kosztowne upodobania.
Ronan stanął w drzwiach i omiótł wzrokiem pomieszczenie. Było
imponujące. Stanowiło udany rezultat usiłowań gospodyni, chcącej stworzyć
dzieciom rajski dom.
Obok starego, kamiennego pieca wisiały na ścianie miedziane rondle.
Jeden róg pokoju zajmował drewniany stół ustawiony na owalnym, ręcznie
robionym dywanie. Pod powałą, z belek podpierających sufit, zwisały pęki
suszonych kwiatów i ziół. W drugim końcu kuchennego pomieszczenia leżały
barwne, wiejskie chodniki. Lampy olejne, stojak z giętego metalu obwieszony
koszykami i fotel na biegunach z pledem przerzuconym przez oparcie
dopełniały obrazu. W tej części pomieszczenia znajdowały się urządzenia
kuchenne. Ciemne, nie rzucające się w oczy, a przy tym bardzo nowoczesne.
Deirdre zdążyła już nakryć stół. Ustawiła na nim stare fajanse, skarb
odkryty w skrzyni na strychu.
- Kolacja gotowa - oznajmiła. - Tommy, powiedz o tym bratu i umyj ręce.
- Dobry pomysł - stwierdził Ronan, krytycznym wzrokiem obrzucając
własne dłonie.
- Łazienka jest tam, obok hallu, po prawej. Drewnianą łyżką, którą miała
akurat zanurzyć w sosie do spaghetti, Deirdre wskazała kierunek. Ronan
wyszedł zaraz po Tommym. Kiedy opuścił kuchnię, zniknęła specyficzna
atmosfera, towarzysząca jego osobie. Śnił się Deirdre ostatniej nocy. Obudziła
się podniecona, zastanawiając się, jak by to było, gdyby na jawie całował ją i
RS
30
pieścił. Tak dziwne myśli przychodziły jej do głowy tylko dlatego, że od dawna
prowadziła samotne życie, a Ronan Sullivan był jedynym mężczyzną kręcącym
się w pobliżu. Od nieszczęsnego bożonarodzeniowego przyjęcia, kiedy o nią się
zatroszczył, wiedziała, że jest miłym człowiekiem.
Był przystojny, o czym nie powiedziała Frannie. Jego brązowe włosy
nabierały w słońcu rudawego połysku. Miał szeroką, kwadratową twarz, często
pokrytą zarostem, jakby zapomniał się ogolić, i głęboki dołeczek w środku
brody. Był wysoki. I mimo że sprawiał wrażenie szczupłego, miał barczyste
ramiona. Kiedy stanął w drzwiach, wypełnił sobą całą przestrzeń. Jego oczy
przypominały ślepia drapieżnego kota, hipnotyzującego ofiarę. Przeszywały ją
na wskroś. Były w stanie wydobyć na jaw każdy głęboko ukryty sekret. Stawiała
na stole ser i sałatę, kiedy zadzwonił telefon.
- Słucham?
- Jak się masz, złotko?
- Cześć, mamo. - Deirdre ramieniem przycisnęła słuchawkę do ucha i
wróciła do przerwanych zajęć. - O co chodzi?
- Muszę prosić cię o przysługę. A może właśnie ja ci ją robię? To zależy
od punktu widzenia. - Matka roześmiała się. - Twój ojciec kupił bilety na jutro
do cyrku. Mogę zaraz przyjechać po chłopców? Chciałabym, żeby u nas spędzili
noc. Wieczorem długo się nie pobawią, ale jutro porządnie się wyśpią. Do cyrku
pojedziemy dopiero około dziesiątej.
Ta propozycja padła zupełnie nie w porę. Jeśli chłopcy wkrótce pojadą,
będzie musiała zjeść kolację sam na sam z Ronanem, a to stwarzało niezręczną
sytuację. Gwałtownie szukała w myśli jakiegoś wykrętu, aby zniweczyć plany
matki, ale nie była w stanie wymyślić niczego sensownego.
- Dobrze. Zaraz zapytam dzieci, czy chcą do was jechać. Kiedy
rozmawiała przez telefon, Tommy i Lee już stali obok niej. Spytała:
RS
31
- Chcecie spędzić noc z babcią i dziadkiem, a jutro pójść do cyrku? - W
kuchni podniósł się dziki wrzask. Deirdre uspokoiła synów i powiedziała do
matki: - Wygląda na to, że chcą. A więc do zobaczenia.
Szybko postawiła na stole resztę potraw, wyjęła dwa kieliszki i wręczyła
Ronanowi korkociąg. Potem zabrała się do krojenia makaronu dla dzieci na
niewielkie kawałki. Gość sprawnie otworzył butelkę i napełnił winem kieliszki.
- Możemy darować sobie ceremonię próbowania - oświadczył.
Deirdre uśmiechnęła się i skinęła głową. Czuła się dziwnie, znowu
zasiadając do stołu w towarzystwie mężczyzny, chociaż Nelson rzadko
uczestniczył w rodzinnych posiłkach. Większość czasu spędzała tylko z
dziećmi.
- Dokąd chodzi pan na spacery? - zapytała gościa. - Czy ma pan już swoje
ulubione miejsce?
Ronan zaczął zastanawiać się nad odpowiedzią.
- Wszyscy mamy takie miejsca. - Do rozmowy włączył się Lee. Nie
potrafił milczeć. - Moje to wysoka skała na wzgórzu. Tam jest fort.
- A ja lubię najbaldziej polankę wślód sosen - oświadczył jego brat. -
Casami udajemy, ze tam mieskamy. W sałasie.
Ronan uśmiechnął się lekko. Dopiero teraz zauważył, że Lee nie ma obu
górnych przednich zębów. Jego młodszy brat okropnie seplenił. Ale obaj byli
ślicznymi dzieciakami i mieli tak wiele uroku, że z powodzeniem mogliby
występować w telewizyjnych reklamach.
- Musicie pokazać mi fort i szałas na polance - powiedział. - Może w
przyszłym tygodniu wybierzemy się na wspólny spacer.
- Super! - wrzasnął Lee. Podniósł do góry zaciśniętą piąstkę.
- Nelsonie Lee. - Deirdre wzrokiem skarciła chłopca. - Masz dobre
maniery, więc z nich korzystaj.
- Czy wasza mama ma też swoje ulubione miejsce? - zapytał Ronan,
chcąc odciągnąć uwagę rozgniewanej rodzicielki od synka.
RS
32
- Tak. - Lee zakołysał się na krześle. - Chodzi nad strumień. Czasami
zdejmuje buty i brodzi w wodzie.
- Pewnego razu zdjęliśmy wsystkie ubrania i wleźliśmy do wody - dodał
Tommy.
Deirdre zaczerwieniła się po korzonki włosów. Surowym tonem zwróciła
się do syna:
- Czy pamiętasz naszą regułę: milcz o tym, co dzieje się w rodzinie?
Niech pan nigdy nie decyduje się na posiadanie dzieci - powiedziała do gościa. -
Cały świat natychmiast pozna wszystkie pana domowe sekrety.
Podniosła kieliszek i wypiła łyk wina. Ronan zauważył, że starała się nie
patrzeć mu w oczy.
Uznał, że w stosunkach z Deirdre zrobił dziś duży postęp. Na razie mu
wystarczy. Wyczuwał jej zażenowanie. Zastanawiał się, czy z kimś
romansowała po rozwodzie. Miał nadzieję, że żadnemu innemu mężczyźnie nie
zapaliła zielonego światła, tak jak dzisiaj jemu, wyprawiając z domu dzieci, aby
sam na sam mogli spędzić wieczór. Myślenie o tym, co może potem się stać,
byłoby kiepskim posunięciem, uznał Ronan, poprawiając się na krześle, które
nagle zrobiło się niewygodne, a szorty stały się zbyt ciasne. Z trudem ponownie
skupił uwagę na jedzeniu.
Ze względu na obecność dzieci kolacja przebiegała w wesołej, ożywionej
atmosferze. Ronan dowiedział się, że zeszłego lata chłopcy wylądowali w
szpitalu, po tym, jak zrobili sobie sałatkę z liści trującego bluszczu i
spałaszowali ją poza domem. Lee z dumą pokazał gościowi wolne miejsce po
przednich zębach. Wyjaśnił, że powstało w wyniku bliskiego spotkania z
rozbujaną huśtawką, której w porę nie zauważył. Tommy pochwalił się małą
blizną na boku kolana. Miał zakładane szwy po upadku z drzewa. Ronan
dowiedział się również, że ulubionym kolorem Lee jest zielony i że Tommy
zawsze sypia z wypchanym krokodylem, którego dostał jeszcze jako niemowlę.
RS
33
- Od mojego ojca - wyjaśniła Deirdre. - Jest zoologiem i człowiekiem
trochę... ekscentrycznym. Zna pan jeszcze kogoś, kto podarowałby dziecku w
pieluchach wypchanego, metrowego krokodyla?
Ronan przyznał, że to nietypowy prezent. Obserwował grę świateł i cieni
wokół odkrytych, gładkich ramion Deirdre ubranej w lekką, letnią sukienkę.
Wprawiały go w podziw jej dzieci. Nie potrafił pojąć, jak tej kobiecie udaje się
samotnie wychowywać i trzymać w ryzach tę szaloną dwójkę. Sam pocił się,
słuchając opowiadań o niezwykłych przygodach chłopców.
Nie potrafił skupić uwagi na rozmowie. Z trudem udawało mu się nie
wlepiać bez przerwy oczu w panią domu. Przypominała porcelanową laleczkę.
Sama musiała zajmować się ogrodem, gdyż nie wynajmowała nikogo do
pomocy. Mimo to jej skóra barwy kości słoniowej wyglądała tak, jakby nigdy
nie padł na nią promień słońca.
Wychyliła do dna swój kieliszek. Ronan napełnił go ponownie i podał
gospodyni. Kiedy zetknęły się ich palce, poczuł na ręku gęsią skórkę i miłe,
podniecające łaskotanie. Jeszcze bardziej ekscytująca była świadomość, że
później, wieczorem, takie doznania staną się znacznie silniejsze.
Tommy z dumą zaprezentował deser własnej produkcji. Było to ciasto z
jaskrawozieloną, lukrowaną polewą, zrobione z waniliowego puddingu i
spożywczego barwnika. Poinformował Ronana, że przepis zaczerpnął z „Ulicy
Sezamkowej". Takie ciasto robili Bert i Ernie. Sepleniąc, chłopiec tak śmiesznie
poprzekręcał te imiona, że Ronan uznał, iż chodzi o nie znanego mu Burtona
Urneya. Jego zdaniem, facet powinien zdrowo oberwać za uczenie małych
dzieci przygotowywania tak paskudnie wyglądających deserów. Przez
grzeczność spróbował ciasta i ze zdziwieniem odkrył, że jest bardzo smaczne.
Właśnie pałaszował drugi kawałek, gdy rozległo się szczekanie
Murphy'ego. W drzwiach ukazała się matka Deirdre. Na widok mężczyzny
siedzącego przy kuchennym stole córki z Tommym na kolanach i zielonym
lukrem na policzku stanęła jak wryta.
RS
34
- Dobry wieczór - powiedziała, lustrując od stóp do głów niecodziennego
gościa. Zachowywała się dość powściągliwie, ale Ronan wyczuwał jej
ciekawość.
Posadził Tommy'ego na krześle, wstał i ukłonił się, przyjmując
wyciągniętą dłoń.
- Dobry wieczór pani. Jestem lokatorem Deirdre. Nazywam się Ronan
Sullivan.
Matka była wzrostu córki. Jak na osobę w jej wieku, miała doskonałą
figurę. Kosmyki śnieżnobiałych włosów upiętych w kok okalały sympatyczną,
żywą twarz. Tak będzie wyglądała jej córka za trzydzieści lat, ocenił Ronan.
Deirdre dokonała wzajemnej prezentacji.
- To jest moja mama, Maura Halleran.
- Bardzo mi miło panią poznać - oświadczył Ronan. Starsza pani
promiennym uśmiechem z miejsca zawojowała gościa córki.
- Sullivan - powtórzyła. - To dobre irlandzkie nazwisko. Kiedy pańska
rodzina tu się przeniosła?
Ronan nie zrozumiał, o co chodzi. Spojrzał na swą rozmówczynię
pytającym wzrokiem.
- Z Eire - wyjaśniła. Nagle spoważniały jej zielone oczy. - Tam się
urodziła moja babka O'Leary. Nikt z naszej rodziny nigdy na dłużej nie
wyjeżdżał. Halleranowie opuścili...
- Mamo! - Nie po raz pierwszy Deirdre słyszała to opowiadanie. -
Zabieraj moje dzieci i jedź stąd, zanim wystraszysz Ronana. Jest dobrym
lokatorem i jeśli go stracę, może mi się trafić jakiś maniak. - Pocałowała matkę
w policzek i zagoniła chłopców do drzwi. - Lub maniaczka. Taka jak ty. Ronan
się śmiał, kiedy malcy, wrzasnąwszy coś na pożegnanie, zniknęli za rogiem
domu w towarzystwie babki i wypchanego krokodyla, którego Tommy
przytaszczył ze swego pokoju.
RS
35
- Nie zabrali żadnych rzeczy - zauważył Ronan. - Chyba dzieciom są
potrzebne walizki.
- Nie są - odparła Deirdre. - U babci i dziadka spędzą tylko jedną noc.
Mają tam swoje ubrania. Jedyną rzeczą, którą muszą z sobą wziąć, jest
krokodyl.
- Aha. - Całą tę scenę postanowił zapamiętać. Nigdy nie wiadomo, kiedy
w powieści będzie przydatne pojawienie się jakiejś babci.
Zdenerwowana Deirdre stała na środku kuchni.
- Siadaj - poprosił, bezwiednie przechodząc z nią na ty. - Kiedy ta dwójka
kręci się w pobliżu, nie masz, jak sądzę, ani chwili wytchnienia.
- To prawda.
Ale nie usiadła. Zamiast tego zaczęła zbierać ze stołu talerze i wkładać je
do zmywarki.
- Przepraszam za mamę. Zawsze pasjonowała się, jak by tu powiedzieć
najoględniej... historią Irlandii.
- Spodobała mi się - powiedział Ronan, wstając.
Wziął do ręki kieliszki i wstawił do zlewozmywaka. Widocznie Deirdre
nie od razu potrafiła zdecydować się na to, by znaleźć się w jego ramionach.
Postanowił cierpliwie poczekać.
- Nie musisz tego robić - zaprotestowała.
- Ty gotowałaś, więc ja powinienem pomóc w zmywaniu. A poza tym im
szybciej uprzątnie się stół, tym wcześniej będziesz mogła usiąść i wreszcie
swobodnie odetchnąć.
Rzuciła mu pełne lęku spojrzenie. Nachyliła się i spod zlewozmywaka
wyciągnęła miskę.
- Najpierw muszę nakarmić psa.
Na widok wypiętego, krągłego tyłeczka Ronanowi zrobiło się gorąco.
Miał ochotę przyciągnąć do siebie Deirdre, zedrzeć z niej ubranie i kochać się z
nią aż do utraty tchu.
RS
36
Był bardzo podniecony. Cisnęły go szorty. Odwracając się plecami do
pani domu, zobaczył wino stojące nadal na stole i, pod pretekstem sięgnięcia po
butelkę, usiadł w wygodniejszej pozycji. Zamknął oczy i usiłował myśleć o
własnej książce, mieszkaniu, telefonie od agenta... Byle tylko uspokoić
podniecone ciało.
Wziął do rąk butelkę i kieliszki.
- Zaniosę wino na werandę.
- Dobrze. Za chwilę tam przyjdę.
Miał nadzieję, że Deirdre nie uczyni tego szybko. Ostatni raz reagował tak
na kobietę, gdy miał siedemnaście lat. Wcale nie był tym zachwycony, ale
potrafił to sobie wytłumaczyć. Od dawna myślał o Deirdre. Nigdy nie
przypuszczał, że jeszcze kiedyś ją spotka. No i że zostanie zaproszony na
kolację i do łóżka. Deirdre nie należała do kobiet, które zabawiałyby się z
mężczyzną przy dzieciach śpiących za ścianą. Jemu to też by nie odpowiadało.
Obiekt pożądliwych myśli wszedł na werandę z miską w ręku. Murphy
tak blisko trzymał się boku Deirdre, że Ronan był przekonany, iż ją przewróci.
W ciągu kilku sekund solidna porcja jedzenia zniknęła w psim pysku.
Deirdre z rozczuleniem pokiwała głową.
- Murphy, jesteś wielkim prosiakiem. Zdajesz sobie z tego sprawę?
Wielki prosiak pomachał radośnie ogonem. Z jego gardła
zaczęły wydobywać się dziwaczne pomruki. Odpowiadał swej pani.
Ronan parsknął śmiechem.
- Jest przekonany, że jeśli będzie miły, pewnego dnia się złamię i dam mu
większą porcję - powiedziała Deirdre.
Podeszła do Ronana. Wręczył jej kieliszek z winem. Usiadła obok niego
na staroświeckiej, bujanej ławce. Murphy, nie doczekawszy się dodatkowego
jedzenia, poszedł na podwórze pilnować obejścia.
Deirdre usiadła na podwiniętej nodze. Drugą lekko uniosła. Ronan
ostrożnie odepchnął się od podłogi, wprowadzając ławkę w ruch.
RS
37
Oboje milczeli. Było po ósmej. Miał się wreszcie ku końcowi upalny,
letni dzień. Pociemniało niebo i zaczęły rozlegać się pierwsze wieczorne
odgłosy. Odezwał się jakiś ptak, a po chwili świerszcz. Gdzieś z oddali, od
strony łąk, było słychać rytmiczne kumkanie żab.
- Tutaj jest tak pięknie... - Głos Deirdre był pełen rozmarzenia. - Gdy
chłopcy są już w łóżku, siadam wieczorem na tej ławeczce. Rozkoszuję się
spokojem i czuję, że jestem najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem.
Po piekle przeżytym w małżeństwie taka reakcja jest uzasadniona, uznał
Ronan.
- Czujesz się tu bezpiecznie - zauważył.
- Niektórzy ludzie uważają bezpieczeństwo za coś zwyczajnego. Dla mnie
to dar niebios.
- W jaki sposób odkryłaś to miejsce? - zapytał Ronan, chcąc, aby Deirdre
się zrelaksowała.
- Mąż mojej przyjaciółki znał poprzedniego właściciela. Kiedy usłyszał,
że szukam nowego lokum, przyszła mu na myśl ta farma. Jestem mu za to
niezmiernie wdzięczna. Zrobiłabym dla niego wszystko, absolutnie wszystko,
czego by tylko zapragnął.
Wypiła wino do dna i sięgnęła po butelkę. Napełniła kieliszek.
- Szczęśliwy facet - stwierdził Ronan. Ostatnie wyznanie Deirdre wcale
mu się nie podobało.
- Tak. - Nie zareagowała na jego cierpki ton. - Ożenił się z moją najlepszą
przyjaciółką. Tak są w sobie zakochani, że obserwowanie ich staje się czasami
krępujące. Mają drugie dziecko. Niemowlaka.
Po tym wyjaśnieniu Ronan poczuł się od razu lepiej.
- Czy myślałaś o ponownym małżeństwie? - zapytał.
- Zwariowałeś?!
RS
38
Zareagowała tak ostro, że o mały włos, a rozlałby wino. Bujana ławeczka
zakołysała się na boki. Deirdre wstała, podeszła do drzwi i otworzyła je przed
Murphym, który leżał na progu. Ronan zobaczył, że kipi ze złości.
- Nigdy więcej nie wyjdę za mąż - oświadczyła z głębokim przekonaniem.
- Sam widziałeś, jakiego człowieka wybrałam sobie za pierwszym razem.
RS
39
ROZDZIAŁ TRZECI
Po raz pierwszy Deirdre nawiązała do gwiazdkowego przyjęcia, na
którym się poznali. Stała przy balustradzie. Ronan zobaczył, że drży. Nigdy
jeszcze nie widział jej w takim stanie. Nawet na tamtym piekielnym przyjęciu,
gdzie miała powód do zdenerwowania, zachowała całkowity spokój, zbyt
dumna i zbyt dobrze wychowana, żeby robić sceny.
Powoli przeszedł przez werandę. Wyjął kieliszek z rąk Deirdre i postawił
obok swojego. A potem, kierowany odruchem, położył ręce na jej ramionach.
Zanurzył dłonie w bujnych włosach i zaczął delikatnie masować kark.
Gładził palcami szyję Deirdre, starając się, żeby poczuła się lepiej.
Dopiero po dłuższym czasie zaczęła się rozluźniać.
- Przykro mi - szepnął jej do ucha. - Pogadajmy na neutralny temat, na
przykład o pogodzie. Albo - ujął Deirdre za łokieć i delikatnie ją obrócił - w
ogóle zapomnijmy o rozmowie.
W wieczornym świetle miała ciemniejsze oczy. Przesunął ręką po jej
policzku, ujmując w dłoń piękną twarz. Milczała. Pochylił się i musnął wargami
usta.
Wielokrotnie w myślach całował tę kobietę, nigdy jednak nie robiło to na
nim tak piorunującego wrażenia. Rzeczywistość przekraczała wyobrażenia. Z
trudem się opanował.
Drugi pocałunek był mocniejszy, mimo że Ronan nakazał sobie działać
powoli i ostrożnie. Nie wyczuwał oporu. Przyciągnął Deirdre, tak że przywarli
do siebie. Po raz pierwszy go dotknęła, kładąc na jego ramionach małe dłonie.
Potem zsunęła je niżej i pozwoliła się całować.
Czuł się jak król. Pachniała subtelnie. Aromat kwiatów stał się silniejszy,
gdy w jej włosach zatopił twarz. Miała długie, jedwabiste loki. Pieściły mu
twarz.
RS
40
Był pewny, że jej ciało jest miękkie jak wygodna poduszka. Ale nie
potrafił wyobrazić sobie mięśni ramion, szczupłości tułowia i podniecającego
ruchu bioder.
Pożądał tej kobiety. Rozpalał się coraz bardziej.
Całował jej policzek, ucho, ramię. Głowa Deirdre opadła na bok, jak
więdnący kwiat na zbyt długiej łodyżce.
- Nie potrafię myśleć - wyszeptała.
- Nie myśl - odparł równie cichym głosem. - Odczuwaj.
Otoczył ją ramieniem. Wolną ręką zaczął zsuwać z niej sukienkę i ściągać
w dół. Deirdre wyswobodziła ramię i znów objęła Ronana za szyję. Mógł
rozbierać ją dalej. Miał teraz przed sobą piersi. Ujął je w dłonie, nadal całując
Deirdre w szyję i kark. Miała na sobie tylko biustonosz bez ramiączek, zapinany
z przodu, ekstrawagancki jak na kobietę z farmy. Wsunął palce między piersi i
po chwili biustonosz opadł na podłogę werandy.
Po raz pierwszy wyczuł opór. Kiedy jednak Deirdre zaczęła zsuwać ręce z
jego szyi, objął ją mocno w talii i przytrzymał. Znów odszukał jej usta. Całował
coraz mocniej. Dopóty, dopóki nie zaczęła odwzajemniać pieszczot. Potem
odsunął się od niej i odchylił w tył.
Deirdre miała pięknie zaokrąglone, duże piersi, ozdobione jasnymi
sutkami. Ujął je w dłonie.
Wargi Ronana rozpoczęły teraz wędrówkę. Językiem pobudzał sutki do
życia. W pewnej chwili poczuł, że Deirdre zaczyna się cofać. Stanowczym
ruchem nogi rozsunął jej uda i zaczął ją podniecać.
Nie odrywając ust od piersi Deirdre, rozpiął swój pasek i spodnie. Do
końca ściągnął sukienkę, jednym ruchem pozbawiając Deirdre również
cieniutkiej, koronkowej bielizny. W innych okolicznościach pewnie
zatrzymałby się na chwilę, aby podziwiać piękne, kobiece ciało, ale był tak
bardzo pobudzony, że musiał zaspokoić zmysły.
RS
41
Pożądał tej kobiety. Obrócił ją w miejscu i oparł plecami o poręcz
werandy. Przyciągnął do siebie. Kiedy zacisnęła ręce mocniej na jego szyi,
natarł na nią nerwowym ruchem.
Jęknął. Po chwili wtargnął tam, gdzie zamierzał. Chciał odczekać, żeby
oswoiła się z jego obecnością, ale niesamowite doznania zmusiły go do
nieprzerwanej akcji.
- Spójrz na mnie - zażądał głosem schrypniętym z wrażenia.
Powoli uniosła powieki. W jej oczach dojrzał namiętność. Pieścił ją coraz
gwałtowniej. Milczała przez cały czas, z głową opartą na jego ramieniu.
Pocałował ją w czoło. Czuł się tak, jakby na tę chwilę czekał przez całe życie.
Ale jakie były doznania Deirdre? Musiał to wiedzieć.
- O czym myślisz? - zapytał. Po chwili powiedziała:
- O tym, że było to najbardziej niewiarygodne przeżycie. Że wypiłam zbyt
dużo wina. - Westchnęła. - Że znalazłam się w okropnej sytuacji. Nigdy w takiej
nie byłam.
Zaskoczyła Ronana.
- Brzmi to niemal jak obraza. Co było w tym okropnego?
- W tym nie było nic...
- To dobrze. Też tak uważam.
- Mówię o tym, co teraz...
Scena była niemal surrealistyczna. Odpoczywali oboje na kołyszącej się
ławce i rozmawiali szeptem w ciemnościach. Deirdre nie robiła nic, aby
przerwać intymną sytuację.
- Teraz chyba nie jest najgorzej. Przynajmniej mnie.
- Wiesz, co mam na myśli. To zburzy nasz dotychczasowy układ.
- Dlaczego? Co to ma wspólnego z tym, że wynajmuję od ciebie
mieszkanie?
- Teraz za każdym razem, gdy zobaczę ciebie, będę myślała o tej chwili.
Nie będę mogła spojrzeć ci w oczy.
RS
42
- Wcale nie musisz czuć się skrępowana. - Co, do licha, dzieje się z tą
kobietą? Przecież tego, co się stało, nie zamierzał potraktować jak
jednorazowego zbliżenia.
- Nigdy nie uprawiałam przypadkowego seksu. Co ja zrobiłam
najlepszego? O czym myślałam?
- Nie myślałaś o niczym. To już ustaliliśmy. - Ronan zaczynał się
irytować. Było to dla niego wspaniałe przeżycie, a ta kobieta wszystko
niweczyła. - Jesteśmy dwojgiem dojrzałych ludzi, którym było z sobą
doskonale.
- To było złe - drżącym głosem oświadczyła Deirdre.
- Nie wolno mi się tak zachowywać. Muszę myśleć o dzieciach. Nic nie
wiem o tobie, a mimo to pozwoliłam ci... Pozwoliłam... - Nagle załamał się jej
głos.
- Pozwoliłaś sobie na seks - dokończył Ronan.
- Tak - potwierdziła szeptem.
- Chcesz, żebym zrobił badanie na obecność wirusa HIV?
- Widocznie to, co przed chwilą przeżył, było dla niej najzwyklejszym
seksem. Bo dla niego... Właściwie dobrze nie wiedział, czym to przeżycie
naprawdę było. Nie zamierzał nad tym się zastanawiać. - Jest jeszcze jedno
ryzyko, jakie podjęliśmy - dodał. Przytrzymał Deirdre, bo chciała się odsunąć. -
Używasz środków antykoncepcyjnych? Nie sądzę, żebyś to robiła.
W milczeniu potrząsnęła głową.
- Daj znać, jeśli się okaże, że zaszłaś w ciążę.
- Och, mam nadzieję, że to się nie stało!
Wyczuł, że Deirdre oddala się od niego. Po chwili była tak osiągalna jak
księżyc. Ronan poczuł się urażony. Zaczął się ubierać. Potem zgromadził
porozrzucane rzeczy Deirdre i wcisnął je w jej dłonie.
Skrzyżował ręce i oparł się plecami o balustradę werandy. I pomyśleć, że
przed chwilą uważał się za najszczęśliwszego człowieka pod słońcem!
RS
43
- Jak na kogoś, kto od początku był nastawiony na zbliżenie, zachowujesz
się dziwacznie - oświadczył.
Akurat wciągała sukienkę. Spojrzała na Ronana.
- Co takiego?
- Słyszałaś, co mówiłem.
- Co to znaczy, że byłam nastawiona?
Zbyt późno zorientował się, że Deirdre przeżywa szok. W jej głosie
brzmiał rosnący gniew. Wzruszył ramionami, choć poczuł się niepewnie.
Sytuacja nie rozwinęła się tak, jak to sobie wyobrażał.
- W przeciwnym razie nie poprosiłabyś matki, aby na noc zabrała dzieci.
Gdyby Ronan nie był emocjonalnie zaangażowany w istniejącą sytuację,
pewnie zafascynowałaby go gwałtowna reakcja Deirdre. Otwierała i zamykała
usta. Zesztywniała. Gdyby jej wzrok potrafił zabijać, już by go nie było wśród
żywych.
- Nie prosiłam matki, aby zabrała dzieci. To ona do mnie zadzwoniła z
taką propozycją. Miałam ochotę odmówić, gdyż i tak całe niedziele chłopcy
spędzają ze swoim ojcem. - Odwróciła się i z furią podeszła do drzwi.
Otworzyła je szeroko. - Nie jesteś aż tak atrakcyjny, abym miała zamiar cię
uwodzić.
- Parę minut temu byłaś innego zdania. - Wiedział, że mówi paskudne
rzeczy, ale był w paskudnym nastroju. Dla niego zbliżenie z Deirdre stanowiło
początek czegoś, co mogło przekształcić się w sympatyczny romans. Z zasady
wykluczał związanie się z kimkolwiek na stałe. Byłby to jednak romans
wyjątkowy.
Deirdre wpadła do domu i zatrzasnęła za sobą drzwi. Zaraz potem Ronan
usłyszał, że przekręca klucz w zamku.
Chwilę później w panującej wokół nocnej ciszy rozległy się dziwne
odgłosy. Płakała? Poczuł się fatalnie. Ogarnęły go wyrzuty sumienia. Jeśli
RS
44
rzeczywiście doprowadził ją do płaczu, nigdy tego sobie nie wybaczy. Podszedł
do drzwi.
- Przepraszam - powiedział. - Chodź tu. Porozmawiajmy.
- Idź sobie!
Naprawdę płakała. Ronan był zły, a zarazem przejęty jej reakcją. Gdyby
wyłamał drzwi, jeszcze bardziej pogorszyłby sprawę. Kiedy schodził z werandy,
usłyszał szczekanie Murphy'ego. To cud, że ta kobieta nie poszczuła go psem!
W połowie drogi przez podwórze Ronan uprzytomnił sobie, że nie
powiedział Deirdre, kim naprawdę jest.
Ostatni raz płakała ponad rok temu. Po tym, jak usiłowała pocieszyć
starszego synka, kiedy ojciec po raz pierwszy zapomniał o jego urodzinach. Ze
względu na siebie ostatni raz płakała jeszcze wcześniej.
Dzisiaj nadrabiała zaległości. Łkała i łkała, leżąc w łóżku. Głośno. Nie
musiała tłumić płaczu poduszką. Nie było nikogo, kto by jej łkanie usłyszał.
Nikogo. Jakie to smutne. Swego czasu była dobrym dzieckiem. Nigdy nie
cieszyły jej nieszczęścia innych. Była dobrą córką, potem matką. Nie idealną,
ale przyzwoitą.
Dlaczego więc kilka lat temu jej życie stało się koszmarem? Czym na to
zasłużyła? Co takiego uczyniła, że mężczyźni traktowali ją źle?
Obróciła się na bok i zwinęła w kłębek. Czuła się nieszczęśliwa. Nigdy
więcej nie dopuści do tego, aby jakiś mężczyzna zawładnął jej duszą i ciałem.
Niespełna trzyletnie małżeństwo było prawdziwym koszmarem. Dziś pozwoliła
się uwieść prawie obcemu człowiekowi. Oddała się seksualnej przyjemności jak
marcowa kotka.
Ledwie rozpoznawała samą siebie. Nic nie usprawiedliwiało takiego
zachowania. Ale tak miło było widzieć podziw w oczach mężczyzny... Dostrzec
pożądanie...
Ronan Sullivan był najbardziej pociągającym mężczyzną, jakiego
kiedykolwiek spotkała. Był grzeczny i sympatyczny. Od początku znajomości
RS
45
zachowywał się idealnie. Ale gdy tylko chłopcy wraz z babcią opuścili dom,
atmosfera zmieniła się całkowicie.
Pocałował ją. Na to czekała. Ale nie spodziewała się, że jej reakcja na tak
drobną pieszczotę stanie się aż tak ogromna. Ogarnął ją ogień pożądania, który
rozpalił zmysły.
Deirdre znów przewróciła się na plecy. Płacz nigdy jej nie pomagał.
Przynosił tylko chwilową ulgę. Jutro też poczuje ból. Od razu weźmie się do
pracy. Po południu przywiezie dzieci, a wieczorem zajmie się tym, co zwykle.
Porządkami, gotowaniem i praniem. Sobotni wieczór zapowiadał się
interesująco!
Następnego ranka obudził ją Murphy. Ciężko dysząc, stał przy łóżku.
Domagał się natychmiastowego wyjścia. Deirdre podniosła się z łóżka i
wypuściła psa na podwórze. Wzięła prysznic, ubrała się i upięła włosy.
Otworzyła lodówkę i nie widzącym wzrokiem wpatrywała się w jej
zawartość. Orzeźwiło ją zimne powietrze. Wyjęła sok pomarańczowy. Kiedy
przygotowywała sobie grzankę, odezwał się telefon.
- Słucham?
Wszyscy wiedzieli, że wstaje skoro świt, więc nie było to nic
nadzwyczajnego.
- Cześć, Dee. - Dzwoniła Frannie.
- Dzień dobry. - Deirdre usłyszała płacz niemowlęcia.
- Miałaś bezsenną noc?
- Tak, ale tym razem powodem był Jack - radosnym głosem wyjaśniła
przyjaciółka. - Będziesz dziś w domu? Dostałam od klientki dziwaczne
zamówienie i potrzebuję twojej pomocy. Mogę wpaść późnym popołudniem?
- Oczywiście. Marzę o tym, aby cię zobaczyć. Ale stawiam jeden
warunek.
- Jaki?
- Musisz przywieźć niemowlaka.
RS
46
- To żaden problem - oświadczyła ze śmiechem Frannie.
- Nie odchodzę od niego ani na krok, nie licząc wypadów do sklepu.
- Pamiętam, jak to było. - Deirdre uwielbiała opiekować się maluchami.
Dziecko! Nagle przypomniała sobie słowa Ronana. Zamarła z
przerażenia. Postanowiła o nim nie myśleć. Skończyła rozmowę z Frannie,
wpuściła do domu i nakarmiła Murphy'ego, a potem weszła na oszkloną
werandę, którą przekształciła w pracownię krawiecką. Im wcześniej skończy
realizować zamówienie, tym szybciej dostanie zapłatę.
Pracowała, nie robiąc przerwy na południowy posiłek. O jedzeniu
przypomniał jej pies. Stojąc przy zlewozmywaku, obierała jabłko, kroiła na
plasterki i od razu jadła. Myła ręce, kiedy szczekanie Murphy'ego oznajmiło
czyjeś przybycie.
Wyszła przed dom i zobaczyła, że Frannie zatrzymuje furgonetkę. Wokół
samochodu biegał Murphy. Szczekał jak szalony, radośnie machając ogonem.
Frannie wysiadła. Otworzyła tylne drzwi, żeby wyjąć dziecko. Deirdre
zobaczyła, że w furgonetce jest jeszcze jakaś szczupła osoba o jasnych włosach.
- Jill! Kiedy wróciłaś? - Deirdre uściskała drugą przyjaciółkę, która
ostatnie tygodnie spędziła na morskiej wycieczce.
- Wczoraj. Późno wieczorem. Dziś rano zadzwoniłam do Frannie i
dowiedziałam się, że wybiera się do ciebie. Postanowiłam z nią przyjechać. -
Puściła Deirdre i zaczęła ściskać Murphy'ego. - Cześć, psie. Przestań mnie
obśliniać.
- Chodźcie.
Deirdre poczuła się nagle szczęśliwa. Zapytała Frannie, czy pomóc jej
nieść torbę, i nagle kątem oka dojrzała jakąś postać. Spostrzegły ją także
przyjaciółki.
Zza stajennego budynku wynurzył się Ronan. Szedł w stronę lasu. Jill
pomachała mu ręką. Po chwili wahania skręcił w ich stronę.
RS
47
- Och! Skąd wytrzasnęłaś takie cudo? - przyciszonym głosem spytała Jill,
otrzepując z psiej sierści turkusową bluzkę bez rękawów, która świetnie
podkreślała jej opaleniznę. Przesunęła okulary słoneczne na czubek głowy, żeby
móc lepiej przyjrzeć się nieznajomemu.
- To twój lokator? - Frannie cicho gwizdnęła. - Deirdre, szczęśliwa z
ciebie dziewczyna - dodała z westchnieniem.
- Masz przecież męża - przypomniała Jill przyjaciółce. - Czy któraś z was
da mi chusteczkę? Na widok tego faceta cieknie mi ślinka.
Deirdre obrzuciła Ronana krótkim spojrzeniem. Miał na sobie szare,
sportowe szorty z miękkiego materiału przylegającego do ciała i granatową
bluzę od dresu, od której niezdarnie odcięto rękawy. Jak zwykle, nie był
ogolony. Jego kasztanowe włosy połyskiwały w słońcu. Szedł w ich stronę
zwinnie jak dziki kot. Szorty nie ukrywały imponujących zalet męskiej
anatomii.
Przywitał się grzecznie, lecz bez uśmiechu na twarzy.
- Jill i Frannie, przedstawiam wam Ronana Sullivana - powiedziała
Deirdre. - Wynajmuje mieszkanie nad stajnią.
- Dee! - W głosie Jill zabrzmiało przerażenie. - Tam są szczury. -
Podeszła do Ronana i z kokieteryjnym uśmiechem podała mu rękę. - Jestem
Jillian Kerr. Jeśli to mieszkanie jest dla ciebie zbyt prymitywne, będę mogła
załatwić ci pokój w moim domu. Zadzwoń. Z pewnością znajdę coś
odpowiedniego.
Ronan uniósł brwi. Wreszcie na jego twarzy ukazał się uśmiech.
- Och, ja też jestem o tym przekonany - oświadczył.
Jeśli chciał zrobić przykrość Deirdre, świetnie mu to wyszło. Ostatnia noc
była dla niej czymś wyjątkowym, mimo że to on zainicjował zbliżenie. Jak mógł
teraz tak bezczelnie flirtować z jej najlepszą przyjaciółką? Jill, jak zwykle,
żartowała, oczarowując bez wysiłku kolejnego mężczyznę, ale Deirdre zrobiło
RS
48
się przykro. Poczuła się odrzucona. Na samą myśl, że Ronan uwodzi inną
kobietę, było jej niedobrze. Pod powiekami poczuła łzy. Odwróciła wzrok.
- Jestem Frannie, a ten mały zapaśnik sumo to mój syn, Brooks.
Z kamienną twarzą Ronan zwrócił się do Deirdre:
- Idę na spacer. Mogę zabrać z sobą Murphy'ego?
Deirdre była dziwnie milcząca. Przyjaciółki obrzuciły ją zaciekawionymi
spojrzeniami.
- Bardzo proszę - odparła. - Dobrze mu zrobi rozładowanie nadmiaru
energii.
- Mnie też.
W głosie Ronana Deirdre nie wyczuła podtekstu, ale stanął jej przed
oczyma umięśniony, męski tors. Wiedziała, że się czerwiem. Odwróciła się w
stronę przyjaciółek.
- Wejdźcie do domu - powiedziała szybko. - Dla Brooksa jest tu za
gorąco.
Po chwili znalazły się w kuchni. Deirdre wyciągnęła szklanki.
- Macie ochotę na lemoniadę? Jill skinęła głową.
- Proszę o wodę z lodem - oświadczyła Frannie. - Mam zawsze sucho w
ustach, odkąd karmię piersią. - Odchrząknęła głośno. - Ty i twój lokator
jesteście dla siebie uprzedzająco grzeczni.
- Wyczułam jakieś napięcie - odezwała się Jill. - Ale chyba mi się tylko
wydawało.
Deirdre wpatrywała się w szklankę.
- Na pewno - odrzekła. Jill roześmiała się wesoło.
- Dee, nie nabierzesz nas, złotko. Wzajemne przyciąganie potrafię
rozpoznać na milę. Co dzieje się między tobą a tym przystojniakiem?
Nie mogła im powiedzieć prawdy, mimo że były najlepszymi
przyjaciółkami. Wspierały ją psychicznie, kiedy załamywała się podczas
koszmarnego rozwodu, czując, że już więcej nie będzie w stanie znieść.
RS
49
- Bardzo was przepraszam - wyjąkała drżącym głosem - ale w tej chwili
nie potrafię o tym mówić.
W kuchni nagle zapanowała cisza. Po chwili Jill podeszła do Deirdre i
objęła ją ramieniem.
- W porządku, złotko. W razie gdybyś potrzebowała rady, wiesz, gdzie
nas znaleźć.
Frannie potwierdziła słowa Jill skinieniem głowy. Z kieszeni torby z
pieluchami, z którą nigdy się nie rozstawała, wyjęła kartkę papieru.
- Popatrz, bo jeszcze zapomnę, po co tu w ogóle przyjechałam. Moja
klientka wychodzi za mąż i chce mieć dla lalki Barbie kopię swojej ślubnej
sukni.
Deirdre wzięła do ręki kartkę ze szkicem, przyniesioną przez Frannie.
- Zwykle nie robię strojów dla tak małych lalek, ale tym razem spróbuję.
To może nawet być zabawne. Z jakiego materiału ma być sukienka?
Jill wzięła na ręce niemowlę.
- Pogadajcie sobie o szyciu. Dla nas to czarna magia, prawda, kumpelku?
Idziemy, Brooks. Pobawimy się sami.
Trzy tygodnie później nowojorskie zamówienie było już prawie
skończone. Znany w całym kraju sklep z zabawkami chciał mieć stroje dla lalek
wystawianych w witrynie. Scena przedstawiała zimowy krajobraz z
zamarzniętym stawem, tak że lalki musiały mieć na sobie mnóstwo różnych
ubrań. Deirdre zrobiła nawet ze skóry malutkie łyżwy oraz poszyła pelerynki,
mufki i czapeczki.
Zależało jej na tym, aby wykonać to zamówienie. Nie tylko ze względu na
pieniądze, których potrzebowała, bo za miesiąc musiała spłacić następną ratę
hipotecznego długu. Przed zabraniem się do realizacji następnego zlecenia
chciała uszyć ślubną sukienkę dla laleczki należącej do klientki Frannie. Będzie
to trudna praca ze względu na małe rozmiary. Właśnie teraz było potrzebne
Deirdre takie wyzwanie, żeby nie myślała o niczym innym.
RS
50
Bez przerwy chodziła zgnębiona. Co stanie się, jeśli zaszła w ciążę? Za
parę tygodni będzie mogła wykonać test i wtedy się dowie. Gdyby tylko przez
ten czas potrafiła się nie martwić.
Co zrobi, jeśli urodzi dziecko? Już i tak z trudem utrzymywała rodzinę,
mimo że adwokatowi udało się wydusić od Nelsona zaległe alimenty. Żeby
umocnić na rynku pozycję swojej firmy, potrzebowała jeszcze dwóch do trzech
lat. Następne dziecko nie pozwoliłoby wprowadzić w życie żadnych zamierzeń.
Jednego pytania Deirdre nie zadawała sobie nigdy. Nie przerwałaby ciąży.
Urodzi dziecko i będzie kochała je jak pozostałe. Na razie jednak modliła się o
to, żeby nie przyszło na świat.
Z całą wyrazistością pamiętała każdy szczegół wieczoru spędzonego z
Ronanem. Nadal nie mogła sobie wybaczyć, że okazała się tak łatwa. Było to
określenie zarezerwowane dla innego rodzaju kobiet. Kobiet, które
rozpoczynały wieczory w barach, a kończyły w objęciach jednorazowych
kochanków. Łatwa. Pragnęła móc wymazać z życiorysu to okropne słowo.
Żałowała wprawdzie tego, co stało się tamtej nocy, ale pogodziła się ze
wspomnieniami. Dowiedziała się, że zbliżenie dwojga ludzi może być wspaniałą
rzeczą. Na samą myśl o Ronanie ogarniało ją podniecenie.
Prawie go nie widywała. Przychodził, żeby zabrać Murphy'ego na spacer,
i wtedy wymieniali kilka zdawkowych słów. Czasami widziała, jak za Ronanem
uganiają się jej synowie. Przywoływała ich, nie chcąc, aby zawracali mu głowę.
Całymi dniami tkwił w mieszkaniu nad stajnią. Deirdre sądziła, że nie
idzie mu praca lub że na to, co pisze, nie ma zapotrzebowania u wydawców.
Nadal jednak regularnie płacił komorne. Uznała, że nie powinna przejmować się
jego sprawami.
- Hej, mamo! - Lee jak bomba wpadł do pracowni, o włos unikając
zderzenia ze stertą materiałów.
- Ostrożnie - ostrzegła syna. - Czego ode mnie chcecie?
RS
51
W sąsiednim pokoju chłopcy oglądali jakiś film. Była zadowolona, że
siedzą cicho. W dni, w które rozrabiali, dopiero wieczorem, po położeniu ich do
łóżek, mogła zabrać się do roboty. Miała wyrzuty sumienia, że poświęca
dzieciom zbyt mało czasu, ale nie było na to rady.
- Musisz pomóc nam pokroić arbuza. - Duże, brązowe oczy synka
prosząco wpatrywały się w matkę.
- Jakiego arbuza?
Bezustannie fantazjowali. Deirdre nie protestowała, jeśli to, co wymyślali,
było w miarę bezpieczne.
- Od Ronana.
Chłopcy przepadali za tym człowiekiem. Im bardziej rygorystycznie
wymagała przestrzegania przez nich zasady niewchodzenia w drogę lokatorowi,
tym usilniej pragnęli przebywać w jego towarzystwie. Tak więc godziła się na
to, by o nim mówili.
Lee z niecierpliwością zaczął ciągnąć ją do wyjścia na podwórze za
domem. Zobaczyła Ronana stojącego na werandzie z ogromnym arbuzem w
rękach. Serce podeszło jej do gardła.
- Dzień dobry. - Była z siebie dumna, że powiedziała to spokojnym
głosem.
Miał na sobie inną bluzę, też z obciętymi rękawami. Kusą. Praną ze sto
razy i teraz nawet nie sięgającą pasa. Dostrzegła ruch umięśnionych ramion i
linię ciemnych, skręconych włosów skierowaną w dół i ginącą w krótkich
spodenkach.
Deirdre ogarnęła ochota, żeby go dotknąć. Zacisnęła pięści i wbiła
paznokcie w dłonie.
- Cześć - powiedział na przywitanie. - Wygrałem go w sklepie przy
drodze - wyjaśnił, spoglądając na arbuza.
- Wygrałeś?
RS
52
- Tak. Przywieziono tam całą ciężarówkę arbuzów. Ten, znacznie większy
niż pozostałe, właścicielka sklepu przeznaczyła na loterię Towarzystwa Walki z
Rakiem. Ja tylko kupiłem los. Z grzeczności.
- Wygląda na to, że powinieneś częściej być grzeczny.
- Deirdre odruchowo zdobyła się na dowcipny komentarz.
Kiedy spotkały się ich oczy, powiedział z całym spokojem:
- Też tak sądzę.
Tym razem już się nie odezwała. Wyczuła podwójne znaczenie tych słów.
- Pożyczę ci jeden z moich długich noży - oświadczyła.
- Dziękuję, nie skorzystam. Jestem zbyt leniwy. Arbuza dałem
Tommy'emu i Lee.
- Ach, tak. - Deirdre odwróciła się w stronę chłopców.
- Podziękowaliście?
- Podziękowali - potwierdził Ronan.
- Mamo, cy w święto cwartego lipca pójdziemy obejzeć stucne ognie? -
zapytał Tommy. - Ciocia Jill mówiła, ze to jus niedługo.
Deirdre skinęła głową. Miała ochotę zakończyć rozmowę.
- Tak. Za trzy dni - powiedziała. - Pojedziemy na wzgórze, tak jak w
zeszłym roku. Macie na to ochotę?
- Tak - oświadczył Tommy. - I tes uządzimy sobie piknik.
- Może pan wybrać się z nami - powiedział Lee do Ronana. - Spodobają
się panu fajerwerki.
- Och, chłopcy, jestem pewna, że na Święto Niepodległości pan Sullivan
ma już inne plany - wtrąciła Deirdre.
Popełniła błąd. Czemu nauczyła dzieci życzliwości w stosunku do
obcych? Ponad głowami synów spojrzała na Ronana, czekając, aż potwierdzi
podsuniętą wymówkę.
- Nie mam innych planów - oznajmił. - Chętnie się do was przyłączę.
RS
53
ROZDZIAŁ CZWARTY
Co on sobie właściwie myśli i jak może tak się zachowywać?
zastanawiała się Deirdre, w Święto Niepodległości krojąc dzieciom arbuza.
Piknik z Ronanem, mimo obecności chłopców, stanie się dla niej próbą siły
charakteru. Był ostatnią osobą, z którą chciałaby znaleźć się na łonie natury.
Nie była to prawda. Mimo to wmawiała ją w siebie, z rozmachem krojąc
arbuza.
Przyznaj się, Deirdre, myślała. Ten facet trochę cię podnieca i nie ma w
tym nic złego. Ale pragniesz, aby nie było to tylko zwykłe fizyczne pożądanie.
Włożyła kawałki arbuza do pojemnika i umieściła go w przenośnej
lodówce. Kobiety lubią wyobrażać sobie różne rzeczy, kiedy pojawia się
mężczyzna. Miała niezbity dowód, że Ronan nie jest księciem z bajki, a mimo to
co najmniej raz dziennie przyłapywała się na marzeniach. Występował jako
drugi mąż, uwielbiający ją i jej dzieci z pierwszego małżeństwa... .
Były to fantazje. Wczoraj przed domem wyrywała chwasty, gdy nagle
usłyszała w pobliżu głośny brzęk. Zobaczyła w oknie stłuczoną szybę. Czyżby
w zabawie chłopcy posunęli się za daleko? Nie sądziła, że są na tyle duzi, aby
stłuc szybę. A poza tym jeszcze przed kwadransem bawili się na łące za tylnym
ogrodzeniem. Zawołała synów.
- Co się stało? - Po ich twarzach poznała, że są cali i zdrowi. - Spojrzała
na wybitą szybę w oknie salonu. - Jak to się stało?
Lee nabrał głęboko powietrza.
- No... poszliśmy do domu napić się wody...
- I zobacyliśmy wentylator - dodał Tommy.
- Jaki wentylator?
- Ten w salonie - wyjaśnił starszy winowajca.
- Na suficie - dorzucił drugi.
RS
54
- Zastanawialiśmy się, czy potrafi wcelować w baseballową piłkę, więc
rzuciliśmy ją parę razy, kiedy był w ruchu. - Lee rozłożył ręce, dając do
zrozumienia, że było to z ich strony logiczne posunięcie.
- I wcelował! - z dumą wykrzyknął Tommy, zanim przypomniał sobie o
opłakanych skutkach tego eksperymentu.
Niewzruszona naukowym zacięciem chłopców, Deirdre odesłała ich za
karę do pokoi. Gdy zniknęli, usłyszała za plecami jakiś hałas. Odwróciła się.
Ujrzała Ronana. Pokładał się ze śmiechu.
- Wiele się uczę, obserwując tych gagatków - oświadczył.
Deirdre nie widziała powodu do radości. Rozbita szyba była cenna.
Bardzo stara, z lekko pofalowanego szkła, z zatopionymi bąbelkami powietrza.
- Osiwieję przed czterdziestką - stwierdziła grobowym głosem.
Odchodząc, Ronan dalej się śmiał. Pewnie uważał Lee i Tommy'ego za
sympatyczne i bystre dzieciaki, Gdyby jednak musiał przebywać z nimi pod
jednym dachem przez okrągłą dobę, przestałby się nimi zachwycać, pomyślała
Deirdre, kończąc napełniać wiktuałami przenośną lodówkę.
Chłopcy byli głównym powodem tego, że nie myślała o ponownym
małżeństwie. Bardzo ich kochała, mimo że sprawiali wiele kłopotów. Ktoś, kto
nie byłby ich naturalnym ojcem, tak łatwo nie darowałby Tommy'emu i Lee
wybitych szyb, wymazanych ścian, a także miniaturowych drzewek i domków
przyklejonych superklejem do podłogi.
Postawiła lodówkę na tylnej werandzie i wróciła do kuchni po piknikowy
kosz. Kiedy zamykała drzwi, zjawili się chłopcy.
- Hej, mamo, jesteś już gotowa? - zapytał Lee chyba po raz setny w ciągu
ostatnich trzech godzin.
Włożyła klucze do kieszeni i chwyciła lodówkę.
- Klawo! - wrzasnął Lee i błyskawicznie zniknął, a Tommy wraz z nim.
- Ja wezmę - powiedział Ronan, podchodząc do Deirdre.
- Dam sobie radę - odparła.
RS
55
Zagrodził drogę i wyjął z jej ręki uchwyty przenośnej lodówki. Musiała
ustąpić, gdyż znalazł się stanowczo zbyt blisko. Wziął kosz.
- Postawić z tyłu, w twoim samochodzie? - zapytał.
Deirdre skinęła głową. Podeszła do furgonetki i otworzyła tylne drzwi.
Ronan wstawił do środka obie przyniesione rzeczy. A potem jeszcze włożył
jakąś torbę.
- Co w niej jest? - chciała wiedzieć Deirdre.
- Parę opakowań sztucznych ogni. Nie chciałem pokazywać ich
chłopcom, zanim z tobą uzgodnię, czy mogę je zabrać.
Piekielnie obawiała się takich rzeczy jak fajerwerki. Swego czasu nie
należała do dzieci bawiących się zapałkami. Sam widok płomienia budził w niej
strach. Wychodząc z kuchni, ani na chwilę nie zostawiała zapalonych świec.
Wiedziała jednak, że chłopcy będą zachwyceni sztucznymi ogniami. I że Ronan
dopilnuje, aby znajdowali się w bezpiecznej odległości.
- Zabierz je - zgodziła się po namyśle. - Ale pod warunkiem, że dzieci nie
będą niczego dotykać.
- Jasne. Na to im nie pozwolę - potwierdził. - Pomyślałem sobie, że pokaz
sztucznych ogni może zrobić im frajdę.
- Dziękuję.
Wzruszył ramionami. Odruchowo dotknęła jego ręki. Miał skórę pokrytą
drobnymi włoskami. Ciepłą.
Deirdre poczuła przypływ pożądania. Gwałtownie cofnęła dłoń, ale
Ronan zdołał odczytać jej reakcję. To nie było w porządku, żeby działał na nią
tak silnie, iż natychmiast zapominała o bożym świecie.
Odwróciwszy wzrok, nawiązała do poprzedniego wątku rozmowy.
- Doceniam to, że pomyślałeś o chłopcach.
Naprawdę tak było. Nelson nigdy nie zrobił niczego dla synów. Była
niemal przekonana, że zabiera ich na niedziele głównie dlatego, żeby zrobić jej
RS
56
przykrość. Wiedział, że to ją denerwuje. Gdy go opuściła, zaczął dochodzić
ojcowskich praw.
Dopiero kiedy znalazła się za kierownicą furgonetki, uprzytomniła sobie,
że Ronanowi bez obawy powierzyłaby dzieci. Darzyła go większym zaufaniem
niż ich własnego ojca.
Rozsiedli się pod wielkim dębem, stojącym samotnie na najwyższym
wzniesieniu w całej okolicy. Trawa była soczysta i zielona, a ziemia miękka,
gdyż lato było mokre. Z tego miejsca widzieli w dole pola rozciągające się
wokół domu.
Deirdre rozłożyła koc i z pojemników, które Ronan przyniósł z
furgonetki, zaczęła wyjmować jedzenie. Nie lubił, żeby kobiety nosiły ciężkie
rzeczy. Gdy tylko zbliżała się do lodówki, wyprzedzał ją i pytał, co przynieść.
Dochodziła siódma wieczorem. Wszyscy usadowili się na kocu i zabrali
do jedzenia. Deirdre przygotowała pieczone kurczaki i fasolkę na gorąco,
trzymane w izolowanym termicznie pojemniku, a także siedmioskładnikową
sałatkę z groszkiem. Chciała wepchnąć w chłopców trochę warzyw. Jej synowie
byli zdania, że tylko krowy i króliki powinny żywić się zieleniną.
Przywiozła też śmieszne figurki z galaretki, ulubione przez chłopców
czekoladowe ciasteczka, pomidorowe chipsy i arbuza.
Trzem przedstawicielom męskiego rodu pochłonięcie tych przysmaków
przyszło z łatwością. Deirdre starała się jak najpóźniej dać kolację, aby nie
musiała godzinami tkwić tu z Ronanem, ale chłopcy jednak nie byli
przyzwyczajeni do późnych posiłków. Do zmroku pozostały im jeszcze ponad
dwie godziny. Dopiero wtedy rozpoczynano pokaz fajerwerków w miasteczku.
Chłopcy zajęli się badaniem dziury, którą Tommy odkrył w ziemi. Byli
przekonani, że jest to wylot jamy świstaka.
- Jedzenie było wyborne - oświadczył Ronan. Pozbierał papierowe talerze
i wrzucił je do torby na śmieci, przywiezionej przez Deirdre. - Dziękuję, że
pozwoliłaś mi przyjechać tu z wami. Wiem, nie był to twój pomysł.
RS
57
Deirdre uśmiechnęła się zdawkowo, zachowując obojętny wyraz twarzy.
W każdym razie chciała, żeby to tak wypadło.
- Chłopcy cieszą się, że jesteś z nimi.
- Ale ty nie.
- Jestem zadowolona, widząc, że Tommy i Lee choć przez chwilę męczą
kogoś innego, a nie mnie.
Przysięgła sobie zachować dobrosąsiedzki i przyjazny ton rozmowy,
choćby miało ją to wiele kosztować. Ronan uśmiechnął się, ale nie podtrzymał
nowego tematu konwersacji.
- Deirdre...
- Słucham?
- Chcę przeprosić cię...
- To niepotrzebne. Nie chcę dłużej rozmawiać na ten temat. - Odwróciła
się tak szybko, że jej włosy splecione w warkocz uderzyły ją w twarz.
- Jest potrzebne - zaoponował Ronan.
Mówił spokojnie, lecz w jego głosie wyczuła to samo lodowate
brzmienie, które słyszała, gdy oznajmiał, że sam poniesie lodówkę. -
Przepraszam, jeśli tamtego wieczoru wyciągnąłem fałszywe wnioski. Może
uwierzyłem w to, w co pragnąłem wierzyć.
Odwróciła się tyłem. Zależało jej na tym, aby jak najszybciej zatkać
Ronanowi usta. Stanął przed nią.
- Wszystko w porządku - powiedziała szybko. - Oboje popełniliśmy błąd.
- Jesteś pewna? - Popatrzył uważnie w jej oczy.
- W tej chwili niczego nie jestem pewna. - Przestała przejmować się tym,
że w jej głosie brzmi desperacja. - Czy nie możemy po prostu o tym zapomnieć?
- Ja nie potrafię. - Ronan wyciągnął rękę i czubkiem palca przesunął po
dolnej wardze Deirdre. - A ty?
Znajdował się zbyt blisko. Chciała się cofnąć, ale jej ciało było innego
zdania, a stopy jakby wrosły w ziemię.
RS
58
- Też nie - przyznała cicho, zamykając oczy.
- Jak już mówiłem, jest mi przykro, że cię nie zrozumiałem, ale nie ze
względu na to, co stało się potem. - Nadal gładził czubkiem palca wargi Deirdre,
ale teraz od wewnętrznej, bardziej wrażliwej strony, tak że natychmiast ogarnęło
ją podniecenie. - Mam żywo w pamięci każdą, nawet najdrobniejszą twoją
reakcję. Myślę o tym, jak delikatną i miękką masz skórę na biuście...
- Przestań! - powiedziała chrapliwym głosem.
Uśmiechnął się. Tak niebezpiecznie, że dostała gęsiej skórki.
- Chcę znowu kochać się z tobą - oświadczył. - Ale tym razem w łóżku.
Będę godzinami pieścił każdy zakamarek twego ciała. I czuł dotyk twych dłoni.
Gdzie tylko zechcesz.
Odsunął palec od warg Deirdre i położył rękę na jej karku. Pociągnął za
koniec warkocza, zmuszając, żeby odwróciła się w jego stronę. Milczała.
- Powiedz, że też mnie pożądasz - polecił.
Usta Ronana były tuż, tuż. Gdyby Deirdre uniosła się na palcach, od razu
by ją pocałował. Nadal czuła rękę na karku i ciepło bijące od potężnego ciała.
Przebiegł ją prąd.
- Pragnę cię - wyszeptała.
Tym razem pieścił same usta. Drażnił zębami dolną wargę, ssał skórę i
przeciągał po niej językiem. A potem wsunął język głębiej, na znak, że bierze
Deirdre w posiadanie. Odczuwała coraz silniejszy ból w podbrzuszu. Zamknęła
oczy, bezwolnie poddając się pieszczotom Ronana.
Niespodziewanie zakończył pocałunek. Lekko musnął wargami jej usta.
Ręką leżącą na karku przesunął powoli po ramieniu Deirdre i jej piersi. Aż
jęknęła z wrażenia. Roześmiał się gardłowo. Otworzyła oczy. Zasłaniał całe
pole widzenia.
- To był dopiero początek - oznajmił z błyskiem w oku.
- Ronan! - wrzeszczał młodszy z braci. - Chodź zagrać z nami w piłkę!
- Rzeczywistość ze snu budzi. - Ronan skrzywił się.
RS
59
Powoli zniknął blask jego oczu. Zanim jednak odwrócił się i pobiegł
przez łąkę, rzucił Deirdre długie, surowe spojrzenie. - Niech ci nie przyjdzie do
głowy udawać, że nic się nie stało.
Gdy grali w piłkę, Deirdre spakowała resztki jedzenia. Zostawiła tylko
ciasteczka i miskę zielonych jabłek, które przywiozła z myślą, że chłopcy zjedzą
je po zabawie. Przez głowę przebiegały jej różne myśli. Wreszcie usiadła na
kocu z podciągniętymi nogami i skupiła całą uwagę na porządkowaniu
miotających nią odczuć.
Uznała, że są szalone. O Ronanie wiedziała tylko tyle, że jednym
pocałunkiem był w stanie doprowadzić ją do całkowitego poddania się
pieszczotom i błagania o więcej. Znała go od kilku tygodni. Przez ponad połowę
tego czasu prawie ze sobą nie rozmawiali. Jak można kochać się z człowiekiem,
z którym nigdy nie spędza się dnia, nie idzie na spacer, do kina czy do
restauracji?
To jednak, co oboje robili na werandzie z tyłu domu, wynagrodziło z
nawiązką wszystkie poprzednie czynności.
Deirdre jęknęła. Oparła czoło na kolanach. Swego czasu była młoda i
głupia, całkowicie zaślepiona pierwszą miłością do mężczyzny, dostrzegając
jedynie cienką warstwę jego ogłady, której szybko zaczął się pozbywać.
Przyrzekła sobie, że od tej pory zacznie kierować się wyłącznie rozsądkiem.
Będzie działała powoli i z rozwagą. I będzie musiała dobrze poznać mężczyznę,
zanim z nim się zwiąże.
Wszystko to brzmiało pięknie, ale było nierealne.
Zakochała się w obcym mężczyźnie. Nie znała nawet daty jego urodzenia
i drugiego imienia. Jedyną rzeczą, jaką udało się jej poznać, była własna reakcja.
I świadomość, że kiedy ten człowiek ją pieścił, czuła się wspaniale. Tak dobrze,
że zrozumiała, czego do tej pory brakowało w jej życiu. Ronan był tak
przystojny i atrakcyjny fizycznie, że nie potrafiła oderwać od niego oczu. Szedł
teraz w jej stronę, trzymając obu chłopców pod pachami. Sinieli się i krzyczeli
RS
60
jak szaleni, machali nogami. Widok ten sprawił, że Deirdre odrzuciła
wątpliwości. Była gotowa oddać serce mężczyźnie swych marzeń.
Kiedy zaczęło się ściemniać, Ronan przyniósł swoją tajemniczą torbę.
Deirdre jeszcze nie widziała, żeby chłopcy byli aż tak podekscytowani. I tak
posłuszni.
Ronan nakazał im usiąść we wskazanym miejscu, a sam w dole, na
otwartej przestrzeni, zaczął podpalać lonty „węży", „bombek" i „słoneczek".
Oznajmił chłopcom, że jeśli choć jeden z nich okaże się nieposłuszny,
sztucznych ogni nie będzie.
Dlaczego mu uwierzyli? zastanawiała się Deirdre. Gdyby ona to
powiedziała, jeden z chłopców lub drugi nie usiedziałby na swoim miejscu i
zacząłby pełznąć w dół, żeby lepiej widzieć, co tam się dzieje.
Ronan przez chwilę bawił chłopców pokazem zwykłych sztucznych ogni.
Potem wyciągnął z torby pudełko iskrzących. Wrócił na górę i stanął obok Lee.
Deirdre ściskała rączkę Tommy'ego, kiedy powietrze przeszyły iskrzące się
pręty. Opróżnili pudełko. Potem ogarnęły ich ciemności.
- Będzie wam wygodniej na kocu - powiedziała Deirdre do synków. -
Niedługo rozpoczną się fajerwerki w miasteczku.
Padli na koc we wskazanym miejscu. Byli zmęczeni. Nawet nie
dyskutowali z matką, która tłumaczyła, że jeśli położą się na brzuchach, będą
mieli lepszy widok.
Ronan się nie odzywał. Czekał, aż Deirdre ułoży dzieci. Podniosła się z
koca.
- Weźmy leżaki z furgonetki. Usiądziemy sobie na nich - zaproponowała.
- Mam lepszy pomysł.
Posadził Deirdre na kocu. Usiadł, oparł się plecami o drzewo i wciągnął ją
między własne, zgięte nogi.
- Oprzyj się - zaproponował.
RS
61
Pozwoliła Ronanowi przysunąć ją do siebie, ale nagle uzmysłowiła sobie,
że przy dzieciach siedzi w jego objęciach. W tej chwili czarne niebo przecięły
pierwsze sztuczne ognie. Wielkie kule rozpadły się na tysiące złotych i
różowych iskierek.
- Mamo, patrz! - Lee rzucił Deirdre obojętne spojrzenie i wyciągnął rękę
w stronę nieba. - Patrz w górę, bo znikną!
Posłuchała synka. Ronan wykorzystał tę chwilę i przyciągnął ją jeszcze
bliżej, tak że plecami opierała się o jego tors. Złożyła mu głowę na ramieniu.
Chwilę później objął ją w pasie. Poczuła się bezpiecznie. Rozluźniła się.
Położyła dłonie na ramionach Ronana i cieszyła się chwilą.
Pokaz fajerwerków w miasteczku trwał prawie godzinę. Najpierw chłopcy
bez przerwy wołali:
- Och! Ach!
Po pewnym czasie ich entuzjastyczne okrzyki zamieniły się w przeciągłe
mamrotanie. Zasypiali. Ronan podniósł się z miejsca. Powstrzymał Deirdre,
która chciała zrobić to samo.
- Położę dzieciaki na tylnym siedzeniu furgonetki. Jeśli zostaną tu dłużej,
zjedzą je komary.
Miał rację. Deirdre była zdumiona, że o tym pomyślał. Gdy już chłopcy
smacznie spali w furgonetce, Ronan wrócił na koc i zajął swoje poprzednie
miejsce. Deirdre było tak dobrze, że aż ją to przerażało. Martwienie się
postanowiła odłożyć do jutra. Teraz pragnęła cieszyć się bliskością swego
towarzysza pod granatowym niebem.
Wreszcie skończyły się pokazy fajerwerków. Nie było żadnego powodu,
aby dłużej pozostawać na wzgórzu. Deirdre postanowiła podnieść się z koca.
Łatwiej było to powiedzieć, niż wykonać. Była szczęśliwa w ciepłych
ramionach Ronana. Odwróciła do niego głowę.
RS
62
- Piękne dzięki za to, że do nas dołączyłeś. Lee i Tommy zawdzięczają ci
wspaniałe dzisiejsze przeżycia. Będzie to dla nich niezapomniane Święto
Niepodległości.
- A dla ich matki? - Ronan dotknął wargami czoła Deirdre.
Uśmiechnęła się, pełna szczęścia.
- Też będzie niezapomniane - wyszeptała.
- To dobrze. - Nachylił się i zaczął szukać jej ust.
Całował ją tak jak poprzednio. Ostrożnie i powoli, czekając na jej reakcję.
Dowiedziała się, jak bardzo podniecające mogą być pieszczoty ucha. Kiedy
Ronan zaczął je ssać, głośno westchnęła, odsuwając się trochę.
Jedną dłoń położył na jej piersi i kolistymi ruchami zaczął pieścić sutkę, a
drugą ręką przesunął niżej, na brzuch i jeszcze dalej w dół, jakby chcąc odkryć,
dokąd prowadzi szew dżinsów.
Nie protestowała. Nie myśląc o niczym, chłonęła docierające do niej
bodźce. W pewnej chwili wydawało się jej, że zaraz oszaleje. Przestała panować
nad odruchami.
Ronan jęknął, gdy odwzajemniła pieszczotę. Był podniecony. Wysunął
dłoń spod uda Deirdre i rozpiął jej dżinsy. Jego palce odnalazły najwrażliwszy
punkt jej ciała. Po chwili zalała ją fala rozkoszy.
Wiła się i drżała. Kiedy minął ostatni spazm, osłabła w ramionach
kochanka. Pocałował ją jeszcze raz. Podniecony, był na granicy wytrzymałości.
- Musimy przestać - powiedział.
Ledwie powstrzymał się, aby nie przewrócić Deirdre na plecy. Jęcząc,
zacisnął zęby.
- Teraz twoja kolej. Czyżbyś rezygnował?
Żartobliwe pytanie Deirdre wprawiło go w stan największego
podniecenia. Stracił nad sobą kontrolę. Mimo że półprzytomny, pamiętał o
śpiących w pobliżu dzieciach.
RS
63
Zerwał się z ziemi i pociągnął za sobą Deirdre. Po chwili znaleźli się za
pniem wielkiego dębu. Nagle jednak uprzytomnił sobie, że nie wziął żadnego
zabezpieczenia. Nie należało po raz drugi igrać z losem.
- Nic z tego - mruknął rozczarowany. - Nie wziąłem niczego.
Zaczął odwracać się od Deirdre, gdy poczuł, że ona zsuwa mu spodenki.
Jęcząc, poddał się pieszczocie. Jeszcze nigdy nie odczuwał podobnych wrażeń.
Po szalonej podróży zmysłów stało się to, na czym zależało im obojgu. Ciałem
Ronana wstrząsnął spazm ostatecznej rozkoszy.
Ciężko dysząc, usiadł pod drzewem. Zakrył ręką oczy. Słyszał, że Deirdre
porusza się w pobliżu, ale nie miał siły nawet drgnąć.
Po chwili podeszła i w milczeniu pomogła mu wstać. Powoli odzyskał
siły. Z trudem się ubrał. Potem wziął Deirdre w objęcia i mocno przytulił do
siebie. Wiedział, że po dzisiejszych przeżyciach sam stanie się odmienionym
człowiekiem.
Był to wspaniały seks? Bez wątpienia. Drugie zbliżenie okazało się
jeszcze cudowniejsze niż pierwsze. Najlepsze, jakiegokolwiek doświadczył. Ale
nie był to tylko seks, gdyż ta kobieta stała się dla niego ważna. Zależało mu na
tym, aby zatrzymać ją przy sobie, tak aby zapomniała o wszystkich innych
mężczyznach i zrobiła mu miejsce w swym czułym, kochającym sercu.
Na stałe.
Dotychczas postępował z nią zbyt ostro. Wciągnął w wir podniet
seksualnych, nie dając szansy na zdecydowanie się, czy była gotowa na nowy
związek. A może błędnie odczytał wysyłane przez nią sygnały? Ten sam
niepokój powiązany z niepewnością ogarnął go już poprzednio, po pierwszym
zbliżeniu.
Postanowił przeprowadzić z nią poważną rozmowę. Piekielnie obawiał się
tego, co usłyszy.
- Jeśli uważasz, że znów powinienem cię przeprosić, wystarczy, że mi to
powiesz. Wierz mi, naprawdę nie chciałem... Przestałem trzymać w garści...
RS
64
Zaczęła radośnie chichotać.
Zamilkł. Zdał sobie sprawę z dwuznaczności wypowiedzianych słów.
Rozbawiły Deirdre. Tym razem jednak zawiodło go poczucie humoru.
- Bardzo śmieszne - mruknął skrzywiony.
Deirdre objęła go za szyję. W świetle księżyca zobaczył radosne, kocie
oczy. Powoli poważniała.
- Nie musisz dłużej mnie przepraszać - powiedziała cicho. Spuściła
wzrok. Ronan zorientował się, że jest zawstydzona. - Nigdy tak się nie
zachowywałam. Tkwi w tobie coś niezwykłego. Jesteś jak wielki, chodzący
afrodyzjak. Od razu tracę zmysły.
Uśmiechnął się z ulgą.
- Powiadasz, chodzący afrodyzjak? To całkiem niezłe określenie także
twojej osoby. Dziewczyno, co ty ze mną wyrabiasz! - Zakołysał ją lekko w
objęciach. - I co my teraz poczniemy?
- Nie wiem. - Deirdre podniosła wzrok. Przez jej twarz przebiegł cień. -
To dzieje się tak szybko, że aż trudno uwierzyć...
- Uwierz, dziecino. - Pocałował ją. Najpierw delikatnie, a potem mocno
natarł na jej wargi. Poddała się. - Możemy spotykać się wtedy, kiedy zechcesz. -
Zawahał się i dodał: - Ale pamiętaj. Od tej pory jesteś własnością prywatną.
Obcym wstęp surowo wzbroniony. Każdy, kto się do ciebie zbliży, zostanie
zastrzelony.
Zamierzał powiedzieć to lekko, w żartobliwy sposób dając do
zrozumienia Deirdre, że rości sobie do niej prawa. Jego głos brzmiał jednak
poważnie i stanowczo.
Deirdre odszukała wzrokiem twarz Ronana. Wstrzymał oddech. Obawiał
się, że zostanie zaraz zbesztany i Deirdre nawymyśla mu od jaskiniowców. Za
to, że za dużo sobie pozwala.
Ona jednak nachyliła się i pocałowała go w kark.
- W porządku.
RS
65
Przez chwilę stali w milczeniu. Ronan myślał o tym, jak by to było dobrze
kochać ją do szaleństwa i następnego ranka obudzić pocałunkiem.
- Chodź, śpiąca królewno. Czas zabrać dzieciaki do domu.
- Wcale nie chce mi się spać - zaprotestowała.
Poszli do furgonetki. Tym razem za kierownicą usiadł Ronan. Ruszyli w
drogę powrotną.
- Może nie jesteś śpiąca - przyznał po chwili. - Ale kiedy cię całuję,
budzisz się wspaniale. - Deirdre milczała. Ujął ją za rękę. - O czym teraz
myślisz?
- Nie myślę o niczym. Peszysz mnie. Roześmiał się.
- Nie jesteś przyzwyczajona do szczerego mężczyzny?
- Nie jestem przyzwyczajona do żadnego mężczyzny.
W głosie Deirdre wyczuł zaniepokojenie. Był zadowolony, że już
dojechali prawie na miejsce. Musiał jak najszybciej wziąć ją w objęcia, żeby
zapomniała o koszmarnym byłym mężu. I po to, aby dać próbkę tego, jak od tej
pory będzie między nimi.
W domu trochę się posprzeczali, kiedy Deirdre wyjęła z furgonetki
śpiącego Tommy'ego i zamierzała zanieść go do łóżka. Ronan nie chciał na to
pozwolić. Była zbyt drobna i krucha. Mogła zrobić sobie krzywdę, niosąc na
rękach trzyletniego synka.
- Jest dla ciebie za ciężki.
- Pozwól mi go nieść. Otwórz drzwi. - W ciemnościach, które rozświetlała
tylko mała lampa wisząca na stajennym budynku, Ronan zobaczył, że Deirdre
jest zirytowana. - Nie waży wiele. Sama świetnie sobie z nim poradzę. -
Odwróciła się i weszła do domu.
Poszedł za nią, wymyślając dalsze argumenty. W jego objęciach poruszył
się Lee. Otworzył oczy. Ze zmarszczonym czołem sprawdzał, co się dzieje.
Zobaczywszy, kto go niesie, chłopiec natychmiast się rozluźnił. Czuł się
bezpiecznie. Ułożył głowę w zagłębieniu szyi Ronana i ponownie zasnął.
RS
66
Ronan poczuł ucisk serca. Boże, jak on uwielbiał te dzieciaki! Były
niesforne i tak piekielnie ruchliwe, że za każdym razem, gdy na nie spoglądał,
zajmowały się zupełnie czym innym. Nie sposób było tych chłopców upilnować.
Mimo to jednak nie wymieniłby małych Pattenów na żadne inne dzieci.
Uświadomienie sobie tego faktu było dla Ronana dużym zaskoczeniem.
Pomyślał, że gdyby ożenił się z Deirdre, mógłby mieć przy sobie także jej
synów. Staliby się jego dziećmi, a kobieta, która przed chwilą zniknęła w
drzwiach, a której pożądał aż do bólu, mogłaby zostać jego żoną. Co noc
dzieliłby z nią łóżko, uganiałby się z chłopcami po strychu i wspólnie cieszyliby
się, gdyby jego następna książka znalazła się w „New York Timesie" na liście
bestsellerów.
Deirdre była jednak przekonana, że ma do czynienia ze zwykłym
pismakiem. I to takim, któremu kiepsko się wiedzie. Ronan skrzywił się mimo
woli. O tym, że jest dziennikarzem nie związanym na stałe z żadną gazetą,
powiedział jej wyłącznie z egoistycznych względów. Po to, aby zachować
anonimowość. Do tej pory nie wyjawił prawdy, mimo że instynktownie
wyczuwał, iż Deirdre z trudem uzna argumenty przemawiające za kłamstwem.
Zdaniem Ronana, były to mocne argumenty. W jego życiu liczyła się
przede wszystkim prywatność. Była niezbędnym warunkiem twórczości. W
agencji ochrony, którą zaangażował po przykrych przeżyciach, nauczono go
surowych reguł, jakich należało przestrzegać, aby żyć bezpiecznie. Wynajmując
mieszkanie na farmie, nie miał pojęcia, czy mu się to uda.
Innym argumentem był aspekt osobisty. Swego czasu zakochał się w
kobiecie, która bardziej od niego wielbiła jego książeczkę czekową. Kiedy się
rozstawali, pozbawiła męża prawie połowy wszystkiego, co posiadał. Sonja
uraziła jego męską godność. Miał świadomość, że go wykorzystała. Dostał
nauczkę na całe życie. Podobnej możliwości nie zamierzał stworzyć żadnej
innej kobiecie. Te, które poznawał przy oficjalnych okazjach, trzymał na
dystans. A jeśli kiedyś zdarzy mu się spotkać naprawdę interesującą kobietę,
RS
67
wolałby nie zastanawiać się nad tym, czy ona pragnie jego samego, czy też
milionów, jakimi dysponował.
Istniała już kobieta, jakiej pragnął. Udało mu się ją znaleźć. Postanowił,
że jutro o wszystkim jej powie. Zrobiłby to jeszcze dzisiejszego wieczoru, ale
widział, jak bardzo Deirdre jest zmęczona. Kiedy wracali do domu, zamykały
się jej oczy.
Powinna zrozumieć, dlaczego wprowadził ją w błąd. Przecież nie przed
nią ukrywał swoją tożsamość. Robił to nauczony przykrym doświadczeniem.
Skąd mógł wiedzieć, że w jego życie wkradnie się niezwykła kobieta,
wypełniając wraz z dzieciakami pustkę w dotychczasowej egzystencji?
RS
68
ROZDZIAŁ PIĄTY
- Dziś znów jest niedziela? Odkąd odbywają się te spotkania dzieci z
ojcem, wydaje mi się, że niedziele są w tygodniu co najmniej dwie - z
niezadowoleniem mamrotała pod nosem Deirdre, pakując do małych toreb
rzeczy chłopców potrzebne na cotygodniowe wizyty u Nelsona. - Już ja policzę
się z tym, komu zawdzięczamy dodatkowe niedziele - wyrzekała.
Stojący w drzwiach Ronan ukradkiem obserwował Deirdre. Przed chwilą
chłopcy doprowadzili go do matki i błyskawicznie zniknęli. Nie byli jednak
daleko, gdyż do jego uszu dochodziły śmiechy. Z trudem opanował chęć
wzięcia w ramiona pani tego domu i zgotowania jej gorącego powitania.
Deirdre była napięta i nieobecna myślami. W jej oczach czaił się
niepokój. Kiedy Ronan spytał, czy w niedzielę zgodzi się pojechać z nim i
chłopcami do portu, powiedziała o umowie wiążącej ją z byłym mężem. Ronan
zaofiarował się towarzyszyć Deirdre do domu Frannie i Jacka Ferrisów, gdzie
ojciec przejmował synów.
- Jesteście gotowi?
Wiadomość, że dziś pojadą do miasta furgonetką Ronana, chłopcy
powitali okrzykami radości. Jechali przypięci pasami na siedzeniu między
kierowcą a matką. W Baltimore Deirdre wskazywała Ronanowi drogę.
Dowiedział się, że Frannie ma pracownię sukien ślubnych. Skręcili w ulicę, przy
której mieszkali Ferrisowie. Deirdre wskazała ładny, piętrowy dom.
Nelson Patten już był. Siedział w samochodzie z papierosem w ustach.
Kiedy podjechali bliżej, cisnął przez okno niedopałek. Palant, pomyślał Ronan z
odrazą. Daje dzieciom zły przykład.
Z domu wyszedł postawny mężczyzna.
- To Jack Ferris - wyjaśniła Deirdre.
RS
69
Na widok nieznanej furgonetki zrobił zdziwioną minę. Dopiero gdy
dostrzegł Deirdre, na jego twarzy ukazał się szeroki uśmiech. Ronanowi rzucił
niechętne spojrzenie.
Albo ten facet dba o dobro Deirdre, albo ma naturę psa ogrodnika.
Ronanowi nie spodobało się również to, że Jack zbyt długo na powitanie ściskał
Deirdre. Obejmując synów i żegnając się z nimi, miała w oczach łzy. Ronan ze
zdziwieniem zobaczył, jak Lee odwraca się w jego stronę i podnosi wysoko
rączki, domagając się uściskania. Zaraz potem w jego ślady poszedł Tommy.
Ronan nachylił się i uniósł chłopców.
- Zachowujcie się przyzwoicie - polecił. - I bawcie się dobrze. Ale beze
mnie niech wam nie będzie za wesoło.
Zachichotali i zarzucili mu ręce na szyję. Postawił ich na ziemi. Kiedy
Jack brał ich za rączki, poczuł się nieswojo.
Z niechęcią obserwował cały rytuał. Gehennę, którą Deirdre musiała
przechodzić co tydzień. Pociągała nosem.
- To tylko kilka godzin - pocieszał, głaszcząc ją po plecach. - Niedługo
zabierzesz chłopców z powrotem.
- Wiem. - Miała smutny głos. Oparła głowę na piersi Ronana. Zaraz
potem wzięła się w garść. Podniosła głowę. Obdarzyła uśmiechem
podchodzącego do nich Jacka.
- To jest Ronan - dokonała prezentacji. - Frannie już go poznała.
- Słyszałem. - Jack wyciągnął rękę. - Jestem Ferris.
Nie uśmiechał się. Był wysoki i barczysty, ale bez grama tłuszczu. Z
krótko ostrzyżonymi włosami przypominał byłego żołnierza. Uścisk dłoni trwał
długo. Mężczyźni mierzyli wzajemnie siły.
- Wejdźcie do środka - powiedział Jack.
- Dobrze, ale tylko na chwilę. - Deirdre uśmiechnęła się do Ronana. -
Jedziemy na kilka godzin do portu.
RS
70
Wnętrze domu Ferrisów było urządzone ze smakiem. Wszędzie
poniewierały się dziecięce zabawki. Z piętra zeszła Frannie. Niosła niemowlaka
płci męskiej, którego Ronan widział już wcześniej na farmie, i trzymała za
rączkę drobniutką, jasnowłosą dziewuszkę.
Na widok Deirdre dziecko zapiszczało radośnie.
- Nie zwracajcie uwagi na ten bałagan. Miałam zamiar wyjść po was z
domu, ale mały pokrzyżował mi plany - oświadczyła pani domu. - Gdyby
zechciał poczekać jeszcze dziesięć minut, Jack miałby przyjemność zmienienia
mu pieluchy.
- Dobry chłopczyk - pochwalił ojciec niemowlaka, wyjmując go z rąk
żony. - Wie, jak się zachować.
- Jak się masz? - Frannie spojrzała na Ronana. Jej oczy były zimne i
równie nieprzychylne jak wzrok męża. - Nie przypuszczałam, że jeszcze cię
zobaczę.
Kiedy się poznali, stosunki między nim a Deirdre były napięte. Widocznie
rozmawiały na ten temat. Ronan gotów był założyć się, że swoje wątpliwości
Frannie przekazała mężowi.
- I ja nie sądziłem, że cię odwiedzę - odparł z uśmiechem.
- Jedziemy z Ronanem do portu - oznajmiła Deirdre. - Zjawimy się tuż
przed siódmą. Nie szykujcie dla nas kolacji.
O siódmej ojciec odwoził chłopców.
- Wróćcie wcześniej - zaproponowała Frannie. - Kolacja to żaden kłopot.
Mielibyśmy okazję pogadać z Ronanem.
W głosie pani Ferris Ronan wyczuł jakiś podtekst lub tylko mu się
wydawało. Nie miał ochoty przebywać w towarzystwie przyjaciół Deirdre,
którzy go nie akceptowali, i być na cenzurowanym.
- Chętnie wpadniemy innym razem - powiedziała Deirdre.
Ronan odetchnął z ulgą. Bardzo zależało mu na tym, aby spędzić z nią
kilka godzin sam na sam.
RS
71
Pojechali do portu, zaparkowali samochód i ruszyli nadbrzeżną
promenadą. Na tarasach kawiarni siedziało pod parasolami wiele par. Rodzice
pilnowali dzieci zafascynowane szumem wody uderzającej o obmurowanie
portowe. Między Baltimorskim Akwarium a Centrum Naukowym stanu
Maryland krążyli turyści. W porcie można było zwiedzać stary okręt podwodny,
a także wynająć małą łódź wiosłową na godzinną przejażdżkę po pobliskich
wodach. Było widać spacerowe stateczki wypełnione po brzegi pasażerami, a w
małym amfiteatrze bawił publiczność żongler, wyczyniając przedziwne
sztuczki. Z estrad ustawionych z okazji folklorystycznego festiwalu dobiegały
odgłosy słowiańskiej muzyki.
Ronan wciągnął Deirdre do pawilonu z włoskimi lodami. Jedząc je,
oglądali sklepowe wystawy. Bez mrugnięcia okiem Deirdre mijała biżuterię i
piękne stroje, ale gdy znaleźli się przed witryną sklepu z zabawkami, przylepiła
nos do szyby.
- Popatrz - powiedziała do Ronana z przejęciem w głosie. Na wystawie
znajdowało się gigantyczne urządzenie zbudowane z plastykowych, krótkich
rurek i innych elementów wchodzących w skład zestawu dla dzieci do
samodzielnego konstruowania. Deirdre i Ronan zobaczyli, jak na szczycie
pochylni sprzedawca kładzie małą kulkę. Tocząc się, odbywała szaloną podróż.
Omijała mnóstwo przeszkód, krążyła po zakamarkach i wreszcie spadała na
trampolinę, która wyzwalała drugą kulkę, pędzącą zygzakiem w dół.
- Chłopcy byliby tym zachwyceni! - wykrzyknęła Deirdre.
Ronan uśmiechnął się lekko.
- Założę się, że od razu zmodernizowaliby całą konstrukcję. - Wziął
Deirdre za rękę. - Kupmy im tę zabawkę - powiedział.
Ze zdumieniem spostrzegł, że jego towarzyszka nie rusza się z miejsca.
- Nie. Tommy i Lee nie potrzebują nowej zabawki.
- Chodź. Przekonasz się, jak bardzo im się spodoba. Będzie ci przykro
odejść stąd z kwitkiem.
RS
72
Objął ramieniem Deirdre, która nagle zesztywniała.
- Ronan, nie stać mnie teraz na taki zakup.
- To żaden problem - oświadczył. - Ja płacę.
- Nie musisz chłopcom robić prezentów. I tak cię lubią.
- A ich mama? Też mnie lubi?
- Pytasz, jakbyś nie wiedział - mruknęła pod nosem.
- No to dlaczego nie chcesz, abym kupił im mały podarunek?
- Nie nazwałabym go małym. A poza tym tylko wtedy kupuję chłopcom
zabawki, kiedy mnie na to stać. Nie przyjmę od ciebie tak kosztownego
prezentu.
Do licha, czemu ta kobieta jest tak okropnie uparta? Przecież przez tę
zabawkę nie zbankrutuje. Ale Deirdre o tym jeszcze nie wiedziała. Teraz nie
będzie jej tego wyjaśniać.
- W porządku. Wygrałaś. Czy mogę kupić chłopcom jakiś drobiazg?
- Proszę. - Deirdre od razu się rozluźniła. Chwilę później zaciągnęła go do
przystani taksówek wodnych. - Chcę zabrać cię do świetnej restauracji -
oświadczyła.
Ronan wolałby zabrać ją do najbliższego hotelowego pokoju i spędzić
resztę popołudnia w klimatyzowanym pomieszczeniu, a dokładniej w łóżku.
Byłoby to rozwiązanie najlepsze. Stan ciągłego podniecenia stawał się dla niego
coraz bardziej uciążliwy. Musiał jednak dać Deirdre trochę czasu na
przywyknięcie do jego obecności. Powinna poznać go na tyle dobrze, by zaufała
mu, kiedy ujawni, kim naprawdę jest. Dopiero wtedy będzie mógł poprosić ją o
rękę.
Był przekonany, że już nigdy się nie ożeni. Dopóki nie poznał Deirdre.
Pierwszy związek nie był udany. Sonja nie rozumiała jego potrzeby samotnej
twórczej pracy. Robiła awantury, gdy nie chciał chodzić na snobistyczne
imprezy. Stawała na głowie, aby przeprowadzili się do Los Angeles. A
konkretnie: do Hollywood.
RS
73
Deirdre była zupełnie inna. Zrozumiałaby jego potrzeby. Na pierwszym
miejscu stawiała rodzinę. Była osobą spokojną i zrównoważoną. Sama
pracowała twórczo i prowadziła małą firmę.
Dzięki małżeństwu będzie mógł każdej nocy trzymać ją w objęciach.
Zasypiałby z twarzą wtuloną w jej piersi. I budził ją na różne sposoby... Dość
tego, upomniał samego siebie. Siedzieli w słońcu na dziobie łodzi, śmiejąc się,
kiedy bryzgi słonej wody moczyły im ubrania. Taksówka wodna przybiła do
brzegu. Deirdre zaprowadziła Ronana do restauracji. Francuskiej i szykownej,
gdzie znaleźli się w otoczeniu innych par siedzących pod parasolami. Para. W
uszach Ronana słowo to zabrzmiało odpowiednio w odniesieniu do niego i
Deirdre. Nigdy przedtem nie czuł się częścią żadnej pary, nawet podczas
trzyletniego małżeństwa. Zastanawiał się, czy Deirdre ma podobne odczucia.
- Opowiedz o swoim małżeństwie - poprosił, popijając winem jedzony
właśnie kawałek bagietki.
- Dlaczego? - spytała zaskoczona.
- Swego czasu musiałaś uważać męża za dość przyzwoitego faceta.
Gdybyś wiedziała, jaki jest, z pewnością nie wyszłabyś za niego. Kiedy zmienił
się na gorsze?
- Nie znałam go zbyt dobrze przed ślubem - powiedziała powoli. - Był
zatrudniony w Zakładach Stalowych Bethlehem, a ja po ukończeniu studiów
dostałam tam pierwszą pracę. Był przystojny i grzeczny. Na młodszej asystentce
w dziale sprzedaży zrobił duże wrażenie. Mam dyplom. Specjalizowałam się w
zarządzaniu biznesem. Założę się, że nie przyszłoby ci to nawet do głowy. -
Uśmiechnęła się lekko. Kiedy było jej dobrze, stawała się śliczna! Zamyślona,
obracała w ręku widelec. Po chwili odezwała się znowu.
- Nelson mi imponował. Jego zainteresowanie bardzo mi pochlebiało.
Zakochałam się. Moi rodzice przeżyli szczęśliwie razem ponad trzydzieści lat i
byłam przekonana, że małżeństwo jest zawsze najcudowniejszą rzeczą pod
słońcem.
RS
74
Przekonała się na własnej skórze, że bywa inaczej, pomyślał Ronan.
- Ile trwało, zanim zdałaś sobie sprawę z tego, jaki jest twój mąż
naprawdę? - zapytał.
Uśmiechnęła się ponownie, ale tym razem z goryczą.
- Mniej więcej dwa tygodnie po ślubie. W przeddzień powrotu z podróży
poślubnej nakryłam go w łóżku z kobietą poznaną w barze.
Ta informacja wstrząsnęła Ronanem.
- Dlaczego nic nie...
- Przekonał mnie, że to już nigdy się nie powtórzy - powiedziała Deirdre.
- A ja mu uwierzyłam. Kilka tygodni później okazało się, że jestem w ciąży. -
Na jej twarzy ukazało się zmęczenie. - Udawałam, że wszystko jest w porządku.
Kiedy zaczęłam rodzić, nikt nie mógł odnaleźć Nelsona.
- Deirdre wypiła łyk wina i w zamyśleniu popatrzyła na port.
- Już wtedy powinnam zażądać rozwodu. Ale myśl, że mój mały
chłopczyk będzie dorastał bez ojca... - Przełknęła ślinę. - Okazałam się
skończoną idiotką - mruknęła ponurym głosem.
- Nie. - Ronan wziął Deirdre za rękę. - Jesteś wspaniałą matką i chciałaś
jak najlepiej dla swojego dziecka.
- Wreszcie uznałam, że moje małżeństwo jest okropne, a mąż jeszcze
gorszy. - Deirdre wróciła do przerwanego wątku. - Kiedy Lee miał sześć
miesięcy, Nelson już nawet nie próbował ukrywać swoich romansów. Ale
gdybym ja spojrzała na innego mężczyznę, dostałby szału. Uważał mnie za
swoją własność. Po pikniku zorganizowanym przez firmę zrobił mi piekło za
rzekome uwodzenie jego szefa. I nie tylko to. Wziął mnie siłą. Dzięki temu mam
Tommy'ego.
Deirdre odwróciła wzrok. W jej oczach ukazały się łzy.
Ronan pogłaskał ją po ręku. Był wstrząśnięty. Po tym, co przeszła w
małżeństwie, miała uzasadnione powody do głębokiego urazu. Aż dziwne, że
pozwoliła mu dotykać się i pieścić, a co dopiero kochać się szaleńczo.
RS
75
- Zasługujesz na lepszy los - powiedział, czując w ustach smak goryczy.
- W końcu sama to zrozumiałam. - Wzięła ze stołu serwetkę i otarła oczy.
- Przepraszam. To poniżające okazać się aż tak naiwną. Jeszcze gorzej jest
uświadomić sobie, że tak długo znosiłam wszelkie upokorzenia.
Ronan potrząsnął głową. Nie po raz pierwszy z ust kobiety słyszał takie
słowa. Na ten temat nawet pisał. Potrafił zrozumieć motywację, która
powstrzymywała niektóre żony przed rozwodem.
- To było okropne - przyznał. - Podziwiam cię za to, co zrobiłaś.
Wychowywanie dwóch łobuziaków nie jest łatwe, a ty dajesz sobie z tym radę.
Deirdre wyczuła czułość w głosie Ronana.
- Bywają złe dni - przyznała skrzywiona. - Ale zdążyłam się do nich
przyzwyczaić. O dzieci dbałam zupełnie sama jeszcze wtedy, gdy byłam
mężatką.
Ronan zamyślił się na chwilę.
- O ile się nie mylę, rozstaliście się zaraz po naszym spotkaniu na
gwiazdkowym przyjęciu.
Deirdre spłonęła rumieńcem, który ogarnął całą twarz, a nawet szyję.
Jęknęła i ukryła twarz w dłoniach. Ronan nie miał pojęcia, co wywołało taką
reakcję.
- Odeszłam od Nelsona na początku marca, z jednomiesięcznym
Tommym. I to dzięki tobie.
- Dzięki mnie? Skinęła głową.
- Tamtej nocy byłeś tak bardzo serdeczny... Nie zostawiłeś mnie samej
przy stole. Chciałeś odwieźć do domu... Pomyślałam sobie wtedy, że gdybym
była wolna, mogłabym zatańczyć z tym niezwykle atrakcyjnym mężczyzną,
który siedział obok mnie. Poflirtować. A nawet, być może, przyjąć zaproszenie
na kolację. - Nadal była czerwona jak piwonia. - Och, wiem, że towarzyszyła ci
wtedy inna kobieta, ale...
RS
76
- To była moja kuzynka - wyjaśnił. - Przyglądałem ci się przez cały
wieczór, podziwiając twoją niezwykłą urodę. I pragnąłem mieć prawo
odwiezienia cię do domu. - Zapragnął ściągnąć Deirdre z krzesła, posadzić ją
sobie na kolanach i całować do utraty tchu.
Rozszerzonymi oczyma wpatrywała się w jego usta. Ronan widział, jak
falują jej piersi.
- Nie patrz tak na mnie - powiedział głosem schrypniętym z wrażenia - bo
zapomnę o dobrych manierach, zabiorę cię do portu, a potem do łóżka.
- Czekam na to - powiedziała pół żartem, pół serio.
Ronan poderwał się z miejsca. Rzucił na stolik suty napiwek i pociągnął
Deirdre za rękę. Objęci, szli po chwili szybkim krokiem do postoju taksówek
wodnych. Gdy tylko dopłynęli do brzegu, weszli do najbliższego hotelu.
Ronan zaczął miotać się po pokoju. Zdarł kapę z łóżka. Deirdre czekała,
aż ją rozbierze.
Gdy w końcu odwrócił się w jej stronę, chciała, aby wziął ją w objęcia,
ale nie zrobił tego.
- Muszę dobrze ci się przyjrzeć - oświadczył. - Chcę wiedzieć, jak
wygląda twoje ciało, abym następnym razem, gdy będziemy pieścić się na łące,
w szafie czy w stajni, wiedział, czego dotykam, jeśli nawet nie będę miał czasu
zedrzeć z ciebie wszystkich ciuszków...
Deirdre ponownie spłonęła rumieńcem, ale nadal stała bez ruchu,
pozwalając Ronanowi, aby nasycił wzrok. Podszedł blisko i rozplótł warkocz,
tak że jej włosy opadły kaskadą na ramiona i szyję. Wyglądała ślicznie.
Podniecająco.
Wciągnął ją do łóżka.
- Tym razem jestem przygotowany. - Wyjął małą paczuszkę, którą
otworzył bez zbędnych ceregieli.
Pieścili się powoli, coraz bardziej namiętnie.
- Piekielnie na mnie działasz - oświadczył Ronan.
RS
77
- Ty na mnie też. - W oczach Deirdre zakręciły się łzy. Zobaczywszy to,
przerwał pieszczoty.
- Co się stało, dziecinko?
- Przepraszam. Ja tylko... płaczę z radości.
Ronan odetchnął z ulgą. Tym razem było im jeszcze lepiej niż
poprzednio. Jęcząc z rozkoszy, poszybowali w zaświaty. Potem długo leżeli w
milczeniu.
Ronan pomyślał, że nadeszła dogodna chwila, by powiedzieć Deirdre o
sobie. Nie wiedział, jak zacząć.
- Chciałbym ci coś wyznać - mówił powoli - i wiem, że na początku
będziesz na mnie zła, ale...
- Pozwól, że sama zgadnę - Deirdre, ziewając, przerwała Ronanowi. -
Masz pięć żon poukrywanych w różnych częściach kraju.
- Chodzi o coś innego. Skoro jednak zaczęłaś mówić na ten temat,
przyznaję się do jednego małżeństwa. Trwało trzy lata.
- To musi być magiczna liczba - oświadczyła Deirdre. - Co chciałeś mi
powiedzieć?
- Sonja i ja nie byliśmy zgraną parą. - Ronan nie potrafił się przyznać, że
ta kobieta wyszła za niego dla pieniędzy, a on był tak głupi, iż w porę tego nie
zauważył.
- Wasz związek się rozpadł?
- Coś w tym rodzaju. Rozwód odbył się bez rozgłosu i pomocy służb
porządkowych. - Tyle że Sonji przypadła w udziale prawie połowa tego, co
posiadał.
- Miałeś szczęście. Ronan uniósł głowę.
- Czyżbyś wzywała policję? - zapytał zdumiony.
- Raz. - Leżąc na plecach, zaczęła chichotać, szybko jednak spoważniała.
- Po rozwodzie Nelson nie zamierzał zachowywać się kulturalnie. Sąd mnie
przyznał nasz dom, co doprowadziło go do szału. Co jakiś czas nachodził nas i
RS
78
urządzał piekielne awantury. Ostatnim razem zabroniłam mu wstępu do środka,
więc wyłamał drzwi. Na szczęście, zdążyłam zadzwonić do Jillian. Poznałeś ją,
prawda? Kiedy się zjawiła, Nelson przestał szaleć i odjechał. Pewnie chciał
zamordować mnie bez świadków.
- Nie wygaduj takich okropnych rzeczy.
- Przepraszam. - Pogłaskała Ronana po policzku. - Czy wiesz, czym
rozwścieczał mnie najbardziej? - Nie czekając na odpowiedź, mówiła dalej: -
Najgorsze ze wszystkiego były jego kłamstwa. Potem, kiedy przestał kryć się z
tym, że ma inne kobiety, byłam już na nie przygotowana. Wiedziałam, na czym
stoję. Ale ten pierwszy raz... był koszmarny. Nelson kłamał, przysięgając
wierność. Tego do końca nie potrafiłam mu przebaczyć.
- Przebaczyć? - powtórzył Ronan słabym głosem. Poczuł się nieswojo.
Wybaczanie kłamstw przychodziło tej kobiecie z największą trudnością.
- Tak. Po rozwodzie udało mi się zatrzeć najgorsze wspomnienia. Teraz
martwię się tylko wtedy, kiedy Nelson przebywa z chłopcami.
Ronan uznał, że nie jest to właściwa chwila, aby wyjawić Deirdre swoją
tajemnicę. Będzie musiał starannie przemyśleć to, co miał do powiedzenia. I
dobrze uzasadnić swoje postępowanie.
- Przestańmy rozmawiać o naszych współmałżonkach - zaproponował.
- Dobrze. Będziemy musieli czymś innym wypełnić czas.
Zaspokojeni, parę godzin później wracali do Frannie i Jacka Ferrisów. W
samochodzie Ronan posadził Deirdre tuż obok siebie. Położyła mu głowę na
ramieniu.
- Czy nie jesteśmy na to za starzy? - spytała.
- Na co? - Ronan uśmiechnął się, nie odrywając wzroku od autostrady.
- Na obściskiwanie się w samochodzie...
- W tej chwili wcale nie czuję się stary. - Ujął dłoń Deirdre i podniósł do
ust. Położył jej rękę na swoim kolanie. - Niedaleko stąd jest motel przy drodze.
Zdążymy wykonać jeden szybki...
RS
79
- Jesteś nienasycony - powiedziała rozbawiona.
Wodziła palcami po udzie Ronana, aż jęknął i odsunął jej dłoń.
Roześmiała się. Nienasycony. To określenie coraz bardziej zaczynało się jej
podobać.
- Od paru tygodni wariują moje hormony. Trochę potrwa, zanim przestanę
o tobie myśleć. - Zaraz potem pożałował wypowiedzianych słów. Musiał je
skorygować. - Wygląda na to, że już nie potrafię przestać o tobie myśleć.
Powinienem ćwiczyć cierpliwość i zacząć działać na wolniejszych obrotach.
- Wcale nie musisz ze mną się cackać - oświadczyła Deirdre. W jej głosie
Ronan nagle wyczuł smętny ton.
- Dlaczego?
- Sądzę, że nasz... nasze spotkania nie będą ciągnęły się w
nieskończoność. Po twoim wyjeździe nie będę rozpaczała. Nasze wspólne dni są
dla mnie czymś wspaniałym. Najlepszym od... od lat. I zawsze będę ci
wdzięczna...
- Nie chcę twojej wdzięczności - przerwał jej Ronan. - Szczerze
powiedziawszy, jeszcze nie mam pojęcia, czego mogę się spodziewać po tym,
co dzieje się między nami, ale wiem jedno. Nie zamierzam pozwolić ci uciec.
Nawet nie myśl o tym, dziecinko, że się mnie pozbędziesz.
Deirdre nie odezwała się ani słowem.
- Tego nie znoszę - oświadczył.
- Czego?
- Twojego myślenia.
- Mojego myślenia?
Skinął głową. Zdawał sobie sprawę z tego, jak idiotycznie zabrzmiały
jego słowa, ale nie potrafił cofnąć kolejnej popełnionej gafy.
- O czym teraz myślisz? Muszę to wiedzieć.
- O niczym szczególnym. Przyszło mi tylko do głowy, że gdybyś zechciał,
zostałbyś znakomitym dyktatorem.
RS
80
Niezbyt mu się podobało to określenie. Deirdre już raz miała do czynienia
z takim człowiekiem. Ronan miał nadzieję, że między nim a byłym mężem nie
dostrzega żadnych podobieństw.
- To mi nie pochlebia - powiedział niepewnym głosem. Ku zdumieniu
Ronana, Deirdre podniosła do ust jego rękę.
- Nie porównywałam cię z Nelsonem. Wcale nie jesteś do niego podobny.
Zapukali do drzwi domu Ferrisów. Stanął w nich Jack.
- Wchodźcie do środka. - Skinął wolną ręką. Na drugiej trzymał
niemowlaka. Dziecko spało spokojnie.
- Przyjechaliśmy trochę wcześniej - powiedziała Deirdre.
Zanim Jack zamknął wejściowe drzwi, Ronan zdążył jeszcze nabrać do
płuc rześkiego powietrza. Kończył się typowy dla Baltimore letni, gorący dzień.
Kiedy znaleźli się w salonie, na ekranie włączonego telewizora toczył się mecz
baseballowy.
- Dopiero zaczęli grać - poinformował go Jack. - Wchodź i siadaj.
Pooglądamy.
- Dziękuję. - Ronan spojrzał na Deirdre. - Masz coś przeciwko temu?
- Oczywiście, że nie - szepnęła i wargami musnęła jego usta. Spojrzała na
Jacka. - A gdzie Frannie?
- W pracowni.
Poszła w głąb domu. Idąc, posłała Ronanowi buziaka. Jedna na milion!
pomyślał z zachwytem. Jedyna kobieta, która nie ma za złe mężczyźnie, że
ogląda mecz.
- Jaki wynik? - zapytał pana domu.
- Na razie jest bez punktów - poinformował Jack. - Lubisz baseball?
- Tak. Oglądam niemal każdy mecz. - Chyba że Deirdre zaproponuje grę
dla dwojga. Wówczas baseball odpadał.
RS
81
- Ja też - przyznał Jack. - Ale odkąd zbudowali ten nowy stadion, trudno
zdobyć przyzwoite miejsca. - Uśmiechnął się, spoglądając na trzymanego na
ręku niemowlaka. - No i mam ostatnio mało wolnego czasu.
Ronan nie odrywał wzroku od ekranu.
- Dostałem karnet na cały sezon - oznajmił. - Możesz czasami z niego
korzystać.
- Chyba żartujesz.
Mówienie Jackowi o tym, że ma doskonałe miejsca, sześć sztuk w loży,
byłoby kiepskim pomysłem. Najpierw musi wyjaśnić Deirdre swoją sytuację.
Zrobi to dziś wieczorem.
- Nie.
Pan domu podniósł się z miejsca.
- Napijesz się piwa? - spytał Ronana.
- Oczywiście - odparł gość.
Zanim się zorientował, niemowlak już leżał na jego rękach.
Ronan nie miał pojęcia, co zrobić, kiedy maluch zacznie płakać. Na
szczęście Jack szybko wrócił. Przyniósł z kuchni dwa zimne piwa i torbę
precelków. Odebrał Ronanowi niemowlę.
- Dzięki.
- To ja ci dziękuję - powiedział Ronan. - Trzymając tego malucha,
spociłem się solidnie.
- Sama myśl o ojcostwie sprawia, że od razu stajesz się nerwowy? - ze
śmiechem zapytał Jack.
- A jak myślisz? - odparł rozbawiony Ronan.
Pan domu traktował go teraz lepiej niż rano. Ronan rozumiał i doceniał
opiekuńczość Frannie i Jacka w stosunku do Deirdre, ale nie zamierzał
występować w roli faceta, przed którym trzeba ją chronić.
Z zainteresowaniem oglądali mecz. W pewnej chwili Ronan stwierdził, że
jest już za dwadzieścia ósma.
RS
82
- O ile wiem, chłopcy mieli wrócić o siódmej - powiedział.
Jack spojrzał na zegarek. Zmarszczył brwi.
- Tak. Już powinni tu być. Ronan podniósł się z miejsca.
- Gdzie znajdę Deirdre?
- W kuchni lub w pracowni Frannie. Chodźmy ich poszukać.
Panie były w kuchni. Ronan zobaczył niepokój malujący się na twarzy
Deirdre. Stanął za krzesłem, na którym siedziała, i zaczął delikatnie
rozmasowywać jej zesztywniałe plecy.
- Pewnie utknęli w korku - powiedział uspokajającym tonem.
- Być może. Od ponad miesiąca Nelson coraz później odwozi chłopców.
Do tej pory nic nie mówiłam, bo wiem, że robi mi na złość. Ale dziś spóźnia się
za bardzo.
Przeszła do salonu i stanęła przy frontowym oknie. Ronan zaniepokoił się.
Może mieli wypadek? Trzeba było uzbroić się w cierpliwość. Z westchnieniem
usiadł na kanapie. Spojrzał obojętnie na ekran telewizora. Mecz przestał go
interesować.
RS
83
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Ronan podszedł do Deirdre i otoczył ją ramieniem. Drgnęła nerwowo.
Tak była skupiona na wypatrywaniu nadjeżdżającego samochodu, że nie
usłyszała jego kroków.
- Jeszcze chwilę poczekamy, a potem zadzwonimy do Nelsona, dobrze? -
zaproponował, rozcierając dłonie Deirdre.
Skinęła głową.
Z trudem walczyła ze łzami. Ronan nie potrafił jej pomóc. Czuł się
całkowicie bezradny.
W napięciu wraz z Ferrisami czekali do ósmej, reagując na odgłosy
przejeżdżających przed domem samochodów. Niestety, żaden nie zwolnił. Tuż
po ósmej Ronan odszedł od okna.
- Sądzę, że należy wykonać kilka telefonów - oświadczył. - Pierwszy do
niego do domu.
Deirdre zadzwoniła. Odezwała się automatyczna sekretarka, proponując
zostawienie wiadomości. Ronan przerwał połączenie.
- Więcej nie dzwoń - powiedział. - Jeśli Nelson tam jest i tylko nie
podnosi słuchawki, w każdej chwili może opuścić dom. Gdzie mieszka?
Zapamiętał podany adres.
- Zaraz wracam - oświadczył.
- Poczekaj! Jadę z tobą - wykrzyknęła Deirdre.
- Zostań. Gdyby przywiózł chłopców, powinnaś być na miejscu. Jeśli
przetrzymuje ich w domu, zabiorę ich stamtąd.
- Masz rację. - Deirdre chwiała się na nogach.
- Wrócę najszybciej, jak to będzie możliwe - przyrzekł Ronan, całując ją
w czoło.
Jack oddał żonie niemowlę. Uścisnął ją lekko.
RS
84
- Frannie, jadę z nim - oświadczył. - Poczekaj - powiedział do Ronana,
dogoniwszy go na podjeździe. - Dziś rano Nelson widział twoją furgonetkę.
Mojej nie zna, bo jest nowa. Nie będzie w stanie jej zidentyfikować.
Wrócili półtorej godziny później z ponurymi minami. Przez otwarte drzwi
domu wypadła Deirdre.
- Znalazłeś chłopców? - wykrzyknęła do Ronana.
Z jego oczu wyczytała złą wiadomość. Nie załamała się jednak. Po jej
policzku popłynęła tylko jedna łza.
Ronan objął Deirdre. Pienił się ze złości. Usadził ją w salonie na fotelu na
biegunach i spojrzał jej w oczy.
- Sądzę, że nadeszła pora, aby zawiadomić policję.
- Och, Boże! - Drżącymi rękoma zakryła twarz.
Jack przyniósł telefon bezprzewodowy i podał go Deirdre.
- Czy możecie... Ja nie potrafię...
Ronan wystukał numer podany przez Frannie. Po chwili na drugim końcu
linii odezwał się dyżurny policjant.
- Składam doniesienie o uprowadzeniu - powiedział Ronan.
- Kogo uprowadzono, proszę pana? - zapytał policjant.
- Dzieci. Moje... Mojej przyjaciółki. Zrobił to ich ojciec.
- Te problemy należą nie do nas, lecz do sądu - wyjaśnił policjant.
- Z kim powinienem się skontaktować?
- Nie dysponuję taką informacją. Połączę pana z wywiadowcą. - W
słuchawce odezwał się inny głos, tym razem kobiety.
Po pytaniu Ronana na drugim końcu linii na chwilę zapanowała cisza.
- Sprawy opieki nad dziećmi nie leżą w naszej gestii - poinformowała go
policjantka. - Pańska przyjaciółka powinna skontaktować się ze swoim
adwokatem.
Ronan spodziewał się tego rodzaju odpowiedzi, ale jeszcze zapytał:
- Czy istnieje w policji jakaś komórka do takich spraw?
RS
85
- Chyba nie. Takie sprawy trafiają do sądu cywilnego. Tam może pan
zgłosić się jutro. Z samego rana. - Policjantka na chwilę się zawahała. - Za pół
godziny kończę służbę. Będę przejeżdżała w pobliżu waszego domu. Chcecie,
abym wstąpiła?
- Bardzo prosimy - szybko powiedział Ronan. Deirdre patrzyła na niego
szeroko rozwartymi oczyma.
- Trzeba skontaktować się z twoim adwokatem. - Ronan nie widział
możliwości oględnego podania jej przykrej informacji. - W tego rodzaju
sprawach policja nie może działać szybko.
- Aż trudno w to uwierzyć. - Frannie serdecznie objęła przyjaciółkę. -
Możemy jakoś wam pomóc? - spytała.
Ronan potrząsnął głową. Ogarniał go coraz większy niepokój.
- Dopiero po rozmowie z sędzią.
- To znaczy, że policja nie przywiezie chłopców, dopóki sprawa nie
znajdzie się w sądzie?
- Nelson nie zabierze mi dzieci, prawda? - Z ust Deirdre wydarł się jęk.
- Już je ma. - Jack stukał palcem w stół. Spojrzał na Ronana, nerwowo
chodzącego po pokoju. - Musimy obmyślić sposób odebrania dzieciaków.
Deirdre skuliła się. Dopiero teraz zaczęła szlochać.
- Oni będą tak bardzo... Tommy nie zaśnie bez krokodyla... - Łkała coraz
głośniej. - Przy nim nie boi się ciemności...
Ronan odebrał telefon Jackowi i podszedł do Deirdre. Posadził ją na
kanapie, objął i utulił. Marzył o tym, aby teraz stanął przed nim jej były mąż.
- Możesz zadzwonić do adwokata Deirdre? - zapytał Frannie.
Przełykając łzy, chwyciła książkę telefoniczną. Nakręciła znaleziony
numer. Ronan nadal głaskał Deirdre, mając przed oczyma różne scenariusze i
możliwości działania, które niechybnie doprowadziłyby Nelsona za kratki.
Frannie skończyła rozmowę. Usiadła na kanapie i uspokajającym gestem
poklepała Deirdre po ramieniu.
RS
86
- Jeszcze dziś twój adwokat przygotuje odpowiednie pismo - powiedziała.
- Jutro z samego rana złoży je w sądzie. Jeśli twój były mąż nie wywiózł gdzieś
chłopców, wrócą do ciebie najpóźniej w ciągu kilku dni lub tygodni.
- Tygodni?! - Deirdre jęknęła z rozpaczą. Zaraz potem zagryzła wargi.
Usiłowała wziąć się w garść. - Dziękuję. Bardzo wam wszystkim dziękuję.
Odezwał się dzwonek u drzwi. Ronan przypomniał sobie o policjantce,
która obiecała, że do nich wpadnie. Po chwili Jack wprowadził do pokoju
kobietę w ciemnych spodniach i marynarce.
- Wywiadowca Sims - przedstawił ją zebranym. Ronan podał rękę
policjantce.
- Rozmawiałem z panią przez telefon - rzekł i przedstawił się.
Kobieta skinęła głową. Pełnym współczucia wzrokiem spojrzała na
Deirdre.
- A więc były mąż zabrał pani dzieci - stwierdziła spokojnym tonem. -
Ciągle słyszymy o takich przypadkach. Chciałabym pani pomóc. Sama mam
dwójkę dzieci i wiem, jak bym się czuła, gdyby spotkało mnie coś podobnego. -
Wyciągnęła z kieszeni kartkę papieru. - To telefon mojego przyjaciela. To
były agent federalny. Jest na emeryturze od kilku lat, ale nadal od czasu do
czasu lubi jeszcze popracować. Specjalizuje się w odnajdywaniu dzieci.
- Mogę zadzwonić od razu? - Ronan wziął kartkę.
Gdy sięgał po aparat, policjantka ostrzegawczo podniosła rękę.
- Tak. Ale ten człowiek nie pracuje za darmo. Cena zależy od tego, ile
czasu zajmie mu zlokalizowanie miejsca pobytu dzieci, i od tego, jak trudno
będzie je zabrać. Musi pan liczyć się z sumą co najmniej dziesięciu tysięcy.
- Dziesięciu tysięcy? - wykrzyknęła przerażona Deirdre. Zbladła. - Nie
stać mnie na takie wynagrodzenie.
- To duża suma - przyznała policjantka. - Proszę jednak zrozumieć, że ten
człowiek musi pokryć wydatki, jakie pociąga za sobą praca tajnego agenta. -
RS
87
Uścisnęła dłonie Deirdre. - Życzę odzyskania dzieci, bez względu na to, jakie
zastosuje pani środki. Do widzenia.
Wyszła. Deirdre wstała i zaczęła nerwowo chodzić po pokoju.
- Powinnam sprzedać farmę - mówiła do siebie. - Czy ten agent zgodzi się
na zapłatę ratami?
Ronan wystukał numer otrzymany od policjantki. Wiedział, co robi.
Później zastanowi się nad konsekwencjami.
- Nie myśl o. pieniądzach - powiedział do protestującej Deirdre.
Na drugim końcu linii odezwał się męski głos. Rozpoczęła się rozmowa.
Deirdre nadal była w szoku. O wpół do czwartej nad ranem siedziała sama
u Frannie w kuchni. Na skutek jej nalegań gospodarze położyli się o północy.
Edwin Briggs zgodził się rozpocząć działania mające na celu odnalezienie Tom-
my'ego i Lee. Polecił Deirdre czekać przy telefonie. W razie gdyby odezwał się
Nelson, dzięki pewnej technicznej manipulacji byliby w stanie wykryć, skąd
dzwoni. Deirdre podejrzewała, że nie jest to postępowanie legalne, ale wcale się
tym nie przejmowała. Liczyło się tylko odnalezienie synków.
Agenta wynajął Ronan. Deirdre, Frannie i Jack wpatrywali się w niego z
największym zdumieniem, kiedy przez telefon oświadczył Briggsowi, że jeszcze
tej nocy wręczy mu pięć tysięcy dolarów zaliczki.
Ronan podszedł do drzwi.
- Dokąd jedziesz? - spytała Deirdre.
- Po pieniądze.
- Takiej sumy nie wyjmiesz z bankomatu - stwierdził Jack.
- Wiem. Mam gotówkę w mieszkaniu na farmie. Jeśli Briggs zjawi się
przede mną, opowiedzcie mu wszystko, co może przydać się w tej sprawie.
Przyjechali prawie równocześnie. Briggs był wysokim, dobrze
zbudowanym mężczyzną o ciemnych włosach. Cichym i spokojnym. Poprosił
Deirdre, żeby opowiedziała o zwyczajach Nelsona. Interesowały go wszelkie
szczegóły, które zachowała w pamięci.
RS
88
- Od razu zabieram się do roboty - oświadczył. - Im świeższy trop, tym
szybciej odnajdziemy dzieci.
- Ma pan współpracowników? - zapytał Ronan.
- W miarę potrzeby zatrudniam kilka osób.
Deirdre zastanawiała się, skąd Ronan ma tyle pieniędzy. W mieszkaniu
nad stajnią trzymał pięć tysięcy gotówką. Powiedział, że większą sumę może
jutro podjąć z banku.
Być może były to oszczędności całego życia. Prowadził samotną
egzystencję, więc widocznie miał niewielkie wydatki. Oczywiście, Deirdre
zamierzała oddać mu cały dług. Wszystko...
Zadzwonił telefon. Drgnęła nerwowo. Drżącą ręką podniosła słuchawkę.
- Halo?
- Mamy ich - usłyszała radosny głos Ronana.
- Gdzie jesteście? Dzieci są całe? Kiedy...?
- Uspokój się, proszę. Dzwonię z aparatu w wozie pana Briggsa.
Podjeżdżamy pod jakąś górę. Będę mówił zwięźle, bo zaraz możemy stracić
połączenie. Chłopcy są w dobrej formie. Śpią na tylnym siedzeniu. Twój były
mąż nawet jeszcze nie wie, że zniknęli. Zabraliśmy ich z izby znajdującej się na
tyłach rybackiej chaty, podczas gdy on spał za ścianą. Po powrocie opowiem ci
wszystko. Całuję.
Deirdre ogarnęła szalona radość. Poczuła nagły przypływ uczucia do
Ronana.
- Kocham cię - wyrwało się jej odruchowo. Niepotrzebnie. Po drugiej
stronie linii na chwilę zapanowało milczenie.
- Deirdre? - Głos Ronana brzmiał dziwnie niepewnie.
- Po powrocie do domu będziemy musieli porozmawiać. Do zobaczenia.
Rozpłakała się. Nie wiedziała, dlaczego. Czy ze szczęścia, że wracają
dzieciaki, czy też z obawy, iż jej bezmyślne wyznanie zrujnowało
dotychczasowe stosunki z Ronanem?
RS
89
- Kto dzwonił? - spytał zaspany Jack, wchodząc do kuchni.
- Ronan - odrzekła rozpromieniona Deirdre. - Znalazł chłopców! - Zaczęła
skakać z radości. Jack chwycił ją i uściskał. - Są bezpieczni!
- Bogu niech będą dzięki! - Wydał westchnienie ulgi.
- Co tu się dzieje? - W drzwiach kuchni stanęła Frannie.
- Najpierw słyszę dzikie okrzyki, a potem widzę, jak mój mąż obściskuje
moją najlepszą przyjaciółkę. Flirtuje, Jak zwykle. - Potrząsnęła głową. - Mamy
powód do radości?
- Znaleźli chłopców! - Deirdre chwyciła Frannie za rękę. Oczy
przyjaciółki nagle wypełniły się łzami.
- Wreszcie i ja mogę sobie popłakać.
Trzy godziny później, gdy niebo zaczynało jaśnieć i nastawał
poniedziałkowy ranek, pod dom Ferrisów podjechała furgonetka. Wysiadł z niej
Ronan. Deirdre, która wypadła na podjazd, zobaczyła, jak otwiera tylne drzwi
wozu, nachyla się i wynosi na rękach śpiącego Lee.
Kiedy podał go Deirdre, spotkały się ich oczy. Zanim jednak Ronan
odwrócił się, aby zabrać Tommy'ego, ujrzała w jego wzroku coś, co, miała
nadzieję, było wyrazem miłości.
Jadąc do domu, wieźli chłopców między sobą.
- Gdzie jest teraz tata? - zapytał Lee. - Mówił, że od tej pory będziemy
stale mieszkali u niego.
- Mnie to się nie podobało - oznajmił Tommy. Miał ochotę się rozpłakać.
- Powiedział, ze jestem za duzy, zeby spać z zabawkami - dodał, jak zwykle
sepleniąc.
Deirdre przypomniała sobie o wypchanym krokodylu. Ogarnęła ją złość
na Nelsona. Przy dzieciach musiała zachowywać spokój.
- Tata został w swoim domku - powiedziała, mając na myśli starą rybacką
chatę nad Potomakiem, dokąd Nelson wywiózł chłopców. O jej istnieniu
RS
90
przypomniała sobie, odpowiadając na pytania Briggsa. - Niedługo będziemy w
domu.
Otoczyła ramieniem Tommy'ego, który siedział bliżej, i lekko go
uścisnęła.
- Możesz sypiać z krokodylem tak długo, jak zechcesz. Czeka na twoim
łóżku. - Ściszyła głos. - Prosił, żeby jak najszybciej przywieźć cię do domu.
Tommy zachichotał radośnie. Z Lee rozmowa była trudniejsza. Deirdre prawie
słyszała, jak w jego małym, mądrym łebku poruszają się tryby. Pięciolatek
usiłował zrozumieć to, co działo się tej nocy. Niełatwo było go zwieść.
Otworzył buzię.
- Mówiłem tacie, że nie wolno mu zabierać nas na noc. Oświadczył, że
uzgodnił to z tobą. Ale tego nie zrobił. Prawda, mamo?
- Nie zrobił - przyznała. - Musiało powstać jakieś nieporozumienie.
- Jus nigdy więcej nie chcę z nim nigdzie jechać - zagniewanym tonem
oznajmił Tommy. - Ksycał na mnie, kiedy powiedziałem, ze będzies wściekła,
jeśli nas nie odwiezie spowrotem.
Deirdre zacisnęła zęby. Policzyła do dziesięciu.
- Jeśli nie chcesz, nie musisz spotykać się z ojcem - powiedziała do
młodszego synka.
- Tata zobaczył Ronana - poinformował ją Lee. - Mówił, że zamierzasz
pozbyć się nas, bo masz nowego faceta. I że Ronan nie lubi ani mnie, ani
Tommy'ego. A kiedy zaprzeczyłem, krzyknął: zamknij się!
Oczy chłopców rozszerzyły się z wrażenia. ,,Zamknij się" należało do
najbrzydszych powiedzeń, jakie znali. Jedna z domowych zasad dotyczyła
zakazu używania brzydkich słów.
- Tatuś to zły cłowiek - wyseplenił Tommy.
To prawda, synku, dodała w myśli matka. Zastanawiała się nad tym, co
powiedział Lee. Powinna na ten temat porozmawiać z Ronanem. Nie chciała,
RS
91
aby chłopcy czuli się odrzuceni, bo się nim zainteresowała, a to właśnie usiłował
wmówić im Nelson.
Lee spojrzał na Ronana prowadzącego w milczeniu furgonetkę.
- Wiedziałem, że nas lubisz. - Oparł głowę o jego ramię i westchnął. -
Przyjechałeś, aby nas stamtąd zabrać.
Ronan, któremu zadrgał na twarzy mięsień, wolną ręką przytulił chłopca
do siebie.
- Masz rację, kumpelku - powiedział schrypniętym głosem. - Lubię cię.
Deirdre odchyliła się w fotelu. Dopiero teraz ogarnęło ją potworne
zmęczenie. Dlaczego Nelson posunął się aż tak daleko? Mógł przecież
wyrządzić dzieciom ogromną krzywdę. Dla niego chłopcy byli wyłącznie
własnością. Dla niej i Ronana stanowili dary niebios, które należało kochać i
otaczać czułością. Spojrzała na Ronana. Właśnie zamierzał skręcić w drogę
wiodącą do farmy. Całą uwagę skupił na nadjeżdżających pojazdach.
Z uwielbieniem spoglądała na jego prosty nos, wysokie czoło i kosmyk
włosów opadający na twarz. Kochała tego człowieka. Szaleńczo.
Żeby się pozbierać, musiała nabrać powietrza. Uznała, że później będzie
czas na wymianę słów płynących wprost z serca i na akt miłości, w którą
przekształcił się ich wspólny seks.
Po południowym posiłku chłopcy zmarkotnieli. Nie mieli ochoty na
zabawę. Deirdre poleciła im, żeby poszli do łóżek.
- Nie musisz zasypiać - zapewniła Lee. - Tylko trochę odpocznij. Wiem,
jesteś zbyt duży na to, aby w dzień robić sobie drzemkę.
Kiedy po pięciu minutach zajrzała do synka, zobaczyła, że śpi w
najlepsze, rozciągnięty na łóżku, w okropnie niewygodnej pozycji. Tommy,
zwinięty w kłębek w swoim łóżku, jak zwykle miał przy boku ukochanego
krokodyla.
Śmiejąc się z rozczuleniem, Deirdre zeszła z piętra, niosąc kosz z bielizną
do prania. Robota w pracowni mogła na nią poczekać, ale jeśli od razu nie
RS
92
wrzuci ubrań do pralki, wszyscy troje będą wkrótce zmuszeni grzebać w stosie
brudów, aby znaleźć coś w miarę czystego.
Właśnie płynem do wywabiania plam nasączała brudne, małe podkoszulki
przed wrzuceniem ich do pralki, gdy nagle ujrzała Ronana. Siadał za kierownicą
furgonetki. Codziennie o tej porze jechał na pocztę i chyba też załatwiał inne
sprawy.
Deirdre uśmiechnęła się do siebie, biorąc do ręki papierową torbę pełną
czekoladowych ciasteczek, które upiekła tego ranka. Gdy tylko furgonetka
przecięła grzbiet wzgórza i zniknęła po drugiej stronie drogi, poszła do
stajennego budynku. Zrobi Ronanowi niespodziankę, podrzucając mu
ciasteczka.
Na dole panował półmrok. Idąc w stronę schodów, usłyszała donośny
dzwonek telefonu dochodzący z mieszkania Ronana. Zaraz potem jednak
zapanowała cisza. Aparat telefoniczny musiał znajdować się blisko wyjścia.
Deirdre usłyszała nagle dobrze znany, nagrany na magnetofon głos.
Ronan prosił telefonującą osobę o zostawienie wiadomości automatycznej
sekretarce. Deirdre uprzytomniła sobie, że brzydko jest podsłuchiwać cudze
rozmowy. Zaczęła więc szybko wspinać się na schody. Zamierzała tylko
zostawić Ronanowi ciasteczka i wrócić do pracowni.
- Cześć, Ronan. Mam świetne wieści! Podnieś słuchawkę. - Rozmówca
nie uznał za stosowne, żeby się przedstawić. - Do licha, rusz się wreszcie.
Wiem, że tam siedzisz i sobie myślisz: do licha, znów dzwoni mój koszmarny
agent! Myśl, co chcesz, ale musimy porozmawiać. To naprawdę wielka rzecz.
Przez dłuższą chwilę mężczyzna czekał, aż Ronan podniesie słuchawkę.
Deirdre zamarła. Poczuła, jak nagle ogarnia ją strach. Miała dziwne przeczucie,
że jeśli natychmiast nie opuści tego miejsca, zmieni się jej życie.
- Poddaję się - oznajmił wreszcie agent Ronana. - Jeśli naprawdę nie ma
cię w domu, to po powrocie natychmiast zadzwoń. Mocno trzymasz się krzesła?
Otrzymaliśmy niesamowitą propozycję... z wytwórni StarVision. Chcą robić
RS
93
filmową wersję „Chłodu serca". Proponują piątala, ale ze względu na twoją
renomę powinniśmy wytargować więcej. Zadzwoń, gdy tylko wrócisz. Trzeba
omówić szczegóły. Ciao, kopalnio złota.
Rozmówca odwiesił słuchawkę. Wyłączył się magnetofon. Mimo to w
uszach Deirdre nadal rozbrzmiewały usłyszane słowa. Wytwórnia StarVision...
filmowa wersja... kopalnia złota...
Traciła dech. Opadła ciężko na schody. W zeszłym roku „Chłód serca"
znajdował się na czele listy bestsellerów „New York Timesa". Była to jej
ulubiona książka. Czytała kilka wcześniejszych powieści tego samego autora.
Był nim niejaki R. J. Sullivan. R jak Ronan. Jej Ronan Sullivan?
Nie, musiało chodzić o kogoś innego. Jej Ronan był dziennikarzem. Zaraz
jednak zaczęła przypominać sobie różne drobne fakty. Ronan nigdy nie mówił o
tym, co robi. Sądziła, że nie idzie mu pisanie i wydawcy nie kupują jego
artykułów.
Pieniądze. Nie miała pojęcia, ile w końcu zapłacił panu Briggsowi za
odnalezienie dzieci. Jak na jej możliwości, musiała to być ogromna suma. Ale
dla Ronana znaczyła chyba niewiele. Przypomniała sobie dopiero co usłyszane
słowa agenta. Zaliczka miała wynosić piątala. Pięć milionów? Tak, teraz była
już tego pewna.
Ronan. Człowiek, z którym się kochała i który w jednej chwili podbił
matczyne serce, okazując sympatię Tommy'emu i Lee, był R. J. Sullivanem,
powszechnie znanym i cenionym autorem pięciu lub sześciu sensacyjnych
powieści. Podczas jednej rozmowy telefonicznej zarabiał więcej, niż ona
potrafiłaby zdobyć przez całe życie.
Oszukiwał. Z rąk Deirdre wypadła torba. Kawałki ciastek leżały teraz u
jej stóp. Od dnia, w którym spotkali się po latach, bez przerwy wprowadzał w
błąd. Mówił nieprawdę na temat swojej pracy. Oszukał ją, mówiąc, że
potrzebuje mieszkania.
RS
94
Kochał się z nią w sposób szalony i namiętny, czuły i delikatny. Wszystko
to też musiało być jednym wielkim oszustwem. Nie była przecież gwiazdą lub
inną znakomitością. Wielkiemu R. J. Sullivanowi zachciało się po prostu seksu z
przeciętną kobietą.
Z ust Deirdre wydobył się głośny jęk. Zaczęła rozpaczliwie szlochać.
Z trudem zeszła po schodach. Kiedy opuszczała stajenny budynek, jej
ciałem wstrząsały dreszcze. Przez wiele lat płaciła za błąd, którym się okazało
jej pierwsze małżeństwo. Wreszcie znalazła kogoś, kogo pokochała. Z
wzajemnością.
Była tak głupia, że po raz drugi dała się wyprowadzić w pole. Trafił się jej
oszust. Drugi.
Chłopcy obudzili się dwie godziny później. Dzięki przenośnemu
monitorowi z kuchni słyszała ich ruchy na piętrze. Najpierw obudził się Lee.
Zsunął się z łóżka. Po chwili Deirdre usłyszała, jak biegnie do pokoju brata.
Szybko chwyciła miskę z groszkiem kupionym w pobliskim sklepie i
wyszła na tylną werandę. Żeby ukryć spuchnięte powieki, nałożyła ciemne
okulary. Była półprzytomna. Gdyby tylko mogła rzucić się na łóżko i zapomnieć
o bożym świecie!
Usiadła w fotelu na biegunach. Zza krzaka bzu wynurzył się Murphy.
Wszedł po schodkach na werandę i ułożył się u stóp swojej pani. Och, jakże mu
zazdrościła! Pragnęła też tak spać.
Nie mogła pójść do łóżka. Miała dwóch synków, o których musiała się
zatroszczyć. Dwóch małych chłopców, którzy mieli wczoraj przykre przeżycia i
którzy jej potrzebowali.
Miska z groszkiem pozostała nie tknięta. Deirdre siedziała, patrząc przed
siebie nieruchomym wzrokiem. Nie widzącym nic.
Tak miała wyglądać jej przyszłość.
- Hej, mamo, dostaniemy po kanapce?
- W lodówce są truskawki! - odkrzyknęła.
RS
95
- Co takiego?
- W lodówce są truskawki.
Po chwili w drzwiach ukazał się Lee. Tuż za nim stanął Tommy, ciągnąc
swojego krokodyla po podłodze.
- Mamo, masz dziwny głos. Co mówiłaś? Powtórzyła swoje słowa i
chłopcy wycofali się do kuchni.
Lee miał rację. Miała dziwny głos. Szorstki po dwóch godzinach
bezustannego płaczu. Ledwie wydobywający się z gardła.
Wzięła do ręki strąk i zaczęła łuskać groszek. Odruchowo powtarzała ruch
po ruchu, starając się o niczym nie myśleć. Chłopcy wrócili z kuchni i usiedli na
schodkach werandy, opychając się truskawkami.
Murphy wydał z siebie ostrzegawcze warknięcie. Informował Deirdre, że
zza domu wyszedł Ronan.
Deirdre wypuściła miskę. Groszek rozsypał się po podłodze, ale nawet
tego nie zauważyła. Nie słyszała powrotu lokatora i nie była gotowa na
spotkanie. Poczuła ucisk w żołądku. Wpadła w panikę. Jeszcze nie była w stanie
spojrzeć mu w twarz.
- Powiedzcie Ronanowi, że źle się czuję - zwróciła się do chłopców i
umknęła do domu.
Pobiegła wprost do swej sypialni. Usiadła na krawędzi łóżka i oparta
dłonie na kolanach, żeby przestały drżeć. Było jej niedobrze. Musiała się
uspokoić. Zaczęła oddychać głęboko i równomiernie.
Pod żadnym pozorem nie mogła teraz oglądać Ronana. Wiedziała jednak,
że wcześniej czy później będzie musiało do tego dojść. Znając go, mogła
przypuszczać, że stanie się to wcześniej niż później. Prawdopodobnie jutro.
- Nie znasz tego człowieka - mówiła do siebie z brutalną szczerością. -
Okłamywał cię rozmyślnie. Z premedytacją. Udawał kogoś innego. A ty dałaś
się na to nabrać. Wpadłaś.
RS
96
Usłyszała kroki chłopców. Wbiegli po schodach na piętro i kierowali się
do jej sypialni. Co powie im o Ronanie? Jak będą się czuli, gdy ich lokator stąd
wyjedzie?
Głęboki oddech. Jeden, drugi i trzeci.
- Tutaj jest - oznajmił Tommy, ukazując się w drzwiach. Z tryumfem
wskazał matkę.
Serce Deirdre omal nie pękło na widok wchodzącego tuż za nim Ronana.
RS
97
ROZDZIAŁ SIÓDMY
- Dzięki, chłopcy - powiedział do dzieciaków, starając się, aby jego głos
brzmiał normalnie. - Możecie biec na podwórze.
Lee spojrzał niepewnym wzrokiem najpierw na gościa, a potem na matkę.
Chłopczyk wyczuwał napiętą atmosferę.
- Co będziecie robić? - zapytał podejrzliwie.
- Muszę pogadać z twoją mamą, a potem, jeśli się zgodzi, zabiorę was na
spacer nad strumień - oświadczył Ronan.
- Klawo! - Było to ulubione słowo Lee, wyrażające wielką radość. -
Chodź, Tommy.
Przekupieni atrakcyjną obietnicą, chłopcy wymaszerowali z pokoju.
Odgłosy ich kroków na schodach przypominały raczej tupot stada słoni niż
dwojga małych dzieci.
Spojrzał na Deirdre. Nadal siedziała na krawędzi łóżka. Wydawała się
obca. Miała pobladłą twarz. Mimo ciemnych okularów, które włożyła, mógłby
przysiąc, że płakała.
- Słyszałaś, prawda? Słyszałaś to, co zarejestrowała automatyczna
sekretarka?
Deirdre potwierdziła jego obawy skinieniem głowy. Patrzyła tak, jakby
obawiała się z jego strony jakiejś napaści.
- A niech to wszyscy diabli! - Z całej siły rąbnął pięścią w solidną,
drewnianą ramę łóżka, aż zatrzęsły się ściany.
Deirdre drgnęła gwałtownie. Z jej gardła wydarł się chrapliwy jęk.
- Właśnie miałem wszystko ci wyznać - oświadczył Ronan, wyginając
palce, żeby sprawdzić, czy przy uderzeniu nie naruszył kości.
Deirdre odwróciła głowę. Chyba przełykała łzy.
- Porozmawiaj ze mną, dziecinko.
RS
98
Jak mógł naprawić sytuację, nie wiedząc, co zabolało ją najbardziej?
- Nie mam nic do powiedzenia - odrzekła szeptem.
- Źle się czujesz?
Zachorowała? Kiedy sam czuł się podle, wszystko wydawało mu się
znacznie gorsze, niż było w rzeczywistości...
- Nie. - Spojrzała na niego pozbawionymi wyrazu oczyma. Poczuł się tak,
jakby wbijała mu nóż w serce. - Płakałam. Umarł ktoś, na kim bardzo mi
zależało.
Ronan wiedział, co Deirdre ma na myśli.
- Pozwól mi wyjaśnić. To nie takie proste, jakby...
- Wynoś się! - Jej chrapliwy głos był przepojony nienawiścią. - Okłamałeś
mnie! - Spod ciemnych okularów popłynęły łzy. - Zaufałam ci, a ty mnie
oszukałeś.
- Dziecinko...
Jednym susem dotarł do łóżka. Deirdre odpychała go, gdy próbował
wziąć ją w objęcia. Podczas szamotaniny spadły ciemne okulary i rozbiły się o
podłogę. Ronan nie dawał za wygraną. Wreszcie ustąpiła. Przestała walczyć.
Usiadł na łóżku i posadził ją sobie na kolanach.
Wybaczy mi, pomyślał. Będzie musiała.
- Wcale cię nie okłamywałem. To znaczy robiłem to - poprawił się - ale
nie w stosunku do ciebie. Przez ostatnie dwa lata starałem się unikać
popularności. Ale i tak ciągle ktoś nachodził mnie w domu i nie dawał żyć. Nie
masz pojęcia, jak to jest.
Spojrzał na Deirdre, żeby zobaczyć, jaki skutek wywierają jego słowa.
Siedziała milcząca.
- Kilka lat temu dostawałem obsceniczne listy od jakiejś kobiety. Czyhała
na mnie na każdym kroku. Pewnego dnia znalazłem ją we własnym łóżku!
Miałem dość nagabywania przez obcych ludzi. Postanowiłem wynieść się z
Baltimore...
RS
99
- Mam wierzyć, że wyprowadziłeś się z luksusowego domu, aby przenieść
się tutaj, na głuchą wieś, do stajennego budynku?
Uderzyła go.
Z największym zdumieniem patrzył teraz na rozgniewaną kobietę, która
niczym nie przypominała spokojnej i łagodnej Deirdre.
- Wziąłeś mnie za kogoś nadającego się do przelotnego flirtu - dodała
oskarżycielskim tonem. - Postanowiłeś zabawiać się dopóty, dopóki nie zmęczy
cię wiejska egzystencja i nie wrócisz tam, gdzie twoje miejsce.
- To znaczy dokąd? - Ronan odzyskał wreszcie mowę.
Ogarnęła go złość. Taka, że aż się trząsł. Ta kobieta przeinaczała każde
jego słowo!
- Nie tutaj. To chyba oczywiste! - warknęła zjadliwie.
- Jak widzę, nie zamierzasz dać mi żadnej szansy. To, że miałaś złe
doświadczenia z jednym mężczyzną, wcale nie oznacza, iż z następnym też ci
się nie ułoży. Wczoraj powiedziałaś, że mnie kochasz. Czy to prawda?
Deirdre przycisnęła dłoń do ust. Zaczęła cofać się, aż uderzyła plecami w
ścianę obok drzwi. Milczała.
- Oskarżasz mnie o kłamstwo - ciągnął Ronan. Ledwie powstrzymywał
nerwy na wodzy. - Ale sama nie jesteś lepsza.
Przeszedł przez pokój, żeby zajrzeć w jej piękne, zielone oczy, które
jeszcze tak niedawno patrzyły na niego z uwielbieniem. Teraz były obce i zimne
jak lód.
- Miałaś ochotę na mały numerek, a ja akurat znalazłem się pod ręką.
Mężczyźni są ci potrzebni ze względu na seks, pieniądze i pozycję społeczną.
Pogoń za tym nazywasz miłością.
Ronan ruszył w stronę wyjścia, zdecydowany nie oglądać się przez ramię,
w razie gdyby Deirdre uprzytomniła sobie, że go skrzywdziła. Nadal jednak
milczała jak zaklęta.
RS
100
- I nie wtykaj nosa w moje sprawy! - wykrzyknął na odchodnym. - Jeśli
pani gospodyni zechce zajrzeć do mojego lokum, wystarczy, że o to poprosi -
dorzucił złośliwie.
Kiedy zamierzał opuścić farmę?
Od dnia, w którym zniweczył wszystkie jej marzenia, upłynęły trzy
tygodnie. Deirdre z trudem zmuszała się do pracy. Wieczorem padała tak
wykończona na łóżko, że nawet nie miała żadnych snów.
Od chwili gdy rozzłoszczony Ronan wypadł z jej sypialni, nie zamienili
ani słowa. Informacje przekazywali chłopcy.
- Mamo, Ronan chce zabrać nas na łąkę, żebyśmy puszczali latawce.
Możemy iść?
- Mamo, Ronan wyjeżdża na cztery dni. Prosił, aby ci o tym powiedzieć.
Dokąd jedzie?
- Mamo, Ronan wziął Murphy'ego na spacer.
- Mamo, Ronan chciał, żebym ci to dał.
Była to koperta zawierająca miesięczny czynsz. Płacił z góry. Deirdre
poczuła słaby przypływ radości. Czyżby zamierzał pozostać jeszcze przez
miesiąc?
Prowadziła monotonne życie. Opuszczała farmę tylko po to, aby zrobić
niezbędne zakupy, jechać z chłopcami do kościoła, lekarza lub dentysty.
Od czasu gdy Nelson wywiózł dzieci do rybackiej chaty, Lee i Tommy
nie spotykali się z nim w niedziele. Adwokat Deirdre złożył w sądzie formalną
prośbę o zakazanie ojcu spotkań z synami, motywując ją brakiem
odpowiedzialności tego człowieka i jego potencjalną zdolnością do zrobienia im
krzywdy. Sędzia postanowił, że o wszelkich następnych spotkaniach synów z
ojcem będzie decydowała wyłącznie ich matka.
Dopiero w połowie drugiego tygodnia od chwili ogłoszenia decyzji
sędziego Lee uzmysłowił sobie, że w ostatnią niedzielę nie widzieli się z ojcem.
Ulga, z jaką obaj chłopcy przyjęli zmienioną sytuację, upewniła Deirdre, że
RS
101
postępuje właściwie. Wyjaśniła dzieciom, że gdy tylko zechcą zobaczyć się z
ojcem, niech jej o tym powiedzą, a ona zaaranżuje spotkanie.
- Ja nie zechcę - mruknął Tommy, energicznie potrząsając krótko
ostrzyżoną główką. - Tata nie lubi mojego krokodyla.
Lee głębiej wnikał w sedno sprawy.
- Tata mógłby wywieźć nas z miasta? - zapytał matkę.
- Istnieje taka możliwość - chcąc nie chcąc, musiała przyznać. - Ale ojciec
kocha cię, słonko. Sądzi, że postępuje dobrze, mimo że tak nie jest i my o tym
wiemy.
- Wcale mnie to nie obchodzi - oświadczył Lee. - Mamo, bałem się taty.
Nie chcę już nigdy więcej z nim wyjeżdżać. - Lee był małym, dzielnym
wojownikiem i obrońcą mamy. Płakał bardzo rzadko. - Ale chciałbym jechać z
Ronanem.
Ostatnie słowa synka do głębi wstrząsnęły Deirdre.
Zajmowała się szyciem, bo nie pozostawało jej nic innego. Pracowała
mimo grypy, z której nie wyleczyła się do końca. Wykonała nowojorskie
zamówienie i zabrała się do nowego. Dostała też pracę od Jill. Na ogół nie szyła
ubiorów dla pojedynczych lalek, ale dla przyjaciółki zrobiłaby wszystko. Na
wystawie swojego sklepu z zabawkami Jill zamierzała na Święto Zmarłych
wyeksponować małego ducha i czarownicę.
Boże Narodzenie było jeszcze odległe o pół roku, lecz sklepy
zabawkarskie już się szykowały do wielkiej sezonowej sprzedaży. Do Deirdre
zaczęli dzwonić obcy ludzie, którym jej zadowoleni klienci pokazali wykonane
przez nią cudeńka. Chcieli składać zamówienia.
Niestety, miała głowę zaprzątniętą myślami o Ronanie.
Pierwsza myśl była przyziemnej natury. Trzeba było oddać mu pieniądze,
które wydał na odzyskanie chłopców. Gdyby nawet musiała harować całymi
nocami, zwróci zaciągnięty dług. Inne myśli nie były tak prozaiczne.
RS
102
Deirdre odgoniła je natychmiast. Nacisnęła pedał maszyny do szycia.
Ostrożnie podsunęła pod igłę ciemnopurpurowy aksamit, z którego miała
powstać czapeczka dla księżniczki.
Staroświecka maszyna stanowiła prezent maturalny od rodziców Deirdre.
Z czasów, gdy ona sama bujała w obłokach i wśród gwiazd, przekonana, że
należy do niej cały świat. Niestety, życie pogasiło gwiazdy i z obłoków
ściągnęło ją na ziemię.
Czułym ruchem pogłaskała Deirdre wysłużoną maszynę. Kojarzyła się jej
z dobrymi czasami. Postanowiła nigdy się z nią nie rozstawać, mimo że niekiedy
ogarniała ją chęć kupienia nowej. Nowoczesnej. Szyjącej automatycznie po
odpowiednim zaprogramowaniu na komputerze. Oszczędzało to mnóstwo czasu
i zapewniało żądaną dokładność wykonania. Deirdre nawet prosiła męża, aby
kupił jej maszynę w prezencie, ale Nelson nie widział potrzeby folgowania
zachciankom żony. A teraz? Teraz ledwie wystarczało na opłacenie rachunków
pod koniec każdego miesiąca i odkładanie niewielkiej sumki na edukację
chłopców. O nowoczesnej maszynie do szycia będzie mogła pomyśleć dopiero
za kilka lat.
A może nawet później, jeśli to, co ostatnio zaprząta jej głowę, stanie się
rzeczywistością...
Nie miała okresu od prawie siedmiu tygodni. Od pierwszego zbliżenia z
Ronanem. Kupiła test ciążowy, ale nie miała odwagi go użyć.
Może krwawienie okresowe opóźniało się dlatego, że żyła w stresie, a
ciągłe wymioty były spowodowane grypą? Schudła o cztery kilogramy, z czego
nawet się ucieszyła. Nie miała apetytu. Sypiała kiepsko. W nocy musiało coś ją
dręczyć, gdyż rano budziła się z głową na poduszce zalanej łzami.
Długie godziny przesiadywała w pracowni, coraz częściej spędzając tam
całe noce. Nie mogła jednak dłużej udawać, że nic się nie dzieje. Jeśli była w
ciąży, powinna jechać do lekarza i zacząć przyjmować witaminy. To dziecko, o
RS
103
ile miało przyjść na świat, powinno otrzymać podobnie staranną opiekę, jak
dwójka jego rodzeństwa.
Następnego ranka, gdy chłopcy jeszcze spali, poszła do łazienki.
Pracowała do drugiej w nocy. Była otępiała i bolały ją oczy. Drżącymi palcami
rozerwała opakowanie. Przeczytała instrukcję. Spojrzała na mały patyczek.
Zadrżało jej serce.
Nie! Och, Boże. Proszę, tylko nie to!
Z rozpaczą spojrzała na test ciążowy, leżący na stoliku. Dostała dreszczy.
Wrzuciła paskudztwo do kosza na śmieci i wróciła do łóżka.
Już dłużej nie mogła udawać. Jej ciało zachowywało się nienormalnie.
Nie z powodu stresu ani pozostałości po grypie.
Urodzi dziecko Ronana!
Na myśl, że powinna powiedzieć mu o ciąży, jęknęła głośno. Jak może
wydać na świat potomka człowieka, który czuje do niej nienawiść? Czy ona też
nienawidziła Ronana? Nie. Czuła się tylko przez niego skrzywdzona.
Bez względu na błąd, jaki popełniła, decydując się na krótki flirt z prawie
nie znanym mężczyzną, będzie kochała nowe dziecko. Podobnie jak poprzednie,
ciąża pewnie okaże się trudna przez pierwsze trzy miesiące, ale jakoś to zniesie.
Ronan nie będzie szczęśliwy, gdy okaże się, że zostanie ojcem. Ale lubił
dzieci. Miał wspaniały stosunek do jej synów. Deirdre była przekonana, że ich
wspólne dziecko zawsze będzie kochane.
Ronan znów spojrzał na kalendarz. Pierwsze sześć rozdziałów powinien
skończyć już w zeszłym tygodniu. Jeśli nadal będzie pracował w żółwim
tempie, nie dotrzyma żadnego terminu.
Po raz pierwszy odczuwał ciężar tworzenia. Pisanie przychodziło mu z
największą trudnością. Przestało być przyjemne. Nawet o pracy nad
scenariuszem na podstawie „Chłodu serca" myślał teraz z niechęcią.
RS
104
Wszystkiemu była winna Deirdre. Bezskutecznie usiłował pielęgnować w
sobie złość do tej kobiety, ale już dawno opuścił go gniew. Pozostały tylko
pustka, smutek i samotność.
Miał powód, żeby się wściec. Przecież nie okłamał Deirdre celowo. Na
początku odruchowo chronił własną prywatność, a potem było mu już trudno
wyznać prawdę.
I stało się! Bomba wybuchła. Na nieszczęście, Deirdre sama odkryła jego
tożsamość. Dlaczego jednak nie obdarzyła go kredytem zaufania? Skazała bez
rozprawy sądowej. Ronan cieszył się, że już nigdy więcej nie będzie musiał jej
oglądać.
Fizycznie pragnął bliskości Deirdre nawet wtedy, kiedy w Hollywood
spotykał gwiazdy filmowe, podczas gdy jego agent negocjował warunki umowy
na ekranizację książki. W dzień radził sobie dobrze, ale po nocach marzył o
Deirdre.
Od tamtej pory widział ją tylko raz, idącą do furgonetki. Gdy zabierał
Murphy'ego na spacer, nigdy nie było jej na werandzie. Wszelkie wiadomości
przekazywali matce chłopcy.
Pół nocy spędzała w pracowni. Wiedział o tym, gdyż polubił nocne
spacery. Zauważał w oknie drobną postać, zajętą szyciem.
Nie dopuści do tego, aby ta kobieta go zniszczyła! Nigdy!
Westchnął głęboko. Kogo chce oszukać tak idiotycznymi zapewnieniami?
Od dnia, w którym znalazł na schodach podartą torbę z ciastkami, jego życie też
uległo zniszczeniu.
Deirdre była przeciwieństwem Sonji. Nie zależało jej na pieniądzach, nie
domagała się kosztownych prezentów. Zapamiętał dzień razem spędzony w
porcie. Zdecydowanie odmówiła przyjęcia przeznaczonej dla chłopców drogiej
zabawki.
Kiedy wyznała mu miłość, był dla niej jeszcze zwykłym dziennikarzem,
któremu kiepsko się wiodło. Nie leciała więc na pieniądze. Gorzkie
RS
105
doświadczenie nauczyło go jednak, że kobieta potrafi udawać miłość z
przeróżnych powodów. Może Deirdre naprawdę wydawało się, że darzy go
uczuciem?
Nie. Chodziło jej wyłącznie o seks. W przeciwnym razie nie
wykluczyłaby go ze swego życia z tak idiotycznego powodu, jakim było
chwilowe nieporozumienie. Gdyby darzyła go miłością, nie doszłoby do
zerwania.
Od strony schodów dobiegł Ronana śmiech Tommy'ego i Lee. Z ulgą
wprowadził do pamięci ostatni fragment tekstu i wyłączył komputer. Może jutro
pisanie pójdzie mu lepiej.
Wyszedł chłopcom naprzeciw. Stanął na górnym podeście, słuchając
dzikich okrzyków. Malcy jak szaleni wbiegli na górę.
- Hej, faceci, pójdziecie popływać? - zawołał. W obu parach oczu
pojawiły się radosne błyski.
- Taaak! - wrzasnęli i pognali do domu po ręczniki.
Nagle Lee zatrzymał się i pędem zawrócił w stronę Ronana.
- Byłbym zapomniał! Mama chce z tobą porozmawiać. Pyta, czy możesz
wpaść po kolacji.
Ronan skinął głową i Lee pobiegł za młodszym bratem.
Czego Deirdre chciała? Zamierzała go przeprosić? Chętnie zapomniałby o
nieszczęsnej kłótni, gdyby i ona zrobiła to samo. A może od września wymówi
mu mieszkanie?
Popołudnie ciągnęło się w nieskończoność. Ronan zabrał Murphy'ego na
codzienny spacer. Zjadł samotnie ravioli z puszki. Przejrzał nadesłaną pocztę
elektroniczną. Z trudem doczekał siódmej wieczorem. Porę tę mógł uznać za
pokolacyjną. Przynajmniej w domu, w którym mieszkały dzieci.
Starając się iść powoli, przemierzył podwórze i podszedł do tylnego
wejścia. Na jego widok Murphy aż zawył z radości. Ronan zatrzymał się i
RS
106
podrapał po brzuchu potężne psisko. Potem wszedł na werandę i zapukał do
drzwi.
- Proszę! - Głos Deirdre brzmiał prawie normalnie.
Po chwili Ronan znalazł się w kuchni. Wygodnej i przytulnej, pięknie
urządzonej. Uderzyła go w nozdrza mieszanina zapachów cynamonu, kwiatów
stojących w wazonie i suszących się ziół. Pani domu stała przy zlewozmywaku,
zwrócona tyłem do gościa. Ronan poczuł, że z wrażenia spociły mu się ręce.
Wytarł je o spodnie.
Najpierw zauważył, że schudła. Miała teraz modną, szczupłą sylwetkę.
Znał kobiety, które dałyby wiele, żeby tak wyglądać. On jednak zdecydowanie
wolał poprzednią figurę Deirdre.
Gdy odwróciła się w jego stronę, doznał szoku. Miała zapadnięte policzki,
zmęczoną twarz, podkrążone oczy i suche, blade wargi. Wyglądała okropnie.
- Dobry wieczór - spokojnym głosem przywitała gościa.
- Wolisz zostać tutaj czy przejść do salonu?
- Tutaj - odparł. - A gdzie są chłopcy?
- W pokoju Tommy'ego. Z klocków lego budują miasteczko. Zajmują się
tym już od tygodnia. Tak mi się przynajmniej wydaje.
- Jesteś chora? - zapytał odruchowo.
Spuściła oczy. Nerwowo splatała i rozplatała palce.
- Nie. To tylko zmęczenie. Dużo pracowałam.
- Kiepsko wyglądasz. - Ronan nie potrafił ukryć przykrego zaskoczenia.
Kiedy w oczach Deirdre ujrzał nagły przestrach, zaniepokoił się jeszcze
bardziej.
- Nic mi nie będzie. - Deirdre machnęła ręką, uznając temat za
wyczerpany. Odgrodziła się niewidzialną barierą.
- Chciałam porozmawiać o pieniądzach, które wydałeś tego dnia, kiedy...
- Wiem, kiedy - przerwał jej szorstko. - Dlatego prosiłeś, żebym
przyszedł? - zapytał rozczarowany.
RS
107
- Tak - potwierdziła niemal szeptem. - Chcę ustalić termin spłacenia ci tej
pożyczki. Oczywiście, z odsetkami.
- To był prezent - wycedził przez zęby.
- Nie mogę go przyjąć. Doceniam twoją... Sam wiesz, ile to dla mnie
znaczyło...
- Proszę cię, zapomnij o całej sprawie. Mnie nie brakuje pieniędzy. - Po
minie Deirdre poznał, że jego wyjaśnienie wypadło niezręcznie, więc zaczął raz
jeszcze. - Posłuchaj. Twoi chłopcy też wiele dla mnie znaczą. Cieszę się, że mo-
głem wam pomóc. Proszę, przestań zamartwiać się tymi pieniędzmi.
Boże, ależ była uparta! Nadal potrząsała głową.
- Ronan, to była pożyczka. Doceniam wszystko, co zrobiłeś tamtego
dnia... - Zamilkła nagle.
Swego czasu Ronan poprzysiągł sobie, że już nigdy więcej nie będzie nim
manipulowała żadna kobieta. A teraz co? Siedział przed Deirdre, zmartwiony i
stęskniony.
- Miło to słyszeć - oświadczył ironicznym tonem. - Wiedziałem, że
doceniałaś to, co wtedy robiłem. Podobało ci się... jeśli mnie pamięć nie myli.
- Ronan, proszę... - W głosie Deirdre brzmiał niepokój. - Nie musimy tak
z sobą rozmawiać. Zwłaszcza teraz...
- Zwłaszcza teraz? - Ronan wpadł w złość. Zamierzał zranić Deirdre
słowami, tak jak ona to zrobiła. - Jak długo chcesz zaprzeczać, że ci się
podobało? A może to nasze rozkoszne zbliżenie uznajmy za spłatę pożyczki?
Deirdre tak nagle zerwała się z miejsca, że przewróciła krzesło. W oczach
miała łzy.
- Nie zamierzam tego słuchać. - Przełknęła ślinę. - Tak czy inaczej,
oddam ci dług... - Wybiegła z kuchni.
Zaskoczony i jeszcze zły, ruszył jej śladem, ale przed nosem zatrzasnęła
mu drzwi łazienki. Słyszał, jak wymiotuje. Raz, drugi... dziesiąty. Po chwili
usłyszał szum wody.
RS
108
- Deirdre! Idę do ciebie - zagroził.
- Zaraz wychodzę.
- Czekam.
Była bardziej chora, niż chciała się przyznać. Ronan poczuł wyrzuty
sumienia. Dlaczego mówił jej tak okropne rzeczy?
Wreszcie opuściła łazienkę. Wyglądała jeszcze gorzej niż poprzednio.
Zastąpił jej drogę.
- Pójdziesz do łóżka. I zostaniesz tam, aż skończy ci się ta grypa czy inna
choroba. Zajmę się chłopcami.
- Nie! - Usiłowała odepchnąć Ronana. On jednak wziął ją na ręce i zaniósł
na piętro do sypialni.
- Nie mogę iść do łóżka - protestowała. - Mam za dużo...
- Przestań gadać. - Ile straciła na wadze? Wiele kilogramów. Była teraz
lekka jak piórko. - Zamknij się, bo w przeciwnym razie zaknebluję cię.
Kiedy posadził Deirdre na łóżku, bezszelestnie pojawili się obaj chłopcy.
Byli zdziwieni i zaskoczeni.
- Powiedziałeś do mamy: zamknij się - stwierdził Lee, spoglądając z
wyrzutem na Ronana.
- Nam nie wolno mówić tak bzytko - dodał Tommy.
- Mnie też nie - przyznał Ronan. Odsunął kołdrę i położył Deirdre na
prześcieradle.
- Co stało się mamie?
- Kiepsko się czuje. Ale kiedy będzie w lepszej formie, ukarze mnie za
brzydkie gadanie.
Chłopcy zachichotali. Pierwszy spoważniał Lee.
- Mama od dawna czuje się źle. Zabierzesz ją do lekarza?
- To dobry pomysł. - Ronan zdobył się na uśmiech, by nie przerazić
dzieci. - Obiecuję, że się nią zaopiekuję. A czy wy zrobicie coś dla mnie?
Chłopcy kiwnęli ochoczo główkami.
RS
109
- Przynieście z kuchni dużą szklankę lodowatej wody dla mamy. Weźcie
też zmoczoną ściereczkę. I ręcznik - dodał.
- Robi się!
Chłopcy pobiegli na dół. Ronan popatrzył na Deirdre. Nie zaprotestowała
ani słowem. I to przeraziło go najbardziej. Musiała być ciężko chora. Położył
rękę na pasku jej dżinsów. Zamierzał je rozpiąć.
- Nie.
- Chcę, aby ci było wygodniej.
- Nie.
Zsuwając spodnie Deirdre, starał się nie okazać przerażenia. Jeszcze
nigdy nie widział człowieka, który wychudł na szczapę w ciągu... miesiąca!
Rozpiął biustonosz i ściągnął go wraz z bluzką. Rozejrzawszy się po pokoju,
zobaczył bluzę od piżamy, wiszącą wraz z szlafrokiem na kołku po wewnętrznej
stronie drzwi. Zdjął ją i ubrał Deirdre. Nie potrafił się oprzeć i spojrzał na jej
obnażony biust. O dziwo, wydawał się jeszcze większy i pełniejszy niż
poprzednio.
Ronan poczuł przypływ pożądania. Tak gwałtowny, że prawie jęknął.
Obciągnął piżamę Deirdre.
- Wezwę lekarza - oznajmił.
- Nie jestem chora. - Otworzyła oczy. - Potrzebuję tylko nieco
wypoczynku.
- Uważam, że powinien zbadać cię twój lekarz. - Ronan nie dawał za
wygraną. - Podaj jego nazwisko, bo w przeciwnym razie otworzę książkę
telefoniczną i zadzwonię do pierwszego lepszego konowała.
Deirdre milczała, ogromnymi oczyma wpatrując się w Ronana.
Wyglądała żałośnie. Ogarnęła go litość.
- Dziecinko - powiedział. - Nasze problemy załatwimy jutro. Jeśli
zechcesz, dasz mi po głowie i nigdy więcej do mnie się nie odezwiesz. Ale
teraz, proszę, pozwól wezwać lekarza.
RS
110
Na twarzy Deirdre odmalowało się wahanie. Po chwili rozluźniła
ściągnięte brwi.
- Nie potrzebuję lekarza - oświadczyła. - Jestem w ciąży.
RS
111
ROZDZIAŁ ÓSMY
Jestem w ciąży. W ciąży. W ciąży...
Słowa te, jak beztrosko wystrzelone kule, odbijały się rykoszetem od
ścian pokoju. Deirdre opuściła powieki. Nie chciała, żeby Ronan dostrzegł łzy
cisnące się do jej oczu.
Usłyszawszy oświadczenie Deirdre, Ronan zachował całkowity spokój.
Odwrócił się od łóżka, pozbierał rozrzucone ubranie i powiesił je na kołku na
drzwiach. Nadal stał tyłem do niej. Pomyślała, że nawet nie chce na nią
spojrzeć.
- Co mówi lekarz, widząc, jak bardzo chudniesz? - zapytał.
- Nic. Nie byłam u lekarza.
- Co takiego? - Błyskawicznie odwrócił się w jej stronę. Złość
zniekształciła mu twarz. - Jesteś chora i do tej pory nie zasięgnęłaś lekarskiej
porady?
- Mam umówioną wizytę pod koniec przyszłego tygodnia.
- Nie byłaś u lekarza, więc skąd wiesz, że jesteś w ciąży?
- W ciąży byłam już dwukrotnie, pamiętasz? - Odwróciła głowę w stronę
okna, tak aby Ronan nie mógł dostrzec płynących łez. Nie wierzył jej. Wątpił,
czy rzeczywiście jest w ciąży.
- Musisz od razu porozumieć się z lekarzem - powiedział. - Takie
chudnięcie nie jest objawem normalnym.
- W przeciwieństwie do porannych wymiotów. Mijają po trzech
miesiącach. Tak samo się czułam, będąc w ciąży z chłopcami.
- Teraz nie badał cię lekarz. Możesz się mylić...
- Zrobiłam domowy test.
- Wymagasz medycznej kontroli. Do kogo mam zadzwonić?
- Do nikogo...
RS
112
Ronan usiadł i zaczął wystukiwać jakiś numer.
- Co robisz? - spytała Deirdre.
- Telefonuję do informacji. Pojedziesz do pierwszego położnika, do
którego się dodzwonię.
- Poczekaj. Zadzwoń do doktora Payne'a - powiedziała. - Odbierał poród
obu chłopców. - Niechętnie podała numer.
- Sam będę z nim rozmawiał - oświadczył Ronan. Zachowuje się jak
jaskiniowiec, uznała Deirdre.
- Tak, jest umówiona na wizytę pod koniec przyszłego tygodnia -
poinformował recepcjonistkę. - Ale czuje się bardzo źle. Chciałbym
porozmawiać z lekarzem. Dziękuję... Dzień dobry, panie doktorze. Mówię w
imieniu Deirdre Patten. Jest jedną z pańskich... Tak. Tak. Ale jest ciężko chora.
Bardzo schudła. - Po dłuższej chwili Ronan zwrócił się do Deirdre: - Pan doktor
chce wiedzieć, czy ciągle wymiotujesz. - Skinęła głową. - Jak często? Rano czy
także w ciągu dnia?
- Mniej więcej dziesięć razy dziennie. Nie tylko rano.
- Ile straciłaś na wadze? - zapytał surowym tonem.
- Prawie siedem kilogramów.
- Siedem kilogramów. - W oczach Ronana ukazał się gniew. Znów słuchał
w milczeniu. - Pan doktor chce wiedzieć, czy, będąc w poprzedniej ciąży, czułaś
się tak samo źle? Mówi, że tak - oznajmił Ronan, gdy Deirdre skinęła głową. -
Tak... Tak... Nie ma problemu... - Podał słuchawkę Deirdre. - Doktor Payne ma
ci coś do powiedzenia.
- Dzień dobry - usłyszała znajomy głos. - Mąż bardzo przejmuje się pani
zdrowiem. Musi pani teraz dużo odpoczywać. Wiem, że nie chciałaby pani, aby
dziecku stało się coś złego.
- To oczywiste! Tylko że ja nie mogę...
RS
113
- Może pani, może - przerwał jej lekarz. - Wyjaśniłem panu Pattenowi, że
musi przetrzymać panią przez tydzień w łóżku. Aż do wizyty u mnie. Wolno
pani wstawać tylko do łazienki. Mąż uważa, że nie będzie z tym problemu.
To nie jest pan Patten! chciała krzyknąć Deirdre. Ale nie należało
obarczać lekarza swoimi osobistymi kłopotami.
- Żadnego - potwierdziła grobowym głosem.
- To świetnie! A więc do zobaczenia w przyszłym tygodniu. Jeśli stan
pani nie zacznie ulegać poprawie w ciągu, powiedzmy, czterdziestu ośmiu
godzin, proszę dać mi znać. Wtedy weźmiemy panią na kilka dni do szpitala,
aby było można kontrolować wymioty.
Deirdre pożegnała lekarza. Oddała Ronanowi słuchawkę.
- Już raz tak ciężko chorowałaś? - zapytał.
- Będąc w ciąży z Tommym. No, także z Lee, ale wtedy mogłam
pozwolić sobie na luksus leżenia w domu i obyło się bez hospitalizacji.
- Miałaś aż takie kłopoty?
- Owszem. - Deirdre była zmartwiona, że Ronan się o tym dowiedział. -
Gdy pojawiają się dzieci, radzę sobie świetnie, ale przedtem jestem zupełnie do
kitu - przyznała z niechęcią.
- Pomagał ci mąż?
- Nigdy go nie było. Wspierała mnie mama. Co rano na cały dzień
zabierała Lee. Mieszkał u niej, kiedy leżałam w szpitalu.
- Dlaczego tym razem ci nie pomaga?
- Nie wie, że jestem w ciąży. - Deirdre z ponurą miną spojrzała na
Ronana. - Trudno do tego się przyznać.
- Od kiedy to trzeba wyjaśniać matkom takie rzeczy?
Umyślnie udawał, że nie rozumie, o co jej chodzi. Deirdre była o tym
przekonana.
- Gdy od trzech lat nie ma się życiowego partnera. Nie tylko nastolatki
wstydzą się przyznać matkom do niektórych rzeczy.
RS
114
Ronan wetknął dłonie do kieszeni. Na jego twarzy pojawiły się głębokie
bruzdy.
- Przyszło ci do głowy, aby pozbyć się tego dziecka? Z rozpaczy i
wściekłości o mało się nie zadławiła.
- Gdyby tak było, nie doprowadziłabym się do takiego stanu - wycedziła
przez zęby. - Nie wiedziałbyś o ciąży i nie umówiłabym się na pierwszą wizytę
u lekarza.
Deirdre było okropnie przykro, że Ronan posądzał ją o coś takiego.
Odwróciła się do ściany i zaczęła przełykać łzy.
- W porządku. - Ronan podszedł do drzwi, gdyż usłyszał na schodach
kroki chłopców. - Pozostaniesz w łóżku aż do wizyty u lekarza. Chłopcami
zajmę się sam.
- Nie możesz...
- Chcesz się założyć? Wprowadzę się do pustej sypialni. A po wizycie u
lekarza odbędziemy następną pogawędkę.
Na kolację Ronan zrobił zapiekankę z kurczaka według jednego z
przepisów Deirdre. Wyjrzał przez okno na podwórze, gdzie ustawił wannę, żeby
chłopcy mogli bawić się w kapitanów okrętów. Bez przerwy słyszał ich śmiech.
Byli w dobrej formie.
Z tacą, na której znajdowały się szklanka z napojem, ser, krakersy i
gruszki zerwane w pobliżu domu, ruszył po schodach na górę. Z pokoju chorej
został bezceremonialnie wyproszony przez Jill i Frannie, które siedziały u niej
od godziny. Martwił się o Deirdre. Nie chciał, żeby się zmęczyła.
Wszedł do pokoju. Natychmiast wyczuł wrogą atmosferę. A więc
przyjaciółki dowiedziały się już o ciąży Deirdre.
- Przyniosłem ci coś do picia - powiedział, podchodząc z tacą do jej łóżka.
- Spróbuj zjeść kilka krakersów.
- Dobrze, proszę siostry - zażartowała. - Są inne zalecenia?
RS
115
- Tak. Wyglądasz na zmęczoną. Powinnaś się zdrzemnąć. Skończ na
dzisiaj z przyjmowaniem gości.
- To moja sprawa - oznajmiła Deirdre z kamienną twarzą.
- Chcę pomóc ci - powiedział zirytowany. - Ta sytuacja dotyczy także
mnie - przypomniał.
- Nie jesteś mi potrzebny. Sama dam sobie radę. Moi rodzice wyjechali.
Wracają dopiero pod koniec przyszłego tygodnia, więc nie mogę zaprosić ich do
siebie, a przez telefon nie powiem im o ciąży. Zrobię to potem, bez ciebie.
Ronan miał ochotę zaprotestować, lecz gdy znów w oczach Deirdre
zobaczył łzy, dał spokój.
- Dobrze. Rób, co chcesz.
Teraz wszystkie trzy młode damy patrzyły na niego tak, jakby był
uczniakiem, który wkradł się do żeńskiej szatni.
- Muszę z tobą pogadać - oświadczyła Jill, biorąc Ronana za ramię.
Pozwolił wyprowadzić się z pokoju. W hallu dołączyła do nich Frannie.
Starannie zamknęła za sobą drzwi.
- O co chodzi? - zapytał, jakby nie wiedział, co go czeka. Jill obrzuciła go
pogardliwym spojrzeniem.
- Zaszła w ciążę! Coś ty sobie właściwie myślał? - przystąpiła do
frontalnego ataku. - Masz zwyczaj myśleć nie głową, lecz zupełnie inną częścią
ciała?
- Okropne! Okropne - powtarzała Frannie.
- Przecież to nie koniec świata - mruknął Ronan.
Zajął pozycję obronną. Obie kobiety zachowywały się tak, jakby Deirdre
zapadła na śmiertelną chorobę. Niebieskie oczy Jill zabłysły wrogością.
- Prawie koniec - warknęła. - Jesteś świrem czy tylko gigantycznym
głupcem? Ciąża jest teraz ostatnią rzeczą, jakiej potrzebuje Deirdre.
RS
116
- Wiem. - Ronan zazgrzytał zębami. Miał ochotę udusić tę kobietę. - Nie
uwzględniłem tego w moich planach - przyznał - ale sobie poradzę. Podobnie
jak Deirdre.
- A w jaki sposób zamierzasz dać sobie z nią radę? - spytała Frannie. Z
pobladłą twarzą rzuciła winowajcy oskarżycielskie spojrzenie. - Dee nigdy...
- Będzie miała dziecko - przypomniał Ronan. - A ja jestem jego ojcem i
nie zamierzam zrezygnować z tej roli. Nie rozpłynę się w powietrzu.
- Dajmy chłoptasiowi dwa punkty za poprawną odpowiedź - zadrwiła Jill.
Frannie ponownie spojrzała na Ronana.
- Dee oznajmiła przez telefon, że są dwie sprawy, o których chce nas
poinformować. Przed chwilą prosiła, abyś ty powiedział nam o drugiej.
Skonsternowany Ronan nabrał głęboko powietrza. Był przekonany, że tę
wiadomość przekaże im sama Deirdre.
- Nie jestem dziennikarzem. Piszę sensacyjne powieści. Obie kobiety nie
spuszczały z niego wzroku. Nagle w głowie Frannie zaświtała jakaś myśl.
- Wielkie nieba! Czy to ty jesteś tym R. J. Sullivanem?
- Tak.
- Niezła wiadomość. - Jill nawet nie mrugnęła okiem. - Przynajmniej
wiemy, że przekażesz dziecku wartościowe geny. Ale jeśli sądzisz, że zaraz
poprosimy cię o autograf, to grubo się mylisz.
- Czy Deirdre też nie wiedziała, kim jesteś? - spytała nagle Frannie.
Zmrużyła podejrzliwie oczy. - Mam rację?
- Masz - niechętnie przyznał Ronan. Jill z dezaprobatą pokręciła głową.
- Wszyscy mężczyźni to koszmarni egoiści. Egocentryczne bubki! -
Spojrzała na Frannie. - Oprócz twojego Jacka, gdy ma dobre dni.
- Do diabła! - Ronan miał tego dość. - Łudziłem się, że psychicznie
wesprzecie Deirdre. Chyba zaraz was stąd wyproszę.
- Tylko spróbuj!
Nigdy jeszcze nie widział tak opryskliwej i niegrzecznej kobiety jak Jill.
RS
117
- Wspaniale jest być ideałem - zauważył kąśliwie, z trudem panując nad
nerwami. - Jak sądzę, w sprawach damsko-męskich żadna z was nigdy nie
popełniła żadnego błędu.
Zapanowała krępująca cisza. Pierwsza Jill spuściła wzrok.
- Jesteśmy dalekie od doskonałości - stwierdziła. Wróciła myślami do
Deirdre. - Co z nią teraz będzie?
- Zostanie w łóżku dopóty, dopóki lekarz nie pozwoli jej wstać -
oświadczył Ronan.
- A potem? Wzruszył ramionami.
- Nie mieliśmy jeszcze okazji nad tym się zastanawiać.
- Co w przekładzie na normalny język oznacza, że Dee z tobą nie
rozmawia - oświadczyła Jill. W jej głosie brzmiała nuta rozbawienia.
- A więc zostajesz, czy się wynosisz? - rzeczowo spytała Frannie, kładąc
kres dziwacznej dyskusji.
- Zamierzam tu zostać i pomóc w wychowaniu mojego dziecka -
oświadczył. - Najchętniej poślubiłbym jego matkę.
Jill prychnęła z niedowierzaniem. Do Ronana znów zwróciła się Frannie:
- Dostaniesz troje dzieci za cenę jednego. Ale pierwsza dwójka to
piekielnie żywotne chłopaki. Wziąłeś pod uwagę ten drobny fakt?
Ronan nie był w stanie się powstrzymać. Wybuchnął śmiechem.
- Wziąłem - przyznał. - I pewnie przez całe życie nie będę za nimi
nadążał, ale sądzę, że jakoś sobie poradzę.
Jak na zawołanie na dole z hukiem otworzyły się drzwi. Do domu wrócili
chłopcy. Ronan nagle usłyszał, że jeden z nich wyje z bólu. Bez słowa odtrącił
przyjaciółki Deirdre i po schodach pognał w dół, do kuchni.
- Co się stało? - zapytał na widok Tommy'ego, który płakał przeraźliwie.
- Przygniótł sobie rękę - wyjaśnił Lee.
- W jaki sposób?
RS
118
Ronan ukląkł na podłodze. Obejrzał małą rączkę. Nie zobaczywszy krwi,
odetchnął z ulgą.
- Był nam potrzebny jeden kloc...
- Podkład kolejowy? Upadł ci na rękę?
- Na palec - wyjęczał Tommy.
Ronan obejrzał zaczerwieniony palec. Podejrzewał, że po paru dniach
paznokieć zrobi się czarny, a potem zejdzie. Wstał, z zamrażalnika przyniósł lód
i owinął go w czystą ścierkę. Wziął na ręce płaczącego chłopca i usadowił się na
fotelu na biegunach w pobliżu kominka.
- Przyłożymy zimny okład. - Pogłaskał Tommy'ego po pleckach. - Wiem,
że palec bardzo boli, ale nie jest złamany. - Kołysał malca w ramionach tak
długo, aż jego płacz przekształcił się w sporadyczne pociąganie nosem.
- Nie musimy jechać do szpitala? - zapytał zawiedziony Lee.
- Nie musimy - odparł Ronan. - Chyba że chcesz oberwać ode mnie za
rozwalenie ogrodzenia grządki z kwiatami, którą zrobiła twoja matka.
- Nie chcę. - Lee z niepewną miną spojrzał na Ronana. - Zreperujemy je
po kolacji. Jeśli dasz radę podnieść podkład.
Usłyszawszy jakieś odgłosy, Ronan spojrzał w stronę drzwi. Zupełnie
zapomniał o obecności w domu przyjaciółek Deirdre. Ujrzał Frannie.
Uśmiechała się do niego życzliwie.
- Dee drzemie - poinformowała go. - A my już idziemy... tatuśku.
Dwa tygodnie minęły jak z bicza strzelił. Pierwsze siedem dni Deirdre
prawie przespała. Ronan i chłopcy przynosili jej jedzenie do łóżka. Wypoczęta,
łatwiej opierała się odruchom wymiotnym.
W drugim tygodniu zaczęła protestować wobec narzuconych ograniczeń,
ale Ronan był nieubłagany. Nie pozwolił jej nawet zejść na dół bez zgody
lekarza. Po dłuższych namowach zgodził się przynieść z pracowni rzeczy
wypisane przez nią na kartce, tak aby mogła wykonywać w łóżku drobne prace
ręczne. Pilnował ją przy tym i zmuszał co kwadrans, aby się przespała.
RS
119
W następny czwartek znów zawiózł ją do lekarza. Ubrana, czekała, aż
Ronan pomoże jej zejść po schodach. Mogła zrobić to sama, ale nie chciała go
denerwować. Musiała jednak przyznać, że wzięcie prysznica i ubranie się były
wyczerpującymi czynnościami.
Usłyszała na schodach kroki Ronana. Kiedy wszedł do pokoju, podniosła
się z miejsca. Zastanawiała się, jak teraz ocenia jej wygląd. Będąc przed chwilą
w łazience, praktycznie w jedynym miejscu, gdzie nie była pod stałym
nadzorem, zobaczyła w lustrze, że nie ma już pozieleniałej twarzy. Zaczynała
przypominać normalnego człowieka.
A Ronan? Miał na sobie spodnie barwy khaki i kremową koszulę z
rękawami podwiniętymi do łokci. Wyglądał zwyczajnie, a zarazem tak
elegancko, że Deirdre zastanawiała się, jak w ogóle mogła przypuszczać, że ma
do czynienia z dziennikarzyną ledwie wiążącym koniec z końcem.
Taksował ją. Zwyczaj ten, którego nabrał parę tygodni temu, doprowadzał
Deirdre do białej gorączki. Ronan traktował ją jak inwalidkę będącą pod stałą
obserwacją, czego nie znosiła.
- Jestem gotowa.
- Dobrze. Więc chodźmy - powiedział i wziął ją na ręce.
- Postaw mnie! Mówiłam ci, że potrafię zejść ze schodów. Zrobisz sobie
coś złego.
- Nic mi się nie stanie, a ty nie będziesz chodzić, dopóki lekarz nie wyrazi
na to zgody - oznajmił stanowczo.
Nie potrafiła dłużej się sprzeczać. W objęciach Ronana było jej
doskonale. Zbyt dobrze. Uświadomiła sobie, że ma przecież do czynienia z
oszustem. Człowiekiem, który nie zaufał jej na tyle, aby podzielić się prawdą o
własnym życiu. Mężczyzną, którego tylko i wyłącznie interesowało poczęte
dziecko.
Mężczyzną, który jej nie kochał.
Zdawała sobie z tego sprawę, ale nadal kochała Ronana.
RS
120
Co takiego było w tym człowieku, że, ledwie go znając, niemal dosłownie
rzuciła mu się w objęcia?
U stóp schodów Ronan stanął. Deirdre poczuła na sobie jego palący
wzrok. Jak urzeczony wpatrywał się w jej usta.
Pocałował ją. Ale inaczej niż zwykle. Delikatnie, językiem obwodząc
kontury warg. Drżała na całym ciele.
Lekarz był zadowolony ze stanu zdrowia swojej pacjentki.
Otrzymała zgodę na poruszanie się po domu. Po powrocie ubłagała
Ronana, żeby pozwolił jej zostać w salonie na kanapie. Kiedy poszedł do kuchni
ugotować spaghetti, zerknęła na drzwi prowadzące do pracowni. Musiała
wyekspediować kilka wykonanych prac. Były jej potrzebne pieniądze.
- Nawet o tym nie myśl - powiedział Ronan, stając w drzwiach. - Do
pracowni pójdziesz najwcześniej jutro.
- Muszę usiąść przy maszynie. Klienci zaczną się niepokoić. A poza
tym... potrzebuję pieniędzy.
- Przestań martwić się o finanse. Sam zajmę się wydatkami. Przecież
wkrótce staniemy się rodziną - powiedział spokojnie.
Doprowadzał ją do rozpaczy. Wycedziła przez zęby:
- Nigdy więcej nie będę zależna od mężczyzny.
- Nie chodzi o żadną zależność - zaprotestował Ronan. Deirdre ściągnęła
brwi. Jej oczy rzucały błyskawice.
- Doceniam twój szlachetny gest, ale z niego nie skorzystam.
- To nie gest. Mężczyźni i kobiety od wieków tworzą partnerskie związki.
Dlaczego mielibyśmy postępować inaczej?
- Bo nie jesteśmy partnerami. Tylko jedno z nas zaufało drugiemu!
- Nigdy mi nie wybaczysz. Mam rację?
- Nie mogę - wyszeptała pobladłymi wargami.
- Miałem wyjaśnić ci wszystko tego dnia, gdy pojechaliśmy do portu...
Ale potem, jak wiesz, nie było okazji do szczerej rozmowy...
RS
121
Miał słuszność. Rozpoczął się koszmar z uprowadzeniem chłopców. A
następnego dnia wybrała się z tymi idiotycznymi ciastkami do jego
mieszkania...
- Twoje sprawy mnie nie obchodzą - oświadczyła. - Powinniśmy tylko
ustalić, w jaki sposób zamierzasz uczestniczyć w życiu swojego dziecka.
- Muszę wymieszać sos, bo się spali - oświadczył nagle Ronan. Miał
chyba dość tej rozmowy. - Po kolacji pokażę ci swoje lokum, żebyś przestała
podejrzewać, że coś tam ukrywam.
- Chłopcy nie mogą zostać bez opieki - zaprotestowała.
- Posadzę Murphy'ego przy drzwiach do ich pokoi. A ty na wszelki
wypadek weźmiesz z sobą monitor.
Wszystko obmyślił i zaplanował. Deirdre wiedziała, że na nic nie zdadzą
się żadne protesty. Miała jedynie nadzieję, że ich dziecko nie odziedziczy po
tatusiu jego piekielnego uporu.
RS
122
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Dopiero późnym wieczorem Deirdre zgodziła się pójść do mieszkania
Ronana. Obawiał się pokazać zmodernizowane wnętrze, lecz zależało mu na
tym, aby Deirdre zobaczyła jego warsztat pracy. Szedł tuż za nią, gotów
wesprzeć ją ramieniem.
- Przestań mnie niańczyć - powiedziała. - Czuję się dobrze. Dopóki nie
muszę się spieszyć i przemęczać.
Uśmiechnął się z przymusem.
- Na początku znajomości sprawiałaś wrażenie istoty łagodnej. Potem
okazało się, że jesteś piekielnie uparta. Oby pod tym względem nasze dziecko
nie przypominało mamusi.
Weszli na podest na piętrze. Ronan włożył klucz do zamka.
- Przyganiał kocioł garnkowi! - Deirdre rzuciła Ronanowi ironiczne
spojrzenie. - Jestem tu tylko dlatego, że nie chcesz pogodzić się z odmową. Nie
dyskutuj więc ze mną o uporze.
Sądząc po agresywnym tonie Deirdre, Ronan nie wygrałby tej sprzeczki.
Bez słowa otworzył drzwi.
Szła naprzód tak ostrożnie, jakby stąpała po cienkim lodzie. Powolutku.
- Co o tym myślisz? - zapytał.
Milcząc, przesuwała wzrokiem po kosztownym wyposażeniu, boazerii,
dywanie, lampach, małym, porcelanowym zlewozmywaku i błyszczących
miedzianych naczyniach kuchennych.
- Podoba ci się? - Zależało mu na opinii Deirdre. Dlaczego? Był to objaw
niepokojący. Nigdy przedtem nie interesowało go zdanie innych ludzi. Nie
potrzebował niczyich pochwał ani ocen swoich poczynań.
RS
123
- Jest tu bardzo ładnie - odezwała się wreszcie. - Wykonałeś świetną
robotę. - Głos Deirdre miał jednak beznamiętne brzmienie. - Podaj koszt
remontu. Ustalimy wysokość moich rat.
- Unowocześniając mieszkanie, nie liczyłem na zwrot wydatków. O ile
dobrze pamiętam, zgodziłaś się, abym sam wykonał tu remont wedle własnych
potrzeb.
- Tak, ale...
- Zrobiłem tylko to, co uznałem za konieczne. - Ronan postanowił
przerwać tę rozmowę. - Chodź, pokażę ci, gdzie spędzam najwięcej czasu. Mam
wszystko, co potrzebne. Odrębną linię do faksu, telefon, pocztę elektroniczną i
komputer.
Deirdre wzięła do ręki przycisk do papieru wykonany z ciężkiego,
zielonego szkła. Był to prezent, który Ronan otrzymał od matki po wydaniu
pierwszej książki. Barwy szklanych reflektorów odpowiadały czterdziestu
odcieniom irlandzkiej zieleni. Pani Sullivan była dumna ze swego pochodzenia i
stale przypominała o nim synowi. Ronan pomyślał, że jego matka i Deirdre
miałyby mnóstwo wspólnych tematów do rozmowy.
- Tego mi brakuje - z nutką żalu w głosie powiedziała Deirdre, dotykając
obudowy komputera. - Nasz komputer zabrał Nelson i do dziś nie udało mi się
kupić innego. A czas nagli. Chłopcy powinni już oswajać się z klawiaturą.
Spacerując, rozglądała się po pokoju. Ronan wpatrywał się w jej szczupłe
biodra i zaokrąglone, obfite piersi. Miał nieprzepartą chęć podejść, wsunąć palce
w gęstą masę kędziorów i przyciągnąć Deirdre do siebie. Jego myśli zaprzątali
jednak chłopcy, pozostawieni w domu bez opieki.
Uprzytomnił sobie, że Deirdre wkrótce stanie się matką jego dziecka. Nie
pierwszy raz poczuł ciężar spoczywającej na nim odpowiedzialności. Namówi
Deirdre, żeby została jego żoną. Dziecko nie powinno być wychowywane w
niepełnej rodzinie. A ponadto Deirdre kochała go. Odezwał się:
RS
124
- Pozwalam chłopcom trochę bawić się moim laptopem. Każę przenieść
komputer do twojego domu. Gdzie powinniśmy go postawić?
Deirdre ze zdziwieniem popatrzyła na Ronana.
- Niby dlaczego twój komputer miałby znajdować się u mnie?
- Bo nadal będę tam mieszkał - oznajmił. - Uważam, że powinniśmy
zrobić jeszcze jeden krok i się pobrać.
Deirdre zdjęła rękę z obudowy komputera. Teraz jej oczy stały się
podobne do przedmiotu, który niedawno podziwiała: szklanego przycisku. Tak
szybko zmieniały wyraz i barwę, że Ronan nie potrafił odczytać z nich żadnej
reakcji.
- Co takiego?
Wzruszył ramionami. Starał się udawać obojętność.
- Urodzisz dziecko. Powinniśmy nadać mu moje nazwisko. - Deirdre bez
słowa nadal mierzyła go wzrokiem. Podszedł więc do niej i ujął jej dłonie. -
Deirdre, powinniśmy wziąć ślub. Twoi synowie bardzo potrzebują ojca. A ty
będziesz chciała spędzać więcej czasu z niemowlęciem. Nie powinnaś
zapracowywać się po to, by związać koniec z końcem. - Deirdre nadal milczała.
Uznał więc, że trzeba zmienić taktykę. Położył rękę na piersi Deirdre i palcem
zaczął pocierać sutkę. - Nasze ciała już się dogadały. Wiedzą, że stanowimy
wspaniałą parę. - Deirdre zamknęła oczy, a Ronan pieścił ją dalej. - To
nieważne, że moja sytuacja stała się w pewnym sensie przymusowa - ciągnął. -
Im częściej myślę o małżeństwie, tym bardziej ten pomysł mi się podoba.
Deirdre odsunęła dłoń Ronana od swojej piersi. Otworzyła oczy.
Pociemniałe, pełne nie zaspokojonego pożądania.
- Przymusowa? - powtórzyła tonem, w którym wyczuł tylko ciekawość. -
Bądź uprzejmy to wyjaśnić.
- Przecież wiesz - odparł. - Chodzi o twoją ciążę.
RS
125
- Nie chcę, żebyś czuł się zmuszony mnie poślubić. Oczy Deirdre
pojaśniały i stały się dziwnie lodowate. Ronan wyczuł nadciągające
niebezpieczeństwo.
- Nie o to chodzi - zaprotestował. Wpadł na nowy pomysł. - Mówiłaś, że
mnie kochasz. A więc nie ma problemu.
- Może. Z twojego punktu widzenia - odparła powoli. A więc zgadzała się
na ślub! Ronan postanowił kuć żelazo, póki gorące.
- Zaraz polecę sporządzić przedmałżeńską umowę. Będziemy mogli
pobrać się pod koniec miesiąca. Jak ci się to podoba?
Deirdre milczała, więc uniósł palcem jej podbródek, by spojrzała mu w
oczy. Ale cofnęła się poza zasięg jego ręki.
- Jak widzę, wszystko już przemyślałeś - odezwała się po chwili. Nabrała
głęboko powietrza. - Dziękuję, ale z twojej propozycji nie skorzystam.
Ronan poczuł nagły skurcz w gardle. Przecież nie mogła mu odmówić!
- Dlaczego? - wyjąkał z trudem.
Zobaczył, że po jej policzku potoczyła się łza. Dotarła do kącika drżących
warg. Deirdre nie odpowiadała.
- Chodzi ci o przedmałżeńską umowę? - zapytał, przekonany, że tak
właśnie jest. - Jak rozumiem, nie chcesz podpisywać niczego, co w razie
rozwodu może spowodować utratę przez ciebie połowy mojego majątku.
Pobladła. Milczała nadal. Ronan wzruszył ramionami.
- Nie mam zamiaru oddać ci po rozwodzie połowy mojej fortuny.
Oczywiście, nie musi do niego dojść - dodał szybko.
Potrząsnęła głową. Kiedy ponownie na niego spojrzała, ujrzał w jej
oczach niewysłowiony smutek.
- Odmówiłam ci z innego powodu. Ale skoro już wspomniałeś o tym
aspekcie sprawy, oświadczam, że taka umowa byłaby dla mnie problemem. Nie
wierzę w małżeństwo z góry zakładające na piśmie możliwość rozwodu. Nie
opuściłabym cię nigdy.
RS
126
- Skąd mam to wiedzieć? Przecież rzuciłaś Nelsona. - Ronan wiedział, że
używa brzydkiego argumentu i zachowuje się podle. Ale Deirdre przeinaczyła
jego słowa i zmusiła do zajęcia pozycji obronnej. O co jej właściwie chodziło?
Usłyszawszy, co powiedział, zrobiła się blada jak ściana. Położyła rękę na
oparciu krzesła. Ronan ruszył w jej stronę, czując, że potrzebuje wsparcia, ale
wyrwała się z jego objęć.
- Nie opuściłabym cię nigdy - powtórzyła - bo nigdy nie dałeś mi powodu
do obaw o bezpieczeństwo moje i dzieci. Nie jesteś Nelsonem.
- A więc dlaczego odrzucasz moją propozycję?
- Jeśli sam nie wiesz, dalsza rozmowa na ten temat staje się całkowicie
bezprzedmiotowa - powiedziała łagodnym głosem.
Był tak zdumiony, że nawet się nie poruszył. Powtarzał w myśli usłyszane
słowa, nie mogąc pojąć ich znaczenia.
Deirdre odwróciła się i szybko opuściła mieszkanie, po drodze chowając
do kieszeni dziecięcy monitor.
- Nie odprowadzaj mnie. Dam sobie radę.
Ronan stał bez ruchu. Nie wierzył w to, co się stało. Ta kobieta odrzuciła
jego małżeńską ofertę! Gdyby był mniej zaskoczony, z pewnością dogoniłby ją,
domagając się wyjaśnień. Oświadczyny były sensowne, podobnie jak
przedmałżeńska umowa. Deirdre musiała przecież zdawać sobie z tego sprawę.
Jeśli nie chodziło o samą umowę, to o co? Dlaczego powiedziała: nie?
Ronana ogarnęła panika. Nie potrafił wyobrazić sobie dalszego życia bez
tej kobiety. Szybko przyzwyczaił się do egzystencji w rodzinie, zwłaszcza zaś
do stałej obecności dwóch sympatycznych urwisów. Świadomość, że chłopcy go
potrzebują, sprawiała mu przyjemność. Lubił mieć Deirdre blisko siebie.
Wiedzieć, że jest w sąsiednim pokoju, tuż za ścianą. Polubił rolę członka
rodziny.
No, nie zachwycało go gotowanie. Ale Deirdre chyba też nie przepadała
za tą czynnością. Ciągle jednak marzył o tym, żeby każdej nocy dzielić z nią
RS
127
łóżko. Nawet po fizycznym zaspokojeniu nadal pragnął trzymać Deirdre w
objęciach. Była mu potrzebna.
W stosunku do Sonji nie żywił nigdy tego rodzaju odczuć. Ciążyła mu jej
ciągła obecność. Nie lubił, gdy go obłapiała. Wolał spać sam we własnej
sypialni.
Z Deirdre wszystko było zupełnie inaczej. Ciągle pragnął ją pieścić. Rano
przyłapywał się na tym, że zaraz po obudzeniu szuka jej obok siebie. Z
największym trudem opanowywał chęć przejścia przez hall, wsunięcia się do
łóżka Deirdre i wzięcia jej w ramiona.
Zamknął mieszkanie i wyszedł z budynku. Wiedział, że tej nocy nie
zmruży oka. Nie tylko dlatego, że spał w pokoju oddzielonym zaledwie hallem
od sypialni Deirdre. Od tygodni nie przyznawał się przed sobą do rosnącego
uczucia. Powstałej sytuacji już dłużej nie potrafił znieść. Zależało mu na Deirdre
znacznie bardziej niż na jakiejkolwiek innej kobiecie. Gdyby nie był tchórzem,
mógłby nawet powiedzieć, że ją... kocha. Tak, to była prawda. Kochał tę
kobietę! Nie miał pojęcia, kiedy pożądanie przekształciło się w uczucie,
trwające bez względu na to, czy Deirdre była w pobliżu, czy nie. Podejrzewał,
że zakochał się w niej jakieś trzy sekundy po tym, jak zobaczył ją w sklepie.
Kochał Deirdre. Była mu niezbędna do życia.
Kochał ją, lecz ona go odrzuciła.
Nagle pojął, co chciała usłyszeć dzisiejszego wieczoru.
Nie była jej potrzebna żadna lista praktycznych powodów zawarcia
małżeństwa czy osobistych korzyści.
„Jeśli sam nie wiesz, dalsza rozmowa na ten temat staje się całkowicie
bezprzedmiotowa".
Jak mógł nie dosłyszeć bólu, z jakim wypowiadała te słowa? Jak mógł do
swojej piekielnej listy dołączyć argument, że jest przez nią kochany?
RS
128
Potrzebowała jego miłości. Czekała na wyznanie, a on stracił okazję, żeby
to uczynić. Jak, do licha, uda się teraz namówić tę kobietę, aby dała mu jeszcze
jedną szansę?
Następnego dnia Deirdre zachowywała się tak przyjacielsko i normalnie,
jakby nic się nie stało. Ronan zauważył jednak, że unika jego wzroku. Z trudem
powstrzymywał się, by nie mówić o małżeństwie. I o miłości.
Czuł, że już wyczerpała się jego cierpliwość. W najbliższym czasie
musieli odbyć decydującą rozmowę. Matka Deirdre wróciła z podróży morskiej
i miała zabrać do siebie wnuków na wieczór i noc. Deirdre jeszcze nie przyznała
się jej do ciąży. Ronan wiedział, że zrobi to następnego wieczoru, podczas
kolacji jedzonej z rodzicami w mieście. Zamierzała sama obwieścić im ten fakt,
ale Ronan zapowiedział, że wtargnie do restauracji, bo musi być przy tym
obecny. Szybkość, z jaką Deirdre skapitulowała, oznaczała, że potrzebuje jego
wsparcia.
Siedziała sztywno przy frontowym oknie, wypatrując matki. Kiedy na
drodze pojawił się samochód, wygoniła chłopców przed dom. Zabierając
wnuków, matka pewnie uznała za dziwne, że po dwóch tygodniach rozłąki
córka nie zaprasza jej do domu na pogawędkę, ale Deirdre mogła posłużyć się
wymówką, że ma pilną pracę. Jutro wieczorem będą miały wiele czasu, aby
porozmawiać.
Pani Halleran przyjechała akurat wtedy, kiedy Ronan wycierał naczynia
po kolacji. Powiesił ścierkę. Miał krótki oddech i nierówny puls. Poczuł
przypływ adrenaliny. Teraz był gotów na wszystko. Mógł przenosić góry!
Wybiegł przed dom. Dopadł Deirdre, gdy przekręcała kluczyk w stacyjce.
- Dokąd jedziesz?
- Do sklepu. Wiem, przez jakiś czas nie prowadziłam. Będę ostrożna.
- Lekarz nie mówił, że możesz siadać za kierownicą.
- Ale też mi tego nie zakazał.
- Kiedy wrócisz...
RS
129
- Pomyślałam sobie...
- Pomyślałem sobie... Powiedzieli to równocześnie.
- Ty pierwsza.
- Nie ma potrzeby, żebyś dzisiaj zostawał na noc, skoro chłopcy spędzą ją
u dziadków. A ja czuję się na tyle dobrze, że sama zajmę się śniadaniem.
Później chętnie skorzystam z twojej pomocy. - Uśmiechnęła się nerwowo, po
raz pierwszy spoglądając Ronanowi w oczy.
Dawała mu odprawę. Wyrzucała go ze swego domu!
- Nie możesz mnie wyganiać - powiedział z urazą.
- Wcale cię nie wyganiam. Doceniam twoją pomoc. Pragnę naszego
dziecka i wiem, że ty też chcesz je mieć. Nie musimy się spieszyć z
uzgadnianiem dalszych spraw. Będziesz widywał dziecko w ustalonych,
dogodnych dla ciebie terminach.
- Chcę porozmawiać na inny temat - oświadczył Ronan.
Wiedział, że jego głos brzmi oschle, ale nic na to nie potrafił poradzić.
Deirdre wciąż" kroczyła błędną drogą, a on był tym już piekielnie zmęczony. -
Kiedy wrócisz ze sklepu, usiądziemy i pogadamy o tym, co nas łączy.
Wysłuchasz, co mam ci do powiedzenia, zanim wymyślisz sobie jeszcze coś
nowego.
Deirdre podniosła głowę. Na jej twarzy malowała się determinacja.
- Ostatniego wieczoru powiedzieliśmy sobie wszystko. Nie dam się
wciągać w dalsze, przykre dla mnie rozmowy.
- Zagryzła wargę, która drżała lekko. - Po powrocie pójdę od razu do
pracowni. - Włączyła silnik. - A ty wyprowadź się z mojego domu.
Z jej domu? Ani mu się śniło. Niech Deirdre sobie jedzie. On zaś pójdzie
teraz na długi spacer, a potem zmusi ją do rozmowy.
Zagwizdał na Murphy'ego. Pies ruszył szybko w jego kierunku.
- No, przynajmniej ty jesteś zadowolony, że mnie widzisz - mruknął pod
nosem Ronan. Nawet w jego uszach słowa te zabrzmiały żałośnie.
RS
130
Deirdre właśnie miała zamiar wysiąść z furgonetki z kupionym mlekiem,
którego w gruncie rzeczy nie potrzebowała, gdy nagle usłyszała warkot silnika.
Zaniepokojona, wytężyła wzrok.
W zapadającym zmroku dostrzegła jakiś jasny samochód. Kiedy
podjechał bliżej, rozpoznała kierowcę. Na widok Nelsona serce podeszło jej do
gardła. Jej były mąż zatrzymał wóz i wysiadł. Co tu robi? Skąd dowiedział się,
gdzie mieszka?
Na szczęście, dzieci były poza domem. We wstecznym lusterku Deirdre
zobaczyła Ronana oddalającego się z Murphym. To dobrze, pomyślała, wiedząc,
jak pies nie znosi jej byłego męża. Musiała pozbyć się Nelsona, zanim stanie się
coś złego.
- Cześć, Deirdre. Ładnie wyglądasz.
Usłyszawszy jego głos, dostała gęsiej skórki. Czuła odrazę do tego
człowieka.
- Dziękuję - powiedziała spokojnie. - Chyba zdajesz sobie sprawę z tego,
że nie wolno ci tu przebywać.
Nelson lekceważąco machnął ręką.
- Tak zawyrokował tępy sędzia, który nawet nas nie zna. - Podszedł bliżej.
Jego wzrok budził lęk. - Chcę... to znaczy chciałbym z tobą pomówić. Jeśli nie
masz nic przeciwko temu.
Nietypowe zachowanie byłego męża przeraziło Deirdre znacznie bardziej
niż jego zwykła brutalność. Z dwojga złego wolałaby, żeby jej wymyślał.
- Dobrze.
Ruszył w stronę domu.
- Nie - zaprotestowała Deirdre. - Porozmawiamy tutaj. Zdziwiony, uniósł
brwi. Rzadko mu się przeciwstawiała.
- W porządku - ustąpił. Oparł się o furgonetkę i zapalił papierosa. - Jak ci
się wiedzie?
- Dobrze. Czego ode mnie chcesz?
RS
131
Dym gryzł Deirdre w oczy. Odsunęła się.
- Żenię się - oznajmił Nelson.
- Moje gratulacje.
Deirdre chętnie skakałaby z radości, ale nagle uświadomiła sobie
powstające zagrożenie. Mając żonę, Nelson może stać się dla sądu lepszym niż
ona rodzicem. Co będzie, jeśli wystąpi o przyznanie mu opieki nad dziećmi?
Ona była osobą samotną, a ponadto w ciąży z innym mężczyzną. Adwokat jej
byłego męża od razu to wykorzysta.
- Ma na imię Nita - ciągnął Nelson. - W niedzielę chcę przedstawić jej
chłopców. Sądzę, że ją polubicie.
- Jak ty to sobie wyobrażasz?
- Przywiozę tutaj Nitę.
- Kto ci powiedział, gdzie mieszkam?
Uwagę Nelsona przyciągnął widok ciemnej sylwetki człowieka idącego
przez pole.
- Kto to? - zapytał.
Deirdre zamarła. Tak bardzo chciała pozbyć się Nelsona przed powrotem
Ronana!
- Lokator - wyjaśniła. - Wynajęłam mu mieszkanie. Nelson odwrócił się i
ruszył w kierunku stajni, której ciężkie drzwi stały otworem.
- Poczekaj! - zawołała Deirdre. - Dokąd idziesz?
- Chcę porozmawiać z tobą bez świadków - odparł Nelson.
- Zostańmy w twoim samochodzie - zaproponowała.
- Tu będzie wygodniej. - Szybkim ruchem wciągnął Deirdre do stajni i od
środka zamknął za sobą drzwi. Przestraszyła się. Nelson miał dziwny wyraz
twarzy. Zaciągnął się dymem z papierosa.
- Posłuchaj - zaczął - przyznaję, byłem łajdakiem. Źle cię traktowałem.
Zabranie dzieci było kiepskim pomysłem. Sam nie wiem, co strzeliło mi do
głowy. Ale teraz brakuje mi chłopców.
RS
132
- Możesz przyjechać tu z narzeczoną - powiedziała Deirdre, przejęta
wyznaniem byłego męża.
W tej chwili tuż obok stajni rozległo się wściekłe ujadanie. Murphy
wyczuł wroga.
- Czy ten pies może się tu dostać? - z niepokojem spytał Nelson.
- Chyba nie. Na wszelki wypadek sprawdzę wyjście na padok.
- Było zamknięte.
- Dopóki nie wyjedziesz, mój lokator zatrzyma u siebie psa.
Ujadanie Murphy'ego stawało się coraz głośniejsze. W drugim końcu
stajni coś ciężkiego uderzyło o zamknięte drzwi. Wielki pies jak szalony biegał
wokół budynku, usiłując dostać się do środka.
Na czole Nelsona ukazał się pot. Deirdre zrobiło się go żal. Zrujnował
sobie życie, stracił żonę i dzieci. I zasłużył na nienawiść psa.
- Mój lokator powinien zaraz przyjść - powiedziała uspokajającym tonem.
Nagle poczuła dziwny swąd. Dym. Paliło się w stajni!
Spojrzała w stronę wejściowych drzwi i schodów prowadzących do
mieszkania Ronana. Z przerażeniem ujrzała tam czarny dym, a także pełzające
płomienie ognia. Nie mieli żadnej szansy wydostania się ze stajni drzwiami na
padok. Były zamknięte od zewnątrz.
- Ronan! - krzyknęła z całej siły. - Ronan! Pali się w stajni! - Wciągnęła
do płuc gryzący dym. Zaczęła kasłać. Obok niej Nelson krztusił się i jęczał. -
Kładź się! - Nie posłuchał, więc szarpnęła go za ramię. - Przy ziemi łatwiej
oddychać.
- To nie pomoże. Zginiemy - oświadczył ponurym tonem. Deirdre
rozejrzała się wokoło. Wszystko, oprócz betonowej podłogi, było łatwopalne.
- Deirdre! Gdzie jesteś?
Mimo ujadania psa, usłyszała głos Ronana. Odetchnęła z ulgą.
- Jesteśmy w środku! - odkrzyknęła. - Z drugiej strony.
- Zakryjcie twarze!
RS
133
Bez wahania zrobili to, co im kazał. Chwilę później gruba deska wyrwana
z płotu rozbiła najbliżej położone okno. Świeże powietrze podsyciło ogień.
Płomień sięgnął nóg Deirdre. Krzyknęła.
Nagle tuż obok znalazł się Ronan. Podniósł ją z podłogi i jednym ruchem
wyrzucił przez okno. Upadła na belę siana, którą przyciągnął.
Stoczyła się w dół, żeby zrobić miejsce dla mężczyzn, ale żaden się nie
pojawił. Z wybitego okna wydobywał się gęsty dym. Do Deirdre podbiegł
Murphy. Złapał ją za spódnicę i zaczął odciągać od stajni. Chciała się uwolnić,
lecz pies nie puszczał. Trzymał ją delikatnie zębami za ramię.
- Ronan! - wykrzyknęła.
Ukazał się w oknie. Właśnie pomagał Nelsonowi wydostać się przez
futrynę, gdy Murphy zobaczył swego wroga. Z wściekłym ujadaniem rzucił się
w jego stronę. Na widok atakującego psa Nelson wyrwał się z opiekuńczych rąk
Ronana i cofnął. Wprost w szalejące piekło ognia.
- Ronan! - rozpaczliwie wykrzyknęła Deirdre.
Widoczność w stajni była bliska zeru. Żeby odnaleźć Nelsona, Ronan
musiałby znów wejść do środka. Po krótkim wahaniu zniknął z pola widzenia
Deirdre. Przerażona, wstrzymała oddech. Po chwili zobaczyła go ponownie.
Wysunął się przez okno. Murphy złapał go za koszulę i kaszlącego starał się
odciągnąć jak najdalej od stajni.
Deirdre rzuciła się na pomoc Ronanowi. Usłyszała w oddali syrenę wozu
strażackiego. Napinając wszystkie mięśnie, pies ciągnął Ronana po ziemi.
Zatrzymał się dopiero na drugim końcu padoku.
- Dość, Murphy! Dość! - zawołała Deirdre.
Kiedy skrajnie wyczerpane zwierzę padło na ziemię, z hukiem zawalił się
dach stajni.
RS
134
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Następnego dnia Deirdre tak bardzo upierała się, aby jeszcze przed nocą
opuścić szpital i wrócić do domu, że lekarz ustąpił. Narzekała, że na obserwacji
nie zatrzymano Ronana, mimo że nałykał się znacznie więcej dymu niż ona i
miał na ciele sporo oparzeń.
- Ja nie jestem w ciąży - przypomniał Ronan, oparty o framugę drzwi
szpitalnego pokoju.
Tommy i Lee nadal przebywali pod opieką babki, której Ronan
wyperswadował przyjazd do szpitala. Deirdre nie chciała, żeby chłopcy oglądali
ją tu w łóżku. I okropnie się bała, aby przypadkiem nie usłyszeli jakiejś
rozmowy nie nadającej się dla ich uszu. Zależało jej na tym, aby znajdowali się
we własnym domu, w znajomym otoczeniu, kiedy będzie musiała powiedzieć
im o śmierci ojca.
Strażacy wydobyli zwęglone ciało Nelsona, gdy tylko ugasili pożar. Leżąc
w szpitalu, Deirdre ubolewała nad stratą ojca swoich dzieci. Zastanawiała się, w
jaki sposób powinna o tym im powiedzieć. Była wdzięczna losowi, że jej
ostatnia rozmowa z byłym mężem odbyła się w spokojnej atmosferze. Dzięki
temu nie będzie musiała okłamywać chłopców.
Ronan wjechał furgonetką w boczną drogę, prowadzącą do domu. Kiedy,
tocząc się po wybojach, auto zjechało ze wzgórza, ujrzeli przed sobą
zabudowania farmy. Z prawej strony sterczały spalone szczątki stajennego
budynku. Teren policja otoczyła żółtą taśmą, żeby ciekawscy nie podchodzili
zbyt blisko pogorzeliska.
Zginął tam człowiek. Deirdre westchnęła ciężko. Ronan ujął ją za rękę.
- Jak się czujesz? - zapytał.
- Dobrze. - Odchrząknęła. Jeszcze bolało ją gardło. - Ale przykro na to
patrzeć.
RS
135
- Wiem.
Zatrzymał furgonetkę przed domem i pomógł wysiąść Deirdre. Podeszli
bliżej ruin stajennego budynku. Mało brakowało, a sami w ogniu straciliby tutaj
życie.
Ronan stanął tuż za Deirdre. Na jej ramionach położył dłonie. Wiedziała,
że jemu też było ciężko. Stracił cały warsztat pracy, z komputerem i wszystkimi
przechowywanymi w nim informacjami.
- Co będzie z twoją książką? I ze scenariuszem? - spytała zmartwiona.
Poczuła, że wzruszył ramionami.
- Większość tekstów udało mi się ocalić. Miałem je na dyskietkach w
furgonetce - odparł spokojnie. - Z zasady sporządzam od lat dodatkowe kopie i
przechowuję je z dala od komputera. Przyzwyczaiłem się robić to codziennie. -
Zniżył głos. - Teraz już wiem, po co.
Deirdre potrząsnęła głową. Odetchnęła z ulgą.
- Jak się okazuje, to doskonała metoda. Jestem bardzo zadowolona, że ją
stosowałeś. Nic nie ocalałoby z tego potwornego ognia.
Zapadła cisza. Pierwszy odezwał się Ronan:
- Dlaczego? Dlaczego, na litość boską, ten człowiek nie pozwolił mi sobie
pomóc? Żyłby do dzisiaj, tak jak my. - Mówił cicho, z niepokojem. - W pewnej
chwili wyszarpnął rękę i cofnął się w głąb stajni. Nie udało mi się go znaleźć.
- Westchnął. - Było tam tak ciemno, że nie widziałem absolutnie nic.
Obawiałem się, że ja sam już nie odnajdę okna, a była to jedyna droga ucieczki.
- Zrobiłeś wszystko, co w twojej mocy. Za śmierć Nelsona nie ponosisz
winy. - Z piersi Deirdre wyrwało się głębokie westchnienie. - Zginął poniekąd
przeze mnie - oświadczyła.
- Co takiego? - Rzucił jej krótkie spojrzenie. - To śmieszne. Gdybyś nie
wołała o pomoc, nie dotarłbym na czas.
- Nelson piekielnie bał się Murphy'ego. Kiedy usłyszał jego ujadanie,
zdenerwował się tak bardzo, że prawdopodobnie bezwiednie upuścił papierosa.
RS
136
A potem, kiedy zobaczył przez okno, że pies ciągnie mnie po ziemi, był pewnie
przekonany, iż zostanę zaraz rozszarpana na kawałki.
- To nie była niczyja wina. Ani twoja, ani moja. Tylko tragiczny
wypadek.
Deirdre odetchnęła głęboko. Powoli skinęła głową.
Ronan wziął ją za rękę. Przeszli przez podwórze i z tyłu domu weszli po
schodkach na werandę. Zanim Deirdre dotknęła klamki u drzwi, przytrzymał ją
za ramię.
- Usiądźmy tu na minutę - zaproponował.
Nie chciała siadać ani na sekundę. W szpitalu Ronan zachowywał się jak
wzorowy małżonek. Kiedy robiono jej ultrasonografię, żeby się przekonać, czy
nic nie stało się dziecku, zadawał technikowi moc pytań. Pielęgniarki brały go
za jej męża.
Słysząc to, Deirdre czuła się jeszcze gorzej. Uznała, że im mniej czasu
będzie spędzała w towarzystwie Ronana, tym lepiej. Łatwiej przyzwyczai się do
życia bez niego.
Pociągnął ją za łokieć.
- Muszę wypuścić Murphy'ego - powiedziała.
- Zrobisz to za minutę. Od pierwszego wieczoru, kiedy kochaliśmy się na
tej werandzie, bez przerwy albo ja rozumiem cię opacznie, albo ty mnie. Dziś
musi się to skończyć. Czy pamiętasz, że wczoraj wieczorem prosiłem cię o
rozmowę, lecz ty wpadłaś na pomysł, żeby jechać do sklepu? - Skinęła głową.
Otworzyła usta, ale Ronan nie dał jej dojść do słowa. - Dziś ja będę mówił, a ty
posłuchasz. Prosiłem, abyś wyszła za mnie. Odmówiłaś. Wymieniłem sporo
różnych powodów, dla których byłoby to dla ciebie dobre rozwiązanie. - Oczy
Deirdre wypełniły się łzami. Chciała odejść, lecz Ronan ją przytrzymał. -
Zapomniałem jednak wymienić jeszcze jeden powód. Najważniejszy. - Deirdre
powoli podniosła wzrok. Poczuła, jak wstępuje w nią nikła nadzieja. Ronan ujął
ją za ręce. - Kocham cię, Deirdre - wyznał. - Powinienem powiedzieć ci to
RS
137
dawno temu, ale byłem zbyt głupi, aby zrozumieć własne odczucia. Nie miałem
pojęcia, że to, iż ciągle do ciebie tęsknię, jest oznaką miłości. Podobnie jak
spędzanie bezsennych nocy dlatego, że nie mogę wziąć cię w objęcia. -
Ucałował dłonie Deirdre. - Tego zabrakło w moich oświadczynach? - zapytał
podnosząc wzrok. Nie odpowiedziała od razu. Nie była w stanie. W oczach
Ronana wyczytała niepewność.
- Tego zabrakło? - powtórzył pytanie. - Jeśli nie, proszę, powiedz, czego
pragniesz, a ja spełnię twoje życzenia. Zrobię wszystko, jeśli zgodzisz się zostać
moją żoną i będziesz kochała mnie do końca życia.
Wreszcie Deirdre odzyskała głos.
- Masz rację. Tego było mi brak - potwierdziła. - Nie pragnę niczego
innego. Kocham cię. Chcę za ciebie wyjść.
Przyciągnął ją do siebie. Przytulił.
- Powiedz tylko, kiedy.
Chciał ją pocałować, lecz w tej właśnie chwili usłyszeli dzwoniący w
domu telefon. Ronan jęknął.
- Nie odbierajmy - szepnęła Deirdre. Powoli odsunął ją od siebie.
- Może dzwonią chłopcy.
Szybko otworzyła drzwi i sięgnęła po słuchawkę. Murphy jak szalony
wypadł na podwórze.
Skończyła rozmowę i wyjrzała przez drzwi. Jej oczom ukazał się
zdumiewający widok. Pies i Ronan tarzali się razem na werandzie!
Deirdre poczuła się nagle bardzo szczęśliwa. Ronan naprawdę będzie do
niej należał! Wspólnie wychowają dzieci, stworzą serdeczną, rodzinną
atmosferę, o jakiej zawsze marzyła.
- Dzwoniła moja mama - oznajmiła, poczekawszy, aż Ronan podniesie na
nią wzrok. - Powiedziała, że do basenu za domem chłopcy wrzucili galaretkę.
Po to, żeby woda stwardniała, gdyż zamierzali po niej sobie pochodzić. Mama
RS
138
jest bliska histerii. Bardzo prosiła, żebym natychmiast przyjechała i zabrała ich
do domu.
RS
139
EPILOG
- Lepiej włóż kuloodporną kamizelkę. - Ronan ostrzegawczo trącił Jacka
w bok, skinieniem głowy witając kobietę idącą ku nim od strony piknikowych
stolików.
Jack spojrzał we wskazanym kierunku. Ujrzał Jillian Kerr w białej,
obcisłej, plażowej sukience. Z jasnymi, rozwianymi włosami zbliżała się do
nich, niosąc na rękach córeczkę Jacka, małą Aleksę.
- Ciekawe, za co teraz nam dołoży - zastanawiał się na głos. Potrząsnął
głową. - Ta kobieta ma skórę twardszą niż krokodyl i do tego gryzie. Znam
milion facetów, którzy rozbili się o jej pancerną skorupę.
- Niezłe określenie - cicho mruknął Ronan, gdy rzekomy krokodyl znalazł
się w zasięgu głosu.
- Cześć, chłopaki.
Z bliska Jillian wyglądała znacznie gorzej niż z większej odległości. Na
ramieniu miała czekoladowy odcisk umorusanej buzi Aleksy, a na białej
spódnicy widniał brudny ślad małego bucika. Była okropnie potargana.
- Cześć, Jill. - Jack był zdania, że najlepszą metodą obrony jest atak. -
Wyglądasz dość niechlujnie - oznajmił.
- Kiedy twój dzieciak jest w pobliżu, nie powinnam być ubrana na biało -
powiedziała, z rozczuleniem całując w nosek Aleksę. Potem przesadnie
westchnęła. - A zresztą to, co mam na sobie, nie ma większego znaczenia.
Zawsze wyglądam zachwycająco.
- Pochlebiasz sobie - oświadczył Jack, zadowolony, że do niego należy
ostatnie słowo.
Jillian nie wydawała się urażona.
- Ktoś musi to robić - powiedziała żartem. Zwróciła się do Ronana: -
Chłopcze, zaczynam cię doceniać.
RS
140
Po raz pierwszy, odkąd ją poznał, ładna blondynka obdarzyła go
naturalnym, serdecznym uśmiechem.
- Ho, ho! - Spojrzał na Jacka. - Słyszałeś, co powiedziała ta dama?
Zaczyna mnie doceniać. Chyba powinienem mieć się na baczności.
Przez dziewięć miesięcy małżeństwa z Deirdre starał się unikać Jillian i ją
ignorować. Miała temperament żmii i język sekutnicy.
Teraz stała przed nim uśmiechnięta, a w tonie jej głosu nie było śladu
złośliwości ani drwiny.
- Tego dnia, którego Deirdre oznajmiła nam, że jest w ciąży, zachowałeś
się nierozważnie. Byłeś antypatyczny. Miałam ochotę ci dołożyć...
- Naprawdę?
- Tak, ale dałam sobie spokój, bo wiedziałam, że w gruncie rzeczy nie
jesteś taki zły.
- Czyżby? - Zdziwiony Ronan uniósł brwi.
- Dobrze wiesz, o co mi chodzi. Deirdre był potrzebny mężczyzna, który
rozwiązuje problemy, nie uciekając się do drastycznych posunięć. Chyba cię
polubiłam.
- Och, czuję się zaszczycony. - Ronan jeszcze nie dojrzał do tego, aby
przebaczyć Jill kilka piekielnie złośliwych komentarzy pod swoim adresem. Ale
jej promienny uśmiech okazał się zaraźliwy. Nie wytrzymał i go odwzajemnił.
Potrząsnął głową. - Jesteś przemądrzała i potrafisz dopiec człowiekowi do
żywego. Ale mimo to chyba także cię lubię - oświadczył.
- A więc zostajemy przyjaciółmi? - Wyciągnęła rękę.
- Zgoda. - Kątem oka Ronan dostrzegł radość na twarzy żony. Na temat
jego niechęci do swojej najlepszej przyjaciółki Deirdre nigdy nie powiedziała
ani słowa, mimo ze musiało to sprawiać jej przykrość. Kiedy Ronan uścisnął
podaną dłoń, na twarzy Jill dostrzegł podejrzaną satysfakcję. - Co teraz
kombinujesz? - zapytał.
Jillian zrobiła minę niewiniątka.
RS
141
- Masz na myśli mnie? - Zwróciła się do Jacka: - Dawaj stówę.
- Jesteś jej winien sto dolarów? - spytał zaskoczony Ronan.
Jack, krzywiąc się, otworzył portfel i wyciągnął pięć dwu-
dziestodolarowych banknotów. Cisnął je Jill, która stała przed nim z
wyciągniętą ręką. Ponurym wzrokiem spojrzał na Ronana.
- Na twoim weselu założyłem się z tą kobietą, że będzie musiała czarować
cię co najmniej rok, zanim zmusi, abyś się do niej uśmiechnął.
- Pięknie wam dziękuję, chłopaki - powiedziała z zadowoleniem Jill,
posyłając pocałunek obu mężczyznom.
- Och, Jack, bardzo mi przykro - tłumaczył się Ronan. - Bądź co bądź
wytrwałem dziewięć miesięcy. - Nie wytrzymał i parsknął śmiechem. - Ucałuj
jej stopy, to może zgodzi się rozłożyć ci dług na raty.
- Mało prawdopodobne. - Jack położył rękę na ramieniu Ronana i uścisnął
go serdecznie. - Stary, Deirdre wygląda pięknie z waszym dzieckiem na ręku.
- Rzeczywiście wygląda wspaniale - przyznał Ronan. Dał Jackowi
kuksańca w bok. - Jeśli twój syn okaże się podobny do ciebie, nie pozwolę mu
podejść ani na krok do mojej małej dziewczynki.
- Brooks jest taki jak ja - z dumą oświadczył Jack, prężąc dumnie mięśnie.
- Drugi syn też będzie do mnie podobny.
- Nie ucz na syna. Urodzi się wam córka.
Ronan spojrzał na Frannie, która właśnie dziś oświadczyła, że następny
potomek w rodzinie Ferrisów w grudniu przyjdzie na świat. Nachyliła się nad
Maureen leżącą w objęciach Deirdre. W następnym tygodniu, a dokładniej
dwudziestego maja, córeczka Ronana skończy dwa miesiące. Od chwili gdy
pielęgniarka wręczyła mu noworodka, jego życie uległo całkowitej przemianie.
Spojrzał z uwielbieniem na malutką buźkę dziecka.
Miał przed sobą dwie ukochane kobiety. Jego własne.
I obie go kochały.
RS
142
Odruchowo zaczął szukać wzrokiem Tommy'ego i Lee, ale nie dostrzegł
ich nigdzie w pobliżu. Był to zły znak. Jego synowie potrafili w ciągu paru
minut dokonać większego spustoszenia, niż uczyniłoby to trzęsienie ziemi.
Deirdre podniosła się z krzesła. Ronan ruszył w jej stronę. Spotkali się w
pobliżu rożna.
- Hej, przystojniaku, umówisz się ze mną dziś wieczór na randkę? -
zapytała męża ze śmiechem.
- Z największą przyjemnością. - Ronan objął żonę ramieniem. Niemowlę
znalazło się w środku, między rodzicami. - Przez sześć tygodni postu tak
diabelnie zgłodniałem, że będę musiał nadrabiać to miesiącami.
Deirdre uśmiechnęła się zmysłowo.
- To bardzo dobrze - szepnęła lekko schrypniętym głosem.
Pochylił głowę i na wargach żony złożył gorący pocałunek. To, co ich
łączyło, nie było czysto fizycznym pożądaniem.
Przyciągnął Deirdre do siebie.
- Daj spokój, bo nasi przyjaciele przeżyją największy szok swego życia -
powiedziała ze śmiechem.
Ronan spojrzał na żonę.
- Czy wiesz, jaki jest dziś dzień? - zapytał.
- Dobry do kochania?
- Dokładnie rok temu wszedłem do samoobsługowego sklepu i spotkałem
kobietę moich marzeń.
- Rzeczywiście! - Uśmiechnęła się promiennie. - Musimy w wyjątkowy
sposób uczcić ten dzień. - Obdarzyła męża znaczącym spojrzeniem.
- Myślisz tylko o jednym - powiedział rozbawiony. On też liczył godziny
do chwili, gdy będą tylko we dwoje. Rok temu stał się najszczęśliwszym
człowiekiem pod słońcem. Odnalazł klucz, z którego istnienia nie zdawał sobie
nawet sprawy. Pozwolił mu otworzyć serce i napełnić je najwspanialszym
uczuciem. Miłością Deirdre.
RS