1
BŁ. ANNA KATARZYNA EMMERICH
KOŚCIÓŁ CIERPIĄCY
Rozdział "Dusze w Czyśdcu"
wybrane z przekładu:
TAJEMNICE CZASÓW OSTATECZNYCH
Wizje nieba, piekła, czyśdca, aniołów, szatana i ostatniej walki Kościoła
Z dziennika Clemensa Brentano wybrał i opracował O. Karl Erhard Schmoger
Tytuł oryginału:
Geheimnisse des Neuen Bundes
2
CZYŚCIEC – KOŚCIÓŁ CIERPIĄCY
1. Do tej pory niejeden już raz była tu mowa o iście głębokim współczuciu
okazywanym duszom w czyśdcu, które nieustannie pobudzało Annę Katarzynę
do modlitwy za nie oraz do składania różnych ofiar i podejmowania czynów
miłości. Teraz trzeba opowiedzied także o jej widzeniach, których przedmiotem
były różne rodzaje cierpieo zmarłych i jej szczególne prace, wykonane w ich
intencji.
W ten sposób czytelnik otrzyma możliwie pełny obraz jej szeroko zakrojonej
działalności. Gdy pielgrzym po raz pierwszy spędził w jej sąsiedztwie
uroczystośd Wszystkich Świętych i Dzieo Zaduszny, mówiła mu o powszechnej
obojętności wobec zmarłych, zbyt łatwo usprawiedliwianej przeświadczeniem,
że już nie potrzebują oni naszej pomocy, lub potrzebują jej tylko w niewielkim
stopniu. Jest to fałszywe przekonanie, bo w rzeczywistości pomoc ta jest im
bardzo potrzebna. Anna Katarzyna często nad tym ubolewała:
„
To smutne, jak mało teraz pomaga się duszom w czyśdcu cierpiącym.
Ich
położenie jest przecież niezwykle ciężkie, bo same już w niczym nie mogą sobie
pomóc. A kiedy ktoś za nie modli, podejmuje ofiarę w ich intencji i daje
jałmużnę, to natychmiast im pomaga. Są wtedy tak radosne i szczęśliwe, jak
omdlewający z pragnienia, któremu poda się chłodny napój:.
Gdy zauważyła, że jej słowa wywierają duże wrażenie na pielgrzymie,
powiedziała mu też, jak wielką mają w sobie moc pocieszenia i jak wiele
wyświadczają pomocy czyny wynagradzające, ofiarowane z czystą intencją za
dusze czyśdcowe. Mówiła o tym, jak wiele może pomóc szczere przebaczenie,
niekłamana życzliwośd, itp.
Często powtarzała: „Ach, dusze Czyśdcowe muszą tak wiele cierpied z powodu
swego niedbalstwa, marnej pobożności, braku gorliwości o sprawy Boże i
zbawienie bliźnich. Jak inaczej można im pomóc, jeśli nie przez zadośdczyniącą
miłośd, z jaką ofiaruję się za nie akty cnót, przez nie same w szczególny sposób
zaniedbywane za życia?
Święci w niebie nie mogą już pokutowad ani zadośduczynid – tego oczekują od
dzieci Kościoła walczącego. Ach, jak bardzo one tego pragną! Wiedzą, że żadna
dobra myśl, żadne szczere pragnienie żyjących nie jest bezużyteczne i mogłoby
im pomóc, a tym czasem tak niewielu troszczy się o nie! Kapłan, który pobożnie
odmawia swój brewiarz w intencji naprawy zaniedbao, za które dusze muszą
jeszcze pokutowad w czyśdcu, może je niewiarygodnie wręcz pocieszyd. Moc
kapłaoskiego błogosławieostwa przenika aż do czyśdca i jak rosa z niebios
orzeźwia dusze, dla których z wiarą przeznacza. Kto wszystko to widziałby tak
samo, jak ja, ten z całą pewnością ze wszystkich sił starałby się im pomagad”.
3
Najbardziej żal jej było tych zmarłych, których za ich życia nad miarę
wychwalano i ze względu na ich naturalne przymioty i zalety wynoszono pod
niebiosa. Albo tych, odnośnie których żyjący – z przyziemnej, nadmiernej do
nich miłości – nie mogą znieśd myśli, że mogliby jeszcze byd w stanie
oczyszczenia i cierpied. Te dusze Anna Katarzyna uważała za najbiedniejsze i
najbardziej opuszczone. Powtarzała nieraz: „Nadmierne wychwalanie kogoś, to
moim zdaniem autentyczne ograbianie i krzywdzenie tego, komu się prawi
nienależne mu komplementy”. Kiedyś pielgrzym, głęboko przejęty takimi
uwagami, wdał się w dłuższą dyskusję z Anną Katarzyną na temat stosunku
żyjących do zmarłych. Tak później streścił najważniejsze jego zdaniem jej
wypowiedzi: „Wszystko, co człowiek pomyśli, powie lub uczyni, zawiera w sobie
element życia, wywierając potem dobre lub złe skutki. Kto uczynił coś złego,
powinien jak najprędzej naprawid to przez skruchę i wyznanie w sakramencie
pokuty. W przeciwnym razie nie będzie mógł wcale, albo z wielkim tylko
trudem zdoła przeszkodzid dalszemu negatywnemu oddziaływaniu tego złego
czynu.
Fizycznie często odczuwałam to w związku z chorobami i cierpieniami
niektórych osób i w odniesieniu do niezdrowych okolic. Zawsze ukazywano mi,
że nieodpokutowane i nienaprawione przewinienia powodują nieobliczalne
wręcz skutki. Widziałam kary ponoszone za grzechy w kolejnych pokoleniach
jak coś zupełnie naturalnego i nieuniknionego. Podobnie rzecz się ma ze
skutkami przekleostwa ciążącego nad niesprawiedliwie nabytym dobrem, albo z
mimowolną odrazą do miejsc, w których dopuszczono się wielkich zbrodni.
Uważam to za równie naturalne i nieodzowne, jak to, że błogosławieostwo
uszczęśliwia, a świętośd uświęca. Wydaje mi się, że mam tu wyraźne, jasne
odczucie i łatwo odróżniam dobre od złego, święte od nieświętego. Święte
przyciąga mnie i nieodparcie idę za nim, nieświęte odpycha mnie, napawa
lękiem i przyprawia o drżenie, tak, że muszę z nim walczyd z pomocą wiary i
modlitwy.
Szczególnie wyraźne i mocne odczucie tego miałam zawsze przy zetknięciu z
kościami człowieka, a nawet z najmniejszą cząstką ciała, które kiedyś ożywiała
dusza. Z powodu intensywności tego odczucia zawsze byłam przekonana, że
istnieje jakiś związek pomiędzy wszystkimi duszami i ich ciałami. Czułam
oddziaływanie, a nawet wyraźnie widziałam najrozmaitsze stany szczątków ciał
w grobach i na kościelnych cmentarzach. W pobliżu niektórych odczuwałam
obecnośd światła, przeobfitego błogosławieostwa i daru zbawienia. W
odniesieniu do innych czułam różnego rodzaju ubóstwo, niedostatek i błaganie
o pomoc w postaci modlitwy, postu i jałmużny. Przy niektórych grobach
ogarniał mnie strach i przerażenie. Gdy w nocy chodziłam modlid się na
cmentarzu kościelnym, wtedy w pobliżu takich grobów miałam wrażenie
4
ciemności głębszej niż sama noc. Była ona czarniejsza niż czero - tak, jak kiedy
zrobi się dziurę w czarnym materiale, przez co wydaje się on jeszcze czarniejszy.
Niekiedy widziałam wydobywający się z takich grobów jakby czarny dym, na
widok którego wzdrygałam się. Kiedy pragnienie niesienia pomocy popychało
mnie do wejścia w tę ciemnośd, to zdarzało się, że czułam, iż ofiarowana pomoc
została odrzucona, zmuszając mnie do wycofania się. Żywa pewnośd
najświętszej sprawiedliwości Boga byłą dla mnie wtedy jakby aniołem, który
wyprowadzał mnie z okropności takiego grobu.
Przy innych grobach widziałam jaśniejsze lub ciemniejsze słupy cienia, gdzie
indziej znowu były to słupy światła, z których wychodziły jaśniejsze lub słabsze
promienie. Przy niektórych grobach nie widziałam jednak niczego i to mnie
najbardziej zasmucało. Otrzymałam wewnętrzne przekonanie, że te jaśniejsze
lub ciemniejsze promienie oznaczały informację płynącą od dusz czyśdcowych,
dotyczących stopnia ich potrzeb. Te zaś, które nie mogą dad żadnego znaku,
znajdują się w najdalszych rejonach czyśdca, nikt o nich nie pamięta, nie mogą
w żaden sposób na nas oddziaływad i mają najsłabszy kontakt z Ciałem Kościoła.
Gdy spoczywałam na takich grobach, cała zatopiona w modlitwie, często
słyszałam dochodzące z głębi, stłumione, z trudem wydobywające się głosy:
„Pomóż na stąd wyjśd” i czułam wtedy w sobie trwogę człowieka całkowicie
bezsilnego. Za tych opuszczonych i zaniedbanych modliłam się jeszcze z większą
gorliwością i wytrwałością niż za wszystkie pozostałe dusze. Wtedy częściej tez
nad takimi pustymi, głuchymi grobami widziałam rosnące stopniowo szare
słupy cienia, które dzięki dalszej modlitewnej pomocy stawały się coraz
jaśniejsze. Wyjaśniono mi, że groby, na których widzę jaśniejsze lub ciemniejsze
słupy, należą do tych zmarłych, których dusze nie pozostają w całkowitym
zapomnieniu i przez swoje oczyszczające cierpienia lub dzięki pomocy i
modlitwie żyjących przyjaciół znajdują się w mniej lub bardziej bliskiej relacji z
Kościołem wojującym na ziemi. Otrzymały łaskę dawania o sobie znaku
Kościołowi, znajdują się w trakcie procesu wzrastania w świetle i
błogosławieostwie. Proszą nas, ponieważ same nie mogą sobie pomóc, a to, co
my dla nich czynimy, ofiarują za nas Panu naszemu jezusowi. Wydają mi się
zawsze biednymi więźniami, którzy wołaniem, błaganiem, ręką wyciągniętą zza
krat więzienia mogą jeszcze budzid nasze współczucie.
Kiedy w ten sposób patrzyłam na kościelny cmentarz, a postacie te ukazywały
się mej duszy w różnym stopniu światła i ciemności, całośd robiła wrażenie
ogrodu, którego poszczególne części są w różnym stopniu pielęgnowane, a
niektóre pozostają w całkowitym zaniedbaniu. Gdy modliłam się za nie i
pracowałam w tym ogrodzie oraz zachęcałam do tego innych, wtedy działo się
to samo, co ma miejsce wówczas, gdy spulchniamy i nawozimy ziemię, a na
5
ogród spada rosa i krople deszczu – rośliny podnoszą się, a zupełnie nie
widoczne do tej pory nasiona zaczynają kiełkowad. Ach, gdyby wszyscy ludzie
tak to rozumieli, wtedy z całą pewnością pracowaliby w tym ogrodzie o wiele
gorliwiej ode mnie. Gdy otrzymuję takie widzenia na kościelnych cmentarzach,
wtedy mam dokładny obraz chrześcijaoskiej gorliwości i miłości danej
społeczności kościelnej, tak samo jak stan pól i ogrodów może nam dad obraz
pracowitości i zapobiegliwości mieszkaoców danej okolicy. W moim życiu Bóg
często dawał mi łaskę widzenia, jak liczne dusze z niesłychaną radością
opuszczały czyściec i wstępowały do nieba. Jednak żadna praca, żadne
wspomaganie cierpiących nędzę nie dokonuje się bez walki i zmagao.
Dlatego gdy byłam jeszcze małym, zdrowym dzieckiem, a potem krzepkim
dziewczęciem i modliłam się nad grobami na kościelnych cmentarzach, wtedy
złe duchy, a nawet sam nieprzyjaciel, często mi przeszkadzał, straszył mnie i
maltretował. Wokół słyszałam wrzaski, otaczały mnie straszliwe zjawy, często
powalano mnie na groby, popychano i rzucano na wszystkie strony, próbowano
przemocą usunąd z cmentarza. Bóg dał mi jednak tę łaskę, że nie ustąpiłam
nieprzyjacielowi, a tam gdzie mi przeszkadzano, podwajałam swe modlitwy. O
ileż podziękowao otrzymałam od moich dusz czyśdcowych! Ach, gdyby tak
wszyscy ludzie zechcieli dzielid ze mną tę radośd! Jakiż bezmiar łask jest na
ziemi! Zapomina się jednak o nich i marnuje się je, gdy tymczasem dusze
czyśdcowe tak usilnie się ich dopraszają! W różnorakich miejscach swego
przebywania, znosząc najrozmaitsze katusze, doświadczają trwogi i tęsknoty,
żebrzą o pomoc i wyzwolenie. Mimo swej wielkiej niedoli sławią jednak naszego
Pana i Zbawcę. Wszystko, co dla nich czynimy jest źródłem nieskooczonych
rozkoszy”.
2. 2 listopada 1819 roku Anna Katarzyna opowiedziała: „Razem ze swym
przewodnikiem udałam się na pustkowie. Chodziłam w różne miejsca, a
wszędzie niosłam pociechę. Wszystkie dusze były mniej lub bardziej zanurzone
w ciemności – niektóre tylko w połowie, inne po całą szyję. Znajdowały się obok
siebie, jednak każda jakby w oddzielnym więzieniu. Jedne cierpiały pragnienie,
innym było zimno lub gorąco. Nie mogły sobie pomóc, cierpiały niekooczące się
męczarnie i usychały z tęsknoty. Widziałam, że wiele z nich było uwalnianych –
ich radości nie da się wypowiedzied. Unosiły w wielkiej liczbie, w szarej,
duchowej postaci, jednak podczas swego szybkiego przechodzenia do wyższego
miejsca, otrzymywały na krótki czas szaty i oznaki swego stanu. Miejscem, w
którym się gromadziły, był ogromny obszar nad czyśdcem, zamknięty ze
wszystkich stron kolczastym ogrodzeniem. Ujrzałam tam wielu wyzwolonych
już lekarzy, których przyjmowali i procesjonalnie wyprowadzali na wysokości
ich koledzy po fachu.
6
Zobaczyłam też wielu odprowadzonych żołnierzy i bardzo mnie uradował widok
tych biednych, często zabitych na wojnie ludzi. Widziałam niewiele zakonnic, a
jeszcze mniej sędziów, wiele natomiast dziewic, które- gdyby miały po temu
sposobnośd – poświęciłyby by się stanowi zakonnemu; były one odprowadzane
przez zmarłe mniszki. Widziałam też niektórych dawnych królów i dusze z
rodzin królewskich, wielu księży, a także wieśniaków. Wśród wszystkich tych
dusz rozpoznałam licznych znajomych, a wiele innych – sądząc po ich szatach –
pochodziło z obcych stron. Każdy stan odprowadzały w różnych kierunkach
dusze należące do tego samego stanu. Gdy unosiły się na wysokości, traciły
ponownie swe ziemskie oznaki i otrzymywały świetlistą szatę błogosławionych.
W czyśdcu rozpoznawałam nie tylko moich znajomych, lecz także krewnych
moich przyjaciół, których nigdy wcześniej nie widziałam, Najbardziej
opuszczone spośród tych, jakie widziałam, były te dobre dusze czyśdcowe o
których nikt nie myśli, a jest ich wiele pośród naszych wiernych nie modlących
się. Za takich modlę się zawsze najwięcej.
Zaraz potem otrzymałam inne widzenie. Byłam ubrana jak wiejska dziewczyna,
tak jak kiedyś chodziłam. Miałam chustę wokół głowy i czepek na głowie. Mój
przewodnik zaprowadził mnie przed zsypujący z nieba świetlisty tłum.
Widziałam w nim same koronowane głowy, a nad nimi unosił się Zbawiciel,
trzymający biały pastorał z krzyżem i chorągiewką. Było tam około stu osób, w
większości dziewice, mężczyźni stanowili tylko trzecią częśd. Wszyscy mieli na
sobie jaśniejące, królewskie szaty, w najrozmaitszych, pomieszanych ze sobą
barwach ich chwały, przez co ta wizja była niezwykle piękna. Nosili korony
otwarte, albo przykrywające głowę jak kaptury. Wśród nich było wielu osób ze
śladami ran, z których wydobywał się czerwony blask. Mój przewodnik
zaprowadził mnie do nich i wtedy ogarnął mnie lęk. Nie wiedziałam jak ja,
wiejska dziewczyna, mam się zachowad wobec tych królów. Przewodnik
powiedział mi: „Możesz stad się taka sama jak oni”, na miejsce mojej wiejskiej
sukni otrzymałam białą szatę mniszki. Wtedy ujrzałam wokół siebie wszystkich,
którzy byli obecni na moich obłóczynach w klasztorze, przede wszystkim zmarłe
mniszki z naszego klasztoru. Zobaczyłam, jak niektóre poznane w moim życiu
osoby, z którymi kiedyś załatwiałam jakieś sprawy, spoglądały z czyśdca w moją
stronę. Rozpoznawałam fałszywe i szczere postawy. Wiele z tych osób patrzyło
na mnie ze smutkiem, a niektórym było żal, gdy pomyślały, że muszą ich znowu
opuścid. Byli to mieszkaocy miasteczka”.
3. 24 września 1820 roku wizjonerka opowiadała: „W domu zaślubin miałam do
wykonania ciężką pracę, której ciągle nie mogłam ukooczyd. Musiałam zupełnie
niepraktyczną, twardą miotłą sprzątnąd mnóstwo… mnóstwo śmieci, jednak nie
dawałam sobie z tym rady. Naraz przyszły mi z pomocą moja matka oraz pewna
przyjaciółka, której przed śmiercią dałam obrazek świętej Katarzyny, otrzymany
7
w nadprzyrodzony sposób. Nosiła ten obrazek na piersi i często ze mną
rozmawiała. Moja matka zaprowadziła mnie do wielu miejsc, w których
przebywały dusze, jak sobie przypominam, znalazłam się wtedy na jakiejś górze,
na której wyszedł mi naprzeciw duch uwiązany na łaocuchu i mieniący się
czerwono-miedzianą barwą. Był tam od bardzo długiego już czasu i nikt nie
okazywał mu pomocy. Nikt o nim nie myślał, nikt mu nie pomagał, ani się za
niego nie modlił. Powiedział jedynie kilka słów, a mimo to poznałam całą jego
historię, z której jeszcze pamiętam trochę szczegółów.
Za czasów pewnego króla angielskiego, który prowadził wojnę z Francją, był
najwyższym wojskowym w tym kraju. Szalał tam i dopuszczał się okrucieostw.
Był źle wychowany, za co, jak mi się wydaje, winę ponosiła jego matka, zawsze
jednak w tajemnicy okazywał cześd Maryi. Niszczył wszystkie obrazy. Kiedy
pewnego razu przechodził obok bardzo pięknej statuy Matki Bożej, chciał
również ją zniszczyd. Coś go jednak poruszyło wewnętrznie i nie uczynił tego.
Potem dostał wysokiej gorączki i chciał się wyspowiadad, lecz niestety stracił
przytomnośd. Zmarł jednak głęboko skruszony. Dlatego okazano mu
miłosierdzie i nie potępił się. Można mu było jeszcze dopomóc, jednak zupełnie
o nim zapomniano. Powiedział, że można mu przyjśd z pomocą szczególnie
przez odprawianie Mszy świętych. Z nie wielką pomocą ludzi mógłby zostad
wyzwolony znacznie szybciej. Miejsce to nie jest (zwyczajnym) czyśdcem.
Widziałam, że nieustannie szczekają na niego psy i szarpią go za to, że tak
gnębił ludzi. Leżał często związany w różnych pozycjach- także rozciągnięty jak
bela. Polewano go wrzącą krwią, która płynęła potem wszystkimi jego żyłami.
Powiedział, że nadzieja wyzwolenia sprawiłaby mu wielką ulgę. Wciąż
rozmawiając ze mną, spadł z powrotem do środka góry. Miejsce, na którym
stał, było pokryte jakby płonącą trawą. Rozmawiał on ze mną już wcześniej,
teraz był to trzeci raz”.
4. 27 września 1820 roku. „Dzisiejszej nocy bardzo dużo się modliłam za dusze
czyśdcowe i ujrzałam wiele niezwykłych kar, które cierpią, lecz także niepojęte
Miłosierdzie Boże. Ponownie zobaczyłam także owego nieszczęśliwego
angielskiego wojownika i pomodliłam się za niego. Ujrzałam nieskooczone
miłosierdzie i sprawiedliwośd Boga, zobaczyłam też, że nic z tego, co jest
naprawdę dobre w człowieku i co nim pozostaje, nigdy nie ginie.
Widziałam, jak
dobro i zło z przodków przechodzi na dzieci i w nich działa.
Przez akty ich woli i
współdziałanie owo zło lub dobro przyczynia się do ich zbawienia lub
potępienia. Widziałam, że skarby Kościoła i miłośd jego członków w cudowny
sposób dopomagają duszom. A wszystko to było rzeczywistą naprawą i
dopełnieniem ich braków. Miłosierdzie i sprawiedliwośd nie sprzeciwiały się
sobie, mimo iż jedno i drugie jest nieskooczone wielkie.
8
Widziałam wiele stanów oczyszczenia. Widziałam zwłaszcza owych wygodnych,
bezczynnie siedzących kapłanów, którzy lubią powtarzad: „Zadowolę się jakimś
małym kącikiem w niebie – modlę się przecież, odprawiam Mszę, spowiadam,
itd.” Muszą oni znosid nieprawdopodobne udręki i usychad z tęsknoty. Muszą
też widzied przed sobą wszystkie dusze, którym nie okazali pomocy, muszą
siedzied bezczynnie, trawieni wewnętrznym pragnieniem działania i pomagania
innym. Cała ich gnuśnośd staje się duchową udręką, spokój staje się
niecierpliwością, bezczynnośd zamienia się w kajdany, a wszystkie te kary nie są
sztucznym wynalazkiem, lecz podobnie jak choroba, w przedziwny i logiczny
sposób rodzą się ze zła. Przy tej okazji widziałam w czyśdcu wiele rzeczy,
szczególnie takich, które dotyczyły stanu dzieci zabijanych przed i po
narodzeniu. Nie potrafię tego jasno wyrazid, dlatego pominę wszystko. W
każdym razie jednego byłam zawsze pewna: wszelkie dobro, zarówno w duszy
jak i w ciele, przebija się do światła, tak jak zło zmierza w kierunku do światła,
jeśli nie zostanie zgładzone przez ekspiacyjną pokutę. Miłosierdzie i
sprawiedliwośd są w Bogu doskonałe. Dzięki Jego miłosierdziu, na mocy
niewyczerpanych zasług Jezusa Chrystusa i złączonych z Nim świętych w
Kościele, przez współdziałanie oraz pełne wiary, ufności i miłości czyny jego
członków staje się zadośd sprawiedliwości. Widziałam zawsze, że nie ginie niż z
tego, co w Kościele dzieje się w zjednoczeniu z Jezusem, że każde nabożne
życzenie, każda dobra myśl, każdy czyn dokonany z miłości do Jezusa dobrze
służy doskonałości Ciała Kościoła. Człowiek, który nie czyni nic innego poza
modlitwą za swych braci, poruszony niepodzielną miłością do Boga – taki
człowiek dokonuje wielkiego, zbawiennego dzieła”.
5. 6 października 1820 r. „W widzeniu zobaczyłam obraz pewnego pobożnego
franciszkanina z Tyrolu. Miał on widzenie wielkiego niebezpieczeostwa, które
zagrażało Kościołowi w następstwie pewnej akcji politycznej, bliskiej już
osiągnięcia zamierzonego celu. Polecono mu, żeby nieustannie modlił się za
Kościół. Widziałam go rzeczywiście modlącego się w jego nie wielkim
klasztorze, położonym w pobliżu pewnego miasteczka. Klęczał w nocy przed
cudownym obrazem Matki Bożej. Zobaczyłam, jak diabeł, chcąc mu w tym
przeszkodzid, czynił w kościele nieopisany hałas: ryczał, wył, przybierał postad
czarnego kruka i uderzał z całych sił w okna. Jednak pobożny zakonnik nie
przejmował się tym i nadal modlił się z rozpostartymi rękoma. Na skutek tej
modlitwy zobaczyłam później trzy postaci zbliżające się do mojego łoża. Jedna z
nich, przypominająca mego przewodnika, podeszła bliżej, dwie pozostałe były
duszami, które prosiły o modlitwę. Dowiedziałam się , że jedna z nich jest duszą
katolickiego księcia brandenburskiego, a druga pewnego pobożnego cesarza
austriackiego. Przyprowadzone zostały do mnie dzięki modlitwie tego
franciszkanina, który, podobnie jak ja, widział to niebezpieczeostwo. Prosiły one
9
o zmianę na lepsze ich sytuacji, tak, żeby mogły wpływad na działalnośd swych
następców na ziemi. Dowiedziałam się, że te właśnie dusze mają lepsze relacje
z nimi niż inni. Zdziwił mnie fakt, że sam duch pełniący rolę przewodnika ujął
mnie za ręce i podniósł je. Jego ręka była miękka i lekka, tak, jakby była z
delikatnych piór. Gdy tylko opuszczałam ręce, podnosił je znowu, mówiąc:
„Musisz się jeszcze więcej modlid!”. To wszystko, co sobie przypominam.”
6. W dzieo Zaduszny 1820 roku. Anna Katarzyna, jak zawsze w tym dniu, leżała
powalona ciężkim cierpieniem, ofiarowanym za dusze czyśdcowe. Jak
zanotował pielgrzym, usychała z pragnienia, dręczyła ją gorączka, jednak nie
piła niczego, pragnąc przez to złagodzid cierpienia dusz czyśdcowych. Bardzo
chciała im pomóc, toteż cierpienia swoje znosiła cierpliwie w ciszy. Skrajnie
wyczerpana, opowiedziała, co następuje:
„Mój przewodnik powiódł mnie na niebosiężne wysokości. Nie zdawałam sobie
dobrze sprawy z tego, w którą stronę świata zmierzamy, wiem tylko, że ta
bardzo uciążliwa droga była wąska i prowadziła ciągle pod górę, niczym
świetlisty most, prowadzący na owe wyżyny. Po obu stronach była wąska i
prowadziła ciągle pod górę, niczym świetlisty most, prowadzący na owe
wyżyny. Po obu stronach była głucha noc, a ścieżka była tak wąska, że musiałam
iśd bokiem. Pode mną widziałam ciemną, zamgloną ziemię i ludzi żyjących w
nędzy i grzebiących w bagnie. Ta ciężka wspinaczka trwała całą noc. Często
upadałam i wydawało mi się, że polecę w przepaśd, wtedy jednak idący przede
mną przewodnik podawał mi rękę i prowadził dalej. Możliwe, że szliśmy cały
czas w jednym określonym kierunku, gdyż przewodnik pokazywał mi od czasu
do czasu, raz z lewej, raz z prawej strony, opustoszałe tereny na ziemi, gdzie
dokonywały się pewne tajemnice, związane z prowadzeniem ludu Bożego.
Widziałam różne miejsca, po których wędrowali patriarchowie, a potem dzieci
Izraela. Wydawało mi się, że kiedy przewodnik pokazywał mi te miejsca,
wydobywały się one z nocnych ciemności i zbliżały do mnie. Znajdowały się tam
pustynie, powalone ogromne wieże, bagna i wielkie pochylone drzewa.
Powiedział mi, że gdy te miejsca zostaną na nowo zabudowane i zamieszkane
przez chrześcijan, wtedy nastaną czasy ostateczne.
Nad tą ścieżką unosiło się wiele dusz przebywających tam w towarzystwie
swych przewodników. Ich szare postaci wyłaniały się przed nami z nocy.
Wydawało się, że uciekają z jakiejś dalekiej nocy, kierując się ku nitce tej
wąskiej jasnej ścieżyny, po której wspinałam się z trudem, stale się modląc i
zanosząc błagania do Boga. Nie szły one po tej ścieżce, lecz unosiły się wzdłuż
niej, po jej lewej i prawej stronie , za mną i przede mną, mniej więcej w połowie
mojej wysokości. Były to dusze zmarłych w tych dniach. Zostałam wezwana do
modlitwy i podejmowania cierpieo w ich intencji – przed kilkoma dniami ukazali
10
mi się Teresa, Augustyn, Ignacy i Ksawery, którzy zachęcali mnie do modlitwy i
pracy w intencji poznanej tego dnia.
Moja ścieżka nie prowadziła do właściwego czyśdca, ten bowiem znajdował się
niżej. Widziałam, że te dusze wchodzą do niego na osiem lub więcej dni, dzięki
mojej modlitwie, którą mam jeszcze kontynuowad. Miejsce, do którego
weszłam, było wielkim obszarem pozbawionym nieba – jego miejsce było jakby
zarośnięte listowiem, tworzącym pewien rodzaj sklepienia. Rosły tu także
drzewa, owoce i kwiaty, wszystko jednak było mroczne, pozbawione tak
cierpieo, jak i radości. Widziałam tu niezliczone przedziały, oddzielone od siebie
różnymi rodzajami oparów, mgły, chmur lub barier. W owych miejscach
widziałam mieszkające tam razem dusze w różnej liczbie. Było to coś
pośredniego między czyśdcem a niebem.
Gdy dotarłam do tego miejsca, ujrzałam mnóstwo dusz prowadzonych przez
anioła, zawsze po trzy. Unosiły się one w kierunku gdzieś daleko jaśniejącego
światełka. Były nadzwyczaj radosne. Dusze te były już barwne i kiedy
wychodziły, barwa ich chwały stawała się coraz czystsza. Zostałam też pouczona
co do znaczenia tych barw: Czerwieo oznaczała płomienną miłośd, która na
ziemi nie była jeszcze dostatecznie czysta i dlatego była źródłem ich udręki;
biała świeciła jak czystośd usposobienia, która z powodu lenistwa nie zawsze
przynosiła owoce; zielona oznaczała cierpliwośd, która z braku dobrej woli nie
była doskonała; żółta i niebieska… zapomniałam ich znaczenia. Dusze te
wychodziły zawsze trójkami, pozdrawiały mnie i dziękowały. Wiele z nich
znałam, po większej części należały do stanu średniego i chłopskiego.
Widziałam również osoby z arystokracji, niewiele jednak. Mimo, iż nie ma tu
hierarchii, to jednak daje się zauważyd pewne uporządkowanie. Jest przede
wszystkim zróżnicowanie dotyczące ras i płci, co można dostrzec patrząc na te
postaci. Płed można odróżnid przez następujące cechy: dusze mężczyzn cechuje
siła, surowośd i zdecydowana postawa, u kobiet natomiast zauważyłam pewna
miękkośd, pasywnośd i gotowośd przyjmowania – coś w sumie nieuchwytnego.
Na tym obszarze przebywają aniołowie, którzy karmią dusze owocami
pochodzącymi z tego miejsca. Mają one już także wpływ na czyściec i na ziemię.
Dusze te mają one już także świadomośd tego, czym jest niebiaoska radośd, a
ich ostatnim cierpieniem jest tęsknota i koniecznośd trwania w tym miejscu.
Stamtąd poszłam dalej, aż do kooca i przez coraz jaśniejszy otwór dojrzałam
obszar jaśniejszy i przyozdobiony piękniejszymi drzewami. Widziałam
poruszających się tam aniołów. Powiedziano mi, że tutaj przebywali praojcowie
przed zstąpieniem Chrystusa do otchłani. Pokazano mi też, gdzie był Adam,
Abraham i Jan Chrzciciel. Stamtąd skierowałam się w lewo i szłam trudna drogą
11
prowadzącą do domu. Wyszłam na górę, na której widziałam kiedyś człowieka
napadniętego przez psy. Nie zastałam go tam, gdyż był już w czyśdcu”.
7. 3 listopada: „Dzisiaj w nocy wołam śmiało do wszystkich świętych, których
relikwie znajdują się u mnie. Zaprosiłam moje drogie zmarłe siostry –
Madlenchen z Hadamaru, Columbię z Bambergu, Juliannę z Luttich i Ludwinę,
żeby udały się ze mną do czyśdca i dopomogły tym duszom, które były najmilsze
Jezusowi i Maryi. Z radością zobaczyłam też, że wiele z nich odeszło stamtąd i
dostąpiło zbawienia”.
8. 4 listopada. „Dziś w nocy przemierzałam niemal całą Diecezję. Byłam przede
wszystkim w katedrze, w której zauważyłam wiele zaniedbao i gnuśności
duchowieostwa. Ukazano mi to w postaci błota zalegającego katedrę i
zamiatanego pod dywan. Musiałam cały ten brud zanieśd do wody, z którą
następnie spłyną. Potwornie się przy tym umęczyłam. Gdy wykonywałam tę
pracę, przyszła dusza córki pewnej kobiety z moich stron i prosiła mnie, żebym
koniecznie pomogła jej matce, przebywającej w czyśdcu.
Zobaczyłam jej matkę – była to kobieta gderliwa i łakoma, a teraz musiała
siedzied zupełnie sama, bez żadnego towarzystwa, w pomieszczeniu
przypominającym małą kuchnię, nudząc się straszliwie i nieustannie poruszając
ustami, tak jakby coś smakowała i przeżuwała. Bardzo mnie prosiła, żebym
pozostała z nią przez dzisiejszą noc. Przeniesiono ją też do wyższego
pomieszczenia, lepszego niż dotychczasowe, a ja zostałam z nią, by ja trochę
pocieszyd.
Dusze czyśdcowe otrzymują od aniołów pouczenia o tym, co dzieje się w niebie
i na ziemi w sprawach dotyczących zbawienia. Tak też została pouczona dusza
owej córki, która poprosiła mnie o wizytę u jej matki. Pocieszyłam te kobietę.
Dusze czyśdcowe nie mogą nic robid. Nie ma tam przyrody, nie rosną żadne
drzewa, brak owoców. Wszystko jest bezbarwne, jaśniejsze lub ciemniejsze,
odpowiednio do stopnia oczyszczeo. Jakim są poddawane. Istnieje także pewne
stopniowanie jeśli chodzi o miejsce ich przebywania. Widzę też niekiedy sąd
nad duszą, odbywający się nad miejscem, gdzie ów człowiek żył. Widzę wtedy
Jezusa, Maryję, patrona duszy i jej anioła. Maryję widziałam również przy sądzie
protestantów. Sąd trwa bardzo krótko.
9. 6 listopada. Któregoś wieczoru tak pomyślałam, że dusze czyśdcowe mają
niezawodną nadzieję na zbawienie, natomiast źli ludzie znajdują się w
niebezpieczeostwie potępienia, dlatego chciałam się szczególnie modlid za tych
ostatnich. Wtedy ukazał mi się święty Ignacy w towarzystwie butnego,
swobodnego, zdrowego człowieka, którego znałam, oraz drugiego, który był
cały zanurzony w szlamie, wołał żałośnie i nie mógł się z niego wydobyd.
Wyciągnął ku mnie palce jednej ręki. Ignacy zapytał mnie: „Dla którego z nich
12
chcesz uprosid pomoc – dla tamtego butnego łobuza, który, jeśli zechce, może
pokutowad, czy też dla tego bezradnego, który nie może sobie w żaden sposób
pomóc” Wzdrygnęłam się cała z przerażenia i nie mogłam się powstrzymad od
głośnego płaczu. Zaraz po tym poprowadzono mnie do czyśdca bardzo uciążliwą
drogą i modliłam się za znajdujące się tam dusze. Następnie zaprowadzono
mnie do wielkiego zakładu karnego i obozu przymusowej pracy. Mogłam tam
byd widziana, mogłam też dotknąd wielu takich, którzy dopuścili się przestępstw
w następstwie zwiedzania ich lub z powodu nędzy. Złoczyocy trwali w
bezruchu. Zakład ten znajdował się w mojej ojczyźnie. Byłam jeszcze w wielu
innych podobnych miejscach, także w więzieniach, gdzie w lochach leżeli
mężczyźni z długimi brodami. Byli oni w dobrym stanie duchowym i pokutowali.
Pocieszałam ich. Patrzyłam na te wszystkie miejsca, jak na czyściec na ziemi.
Potem musiałam prędko pójśd jeszcze do kilku biskupów. Jednego z nich
zdeklarowanego światowca, zastałam na uczcie, na którą były zaproszone
również kobiety. Policzyłam koszty poniesione na to przyjęcie i pomyślałam, ilu
ubogich mogłoby żyd za te pieniądze. Powiedziałam mu to, a ponieważ bardzo
się za to na mnie obraził, oświadczyłam mu, że wszystko zapisuje anioł, który
stoi nad nim z księgą i rózgą. Odpowiedział, że to nic złego, że gdzie indziej jest
znacznie gorzej. Rzeczywiście, przekonałam się o tym na własne oczy, ale
wszędzie był tam obecny także ów karzący anioł”.
Po tych długich, połączonych z wielkimi cierpieniami modlitwach za dusze
czyśdcowe, pod koniec oktawy Anna Katarzyna zobaczyła obraz, który ją bardzo
pocieszył, gdyż ujrzała w nim skutki wszystkich czynów miłości, które
wykonywała od dziecka w intencji tych dusz. „Znalazłam się w moim domku
rodzinnym. Było tak, jakbym miała wyjśd za mąż. Wszystkie dusze, za które się
modliłam, przyszły tam przyniosły najrozmaitsze podarki, które składano na
wozie weselnym. Za dom weselny miała służyd szkoła, do której uczęszczałam
jako dziecko. Teraz była o wiele piękniejsza i większa. Za druhny służyły mi dwie
starsze, święte mniszki. Po pewnej chwili pojawił się oblubieniec i wóz weselny.
Jeszcze w budynku szkolnym pomyślałam:” A więc jestem tu już trzeci raz:
Pierwszym razem byłam tu jako dziecko. Zaprowadzono mnie do szkoły i po
drodze ukazała mi się Matka Boża z Dzieciątkiem. Powiedział mi, że jeśli będę
się dobrze uczyła, zostanie ono moim oblubieocem. Po raz drugi – kiedy
wstępowałam do klasztoru i w widzeniu zostałam poślubiona. A teraz jestem tu
już trzeci raz i to na moim weselu”. Wszystko było już wspaniale udekorowane,
było tam mnóstwo owoców. Dom i ogród unosiły się ponad ziemią a ja z góry
patrzyłam na pustynną, ciemną ziemię”.
10. 9 listopada. Miałam pracowad w wielu winnicach, w których panował
nieporządek i trzeba było okrywad winne latorośle, aby je uchronid przed
13
mrozem. Udałam się również do Koblencji i także tam ciężko pracowałam w
trzech winnicach. Gdy chciałam się wtedy zająd duszami czyśdcowymi, podeszło
do mnie dziewięd postaci niosących na plecach pakunki. Dziesiąta postad
pozostawiła swój bagaż i pobiegła dalej. Musiałam tą paczkę wziąd na ramiona i
razem z tamtymi dziewięcioma wspinad się pod górę w kierunku wschodnim.
Nie była to zwyczajna droga. Biegłą prosto jak strzelił na wschód, a dokoła było
dośd ciemno, z obydwu stron noc i mgła. Gdy upadłam pod ciężarem mojego
pakunku i dalej nie mogłam już iśd, zobaczyłam przy drodze ławkę, na której
położyłam swój bagaż. Okazała się nim byd wielka postad człowieka, tego
właśnie, którego przed kilkoma dniami święty Ignacy pokazał mi całego w
zanurzonego w błocie. Dowiedziałam się, że był to jeden z ostatnich książąt
elektorów Kolonii. Miał jeszcze przywiązany do ramienia książęcy kapelusz.
Dziewięciu pozostałych tragarzy to giermkowie owego księcia.
Wydawało się, że w odróżnieniu od pozostałych nie mógł on iśd sam i kiedy ten,
który do tej pory ciągnął go za sobą, zostawił go samego, ja musiałam go
zastąpid. Idąc ciągle pod górę, dotarliśmy wreszcie do jakiegoś wspaniałego
miejsca. Doszliśmy do bramy, przy której stały duchy trzymające straż. Moich
dziewięciu towarzyszy weszło od razu, mnie natomiast zabrano mój bagaż i
oddano na przechowanie, mnie samą zaś skierowano na prawo, w kierunku
wysokiego wału. W miejscu, do którego doszłam, były drzewa. Mogłam się tam
rozejrzed. Zobaczyłam jednak tylko zadziwiająco szeroka powierzchnię wody
poprzecinaną różnymi wałami i pagórkami.
Pracowało przy nich niezliczone postaci. Byli to królowie, książęta, biskupi i inne
osoby, przeważnie ze służby. Niektórzy książęta mieli na ramieniu koronę, gorsi
z nich mieli ją przy nogach. Wszyscy musieli wykonywad jakieś prace w dolinach
– kopali rowy, pchali wózki, wspinali się z ładunkiem w górę itp. Widziałam, jak
wielu spadało z wałów i musieli znowu na nie się wspinad.
Dusze służących miały obowiązek poganiania swych dawnych panów.
Na ile
mogłam dostrzec, poza wałami niczego więcej tu nie było, jedynie nieopodal
mnie rosło kilka drzew, nie miały jednak owoców. Zobaczyłam, że ten, którego
wcześniej niosłam, także usypuje szaniec. Musiał ciągle grzebad i kopad w ziemi.
Dziewięd postaci rozmawiało ze mną, musiałam im w czymś pomóc, nie
pamiętam już o co chodziło.
Nie widziałam tu w ogóle dusz kobiet. Wydaje się, że te miejsca były czymś
innym niż czyściec. Było tu zbyt wiele ruchu i pracy, wyglądało to tak, jakby te
dusze musiały coś wyrównywad i napełniad. Ku memu zdziwieniu nie
dostrzegłam granic mojego pola widzenia, widziałam jedynie niebo w górze, a
na dole, po mojej lewej i prawej stronie, tych pracujących i olbrzymią
powierzchnię wody lub powietrza.
14
Pokazano mi jeszcze inny obszar czy też przestrzeo, gdzie były same kobiety.
Mój przewodnik powiedział, że mam się tam udad. A gdy z początku nie
wiedziałam, w jaki sposób to uczynid, powiedział mi: „Na twojej wierze!”.
Chciałam wziąd prześcieradło, rzucid na wodę i na nim przepłynąd, zaraz jednak
pojawiła się mała tratwa, na której przedostałam się na drugą stronę bez
wiosłowania. Mój przewodnik towarzyszył mi, unosząc się nad wodą. Na tym
obszarze po drugiej stronie zobaczyłam coś w rodzaju czworokątnego
pomieszczenia.
Były tam najrozmaitsze kobiety - także mniszki i inne znane dusze. Musiały one
uprawiad wiele ogrodów. Także tutaj służące rozkazywały swym byłym paniom.
Mieszkały w domkach z listowia. Przy czterech kątach tego obszaru unosiły się
cztery czuwające nad nim duchy. Miały one osobliwe strażnice, zawieszone na
gałęziach wysokich drzew. Tutaj dusze opiekowały się różnymi drzewami
owocowymi, których owoce nigdy jednak nie dojrzewały, gdyż wszędzie była
gęsta mgła, poza tym bardzo nisko nad nimi wisiał przytłaczający je nieboskłon.
Owoce ich pracy otrzymywały od nich inne dusze, które wędrowały w wielu
innych miejscach, pomiędzy wysokimi górami lodowymi. Pracujące kobiety
wydawały się małe i niepozorne. Ładowały te owoce na tratwy i docierały do
owych ludzi, których ponownie odnajdywały i najlepszych z nich odsyłały na
inne miejsca przebywania dusz.
Te dusze, które widziałam na górach lodowych, były duszami narodów
niechrześcijaoskich, na poły jeszcze dzikich. Kobiety pytały mnie, jaki obecnie
mamy rok i co się dzieje na ziemi. Mówiłam im o tym wszystkim. Wydawało mi
się, że do tego miejsca docierają tylko nieliczne dusze, z tej racji, że popełniły
zbyt wiele grzechów. Nie przypominam sobie już, co jeszcze oprócz tego tam
robiłam.
Powrót odbywa się po wąskiej ścieżce, prowadzącej ciągle w dół. Widziałam po
drodze najwyższe szczyty ziemi, rzeki błyszczące jak srebrne nitki i morza jak
wielkie zwierciadła. Rozpoznawałam lasy i miasta, aż wreszcie dotarłam do
ziemi w pobliżu rzeki Ganges. Gdy spojrzałam na przebytą drogę, wydawała mi
się ona podobna do promienia, który giną w słoocu jak płomyk. Dobrzy Hindusi,
których niedawno widziałam modlących się przed krzyżem, teraz budowali
piękny kościół, wyglądający jak zielona plecionka z liści. Duża ich grupa
odprawiała nabożeostwo. Stamtąd przez Persję doszłam do miejsca, w którym
nauczał Jezus, zanim został ukrzyżowany. Z tamtych czasów nic już nie
pozostało, widad było jedynie drzewa owocowe i ślady winnicy, którą Pan tutaj
założył. Wędrowałam dalej, aż do Egiptu, przez który dotarłam do Abisynii. Był
to przepiękny szlak. Przez morze dostałam się potem na Sycylię, gdzie
widziałam wiele terenów pustynnych, opuszczonych przez ludzi.
15
Idąc dalej doszłam przez góry do Rzymu. Później, na rozciągającej się pod lasem
piaszczystej równinie, zobaczyła grupę rozbójników, którzy planowali napad na
znajdujący się w pobliżu młyn. Gdy zbliżyła się do nich z moim przewodnikiem,
jeden z nich bardzo się przestraszył i powiedział do pozostałych: „Okropnie się
boję, zdaje mi się, że już po nas!” Na te słowa wszyscy pouciekali. Wyprawa ta,
a szczególnie wleczenie za sobą ciężkich dusz, tak mnie wyczerpały, że cała
czuję się obolała. W tym czasie zobaczyłam i zrobiłam dużo rzeczy, których już
nie pamiętam”.
11. 31 grudnia. „Dokonałam podsumowania minionego roku i stwierdziłam, że
wiele spraw zaniedbałam i teraz muszę to naprawid. Całośd przedstawia się
dosyd żałośnie, tak że spojrzawszy na to, popłakałam się. Otrzymałam też wiele
obrazów osób konających i dusz czyśdcowych. Zobaczyłam kapłana, który zmarł
poprzedniego dnia o godzinnie dziewiątej wieczorem. Odznaczał się on wielką
pobożnością i czynił wiele dobrego. Okazało się jednak, że tracił dużo czasu na
rozmaite rozrywki i musiał pozostad przez trzy godziny w czyśdcu. Powinien
pójśd był pójśd do niego na wiele lat, dopomogła mu jego modlitwa i liczne
Msze. Przez trzy godziny przypatrywałam się jego cierpieniom, a gdy został
uwolniony z czyśdca, usłyszałam (co mnie rozweseliło), jak powiedział aniołowi:
„Widzę teraz, ze nawet aniołowie mogą człowieka nabrad. Miałem tu pozostad
tylko trzy godziny, a byłem tak długo, tak strasznie długo!”
Kapłana tego bardzo
dobrze znałam”.
12. 28 października 1821 roku. Anna Katarzyna wiele opowiadała: „Dzisiaj w
nocy widziałam świętą dziewicę Annę Ermelindę. W dwunastu roku życia
utrzymywała ona czysty, niewinny kontakt z chłopcem, za którego rodzice
chcieli ją wydad. Zobaczyłam ją przebywającą we wspaniałym, bogatym domu,
jak chciała ukradkiem wyjśd do tego chłopca. Wtedy ukazał się jej Jezus i
powiedział: „Czy nie kochasz Mnie bardziej niż jego?” Na to z wielką radością
odparła: ”O tak!” wtedy Jezus poszedł z nią do jej pokoju i wręczył jej obrączkę,
w ten sposób poślubiając ją. Zobaczyłam, że zaraz potem obcięła sobie włosy
oraz powiedział rodzicom i owemu chłopcu, że została poślubiona Bogu.
Poprosiłam ta świętą, żeby mnie zaprowadziła do konających i cierpiących w
czyśdcu. Wtedy w widzeniu znalazłam się z nią w Holandii. Podejmując wiele
trudu i wysiłków, szłyśmy tam razem prze rozmaite depresje, torfowiska i doły.
Odwiedziłam ludzi, którzy nie mają dostępu do kapłana, gdyż oddziela ich od
niego szeroka woda. We wszystkich sytuacjach pocieszałam ich, wspomagałam
i modliłam się za nich. Stamtąd szłam dalej, ciągle na północ. Nie mogę
właściwie powiedzied w jakiej okolicy znajduje się czyściec.
Najczęściej idę w kierunku północnym, po pewnym czasie tracę jednak
orientację, gdyż muszę zanurzyd się w ciemności i pokonywad wiele trudności
16
związanych na przykład z wodą, śniegiem, cierniami, bagnem itp. Zmagam się z
nimi w intencji dusz czyśdcowych. Zdarza się też często, że potem schodzę pod
ziemie ciemnymi drogami nie do przebycia i docieram do obszarów, w których
panują ciemności, mgła, zimno i niesamowita atmosfera. Przechodziłam tam z
jednego miejsca w drugie i odwiedzałam dusze znajdujące się wyżej lub niżej,
do których prowadzi łatwiejsza lub trudniejsza droga.
Także dzisiejszej nocy przechodziłam przez różne miejsca, pocieszałam i
otrzymywałam rozmaite zadania do wykonania. Musiałam na przykład od razu
zmówid Litanię do Wszystkich Świętych i siedem Psalmów pokutnych.
Przewodnik mój powiedział mi, że mam uważad na siebie, nie denerwowad się i
wszystkie przykrości ofiarowad za dusze w czyśdcu cierpiące. Któregoś
kolejnego poranka zapomniałam o tym poleceniu i już zaczęłam tracid
cierpliwośd z powodu jednej rzeczy, zaraz jednak opanowałam się i bardzo się z
tego cieszę. Dziękuję mojemu aniołowi stróżowi, który bardzo mi pomógł. Nie
da się nawet powiedzied, jak wielkie pocieszenie otrzymują dusze czyśdcowe,
gdy ofiarujemy za nie nawet coś drobnego albo w czymś niewielkim
przezwyciężamy samych siebie.
13. 2 listopada 1821 roku. Już od dwóch tygodni Anna Katarzyna zajmowała się
nieustannie duszami czyśdcowymi, ofiarując za nie bardzo różne modlitwy,
umartwienia, jałmużny i duchowe prace, pragnąc tym sposobem dopełnid tego,
co jeszcze było konieczne do ich zbawienia. Wydawało się, ze obdarzała je
wszystkie tym, co im było potrzebne, żeby w dniu swego wspomnienia mogły
się okazad doskonałe.
Wszystkie swe cierpienia i czyny ofiarowała za nie z wielką cierpliwością i
miłością. Tak o tym mówiła: „Ponownie udałam się razem ze świętym do
czyśdca. Dusze nie odbywają należnych im kar w tym samym miejscu. Miejsca
te są bardzo zróżnicowane, a ja muszę przechodzid z jednego w drugie. Droga
prowadzi często nad morzami, widzę w dole góry pokryte lodem, śnieg i
chmury. Często muszę schodzid na dół stromymi ścieżkami. Święci z łatwością
pokonują te tereny, gdyż mają pod stopami świetliste obłoki, które wędrują
razem z nimi. Każdy obłok jest innej barwy, odpowiednio do pociech i pomocy,
których udzielali w swym ziemskim życiu. Ja natomiast zawsze muszę iśd
uciążliwymi i mrocznymi drogami, modląc się i ofiarując trudy swej wędrówki za
dusze. Przypominam przy tym świętym o ich cierpieniach i razem z Męką Jezusa
ofiaruję je Bogu za dusze.
Miejsca przebywania dusz różnią się od siebie, stosownie do ich stanu. Jedyną
rzeczą, do której mogę je przyrównad, są ogrody, bo widzę w nich konkretne
łaski i ich skutki niczym owoce. Istnieją więc rozmaite miejsca przebywania
dusz, wyglądające jak ogrody, pojemniki i światy niełaski, braku, niedostatku,
17
udręk, potrzeb, nędzy, trwogi itd. Nie wszystkie są obszerne. Gdy do nich
przychodzę, widzę padający na dane miejsce jakby promyk światła albo mrok
zalegający w moim polu widzenia. To są najlepsze miejsca. W żadnym nie widad
błękitnego nieba, wszędzie jest ono mniej lub bardziej szare i przyciemnione.
W niektórych miejscach dusze znajdują się jedna przy drugiej i tam panuje
straszna trwoga. Jedne miejsca są głębsze i ciemniejsze, inne zaś wyżej
położone i jaśniejsze. Najrozmaitszy kształt maja też pomieszczenia, w których
dusze są zamknięte i oddzielone od siebie. Te, które były blisko na ziemi, tam są
razem tylko wtedy, gdy potrzebny im jest ten sam stopieo oczyszczenia, w
których miejscach światło ma jakąś barwę, jest na przykład ogniste, mroczne
lub czerwone. Nie da się po prostu opowiedzied, jak wielka radośd ogarnia
pozostających tam, gdy niektóre dusze są uwalniane . Istnieją tez miejsca, w
których przebywające tam dusze wykonują różne prace.
Widziałam na przykład dusze biegnące do ataku, albo kopiące szaoce;
widziałam wyspy, na których kobiety uprawiały drzewa owocowe, lub pływały
na czółnach. Są to dusze, które mogą coś robid (nie wyjednując jednak zasług!)
dla innych, niżej stojących dusz. One znajdują się w lepszym położeniu. Może
się to komuś wydawad tylko obrazem, jednak jest to rzeczywistośd. Przyroda
jest tam osłabiona, blada i anemiczna. Takie same są też owoce. Biednym
przynoszą jednak jakąś pociechę.
Królowie i wielcy panowie często znajdują się
obok tych, których na ziemi gnębili, teraz pokornie im usługują.
Widziałam dusze uwalniane i takie, których położenie ulegało polepszeniu.
Niektóre mogą wędrowad i otrzymywad pociechę. Wielką łaską dla dusz jest
możnośd błagania o pomoc i wstawiennictwo. Widziałam również miejsca,
gdzie oczyszczeniu podlegały dusze, które na ziemi zostały uznane za święte,
jednak w momencie schodzenia z tego świata nie osiągnęły jeszcze
doskonałości. Byłam także w wielu miejscach i kościołach, u niektórych
kapłanów i na zamówionych mszach i nabożeostwach. Byłam w Rzymie, w
kościele świętego Piotra, u kapłanów najwyższej rangi, czyli kardynałów. Za
niektóre dusze trzeba było odprawid siedem Mszy. Nie wiem dlaczego w swoim
czasie nie zostały odprawione. Podczas ich odprawiania widziałam ciemne,
mroczne dusze podchodzące do ołtarza. Mówiły jak bardzo były wygłodniałe:
„Tak dawno nie dostaliśmy nic do jedzenia”. Myślę, że była to kwestia
ufundowanych Mszy, o których zapomniano.
Nie odprawienie ufundowanych Mszy za zmarłych jest straszną rzeczą – to
okradanie najbiedniejszych.
Na swojej drodze widywałam nie wielu żyjących,
albo nie widziałam ich w ogóle. Spotkały mnie natomiast dusze, aniołowie, i
święci. Widziałam też wiele owoców modlitwy. W owych dniach, po wielkich
18
trudach, przyciągnęłam wiele osób do spowiedzi i do kościoła – takich, które
bez tego nigdy by się w nim nie pojawiły”.
Cały dzieo spędziła na modlitwie za dusze czyśdcowe, odmawiała w ich intencji
„Oficjum za zmarłych”. A z jego stygmatów na boku i piersi sączyło się tyle krwi,
że przenikała przez ubranie. Gdy pielgrzym wrócił do niej wieczorem, była
jeszcze zatopiona w modlitwie. Pozostawała w tym stanie jeszcze przez pół
godziny, nagle wstała i pewnym krokiem, jak zdrowa, podeszła do pielgrzyma,
rzuciła się na ziemię i chciała ucałowad jego stopy, które on, wystraszony,
usiłował cofnąd. Gdy to uczynił, podniosła się na kolana i prosiła go o
błogosławieostwo dla niej samej i dla wszystkich dusz, które były przy niej.
Klęczała jeszcze kilka minut, modląc się, następnie podniosła się i pospiesznie
wróciła na swoje łoże. Czoło oblewał jej pot, na twarzy malował się jak pogoda.
Podczas całego tego zajścia była w ekstazie.
Gdy na drugi dzieo pielgrzym opowiedział jej o wszystkim, po prostu nie chciała
wierzyd, że tak rzeczywiście było. Dobrze pamiętała jednak, że modliła się za
zmarłych penitentów ojca Lemberga, że całowała jego stopy i błagała o
błogosławieostwo. „Było mi bardzo przykro – powiedziała – że nie od razu się
zgodził i że dobrze mnie nie zrozumiał. Błogosławieostwa udzielił też bez
głębokiej wiary, toteż musiałam w nocy coś jeszcze zrobid dla tych dusz”.
14. 2 listopada 1822 roku. „ Dziś w nocy wiele pracowałam w czyśdcu. W swej
wędrówce cały czas szłam na północ i wydawało mi się, że znajduje się on tam,
gdzie jest wierzchołek ziemi. Gdy tam jestem, wydaje mi się, że nade mną
wznoszą się góry lodowe. Od zewnątrz to miejsce wygląda jak czarny, mający
kształt półksiężyca, migocący wał. W jego wnętrzu znajdują się niezliczone
korytarze i sale, wysokie i niskie, opadające w dół lub wznoszące się. Na
początku jest jeszcze znośnie i dusze wędrują i przemykają się we wszystkich
kierunkach, w głębszych warstwach są jakby unieruchomione. Tu i tam widad
jakąś duszę w jaskini lub w dołku, często też bardzo wiele dusz zgromadzonych
jest w jednej Sali, w różnych pozycjach, wyżej i niżej. Niekiedy któraś siedzi
bardzo wysoko, jakby na kamieniu. Dalej, na zapleczu, jest jeszcze straszniej.
W czyśdcu widziałam także miejsce nabożeostw, swego rodzaju kościół, w
którym dusze doznają niekiedy pocieszenia. Spoglądają w tamtą stronę,
podobnie jak my patrzymy w kierunku naszego kościoła. Z nieba dusze nie
doznają bezpośrednio żadnej pomocy; wszystko otrzymują z ziemi, od
żyjących ludzi, którzy Sędziemu ofiarują za ich przewinienia modlitwy i dobre
czyny, umartwienia i wyrzeczenia, a zwłaszcza Msze święte. Gdy z tego miejsca
kieruje się ku północy i staje na lodzie, widzę wtedy miejsce czyśdca,
wyglądające jak słooce lub księżyc wiszący nisko nad ziemią. Potem przechodzi
się przez jakiś pagórek, uliczkę czy rynek (nie można znaleźd właściwego
19
określenia) i wtedy widzi się przed sobą czyściec w kształcie półkola. Z lewej
strony, nieco dalej, znajduje się młyn. Po prawej widad rozmaite prace i szaoce.
Gdy jestem w czyśdcu, to widzę jedynie swego przewodnika, nikt więcej nie
odwiedza tego miejsca. W oddali, na ziemi, widzę tu i ówdzie osoby modlących
się i umartwiających pustelników, zakonników i ubogich, pragnących uczynid
coś dla dusz czyśdcowych.
Ten czyściec jest przeznaczony dla Kościoła katolickiego. Sekty są podobnie jak
tu, na ziemi, oddzielone od niego i cierpią o wiele bardziej, ponieważ nikt na
ziemi nie modli się za nie, ani nie odprawia Mszy świętych. Dusze mężczyzn
odróżnia się od dusz kobiet dopiero wtedy, gdy podejdzie się bliżej. Widad
jaśniejsze i ciemniejsze postaci, ich twarze są oznaczone wycieoczeniem i
boleścią, jednak rysuje się na nich także cierpliwośd. Widok ich jest tak
poruszający, że nie da się tego opowiedzied. Najbardziej pocieszająca jest ich
cierpliwośd. Widok ich jest tak poruszający, że nie da się tego opowiedzied.
Najbardziej pocieszającą jest ich cierpliwośd oraz radośd okazywana po
uwolnieniu jednej z nich. Opłakują natomiast cierpienia innych oraz
przychodzących tam. Widziałam tam również dzieci.
Większośd ludzi znalazła się tam w wyniku własnej lekkomyślności,
przejawiającej się w lekceważeniu tak zwanych grzechów lekkich, polegających
nieraz na zaniedbywaniu drobnych uprzejmości, dobrych czynów i
pokonywania pokus różnych zachcianek. Powiązanie dusz z ziemią jest tak
ścisłe, że odczuwają wielką ulgę, gdy widzą nasze gorące pragnienie
dopomagania im i uśmierzenia ich cierpieo.
Jak wiele dobrego czyni ten, kto ze
względu na nie pokonuje pokusy i pragnie przyjśd im z pomocą!
” Przez te dni i
noce
odczuwała
wielkie
pragnienie,
jednak
wszelkimi
sposobami
powstrzymywała się od jego zaspokojenia.
15. Na zakooczenie tych jakże ważnych narracji dotyczących KOŚCIOŁA
CIERPIĄCEGO przytoczmy krótką relację, którą Anna Katarzyna przekazała
dziekanowi Rensingowi w roku 1813, podczas badania kościelnego. Na jego
pytania odpowiedziała: „Dziś w nocy byłam w czyśdcu. Miałam wrażenie, że
wprowadzono mnie do głębokiej otchłani. Ujrzałam przed sobą bezkresny
obszar. Żal ogarnia człowieka, gdy się patrzy na owe dusze cierpiące w ciszy,
pogrążone w smutku! Na myśl o Bożym Miłosierdziu na ich obliczach maluje się
jednak również radośd. Ujrzałam zasiadającą na wspaniałym tronie Matkę Bożą.
Tak pięknej Maryi nigdy dotychczas nie widziałam”
/Według Św. Bernardyna ze
Sieny Maryja, Matka Miłosierdzia, ma w królestwie czyśdca szczególną władzę
pocieszenia dusz: Beata Virgo in regno Purgatorii dominium habet (Sermo 3 de
Nom.Mar.)/.
Do tego zwierzenia dodała następującą prośbę: „Koniecznie
zachęcajcie ludzi w konfesjonale, żeby się gorliwie modlili za dusze cierpiące w
20
czyśdcu. Z wdzięczności także one będą na pewno wiele się za nas modlid.
Modlitwa za dusze czyśdcowe bardzo podoba się też Bogu, ponieważ dzięki niej
szybciej osiągają one stan kontemplacji”.
ŻYCIORYS BŁ. ANNY KATARZYNY EMMERICH
BŁOGOSŁAWIONA ANNA KATARZYNA EMMERICH
urodziła się
8 września 1774
roku
w
ubogiej rodzinie zamieszkałej w wiosce Flamske, w diecezji Münster w Westfalii, położonej
geograficznie w północno-wschodnich Niemczech.
W wieku dwunastu lat zaczęła pracowad jako służąca. Po bardzo wielu trudnościach
spowodowanych przez ubóstwo i sprzeciw rodziny wobec wyboru życia zakonnego, w roku
1802, w wieku 28 lat, wstąpiła do klasztoru Augustianek w Dülmen. Śluby zakonne złożyła
po odbyciu roku nowicjatu – 13 listopada 1803 roku. Jak sama powiedziała:
„Oddałam się zupełnie niebieskiemu Oblubieocowi, a On czynił ze mną według swojej woli”.
Kiedy w grudniu 1811 roku władze paostwowe zamknęły klasztor, przeprowadziła się do
prywatnego domu.
Już przed wstąpieniem do klasztoru, głowę Anny Katarzyny naznaczyło znamię korony
cierniowej. Kilkanaście lat później – 29 grudnia 1812 roku – na jej rękach i nogach pojawiły
się wyraźne stygmaty ran Ukrzyżowanego, a na boku obficie krwawiąca rana w kształcie
krzyża.
Tę chwilę tak wspominała:
„Było to trzy dni przed Nowym Rokiem, mniej więcej o godzinie
trzeciej po południu. Rozważałam właśnie Mękę Paoską, prosząc Pana Jezusa, by mi pozwolił
uczestniczyd w tych strasznych cierpieniach, a potem zmówiłam pięd Ojcze nasz na cześd
21
pięciu świętych ran. Nagle ogarnęła mnie światłośd. Widziałam Ciało Ukrzyżowanego, żywe,
świetliste, z rozkrzyżowanymi ramionami, lecz bez krzyża. Rany jaśniały jeszcze silniejszym
blaskiem niż reszta Ciała. W sercu czułam coraz większe pragnienie ran Jezusowych. Wtedy
najpierw z Jego rąk, a potem z boku i nóg wyszły czerwone promienie, które niczym strzały
przeszyły moje ręce, bok i nogi”
.
Oprócz łaski stygmatów Anna Katarzyna Emmerich od 4 roku życia miała dar widzenia spraw
nadprzyrodzonych, dotyczących męki i śmierci Pana Jezusa, życia Najświętszej Maryi Panny,
świętych i uroczystości kościelnych, w których skromna, niewykształcona wieśniaczka
wykazywała zadziwiającą znajomośd topografii, szczegółów archeologicznych i historycznych,
objawionych jej w wizjach wypadków. Najpierw próbowała spisywad je sama, jednak czuła,
że to zadanie przerasta jej możliwości.
Kiedy dowiedział się o tym wybitny niemiecki pisarz doby romantyzmu – Klemens Brentano,
odwiedził ją, pod jej wpływem nawrócił się i w rezultacie lata 1818-24 spędził przy łożu
stygmatyczki, spisując jej relacje. Przychodził dwa razy dziennie, kopiując notatki z jej
pamiętnika, a następnie pokazywał jej to, co sam napisał, by mied pewnośd, że wiernie oddał
jej słowa:
„Wiem, że gdyby nie ten pielgrzym – mawiała Anna Katarzyna o Klemensie
Brentano – już dawno bym umarła. Jednak najpierw on musi wszystko spisad, bo moje wizje
są darem Boga dla ludzi”
. Z kolei Brentano tak wspominał te spotkania: „Nie widziałem w jej
twarzy czy spojrzeniu cienia wzburzenia czy egzaltacji. Wszystko, co mówiła, było zwięzłe,
proste i spójne, a zarazem pełne życia i miłości”.
Anna Katarzyna Emmerich zmarła 9 lutego 1824 roku, po okresie szczególnie dotkliwych
cierpieo. Jak zapisał Brentano, mimo że sama cierpiała, w swych ostatnich chwilach „modliła
się przede wszystkim za Kościół i za wszystkich umierających”. Jednak, jak wspominał jej
spowiednik, „tego dnia bardzo pragnęła śmierci i często wzdychała:
«Przyjdź już, Panie
Jezu!»”
. Odeszła w opinii świętości. Na jej pogrzeb przybyła cała okoliczna ludnośd, a gdy po
kilku tygodniach otworzono grób, jej ciało było nieskażone.
Po śmierci Anny Katarzyny Klemens Brentano zebrał i uporządkował zapiski, a następnie
opublikował je pod tytułem „Bolesna męka Jezusa Chrystusa” (1833). Kilkanaście lat później
– w 1852 roku Brentano wydał kolejną książkę opartą na jej widzeniach i zatytułował ją
„Życie Najświętszej Maryi Panny”. Książki te, przełożone na język polski już w XIX wieku, były
wielokrotnie wznawiane, a w ostatnim czasie w związku z popularnością filmu Mela Gibsona
„Pasja” przeżywają swój prawdziwy renesans.
Proces beatyfikacyjny Anny Katarzyny Emmerich, rozpoczęty pod koniec XIX wieku, został na
nowo podjęty w 1972 roku. Stolica Apostolska w 2001 roku ogłosiła dekret uznający
heroicznośd jej cnót, a w lipcu 2003 roku – dekret o autentyczności cudu za jej
wstawiennictwem, otwierając tym samym drogę do wyniesienia jej na ołtarze.
W roku 2004 Ojciec Święty Jan Paweł II ogłosił wszem i wobec , że jest jego wolą, żeby
jeszcze w tym roku nastąpiła beatyfikacja tej wielkiej Mistyczki, bo – jak powiedział już
wcześniej, w czasie pielgrzymki w jej ojczyste strony – „poprzez swoje święte szczególne
powołanie mistyczne Anna Katarzyna Emmerich uzmysławia nam prawdziwą wartośd ofiary i
współcierpienie z ukrzyżowanym Panem”.
Dnia 3 października 2004 roku, Ojciec Święty Jan Paweł II w czasie uroczystej mszy świętej
w Watykanie wynosi do chwały ołtarzy niemiecką mistyczkę i stygmatyczkę Annę
Katarzynę Emmerich, którą zalicza w poczet błogosławionych kościoła świętego.