Nina Tinsley
Narzeczona
(The Bridge Between)
Przełożyła Magdalena Szczerbiak
Rozdział 1
Seaton zawsze mówił o Melbury z jakąś przejmującą nostalgią, toteż teraz,
wjeżdżając do miasteczka, Donna poddała się urokowi jego kamienic oraz wąskich
i krętych uliczek. „Gdyby był tutaj ze mną... " – pomyślała powstrzymując łzy.
Jego niespodziewana śmierć przed sześcioma tygodniami wywołała szok, z
którego nie mogła się otrząsnąć.
Jechała teraz wzdłuż High Street wprost ku Riversly. Lęk przed spotkaniem z
jego kuzynami narastał w niej od początku podróży.
W Londynie wszystko wydawało się dużo prostsze – pozostawała jedynie
sprawa domu, który teraz stał się jej własnością. Ileż to razy, jako narzeczona
Seatona Warleya, wyobrażała sobie ich wspólny powrót z Paryża i szczęście
czekające na nią w Riversly. Marzyła o tym, aż do dnia, w którym miała miejsce
owa fatalna w skutkach rozmowa. Póki była sekretarką Seatona, nie martwiła się
jego wybuchowym temperamentem, lecz od chwili zaręczyn jej uczucia zaczęły się
zmieniać. „Dlaczego – myślała – byłam taka głupia, żeby krzyczeć, że nigdy, ale to
nigdy go nie poślubię? I co za dziecinny gest – bezmyślny, niepotrzebny – cisnąć
prosto w niego pierścionkiem zaręczynowym. Oczywiście, nie potraktował tego
poważnie, tylko spojrzał tak smutno, jakbym sprawiła mu niespodziewany ból i po
chwili wyszedł bez słowa".
Zaraz wybiegła za nim, ale już wsiadł do taksówki. Odwrócił się tylko i wtedy
widziała jego twarz po raz ostatni.
Podczas pobytu u ojca, prowadzącego badania archeologiczne, gnębiła ją
beznadziejna samotność. Pierścionek, który miała ze sobą, postanowiła zwrócić
Seatonowi przy najbliższym spotkaniu. Jednak nigdy do tego nie doszło i wszyscy
nadal uważali ją za jego narzeczoną.
Miasto zostało w tyle. Wysokie zarośla po obu stronach drogi przerzedziły się
na tyle, że Donna mogła swobodnie obserwować okolicę. Wkrótce miał się
pokazać dom. Jechała wolno środkiem wąskiej szosy, a przez otwarte okna
samochodu napływał wraz z czystym i rześkim powietrzem zapach świeżo
skoszonej trawy. Nagle – przed maską jej samochodu pojawił się galopujący koń.
Zdawał się biec prosto na nią. Widziała tylko jego rozwianą grzywę i nieruchome,
dzikie oczy. Odruchowo, gwałtownie szarpnęła kierownicę, zjeżdżając z
przeraźliwym piskiem hamulców na pobocze. Samochód bezwładnie stoczył się do
rowu.
Donna była zbyt oszołomiona, aby się poruszyć. Ubezpieczona pasami siedziała
wyprostowana, próbując dojść do siebie.
Uświadomiła sobie, że jest bliska utraty świadomości. Całe ciało było
bezwładne i wydawało jej się takie ciężkie, jakby było z ołowiu.
– Nie poddawaj się. Wytrzymaj jeszcze moment – usłyszała. Otworzyła oczy.
Mężczyzna mocował się z drzwiami i wkrótce poczuła, jak jego silne ramiona
wyciągają ją na zewnątrz. Mocno ją przytulił. Dopiero łzy strachu ocuciły ją nieco.
– Dzięki Bogu, jesteś cała i zdrowa. To była moja wina. Ta paskudna kobyła
zrzuciła mnie i poniosła. Zaraz moi ludzie zajmą się autem. A my musimy jak
najszybciej jechać do domu i sprowadzić doktora. To niedaleko. Trzeba się
upewnić czy wszystko z tobą w porządku.
– Już mi lepiej – powiedziała słabo Donna. – Proszę mnie zostawić.
– Mowy nie ma! Jest pani w szoku. Donna nieoczekiwanie poczuła, że wcale
nie chce, aby ją pozostawiono w spokoju. Mocno objęła nieznajomego za szyję. W
czasie krótkiej jazdy samochodem siedziała wsparta o jego ramię Po przybyciu na
miejsce ułożono ją wygodnie na kanapie.
– Gdzie ja jestem? – zapytała swego opiekuna.
– W Manor Farm – odpowiedział z uśmiechem. Nazywam się Richard Fielding.
– O Boże, powinnam się tego domyślić. Jestem Donna Martingale.
Dostrzegła lekki grymas na twarzy Richarda.
– Myślałem, że wciąż jest pani w Paryżu.
– W torebce mam pański list, który otrzymałam od pana Brooksa zaledwie
tydzień temu. Właśnie przebywam u ojca, który jest archeologiem i teraz
uczestniczy w pracach w Dolinie Królów.
– Rozumiem – głos Richarda brzmiał obco i nieprzyjaźnie.
Uśmiechnęła się niepewnie i chyba po raz pierwszy pożałowała, że nie
pozostała z ojcem. Ale on jednoznacznie dał do zrozumienia, że jej nie chce.
Odkąd pamięta, zawsze cenił niezależność. Uważał, że jego córka jak najwcześniej
powinna zacząć podejmować samodzielne decyzje. W pewnym sensie była mu za
to wdzięczna.
– Oto i herbata.
Duża tryskająca zdrowiem kobieta postawiła tacę na stole i usiadła naprzeciw
Donny, bacznie się jej przyglądając.
– Niezłego bigosu narobiła ta klaczka. George znalazł Vanity aż gdzieś w
Melbury. Czy mam nalać herbaty?
– Nie, dziękuję Jen, poradzę sobie – odparł Richard, nie podnosząc się jednak z
miejsca.
– Proszę siedzieć. Niepotrzebnie pytam. Po dzisiejszym zajściu i pan na pewno
jest roztrzęsiony. Nie mówiąc już o biednej małej – Jen postawiła przed Donną
parującą filiżankę.
– A teraz przygotuję kąpiel – ciągnęła. – Jeszcze przed przyjściem doktora
zdąży się pani wygrzać i odprężyć. I dla pana Richarda także, inaczej będzie pan
jutro cały połamany.
Wyszła z pokoju pozostawiając ich dwoje samym sobie. Richard pierwszy
przerwał kłopotliwe milczenie.
– Jen jest córką naszej starej niani. Nany była w Manor Farm odkąd pamiętam.
Kiedy umarła, Jen zajęła jej miejsce. Przykro mi, że moja matka jest teraz
nieobecna – dodał sucho.
Donna wyciągnęła drżącą dłoń w kierunku stołu, lecz w tej samej sekundzie
podszedł do niej, podając filiżankę.
Jego bliskość podziałała na nią paraliżująco. Nie chciała ani litości, ani
współczucia. Pamiętała nastrój jego listu, z którego wnioskowała: ten człowiek
mnie nienawidzi. Obecna życzliwość zaskoczyła ją. Opiekuńczość, jaką okazał
nieznajomej osobie, kłóciła się z wrogością listu adresowanego do konkretnej
Donny Martingale.
– Wszystko w porządku – powiedziała odsuwając się.
Był na tyle blisko, że zauważyła zadrapanie na jego policzku. Niezgrabnie
dotknęła chusteczką jego twarzy.
– Nie wolno tego lekceważyć – powiedziała z troską.
– To głupstwo – nakrył jej rękę swoją i w tym momencie poczuła napływającą
falę czułości. Lecz już po chwili oczy Richarda ponownie nabrały nieufnego
wyrazu. Raptownie wstał i podszedł do kominka.
– Czy mógłby pan skontaktować się w moim imieniu z Janem Warleyem? –
spytała po chwili wahania.
– Czy oni pani oczekują? – odwrócił się do niej. – Clare nic mi nie wspominała
o pani przybyciu. Kiedy się pani z nimi umawiała? – wypytywał ją.
– Wczoraj rozmawiałam z gospodynią i przekazałam jej informację.
– To był pewnie pomysł Brooksa. Nie jest zbyt delikatny, niestety.
– Nieprawda – zaczęła bronić starego prawnika. – Pan Brooks radził mi wracać
do Paryża. Powiedział tylko, że Warleyowie będą robić trudności.
– A czego się pani spodziewała? – zawołał oburzony. – Chyba nie oczekiwała
pani fanfar na powitanie? Pani nie raczy sobie zdawać sprawy z tego, co im
zrobiła?
Zamknęła oczy. To pytanie zawisło jak wielka, czarna chmura. „Im zrobiła, im
zrobiła" – brzmiało jej w uszach.
– Nic nie zrobiłam. Seaton mógł zmienić swój testament w każdej chwili. Mam
takie samo prawo do Riversly jak Warleyowie – wybuchnęła, w głębi serca
wiedząc, że to nieprawda.
Kiedy Seaton powiedział jej o zmianach w testamencie na jej korzyść,
zignorowała to i śmiejąc się spytała: „A co to za różnica". Jednak była i to duża. W
ten sposób zarzucił haczyk. Wielkie pragnienie posiadania własnego domu
sprawiło, że znosiła jego humory, aż do tamtego dnia.
Nagle ocknęła się z imieniem Seatona na ustach. Leżała w wielkim
mahoniowym łożu w obcym pokoju. Nie umiała określić, czy jest wieczór, czy też
wczesny świt. Czuła dokuczliwy głód. podniosła głowę i zobaczyła, że przypatruje
się jej Jen.
– Nareszcie się przebudziłaś – powiedziała do niej z uśmiechem. – Spałaś jak
mała dziewczynka, prawie siedem godzin bez przerwy. Masz ochotę na zupę?
– Tak, oczywiście. Jestem bardzo głodna. Która godzina?
– Zbliża się dziesiąta. Wnieśliśmy cię na górę z Richardem. Doktor przyszedł
parę minut później, ale nie pozwolił cię budzić. Sen jest najlepszym lekarstwem.
Moja mama zawsze powtarzała: „pozwólmy działać naturze".
„Jaka ulga" – pomyślała Donna – „aż do jutra rana mam spokój z Riversly i
Warleyami".
– Usiądź – Jan ostrożnie przysunęła tackę z talerzykiem pachnącej zupy i
zaczęła się jej przyglądać.
Donnę poczuła się nieswojo. Zastanawiała się, dlaczego tak dziwnie patrzy.
– Byłaś tu przez cały czas, kiedy spałam? – zapytała, jakby z obawą, że Jen
mogła odkryć jej najgłębsze sekrety. Ale nie usłyszała odpowiedzi.
– Przykro mi, że sprawiłam tyle kłopotu – powiedziała jeszcze.
Jen odłożyła robótkę i odezwała się:
– Kłopoty się dopiero zaczną. Moja matka miała szczególny dar...
– Jaki dar? – zainteresowała się Donna.
– Umiała przepowiadać przyszłość.
– A ty?
– Ja także widzę rzeczy, których widzieć nie powinnam. Zwykle jednak nie
mówię o nich. Pan Seaton beształ mnie za to. „To są bzdury, Jen" – powtarzał
często. Nazwał mnie kiedyś głupią babą, gdy powiedziałam mu o...
Serce Donny zaczęło bić mocniej. Nie wytrzymała.
– O wypadku?... Że Seaton zginie, tak? Czy mogłaś go uratować?
Ale Jen zdawała się nie słyszeć gorączkowych pytań Donny.
– Biedny głuptasie – powiedziała po chwili – to straszna historia. To nie był
wypadek. To nie był wypadek.
W pokoju rozległ się dźwięk opuszczonej na talerz łyżki. Donna zamknęła oczy
w nadziei, że ciemność zatrze pamięć o niewiarygodnych słowach Jen.
– Oczywiście, że to był wypadek – odezwała się. – Pan Brooks pokazał mi
szczegółowy raport w sprawie tego zajścia na moście.
– Zgadza się, moja droga. Wszyscy byliśmy na przesłuchaniu – przyznała
potulnie Jen, wracając do robótki. – Pan Richard także zeznawał. Biedny pan
Seaton. Takie nieszczęście! Najpierw uderzył się w głowę, a potem wpadł do rzeki.
– Nie wierzysz w to co mówisz, prawda? Powiedziałaś przecież...
Jen spojrzała nieruchomo przed siebie i uśmiechnęła się. Jej twarz była łagodna
i spokojna.
– Oczywiście, to był wypadek. Jak można myśleć inaczej?
Donna patrzyła na nią zdziwiona. Czyżby wypowiedziane przed chwilą słowa
były wytworem jej wyobraźni? To prawda, że czytając list od pana Brooksa nabrała
pewnych wątpliwości, ale były to tylko podejrzenia. Kto mógł chcieć śmierci
Seatona? Wszak tylko ona wiedziała o poprawkach w testamencie. A może nie
tylko ona? Kim są kuzyni Seatona? Skąd wzięła się wrogość Richarda Fieldinga?
Poczuła się znowu osłabiona.
– No, malutka – Jen siedziała przy niej głaszcząc złocistobrązowe włosy Donny
– pora spać. Wszystko będzie dobrze. Z Jen jesteś bezpieczna.
„Ta kobieta ukrywa coś przede mną. Muszę się sama dowiedzieć, co
rzeczywiście zdarzyło się Seatonowi. Muszę... ".
Usłyszała odgłos otwieranych drzwi i poznała głos Richarda:
– Co z nią, Jen? Czy już lepiej?
– Jutro będzie zdrowa jak rydz. Nie ma powodu do zdenerwowania, proszę
pana.
Pochylił się nad Donną. Poczuła jego ciepły oddech na czole, ale nie chciała
otwierać oczu.
– Oczywiście, że się denerwuję. Jeden wypadek w Riversly to i tak za dużo.
„Co on ma wspólnego z Riversly? I dlaczego mnie nienawidzi?" – pomyślała
Donna zapadając w sen.
Rozdział 2
– To nie w porządku. To po prostu nie jest w porządku. Seaton był naszym
kuzynem. Ty jesteś zupełnie obca – głos Clare Warley brzmiał ostro.
Donna przez chwilę miała wrażenie, że ta kobieta ją uderzy. Znowu zaczęła
żałować, że nie posłuchała pana Brooksa i nie wróciła do Paryża. Nerwowo
spojrzała na Jana, brata Clare. Mimo, że był jej rówieśnikiem, wyglądał wyjątkowo
młodo, wręcz chłopięco, jak na swoje dwadzieścia pięć lat. Trudno było uwierzyć,
że jest aż o siedem lat starszy od siostry.
Donna przyjechała do domu Warleyów w towarzystwie Richarda, który teraz
stał obok i przysłuchiwał się rozmowie. Znajdowali się w bawialni umeblowanej z
doskonałym smakiem. Od razu wyczuła dobry gust Seatona, docenianego wśród
znawców antyków. Eleganckie meble w stylu Edwarda zdobiły pokój utrzymany w
ciemnej tonacji.
– Riversly należy do Warleyów. Zbudował go dziadek Seatona, a my zawsze tu
mieszkaliśmy – Clare spojrzała wymownie na Richarda oczekując wsparcia. –
Byłeś jednym ze świadków przy zmianie testamentu, nie możesz skłonić jej do
wycofania się?
– Obawiam się, że nie, kochanie. Dokument obowiązuje i nikt nie jest w stanie
go zmienić.
– Ale dlaczego mamy wszystko jej przekazać? – z oczu Clare wyzierała
rozpacz.
– On mnie kochał – odezwała się Donna, a w jej oczach zalśniły łzy. – Z
pewnością wiecie także o tym, że zamierzaliśmy się pobrać.
– Dziwne, że nic o tym nie wspominał. Nie wierzę ci. Czemu miałby trzymać to
w sekrecie?
„Rzeczywiście, dlaczego" – pomyślała Donna w przypływie gniewu na
Seatona. „Czy postanowił nic nie wspominać aż do szczęśliwego finału ich
narzeczeństwa? A gdyby teraz żył, czy zmieniłby swoją decyzję na korzyść
kuzynów?"
– Kwestionuje pan moje słowa? – zapytała ostro Jana.
– Jeśli próbujesz nas oszukać – Clare zwróciła ku niej twarz i zasyczała jak
żmija – wkrótce będziesz musiała oddać dom.
Podbiegła do brata i oboje skierowali ku Donnie nienawistne spojrzenia. Nagle
do dyskusji wtrącił się Richard:
– Seaton sprawił, że rezygnacja panny Martingale miałaby poważne
konsekwencje. Musi ona zamieszkać w Riversly, gdyż w przeciwnym razie dom
zostanie sprzedany, a dochód przeznaczony na cele dobroczynne.
– A co będzie z nami?
– To zależy od..
– Od czego? – Donna czekała niecierpliwie dalszego ciągu, przyglądając się
aroganckim twarzom Warleyów.
– Od pani uprzejmości – dokończył Richard.
– Co przez to rozumiesz? – niepewnym głosem spytała Clare.
Dona zacisnęła wargi. Richard obserwował ją z lekkim rozbawieniem.
– Tylko to, że jeśli panna Martingale się zdecyduje, możecie mieszkać razem.
Lecz może ona ma inne plany... – zawiesił głos.
Nagle uzmysłowiła sobie, w jaką pułapkę wpędził ją Seaton. Zdawała sobie
sprawę, jak jego warunek był trudny do spełnienia. Mogła porzucić Riversly, ale
każda następna chwila spędzona w tym domu, czyniła tę decyzję trudniejszą. Jeśli
wyjedzie, co stanie się z Clare i Janem, który teraz uważnie jej się przyglądał. Miał
oczy Seatona – świeciły ze szczególną intensywnością. Wiedziała, że chciał, aby
go zrozumiała i nie mogła tego zlekceważyć.
– Nie będę mieszkała z nią pod jednym dachem – nie wytrzymała Clare. –
Ucieknę. Zabiję się!
– Nie wygłupiaj się – Jan przyjął jej wybuch spokojnie. – Nie masz w tej
sprawie nic do powiedzenia.
– Odejdę. Znajdę sobie jakąś pracę.
– Co takiego? – zaśmiał się Richard.
Rozwścieczona Clare odwróciła się do nich plecami krzycząc:
– Zobaczycie jeszcze. Nikogo z was nie potrzebuję. Jesteście wstrętni – rzuciła
się z płaczem na kanapę.
Donna rozumiała jej wściekłość. W niej samej narastała nienawiść do Seatona
za to, że postawił ją w sytuacji, z której nie umiała wybrnąć.
– No więc jak – dyplomatycznie zagadnął Jan. – Mam rozumieć, że odtąd
żyjemy w trójkę w Riversly.
– Myślę, że zamiarem Seatona było, abyście po jego ślubie zamieszkali tutaj
wszyscy razem – odezwał się Richard.
Clare podniosła na niego zapłakane oczy.
– Czy wiedziałeś, że Seaton ma zamiar się ożenić?
– Tak.
– Dlaczego powiedział tobie, a nie nam?
– Przypuszczam, że miał swoje powody.
– Byliśmy pewni, że do końca życia pozostanie kawalerem, po tym co... – Jan
urwał raptownie, znacząco spoglądając na Richarda, ale ten zignorował go.
– Zresztą, nic dziwnego, że chciał się z panią ożenić – kontynuował Jan. – Jest
pani wyjątkowo piękną kobietą.
Donna poczuła na sobie uporczywy wzrok Richarda Fieldinga. Nie pojmowała,
dlaczego komplement Jana tak go zirytował.
– Muszę już iść – wstał szybko. – Panno Martingale – uścisnął jej rękę – może
pani zostać w Manor Farm jak długo pani zechce.
Zanim zdążyła odpowiedzieć, wtrącił Jan:
– Ona nigdzie nie pojedzie. Zostaje tutaj.
– Jesteś skończonym idiotą, Jan – histerycznie krzyknęła Clare. – Czy nie
rozumiesz, że jeśli ona natychmiast nie odejdzie, nigdy się jej nie pozbędziemy?
Jan chwycił siostrę za ramiona i brutalnie nią potrząsnął.
– Zamknij się mała wariatko.
– Puszczaj mnie. Zapomniałeś już o czym wiem...
Zamachnął się i mocno uderzył ją w twarz. Stanęła oniemiała i przestraszona, a
potem podbiegła do Richarda.
– Dlaczego nie zostawisz jej w spokoju – powiedział Richard przytulając
dziewczynę.
– Ktoś musi nauczyć ją rozumu – odrzekł stanowczo Jan. – Za bardzo ją
rozpieszczano od śmierci matki. Seaton zawsze zachowywał się w stosunku do niej
zbyt pobłażliwie. Chyba zgodzi się pani ze mną? – zwrócił się do Donny.
Przyznała mu w duchu rację. Sama wielokrotnie powtarzała Seatonowi, że
powinien trzymać tę małą w ryzach. W tej chwili nie miała jednak zamiaru nikogo
osądzać.
Jan zaśmiał się i odsunął Clare od Richarda. Pogładził ręką jej włosy i
pocałował w zaczerwieniony policzek.
– Przepraszam kochanie, ale masz wyjątkowy dar wyprowadzania mnie z
równowagi. Teraz bądź grzeczna i idź poproś panią Lanten.
– Mam cię gdzieś! Idź sam! – Clare wybiegła z pokoju głośno trzaskając
drzwiami.
Na twarzy Jana pojawił się grymas.
– Pewnego dnia dam jej lekcję, której nigdy nie zapomni.
Richard i Donna zostali sami.
– Życie z Warleyami może okazać się dość uciążliwe – powiedział. – Dlaczego
nie zdecyduje się pani wrócić ze mną na Manor Farm?
Pomyślała, że ma jakiś poważny powód, aby namawiać ją do wyjazdu.
Wiedziała, że jeśli teraz z nim odejdzie, nigdy nie już będzie miała dość odwagi,
aby wrócić. Zanim jednak zdążyła mu odpowiedzieć, w drzwiach stanął Jan z panią
Lanten. Gospodyni wyrzucała mu, że tak szorstko obszedł się z Clare. Młody
Warley ignorując ją, powiedział:
– Panna Martingale zostaje z nami. Proszę pokaż jej pokój.
Donna dzielnie wytrzymała spojrzenie pani Lanten. Przesłała jej nawet
nieśmiały uśmiech, nie odwzajemniła go jednak. Przed odejściem zwróciła się do
Richarda:
– Dziękuję za pana życzliwość, panie Fielding.
– Cała przyjemność po mojej stronie.
Uśmiechnął się i zniżając nieco głos, spytał ponownie:
– Na pewno chce pani tu zostać?
Skinęła głową, mile zaskoczona jego zainteresowaniem.
Kiedy znalazły się na schodach, pani Lanten odezwała się pierwsza.
– Sądzę, że pan Seaton przeznaczył dla pani pokój francuski. Powiedział, że
urządza go dla szczególnej osoby. – Cóż – kontynuowała, gdy weszły do środka –
osobiście uważam, że jest okropny. Ten różowy kolor i, jak na mój gust, zbyt
fantazyjne meble! Ja lubię stare, angielskie sprzęty, zwyczajne i praktyczne.
Donna patrzyła oczarowana. Czuła się tak, jakby śniła sen utkany dla niej przez
Seatona. Weszła do pokoju urządzonego dla kobiety, którą kochał – dla niej!
Odwróciła się do pani Lanten.
– Jest cudowny. Seaton nic o nim nie wspominał, Kiedy go urządził?
– Ostatnim razem, gdy tu przyjechał...
– Przed wypadkiem? – dokończyła Donna.
– Wypadek? – pani Lanten podeszła do Donny i wyszeptała: – Jego śmierć to
nie był wypadek.
Donna zadrżała.
– Ale taka jest oficjalna wersja policji – próbowała zaprzeczyć. – Zeznanie pana
Fieldinga...
– Zgadza się, ale pana sędziego nie było wtedy na moście, nieprawdaż? Pana
Richarda również. Niech pani przez chwilę pomyśli. Pan Seaton tysiące razy
przechodził przez most. On nie mógł się po prostu poślizgnąć i upaść, jak napisała
policja.
– Jeśli pani coś wie... Obowiązkiem pani jest...
– Ja nic nie wiem. Tak jest bezpieczniej – stwierdziła, podchodząc do drzwi. –
Kolacja będzie gotowa o siódmej – dodała wychodząc z pokoju.
Donna usiadła na łóżku. Myśli krążyły chaotycznie. Pani Lanten nie miała
pojęcia o podejrzeniach, które wzbudziła Jen, a więc czyżby jej własne, ukryte w
podświadomości, miały jakieś konkretne źródło? Nie, to musiał być wypadek. To
zbyt przerażające brać pod uwagę coś innego.
Zaczęła przechadzać się po pokoju. Jakże Seaton musiał ją kochać, skoro
zbierał dla niej w tajemnicy delikatne, francuskie meble Louise Quinze, które tak
podziwiała. Łzy wzruszenia spłynęły jej po policzkach. Gdyby mogła pokochać go
tak, jak na to zasługiwał...
Podeszła do okna. Czarujący ogród rozciągał się od progu tarasu aż do rzeki –
granicy Manor Farm. Krajobraz ten był jej znany. Ileż to razy miała okazję
podziwiać go na obrazach Seatona. Domy z kamienia, wspaniałe ogrody, zieleń pól
– wszystko znała z paryskiego atelier. Seaton obiecywał jej same jasne, szczęśliwe
dni, kiedy zostanie panią na Riversly. A teraz, kiedy to nastąpiło, czuła się tak
samotna, jak nigdy dotąd.
Odkąd pamiętała, zawsze pragnęła mieć liczną, kochającą rodzinę. W
wyobraźni stworzyła dla siebie i dla Seatona ich wspólny dom w Riversly, gdzie
nareszcie czułaby się potrzebna. Myślała z radością o gromadce dzieci, o tym, że w
końcu uda jej się osiąść na stałe. Jednak Seaton nie do końca ją rozumiał. Często
powtarzał „będziemy rodziną", ale miał na myśli prócz niej, także Jana i Clare. Już
wtedy przygnębiał ją fakt, że stając się jego żoną będzie miała na głowie dwójkę
młodych Warleyów.
„Nie jestem jeszcze panią na Riversly" – pomyślała rozpakowując walizkę.
„Muszę jak najszybciej dokładnie poznać dom, wchłonąć jego atmosferę, zobaczyć
ogród i rzekę".
Nagle przypomniał jej się most. Poczuła ulgę, że nie było go widać z okna
sypialni. Wspomnienia wciąż napawały ją lękiem.
Dla odprężenia postanowiła wziąć kąpiel. Wsypała do wanny ulubione sole,
które czekały na nią przy lustrze. Seaton pomyślał o wszystkim...
Ubrała się starannie, aby zrobić jak najlepsze wrażenie. Seaton zawsze
podziwiał proste, czarne suknie, które doskonale podkreślały biel jej skóry.
Narzucając na ramiona szyfonową chustę, niechętnie opuściła pokój.
Kiedy weszła do bawialni, Richard podniósł się natychmiast z fotela. Nie
potrafił ukryć zachwytu.
– Wygląda pani oszałamiająco – powiedział i ukłonił się.
– Dziękuję. A gdzie pozostali?
Wzruszył ramionami.
– Nie mam pojęcia. Pani pozwoli, że zrobię pani drinka.
Donna wybrała Martini i usiadła na krześle, w miejscu, gdzie lekki cień spowił
jej twarz. Nie czuła się swobodnie w towarzystwie Richarda, ciągle miała w
pamięci niechęć, jaką jej okazał, kiedy przedstawiła mu swoje nazwisko. Poza tym
drażniło ją to, że tak dobrze wczuł się w rolę gospodarza.
– Przykro mi, że Clare była tak nieprzyjemną – powiedział. – Próbowałem ją
przygotować na to spotkanie.
– Nie bardzo się to panu udało.
– Clare przechodzi teraz trudny okres.
– Proszę nie opowiadać głupstw. Ona najzwyczajniej w świecie jest
rozpieszczona. Seaton szalał na jej punkcie. Wystarczyło, że kiwnęła paluszkiem, a
już był przy niej.
– Czy pani ma zamiar postępować inaczej?
Spojrzała na niego z rezerwą.
– Nie chcę mieć z Clare nic wspólnego.
– Jeśli zdecydowała się pani pozostać w Riversly, obawiam się, że będzie pani
miała, i to sporo. Nie sądzę, żeby w pełni zdawała sobie pani sprawę ze
skomplikowanej treści testamentu. Zgodnie z jego wolą, Clare ma pozostać pod
pani opieką aż do czasu, kiedy osiągnie pełnoletność, jeśli, rzecz jasna, wcześniej
nie wyjdzie za mąż.
– Pan raczy żartować – Donna odstawiła kieliszek i wstała zdenerwowana.
– Niestety, nie. Jest pani za nią odpowiedzialna.
– To niemożliwe!
W jej brązowych oczach zapłonął gniew. Nagle znienawidziła Seatona. Jak
mógł zrobić jej coś podobnego, jak mógł skazać ją na życie z tą paskudną
dziewczyną? Gdyby Donna nie chciała zostać w Riversly, wszystko byłoby proste,
ale im dłużej przebywała w tym pięknym miejscu, rosło w niej pragnienie, aby
nazywać je domem. Usiadła zrezygnowana. Richard podszedł bliżej i położył dłoń
na oparciu krzesła. Speszył ją tym gestem.
– Czy Jan i Clare wiedzą o tym? – spytała szybko.
– Jan zrozumiał to dokładnie, ale Clare...
– Pan Brooks powinien był mnie uprzedzić – żaliła się – nie przyjechałabym...
– Owszem, przyjechałaby pani. Nie sądzę, aby mogła pani porzucić Riversly
nawet z powodu tuzina rozkapryszonych dam.
– Tak, ma pan rację. Jestem teraz właścicielką Riversly i mam zamiar tu
pozostać. Jeśli będziemy żyły pod jednym dachem, będzie musiała dostosować się
do mnie.
– A jeśli nie zechce? – spojrzał na nią uważnie. – Seaton wierzył, że jest pani
osobą dobrą i wyrozumiałą. Na pewno nie bez powodu tak myślał.
Nie odpowiedziała, ponuro spoglądając na panią Lanten, która stanęła w
drzwiach salonu:
– Kolacja gotowa od dziesięciu minut. Nie ma sensu dłużej czekać. Jan gdzieś
wyszedł, a Clare dąsa się i lepiej zostawić ją w spokoju.
– Może zanieść jej coś do pokoju? – zasugerowała Donna.
– To nic nie da. Jeśli nie jest głodna i tak niczego nie tknie. Nie trzeba się
martwić.
– My się naprawdę martwimy – twardo rzekł Ryszard.
– Pani Lanten podała zupę i wróciła do kuchni.
– Kto, przepraszam, martwi się o Clare? – chciała upewnić się Donna.
– Jan, ja i moja matka. Clare potrzebuje prawdziwej matczynej miłości.
– Powiedziałabym raczej, że miłości prawdziwego mężczyzny.
Richard uśmiechnął się.
– Żaden normalny mężczyzna nie będzie mógł żyć z Clare Warley. Ona
odziedziczyła dziką krew po swoim dziadku.
– Dziką krew? A Seaton... – Donna zawahała się.
– Seaton zmienił się kilka lat temu. Wcześniej był dokładnie taki sam. Jak
długo była jego sekretarką?
– Dwa lata.
Richard zamyślił się.
– Nie przypuszczałem, że zdecyduje się znowu tu osiedlić. Tyle wspomnień...
– Jestem przekonana, że pan się myli. On bardzo pragnął tu mieszkać. W
Paryżu miał mnóstwo obrazków z pejzażem tutejszych okolic.
Richard otworzył butelkę wytrawnego wina i nalał je do kieliszków.
– Warleyowie i Fieldingowie od bardzo dawna żyli w przyjaźni. Nasi
przodkowie wspólnie wybudowali ten most.
Donnę przebiegł dreszcz. Richard przyglądał się jej uważnie, mówiąc dalej:
– Most łączący...
– Droga, która łączy czy dzieli... ? – spytała i zamyśliła się. Koniec końców
przybyła tutaj właśnie przez ten most. Usiłowała przypomnieć sobie, czy widziała
go na obrazach Seatona. Nie, nie było go na żadnym z nich. Czyżby przeczuwał?
– To była droga pojednania i nienawiści – odpowiedział Richard. – I pewnie
taką pozostanie – dodał.
Rozdział 3
Donna miała nadzieję, że jak najdłużej uda jej się uniknąć widoku mostu. Przez
cały ranek próbowała uwolnić się od pani Lanten, która uparła się, by osobiście
pokazać jej każdy zakamarek domu. Sam pomysł spodobał się Donnie, ale do tego,
żeby przez okrągłe dwie godziny uprzejmie wsłuchiwać się w czyjś monolog,
trzeba mieć anielską cierpliwość, a tej, niestety, nie posiadała.
Gospodyni nie była do niej przychylnie nastawiona. Śledziła każdy jej ruch od
momentu, kiedy pojawiła się w Riversly. Pani Lanten opowiedziała się otwarcie po
stronie Warleyów, zdolna poświęcić im wszystko.
– Pani Martingale, czy umie pani prowadzić gospodarstwo?
– Nie, ale szybko się uczę – odpowiedziała zaczepnie Donna.
Podstępny uśmiech wykrzywił i tak niezbyt ładną twarz pani Lanten.
– To nie będzie konieczne. Widzi pani, podczas długich nieobecności pan
Seaton nigdy nie musiał martwić się o Riversly. Ja zajmowałam się wszystkim i
myślę, że nie miał zastrzeżeń. Opiekowałam się także dziećmi od czasu śmierci ich
matki, czyli przez ostatnie dziesięć lat.
Donna nie miała ochoty słuchać tego dłużej. Zapewniła tylko, że nie ma
zamiaru niczego zmienić w dotychczasowym, sprawdzonym sposobie zarządzania i
szybko uciekła do ogrodu. Nadzieja na cichy spacer wśród zieleni rychło prysła.
Nieprzyjemny głos elektrycznej kosiarki ucichł dopiero wtedy, kiedy podeszła do
ogrodnika na odległość wyciągniętej reki.
– Dzień dobry pani.
Nie zważając na jego przesadny, sztuczny uśmiech, ^ nowa właścicielka głośno
pochwaliła piękny i starannie utrzymany ogród.
– Wykonuję swoją pracę najlepiej jak umiem. Pan Seaton nigdy nie miał
powodów do narzekań, myślę, że nie należy mnie nadzorować.
„No cóż, skutecznie mnie przepłoszył" – pomyślała Donna. Podejrzewała, że
wszyscy za wszelką cenę będą chcieli dać jej do zrozumienia, że jej przyjazd tutaj
nie był konieczny. Przecież sami doskonale dawali sobie radę. W ponurym nastroju
poszła w głąb parku. Spacerowała wśród drzew, podziwiając ich piękno, ale
myślała o czymś innym. Rozważała swoją dziwną pozycję: ni to wdowy, ni to
żony. Ta świadomość nie opuszczała jej od momentu, gdy przekroczyła próg
Riversly. „Nie mogę tego tak zostawić" – pomyślała – „Clare ma rację. Jestem
obca i taką pozostanę". Idąc dalej ścieżką, dotarła nad rzekę. Zobaczyła błyszczący
w słońcu most. Był solidny, zbudowany z wielkich kamieni – sprawiał wrażenie,
jakby stał tu od wieków. Długo mu się przyglądała i dopiero odgłos kroków
wyrwał ją z zamyślenia. Odwróciła się gwałtownie.
– Byłem pewien, że cię tu znajdę – powiedział Jan wyciągając rękę na
powitanie.
Usiedli na zboczu porośniętym wysoką trawą.
– Lanten biega podenerwowana, jest pewna, że wkrótce odsuniesz ją od
obowiązków – zaśmiał się. – Masz taki zamiar?
– Nie mogę tutaj zostać – powiedziała cicho.
– Czy to rewanż za serdeczność, z jaką cię przywitaliśmy? Chyba zdajesz sobie
sprawę z tego, że jeśli ty odejdziesz, wszyscy będziemy musieli uczynić to samo.
– Nie chcę tego.
– Jeżeli byś mogła legalnie przekazać nam Riversly, czy zrobiłabyś to?
– Sama nie wiem – odpowiedziała. – Widzisz, myślę, że Seaton zmienił
testament nie tylko z racji naszych zaręczyn. Musiały być jeszcze jakieś inne
powody.
Jan zapytał ostrożnie:
– Skąd takie przypuszczenie? Czy Seaton coś sugerował?
– Nie, oczywiście, że nie – urwała. – Jan, powiedz mi, jego śmierć to był
wypadek, prawda?
– Co ty wygadujesz? – twarz Warleya przybrała groźny wyraz, chwycił ją za
ramiona.
– Zostaw mnie. To boli.
Puścił ją i drżąc ze zdenerwowania mówił podniesionym głosem:
– Nie masz prawa snuć tych żałosnych insynuacji. Chcesz posłać mnie i Clare
do diabła, ale to ci się nie uda. Jesteśmy dość odporni. Jeśli zdecydujesz się tu
zostać, nie wchodź nam w drogę.
Ruszył wzdłuż rzeki, ale po chwili zatrzymał się i zawrócił.
– Wybacz mi, ten przeklęty temperament Warleyów – jestem tylko
nieodrodnym kuzynem Seatona.
Była zmieszana, ale przede wszystkim zła na tę jego nagłą zmianę nastrojów.
Czyżby jakiś podstęp?
– Nie kłóćmy się, Donna – czy mogę do ciebie tak mówić? – zapytał
uśmiechając się promiennie.
Skinęła głową. On zaś ciągnął:
– Wygląda na to, że będziemy się teraz często widywać, więc lepiej zostańmy
przyjaciółmi.
– Przecież możesz się wyprowadzić – zauważyła sucho.
– Nie dałbym rady się utrzymać.
– Jak to, a dochód ze sklepu?
– Ja chcę dużych pieniędzy. A czy myślałaś już o sprzedaży sklepu?
Spojrzała na niego z niedowierzaniem.
– Ależ to jeden z najlepszych sklepów z antykami w całym kraju. Ty chyba nie
mówisz poważnie?
– Jak najbardziej. Stary Brooks poinformował mnie, że jeśli zdecydujesz się
sprzedać tę graciarnię, przypadnie mi niezła sumka. Poza tym nie wyobrażam
sobie, jak moglibyśmy to ciągnąć bez Seatona. Za kilka miesięcy grozi nam
kompletna klapa.
– Nie musi się tak stać – powiedziała.
– Czy chcesz przez to powiedzieć, że nie zrezygnujesz ze sklepu?
– Tak jest. Seaton nauczył mnie mnóstwa rzeczy, jeśli idzie o branżę.
Koniecznie trzeba sprawdzić księgi. Szaleństwem byłoby pozbyć się tego. W jaki
sposób chciałbyś potem utrzymać Riversly?
– Seaton nie powiedział ci, jak bardzo interes podupadł? Jesteśmy na skraju
bankructwa, tylko jeszcze ty o tym nie wiesz.
Czuła jak osłabia się jej entuzjazm. Jan chyba rzeczywiście jest dobrze
zorientowany, w końcu to on zarządzał sklepem podczas dwuletniego pobytu
Seaton w Paryżu. Teraz przypomniała sobie dzień, kiedy Seaton bardzo
zdenerwowany wspomniał o fatalnych obrotach firmy. Był przygnębiony, bał się
powrotu do Riversly. Serce biło jej mocno. Jan przestraszył ją nie na żarty. Teraz
stał i przyglądał się jej v a uśmiech błąkający się w kącikach ust nie wróżył niczego
dobrego.
– Cest la vie! – rzuciła pół żartem, pół serio, ale nie miała ochoty na dalszą
rozmowę. – Może pokażesz mi stajnie?
Ruszyli w kierunku domu.
– Warleyowie zawsze mieli słabość do koni – odezwał się Jan i uśmiechając się
przygładził ręką włosy. – Dziadek Seatona wybudował Riversly za pieniądze
wygrane w karty. Jego żona była wspaniałą, dzielną kobietą, wszystkim zarządzała,
miała też głowę do interesów. To ona założyła sklep, który wkrótce stał się chlubą
Melbury.
– Seaton nigdy mi o tym nie wspominał – powiedziała Donna.
– Hmm, jeśli nie on, to ja ci teraz to mówię. Ciotka prowadziła sklep, a kiedy
ona umarła, ojciec Seatona nie chciał tam pracować. Czy o tym ci powiedział?
– Nie. Wiem tylko, że ojciec został zamordowany w 1942.
– To prawda. Uciekł z domu, aby wstąpić do armii. Ciotka nigdy mu tego nie
wybaczyła. Zabrał wszystkie oszczędności i przegrał je gdzieś.
– Seaton nie uprawiał hazardu?
– Oczywiście, że tak, aż do dnia, kiedy jego przyjaciel pokazał mu weksle,
wówczas się opamiętał. Wtedy, gdyby nie Fieldingowie, Riversly zostałoby
sprzedane – głos Jana zaczął drżeć, jakby to, co mówił, sprawiało mu ból.
„Zależy mu na Riversly" – pomyślała Donna – czując przypływ życzliwości i
ciepła. Ale kiedy spojrzała na niego, stwierdziła, że uważnie ją obserwuje.
– Nie zdajesz sobie sprawy, jakie masz szczęście – powiedział z nieukrywaną
zazdrością.
Puściła tę uwagę mimo uszu. Zastanawiała się teraz, jak, i dlaczego
Fieldingowie pomogli Warleyom. „Muszę koniecznie wypytać pana Brooksa, może
on coś wie" – rozmyślała.
– Za to teraz mamy problem z Fieldingami, którzy chyba roszczą sobie prawo
do Riversly – rzucił Jan i kopnął z rozmachem leżący na ziemi kamień.
– Czy rzeczywiście tak jest? – nieśmiało spytała Donna.
– Nie wiem na pewno. To zagmatwana historia. Nigdy nie zdołałem się
dowiedzieć całej prawdy. Pociemniałe z przejęcia oczy Jana, sprawiły, że Donna
nie chciała go wypytywać. Doszli do zabudowań stajennych.
– Z powodu złej passy w sklepie, Seaton kilka razy chciał sprzedać konie. Ale
Clare ma bzika na ich punkcie i wymusiła na nim zmianę decyzji.
Stanęli w pustej stajni, gdzie panował przyjemny chłód.
– Richard i Clare pojechali na spacer, a reszta koni jest na wybiegu – wyjaśnił
Jan.
Badawczo się jej przyglądał. Donna poczuła się nieswojo. Rozglądała się
nerwowo, to miejsce wywołało wspomnienia. W Paryżu Seaton uczył ją jeździć
konno, zawsze był blisko ubezpieczając ją, lubiła czuć go przy sobie.
Jan zbliżył się.
– Proszę cię, nigdy nie sprzedawaj koni. To złamałoby serce Clare. Ona dla
nich żyje – a po chwili dodał – no i dla Richarda.
Donna zdziwiła się.
– Dla Richarda – powtórzyła.
– Nie zauważyłaś? Jest w nim zakochana po uszy.
– Z wzajemnością? – wyrwało jej się niechcący.
– Richard niczego nie daje za darmo. Zapamiętaj to sobie.
W oddali rozległy się odgłosy kopyt i rżenie koni. Wyszli na zewnątrz.
– Pokazywałem Donnie stajnie – poinformował nadjeżdżających Jan.
Clare dosiadała kasztanowej klaczy – wyglądała imponująco.
– Czy to ten sam koń... – zaczęła Donna.
Jan przytrzymał klacz za uzdę.
– Nie powinieneś był pozwolić Clare dosiadać Vanity. To zbyt ryzykowne –
zwrócił się do Richarda.
– Nie wygłupiaj się, Jan – podsumowała go siostra. – Wiesz, Richard sprzedaje
Vanity, a ja chciałabym ją mieć bardziej niż cokolwiek na świecie – powiedziała
przymilając się.
– Nie zapomnij proszę, że jesteśmy bez grosza – odparł Jan. – Musisz zapytać
Donnę.
Clare wahała się dłuższą chwilę, duma walczyła w niej z pragnieniem
posiadania klaczy.
– Muszę ją mieć! Musisz mi ją kupić! – rzuciła w stronę Donny.
– Muszę? – z udanym zdziwieniem powtórzyła Donna, jednocześnie obawiając
się sytuacji, w której miałaby całą trójkę przeciw sobie.
Clare poczerwieniała ze złości. Wyglądała tak pięknie, że Donnie zaparło dech.
Wiedziała już, dlaczego Seaton ulegał wszystkim jej zachciankom. Podczas tego
pojedynku na spojrzenia zdała sobie jasno sprawę, że jeśli spełni jej żądanie,
dziewczyna nie da jej spokoju, jeśli zaś odmówi, powstanie między nimi bariera,
której nigdy nie uda się przełamać. Długo milczała czując na sobie spojrzenie
mężczyzn: lekko rozbawione Richarda i zacięte Jana, który był wyraźnie przeciw
pomysłowi Clare.
– Prowokujesz mnie – odpowiedziała wreszcie. – Każesz działać pochopnie,
Clare. Jan przed chwilą mówił mi, jak słabo idą sprawy sklepu, a ja nawet nie
miałam czasu, by osobiście na ten temat porozmawiać z panem Brooksem –
urwała.
Clare zacisnęła usta. Spojrzała zimno mówiąc:
– O Boże! Jakbym słyszała Seatona. Dokładnie ta sama reakcja!
– Przecież wiesz, że to nieprawda. Seaton zwykł ci ustępować.
– Musiałaś się bardzo wściekać, kiedy wydawał pieniądze na swoich biednych
kuzynów. Przyznaj się, to ty namówiłaś go, aby nas wydziedziczył – Clare napadła
na Donnę.
– Nie, a szkoda – odparła.
– Wygląda na to, że trafiłaś na równego sobie przeciwnika – wtrącił Jan.
Clare obrzuciła go gniewnym spojrzeniem.
– Nienawidzę cię, Janie Warley – krzyknęła. – Jesteś potworem! Nigdy ci nie
przebaczę! Za dużo wiem...
Jan chwycił ją za włosy, aż jęknęła z bólu i szamocząc się z nią, poprowadził w
stronę stajni. Donna przyglądała się im z lękiem i niedowierzaniem.
– Przytrzymaj konia!
Richard pobiegł za nimi.
– Zachowujecie się jak para chuliganów – powiedział rozdzielając rodzeństwo,
które jednak nie zamierzało zaprzestać bójki.
– Clare! – krzyknął jej prosto w twarz.
Dziewczyna stanęła zdezorientowana. Z wargi Jana sączyła się krew, a oczy
błyszczały dziko.
– Zapłacisz mi za to, siostrzyczko – powiedział, i ruszył w kierunku domu.
– Jan!
Clare wyrwała się Richardowi i pobiegła za bratem. Złapała go za ramię, ale ją
odepchnął tak, że omal nie upadła. Nie zniechęciło jej to, bo znowu szła za nim,
coś mu tłumacząc. Po chwili zniknęli za domem.
– Zaczekajcie! – Donna bała się, że bójka zacznie się na nowo.
– Nie martw się, lepiej zostawić ich w spokoju – przekonywał Richard. – Bez
przerwy się kłócą. Oboje mają temperament Warleyów. Zapewniam cię, że to istna
trucizna. Zresztą, pewnie sama wiesz doskonale.
Niestety miał rację. Tak, odczuła co to znaczy. Przywołała na pamięć tamtą
kłótnię. Schyliła głowę i spojrzała na pierścionek. Diamenty lśniły w słońcu.
Richard wprowadzał konie do boksów.
– Ta dwójka zmarnuje ci życie, dokładnie tak, jak Seatonowi. Dlaczego po
prostu nie spakujesz się i nie wyjedziesz?
– Chcesz powiedzieć: „Nie zostawisz Riversly?" Zawahał się.
– Miałem na myśli twój powrót do Paryża. Oni i tak cię do tego zmuszą.
– Dlaczego tak ci zależy na moim zniknięciu? – jej głos łamał się, odwróciła
głowę. – Dlaczego mnie nienawidzisz? – wyszeptała, pewna, że nie usłyszał.
Kiedy spojrzała na niego, stał w zamyśleniu, spoglądał na dom. Chciała uciec
stamtąd jak najdalej, ale zatrzymał ją tym tajemniczym chłodem. Gdy poruszyła
się, nareszcie przemówił:
– Nic dla mnie nie znaczysz.
– I ty nic dla mnie nie znaczysz. Jesteśmy kwita? A poza tym nie zamierzam
opuścić Riversly.
– Nie łudziłem się, że skorzystasz z mojej rady. Seaton wspominał mi, że
chcesz koniecznie zamieszkać w tym chorym, przeklętym domu.
– Jak śmiesz? – próbowała opanować wściekłość.
– Seaton zdawał sobie sprawę, że jest za stary dla ciebie.
– Wolę starszych mężczyzn – odpowiedziała sucho, w tym samym momencie
uświadomiwszy sobie, że Richard jest od niej starszy około ośmiu lat.
– Po co o tym mówisz. Dlaczego koniecznie chcesz zniszczyć moje
wspomnienia?
– Nie, wcale nie – podszedł do niej i dotknął przepraszająco jej ramienia. – Ja
tylko nie chcę, żebyś została skrzywdzona, a tak może się stać. Proszę, zaufaj mi.
Chcę tylko, żebyś była szczęśliwa.
Nie wierzyła mu, ale przykre napięcie ustąpiło.
– Zdaje mi się, że rozumiem to wielkie przywiązanie Warleyów do Riversly, ale
z drugiej strony jest coś przerażającego w tym domu – powiedział Richard.
– Może nikt nigdy prawdziwie go nie kochał. Zawsze tylko go używano –
stwierdziła Donna.
Nie rozumiała, dlaczego tak szybko polubiła to miejsce, ale była pewna, że
będzie bronić swych praw do niego]
Stała w korytarzu, kiedy zadzwonił telefon. Upewniwszy się, że nikogo nie ma
w pobliżu, podniosła słuchawkę.
– Powiedz Janowi, że chcę z nim mówić – usłyszała charakterystyczny męski
głos, który wydał jej się znajomy.
– Nie ma go – odparła.
– Jesteś pewna?
– Oczywiście. Proszę zostawić swoje nazwisko, przekażę Janowi, żeby się z
panem skontaktował.
– Nie sądzę, żeby to było najlepsze wyjście. Czy mogę mieć pewność, że
przekażesz informację? Powiedz mu, że spotkamy się jutro rano w umówionym
miejscu albo... – Donna rzuciła słuchawką.
Stała nieruchoma. Dwa miesiące temu ciągle ktoś dzwonił do Seatona –
rozpoznała teraz ten głos. Na pewno nie wróżył nic dobrego.
– Kto dzwonił? – usłyszała za sobą Jana.
– Jakiś mężczyzna do ciebie. Myślałam, że wyszedłeś. Nie podał nazwiska, ale
jutro rano macie się spotkać w umówionym miejscu.
Twarz Jana pobladła.
– Jan!
Zbliżyła się chwytając go za rękę, ale wyrwał się i pobiegł na górę. Rozległo się
trzaśniecie drzwiami.
Rozdział 4
Zostawiła sobie dość czasu, żeby punktualnie zjawić się na moście. Tam
umówiły się z panią Fielding na pierwsze spotkanie. Szła wolno ścieżką
prowadzącą wśród bujnych rododendronów. Przez cały ranek padał deszcz, jednak
zaraz po lunchu wyszło słońce i teraz powietrze było przyjemne i rześkie. Ziemia
parowała, a na liściach drgały kropelki wody. Przystanęła na chwilę, gdy ujrzała
most. Napełnił ją strachem. Kiedy podeszła bardzo blisko, zebrała całą odwagę i
krok po kroku zbliżyła się do matki Richarda. Kobieta przytuliła ją do siebie.
– Wiem co czujesz, moja droga. Ze mną działo się to samo, kiedy przyszłam tu
pierwszy raz po tragicznej śmierci Seatona. Byliśmy bliskimi przyjaciółmi –
uśmiechnęła się. – Teraz już wiem dlaczego się w tobie zakochał. Jesteś wyjątkowo
piękna.
– Bardzo pani dziękuję – odparła Donna. – To chyba trochę dziecinne i
niepoważne mieć takie lęki. Ale wie pani, nie mogę zrozumieć, jak mógł się tutaj
zdarzyć wypadek – czuła, że cała drży.
– Pomyślałabym, że nie jesteś człowiekiem, gdybyś tego wszystkiego nie
przeżywała przychodząc tutaj – uśmiechnęła się przyjaźnie kobieta. – Jestem
Stephanie Fielding. Przykro mi, że byłam nieobecna w czasie twojej pierwszej, tak
pechowej wizyty w naszym domu. Richard jest taki przekorny, jak mały chłopiec.
Nie chciał uwierzyć, że Vanity ma awersję do mężczyzn. Ona ich po prostu nie
znosi...
– Donna Martingale – uścisnęła wyciągniętą dłoń. – Pani żartuje z niego?...
– Skądże znowu – śmiała się spoglądając jednocześnie na dwa piękne spaniele,
siedzące cierpliwie przy jej nogach. – Poznaj Cleopatrę i Filomenę. W domu
nazywamy je Cleo i Fifi. Daję pieskom romantyczne imiona – to dobrze wpływa na
ich „ego".
Donna przykucnęła, aby pogłaskać dwie ulubienice, ale jej myśli krążyły wokół
„zagadki mostu". Popatrzyła w dół.
– On nie mógł po prostu spaść – powiedziała poruszona. – Nie potrafię sobie
tego wyobrazić. Nawet jeśli poślizgnął się i upadł, nie mógł tak od razu wpaść do
wody, obudowa jest za wysoka. I gdzie uderzył głową?
Twarz pani Fielding była skupiona.
– Nie wierzysz w zeznania Richarda? – zapytała wprost.
Donna przechyliła się i spojrzała w wodę.
– Nie wygląda groźnie. Tu jest dość płytko – cofnęła się. – Kto go tak
nienawidził? – zapytała cicho.
– Jesteś przygnębiona, kochanie. Lepiej chodźmy do domu. Napijemy się
herbaty w ogrodzie... – pani Fielding objęła ją ramieniem.
„Gdzieś musi tkwić prawda. Możliwe, że matka Richarda jej nie zna, ale ktoś
inny na pewno" – wracały obsesyjne myśli.
Szły, prowadząc się pod ręce; psy biegły przodem. Dochodziły do bramy
posiadłości, kiedy pani Fielding przystając westchnęła:
– To mój ulubiony widok – przed nimi rozciągały się ogrody Manor Farm. –
Nasza posiadłość była niegdyś własnością dworu. Dopiero dziadek Richarda
wykupił część gruntów dla swojej rodziny. Moi przodkowie otrzymali spory kawał
ziemi z rąk Karola II, w nagrodę za zasługi dla tronu. Na nieszczęście, dziadek
został wmieszany w bardzo kosztowny proces sądowy i musiał sprzedać dom, aby
pokryć koszty. Możesz sobie więc wyobrazić, jakim świętem był dzień, w którym
poślubiłam ojca Richarda. Mogliśmy wykupić posiadłość, a teraz moje dzieci
odziedziczą ją. Richard radzi sobie z gospodarstwem całkiem nieźle, więc Manor
Farm jest samowystarczalna – pani Fielding spojrzała zaniepokojona na Donnę. –
Mam nadzieję, że nie zanudziłam cię tą opowieścią.
– Skądże – odparła uprzejmie dziewczyna.
Podeszły właśnie do olbrzymiego dębu. Rozłożyste konary tworzyły rodzaj
baldachimu. W cieniu stał okrągły stoliczek nakryty do podwieczorku. Usiadły w
wiklinowych fotelach.
– Wiesz moja droga, Seaton uwielbiał tu wpadać na popołudniową herbatę.
Nawet w chłodne dni wolał z salonu przejść tutaj.
– Szkoda, że nie znałam go z tej strony. Wiem natomiast, że uwielbiał komfort
– wyznała Donna.
– Myślę, że w Paryżu wygoda była mu niezbędna. U nas na wsi mógł sobie
pozwolić na bardziej naturalny styl życia. Swoją drogą, musiał przepadać za tym
miastem.
– Trochę tak, ale bardzo tęsknił do Riversly – Donna zachmurzyła się. – Mam
wrażenie, że były konkretne powody, dla których bał się wrócić.
Matka Richarda odpoczywała z zamkniętymi oczami.
„Pewnie ma mnie dosyć" – pomyślała Donna. Zastanawiała ją nadzwyczajna
przyjaźń dwóch rodów: Fieldingów i Warleyów. Dużo by dała, żeby poznać
prawdziwe przyczyny, dla których sąsiedzi tak się o nią troszczą. Oparła głowę o
poręcz... Po raz pierwszy poddała się całkowicie urokowi tego miejsca. Przybyła z
krainy nieustannego hałasu, a teraz w ciszy popołudnia słyszała każdy dźwięk:
śpiew ptaka, nawołujące się w oddali głosy, szum wody. Ocknęła się, gdy Jen
stawiała przed nimi czajnik świeżo zaparzonej herbaty.
– Mam nadzieję, że nie należy pani do kobiet, które przesadnie dbają o swoją
figurę. Właśnie upiekłam całą blachę ciasteczek.
– Ależ skądże – zaśmiała się Donna. – Wspaniale pachną.
– Domyślam się, że nie zabawisz tu długo. Richard mówił mi, że zamierzasz
wkrótce wrócić do Francji.
– Richard jest w błędzie. Mam zamiar osiąść w Riversly, choćby nawet nikomu
z was nie było to na rękę – stanowczym głosem wyjaśniła Donna.
– Ależ ja naprawdę się cieszę, że podjęłaś taką decyzję. Najwyższy czas, żeby
Riversly miało swoją panią.
– Dziękuję za miłe słowa. Zrozumiałe, że ani Jan, ani Clare nie są tym
zachwyceni, ale dlaczego Richardowi tak zależy, abym wyjechała?
– Spośród całej rodziny, tylko z nim były zawsze jakieś kłopoty –
odpowiedziała Stephanie Fielding.
Donna spojrzała pytająco.
– Mam jednego syna i dwie córki. Moja najstarsza jest mężatką i mieszka w
Londynie. A Elaine... umilkła na chwilę. – Nie mogę uwierzyć, że Richard, mój
najmłodszy, ma już trzydzieści trzy lata. Zdaje mi się, że tak niedawno
mieszkaliśmy wszyscy razem – dokończyła.
Słońce schowało się za chmury, powiał chłodny, północny wiatr. Pogodny
dzień dobiegał końca.
– Lepiej wejdźmy do domu.
Czas spędzony w towarzystwie pani Fielding oraz świeże powietrze
rozproszyły chwilowo niepokój Donny. Teraz w pokoju gościnnym Manor Farm,
czuła się bardziej swobodnie niż u siebie.
– Oczywiście zostaniesz na kolacji. Richard byłby bardzo zawiedziony, gdybyś
odmówiła. Myślę, że Warleyowie też lada chwila zjawią się tutaj.
Rzeczywiście niebawem przybyła Clare. Najpierw usłyszały jak spiera się z
Jen. Niewiele później zjawiła się w pokoju gościnnym i podbiegła do pani Fielding
z powitalnym całusem.
– Jak się masz, Steph – objęła ramionami matkę Richarda. – Jen przesadza.
Każe mi zdjąć buty i nałożyć grube skarpety.
W tejże chwili weszła Jen wymachując parą wełnianych skarpetek.
– Nic podobnego. Wiem tylko, że od mokrych nóg przychodzą najgorsze
choroby.
– Co się stało Clare? – zapytała pani Fielding.
– Vanity próbowała mnie zrzucić, kiedy przejeżdżałam strumyk w Ninę Acres.
Zdołałam się utrzymać, ale woda porządnie przemoczyła moje buty.
– Gorąca kąpiel i to natychmiast – zarządziła pani Fielding. – A potem lepiej
będzie, jak przebierzesz się w jedną z moich sukienek. Jesteś nieznośną
dziewczyną, Clare.
– Dziękuję, już pędzę na górę. A gdzie Richard?
– A propos, czy on wiedział, jakiego konia dziś dosiadasz?
– No, tak naprawdę to nie – odpowiedziała Clare słabym głosem.
W tej chwili spostrzegła Donnę i jej twarz gwałtownie stężała.
– Nie przypuszczałam, że cię tu spotkam – odezwała się.
– Clare, co to znaczy? – spytała pani Fielding – Donna jest moim gościem, tak
samo jak ty, czy Jan.
– Ona nie należy...
– Kto nie należy? – Richard ukazał się w drzwiach.
Clare ruszyła ku niemu z promiennym uśmiechem.
Zarzuciła mu ręce na szyję. Richard jednak delikatnie, ale stanowczo ją
odsunął.
– Skąd tyle błota na twojej twarzy i we włosach? Czy wsiadłaś na Vanity?
– Nie myślałam, że będziesz się złościł.
– Jeśli chcesz sobie koniecznie złamać kark, to trudno, twoja sprawa.
– Richard, bardzo się o mnie martwisz, prawda? – znowu chciała się do niego
przytulić.
– Na miłość boską! Doprowadź się do porządku – mówiąc to odszedł nieco
dalej.
Zaskoczona Clare wybiegła z pokoju. Richard zwrócił się ku Donnie.
– Witaj! Udało ci się przejść przez most?
Potwierdziła, spuściwszy głowę. Pani Fielding podniosła się z miejsca.
– Richardzie zadbaj o drinki, a ja idę do kuchni sprawdzić, co z kolacją.
Gdy wyszła, Richard stwierdził:
– Clare staje się niemożliwa. Domyślam się, że o tobie była mowa, gdy
przyszedłem.
– Clare ma słuszność. Nie należę do klanu Warleyów i Fieldingów.
Richard opadł ciężko na krzesło.
– Jest na to rada. Jeśli nie możesz kogoś pokonać, przyłącz się do niego.
Donna poczuła rumieńce na twarzy. Dlaczego on zawsze musiał kpić?
Przypuszczała, że specjalnie wprawił ją w zakłopotanie.
– Wygląda pani wspaniale, jak złoto-brązowy liść – szczery zachwyt brzmiał w
jego głosie. – Czy Seaton namalował pani portret?
Przytaknęła.
– Mam nadzieję, że nie zostawiła go pani w Paryżu. Powinien zdobić Riversly.
– Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł.
– Zawsze jeszcze może go pani sprezentować ukochanemu mężczyźnie –
powiedział prowokująco.
– Może pewnego dnia tak się stanie – brzmiała odpowiedź. Jego słowa
zawierały aluzję. Nie była do tego przyzwyczajona. Seaton miał zwyczaj mówić o
wszystkim wprost. Może z wyjątkiem tematu: kuzynostwo.
– Jak pan myśli, dlaczego Seaton tak długo zwlekał z powrotem do Riversly?
Mam wrażenie, że czegoś się obawiał...
Wahał się przez chwilę, po czym rzekł wolno:
– Uznał za słuszne nie pokazywać się, dopóki moja siostra Elaine mieszkała z
nami.
– Jak to? – serce Donny zaczęło bić gwałtownie.
– To długa historia – odpowiedział tylko i w skupieniu zaczął napełniać
kieliszki.
Donna zrozumiała jedno: Elaine Fielding w szczególny sposób miała wpływ na
przeszłość Seatona.
– Widziałem dziś rano w Swindon Jana, jak 'wsiadał do czyjegoś samochodu.
Chyba mnie nie zauważył. Czy mówił, gdzie się wybiera?
Spodziewała się, że Richard zmieni temat.
– Pani Lanten poinformowała mnie tylko o jego wczesnym wyjściu. Oznajmił
jej, że jedzie do Londynu kupić coś do sklepu, ale... – urwała.
– Ale co? – patrzył wyczekująco.
Czy można zaufać Richardowi? Z drugiej strony, czy mogła poradzić sobie z
tym wszystkim sama, nie dzieląc się z nikim? Opowiedziała mu o wczorajszym
tajemniczym i podejrzanym telefonie.
Richard podzielił jej obawy.
– Czy Clare wie?
– Nie mam pojęcia.
– Podejrzewam, że Jan ma jakieś kłopoty. Clare, nawet jeśli mogłaby coś
wyjaśnić, nie zrobi tego. Pomimo ciągłych kłótni, jest fantastycznie lojalna wobec
brata.
– Jestem pewna, że Seaton wrócił WTEDY ze względu na Jana. Martwił się o
niego. Żałuję, że nic o tym nie powiedział.
– Albo nie, chociaż wydaje mi się, że chciał to zrobić tego samego ranka, kiedy
zginął. Poprosił, abyśmy spotkali się na moście, tak, żeby nikt nie mógł słyszeć
naszej rozmowy – Richard był bardzo poruszony.
– Czy ktoś jeszcze mógł o tym wiedzieć?
– Niewykluczone. Telefonował do mnie poprzedniego wieczoru.
– Coś strasznego dzieje się w Riversly. Myślę, że śmierć Seatona to...
Zakryła twarz, Richard natychmiast znalazł się przy niej. Objął ją ramieniem...
Pragnęła przytulić się mocno do niego, ale bała się ciągle, czy nie okaże się jednak
jej wrogiem.
– Wyjedź stąd, Donna – wyszeptał – musisz wyjechać. Nie mamy żadnego
prawa mieszać cię w to wszystko. Seaton nie chciałby, abyś miała problemy.
– Nie mogę tak po prostu uciec. Czy nie widzisz, że teraz jestem
odpowiedzialna za to, co się wydarzy. Śmierć Seatona zmieniła wszystko. Muszę
zająć jego miejsce.
Czułość Richarda sprawiła, że mocniej przywarła do niego. Uwierzyła, że są po
tej samej stronie.
Raptownie otworzyły się drzwi. Clare wyglądała nadzwyczaj pięknie, ale z jej
oczu buchnęła wściekłość.
– Dlaczego patrzysz na nią w ten sposób? – zapytała zgorszona. – Czy nie
rozumiesz, że ona tylko czeka, aby zgarnąć Riversly? To nie jest w porządku.
Nienawidzę jej. Cieszę się, że Seaton nie żyje. Nigdy nie będzie nosiła nazwiska
Warleyów.
– Clare – pani Fielding krzyknęła, oburzona jej zachowaniem. – Jak śmiesz
odzywać się w ten sposób w moim domu?
– Steph, czuję się taka nieszczęśliwa – Clare wtuliła się w nią.
Początkowo pani Fielding stała niewzruszona, lecz już po chwili zaczęła
uspokajać dziewczynę. Donna odwróciła głowę, bo nie chciała, by ktokolwiek
widział jej łzy. Ileż to razy pragnęła pociechy i zrozumienia, nie zaznając ich
nigdy. W dniu, w którym odeszła matka, nie uroniła ani jednej łzy. Uparcie
wierzyła w jej powrót. Być może to zbliżyło ją do Seatona. Jego opiekuńczość i
dobroć zastępowały brak matczynej czułości... Gdyby jeszcze mogła w pełni
odwzajemnić jego uczucia...
Wstała i podeszła do okna. Richard dotknął jej ramienia. Z wdzięcznością
przyjęła ten gest.
– Będziesz musiała przyzwyczaić się do łez Clare. Nie potrafi nad nimi
panować, tak, jak nie umie opanować napadów złości.
Zbliżył się do Clare:
– Swoimi łzami terroryzowałaś Seatona, ale z nami ci się nie uda.
– Richard! Nie bądź okrutny.
– Okrutny? Ależ mamo! Zbyt dobrze znam sztuczki Clare. Złość i łzy są dla
niej skutecznym środkiem do celu. I nie ma dla niej znaczenia to, że ktoś przez nią
cierpi.
Clare zaczęła wycierać mokrą twarz.
– Jesteś wstrętny. A ja myślałam, że mnie kochasz.
– Nie mam zamiaru w nieskończoność znosić twoich humorów. Ani ja, ani
Donna. Weź to pod uwagę, moja panno.
– Ty lepiej uważaj – rzuciła Clare w stronę Donny, a odwracając się do
Richarda dodała: – Jesteś tak samo podły jak ona. •
– Tego już za wiele! Nie zniosę dłużej waszych sporów i pretensji. Clare –
wytrzyj łzy. Richard niech przygotuje drinki. A my wszyscy usiądźmy w spokoju –
zarządziła pani Fielding.
Clare przykucnęła blisko jej kolan. Richard stał nieruchomo, wpatrzony w
ogień. W chwilę potem Jen oznajmiła, że kolacja jest już gotowa.
– Czy Jan przyjdzie? – pani Fielding wyczekująco spojrzała na Clare.
– Zadzwonię do domu – zdecydowała dziewczyna.
Wróciła z wiadomością, że brata jeszcze nie ma.
– W takim razie zaczynamy bez niego.
Rozdział 5
– Donna.
Obudziła się natychmiast.
– Tak? Co się stało? Wrócił?
Clare stała w drzwiach sypialni.
– Donna. Boję się. To już cztery dni.
– Chodź tutaj – powiedziała Donna siadając na łóżku.
Clare podeszła, ubrana była w jasnoniebieski, szkolny kostiumik. Trzęsła się z
zimna.
– Coś się stało z Janem – powiedziała ściszonym głosem. – Wiem na pewno.
Powinnyśmy mu pomóc.
– Wskakuj szybko – Donna wskazała miejsce obok siebie. – Na pewno masz
lodowate stopy.
Clare ociągała się, ale już po chwili leżały razem szczelnie otulone kołdrą.
Cierpienie w głosie dziewczyny wywołało dreszcz przerażenia u Donny. Każdego
dnia widziała, jak strach o Jana narasta w sercu jego siostry.
– Musimy zawiadomić policję – odezwała się w końcu.
Clare gwałtownie zaprotestowała:
– Nie, nigdy by nam nie wybaczył. Donna, czy nie myślisz, że mogłybyśmy
same go odszukać?
– Dobrze, ale gdzie zaczniemy? Clare, w końcu ty wiesz o wiele więcej niż ja.
– Dlaczego tak myślisz? Naprawdę nie... – nie była jednak zbyt
przekonywująca.
– Czy Jan kiedykolwiek zniknął na tak długo? – spytała Donna.
– Raz. Seaton go znalazł.
– Gdzie?
– Nie jestem pewna, chyba w Holandii.
Donna pamiętała nagłą i tajemniczą podróż Seatona do Holandii, ponad rok
temu. Wówczas uważała ją za ucieczkę dla poprawy nastroju.
– Nienawidzę tej bezsilności – Clare prawie płakała. – Donna, jak on mógł mi
to zrobić?
– Nie wolno mówić w ten sposób. Musiał mieć ważne powody.
– Czuję się taka samotna – Clare ukryła twarz w poduszce.
Donna pogładziła jej kruczoczarne włosy.
– Oczywiście, że nie jesteś sama. Masz oddanych przyjaciół, Clare długo
szlochała, aż w końcu Donna posłała jej porozumiewawczego kuksańca.
– Rozchmurz się, Clare. Może właśnie dziś przyjdą jakieś wieści.
Jednak poczta przyniosła tylko list od pana Brooksa, z zawiadomieniem o
terminie spotkania, które wyznaczył Donnie i Janowi. Donna była zmuszona iść na
nie sama.
Sklep oczarował ją. Celowo przybyła wcześniej, żeby go obejrzeć.
W czasie minionego tygodnia zaniechała decyzji o natychmiastowej,
bezceremonialnej interwencji w interesy Jana. Nie zamierzała się wtrącać.
Przyjechała tu, żeby zaspokoić ciekawość.
Stała rozglądając się dookoła. Na początku odniosła wrażenie nadmiaru: zbyt
dużo mebli jak na jedno pomieszczenie. Seaton poświęcił temu zagadnieniu cały
rozdział w swej ostatniej książce. Donna przepisując go na maszynie wiele razy,
zapamiętała treść niemal w całości. Zwróciła również uwagę na niezbyt fortunne
oświetlenie. Personel krzątał się, zajęty obsługą klientów.
Seaton często opowiadał jej o Dalby'm Lewinie, szefie działu sprzedaży,
chwaląc jego zaradność i lojalność. Z zadowoleniem myślał o tym, że Jan ma pod
ręką człowieka godnego zaufania, a przede wszystkim, dobrego fachowca.
Ale czy Jan korzystał z rad Lewina – Donna miała poważne wątpliwości.
– Dzień dobry pani – stał przed nią mężczyzna w średnim wieku, lekko
szpakowaty, w ciemnym garniturze.
„Służbista" – pomyślała – „przepisowy brak entuzjazmu".
– Czy pan Lewin?
Skinął głową.
– Donna Martingale.
Uśmiechnął się beznamiętnie.
– Oczekiwaliśmy pani. Może przejdźmy do biura.
Urządzenie pokoju znajdującego się w głębi sklepu, zachowało piętno gustu
Seatona. Elegancja i prostota – dwa wyrazy cisnęły jej się na usta, gdy patrzyła na
jasne, drewniane meble, oszkloną bibliotekę, masywne biurko i maszynę do pisania
stojącą na mahoniowym stoliku. Widok z okna dopełniał atmosfery powagi. Było
tam podwórko klasztorne, pośrodku którego znajdowała się omszała studnia, a nad
nią – drzewko magnolii.
– Pan Brooks umówił się z panią na 11.30? – Dalby Lewin pytająco spojrzał na
Donnę.
– Zgadza się. Celowo przyszłam wcześniej. Chciałabym z panem porozmawiać.
Wciąż stał w drzwiach.
– Proszę usiąść, panie Lewin. Czy miał pan jakąś wiadomość od Jana?
– Nie, pani Martingale. Codziennie oczekuję telefonu od niego. Wyjechał do
Midlands w poniedziałek, żeby obejrzeć dom z zamiarem ewentualnego kupna, ale
nie dotarł tam.
– Skąd pan ma te wiadomości?
– Człowiek, z którym był umówiony w Londynie, skontaktował się ze mną,
niepocieszony, że Jan się wycofał.
– Jak pan myśli, co się mogło stać? Czy podobna historia miała miejsce w
przeszłości?
Lewin po krótkim namyśle odparł:
– Jan kiedyś zniknął nieoczekiwanie, gdy w pobliżu rozgrywały się zawody
jeździeckie. Ale wtedy zatelefonował.
Donna odnosiła wrażenie, że sprawa zniknięcia Jana nie interesuje pana
Lewina. Nabrała co do tego pewności, kiedy nagle zapytał:
– Stała się pani nowym właścicielem sklepu. Czy zamierza pani wprowadzić
jakieś zmiany? My – cały personel – niepokoimy się o nasze posady – wyczekująco
przyglądał się Donnie.
– Zapewniam, że nie ma powodu do niepokoju.
– Jeśli chodzi o zakup eksponatów, polegaliśmy dotąd na panu Seatonie.
– Od dziś możecie polegać we wszystkim na mnie – powiedziała swobodnie.
Wstał mówiąc:
– Naturalnie będziemy w stosunku do pani całkowicie lojalni.
– Dziękuję. A teraz, czy mógłby pan poczęstować mnie filiżanką kawy?
Oddalił się z westchnieniem ulgi.
Donna podeszła do okna. Słońce rozjaśniło jej twarz. Kiedy Lewin wrócił z
kawą, poprosiła o księgi rachunkowe i popijając, przeglądała je.
Pan Brooks, jak zwykle punktualny, przybył w towarzystwie młodego
mężczyzny, który przedstawił się jako Mikę Sadler, wspólnik Seatona.
– Czy nie przygnębia pani widok tych wszystkich staroci? – spytał Sadler.
– Nie. Mój ojciec jest archeologiem. Od dzieciństwa żyłam wśród antyków.
Pan Brooks niespokojnie zerkał w stronę Donny.
– Jan się spóźnia – zauważył wreszcie.
– Nie będzie go dzisiaj.
– Dlaczego? Przecież specjalnie napisałem do niego list, który mam nadzieję,
dotarł na czas.
– Jan zniknął. Od poniedziałku nie pokazał się w domu.
Pan Brooks spojrzał ponuro.
– Czy zrobiła pani coś, aby go odszukać?
– Niestety nie. Obiecałam Clare, że nie zawiadomię policji.
– A więc ona wie – Sadler usiadł wbijając ręce w kieszenie.
– Co takiego? – zaniepokoiła się Donna. – O co panu chodzi?
– Łudziliśmy się, że Jan będzie w stanie wytłumaczyć pewne nieścisłości w
rachunkach. Duże kwoty nie zostały w nich uwzględnione – pan Brooks urwał i
wskazał ręką na plik papierów leżących na stole.
Donna patrzyła na nich zdezorientowana.
– Nie rozumiem. Czy oskarżacie Jana o...
– Spokojnie, pani Martingale. Nikogo nie oskarżamy. Chcemy wyjaśnień.
Seaton martwił się, gdyż... – pan Brooks znowu zawiesił głos.
– Seaton? Czy Seaton wiedział? Kiedy to wyszło na jaw?
Mikę Sadler zaczął przechadzać się po pokoju.
– Upewniliśmy się po dokładnym sprawdzeniu rachunków, na kilka dni przed
wypadkiem. Pan Warley był bardzo przygnębiony. Zamierzał osobiście
porozmawiać z Janem.
Donna poczuła dreszcz przerażenia. Oczami wyobraźni zobaczyła most i dwie
postacie prowadzące zaciętą dyskusję, wodę przepływającą poniżej i... Zamknęła
oczy w nadziei, że koszmar zniknie. Minęła dłuższa chwila, zanim dotarł do niej
zaniepokojony głos pana Brooksa:
– Czy wszystko w porządku moja droga?
Całym wysiłkiem woli usiłowała się opanować.
– Proszę kontynuować – powiedziała słabo.
– Problem utrzymania sklepu staje się coraz poważniejszy. Pani zapewne
orientuje się, że jeśli zostanie on sprzedany, wejdzie w życie następny punkt
testamentu Seatona.
Przytaknęła.
– Oczywiście może pani nie zastosować się do mojej rady, ale... Osobiście
uważam, że powinna pani utrzymać ten biznes. Seaton miał bardzo dobrą opinię w
tej branży.
– Tak, rozumiem. Muszę to przemyśleć. Dużo zależy od Jana – powiedziała
Donna.
– Oczywiście. Ale trzeba stanowczo zaznaczyć, że Jan – takie było życzenie
Seatona – nigdy już nie będzie mógł ponownie przejąć sklepu.
– Ale co on pocznie? – zareagowała gwałtownie Donna. – Nie można odbierać
mu wszystkiego. To nieludzkie.
– Jan jest nieuczciwym człowiekiem i namiętnym hazardzistą – powiedział pan
Brooks, chowając dokumenty do teczki. – Jeśli zdecydowałaby się pani wnieść
sprawę do sądu...
– Proszę przestać – odparła ze złością – jak mogłabym zaskarżyć Warleya?
Twarz pana Brooksa wyrażała dezaprobatę.
– Przykro mi panie Brooks, nie chciałam pana urazić, ale proszę mnie
zrozumieć.
– Tak – uśmiechnął się. – A przy okazji, radzę postarać się odszukać tego
młodego człowieka.
Ta rozmowa wyczerpała Donnę. Zegar na wieży kościoła wybił właśnie
dwunastą. Usłyszała dyskretne pukanie – wszedł pan Lewin.
– Pan Fielding jest tutaj. Pyta, czy go pani przyjmie.
W pierwszej chwili chciała odmówić, bo nie miała ochoty na rozmowę z
kimkolwiek. Jednak Richard wcale nie czekał na pozwolenie, wyminął Lewina i
wszedł do gabinetu.
– Telefonowałam do Riversly – powiedział. – Lanty powiedziała, że pan
Brooks i Sadler mają spotkać się z tobą w sklepie. Domyślam się, że wyszli
niedawno.
Skinęła głową.
– Dlaczego mi nie powiedziałaś?
– A powinnam? Nie chcieli się widzieć z tobą, tylko ze mną i Janem.
– Gdzie się podziewa Jan? – Richard usiadł na krześle.
– Clare nic ci nie wspominała? Nie ma go od poniedziałku.
Spojrzał z niedowierzaniem.
– Chodźmy stąd. Clare powinna...
– To znaczy, że ci nie wspominała? Bała się że zawiadomisz policję.
Zmieszany Richard wykrztusił słabym głosem:
– Przecież zawsze mi ufała. Donna, co się tutaj dzieje? Jesteś bardzo blada. Czy
to rozmowa z Brooksem tak cię przygnębiła?
Potwierdziła. Widziała, że Richard szczerze się tym przejął i chciała wyznać
mu wszystko. Nie miała jednak prawa wtajemniczać go w kłopoty Jana, rozumiała,
że przede wszystkim powinna najpierw porozmawiać o wszystkim z Clare.
– To jest ponad moje siły. Nie przypuszczałam, że będę zmuszona podejmować
decyzje odnośnie do sklepu – powiedziała wstając.
– Wyglądasz, jakbyś potrzebowała drinka. Napijmy się razem – zaproponował.
– Tu obok jest mały bar.
Nie miała siły mu odmówić.
– Clare musi być bardzo zmartwiona – rzekł, stawiając na stoliku dwa drinki. –
Jan to łajdak. Nikt nie jest w stanie utrzymać go z dala od wyścigów. Bóg jeden
wie, skąd on bierze na to wszystko pieniądze. Nie znoszę, kiedy Clare jest smutna –
dodał.
Donna poczuła zazdrość o troskę, z jaką Richard mówił o Clare. Sądziła dotąd,
że uczucie dziewczyny nie jest odwzajemnione, ale może nie miała racji.
– Co zamierzasz zrobić w sprawie sklepu?
– Pan Brooks uważa, że powinnam tu zostać. Tego oczekiwałby Seaton.
– Znasz się na handlu antykami?
Poczuła się trochę urażona jego pytaniem.
– Wystarczająco – ucięła krótko. – A poza tym muszę pomyśleć o personelu. Są
pełni obaw o swoje posady.
– Lewin demonizuje. Nie mam pojęcia, dlaczego Seaton go trzymał. Jest
mnóstwo innych zawodów na „a"... – ironizował Richard.
Przerwała mu:
– Łatwo ci mówić. Ty jesteś bogatym właścicielem ziemskim. Wiem, co czuje
człowiek, który traci pracę.
Uśmiechnął się.
– Masz rację, Donna. Jestem bezmyślnym bałwanem. Warleyowie będą
błogosławić dzień, w którym odziedziczyłaś Riversly.
Po powrocie do sklepu przestudiowała listę zakupionych ostatnio mebli i
nareszcie przekonała się, jakim ogromnym kapitałem dysponuje. Zrozumiała
jednocześnie, że dwa lata z Seatonem pomogły jej, między innymi, zorientować się
w sprawach obrotu gotówką. Skończyła wprawdzie szkołę handlową przed
podjęciem pierwszej posady, ale to, czym musiała się zająć, było o wiele bardziej
skomplikowane i podniecające.
Wracała do domu dopiero późnym popołudniem. Opuściła szyby w
samochodzie i woń świeżo skoszonej trawy wraz z nagrzanym powietrzem wdarła
się do środka. Prawie tydzień minął od czasu, gdy po raz pierwszy jechała tą drogą,
z niepokojem w sercu. Teraz wydawało się jej, że życie gdzie indziej jest
niemożliwe. Pomyślała o Richardzie. Dlaczego tak ją irytował?
Dojeżdżając do domu zauważyła jakąś postać machającą do niej od progu. Gdy
się zatrzymała, Richard nie pozwolił jej wysiąść, tylko szybko zajął miejsce obok.
– Clare miała wypadek – powiedział. – Cholerna Vanity!
– Czy to coś poważnego?
– Nie wiem. Zabrano ją do szpitala w Bath. Lanty tam pojechała. Kiedy tam
zadzwoniłem, powiedziała mi, że Clare koniecznie chce się z tobą widzieć. O mnie
nie pytała.
– Dlaczego miałaby? – odparła Donna. – Jest pewna twojej miłości.
Nie odpowiedział.
– Chce ze mną porozmawiać ze względu na Jana – dodała.
– Donna, nie tylko Warleyowie cię potrzebują – dał znak, aby ruszyła. –
Jedźmy, Clare czeka.
Rozdział 6
Kiedy Donna i Richard przybyli do szpitala, Clare odpoczywała po zabiegu.
Złamane ramię zostało porządnie opatrzone, lekarz zalecił jednak pozostanie przez
parę dni na obserwacji.
Dziewczyna leżała z zamkniętymi oczami. Bladość policzków nadawała twarzy
dziecinny, bezbronny wyraz. Donna chciała przytulić ją mocno do siebie,
zapewnić, że wszystko będzie dobrze. Nieświadomie dotknęła ramienia Richarda.
Wziął jej dłoń i zamknął w swojej.
Minęła zaledwie chwila, kiedy Clare przebudziła się i dała znak, aby podeszli
bliżej.
– Donna, proszę cię, znajdź Jana. Potrzebuję go – Donna stanęła przy jej
wezgłowiu. – On ma kłopoty, pomóż mu – głos Clare stawał się coraz słabszy, aż
w końcu znowu zapadła w drzemkę.
Do pokoju weszła pielęgniarka.
– Nie ma sensu tak stać. Teraz będzie spała godzinami.
Ponad połowę drogi powrotnej przejechali w milczeniu. Wreszcie Richard
odezwał się:
– Clare bardzo martwi się o tego swojego cholernego brata. Nie może przecież
w nieskończoność go ochraniać. Czy domyślasz się, co ona przed nami ukrywa?
Donna wcisnęła się głębiej w fotel.
– Dopóki ty się nie zjawiłeś – ciągnął rozgoryczony – ufała mi. Teraz obie
traktujecie mnie jak wroga.
– Przestań, Richardzie – powiedziała znużona.
Nie odezwał się już. Spojrzała na jego smutną twarz.
Znowu pożałowała, że nie wróciła do Paryża, uwolniłaby się od problemów
kuzynostwa. Wydawało się, że ci ludzie nieustannie popadają w kłopoty, przy
okazji angażując w nie całe najbliższe otoczenie. Zrozumiała, że Seaton przekazał
jej cały majątek, ale przy okazji ściągnął na jej barki odpowiedzialność za swych
kuzynów. Może wierzył, że Donnie rzeczywiście uda się uchronić tę dwójkę przed
niebezpieczeństwem. Ale wszystko stało się tak nagle, nie czuła się przygotowana
do podjęcia takiej odpowiedzialności.
Westchnęła głęboko, oparła czoło o zimną szybę samochodu. Bliska płaczu
wyszeptała:
– Gdyby nie ja, kto opiekowałby się nimi?
– Fieldingowie – odpowiedział Richard.
– A więc gdybym teraz wyjechała stąd, nic by się nie stało. Fieldingowie
odnaleźliby Jana, poprowadzili sklep, zadbali o Clare.
– Niekoniecznie to miałem na myśli.
– A może zdawało ci się, że potrafisz w wielkopańskim stylu mieć na wszystko
oko: uznając uczucie Clare za coś oczywistego, okazując brak zrozumienia dla
nałogów Jana, które właściwie w naszych czasach można by nazwać chorobą. Nie
zmartwiłbyś się specjalnie, gdyby Lewin i cała reszta personelu straciła pracę,
gdybym zamknęła sklep – jedną z najważniejszych spraw w życiu Seatona.
Prawda?
– Donna... – Richard zjechał na pobocze, wyłączył silnik, słychać było tylko
deszcz uderzający o dach auta.
– Czy rzeczywiście myślisz, że jestem aż tak nieczuły? Kiedy zabrakło Seatona,
starałem się zająć jego miejsce...
– Nie, Richardzie, ty nie jesteś nieczuły. Doskonale rozumiem, że nie masz
cierpliwości dla tych dwojga. Seaton podziwiał cię, ufał tobie, dlaczego nie oddał
ich pod twoją opiekę? – – Były pewne powody – zaczął Richard. – Jan nie
przyjąłby ode mnie żadnych uwag czy upomnień. Masz rację mówiąc, że nie
potrafię ich zrozumieć. A ty?
– Może trochę.
– Ale zostaniesz? – zapytał uśmiechając się przy tym niepewnie.
Skinęła głową. Dotknął lekko jej ramienia.
– Cieszę się... naprawdę – powiedział włączając silnik. – Myślę, że Seaton
wiedział co robi, przekazując Riversly w twoje ręce.
„Może zrozumie wreszcie, że ma we mnie przyjaciela" – pomyślała. Czekała z
niecierpliwością chwili, kiedy wejdzie do domu, zrzuci płaszcz i wygodnie usiądzie
w fotelu.
Kiedy zatrzymali się na podwórku, pani Lanten już biegła w ich kierunku.
– Co z nią? Jak się czuje? Nie pozwolili mi jej zobaczyć – lamentowała.
– Wszystko będzie dobrze. Za kilka dni Clare wróci do domu – wyjaśniła
Donna.
Dopiero w oświetlonym korytarzu zwróciła uwagę na zaczerwienione od płaczu
oczy gospodyni. Podeszła do niej i objęła ją. Przez krótką chwilę poczuła w tej
kobiecie sprzymierzeńca.
– Nakryłam do kolacji. Czy pan Richard zostanie?
Wahając się spojrzała na Donnę.
– Proszę – powiedziała.
Przeszła do swego pokoju. Spojrzała w lustro. Czuła ciężar wydarzeń, ale tego
dnia twarz pozostała niezmieniona, jedynie w oczach odbijało się znużenie. Umyła
ręce, poprawiła makijaż i zeszła na dół...
Richard zawołał do niej z salonu:
– Przygotowałem coś mocniejszego do picia.
– Dobry pomysł, po takim dniu!
– Biedna mała Donna.
Poczuła dreszcze. Odstawiając szklankę powiedziała:
– Nie taka znów biedna. Powiedz raczej bogata Donna.
W jego niebieskich oczach pojawił się błysk przekory.
– Nie da się ukryć. Fortuna Seatona w takich pięknych rękach – podszedł bliżej
i ucałował jej dłonie.
– Przestań – próbowała je wyrwać.
– Niby dlaczego? Doprowadzasz mnie do szaleństwa, każąc czekać na siebie
tak długo – puścił jej ręce, by niespodziewanie chwycić ją w ramiona.
Podniosła głowę. Oczy Richarda pociemniały z pożądania. Czuła pełne
słodyczy pocałunki na szyi i policzkach, aż wreszcie ich usta spotkały się.
Zarzuciła mu ręce na szyję. Ten moment słabości sprawił, że zapomniała o
wszystkim, pozwoliła się unieść rozkoszy w jego ramionach.
Kiedy jednak wyszeptał jej imię, przypomniała sobie Clare. Wyrwała się, cała
drżąc, nie mogąc wymówić słowa. Myśli biegały chaotycznie: Clare kochała tego
mężczyznę, a on...
Richard też wydawał się oszołomiony. Odsunął się.
– Donna, wybacz mi. Nie miałem prawa...
Zdawała sobie sprawę, że dała się ponieść emocjom.
Nie traktował jej poważnie. Nawet jego przywiązanie do Clare nie
powstrzymało go... Zła na siebie, szybkim krokiem przeszła do jadalni.
Skwapliwie podążył za nią. Usiedli przy stole. Podała mu kurczaka i sałatkę.
– Nalej proszę wina – powiedziała.
Richard pewną ręką napełnił kieliszki.
– Nareszcie pani na Riversly.
– Jakieś obiekcje?
– Skądże znowu.
Nagle straciła apetyt. Odłożyła sztućce i podniosła do ust kieliszek, przez cały
czas czując na sobie spojrzenie Richarda.
– Nie jesteś głodna?
Atmosfera wspólnego posiłku sprawiła, że Donna poczuła się nieco
swobodniej. Przyszłość nie miała znaczenia, liczyła się tylko chwila bieżąca.
Richard uśmiechnął się do niej łagodnie. Dobrze się tutaj czuł; jadł z nią kolację,
pił wino i – co do tego nie miała wątpliwości – pragnął jej.
Pani Lanten podała kawę w salonie. Richard wypił ją duszkiem stojąc, po czym
przeprosił, mówiąc że musi już iść.
– Jutro rano wcześnie zaczynam.
Odprowadziła go do drzwi i jeszcze długo patrzyła za nim, aż zniknie w
ciemności.
Pod koniec drugiego tygodnia pobytu Clare w szpitalu nastąpiła lekka poprawa
jej stanu zdrowia. Podczas drugiej wizyty Donny, lekarz poprosił ją o chwilę
rozmowy.
– Tę dziewczynę coś gnębi – powiedział z troską. – Dlaczego brat jej nie
odwiedza?
Donna, przyparta do muru, odpowiedziała, że Jan wyjechał. Doktor był
oburzony.
– Nie może się pani z nim skontaktować? Pacjentka jest w złym stanie
psychicznym i bardzo cierpi. Może on odmówił przybycia tutaj?
– Ależ nie – zaprzeczyła pośpiesznie.
– No cóż, dopóki nic się nie da z tym zrobić, pani podopieczna ma znikome
szanse na wyzdrowienie.
Donna zamarła.
– Czy złamanie jest aż tak poważne?
Lekarz spojrzał na nią surowo.
– Nie chodzi o jej kości, ale o nią samą. Musi pani odszukać jej brata. To
konieczne.
Nie chciała wracać do pustego domu, przygnębiona tym, co usłyszała,
pojechała więc do Manor Farm.
Jen wprowadziła ją do bawialni. Richard był sam Podniósł się natychmiast, aby
ją powitać, rozrzucając przy okazji sterty gazet wokół siebie. Ukrywała poruszenie,
dopóki Jen nie opuściła pokoju.
– Martwię się o Clare. Lekarz stwierdził...
– Wiem – przerwał jej – mnie również powiedział.
– Musisz coś na to poradzić. Nie mogę cię prosić o odnalezienie Jana, ale
przynajmniej otocz opieką Clare. Dlaczego ona tak się boi, Richardzie?
– Nie wiem – odparł w zamyśleniu.
– Ona zrobi dla ciebie wszystko. Jestem przekonana, że potrafisz ją uspokoić.
Proszę, porozmawiaj z nią.
– Skąd wiesz, czy już tego nie zrobiłem. To nic nie pomogło. Wyglądało tak,
jakby Clare mnie w ogóle nie słyszała. Ona myśli, że Jan nie żyje – dodał cicho.
– Już dawno powinniśmy pójść na policję.
– Nie możemy. Przyrzekliśmy Clare.
– Zatrudnimy detektywa – z desperacją stwierdziła Donna.
– Oczywiście, że możemy. Tylko ciekawe, jak on się do tej sprawy zabierze.
Musi przecież oprzeć się na jakichś faktach, a Clare odmawia udzielania
informacji.
– Ty widziałeś Jana wsiadającego do samochodu? Nie pamiętasz numeru? Nic,
zupełnie?
– Nie – odparł Richard – posłuchaj mojej rady: pozostaw sprawy swojemu
biegowi. On pewnego dnia sam wróci.
– I nie obchodzi cię to, co się w tym czasie stanie z Clare?
Podskoczył do niej i mocno chwycił ją za ramiona.
– Oczywiście, że obchodzi i to bardziej niż możesz sobie wyobrazić. Ale
tłumaczę ci, że nic nie możemy zrobić!
Odwróciła się od niego.
– Nie wierzę ci – szybkim krokiem opuściła pokój.
Pobiegł za nią aż do samochodu.
– Na miłość boską! – krzyknął. – Nie rób nic, czego później będziesz żałować.
Rzeczywiście, Donna nic nie mogła zrobić. Przez kolejne dni nosiła się z
zamiarem wynajęcia prywatnego detektywa, ale w końcu zrezygnowała.
Zadzwoniła natomiast do pana Brooksa, prosząc o radę. Podczas rozmowy odniosła
wrażenie, że Brooks rozmawiał już wcześniej z Richardem.
Pan Brooks radził czekać.
– Musimy stawić czoła faktom, pani Martingale. A fakty są takie, że Jan w
ciągu ostatniego roku przywłaszczył sobie dużą ilość pieniędzy. Obawiam się, że ta
kradzież nie jest jedynym powodem, dla którego się ukrył. Jan zdaje sobie
doskonale sprawę, że pani go nie zaskarży, nie chcąc szargać nazwiska Seatona.
– Mógł zostać porwany albo zamordowany – rzuciła nerwowo Donna.
– Porwanie należy wykluczyć, gdyż nie otrzymaliśmy żądania okupu. Nie
powinna pani nazbyt wysilać wyobraźni. Jeśli chce pani usłyszeć, co ja o tym
myślę, to uważam, że należy spróbować przekonać Clare, iż jej brat wyjechał za
granicę.
Ale Donna nie chciała nakłaniać Clare do wiary w cokolwiek. Rzadko ją
odwiedzała, wiedząc, że Richard z matką jeżdżą do szpitala prawie codziennie.
Również pani Lanten każdego ranka przyjeżdżała autobusem do swojej
wychowanicy.
Dobrze się złożyło, że w trzecim tygodniu pobytu w Riversly, panna Martingale
miała aż nadto pracy w sklepie. Pierwsza zmiana, którą przeprowadziła, dotyczyła
oświetlenia. Posłuchała rady Dalby Lewina i zaangażowała najlepszego w mieście
elektryka.
– Proszę spojrzeć – tłumaczyła mu – pokój z eksponatami jest jak scena,
odpowiednie oświetlenie to połowa sukcesu. Nie czytał pan książki pana Seatona?
– Tak, ale...
– Ale – przerwała mu – uważa pan, że to stek bzdur, prawda?
W niedługim czasie obroty sklepu wyraźnie wzrosły i Donna mogła sobie
pogratulować pomysłu, a przede wszystkim odwagi. Poczuła się pewniej i plany na
przyszłość zaczęły nabierać realnych kształtów.
Nie myślała więcej o ciążącej na niej odpowiedzialności za młodego Warleya –
pamiętała słowa Brooksa: „Jan nie ma prawa do sklepu".
Z Richardem Fieldingiem nie widziała się od czasu kłótni o Clare. Nie chciała
pierwsza nawiązywać kontaktu, ale każdy dzień wzmagał pragnienie zobaczenia go
znowu...
Wieczory spędzała spacerując po ogrodzie, ale nigdy nie przekroczyła
ponownie mostu.
W piątek, późnym popołudniem, Richard przyjechał do sklepu. Nie czekał, aż
Lewin go zapowie, od razu wszedł do biura.
– Wspaniałe wiadomości – powiedział w progu – rozmawiałem z Janem.
Wpatrywała się w niego zdumiona tym, co usłyszała.
– Dlaczego skontaktował się z tobą, a nie ze mną?
– Telefonował bardzo późno w nocy. Uważał, że lepiej będzie, jak porozmawia
ze mną. Jest w Amsterdamie.
Gdyby nie podniecenie wywołane słowami Richarda, z pewnością zauważyłaby
lekkie wahanie w jego głosie.
– Co on tam robi na miłość boską? Dlaczego tak długo się nie odzywał? –
wybuchnęła.
– Powiedział, że napisał do Clare. Nic więcej nie udało mi się z niego
wyciągnąć. Było go słabo słychać.
– Czy przekazałeś mu, że Clare nie dostała żadnego listu? Kiedy wraca do
domu?
– Tego nie powiedział...
Donna poczuła wściekłość.
– Ale uświadomiłeś mu, jak bardzo Clare jest niespokojna, jak bardzo go
potrzebuje? Rozmawiałeś z nią?
Przytaknął.
– Dawno nie widziałem Clare tak szczęśliwej. Lekarz stwierdził, że teraz jej
stan na pewno się polepszy. – Odwrócił się tak, że nie widziała jego twarzy. –
Sama widzisz, że miałem rację. Najlepszym wyjściem było spokojnie czekać.
Wiedziałem, że Jan któregoś dnia się odezwie.
– Ale nie wrócił...
– Uczyni to niebawem – z uśmiechem zbliżył się do niej.
– Zobaczymy – odpowiedziała chłodno. – Jednak najważniejsze, że Clare jest
spokojna.
– Zapewniam cię, że jest. Donna, uczcijmy to, proszę, tylko we dwoje...
– Uczcić? – powtórzyła nie rozumiejąc o co mu chodzi. – Cieszę się, że Jan jest
bezpieczny, ale to nie rozwiązuje moich problemów. Co się stanie, gdy Jan wróci
do Riversly? Brooks powiedział wyraźnie, że Warley nie ma już prawa do sklepu –
wyczekująco spoglądała na Richarda.
– To znaczy, że Brooks ci powiedział...
– Myślałam, że ty o niczym nie wiesz!
– Seaton zwierzył mi się ostatniego wieczoru. To był dla niego prawdziwy
szok.
– Dla mnie również.
– Masz jednak możliwość wyboru – odpowiedział twardo.
– Jak to? – spojrzała z niedowierzaniem.
– Albo wbrew Brooksowi nalegać na powrót Jana do biznesu, albo wytoczyć
proces.
– Jak łatwo tobie i Brooksowi przychodzi zrzucić całą odpowiedzialność na
mnie. Aż miło słuchać waszych wywodów.
– Ta odpowiedzialność, to część spadku.
– Aleja nie wiedziałam...
– A ja tak. Pamiętasz, jak błagałem cię, abyś wróciła do Paryża. Znam Jana.
Nienawidziliśmy się od dzieciństwa, dopóki nie byłem na tyle duży, żeby... Czy nie
widzisz, że on się stacza?
Zaskoczona spojrzała na niego.
– Nie znam Jana na tyle. Myślę, że jest miły.
– Kobiety zawsze o nim tak mówiły. Nawet moja siostra...
– Myślałam, że twoja siostra...
– Myślałaś, że Elaine kochała Seatona. To prawda, ona również mu się
podobała, dopóki Jan... – schował twarz w dłoniach.
Donna słuchała zdruzgotana. Ileż to razy Seaton zapewniał, że ona jest jedyną
miłością jego życia.
– Dopóki...
– Jan poślubił Elaine – powiedział cicho Ryszard.
– Co takiego? To nieprawda!
– Niestety tak.
– Nie rozumiem. W takim razie dlaczego twoja siostra nie mieszka w Riversly?
Dlaczego nic o tym nie wiedziałam?
– To nie miało nic wspólnego z tobą, była to sprawa między Warleyami a
Fieldingami.
Nie mogąc pohamować gniewu wybuchnęła:
– Co wy jeszcze ukrywacie przede mną? Może ktoś mi wreszcie wyjaśni, o co
w tym wszystkim chodzi?
Naglą myśl przemknęła jej przez głowę:
– Kiedy miał miejsce ślub? Zaraz, zaraz, niech zgadnę... Dwa lata temu, kiedy
Seaton przeprowadził się do Paryża. Najzwyczajniej uciekł, pozostawiając Riversly
Janowi i twojej siostrze – czy tak?
– Nie! – odparł Richard wzburzony. – Seaton zamknął Riversly. Elaine i Jan
zamieszkali na krótko w Manor Farm. Clare była wtedy w szkole z internatem, a
pani Lanten przeniosła się do siostry. Małżeństwo rozpadło się po sześciu
miesiącach. Elaine wyjechała do Londynu, a Jan przekonał Seatona, by otworzył
Riversly.
Donna czuła, jak jej gniew rośnie. Seaton oszukiwał ją, a Richard wiedział o
tym. W tym momencie nienawidziła także jego. Decydująca kłótnia między nią a
Seatonem stanęła jej przed oczami. Teraz zrozumiała, że sam ją wtedy
sprowokował, wiedział, że Elaine Fielding wkrótce znowu będzie wolna. Ale jego
plan nie powiódł się... Ktoś nienawidził go tak bardzo, że postanowił go zabić.
Stało się to, zanim Seaton zdążył drugi raz zmienić testament. I w ten sposób ona,
Donna Martingale, została właścicielką Riversly. Los okazał się dla niej łaskawy.
Richard dotknął jej dłoni.
– Nie chciałem, żebyś się dowiedziała o Elaine, moja droga. Ale przez cały ten
czas bałem się, że ktoś obcy może ci o tym powiedzieć. Nie pozwolę, aby ich
przeszłość miała ciebie skrzywdzić... Słyszysz.. ? – przemówił do niej z
przejmującą czułością. – Nie dopuszczę do tego. Wiem, że Seaton cię kochał.
– Nie próbuj mnie pocieszać. Nie chcę tego. Czy to już wszystko, co powinnam
wiedzieć?
– Donna, ja nie chciałem zniszczyć tego, co było między tobą a Seatonem.
Odejście Elaine było dla niego ciosem, cieszyliśmy się, gdy znowu się zakochał.
Nie wierzyła w to co mówił, lecz zdołała się już opanować i słuchała spokojnie.
Podszedł blisko. W jego oczach dostrzegła wiele życzliwości.
– Muszę iść. Pani Lanten...
– Nie obawiaj się – powiedział z tajemniczym uśmiechem – uprzedziłem ją, że
dziś wieczór porywam cię na kolację.
– Ale...
– Wszystko już załatwione. Zarezerwowany stolik czeka na nas w Pheasant.
Proszę, nie odmawiaj, Donna. To wszystko nie jest takie straszne, jak ci się wydaje
– dodał.
Uśmiechnęła się, wdzięczna za jego troskę. Już zbyt długo musiała sama dbać o
wszystko. Była odpowiedzialna i rozsądna, ale teraz czuła się zmęczona. Zresztą,
pragnienie przebywania blisko Richarda było zbyt silne, aby mogła odmówić.
– Chodźmy więc – powiedziała – inaczej nie zdążymy wypić drinka przed
posiłkiem.
Czuła się wspaniale, wolna od trosk. „Jeszcze jedno złudzenie" – pomyślała
sadowiąc się wygodnie w samochodzie Richarda. Przecież właściwie nic się nie
zmieniło – sprawa Jana pozostawała wciąż otwarta.
Jechali na południowy kraniec Melbury boczną drogą, podziwiając rozległe
widoki.
– Jeśli nie będzie padało, żniwa zaczną się w przyszłym tygodniu – rzekł
Richard. – Zobaczysz, spodoba ci się w Pheasant – zapewnił parkując wóz. –
Często tutaj wpadam. To miejsce ma swój klimat.
Wnętrze hallu sprawiło na Donnie wrażenie zbytniego przepychu, ale w jadalni
było rzeczywiście bardzo przytulnie. Kiedy usiedli, Richard zaczął opowiadać o
życiu na farmie, o swoich planach i ambicjach. Potrawy okazały się wyjątkowo
smaczne. Przemknęło jej przez myśl, że tworzą dobraną parę.
Po kolacji wrócili na parking, gdzie stał samochód Donny. Richard asystował
jej, aż usiadła za kierownicą. Wychyliła się w jego stronę.
– Dziękuję ci Richardzie. To był uroczy wieczór.
Pocałował ją lekko w policzek.
– Przyjemnie jest wiedzieć, że jest nam ze sobą dobrze.
Patrzyła, jak odjeżdżał. Czuła rozczarowanie, że niczego sobie nie wyjaśnili. A
potem zawahała się' – czy rzeczywiście było co wyjaśniać?
Rozdział 7
W każdą sobotę – dzień targowy, Melbury nabierało odmiennego charakteru,
zmieniało swój wygląd. Wąskie uliczki zapełniali spacerujący, którzy
promieniowali radością i entuzjazmem.
Donna wcześniej niż zwykle przyjechała do miasta, aby uniknąć kłopotu z
zaparkowaniem samochodu.
Dzień wstał pochmurny, ale słońce powoli zaczęło rozjaśniać ulice miasteczka.
Otworzyła sklep. Lubiła tę poranną ciszę. Znajomy zapach drewna przenikał
wszędzie, nasycał powietrze.
Zaraz po wejściu do biura zaczęła przeglądać korespondencję. Szukała
wiadomości z Amsterdamu. Nie miała wprawdzie powodu oczekiwać od Jana
dziesięciostronicowego listu, ale liczyła na parę słów wyjaśnienia. Zastanawiała
się, czy rzeczywiście przebywa w Holandii. Jeśli tak, to pewnie skontaktował się z
firmami, których adresy powinny być mu znane. Kiedy nadszedł Dalby Lewin,
natychmiast o nie zapytała. Zmarszczył brwi.
– Nie ma ich tutaj. Pan Seaton zerwał kontakty ponad rok temu. Mieliśmy
sprowadzić towar z Delft, ale umowę zerwano. Rozzłościło to pana Jana –
powiedział. – Miał zwyczaj regularnie podróżować do Holandii – dodał z
przekąsem.
– Przypuszczam, że ma tam przyjaciół.
– Tak sądzę. Pewien Holender często do niego telefonuje.
– Ale oczywiście nie znasz ani jego adresu, ani numeru telefonu.
Potwierdził. Donna w głębi serca wątpiła w autentyczność rozmowy Richarda z
Janem. Dużo by dała, aby wiedzieć dlaczego Jan skontaktował się z Richardem, a
nie z Clare. Na szczęście dzień miała tak wypełniony, że zapomniała o całej
sprawie.
Zegar klasztorny wybił szóstą, kiedy wychodziła ze sklepu. Szła do samochodu
z dziwnym poczuciem niespełnienia. Miasteczko wróciło do stanu codziennej
senności. Zatęskniła za atmosferą nieustającego ruchu, tak naturalną w Paryżu.
Wolno wracała do Riversly, z niechęcią myśląc o samotnym obiedzie.
W przedpokoju zawołała panią Lanten, ale po chwili przypomniała sobie, że
gospodyni miała pójść do znajomych w mieście. Zaczęła przechadzać się po
pokojach. Im dłużej przyglądała się meblom, fotografiom i drobnym pamiątkom po
ludziach, którzy tu mieszkali, tym bardziej rosła w niej świadomość, że jest tu
obca.
Jedynie w pokoju przygotowanym dla niej przez Seatona czuła się jak u siebie.
Usiadła przy otwartym oknie. „Amsterdam" – wciąż o tym myślała. Nagle
postanowiła zajrzeć do sypialni Jana.
Delikatnie zamknęła drzwi od wewnątrz i rozejrzała się dookoła. Starannie
pościelone łóżko, odkurzone meble. W łazience, ku swemu zdumieniu, znalazła
szczoteczkę do zębów oraz maszynkę do golenia. Jeśli planował wyjazd, to czy nie
zabrałby tych osobistych przyborów ze sobą? Wszystkie ubrania wisiały w szafach,
niczego nie brakowało. Nabrała pewności, że trzy tygodnie temu, w
poniedziałkowy ranek, wyszedł z domu bez żadnego bagażu.
Wiedziona ciekawością, zajrzała do szuflady. Tu, wśród różnych drobiazgów,
leżał paszport Jana. Sprawdziła tylko, czy dokument jest aktualny – okazało się że
tak: ostatnie stemple miały datę sprzed dwóch miesięcy. Donna była przybita swym
odkryciem. Amsterdam to fikcja, ale w takim razie, dlaczego Richard kłamał?
Usiadła na łóżku i zastanowiwszy się zrozumiała, że chodziło mu przecież o
dobro Clare. Ale dlaczego nie wtajemniczył jej – Donny? Widocznie nie miał do
niej zaufania. Zdecydowała się jak najszybciej porozmawiać z Richardem.
Wybiegła z domu, ale dotarłszy do mostu zatrzymała się, jakby bała się
przekroczyć tę granicę. Oparła się o balustradę, kątem oka dostrzegła niebieskiego
zimorodka. Gniew zaczął mijać i teraz była już pewna, że lepiej zatrzymać dla
siebie nowe informacje. Przechyliła się, aby spojrzeć w lśniące lustro wody.
I nagle obok jej twarzy pojawiła się inna, brodata i długowłosa. Czyjeś mocne
ramiona uniosły ją i obróciły. Zobaczyła obcego mężczyznę, zaczęła krzyczeć.
– Zamknij się, idiotko – ręką zakrył jej usta. – Nic ci nie zrobię. Mam
wiadomości od...
Ogarnięta paniką wyrywała się, starając uwolnić od niego.
– Na miłość boską, uspokój się – powiedział jej prosto do ucha. – Przychodzę
od Jana.
Zastygła nieruchomo, a po chwili zwróciła ku niemu twarz. Teraz ją puścił.
– Przykro mi, że cię tak bardzo wystraszyłem. Jan kazał mi porozmawiać z tobą
na osobności. Kręciłem się tutaj jakiś czas, nie mając pewności czy siostra Jana
albo gospodyni są w domu.
Powoli odzyskiwała równowagę.
– Czy wszystko w porządku, pani Martingale?
Przytaknęła.
– Gdzie jest Jan?
– U mnie. Miał wypadek i jest teraz kompletnie spłukany. Właściwie obaj
jesteśmy.
– Dlaczego sam nie przyszedł, aby się ze mną zobaczyć?
– Nie może.
– Czy aż tak z nim źle?
– Dosyć.
Strach powrócił. Nie była w stanie się skoncentrować. Odwróciła się, by nie
widział jej twarzy.
– Nazywam się Colin. Przychodzę od Jana. Musisz mi uwierzyć. On czeka na
nas.
– Jak to: na nas? – powtórzyła. – Ja nigdzie nie jadę.
– Obawiam się, że musisz. Nie mogę wrócić sam. Jan jest chory. Potrzebuje
ciebie.
Wahała się, instynktownie czując niebezpieczeństwo. Nie odpowiedziała.
Gwałtownie chwycił ją pod rękę i tak złączeni doszli do drzwi frontowych.
– Naciśnij dzwonek – rozkazał. – Czy jesteś sama w domu?
Gdy nie posłuchała, sam zadzwonił. Nikt nie zareagował, a ciemność we
wszystkich oknach i zupełna cisza upewniła go, że dom jest pusty.
– Otwieraj.
Ociągała się w nadziei, że ktoś nadejdzie. Niestety, na próżno. Weszli do
przedpokoju i kiedy zapaliła światło – pierwszy raz przyjrzeli się sobie.
– Twój chłopak mówił, że jesteś piękna...
– On nie jest moim... – zaczęła.
– Najpierw forsa – przerwał jej – potem porozmawiamy.
– Nie mam dużo pieniędzy – powiedziała otwierając torebkę.
– Sejf, pani Martingale, sejf mnie interesuje. Oto klucz, który dostałem od Jana.
Proszę się pospieszyć. Poczekam tutaj. I żadnych numerów – opadł na fotel.
Donna poszła do gabinetu Jana. Czuła się strasznie. Ten obcy mężczyzna
wydawał się wiedzieć tak dużo, że nie powinna mieć wątpliwości, iż Jan go
przysłał. Wyciągnęła kilka książek z półki i jej oczom ukazały się
charakterystyczne drzwiczki w ścianie.
Otworzyła sejf. Niezgrabnie zaczęła pakować do torby stos papierów
wartościowych. Nagle zauważyła mały skórzany woreczek leżący na podłodze przy
jej nogach, który z pewnością wypadł z sejfu. Chciała zajrzeć do środka, ale strach
przed niespodziewanym nadejściem Colina sprawił, że szybko wrzuciła go z
powrotem do skrytki.
– Dobra dziewczynka – zawołał, kiedy ukazała się na korytarzu.
Stwierdziła, ku swojemu zdumieniu, że już się go nie boi. Miał sympatyczny
uśmiech, a mimo niechlujnego wyglądu, wytartych dżinsów i koszuli, odznaczał się
pewnością siebie.
Gdy podeszli do samochodu Donny, zapytał, czy może poprowadzić.
– Brałem kiedyś udział w wyścigach samochodowych – dodał, kiedy się
zgodziła.
– A teraz...
– Brak samochodu, brak pracy, brak miejsca dla takich facetów jak ja.
Przemknęli przez Melbury i zanim się spostrzegła, byli na trasie do Bristolu.
Donna analizowała sytuację. Chyba jest szalona. Pozwalała się wieźć temu
nieznajomemu nie wiadomo dokąd. Może on wcale nie zabierze jej do Jana? Nawet
Richard nie miałby pojęcia, gdzie jej szukać. Richard – dlaczego pomyślała właśnie
o nim? Dotarli do przedmieścia i Colin skręcił w jedną z mrocznych uliczek.
– Jesteśmy na miejscu – poinformował – Wysiadaj!
Weszli w bramę. Długim ciemnym korytarzem dotarli do schodów. Na
pierwszym piętrze Colin zatrzymał się.
– Jan nie wygląda dobrze. Bądź przygotowana na wstrząs.
Pchnął drzwi i przytrzymał je, aby mogła wejść do środka.
Pokój oświetlała tylko mała nocna lampka, większość sprzętów tonęła w cieniu.
Dostrzegła łóżko.
– Jan? – spytała nieśmiało.
Ktoś się poruszył, więc podeszła bliżej i nagle zobaczyła głowę szczelnie
owiniętą bandażem, spod którego widać było jedynie oczy i usta. Colin włączył
mocniejsze światło.
– Jan, na miłość boską. Co się stało?
Colin stanął za nią.
– Wszystko w porządku, Donna – Jan usiadł powoli – nie ma powodu do
paniki. To było trzy tygodnie temu. Dwóch mężczyzn napadło mnie na ulicy. Ale
na szczęście Colin mnie znalazł.
– Po co kłamiesz... – Colin wyraźnie chciał sprostować.
– Zapomniałem spytać – Jan przerwał mu ostro. – Donna, czy przyjechaliście
bez wiedzy Clare i pani Lanten?
Skinęła głową, a po chwili powiedziała:
– Powinieneś od razu pójść do szpitala. Czy byłeś u lekarza?
– Oczywiście, że tak. Dostał całą masę leków. Obecnie już ich nie bierze, bo,
jak twierdzi, czuje się dobrze – wyjaśnił Colin.
– Czy przyniosłaś pieniądze? – Jan spytał zniecierpliwiony.
– Zabieram cię do domu – twardo powiedziała Donna.
– To niemożliwe.
– Ale dlaczego? – spojrzała na Colina oczekując poparcia, a on uśmiechnął się
szeroko.
– OK. Papużki chcą być same. Idę do doktora – tu obok, jakbyście mnie
potrzebowali.
– Jan, musisz wrócić do domu – podjęła Donna, gdy tamten wyszedł. – Wiem
wszystko o pieniądzach ze sklepu. I przysięgam, że nie masz się czego obawiać.
– Moja kochana Donna, wiem, że stary Brooks i Richard wykorzystają każdą
okazję, aby się mnie pozbyć, ale ty – przechyli! się do niej – ze względu na
Seatona, powstrzymasz ich, prawda?
– Więc co jeszcze stoi na przeszkodzie, abyś wrócił do Clare, do mnie?
– Nie mogę ci powiedzieć. Musisz mi zaufać kiedy mówię, że Riversly nigdy
nie będzie miejscem dla mnie.
– Nie rozumiem...
– Jeśli wrócę teraz, to sprowadzę niebezpieczeństwo na ciebie i Clare.
– Jak to?
Zaczął tulić jej ręce. Zadrżała, ale przysunęła się do niego mówiąc:
– Nie wierzę, że napadli cię zupełnie obcy ludzie. To było na pewno
zaplanowane.
– Donna, posłuchaj, zostałem pobity i jeśli nie pokażę się w Riversly pomyślą,
że najprawdopodobniej nie żyję– Ależ Janie... Kto? Dlaczego? – zawołała, a łzy
napłynęły jej do oczu.
– Nie mogę, nie chcę ci powiedzieć. Proszę, nie płacz, tego nie zniosę. Wiesz –
ciągnął – pierwszego dnia, kiedy spacerowaliśmy wzdłuż rzeki – dzięki tobie
zacząłem myśleć, że może nie wszystko dla mnie stracone. Może nie jest za późno,
to znaczy dla ciebie i dla mnie.
Westchnęła:
– Cóż mogę ci powiedzieć. Przecież cię nie znam.
– Gdyby Seaton przywiózł cię do Riversly wcześniej...
Wyrwała ręce.
– Chyba nie rozumiem. Kochałam Seatona – ale te słowa uświadomiły jej tylko,
ile czasu już upłynęło, jak wiele się zmieniło.
– Ale jego już nie ma. Ja jestem. Proszę, wysłuchaj mnie, Donna. Rozpaczliwie
cię potrzebuję. Jeśli bylibyśmy razem, zmieniłbym się. Kiedy tylko kłopoty się
skończą – wrócę do Riversly, a wtedy...
– To jest niemożliwe – zbyt późno dostrzegła pułapkę, którą dla niej szykował.
Usta jej drżały. Odwróciła głowę. Jan był jak dziecko, samolubny w swych
zachciankach. Najbardziej w świecie pragnął łatwego życia. Nawet jeśli go
kochała, nigdy nie złożyłaby siebie na ołtarzu jego „prawdziwej miłości".
– Zatem nic z tego – powiedział łagodnie.
– Tylko siebie możesz za to winić – odpowiedziała spokojnie.
– Jeśli się zabiję, to z twojego powodu. Będziesz miała mnie na sumieniu do
końca życia.
– Jan, na miłość boską, nie bądź śmieszny – kiedy wydoroślejesz? Naucz się
akceptować fakty. Nasze małżeństwo byłoby tak samo niemożliwe jak... –
przerwała.
– Richard powiedział ci o Elaine. Na pewno. Zawsze mnie nienawidził. On za
wszelką cenę chce posiadać Riversly. Wiesz o tym? To dlatego bałamuci Clare.
– Nie wierzę – odpowiedziała. – Clare jest teraz w szpitalu. Vanity ją zrzuciła.
Stało się to nazajutrz po twoim zniknięciu.
Jan zamknął oczy.
– Czy bardzo z nią źle? – zapytał drżącym głosem.
– Jeszcze niedawno było dość dramatycznie, ale teraz wraca do zdrowia –
dzięki Richardowi. Skłamał, że telefonowałeś do niego z Amsterdamu, inaczej
Clare zamartwiłaby się na śmierć. Bardzo przeżywa twoją nieobecność.
– Amsterdam – wykrztusił – skąd on wiedział?
– Nieważne skąd – urwała. – Czy mam powiedzieć Clare, że jesteś w Bristolu?
– Nie, absolutnie. Nikomu nie zdradzisz, że tu jestem – musisz mi to przyrzec.
– W porządku – podeszła do łóżka i wysypała gotówkę i papiery. – To koniec,
Jan – i nie próbuj mnie więcej w to mieszać.
Wyszła z pokoju nie oglądając się na niego.
Rozdział 8
Nie mogła zasnąć. Gdy tylko zamykała oczy powracały wydarzenia ostatniego
wieczoru. Nie miała wyrzutów sumienia, jeśli chodzi o Jana. Nie mogła go
ochronić przed jego własnymi szaleństwami, pragnęła jednak dla niego spokoju.
Nie potrafiła zapomnieć jego pokaleczonej, obandażowanej twarzy i błagalnie
wpatrzonych w nią oczu. Zdrzemnęła się tuż nad ranem. Wkrótce weszła pani
Lanten niosąc śniadanie.
– Dzień dobry pani – powiedziała sucho, odsłaniając zasłony.
Donna, mimo zmęczenia, z przyjemnością spojrzała w stronę okna.
– Co za wspaniały poranek – pani Lanten stanęła przy drzwiach patrząc
wymownie.
– Czy coś się stało? – zapytała Donna.
– Wybiera się pani na przejażdżkę z panem Richardem, tak?
Donna przytaknęła, zdziwiona jej pytaniem.
– To nie jest w porządku – powiedziała gospodyni oburzona.
– Nie w porządku?
– A co ludzie pomyślą? Teraz, kiedy Clare leży w szpitalu, a przecież każdy
wie, że Clare i pan Richard... – przerwała. – Ktoś musi opiekować się Clare.
Kocham tę małą. Jeśli pani ma zamiar ją skrzywdzić...
– Czy ty nie przesadzasz? – nachmurzyła się Donna.
– Jestem taka zdenerwowana. Nie wiem sama, co o tym myśleć. Jan obiecał się
nią opiekować, a włóczy się gdzieś za granicą. I żeby nie przysłać nawet słowa
otuchy biednej dziewczynie. Te ciągłe kłótnie między nim a panem Seatonem. Nie
potrafię tego wszystkiego zrozumieć. Było tak wiele awantur w tym domu. Kiedy
pan Seaton umarł, myślałam, że coś się zmieni – dodała ciszej.
– Sądzisz, że to była jego wina? – ostrym tonem zapytała Donna.
– To nie chodzi o to... – w oczach pani Lanten widać było smutek i strach.
Donna miała wrażenie, że ta kobieta wiedziała więcej niż mówiła.
– Cokolwiek masz na myśli, ja i tak wiem wystarczająco dużo, żeby nie móc
spać po nocach – i dorzuciła: – Zapewniam cię, że nie jestem dla Clare
zagrożeniem, jeśli tylko Richard jest zdecydowany.
„I bardzo tego żałuję" – uzupełniła w myśli, kiedy pani Lanten wyszła z pokoju
Wypiła filiżankę kawy i z powrotem opadła na poduszki.
Wspomniała ubiegły wieczór. „Gdybym mogła powiedzieć o wszystkim
Richardowi. Gdybym nie przyrzekała dochować tajemnicy... " – westchnęła
wstając.
Kiedy weszła do stajni w Manor Farm, czekał już na nią osiodłany koń.
– Planowałam dziś dosiąść Vanity – zwróciła się do stajennego. – Gdzie ona
jest?
– Niestety, to niemożliwe, pan Richard nie chce więcej wypadków –
odpowiedział mężczyzna.
Była niepocieszona. Wsiadła na Firefly, myśląc, że stanowczo musi odkupić
Vanity od Richarda. „Jeśli do tej pory nikt sobie z nią nie poradził, to ja spróbuję" –
postanowiła.
– Czekałem na ciebie z niecierpliwością – zawołał Richard, gdy tylko znalazła
się w zasięgu jego głosu. – Jesteś piękna.
Jego oczy wyrażały zachwyt.
– Nawet tak wcześnie? – odpowiedziała bez skrępowania, czując ciepło
ogarniające jej serce.
Richard zaplanował trasę przejażdżki tak, by mogła podziwiać piękno okolicy.
Jechali wzdłuż złotych pól, w oddali widniała zielona ściana lasu, a wszystko
skąpane było w blasku porannego słońca. Zatrzymali się nad strumieniem,
pozwalając koniom nacieszyć się wodą, aby już za chwilę wolno kłusować po
starej brukowanej drodze wśród drzew.
– Gdzieś tutaj stoi stara romańska budowla. Choć chyba lepiej powiedzieć: jej
resztki. Masz ochotę zobaczyć? – spytał Richard.
Wkraczała teraz z nim w świat, gdzie zamierzchła przeszłość stykała się z
teraźniejszością. Pragnęła tylko jednego: jak najdłużej iść w cudownej ciszy tak
blisko niego.
Ze starego domu pozostały tylko cztery ściany i niewielki fragment mozaikowej
posadzki.
Ramiona Richarda objęły ją mocno, usta musnęły policzek.
– Najdroższa! – wyszeptał całując jej gorące usta. Długą chwilę trwali
przytuleni do siebie, aż zapragnęła się uwolnić.
– Proszę, nie... – nawet obezwładniona jego bliskością nie mogła zapomnieć o
Clare.
– Ale dlaczego? Boisz się?
– Czego miałabym się bać? Znam cię przecież...
Spojrzał na nią niepewnie.
– Donna, o. co ci chodzi; czy coś się zmieniło?
– Nic się nie zmieniło – chciała, żeby w jej głosie zabrzmiała stanowczość –
niestety...
– Wciąż, tak jak w dniu mojego przyjazdu, zachowujemy się jak wrogowie.
– Nie, nieprawda. Wtedy starałem się za wszelką cenę ostrzec cię.
Nerwowym ruchem zmierzwił włosy. Napotkała jego bezradne spojrzenie.
Richard opuścił głowę. Donna poczuła się okropnie. „Przecież go kocham, a
traktuję jak obcego" – pomyślała. Odeszła wolnym krokiem. Dogonił ją i bez słowa
wrócili do domu. Czar poranka prysł bezpowrotnie.
– Zaopiekuj się końmi – powiedział Richard do stajennego, gdy zatrzymali się
na ubitym placu przed domem.
Jakby zawstydzony swoim złym humorem wziął ją pod rękę i razem stanęli w
drzwiach. Stephania wyszła ich powitać:
– Jesteście już, moi kochani. Jakiś mężczyzna chce się z tobą widzieć,
Richardzie. Czeka w pokoju gościnnym.
Stephania zaprosiła Donnę na górę, aby tam mogła się spokojnie odświeżyć.
Dziewczyna rozczesała włosy, nieznacznie poprawiła makijaż i po chwili razem
usiadły przy oknie.
– Czy wierzysz w to, że Jan jest w Amsterdamie? – Stephania zapytała wprost,
wyglądała na bardzo zaniepokojoną.
– A dlaczego nie? – spytała Donna.
– Myślę, że Richard wymyślił tę historię z telefonem, aby ratować Clare. Ma
bzika na punkcie tej dziewczyny...
– Co pani przez to rozumie?
– Nie mam pojęcia, czy on ją rzeczywiście kocha, czy jego zachowanie
wypływa z wrodzonej wrażliwości.
– Z wrodzonej wrażliwości? – powtórzyła Donna.
– Nie wierzysz mi, że jest wrażliwy? Tak bardzo bym chciała, żebyś
spróbowała przebić się przez te pozory, które stwarza. Jego arogancja to tylko
maska.
– Pani jest matką...
– Nie chcę, żeby Richard ożenił się z Clare – powiedziała Stephania. – Ona go
unieszczęśliwi, tak samo jak Jan – Elaine.
– Czy Richard ją kocha? – cicho spytała Donna.
– Trudne pytanie. Clare Warley pochodzi ze specyficznej rodziny. Ona i jej brat
odziedziczyli po ojcu najgorsze cechy charakteru. Mówiono o nim: diabelski
Warley.
Pamiętam go bardzo dobrze. Niespokojny duch, a do tego zawadiaka, zawsze
skory do bójki...
– Ale czy on...
Starsza pani wstała, na jej twarzy błąkał się tajemniczy uśmiech.
– Tak się cieszę, że zdecydowałaś się zostać w Riversly – powiedziała tylko.
„Jesteś jedyną osobą, która to czuje" – pomyślała Donna.
Zeszły po schodach, Stephanie poszła do kuchni. Donna przez uchylone drzwi
do salonu usłyszała głos rozmówcy Richarda, zlękła się, gdyż brzmiał w jej uszach
podejrzanie znajomo.
„To nie może być on" – uspokajała się. Usłyszała, jak zwracał się do Richarda:
– Zatem załatwiliśmy naszą sprawę, panie Fielding. Mam pańskie słowo.
Donna weszła do pokoju. Richard i jego towarzysz stali przy oknie. Odwrócili
się jednocześnie w jej stronę.
Był to wysoki mężczyzna o śniadej karnacji, kruczo-czarnych włosach i
ciemnych, bezczelnych oczach.
– Droga Donno, pozwól, że ci przedstawię Mecera Cahilla – Richard wziął ją
pod ramię.
– Cahill, poznaj panią Martingale z Riversly.
Mężczyzna wyciągnął rękę na powitanie. Donna zignorowała ten gest. Bała się
tylko, żeby nogi nie odmówiły jej posłuszeństwa. Czuła, jak drżą. Richard
przypatrywał się jej w osłupieniu. Nie mógł wykrztusić słowa. Jednakowoż Cahill
nie bacząc na zniewagę uśmiechnął się, odsłaniając śnieżnobiałe zęby.
Ten uśmiech odmienił znacznie jego twarz i Donna zaczęła się zastanawiać, czy
aby przeczucia jej nie zawiodły. Wyglądał przecież tak zwyczajnie.
– To prawdziwa przyjemność spotkać panią. Bardzo dużo o pani słyszałem od
jej narzeczonego. A czy coś on o mnie wspominał?
– Nie, nigdy.
– Jaka szkoda – posłał jej kolejny uśmiech.
Przyglądała mu się podejrzliwie.
Następnie zwrócił się do Richarda.
– Muszę już iść. Wkrótce się spotkamy, pani Martingale, zapewniam panią.
Zabrzmiało to niemal jak groźba.
Odwróciła głowę i wsłuchała się jeszcze w jego głos, kiedy rozmawiał z
Richardem przy drzwiach.
Po chwili Richard wrócił do pokoju. Podając jej drinka spytał:
– O co chodzi? Dlaczego zachowałaś się w ten sposób?
– Co ten mężczyzna tu robił? Czy ty masz z nim coś wspólnego? Jakie interesy
z nim załatwiasz? – napadła na niego bez zastanowienia.
Twarz Richarda stężała, nabierając wyrazu wrogości.
– Naprawdę, Donna, to nie jest twoja sprawa.
– Mylisz się. To jest człowiek, który telefonował do Jana w wieczór
poprzedzający jego zniknięcie.
– Wiem – odpowiedział cicho.
– Wiesz? – spytała zaskoczona. – Wiedziałeś i nic nie zrobiłeś?
– Dlaczego miałbym coś zrobić? Ten człowiek był umówiony z Janem w
sprawie interesów, ale Jan wszystko popsuł. Zapomniałaś jak mówiłem, że
widziałem Jana wsiadającego do samochodu...
– Pana Cahilla, bez wątpienia.
Richard raptownie wstał.
– Co ty wiesz na temat Cahilla?
Odwróciła głowę. „To tylko moja intuicja" – pomyślała.
– Zdziwił się, kiedy mu powiedziałem, że Jan był w Holandii.
– Wątpię w to. Chciałabym wiedzieć, gdzie był Cahill tego poranka, kiedy
zginął Seaton. Czy w dalszym ciągu uważasz, że jego śmierć była przypadkowa?
– Oczywiście, że to był wypadek. Moja droga, bardzo niebezpiecznie jest
oskarżać...
– Nie oskarżam pana Cahilla, przynajmniej na razie – spokorniała. – Ale
Richardzie, chyba nie wmówisz mi, że niczego nie podejrzewasz.
Zaciął usta, a jego brak zaufania dotknął ją boleśnie. Myślała z satysfakcją o
tym, że nie zdradziła Jana, który nie wahał się zaufać jej i poprosił o pomoc. Teraz
wspomagali się w niebezpieczeństwie i poczuła, jak bardzo jest z nim związana.
Podczas lunchu, na świeżym powietrzu w ogrodzie, humor Donny nieznacznie
się poprawił. Stephanie miała mnóstwo planów związanych z letnią zabawą.
Nalegała, aby Donna pomogła w organizacji tej uroczystości tradycyjnej już na
Manor Farm.
W pewnym momencie zwróciła się do Richarda:
– Donna ma zmysł estetyczny, potrzebujemy jej, prawda?
Richard był skory do gniewu, ale urazy zapominał równie szybko. Dodał zatem:
– Nie mam pojęcia, Donna, jak sobie radziliśmy, zanim przyjechałaś.
Spojrzała na niego, zdziwiona jego szczerym uśmiechem.
„Gdyby tylko zechciał mi zaufać" – pomyślała.
Następnych kilka dni upłynęło bardzo szybko. Zaakceptowali ją szybko,
widząc, że posiada niemałą wiedzę.
Pod koniec tygodnia wybrała się do Londynu, aby spotkać się z panem
Brooksem. Jego serdeczne powitanie bardzo ją ucieszyło. Usiedli w wielkich
miękkich fotelach. Donna spodziewała się, że przy szklance sherry pomówią o
interesach.
– Poprosiłem panią o spotkanie, gdyż mam pewne interesujące informacje – pan
Brooks na chwilę zawiesił głos. – O ile dobrze zrozumiałem, pani nie do końca
aprobuje wersję dotyczącą okoliczności śmierci Seatona. Podejrzewa pani, że nie
był to wypadek, czy nie tak?
– No cóż – zaczęła ostrożnie.
– Mam podobne wątpliwości – kontynuował pan Brooks. – Otrzymałem
zupełnie nowe zeznanie świadka, który widział Seatona rozmawiającego z
mężczyzną na moście około piętnastu minut przed tym, jak Fielding znalazł jego
ciało.
Milczała.
– Ten człowiek opowiada, że to była poważna kłótnia. Chciał nawet
interweniować, ale w końcu zrezygnował, obawiając się niezadowolenia Seatona.
– Dlaczego w takim razie nie zeznawał?
– Dużo podróżuje. Wyjechał nie wiedząc nic o tragedii.
– Jakiś włóczęga. Wierzy pan mu?
Mimo, że nowe wieści wydawały się potwierdzić jej przypuszczenia, Donna
wątpiła w ich znaczenie w obliczu prawa.
– Czy świadek rozpoznał, z kim rozmawiał Seaton?
Pan Brooks zaprzeczył ruchem głowy. – Zastanawiałem się, czy pani zna
kogoś, kto mógł życzyć Seatonowi śmierci?
Owszem miała pewne podejrzenie...
– Muszę nad tym pomyśleć – urwała, zląkłszy się przenikliwego spojrzenia
pana Brooksa.
– Richard Fielding poinformował mnie, że Jan jest w Amsterdamie. Czy pan z
nim rozmawiał? – tym pytaniem przerwała krępującą ciszę.
– Dopiero zamierzam – odparł. – Nie mieliśmy, jak dotąd, okazji omówić spraw
dotyczących sklepu – zwrócił się do niej po chwili.
– Zdecydowałam się poprowadzę biuro, być może zmienię decyzję, kiedy Jan
wróci do domu – odpowiedziała sucho.
– Seaton zawsze obawiał się wybryków Jana i jego szerokiego gestu. Chyba
życzyłby sobie, żeby on prowadził własny interes, jednak nie zatwierdził tego
prawnie. Najprawdopodobniej tylko dlatego, że nie zdążył. Mam nadzieję, że pani
nie będzie tak nierozważna.
– Pan nie lubi Jana, prawda? – przerwała Donna. – Ja nie zamierzam spisać go
na straty.
– Pani Martingale, sądzę, że i tak zbyt dużo swobody pozostawiono mu w
przeszłości.
– Nie może mnie pan zmusić, abym zrobiła cokolwiek przeciw niemu.
– Racja. Ale myślę, że czas najwyższy, aby zdała sobie pani sprawę z powagi
sytuacji. Otóż powierzyłem Seatonowi dość sporą sumę pieniędzy, kiedy miał
kłopoty finansowe związane ze sklepem. Czuję się więc odpowiedzialny za ten
interes.
– Czy chce pan przez to powiedzieć, że sklep nie jest mój?
– Nie to miałem na myśli. Wszakże umowa z Seatonem wciąż obowiązuje i
mam prawo wycofać pożyczkę, a nawet wystąpić o sprzedaż sklepu. Proszę nie
myśleć, że w ten sposób chcę panią nastraszyć. Chcę tylko uświadomić pani,
dlaczego jestem przeciwny powrotowi Jana do interesu. Czy się rozumiemy?
Rozumiała bardzo dobrze, lecz mimo to opowiadała się po stronie Jana. Była
gotowa bronić go przed całym światem.
Czekała niecierpliwie na wiadomość od niego. Była zdecydowana spełnić
życzenie Seatona wyrażone w testamencie – chronić Jana i zabezpieczyć jego
wolność, nawet za cenę poślubienia go.
Rozdział 9
Letnia zabawa organizowana każdego roku na Manor Farm była najjaśniejszym
punktem w życiu towarzyskim Melbury. Donna z wielkim zaangażowaniem
pomagała Stephanie w przygotowaniach. Była szczęśliwa i wdzięczna, gdyż dzięki
temu mogła spędzić wiele czasu w towarzystwie Richarda. Wrażliwość, jaką
wykazywał w spełnianiu życzeń swojej matki, a również próśb samej Donny,
sprawiła, że uczucie, jakie żywiła dla niego, wzrastało z każdą chwilą.
Pewnego wieczoru poszli razem do stajni, opatrzyć kopyta jednemu z koni.
Donna cierpliwie czekała na Richarda, przysłuchując się z jaką czułością
przemawia do swego czworonożnego przyjaciela.
W pewnej chwili spojrzał na nią i rzekł:
– Clare wychodzi jutro ze szpitala. Prosiła, abym po nią przyjechał, ale
musiałem odmówić, na co zareagowała furią. Uważa, że żniwa mogą poczekać z jej
powodu. Znowu będą z nią kłopoty.
– Wiem – odparła Donna.
– Jest mi niezręcznie prosić cię o to, ale czy będziesz tak dobra i ją
przywieziesz? Mama jest całkowicie pochłonięta przygotowaniem zabawy.
– Oczywiście, pojadę po Clare.
– Dziękuję, Donna. Dobrze jest móc na tobie polegać.
Następnego dnia Clare zawitała do Riversly.
– To wspaniale znowu być w domu – powiedziała, kiedy Donna zatrzymała
samochód przed frontowymi drzwiami. – Gdyby tylko jeszcze Jan mógł być z
nami. Oczekiwałam wieści od niego. Wiesz, on nie jest w Amsterdamie.
Dzwoniłam do jego znajomych, ale nie skontaktował się z nimi.
– Richard... – zaczęła Donna.
– Kochany Richard. On jeden powiedział mi, że Jan jest bezpieczny. Ale to taki
lichy kłamca – Clare spojrzała na Donnę. – Jestem pewna, że wiesz gdzie Jan się
ukrywa. Czy on zmusił cię, żebyś milczała? Nawet jeśli tak, znajdę go– Clare, to
nie ma sensu. Wyrządzisz więcej szkody niż pożytku.
Twarz dziewczyny nabrała wyrazu determinacji.
– Nigdy mu nie wybaczę, że zaufał właśnie tobie – powiedziała wysiadając z
samochodu.
Donna uświadomiła sobie smutną prawdę: nie pozostanie w Riversly razem z
Clare, będzie musiała wyjechać. Tylko czy znajdzie na to dość siły?
Wraz z powrotem Clare skończyły się wieczorne spacery i nawet jeśli Richard
tęsknił za Donną, to nie uczynił nic, aby mogli się spotkać.
W końcu tygodnia Colin zadzwonił do sklepu. Zgodziła się spotkać z nim.
– Dobra dziewczyna – przywitał ją, wskakując do samochodu. – Twój chłopak
płacze z tęsknoty za tobą.
Donna, przygotowując się do drugiej „randki", obmyślała różne argumenty,
które miały skłonić Jana do powrotu.
Znajoma uliczka zrobiła na niej to samo przygnębiające wrażenie; dziwny
zapach, zapach niebezpieczeństwa, unosił się w powietrzu.
Colin z pasją zatrzasnął drzwi samochodu. Prowadził ją, jak poprzednio,
schodami w górę, silnie podtrzymując za ramię.
Jan wyglądał jak więzień, któremu przez dłuższy czas odmawiali widoku
słońca. Jego twarz miała nienaturalny, szary kolor, oczy miał podkrążone, a szrama
na policzku wciąż była bardzo zaczerwieniona. Widok ten wzruszył Donnę.
Przyglądając mu się doszła do wniosku, że zaniecha namawiania go do powrotu.
– Bałem się, że nie zechcesz przyjechać – powiedział.
Od momentu ich przyjścia, Colin natrętnie się w nią wpatrywał.
– Ona nie mogłaby cię zostawić. Sam przecież wiesz, że potrzebujemy jej –
odezwał się nagle.
Donna spojrzała na niego z gniewem.
– O czym ty mówisz...
Nie pozwolił jej dokończyć.
– Sytuacja w poważnym stopniu uległa zmianie. Jeśli chcesz, żeby twój
narzeczony dożył spokojnej starości...
– On nie jest moim narzeczonym! – krzyknęła. – Ale oczywiście zależy mi na
bezpieczeństwie Jana. Do czego zmierzasz?
Zauważyła ostrzegawcze spojrzenie, jakie Jan posłał swemu towarzyszowi, a po
chwili sam zaczął tłumaczyć:
– Chodzi o to, że Colin powinien wyjechać, a ja zastanawiam się, czy z nim
jechać.
– Dokąd? – zapytała przerażona.
– Do Irlandii. Lecz najpierw musimy przedostać się do Liverpoolu. Myśleliśmy,
że ty...
– Nie ma mowy – zareagowała stanowczo. – Macie do dyspozycji pociągi.
– Ty nic nie rozumiesz – włączył się Colin. – Nie wolno nam wyzywać losu.
Powinniśmy tam pojechać po cichu i bezpiecznie – czyli w nocy.
– Jan, proszę cię, nie jedź. Wróć ze mną do domu. Nie musisz się niczego
obawiać. Rozmawiałam z Brooksem, dojdziemy w trójkę do porozumienia.
Potrząsnął tylko głową.
– Nie pojadę... Przyrzekłem Colinowi.
– Co on ci obiecał? – zapytała i wyzywająco spojrzała na Colina.
– Lepiej, żebyś się nie dowiedziała.
– Muszę. Jan jest pod moją opieką.
Roześmiał się głośno.
– W takim razie jedź z nami i pobierzcie się.
– Nie bądź taki dowcipny – skwitowała go.
Chwyciła Jana za ręce i powiedziała z czułością:
– Przecież wiesz, że nie mogę jechać. Nie zostawię Riversly, Clare, sklepu.
– Tak, wiem – Jan nie wydawał się być przekonany.
– Tak bardzo chciałabym poznać powody, dla których odmawiasz powrotu.
– A więc jak, zawieziesz nas, czy nie? – Colin zaczynał się niecierpliwić, w
jego głosie wyczuła cichą groźbę.
Zwróciła się do Jana:
– To nie będzie proste. Clare jest już w domu. Podejrzewa, że wiem, gdzie się
ukrywasz.
– Powiedziałaś jej?
– Oczywiście, że nie. Sama się domyśli.
– Im wcześniej pojedziemy, tym lepiej – wtrącił Colin. – Poza tym
potrzebujemy pieniędzy.
– Ostatnio przywiozłam całą gotówkę z sejfu Jana – odparła chłodno.
– To nie jest zabawa, moja mała. Zdecydowani faceci sięgają po ostateczne
środki.
– Colin – Jan bronił jej, jednak bez przekonania.
– Zamknij się – rzucił tamten.
Donna patrząc na niego czuła, że przechodzą ją ciarki. Zlękła się nie na żarty,
nie tylko o siebie, ale również o Jana, który wydawał się całkowicie bezwolny
wobec swojego kompana.
– Musimy mieć pieniądze – oczy Colina błyszczały groźnie. – Zawsze mogę
zatrzymać ciebie jako okup.
– Nie ośmieliłbyś się. Jan by nie pozwolił.
– Jesteś idiotką. On nie ma wyboru. Jest poszukiwany.
– Jan... – jęknęła.
– Proszę cię, Donna, uspokój się. Colin mówi prawdę.
– Ile? – zapytała po chwili zastanowienia.
– Pięć tysięcy funtów.
– To niemożliwe.
– Błagam, Donna. Możesz wypłacić z zamrożonego konta.
– A co będzie, jak Brooks się zorientuje?
– Do diabła z Brooksem. To są twoje pieniądze. W końcu jesteś moją
dłużniczką.
– Nie jestem ci nic winna.
Twarz Jana nabrała groźnego, obcego wyrazu.
– Seaton mógł powtórnie zmienić swój testament, a nawet mam pewność, że
myślał o tym.
– Wiesz, że nie zrobiłby tego – zaprzeczyła gwałtownie. – To mogło nastąpić
tylko w przypadku zerwania zaręczyn.
Zastanawiała się, czy Jan wiedział o kłótni, do jakiej doszło między nią a
Seatonem. Kiedy uspokoiła się trochę, zrozumiała, że nic nie mógł o tym wiedzieć.
Chodziło mu zatem o pieniądze. Jego długi wciąż rosły. I nagle zrozumiała, czego
rozpaczliwie od niej oczekiwał. Uważał za oczywiste, że jest zobowiązana
pomagać mu w kłopotach.
– W poniedziałek pójdę do banku – powiedziała kapitulując.
Colin odetchnął z ulgą.
– Byłem pewien, że się zrozumiemy – rzekł.
– Z tobą nie mam nic wspólnego – rzuciła w jego stronę. – Nie zobaczyłbyś ani
centa z moich pieniędzy, gdyby Jan ich nie potrzebował.
Zaśmiał się.
– Dobrze się składa, że nie musimy tego sprawdzić. Mam jeszcze parę spraw do
załatwienia w mieście. Umawiamy się za tydzień.
Do domu wracała przygnębiona. Odpowiedzialność za Jana ciążyła na niej jak
przekleństwo.
Zamknęła samochód w garażu. Ucieszyła się widząc światło w salonie. Mimo,
że dochodziła północ, zastała tam Richarda. Stał z kieliszkiem w ręku pochylony
nad kominkiem.
– Czy coś się stało? Clare? – przywitała go zdziwiona.
– Z nią wszystko w porządku. Od godziny słodko śpi. Lanty powiedziała mi, że
wyjechałaś. Byłem niespokojny. Gdzie się podziewałaś?
Nalała sobie drinka i opadła na fotel. Była kompletnie wyczerpana.
Konfrontacja z Colinem i Janem kosztowała ją więcej nerwów, niż się spodziewała.
– Domyślam się, że to nie moja sprawa – powiedział Richard.
– Zgadza się. Nie jesteś moim aniołem stróżem.
– Donna, zrozum – jego twarz zmieniła się, miał rozpalone policzki i
pociemniałe oczy – narażasz się na niebezpieczeństwo.
– Jakie niebezpieczeństwo? Z czyjej strony? Z twojej, Jana albo tego, kto zabił
Seatona? Czy jeszcze kogoś powinnam się bać?
Zbliżył się do niej. Usiadł blisko i objął ją. Przelękła się, gdyż była bliska
płaczu, a nie chciała, żeby Richard widział jej łzy.
– Gdzie byłaś? Martwiłem się.
Jego troskliwość działała jak balsam, ale Donna mimo wszystko bała się.
Przypomniała sobie, jak w ostatnim momencie, przed opuszczeniem pokoju, Jan
podszedł do niej i wyszeptał: „ufam ci", a ona czuła jego lęk, jakby był jej
własnym.
Richard odebrał kieliszek z jej rąk i pocałował w policzek. Słodycz, z jaką to
uczynił, sprawiła, że przywarła do niego i objęła go ramionami. Następny
pocałunek był gwałtowny, niemal szalony. Nagle Richard odsunął twarz.
– Znalazłaś Jana, prawda? Wiedziałaś, że wtedy skłamałem. Musiałem to
zrobić, ze względu na Clare. Donna, czy ty nie rozumiesz, że Jan jest pasożytem i
kanciarzem?
– To ty jesteś łajdakiem – powiedziała wstając. – Myślałeś, że jeśli mnie
pocałujesz, zdradzę ci...
Poczuła gniew i wstyd na wspomnienie, jak bardzo przed chwilą go pragnęła.
– Jesteś niemądra. Czy nie widzisz, że chcę cię obronić przed popełnieniem
głupstwa? On wydrze ci wszystko, co masz.
– Nie powinno cię to interesować. To są moje pieniądze i do mnie należy
decyzja, jak nimi rozporządzać – odpowiedziała stanowczo, żałując tylko, że
Richard tak trafnie przewidział żądanie Jana.
– W takim razie nie spełnisz oczekiwań Seatona, który uwierzył, że znajdziesz
w sobie dość siły, żeby nie folgować zachciankom jego kuzyna. Pozwól sobie
pomóc, Donna, kochanie. Powiedz, gdzie on się ukrywa.
– Zostaw mnie samą. Idź sobie. Jesteś najbardziej odrażającym człowiekiem,
jakiego znam.
– Pożałujesz tych słów. Nie przyjdę w tej sprawie po raz drugi.
– Odejdź już – powtórzyła zamykając oczy.
Kiedy je otworzyła, była w pokoju sama. Spuściła głowę, a odgłos
zatrzaskiwanych drzwi sprawił jej ból.
„Nie obchodzi mnie, czy kiedykolwiek jeszcze go zobaczę" – pomyślała patrząc
przez okno. Samochód Richarda znikł w ciemności.
Rozdział 10
– Pospiesz się, Donna! Spóźnimy się przez ciebie – Clare wpadła do sypialni. –
Podoba ci się moja nowa sukienka?
Odwróciła się od lustra, aby przyjrzeć się dziewczynie.
– Jest wspaniała. Clare, wyglądasz w niej czarująco.
– Naprawdę? Myślisz, że spodoba się Richardowi?
Clare miała na sobie długą szyfonową kreację – białą z ciemnymi dodatkami.
Odkryte ramiona i opalony dekolt dopełniały całości. Donna pomyślała, że Richard
nie oprze się tej porywającej bogince młodości.
– Taksówka będzie za kilka minut. Co się dzieje? Nie chcesz iść na zabawę?
– Oczywiście, że tak – odparła Donna bez przekonania. – Miałam ciężki dzień
w sklepie. Jestem zmęczona.
– Nie możemy na ciebie czekać. Idziemy razem z Lanty. Jak będziesz gotowa,
zadzwoń po taksówkę.
Zbiegła po schodach i pisk opon odjeżdżającego samochodu upewnił Donnę, że
Clare opuściła dom.
Rzeczywiście nie była w najlepszym nastroju. Tylko grzeczność kazała jej
pokonać senność, ubrać się wizytowo, zrobić dyskretny makijaż i uczesać włosy.
Perspektywa spotkania Richarda w Manor Farm wcale nie dodawała jej odwagi.
Wspomnienie ostatniego wieczoru przyniosło rumieniec gniewu. Ten sam gniew
nie dał jej spokojnie zasnąć w nocy, zakłócał również ten piękny dzień.
Z zamyślenia wyrwał ją odgłos samochodu zajeżdżającego na podwórko.
Pewnie Lanty zadzwoniła po taksówkę. Sięgnęła po wieczorową torebkę, zarzuciła
na ramiona drogą chustę i ruszyła do wyjścia.
W hallu stał Richard. Z wrażenia zatrzymał się, próbując uspokoić rozkołatane
serce.
– Clare powiedziała, że masz migrenę i prawdopodobnie w ogóle nie
przyjedziesz – powiedział zbliżając się.
– Czuję się znacznie lepiej. Właściwie to zamierzałam wezwać taksówkę.
– Matka nalegała, abym przyjechał. A poza tym martwiłem się...
– Naprawdę? – zapytała z przesadnym zdziwieniem.
Nagle spostrzegła ich odbicie w lustrze. Oboje mieli smutne twarze.
– Donna, ostatnią rzeczą, jakiej pragnę, to kłótnia z tobą – rzekł Richard
gwałtownie. – Czy nie możemy zostać przyjaciółmi?
„Przyjaciółmi?" – pomyślała zrezygnowana. „Na co się przyda przyjaźń, jeśli
tak rozpaczliwie pragnęła jego miłości?" Odwróciła oczy bojąc się, że ją zdradzą.
Czy zniosłaby widok innej kobiety przytulonej do jego ramienia? Podeszła do
drzwi, zgasiła światła i zamknęła dom.
Od momentu, kiedy Stephanie zaczęła opowiadać o corocznej letniej
uroczystości w Manor Farm, Donna wyobrażała sobie, że wejdzie na salę jako
partnerka Richarda Fieldinga, a tymczasem...
Poprowadził ją przez tłum gości wprost do matki. Stephanie przywitała Donnę
serdecznym uśmiechem.
– Czy ból głowy minął? Jestem taka zła na Clare, że pozwoliła ci zostać. Ona
jest czasami bezmyślna.
Spoglądając na grupkę młodych ludzi skupionych wokół Clare, Donna przez
chwilę pomyślała, że mimo wszystko lepiej byłoby nie wychodzić z domu.
Po chwili do Clare zbliżył się Richard, poprosił ją do tańca. Gdy tańczyli,
trzymał ją mocno w ramionach, a ona ufnie przytulała się do niego.
Donna poczuła się okropnie. Postanowiła jak najszybciej wrócić do Paryża. Być
może pan Brooks znajdzie jakiś sposób, by ocalić Riversly dla Warleyów. Poczuła
nagły skórcz, kiedy wyobraziła sobie, że opuści dom, w którym tak bardzo chciała
znaleźć dla siebie spokój i szczęście. Zamyślona nie zauważyła mężczyzny, który
od dłuższej chwili stał tuż za nią, dopóki się nie odezwał:
– Pani Martingale, czy mogę prosić do tańca?
Zaskoczona odwróciła głowę i ujrzała ciemną twarz Mercera Cahilla.
Dlaczego nie? Lepiej zatańczyć z nim, niż stać samotnie – powiedziała sobie.
Mercer tańczył znakomicie. Objął ją zgrabnie i prowadził umiejętnie wśród
innych par. Skończyła się muzyka, a on wcale nie zamierzał odejść.
– Może coś przekąsimy? – Zaproponował.
Przeszli do jadalni, gdzie czekał bogato zastawiony stół. Mercer przyrządzał
drinki, a Donna zajęła miejsce naprzeciw drzwi wychodzących na parkiet. Mogła
swobodnie obserwować Richarda tańczącego z Clare.
– Mam nadzieję, że nie będziesz miała nic przeciwko temu, jeśli zabiorę się do
jedzenia. Dobre odżywianie jest bardzo ważne, nie sądzisz?
– Tylko wtedy, gdy jest się głodnym.
– Masz słuszność. Nie sądzę jednak, abyś kiedykolwiek zaznała prawdziwego
głodu, tak jak ja.
Spojrzała na niego z zainteresowaniem.
– Pochodzę z ubogiej rodziny – ciągnął. – Do dziś pamiętam, jak to jest, kiedy
nie ma co włożyć do ust.
Uśmiechnęła się uprzejmie, czując jednocześnie, że jej niechęć do Mercera
Cahilla, mimo nieufności, powoli topnieje. Podnieśli do ust kieliszki – on wzniósł
cichy toast na jej cześć. Czuła się dość swobodnie, choć widok Richarda i Clare nie
sprzyjał jej radości. Oczami wyobraźni widziała ich przytulonych w jednym z
ciemnych zakamarków ogrodu. Jakby czytając w jej myślach, Mencer powiedział:
– Widzę, że Clare stosuje swoje stare sztuczki. Jest jeszcze wielką trzpiotką, ale
bardzo lojalną jeśli chodzi o brata. A propos, wie pani gdzie on jest w tej chwili?...
Zmroził ją tym podchwytliwym pytaniem.
– Wyjechał w interesach – odparła chłodno.
– Jakie to dziwne, że Richard i Clare wiedzą tylko tyle, co pani. Choć właściwie
Richard upiera się przy wersji, że Jan przebywa w Amsterdamie, ale i tak wszyscy
wiemy, że kłamie.
– Dlaczego to pana interesuje?
– Tak się składa, że Jan i ja prowadziliśmy wspólne interesy. Ale on nie spełnił
warunków układu, co mi się bardzo nie podoba, moja droga.
– Po co mi pan to mówi?
– Myślę, że powinnaś na niego wpłynąć, gdyż także w twoim interesie jest, aby
wreszcie się ze mną spotkał. Zapewniam cię, że Seaton byłby rad z naszej
współpracy. Jemu zawsze chodziło o bezpieczeństwo rodziny.
– Dlaczego próbujesz mnie zastraszyć? – zapytała ostrym tonem Donna. – Nie
wiem dokładnie o co chodzi w tej grze, ale jest dla mnie oczywiste, że nikt inny,
tylko właśnie ty dzwoniłeś do Jana tego wieczoru przed jego zniknięciem. W
zeszłym roku kontaktowałeś się kilkakrotnie z Seatonem – co za każdym razem
działało na niego przygnębiająco. Z tego, co wiem, prawdopodobnie z tobą
rozmawiał na moście tamtego ranka, kiedy... – urwała.
– Czy insynuujesz, że ja... – głos Cahilla brzmiał złowrogo.
Teraz dopiero spostrzegła, jak bardzo jej rozmówca jest wzburzony.
– Ty głupia istoto, wszyscy Warleyowie są tacy sami: kłamcy, oszuści i
złodzieje...
– Proszę przestać! – krzyknęła, jednocześnie drżącą ręką chlusnęła winem w
twarz Cahilla.
Przerażona, patrzyła jak cienkie strużki trunku spływają po jego policzkach i
kapią na biały kołnierzyk i koszulę.
Cahill dyszał ze wściekłości.
W tej samej chwili Stephanie stanęła przy stole:
– Szukam ciebie, Donna. Och, mój drogi, widzę, że przydarzył się panu mały
wypadek. Kelner! Proszę przynieść serwetkę.
Ale Cahill nie przyjął pomocy, otarł twarz chusteczką. Wkrótce podniósł się i
posłał Donnie twarde spojrzenie mówiąc:
– Nie mam zamiaru przepraszać za słowa prawdy. Jeśli czuje się pani dotknięta,
to tylko pani sprawa.
Patrzyła na niego obojętnie. Teraz, gdy ochłonęła, żałowała, że dała się ponieść
nerwom. Widząc pytający wzrok Stephanie, rzekła:
– Przepraszam, panią, ale ten człowiek zirytował mnie. Obawiam się, że
pozbawiłam go przyjemności zjedzenia kolacji – dodała, lekko się uśmiechając.
– Czy możesz mi zdradzić, co on ci powiedział? – spytała Stephanie z
ciekawością, biorąc Donnę pod rękę. Przeszły do osobnego pokoju.
– Chciał mnie zastraszyć, nie, nie mnie – nas – na moment poczuła się jak
członek rodziny Warleyów. – Stef, o co tutaj chodzi? Dlaczego Richard utrzymuje
kontakty z tym człowiekiem?
Stephanie usiadła na łóżku, a Donna w fotelu.
– Sama nie wiem. Richard nigdy o nim nie mówi, ale wiem, że Seaton mu ufał.
Pamiętam, jak któregoś ranka podczas lunchu posprzeczali się i Seaton
zapowiedział, że nigdy więcej nie życzy sobie być zapraszany w tym samym czasie
co Cahill.
Donna zamknęła oczy. Czuła ucisk w skroniach i pragnęła jak najszybciej
znaleźć się we własnym łóżku. Tygodnie oczekiwania na wspaniałą zabawę
zakończyły się rozczarowaniem i przygnębieniem.
Słyszała jak Stephanie wyszła z pokoju, a w sekundę później zjawił się przy
niej Richard.
– Donna, gdzie ty się podziewasz? Nie tańczyliśmy jeszcze. Czy coś się stało?
– Mama ci nie powiedziała? Obawiam się, że wystraszyłam jednego z twoich
gości. Wylałam kieliszek wina wprost na twarz panu Cahillowi.
Richard spojrzał zdumiony.
– Dlaczego?
– Straszył nas. W szczególności Jana.
– Jestem pewien, że się mylisz. Czy nie powinnaś przestać przesadnie martwić
się o Jana i powiedzieć wreszcie, gdzie on się ukrywa?
– Żebyś mógł szybko przekazać wiadomość temu zwyrodnialcowi Cahillowi?
– Donna! – ostry głos Richarda przywołał ją do porządku.
– Wybacz, Richardzie. Nie chciałam tego powiedzieć. Ale jestem naprawdę
zmęczona ciągłymi pytaniami o Jana. Jeśli on chciałby abyście wiedzieli, gdzie się
znajduje, sam by was o tym poinformował.
– Ktoś mógłby pomyśleć, że zakochałaś się w tym chłopaku – powiedział zły.
Teraz Donna przyjrzała mu się.
– Jesteś zazdrosny?
– A jeśli...
Ich spojrzenia spotkały się na krótko.
– Ale nie jesteś – odezwała się po chwili. – W ogóle nie zależy ci na mnie,
dopóki masz Clare.
– To nie jest tak. I nie pozwolę, żebyś angażowała się w związki z takim
facetem jak Jan. On się nigdy nie zmieni.
– Wcale nie chcę, aby się zmienił. Przypuśćmy, że zgodzę się wyjść za niego, a
wtedy Riversly na zawsze pozostanie w rękach Warleyów.
– Czy ty jesteś szalona?
– Myślałam, że uważasz się za przyjaciela Seatona. Czy on nie chciałby właśnie
tego?
– Nigdy. On nienawidził Jana... – Richard przerwał i tylko bolesny skórcz
przemknął po jego twarzy.
– Dlatego, że twoja siostra go wolała? Czy dlatego, że Jan doprowadziłby
interesy do bankructwa? Może jest coś jeszcze, o czym nie wiem, a co Warleyowie
chowają w tajemnicy?
Oddech Richarda stał się nierówny.
– Nigdy nie dopuszczę do twojego małżeństwa z Janem.
– A niby jak zamierzasz mnie powstrzymać? Żeniąc się ze mną? Wtedy
Riversly będzie twoje.
Wiedziała, że posunęła się za daleko. Oczy Richarda ściemniały w
niewypowiedzianym bólu.
– Donna, dlaczego musimy ranić się w ten sposób? Nie zniosę tego.
Jej gniew osłabł i nagle zapragnęła przytulić się do Richarda. Być może
wyczytał wszystko w jej oczach. Raptownie wstał.
– Chodź już. Muszę wrócić do gości, a nie wyjdę z pokoju bez ciebie.
Bez sprzeciwu przyjęła jego ramię i wyszli razem.
„Gdyby tylko" – pomyślała słysząc rozbawione głosy i muzykę – , , gdyby
Warleyowie mogli dla nas nie istnieć".
Richard uparł się, że osobiście odwiezie do domu damy z Riversly – także
Donna, jako jedyna z ostatnich, opuściła zabawę w Manor Farm. Całą drogę
powrotną Clare wypełniła swoim podnieconym szczebiotem.
Podczas ostatnich tańców nie wypuszczała Richarda z objęć. Donna zmuszona
towarzyszyć starszemu panu, Colonelowi Gunter, starannie maskowała zazdrość
zabawiając partnera.
Richard prowadził szybko, niedbale odpowiadał na pytanie Clare.
„Zmęczył się nami" – pomyślała Donna. Wreszcie dotarli na miejsce.
– Spójrz, Donna, jestem pewien, że zostawiliśmy zgaszone światła.
– To prawda.
Nie mogła uwierzyć, ale rzeczywiście z przedpokoju i z górnego piętra biła
jasność.
– Jan wrócił do domu! – krzyknęła Clare usiłując jak najszybciej wydostać się z
samochodu.
– Czekaj – przytrzymał ją Richard.
Donna znieruchomiała, a pani Lanten odruchowo położyła rękę na jej ramieniu.
– Klucze – Richard przejął inicjatywę. Podała mu cały pęk.
– Pospieszcie się – Clare podskakiwała z niecierpliwości. – To na pewno Jan.
– To nie może być Jan – Donna dotknęła ramienia Richarda – a ktokolwiek tam
jest, może nie być sam. – Richard spojrzał na nią z powątpiewaniem.
– Jeśli to pułapka, po co mieliby zostawić zapalone światło?
Przekręcił klucz i pchnął drzwi. Clare wpadła do hallu, wykrzykując imię brata.
Na próżno jednak sprawdzała pokoje. W drzwiach gabinetu stanęła jak wryta.
– Boże, Richard, szybko!!! – usłyszeli jej krzyk i podbiegli do niej.
Widok, który mieli przed oczami, przyprawił o dreszcze. Pokój był kompletnie
zdemolowany: szuflady walały się po podłodze wraz z ich zawartością, papiery i
książki poniewierające się wszędzie, kawałki szkła, rozbita stara drezdeńska
figurka.
– O mój Boże – Richard rozglądał się bezradnie. – Dlaczego? Kto to zrobił?
– Wandale – podsumowała pani Lanten. Lepiej zadzwońmy na policję.
– Czekajcie – powiedział Richard. – Zastanówmy się, czego brakuje? Czy coś
w ogóle zginęło?
– Jak mamy to stwierdzić? – odparła Donna. – Trudno powiedzieć na pierwszy
rzut oka. Chyba powinniśmy sprawdzić resztę domu.
– Dlaczego tylko gabinet? – myślał głośno Richard, kiedy obejrzeli już
wszystko.
To również zainteresowało policję, kiedy przyjechała parę minut później.
– Nie ulega wątpliwości, że włamywacze szukali czegoś konkretnego. Papierów
wartościowych, gotówki. Czy trzymała pani jakieś większe pieniądze w domu, pani
Martingale?
– Nie. Posiadamy dobrze zabezpieczone miejsce w sklepie.
• – I nie macie tutaj żadnego sejfu? Sierżant przechadzał się wzdłuż ścian.
– Nie, oczywiście, że nie – odpowiedziała Clare.
W końcu znaleziono okno w spiżarni, przez które najprawdopodobniej obcy
dostali się do środka. Domownicy otrzymali polecenie, aby niczego nie dotykać do
czasu fachowej ekspertyzy. Richard z sierżantem zabezpieczyli okno i dołączyli do
pozostałych, siedzących przy okrągłym stole w kuchni.
– Koniecznie musimy kupić dużego psa. Niedobrze jest zostawić dom bez
opieki – stwierdziła gospodyni.
– Jan wkrótce wróci – powiedziała Clare.
– Rzeczywiście, byłoby wskazane postarać się o alarm, pani Martingale –
podjął sierżant.
Po chwili spytał, przypatrując się twarzom obecnych:
– Gdzie aktualnie przebywa Jan?
– Wyjechał za granicę w interesach – odpowiedziała Donna.
– Chyba często wyjeżdża – zauważył. – Kiedy go nie ma, kto rozporządza
kluczami od sklepu?
– Ja – Donna wyrzuciła na stół zawartość torebki. – Zapomniałam wziąć je ze
sobą.
W pośpiechu wybiegła do swego pokoju. Nerwowo chwyciła torebkę używaną
na co dzień, do pracy.
– Dzięki Bogu są tutaj – triumfalnie potrząsnęła kluczami w kierunku Clare,
która przyszła za nią na górę.
– Lepiej będzie, jeśli pokażemy je sierżantowi – powiedziała Clare odbierając je
od Donny.
Donna z ulgą opadła na łóżko.
– Wyglądasz na bardzo zmęczoną. Nie ma potrzeby, żebyś wracała na dół. Weź
kąpiel i odpręż się.
Opiekuńczość Clare była miła, ale jednocześnie podejrzana. Jednak Donna, z
powodu znużenia, nie zastanawiała się nad tym.
– Później odniosę ci klucze. Położę na toaletce – powiedziała. Oczy miała
błyszczące z podniecenia. – Tańce były wspaniałe. Mogłabym bawić się do rana.
Wyszła trzaskając drzwiami.
Donna nie była w stanie się rozluźnić. Jej myśli cały czas wracały do
zdemolowanego gabinetu. Nie, to nie miało sensu. Na pewno nie chodziło o
papiery w biurku; nie miały żadnej wartości. Czego więc szukali intruzi?
Instynkt podpowiadał jej udział Jana w tej całej sprawie. Poczuła dreszcze,
wspominając Mercera. Czy to mógł być on? Czy on w rewanżu zniszczył bezcenny
porcelanowy posążek? Dlaczego Clare skłamała w sprawie sejfu? Jaki mógł być
inny powód, oprócz tego, że dziewczyna chciała ukryć tajemną skrytkę brata? Poza
tym klucze od sejfu i od sklepu złączone są w jeden pęk. Clare mogła to
wykorzystać i sprawdzić zawartość sejfu, kiedy wzięła klucze, aby pokazać
sierżantowi.
Nagle Donna przypomniała sobie skórzany woreczek, który kiedyś znalazła w
sejfie. Musiał zawierać coś specjalnego, może biżuterię?
Delikatnie otworzyła drzwi sypialni. Dom tonął w ciszy. Pani Lanten zostawiła
w hallu zapalone światło.
Donna weszła do gabinetu. Pierwsze spojrzenie padło na drezdeńską figurkę,
rozłupaną na dwoje. Stwierdziła ze zdumieniem, że porcelanowa rzeźba jest w
środku pusta. Czyżby schowek? Prosto z Holandii... Poczuła pulsowanie w
skroniach, podbiegła do znajomej szafki z książkami – sejf był otwarty.
Wyciągnęła rękę... i upewniła się w swych podejrzeniach: ani śladu woreczka. Sejf
był całkowicie pusty. Teraz naprawdę się zlękła.
Rozdział 11
Gdyby Donna bardziej dbała o swój komfort psychiczny, to odleciałaby do
Paryża tego słonecznego, wrześniowego ranka, zamiast starać się o gotówkę dla
Jana. Straciła mnóstwo czasu w gabinecie dyrektora banku, cierpliwie słuchając, co
ma jej do powiedzenia w związku z tak poważną wypłatą pieniędzy z konta. Był
wyraźnie zaszokowany i równocześnie wystraszony.
– Ależ pani Martingale, czy to rozsądne jechać na aukcję z tak ogromną sumą
pieniędzy?
– Prawdopodobnie nie. Ale to jest sposób, w jaki załatwiam swoje interesy –
odpowiedziała stanowczym tonem.
– A włamanie w sobotni wieczór? – zauważył znacząco.
– Nic nie zginęło – była zdecydowana utrzymać uciążliwą atmosferę sensacji,
którą wyczuła w Melbury.
Wróciła do sklepu i przekazała kasetkę z pieniędzmi panu Lewinowi, który
zamknął ją zaraz w bezpiecznej kasie pancernej.
– Nie będę jej potrzebować aż do czasu powrotu z targów w Benton Manor –
powiedziała do swego zastępcy.
– Jak długo pani nie będzie? – dopytywał się skrupulatnie Lewin, zawsze
zadowolony, ilekroć mógł zarządzać sklepem w jej imieniu.
– Kilka dni. Proszę nie kontaktować się ze mną; jeszcze nie wiem, gdzie się
zatrzymam.
Następnego dnia, jadąc na północ, przyrzekła sobie nie myśleć o problemach
Warleyów, pragnęła odpocząć za wszelką cenę. Ale kiedy wieczorem znalazła się
w pustym hotelowym pokoju, powróciła, jak żywa, twarz Jana. Z niecierpliwością
oczekiwała weekendu i kolejnej szansy przekonania go, aby zaniechał ucieczki.
Wspominała także Richarda, zastanawiała się nad tym, jak chłodno odnosili się do
siebie ostatnio.
W sklepie pojawiła się w czwartkowe popołudnie. Była zadowolona z
pomyślnej transakcji, dzięki której nabyła osiemnastowieczne ozdobne zegary i
kilka naczyń z chińskiej porcelany.
Lewin zdziwił się na jej widok.
– Nie spodziewałem się pani przed końcem następnego tygodnia. Panna Clare
Walery poprosiła mnie o kasetkę z sejfu. Powiedziała, że to na wyraźną pani
prośbę.
– Jaką kasetkę? – nie skojarzyła Donna.
– Tę, którą przyniosła pani w poniedziałek z banku.
Czuła, że siły ją opuszczają, usiadła w fotelu.
– Kiedy to było?
– Wczoraj. Czy nie powinienem był? Nic pani nie mówiła... – pytał zdziwiony
Lewin.
Jak mogła podejrzewać, że Clare wie o wszystkim?
Obojętnie wysłuchała raportu pana Lewina o sprawach sklepu i szybko kazała
mu odejść. „Muszę natychmiast zobaczyć się z Clare". W miarę zbliżania się do
Riversly coraz bardziej obawiała się konfrontacji.
– Pani Lanten! Clare! – wystarczyła chwila, aby się zorientować, że nikogo nie
ma w domu.
„Tylko bez paniki" – powtarzała głośno, biegnąc w stronę Manor Farm. „Tylko
bez paniki" . Zdyszana dopadła drzwi. Jen bez słowa wskazała jej salon. Byli tam
wszyscy z wyjątkiem Clare.
Richard siedział przy stole przeglądając mapy. Odwrócił się w stronę Donny,
lecz z wyrazu jego twarzy nie mogła wywnioskować, czy jest zły czy zmartwiony.
Niezwykłe było spotkać go w domu w samym środku żniw.
Domyśliła się, że coś się musiało wydarzyć. Stephanie i pani Lanten siedziały
na kanapie. Gospodyni Warleyow wyglądała na zmęczoną. Pani Fielding
zaczerwienionymi oczami patrzyła na Donnę pogardliwie, nawet jej nie przywitała.
„Nie jestem tu mile widziana... " – pomyślała.
Pani Lanten wstała i zrobiła krok w jej stronę.
– Gdzie ona jest? Co się przytrafiło mojej dziewczynce? Czułam, że to twoja
sprawka. Jeśli cośkolwiek jej się stanie...
– Dosyć tego, pani Lanten – odezwał się Richard.
– Donna czy wiesz, gdzie w tej chwili przebywa Clare?
Stała w drzwiach nieruchomo, bez słowa. Tylko jej oczy mówiły obecnym, jak
jest zrozpaczona.
– Chodź, kochanie – Richard pomógł jej usiąść. – Jesteś pewnie przestraszona,
jak my wszyscy. Ale teraz musisz nam pomóc – powiedział otulając jej dłonie.
– Richardzie – wyszeptała – mogę tylko zgadywać...
– Ona bezczelnie kłamie – pani Lanten na nowo podjęła atak. – Clare
powiedziała, że rozmawiały przez telefon – wskazywała oskarżycielsko palcem. –
Mówiła, że pani Donna zapomniała zabrać ze sobą kasetki ze sklepu i prosi, aby
dziewczyna ją dostarczyła. Clare obiecała wrócić do wieczora. Wzięła samochód
Jana i tyle ją widziałam. O północy byłam chora z przerażenia – sama w tym domu
– czekałam...
– Proszę, Lanty, uwierz mi, nie dzwoniłam do Clare. Czy naprawdę myślisz, ze
zrobiłabym jej coś złego?
– W takim razie kto? – słabym głosem spytała matka Richarda.
– Jan – Donna poczuła dreszcz wymawiając to imię – tylko Jan.
Wzrok Richarda był tak zimny, że aż się zlękła. Nagle pokój zaczął wirować,
zrobiło jej się słabo. Richard chwycił Donnę w ramiona i ostrożnie posadził na
kanapie, chroniąc tym samym przed upadkiem.
– Czy Clare zagraża niebezpieczeństwo? – spytał.
– Być może. Podobnie jak Janowi.
Stephanie objęła Donnę, mówiąc:
– Wszystko w porządku. Możesz nam opowiedzieć, co wiesz.
Donna wiedziała, że Warleyowie byli dla Stephanie czymś więcej, niż tylko
dziećmi sąsiadów.
Musiała złamać obietnicę daną Janowi, nie było innego wyjścia. Całą siłą woli
zmusiła się, aby mówić w miarę jasno.
– Jan jest – był – poprawiła się – w Bristolu. Ale teraz jest w drodze do Irlandii.
– Od jak dawna o tym wiedziałaś? – zagadnęła starsza pani.
– Kilka tygodni temu Jan został dotkliwie pobity. Człowiek, u którego
mieszkał, zaopiekował się nim. Potem przysłał po mnie. Jan bał się wrócić do
domu. Stephanie, tak się strasznie martwię.
– Moja droga, to takie okropne...
– Przyrzekłam Janowi... – zaczęła.
– Nie miałaś prawa niczego mu obiecywać – przerwał jej Richard. – Zrobiłaś ze
mnie głupca. Dlaczego nie powiedziałaś mi, gdzie on się ukrywa?
Potrząsnęła głową. Nie potrafiła wyrazić słowami podejrzeń, które jeszcze
pogłębiło zniknięcie Clare. Ktoś zabił Seatona, ktoś jeszcze usiłował pozbawić
życia Jana, dlatego że, jak przypuszczała, obaj zamieszani byli w jakąś podejrzaną
aferę.
– Donna musiała dotrzymać obietnicy danej Janowi. Teraz możemy mieć tylko
nadzieję, że Clare jest bezpieczna ze swoim bratem – skomentowała pani Fielding.
Donna nie odpowiedziała. Czuła, że obojgu Warleyom grozi wielkie
niebezpieczeństwo ze strony Colina, a na Jana dodatkowo czyhali ludzie, którzy już
omal nie pozbawili go życia.
Obawiała się, że Richard zacznie nalegać, aby powiadomiono policję. Nie
wiedziała, co robić, była zdenerwowana i przygnębiona. Zakryła twarz dłońmi,
czując, jak powstrzymywane długo łzy przerwały zaporę powiek.
– Nie warto płakać, Donna – odezwał się Richard.
– To nie jest twoja wina. Jan jest łobuzem, zawsze nim był. Sam sobie
zawdzięcza tarapaty, w jakim się teraz znalazł. Ale pod żadnym pozorem, nie
powinien był angażować w to Clare.
– Seaton ufał, że zaopiekuję się nimi. Zawiodłam go – wyrzekła łkając.
Richard przytulił ją do siebie.
– No, już dobrze, kochanie. Teraz możemy tylko czekać i mieć nadzieję...
Podczas następnych kilku dni Richard okazał się najbardziej czułym i
delikatnym przyjacielem, jakiego Donna kiedykolwiek miała. Była mu niezmiernie
wdzięczna za okazywaną życzliwość.
Warleyowie nie dawali znaku życia.
Richard często opowiadał o Clare. Na początku z gniewem, później
wspomnienia odżywały w nim i pytał ze smutkiem:
– Dlaczego mi nie ufała?
– Uspokój się. Przecież wiedziała, że nienawidzisz Jana. A on ukrywa się przed
policją, nie zapomnij o tym. Musisz sobie wreszcie zdać sprawę, jak bardzo jej
zależy na bracie.
– Wszystkie jesteście takie same – powiedział ostro.
– Ty, Clare, Elaine. Co wy do diabła widzicie w tym facecie?
– Nie mogę odpowiadać za Clare i Elaine.
– Chcę się dowiedzieć, dlaczego darzysz go sympatią, mimo tego, co o nim
wiesz?
Nie umiała wytłumaczyć tej mieszaniny uczuć, jaką wywoływał w niej Jan.
Współczucie i litość, i jakiś bliżej nieokreślony rodzaj miłości. Ale nie wiedziała,
dlaczego przeżywała to tak intensywnie.
Męczyły ją te wszystkie dociekliwe pytania Richarda, ale zarazem tak bardzo
go potrzebowała.
Pewnego wieczoru, w tydzień po zniknięciu Clare, zadzwonił telefon. Donna
podniosła słuchawkę z mocno bijącym sercem.
– Donna? – usłyszała.
– Jan. Gdzie jesteś? Czy Clare jest z tobą?
– Oczywiście, że tak.
Czuła gwałtowny łomot serca.
– Czy wracacie oboje do domu?
– Mamy kłopoty. Colin uciekł z całą gotówką. Siedzimy bez grosza w kieszeni
w Dublinie. Nie możemy nawet zapłacić rachunku. Pomożesz nam?
Zgodziła się. Zadzwoniła do Richarda, wyjaśniając wszystko, odmówiła jednak,
gdy chciał pojechać z nią. Sytuacja była wystarczająco skomplikowana.
Zjawiła się w Dublinie następnego wieczoru. Zajechała taksówką przed hotel.
Jan i Clare czekali na nią w hallu.
– Dzięki Bogu, że przyjechałaś – Jan podbiegł i ucałował ją gorąco.
– Myśleliśmy, że...
– I o włos mielibyście rację. Jestem wami bardzo zmęczona.
Clare też podeszła i powiedziała cicho:
– Dziękuję, Donna, że przyjechałaś.
Była szczęśliwa, widząc tych dwoje razem – zdrowych i bezpiecznych.
Otoczyła Clare ramieniem i długo tuliła.
– Oj! Głuptasy, głuptasy... gdybyście wiedzieli, jak się martwiliśmy.
– Richard też? – ożywiła się Clare.
Donna najpierw przytaknęła, a potem dodała:
– Richard najbardziej ze wszystkich.
Jan uśmiechnął się i podał jej bagaż portierowi.
– Czy miałabyś coś przeciwko porządnej kolacji? Jesteśmy bardzo głodni.
Przy stole nie zadawała żadnych pytań, dopiero wieczorem zeszli się w jej
pokoju, aby wyjaśnić całą sytuację.
– Co się stało? – spytała, siadając w fotelu.
Jan zaczął niecierpliwie przechadzać się po pokoju.
– Colin zabrał wszystko, łącznie z samochodem – zastanowił się przez chwilę. –
Colin zawsze stawał po stronie przegranych. Dlatego właśnie zaopiekował się mną.
– Wątpię w to – odparła chłodno Donna. – Dla mnie oczywiste jest, że chciał
twoich pieniędzy.
– Ale ja ich nie mam. Za to ty masz.
Jan wpatrywał się w Donnę.
– Seaton nas oszukał – ciągnął.
Poczuła nieprzyjemne mrowienie.
– W każdym razie nie postąpił uczciwie. Nie żebym go winił...
– Myślałam, że wy wiedzieliście o mnie – powiedziała cicho.
– Oczywiście, domyślaliśmy się, że ma kogoś. Po co miałby w taki sposób
meblować sypialnię? Dopiero komplet Louise Quinze okazał się wystarczająco
piękny. Wnioskowaliśmy więc, że to musi być Francuzka.
– Czy rozmawialiście o tym z Richardem? – spytała nagle.
– Oczywiście, że tak – wtrąciła się Clare. – Richard obiecał nam pomóc.
Odradzał Seatonowi zbyt szybki ślub – zaśmiała się. – Byłaś zdecydowanie zbyt
egzotyczna.
„Richard zatem uprzedził się do mnie na samym początku" – pomyślała Donna.
– „Dlatego też pewnie napisał ten nieprzyjemny list. "
Clare położyła się na łóżku podkurczając nogi. Coś się zmieniło w tej
dziewczynie, choć wciąż broniła swej niezależności.
Donna zwróciła się do Jana.
– Dlaczego zmieniłeś nasz plan?
– To był pomysł Colina. Powiedział, że czekanie jest zbyt niebezpieczne. Był
wściekły, kiedy zadzwonił do sklepu i przekonał się, że wyjechałaś. Wtedy zwrócił
się do Clare.
– Domyśliłam się, że wyjęłaś pieniądze z banku. Nie było ich w domu, musiały
być w sklepie. Nie jesteś zbyt rezolutna – wytłumaczyła się Clare.
– Ale na pewno nie jestem oszustką.
Oczy Clare rozbłysły złowrogo.
– Wzięliśmy to, co należy do nas. Zamierzamy zatrzymać Riversly.
– Widzicie jakieś sensowne wyjście? – zapytała Donna.
– Jest jedno, ale Jan jest na to za głupi. Musi się z tobą ożenić. Jak wyjdziesz za
niego, nikt nigdy nie odbierze nam Riversly.
– Jak śmiesz proponować coś takiego?
– On wcale nie jest taki zły – odparła beztrosko Clare i zaśmiała się.
– Oczywiście, że nikt nie może cię zmusić do ślubu ze mną, nawet jeśli czujesz
się winna – Jan usiadł na ziemi blisko jej kolan. – Czy tak trudno było zmusić
Seatona do zmiany testamentu? Czy przypomniałaś mu o obowiązkach względem
nas? – prowokował ją.
– Ja nie byłam w stanie nic zrobić – odepchnęła go.
– Ależ byłaś. Mogłaś zaprotestować. Powiedzieć, że nie chcesz Riversly.
Niespodziewanie pochwycił ręce Donny i zaczął je całować.
– Nie – wyrwała się.
– Zobacz Clare, ona mnie nienawidzi.
– Małżeństwo między nami jest po prostu niemożliwe – powiedziała
stanowczo.
– Czyżby? – patrzył z czułością, a dłonią muskał jej policzek. – Widzę, że
należysz do kobiet, które nie wychodzą za mąż, jeśli nie kochają.
Napotkała jego ironiczne spojrzenie.
– Nie zamierzam poślubić mężczyzny, który boi się nawet wrócić do własnego
domu – odpowiedziała Donna.
– Właśnie wracam.
– Ale przecież...
– Teraz już nie ma żadnego niebezpieczeństwa. Będę potrzebował twojego
poparcia u Brooksa.
– Czy to rozsądne? To znaczy, tłumaczyłeś mi...
– Zapomnij o tamtym, Donna. Sytuacja się zmieniła...
Przejrzała mu się bliżej, w nim także dostrzegła pewną zmianę. Nie chodziło
wcale o wygląd zewnętrzny, ale o sposób bycia. Kiedy się uśmiechał, oczy
błyszczały radośnie.
– Niebezpieczeństwo minęło – powtórzył.
Powinna się z tego ucieszyć, lecz nie potrafiła. Wiedziała dokładnie, ile
kłopotów spowoduje powrót Jana na wieś. Niestety, nie myliła się.
Donna zatelefonowała do pani Lanten z lotniska w Heathrow. Po godzinie
dotarli do Riversly. Gospodyni czekała przed domem. Ściskała Clare wykrzykując
słowa powitania. Clare ucałowała ją w policzki.
– Tęskniłam do ciebie, Lanty, tak bardzo tęskniłam do Riversly.
Pani Lanten uśmiechnęła się do Donny.
– A jednak przywiozła ich pani z powrotem. Pani Fielding i pan Richard są w
salonie.
Clare padła wprost w ramiona Richarda. Donna z Janem pozostali z tyłu. Ponad
głową dziewczyny Richard spoglądał na Donnę. Nie umiałby powiedzieć, czy jest
zły czy spokojny. Nagle pomyślała: „Co to za różnica?" – i podeszła do Stephanii,
aby się przywitać.
– Dzięki Bogu, szczęśliwie wróciliście do domu – powiedziała pani Fielding.
– Nawet ja? – Jan odezwał się stojąc w drzwiach.
– Miałem nadzieję nigdy więcej cię nie ujrzeć – powiedział Richard.
Zapadła cisza, którą przerwał śmiech Jana:
– Tym gorzej – odpowiedział – bo będziesz miał okazję często mnie widywać,
kiedy zostanę panem na Riversly.
Odwrócił się i pogwizdując zaczął wchodzić po schodach.
Rozdział 12
Wiadomość o śmierci Mercera Cahilla zamieściło sobotnie wydanie „Kuriera".
Zwykłe podczas popołudniowej przerwy w pracy Donna przeglądała prasę. „Ciało
wyłowiono u północnych wybrzeży Walii. Był pasażerem irlandzkiego promu, we
wtorek 11 września. Świetny oficer policji. Podejrzenie o morderstwo".
Odłożyła gazetę drżącymi rękami.
„Mój Boże – pomyślała – „czyżby to zrobił Jan? Próbowała uspokoić nerwy.
Niemożliwe, Jan nie mógłby skrzywdzić człowieka. A zatem kto? Warleyowie i
Cahill? Pamiętała tylko, jak zależało Cahillowi na znalezieniu Jana. Jeszcze jedna
myśl krążyła jej po głowie: Cahill – oficer policji. Dlaczego nikt jej nie
powiedział? Na przykład Richard. Musiał o tym wiedzieć. Przecież załatwiał jakieś
sprawy z tym człowiekiem.
Nie umiała w tej chwili znaleźć żadnego logicznego wyjaśnienia. Żałowała, że
nie może otwarcie porozmawiać z Richardem, gdyż odkąd wróciła z Irlandii,
wyraźnie jej unikał. Za to Clare bez skrępowania chwaliła się zażyłością z
Fieldingiem. Jan konsekwentnie tkał sieć, w którą Donna mogłaby, nie bez
przyjemności, dać się złapać. Bez przerwy mówił o małżeństwie i o zbawiennym
skutku tego dla Warleyów i Riversly. Donna drżała na samą myśl o tym.
Wiedziała, że powinna uciec stąd jak najszybciej. Może pojechać do ojca? Nie
pisał do niej od czasu śmierci Seatona. Ale niewykluczone, że Jan odszukałby ją
nawet w Egipcie.
Przyjechał do sklepu kilka minut później, zachowując się przy tym hałaśliwie i
pretensjonalnie, jak gdyby wciąż sobie wyobrażał, że jest właścicielem dobrze
prosperującego interesu.
– Kochana Donna, dlaczego taka poważna? Lepiej jedź ze mną na wyścigi
konne do Goodwood. – Zaśmiał się ironicznie.
– Jestem zajęta.
– Kiszenie starych gratów z pewnością może poczekać do poniedziałku.
– Jan!
– W porządku, nie chciałem cię urazić. Ale jeśli nie chcesz iść ze mną, bądź tak
słodka i pożycz mi kilka funtów.
– Widziałeś to? – wskazała na gazetę leżącą na stole.
Jan spojrzał przelotnie.
– No i co? Nigdy nie lubiłem tego Cahilla.
– Płynęliście tym samym promem. On ciebie szukał – wszędzie i bardzo
wytrwale. Rozmawiałaś z nim?
– Po co miałbym to robić? Mam wrodzony wstręt do policjantów.
– Dlaczego on się tobą interesował, Jan? – wypytywała chłodno. – Bardzo się
zdziwił, kiedy Richard powiedział mu, że jesteś w Amsterdamie – zawahała się. –
Myślę, że prowadził jakieś interesy z Richardem.
Nagle Jan przysiadł na krawędzi stołu. Twarz mu gwałtownie pobladła.
Przechylił się i chwycił Donnę za nadgarstki, aż poczuła dotkliwy ból.
– I co, powiedziałaś Cahillowi, gdzie mnie znaleźć? Czy właśnie dlatego płynął
razem z nami promem do Irlandii?
Próbowała się wyrwać.
– Całkiem miło się wam rozmawiało podczas zabawy, nieprawdaż? Clare mi
wszystko opowiedziała.
– Co mogłam zdradzić? O niczym nie wiedziałam!
– O diamentach – patrzył na nią z pasją. – A jednak zdradziłaś mnie...
– Nie!
Puścił jej ręce, zataczając się po pokoju pijany wściekłością.
– Wiedziałaś o diamentach! Czyż to nie jest wystarczający powód?
Potrząsnęła głową. Nie była w stanie wykrztusić słowa. Zrobiło jej się słabo ze
strachu i ze złości.
– Nie jesteś taka głupia, Donna. Szczęśliwie się stało, że Clare wyjęła klejnoty z
sejfu, zanim Cahill zainscenizował włamanie. Oczywiście nie mógł już niczego
znaleźć. Rozbił nawet drezdeńską figurkę, aby się upewnić, że tam ich nie ma.
Clare przywiozła diamenty ze sobą. Colin domyślił się, jak wielkie
niebezpieczeństwo nam zagraża. Zmusił ją, by mu je oddała. Zaraz potem uznał, że
najlepszym wyjściem będzie unieszkodliwienie Cahilla na zawsze.
Słuchała przerażona:
– Chcesz powiedzieć, że to Colin go zamordował?
– Tak. A co, myślałaś, że to ja? – uśmiechnął się zjadliwie. – Ostrzegałem
Colina, że diamenty przyniosą mu nieszczęście. To już trzecia osoba zginęła.
Historia opowiedziana przez Jana poraziła ją. Bezwładnie opadła na krzesło.
Jan przysunął się do niej, mówiąc:
– Teraz wiesz zbyt dużo, moja kochana. Im wcześniej się pobierzemy, tym
lepiej.
– Nigdy, a jeśli natychmiast nie wyniesiesz się z Riversly, bezzwłocznie
zawiadomię policję – krzyknęła.
– Pomyśl o skandalu – powiedział słodkim głosem Jan.
Gniew przeszedł mu momentalnie. W tej chwili przypominał rozkosznego
chłopczyka: duże roześmiane oczy, proszące go o wybaczenie.
– Nie możesz mnie wyrzucić. Gdzie bym się podział? Umarłabyś ze
zmartwienia.
Spojrzał na nią czule. Podniósł jej dłonie do ust, znacząc je delikatnymi
pocałunkami.
– Znowu przyjaciele? To mi się podoba. A teraz skarbie, daj mi trochę
pieniążków.
Chciała odmówić, powiedzieć, żeby poszedł do diabła. Ale nie zrobiła tego.
Wyjęła z torebki banknot i rzuciła na stół. Jan ucałował ją z wdzięcznością.
– Jestem pewny, że przyniesie mi szczęście.
Kiedy wyszedł, długo patrzyła przez okno na niebo w klasztornym dachu. Ani
śladu słońca. Ściany były obleczone szarością.
Wyobraziła sobie, jak ta wielka budowla nagle zaczyna się walić, grzebiąc pod
gruzami ten pokój i ją samą.
Próbowała rozmasować posiniałe nadgarstki, ale czuła dokuczliwy ból.
Zdecydowała, że zadzwoni do pana Brooksa. Wykręciła już numer do jego biura,
zanim zorientowała się, że jest sobota. Niecierpliwie przewracała kartki w
poszukiwaniu domowego numeru telefonu do swego adwokata.
– Muszę się z panem jak najszybciej zobaczyć – powiedziała, kiedy w końcu
usłyszała jego głos w słuchawce.
– Czy przyjedzie pani do mnie? – zaproponował bez wahania, jakby od dawna
oczekiwał tego spotkania.
Samochód stał przed sklepem. Do Oxfordu była zaledwie godzina jazdy.
Pan Brooks przywitał Donnę w ogrodzie, na tyłach swego starego
wiktoriańskiego domu. Ubrany w luźne spodnie i swobodną koszulkę wyglądał o
wiele młodziej. Był bez okularów, mogła zobaczyć jego duże, dobre, niebieskie
oczy.
– Co za upał – szli do salonu. – Z pewnością zaraz spadnie deszcz.
– Usiądź, moja droga, zaraz będzie gorąca herbata. Jest pani bardzo blada.
Donna rozumiała, dlaczego Seaton ufał temu człowiekowi; w jego zachowaniu
czuło się, oprócz angielskiej flegmy, wysoką klasę, a także dobroć.
Herbata w delikatnych filiżankach z chińskiej porcelany parowała i pachniała
kojąco.
– Przyszłam do pana – zaczęła Donna – gdyż wiem, że dłużej nie mogę zostać
w Riversly. Jestem panu wdzięczna za to, że odradził mi pan sprzedaż mieszkania
w Paryżu. Postanowiłam wrócić.
Nie wydawał się być zdziwiony.
– Jest pani świadoma konsekwencji?
– Nie czuję się na siłach dłużej ponosić odpowiedzialności za kuzynów
Seatona. Ten układ nie zdaje egzaminu.
– Dużo pani traci, podejmując tę decyzję. Zdaje pani sobie sprawę?
– Nie chcę niczego.
– A jednak pokonali panią...
Zadrżała.
– Nie zniosę już dłużej... – jej głos łamał się tak, że nie mogła mówić. Łzy
spłynęły po policzkach.
– Moja droga, byłaś bardzo dzielna. Seaton na pewno byłby z ciebie dumny.
Nie mógł uporać się z Janem, wiesz o tym. To Jan – o niego przede wszystkim
chodzi, czy tak?
Przytaknęła.
– Czy naprawdę nie ma sposobu, aby zmusić Warleyów do opuszczenia
Riversly?
Brooks zaprzeczył.
– Chyba, że dobrowolnie zrezygnują. Clare prawdopodobnie wyjdzie za mąż.
Ale Jan...
– Jest zdecydowany posiąść Riversly, bez względu na okoliczności.
– To jest zupełnie niemożliwe. Chyba, że – czy on przypadkiem nie proponował
pani małżeństwa?
Potwierdziła.
– A pani? – przyglądał się jej wyczekująco.
– Nigdy się na to nie zgodzę.
– Dobrze. Nadszedł czas, abym poważnie porozmawiał z Janem. Myślę, że
pewne rzeczy mogę mu wytłumaczyć.
„Jak on mało rozumie" – pomyślała Donna. Jadąc tu, wierzyła, że być może
uwolni się od ciężaru swoich obaw, teraz wiedziała, że musi sobie sama ze
wszystkim poradzić.
– Mam nadzieję, że pani nie porzuci sklepu. Radzi sobie pani znakomicie –
powiedział Brooks. – Wyprawa do Paryża nie jest złym pomysłem, ponieważ
przyniesie możliwość kontaktu z partnerami handlowymi Seatona. Jeśli chodzi o
piękne meble, posiada pani to samo, co on wyczucie. Jest jeszcze jedno, o czym
chciałbym pani przy okazji wspomnieć: planowane jest drugie wydanie książki
Seatona. Dziennikarze mają do pani mnóstwo pytań.
Donna powoli zaczynała rozumieć, że nie ze wszystkiego musi zrezygnować.
Pozostał sklep. Najbardziej jednak bolało ją to, że straci Richarda. „Takie moje
szczęście" – tłumaczyła sobie. „Clare zawsze będzie stała pomiędzy nami".
Po południu znacznie się ściemniło. Pierwsze krople spadły na ziemię. Patrząc
przez okno widziała, jak roślinność odżyła, złakniona deszczu.
Podniosła się z fotela.
– Muszę iść.
– Lepiej będzie, jeśli pani zostanie. Jazda samochodem przy takiej pogodzie
może okazać się niebezpieczna. Oczywiście, jeśli zniesie pani towarzystwo starego
człowieka...
Ledwo dała się przekonać. Ulewa, w istocie, wzrastała gwałtownie, Donna
postanowiła zatem zostać na noc.
– Moja gospodyni wskaże pani pokój.
Donna próbowała porozumieć się telefonicznie z Riversly, jednak bez
powodzenia. „Kto miałby się o mnie martwić?" – pomyślała przygnębiona. Nie
była pewna, czy zaśnie po przykrych wydarzeniach minionego dnia.
Na szczęście spała smacznie aż do rana, gdy słońce zajrzało do okna.
Burza oczyściła powietrze. Wszędzie czuło się świeżość.
Przed południem pożegnała pana Brooksa, chcąc jakiś czas pospacerować
starymi uliczkami Oxfordu. Dopiero po południu pojechała do domu.
Pani Lanten siedziała przy kuchennym stole, głośno płacząc.
– Lanty, co się stało?
– Więc pani wróciła? Czy Jan również?
– Oczywiście, że nie. Pojechałam na spotkanie z panem Brooksem, a tam złapała
mnie ulewa, więc zdecydo
, że nie będę ryzykować i zostałam na noc.
Próbowałam się z wami skontaktować, ale bez skutku.
– Nikogo tutaj nie ma, chociaż są potrzebni. Bardzo miło spędziłam ten czas z
Clare – powiedziała ironicznie gospodyni.
Łzy zaschły jej na policzkach.
– Czy ona jest chora?
– Zdaje się, że coś z nią nie tak. Zamknęła się w pokoju. Nie odpowiada, kiedy
ją wołam. Przybiegła z płaczem z Manor Farm; wyglądała, jakby diabeł w nią
wstąpił.
Donna usiadła zrezygnowana. Tylko Richard mógł wpędzić Clare w taką
rozpacz.
– Proszę, porozmawiaj z nią – odezwała się Lanty.
– Clare – Donna zapukała do drzwi. – Clare, proszę, pozwól mi wejść.
Modliła się, by nie stracić panowania nad sobą. Po chwili usłyszała szczęk
klucza przekręcanego w zamku.
– Idź sobie. Nie chcę...
Donna starała się stanąć jak najbliżej Clare.
– Każdy czasami potrzebuje pomocy. Dlaczego z tobą miałoby być inaczej?
– Co ty możesz poradzić?
– Nic, dopóki się nie dowiem, co ci dolega.
Donna weszła do pokoju. Clare wróciła na łóżko. Leżała na wznak z głową
przytuloną do poduszki i tępym wzrokiem patrzyła w sufit. Donna przycupnęła
obok na podłodze.
Panowała cisza.
– Oszukiwał mnie – powiedziała Clare cichym głosem.
– Kto?
– Richard, oczywiście. Powiedział, że kocha mnie tak, jak siostrę. Co mi z tego.
Sprawię, że pokocha mnie naprawdę. Wiem, że to potrafię, Donna. Muszę...
Powiedz mu, że się zabiję, jeśli się ze mną nie ożeni.
– Oczywiście, że tego nie zrobisz – powiedziała Donna.
– Ty nie wiesz, co to znaczy kochać kogoś bezgranicznie. Seaton nie był w
stanie rozpalić w tobie prawdziwej namiętności. Był już za stary i nudny, ale miał
Riversly.
Donna z trudem się powstrzymała od wymierzenia Clare policzka. Siedziała
słuchając.
– Życzliwość i słodycz; to jesteś ty – twarz dziewczyny poczerwieniała z
przejęcia. – Ty dbasz o innych ludzi, ja nie.
– Tobie zależy na Janie.
– Oczywiście, że kocham Jana. On jest częścią mnie. Ale nie mogę żyć bez
Richarda.
Donnę wzruszyło cierpienie Clare. Dziewczyna usiadła przy niej na podłodze i
otuliła rękami jej kibić.
– Proszę, Donna, pomóż mi. Jesteś jedyną osobą, której Richard posłucha.
– Stephanie bardzo cię lubi.
– To nie wystarczy, żeby chciała, abym była jej synową. Uważa, że mam w
sobie zatrutą krew Warleyów. Seaton nie zawiódłby mnie.
„Ale przecież" – pomyślała Donna, gładząc czarne włosy Clare – „nawet
Seaton nie mógłby wywrzeć na Richardzie takiej presji".
– Nie wiesz, o co prosisz, moja mała – odpowiedziała cicho.
Clare raptownie wstała, zaczęła przeraźliwie krzyczeć. Jednym ruchem ręki
pozrzucała z półki książki i szklane naczynia. Kawałek szkła podniosła z ziemi i
próbowała przeciąć nim żyły przy nadgarstkach. Nim Donna zdążyła zareagować
na niebieskim dywanie pojawiły się czerwone krople krwi.
– Widzisz, do czego mnie doprowadziłaś? – Clare chwyciła teraz największy
kawałek szkła i stanęła blisko Donny.
„Ta dziewczyna jest szalona" – pomyślała Donna, próbując zachować spokój.
Clare zbliżyła szkło do jej twarzy.
– Tak bardzo cię nienawidzę, że mogłabym cię zabić, ale nie zrobię tego, na
razie. Jen ostrzegała mnie. To czarownica, wiesz? Widzi przyszłość. Powiedziała,
że wzejdzie ciemna gwiazda i przysłoni słońce. Nie jestem pewna, co to znaczy,
lecz chyba przeczuwała twój przyjazd do Riversly i to, że ukradniesz moje
szczęście. Ona wiedziała też, że Seaton zginie...
– Clare, przestań mówić głupstwa.
– To nie są głupstwa! – wrzasnęła Clare i gwałtownie zbliżyła ostrze do szyi
Donny.
Donna zamarła. Widziała tylko, jak ręce Clare krwawią coraz mocniej.
– Clare, na miłość boską...
– Nie ruszaj się, albo...
W tej chwili do pokoju weszła pani Lanten.
– Znowu podsłuchiwałaś – oskarżycielskim tonem powiedziała Clare i upadła
na podłogę.
– Szybko – przyskoczyła do niej Donna – wody, bandaże.
Razem z gospodynią ułożyły dziewczynę na łóżku, obandażowały ręce. Donna
była pewna, że to ostatni rozdział tej historii.
– Powinnyśmy się upewnić, czy wszystko z nią w porządku – powiedziała
Lanty.
– Nie potrzebuję doktora. Jestem zdrowa. i silna, prawda Lanty? – Clare
otworzyła oczy.
– Jesteś pewna? – zapytała Donna patrząc z czułością na Clare.
Wielkie łzy spłynęły po twarzy dziewczyny.
– Pragnę Richarda. Proszę, Donna, powiedz mu, że go potrzebuję. Inaczej
wykrwawię się na śmierć.
Pani Lanten spojrzała na Donnę.
– Zrób, o co prosi – rzekła.
– Dobrze – powiedziała Donna.
Zamykając drzwi do pokoju Clare, miała przed oczami ciemność.
„Nie porozmawiam z Richardem" – pomyślała, opadając na łóżko, wiedząc
jednocześnie, że musi to uczynić. W tej chwili jednak nie była zdolna mówić z
kimkolwiek. Postanowiła uspokoić nerwy – zaczęła się pakować.
Wkrótce weszła pani Lanten niosąc herbatę.
– Uspokoiła ją pani – powiedziała z wdzięcznością. – Więc jednak wyjeżdża
pani?
– Tak.
– Może i lepiej. Nigdy nie będzie spokoju w tym domu. Ale porozmawia pani
najpierw z panem Fieldingiem? – upewniła się jeszcze.
Donna skończyła się pakować, wypiła filiżankę herbaty i zeszła na dół, aby
zatelefonować do Richarda. Odebrała Stephania.
– Zaraz powinien wrócić, moja droga.
– To ważne, potrzebuję pomocy.
– Przyślę go do ciebie.
– Nie, Stephanie. Lepiej poproś, żeby spotkał się ze mną na moście.
– Dobrze.
Gdy tylko wypowiedziała prośbę, pożałowała jej. Jednak po chwili uznała to
miejsce za najwłaściwsze na pożegnanie.
Usłyszała kroki i zobaczyła Clare znikającą w swoim pokoju.
Rozdział 13
Richard stał na moście. Czekał na Donnę. Kiedy zobaczyła most, przystanęła na
chwilę, przeraził ją, jak pierwszego dnia. Znowu przypomniał jej Seatona, z trudem
powstrzymała łzy.
Szła wzdłuż rzeki w stronę Richarda. Ujrzał, jak się zbliża, lecz nie zrobił
żadnego gestu, aby ją powitać. Powiedział tylko:
– Co sprawiło, że wróciłaś? Czyżbyś się rozmyśliła...
– Dlaczego nie miałabym wrócić? – spytała zdumiona. – Pan Brooks
zaproponował, abym u niego przeczekała ulewę – wyjaśniła.
– Brooks. U niego byłaś. A ja myślałem...
– Richard, na miłość boską... Zdecydowałam, że muszę z nim omówić pewne
sprawy, wracam i co zastaję? Clare usiłuje popełnić samobójstwo, Jana oczywiście
nie ma – dwa dni temu wyjechał na wyścigi konne do Goodwood. Pani Laten u
kresu wytrzymałości nerwowej. Wierz mi, nie mogę już dłużej zajmować się
Warleyami. Spakowałam swoje rzeczy i rano wyjeżdżam do Paryża.
– Nigdzie nie pojedziesz – Richard chwycił ją za obolałe nadgarstki. Jęknęła
cicho.
– Kto to zrobił?
– Posprzeczaliśmy się z Janem. Podejrzewałam, że to on zabił Cahilla.
Richard tulił jej dłonie.
– Wiedziałeś, że Jan przemycał diamenty, prawda? – spytała.
Przytaknął.
– Miałem nadzieję, że się nie dowiesz. Co rzeczywiście przytrafiło się
Cahillowi?
– Jan powiedział, że Colin wypchnął go za burtę. Pan Cahill śledził ich i wsiadł
za nimi na prom do Irlandii.
Colin uświadomił sobie niebezpieczeństwo, kiedy odkrył, że Clare ma przy
sobie diamenty. Wtedy je ukradł, podobnie jak całą gotówkę i samochód Jana –
przerwała, by po chwili mówić dalej. – Czuję straszne wyrzuty sumienia, kiedy
pomyślę o panu Cahillu. Widzisz, byłam pewna, że to on zamordował Seatona. Pan
Brooks znalazł świadka, który widział dwóch mężczyzn rozmawiających na moście
tamtego ranka – zwróciła się do Richarda drżącym z przejęcia głosem.
Patrzył na nią poruszony. Po chwili odrzekł.
– Mogę. cię zapewnić, że pan Cahill nie zabił Seatona. Wiem, gdzie był, kiedy
to się stało. Zostaje więc tylko jeden podejrzany, czy nie? I przysięgam, że go
oskarżę, jeśli ty nie zrezygnujesz z małżeństwa.
– O jakie małżeństwo ci chodzi? – spytała. – Przecież ja nie wychodzę za mąż...
– Aleja myślałem... Clare przysięgała mi, że zgodziłaś się poślubić Jana.
– Kłamała. Oczywiście tak się nie stanie. Nie kocham go.
– Och, Donno, moja najdroższa, tak się bałem.
– Richard! – z wrażenia zaparło jej oddech.
– W takim razie, czy jest nadzieja dla mnie?
Serce Donny biło jak oszalałe. Nie mogła spojrzeć Richardowi w oczy.
Obietnica dana Clare wróciła jak koszmar.
– Clare cię kocha – wykrztusiła, uwalniając się z jego objęć. – Omal nie
oszalała z rozpaczy, kiedy powiedziałeś, że między wami wszystko skończone.
– To jasne, że musiałem tak zrobić. Donna, ja kocham ciebie!
Obezwładniona radością próbowała jeszcze tłumaczyć. Ale w końcu zaniechała
słów. Ale przecież Clare była pomiędzy nimi teraz i na zawsze i nic nie mogło
zmienić tej sytuacji. Czuła jak jej usta drżą, w oczach miała łzy.
– Czy ty mnie kochasz? – zapytał.
Ze wszystkich sił chciałaby zaprzeczyć, lecz to było niemożliwe.
– Kocham cię – odpowiedziała.
W oczach Richarda dostrzegła ulgę. Otulił ją ramionami. Pierwszy jego
pocałunek wyrażał wielką czułość, zaś następny, słodki i namiętny, oddawał
porywającą siłę jego uczucia. Donna oszołomiona szczęściem zapomniała o
wszystkich zmartwieniach.
Nagle jakiś dziwny dźwięk przykuł jej uwagę.
Odwróciła głowę nasłuchując.
– Co to?
– Ptak albo jakieś zwierzę.
– Nie. To było jak płacz.
– Kochanie, zdawało ci się.
Serce podpowiadało jej, że ktoś płakał. „Clare" – pomyślała. „Na pewno Clare.
Widziała nas. Z pewnością czuje się okropnie. Muszę z nią porozmawiać".
– To nie ma sensu, Richardzie. Nie mam prawa was rozdzielać – powiedziała.
– I nie musisz. Ja nie należę do niej.
– Prosiła mnie, abym koniecznie z tobą...
– Moja najdroższa, Clare wkrótce wszystko zrozumie. Niekiedy trzeba być
okrutnym, aby być naprawdę dobrym.
– Musimy to jej wytłumaczyć, dać trochę czasu, pomóc jej, Richardzie.
Strasznie się o nią boję.
– Jest młoda i silna. Na pewno sobie kogoś znajdzie – odrzekł.
Donna była przekonana, że nie mówi tego poważnie. Musiał zdawać sobie
sprawę, że dziewczyna kocha go ponad wszystko. I wiedziała, że to właśnie ona,
Donna, powinna być teraz silna i twarda.
– Nie mogę stanąć między tobą a Clare. Riversly przypadło mi w udziale
zupełnie niespodziewanie, choć przyznaję, że wtedy nie spytałam nawet Seatona,
ile ten dom znaczy dla Warleyów. To był niewybaczalny błąd. Mogę jednak
zmienić testament. Jeszcze dzisiaj.
– Seaton oddałby życie za twoje szczęście.
Znowu zaczęła rozglądać się i uważnie nasłuchiwać.
Czy nie łudzi się myśląc, że jest w stanie pomóc Clare?
– Zapomnij o Riversly – odezwał się Richard. – Mój ojciec powinien był dawno
sprzedać tę posiadłość. Zanim ojciec Seatona ją wydzierżawił.
– Chcesz powiedzieć, że wciąż jest waszą własnością?
– Nie. Seaton spłacił ją, zanim jeszcze zaręczyli się z Elaine – z nienawiścią
spojrzał w kierunku domu. – Nikt nigdy nie był tam szczęśliwy; czasami
wolałbym, żeby wszystko poszło z dymem.
Donna z ciężkim sercem spojrzała w stronę ogrodu. Nagle, na drodze
prowadzącej do mostu, ukazał się Jan. Nadszedł zdyszany, z potarganymi włosami
i płonącymi z podniecenia oczami.
– Wygrałem! – wykrzyknął uradowany. – Wiedziałem, że przyniesiesz mi
szczęście. Kochana Donno, moja najpiękniejsza – zaczął wymachiwać pokaźnym
plikiem pieniędzy.
– Schowaj to! – rzucił Richard.
– O, nie. Muszę spłacić moje długi – postanowił Jan. – Czy nie tak, Richardzie?
Zabrzmiało to jak wyzwanie. Donna odsunęła się przestraszona. Sylwetki
dwóch mężczyzn na tle czerwieni zachodzącego słońca przerażały ją, a
jednocześnie tak bardzo przypominały inną sytuację. Przyglądała się jak Richard i
Jan patrzą na siebie z nienawiścią.
– Przestańcie wreszcie – poprosiła w przypływie odwagi i stanęła między nimi.
– Jan, posłuchaj mnie teraz. Jutro wyjeżdżam, ty i Clare przejmiecie Riversly, w
każdym razie zrobię wszystko, aby tak się stało.
– Donna, nie żartuj – odpowiedział. – Wiesz, że nie możesz tego zrobić. Seaton
dał wyraźne instrukcje: musimy wspólnie tu tkwić. Nie, nie mam żadnej
możliwości odzyskać Riversly.
– Musi być jakiś sposób – Donna bezradnie patrzyła na swych rozmówców.
Po chwili Jan się odezwał:
– Seaton myślał, że jest bardzo mądry, kiedy straszył mnie wydziedziczeniem.
– Kiedy to było? – spytała.
Jan wyglądał teraz jak obłąkany.
– Stał dokładnie w tym samym miejscu, gdzie ty teraz, tego ranka, kiedy zginął.
Najpierw Cahill utwierdził jego podejrzenia o przemycie diamentów, w który
miałem być zamieszany, choć przecież nie dysponował żadnymi dowodami. Seaton
powiedział mi wtedy, że pozbawi mnie spadku, a dodatkowo naśle policję. Chyba,
że wyemigruję.
– Więc ty go zabiłeś?
– Nie. To był wypadek. Podczas rozmowy przewrócił się, uderzając głową o
kamień. Zmarł na miejscu. Wypchnąłem ciało do rzeki.
Donna zakryła twarz dłońmi. Poczuła, jak ktoś dotyka jej ramienia.
– Chyba nie będziesz niemądra i nie wezwiesz policji? – spytał Jan.
– Jeśli nie ona, to ja to zrobię – odezwał się Richard.
Jan zignorował jego słowa.
– Więc jak, Donna? – Jan chciał się upewnić.
– Nie, nie zrobię tego – odpowiedziała drżąc i niepewnie spojrzała na Richarda.
– Poza tym nie ma żadnego dowodu.
– A świadek Brooksa? – W głosie Richarda brzmiała satysfakcja.
– Jaki świadek? Kto? – dopytywał się Jan.
– On widział tylko, jak Seaton z kimś rozmawiał, ale nie umiał nic więcej
powiedzieć – powtórzyła informację otrzymaną od adwokata.
– Ale mógłby go rozpoznać – z twarzy Richarda biła niepohamowana odraza.
– To do niczego nie doprowadzi – odezwała się cicho Donna.
– Dlaczego koniecznie chcesz go chronić? – Richard nie mógł zrozumieć. –
Myślałem, że kochałaś Seatona. Czy nie pragniesz go pomścić?
Odwróciła głowę. „Już nie" – pomyślała. Pamiętała, w jaką wpadła histerię,
kiedy dowiedziała się z listu pana Brooksa o śmierci Seatona. Ale w tej chwili
chciała uwierzyć słowom Jana; wystarczająco już się nacierpiała.
Richard podszedł do niej. Kiedy spojrzała w jego oczy, poraził ją ich gniew.
W tej chwili usłyszeli zbliżający się tętent kopyt.
– Kto, do diabła? – Jan wybiegł na spotkanie.
– Panie Warley – usłyszeli głos stajennego – panna Clare wyjechała na Vanity.
Nawet jej nie osiodłała. Wpadła do stajni zapłakana. Ręce miała w bandażach, całe
pokrwawione. Nie będzie w stanie zapanować nad koniem.
– O mój Boże! Którędy pojechała? – Jan już siedział na koniu.
– Krzyczała coś o państwu Fieldingach. Jeśli nie przejeżdżała tędy – pewnie
wybrała przeciwny kierunek.
Twarz Richarda pobladła.
– Na co czekamy? Choć szybko, Donna.
Zaczęli biec w kierunku stajni. Wkrótce, siedząc już w siodłach, rozdzielili się.
– Ja spróbuję w lesie, a ty jedź przez pole – zarządził Richard. – Tylko
ostrożnie.
Kłusem minęła dolinkę, strumień i znalazła się na otwartej przestrzeni pól.
Rozglądała się uważnie, słysząc w ciszy wieczoru jedynie własny przyspieszony
oddech. Instynktownie skierowała się w stronę urwiska. Nagle dojrzała Clarę
leżącą nieruchomo w cieniu piaszczystej stromizny. Donna zeskoczyła na ziemię i
przypadła do dziewczyny.
Sprawdziła puls, którego nie wyczuła.
– Och, Clare, najdroższa – wyszeptała pochylona nad jej twarzą – wybacz mi,
wybacz mi. Nauczyłam się, jak cię kochać, ale ty nienawidziłaś mnie, aż do
ostatniej chwili.
Ułożyła głowę Clare na swych kolanach i płacząc tuliła ją do siebie.
Rozdział 14
– Janie, pani Martingale wykazała wystarczająco dużo dobrej woli... –
urzędowy głos pana Brooksa brzmiał stanowczo.
Jan stał przy oknie, a kiedy się odwrócił jego twarz wyrażała smutek.
– Przejmujesz wyposażenie domu – zwróciła się do niego Donna. – Chciałabym
zachować meble z sypialni. Gdybym mogła przekazać ci Riversly...
– Cóż robiłbym tutaj... teraz? – zapytał.
– Niestety, to jest niemożliwe – odezwał się Brooks do Donny.
– Dobrze byłoby, gdyby Jan sporządził listę wszystkich rzeczy, które chce
zatrzymać. Reszta może zostać sprzedana, a pieniądze zostaną wpłacone na konto.
Jan rozglądał się po twarzach obecnych. Utkwił wzrok w Richardzie.
– Nigdy ci nie wybaczę.
– Proszę, nie wolno ci obwiniać Richarda – odezwała się Donna.
– Ty nic nie rozumiesz – żachnął się Jan. – Kiedy Riversly zostanie sprzedane,
musisz zniszczyć most, bo jeśli nie, to wrócę i sam to zrobię.
– Nie będzie takiej potrzeby – stanowczym tonem rozstrzygnął pan Brooks. –
Mam tylko nadzieję, Janie, że będziesz się trzymał z daleka od Riversly.
Adwokat wstał, szykując się do wyjścia.
– Richardzie, czy mogę zamienić z tobą dwa słowa na osobności?
Donna słyszała ich przyciszone głosy. Spojrzała na Jana. Powoli spacerował po
pokoju. Dotykał ręką porcelanowej wazy, fotografii, przyłożył do ucha wielką
morską muszlę.
– Gdzie się podziejesz? – spytała.
Uśmiechnął się, w jego oczach nie było trwogi, tylko znużenie. Podszedł i
przytulił ją serdecznie.
– Dam sobie radę. Być może odszukam swoją małżonkę – zaśmiał się. – Nigdy
tak naprawdę mnie nie porzuciła, zastosowała się jedynie do rady Fieldingów... –
zawiesił głos. – My, Donna, prawdopodobnie nigdy już się nie spotkamy. Szkoda
tylko, że niczego nie można już zmienić. Nigdy cię nie zapomnę, Donna –
pocałował ją w policzki, po chwili wyszedł z pokoju.
Widziała przez okno, jak układał bagaż w samochodzie.
Usłyszała wołanie Richarda. Wyszła do przedpokoju, dokładnie zamykając za
sobą drzwi salonu. Fielding porwał ją w ramiona i pocałował.
– Koniecznie musisz jechać do Paryża?
– Nie mogłabym tu zostać – odpowiedziała. – Czy nie rozumiesz, że nie
umiałabym mieszkać w tym domu z Janem i Clare, tak jak nie mogłabym mieszkać
bez nich?
Richard pomógł jej zapakować walizki do samochodu. Patrzyła na dom, czuła
ucisk w gardle i łzy napływające do oczu.
– Pospiesz się – zawołał Richard – nie mamy zbyt dużo czasu...
Podbiegła.
– My? – zastanowiło ją.
– Czy myślałaś chociaż przez moment, że pozwolę ci jechać samej do Paryża,
gdzie tyle różnych niebezpieczeństw, na przykład ruchliwe ulice... – włączył silnik.
– Okazja specjalna – miodowy miesiąc – wszystko zaplanowane.
– Och, Richardzie, tak bardzo cię kocham – wyznała uszczęśliwiona.
Widziała jego rozpromienioną twarz, kiedy minęli bramę i wjechali na drogę do
Malbury. Poszukał jej dłoni i ucałował.
– Nie oglądaj się za siebie, nigdy – powiedział.