Carlos Ruiz Zafón
wiat!a wrze"nia
Tytu orygina u: Las luces de septiembre
Projekt ok adki: Karolina Micha owska-Filipowicz
Redaktor: Redaktornia.com
Redakcja techniczna: Zbigniew Katafiasz
Konwersja do formatu EPUB: Robert Fritzkowski
Korekta: Redaktornia.com
© Carlos Ruiz Zafón 1995. All rights reserved
© Projekt ok adki i ilustracja na ok adce: Opalworks
© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2011
© for the Polish translation by Katarzyna Okrasko
and Carlos Marrodán Casas
ISBN 978-83-7758-014-1
Warszawskie Wydawnictwo Literackie
MUZA SA
Warszawa 2011
Wydanie I
Drogi Czytelniku,
!wiat a wrze"nia by y moj! trzeci! powie"ci!; ukaza y si# po raz pierwszy w Hiszpanii w
1996 roku. Czytelnicy, którzy znaj! mnie przede wszystkim jako autora Cienia Wiatru i Gry
Anio a, mog! nie wiedzie$, %e moje pierwsze cztery powie"ci wydano w kategorii literatury
m odzie%owej. Cho$ powsta y z my"l! o m odzie%y, mia em nadziej#, %e przypadn! do gustu
wszystkim czytelnikom, bez wzgl#du na wiek. Przy"wieca a mi ch#$ napisania ksi!%ek, które
pragn! bym przeczyta$ nie tylko w dzieci&stwie, ale równie% jako nastolatek, m ody,
dwudziestotrzyletni m#%czyzna, czterdziestolatek czy osiemdziesi#cioletni starszy pan.
Nadszed wreszcie czas, gdy po latach trudnych batalii o prawa autorskie ksi!%ki mog y
zosta$ udost#pnione czytelnikom na ca ym "wiecie. Mimo %e od pierwszego wydania min# o wiele
lat, powie"ci wci!% ciesz! si# popularno"ci! zarówno w"ród m odych, jak i starszych odbiorców, co
mnie ogromnie cieszy. S!dz#, %e istniej! historie o uniwersalnym wyd'wi#ku, dlatego mam
nadziej#, i% doro"li czytelnicy moich pó'niejszych ksi!%ek zechc! si#gn!$ równie% po te, które
opowiadaj! o magii, mrocznych tajemnicach i przygodach.
Wszystkim za" nowym czytelnikom chcia bym %yczy$ wielu wspania ych przygód w
"wiecie literatury.
Z %yczeniami bezpiecznej podró%y
Carlos Ruiz Zafón
luty 2010
* * *
Kochana Irène!
(wiat a wrze"nia nauczy y mnie wspomina$ "lady Twoich kroków rozmywane przez wody
przyp ywu. Ju% wtedy wiedzia em, %e nadchodz!ca zima zatrze ca kowicie mira% owego lata, które
sp#dzili"my razem w B #kitnej Zatoce. Zdziwi aby" si#, widz!c, jak niewiele si# tutaj od tamtego
czasu zmieni o. Wie%a latarni morskiej wci!% wznosi si# niczym wartownik po"ród mgie , a szosa
biegn!ca wzd u% Pla%y Anglika jest coraz mniej ucz#szczana i powoli zaczyna przypomina$ wiejsk!
drog# wij!c! si# donik!d po"ród piasków.
Ruiny Cravenmoore, nieme i osnute ca unem mroku, nadal zarysowuj! si# nad g#stwin!
lasu. Gdy wyp ywam na wody zatoki (cho$ szczerze mówi!c, czyni# to coraz rzadziej), widz#
pot uczone szyby w oknach skrzyd a zachodniego b yskaj!ce we mgle niczym fantasmagoryczne
sygna y. Czasami, sprowadzony na manowce przez wspomnienie owych dni, podczas których
przecinali"my wody zatoki, wracaj!c o zmierzchu do przystani, mam wra%enie, i% znowu widz#
migaj!ce w ciemno"ci "wiat a. Chocia% wiem, %e nikogo tam nie ma. Nikogo.
Pewnie jeste" ciekawa, co sta o si# z Domem na Cyplu. No wi#c stoi na swoim miejscu,
odosobniony, i spogl!da z kraw#dzi klifu na bezkresny ocean. Zesz ej zimy sztorm zniszczy resztki
pomostu przy pla%y. Maj#tny jubiler przyby y z miasta, którego nazwy ju% nie pami#tam, skusi si#
niemal, by go kupi$ za "mieszn! kwot#, ale zachodnie wiatry i huk fal roztrzaskuj!cych si# o ska y
odwiod y go ostatecznie od tego zamys u. Sól morska dokonuje spustosze& w bia ym drewnie
domu. Sekretna "cie%ka prowadz!ca ku zatoce zaros a g#stwin! nie do przebycia.
Od czasu do czasu, kiedy pozwala mi na to moja praca na nabrze%u, wsiadam na rower i
jad# na cypel, by ogl!da$ zachód s o&ca z ganku wisz!cego nad przepa"ci! klifu, i nikogo tu nie ma
poza mn! i stadem mew, które osiedli y si# tutaj niczym dzicy lokatorzy, nikogo nie prosz!c o
pozwolenie. Patrz# stamt!d na ksi#%yc, który unosz!c si# nad widnokr#giem, kre"li srebrn! girland#
prowadz!c! do Groty Nietoperzy.
Pami#tam, %e opowiedzia em Ci fantastyczn! histori# okrutnego korsarza, którego statek
pewnej nocy w 1746 roku zosta wessany przez grot#. K ama em. Nie by o nigdy przemytnika ani
porywczego bukaniera, który by si# odwa%y zapu"ci$ w mroki owej jaskini. Na swoj! obron#
mog# tylko powiedzie$, %e by o to jedyne k amstwo, jakie ode mnie us ysza a". Zreszt! pewnie
wiedzia a" o tym od samego pocz!tku.
Dzi" rano, kiedy wyci!ga em sieci zarzucone tu% przy ska ach, znowu mi si# to przydarzy o.
Przez sekund# wydawa o mi si#, i% widz# Ciebie, jak wychodzisz na ganek Domu na Cyplu, by w
milczeniu patrze$ na horyzont. Kiedy mewy wzbi y si# do lotu, zrozumia em, %e nikogo tam nie ma.
A w dali, wy aniaj!c si# spo"ród mgie , majaczy o Wzgórze (wi#tego Micha a, niczym ulotna
wyspa zakotwiczona przez przyp yw.
Czasami mam wra%enie, %e wszyscy uciekli gdzie" daleko od B #kitnej Zatoki i tylko ja
zosta em schwytany w pu apk# czasu, nadaremnie oczekuj!c, %e purpurowy przyp yw wrze"nia
przywróci mi co" wi#cej ni% tylko wspomnienia. Nie zwa%aj zanadto na to, co mówi#. Morze takie
ju% jest, po jakim" czasie oddaje wszystko, szczególnie za" wspomnienia.
Wydaje mi si#, %e to ju% setny list, który wysy am na Twój ostatni paryski adres, jaki uda o
mi si# zdoby$. Czasami zastanawiam si#, czy którykolwiek z tych listów do Ciebie dotar , czy mnie
jeszcze pami#tasz i czy pami#tasz ten "wit na Pla%y Anglika. Mam nadziej#, %e tak rzeczywi"cie jest,
mam nadziej#, %e %ycie pozwoli o Ci uciec daleko st!d i daleko od tego wszystkiego, co przynios a
wojna.
)ycie by o wówczas znacznie prostsze, pami#tasz? Pewnie si# udz#, na pewno tego nie
pami#tasz. Coraz cz#"ciej zaczynam dopuszcza$ my"l, %e tylko ja, naiwny g upek, %yj#
wspomnieniem wszystkich dni 1937 roku i ka%dego z nich z osobna, dni, kiedy by a" jeszcze tutaj,
przy mnie*
1. Niebo nad Pary%em
Pary#, 1936
Ci, co pami#taj! ow! noc, kiedy zmar Armand Sauvelle, zarzekaj! si#, %e purpurowy b ysk
przeci! sklepienie nieba, pozostawiaj!c po sobie "lad %arz!cych si# popio ów; b ysk, którego Irène,
córka zmar ego, nigdy nie widzia a, ale który pojawia si# w jej snach przez wiele lat.
By mro'ny zimowy "wit i szyby sali numer czterna"cie szpitala Saint George pokry a
delikatna warstewka lodu, przez któr! wida$ by o rozmywaj!ce si# w z ocistym pó brzasku
akwarele miasta.
)ycie Armanda Sauvelle'a zgas o cichutko, bez westchnienia skargi. Jego %ona Simone i
córka Irène unios y wzrok, gdy pierwsze b yski dnia zacz# y pru$ fastrygi nocy, rozsypuj!c po sali
szpitalnej niteczki "wiat a. Jego syn Dorian drzema na krze"le. Sal! zaw adn# o przejmuj!ce
milczenie. Nie trzeba by o s ów, %eby zrozumie$, co si# sta o. Po sze"ciu miesi!cach bezlitosny
upiór choroby, której nazwa nigdy nie przesz a Armandowi Sauvelle'owi przez gard o, pokona go.
Najzwyczajniej w "wiecie.
Tak zacz! si# rok, który w pami#ci rodziny Sauvelle'ów mia si# zapisa$ jako najgorszy w
jej historii.
* * *
Armand Sauvelle zabra do grobu swój urok i zara'liwy "miech, ale w t# ostatni! drog# nie
wyruszy y z nim bynajmniej jego rozliczne d ugi. Rych o kohorty wierzycieli i wszelkiego rodzaju
dyplomowanych s#pów w surdutach zacz# y n#ka$ niezapowiedzianymi wizytami siedzib#
Sauvelle'ów przy bulwarze Haussmanna. Po pocz!tkowych, pe nych ch odu i typowej dla
kauzyperdów kurtuazji wizytach nast!pi y zawoalowane gro'by. A po nich przyszed czas na
egzekucje komornicze.
Renomowane szko y i nienagannie skrojone stroje musia y zosta$ zast!pione pracami
zleconymi i skromniejszym przyodziewkiem dla Irène i jej m odszego brata. To by pocz!tek
zawrotnego zej"cia Sauvelle'ów na ziemi#. Najdotkliwiej odczu a to Simone. Cho$ znów zacz# a
pracowa$ jako nauczycielka, jej zarobki by y o wiele za niskie, by sprosta$ p yn!cym zewsz!d
roszczeniom. Co chwila pojawia a si# kolejna umowa wierzytelno"ci, kolejny weksel podpisany
przez Armanda, kolejna czarna dziura d ugów*
W owym to czasie ma y Dorian nabra podejrze&, %e po ow# mieszka&ców Pary%a stanowi!
adwokaci i lichwiarze, specyficzny gatunek szczurów, zamieszkuj!cych nie w kanalizacji, ale na
powierzchni. Wówczas równie% Irène, w tajemnicy przed matk!, podj# a prac# fordanserki.
Najcz#"ciej ta&czy a z m odymi, przera%onymi %o nierzami, za par# groszy (które o "wicie wrzuca a
do blaszanego pude ka trzymanego przez Simone pod zlewozmywakiem w kuchni).
Rodzina Sauvelle'ów odkry a równie%, i% liczne dot!d zast#py przyjació i osób, na których
mo%na by o polega$, zacz# y nagle topnie$ niczym szron w pierwszych promieniach s o&ca.
Niemniej gdy nadesz o lato, Henri Leconte, stary przyjaciel Armanda Sauvelle'a, zaproponowa
rodzinie przeprowadzk# do ma ego mieszkanka znajduj!cego si# nad sklepem z artyku ami
malarskimi, który prowadzi na Montparnassie. Zgodzi si#, by zap acili mu czynsz, kiedy finanse
im na to pozwol!, na razie w zamian poprosi tylko, by Dorian pomaga mu jako ch opak na
posy ki, bo jemu nogi odmawia y ju% niestety pos usze&stwa. )adne s owa nie by y zdolne odda$
wdzi#czno"ci, jak! odczuwa a Simone wobec starego sklepikarza, cho$ Leconte i tak jej nigdy nie
oczekiwa . W "wiecie pe nym szczurów spotkali anio a.
Kiedy na ulicach pojawi y si# pierwsze oznaki nadchodz!cej zimy, Irène sko&czy a
czterna"cie lat, cho$ czu a si#, jakby mia a dwadzie"cia cztery. Ten jeden raz, za pieni!dze zarobione
na dancingu, kupi a tort, by uczci$ urodziny z matk! i z bratem. Tego dnia odczuli szczególnie
bole"nie brak ojca. Ca a trójka zdmuchn# a razem "wieczki na torcie w male&kim saloniku
mieszkania na Montparnassie, %ycz!c sobie, by razem z p omykami "wieczek zgas o równie%
widmo niedoli prze"laduj!ce ich od wielu miesi#cy. Tym razem ich %yczenie mia o si# spe ni$.
Jeszcze o tym nie wiedzieli, ale ów ponury rok dobiega w a"nie ko&ca.
* * *
Kilka tygodni pó'niej "wiate ko nadziei nieoczekiwanie zab ys o dla rodziny Sauvelle'ów.
Dzi#ki rozleg ym znajomo"ciom monsieur Leconte'a pojawi a si# oferta godziwej pracy dla ich
matki w ma ym miasteczku B #kitna Zatoka le%!cym na pó nocnym wybrze%u, daleko od szaro"ci
Pary%a, daleko od smutnych wspomnie& ostatnich dni Armanda Sauvelle'a. Zamo%ny wynalazca i
fabrykant zabawek Lazarus Jann poszukiwa ochmistrzyni, która zaj# aby si# zarz!dzaniem jego
rezydencj! w lesie Cravenmoore.
Wynalazca mieszka w przestronnym pa acu, do którego przylega a stara, nieczynna ju%
fabryka zabawek. )y tam tylko z %on! Alexandr!, cierpi!c! na nieuleczaln! chorob# i od
dwudziestu lat przykut! do ó%ka. Wynagrodzenie by o hojne, a poza tym Lazarus Jann oferowa
mo%liwo"$ zamieszkania w niewielkim Domu na Cyplu wzniesionym na klifie, po drugiej stronie
lasu Cravenmoore.
W po owie czerwca 1937 roku monsieur Leconte po%egna rodzin# Sauvelle'ów na szóstym
peronie dworca Austerlitz. Simone i jej dwoje dzieci zaj#li miejsca w poci!gu, który mia ich
zawie'$ na wybrze%e Normandii.
Stary Leconte, obserwuj!c znikaj!ce w oddali "wiat a ostatniego wagonu, u"miechn! si# w
duchu, przeczuwaj!c, %e historia Sauvelle'ów, ich prawdziwa historia, dopiero si# rozpocz# a.
2. Geografia i anatomia
Normandia, lato 1937
Pierwszy dzie& pobytu w Domu na Cyplu Irène i jej matka sp#dzi y na porz!dkowaniu
miejsca, które mia o sta$ si# ich siedzib!. Dorian w tym czasie odkrywa swoj! now! pasj#:
geografi#, a dok adniej rysowanie map. Syn Simone Sauvelle, uzbrojony w kredki i zeszyt
podarowane mu przez Henriego Leconte'a w przeddzie& wyjazdu, zaszy si# po"ród ska , na samym
ich szczycie, sk!d móg podziwia$ niezwyk y widok.
Miasteczko z male&kim portem rybackim wznosi o si# w samym "rodku wybrze%a
okalaj!cego du%! zatok#. W kierunku wschodnim ci!gn# a si# bezkresna piaszczysta pla%a, per owa
pustynia przegl!daj!ca si# w morzu, znana jako Pla%a Anglika. Nieco dalej ostroga cypla wbija a si#
w wod# niczym ostre szpony. Dom Sauvelle'ów wznosi si# na samym kra&cu cypla,
oddzielaj!cym B #kitn! Zatok# od nast#pnego akwenu zwanego przez miejscowych Czarn! Zatok! -
ze wzgl#du na jej ciemne i g #bokie wody. W oddali, jakie" pó mili od wybrze%a, Dorian dostrzeg
wysepk# z latarni! morsk! wy aniaj!c! si# ze zwiewnej mgie ki. Spogl!daj!c znów w stron# l!du,
ch opiec widzia swoj! matk# i siostr# Irène siedz!ce na ganku Domu na Cyplu.
Ich nowy dom, dwupi#trowy budynek z pomalowanego na bia o drewna, sta na zboczu
klifu niczym zawieszona nad przepa"ci! skalna pó ka. Za nim rozci!ga si# g#sty las, a znad
wierzcho ków drzew wyziera a majestatyczna sylwetka rezydencji Lazarusa Janna, Cravenmoore.
Cravenmoore przypomina o w a"ciwie pa ac, a mo%e ma ! katedr#. Ta pl!tanina uków,
#ków przyporowych, te wie%e i kopu y wyrastaj!ce chaotycznie ze szpiczastego dachu musia y by$
wytworem tyle% ekstrawaganckiego, co udr#czonego umys u. Konstrukcj# wzniesiono na planie
krzy%a, cho$ obrós on w przeró%ne boczne skrzyd a. Dorian przyjrza si# uwa%nie z owrogiej bryle
rezydencji Lazarusa Janna. Legion gargulców i wyrze'bionych w kamieniu anio ów strzeg fasady,
podobny zgrai duchów zastyg ych w oczekiwaniu na ciemno"ci nocy. Zamykaj!c zeszyt, by zej"$ z
powrotem do Domu na Cyplu, ch opiec zacz! si# zastanawia$, kto móg obra$ sobie podobne
miejsce za siedzib#. Mia si# tego dowiedzie$ jeszcze tego samego wieczoru, ca a rodzina zosta a
bowiem zaproszona na kolacj# w Cravenmoore - kurtuazyjny gest powitalny ich nowego
dobroczy&cy, Lazarusa Janna.
* * *
Pokój Irène wychodzi na pó nocny zachód. Z okna wida$ by o wysepk# z latarni! i plamy
"wiat a rzucane przez s o&ce na fale oceanu, roziskrzone laguny srebra. Po miesi!cach sp#dzonych
w male&kim paryskim mieszkanku dysponowanie pokojem tylko dla siebie wydawa o si# jej
nadmiernym, niezas u%onym luksusem. A ju% czym" wr#cz osza amiaj!cym by a mo%liwo"$
zamkni#cia drzwi, by nacieszy$ si# chwilami samotno"ci.
Przygl!daj!c si#, jak zachodz!ce s o&ce barwi morze na kolor miedzi, Irène zastanawia a si#
nerwowo, co ma za o%y$ na pierwsz! kolacj# z Lazarusem Jannem. Po dawnej, przebogatej
garderobie zosta o w a"ciwie ju% tylko wspomnienie. Czu a si# zaszczycona zaproszeniem do
rezydencji Cravenmoore, ale jednocze"nie u"wiadomi a sobie, %e nie ma odpowiedniego stroju na
tak od"wi#tn! okazj#: wszystkie sukienki wydawa y si# jej najzwyklejszymi achmanami.
Przymierzywszy dwa jedyne stroje, które jako tako nadawa y si# na tak uroczysty wieczór, Irène
zda a sobie spraw# z nowego, nieprzewidzianego problemu.
Od kiedy sko&czy a czterna"cie lat, jej cia o jakby postanowi o zaokr!gli$ si# w pewnych
miejscach, w innych za" wr#cz przeciwnie. Teraz, licz!c sobie niespe na lat pi#tna"cie i spogl!daj!c
w lustro, widzia a, %e nie sposób uciec przed prawami natury. Jej zarysowuj!ca si# kobieca
sylwetka nie pasowa a do prostego kroju skromnych, znoszonych ubra&.
Tu% przed zmierzchem niebo nad B #kitn! Zatok! migota o szkar atnymi odblaskami, kiedy
Simone Sauvelle zapuka a delikatnie do sypialni Irène.
- Prosz#.
Simone zamkn# a za sob! drzwi. Wystarczy o jej jedno spojrzenie, %eby si# domy"li$, w
czym tkwi problem. Wszystkie ubrania Irène le%a y na ó%ku. Jej córka, w samej bieli'nie,
przygl!da a si# przez okno dalekim "wiat om statków. Simone spojrza a na swoj! dorastaj!c! córk#
i u"miechn# a si# w duchu.
- Czas mija, a my tego nie zauwa%amy, co?
- Wszystkie s! na mnie za ma e. Tak mi przykro - odpar a Irène. - Naprawd# próbowa am.
Simone podesz a do okna i przytuli a córk#. (wiat a miasteczka odbija y si# niczym barwne
lampiony w wodach zatoki. Przez chwil# obie kontemplowa y poruszaj!ce widowisko zmierzchu
zapadaj!cego nad B #kitn! Zatok!. Simone pog adzi a córk# po twarzy i u"miechn# a si#.
- Mam przeczucie, %e to miejsce przypadnie nam do gustu. A ty, co my"lisz? - spyta a.
- A my? Czy my mu przypadniemy do gustu?
- Lazarusowi?
Irène przytakn# a.
- Przecie% jeste"my przeurocz! rodzin!. B#dzie za nami przepada - odpowiedzia a Simone.
- Jeste" tego pewna?
- Nie mamy innego wyj"cia, córeczko.
Irène wskaza a na swoj! garderob#.
- Przymierz jedn! z moich sukienek - powiedzia a z u"miechem Simone. - Co" mi si#
wydaje, %e b#d! na tobie le%e$ lepiej ni% na mnie.
Irène lekko poczerwienia a.
- Przesadzasz - próbowa a nie zgodzi$ si# z matk!.
- Poczekamy, zobaczymy.
* * *
Wyrazem twarzy, który Dorian przybra na widok siostry, gdy ta pojawi a si# na schodach
wystrojona w sukni# matki, wygra by niejeden konkurs na g upie miny. Irène natychmiast wbi a
swe zielone oczy w brata i gro%!c mu palcem wskazuj!cym, ostrzeg a go stanowczo:
- Ani s owa.
Oniemia y Dorian przytakn! , nie mog!c oderwa$ oczu od tej nieznanej mu kobiety, która
nie do"$, %e mia a rysy twarzy jego siostry, to jeszcze odezwa a si# jej g osem. Simone, na widok
jego nieopisanego zdziwienia, z trudem powstrzyma a u"miech. Z uroczyst! powag! poprawi a mu
muszk#, a potem po o%y a d o& na ramieniu.
- )yjesz otoczony kobietami, synu. Przyzwyczajaj si#.
Dorian, tyle% zdziwiony, co zrezygnowany, raz jeszcze przytakn! . Kiedy wisz!cy na
"cianie zegar wydzwoni godzin# ósm!, wszyscy Sauvelle'owie, od"wi#tnie ubrani, gotowi ju% byli
na czekaj!ce ich uroczyste spotkanie. A poza tym umierali ze strachu.
* * *
W kierunku morza ci!gn# a delikatna bryza, poruszaj!c li"$mi le"nej g#stwiny otaczaj!cej
Cravenmoore. Ich szelest towarzyszy odg osom kroków ca ej trójki pod!%aj!cej "cie%k!, która
przecina a las niczym tunel wyci#ty w nieprzebytej puszczy. Blada po"wiata ksi#%yca z trudem
przebija a si# przez mroczn! pow ok# nad ich g owami. G osy niewidzialnych nocnych ptaków
dochodz!ce z koron stuletnich olbrzymów rozbrzmiewa y niepokoj!c! litani!.
- Strasznie tu, a% mnie ciarki przechodz! - szepn# a Irène.
- Nie wyg upiaj si# - natychmiast uci# a jej matka. - To zwyk y las. Idziemy.
Zamykaj!cy grupk# Dorian w milczeniu wpatrywa si# w le"ne cienie. Wyrastaj!ce z
ciemno"ci kszta ty w jego wyobra'ni przeradza y si# natychmiast w czyhaj!ce wokó diaboliczne
stworzenia.
- W "wietle dnia to tylko zaro"la i drzewa - doda a na ca y g os Simone Sauvelle. Ulotny
czar, którym Dorian zaczyna si# ju% delektowa$, prys jak ba&ka mydlana.
Po paru minutach nocnego spaceru, które Irène d u%y y si# w niesko&czono"$, wyros a
przed nimi majestatyczna i strzelista sylwetka Cravenmoore podobnego wy aniaj!cemu si# z mg y
ba"niowemu zamkowi. Z ogromnych okien rezydencji Lazarusa Janna pada y snopy z otawego
"wiat a. Na ja"niejszym tle nieba odcina y si# sfory gargulców. Dostrzegli równie% fabryk#
zabawek przylegaj!c! do budynku.
Stan!wszy na skraju lasu, ca a trójka Sauvelle'ów próbowa a obj!$ wzrokiem ogrom
rezydencji fabrykanta zabawek. W tym samym momencie podobny do kruka ptak poderwa si# z
zaro"li, dziwnie trzepocz!c skrzyd ami, i zacz! kr!%y$ nad ogrodem okalaj!cym Cravenmoore.
Zatoczywszy kilka kó ek nad kamienn! fontann!, wyl!dowa w ko&cu u stóp Doriana. Z o%y
skrzyd a, ko ysa si# przez chwil# na boki, po czym po o%y si# i znieruchomia . Ch opiec kl#kn! i
powoli wyci!gn! ku niemu praw! r#k#.
- Lepiej uwa%aj - ostrzeg a go Irène.
Dorian, nie zwa%aj!c na s owa siostry, pog aska kruka po skrzydle. Ptak ani drgn! .
Ch opiec wzi! go w r#ce i roz o%y mu skrzyd a. Na jego twarzy pojawi si# wyraz ca kowitego
zaskoczenia. Odwróci si# ku Irène i Simone.
- On jest z drewna - wyszepta . - To zabawka mechaniczna.
Wszyscy troje spojrzeli na siebie w milczeniu. Simone westchn# a i niemal rozkazuj!co
rzek a:
- Zachowujemy spokój. I u"miechamy si#. Musimy zrobi$ dobre wra%enie, zgoda?
Dzieci przytakn# y. Dorian z powrotem po o%y ptaka na ziemi. Simone Sauvelle
u"miechn# a si# lekko i na jej znak ca a trójka zacz# a wspina$ si# po schodach z bia ego marmuru
wiod!cych ku ogromnym drzwiom z br!zu, za którymi kry si# sekretny "wiat Lazarusa Janna.
Drzwi Cravenmoore rozwar y si# przed nimi same. Nie musieli nawet u%y$ odlanej z br!zu
ko atki w kszta cie g owy anio a. Z wn#trza domu emanowa a z ocista po"wiata. Na tle tej jasno"ci
wida$ by o nieruchom! sylwetk#. Posta$ nagle o%y a i poruszy a g ow!. Jednocze"nie da o si#
s ysze$ delikatny terkot. Twarz wy oni a si# z cienia. Na przybyszy spogl!da y martwe oczy,
zwyk e szklane kule wci"ni#te w mask# pozbawion! jakiegokolwiek wyrazu. Jedynie usta
wykrzywia przera%aj!cy u"miech.
Dorian prze kn! "lin#, a kobiety cofn# y si# z wra%enia. Posta$ wyci!gn# a ku nim r#k#, po
czym znieruchomia a.
- Mam nadziej#, %e Christian pa&stwa nie przestraszy . To stara i niedopracowana
konstrukcja.
Sauvelle'owie odwrócili si# i spojrzeli w dó schodów, sk!d dobiega g os. Mi a i
sympatycznie starzej!ca si# twarz u"miecha a si# do nich nieco obuzersko. Elegancko ubrany
m#%czyzna mia niebieskie oczy, które b yszcza y pod przyprószonymi siwizn! i starannie
uczesanymi w osami. Podpieraj!c si# nieznacznie hebanow! lask! z wielobarwn! ga k!, podszed
do nich i uk oni si# z szacunkiem.
- Nazywam si# Lazarus Jann i odnosz# wra%enie, %e jestem pa&stwu winien przeprosiny -
powiedzia .
G os mia ciep y, %yczliwy, jeden z tych g osów obdarzonych uspokajaj!c! moc! i rzadko
spotykan! agodno"ci!. Du%e oczy Lazarusa Janna, przyjrzawszy si# dok adnie Irène i Dorianowi,
spocz# y wreszcie na twarzy Simone.
- Wracam w a"nie ze swojej codziennej wieczornej przechadzki po lesie i niestety spó'ni em
si#. Madame Sauvelle, o ile si# nie myl#*
- Bardzo mi mi o.
- Mam na imi# Lazarus.
Simone skin# a g ow!.
- Pozwoli pan, %e przedstawi#. Moja córka Irène. A to mój syn Dorian, nasz beniaminek.
Lazarus Jann z rewerencj! u"cisn! d onie obojgu. Mia zdecydowany i mi y u"cisk, a
u"miech zara'liwy.
- No dobrze. Co do Christiana, nie ma najmniejszych powodów, %eby si# go ba$. Trzymam
go na pami!tk# mojego pionierskiego okresu. Wiem, wiem, jest toporny, a i wygl!d ma ma o
przyjazny.
- Czy to jest maszyna? - pospieszy z pytaniem zafascynowany Dorian.
Karc!ce spojrzenie Simone nadesz o zbyt pó'no. Lazarus u"miechn! si# do ch opca.
- Tak, mogliby"my tak to uj!$. Z technicznego punktu widzenia Christian jest automatem.
- Sam pan go skonstruowa ?
- Dorian. - Simone upomnia a syna.
Lazarus znów si# u"miechn! . Wida$ by o, %e %adn! miar! nie mia za z e ch opcu jego
dociekliwo"ci.
- Tak. Skonstruowa em Christiana i wiele innych automatów. To jest, a w a"ciwie by a,
moja praca. No dobrze, ale wydaje mi si#, %e kolacja na nas czeka. Mo%e porozmawiamy o tym
wszystkim przy suto zastawionym stole i w ten sposób poznamy si# lepiej?
Poczuli smakowity zapach pieczeni. Nie trzeba by o wró%ki z kryszta ow! kul!, %eby
odgadn!$, o czym wszyscy w tym momencie pomy"leli.
* * *
Zaskakuj!ce powitanie Christiana czy gro'ny wygl!d gmachu Cravenmoore by y niczym w
porównaniu z wra%eniem, jakie wywar o na Sauvelle'ach wn#trze posiad o"ci Lazarusa Janna. Ca a
trójka, ledwo przekroczywszy próg domu, poczu a si# przeniesiona w fantastyczny "wiat, którego
istnienia nie potrafiliby nawet sobie wyobrazi$.
Olbrzymie kr#cone schody zdawa y si# wspina$ bez ko&ca. Sauvelle'owie, uniós szy
wzrok, ujrzeli, i% prowadz! one na szczyt g ównej wie%y Cravenmoore, a ich zwie&czeniem jest
latarnia, z której s!czy si# mg awe, anemiczne "wiat o. W tej widmowej po"wiacie rozchodz!cej si#
po pomieszczeniu oczy ca ej trójki odkry y i"cie muzealne zbiory mechanicznych stworze&. Tarcza
wielkiego "ciennego zegara, obdarzonego oczami i wykrzywionego w groteskowym grymasie,
u"miecha a si# do odwiedzaj!cych. Tancerka w zwiewnej sukni wirowa a w samym "rodku
owalnego pomieszczenia, gdzie ka%dy przedmiot, ka%dy najdrobniejszy szczegó stanowi cz#"$
"wiata powo anego do %ycia przez Lazarusa Janna.
Klamki by y u"miechni#tymi twarzami, które puszcza y oko, kiedy si# je nacisn# o.
Ogromna, fantastycznie opierzona sowa wytrzeszcza a szklane 'renice, powoli unosz!c skrzyd a.
Dziesi!tki, a mo%e i setki miniatur i zabawek sta y na pó kach i w gablotach. )ycia by nie starczy o,
by zapozna$ si# z ka%d! z nich. Ma y psotny szczeniaczek merda ogonkiem i szczeka na widok
przebiegaj!cej przed nim metalowej myszki. Zwieszona z niewidocznego sufitu karuzela wró%ek,
smoków i gwiazd kr#ci a si# w pustce wokó zamku unosz!cego si# po"ród bawe nianych
ob oczków w rytm pobrz#kiwania dalekiej pozytywki*
Gdziekolwiek kierowali swoje spojrzenia, odkrywali nowe wspania o"ci, nowe
niewyobra%alne artefakty, coraz przemy"lniejsze i bardziej zdumiewaj!ce. Przez wiele minut stali
tak niemal sparali%owani i ca kowicie zauroczeni, nie"wiadomi rozbawionego wzroku, jakim patrzy
na nich Lazarus.
- To nieprawdopodobne* - wykrztusi a w ko&cu Irène, nie mog!c uwierzy$ w asnym
oczom.
- To dopiero westybul. Ale rad jestem, %e si# wam podoba - powiedzia Lazarus, prowadz!c
ich do przestronnej jadalni Cravenmoore.
Dorian zapomnia j#zyka w g#bie i przygl!da si# wszystkiemu oczami jak spodki. Irène i
Simone, równie poruszone, usilnie stara y si# nie ulec hipnotycznemu transowi, w jaki wprowadza
je dom.
Jadalnia, w której podano kolacj#, by a, o ile to w ogóle mo%liwe, jeszcze wspanialsza ni%
westybul. Czu o si#, %e wszystko, od kieliszków pocz!wszy, poprzez sztu$ce a% po galowy serwis i
puszyste kobierce, przynale%y do królestwa Lazarusa Janna. )aden z przedmiotów nie zdawa si#
pochodzi$ z szarej, obrzydliwie normalnej rzeczywisto"ci, któr! zostawili za sob!, przekraczaj!c
próg rezydencji. Mimo ca ego przepychu uwag# Irène przyku od pierwszej chwili ogromny portret
wisz!cy nad kominkiem, w którym p omienie bucha y ze smoczych paszcz. Obraz przedstawia
dam# ol"niewaj!cej urody ubran! w bia ! sukni#. W oczach pi#knej kobiety czu$ by o si #
przekraczaj!c! granic# mi#dzy malarskim kunsztem a rzeczywisto"ci!. Przez chwil# Irène czu a, %e
zaraz ca kowicie ulegnie magnetycznemu czarowi tego spojrzenia.
- To moja ma %onka, Alexandra* Kiedy jeszcze cieszy a si# dobrym zdrowiem. Cudowne
dni* - rozleg si# za jej plecami g os Lazarusa, melancholijny i jakby pogodzony z losem.
* * *
Kolacja przy "wiecach przebiega a w mi ej atmosferze. Lazarus Jann okaza si# znakomitym
gospodarzem, który szybko zaskarbi sobie sympati# Irène i Doriana zabawnymi anegdotami i
opowie"ciami. Powiedzia im, %e wszystkie podane wspania o"ci to dzie o Hannah, dziewczyny w
wieku Irène, pe ni!cej jednocze"nie obowi!zki kucharki i pokojówki. Pierwsze lody zosta y
prze amane ju% po kilku minutach. Wszyscy brali udzia w o%ywionej konwersacji, któr! fabrykant
zabawek potrafi kierowa$ z nader subteln! maestri!.
Kiedy przyst!pili do drugiego dania, pieczonego indyka, specjalno"ci Hannah,
Sauvelle'owie mieli wra%enie, %e przebywaj! w towarzystwie starego znajomego. Simone z ulg!
skonstatowa a, i% sympatia jej dzieci do Lazarusa jest odwzajemniona, a i ona sama nie mo%e si#
oprze$ urokowi nowego pryncypa a.
Nie przestaj!c sypa$ anegdotami, Lazarus udzieli im wyczerpuj!cych informacji
zwi!zanych z domem i z charakterem obowi!zków Simone. W pi!tek wieczór Hannah mia a wolne
i nocowa a u swojej rodziny w miasteczku. Mieli j! pozna$ nazajutrz, kiedy stawi si# w rezydencji
do pracy. Nie licz!c Lazarusa i jego %ony, Hannah by a jedynym mieszka&cem Cravenmoore. Ona
pomo%e im si# tutaj zaaklimatyzowa$ i gotowa jest wesprze$ ich we wszystkich problemach, jakie
mog! si# pojawi$ w pierwszych dniach ich pobytu.
Przy deserze, zjawiskowej tarcie z malinami, Lazarus przeszed do wyja"nienia, czego od
ka%dego z nich oczekuje. Aczkolwiek fabryka jest ju% zamkni#ta, on nadal, od czasu do czasu,
pracuje w swoim warsztacie zabawek. Podkre"li z ca ! stanowczo"ci!, %e pod %adnym pozorem nie
wolno im przekracza$ progu fabryki. Zakaz dotyczy równie% wy%szych pi#ter, a ju% szczególnie
pomieszcze& zachodniego skrzyd a, w których mie"ci y si# pokoje jego ma %onki.
Od ponad dwudziestu lat Alexandra Jann cierpia a na dziwn! i nieuleczaln! chorob#, która
przyku a j! do ó%ka. )ona Lazarusa nie rusza a si# ze swojej sypialni znajduj!cej si# na trzecim
pi#trze zachodniego skrzyd a. Jedynie jej m!%, dogl!daj!cy jej w chorobie, mia tam prawo wst#pu.
Fabrykant zabawek opowiedzia im, %e %ona, jeszcze jako pe na %ycia m oda kobieta, nabawi a si#
tajemniczej przypad o"ci podczas jednej z podró%y, któr! odbywali przez kraje Europy (rodkowej.
Nieuleczalna jak na razie choroba powoli, acz systematycznie odbiera a jej si y, do tego
stopnia, i% po jakim" czasie nie mog a sama chodzi$ ani utrzyma$ niczego w r#kach. Po up ywie
sze"ciu miesi#cy jej stan drastycznie si# pogorszy . By a ju% tylko cieniem tej pi#knej kobiety, z
któr! o%eni si# zaledwie kilka lat wcze"niej. Po roku od zara%enia zacz# a zanika$ pami#$ chorej. Po
kilku tygodniach z trudno"ci! rozpoznawa a nawet w asnego ma %onka. W tym okresie nie mog a
ju% mówi$, a jej oczy, poza straszliw! pustk!, przesta y cokolwiek wyra%a$. Alexandra Jann mia a
wówczas dwadzie"cia sze"$ lat. Od tamtego czasu nigdy ju% nie opu"ci a Cravenmoore.
Go"cie wys uchali poruszaj!cej opowie"ci Lazarusa w milcz!cym skupieniu. Fabrykant nie
zdo a ukry$ emocji wywo anych nawiedzaj!cymi go wspomnieniami, wieloletni! samotno"ci! i
cierpieniem. Nie chc!c jednak przyt acza$ go"ci swoim smutkiem, szybko pocz! rozp ywa$ si# w
pochwa ach nad deserem. Gorycz jego spojrzenia nie usz a jednak uwadze Irène.
Dziewczyna bez trudu potrafi a sobie wyobrazi$, dlaczego wybra si# w t# swoj! szczególn!
podró% donik!d. Pozbawiony tego, co najbardziej kocha , Lazarus schroni si# w "wiecie fantazji,
tworz!c setki istot i przedmiotów, by wype ni$ jako" dr#cz!c! go samotno"$.
S uchaj!c opowie"ci fabrykanta zabawek, Irène nagle zrozumia a, %e ów "wiat rozbuchanej
wyobra'ni zaludniaj!cej Cravenmoore to znacznie wi#cej ni% tylko zabawny kaprys geniusza. Ona,
która na w asnej skórze odczu a, co to znaczy straci$ kogo" bliskiego, patrzy a teraz na
Cravenmoore jak na mroczne odzwierciedlenie labiryntu samotno"ci, w którym Lazarus %y przez
ostatnie dwadzie"cia lat. Ka%dy z mieszka&ców owego cudownego "wiata, ka%dy obecny w nim
twór, by po prostu z! przelan! w milczeniu.
Gdy kolacja mia a si# ku ko&cowi, Simone Sauvelle dok adnie ju% wiedzia a, jaki jest zakres
jej obowi!zków w rezydencji. Charakter jej pracy nie odbiega od funkcji ochmistrzyni i niewiele
mia wspólnego z jej w a"ciwym zawodem nauczycielki. Niemniej gotowa by a wype nia$ nowe
obowi!zki najlepiej, jak potrafi a, by zagwarantowa$ godziw! przysz o"$ swoim dzieciom. Simone
mia a: nadzorowa$ prac# Hannah i ludzi zatrudnianych dorywczo, administrowa$ rezydencj!,
zajmowa$ si# zaopatrzeniem, utrzymuj!c kontakty z dostawcami i kupcami z miasteczka, prowadzi$
stosown! korespondencj# i dba$ o to, by nikt ze "wiata zewn#trznego nie zak óca fabrykantowi
jego dobrowolnego odosobnienia. Oprócz tego do jej zada& nale%a równie% regularny zakup
ksi!%ek do biblioteki Lazarusa. Pryncypa podkre"li , %e to jeden z najwa%niejszych obowi!zków
Simone. Przy okazji wyra'nie da do zrozumienia, %e to w a"nie jej wykszta cenie i zawód
zadecydowa y o tym, i% ostatecznie wybra j! spo"ród wielu innych kandydatek z wi#kszym
do"wiadczeniem na tym stanowisku.
Ze swej strony Lazarus oferowa im mieszkanie w Domu na Cyplu oraz pensj# bardziej ni%
godziw!. Jednocze"nie zobowi!za si# pokrywa$ koszty nauki Irène i Doriana od nowego roku
szkolnego. Gwarantowa równie% sfinansowanie studiów obojga, je"li wyka%! ku temu zdolno"ci i
wol#. Irène i Dorian mogli pomaga$ matce, pod jednym wszak%e warunkiem: musz! przestrzega$
%elaznej zasady nieprzekraczania granic wyznaczonych przez Lazarusa.
Simone Sauvelle, dotkliwie do"wiadczonej ostatnimi miesi!cami n#dzy i n#kania przez
wierzycieli, oferta Lazarusa zda a si# b ogos awie&stwem niebios. Nie by o lepszego miejsca na
ziemi ni% B #kitna Zatoka, by rozpocz!$ ze swoimi dzie$mi nowe %ycie. O lepszej pracy te% nie
mog a marzy$ i wszystko wskazywa o na to, %e Lazarus b#dzie pracodawc! hojnym i askawym.
Szcz#"cie musia o pr#dzej czy pó'niej si# do nich u"miechn!$. Los chcia , %eby sta o si# to w tym
ustroniu i po raz pierwszy od d u%szego czasu Simone by a gotowa zgodzi$ si# na jego wyroki. O
ile instynkt jej nie zawodzi , a nie zwyk tego czyni$, domy"la a si#, %e fabrykant obdarza j! i jej
dzieci szczer! %yczliwo"ci!. Mog a za o%y$, %e ich obecno"$ w Cravenmoore i ich towarzystwo z
czasem z agodz! dotkliwe osamotnienie, w jakim zdawa si# %y$ fabrykant zabawek.
Przy kawie Lazarus obieca , %e pewnego dnia wprowadzi absolutnie zauroczonego Doriana
w arkana konstrukcji automatycznych zabawek. Oczy Doriana natychmiast rozb ys y entuzjazmem.
W tej samej chwili spojrzenia Lazarusa i Simone spotka y si# na chwil# w migoc!cym "wietle
"wiec. Simone dostrzeg a w nich tak dobrze jej znane pi#tno samotno"ci. Dwa dryfuj!ce na pe nym
morzu statki. Fabrykant zabawek odwróci wzrok i wsta w milczeniu, tym samym daj!c do
zrozumienia, %e kolacja dobieg a ko&ca.
Potem odprowadzi ich do drzwi, po drodze zatrzymuj!c si# co jaki" czas, by obja"ni$
mijane cude&ka. Irène i Dorian s uchali wszystkiego z niek amanym zadziwieniem. Pod dachem
Cravenmoore nagromadzi o si# tyle wspania o"ci, i% nie starczy oby stu lat, by nacieszy$ nimi oko.
Opuszczaj!c ju% westybul, Lazarus zatrzyma si# przed czym", co wygl!da o na skomplikowany
mechanizm skonstruowany ze zwierciade i soczewek, i spojrza tajemniczo na Doriana. Bez s owa
wyja"nienia wsun! r#k# w szpaler luster. Zwierciadlane odbicie r#ki po chwili ca kowicie si#
rozmy o. Lazarus u"miechn! si#.
- Nie we wszystko, co widzisz, powiniene" wierzy$. Obraz rzeczywisto"ci, jaki podsuwaj!
nam nasze oczy, jest tylko iluzj!, efektem optycznym - powiedzia . - (wiat o jest wielkim oszustem.
Daj mi r#k#.
Dorian pos usznie wyci!gn! d o& ku fabrykantowi zabawek i pozwoli mu wsun!$ j! w
szpaler zwierciade . Ze zdumieniem patrzy , jak odbicie jego r#ki znika. Spojrza na Lazarusa
pe nym w!tpliwo"ci wzrokiem.
- Znasz zasady optyki, prawa rz!dz!ce "wiat em? - spyta gospodarz.
Dorian pokr#ci g ow!. W tym momencie nie wiedzia nawet, gdzie znajduje si# jego prawa
r#ka.
- Tak naprawd# magia jest tylko ga #zi! fizyki. Jak u ciebie z matematyk!?
- Jako tako, poza trygonometri!.
Lazarus u"miechn! si#.
- Od tego zaczniemy. Fantazja to liczby, Dorianie. W tym tkwi ca a sztuczka.
Ch opak przytakn! , nie bardzo wiedz!c, o czym Lazarus mówi. Gospodarz, doszed szy do
progu, przepu"ci swoich go"ci. W tym w a"nie momencie Dorianowi zda o si#, %e widzi rzecz
zupe nie niemo%liw!. Gdy ca a grupka znalaz a si# w kr#gu "wiat a jednej z migoc!cych latarni, na
"cian# pad y cienie ich sylwetek. Trzech sylwetek, bowiem w"ród nich brakowa o cienia Lazarusa,
jakby jego obecno"$ by a tylko fatamorgan!.
Kiedy Dorian si# odwróci , napotka badawcze spojrzenie Lazarusa. Ch opiec prze kn!
"lin#. Fabrykant zabawek, u"miechaj!c si# kpiarsko, uszczypn! go lekko w policzek.
- Nie we wszystko, co widz! twoje oczy, powiniene" wierzy$*
Dorian wyszed na zewn!trz za matk! i siostr!.
- Dzi#kujemy za wszystko. )yczymy dobrej nocy - po%egna a si# Simone.
- Ca a przyjemno"$ po mojej stronie. I mówi# to szczerze - odpar serdecznie Lazarus i
u"miechaj!c si#, uniós r#k# w ge"cie po%egnania.
* * *
Zbli%a a si# pó noc, kiedy Sauvelle'owie zag #bili si# w las w drodze do swojego nowego
domu.
Dorian szed w milczeniu, nie mog!c wci!% otrz!sn!$ si# z wra%enia, jakie zrobi a na nim
rezydencja Lazarusa Janna. Irène sz a zatopiona we w asnych my"lach, nie zwracaj!c uwagi na
"wiat zewn#trzny. Simone za" odetchn# a z ulg!, dzi#kuj!c Bogu za szcz#"cie, które ich spotka o.
W pewnej chwili odwróci a si#, by raz jeszcze spojrze$ na nikn!c! w oddali sylwetk#
Cravenmoore. W ca ym budynku by o o"wietlone tylko jedno okno: na trzecim pi#trze zachodniego
skrzyd a. Za firankami wida$ by o nieruchom! posta$. W tym samym momencie "wiat o w oknie
zgas o i ca y budynek pogr!%y si# w ciemno"ciach.
* * *
Irène, znalaz szy si# w swojej sypialni, zdj# a sukienk# matki i starannie powiesi a j! na
oparciu krzes a. Z s!siedniego pokoju dochodzi y g osy Simone i Doriana. Dziewczyna zgasi a
"wiat o i po o%y a si# na ó%ku. Niebieskie cienie kr!%y y w ta&cu po suficie jak korowód
podryguj!cych widm. Szum fal rozbijaj!cych si# o ska y przechodzi w szept przetykany cisz!.
Irène zamkn# a oczy i usi owa a zasn!$. Nadaremnie.
Trudno jej by o uwierzy$, %e nie b#dzie musia a ju% wraca$ do skromnego paryskiego
mieszkanka ani do tego obrzydliwego dancingu, by zarobi$ kilka n#dznych monet, jakie mogli jej
zap aci$ równie biedni jak ona %o nierze. Wiedzia a, %e cienie wielkiego miasta nie zdo aj! jej tu
dosi#gn!$, ale odleg o"$ nie jest przeszkod! dla pami#ci. Wsta a i podesz a do okna.
W oddali majaczy a wie%a latarni morskiej. Irène skupi a wzrok na wysepce osnutej
po yskuj!c! mgie k!. Ciemno"ci przeci! b ysk "wiat a, przypominaj!cy puszczonego z oddali
zaj!czka. Par# sekund pó'niej b ysk znowu przeci! noc, by natychmiast zgasn!$. Irène ze
zdziwieniem dostrzeg a stoj!c! na ganku matk#. Simone, narzuciwszy na ramiona gruby sweter,
patrzy a w morze. Irène nie musia a widzie$ jej twarzy, by domy"li$ si#, %e matka p acze i %e obie
d ugo nie b#d! mog y zasn!$. Tej pierwszej nocy w Domu na Cyplu, na pocz!tku drogi, która
zdawa a si# prowadzi$ ku szcz#"ciu, bole"nie jak nigdy dot!d odczuwa y brak Armanda Sauvelle'a.
3. B #kitna Zatoka
Ze wszystkich poranków jej %ycia, w oczach i w pami#ci Irène %aden nie by tak s oneczny
jak ów poranek dwudziestego drugiego czerwca 1937 roku. Morze rozb yskiwa o jakby usiane
diamentami. A niebo* Dot!d, %yj!c w mie"cie, nie potrafi a nawet sobie wyobrazi$, %e niebo mo%e
by$ a% tak przejrzyste. Irène mog a teraz ze swojego okna ujrze$ wysepk# z latarni! w ca ej
okaza o"ci, podobnie jak niewielkie ska y wy aniaj!ce si# z wód zatoki niczym grzebie&
podwodnego smoka. Rozci!gaj!ce si# za Pla%! Anglika miasteczko, ze swoimi domkami równo
ustawionymi wzd u% g ównej ulicy, wygl!da o jak obrazek pokryty mgie k! unosz!c! si# znad
rybackiego portu. Przymkn!wszy nieco oczy, mog a zobaczy$ raj wymalowany przez Claude'a
Moneta, ulubionego malarza jej ojca.
Irène otworzy a okno na o"cie%, wpuszczaj!c do pokoju powiew morskiej bryzy
przesyconej zapachem soli. Mewy maj!ce gniazda na ska ach odwróci y ebki, by przyjrze$ si# jej z
ciekawo"ci!, z jak! patrzy si# na nowych, dopiero co przyby ych s!siadów. Irène spostrzeg a, %e
Dorian ju% zaj! swoje ulubione miejsce pomi#dzy ska ami, fantazjuj!c, my"l!c o niebieskich
migda ach, zaprz!tni#ty Bóg jeden wie czym*
Dziewczyna, zastanawiaj!c si# ju%, w co ma si# ubra$, by jak najrado"niej rozpocz!$ ten
bajkowy dzie&, us ysza a dochodz!cy z parteru nieznany sobie, trajkocz!cy i radosny g os.
Ws uchuj!c si# w nawa nic# s ów, zdo a a równie% us ysze$ spokojny i agodny tembr g osu matki
rozmawiaj!cej, a w a"ciwie usi uj!cej wtr!ci$ jedno, najwy%ej dwa s owa w chwilach, gdy jej
rozmówczyni nabiera a oddechu.
Ubieraj!c si#, Irène próbowa a odgadn!$, jak wygl!da w a"cicielka niemilkn!cego g osu.
Od ma ego do jej ulubionych zabaw nale%a o wyobra%anie sobie danej osoby wy !cznie na
podstawie g osu. Zamkn!$ oczy, ws ucha$ si# uwa%nie i odgadn!$, jakiego jest wzrostu, ile wa%y,
jak! ma twarz, charakter*
Tym razem intuicja podpowiada a jej, %e to m oda, niewysoka dziewczyna, nerwowa i
ruchliwa, brunetka o najprawdopodobniej ciemnych oczach. Irène, maj!c w g owie ten obraz,
postanowi a zej"$ na dó . Chcia a zaspokoi$ swój poranny g ód, jedz!c porz!dne "niadanie. Przede
wszystkim jednak chcia a zaspokoi$ swoj! ciekawo"$ dotycz!c! w a"cicielki owego g osu.
Wszed szy do saloniku na parterze, przekona a si#, nie bez satysfakcji, %e pomyli a si# tylko
co do jednego: w osy dziewczyny mia y kolor s omkowy. Poza tym strza w dziesi!tk#. W ten oto
sposób Irène pozna a Hannah, jeszcze zanim j! zobaczy a.
* * *
Simone Sauvelle do o%y a wszelkich stara&, by zrewan%owa$ si# Hannah równie pysznym
"niadaniem za wy"mienit! kolacj#, któr! ta przygotowa a dla nich ubieg ego wieczoru. Dziewczyna
poch ania a je z pr#dko"ci! jeszcze wi#ksz! ni% ta, z jak! wyrzuca a z siebie s owa. Simone i Irène,
zalane wartkim strumieniem anegdot, plotek i wszelkiego rodzaju historyjek na temat miasteczka i
jego mieszka&ców, ju% po kilku minutach mia y wra%enie, %e znaj! Hannah od zawsze.
Chrupi!c grzank# za grzank!, Hannah przedstawi a im w telegraficznym skrócie swoj!
biografi#. W listopadzie mia a sko&czy$ szesna"cie lat; jej rodzice - ojciec rybak, matka piekarka -
mieli w miasteczku domek; mieszka z nimi jeszcze jej kuzyn, Ismael, który kilka lat temu straci
rodziców i pomaga stryjkowi, to znaczy ojcu Hannah, w pracy. Ju% nie chodzi a do szko y, bo ta
j#dza Jeanne Brau, czyli dyrektorka szko y, zaszufladkowa a j! jak! t#p! i ograniczon!. Mimo
wszystko Ismael uczy j! czyta$, a jej znajomo"$ tabliczki mno%enia poprawia a si# z miesi!ca na
miesi!c. Jej ulubionym kolorem by %ó ty. Kolekcjonowa a muszle, które zbiera a zazwyczaj na
Pla%y Anglika. Najbardziej na "wiecie lubi a s ucha$ radiowych powie"ci w odcinkach. Uwielbia a
te% te letnie wieczory, kiedy do miasta zje%d%a a orkiestra objazdowa i mo%na by o pój"$ pota&czy$
na rynku. Nie u%ywa a perfum, lubi a za to szminki*
S uchanie Hannah by o tyle% zabawne, co m#cz!ce. Zmiót szy ca e swoje "niadanie i
dojad szy resztki "niadania Irène, Hannah na chwil# zawiesi a g os. W domu zapad a cudowna
wprost cisza. Nietrudno zgadn!$, %e nie trwa a d ugo.
- Mo%e wybierzemy si# razem na spacer? Poka%# ci miasteczko - zaproponowa a Hannah
najwyra'niej podekscytowana perspektyw! oprowadzenia nowej kole%anki po B #kitnej Zatoce.
Irène spojrza a pytaj!co na matk#.
- (wietny pomys - powiedzia a po chwili.
- Prosz# si# nie martwi$, prosz# pani, przyprowadz# córk# z powrotem ca ! i zdrow!.
Irène po%egna a si# z matk! i obie dziewczyny pobieg y do drzwi, wypad y na zewn!trz i
ruszy y ku Pla%y Anglika. Do Domu na Cyplu powoli powraca spokój. Simone wzi# a fili%ank#
kawy i wysz a na ganek, by nacieszy$ si# tym tak mi o zapowiadaj!cym si# porankiem. Dorian
pomacha jej ze swojego zak!tka na ska ach.
Simone skin# a mu r#k!. Dziwny ch opak. Zawsze sam. Jakby nie interesowa o go zupe nie
towarzystwo przyjació , a mo%e po prostu nie wiedzia , jak zaskarbi$ sobie sympati# rówie"ników.
)yje we w asnym "wiecie, co" tam rysuje w tych swoich zeszytach, nigdy nie wiadomo, o czym
w a"ciwie rozmy"la. Dopijaj!c kaw#, Simone jeszcze raz spojrza a na Hannah i swoj! córk#, id!ce
w kierunku miasta. S!dz!c po gestykulacji, Hannah trajkota a nieustannie. Bóg dzieli nierówno.
Jednym daje wszystko, drugim fig# z makiem*
* * *
Niemal ca y miesi!c zabra o rodzinie Sauvelle'ów zapoznanie si# z sekretami i wszelakimi
niuansami %ycia codziennego w male&kim portowym miasteczku. Pierwsza faza - szok kulturowy i
dezorientacja - trwa a ponad tydzie&, w czasie którego cz onkowie rodziny odkryli, %e poza
dziesi#tnym systemem metrycznym wszystko inne, jak na przyk ad obyczaje czy regu y wspó %ycia
spo ecznego, by o ca kowicie odmienne od norm paryskich. Przede wszystkim poczucie czasu. W
Pary%u "mia o mo%na by zaryzykowa$ twierdzenie, %e na tysi!c mieszka&ców przypada o tysi!c
zegarków, tyranów programuj!cych wszystkim %ycie z i"cie wojskowym rygorem. W B #kitnej
Zatoce jedynym zegarem by o s o&ce. Tak jak jedynymi samochodami by y auta doktora Giraud,
Lazarusa i pojazd %andarmerii. I nie by o* Ró%nice da o si# wylicza$ bez ko&ca, cho$ w istocie nie
kry y si# one w liczbach, lecz w obyczajach.
Pary% by miastem anonimowych ludzi, miejscem, w którym mo%na by o przez lata %y$
obok siebie, drzwi w drzwi, i nie wiedzie$, jak si# nazywa twój s!siad. W B #kitnej Zatoce wprost
przeciwnie, ka%de kichni#cie czy podrapanie si# w nos by o natychmiast powszechnie
komentowane, jak miasteczko d ugie i szerokie, i to przez kilka dni. Tu ka%de przezi#bienie by o
wiadomo"ci!, a wiadomo"ci by y bardziej zara'liwe ni% przezi#bienia. Nie wychodzi a tu %adna
lokalna gazeta, bo i po co.
To Hannah podj# a si# misji wprowadzenia ich w %ycie, histori# i cuda miasteczkowej
spo eczno"ci. Niewiarygodna pr#dko"$, z jak! dziewczyna wystrzeliwa a z siebie s owa, pozwoli a
jej w ci!gu kilku zaledwie spotka& przekaza$, w skomprymowanej formie, tyle informacji i plotek,
i% w zupe no"ci wystarczy yby na poka'nych rozmiarów i ca kiem wyczerpuj!cy przewodnik
encyklopedyczny. Sauvelle'owie dowiedzieli si# wi#c, %e proboszcz miejscowej parafii, ksi!dz
Laurent Savant, organizowa zawody w nurkowaniu i biegi marato&skie i %e oprócz nieustannego
narzekania z ambony na lenistwo parafian i unikanie przez nich porannej gimnastyki przejecha na
rowerze wi#cej kilometrów, ni% pokona Marco Polo podczas wyprawy. Dowiedzieli si# równie%,
%e lokalne w adze w ka%dy wtorek i czwartek o godzinie trzynastej odbywaj! swe robocze zebrania,
podczas których Ernest Dijon, przypuszczalnie do%ywotni burmistrz, ciesz!cy si# matuzalemowym
wiekiem, zaj#ty jest obuzerskim podszczypywaniem poduszki swego fotela pod sto em,
przekonany, %e to masywne udo Antoinette Fabré, ksi#gowej ratusza i starej panny zaprzysi#g ej
jak ma o która.
Hannah zasypywa a ich w ci!gu minuty kilkoma opowie"ciami tego rodzaju, co w du%ej
mierze mia o zwi!zek z tym, %e jej matka, Élisabeth, prowadzi a miejscow! piekarni#, która
jednocze"nie pe ni a funkcj# agencji informacyjnej, s u%by wywiadowczej i k!cika z amanych serc
w B #kitnej Zatoce.
Sauvelle'owie szybko zrozumieli, %e miasteczkowa ekonomia jest specyficzn! mutacj!
gospodarki rynkowej, znacznie odbiegaj!c! od modelu kapitalizmu paryskiego. Wbrew pozorom
to, co wydawa o si# zaj#ciem g ównym, w rzeczywisto"ci stanowi o zaj#cie poboczne: w piekarni
sprzedawano pieczywo, co oczywiste, ale by a ona równie% swego rodzaju zal!%kiem "rodków
masowego przekazu, a monsieur Safont, szewc, by te% rymarzem - ale magnesem, który
najbardziej przyci!ga klientów, by o jego pó sekretne zaj#cie astrologa i wró%bity*
Przyk ady tego wykonywania kilku zawodów naraz mo%na by mno%y$. )ycie wydawa o si#
proste i spokojne, cho$ w rzeczywisto"ci kry o wi#cej niespodzianek ni% sklep z akcesoriami
magicznymi. Najwa%niejsze by o zacz!$ %y$ w zgodzie ze specyficznym rytmem miasteczka,
ws uchiwa$ si# w to, co mówi! jego mieszka&cy, i podda$ si# wszystkim rytua om inicjacyjnym,
przez które musia przej"$ ka%dy nowo przyby y, by sta$ si# pe noprawnym obywatelem B #kitnej
Zatoki.
Dlatego te% Simone, za ka%dym razem, gdy zachodzi a do miasteczka, by odebra$ listy i
przesy ki, zagl!da a do piekarni, by poszerzy$ swoj! wiedz# o przesz o"ci, tera'niejszo"ci i
przysz o"ci. Panie z B #kitnej Zatoki przyj# y j! serdecznie i rych o zacz# y bombardowa$ pytaniami
dotycz!cymi jej tajemniczego pryncypa a. Lazarus trzyma si# na uboczu, stroni od ludzi i rzadko
bywa w miasteczku. Jakby tego by o ma o, otaczaj!c! go aur# tajemniczo"ci pot#gowa y jeszcze
otrzymywane przeze& regularnie, co tydzie&, stosy ksi!%ek.
- No niech sama pani pomy"li, pani Simone - powiedzia a jej przy jakiej" okazji Pascale
Lelouch, aptekarzowa - samotny m#%czyzna, no dobrze, praktycznie samotny* w takim domu* z
tak! ilo"ci! ksi!%ek*
Wobec tak przenikliwie odkrywczych uwag Simone nauczy a si# potakiwa$ z u"miechem,
bez s owa komentarza. Jak zwyk mawia$ jej zmar y m!%, szkoda czasu na jakiekolwiek próby
zmieniania "wiata, wystarczy uwa%a$, by "wiat nie zmieni ciebie.
Nauczy a si# równie% spe nia$ wszelkie ekstrawaganckie wymagania Lazarusa dotycz!ce
korespondencji. Poczta osobista mia a by$ otwierana nast#pnego dnia po jej otrzymaniu i nale%a o
odpowiada$ na ni! bez zw oki. Poczta o charakterze handlowym i oficjalne pisma winny by$
otwieranie zaraz po otrzymaniu, ale pod %adnym pozorem nie nale%a o odpowiada$ na nie przed
up ywem tygodnia. I rzecz najwa%niejsza, ka%d! przesy k# z Berlina, której nadawc! by by niejaki
Daniel Hoffmann, nale%a o wr#czy$ Lazarusowi osobi"cie. Nikt, pod %adnym pozorem, nie
powinien jej otwiera$. Simone uzna a, %e nie jej spraw! by o dociekanie przyczyn tych, tak
szczegó owych, rozporz!dze&. Do"$ szybko przekona a si#, %e po pierwsze, lubi to miejsce, a po
drugie, %e mieszkanie z dala od Pary%a mo%e wyj"$ jej dzieciom jedynie na zdrowie. Bez s owa
sprzeciwu dostosowa a si# wi#c do rygorystycznego regulaminu otwierania korespondencji i
udzielania na ni! odpowiedzi.
Dorian z kolei stwierdzi , %e nawet jego nowo odkryta pasja kartograficzna pozostawia mu
jeszcze sporo wolnego czasu, który móg sp#dza$ w towarzystwie ch opaków z miasteczka. Nikt z
nich nie zwa%a na to, czy jest tu nowy, czy nie, albo czy jest dobrym p ywakiem, czy nie (a nie by
nim, ale jego nowi przyjaciele szybko zaj#li si# jego odpowiedni! edukacj!). Nauczy si#, %e
petanka to zaj#cie dla obywateli bli%szych emeryturze, uganianie si# za dziewczynami za" to zaj#cie
dla pi#tnastolatków zadzieraj!cych nosa, ofiar burz hormonalnych atakuj!cych cer# i zdrowy
rozs!dek. W jego wieku natomiast trzeba by o cieszy$ si# rowerem, fantazjowa$ i uwa%nie
przygl!da$ si# "wiatu, w nadziei, %e "wiat wreszcie zauwa%y ciebie. I czeka$ z niecierpliwo"ci! na
niedzielne wieczory. Na kino. W ten oto sposób Dorian odkry swoj! now! skryt! mi o"$, przy
której kartografia odchodzi a w zapomnienie niczym nauki Ptolemeusza. W %yciu Doriana pojawi a
si# Greta Garbo. Boska istota. Na samo jej wspomnienie w porze obiadowej Dorianowi odbiera o
apetyt, cho$ tak naprawd# by a to trzydziestoletnia* staruszka.
Podczas gdy Simone zaj#ta by a swoimi obowi!zkami, a Dorian bi si# z my"lami, czy jego
fascynacja tak star! kobiet! nie ociera si# przypadkiem o perwersj#, Irène przyj# a na siebie ca !
nawa nic# s ów niezmordowanej Hannah. M oda kucharka codziennie recytowa a jej list#
ch opaków nie tylko do wzi#cia, ale i cechuj!cych si# jako takim obyciem. Hannah s!dzi a, %e je"li
w ci!gu dwóch pierwszych tygodni pobytu w miasteczku Irène nie zacznie niewinnie flirtowa$ z
którym" z nich, ch opcy zaczn! uwa%a$ j! za dziwol!ga. Sama Hannah musia a jednak przyzna$, %e
o ile w kategorii +pi#kny tors, by o w czym wybiera$, o tyle w kategorii +pi#kny umys , w a"ciwie
nie mia kto startowa$. W ka%dym razie Irène nie mog a si# op#dzi$ od zalotników, czego
przyjació ka szczerze jej zazdro"ci a.
- Dziewczyno, gdybym mia a takie powodzenie jak ty, to ju% by abym Mat! Hari - mawia a
Hannah.
Irène, spogl!daj!c na kr#c!c! si# w pobli%u, niby przypadkiem, chmar# ch opaków,
u"miecha a si# z zak opotaniem.
- Nie bardzo wiem, czy w ogóle mnie to interesuje* Wygl!daj!, jakby byli jacy"
g upkowaci*
- G upkowaci? - wybucha a Hannah, nie pojmuj!c, jak mo%na tak marnowa$ okazje. - Jak
chcesz us ysze$ co" ciekawego, to pójd' sobie do kina albo ksi!%k# poczytaj.
- Zastanowi# si# - "mia a si# Irène.
Hannah kr#ci a g ow! z niedowierzaniem.
- Marny twój los, spotka ci# to samo, co spotka o mojego kuzyna Ismaela - o"wiadcza a
wówczas.
Z ma o sk adnych opowie"ci swej przyjació ki Irène zdo a a zrozumie$, %e Ismael ma
szesna"cie lat i %e po "mierci rodziców zosta przygarni#ty przez rodzin# Hannah. Pracowa na
kutrze razem ze stryjem, ale jego prawdziw! pasj! by o %eglowanie w samotno"ci. Sam zbudowa
sobie ód' %aglow! i nada jej nazw#, której Hannah nigdy nie potrafi a zapami#ta$.
- Co" greckiego, wydaje mi si#.
- A gdzie teraz jest twój kuzyn? - spyta a Irène.
- Na morzu. Latem rybacy wyp ywaj! na pe ne morze. Ismael i tata s! na +Estelle,. Wróc!
dopiero w sierpniu - wyja"ni a Hannah.
- Ci#%ko chyba tak %y$. Tyle czasu na morzu, z dala od rodziny*
Hannah wzruszy a ramionami.
- Gdzie" pracowa$ trzeba*
- Ale praca w Cravenmoore to chyba nie jest szczyt twoich marze&, co? - zapyta a Irène.
Hannah spojrza a na ni! z niejakim zaskoczeniem.
- No wiesz, nie moja sprawa* rzecz jasna - zacz# a t umaczy$ si# Irène.
- No przesta&, mo%esz pyta$, o co tylko chcesz - powiedzia a Hannah z u"miechem. - Masz
racj#, ta praca nie bardzo mi si# podoba.
- Ze wzgl#du na Lazarusa?
- Nie. Lazarus jest bardzo mi y i obszed si# z nami bardzo askawie. Kiedy tata mia
wypadek ze "rub! okr#tow!, ju% dawno temu, to on zap aci za operacj#. Gdyby nie Lazarus*
- No to co ci przeszkadza?
- A bo ja wiem? To miejsce. Te maszyny* Pe no tam maszyn, które ni st!d, ni zow!d
zaczynaj! patrze$ na ciebie.
- Przecie% to tylko zabawki.
- Spróbuj tam sp#dzi$ chocia% jedn! noc. Ledwo zamykasz oczy, a tu: tik-tak, tik-tak* -
Obie spojrza y na siebie uwa%nie.
- Tik-tak, tik-tak? - zawtórowa a Irène.
Hannah u"miechn# a si# sarkastycznie.
- Ze mnie jest tchórz, tego si# nie da ukry$, ale ty jeste" na prostej drodze do
staropanie&stwa.
- Uwielbiam stare panny - odpar a Irène.
* * *
I tak, niedostrzegalnie prawie, mija dzie& za dniem i ani si# obejrzeli, jak nadszed sierpie&.
A z nim nadesz y równie% letnie ulewy i burze, raczej przelotne, trwaj!ce co najwy%ej dwie
godziny. Simone by a ca kowicie poch oni#ta swoimi obowi!zkami, Irène przyzwyczaja a si# do
Hannah. A Dorian uczy si# oczywi"cie nurkowania, nie przestaj!c kre"li$ w wyobra'ni map
sekretnej geografii Grety Garbo.
Pewnego sierpniowego dnia, z tych poprzedzonych nocn! ulew!, która zostawia a po sobie
chmury w kszta cie zamków p yn!cych po o"lepiaj!co lazurowym niebie, Irène i Hannah
postanowi y uda$ si# na spacer po Pla%y Anglika. Min# o ju% pó tora miesi!ca od przybycia
Sauvelle'ów do B #kitnej Zatoki. Wszystko zdawa o si# wskazywa$, %e nie czekaj! tu ich ju% %adne
niespodzianki. Wkrótce mieli si# jednak przekona$, %e jest zupe nie inaczej.
* * *
(lady stóp biegn!ce wzd u% linii brzegu przypomina y w po udniowym s o&cu ciemne
% obienia na o"lepiaj!cej biel! powierzchni, a maszty w porcie ko ysa y si# w oddali niczym
rozedrgane mira%e.
Siedz!c na zbutwia ych szcz!tkach odzi, która osiad a na zawsze na tej bezkresnej mieli'nie
drobniusie&kiego piasku, Irène i Hannah odpoczywa y otoczone przez stadko ma ych niebieskich
ptaków, maj!cych gniazda gdzie" na pla%y, pewnie po"ród bia ych wydm.
- Czemu ta pla%a nazywa si# Pla%! Anglika? - zapyta a Irène zapatrzona w pagórki piasku
rozpo"cieraj!ce si# pomi#dzy miasteczkiem a cyplem.
- Przez ca e lata mieszka tu w swojej chatce stary Anglik, który by malarzem. Biedak mia
wi#cej d ugów ni% p#dzli. Dawa mieszka&com miasteczka swoje obrazy w zamian za jedzenie i
ubrania. Zmar trzy lata temu. Pochowano go tu, na pla%y, gdzie sp#dzi prawie ca e swoje %ycie -
wyja"ni a Hannah.
- Gdybym mog a wybiera$, te% chcia abym zosta$ pochowana w takim miejscu jak to.
- Przyjemne my"li chodz! ci po g owie, nie ma co - powiedzia a Hannah nie bez wyrzutu.
- Bynajmniej mi si# nie spieszy - zaznaczy a Irène, zauwa%aj!c niewielk! %aglówk#, która
pojawi a si# na wodach zatoki, jakie" sto metrów od brzegu.
- No tak - mrukn# a Hannah. - Znów si# zjawi , nasz samotny %eglarz. Nawet jednego dnia
nie móg wytrzyma$ bez tej swojej ajby.
- O kim mówisz?
- Ojciec i kuzyn wrócili wczoraj z po owu - wyja"ni a Hannah. - Ojciec jeszcze "pi, ale
ten* Nie ma dla niego ratunku.
Irène znów poszuka a wzrokiem %aglówki.
- To mój kuzyn, Ismael. Pó %ycia sp#dza na tej odzi, przynajmniej kiedy nie pracuje z
ojcem w porcie. Ale to dobry ch opak. Popatrz na ten medalion.
Irène uwa%nie przyjrza a si# medalionowi na z otym a&cuszku wisz!cemu na szyi
kole%anki. Przedstawia s o&ce, które zachodzi o do morza.
- To prezent od Ismaela.
- Prze"liczny - powiedzia a Irène z niek amanym podziwem.
Hannah wsta a i wyda a z siebie okrzyk, który sprawi , %e stadko ptaków, niczym
wystrzelone z procy, pofrun# o na drugi kraniec pla%y. Niewyra'na sylwetka sternika pomacha a
im, a ód' skierowa a si# w stron# brzegu.
- Przede wszystkim nie pytaj go o jacht - ostrzeg a Hannah. - A je"li sam zacznie o nim
mówi$, pod %adnym pozorem nie pytaj, jak go zrobi . Mo%e o tym gada$ ca ymi godzinami*
- To pewnie rodzinne*
Hannah pos a a jej w"ciek e spojrzenie.
- Chyba zostawi# ci# tu sam! na pla%y, na po%arcie krabom.
- Przepraszam.
- Wybaczam. Ale je"li my"lisz, %e jestem gadu !, poczekaj tylko, a% poznasz moj! matk#
chrzestn!. Przy niej ca a reszta rodziny to po prostu niemowy.
- Na pewno j! polubi#.
- Na pewno* - odpar a Hannah, niezdolna powstrzyma$ zgry'liwego u"mieszku.
* * *
Jacht Ismaela stan! w linii wiatru, %agiel zacz! opota$. Ismael szybkim ruchem go opu"ci
i skierowa dziób odzi w stron# pla%y. Wida$ by o, %e jest wytrawnym %eglarzem. Po chwili
spokojnie dobi do brzegu. Wyskoczywszy na l!d, obrzuci Irène spojrzeniem od stóp do g ów. I
cho$ stara si# to zrobi$ od niechcenia i jakby przelotnie, nie potrafi od niej oderwa$ wzroku.
Hannah, przedrze'niaj!c jego g upaw! min#, natychmiast ich sobie przedstawi a, w
charakterystycznym dla siebie stylu.
- Ismaelu, to moja przyjació ka Irène - zacz# a nadzwyczaj uprzejmie. - Ale nie musisz gapi$
si# na ni! jak ciel# na malowane wrota.
Ch opak da sójk# w bok swojej kuzynce i wyci!gn! r#k# do Irène.
- Cze"$.
Lapidarnemu pozdrowieniu towarzyszy nie"mia y i szczery u"miech. Irène u"cisn# a r#k#
ch opca.
- Spokojnie, dziewczyno, on naprawd# umie mówi$, tylko teraz go zatka o. W ten sposób
chce ci oznajmi$, %e jest tob! oczarowany i tak dalej, i tym podobne.
- Moja kuzynka tak du%o gada, %e czasami boj# si#, %e w s owniku zabraknie dla niej s ów -
odezwa si# Ismael. - (miem s!dzi$, %e ju% zd!%y a ci# uprzedzi$, by" nie pyta a mnie o jacht.
- Szczerze mówi!c, nie zd!%y a - sk ama a na wszelki wypadek Irène.
- Akurat. Hannah my"li, %e to jedyny temat, na jaki potrafi# i chc# rozmawia$.
- O sieciach i takielunkach te% potrafisz nie'le nawija$, ale przy %aglówce wysiadaj!.
Irène przys uchiwa a si# rozbawiona wymianie uszczypliwo"ci mi#dzy Hannah a Ismaelem.
Wida$ by o, %e lubi! si# sprzecza$. Nie robili tego, %eby sprawi$ sobie przykro"$, ale %eby ubarwi$
nieco szar! codzienno"$.
- S ysza em, %e wprowadzili"cie si# do Domu na Cyplu - powiedzia Ismael.
Irène przyjrza a si# ch opcu i spróbowa a na w asny u%ytek opisa$ go sobie. Szesnastolatek,
i na tyle wygl!da ; po skórze i w osach wida$ by o, %e du%o czasu sp#dza na morzu. Dzi#ki ci#%kiej
pracy w porcie by krzepki i postawny. Ramiona i d onie pe ne by y drobnych blizn, rzecz rzadka w
Pary%u. Na prawej nodze, od kolana ku kostce, ci!gn# a si# blizna d u%sza i wyra'niejsza. Irène
zastanawia a si#, gdzie te% móg zdoby$ takie trofeum. Na koniec spojrza a mu w oczy, które ju% od
pierwszej chwili wyda y jej si# niezwyk e. Du%e i jasne. Ich smutnawe, przenikliwe spojrzenie
sprawia o wra%enie, jakby kry o jak!" tajemnic#. Oczy Ismaela przypomina y Irène spojrzenia tych
bezimiennych %o nierzy, z którymi ta&czy a po trzy minuty w rytm rz#polenia podrz#dnej orkiestry -
spojrzenia, za którymi czai y si# strach, smutek i gorycz.
- Kochanie, uszczypn!$ ci#? - Hannah wyrwa a j! z zamy"lenia.
- Pó'no si# zrobi o. Mama pewnie si# martwi.
- Mama pewnie jest wniebowzi#ta, %e ma chwil# spokoju, ale skoro si# spieszysz -
odpowiedzia a Hannah.
- Mog# ci# podrzuci$ - zaoferowa si# Ismael. - Przy Domu na Cyplu jest male&ka przysta&,
w której mog# zacumowa$.
Irène spojrza a pytaj!co na Hannah.
- Je"li odmówisz, z amiesz mu serce. Mój kuzyn nie zaprosi by na swoj! ódk# nawet Grety
Garbo.
- A ty nie pop yniesz? - zapyta a Irène, nieco zaniepokojona.
- Nawet za ci#%kie pieni!dze nie wsiad abym na ten wrak. A poza tym mam dzi" wolne, a na
placu s! ta&ce. Na twoim miejscu zastanowi abym si# dwa razy. Na sta ym l!dzie atwiej o dobr!
parti#. I mówi ci to córka rybaka. Ale nie s uchaj mnie. Id' z nim. A ty, panie marynarzu, uwa%aj na
moj! przyjació k#. Ma dotrze$ na miejsce ca a i zdrowa, zrozumiano?
* * *
-ód' odbi a od brzegu i skierowa a si# ku cyplowi. Dziób odzi, na której burcie widnia
napis +Kyaneos,, zacz! pru$ przybrze%ne fale.
Ismael, wci!% u"miechaj!c si# nie"mia o do dziewczyny, na stoj!co wykonywa
poszczególne manewry. Usiad , dopiero gdy wyp yn#li na wody zatoki. Irène, zaj!wszy miejsce na
aweczce, nie broni a si# przed pryskaj!cymi jej na twarz kroplami wody. -ód' oddala a si# od
brzegu tak szybko, %e Hannah wkrótce przeistoczy a si# w niewielk! posta$ machaj!c! do nich z
daleka. Pr#dko"$, z jak! jacht sun! po zatoce, i odg os rozcinanej przez dziób wody, wprowadzi y
Irène w dziwny stan: nagle bez %adnego powodu zachcia o jej si# "mia$.
- Pierwszy raz? - zapyta Ismael. - To znaczy chc# zapyta$, czy pierwszy raz na jachcie?
Irène przytakn# a.
- Nie ma si# z czym równa$, co?
Dziewczyna znów przytakn# a i wci!% si# u"miechaj!c, nie odrywa a oczu od du%ej blizny
na nodze Ismaela.
- Konger - powiedzia ch opak. - To d uga historia.
Irène unios a wzrok i przyjrza a si# wy aniaj!cej si# co chwila zza drzew lasu sylwetce
Cravenmoore.
- Co oznacza nazwa twojej odzi?
- To po grecku. +Kyaneos,: od niego pochodz! nasze cyjan i cyjanit* - odpowiedzia
Ismael enigmatycznie.
Irène zmarszczy a jeszcze bardziej brwi, nic nie rozumiej!c.
- Grecy u%ywali tego s owa, %eby opisa$ ciemnoniebieski kolor, kolor morza. Kiedy Homer
mówi o morzu, porównuje jego barw# z ciemnym winem. U%ywa tego w a"nie s owa: kyaneos.
- A jednak potrafisz rozmawia$ o czym" wi#cej ni% tylko o ódce i sieciach.
- Staram si#.
- A kto ci# tego nauczy ?
- )eglowania? Sam si# nauczy em.
- Nie, nie, tego o Homerze.
- Mój ojciec pasjonowa si# histori!. Wci!% mam jego ksi!%ki*
Irène si# nie odzywa a.
- Hannah na pewno powiedzia a ci, %e moi rodzice nie %yj!.
Irène przytakn# a tylko g ow!, wpatruj!c si# zauroczona w znajduj!c! si# kilkaset metrów
dalej latarni# na wysepce.
- Nie dzia a ju% od wielu lat. Zast!pi a j! latarnia portowa w B #kitnej Zatoce - wyja"ni jej.
- Nikt ju% nie przyp ywa na wysp#? - zapyta a Irène.
Ismael pokr#ci g ow!.
- Czemu?
- A lubisz opowie"ci o duchach? - odpowiedzia pytaniem na pytanie.
- To zale%y*
- W miasteczku s! tacy, co wierz!, %e wysepka z latarni! jest zaczarowana czy co" w tym
stylu. Wie"$ niesie, %e wiele lat temu uton# a tam jaka" kobieta. Niektórzy zarzekaj! si#, %e widzieli
tam "wiat a. No có%, tu, na wybrze%u ka%de miasteczko ma swoje klechdy, wi#c i nasze nie mog o
by$ gorsze.
- (wiat a?
- (wiat a wrze"nia - odpowiedzia Ismael, kiedy zacz#li op ywa$ cypel. - Legenda,
powiedzmy, %e to legenda, g osi, i% wiele lat temu, pod koniec lata, kiedy odbywa a si# doroczna,
ko&cz!ca sezon maskarada, ludzie ujrzeli kobiet# w przebraniu, która wsiad a w porcie na jacht i
odbi a od brzegu. Niektórzy utrzymuj!, %e mia a na wysepce potajemn! randk# z kochankiem, inni
twierdz!, %e ucieka a, pope niwszy jak!" straszliw! zbrodni#. Sama widzisz, %e wersji jest du%o i
ka%da w gruncie rzeczy mo%liwa, ale najwa%niejsze, %e nikt wie, kim naprawd# by a ta kobieta. Jej
twarz zakryta by a mask!. Podczas gdy p yn# a przez zatok#, rozp#ta a si# gwa towna burza, która
znios a ód' w stron# ska . -ód' si# roztrzaska a, a tajemnicza kobieta bez twarzy uton# a. Jej cia a
nigdy nie odnaleziono. Par# dni pó'niej morze wyrzuci o na brzeg zniszczon! mask#. Od tamtej
pory ludzie gadaj!, %e w ostatnie dni lata, o zmierzchu, na wyspie pojawiaj! si# "wiat a*
- Duch tej kobiety*
- W a"nie, usi uj!cej doko&czy$ podró%. Tak mówi!*
- A to prawda?
- To historia o duchach. Albo si# w ni! wierzy, albo nie.
- A ty w ni! wierzysz? - nie ust#powa a Irène.
- Ja wierz# tylko w to, co widz#.
- )eglarz niedowiarek.
- Co" w tym stylu.
Irène znów obrzuci a wysepk# wzrokiem. Fale rozbryzgiwa y si# o ska y. (wiat o,
przechodz!c przez zbite szyby latarni, rozszczepia o si# w t#cz# zanikaj!c! w wodnej zas onie
tworzonej przez krople rozbijaj!cych si# fal.
- By e" tam kiedykolwiek? - zapyta a.
- Na wysepce?
Ismael zmieni kierunek, %eby okr!%y$ cypel; pop yn! kawa ek z wiatrem, zrobi zwrot i
skierowa dziób pod wiatr, w stron# przystani.
- Mo%e chcia aby" si# tam wybra$? - zaproponowa .
- A mo%na?
- Wszystko mo%na. To tylko kwestia odwagi - odpar Ismael, u"miechaj!c si#
prowokacyjnie.
Irène wytrzyma a jego spojrzenie.
- Kiedy?
- W sobot#. Na mojej odzi.
- Sami?
- Sami. Chyba %e si# boisz*
- Nie boj# si# - uci# a natychmiast Irène.
- No to w sobot#. Przyp yn# po ciebie przed po udniem.
Irène odwróci a g ow#, by spojrze$ w stron# brzegu, na wznosz!cy si# nad klifem Dom na
Cyplu. Dorian gapi si# na nich z ganku, nawet nie próbuj!c kry$ swej ciekawo"ci.
- To mój brat, Dorian. Mo%e wejdziesz, poznasz moj! mam#.
- Kiepsko wypadam na rodzinnych prezentacjach.
- Co si# odwlecze, to nie uciecze.
-ód' wp yn# a do male&kiej zatoczki w"ród ska u podnó%a Domu na Cyplu. Ismael z
niezwyk ! wpraw! opu"ci %agiel, by ód' si ! inercji pokona a odleg o"$ dziel!c! j! od przystani.
Chwyci cum# i wyskoczy na pomost, przytrzymuj!c dziób. Przycumowawszy ód', wyci!gn!
d o& ku Irène.
- A tak w ogóle to Homer by "lepy, wiesz? Sk!d móg wiedzie$, jakiego koloru jest morze? -
spyta a Irène.
Ismael wzi! j! za r#k# i mocno trzymaj!c, pomóg jej zeskoczy$ na pomost.
- Jeszcze jeden argument, %eby wierzy$ tylko w to, co si# widzi - odpowiedzia ch opak,
wci!% nie wypuszczaj!c jej d oni.
Irène przypomnia y si# s owa Lazarusa wypowiedziane pierwszego wieczoru w
Cravenmoore.
- Czasem wzrok nas zwodzi - stwierdzi a.
- Ale nie mnie.
- Dzi#kuj# za wycieczk#.
Ismael u"miechn! si#, puszczaj!c wreszcie jej d o&.
- Do zobaczenia w sobot#.
- Do zobaczenia.
Ismael, trzymaj!c cum# w r#ku, odrzuci dziób na wod#, wskoczy na ódk# i szybko
podniós %agiel. Z apawszy wiatr w %agle, wyp yn! z zatoczki. Po chwili +Kyaneos, skierowa si#
z powrotem ku portowi B #kitnej Zatoki.
Irène jeszcze przez chwil# sta a na pomo"cie, obserwuj!c, jak bia y %agiel maleje w oddali.
Dopiero po jakim" czasie zda a sobie spraw#, %e wci!% si# u"miecha, a w d oniach czuje dziwne
mrowienie. Ogarn# o j! przekonanie, %e czekaj!cy j! tydzie& b#dzie bardzo, ale to bardzo d ugi.
4. Tajemnice i cienie
W B #kitnej Zatoce istnia y jakby tylko dwie pory roku: lato i ca a reszta. Latem mieszka&cy
miasteczka pracowali trzy razy wi#cej ni% zwykle, na potrzeby okolicznych kurortów zape niaj!cych
si# turystami, którzy przybywali tu z wielkich miast, by nacieszy$ si# pla%!, s o&cem i nud!, za
któr! s ono zap acili. Od trzech d ugich wakacyjnych miesi#cy zale%a los piekarzy, sklepikarzy,
restauratorów i wszelkich innych zawodów na wybrze%u Normandii. Podczas tych trzynastu czy
czternastu tygodni mieszka&cy B #kitnej Zatoki zamieniali si# w pracowite mrówki, by przez reszt#
roku spokojnie pró%nowa$ jak koniki polne. Szczególnie za" pracowite by y pierwsze dni sierpnia,
kiedy ruch turystyczny si#ga szczytu i ci#%ko by o sprosta$ gwa townemu wzrostowi
zapotrzebowania na wszystko.
Jednym z niewielu, którzy nie podlegali temu rytmowi, by Christian Hupert. Jak pozostali
szyprowie, musia by$ mrówk! przez dwana"cie miesi#cy w roku. I zawsze z pocz!tkiem lata stary
rybak dochodzi do tych samych gorzkich wniosków, widz!c, jak pró%nuj!cy dot!d s!siedzi rzucaj!
si# w wir pracy. Stwierdza , %e pope ni kardynalny b !d i %e lepiej by oby zerwa$ z wielowiekow!
rodzinn! tradycj! i za o%y$ hotelik, sklepik czy cokolwiek innego. By$ mo%e wówczas jego córka
Hannah nie musia aby przez ca y tydzie& us ugiwa$ w Cravenmoore, a on sam mo%e w ko&cu
zacz! by widywa$ swoj! %on# d u%ej ni% trzydzie"ci minut dziennie, pi#tna"cie o "wicie, pi#tna"cie o
zmierzchu.
Ismael przygl!da si# stryjowi. Pracowali razem przy naprawie pompy ss!cej na odzi.
Zas#piona twarz rybaka zdradza a, o czym my"li.
- Móg by" otworzy$ warsztat szkutniczy - zasugerowa Ismael.
Stryj w odpowiedzi mrukn! co" pod nosem.
- Albo sprzeda$ kuter i zainwestowa$ w sklep pana Didier. Od sze"ciu lat próbuje ci# do
tego nak oni$ - ci!gn! ch opiec.
Stary rybak przerwa prac#, by bacznie przyjrze$ si# ch opcu. Trzyna"cie lat ojcowania mu
nie zdo a o zatrze$ tego, co najbardziej go w ch opcu dra%ni o, cho$ jednocze"nie w nim to lubi :
uderzaj!cego i jakby rosn!cego z roku na rok podobie&stwa do ojca, !cznie z pewnymi cechami
charakteru, jak na przyk ad udzielanie rad, o które nikt go nie prosi .
- Mo%e ty powiniene" si# nad tym zastanowi$ - odpar Christian. - Ja zbli%am si# ju% do
pi#$dziesi!tki. W moim wieku nie zmienia si# zawodu.
- No to dlaczego narzekasz?
- A znasz takiego, co nie narzeka?
Ismael wzruszy ramionami. Obaj znowu nachylili si# nad pomp!.
- Dobra, nie powiem ju% s owa na ten temat - wymamrota Ismael.
- Akurat. Dokr#$ ten napr#%nik.
- Ten napr#%nik nadaje si# na z om. Powinni"my wymieni$ pomp#. Którego" dnia mo%e
nam sprawi$ niemi ! niespodziank#.
Hupert u"miechn! si# swoim najprzyjemniejszym u"miechem, zarezerwowanym dla
nabywców na targu rybnym, w adz portowych i wszelkiej ma"ci naiwniaków.
- Ta pompa nale%a a do mojego ojca. A przedtem do mojego dziadka. A przedtem*
- W a"nie o tym mówi# - nie pozwoli mu doko&czy$ Ismael. - Wi#kszy by by z niej
po%ytek w muzeum rybo ówstwa.
- Gadaj zdrów.
- Dobrze wiesz, %e mam racj#.
Wyprowadzanie stryja z równowagi by o jedn! z jego ulubionych rozrywek. Ust#powa o
jedynie %eglowaniu na w asnej odzi.
- Nie mam zamiaru kontynuowa$ dyskusji na ten temat. Dosy$. Koniec. Kropka.
Dla podkre"lenia swojej stanowczo"ci przy trzech ostatnich s owach dokr#ci "rub#,
u%ywaj!c ca ej swojej si y.
Nagle z wn#trza pompy dobieg podejrzany trzask. Hupert u"miechn! si# do ch opca.
Chwil# pó'niej cz#"$ napr#%nika, który przed chwil! dokr#ca , wystrzeli a jak z katapulty i
przelecia a nad ich g owami, ci!gn!c za sob! t ok, komplet nakr#tek i niezidentyfikowane %elastwo.
Stryj i bratanek "ledzili trajektori# z omu, dopóki ten nie wyl!dowa z hukiem na pok adzie
s!siedniego kutra nale%!cego do Gérarda Picaud. Picaud, by y bokser o postawie byka i ptasim
mó%d%ku, rzuci okiem na cz#"ci, które spad y mu na pok ad, a nast#pnie uniós wzrok ku niebu.
Hupert z Ismaelem wymienili znacz!ce spojrzenia.
- Wydaje mi si#, %e na jedno wysz o - wyrazi swoje zdanie Ismael.
- Jak b#d# chcia us ysze$ twoj! opini#*
- To o ni! poprosisz. Wiem. A przy okazji, zastanawia em si# w a"nie, czy sprawi oby ci
k opot, gdybym w najbli%sz! sobot# wzi! wolne. Mam do zrobienia par# drobnych napraw na
swoim jachcie*
- A czy te drobne naprawy nie s! przypadkiem blondynk! metr siedemdziesi!t o zielonych
oczach? - rzuci od niechcenia Hupert, u"miechaj!c si# chytrze do swojego bratanka.
- Plotki szybko si# rozchodz! - powiedzia Ismael.
- Lotem b yskawicy, drogi ch opcze, zw aszcza je"li twoja kuzynka we'mie sprawy w
swoje r#ce. A jak ma na imi# m oda dama?
- Irène.
- No tak.
- Co tak?
- Poczekamy, zobaczymy.
- Jest mi a i tyle.
- +Jest mi a i tyle, - powtórzy Hupert, przedrze'niaj!c ton ch odnej oboj#tno"ci bratanka.
- Wiesz co, daj spokój. To nie jest dobry pomys . Nie chc# ju% wolnego w sobot# -
rozmy"li si# Ismael.
- (wietnie si# sk ada, bo trzeba wyczy"ci$ zenz#. Nie zagl!da e" tam od ostatniego po owu.
Zaczyna "mierdzie$ jak diabli.
- Zrobi si#.
Hupert roze"mia si#.
- Jeste" równie uparty jak twój ojciec. Podoba ci si# ta dziewczyna czy nie?
- Hmm.
- Ty, Romeo, mo%e by" askawie wydawa artyku owane d'wi#ki. Jestem jednak od ciebie
znacznie starszy. Podoba ci si# czy nie?
Ch opak wzruszy ramionami. Zrobi si# na twarzy czerwony jak pomidor. Wreszcie
wykrztusi z siebie co" zupe nie niezrozumia ego.
- Ja"niej, prosz# - nie odpuszcza stryj.
- Powiedzia em, %e tak. Chyba tak. Prawie jej nie znam.
- To wi#cej, ni% ja mog em powiedzie$ o twojej stryjence po tym, jak pierwszy raz j!
zobaczy em. A Bóg mi "wiadkiem, %e to "wi#ta kobieta.
- Jak wygl!da a za m odu?
- Nie zaczynaj, albo ca ! sobot# przesiedzisz w zenzie - pogrozi Hupert.
Ismael pokiwa g ow! i zacz! zbiera$ narz#dzia. Stryj czy"ci sobie d onie ze smaru,
obserwuj!c swojego pomocnika k!tem oka. Ostatnia dziewczyna, która wzbudzi a zainteresowanie
ch opaka, mia a na imi# Laura i by a córk! komiwoja%era z Bordeaux. Ale by o to ju% dwa lata
temu. Do tej pory morze i samotno"$ na morzu wydawa y si# jedyn! mi o"ci! jego bratanka. Ta
dziewczyna musia a mie$ w sobie co" niezwyk ego.
- Do pi!tku zenza b#dzie wyczyszczona - obieca Ismael.
- Nie b#d# ci przeszkadza$.
Kiedy obaj zeskoczyli o zmierzchu na nabrze%e, by wróci$ do domu, ich s!siad Picaud
wci!% przygl!da si# tajemniczym cz#"ciom, zastanawiaj!c si#, czy tego lata z nieba pada$ b#d!
"ruby, czy te% mo%e Pan Bóg zsy a mu jaki" znak.
* * *
Kiedy nasta sierpie&, Sauvelle'owie mieli wra%enie, %e mieszkaj! w B #kitnej Zatoce co
najmniej od roku. Ci, co nie zdo ali ich jeszcze pozna$ osobi"cie, byli znakomicie poinformowani o
ich %yciu dzi#ki sztuce elokwencji Hannah i jej matki, Élisabeth Hupert. Dzi#ki dziwnemu zjawisku
z pogranicza magii i poczty pantoflowej wiadomo"ci dociera y do piekarni, wyprzedzaj!c samo
zdarzenie, którego dotyczy y. Bagietki i naj"wie%sze wiadomo"ci, od "witu do zmierzchu. W ten oto
sposób jedynymi mieszka&cami B #kitnej Zatoki, którzy do pi!tku nie zostali powiadomieni, %e
pono$ co" zaiskrzy o pomi#dzy Ismaelem Hupertem a Irène Sauvelle, by y ryby i sami
zainteresowani. Niewa%ne, czy rzeczywi"cie co" si# mi#dzy nimi wydarzy o. Krótki rejs z Pla%y
Anglika do Domu na Cyplu ju% znalaz si# w anna ach owego lata 1937 roku.
Pierwsze dni sierpnia w B #kitnej Zatoce min# y rzeczywi"cie jak z bicza trzas . Simone w
ko&cu zdo a a w pe ni zapanowa$ nad swoimi obowi!zkami w Cravenmoore. Lista spraw
niecierpi!cych zw oki by a bardzo d uga. Ju% samo odnowienie kontaktów ze sklepikarzami i
hurtownikami, uporz!dkowanie rachunkowo"ci i prowadzenie korespondencji Lazarusa
wystarcza y, by wype ni$ jej dzie&, prawie nie zostawiaj!c czasu na spanie i oddychanie. Dorian,
wyposa%ony w rower, który Lazarus sprezentowa mu w pierwszych dniach pobytu, przeistoczy
si# w pos a&ca. Po paru dniach zna ka%dy kamie& i ka%d! wyrw# na drodze do miasteczka.
Codziennie rano Simone zaczyna a swój dzie& pracy od udzielania odpowiedzi na listy i
dok adnego segregowania przys anej korespondencji, "ci"le stosuj!c si# do wskazówek Lazarusa.
(ci!gawka, z o%ona na pó kartka, s u%y a w ka%dej chwili za ratunek, na wypadek gdyby zdarzy o
jej si# zapomnie$ którego" z dziwnych polece& pryncypa a. Ci!gle mia a w pami#ci swój trzeci
dzie& pracy, kiedy niewiele brakowa o, by odruchowo otworzy a jeden z listów nadanych z Berlina
przez Daniela Hoffmanna. W ostatniej chwili przypomnia a sobie, %e przecie% nie wolno jej tego
robi$.
Przesy ki od Hoffmanna nadchodzi y zazwyczaj co dziewi#$ dni, z punktualno"ci! niemal
idealn!. Pergaminowe koperty zawsze by y opatrzone lakow! piecz#ci! z herbem w kszta cie +D,.
Simone bardzo szybko nauczy a si# oddziela$ je od pozosta ych przesy ek, nie przyk adaj!c ju%
wagi do szczególno"ci tematu. W pierwszych dniach sierpnia jednak sta o si# co", co sprawi o, i%
znów poczu a si# zaintrygowana korespondencj! swego pryncypa a z tajemniczym panem
Hoffmannem.
Simone wesz a wczesnym rankiem do gabinetu Lazarusa, by zostawi$ na jego biurku
najnowsze faktury i rachunki. Lubi a robi$ to z samego rana, zanim fabrykant zabawek uda si# do
swojego studia, %eby nie musie$ odrywa$ go od zaj#$. Armand mia w zwyczaju rozpoczyna$ swój
dzie& pracy od przegl!dania faktur. Przynajmniej dopóki zdrowie mu na to pozwala o.
Owego ranka w gabinecie Lazarusa unosi si# zapach tytoniu, który zdradza , %e fabrykant
zabawek pracowa do pó'na w nocy. Simone, odk adaj!c dokumenty na biurko, zauwa%y a jaki"
dziwny kszta t, tl!cy si# po"ród popio ów. Zaciekawiona podesz a do kominka i poruszy a
pogrzebaczem dogasaj!ce resztki, które okaza y si# stert! przewi!zanych papierów niestrawionych
do ko&ca przez ogie&. Poczu a si# g upio, myszkuj!c w tych popio ach, i ju% mia a wychodzi$ z
pokoju, gdy dostrzeg a na jednej z kartek lakow! piecz#$ z liter! +D,. Wi#c by y to listy. Lazarus
wrzuci w ogie& listy od Daniela Hoffmanna. Nie mój interes, pomy"la a Simone, nic mnie nie
obchodzi, dlaczego to zrobi . Od o%y a pogrzebacz i przyrzek a sobie nigdy wi#cej nie wtyka$ nosa
w osobiste sprawy pryncypa a.
* * *
Deszcz szemrz!cy o szyby zbudzi Hannah ze snu. By a pó noc. Pokój ton! w b #kitnym
pó mroku, a "wiat a dalekiej burzy, która rozszala a si# nad morzem, zmienia y pomieszczenie w
chi&ski teatr cieni. Metaliczne tykanie jednego z mówi!cych zegarów Lazarusa - oczy na wiecznie
u"miechni#tej twarzy, spogl!daj!ce to w jedn!, to w drug! stron# bez chwili przerwy - dochodzi o
uporczywie ze "ciany. Hannah westchn# a. Nienawidzi a nocy w Cravenmoore.
W "wietle dziennym dom Lazarusa Janna zdawa si# przeogromnym muzeum cudów i
osobliwo"ci. Jednak wraz z nadej"ciem nocy setki mechanicznych istot, maskowate twarze
zabawek i automatów zmienia y si# w widmow! faun#, która nigdy nie spa a, zawsze czujna,
u"miechni#ta, bacznie obserwuj!ca wszystko niewidz!cymi oczyma.
Lazarus sypia w jednym z pokojów zachodniego skrzyd a, przyleg ym do sypialni %ony.
Poza gospodarzami i sam! Hannah w domu zamieszkiwa y setki tworów skonstruowanych przez
fabrykanta, które zajmowa y ka%dy wolny k!t. W ciszy nocy Hannah s ysza a wyra'nie
rozbrzmiewaj!ce w ca ym mieszkaniu echo spr#%yn i trybików. Czasem, kiedy nie mog a zasn!$,
godzinami wyobra%a a sobie, jak w ciemno"ciach "wiec! szklane oczy nieruchomych automatów.
Ledwo zacz# a znowu zapada$ w sen, us ysza a po raz pierwszy ów d'wi#k - t umiony
przez deszcz regularny turkot. Wsta a i cichutko podesz a do okna, staraj!c si# nie przekroczy$
obr#bu plamy padaj!cego z zewn!trz "wiat a. Gmatwanina wie%, uków i strzelistych dachów
Cravenmoore jakby kurczy a si# pod nawa nic! wody. Z wilczych pysków gargulców wyp ywa y
czarne kaskady. Serdecznie nienawidzi a tego miejsca*
Irytuj!cy d'wi#k znowu dotar do jej uszu. Hannah, szukaj!c 'ród a tego odg osu,
zatrzyma a wzrok na rz#dzie okien zachodniego skrzyd a. Wygl!da o na to, %e na drugim pi#trze
wiatr otworzy jedno z nich. Firanki opota y niczym %agle w deszczu, a skrzyd a okna trzaska y raz
za razem. Dziewczyna uzna a, %e ma pecha. Na sam! my"l o tym, %e musi wyj"$ na korytarz i
przej"$ przez ca y dom do jego zachodniej cz#"ci, dosta a g#siej skórki.
Szybko, %eby strach jej ca kiem nie sparali%owa , w o%y a szlafrok i kapcie. By o ciemno,
wi#c zapali a "wieczki w kandelabrze. Migotanie p omyków otoczy o j! miedzian! aureol!. Hannah
dotkn# a zimnej klamki drzwi sypialni i prze kn# a "lin#. Skrzyd a okna w ciemnym pokoju nadal
uparcie uderza y o "cian#. Czeka y na ni!.
Wysz a, zamkn# a za sob! drzwi do sypialni i spojrza a w g !b nieko&cz!cego si#, ciemnego
tunelu korytarza. Zag #bi a si# w niego, unosz!c kandelabr. Sz a szpalerem wisz!cych w pustce i
pogr!%onych w letargu zabawek Lazarusa. Hannah przyspieszy a kroku, staraj!c si# nie rozgl!da$
na boki. Na drugim pi#trze Lazarus przechowywa swoje najstarsze automaty, poruszaj!ce si#
niezdarnie, o przejaskrawionych i nierzadko przera%aj!cych rysach twarzy. Prawie wszystkie
pozamykano w oszklonych gablotach. Zdarza o si#, %e o%ywa y w nich nagle, bez ostrze%enia,
pos uszne jakiemu" wewn#trznemu mechanizmowi, który budzi je z ich snu ruchomych lalek.
Hannah min# a Madame Sarou, wró%k#, która tasowa a w swych bia ych d oniach karty do
tarota, wybiera a jedn! z nich i pokazywa a widzowi. Dziewczyna nie mog a oprze$ si# pokusie i
spojrza a na upiorn! twarz wystrugan! w drewnie. Oczy Cyganki otworzy y si#, a jej d onie
wyci!gn# y ku dziewczynie kart#. Hannah zamar a. Na karcie widnia a spowita w p omienie posta$
czerwonego diab a.
Par# metrów dalej tors cz owieka o wielu maskach kiwa si# z boku na bok. M#%czyzna co
jaki" czas ods ania swoje niewidzialne oblicze, odkrywaj!c mask# za mask!. Hannah szybko
odwróci a wzrok i przyspieszy a kroku. Za dnia przechodzi a tym korytarzem setki razy. To by y
tylko maszyny, nie %ywe istoty; nie zas ugiwa y na jej uwag#, a tym bardziej na jej strach.
Powtarzaj!c t# my"l dla dodania sobie otuchy, skr#ci a w korytarz prowadz!cy do
zachodniego skrzyd a. Miniaturowa orkiestra Maestra Firettiego siedzia a przy "cianie pogr!%ona w
bezruchu. Po wrzuceniu monety figurki orkiestry gra y szczególn! wersj# _Marsza tureckiego
_Mozarta.
Hannah dotar a do ko&ca korytarza i zatrzyma a si# przed drzwiami z rze'bionego drewna
d#bowego. Ka%de z drzwi Cravenmoore ozdobione by y innym reliefem ilustruj!cym któr!" z ba"ni
braci Grimm: od Jasia i Ma gosi poprzez Muzykantów z Bremy, Kopciuszka po Czerwonego
Kapturka. W oczach dziewczyny ca a ta ba"niowa ornamentyka by a przera%aj!ca. Nigdy nie
przekroczy a progu tego pokoju, tak jak i nie zajrza a do wielu innych pomieszcze& ogromnej
rezydencji. I do wielu nie zajrzy, chyba %e zmusz! j! okoliczno"ci.
Z wn#trza dobiega omot otwartego okna. Na skórze poczu a zimny powiew nocnego
wiatru wydobywaj!cy si# ze szpar w drzwiach. Hannah jeszcze raz rozejrza a si# po korytarzu.
Szklane oczy muzyków orkiestry wpatrywa y si# w ciemno"ci. Us ysza a wyra'nie odg os deszczu
bij!cego o dach Cravenmoore, jakby nad jej g ow! chrobota y tysi!ce szczurzych pazurków.
Dziewczyna westchn# a ci#%ko, nacisn# a klamk# i wesz a do "rodka.
Gwa towny podmuch lodowatego powietrza zawirowa wokó niej, zgasi p omyki "wiec i z
hukiem zatrzasn! drzwi za jej plecami. Przesi!kni#te deszczem firanki ci#%ko powiewa y. Hannah
rzuci a si#, by wpierw zamkn!$ skrzyd a okna, a nast#pnie dok adnie je docisn!$ i mocno
przekr#ci$ klamk#. Nerwowo odszuka a w kieszonce szlafroka pude ko zapa ek, po czym dr%!cymi
r#kami zapali a "wieczki. W "wietle kandelabru otaczaj!ce j! ciemno"ci o%y y, ukazuj!c oczom
Hannah pokój, który wygl!da na sypialni# dziecka. Ma e ó%eczko obok biurka. Pó eczka z
ksi!%kami, dzieci#ce ubranka z o%one na krze"le. Para bucików starannie u o%ona pod ó%kiem.
-a&cuszek z krzy%ykiem zawieszony na pr#cie u wezg owia. Hannah przesz a si# po pokoju. W
jego atmosferze, w meblach i przedmiotach, by o co" dziwnego, co" deprymuj!cego, czego Hannah
nie potrafi a do ko&ca okre"li$. Rozejrza a si# raz jeszcze po tej dzieci#cej sypialni. W Cravenmoore
nie by o dzieci. Nigdy ich nie by o. Wi#c po co ten pokój?
Nagle dozna a ol"nienia. Zrozumia a, co j! od pocz!tku uderzy o. Wcale nie porz!dek ani
czysto"$, ale co" tak oczywistego, tak prostego, %e a% umyka o uwadze. By to rzeczywi"cie pokój
dziecinny. Ale czego" tu brakowa o. Brakowa o zabawek. W ca ym pomieszczeniu nie by o ani
jednej zabawki.
Hannah unios a "wiecznik, by przypatrzy$ si# "cianom. Wisia y na nich wycinki z gazet.
Dziewczyna odstawi a kandelabr na biureczko i podesz a do "ciany pokrytej mozaik! starych
wycinków i fotografii prasowych. Jedna z nich szczególnie zwraca a uwag#. Przedstawia a kobiet#
o ostrych, wyrazistych rysach twarzy. W spojrzeniu jej czarnych oczu czai a si# gro'ba. Ta sama
twarz pojawia a si# na innych zdj#ciach. Hannah zbli%y a twarz do fotografii tajemniczej damy
trzymaj!cej w ramionach dziecko.
Pó'niej przebieg a wzrokiem "cian#, czytaj!c nag ówki starych artyku ów, wisz!cych obok
siebie bez adu i sk adu. Notki o straszliwym po%arze w jednej z paryskich fabryk, podczas którego
znikn! m#%czyzna o nazwisku Hoffmann. Nazwisko tej postaci obsesyjnie powtarza o si# w
wi#kszo"ci wycinków wisz!cych niczym klepsydry na cmentarnym murze. A w samym "rodku,
otoczona dziesi!tkami nieczytelnych skrawków gazet, wisia a pierwsza strona dziennika z 1890
roku. A na niej twarz dziecka. Jego oczy pe ne by y przera%enia. Oczy maltretowanego zwierz#cia.
Zdj#cie wywar o na niej ogromne wra%enie. Z wyrazu twarzy tego sze"cio-, mo%e
siedmioletniego ch opca mo%na by o wywnioskowa$, %e by "wiadkiem niezrozumia ego dla&,
potwornego zdarzenia. Hannah poczu a przeszywaj!cy ch ód, zimno promieniuj!ce z niej samej.
Próbowa a odczyta$ niewyra'ny tekst towarzysz!cy fotografii. +Odnaleziono o"mioletnie dziecko,
które sp#dzi o samotnie siedem dni w ciemnej piwnicy,. Hannah przyjrza a si# twarzy ch opca. W
jego rysach by o co" znajomego. W jego oczach mo%e*
W tej samej chwili Hannah zda o si#, %e s yszy czyj" g os, szept za swoimi plecami.
Odwróci a si#, ale nikogo nie zobaczy a. Odetchn# a z ulg!. W purpurowej po"wiacie rzucanej
przez kandelabr unosi y si# tysi!ce drobinek kurzu. Podesz a do jednego z okien i palcami
delikatnie odsun# a mu"lin firanki przys aniaj!cej szyb#. Las ton! we mgle. W oknach pracowni
Lazarusa, na kra&cu zachodniego skrzyd a, by o jasno. Zarys jego postaci odcina si# na tle
z ocistego "wiat a dr%!cego za firankami. Przez szpar# mi#dzy nimi przedar si# w!ski snop, kre"l!c
na pod odze smug# jasno"ci.
Znowu us ysza a g os, tym razem wyra'niejszy i bli%szy. Szepta jej imi#. Hannah
odwróci a si# i po raz pierwszy zauwa%y a blask, jaki bi z ma ego kryszta owego flakonika. Czarna
jak obsydian buteleczka, spowita wielobarwnym poblaskiem, sta a w male&kiej niszy.
Dziewczyna ostro%nie podesz a do niej i przyjrza a si# flakonikowi. Na pierwszy rzut oka
przypomina fiolk# perfum, ale Hannah nigdy nie widzia a równie pi#knego przedmiotu ani równie
misternie r%ni#tego kryszta u. Korek w kszta cie pryzmatu mieni si# wszystkimi kolorami t#czy.
Hannah poczu a, %e nie oprze si# pokusie, by si#gn!$ po ten przedmiot i palcami pog adzi$ kryszta
wabi!cy niezwyk ymi liniami.
Z wyj!tkow! ostro%no"ci! wzi# a flakonik w obie d onie. Wa%y wi#cej, ni% si#
spodziewa a. I by lodowaty, do tego stopnia, %e dotkni#cie go sprawia o ból. Unios a go na
wysoko"$ oczu, by przyjrze$ si# jego zawarto"ci, ale w pierwszej chwili dostrzeg a tylko
nieprzeniknion! czer&. Trzymaj!c go pod "wiat o, Hannah dozna a jednak wra%enia, %e w "rodku
co" zafalowa o. G#sta, ciemna ciecz, mo%e perfumy*
Dr%!cymi palcami dotkn# a ozdobnego korka. We flakoniku co" jakby si# poruszy o.
Hannah zawaha a si# na chwil#. Doskona o"$ opakowania zdawa a si# obiecywa$ najbardziej
osza amiaj!cy zapach, jaki tylko mog a sobie wyobrazi$. Spróbowa a wyci!gn!$ korek. Czer&
wewn!trz flakonika znów si# wzburzy a, jednak Hannah nie zwraca a ju% na to uwagi. W ko&cu
korek ust!pi .
Nieokre"lony d'wi#k, syk ulatniaj!cego si# spr#%onego gazu, wype ni pokój. W jednej
chwili k #by wydostaj!cej si# z flakonu czerni unios y si# w powietrzu, rozlewaj!c si# niczym
plama atramentu. Hannah poczu a, jak ca ym jej cia em wstrz!sa dreszcz, a szept g osu osacza j! ze
wszystkich stron. Flakonik w jej d oniach by teraz przezroczysty i zrozumia a, %e cokolwiek by o
jego zawarto"ci!, uwolni o si# dzi#ki niej. Odstawi a flakonik na miejsce. Nurt zimnego powietrza
zaw adn! pokojem, gasz!c po kolei wszystkie "wiece. Im bardziej pokój pogr!%a si# w mroku,
tym bardziej odczuwalna stawa a si# w nim czyja" obecno"$. Po ciemniej!cych "cianach rozlewa
si# zarys bezkszta tnej postaci.
Cie&.
Hannah powoli zacz# a cofa$ si# ku wyj"ciu. Po omacku próbowa a natrafi$ na klamk#, by
w ko&cu poczu$ jej ch ód. Ostro%nie j! nacisn# a i delikatnie otworzy a drzwi, gotowa rzuci$ si#
natychmiast do ucieczki. Co" sz o w jej stron#, czu a to wyra'nie.
Dziewczyna stara a si# szybko zatrzasn!$ za sob! drzwi, ale a&cuszek, który mia a na szyi,
zaczepi si# o jeden z wystaj!cych elementów p askorze'by. Jednocze"nie za jej plecami rozleg si#
z owrogi i pora%aj!cy syk. Syk du%ego w#%a. Hannah poczu a, %e zy przera%enia zaczynaj!
sp ywa$ jej po policzkach. -a&cuszek p#k , a dziewczyna us ysza a, jak medalik spada na pod og#.
Oswobodziwszy si#, stan# a przed otwieraj!cym si# przed ni! cienistym tunelem. Na jego ko&cu
wida$ by o otwarte drzwi wiod!ce ku schodom do nast#pnego skrzyd a. Znów rozleg si# ponury
gwizd. Ca kiem blisko. Dziewczyna pobieg a w stron# schodów. W chwil# pó'niej us ysza a znany
ju% jej d'wi#k ust#puj!cej klamki. Tym razem nie potrafi a jednak powstrzyma$ przera%enia. Z g #bi
piersi wyrwa jej si# %a osny j#k. Z trwog! rzuci a si# schodami w dó .
Mimo %e dysz!c i usi uj!c nie straci$ równowagi, przeskakiwa a po trzy stopnie, wydawa o
jej si#, %e nigdy nie pokona tych schodów i nie dobiegnie na parter. Kiedy dotar a wreszcie do
drzwi prowadz!cych na ty y ogrodu Cravenmoore, mia a poobijane kostki i kolana, ale bólu prawie
nie czu a. Rozsadzaj!ca jej %y y adrenalina podrywa a j! do coraz szybszego biegu. Nigdy
nieu%ywane drzwi by y zamkni#te. Hannah z ca ej si y rozbi a okciem szybk#, wystawi a r#k# i
szarpn# a klamk# z zewn!trz. Dopiero gdy dobieg a do ton!cego w mroku ogrodu, poczu a ran# na
ramieniu.
Nie zatrzymuj!c si#, bieg a ku "cianie lasu. Ch ód nocy okr#ca si# wokó niej, przylepiaj!c
do jej cia a szlafrok mokry od potu. Na linii drzew, tu% przed "cie%k! przecinaj!c! las Cravenmoore,
Hannah obejrza a si# za siebie, by sprawdzi$, czy jej prze"ladowca zdo a ju% dotrze$ do pierwszych
cieni ogrodu. Nie dostrzeg a najmniejszego "ladu zjawy. Odetchn# a g #boko. Zimne powietrze
pali o jej gard o i ostro k u o w p uca. Ju% szykowa a si# do podj#cia biegu, gdy ujrza a sylwetk#
przylepion! do fasady Cravenmoore. Z czerni budynku oderwa o si# jakie" cia o, by zej"$
pomi#dzy gargulcami, pe zn!c niczym gigantyczny paj!k.
Hannah rzuci a si# w ciemno"$ labiryntu, który mia j! poprowadzi$ na drug! stron# lasu.
Spomi#dzy koron drzew wy ania si# ksi#%yc, barwi!c mgie k# na niebiesko. Wiatr wznieca wokó
niej szeleszcz!ce g osy tysi!ca li"ci. Drzewa sta y szpalerem skamienia ych widm wyci!gaj!cych ku
niej swoje rozczapierzone szpony. Bieg a rozpaczliwie w stron# "wiat a prowadz!cego j! ku
wyj"ciu z tego fantasmagorycznego tunelu, bramy do jasno"ci, która zdawa a si# oddala$ od niej,
im wi#cej wysi ku wk ada a w to, by si# do niej zbli%y$.
Z le"nych zaro"li zacz! dobiega$ narastaj!cy ha as. Cie& przemierza g#stwin#, niszcz!c
wszystko, co znalaz o si# na jego drodze, "mierciono"ny "wider przebijaj!cy "cie%k# do niej. Krzyk
uwi!z Hannah w gardle. Ga #zie drzew i krzaków poci# y jej d onie, ramiona i twarz dziesi!tkami
krwawych pr#g. Goni a resztkami si , zm#czenie, niczym drewniany m otek, wali o j! w skronie,
otumaniaj!c ca kowicie i podszeptuj!c, by mu si# podda a, by po o%y a si# na ziemi i poczeka a*
Ale nie mog a tego zrobi$. Musia a ucieka$. Jeszcze tylko par# metrów i wybiegnie na drog#
prowadz!c! do miasteczka. Na pewno nadjedzie jaki" samochód, na pewno kto" si# zatrzyma i jej
pomo%e. Jeszcze tylko kilka sekund, chwila, wystarczy wyj"$ z lasu, %eby znale'$ ratunek.
Dalekie "wiat a samochodu jad!cego wzd u% Pla%y Anglika omiot y mroki le"nej g#stwiny.
Hannah krzykn# a rozpaczliwie, prosz!c o pomoc. Przez ga #zie i zaro"la zdawa a si# nadchodzi$ za
jej plecami tr!ba powietrzna. Hannah unios a wzrok ku kopule ga #zi os aniaj!cych twarz ksi#%yca.
Cie& powoli si# rozpe z . Dziewczyna jedynie j#kn# a po raz ostatni. Cie& w wolno opadaj!cych
kroplach niczym ci#%kie smugi smo y okry Hannah. Dziewczyna zamkn# a oczy i przywo a a
twarz swojej gadatliwej i wiecznie u"miechni#tej matki.
Chwil# pó'niej poczu a zimny oddech cienia na swojej twarzy.
5. Zamek po"ród mgie
P ótno %agla odzi Ismaela rozdar o, o umówionej godzinie, mu"lin mgie ki ocieraj!cej si#
nieledwie o lustro wody zatoki. Irène i jej matka, siedz!c na ganku i pij!c kaw# z mlekiem,
wymieni y spojrzenia.
- Nie ma chyba potrzeby, bym uprzedzi a ci#* - zacz# a Simone.
- Nie ma takiej potrzeby - odpar a Irène.
- Kiedy ostatnio rozmawia y"my na temat m#%czyzn? - spyta a matka.
- Kiedy sko&czy am siedem lat i Claude, tamten ch opak z podwórka, namówi mnie, %ebym
odda a mu swoj! spódniczk# w zamian za jego spodnie.
- Niez e zió ko.
- Przecie% on mia tylko pi#$ lat, mamo.
- No to pomy"l, jacy potrafi! by$, gdy maj! pi#tna"cie.
- Szesna"cie.
Simone westchn# a. Szesna"cie lat. Mój Bo%e. Jej córka mia a zamiar uciec ze starym
wilkiem morskim.
- To znaczy, %e mówimy o ca kiem doros ym cz owieku.
- Przecie% on jest tylko pó tora roku starszy ode mnie. To %adna ró%nica.
- Ty jeste" jeszcze dzieckiem.
Irène u"miechn# a si# wyrozumiale. Zaprowadzanie wojskowej dyscypliny nie by o
najsilniejsz! stron! Simone Sauvelle.
- Spokojnie, mamo. Wiem, co robi#.
- I tego w a"nie si# boj#.
-ód' wp yn# a do zatoczki. Ismael pomacha r#k! na powitanie. Simone przypatrywa a si#
ch opcu z jedn! brwi! uniesion! na znak czujno"ci.
- A nie by by askaw wej"$ tu, %eby" mog a mi go przedstawi$?
- Mamusiu*
Simone pokiwa a g ow!. W ka%dym razie nie udzi a si#, %e jej fortel b#dzie skuteczny.
- Czy jest co", o czym powinnam ci jeszcze powiedzie$? - zapyta a Simone, ewidentnie
podaj!c ty y.
Irène poca owa a j! w policzek.
- Powinna" %yczy$ mi mi ego dnia.
Nie czekaj!c na odpowied', Irène zbieg a ku przystani. Simone patrzy a, jak jej córka
chwyta d o& nieznanego jej ch opca (który, w jej podejrzliwych oczach, z ch opca ju% niewiele mia )
i wskakuje na pok ad. Kiedy Irène odwróci a g ow#, by j! pozdrowi$, matka u"miechn# a si#
wymuszenie i w odpowiedzi równie% pomacha a r#k!. Patrzy a, jak odp ywaj! w g !b zatoki w
blasku promiennego i uspokajaj!cego s o&ca. Siedz!ca na por#czy mewa, by$ mo%e jeszcze jedna
matka, która prze%ywa trudne chwile, przygl!da a jej si# z rezygnacj!.
- To niesprawiedliwe - powiedzia a Simone do mewy. - Kiedy si# rodz!, nikt ci# nie
uprzedza, %e b#d! robi$ to samo co ty, kiedy by a" w ich wieku.
Ptak, ca kowicie oboj#tny na tego typu refleksje, poszed w "lady Irène i odlecia . Simone
skwitowa a u"miechem swoj! naiwno"$ i opu"ci a ganek, by uda$ si# do Cravenmoore. Praca jest
najlepszym lekarstwem, powiedzia a sobie w duchu.
* * *
Odp yn#li na tyle daleko, i% w pewnym momencie brzeg zamieni si# w bia ! kresk#
zawieszon! mi#dzy niebem a morzem. Wiatr wia ze wschodu. Dziób +Kyaneosa, pru tak
krystalicznie czyst! wod#, i% wida$ by o dno mieni!ce si# szmaragdowymi odblaskami. Irène,
której jedynym do"wiadczeniem %eglarskim by a wczorajsza przeja%d%ka, z otwartymi ustami
przygl!da a si# hipnotyzuj!cej urodzie zatoki widzianej od strony morza. Dom na Cyplu sta si#
ma ! bia ! plamk! po"ród ska , kolorowe budynki miasteczka migota y za" w rozrzedzonym
powietrzu unosz!cym si# nad wod!. W dali wida$ by o zbieraj!ce si# na widnokr#gu chmury
burzowe. Irène zamkn# a oczy i ws ucha a si# w szum otaczaj!cego j! morza. Kiedy je ponownie
otworzy a, nic si# wokó niej nie zmieni o. To nie by sen.
Po obj#ciu kursu Ismaelowi nie pozostawa o w a"ciwie nic innego, jak tylko gapi$ si# na
Irène, która zachowywa a si#, jakby rzucono na ni! jakie" morskie czary. Metodycznie i
skrupulatnie rozpocz! obserwacj# od bladych kostek dziewczyny, nast#pnie wspi! si# powoli
wzrokiem, by zatrzyma$ si# w po owie ud Irène, na granicy ustanowionej najbezczelniej przez
spódnic#. Niezra%ony przyst!pi do spokojnej oceny nader wdzi#cznego i mi ego dla oka smuk ego
tu owia dziewczyny. Mog o to dla niego trwa$ wieczno"$ i pewnie nawet trwa o d ugo i trwa oby
d u%ej, gdyby nagle jego oczy nie zetkn# y si# z oczami Irène, co uzmys owi o Ismaelowi, %e jego
bezczelne taksowanie nie przesz o niezauwa%one.
- O czym my"lisz? - spyta a dziewczyna.
- O wietrze - sk ama bez %enady Ismael. - Zaczyna si# zmienia$, odkr#ca na po udnie. Przed
burz! tak zazwyczaj bywa. Pomy"la em sobie, %e pewnie chcia aby" najpierw op yn!$ cypel. Tam
s! pi#kne widoki.
- Jakie widoki? - zapyta a niewinnie Irène.
Teraz ju% nie ma w!tpliwo"ci, pomy"la Ismael; dziewczyna kpi a z niego w %ywe oczy.
Puszczaj!c mimo uszu docinki swojej pasa%erki, skierowa ód' w stron# pr!du op ywaj!cego klif,
oko o mili od cypla. Gdy tylko wyp yn#li za cypel, ich oczom ukaza a si# ogromna, ca kowicie
pusta, dzika pla%a ci!gn!ca si# a% ku mgie kom spowijaj!cym Wzgórze (wi#tego Micha a.
- To Czarna Zatoka - obja"ni Ismael. - Nosi tak! nazw#, bo jej wody s! znacznie g #bsze od
B #kitnej Zatoki, która jest w a"ciwie morsk! p ycizn!, o kilkumetrowej zaledwie g #boko"ci.
Mielizna, rzec by mo%na. -awica.
Irène ca a ta terminologia morska niewiele mówi a, ale roztaczaj!cy si# przed ni! rzadkiej
urody widok powodowa , %e dostawa a g#siej skórki. Jej wzrok zatrzyma si# na miejscu, które
wygl!da o jak wy% obiona w skale grota, otwarta ku morzu gardziel.
- To laguna - powiedzia Ismael. - Jest jak owal os oni#ty od pr!du i po !czony z morzem
male&kim przesmykiem. A po drugiej stronie znajduje si# Grota Nietoperzy. W tym tunelu
wg #biaj!cym si# w ska #, widzisz? Pono$ w roku tysi!c siedemset czterdziestym szóstym sztorm
wyrzuci na te ska y piracki galeon. Szcz!tki okr#tu i piratów wci!% tam s!.
Irène spojrza a na& z niedowierzaniem. Ismael mo%e i by dobrym sternikiem, ale w
k amaniu z trudem apa si# na majtka.
- To szczera prawda - brn! dalej Ismael. - Czasem tam nurkuj#. Jaskinia prowadzi g #boko
w ska # i nie ma ko&ca.
- Zabierzesz mnie tam? - zapyta a Irène, udaj!c, %e "wi#cie wierzy w idiotyczn! histori# o
rzuconym na ska y statku pirackim.
Ismael lekko si# zaczerwieni . To brzmia o jak zaproszenie do dalszego ci!gu. Jak
zobowi!zanie. Jednym s owem, kry o si# w tym niebezpiecze&stwo.
- Tam jest mnóstwo nietoperzy. St!d nazwa zreszt!* - ostrzeg ch opak, nie znajduj!c
innego, bardziej odstr#czaj!cego argumentu.
- Uwielbiam nietoperze. Lataj!ce myszki - odgryz a si# Irène, gotowa nadal pokpiwa$ z
ch opaka.
- Kiedy tylko zechcesz - odpar Ismael, rezygnuj!c z dalszego oporu.
Irène u"miechn# a si# ciep o. Ten u"miech ca kowicie zbi z panta yku Ismaela. Przez dobr!
chwil# nie móg si# zorientowa$, jaki jest kierunek wiatru i do czego w a"ciwie s u%y rumpel. A
najgorsze, %e dziewczyna zdawa a si# domy"la$, %e co" jest z nim nie tak. Najwy%szy czas zrobi$
zwrot. Odpadaj!c od wiatru, tak szybko luzowa grot, %e po zwrocie, zanim skontrowa , ód' si#
przechyli a. Fale nieomal musn# y twarz Irène. Ch odne j#zyki. Dziewczyna pisn# a, nie przestaj!c
si# "mia$. Ismael odpowiedzia u"miechem. Nie potrafi jeszcze wyczu$, co takiego specjalnego w
niej jest, ale wiedzia na pewno, %e nie potrafi od niej oderwa$ wzroku.
- P yniemy na latarni# - oznajmi .
Kilka sekund pó'niej +Kyaneos,, prowadzony niewidzialn! d oni! wiatru, prze"lizgn! si#
nad grzbietami fal. Ismael poczu , jak Irène chwyta si# jego d oni. Zdawa o si#, %e ód' zaraz wzbije
si# w powietrze, zostawiaj!c za sob! warkocz bia ej piany. Irène spojrza a na Ismaela,
spostrzegaj!c, %e ch opak na ni! patrzy. Przez chwil# jego oczy zatopi y si# w jej oczach, a Irène
poczu a, jak ch opak delikatnie "ciska jej d o&. (wiat nigdy nie by tak daleko.
* * *
W po udnie owego dnia Simone Sauvelle przekroczy a próg osobistej biblioteki Lazarusa
Janna, znajduj!cej si# w ogromnej owalnej sali w samym sercu Cravenmoore. Bezkresny kosmos
ksi!%ek wznosi si# nieprawdopodobn! spiral! ku "wietlikowi z barwionego szk a. Tysi!ce
nieznanych i tajemniczych "wiatów wspó istnia y w tej bezmiernej katedrze ksi!%ek. Przez chwil#
Simone z nieukrywanym zadziwieniem przygl!da a si# wizji rozci!gaj!cej si# przed jej oczyma, nie
mog!c oderwa$ wzroku od mgie ki unosz!cej si# ku sklepieniu. Dopiero po kilku minutach zda a
sobie spraw#, %e nie jest tu sama.
Przy biurku, w kr#gu padaj!cego bezpo"rednio ze "wietlika "wiat a, siedzia a posta$ w
eleganckim garniturze. Us yszawszy kroki Simone, Lazarus odwróci si# i u"miechn! do niej
ciep o i serdecznie, zamykaj!c roz o%on! przed sob! ksi!%k#, stary, oprawiony w czarn! skór#
egzemplarz.
- Ach, to pani, madame Sauvelle. Witam w moim male&kim zaciszu - odezwa si#, wstaj!c.
- Nie chcia am przeszkadza$*
- Nie, sk!d%e, bardzo jestem rad, %e pani si# tu zjawi a - odpar Lazarus. - Chcia em z pani!
omówi$ kwesti# zamówienia, które chc# z o%y$ firmie Arthur Francher*
- Arthur Francher w Londynie?
Twarz Lazarusa poja"nia a.
- Zna pani t# firm#?
- Mój m!% zazwyczaj kupowa tam ksi!%ki podczas swych wyjazdów. Burlington Arcade.
- No i mia em racj#, %e do tego typu obowi!zków lepszej osoby od pani nie znajd# -
stwierdzi Lazarus, przyprawiaj!c Simone o rumie&ce. I doda : - Mo%e omówimy to przy fili%ance
kawy?
Simone nie"mia o przytakn# a. Lazarus ponownie si# u"miechn! i odstawi gruby tom,
który przed chwil! zamkn! , na miejsce, pomi#dzy setki innych podobnych tomów. Simone,
przygl!daj!c si# Lazarusowi, nie mog a nie spojrze$ na grzbiet odk adanej ksi!%ki i widniej!cy na
nim ozdobnie wykaligrafowany tytu sk adaj!cy si# z jednego wyrazu, z jednego nic niemówi!cego
i nieznanego s owa:
Doppelgänger
* * *
Tu% przed po udniem Irène dostrzeg a przed dziobem wysepk# z latarni!. Ismael postanowi
op yn!$ wysepk#, by przybi$ do brzegu w male&kiej zatoczce wy% obionej w skale przez morze.
Irène zd!%y a ju% w trakcie rejsu uzyska$ od Ismaela szereg informacji o sztuce %eglowania i o
w a"ciwo"ciach wiatru. Dzi#ki temu mog a wykona$ kilka polece& swego sternika, pomagaj!c
Ismaelowi w niezb#dnych manewrach, które mia y na celu przep yni#cie skalistego przesmyku i
dotarcie do starej przystani niedaleko latarni.
Wysepka by a go ! ska ! wy aniaj!c! si# z wód zatoki, zamieszkiwan! jedynie przez koloni#
mew. Niektóre z nich z ciekawo"ci! przygl!da y si# intruzom. Reszta wola a zerwa$ si# do lotu.
Oczy Irène, pod!%aj!c za ich niezdarnym odlotem, natkn# y si# na stare drewniane baraczki,
zniszczone przez sztormy i zaniedbanie.
Przeszklona laterna wie&czy a smuk ! wie%# latarni, u której stóp znajdowa si# male&ki
parterowy budynek, dawny dom latarnika.
- Poza mn!, mewami i czasem jakim" krabem nikt tu nie zagl!da od wielu lat - powiedzia
Ismael.
- Nie licz!c oczywi"cie pirackiego statku widma - za%artowa a Irène.
Ch opak szybko przebieg na dziób i chroni!c go, zeskoczy na pomost odzi. Irène posz a
w jego "lady. Zacumowawszy +Kyaneosa,, Ismael wzi! koszyk z wiktua ami przygotowany przez
ciotk# "wi#cie przekonan!, %e piractwo piractwem, ale do aborda%u panny nie mo%na przyst!pi$ z
pustym %o !dkiem, a instynkty nale%y zaspokaja$ wed ug hierarchii potrzeb.
- Chod'. Je"li lubisz opowie"ci o duchach, to ta na pewno ci# zainteresuje*
Ismael pchn! drzwi i da znak Irène, by "mia o sz a za nim. Po przekroczeniu progu
dziewczyna poczu a si#, jakby nagle znalaz a si# w czasoprzestrzeni sprzed kilkudziesi#ciu lat.
Wszystko spoczywa o nietkni#te pod warstw! mgie ki odk adanej przez wilgo$ rok po roku.
Dziesi!tki ksi!%ek, przeró%ne przedmioty i meble. Wszystko wygl!da o tak, jakby latarnik zosta
nagle porwany o "wicie przez jak!" si # nieczyst!. Irène, zafascynowana widokiem, spojrza a na
Ismaela.
- To jeszcze nic, poczekaj, a% wejdziemy na latarni# - powiedzia ch opak.
Wzi! j! za r#k# i poprowadzi ku spiralnym schodom prowadz!cym na latern#. Irène z
jednej strony czu a si# jak intruz, który nieproszony wtargn! do cudzego mieszkania, z drugiej
strony jednak jak poszukiwacz przygód pod!%aj!cy tropem tajemnicy, któr! lada chwila odkryje.
- A co si# sta o z latarnikiem?
Ismael zastanawia si# chwil#, jakby próbowa sobie przypomnie$. Wreszcie odpowiedzia :
- Pewnej nocy wsiad do swojej ódki i odp yn! . Tak jak sta . Niczego ze sob! nie zabra .
- A dlaczego tak zrobi ?
- Nigdy tego nie wyjawi - odpar Ismael.
- A ty jak my"lisz? Dlaczego uciek ?
- Ze strachu.
Irène prze kn# a "lin# i zacz# a rozgl!da$ si# niespokojnie, jakby spodziewa a si#, %e zaraz
po schodach zacznie j! goni$, niczym "wietlisty demon, widmo owej topielicy i rzuci si# na ni! z
wyci!gni#tymi szponami, z twarz! bia ! jak porcelana, z dwiema czarnymi obwódkami wokó
p on!cych oczu.
- Tu nikogo poza nami nie ma, Irène. Jeste"my ca kiem sami - powiedzia Ismael.
Dziewczyna przytakn# a bez wi#kszego przekonania.
- Tylko mewy i kraby, tak?
- W a"nie.
Schody prowadzi y na górn! platform# latarni, z której, niczym z wie%y stra%niczej,
rozci!ga si# widok na ca ! B #kitn! Zatok#. Irène i Ismael wyszli na zewn!trz. Rze"ki wiatr i
"wiat o s oneczne natychmiast rozgoni y najmniejszy cho$by cie& zjawy pokutuj!cej we wn#trzu
latarni. Irène g #boko odetchn# a i da a si# porwa$ urzekaj!cemu widokowi, jaki mo%na by o
ogl!da$ jedynie z tego miejsca.
- Fajnie, %e mnie tu zabra e", dzi#kuj# - szepn# a.
Ismael pokiwa g ow!, jakby od niechcenia, unikaj!c zarazem jej wzroku.
- Mo%e co" przek!simy? Umieram z g odu - stwierdzi .
I tak oto oboje usiedli na skraju platformy i z nogami zwisaj!cymi w powietrzu zacz#li
opró%nia$ koszyk piknikowy. Ani jedno, ani drugie nie by o tak naprawd# zbyt g odne, ale jedzenie
zajmowa o r#ce i g owy.
W oddali miasteczko spa o w s o&cu popo udnia najzupe niej oboj#tne wobec tego, co si#
dzia o na tej wysepce z dala od wszystkich i wszystkiego.
* * *
Przy trzeciej fili%ance kawy Simone nadal gaw#dzi a z Lazarusem nie"wiadoma, %e zrobi o
si# ju% ca kiem pó'no. Rozmowa, która rozpocz# a si# od kurtuazyjnej wymiany uprzejmo"ci,
szybko zacz# a dotyka$ powa%niejszych tematów, takich jak ksi!%ki, podró%e, drogie ich sercom
wspomnienia. Min# o zaledwie kilka godzin, a Simone ju% mia a wra%enie, %e zna swojego
pryncypa a od lat. Stwierdzi a ze zdumieniem, %e po raz pierwszy od miesi#cy odwa%y a si#
odnale'$ w pami#ci sceny i obrazy z ostatnich dni %ycia Armanda, a opowiadanie o nich przynios o
jej niespodziewan! zupe nie ulg#. Lazarus s ucha bardzo uwa%nie, nie przerywaj!c jej zwierze&
%adnym zb#dnym komentarzem. Wiedzia , kiedy nale%y taktownie zmieni$ temat, a kiedy pozwoli$,
by strumie& wspomnie& p yn! swobodnie.
Z trudem przychodzi o jej my"le$ o Lazarusie jako o pryncypale. Teraz fabrykant zabawek
wydawa si# jej raczej przyjacielem, dobrym przyjacielem. Tego popo udnia Simone zrozumia a - i
poczu a wówczas wyrzuty sumienia i niemal dzieci#cy wstyd - %e w innych okoliczno"ciach, gdyby
%ycie potoczy o si# inaczej, to niezwyk e zupe nie porozumienie, jakie nawi!za o si# mi#dzy nimi,
mog oby sta$ si# zal!%kiem czego" wi#cej. Ale nad ni! wisia cie& wdowie&stwa i przesz o"ci, która
nie dawa a o sobie zapomnie$, atmosfer# Cravenmoore za" przesyca a niewidzialna obecno"$ chorej
ma %onki Lazarusa. W innych okoliczno"ciach* Gdyby %ycie potoczy o si# inaczej*
Podczas tej kilkugodzinnej pogaw#dki Simone wyczyta a w oczach Lazarusa, %e podobne
my"li chodzi y po g owie i jemu. Wyczyta a w nich jednak tak%e, %e m#%czyzna zamierza dochowa$
wierno"ci swojej %onie i %e przysz o"$ ma im do zaoferowania jedynie przyja'&. Prawdziw!,
g #bok! przyja'& podobn! do niewidzialnego mostu pomi#dzy dwoma samotnymi "wiatami, które
dzieli ocean bolesnych wspomnie&.
Z ociste "wiat o, zapowiadaj!ce zmierzch, wpada o teraz do gabinetu Lazarusa,
rozpo"cieraj!c pomi#dzy nimi siatk# s onecznych refleksów. Lazarus i Simone przez chwil# patrzyli
na siebie w milczeniu.
- Czy mog# zada$ panu osobiste pytanie?
- Oczywi"cie.
- Dlaczego zdecydowa si# pan zosta$ fabrykantem zabawek? Mój zmar y m!% te% by
in%ynierem, do"$ utalentowanym. Ale pa&skie prace s! "wiadectwem naprawd# niepospolitego
talentu. Wie pan lepiej ode mnie, %e wcale nie przesadzam. Czemu w a"nie zabawki?
Lazarus u"miechn! si# bez s owa.
- Nie musi pan odpowiada$ - doda a Simone.
Fabrykant wsta i podszed do okna. Bursztynowe "wiat o zala o jego sylwetk#.
- To d uga historia - zacz! . - Kiedy by em jeszcze dzieckiem, moja rodzina mieszka a w
Pary%u, w starej dzielnicy Les Gobelins. Zna pani pewnie te okolice, uboga dzielnica starych,
ponurych kamienic. Szara, widmowa cytadela, w!skie, n#dzne zau ki. W czasach mojego
dzieci&stwa miejsce to wygl!da o chyba jeszcze gorzej ni% dzi", o ile to w ogóle mo%liwe. Moja
rodzina zajmowa a male&kie mieszkanie w rozpadaj!cym si# budynku przy rue des Gobelins. Cz#"$
elewacji grozi a zawaleniem i wspiera a si# na stemplach, ale %adna z mieszkaj!cych tu rodzin nie
mog a pozwoli$ sobie na przeprowadzk# w jakie" bardziej przyjazne miejsce. Do dzi" pozostaje dla
mnie zagadk!, jak zdo ali"my si# tam wszyscy pomie"ci$, moi trzej bracia, ja, moi rodzice i wujek
Luc* Ale zaczynam odbiega$ od tematu.
By em samotnym ch opcem. Zawsze. Wi#kszo"$ ch opaków z mojej ulicy interesowa a si#
rzeczami, które mnie nie obchodzi y wcale. Nie zna em te% nikogo, z kim móg bym porozmawia$ o
tym, co zajmowa o mnie. Na szcz#"cie nauczy em si# czyta$. Ta umiej#tno"$ by a dla mnie
prawdziwym wybawieniem, od tej pory moimi przyjació mi sta y si# ksi!%ki. Moja matka na pewno
by si# tym zmartwi a, ale w nat oku innych trosk nie zdo a a chyba nawet tego zauwa%y$. Zawsze
uwa%a a, %e zdrowe dzieci&stwo polega na bieganiu po ulicach i %e tam w a"nie, od towarzyszy
zabaw, mo%emy nauczy$ si# wszystkiego, co w %yciu najwa%niejsze.
Mój ojciec natomiast czeka cierpliwie, a% osi!gniemy odpowiedni wiek, by zacz!$ zarabia$
pieni!dze, tak w naszym domu potrzebne.
Inni mieli jeszcze mniej szcz#"cia. Na naszej klatce schodowej mieszka pewien ch opiec,
nazywa si# Jean Neville. Jean i jego owdowia a matka gnie'dzili si# w ciasnym mieszkanku na
parterze, tu% przy wej"ciu do budynku. Ojciec ch opca nie %y od lat. Zmar , nabawiwszy si# jakiej"
choroby od przebywania w"ród toksycznych wyziewów w fabryce glazury, w której pracowa
przez ca e %ycie. Podobno cz#sto tak bywa. Dowiedzia em si# tego wszystkiego, gdy% z czasem
zosta em przyjacielem ma ego Jeana, jedynym, jakiego mia . Jego matka, Anne, nie pozwala a mu
wychodzi$ z budynku dalej ni% na podwórko. Jego dom by wi#zieniem.
Osiem lat wcze"niej Anne Neville urodzi a bli'ni#ta w starym szpitalu Saint Christian na
Montparnassie. Jeana i Josepha. Joseph przyszed na "wiat martwy. Przez osiem lat swego %ycia
Jean boryka si# nieustannie z poczuciem winy. Uwa%a , %e jest odpowiedzialny za "mier$ swojego
brata. A s!dzi tak przez swoj! matk#, która dzie& w dzie& przypomina a mu, %e to z jego winy
Joseph przyszed na "wiat martwy. Co wi#cej, uparcie powtarza a, i% zabi cudownego ch opca,
który bardziej ni% on zas ugiwa na to, by %y$. Nic z tego, co robi czy mówi Jean, nie zdo a o
wzbudzi$ ciep ych uczu$ jego matki.
Anne Neville przy "wiadkach okazywa a swojemu dziecku typowe oznaki matczynej troski
i przywi!zania. Ale w samotno"ci ich klitki rzeczywisto"$ by a zupe nie inna. Anne co dzie&
powtarza a t# sam! litani#. Jean jest leniwy. Prawdziwy z niego obibok. Jego wyniki w nauce
pozostawiaj! wiele do %yczenia. Nic dziwnego, skoro nie ma za grosz zdolno"ci. Do niczego. W
dodatku straszny z niego niezdara. Jego przyj"cie na "wiat by o jedn! wielk! omy k!. Joseph to
zupe nie inna historia, on by by zupe nie inny. By by wspania ym ch opcem, zdolnym, bystrym*
By by tym wszystkim, czym Jean nie zdo a zosta$. Nigdy.
Ma y Jean od najwcze"niejszego dzieci&stwa rozumia , %e to on powinien by umrze$ w
owej mrocznej szpitalnej sali. )e zaj! cudze miejsce. Wszystkie zabawki, które Anne troskliwie
przechowywa a dla przysz ego dziecka, sko&czy y w p omieniach piecyka w tydzie& po tym, jak
wysz a ze szpitala. Jean nigdy nie mia ani jednej zabawki. Matka mu na to nie pozwala a. Przecie%
nie zas ugiwa na nie.
Której" nocy ch opiec zbudzi si# ze snu z krzykiem. Matka podesz a do jego ó%ka i
spyta a, co si# sta o. Jean, przera%ony, wyzna , %e "ni a mu si# zjawa, z y duch, który goni go przez
nieko&cz!cy si# tunel. Anne nie waha a si# ani przez chwil#, wyja"ni a mu, %e ów sen by znakiem.
Zjawa, która mu si# przy"ni a, to cie& zmar ego brata, który poprzysi!g zemst#. Jean musi si#
bardziej stara$, s ucha$ matki we wszystkim, nie sprzeciwia$ si# jej poleceniom, jednym s owem
by$ lepszym synem, w przeciwnym bowiem wypadku duch brata przyjdzie po niego i zabierze ze
sob! do piekie . Mówi!c to, Anne zaci!gn# a syna do piwnicy i zostawi a go tam samego przez
dwana"cie godzin, by dog #bnie przemy"la to, co mu przed chwil! powiedzia a. Zrobi a to
wówczas po raz pierwszy. Ale nie ostatni.
Rok pó'niej, kiedy ma y Jean opowiedzia mi o wszystkim pewnego popo udnia, w osy
zje%y y mi si# na g owie. Zapragn! em jako" pomóc temu ch opcu, pocieszy$ go, z agodzi$ jego
cierpienie. Jedyne, co przysz o mi do g owy, to wyj!$ z mojej skarbonki pracowicie usk adane
oszcz#dno"ci i pój"$ do sklepu z zabawkami pana Giradota. Nie uzbiera o si# tego zbyt wiele,
starczy o tylko na u%ywan! marionetk#, poruszanego sznurkami kartonowego anio a. Zapakowa em
go w b yszcz!cy papier i nast#pnego dnia poczeka em, a% Anne Neville wyjdzie po zakupy.
Zapuka em do drzwi kolegi, powiedzia em, %e to ja, Lazarus. Jean po chwili otworzy . Wr#czy em
mu paczk#. Powiedzia em, %e to prezent, i odszed em.
Nie widzia em go przez kolejne trzy tygodnie. Pomy"la em, %e cieszy si# pewnie swoim
prezentem. Ja przez d ugi czas nie mia em si# cieszy$ swoimi oszcz#dno"ciami. Dowiedzia em si#
pó'niej, %e %ywot owego anio a by krótki: jeszcze tego samego dnia sko&czy w p omieniach. Anne
go znalaz a. Zapyta a syna, sk!d wzi! marionetk#, a Jean, nie chc!c mnie w to miesza$, powiedzia ,
%e zrobi j! sam.
Kara, która tym razem spad a na Jeana, by a jeszcze surowsza ni% wszystkie poprzednie.
Anne wpad a w sza , zawlok a syna do piwnicy i zamkn# a go tam, gro%!c, %e z owieszczy cie& na
pewno po niego przyjdzie i zabierze go ze sob!.
Jean Neville sp#dzi w piwnicy ca y tydzie&. Matka wda a si# w jak!" sprzeczk# na targu w
Les Halles i policja zamkn# a j!, wraz z innymi, we wspólnej celi. Znalaz szy si# na wolno"ci, przez
kilka dni w óczy a si# po ulicach.
Kiedy wróci a wreszcie do domu, nikogo tam nie by o. Drzwi piwnicy si# zaci# y i s!siedzi
pomogli Anne je wywa%y$. Piwnica by a pusta. Ani "ladu Jeana*
Lazarus zawiesi g os. Simone czeka a cierpliwie, a% fabrykant zabawek zako&czy swoj!
opowie"$.
- Nikt wi#cej nie zobaczy Jeana Neville'a w naszej dzielnicy. Ci, którzy dowiedzieli si# o
ca ej tej historii, uznali, i% ch opiec najpewniej wydosta si# z piwnicy, by$ mo%e kana ami, i
postanowi uciec jak najdalej od matki. Ja równie% s!dz#, %e tak w a"nie si# sta o, aczkolwiek je"li
zapyta aby pani jego matki, która przez ca e tygodnie, miesi!ce nawet rzewnymi zami p aka a po
stracie syna, powiedzia aby, %e cie& zabra go ze sob!* Wspomnia em wcze"niej, %e by em bodaj
jedynym przyjacielem Jeana Neville'a. Cho$ gwoli prawdy* W a"ciwie to on by moim jedynym
przyjacielem. I, ju% po latach, przyrzek em sobie, %e zrobi# wszystko, co w mojej mocy, %eby %adne
dziecko wi#cej nie musia o %y$ jak Jean, bez jednej chocia%by zabawki. )eby koszmar, który
zmieni dzieci&stwo mojego przyjaciela w piek o, nie przydarzy si# ju% nikomu. Do dzi" my"l# o
nim, zastanawiam si#, gdzie te% mo%e si# podziewa$. Pewnie ca a ta opowie"$ wydaje si# pani
dziwna*
- Bynajmniej - odpar a Simone, ukrywaj!c twarz w cieniu.
Potem wysz a z niego i u"miechn# a si# serdecznie do Lazarusa.
- Robi si# pó'no - powiedzia agodnie fabrykant zabawek. - Musz# zajrze$ do %ony.
Simone pokiwa a g ow!.
- Jestem niezwykle wdzi#czny za pani przemi e towarzystwo, madame Sauvelle -
powiedzia Lazarus. Potem uda si# do swoich pokoi.
Simone odprowadzi a go wzrokiem. Samotno"$ tworzy dziwne labirynty.
* * *
S o&ce powoli zaczyna o chyli$ si# ku zachodowi, a soczewki latarni rzuca y na zatok#
z ociste i szkar atne refleksy. Wiej!ca od morza bryza by a teraz ch odniejsza. Po b #kitnym niebie
od czasu do czasu przep ywa y delikatne ob oczki niczym sterowce z bia ej bawe ny. Irène le%a a
oparta lekko na ramieniu Ismaela. Nie odzywa a si# ani s owem.
Ch opak nie"mia o obj! j! ramieniem. Irène spojrza a na niego. Jej usta by y otwarte,
dr%a y. Ismael poczu askotanie w %o !dku i dziwne dudnienie w uszach. To jego w asne serce
wali o mu jak m otem. Ich usta niepewnie zbli%y y si# do siebie. Dziewczyna przymkn# a oczy.
Teraz albo nigdy, pomy"la Ismael. I wybra teraz. Jego wargi dotkn# y warg Irène. Nast#pne
dziesi#$ sekund zda o si# ca ! wieczno"ci!.
Pó'niej Irène i Ismael, le%!c w milczeniu, obj#ci na wie%y latarni morskiej, poczuli, %e nie
ma ju% mi#dzy nimi %adnych barier, %e ka%de spojrzenie, ka%dy gest s! s owami w im tylko znanym
j#zyku. Gdyby to zale%a o od nich, pozostaliby tam do dnia S!du Ostatecznego.
* * *
- Gdzie chcia by" by$ za dziesi#$ lat? - zapyta a niespodziewanie Irène.
Ismael zamy"li si# nad odpowiedzi!. Pytanie nie nale%a o do atwych.
- Trudno powiedzie$. W a"ciwie sam nie wiem.
- Co chcia by" robi$? Chcesz pój"$ w "lady stryjka?
- To chyba nie by by najlepszy pomys .
- Wi#c nie chcesz by$ rybakiem. Ale masz jakie" inne plany? - dr!%y a dziewczyna.
- Nie wiem, to pewnie g upstwo*
- Ale co w a"ciwie?
Ismael milcza d ugo. Irène spokojnie czeka a na odpowied'.
- My"la em o serialach radiowych. Chcia bym je pisa$ - wydusi w ko&cu Ismael.
Wi#c odwa%y si# wreszcie powiedzie$ to g o"no.
Irène u"miechn# a si# do niego swoim tajemniczym, nieodgadnionym u"miechem.
- A jakie seriale?
Ismael spojrza na ni! uwa%nie. Nigdy o tym z nikim nie rozmawia i teraz te% wcale nie czu
si# pewnie. Przesz o mu przez my"l, %e o wiele bezpieczniej by oby zwin!$ %agle i wróci$ do
swojego portu.
- Kryminalne, przygodowo-sensacyjne - odpar w ko&cu niepewnie.
- My"la am, %e takie rzeczy nie robi! na tobie wra%enia.
- )eby o nich pisa$, wcale nie musz! na mnie robi$ wra%enia - zaoponowa Ismael. - Od
jakiego" czasu zbieram wycinki z gazet o takim cz owieku, wiesz, nazywa si# Orson Welles. Marz#
o tym, %eby kiedy" z nim pracowa$*
- Orson Welles. Nie mam poj#cia, kto to, ale domy"lam si#, %e nie b#dzie atwo do niego
dotrze$. A masz ju% jaki" pomys ?
Ismael pokiwa g ow!.
- Musisz mi obieca$, %e nikomu nic nie powiesz.
Dziewczyna z ca ! powag! unios a d o&. Zachowanie Ismaela zdawa o si# jej troch#
dziecinne, ale ca a ta historia bardzo j! zaintrygowa a.
- Chod' ze mn!.
Ismael poprowadzi j! z powrotem od mieszkania latarnika. Ju% wewn!trz ch opiec z
oczyma b yszcz!cymi z podniecenia podszed do stoj!cego w k!cie kufra i go otworzy .
- Kiedy dotar em tu po raz pierwszy, odkry em resztki jachtu tej kobiety, która pono$
utopi a si# tu dwadzie"cia lat temu - powiedzia tajemniczym tonem. - Pami#tasz histori#, któr! ci
opowiada em?
- (wiat a wrze"nia - wyrecytowa a Irène. - Tajemnicza dama znikaj!ca podczas burzy*
- W a"nie. A wiesz, co znalaz em we wraku jachtu?
- Co?
Ismael w o%y r#k# do kufra i wyj! z niego niewielki notatnik oprawny w skór#, ukryty
wewn!trz metalowego pude ka przypominaj!cego pude ko cygar.
- Woda rozmy a atrament w niektórych miejscach, ale s! strony jeszcze ca kiem czytelne.
- To zeszyt? - zapyta a zaintrygowana Irène.
- I to nie byle jaki zeszyt - wyja"ni Ismael. - To pami#tnik. Jej pami#tnik.
* * *
Tu% przed zmierzchem +Kyaneos, odbi od brzegu i skierowa si# ku Domowi na Cyplu.
Purpurowe s o&ce, rozgrzana do czerwono"ci kula, chowa o si# powoli za horyzont. Irène patrzy a
w milczeniu na steruj!cego Ismaela. Ch opiec u"miechn! si# do niej, po czym spojrza znów na
%agle, skupiony na wietrze, który zaczyna zmienia$ kierunek na zachodni.
Do tej pory Irène ca owa a si# z dwoma ch opakami. Pierwszy raz z bratem szkolnej
kole%anki, by to w a"ciwie eksperyment. By a ciekawa, co si# wtedy czuje. Ale nie poczu a nic
wielkiego. Drugi ch opak, Gérard, by jeszcze bardziej wystraszony ni% ona, wi#c do"wiadczenie to
nie zmieni o wcale jej przekonania, %e ca a sprawa jest mocno przereklamowana. Ale poca unki
Ismaela by y zupe nie inne. Kiedy dotkn# a jego ust, poczu a co" jakby rozchodz!cy si# po ca ym
ciele pr!d. Mia inny dotyk. Inny zapach. Wszystko w nim by o inne.
- O czym my"lisz? - zapyta Ismael na widok jej zadumanej miny.
Irène unios a brew, ale nie odpowiedzia a.
Ismael wzruszy ramionami i prowadzi ód' dalej w kierunku cypla. Stado ptaków
odprowadzi o jacht a% do skalnej przystani. (wiat a domu rzuca y na zatoczk# ta&cz!ce refleksy.
Migoc!ce w oddali miasteczko odbija o si# w wodzie feeri! ró%nobarwnych plam.
- Zrobi o si# zupe nie ciemno - powiedzia a Irène zatroskanym tonem. - Nic ci si# nie stanie,
prawda?
Ismael u"miechn! si#.
- +Kyaneos, zna drog# na pami#$. Oczywi"cie, %e nic mi si# nie stanie.
-ód' dobi a delikatnie do przystani. Krzyk mew dochodz!cy ze ska klifu od czasu do czasu
rozdziera cisz#. Ciemnogranatowa wst#ga opasywa a coraz cia"niej ja"niejsz! lini# horyzontu, zza
chmur wyziera a md a po"wiata ksi#%yca.
- Pó'no ju% - zacz# a Irène.
- Tak*
Dziewczyna wyskoczy a na brzeg.
- Wezm# ze sob! dziennik. B#d# go strzec jak oka w g owie.
Ismael przytakn! w milczeniu. Irène roze"mia a si# nerwowo.
- Dobranoc.
Spojrzeli na siebie w pó mroku.
- Dobranoc, Irène.
Ismael zwolni cum#.
- Pomy"la em, %e jutro wybior# si# do laguny. Chcia aby" pop yn!$ ze mn!?
Przytakn# a. -ód' odbija a od brzegu.
- Przyp yn# po ciebie.
Sylwetka +Kyaneosa, znikn# a w ciemno"ciach. Irène patrzy a za nim dopóty, dopóki
nocny mrok ca kiem go nie wch on! . Potem, prawie unosz!c si# nad ziemi!, pobieg a do Domu na
Cyplu. Na ganku czeka a na ni! matka. Nie trzeba by o by$ Sherlockiem Holmesem, by odgadn!$,
%e Simone nie tylko widzia a, ale pewnie i s ysza a ca y epizod na nabrze%u.
- Uda a si# wyprawa? - zapyta a.
Zmieszana Irène prze kn# a "lin#. Simone u"miechn# a si# chytrze.
- Mo%esz mi chyba opowiedzie$.
Irène usiad a obok matki, która obj# a j! ramieniem.
- A ty? - zapyta a dziewczyna. - Jak tobie min! dzie&?
Simone, na wspomnienie popo udnia sp#dzonego w towarzystwie Lazarusa, westchn# a
ci#%ko.
Przytuli a si# mocniej do córki i u"miechn# a si# do swoich my"li.
- To by dziwny dzie&, Irène. Chyba si# starzej#.
- G upstwa gadasz.
Dziewczyna spojrza a matce w oczy.
- Co" nie tak, mamo?
Simone u"miechn# a si# z trudem i bez s owa pokr#ci a g ow!.
- Po prostu t#skni# za twoim ojcem - powiedzia a po chwili, a po jej policzku pop yn# a za.
- Tata odszed - powiedzia a Irène. - Musisz pozwoli$ mu odej"$.
- Nie wiem, czy potrafi#.
Irène obj# a j! i us ysza a, %e matka szlocha.
6. Pami#tnik Almy Maltisse
Nast#pny poranek wsta ca y zasnuty mg !. Pierwsze "wiat a brzasku zaskoczy y Irène,
zatopion! w lekturze odkrytego przez Ismaela pami#tnika. Zwyk e zaintrygowanie towarzysz!ce jej
na pocz!tku lektury zmieni o si# tej nocy, która min# a dla Irène niepostrze%enie, w ciekawo"$
niemal obsesyjn!. Od pierwszych linijek rozmazana przez czas kaligrafia owej tajemniczej damy,
ofiary morskiej toni, sta a si# dla dziewczyny hipnotyzuj!cym zupe nie rebusem, zagadk! zdaj!c!
si# nie mie$ rozwi!zania, która sprawi a, %e zm#czenie i senno"$ pierzch y bez "ladu.
$Dzi" po raz pierwszy ujrza am twarz cienia. Patrzy a na mnie z ciemno"ci, wyczekuj%ca
i nieruchoma. Dobrze wiem, co czai si& w tych oczach, owa si a, która utrzymuje go przy #yciu -
si a nienawi"ci. Czu am wyra'nie jego obecno"( i zrozumia am, #e pr&dzej czy pó'niej nasze dni w
tym miejscu zmieni% si& w koszmar. Dopiero teraz u"wiadomi am sobie, jak bardzo potrzebuje
pomocy i #e cokolwiek mia oby si& sta(, nie mog& zostawi( go samego$
Tajemniczy g os tej kobiety zdawa si# mówi$ do Irène szeptem, strona po stronie
wyznawa jej bez %adnych zahamowa& najskrytsze sekrety, które przez lata le%a y zapomniane na
dnie kufra. Nie min# o jeszcze sze"$ godzin, od kiedy Irène zanurzy a si# w lekturze pami#tnika, a
nieznana dama zd!%y a si# przeistoczy$ w niewidzialn! przyjació k#, w g os dochodz!cy z
przesz o"ci, który nie znajduj!c innej pociechy, wybra w a"nie j!, by zwierzy$ jej si# ze swych
najintymniejszych trosk, wspomnie& i zagadki owej wrze"niowej nocy, nocy jej "mierci w
lodowatych wodach obmywaj!cych wysepk# z latarni!.
$I znowu to si& sta o. Tym razem z moimi ubraniami. Dzi" rano, kiedy uda am si& do
mojej garderoby, zobaczy am, #e drzwi do szafy s% otwarte, a wszystkie moje suknie, te suknie,
którymi obdarowywa mnie przez te wszystkie lata, zasta am porozrzucane wsz&dzie, ca e w
strz&pach, jakby poci& y je ostrza setek no#y. Tydzie) temu zniszczy mój pier"cionek zar&czynowy.
Znalaz am go na pod odze. Nie by o co zbiera(. Reszta mojej bi#uterii znikn& a. Porysowa lustra
w mojej sypialni. Z ka#dym dniem jego obecno"( staje si& bardziej namacalna, a furia bardziej
wyczuwalna. Na razie niszczy po kolei wszystkie moje rzeczy. Pó'niej zakatuje mnie. To tylko
kwestia czasu. To mnie przecie# nienawidzi. To mojej "mierci pragnie. Nie ma tu miejsca dla nas
obojga$
(wit pokry miedzianym kobiercem morskie fale, kiedy Irène dotar a do ostatniego s owa
pami#tnika. Pomy"la a, %e po raz pierwszy w %yciu pozna a kogo" tak dobrze. Nigdy nikt nie mia
odwagi wyzna$ jej swych najskrytszych sekretów z tak! szczero"ci!, z jak! przeczytany w a"nie
pami#tnik ujawnia najbardziej osobiste my"li tej kobiety, której, paradoksalnie, nigdy nie widzia a
na oczy. Kobiety, która zgin# a dawno temu, zanim Irène przysz a na "wiat.
$Nie mam z kim porozmawia(, nie mam komu si& zwierzy( z trwogi, która ogarnia mnie
dzie) po dniu. Czasami marz& o tym, by cofn%( czas i przekre"li( to wszystko, co dot%d prze#y am.
W takich chwilach w a"nie rozumiem, #e mój l&k i mój smutek s% niczym w porównaniu z jego
l&kiem i smutkiem, #e on mnie potrzebuje, #e bez mojego "wiat a jego "wiat o zga"nie na zawsze.
Prosz& tylko Boga, by da nam si &, by pozwoli nam prze#y( i uciec przed cieniem
rozpo"cieraj%cym si& nad nami. Mam wra#enie, #e ka#da linijka, któr% pisz& w tym pami&tniku,
b&dzie moj% ostatni%.
Irène poczu a, %e zaraz si# rozp acze, nie bardzo wiedzia a dlaczego. W otaczaj!cej j! ciszy
zap aka a na wspomnienie tej niewidzialnej damy, która poruszy a jak!" nieznan! dot!d strun# w jej
duszy. Dopiero teraz zauwa%y a, %e na górze pierwszej strony widniej! imi# i nazwisko, które by$
mo%e zdradza y to%samo"$ autorki pami#tnika:
Alma Maltisse
Po chwili Irène ujrza a, jak %agiel +Kyaneosa, rozdziera mgie k#, p yn!c ku Domowi na
Cyplu. Wzi# a pami#tnik i nieomal%e na paluszkach wysz a na kolejn! randk# z Ismaelem.
* * *
Po kilku zaledwie minutach ód' op yn# a cypel i znalaz a si# na wodach Czarnej Zatoki.
(wiat o poranka rzuca o cienie na wysokie "ciany normandzkich klifów stawiaj!cych czo o wodom
oceanu. Padaj!ce na wod# promienie s o&ca odbija y si# od spienionej powierzchni o"lepiaj!cymi
odblaskami lej!cego si# srebra. -ód' p yn# a ostrym kursem na wiatr, kil niczym sztylet rozcina
wod#. Dla Ismaela by to tylko kolejny rejs, dla Irène wci!% jeszcze cudowna przygoda.
W oczach pocz!tkuj!cej %eglarki owo zapieraj!ce dech w piersiach widowisko by o jak
obietnica tysi!ca fascynuj!cych przygód i tajemnic, jakie czeka y na odkrycie w wodach oceanu.
Ismael, ze sterem w r#ku, u"miechni#ty jak rzadko, trzyma kurs jachtu na lagun#. Irène, niekryj!ca
swego zauroczenia morzem, zacz# a relacjonowa$ Ismaelowi wszystko, czego dowiedzia a si# z
pierwszej lektury pami#tnika Almy Maltisse.
- To oczywiste, %e pisa a ten pami#tnik tylko dla siebie - zauwa%y a Irène. - Zastanawia
mnie, dlaczego przez ca y czas unika imion, nie podaje ani jednego. Jakby ludzie, w"ród których
%yje, byli ca kowicie anonimowi.
- Nie da si# go czyta$ - stwierdzi Ismael, który ju% dawno temu uzna , %e nie zdo a
przebrn!$ przez te zapiski.
- Nieprawda - zaoponowa a Irène. - Problem w tym, %e aby go zrozumie$, trzeba by$
kobiet!.
Ismael mia ju% na ko&cu j#zyka jak!" ci#t! replik# wobec insynuacji swego za oganta, ale z
niewiadomych przyczyn wola zamilcze$ i si# wycofa$.
W pewnym momencie Ismael zmieni kurs i skierowa si# ku w!skiemu przesmykowi.
Bardzo szybko tam dotarli, przep yn#li pomi#dzy ska ami i znale'li si# na spokojnych wodach
laguny. Zatoczka, maj!ca zaledwie kilka metrów g #boko"ci, by a ogrodem przejrzystych
szmaragdów, a piaszczyste dno migota o niczym bia y welon. Irène z otwartymi ustami podziwia a
kryj!ce si# na dnie laguny cuda. -awica ryb podobnych do migocz!cych srebrnych rzutek ta&czy a
pod kad ubem +Kyaneosa,.
- To niewiarygodne - wyj!ka a Irène.
- To laguna - sprostowa , pragmatyczny jak zwykle, Ismael.
Potem, zanim Irène zd!%y a otrz!sn!$ si# z hipnotycznego wra%enia, jakie wywiera o na niej
to miejsce, ch opak opu"ci %agiel i zacumowa ód'. +Kyaneos, ko ysa si# teraz agodnie niczym
li"$ na powierzchni ka u%y.
- No dobra. To chcesz zobaczy$ t# jaskini#?
Zamiast odpowiedzi Irène u"miechn# a si# do niego wyzywaj!co i bez s owa zdj# a
sukienk#. Oczy Ismaela zrobi y si# wielkie jak spodki. To, co ujrza przed sob!, przeros o jego
naj"mielsze oczekiwania. Irène, w o wiele bardziej sk!pym, ni% si# spodziewa , kostiumie
k!pielowym, tak krótkim, %e jej matka nigdy nie zgodzi aby si# przyzna$, i% zas uguje na t# nazw#,
roze"mia a si# na widok g upiej miny Ismaela. Pozwoli a mu nacieszy$ oczy swoim widokiem, ale
nie za d ugo, kilka zaledwie sekund, i wskoczywszy do wody, znikn# a pod po yskuj!c! tafl!. Ta
dziewczyna by a dla niego zdecydowanie za szybka. A mo%e to on nie nad!%a . Nie zastanawiaj!c
si# dwa razy, skoczy za ni!. Pilnie potrzebowa och ody.
Ismael i Irène podp yn#li do wej"cia do Groty Nietoperzy przypominaj!cego tunel
prowadz!cy w g !b wykutej w skale katedry. Poczuli, jak op ywa ich zimny pr!d wydostaj!cy si# z
groty. Wn#trze podwodnej jaskini mia o kszta t kopu y, z której zwiesza y si# setki stalaktytów
podobnych do skamienia ych lodowych ez. Odbijaj!ce si# od wody "wiat o ods ania o tysi!ce
zakamarków po"ród ska , a piaszczyste dno delikatnie fosforyzowa o, jakby rozci!ga si# na nim
"wietlisty kobierzec.
Irène zanurkowa a i otworzy a pod wod! oczy. (wiat migotliwych odb ysków, zaludniony
przez niesamowite, fascynuj!ce stworzenia, falowa przed ni! w zwolnionym tempie. Ma e awice
rybek migota y o"lepiaj!co, jakby puszcza y wielobarwne zaj!czki. Ze ska zwisa y t#czowe ro"liny.
Male&kie kraby biega y po piaszczystym dnie. Dziewczyna trzyma a g ow# pod wod!, wpatruj!c
si# w faun# zamieszkuj!c! jaskini#, a% poczu a, %e brakuje jej tchu.
- Uwa%aj, bo jak tak dalej pójdzie, wyro"nie ci rybi ogon i zmienisz si# w syren# -
za%artowa Ismael.
Ona u"miechn# a si# tylko i w md ym "wietle jaskini poca owa a go.
- Ju% jestem syren! - szepn# a, kieruj!c si# w g !b Groty Nietoperzy.
Ismael mrugn! okiem do kraba, który obserwowa ca ! scen# ze skalnej "ciany ze stoickim
spokojem i antropologiczn!, rzec by mo%na, ciekawo"ci!. Pe ne %yciowej m!dro"ci spojrzenie
skorupiaka by o jednoznaczne. Irène znów sobie z niego kpi a.
* * *
Nie ma jej ju% ca y dzie&, pomy"la a Simone. Hannah nie tylko nie stawi a si# w pracy, ale i
nie dawa a %adnego znaku %ycia. Simone zacz# a si# zastanawia$, czy chodzi tylko o zwyk e
uchybienie natury dyscyplinarnej. Mia a nadziej#, %e tak w a"nie jest. Odczeka a ca e niedzielne
popo udnie, licz!c na jak!" wiadomo"$ od dziewczyny. Pewnie musia a uda$ si# do domu. Jaka"
ma a niedyspozycja. Nieprzewidziana sprawa wymagaj!ca pilnego za atwienia. By a sk onna
zaakceptowa$ ka%de wyja"nienie. Po godzinach oczekiwania uzna a wreszcie, %e nie mo%e d u%ej
odk ada$ tego problemu na pó'niej. Ju% mia a zatelefonowa$ do rodziców Hannah, kiedy rozleg si#
dzwonek. W s uchawce odezwa si# nieznajomy g os, którego ton nie by bynajmniej uspokajaj!cy.
- Dzie& dobry, pani Sauvelle. Nazywam si# Henri Faure. Jestem szefem %andarmerii w
B #kitnej Zatoce - oznajmi , a ka%de jego s owo zda o si# Simone ci#%kie niczym g az.
Po obu stronach linii zapad a pe na napi#cia cisza.
- Jest pani tam? - zapyta %andarm.
- Tak, s ucham.
- Musz# przekaza$ pani z ! wiadomo"$*
* * *
Dorian uzna swój dzie& pracy za zako&czony. Wszystkie zadania, które powierzy a mu
Simone, zosta y skrz#tnie wykonane, a perspektywa wolnego popo udnia przedstawia a si# nader
obiecuj!co. Kiedy dotar do Domu na Cyplu, okaza o si#, %e Simone nie wróci a jeszcze z
Cravenmoore, a Irène w óczy a si# gdzie" pewnie z tym swoim nowym narzeczonym. Dorian,
wypiwszy duszkiem dwie szklanki mleka, rozejrza si# po domu, który pod nieobecno"$ obydwu
kobiet wyda mu si# nagle przera'liwie cichy. Poczu si# nieswojo. Dla kogo" przyzwyczajonego
do towarzystwa znalezienie si# w pustym domu bywa do"wiadczeniem niezbyt przyjemnym.
Pomy"la , %e skoro do zmroku zosta o jeszcze kilka godzin, móg by zrobi$ sobie wycieczk#
do lasu Cravenmoore. W dziennym "wietle, tak jak mówi a Simone, tajemnicze cienie okazywa y
si# tylko drzewami, listowiem i zaro"lami. Dodaj!c sobie odwagi t! my"l!, ch opak zag #bi si# w
g#sty, poprzecinany labiryntem "cie%ek las, rozci!gaj!cy si# pomi#dzy Domem na Cyplu a
rezydencj! Lazarusa Janna.
Po dziesi#ciu minutach przechadzki zauwa%y nagle dziwne "lady prowadz!ce ze skalistego
wybrze%a w g !b lasu i znikaj!ce niespodziewanie przy wej"ciu na polan#. Ch opiec ukl#kn! i
dotkn! "ladów, a w a"ciwie bezkszta tnych wg #bie& w le"nej "ció ce. Cokolwiek je zostawi o,
musia o sporo wa%y$. Dorian raz jeszcze zbada ostatni odcinek owego tajemniczego tropu a% do
miejsca, w którym "lady si# urywa y. Je"li mia wierzy$ temu, co widzia , id!ca t#dy osoba, a mo%e
zwierz#, zatrzyma o si# tu i* wyparowa o.
Uniós wzrok i spojrza na drgaj!c! w koronach drzew Cravenmoore siatk# cieni i
prze"witów. Jeden z ptaków Lazarusa przelecia z ga #zi na ga !'. Ch opakowi ciarki przesz y po
plecach. Czy w tym lesie nie by o ani jednego %ywego zwierz#cia? Czy czai y si# tu tylko te
mechaniczne istoty, które wyskakiwa y nagle z cienia, by równie nagle znikn!$, nigdy nie
zdradzaj!c, sk!d w a"ciwie przychodz! ani dok!d zmierzaj!? Dorian spojrza teraz na pnie
pobliskich drzew. Na jednym z nich ujrza bruzd#. Podszed do pnia i dotkn! wg #bienia. Co"
wyci# o w drewnie g #bok! ran#. Pó'niej zobaczy kolejne szramy, którymi przeorany by pie& a%
do samej korony. Ch opak prze kn! "lin# i postanowi zmyka$ st!d jak najpr#dzej.
* * *
Ismael poprowadzi Irène do znajduj!cej si# w samym sercu groty niewielkiej ska y, która
wystawa a nieco nad powierzchni# wody. Po o%yli si# na skale, by chwil# odpocz!$. (wiat o
padaj!ce od wyj"cia z jaskini rzuca o na jej "ciany ko ysz!ce si# w dziwnym ta&cu cienie. Woda w
grocie by a cieplejsza ni% w lagunie i unosi a si# nad ni! kurtyna pary.
- Jest jakie" inne wej"cie do tej groty? - zapyta a Irène.
- Tak, jest jeszcze jedno, ale niebezpieczne. Bezpiecznie mo%na si# tu dosta$ tylko od strony
morza, z laguny.
Dziewczyna zapatrzy a si# na spektakl md ego "wiat a ods aniaj!cego zakamarki jaskini.
Miejsce niew!tpliwie mia o niepowtarzalny, magiczny wr#cz urok. Przez chwil# Irène odnios a
wra%enie, %e znalaz a si# w ogromnej sali wykutego w skale pa acu, w sali rodem z ba"ni, do której
trafi$ mo%na tylko we "nie.
- To zupe nie wyj!tkowe miejsce - powiedzia a.
Ismael przytakn! .
- Czasami przyp ywam tu tylko po to, %eby usi!"$ na jednej z tych ska i popatrze$, jak
"wiat o mieni si# ró%nymi kolorami pod wod!. To moje prywatne sanktuarium.
- Z dala od "wiata, co?
- Tak daleko, jak tylko si# da.
- Nie lubisz towarzystwa, prawda?
- Zale%y jakiego - odpar , u"miechaj!c si#.
- Czy mam to potraktowa$ jak komplement?
- Mo%e.
Ismael odwróci wzrok i spojrza w kierunku wej"cia do groty.
- Powinni"my ju% i"$. Nied ugo b#dzie przyp yw.
- A czemu musimy i"$?
- Przyp yw wpycha do jaskini masy wody. Grota wype nia si# a% do samego sklepienia. To
"miertelna pu apka. Je"li nie wydostaniesz si# st!d w por#, utopisz si# jak jaki" szczur.
Nagle ca a magia tego miejsca wyda a si# Irène z owieszcza. Oczyma wyobra'ni ujrza a, jak
jaskinia wype nia si# lodowat! wod!, odcinaj!c! drog# ucieczki.
- Mamy du%o czasu - uspokoi j! Ismael.
Irène, niewiele my"l!c, skierowa a si# ku wyj"ciu z jaskini; nie zatrzyma a si#, dopóki nie
poczu a na skórze promieni s o&ca. Ismael patrzy na ni!, kiedy p yn# a tak co si w r#kach i
nogach, i u"miechn! si# do siebie. I tak by a odwa%na. Bez dwóch zda&.
Droga powrotna up yn# a w milczeniu. S owa pami#tnika rozbrzmiewa y raz po raz w
uszach Irène niczym echo, które uparcie nie chce umilkn!$. S o&ce ca kiem schowa o si# za grub!
zas on! chmur, które zasnu y niebo, nadaj!c morzu pos#pny, stalowoszary kolor. Wiatr zrobi si#
przenikliwie zimny, Irène znów w o%y a sukienk#. Tym razem Ismael nie spojrza nawet, jak si#
ubiera, niechybny znak, %e ton! we w asnych rozmy"laniach, trudno powiedzie$ o czym.
Kiedy +Kyaneos, op ywa cypel, zapada ju% zmierzch. W oddali majaczy a wysepka z
latarni!, ton!ca we mgle. Ismael skierowa ód' ku przystani i ze zwyk ! dla siebie wpraw!
zacumowa j!, chocia% my"lami nadal by tysi!ce kilometrów stamt!d.
)egnaj!c si#, Irène wzi# a ch opca za r#k#.
- Dzi#kuj# za to, %e zabra e" mnie do groty - powiedzia a i wyskoczy a na brzeg.
- Zawsze mi dzi#kujesz, nie musisz tego robi$. To raczej ja ci dzi#kuj#, %e ze mn!
pop yn# a".
Irène z trudem przysz o oprze$ si# pokusie, %eby go zapyta$, kiedy si# znów zobacz!.
Intuicja podpowiada a jej jednak, %e lepiej tego nie robi$. Ismael odwi!za cum# i +Kyaneos, odbi
od brzegu.
Dziewczyna jeszcze przez chwil# sta a na kamiennych schodkach klifu, patrz!c za odzi!
oddalaj!c! si# w kierunku "wiate nabrze%a i eskortowan! przez stado mew. +Kyaneos, sun! do
miasteczka po falach uk adaj!cych si# w srebrzysty dywan.
* * *
Wszed szy do domu, Irène od razu poczu a, %e co" jest nie tak. Panowa tu jaki" niezwyk y
porz!dek, niecodzienny spokój, podejrzana cisza. (wiat a w znajduj!cym si# na parterze salonie
nie"mia o próbowa y rozproszy$ mroki pochmurnego wieczora. Dorian, siedz!c na jednym z foteli,
wpatrywa si# w milczeniu w buzuj!cy w kominku ogie&. Odwrócona plecami do drzwi Simone, z
kubkiem wystyg ej kawy w d oniach, spogl!da a w morze. S ycha$ by o tylko wiatr kr#c!cy
chor!giewk! na dachu.
Irène i Dorian spojrzeli na siebie bez s owa. Irène podesz a do matki i po o%y a jej d o& na
ramieniu. Simone Sauvelle odwróci a si#. W oczach mia a zy.
- Co si# sta o, mamo?
Simone obj# a córk#. Irène dotkn# a jej d oni. By y zimne. Dr%a y.
- Hannah - wymamrota a Simone.
D ugo nie mog a wydusi$ z siebie nic wi#cej. Wiatr stuka okiennicami Domu na Cyplu.
- Nie %yje - powiedzia a w ko&cu.
(wiat wokó Irène run! niczym domek z kart.
7. Droga cieni
Droga biegn!ca wzd u% Pla%y Anglika rozb yskiwa a ostatnimi "wiat ami zmierzchu, wij!c
si# szkar atn! serpentyn! w kierunku miasteczka. Irène, peda uj!c na rowerze brata, odwróci a na
chwil# g ow#, by spojrze$ jeszcze w stron# Domu na Cyplu. S owa Simone i przera%enie w jej
oczach na widok wybiegaj!cej z domu córki nie dawa y Irène spokoju, ale obraz Ismaela
%egluj!cego ku czekaj!cej na& wiadomo"ci o "mierci Hannah by silniejszy od wyrzutów sumienia.
Simone wyja"ni a jej, %e kilka godzin temu dwóch turystów natrafi o na cia o Hannah tu%
przy lesie. Wszyscy ci, którzy znali nieustannie trajkocz!c! dziewczyn#, przyj#li wiadomo"$ o jej
"mierci z niedowierzaniem, z nieukrywanym smutkiem i z bólem. Ale poza informacj!, %e matka
Hannah, Élisabeth, na wie"$ o "mierci córki dozna a szoku i znajduje si# pod opiek! doktora
Giraud, który zaaplikowa jej silne "rodki uspokajaj!ce, nikt nic wi#cej nie wiedzia .
Teraz, po wielu latach, znowu zacz# y chodzi$ s uchy o pasmie zbrodni, które dawno temu
wstrz!sn# y ca ! okolic!. Byli i tacy, co w obecnym nieszcz#"ciu chcieli dopatrzy$ si# kolejnej
ods ony makabrycznego a&cucha niewyja"nionych morderstw, do których w latach dwudziestych
dosz o w lesie Cravenmoore.
Inni woleli jednak wstrzyma$ si# z wypowiadaniem jakiegokolwiek zdania do momentu
ujawnienia wi#kszej liczby szczegó ów dotycz!cych okoliczno"ci tragedii. Ale miast informacji
mno%y y si# plotki, narasta y domys y, rozpowiadano pog oski zaciemniaj!ce jedynie spraw#
przyczyn "mierci dziewczyny. Obaj tury"ci, którzy podczas wycieczki natkn#li si# na zw oki, od
wielu godzin przebywali na posterunku %andarmerii, gdzie sk adali zeznania. W drodze za"
znajdowa o si# ju% - pono$ - dwóch "ledczych z La Rochelle. I tyle o "mierci Hannah wiedziano na
pewno. Wszystko inne by o zagadk!.
Peda uj!c ile si w nogach, Irène dotar a do miasteczka, w chwili gdy kula s o&ca zanurzy a
si# ca kowicie za widnokr#giem. Na ulicach by o pusto, nie licz!c kilku przechodniów
pod!%aj!cych w milczeniu niczym cienie bez swych panów. Dziewczyna opar a rower o star!
latarni# o"wietlaj!c! wylot zau ka, przy którym sta dom stryjostwa Ismaela. By to skromny,
bardzo zwyczajny budynek, domek rybacki nad zatok!. Go ym okiem wida$ by o, %e "ciany od
wielu lat nie widzia y p#dzla i farby lub przynajmniej wapna, a ciep e "wiat o latar& wydobywa o
wszystkie "lady, jakie zostawi y na murach morskie wiatry i sól.
Irène, czuj!c, jak "ciska j! w %o !dku, podesz a do drzwi, lecz zawaha a si#, czy zapuka$.
Jakim prawem w a"ciwie mia a czelno"$ w takim momencie wtr!ca$ si# do czyjego" bólu? O co jej
w a"ciwie chodzi?
Stan# a nagle w miejscu, niezdolna ruszy$ do przodu ani cofn!$ si#, targana w!tpliwo"ciami
z jednej strony, z drugiej za" potrzeb! ujrzenia Ismaela i towarzyszenia mu w takiej w a"nie chwili
jak ta. W tym momencie otworzy y si# drzwi do domu. Za%ywna i pe na powagi posta$ doktora
Giraud ruszy a ku wylotowi zau ka. (wiec!ce oczy lekarza dostrzeg y zza szkie okularów stoj!c!
w pó mroku Irène.
- Jeste" córk! madame Sauvelle, o ile si# nie myl#?
Dziewczyna przytakn# a.
- Ismaela nie ma w domu, bo pewnie chcia a" si# z nim zobaczy$ - poinformowa j! doktor
Giraud. - Jak tylko dowiedzia si# o swojej kuzynce, wsiad na ód' i odp yn! .
Lekarz zauwa%y , %e twarz dziewczyny mocno poblad a.
- To dobry %eglarz. Wróci.
* * *
Irène stan# a na ko&cu ostrogi mola. Samotny %agiel +Kyaneosa, odcina si# od nadwodnej
mgie ki o"wietlony przez ksi#%yc. Dziewczyna usiad a na brzegu, obserwuj!c, jak ód' Ismaela
obiera kurs na wysepk# z latarni!. Z wybranej przeze& samotno"ci nic ju% nie mog o go uratowa$ i
nikt nie móg pospieszy$ z pomoc!. Irène poczu a, jak bardzo chce wskoczy$ do jakiej" ódki
wios owej i pop yn!$ za ch opcem a% na kres jego tajemnego "wiata, wiedzia a jednak, %e wszelki
wysi ek jest ju% daremny.
U"wiadamiaj!c sobie, %e rzeczywista waga tego, co si# naprawd# sta o, zaczyna do niej
dociera$ dopiero teraz, poczu a, jak jej oczy nape niaj! si# zami. Kiedy +Kyaneos, znikn! w
ciemno"ciach, wsiad a na rower i rozpocz# a drog# powrotn! do domu.
Jad!c wzd u% pla%y, wyobrazi a sobie Ismaela siedz!cego w milczeniu na wie%y latarni
morskiej. Przera'liwie samotnego. Przypomnia a sobie, jak cz#sto wybiera a si# w t# podró% w g !b
w asnej duszy, i przyrzek a sobie, %e cokolwiek si# wydarzy, nie pozwoli na to, by ch opak
zab !dzi na tej drodze pe nej cieni.
* * *
Tej nocy kolacja trwa a krótko. Rytua milcze& i unikaj!cych si# nawzajem spojrze& zast!pi
zazwyczaj panuj!c! przy stole atmosfer#, a ca a trójka, niby spo%ywaj!c wieczorny posi ek, my"la a
wy !cznie o tym, by jak najszybciej uda$ si# do swych pokojów. O jedenastej w nocy w ca ym
domu panowa a cisza jak makiem zasia i zapalone by o jedno tylko "wiat o: lampka nocna Doriana.
Do pokoju ch opca wpada a przez otwarte okno ch odna bryza. Dorian, wyci!gni#ty na
ó%ku, s ucha ze wzrokiem b !dz!cym w mroku przedziwnie nieokre"lonych g osów lasu. Tu%
przed pó noc! zgasi lampk# i podszed do okna. Ciemne fale li"ci przetacza y si# przez g!szcz.
Wyt#%y wzrok, usi uj!c przebi$ si# przez wiruj!cy w listowiu korowód cieni. Niemal fizycznie czu
czyj!" obecno"$.
Za lasem wida$ by o nieregularn! bry # Cravenmoore i %ó tawy prostok!t w ostatnim oknie
skrzyd a zachodniego. Nagle z zaro"li unios a si# migotliwa i z otawa aureola. (wiat a w lesie.
(wiat a lampki lub latarki w le"nej g#stwinie. Ch opak prze kn! "lin#. Krótkie b yski pojawia y si#
to tu, to tam, przesuwaj!c si#, kr!%!c, cofaj!c si# pomi#dzy drzewami.
Minut# pó'niej, w skórzanych butach i opatulony w gruby sweter, Dorian zszed na
palcach, najostro%niej, jak móg , po schodach i ostro%nie otworzy drzwi na ganek. Noc by a zimna
i s ycha$ by o huk fal rozbijaj!cych si# u stóp klifu. Oczy ch opca pod!%y y za rysowanym przez
promienie ksi#%yca szlakiem, srebrn! wst#g! wij!c! si# ku "cianie lasu. (ciskanie w %o !dku
przypomnia o ch opcu ciep y azyl pokoju. Dorian westchn! .
(wiat a przek uwa y opary przy brzegu lasu niczym bia e szpileczki. Ch opak uwa%nie
stawia ka%dy krok, ale ani si# spostrzeg , kiedy poczu , %e otoczony ju% jest przez le"ne cienie, a
Dom na Cyplu zdawa si# znajdowa$ daleko, strasznie daleko.
* * *
)adna, cho$by i najmroczniejsza ciemno"$ i %adna, cho$by i najcichsza cisza nie mog yby
tej nocy z o%y$ Irène zbawczym snem. Wreszcie oko o pó nocy podda a si# i zapali a ma ! lampk#
na nocnym stoliku. Pami#tnik Almy Maltisse le%a obok male&kiego medalionu, który Irène kilka
lat temu dosta a w prezencie od ojca: wygrawerowany w srebrze wizerunek anio a. Irène wzi# a
pami#tnik i otworzy a na pierwszej stronie.
Wysz a jej naprzeciw p ynna i kr!g a kaligrafia. Stroniczka w tonach wyblak ej ochry
podobna by a faluj!cym anom %yta. Nie spiesz!c si#, powoli przemierzaj!c linijk# za linijk!, Irène
rozpocz# a po raz wtóry podró% do skrywanej pami#ci Almy Maltisse.
Ledwie odwróci a pierwsz! stron#, a urok s ów porwa j! z sob! daleko st!d. Nie s ysza a
ju% huku fal ani wiatru w lesie. My"lami by a w zupe nie innym "wiecie*
$W nocy s ysza am ich k ótni& w bibliotece. On krzycza i b aga , by zostawi go w spokoju
i znikn% z tego domu na zawsze. Powiedzia , #e nie ma najmniejszego prawa wyczynia( z naszym
#yciem tego, co wyczynia. Nigdy nie zapomn& jego "miechu, tego zwierz&cego wycia pe nego
w"ciek o"ci i nienawi"ci, który rozleg si& za murami. *omot tysi&cy spadaj%cych z pó ek ksi%#ek
rozszed si& po ca ym domu. Z dnia na dzie) jest coraz bardziej rozsierdzony. Od chwili kiedy
uwolni am t& besti& z jej kryjówki, ro"nie nieustannie w si &.
On ca y czas pe ni stra# przy moim ó#ku. Wiem, i# l&ka si&, #e je"li zostawi mnie sam%,
cho( na chwil&, cie) przyjdzie po mnie. Od wielu ju# dni nie dzieli si& ze mn% swoimi my"lami, ale
nie jest mi to potrzebne. Nie "pi ju# od tygodni. Ka#da noc to okrutne i nieko)cz%ce si&
oczekiwanie. Po ca ym domu rozstawia setki "wiec, usi uj%c o"wietli( ka#dy k%t i zakamarek, tak by
nigdzie nie by o ani odrobiny ciemno"ci, w której cie) móg by si& schroni(.
Czasem nawiedzaj% mnie my"li, #e to wszystko przeze mnie, #e gdybym znikn& a, jego
przekl&ty los znikn% by razem ze mn%. By( mo#e w a"nie tak powinnam zrobi(, porzuci( go i wyj"(
na nieuniknione spotkanie z cieniem. Tylko to przyniesie nam spokój. Przed podj&ciem tego kroku
wstrzymuje mnie jedynie to, #e nie potrafi& znie"( my"li o porzuceniu go. Bez niego nic nie ma
sensu. Ani #ycie, ani "mier($
Irène unios a wzrok znad pami#tnika. K #bek w!tpliwo"ci Almy Maltisse z jednej strony j!
zdumiewa , z drugiej za" zdawa si# jej niepokoj!co bliski. Kreska oddzielaj!ca win# i ch#$ %ycia
zdawa a si# cieniutka niczym zatrute ostrze. Irène zgasi a "wiat o. Obraz wci!% tkwi w jej g owie.
Zatrute ostrze.
* * *
Dorian wszed do lasu, pod!%aj!c za b yskaj!cymi spomi#dzy zaro"li "wiate kami, które
w a"ciwie mog y si# znajdowa$ w ka%dym miejscu w g#stwinie. Zwil%one mgie k! li"cie
przeistacza y si# w wachlarze nieuchwytnych mira%y. Odg os jego w asnych kroków by jak
pu apka zastawiana na siebie samego. W ko&cu nabra g #boko powietrza i przypomnia sobie, po
co tu przyszed : nie wyjdzie st!d, dopóki nie sprawdzi, co takiego chowa si# w tym lesie. To
wszystko, nic wi#cej.
Zatrzyma si# tu% przed polank!, dostrzeg szy jakie" "lady, niewyra'ne ju% i nieco zatarte.
Podszed do rozdrapanego pnia i dotkn! bruzd. Wyobrazi sobie zwierz# wspinaj!ce si# p#dem na
drzewo, uciekaj!ce niczym diabe przed wod! "wi#con!. Par# sekund pó'niej trzask amanej ga #zi
za jego plecami u"wiadomi mu, %e w pobli%u kto" si# znajduje. Albo co".
Dorian skry si# i przykucn! za krzakiem. Ostre ga #zie k u y go jak szpilki. Wstrzyma
oddech i zacz! si# modli$, by ten, kto czai si# nieopodal, nie us ysza omotania jego serca, jemu
samemu dudni!cego w skroniach. Niebawem migoc!ce "wiat a, które przedtem widzia z daleka,
nagle zacz# y si# zbli%a$, prze"wiecaj!c przez zaro"la. Zawieszone w powietrzu pasemka mg y
nabra y czerwonawego po ysku.
Rozleg si# odg os deptanych li"ci i ga #zi. Kroki nieuchronnie zbli%a y si# do kryjówki
ch opca. Dorian zamkn! oczy i zamar w bezruchu. Kroki ucich y. Dorianowi zabrak o tchu, ale w
tym momencie by "wi#cie przekonany, %e mo%e nie oddycha$ i dziesi#$ lat. Kiedy poczu , %e
jednak zaraz rozsadzi mu p uca, dwie d onie rozchyli y ga #zie krzaka, za którym si# chowa .
Ch opcu kolana zacz# y si# trz!"$ jak galareta. (wiat o lampki o"lepi o go. Po chwili, która d u%y a
mu si# w niesko&czono"$, kto" postawi lampk# na ziemi i ukl#kn! przy nim. Twarz wydawa a si#
ch opcu znajoma, ale przera%enie parali%owa o go do tego stopnia, %e nie by w stanie jej rozpozna$.
M#%czyzna u"miechn! si#.
- Czy mo%na wiedzie$, co tu w a"ciwie robisz o tej porze? - rozleg si# mi y i agodny g os.
W ko&cu do Doriana dotar o, %e kl#czy przed nim Lazarus. Dopiero wtedy g #boko
odetchn! . A i tak dobr! chwil# trwa o, zanim r#ce przesta y mu dr%e$.
W tym czasie Lazarus zaprowadzi go do pomieszczenia przylegaj!cego do fabryki
zabawek, po czym niespiesznie przygotowa dwie fili%anki gor!cej czekolady. Kiedy wydawa o si#,
%e ch opiec ju% och on! , Lazarus poda mu fili%ank# i usiad naprzeciwko.
Nie bacz!c na maniery, trzymali fili%anki w obu d oniach i siorbali czekolad#, od czasu do
czasu spogl!daj!c na siebie. Wreszcie Lazarus si# roze"mia .
- (miertelnie mnie przestraszy e", synu - powiedzia .
- Pociesz# pana, pa&ski strach jest niczym w porównaniu ze strachem, jakiego ja si#
najad em - odpar Dorian, czuj!c, jak gor!ca czekolada rozlewaj!ca si# w %o !dku przynosi mu
b ogi spokój.
- W to akurat nie w!tpi# nic a nic - za"mia si# Lazarus. - A teraz przyznaj si#, co tam
robi e"?
- Zobaczy em "wiat a.
- Zobaczy e" moj! lamp#. I dlatego wyszed e"? W "rodku nocy? Zapomnia e", co si# sta o
Hannah?
Dorian prze kn! "lin#. Odniós wra%enie, %e po yka kul#. Du%! kul# bilardow!.
- Nie zapomnia em.
- I s usznie. Musisz o tym pami#ta$. -a%enie tutaj po ciemku jest niebezpieczne. Od kilku
ju% dni mam wra%enie, %e kto" kr#ci si# po lesie.
- Pan te% widzia "lady?
- Jakie "lady?
Dorian zwierzy mu si# ze swych obaw i niepokojów. Opowiedzia Lazarusowi o tym, %e
wydaje mu si#, i% w lesie kto" jest. Z pocz!tku nie by pewien, czy potrafi wyrazi$ wszystkie swoje
domys y, ale Lazarus wzbudza w nim tyle zaufania, %e bez problemu rozwi!za mu si# j#zyk.
Lazarus przys uchiwa si# z uwag! opowie"ci ch opca, nie kryj!c pewnego zdziwienia, nawet
u"miechaj!c si# od czasu do czasu przy najbardziej nieprawdopodobnych szczegó ach.
- Cie&, powiadasz? - w pewnym momencie zapyta z pow!tpiewaniem Lazarus.
- Pan nie wierzy w ani jedno moje s owo - powiedzia rozgoryczony Dorian.
- Ale% nie, sk!d%e. Wierz# ci. A przynajmniej próbuj# ci wierzy$. Sam musisz jednak
przyzna$, %e to wszystko, co mi opowiadasz, jest do"$* szczególne.
- Ale pan te% co" zobaczy . I dlatego wyszed pan do lasu. Mam racj#?
Lazarus u"miechn! si#.
- Zgadza si#. Te% wydawa o mi si#, %e co" widz#, ale chyba nie jestem tak spostrzegawczy
jak ty.
Dorian dopi swoj! czekolad#.
- Napijesz si# jeszcze? - zaproponowa Lazarus.
Ch opak skin! g ow!. Dobrze si# czu w towarzystwie fabrykanta zabawek. My"l o tym, %e
mo%e wypi$ jeszcze jedn! fili%ank# czekolady w "rodku nocy, wyda a mu si# zapowiedzi!
ekscytuj!cej i pouczaj!cej przygody.
Rozgl!daj!c si# po pracowni, w której si# znajdowali, Dorian dostrzeg na jednym ze
sto ów okryty p ótnem zarys sylwetki sporych rozmiarów.
- Pracuje pan nad czym" nowym?
Lazarus przytakn! .
- Chcesz zobaczy$?
Oczy ch opca rozb ys y nieukrywanym przej#ciem. Nie musia odpowiada$.
- Musisz mie$ na uwadze, %e jeszcze nad tym pracuj#* - powiedzia Lazarus, podchodz!c
do p ótna i unosz!c lampk#.
- To automat? - spyta ch opiec.
- Na swój sposób tak. W rzeczywisto"ci ta praca jest nieco ekstrawagancka, tak mi si#
przynajmniej wydaje. Od lat ten projekt chodzi mi po g owie. Pomys podsun! mi ch opiec mniej
wi#cej w twoim wieku, dawno temu.
- Przyjaciel?
Lazarus u"miechn! si# melancholijnie.
- Gotów? - spyta .
Dorian skwapliwie przytakn! . Lazarus poci!gn! za p ótno okrywaj!ce prac#. Dorian
odskoczy przera%ony.
- To tylko maszyna, Dorianie. Nie musisz si# jej ba$.
Dorian przyjrza si# tej majestatycznej postaci. Lazarus skonstruowa metalowego anio a,
dwumetrowego nieomal%e olbrzyma z dwoma ogromnymi skrzyd ami. Spod kaptura l"ni a
wycyzelowana w stali twarz. Mia ogromne r#ce. G owa Doriana zmie"ci aby mu si# w d oni.
Lazarus przekr#ci co" u podstawy g owy anio a i mechaniczny stwór otworzy oczy, dwa
rubiny rozpalone niczym %ar. Patrzy y na&. Tylko i wy !cznie na Doriana.
Dorian poczu , jak skr#caj! mu si# wn#trzno"ci.
- Niech go pan wy !czy, b agam* - poprosi .
Lazarus spostrzeg przera%ony wzrok ch opca i b yskawicznie zarzuci p ótno na automat.
Po znikni#ciu demonicznego anio a Dorian westchn! z ulg!.
- Przykro mi - powiedzia Lazarus. - Nie powinienem by ci go pokazywa$. To tylko
maszyna, Dorianie. Zwyk y metal. Zabawka. Nie pozwól, %eby jej widok wzbudza w tobie strach.
Ch opiec, cho$ niech#tnie i bez przekonania, jednak przytakn! .
Lazarus szybko pocz#stowa go kolejn! fili%ank! dymi!cej czekolady. Dorian napi si#
g#stego i przywracaj!cego si y p ynu. Fabrykant zabawek ca y czas uwa%nie mu si# przygl!da . Po
kilku ykach ch opiec uniós wzrok znad fili%anki i spojrza na Lazarusa. Obaj si# u"miechn#li.
- Ale si# przestraszy e", co? - stwierdzi Lazarus.
Dorian zachichota nerwowo.
- Pewnie my"li pan, %e jestem tchórzem.
- Wprost przeciwnie. Niewielu odwa%y oby si# wyj"$ do lasu po tym, co spotka o Hannah.
- A co si# sta o? Jak pan my"li?
Lazarus wzruszy ramionami.
- Trudno powiedzie$. S!dz#, %e musimy poczeka$ na wyniki policyjnego "ledztwa.
- No tak, ale*
- Ale co?
- A je"li w lesie rzeczywi"cie co" si# kr#ci? - nie dawa za wygran! Dorian.
- Cie&?
Dorian przytakn! z powag!.
- Wiesz, co to jest Doppelgänger? - spyta Lazarus.
Ch opak zaprzeczy . Fabrykant zabawek spojrza na niego k!tem oka.
- To niemieckie s owo - wyja"ni . - Oznacza ono cie&, który z jakiego" powodu oderwa si#
od swojego w a"ciciela. Opowiedzie$ ci ciekaw! histori# z tym zwi!zan!?
- Tak, bardzo prosz#*
Lazarus usiad wygodnie naprzeciwko ch opca i wyj! d ugie cygaro. Dzi#ki obejrzanym
filmom Dorian wiedzia , %e ów przedmiot o kszta cie torpedy nosi nazw# cygara hawa&skiego i %e
poza tym, i% kosztuje fortun#, po zapaleniu wydziela nieprzyjemny i dusz!cy zapach. Oprócz Grety
Garbo ulubionym bohaterem jego niedzielnych seansów filmowych by Groucho Marx. Zwykli
ludzie znali zapach cygara tylko z ekranów. Lazarus przyjrza si# dok adnie trzymanemu w r#ku
cygaru i nieoczekiwanie schowa je, gotów rozpocz!$ swoj! opowie"$.
- Do rzeczy wi#c. Histori# t# opowiedzia mi dawno temu jeden z moich kolegów. Jest rok
tysi!c dziewi#$set pi#tnasty. Miejsce akcji: Berlin*
Ze wszystkich berli&skich zegarmistrzów nikt tak nie d!%y do perfekcji, nikt nie by tak
skrupulatny w swej robocie jak Hermann Blöcklin. Wystarczy rzec, %e jego obsesyjne próby
tworzenia coraz precyzyjniejszych mechanizmów doprowadzi y go do opracowania teorii o
zwi!zkach pomi#dzy czasem a pr#dko"ci! "wiat a. Blöcklin mieszka na Heinrichstrasse, w ma ym
pe nym zegarów mieszkanku na ty ach swego warsztatu. By samotnikiem. Nie mia rodziny. Nie
mia przyjació . Jego jedynym towarzyszem by stary kot Salman, który potrafi godzinami le%e$ u
jego boku, podczas gdy Blöcklin oddawa si# wy !cznie swoim poszukiwaniom. Z biegiem czasu
sta y si# one jego obsesj!. Zdarza o mu si# cz#sto ca ymi dniami nie otwiera$ dla klientów swego
warsztatu. Potrafi pracowa$ bez spoczynku dwadzie"cia cztery godziny na dob# nad projektem
swych marze&: nad zegarem doskona ym, uniwersaln! maszyn! mierz!c! czas.
Nad Berlinem od wielu dni szala a "nie%yca. Mróz nie odpuszcza . Zegarmistrza odwiedzi
dziwny klient, elegancki m#%czyzna, który przedstawi si# jako Andreas Corelli. Ubrany by w
szykowny bia y garnitur. Mia d ugie, jedwabiste i przyprószone srebrem w osy. Ciemne okulary
przys ania y mu oczy. Blöcklin poinformowa przybysza, %e zak ad jest nieczynny, ale Corelli
nalega , podkre"laj!c, %e przyjecha z bardzo daleka tylko po to, %eby si# z nim spotka$. Wyja"ni
mu, %e dok adnie wie o jego pracach, i na poparcie tego opisa mu ze szczegó ami niektóre z nich,
co wprawi o w niepomierne zdumienie zegarmistrza, przekonanego, %e jego odkrycia stanowi!
pilnie strze%on! tajemnic#.
Nie mniej dziwne by o zamówienie Corellego. Blöcklin mia skonstruowa$ zegarek,
specjalny zegarek. Wskazówki mia y si# kr#ci$ w odwrotnym kierunku. Corelli wyja"ni
zegarmistrzowi, %e cierpi na "mierteln! chorob# i ma przed sob! tylko kilka miesi#cy %ycia, dlatego
te% chce mie$ zegarek, który odlicza by mu godziny, minuty i sekundy, jakie zosta y mu do dnia
"mierci.
Ekstrawaganckiemu zamówieniu towarzyszy a nader hojna oferta zap aty. I nie tylko, bo
Corelli przyrzek ponadto, %e przeka%e Blöcklinowi "rodki pozwalaj!ce na do%ywotnie
finansowanie jego bada&. W zamian domaga si# tylko po"wi#cenia kilku tygodni na stworzenie
wspomnianego wynalazku.
Blöcklin, rzecz oczywista, przysta na propozycj#. Przez dwa tygodnie nie zajmowa si#
niczym innym jak tylko realizacj! niecodziennego zlecenia. Siedzia jak zwykle w swoim
warsztacie, kiedy do drzwi ponownie zapuka Andreas Corelli. Zegarek by ju% gotów. Corelli,
u"miechaj!c si#, obejrza go dok adnie i nie szcz#dz!c s ów pochwa y dla kunsztu zegarmistrza,
stwierdzi , %e w pe ni zas u%y na ustalon! zap at#. Zm#czony, lecz szcz#"liwy Blöcklin wyzna mu,
%e w to zlecenie w o%y ca ! swoj! dusz#. Corelli przytakiwa ze zrozumieniem. Nakr#ci zegarek.
Wskazówki ruszy y. Wr#czy Blöcklinowi sakw# z otych monet i po%egna si#.
Zegarmistrz, nie posiadaj!c si# ze szcz#"cia, apczywie przelicza z ote monety. W pewnym
momencie dostrzeg swoje odbicie w lustrze: nagle postarza !, zniszczon! twarz. Za du%o pracowa .
Postanowi da$ sobie par# dni wolnego, by odpocz!$ i odzyska$ si y.
Nast#pnego dnia promienie o"lepiaj!cego s o&ca wdar y si# przez okno mieszkanka
Blöcklina. Zegarmistrz, wci!% zm#czony, podszed do umywalki i znowu spojrza w lustro. Tym
razem jednak zmartwia ca y. Wieczorem, kiedy k ad si# do ó%ka, jego twarz by a twarz!
m#%czyzny licz!cego sobie czterdzie"ci par# lat, zm#czonego, owszem, i przepracowanego, niemniej
cz owieka jeszcze m odego. Dzi" mia przed sob! cz owieka dobijaj!cego sze"$dziesi!tki.
Przera%ony wyszed do parku, by zaczerpn!$ powietrza. Wróciwszy do zak adu, przejrza si#
znowu. Z lustra patrzy na& starzec. Kiedy spanikowany wybieg na ulic#, wpad na s!siada, który
zapyta go, czy widzia mo%e zegarmistrza Blöcklina. Hermann rzuci si# do ucieczki.
T# noc sp#dzi w cuchn!cej knajpie w otoczeniu przeró%nej ma"ci m#tów i szumowin. By o
mu wszystko jedno, gdzie i z kim b#dzie, byle nie zosta$ samemu. Czu , jak z ka%d! minut! jego
skóra pokrywa si# dziesi!tkami zmarszczek. Mia wra%enie, %e ko"ci zaraz mu si# rozpadn!, a
oddech staje si# coraz ci#%szy.
Zbli%a a si# pó noc, kiedy jaki" nieznajomy zapyta go, czy mo%e si# przysi!"$. Blöcklin
spojrza na&. By to elegancki, przystojny, niespe na dwudziestoletni m odzieniec. Nie zna go,
chocia% ciemne okulary przys aniaj!ce twarz wyda y mu si# znajome. Serce skoczy o mu do gard a.
Corelli*
Andreas Corelli usiad naprzeciwko i wyj! zegarek wykonany przez Blöcklina kilka dni
temu. Zrozpaczony zegarmistrz zapyta go, czy wie co" o przypad o"ci, która zacz# a go n#ka$.
Dlaczego starzeje si# z sekundy na sekund#? Corelli pokaza zegarek - wskazówki powoli kr#ci y
si# w kierunku odwrotnym ni% zazwyczaj - i przypomnia mu jego w asne s owa o tym, %e w o%y
w t# robot# ca ! swoj! dusz#. Z tego te% powodu jego cia o i dusza starzej! si# z ka%d! minut!.
Blöcklin zdj#ty ob #dnym przera%eniem zacz! b aga$ Corellego o pomoc. Powiedzia , %e
gotów jest zrobi$ wszystko, odda$ cokolwiek w zamian za odzyskanie m odo"ci i w asnej duszy.
Corelli u"miechn! si# i spyta , czy aby jest tego ca kiem pewien. Zegarmistrz nie zawaha si#:
gotów jest na wszystko.
Corelli odpar wówczas, %e odda zegarek, a wraz z nim dusz# zegarmistrza, w zamian za
co", czego u%yteczno"$ i tak jest mocno w!tpliwa: za jego cie&. Blöcklin zdumiony zapyta , czy to
jedyna cena, jak! ma zap aci$. Corelli przytakn! i Blöcklin przysta na propozycj#.
Niedawny klient Blöcklina wyj! wówczas szklany flakonik, odkorkowa go i po o%y na
stole. Blöcklin os upia y patrzy , jak jego cie&, porwany jakby przez wir powietrza, zostaje wessany
do flakonu. Corelli po%egna si# z Blöcklinem, wsta i odszed .
Gdy tylko znikn! w mrokach nocy, wskazówki zegarka w r#kach Blöcklina zacz# y si#
kr#ci$ w prawid owym kierunku.
Kiedy Blöcklin o "wicie wróci do domu, jego twarz by a znowu twarz! m odego
cz owieka. Zegarmistrz odetchn! z ulg!. Niemniej czeka a go pewna niespodzianka. Jego kot
Salman nie wyszed mu na spotkanie. Zegarmistrz szuka go po ca ym domu. Wreszcie go odnalaz .
W osy stan# y mu d#ba z przera%enia. Zwierz# wisia o w jego warsztacie powieszone na kablu od
lampy. Stó by przewrócony, a narz#dzia rozrzucone po pod odze. Jakby tr!ba powietrzna przesz a
przez zak ad, niszcz!c wszystko, co napotka a na swej drodze. Ale to jeszcze nie koniec. (ciany
by y pomazane. Kto" nabazgra na nich niezrozumia e s owo:
Nilkcölb
Zegarmistrz przyjrza si# obrzydliwemu napisowi. Dopiero po jakim" czasie zrozumia jego
znaczenie. To by o jego w asne nazwisko, napisane na wspak. Nilkcölb. Blöcklin. Jaki" szepcz!cy
g os rozleg si# za jego plecami i kiedy Blöcklin odwróci si#, stan! twarz! w twarz z samym sob!,
ze swym ciemnym odbiciem, diabolicznym mira%em w asnej twarzy.
I wtedy zrozumia . Mia przed sob! swój w asny cie&. Prowokacyjnie przygl!daj!cy mu si#
cie&. Chcia go z apa$, ale cie& za"mia si# jak hiena i czmychn! . Blöcklin zatrwo%ony zobaczy , jak
cie& wymyka si# z zak adu, trzymaj!c d ugi nó%, i znika w pó mroku.
Tej samej nocy dosz o do pierwszego morderstwa na Heinrichstrasse. Wielu "wiadków
potwierdzi o w swych zeznaniach, i% widzieli zegarmistrza Blöcklina, jak z zimn! krwi! zadaje
ciosy no%em %o nierzowi, który o "wicie mia nieszcz#"cie znale'$ si# w zau ku. Policja
zaaresztowa a podejrzanego i podda a przes uchaniom. Nast#pnej nocy, podczas gdy Blöcklin nadal
przebywa w areszcie, dokonano dwóch kolejnych morderstw. Po mie"cie rozesz y si# plotki o
tajemniczym mordercy czyhaj!cym po zmroku w berli&skich zau kach na swoje ofiary. Blöcklin
usi owa wyja"ni$ "ledczym, o co w tym wszystkim chodzi, ale nikt go nie s ucha . Dziennikarze
snuli przeró%ne domys y, postawili nawet hipotez#, %e morderca noc w noc wymyka si# ze swojej
pilnie strze%onej celi, by dokona$ przera%aj!cych zbrodni, jakich Berlin do tej pory nie zna .
Strach przed cieniem z Berlina parali%owa miasto przez dwadzie"cia pi#$ dni. Koniec tej
przedziwnej sprawy by równie nieoczekiwany i niewyt umaczalny co i jej pocz!tek. O "wicie
dwunastego stycznia tysi!c dziewi#$set szesnastego roku cie& Hermanna Blöcklina w"lizgn! si# do
ponurego wi#zienia tajnej policji. Wartownik, który pe ni stra% przy celi, zezna pod przysi#g!, i%
widzia , jak Blöcklin zacz! mocowa$ si# z jakim" cieniem i %e w pewnym momencie bójki
zegarmistrz zada cieniowi cios no%em. O "wicie zmiennik stra%nika natrafi w celi na cia o
Blöcklina z ran! w sercu.
Par# dni pó'niej zg osi si# niejaki Andreas Corelli z propozycj! op acenia kosztów
pochówku Blöcklina na berli&skim cmentarzu. W ostatniej drodze towarzyszyli zegarmistrzowi
jedynie grabarz i ów dziwny osobnik w ciemnych okularach.
Seria morderstw na Heinrichstrasse pozostaje wci!% niewyja"niona, a policja berli&ska
dot!d nie zamkn# a akt sprawy*
- Jejku - j#kn! Dorian, gdy Lazarus sko&czy sw! opowie"$. - To si# wydarzy o naprawd#?
Fabrykant zabawek u"miechn! si#.
- Nie, ale by em pewien, %e ta historia bardzo przypadnie ci do gustu.
Dorian zatopi wzrok w swojej fili%ance. Zrozumia , %e Lazarus specjalnie wymy"li dla
niego t# historyjk#, %eby móg nieco zapomnie$ o strachu, którego si# najad za spraw!
mechanicznego anio a. Niez y fortel, ale jednak tylko fortel. Lazarus poklepa go pocieszaj!co po
ramieniu.
- Odnosz# wra%enie, %e jest ju% za pó'no na zabawy w detektywów - stwierdzi . - Chod',
odprowadz# ci# do domu.
- A nie powie pan nic mojej mamie? - zapyta b agalnym tonem Dorian.
- Nie powiem, ale pod jednym warunkiem: przyrzeknij mi, %e nigdy ju% nie b#dziesz noc!
chodzi do lasu, przynajmniej dopóki nie wyja"ni si# sprawa Hannah*
Spojrzeli sobie g #boko w oczy.
- Umowa stoi - zgodzi si# ch opiec.
Lazarus u"cisn! mu d o&, jakby w a"nie dobili targu, a nast#pnie, z tajemniczym
u"miechem na ustach, podszed do szafy i wyci!gn! drewnian! skrzyneczk#. Wr#czy j!
Dorianowi.
- Co to jest? - spyta zaintrygowany ch opiec.
- Niespodzianka. Otwórz.
Dorian podniós wieczko. W "wietle lamp zab ys a srebrna figurka wielko"ci jego d oni.
Dorian spojrza pytaj!co na Lazarusa. Fabrykant zabawek, zamiast wyja"ni$ mu, w czym rzecz,
powiedzia :
- Pozwól, %e zademonstruj# ci, jak to dzia a.
Wyj! ze skrzynki figurk# i postawi j! na stole, po czym delikatnie nacisn! . Figurka jakby
o%y a. Rozpostar a skrzyd a. To by anio . Podobny do tego, którego Dorian przed chwil! widzia ,
ale w mniejszej skali.
- Takiego ma ego chyba si# nie boisz?
Zachwycony Dorian przytakn! .
- Wobec tego to jest twój anio stró%. B#dzie ci# chroni$ przed cieniami*
Lazarus odprowadzi Doriana do Domu na Cyplu, t umacz!c mu po drodze wszelkie tajniki
projektowania i konstruowania automatów i innych mechanizmów, których stopie&
skomplikowania i przemy"lno"$ wyda y si# Dorianowi bli%sze sztuce czarnoksi#skiej ni% naukom
technicznym. Lazarus wiedzia wszystko i zna odpowiedzi na najtrudniejsze i najbardziej
podchwytliwe pytania. Nie sposób by o go zagi!$. Kiedy wychodzili z lasu, Dorian by ju% ca kiem
zauroczony swoim nowym przyjacielem.
- Nie zapominaj o naszej umowie - powiedzia na po%egnanie Lazarus. - )adnych nocnych
wycieczek.
Dorian przytakn! i skierowa si# w stron# domu. Fabrykant zabawek nie ruszy si# z
miejsca, dopóki ch opak nie dotar do swego pokoju i nie pomacha mu z okna. Lazarus te% mu
pomacha i zag #bi si# w cieniach lasu.
Dorian po o%y si# do ó%ka. U"miech nie schodzi mu z ust. Wszystkie troski i l#ki ulotni y
si# jak za dotkni#ciem czarodziejskiej ró%d%ki. Ch opiec otworzy skrzyneczk# i wyci!gn! z niej
podarowanego mu przez Lazarusa mechanicznego anio a. By a to arcyprecyzyjna i przedziwnej
urody robota. Skomplikowana konstrukcja przywodzi a na my"l fascynuj!ce nauki tajemne. Dorian
postawi go na pod odze przy ó%ku i zgasi "wiat o. Lazarus jest geniuszem. Oto w a"ciwe s owo.
Dorian s ysza je setki razy, zawsze zdziwiony, %e u%ywa si# go w sytuacjach, kiedy obdarzeni tym
mianem %adn! miar! do niego nie dorastaj!. A on pozna w a"nie prawdziwego geniusza. Co
wi#cej, zaprzyja'ni si# z nim.
Fal# entuzjazmu bardzo szybko wypar a narastaj!ca senno"$. Nagle Doriana ogarn# o
zm#czenie. Wyobrazi sobie, %e zostaje uczniem Lazarusa i dziedzicem jego wiedzy, konstruuje
maszyn# tropi!c! i owi!c! cienie, dzi#ki czemu uwalnia "wiat od gro'nej organizacji przest#pczej.
Dorian ju% spa , kiedy stoj!ca na pod odze figurka ni st!d, ni zow!d zacz# a powoli
rozpo"ciera$ skrzyd a. G owa metalowego anio a przekr#ci a si# na bok, a r#ka unios a si#. Jego
czarne oczy, dwie obsydianowe zy, zab ys y w ciemno"ciach.
8. Zagadka
Ju% trzeci dzie& Irène próbowa a dowiedzie$ si# czegokolwiek o Ismaelu, bez skutku. Nikt
w miasteczku nie umia jej pomóc. Ch opak znikn! bez "ladu. Znikn# a równie% jego ód'. Przez
wybrze%e Normandii przechodzi front burzowy, zaci!gaj!c niebo nad zatok! grub! warstw!
popielatych chmur, i nie zanosi o si# na to, by pogoda przez najbli%sze dni mia a si# poprawi$.
Ulice miasteczka zdawa y si# pogr!%one w letargu w ów d%d%ysty poranek, gdy Hannah
odby a swoj! ostatni! drog# na male&ki cmentarz usytuowany na szczycie wzgórza znajduj!cego
si# na pó nocnym wschodzie B #kitnej Zatoki. Kondukt odprowadzi j! do cmentarnej bramy.
Ko&cowa cz#"$ ceremonii pogrzebowej, na %yczenie rodziny, odby a si# ju% tylko w gronie
najbli%szych zmar ej, podczas gdy mieszka&cy miasteczka rozchodzili si# do swych domów, w
milczeniu wspominaj!c dziewczyn#.
Orszak z wolna rozprasza si# w deszczu, a Lazarus zaproponowa , %e odwiezie Simone i jej
dzieci do Domu na Cyplu. W tym w a"nie momencie Irène dostrzeg a samotn! posta$ Ismaela na
skalistym wierzcho ku klifu wznosz!cego si# tu% przy cmentarzu. Ch opak wpatrywa si# w
o owiane morze. Wystarczy a krótka wymiana spojrze& mi#dzy Irène a matk!. Simone skin# a
g ow!, pozwalaj!c córce odej"$. Gdy samochód Lazarusa oddala si# od kapliczki "wi#tego
Rolanda, Irène ju% wspina a si# "cie%k! prowadz!c! na szczyt klifu.
Na horyzoncie wida$ by o zapowied' zbli%aj!cej si# burzy, która rozcina a niebo bia ymi
ostrzami b yskawic. Pod"wietlane fioletowym "wiat em chmury wygl!da y jak k #by dymu po
eksplozji. Dziewczyna dotar a do Ismaela siedz!cego na skale ze spojrzeniem zagubionym w falach
oceanu. W oddali wysepka z latarni! i cypel gin# y we mgle.
* * *
Gdy wrócili do miasteczka, Ismael niepytany opowiedzia Irène, co robi przez ostatnie trzy
dni. Zacz! swoj! opowie"$ od chwili, kiedy dotar a do niego wiadomo"$ o "mierci Hannah.
Odp yn! na +Kyaneosie, w stron# wysepki z latarni!, usi uj!c uciec przed rozpacz!, cho$ i
tak nie by o od niej ucieczki. Po d ugiej nocy nasta wreszcie "wit, który pozwoli mu
uporz!dkowa$ nat ok my"li i skoncentrowa$ si# na jednym zadaniu, jedynym "wiate ku w tym
mrocznym tunelu: musi odnale'$ sprawc# tragedii i wymierzy$ mu sprawiedliwo"$. Pragnienie
zemsty wydawa o si# jedynym lekarstwem zdolnym ukoi$ ból.
Dotychczasowe ustalenia %andarmerii nie przekonywa y go zupe nie. Nadzwyczajna
dyskrecja, z jak! w adze lokalne prowadzi y "ledztwo, wyda a mu si# co najmniej podejrzana.
Nast#pnego dnia rano Ismael postanowi wszcz!$ dochodzenie na w asn! r#k#. Za wszelk! cen#. W
tej grze trzeba by o zapomnie$ o jakichkolwiek zasadach. Tej samej nocy w ama si# do pracowni
doktora Giraud. Pos uguj!c si# w asnym sprytem i paroma narz#dziami, zdo a pokona$ k ódki i
a&cuchy broni!ce mu dost#pu.
Irène s ucha a, ju% to z niedowierzaniem, ju% to z niepomiernym zdziwieniem, jak Ismael
dotar do prosektorium i odczekawszy w oparach formaliny i w widmowym pó mroku, a% doktor
Giraud pójdzie do domu, odszuka w kartotece doktora teczk# z dokumentami dotycz!cymi "mierci
Hannah.
Sk!d u niego tyle zimnej krwi niezb#dnej, by zdoby$ si# na podobny wyczyn, trudno by o
stwierdzi$, bo na pewno nie doda y mu odwagi le%!ce na sto ach dwa trupy przykryte p ótnem.
By y to zw oki dwóch nurków, których ubieg ej nocy porwa zdradliwy pr!d w przesmyku La
Rochelle, kiedy próbowali wydoby$ adunek rozbitego dawno temu o podwodne ska y %aglowca.
Irène, blada jak porcelanowa figurka, wys ucha a mrocznej opowie"ci od pocz!tku do
ko&ca, ze wszystkimi makabrycznymi szczegó ami, !cznie z tym, jak Ismael potkn! si# o stó do
sekcji zw ok. Odetchn# a z ulg! dopiero wtedy, kiedy narrator opowie"ci znalaz si# poza murami
pos#pnego budynku. Ismael szybko schroni si# w swej odzi, by tam przez kilka godzin wertowa$
zebrane w teczce dokumenty, usi uj!c przebi$ si# przez g!szcz s ów i medyczny %argon doktora
Giraud.
Irène prze kn# a "lin#.
- I co jej si# sta o? - wydusi a z siebie.
Ismael spojrza Irène prosto w oczy. Dziewczyna dostrzeg a w jego oczach dziwny b ysk.
- Nie wiedz!, co si# sta o. Ale wiedz!, dlaczego umar a. Wed ug raportu oficjalnym
powodem "mierci jest zatrzymanie akcji serca - zacytowa . - Ale w ko&cowych wnioskach Giraud
stwierdza, %e w jego mniemaniu Hannah zobaczy a w lesie co", co wywo a o u niej atak paniki.
Panika. Raz i drugi to s owo rozbrzmia o w g owie Irène. Jej przyjació ka Hannah umar a ze
strachu i to co", czego si# przestraszy a, cokolwiek to jest, nadal przebywa w lesie.
- To by a niedziela, prawda? - zapyta a Irène. - Tego w a"nie dnia co" si# musia o sta$*
Ismael pokiwa g ow!. Nie by o w!tpliwo"ci, %e ch opak doszed do tego samego wniosku
znacznie wcze"niej ni% Irène.
- Albo w nocy z soboty na niedziel# - zasugerowa .
Irène spojrza a na niego pytaj!co.
- Hannah sp#dzi a t# noc w Cravenmoore. Nast#pnego dnia "lad po niej zagin! . A potem
znaleziono jej zw oki w lesie - podsumowa ch opak.
- Masz jakie" podejrzenia?
- By em w lesie. S! "lady. Po amane ga #zie. Dosz o do jakiej" walki. Kto" "ciga Hannah.
Od rezydencji.
- Od Cravenmoore?
Ismael znów przytakn! .
- Musimy si# dowiedzie$, co takiego si# sta o przed jej znikni#ciem. By$ mo%e to wyja"ni,
kto "ciga j! w lesie.
- A jak mamy si# tego dowiedzie$? Przecie% policja* - zacz# a Irène.
- Jest tylko jeden sposób.
- Cravenmoore - szepn# a Irène.
- Otó% to. Dzi" w nocy.
* * *
Zmierzch rozdziera miedzianymi szczelinami burzowe chmury nadchodz!ce znad
horyzontu. Noc, rozpo"cieraj!c cienie nad zatok!, pozostawia a jednak na sklepieniu nieba lufcik
jasno"ci, dzi#ki któremu mo%na by o podziwia$ kr!g "wiat a roztaczany przez dope niaj!cy si#
ksi#%yc. Srebrnawa po"wiata rysowa a wzorzyste odblaski w pokoju Irène. Dziewczyna na chwil#
unios a wzrok znad pami#tnika Almy Maltisse i spojrza a na cia o niebieskie %yczliwie u%yczaj!ce
jej poblasku. Za dwadzie"cia cztery godziny b#dzie pe nia. Trzecia pe nia lata. Noc ulicznej
maskarady w B #kitnej Zatoce.
Ale teraz, w tym momencie, ksi#%yc nabra dla niej innego znaczenia. Niebawem dojdzie do
jej sekretnego spotkania z Ismaelem na progu lasu Cravenmoore. Zamiar zapuszczenia si# w t#
nieprzebyt! g#stwin# wyda jej si# teraz pomys em niezbyt rozs!dnym. A w a"ciwie, nazywaj!c
rzecz po imieniu, ca kowit! g upot!. Z drugiej jednak strony nie mog a przecie% zawie"$ Ismaela,
tym bardziej %e wspar a nie tak dawno pomys ch opca, by uda$ si# do rezydencji Lazarusa Janna i
tam próbowa$ odnale'$ odpowiedzi, które wyja"ni yby zagadk# "mierci Hannah. Nie potrafi a
jako" uporz!dkowa$ swoich my"li, wi#c wzi# a pami#tnik Almy Maltisse i schroni a si# w jej
wyznaniach.
$Od trzech dni nie mam o nim #adnych wie"ci. Bez s owa wyjecha o pó nocy,
przekonany, #e je"li oddali si& ode mnie, cie) pod%#y za nim. Nie chcia mi powiedzie(, dok%d si&
udaje, ale mam podejrzenia, #e znalaz schronienie na wysepce z latarni%. Zawsze tam ucieka w
poszukiwaniu spokoju, teraz za" odnosz& wra#enie, #e tym razem wybra to miejsce jak
przera#one dziecko, które ma stawi( czo o swemu koszmarowi. Jego nieobecno"( zmusi a mnie
jednak do podania w w%tpliwo"( wszystkich moich dotychczasowych przekona). Przez te trzy dni
cie) si& nie pojawi . Nie ruszy am si& z sypialni, otoczona "wiat ami, "wiecami i lampkami
oliwnymi. W ca ym domu by o jasno, "wiat o dociera o do ka#dego, nawet najmniej dost&pnego
zakamarka. Trudno by o mi zasn%(.
Gdy pó'n% noc% pisz& te s owa, mog&, mimo lekkiej mg y, dostrzec przez okno wysepk& z
latarni%. Po"ród ska migoce "wiate ko. Wiem, #e to on, odosobniony w wi&zieniu, na które sam si&
skaza . Nie mog& tu zosta(. Ani godziny d u#ej. Temu koszmarowi musimy przeciwstawi( si&
razem i tylko razem. A je"li w tej walce przyjdzie zgin%(, to te# powinni"my zgin%( razem.
Ma o mnie obchodzi, czy ten ob &d b&dzie trwa jeden dzie) wi&cej, czy jeden dzie) mniej.
Jestem przekonana, #e cie) nie da nam spokoju. Jeszcze jeden taki tydzie) jak ten ostatni by by
ponad moje si y. Moje sumienie jest czyste, a moja dusza pogodzona sama z sob%. Strach, który
odczuwa am wcze"niej, ust%pi teraz miejsca zm&czeniu i brakowi nadziei.
Jutro, podczas gdy ca e miasteczko bawi( si& b&dzie na rynku na balu maskowym,
poszukam w porcie jakiej" ódki i pop yn& do niego. Nie obchodz% mnie konsekwencje. Gotowa
jestem je ponie"(. Wystarczy mi, #e b&d& u jego boku, #e b&d& mog a s u#y( mu pomoc%, do
samego ko)ca.
Co" mi podpowiada, #e by( mo#e mamy jeszcze jak%" szans&, by znowu zacz%( #y(
normalnie, szcz&"liwie, spokojnie. Niczego wi&cej nie pragn&$
Odg os rzuconego o szyb# kamyczka wyrwa Irène z lektury. Zamkn# a pami#tnik i
wyjrza a przez okno. Ismael czeka na ni! przy drodze do lasu. Gdy wk ada a gruby we niany
sweter, ksi#%yc powoli chowa si# za chmury.
* * *
Irène bacznie przyjrza a si# matce ze szczytu schodów. Simone, nie pierwszy zreszt! raz,
zapad a w sen, siedz!c w swym ulubionym fotelu, przy oknie wychodz!cym na zatok#. Na podo ku
sukni le%a a ksi!%ka, a okulary do czytania zsun# y si# z nosa Simone i zwisa y na a&cuszku
niczym przewrócone na górce saneczki. W k!cie drewniane radio z rze'bionymi motywami
secesyjnymi szepta o kolejny odcinek mro%!cego krew w %y ach serialu kryminalnego. Maj!c
nadziej#, %e szmer radia przyt umi jej kroki, Irène przemkn# a na paluszkach przed matk! i wesz a
do kuchni, z której mo%na by o wyj"$ do ogrodu na ty ach. Ca a operacja trwa a nie d u%ej ni%
pi#tna"cie sekund.
Ismael czeka na ni!, ubrany w skórzan! kurtk#, robocze spodnie i buty, które wygl!da y
tak, jakby przeszed w nich do Stambu u i z powrotem, i to nie jeden raz. Nocna bryza nawiewa a
zimn! mg # nad zatok#, rozwieszaj!c nad lasem mleczne girlandy.
Irène zapi# a sweter a% pod sam! szyj# i w odpowiedzi na pytaj!ce spojrzenie ch opca
przytakn# a tylko w milczeniu. Nie zamieniwszy ani s owa, weszli na "cie%k# prowadz!c! w g !b
lasu. W ciemno"ciach rozbrzmiewa y niepokoj!ce, tajemnicze d'wi#ki. Ga #zie poruszane wiatrem
zag usza y ryk fal rozbijaj!cych si# o klif. Irène sz a z Ismaelem przez ciemn! g#stwin#. Zza
zwa ów p#dz!cych po niebie chmur od czasu do czasu wygl!da ksi#%yc, spowijaj!c drzewa
upiornym, pulsuj!cym poblaskiem. W po owie drogi Irène wzi# a Ismaela za r#k# i nie wypuszcza a
jej a% do chwili, gdy wyros a przed nimi masywna bry a Cravenmoore.
Na znak ch opca zatrzymali si# za pniem drzewa "miertelnie ranionego piorunem. Na kilka
sekund ksi#%yc rozdar g#st! kurtyn# aksamitnych chmur. Jego promienie pad y na elewacj#
Cravenmoore, wydobywaj!c z ciemno"ci reliefy i wie%yczki rezydencji przypominaj!cej
chimeryczn!, z owrog! katedr# zagubion! w sercu zakl#tego lasu. Potem ulotna wizja zgas a i
trójk!t z ocistego "wiat a rozla si# u stóp budowli. W g ównych drzwiach ukaza a si# posta$
Lazarusa Janna. Fabrykant zamkn! za sob! drzwi, zszed po schodach i skierowa swe kroki na
"cie%k# biegn!c! skrajem lasu.
- To Lazarus. Wychodzi na swoj! conocn! przechadzk# - wymamrota a Irène.
Ismael przytakn! bez s owa i przytrzyma dziewczyn#, nie spuszczaj!c z oka fabrykanta
zabawek, który szed teraz w stron# lasu, prosto na nich. Irène spojrza a pytaj!co na Ismaela.
Ch opak westchn! i nerwowo rozejrza si# wokó . Kroki Lazarusa rozbrzmiewa y coraz bli%ej.
Ismael chwyci Irène za rami# i popchn! j! w stron# pnia martwego drzewa.
- Do "rodka. Szybko - wyszepta .
We wn#trzu pnia unosi si# ci#%ki zapach wilgoci i zmursza ego drewna. Z zewn!trz, przez
niewielkie otwory na ca ej d ugo"ci martwego pnia, s!czy o si# md e "wiat o, rysuj!c co" na kszta t
"wietlnej drabiny wspinaj!cej si# a% pod sklepienie tej niby-pieczary. Irène spojrza a w gór#. Ciarki
przesz y jej po plecach. Dwa metry nad sob! ujrza a rz!d l"ni!cych punkcików. Oczy. Z jej gard a
wyrwa si# niemy krzyk - Ismael zd!%y zas oni$ jej usta d oni!. Ch opak trzyma j! mocno, nie
pozwalaj!c jej wyswobodzi$ si# z u"cisku.
- To tylko nietoperze, na lito"$ bosk!. Sied' spokojnie - szepn! jej do ucha.
Kroki Lazarusa okr!%y y pie& i skierowa y si# w g#stwin#.
Ismael nie zdj! r#ki z ust Irène, dopóki kroki fabrykanta zabawek nie umilk y zupe nie.
Niewidzialne skrzyd a nietoperzy poruszy y si# w ciemno"ci. Irène poczu a na twarzy zimny
powiew i kwa"ny odór zwierz!t.
- A my"la em, %e nie boisz si# nietoperzy - powiedzia Ismael. - No dobra, idziemy.
Irène posz a za nim przez ogród Cravenmoore. Obeszli rezydencj#, chc!c dosta$ si# do niej
od ty u. Irène ca y czas powtarza a sobie, %e nikogo nie ma w domu. Nikt nie mo%e ich
obserwowa$, to tylko z udzenie.
Dotarli do skrzyd a s!siaduj!cego z dawn! fabryk! zabawek i stan#li przed drzwiami, które,
jak im si# wydawa o, prowadzi y do warsztatu albo sali monta%owej. Ismael wyj! z kieszeni
scyzoryk i otworzy go. Ostrze zab ys o w ciemno"ci. Ch opiec wpierw delikatnie dotkn! zamka
palcami, a pó'niej wsun! ko&cówk# ostrza.
- Odsu& si# troch#. Potrzebuj# wi#cej "wiat a.
Irène cofn# a si# kilka kroków. Spróbowa a przebi$ wzrokiem panuj!ce w fabryce zabawek
ciemno"ci. Szyby zdawa y si# przydymione wieloletnim opuszczeniem i nie sposób by o dostrzec,
co kryje si# za nimi.
- No dalej, dalej - mamrota pod nosem Ismael, mocuj!c si# z zamkiem.
Irène spojrza a na niego, staraj!c si# nie zwraca$ uwagi na wewn#trzny g os, który mówi
jej, %e w amywanie si# na teren cudzej posiad o"ci nie jest najlepszym pomys em. W ko&cu zamek
ust!pi z cichutkim trzaskiem. U"miech rozja"ni twarz Ismaela. Drzwi uchyli y si# na kilka
centymetrów.
- Bu ka z mas em. - Ismael popchn! drzwi.
- Musimy si# pospieszy$ - powiedzia a Irène. - Lazarus pewnie nied ugo wróci.
Ismael wszed do "rodka. Irène westchn# a g #boko i posz a za nim. W bladym "wietle
wpadaj!cym do wn#trza wznosi y si#, niczym bia e opary, g#ste tumany kurzu. Pomieszczenie
przesycone by o ostrym chemicznym zapachem. Kiedy Ismael zamkn! drzwi za swoimi plecami,
oboje znale'li si# w "wiecie nieprzeniknionych, tajemniczych cieni. Dawna fabryka zabawek
Lazarusa Janna wydawa a si# spa$ wiecznym snem.
- Nic nie widz# - szepn# a Irène, z ca ych si powstrzymuj!c si#, by nie rzuci$ si# do
natychmiastowej ucieczki.
- Musimy poczeka$, a% nasze oczy przyzwyczaj! si# do ciemno"ci. To potrwa tylko chwil# -
powiedzia Ismael zupe nie bez przekonania.
Jednak chwila min# a i wbrew zapewnieniom Ismaela nic si# nie zmieni o. Zas ona czerni
przys aniaj!ca fabryk# Lazarusa wcale si# nie rozproszy a. Irène usi owa a odgadn!$, w któr!
stron# powinni si# skierowa$, kiedy zauwa%y a nieruchom!, majestatyczn! posta$ stoj!c! zaledwie
kilka metrów przed nimi.
Serce podskoczy o jej do gard a.
- Ismaelu, kto" tu jest* - wyj!ka a, z ca ej si y wczepiaj!c si# w rami# ch opca.
Ismael spróbowa przenikn!$ wzrokiem pó mrok i prze kn! "lin#. W powietrzu unosi a si#
posta$ z rozwartymi ramionami. Sylwetka ko ysa a si# powoli, jak wahad o, a na plecy sp ywa y jej
d ugie w osy. Ch opak si#gn! dr%!cymi palcami do kieszeni kurtki i wyj! pude ko zapa ek.
Unosz!ca si# posta$ nie wykonywa a %adnego ruchu jak %ywy pos!g gotów skoczy$ na nich, gdy
tylko pojawi si# p omyk.
Ismael potar zapa k# o drask#. Wybuch p omienia o"lepi ich na chwil#. Irène z apa a
Ismaela za rami#.
W chwil# pó'niej to, co ukaza o si# jej oczom, "ci# o jej krew w %y ach. Poczu a, %e mi#"nie
odmawiaj! jej pos usze&stwa. Przed ni! ko ysa o si# w migotliwym p omyku zapa ki cia o jej matki,
Simone, zwisaj!c z rozpostartymi ramionami z sufitu.
- Mój Bo%e*
Posta$ zacz# a obraca$ si# powoli wokó w asnej osi, ukazuj!c po chwili sw! drug! stron#.
W nik ym "wietle b ysn# y kable i trybiki. Twarz podzielona by a na dwie po ówki. Tylko jedna z
nich by a doko&czona.
- To po prostu maszyna, najzwyczajniejsza w "wiecie maszyna - odezwa si# Ismael,
usi uj!c uspokoi$ Irène.
Irène odwa%y a si# spojrze$ na makabryczn! podobizn# Simone. To by y jej rysy. Jej
w osy, ten sam kolor oczu. Najdrobniejszy szczegó jej skóry, ka%dy rys jej twarzy zosta y
odtworzone w masce pozbawionej wyrazu i przyprawiaj!cej o dreszcze.
- Co si# tutaj dzieje? - ledwie wykrztusi a.
Ismael wskaza na co", co wygl!da o jak drzwi wej"ciowe w g #bi warsztatu.
- Chod'my tamt#dy - wskaza , odci!gaj!c Irène od tego miejsca i pos#pnej postaci wisz!cej
w powietrzu.
Oszo omiona dziewczyna ruszy a za nim, wci!% nie mog!c otrz!sn!$ si# z tego, co przed
chwil! widzia a.
P omyk trzymanej przez Ismaela zapa ki zgas chwil# pó'niej i ponownie oboje znale'li si#
w ca kowitej ciemno"ci.
Gdy tylko dotarli do drzwi prowadz!cych do wn#trz Cravenmoore, kobierzec cieni, który
wcze"niej rozpostar si# u ich stóp, zwin! si# po ich przej"ciu jak p atki czarnego kwiatu i
nabieraj!c masy, zacz! przesuwa$ si# po "cianach. Cie& skierowa si# ku sto om warsztatu. Jego
czarny "lad pad na bia e p ótno os aniaj!ce posta$ owego mechanicznego anio a, którego Lazarus
pokaza poprzedniej nocy Dorianowi. Powoli cie& wcisn! si# pod materia , po czym jego masa jak
para przedosta a si# poprzez spojenia do metalowej konstrukcji.
Znikn! wewn!trz metalowego anio a. Niebawem warstwa szronu zacz# a rozprzestrzenia$
si# i pokrywa$ cia o maszyny, tworz!c lodow! paj#czyn#. Po chwili oczy anio a otworzy y si#
ostro%nie. W ciemno"ci b ys y dwa %arz!ce si# rubiny.
Olbrzymia posta$ powoli usiad a i rozpostar a swoje skrzyd a. Nast#pnie stan# a na ziemi
wpierw jedn! nog!, potem drug!. Pazury porysowa y drewniany blat sto u. W sie$ niebieskawego
"wiat a unosz!cego si# w powietrzu wpad a spirala dymku po zapa ce rzuconej przez Ismaela na
pod og#. Anio postawi pierwsze kroki i poczuwszy si# pewnie, znikn! w mroku, pod!%aj!c
"ladem Ismaela i Irène.
9. Nocne metamorfozy
Daleki odg os uporczywego stukania wyrwa Simone ze "wiata wiruj!cych w ta&cu akwarel
i ksi#%yców stapiaj!cych si# w monety z p ynnego srebra. Po chwili ciszy stukot rozleg si# znowu,
tym razem ca kowicie wybijaj!c Simone ze snu i u"wiadamiaj!c jej, %e raz jeszcze sen okaza si#
jednak silniejszy i od niej, i od usilnej ch#ci dotarcia do ko&ca rozdzia u przed pó noc!. Gdy si#ga a
po swoje okulary do czytania, znowu us ysza a ów natarczywy d'wi#k, ale tym razem zdo a a go
rozpozna$ i zlokalizowa$. Kto" delikatnie puka kostkami palców w okno wychodz!ce na ganek.
Simone wsta a i pozna a u"miechaj!c! si# zza szyby twarz Lazarusa. Poczu a, jak nagle jej policzki
si# czerwieni!. Podchodz!c do drzwi, rzuci a okiem na swoje odbicie w lustrze wisz!cym w
przedpokoju. Zgroza.
- Dobry wieczór, madame Sauvelle. Mo%e przyszed em nie w por#* - odezwa si# Lazarus.
- )adn! miar!. Ja* Szczerze mówi!c, czyta am ksi!%k# i wstyd si# przyzna$, ale zasn# am.
- To oznacza, %e powinna pani natychmiast wzi!$ si# do czytania innej ksi!%ki - skwitowa
Lazarus.
- Te% tak s!dz#. Ale prosz# wej"$.
- Nie chcia bym przeszkadza$.
- Prosz# nie mówi$ g upstw. Zapraszam do "rodka.
Lazarus skin! grzecznie g ow! i wszed do domu. Szybko omiót oczami pomieszczenie.
- Nigdy Dom na Cyplu nie wygl!da lepiej - stwierdzi . - Gratuluj#.
- To zas uga Irène. To ona jest nasz! dekoratork!. Poda$ herbaty? Mo%e kawy?
- My"l#, %e herbata by aby w sam raz, ale*
- )adnego ale. Ja te% z przyjemno"ci! si# napij#.
Ich spojrzenia zetkn# y si# przez u amek sekundy. Lazarus ciep o si# u"miechn! . Simone,
speszona nagle, uciek a wzrokiem w bok i skupi a si# na zaparzaniu herbaty.
- Pewnie zastanawia si# pani nad powodem mojej wizyty - zacz! fabrykant zabawek.
Nie inaczej, odpar a w my"lach Simone.
- No có%, co wieczór przechadzam si# po lesie, nierzadko dochodz!c do ska nadmorskich.
Te spacery pomagaj! mi si# zrelaksowa$ - dobieg do niej g os Lazarusa.
Mi#dzy nimi zapad a chwila ciszy, zm!conej jedynie d'wi#kiem wody nalewanej do
imbryczka.
- Czy s ysza a pani o dorocznym balu maskowym w B #kitnej Zatoce, madame Sauvelle?
- W ostatni! pe ni# sierpnia* - przypomnia a sobie madame Sauvelle.
- Otó% to. Zastanawia em si#* Prosz# przyj!$ do wiadomo"ci, %e moja propozycja do
niczego pani nie zobowi!zuje, w przeciwnym razie nie odwa%y bym si#, to znaczy, nie wiem, czy
wyra%am si#*
Lazarus sprawia wra%enie stremowanego uczniaka. Ona u"miechn# a si# %yczliwie.
- Zastanawia em si#, czy by aby pani tak mi a i raczy a przyj!$ zaproszenie do
towarzyszenia mi na tegorocznym balu - wyrzuci w ko&cu z siebie.
Twarz Simone spowa%nia a. U"miech Lazarusa prys w mgnieniu oka.
- Przepraszam. Nie powinienem by wyst#powa$ z tak! propozycj!. Prosz# mi wybaczy$
moj! "mia o"$*
- Z cukrem czy bez cukru? - uci# a Simone bez cienia osch o"ci.
- Prosz#?
- Herbat#. Z cukrem czy bez?
- Dwie y%eczki prosz#.
Simone kiwn# a g ow! i powoli wsypa a do jego fili%anki dwie y%eczki, po czym poda a
Lazarusowi herbat# i u"miechn# a si# do&.
- Mo%e urazi em pani!*
- Nie, sk!d%e. Po prostu nie jestem przyzwyczajona, by zapraszano mnie na ta&ce. Ale z
wielk! przyjemno"ci! b#d# panu towarzyszy$ - odpowiedzia a Simone zaskoczona podj#t! przez
siebie decyzj!.
Twarz Lazarusa rozpromieni a si# w szerokim u"miechu. Przez chwil# Simone poczu a si#,
jakby uby o jej trzydzie"ci lat, cho$ zaraz nasz y j! w!tpliwo"ci, czy aby takie wra%enie nie jest tyle%
mi e, co "mieszne. Zda a sobie spraw#, %e ogarnia j! niebezpieczne oszo omienie, silniejsze od
wstydu, pow"ci!gliwo"ci i wyrzutów sumienia. Zapomnia a ju%, jak pokrzepiaj!co dzia a
"wiadomo"$, %e kto" zwraca na ni! uwag#.
Dziesi#$ minut pó'niej oboje kontynuowali rozmow#, ale ju% na ganku Domu na Cyplu.
Morska bryza ko ysa a wisz!cymi lampkami naftowymi. Lazarus, siedz!c na drewnianej por#czy,
spogl!da na faluj!ce korony le"nych drzew i czarne szemrz!ce morze.
Simone patrzy a na twarz fabrykanta zabawek.
- Bardzo si# ciesz#, %e dom przypad pa&stwu do gustu - powiedzia Lazarus. - Czy dzieci
przystosowa y si# jako" do %ycia w B #kitnej Zatoce?
- Nie mam powodów, %eby si# skar%y$. Wprost przeciwnie. Irène nawet znalaz a sobie
absztyfikanta w miasteczku. Ismael. Zna go pan?
- Ismael* tak, oczywi"cie. Mówi!, %e to porz!dny ch opak - odpar Lazarus z pewn!
rezerw!.
- Tak! mam nadziej#. Aczkolwiek wci!% czekam, a% córka mi go przedstawi.
- Dzieciaki takie s!. Prosz# postawi$ si# w ich sytuacji* - jakby usprawiedliwiaj!co mówi
Lazarus.
- Chyba pope niam ten sam b !d co wszystkie matki: o"mieszam si#, zachowuj!c si#
nadopieku&czo wobec mojej nieomal pi#tnastoletniej ju% córki.
- No có%, to ca kiem naturalne.
- Nie s!dz#, by podziela a t# opini#.
Lazarus u"miechn! si#, ale nic nie powiedzia .
- Wie pan co" o tym ch opcu? - zapyta a Simone.
- O Ismaelu?* Prawd# mówi!c, niewiele* - zacz! . - Wiem, %e jest dobrym %eglarzem.
Zdaje si#, %e ma opini# ch opca skrytego i w a"ciwie odludka, unikaj!cego kontaktów z lud'mi. Ale
prosz# wzi!$ poprawk# na to, %e ja %yj# nieco na marginesie lokalnej spo eczno"ci* Niemniej
uwa%am, %e nie ma pani najmniejszych powodów do niepokoju.
* * *
Echo g osów wspina o si# do okna sypialni niczym kapry"na spirala dymu z niedbale
zgaszonego papierosa; nie sposób by o je ignorowa$. Szum morza nie zag usza do ko&ca s ów
Lazarusa i Simone rozmawiaj!cych na ganku, chocia% Dorian w gruncie rzeczy wola by, by
rozmowa ta nigdy nie dotar a do jego uszu. W ka%dym zdaniu, w ka%dej zmianie intonacji by o co",
co go niepokoi o. Co", z czego nie do ko&ca zdawa sobie spraw# i czego nie potrafi by nazwa$,
jaka" niewidzialna obecno"$, która zdawa a si# przesyca$ t# konwersacj# od samego pocz!tku.
By$ mo%e chodzi o tylko o to, %e s ysza , jak jego matka gaw#dzi z wyra'n! przyjemno"ci!
z innym m#%czyzn!, chocia% m#%czyzn! tym by Lazarus, którego Dorian uwa%a przecie% za
przyjaciela. Mo%e przeszkadza a mu za%y o"$, z jak! oboje wydawali si# rozmawia$. A mo%e,
pomy"la w ko&cu Dorian, chodzi o o zwyk ! zazdro"$ i niedorzeczne przekonanie, %e jego matka
nie powinna ju% nigdy w %yciu czerpa$ przyjemno"ci z przebywania z innym m#%czyzn!.
Przekonanie skrajnie egoistyczne. Egoistyczne i niesprawiedliwe. W ko&cu Simone by a nie tylko
jego matk!, by a te% kobiet! z krwi i ko"ci i oprócz towarzystwa swoich dzieci potrzebowa a
przyjació . Czyta o tym w ksi!%kach. Dorian jeszcze raz powtórzy ca e rozumowanie od pocz!tku.
W teorii wszystko si# zgadza o. W praktyce - ju% nie bardzo.
Nie"mia o, nie zapalaj!c w pokoju "wiat a, Dorian podszed do okna i ukradkiem wyjrza na
ganek. +Egoista i w dodatku szpieg,, przebieg o mu przez my"l. Znalaz si# teraz w nader
dogodnym miejscu do szpiegowania. Ujrza cie& swojej matki na pod odze ganku. Zobaczy te%
Lazarusa, który sta , wpatruj!c si# w czarne, nieprzeniknione morze. Dorian prze kn! "lin#.
Podmuch wiatru poruszy zas onami, za którymi skry si# ch opiec; Dorian instynktownie cofn! si#
kilka kroków. G os jego matki wypowiedzia jakie" niezrozumia e s owa. +Nie powinienem wtyka$
nosa w nie swoje sprawy,, pomy"la zawstydzony.
Ju% mia odej"$ bezszelestnie od okna, kiedy dostrzeg k!tem oka jaki" ruch. Odwróci si#
natychmiast w tym kierunku, czuj!c, jak w osy je%! mu si# na g owie. Pokój pogr!%ony by w
ciemno"ciach tu i ówdzie porozcinanych snopami b #kitnego "wiat a s!cz!cego si# przez faluj!ce
zas ony. Powoli namaca nocny stolik, chc!c zapali$ lampk#. Drewno by o zimne. Jego palce przez
kilka sekund nie mog y znale'$ w !cznika. Kiedy wreszcie na niego natrafi , natychmiast go
nacisn! . Metalowy drucik %arówki rozb ys przez chwil# w!t ym "wiat em, po czym zgas z
przeci!g ym westchnieniem. Mglisty odb ysk o"lepi go na chwil#. Potem ciemno"$ zg#stnia a
jakby jeszcze bardziej, zmieniaj!c si# w otch a& czarnej wody.
+)arówka si# przepali a - pomy"la . - To nic niezwyk ego. Metal, z którego wykonany jest
%arnik, wolfram, ma ograniczony czas pracy. Uczy em si# o tym w szkole,.
Ale wszystkie te uspokajaj!ce argumenty rozwia y si# jak dym, gdy Dorian znów zauwa%y
to poruszenie po"ród ciemno"ci. Zda o mu si#, %e cienie nagle o%y y.
Zrobi o mu si# zimno. Przed nim sta jaki" ciemny kszta t, który wyra'nie si# porusza .
Czarna nieprzejrzysta posta$ zatrzyma a si# na "rodku pokoju. +Obserwuje mnie,, powiedzia
Dorianowi jaki" wewn#trzny g os. Potem cie& znów zacz! i"$ ku niemu i Dorian przekona si#, %e
to nie pod oga si# trz#sie, tylko jego kolana. Parali%owa go strach na my"l o tym, %e ta czarna
zjawa, krok po kroku, podchodzi coraz bli%ej.
Dorian cofa si#, dopóki nie stan! w kr#gu bladego "wiat a przedzieraj!cego si# przez
zas ony. Zjawa nie o"mieli a si# go przekroczy$. Ch opak czu , %e zaraz zacznie zgrzyta$ z#bami,
wi#c z ca ej si y zacisn! szcz#ki i opar si# pokusie, by zamkn!$ oczy. Nagle w sypialni rozleg si#
jaki" g os. Dorian ze zdumieniem stwierdzi , %e to on sam przemówi . W dodatku pewnym tonem,
bez krzty l#ku.
- Wyno" si# st!d! - wymamrota Dorian w kierunku ciemno"ci. - Wynocha, powiedzia em!
W odpowiedzi us ysza straszliwy d'wi#k, który wydawa si# echem dalekiego "miechu,
okrutnego i do szpiku ko"ci z ego. W tej samej chwili rysy twarzy cienia ukaza y si# na moment w
mroku niczym mira% nad obsydianow! toni!. Czarne jak smo a. Demoniczne.
- Wyno" si# st!d! - powtórzy Dorian.
Czarna chmura rozwia a si# na jego oczach i cie& niczym roz%arzony ogon komety przelecia
przez ca y pokój ku drzwiom, by tam przeistoczy$ si# w fantasmagoryczn! spiral#, która wkr#ci a
si# w dziurk# od klucza. Mroczne tornado niesione przez niewidzialn! si #.
Dopiero wtedy druciki %arówki ponownie roz%arzy y si# i tym razem ciep e "wiat o zala o
pokój. O"lepiony nag ym rozb yskiem Dorian chcia wrzasn!$, ale krzyk przera%enia uwi!z mu w
gardle. Najszybciej, jak móg , rozejrza si# dok adnie po ca ym pokoju. Po zjawie, któr! widzia lub
zdawa o mu si#, %e widzia par# sekund wcze"niej, nie by o najmniejszego "ladu.
Dorian zaczerpn! powietrza i ruszy ku drzwiom. Po o%y d o& na klamce. By a zimna jak
lód. Zebrawszy resztki odwagi, otworzy drzwi i rozejrza si# po korytarzu. Pusto.
Cofn! si# i ostro%nie zamkn! drzwi. Podszed do okna. Na dole, w ganku, Lazarus %egna
si# z jego matk!. Fabrykant zabawek nachyli si# i poca owa Simone w policzek. Poca unek by
krótki, mu"ni#cie w a"ciwie. Dorian poczu , jak %o !dek kurczy mu si# do rozmiarów groszku.
Chwil# pó'niej m#%czyzna podniós w ciemno"ciach wzrok i u"miechn! si# do Doriana. Serce
skoczy o ch opcu do gard a.
Fabrykant zabawek powoli oddala si# w stron# lasu osrebrzonego "wiat em ksi#%yca. I
cho$ Dorian usilnie wyt#%a wzrok, nie uda o mu si# dostrzec cho$by "ladu cienia Lazarusa. Chwil#
pó'niej m#%czyzna znikn! w ciemno"ciach.
* * *
Pokonawszy d ugi korytarz !cz!cy fabryk# zabawek z domem fabrykanta, Ismael i Irène
znale'li si# w samym "rodku rezydencji Cravenmoore. Noc! pa ac Lazarusa sprawia wra%enie
mrocznego labiryntu, którego korytarze zaludnione dziesi!tkami mechanicznych istot rozga #zia y
si# niczym macki faluj!ce we wszystkich kierunkach. Z latarni wie&cz!cej spiralne schody w
centrum budynku pada o "wiat o podobne do m%awki purpurowych, z ocistych i niebieskich
refleksów, które sp ywa y ku wn#trzu Cravenmoore jak odpryski kalejdoskopu.
Pogr!%one w letargu sylwetki automatów, zastyg e twarze na tle murów nasuwa y Irène
my"l o magicznym zakl#ciu, które, rzucone na wszystkich mieszka&ców pa acu, uwi#zi o ich w
zaczarowanym "nie. Bardziej przyziemny Ismael dostrzega w nich jedynie wytwory
pogmatwanego niespokojnego umys u, który powo a je do %ycia. Ale wcale go to nie uspokaja o,
wr#cz przeciwnie, w miar# jak zag #biali si# w zakazan! cz#"$ rezydencji Lazarusa Janna, coraz
wyra'niej odczuwali jego niewidzialn! obecno"$. Osobowo"$ fabrykanta zabawek odcisn# a swoje
pi#tno w ka%dym szczególe tej barokowej konstrukcji: od sklepienia ozdobionego freskami
przedstawiaj!cymi scenki s ynnych ba"ni po mozaik# na pod odze: bezkresn! szachownic#
tworz!c! hipnotyczn! sie$ i zwodz!c! wzrok szalonym efektem optycznym. Przemierzanie
pomieszcze& Cravenmoore podobne by o zag #bianiu si# w fascynuj!cy i zarazem straszny sen.
Ismael zatrzyma si# u podnó%a schodów i przygl!daj!c si# badawczo ka%demu niemal
stopniowi, wspi! si# wzrokiem po spirali gin!cej pod sklepieniem. W tym czasie Irène zauwa%y a,
%e jeden ze skonstruowanych przez Lazarusa zegarów, obdarzony twarz! w kszta cie s o&ca,
otwiera oczy i u"miecha si# do nich. W chwili gdy wskazówki zetkn# y si# na godzinie dwunastej,
s oneczny cyferblat ust!pi miejsca tarczy ksi#%yca promieniuj!cej widmowym "wiat em. Zegar
toczy ciemnymi, l"ni!cymi oczyma z lewa na prawo i z prawa na lewo.
- Idziemy na gór# - szepn! Ismael. - Sypialnia Hannah jest na drugim pi#trze.
- Ty wiesz, ile tu jest pokoi? Dziesi!tki! Sk!d mo%emy wiedzie$, który z nich zajmowa a?
- Hannah opowiada a mi, %e jej sypialnia znajdowa a si# na ko&cu korytarza i wychodzi a na
zatok#.
Irène przytakn# a, cho$ nie do ko&ca by a pewna, czy te informacje im wystarcz!. Ch opak
zdawa si# równie przyt oczony atmosfer! miejsca jak ona, chocia% nie przyzna by si# do tego
nawet na m#kach. Raz jeszcze spojrzeli na zegar.
- Ju% pó noc - powiedzia a Irène. - Lazarus chyba zaraz wróci.
- No to w drog#.
Schody wspina y si# wymy"ln! spiral! zdaj!c! si# zaprzecza$ prawu ci!%enia, jakby to by y
nie schody, ale katedralne uki spotykaj!ce si# na sklepieniu. Wbiegaj!c szybko po stopniach,
dotarli na pierwsze pi#tro. Ismael chwyci Irène za r#k# i poci!gn! j! za sob!. Im wy%ej szli, tym
bardziej "ciany zdawa y si# zaw#%a$ wokó nich, wywieraj!c wra%enie, %e oboje wchodz! w
gardziel kamiennego potwora, co jeszcze pot#gowa o odczuwan! przez nich klaustrofobi#.
- Jeste"my ju% blisko - powiedzia ch opak, nieomylnie odczytuj!c pe ne przera%enia
milczenie Irène.
Po trzydziestu sekundach, które d u%y y im si# w niesko&czono"$, dotarli do drzwi
prowadz!cych na drugie pi#tro rezydencji i wydostali si# wreszcie z przyt aczaj!cej klatki
schodowej. Przed nimi rozci!ga si# g ówny korytarz wschodniego skrzyd a. Horda
znieruchomia ych postaci czai a si# w cieniu.
- Powinni"my si# rozdzieli$ - odezwa si# Ismael.
- Wiedzia am, %e to zaproponujesz.
- Ale pozwol# ci wybra$, któr! cz#"$ chcesz zbada$ - spróbowa za%artowa$ Ismael.
Irène si# rozejrza a. Spojrza a najpierw na wschód - na trzy zakapturzone postacie
nachylaj!ce si# nad ogromnym kot em. Czarownice. Dziewczyna wskaza a w przeciwnym
kierunku.
- Id# tam.
- To tylko maszyny, Irène - próbowa j! uspokoi$ Ismael. Zwyk e zabawki. Nie ma w nich
%ycia.
- Rano mo%e b#d# sk onna w to uwierzy$.
- Dobrze, ja pójd# w tamt! stron#. Spotykamy si# tutaj za pi#tna"cie minut. Je"li niczego nie
uda nam si# znale'$, trudno. Pójdziemy sobie st!d - zapewni . - Obiecuj#.
Dziewczyna pokiwa a g ow!. Ismael wr#czy jej pude ko zapa ek.
- Mog! ci si# przyda$.
Irène schowa a je w kieszeni swetra i spojrza a jeszcze raz na Ismaela, który poca owa j!
delikatnie w usta.
- Powodzenia - wyszepta .
Zanim zd!%y a cokolwiek powiedzie$, ch opak oddali si# w g !b korytarza ton!cego w
ciemno"ciach. +Powodzenia,, pomy"la a Irène.
S ysza a oddalaj!ce si# za jej plecami odg osy kroków. Nabra a powietrza i ruszy a w
przeciwn! stron# korytarzem przecinaj!cym centraln! o" rezydencji, który rozga #zia si# przy
g ównych schodach. Irène l#kliwie spojrza a w otch a& dolnych pi#ter. Padaj!cy z latarni
umieszczonej na samym szczycie snop "wiat a rozszczepia si#, tworz!c t#cz# osuwaj!c! si# w
ciemno"ci.
Z miejsca, w którym sta a Irène, jedna odnoga korytarza bieg a na po udnie, druga na
zachód. Okna cz#"ci zachodniej by y jedynymi, które wychodzi y na zatok#. Dziewczyna bez chwili
wahania skierowa a si# w t# stron#, zostawiaj!c za sob! dodaj!c! otuchy jasno"$ latarni. Do"$
szybko dostrzeg a przecinaj!c! korytarz niemal przezroczyst!, jakby zrobion! z gazy zas onk#,
która ewidentnie oddziela a zupe nie odmienne od reszty pa acu pomieszczenie. Nigdzie nie by o
wida$ jakiejkolwiek mechanicznej postaci. Na samej górze zas onki widnia ozdobny haft, jakby
iluminacja litery A.
Irène delikatnie odci!gn# a zas onk# i przekroczy a t# dziwn! granic#, która zdawa a si#
rozdziela$ zachodnie skrzyd o. Zimny powiew musn! jej twarz. Dziewczyna dostrzeg a, %e "ciany
s! g#sto pokryte przeró%nymi drzeworytami. Przyjrzawszy si# dok adnie, zauwa%y a równie% troje
drzwi. Dwoje po bokach i trzecie, najwi#ksze z nich, na ko&cu korytarza. Na tych ostatnich
widnia a ta sama litera co na zas once.
Irène ostro%nie skierowa a si# ku drzwiom w g #bi. Na osaczaj!cych j! z obu "cian reliefach
widnia y niezrozumia e sceny z dziwnymi istotami. Ka%da z tych scen !czy a si# z nast#pn!, co
tworzy o ocean jakich" hieroglifów, których znaczenie ca kowicie jej umyka o. Irène, dochodz!c do
drzwi na ko&cu korytarza, z ka%dym krokiem nabiera a pewno"ci, %e Hannah nie mog a zajmowa$
pokoju w tej cz#"ci domostwa. Dziwny urok tego miejsca by jednak silniejszy od ponurej
atmosfery zakazanego sanktuarium, jak! si# tu oddycha o. W powietrzu da o si# wyczu$ czyj!"
blisk!, namacaln! nieomal obecno"$.
Irène poczu a, jak jej puls przyspiesza, gdy k ad a dr%!c! d o& na klamce. Co" j! zatrzyma o.
Przeczucie. Mia a jeszcze czas, by si# cofn!$, do !czy$ do Ismaela i uciec z tego domu, zanim
Lazarus odkryje ich naj"cie. Ga ka klamki wpierw "lizga a si# w palcach, ale wreszcie delikatnie si#
obróci a. Irène zamkn# a oczy. Nie powinna tam wchodzi$. Wystarczy si# cofn!$ i zawróci$. Nie
powinna ulega$ tej irrealnej atmosferze, tej atmosferze ze snu, podszeptuj!cej jej, by pchn# a drzwi i
przekroczy a próg, nieodwracalnie. Dziewczyna otworzy a oczy.
Droga do powrotu przez pó mrok korytarza sta a otworem. Irène obejrza a si# i westchn# a.
Jej wzrok zatrzyma si# na chwil# na refleksach barwi!cych zas onk#. W tym samym momencie za
mgie k! zas onki wyrós zarys ciemnej sylwetki.
- Ismael? - szepn# a Irène.
Sylwetka sta a przez chwil# bez ruchu, po czym bezg o"nie ponownie odsun# a si# w cie&.
- To ty, Ismaelu? - znowu spyta a Irène.
Trucizna paniki zacz# a powoli przenika$ do jej %y . Nie odwracaj!c wzroku od zas onki,
pchn# a ga k# klamki, wesz a do "rodka i zamkn# a za sob! drzwi. W pierwszej chwili szafirowe
"wiat o wpadaj!ce przez ogromne, wysokie i w!skie okna o"lepi o j!. Podczas gdy jej 'renice
przyzwyczaja y si# do zwiewnej jasno"ci pomieszczenia, Irène spróbowa a, mimo dr%!cych palców,
zapali$ jedn! z zapa ek, które da jej Ismael. Miedziany p omyczek pomóg jej ujrze$ pa acowy
salon, którego rozmiary i przepych wygl!da y jak przeniesione prosto ze stronic ba"ni.
Sufit zwie&czony labiryntem kasetonów wirowa zawrotnie nad "rodkiem salonu. W k!cie
okaza y baldachim u o%ony ze sp ywaj!cych d ugich z otawych welonów os ania o%e. W "rodku
pomieszczenia marmurowy stó podtrzymywa ogromn! szachownic# z ustawionymi na niej
bierkami ze szk a. W przeciwleg ym kra&cu pokoju Irène odkry a jeszcze jedno 'ród o "wiat a
wspó tworz!ce panuj!c! tu t#czow! atmosfer#: gardziel kominka, w którym p on# y grube pnie.
Nad kominkiem wisia ogromny portret. Z bladego oblicza, obdarzonego niespotykanie delikatnymi
rysami, spogl!da y g #bokie i smutne oczy kobiety o urzekaj!cej urodzie. Dama na portrecie
spowita by a w d ugie bia e szaty. Za ni! da o si# dojrze$ wysepk# z latarni!.
Irène podesz a powoli do kominka, os aniaj!c d oni! p omie& zapa ki. Ledwie stan# a pod
portretem, gdy zapa ka zacz# a parzy$ j! w palce. Dmuchaj!c na palce, dziewczyna dostrzeg a
stoj!cy na biurku "wiecznik. W a"ciwie nie by jej potrzebny, ale mimo wszystko zapali a "wiec#
kolejn! zapa k!. Ponownie znalaz a si# w kr#gu roztaczanej przez p omyk jasno"ci, w której
dostrzeg a le%!c! na biurku otwart! ksi!%k!.
Oczy Irène rozpozna y znany ju% jej charakter pisma, widniej!cy na pergaminowym niemal
papierze pokrytym warstewk! kurzu utrudniaj!cego odczytanie skre"lonych tam s ów. Irène
dmuchn# a delikatnie; chmura tysi#cy "wiec!cych drobinek wzbi a si# w powietrze i opad a na blat.
Dziewczyna wzi# a otwart! ksi!%k# do r#ki i przerzuci a strony na pocz!tek. Przybli%y a tekst do
"wiat a, by u atwi$ sobie przeczytanie napisu ze z oconych liter. W miar# jak dociera o do niej, co
ów napis rzeczywi"cie oznacza, czu a, jak sztywnieje jej kark, a po plecach zaczynaj! rozchodzi$ si#
lodowate szpileczki dreszczy.
Alexandra Alma Maltisse
Lazarus Joseph Jann
1915
Jedno z pal!cych si# w kominku polan trzasn# o, wyrzucaj!c z siebie male&kie iskry, które
zgas y, spad szy na pod og#. Irène zamkn# a ksi!%k# i od o%y a j! na biurko. I wtedy zda a sobie
spraw#, %e z drugiego kra&ca pokoju, zza nieznacznie powiewaj!cych zas on baldachimu, kto" si#
jej przygl!da. Dostrzeg a zarys le%!cej na ó%ku postaci. By a to sylwetka kobiety. Irène ruszy a ku
ó%ku. Kobieta unios a d o&.
- Alma? - szepn# a Irène przestraszona w asnym g osem.
Dziewczyna pokona a przestrze& dziel!c! j! od ó%ka. Serce bi o jej mocno, oddycha a z
trudem. Dotkn# a zas on. W tej samej chwili przez pokój przeszed zimny powiew. Zas onki
baldachimu zafalowa y delikatnie. Irène odwróci a si# w stron# drzwi. Przez szpar# w drzwiach
rozlewa si# po pod odze cie&, niczym ka u%a czarnego atramentu. Rozleg si# d'wi#k nie z tego
"wiata, g os odleg y i pe en nienawi"ci, jakby szepc!cy co" w ciemno"ciach.
W u amek sekundy pó'niej drzwi otworzy y si# pod naporem ogromnej si y i z hukiem
trzasn# y o "cian#, wypadaj!c nieomal z zawiasów. Kiedy z pó mroku wy oni y si# szpony, d ugie i
ostre jak stalowe kolce, Irène wrzasn# a wniebog osy.
* * *
Ismael zacz! ju% podejrzewa$, %e pope ni jaki" b !d, staraj!c si# zlokalizowa$ pokój
Hannah. Dziewczyna opowiada a mu wiele razy o tym domu, a on naszkicowa sobie w wyobra'ni
plan Cravenmoore. Kiedy jednak znalaz si# w "rodku, labiryntowa konstrukcja rezydencji wyda a
mu si# niemo%liwa do rozszyfrowania. Wszystkie pokoje, które próbowa otworzy$, by y
zamkni#te na cztery spusty. Nie uda o mu si# przechytrzy$ ani jednego z zamków, a nieczu y na
jego pora%k# zegarek odmierza nieub aganie czas.
Pi#tna"cie minut up yn# o i ch opak zrozumia , %e nic ju% nie zdo a wskóra$. Perspektywa
zaprzestania poszukiwa&, przynajmniej tej nocy, wydawa a mu si# coraz bardziej kusz!ca.
Wystarczy jeden rzut oka na t# pos#pn! sceneri#, by znale'$ tysi!c usprawiedliwie& dla decyzji o
odwrocie. Ju% podj! postanowienie o opuszczeniu siedziby Lazarusa, kiedy rozleg si# krzyk Irène.
Do uszu Ismaela dotar jak z g #bi studni, st umiony i g uchy, odbijaj!cy si# zwielokrotnionym
echem. Ismael poczu , %e adrenalina rozpala mu %y y, i rzuci si# co si w nogach ku przeciwleg emu
kra&cowi monumentalnego korytarza.
Biegn!c przez ten mroczny tunel, nie zwraca uwagi na rozmyte kszta ty przesuwaj!ce si#
mu przed oczyma. Przeci! stref# widmowej po"wiaty rzucanej przez latarni#, min! gmatwanin#
korytarzyków wokó g ównych schodów. Kafelki na pod odze wydawa y si# wyd u%a$ pod jego
stopami. Mia wra%enie, %e koniec korytarza, zamiast si# przybli%a$, ucieka przed nim coraz
szybciej.
Znów us ysza krzyki Irène, tym razem znacznie wyra'niej. Przebieg pod przezroczystymi
zas onkami i dostrzeg w ko&cu drzwi prowadz!ce do pokoju po o%onego na kra&cu zachodniego
skrzyd a. Nie zastanawiaj!c si# ani chwili, Ismael pogna w tamt! stron#, nie"wiadom, co czeka go
za drzwiami.
Wbieg do ogromnego pokoju o"wietlonego %arem tl!cych si# w kominku polan. Widok
Irène, której posta$ odcina a si# na tle wielkiego okna zalanego b #kitn! po"wiat!, uspokoi go. Ale
tylko na krótk! chwil#, gdy% zaraz dostrzeg w oczach dziewczyny "miertelne przera%enie. Wtedy
instynktownie odwróci si# i to, co ujrza przed sob!, sprawi o, %e zrobi o mu si# ciemno przed
oczyma, a ca e jego cia o sparali%owa strach. Przez moment nie by zdolny wykona$ najmniejszego
ruchu.
Wy aniaj!ca si# z cienia olbrzymia posta$ rozpostar a gigantyczne skrzyd a przypominaj!ce
skrzyd a nietoperza. A mo%e demona.
Anio wyci!gn! dwoje pot#%nych ramion. Palce mia d ugie i ciemne, zako&czone l"ni!cymi
stalowymi szponami, które rozb ys y przed jego przys oni#t! kapturem twarz!.
Ismael cofn! si# o krok w stron# kominka, anio za" uniós g ow#, ukazuj!c w "wietle
p omieni swoje oblicze. Jego rysy nie by y rysami twarzy zwyk ej maszyny. We wn#trzu tej
piekielnej marionetki co" si# kry o. Jaka" namacalna niemal, z a istota. Ch opak musia u%y$ ca ej
si y woli, %eby nie zamkn!$ oczu. Potem chwyci niezaj#ty przez p omienie koniec %arz!cego si#
polana. Wymachuj!c nim przed twarz! anio a, wskaza Irène drzwi.
- Zacznij, bardzo powoli, i"$ w t# stron# - powiedzia .
Dziewczyna by a jednak w takim szoku, %e w ogóle nie zareagowa a na jego s owa.
- Rób, co ci mówi# - poleci jej Ismael energicznie.
Ton jego g osu przebudzi Irène z letargu. Ca a dr%!c, pokiwa a g ow! i przesz a kilka
kroków w kierunku drzwi. Wtedy posta$ anio a zwróci a si# ku niej niczym uwa%ny, cierpliwy
drapie%ca czatuj!cy na swoj! zdobycz. Irène poczu a, %e stopy wrastaj! jej w pod og#.
- Nie patrz na niego! Id' dalej - powiedzia Ismael, nie przestaj!c grozi$ anio owi p on!cym
polanem.
Irène zrobi a kolejny krok. Przera%aj!ca istota pochyli a g ow# w jej kierunku. Dziewczyna
a% j#kn# a.
Ismael, wykorzystuj!c nieuwag# przeciwnika, uderzy go polanem w g ow#. Posypa si#
deszcz czerwonych iskier. Zanim ch opiec zd!%y cofn!$ r#k#, szpony anio a zacisn# y si# na
drewnie, a d ugie, pi#ciocentymetrowe pazury, ostre jak rze'nickie no%e, zmia%d%y y je w py na
oczach Ismaela. Anio ruszy w jego stron#. Ch opiec poczu , jak pod oga wibruje pod ci#%arem
napastnika.
- Jeste" tylko przekl#t! maszyn!. Cholern! kup! z omu - wymamrota Ismael, staraj!c si#
przezwyci#%y$ parali%uj!cy l#k, jaki wzbudza y w nim szkar atne oczy b yszcz!ce pod kapturem.
Demoniczne 'renice automatycznej istoty zw#%a y si# powoli, a% zmieni y si# w krwawe
punkciki na czarnych jak smo a t#czówkach. Oczy tygrysa. Anio post!pi kolejny krok w stron#
ch opca. Ismael zrobi szybkie rozeznanie w sytuacji: od drzwi dzieli o go jakie" osiem metrów. Nie
mia szans, by uciec. Ale Irène tak.
- Kiedy dam ci znak, biegnij do drzwi. I nie zatrzymuj si#, dopóki nie wydostaniesz si# z
domu.
- Nie ma mowy.
- Nie czas na dyskusje - uci! Ismael, nie spuszczaj!c anio a z oka. - Biegnij!
Ch opak kalkulowa w my"lach, ile czasu zajmie mu dobiegni#cie do okna, by spróbowa$
ucieczki fasad! budynku, kiedy sta o si# co" zupe nie nieoczekiwanego. Irène, zamiast rzuci$ si# ku
drzwiom do ucieczki, chwyci a p on!ce polano i stan# a przed anio em.
- Spójrz na mnie, ty potworze - krzykn# a, podpalaj!c p omieniem polana peleryn#
okrywaj!c! anio a i wywo uj!c tym wrzask w"ciek o"ci skrywaj!cego si# wewn!trz cienia.
Ismael, ca kowicie zdezorientowany, skoczy ku Irène i pchn! j! na pod og#, w ostatniej
chwili ratuj!c j! przed pi#cioma ostrzami, które "wisn# y w powietrzu, chybiaj!c celu. Peleryna
anio a p on# a, upodabniaj!c jego ogromn! sylwetk# do ognistej spirali. Ismael z apa Irène za rami#
i pomóg jej wsta$. Ruszyli biegiem ku wyj"ciu, ale anio , zerwawszy z siebie p on!ce okrycie,
przeci! im drog#. Spod p omieni wy oni a si# poczernia a stal zbroi.
Ismael, ani przez chwil# nie puszczaj!c d oni dziewczyny (chcia w ten sposób zapobiec jej
kolejnym bohaterskim odruchom), poci!gn! j! ku oknu. Woln! r#k! z apa za krzes o i rozbi nim
szyb#. Deszcz szklanych od amków spad na nich, a zimny wiatr uniós zas ony a% pod sufit. Czuli
za swoimi plecami kroki zbli%aj!cego si# anio a.
- Szybko! Skacz na gzyms! - krzykn! ch opak.
- Co? - z niedowierzaniem j#kn# a Irène.
Nie bawi!c si# w jakiekolwiek wyja"nienia, Ismael wypchn! Irène na zewn!trz.
Dziewczyna niemal przelecia a przez dziur# obramowan! szklanymi drzazgami, zatrzymuj!c si# w
ostatniej chwili nad przepa"ci!. Serce jej zamar o. By a pewna, %e zaraz jej cia o runie w otch a&.
Ale Ismael, nawet na sekund# nie pu"ciwszy jej r#ki, natychmiast wyci!gn! Irène na w!ziutki
gzyms biegn!cy przez ca ! fasad# niczym korytarz po"ród chmur. B yskawicznie doskoczy do niej
i popchn! , by zacz# a si# przesuwa$. Wiatr osuszy mu pot sp ywaj!cy po twarzy.
- Nie patrz w dó ! - krzykn! .
Zd!%yli przesun!$ si# po gzymsie zaledwie metr, gdy z rozbitego okna wychyli si# szpon
anio a; ostre pazury wry y si# w kamie&, zostawiaj!c za sob! cztery d ugie bruzdy i fajerwerk
iskier. Nie mog!c zapanowa$ nad dr%eniem nóg, Irène krzykn# a, czuj!c, %e lada chwila straci
równowag#.
- Nie mog# i"$ - wydusi a z siebie. - Jeszcze jeden krok i spadn#.
- Mo%esz. I zrobisz to. Teraz - pop#dzi j!, chwyciwszy jeszcze mocniej za r#k#. - Je"li
spadniesz, to razem ze mn!.
Dziewczyna spróbowa a si# u"miechn!$. Nagle, par# metrów w bok od nich, jedno z okien
eksplodowa o tysi!cami od amków szk a. W "lad za wybuchem wy oni y si# szpony anio a, a w
sekund# pó'niej ca e cia o potwora, które natychmiast przywar o do fasady jak paj!k.
- Mój Bo%e* - j#kn# a Irène.
Ismael poci!gn! j! za r#k#, usi uj!c zawróci$. Anio zacz! pe zn!$ ku nim; jego posta$
mo%na by o wzi!$ za jeszcze jednego diabolicznego gargulca podpieraj!cego najwy%szy fryz fasady
Cravenmoore.
Ch opak b yskawicznie rozejrza si# wokó siebie. Stwór powoli przesuwa si# w ich
kierunku.
- Ismael*
- Widz#, widz#!
Ch opak oceni szanse na prze%ycie, gdyby skoczyli z tej wysoko"ci. Zerowe, a i to przy
du%ej dozie optymizmu. Powrót do pokoju przez okno zaj! by zbyt wiele czasu. Anio spad by na
nich, nim zd!%yliby zawróci$. Wiedzia , %e na podj#cie jakiejkolwiek decyzji ma zaledwie par#
sekund. Irène trz#s a si# ca a; jej d o& "cisn# a jeszcze mocniej jego r#k#. Ismael rzuci ponownie
wzrokiem na anio a, pe zn!cego w ich stron# powoli, ale skutecznie. Ch opak prze kn! "lin# i
spojrza w drug! stron#. Nieopodal po fasadzie bieg y w dó rynny. Po owa mózgu Ismaela zaj#ta
by a pytaniem, czy wytrzymaj! one ci#%ar dwóch cia , podczas gdy druga po owa rozwa%a a
wszystkie mo%liwe sposoby z apania si# grubej rury, ostatniej drogi ucieczki.
- Z ap si# mnie mocno - szepn! wreszcie.
Irène spojrza a na&, a pó'niej w dó , w przepa"$, i odgad a jego zamiary.
- Nie, na mi o"$ bosk!!
Ismael pu"ci do niej oko.
- Mi ej podró%y - szepn! .
Pazury anio a "wisn# y i wbi y si# cztery centymetry od twarzy Irène. Dziewczyna
krzykn# a, przycisn# a si# jeszcze mocniej do Ismaela i zamkn# a oczy. Spadali w zawrotnym
p#dzie. Kiedy Irène otworzy a oczy, oboje wisieli w pustce. Ismael zje%d%a po rynnie i nie mia
w a"ciwie %adnego wp ywu na pr#dko"$, nie mówi!c o hamowaniu. )o !dek podszed mu do
gard a. Nad nimi anio zacz! na przemian szarpa$ rur! i przygniata$ j! do "ciany. Ismael czu , jak
coraz bardziej piek! go d onie i ramiona w miejscach po zdartym naskórku. By pewien, %e
pieczenie przejdzie zaraz w ból nie do wytrzymania. Anio zacz! schodzi$ w ich kierunku, usi uj!c
trzyma$ si# rynny* Ci#%ar jego cia a poci!gn! go w dó , odrywaj!c od "ciany.
Metalowa masa potwora run# a w otch a&, ci!gn!c za sob! ca ! rur#, która zacz# a, z
trzymaj!cymi si# jej jeszcze Ismaelem i Irène, wygina$ si# niczym ogromny uk ku ziemi. Ch opak
próbowa nie straci$ nad tym wszystkim kontroli, ale ból i pr#dko"$, z jak! spadali, by y silniejsze
od jego stara&.
Rura wy"lizgn# a si# z jego ramion i oboje zacz#li spada$ ku ogromnemu stawowi
okalaj!cemu zachodnie skrzyd o Cravenmoore. Z w"ciek ym impetem zderzyli si# z lodowatym
lustrem czarnej wody. Bezw ad upadku poci!gn! ich na muliste dno. Irène poczu a, jak zimna
woda wdziera si# jej przez nos i pali w gard o. Nie mog a powstrzyma$ kolejnego ataku paniki.
Rozwar a powieki pod wod!, ale piek!ce oczy pozwoli y jej jedynie zobaczy$ mroczn! to& i
p yn!c! obok niej posta$: Ismaela. Ch opak z apa Irène i poci!gn! ku powierzchni. Znalaz szy si#
na niej, zach ysn#li si# powietrzem.
- Szybko - ponagli Ismael.
Irène dostrzeg a rany na jego d oniach i r#kach.
- Nic takiego - sk ama Ismael, wyskakuj!c na brzeg.
Irène posz a w jego "lady. Ociekali wod!. Przemoczone ubrania szybko sztywnia y w
ch odzie nocy, oblepiaj!c ich niczym skorupa szronu. Ismael rozejrza si# wokó .
- Widzisz go? - spyta a Irène.
- Mo%e przy upadku jednak*
Co" poruszy o si# w zaro"lach. Natychmiast rozpoznali p on!ce szkar atem oczy. Anio tam
by i to co", co wprawia o go w ruch i nim zawiadywa o, nie mia o najmniejszego zamiaru pozwoli$
im uj"$ z %yciem.
- Uciekajmy!
Oboje rzucili si# ku "cianie lasu. Mokre ubrania utrudnia y bieg. Zimno zaczyna o przenika$
ich ko"ci. Doszed ich hurgot szamoc!cego si# w zaro"lach anio a. Ismael z ca ej si y poci!gn!
dziewczyn# za sob!, w g !b lasu, tam gdzie mg a zaczyna a ju% g#stnie$.
- Gdzie mnie ci!gniesz? - j#kn# a Irène, widz!c, %e chroni! si# w nieznanej jej cz#"ci lasu.
Ismael, miast udzieli$ odpowiedzi, szarpn! jej r#k# jakby w akcie ostatecznej desperacji.
Irène czu a, jak zaro"la ostro tn! jej kostki, a mi#"nie odmawiaj! ju% pos usze&stwa ze zm#czenia.
Wiedzia a, %e nie da rady biec dalej. By a u kresu si . Lada chwila potwór dopadnie ich w "rodku
lasu i rozszarpie swoimi pazurami.
- Nie mog# ju%*
- Mo%esz!
Ismael ci!gn! j!. G owa skaka a jej na wszystkie strony. S ysza a trzask amanych ga #zi
tu% za plecami. Przez chwil# my"la a, %e zaraz zemdleje, ale bolesne uk ucie w nodze ocuci o j!
natychmiast. Szpony anio a przebi y si# przez zaro"la i jeden z pazurów rozci! udo dziewczyny.
Irène krzykn# a. Za szponami natychmiast pojawi a si# twarz potwora. Irène usi owa a zamkn!$
oczy, ale nie mog a oderwa$ wzroku od napastnika.
W tej samej chwili dotarli do ukrytego za g#stwin! zaro"li ma ego wej"cia do groty. Ismael,
przebijaj!c si# przez krzaki, poci!gn! Irène za sob! do "rodka. Zrozumia a, %e ch opiec od pocz!tku
ci!gn! j! w a"nie w ten le"ny zak!tek. Do jaskini. Czy%by wierzy , %e anio mo%e w pewnym
momencie da$ im spokój? Jakby na potwierdzenie swych obaw Irène us ysza a ostry zgrzyt
pazurów o ska #. Ismael, przeci!gn!wszy dziewczyn# przez w!sk! gardziel, zatrzyma si# przed
dziur! w ziemi, prowadz!cym w pustk# otworem, z którego wydobywa si# powiew wiatru o
s onym zapachu i niespokojny szum. Woda. Morze.
- Skacz! - rozkaza ch opak.
Irène spojrza a ku czarnej dziurze. Droga prowadz!ca prosto do piek a wygl!da a pewnie
znacznie przyjemniej ni% to, co si# otwiera o pod jej nogami.
- Co tam jest?
Ismael westchn! wyczerpany. Anio zbli%a si# nieub aganie. Jego kroki s ycha$ by o tu%-
tu%.
- To jedno z wej"$ do Groty Nietoperzy.
- To jest to drugie wej"cie? Twierdzi e", %e jest bardzo niebezpieczne!
- Nie mamy wyboru*
Ich spojrzenia spotka y si# w pó mroku. Kilka metrów od nich rozleg si# szcz#k szponów.
Ismael kiwn! g ow!. Dziewczyna z apa a jego r#k# i z zamkni#tymi oczyma skoczy a w pustk#.
Anio pokona wej"cie do jaskini i wpad z ca ym impetem do "rodka.
Lot w ciemno"ciach nie mia ko&ca. Kiedy w ko&cu zanurzyli si# w morzu, tysi!ce
lodowatych szpileczek przeszy y ich cia a. Wynurzywszy si# z wody, zobaczyli, jak z otworu
widniej!cego w górze groty ledwo s!czy si# niteczka "wiat a. Falowanie przyp ywu pcha o ich ku
"cianie ostro naje%onych ska .
- Gdzie on jest? - zapyta a Irène, staraj!c si# opanowa$ dygot, w który wpad o ca e jej cia o
pod wp ywem lodowato zimnej wody.
Obj#li si# w milczeniu i trwali tak przez chwil#, czekaj!c na moment, kiedy z wody wy oni
si# ten piekielny twór i w ciemno"ciach morskiej jaskini odbierze im %ycie. Ale ten moment nie
nadchodzi . Ismael pierwszy zda sobie spraw#, %e ju% nie nadejdzie.
Szkar atne oczy anio a "wieci y na dnie jaskini. Ogromny ci#%ar potwora uniemo%liwia mu
wyp yni#cie na powierzchni#. Ryk "lepej furii dotar do nich poprzez wod#. Si a, która wprawia a
w ruch anio a, skr#ca a si# ze w"ciek o"ci, zdaj!c sobie spraw#, %e mordercza kuk a wpad a w
pu apk# i sta a si# zupe nie bezu%yteczna. Ta kupa z omu nigdy nie zdo a wyp yn!$ na
powierzchni#. W a"nie zosta a skazana na wieczny spoczynek na dnie groty, póki morze nie
przeistoczy jej w stert# zardzewia ego %elastwa.
Ismael i Irène patrzyli, jak blask tych potwornych oczu niknie powoli, by wreszcie zgasn!$
w wodzie na zawsze. Ismael westchn! z ulg!. Irène p aka a w milczeniu.
- Sko&czy o si# - szepta a, dygoc!c. - Sko&czy o si#.
- Niestety nie - powiedzia Ismael. - To tylko maszyna, bezwolna maszyna. Ona nie rusza a
si# sama z siebie. Co" ni! porusza o. To, co chcia o nas zabi$, wci!% tam jest*
- Ale co to jest?
- Nie wiem.
W tej chwili na dnie groty nast!pi a eksplozja. K #by czarnych b!belków unios y si# ku
powierzchni, a wyp yn!wszy, stopi y si# w czarn! zjaw#, która wpe z a po skalistej "cianie ku
wyj"ciu w kopule groty. Cie& zatrzyma si# i obróci w ich stron#.
- Odchodzi ju%? - zapyta a Irène z nadziej!.
Ca a grota wype ni a si# okrutnym i jadowitym "miechem. Ismael powoli pokr#ci g ow!.
- Pozwala nam tu zosta$ - odpar - %eby przyp yw doko&czy dzie a*
Cie& znikn! w górnym wej"ciu do groty.
Ismael westchn! i poprowadzi Irène ku ma ej wystaj!cej z wody skale, na której mie"cili
si# oboje. Pomóg dziewczynie si# wspi!$, a nast#pnie obj! j! ramieniem. Byli poharatani, trz#"li
si# z zimna, ale si starczy o im tylko na to, by po o%y$ si# na skale i g #boko pooddycha$. W
pewnej chwili Ismael poczu , %e woda znów oblewa jego stopy. Zrozumia , %e zacz! si# przyp yw.
To nie prze"laduj!cy ich stwór wpad w pu apk#, ale oni znale'li si# w potrzasku*
Cie& odda ich na ask# "mierci powolnej i strasznej.
10. W pu apce
Wdzieraj!ce si# do Groty Nietoperzy morskie fale rycza y z owrogo. Zimne pr!dy Czarnej
Zatoki wp ywa y skalnymi kana ami, wype niaj!c pogr!%on! w ciemno"ciach jaskini#
przera'liwym, dudni!cym echem. Wej"cie do groty od strony l!du znajdowa o si# wysoko nad
nimi, dalekie i nieosi!galne, podobne do oka kopu y. Przez kilka zaledwie minut poziom wody
podniós si# zauwa%alnie. Irène u"wiadomi a sobie, %e powierzchnia ska y, na której schronili si#
niczym rozbitkowie, kurczy si# nieub aganie, centymetr za centymetrem.
- Przyp yw - wymamrota a.
Przygn#biony Ismael pokiwa g ow! w milczeniu.
- Co si# z nami stanie? - zapyta a Irène, domy"laj!c si# odpowiedzi. Mia a nadziej#, %e
ch opak, niewyczerpane 'ród o pomys ów, wyci!gnie w ostatniej chwili z r#kawa jaki" trik, który
pozwoli im wyj"$ ca o z opresji.
Ismael pos a jej pos#pne spojrzenie. Nadzieja Irène rozwia a si# w jednej chwili.
- Podczas przyp ywu woda blokuje wej"cie do jaskini - wyja"ni Ismael. - Pozostaje ju%
tylko otwór w sklepieniu. Ale st!d, z do u, nie sposób si# tam dosta$.
Ch opak zawiesi g os. Jego twarz skry a si# w ciemno"ciach.
- Jeste"my w pu apce - zawyrokowa .
My"l o narastaj!cym powoli przyp ywie, który sprawi, %e uton! w tej lodowatej wodzie jak
szczury, zmrozi a Irène krew w %y ach. W czasie ucieczki przed mechanicznym anio em szalej!ca w
jej %y ach adrenalina kompletnie zm!ci a jej zdolno"$ logicznego rozumowania. Teraz, kiedy dr%a a
z zimna w ciemno"ciach, perspektywa powolnej "mierci wydawa a si# prawdziwym koszmarem.
- Musi istnie$ jaki" sposób, by si# st!d wydosta$ - upiera a si#.
- Nie ma.
- I co teraz zrobimy?
- Na razie nic. Poczekamy*
Irène zrozumia a, %e nie powinna naciska$ na Ismaela. Ch opiec o wiele lepiej ni% ona
zdawa sobie spraw# ze zdradliwej natury tej groty. I pewnie ba si# jeszcze bardziej od niej.
Zastanowiwszy si# chwil#, dosz a do wniosku, %e zmiana tematu rozmowy zrobi aby dobrze im
obojgu.
- Wiesz co* Kiedy byli"my jeszcze w Cravenmoore - zacz# a - i gdy wesz am do tego
pokoju, zobaczy am tam co". To ma zwi!zek z Alm! Maltisse.
Ismael spojrza na ni! z niedowierzaniem.
- Wydaje mi si#* Wydaje mi si#, %e Alma Maltisse i Alexandra Jann to jedna i ta sama
osoba. Alma Maltisse to nazwisko panie&skie Alexandry, nazywa a si# tak, zanim wysz a za
Lazarusa - wyja"ni a Irène.
- To niemo%liwe. Alma Maltisse uton# a, p yn!c do wysepki z latarni! wiele lat temu -
zaoponowa Ismael.
- Ale nigdy nie odnaleziono jej cia a*
- To niemo%liwe - upiera si# ch opiec.
- Tam, w tamtym pokoju, widzia am jej portret i* kto" le%a na tamtym ó%ku. Kobieta.
Ismael przetar oczy. Próbowa zebra$ my"li.
- Poczekaj. Przypu"$my, %e masz racj#. Za ó%my, %e Alma Maltisse i Alexandra Jann to ta
sama osoba. W takim razie kim jest kobieta, któr! widzia a" w Cravenmoore? Kim jest kobieta
zamkni#ta przez te wszystkie lata w niedost#pnym pokoju i udaj!ca %on# Lazarusa?
- Nie mam poj#cia. Im wi#cej si# dowiadujemy, tym mniej z tego wszystkiego rozumiem -
przyzna a Irène. - I jeszcze jedna rzecz nie daje mi spokoju. Ta posta$, któr! widzieli"my w fabryce
zabawek. Imitacja mojej matki. Kiedy o tym pomy"l#, w osy mi si# je%! na g owie. Lazarus
konstruuje zabawk# o twarzy mojej matki*
Zimna fala zala a im kostki. Odk!d tu weszli, woda podnios a si# co najmniej o dwadzie"cia
centymetrów. Spojrzeli na siebie zrozpaczeni. Morze znów zarycza o i kolejna fala przela a si# przez
wej"cie do jaskini. Zanosi o si# na bardzo d ug! noc.
* * *
Pó noc zasnu a klify mg !, która wspina a si# stopie& za stopniem z przystani do Domu na
Cyplu. Lampa naftowa dopala a si# powoli na ganku, nadal ko ysz!c si# na wietrze. Nocn! cisz#
zak óca tylko szum morza i szelest ga #zi w lesie. Dorian le%a w ó%ku, trzymaj!c na piersiach
szklank#, w której umie"ci zapalon! "wieczk#. Nie chcia , by jego matka zorientowa a si#, %e nie
zgasi jeszcze "wiat a, a po ostatnich wydarzeniach zupe nie straci zaufanie do swojej nocnej
lampki. P omyk ta&czy w rytm jego oddechu jak duszek ognia. W jego migotliwym "wietle raz po
raz ukazywa y si# Dorianowi jakie" niepokoj!ce kszta ty. Ch opiec westchn! . Tej nocy za nic w
"wiecie nie zdo a zmru%y$ oka.
Po%egnawszy si# z Lazarusem, Simone zajrza a do sypialni syna, by sprawdzi$, czy
wszystko w porz!dku. Dorian skuli si# pod ko dr! w ubraniu, odgrywaj!c opanowan! do perfekcji
scenk# pod tytu em +i zasn! snem sprawiedliwego,, wi#c matka odesz a zadowolona do swojego
pokoju, by zrobi$ to samo. Od tego czasu up yn# y ju% ca e godziny, a mo%e nawet lata, my"la
Dorian. Tej ci!gn!cej si# w niesko&czono"$ nocy wielokrotnie przekona si#, i% sta si# istnym
k #bkiem nerwów. Ka%dy szelest, szmer, ka%dy cie& sprawia y, %e serce bi o mu m otem w
piersiach.
P omyk "wiecy zacz! si# powoli dopala$, zmieniaj!c si# w male&k! b #kitn! ba&k#, której
"wiat o nie mog o ju% przedrze$ si# przez mrok. W jednej chwili ciemno"ci na powrót zagarn# y
obszar, z którego wcze"niej tak niech#tnie si# wycofa y. Dorian s ysza , jak krople gor!cego wosku
spadaj!, by zastygn!$ na dnie szklanki. Zaledwie kilka centymetrów od g owy ch opca z nocnego
stolika spogl!da na niego o owiany anio podarowany mu przez Lazarusa. +Dosy$ tego,, pomy"la
Dorian zdecydowany zastosowa$ jedn! ze swych ulubionych taktyk w walce z bezsenno"ci! i
nocnymi koszmarami, a mianowicie co" przek!si$.
Odkry si# i wsta z ó%ka. Za ka%dym razem, gdy próbowa przemkn!$ si# bezszelestnie
przez Dom na Cyplu, pod jego stopami zaczyna y rozlega$ si# trzaski, jakby st!pa po pe nym
drobnych ga !zek runie le"nym, postanowi wi#c nie wk ada$ butów. Uzbrojony w t# resztk#
odwagi, jaka mu jeszcze pozosta a, przeszed na palcach przez sypialni#. D ug! chwil# zabra o mu
otwarcie drzwi w taki sposób, by nie zbudzi$ matki nocnym koncertem zardzewia ych zawiasów.
Na szcz#"cie si# uda o. Bardzo ostro%nie wyjrza z pokoju, by zrobi$ rozeznanie w sytuacji.
Korytarz ton! w ciemno"ciach, a schody rzuca y na "cian# cie& podobny do klawiatury pianina.
Panowa tu absolutny spokój. Najmniejszego ruchu. Ani jeden py ek nie drgn! w powietrzu.
Dorian cicho zamkn! za sob! drzwi i przekrad si# do schodów, przechodz!c przed drzwiami
sypialni Irène.
Siostra bardzo wcze"nie posz a dzi" spa$, t umacz!c si# niezno"nym bólem g owy. Dorian
pomy"la , %e pewnie czyta co" ukradkiem albo wypisuje jakie" mi osne brednie do tego swojego
ukochanego %eglarza, z którym sp#dza a ostatnio dwadzie"cia pi#$ godzin na dob#. Odk!d ujrza j!
po raz pierwszy w sukni Simone, wiedzia , %e po Irène mo%na si# spodziewa$ ju% tylko jednego:
problemów. Schodz!c po stopniach ciszej ni% india&ski zwiadowca, Dorian obieca sobie solennie,
%e je"li kiedykolwiek si# zakocha, nie b#dzie si# zachowywa w tak %a osny sposób. Kobiety
pokroju Grety Garbo nie zaprz!ta y sobie g owy bzdurami. Ani kwiatami, g upkowatymi minami,
t#sknymi westchnieniami. Mo%e i by tchórzem. Ale na pewno nie tchórzem sentymentalnym, co to,
to nie.
Znalaz szy si# na parterze, Dorian zauwa%y , %e dom otulony jest zas on! mg y, tak g#st!, %e
przys ania a widok ze wszystkich okien. U"mieszek, który rozja"ni mu twarz, kiedy zacz! snu$
swoje z o"liwe insynuacje na temat siostry, ulotni si# bez "ladu. +To tylko skondensowana para
wodna - pomy"la . - Skondensowana para wodna, która si# przemieszcza. Fizyka dla
pocz!tkuj!cych,. Ta naukowa perspektywa pozwoli a mu si# uspokoi$ i zapomnie$ na chwil# o
mgle, która wciska a si# do "rodka przez szpary w oknach. Ruszy do kuchni. Tam przekona si#,
%e romans Irène z Kapitanem Gromem mia te% swoje dobre strony - odk!d zacz# a si# z nim
spotyka$, siostra Doriana ani razu nie zbli%y a si# do pude ka wy"mienitych szwajcarskich
czekoladek, które Simone trzyma a w drugiej szufladzie kredensu.
Oblizuj!c si# jak kot, ch opiec ugryz pierwsz! czekoladk#. Cudowna truflowo-kakaowo-
migda owa fala rozla a mu si# w gardle. Uwa%a czekolad# za drugi, po kartografii oczywi"cie,
najznakomitszy wynalazek rodzaju ludzkiego. A najbardziej j! lubi w a"nie w postaci czekoladek.
+Zmy"lny naród, ci Szwajcarzy - przysz o Dorianowi do g owy. - Zegarki i czekoladki. Precyzja i
przyjemno"$. Wiedz!, co w %yciu wa%ne,. Nag y ha as wyrwa go brutalnie z tych s odkich
rozwa%a& teoretycznych. Dorian, us yszawszy go raz jeszcze, zamar ze strachu, a kolejna
czekoladka wy"lizgn# a mu si# z r!k. Kto" puka do drzwi.
Dorian spróbowa prze kn!$ "lin#, ale kompletnie zasch o mu w gardle. Dwa kolejne
uderzenia rozleg y si# jeszcze wyra'niej ni% przedtem. Dorian wszed do salonu z oczyma
utkwionymi w drzwi. Pasemka mg y prze"lizgiwa y si# przez próg. Kto" znów zapuka . Dorian
zamar w bezruchu, niezdecydowany, co powinien zrobi$.
- Kto tam? - zapyta ami!cym si# g osem.
Zamiast odpowiedzi jeszcze raz us ysza pukanie. Ch opiec podszed do okna, ale mg a by a
tak g#sta, %e nie móg przez nie wyjrze$. Na ganku nie s ycha$ by o %adnych kroków. Tajemniczy
go"$ widocznie ju% sobie poszed . Pewnie jaki" zb !kany w#drowiec. Ju% mia wraca$ do kuchni,
kiedy ów d'wi#k rozleg si# znowu. Tym razem pukano w okno, jakie" dziesi#$ centymetrów od
jego twarzy. Serce skoczy o mu do gard a. Zacz! cofa$ si# powoli w g !b salonu, a% dotkn!
plecami jednego ze stoj!cych w nim krzese . Potem chwyci instynktownie "wiecznik i potrz!sn!
nim przed sob!.
- Odejd' - wyszepta .
Przez u amek sekundy zdawa o mu si#, %e za szyb! zamajaczy a jaka" twarz. Po chwili okno
otworzy o si# na o"cie%, jakby uderzy w nie huragan. Pokój zala a fala zimna, pó'niej za"
zdumiony Dorian ujrza rozpe zaj!c! si# po pod odze czarn! plam#.
Cie&.
Plama zatrzyma a si# tu% przed nim, a potem zacz# a unosi$ si# znad pod ogi i nabiera$
kszta tu niczym marionetka z czarnej mg y poruszana niewidzialnymi sznurkami. Dorian spróbowa
uderzy$ j! "wiecznikiem, ale metal przechodzi przez intruza jak przez dym. Ch opak cofn! si#
przera%ony, a cie& rzuci si# na niego. Dwie bezforemne d onie chwyci y go za gard o; poczu na
skórze ich lodowaty u"cisk. Przed jego oczyma z bezkszta tu zacz# y si# formowa$ rysy twarzy.
Strach przenikn! Doriana do szpiku ko"ci. Zaledwie kilkana"cie centymetrów od swojej g owy
ujrza oblicze ojca. Armand Sauvelle u"miechn! si# do niego wilczym, okrutnym, pe nym
nienawi"ci u"miechem.
- Witaj, Dorianie. Przyszed em po mam#. Zaprowadzisz mnie do niej? - wysycza cie&.
Ton tego g osu obj! mu mrozem serce. To nie by g os jego ojca. Te demoniczne, p on!ce
'renice nie by y oczyma jego ojca. Nie mówi!c ju% o d ugich, ostrych z#bach* To nie móg by$
Armand Sauvelle.
- Ty nie jeste" moim ojcem!
Wilczy u"miech cienia prys jak ba&ka mydlana, a jego rysy stopi y si# jak ciep y wosk.
Zwierz#cy ryk nienawi"ci i furii rozdar powietrze i jaka" niewidzialna si a cisn# a ch opcem
na drugi kraniec pokoju. Dorian uderzy w fotel, który przewróci si# na pod og#.
Odurzony ciosem podniós si# z wysi kiem i zd!%y zobaczy$, jak cie& - obdarzona
w asnym %yciem, wpe zaj!ca po schodach ka u%a smo y - pokonuje stopie& za stopniem.
- Mamo! - krzykn! Dorian, rzucaj!c si# w stron# schodów.
Cie& zatrzyma si# na chwil# i wbi w niego wzrok. Jego obsydianowe usta wymówi y
bezg o"nie jedno tylko s owo. Dorian.
Wszystkie szyby wylecia y z okien, opadaj!c na pod og# deszczem "mierciono"nych
od amków, a do Domu na Cyplu wtargn# a mg a. Cie& odwróci si# i znów zacz! i"$ na gór#.
Dorian pobieg za nim, za t! widmow!, unosz!c! si# nad pod og! sylwetk!, która nieub aganie
kierowa a si# do sypialni Simone.
- Nie! - krzykn! ch opak. - Zostaw w spokoju moj! matk#!
Cie& u"miechn! si# i chwil# pó'niej masa czarnej pary zawirowa a niczym tornado, które
przez dziurk# od klucza przecisn# o si# do sypialni Simone. Na sekund# w domu zaleg a
przera'liwa cisza.
Dorian pobieg w kierunku sypialni, ale zanim do niej dotar , drzwi wylecia y z framug z
niespotykanym impetem, jakby w pokoju Simone wybuch a bomba, i roztrzaska y si# o "cian# w
ko&cu korytarza. Ch opak ledwo zd!%y przed nimi uskoczy$.
Kiedy wsta z pod ogi, ujrza przed sob! widok rodem z najgorszego koszmaru. Cie& biega
po "cianach sypialni Simone. Cia o jego matki, pogr!%onej w g #bokim "nie, rzuca o na "cian# swój
w asny cie&. Dorian patrzy , jak czarna posta$ ze"lizguje si# na ó%ko, a usta widma zbli%aj! si# do
ust jego matki. Simone rzuca a si# na ó%ku, z tajemniczych powodów nie mog!c si# przebudzi$ ze
snu. Czarne szpony unios y j! razem z prze"cierad em. Dorian zagrodzi drog# cieniowi, ale po raz
kolejny wybuch niepohamowanej furii wyrzuci go z pokoju. Widmo z Simone w ramionach
rzuci o si# p#dem w dó schodów. Dorian, walcz!c z zamroczeniem po kolejnym upadku, wsta i
zacz! schodzi$ na parter. Cie& si# odwróci . Przez chwil# spogl!dali na siebie badawczo.
- Wiem, kim jeste" - wyszepta ch opiec.
Z czarnej mg y wy oni o si# nowe, nieznane ch opcu oblicze: rysy m odego, eleganckiego
m#%czyzny o b yszcz!cych oczach.
- Nic nie wiesz - zaprzeczy cie&.
Dorian patrzy , jak widmo omiata spojrzeniem pokój, a potem zatrzymuje wzrok na
drzwiach prowadz!cych do piwnicy. Drzwi ze starego drewna otworzy y si# niespodziewanie, a
ch opiec poczu , jak jaka" niewidzialna si a, której nie sposób si# przeciwstawi$, popycha go w
tamt! stron#. Potoczy si# po schodach ku nieprzeniknionym ciemno"ciom. Drzwi zamkn# y si# za
nim niczym ci#%ka kamienna p yta.
Dorian zrozumia , %e za chwil# straci przytomno"$. Przedtem us ysza jeszcze, jak cie&
"mieje si# po"ród mg y, niczym hiena unosz!c jego matk# w las.
* * *
Wody przyp ywu zalewa y coraz wi#ksz! cz#"$ jaskini. Irène i Ismael czuli, jak z ka%d!
chwil! "miertelny kr!g nieub aganie zaciska si# wokó nich. Irène nie pami#ta a ju%, kiedy kolejna
fala zmy a ich ze ska y, która przez jaki" czas s u%y a im za schronienie. Teraz nie mieli pod stopami
dna. Byli zdani na ask# przyp ywu i na swoje w asne si y. Zimno ch osta o j!, powoduj!c
przenikliwy ból mi#"ni, mia a wra%enie, %e wbijaj! si# w nie tysi!ce igie ek. Zacz# a traci$ czucie w
d oniach. O owiane szpony zm#czenia zdawa y si# chwyta$ j! za kostki i ci!gn!$ na dno. Jaki" g os
szepta jej do ucha, by si# podda a, by nie walczy a d u%ej z tym b ogim snem, który czeka na nich
pod wod!. Ismael z trudem utrzymywa dziewczyn# na powierzchni i czu , jak jej cia o dr%y w jego
ramionach. Na jak d ugo starczy mu si ? Nie wiedzia . Nie mia te% poj#cia, ile czasu brakowa o
jeszcze do "witu, do chwili, gdy przyp yw zacznie si# cofa$.
- Nie opuszczaj ramion. Ruszaj si#. Musisz za wszelk! cen# si# rusza$ - j#kn! .
Irène, ledwo przytomna, pokiwa a g ow!.
- Spa$ mi si# chce - powiedzia a, a ch opak zrozumia , %e Irène zaraz zemdleje.
- Nie! Nie mo%esz teraz zasypia$! - krzykn! , potrz!saj!c ni! zdecydowanie.
Szeroko otwarte oczy Irène spogl!da y na niego, wcale go nie widz!c. Ismael uniós r#k#,
by dotkn!$ skalnego sufitu, ku któremu wynios y ich fale. Wewn#trzny pr!d oddala ich od otworu
w kopule i popycha w g !b pieczary, coraz dalej od jedynej drogi ucieczki. Pomimo i% rozpaczliwie
stara si# utrzyma$ pod otworem, nie mia czego si# z apa$. Woda zacz# a dociera$ pod samo
sklepienie jaskini. I chocia% zosta a ju% tylko w!ska szpara, pozwalaj!ca im oddycha$, kolejne fale
nieub aganie wlewa y si# do groty.
Na chwil# twarz Irène zanurzy a si# pod wod!. Ismael szybko chwyci dziewczyn# i
przyci!gn! do siebie. By a ca kiem oszo omiona. Ch opak dobrze wiedzia , %e niejeden silniejszy
od niej m#%czyzna, zdany na ask# morza, poddawa si#. Obezw adniaj!ce zimno mog o pokona$
ka%dego. Zabójcza woda wpierw parali%owa a mi#"nie, a nast#pnie m!ci a umys , cierpliwie
czekaj!c, a% ofiara sama pójdzie w obj#cia "mierci.
Ismael potrz!sn! dziewczyn! i obróci j! ku sobie. Papla a co" bez adu i sk adu. Ismael,
niewiele si# zastanawiaj!c, uderzy j! mocno w twarz. Irène otworzy a oczy i wyda a histeryczny
pisk. Przez chwil# nie wiedzia a, gdzie jest. W ciemno"ciach, w lodowatej wodzie, czuj!c, %e
trzymaj! j! czyje" r#ce, uzna a, %e "ni jej si# najgorszy z koszmarów. Pó'niej wszystko jej si#
przypomnia o. Cravenmoore. Anio . Grota. Ismael przytuli j! delikatnie. Nie potrafi a powstrzyma$
ez, ka a jak wystraszona dziewczynka.
- Nie pozwól mi tutaj umrze$ - szepn# a.
Ch opiec poczu si#, jakby otrzyma cios zatrutym sztyletem.
- Nie umrzesz tutaj. Przysi#gam ci. Nie dopuszcz# do tego. Lada chwila zacznie si# odp yw,
a grota nie b#dzie ca kiem zalana* Musimy tylko wytrzyma$ jeszcze troch#. Tylko troszeczk#. Na
pewno si# st!d wydostaniemy.
Irène przytakn# a i przytuli a si# do niego jeszcze mocniej. Gdyby tylko Ismael wierzy w
swoje s owa równie mocno, jak wierzy a w nie jego towarzyszka niedoli.
* * *
Lazarus Jann powoli pokonywa stopnie g ównych schodów rezydencji Cravenmoore.
Aura czyjej" dziwnej obecno"ci unosi a si# w "wietle lampy umieszczonej na szczycie. Móg
poczu$ j! w zapachu powietrza, w ruchu drobinek kurzu, które !czy y si# w sie$ srebrzystych
nitek, gdy "wiat o wydobywa o je z mroku. Dotar szy na drugie pi#tro, szybko spojrza na
znajduj!ce si# za zas onkami drzwi w ko&cu korytarza. By y otwarte. R#ce zacz# y mu dr%e$.
- Alexandra?
Ch odny podmuch wiatru zatrzepota zas onami. Lazarusem zaw adn# y jak najgorsze
przeczucia. Zamkn! oczy i przy o%y r#k# do serca. Dojmuj!cy ból przeszy mu pier" i
promieniowa ku prawemu ramieniu niczym p on!cy lont, znieczulaj!c po drodze ka%dy
najmniejszy nerw.
- Alexandra? - j#kn! .
Rzuci si# biegiem ku drzwiom i stan! w progu. Rozejrza si# po pokoju, przypatruj!c si#
"ladom walki, rozbitym szybom, przez które wpe za a zimna mg a sun!ca od lasu. Zacisn! d o& z
ca ej si y, wbijaj!c sobie paznokcie w skór#.
- A %eby ci#*
Otar zimny pot z czo a, podszed do ó%ka i z niezwyk ! delikatno"ci! rozsun! zas ony
baldachimu.
- Przykro mi, kochanie* - powiedzia , siadaj!c na brzegu ó%ka. - Bardzo mi przykro*
Dziwny d'wi#k przyku jego uwag#. Drzwi do pokoju niespodziewanie zacz# y powoli
otwiera$ si# i zamyka$. Lazarus wsta i ostro%nie do nich podszed .
- Jest tam kto? - spyta .
Nie otrzyma odpowiedzi, ale drzwi znieruchomia y. Lazarus wyszed za próg, stan! i
rozejrza si# po korytarzu. Kiedy us ysza szmer, by o ju% za pó'no. Uderzenie w kark zwali o go z
nóg. Na wpó przytomny poczu , %e czyje" r#ce wlok! go po pod odze korytarza. Zdawa o mu si#,
%e jak przez mg # widzi Christiana, maszyn# pilnuj!c! g ównych drzwi. Twarz automatu obróci a
si# ku Lazarusowi. Oczy Christiana ja"nia y okrutnym b yskiem.
W chwil# pó'niej Lazarus straci przytomno"$.
* * *
Ismael, zauwa%ywszy, %e spychaj!ca ich dot!d w g !b groty woda przesta a ju% napiera$,
domy"li si#, %e nachodzi "wit. Niewidzialna si a wt aczaj!ca przez ca ! noc ogromne masy wody
zacz# a powoli s abn!$, pozwalaj!c Ismaelowi przeci!gn!$ Irène w najwy%sz! cz#"$ groty, gdzie
morze pozostawi o jeszcze odrobin# powietrza. Kiedy poblask jasno"ci migoc!cy na piaszczystym
dnie rozci!gn! si# w "cie%ynk# bladego "wiat a prowadz!c! ku wyj"ciu z groty i zacz! si# odp yw,
Ismael wyda z siebie okrzyk rado"ci, którego nikt, nawet towarzysz!ca mu dziewczyna, nie móg
us ysze$. Ch opiec wiedzia , %e z chwil! gdy lustro wody zacznie opada$, grota sama wska%e im
drog# wyj"cia do laguny, na powietrze.
Irène utrzymywa a si# na powierzchni, od kilku ju% chyba godzin, wy !cznie dzi#ki pomocy
Ismaela. Nie mog!c ca kowicie si# przebudzi$, wci!% balansowa a na granicy snu i jawy. Drgawki
ju% nie targa y jej cia em; po prostu unosi a si# na wodzie niczym martwy przedmiot. Ismael,
czekaj!c, a% odp yw otworzy im drog#, zda sobie spraw#, %e gdyby go tu nie by o, Irène zmar aby
ju% kilka godzin temu.
Podtrzymuj!c j! na powierzchni i szepc!c s owa otuchy, których dziewczyna i tak nie mog a
zrozumie$, Ismael przypomnia sobie przeró%ne historie opowiadane przez rybaków i marynarzy o
spotkaniach ze "mierci! i o tym, %e je"li kto" uratowa %ycie drugiemu cz owiekowi na morzu, ich
dusze by y ju% na zawsze z !czone niewidzialn! wi#zi!.
Woda opad a na tyle nisko, %e Ismael zdo a przenie"$ Irène ku lagunie, opuszczaj!c
ostatecznie grot#. (wit na horyzoncie zaplata bursztynowy warkocz, kiedy Ismael dowlók
dziewczyn# na brzeg. Pó przytomna Irène otworzy a oczy i ujrza a nad sob! u"miechni#t! twarz
Ismaela.
- )yjemy - szepn! .
Irène zamkn# a powieki ca kiem wyczerpana.
Ismael raz jeszcze uniós wzrok i spojrza na rozgrywaj!ce si# w tej chwili widowisko
"wiate brzasku nad "cian! lasu i klifem. Nigdy w %yciu nie widzia nic równie pi#knego. A pó'niej
wyci!gn! si# obok Irène na bia ym piasku i pozwoli , by wreszcie zmog o go zm#czenie. Z tego
snu nic nie mog o ich zbudzi$. Po prostu nic.
11. Twarz skryta pod mask!
Gdy Irène si# obudzi a, zobaczy a wpatruj!ce si# w ni! nie bez ciekawo"ci czarne oczka.
Wzdrygn# a si#, a sp oszona mewa wzbi a si# do lotu. Irène poczu a, %e ma pop#kane i obola e
wargi, zesztywnia e mi#"nie. Piek a j! skóra na ca ym ciele. By a kompletnie wycie&czona, a w
g owie mia a pustk#. Ogarn# y j! md o"ci, kr#ci o jej si# w g owie. Gdy próbowa a wsta$, zda a
sobie spraw#, %e jej skór# pal! promienie s o&ca. W ustach poczu a nag y gorzki smak. Niewyra'ny
obraz niewielkiej zatoczki po"ród ska zawirowa jej w oczach niczym karuzela. Nigdy nie czu a si#
tak 'le.
Po o%y a si# z powrotem i dopiero w tym momencie dostrzeg a le%!cego obok Ismaela. W
pierwszym odruchu pomy"la a, %e ch opak nie %yje, ale na szcz#"cie us ysza a jego przyspieszony
oddech. Przetar a oczy, usi uj!c jak najszybciej doj"$ do siebie, po czym przy o%y a d o& do szyi
Ismaela. Uda o jej si# wyczu$ puls. Irène pog adzi a ch opca po twarzy. Chwil# pó'niej otworzy
oczy.
- Wygl!dasz okropnie - wymamrota , u"miechaj!c si# z wysi kiem.
- Szkoda, %e siebie nie mo%esz zobaczy$ - odpar a dziewczyna.
Wstali i niczym dwoje rozbitków wyrzuconych na brzeg przez sztorm chwiejnym korkiem
schronili si# w cieniu resztek pnia, który zwali si# na klif. Mewa czuwaj!ca nad ich snem znów
przysiad a na piasku, ciekawa dalszego ci!gu tej historii.
- Która mo%e by$ godzina? - zapyta a Irène, staraj!c si# ignorowa$ pulsuj!cy w skroniach
ból.
Ismael wyci!gn! ku niej r#k# z zegarkiem. Pod szkie kiem chlupota a woda, a urwany
sekundnik wygl!da jak skamienia y w#gorz w akwarium. Ch opak zrobi daszek z d oni i spojrza
na s o&ce.
- Po udnie ju% min# o.
- Jak d ugo spali"my? - zapyta a.
- Za krótko - odpar Ismael. - Je"li o mnie chodzi, móg bym spa$ przez ca y tydzie&.
- Nie mamy na to czasu - ponagli a go Irène.
Ismael przytakn! i zacz! bacznie przygl!da$ si# ska om, szukaj!c sposobu, %eby si# st!d
wydosta$.
- Ci#%ka sprawa. Ja znam t# lagun# tylko od strony morza* - zacz! .
- A co jest za tymi ska ami?
- Las, przez który wczoraj uciekali"my.
- Wi#c na co czekamy?
Ismael nie odrywa wzroku od klifu. Przed nimi wznosi a si# stroma kamienna ska a.
Pokonanie jej wymaga o czasu, nie mówi!c ju% o tym, %e po drodze mog a ich spotka$ niejedna
bolesna lekcja z prawa ci!%enia, gro%!ca po amaniem ko"ci. W oczach mign! mu obraz jajka
roztrzaskuj!cego si# o ziemi#. +(wietne zako&czenie,, pomy"la .
- Umiesz si# wspina$? - zapyta Ismael.
Irène wzruszy a ramionami. Ch opak rzuci okiem na jej bose stopy ca e w piasku, na
niczym nieos oni#te ramiona i nogi*
- Uprawia am w szkole gimnastyk# i ca kiem nie'le sobie radzi am ze wspinaniem po linie -
odpar a. - To chyba co" podobnego.
Ismael westchn! . K opotów, miast ubywa$, ci!gle przybywa o.
* * *
Przez kilka sekund Simone Sauvelle znowu mia a osiem lat. Znowu ujrza a owe srebrzysto-
miedziane "wiat a kre"l!ce kapry"ne pasemka dymu. Znowu poczu a intensywny zapach topi!cego
si# wosku, us ysza a rozchodz!ce si# w pó mroku szepty, ujrza a hipnotyczny taniec setek
p omyków nad "wiecami w owym pa acu pe nym tajemnic i czarów, jednym z
najintensywniejszych wspomnie& z dzieci&stwa - w katedrze Saint Étienne. Ale magiczna chwila
trwa a zaledwie kilka sekund. Potem czar prys .
W miar# jak jej zm#czone oczy przyzwyczaja y si# do otaczaj!cego j! pó mroku, Simone
u"wiadamia a sobie, %e "wiece pal! si#, owszem, ale nie w %adnej kaplicy, %e ta&cz!ce na "cianach
plamy "wiat a to tylko stare fotografie, a docieraj!ce do jej uszu szepty rozlegaj! si# jedynie w jej
g owie. Wnet poj# a, %e nie znajduje si# w Domu na Cyplu i %e nigdy przedtem tu nie by a.
Usi owa a uporz!dkowa$ w pami#ci przebieg ostatnich godzin. Pami#ta a rozmow# z Lazarusem na
ganku. Pami#ta a, %e przygotowa a sobie przed spaniem kubek ciep ego mleka, i pami#ta a ostatnie
s owa z ksi!%ki, któr! czyta a do poduszki.
Potem zgasi a "wiat o. Jak przez mg # przypomnia a sobie, %e chyba "ni y jej si# krzyki
dziecka, a pó'nej %e nagle przebudzi a si# w "rodku nocy po"ród biegaj!cych po "cianie cieni.
Wszystko inne w jej pami#ci jawi o si# jak kreski niedoko&czonego rysunku. Pod palcami poczu a
bawe nian! tkanin#. Ze zdziwieniem stwierdzi a, %e wci!% jest w koszuli nocnej. Wsta a i zbli%y a
si# do "ciany, w której odbija o si# "wiat o wielu bia ych "wiec powtykanych starannie w ramiona
"wieczników obros ych stru%kami zastyg ego wosku.
S ycha$ by o syk p omyków. To w a"nie ten d'wi#k skojarzy jej si# wcze"niej z
szepcz!cymi g osami. Na widok z ocistej aureoli p on!cych "wiec zacz# a odzyskiwa$ pami#$.
Wspomnienia wraca y jej jedno po drugim niczym pierwsze krople deszczu o "wicie. W tym
momencie struchla a ze strachu.
Przypomnia a sobie lodowaty dotyk niewidzialnych d oni ci!gn!cych j! gdzie" przez noc.
Przypomnia a sobie g os szepcz!cy jej do ucha i swoje daremne próby wyrwania si# ze snu
obezw adniaj!cego ka%dy mi#sie&. Przypomnia a sobie przelewaj!c! si# czarn! magm#, która
unosi a j! przez las. Przypomnia a sobie, jak ów cie& nie z tego "wiata wymówi jej imi#, a ona,
sparali%owana strachem, zrozumia a, %e nie jest to senna mara. Simone zamkn# a oczy i gwa townie
zas oni a sobie usta d oni!, by st umi$ krzyk.
Natychmiast pomy"la a o dzieciach. Co si# dzieje z Irène i z Dorianem? Czy s! w domu?
Czy to widziad o porwa o równie% jej dzieci? Ka%da próba odpowiedzi przynosi a jedynie coraz
wi#kszy strach i rozdzieraj!cy ból. Rzuci a si# w kierunku drzwi i zacz# a si# z nimi mocowa$,
krzycz!c i j#cz!c, póki nie pokona y jej zm#czenie i rozpacz. Stopniowo ch odny spokój przywróci
j! do rzeczywisto"ci.
Zrozumia a, %e zosta a uwi#ziona. Ten, kto porwa j! w "rodku nocy, zamkn! j! w tym
miejscu. Przypuszczalnie porwa te% jej dzieci. I nie czas by o teraz zastanawia$ si#, czy zrani je lub
wyrz!dzi im krzywd#. Je"li chcia a co" dla nich zrobi$, musia a za wszelk! cen# unika$ popadania
w panik# i zacz!$ panowa$ nad swoimi my"lami. Powtarzaj!c sobie te s owa, Simone zacisn# a
pi#"ci. Nie otwieraj!c oczu, zacz# a g #boko oddycha$; poczu a, jak serce powoli odzyskuje swój
normalny rytm.
Po jakim" czasie otworzy a oczy i rozejrza a si# uwa%nie po pokoju. Im szybciej zrozumie,
co takiego si# dzieje i o co w tym wszystkim chodzi, tym szybciej b#dzie mo%na st!d wyj"$ i ruszy$
na pomoc Irène i Dorianowi.
Najpierw jej wzrok pad na ma e, skromne meble. Zwyczajne, rzec by si# chcia o, biedne
mebelki. Znajdowa a si# w dzieci#cym pokoju, ale intuicja podpowiada a jej, %e ju% od dawna nie
mieszka o w nim %adne dziecko. Z ka%dego zakamarka tego miejsca emanowa a staro"$. Simone
usiad a na ó%eczku i rozejrza a si# raz jeszcze po pokoju. Brakowa o w nim niewinno"ci.
Wyczuwa o si# tu jedynie mrok. Z o.
Powolna trucizna strachu zacz# a kr!%y$ w jej %y ach, ale Simone, ignoruj!c to uczucie,
wzi# a jeden ze "wieczników i podesz a do "ciany. Bezlik fotografii i wycinków prasowych tworzy
kola%, którego kraniec gin! w pó mroku. Odnios a wra%enie, %e wszystkie one zosta y
rozmieszczone na "cianie wed ug jakiego" klucza. Ponure muzeum wspomnie& rozk ada o si# przed
jej oczyma niczym wachlarz. Wycinki a% si# prosi y, by ka%demu z osobna i wszystkim razem
nada$ jaki" sens. Jakby by y g osem z dalekiej przesz o"ci b agaj!cym o wys uchanie. Simone
zbli%y a "wiecznik do "ciany i pozwoli a, by przed jej oczami pop yn! strumie& fotografii, rycin i
s ów.
Spo"ród dziesi!tków wycinków wy owi a wzrokiem znajome nazwisko: Daniel Hoffmann.
Na widok tych s ów pami#$ Simone przebudzi a si# b yskawicznie. Tajemnicza posta$ z Berlina.
Korespondencj# od niego mia a przekazywa$ do r!k w asnych Lazarusa, fabrykant zabawek uczula
j! na to od samego pocz!tku. Sam za", jak przekona a si# kiedy" przypadkiem, wrzuca jego listy w
ogie&. Co" jednak szwankowa o w ca ej tej historii. M#%czyzna b#d!cy bohaterem tych notatek nie
mieszka wcale w Berlinie i w dodatku, s!dz!c z daty ich publikacji, dzi" musia by by$ w wieku
nieprawdopodobnie s#dziwym. Zaintrygowana Simone zacz# a czyta$ teksty notek.
Hoffmann z jednego z wycinków by cz owiekiem bogatym, bajecznie bogatym. Kolejna
notatka, umieszczona kilka centymetrów dalej, informowa a o po%arze w fabryce zabawek.
Hoffmann zgin! w p omieniach. Ogie& strawi budynek na oczach t umu "wiadków tego i"cie
dantejskiego widowiska. W"ród nich o"mioletni ch opiec spogl!da w obiektyw przera%onym
wzrokiem.
To samo spojrzenie zobaczy a na innej fotografii. Tym razem towarzysz!ca jej notka
dotyczy a historii dziecka, które sp#dzi o siedem dni zamkni#te w piwnicy, zupe nie samo w
przera'liwych ciemno"ciach. Uwolnili je policjanci, którzy znale'li przedtem zw oki matki w
mieszkaniu. Twarz ch opca, który mia oko o siedmiu, o"miu lat, mimo ogromnego l#ku w oczach
pozbawiona by a jakiegokolwiek wyrazu.
Ciarki przesz y jej po plecach, kiedy kawa ki owej mrocznej amig ówki zacz# y sk ada$ si#
w ca o"$. Zbli%y a twarz do kolejnych fragmentów, które przyci!ga y j! z hipnotyczn! moc!.
Wycinki uporz!dkowano chronologicznie. Wiele z nich opowiada o o postaciach, o których Simone
w %yciu nie s ysza a. Jej szczególn! uwag# zwróci a dziewczyna niezwyk ej urody, Alexandra
Alma Maltisse, dziedziczka stalowych potentatów, któr! magazyn z Marsylii opisywa jako
narzeczon! m odego i wielce utalentowanego in%yniera, konstruktora zabawek Lazarusa Janna.
Obok tego wycinka znajdowa si# cykl zdj#$ ukazuj!cych ol"niewaj!c! par# przekazuj!c! w darze
zabawki jednemu z sieroci&ców na Montparnassie. Oboje promienieli rado"ci!. +Postanowi em
sobie solennie, %e ka%de dziecko w tym kraju, niezale%nie od swojej sytuacji, b#dzie mia o
przynajmniej jedn! zabawk#,, mówi in%ynier.
Kolejna notka dotyczy a "lubu Lazarusa Janna i Almy Maltisse. Oficjalne zdj#cie
zar#czynowe zrobiono u podnó%a schodów Cravenmoore.
M ody, tryskaj!cy energi! Lazarus obejmowa swoj! narzeczon!. Tego obrazka jak ze snu
nie m!ci a ani jedna chmurka. Przedsi#biorczy in%ynier naby w a"nie luksusow! posiad o"$, w
której zamierza osi!"$ ze swoj! ma %onk!. Wiadomo"$ ilustrowa y liczne zdj#cia Cravenmoore.
Kola% zdj#$ i notek prasowych wydawa si# ci!gn!$ bez ko&ca i nieustannie przybywa o w
nim wydarze& i postaci. Simone zatrzyma a si# i wróci a do pocz!tku. Zagubiona i przera%ona twarz
tego ch opca nie dawa a jej spokoju. Spojrza a g #boko w jego zrozpaczone oczy. Powoli zacz# a
rozpoznawa$ to samo spojrzenie, które obudzi o w niej tyle nadziei, dzi#ki któremu zacz# a marzy$
o nowej przyja'ni. Nie patrzy na ni! %aden Jean Neville, o którym opowiedzia jej kiedy" fabrykant
zabawek. Zna a te oczy, zna a je bardzo dobrze. Patrzy na ni! Lazarus Jann.
Jej serce "cisn! nag y smutek. Westchn# a g #boko i zamkn# a oczy. Z jakiego" powodu,
jeszcze zanim za jej plecami rozleg si# g os, wiedzia a, %e w pokoju jest kto" jeszcze.
* * *
Kiedy Ismael i Irène dotarli na szczyt klifu, by o ju% pó'ne popo udnie. Po karko omnej
wspinaczce pozosta y im bolesne zranienia i niezliczone otarcia na ramionach i nogach. Musieli
zap aci$ t# cen# za przej"cie wzbronion! "cie%k!. Ismael spodziewa si#, %e droga b#dzie trudna, ale
rzeczywisto"$ przeros a jego naj"mielsze wyobra%enia. By pe en podziwu dla Irène, która ani razu
nie poskar%y a si# na ból, w dodatku wykaza a si# niespotykan! wprost odwag!.
Wspina a si# po ska ach, po których nikt przy zdrowych zmys ach nie o"mieli by si#
wspi!$. Kiedy wreszcie stan#li na skraju lasu, Ismael bez s owa przytuli j! do siebie. Nie
wystarczy oby wody w ca ym oceanie, %eby ugasi$ ogie&, który tli si# w tej dziewczynie.
- Zm#czona?
Nie mog!c z apa$ tchu, Irène pokr#ci a g ow!.
- Mówi ci ju% kto", %e jeste" najbardziej upart! istot! na ca ej planecie?
Dziewczyna u"miechn# a si# z wysi kiem.
- Nie znasz jeszcze mojej matki.
Zanim zd!%y odpowiedzie$, poci!gn# a go za r#k# w stron# lasu. Za ich plecami zia a
gro'na przepa"$, a na jej dnie po yskiwa o morze.
Gdyby wcze"niej kto" powiedzia mu, %e zdo a wspi!$ si# po tych ska ach, nie uwierzy by
za nic w "wiecie. Natomiast je"li chodzi o Irène, od dzi" gotów by uwierzy$ we wszystko.
* * *
Simone powoli odwróci a si# ku cieniom. Czu a obecno"$ intruza; mog a nawet us ysze$
szmer jego urywanego oddechu, ale nie mog a go zobaczy$. Po"wiata p omieni odbija a si# od
nieprzeniknionego halo, poza którym pokój przeistacza si# w rozleg ! scen# pozbawion! g #bi.
Simone usi owa a przenikn!$ wzrokiem pó mrok skrywaj!cy go"cia. Zaw adn! ni! dziwny spokój,
odzyska a zaskakuj!c! jasno"$ my"li. Jej zmys y zdawa y si# odbiera$ ka%dy, najmniejszy cho$by
szczegó z pora%aj!c! precyzj!. Umys jej rejestrowa ka%dy ruch powietrza, najs abszy d'wi#k,
najmniejszy b ysk "wiat a. I tak chroniona przez ów dziwny stan spokoju milcza a, stoj!c na wprost
ciemno"ci i czekaj!c, a% go"$ da jaki" znak.
- Nie spodziewa em si# pani tutaj - wreszcie rozleg si# g os w ciemno"ciach, g os s aby,
daleki. - Boi si# pani?
Simone przecz!co pokr#ci a g ow!.
- I s usznie. Nie powinna si# pani ba$. Nie powinna pani czu$ strachu.
- Nie ma pan zamiaru wyj"$ z ukrycia, panie Lazarusie?
Po jej pytaniu zapad a cisza. Oddech Lazarusa sta si# g o"niejszy.
- Wol# pozosta$ tu, gdzie jestem - odpar wreszcie.
- Dlaczego?
W pó mroku co" b ysn# o. Iskierka, niedostrzegalny prawie odblask.
- Mo%e pani spocznie, madame Sauvelle?
- Dzi#kuj#, postoj#.
- No có%, skoro tak pani wygodniej - skwitowa m#%czyzna, po czym znów zamilk na
chwil#. - Niew!tpliwie zastanawia si# pani, co takiego si# wydarzy o?
- Mi#dzy innymi - uci# a Simone z lekk! irytacj! w g osie.
- Wobec tego mo%e najpro"ciej b#dzie, je"li zada mi pani wszystkie nurtuj!ce pani! pytania,
a ja spróbuj# udzieli$ na nie odpowiedzi.
Simone prychn# a ze z o"ci!.
- Mam tylko jedno pytanie: gdzie jest wyj"cie? - sykn# a.
- Obawiam si#, %e akurat na to pytanie nie mog# w a"nie odpowiedzie$. Jeszcze nie teraz.
- A dlaczego?
- To kolejne pytanie z listy?
- Gdzie jestem?
- W Cravenmoore.
- A jak si# tu znalaz am i dlaczego?
- Kto" pani! sprowadzi *
- Pan?
- Nie.
- Wi#c kto?
- Kto", kogo pani nie zna* chwilowo.
- Gdzie s! moje dzieci?
- Nie wiem.
Simone z twarz! poczerwienia ! od z o"ci skierowa a si# ku cieniom.
- Ty przekl#ty bastardzie!*
Ruszy a w stron#, sk!d dochodzi g os. Jej oczy zdo a y wypatrzy$ sylwetk# siedz!c! w
fotelu. Lazarus. Ale w jego twarzy by o co" dziwnego. Simone zatrzyma a si#.
- To maska - poinformowa Lazarus.
- A po co maska? - zapyta a, czuj!c, %e spokój, którego zacz# a do"wiadcza$, gwa townie
si# ulatnia.
- Maski ujawniaj! prawdziw! twarz kryj!cej si# za nimi osoby*
Simone stara a si# zapanowa$ nad sob!. Poddanie si# z o"ci do niczego nie doprowadzi.
- Gdzie s! moje dzieci? Prosz#*
- Powiedzia em ju%. Nie wiem, madame Sauvelle.
- A co ze mn!? Co pan zrobi ze mn!?
Lazarus rozwar jedn! ze swych d oni, okryt! satynow! r#kawiczk!. Powierzchnia maski
zal"ni a znowu. To w a"nie ten b ysk Simone widzia a przedtem.
- Nie wyrz!dz# pani krzywdy. Nie musi si# pani mnie ba$, Simone. Prosz# mi zaufa$.
- Nie wydaje si# panu, %e ta pro"ba jest troch# nie na miejscu?
- Dla pani dobra. Usi uj# pani! chroni$.
- Przed kim?
- Niech pani spocznie, prosz#.
- Co tu si#, do diab a, dzieje? Dlaczego nie chce mi pan powiedzie$, co si# tu dzieje?
Simone poczu a, %e jej g os powoli zaczyna si# ama$ i przybiera$ dzieci#ce tony.
Rozpoznaj!c pierwsze objawy paniki, zacisn# a pi#"ci i g #boko odetchn# a. Cofn# a si# o kilka
kroków i usiad a na jednym z krzese stoj!cych wokó pustego sto u.
- Dzi#kuj# - odezwa si# cichutko Lazarus.
Kobieta w milczeniu uroni a z#.
- Przede wszystkim chcia bym, %eby dowiedzia a si# pani, i% jest mi niewymownie przykro,
%e zosta a pani w to wszystko wpl!tana. Nie s!dzi em, %e kiedykolwiek mo%e doj"$ do czego"
takiego - o"wiadczy fabrykant zabawek.
- Dziecko o imieniu i nazwisku Jean Neville nigdy nie istnia o, nieprawda%? - spyta a
Simone. - To pan by tym dzieckiem. Historia, któr! mi pan opowiedzia * by a prawdziwa po
cz#"ci i pokrywa a si# z pa&skim w asnym %yciem.
- Widz#, %e zapozna a si# pani z moj! kolekcj! wycinków. Przypuszczalnie doprowadzi o to
pani! do wysnucia paru interesuj!cych, niemniej mylnych wniosków.
- Jedyny wniosek, który wysnu am, panie Jann, to %e jest pan chorym cz owiekiem,
potrzebuj!cym pomocy. Nie wiem, jak zdo a mnie pan tu przynie"$, ale zapewniam pana, %e je"li
uda mi si# st!d wyj"$, skieruj# swoje pierwsze kroki na posterunek %andarmerii. Porwanie jest
czynem karalnym*
Natychmiast zda a sobie spraw# z groteskowo"ci i absurdalno"ci swoich w asnych s ów.
- Czy to znaczy, %e ma pani zamiar z o%y$ wymówienie, madame Sauvelle?
Ta rzadka u Lazarusa ironiczna nutka wyda a si# Simone podejrzana. Jej pryncypa , na ile
go zna a, nigdy nie pozwoli by sobie na taki komentarz. Cho$ na dobr! spraw# wcale go tak dobrze
nie zna a.
- Znaczy, co znaczy - odpowiedzia a sucho.
- (wietnie. Wobec tego, zanim uda si# pani na posterunek %andarmerii, czemu nie b#d# si#
przeciwstawia$, pozwoli pani, %e uzupe ni# o kilka niezb#dnych szczegó ów histori#, któr! z
pewno"ci! stara si# pani uporz!dkowa$ sobie w g owie.
Simone przygl!da a si# zimnej, pozbawionej jakiegokolwiek wyrazu masce, porcelanowej
twarzy, z której ust wydobywa si# beznami#tny, jakby dochodz!cy z daleka g os. W oczach mog a
dostrzec tylko ciemno"$.
- Sama si# pani przekona, moja droga Simone, %e jedyny mora , jaki mo%na wysnu$ z tej
historii, tak jak i z ka%dej innej, brzmi: w prawdziwym %yciu, w odró%nieniu od fikcji, nic nie jest
tym, czym si# wydaje*
- Czy mo%e mi pan co" przyrzec? - przerwa a mu.
- O ile b#dzie to w mojej mocy*
- Prosz# mi obieca$, %e je"li wys ucham pa&skiej historii do ko&ca, pozwoli mi pan st!d
odej"$ z moimi dzie$mi. Przysi#gam, %e nie zg osz# si# na policj#. Zabior# Irène i Doriana i
wyjedziemy z miasteczka. Znikniemy st!d na zawsze.
Maska przez jak!" chwil# nie odpowiada a.
- Naprawd# tego pani pragnie?
Przytakn# a, powstrzymuj!c zy.
- Rozczarowuje mnie pani, Simone. S!dzi em, %e jeste"my przyjació mi. Dobrymi
przyjació mi.
- B agam*
Maska zacisn# a pi#"$.
- No có%. Je"li tak bardzo chce pani by$ ze swoimi dzie$mi, to oczywi"cie spe ni# pani
%yczenie. W odpowiednim czasie*
* * *
- Pami#ta pani swoj! matk#, madame Sauvelle? W sercu wszystkich dzieci jest szczególne
miejsce dla tych, które wyda y je na "wiat. Male&kie "wiate ko, które nigdy nie ga"nie. Gwiazdka
na firmamencie. A ja przez wi#kszo"$ swego %ycia próbowa em zgasi$ to "wiate ko. Ca kowicie o
nim zapomnie$. Ale nie jest to atwe. Prosz# mi wierzy$. Mam nadziej#, %e zanim os!dzi mnie pani i
wyda wyrok, wys ucha mnie pani do ko&ca. B#d# si# streszcza . Dobre opowie"ci nie potrzebuj!
zbyt wielu s ów*
Przyszed em na "wiat noc! dwudziestego szóstego grudnia tysi!c osiemset
osiemdziesi!tego drugiego roku, w starej kamienicy w najciemniejszym zau ku paryskiej dzielnicy
Les Gobelins. W ponurym, odpychaj!cym miejscu, bez dwóch zda&. Czyta a pani Victora Hugo,
madame Sauvelle? Je"li tak, to dobrze pani wie, co mam na my"li. Tam w a"nie moja matka, której
asystowa a tylko s!siadka Nicole, urodzi a mnie. Panowa o takie zimno, %e nie by em w stanie
wyda$ swojego pierwszego krzyku. Wrzasn! em dopiero po kilku minutach, rzecz niespotykana u
noworodków. Moja matka w pierwszym momencie przekonana by a, %e urodzi em si# martwy.
Kiedy okaza o si#, %e jednak %yj#, nieszcz#sna uzna a to za cud i postanowi a, odwo uj!c si# do
ewangelicznej opowie"ci o -azarzu, da$ mi na imi# Lazarus.
Moje dzieci&stwo jawi mi si# w pami#ci jako krzyki dochodz!ce z ulicy i ci!gn!ce si# w
niesko&czono"$ choroby mojej matki. Nicole bra a mnie na kolana i t umaczy a, %e moja mama jest
bardzo chora i nie mo%e si# mn! zajmowa$, %e powinienem by$ grzeczny i i"$ si# bawi$ z innymi
dzie$mi na podwórku. Siedzenie na kolanach tej dobrej kobiety to jedno z moich pierwszych
wspomnie&. S!siadka mia a na my"li grup# obdartych dzieciaków %ebrz!cych od wschodu do
zachodu s o&ca, które przed uko&czeniem siedmiu lat wiedzia y ju%, %e aby prze%y$ w tej dzielnicy,
trzeba zosta$ albo policjantem, albo z odziejem. Chyba nie musz# wyja"nia$, która z mo%liwo"ci
wydawa a im si# atrakcyjniejsza.
Jedynym "wiate kiem nadziei, jakie pami#tam z tych mrocznych dni mojego dzieci&stwa,
by tajemniczy m#%czyzna, g ówny bohater naszych marze&. Nazywa si# Daniel Hoffmann i dla
nas wszystkich by symbolem fantazji, do tego stopnia, %e wielu z nas w ogóle w!tpi o w jego
istnienie. Jak wie"$ g osi a, Hoffmann pojawia si# na ulicach Pary%a w przeró%nych przebraniach,
podaj!c si# za rozmaite postacie, by rozdawa$ ubogim dzieciom zabawki, które sam konstruowa w
swojej fabryce. Wszystkie paryskie dzieciaki s ysza y o nim i marzy y, %e kiedy" mo%e szcz#"cie si#
do nich u"miechnie i spotkaj! Hoffmanna.
By on w adc! magii i wyobra'ni. Fascynacj# jego osob! jedno tylko mog o pokona$: wiek.
W miar# jak dzieciaki dorasta y, a si a ich wyobra'ni zanika a, nazwisko fabrykanta zabawek
powoli zaciera o si# w ich pami#ci. Wreszcie przychodzi taki dzie&, kiedy s ysz!c z ust w asnych
dzieci jego imi# i nazwisko, nie potrafi y przypomnie$ sobie, o kim mowa*
Nie by o pot#%niejszego producenta zabawek od Daniela Hoffmanna. By w a"cicielem
wielkiej fabryki w Les Gobelins. Swoim wygl!dem przypomina a ogromn! katedr# wznosz!c! si#
po"ród mroków tej pos#pnej, naje%onej niebezpiecze&stwami dzielnicy n#dzy. Wyrastaj!ca z
samego centrum budynku strzelista wie%a wbija a si# w chmury. Codziennie o "wicie i o zmierzchu
rozlega o si# z niej bicie dzwonów. Ich echo nios o si# po ca ym mie"cie. Wszystkie dzieciaki w
dzielnicy zna y ten budynek, doro"li jednak nie mogli go zobaczy$, przekonani, %e na tym terenie
rozci!ga si# bagno, nieprzebyte ugory w samym sercu mrocznej metropolii.
Nikt nie zna prawdziwej twarzy Daniela Hoffmanna. Pono$ konstruktor zajmowa
najwy%sze pi#tro na wie%y, z której wychodzi tylko i wy !cznie po to, by w przebraniu przechadza$
si# o zmierzchu po ulicach Pary%a i rozdawa$ zabawki do"wiadczonym przez los dzieciom. W
zamian %!da od dzieciaków tylko jednego: obietnicy wiecznej mi o"ci i bezgranicznego
pos usze&stwa. Ka%de dziecko bez wahania odda oby mu swoje serce. Nie wszystkie jednak mia y
szcz#"cie go rozpozna$. Opowiadano, %e mia do dyspozycji setki przebra& i masek, pod którymi
si# ukrywa . Byli nawet tacy, którzy twierdzili, i% Daniel Hoffmann nigdy nie u%ywa dwa razy tego
samego przebrania.
Wró$my jednak do mojej matki. Choroba, o której mówi a Nicole, wci!% jest dla mnie
tajemnic!. Sk onny jestem twierdzi$, %e niektórzy ludzie, podobnie jak niektóre zabawki,
przychodz! na "wiat ze skaz!. W pewnym stopniu jeste"my podobni do zepsutych zabawek, nie
s!dzi pani? W ka%dym razie przypad o"$ mojej matki sko&czy a si# stopniow! utrat! w adz
umys owych. Kiedy cia o choruje, tak%e i umys zaczyna niedomaga$. Samo %ycie.
W ten oto sposób dorasta em, maj!c samotno"$ za jedynego towarzysza. Podobnie jak inne
dzieci, marzy em, %e którego" dnia sam Daniel Hoffmann przyjdzie mi z pomoc!. Pami#tam, %e co
noc, zanim poszed em spa$, modli em si# do mojego anio a stró%a, by fabrykant zabawek pojawi
si# na mej drodze. Modli em si# o to co noc. My"l#, %e to w a"nie za spraw! opowie"ci o
Hoffmannie zacz! em sam konstruowa$ zabawki.
U%ywa em do tego odpadów znajdowanych na "mietnikach. Tak zbudowa em swój
pierwszy poci!g i swój pierwszy trzypi#trowy zamek. Po nich zrobi em jeszcze kartonowego
smoka i machin# lataj!c!, a prosz# pami#ta$, %e wtedy aeroplany nie by y tak powszechnym
widokiem jak dzi". Ale moj! ulubion! zabawk! by Gabriel. Anio . Cudowny anio , którego
zrobi em w asnymi r#kami, by chroni mnie przed ciemno"ci! i niebezpiecze&stwami losu.
Skonstruowa em go z prasowalnicy i najprzeró%niejszego %elastwa, które zdoby em w opuszczonej
tkalni dwie ulice od domu. Jednak %ywot Gabriela, mojego anio a stró%a, by krótki.
Tego samego dnia, kiedy matka odkry a mój arsena zabawek, Gabriel zosta skazany na
"mier$.
Matka zawlok a mnie do piwnicy i tam, rozgl!daj!c si# nerwowo dooko a, jakby w obawie,
%e kto" czai si# w ciemno"ci, wyja"ni a mi szeptem, i% we "nie przemówi do niej tajemniczy g os.
Ów g os wyjawi jej nast#puj!cy sekret: otó% zabawki, wszystkie zabawki, by y wynalazkiem
samego Lucyfera, który zamierza pos u%y$ si# nimi po to, by doprowadzi$ do zguby dzieci z
ca ego "wiata. Tej samej nocy Gabriel wraz z reszt! moich zabawek wyl!dowa w p omieniach
piecyka.
Musia em by$ "wiadkiem tego wydarzenia, sam upewni$ si#, %e sp on# y do cna. Moja
matka bardzo na to nalega a. Mówi a, %e w przeciwnym razie cie& mojej przekl#tej duszy przyjdzie
po mnie. Na ten cie& sk ada y si# wszystkie plamy na moim honorze, moje z e uczynki i s abo"ci.
Wed ug jej s ów ten cie& nie odst#powa mnie na krok - mroczne odbicie tego, jak bezlito"nie si# do
niej odnosi em, jak podle post#powa em.
Mia em wtedy zaledwie siedem lat.
W tym samym mniej wi#cej czasie choroba mojej matki si# nasili a. Zacz# a zamyka$ mnie
w piwnicy, gdzie jej zdaniem cie& nie móg mnie odnale'$. Podczas tych d ugich godzin
sp#dzonych w piwnicy powstrzymywa em oddech, obawiaj!c si#, %e us yszy mnie cie&, to
przekl#te odbicie grzesznej duszy, i zabierze mnie ze sob! prosto do piek a. Pewnie to wszystko
wydaje si# pani "mieszne, a w najlepszym razie smutne, madame Sauvelle, ale dla takiego ma ego
ch opca by to koszmar; koszmar, który musia prze%ywa$ codziennie.
Nie b#d# pani zanudza$, mno%!c ponure szczegó y. Do"$ powiedzie$, %e którego" dnia, po
tym jak po raz kolejny zosta em zamkni#ty w piwnicy, moja matka ostatecznie postrada a zmys y, a
ja sp#dzi em ca y tydzie& uwi#ziony w ciemno"ciach. Pewnie ju% pani przeczyta a wycinek na ten
temat. To jedna z tych wiadomo"ci, które dziennikarze z upodobaniem zamieszczaj! na pierwszych
stronach gazet. Z e wie"ci, zw aszcza za" te odra%aj!ce i makabryczne, otwieraj! z zadziwiaj!c!
skuteczno"ci! portfele czytelników. Mog# chyba "mia o zaryzykowa$ twierdzenie, i% zastanawia si#
pani, co robi dziecko przez siedem dni i siedem nocy w ciemnej piwnicy.
(miem s!dzi$, i% nie wie pani, %e cz owiek przez par# godzin pozbawiony "wiat a traci
poczucie czasu. Godziny staj! si# minutami, sekundami. A mo%e by$, %e i tygodniami. Czas i
"wiat o s! ze sob! "ci"le powi!zane. W moim przypadku najistotniejsze jest, %e w tym czasie
wydarzy o si# co" zupe nie nadzwyczajnego. Cud. Drugi cud w moim %yciu, na dobr! spraw#, po
tych kilku minutach zawieszenia mi#dzy %yciem a "mierci!, tu% po moim przyj"ciu na "wiat.
Moje b agania zosta y wys uchane. Nie na darmo modli em si# tak %arliwie. By$ mo%e to
tylko szcz#"cie, by$ mo%e przeznaczenie*
Odwiedzi mnie Daniel Hoffmann. Przyszed w a"nie do mnie. Spo"ród ca ej paryskiej
dzieciarni tej nocy to ja zosta em jego wybra&cem. Wci!% mam w uszach to delikatne pukanie w
kratk# wychodz!cego na ulic# otworu wentylacyjnego. By dla mnie za wysoko, ale g osowi, który
stamt!d dobiega , mog em odpowiedzie$. W %yciu nie s ysza em równie agodnego i cudownego
g osu. G osu, który rozprasza ciemno"ci i sprawia , %e strach biednego dzieciaka znika jak "nieg w
promieniach s o&ca. I nie uwierzy pani, ale Daniel Hoffmann zawo a mnie po imieniu.
A ja otworzy em mu drzwi swego serca. I w tym momencie piwnica rozb ys a nieziemskim
"wiat em, i zjawi si# w niej Hoffmann w ol"niewaj!cym bia ym stroju. Brak mi s ów, pani Simone.
To by anio , prawdziwy "wietlisty anio . Nigdy nie widzia em kogo", kto otoczony by by tak
niezwyk ! aur! pi#kna i spokoju.
Tamtej nocy, maj!c Daniela Hoffmanna równie blisko, jak mam dzi" pani!, odby em z nim
d ug! rozmow#. Nie musia em opowiada$ mu o Gabrielu i o innych moich zabawkach - wiedzia o
wszystkim. Musz# pani powiedzie$, %e Hoffmann by w ogóle "wietnie poinformowany. Zna
wszystkie opowie"ci o cieniu, którymi zadr#cza a mnie moja matka. Wszystkie, co do jednej.
Wyznawszy mu, %e ten cie& naprawd# mnie przera%a , poczu em ulg#. Nawet sobie pani nie
wyobra%a, ile wspó czucia by o w tym cz owieku. Cierpliwie wys ucha tego wszystkiego, co mi
si# przydarzy o. Czu em, jak bliski mu jest mój ból i moje cierpienie. Szczególnie dobrze za"
rozumia najstraszliwszy z moich l#ków: cie&. Mój w asny cie&, tego z owrogiego ducha, który nie
odst#powa mnie na krok i bra na siebie ca e z o, jakie we mnie by o*
To Daniel Hoffmann wskaza mi, co powinienem zrobi$. Prosz# postawi$ si# w mojej
sytuacji, do tej pory by em tylko biednym ignorantem. Co ja mog em wiedzie$ o cieniach? Co
mog em wiedzie$ o tych tajemniczych duchach nawiedzaj!cych ludzi w snach, by mówi$ o
przesz o"ci i przepowiada$ przysz o"$? Nic a nic.
Ale on wiedzia . Wiedzia wszystko. I gotów by mi pomóc.
Tamtej nocy Daniel Hoffmann ukaza mi przysz o"$. Powiedzia , %e przeznaczone mi jest
zosta$ dziedzicem jego imperium. Wyja"ni mi, %e pewnego dnia przejm# ca ! jego wiedz#, ca ! jego
sztuk#, a otaczaj!cy mnie "wiat n#dzy zniknie na zawsze. Ofiarowa mi przysz o"$, o której nawet
nie "mia em marzy$. Wielk! przysz o"$. Ja nie wiedzia em, co to jest. A on mi to podarowa . W
zamian prosi mnie tylko o jedno. O ma e, nieznacz!ce przyrzeczenie. Mia em odda$ mu swoje
serce. Tylko jemu i nikomu wi#cej.
Fabrykant zabawek zapyta mnie, czy rozumiem, co to znaczy. Bez wahania
odpowiedzia em mu, %e rozumiem. )e bez namys u oddam mu swoje serce. By jedynym
cz owiekiem, który nie potraktowa mnie 'le. Jedynym cz owiekiem, dla którego co" znaczy em.
Powiedzia mi, %e je"li tylko tego pragn#, bardzo szybko opuszcz# to miejsce, %e nigdy nie wróc#
do tego domu, do tej dzielnicy i %e nigdy ju% wi#cej nie zobacz# swojej matki. I wreszcie powiedzia
mi rzecz najwa%niejsz!: %e ju% nigdy nie b#d# musia ba$ si# cienia. Je"li zrobi# to, o co mnie prosi,
czeka mnie "wietlana przysz o"$.
Zapyta , czy mu ufam. Przytakn! em. Wówczas wyj! kryszta owy flakonik, niewiele
ró%ni!cy si# zapewne od pani flakoników z perfumami. U"miechaj!c si#, wyci!gn! korek. Na
moich oczach sta o si# co" niesamowitego. Mój cie&, moje odbicie na "cianie, zmieni si# w
ta&cz!c! plam#. W chmur# ciemno"ci, która zosta a wessana do flakonika i na zawsze uwi#ziona w
jego wn#trzu. Daniel Hoffmann zatka naczynie i poda mi je. Kryszta by zimny jak lód.
Wyt umaczy mi, %e od tej pory moje serce nale%y do niego i %e niebawem wszystkie moje
problemy znikn!, o ile nie z ami# przyrzeczenia. Powiedzia em mu, %e nie móg bym tego zrobi$.
U"miechn! si# do mnie sympatycznie i wr#czy mi prezent. Kalejdoskop. Poprosi mnie, bym
zamkn! oczy i z ca ych si pomy"la o czym", czego pragn# najbardziej na "wiecie. Zacisn! em
powieki, a on ukl!k przede mn! i poca owa mnie w czo o. Kiedy otworzy em oczy, ju% go nie
by o.
Tydzie& pó'niej policja, po otrzymaniu sygna u od anonimowego informatora o tym, co
dzieje si# w moim domu, uwolni a mnie z mojego piwnicznego wi#zienia. Moja matka nie %y a*
Kiedy prowadzono mnie do komisariatu, wokó nas zaroi o si# od wozów stra%ackich. W
powietrzu czu$ by o sw!d spalenizny. Policjanci, z którymi szed em, zboczyli z drogi i wtedy to
zobaczy em: wznosz!ca si# na horyzoncie fabryka Daniela Hoffmanna sta a w p omieniach
najstraszliwszego po%aru, jaki kiedykolwiek wybuch na ulicach Pary%a. Ludzie, którzy nigdy
wcze"niej nie zwrócili na ni! uwagi, stali teraz i patrzyli na ogie& trawi!cy "wi!tyni# zabawek. I
wszyscy wówczas przypomnieli sobie imi# i nazwisko bohatera swoich dzieci#cych marze&,
Daniela Hoffmanna. Pa ac w adcy imperium p on! *
P omienie i k #by czarnego dymu bi y w niebo przez trzy dni i trzy noce, jakby bramy
piekie rozwar y si# w samym sercu miasta. By em tam i widzia em to na w asne oczy. Dopiero po
paru dniach, kiedy z budynku ogromnej fabryki pozosta y ju% tylko zgliszcza, gazety zamie"ci y o
tym informacj#.
Z czasem odpowiednie w adze odnalaz y jakiego" dalekiego krewnego mojej matki, który
podj! si# trudu wychowania mnie. Przeprowadzi em si# do mojej nowej rodziny w Cap d'Antibes.
Tam dorasta em, tam chodzi em do szko y. Wiod em normalne %ycie. Szcz#"liwe. Dok adnie takie,
jakie obieca mi Daniel Hoffmann. Nawet pozwoli em sobie, na w asny u%ytek, zmodyfikowa$
nieco swój %yciorys: zreszt! opowiedzia em pani kiedy" t# histori#.
W dniu osiemnastych urodzin otrzyma em list. Wys ano go z Montparnasse'u. Na stemplu
pocztowym widnia a data sprzed o"miu lat. Mój stary przyjaciel donosi mi, %e kancelaria notarialna
niejakiego Gilberta Travanta w Fontainebleau jest w posiadaniu aktu w asno"ci rezydencji na
wybrze%u Normandii. W dniu osi!gni#cia pe noletno"ci stawa em si# jej w a"cicielem. List
podpisany by inicja em +D,.
Ale musia o up yn!$ kilka lat, zanim osiad em w Cravenmoore. Zdaniem moich
wyk adowców by em wielce obiecuj!cym in%ynierem. Moje projekty zabawek przewy%sza y
wszystko, co zaprojektowano do tej pory. Szybko zrozumia em, %e nadszed wreszcie czas, by
uruchomi$ w asn! fabryk#. W Cravenmoore oczywi"cie. Wszystko toczy o si# zgodnie z
nakre"lon! mi przez Daniela Hoffmanna wizj! przysz o"ci. Wszystko. Dopóki nie zdarzy si#
wypadek. Sta o si# to trzynastego lutego w Porte de Saint Michel. Nazywa a si# Alexandra Alma
Maltisse i by a najpi#kniejsz! istot! na "wiecie.
Przez te wszystkie lata przechowywa em starannie ów flakonik, który Daniel Hoffmann
przekaza mi w piwnicy przy rue des Gobelins. Przez ca y czas by równie zimny jak owej
pierwszej nocy. Sze"$ miesi#cy pó'niej z ama em przyrzeczenie z o%one Danielowi Hoffmannowi i
odda em swoje serce tej dziewczynie. O%eni em si# z ni!. By to najszcz#"liwszy dzie& w moim
%yciu. W noc przed "lubem, który mia si# odby$ w Cravenmoore, uda em si# na skalisty cypel,
wzi!wszy z sob! flakonik z moim cieniem. I tam, skazuj!c go na wieczne zapomnienie, rzuci em w
ciemn! kipiel.
Jak ju% mówi em, nie dotrzyma em obietnicy*
* * *
S o&ce zacz# o si# powoli chyli$ ku zachodowi, kiedy Ismael z Irène zobaczyli wreszcie
przebijaj!c! zza drzew tyln! elewacj# Domu na Cyplu. Zdawa o si#, %e zm#czenie, które dot!d
odczuwali, opu"ci o ich teraz, jakby w oczekiwaniu na odpowiedniejszy moment, by znienacka
znów ich dopa"$. Ismael s ysza o tym dziwnym zjawisku, o rodzaju specyficznego oddechu, jaki
apali sportowcy, przekraczaj!c próg skrajnego zm#czenia. Od tego momentu cia o potrafi o
pod!%a$ dalej bez oznak wyczerpania. Rzecz jasna, dopóki ostatecznie nie odmówi o
pos usze&stwa. Kiedy by o ju% po wszystkim, zm#czenie znów dawa o o sobie zna$. Po%yczka od
mi#"ni, by tak rzec.
- O czym my"lisz? - zapyta a Irène na widok zafrapowanej miny ch opca.
- O tym, %e co" bym zjad .
- Ja te% jestem g odna. To dziwne.
- Wr#cz przeciwnie. Nic tak nie zaostrza apetytu jak porz!dny strach - za%artowa Ismael.
Wydawa o si#, %e w Domu na Cyplu panuje spokój, nie by o "ladu jakichkolwiek
nieproszonych go"ci. Dwie girlandy susz!cego si# prania powiewa y na wietrze. Ismael spojrza
k!tem oka na co", co bez w!tpienia by o bielizn! Irène. Przed oczyma stan! mu obraz dziewczyny
w samej tylko bieli'nie.
- Dobrze si# czujesz? - zapyta a Irène.
Ch opak prze kn! "lin# i przytakn! .
- Jestem tylko g odny i zm#czony. Poza tym wszystko w porz!dku.
Irène pos a a mu tajemniczy u"miech. Ismaelowi przysz o do g owy, %e by$ mo%e wszystkie
kobiety posiad y umiej#tno"$ czytania w my"lach, po chwili uzna jednak, %e z pustym %o !dkiem
lepiej nie zag #bia$ si# w podobne rozwa%ania.
Dziewczyna spróbowa a otworzy$ tylne drzwi do domu, ale stwierdzi a, %e kto" zamkn! je
od wewn!trz. U"miech na jej twarzy natychmiast ust!pi miejsca grymasowi zdziwienia.
- Mamo? Dorian? - zawo a a, cofaj!c si# i przygl!daj!c oknom z wy%szego pi#tra.
- Spróbujmy od frontu - zaproponowa Ismael.
Irène posz a za nim, okr!%aj!c dom a% do ganku. Nagle stan#li jak wryci przed
rozci!gaj!cym si# u ich stóp dywanem szklanych od amków. Ich oczom ukaza y si# zniszczone
drzwi i powybijane okna. Na pierwszy rzut oka sprawia o to wra%enie, jakby eksplozja gazu
wyrwa a drzwi z zawiasów i rozbi a w drobny py wszystkie szyby. Irène usi owa a powstrzyma$
rosn!c! w %o !dku kul# lodu. Bezskutecznie. Spojrza a przera%ona na Ismaela i ruszy a w stron#
wej"cia. Powstrzyma j! bez s owa.
- Madame Sauvelle? - krzykn! z ganku.
Jego g os rozszed si# po ca ym domu. Ismael ostro%nie wszed do "rodka i rozejrza si#.
Irène posz a jego "ladem. Tak ci#%kiego westchnienia nigdy jeszcze z siebie nie wyda a.
Okre"lenie +dewastacja, do pewnego stopnia jedynie oddawa o stan zniszcze&, w jakim
zastali dom. Ismael nigdy dot!d nie widzia efektów tornada, ale wyobrazi sobie, %e po przej"ciu
straszliwej wichury zniszczenia s! jednak znacznie mniejsze od tych, na które w a"nie spogl!da .
- Mój Bo%e*
- Uwa%aj na szk o - ostrzeg ch opak.
- Mamo!
Krzyk potoczy si# po ca ym domu niczym duch b !kaj!cy si# od pokoju do pokoju. Ismael,
ani na chwil# nie puszczaj!c Irène, podszed do schodów i spojrza w gór#.
- Wejd'my tam - powiedzia a dziewczyna.
Zacz#li wchodzi$ powoli, rozgl!daj!c si# uwa%nie po tym wszystkim, co pozostawi a po
sobie niewidzialna si a. Irène pierwsza dostrzeg a brak drzwi w pokoju Simone.
- Niemo%liwe! - wyszepta a.
Ismael szybko znalaz si# na progu sypialni i zajrza do "rodka. Pusto. Obeszli wszystkie
pokoje na pi#trze. Pusto wsz#dzie.
- Gdzie oni si# mogli podzia$? - spyta a dziewczyna dr%!cym g osem.
- Nie mam poj#cia. Tu w ka%dym razie nikogo nie ma. Wracamy na dó .
Z tego, co zd!%y zobaczy$, wygl!da o na to, %e w domu wywi!za a si# gwa towna walka.
Ale swoje spostrze%enia i wnioski wola na razie zachowa$ dla siebie, tym bardziej %e zacz# y w
nim narasta$ ponure podejrzenia. Zszokowana wci!% Irène p aka a u podnó%a schodów. +Jeszcze
troch#, a wpadnie w histeri#,, pomy"la Ismael. Musia szybko co" wymy"li$, by temu zapobiec. W
g owie zawirowa a mu karuzela pomys ów. Co jeden, to gorszy. Nagle do ich uszu dotar omot. A
po nim zapad a martwa cisza.
Irène unios a g ow# i zap akanymi oczyma spojrza a pytaj!co na Ismaela, by si# upewni$,
czy on te% s ysza ten ha as. Ch opak przytakn! , przyk adaj!c palec do ust. Krótkie metaliczne
uderzenia rozleg y si# ponownie w ca ym domu. Ismael zacz! si# gor!czkowo zastanawia$, co mu
ten przyt umiony d'wi#k przypomina. Co" w "rodku wali o o metal. A mo%e kto". Rytmiczne
walenie si# powtórzy o. Ismael poczu , jak pod stopami lekko wibruje mu pod oga. Jego wzrok
zatrzyma si# na zamkni#tych drzwiach w korytarzu, który prowadzi do kuchni.
- Co jest za tymi drzwiami?
- Schody do piwnicy* - odpar a Irène.
Ch opak podszed do drzwi i przy o%y do nich ucho. Znów us ysza omot uderze&.
Nacisn! klamk#, ale ta by a zablokowana.
- Jest tam kto? - krzykn! .
Z piwnicy dobieg odg os kroków stawianych na schodach.
- Uwa%aj - ostrzeg a Irène.
Ismael cofn! si#. Na chwil# stan! mu przed oczyma obraz wy aniaj!cego si# z piwnicy
anio a. Za drzwiami odezwa si# s abo s yszalny, dr%!cy g os. Irène dopad a do drzwi.
- Dorian!
W odpowiedzi g os wymamrota co" niezrozumia ego.
Irène spojrza a na Ismaela i przytakn# a.
- To mój brat.
Ch opak na w asnej skórze przekona si#, %e wywa%enie drzwi czy nawet ich rozwalenie jest
przedsi#wzi#ciem znacznie bardziej skomplikowanym, ni% mog oby to wynika$ z seriali radiowych.
Dobry kwadrans zaj# o im znalezienie w kuchennej spi%arni metalowego pr#ta i wywa%enie nim
drzwi. Ismael, zlany potem, cofn! si#, a Irène zwie&czy a jego trud, jednym pchni#ciem otwieraj!c
drzwi. Zamek, bezkszta tna pl!tanina drzazg i pordzewia ego mechanizmu, spad na pod og#.
Ch opakowi ten widok przywiód na my"l je%a.
Chwil# pó'niej z ciemno"ci wy oni si# blady Dorian o st#%a ej ze strachu twarzy. R#ce mu
dr%a y. Niczym przera%one zwierz!tko wtuli si# w ramiona siostry. Irène spojrza a na Ismaela.
Wida$ by o, %e brat Irène ma za sob! potworne prze%ycia. Dziewczyna ukl#k a przed nim i wytar a
mu brudn!, zlan! zami twarz.
- Wszystko w porz!dku? - zapyta a spokojnie, staraj!c si# sprawdzi$, czy ch opak nie jest
ranny lub pot uczony.
Dorian pokiwa g ow!.
- A wiesz, gdzie jest mama?
Podniós g ow#. W oczach wida$ by o przera%enie.
- Dorian, to bardzo wa%ne. Gdzie jest mama?
- Zabra j! ze sob!* - wymamrota .
Ismael zastanawia si#, ile czasu ch opiec sp#dzi w ciemnej piwnicy.
- Zabra j! ze sob!* - powtórzy Dorian, jakby znajdowa si# w hipnotycznym transie.
- Kto j! zabra ? - spyta a Irène z trze'wym spokojem. - Kto zabra mam#?
Dorian spojrza wpierw na siostr#, pó'niej na Ismaela i u"miechn! si# s abiutko, jakby
pytanie, które us ysza , by o absurdalne.
- Cie& - odpar . - Zabra j! cie&.
Ismael i Irène spojrzeli na siebie wymownie.
Dziewczyna westchn# a g #boko i po o%y a d onie na ramionach brata.
- Dorianie, musisz zrobi$ co" bardzo wa%nego. Rozumiesz?
Dorian przytakn! .
- Musisz pojecha$ do miasteczka na posterunek %andarmerii. Powiedz komisarzowi, %e w
Cravenmoore wydarzy si# straszny wypadek. )e mama jest ranna. Niech przyjad! jak najszybciej.
Zrozumia e"?
Dorian przygl!da si# siostrze zdezorientowany.
- Nie wspominaj o cieniu. Mów tylko to, co ci przed chwil! powiedzia am. To bardzo
wa%ne. W przeciwnym razie nikt ci nie uwierzy. Powiedz tylko o wypadku.
Ismael przytakn! .
- Musisz to zrobi$ dla mamy i dla mnie. Rozumiesz?
Dorian spojrza na Ismaela, a pó'niej na swoj! siostr#.
- Mama mia a wypadek w Cravenmoore i jest ranna. Potrzebuje natychmiastowej pomocy -
wyrecytowa mechanicznie ch opak. - Ale mamie nic nie jest, prawda?
Irène u"miechn# a si# do& i przytuli a go.
- Kocham ci# - szepn# a mu do ucha.
Dorian poca owa siostr# w policzek, pozdrowi Ismaela i ruszy na poszukiwanie swojego
roweru. Znalaz go przy ganku. Prezent od Lazarusa by jedn! wielk! kup! z omu. Ch opak
wpatrywa si# w szcz!tki swojego roweru, podczas gdy Ismael i Irène, stan!wszy na ganku,
zdumieni przygl!dali si# znalezisku.
- Komu si# chcia o tak rozwala$ rower? - dziwi si# Dorian.
- Pospiesz si# lepiej, Dorianie - przynagli a go Irène.
Ch opak bez namys u rzuci si# biegiem. Irène i Ismael patrzyli z ganku, jak znika. S o&ce
powoli zanurza o si# w zatoce niczym krwawy balon, barwi!c wody swoim szkar atem. Oboje
spojrzeli na siebie. Nie musieli nic mówi$. Wiedzieli, co ich czeka za g#stwin! lasu, w samym sercu
ciemno"ci.
12. Doppelgänger
Nigdy przed o tarzem nie sta a pi#kniejsza panna m oda - powiedzia a maska. - Nigdy.
Do uszu Simone dociera cichy lament "wiec p on!cych w pó mroku i szept wiatru
ocieraj!cego si# o zast#py gargulców strzeg!ce wie% Cravenmoore. Odg osy nocy.
- (wiat o, które Alexandra wnios a w moje %ycie, usun# o z mej pami#ci wszystkie bolesne
wspomnienia dzieci&stwa. (miem s!dzi$, %e ma o który "miertelnik zdo a zazna$ w %yciu
podobnego szcz#"cia i spokoju. W pewnym sensie przesta em by$ tym ch opakiem z
najn#dzniejszej dzielnicy Pary%a. Zapomnia em, co to znaczy by$ zamkni#tym na d ugie godziny w
ciemno"ciach. Wymaza em z pami#ci t# piwnic#, gdzie zawsze wydawa o mi si#, %e s ysz# g osy,
gdzie g os mojego sumienia przypomina mi o cieniu, który choroba mojej matki wypu"ci a z
piekielnych czelu"ci. Prze"laduj!cy mnie latami koszmar wygna em precz. W tym koszmarze z
piwnicy naszego domu przy rue des Gobelins schody prowadzi y wprost do Styksu. To wszystko
nale%a o ju% do przesz o"ci. A wie pani dlaczego? Dlatego %e Alexandra Alma Maltisse, mój
prawdziwy anio , nauczy a mnie, %e wbrew temu, co matka powtarza a mi przez ca e dzieci&stwo,
nie jestem z ym cz owiekiem. Rozumie pani? Nie jestem z ym cz owiekiem. )e jestem taki jak inni.
Jak ca a reszta. )e jestem niewinny.
G os Lazarusa zamilk na chwil#. Simone wyobrazi a sobie zy p yn!ce po zamaskowanej
twarzy.
- Razem odkrywali"my Cravenmoore. Wiele osób s!dzi, %e to ja jestem autorem tego
wszystkiego, co si# tu znajduje, ale to nieprawda. Tylko znikoma cz#"$ jest dzie em moich r!k. Ca a
reszta, te korytarze pe ne cudów, których mechanizmów ja sam nie jestem w stanie do ko&ca
zrozumie$, ju% istnia y, kiedy tu zamieszka em. Nigdy si# nie dowiem, od jak dawna si# tu znajduj!.
Kiedy" by em przekonany, %e przede mn! byli inni. Czasem, kiedy zatrzymuj# si# w nocy i
zaczynam nas uchiwa$, wydaje mi si#, %e docieraj! do mnie echa innych g osów, innych kroków
rozlegaj!ce si# w korytarzach tego pa acu. Nieraz my"l#, %e czas zatrzyma si# w ka%dym pokoju, w
ka%dym pustym korytarzu i %e wszystkie twory zamieszkuj!ce to miejsce by y niegdy" istotami z
krwi i ko"ci. Jak ja.
Ju% dawno przesta em si# przejmowa$ tymi tajemnicami i nie dziwi o mnie nawet to, %e po
miesi!cach mieszkania w Cravenmoore ci!gle jeszcze odkrywa em pomieszczenia, w których nigdy
przedtem nie by em, nowe korytarze prowadz!ce do nieznanych mi cz#"ci* Wierz#, %e s! takie
miejsca, nieliczne wielowiekowe pa ace, b#d!ce czym" wi#cej ni% zwyk ! budowl!. )ywe,
obdarzone dusz! i maj!ce swój szczególny sposób porozumiewania si# z nami. Cravenmoore jest
jednym z takich miejsc. Nikt nie wie, kiedy je wzniesiono. Kto je zbudowa ani dlaczego. Ale kiedy
ten dom do mnie mówi, zamieniam si# w s uch*
Pó'n! wiosn! tysi!c dziewi#$set szesnastego roku, w pe nym rozkwicie naszego szcz#"cia,
co" si# wydarzy o. Prawd# mówi!c, zacz# o si# to ju% rok wcze"niej, ale ja nie mia em o tym
poj#cia. Nazajutrz po naszym "lubie Alexandra wsta a o "wicie i uda a si# do salonu owalnego,
%eby raz jeszcze nacieszy$ oczy setkami prezentów "lubnych. Spo"ród wszystkich jej uwag#
zwróci a szkatu ka r#cznej roboty. Cacko. Zauroczona Alexandra otworzy a j!. W "rodku by
bilecik i kryszta owy flakonik. Na bileciku, adresowanym do niej, napisane by o, %e jest to prezent
specjalny. Niespodzianka. )e we flakoniku znajduj! si# moje ulubione perfumy, perfumy, których
u%ywa a moja matka, i %e powinna go trzyma$ w ukryciu i otworzy$ dopiero w dniu pierwszej
rocznicy naszego "lubu. I %e mia to by$ sekret pomi#dzy ni! a moim przyjacielem z dzieci&stwa,
podpisanym pod bilecikiem Danielem Hoffmannem*
Zastosowawszy si# "ci"le do pro"by nadawcy, Alexandra, przekonana, i% w ten sposób
uczyni mnie szcz#"liwszym, trzyma a prezent w ukryciu przez nast#pne dwana"cie miesi#cy. Gdy
nadszed dzie& naszej pierwszej rocznicy, wyj# a flakonik ze szkatu ki i otworzy a go. Nie musz#
chyba mówi$, %e nie by o w nim %adnych perfum. By to ten sam flakonik, który ja wrzuci em do
morza dzie& przed naszym "lubem. Od chwili, gdy Alexandra go odkorkowa a, nasze %ycie
zmieni o si# w koszmar*
Zacz! em otrzymywa$ korespondencj# od Daniela Hoffmanna. Co dziwne, pisa do mnie z
Berlina, gdzie, jak sam mówi , organizowa wielkie przedsi#wzi#cie, które pewnego dnia mia o
zmieni$ "wiat. Odwiedza miliony dzieci i wr#cza im podarunki. Miliony dzieci, które pewnego
dnia mia y stworzy$ najwi#ksze wojsko, armi#, jakiej nie widzia "wiat. Wci!% nie rozumiem, co
mia na my"li*
W jednej z pierwszych paczek, jakie od niego otrzyma em, przys a mi ksi!%k#, bardzo stary
oprawny w skór# tom. Na grzbiecie widnia o s owo: Doppelgänger. Wie pani, co to takiego
Doppelgänger? Oczywi"cie, %e pani nie wie. Legendy i magia nikogo dzi" ju% nie interesuj!. To
s owo pochodzenia germa&skiego, oznacza ono cie&, który odrywa si# od swojego w a"ciciela i
zwraca przeciwko niemu. To tylko pocz!tek, oczywi"cie. I tak te% by o w moim przypadku.
Najistotniejsz! cz#"ci! ksi!%ki, jej esencj!, jest podr#cznik o cieniach. Antykwaryczna pere ka.
Kiedy przyst!pi em do jego lektury, ju% by o za pó'no. Co" ju% wzrasta o w ukryciu, chroni!c si# w
ciemno"ciach tego domu; dzie& po dniu, miesi!c po miesi!cu, niczym jajo w#%a czekaj!ce na
wyklucie.
W maju tysi!c dziewi#$set szesnastego roku zacz# o si# ze mn! dzia$ co" dziwnego.
(wiat o, które wnios a ze sob! Alexandra, powoli gas o. Niebawem powzi! em pierwsze
podejrzenia. Cie& chyba rzeczywi"cie istnia . Ale i tak ju% by o za pó'no. Po pierwszych atakach
ko&czy o si# jedynie na strachu. Ubrania Alexandry by y niszczone. Drzwi z trzaskiem zamyka y
si# za ni!, a ró%ne przedmioty spada y popychane przez niewidzialne r#ce. G osy w ciemno"ciach.
To by zaledwie pocz!tek*
W tym domu istniej! tysi!ce zakamarków, idealnych kryjówek dla cienia. Zrozumia em
wówczas, %e miejsce to jest dusz! swojego twórcy, Daniela Hoffmanna, i %e cie& b#dzie w tym
budynku rós , z ka%dym dniem staj!c si# coraz silniejszy. A ja wprost przeciwnie, b#d# traci si y.
Ca a tkwi!ca we mnie moc przejdzie z czasem na niego, co oznacza o, %e ja, wracaj!c do ciemno"ci
mojego dzieci&stwa w Les Gobelins, w ko&cu stan# si# cieniem, on za" mistrzem.
Postanowi em zamkn!$ fabryk# zabawek i wróci$ do mojej dawnej obsesji. Chcia em
o%ywi$ Gabriela, owego anio a stró%a, który chroni mnie w Pary%u. Wracaj!c do dzieci&stwa,
wierzy em, %e je"li zdo am go o%ywi$, on obroni mnie i Alexandr# przed cieniem. I tak oto
zaprojektowa em mechaniczn! istot#, obdarzon! moc!, której si a przekracza a moje naj"mielsze
marzenia. Stalowego kolosa. Anio a, który mia by$ wybawieniem od dr#cz!cego mnie koszmaru.
Jaki% ja by em naiwny! Ledwie owa istota zdo a a sama ruszy$ si# ze sto u w moim
warsztacie, natychmiast zosta em pozbawiony jakichkolwiek z udze&, jakie %ywi em, roj!c o jego
"lepym wobec mnie pos usze&stwie. Bo nie mnie s ucha , tylko tego drugiego. Swojego mistrza.
On za", cie&, nie móg istnie$ beze mnie, bo to ja by em 'ród em, z którego czerpa swoj! si #.
Anio nie tylko nie uwolni mnie od poniewierki, ale zosta najgorszym z moich stró%ów. Stró%em
tego strasznego sekretu, na który skazany by em do ko&ca dni moich, stró%em, który natychmiast
zareaguje, je"li co" lub kto" temu sekretowi zagrozi. I zareaguje bezlito"nie.
Ataki na Alexandr# nasili y si#. Cie& by coraz pot#%niejszy i z dnia na dzie& coraz
gro'niejszy. Postanowi ukara$ mnie, ka%!c cierpie$ mojej %onie. Odda em Alexandrze serce, które
ju% nie do mnie nale%a o. Ten b !d mia si# okaza$ nasz! zgub!. Kiedy by em ju% bliski postradania
zmys ów, nagle ol"ni o mnie, %e cie& dzia a jedynie wówczas, kiedy ja jestem w pobli%u. Nie móg
%y$ z dala ode mnie. Postanowi em wobec tego opu"ci$ Cravenmoore i schroni$ si# na wysepce z
latarni!. Tam nikogo nie móg skrzywdzi$. Wy !cznie ja powinienem zap aci$ za swoj! zdrad#. Ale
nie docenia em si y Alexandry. Jej mi o"ci do mnie. Pokonuj!c strach i ryzykuj!c %ycie, pospieszy a
do mnie z pomoc! w noc ulicznego balu maskowego. Ale gdy ód', przep yn!wszy zatok#, dotar a
do brzegu wysepki, cie& spad na ni! i poci!gn! j! w g #biny. Jeszcze mam w uszach jego "miech,
kiedy wynurzy si# spo"ród fal. Nast#pnego dnia schroni si# w tym kryszta owym flakonie.
Zobaczy em go znowu dopiero po dwudziestu latach*
Simone, dr%!c, wsta a z krzes a i zacz# a powoli cofa$ si#, krok po kroku, a% dotkn# a
plecami "ciany. Dalsze wys uchiwanie tego cz owieka* tego ci#%ko chorego cz owieka by o ponad
jej si y. Tylko z o"$ i gniew trzyma y j! na nogach i nie pozwala y ulec panice, któr! wzbudza a w
Simone owa zamaskowana posta$ i jej opowie"$.
- Droga pani, nie, nie* Prosz# nie pope nia$ tego b #du* Czy pani nie rozumie, co si#
dzieje? Kiedy przyby a tu pani ze swoimi dzie$mi, nie potrafi em zapobiec temu, %e moje serce
zwróci o szczególn! uwag# na pani!. Nie uczyni em tego "wiadomie. Nawet nie zdawa em sobie
sprawy z tego, co si# dzieje. A kiedy zrozumia em, by o ju% za pó'no. Usi owa em st umi$ to
zauroczenie, konstruuj!c maszyn# na pani podobie&stwo*
- Prosz#?
- Wierzy em* Ledwie pani przyjecha a, ledwie pani obecno"$ zacz# a przywraca$ temu
miejscu %ycie, a cie&, który przez dwadzie"cia lat spoczywa w tym przekl#tym flakonie, przebudzi
si# ze swego letargu. Szybko znalaz sobie odpowiedni! ofiar#, która go uwolni a*
- Hannah* - szepn# a Simone.
- Dobrze wiem, co teraz pani czuje i co pani my"li. Prosz# mi wierzy$. Ale tu nie ma %adnej
drogi ucieczki. Zrobi em wszystko, co w mojej mocy* Musi mi pani uwierzy$*
Posta$ w masce wsta a i ruszy a w stron# Simone.
- Ani kroku dalej! - krzykn# a Simone.
Lazarus zatrzyma si#.
- Nie mam zamiaru pani skrzywdzi$. Jestem pani przyjacielem. Prosz# si# ode mnie nie
odwraca$.
Simone poczu a fal# nienawi"ci wzbieraj!c! w niej z najg #bszych zakamarków duszy.
- Zamordowa pan Hannah*
- Simone*
- Gdzie s! moje dzieci?
- One same wybra y swój los*
Lodowy sztylet rozdar jej dusz#.
- Co* co pan z nimi zrobi ?
Lazarus uniós d onie w r#kawiczkach.
- Nie %yj!*
Zanim zdo a do ko&ca wypowiedzie$ swoje s owa, Simone wyda a okrzyk w"ciek o"ci i
chwyciwszy ze sto u "wiecznik, zamierzy a si# nim na stoj!cego przed ni! m#%czyzn#. Podstawka
"wiecznika roztrzaska a si# z hukiem w samym "rodku maski. Porcelanowa twarz p#k a na tysi!c
od amków, a kandelabr spad w pó mrok. Niczego tam nie by o.
Sparali%owana Simone skupi a wzrok na czarnej masie unosz!cej si# przed ni!. Posta$
zdj# a z d oni bia e r#kawiczki, spod których wyjrza a jedynie ciemno"$. I dopiero z t! chwil!
Simone mog a dostrzec owo demoniczne oblicze kszta tuj!ce si# przed ni!, chmur# rosn!cych
powoli cieni, które sycza y jak rozdra%niony w!%. Piekielny wrzask rozdar uszy Simone, wycie,
które zgasi o wszystkie p omienie w pokoju. Po raz pierwszy i ostatni Simone us ysza a prawdziwy
g os cienia. W tej samej chwili chwyci y j! ostre szpony i zawlok y ku ciemno"ciom.
* * *
W miar# jak zanurzali si# w las, Irène i Ismael spostrzegli, %e delikatna mgie ka spowijaj!ca
ga #zie zaczyna nabiera$ z ocistego poblasku, jakby para wodna wch ania a w siebie t# dziwn!
po"wiat# bij!c! zapewne od Cravenmoore. Otaczaj!cy ich krajobraz stawa si# coraz bardziej
nierzeczywisty i gro'ny. Kiedy stan#li na skraju lasu, ich oczom ukaza o si#, bynajmniej nie
uspokajaj!ce, wyja"nienie tego dziwnego zjawiska. We wszystkich oknach rezydencji pali y si#
niezwykle jasne "wiat a, które upodabnia y gigantyczny budynek do statku widma, wynurzaj!cego
si# nagle z morskich odm#tów.
Irène i Ismael zatrzymali si# przy bramie zwie&czonej ostrymi grotami, strzeg!cej wej"cia do
ogrodu. Przez d ug! chwil# jak zahipnotyzowani wpatrywali si# w niecodzienny widok. Otoczona
tym nieziemskim nimbem bry a Cravenmoore wydawa a si# jeszcze bardziej z owroga. Twarze
dziesi!tków gargulców wy ania y si# z ciemno"ci niczym oblicza koszmarnych wartowników. Ale
nie dlatego si# zatrzymali. W powietrzu wisia o co" jeszcze bardziej przera%aj!cego, jaka"
niewidzialna obecno"$. Z wn#trza budynku dochodzi y odg osy dziesi!tków, setek wprawionych w
ruch automatycznych zabawek: zniekszta cone melodie pozytywek, harmider mechanicznych
"miechów, które miesza y si# z poszumem wiatru.
Przez chwil# stali tak, zas uchani w muzyk# Cravenmoore, a potem ruszyli ku g ównemu
wej"ciu, jakby chc!c dotrze$ do 'ród a tej kakofonicznej symfonii. Przez drzwi otwarte teraz na
o"cie% s!czy y si# z ociste opary. W g #bi zobaczyli cienie pulsuj!ce i podryguj!ce w takt tej
piekielnej melodii. Irène instynktownie chwyci a Ismaela za r#k#. Ch opiec spojrza na ni!
badawczo.
- Jeste" pewna, %e chcesz tam wej"$? - zapyta .
W jednym z okien ukaza a si# wiruj!ca wokó w asnej osi baletnica. Irène spu"ci a wzrok.
- Nie musisz ze mn! i"$. W ko&cu to moja matka*
- Niezwykle kusz!ca oferta. Nie powtarzaj mi jej dwa razy - za%artowa Ismael.
- Dobrze - zgodzi a si# Irène. - Niech si# dzieje, co chce*
- Niech si# dzieje.
Zacz#li si# wspina$ po schodach prowadz!cych do Cravenmoore, staraj!c si# nie zwraca$
uwagi na "miechy, muzyk#, "wiat a i makabryczny taniec automatów. Gdy tylko przekroczyli próg
rezydencji, do Ismaela dotar o, %e wszystko, co widzieli dotychczas, to jedynie uwertura. Ch opca
przera%a y nie wynalazki Lazarusa ani nawet ten ogromny anio . W tym domu by o co" innego.
Czyja" obecno"$, tak wyra'nie wyczuwalna. Promieniuj!ca nienawi"ci! i w"ciek o"ci!. I w jaki"
niewyt umaczalny sposób Ismael zrozumia , %e ten kto" na nich czeka.
* * *
Dorian przez d ug! chwil# dobija si# do drzwi posterunku. Nie móg z apa$ tchu, mia
wra%enie, %e nogi za chwil# odmówi! mu pos usze&stwa. Gna tu jak szalony, najpierw przebieg
przez las i znalaz szy si# na Pla%y Anglika, ruszy co si w nogach d u%!c! si# w niesko&czono"$
"cie%k! prowadz!c! skrajem pla%y do miasteczka. S o&ce zacz# o chowa$ si# za horyzont, a on nie
zatrzyma si# ani razu, wiedzia bowiem, %e je"li przystanie cho$ na chwil#, za %adne skarby nie
zdo a ruszy$ si# z miejsca przez najbli%szych dziesi#$ lat. Mia w g owie tylko jeden obraz, który
dodawa mu si : ów cie& unosz!cy jego matk# w mrok. Samo jego wspomnienie wystarcza o, by
dobiec na sam koniec "wiata.
Kiedy drzwi posterunku %andarmerii otworzy y si# w ko&cu, stan! w nich brzuchaty agent
Jobart. Male&kie oczka %andarma spojrza y badawczo na ch opca, który wygl!da tak, jakby mia za
chwil# zemdle$. Dorian odniós wra%enie, %e stoi twarz! w twarz z ogromnym nosoro%cem.
)andarm u"miechn! si# ironicznie i profesjonalnym gestem schowa kciuki do kieszeni. Na jego
twarzy pojawi si# grymas pod tytu em: nie-za-pó'no-troch#-na-wizyty? Dorian westchn! . Chcia
prze kn!$ "lin#, ale kompletnie zasch o mu w gardle.
- No wi#c? - niemal zaszczeka Jobart.
- Wody*
- To nie bar, mój drogi.
Ta próbka zjadliwej ironii mia a zapewne by$ "wiadectwem niepospolitego instynktu i
zimnej krwi typowych dla wytrawnego "ledczego. Mimo wszystko Jobart wpu"ci ch opca do
"rodka i nala mu szklank# wody. Dorian nigdy by si# nie spodziewa , %e zwyk a woda mo%e mie$
tak wspania y smak.
- Jeszcze.
Jobart poda mu kolejn! szklank#, tym razem posy aj!c mu spojrzenie Sherlocka Holmesa.
- Nie ma za co.
Dorian opró%ni szklank# i popatrzy na policjanta. W jego g owie zabrzmia y s owa siostry,
które wyrecytowa bezb #dnie.
- Moja matka mia a powa%ny wypadek. W Cravenmoore. Jest ranna.
Jobart potrzebowa kilkunastu sekund, by przetworzy$ tyle informacji naraz.
- Jaki rodzaj wypadku? - zapyta dociekliwym tonem.
- Niech pan si# ruszy! - wybuchn! Dorian.
- Jestem tylko ja. Nie mog# opu"ci$ posterunku.
Ch opak ci#%ko westchn! . Spo"ród wszystkich kretynów "wiata akurat jemu musia si#
trafi$ wzorzec z Sèvres.
- Niech pan wezwie kogo" przez radiotelefon. Niech pan co" zrobi! Szybko!
Wida$ w tonie, jak i w spojrzeniu Doriana by o do"$ determinacji, skoro Jobart zdo a
jednak ruszy$ swój szacowny ty ek i podej"$ do stanowiska radiotelegrafisty. Ale zamiast od razu
w !czy$ radiostacj#, odwróci si# do ch opca z podejrzliwym i niezdecydowanym wyrazem twarzy.
- Niech pan dzwoni! Ju%!
* * *
Lazarus ockn! si# gwa townie, czuj!c przeszywaj!cy ból w karku. Dotkn! bol!cego
miejsca i poczu otwart! ran#. Jak przez mg # przypomnia a mu si# twarz Christiana w korytarzu
zachodniego skrzyd a. Automat uderzy go i pewnie tutaj zawlók . Lazarus si# rozejrza . By w
jednym z tak wielu nieu%ywanych pokoi Cravenmoore.
Wsta powoli, usi uj!c zebra$ my"li. Ledwo stan! na nogach, poczu nieludzkie zm#czenie.
Zamkn! oczy i zacz! g #boko oddycha$. Gdy po jakiej" chwili uspokoi mu si# oddech, otworzy
oczy. Jego uwag# zwróci o ma e lustro wisz!ce na jednej ze "cian. Podszed do niego, by spojrze$
na swoje odbicie.
Nast#pnie, podszed szy do male&kiego okienka, z którego wida$ by o g ówn! fasad#,
zauwa%y dwie postacie przechodz!ce przez ogród. Zmierza y ku wej"ciu.
* * *
Ismael i Irène przekroczyli próg rezydencji i pod!%yli ku 'ród u p yn!cego z g #bi domu
"wiat a. Niczym podmuch lodowatego wiatru dotar a do nich katarynkowa muzyka karuzeli i
metaliczny terkot tysi#cy nagle obudzonych z mechanicznego snu zabawek wisz!cych na "cianach,
w powietrzu, pouk adanych na pó kach. W witrynach o%y o panoptikum przedziwnych stworze&.
Gdziekolwiek si# spojrza o, natrafia o si# na jeden z uruchomionych wynalazków Lazarusa. Zegary
z twarzami miast tarcz, lalki poruszaj!ce si# lunatycznym krokiem, widmowe oblicza
przypominaj!ce zg odnia e bestie*
- Ale tym razem si# nie rozdzielajmy - powiedzia a Irène.
- Nawet mi to przez my"l nie przesz o - odpar Ismael przyt oczony og uszaj!cym hurkotem.
Zd!%yli przebiec zaledwie kilka metrów, kiedy g ówne drzwi z hukiem zamkn# y si# za ich
plecami. Irène krzykn# a i kurczowo z apa a si# ch opca. Jak spod ziemi wyros a przed nimi
ogromna posta$. Jej twarz przys oni#ta by a mask! demonicznego klowna. Dwie zielone 'renice
b yszcza y w otworach na oczy. Irène i Ismael cofn#li si#. W d oniach olbrzyma b ysn! nó%. W
oczach Irène stan! nagle obraz mechanicznego majordomusa, który otworzy im drzwi podczas
pierwszej wizyty w Cravenmoore. Christian. Tak si# nazywa . Automat zamierzy si# na nich.
- Christianie, nie! - krzykn# a Irène. - Nie!
Majordomus zatrzyma si#. Nó% wypad mu z r!k. Ismael spojrza na dziewczyn#, nic z tego
wszystkiego nie rozumiej!c. Znieruchomia a posta$ przygl!da a im si#.
- Szybko! - ponagli a ch opca Irène, ruszaj!c w g !b domu.
Ismael pobieg za ni!, zd!%ywszy podnie"$ z ziemi upuszczony przez Christiana nó%.
Dogoni Irène przy schodach wznosz!cych si# ku majacz!cej w górze kopule. Irène rozejrza a si#
niezdecydowana.
- W któr! stron# idziemy? - spyta Ismael, ca y czas nerwowo ogl!daj!c si# za siebie.
Irène ci!gle nie potrafi a si# zdecydowa$, któr! z dróg w labiryncie Cravenmoore wybra$.
Nagle poczuli pr!d lodowatego powietrza dochodz!cy z jednego z korytarzy. Jednocze"nie
us yszeli jakby dobywaj!cy si# z dna studni g os:
- Irène*
Dziewczyna poczu a, %e nerwy zaraz odmówi! jej pos usze&stwa. G os rozleg si#
ponownie. Zatrzyma a wzrok na skraju jednego z korytarzy. Ismael spojrza w tym samym
kierunku i zobaczy j!. Simone, unosz!c si# nad ziemi!, otoczona p aszczem mgie ki, p yn# a ku
nim, wyci!gaj!c ramiona. W oczach czai si# demoniczny b ysk. Jej sinawe wargi rozchyli y si#.
B ysn# y ostre k y.
- Mama? - j#kn# a Irène.
- To nie jest twoja matka! - krzykn! Ismael i odsun! j! z drogi zbli%aj!cego si# widma.
Snop "wiat a, który pad nagle na twarz Simone, ujawni ca ! szkaradn! groz# tej postaci.
Ismael popchn! dziewczyn# na pod og#, %eby uchroni$ j! przed szponami automatu. Ten zawróci ,
szykuj!c si# do kolejnego ataku. Teraz Ismael zobaczy wyra'nie, %e twór ma tylko pó twarzy.
Druga po owa by a metalow! mask!.
- To ta kuk a, któr! ju% widzieli"my. To nie jest twoja matka - powiedzia ch opak, próbuj!c
wyrwa$ Irène z hipnotycznego transu, w jaki wprawi j! widok zjawy. - To co" nimi porusza, jakby
by y marionetkami.
W automacie rozleg si# metaliczny trzask. Szpony potwora ruszy y z niebywa ! pr#dko"ci!
w ich stron#. Ch opak z apa Irène i rzuci si# do ucieczki, nie maj!c najmniejszego poj#cia, dok!d
ma w a"ciwie ucieka$. Co si w nogach pobiegli w g !b korytarza. Raz po raz, to z jednej, to z
drugiej strony otwiera y si# nagle jakie" drzwi. Zabawki Lazarusa skaka y na nich z sufitu.
- Szybko! - krzykn! Ismael, s ysz!c za plecami szcz#k stalowych pazurów.
Irène spojrza a za siebie. Wilcze k y tej monstrualnej kopii jej matki niemal musn# y jej
twarz. Pi#$ b yszcz!cych ostrzy rozci# o powietrze na wysoko"ci oczu dziewczyny. Ismael
poci!gn! j! mocno za r#k#. Znale'li si# wewn!trz du%ego pokoju ton!cego w pó mroku.
Dziewczyna upad a na pod og#. Ismael zatrzasn! za sob! drzwi. Szpony automatu wbi y
si# w nie niczym groty "mierciono"nych strza .
- Mój Bo%e* - westchn# a dziewczyna. - Tylko nie to.
Unios a wzrok. By a blada jak "ciana.
- Nic ci nie jest? - zapyta Ismael.
Pokr#ci a g ow! bez przekonania i rozejrza a si#. Pó ki z ksi!%kami ci!gn# y si# w
niesko&czono"$. Do tysi#cy woluminów pokrywaj!cych wysokie "ciany wiód labirynt w!skich
galeryjek i drabinek.
- Jeste"my w bibliotece Lazarusa.
- Mam nadziej#, %e istnieje jakie" inne wyj"cie, bo ja nie mam zamiaru wraca$ t! sam! drog! -
powiedzia Ismael, wskazuj!c kciukiem drzwi.
- Musi by$. My"l#, %e jest, nie mam tylko poj#cia gdzie - odpar a Irène, id!c w g !b
ogromnej biblioteki, podczas gdy Ismael zastawia drzwi krzes ami.
Je"li te drzwi wytrzymaj! chocia% dwie minuty, powiedzia sobie w duchu, to zaczn#
wierzy$ w cuda, bezwarunkowo. Za plecami us ysza g os Irène. Odwróci si# i zobaczy , jak
dziewczyna przy stole bibliotecznym przerzuca strony ksi!%ki, która wygl!dem swym
przypomina a jaki" antykwaryczny egzemplarz.
- Tu co" jest - powiedzia a.
W Ismaelu zakie kowa y jak najgorsze podejrzenia.
- Zostaw t# ksi!%k#.
- Dlaczego? - zapyta a zdezorientowana Irène.
- Od ó% j!.
Dziewczyna zamkn# a pos usznie ksi!%k#. Blask ognia w kominku roz"wietli z ote litery na
ok adce: Doppelgänger.
Ledwie Irène odesz a od biurka, poczu a, jak pod jej stopami zaczyna dr%e$ ca a pod oga w
bibliotece. P omienie w kominku przygas y, a niektóre tomy stoj!ce na pó kach zadr%a y.
Dziewczyna podbieg a do Ismaela.
- O co tu chodzi*? - zapyta ch opak, równie% czuj!c ów rumor dobiegaj!cy jakby z
najg #bszych zakamarków domu.
W tym momencie ksi!%ka, któr! Irène od o%y a na biurko, gwa townie otworzy a si# i
rozwar a w po owie. P omienie ca kiem zgas y zdmuchni#te lodowatym powiewem. Ismael obj!
Irène i przytuli do siebie. Pojedyncze ksi!%ki zrzucane przez niewidzialne r#ce zacz# y spada$ z
rega ów.
- Tu poza nami jest kto" jeszcze - szepn# a dziewczyna. - Czuj# go*
Kartki ksi!%ki, jedna po drugiej, zacz# y powoli przewraca$ si# w podmuchach wiatru.
Ismael spojrza uwa%nie na stronice starego tomu jarz!ce si# w asnym "wiat em i zauwa%y , %e litery
rozp ywaj! si# i jakby paruj! jedna po drugiej, tworz!c czarn! chmur# nad ksi!%k!. Ta bezkszta tna
masa wsysa a s owo po s owie, zdanie po zdaniu.
G#stniej!cy ob ok skojarzy si# Ismaelowi z wisz!cym w powietrzu widmem z atramentu.
W k #bi!cej si# czarnej chmurze zacz# y powoli kszta towa$ si# zarysy r!k, nóg, tu owia. Z
cienia wy ania a si# nieprzenikniona twarz.
Ismael i Irène, sparali%owani przera%eniem, patrzyli na zjaw# i pojawiaj!ce si# wokó niej
inne kszta ty, inne cienie o%ywaj!ce spo"ród stronic ksi!%ek, które przed chwil! spad y z pó ek.
Przed ich pe nymi niedowierzania oczyma zacz! stopniowo formowa$ si# legion cieni. Cieni dzieci,
starców, dam odzianych w przedziwne stroje* Wszyscy wygl!dali niczym schwytane duchy, zbyt
s abe, by ostatecznie przybra$ jak!" konkretn! form#. Twarze w agonii, jakby budz!ce si# z letargu,
bezwolne. Przygl!daj!c si# im, Irène odnosi a wra%enie, %e ma przed sob! dusze dziesi!tków osób
schwytanych w pu apk# przera%aj!cego zakl#cia. Wyci!ga y ku niej r#ce, b agaj!c o pomoc, ale ich
palce rozszczepia y si# w ulotnych mira%ach. Czu a niemal fizycznie dr#cz!cy ich koszmar, ich
ponury czarny sen.
Przez kilka sekund trwania tej wizji zastanawia a si#, kim s! te zjawy i jak si# tu znalaz y.
Czy tak jak i ona zawita y tu kiedy" nierozwa%nie? Przez chwil# s!dzi a nawet, %e mo%e po"ród tych
nocnych mar i duchów przekl#tych uda jej si# rozpozna$ swoj! matk#. Ale wystarczy ledwie
dostrzegalny gest cienia, a mgliste cia a zbi y si# w czarn! wiruj!c! mas#, która przelecia a przez
ca y pokój.
Cie& rozwar si# i wessa po kolei wszystkie dusze, odbieraj!c im resztki tl!cych si# w nich
si . Wszystko odbywa o si# w "miertelnej ciszy. Sko&czywszy t# swoist! egzekucj#, cie& otworzy
oczy. Dwie krwawe aureole przeszy y ciemno"$.
Irène chcia a krzykn!$, ale jej g os zosta zag uszony przez brutalny omot, który wstrz!sn!
Cravenmoore. Wszystkie okna i drzwi zacz# y zamyka$ si# z hukiem p yt nagrobnych. Ismael,
s ysz!c rozchodz!ce si# po ca ej rezydencji cmentarne echo, pomy"la , %e w a"nie znikaj! resztki
nadziei na wydostanie si# st!d.
Z wysoko po o%onego sufitu ma a stru%ka jasno"ci przeciska a si# przez szczelin#, lu'no
zwisaj!ca niteczka "wiat a spod tego sklepienia cyrkowego namiotu. Oczy Ismaela chwyci y si# tej
niteczki. Ch opak, nie zwlekaj!c, z apa Irène za r#k# i po omacku poci!gn! w przeciwleg y kraniec
pokoju.
- Mo%e tam jest drugie wyj"cie - wysapa .
Irène pod!%y a wzrokiem za palcem wskazuj!cym Ismaela. Dostrzeg a pasemko "wiat a,
które zdawa o si# pada$ przez dziurk# od klucza w zamku. Biblioteka zbudowana by a z
koncentrycznych owali, przez które przebiega w!ziutki korytarzyk wznosz!cy si# spiralnie wzd u%
"ciany i prowadz!cy do ró%nych galerii odchodz!cych od niego. Simone opowiada a jej kiedy" o
tym architektonicznym kaprysie: id!c tym korytarzem do ko&ca, dociera o si# niemal na trzecie
pi#tro. Co" w rodzaju wie%y Babel z drzwiami w "rodku, pomy"la a. Tym razem to ona
poprowadzi a Ismaela w stron# korytarza, a gdy ju% tam dotarli, pod!%yli nim bez zw oki.
- Wiesz, dok!d to prowadzi? - spyta ch opak.
- Spokojnie, trzymaj si# mnie.
Ismael bez namys u ruszy za ni!. W miar# zag #biania si# w korytarz czu , %e równomiernie
id! coraz bardziej pod gór#. Zimny pr!d powietrza owia mu plecy. Gdy spojrza do ty u, zobaczy
rozrastaj!c! si# na pod odze g#st! czarn! plam#. Cie& mia niemal sta ! konsystencj# i tylko jego
obrys zdawa si# zlewa$ z mrokiem. Widmowa plama rozprzestrzenia a si# niczym ka u%a g#stego i
b yszcz!cego oleju.
Po paru sekundach owa masa p ynnej czerni dotar a do jego stóp. Ismael poczu , jak tamuje
mu oddech, tak samo jak wtedy, kiedy wpada si# nieoczekiwanie do lodowatej wody.
- Szybko! - krzykn! .
Tak jak przypuszczali, pasemko "wiat a pada o z dziurki od klucza w drzwiach znajduj!cych
si# zaledwie kilka metrów od nich. Ismael przyspieszy i na krótk! chwil# uda o mu si# oderwa$ od
depcz!cego mu po pi#tach cienia. Szanse, %e w a"nie te drzwi b#d! otwarte, uznawa za bliskie zeru.
Ca y wysi ek na nic, je"li oka%e si#, %e nigdzie nie prowadz!.
Irène palcami opuka a zamek, szukaj!c klamki lub innego sposobu, by otworzy$ drzwi.
Ismael odwróci si#, chc!c sprawdzi$, jak daleko od nich jest cie&, i jego oczy natrafi y na
wznosz!c! si# przed nim czarn! kolumn#, rze'b# z g#stego gazu powoli nabieraj!c! kszta tów.
Lepka, smolista twarz zmaterializowa a si#. Ismael nie wierzy w asnym oczom. Przetar je szybko.
Zamruga . Twarz nie znika a. Jego w asna twarz.
Jego ciemne odbicie u"miechn# o si# z o"liwie, a spomi#dzy ust wysun! si# j#zyk w#%a.
Ch opak odruchowo wyci!gn! nó% odebrany automatowi w westybulu i skierowa ostrze w stron#
cienia. Smolista breja dmuchn# a w stron# broni. Nó% od ostrza po r#koje"$ pokry si# siateczk!
szronu i drzazgami lodu. Ismael poczu , jak zmro%ony metal parzy mu d o&. Mróz, lodowaty mróz
pali jak ogie&, je"li nie bardziej.
Ch opak by pewny, %e zaraz wypu"ci bro& z r#ki, uda o mu si# jednak wytrzyma$
szarpi!cy ból przedramienia i wyprowadzi$ uderzenie prosto w twarz cienia. Uci#ty j#zyk spad pod
nogi Ismaela. Kawa ek czarnej masy natychmiast owin! si# wokó kostki ch opca niczym druga
skóra i zacz! powoli wspina$ si# po nodze. Lepki i zimny dotyk tej masy przyprawi Ismaela o
md o"ci.
W tej samej chwili us ysza za swymi plecami trzask zamka, z którym zmaga a si# Irène.
Szybko odwróci g ow#. Przed nimi otworzy si# tunel "wiat a. Dziewczyna natychmiast
przeskoczy a próg. Ismael od razu pod!%y za ni!, zamykaj!c za sob! drzwi, by odci!$ drog#
swemu prze"ladowcy. Kawa ek, który oderwa si# od cienia, wspi! si# po ydce ch opca,
przybieraj!c posta$ ogromnego paj!ka. Ch opak poczu w nodze przeszywaj!cy ból. Krzykn! .
Irène spróbowa a strzepn!$ paj!ka, ten za" odkr#ci si# i skoczy na ni!. Irène wyda a krzyk
przera%enia.
- We' go!
Ismael zdezorientowany rozejrza si# i odkry 'ród o "wiat a, które ich tu przywiod o. W
g !b pó mroku prowadzi niczym widmowa procesja rz!d p on!cych "wiec.
Ch opak z apa jedn! z nich i przybli%y p omie& do paj!ka zmierzaj!cego ju% ku gard u
Irène. Poczuwszy blisko"$ ognia, stwór sykn! z w"ciek o"ci i bólu i rozpad si# w deszcz czarnych
kropel. Ismael odrzuci "wiec# i odsun! Irène jak najdalej od spadaj!cych na ziemi# fragmentów,
które potoczywszy si# po pod odze jak krople rt#ci, po !czy y si# w jednolit! mas#, ta za" podpe z a
do drzwi i znikn# a w szczelinie.
- Ogie&. Boi si# ognia* - powiedzia a Irène.
- No to mu tego ognia nie po%a ujemy.
Ismael podniós "wieczk# i postawi przy drzwiach. Irène rozgl!da a si# po pomieszczeniu,
do którego trafili. Przypomina o ono pusty, pozbawiony mebli przedpokój, pokryty wieloletni!
warstw! kurzu. Przypuszczalnie pomieszczenie s u%y o w swoim czasie jako sk adzik lub
dodatkowy magazyn dla biblioteki. Dok adnie si# jednak przyjrzawszy, stwierdzi a, %e pod sufitem
co" jest. System ma ych rur. Irène chwyci a jedn! ze "wiec i unosz!c j! wysoko nad g ow!,
o"wietli a pomieszczenie. W blasku p omienia b ysn# y glazury i mozaiki, którymi wy o%one by y
"ciany.
- Gdzie my, do diab a, jeste"my? - zapyta Ismael.
- Nie wiem* to wygl!da* to wygl!da jak prysznice*
(wiat o "wiecy wydoby o metaliczne zraszacze, sie$ setek otworków w kszta cie
dzwonków zwisaj!cych z rurek. Wszystkie by y zardzewia e i pokryte paj#czynami.
- Cokolwiek to jest, to i tak od wieków*
Nie zd!%y doko&czy$ zdania, kiedy rozleg si# metaliczny zgrzyt, atwo rozpoznawalny
d'wi#k odkr#canego kurka, ca kiem prze%artego rdz!. W "rodku, tu% przy nich.
Irène skierowa a "wiec# ku "cianie wy o%onej glazur!. Oboje zobaczyli, jak dwa kurki
powoli si# przekr#caj!.
Przez "ciany przechodzi o g #bokie dr%enie. Po kilku sekundach milczenia oboje zdo ali
umiejscowi$ ów d'wi#k, odg os czego", co przepycha o si# przez rury nad ich g owami. Co"
szuka o drogi w w!skich rurach.
- On tam jest! - krzykn# a Irène.
Ismael przytakn! , nie odrywaj!c oczu od zraszaczy. Po chwili nieprzenikniona masa
zacz# a przeciska$ si# przez otwory. Irène i Ismael cofn#li si# powoli, nie odrywaj!c oczu od cienia
kszta tuj!cego si# powolutku przed nimi, niczym kopiec usypywany przez spadaj!ce w klepsydrze
ziarenka piasku.
W ciemno"ciach zarysowa a si# para oczu. Twarz Lazarusa u"miechn# a si# do nich z
sympati!. Wizja koj!ca, gdyby nie zdobyta ju% przez nich wiedza, %e to nie z Lazarusem maj! do
czynienia. Irène zrobi a krok w jego stron#.
- Gdzie jest moja matka? - zapyta a wyzywaj!co.
Rozleg si# g #boki, ma o cz owieczy g os.
- Jest ze mn!.
- Odsu& si# od niego - powiedzia Ismael.
Cie& wbi oczy w ch opca. Ten jakby zacz! wpada$ w trans. Irène potrz!sn# a Ismaela za
rami#, chc!c go odsun!$ od cienia, ale ch opiec by niezdolny do jakiejkolwiek reakcji. Dziewczyna
stan# a mi#dzy nimi i uderzy a Ismaela po twarzy. Oprzytomnia . Twarz cienia przemieni a si# w
mask# w"ciek o"ci i dwoje d ugich ramion wyci!gn# o si# ku ch opcu i dziewczynie. Irène pchn# a
Ismaela na "cian#, schylaj!c si# jednocze"nie, by nie wpa"$ w szpony cienia.
W tym momencie otworzy y si# drzwi, przez które wla a si# una "wiat a. W progu stan!
m#%czyzna i wysoko uniós lamp# naftow!.
- Id' precz! - krzykn! .
Irène natychmiast rozpozna a g os Lazarusa Janna, fabrykanta zabawek.
Cie& zawy z w"ciek o"ci!. Jedna ze "wiec zgas a. Lazarus ruszy w jego stron#. Irène
zdawa o si#, %e fabrykant zabawek, odk!d widzia a go po raz ostatni, bardzo si# postarza . Jego
przekrwione oczy wskazywa y na skrajne zm#czenie. By y to oczy osoby wycie&czonej przez
okrutn! chorob#.
- Id' precz! - krzykn! ponownie.
W k #bi!cej si# postaci cienia mign# a demoniczna twarz, po czym widmo przeistoczy o si#
w ob ok gazu, który zacz! przeciska$ si# przez szpary w pod odze. Ostatnie opary znikn# y przez
szczelin# w "cianie. Ucieczce towarzyszy y "wist, wycie i d'wi#ki podobne odg osom wiatru
bij!cego w okna.
Lazarus przypatrywa si# przez chwil# owej szczelinie, po czym skierowa swe spojrzenie
ku Ismaelowi i Irène.
- A wy co tu robicie? - zapyta , nie kryj!c z o"ci.
- Przysz am po swoj! mam# i nie odejd# st!d bez niej - o"wiadczy a Irène, bez zmru%enia
wytrzymuj!c owo przejmuj!ce i natarczywe spojrzenie.
- Nie masz poj#cia, przeciwko komu wyst#pujesz* - odpar Lazarus. - Szybko, t#dy. On
zaraz wróci.
Lazarus poprowadzi ich przez drzwi.
- Co to by o? Co takiego widzieli"my? - spyta Ismael.
Lazarus spojrza na& badawczo.
- To by em ja. To mnie widzia e"*
* * *
Id!c za Lazarusem, zag #bili si# w kr#ty labirynt tuneli, który zdawa si# prowadzi$ przez
podziemia Cravenmoore, szlakami równoleg ymi do korytarzy i galeryjek. Po obu stronach drogi
widnia y zamkni#te drzwi, wej"cia do dziesi!tków pokoi i sal rezydencji. Echo ich kroków g ucho
odbija o si# od "cian w!skiego przej"cia, jakby pod!%a o za nimi niewidzialne wojsko.
Z lampy Lazarusa pada na "ciany tunelu pier"cie& bursztynowego "wiat a. Ismael widzia
swój cie& i cie& Irène. Sylwetka Lazarusa nie rzuca a cienia. Fabrykant zabawek zatrzyma si# przed
wysokimi i w!skimi drzwiami, wyci!gn! klucz i przekr#ci go w zamku. Rzuci okiem za siebie, w
g !b korytarza, i da gestem zna$, by weszli.
- Prosz# t#dy - powiedzia zdenerwowany. - Na razie si# nie pojawi, przynajmniej przez
kilka minut*
Ismael i Irène spojrzeli na siebie zaskoczeni.
- Nie macie wyboru, musicie mi zaufa$ - ostrzeg ich Lazarus.
Ch opak westchn! i poszed w g !b pokoju. Irène ruszy a za nim. Lazarus zamkn! za sob!
drzwi. W "wietle lampy ukaza a si# "ciana pokryta ogromn! liczb! fotografii i wycinków. W k!cie
sta o ma e ó%ko i puste biurko. Lazarus wpierw postawi lamp# na pod odze, a potem zaj! si#
obserwowaniem m odych ogl!daj!cych przymocowane do "ciany zdj#cia i materia y prasowe.
- Powinni"cie opu"ci$ Cravenmoore jak najszybciej.
Irène odwróci a si# do&.
- To nie o was mu chodzi - doda fabrykant zabawek - ale o Simone.
- Ale po co? Po co mu Simone?
Lazarus spu"ci wzrok.
- Chce j! zniszczy$. )eby mnie ukara$. I nie zawaha si#, %eby i was zniszczy$, je"li staniecie
mu na drodze.
- Co to wszystko znaczy? I co nam pan chce przez to powiedzie$? - zapyta Ismael.
- Wszystko, co mia em wam do powiedzenia, ju% wam powiedzia em. Musicie st!d ucieka$.
Wcze"niej czy pó'niej on tu wróci, a ja ju% nie b#d# móg pospieszy$ wam z pomoc!.
- Ale kto ma wróci$?
- Widzia e" go na w asne oczy.
W tym momencie rozleg si# daleki, dochodz!cy z g #bi domu huk. I nie przesta si#
rozlega$. Zbli%a si#. Irène wstrzyma a oddech i spojrza a na Ismaela. Kroki. Jeden za drugim, jak
wystrza y, coraz bli%ej. Lazarus u"miechn! si# k!cikiem ust.
- Ju% idzie - oznajmi . - Macie coraz mniej czasu.
- Gdzie jest moja matka? Gdzie j! zabra ? - nie rezygnowa a dziewczyna.
- Nie wiem. A nawet gdybym wiedzia , nie na wiele by si# to zda o.
- Pan skonstruowa t# maszyn# z jej twarz!* - oskar%ycielsko odezwa si# Ismael.
- Wydawa o mi si#, %e to mu wystarczy, ale on chcia wi#cej. On chcia jej.
Piekielne kroki dotar y ju% do drzwi wiod!cych do przyleg ego korytarza.
- Za tymi drzwiami - wyja"ni Lazarus - jest galeryjka prowadz!ca do g ównych schodów.
Je"li zosta a wam cho$ odrobina rozs!dku, uciekajcie st!d jak najpr#dzej i jak najdalej od tego
domu. Na zawsze.
- Nigdzie si# nie ruszymy - odpar Ismael. - Nie ruszymy si# bez Simone.
Drzwiami, przez które si# tu dostali, wstrz!sn# o uderzenie. W chwil# pó'niej przez
szczelin# przy pod odze zacz# a wlewa$ si# czarna breja.
- Zwiewamy! - krzykn! Ismael.
Cie& owin! si# wokó lampy i roztrzaska szk o. P omie& zgas od lodowatego powiewu.
Lazarus w ciemno"ciach patrzy , jak ch opak i dziewczyna uciekaj! przez drugie drzwi. Obok niego
stan# a czarna posta$.
- Zostaw ich w spokoju - szepn! Lazarus. - To tylko dwójka dzieciaków. Pozwól im odej"$
w spokoju. Mo%esz przecie% wzi!$ mnie. Zrób to wreszcie. Przecie% o to ci zawsze chodzi o.
Cie& si# u"miechn! .
* * *
Korytarzyk, w którym si# znale'li, przecina centraln! o" Cravenmoore. Irène rozpozna a t#
enklaw# korytarzy i poprowadzi a Ismaela ku podstawie kopu y. Przez ogromne szyby wida$ by o
ob oki, olbrzymy z czarnej bawe ny p yn!ce niebem. Z wie&cz!cej szczyt kopu y latarni, kszta tem
podobnej do ogromnego t oka, pada o hipnotyczne halo kalejdoskopowych blasków.
- T#dy - wskaza a dziewczyna.
- T#dy? To znaczy któr#dy? - zapyta zdenerwowany Ismael.
- Chyba wiem, gdzie j! trzyma.
Ismael spojrza za siebie. Korytarz ton! w ciemno"ciach i nic w nim nie wskazywa o na
jakikolwiek ruch, cho$ ch opak wiedzia , %e cie& mo%e, zupe nie przez nich niezauwa%ony,
przemieszcza$ si# w tamtym kierunku.
- Mam nadziej#, %e wiesz, co robisz - powiedzia , pragn!c za wszelk! cen# oddali$ si# st!d
jak najszybciej.
- Id' za mn!.
Irène skierowa a si# ku jednemu ze skrzyde ocienionych pó mrokiem. Ismael pod!%y za
ni!. (wiat o latarni powoli przygasa o, a sylwetki mechanicznych stworze& tworz!cych szpaler
przekszta ci y si# w ledwie rozpoznawalny zarys. G osy, "miechy i terkot setek mechanizmów
t umi y odg os kroków Ismaela i Irène. Ch opak raz jeszcze si# odwróci , by spojrze$ na wlot do
tunelu, w który si# teraz zag #biali. Da o si# odczu$ podmuch zimnego powietrza. Ismael,
rozejrzawszy si#, rozpozna lekko dr%!ce mu"linowe firanki, z wyszytym na nich i powoli
faluj!cym inicja em.
A
- Jestem przekonana, %e tu j! przetrzymuje - powiedzia a Irène.
Za firankami w g #bi korytarza wida$ by o rze'bione w drewnie drzwi tarasuj!ce przej"cie.
Poczuli kolejny powiew zimnego powietrza, który poruszy zas onkami.
Ismael sta spi#ty do granic wytrzyma o"ci i wyt#%aj!c wzrok, stara si# przenikn!$
ciemno"$.
- Co si# dzieje? - spyta a Irène, dostrzeg szy rosn!c! niepewno"$ ch opca.
Ismael szykowa si# ju% do odpowiedzi, ale zrezygnowa . Pod!%y a za jego wzrokiem.
Zwyk y punkcik "wiat a na ko&cu tunelu. A wokó ciemno"ci.
- On tam jest - powiedzia Ismael. - Obserwuje nas.
Irène chwyci a si# jego ramienia.
- Nie czujesz tego?
- Uciekajmy st!d, Ismaelu.
Przytakn! , ale jego my"li by y zupe nie gdzie indziej. Irène wzi# a go za r#k# i poci!gn# a
za sob! do drzwi. Ismael szed , nie przestaj!c patrze$ za siebie. W ko&cu, kiedy dotar szy do
wyj"cia, zatrzyma a si#, oboje spojrzeli na siebie. Ismael bez s owa po o%y r#k# na ga ce klamki i
powoli j! przekr#ci . Zamek ust!pi z lekkim metalicznym trzaskiem. Drzwi otworzy y si# same pod
naporem w asnego ci#%aru.
W pokoju unosi a si# bladoniebieska mgie ka, gdzieniegdzie tylko rozwiewana szkar atnym
blaskiem p omieni.
Irène stan# a na "rodku pokoju. Od jej poprzedniego pobytu nic si# nie zmieni o. Ogromny
portret Almy Maltisse l"ni nad kominkiem, a w rzucanych przez niego odblaskach to wy ania si#,
to chowa zarys cienkich jedwabnych zas on zwisaj!cych przy baldachimie o%a. Ismael zamkn!
dok adnie drzwi za sob! i poszed za Irène.
Dziewczyna wyci!gn# a r#k#, by go zatrzyma$, i jednocze"nie wskaza a fotel ustawiony
przodem do kominka. Z jednego z opar$ zwisa a blada r#ka. Wygl!da a niczym zwi#d y kwiat.
Wokó wisz!cej bezw adnie d oni b yska y od amki st uczonego kieliszka, stercz!ce z g adzi
rozlanego p ynu, per y na zwierciadle. Irène poczu a, %e serce zaraz wyskoczy jej z piersi. Pu"ci a
d o& Ismaela i ostro%nie zbli%y a si# do fotela. Migaj!ca una p omieni o"wietli a pod u%n! twarz:
twarz Simone.
Irène ukl#k a przy matce i uj# a jej d o&. D ugo nie mog a wyczu$ t#tna.
- Mój Bo%e*
Ismael szybko podszed do biurka i wzi! stamt!d male&k! srebrn! tac#. Wróci do fotela i
przy o%y j! do twarzy Simone. Powierzchnia tacy zamgli a si# nieznacznie. Irène odetchn# a z ulg!.
- )yje - powiedzia Ismael, przygl!daj!c si# twarzy kobiety, w której zdawa si# dostrzega$
twarz dojrzalszej i m!drzejszej Irène.
- Musimy j! st!d wyci!gn!$. Pomó% mi!
Stan#li z dwóch boków Simone i otoczywszy j! ramionami, spróbowali unie"$ z fotela.
Zd!%yli j! podnie"$ zaledwie kilka centymetrów, kiedy w pokoju rozleg si# przenikliwy
szept, od którego ciarki przesz y im po plecach. Rozejrzeli si# wokó przera%eni. Cienie ich
sylwetek drga y na "cianach w "wietle p omieni.
- Nie tra$my czasu - przynagli a ch opca Irène.
Ismael ponownie chwyci Simone, ale znów us yszeli ów szept, rozlegaj!cy si# jeszcze
bli%ej. Ch opakowi tym razem uda o si# wychwyci$, sk!d dochodzi. Spojrza na portret. W jednej
chwil pokrywaj!ca obraz czarna zas ona zmieni a si# w plam# p ynnej ciemno"ci, która zacz# a
rosn!$ i p#cznie$. Wyci!gn# a ku nim d ugie ramiona zako&czone ostrymi jak sztylety szponami.
Ismael cofn! si#, ale cie& z koci! zwinno"ci! zeskoczy ze "ciany i przemkn!wszy si# w
pó mroku, stan! za jego plecami. Przez chwil# ch opak widzia tylko ciemne odbicie swojej
sylwetki na pod odze. Potem z zarysu jego postaci wy oni a si# inna, która uros a i w ko&cu
po kn# a jego cie&. Ch opak poczu , %e nieprzytomna Simone wy"lizguje mu si# z r!k. Jaka"
lodowata d o& z apa a go za szyj# i rzuci a z impetem o "cian#.
- Ismael! - wrzasn# a Irène.
Cie& odwróci si# do niej. Dziewczyna pobieg a w drugi koniec pokoju. Ta&cz!ce pod jej
stopami ciemne sylwetki zamkn# y si# wokó niej, rysuj!c "mierciono"ny kwiat. Poczu a zimny
dotyk cienia, który obejmowa j! powoli, parali%uj!c wszystkie mi#"nie. Próbuj!c si# wyszarpn!$ z
tego lodowatego u"cisku, Irène zauwa%y a, jak z sufitu odrywa si# ciemna bezkszta tna masa, z
której zaczyna si# wy ania$ znajoma twarz. Twarz Hannah. Ale ten nowy twór spojrza na Irène z
nienawi"ci!, a jego usta rozchyli y si# w z owrogim u"miechu, ukazuj!c d ugie l"ni!ce k y.
- Ty nie jeste" Hannah - powiedzia a Irène s abym g osem.
Cie& uderzy j! w twarz, rozcinaj!c skór# na policzku. Z rany pop yn# o kilka kropli krwi.
Cie& natychmiast wych epta je apczywie. Irène ogarn# y md o"ci. Potwór zbli%a si# do niej
nieuchronnie, machaj!c na wysoko"ci jej twarzy d ugimi ostrymi pazurami.
Ismael, jeszcze oszo omiony uderzeniem o "cian#, us ysza metaliczny, chrapliwy g os.
Zobaczy , jak stoj!cy w samym "rodku pokoju cie& trzyma Irène w u"cisku, gotów j! zabi$.
Ch opak wrzasn! i rzuci si# na napastnika, ale jego cia o przenikn# o przez czarne opary, które
rozsypa y si# na tysi!c drobniutkich kropelek i opad y na pod og# niby deszcz p ynnego w#gla.
Ismael podniós Irène z ziemi. Kropelki tymczasem zacz# y si# znów !czy$ w ca o"$. Czarna masa
zawirowa a niczym tornado, porywaj!c z miejsca pobliskie meble i miotaj!c nimi jak
"mierciono"nymi pociskami o "ciany i okna.
Irène i Ismael rzucili si# na pod og#. Biurko uderzy o w jedno z okien, t uk!c szyb# na
drobniusie&kie od amki. Ismael os oni Irène w asnym cia em przed tym gradem szk a. Kiedy
podniós wzrok, ciemny wir zacz! si# przepoczwarza$ w now! posta$. Wyros y jej dwa wielkie
skrzyd a. Cie& sta przed nimi jeszcze pot#%niejszy i straszliwszy ni% przedtem. Wyci!gn! jedn! ze
swych d oni, na której ukaza a si# para oczu i usta.
Ismael znów si#gn! po nó% i stan!wszy przed Irène, pogrozi nim cieniowi. Potwór zacz!
si# zbli%a$ do ch opca. Jego szpony zacisn# y si# na ostrzu. Ismael poczu lodowaty pr!d
wspinaj!cy mu si# po palcach, a potem po ramieniu, parali%uj!cy wszystkie mi#"nie.
Nó% spad na pod og#, a cie& otoczy Ismaela. Irène rzuci a si# ku niemu, ale by a bezsilna.
Potwór ci!gn! ch opca prosto w ogie&.
Wtedy drzwi do pokoju si# otworzy y. W progu ukaza a si# posta$ Lazarusa Janna.
* * *
Pasa%erowie samochodu %andarmerii, który otwiera kolumn#, jako pierwsi dostrzegli
widmowe "wiat o przes!czaj!ce si# przez le"n! g#stwin#. Wóz doktora Giraud i karetka wezwana z
przychodni w La Rochelle p#dzi y za nim szos! wiod!c! wzd u% Pla%y Anglika.
Dorian, siedz!cy obok szefa %andarmerii, Henriego Faure'a, spojrza zaniepokojony na
wy aniaj!c! si# zza lasu spowit! mg ! sylwetk# Cravenmoore, otoczon! zielonkawym nimbem
niczym upiorna, gigantyczna karuzela.
Komisarz zmarszczy brwi. Przez pi#$dziesi!t lat, które sp#dzi w tym miasteczku, nigdy nie
widzia niczego podobnego.
- Szybciej! - ponagli Dorian.
Komisarz spojrza na ch opca. Przyspieszaj!c, zacz! si# zastanawia$, czy historia o
rzekomym wypadku ma w ogóle cokolwiek wspólnego z prawd!.
- Jest co", o czym zapomnia e" nam powiedzie$?
Dorian milcza , z nieprzeniknionym wyrazem twarzy patrz!c na Cravenmoore.
Komisarz ruszy pe nym gazem.
* * *
Cie& odwróci si# i ujrzawszy przed sob! Lazarusa, wypu"ci Ismaela z r!k. Ch opiec spad
na pod og# i krzykn! z bólu. Irène pobieg a ku niemu, by pomóc mu si# podnie"$.
- Zabierz go st!d - powiedzia Lazarus, id!c zdecydowanym krokiem w kierunku cienia,
który zacz! si# cofa$.
Ismael poczu piek!cy ból w ramieniu. J#kn! .
- Nic ci nie jest? - zapyta a dziewczyna.
Ch opiec wymamrota co" zupe nie niezrozumia ego, potem z trudem wsta i pokr#ci g ow!.
Lazarus spojrza na niego i zdecydowanym tonem powiedzia :
- Wynie"cie j! st!d i uciekajcie!
Cie& sycza przed nim niczym osaczony w!%. Nagle czmychn! na "cian# i schroni si# z
powrotem w portrecie.
- Ile razy mam powtarza$, %eby"cie sobie st!d poszli? - krzykn! Lazarus.
Irène z Ismaelem podnie"li z trudem Simone i zacz#li j! wlec ku wyj"ciu. Kiedy byli ju%
przy drzwiach, Irène spostrzeg a k!tem oka, jak Lazarus zbli%a si# do ó%ka z baldachimem i z
niebywa ! delikatno"ci! rozchyla zas ony. Za nimi ukaza a si# kobieca posta$.
- Poczekaj - wyszepta a Irène, a serce podskoczy o jej do gard a.
To musia a by$ Alma. Dziewczyna wzruszy a si#, widz!c zy p yn!ce po policzkach
Lazarusa. Fabrykant zabawek obj! Alm#. Irène nigdy w %yciu nie widzia a równie czu ego
u"cisku. Ka%dy ruch, ka%dy gest Lazarusa zdradza y niespotykane oddanie i mi o"$ - mi o"$, która
przetrwa a ca e %ycie. Ramiona Almy otoczy y Lazarusa i przez chwil# oboje trwali w magicznym
u"cisku, nie zwa%aj!c na to, co si# dzieje wokó . Irène poczu a, %e zbiera si# jej na p acz. Ale nie
mia a czasu, by si# rozklei$, gdy% jej oczom ukaza si# nowy przera%aj!cy widok.
Czarna plama zeskoczy a z portretu i zacz# a bezszelestnie podkrada$ si# do o%a.
Dziewczyna a% zadr%a a ze strachu.
- Lazarusie! Uwaga!
Fabrykant zabawek odwróci si#. Stoj!cy przed nim cie& a% rykn! z w"ciek o"ci. Lazarus
wytrzyma spojrzenie tej piekielnej istoty. Na jego twarzy nie by o najmniejszych oznak strachu.
Potem spojrza na Irène i Ismaela wzrokiem, którego znaczenia nie zrozumieli od razu. Kiedy Irène
poj# a w ko&cu, co zamierza zrobi$, rzuci a si#, by go powstrzyma$.
- Nie! - krzykn# a. Ismael obj! mocno dziewczyn#, nie pozwalaj!c, by podbieg a do ó%ka.
Fabrykant zabawek podszed do cienia.
- Drugi raz mi jej nie zabierzesz!
Cie& uniós szpony, gotów rzuci$ si# na swego w a"ciciela. Lazarus wsun! d o& do
kieszeni marynarki i wyci!gn! z niej l"ni!cy przedmiot. Rewolwer.
(miech cienia, podobny do chichotu hieny, zadudni w ca ym pokoju.
Lazarus nacisn! spust. Ismael przygl!da si# scenie, nic nie rozumiej!c. Fabrykant zabawek
u"miechn! si# z wysi kiem. Rewolwer wypad mu z r!k. Na jego piersi ukaza a si# czerwona
plama, która zacz# a rozlewa$ si# po koszuli. Krew.
Cie& wyda z siebie przeci!g e, rozpaczliwe wycie, od którego a% zatrz#s y si# "ciany w ca ej
rezydencji. Okrzyk trwogi.
- O mój Bo%e - j#kn# a Irène.
Ismael chcia podbiec do Lazarusa i udzieli$ mu pomocy, ale ten pokr#ci g ow!.
- Nie. Zostawcie mnie z ni! sam na sam. Id'cie st!d wreszcie* - wyszepta . Z k!cika ust
pop yn# a mu stru%ka krwi.
Ismael, podtrzymuj!c Lazarusa, pomóg mu usi!"$ na ó%ku. Spojrza k!tem oka na
wezg owie, uderzy go widok bladej, smutnej twarzy. Twarzy Almy Maltisse. Jej zamglone oczy
spojrza y na niego przeci!gle niewidz!cym wzrokiem, pogr!%one we "nie, z którego nigdy nie
mia y si# przebudzi$.
Ismael mia przed sob! maszyn#.
Przez te wszystkie lata Lazarus opiekowa si# automatem, podtrzymuj!c w ten sposób
pami#$ o swojej %onie, któr! odebra mu cie&.
Ismael cofn! si# przera%ony. Lazarus spojrza na niego b agalnym wzrokiem.
- Chc# zosta$ z ni! sam, prosz#.
- Ale to tylko* - zacz! Ismael.
- Ona jest wszystkim, co mam*
Ch opak poj! teraz, dlaczego nigdy nie znaleziono cia a kobiety, która uton# a w pobli%u
wysepki z latarni! podczas owej s ynnej burzy. Lazarus wy owi je i przywróci do %ycia, takiego
%ycia, jakie potrafi mu da$. )ycia mechanicznego. Niezdolny stawi$ czo a utracie %ony, stworzy jej
kopi#, to budz!ce lito"$ widmo, z którym sp#dzi ostatnie dwadzie"cia lat. Ale patrz!c w oczy
konaj!cego Lazarusa, Ismael zrozumia , %e w pewnym sensie fabrykant zabawek osi!gn! swój cel.
Alma Maltisse %y a, przynajmniej w sercu swojego ukochanego.
Fabrykant zabawek pos a ch opcu ostatnie, pe ne cierpienia spojrzenie. Ismael pokiwa
g ow! i cofn! si# do miejsca, gdzie czeka a Irène. Dziewczyna zobaczy a, %e jest blady jak "mier$.
- Co si#*?
- Idziemy st!d. Szybko - przerwa jej Ismael.
- Ale*
- Wychodzimy!
Podnie"li z wysi kiem nieprzytomn! wci!% Simone i skierowali si# ku wyj"ciu. Drzwi
zatrzasn# y si# za nimi z hukiem. W pokoju zostali Lazarus, jego %ona i cie&. Irène i Ismael starali
si# jak najszybciej wybiec z budynku. Dopadli do g ównych schodów, a w ich uszach ca y czas
d'wi#cza o nieludzkie wycie dobiegaj!ce z pokoju, który przed chwil! opu"cili. By y to krzyki
cienia.
* * *
Lazarus Jann podniós si# z wysi kiem z ó%ka i na chwiejnych nogach stan! twarz! w
twarz z cieniem. Widmo spojrza o na niego z rozpacz!. Male&ki otwór, który pozostawi a w ciele
Lazarusa kula, rós z ka%d! sekund! i po%era tak%e jego cie&. Przera%ony stwór próbowa znale'$
schronienie w obrazie, ale tym razem Lazarus wyj! z kominka szczap# i podpali p ótno.
Ogie& rozprzestrzeni si# po obrazie jak fale po stawie. Cie& krzykn! . W mroku biblioteki
tymczasem strony czarnej ksi#gi zacz# y krwawi$. Potem buchn# y z nich p omienie.
Lazarus powlók si# z powrotem do ó%ka, ale cie&, za"lepiony nienawi"ci!, rzuci si# za
nim, siej!c p omienie i %ar. Baldachim nad ó%kiem zaj! si# w jednej chwili, potem j#zyki ognia
rozpe z y si# na sufit i pod og#, poch aniaj!c z furi! wszystko, co napotka y na swej drodze. W
jednej chwili pokój zmieni si# w istne piek o.
P omienie obj# y jedno z okien, a nieliczne szyby, które nadal by y ca e, eksplodowa y teraz
na setki od amków. Do "rodka wdar si# podmuch zimnego nocnego powietrza. Drzwi pokoju
wypad y z futryny i niczym p on!cy pocisk przelecia y korytarzem. Ogie& jak plaga, której nie
sposób opanowa$, rozprzestrzenia si# powoli, ale nieub aganie, by wkrótce wzi!$ w swoje
posiadanie ca ! rezydencj#.
Przedzieraj!c si# przez p omienie, Lazarus si#gn! po kryszta owy flakonik, w którym cie&
mieszka przez ca e lata, i uniós go w d oniach. Krzycz!c rozpaczliwie, mroczny upiór wskoczy do
swojej kryjówki. Na szkle pokaza a si# natychmiast paj#czyna lodu. Lazarus zakorkowa naczynie i
spojrzawszy na nie po raz ostatni, rzuci w ogie&. Flakonik p#k na tysi!ce kawa ków. W tej samej
chwili cie&, niczym gasn!cy oddech kl!twy, odszed na zawsze. Fabrykant zabawek poczu , %e i z
niego powoli uchodzi %ycie.
* * *
Kiedy Ismael i Irène wydostali si# wreszcie g ównym wej"ciem, nios!c na r#kach wci!%
nieprzytomn! Simone, p omienie dosi#g y ju% okien na trzecim pi#trze. W ci!gu zaledwie kilku
sekund szyby zacz# y eksplodowa$, jedna po drugiej, zasypuj!c ogród deszczem p on!cych
od amków. Ismael i Irène pobiegli na skraj lasu i dopiero tam, zatrzymawszy si# pod drzewami,
odwa%yli si# spojrze$ za siebie.
Cravenmoore sta o w p omieniach.
13. (wiat a wrze"nia
Owej pami#tnej nocy roku 1937 wszystkie cudowne istoty zamieszkuj!ce siedzib# Lazarusa
Janna po kolei pad y pastw! bezlitosnych p omieni. Wskazówki mówi!cych zegarów roztopi y si#
w strugi p ynnego o owiu. Baletnice i orkiestry, magowie i czarownice, szachi"ci i inne
mechaniczne cacka znikn# y na zawsze. Pi#tro za pi#trem, pokój za pokojem duch zniszczenia
zagarn! wszystko, co kry o w sobie to magiczne i przera%aj!ce miejsce.
W kilkana"cie minut ca e bezkresne królestwo wyobra'ni zmieni o si# w zgliszcza. W
p omieniach tego piek a, które rozgorza o na nocnym niebie krwaw! un!, znikn# y na zawsze
wycinki prasowe i fotografie, latami tak pieczo owicie gromadzone przez Lazarusa Janna. Kiedy na
miejsce dotar y wreszcie samochód %andarmerii, karetka i wóz doktora Giraud, zl#knione oczy
ch opca ze zdj#cia zamkn# y si# na zawsze w owym pokoju dziecinnym, w którym nigdy nie by o
zabawek.
Ostatnie chwile Lazarusa i jego %ony mia y pozosta$ w pami#ci Ismaela na ca e %ycie. Zanim
wyszed z pokoju, ch opiec zobaczy jeszcze, jak fabrykant zabawek ca uje w czo o Alexandr#
Alm# Maltisse. Przysi!g sobie wówczas, %e do ko&ca swych dni nie zdradzi nikomu ich sekretu.
* * *
W pierwszych "wiat ach brzasku mo%na by o dostrzec chmur# popio ów p yn!c! ku
horyzontowi nad purpurowymi wodami zatoki. Pla%# Anglika zasnuwa a jeszcze poranna mg a,
kiedy ruiny Cravenmoore zacz# y si# wy ania$ z ciemno"ci ponad koronami drzew. Szary dym
anemicznie unosi si# ku niebu cienkimi serpentynami, przetykaj!c chmury "cie%kami ciemnego
aksamitu, omijanymi z daleka przez stada kieruj!cych si# na zachód ptaków.
Kurtyna nocy unosi a si# powoli. Poranna bryza rozwiewa a leniwie pasma rdzawej
mgie ki, która jeszcze przed chwil! przys ania a ca kowicie widok na wysepk# z latarni!.
Irène i Ismael sp#dzili ostatnie minuty tej d ugiej nocy, siedz!c na bia ym piasku pustej
zupe nie pla%y. Trzymaj!c si# za r#ce, patrzyli w milczeniu na pierwsze ró%owe promienie s o&ca
przebijaj!ce si# przez chmury i kre"l!ce na wodach "cie%k# "wietlistych pere . Wie%a latarni
wychyn# a zza mg y, ciemna i samotna. Irène u"miechn# a si# smutno, zrozumiawszy, i% owe
tajemnicze "wiat a, które miejscowi widywali od lat, ju% nigdy nie rozb ysn! w oddali. Tego
poranka "wiat a wrze"nia zgas y na zawsze.
Nic, nawet wspomnienie wydarze& tego lata, nie mog o ju% zatrzyma$ duszy Almy
Maltisse. Zatopiona w tych rozmy"laniach Irène spojrza a na Ismaela. Zobaczy a, %e zy nap ywaj!
mu do oczu, ale zrozumia a, %e ch opak nie pozwoli sobie na p acz.
- Wracamy do domu - powiedzia .
Irène przytakn# a. Wstali i ruszyli w stron# Domu na Cyplu. Podczas tej drogi przez g ow#
Irène przemkn# a tylko jedna my"l. Na tym "wiecie cieni i "wiate wszyscy, ka%dy z nas, musimy
odnale'$ swoj! w asn! drog#.
Kilka dni pó'niej, kiedy Simone opowiedzia a im prawdziw! histori# Lazarusa Janna i
Almy Maltisse, któr! pozna a z ust cienia, wszystkie cz#"ci amig ówki zacz# y wreszcie do siebie
pasowa$. I chocia% poznali w ko&cu ca ! prawd#, by o ju% za pó'no, by odmieni$ bieg wydarze&.
Z y los prze"ladowa Lazarusa przez ca e %ycie, od tragicznego dzieci&stwa do samej "mierci.
(mierci, któr! on sam uzna za jedyne wybawienie. Nie pozosta o mu nic innego jak wyruszy$ w
ostatni! drog# na spotkanie z Alm! Maltisse tam, gdzie nie móg ich dosi#gn!$ ani jego w asny
cie&, ani kl!twa owego tajemniczego w adcy cieni, przedstawiaj!cego si# jako Daniel Hoffmann.
Nawet on, ca a jego tajemna wiedza i magiczne sztuczki, nie by zdolny zniszczy$ tego uczucia, tej
mi o"ci po grób, która po !czy a Lazarusa i Alm#.
* * *
Pary#, 26 maja 1947 roku
Kochany Ismaelu!
Od mojego ostatniego listu up yn# o tak wiele czasu. Zbyt wiele. W ko&cu, niespe na
tydzie& temu, zdarzy si# cud. Wszystkie listy, które przez tyle lat wysy a e" na mój stary adres,
dotar y do mnie dzi#ki uprzejmo"ci mojej s!siadki, poczciwej, prawie dziewi#$dziesi#cioletniej
staruszki, która przechowywa a je w nadziei, %e którego" dnia kto" si# po nie zg osi.
Od kilku dni czytam je i czytam, raz, drugi, trzeci, i nie mog# si# od nich oderwa$.
Przechowuj# je niczym najcenniejszy skarb. Nie jest atwo wyja"ni$ powody mojego milczenia, tak
d ugiej nieobecno"ci. Zw aszcza Tobie, Ismaelu. Zw aszcza Tobie.
Tych dwoje dzieciaków na pla%y nie mog o nijak wyobrazi$ sobie, %e tego poranka, kiedy
zgas na zawsze cie& Lazarusa Janna, nad "wiatem zacz# y si# zbiera$ inne, znacznie bardziej
upiorne cienie. Cienie nienawi"ci. Domy"lam si#, %e przez te lata ka%de z nas nieraz wspomina o
Daniela Hoffmanna i jego tajemnicze berli&skie +przedsi#wzi#cie,.
Kiedy straci am z Tob! kontakt, podczas tej strasznej wojennej zawieruchy, napisa am do
Ciebie setki listów, które nigdy nigdzie nie dotar y. Do tej pory zastanawiam si#, gdzie si# podzia y,
gdzie si# podzia y wszystkie te s owa, wszystkie rzeczy, które pragn# am Ci opowiedzie$. Chc#,
%eby" wiedzia , %e przez ca y ten mroczny, ponury czas Twoje wspomnienie, pami#$ o tamtym lecie
w B #kitnej Zatoce, dodawa y mi si , by prze%y$ ka%dy kolejny dzie&.
Wiesz ju% pewnie, %e Dorian zaci!gn! si# na ochotnika i s u%y w pó nocnej Afryce przez
dwa lata. Wróci stamt!d ze stert! pobrz#kuj!cych medali i z ran!, przez któr! b#dzie utyka do
ko&ca %ycia. Ale i tak mo%e uwa%a$ si# za szcz#"liwca. Przecie% wróci . Ucieszysz si# zapewne na
wie"$ o tym, %e znalaz wreszcie prac# w instytucie kartograficznym marynarki handlowej i %e w
wolnych chwilach - a jego narzeczona Michelle zostawia mu ich niewiele (powiniene" j! zobaczy$) -
przemierza "wiat ze swoim cyrklem.
Je"li chodzi o moj! matk#, có% nowego mog# Ci powiedzie$? Zazdroszcz# jej si y i hartu
ducha, dzi#ki którym przetrwali"my wszyscy tyle %yciowych zakr#tów. Lata wojny by y dla niej
ci#%kie, mo%e jeszcze ci#%sze ni% dla nas. Nigdy o tym nie mówi, ale czasami, kiedy patrz# na ni!,
jak siedzi przy oknie i w milczeniu spogl!da na przechodniów, zastanawiam si#, o czym ci!gle
rozmy"la. Nie chce ju% wychodzi$ z domu i sp#dza ca e godziny, za jedyne towarzystwo maj!c
ksi!%k#. Mam wra%enie, %e przesz a na drug! stron# mostu, a ja nie mog# pój"$ za ni!* Czasem
widz#, jak ogl!da stare zdj#cia taty i p acze.
U mnie wszystko w porz!dku. Miesi!c temu odesz am ze szpitala Saint Bernard, w którym
pracowa am przez te wszystkie lata. Maj! go wyburzy$. Mam nadziej#, %e wraz z nim znikn!
wspomnienia cierpie& i potworno"ci, które widzia am tam podczas wojny. My"l#, %e ja te% nie
jestem t! sam! osob!, Ismaelu. Co" we mnie p#k o.
Widzia am na w asne oczy rzeczy, których nigdy nie spodziewa am si# ujrze$* (wiat jest
pe en cieni, Ismaelu, cieni o wiele gorszych od istoty, z któr! walczyli"my tamtej nocy w
Cravenmoore. Cieni, przy których twory Daniela Hoffmanna s! tylko dziecinn! zabawk!. Cieni
mieszkaj!cych w ka%dym z nas.
Czasami ciesz# si#, %e tata tego nie do%y . Nie my"l tylko, %e sta am si# sentymentalna. Nic z
tych rzeczy. Kiedy czyta am Twój ostatni list, serce a% skoczy o mi w piersi. Poczu am si# tak,
jakby po dziesi#ciu deszczowych, pochmurnych latach wysz o wreszcie s o&ce. Znalaz am si# znów
na Pla%y Anglika, na wysepce z latarni!, p ywa am po wodach zatoki na pok adzie +Kyaneosa,.
Zawsze b#d# wspomina$ owo lato jako najwspanialszy czas mojego %ycia.
Wyznam Ci sekret. Wiele razy podczas d ugich wojennych nocy, podczas gdy wystrza y i
krzyki rozbrzmiewa y w ciemno"ciach, wraca am my"lami tam, na wysepk# z latarni!, do Ciebie.
Szkoda, %e nie zostali"my tam na zawsze. Szkoda, %e ten dzie&, który sp#dzili"my razem na
wysepce, nie trwa ca e %ycie.
Pewnie zastanawiasz si#, czy wysz am za m!%. Odpowied' brzmi: nie. Chocia%
pretendentów mi nie brakowa o, nie my"l sobie. Nadal jestem m oda, nadal mam powodzenie.
Mia am kilku narzeczonych. Przychodzili, odchodzili. Czas wojny by zbyt ci#%ki, by przej"$ przez
niego samotnie, a ja nie jestem tak silna jak matka. Ale nic wi#cej. Nauczy am si#, %e samotno"$ jest
czasem drog!, która pozwala osi!gn!$ wewn#trzny spokój. A ostatnio pragn# am tylko tego -
spokoju.
I to ju% wszystko. A mo%e nic. Jak mam Ci wyt umaczy$ moje uczucia, opowiedzie$
wszystko, co spotka o mnie przez te lata? Chcia abym jednym ruchem wymaza$ na zawsze pami#$
o nich. Chcia abym, by moim ostatnim wspomnieniem by ów "wit na pla%y. Chcia abym odkry$,
%e ostatnie dziesi#$ lat by o tylko z ym snem, z którego w a"nie si# przebudzi am. Chcia abym znów
by$ nastolatk! i nie rozumie$ otaczaj!cego mnie "wiata, wiem jednak, %e to niemo%liwe.
Nie b#d# ju% wi#cej pisa$. Marz# o tym, by nast#pnym razem porozmawia$ z Tob!
naprawd#, a nie na papierze.
Za tydzie& mama wyjedzie do Aix-en-Provence, %eby sp#dzi$ par# miesi#cy ze swoj!
siostr!. Tego samego dnia ja wróc# na dworzec Austerlitz i wsi!d# do poci!gu jad!cego do
Normandii, tak jak dziesi#$ lat temu. Wiem, %e b#dziesz na mnie czeka , i wiem, %e bez trudu Ci#
rozpoznam, rozpozna abym Ci#, nawet gdyby min# o sto lat. Jestem tego pewna.
Wieki temu, podczas jednej z najczarniejszych wojennych nocy mia am sen. Sz am w nim z
Tob! po Pla%y Anglika. S o&ce zachodzi o, zza mg y prze"witywa a wysepka z latarni!. Wszystko
by o takie jak dawniej: Dom na Cyplu, zatoka, nawet ruiny Cravenmoore góruj!ce nad lasem.
Wszystko oprócz nas. My byli"my par! staruszków. Ty nie mia e" ju% si , by %eglowa$, ja mia am
w osy bia e jak mleko. Ale byli"my razem.
Od tamtej nocy wiedzia am ju%, %e którego" dnia, niewa%ne kiedy, nadejdzie nasz czas. )e
gdzie" daleko "wiat a wrze"nia zapal! si# dla nas i %e wtedy %aden cie& nie stanie nam ju% na
drodze.
I %e b#dziemy razem, na zawsze.
MUZA SA
00-590 Warszawa
ul. Marsza kowska 8
tel. 22 6297624, 22 6296524
e-mail: info@muza.com.pl
Dzia zamówie&: 22 6286360
Ksi#garnia internetowa: www.muza.com.pl
Konwersja do formatu EPUB: MAGRAF s.c., Bydgoszcz