background image

CECILY VON ZIEGESAR

TAK JAK

TAK JAK

TAK JAK

TAK JAK

LUBIE

LUBIE

LUBIE

LUBIE

plotkara 5

plotkara 5

plotkara 5

plotkara 5

Przeklad Malgorzata Strzelec

Tytul oryginalu

I LIKE IT LIKE THAT

- 1 -

background image

Zadna plotka nie umiera do konca,

jezeli powtórzy ja wielu ludzi:

to tez jest rodzaj niesmiertelnosc

Hezjod, ok. 800 r. p.n.e.

*

tematy    ?    wstecz    dalej    ?    wyslij pytanie    odpowiedz

Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostaly zmienione lub skrócone,  po to by

nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie!

Dziekuje  wam  wszystkim  za  to,  ze  przyszliscie  na  moja  impreze  w  zeszlym  tygodniu.  Napisalabym

wczesniej,  ale  szczerze  mówiac,  az  tyle  czasu  potrzebowalam,  zeby  dojsc  do  siebie.  Wiem,  ze  to

szalony  pomysl:  urzadzac  impreze  w  poniedzialek,  ale  prawda,  ze  dzieki  temu  reszta  tygodnia

przeleciala blyskawicznie?!  Pewnie  wciaz  sie  zastanawiacie,  czy  bylam  ta  chuda  blondynka  w szma-

ragdowych  szpilkach  od  Jimmy'ego  Choo,  czy  tym  wysokim  czarnoskórym  facetem  z  szafirowymi

sztucznymi  rzesami.  To  takie  slodkie,  ze  przyniesliscie  mi  prezenty  -  zwlaszcza  tego  przeslicznego

pudelka  -  chociaz  nawet  nie  wiecie,  kim  jestem!  Prawda  jest  taka,  ze  wlasciwie  stalam  sie

miedzynarodowa  kobieta  zagadka,  wiec  na  razie  zachowam  swoja  tozsamosc  dla  siebie,  chocby  nie

wiem jak was to frustrowalo.  Potraktujcie  to jak  cos,  co  oderwie  wasza  uwage  od wlokacych  sie  dni

czekania na informacje, czy dostaliscie sie do college'u; jak puzzle do poskladania  w czasie  gorzkich,

marcowych tygodni stresów i nudy.

Ale tak naprawde wcale nie potrzebujemy odmiany. Mamy mnóstwo przyjemnosci  -  bajeczne  ubrania

od  projektantów,  ogromne  apartamenty  przy  Upper  East  Side  z  obsluga,  mnóstwo  „wiejskich”

domków  i  wakacyjnych  kurortów,  karty  kredytowe  bez  limitu,  piekne  brylanty,  supersamochody

(chociaz wiekszosc z nas nie ma jeszcze prawa jazdy) i  slepo  kochajacych  rodziców,  którzy pozwalaja

- 2 -

background image

nam na absolutnie wszystko, dopóki nie przynosimy wstydu rodzinie, Poza  tym ferie  wiosenne  juz  tuz

- tuz - wreszcie bedziemy mieli mnóstwo czasu na zajecia dodatkowe.

Na celowniku

S spaceruje po Madison Avenue i dorysowuje  wasy  na  swoich  przeslicznych  zdjeciach  reklamowych

nowych  perfum  Lesa  Besta,  Lez  Sereny.   u  Sigersona  Morrisona  przy  Prince  Street  zaspokaja

swoje  fetyszystyczne  potrzeby,  kupujac  kolejne  buty.   wyrzuca  reklamówke  pelna  bibulek,

niedopalków,  fajek  wodnych,  fifek  i  zapalniczek  do kosza  na  smieci  przy  Osiemdziesiatej  Szóstej.  D

póznym  wieczorem  pali  papierosy  na  stacji  metra  na  rogu  Siedemdziesiatej  Drugiej  i  Broadwayu.

Prowokuje straz  miejska,  zeby  go  aresztowala,  i  zdobywa  w ten  sposób  mnóstwo  nowego materialu

do swoich  wierszy.  J z nowa  najlepsza  przyjaciólka  E i  swoim  chlopakiem  L paletaja  sie  w okolicach

galerii  sztuki  w  Chelsea  -  cholernie  wyrafinowana  rozrywka  jak  na  dziewiatoklasistów.  Czekajcie,

wlasciwie to on moze juz  chodzic  do dziesiatej  -  czy  ktos  tak  naprawde  wie  cos  o tym chlopaku?  V i

jej  szalejaca  starsza  siostra  wyrzucaja  torby  ze  smieciami  na  chodnik  przed  swoim  domem  w

Williamsburg.  Wiosenne  porzadki?  A  moze  cialo   pociete  na  kawalki?  Fuj!  Przepraszam,  to  bylo

obrzydliwe.

Wasze e - maile

P: Droga Plotkaro!

zaczyna  mnie  to  denerwowac,  ze  nigdy  nie  powiesz,  kim  jestes,  kim  jestes?  no  bo

naprawde chcialbym cie poznac, kto wie, moze juz cie znam! jak na  razie,  wydaje  mi  sie,  ze

przyznalas sie do jednego - ze chodzisz do klasy maturalnej w conttance. zgadza sie?

Ciekafski

O: Drogi ciekafski!

Nie  zamierzam  z  marszu,  teraz  zaraz,  dac  ci  swojego  adresu  domowego.  Nawet  ci  nie

powiem,  w której  klasie  sie  ucze.  Gdybys  byl  dosc  wyluzowany,  zeby  zjawic  sie  na  mojej

imprezie,  to  moze  bys  mnie  poznal.  Chociaz  zwykle  nie  sposób  przecisnac  sie  do  mnie  z

powodu  mojej...  swity  i  trudno  mnie  w  ogóle  dojrzec.  Ale  nie  trac  ciekawosci.  Moze  w

koncu mnie poznasz.

P

- 3 -

background image

P: Droga P!

Naprawde  jestes  taka  zabójcza?  Bo  jesli  nie,  to  bedzie  ci  naprawde  ciezko,  gdy  w  koncu

wszyscy sie dowiedza, kim jestes. Beda mówic „jeszcze jedna zawistna brzydula”!

Rozwazny

O: Drogi rozwazny!

Nawet  sie  nie  dowiesz,  co  to  naprawde  znaczy  „zabójcza”,  póki  mnie  nie  poznasz,  a

najpewniej nigdy mnie nie poznasz...

P

A teraz o TYM, co niektóre z nas gryzie w glebi ducha...

Stracic dziewictwo przed pójsciem do college'u czy nie?

Zrobimy cos z tym fantem  teraz?  Z  chlopakiem,  którego  znamy  od lat?  Czy  uwiniemy  sie  z tym przed

feriami  wiosennymi?  Albo  przed  wakacjami?  Czy  raczej  ulokujemy  sie  w  naszych  akademikach  tak,

jak  jestesmy  pewne  siebie,  lecz  niewinne,  gotowe  stracic  dziewictwo  z  pierwszym  lepszym

studentem,  który  rzuci  kuszaco  „A  moze  bysmy...”? Moze  powinnysmy  posluchac  naszych  matek  i

starszych  sióstr,  które  mówia  „poczekaj,  az  nadejdzie  wlasciwy  czas”,  cokolwiek  to  znaczy.

Oczywiscie,  niektóre  z  nas  rozwiazaly  ten  problem  wieki  temu  i  zamierzaja  skoncentrowac  sie  w

czasie  studiów  na  istotniejszych  sprawach,  na  przyklad  geologii  albo  Freudzie.  Nie.  Spójrzmy

prawdzie w oczy, nawet jesli juz nie  jestes  dziewica,  znowu sie  nia  poczujesz,  gdy  tylko  przekroczysz

próg akademika. I to jest piekne.

Jeszcze raz dziekuje za prezenty! Ogromniaste buziaki - jestescie super!

Wiem, ze mnie kochacie,

plotkara

nie ma jak w domu

-  A wlasciwie to na która wyspe jedziemy? - zapylala matke Blair Waldorf.

- 4 -

background image

Eleanor  Waldorf  Rose  siedziala  na  brzegu  lózka  Blair  i  patrzyla,  jak  córka  szykuje  sie  do

szkoly. Rozmawialy o feriach wiosennych.

-   Na  Oahu,  kochanie.  Myslalam,  ze  ci  mówilam.  Jedziemy  do  tego  osrodka  na  pólnocnym

wybrzezu, zeby chlopcy mogli pouczyc sie surfowac.

Eleanor  polozyla  dlonie  na  swoim  ciezarnym  brzuchu.  To  byl  juz  prawie  siódmy  miesiac.

Zmarszczyla  brwi,  patrzac  na  kremowa  tapete,  jakby  próbowala  odczytac  preferencje  przyszlego

potomka  co  do  koloru  tapety.  Termin  wypadal  w  czerwcu,  a  zaraz  potem  Blair  miala  wyjechac  do

college'u.  Dzisiaj  Eleanor  planowala  omówic  z dekoratorem  wnetrz  plany  przerobienia  sypialni  Blair

na pokój dzieciecy dla przyszlej córeczki.

-  Ale ja juz bylam na Oahu - jeknela bolesnie Blair.

Od  tygodni  wiedziala,  ze  na  ferie  wiosenne  wyjezdzaja  na  Hawaje,  ale  do  tej  pory  nie

pomyslala,  zeby  zapytac  gdzie  konkretnie.  Kopniakiem  zamknela  szuflade  antycznej,  mahoniowej

komody. Stanela przed wysokim lustrem zamontowanym na drzwiach szafy i zaczela sie  stroic.  Krótko

przystrzyzone  ciemne  wlosy  precyzyjnie  zmierzwila.  Bialy,  kaszmirowy  sweter  mial  mocno  wyciety

dekolt  i  prawie  odslanial  rowek  miedzy  piersiami,  ale  nie  az  tak,  zeby  pani  M.,  dyrektorka  szkoly,

odeslala  ja.  do  domu,  wymyslajac  od  zdzir.  Nowe  turkusowe  pantofle  na  plaskim  obcasie  od

Sigersona  Morrisona  wygladaly  tak  fantastycznie  na  golych  stopach,  ze  postanowila  nie  zakladac

rajstop, chociaz marzec byl wyjatkowo zimny i wiedziala, ze odmrozi sobie tylek.

-   Chce  jechac  w  nowe  miejsce  -  dodala,  wydymajac  wargi  do  lustra,  zeby  nalozyc  druga

warstwe blyszczyku od Chanel.

-  Wiem, paczuszku.

Matka  zsunela  sie  z lózka  i  przykucnela,  zeby  przyjrzec  sie  gniazdku  elektrycznemu  w  listwie

przypodlogowej  pod  oknem.  Kontakt  wygladal  na  wyjatkowo  niebezpieczny.  Kiedy  juz  skonczy

przerabiac pokój, wezwie kogos, kto zabezpieczy caly dom z mysla o dziecku.

-   Ale  nigdy  nie  bylas  na  pólnocnym  wybrzezu.  Aaron  mówi,  ze  to  najlepsze  miejsce  na

swiecie do surfowania.

Ku przerazeniu  Blair,  matka  miala  na  sobie  bezowe,  welurowe  spodnie  od  dresu  z  napisem

smakowita na pupie.

To sie nazywa brak wyczucia!

-   Czy  ja  juz  przestalam  dla  was  istniec?  -  zapytala  ostro  Blair.  Wyciagnela  z  szafy  blekitna

sakwe  z jagniecej  skórki  od  Diora  i  wrzucila  do  niej  rzeczy  do  szkoly.  -  Najpierw  odbierasz  mi  mój

wlasny pokój, a teraz nie mam nic do powiedzenia na lemat wakacji?

-   Chlopcy  wlasnie  kupuja  sprzet  do  surfowania  na  wyjazd.  Moze  bys  zerknela  szybko  na

- 5 -

background image

komputer  Aarona  i  sprawdzila,  czy  czegos  nie  potrzebujesz  -  odparla  niezbyt  przytomnie  matka.

Chodzila teraz na czworakach  i  sprawdzala  z poziomu  dziecka,  jakie  jeszcze  niebezpieczenstwa  kryja

sie  w sypialni.  -  Wiesz,  myslalam  o morelowym  jako  przewazajacym  kolorze.  Zeby  bylo  dziewczeco,

ale bez zbytniej rózowosci. Ale teraz sobie mysle, ze limonkowy jest chyba ladniejszy. Odcien cykorii.

Blair  miala  tego  dosc.  Nie  chciala  jechac  na  pólnocne  wybrzeze  Oahu,  nie  miala  ochoty

kupowac sprzetu do surfingu, nie chciala rozmawiac o kolorach  do kretynskiego  pokoju  dzieciecego i

zdecydowanie  nie  zamierzala  chocby  chwile  dluzej  patrzec  na  slowo  „smakowita”  wypisane  na

szerokim  jak  szafa  tylku  swojej  ciezarnej  matki.  Spryskala  sie  jeszcze  tylko  ulubionymi  perfumami

Marca Jacobsa i wyszla, nie mówiac nawet do widzenia.

-   Ej,  Blair.  Chodz  tu  na  minutke!  -  wrzasnal  jej  siedemnastoletni  przyrodni  brat,  gdy

przechodzila obok jego sypialni.

Blair  zatrzymala  sie  i  zajrzala  do  pokoju.  Aaron  i  jej  dwunastoletni  brat,  Tyler,  siedzieli  na

jednym,  ekologicznym  krzesle  przy  biurku,  jak  przystalo  na  kochajacych  sie  braci,  i  zamawiali  w

Internecie  sprzet  do  surfowania,  korzystajac  z  karty  kredytowej  Cyrusa  Rose.  Tyler  przestal  sie

czesac,  bo chcial  zapuscic  dredy  tak  jak  Aaron,  przez  co  wygladal,  jakby  dostal  jakiegos  wstretnego

grzyba  na  glowie.  Blair  nie  mogla  uwierzyc,  ze  nim  wyjedzie  do  college'u,  bedzie  musiala  dzielic  z

nimi  ten  pokój.  Narzuta  z  konopnego  wlókna  na  lózku  Aarona  i  dywan  z  naturalnej  trawy  morskiej

byly  zawalone  starymi  okladkami  plyt  reggae,  butelkami  po  piwie  i  brudnymi  ubraniami.  W  pokoju

smierdzialo ziolowymi papierosami i tymi odrazajacymi sojowymi hot dogami, które jedli na surowo.

-   Jaki  nosisz  rozmiar?  -  zapytal  Aaron.  -  Mozemy  zamówic  ci  pianke.  Dzieki  temu  nie

poobcierasz sie o deske.

Maja je w fajnych kolorach - dodal z entuzjazmem Tyler. - Jaskrawozielone i tego typu.

Blair w zyciu nie wlozylaby niczego jaskrawozielonego, nie mówiac juz o piance.

Wargi  zadrzaly  jej  ze  zgrozy  pomieszanej  z  przytlaczajaca  rozpacza.  No  prosze,  jest  za

kwadrans ósma rano, a ona juz prawie sie poplakala.

-  Mam! - wykrzyknal radosnie za jej plecami odrazajacy ojczym, Cyrus Rose.

Wytoczyl sie niezgrabnie z sypialni,  ubrany  tylko  w czerwony, jedwabny  szlafrok,  niepokojaco

luzno  zwiazany.  Jego  szczeciniaste,  siwe  wasy  wymagaly  przyciecia.  Twarz  mial  blyszczaca  i

czerwona.  Pomachal  do  Blair  ogromnymi  kolorowymi  kapielówkami.  Pomaranczowe,  z  wzorkiem  w

male, niebieskie rybki, moglyby wygladac calkiem ladnie na kazdym, tylko nie na nim.

-  Uwielbiam je. Chlopcy zamówia mi koszulke z pianki pod kolor! - oswiadczyl wesolo.

To wystarczylo, zeby doprowadzic Blair do lez. Spedzi ferie wiosenne, patrzac,  jak  Cyrus  robi  z

siebie  idiote  na  desce  w  tych  pomaranczowych  kapielówkach  i  równie  pomaranczowej  piance.

- 6 -

background image

Uciekla chylkiem do przedpokoju, wyciagnela z szafy  plaszcz  i  pobiegla,  zeby  spotkac  sie  z najlepsza

przyjaciólka. Miala nadzieje, ze Serena cos wymysli, zeby ja podniesc na duchu.

O ile to w ogóle bylo wykonalne.

przeblysk geniuszu u S

Serena van der Woodsen saczyla latte i patrzyla ponuro spod zmruzonych powiek. Przycupnela

jak  zwykle  na  schodach  Metropolitan  Museum  of  Art.  Jej  bujne  jasnoblond  wlosy  wysypywaly  sie

spod  kaptura  bialego  kaszmirowego  plaszcza  i  rozsypywaly  na  ramionach.  O,  znowu  jest!  Reklama

Lez Sereny na boku autobusu M102. Wlasciwie nie  mialaby  nic  przeciwko  temu zdjeciu.  Podobalo  jej

sie, jak zimny wiatr targal jej zólta sukienka, odslaniajac opalone  na  St.  Bans  kolana.  I  chociaz  miala

na  sobie  tylko  sandaly  i  letnia  sukienke  w  srodku  lutego  w  Central  Parku,  wyretuszowali  gesia

skórke, która wyskoczyla jej na rekach i nogach. Podobalo jej sie nawet to, ze  nie  uzyla  szminki,  wiec

jej  idealnie  pelne  usta  wygladaly  na  troche  spierzchniete  i  zsiniale.  Tylko  te  lzy  w  wielkich,

ciemnoniebieskich  oczach  jej  sie  nie  podobaly.  Oczywiscie  to  ze  wzgledu  na  nie  Les  Best  nazwal

nowe perfumy Lzami Sereny. Jednak Serena naprawde wtedy plakala, bo tego dnia  -  nie:  dokladnie  w

tej  minucie  -  zerwal  z nia  Aaron  Rose.  A byla  w nim  zakochana  co  najmniej  przez  tydzien,  nie  miala

co do tego  zadnych  watpliwosci.  Teraz  meczyla  ja  mysl,  ze  skoro  zerwali,  nie  ma  juz  nikogo,  kogo

moglaby kochac, i nikogo, kto by ja kochal. I przez to znowu chcialo jej sie plakac.

Oczywiscie  zakochiwala  sie  w prawie  kazdym  chlopaku,  którego  poznala,  i  kazdy  chlopak  na

swiecie zakochiwal sie po uszy w niej. Trudno, zeby bylo inaczej. Ale ona  chciala,  zeby  ktos  ja  kochal

calkowicie  i  bez  pamieci,  zeby  poswiecal  jej  cala  uwage.  To  rzadki  rodzaj  milosci.  To  prawdziwa

milosc. Nigdy takiej nie zaznala.

Ogarnelo  ja  nietypowe  dla  niej  przygnebienie  i  melancholia.  Wyjela  gauloises'a  z  wymietej

torebki z czarnego sztruksu. Zapalila papierosa i patrzyla, jak sie zarzy.

-   Czuje  sie  brzydka  jak  ta  pogoda  -  mruknela,  ale  w  tej  samej  chwili  rozpromienila  sie  na

widok  najlepszej  przyjaciólki,  Blair,  idacej  w  jej  strone  po  schodach.  Podniosla  drugi  kubek  latte,

która specjalnie dla niej kupila, wstala i podala kawe przyjaciólce.

-  Zabójcze buty - zauwazyla, podziwiajac najnowszy zakup Blair.

-  Mozesz je pozyczyc - zaproponowala Blair wspanialomyslnie - - Ale zabije cie,  jesli  je  czyms

zabrudzisz. - Pociagnela Selene za rekaw. - Chodz, bo sie spóznimy.

- 7 -

background image

Spacerkiem zeszly po schodach i  ruszyly  Piata  Aleja  w strone  szkoly.  Po drodze  saczyly  kawe.

Zimny  porywisty  wiatr  szalal  wsród  nagich  galezi  drzew  Central  Parku,  przyprawiajac  dziewczyny  o

dreszcz.

-   Jezu,  strasznie  zimno  -  syknela  Blair.  Wlozyla  wolna  dlon  do  kieszeni  plaszcza  Sereny,  tak

jak to robia najlepsze przyjaciólki.  -  No wiec...  -  Chciala  dac  upust  emocjom.  Zapanowala  nad  lzami,

ale glos nadal jej drzal. - Nic dosc, ze moja  matka  w kólko  glaszcze  sie  po brzuchu,  to jeszcze  dzisiaj

przychodzi dekorator wnetrz, zeby przerobic mój pokój na zlobek w kolorze cykorii i gówna!

Nagle  tesknota  za  prawdziwa  miloscia  wydala  sie  Serenie  trywialni  Ona  nie  miala

rozwiedzionych rodziców, jej ojciec nie okazal sie gejem, a matka nie zaszla w ciaze w nieprzyzwoicie

srednim  wieku.  I  to  nie  Serena  miala  przyrodniego  brata,  który  najpierw  by  sie  zakochal  w  niej,  a

potem w jej  najlepszej  przyjaciólce,  a  na  koniec  obie  je  splawil.  I  nikt  jej  nie  wyrzucal  z  wlasnego

pokoju.  Co  wiecej  to  nie  ona  wciaz  byla  dziewica  w  wieku  siedemnastu  lat,  nie  ona  pocalowala

faceta z komisji rekrutacyjnej z Yale i nie ona omal nic stracila dziewictwa z absolwentem  Yale,  który

mial  przeprowadzic  z  nia  rozmowe  kwalifikacyjna,  co  prawdopodobnie  przekreslilo  wszelkie  szanse

na dostanie  sie  do wymarzonego  college'u.  Kiedy  sie  nad  tym  wszystkim  zastanowila,  to  doszla  do

wniosku, ze w porównaniu z Blair wiedzie cudowne zycie.

-  Ale dostaniesz pokój Aarona, nie? Odnowili go dla niego, jest calkiem ladny.

-  Zaslony z konopi i przyjazne naturze  meble  z milorzebu  -  szydzila  Blair.  -  Poza  tym Aaron  to

idiota. To on wymyslil, zebysmy pojechali na ferie na Oahu.

Wedlug  Sereny  Oahu  nie  brzmialo  wcale  tak  zle,  ale  nie  zamierzala  spierac  sie  z Blair,  kiedy

ta  byla  w  zlym  nastroju  i  mogla  jej  wydrapac  oczy.  Przeszly  Osiemdziesiata  Szósta  na  czerwonym

swietle. Wpadajac na siebie, umykaly przed taksówkami i cudem uniknely rozjechania. Gdy  doszly  do

chodnika, Serena nagle sie zatrzymala. Jej blekitne oczy rozblysly.

-  Ej! A moze wprowadzisz sie do mnie?!

Blair przykucnela, rozmasowujac przemarzniete gole lydki.

-  Mozemy isc dalej? - burknela.

-   Moglabys  mieszkac  w  pokoju  Erika  -  ciagnela  podekscytowana  Serena.  -  I  mozesz

calkowicie olac Oahu i pojechac z nami na narty do Sun Valley!

Blair wstala, dmuchnela w kawe i mruzac oczy,  spojrzala  poprzez  pare  na  przyjaciólke.  Odkad

Serena wrócila ze szkoly z internatem, Blair nie mogla jej scierpiec. ale czasami ja uwielbiala.

Wziela ostatni lyk latte i rzucila do polowy pelny kubek z kawa do kosza.

-  Pomozesz mi sie przeniesc po szkole?

Serena wziela Blair pod reke i szepnela jej do ucha:

- 8 -

background image

-  Wiesz, ze mnie kochasz.

Blair  usmiechnela  sie  i  oparla  glowe,  ciezka  od  zmartwien,  na  ramieniu  Sereny.  Skrecily  w

Dziewiecdziesiata  Trzecia.  Raptem  ze  trzysta  metrów  dalej  znajdowaly  sie  blekitne,  królewskie

podwoje  prowadzajace  do  szkoly  dla  dziewczat  Constance  Billard.  Przed  wejsciem  krecily  sie

dziewczyny  w  szarych,  plisowanych  spódniczkach,  uczesane  w  kucyki  i  plotkowaly  o  nadchodzacej

nieslawnej parze z najstarszej klasy.

-  Slyszalam, ze po tej reklamie  perfum  Serena  podpisala  fantastyczny  kontrakt  jako  modelka.

Ma  zamiar  sprowadzic  swoje  dziecko  z  Francji.  No  wiecie:  to,  które  urodzila  przed  powrotem  do

Nowego Jorku. Wszystkie supermodelki maja dzieci - cwierkala Rain Hoffstetter.

-   Slyszalam,  ze  ona  i  Blair  zamierzaja  wynajac  mieszkanie  w  centrum  i  razem  wychowywac

dziecko zamiast isc do college'u.  Blair  postanowila  nigdy  nie  uprawiac  seksu  z facetem,  a  jak  widac

Serena ma go juz dosc na reszte zycia. Tylko spójrzcie na nie - wyrzucila z siebie Laura Salmon.

-   Pewnie  uwazaja  to za  jakas  wielka  deklaracje  feminizmu  czy  cos  w  tym  stylu  -  zauwazyla

Isabel Coates.

-  Aha, ciekawe jak sie beda czuly, gdy rodzice sie ich wyrzekna - stwierdzila Kati Farkas.

Zadzwonil pierwszy dzwonek.

-  Hej - rzucily Blair i Serena, przechodzac kolo kolezanek.

-   Swietne  buty  -  zaswiergotaly  w  odpowiedzi  Rain,  Laura,  Isabel  i  Kati,  chociaz  tylko  Blair

miala nowe pantofle.

Serena nosila te same co zwykle, zdarte, sznurowane kozaki z brazowego zamszu. Nosila je  od

pazdziernika.  Blair  zawsze  miala  najlepsze  buty i  najlepsze  ciuchy,  a  Serena  i  tak  zawsze  wygladala

przeslicznie,  nawet  w  postrzepionych,  poprzypalanych  papierosami  ubraniach  z  internatu.  To  byl

kolejny  powód,  zeby  nie  cierpiec  tej  pary.  Albo  zeby  ja  uwielbiac  -  zalezy  od tego,  kim  jestes  i  jakie

masz samopoczucie.

jedyny nienajarany w druzynie lacrosse'a

-  Mam!

Nate  Archibald  zakrecil  rakieta  do  lacrosse'a  nad  glowa,  przejal  pilke  i  po  mistrzowsku

przerzucil  ja  do  Charliego  Derna.  Zaczerwienione  policzki  mial  umazane  ziemia,  a  zlocistobrazowe

loki  zmatowialy  mu  od  potu  i  kawalków  uschnietej  trawy  z  Central  Parku,  dzieki  czemu  wygladal

- 9 -

background image

jeszcze  seksowniej  od  najseksowniejszych  modeli  z  katalogu  Abercrombie  &  Fitch.  Zadarl  koszule,

zeby  otrzec  pot  zalewajacy  zielone  oczy,  i  nawet  golebie,  które  przysiadly  na  pobliskim  drzewie,

zagruchaly z przyjemnoscia na  ten  widok.  Dziewczyny  z mlodszych  klas  z Seaton  Arms  patrzyly  z linii

bocznych i chichotaly podekscytowane.

-  Jej! Musial w wiezieniu niezle pakowac - westchnela jedna.

-   Slyszalam,  ze  rodzice  wysylaja  go  po  skonczeniu  szkoly  na  Alaske  do  fabryki  konserw  z

tunczyka - odparla jej przyjaciólka - Boja sie, ze w college'u wróci do sprzedawania narkotyków.

-   Slyszalam,  ze  ma  bardzo  rzadka  chorobe  serca.  Musi  palic  trawke,  zeby  nie  dostac  ataku  -

wyjasnila inna. - To wlasciwie calkiem fajna sprawa.

Nate,  nieswiadomy  niczego,  wyszczerzyl  zeby  w  usmiechu  i  dziewczyny  jak  na  komende

zamknely oczy, zeby nie pasc z wrazenia. Boze, Nate! Chodzacy ideal!

To byl poczatek sezonu i nie wyznaczono jeszcze kapitana druzyny, wiec chlopcy starali sie jak

nigdy. Po krótkiej rozgrzewce trener Michaels poprosil,  zeby  przez  chwile  pocwiczyli  rzuty z wolnego.

Nate cwiczyl ze swoim kumplem, Jeremym Scottem  Tomkinsonem,  gdy  uslyszal  dobiegajacy  ze  stosu

plaszczy i kurtek dzwonek swojej komórki. Dal znak Jeremy'emu i pobiegl odebrac telefon.

Georgina  Spark,  od  kilku  tygodni  dziewczyna  Nate'a,  przebywala  obecnie  w  ekskluzywnym

osrodku  odwykowym  dla  narkomanów  i  alkoholików  w  swoim  rodzinnym  miasteczku  Greenwich,  w

Connecticut. Pozwalano jej dzwonic tylko  w okreslonych  godzinach,  a  rozmowy monitorowano.  Kiedy

ostatnim razem Nate Die odebral, byla tak rozczarowana, ze znowu zlapala faze i polem znaleziono  ja

na dachu  kliniki.  Zula  gume  Nicorette  i  wachala  zmywacz  do  paznokci,  które  ukradla  pielegniarce  z

torebki.

-  Dyszysz - zauwazyla niesmialo Georgie. - Myslales o mnie?

-  Mamy trening  lacrosse'a  -  wyjasnil.  Trener  Michaels  splunal  glosno  na  trawe,  raptem  krok

od niego. - Ale chyba zaraz konczymy. Dobrze sie czujesz?

Jak zwykle Georgie zignorowala to pytanie.

-  Och, Nate, jestes taki wysportowany, zdrowy i wolny od calej tej chemii! Uwielbiam  to.  A ja

siedze w tym wiezieniu i usycham z tesknoty za toba. Jak ksiezniczka z bajki.

Albo i nie z bajki.

Kilka  tygodni  temu  Nate'a  zgarnela  policja,  gdy  kupowal  torebke  trawy  w  Central  Parku.

Wyslano  go  na  leczenie  do  Wyzwolenia  w  Greenwich  i  tam  na  terapii  grupowej  poznal  Georgie.

Pewnego  wieczoru  zaprosila  Nate'a  do  swojej  posiadlosci.  Ujarali  sie  razem,  a  potem  dziewczyna

zniknela  w  lazience,  gdzie  nawpychala  sie  leków  na  recepte.  Zaraz  po  tym  stracila  przytomnosc.

Padla  na  lózko  w  samej  bieliznie.  Nate  nie  mial  wyboru:  musial  zadzwonic  do  ludzi  z  Wyzwolenia,

- 10 -

background image

zeby ja zabrali. Od tego czasu chodzili ze soba.

Mocno zakrecona ta bajeczka.

-  Dzwonie, bo... - zamruczala Georgie.

Koledzy  z  druzyny  krecili  sie  kolo  Nate'a.  Zabierali  plaszcze  i  zlopali  gatorade  z  butelek.

Trening  sie  skonczyl.  Trener  splunal  flegma  tuz kolo  czubka  butów Nate'a  i  wycelowal  wykrzywiony

palec wskazujacy w jego strone.

-   Musze  konczyc  -  powiedzial  Nate  do  Georgii.  -  Trener  chyba  chce  mi  powiedziec,  ze

wyznacza mnie na kapitana druzyny.

-  Kapitan Nate! - pisnela do sluchawki. - Mój sliczny kapitan!

-  Zadzwonie pózniej, dobra?

-   Czekaj  no,  czekaj!  Chcialam  ci  powiedziec,  ze  uprosilam  matke,  zeby  mi  zalatwila

przepustke  z kliniki.  Jakos  zdolala  ich  przekonac,  wypuszcza  mnie  na  ferie!  Wychodze  w sobote,  ale

musze  byc  pod opieka  kogos  doroslego  albo  odpowiedzialnego,  wiec  na  ferie  wiosenne  pojedziemy

do domku narciarskiego mojej matki w Sun Valley, dobra? Jedziesz?

Trener  Michaels  warknal  cos  do Nate'a  i  oparl  rece  na  biodrach.  Nate  nie  musial  sie  dlugo

zastanawiac nad  pytaniem  Georgie.  Sun Valley  zapowiadalo  sie  o niebo  lepiej  od letniego  domku w

Mt. Desert, w Maine.

-  Jasne, ze jade. Zdecydowanie. Sluchaj, musze konczyc.

-  Hura! - pisnela Georgie. - Kocham cie - dodala chrapliwym glosem i rozlaczyla sie.

Nate  rzucil  telefon  na  swój  granatowy  welniany  plaszcz  od  Hugo  Bossa  i  roztarl  energicznie

dlonie. Reszta druzyny poszla juz do domu.

-  O co chodzi, trenerze?

Trener Michaels podszedl do niego, pokrecil glowa i glosno pociagnal nosem.

Fuj.

-   W  zeszlym  roku,  kiedy  Doherty  rozchrzanil  sobie  kolano,  prawie  wyznaczylem  cie  na

kapitana druzyny. - Trener znowu splunal i pokrecil glowa. - Dobrze, ze tego nie zrobilem.

Ooo.

Nate z nadzieja usmiechna! sie leciutko.

-  Dlaczego?

-   Bo  ty  sie  nie  nadajesz  na  kapitana,  Archibald!  -  warknal  trener.  -  Spójrz  na  siebie.

Gawedzisz sobie przez telefon jak jakis lalus, podczas gdy reszta druzyny jest jeszcze  na  boisku.  Poza

tym przymkneli cie za trawke, nie mysl, ze nie slyszalem. - Burknal cos pod nosem. - Nie jestes typem

przywódcy, Archibald. - Znowu  splunal  i  odwrócil  sie  do Nate'a  piecami.  Wsadzil  dlonie  Clo  kieszeni

- 11 -

background image

czerwonej  parki  Land's  End  i  zaczal  odchodzic.  -  Jestes  jednym  wielkim,  smierdzacym

rozczarowaniem.

-  Ale ja nie pale juz od... - zawolal za nim Nate. Jego glos rozplynal sie na wietrze.

Niebo  bylo  stalowoszare,  nagie  galezie  drzew  skrzypialy  i  jeczaly.  Nate  stal  samotnie  na

suchej, marcowej trawie, trzymajac rakiete do lacrosse'a i lekko drzac z zimna.  Jego  ojciec  byl  kiedys

kapitanem  marynarki,  wiec  Nate  przyzwyczail  sie  do  tyrad  nadetych  staruchów,  którzy  lubia  innymi

pomiatac. Ale mimo wszystko to skandal,  ze  wedlug  trenera  on,  jedyny,  który w tej  druzynie  nie  pali

trawy, nie nadaje sie na kapitana. Facet nawet nie dal mu szansy sie wytlumaczyc.

Schylil  sie  i  podniósl  plaszcz.  Gdyby  teraz  byl  najarany,  usmiechnalby  sie  spokojnie,

wysluchawszy zarzutów, i zapalilby skryta. A tak zarzucil plaszcz  na  ramiona,  pokazal  srodkowy  palec

plecom trenera i powlókl sie przez ciemniejaca lake w strone Piatej Alei.

Charlie,  Jeremy  i  Anthony  Avuldsen  czekali  na  niego  przy  sciezce  wychodzacej  z  parku.

Anthony, piegowaty blondyn z przystrzyzona bródka, tak duzo palii, ze w ogóle  nie  mógl  grac  tylko  od

czasu do czasu pozwalal sobie na maly  mecz  pilki  noznej  w parku.  Mimo to zawsze  czekal  na  kumpli

po treningu z gotowymi skretami i szerokim usmiechem na twarzy.

Powoli wyszli z parku na Piata Aleje.

-   Ej,  gosciu,  wyznaczyl  cie  na  kapitana,  nie?  -  zapytal  Charlie.  Glos  mu sie  lamal  jak  zawsze

po trawie, czyli praktycznie przez caly czas.

Nate  wyjal  z  rak  Charliego  niebieska  butelke  gatorade  i  pociagnal  lyk.  Chociaz  to  byli  jego

najlepsi kumple, nie mial zamiaru im powiedziec, co sie stalo.

-   Trener  mi  zaproponowal,  ale  odmówilem.  No  bo  wlasciwie  jestem  pewny,  ze  juz  mnie

przyjeli do Brown, wiec  nie  potrzebuje  w podaniu  notatki,  ze  bylem  kapitanem  druzyny.  I  tak  pewnie

opuscilbym  pare  meczów  w  weekendy,  które  spedzal  bym  z  Georgie  w  Connecticut.  Powiedzialem

trenerowi, zeby wybral kogos z mlodszej klasy.

Chlopcy uniesli brwi z zaskoczenia i podziwu.

-  Jezu, gosciu - sapnal Jeremy. - Jestes wielki.

Nagle Nate poczul  przyplyw  emocji,  tak  jakby  rzeczywiscie  powiedzial  trenerowi,  zeby  wybral

na kapitana kogos mlodszego. Tak, to rzeczywiscie bylaby wielka rzecz.

-  No cóz...

Usmiechnal sie zaklopotany i zapial plaszcz. Najpierw nalgal ze  trener  wybral  go  na  kapitana,

a  teraz  jeszcze  klamal  na  temat  Brown.  Fakt,  ze  jego  ojciec  sie  tam  uczyl,  a  jemu  oczywiscie

rewelacyjnie poszlo na rozmowie, ale potem na kazdy egzamin przychodzil ujarany po uszy i od ósmej

klasy na wszystkich wypadal tak samo, wiec jego oceny i punkty byly, delikatnie mówiac, marne.

- 12 -

background image

-  Trzymaj. - Anthony podal mu zarzacego sie skreta. Nie byl w stanie  pamietac,  ze  Nate  rzucil

palenie. - Kubanska. Kupilem od kuzyna, który jezdzi do Rollins na Florydzie.

Nate machnal odmownie reka.

-  Musze napisac prace - powiedzial. Odwrócil sie od reszty i skrecil do domu.

Trudno przyzwyczaic  sie  do trzezwosci.  Mysli  mial  teraz  takie  klarowne,  ze  prawie  go  bolaly.

Nagle pojawilo sie tyle rzeczy, na którymi trzeba sie zastanowic.

Rany...

szklanka D jest do polowy pusta

Daniel Humphrey, niegdys niechlujny, ale teraz stylowy, zadbany i  elegancki,  nie  krecil  sie  po

lekcjach  pod szkola  Riverside  razem  z reszta  chlopaków  z najstarszej  klasy,  którzy kozlowali  pilkami

od kosza  i  zajadali  pizze  z barku  na  rogu  Siedemdziesiatej  Szóstej  i  Broadwayu.  Daniel  zapial  nowa,

czarna sztormówke z APC, zawiazal  buty do gry  w kregle  i  ruszyl  do hotelu  Plaza,  gdzie  mial  spotkac

sie ze swoja agentka.

Ozdobna,  pomalowana  na  zloto  jadalnie  w Plaza  jak  zwykle  wypelnial  gwar  tlumu  rosyjskich

turystów, ekstrawaganckich babc i kilku glosnych rodzin z Teksasu,  Wszyscy  niesli  reklamówki z FAO

Schwarz i od Tiffany'ego i wszyscy pili popoludniowa herbatke. Wszyscy oprócz Rusty Klein.

Cmok! Cmok!

Rusty cmoknela powietrze po obu stronach policzków Dana, gdy tylko usiadl.

-  Mystery przyjdzie? - zapytal z nadzieja.

Kilkanascie zlotych bransoletek brzeknelo, gdy Rusty uderzyla sie w czolo.

-  Jasna cholera! Chyba zapomnialam  ci  powiedziec.  Mystery  wyjechala  na  pólroczne  tournée

promowac ksiazke. Juz sprzedalismy piecset tysiecy egzemplarzy w Japonii!

Ostatni  raz  widzial  sie  z Mystery  na  otwartym  spotkaniu  w  klubie  poezji  Rivington  Rover,  w

centrum.  Ich  improwizacja  na  scenie  prawie  zamienila  sie  w  seks.  A  potem  ta  blada,  napalona,

zóltozebna poetka zniknela, zeby pisac, i wiecej sie do Dana nie odezwala.

-  Ale jej ksiazka jeszcze nie wyszla - zaprotestowal.

Rusty  zebrala  krwistoczerwone  wlosy  na  czubku  glowy  i  wsunela  w  nie  zatemperowany

olówek numer dwa. Wziela martini i wyzlopala je, brudzac brzeg kieliszka ostrorózowa szminka.

-  Niewazne, czy ksiazka w ogóle wyjdzie. Mystery i tak juz jest slawna - oswiadczyla.

- 13 -

background image

Jako nalogowiec odpalajacy  jednego  papierosa  od drugiego,  Dan  nagle  poczul,  ze  koniecznie

musi zapalic. Palenie jednak bylo zabronione, wiec zlapal widelec ze stolu i  przycisnal  go  zabkami  do

drzacej dloni. Mystery  miala  dopiero  dziewietnascie  albo  dwadziescia  lat  (Dan  nie  byl  pewny),  a  juz

zdazyla  napisac  pamietnik  Dlaczego  jestem  taka  latwa.  I  to  w  niecaly  tydzien.  Tego  samego  dnia,

kiedy  Mistery  skonczyla  pisac,  Rusty  sprzedala  jej  ksiazke  wydawnictwu  Random  House.  Zaliczka

opiewala na fantastyczna, szesciocyfrowa sume, a umowa obejmowala prawo do ekranizacji.

Rusty  przysunela  sie  gwaltownie  do  stolu  i  pchnela  na  wpól  dopita  szklanke  z  nieswieza,

kranowa woda w strone Dana, jakby oczekiwala, ze sie jej napije.

-   Wyslalam  Popioly,  popioly  do „North  Dakota  Review” -  rzucila  wprost.  -  Nie  spodobaly  sie

im.

Popioly, popioly, ostatni wiersz Dana. Mówi o facecie,  który teskni  za  zdechlym  psem,  tyle  ze

czytelnik  sam  musi  odgadnac,  te  podmiot  liryczny  zwraca  sie  do psa,  a  nie  do  bylej  dziewczyny  czy

kogos w tym stylu.

To byl poczatek rozgrywek bejsbolu

Chcialem cie ucalowac

Zapach oddechu ciezki jak czekolada

Moje bury nadal tam leza

Jeden na twoim posianiu

Drugi na tylnym siedzeniu mojego samochodu

Dan  zapadl  sie  w  sobie.  Kiedy  w  „New  Yorkerze”  wydrukowano  jego  wiersz  Zdziry,  czul  sie

niepokonany i slawny. Teraz czul sie jak ostatni frajer.

-   Misiaczku,  moge  wymienic  kilka  powodów,  dla  których  twoje  dziela  nic  przemawiaja  do

wszystkich,  w  przeciwienstwie  do  twórczosci  Mystery  -  zacwierkala  Rusty.  -  Jestes  jeszcze  bardzo

miody, paczuszku.  Potrzebujesz  porzadnego  treningu.  Cholera,  musze  sie  jeszcze  napic.  -  Beknela  w

piesc  i  wyciagnela  rece  nad  glowe.  W  ciagu  kilku  sekund  pojawil  sie  przed  nia  pelny  po  brzegi

kieliszek martini.

Dan podniósl do polowy pusta szklanke i znowu ja odstawil. Chcial zapytac Rusty o tych „kilka

powodów”. Ale z drugiej strony byl prawie pewny, ze wie, o co chodzi. O ile Mystery pisala  glównie  o

seksie, o tyle Dan pisal przede  wszystkim  o agonii  albo  pragnieniu  smierci.  Albo  rozwazal,  czy  lepiej

umrzec,  czy  zyc,  co  -  jak  sie  nad  tym  zastanowic  -  bylo  dosc  przygnebiajace.  Poza  tym  on  mial

rodziców, a Mystery byla sierota - przynajmniej tak  glosila  legenda  -  i  wychowaly  ja  prostytutki.  Dan

- 14 -

background image

mieszkal  w rozleglym,  przedwojennym  mieszkaniu  na  Upper West  Side  z  okropnym,  ale  kochajacym

rozwiedzionym ojcem, Rufusem, oraz wzglednie go kochajaca piersiasta mlodsza siostra Jenny.

-  Wiec tylko tyle chcialas mi powiedziec? - zapytal przygnebiony.

-   Zartujesz?  -  Zatankowala  cztery  lyki  martini  numer dwa  i  wyciagnela  komórke z torebki  od

Louisa  Vuittona,  z limitowanej  serii  Snapdragon.  -  Przygotuj  sie,  Danny,  chlopcze.  Dzwonie  do  Siga

Castle'a z „Red Letter”. Zmusze go, zeby dal ci prace!

„Red  Letter”,  najbardziej  prestizowy  dziennik  literacki  na  swiecie!  Powstal  piec  lat  temu.

Zalozyl  go  w  opuszczonym  magazynie  w  Berlinie  Wschodnim  niemiecki  poeta,  Siegfried  Castle.

Niedawno  pismo  zostalo  wykupione  przez  Condé  Nast.  I  dlatego  przenioslo  sie  do  Nowego  Jorku,

gdzie obecnie kwitlo jako zbuntowane, awangardowe dziecie wydawców „Vogue'a” i „Lucky”.

Rusty  wybrala  numer,  nim  Dan  zdazyl  zareagowac.  Jasne,  ze  praca  dla  „Red  Letter”  to

zaszczyt, ale tak naprawde Dan nie szukal teraz pracy.

-  Ja sie jeszcze ucze - mruknal.

Jego agentka czasem zapominala, ze Dan ma dopiero siedemnascie lat i dlatego  nie  moze sie

z  nia  spotykac  w  poniedzialek  przed  poludniem  na  espresso  ani  pod  wplywem  chwili  leciec  do

Londynu na wieczór poetycki. Albo przyjac prace na pelny etat.

-  Sig? Tu Rusty - zamruczala. - Sluchaj, kochanie, podesle ci poete. Ma potencjal, ale musi sie

troche wyrobic. Rozumiesz?

Siegfried  Castle!  Dan  nie  mógl  uwierzyc,  ze  ona  naprawde  rozmawia  z  tym  Siegfriedem!

Odpowiedzial cos, czego Dan nie uslyszal. Rusty podala mu telefon:

-  Sig chce zamienic z toba slówko.

Dlon Dana ociekala potem, gdy przylozyl telefon do ucha i nerwowo wychrypial:

-  Halo?

-   Nie  mam zielonego  pojedzia,  kim  jestez,  ale  Rusty  odkryla  te  fantastydzna  Myztery  Craze,

wiec  ciebie  chyba  tez  powinienem  przyjadz,  nain? -  wybelkotal  Siegfried  Castle  ze  snobistycznym

niemieckim akcentem.

Dan  ledwo  go  rozumial,  poza  kawalkiem  z Mystery  Craze.  Jak  to  mozliwe,  ze  wszyscy  o  niej

slyszeli, a o nim nikt? W koncu opublikowano go w „New Yorkerze”.

-  Dziekuje za  szanse  -  odparl  potulnie.  -  W przyszlym  tygodniu  zaczynaja  sie  ferie  wiosenne,

wiec moge pracowac caly dzien. Ale potem bede mógl przychodzic tylko po szkole.

Rusty wyrwala mu telefon.

-  Bedzie u ciebie w poniedzialek rano - oznajmila. - Pa, pa, Sig.

Rozlaczyla sie, wrzucila telefon do torebki i chwycila obiema rekami kieliszek z martini.

- 15 -

background image

-   Kiedys  bylismy  kochankami,  ale  lepiej  jest  teraz,  gdy  sie  przyjaznimy  -  zwierzyla  sie.

Wyciagnela  reke  i  uszczypnela  Dana  w  blady,  zaklopotany  policzek.  -  Och,  jestes  nowym  stazysta

Sigiego, milusim - malusim stazysta!

Rusty  powiedziala  to tak,  ze  odebrala  sprawie  cale  znaczenie,  jakby  Dan  mial  calymi  dniami

parzyc  Siegfriedowi  kawe  bezkofeinowa  i  temperowac  olówki.  Ale  staz  w tak  prestizowym  pismie  to

dla wielu nieosiagalne marzenie, nie bedzie naczekal.

-   Wiec  nazwa  „Red  Letter”

*

 pochodzi  od  litery,  która  mu  siala  nosic  Hester  Prynne  jako

symbol cudzolóstwa w Szkarlatnej literze? - zapytal szczerze zainteresowany.

Rusty spojrzala na niego zagadkowo:

-  A niech to, nie mam pojecia!

jak nie odzywac sie do osoby, do której sie nie odzywasz

Po spotkaniu redakcyjnym szkolnej gazety Vanessa Abrams wypadla z drzwi Constance  Billard

i  zbiegla  po  schodach.  Wlosy  nie  fruwaly  wokól  jej  glowy  wdzieczna  chmurka  ani  nie  splywaly

dziewczeco  na  ramiona,  bo  golila  glowe  i  wlasciwie  nie  miala  zadnych  wlosów.  Nie  musiala  sie

martwic,  ze  skreci  sobie  kostke  na  obcasach,  bo  nigdy  nie  nosila  wysokich  obcasów.  Wlasciwie  to

nigdy nie nosila pantofli, tylko ciezkie, wojskowe buty. Ciezkie, z okutymi noskami.

Bardzo  sie  dzis  spieszyla.  Po  drodze  miala  jeszcze  zajrzec  do  sklepu  ze  zdrowa  zywnoscia.

Ruby  dala  jej  liste  smieci.  A  Vanessa  musiala  zdazyc  do  domu,  nim  zjawia  sie  rodzice.  Nie  byla

pewna, czy nie zostawila na wierzchu kamery. Nie chciala, zeby sie dowiedzieli o jej filmowej pasji.

U  stóp  schodów  prawie  skosila  ostatnia  osobe,  której  sie  tam  spodziewala.  Dan,  jej  byly

najlepszy  przyjaciel  i  byly  chlopak.  Jasnobrazowe  wlosy  mial  ladnie  ulozone,  dlugie  bokobrody  oka-

laly  jego  wyrazista  szczeke.  Mial  na  sobie  szary  garnitur,  który  wygladal  na  francuski  i  drogi.

Pomyslec, ze to ten sam facet, który jeszcze niedawno przycinal wlosy  dopiero  wtedy,  gdy  juz  nic  nie

widzial  spod  gestej  strzechy!  I  chodzil  w  jednych  brazowych  sztruksach,  dopóki  sie  calkiem  nie

przetarly na kolanach i na tylku.

Vanessa podciagnela czarne welniane getry i skrzyzowala rece na piersi.

-  Czesc.

Co tu do cholery robisz?

-  Hej! Czekam na Jenny - wyjasnil. - Dostalem dzisiaj prace. Chcialem jej o tym powiedziec.

- 16 -

background image

-   Gratuluje.  Vanessa  czekala,  az  Dan  powie  cos  wiecej  W koncu  to on ja  zdradzil  z ta  zdzira

Mystery i to on kompletni zaprzedal dusze dla slawy. Móglby przynajmniej za to przeprosic.

Dan  milczal,  a  jego  wzrok wedrowal  od drzwi  szkoly  do  twarzy  Vanessy,  w  te  i  z  powrotem.

Najwyrazniej  az  go  skrecalo,  zeby  opowiedziec  o  nowej  pracy,  ale  Vanessa  postanowila  ze  go  nie

zapyta. Nie da mu tej satysfakcji.

Wyjela  pudeleczko  wazeliny  z  kieszeni  krótkiej  czarnej  kurtki  i  posmarowala  sobie  usta.  To

byla najblizsza szminki rzecz jaka posiadala.

-   Widzialam  twoja  siostre  w  szkole.  Rozmawiala  z  nauczycielka  od  plastyki.  Zaraz  powinna

wyjsc.

-  Co u ciebie? - zapytal Dan, widzac, ze Vanessa zamierza odejsc.

Podejrzewala,  ze  zapytal  tylko  po  to,  zeby  ona  odwzajemni  la  pytanie,  dzieki  czemu  móglby

opowiedziec ze szczególami jak dostal nominacje do nagrody Pulitzera albo cos takiego.

-  Moi rodzice dzis przyjezdzaja - odparla, zapadajac sie nieco w sobie. -  Wiesz,  jak  ja  to lubie

- dodala i od razu pozalowala. Oni i Dan  wiedzieli  o sobie  wszystko.  Ale  jakie  to ma  teraz  znaczenie,

skoro juz ze soba nic rozmawiaja. - Niewazne, trzymaj sie.

-   Aha.  -  Dan  wyciagnal  reke  i  usmiechnal  sie  szeroko.  Sztucznym,  zadowolonym  z  siebie

usmiechem.  Kiedys  nie  potrafil  sie  tak  szczerzyc,  ale  nauczyl  sie  na  pokazach  mody,  wsród  tych

cmokajacych  powietrze  agentów  i  slynnych,  dziwacznych  nadmiernie  wyluzowanych  poetek.  -  Milo

bylo cie spotkac.

Milo bylo cie spotkac, padalcu, odparla w myslach Vanessa,  idac  w strone  Lexington  Avenue,

zeby zlapac metro do Williamsburg.

Wlasciwie  to  naprawde  milo  bylo  spotkac  Dana.  Chciala  mu  powiedziec  znacznie  wiecej.

Chciala  mu powiedziec,  ze  jej  rodzice  z tym swoim  nieustannym  „my,  artysci...”  dusili  w  niej  kazda

twórcza iskierke. Nawet nie wiedzieli, ze robi filmy, chociaz to jedyna  rzecz,  która  sprawia  jej  radosc.

Nie  mieli  pojecia,  ze  przyjeto  ja  wczesniej  na  NYU

*

,  a  zawdzieczala  to  przede  wszystkim  swoim

filmom.  I  ze  w  ciagu  dwóch  tygodni  pobytu  nie  dowiedza  sie,  ze  jej  szafa  w  sypialni  cala  jest

zawalona  sprzetem  filmowym  i  ukochanymi  starymi  kasetami  wideo.  Jak  na  ironie  to  wlasnie  Ruby

uwazali  za  swoje  artystycznie  uzdolnione dziecko  -  dziewczyne,  która  nigdy  nie  poszla  do  college'u,

nosila  przez  caly  czas  skórzane  spodnie,  chociaz,  byla  wegetarianka,  i  która  grala  na  basie  w

zwariowanej, glosnej i niemal wylacznie meskiej kapeli. Byla ich ulubienica.

Tak. Dan nie uznalby tego za zabawne. Oczywiscie, gdyby jeszcze sie do siebie odzywali.

Kiedy  dojechala  do  Williamsburg,  wybiegla  z  metra  i  popedzila  do  sklepu  ze  zdrowa

zywnoscia kilka przecznic dalej. „Mozzarella sojowa, makaron do lazanii  bez  maki  pszennej,  tempeh”

- 17 -

background image

**

... - czytala z listy, która dala jej Ruby. Z okazji  przyjazdu  rodziców  Ruby  robila  swoja  slynna  lazanie

z  sojowym  tempehem.  Kolejna  rzecz,  która  róznila  Vanesse  od  reszty  rodziny.  Ona  jadla  mieso,  a

Ruby i jej rodzice byli wegetarianami.

Wyciagnela kostke tempehu z lodówki sklepowej.

-  Nawet nie wygladasz jak jedzenie - powiedziala, wrzucajac tempeh do koszyka.

Pokrecila  glowa  i  usmiechnela  sie  do siebie  gorzko,  idac  miedzy  regalami  i  szukajac  dzialu  z

produktami  bez  pszenicy.  Jej  ojciec  zawsze  mówil  do  nieozywionych  przedmiotów.  Taki

ekscentryczny, artystyczny mistycyzm. Ale Vanessa  nie  byla  prawdziwa  artystka  -  jeszcze  nie  -  i  jesli

nie  znajdzie  do rozmów kogos  innego  niz  kostka  wegetarianskiego  zamiennika  miesa,  bedzie  gorzej

niz ekscentrykiem. Bedzie zwyczajna wariatka.

-   Moze bys  gdzies  wyszla,  spotkala  sie  ze  znajomymi?  -  mówila  Ruby  za  kazdym  razem,  gdy

siostra wygladala na szczególnie przygnebiona, zgorzkniala i samotna.

Równie  dobrze  mozna  by Vanessie  powiedziec:  „Moze  zacznij  sie  ubierac  na  kolorowo,  a  nie

w kólko  na  czarno?” Ale  dla  niej  czarny  to jedyny  kolor.  A Dan  to jedyny  przyjaciel.  Dziwnie  bedzie,

gdy rodzice o niego zapytaja. A zrobi  sie  jeszcze  dziwniej,  gdy  nie  bedzie  miala  z kim  sie  spotykac  w

czasie wiosennych ferii.

No, chyba ze... znajdzie kogos innego, z kim moglaby sie spotykac.

I potrafi docenic porzadne sztuczne futro

Jest!  Jenny  zbiegla  po  schodach.  Leo  -  zdrobnienie  od  Leonardo,  imienia,  które  nosil  sam

wielki Leonardo da Vinci, wedlug Jenny  najwiekszy  artysta  wszech  czasów.  Wiec  Leo,  jej  Leo,  czekal

na  nia  po  szkole.  Jej  chlopak.  Byl  wybitnie  wysoki  i  wybitnie  blond.  Mial  wesole,  niebieskie  oczy,

uroczo ukraszona jedynke i zamaszysty chód. I caly byl jej, caly nalezal do niej!

-   Zobacz,  to  twój  brat  -  odezwala  sie  jej  nowa  najlepsza  przyjaciólka,  Elise  Wells,  która

pedzila za nia do Lea.

Rzeczywiscie,  raptem  pare  kroków  dalej  stal  Dan,  przygarbiony,  z  rekoma  w  kieszeniach.

Zupelnie jakby Jenny znowu miala dziesiec lat i brat musial odbierac ja ze szkoly.

Wspiela sie na palce i pocalowala Lea w policzek, podczas gdy Dan stal i patrzyl.

-   Czesc  -  mruknela  Leonardowi  do ucha,  czujac  sie  niezwykle  dojrzale.  Miala  dzis  szczescie,

cala klasa, nie, cala szkola przygladala sie im z zazdroscia!

- 18 -

background image

-   Ale  jestes  cieplutka  -  wymamrotal  Leo,  biorac  jej  mala  dlon  w  swoja,  wielka  i  niezreczna.

Nadgarstkiem niechcacy otarl sie o jej piers i poczerwienial.

Jenny Humphrey byla drobniutka, najnizsza z klasy,  ale  biust  miala  najwiekszy  w calej  szkole,

a  moze  nawet  na  calym  swiecie.  Byl  tak  ogromny,  ze  Jenny  zastanawiala  sie  nad  operacyjnym

pomniejszeniem,  ale  po namysle  doszla  do wniosku,  ze  biust  jest  integralna  czescia  jej  osoby,  wiec

zostawila  go  w  spokoju  Zdazyla  sie  juz  przyzwyczaic,  ze  ludzie  zderzaja  sie  z  nia  nie  chcacy,  nie

uwzgledniwszy rozmiarów jej biustu. Najwyrazniej jednak Leo ciagle sie uczyl, jak sobie z tym radzic.

Niewatpliwie sie uczyl.

-  No wiec, co robimy? - zapytal prawie szeptem.

Leo  zawsze  tak  cicho  mówil.  Poza  tym wolal  pisac  e  -  maile  niz  dzwonic.  Poczatkowo  Jenny

troche  to  przeszkadzalo,  bo  ledwo  go  rozumiala,  ale  w  koncu  uznala,  ze  jej  sie  to  podoba.  Przy-

najmniej  nikt  nie  podslucha,  co  Leo  do  niej  mówi.  Jakby  mieli  swój  wlasny  jezyk.  Dzieki  temu  Leo

wydawal jej sie bardziej tajemniczy i niepokojacy. Troche jak ktos z mroczna przeszloscia..

Dan  slyszal  o  Leu  Berensenie,  chlopaku,  którego  Jenny  poznala  przez  Internet,  ale  nigdy

wczesniej go nie spotkal.

-   Wiec  to ty uczysz  sie  w Smale?  Na  drugim  roku?  Slyszalem,  ze  maja  tam  swietny  wydzial

grafiki.

-  Aha - odparl niedoslyszalnie Leo, przeslizgujac sie wzrokiem po twarzy Dana. -  Zgadza  sie.  -

Jenny, uwieszona na jego ramieniu, rozpromienila sie, jakby tymi slowami uratowal swiat.

-  Super.

Dan  byl  zly.  Niepotrzebnie  zadal  sobie  tyle  trudu.  Przyszedl  po  Jenny,  zeby  sie  pochwalic

stazem w „Red Letter”, a tu stana mu na drodze ten blond pólglówek.

-   Hm,  wybaczcie,  ze  wam  przerywam,  ale  czy  moglibysmy  juz...  no...  gdzies  pójsc?  -  blagala

Elise  Wells  stojaca  poza  ich  malym  kólkiem.  Spod sztywnych,  obcietych  na  pazia  wlosów  wygladaly

mocno zarózowione uszy. - Zaraz dostane odmrozen.

Nic  dziwnego,  zwazywszy,  ze  jej  plisowana  spódniczka  od  mundurku,  wysoko  podciagnieta,

ledwo zaslaniala posladki. Elise zawsze sie tak ubierala - cos pomiedzy stylem nienagannej grzecznej

dziewczynki i taniej zdziry, ale ostatnio zbladzila bardziej w te druga strone.

-  Wsiadzmy do autobusu i jedzmy  do mnie  -  zacwierkala  szczesliwa  Jenny.  Nigdy  w zyciu  nie

czula sie tak... rozchwytywana. - Moze tata bedzie w domu. Nie moze sie doczekac Lea.

Dan  usmiechnal  sie  do siebie,  idac  za  nimi  Piata  Aleja  w  strone  Dziewiecdziesiatej  Szóstej.

Bardziej prawdopodobne, ze ojciec pozre Lea na lunch.

Elise szla obok niego. Naciagnela rekawy rózowego swetra na zmarzniete dlonie.

- 19 -

background image

-   Wiec  naprawde  jestes  poeta,  co?  -  zapytala,  gdy  wsiadali  do  autobusu.  Jenny  i  Leo

natychmiast usiedli razem, trzymajac sie za rece. Dan usiadl za nimi, a Elise obok niego. -  Nie  cierpie

lekcji  twórczego  pisania.  Nauczycielom  sie  chyba  wydaje,  ze  wszyscy  maja  mnóstwo  twórczych

pomyslów i wystarczy je tylko zapisac.  A ja  nigdy  nie  potrafie  niczego  wymyslic,  zwlaszcza  gdy  mam

napisac jakas prace. Rozumiesz?

Dan nie rozumial. Dla niego takie prace byly niczym dar niebios. Mial mnóstwo pomyslów,  nie

nadazal  z  zapisywaniem.  Ale  z  drugiej  strony  -  milo  porozmawiac  z  kims,  kto  uwaza  go  U

prawdziwego poete.

-   Wlasnie  sie  dowiedzialem,  ze  mam  w  czasie  ferii  wiosennych  staz  w  „Red  Letter”.

Naprawde niesamowita sprawa. Bardzo trudno sie dostac na taki staz.

Elise przechylila glowe i zacisnela usta.

-  Red co?

-  No wiesz, „Red Letter”. Najslynniejszy awangardowy kwartalnik literacki na swiecie.

-  Och. - Elise zerknela na niego bokiem Jakby sprawdzala, czy z profilu Dan nie  prezentuje  sie

lepiej.

Wlasciwie wygladal calkiem niezle, zwlaszcza z tymi nowymi niedbalymi bokobrodami.

-  Moge przeczytac cos z twojej poezji? - zapytala bezczelnie.

Jenny  odwrócila  sie,  slyszac  te  slowa.  Wiec  Elise  flirtuje  z  jej  bratem!  Zerknela  na  Lea,

zastanawiajac  sie,  czy  nie  szepnac  mu  czegos  na  ten  temat,  ale  on  nie  nalezal  do  ludzi  lubiacych

ploteczki.

Potrafisz przeliterowac slowo n - u - d - z - i - a - r - z?

Ale wtedy Leo ja zaskoczyl. Pochylil sie do niej i szepnal:

-   Widzisz  futro,  które  ma  na  sobie  tamta  kobieta  naprzeciwko  ciebie?  Jest  sztuczne,  ale  po

kolorze poznaje, ze to futro od J.  Mendela.  Wiekszosc  sztucznych  futer  robi  sie  w jednolitym kolorze,

ale prawdziwe futro z norek ma wlosie w róznych odcieniach. J. Mendel robi najlepsze podróbki.

Jenny  zagapila  sie  na  futro,  nic  bardzo  wiedzac,  co  o  tym  myslec.  To  troche  dziwne,  zeby

chlopak  znal  sie  na  sztucznych  futrach.  Nawet  nie  zapytala,  czym  zajmuja  sie  jego  rodzice.  Moze

importuja egzotyczne rosyjskie futra albo sa klusownikami?

-  Skad...?

Odwrócila  sie  do  niego,  zeby  uslyszec  odpowiedz,  ale  Leo  wygladal  skupiony  za  okno,  gdy

przejezdzali przez Central Park, i tak sie zamyslil, ze nie chciala mu przeszkadzac.

Patrzac  w  ciemna  dziurke  jego  lewego  ucha,  zastanawiala  sie,  czy  moze  Leo  nie  jest

czesciowo  gluchy  i  dlatego  tak  mamrocze.  Mial  nawet  malenka  blizne  na  szyi.  Moze  po  ospie

- 20 -

background image

wietrznej... A moze po postrzale.

Uscisnela  mocniej  jego  dlon.  Och,  jak  cudownie  miec  Lea,  szalonego  i  cudownie

tajemniczego Lea!

tematy    ?    wstecz    dalej    ?    wyslij pytanie    odpowiedz

Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostaly zmienione lub skrócone,  po to by

nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie!

Ja, przeswietna ja

Wyglada  na  to,  ze  ostatnio  wszyscy  o mnie  mówia.  To  bardzo  mi  pochlebia,  ale  w  zadnym  razie  do

niczego nie prowadzi. Nie ma lepszego miejsca, zeby sie  ukryc,  niz  Manhattan,  gdzie  kazda  znaczaca

osoba  przynajmniej  udaje,  ze  nie  chce  byc  dostrzezona.  Wiecie,  ze  taka  na  przyklad  Cameron  Diaz

zawsze chodzi w bejsbolówkach i ciemnych okularach, zeby ukryc swoja tozsamosc? Zwykli ludzie  nie

musza tego robic, wiec jesli sie ubierzesz w ten  sposób,  natychmiast  przyciagniesz  uwage,  i  wszyscy

beda  próbowali  odgadnac,  kim  jestes  -  i  o to wlasnie  chodzi!  A ja  jestem  spragniona  takiej  uwagi  -

po prostu  to uwielbiam!  I  mialabym  z  tego  zrezygnowac,  ujawniajac,  kim  jestem?  Z  drugiej  strony,

gdybys  akurat  byl  pewnym  chlopakiem,  w  którym,  tak  sie  sklada,  ze  zadurzylam  sie  po  uszy,  i

chcialbys sie dowiedziec, kim jestem, moglabym cie pocalowac i powiedziec...

Wasze e - maile

P: Droga P!

Zastanawiam  sie,  co  bys  powiedziala  o  moim  pomysle,  zeby  zrobic  sobie  rok  wolnego,

zamiast  od razu  isc  do college'u.  Mój  ulubiony  zespól  ciagle  jezdzi  w  trasy.  Moglabym  za

nimi jezdzic. Zarabialabym, sprzedajac podczas ich koncertów ciasteczka  albo  farbowane  w

supelki koszulki, albo cokolwiek innego.  I  dowiedzialabym  sie,  o co  tak  naprawde  chodzi  w

- 21 -

background image

zyciu. Moi rodzice chca, zebym  poszla  do college'u,  ale  mysle,  ze  fajniej  by bylo  zrobic  cos

po swojemu, rozumiesz?

Szycha

O: Czesc szycha!

No,  nie  wiem.  Dla  mnie  nie  wyglada  to  na  najlepszy,  do  konca  przemyslany  plan.  Mam

nadzieje,  ze  nie  zadurzylas  sie  w  liderze  zespolu  ani  nic  w  tym  stylu,  prawda?  On  sie  w

tobie  nie  zakocha,  nawet  jesli  przez  caly  rok  bedzie  cie  widzial  w  pierwszym  rzedzie  na

kazdym  koncercie...  a  nie  bedzie,  jesli  zajmiesz  sie  sprzedawaniem  ciastek  na  parkingu.;

Poza  tym  mysle,  ze  w  college'u  bedzie  zabawnie.  Inaczej,  alej  z  pewnoscia  bardzo

zabawnie.  Wiem,  ze  ci  mlodzi  muzycy  sa  naprawde  seksowni,  ale  z  tego,  co  slyszalam,  w

kazdym college'u  jest  mnóstwo  facetów  i  wielu  z nich  gra  w jakiejs  kapeli.  A ty bedziesz  z

nimi  mieszkac  i  sypiac  w  tym  samym,  malym  kampusie.  Czy  to  nie  zapowiada  sie

zabawnie?

P

Na celowniku

 z  kumplami  w  parku,  rozpromieniony.  Bajka.  G,  jego  szalona  dziewczyna,  dziedziczka  stalowej

fortuny, wybiera sie w towarzystwie pielegniarki z odwyku na zakupy do sklepu  sportowego  Darien  w

Connecticut,  zeby  kupic  sobie  sliczny  kombinezon  narciarski  od  Bognera  i  najszybsze  narty

wyscigowe  RossignolaC, tez  w Darien,  razem  z mama  kupuje  nowa  deske  snowboardowa  i  pozera

wzrokiem GS i B w dziale z bielizna nocna  i  dzienna  w Barneys  robia  zapasy  damskich  fatalaszków,

w których  bede  paradowac  w  czasie  przedluzonej  pizama  -  party  w  domu  S.   w  dziale  literackim

Coliseum Books wertuje ksiazki z mysla o nowej  pracy.  V filmuje golebie  siedzace  rzedem  za  oknem

jej  sypialni.  Para  artystów  w  srednim  wieku,  których  mozna  by  uznac  za  troche  podobnych  do  V,

gdyby  miala  siwe  wlosy  w  strakach,  otwiera  wystawe  swoich  instalacji  w  Holly  Smoke  Gallery  w

Meatpacking  District.  Jedna  z instalacji  to plesniejacy  krazek  sera  Brie  i  nadmuchiwane  lózko.  Cóz,

nie mamy pytan.

Jeszcze tylko dwa dni do ferii, a jutro wieczorem impreza. Wiecej szczególów tuz przed nia.

Wiem, ze mnie kochacie,

plotkara

- 22 -

background image

B napala sie na sam widok jego butów

-  Mozesz spac tulaj - powiedziala do Blair Serena, kiedy wtaszczyly do pokoju Erika  wypchane

po brzegi worki marynarskie od Louisa Vuittona. -  Brat  zabral  telewizor,  sprzet  stereo i  reszte  rzeczy,

wiec troche tu pusto, ale i tak przez wiekszosc czasu bedziemy siedziec w moim pokoju...

-  Nie szkodzi - odparta Blair, rozgladajac sie.

W porównaniu  z reszta  wystawnie  urzadzonego  apartamentu  van  der  Woodsenów  ten  pokój

wydawal  sie  wrecz  spartanski.  Antyczne  lózko  z  ozdobnym  wezglowiem  pod  podwójnymi  oknami

wychodzacymi na Piata Aleje, Metropolitan Museum i Central Park. Obok niego dluga, niska  komoda,

a  pod  przeciwlegla  sciana  biurko  i  krzeslo  z  tego  samego  ciemnego  drewna  co  reszta  mebli.  Na

podlodze lezal  tkany  turecki  dywan  w odcieniach  granatu  i  ciemnej  mandarynki.  Drzwi  do szafy  byly

lekko uchylone, wiec Blair dostrzegla zarys starej dzinsowej kurtki Erika, wiszacej na wieszaku.

Blair  zaciagnela  sie  stechlym  powietrzem.  Mysl  o  spaniu  w  legowisku  starszego  chlopaka,

którego prawie nie znala, wydala jej sie dziwnie ekscytujaca.

-  Masz cos przeciwko temu, zebym wypakowala teraz swoje rzeczy?

-   Skad.  -  Serena  klapnela  na  lózko  i  wyjela  „Playboya”  spod  materaca  Erika.  Marszczac

idealnie prosty nos, przegladala pismo.

Obie wiedzialy  az  za  dobrze,  co  tak  naprawde  robia  chlopcy,  gdy  sa  sami  w pokoju,  wiec  nie

zawstydzily sie na widok „Playboya” i nie zaczely piszczec.

Blair  wyjela  z  torby  spodnie  i  otworzyla  szafe.  Obok  dzinsowej  kurtki  wisialy  dwie  biale

koszule od J.  Pressa  z postrzepionymi  kolnierzykami  i  rekawami  i  prawie  nienoszony  czarny smoking

od Hugo  Bossa.  Na  podlodze  szafy  staly  znoszone  tenisówki  Stana  Smitha,  a  obok  nich  pudelko  po

butach od Prady.

Blair  zerknela  na  Serene,  ale  przyjaciólke  calkowicie  wciagnal  „Playboy”.  Przykleknela,

zastanawiajac  sie,  kto,  na  milosc  boska,  zostawia  w  domu  buty  od  Prady.  Czarne  pudelko  bylo

zakurzone.  Kiedy  uniosla  wieczko,  zobaczyla,  ze  nie  ma  w  nim  butów  tylko  maly,  oprawiony  w

brazowa skóre notatnik. Ostroznie go wyjela i otworzyla na pierwszej stronie.

Do jasnej  cholery,  nie  moge  uwierzyc,  ze  pisze  pamietnik  jak  jakas  pieprzona  smarkula,  ale

upilem sie tequila na maturalnym przyjeciu Case'a i zamiast pasc jak normalny  czlowiek,  wpadlem  w

- 23 -

background image

panike.  Wlasnie  skonczylismy  szkole.  Idziemy  do  college'u.  Nie  wiem,  kim  jestem,  co  robie,  ani  kim

chce  byc  i  teraz  zostawiam  wszystko,  co  znam  i  ja  nie  moge!  Serena  ma  szczescie:  dopiero  zaczela

szkole srednia, a jak juz bedzie  szla  do  college  'u.  to  bede  mógl  jej  powiedziec,  jak  tam  jest.  A mnie

nikt nie powie. Nie pójde przeciez do zadnego z kumpli i nie przyznam sie, jaki jestem przerazony. Oni

tylko gadaja o dziewczynach, z którymi  bedzie  mozna  sie  przespac.  Jestem  pewny,  te  mi  tez  sie  uda.

chyba ze stane sie jednym z tych dziwaków, co mieszkaja w jedynkach i nigdy nie  wychodza  z pokoju,

az w koncu trzeba sie do nich wlamac z powodu smrodu. A niech to. naprawde mi odbija. Ide spac.

Blair odwrócila kartke, ale reszta notatnika byla  pusta.  Najwyrazniej  Erik  doszedl  do wniosku,

ze pisanie  dziennika  to nie  jest  zajecie  dla  niego.  Serce  bilo  jej  glosno,  gdy  jeszcze  raz  przeczytala

pierwszy i jedyny zapisek. Czy to nie dziwne, ze Eriki van der Woodsen, chlopak, którego ledwo  znala,

tak idealnie uchwycil to, co czula w ciagu ostatnich kilku tygodni?

Wstala  i  podeszla  do  oprawionej  w  srebrne  ramki  rodzinnej  fotografii,  która  stala  na

komodzie  Erika.  Van  der  Woodsenowie  rozlozeni  na  plazy,  w  kostiumach  kapielowych,  wszyscy

opaleni,  jasnowlosi,  ze  snieznobialymi  usmiechami  i  wielkimi,  niebieskimi  oczami.  Serena  na  tym

zdjeciu  miala  jakies  czternascie  lat,  bo nosila  grzywke,  która  obciela  pod koniec  ósmej  klasy  i  przez

nastepny  rok  zapuszczala.  Wiec  Erik  musial  miec  wtedy  siedemnascie  lal.  W  wyplowialych,

niebieskich  szortach  do surfingu  jego  cialo  wygladalo  na  muskularne  i  wysportowane,  podczas  gdy

na  ladnej  twarzy  malowalo  sie  lekkie  zmeczenie,  jakby  hulal  przez  cala  noc.  A  moze  nawet  byl

odrobine smutny.

Dlaczego wczesniej tego nie zauwazylam?  -  zastanawiala  sie  po cichu.  Za  jej  plecami  Serena

szelescila kartkami „Playboya”.

-  Erik ma dziewczyne? - zapytala Blair.

-   Zapytajmy  go.  -  Serena  rzucila  pismo  na  podloge  i  siegnela  po  telefon,  szczerzac  zeby  w

szelmowskim usmiechu.

Zameczala Erika telefonami do Brown  przynajmniej  trzy razy  w tygodniu.  Zwierzala  mu sie  ze

swojego  zycia  milosnego  albo  narzekala  na  jego  brak,  podczas  gdy  on  skarzyl  sie  na  nieustannego

kaca.

-   Czesc  zboczencu.  Wlasnie  czytalam  twojego  oblesnego  „Playboya”  z  rozkladówka  z  Demi

Moore. Czy ona nie ma juz kolo piecdziesiatki?

-  No i? - ziewnal w odpowiedzi Erik.

-  No i masz szczescie, ze rodzice juz cie nie ciagaja po nudnych imprezach dobroczynnych.

-  Dzis jest jakas?

- 24 -

background image

-  Jutro wieczorem. Impreza artystyczna u Fricka - odparla zmeczonym glosem Serena.  -  Nawet

nie warto kupowac nowych ciuchów. Wymienimy sie z Blair  sukienkami.  A wlasnie,  chciala  cie  o cos

zapytac. - Serena rzucila sluchawke do Blair.

Blair zlapala telefon obiema rekoma.

-  Slucham? - uslyszala glos Erika.

-   Czesc.  Mówi  Blair.  Hm,  bede  mieszkac  w  twoim  pokoju.  Mam  nadzieje,  ze  nie  masz  nic

przeciwko.

-  Nie ma sprawy. Ej, sluchaj, siostra mi mówila, ze powaznie martwisz sie o Yale i te cholerna

rozmowe wstepna, i w ogóle...

Oczy Blair rozszerzyly sie w przerazeniu. Schrzaniona rozmowa do Yale to ostatnia  rzecz  na  jej

temat, o której powinien wiedziec. Serena to taka...

-   No wiec  nie  martw sie  -  ciagnal  Erik.  -  Moja  rozmowa do Brown  byla  beznadziejna,  a  i  tak

przyjeli  mnie  wczesniej.  Wiem  na  pewno,  ze  jestes  swietna  w tenisie,  ze  odwalasz  mnóstwo  roboty

dobroczynnej, a Serena mówi, ze oceny i punkty masz fenomenalne. Wiec sie nie przejmuj, dobra?

-   Dobra  -  obiecala  nerwowo  Blair.  Nic  dziwnego,  ze  Serena  ciagle  dzwoni  do  brata.  To

absolutnie najslodszy i najseksowniejszy chlopak na swiecie!

-  Wiec jak jedziesz z nami na ferie do Sun Valley? - zapytal.

Blair  zrzucila  turkusowe  pantofle  i  podwinela  pomalowane  na  czerwono  palce  stóp.  Szorstki

dywanu Erika byl przyjemny w dotyku.

-  Powinnam jechac na Hawaje z rodzina.

-  Nie, nie pojedziesz -  wtracila  sie  Serena.  -  Nie  jedzie  z nimi! -  wrzasnela  dosc  glosno,  zeby

uslyszal ja Erik. - Jedzie z nami do Sun Valley.

-  Tak naprawde chyba nie chcesz jechac na Hawaje? - zapylal Erik, delikatnie,  a  jednoczesnie

drwiaco. - Na pewno wolisz jechac z nami na narty.

Blair  spojrzala  na  jego  zdjecie.  Czy  on zawsze  zwracal  sie  do niej  takim  tonem? Jakby  mówil

„przeciez wiesz, ze  mnie  chcesz”? Czy  byla  zupelnie  glucha?  Wyobrazila  sobie,  ze  siedza  razem  przy

kominku  w  barze  w  Sun  Valley  Lodge.  Ona  calkiem  jak  Marilyn  Monroe  w  jej  najszczuplejszym,

rozpalonym  do  czerwonosci  wydaniu.  Mialaby  na  sobie  kamizelke  z  bialego,  króliczego  futerka,

ulubione dzinsy Seven i  biale  buty po nartach  z owczej  skóry,  które  kupila  w styczniu  i  których  nigdy

nie  nosila.  On  bylby...  Ernestem  Hemingwayem,  takim  meskim  i  oczytanym.  Wlozylby  obcisly,

granatowy  sweter  z  golfem  na  suwak,  taki,  jakie  nosza  ci  seksowni  faceci  z  patroli  narciarskich.

Sweter mialby  do polowy  rozpiety.  Saczyliby  ciepla  brandy  i  patrzyli,  jak  blask  plomieni  pelga  po ich

twarzach, a ona glaskalaby jego szeroka, ciepla, umiesniona piers.

- 25 -

background image

Trzy  lata  temu  Erik  nie  mial  pojecia,  kim  jest,  co  robi  ani  kim  chcialby  byc,  ale  teraz  z

pewnoscia  juz  wie.  Juz  sama  mysl,  ze  bedzie  dzis  spala  w  jego  lózku,  byla  wyjatkowo  przyjemna..

Moze nawet wlozy któras z jego starych koszul do spania, zeby poglebic nastrój.

-   Tak  -  odpowiedziala  Blair  seksownym  glosem,  calkiem  w  stylu  Marilyn  Monroe.  -  Tak,

mysle, ze pojade z wami.

A ciebie, slodki chlopcze, czeka cos specjalnego.

czy N moze sie oprzec seksownej, ujaranej snowboardzistce?

Nastepnego  dnia  po treningu  lacrosse'a,  zanim  Nate  wrócil  do domu, by przygotowac  sie  do

imprezy  charytatywnej  u  Fricka,  zajrzal  do  Scandinavian  Ski  Shop  przy  Siedemdziesiatej  Piatej

Zachodniej,  zeby  zrobic  zakupy  na  wyjazd  do  Sun  Valley.  Jezdzil  na  nartach  i  snowboardzie

praktycznie  od  urodzenia  i  mial  juz  tony  sprzetu,  ale  wszystko  zostalo  w  Maine.  A  poza  tym  tego

rodzaju zakupy to czysta przyjemnosc.

Scandinavian  Ski  Shop  specjalizowal  sie  w  obszywanych  fanem  kombinezonach  narciarskich

Bognera,  za  tysiace  dolarów,  i  ekskluzywnych  futrzanych  butach  na  po  nartach.  Sciany  wylozone

drewniana boazeria i gruby,  soczyscie  zielony  dywan  tworzyly  klimat  jak  z tyrolskich  lasów.  Ale  i  tak

to byl najlepszy sklep narciarski w Nowym Jorku.

Nate  poszedl  od  razu  do  dzialu  z  nartami  i  snowboardami.  Wsunal  rece  do  kieszeni  spodni

khaki  i  przygladal  sie  deskom  opartym  o  sciane.  Niemal  natychmiast  jego  wzrok  padl  na

ciemnoczerwona deske firny Burton  z namalowanym  zielonym  listkiem  konopi  indyjskich.  Na  jednym

koncu deski napisano norma, a na drugim glupawka. Wyciagnal reke i przejechal kciukiem po brzegu.

-  Jest zabójcza, jesli lubisz wyboje - dotarl do niego dziewczecy, przytlumiony glos.

Nate  odwrócil  sie  i  zobaczyl  drobna  dziewczyne  o krótkich  blond  wlosach  i  malym,  zadartym

nosie.  Przygladala  mu sie.  Miala  na  sobie  oliwkowa  bluze  z kapturem  Roxy  i  jasnoszare  spodnie  do

jazdy  na  desce,  tez  Roxy.  Brazowe  oczy  zapadly  jej  sie  w  oczodolach,  jak  szczeniakowi.  A  moze  po

prostu byla ujarana.

-  Pracujesz tutaj? - zapytal.

Dziewczyna usmiechnela sie. Miala bardzo drobne zeby, jak by za bardzo stloczone.

-   Czasem.  Kiedy  mam  przerwe.  Chodze  do  Holden,  w  New  Hampshire.  Jestem  kapitanem

dziewczecej  druzyny  snowboardowej.  -  Usmiechala  sie  odrobine  za  dlugo,  wiec  Nate  doszedl  do

- 26 -

background image

wniosku, ze z pewnoscia jest ujarana.

-  Moge ci w czyms pomóc? - zaproponowala.

Nate zabebnil palcami w czerwona deske.

-  Wezme ja. Poza tym buty i wiazania.

Dziewczyna  nie  przestawala  sie  usmiechac,  gdy  krazyla  wsród  pudelek,  szukajac  butów

Raichle w rozmiarze Nate'a i najlepszych wiazan na rynku - K2.

-   W zeszlym  tygodniu  demonstrowalam  ten  towar  w  Stowe.  -  Przykleknela,  zeby  mu  pomóc

zalozyc buty. - Pelny odlot.

Nate  wyprostowal  sie  i  zerknal  jej  za  bluze,  rozpieta  prawie  do piersi.  Dziewczyna  nie  nosila

stanika, tylko biala koszulke. wiec wszystko widzial.

Usmiechnela sie, trzymajac jego obuta stope.

-  Pasuje?

Przez  chwile  zastanawial  sie,  czy  nie  wziac  jej  za  reke  i  nie  zaprowadzic  do  przymierzalni.

Wyobrazal  sobie,  jak  beda  smakowac  jej  usta  -  przydymionym  aromatem  trawki,  który  tak  lubil.  To

smak,  jaki  masz  w  ustach  po  wypaleniu  porzadnego  towaru.  Dziwne,  ale  odkad  przestal  palic,

wlasciwie przez caly czas chodzil napalony.  A fakt,  ze  jego  dziewczyna  byla  na  odwyku, gdzie  goscie

mogli skladac wizyty tylko pod nadzorem, bynajmniej mu nie pomagal.

Georgie,  Georgie,  Georgie.  Nie  mógl  sie  doczekac  Sun Valley.  Beda  jezdzic  przez  caly  dzien  i

szalec cala noc. Moze byc cos lepszego?

-  Zalozylabys mi od razu wiazania? - zapytal. Nagle zaczelo mu sie spieszyc.

Dziewczyna  wziela  wiazania  i  wyciagnela  ze  stosu  deske  w  odpowiednich  dla  Nate'a

rozmiarach.

-  Jasne, zaloze.

No pewnie, ze zalozy.

-  Zaraz wracam.

Czekajac,  Nate  podszedl  do  stosu  czapek  narciarskich  i  zaczal  w  nich  grzebac.  Wybral

wlochata  w kilku  odcieniach  zieleni,  z nausznikami  i  dlugim  fredzlem  na  czubku.  Skrzyzowanie  stylu

eko i Ralpha Laurena. Przymierzyl ja.

-  W zyciu - mruknal pod nosem, przegladajac sie w lustrze.

Zwykle  nie  zastanawial  sie  specjalnie  nad  tym,  jak  wyglada  ani  co  na  siebie  wklada  -  nie

musial.  Ale  dla  Georgie  chcial  fajnie  wygladac.  Odlozyl  zielona  czapke  na  stos  i  przemierzyl  czarna,

welniana,  z  daszkiem  i  z  nausznikami,  które  mozna  podwiazac  do  góry  -  taka  nowoczesna  wersja

czapki mysliwskiej Minera Fudda.

- 27 -

background image

-   Wyglada  na  tobie  niesamowicie  -  powiedziala  dziewczyna,  która  wlasnie  wrócila  z  jego

deska. Oparla snowboard  o wieszak  z ubraniami  i  podeszla  do Nate'a.  Delikatnie  opuscila  nauszniki

na jego idealne uszy. - Wiesz, ze ci sie podoba - dodala chrapliwym glosem.

Rzeczywiscie, jej oddech pachnial wlasnie tak, jak sobie Nate wyobrazal. Oblizal usta.

-  Jak sie nazywasz?

-  Maggie.

Nate pokiwal wolno glowa. Czapka mu pasowala. Móglby teraz  przyciagnac  do siebie  Maggie

i rozpiac jej bluze. Zapytac, czy nie zapalilaby razem z nim skreta. Móglby... ale tego nie zrobi.

Zdjal czapke i wlozyl pod ramie.

-  Wielkie dzieki za pomoc. Eee... Nazywam sie Nate Archibald. Moja rodzina ma tu rachunek.

Maggie wreczyla mu deske i nowe buty z zawiedzionym usmiechem.

-  Moze kiedys wpadne na ciebie na stoku.

Nate byl napalony jak diabli, ale skierowal  sie  do wyjscia,  zaskoczony  swoja  sila  woli.  Nawet

trener bylby pod wrazeniem.

tematy    ?    wstecz    dalej    ?    wyslij pytanie    odpowiedz

Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostaly zmienione lub skrócone,  po to by

nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie!

Cnota i wystepek

No  i  jak,  czy  wszystkich  was  dzis  wieczór  rodzice  zaciagna  na  te  impreze  charytatywna  „Cnota  i

wystepek”  u  Fricka?  Mam  nadzieje,  ze  tak  -  przynajmniej  nie  bede  cierpiec  samotnie.  Oczywiscie

wszyscy  wiemy,  ze  jest  tylko  jeden  powód,  dla  którego  rodzice  upieraja  sie,  zebysmy  z  nimi  poszli.

Chca  nas  porównywac  i  chwalic  sie,  do jakich  college'ów  zlozylismy  papiery  i  kogo  przyjeto  wczes-

niej. Krótko mówiac, doprowadza nas do bialej goraczki, bo to ostatnie tematy, na które chcemy teraz

rozmawiac. Poza tym trudno o nudniejsze miejsce na impreze. Dajcie spokój  -  impreza  u Fricka  to jak

- 28 -

background image

impreza w wiejskim domu babci.

Wiem,  ze  zachowuje  sie  jak  niewdziecznica  -  w  koncu  impreza  to  impreza,  a  wiecie,  jak  lubie

poszalec. Ale wole imprezy bez rodziców, a  wy nie?  Pociesza  mnie  jedynie  fakt,  ze  rodzice  beda  zbyt

zajeci  przechwalkami  i  porównywaniem  latorosli,  zeby  ochrzaniac  nas  za  palenie  w  toalecie.  A

wlasciwie,  jesli  zrobimy  cokolwiek  choc  troche  zenujacego,  beda  musieli  udawac,  ze  nas  nie  znaja.

Wiec  spróbujmy  sie  troche  zabawic,  co?  Juz  nie  mozecie  sie  doczekac  wieczoru,  prawda?  Zostawie

sobie wasze e - maile i ploteczki na pózniej, juz po wielkiej fecie.

Do zobaczenia na miejscu!

Wiem, ze mnie kochacie,

plotkara

ci i upper west side patrza z góry na niedouczonych

-   Panie  i  panowie,  prosze  do  stolu!  -  ryknal  Rufus  Humphrey,  stawiajac  pólmisek  ze

skwierczacymi kielbaskami oraz pieczonymi w rumie jablkami i bananami.

Mial  straszne  poczucie  winy,  bo nie  bylo  go  poprzedniego  dnia,  gdy  Jenny  przyprowadzila  do

domu Lea.  Dlatego  uparl  sie,  zeby  nastepnego  wieczoru  zaprosic  Lea  i  Elise  na  kolacje.  Bynajmniej

nie  zamierzal  szczególnie  sie  popisywac:  jak  zwykle  mial  na  sobie  poplamiony  jedzeniem  bialy

podkoszulek  i  swoje  ulubione,  poprzepalane  papierosami,  rozciagniete  na  tylku  szare  spodnie  od

dresu.  Krecone  siwe  wlosy  i  krzaczaste  siwe  brwi  sterczaly  mu  pod  najdziwniejszymi  katami,  byl

nieogolony, a usta i zeby mial poplamione czerwonym winem.

-  Lepiej juz siadajmy - powiedziala Jenny, wylaczajac telewizor w bibliotece i usmiechajac  sie

szeroko do Lea. - Teraz spróbujesz dziwacznego jedzenia ojca. Uwazaj - ostrzegla go - do wszystkiego

dodaje alkoholu.

Leo  zerknal  na  zegarek.  Wsadzil  rece  do kieszeni  dzinsów  i  zaraz  je  wyciagnal.  Wygladal  na

zdenerwowanego.

-  Dobra.

-  Jej ojciec nie jest taki straszny, na jakiego wyglada - powiedziala Elise.

Wsunela  stopy  w  rózowe  drewniaki  J.  Crew  i  podreptala,  stukajac  glosno,  do  jadalni,  jakby

mieszkala w domu Jenny przez cale zycie.

Dan siedzial juz przy rozchwianym stole. Czytal „Red Letter” i  nawet  nie  podniósl  wzroku,  gdy

- 29 -

background image

ojciec wrzucil mu na talerz calego  banana  i  kielbaske,  która  wygladala  jak  po torturach.  Kiedy  Rufus

juz wszystkim ponakladal, nalal sobie wina po brzegi i wzniósl kieliszek:

-  A teraz czas na male zgadywanki poetyckie!

Dan i Jenny przewrócili oczami, patrzac na siebie nad stolem.

Zwykle Jenny nie miala nic przeciwko tym malym konkursom ojca, ale w obecnosci Lea to bylo

zbyt zenujace.

-  Tato! - jeknela.

Czy chociaz raz nie mógl zachowywac sie normalnie?

Rufus ja zignorowal.

-   „Dokad  pójdziemy,  Whitmanie?  Za  godzine  zamykaja.  Jaki  kierunek  wskaze  twa  broda?”  -

Wycelowal tlusty od kielbasy palec w Lea. - Nazwisko autora!

-  Tato! - zaprotestowala Jenny, walac w próchniejacy drewniany stól.

W  ogromnym  mieszkaniu  Humphreyów  z  czterema  sypialniami  na  rogu  Dziewiecdziesiatej

Dziewiatej i West End Avenue sypalo sie wszystko. Ale tak to wlasnie jest, gdy w domu nie  ma  matki

ani sluzacej?

-  Ej, daj spokój. To latwe! - Rufus ryknal na Lea.

Winylowa  plyta,  która  wlaczyl,  zanim  usiedli  do  stolu,  nagle  przeskoczyla  i  pokój  wypelnilo

dziwne,  wysokie  peruwianskie  jodlowanie  Ymy  Sumac.  Rufus  nalal  sobie  kolejny  kieliszek  wina  i

czekal niecierpliwie na odpowiedz.

Leo usmiechnal sie uprzejmie.

-  Hm...Nie jestem pewien, czy wiem...

Dan pochylil sie do niego i podpowiedzial mu scenicznym szeptem:

-  Allen Ginsberg. Supermarket w Kalifornii To latwe.

Jenny kopnela brata pod stolem. Zawsze musi byc taki przemadrzaly?

Rufus zazgrzytal zebami.

-  „Lecz wola trzezwy swiat nadziei i wiele mil od snu mnie dzieli

*

.” - Rzucil  kolejne  wyzwanie.

Uparcie wbijal wzrok w goscia, wybaluszajac metne, brazowe oczy.

Blond  wlosy  Lea  wydawaly  sie  wrecz  przezroczyste,  gdy  wiadl  pod  nieustepliwym  wzrokiem

Rufusa.

-  Tato!!! - krzyknela po raz trzeci Jenny. - Boze.

Wiedziala,  ze  ojciec  chce  im  zrekompensowac  ostatnie  szesc  wieczorów,  gdy  jedli  dania  na

wynos przed telewizorem. Ale czy nie rozumial, ze poezja nie jest pasja Lea?

-   Ten  znam  -  wyrwala  sie  Elise.  -  Robert  Frost.  Przystajac  pod  lasem  w  sniezny  wieczór.

- 30 -

background image

Musialam sie go nauczyc na pamiec w ósmej klasie. - Odwrócila sie do Dana. - Widzisz, jednak  wiem

co nieco o poezji.

Rufus nabil kielbaske i wrzucil ja na poobijany, niebieski talerz Lea.

-  A wlasciwie gdzie chodzisz do szkoly?

Leo otarl usta grzbietem dloni.

-   Do  Smale.  Smale  School.  -  Rzucil  szybkie  spojrzenie  Jenny,  która  usmiechnela  sie,  zeby

dodac mu otuchy.

-   Hm...  -  odparl  Rufus,  biorac  kielbaske  w  palce  i  odgryzajac  polowe.  -  Nigdy  o  niej  nie

slyszalem.

-  Specjalizuje sie w sztukach pieknych - wyjasnil Dan.

-  A poezja to nie sztuka? - zapytal surowo Rufus.

Jenny  nie  mogla  jesc.  Za  bardzo  sie  wsciekla  na  ojca.  Zwykle  byl  calkiem  mily,  chociaz  w

szorstki, nadasany sposób. Ale dlaczego potraktowal Lea tak ostro?

-  Wiec masz robote w „Red Letter” -  rzucil  Rufus,  wznoszac  kieliszek  w strone  Dana.  -  Nadal

nie moge w to uwierzyc.

Rufus  mial  w gabinecie  caly  kufer  niedokonczonych  poematów  i  chociaz  sam  byl  wydawca,

nigdy niczego nie opublikowal. A teraz Dan zaczynal kariere pisarska.

-   Mój  chlopak!  -  burknal.  -  Tylko  nie  zacznij  gadac  z  tym  sztucznym  akcentem,  jak  reszta

tamtych bydlaków.

Dan  zmarszczyl  brwi,  przypominajac  sobie  ledwo  zrozumialy  niemiecki  akcent  Siegfrieda

Castle. Wydawalo mu sie jednak, ze to prawdziwy akcent.

-  Co masz na mysli?

Rufus zachichotal, rozgrzebujac banana.

-   Zobaczysz.  Ale  i  tak  jestem  z  ciebie  dumny.  Tak  trzymaj,  u  przed  dwudziestka  bedziesz

zdobywca nagród literackich.

Nagle Leo wstal.

-  Przepraszam. Musze juz isc.

-  Nie! - Jenny skoczyla na równe nogi.

Wyobrazala sobie, ze szybko zjedza, Elise wyjdzie, a  ona  i  Leo  pójda  do jej  pokoju,  chwile  sie

beda calowali, a potem moze razem odrobia prace domowe. Moze nawet namalowalaby jego  portret,

jesliby jej pozwolil.

-  Zostan, prosze.

-   Przepraszam,  Jenny.  -  Leo  odwrócil  sie  do Rufusa  i  wyciagnal  sztywno  reke.  -  Milo  mi  bylo

- 31 -

background image

pana poznac, panie Humphrey. Dziekuje za pyszna kolacje.

Rufus machnal widelcem w powietrzu.

-  Nie przyzwyczajaj sie, synu. Zwykle jemy chinszczyzne.

To byla prawda. Wedlug Rufusa robienie zakupów polegalo na  kupowaniu  wina,  papierosów  i

papieru toaletowego. Jenny i Dan nie dojadaliby, gdyby nie gotowe jedzenie na telefon.

Jenny odprowadzila Lea do drzwi.

-  Dobrze sie czujesz? - zapytala zmartwiona.

Usmiechnal sie niesmialo ze swojej wysokosci.

-   Aha,  po  prostu  myslalem,  ze  zjemy  nieco  wczesniej.  Musze  wrócic  do  domu  i...  -  Urwal,

zmarszczyl  brwi  i  zawinal  wokól  szyi  czerwono  -  czarny  kaszmirowy  szalik.  Nowiutki.  Mial  metke  z

napisem Burberry. Jenny nigdy wczesniej go nie widziala. - Napisze pózniej do ciebie  e  -  mail  -  dodal

jeszcze, nim wyszedl.

Jenny wrócila do stolu. Zdezorientowany Rufus uniósl krzaczaste brwi.

-  Powiedzialem cos nie tak?

Jenny  spiorunowala  go  wzrokiem.  Nie  miala  pojecia,  dlaczego  Leo  wyszedl  tak  nagle,  ale

najlatwiej bylo zwalic wine na ojca.

-   Oj,  daj  spokój  Jen  -  ciagnal  nieczule  ojciec.  -  Nie  jest  najbystrzejszy,  ale  pewnie  bedzie  z

niego dobry chlopak.

Wstala.

-  Ide do siebie.

-  Mam przyjsc? - zaproponowala Elise.

Jenny przyjrzala sie przyjaciólce, Elise wygladala na calkiem zadowolona, kiedy tak  siedziala  z

Danem i gadala o poezji. Nawet wziela sobie kieliszek wina.

-  Nie, nie trzeba - wymamrotala Jenny.

Chciala tylko ukryc twarz w poduszce i w samotnosci rozmyslac o Leu.

Elise wziela lyk wina.

-   I  tak  zaraz  powinnam  isc.  -  Zerknela  na  Dana  z  ukosa,  nie  odwracajac  wzroku  od  Jenny,

jakby  chciala  powiedziec:  „Wiesz  co?  Naprawde  podoba  mi  sie  twój  brat”. -  Jak  wróce  do  domu,  to

chyba napisze jakis wiersz.

Aha, jasne...

W swoim pokoju Jenny wyciagnela sie na lózku i popatrzyla ponuro na obrazy  i  puste  sztalugi.

Miala absolutna pewnosc, ze Leo nie jest glupi, chociaz moze nie interesuje sie poezja. Bo ten wiersz

Roberta  Frosta  to  naprawde  znany  wiersz.  Ale  Leo  jest  pewnie  o  wiele  madrzejszy  od  nich

- 32 -

background image

wszystkich, tylko ze w mniej oczywisty sposób. Przypomniala sobie, kiedy pierwszy raz zobaczyla go  u

Bendela,  jeszcze  nim  sie  poznali  przez  Internet.  To  bylo  w  dziale  z  kosmetykami.  Grzebal  wsród

firmowych  kosmetyczek  Bendela  w brazowo  -  biale  pasy,  jedyny  mezczyzna  w  calym  sklepie.  Co  on

tam  wlasciwie  robil?  Ciekawe...  A  ta  jego  wczorajsza  uwaga  na  temat  sztucznego  futra?  Albo  ten

nowy szalik  z Burberry?  Wyglada  na  to,  ze  wie  mnóstwo  o...  ladnych  rzeczach.  Dlaczego  jeszcze  jej

nie zaprosil do domu? Pewnie ma przesliczny  dom. Ani  razu  nawet  nie  wspomnial  o rodzicach.  Coraz

wiecej tajemnic gromadzilo sie wokól Lea.

A dziewczyny uwielbiaja tajemniczych facetów.

to, co dla jednego artysty jest zabawne, drugiemu wydaje sie glupie

Drugiego  wieczoru  po przyjezdzie  rodzice  zabrali  Vanesse  i  Ruby  do galerii,  gdzie  wystawiali

swoje instalacje.

Galeria  byla  ogromna  i  widna.  Podlogi  zrobiono  z jasnego  drewna,  a  sciany  pomalowano  na

bialo.  Posrodku  najwiekszej  sali  stal  tarantowy  kon pociagowy,  który radosnie  zajadal  z  ogromnego

drewnianego  wiadra  cesarska  salatke.  Za  koniem  stalo  niebieskie  plastikowe  wiadro,  z  którego

wystawaly widly. Za kazdym razem, gdy kon sie zalatwil, dziewczyna siedzaca za  biurem  przy wejsciu

do galerii zeskakiwala z kreconego fotela i widlami zgarniala odchody do wiadra.

Dwudziestodwuletnia  Ruby  poglaskala  konia  po  chrapach  i  dala  mu  pare  mietowych  tic

taców. Swiatla galerii rozblyskiwaly na jej fioletowych, skórzanych spodniach.

-   To  Buster.  Slodki,  prawda?  -  powiedziala  ich  matka,  Gabriela,  podziwiajac  konia.  -

Znalezlismy  go  w ogrodzie  naszej  spolecznosci.  Zajadal  salate.  Jego  wlasciciel  to  prawdziwy  aniol.

Pozyczyl go nam.

Przerzucila  przez  ramie  siwy  warkocz  i  zaczela  bawic  sie  jego  koncem.  Miala  na  sobie

jaskrawy afrykanski kaftan, zwisal z jej ramion jak fioletowo  -  zóltozielony  obrus  z wycieciem  na  glo-

we. Gabriela  calkowicie  odrzucala  mode.  Wolala  „stroje  plemienne” i  lubila  myslec  o  sobie,  jako  o

„modelce globalnej”. Miala nawet na sobie meksykanskie mokasyny ze skóry dzikich swin.

Buster  jest  slodki,  ale  co  to  za  sztuka,  zastanawiala  sie  Vanessa.  Podeszla  do  zagadkowej

instalacji  na  scianie  i  odkryla,  ze  to lancuch  z metalowych  tarek.  Na  niektórych  widac  bylo  kawalki

zóltego sera.

-  Pewnie sobie myslisz „sama moglabym to zrobic” - zauwazyl jej ojciec, Arlo Abrams.

- 33 -

background image

-  Niezupelnie - odparla Vanessa.

Po co, do cholery, mialaby robic lancuch z tarek?

Podszedl  do niej,  powlóczac  nogami.  Mial  na  sobie  przykurzona,  czarna  welniana  peleryne  z

Peru  i  siegajaca  do  kostek  zgrzebna  plócienna  spódnice  -  tak,  zgadza  sie,  spódnice  -  oraz  biale

tenisówki. Za ubieranie go odpowiedzialna byla Gabriela, w przeciwnym wypadku w ogóle  by sie  tym

nie  klopotal.  Dlugie,  siwe  wlosy  opadaly  mu  na  ramiona  i  jak  zwykle  wygladal  na  wychudzonego  i

niespokojnego.  Vanessa  byla  przekonana,  ze  sprawia  wrazenie  takiego  niespokojnego  przez  kwas,

który bral w mlodosci. Kto wie, moze nadal bierze.

-  Zamknij oczy i przejedz po nich dlonmi - pouczyl ja Arlo.

Jego  oddech  pachnial  pieczonym  tempehem,  z  którego  zeszlego  wieczoru  Ruby  zrobila

lazanie. A moze wyczula zapach starego sera z tarek?

Vanessa  zamknela  oczy.  Zastanawiala,  czy  to  ta  chwila,  kiedy  wreszcie  pojmie  sens  dziel

rodziców i dostrzeze ich geniusz.  Pozwolila,  zeby  ojciec  przesunal  jej  palcami  po ostrych  tarkach.  No

cóz, tarki jak tarki. Nic nadzwyczajnego. Otworzyla oczy.

-  Straszne, nie? - powiedzial Arlo, przewracajac wymownie piwnymi oczami.

Straszne, zgadza sie.

Po  drugiej  stronie  sali  Ruby  i  Gabriela  staly  przy  garnku  z  ziemia  -  kolejnym  dziele  sztuki.

Chichotaly  jak  dziesieciolatki.  Pewnie  rozmawialy  o  pokreconych  muzykach  z  kapeli  Ruby  albo  o

czyms takim.

-   Z  czego  sie  tak  smiejecie?  -  zapytala  Vanessa.  Wtedy  zauwazyla,  ze  nawet  przemadrzala

blond Niemka usmiecha sie zza biurka.

-  Co jest? - zapylala znowu Vanessa.

Arlo  zachichotal  i  przeczesal  poplamionymi  farba  palcami  siwe  wlosy.  Wygladal  na

niesamowicie zadowolonego z siebie.

-  W ziemi jest nasienie - szepnal, wytrzeszczajac oczy. - No wiesz, nasienie!

He?

Vanessa  zawsze  byla  w  szkole  samotna  -  nic  dziwnego,  z  ta  ogolona  glowa  i  slaboscia  do

czerni - ale zwykle nie miala nic  przeciwko  temu.  Tym  razem  naprawde  chciala  zrozumiec,  naprawde

bardzo chciala. Ale nie rozumiala. Kon wyzerajacy  salatke  z wiadra,  kuchenne  narzedzia  rozwieszone

na scianie, garnek z ziemia i nasieniem... Jesli rodzice uwazaja, ze to jest wlasnie sztuka, to nigdy nie

docenie  mrocznej  sily  jej  subtelnych,  chorobliwych  filmów.  Nie  ma  mowy,  zeby  kiedykolwiek  im  je

pokazala.

-  Gotowi do ewakuacji? - zawolala Gabriela znad garnka z ziemia.

- 34 -

background image

Rosenfeldowie, przyjaciele rodziców z dawnych lat, zaprosili ich na jakas  impreze  artystyczna,

a rodzice postanowili zaciagnac lam córki.

-  Dokad wlasciwie jedziemy? - zapytala podejrzliwie Vanessa, gdy stali przed galeria  i  czekali

na taksówke.

Wyobrazila  sobie,  ze  spedza  reszte  wieczoru  w jakims  parku  w  Queens,  tanczac  boso  wokól

ogniska,  plasajac  wsród  posagów  i  drzew.  Beda  przywolac  duchy  wiosny  albo  robic  cos  równie

bzdurnego i hipisowskiego.

-   Do  jakiegos  miejsca,  które  nazywa  sie  Frick,  chyba  na  Piatej  ulicy.  -  Gabriela  zaczela

grzebac w bezksztaltnej  torebce,  która  znajoma  zrobila  dla  niej  ze  starych  opon traktora.  -  Gdzies  tu

mialam zapisany adres.

-  Na Piatej Alei - poprawila ja Vanessa. - Wiem, gdzie to jest.

I byla calkiem pewna, ze nie zjawi  sie  tam  zbyt  wielu  mezczyzn w spódnicach.  Szkoda,  byloby

o wiele zabawniej.

szalenstwo u fricka

Henry Clay Frick, wielki przemyslowiec. Byl lez wielkim kolekcjonerem  sztuki  europejskiej  i  po

jego smierci dworek zamieniono w muzeum.

Bankiet  „Cnota  i  wystepek”  urzadzono  w  salonie  wylozonym  debowa  boazeria,  z  perskim

dywanem  i  z.  obrazami  szesnastowiecznych  malarzy  na  scianach  El  Greco,  Holbein,  Tycjan...  Na

wprost  wejscia  stal  posag  z  brazu.  Cnota  triumfujaca  nad  Wystepkiem  Soldaniego,  a  posrodku

kazdego stolu - byly to wielkie okragle stoly  nakryte  kremowymi  obrusami  i  zastawione  blyszczacymi

srebrami  -  umieszczono  dwudziestopieciocentymetrowe  repliki  tej  rzezby  otoczone  girlandami

fioletowych tulipanów.

Tylko nie myslcie, ze ktokolwiek zwracal tam uwage na sztuke.

Kobiety  w sukniach  od najlepszych  projektantów  i  mezczyzni w smokingach  krecili  sie  wokól

stolików  albo  stali  przy  barze,  pogryzajac  kaczke  ze  sliwkami  zapiekana  w  ciescie  i  rozmawiajac  o

wszystkim, tylko nie o sztuce.

-   Widzialas  dziewczyne  van  der  Woodsenów  w  tej  nowej  reklamie  perfum?  -  mruknela  Titi

Coates do Misty Bass.

-  Ta sztuczna lza to juz przesada - oswiadczyla  Misty.  -  Moim zdaniem  to naduzycie,  zgodzisz

- 35 -

background image

sie?

Skinela  glowa  w  strone  Sereny  i  Blair,  które  weszly  za  van  der  Woodsenami  do  salonu  i

zaczely szukac czegos do picia.

-   Masz  wieksze  cycki  ode  mnie.  -  Serena  podciagnela  czarna  sukienke  bez  ramiaczek  od

Donny Karan.  Nosily  ten  sam  rozmiar  stanika,  wiec  teoretycznie  sukienka  powinna  sie  trzymac,  ale

przy kazdym kroku zsuwala sie odrobine.

-   Aha,  a  ty  jestes  chudsza.  -  Blair  nie  chciala  sie  do  tego  przyznac,  ale  rózowa  sukienka

koktajlowa  Sereny  powoli  prula  sie  pod  pachami  i  chyba  jeszcze  gdzies.  W  kazdym  razie  Blair  co

pewien czas slyszala cichy trzask pekajacej nitki, ale  miala  nadzieje,  ze  sukienka  wytrzyma  do konca

imprezy.

Wszyscy pili koktajle, ale dziewczyny nie mogly sie zorientowac, gdzie je podaja.

-  Dlaczego znowu tu przyszlysmy? - jeknela Blair.

-  Nie wiem. Po prostu tak juz jest - odparla z zalem Serena.

-   Jezeli  nie  ma  w tym roku wódki  Ketel  One,  to  wychodze  -  burknela  Blair.  W  zeszlym  roku

musiala  zadowolic  sie  absolutem,  który  tak  dawno  wyszedl  z  mody,  ze  praktycznie  nalezal  do

prehistorii.

-   Czy  to  nie  cudowne  widziec  je  znów  razem?  -  szepnela  matka  Blair  do  pani  van  der

Woodsen.  -  Zle  sie  stalo,  ze  Serena  wyjechala  do szkoly  z internatem.  My,  dziewczyny,  powinnysmy

trzymac przyjaciólki blisko siebie.

-   Tak,  oczywiscie  -  odparla  chlodno  pani  van  der  Woodsen  i  odwrócila  wzrok  od  okraglego

brzucha ciezarnej Eleanor.

Zawsze sie przyjaznily, ale  ciaza  w wieku  niemal  piecdziesieciu  lat  to jednak  zbyt  prostackie.

A ten nowy maz Eleanor, tlusty, halasliwy inwestor  budowlany  z krzaczastym  wasem,  byl  praktycznie

nie do przyjecia.

-  Och, zobacz, tam jest Misty Bass. Chodzmy sie przywitac.

Misty porzucila towarzystwo Titi  Coates,  która  wlasnie  klócila  sie  ze  swoja  córka  Isabel  o to,

czy  Isabel  powinna  dostac  samochód  na  zakonczenie  szkoly.  Teraz  Misty  siedziala  z  synem,

Chuckiem,  i  jak  zwykle  plotkowala.  W  zlotej  sukni  od  Caroliny  Herrery,  przystrojona  staroswiecka

bizuteria od Harry'ego Winstona, prezentowala sie bardzo wytwornie. Chuck ubral  sie  na  ten  wieczór

w garnitur od Prady w stylu  lat  czterdziestych,  szary  w zielone  prazki.  Przystojny  i  mroczny,  wygladal

jak sam diabel.

W gruncie rzeczy Chuck byl  naprawde  wcielonym  diablem.  Nieustannie  szukal  nowych  okazji,

zeby narozrabiac. Ale cierpliwosci, zaraz do tego dojdziemy.

- 36 -

background image

-  Dobiega piecdziesiatki i juz jest prawie w siódmym miesiacu - szepnela  do syna  Misty.  -  Co

o tym mysli twoja przyjaciólka Blair?

Chuck  wzruszyl  ramionami,  jakby  wcale  go  to  nie  obchodzilo.  Na  wielkiej  noworocznej

imprezie  u Sereny  zaproponowal  Blair,  zeby  oddala  mu  swoje  dziewictwo,  ale  choc  reklamowal  sie

jako  fachowiec  od  rozprawiczania,  Blair  chlodno  odmówila.  Potem  próbowal  zostac  gejem,  tak

eksperymentalnie, tylko po to, zeby nie zanudzic sie na smierc.

Albo zeby miec pretekst to wyregulowania brwi.

-   Pewnie  troche  czesciej  zmusza  sie  do  wymiotów  -  stwierdzil  niezbyt  delikatnie.  Wszyscy

wiedzieli,  ze  Blair  ma  drobny  problem  z  jedzeniem.  Jej  bulimia  wlasciwie  nie  byla  juz  dla  nikogo

sekretem. - I tak zaraz po urodzeniu dziecka wyjedzie z domu.

-   Slyszalam,  ze  zaraz  po  szkole  Blair  wyjezdza  do  kliniki,  zeby  wreszcie  zajac  sie  swoim

problemem - powiedziala Misty Bass. - To prawda?

Ale syn juz jej nie sluchal. Na drugim koncu  sali  rozgrywal  sie  maly  dramat  i  Chuck  nie  chcial

go przegapic.

Nate wlasnie zauwazyl Serene i Blair. Na Blair od kilku tygodni nawet nie spojrzal.  Dokladniej,

od  czasu  gdy  pojechala  za  nim  az  do  Connecticut  i  zglosila  sie  na  terapie  do  tej  samej  kliniki

odwykowej.  Uczestniczyla  w  jednej  tylko  sesji  grupowej,  na  której  zmuszono  ja,  by  glosno  i  przy

wszystkich  przyznala,  ze  jest  bulimiczka,  chociaz  Blair  wolala  to  nazywac  „wywolana  stresem

niestrawnoscia”. Nate'a  mogloby  nawet  rozbawic  pojawienie  sie  Blair  w  klinice,  ale  wlasnie  zaczal

spotykac  sie  z  Georgie,  a  dwie  wariatki  to  zbyt  duzo  jak  dla  niego.  Na  szczescie  Blair  od  razu  sie

zorientowala,  ze  jej  plan  sie  nie  powiódl,  i  szybko  doszla  do  wniosku,  ze  klinika  to  nie  miejsce  dla

niej.

Jakby  rzeczywiscie  nie  miala  w  sobotnie  popoludnia  nic  lepszego  do  roboty  niz  opowiadac

calej  grupie,  ze  czasem  wklada  sobie  palec  do gardla,  zamiast  isc  na  zakupy  z  Serena.  Nie,  wielkie

dzieki.

A co z Serena? Nate nawet nie potrafil sobie przypomniec, kiedy  ostatni  raz  ja  widzial,  ale  jak

zwykle  wygladala  olsniewajaco  i  spokojnie,  w  ten  swój  czarujacy,  lekcewazacy  sposób.  Nate  lubil

trzymac  sie  na  imprezie  jednego  miejsca  i  pozwalal,  aby  to  ludzie  przychodzili  do  niego,  jesli  mieli

ochote  pogadac,  ale  tym  razem  postanowil  sam  podejsc  i  sie  przywitac.  Nawet  jesli  Blair  sie  do

niego nie odezwie, to Serena na pewno.

Serena  pierwsza  zauwazyla,  ze  Nate  zmierza  w  ich  strone.  Zapalila  papierosa  i  strzepnela

popiól na bezcenna marmurowa posadzke.

-   Nathaniel  Archibald  -  oznajmila,  po  czesci,  zeby  ostrzec  Blair,  ale  po  czesci,  dajac  wyraz

- 37 -

background image

milemu zaskoczeniu. - Nasz dawno niewidziany Nate.

-  Niech to cholera wezmie. - Blair przydepnela merita ultra light szpilka czarnego  satynowego

pantofla od Manolo Blahnika. - Jezu.

Serena  nie  byla  pewna,  czy  Blair  przeklina,  bo  Nate  to  ostatnia  osoba  na  ziemi,  która

chcialaby  zobaczyc,  czy  dlatego,  ze  jej  eks  wygladal  absolutnie  powalajaco  w klasycznym  smokingu

od Armaniego.

Nic  nie  robi  takiego  wrazenia  jak  sliczny  chlopak  w  smokingu,  nawet  jesli  powinno  sie  go

nienawidzic.

-   Hej.  -  Nate  szybko  pocalowal  Serene  w  policzek,  a  potem  wsunal  rece  do  kieszeni

smokingu,  usmiechajac  sie  ostroznie  do  Blair.  Obracala  rubinowy  pierscionek  na  malym  palcu  jak

zawsze,  gdy  sie  denerwowala.  Krótka  fryzurka  sprawiala,  ze  jej  kosci  policzkowe  wydawaly  sie

bardziej wydatne.  A moze po prostu  schudla?  W kazdym  razie  wygladala...  groznie.  Groznie  i  krucho

zarazem.

-  Czesc Blair.

Blair wbila paznokcie w dlon. Koniecznie musi sie napic.

-  Czesc. Jak tam na odwyku?

-   Juz  po.  Przynajmniej  dla  mnie.  Ta  dziewczyna,  z  która  sie  spotykam...  Georgie...  dalej  sie

leczy.

-  Bo jest uzalezniona od prochów? - odparla Blair, dopijajac swoja wódke.

Orkiestra,  której  nikt  dotad  nie  zauwazal,  choc  grala  calkiem  glosno,  nagle  umilkla  i  w  sali

powialo chlodem.

-   Mamy  zamiar  sie  upic  -  wciela  sie  Serena,  nim  Blair  zdazyla  zrobic  cos  szalonego,  na

przyklad skasowac Nate'owi glowe ciosem karate. - Jeszcze tylko jeden dzien szkoly i ferie!

Nate machnal dlonia na kelnera i wzial dla nich wszystkich wódke.

-  Wyjezdzacie w jakies fajne miejsce?

-  Jak zawsze do Sun Valley - odparla Serena.

Blair po prostu  stala,  zlopala  wódke  i  pragnela,  zeby:  a)  Nate  sobie  poszedl,  b)  nie  wyglada!

tak  fantastycznie  i  trzezwo,  c)  przestal  byc  tak  absurdalnie  przyjacielski  i  d)  Serena  przestala

odpowiadac mu równie przyjaznie.

-  Blair jedzie z nami. Wlasnie kupila sobie bilet.

Nate  wyciagnal  z kieszeni  paczke  marlboro  i  wsunal  papierosa  do  ust.  Zapalil  go  ostroznie,

zerknal ponad ogniem na Blair i odwrócil wzrok.

-   Wyglada  na  to,  ze  ja  tez  tam  jade  -  powiedzial  w  koncu.  -  Mama  Georgie  ma  domek  w

- 38 -

background image

górach. Jedziemy razem na narty.

Blair poczula, ze wszystko przewraca jej sie w zoladku, ciasno opietym sukienka Sereny.

-  Zaraz wracam. - Wcisnela pusty kieliszek przyjaciólce. - Poszukam naszego stolika,  zebysmy

mogly usiasc.

-  Blair mieszka teraz u mnie. Chwilowo - wyjasnila Serena, podczas gdy Nate patrzyl, jak  Blair

pedzi  prosto  do toalety.  Nagle  Serena  poczula  sie  jak  starsza  siostra  Blair  i  zapragnela  ja  chronic.

Cieszyla  sie,  ze  moze pomóc.  -  Matka  Blair  przerabia  jej  sypialnie  na  pokój  dla  przyszlego  dziecka.

Niezly przypal, nie?

Nate  próbowal  sobie  wyobrazic,  jak  musi  teraz  wygladac  zycie  Blair:  z  nowym  ojczymem,

bratem przyrodnim i siostra w drodze. Ale niewiele mu z tego wyszlo.

-  Wygladasz inaczej - zauwazyla Serena, obrzucajac go spojrzeniem  od stóp  do glów.  Uniosla

idealnie wyregulowana brew i wyszczerzyla zeby w usmiechu. - Wygladasz swietnie.

Nate  i  Serena  zawsze  mieli  na  siebie  ochote.  Raz  sie  nawet  poddali  i  poszli  do  lózka,  tracac

dziewictwo.  Zdarzylo  sie  to lalem,  przed  dziesiata  klasa.  Zaraz  polem  Serena  wyjechala  do  szkoly  z

internatem. To bylo takie niezobowiazujace pozadanie i nic wiecej juz miedzy nimi nie zaszlo.

-  Czuje sie swietnie - przyznal Nate. Zastanawial sie,  czy  nie  powiedziec  jej,  ze  chociaz  rzucil

trawe, i tak nie zostal kapitanem druzyny. I ze nie moze sie doczekac, kiedy Serena pozna Georgie,  bo

z  pewnoscia  sie  dogadaja.  Ale  Nate  nie  byl  sklonny  do  zwierzen.  -  Super,  ze  tam  jedziecie  -

powiedzial. - Powinno byc fajnie.

-  Powinno byc fajnie? - powtórzyla Serena, obejmujac go odruchowo, jak to lezalo  w jej  stylu,

i smarujac  mu caly  policzek  rózowa  szminka.  -  Zwykle  mam do towarzystwa  tylko  starszego  brata,  z

którym jezdze na nartach. Tym razem bedzie odlotowo!

Nate  tkwil  w  jej  objeciach,  próbujac  sie  nie  napalic.  Ale  teraz,  kiedy  odstawil  trawe,

wystarczyl  zapach  perfum  albo  dotkniecie  dloni  dziewczyny,  i  juz  sie  czerwienil.  Zwlaszcza  kiedy

dziewczyna byla tak sliczna jak Serena.

Wyciagnela  sobie  papierosa  z paczki,  która  mial  w kieszeni  na  piersi,  i  przecisnela  sie  obok

niego.

-  Sprawdze lepiej, co z Blair. Do zobaczenia pózniej, dobra?

Nate  spogladal  za  nia,  szukajac  w  kieszeni  komórki.  Georgia  pewnie  siedzi  teraz  w  swoim

pokoju  w  Wyzwoleniu.  Pewnie  maja  cisze  nocna,  czy  co  tam  innego  wymyslaja  dla  pacjentów  po

kolacji,  ale  moze  pielegniarka  na  dyzurze  bedzie  dosc  mila  i  pozwoli  im  na  krótka  erotyczna

pogawedke.

Wybral  numer  i  przylozyl  telefon  do  ucha.  Podniósl  wzrok,  Chuck  Bass  gapil  sie  na  niego.

- 39 -

background image

Siedzial obok swojej obwieszonej klejnotami matki i rzeczywiscie wygladal na geja. Juz sama mysl, ze

byc  moze  Chuck  sie  w  nim  durzyl,  wystarczyla,  zeby  odechcialo  mu  sie  dzwonic  do  Connecticut.

Schowal komórke z powrotem do kieszeni  i  odszedl,  zeby  poszukac  swojego  stolika.  Nawet  mu przez

mysl nie przeszlo, ze Chuck zaczal juz rozpuszczac plotki o nim i o Serenie.

cnota kontra wystepek

Vanessa zrozumiala, ze pojawienie sie u Fricka to blad, gdy tylko zobaczyla  zlota  suknie  Misty

Bass. Nie przeszkadzalo  jej,  ze  ojciec  ma  na  sobie  welniane  poncho  i  spódnice,  ale  ona  sama  nadal

byla w szkolnym mundurku!

Zas jej rodzice wcale nie czuli sie skrepowani.

-   Spójrz  na  ojca.  Dobral  sie  do  drinków  za  darmo  -  szepnela  jej  do  ucha  Ruby.  -  Jest  w

siódmym niebie.

-   Powinni  dac  glosniej  muzyke,  zeby  ludzie  mogli  potanczyc  -  stwierdzila  matka,  pstrykajac

palcami  i  kolyszac  sie  miarowo. Prawdopodobnie  byla  tu jedyna  kobieta  w  mokasynach  na  plaskiej

podeszwie. Nawet Vanessa i Ruby mialy buty na platformach.

Wsród zgromadzonych rozlegl sie sciszony pomruk zgrozy.

-  Kim oni do cholery sa? - zapytal matke Chuck.

Misty Bass, wielka dama nowojorskiej smietanki, znala wszystkich.

-  Nie jestem pewna - odparla. - Ale podoba mi sie ten facet w spódnicy. Co za odwaga!

-   Poznaje  ich  -  powiedziala  do meza  Titi  Coates.  -  To  ci  artysci  z  wystawy,  bylismy  wczoraj

wieczorem na otwarciu. Tej z tym cudownym koniem!

-  Gabby! Arlo!

Krzyknela  znad  stolu  w  rogu  sali  elegancka  szatynka  w  dlugiej  czarnej  sukni  uczesana  w

stylowy kok. Machala do Abramsów z entuzjazmem.

-  To pewnie pani Rosenfeld. - Vanessa pociagnela rodziców w tamta strone.

Cmok! Cmok!

-   Tak  bardzo  sie  cieszymy,  ze  tu jestescie  -  wykrzyknela  Pilar  Rosenfeld,  calujac  Abramsów

po dwa  razy  w kazdy  policzek.  -  Czy  to  nie  cudownie,  Roy?  -  zwrócila  sie  do  meza,  dotykajac  jego

ramienia, - Po tylu latach znowu jestesmy razem.

-  Wspaniale! - powiedzial glebokim, wytwornym glosem Roy Rosenfeld  ubrany  w nienaganny

- 40 -

background image

smoking.

Rosenfeldowie  studiowali  sztuke  razem  z  Abramsami  i  kiedys  nosili  farbowane  koszulki,

szorty  ze  startych  dzinsów  i  biegali  boso,  chociaz  obydwoje  pochodzili  z  bogatych  rodzin  z  Nowej

Anglii. Najwyrazniej dni bez butów nalezaly juz do przeszlosci.

Obok pana Rosenfelda stal wysoki,  ciemnowlosy  chlopak.  w okularach  od Armaniego.  Patrzyl

z góry na Vanesse, jakby próbowal ja rozpoznac.

-  Jordy, pamietasz Gabriele i Arla, oraz Ruby i Vanesse? - zapytala go matka.

-   Wydaje  mi  sie,  ze  kiedy  cie  ostatni  raz  widzialem,  bylas  malym  dzieckiem,  ale  jestem

prawie pewny, ze mialas wtedy wiecej wlosów - odezwal sie chlopak wyniosle.

Vanessa  wlasnie  zauwazyla  Serene  van  der  Woodsen  i  Blair  Waldorf,  siedzace  w calej  glorii

przy  sasiednim  stoliku.  Speszyla  sie  na  ich  widok.  Jej  szkolny  mundurek  byl  tu  zupelnie  nie  na

miejscu.

-  Kiedy ostatni raz cie widzialam, nosiles kolorowe pieluchy.

Jordy poprawil okulary na ogromnym nosie.

-  Teraz jestem na Columbii, na studiach przygotowawczych do prawa.

Ruby usiadla przy stole i nalala sobie ogromny kieliszek szampana.

-  Mamo? Tato? Dobrze sie czujecie?

Rodzice stali sztywno, opierajac sie o siebie,  jak  rzezby.  Vanessa  zerknela  na  nich  przelotnie.

Moze  sie  spodziewali,  ze  beda  tanczyc  boso  wokól  ogniska,  witajac  nadchodzaca  wiosne,  a  tu

prosze, wyladowali za stolem na eleganckim przyjeciu.

-  Prosze. - Pan Rosenfeld odsunal wolne krzeslo obok siebie i gestem zaprosil Vanesse.

-  Podoba mi sie twoja spódnica - stwierdzila pani Rosenfeld, wskazujac na strój  Arla.  -  Czy  to

moze przypadkiem Galliano?

Arlo spojrzal na nia bezmyslnie. W tej samej chwili zjawil  sie  kelner  w bialym  uniformie,  zeby

podac  pierwsze  danie:  zapiekany  pasztet  z  kaczki.  Arlo  zaczal  stukac  w  potrawe  lyzeczka,  jakby

sprawdzal,  czy  tak  przetworzona  kaczka  daje  oznaki  zycia.  Matka  Vanessy  wziela  lniana  serwetke  i

wydmuchala w nia nos. Ruby parsknela smiechem i zachichotala w kieliszek szampana.

-  Jak tam wasza  twórczosc?  Nadal  sztuka  dla  pokoju  na  swiecie,  czy  daliscie  sobie  spokój?  -

zapytala pania Rosenfeld Gabriela.

Pilar usmiechnela sie.

-  Roy i  ja  jestesmy  prawnikami  od nieruchomosci.  Jordy  tez  chce  sie  dostac  na  prawo,  kiedy

skonczy szkole przygotowawcza. Zreszta niewazne, nie mamy juz czasu na recykling.

Rodzice Vanessy pobledli. Recykling to bylo sedno ich pracy artystycznej. Bez niego ich sztuka

- 41 -

background image

przestalaby istniec.

-   Szkoda  -  powiedziala  Gabriela.  Zmarszczyla  brwi,  patrzac  na  pasztet.  -  Pewnie  nie  mozesz

poprosic, aby podano nam salatke?

Vanessa zaczela grzebac w swoim pasztecie, rozbawiona sytuacja.

-  Jaka dziedzina prawa chcesz sie zajac? - zapytala Jordy'ego.

Odgonil  smuge  dymu  sprzed  swojego  wyjatkowo  dlugiego  nosa.  Za  nimi  Blair  Waldorf  i

Serena van der Woodsen kopcily jak smoki, a ciezarna marka Blair wyjadala ich talerze do czysta.

-  Pewnie prawem od nieruchomosci, jak rodzice.

Vanessa kiwnela glowa, choc nie bardzo rozumiala, jak mozna chciec isc w slady rodziców. Jej

rodzice  byli  takimi  dziwadlami!  Ale  brak  wyobrazni  u Jordy'ego  wydawal  sie  dziwnie  pociagajacy.  A

chlopak  nic  byl  znowu taki  brzydki,  z tymi  ciemnymi,  falujacymi  wlosami,  którym  pewnie  poswiecal

sporo czasu, i z tym wyrazistym nosem. Vanessa chetnie by sfilmowala ten nos.

-  Masz ladne okulary - zauwazyla.

Fakt, ze golila glowe, nie oznaczal, ze nie umiala flirtowac.

-   Dzieki.  -  Zdjal  je  i  zalozyl  z  powrotem.  -  Jestes  w  klasie  maturalnej,  prawda?  Wiesz,  do

którego college'u pójdziesz w przyszlym roku?

Vanessa  spiorunowala  wzrokiem  Ruby,  zeby  nie  wazyla  sie  wygadac  o  wczesniejszym

przyjeciu do NYU. Siostra jednak lojalnie  zachowala  milczenie.  Przy jej  niepohamowanym  gadulstwie

byl to nie lada wyczyn.

-  A co za róznica? - zapytal ponuro Arlo. - Kazda szkola, która pomoze jej  odkryc  pasje,  bedzie

dobra.

Gabriela  pociagnela  za  swój  siwy  warkocz.  Jej  zamyslone  brazowe  oczy  zatrzymaly  sie  na

Vanessie.

-  To prawda, idziesz w przyszlym roku do college'u. - Odwrócila sie do Pilar.  Arlo  zawsze  mial

nadzieje, ze Vanessa pójdzie do Oberlin. Nie wiem, skad u niego ten  pomysl.  W koncu  to artystyczna

szkola.

-   Mysle,  ze  znajdzie  sie  jakas  wystarczajaco  kiepska  szkola,  zeby  zechciala  mnie  przyjac  -

powiedziala cicho Vanessa.

-  Tak trzymac, kochanie! - zacwierkala Pilar. - I przez caly ten czas  mieszkacie  same  -  dodala,

zmieniajac temat. - Mój Boze, jestescie naprawde niezalezne.

-  Ruby duzo czasu poswieca muzyce - zachwycila sie  Gabriela.  -  Jej  zespól  moze juz  niedlugo

podpisze kontrakt z wytwórnia.

Vanessa usmiechnela sie sucho.

- 42 -

background image

-   A  ja  bede  w  tym  czasie  opieprzac  sie  w  domu,  zajadajac  chrupki  o  miesnym  smaku  i

ogladajac przemoc w telewizji.

Siedzacy obok niej Jordy chrzaknal z rozbawieniem. Nikt prócz niego nie wychwycil ironii.

Orkiestra  zaczela  grac,  tym razem  odrobine  glosniej.  Chuck  tanecznym  krokiem  podszedl  do

stolika Sereny i Blair. Zeby wygladac bardziej gejowsko, polozyl rece na biodrach.

-   Ta  impreza  bylaby  o  niebo  mniej  nudna,  gdybyscie  ze  mna  zatanczyly.  -  Pochylil  sie  nad

oparciem ich krzesel i oddechem musnal ich odsloniete szyje.

Serena i Blair  zerknely  po sobie.  Mialy  tylko  jedno  wyjscie  -  zaszyc  sie  w toalecie  z solidnym

zapasem papierosów. Zlapaly drinki, odsunely gwaltownie krzesla i skoczyly na równe nogi.

Trrrach!

Ziuuu!

Ups!

Pozyczona  od  Sereny  rózowa  suknia  pekla  na  Blair  z  obu  boków,  ujawniajac  fakt,  ze  pod

spodem dziewczyna ma tylko  czarne  ponczochy  i  absolutnie  zadnej  bielizny.  Na  domiar  zlego  Serena

przyciela  sobie  sukienke  krzeslem  i  kiedy  wstala,  sukienka  zjechala  jej  az  do  pasa,  odslaniajac

kompletnie nagi biust, rozmiar 34B.

-  Nic nie szkodzi, tu sa same dziewczynki - zachichotal glupio Chuck.

-  Zamknij oczy, kochanie - warknela na meza Titi Coates.

-  O Boze! - wykrzyknela pani van der Woodsen, odruchowo lapiac za kieliszek.

-  Wow! - szepnal Nate, nagle sie cieszac, ze nic jest ujarany.

Dziewczyny wykonaly serie nerwowych gestów, próbujac sie zaslonic,  po czym  minely  Chucka

i z histerycznym  chichotem  popedzily  do szatni,  zeby  odebrac  plaszcze  i  czym  predzej  uciec  z Fricka,

To znaczy tak szybko, jak to tylko mozliwe na dziewieciocentymetrowych szpilkach.

Przy  stole  Vanessy  nikt  niczego  nie  zauwazyl.  Rosenfeldowie  i  Abramsowie  byli  zbyt

pochlonieci rozmowa, pelna wzajemnych zlosliwosci i obrazliwych  uwag.  Orkiestra  zagrala  Puttin'  on

the Ritz Irvinga Berlina.

Vanessa nie cierpiala tanczyc, ale zlapala Jordy'ego za rekaw drogiego garnituru.

-  Uwielbiam te piosenke. Zatanczysz?

Jordy, dobrze wychowany mlodzieniec, nienaganny w kazdym calu, wstal i  odsunal  jej  krzeslo.

Poprowadzil ja na parkiet i okrecil swobodnie. Z pewnoscia chodzil do szkoly tanca.

Vanessa  odkryla  ze  zdumieniem,  ze  wszystkie  te  obroty  i  figury  przyprawiaja  ja  o  zawrót

glowy.  Chlopak  byl  tak  dobrym  tancerzem,  ze  zupelnie  zapomniala  o  swoim  glupim  szkolnym

mundurku.

- 43 -

background image

Chociaz wiekszosc dziewczyn na sali nigdy o tym nie zapomni.

tematy    ?    wstecz    dalej    ?    wyslij pytanie    odpowiedz

Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostaly zmienione lub skrócone,  po to by

nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie!

Ta tak zwana nudna, bezsensowna impreza, na która wszyscy musielismy pójsc

Czy  nie  bylo  o  niebo  lepiej,  niz  sie  spodziewaliscie?  Pomyslcie  tylko,  juz  za  kilka  godzin  ferie

wiosenne - a teraz bedziemy mieli o czym rozmawiac w samolotach!

Cóz, jesli o mnie chodzi, to jest jeden temat, który nigdy mi sie nie znudzi...

Seks

Jasne,  niektórzy  z  nas  juz  go  zasmakowali,  niektórzy  nie,  ale  prawda  jest  taka,  ze  wszyscy  o  nim

myslimy i zdecydowanie wszyscy o nim mówimy. Analizujemy, kto z naszej  klasy  juz  to robil  i  z kim,  i

zawsze przy tej okazji oskarza sie te  sama  dziewczyne,  ze  zrobila  to w szóstej  klasie  z nauczycielem.

Stuprocentowe  klamstwo,  nawiasem  mówiac,  bo  tak  sie  sklada,  ze  to  ja  jestem  ta  dziewczyna.

Opowiadamy  sobie,  z kim  bysmy  to zrobily,  gdybysmy  mialy  nieograniczony  wybór  -  zwykle  okazuje

sie,  ze  z  kims  bardzo  znanym  na  przyklad  z  Jakiem  Gyllenhaalem.  A  potem  zaczyna  sie  debata  na

temat penisów, która konczy sie atakiem pisków i smiechów, bo spójrzmy prawdzie w oczy:  penisy  sa

brzydkie  i  dziwaczne.  Polem  snujemy  fantazje  o  idealnym  pierwszym  razie,  ich  bohaterowie  to

oczywiscie stawni faceci. Ja z jakiegos powodu zawsze wyobrazam sobie Jake'a. Robie to z Jakiem  na

pralce o wschodzie slonca (tak sie  sklada,  ze  z naszej  pralni  jest  wspanialy  widok  na  wschód  slonca

nad East River). Ale niedawno zdalam sobie sprawe, jakie to by bylo  niewygodne.  I  jak  glupio,  gdyby

ktos akurat przyszedl zrobic pranie! Nie ma co: nie potrafimy  przestac  mówic!  o seksie  A teraz,  kiedy

sie  tak  przed  wami  otworzylam,  nadstawiam  uszu  na  wasze  zwierzenia.  Nie  wstydzcie  sie.  W  koncu

- 44 -

background image

jestescie calkiem anonimowi.

No, chyba ze nie chcecie.

Wasze e - maile

P: Czesc P!

Wiec  bylam  wczoraj  wieczorem  na  tej  imprezie  i  jestem  pewna,  ze  cie  widzialam.  Przyszla

taka  zwariowana  rodzina,  której  nigdy  wczesniej  nie  spotkalam.  Ojciec  mial  na  sobie

tenisówki i spódnice. Golisz glowe?

Radykalna

O: Droga Radykalna!

Twoje  zaciecie  detektywistyczne  jest  godne  podziwu,  ale  mylisz  sie.  Nawet  gdybym  golila

glowe,  to  myslisz,  ze  od  czasu  do  czasu  nie  wolalabym  zalozyc  peruki  albo  modnego

nakrycia  glowy,  zwlaszcza  na  taka  okazje  jak  wczorajsza  impreza?  Z  tego,  co  pamietam,

jedyna  dziewczyna  na  sali  z  ogolona  glowa  miala  tez  na  sobie  szkolny  mundurek,  wiec

musze glosno i kategorycznie stwierdzic, ze nigdy, ale  przenigdy  nic  wystapilabym  w czyms

takim.

P

P: Droga plotkaro!

Widzialas  wczoraj  wieczorem  S i  N? Prawie  to robili  w  kacie  sali  Fricka?  Tak  bardzo  temu

zaprzeczaja,  ze  to  juz  naprawde  przesada.  Dlaczego  wlasciwie  nie  przyznaja,  ze  chca  byc

razem? Bylaby z nich wspaniala para, nie?

pod.gladacz

O: Drogi pod.gladaczu!

Moim  zdaniem  sie  mylisz  i  to  ty  przesadzasz.  S  i  N  sa  przyjaciólmi.  A  co,  przyjaciele  nie

moga  sie  juz  dotykac?  Chociaz  trudno  uwierzyc,  ze  nie  pozwalaja  sobie  na  wiecej,  niz

powinni...

P

Na celowniku

- 45 -

background image

Wczoraj wieczorem. S i  B uciekaja  -  jak  najdoslowniej  -  z imprezy  dobroczynnej  Cnota  i  wystepek, i

to jeszcze przed deserem. Osobiscie uwazam, ze B to wszystko  zaplanowala  i  zorganizowala.  Wolala

uciec,  kiedy  pojawil  sie  N,  który  w  dodatku  wygladal  powalajace  V wymyka  sie  z  imprezy  razem  z

chlopakiem o niezwyklym nosie. Ida na cappuccino do Three Guys Coffee Shop  kilka przecznic  dalej.

Prawdziwa milosc? Czy tylko V chciala pozbyc sie rodziców? A moze jedno i drugie? A nowy chlopak J,

blondyn   -  tak,  jestem  pewna,  ze  to  on  -  zjawia  sie  póznym  wieczorem  u  Fricka,  wystrojony  we

wspanialy smoking ze znana dobrodziejka artystów,  Madame  T, pod ramie.  Widziano  go  tez  wczoraj

wieczorem  na  Upper  West  Side,  wiec  moze to jednak  inny  blond  przystojniak.  W tych  okolicach  jest

zatrzesienie takich.

Czadowych  wakacji.  Nie  lamcie  niczego  i  nie  traccie  niczego,  czego  ja  bym  nie  zlamala  albo  nie

stracila! Puszczam do was oko.

Wiem, ze mnie kochacie,

plotkara

królewna sniezka i holenderska druzyna olimpijska snowboardowa

-   Kiedy  bylam  tu  ostatnim  razem,  dom  zdecydowanie  stal  przy  tej  drodze  -  upierala  sie

Georgie. - Ale ty nie znasz mojej matki. Pewnie przeniosla dom gdzie indziej, zeby mi dopiec.

Nate wygladal przez okno taksówki,  podziwiajac  olsniewajace  dworki  z drewnianych  bali  przy

Wood  River  Drive  w  Ketchum,  w  Idaho,  glównym  miescie  Sun  Valley.  Za  nimi  wznosil  sie  masyw

Mount  Baldy.  Jego  spadziste  zbocze  pokrywaly  na  przemian  to  nieskazitelne,  zadbane  trasy

narciarskie, to laty gestego iglastego lasu. Kiedy Nate  zmruzyl  oczy,  dostrzegl  strumyk  malenkich  jak

mrówki  narciarzy  zjezdzajacych  zygzakiem  po  stoku.  Nowa  deska  lezala  blogo  na  tyle  minivana  w

wyscielanym, czerwonym pokrowcu od Burtona. Nate nie mógl sie doczekac, kiedy ja wypróbuje.

-   Moze zadzwoncie  i  dowiedzcie  sie  dokladnie,  gdzie  jest  ten  dom? -  zasugerowal  kierowca,

zerkajac na Georgie w tylnym lusterku.

Z  lotniska  do  jej  domu  mialo  byc  dwadziescia  minut,  a  jezdzili  po  Sun  Valley  juz  ze  trzy

kwadranse.

-   Prosze  jechac  dalej  -  przykazala  taksówkarzowi  Georgie  i  bezwladnie  oparla  glowe  na

ramieniu  Nate'a.  Tabletki  nasenne,  które  zwedzila  jakiemus  starszemu  panu  w  samolocie,  nadal

- 46 -

background image

dzialaly  i  jak  zwykle  zachowywala  sie  bezsensownie.  Poza  tym  miala  na  sobie  fioletowe,  satynowe

sandaly  Miu  Miu  i  cieniutka,  czarna  bluzke  bez  pleców,  co  bylo  dosc  dziwne,  zwazywszy,  ze

przyjechali na narty. Z drugiej strony milo bylo dotykac jej  gladkich,  bladych  ramion,  a  geste,  ciemne

wlosy  byly  tak  lsniace  i  zmyslowe,  ze  Nate  nie  mial  zadnych  zastrzezen.  Przyjemne  bylo  siedziec

obok, a nie tylko rozmawiac przez telefon.

-   Pamietasz  ilupietrowy  to dom? -  zapytal.  -  Albo  czy  nie  ma  w  poblizu  jakiegos  strumienia

czy czegos w tym stylu?

-   Nie  bardzo  -  ziewnela  Georgie.  -  Pamietam,  jak  raz  przyjechalismy  tu na  Boze  Narodzenie.

Ulepilysmy z niania  balwanu. Zwinela  wtedy  matce  jedna  z torebek  Fendi,  zeby  zawiesic  balwanowi

na reku. Mial rece z patyków.

Bardzo pomocne.

Kierowca wlókl sie droga z powrotem w strone miasta. Chyba juz sie poddal.

-  Czekaj no! - krzyknela Georgie, siadajac prosto.

Samochód zatrzymal sie gwaltownie.

-  To tu!

Zaczela  sie  mocowac  z  klamka  i  w  koncu  odsunela  drzwi  minivana,  zupelnie  nie  zwracajac

uwagi, ze wysiada na srodku drogi na ostrym zakrecie.

-  No chodz! - krzyknela niecierpliwie do Nate'a.

Najwyrazniej sie spodziewala, ze bagazem zajmie sie kierowca albo sluzba.

Jak kazdy z nas, nie?

Nate  podziwial  to  rozlegle  drewniane  ranczo  juz  dwa  razy,  kiedy  obok  niego  przejezdzali.

Zastanawial  sie,  kto tam  mieszka  i  czy  ta  osoba  jest  slawna  albo  cos  takiego,  bo na  zewnatrz  stalo

zaparkowanych siedem podobnych do siebie czarnych terenowych mercedesów.

-   Czyje  sa  te  samochody?  -  zapytal,  idac  za  Georgie  zasniezonym  podjazdem  prosto  do

imponujacych dwuipólmetrowych, pomalowanych na stalowo drzwi.

Georgie zagryzla krwistoczerwone usta, radosnie podniecona.  Chyba  nawet  nie  zauwazyla,  ze

jej satynowe sandaly nadaja sie juz tylko do wyrzucenia.

-  Chyba ktos wiedzial, ze przyjezdzamy.

Pchnela masywne drzwi.

-   Mama  nie  uznaje  zamków  -  wyjasnila  Georgie.  -  Lubi,  zeby  znajomi  czuli  sie  mile  widziani

niezaleznie od tego, czy jest w domu, czy nie.

-  Nie ma jej?

Kiedy  Georgia  powiedziala  mu o wyjezdzie,  Nate  zakladali  ze  beda  spedzac  czas  z jej  matka.

- 47 -

background image

Beda  jej  pomagac  przygotowywac  kolacje,  ogladac  razem  filmy,  az  matka  zasnie  na  sofie,  i  beda

wtedy mogli wymknac sie na góre i wskoczyc razem do lózka.

-  Skad, jest w Dominikanie albo Wenezueli czy jakos tak. Zawsze zima jedzie na poludnie.

Znalezli sie w wysokim przedpokoju. Nad ich glowami krzyzowaly  sie  wielkie  drewniane  belki.

Podlogi  wylozono  kafelkami  w kolorze  czerwonej  gliny.  Przedpokój  otwieral  sie  na  ogromny  salon  o

obnizonej podlodze i przeszklonej scianie z widokiem  na  góry.  Z  salonu  wychodzilo  sie  na  drewniana

werande.  Unosily  sie  nad  nia  kleby  pary:  w  wielkiej  drewnianej  balii  moczylo  sie  wlasnie  siedem

osób.

-  Och, goraca kapiel! - pisnela Georgia, zrzucajac sandaly. - Ostatni w balii przynosi drinki!

Nate  pozwolil  jej  pobiec  przodem,  a  sam  zagapil  sie  na  szerokie  drewniane  schody

prowadzace  na  pietro.  Wszedzie  walaly  sie  ubrania,  a  na  parapecie  na  pólpietrze  lezaly  male,

okragle czaszki zbików.

Przeszedl  przez  salon.  Slonce  wlewalo  sie  przez  szklana  sciane  i  obmywalo  mu  twarz.  Przed

wielkim kamiennym kominkiem lezal dywanik ze skóry niedzwiedzia grizzly.

Powinnismy  wlasnie  na  niej  baraszkowac,  pomyslal  z  gorycza,  ale  zamiast  baraszkowac  z

Georgie bedzie musial gadac z banda obcych ludzi siedzacych w jednej wannie.

To stad  siedem  samochodów  przed  domem.  Ale  skoro  ci  goscie  lak  lubia  siedziec  razem  w

balii, to czemu nie wystarczyla im jedna terenówka? Georgie juz zdazyla wskoczyc  do wody,  wcisnela

sie miedzy wielkiego blondyna i Chucka Bassa. Wszyscy byli nadzy.

-   Georgina  powiedziala  mi,  ze  przywiezie  kogos  specjalnego  -  powiedzial  Chuck,  obrzucajac

Nate'a  lubieznym  spojrzeniem.  Piers  mial  porosnieta  gestymi,  ciemnymi  wlosami.  -  Ale  nie

wspomniala, ze to bedzie nieslawny Nathaniel Archibald!

Nate  przysiadl  na  drewnianej  barierce  okalajacej  werande.  Nie  mial  ochoty  moczyc  sie  ani

rozbierac przy tych wszystkich facetach.

-  A to jest holenderska  druzyna  olimpijska.  Snowboardowa!  -  powiedziala  Georgie,  machajac

snieznobiala  reka  nad  glowami  siedmiu  blondynów  drzemiacych  leniwie  w  goracej  wodzie.  -  Chuck

spotkal ich na rynnie snieznej dla snowboardzistów tuz przed zamknieciem wyciagów.

-   To  Jan,  Franz,  a  to  Josef,  Conrad,  Kichaczek,  Gapcio  i  Gan!  Prawda,  ze  sa  smakowici?  -

zapytal  Chuck,  zanurzajac  sie  glebiej  w  wodzie,  a  potem  gwaltownie  wyskakujac.  -  A  ja  jestem

królewna Sniezka!

-  Nie, ja jestem królewna Sniezka - upierala sie Georgie.

-  Milo mi poznac - powiedzial Nate, ledwo kryjac rozdraznienie.

Pieknie!  Georgie  juz  siedzi  naga  w  balii  z  olimpijska  druzyna  z  Holandii,  a  on?  Co  on  ma

- 48 -

background image

zrobic? Kilku z nich moglo byc gejami, skoro zadawali sie z Chuckiem, ale przeciez nie wszyscy!

-  Ej! - krzyknela Georgie, pryskajac woda w twarz Chucka. - Przesiac oblapiac mnie  za  cycki!  -

Usmiechnela sie slodko do Nate'a. - Siostry mamy Chucka i  mojej  mamy sa  kuzynkami.  Czy  jakos  tak

- wyjasnila. - Stracilismy razem cnote w szóstej klasie.

Nate  wcisnal  dlonie  do kieszeni  plaszcza.  Niewiele  mógl  na  to  odpowiedziec,  ale  zdal  sobie

sprawe,  ze  w gruncie  rzeczy  slabo  zna  Georgie.  Jak  widac,  kryla  sporo  niespodzianek,  a  wiekszosc  z

nich nie byla przyjemna.

Nagle Georgie wyskoczyla z wody i popedzila przez salon.

-   Przyniose  nam  szampana!  I  jak  wróce,  Nate,  masz  siedziec  w wannie,  bo inaczej  sama  cie

tam wepchne!

Ale  Nate  nie  mial  zamiaru  wchodzic  do wody.  Wstal  i  ruszyl  po  mokrych  sladach  do  kuchni.

Georgie  szperala  w spizarni,  przeszukujac  szafki  z szampanem.  Jej  biala  pupa  byla  okropnie  chuda,

ale poza tym dziewczyna wygladala idealnie.

-   Ide  na  góre  rozpakowac  sie  -  oznajmil  Nate,  dajac  Georgie  szanse.  Moglaby  isc  z  nim.

Wtedy by sie rozebral. Na osobnosci.

-   Jak  chcesz  -  mruknela.  Minela  go  pospiesznie  z  póltoralitrowymi  butelkami  szampana  pod

pachami.

Na górze  Nate  odkryl,  ze  jego  rzeczy  juz  ktos  zlozyl  i  poukladal  w cedrowej  szafie  w  jednej  z

sypialni dla gosci. Wiec zamiast sie rozpakowac, szybko przeszukal lazienki, zeby powyrzucac  leki  i  w

ogóle wszystko, co Georgie moglaby dla zabawy lyknac. Jezeli jej matki nie ma w poblizu, to na  niego

spada odpowiedzialnosc za Georgie. Musi przypilnowac,  zeby  nie  wypila  butelki  syropu  i  na  przyklad

nie podpalila domu.

Kiedy  juz  przejrzy  lazienki  Georgie,  zadzwoni  do Sereny  i  Blair.  Bo  skoro  nie  urzadza  sobie  z

Georgie  romantycznego  tygodnia,  z nartami  w dzien  i  seksem  w  nocy,  a  ona  w  dodatku  ma  zamiar

caly czas swirowac, to zdecydowanie przyda mu sie odrobina towarzystwa.

Bo  kto  mu  pomoze  zabawic  nadpobudliwa,  szalona,  uzalezniona  Georgie,  jesli  nie

superdziewczyna, której zawsze pozadal, i zlosliwa, ale nadal piekna eksdziewczyna?

B zaczyna sie interesowac nartami

Kiedy juz dojechaly  do Sun Valley  Lodge,  Blair  polozyla  sie  na  lózku  w ich  pokoju.  Wygladala

- 49 -

background image

na dwór i  gapila  sie  na  nagie  galezie  drzew  i  snieg.  Zastanawiala  sie,  czy  nie  powinna  byla  jednak

jechac na Hawaje. Przynajmniej by sie opalila.

-  Puk, puk! - wrzasnela Serena, pukajac do pokoju obok. - Tu gosposia!

Pisnela  z radosci,  gdy  Erik,  caly  spocony  po saunie.  otworzyl  drzwi.  Objeli  sie  na  powitanie.

Tak dawno go nie widziala! Wciaz byl jej wielkim, kochanym niezdara, slodkim misiem.

-  Poczekaj. Przebiore sie - Blair uslyszala jego glos.

-  Blair nie obchodzi, co na sobie masz - odparla Serena. - Chodz i przywitaj sie.

Polem Blair uslyszala cichy odglos kroków.

-  Czesc.

Podniosla sie na lokciach i zamrugala. Erik byl prawie  nagi  jesli  nie  liczyc  bialego  recznika  na

biodrach. Mokre blond wlosy zgarnal  na  kark.  Na  brodzie  mial  malenka  blizne  po tym, jak  przewrócil

sie na placu zabaw, gdy mial dziewiec lat. Poza tym, wygladal nieskazitelnie.

Blair juz sie w nim zakochala, czytajac jego pamietnik i spiac  w jego  koszulach.  Ale  spotkanie

twarza  w  twarz  zrobilo  na  niej  piorunujace  wrazenie.  Te  wielkie,  niebieskie  oczy!  Te  smutne,

seksowne usta! Ta idealna piers! Nawet stopy mial idealne.

Nagle usiadla, skrzyzowala nogi, zmierzwila wlosy i usilnie sie starala wygladac na znudzona.

-   Czesc.  -  Wyciagnela  rece  nad  glowa  i  odchylila  do  tylu.  -  Jezdziles  juz  na  nartach?  -

ziewnela.

Erik  usmiechnal  sie  szeroko.  Przyzwyczail  sie,  ze  robi  na  dziewczynach  wrazenie,  i  to  bylo

calkiem  mile,  ze  przyjaciólka  mlodszej  siostry  tak  wyrosla  i  teraz  tak  mu  sie  przeciaga  pod  nosem.

Wlasciwie  nie  widzial  Blair,  odkad  Serena  wyjechala  do  szkoly  z  internatem,  a  on  zaczal  nauke  w

college'u  -  czyli  ponad  dwa  lata.  Zawsze  byla  ladna,  ale  w  tej  krótkiej,  szelmowskiej  fryzurce,  z

drobnym, proporcjonalnym cialem i ta arystokratycznie zadarta broda wyrosla na prawdziwa laske.

-   Snieg  jest  teraz  niesamowity.  W  nocy  pada,  a  w  dzien  w  sloncu  jest  z  pietnascie  stopni

ciepla,  wiec  wlasciwie  mozna  jezdzic  w  szortach.  Niektóre  dziewczyny  jezdza  nawet  w  górze  od

bikini. A trasy sa tu naprawde zadbane.

Blair  pokiwala  glowa,  udajac  zainteresowanie.  Jezdzila  na  nartach  od  dziecka,  przez  cale

zycie,  ale  lubila  jezdzic  zgrabnie,  bez  wysilku  i  bez  ryzyka.  Nigdy  by  sobie  nie  pozwolila  na  upadek,

zeby nie najesc sie wstydu. Przywiozla swoje ulubione bikini Eres z mysla o goracych  kapielach,  ale  z

tego,  co  mówil  Erik,  moglaby  je  nosic  nawet  na  stoku!  Serena  ostrzegala,  ze  brat  jezdzi  naprawde

szybko i  lubi  muldy,  ale  moze gdyby  Blair  ladnie  go  poprosila,  przemyslalby  sprawe  i  odpuscil  sobie

na jakis  czas  szalencza  jazde.  Stanowiliby  idealna  pare:  ona  w bikini,  on w spodenkach  do surfingu,

Musowaliby sobie z gracja, ku zazdrosci wszystkich.

- 50 -

background image

-  Móglbys mnie jutro oprowadzic? - poprosila. - Bylam tu tylko raz na nartach.

Erik wyszczerzyl zeby.

-  Jasne.

Ich  pokój  w  hotelu  by!  wielki  i  urzadzony  w  starym  stylu:  z  ciezkimi  zaslonami  z  bezowego

aksamitu,  nocnymi  szafkami  i  osobna  garderoba.  Ale  zapewniono  tez  wszelkie  mozliwe

udogodnienia:  odtwarzacz  CD  i  DVD,  dostep  do  Internetu  oraz  minibarek,  który  Serena  wlasnie

odkryla.  Siedziala  na  podlodze  przed  otwarta  lodówka,  wpychajac  do  buzi  darmowe  trufle  Godivy  i

zapijajac je szampanem. Czyzby Blair flirtowala z Erikiem? A on na to odpowiadal? Dziwne.

-   Mna  sie  nie  przejmujcie  -  mruknela  pod  nosem,  biorac  kolejny  lyk  z  minibutelki  Veuve

Clicquot. - Patrzcie, lampka miga na telefonie. Jest do nas wiadomosc!

Popedzila do telefonu przy lózku, zlapala sluchawke i przelaczyla sie na poczte glosowa.

-  Czesc, tu Nate. Mam nadzieje, ze dojechalyscie cale i zdrowe. Spotkamy  sie  jutro  rano,  kolo

wpól  do  jedenastej?  Moze  pojezdzimy  razem?  Hm,  nie  wiem,  jaki  tu  jest  numer.  Wlasciwie  to

prawdziwy dom wariatów. Dzwoncie na komórke. Dobra, do zobaczenia.

Serenie wydawalo sie, ze  Nate  byl  jakis  zdyszany  i  -  dziwne  -  jakby  zdenerwowany.  Ale  moze

to  dlatego,  ze  przestal  palic,  a  ona  jeszcze  sie  nie  przyzwyczaila  do  jego  normalnego  glosu.

Trzymajac  telefon,  zerknela  na  Erika  i  Blair.  Brat  pokazywal  cos  przez  okno  i  opowiadal  Blair  o

nachyleniu stoków, o tym, gdzie pada slonce rano, a gdzie po poludniu. Jakby Blair to interesowalo.

Serena wykrecila numer na komórke Nate'a i zostawila wiadomosc.

-  Jutro zdecydowanie wybieramy sie na narty. Ale ja nie mam kondycji  i  bedziemy  musieli  sie

zatrzymywac po kazdym zjezdzie na goraca czekolade i  papierosy.  Ale  jak  sie  znudzisz  to mozesz  nas

olac. Nie moge sie doczekac, zeby poznac Georgie. Do zobaczenia na dole przy River  Run  o dziesiatej

trzydziesci. Trzymaj sie, Nate.

Rozlaczyla  sie,  wsadzila  do ust  jeszcze  jedna  czekoladke  i  podczolgala  sie  do  Erika  od  tylu.

Warknela, a potem ugryzla go w lydke.

-  Auc! - krzyknal przerazliwe.

Serena usiadla z powrotem na tylku.

-   Mozemy wreszcie  cos  zrobic?  Czy  jestescie  tak  zajeci  gadaniem  w tym  nudnym  pokoju,  ze

nie zamierzacie w ogóle wychodzic?

Blair  spiorunowala  przyjaciólke  wzrokiem  i  z  trudem  powstrzymala  sie  od  kopniecia  jej  w

glowe. Czy Serena nie moglaby wreszcie przestac sie wtracac i dac im porozmawiac?

Serena skoczyla na równe nogi i porwala kosmetyczke z lezacej na lózku walizki.

-   Ide  pod  prysznic  -  oznajmila.  -  Jezeli  bedziecie  potem  chcieli  pójsc  ze  mna  na  koktajl,  to

- 51 -

background image

super. A jak nie, to znajde sobie jakichs fajnych, interesujacych ludzi, zeby  miec  sie  z kim  pokrecic,  a

wy sobie tutaj siedzcie, ogladajcie pogode dla narciarzy i dlubcie w nosie.

Moze zachowywala sie  dziecinnie,  ale  z drugiej  strony  wykazala  sie  cholernym  taktem,  dajac

im chwile, zeby pobyli sam  na  sam  i  zrobili  to od razu,  podczas  gdy  ona  bedzie  brala  prysznic.  Skoro

na to wlasnie maja ochote...

Blair przewrócila oczami. Serena byla  zazdrosna,  bo nagle  Erik  wolal  rozmawiac  z nia,  a  nie  z

mlodsza siostra. A Blair nie miala zamiaru stracic takiej okazji. Erik i Serena mogli sie spotykac,  kiedy

tylko chcieli.

-  Pójde sie ubrac - powiedzial Erik, podciagajac recznik.  -  Pewnie  chcecie  sie  rozpakowac  i  w

ogóle.

Blair podeszla do swojej torby i rozpiela ja. Wyjela bikini i  troche  koronkowej  bielizny.  Rzucila

je ostentacyjnie na lózko.

-  Nie zabralam duzo rzeczy. Wlasciwie to musze wypozyczyc narty i reszte sprzetu na dole.

-  Tak? - Erik zatrzymal sie w progu. - Moge ci pomóc. Powiedz mojej siostrze, ze spotkamy  sie

za pól godziny na dole w holu. Potem mozemy pójsc cos zjesc.

-   A co  z waszymi  rodzicami?  -  zapytala  Blair.  Pamietala,  ze  jest  tu  gosciem.  Tak  naprawde

wolalaby  po  prostu  zaszyc  sie  w  sypialni  z  Erikiem.  Mogliby  zamówic  jedzenie  do  pokoju,  ogladac

romantyczne czarno - biale filmy, a potem zaczac  zrywac  z siebie  ubrania...  Nie  zapomniala  jednak  o

dobrym wychowaniu. - Nie powinnismy zjesc kolacji razem z nimi?

-  E, tam. Maja tu mnóstwo znajomych. Zwykle chodza swoimi  sciezkami.  Pewnie  beda  chcieli

z jeden  raz  zjesc  z nami  kolacje  albo  pózne  sniadanie.  Ale  wlasciwie  jestesmy  tu  zdani  na  siebie.  -

Spojrzal Blair w oczy. Obydwoje wiedzieli, ze to dobra nowina.

-  Wiec zapowiada sie ciekawie - powiedziala.

-  Aha - zgodzil sie Erik, nim schowal sie w swoim pokoju.

No, przynajmniej bedzie troche rozrywki!

to bron czy tylko rogalik z serem?

-  Jest niedziela,  blady  swit  i  ze  dwadziescia  stopni  mrozu — marudzila  Elise.  -  O  co  chodzi  z

tym siedzeniem?

-  Csss -  szepnela  Jenny.  -  Idzie.  -  Zlapala  Elise  za  rekaw  plaszcza  i  pociagnela  ja  za  soba  do

- 52 -

background image

pralni chemicznej przy Lexington Avenue.

-  A teraz co mamy robic? - burknela Elise.

Jenny polozyla palec na ustach i przykucnela za ogromna, zólta  torba  na  pranie.  Specjalnie  na

te okazje zalozyla przeciwsloneczne okulary i ledwo cokolwiek widziala w ciemnym miejscu.

-  Csss.

-  W czym moge pomóc? - zapytal mezczyzna za lada.

Dziewczyny  nie  ruszyly  sie,  podczas  gdy  Leo  szybko  minal  witryne  pralni.  Jego  jasne  wlosy

kryly  sie  pod  czarna  czapka.  Mial  na  sobie  podniszczona,  brazowa,  skórzana  kurtke  z  kolnierzem  z

kozucha, która albo  byla  bardzo  droga,  albo  bardzo  stara.  Niósl  wielki  papierowy  kubek  kawy  i  biala

papierowa torbe z czyms w srodku.

Aha! To bron? - zastanawiala sie Jenny. A moze czyjas reka? Albo zwyczajny rogalik z serem?

-  Chodz!

Jenny skoczyla  na  równe  nogi  i  wyciagnela  Elise  z  pralni.  Ruszyly  za  Leem  Siedemdziesiata

ulica w strone Park Avenue.

Leo  nigdy  nie  zaprosil  Jenny  do  domu,  ani  nawet  nie  powiedzial  jej,  gdzie  mieszka.  Kiedy

poprosila,  zeby  spotkali  sie  dzisiaj,  odparl,  ze  nie  moze.  Odpowiadal  tak  na  prawie  co  druga  jej

prosbe.  Byl  tajemniczy  i  nieuchwytny,  nie  mogla  sie  wiec  oprzec  pokusie  szpiegowania  go.  Mial

ulubiony sklep z kawa na rogu Siedemdziesiatej i Lexington, wiec prawdopodobnie mieszkal  gdzies  w

poblizu. Tego ranka Jenny wyciagnela Elise z lózka o siódmej rano.

-   Ej,  patrz!  -  Elise  wskazala  w strone  Park  Avenue,  na  okazaly  budynek  z  zielonymi  i  zlotymi

markizami  oraz  odzwiernym.  -  Wchodzi  tam!  -  Poczatkowo  zachowywala  sie,  jakby  cale  to

szpiegowanie Lea bylo cysta glupota, ale teraz ja wciagnelo. - To tam mieszka?

-  Nie wiem - odparla bez tchu Jenny.

Ruszyly  przecznica  w  strone  skrzyzowania,  az  dotarly  do  plamy  slonca.  Jenny  oparla  sie  o

sciane. Czekala, az Leo znowu wyjdzie.

-  Masz zamiar tu zostac? - Elise wyciagnela paczke gumy Orbit i poczestowala przyjaciólke.

-   A  co  w  tym  zlego?  -  Jenny  odwinela  gume,  odgryzla  polowe  listka,  a  reszte  zawinela  na

pózniej.

-  A jesli bedzie tam siedzial i przez trzy godziny  ogladal  telewizje?  Zamarzniemy  tu na  smierc

- marudzila Elise.

Jenny zula gume. Schowala dlonie  do kieszeni  czarnej  kurtki.  Zamknela  oczy  i  pozwolila,  zeby

marcowe slonce grzalo jej twarz.

-   Na  sloncu  jest  cieplej.  A  poza  tym  co  mamy  do  roboty?  Sa  ferie.  Nie  mamy  nawet  pracy

- 53 -

background image

domowej.

Elise  trudno bylo  sie  z tym nie  zgodzic.  Naprawde  nic  jest  fajnie  byc  jedyna  osoba  w  klasie,

która nie  wyjezdza  na  ferie  na  narty  albo  na  plaze.  Przynajmniej  Jenny  wymyslila  im  zajecie.  Nagle

Elise az podskoczyla. Leo wlasnie wyszedl z budynku. Bez czapki, bez papierowej torby i bez kawy.

-  Ej - szepnela i szturchnela Jenny.

Przycisnely  sie  do  sciany  i  schowaly  glowy,  majac  nadzieje,  ze  Leo  ich  nie  zauwazy.  Tym

razem  prowadzil  ogromnego  bialego  mastiffa  na  czerwonej,  skórzanej  smyczy.  Pies  mial  na  sobie

komplecik  za  jakies  trzysta  dolarów:  obroza  plus  kurteczka  w  kratke  z  Burberry.  Mial  tez  rózowe,

skórzane buty.

O Boze.

Jenny nie  bardzo  wiedziala,  co  o tym myslec.  To  bylo  zenujace,  ale  i  intrygujace.  Nawet  nie

powiedzial jej, ze ma psa! Znowu pociagnela Elise za rekaw.

-  Chodz.

Zachowujac  bezpieczna  odleglosc,  szly  za  Leem,  który  powoli  okrazal  z  psem  kwartal.  Byl

bardzo uwazny,  pozwalal  psu  obwachiwac  wszystkie  hydranty  i  krawezniki,  gdzie  nasikaly  inne  psy.

Nagle  pies  przygarbil  sie  i  zrobil  ogromna  kupe,  a  Leo  obowiazkowo  przykucnal,  zgarnal  kupe  do

plastikowej,  rózowej torebki,  która  wyjal  z  dozownika  przyczepionego  do  smyczy,  a  potem  wyrzucil

pakunek  do  kosza  na  rogu  Szescdziesiatej  Dziewiatej  i  Madison.  Potem  doszedl  do  Park  Avenue  i

znowu wszedl do budynku.

Jenny oparla sie o sciane w tym samym slonecznym miejscu, kompletnie skolowana.

Elise stanela obok niej, glosno zujac gume.

-  Ej, nie wiem, czy to prawda, ale... kojarzysz te strone, na która zawsze zagladam?

-  No?

-  Pisano tam ostatnio o eleganckim przyjeciu, na które poszly wszystkie  bogate  dziewczyny  w

czwartek  wieczór.  I  wspomniano  o  jednym  takim  chlopaku...  Wygladalo  mi  na  to,  ze  chodzi  o  Leo.

Moze jest dzieciakiem jakiegos multimilionera, ale wstydzi sie przyznac.

Jenny  skrzywila  sie.  Albo  wstydzi  sie  przyprowadzic  mnie  do  domu  i  przedstawic  rodzicom,

pomyslala z rozpacza. Ale  i  tak  nie  byla  przekonana.  Leo  nie  zachowywal  sie  jak  bogaty  snob  i  uczyl

sie  w  dosc  niekonwencjonalnej  szkole.  Gdyby  byl  multimilionerem,  to  pewnie  chodzilby  do  szkoly

Swietego Judy albo jakiejs z internatem w New Hampshire.

-   Skoro jest  taki  bogaty,  to dlaczego  kupuje  kawe  na  wynos  i  wyprowadza  wlasnego  psa?  -

sprzeciwila sie.

Ale  z  drugiej  strony,  dlaczego  jego  pies  nosi  obroze  drozsza  niz  kazdy  z  jej  ciuchów?  Boze,

- 54 -

background image

teraz Leo wydal jej sie jeszcze bardziej tajemniczy.

-   Moze  on  jest  szpiegiem,  który  udaje  zwyklego  ucznia,  zeby  rozgryzc  od  srodka  handel

narkotykami w szkolach srednich? - zasugerowala Elise.

-  I w zwiazku z tym musi zakladac psu  rózowe  buty? -  Jenny  nie  spuszczala  oczu  z wejscia  do

budynku. - Nie sadze.

Elise zaczela robic pajacyki, zeby sie rozgrzac.

-  Moze to specjalne buty. No wiesz, z torpedami albo czyms takim, jak u Jamesa Bonda.

-  Jasne -  zachichotala  Jenny.  Z  jakiegos  powodu spodobala  jej  sie  mysl,  ze  Leo  to szpieg.  -  I

ma czarny pas karate, i mówi biegle w... dajmy na to, dwudziestu trzech jezykach.

Elise schylila sie i poprawila sznurowadla. Zaczynala sie naprawde nudzic.

-  Kto, pies?

-  Nie, kretynko! - wykrzyknela Jenny, nadal patrzac na drzwi. - Leo.

-  Kto wie? - ziewnela Elise. Najchetniej wrócilaby  do lózka.  Choc  z drugiej  strony  miala  cicha

nadzieje, ze pójda do Jenny, wtedy moglaby znowu spotkac sie z Danem. Byl dziwny,  ale  w naprawde

- slodki sposób. - Wiec co teraz robimy?

Jenny wyjela z kieszeni polówke gumy. Stara wyplula na papierek,  a  nowa  wlozyla  do ust.  Nie

chciala sie przyznac, ale spodobalo jej sie szpiegowanie Lea.

-  Czekamy.

Cóz, przynajmniej mialy zajecie.

tematy    ?    wstecz    dalej    ?    wyslij pytanie    odpowiedz

Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostaly zmienione lub skrócone,  po to by

nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie!

Chlopcy i dziewczyny róznie sobie radza

Czy zauwazylyscie kiedys, ze kiedy chlopcy sa zestresowani, to chca tylko godzinami grac samotnie w

- 55 -

background image

te  swoje  gry  wideo  albo  ida  do  parku  kopac  pilke  z  innymi  chlopakami?  Kiedy  my  sie  stresujemy,

robimy cos  produktywnego.  Sprzatamy  w  szatach,  idziemy  kupic  nowa,  idealna  torebke,  wybieramy

sie  na  manikiur,  regulujemy  brwi,  czyscimy  zeby.  Ostatnie,  czego  chcemy,  to siedziec  bezczynnie.  A

najbardziej  potrzebujemy  towarzystwa  plci  przeciwnej.  Dziewczyny  -  nawet  nasze  najblizsze

przyjaciólki  -  sa  za  bardzo  nastawione  na  rywalizacje  i  jeszcze  bardziej  nas  nakrecaja,  podczas  gdy

chlopcy przynosza  ukojenie  i  odciagaja  nasza  uwage  od problemów.  Ale  jak  zastosowac  te  metode,

gdy wszyscy chlopcy sa zajeci ganianiem za pilka? Mamy dwa wyjscia. Mozemy zdjac z siebie polowe

ubran, stwarzajac chlopcom alternatywe nieco bardziej kuszaca od okraglej, podskakujacej pilki. Albo

mozemy przestac konkurowac z naszymi przyjaciólkami i zabawic sie  nieco  z nimi.  Spójrzmy  prawdzie

w oczy: kiedy  juz  sie  calowalas  z tym jednym  jedynym,  natychmiast  lapiesz  za  telefon  i  dzwonisz  do

przyjaciólki.

Wasze e - maiie

P: Droga P!

Mam dopiero  trzynascie  lat  i  tak  czesto  poruszany  przez  Ciebie  temat  college'u  wydaje  mi

sie naprawde odlegly. Ale nie moim rodzicom.  Ciagle  tylko  o tym mówia.  Zabieraja  mnie  w

ferie  wiosenne  na  objazd  po  college'ach.  Zapisali  mnie  juz  na  kurs  przygotowujacy  do

egzaminów koncowych, który zaczyna sie w kwietniu. Co mam im powiedziec, zeby przestali

sie mnie czepiac

Mamdosc

O: Witaj mamdosc!

Masz  dosc?  Mysle,  ze  kazdy  to zrozumie.  Jakbysmy  juz  nie  byli  pod  silna  presja!  Polecam

pewna  sprytna  sztuczke  psychologiczna  -  u  mnie  zawsze  dziala.  Odgrywaj  role  córeczki,

która  nie  moze  sie  doczekac  college'u!  Kupuj  wszystkie  przewodniki,  wytapetuj  pokój

plakatami  z  college'ów,  zamów  przez  Internet  college'owe  bluzy,  kup  kompakt  z  testami

przygotowujacymi do egzaminów koncowych i  uzywaj  ich  strony  tytulowej  jako  wygaszacza

ekranu.  Przestan  ogladac  telewizje.  Jezeli  nie  zaczna  sie  martwic  i  nie  zostawia  cie  w

spokoju,  spróbuj  sie  poumawiac  z  jakims  chlopakiem  z  college'u.  To  moze  zadzialac.

Powodzenia!

P: Droga plotkaro!

- 56 -

background image

Chodze  do  Smale  z  tym  chlopakiem,  z  którym  spotyka  sie  J.  To  zabawne,  bo  nikt  go

wlasciwie  nie  zna.  Wychodzi  zaraz  po dzwonku i  z nikim  sie  nie  widuje.  Jakby  byl  duchem

albo cos takiego.

Celine

O: Droga celine!

Jezeli  jest  duchem,  to  by  wszystko  wyjasnialo.  W  koncu  duch  moze  pojawic  sie

blyskawicznie  i  wycinac  najbardziej  szalone  numery.  Ale  czy  duch  zawracalby  sobie  glowe

szkola? A tak przy okazji - masz sliczne imie, o ile to twoje prawdziwe imie.

P

Na celowniku

D kupuje nowy, czarny garnitur ze sztruksu na wyprzedazy magazynowej w APC. Ze  wzgledu  na  nowa

prace  chce  wygladac  jak  artysta  i  nieco  z  francuska.   przymierza  spodnie  khaki  w  Gap  razem  z

nowym  chlopakiem  o  wielkim  nosie.  Od  kiedy  ona  nosi  kolor  khaki?   obserwuje  Park  Avenue,  z

lornetka i w smiesznym starym, meskim  kapeluszu.  Kompletnie  oszalala?  B w Sun  Valley  przymierza

bikini  i  kupuje  prezerwatywy.  Czekaj,  myslalam,  ze  jedzie  na  narty.  Czy  ktos  powiedzial

prezerwatywy?!  N zawozi  caly,  samochód  pijanych  blondynów  czarnym  terenowym  mercedesem  do

odlotowej  meksykanskiej  knajpy,  tez  w Sun Valley.  Czy  to  nie  beznadzieja  -  byc  tym  niepijacym,  co

ma prowadzic? A gdzie jego dziewczyna? Juz zdazyla stracic przytomnosc? Milusio. Wyglada na  to,  ze

wszyscy  sa  w  szczytowej  formie.  Jak  zwykle.  Pamietajcie,  zeby  mnie  o  wszystkim  informowac.  Ta

strona jest tylko o was (a nie o mnie).

Wiem, ze mnie kochacie,

plotkara

D jak do roboty, chlopcze

Kieszenie  w  nowym  garniturze  Dana  ciagle  jeszcze  byly  zaszyte,  mokre  wlosy  doslownie

przymarzly mu do czola.

-  Halo? - krzyknal chrapliwie do domofonu przed  biurem  „Red  Letter” przy Jedenastej  ulicy  w

- 57 -

background image

West Village.

Papieros, którego zapalil zaraz po wyjsciu z metra,  parzyl  mu palce.  Dan  rzucil  go  na  chodnik,

majac nadzieje, ze nikt nie patrzy na niego z dezaprobata z okna redakcji „Red Letter”.

-  Tu Daniel Humphrey. Nowy stazysta.

Odezwal  sie  brzeczyk.  Dan  pchnal  ciezkie  okratowane  drzwi  t  wszedl.  Wspinajac  sie  po

schodach,  otarl  spocone  dlonie  u  spodnie.  Juz  widzial  oslepiajace  swiatla  biura,  slyszal  stlumiony

stukot klawiatur komputerowych, szum faksów, kopiarek i drukarek oraz miarowy  pomruk sluzbowych

rozmów. Doszedl  U  szczyt  schodów  i  rozejrzal  sie.  Wszedzie  glowy  pochylone  nad  biurkami,  glowy

gadajace przez telefon. Wszyscy zajeci. Bardzo, bardzo zajeci. Biale sciany  dzielila  na  pól  cienka,  po-

zioma, czerwona linia, przez co ogromne pomieszczenie  wygladalo  jak  obwiazane  czerwona  wstazka.

Kiedy  Dan  zmruzyl  oczy,  dostrzegl,  ze  linia  skladala  sie  tak  naprawde  z  tysiecy  drobnych  slów

napisanych czerwona farba. Ciekaw byl, co tam napisano, ale zeby  odczytac  litery,  musialby  pochylic

sie nad czyims biurkiem, a nie chcial byc niegrzeczny.

Czekal, az ktos  sie  z nim  przywita  i  go  oprowadzi  -  w koncu  ktos  go  wpuscil  do biura.  Jednak

nikt nie zwracal na niego uwagi.

Mimo tego eleganckiego nowego garnituru?

Przestepowal z nogi na noge. Odchrzaknal glosno. Nic.

-  Ehm - odezwal sie do goscia siedzacego najblizej.

Mezczyzna  mial  zaczesane  do  tylu  ciemne  przylizane  wlosy,  wykrochmalona,  snieznobiala

koszule  z francuskimi  mankietami  i  schludnie  wyprasowane,  czarne  spodnie,  pewnie  od  Armaniego,

Gucciego albo cos takiego. Staly przed nim cztery male nienapoczete buteleczki  wody mineralnej  San

Pellegrino. ustawione w jednej linii.

-  Mialem sie spotkac z panem Siegfriedem Castle'em - wyjasnil Dan.

Facet podniósl wzrok i zmruzyl oczy.

-  Pourquoi?

Dan zmarszczyl brwi. Facet nie mógl po prostu odezwac sie po angielsku?

-  Bo jestem nowym stazysta?

Mezczyzna wstal.

-   Ja  jezdem  twój  nowy zef.  -  Wyciagnal  dlon  wnetrzem  do  góry.  -  Siegfried  Castle.  Mów  mi

Sig... nie, wlazdziwie to mów mi proszem pana.

Dan nie bardzo wiedzial, co zrobic z tak wyciagnieta reka, jednak  smialo  polozyl  dlon  na  dloni

Siegfneda Castle'a, obrócil ja i uscisnal.

Siegfried Castle skrzywil sie i zabral dlon.

- 58 -

background image

-  Jestes poeta, nie?

Dan  skinal  glowa,  nerwowo  zerkajac  na  boki.  Teraz  wszyscy  przygladali  mu  sie  chlodno.

Zauwazyl,  ze  na  wszystkich  biurkach  stoja  te  male  zielone  buteleczki  z  woda  San  Pellegrino.  I

wszyscy  byli  ubrani  na  czarno  -  bialo,  tak  jak  pan  Castle.  Dan  poczul  sie  dziwacznie  w

jasnoniebieskiej koszuli i szarym garniturze.

-   Tak.  Opublikowano  mój  wiersz  w  walentynkowym  wydaniu  „New  Yorkera”,  w  zeszlym

miesiacu. Moze pan czytal? Zdziry.

Siegfried  Castle  chyba  go  nie  slyszal.  Dan  zaczal  sie  zastanawiac,  czy  „Red  Letter”  i  „New

Yorker” nie rywalizuja ze soba. Moze popelnil straszliwe faux pas, wspominajac o konkurencji.

-   Dobra.  Pokaze  ci  moja  przegródke  z  korespondencja  wychodzaca.  I  przychodzaca.  Moje

akta. Niezamawiane odrzuty. Kopiarke. Telefon. Faks. Siedzisz tutaj. Bede ci zlecal  rózne  rzeczy.  Jemy

w sali konferencyjnej o wpól do drugiej. Zamówisz jedzenie.

Wskazywal rózne  miejsca  w biurze,  a  Dan  zdal  sobie  sprawe,  ze  pan  Castle  nie  zamierza  mu

niczego wiecej pokazac ani nikomu go nie przedstawi. Koniec wycieczki.

Telefon  zadzwonil.  Siegfried  Castle  usiadl  i  wskazal  aparat  wypielegnowanym  palcem.  Dan

podniósl sluchawke.

-   Slucham?  -  Skrzywil  sie,  zdajac  sobie  sprawe,  ze  nie  za  -  brzmialo  to  profesjonalnie.  -  W

czym moge pomóc?

-  Kto ty do cholery jestes? - odezwal sie po drugiej  stronie  glos  z angielskim  akcentem.  -  Daj

mi Zigstera, pronto.

Podal  telefon  panu  Castle,  który mial  juz  kilka  siwych  wlosów  i  pewnie  byl  starszy,  niz  na  to

wygladal.

-  To do pana, jak sadze.

Dan usiadl na krzesle, które, jak podejrzewal, przeznaczone bylo dla niego, w kacie,  twarza  do

sciany. Na jego biurku niczego nie bylo: ani telefonu, ani  komputera,  ani  nawet  wody San  Pellegrino.

Zastanawial  sie,  czy  powinien  przedstawic  sie  pozostalym  pracownikom  biura,  ale  nie  chcial  im

zawracac  glowy  w  czasie  pracy.  Mruzac  oczy,  próbowal  odczytac  slowa  na  czerwonym  pasku  na

scianie, ale im dluzej na nie patrzyl, tym bardziej tanczyly mu przed oczami  i  zamazywaly  sie.  Zerknal

w bok na przegródke z wychodzaca poczta pana Castle'a. Lezal w niej list.

-  Chce pan, zebym go wyslal? - zapytal.

Siegfried  wsadzil  papierosa  do  ust  i  otworzyl  srebrna  zapalniczke  Zippo,  po  czym  wrzucil

niezapalonego papierosa do kosza pod biurkiem.

-  Smialo - rzucil  zlosliwie,  jakby  chcial  czym  predzej  sie  go  pozbyc.  -  I  potrzebny  mi  kawior.  -

- 59 -

background image

Wyciagnal z kieszeni banknot studolarowy. - Gourmet Garage przy Siódmej  Alei.  Ale  nie  bieluga!  Ten

czarny w niebieskiej puszce.

Dan  wzial  pieniadze  oraz  list  i  wyszedl  z  biura.  Na  kopercie  nie  bylo  znaczka,  a  on  nie  mial

pojecia, gdzie tu jest poczta. Jakas powinna  byc  w poblizu,  wiec  postanowil  sobie  zapalic  i  poszukac

poczty.

Dziesiec przecznic dalej wciaz jeszcze nie znalazl poczty. ale wypalil  cztery  papierosy  na  molo

z widokiem na rzeke Hudson.

-  Musze wracac - mruknal i wrzucil papierosa do wody.

Ale  nie  mógl  wrócic  z koperta,  jak  ostatni  kretyn.  Nie  powie  przeciez,  ze  nie  wiedzial,  gdzie

kupic znaczek.

Przechylil  sie  nad  porecza  i  zanim  sie  zastanowil.  wrzucil  list  do  metnej,  wzburzonej  wody.

Koperta przez chwile kolysala sie na falach, a potem przemokla i zatonela.

Ups!

Dan  szybko  sie  odwrócil  i  przeszedl  przez  molo  w  strone  Jedenastej.  Jak  wróci  do  domu

wieczorem,  poszuka  w  Internecie  jakiejs  poczty  w  poblizu  redakcji.  W  koncu  ten  jeden  list  nie  byl

chyba az taki wazny?

Wsunal dlonie do kieszeni i wyczul pognieciona studolarówke. Przypomnial sobie o kawiorze.

-  Cholera.

W  Gourmet  Garage  staly  cale  stosy  puszkowanego  czarnego  kawioru  z  osmioma  rodzajami

niebieskich etykietek. Dan zlapal najdrozszy i podszedl do kasy.

-  Dan?

Odwrócil sie. To byla  Elise,  kolezanka  Jenny.  Niosla  metrowej dlugosci  bagietke,  a  na  twarzy

miala  slady  maki.  Wlasciwie  wygladala  slodko,  tylko  nagle  zauwazyl,  ze  jest  znacznie  wyzsza  od

niego - co najmniej o glowe.

-  Co tu robisz? Jenny mówila, ze zaczynasz dzis nowa prace.

Dan  wskazal  na  mala  puszke  kawioru,  która  przesuwala  sie  po  tasmie  do  kasy.  Jak  cos  tak

malego moze kosztowac siedemdziesiat cztery dolary?

-  Szef wyslal mnie po kawior.

Elise patrzyla, jak Dan placi studolarówka, a potem chowa reszte do plaszcza z APC.

-   Super  -  westchnela.  Naprawde  byla  pod wrazeniem.  -  W kazdym  razie  wlasnie  zaszlam  do

twojego nowego biura, zeby przyniesc ci pare ciastek. Nudzilam  sie  i  pomyslalam,  ze  moze ucieszysz

sie  z  czegos  takiego  w  pierwszy  dzien  pracy.  -  Usmiechnela  sie  niesmialo,  placac  za  bagietke.  -

Zawsze mi sie lepiej pisze, gdy mam cos do przegryzienia.

- 60 -

background image

Dan nie bardzo wiedzial, jak to rozumiec.

-  Musze wracac - powiedzial, wychodzac na ulice.

-  Jasne.

Odprowadzila  go  do  rogu  z  bagietka  pod  pacha.  Przy  okazji  wysmarowala  sobie  maka  caly

plaszcz.

-  Musze zlapac taksówke. Kupowalam pieczywo dla mamy. Nasza rodzina zyje glównie na coli

i francuskim pieczywie. Mój ojciec nazywa to dieta Wellsów.

Dan  usmiechnal  sie.  Dieta  skutkowala.  Elise  byla  naprawde  szczupla.  Zmruzyl  oczy,  patrzac

na  nia  w  zimnych  promieniach  slonca.  Przyniosla  mu  ciastka.  Miala  takie  slodkie  piegi.  Chuda,

wysoka. Z bagietka pod pacha. Gdy tak stala w czarnym  welnianym  plaszczu  i  w czarnych  pantoflach

na  plaskim  obcasie,  wygladala  bardzo  poetycko  i  z  francuska.  Móglby  o  niej  napisac  wiersz.

Zdecydowanie.

Zamachala bagietka na przejezdzajaca taksówke.

-  Ej!

Taksówka sie zatrzymala, a Elise odwrócila sie, zeby sie pozegnac.

-   Moze  pózniej  wpadne  do  Jenny  poogladac  filmy  albo  cos  takiego.  Moze  sie  jeszcze

spotkamy.

Dan podszedl do niej.

-  Masz make na policzku.

Dotknal jej twarzy kciukiem, a potem pocalowal ja w policzek.

-  Juz.

Elise usmiechnela sie niepewnie samym kacikiem ust.

-  Dzieki.

Taksówkarz zatrabil.

-  Zostawilam ciastka na twoim biurku. Powinny byc smaczne. Dobra, do zobaczenia -  dodala  i

wskoczyla na tylne siedzenie taksówki.

Slodka  jak  ekierka,  zaczal  pisac  w  myslach  Dan,  idac  w  strone  biura.  Mala  femme  fatale.

Nawet nie wiedzial, ile z tego jest  po francusku,  ale  te  slowa  kojarzyly  sie  z drobna  Francuzka.  która

niesie  pod pacha  bagietke  i  przynosi  mu ciastka.  Taka,  o  której  pisze  sie  piosenki  i  wiersze  i  która

caluje  sie  w policzek.  W koncu  Elise  ma  dopiero  czternascie  lat.  Daleko  jej  do Mystery  Craze,  ale  z

pewnoscia go adoruje. No i przynajmniej jest w poblizu.

Zapalil  nastepnego  papierosa  i  wszedl  do  biura  spokojnym  krokiem.  Jak  na  razie  praca  nie

wygladala najgorzej.

- 61 -

background image

Dopóki trzymal sie z dala od biura.

V pomaga rodzicom odnalezc sztuke

-  Tato, spójrz, stare sanki! - zawolala Vanessa.

Pare dni temu popelnila fatalny blad, wspominajac rodzicom, ze w Nowym Jorku ludzie  czesto

zostawiaja  stare  rzeczy  po  prostu  na  chodniku.  Sama  w  ten  sposób  znalazla  staromodne  rolki  w

idealnym  stanie.  Teraz  obchodzila  z  rodzicami  ulice  w  Williamsburg  w  poszukiwaniu  potencjalnych

dziel sztuki.

Arlo, szurajac  nogami,  podszedl  do czerwonych  plastikowych sanek.  Byly  zlamane  posrodku  i

cale oklejone rozmieklymi nalepkami z zólwiami. Na dole plastik  zdazyl  sie  juz  odbarwic,  pewnie  pod

wplywem psich siusków.

-  Moga smierdziec - ostrzegla go Vanessa.

Arlo wzruszyl ramionami i wrzucil je do metalowego koszyka  na  zakupy  pozyczonego  od Ruby.

Znalezli  juz  niebieskie  plastikowe  akwarium  w ksztalcie  kuli,  biala  czape  kucharska  i  popielniczke  z

pinezek.

-  Potrzebujemy czegos naprawde wielkiego - powiedziala Gabriela, gdy ruszyli dalej. -  Czegos

znaczacego.

Vanessa  wlokla  sie  za  nimi  niechetnie,  zastanawiajac  sie,  co  matka  moze  miec  na  mysli.

Kolejnego konia? Ogromna tarke do sera? Kopnela zgniecione pudelko po soku i przysiadla  na  ganku,

podczas  gdy  rodzice  rozmawiali  z  wlascicielem  starej  pólciezarówki,  stojacej  przed  rybacka  chala,

zablakana wsród magazynów. Matka podeszla do niej i usiadla obok.

-  Arlo znalazl bratnia dusze - zauwazyla, usmiechajac  sie  do meza  stojacego  kawalek  dalej.  -

Pewnie to chwile potrwa.

Dzisiaj  Arlo  mial  na  sobie  welniane  poncho  i  bermudy,  spod  których  wystawaly  sinawe  i

guzowate  kolana.  Strój  dopelnialy  nieodlaczne  tenisówki  wlozone  na  gole  stopy.  Siniaki  na  lydkach

pochodzily  z Vermont,  gdzie  Arlo  robil  ruchome  rzezby  z  poroza  jeleni  i  z  przywiezionej  na  taczkach

padliny zwierzat, które zginely w wypadkach samochodowych.  Vanessa  dziwila  sie,  ze  ojcu  udalo  sie

spotkac kogos, kto patrzyl na niego tak, jak matka. Faktycznie, bratnie dusze!

-  Wiec co sie stalo z tym twoim cudnym, potarganym chlopcem? - zapytala Gabriela.

Zdjela gumke z dlugiego, siwego warkocza i przeczesala wlosy poplamionymi farba placami.

- 62 -

background image

Vanessa  odwrócila  wzrok.  Golila  sie  prawie  na  lyso  miedzy  innymi  dlatego,  ze  wlosy  matki

wydawaly jej sie okropne, doslownie ja odrzucalo.

-  Pytasz o Dana?

Gabriela zaczela  ja  masowac  po karku.  Vanessa  skrzywila  sie.  Nie  lubila,  gdy  ktos  ja  dotykal

bez ostrzezenia, ale matka najwyrazniej nie zdawala sobie z tego sprawy.

-  Zawsze myslalam, ze sie pobierzecie albo cos takiego. Przypominaliscie mi nas z Arlem.

Vanessa objela kolana, starajac sie zniesc masaz bez protestu.

-   Dan  wstapil  do  policji  -  powiedziala,  wiedzac,  ze  jej  rodzice  nie  cierpieli  wymiaru

sprawiedliwosci.

-   Zartujesz.  -  Gabriela  zabrala  reke.  Podzielila  wlosy  na  trzy  pasma  i  zaczela  je  z  powrotem

zaplatac. - Byl taki utalentowany Mial takie niezwykle, dobre oko na piekno. I byl taki wierny.

Wierny! Chyba jednak nie.

-  Ha! - wsciekla sie Vanessa.

Dan nigdzie by nie zaszedl, gdyby nie ona. To ona poznala sie na jego wierszu  i  wysiala  go  do

„New Yorkera”.

-  No dobrze, wcale nie zostal policjantem - przyznala sie. - Po prostu przestal  byc  mily.  Uznal,

ze  mozna  traktowac  ludzi  jak  smieci,  jesli  tylko  wyjdzie  z  tego  dobry  wiersz.  -  Zerknela  na  matke,

zeby sprawdzic, czy dotarlo. - To dupek - dodala.

-   Prawdziwi  artysci  rzadko  znajduja  zrozumienie  -  westchnela  Gabriela.  -  Nie  powinnas

oceniac nas  tak  surowo.  -  Zwiazala  koniec  warkocza  gumka  zdjeta  wczoraj  z peczka  brokulów,  które

Ruby przygotowala na kolacje. - Wiesz, kto jest prawdziwym dupkiem?

-  Kto? - zapytala Vanessa, wstajac.

Ojciec  szedl  do  nich  ze  stara,  smierdzaca  siecia  rybacka.  Entuzjastycznie  szczerzyl  zeby,

dumny ze znaleziska.

-  Na przyklad Rosenfeldowie - odparla matka. -  Ta  wczorajsza  uwaga  Pilar  -  ze  juz  nawet  nie

maja czasu na recykling. Jak tak mozna? Co to za ludzie?

Hm, calkiem zwyczajni.

-  Jordy jest mily - odwazyla sie cicho powiedziec Vanessa.

-  Ale te jego okulary! Pewnie kosztowaly wiecej niz nasz samochód! Moim zdaniem, powinien

byl wydac te pieniadze na operacje nosa.

Widzicie, nawet milujacy pokój hipisi nie potrafia powstrzymac sie od zlosliwosci.

Vanessa  prychnela.  Zwazywszy,  ze  rodzice  jezdzili  starym  kombi  subaru,  starszym  od  niej,

bardzo mozliwe,  ze  okulary  Jordy'ego  rzeczywiscie  kosztowaly  wiecej.  A  skoro  matka  naprawde  tak

- 63 -

background image

nie  cierpi  Rosenfeldów...  No cóz,  ciekawe,  jaka  bedzie  miala  mine,  kiedy  sie  dowie,  kogo  córeczka

zaprosila na dzisiejszy koncert Ruby.

Czyzby pewnego wielkonosego chlopaka w drogich okularach?

genialny pomysl znaleziony na biurku stazysty!

Kiedy  Dan  wrócil  do  biura,  redakcja  swiecila  pustkami.  Zostawil  reszte  za  kawior  na  biurku

Siegfrieda  Castle'a  i  przeszedl  wzdluz  rzedów  biurek  do  krótkiego  korytarza.  Na  jego  koncu  byly

zamkniete drzwi. Dan uslyszal szmer rozmów. Zapukal cicho.

-  Prosze - krzyknal Siegfried Castle.

Pracownicy  „Red  Letter” siedzieli  przy okraglym  stole  konferencyjnym,  jedli  ciastka  i  saczyli

san pellegrino z tych malych zielonych buteleczek, które najwyrazniej tak lubili.  Posrodku  stolu  lezalo

swieze  wydanie  pamietnika  Mystery  Craze  w  niemieckim  przekladzie.  Na  bialej  okladce  widnial

flaming. Wlasciwie nie caly ptak, tylko jego nogi, jedna zgieta.

-   Pomyszlelizmy,  ze  nie  wróciz  juz  z  kawiorem,  wiec  mozemy  zjezc  twoje  ciazdka  -  wyjasnil

Siegfried  Castle.  Skinal  glowa  na  drobna  kobiete  w srednim  wieku,  która  siedziala  obok  niego.  -  To

Betsy.  A to Charles,  Thomas,  to Rebecca,  Bill,  drugi  Bill  und  Randolph  -  mówil,  po  kolei  wskazujac

osoby i przedstawiajac je w absurdalnym tempie.

Dan  mial  na  drugie  Randolph  i  nie  cierpial  tego  imienia.  Skinal  glowa  i  usmiechnal  sie

uprzejmie.  Wszyscy  byli  ubrani  identycznie  jak  pan  Castle;  w  wyprasowane  biale  koszule  z

francuskimi mankietami. Jakby to byla jakas sekta religijna.

-   Przepraszam,  ze  to tyle  trwalo.  Na  poczcie  byla  dluga  kolejka  -  sklamal.  Zwykle  nie  klamal

ani  nie  wyrzucal  cudzych  listów,  ale  fakt  posiadania  pracy  wywolywal  w  nim  jakis  bunt.  -  Prosze.  -

Postawil kawior na stole przed panem Castle'em.

Slynny wydawca zerwal z puszki etykietke i przykleil ja do stolu, a puszke wrzucil do kosza.

Co prosze?

Dan  nie  bardzo  wiedzial,  czy  powinien  usiasc.  Najwyrazniej  mieli  jakies  spotkanie,  a  on

przyniósl nie ten kawior, co trzeba, wiec...

-   Wiec  powiedz  nam,  co  zadziz  o  Myztery  Craze  -  przerwal  mu  rozmyslania  pan  Castle.  -

Wzyzcy tutaj uwazaja, ze to nowy prorok, nawet kobiety!

Mezczyzni przy stole rozesmiali sie pozadliwie.

- 64 -

background image

-  To szalona bogini seksu - wykrzyknal Randolph, chrupiac ciastko.

Dan  nadal  stal.  Nie  zdjal  nawet  plaszcza  i  robilo  mu sie  troche  za  goraco.  Usiadl  na  wolnym

krzesle obok pana  Castle'a  i  zagapil  sie  na  pusty  talerz,  na  którym jeszcze  przed  chwila  byly  ciastka

od Elise.

-   Jestesmy  z  Mystery  calkiem  dobrymi  przyjaciólmi  -  powiedzial  cicho.  -  Ona  jest...

rewelacyjna.

Mezczyzni  w pokoju  znowu glosno  sie  rozesmiali.  Nagle  Dana  ogarnelo  przeczucie,  ze  nie  on

jeden przespal sie z Mystery.

-   Pewnie  jest  tez  calkiem  niezla  poetka  -  zauwazyla  Rebecca.  Miala  spiczaste  uszy  jak  elf.  -

Nie wierze, ze nigdy nie chodzila do szkoly.

-  Sierota, która nigdy nie chodzila do szkoly,  wychowana  przez  wilki,  zrobi  wszystko,  a  potem

to opisze. Nic dziwnego, ze juz jest slawna - rzucil z rozmarzeniem Siegfried Castle.

Zanotowal cos na fioletowej podkladce, która lezala przed nim na stole.

Dan bawil sie nitkami, którymi zaszyta byla kieszen spodni. Nie bardzo wiedzial, jaki cel ma  to

spotkanie.  Tak  naprawde  potrzebowal  papierosa,  kubka  kawy  i  czasu,  zeby  zapisac  wiersz  o  Elise,

nim go zapomni.

Wskazal na niemieckie wydanie wspomnien Mystery.

-  Nie czytalem jeszcze tej ksiazki, ale na pewno jest dobra.

Siegfried Castle podniósl z podlogi stos papierów i rzucil jej na stól, prosto pod nos Danowi.

-   To  wzyztko  gówno.  Rzadko  bierzemy  cos  z  nadezwanych  rzeczy.  Ale  i  tak  chce,  zebyz  to

przeczytal.

Dan spojrzal na stos. Zawsze myslal, ze „Red Letter” publikuje glównie teksty nadeslane.

-  To jak sobie radzicie?

Wszyscy sie rozesmiali.

-   Gluptas.  Prozimy  przyjaciól,  zeby  dla  nas  pisali,  a  czasem  znajdujemy  cos,  co  nam  sie

podoba,  na  zdzianie  lazienki  -  stwierdzil  pan  Castle,  jakby  to  byla  najbardziej  oczywista  rzecz  na

swiecie.

Dan zebral stos papierów.

-  Mam oddzielic te, które uznam za dobre? - zapytal zaklopotany.

-  Przeczytaj, a potem wywal!  -  wrzasnal  Siegfried  Castle.  Twarz  mial  czerwona  i  wygladal  na

wscieklego.  -  Wynocha,  wynocha!  -  Zlapal  pusty  talerz  po  ciastkach  i  pchnal  go  w  strone  Dana.  -

Wynocha!

Dan  pospiesznie  wyszedl  z  pokoju,  zabierajac  talerz  i  wiersze  na  swoje  puste  biurko.  Caly

- 65 -

background image

dygotal i o malo sie nie rozplakal. Ale zamiast tego zaczal przegladac wiersze i  pospiesznie  je  czytac.

Niektóre z nich  byly  naprawde  fatalne,  ale  niektóre  oryginalne  i  blyskotliwe.  Pomyslal,  zeby  zapytac

pana  Castle'a.  co  w nich  widzi  zlego.  Albo  zeby  zostawic  te  lepsze  wiersze  w  przegródce  z  poczta  i

poprosic  pana  Castle'a,  zeby  je  przejrzal.  Ale  z drugiej  strony,  im  mniej  ma  z  nim  do  czynienia,  tym

lepiej.

Kiedy  juz  zapanowal  nad  soba,  wzial  czysta  kartke  ze  stosu  lezacego  obok  drukarki  i

zanotowal kilka linijek wiersza, który chodzil mu po glowie przez cale popoludnie.

Slodka jak ekierka, mala femme fatale

Próbowalem twoich petit beurre i twojego chleba

napelniasz mój talerz

Ostatnia  linijka  brzmiala  znajomo,  jakby  juz  kiedys  wykorzystal  ja  w  jakims  wierszu.

Skrzyzowal  nogi,  zastanawiajac  sie.  Uslyszal  odglos  spuszczanej  wody  w  toalecie.  Pomyslal,  ze  po-

szedlby sie wysikac. Wysika sie i skonczy wiersz.  Wstal  i  poszedl  do lazienki.  Bylo  tam  cos  napisane

po lacinie, czerwonym tuszem na scianie, ale nie mógl odczytac.

Kiedy  wrócil,  Z  biurka  zniknela  kartka  z jego  wierszem,  chociaz  caly  personel  siedzial  w  sali

konferencyjnej.

Dan  nie  smial  zaczynac  dochodzenia.  Mial  tylko  nadzieje,  ze  ten  fragment  zostanie

opublikowany jako anonim w nastepnym wydaniu „Red Letter”. Jakos  zdolalby  przemycic  informacje,

ze  to  jego  wiersz,  i  niebawem  swiat  literacki  dopraszalby  sie  o  wiecej.  Dan  opublikowalby  wtedy

ksiazke - a moze dziesiec ksiazek - i stal sie slawny na calym swiecie. Tak jak Mystery Craze.

Ale nie cieszylby sie az tak zla slawa.

I, mezczyzna pelen zagadek

Jenny i  Leo  trzymali  sie  za  rece  przez  caly  seans.  Gdy  wyszli  z kina,  nadal  sie  trzymali.  Jenny

niewiele zapamietala z tego filmu. Przez caly czas  myslala  tylko:  Potem Leo  zabierze  mnie  do siebie.

Jestesmy  raptem  piec  przecznic  od tego  wielkiego  budynku  z odzwiernym  przy Park  Avenue.  I  wtedy

poznam jego psa i jego mame, i jego osobistego trenera, i ich dziesiec pokojówek...

-  No wiec  pomyslalem  sobie,  ze  moze poszlibysmy  teraz  do Guggenheima.  -  Leo  usmiechnal

- 66 -

background image

sie do Jenny swoim uroczym, lekko szczerbatym usmiechem.

Skoro ma  byc  taki  dziany,  to dlaczego  rodzice  nie  naprawili  mu  zebów?  -  zastanowila  sie.  Z

drugiej strony cieszyla sie, ze tego nie zrobili.

-  Jest po ósmej. Chyba wszystkie muzea juz sa pozamykane.

-   Raz  w  miesiacu  maja  taki  specjalny  wieczór  -  wyjasnil  Leo.  -  To  naprawde  niesamowite,

chodzic po muzeum o tej porze.

Gdyby Jenny  pomyslala  jak  trzeba,  doszlaby  do wniosku,  ze  to  najlepsza  pod  sloncem  rzecz.

Przede wszystkim,  czy  to nie  wspaniale,  ze  oboje  z Leem  interesowali  sie  sztuka  i  lubili  muzea?  Po

drugie, super, ze on jest taki zorientowany i chce mnie ze soba zabrac!

Ale Jenny myslala tylko: Nie zaprasza mnie do domu! Co jest ze mna nie tak? Albo z nim? O co

tu chodzi?

-   Masz  jakies  zwierzeta?  -  zapytala  podejrzliwie,  gdy  przechodzili  przez  Druga  Aleje  i  ruszyli

na wschód w strone Piatej.

-  Zwierzeta? Nie. A co? - Leo objal ja ramieniem. - Brr. Nie marzniesz? Chcesz mój szalik?

Ale Jenny nie byla w stanie docenic tego romantycznego gestu, od którego kazdej dziewczynie

stopnialoby  serce.  Jenny  nawet  go  nie  zauwazyla,  podobnie  jak  nie  zwrócila  uwagi  na  przenikliwy

chlód.  Nurtowalo  ja  kilka  pytan.  Ale  dlaczego  mialby  klamac?  I  dlaczego  tak  szybko  chce  zmienic

temat?

-  Jestesmy na miejscu.

Przed  nimi  majaczyla  ciemna,  lejkowata  sylwetka  muzeum  Guggenheima.  Calus,  calus  -

napisano na transparencie powiewajacym nad wejsciem. Leo zaczerwienil sie, gdy zobaczyl, ze  Jenny

patrzy na napis.

-  Chodz, wejdzmy do srodka.

Otworzyla  torebke,  zeby  zaplacic  za  swój  bilet,  ale  Leo  machnal  reka.  zeby  schowala

portmonetke.

-  Nie trzeba. Jestem czlonkiem. Wejdziemy za darmo.

Czlonkiem?  No  prosze,  prosze.  Czy  Elise  nie  mówila,  ze  Leo  byl  na  wielkim  przyjeciu

charytatywnym u Fricka w czwartek wieczór? Jego rodzina pewnie miala Guggenheima na wlasnosc.

Weszli  na  góre  i  staneli  przy pierwszym  obrazie.  To  byly  Urodziny  Marca  Chagalla.  Kobieta  z

bukietem  kwiatów,  calujaca  sie  z  mezczyzna,  który  unosi  sie  w  powietrzu  nad  jej  glowa.  Kobieta

wyglada,  jakby  wlasnie  robila  cos  nudnego,  moze  nakrywala  do  stolu,  i  wtedy  nagle  pojawia  sie

mezczyzna i ja caluje.

-   Uwielbiam  ten  granat  -  zachwycal  sie  Leo.  -  Mozna  by  sie  spodziewac,  ze  przez  ten  kolor

- 67 -

background image

obraz bedzie zimny, ale wcale nie jest. Przeciwnie: granat go rozgrzewa.

-   Yhm.  -  Jenny  w  ogóle  go  nie  sluchala.  Przygladala  sie  jego  profilowi,  wlosom,  ubraniu,

butom, paznokciom, szukajac jakiejs wskazówki, jakiegos wyjasnienia.

Leo zerknal na nia i znowu sie zarumienil. Wzial ja za reke.

-  Moge cie pocalowac? Zanim przejdziemy do nastepnego obrazu?

Wczesniej niewiele do niej docieralo, ale teraz nagle oprzytomniala.

-  Och! Em... Jasne.

Zrobila krok w tyl i prawie stracila równowage.

Leo zlapal ja jeszcze mocniej.

-  Mam cie.

Pozwolila,  zeby  ja  przyciagnal  do siebie,  i  uniosla  ku  niemu  twarz.  Pocalunek  nie  okazal  sie

jakims  niezwyklym  przezyciem,  chociaz  Jenny  zastanawiala  sie,  gdzie  Leo  nauczyl  sie  tak  dobrze

calowac.

Gdyby tylko przestala tyle myslec...

dziwaczny przyszly prawnik prezentuje sie calkiem w porzo

-   Wiesz,  on  musi  cie  naprawde  lubic,  skoro  przejechal  taki  kawal  drogi  w  tak  paskudny

wieczór  -  szepnela  Ruby  do  Vanessy  tuz  przed  koncertem.  Jej  kapela,  SugarDaddy,  grala  w  kazdy

poniedzialek.

-  Zjawil sie tutaj tylko dla muzyki - odparla sarkastycznie Vanessa.

Jordy  Rosenfeld  stal  w  wejsciu  do  ciemnego,  zatloczonego  klubu.  Rozpinal  zielona  kurtke

narciarska Columbii. Jego dziwnie dlugi nos byl zaczerwieniony od kataru,  a  jasnozólty  golf  i  spodnie

khaki wygladaly dziwacznie na tle obowiazujacej w tym towarzystwie czerni.

Zwykle na widok takiego goscia Vanessa nie wiedziala, gdzie podziac oczy,  ale  tym razem  nie

obchodzilo ja,  jak  zólty  Jest  jego  golf.  A nos  mial  wlasciwie  calkiem  seksowny  i  dystyngowany,  jesli

spojrzalo sie na niego pod wlasciwym katem. Wstala i pomachala do Jordy'ego.

-  Witam, pani Abrams - przywital sie z Gabriela Jordy. - Jak sie pan miewa, panie Abrams?

Rodzice Vanessy wlozyli takie same koszulki Greenpeace'u, obcisle, czarne  legginsy  i  sandaly

Birkenstocks z bialymi skarpetkami. Mogliby robic za eksponaty na wlasnej wystawie.

Martwa natura - zdziwaczali hipisi.

- 68 -

background image

Gabriela rzucila córce zdumione spojrzenie.

-  Czesc, Jordy. Vanessa nie powiedziala, ze wpadniesz.

-   Bo  chcialam  to  zachowac  w  tajemnicy.  -  Vanessa  obdarzyla  Jordy'ego  usmiechem,  który

mial byc prowokujacy, a wygladal calkiem zwyczajnie. Nie usmiechala sie zbyt czesto.

Jordy rozpial kurtke i usiadl obok niej.

-  Skonczylem prace nas dzis.

-  Wiec zasluzyles na drinka - oznajmila Vanessa.

Machnela  na  barmana.  Poklepala  sie  po  nosie  i  pociagnela  za  uszy,  udajac,  ze  daje  mu

sygnaly.  SugarDaddy  regularnie  grywali  w Five  and  Dime,  wiec  dla  Vanessy  i  Ruby  byl  to  wlasciwie

drugi  dom.  Vanessa  nawet  spotykala  sie  z  poprzednim  barmanem,  zanim  wyjechal  do  Nowej

Zelandii, gdzie organizuje splywy pontonowe czy cos w tym stylu.

Barman podszedl zapytac, co zamawia nowy znajomy Vanessy.

-  Macie likier Baileysa?

Arlo  przygladal  sie  muzykom,  którzy  sprawdzali  dzwieki  SugarDaddy  tworzylo  czterech

bladych,  zapatrzonych  w dal  Irlandczyków  oraz  Ruby,  która  wrzeszczala  i  potrzasala  tylkiem,  chociaz

nie byla liderka.

-  Jedzenie fistaszków - powiedziala cicho do mikrofonu, sprawdzajac naglosnienie.

Arlo wyszczerzyl zeby. Wygladal na niesamowicie dumnego.

Gabriela wstala i skierowala sie do lazienki:

-   Mam  nadzieje,  ze  zaraz  zaczna.  Obiecalismy  z  Arlem  tym  milym  ludziom,  których

spotkalismy w metrze, ze zrobimy sobie o pólnocy sesje spiewu.

Barman przyniósl kieliszek mlecznobezowego likieru z lodem. Jordy pociagnal lyk.

-  Swietny - stwierdzil po prostu.

Gabriela  wrócila  z toalety.  Dlugie,  siwe  wlosy  miala  starannie  zaplecione  i  upiete.  Nalozyla

balsam do ust i zdjela skarpetki.

Swiatla  przygasly.  Ruby  zaczela  warczec  do  mikrofonu  i  uderzyla  w  basy.  A  potem  zespól

zagral jeden ze swoich popisowych kawalków: Kanada to przyszlosc.

Jordy rozejrzal  sie  po  zatloczonym  barze,  rozszerzajac  ogromne  nozdrza.  Vanessa  zauwazyla

wystajaca metke zóltego golfu. Napisano na niej Made in China.

Gabriela tez ja zauwazyla.

-   Wiesz,  ze  wiekszosc  chinskich  tekstyliów  jest  produkowana  przez  wiezniów  z  Tajlandii,

torturowanych i glodzonych?

Jordy spojrzal na nia.

- 69 -

background image

-  Twój golf zrobily ofiary wyzysku - pouczyla go Gabriela.

Vanessa  zdawala  sobie  sprawe,  ze  matka  ma  troche  racji,  ale  golf  Jordy'ego  byl  juz

wystarczajaco brzydki - nie musieli jeszcze rozmawiac o tym, gdzie powstal.

Perkusista  SugarDaddy  zaczal  jeden  ze  swoich  slynnych,  dlugich  riffów.  Ruby  wrzeszczala  do

wtóru, zdaje sie, ze cos na lemat dupków w minivanach.

-   Nawet  nie  wiesz,  jak  sie  zawiodlam,  gdy  twoja  matka  powiedziala,  ze  nie  ma  glowy  do

recyklingu  -  mówila  Gabriela.  -  Pomyslalam,  ze  moze  ty  i  twoi  rodzice  powinniscie  przyjechac  do

Vermont, zeby oderwac sie na chwile. Tam jest czysto. Moze przypomnieliby sobie, co jest swiete.

Jordy usmiechnal sie uprzejmie.

-  Wspomne im o tym. Ale tak naprawde rodzice nie zawracaja sobie  glowy  recyklingiem  tylko

z jednego powodu. W naszym domu jest piec do spopielania i po prostu latwiej  jest  wszystko  zrzucac

zsypem.  A co  do mnie,  to wlasciwie  zyje  na  japonskim  makaronie  o smaku  krewetek  i  kawie,  wiec  i

tak nie mam co zbierac.

Gabriela patrzyla na niego przerazona.

Vanessa usmiechnela sie szeroko. Tak, Jordy byl antychrystem  i  z kazda  sekunda  wydawal  jej

sie bardziej milutki. Przysunela sie blizej. SugarDaddy grali dziwnie skoczny kawalek.

Vanessa pochylila sie do Jordy'ego i szepnela mu do ucha:

-  W kazdej sekundzie moge cie pocalowac.

Usmiechnal sie samymi kacikami ust i wzial nastepny lyk Baileysa.

Gabriela szturchnela Arla stopa.

-  Chodz, kochanie, zatanczymy. Musze upuscic troche pary.

Ale  Arlo  wpatrywal  sie  w  scene  jak  zahipnotyzowany,  slina  zbierala  mu  sie  w  kacikach  ust.

Vanessa pomyslala, ze ojciec wyglada jak dziecko, które pierwszy raz przyszlo do cyrku.

Przysunela  sie  jeszcze  blizej  do Jordy'ego,  uniosla  twarz.  przechylajac  sie  lekko,  aby  ominac

jego nos.

-   Mam  zamiar  pocalowac  cie  wlasnie  teraz  -  szepnela,  nim  matka  zdolala  sciagnac  Arla  z

krzesla.

I wtedy przycisnela swoje usta do jego warg, smakujac  Baileysa  i  róznice  miedzy  calowaniem

jego a calowaniem Dana I ten pocalunek byl... pyszny.

- 70 -

background image

seks jest lepszy po nartach

-  Na pewno nie jest ci zimno? - Serena po raz czwarty zapytala Blair.

Blair miala na sobie tylko rózowa góre od bikini pod grubym bialym,  kaszmirowym  swetrem,  a

do tego obcisle czarne sztruksy Miss Sixty.

Nie byl to moze strój wyczynowca, ale to zalezy, jak sie rozumie slowo „wyczyn”.

Blair oparla sie o ramie Erika i znowu spróbowala wcisnac but w wiazanie.

-  Kurcze, nie chce wejsc.

Usmiechnela  sie  zawstydzona,  kiedy  Erik  przykleknal,  zeby  jej  pomóc.  Mial  na  sobie  kurtke  z

mechatej  welny,  sliczny,  recznie  robiony  sweter  i  czarne  obcisle  spodnie  narciarskie,  które

podkreslaly jego dlugie, seksowne uda. Nie, w zadnej mierze nie bylo jej  zimno.  Ale  dzieki,  ze  Serena

zapytala.

Serena  niecierpliwie  uderzyla  kijkiem  w  snieg.  Chciala  juz  znalezc  sie  na  stoku,  z  dala  od

starszego brata i najlepszej przyjaciólki. Z jednej strony nawet ja to troche  bawilo,  bo Blair  flirtowala

z Erikiem, a on udawal, ze tego nie widzi. Ale z drugiej strony to wcale nie bylo takie fajne.

Serena  zapiela  swój  rozsadny,  chociaz  seksowny,  lawendowy  kombinezon  narciarski  Ellesse

az  pod  szyje  i  naciagnela  na  uszy  szara  kaszmirowa  czapke.  Jesli  Nate  wkrótce  sie  nie  pojawi,

pojedzie  na  wyciagu  sama.  Znajdzie  sie  cale  mnóstwo  ladnych  chlopców,  gotowych  sie  w  niej

zakochac. Niech tylko zobacza, jak Serena scina zakrety. Niech no tylko dostanie sie na stok.

-  Dobrze. - Erik wstal i naciagnal mocne rekawiczki z czarnej skóry, - Jak sie trzymaja?

Blair wbila kijki i bujala sie przez chwile, zginajac nogi w kolanach.

-  W porzadku - odparla niesmialo. - A jak sie przewróce?

Erik  zsunal  na  nos  lustrzane  okulary  Scotta.  Wygladal,  jakby  jezdzil  tu  od  poczatku  sezonu,

chociaz dopiero co przyjechal.

-  Nie pozwole ci upasc  -  obiecal  z szerokim  usmiechem,  jakby  sugerowal,  ze  przez  caly  zjazd

bedzie ja trzymal za reke.

Serena  przewrócila  oczami  i  naciagnela  gogle  Smitha.  Juz  zamierzala  porzucic  tych  dwoje  i

zostawic Nate'owi wiadomosc  u faceta  z obslugi  wyciagu,  gdy  dostrzegla  na  sciezce  zlota  czupryne.

Nate  bez  wysilku  niósl  swoja  deske  z  listkiem  marihuany  i  narty  Georgie.  Ramiona  mial  mocne  i

szerokie, jak przystalo na budowniczego lodzi. Obok  niego  szla  Georgie.  Dlugie,  prawie  czarne  wlosy

- 71 -

background image

opadaly  jej  az  do  pasa  jak  peleryna.  Miala  na  sobie  kombinezon  z  czarnego  dzinsu  wykonczony

futrem z norek,  który wygladal,  jakby  zostal  uszyty  specjalnie  dla  niej  przez  Toma  Forda.  Nawet  jej

czapka i brazowe, skórzane buty narciarskie byly wykonczone norkami.

-   Jest  ladniejsza,  niz  zapamietalam  -  powiedziala  cicho  Serena,  ale  Blair  nie  uslyszala,  zbyt

zajeta udawaniem, ze zoladek nie przewrócil jej sie na widok Nate'a i jego nowej dziewczyny.

Dzielilo  ich  jeszcze  kilkaset  metrów,  kiedy  Nate  zdjal  narty  i  deske  z  ramienia.  Bez

najmniejszego  wysilku  wskoczyli  z  Georgie  w  wiazania.  A  potem  podjechali  do  przyjaciól,  slizgajac

sie z wdziekiem jak lyzwiarze figurowi.

-  Hej. Milo was widziec.

Nate przez pól nocy patrzyl, jak Georgie, calkiem nago, popija jagermeistera w goracej  kapieli

z holenderska druzyna snowboardowa, wiec nie klamal. Naprawde nie mógl sie doczekac poranka.

-  Wow! - rzucila z entuzjazmem Georgie na widok Blair. - Masz odwage.

Blair obrzucila Georgie spojrzeniem i rozpiela troche sweter.

-  Dzieki - odparla, chociaz nie byla pewna, co Georgie miala na mysli.

-  Mam taki sam, tylko ze bialy. - Georgie wskazala na bikini Blair.

Erik i Nate spojrzeli na drobne, lecz  calkiem  ladne  piersi  Blair,  wyobrazajac  sobie,  o ile  lepiej

wygladalby taki sam, tylko bialy stanik na wiekszych i ladniejszych piersiach Georgie.

Erik wyciagnal kijek do Blair.

-  Chodz, bede cie holowal.

Och, jakie to slodkie.

Juz  mieli  stanac  w  dlugiej  kolejce  do  wyciagu,  kiedy  nadjechal  Chuck  Bass  na  nowym

snowboardzie Burtona.

-   Hej  -  przywital  ich.  -  Dostalem  od  holenderskiej  druzyny  pare  wskazówek  na  rynnie.  Ci

goscie sa niesamowici!

Cala piatka patrzyla, jak Chuck podjezdza do wyciagu, omijajac kolejke.

-  Chodzcie! - zawolal. - Mam przepustke instruktora!

Zadne  z  nich  nawet  nie  chcialo  wiedziec,  jak  zdobyl  te  przepustke.  Nie  mieli  nic  przeciwko

temu, zeby z nim jezdzic, jesli to oznaczalo wyciag bez kolejki.

I wlasnie na to Chuck liczyl.

Serena  i  Georgie  ustawily  sie  pierwsze.  Krzeselka  byly  czteroosobowe,  wiec  Erik  dolaczyl  do

dziewczyn, ciagnac za soba Blair. Nie protestowala, choc nie miala ochoty jechac z Georgie.

Ziiiut! Podjechalo krzeselko i unioslo ich w powietrze.

-  Iiii! - pisnely jednoczesnie Serena i Georgie.

- 72 -

background image

-  Jej! - Blair scisnela ramie Erika.

Tyle lat jezdzila na nartach, a wciaz czula dreszczyk strachu na wyciagu.

Nate i Chuck jechali tuz za nimi. Ich deski uderzyly o siebie, gdy siadali na krzeselku.

-  Masz jakies ziele?

Chuck  rozpial  kieszen  na  piersi  lsniacego,  ciemnofioletowego  kombinezonu  Bogner  z

dziwnym, lisim futrem doczepianym do kolnierza i wyciagnal srebrna piersiówke.

-  Lyk brandy? - zaproponowal Nate'owi.

-  Juz nie uzywam - powtórzyl uparcie Nate.

Spojrzal  na  buty  Chucka.  Nosili  dokladnie  takie  same,  tyle  ze  deska  Chucka  miala  wsciekle

rózowy kolor  i  napis  Chiquita  Banana.  Snowboard  dla  dziewczyny.  Nate  podejrzewal,  ze  kombinezon

Chucka tez jest damski. Albo ten facet jest gejem, albo zwyczajnie mu odbija.

Przed  nimi,  nad  czapka  Georgie,  pojawil  sie  klab  dymu.  Nate  mial  tylko  nadzieje,  ze  reszta

wykaze troche rozsadku i nic pozwoli jej narobic za duzo glupstw.

Chuck wyciagnal marlboro zza ucha i zapalil. Na szczece rysowal mu sie ciemny zarost. Czyzby

próbowal zapuszczac brode?

-  Slyszalem, ze Blair i twoja nowa dziewczyna pobily sie o ciebie w klinice w Greenwich.

Nate  machnal  reka,  odganiajac  dym.  Zachwycal  sie  spiczastymi  wierzcholkami  pieknych,

ciemnozielonych sosen wyrastajacych z bialej pierzynki sniegu pod nimi. Dym wszystko psul.

-   Slyszalem  tez,  ze  Georgie  i  Serena  chodzily  do  tej  samej  szkoly  z  internatem  w  New

Hampshire  i  ze  wylali  je  w  tym  samym  czasie.  Przylapali  je.  Na  tym.  -  Chuck  zlapal  sie  w  kroku,

wcisnal biodra W krzeselko i obrzydliwie wywalil jezyk.

-  Watpie - stwierdzil Nate, chociaz nie byl taki pewny.

Wlasciwie  nigdy  sie  nie  dowiedzial,  za  co  wywalili  Serene  z Hanover  Academy,  a  prawie  nic

nie  wiedzial  na  temat  Georgie.  Nie  wygladalo  na  to.  zeby  wczesniej  sie  znaly.  Choc  z drugiej  strony

dziewczyny czesto sie dziwnie zachowuja.

Przed nimi Georgie i Serena zapalily po drugim gozdzikowym papierosie.

-   Takie  pale  tylko  na  wyciagu  -  wyjasnila  Georgie  tonem  kogos,  kto  pali  rózne  rzeczy  na

róznych wysokosciach. - Tutaj lepiej smakuja.

-  Mmm... - mruknela Serena, zaciagajac sie.

Odwrócila sie, zeby zobaczyc, co u Chucka i Nate'a.  Nate  patrzyl  prosto  przed  siebie,  podczas

gdy Chuck palil i gadal.

-  Jaka slodka para - zazartowala.

Georgie zachichotala:

- 73 -

background image

-  Widzisz, nawet Chuck uwaza, ze Nate jest milusi.

Blair  nic  nie  powiedziala,  ale  w  glebi  duszy  miala  nadzieje,  ze  czapka  Georgii  zapali  sie  i

dziewczyna spadnie na ziemie, plonac jak dzinsowo - futrzana pochodnia.

Serena pokazala Nate'owi srodkowy palec. A potem usmiechnela sie szeroko  i  poslala  calusa.

Georgie odwrócila sie i zrobila to samo. ale w odwrotnej kolejnosci.

-  Wiesz, ze nas kochasz! - wrzasnely obydwie.

Kiedy  krzeselka  zaczely  zblizac  sie  do stoku.  Blair  wsunela  reke  pod ramie  Erika.  Zsiadanie  z

wyciagu jest jeszcze grosze od wsiadania.

-  Pamietaj czuby w górze i trzymaj sie mnie - pouczyl ja delikatnie Erik.

Zrobila co kazal, trzymajac go mocno za reke, a potem ramie w ramie  zjechali  po rampie.  Erik

zrecznie zakrecil i zatrzymal sie. Blair wpadla na niego i az przysiadla na tylach nart.

Ups!

Erik zlapal ja i szybko postawil na nogi, przytrzymujac w mocnych, pewnych ramionach.

-  Nie martw sie, nikt nie widzial.

Blair  zachichotala.  Boze,  alez  on  ma  oczy!  Takie  niebieskie.  I  jest  taki...  sprawny.  Wtedy  ja

oswiecilo. Strace cnote z Erikiem w czasie tego wyjazdu! Dlaczego nie?  Znali  sie  cale  zycie.  To  mialo

sens.

Tak samo jak noszenie bikini na sniegu?

tematy    ?    wstecz    dalej    ?    wyslij pytanie    odpowiedz

Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostaly zmienione lub skrócone,  po to by

nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie!

W kwestii tej krazacej ostatnio plotki...

Wiem,  jakby  jedna  tylko  krazyla.  Ale  dobrze  wiecie,  o  której  mysle.  Niektórzy  twierdza,  ze  pewna

blondynka  z  ostatniej  klasy,  która  zostala  w  pazdzierniku  wywalona  z  Hanover  Academy,  nie  byla

- 74 -

background image

samotna bohaterka skandalu. Miala wspólniczke: nieslawna, ciemnowlosa dziewczyne z Connecticut.

Przyznaje,  troche  pogrzebalam  w  tej  sprawie  i  wyglada  na  to,  ze  dziewczyna  z  Connecticut

rzeczywiscie  zostala  na  krótko  przyjeta  do  Hanover  Academy,  ale  data  i  okolicznosci  jej  odejscia

pozostaja niejasne. W ciagu ostatnich czterech lat uczyla sie w szesciu miejscach, a  obecnie  odbywa

kuracje  odwykowa,  wiec  naprawde  trudno  przewidziec,  kiedy  uda  jej  sie  skonczyc  szkole.  Nic  nie

wskazuje na to, by dziewczyny byly przyjaciólkami, nigdy nie widziano ich razem  na  miescie.  Na  razie

uznajmy, ze sprawa wymaga dalszych badan. I uwierzcie mi, zbadam ja na pewno.

Wasze e - maile

P: Hej, plotkaro!

Razem z rodzina spedzam ferie wiosenne na  Hawajach,  poniewaz  mam czterech  mlodszych

braci,  którzy  uwielbiaja  surfowac  -  wiem,  moje  zycie  to  pieklo.  No,  w  kazdym  razie  bylo

pieklem.  Teraz  nie  jest  tak  zle.  Ostatniego  wieczoru,  gdy  pilnowalam  braci  na  basenie,

zagadal  do  mnie  chlopak  o  krótko  przycietych  dredach,  który  pilnowal  innego  dzieciaka.

Wiem, ze to dosc szybko, ale  mysle,  ze  sie  zakochalam.  Oboje  wierzymy  w te  same  idealy,

to  jest  w  absolutny  wegetarianizm,  muzyke  i  pacyfizm.  No,  wiesz,  zeby  robic  muzyke

zamiast wojny. Problem polega  na  tym, ze  jestem  z Kalifornii  i  w przyszlym  roku ide  do UC

Berkeley, a on mieszka w Nowym Jorku i  idzie  na  Harvard.  Myslisz,  ze  to bardzo  zle  stracic

cnote w czasie ferii wiosennych z chlopakiem, którego ledwo sie zna?

odpierwszegowejrzenia

O: Droga odpierwszegowejrzenial

Zadajesz  pytanie,  które  ciagle  sie  powtarza,  wiec  lepiej  odpowiem,  nim  bedzie  za  pózno!

Przede  wszystkim,  jak  sama  piszesz:  ty  i  pan  Absolutny  Wegetarianizm  mieszkacie  na

dwóch krancach kontynentu. Teraz pewnie nie wydaje ci  sie  to problemem,  ale  moze lepiej

zaczekac  i  zobaczyc,  czy  któremus  z  was  bedzie  sie  chcialo  leciec  taki  kawal  dla  twojej

wielkiej  nocy.  Wtedy  sie  przekonasz,  czy  to  prawdziwa  milosc,  czy  raczej  prawdziwe

pozadanie! Po drugie ferie wiosenne dopiero  sie  zaczely.  Pan  A.W.  moze i  dobrze  wygladal

wczoraj wieczorem przy basenie, ale byc moze jutro  rano  trafisz  na  pana  Jeszcze  Lepszego,

zajadajacego sojowy bekon przy stole w jadalni. A poniewaz nie chcesz zaslynac jako Latwa

Wegetarianka  z Waikiki,  moze nic  dokonuj  pochopnych  wyborów  i  ogranicz  sie  do  dzialan

powyzej  pepka.  Nie  mam  nic  przeciwko  calowaniu  sie  z  wiecej  niz  jednym  chlopakiem  w

- 75 -

background image

czasie ferii, a nawet w ciagu jednego dnia! Baw sie dobrze!!

P

Na celowniku

J myszkuje  w okolicach  Upper  East  Side  z  lornetka  na  szyi.  Moge  calkiem  spokojnie  stwierdzic,  ze

raczej  nie  jest  ornitologiem.  Jej  wysoki  blond  chlopak,  L,  znowu  robi  zakupy  u  Bendela  Kupuje

skórzane  damskie  rekawiczki  w duzym rozmiarze,  zdecydowanie  za  duze  dla  J.   Idzie  spacerkiem  z

Village  w  strone  centrum,  palac  jednego  papierosa  za  drugim  i  szperajac  w  ksiegarniach.  Nasi

przyjaciele w Sun Valley obserwuja druzyne holenderskich snowboardzistów w akcji  i  popijaja  grzane

wino.  S i  G gawedza,  B przysiadla  E na  kolanach,  N i  C siedza  razem  bardzo  blisko,  trzymaja  sie  za

rece  i  zastanawiaja  sie,  który  z  Holendrów  jest  najprzystojniejszy.  Zartuje.  Ale  calkiem  serio,  na

nartach najistotniejsze jest to, co dzieje sie miedzy zjazdami.

Nie zapomnijcie opowiedziec mi o wszystkich swinstwach, które wyczyniacie.

I wiecie co? Juz sie opalilam!

Wiem, ze mnie kochacie.

plotkara

D unika banalów z E

-   Nie  wierze,  ze  wlozyles  w  to  rece!  -  wykrzyknela  Jenny,  marszczac  nos  i  patrzac,  jak  Leo

ugniata  wlasnymi  rekoma  surowe  jajka,  maslo,  cukier,  make  i  kakao.  To  on  wpadl  na  pomysl,  zeby

upiec ciasteczka czekoladowe, ale oczywiscie musieli je robic u niej w domu, nie u niego.

-   Mama  mnie  nauczyla.  Tylko  w  ten  sposób  naprawde  dobrze  polaczysz  skladniki,  jesli  nie

masz miksera.

Leo  podwinal  do lokci  rekawy  koszuli  w bialo  -  czerwona  krate  i  przygryzl  w  skupieniu  dolna

warge - uosobienie wdzieku. Rekoma wyrabial ciasto w wielkiej, ceramicznej misie.

-   Och,  naprawde?  -  mruknela  Jenny,  przesiewajac  nastepny  kubek  maki.  -  Twoja  mama  lubi

gotowac?

Kiedy sie  mieszka  w eleganckim  budynku  przy Park  Avenue,  to chyba  zatrudnia  sie  wlasnego

kucharza?

- 76 -

background image

-  W pewnym sensie. Najbardziej lubi piec ciasteczka.

Aha!  Widzicie?  Gotowanie  to po prostu  jeszcze  jedno  jej  hobby,  jak  ubieranie  psa  w  ubrania

od znanych projektantów i wstrzykiwanie sobie botoksu w twarz.

Leo nabral na palec troche slodkiego ciasta i podsunal Jenny.

-  Spróbujesz?

Jenny tak  byla  zaabsorbowana  myslami  o matce  Lea  piekacej  czekoladowe  ciasteczka,  kiedy

kucharz ma wolny wieczór, ze tylko otworzyla usta i porzadnie oblizala podsuniety palec.

Och!

-  Ups. Chyba wam przeszkodzilam - zauwazala Elise, stajac w drzwiach  do kuchni.  -  Jestescie

tacy slodcy - dodala bezbarwnym glosem.

Dzwonek  na  dole  odezwal  sie  zaledwie  przed  chwila,  ale  po wpuszczeniu  Elise  Jenny  tak  sie

skupila na pieczeniu ciastek Z Leem,  ze  zupelnie  zapomniala  o przyjaciólce.  Wziela  drewniana  lyzke,

która naszykowala do mieszania ciasta.

-  Chcesz spróbowac?

Elise zmarszczyla nos.

-  Nie. Poczekam, az sie upieka. Dan jest w domu?

Jenny wzruszyla ramionami. Nie zauwazyla, zeby wychodzil.

-  Wydaje mi sie, ze jest, bo czuje zapach dymu.

Elise ruszyla korytarzem do pokoju Dana.

-  Zawolajcie mnie, jak ciastka beda gotowe!

Dan  lezal  na  lózku  i  próbowal  wymyslic  synonim  slowa  „pozadanie”,  który  rymowalby  sie  z

„zegarkiem”. Zegarek - barek, lewarek, koszmarek, ogarek. Nie zaszedl zbyt daleko.

-  Moge wejsc? - zapytala Elise, stajac przed drzwiami.

-  Jasne. - Dan usiadl i zamknal swój maly czarny notatnik. Elise miala  na  sobie  czarny  golf,  w

którym wygladala powazniej i jakby doroslej. - Co jest?

-  Nic. - Usiadla na brzegu lózka. - Co piszesz?

Dan  zeskoczyl  z lózka  i  rzucil  notatnik  na  biurko.  Siegnal  po paczke  cameli  i  zapalil  jednego.

Zaciagnal sie gleboko, potrzasajac glowa z mysla o rymach.

-  Szybko: slowo, które sie rymuje z „zegarek”.

-  Pieczarek - odpowiedziala blyskawicznie Elise.

Dan spojrzal na nia.

-  Ale to nie jest w mianowniku. To sie nie liczy.

-  No, chyba masz racje.

- 77 -

background image

Wstala  i  podeszla  do  biurka.  Przewyzszala  Dana  o  jakies  dziesiec  centymetrów.  Przez  ten

wzrost  wydawala  sie  starsza.  I  przez  ten  styl:  koszulka  porzadnie  wsunieta  w dzinsy,  sweter  zapiety

na ostatni guzik. I  wcale  nie  wygladala  sztywno,  raczej  emanowala  pewnoscia  siebie,  jakby  mówila:

„Jestem kobieta i tak wlasnie sie nosze”.

Otworzyla od niechcenia jeden z jego notatników.

-  Wiec to tu wszystko zapisujesz?

W pierwszym odruchu Dan chcial wyrwac jej notatnik z reki, ale Elise to przeciez  nie  Vanessa.

Nie bedzie sie nabijac z jego slabszych wierszy ani naciskac, zeby te lepsze gdzies wyslal.

-  Aha, cos ci pokaze.

Dan  otworzyl  swoja  czarna  torbe  na  ramie  i  wyjal  z  niej  ksiazke  z  cwiczeniami  pisarskimi.

Kupil ja wczesniej tego dnia wlasnie dla Elise.

-  W podziekowaniu za ciastka.

Elise wziela ksiazke i przejrzala ja.

-  Och, to jak prace domowe. Jakbym juz nie miala dosc lekcji.

-   Ale  to co  innego  -  powiedzial  Dan,  wyjmujac  jej  ksiazka  z  dloni  i  otwierajac  na  jednym  z

cwiczen.  -  Unikaj  oczywistosci.  Zrób  liste  wszystkich  banalów,  które  kiedykolwiek  slyszales,  i  nigdy

ich nie uzywaj. - Podniósl wzrok. - Widzisz? To zabawne!

Elise spojrzala na niego, jakby byl nienormalny.

-   To  pewnie  zabawniejsze  od patrzenia,  jak  przyjaciólka  oblizuje  czekoladowe  ciasto  z  palca

swojego chlopaka. - Wziela dlugopis i otworzyla notes Dana na czystej stronie. - A co to wlasciwie sa

te banaly? - spytala, niespeszona swoja niewiedza.

Danowi nawet sie to spodobalo.

-   Na  przyklad  „milosc  od pierwszego  wejrzenia”, „twardy  jak  skala”,  „slepy  jak  kret”.  Takie

rzeczy, które slyszalas tysiace razy.

-   Aha.  — Usiadla  na  lózku  i  napisala  cos.  Potem  podala  notatnik  Danowi.  -  Dobra,  twoja

kolej.

Juz  mial  napisac  „historia  lubi  sie  powtarzac”,  kiedy  zobaczyl,  ze  Elise  napisala:  Dlaczego

pocalowales mnie wczoraj na ulicy?

Zgasil  papierosa  i  zlapal  mocno  dlugopis,  zeby  uspokoic  drzace  palce.  Z  powodu  ciastek,

napisal. I z powodu chleba. Wlasciwie to sam nie wiedzial, dlaczego ja pocalowal. Oddal jej notatnik,

a  Elise  przeczytala,  co  napisal,  nie  podnoszac  na  niego  wzroku.  Potem  odpisala  cos  i  podala  mu

notes.

Pocalujesz mnie znowu?

- 78 -

background image

Dan  zamknal  drzwi,  rzucil  notes  i  odwrócil  sie  do  Elise.  Pocalowal  ja  mocno  i  wyszarpal  jej

koszulke z dzinsów.

Elise  krzyknela  cicho  i  zrobila  krok w tyl.  Dan  ja  puscil.  Nagle  nie  wydawala  mu  sie  juz  taka

dorosla.  Jej  niebieskie  oczy  byly  szeroko  otwarte,  a  usmiech  nie  przypominal  usmiechu,  raczej

grymas przerazenia.

-  Przepraszam.

-  Nie szkodzi - powiedziala bardziej do siebie niz do niego. - Nic mi nie jest.

Dan  dostrzegl  blady  waleczek  dzieciecego  tluszczu  zwijajacy  sie  nad  paskiem  dzinsów.

Zauwazyla jego spojrzenie, wiec szybko wcisnela koszulke z powrotem w spodnie.

Frajer, zbesztal  sie  w myslach  Dan.  Elise  miala  dopiero  czternascie  lat,  a  on prawie  skonczyl

osiemnascie. To bylo gorzej niz oblesne. Zachowal sie jak skonczony dupek.

Elise  nadal  tam  stala  i  czekala,  az  Dan  znowu  ja  pocaluje,  u  on  nagle  wkurzyl  sie  na  nia,

chocby za to, ze uwazala pocalunek za dobry pomysl.

Odwrócil sie i usiadl przed komputerem, klikajac myszka.

-  Pewnie ciastka sa juz gotowe - odezwal sie chrapliwym glosem.

Nawet nie drgnela, wiec zaczal sprawdzac poczte elektroniczna. Caly czas siedzial odwrócony,

az w koncu uslyszal, jak Elise podchodzi do drzwi.

-  Myslalam, ze chcesz byc moim chlopakiem - wymamrotala przez scisniete gardlo.

Chwile potem Dan uslyszal trzepniecie drzwiami wejsciowymi.

Wzial notes i otworzyl go na czystej stronie.

Z powodu ciastek, z powodu chleba, napisal i urwal.

Troche trudno bylo znalezc inspiracje.

V zdecydowanie za duzo protestuje

-   Wiem,  ze  piszesz  teraz  prace  i  ze  widzielismy  sie  wczoraj  wieczorem,  ale  nie  chcialbys  sie

spotkac na kolacji? - Vanessa prawie krzyczala w sluchawke.

-  Na przyklad teraz? - zapytal Jordy.

-  Tak. Teraz.

Z salonu  dobiegaly  tantryczne  zaspiewy.  Rodzice  Vanessy  urzadzili  z przyjaciólmi  artystyczny

wieczór „krzesanie iskry z twórczego krzemienia”. Cokolwiek to, do cholery, znaczylo.

- 79 -

background image

-  Moge spotkac sie z toba gdzies w twojej okolicy - zaproponowala. - Gdziekolwiek.

-  Wow! - powiedziala Vanessa, gdy sie zjawila w umówionym miejscu.

Mimo swojej  nazwy:  U Bubby,  wioska  knajpka  w  poblizu  Columbii  okazala  sie  calkiem  mila.

Vanessa spodziewala  sie  stolików  z cerata  w czerwono  -  biala  kratke  i  frytek  do kazdego  dania.  Ale

stoly  nakryto  bialymi  obrusami,  wszedzie  staly  swiece  i  slychac  bylo  stary  jazz.  Dopiero  dochodzilo

wpól  do  szóstej  i  restauracja  swiecila  pustkami.  Ale  nawet  to  wydalo  jej  sie  romantyczne,  w  taki

bardzo staroswiecki sposób.

Jordy  juz  siedzial  przy  stole  i  zamówil  butelke  czerwonego  wina.  Kelner  wzial  od  Vanessy

czarna welniana kurtke i odsunal dla niej krzeslo.

-  Czuje sie tak dorosle.

Jordy wzruszyl ramionami, jakby juz sie do tego przyzwyczail. W koncu uczyl sie w college'u.

-  Podoba mi sie twoja szminka.

Vanessa nie umiala powiedziec, czy zartowal, czy mówil serio. Jordy  mial  caly  czas  arogancki,

a zarazem uprzejmy wyraz twarzy, przez co niezwykle  trudno bylo  odgadnac  jego  intencje.  Szkoda,  ze

jego nos nie pelnil roli barometru, wydluzajac sie albo skracajac zaleznie od nastroju.

Choc Vanessa bynajmniej nie chciala, aby ten nos jeszcze sie wydluzyl.

-   Moi  rodzice  urzadzili  w  naszym  mieszkaniu  jakies  dziwaczne  spiewy.  Z  cala  banda  tak

zwanych artystów -  oznajmila  Vanessa,  krzywiac  sie.  Rozlozyla  serwetke  i  polozyla  ja  na  kolanach.  -

Nie moge sie doczekac, kiedy wreszcie wyjada.

Jordy wzial  lyk  wina,  zacisnal  waskie  wargi,  jakby  naprawde  rozkoszowal  sie  smakiem.  Jego

drogie okulary lezaly na stole i Vanessa po raz pierwszy zobaczyla, ze Jordy  ma  zlocistobrazowe  oczy.

Jak lew.

Rychlo w czas - zauwazyc kolor oczu chlopaka... po tym, jak juz go calowala!

-  Moim zdaniem twoi rodzice  sa  niesamowici  -  stwierdzil.  -  To  wymaga  ogromnego  wysilku  i

wielkiej odwagi byc tak... na uboczu.

Vanessa uniosla brwi.

-   Jasne.  -  Dosunela  sie  na  krzesle  do stolu  i  oparla  lokcie  na  obrusie.  -  Wiesz,  kiedy  bylam

mala, zdrapywalam strupy. Male zadrasniecie albo slad po ugryzieniu  owada  potrafilam  wielokrotnie

rozdrapywac do krwi. I wiesz, co  powiedziala  moja  matka?  Ze  powinnam  zostawiac  strupy,  zeby  tata

zrobil z nich dzielo sztuki. Czy to nie  jest  najbardziej  pokrecona  i  chora  rzecz,  jaka  w zyciu  slyszales?

Wiekszosc matek martwilaby sie, ze zostana blizny, albo zabralyby dziecko do psychiatry. Moi rodzice

interesuja sie tylko soba i swoja „praca”.

- 80 -

background image

Jordy wzruszyl ramionami.

-  Moze to byl zart.

Zmarszczyla  brwi  i  rozlozyla  menu.  Antipasti,  promi,  secondi,  dolci  -  przeczytala.  Zart?  Nigdy

nie slyszala, zeby matka powiedziala cos chocby odrobine zartobliwego.

-  Nie sadze.

Jordy patrzyl, jak Vanessa przeglada menu.

-   Ale  mimo  wszystko  ich  podziwiam.  W  koncu  pozwalaja  tobie  i  twojej  siostrze  mieszkac

samodzielnie. Niewielu rodziców sie na to by zgodzilo.

-  Fakt, niewielu - przytaknela kwasno.

-   Wlasciwie  to  chcialbym  pojechac  do  Vermont  i  zobaczyc,  jak  zyja  -  dodal  z  entuzjazmem

Jordy.

Zaniepokojona, podniosla wzrok.

-  Po co?

-   Nie  wiem.  Nie  poznalem  znowu tak  wielu  ludzi,  którzy  sa...  no  wiesz...  inni.  Chyba  jestem

zwyczajnie  ciekawy.  -  Upil  lyk  wina  i  znowu  zacisnal  usta.  -  Mama  wspomniala  mi,  ze  mialas

chlopaka i ze to bylo calkiem na powaznie. Juz sie skonczylo, czy jak?

Vanessa zamknela menu, niczego nie wybierajac. Wlasciwie i tak  nie  byla  glodna,  chciala  sie

tylko wyrwac z domu.

-   Tak,  to  juz  skonczone.  Teraz  juz  nawet  nie  jestesmy  przyjaciólmi.  -  Zwykle  mówila

zgorzknialym  tonem,  jakby  wszystko  miala  gdzies,  ale  tym  razem  glos  zadrzal  jej  z  emocji.  -  Nie

zebym miala cos przeciwko temu - dodala z przekasem.

Przyszedl  kelner  i  Vanessa  zamówila  salatke.  Czula  sie  jak  jedna  z  tych  wychudzonych

blondynek z klasy, które jadly tylko salate i galaretke owocowa.

Jordy wzial kawalek chleba z koszyka.

-  Wiec... to ty z nim zerwalas czy na odwrót?

Dlugimi, delikatnymi palcami zanurzyl chleb w malej miseczce z oliwa.

Wlasciwie nigdy sie nie zastanawiala, kto z kim zerwal.  W gruncie  rzeczy  nie  bylo  oficjalnego

zerwania. Kiedy zobaczyla, jak Dan  zabawia  sie  z Mystery  Craze  na  scenie  w klubie  poezji,  przestala

odbierac od niego telefony. Jezeli ktos z kims tu zerwal, to ona z nim. Ale czy to znaczy, ze on w ogóle

niej zamierzal z nia zrywac?

Nie bardzo mogla sie w tym polapac.

-  Chyba... to ja niechcacy z nim zerwalam - wypalila. - Bo mnie zdradzal.

Dziwnie  sie  czula,  rozmawiajac  z innym  facetem  o Danie.  W ogóle  dziwnie  bylo  rozmawiac  z

- 81 -

background image

kims innym, poniewaz do tej pory rozmawiala tylko z Danem.  Ale  arogancka  szczerosc  Jordy'ego  byla

wlasnie taka... szczera. Vanessa poczuta, ze drzy jej  warga,  a  oczy  wypelniaja  sie  lzami.  Co  sie  z nia

dzieje?

No prosze, prosze. To sie zdarza nawet najlepszym z nas.

Jordy z powrotem zalozyl okulary.

-   Przepraszam.  Nie  musimy  o tym rozmawiac,  jesli  nie  chcesz.  -  Na  jego  bladych  policzkach

pojawily sie rumience. Wlasciwie  zapytalem  tylko  z egoistycznych  powodów. -  Znowu  zdjal  okulary  i

ostroznie  polozyl  je  obok miseczki  z oliwa.  Potem podniósl  wzrok i  spojrzal  zlocistymi  oczami  prosto

w jej oczy. - Naprawde cie lubie.

Lecial  Miles  Davis.  Plomienie  swieczek  zadrzaly.  Nagle  Vanessa  poczula  sie,  jakby  ogladala

jeden z tych kiepskich romansów, których nie znosila.

-  Ja tez cie lubie - zaszlochala, przerazona.

Gdyby byla z Danem, wybuchlaby smiechem i powiedziala, zeby sie odchrzanil, bo przez  niego

sie poplakala. Ale Jordy to nie Dan. Gdyby powiedziala, zeby sie odchrzanil, to pewnie by to zrobil.

Otarla mokre policzki w lniana serwetke, brudzac ja szminka Ruby.

-   Przepraszam.  Chyba  rodzice  naprawde  potwornie  mnie  stresuja.  -  Odlozyla  serwetke  i

wziela lyk wody. - Powiedz mi cos o Columbii - Na przyklad, które zajecia najbardziej lubisz?

Jakby w ogóle ja to ciekawilo.  Teraz  jest  juz  calkiem  jasne,  ze  Jordy  interesuje  sie  nia  tylko  z

powodu jej  rodziców,  którzy sa  tacy  „alternatywni”, a  ona  zainteresowala  sie  nim,  poniewaz  wydal

jej  sie  calkiem  „niealternatywny”. Poza  tym jej  mysli  byly  teraz  zbyt  zajete  nowym  odkryciem,  zeby

mogla sluchac Jordy'ego. Odkryciem, które przetwarzal jej umysl, byl fakt, ze nadal kochala Dana.

ona po prostu chce kogos, kogo moglaby pokochac

Przez  caly  dzien  jezdzili  na  nartach,  a  potem  przez  godzine  ogladali  wyczyny  holenderskich

snowboardzistów.  Pod wieczór  wszyscy  udali  sie  do  knajpki  u  podnóza  góry  na  zasluzone  piwo.  W

knajpce buzowal ogien, dudnilo pianino, a kelnerki nosily dzinsowe kamizelki i nic pod spodem.

Serena  usiadla  obok  Jana,  jednego  z  Holendrów.  Wszyscy  w  druzynie  byli  atletycznie

zbudowanymi, przystojnymi blondynami, ale wybrala Jana, poniewaz, gdy jezdzil  na  desce,  wystawial

kciuki w bardzo dziwny i slodki sposób, jakby calej górze pokazywal, ze jest w porzo.

-   Czy  wszystkie  dziewczyny  w  Nowym  Jorku  sa  równie  sliczne  jak  ty  i  twoja  przyjaciólka?  -

- 82 -

background image

zapytal ze swoim czarujacym holenderskim akcentem.

Serena zachichotala. Przepadala za takim czarusiami.

-  Ale z was szczesciarze, ze mozecie tak codziennie.

Jan rozesmial sie i pociagnal lyk ciemnobursztynowego piwa.

-   Nie  jezdzimy  na  desce  przez  caly  czas.  Ja  ucze  sie  na  uniwersytecie  w  Minsku.  Studiuje

stomatologie.

-  Och...

Serena  wyobrazala  sobie,  ze  cala  druzyna  mieszka  w chacie  na  jakims  alpejskim  szczycie,  ze

wszyscy  przez  caly  dzien  jezdza  na  desce  i  co  wieczór  sie  upijaja.  Pomyslala,  ze  fajnie  by  bylo  byc

jedyna  dziewczyna  w  druzynie.  Moglaby  im  obcinac  wlosy  i  robic  francuskie  tosty  na  sniadanie.  A

wieczorami zwijaliby sie przy kominku i opowiadali sobie historie o duchach.

-  A reszta? - zapytala. Moze po prostu wybrala sobie niewlasciwego faceta.

-   Conrad  ozenil  sie  z  Wloszka,  mieszkaja  w  Bolonii.  Franz  mieszka  razem  ze  mna  w

akademiku. Josef, Sven, Ulrich i Gan mieszkaja razem w Amsterdamie.

Amsterdam  to  powinno  byc  naprawde  odlotowe  miasto.  Spojrzala  na  czterech  chlopców  po

drugiej stronie stolu. Wszyscy tak samo blond, tak samo atletyczni i tak samo super.

-  W akademiku dla gejów - dodal Jan.

-  Och - odparla Serena z wymuszonym usmiechem.

Moze nastepnym razem bedzie miala wiecej szczescia.

-  Poprosze jeszcze jedna cole - powiedzial Nate do ladnej kelnerki w butach na kozuszku.

Chuck  zamówil  kolejne  trzy  dzbanki  piwa  Sun  Valley  dla  calego  stolika.  Georgie  zdazyla  juz

wypic caly dzbanek w pojedynke. Pewnie trzeba bedzie ja zaniesc do domu.

-  Nie moge uwierzyc, ze zjechalam po najtrudniejszej trasie bez jednej wywrotki  -  westchnela

Blair  po raz  czterdziesty  piaty.  Pociagnela  malenki  lyka  piwa  i  usmiechnela  sie  szeroko  do  Erika.  -

Jestes o wiele lepszym nauczycielem od tych wszystkich instruktorów.

Prawda byla taka, ze Blaire prawie cala trase  zsuwala  sie  bokiem  i  nieustannie  piszczala.  Ale

przynajmniej udalo jej sie nie nabrac sniegu miedzy niemal odkryte piersi. To spory wyczyn.

-  Jestes coraz lepsza - odparl Erik.

Blair zapiela kaszmirowy sweter, zaslaniajac biust. Na szczescie nosila dzinsy  biodrówki,  wiec

kiedy  tak  siedziala  z  wyprostowanymi  plecami,  oparta  o  stól,  Erik  widzial  górna  czesc  jej  pupy.  To

bylo calkiem mile.

-   Serena?!  Zaloze  sie  o  sto  dolarów,  ze  wypije  swoje  piwo  szybciej  od  ciebie  -  rzucila

wyzwanie Georgia.

- 83 -

background image

Teraz,  kiedy  nie  bylo  z  kim  flirtowac,  Serena  ucieszyla  sie,  ze  ma  co  robic.  Zebrala  do  tylu

dlugie  wlosy,  zwichrzone  od jazdy  na  nartach,  i  upiela  je  w wezel.  Wziela  kufel.  Wszyscy  przy  stole

patrzyli, rozradowani i zaciekawieni.

Chociaz nie, nie wszyscy byli rozbawieni.

Nate  zmiazdzyl  w  zebach  kostke  lodu.  Juz  sobie  wyobrazal,  jak  to  sie  skonczy.  Obie

dziewczyny  kompletnie  sie  zaleja,  beda  rzygac,  a  potem  przez  nastepnych  kilka  dni  nigdzie  sie  nie

rusza z powodu kaca. Nieszczesliwy, dasal sie nad szklanka z cola. Koniec z nartami. Koniec zabawy.

-  Pokaz jej, jak to sie robi, Georgie! - podpuszczal dziewczyny Chuck.

-   Tak?  -  Serena  uniosla  kufel  do ust.  Wtedy  zauwazyla,  ze  Nate  kreci  glowa,  wiec  odstawila

kufel. - Co ja wyprawiam? Ty to masz we krwi. Cala twoja rodzina to slynni alkoholicy.

-  Wielkie dzieki! - wykrzyknela Georgie. Strzelila Serene koscistym lokciem. - Dawaj, pijemy!

Serena odsunela kufel.

-  Nie warto. Jesli to wypije, zwymiotuje na stól. A ty i tak mnie pobijesz.

Georgie  wzruszyla  ramionami,  odchylila  glowe  i  wlala  w  siebie  caly  dzbanek  za  jednym

podejsciem.

-  Pieprz sie, wygralam! - beknela na zakonczenie.

-  Na zdrowie - mruknal Nate.

Wszyscy spojrzeli na niego.

-   Natie  jest  wsciekly,  bo  jeszcze  nie  mial  okazji  tego  zrobic  -  pisnela  radosnie  Georgie.  -

Zawsze za bardzo jestem napruta.

Zapadlo niezreczne milczenie.

Blair zerknela na zegarek.

-  Chyba powinnismy juz wracac do hotelu, zeby zdazyc do sauny przed kolacja.

Nie  wiedziala  na  pewno,  czy  hotelowa  sauna  jest  koedukacyjna,  ale  mysl,  ze  znajda  sie  z

Erikiem  w jednym  pomieszczeniu,  spoceni  i  w  samych  recznikach,  bardzo  poruszala  jej  wyobraznie.

Natarlby jej plecy lawendowym olejkiem i...

-  Aha... Moje czworoglowe sa w naprawde fatalnym stanie - zgodzil sie  Nate,  pocierajac  uda.

Zerknal zalosnie na Georgie. - Naprawde niezle by mi zrobila goraca kapiel.

Georgie klasnela w dlonie. Oczy jej rozblysly.

-  Chodzmy wszyscy do mnie na goraca kapiel!

Przez caly  czas  byla  tak  nakrecona,  ze  Nate  zastanawial  sie,  czy  w  klinice  nie  przepisali  jej

jakiegos leku przeciwdepresyjnego. Wiedzial tylko, ze piwo najwyrazniej jej nie uspokajalo.

Chuck juz zapinal plaszcz, zbierajac sie do wyjscia.

- 84 -

background image

-   Zrobie  dla  wszystkich  mój  slynny  koktajl  z  brzoskwiniówki!  -  Uniósl  koszulke  i  zatrzepotal

rzesami. - „Wlochaty pepek Chucka”.

Pychota.

Nate  nadal  nie  rozumial,  dlaczego  Chuck  najwyrazniej  mieszka  w  domu  Georgie,  skoro  ma

calkiem  porzadny  apartament  w  Christianie,  najbardziej  luksusowym  hotelu  w  miescie,  w  którym

zatrzymali sie jego rodzice.

Pianista  zaczal  grac  stara  piosenke  Billy  Joela.  Przygasly  swiatla.  Skonczyly  sie  godziny  ze

znizkowym  piwem.  Serena  przyjrzala  sie  Nate'owi.  Faktycznie,  od  razu  widac,  ze  nie  spedzal  dosc

czasu sam na sam ze swoja dziewczyna. Odsunela krzeslo i naciagnela sweter przez glowe.

-   Kuszaca  propozycja,  ale  musimy  wracac.  Obiecalam  rodzicom,  ze  spotkamy  sie  z  nimi  o

siódmej trzydziesci na kolacji. Musimy wczesniej wziac prysznic i tak dalej.

Georgie posmutniala.

-  Och, daj spokój. Zadzwoncie i wytlumaczcie im, ze jestescie zajeci.

Latwo powiedziec. Ona praktycznie nie miala rodziców.

Serena zerknela na Erika. Porozumieli sie bez slów, tak jak to potrafi rodzenstwo.

-  Przykro mi - stwierdzila stanowczo.

Nate  próbowal  pojac,  jak  to  sie  stalo,  ze  wyladowal  tu  z  taka  Georgie,  pozbawiona  krztyny

rozumu, podczas  gdy  jego  eksdziewczyna  i  najlepsza  kumpela  okazaly  sie  chodzacym  uosobieniem

zdrowego rozsadku.

Georgie wstala i usiadla mu na  kolanach.  Odchylila  glowe,  opierajac  ja  na  jego  ramieniu.  Jej

ciemne, jedwabiste wlosy pachnialy piwem i gozdzikami.

-  W takim razie bedziemy musieli zabawic sie bez nich - powiedziala.

Blair usmiechnela sie krzywo.

-   A  to  pech!  -  Krzywy  usmieszek  zamienil  sie  w  triumfujacy.  -  To  co,  idziemy?  Umieram  z

glodu!

Chuck  usiadl  sztywno  na  kolanach  Georgie,  krecac  tylkiem.  Potem  wstalo  szesciu

holenderskich  snowboardzistów  i  dosiedli  sie  po  kolei  jeden  na  drugim,  kompletnie  zgniatajac

Nate'a. Wszyscy poza Janem, który patrzyl z mina zbitego psiaka, jak Serena wychodzi.

-  Milej kolacji! - krzyknal Chuck. - My rzucimy sie na kanapke!

Blair i Erik pospiesznie zebrali rekawiczki, okulary i ruszyli do wyjscia. Serena  wcisnela  czapke

pod  ramie  i  ruszyla  zaraz  za  nimi.  Obejrzala  sie  jeszcze,  slyszac  pisk  Georgie.  Cale  towarzystwo

spadlo  z  krzesla,  tworzac  rozchichotany  stos  na  podlodze.  Jan  skoczyl  na  sama  góre.  Nawet  Nate

usmiechal sie wbrew sobie.

- 85 -

background image

Serena  spojrzala  na  nich  tesknie.  Zawsze  byla  w  centrum  zabawy,  a  teraz  ugrzezla  z  Blair  i

Erikiem,  którzy  tak  byli  soba  zachwyceni,  ze  ledwo  zauwazali  jej  istnienie.  Ale  rodzice  czekali.  Nie

mogla wystawic ich do wiatru, reszte ferii mialaby z glowy. Odwrócila sie do wyjscia.  Zostalo  jeszcze

piec dni. Postanowila sobie, ze bedzie sie  dobrze  bawic,  chocby  nie  wiem  co.  Czy  nie  z tego  wlasnie

slynela?

Tak - i z wielu innych rzeczy.

kiedy juz myslisz, ze kogos znasz...

Leo odlozyl ostatnia miske na suszarke.

-  Musze juz isc.

Jenny przestala pogryzac ciastko. Upiekli dwadziescia, a zostalo  juz  tylko  dwanascie.  Oblizala

okruszki z palców i spojrzala na chlopaka spod dlugich rzes. Próbowala odgadnac prawde.

-  Dokad?

Leo  oparl  sie  o  popekany,  zólty,  laminowany  blat  kuchenny  i  zaczal  bawic  sie  pokretlami

zmywarki.  Marx,  czarny,  tlusty  kot  Humphreyów,  drzemal  wyciagniety  na  brudnej  kuchennej

podlodze. Leo odchrzaknal, a Marx uderzyl niespokojnie ogonem.

-  Mam cos do zalatwienia - odparl niejasno.

-  Moge isc z toba?

Przestapil z nogi na noge i nerwowo prychnal.

-  To naprawde nic ciekawego.

Jenny nie dala za wygrana.

-  Chyba niczego przede mna nie ukrywasz, prawda?

Rozesmial sie.

-  Czego na przyklad? Ze tak naprawde jestem Spidermanem?

Jenny zaczerwienila sie. Podeszla do lodówki, otworzyla drzwi i zaraz je zatrzasnela.

-   Sama  nie  wiem.  Uwazam,  ze  to  naprawde  dziwne.  Wiecznie  jestes  zajety  i  nigdy  nie

mówisz, co robisz.

Leo schowal dlonie do kieszeni.

-  Jesli naprawde chcesz ze mna isc, to chodz.

Jenny  próbowala  zachowac  spokój.  Udalo  sie.  Zaraz  pozna  wszystkie  sekrety  Lea,

- 86 -

background image

tajemniczego multimilionera.

-  Dobra.

Wsiedli  do  autobusu  na  Dziewiecdziesiatej  Szóstej,  a  potem  poszli  Park  Avenue  w  strone

budynku przy Siedemdziesiatej. Ulica byla opustoszala i ciemna, wszyscy wyjechali na ferie.

-  To tylko kilka przecznic stad - wyjasnil jej Leo.

Jenny zadrzala; nie mogla sie juz doczekac.

Kiedy doszli do budynku z zielona  markiza,  odzwierny  uchylil  przed  Leem  kapelusza.  Pojechali

winda na góre.

-  Jej!

Jenny  zaparlo  dech,  kiedy  winda  sie  otworzyla:  otwierala  sie  wprost  na  salon.  Caly  byl

urzadzony  w  bieli,  czerni  i  zlocie.  Posrodku,  na  czarno  -  bialej  marmurowej  podlodze,  stal  okragly

pozlacany  stolik  z  ogromna  biala  waza  w  ksztalcie  labedzia  wypelniona  czarnymi  rózami.  Po  lewej

stronie biegla zlota balustrada schodów  prowadzacych  w dól  do pokoju  tak  ogromnego,  ze  mógl  byc

jedynie sala balowa.

-  Wiem. Czyste wariactwo - zgodzil sie Leo. - Daphne! - zawolal.

Jenny uslyszala  skrobanie  pazurów  o marmur  i  do  salonu  wbiegl  ogromny  bialy  mastiff,  ten

sam, z którym juz widziala Lea na spacerze. A wiec to Daphne. Suka podeszla i polizala Lea po rece.

-  Dobra dziewczynka.

Jenny  patrzyla  oniemiala,  jak  Leo  otwiera  szafe  i  wyjmuje  plaszczyk  z  Burberry  i  obroze  do

kompletu.  Daphne  stala  cierpliwie,  pozwalajace  sie  ubierac.  A  polem  Leo  przyklakl  i  zalozyl  jej  te

okropne, zapinane na rzepy buty z rózowej skóry.

-  No prosze... Mozemy juz isc.

Jenny nadal  nie  rozumiala,  dlaczego  to Leo  wychodzi  z  psem,  a  nie  któras  z  pokojówek,  ale

postanowila sie nie odzywac, zwlaszcza ze najwyrazniej Leo tak bardzo kochal Daphne.

-   Zrobimy  z  nia  tylko  male  kóleczko  po  okolicy.  Musze  kupic  madame  lakier  do  wlosów  w

drogerii. Bedziesz mogla popilnowac Daphne przed sklepem?

-  Jasne. - Jenny nie spuszczala wzroku z butów psa.

Leo mówil na swoja matke madame?

Zatrzymali  sie  przed  Zitomer  przy  Madison.  Jenny  chwycila  plócienna  smycz  w  krate,  a  Leo

wszedl do sklepu po lakier. Schylila sie, a Daphne podala jej obuta w rózowy but lape.

-   Zaloze  sie,  ze  pozwala  ci  spac  w  swoim  lózku.  I  zaloze,  sie,  ze  mozesz  wchodzic  na

wszystkie meble.

Leo  wyszedl  ze  sklepu  z  ogromna  torba  pelna  butelek  z  lakierem  do  wlosów  Redken.

- 87 -

background image

Zachichotal:

-  Madame mnóstwo tego zuzywa.

Wzial smycz i szybko wrócili do budynku z zielona markiza.

-  Musze jeszcze  ja  nakarmic,  podlac  kwiaty  i  takie  tam.  To  naprawde  nic  ciekawego.  Chcesz

wrócic do domu taksówka czy mam cie odprowadzic do autobusu?

Jenny nie wiedziala, co powiedziec. Zupelnie, jakby chcial ja wyprosic.

-  Chyba wezme taksówke - odparla sztywno.

-  Dobra. Walter ci pomoze - powiedzial Leo, kiwajac  glowa  w strone  odzwiernego.  Pocalowal

ja w policzek. - Nie jedz juz dzisiaj wiecej ciastek, bo sie pochorujesz. Zadzwonie pózniej, dobrze?

Jenny  usmiechnela  sie  ponuro  i  podeszla  do  kraweznika,  zeby  zlapac  taksówke.  Chwile

potrwalo, nim Walter jakas zatrzymal. Kiedy tylko zamknal za nia drzwi, a ona podala  kierowcy adres,

opadla na tylne siedzenie i zaszlochala.

Taksówka  utknela  na  swiatlach  zaraz  na  nastepnym  skrzyzowaniu.  Jenny  przez  lzy

spiorunowala  wzrokiem  dom  Lea.  Swiatlo  sie  zmienilo  i  kierowca  zaczal  skrecac  za  róg,  kiedy  za-

uwazyla, ze Leo wychodzi.

-  Prosze poczekac - powiedziala kierowcy. - Zmienilam zdanie. Wysiadam.

Zaplacila szybko i wyskoczyla z taksówki. Pospiesznie ruszyla za Leem.

Szedl  w  strone  przedmiescia,  az  doszedl  do  Osiemdziesiatej  Pierwszej.  Potem  skrecil  w

prawo, przeszedl Park Avenue i  Lexington  i  wreszcie  zatrzymal  sie  przed  dwupietrowym  budynkiem z

brazowego  piaskowca.  Jenny  skoczyla  za  stos  worów ze  smieciami.  Obserwowala  z ukrycia,  jak  Leo

schodzi dwa schodki do sutereny, wyjmuje klucze i otwiera  metalowa  bramke.  Kiedy ja  uchylil,  Jenny

zobaczyla oparty o dwa kosze wyscigowy rower. Leo zamknal brame i zniknal.

Jenny czekala  jeszcze  pól  godziny,  kucajac  za  smieciami.  Po  czesci  spodziewala  sie,  ze  Leo

zaraz wyjdzie z innym psem na smyczy. Ale nie  wyszedl,  za  to wydawalo  jej  sie,  ze  zobaczyla  swiatlo

telewizora  rozblyskujace  za  grubymi,  szarymi  zaslonami.  W  koncu  dala  sobie  spokój  i  wrócila  do

domu.

Kiedy juz myslisz, ze kogos poznalas, odkrywasz, ze w ogóle go nie znasz.

O posyla kolejne listy z nurtem rzeki

Drugiego  dnia  w  pracy  Dan  nawet  juz  nie  próbowal  szukac  poczty.  Zamiast  tego  stanal  na

- 88 -

background image

koncu molo i jeden po drugim wrzucil do rzeki  Hudson  szesc  listów  Siga  Castle'a  -  Jeden  z listów  byl

zaadresowany do Mystery Craze, podopiecznej Rusty Klein, co  dalo  Danowi  pewna  satysfakcje.  O  ile

wiedzial, Mystery byla tak cholernie slawna na calym swiecie,  ze  moze nawet ten  list  do niej  dotrze.

Fala wyrzuci go na plaze w Sardynii, gdzie bedzie czytala dla bandy zapitych rybaków.

Zagapil  sie  w metna,  wzburzona  wode,  myslac  o wszystkich  dziewczynach,  z którymi  mial  do

czynienia.  Serena,  Vanessa,  Mystery  i  Elise.  Nie  ze  wszystkimi  poszlo  mu  dobrze,  zwlaszcza  jesli

wziac  pod  uwage  ten  nieszczesny  epizod  z  Elise.  Ale  w  przyszlym  roku  wyjedzie  do  Brown,  na

uniwerek w Massachusetts albo  do jakiegokolwiek  innego  college'u,  który go  przyjmie,  i  zabierze  ze

soba na zawsze cztery rózne doswiadczenia z zaskakujaco róznymi od siebie dziewczynami. Czy to nie

o to wlasnie chodzi, kiedy sie jest pisarzem - aby zbierac doswiadczenia, nadawac im sens, nazywac?

No, w kazdym  razie  cos  w tym rodzaju.  Jest  poeta,  opublikowal  pare  utworów, Wie,  co  chce  w zyciu

robic. Malo kto w jego wieku moze to o sobie  powiedziec.  Wiec  dlaczego  czuje  sie  taki...  zagubiony?

Jakby nieustannie czegos szukal, szukal i szukal.

Sig Castle kazal mu jeszcze  kupic  jakis  specjalny  papier  ryzowy w sklepie  w Chinatown,  wiec

po wypaleniu piatego camela Dan poszedl spacerkiem do metra i pojechal do centrum.

Troche  padalo,  wiec  uliczni  handlarze  sprzedawali  podróbki  parasolek  z  Burberry  i

jednorazowe  plastikowe  peleryny,  jakie  nosza  tylko  zdesperowani  turysci  w  najwieksza  ulewe.  Dan

szedl  bez  pospiechu  szeroka,  zatloczona  ulica.  Powietrze  pachnialo  mokrymi  gazetami  i  rybami  z

bazarów  w  Chinatown.  Od  razu  pomyslal  o  Vanessie,  o  jej  sklonnosciach  do  perwersji.  Uwielbiala

ohydne zapachy i brzydote. To chyba najbardziej w niej kochal.

Lubil, poprawil sie w myslach Dan. Jak mozna twierdzic, ze kocha sie cos w osobie,  z która  juz

sie nie rozmawia?

Zatrzymal  sie  przy  handlarzu,  który  prezentowal  plastikowe  UFO  na  baterie.  Na  szczycie

rózowego  spodka  siedzialy  trzy  male  plastikowe  Japonki,  wirujace  do  japonskiej  piosenki  pop.

Melodyjka przypominala  puszczony  na  przyspieszonych  obrotach  przebój  SugarDaddy.  Taka  zabawke

Vanessa  moglaby  wykorzystac  w  jakims  filmie.  Zaczelaby  od  zblizenia,  a  potem  zrobilaby  ciecie  i

przeskoczyla na dziewczyne samotnie tanczaca w klubie. Vanessa  tworzyla  sens  poprzez  obrazy  -  tak

jak Dan poprzez slowa.

Poszedl  Broadwayem  w  strone  Pearl  River  Mart,  wielkiego  sklepu,  w  którym  mozna  bylo

dostac  wszystko,  poczawszy  od  plastikowego  Buddy,  skonczywszy  na  kaloszach.  Kupil  tam

supercienki, supermiekki, niekaleczacy papier  ryzowy,  ulubiony  papier  Siegfrieda  Castle'a.  No,  mniej

wiecej. Potem wrócil do sprzedawcy rózowych UFO.

-  Poprosze jedno takie.

- 89 -

background image

-   Mam  tu  jeszcze  inne  -  powiedzial  handlarz.  Poszperal  i  wyjal  spod  stolika  zabawke  w

kolorze zielonym.

-  Nie, poprosze takie - upieral sie Dan.

Rózowy byl tak absolutnie nie w stylu Vanessy,  ze  bedzie  musiala  sie  rozesmiac,  a  on dopnie

swego.

-  Dwa dolary - powiedzial facet, chociaz na kartonie przy stole napisano 3$! Wyprzedaz.

Dan zaplacil z reszty Siga Castle'a za papier ryzowy. Szef okazal sie takim dupkiem, ze  Danowi

sprawialo przyjemnosc rolowanie go przy kazdej sposobnosci.

-  Milego dnia.

Gosc wreczyl mu jasnoniebieska torebke z rózowa zabawka.

Dan  byl  prawie  pewny,  ze  kilka  przecznic  stad,  przy  Bowery  Street,  powinna  byc  poczta.

Wyslalby stamtad paczke do Vanessy, a potem wsiadlby do metra i wrócil do pracy.

To zabawne, ale nigdy nie pomyslal, zeby stamtad wysylac listy Castle'a!

Sig  Castle  nalegal,  zeby  papier  ryzowy  dotarl  do  niego  przed  lunchem,  ale  Dan  doszedl  do

wniosku, ze Vanessa musi czym predzej dostac UFO. To sprawa pierwszorzednej wagi.

-   Prosze  to  wyslac  ekspresem  -  powiedzial,  podajac  zapakowana  zabawke.  -  To  bardzo

wazne.

tematy    ?    wstecz    dalej    ?    wyslij pytanie    odpowiedz

Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostaly zmienione lub skrócone,  po to by

nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie!

Ci ludzie, których poznajemy na wakacjach

Spójrzmy prawdzie w oczy, nie chcialybysmy, zeby przylapano nas z nimi w domu. Nosza  fatalne  buty,

zalosne  dzinsy  i  beznadziejne  fryzury,  co  chwila  mówia  super,  a  jednak  codziennie  jecie  z  nimi

sniadanie  i  zapraszacie  ich  na  wieczorne  wyjscia.  Nie  czujcie  sie  winne,  jesli  powyzszy  scenariusz

- 90 -

background image

brzmi wam  dziwnie  znajomo.  Nawet  ja  popelnialam  ten  grzech:  spotykalam  sie  w  czasie  wakacji  z

kims, kogo  natychmiast  po powrocie  rzucalam.  To  ma  cos  wspólnego  z instynktem  stadnym,  ale  nie

wiem do konca, co. Moze dowiem sie w przyszlym roku na podstawach psychologii.

A co z tymi dwiema?

Wedlug  moich  zródel  to  zdecydowanie  nie  jest  pierwsze  spotkanie  nieslawnej  dziedziczki  z

Greenwich i naszej  ulubionej  modelki  z reklamy  perfum.  Byly  serdecznymi  przyjaciólkami  w Hanover

Academy,  ale  latem,  niedlugo  przedtem,  nim  zostaly  wyrzucone,  poklócily  sie  o  pewnego  Francuza.

Jestem  prawie  pewna,  ze  poszlo  o cos  wiecej,  ale  zamiast  plesc  bzdury wole  poczekac,  az  trup sam

wypadnie z szafy. A jestem pewna, ze wypadnie.

Na celowniku — cale mnóstwo nowinek

V spaceruje  miedzy  Manhattanem  a  Williamsburg,  zbiera  z rodzicami smiecie  i  wyglada  zalosnie.  D

wynosi z Red Letter torbe z setkami nienapoczetych buteleczek  wody San  Pellegrino  przeznaczonych

do  recyklingu.   zdejmuje  narty  w  polowie  stoku  w  Sun  Valley  tylko  po  to,  zeby  sprawdzic,  czy

pewien  chlopak  bedzie  sie  wspinal  kawal  drogi  z  powrotem  i  pomoze  jej  te  narty  zalozyc.   i   w

kapieli u podnóza góry w Sun Valley z cala holenderska druzyna snowboardzistów. Graja w butelke? C

i   na  wyciagu  na  stoku  dla  snowboardzistów.  Tez  graja  w  butelke?   i  holenderska  druzyna

olimpijska  pozuja  na  szczycie  góry  do  zdjec  reklamowych.  Beda  reklamowac  pomadke  ochronna

ChapStick.

Nie ona jedna korzysta z ferii, jak sie da! Bawcie sie dobrze, póki trwaja!

Wiem, ze mnie kochacie,

plotkara

impreza mieszkanców upper east w stylu z sun valley

-   Dobra,  jestem  gotowa  -  powiedziala  Serena,  kiedy  wklepala  w  twarz  odrobine  kremu

nawilzajacego i przejechala po mokrych wlosach szczotka - raz, moze dwa.

Oczywiscie  wygladala  slicznie  -  nic  na  to  nie  mogla  poradzic.  Ale  moglaby  nalozyc

- 91 -

background image

przynajmniej blyszczyk, chociazby przez wzglad na miejscowych.

-  A ja nie. - Blair, w bialym reczniku na glowie, pochylila sie nad umywalka,  zeby  nalozyc  tusz

do  rzes.  Swiezo  pomalowane  paznokcie  jeszcze  dobrze  jej  nie  wyschly.  -  Nie  wysuszysz  chociaz

wlosów?

-  Nie. - Serena zerknela na zegarek. Erik czekal na nie  na  dole,  a  odkad  przyjechali,  nie  miala

okazji porozmawiac z nim sam na sam. - Spotkamy sie na dole, dobra?

-  Jak chcesz - odparla z roztargnieniem Blair.

Nie  rozumiala,  dlaczego  Serenie  tak  sie  spieszy.  To  byla  ich  pierwsza  impreza  w Sun Valley  i

Blair  wreszcie  chciala  ladnie  wygladac.  Erik  caly  czas  byl  taki  uwazny  i  zawsze  absolutnie  uroczy,

wiec dzis wieczór pewnie nadejdzie ta chwila, gdy ona powie mu: „Tak, o tak”!

-  Skad ten pospiech?

-   A  po  co  mam  sie  lak  wysilac?  Nie  mam  zamiaru  przez  caly  wieczór  flirtowac  z  czyims

bratem!

Blair zakrecila tusz i spiorunowala wzrokiem odbicie przyjaciólki w lustrze.

-  Wiec wsciekasz sie na mnie z powodu Erika?

Zaczela grzebac w kosmetyczce w poszukiwaniu brazujacego pudru.

Serena kopnela we framuge.

-  Nie wsciekam sie, tylko jestem...

Zazdrosna?

Westchnela glosno i zerwala z wieszaka na drzwiach jasnoniebieska kurtke.

-  Zobaczymy sie na dole - wymamrotala i szybko wyszla.

-   Nie  martw sie  -  krzyknela  za  nia  Blair.  -  Kiedy  wrócimy,  wyprowadzam  sie  z  powrotem  do

siebie!

-  Nie zimno ci? - Nate zdjal znoszona granatowa bluze z Brown i zaproponowal ja Georgie.

Czasem  sypial  w  tej  bluzie,  zeby  mu  przyniosla  szczescie.  Jakby  liczyl  na  to,  ze  komisja

rekrutacyjna Brown przegapi fakt, ze przymknieto go za kupowanie ziela.

Georgie  chodzila  w  pomaranczowym  staniku  La  Perla  i  figach  od  kompletu,  podczas  gdy

Chuck Bass, Josef, Sven, Ulrich  i  Gan  grali  w madzonga  na  konsoli.  Moze jednak  wszyscy  sa  gejami,

pomyslal  z nadzieja  Nate.  Ale  mimo  wszystko  nie  podobalo  mu  sie,  ze  Georgie  chodzi  po  domu  w

samej bieliznie. Byla zbyt... zbyt... naga, a  ta  nagosc  powinna  byc  zarezerwowana  tylko  dla  niej  i  dla

niego. W koncu jest jego dziewczyna. No jest... prawda?

-  A moze pójdziemy  na  góre?  -  szepnal  jej  znaczaco  do ucha.  Wyobrazal  sobie,  ze  wiekszosc

- 92 -

background image

czasu  w Sun Valley  spedza  z Georgie  w lózku.  Ale  nawet  nie  zdjal  przy  niej  spodni.  Nawet  raz.  Nie

zeby  Georgie  byla  pruderyjna,  co  to  to  nie.  Po  prostu  przez  caly  czas  chodzila  nafaszerowana

srodkami  poprawiajacymi  nastrój  i  tak  nakrecona,  ze  nie  mogla  polozyc  sie  chociaz  na  sekunde  i

pozwolic sie pocalowac.

-  A co jest na górze? - zapytala, zapalajac papierosa i sadowiac sie na krzesle.

Dlugie,  jedwabiste  wlosy  splywaly  jej  na  plecy,  smukle  nogi  trzymala  skrzyzowane.

Podwójnie.

Tylko naprawde chude dziewczyny moga tak skrzyzowac nogi.

Nate wzruszyl ramionami.

-  Pomyslalem tylko, ze moglibysmy... no wiesz... pobyc razem.

Normalna  dziewczyna  spojrzalaby  w  jego  szmaragdowe  oczy  i  praktycznie  zemdlala,  slyszac

taka propozycje. Ale Georgie byla zbyt naprana, zeby docenic nieodparty urok Nate'a.

Uniosla podejrzliwie brew.

-  Chyba nie przemyciles trawki, nic mi o tym nie mówiac, prawda? - zapytala z nadzieja.

-  Gdzie tam. - Wyciagnal reke i dotknal jej wlosów, gladzac przy okazji blade kosciste ramie. -

Myslalem tylko, ze przydalaby nam sie chwila sam na sam. - Zaczerwienil sie uroczo.

Przerzucila  nogi  przez  oparcie  drewnianego  krzesla.  Zostalo  wyrzezbione  przez  Szoszonów  z

brzozy i pomalowane na pomaranczowo.

Brzydkie jak listopadowa noc, ale pewnie kosztowalo fortune.

Przed domem ktos zatrabil. Georgie spuscila stopy na podloge i wziela bluze z rak Nate'a.

-   Chyba  powinnam  cos  na  siebie  wlozyc  -  wymamrotala,  naciagajac  bluze  i  idac  w  strone

drzwi.

Blade posladki wystawaly spod bluzy, przez co wydawala sie jeszcze bardziej naga.

-  Bogu dzieki - powitala zdezorientowanego dostawce.  Wyciagnela  butelke  wódki  ze  skrzynki

na wózku i otworzyla ja. Potem zlapala pilota od wiezy na dziesiec kompaktów i pstryknela, wlaczajac

stary  przebój  Blondie  The  Tide  Is  High.  -  Moze  pan  ustawic  zimne  napoje  przy  balii  do  goracych

kapieli. - Georgie wskazala mu Nate'a szyjka butelki. - On pokaze, gdzie to jest.

Na dole  Erik  rozmawial  z  chlopakami  z  patrolu  narciarskiego.  Opowiadali  o  dzisiejszej  akcji

ratunkowej. Jakis gosc popisywal sie przed dziewczyna i zjezdzal na nartach tylem. Wjechal prosto na

drzewo. Nadzial sie tylkiem na galaz.

-  Byla naprawde pokrzywiona, z sekami - mówil jeden z ratowników.

-  Co takiego? - zapytala Serena, siadajac Erikowi na kolanach. Objal ja, a ona wtulila  policzek

- 93 -

background image

w jego piers, spragniona uwagi. - Mmm... ladnie i swiezo pachniesz.

Ratownicy  popijali  piwo  i  patrzyli  z  zazdroscia.  Kazdy  by  chcial  miec  taka  siostre  modelke,

która by sie tak tulila.

-  Ej, a gdzie twoja przyjaciólka? Ta z taka ladniutka, krótka... fryzurka? - zapytal jeden z nich.

Serena  wyprostowala  sie.  Machala  noga,  postukujac  w  dywan  czubkiem  jasnoniebieskiego

buta  na  kozuchu.  Poprawila  sobie  nogawki  dzinsów  Habitual.  Zwykle  ludzie  byli  zbyt  zajeci

patrzeniem  na  nia,  zeby  pytac  o Blair.  Ale  Blair  tak  bardzo  dbala  o swój  wyglad,  wkladala  w  to  tyle

pracy, ze moze tez zaslugiwala na troche uznania.

-  Na górze, szykuje sie - - Strzelila Erika lokciem w brzuch. - Chcesz do niej zajrzec?

Erikowi w pewnym sensie podobalo sie, ze  ratownicy  zauwazyli  Blair,  zwazywszy,  ze  niedlugo

on i Blair przejda do rzeczy. Oddal Serenie kuksanca.

-  Auc!

Rodzenstwo spojrzalo po sobie groznie.

-  Przeciez nie powiedzialam niczego zlego -  dasala  sie  Serena.  Zle  spojrzenie  Erika  zamienilo

sie w rozbawiony, szeroki usmiech. - Co?

-  Chyba ktos do ciebie przyszedl - szepnal.

Serena  podniosla  wzrok  i  zobaczyla  Jana,  przyszlego  dentyste,  a  obecnie  zawodnika

holenderskiej druzyny olimpijskiej. Patrzyl na nia rozkochanym wzrokiem.

-  Mialem nadzieje, ze pojedziesz ze mna na impreze.

Ratownicy  odsuneli  sie,  robiac  chlopakowi  przejscie.  Serena  zeslizgnela  sie  z  kolan  brata.

Owszem, byla spragniona uwagi, ale jednak niezupelnie o to jej chodzilo.

-  Emm... czekamy na Blair.

Erik pchnal ja lekko.

-  Moze jedzcie  juz  sami?  -  Wskazal  na  ratowników.  -  Zaprosilem  ich  na  impreze,  zabierzemy

sie z Blair razem z nimi.

I wtedy wlasnie drzwi windy otworzyly sie z cichym dzwonkiem.

Panie i panowie... Królowa Gór!

Blair  wpiela  we  wlosy  spinke  z  malym,  zlotym  serduszkiem  i  zalozyla  wiszace  jaspisowe

kolczyki,  które  Les  Best  dal  Serenie  po  pokazie.  Miala  tez  na  sobie  jasnoniebieski  kaszmirowy

pulower Sereny, ale to nic nie szkodzilo, bo Serena i tak  zamierzala  go  oddac  Blair.  Sweter  byl  troche

przyciasny w biuscie, ale to tez nic nie szkodzilo. Blair nawet sie podobalo.

I chlopakom z patrolu tez. Szturchali sie  lokciami,  przestepowali  z nogi  na  noge  i  pomrukiwali

jak zwierzeta w zagrodzie.

- 94 -

background image

-  Hej! Wygladasz fantastycznie - stwierdzil Erik.  Milo  bylo  patrzec,  jak  inni  faceci  pozeraja  ja

wzrokiem. Wyciagnal do niej reke z duma posiadacza. - Gotowa?

Blair  sie  usmiechnela,  zadowolona,  ze  dala  sobie  dosc  czasu  na  przygotowania.  Zalozyla

nawet prosta biala bawelniana bielizne Hanro, „babcine galoty”, jak  mawiala  Serena.  Ale  Blair  czula

sie o wiele wygodniej w tych babcinych galotach niz w wymyslnych koronkowych  figach  i  stringach.  I

lepiej  wygladala.  Ilekroc  wyobrazala  sobie,  ze  ktos  ja  rozbiera,  widziala  siebie  w  tej  prostej

bawelnianej bieliznie.

A dzis zdecydowanie ktos ja rozbierze.

martwa natura ze szczoteczkami do zebów

Jenny byla tak zdezorientowana, ze nie polozyla sie spac, tylko  chwycila  za  pedzel.  Próbowala

poukladac  mysli.  Jak  zwykle  w  lodówce  nie  bylo  ani  warzyw,  ani  owoców,  nie  liczac  tysiacletniej

zaplesnialej pomaranczy, wiec Jenny malowala szczoteczki do zebów i kostke mydla Dove.

Wygladalo  na  to,  ze  Leo  nie  mial  wlasnego  psa  i  nie  mieszkal  w  tym  oszalamiajacym

apartamencie przy Park Avenue.

Moze on jest  zwykla,  najnormalniejsza  na  swiecie  osoba,  pomyslala,  ostroznie  wykanczajac

niebieskie  wlosie  szczoteczki Dana.  Tak  jak  ja.  Ale  tak  naprawde  nadal  nie  wiedziala,  kim  on  jest.

Dlaczego tego po prostu nie wyjasnil i nie skonczyl tych gierek?

Spojrzala wsciekla na plótno.

-  Kretynizm - warknela i rzucila obraz do kosza pod biurkiem. Wszystko bylo  kretynskie.  Nagle

sama poczula sie jak... kretynka.

A kretyni potrzebuja towarzystwa. Wykrecila numer przyjaciólki.

-  Och, wiec nagle znalazlas czas, zeby ze mna porozmawiac? - powiedziala Elise.

-  Przepraszam. Zachowywalam sie calkiem bez sensu.

-  Nie szkodzi - glos Elise zlagodnial. - Ale  i  tak  nie  rozumiem, czemu  robisz  z tego  takie  halo.

W koncu gdyby byl taki bogaty i mial mamusie wariatke, która stroi psa w rózowe buty, to pewnie nie

okazalby sie fajnym chlopakiem, nie?

Jenny zastanowila sie.

-  A skad wiesz? - zapytala podejrzliwie. - Ilu chlopaków mialas?

Elise nie od razu odpowiedziala. Jenny dotknela bolesnego tematu.

- 95 -

background image

-   Tak  naprawde,  to  myslalam,  ze  twój  brat  bedzie  moim  pierwszym  chlopakiem,  ale  chyba

jednak nie.

Jenny parsknela.

-  Jakby to mialo szanse przetrwac. Nie palisz i nawet nie lubisz kawy.

Wyczuwala, ze Elise usmiecha sie po drugiej stronie.

-  Powinnas przestac myslec o Leu, o tym, kim nie jest, i wreszcie popatrzec, jaki jest.

Jenny  przykucnela  i  wyciagnela  rozmazana,  mokra  martwa  nature  z  kosza.  Moze  gdyby  nie

myslala  o  obrazie  ze  szczoteczkami  jako  o  martwej  naturze,  ale  po  prostu  jak  o  obrazie  ze

szczoteczkami,  wygladalby  lepiej.  Moglaby  nawet  dodac  cos  zywego,  na  przyklad  kota,  Marksa.

Polozyla sie na brzuchu i podniosla rózowa narzute, zagladajac pod lózko w poszukiwaniu kota.

-  Wiec... - zaczela Elise. - Zadzwonisz do niego?

Marksa nie bylo. Jenny wstala i podeszla do komputera.

-  Nie. Woli e - maile.

Usiadla przy biurku. Wlasnie wpadla na pomysl.

Wprost  sie  do  Lea  do  domu.  Bo  mieszkanie  przy  Osiemdziesiatej  Pierwszej  to  chyba  jego

dom. Musi sie wreszcie dowiedziec, kim jest Leo - czy mu sie to podoba,  czy  nie.  A tymczasem  wysle

mu e - mail.

Z przycisnieta, do ucha sluchawka wlaczyla poczte i zaczela pisac.

-   Wiec  naprawde  uwazasz,  ze  nie  wyszloby  nam  z  Danem?  -  dopytywala  sie  Elise.  -  Chyba

napisal o mnie wiersz.

Jenny  moglaby  powiedziec  Elise,  ze  Dan  nadal  jest  zakochany  w  Vanessie,  ze  wszystkie

wiersze, które pisze, tak naprawde sa o Vanessie  i  o nim,  nawet  gdy  udaje,  ze  sa  o kims  innym.  I  ze

moglaby  sie  zalozyc  o wszystko,  ze  po dziesieciu  minutach  Elise  umarlaby  z  nudów,  sluchajac  jego

marudzenia.

-  W zyciu - rzucila z roztargnieniem. - Przepraszam, musze skonczyc list.

-  Dobra. Ja chyba zaraz napisze e - mail do twojego brata i powiem mu, jaki z niego palant.

-  Swietny pomysl - zgodzila sie z nia Jenny.

Teraz juz obydwie stukaly w klawiature, sapiac gniewnie do sluchawek.

Nie ma to jak solidne wsparcie.

pisanie e - maili do chlopców jest znacznie latwiejsze od rozmowy w cztery oczy

Kochany Leo!

- 96 -

background image

Wiem, ze to zabrzmi dosc dziwnie, ale mam wrazenie, ze cos przede mna ukrywasz. Naprawde

bardzo  cie  lubie  i  mysle,  ze  ty  tez  mnie  lubisz.  Wiec  dlaczego  nigdy  mnie  do  siebie  nie

zaprosiles?  Ale  teraz  juz  wiem,  gdzie  mieszkasz.  Przyjde  do  ciebie  jutro  o  szóstej,  kiedy  juz

jestes po spacerze z Daphne, jak mi sie wydaje. No dobra. W takim razie do zobaczenia.

Jenny

Drogi Danielu!

Przede  wszystkim  uwazam,  ze  jestes  prawdziwym  palantem,  bo  mnie  podpusciles,  chociaz

wiesz, ze jestem mlodsza i  mniej  doswiadczona od ciebie.  Powinienes  uwazac,  komu lamiesz

serce, bo jeszcze kiedys sie to na tobie zemsci. Poza tym to oczywiste,  ze  nadal  wzdychasz  za

ta  pierwsza  i  jedyna,  która  byla  dosc  glupia,  zeby  zostac  twoja  dziewczyna.  Twoja  siostra

nawet  nie  musiala  mi  mówic  -  .  jestes  przezroczysty,  jakbys  byl  rozrysowany  na  kalce

technicznej. Widzisz, tez potrafie byc poetycka. Zapamietaj to sobie, dupku!

Twoja nieprzyjaciólka i oddany krytyk

Elise

B nie spuszcza oczu z glównej nagrody

Drzwi  do  domu  Georgie  staly  otworem.  No  Doubt  grzmialo  z  glosników  umieszczonych  w

domu  i  na  zewnatrz.  Ubrania  lezaly  porozrzucane  na  schodach.  Czterech  dlugowlosych  chlopaków

zajadalo na stojaco pierozki z grzybami,  przechwalajac  sie  miesniami  wyrobionymi  na  snowboardzie.

Na widok Blair, Sereny, Erika, Jana i ratowników chlopcy rozdziawili usta i usmiechneli sie.

-   Gdzie  Georgie?  -  zapytala  Serena,  desperacko  próbujac  znalezc  serce  imprezy,  nim  Jan

dentysta spróbuje zaciagnac ja na jakies sam na sam.

-  W balii - odpowiedzieli zgodnym chórem chlopcy.

Blair  zostala  w salonie,  Serena  wyszla  szukac  gospodyni,  a  za  nia  podazyl  Jan.  Erik  podszedl

do baru  i  zaczal  przyrzadzac  drinki.  W zeszlym  semestrze  zrobil  kurs  dla  barmanów.  Na  razie  byla  to

najbardziej pozyteczna rzecz, jakiej nauczyl sie w college'u.

Blair  zauwazyla,  ze  Nate  siedzi  samotnie  na  skórzanej  sofie  w kacie  salonu  i  skubie  palce  u

stóp. Mial na sobie znoszona, granatowa bluze Brown i  postrzepione  zólte  spodenki  gimnastyczne  ze

szkoly Sw. Judy. Ze zlocistymi lokami i blyszczacymi zielonymi oczami wygladal  jak  chlopczyk.  Smutny

- 97 -

background image

chlopczyk.  Blair  miala  ochote  usiasc  kolo  niego  i  zapytac,  dlaczego  bawi  sie  palcami  i  wyglada  tak

smutno na  imprezie  swojej  dziewczyny, ale  wtedy  podszedl  Erik  i  podal  jej  szklanke  z czyms  buzuja-

cym, pomaranczowo - rózowym.

-  Mai tai. Ostroznie, nie czuc tego, ale to praktycznie czysty alkohol.

-  Dzieki. - Blair wziela kieliszek.  Zwykle  wybierala  wódke z tonikiem,  ale  wypije  wszystko,  co

Erik zrobil dla niej.

-  Ide posiedziec w kapieli na dworze - stwierdzil. - Idziesz?

Blair pokrecila glowa.

-  Nie, dzieki.

Pomysl wskoczenia do goracej kapieli z Georgie - i kto tam  jeszcze  sie  moczyl  -  naprawde  nie

wydawal sie az tak kuszacy. I nie chciala, zeby Erik  pomyslal,  ze  nie  potrafi  sama  o siebie  zadbac  na

imprezie.  Poza  tym raptem  pare  metrów od niej  stal  stól  zastawiony  zamówionym  jedzeniem.  Kiedy

Erik wyjdzie, bedzie mogla opychac sie do woli, nie martwiac sie, co on sobie pomysli.

Dziewczyna potrzebuje paliwa, zwlaszcza gdy czeka ja dluga noc.

Gdy tylko  Erik  zniknal,  zlapala  talerz  z sajgonkami  i  opadla  na  malutka  sofe  obok chlopaka  o

dlugich do ramion ciemnych wlosach. Palil skreta.

Spojrzal na nia i usmiechnal sie.

-  Deska?

Blair nie zalapala, o co ja pyta.

-  Nie.

Wziela  gleboki  wdech  przez  nos.  Nigdy  nie  palila  trawki,  ale  dzis  moze  by  sie  przydalo.

Zaczela  sie  denerwowac,  a  wszyscy  znajomi,  którzy  palili,  zawsze  wydawali  sie  tacy  wyluzowani.

Moze potrzebowala wlasnie kilku dymków od tego chlopaka?

-  To trawka?

Chlopak znowu sie usmiechnal i popatrzyl na niedopalek.

-  Byla. Przykro mi, juz jest kaput.

Nie mial na sobie ani koszulki, ani butów, tylko narciarki. Jasnozielone.

-  Jak poznales Georgie? - zapytala, zajadajac sajgonki.

-  Kogo?

Blair  czula,  ze  Nate  patrzy  na  nich  z  drugiego  konca  pokoju.  Moze  mysli,  ze  ona  pali  z  tym

chlopakiem skreta. O, ironio losu!

-   Gdzie  sie  uczysz?  -  zapytala,  podejrzewajac,  ze  chlopak  musi  miec  kolo  dwudziestki  i

pewnie jest juz college'u.

- 98 -

background image

-   Nie  ucze  sie  -  odparl.  -  Jezdze  na  desce  od  marca  do  grudnia,  a  potem  przez  cala  zime

surfuje na pólnocnym wybrzezu.

Blair wsunela do ust pierozka i zaczela go przezuwac.

-  Jak mozesz jezdzic na snowboardzie latem?

-  W Chile. W Argentynie.

-  A pólnocne wybrzeze to na Hawajach?

Nie  pytajcie,  skad  wiedziala.  Dziewczyny,  które  maja  braci,  po  prostu  wiedza  takie  rzeczy.

Chlopak przytaknal.

-  Surfujesz?

Blair pokrecila glowa, zaintrygowana  pomyslem.  Wyobrazila  sobie  siebie  w nowym, rózowym

bikini  Eres  i  w  hawajskiej  girlandzie  z  bialych  orchidei  i  czerwonego  hibiskusa,  jak  balansuje  na

desce i ujezdza olbrzymia fale. Mialaby niesamowita  opalenizne  i  niewiarygodne  miesnie  posladków

- takie,  jakie  rzeczywiscie  dobrze  wygladaja  w  stringach.  Po  calym  dniu  surfowania  Erik  robilby  jej

masaz  olejkiem  kokosowym  i  karmil  swiezo  zlowiona  ryba.  Moze wcale  nie  musi  isc  na  Yale  ani  do

innego college'u. Moze wystarczyloby tylko... surfowac.

Nate nagle wstal i podszedl do niej.  Jego  szmaragdowe  oczy  nie  tyle  blyszczaly,  co  raczej  sie

tlily. Wygladal, jakby zastanawial sie nad mnóstwem rzeczy.

-  Hej - powiedzial.

-  Hej - odparla. - Dlaczego sie nie kapiesz?

Nate wzruszyl ramionami.

-  Bo woda jest za goraca?

Blair  zerwala  sie  i  rzucila  papierowy  talerzyk  do  kosza.  Nie  miala  ochoty  na  pogaduszki  z

Nate'em, kiedy Erik siedzial w balii z Georgie i Serena. To nie mialo sensu.

-  Chodz - powiedziala i wyprowadzila go na dwór.

-  Do zobaczenia pózniej - rzucil za nimi kompletnie ujarany chlopak.

Kilka  godzin  wczesniej  spadl  swiezy  snieg,  wiec  podwórze  skrzylo  sie  w swietle  ksiezyca.  Na

werandzie wokól balii tanczyli ratownicy z dziewczynami z miejscowej szkoly sredniej.

Serena  lubila  moczyc  sie  w goracej  wodzie  na  dworze  w mrozna  noc,  zwlaszcza  gdy  leciutko

sniezylo  i  wszyscy  byli  nadzy.  Tym  razem  wyjatkowo  sie  cieszyla,  ze  siedzi  wcisnieta  miedzy  brata  i

Chucka  Bassa,  podczas  gdy  holenderski  dentysta  patrzyl  na  nia  rozmarzonym  wzrokiem  z  drugiego

konca balii.

Georgie  zjadla  za  duzo  pierozków  czy  czegos  tam  i  próbowala  stanac  na  rekach  posrodku

- 99 -

background image

balii, wiec zadna czesc jej nagiego ciala nie stanowila dla nikogo tajemnicy.

-  Och - wyrwalo sie Blair, która z niepokojem obserwowala te scene.

Oczywiscie  planowala  tej  nocy  sie  rozebrac,  ale  nie  przy  Nacie,  Georgie,  ratownikach  z  Sun

Valley  i  calej  druzynie  olimpijskiej  z  Holandii.  A  juz  na  pewno,  do  cholery,  nie  bedzie  na  golasa

stawala na rekach.

-  Wskakujesz? - zawolal z wody Erik.

Serena zamrugala dlugimi rzesami, zeby pozbyc sie wody z oczu.

-  Jest milo.

Blair obciagnela rekawy pozyczonego swetra.

-  Nic teraz.

Georgie wyskoczyla z wody i otarla nos. Jej skóra w swietle ksiezyca miala upiorny odcien.

-  Zostawcie ja. Moze ma okres.

Blair zaczerwienila sie ze zlosci.

-  Nate tez ma okres? - zadrwil Chuck.

Nate  wyciagnal  z  kieszeni  szortów  paczke  papierosów,  zapalil  jednego  i  poczestowal  Blair.

Potem  potruchtal  przez  ciemny,  osniezony  trawnik  za  domem,  w  samej  bluzie,  spodenkach  i

tenisówkach.

Blair  wlozyla  do  ust  papierosa.  Niedobrze,  ze  tak  jej  szkoda  Nate'a.  To  bylo  dziwne

wspólczucie. I prawdopodobnie absolutnie niezasluzone.

-  Wracam do domu - rzucila ostro.

Serena strzelila Erika lokciem pod zebro.

-  To chyba sygnal dla ciebie.

Blair uslyszala za plecami rozbryzg wody.

-  Wow! - dobiegl ja pisk Georgie i wiedziala, ze to na widok Erika.

Co za przykrosc, skarbie. On juz jest po slowie.

-  Poczekaj, Blair.

Blair zatrzymala sie  przy kuchni  i  porwala  z tacy  czekoladowe ciasteczko.  Ugryzla  i  odwrócila

sie,  zeby  spojrzec  na  Erika.  Mial  na  sobie  tylko  bialy  recznik,  jak  wtedy  w  hotelu,  kiedy  zdala  sobie

sprawe, ze to jest wlasnie mezczyzna, który pozbawi ja dziewictwa.

A teraz nadszedl dobry moment.

Zlapala  butelke  schlodzonego  szampana  Veuve  Clicquot  z  kuchennej  szafki,  wsunela  ja  pod

ramie i wziela talerz z ciasteczkami.

-  Chodzmy na góre.

- 100 -

background image

jak sanie swietego mikolaja

-   Nie  chce  wracac  do  domu  -  nadasala  sie  Georgie,  gdy  i  ratownicy  ruszyli  za  Conradem,

Josefem, Ganem i Franzem do domu, zeby cos przekasic. - Chce zrobic cos szalonego.

Serene  przeszedl  dreszczyk  emocji.  Ja  lez!  Ja  tez!  Miala  dosc  wlóczenia  sie  z Erikiem  i  Blair  i

patrzenia,  jak  romansuja.  I  nie  mogla  sie  doczekac,  kiedy  ucieknie  od  rozkochanych  spojrzen  Jana.

Nadszedl czas na przygode.

-   Widzieliscie?  Ci  goscie  z  patrolu  maja  na  samochodzie  takie  sanki,  tobogan.  Zawsze

chcialam na czyms takim...

Georgie wyskoczyla z wody, nim Serena skonczyla zdanie.

-  Chodzcie! - krzyknela, wskakujac w sniegowce. - Obejrzyjmy je sobie!

Zapominajac  o  ubraniach,  Chuck  i  Serena  pobiegli  za  Georgie  na  zastawiony  samochodami

podjazd  przed  domem.  Szybko  i  po  cichu  Chuck  i  Georgie  zdjeli  tobogan  z  subaru  ratowników  i

postawili go na sniegu. Georgie otworzyla tyl terenówki któregos z Holendrów i zaczela tam szperac.

-  Ktos ma ochote? - krzyknela po chwili.

-  Ja! - odpowiedzial Chuck, dolaczajac do niej.

Serena  nie  wiedziala,  co  Georgie  proponuje,  ale  w  tej  chwili  nie  potrzebowala  niczego  poza

cieplym plaszczem.

-  Nie zmarzniemy? - zapytala niepewnie.

Na  toboganie  leza!  gruby  welniany  koc.  Umra  z  wyziebienia,  jesli  wszyscy  pod  niego  nie

wskocza.

-  Nie chcesz znowu byc w gazetach? - Chuck sapnal. Chyba cos wciagal nosem.

Georgie  wynurzyla  sie  z  mercedesa  i  zatrzasnela  drzwi.  Potarla  nos.  Brazowe  oczy  miala

szeroko otwarte.

-   Musimy  sie  tylko  ruszac.  -  Spojrzala  na  Selene.  -  Wskakuj  na  sanki,  a  my  z  Chuckiem  cie

pociagniemy. Jak renifery Mikolaja!

Serena byla ostatnia osoba, która popsulaby dobra zabawe na imprezie, a poza tym potwornie

sie  cieszyla,  ze  Jan  dentysta  nie  odwazyl  sie  do  nich  dolaczyc.  Mieczak!  Serena  odpiela  pasy

przytrzymujace koc, owinela sie i polozyla na toboganie. Georgie przykucnela obok i  wsunela  jej  rece

pod  koc.  Potem  mocno  zaciagnela  i  zapiela  pasy,  jakby  szykowala  do  transportu  ofiare  wypadku.

- 101 -

background image

Serena  zauwazyla  perelki  potu  nad  górna  warga  i  na  czole  Georgie,  chociaz  byly  ze  trzy  stopnie

ponizej zera.

-  Gotowa? - krzyknela Georgie, stojac w samych sniegowcach po kostki w sniegu.

Serena  czula  sie  troche  dziwnie  i  troche  strasznie,  kiedy  tak  lezala  na  toboganie,  kompletnie

unieruchomiona. Polozyla dlonie na udach, zeby sie uspokoic.

-  Gotowa.

Georgie  i  Chuck  zachichotali.  Pociagneli  tobogan.  Ich  posladki  napiely  sie  z  wysilku,  gdy

ciagneli sanki podjazdem w strone osniezonej czesci Wood River Drive.

-  Czekajcie, gdzie biegniecie? - zawolala Serena.

Podniosla  glowe  i  dostrzegla  ich  nagie  sylwetki  migoczace  w  swietle  ksiezyca.  Chuck  mial

jeszcze slad opalenizny po pobycie na St. Barts w Boze Narodzenie, ale Georgie byla biala jak lilia.

Ale nie tak niewinna.

Serene  zaczela  bolec  szyja  i  juz  miala  opuscic  glowe,  kiedy  oslepily  ja  jasne  swiatla.  Z

przeciwka nadjezdzal samochód.

-  Ratunku! — krzyknela Serena.

Twarz jej zaplonela ze wstydu, gdy zdala sobie sprawe, jak to zalosnie zabrzmialo.

Tobogan podskakiwal i sunal przed siebie, tylne swiatla samochodu zniknely w oddali.

-  Ej! - wrzasnela Serena, wyciagajac szyje. - Zatrzymajcie sie!

Jej  tak  zwani  przyjaciele  nic  zareagowali.  Moze  nie  slyszeli,  a  moze  tylko  udawali,  ze  nie

slysza.

-  Prosze...!

Nadal  nie  zwolnili.  Droga  znowu  sie  rozswietlila,  gdy  nadjechal  kolejny  samochód.  Ten

przyhamowal. Ryknela syrena i rozblysly bialo - czerwone swiatla.

-  Cholera, policja! - wrzasnal Chuck. - Biegiem!

-  Nie! - blagala Serena.

Tobogan podskakiwal, nabierajac predkosci. Policja podjechala blizej.

-   Pusc!  Puszczaj!  -  Serena  uslyszala  glos  Georgie.  Nagle  sanki  zakrecily  ostro  i  zjechaly  do

rowu. Przetoczyly sie i zatrzymaly w plytkim strumieniu. Woda  natychmiast  przesiakla  przez  welniany

koc i dotarla do kolan Sereny. Byla tak zimna, ze az parzyla.

-  Zatrzymac sie! Stac! - krzyczeli policjanci, goniac Georgie i Chucka. Swiatla rozblyskiwaly  na

dachu oddalajacego sie samochodu.

Serena, trzesac sie z zimna, patrzyla na oddalajace sie swiatla policyjnego wozu.

-  Ratunku - zakwilila. - Ratunku, blagam.

- 102 -

background image

zrobic to, czy nie zrobic

-  Teraz jestesmy dokladnie tak samo ubrani.

Blair wyszla z lazienki w samym reczniku.

Erik odlozyl na bok pismo narciarskie, które czytal, czekajac na nia w lózku.

-  Super.

Pokój  mial  wysoki,  ukosnie  sciety,  drewniany  sufit  i  gigantyczne  tle  dopasowane  trójkatne

okna wychodzace  na  Mount  Baldy.  W  ciemnosciach  migaly  swiatla  ratraków  oczyszczajacych  trasy

na  nastepny  dzien.  Blair  przez  sekunde  zastanawiala  sie,  czy  Nate  wciaz  gdzies  tam  biegnie  w

tenisówkach,  czy  odzyskal  rozsadek  i  wrócil  do  domu.  Zreszta,  czy  ja  to  obchodzilo?  Obrócila

pierscionek  z  rubinem  kilka  razy  i  przeniosla  spojrzenie  na  lózko.  Zaraz  stane  sie  kobieta,

przypomniala sobie.

Nawet z okruszkami ciastek na brodzie i na piersi oraz  z wilgotnymi,  zmatowialymi  po goracej

kapieli  wlosami  Erik  wygladal  tak,  ze  nie  sposób  bylo  mu sie  oprzec.  Podeszla  do  nocnego  stolika  i

pociagnela lyk szampana prosto z butelki.

-  No dobra. Jestem gotowa.

Erik  wzial  ja  za  reke  i  pociagnal  na  siebie.  Ich  usta  spotkaly  sie,  rozkosznie  laczac  posmak

czekolady i szampana. Przycisnal sie do jej bioder. Wygladalo na to, ze tez juz byl gotowy.

Zamknela oczy, gdy uslyszala muzyke z imprezy na dole, jakas hiphopowa piosenke,  której  nie

znala. Tamtego wieczoru, kiedy myslala, ze zrobi to z Nate'em,  wypalila  na  CD  skladanke  muzyczna  i

w calym pokoju ustawila swiece. I do niczego nie doszlo. Tym razem byla w obcym domu i  grala  obca

muzyka.  Moze to i  lepiej  -  im  mniej  dopracowany  scenariusz,  tym wiecej  miejsca  na  eksperymenty.

Tak jakby naprawde chciala robic cos dziwacznego.

Pewnie, ze nie.

-  Otwórz oczy - zamruczal Erik, tracajac ja w szyje nosem. - Masz piekne oczy.

Blair  otworzyla  oczy  i  zachichotala.  Calowala  sie  z  seksownym  starszym  bratem  Sereny!

Zamknela znowu oczy, pograzajac sie w kolejnej  rundce  usta  -  usta.  Wygladalo  na  to,  ze  latwiej  jest

po prostu cos robic niz myslec o tym, co  sie  robi  albo  z kim.  Erik  odwinal  jedwabna  koldre  w kolorze

cynamonu  i  wsunal  sie  pod nia.  Blair  wslizgnela  sie  za  nim.  Wyplatala  sie  z recznika  i  rzucila  go  na

podloge bardziej ostentacyjnie, niz zamierzala.

- 103 -

background image

Ta - dam!

-  Juz to robilas, prawda? - zapytal Erik, gdy przebiegal zwinnymi palcami po jej kregoslupie.

Blair zadrzala - po trochu z przyjemnosci, po trochu ze strachu. Zacisnela oczy.

-  Jasne.

Poczula  na  udzie  imponujaca  erekcje  Erika.  Moze nie  beda  musieli  tego  robic  tak  do  konca,

moze wystarczy tylko troche. Wtedy przypomniala sobie, co ona i Serena  mówily  dziewiatoklasistkom

na spotkaniach grupy  kolezenskiej  pomocy.  „Nie  róbcie  tego  tylko  po to,  zeby  to zrobic.  Zróbcie  to z

kims,  kogo  kochacie,  z kims,  komu na  was  zalezy.  Nie  róbcie  tego,  dopóki  nie  bedziecie  calkowicie

pewne, ze jestescie gotowe”.

Serenie  latwo  mówic.  Stracila  cnote  latem  po  dziesiatej  klasie,  ni  mniej,  ni  wiecej  tylko  z

samym  Nate'em.  To  bylo  cos,  co  zawsze,  niewidzialne  i  niewypowiedziane,  stalo  miedzy  nimi

dwiema. Kula u nogi ich przyjazni.

Kiedy Blair wypowiadala sie na temat seksu  na  spotkaniach  grupy,  mówila  z taka  pewnoscia,

ze czasem prawie sama wierzyla,  ze  juz  to robila.  I  jasne,  bywala  juz  z Nate'em  calkiem  blisko  tego,

ale nigdy az tak. Zawsze go powstrzymywala, doslownie w ostatniej chwili.

A  zwazywszy,  ze  oboje  z  Erikiem  byli  nadzy  i  lezeli  bardzo  blisko  siebie,  wlasnie  teraz  byla

ostatnia chwila.

-   Denerwujesz  sie?  -  zapytal  Erik,  glaszczac  jej  wlosy  i  patrzac  jej  w  oczy  w  ten  swój  mily,

cudowny sposób.

-   Nie.  A  co?  Dlaczego  wydaje  ci  sie,  ze  sie  denerwuje?  -  zapytala  Blair  troche  zbyt

pospiesznie.

-  No bo trzymasz kolana tak, jakbys mnie odpychala...

Blair  nie  zdawala  sobie  sprawy,  co  robi  z  kolanami.  Chociaz  desperacko  chciala  to  zrobic  i

miec juz za soba, najwyrazniej jej cialo mialo inny pomysl.

Jak ma stracic cnote, skoro nawet jej cialo nie wspólpracuje?

jej rycerz w lsniacej zbroi

Nate wraca! do domu Georgie z odretwialymi z zimna nogami, w przemoczonych  tenisówkach,

gotowy na skok do goracej kapieli.  Myslal,  ze  porzadny,  samotny  spacer  pomoze mu oczyscic  umysl,

ale mial tyle rzeczy  do przemyslenia:  szanse  przyjecia  do Brown,  dziwaczne  zachowanie  Georgie,  to,

- 104 -

background image

ze  nie  zostal  kapitanem  druzyny,  i  to,  ze  Blair  wydawala  sie  przegladac  go  na  wylot.  Ale  tak

naprawde  myslal  tylko  o  jednym:  jak  cudownie  byloby  zapalic  skreta  i  zapomniec  o  wszystkich

problemach.

-  Cholera - zaklal pod nosem.

-  Pomocy, prosze.

Uslyszal cieniutki, blagalny glos, cichy jek z rowu po lewej stronie.

Obrócil  sie  i  wybaluszyl  oczy.  Glos  dobiegal  z  przewróconego  toboganu  ratowniczego.  Spod

koca  wystawaly  jasne  wlosy.  Wydaly  sie  Nate'owi  dziwnie  znajome.  Gdyby  nie  byl  tak  trzezwy,

pomyslalby, ze ma zwidy.

-  Serena? - przykleknal i zaczal rozpinac pasy. - Jezu, co sie stalo?

Gdy tylko  Serena  miala  wolne  rece,  objela  Nate'a  za  szyje,  szlochajac  bez  slów.  Ucieszylaby

sie nawet, gdyby uratowal ja Jan, ale fakt, ze uratowal ja Nate, byl tysiac razy lepszy.

-   Juz  dobrze,  juz  dobrze  -  mruczal  uspokajajaco  Nate,  glaszczac  ja  po  wlosach  i  rozpinajac

pasy. Kiedy skonczyl odpinanie i odsunal ciezki, welniany koc, zaniemówil z wrazenia.

-  Och.

Zlapal ja pod ramiona i pomógl jej stanac, a potem z powrotem zawinal w koc.

Serena  oparla  sie  o niego.  Nie  miala  nawet  sily  sie  zawstydzic,  ani  tym  bardziej  tlumaczyc,

skad sie tu wziela naga, przypieta do toboganu.

Nate schylil sie i podniósl ja, jakby byla dzieckiem.

-  Zabieram cie z powrotem. Potrzebujesz porzadnej, cieplej kapieli.  Rozgrzejesz  sie  i  bedziesz

jak nowa.

Ruszyl  w strone  domu, czujac  sie  jak  bohater.  Rozsadzala  go  energia.  Cieply,  slodki  oddech

Sereny laskotal  go  w ucho.  Oparla  glowe  o  jego  ramie,  myslac,  ze  moze  to  Nate,  jej  Natie,  byl  od

zawsze jej przeznaczony. Jej rycerz w lsniacej zbroi. Milosc jej zycia.

Kiedy  wrócili  do domu, Nate  zaniósl  Selene  na  góre  do  lazienki  dla  gosci  i  zrobil  jej  goraca

kapiel.  Kiedy  odpoczywala  w  pianie,  poszedl  korytarzem  do  sypialni  matki  Georgie,  zeby  poszukac

cieplego  szlafroka  i  miekkich,  cieplych  skarpet.  Drzwi  byly  zamkniete,  ale  odkad  Nate  przyjechal,

sluzba zawsze je zamykala, wiec nie myslac wiele, wszedl bez pukania.

Ups.

Zamarl  w  progu.  Rzeczy  Blair  lezaly  na  podlodze,  jej  delikatna  dlon  z  rubinowym

pierscionkiem obejmowala szyje jakiegos blondyna. Blondyn odwrócil sie  i  okazalo  sie,  ze  to nie  jest

Holender  z olimpijskiej  druzyny snowboardowej  -  Bogu  dzieki  — ale  Erik  van  der  Woodsen,  starszy

brat Sereny. Niewielka pociecha.

- 105 -

background image

-  Przepraszam - wymamrotal Nate. - Potrzebuje kilku rzeczy z szafy.

-   Hm,  a  nie  móglbys  wrócic  pózniej?  Jestesmy  troche  zajeci  -  powiedzial  Erik  bez  cienia

zazenowania.

Nate dalej stal i gapi! sie na nich  z rekoma  w kieszeniach.  Potrzebowal  jakiegos  wyjasnienia,

jakies reakcji od dolnej czesci seksualnej kanapki Erik - Blair, zeby móc sie odwrócic i wyjsc.

Ale Blair tylko lezala  z zamknietymi  oczami.  Erik  prawie  przekonal  jej  cialo,  zeby  wyruszylo  w

podróz,  która  tak  bardzo  chciala  odbyc,  ale  gdy  uslyszala  glos  Nate'a,  odwolala  lot.  W  koncu

uslyszala,  ze  drzwi  sie  zamykaja  i  Nate  pospiesznie  oddala  sie  korytarzem.  Wtedy  podniosla  sie  na

lokciach i odsunela od Erika. Podciagnela przescieradlo, zeby sie zaslonic.

-   Wlasciwie  to  mial  byc  mój  pierwszy  raz  -  przyznala  sie,  czerwieniejac.  -  Ale  chyba  nie

jestem gotowa.

Spojrzala na niego szeroko otwartymi oczami. Z calego serca wierzyla, ze nie bedzie  za  bardzo

zly.

Sliczne usta Erika ulozyly sie w lekki usmieszek.

-  E tam, pewnie, ze jestes gotowa. Po prostu nie jestem wlasciwym facetem.

Doskonale wiadomo, kto jest tym wlasciwym.

tematy    ?    wstecz    dalej    ?    wyslij pytanie    odpowiedz

Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostaly zmienione lub skrócone,  po to by

nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie!

Wiem,  wiem,  wieki  uplynely.  odkad  ostatnio  rozmawialismy.  Ferie  wiosenne  prawie  sie  koncza,  a  z

tego  co  slysze,  wszyscy  byli  bardzo  zajeci  niemysleniem  o  listach  z  informacja  o  przyjeciu  do  col-

lege'u, które powinny zjawic sie w naszych skrzynkach pocztowych  juz  za  dwa  tygodnie.  Tak,  bylismy

zajeci, zajeci, bardzo zajeci. Ale nim zaczne opowiadac,  kto w jakie  wpadl  klopoty  i  gdzie,  pozwólcie,

ze wyjasnie kilka kwestii w calkowicie przypadkowej kolejnosci.

a)  Nie  wszyscy  holenderscy  snowboardzisci  z druzyny olimpijskiej  sa  gejami  i  nie  wszyscy  sa  zonaci

- 106 -

background image

lub nudni. Wiem to, bo spotykalam sie króciutko z jednym z nich,  kiedy  bylam  z rodzina  na  nartach  w

Banff. Nazywal sie Jansen i byl niemozliwie slodki.

b) Jesli idac  do college'u,  nadal  bedziesz  dziewica,  to nie  martw sie,  nie  ty jedna.  Wiem  to,  bo...  no

wiem, i tyle.

c) Wyrzucanie poczty do rzeki nie jest przestepstwem, no, chyba ze sie jest pracownikiem poczty.

d)  Ale  jest  przestepstwem  nie  odpowiedziec  na  e  -  mail  dziewczyny,  gdy  chce  ci  wybaczyc,

pocalowac  i  pogodzic  sie.  Przestepstwem  jest  takze  niepodziekowanie  za  prezent.  A  juz

zdecydowanie  przestepstwem  jest  bieganie  nago  po  publicznej  drodze,  zwlaszcza  jesli  sciga  cie

policja - patrz wiesci ponizej.

e) Ostatnia, choc nie najmniej wazna sprawa: glupio mi to mówic,  ale  zdecydowanie  lepiej  sie  czuje,

gdy nie klócimy sie z rodzicami.

Ciesze sie, ze to sobie wyjasnilismy. A co do najswiezszych nowinek...

Nieslawna dziedziczka z Connecticut i znany imprezowicz z Upper  East  Side  aresztowani  za  publiczne

obnazanie sie

Ona  juz  nas  zaszokowala  tym, ze  sprzedala  ulubionego  kucyka,  zeby  miec  pieniadze  na  narkotyki,  a

on  dostarczyl  nam  niezapomnianych  wrazen,  kiedy  pojawil  sie,  caly  wyzelowany,  w  europejskiej

reklamie wody po goleniu. Teraz znowu o nich slychac. G i C zostali aresztowani wczoraj  wieczór,  gdy

paradowali  po  publicznej  drodze  golusiency.  Potem  stwierdzono,  ze  obydwoje  byli  pod  wplywem

wszelkich mozliwych substancji i ze ukradli ratownikom z patrolu tobogan, który zwrócono do kwatery

glównej  ratownictwa.  Oboje  zwolniono  za  kaucja  nastepnego  ranka.  Polecieli  do  domu  -  jedno  do

Greenwich,  drugie  do Nowego  Jorku -  prywatnymi  odrzutowcami.  Plotki  glosza,  ze  wydzial  policji  w

Wood  River  i  ratownicy  z  Sun  Valley  otrzymali  znaczne  sumy  z  dotacjami  od  „anonimowych”

ofiarodawców  w  zamian  za  dyskrecje.   juz  siedzi  w  Wyzwoleniu,  gdzie  pewnie  dosluzyla  sie

dozywotniego  czlonkostwa.   ma  szlaban,  co  oznacza,  ze  nie  moze  juz  korzystac  z  rodzinnego

apartamentu  w hotelu  Tribeca  Star  ani  z samochodu  matki  z szoferem.  Biedactwo.  Plotki  mówia,  ze

pewna  piekna  modelka,  uczennica  z Upper  East  Side,  równiez  byla  zamieszana  w  ten  incydent,  ale

zdolala wymknac sie policji. Tego samego wieczoru tajemniczy, przystojny  chlopak  odprowadzil  ja  do

hotelu. Zuch dziewczyna!

Na celowniku

V patrzy  na  wystawe  sklepu  ze  sprzetem  filmowym  jak  dziecko  na  wystawe  sklepu  zoologicznego.

Biedactwo, nie  moze sie  doczekac,  kiedy  rodzice  wróca  do domu. BE oraz  grupa  ratowników  z Sun

- 107 -

background image

Valley wieczorami pija piwo w miejscowym  barze  w KetchumIdaho. I  mozecie  wierzyc  lub  nie,  ale

nie wyczuwa sie miedzy nimi napiecia seksualnego. Slyszalam,  ze  to sie  przydarza  dziewczynom,  gdy

juz... no, wiecie.  Traca  potrzebe  flirtowania.  J znowu czai  sie  w okolicach  Upper  East  Side,  ukryta  za

drzewami. O co jej wlasciwie chodzi? Za dnia S i jej brat E sami przecinaja szlaki w Sun Valley.

Wasze e - maile

P: Droga P!

Znam  od  malego  pewnego  chlopaka  i  jestem  pewna,  ze  przez  caly  czas  bylam  w  nim

zakochana, tylko nie  zdawalam  sobie  z tego  sprawy.  Chodzil  z moja  najlepsza  przyjaciólka,

a teraz jest z inna moja znajoma, chociaz jestem  pewna,  ze  to niedlugo  sie  skonczy.  Musze

sie dowiedziec, czy on czuje do mnie to samo, ale nie jestem pewna, co powinnam zrobic.

Zagubiona

O: Droga zagubiona!

Wiesz, co ci radze? Dorwij go. Pocaluj go  i  od razu  wszystko  bedzie  na  wlasciwym  miejscu.

Jesli on czuje to samo, zorientujesz sie. Jesli nie, tez sie zorientujesz. Powodzenia, skarbie.

P

P: Droga plotkaro!

Uwielbiam  twoja  strone.  Jestes  swietna  dziewczyna.  Chcialbym  poznac  twoje  imie.  Byc

moze jestes  ta  sama  dziewczyna,  która  poznalem  na  nartach.  Pewnie  nigdy  wiecej  sie  nie

spotkamy, bo mieszkam daleko od Ameryki, ale zawsze bede cie kochal z oddali.

Jan

O: Kochany Janie!

Mam  wrazenie,  ze  sie  spotkalismy,  dawno  temu.  I  nawet  jesli  nie  jestem  dziewczyna,  o

której mówisz,  masz  moje  pozwolenie  na  kochanie  mnie  z oddali.  I  niech  juz  tak  zostanie,

dobrze?

P

Do zobaczenia  w przyszlym  tygodniu,  z powrotem w  szkole.  To  moze  byc  mile,  zasnac  wreszcie  we

wlasnym lózku.

- 108 -

background image

Wiem, ze mnie kochacie,

plotkara

liczy sie intencja

Kiedy na dole zabrzeczal dzwonek, Gabriela  i  Ruby  robily  wlasnie  batoniki  energetyczne  -  bez

drozdzy,  bez  cukru,  pelnoziarniste,  z  zurawinami.  W  tym  samym  czasie  Vanessa  i  Jordy  pomagali

Arlowi  przywiazac  zonkile,  które  ukradl  z  parku,  do  starej  sieci  rybackiej.  Zonkile  chyba  mialy

symbolizowac  nadzieje,  ale  Vanessa  nie  bardzo  wiedziala,  co  oznacza  siec.  Siatka  byla  szorstka  i

kaleczyla  dlonie.  A dodatkowo  wkurzalo  Vanesse,  ze  Jordy  zaczal  nagle  wykazywac  zainteresowanie

praca  jej  rodziców.  Nawet  zdjal  buty  i  chodzil  po  domu  boso,  tak  jak  oni,  i  zalozyl  wisiorek  z

paciorków  z pacyfka.  Pewnie  ukradl  matce  ze  szkatulki  ze  starociami.  Nic  trzeba  wiec  tlumaczyc,  ze

dzwonek byl dla Vanessy natychmiastowym sygnalem, by rzucic wszystko i pobiec do drzwi.

-   Ja  otworze!  -  krzyknela  i  wcisnela  zonkile  w  pomocne  dlonie  Jordy'ego.  Podbiegla  do

domofonu. - Slucham?

-  Poczta. Paczka dla pani.

Vanessa wpuscila listonosza.  Wszedl  na  góre  i  wreczyl  jej  pudelko.  Paczke  zaadresowano  do

niej, a w górnym lewym rogu bylo nazwisko i adres Dana.

Zamknela  drzwi,  usiadla  na  podlodze  i  rozdarla  opakowanie  zebami.  Jej  oczom  ukazal  sie

jaskraworózowy,  plastikowy  statek  kosmiczny  z  trzema  malymi,  plastikowymi  Japoneczkami  na

szczycie.  Dziewczynki  mialy  jednakowe  warkoczyki  i  plastikowe,  zielone  sukienki.  Vanessa  znalazla

guziczek,  wlaczyla  zabawke  i  postawila  na  podlodze.  Zabrzmiala  szalona  japonska  piosenka  i

dziewczynki zaczely wirowac w tancu,  a  pod ich  stopami  rozblyskiwaly  swiatelka.  Potworna  tandeta.

Okropnosc. Cos fantastycznego.

-   Co  to  jest  na  Matke  Ziemie?!  -  wykrzyknela  Gabriela,  która  przyszla  popatrzec.  -  Kto  ci

przyslal cos takiego?!

Ten cudowny chlopak, za którego myslalas, ze pewnego dnia wyjde.

-  Podoba mi sie - oznajmila Vanessa. - To tak brzydkie, ze az piekne.

Po chwili przyszedl Jordy z girlanda zonkili wokól szyi. Zmarszczyl brwi, patrzac na zabawke.

-  Co to jest?

-  Po prostu cos -  odparla  Vanessa  i  naraz  zaswital  jej  pomysl  nowego  filmu.  -  Ej,  mozesz  sie

- 109 -

background image

schylic na chwile? - zapytala, myslac o nosie Jordy'ego.

Pochylil  sie,  a  ona  przymknela  oczy,  skladajac  dlonie  przy oku,  jakby  patrzyla  przez  obiektyw

na  jego  zadziwiajacy  nos  i  zwariowany,  rózowy  statek  kosmiczny,  krecacy  sie  i  rozblyskujacy

swiatelkami.

Zapowiada sie kolejne arcydzielo.

-  Zostan tutaj.

Vanessa  popedzila  do  swojego  pokoju  po  kamere.  Jezeli  sie  pospieszy,  rodzice  nawet  nie

zauwaza, co robi.

-  Zostan tak - szepnela, przykladajac kamere do oka, lapiac ostrosc starajac sie, zeby  pacyfka

i zonkile nie weszly w kadr. - Dobra, zlapalam.

Wylaczyla  kamere  i  wrzucila  ja  do  czarnej  szkolnej  torby  przy  drzwiach.  Z  drugiego  konca

salonu obserwowal ja zaciekawiony ojciec,  swiatelka  zabawki  rozblyskiwaly  w jego  oczach.  Vanessa

poszla  do  pokoju  wziac  troche  wiecej  sprzetu.  Od  tej  chwili  bedzie  musiala  zawsze  nosic  ze  soba

kamere  i  statek  kosmiczny.  Bedzie  filmowala  najdziwaczniejsze  rzeczy,  które  jej  sie  spodobaja,  a  za

kazdym razem w tle pojawi sie ta zabawka.

-  Moge juz wstac? - zapytal Jordy, gdy wrócila.

Wciaz kleczal nad rózowym UFO, sluchajac powtarzajacej sie melodyjki. Oczy mial bledne.

Vanessa wylaczyla zabawke. Wlozyla do torby zapasowe baterie i jeszcze jeden obiektyw.

-  Aha, mozesz juz isc - rzucila z roztargnieniem.

Juz go do niczego nie potrzebowala.

-  Ej, a gdzie ty idziesz? - wrzasnela Ruby z wneki kuchennej.

Vanessa  po  tonie  glosu  poznala,  ze  siostra  doskonale  wie,  co  jest  grane.  Zasznurowala

martensy i naciagnela na glowe kaptur czarnej wiatrówki z demobilu.

-  Wychodze - odkrzyknela, wypadajac za drzwi.

A oczy ojca plonely z ciekawosci, prawie wypalajac Vanessie czarne dziury w plecach.

odpowiedz mozna znalezc na scianie w lazience

Slodka jak eklerka, mala femme fatale

Próbowalem twoich petite beurr i twojego chleba

napelniasz mój talerz

- 110 -

background image

Ostatniego dnia ferii Dan stal w meskiej toalecie w redakcji „Red Letter” i czytal raz  za  razem

swój  wlasny  wiersz,  ten  sam,  który w tajemniczy  sposób  zniknal  z jego  biurka.  Znalazl  juz  utwór,  w

którym  wykorzystal  wczesniej  ostatnia  linijke  -  „napelniasz  mój  talerz”  -  i  mial  zamiar  przerobic

ostatni  wers.  Ale  do  pisania  zainspirowala  go  chwila  -  widok  Elise  z  bagietka.  A  teraz  nie

interesowala go juz ani Elise, ani wiersz.

Czy to moze miec cos wspólnego z pewnym e - mailem, który niedawno dostal?

Zbedna linijka nie byla  glównym  powodem,  dla  którego  gapil  sie  na  sciane.  Ktos  dopisal  pod

spodem: Uwaga: jak nie nalezy pisac, patrz powyzej.

No dobra,  moze to,  co  napisal,  bylo  glupie,  sentymentalne  i  bez  sensu.  Sam  pierwszy  by  to

stwierdzil,  ale  krytykowanie  czyjegos  pisania  tak  bezposrednio  bylo  zwyczajnie...  zlosliwe  i

niedojrzale. To jak wygadywanie swinstw o czyjejs matce: tylko ty mozesz o niej zle mówic.

-  Lajdaki - mruknal pod nosem Dan, spuszczajac wode.

Wyciagnal z kieszeni czarny cienkopis i zaczal bazgrac obok swojego wiersza.

Uwaga: jak nie byc dupkiem

1. Nie kradnij rzeczy z czyjegos biurka, zwlaszcza  gdy  wlasciciel  nie  zna  cie  na  tyle,  aby  uznac

to za zabawne.

2.  Nigdy  nie  zakladaj,  ze  wiersz  jest  skonczony.  Najlepiej  w  ogóle  niczego  nie  zakladaj,  bo

tylko wyjdziesz na dupka.

3. Pieprz sie - i tak nikt inny tego nie zrobi.

Wsadzil  cienkopis  z  powrotem  do  kieszeni,  umyl  rece  i  kopnieciem  otworzyl  drzwi,  prawie

wpadajac na Siegfrieda Castle'a.

-   Czezdz,  dzieciaku  -  zwrócil  sie  do niego  z  dziwacznym  niemieckim  akcentem  pan  Castle.  -

Mialem  pare  telefonów  w sprawie  dzeków,  które  nie  dotarly.  To  ty je  wysylales  w  zezlym  tygodniu.

Rusty  wlasnie  dzwonila,  zeby  powiedziedz,  ze  Myztery  Craze  nie  moze  wyledziedz  z  Helsinek,  bo

Rusty nie ma jej jak wyslac pieniedzy.

Dan  podszedl  do  biurka  i  wzial  swoja  czarna  torbe  ramie.  Kusilo  go,  zeby  powiedziec

Castle'owi, ze czek do Mystery wlasnie do niej plynie rzeka  Hudson,  ale  nie  chcial  wyleciec  z roboty.

Wolal sam odejsc.

Pan Castle poszedl za nim do biurka. Zmierzyl go spojrzeniem zlosliwych, niemieckich oczek.

-  Moze idz i poszukaj sobie gdzie indziej niewolnika - syknal Dan.

- 111 -

background image

Wszedl  na  krzeslo,  zeby  przeczytac  slowa  tworzace  pozioma  czerwona  linie  na  scianach

pokoju. Red Letter, Red Letter, Red Letter ciagnelo sie w nieskonczonosc.

-  Jakie to oryginalne - stwierdzil, zeskakujac z krzesla. A potem wyszedl.

Trzydziesci sekund po jego  wyjsciu  rozlegl  sie  ostry  dzwonek komórki  -  nic  przyjemnego.  Dan

nawet nie musial sprawdzac; wiedzial, kto dzwoni.

-  Jasna  cholera,  dzieciaku!  Nikt  nie  odchodzi,  powtarzam,  nikt  nie  odchodzi  z „Red  Letter”! -

wrzasnela  na  niego  Rusty  Klein.  -  Miales  chlonac  aure  geniusza  literackiego.  Miales  robic,  co  ci

kazali. Dopiero terminujesz, na milosc boska. Nie mozesz odejsc!

Dan  kroczyl  Poludniowa  Siódma  Aleja  z  telefonem  przycisnietym  do  ucha.  Nie  zamierzal

pozwolic, aby Rusty odebrala mu poczucie triumfu.

-   Przykro  mi.  ale  naprawde  nie  wiem,  w  jaki  sposób  wysylanie  czyichs  listów,  kupowanie

kawioru albo kserowanie dokumentów mialoby z kogokolwiek uczynic dobrego poete.

Rusty milczala. Jakas sekunde.

-   Wskakuj  do  taksówki,  slonce.  Spotkamy  sie  w  Plaza  o  dziesiatej.  Chyba  wiem,  jak  to

zalatwic.

Dan  stal  u szczytów  schodów  prowadzacych  do metra.  Pomyslal  o tym, jak  Rusty  namawiala

go, zeby  rzucil  szkole  i  zaczal  pisac  wspomnienia,  czego  absolutnie  nie  mial  ochoty  robic.  Chcial  isc

do  college'u,  zdobywac  nowe  doswiadczenia  i  uczyc  sie  lepiej  pisac,  a  do  tego  nie  potrzebowal

agenta.

-  Nie trzeba, chyba sam sobie poradze. Wlasciwie na pewno sam sobie poradze. Przynajmniej

na razie.

Rusty nie od razu zareagowala. Slyszal, jak dzwonia u niej  telefony  i  jak  jej  asystent,  Buckley,

uwija sie, zeby wszystkie odbierac. Dan czekal, az Rusty wykrzyknie, ze jest  glupi,  ze  sam  nie  wie,  co

dla niego dobre, ale ona powiedziala tylko:

-  Jestes pewien?

-  Aha - odparl stanowczo Dan. - Dzieki.

-  A niech cie! Powodzenia.

-  Wzajemnie - odpowiedzial szczerze Dan i rozlaczyl sie.

Rusty  Klein  byla  zwariowana,  przerazajaca  despotka,  ale  wiedzial,  ze  i  tak  bedzie  mu  jej

brakowalo.

Zajrzal  do  cukierni,  zamówil  duza  kawe  i  paczek  z  dzemem.  Czekajac,  postanowil

zatelefonowac do Vanessy. Rece  mu drzaly,  gdy  wychodzil  z wielkim,  goracym  kubkiem.  Postawil  go

na ziemi, zapalil papierosa i wybral numer.

- 112 -

background image

-   Hej!  -  powiedzial,  gdy  odezwala  sie  automatyczna  sekretarka.  -  Cos  ci  wyslalem.

Zastanawialem sie,  czy  doszlo.  -  Zaciagnal  sie  dymem, próbujac  wymyslic,  co  powiedziec.  -  A tak  w

ogóle, to mówi Dan. Mam nadzieje, ze u ciebie wszystko w porzadku. Eee... czesc - dorzucil i rozlaczyl

sie.

Cóz,  nie  zabrzmialo  to  jak:  „Przepraszam,  spróbujmy  jeszcze  raz”,  ale  przynajmniej  sie

odezwal.

czasem prawda kluje w oczy

Leo stal przed metalowa furtka i czekal na Jenny.

-  Czesc - powiedziala, czerwieniac sie ze wstydu. Dosc bezczelnie sie do niego wprosila.

Leo grzebal nerwowo przy zamku. Ruchem glowy wskazal rower oparty o kubly.

-   Tata  kazdego  ranka  jezdzi  na  nim  wokól  parku.  Jak  na  swój  wiek  jest  naprawde  w  niezlej

formie.

Jenny  nigdy  nie  slyszala,  zeby  Leo  wspominal  o  ojcu.  Zawsze  wyobrazala  sobie,  ze

wychowywal sie bez ojca, w wielkim rózowo - bialym mieszkaniu matki przy Park Avenue.  Myslala,  ze

calymi  dniami  gapil  sie  w telewizor  i  czesal  rozpieszczonego  psa  zlota  szczotka,  podczas  gdy  matka

wydawala miliony z jego alimentów na firmowe ubrania dla psa i kolacje z mlodymi mezczyznami.

-  Hej, wrócilem - zawolal Leo, gdy weszli do srodka. - Pozwól  -  powiedzial  do Jenny.  Wzial  od

niej kurtke i powiesil. - Chodz.

Jenny  ruszyla  za  nim  ciemnym,  waskim  korytarzem.  Mieszkanie  pachnialo  stechla  prazona

kukurydza i plynem dezynfekujacym. Biala farba  na  scianach  popekala  i  odchodzila  od tynku.  Gladki,

ciemnoczerwony dywan byl powycierany i zmechacony. Dom przypominal  jej  wlasne  mieszkanie,  tyle

ze tu bylo jeszcze gorzej.

-  Mamo, tato, to Jennifer, dziewczyna, o której wam opowiadalem.

Gdy  Jenny  zobaczyla  pana  i  pania  Berensen,  szczeka  opadla  jej  do  podlogi.  Oboje  mieli

podobne szare dresy,  jedli  prazona  kukurydze  z mikrofalówki,  trzymali  nogi  na  ratanowym  stoliku  do

kawy  ze  szklanym  blatem  i  ogladali  telewizor  w  malenkim,  ciemnym  pokoju.  Pani  Berensen  byla

filigranowa  kobieta,  o  krótkich,  siwych  wlosach  i  jasnoniebieskich  oczach  z  drobnymi,  kurzymi

lapkami. Pan Berensen mial co najmniej osiemdziesiat lat,  byl  siwy,  mial  dlugie,  kosciste  rece  i  nogi

oraz opalona, ogorzala twarz. Oboje byli tak chudzi, jakby zyli na samym popcornie i wodzie.

- 113 -

background image

-   Naprawde  milo  mi...  panstwa  poznac  -  zawahala  sie  Jenny.  Zrobila  krok  w  przód,  zeby

uscisnac ich dlonie.

-  Och, ale z ciebie slicznotka - stwierdzila pani Berensen.

-   Wlasnie  ogladamy  stary  kawalek  z  Jamesem  Bondem  -  powiedzial  pan  Berensen.  -

Siadajcie, jesli macie ochote.

Chrzaknal i przesunal sie na ciemnoczerwonej, welurowej sofie, zeby zrobic dla nich miejsce.

Jenny  nie  potrafila  sobie  wyobrazic,  jak  ten  czlowiek  mógl  jezdzic  na  rowerze  wokól  parku.

Wygladal tak, jakby mial zaraz pasc trupem.

-  Dzieki. - Leo dotknal lokcia Jenny. - Chodz, pokaze ci swój pokój.

Jenny przygryzla usta i poszla za nim. Czula  sie  okropnie  zawiedziona  i  nienawidzila  sie  za  to.

Dlaczego  mialoby  ja  obchodzic,  ze  Leo  nie  jest  ksieciem,  który  mieszka  w  ekskluzywnym  budynku  z

odzwiernym przy Park Avenue?

Bo facet musi miec cos wiecej poza slodkim usposobieniem i slicznie wyszczerbionym zebem!

Pokój Lea  okazal  sie  jeszcze  bardziej  przygnebiajacy.  Pod  sciana  stalo  lózko  przykryte  stara

narzuta w zólto -  zielona  krate.  Sciany  byly  biale.  Na  podlodze  lezal  zniszczony  brazowy  dywan,  a  na

porysowanym,  drewnianym  biurku  gigantyczny  macintosh.  Komputer  byl  zdecydowanie  najnowsza  i

najdrozsza rzecza w domu Berensenów.

Jenny przysiadla na brzegu lózka i  kichnela  gwaltownie.  Reagowala  alergicznie  na  caloksztalt

sytuacji.

A kto by tak nie zareagowal?

Leo usiadl na drewnianym krzesle przy biurku i poruszyl myszka, zeby obudzic komputer.

-  Tym sie glównie zajmuje, gdy nie jestem w szkole albo z toba.

-  Tak?

Jenny  zastanawiala  sie,  czy  pokaze  jej  jakis  dziwaczny  czat,  na  którym  udaje,  ze  jest  kims

zupelnie innym.

-  Chodz, pokaze ci.

Niechetnie wstala i podeszla. Spodziewala  sie,  ze  bedzie  musiala  przejrzec  stos  ohydnych  e  -

maili.  Zamiast  tego  zobaczyla  obraz,  wierna  kopie  Urodzin  Marca  Chagalla.  Nie,  niezupelnie  wierna

kopie, bo Leo gdzieniegdzie dodal cos od siebie.

-  Ty to zrobiles? - zapytala Jenny, gdy odzyskala glos. To byla naprawde dobra praca.

-  Aha, ale jeszcze nie skonczylem. Musze cos zrobic z szyba. Jest troche zbyt  smetna.  -  Zaczal

otwierac menu z paletami kolorów i narzedziami do cieniowania. - Móglbym  dodac  odrobine  zlota...  -

Zerknal na Jenny. - Jak myslisz?

- 114 -

background image

Jenny wrócila z powrotem do lózka, bo to bylo jedyne miejsce, gdzie  mogla  usiasc.  Zakolysala

sie lekko na sprezynach materaca, zeby oczyscic mysli.

-   Naprawde  uwierzylam,  ze  mieszkasz  w  tamtym  eleganckim  apartamencie.  Myslalam,  ze

Daphne to twój pies.

Przestala podskakiwac, spojrzala na dywan i przelknela sline.

-  Chyba troche chcialem, zebys tak pomyslala. Dlatego cie tam zabralem.

Jenny podniosla  wzrok.  Leo  nie  wygladal  juz  tak  oszalamiajaco,  zgarbiony  przy starym  biurku

we wstretnym pokoju.

-   Ale  Elise  mówila,  ze  podobno byles  na  przyjeciu  u Fricka.  No  i  nosisz  taka  ladna  skórzana

kurtke. - Wsunela dlonie pod uda. - Myslalam, ze tam mieszkasz - powtórzyla.

Leo pokrecil glowa.

-  Po szkole wyprowadzam tez Henry'ego, psa Madame T. Zaprasza mnie na imprezy,  takie  jak

ta u Fricka, i zalatwia mi czlonkostwo w muzeach, bo wie,  ze  interesuje  sie  sztuka,  a  jej  dzieci  juz  sa

dorosle. To wlasciwie bardzo mile z jej strony.

Jenny  kiwnela  glowa.  Dlaczego  tak  trudno  jej  zaakceptowac  fakty?  Leo  jest  zwyklym

chlopcem, który po szkole wyprowadza psy bogatym ludziom.

I  ma  naprawde  starych  rodziców,  którzy  mieszkaja  w  naprawde  ciemnym,  przygnebiajacym

mieszkaniu. Interesuje sie sztuka, tak jak ona, ale ona potrzebowala czegos... wiecej.

Nagle zerwala sie z lózka i rzucila do telefonu.

-   Zróbmy  cos  szalonego  i  romantycznego!  Ukradnijmy  butelke  wina  twoim  rodzicom  i

zabierzmy ja do parku. Usiadziemy pod gwiazdami i upijemy sie!

Leo oniemial.

-  To  ty jestes  tajemnicza,  nie  ja  -  stwierdzil,  usmiechajac  sie  z zaklopotaniem.  -  Moi  rodzice

nie maja wina, poza tym jutro idziemy do szkoly. Musze zrobic  kolacje  i  odrobic  lekcje.  Zostan  i  zjedz

z nami.

Kolacja z wychudzonymi rodzicami Leo, którzy nawet nie pija wina? Zero romantyzmu.

Jenny nie  rozumiala,  co  sie  z  nia  dzieje,  ule  wiedziala,  ze  jesli  nie  wybiegnie  z  pokoju  Leo,

zaraz wybuchnie.

-  Chyba musze juz isc - mruknela i rzucila sie do wyjscia.

Twarz  ja  palila.  Nie  umiala  nawet  sie  zatrzymac  i  pozegnac  z  rodzicami  Lea.  Zlapala  kurtke,

wyobrazajac sobie chlodne powietrze na policzkach i uspokajajaca jazde autobusem.

-  Czekaj! - krzyknal za nia Leo, ale ona juz byla na ulicy.

Chciala sie przekonac, czy lubi prawdziwego Lea. Teraz juz znala odpowiedz.

- 115 -

background image

I nie wygladala ona najprzyjemniej.

pierwszy przyplyw siostrzanej milosci

-  To cudownie znowu cie widziec w domu! - zachwycila sie matka, gdy Blair wysiadla z windy,

ciagnac walizke na kólkach od Louisa Vuittona.

Mookie, pies Aarona, zamachal do niej ogonem i otarl sie zadem o jej kolana.

-  Spadaj - syknela  Blair  pod nosem,  chociaz  cieszyla  sie  z powrotu do domu. Zdjela  plaszcz  i

rzucila go na antyczna kanape, stojaca w rogu holu wejsciowego. - Czesc, mamo. Gdzie Kitty Minky?

Eleanor  podeszla  do  córki,  ciezko  sie  kolyszac,  i  ucalowala  ja  glosno.  Potem  podala  jej

telefon.

-  To twój ojciec, kochanie. Wlasnie ucielismy sobie przemila pogawedke.

Ciekawe... Rodzice nie odzywali sie do siebie - uprzejmie - od ponad roku.

-  Tata?

-   Blair,  misiaczku  -  odezwal  sie  wesoly,  przesycony  winem  glos  ojca,  prosto  z  chaty  we

Francji. - Ça va bien?

-  Tak jakby - odparla Blair.

-  Mialas wiadomosc z Yale?

-  Nie.  -  Blair  nie  zamierzala  sie  przyznawac,  ze  chyba  calkiem zaprzepascila  szanse  w Yale  -

jego alma mater. Ruszyla korytarzem do swojego starego pokoju i stanela w progu. - Jeszcze nie.

-  W porzadku. Badz mila dla matki. Cala promienieje, prawda?

-  Chyba tak. - Blair weszla do pokoju i usiadla na podlodze. - Tesknie za toba, tato.

-  Ja za toba tez, misiu - powiedzial ojciec i sie rozlaczyl.

-  Wiec co o tym myslisz? - zapytala matka.

Weszla  za  córka  do  pokoju,  ciezko  dyszac.  Jej  brzuch  wygladal,  jakby  urósl  o  trzydziesci

centymetrów  w  czasie  nieobecnosci  Blair.  Ale  matka  ladnie  sie  opalila  na  Hawajach  i  wygladala

calkiem  dobrze  w ciemnozielonej  sukience  z czarnymi  wstawkami  od Diane  von Furstenberg.  Nawet

jej czarna, aksamitna opaska na wlosy nie prezentowala sie tak zle.

Blair zmusila sie do lekkiego usmiechu. Siedziala ze skrzyzowanymi nogami na srodku pokoju.

-  Ladnie wygladasz.

-  Nie, chodzi mi o pokój.

- 116 -

background image

Blair  wzruszyla  ramionami  i  rozejrzala  sie.  Znajome,  perlowobiale  sciany  przemalowano  na

blady  seledyn,  z  lamówka  w  kolorze  soczystej  zieleni  i  bordiura  w  stokrotki.  Orientalny,  rózowy

dywanu  Blair  zostal  zastapiony  kudlatym,  kremowo  -  zóltym.  W  rogu  stal  koszyk  dla  noworodka

wylozony  biala  koronka,  lezal  w  nim  zólty  kocyk  pracowicie  wyszyty  w  biale  stokrotki.  Pod  dalsza

sciana  ustawiono  bladozólty  stolik  do przewijania  i  szafe.  Po prawej  stal  drewniany  fotel  bujany  ze

stokrotkami  namalowanymi  na  oparciu.  Kitty  Minky,  jej  kotka,  lezala  zwinieta  na  poduszce  fotela  i

spala jak susel.

Matka podeszla do szafy i przesunela dlonia po szufladach.

-   Chcielismy  umiescic  monogramy  na  wszystkich  meblach  ale  jeszcze  nie  wymyslilismy

imienia.  -  Usmiechnela  sie  szeroko.  -  Twój  ojciec  zasugerowal,  ze  ty powinnas  je  wymyslic.  Zawsze

bylas taka twórcza, kochanie. Uwazam, ze to doskonaly pomysl!

-  Ja?

Blair pobladla. To dziecko nie ma z nia nic wspólnego. Dlaczego  u licha  chca,  zeby  wymyslala

dla niego imie?

-   Nie  martw  sie,  to  nie  musi  byc  zydowskie  imie  ani  nic  takiego.  Cyrus  nie  dba  o  to.

Potrzebujemy  po  prostu  dobrego  imienia.  -  Matka  usmiechnela  sie  zachecajaco.  -  Nie  spiesz  sie.

Zastanów  sie  chwile.  -  Podeszla  do  koszyka,  strzepnela  kocyk  i  zlozyla  go  ponownie.  -  Cyrus  i  ja

idziemy teraz do 21 Club na degustacje wina. Powiedz Myrtle,  co  chcesz  na  kolacje,  to ci  cos  zrobi.  -

Schylila  sie,  zeby  pocalowac  Blair  w  czubek  glowy.  -  Po  prostu  dobre  imie  -  powtórzyla  przed

wyjsciem z pokoju.

Blair  zostala  sama,  medytujac  nad  doborem  kolorów  w  pokoju  i  swoja  nowa  rola  starszej

siostry,  nadajacej  imie  mlodszemu  dziecku.  Jej  pokój  juz  nawet  nie  pachnial  po  staremu.  Pachnial

czyms nowym, czyms nowym i pelnym obietnic.

-   Namawialem  ich  na  Daisy  -  powiedzial  Aaron,  wchodzac  do  pokoju  w  samych  tylko

bordowych, flanelowych bokserkach  z Harvardu.  Przyciete  dredy  siegaly  mu juz  za  uszy,  a  piers  mial

opalona. Prezentowalby sie calkiem niezle, gdyby nie byl taki denerwujacy.

-  Jak bylo na Hawajach? - zapytala Blair, chociaz wcale jej to nie interesowalo.

Oczy Aarona rozszerzyly sie entuzjastycznie.

-   Jeszcze  lepiej,  niz  myslalem.  Poznalem  dziewczyne  z  Berkeley,  która  chyba  jest  jeszcze

wieksza wegetarianka ode mnie. Jej rodzice to uchodzcy z Haiti. Uczyla mnie surfowac. Pelny odlot.

Blair uniosla brwi. Opowiesc nie zrobila na niej wrazenia.

-  Ale juz wróciles - zauwazyla.

Kiwnal glowa.

- 117 -

background image

-  Wiec co myslisz o Daisy? Dobre imie dla dzieciaka?

Zmarszczyla nos.

-   Phi,  chlopaczek  z Harvardu.  To  takie  tandetne.  -  Kilka  razy  obrócila  na  palcu  pierscionek  z

rubinem. - A jak sie nazywala ta panienka z Haiti?

Aaron zmarszczyl brwi.

-   Yael.  Mówila,  ze  wiekszosc  ludzi  wymawia  to  „yai  -  elle”  czy  jakos  tak,  ale  powinno  sie

wymawiac „yale”, jak nazwa szkoly.

-  Yale. - Blair przestala krecic pierscionkiem, a kaciki ust uniosly jej sie w usmiechu. - Yale.

No jasne!

S i N wreszcie to sobie wyjasnili

Skoro Blair juz sie wyniosla, nie bylo powodu, zeby nie zaprosic do siebie Nate'a.

-  Hej - powiedzial, gdy Serena przywitala go  w drzwiach.  To  bylo  dziwne  uczucie,  zobaczyc  ja

znowu w starych katach. Ale tez mile.

-  Hej. - Pocalowala go w policzek.

Wziela  od niego  przemoczony  trencz  i  powiesila  w szafie  na  plaszcze.  Jego  szara  koszulka  z

Abercrombie wygladala na znoszona i miekka. Serena nie mogla sie doczekac, kiedy jej dotknie.

-  Przepraszam, ze tak to wyszlo na tamtej imprezie - powiedziala.

Kiedy  teraz  o  tym  myslala,  nie  rozumiala,  dlaczego  nie  pocalowala  Nate'a  w  Sun  Valley.

Zwlaszcza ze juz byla naga.

Cóz, najwyzej znowu bedzie musiala sie rozebrac, prawda?

-  Nie szkodzi.

Nate chyba na cos czekal. Na przyklad na wyjasnienie, dlaczego go zaprosila.

Podeszla do niego. Stala boso na zimnej, drewnianej podlodze. Miala na sobie tylko  cieniutka,

bawelniana podkoszulke i dzinsowa minispódniczke. Zadrzala, troche z zimna, ale przede  wszystkim  z

nerwów. Nate potarl jej nagie rece.

-  Nate? - zapytala Serena, wpadajac mu w ramiona. Czula jego oddech na twarzy.  Och,  Natie.

-  Wiesz,  ze  zawsze  bylismy  dobrymi  przyjaciólmi  i  zawsze  doskonale  sie  rozumielismy,  i  zawsze

moglismy na siebie liczyc, nawet kiedy sprawy naprawde zle sie ukladaly?

-  Yhm - odparl chrapliwym glosem Nate, nadal rozcierajac jej ramiona.

- 118 -

background image

-  A nie moglibysmy po prostu byc razem?

Nate  przestal  ja  glaskac.  Jak  mozna  odmówic  najsliczniejszej  dziewczynie  w  calym

wszechswiecie, która jest  w dodatku  najlepszym  przyjacielem.  I  praktycznie  rzuca  sie  czlowiekowi  w

ramiona?  Moze  gdyby  ja  leciutko  pocalowal  i  powiedzial  delikatnie,  ze  nie  jest  im  to  pisane...

pochylil sie i bardzo niepewnie pocalowal ja w usta. To byl mily, slodki, niewinny pocalunek.

Ale  Serena  nie  szukala  niczego  slodkiego  i  niewinnego,  chciala  prawdziwej  milosci.

Odwzajemnila pocalunek zarliwie, jak ktos, kto czekal  bardzo,  bardzo  dlugo.  Zlapala  Nate'a  za  reke  i

pociagnela do swojego pokoju.

-  Ej - odezwal sie Nate, stajac w progu. - Blair nadal tu jest?

-   Ej...  -  Serena  puscila  jego  dlon.  To  nie  moze  byc  prawdziwa  milosc,  skoro  Nate  jest

zakochany  w kims  innym.  Westchnela  i  opadla  na  lózko,  usmiechajac  sie  smutno  do  sufitu.  -  Blair

wyprowadzila sie z powrotem do domu.

-  Och. - Nate usiadl obok Sereny. Dotknal jej ramienia. - Wszystko w porzadku?

Serena usmiechnela sie szeroko. Nawet jesli Nate nie jest jej prawdziwa miloscia, nadal moze

byc jej kochanym misiaczkiem.

-  Blair i Erik nie poszli na calosc - informowala go. Na pewno chcial wiedziec.

-  Skad wiesz? - zapytal podejrzliwie.

Nie uszlo jego uwagi, ze Serena i Blair sie poklócily.

Serena obrócila sie na brzuch i schowala twarz w ramionach jak mala dziewczynka.

-  Bo go zapylalam - odparla stlumionym glosem. - To mój brat, rozumiesz?

Nate nic nie powiedzial. Ulzylo mu, ale nie chcial tego okazac.

Uniosla sie na lokciach.

-  Wiesz, ze cie kocham, Natie. Ale chyba obydwoje wiemy, kogo naprawde chcesz calowac.

Pokiwal  glowa  i  odwrócil  sie,  zeby  popatrzec  przez  mokra  od  deszczu  szybe.  Na  dachu

Metropolitan Museum of Art przysiadl wielki ptak.  Nate  zastanawial  sie,  czy  to jeden  z tych  sokolów

wedrownych,  które  lataly  w  okolicach  Central  Parku,  budzac  zdumienie  przechodniów.  Sokoly  byly

eleganckie i piekne. Ich widok zawsze dodawal mu otuchy.

Polozyl sie obok Sereny i objal ja jak brat.

-  Ja tez cie kocham - szepnal jej do ucha.

Serena  usmiechnela  sie  i  zamknela  oczy.  Wyobrazala  sobie  siebie  i  Nate'a,  jak  leza  obok

siebie  w jej  pokoju  w akademiku  przy college'u,  w którym  w  koncu  wyladuje.  Nigdy  nie  beda  para,

ale  co  pewien  czas  beda  sie  spotykac,  obejmowac  i  calowac,  tak  po  prostu,  i  zawsze  to  bedzie

absolutnie nieszkodliwe, ale Blair nie musi o tym wiedziec.  W koncu  przestana  to robic  -  gdy  Serena

- 119 -

background image

wreszcie odnajdzie swoja prawdziwa milosc.

O ile to kiedykolwiek nastapi.

V ma wiecej talentu od calej komuny hipisów

Kiedy  Vanessa  wrócila  do domu,  Ruby,  Gabriela  i  Arlo  siedzieli  skupieni  przed  telewizorem,

jedzac soje i pijac ciepla sake.

-  Co jest grane? Myslalam, ze dzis wyjezdzacie.

Vanessa  odstawila  ciezka  torbe  ze  sprzetem  filmowym  i  zdjela  przemoczona  kurtke.  Dopadla

ja niespodziewana ulewa.

-   Niedlugo  wyjezdzaja.  -  Ruby  wylaczyla  telewizor  i  cala  trójka  usmiechnela  sie  do  niej

wyjatkowo nieszczerze.

-  Jak minal dzien, kochanie?

Vanessa  rozsznurowala  martensy  i  zrzucila  je  z  nóg.  Tofu,  papuga  Ruby,  zaskrzeczala  w

klatce, jakby chciala ja ostrzec: „Cos sie swieci! Cos sie swieci!”

Gabriela  wstala  i  wygladzila  dlonia  zmarszczki  na  pieknie  drukowanym  rózowo  -  fioletowym

japonskim kimonie. Siwe warkocze miala upiete na czubku glowy.

-   Co  wlasciwie  tu  jeszcze  robicie?  -  zapytala  Vanessa.  -  Myslalam,  ze  dzis  wyjezdzacie  do

domu.

W  odpowiedzi  ojciec  wysmarkal  glosno  nos.  Mial  na  sobie  sweter  z  czerwonej  welny,

ewidentnie damski, z rekawami trzy czwarte i poduszkami na ramionach.

Vanessa podeszla do niego, przypatrujac sie uwaznie. Ojciec mial zaczerwienione oczy i  twarz

w plamach.

-  Zle sie czujesz, tato?

Arlo Abrams pokrecil glowa i znowu wydmuchal nos. Lzy poplynely mu po policzkach.

-  Juz dobrze, kochanie - szepnela Gabriela, nie bardzo wiadomo do kogo.

-   To  twoje  filmy  -  wybuchla  w koncu  Ruby.  Nigdy  nie  potrafila  usiedziec  cicho.  -  Pokazalam

im twoje filmy.

Slucham?

Vanessa spiorunowala wzrokiem starsza siostre, z wscieklosci odebralo  jej  mowe.  Polem  Arlo

znowu wysmarkal nos. Zeby tylko nie dostal zawalu albo czegos takiego.

- 120 -

background image

-  Tato?

-   Po  prostu  nie  mielismy  pojecia,  ze  jestes  taka...  artystka  -  powiedziala  z  wahaniem

Gabriela. - Zielonego pojecia.

To nic  byl  wlasciwie  komplement,  ale  Vanessa  nigdy  nie  szukala  poklasku.  Jej  filmy  byly  tak

mroczne i dziwne, ze malo komu sie podobaly.

Arlo zlapal pilota i wlaczyl znowu telewizor. Ogladali jej  interpretacje  sceny  z Wojny  i  pokoju,

w której  gral  nie  kto inny,  tylko  Dan.  Kamera  sledzila  kawalek  brudnego  papieru,  gnany  wiatrem  o

zachodzie  slonca  przez  park  przy  Madison  Square,  a  potem  zatrzymala  sie  na  Danie,  lezacym

bezwladnie na lawce w parku. Przy zblizeniu jego twarzy Vanessie zamarlo serce.

-  Mozemy to wylaczyc? — poprosila, ale nikt na nia nic zwracal uwagi.

-   Nie  chodzi  tylko  o  to,  ze  potrafisz  opowiedziec  historie  zachwycal  sie  Arlo.  -  Ale  o  to,  ze

robisz  to  jak  malarz.  -  Spojrzal  na  Vanesse  wciaz  zalzawionymi  oczami.  -  Wszystkich  nas

zawstydzilas.

-  I dodatkowo przyjeli ja wczesniej na NYU. Bo jest cholernie dobra - wypaplala z duma Ruby.

Vanessa zaczerwienila sie po uszy.

-  Zamknij sie.

Gabriela objela ja niepewnie.

-  Jestesmy z ciebie tacy dumni, baklazanku - szepnela.

Vanessa od dawna nie slyszala tego zdrobnienia.

Potem  podszedl  Arlo  i  objal  je  obydwie.  Twarz  mial  mokra  od  lez.  Ruby  poglaskala  go  po

plecach i juz po chwili cala czwórka obejmowala sie  serdecznie,  jak  najbardziej  hipisowscy  hipisi.  To

bylo zupelnie nie w stylu Vanessy, ale w koncu nikt ich nie filmowal ani nic takiego.

-  Jordy przyjedzie do nas  latem  na  troche.  Nie  masz  nic  przeciwko?  -  mruknela  Gabriela,  gdy

sie obejmowali.

Ruby parsknela.

-  Jej chyba nie obchodzi, co zrobicie Z Jordym.

-  Och, myslalam, ze go lubisz - powiedziala matka.

-  Lubie - odparla Vanessa z wahaniem. Jordy byl calkiem mily. - Po prostu...

-  Lubi tego Dana z filmu troche bardziej - wszedl jej w slowo Arlo,  jakby  czytal  w jej  myslach.

- On naprawde cos w sobie ma.

Ruby zachichotala, a Vanessa ja kopnela.

Aha, Dan rzeczywiscie cos ma, a ona byla pewna, ze wie, co to jest.

Ma ja.

- 121 -

background image

tematy    ?    wstecz    dalej    ?    wyslij pytanie    odpowiedz

Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostaly zmienione lub skrócone,  po to by

nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie!

Czy  to  nie  cudowne,  wrócic?  Czy  to  nie  cudowne;  wrócic  i  nadal  nie  wiedziec,  do  jakiej  szkoly

bedziemy  chodzic  w  przyszlym  roku?  Czy  to  nie  cudowne  wrócic  w  chwili,  gdy  mamy  wrazenie,  ze

nasze zycie balansuje na krawedzi, a my za chwile zwariujemy? Cóz, mamy jednak na co czekac:

Wzywam wszystkich chlopaków

Wiem,  ze  chcecie  mnie  poznac,  wiec  oto wasza  szansa.  Jutro  znów  do  szkoly,  a  ma  byc  wyjatkowo

cieplo i ladnie. Kiedy tylko  skoncza  sie  zajecia,  znajdziecie  mnie  rozciagnieta  na  czerwonym  kocu  na

Owczej  Lace.  Mozecie  sie  przylaczyc.  I  mozecie  przyniesc  cos  do  przekaszenia  i  do  picia.  Tylko

zadnych precli i gatorade, bardzo prosze. Przykro mi, dziewczyny, ale zapraszam tylko  chlopaków.  Oni

nigdy  nie  byli  tak  dobrzy  w  czekaniu,  jak  my,  a  wiecie,  co  mówia:  najlepsze  rzeczy  przychodza  do

tych, którzy czekaja.

Wasze e - maile

P: Droga P!

Znasz te zwariowana dziewczyne N i odwyku? Mieszkam  przy tej  samej  ulicy  co  ona;  razem

chodzilysmy  do  Greenwich  Saints,  dopóki  jej  nie  wywalili.  Slyszalam,  jak  rodzice

opowiadali,  ze  wyladowala  w wiezieniu  w  Sun  Valley  za  publiczne  obnazanie  sie.  To  byla

naprawde zakrecona sprawa, bo jej matka byla w Ameryce Poludniowej  i  nie  miala  pojecia,

co z córka, wiec rodzice tego dzieciaka, C, tez musieli zaplacic za  nia  kaucje,  chociaz  nawet

jej nie znali.

- 122 -

background image

dziewczynazcon necticut

O: Droga dziewczynozconnecticut!

To  chyba  sporo  wyjasnia.  I  musze  przyznac,  ze  rodzice  C  zasluguja  na  medal  za  swoja

hojnosc.  Osobiscie  uwazam,  ze  moze dobrze  by  jej  zrobilo  pare  nocy  za  kratkami.  Ale  tak

naprawde chce wiedziec jedno: co dali jej do zalozenia w celi??

P

P: Droga Plotkaro!

no  dobra,  nie  jestem  jakas  zboczona,  ale  tak  jakby  troche  sledzilam  tego  chlopaka,  w

którym sie zadurzylam po uszy, az do domu S, a  potem siedzialam  na  stopniach  muzeum, w

deszczu,  czekajac,  az  wyjdzie,  a  on  wyszedl  dopiero  po  zmroku  i  teraz  mam  paskudne

przeziebienie, ale ze mnie idiotka.

Apsik

O: Droga apsik!

To troche  zalosne.  Ale  wiem,  o którym  chlopaku  mówisz,  i  gdybym  go  zobaczyla  na  ulicy,

pewnie zrobilabym to samo. Co S ma takiego, czego nam brakuje? Nie odpowiadajcie -  i  tak

jej zazdroscimy. A przy okazji, ja tez sie przeziebilam!

P

P: Droga P!

Slyszalem,  ze  w  tym  roku  listy  z  college'ów  przyjda  pózniej,  bo  szkoly  nie  moga  sie

zdecydowac,  czy  zwiekszyc  liczebnosc  grup,  czy  po prostu  odrzucic  czesc  chetnych.  W  tym

tygodniu maja tajne spotkanie.

Viem

O: Drogi viem!

Nie rozmawiam z ludzmi, którzy rozsiewaja glupie  plotki  na  temat  listów  z college'ów.  I  tak

popadamy w paranoje.

P

Na celowniku

- 123 -

background image

B w  Wicker  Garden  kupuje  przeslicznego  zóltego  króliczka  z  kaszmiru  -  to  chyba  pierwsza  rzecz  z

kaszmiru,  której:  a)  nie  kupila  dla  siebie,  b)  nie  ukradla.  N gapi  sie  na  dom B przy  Siedemdziesiatej

Drugiej,  jakby  tam  kryly  sie  wszystkie  odpowiedzi.  Nie  licz  na  to,  paczuszku.   i  jej  tyczkowata

przyjaciólka znowu laza za tym chlopakiem ze szkoly Smale. Co sie  z tymi  dziewczynkami  dzieje?  D je

dzie  metrem  do  Williamsburg.   nie  wysiada  na  stacji  Williamsburg.   filmuje  swieza  trawe

rosnaca w Central Parku - nie zartuje, podchodzi do swojej pracy bardzo powaznie.

PS

Nie  zdradze  wam  wszystkiego,  ale  widzieliscie  ostatnio  C?  Ma  nowego  przyjaciela  i  umieram  z

ciekawosci, zeby sie dowiedziec, skad gosc pochodzi. Wyglada tak egzotycznie!

Do zobaczenia w parku, chlopcy!

Wiem, ze mnie kochacie,

plotkara

dlaczego S i B nadal sa przyjaciólkami

-   Zrobilam  nam  herbate.  -  Serena  przyniosla  dwie  biale  filizanki  na  swojej  pomaranczowej

tacy na lunch. Pociagnela nosem i otarla go o rekaw bladozielonej bluzki z Calypso. - Z miodem.

Blair  pozwolila  Serenie  usiasc  naprzeciwko  i  przyjela  herbate.  Byla  strasznie  przeziebiona.

Herbata  z miodem  -  tak,  to jest  to.  Poza  tym zawsze  siadaly  razem  w  czasie  lunchu,  zwlaszcza  gdy

mialy spotkanie grupy pomocy kolezenskiej, której obie byly opiekunkami.

No i dodatkowo Blair chciala Selene o cos zapytac.

W stolówce tloczyly sie dziewczyny. Laly keczup na frytki ze slodkich ziemniaków i  wymienialy

ploteczki na temat ferii.

-   Slyszalam,  ze  Serena  i  Nate  Archibald  zostali  aresztowani  za  robienie  tego  na  wyciagu

krzeselkowym - szepnela do Laury Salmon Rain Hoffstetter.

-  A ja slyszalam, ze  po skonczeniu  szkoly  wyprowadza  sie  do Amsterdamu.  Poznala  chlopaka

z holenderskiej olimpijskiej druzyny snowboardowej. Pobieraja sie - poinformowala je Kati Farkas.

-   A  ojciec  Blair  próbuje  ja  teraz  umiescic  w  Brown  -  odezwala  sie  Isabel  Coates.  -  Bo

zakochali sie w sobie z Erikiem van der Woodsenem po uszy.

- 124 -

background image

-   Wiesz,  miedzy  mna  i  Nate'em  do  niczego  nie  doszlo  -  oswiadczyla  Serena,  gdy  usiadla.

Wziela lyk herbaty. - To znaczy po przyjeciu u Georgie.

Blair mieszala herbate. Ignorowaly sie z Serena  od pamietnej  imprezy  w Sun Valley,  bo kazda

z  nich  uznala,  ze  tak  jest  wygodniej.  W  ten  sposób  ta  druga  musiala  sobie  wyobrazac,  co  sie

wydarzylo - nie trzeba bylo mówic klopotliwej prawdy.

Odsunela herbate i oparla lokcie na stole, patrzac Serenie w oczy.

-  Jak to jest?

Serena  odstawila  herbate  i  wytarla  nos  w  papierowa  chusteczke.  Ona  tez  byla  okropnie

przeziebiona.

-  Co?

-  Seks. Z Nate'em.

Serena  zmiela  chusteczke  i  wsunela  ja  pod tace.  Czy  to jakis  podstep?  Czy  Blair  tylko  czeka,

az Serena powie cos nie tak, zeby rzucic sie na nia z pazurami i odgryzc jej glowe?

-   To  bylo  naprawde...  -  Serena  urwala,  czekajac,  az  na  twarzy  Blair  pojawi  sie  zlosc,  ale

przyjaciólka  wygladala  na  szczerze  zainteresowana.  Ona  naprawde  chce  wiedziec,  zrozumiala

Serena.

-   To  bylo  niesamowite.  Oboje  bylismy  troche  wystraszeni,  ale  poniewaz  to  byl  Nate,  wyszlo

zabawnie. - Usmiechnela sie na to wspomnienie. - I nie bylismy potem zaklopotani.

Blair  kiwnela  glowa  i  zagapila  sie  w  stól.  Wszystko  pieknie,  ale  co  z  nia?  Czy  teraz

kiedykolwiek zrobia to z Nate'em, skoro nie sa...

Nad  ramieniem  Sereny  Blair  dostrzegla  zblizajace  sie  do  ich  stolika  dziewiatoklasistki  z  ich

grupy. Czas zmienic temat.

-  Niewazne - mruknela, podnoszac torbe z podlogi i wyjmujac materialy na spotkanie.

-  Czesc dziewczyny, jak udaly sie ferie? - zgodnym  chórkiem zagadaly  do starszych  kolezanek

Mary  Goldberg,  Vicky  Reinerson  i  Cassie  Inwirth.  Wszystkie  trzy  dziarskie  dziewczyny  mialy  takie

same  czarne  bluzki  w serek.  Postawily  tace  z lunchem na  stole  i  usiadly  prawie  jedna  na  drugiej.  -

Nasze ferie to czyste szalenstwo.

-   Dobrze  -  powiedziala  Blair  bez  specjalnego  entuzjazmu.  Rozdala  im  materialy.  -

Przeczytajcie to, zanim zaczniemy.

Dziewczyny zerknely na karki i zachichotaly, jakby chcialy  powiedziec:  „Naprawde  bedziemy  o

tym rozmawiac?”

-   Serena,  pracowalas  jako  modelka  w  czasie  ferii?  Slyszalam,  ze  pozowalas  do  zdjec

reklamowych razem z holenderska druzyna olimpijska. Reklama  jakiejs  pomadki  ochronnej  czy  cos?  -

- 125 -

background image

zapytala Mary Goldberg.

Serena  usmiechnela  sie  rozbawiona.  Ludzie  wygadywali  na  jej  temat  niestworzone  historie.

Czasem nawet zalowala, ze to wszystko nieprawda.

-  Aha, to bylo niesamowite.

Pozostale dziewczyny z grupy:  Jenny  Humphrey  i  Elise  Wells,  przyniosly  lunch  w papierowych

torbach.  Zamiast  nudnych  salatek  albo  paluszków  rybnych  i  frytek  ze  slodkich  ziemniaków  jadly

krokiety  z  chinskiej  restauracji  przy  Lexington,  która  dowozila  im  jedzenie  pod  same  drzwi  szkoly.

Zdumiewajace, jakie sprytne potrafia byc te dwie dziewczyny, które - wylaczajac ogromny biust Jenny

- wygladaly jak ucielesnienie niewinnosci i dobroci.

-  Jenny jest przygnebiona - oznajmila Elise, gdy usiadly.  Wyjela  kawalek  krewetki  z krokieta  i

wsadzila go do ust. - Potrzebuje rady. Rozpaczliwie.

Jenny zdenerwowala sie i strzelila przyjaciólke lokciem.

-  Nic mi nie jest - warknela.

-  No bo okazalo  sie,  ze  Leo  to zupelnie  zwyczajny  chlopak,  a  nie  francuski  ksiaze  -  wyjasnila

Elise,  jakby  wszystkie  dobrze  wiedzialy,  kim  jest  Leo.  — I  zna  sie  na  futrach  i  psich  butach  tylko

dzieki temu, ze wyprowadza psa Madame T., a wiadomo, ze ona ma tony futer.

Blair  ziewnela  i  opróznila  do  herbaty  paczke  slodziku,  tylko  po  to,  zeby  czyms  zajac  rece.

Miala nadzieje, ze Serena zajmie sie ta sprawa.

Nagle  Serena  wyrwala  Blair  puste  opakowanie  po  slodziku  i  cos  na  nim  napisala.  Potem

oddala papierek z powrotem.

On nadal cie kocha, przeczytala Blair.

Dziewiatoklasistki patrzyly to na Blair, to na Selene.

-  Co wy robicie? - zapytaly chórem Mary Goldberg i Vicky Reinerson, lekko poirytowane.

Blair zlozyla papierek i wrzucila go do torby.

-  Wiec która z was umie robic na drutach?

-   Ja  umiem  -  powiedziala  Jenny,  chociaz  nie  miala  zielonego  pojecia,  co  sie  tu,  do  cholery,

dzieje. - Nauczylam sie zeszlego lata na obozie artystycznym.

Blair wydmuchala nos i spojrzala na Selene.

-  A to nie jest tak, ze w szkole z internatem wszyscy ucza sie robic na drutach?

Serena wzruszyla ramionami.

-   Nigdy  sie  nic  nauczylam,  ale  wszystkie  modelki  to  robia  Tym  sie  zajmuja  za  kulisami  w

czasie pokazów.

-  Zawsze chcialysmy sie nauczyc! - wyrwaly sie Cassie, Mary i Vicky.

- 126 -

background image

-  Robic na drutach? - zapytala Elise, kompletnie zagubiona.

Blair zapiela torbe Coach i wsiala.

-   Idziemy  -  powiedziala.  -  Kupimy  welne  A  po  szkole  wszystkie  bedziemy  u  mnie  robic  na

drutach buciki.

Ta  dziwaczka  z  ogolona  glowa,  Vanessa  Humphrey,  filmowala  je  z  pewnej  odleglosci.  Na

pierwszym planie wirowal i blyskal wsciekle rózowy plastikowy statek kosmiczny.

Serena wstala i zabrala swoje rzeczy.

-  Masz na mysli skarpetki - sprzeciwila sie.

-  Nie, buciki - poprawila ja z usmiechem Blair.

To  powinno  byc  calkiem  zabawne,  zwlaszcza  ze  na  towarzystwo  chlopców  nie  ma  dzis  co

liczyc.

Dziewiatoklasistki  ochoczo  ruszyly  za  Serena  i  Blair.  Wyszly  na  dwór przez  wielkie  niebieskie

drzwi.

Slonce grzalo mocno, byl pierwszy cieply dzien po dlugiej zimie.

-  Przepraszam, glupio mi, ze sie poklócilysmy - powiedziala do Blair Serena, gdy szly  w strone

Trzeciej Alei. - Jaki to ma sens, skoro i tak zawsze sie godzimy.

-  Nie ma sprawy - mruknela Blair, wystawiajac twarz do slonca.

Moze  to  kwestia  pogody,  ale  nagle  nabrala  optymizmu.  Kazdego  dnia  rodza  sie  dzieci  i

dostaja  odlotowe  imiona  typu Yale,  chlopcy  i  dziewczyny  zrywaja  ze  soba  i  wracaja  do  siebie,  naj-

lepsze przyjaciólki klóca sie i godza, ludzie ida do college'u, zwlaszcza do college'u o nazwie Yale.

-  Taki ladny dzien... Lepiej chodzmy po szkole do parku zamiast do mnie.

-  Moge pobiec do domu i przyniesc koc - zaproponowala Serena. - Spotkamy sie na laczce.

No, no.

nie potrafia trzymac sie z dala

-  Stawiam piecdziesiat dolców, ze sie nie zjawi - rzucil Anthony Avuldsen.

Nate, Anthony, Charlie, Jeremy przyszli na Owcza Laczke prosto po szkole, zeby sprawdzic,  czy

pewna popularna postac z Internetu rzeczywiscie sie dzis ujawni.

Pogoda  byla  piekna  i  kilku  chlopaków  rzucalo  na  laczce  frisbee.  Nate  rozpoznal  Jasona

Pressmana, chlopaka z mlodszej klasy, który gral w druzynie lacrosse'a. Podszedl, zeby sie przywitac.

- 127 -

background image

-  Slyszales o Holmesie? - zapytal Jason.

Mial  na  kolanach  wielka  torbe  trawki.  Wlasnie  zwijal  male.  ciasne  skrety  i  chowal  je  do

puszki po mietusach Altoid.

-  Slyszalem, ze nie wrócil do szkoly.

Nate oblizal wargi, patrzac jak Jason wsypuje trawke do precyzyjnie zwinietej bibulki.

-  Przymkneli go - wyjasnil Jason. - Przylapali go na lotnisku w Miami  z najmarniej  bela  haszu.

-  Zakleil  skreta  i  wrzucil  go  puszki.  -  Wydalili  go.  Trener  mówi,  ze  teraz  ty  musisz  byc  kapitanem

druzyny.

Anthony, Charlie i Jeremy robili sobie skrety kawalek dalej. Nate odwrócil  sie  i  wyszczerzyl  do

nich  zeby.  Historia  o tym, ze  sam  zrezygnowal  z bycia  kapitanem  brzmiala  niezle,  ale  jeszcze  lepiej,

ze koniec konców nim zostal. Zasluzyl na to.

Jason przybil piatke z Nate'em, podajac mu przy tym skreta.

-  Dobra robota, gosciu. Gratuluje.

-  Dzieki - powiedzial  Nate.  -  Co  za  dzien  -  stwierdzil,  odrzucajac  glowe  do tylu  i  wystawiajac

twarz do slonca.

Dobrze,  ze  w okolicy  bylo  wiecej  facetów  niz  dziewczyn,  bo w  odwrotnej  sytuacji  trawa  cala

bylaby obsliniona.

Na  lace  zjawilo  sie  mnóstwo  chlopców  z  prywatnych  szkól,  którzy  udawali,  ze  przyszli  tu

zupelnie  bez  powodu.  Chuck  Bass  siedzial  po  turecku  na  czerwonym  kocu.  Mial  na  sobie  czarna

bejsbolówke z napisem Patrol Narciarski Sun Valley. Na jego ramieniu przysiadla mala, biala malpka.

Tak, zgadza sie. Zywa.

Chuck  byl  dupkiem,  ale  jakze  zabawnym.  Nate  nie  mógl  powstrzymac  ciekawosci.  Zapalil

skreta, którego dostal od Jasona, i podszedl.

-  Co to wlasciwie jest? - zapytal, zaciagajac sie.

-   Sniezna  malpa.  Z  Ameryki  Poludniowej.  -  Chuck  podrapal  malpke  pod  broda.  Zwierzatko

patrzylo na Nate'a zlotymi, ufnymi oczami. - Cukiereczku, poznaj Natiego. Natie, poznaj Cukiereczka.

-  Skad ja masz?

Chuck kichnal i wytarl nos w rózowa, jedwabna chusteczke.

-   Jego.  Matka  Georgie  przyslala  go  moim  rodzicom  w  ramach  podziekowania.  No  wiesz,  za

wyciagniecie  jej  z  tej  wpadki  z  publicznym  obnazaniem  sie.  -  Poglaskal  malpke  po  dlugim  ogonie,

który owijal  mu sie  wokól  szyi,  zupelnie  jak  drogi  futrzany szal.  Tyle  ze  nadal  zywy.  -  Maja  sniezne

malpy tutaj w zoo w Central  Parku,  ale  rzadko  trzyma  sie  je  jako  zwierzatka  domowe.  Mama  uwaza,

ze  Cukiereczek  smierdzi,  ale  teraz  mam  wlasne  mieszkanie  w  hotelu  Sutton  Place,  wiec  go

- 128 -

background image

zatrzymam.

Szczesciarz z niego, nie?

-  Super.

Nate przestal sie interesowac malpka i gotów byl zajac sie czyms innym.

-   Ej,  Nate!  -  krzyknal  Jeremy.  -  Ten  dzieciak  spotyka  sie  z  twoja  byla  dziewczyna.  Z  ta  z

dziewiatej klasy z wielkimi cyckami!

Z  piec  metrów  dalej  Jeremy,  Charlie  i  Anthony  gadali  z  jakims  dzieciakiem  o  platynowych

wlosach, który wydawal sie Nate'owi  znajomy.  Podszedl  i  uscisnal  mu dlon,  trzymajac  skreta miedzy

zebami jak bez mala Humphrey Bogart.

-  Nie spotykamy sie - upieral sie Leo. - Poznalismy sie w necie, zaprzyjaznilismy sie  i  potem...

- Urwal i zmarszczyl brwi, zerkajac na Nate'a. - Ej,  nie  wiedzialem,  ze  spotykala  sie  z toba.  -  Schowal

dlonie do kieszeni dzinsów i kopnal w trawnik. - W kazdym razie juz nie rozmawiamy ze soba.

Wtedy  wlasnie  na  lake  weszly  Serena  van  der  Woodsen  i  Blair  Waldorf,  a  za  nimi  piec

mlodszych dziewczyn, w tym Jenny  Humphrey,  „ta  z wielkimi  cyckami”. Dziewczyny  pomogly  Serenie

rozlozyc czerwony koc. Wszystkie usiadly po turecku w kregu.  Blair  rozdala  klebki  bladozóltej  welny  i

druty.

-  Najpierw musimy nabrac oczka - pouczyla je Jenny.

Zrobila petelke i zaczela  narzucac  oczka.  Pozostale  dziewczyny  pochylily  sie,  przygladajac  sie

uwaznie.

Z pietnascie metrów dalej Nate dalej palii skretu.

-  Ale lubisz ja, no, sam przyznaj. Trudno jej nie lubic.

Leo zaczerwienil sie.

-  No tak...

-  Wiec co tu robisz? Podejdz do niej i pocaluj ja. Ja bym tak zrobil.

W  tym  momencie  zdal  sobie  sprawe,  ze  to  wlasnie  powinien  zrobic  z  Blair.  Podejsc  i

pocalowac ja. Przez caly czas, gdy nie palili trawki, chodzil napalony. Ale  kiedy  jaral,  robil  sie  roman-

tyczny. To jedna z tych rzeczy, które Blair w nim uwielbiala.

-  Sam nie wiem - powiedzial Leo. - Moze innym razem.

-  Aha - zgodzil sie Nate. To jednak nie byl najlepszy moment.

Pieciu chlopaków obserwowalo grupke dziewczyn, gdy zjawil  sie  Dan.  Jak  zwykle  wygladal  na

zmarnowanego  i  jakby  przedawkowal  kofeine.  Wilgotny  camel  zwisal  spomiedzy  jego  bladych,

drzacych palców.

-  Hej, ty i moja siostra zerwaliscie ze soba, czy jak? - zagadal do Lea.

- 129 -

background image

Leo spojrzal na niego bezradnie.

-  Nie wiem.

Dan obrócil sie, zeby zobaczyc, jak wygladaja sprawy. Jego kumpel z klasy  i  wyjatkowy  dupek.

Chuck Bass, siedzial na  ziemi  z biala  malpa  na  ramieniu.  Chuck  przyniósl  malpe  dzis  rano  do szkoly,

ale  nauczyciele  kazali  mu  ja  odniesc  do  domu.  I  nagle  Dan  zobaczyl  cos,  co  sprawilo,  ze  upuscil

papierosa w wilgotna trawe.

Na  czerwonym  kocu,  ze  trzy  metry  za  Chuckiem,  kleczala  Vanessa.  Jej  twarz  kryla  sie  za

kamera.  Przed  nia  na  skladanym  krzeselku  lezalo  plastikowe  UFO,  wirujac  jak  szalone.  Zwariowana

pioseneczka sprawila, ze mial ochote podskoczyc z radosci.

Oczywiscie nie mial zamiaru naprawde tanczyc.

Nate zaciagnal sie resztka skreta i skinal na Vanesse.

-  Myslisz, ze to ona?

-  W zyciu - odparl Dan.

Jednak w glebi duszy pomyslal, ze Vanessa moglaby  byc  ta  tajemnicza  seksowna  laska,  która

przyszli  zobaczyc.  To  byloby  zupelnie  w  jej  stylu.  Zrobic  cos  zupelnie  do  niej  niepodobnego  i

wszystkich nabrac.

-  Moze ona wcale nie przyjdzie.

Nate rzucil peta w strone Chucka.

-  Chyba ze panienka juz tu jest.

Szesciu  chlopców  precz  chwile  przygadalo  sie  Chuckowi,  smiejac  sie  pod  nosem.  Chociaz  to

mialo byc  spotkanie  tylko  dla  facetów,  pojawilo  sie  mnóstwo  dziewczyn.  Kati  Farkas  i  Isabel  Coates

przyszly pobawic sie z malpka Chucka i poszpiegowac grupe Blair i Sereny.

-  Co one robia? - jeknela Kati. Podrapala Cukiereczka za uchem. Malpa odslonila zeby.

-  On ma bardzo wrazliwe uszy! - ostrzegl ja Chuck.

-  Moze robia na drutach  schowki  na  narkotyki.  Slyszalam,  ze  przemytnicy  wykorzystuja  dzieci

do szmuglowania narkotyków za granice - zasugerowala Isabel, zalujac, ze nie moze sie przylaczyc.

-  Nie uwazacie, ze to po prostu piekne: wszyscy na nas patrza, jakbysmy  byly...  wiedzmami?  -

szepnela Serena.

Pozostale dziewczyny zachichotaly konspiracyjnie.

Blair  wydmuchala  nos  i  nalozyla  blyszczyk  na  usta.  Nie  przegapila  faktu,  ze  jednym  z

obserwatorów jest Nate.

-  Faktycznie, piekne - zgodzila sie.

Zjawil sie tez jej przyrodni brat, Aaron Rose. Przysiadl z gitara na brzegu koca.

- 130 -

background image

-  Co mam zagrac? - zapytal.

-  Cokolwiek.

Wlasnie  zaczynaly  chwytac,  o co  chodzi  z tym calym  dzierganiem,  oczko  prawe,  oczko  lewe,

ale melodyjka z zabawki Vanessy doprowadzala je do szalu.

-  Stir il up, little darling, stir it up - zaczal spiewac swoja ulubiona piosenke Boba Marleya.

Aaron  przyszedl  tylko  zobaczyc,  czy  Blair  to  ta  dziewczyna,  wokól  której  wszyscy  robia  tyle

szumu. Wlasciwie kazda z nich mogla byc Plotkara.

-  Nigdy nic nie wiadomo - stwierdzil tego dnia niejeden chlopak na laczce.

No wlasnie. Nigdy nic nie wiadomo.

tematy    ?    wstecz    dalej    ?    wyslij pytanie    odpowiedz

Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostaly zmienione lub skrócone,  po to by

nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie!

O wczorajszym wieczorze

Przykro mi chlopcy, zrobilam was w balona. Wiem, ze to wredne z mojej strony,  ze  sie  nie  ujawnilam,

ale  przyznajcie,  przyszliscie  i  bylo  zabawnie,  nie?  Tego  wlasnie  potrzebowaliscie,  prawda?  A

najlepsze jest to, ze musieliscie poglaskac te slodka malpke.

I  chociaz  sie  nie  przyznacie,  troche  wam  sie  podoba  to,  ze  nadal  nie  wiecie,  kim  jestem,  bo

uwielbiacie wyobrazac sobie, jak wygladam. Jestem dziewczyna waszych snów.

Czego nie wiemy, a strasznie chcielibysmy wiedziec

Czy N i B zejda sie znowu?

Czy S znajdzie swoja milosc?

Czy V i D wybacza sobie i beda zyli dlugo i szczesliwie?

- 131 -

background image

Czy uslyszymy jeszcze o G? A chcemy?

Czy J i L wreszcie sie dogadaja? Czy ona tego chce?

Czy C sie ujawni?

Czy ja sie ujawnie?

Wiem,  nie  mozecie  sie  doczekac,  zeby  poznac  odpowiedni.  Ale  najpierw  wybuduje  oltarz  dla

swietego od przyjec  do college'u.  Kazdego  dnia  bede  kupowala  swietemu  nowy podarunek,  na  przy-

klad  klapki  z paciorkami,  na  które  mam  oko  w  dziale  obuwniczym  w  Barneys,  albo  te  superrózowa

torebke,  o której  wszyscy  mówia,  a  której  nigdzie  nie  mozna  dostac.  Dzieki  temu,  jesli  nie  dostane

sie do mojej  wymarzonej  szkoly,  bede  miala  mnóstwo  nagród  pocieszenia.  A jesli  sie  dostane,  bede

miala  pretekst,  zeby  w ramach  gratulacji  kupic  sobie  cos  jeszcze.  Tak  czy  inaczej,  bede  do  przodu.

Kazde z nas bedzie!

Wiem, ze mnie kochacie,

plotkara

- 132 -