CECILY VON ZIEGESAR
TAK JAK
TAK JAK
TAK JAK
TAK JAK
LUBIE
LUBIE
LUBIE
LUBIE
plotkara 5
plotkara 5
plotkara 5
plotkara 5
Przeklad Malgorzata Strzelec
Tytul oryginalu
I LIKE IT LIKE THAT
- 1 -
Zadna plotka nie umiera do konca,
jezeli powtórzy ja wielu ludzi:
to tez jest rodzaj niesmiertelnosc
Hezjod, ok. 800 r. p.n.e.
*
tematy ? wstecz dalej ? wyslij pytanie odpowiedz
Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostaly zmienione lub skrócone, po to by
nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.
hej, ludzie!
Dziekuje wam wszystkim za to, ze przyszliscie na moja impreze w zeszlym tygodniu. Napisalabym
wczesniej, ale szczerze mówiac, az tyle czasu potrzebowalam, zeby dojsc do siebie. Wiem, ze to
szalony pomysl: urzadzac impreze w poniedzialek, ale prawda, ze dzieki temu reszta tygodnia
przeleciala blyskawicznie?! Pewnie wciaz sie zastanawiacie, czy bylam ta chuda blondynka w szma-
ragdowych szpilkach od Jimmy'ego Choo, czy tym wysokim czarnoskórym facetem z szafirowymi
sztucznymi rzesami. To takie slodkie, ze przyniesliscie mi prezenty - zwlaszcza tego przeslicznego
pudelka - chociaz nawet nie wiecie, kim jestem! Prawda jest taka, ze wlasciwie stalam sie
miedzynarodowa kobieta zagadka, wiec na razie zachowam swoja tozsamosc dla siebie, chocby nie
wiem jak was to frustrowalo. Potraktujcie to jak cos, co oderwie wasza uwage od wlokacych sie dni
czekania na informacje, czy dostaliscie sie do college'u; jak puzzle do poskladania w czasie gorzkich,
marcowych tygodni stresów i nudy.
Ale tak naprawde wcale nie potrzebujemy odmiany. Mamy mnóstwo przyjemnosci - bajeczne ubrania
od projektantów, ogromne apartamenty przy Upper East Side z obsluga, mnóstwo „wiejskich”
domków i wakacyjnych kurortów, karty kredytowe bez limitu, piekne brylanty, supersamochody
(chociaz wiekszosc z nas nie ma jeszcze prawa jazdy) i slepo kochajacych rodziców, którzy pozwalaja
- 2 -
nam na absolutnie wszystko, dopóki nie przynosimy wstydu rodzinie, Poza tym ferie wiosenne juz tuz
- tuz - wreszcie bedziemy mieli mnóstwo czasu na zajecia dodatkowe.
Na celowniku
S spaceruje po Madison Avenue i dorysowuje wasy na swoich przeslicznych zdjeciach reklamowych
nowych perfum Lesa Besta, Lez Sereny. B u Sigersona Morrisona przy Prince Street zaspokaja
swoje fetyszystyczne potrzeby, kupujac kolejne buty. N wyrzuca reklamówke pelna bibulek,
niedopalków, fajek wodnych, fifek i zapalniczek do kosza na smieci przy Osiemdziesiatej Szóstej. D
póznym wieczorem pali papierosy na stacji metra na rogu Siedemdziesiatej Drugiej i Broadwayu.
Prowokuje straz miejska, zeby go aresztowala, i zdobywa w ten sposób mnóstwo nowego materialu
do swoich wierszy. J z nowa najlepsza przyjaciólka E i swoim chlopakiem L paletaja sie w okolicach
galerii sztuki w Chelsea - cholernie wyrafinowana rozrywka jak na dziewiatoklasistów. Czekajcie,
wlasciwie to on moze juz chodzic do dziesiatej - czy ktos tak naprawde wie cos o tym chlopaku? V i
jej szalejaca starsza siostra wyrzucaja torby ze smieciami na chodnik przed swoim domem w
Williamsburg. Wiosenne porzadki? A moze cialo D pociete na kawalki? Fuj! Przepraszam, to bylo
obrzydliwe.
Wasze e - maile
P: Droga Plotkaro!
zaczyna mnie to denerwowac, ze nigdy nie powiesz, kim jestes, kim jestes? no bo
naprawde chcialbym cie poznac, kto wie, moze juz cie znam! jak na razie, wydaje mi sie, ze
przyznalas sie do jednego - ze chodzisz do klasy maturalnej w conttance. zgadza sie?
Ciekafski
O: Drogi ciekafski!
Nie zamierzam z marszu, teraz zaraz, dac ci swojego adresu domowego. Nawet ci nie
powiem, w której klasie sie ucze. Gdybys byl dosc wyluzowany, zeby zjawic sie na mojej
imprezie, to moze bys mnie poznal. Chociaz zwykle nie sposób przecisnac sie do mnie z
powodu mojej... swity i trudno mnie w ogóle dojrzec. Ale nie trac ciekawosci. Moze w
koncu mnie poznasz.
P
- 3 -
P: Droga P!
Naprawde jestes taka zabójcza? Bo jesli nie, to bedzie ci naprawde ciezko, gdy w koncu
wszyscy sie dowiedza, kim jestes. Beda mówic „jeszcze jedna zawistna brzydula”!
Rozwazny
O: Drogi rozwazny!
Nawet sie nie dowiesz, co to naprawde znaczy „zabójcza”, póki mnie nie poznasz, a
najpewniej nigdy mnie nie poznasz...
P
A teraz o TYM, co niektóre z nas gryzie w glebi ducha...
Stracic dziewictwo przed pójsciem do college'u czy nie?
Zrobimy cos z tym fantem teraz? Z chlopakiem, którego znamy od lat? Czy uwiniemy sie z tym przed
feriami wiosennymi? Albo przed wakacjami? Czy raczej ulokujemy sie w naszych akademikach tak,
jak jestesmy pewne siebie, lecz niewinne, gotowe stracic dziewictwo z pierwszym lepszym
studentem, który rzuci kuszaco „A moze bysmy...”? Moze powinnysmy posluchac naszych matek i
starszych sióstr, które mówia „poczekaj, az nadejdzie wlasciwy czas”, cokolwiek to znaczy.
Oczywiscie, niektóre z nas rozwiazaly ten problem wieki temu i zamierzaja skoncentrowac sie w
czasie studiów na istotniejszych sprawach, na przyklad geologii albo Freudzie. Nie. Spójrzmy
prawdzie w oczy, nawet jesli juz nie jestes dziewica, znowu sie nia poczujesz, gdy tylko przekroczysz
próg akademika. I to jest piekne.
Jeszcze raz dziekuje za prezenty! Ogromniaste buziaki - jestescie super!
Wiem, ze mnie kochacie,
plotkara
nie ma jak w domu
- A wlasciwie to na która wyspe jedziemy? - zapylala matke Blair Waldorf.
- 4 -
Eleanor Waldorf Rose siedziala na brzegu lózka Blair i patrzyla, jak córka szykuje sie do
szkoly. Rozmawialy o feriach wiosennych.
- Na Oahu, kochanie. Myslalam, ze ci mówilam. Jedziemy do tego osrodka na pólnocnym
wybrzezu, zeby chlopcy mogli pouczyc sie surfowac.
Eleanor polozyla dlonie na swoim ciezarnym brzuchu. To byl juz prawie siódmy miesiac.
Zmarszczyla brwi, patrzac na kremowa tapete, jakby próbowala odczytac preferencje przyszlego
potomka co do koloru tapety. Termin wypadal w czerwcu, a zaraz potem Blair miala wyjechac do
college'u. Dzisiaj Eleanor planowala omówic z dekoratorem wnetrz plany przerobienia sypialni Blair
na pokój dzieciecy dla przyszlej córeczki.
- Ale ja juz bylam na Oahu - jeknela bolesnie Blair.
Od tygodni wiedziala, ze na ferie wiosenne wyjezdzaja na Hawaje, ale do tej pory nie
pomyslala, zeby zapytac gdzie konkretnie. Kopniakiem zamknela szuflade antycznej, mahoniowej
komody. Stanela przed wysokim lustrem zamontowanym na drzwiach szafy i zaczela sie stroic. Krótko
przystrzyzone ciemne wlosy precyzyjnie zmierzwila. Bialy, kaszmirowy sweter mial mocno wyciety
dekolt i prawie odslanial rowek miedzy piersiami, ale nie az tak, zeby pani M., dyrektorka szkoly,
odeslala ja. do domu, wymyslajac od zdzir. Nowe turkusowe pantofle na plaskim obcasie od
Sigersona Morrisona wygladaly tak fantastycznie na golych stopach, ze postanowila nie zakladac
rajstop, chociaz marzec byl wyjatkowo zimny i wiedziala, ze odmrozi sobie tylek.
- Chce jechac w nowe miejsce - dodala, wydymajac wargi do lustra, zeby nalozyc druga
warstwe blyszczyku od Chanel.
- Wiem, paczuszku.
Matka zsunela sie z lózka i przykucnela, zeby przyjrzec sie gniazdku elektrycznemu w listwie
przypodlogowej pod oknem. Kontakt wygladal na wyjatkowo niebezpieczny. Kiedy juz skonczy
przerabiac pokój, wezwie kogos, kto zabezpieczy caly dom z mysla o dziecku.
- Ale nigdy nie bylas na pólnocnym wybrzezu. Aaron mówi, ze to najlepsze miejsce na
swiecie do surfowania.
Ku przerazeniu Blair, matka miala na sobie bezowe, welurowe spodnie od dresu z napisem
smakowita na pupie.
To sie nazywa brak wyczucia!
- Czy ja juz przestalam dla was istniec? - zapytala ostro Blair. Wyciagnela z szafy blekitna
sakwe z jagniecej skórki od Diora i wrzucila do niej rzeczy do szkoly. - Najpierw odbierasz mi mój
wlasny pokój, a teraz nie mam nic do powiedzenia na lemat wakacji?
- Chlopcy wlasnie kupuja sprzet do surfowania na wyjazd. Moze bys zerknela szybko na
- 5 -
komputer Aarona i sprawdzila, czy czegos nie potrzebujesz - odparla niezbyt przytomnie matka.
Chodzila teraz na czworakach i sprawdzala z poziomu dziecka, jakie jeszcze niebezpieczenstwa kryja
sie w sypialni. - Wiesz, myslalam o morelowym jako przewazajacym kolorze. Zeby bylo dziewczeco,
ale bez zbytniej rózowosci. Ale teraz sobie mysle, ze limonkowy jest chyba ladniejszy. Odcien cykorii.
Blair miala tego dosc. Nie chciala jechac na pólnocne wybrzeze Oahu, nie miala ochoty
kupowac sprzetu do surfingu, nie chciala rozmawiac o kolorach do kretynskiego pokoju dzieciecego i
zdecydowanie nie zamierzala chocby chwile dluzej patrzec na slowo „smakowita” wypisane na
szerokim jak szafa tylku swojej ciezarnej matki. Spryskala sie jeszcze tylko ulubionymi perfumami
Marca Jacobsa i wyszla, nie mówiac nawet do widzenia.
- Ej, Blair. Chodz tu na minutke! - wrzasnal jej siedemnastoletni przyrodni brat, gdy
przechodzila obok jego sypialni.
Blair zatrzymala sie i zajrzala do pokoju. Aaron i jej dwunastoletni brat, Tyler, siedzieli na
jednym, ekologicznym krzesle przy biurku, jak przystalo na kochajacych sie braci, i zamawiali w
Internecie sprzet do surfowania, korzystajac z karty kredytowej Cyrusa Rose. Tyler przestal sie
czesac, bo chcial zapuscic dredy tak jak Aaron, przez co wygladal, jakby dostal jakiegos wstretnego
grzyba na glowie. Blair nie mogla uwierzyc, ze nim wyjedzie do college'u, bedzie musiala dzielic z
nimi ten pokój. Narzuta z konopnego wlókna na lózku Aarona i dywan z naturalnej trawy morskiej
byly zawalone starymi okladkami plyt reggae, butelkami po piwie i brudnymi ubraniami. W pokoju
smierdzialo ziolowymi papierosami i tymi odrazajacymi sojowymi hot dogami, które jedli na surowo.
- Jaki nosisz rozmiar? - zapytal Aaron. - Mozemy zamówic ci pianke. Dzieki temu nie
poobcierasz sie o deske.
Maja je w fajnych kolorach - dodal z entuzjazmem Tyler. - Jaskrawozielone i tego typu.
Blair w zyciu nie wlozylaby niczego jaskrawozielonego, nie mówiac juz o piance.
Wargi zadrzaly jej ze zgrozy pomieszanej z przytlaczajaca rozpacza. No prosze, jest za
kwadrans ósma rano, a ona juz prawie sie poplakala.
- Mam! - wykrzyknal radosnie za jej plecami odrazajacy ojczym, Cyrus Rose.
Wytoczyl sie niezgrabnie z sypialni, ubrany tylko w czerwony, jedwabny szlafrok, niepokojaco
luzno zwiazany. Jego szczeciniaste, siwe wasy wymagaly przyciecia. Twarz mial blyszczaca i
czerwona. Pomachal do Blair ogromnymi kolorowymi kapielówkami. Pomaranczowe, z wzorkiem w
male, niebieskie rybki, moglyby wygladac calkiem ladnie na kazdym, tylko nie na nim.
- Uwielbiam je. Chlopcy zamówia mi koszulke z pianki pod kolor! - oswiadczyl wesolo.
To wystarczylo, zeby doprowadzic Blair do lez. Spedzi ferie wiosenne, patrzac, jak Cyrus robi z
siebie idiote na desce w tych pomaranczowych kapielówkach i równie pomaranczowej piance.
- 6 -
Uciekla chylkiem do przedpokoju, wyciagnela z szafy plaszcz i pobiegla, zeby spotkac sie z najlepsza
przyjaciólka. Miala nadzieje, ze Serena cos wymysli, zeby ja podniesc na duchu.
O ile to w ogóle bylo wykonalne.
przeblysk geniuszu u S
Serena van der Woodsen saczyla latte i patrzyla ponuro spod zmruzonych powiek. Przycupnela
jak zwykle na schodach Metropolitan Museum of Art. Jej bujne jasnoblond wlosy wysypywaly sie
spod kaptura bialego kaszmirowego plaszcza i rozsypywaly na ramionach. O, znowu jest! Reklama
Lez Sereny na boku autobusu M102. Wlasciwie nie mialaby nic przeciwko temu zdjeciu. Podobalo jej
sie, jak zimny wiatr targal jej zólta sukienka, odslaniajac opalone na St. Bans kolana. I chociaz miala
na sobie tylko sandaly i letnia sukienke w srodku lutego w Central Parku, wyretuszowali gesia
skórke, która wyskoczyla jej na rekach i nogach. Podobalo jej sie nawet to, ze nie uzyla szminki, wiec
jej idealnie pelne usta wygladaly na troche spierzchniete i zsiniale. Tylko te lzy w wielkich,
ciemnoniebieskich oczach jej sie nie podobaly. Oczywiscie to ze wzgledu na nie Les Best nazwal
nowe perfumy Lzami Sereny. Jednak Serena naprawde wtedy plakala, bo tego dnia - nie: dokladnie w
tej minucie - zerwal z nia Aaron Rose. A byla w nim zakochana co najmniej przez tydzien, nie miala
co do tego zadnych watpliwosci. Teraz meczyla ja mysl, ze skoro zerwali, nie ma juz nikogo, kogo
moglaby kochac, i nikogo, kto by ja kochal. I przez to znowu chcialo jej sie plakac.
Oczywiscie zakochiwala sie w prawie kazdym chlopaku, którego poznala, i kazdy chlopak na
swiecie zakochiwal sie po uszy w niej. Trudno, zeby bylo inaczej. Ale ona chciala, zeby ktos ja kochal
calkowicie i bez pamieci, zeby poswiecal jej cala uwage. To rzadki rodzaj milosci. To prawdziwa
milosc. Nigdy takiej nie zaznala.
Ogarnelo ja nietypowe dla niej przygnebienie i melancholia. Wyjela gauloises'a z wymietej
torebki z czarnego sztruksu. Zapalila papierosa i patrzyla, jak sie zarzy.
- Czuje sie brzydka jak ta pogoda - mruknela, ale w tej samej chwili rozpromienila sie na
widok najlepszej przyjaciólki, Blair, idacej w jej strone po schodach. Podniosla drugi kubek latte,
która specjalnie dla niej kupila, wstala i podala kawe przyjaciólce.
- Zabójcze buty - zauwazyla, podziwiajac najnowszy zakup Blair.
- Mozesz je pozyczyc - zaproponowala Blair wspanialomyslnie - - Ale zabije cie, jesli je czyms
zabrudzisz. - Pociagnela Selene za rekaw. - Chodz, bo sie spóznimy.
- 7 -
Spacerkiem zeszly po schodach i ruszyly Piata Aleja w strone szkoly. Po drodze saczyly kawe.
Zimny porywisty wiatr szalal wsród nagich galezi drzew Central Parku, przyprawiajac dziewczyny o
dreszcz.
- Jezu, strasznie zimno - syknela Blair. Wlozyla wolna dlon do kieszeni plaszcza Sereny, tak
jak to robia najlepsze przyjaciólki. - No wiec... - Chciala dac upust emocjom. Zapanowala nad lzami,
ale glos nadal jej drzal. - Nic dosc, ze moja matka w kólko glaszcze sie po brzuchu, to jeszcze dzisiaj
przychodzi dekorator wnetrz, zeby przerobic mój pokój na zlobek w kolorze cykorii i gówna!
Nagle tesknota za prawdziwa miloscia wydala sie Serenie trywialni Ona nie miala
rozwiedzionych rodziców, jej ojciec nie okazal sie gejem, a matka nie zaszla w ciaze w nieprzyzwoicie
srednim wieku. I to nie Serena miala przyrodniego brata, który najpierw by sie zakochal w niej, a
potem w jej najlepszej przyjaciólce, a na koniec obie je splawil. I nikt jej nie wyrzucal z wlasnego
pokoju. Co wiecej to nie ona wciaz byla dziewica w wieku siedemnastu lat, nie ona pocalowala
faceta z komisji rekrutacyjnej z Yale i nie ona omal nic stracila dziewictwa z absolwentem Yale, który
mial przeprowadzic z nia rozmowe kwalifikacyjna, co prawdopodobnie przekreslilo wszelkie szanse
na dostanie sie do wymarzonego college'u. Kiedy sie nad tym wszystkim zastanowila, to doszla do
wniosku, ze w porównaniu z Blair wiedzie cudowne zycie.
- Ale dostaniesz pokój Aarona, nie? Odnowili go dla niego, jest calkiem ladny.
- Zaslony z konopi i przyjazne naturze meble z milorzebu - szydzila Blair. - Poza tym Aaron to
idiota. To on wymyslil, zebysmy pojechali na ferie na Oahu.
Wedlug Sereny Oahu nie brzmialo wcale tak zle, ale nie zamierzala spierac sie z Blair, kiedy
ta byla w zlym nastroju i mogla jej wydrapac oczy. Przeszly Osiemdziesiata Szósta na czerwonym
swietle. Wpadajac na siebie, umykaly przed taksówkami i cudem uniknely rozjechania. Gdy doszly do
chodnika, Serena nagle sie zatrzymala. Jej blekitne oczy rozblysly.
- Ej! A moze wprowadzisz sie do mnie?!
Blair przykucnela, rozmasowujac przemarzniete gole lydki.
- Mozemy isc dalej? - burknela.
- Moglabys mieszkac w pokoju Erika - ciagnela podekscytowana Serena. - I mozesz
calkowicie olac Oahu i pojechac z nami na narty do Sun Valley!
Blair wstala, dmuchnela w kawe i mruzac oczy, spojrzala poprzez pare na przyjaciólke. Odkad
Serena wrócila ze szkoly z internatem, Blair nie mogla jej scierpiec. ale czasami ja uwielbiala.
Wziela ostatni lyk latte i rzucila do polowy pelny kubek z kawa do kosza.
- Pomozesz mi sie przeniesc po szkole?
Serena wziela Blair pod reke i szepnela jej do ucha:
- 8 -
- Wiesz, ze mnie kochasz.
Blair usmiechnela sie i oparla glowe, ciezka od zmartwien, na ramieniu Sereny. Skrecily w
Dziewiecdziesiata Trzecia. Raptem ze trzysta metrów dalej znajdowaly sie blekitne, królewskie
podwoje prowadzajace do szkoly dla dziewczat Constance Billard. Przed wejsciem krecily sie
dziewczyny w szarych, plisowanych spódniczkach, uczesane w kucyki i plotkowaly o nadchodzacej
nieslawnej parze z najstarszej klasy.
- Slyszalam, ze po tej reklamie perfum Serena podpisala fantastyczny kontrakt jako modelka.
Ma zamiar sprowadzic swoje dziecko z Francji. No wiecie: to, które urodzila przed powrotem do
Nowego Jorku. Wszystkie supermodelki maja dzieci - cwierkala Rain Hoffstetter.
- Slyszalam, ze ona i Blair zamierzaja wynajac mieszkanie w centrum i razem wychowywac
dziecko zamiast isc do college'u. Blair postanowila nigdy nie uprawiac seksu z facetem, a jak widac
Serena ma go juz dosc na reszte zycia. Tylko spójrzcie na nie - wyrzucila z siebie Laura Salmon.
- Pewnie uwazaja to za jakas wielka deklaracje feminizmu czy cos w tym stylu - zauwazyla
Isabel Coates.
- Aha, ciekawe jak sie beda czuly, gdy rodzice sie ich wyrzekna - stwierdzila Kati Farkas.
Zadzwonil pierwszy dzwonek.
- Hej - rzucily Blair i Serena, przechodzac kolo kolezanek.
- Swietne buty - zaswiergotaly w odpowiedzi Rain, Laura, Isabel i Kati, chociaz tylko Blair
miala nowe pantofle.
Serena nosila te same co zwykle, zdarte, sznurowane kozaki z brazowego zamszu. Nosila je od
pazdziernika. Blair zawsze miala najlepsze buty i najlepsze ciuchy, a Serena i tak zawsze wygladala
przeslicznie, nawet w postrzepionych, poprzypalanych papierosami ubraniach z internatu. To byl
kolejny powód, zeby nie cierpiec tej pary. Albo zeby ja uwielbiac - zalezy od tego, kim jestes i jakie
masz samopoczucie.
jedyny nienajarany w druzynie lacrosse'a
- Mam!
Nate Archibald zakrecil rakieta do lacrosse'a nad glowa, przejal pilke i po mistrzowsku
przerzucil ja do Charliego Derna. Zaczerwienione policzki mial umazane ziemia, a zlocistobrazowe
loki zmatowialy mu od potu i kawalków uschnietej trawy z Central Parku, dzieki czemu wygladal
- 9 -
jeszcze seksowniej od najseksowniejszych modeli z katalogu Abercrombie & Fitch. Zadarl koszule,
zeby otrzec pot zalewajacy zielone oczy, i nawet golebie, które przysiadly na pobliskim drzewie,
zagruchaly z przyjemnoscia na ten widok. Dziewczyny z mlodszych klas z Seaton Arms patrzyly z linii
bocznych i chichotaly podekscytowane.
- Jej! Musial w wiezieniu niezle pakowac - westchnela jedna.
- Slyszalam, ze rodzice wysylaja go po skonczeniu szkoly na Alaske do fabryki konserw z
tunczyka - odparla jej przyjaciólka - Boja sie, ze w college'u wróci do sprzedawania narkotyków.
- Slyszalam, ze ma bardzo rzadka chorobe serca. Musi palic trawke, zeby nie dostac ataku -
wyjasnila inna. - To wlasciwie calkiem fajna sprawa.
Nate, nieswiadomy niczego, wyszczerzyl zeby w usmiechu i dziewczyny jak na komende
zamknely oczy, zeby nie pasc z wrazenia. Boze, Nate! Chodzacy ideal!
To byl poczatek sezonu i nie wyznaczono jeszcze kapitana druzyny, wiec chlopcy starali sie jak
nigdy. Po krótkiej rozgrzewce trener Michaels poprosil, zeby przez chwile pocwiczyli rzuty z wolnego.
Nate cwiczyl ze swoim kumplem, Jeremym Scottem Tomkinsonem, gdy uslyszal dobiegajacy ze stosu
plaszczy i kurtek dzwonek swojej komórki. Dal znak Jeremy'emu i pobiegl odebrac telefon.
Georgina Spark, od kilku tygodni dziewczyna Nate'a, przebywala obecnie w ekskluzywnym
osrodku odwykowym dla narkomanów i alkoholików w swoim rodzinnym miasteczku Greenwich, w
Connecticut. Pozwalano jej dzwonic tylko w okreslonych godzinach, a rozmowy monitorowano. Kiedy
ostatnim razem Nate Die odebral, byla tak rozczarowana, ze znowu zlapala faze i polem znaleziono ja
na dachu kliniki. Zula gume Nicorette i wachala zmywacz do paznokci, które ukradla pielegniarce z
torebki.
- Dyszysz - zauwazyla niesmialo Georgie. - Myslales o mnie?
- Mamy trening lacrosse'a - wyjasnil. Trener Michaels splunal glosno na trawe, raptem krok
od niego. - Ale chyba zaraz konczymy. Dobrze sie czujesz?
Jak zwykle Georgie zignorowala to pytanie.
- Och, Nate, jestes taki wysportowany, zdrowy i wolny od calej tej chemii! Uwielbiam to. A ja
siedze w tym wiezieniu i usycham z tesknoty za toba. Jak ksiezniczka z bajki.
Albo i nie z bajki.
Kilka tygodni temu Nate'a zgarnela policja, gdy kupowal torebke trawy w Central Parku.
Wyslano go na leczenie do Wyzwolenia w Greenwich i tam na terapii grupowej poznal Georgie.
Pewnego wieczoru zaprosila Nate'a do swojej posiadlosci. Ujarali sie razem, a potem dziewczyna
zniknela w lazience, gdzie nawpychala sie leków na recepte. Zaraz po tym stracila przytomnosc.
Padla na lózko w samej bieliznie. Nate nie mial wyboru: musial zadzwonic do ludzi z Wyzwolenia,
- 10 -
zeby ja zabrali. Od tego czasu chodzili ze soba.
Mocno zakrecona ta bajeczka.
- Dzwonie, bo... - zamruczala Georgie.
Koledzy z druzyny krecili sie kolo Nate'a. Zabierali plaszcze i zlopali gatorade z butelek.
Trening sie skonczyl. Trener splunal flegma tuz kolo czubka butów Nate'a i wycelowal wykrzywiony
palec wskazujacy w jego strone.
- Musze konczyc - powiedzial Nate do Georgii. - Trener chyba chce mi powiedziec, ze
wyznacza mnie na kapitana druzyny.
- Kapitan Nate! - pisnela do sluchawki. - Mój sliczny kapitan!
- Zadzwonie pózniej, dobra?
- Czekaj no, czekaj! Chcialam ci powiedziec, ze uprosilam matke, zeby mi zalatwila
przepustke z kliniki. Jakos zdolala ich przekonac, wypuszcza mnie na ferie! Wychodze w sobote, ale
musze byc pod opieka kogos doroslego albo odpowiedzialnego, wiec na ferie wiosenne pojedziemy
do domku narciarskiego mojej matki w Sun Valley, dobra? Jedziesz?
Trener Michaels warknal cos do Nate'a i oparl rece na biodrach. Nate nie musial sie dlugo
zastanawiac nad pytaniem Georgie. Sun Valley zapowiadalo sie o niebo lepiej od letniego domku w
Mt. Desert, w Maine.
- Jasne, ze jade. Zdecydowanie. Sluchaj, musze konczyc.
- Hura! - pisnela Georgie. - Kocham cie - dodala chrapliwym glosem i rozlaczyla sie.
Nate rzucil telefon na swój granatowy welniany plaszcz od Hugo Bossa i roztarl energicznie
dlonie. Reszta druzyny poszla juz do domu.
- O co chodzi, trenerze?
Trener Michaels podszedl do niego, pokrecil glowa i glosno pociagnal nosem.
Fuj.
- W zeszlym roku, kiedy Doherty rozchrzanil sobie kolano, prawie wyznaczylem cie na
kapitana druzyny. - Trener znowu splunal i pokrecil glowa. - Dobrze, ze tego nie zrobilem.
Ooo.
Nate z nadzieja usmiechna! sie leciutko.
- Dlaczego?
- Bo ty sie nie nadajesz na kapitana, Archibald! - warknal trener. - Spójrz na siebie.
Gawedzisz sobie przez telefon jak jakis lalus, podczas gdy reszta druzyny jest jeszcze na boisku. Poza
tym przymkneli cie za trawke, nie mysl, ze nie slyszalem. - Burknal cos pod nosem. - Nie jestes typem
przywódcy, Archibald. - Znowu splunal i odwrócil sie do Nate'a piecami. Wsadzil dlonie Clo kieszeni
- 11 -
czerwonej parki Land's End i zaczal odchodzic. - Jestes jednym wielkim, smierdzacym
rozczarowaniem.
- Ale ja nie pale juz od... - zawolal za nim Nate. Jego glos rozplynal sie na wietrze.
Niebo bylo stalowoszare, nagie galezie drzew skrzypialy i jeczaly. Nate stal samotnie na
suchej, marcowej trawie, trzymajac rakiete do lacrosse'a i lekko drzac z zimna. Jego ojciec byl kiedys
kapitanem marynarki, wiec Nate przyzwyczail sie do tyrad nadetych staruchów, którzy lubia innymi
pomiatac. Ale mimo wszystko to skandal, ze wedlug trenera on, jedyny, który w tej druzynie nie pali
trawy, nie nadaje sie na kapitana. Facet nawet nie dal mu szansy sie wytlumaczyc.
Schylil sie i podniósl plaszcz. Gdyby teraz byl najarany, usmiechnalby sie spokojnie,
wysluchawszy zarzutów, i zapalilby skryta. A tak zarzucil plaszcz na ramiona, pokazal srodkowy palec
plecom trenera i powlókl sie przez ciemniejaca lake w strone Piatej Alei.
Charlie, Jeremy i Anthony Avuldsen czekali na niego przy sciezce wychodzacej z parku.
Anthony, piegowaty blondyn z przystrzyzona bródka, tak duzo palii, ze w ogóle nie mógl grac tylko od
czasu do czasu pozwalal sobie na maly mecz pilki noznej w parku. Mimo to zawsze czekal na kumpli
po treningu z gotowymi skretami i szerokim usmiechem na twarzy.
Powoli wyszli z parku na Piata Aleje.
- Ej, gosciu, wyznaczyl cie na kapitana, nie? - zapytal Charlie. Glos mu sie lamal jak zawsze
po trawie, czyli praktycznie przez caly czas.
Nate wyjal z rak Charliego niebieska butelke gatorade i pociagnal lyk. Chociaz to byli jego
najlepsi kumple, nie mial zamiaru im powiedziec, co sie stalo.
- Trener mi zaproponowal, ale odmówilem. No bo wlasciwie jestem pewny, ze juz mnie
przyjeli do Brown, wiec nie potrzebuje w podaniu notatki, ze bylem kapitanem druzyny. I tak pewnie
opuscilbym pare meczów w weekendy, które spedzal bym z Georgie w Connecticut. Powiedzialem
trenerowi, zeby wybral kogos z mlodszej klasy.
Chlopcy uniesli brwi z zaskoczenia i podziwu.
- Jezu, gosciu - sapnal Jeremy. - Jestes wielki.
Nagle Nate poczul przyplyw emocji, tak jakby rzeczywiscie powiedzial trenerowi, zeby wybral
na kapitana kogos mlodszego. Tak, to rzeczywiscie bylaby wielka rzecz.
- No cóz...
Usmiechnal sie zaklopotany i zapial plaszcz. Najpierw nalgal ze trener wybral go na kapitana,
a teraz jeszcze klamal na temat Brown. Fakt, ze jego ojciec sie tam uczyl, a jemu oczywiscie
rewelacyjnie poszlo na rozmowie, ale potem na kazdy egzamin przychodzil ujarany po uszy i od ósmej
klasy na wszystkich wypadal tak samo, wiec jego oceny i punkty byly, delikatnie mówiac, marne.
- 12 -
- Trzymaj. - Anthony podal mu zarzacego sie skreta. Nie byl w stanie pamietac, ze Nate rzucil
palenie. - Kubanska. Kupilem od kuzyna, który jezdzi do Rollins na Florydzie.
Nate machnal odmownie reka.
- Musze napisac prace - powiedzial. Odwrócil sie od reszty i skrecil do domu.
Trudno przyzwyczaic sie do trzezwosci. Mysli mial teraz takie klarowne, ze prawie go bolaly.
Nagle pojawilo sie tyle rzeczy, na którymi trzeba sie zastanowic.
Rany...
szklanka D jest do polowy pusta
Daniel Humphrey, niegdys niechlujny, ale teraz stylowy, zadbany i elegancki, nie krecil sie po
lekcjach pod szkola Riverside razem z reszta chlopaków z najstarszej klasy, którzy kozlowali pilkami
od kosza i zajadali pizze z barku na rogu Siedemdziesiatej Szóstej i Broadwayu. Daniel zapial nowa,
czarna sztormówke z APC, zawiazal buty do gry w kregle i ruszyl do hotelu Plaza, gdzie mial spotkac
sie ze swoja agentka.
Ozdobna, pomalowana na zloto jadalnie w Plaza jak zwykle wypelnial gwar tlumu rosyjskich
turystów, ekstrawaganckich babc i kilku glosnych rodzin z Teksasu, Wszyscy niesli reklamówki z FAO
Schwarz i od Tiffany'ego i wszyscy pili popoludniowa herbatke. Wszyscy oprócz Rusty Klein.
Cmok! Cmok!
Rusty cmoknela powietrze po obu stronach policzków Dana, gdy tylko usiadl.
- Mystery przyjdzie? - zapytal z nadzieja.
Kilkanascie zlotych bransoletek brzeknelo, gdy Rusty uderzyla sie w czolo.
- Jasna cholera! Chyba zapomnialam ci powiedziec. Mystery wyjechala na pólroczne tournée
promowac ksiazke. Juz sprzedalismy piecset tysiecy egzemplarzy w Japonii!
Ostatni raz widzial sie z Mystery na otwartym spotkaniu w klubie poezji Rivington Rover, w
centrum. Ich improwizacja na scenie prawie zamienila sie w seks. A potem ta blada, napalona,
zóltozebna poetka zniknela, zeby pisac, i wiecej sie do Dana nie odezwala.
- Ale jej ksiazka jeszcze nie wyszla - zaprotestowal.
Rusty zebrala krwistoczerwone wlosy na czubku glowy i wsunela w nie zatemperowany
olówek numer dwa. Wziela martini i wyzlopala je, brudzac brzeg kieliszka ostrorózowa szminka.
- Niewazne, czy ksiazka w ogóle wyjdzie. Mystery i tak juz jest slawna - oswiadczyla.
- 13 -
Jako nalogowiec odpalajacy jednego papierosa od drugiego, Dan nagle poczul, ze koniecznie
musi zapalic. Palenie jednak bylo zabronione, wiec zlapal widelec ze stolu i przycisnal go zabkami do
drzacej dloni. Mystery miala dopiero dziewietnascie albo dwadziescia lat (Dan nie byl pewny), a juz
zdazyla napisac pamietnik Dlaczego jestem taka latwa. I to w niecaly tydzien. Tego samego dnia,
kiedy Mistery skonczyla pisac, Rusty sprzedala jej ksiazke wydawnictwu Random House. Zaliczka
opiewala na fantastyczna, szesciocyfrowa sume, a umowa obejmowala prawo do ekranizacji.
Rusty przysunela sie gwaltownie do stolu i pchnela na wpól dopita szklanke z nieswieza,
kranowa woda w strone Dana, jakby oczekiwala, ze sie jej napije.
- Wyslalam Popioly, popioly do „North Dakota Review” - rzucila wprost. - Nie spodobaly sie
im.
Popioly, popioly, ostatni wiersz Dana. Mówi o facecie, który teskni za zdechlym psem, tyle ze
czytelnik sam musi odgadnac, te podmiot liryczny zwraca sie do psa, a nie do bylej dziewczyny czy
kogos w tym stylu.
To byl poczatek rozgrywek bejsbolu
Chcialem cie ucalowac
Zapach oddechu ciezki jak czekolada
Moje bury nadal tam leza
Jeden na twoim posianiu
Drugi na tylnym siedzeniu mojego samochodu
Dan zapadl sie w sobie. Kiedy w „New Yorkerze” wydrukowano jego wiersz Zdziry, czul sie
niepokonany i slawny. Teraz czul sie jak ostatni frajer.
- Misiaczku, moge wymienic kilka powodów, dla których twoje dziela nic przemawiaja do
wszystkich, w przeciwienstwie do twórczosci Mystery - zacwierkala Rusty. - Jestes jeszcze bardzo
miody, paczuszku. Potrzebujesz porzadnego treningu. Cholera, musze sie jeszcze napic. - Beknela w
piesc i wyciagnela rece nad glowe. W ciagu kilku sekund pojawil sie przed nia pelny po brzegi
kieliszek martini.
Dan podniósl do polowy pusta szklanke i znowu ja odstawil. Chcial zapytac Rusty o tych „kilka
powodów”. Ale z drugiej strony byl prawie pewny, ze wie, o co chodzi. O ile Mystery pisala glównie o
seksie, o tyle Dan pisal przede wszystkim o agonii albo pragnieniu smierci. Albo rozwazal, czy lepiej
umrzec, czy zyc, co - jak sie nad tym zastanowic - bylo dosc przygnebiajace. Poza tym on mial
rodziców, a Mystery byla sierota - przynajmniej tak glosila legenda - i wychowaly ja prostytutki. Dan
- 14 -
mieszkal w rozleglym, przedwojennym mieszkaniu na Upper West Side z okropnym, ale kochajacym
rozwiedzionym ojcem, Rufusem, oraz wzglednie go kochajaca piersiasta mlodsza siostra Jenny.
- Wiec tylko tyle chcialas mi powiedziec? - zapytal przygnebiony.
- Zartujesz? - Zatankowala cztery lyki martini numer dwa i wyciagnela komórke z torebki od
Louisa Vuittona, z limitowanej serii Snapdragon. - Przygotuj sie, Danny, chlopcze. Dzwonie do Siga
Castle'a z „Red Letter”. Zmusze go, zeby dal ci prace!
„Red Letter”, najbardziej prestizowy dziennik literacki na swiecie! Powstal piec lat temu.
Zalozyl go w opuszczonym magazynie w Berlinie Wschodnim niemiecki poeta, Siegfried Castle.
Niedawno pismo zostalo wykupione przez Condé Nast. I dlatego przenioslo sie do Nowego Jorku,
gdzie obecnie kwitlo jako zbuntowane, awangardowe dziecie wydawców „Vogue'a” i „Lucky”.
Rusty wybrala numer, nim Dan zdazyl zareagowac. Jasne, ze praca dla „Red Letter” to
zaszczyt, ale tak naprawde Dan nie szukal teraz pracy.
- Ja sie jeszcze ucze - mruknal.
Jego agentka czasem zapominala, ze Dan ma dopiero siedemnascie lat i dlatego nie moze sie
z nia spotykac w poniedzialek przed poludniem na espresso ani pod wplywem chwili leciec do
Londynu na wieczór poetycki. Albo przyjac prace na pelny etat.
- Sig? Tu Rusty - zamruczala. - Sluchaj, kochanie, podesle ci poete. Ma potencjal, ale musi sie
troche wyrobic. Rozumiesz?
Siegfried Castle! Dan nie mógl uwierzyc, ze ona naprawde rozmawia z tym Siegfriedem!
Odpowiedzial cos, czego Dan nie uslyszal. Rusty podala mu telefon:
- Sig chce zamienic z toba slówko.
Dlon Dana ociekala potem, gdy przylozyl telefon do ucha i nerwowo wychrypial:
- Halo?
- Nie mam zielonego pojedzia, kim jestez, ale Rusty odkryla te fantastydzna Myztery Craze,
wiec ciebie chyba tez powinienem przyjadz, nain? - wybelkotal Siegfried Castle ze snobistycznym
niemieckim akcentem.
Dan ledwo go rozumial, poza kawalkiem z Mystery Craze. Jak to mozliwe, ze wszyscy o niej
slyszeli, a o nim nikt? W koncu opublikowano go w „New Yorkerze”.
- Dziekuje za szanse - odparl potulnie. - W przyszlym tygodniu zaczynaja sie ferie wiosenne,
wiec moge pracowac caly dzien. Ale potem bede mógl przychodzic tylko po szkole.
Rusty wyrwala mu telefon.
- Bedzie u ciebie w poniedzialek rano - oznajmila. - Pa, pa, Sig.
Rozlaczyla sie, wrzucila telefon do torebki i chwycila obiema rekami kieliszek z martini.
- 15 -
- Kiedys bylismy kochankami, ale lepiej jest teraz, gdy sie przyjaznimy - zwierzyla sie.
Wyciagnela reke i uszczypnela Dana w blady, zaklopotany policzek. - Och, jestes nowym stazysta
Sigiego, milusim - malusim stazysta!
Rusty powiedziala to tak, ze odebrala sprawie cale znaczenie, jakby Dan mial calymi dniami
parzyc Siegfriedowi kawe bezkofeinowa i temperowac olówki. Ale staz w tak prestizowym pismie to
dla wielu nieosiagalne marzenie, nie bedzie naczekal.
- Wiec nazwa „Red Letter”
*
pochodzi od litery, która mu siala nosic Hester Prynne jako
symbol cudzolóstwa w Szkarlatnej literze? - zapytal szczerze zainteresowany.
Rusty spojrzala na niego zagadkowo:
- A niech to, nie mam pojecia!
jak nie odzywac sie do osoby, do której sie nie odzywasz
Po spotkaniu redakcyjnym szkolnej gazety Vanessa Abrams wypadla z drzwi Constance Billard
i zbiegla po schodach. Wlosy nie fruwaly wokól jej glowy wdzieczna chmurka ani nie splywaly
dziewczeco na ramiona, bo golila glowe i wlasciwie nie miala zadnych wlosów. Nie musiala sie
martwic, ze skreci sobie kostke na obcasach, bo nigdy nie nosila wysokich obcasów. Wlasciwie to
nigdy nie nosila pantofli, tylko ciezkie, wojskowe buty. Ciezkie, z okutymi noskami.
Bardzo sie dzis spieszyla. Po drodze miala jeszcze zajrzec do sklepu ze zdrowa zywnoscia.
Ruby dala jej liste smieci. A Vanessa musiala zdazyc do domu, nim zjawia sie rodzice. Nie byla
pewna, czy nie zostawila na wierzchu kamery. Nie chciala, zeby sie dowiedzieli o jej filmowej pasji.
U stóp schodów prawie skosila ostatnia osobe, której sie tam spodziewala. Dan, jej byly
najlepszy przyjaciel i byly chlopak. Jasnobrazowe wlosy mial ladnie ulozone, dlugie bokobrody oka-
laly jego wyrazista szczeke. Mial na sobie szary garnitur, który wygladal na francuski i drogi.
Pomyslec, ze to ten sam facet, który jeszcze niedawno przycinal wlosy dopiero wtedy, gdy juz nic nie
widzial spod gestej strzechy! I chodzil w jednych brazowych sztruksach, dopóki sie calkiem nie
przetarly na kolanach i na tylku.
Vanessa podciagnela czarne welniane getry i skrzyzowala rece na piersi.
- Czesc.
Co tu do cholery robisz?
- Hej! Czekam na Jenny - wyjasnil. - Dostalem dzisiaj prace. Chcialem jej o tym powiedziec.
- 16 -
- Gratuluje. Vanessa czekala, az Dan powie cos wiecej W koncu to on ja zdradzil z ta zdzira
Mystery i to on kompletni zaprzedal dusze dla slawy. Móglby przynajmniej za to przeprosic.
Dan milczal, a jego wzrok wedrowal od drzwi szkoly do twarzy Vanessy, w te i z powrotem.
Najwyrazniej az go skrecalo, zeby opowiedziec o nowej pracy, ale Vanessa postanowila ze go nie
zapyta. Nie da mu tej satysfakcji.
Wyjela pudeleczko wazeliny z kieszeni krótkiej czarnej kurtki i posmarowala sobie usta. To
byla najblizsza szminki rzecz jaka posiadala.
- Widzialam twoja siostre w szkole. Rozmawiala z nauczycielka od plastyki. Zaraz powinna
wyjsc.
- Co u ciebie? - zapytal Dan, widzac, ze Vanessa zamierza odejsc.
Podejrzewala, ze zapytal tylko po to, zeby ona odwzajemni la pytanie, dzieki czemu móglby
opowiedziec ze szczególami jak dostal nominacje do nagrody Pulitzera albo cos takiego.
- Moi rodzice dzis przyjezdzaja - odparla, zapadajac sie nieco w sobie. - Wiesz, jak ja to lubie
- dodala i od razu pozalowala. Oni i Dan wiedzieli o sobie wszystko. Ale jakie to ma teraz znaczenie,
skoro juz ze soba nic rozmawiaja. - Niewazne, trzymaj sie.
- Aha. - Dan wyciagnal reke i usmiechnal sie szeroko. Sztucznym, zadowolonym z siebie
usmiechem. Kiedys nie potrafil sie tak szczerzyc, ale nauczyl sie na pokazach mody, wsród tych
cmokajacych powietrze agentów i slynnych, dziwacznych nadmiernie wyluzowanych poetek. - Milo
bylo cie spotkac.
Milo bylo cie spotkac, padalcu, odparla w myslach Vanessa, idac w strone Lexington Avenue,
zeby zlapac metro do Williamsburg.
Wlasciwie to naprawde milo bylo spotkac Dana. Chciala mu powiedziec znacznie wiecej.
Chciala mu powiedziec, ze jej rodzice z tym swoim nieustannym „my, artysci...” dusili w niej kazda
twórcza iskierke. Nawet nie wiedzieli, ze robi filmy, chociaz to jedyna rzecz, która sprawia jej radosc.
Nie mieli pojecia, ze przyjeto ja wczesniej na NYU
*
, a zawdzieczala to przede wszystkim swoim
filmom. I ze w ciagu dwóch tygodni pobytu nie dowiedza sie, ze jej szafa w sypialni cala jest
zawalona sprzetem filmowym i ukochanymi starymi kasetami wideo. Jak na ironie to wlasnie Ruby
uwazali za swoje artystycznie uzdolnione dziecko - dziewczyne, która nigdy nie poszla do college'u,
nosila przez caly czas skórzane spodnie, chociaz, byla wegetarianka, i która grala na basie w
zwariowanej, glosnej i niemal wylacznie meskiej kapeli. Byla ich ulubienica.
Tak. Dan nie uznalby tego za zabawne. Oczywiscie, gdyby jeszcze sie do siebie odzywali.
Kiedy dojechala do Williamsburg, wybiegla z metra i popedzila do sklepu ze zdrowa
zywnoscia kilka przecznic dalej. „Mozzarella sojowa, makaron do lazanii bez maki pszennej, tempeh”
- 17 -
**
... - czytala z listy, która dala jej Ruby. Z okazji przyjazdu rodziców Ruby robila swoja slynna lazanie
z sojowym tempehem. Kolejna rzecz, która róznila Vanesse od reszty rodziny. Ona jadla mieso, a
Ruby i jej rodzice byli wegetarianami.
Wyciagnela kostke tempehu z lodówki sklepowej.
- Nawet nie wygladasz jak jedzenie - powiedziala, wrzucajac tempeh do koszyka.
Pokrecila glowa i usmiechnela sie do siebie gorzko, idac miedzy regalami i szukajac dzialu z
produktami bez pszenicy. Jej ojciec zawsze mówil do nieozywionych przedmiotów. Taki
ekscentryczny, artystyczny mistycyzm. Ale Vanessa nie byla prawdziwa artystka - jeszcze nie - i jesli
nie znajdzie do rozmów kogos innego niz kostka wegetarianskiego zamiennika miesa, bedzie gorzej
niz ekscentrykiem. Bedzie zwyczajna wariatka.
- Moze bys gdzies wyszla, spotkala sie ze znajomymi? - mówila Ruby za kazdym razem, gdy
siostra wygladala na szczególnie przygnebiona, zgorzkniala i samotna.
Równie dobrze mozna by Vanessie powiedziec: „Moze zacznij sie ubierac na kolorowo, a nie
w kólko na czarno?” Ale dla niej czarny to jedyny kolor. A Dan to jedyny przyjaciel. Dziwnie bedzie,
gdy rodzice o niego zapytaja. A zrobi sie jeszcze dziwniej, gdy nie bedzie miala z kim sie spotykac w
czasie wiosennych ferii.
No, chyba ze... znajdzie kogos innego, z kim moglaby sie spotykac.
I potrafi docenic porzadne sztuczne futro
Jest! Jenny zbiegla po schodach. Leo - zdrobnienie od Leonardo, imienia, które nosil sam
wielki Leonardo da Vinci, wedlug Jenny najwiekszy artysta wszech czasów. Wiec Leo, jej Leo, czekal
na nia po szkole. Jej chlopak. Byl wybitnie wysoki i wybitnie blond. Mial wesole, niebieskie oczy,
uroczo ukraszona jedynke i zamaszysty chód. I caly byl jej, caly nalezal do niej!
- Zobacz, to twój brat - odezwala sie jej nowa najlepsza przyjaciólka, Elise Wells, która
pedzila za nia do Lea.
Rzeczywiscie, raptem pare kroków dalej stal Dan, przygarbiony, z rekoma w kieszeniach.
Zupelnie jakby Jenny znowu miala dziesiec lat i brat musial odbierac ja ze szkoly.
Wspiela sie na palce i pocalowala Lea w policzek, podczas gdy Dan stal i patrzyl.
- Czesc - mruknela Leonardowi do ucha, czujac sie niezwykle dojrzale. Miala dzis szczescie,
cala klasa, nie, cala szkola przygladala sie im z zazdroscia!
- 18 -
- Ale jestes cieplutka - wymamrotal Leo, biorac jej mala dlon w swoja, wielka i niezreczna.
Nadgarstkiem niechcacy otarl sie o jej piers i poczerwienial.
Jenny Humphrey byla drobniutka, najnizsza z klasy, ale biust miala najwiekszy w calej szkole,
a moze nawet na calym swiecie. Byl tak ogromny, ze Jenny zastanawiala sie nad operacyjnym
pomniejszeniem, ale po namysle doszla do wniosku, ze biust jest integralna czescia jej osoby, wiec
zostawila go w spokoju Zdazyla sie juz przyzwyczaic, ze ludzie zderzaja sie z nia nie chcacy, nie
uwzgledniwszy rozmiarów jej biustu. Najwyrazniej jednak Leo ciagle sie uczyl, jak sobie z tym radzic.
Niewatpliwie sie uczyl.
- No wiec, co robimy? - zapytal prawie szeptem.
Leo zawsze tak cicho mówil. Poza tym wolal pisac e - maile niz dzwonic. Poczatkowo Jenny
troche to przeszkadzalo, bo ledwo go rozumiala, ale w koncu uznala, ze jej sie to podoba. Przy-
najmniej nikt nie podslucha, co Leo do niej mówi. Jakby mieli swój wlasny jezyk. Dzieki temu Leo
wydawal jej sie bardziej tajemniczy i niepokojacy. Troche jak ktos z mroczna przeszloscia..
Dan slyszal o Leu Berensenie, chlopaku, którego Jenny poznala przez Internet, ale nigdy
wczesniej go nie spotkal.
- Wiec to ty uczysz sie w Smale? Na drugim roku? Slyszalem, ze maja tam swietny wydzial
grafiki.
- Aha - odparl niedoslyszalnie Leo, przeslizgujac sie wzrokiem po twarzy Dana. - Zgadza sie. -
Jenny, uwieszona na jego ramieniu, rozpromienila sie, jakby tymi slowami uratowal swiat.
- Super.
Dan byl zly. Niepotrzebnie zadal sobie tyle trudu. Przyszedl po Jenny, zeby sie pochwalic
stazem w „Red Letter”, a tu stana mu na drodze ten blond pólglówek.
- Hm, wybaczcie, ze wam przerywam, ale czy moglibysmy juz... no... gdzies pójsc? - blagala
Elise Wells stojaca poza ich malym kólkiem. Spod sztywnych, obcietych na pazia wlosów wygladaly
mocno zarózowione uszy. - Zaraz dostane odmrozen.
Nic dziwnego, zwazywszy, ze jej plisowana spódniczka od mundurku, wysoko podciagnieta,
ledwo zaslaniala posladki. Elise zawsze sie tak ubierala - cos pomiedzy stylem nienagannej grzecznej
dziewczynki i taniej zdziry, ale ostatnio zbladzila bardziej w te druga strone.
- Wsiadzmy do autobusu i jedzmy do mnie - zacwierkala szczesliwa Jenny. Nigdy w zyciu nie
czula sie tak... rozchwytywana. - Moze tata bedzie w domu. Nie moze sie doczekac Lea.
Dan usmiechnal sie do siebie, idac za nimi Piata Aleja w strone Dziewiecdziesiatej Szóstej.
Bardziej prawdopodobne, ze ojciec pozre Lea na lunch.
Elise szla obok niego. Naciagnela rekawy rózowego swetra na zmarzniete dlonie.
- 19 -
- Wiec naprawde jestes poeta, co? - zapytala, gdy wsiadali do autobusu. Jenny i Leo
natychmiast usiedli razem, trzymajac sie za rece. Dan usiadl za nimi, a Elise obok niego. - Nie cierpie
lekcji twórczego pisania. Nauczycielom sie chyba wydaje, ze wszyscy maja mnóstwo twórczych
pomyslów i wystarczy je tylko zapisac. A ja nigdy nie potrafie niczego wymyslic, zwlaszcza gdy mam
napisac jakas prace. Rozumiesz?
Dan nie rozumial. Dla niego takie prace byly niczym dar niebios. Mial mnóstwo pomyslów, nie
nadazal z zapisywaniem. Ale z drugiej strony - milo porozmawiac z kims, kto uwaza go U
prawdziwego poete.
- Wlasnie sie dowiedzialem, ze mam w czasie ferii wiosennych staz w „Red Letter”.
Naprawde niesamowita sprawa. Bardzo trudno sie dostac na taki staz.
Elise przechylila glowe i zacisnela usta.
- Red co?
- No wiesz, „Red Letter”. Najslynniejszy awangardowy kwartalnik literacki na swiecie.
- Och. - Elise zerknela na niego bokiem Jakby sprawdzala, czy z profilu Dan nie prezentuje sie
lepiej.
Wlasciwie wygladal calkiem niezle, zwlaszcza z tymi nowymi niedbalymi bokobrodami.
- Moge przeczytac cos z twojej poezji? - zapytala bezczelnie.
Jenny odwrócila sie, slyszac te slowa. Wiec Elise flirtuje z jej bratem! Zerknela na Lea,
zastanawiajac sie, czy nie szepnac mu czegos na ten temat, ale on nie nalezal do ludzi lubiacych
ploteczki.
Potrafisz przeliterowac slowo n - u - d - z - i - a - r - z?
Ale wtedy Leo ja zaskoczyl. Pochylil sie do niej i szepnal:
- Widzisz futro, które ma na sobie tamta kobieta naprzeciwko ciebie? Jest sztuczne, ale po
kolorze poznaje, ze to futro od J. Mendela. Wiekszosc sztucznych futer robi sie w jednolitym kolorze,
ale prawdziwe futro z norek ma wlosie w róznych odcieniach. J. Mendel robi najlepsze podróbki.
Jenny zagapila sie na futro, nic bardzo wiedzac, co o tym myslec. To troche dziwne, zeby
chlopak znal sie na sztucznych futrach. Nawet nie zapytala, czym zajmuja sie jego rodzice. Moze
importuja egzotyczne rosyjskie futra albo sa klusownikami?
- Skad...?
Odwrócila sie do niego, zeby uslyszec odpowiedz, ale Leo wygladal skupiony za okno, gdy
przejezdzali przez Central Park, i tak sie zamyslil, ze nie chciala mu przeszkadzac.
Patrzac w ciemna dziurke jego lewego ucha, zastanawiala sie, czy moze Leo nie jest
czesciowo gluchy i dlatego tak mamrocze. Mial nawet malenka blizne na szyi. Moze po ospie
- 20 -
wietrznej... A moze po postrzale.
Uscisnela mocniej jego dlon. Och, jak cudownie miec Lea, szalonego i cudownie
tajemniczego Lea!
tematy ? wstecz dalej ? wyslij pytanie odpowiedz
Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostaly zmienione lub skrócone, po to by
nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.
hej, ludzie!
Ja, przeswietna ja
Wyglada na to, ze ostatnio wszyscy o mnie mówia. To bardzo mi pochlebia, ale w zadnym razie do
niczego nie prowadzi. Nie ma lepszego miejsca, zeby sie ukryc, niz Manhattan, gdzie kazda znaczaca
osoba przynajmniej udaje, ze nie chce byc dostrzezona. Wiecie, ze taka na przyklad Cameron Diaz
zawsze chodzi w bejsbolówkach i ciemnych okularach, zeby ukryc swoja tozsamosc? Zwykli ludzie nie
musza tego robic, wiec jesli sie ubierzesz w ten sposób, natychmiast przyciagniesz uwage, i wszyscy
beda próbowali odgadnac, kim jestes - i o to wlasnie chodzi! A ja jestem spragniona takiej uwagi -
po prostu to uwielbiam! I mialabym z tego zrezygnowac, ujawniajac, kim jestem? Z drugiej strony,
gdybys akurat byl pewnym chlopakiem, w którym, tak sie sklada, ze zadurzylam sie po uszy, i
chcialbys sie dowiedziec, kim jestem, moglabym cie pocalowac i powiedziec...
Wasze e - maile
P: Droga P!
Zastanawiam sie, co bys powiedziala o moim pomysle, zeby zrobic sobie rok wolnego,
zamiast od razu isc do college'u. Mój ulubiony zespól ciagle jezdzi w trasy. Moglabym za
nimi jezdzic. Zarabialabym, sprzedajac podczas ich koncertów ciasteczka albo farbowane w
supelki koszulki, albo cokolwiek innego. I dowiedzialabym sie, o co tak naprawde chodzi w
- 21 -
zyciu. Moi rodzice chca, zebym poszla do college'u, ale mysle, ze fajniej by bylo zrobic cos
po swojemu, rozumiesz?
Szycha
O: Czesc szycha!
No, nie wiem. Dla mnie nie wyglada to na najlepszy, do konca przemyslany plan. Mam
nadzieje, ze nie zadurzylas sie w liderze zespolu ani nic w tym stylu, prawda? On sie w
tobie nie zakocha, nawet jesli przez caly rok bedzie cie widzial w pierwszym rzedzie na
kazdym koncercie... a nie bedzie, jesli zajmiesz sie sprzedawaniem ciastek na parkingu.;
Poza tym mysle, ze w college'u bedzie zabawnie. Inaczej, alej z pewnoscia bardzo
zabawnie. Wiem, ze ci mlodzi muzycy sa naprawde seksowni, ale z tego, co slyszalam, w
kazdym college'u jest mnóstwo facetów i wielu z nich gra w jakiejs kapeli. A ty bedziesz z
nimi mieszkac i sypiac w tym samym, malym kampusie. Czy to nie zapowiada sie
zabawnie?
P
Na celowniku
N z kumplami w parku, rozpromieniony. Bajka. G, jego szalona dziewczyna, dziedziczka stalowej
fortuny, wybiera sie w towarzystwie pielegniarki z odwyku na zakupy do sklepu sportowego Darien w
Connecticut, zeby kupic sobie sliczny kombinezon narciarski od Bognera i najszybsze narty
wyscigowe Rossignola. C, tez w Darien, razem z mama kupuje nowa deske snowboardowa i pozera
wzrokiem G. S i B w dziale z bielizna nocna i dzienna w Barneys robia zapasy damskich fatalaszków,
w których bede paradowac w czasie przedluzonej pizama - party w domu S. D w dziale literackim
Coliseum Books wertuje ksiazki z mysla o nowej pracy. V filmuje golebie siedzace rzedem za oknem
jej sypialni. Para artystów w srednim wieku, których mozna by uznac za troche podobnych do V,
gdyby miala siwe wlosy w strakach, otwiera wystawe swoich instalacji w Holly Smoke Gallery w
Meatpacking District. Jedna z instalacji to plesniejacy krazek sera Brie i nadmuchiwane lózko. Cóz,
nie mamy pytan.
Jeszcze tylko dwa dni do ferii, a jutro wieczorem impreza. Wiecej szczególów tuz przed nia.
Wiem, ze mnie kochacie,
plotkara
- 22 -
B napala sie na sam widok jego butów
- Mozesz spac tulaj - powiedziala do Blair Serena, kiedy wtaszczyly do pokoju Erika wypchane
po brzegi worki marynarskie od Louisa Vuittona. - Brat zabral telewizor, sprzet stereo i reszte rzeczy,
wiec troche tu pusto, ale i tak przez wiekszosc czasu bedziemy siedziec w moim pokoju...
- Nie szkodzi - odparta Blair, rozgladajac sie.
W porównaniu z reszta wystawnie urzadzonego apartamentu van der Woodsenów ten pokój
wydawal sie wrecz spartanski. Antyczne lózko z ozdobnym wezglowiem pod podwójnymi oknami
wychodzacymi na Piata Aleje, Metropolitan Museum i Central Park. Obok niego dluga, niska komoda,
a pod przeciwlegla sciana biurko i krzeslo z tego samego ciemnego drewna co reszta mebli. Na
podlodze lezal tkany turecki dywan w odcieniach granatu i ciemnej mandarynki. Drzwi do szafy byly
lekko uchylone, wiec Blair dostrzegla zarys starej dzinsowej kurtki Erika, wiszacej na wieszaku.
Blair zaciagnela sie stechlym powietrzem. Mysl o spaniu w legowisku starszego chlopaka,
którego prawie nie znala, wydala jej sie dziwnie ekscytujaca.
- Masz cos przeciwko temu, zebym wypakowala teraz swoje rzeczy?
- Skad. - Serena klapnela na lózko i wyjela „Playboya” spod materaca Erika. Marszczac
idealnie prosty nos, przegladala pismo.
Obie wiedzialy az za dobrze, co tak naprawde robia chlopcy, gdy sa sami w pokoju, wiec nie
zawstydzily sie na widok „Playboya” i nie zaczely piszczec.
Blair wyjela z torby spodnie i otworzyla szafe. Obok dzinsowej kurtki wisialy dwie biale
koszule od J. Pressa z postrzepionymi kolnierzykami i rekawami i prawie nienoszony czarny smoking
od Hugo Bossa. Na podlodze szafy staly znoszone tenisówki Stana Smitha, a obok nich pudelko po
butach od Prady.
Blair zerknela na Serene, ale przyjaciólke calkowicie wciagnal „Playboy”. Przykleknela,
zastanawiajac sie, kto, na milosc boska, zostawia w domu buty od Prady. Czarne pudelko bylo
zakurzone. Kiedy uniosla wieczko, zobaczyla, ze nie ma w nim butów tylko maly, oprawiony w
brazowa skóre notatnik. Ostroznie go wyjela i otworzyla na pierwszej stronie.
Do jasnej cholery, nie moge uwierzyc, ze pisze pamietnik jak jakas pieprzona smarkula, ale
upilem sie tequila na maturalnym przyjeciu Case'a i zamiast pasc jak normalny czlowiek, wpadlem w
- 23 -
panike. Wlasnie skonczylismy szkole. Idziemy do college'u. Nie wiem, kim jestem, co robie, ani kim
chce byc i teraz zostawiam wszystko, co znam i ja nie moge! Serena ma szczescie: dopiero zaczela
szkole srednia, a jak juz bedzie szla do college 'u. to bede mógl jej powiedziec, jak tam jest. A mnie
nikt nie powie. Nie pójde przeciez do zadnego z kumpli i nie przyznam sie, jaki jestem przerazony. Oni
tylko gadaja o dziewczynach, z którymi bedzie mozna sie przespac. Jestem pewny, te mi tez sie uda.
chyba ze stane sie jednym z tych dziwaków, co mieszkaja w jedynkach i nigdy nie wychodza z pokoju,
az w koncu trzeba sie do nich wlamac z powodu smrodu. A niech to. naprawde mi odbija. Ide spac.
Blair odwrócila kartke, ale reszta notatnika byla pusta. Najwyrazniej Erik doszedl do wniosku,
ze pisanie dziennika to nie jest zajecie dla niego. Serce bilo jej glosno, gdy jeszcze raz przeczytala
pierwszy i jedyny zapisek. Czy to nie dziwne, ze Eriki van der Woodsen, chlopak, którego ledwo znala,
tak idealnie uchwycil to, co czula w ciagu ostatnich kilku tygodni?
Wstala i podeszla do oprawionej w srebrne ramki rodzinnej fotografii, która stala na
komodzie Erika. Van der Woodsenowie rozlozeni na plazy, w kostiumach kapielowych, wszyscy
opaleni, jasnowlosi, ze snieznobialymi usmiechami i wielkimi, niebieskimi oczami. Serena na tym
zdjeciu miala jakies czternascie lat, bo nosila grzywke, która obciela pod koniec ósmej klasy i przez
nastepny rok zapuszczala. Wiec Erik musial miec wtedy siedemnascie lal. W wyplowialych,
niebieskich szortach do surfingu jego cialo wygladalo na muskularne i wysportowane, podczas gdy
na ladnej twarzy malowalo sie lekkie zmeczenie, jakby hulal przez cala noc. A moze nawet byl
odrobine smutny.
Dlaczego wczesniej tego nie zauwazylam? - zastanawiala sie po cichu. Za jej plecami Serena
szelescila kartkami „Playboya”.
- Erik ma dziewczyne? - zapytala Blair.
- Zapytajmy go. - Serena rzucila pismo na podloge i siegnela po telefon, szczerzac zeby w
szelmowskim usmiechu.
Zameczala Erika telefonami do Brown przynajmniej trzy razy w tygodniu. Zwierzala mu sie ze
swojego zycia milosnego albo narzekala na jego brak, podczas gdy on skarzyl sie na nieustannego
kaca.
- Czesc zboczencu. Wlasnie czytalam twojego oblesnego „Playboya” z rozkladówka z Demi
Moore. Czy ona nie ma juz kolo piecdziesiatki?
- No i? - ziewnal w odpowiedzi Erik.
- No i masz szczescie, ze rodzice juz cie nie ciagaja po nudnych imprezach dobroczynnych.
- Dzis jest jakas?
- 24 -
- Jutro wieczorem. Impreza artystyczna u Fricka - odparla zmeczonym glosem Serena. - Nawet
nie warto kupowac nowych ciuchów. Wymienimy sie z Blair sukienkami. A wlasnie, chciala cie o cos
zapytac. - Serena rzucila sluchawke do Blair.
Blair zlapala telefon obiema rekoma.
- Slucham? - uslyszala glos Erika.
- Czesc. Mówi Blair. Hm, bede mieszkac w twoim pokoju. Mam nadzieje, ze nie masz nic
przeciwko.
- Nie ma sprawy. Ej, sluchaj, siostra mi mówila, ze powaznie martwisz sie o Yale i te cholerna
rozmowe wstepna, i w ogóle...
Oczy Blair rozszerzyly sie w przerazeniu. Schrzaniona rozmowa do Yale to ostatnia rzecz na jej
temat, o której powinien wiedziec. Serena to taka...
- No wiec nie martw sie - ciagnal Erik. - Moja rozmowa do Brown byla beznadziejna, a i tak
przyjeli mnie wczesniej. Wiem na pewno, ze jestes swietna w tenisie, ze odwalasz mnóstwo roboty
dobroczynnej, a Serena mówi, ze oceny i punkty masz fenomenalne. Wiec sie nie przejmuj, dobra?
- Dobra - obiecala nerwowo Blair. Nic dziwnego, ze Serena ciagle dzwoni do brata. To
absolutnie najslodszy i najseksowniejszy chlopak na swiecie!
- Wiec jak jedziesz z nami na ferie do Sun Valley? - zapytal.
Blair zrzucila turkusowe pantofle i podwinela pomalowane na czerwono palce stóp. Szorstki
dywanu Erika byl przyjemny w dotyku.
- Powinnam jechac na Hawaje z rodzina.
- Nie, nie pojedziesz - wtracila sie Serena. - Nie jedzie z nimi! - wrzasnela dosc glosno, zeby
uslyszal ja Erik. - Jedzie z nami do Sun Valley.
- Tak naprawde chyba nie chcesz jechac na Hawaje? - zapylal Erik, delikatnie, a jednoczesnie
drwiaco. - Na pewno wolisz jechac z nami na narty.
Blair spojrzala na jego zdjecie. Czy on zawsze zwracal sie do niej takim tonem? Jakby mówil
„przeciez wiesz, ze mnie chcesz”? Czy byla zupelnie glucha? Wyobrazila sobie, ze siedza razem przy
kominku w barze w Sun Valley Lodge. Ona calkiem jak Marilyn Monroe w jej najszczuplejszym,
rozpalonym do czerwonosci wydaniu. Mialaby na sobie kamizelke z bialego, króliczego futerka,
ulubione dzinsy Seven i biale buty po nartach z owczej skóry, które kupila w styczniu i których nigdy
nie nosila. On bylby... Ernestem Hemingwayem, takim meskim i oczytanym. Wlozylby obcisly,
granatowy sweter z golfem na suwak, taki, jakie nosza ci seksowni faceci z patroli narciarskich.
Sweter mialby do polowy rozpiety. Saczyliby ciepla brandy i patrzyli, jak blask plomieni pelga po ich
twarzach, a ona glaskalaby jego szeroka, ciepla, umiesniona piers.
- 25 -
Trzy lata temu Erik nie mial pojecia, kim jest, co robi ani kim chcialby byc, ale teraz z
pewnoscia juz wie. Juz sama mysl, ze bedzie dzis spala w jego lózku, byla wyjatkowo przyjemna..
Moze nawet wlozy któras z jego starych koszul do spania, zeby poglebic nastrój.
- Tak - odpowiedziala Blair seksownym glosem, calkiem w stylu Marilyn Monroe. - Tak,
mysle, ze pojade z wami.
A ciebie, slodki chlopcze, czeka cos specjalnego.
czy N moze sie oprzec seksownej, ujaranej snowboardzistce?
Nastepnego dnia po treningu lacrosse'a, zanim Nate wrócil do domu, by przygotowac sie do
imprezy charytatywnej u Fricka, zajrzal do Scandinavian Ski Shop przy Siedemdziesiatej Piatej
Zachodniej, zeby zrobic zakupy na wyjazd do Sun Valley. Jezdzil na nartach i snowboardzie
praktycznie od urodzenia i mial juz tony sprzetu, ale wszystko zostalo w Maine. A poza tym tego
rodzaju zakupy to czysta przyjemnosc.
Scandinavian Ski Shop specjalizowal sie w obszywanych fanem kombinezonach narciarskich
Bognera, za tysiace dolarów, i ekskluzywnych futrzanych butach na po nartach. Sciany wylozone
drewniana boazeria i gruby, soczyscie zielony dywan tworzyly klimat jak z tyrolskich lasów. Ale i tak
to byl najlepszy sklep narciarski w Nowym Jorku.
Nate poszedl od razu do dzialu z nartami i snowboardami. Wsunal rece do kieszeni spodni
khaki i przygladal sie deskom opartym o sciane. Niemal natychmiast jego wzrok padl na
ciemnoczerwona deske firny Burton z namalowanym zielonym listkiem konopi indyjskich. Na jednym
koncu deski napisano norma, a na drugim glupawka. Wyciagnal reke i przejechal kciukiem po brzegu.
- Jest zabójcza, jesli lubisz wyboje - dotarl do niego dziewczecy, przytlumiony glos.
Nate odwrócil sie i zobaczyl drobna dziewczyne o krótkich blond wlosach i malym, zadartym
nosie. Przygladala mu sie. Miala na sobie oliwkowa bluze z kapturem Roxy i jasnoszare spodnie do
jazdy na desce, tez Roxy. Brazowe oczy zapadly jej sie w oczodolach, jak szczeniakowi. A moze po
prostu byla ujarana.
- Pracujesz tutaj? - zapytal.
Dziewczyna usmiechnela sie. Miala bardzo drobne zeby, jak by za bardzo stloczone.
- Czasem. Kiedy mam przerwe. Chodze do Holden, w New Hampshire. Jestem kapitanem
dziewczecej druzyny snowboardowej. - Usmiechala sie odrobine za dlugo, wiec Nate doszedl do
- 26 -
wniosku, ze z pewnoscia jest ujarana.
- Moge ci w czyms pomóc? - zaproponowala.
Nate zabebnil palcami w czerwona deske.
- Wezme ja. Poza tym buty i wiazania.
Dziewczyna nie przestawala sie usmiechac, gdy krazyla wsród pudelek, szukajac butów
Raichle w rozmiarze Nate'a i najlepszych wiazan na rynku - K2.
- W zeszlym tygodniu demonstrowalam ten towar w Stowe. - Przykleknela, zeby mu pomóc
zalozyc buty. - Pelny odlot.
Nate wyprostowal sie i zerknal jej za bluze, rozpieta prawie do piersi. Dziewczyna nie nosila
stanika, tylko biala koszulke. wiec wszystko widzial.
Usmiechnela sie, trzymajac jego obuta stope.
- Pasuje?
Przez chwile zastanawial sie, czy nie wziac jej za reke i nie zaprowadzic do przymierzalni.
Wyobrazal sobie, jak beda smakowac jej usta - przydymionym aromatem trawki, który tak lubil. To
smak, jaki masz w ustach po wypaleniu porzadnego towaru. Dziwne, ale odkad przestal palic,
wlasciwie przez caly czas chodzil napalony. A fakt, ze jego dziewczyna byla na odwyku, gdzie goscie
mogli skladac wizyty tylko pod nadzorem, bynajmniej mu nie pomagal.
Georgie, Georgie, Georgie. Nie mógl sie doczekac Sun Valley. Beda jezdzic przez caly dzien i
szalec cala noc. Moze byc cos lepszego?
- Zalozylabys mi od razu wiazania? - zapytal. Nagle zaczelo mu sie spieszyc.
Dziewczyna wziela wiazania i wyciagnela ze stosu deske w odpowiednich dla Nate'a
rozmiarach.
- Jasne, zaloze.
No pewnie, ze zalozy.
- Zaraz wracam.
Czekajac, Nate podszedl do stosu czapek narciarskich i zaczal w nich grzebac. Wybral
wlochata w kilku odcieniach zieleni, z nausznikami i dlugim fredzlem na czubku. Skrzyzowanie stylu
eko i Ralpha Laurena. Przymierzyl ja.
- W zyciu - mruknal pod nosem, przegladajac sie w lustrze.
Zwykle nie zastanawial sie specjalnie nad tym, jak wyglada ani co na siebie wklada - nie
musial. Ale dla Georgie chcial fajnie wygladac. Odlozyl zielona czapke na stos i przemierzyl czarna,
welniana, z daszkiem i z nausznikami, które mozna podwiazac do góry - taka nowoczesna wersja
czapki mysliwskiej Minera Fudda.
- 27 -
- Wyglada na tobie niesamowicie - powiedziala dziewczyna, która wlasnie wrócila z jego
deska. Oparla snowboard o wieszak z ubraniami i podeszla do Nate'a. Delikatnie opuscila nauszniki
na jego idealne uszy. - Wiesz, ze ci sie podoba - dodala chrapliwym glosem.
Rzeczywiscie, jej oddech pachnial wlasnie tak, jak sobie Nate wyobrazal. Oblizal usta.
- Jak sie nazywasz?
- Maggie.
Nate pokiwal wolno glowa. Czapka mu pasowala. Móglby teraz przyciagnac do siebie Maggie
i rozpiac jej bluze. Zapytac, czy nie zapalilaby razem z nim skreta. Móglby... ale tego nie zrobi.
Zdjal czapke i wlozyl pod ramie.
- Wielkie dzieki za pomoc. Eee... Nazywam sie Nate Archibald. Moja rodzina ma tu rachunek.
Maggie wreczyla mu deske i nowe buty z zawiedzionym usmiechem.
- Moze kiedys wpadne na ciebie na stoku.
Nate byl napalony jak diabli, ale skierowal sie do wyjscia, zaskoczony swoja sila woli. Nawet
trener bylby pod wrazeniem.
tematy ? wstecz dalej ? wyslij pytanie odpowiedz
Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostaly zmienione lub skrócone, po to by
nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.
hej, ludzie!
Cnota i wystepek
No i jak, czy wszystkich was dzis wieczór rodzice zaciagna na te impreze charytatywna „Cnota i
wystepek” u Fricka? Mam nadzieje, ze tak - przynajmniej nie bede cierpiec samotnie. Oczywiscie
wszyscy wiemy, ze jest tylko jeden powód, dla którego rodzice upieraja sie, zebysmy z nimi poszli.
Chca nas porównywac i chwalic sie, do jakich college'ów zlozylismy papiery i kogo przyjeto wczes-
niej. Krótko mówiac, doprowadza nas do bialej goraczki, bo to ostatnie tematy, na które chcemy teraz
rozmawiac. Poza tym trudno o nudniejsze miejsce na impreze. Dajcie spokój - impreza u Fricka to jak
- 28 -
impreza w wiejskim domu babci.
Wiem, ze zachowuje sie jak niewdziecznica - w koncu impreza to impreza, a wiecie, jak lubie
poszalec. Ale wole imprezy bez rodziców, a wy nie? Pociesza mnie jedynie fakt, ze rodzice beda zbyt
zajeci przechwalkami i porównywaniem latorosli, zeby ochrzaniac nas za palenie w toalecie. A
wlasciwie, jesli zrobimy cokolwiek choc troche zenujacego, beda musieli udawac, ze nas nie znaja.
Wiec spróbujmy sie troche zabawic, co? Juz nie mozecie sie doczekac wieczoru, prawda? Zostawie
sobie wasze e - maile i ploteczki na pózniej, juz po wielkiej fecie.
Do zobaczenia na miejscu!
Wiem, ze mnie kochacie,
plotkara
ci i upper west side patrza z góry na niedouczonych
- Panie i panowie, prosze do stolu! - ryknal Rufus Humphrey, stawiajac pólmisek ze
skwierczacymi kielbaskami oraz pieczonymi w rumie jablkami i bananami.
Mial straszne poczucie winy, bo nie bylo go poprzedniego dnia, gdy Jenny przyprowadzila do
domu Lea. Dlatego uparl sie, zeby nastepnego wieczoru zaprosic Lea i Elise na kolacje. Bynajmniej
nie zamierzal szczególnie sie popisywac: jak zwykle mial na sobie poplamiony jedzeniem bialy
podkoszulek i swoje ulubione, poprzepalane papierosami, rozciagniete na tylku szare spodnie od
dresu. Krecone siwe wlosy i krzaczaste siwe brwi sterczaly mu pod najdziwniejszymi katami, byl
nieogolony, a usta i zeby mial poplamione czerwonym winem.
- Lepiej juz siadajmy - powiedziala Jenny, wylaczajac telewizor w bibliotece i usmiechajac sie
szeroko do Lea. - Teraz spróbujesz dziwacznego jedzenia ojca. Uwazaj - ostrzegla go - do wszystkiego
dodaje alkoholu.
Leo zerknal na zegarek. Wsadzil rece do kieszeni dzinsów i zaraz je wyciagnal. Wygladal na
zdenerwowanego.
- Dobra.
- Jej ojciec nie jest taki straszny, na jakiego wyglada - powiedziala Elise.
Wsunela stopy w rózowe drewniaki J. Crew i podreptala, stukajac glosno, do jadalni, jakby
mieszkala w domu Jenny przez cale zycie.
Dan siedzial juz przy rozchwianym stole. Czytal „Red Letter” i nawet nie podniósl wzroku, gdy
- 29 -
ojciec wrzucil mu na talerz calego banana i kielbaske, która wygladala jak po torturach. Kiedy Rufus
juz wszystkim ponakladal, nalal sobie wina po brzegi i wzniósl kieliszek:
- A teraz czas na male zgadywanki poetyckie!
Dan i Jenny przewrócili oczami, patrzac na siebie nad stolem.
Zwykle Jenny nie miala nic przeciwko tym malym konkursom ojca, ale w obecnosci Lea to bylo
zbyt zenujace.
- Tato! - jeknela.
Czy chociaz raz nie mógl zachowywac sie normalnie?
Rufus ja zignorowal.
- „Dokad pójdziemy, Whitmanie? Za godzine zamykaja. Jaki kierunek wskaze twa broda?” -
Wycelowal tlusty od kielbasy palec w Lea. - Nazwisko autora!
- Tato! - zaprotestowala Jenny, walac w próchniejacy drewniany stól.
W ogromnym mieszkaniu Humphreyów z czterema sypialniami na rogu Dziewiecdziesiatej
Dziewiatej i West End Avenue sypalo sie wszystko. Ale tak to wlasnie jest, gdy w domu nie ma matki
ani sluzacej?
- Ej, daj spokój. To latwe! - Rufus ryknal na Lea.
Winylowa plyta, która wlaczyl, zanim usiedli do stolu, nagle przeskoczyla i pokój wypelnilo
dziwne, wysokie peruwianskie jodlowanie Ymy Sumac. Rufus nalal sobie kolejny kieliszek wina i
czekal niecierpliwie na odpowiedz.
Leo usmiechnal sie uprzejmie.
- Hm...Nie jestem pewien, czy wiem...
Dan pochylil sie do niego i podpowiedzial mu scenicznym szeptem:
- Allen Ginsberg. Supermarket w Kalifornii To latwe.
Jenny kopnela brata pod stolem. Zawsze musi byc taki przemadrzaly?
Rufus zazgrzytal zebami.
- „Lecz wola trzezwy swiat nadziei i wiele mil od snu mnie dzieli
*
.” - Rzucil kolejne wyzwanie.
Uparcie wbijal wzrok w goscia, wybaluszajac metne, brazowe oczy.
Blond wlosy Lea wydawaly sie wrecz przezroczyste, gdy wiadl pod nieustepliwym wzrokiem
Rufusa.
- Tato!!! - krzyknela po raz trzeci Jenny. - Boze.
Wiedziala, ze ojciec chce im zrekompensowac ostatnie szesc wieczorów, gdy jedli dania na
wynos przed telewizorem. Ale czy nie rozumial, ze poezja nie jest pasja Lea?
- Ten znam - wyrwala sie Elise. - Robert Frost. Przystajac pod lasem w sniezny wieczór.
- 30 -
Musialam sie go nauczyc na pamiec w ósmej klasie. - Odwrócila sie do Dana. - Widzisz, jednak wiem
co nieco o poezji.
Rufus nabil kielbaske i wrzucil ja na poobijany, niebieski talerz Lea.
- A wlasciwie gdzie chodzisz do szkoly?
Leo otarl usta grzbietem dloni.
- Do Smale. Smale School. - Rzucil szybkie spojrzenie Jenny, która usmiechnela sie, zeby
dodac mu otuchy.
- Hm... - odparl Rufus, biorac kielbaske w palce i odgryzajac polowe. - Nigdy o niej nie
slyszalem.
- Specjalizuje sie w sztukach pieknych - wyjasnil Dan.
- A poezja to nie sztuka? - zapytal surowo Rufus.
Jenny nie mogla jesc. Za bardzo sie wsciekla na ojca. Zwykle byl calkiem mily, chociaz w
szorstki, nadasany sposób. Ale dlaczego potraktowal Lea tak ostro?
- Wiec masz robote w „Red Letter” - rzucil Rufus, wznoszac kieliszek w strone Dana. - Nadal
nie moge w to uwierzyc.
Rufus mial w gabinecie caly kufer niedokonczonych poematów i chociaz sam byl wydawca,
nigdy niczego nie opublikowal. A teraz Dan zaczynal kariere pisarska.
- Mój chlopak! - burknal. - Tylko nie zacznij gadac z tym sztucznym akcentem, jak reszta
tamtych bydlaków.
Dan zmarszczyl brwi, przypominajac sobie ledwo zrozumialy niemiecki akcent Siegfrieda
Castle. Wydawalo mu sie jednak, ze to prawdziwy akcent.
- Co masz na mysli?
Rufus zachichotal, rozgrzebujac banana.
- Zobaczysz. Ale i tak jestem z ciebie dumny. Tak trzymaj, u przed dwudziestka bedziesz
zdobywca nagród literackich.
Nagle Leo wstal.
- Przepraszam. Musze juz isc.
- Nie! - Jenny skoczyla na równe nogi.
Wyobrazala sobie, ze szybko zjedza, Elise wyjdzie, a ona i Leo pójda do jej pokoju, chwile sie
beda calowali, a potem moze razem odrobia prace domowe. Moze nawet namalowalaby jego portret,
jesliby jej pozwolil.
- Zostan, prosze.
- Przepraszam, Jenny. - Leo odwrócil sie do Rufusa i wyciagnal sztywno reke. - Milo mi bylo
- 31 -
pana poznac, panie Humphrey. Dziekuje za pyszna kolacje.
Rufus machnal widelcem w powietrzu.
- Nie przyzwyczajaj sie, synu. Zwykle jemy chinszczyzne.
To byla prawda. Wedlug Rufusa robienie zakupów polegalo na kupowaniu wina, papierosów i
papieru toaletowego. Jenny i Dan nie dojadaliby, gdyby nie gotowe jedzenie na telefon.
Jenny odprowadzila Lea do drzwi.
- Dobrze sie czujesz? - zapytala zmartwiona.
Usmiechnal sie niesmialo ze swojej wysokosci.
- Aha, po prostu myslalem, ze zjemy nieco wczesniej. Musze wrócic do domu i... - Urwal,
zmarszczyl brwi i zawinal wokól szyi czerwono - czarny kaszmirowy szalik. Nowiutki. Mial metke z
napisem Burberry. Jenny nigdy wczesniej go nie widziala. - Napisze pózniej do ciebie e - mail - dodal
jeszcze, nim wyszedl.
Jenny wrócila do stolu. Zdezorientowany Rufus uniósl krzaczaste brwi.
- Powiedzialem cos nie tak?
Jenny spiorunowala go wzrokiem. Nie miala pojecia, dlaczego Leo wyszedl tak nagle, ale
najlatwiej bylo zwalic wine na ojca.
- Oj, daj spokój Jen - ciagnal nieczule ojciec. - Nie jest najbystrzejszy, ale pewnie bedzie z
niego dobry chlopak.
Wstala.
- Ide do siebie.
- Mam przyjsc? - zaproponowala Elise.
Jenny przyjrzala sie przyjaciólce, Elise wygladala na calkiem zadowolona, kiedy tak siedziala z
Danem i gadala o poezji. Nawet wziela sobie kieliszek wina.
- Nie, nie trzeba - wymamrotala Jenny.
Chciala tylko ukryc twarz w poduszce i w samotnosci rozmyslac o Leu.
Elise wziela lyk wina.
- I tak zaraz powinnam isc. - Zerknela na Dana z ukosa, nie odwracajac wzroku od Jenny,
jakby chciala powiedziec: „Wiesz co? Naprawde podoba mi sie twój brat”. - Jak wróce do domu, to
chyba napisze jakis wiersz.
Aha, jasne...
W swoim pokoju Jenny wyciagnela sie na lózku i popatrzyla ponuro na obrazy i puste sztalugi.
Miala absolutna pewnosc, ze Leo nie jest glupi, chociaz moze nie interesuje sie poezja. Bo ten wiersz
Roberta Frosta to naprawde znany wiersz. Ale Leo jest pewnie o wiele madrzejszy od nich
- 32 -
wszystkich, tylko ze w mniej oczywisty sposób. Przypomniala sobie, kiedy pierwszy raz zobaczyla go u
Bendela, jeszcze nim sie poznali przez Internet. To bylo w dziale z kosmetykami. Grzebal wsród
firmowych kosmetyczek Bendela w brazowo - biale pasy, jedyny mezczyzna w calym sklepie. Co on
tam wlasciwie robil? Ciekawe... A ta jego wczorajsza uwaga na temat sztucznego futra? Albo ten
nowy szalik z Burberry? Wyglada na to, ze wie mnóstwo o... ladnych rzeczach. Dlaczego jeszcze jej
nie zaprosil do domu? Pewnie ma przesliczny dom. Ani razu nawet nie wspomnial o rodzicach. Coraz
wiecej tajemnic gromadzilo sie wokól Lea.
A dziewczyny uwielbiaja tajemniczych facetów.
to, co dla jednego artysty jest zabawne, drugiemu wydaje sie glupie
Drugiego wieczoru po przyjezdzie rodzice zabrali Vanesse i Ruby do galerii, gdzie wystawiali
swoje instalacje.
Galeria byla ogromna i widna. Podlogi zrobiono z jasnego drewna, a sciany pomalowano na
bialo. Posrodku najwiekszej sali stal tarantowy kon pociagowy, który radosnie zajadal z ogromnego
drewnianego wiadra cesarska salatke. Za koniem stalo niebieskie plastikowe wiadro, z którego
wystawaly widly. Za kazdym razem, gdy kon sie zalatwil, dziewczyna siedzaca za biurem przy wejsciu
do galerii zeskakiwala z kreconego fotela i widlami zgarniala odchody do wiadra.
Dwudziestodwuletnia Ruby poglaskala konia po chrapach i dala mu pare mietowych tic
taców. Swiatla galerii rozblyskiwaly na jej fioletowych, skórzanych spodniach.
- To Buster. Slodki, prawda? - powiedziala ich matka, Gabriela, podziwiajac konia. -
Znalezlismy go w ogrodzie naszej spolecznosci. Zajadal salate. Jego wlasciciel to prawdziwy aniol.
Pozyczyl go nam.
Przerzucila przez ramie siwy warkocz i zaczela bawic sie jego koncem. Miala na sobie
jaskrawy afrykanski kaftan, zwisal z jej ramion jak fioletowo - zóltozielony obrus z wycieciem na glo-
we. Gabriela calkowicie odrzucala mode. Wolala „stroje plemienne” i lubila myslec o sobie, jako o
„modelce globalnej”. Miala nawet na sobie meksykanskie mokasyny ze skóry dzikich swin.
Buster jest slodki, ale co to za sztuka, zastanawiala sie Vanessa. Podeszla do zagadkowej
instalacji na scianie i odkryla, ze to lancuch z metalowych tarek. Na niektórych widac bylo kawalki
zóltego sera.
- Pewnie sobie myslisz „sama moglabym to zrobic” - zauwazyl jej ojciec, Arlo Abrams.
- 33 -
- Niezupelnie - odparla Vanessa.
Po co, do cholery, mialaby robic lancuch z tarek?
Podszedl do niej, powlóczac nogami. Mial na sobie przykurzona, czarna welniana peleryne z
Peru i siegajaca do kostek zgrzebna plócienna spódnice - tak, zgadza sie, spódnice - oraz biale
tenisówki. Za ubieranie go odpowiedzialna byla Gabriela, w przeciwnym wypadku w ogóle by sie tym
nie klopotal. Dlugie, siwe wlosy opadaly mu na ramiona i jak zwykle wygladal na wychudzonego i
niespokojnego. Vanessa byla przekonana, ze sprawia wrazenie takiego niespokojnego przez kwas,
który bral w mlodosci. Kto wie, moze nadal bierze.
- Zamknij oczy i przejedz po nich dlonmi - pouczyl ja Arlo.
Jego oddech pachnial pieczonym tempehem, z którego zeszlego wieczoru Ruby zrobila
lazanie. A moze wyczula zapach starego sera z tarek?
Vanessa zamknela oczy. Zastanawiala, czy to ta chwila, kiedy wreszcie pojmie sens dziel
rodziców i dostrzeze ich geniusz. Pozwolila, zeby ojciec przesunal jej palcami po ostrych tarkach. No
cóz, tarki jak tarki. Nic nadzwyczajnego. Otworzyla oczy.
- Straszne, nie? - powiedzial Arlo, przewracajac wymownie piwnymi oczami.
Straszne, zgadza sie.
Po drugiej stronie sali Ruby i Gabriela staly przy garnku z ziemia - kolejnym dziele sztuki.
Chichotaly jak dziesieciolatki. Pewnie rozmawialy o pokreconych muzykach z kapeli Ruby albo o
czyms takim.
- Z czego sie tak smiejecie? - zapytala Vanessa. Wtedy zauwazyla, ze nawet przemadrzala
blond Niemka usmiecha sie zza biurka.
- Co jest? - zapylala znowu Vanessa.
Arlo zachichotal i przeczesal poplamionymi farba palcami siwe wlosy. Wygladal na
niesamowicie zadowolonego z siebie.
- W ziemi jest nasienie - szepnal, wytrzeszczajac oczy. - No wiesz, nasienie!
He?
Vanessa zawsze byla w szkole samotna - nic dziwnego, z ta ogolona glowa i slaboscia do
czerni - ale zwykle nie miala nic przeciwko temu. Tym razem naprawde chciala zrozumiec, naprawde
bardzo chciala. Ale nie rozumiala. Kon wyzerajacy salatke z wiadra, kuchenne narzedzia rozwieszone
na scianie, garnek z ziemia i nasieniem... Jesli rodzice uwazaja, ze to jest wlasnie sztuka, to nigdy nie
docenie mrocznej sily jej subtelnych, chorobliwych filmów. Nie ma mowy, zeby kiedykolwiek im je
pokazala.
- Gotowi do ewakuacji? - zawolala Gabriela znad garnka z ziemia.
- 34 -
Rosenfeldowie, przyjaciele rodziców z dawnych lat, zaprosili ich na jakas impreze artystyczna,
a rodzice postanowili zaciagnac lam córki.
- Dokad wlasciwie jedziemy? - zapytala podejrzliwie Vanessa, gdy stali przed galeria i czekali
na taksówke.
Wyobrazila sobie, ze spedza reszte wieczoru w jakims parku w Queens, tanczac boso wokól
ogniska, plasajac wsród posagów i drzew. Beda przywolac duchy wiosny albo robic cos równie
bzdurnego i hipisowskiego.
- Do jakiegos miejsca, które nazywa sie Frick, chyba na Piatej ulicy. - Gabriela zaczela
grzebac w bezksztaltnej torebce, która znajoma zrobila dla niej ze starych opon traktora. - Gdzies tu
mialam zapisany adres.
- Na Piatej Alei - poprawila ja Vanessa. - Wiem, gdzie to jest.
I byla calkiem pewna, ze nie zjawi sie tam zbyt wielu mezczyzn w spódnicach. Szkoda, byloby
o wiele zabawniej.
szalenstwo u fricka
Henry Clay Frick, wielki przemyslowiec. Byl lez wielkim kolekcjonerem sztuki europejskiej i po
jego smierci dworek zamieniono w muzeum.
Bankiet „Cnota i wystepek” urzadzono w salonie wylozonym debowa boazeria, z perskim
dywanem i z. obrazami szesnastowiecznych malarzy na scianach El Greco, Holbein, Tycjan... Na
wprost wejscia stal posag z brazu. Cnota triumfujaca nad Wystepkiem Soldaniego, a posrodku
kazdego stolu - byly to wielkie okragle stoly nakryte kremowymi obrusami i zastawione blyszczacymi
srebrami - umieszczono dwudziestopieciocentymetrowe repliki tej rzezby otoczone girlandami
fioletowych tulipanów.
Tylko nie myslcie, ze ktokolwiek zwracal tam uwage na sztuke.
Kobiety w sukniach od najlepszych projektantów i mezczyzni w smokingach krecili sie wokól
stolików albo stali przy barze, pogryzajac kaczke ze sliwkami zapiekana w ciescie i rozmawiajac o
wszystkim, tylko nie o sztuce.
- Widzialas dziewczyne van der Woodsenów w tej nowej reklamie perfum? - mruknela Titi
Coates do Misty Bass.
- Ta sztuczna lza to juz przesada - oswiadczyla Misty. - Moim zdaniem to naduzycie, zgodzisz
- 35 -
sie?
Skinela glowa w strone Sereny i Blair, które weszly za van der Woodsenami do salonu i
zaczely szukac czegos do picia.
- Masz wieksze cycki ode mnie. - Serena podciagnela czarna sukienke bez ramiaczek od
Donny Karan. Nosily ten sam rozmiar stanika, wiec teoretycznie sukienka powinna sie trzymac, ale
przy kazdym kroku zsuwala sie odrobine.
- Aha, a ty jestes chudsza. - Blair nie chciala sie do tego przyznac, ale rózowa sukienka
koktajlowa Sereny powoli prula sie pod pachami i chyba jeszcze gdzies. W kazdym razie Blair co
pewien czas slyszala cichy trzask pekajacej nitki, ale miala nadzieje, ze sukienka wytrzyma do konca
imprezy.
Wszyscy pili koktajle, ale dziewczyny nie mogly sie zorientowac, gdzie je podaja.
- Dlaczego znowu tu przyszlysmy? - jeknela Blair.
- Nie wiem. Po prostu tak juz jest - odparla z zalem Serena.
- Jezeli nie ma w tym roku wódki Ketel One, to wychodze - burknela Blair. W zeszlym roku
musiala zadowolic sie absolutem, który tak dawno wyszedl z mody, ze praktycznie nalezal do
prehistorii.
- Czy to nie cudowne widziec je znów razem? - szepnela matka Blair do pani van der
Woodsen. - Zle sie stalo, ze Serena wyjechala do szkoly z internatem. My, dziewczyny, powinnysmy
trzymac przyjaciólki blisko siebie.
- Tak, oczywiscie - odparla chlodno pani van der Woodsen i odwrócila wzrok od okraglego
brzucha ciezarnej Eleanor.
Zawsze sie przyjaznily, ale ciaza w wieku niemal piecdziesieciu lat to jednak zbyt prostackie.
A ten nowy maz Eleanor, tlusty, halasliwy inwestor budowlany z krzaczastym wasem, byl praktycznie
nie do przyjecia.
- Och, zobacz, tam jest Misty Bass. Chodzmy sie przywitac.
Misty porzucila towarzystwo Titi Coates, która wlasnie klócila sie ze swoja córka Isabel o to,
czy Isabel powinna dostac samochód na zakonczenie szkoly. Teraz Misty siedziala z synem,
Chuckiem, i jak zwykle plotkowala. W zlotej sukni od Caroliny Herrery, przystrojona staroswiecka
bizuteria od Harry'ego Winstona, prezentowala sie bardzo wytwornie. Chuck ubral sie na ten wieczór
w garnitur od Prady w stylu lat czterdziestych, szary w zielone prazki. Przystojny i mroczny, wygladal
jak sam diabel.
W gruncie rzeczy Chuck byl naprawde wcielonym diablem. Nieustannie szukal nowych okazji,
zeby narozrabiac. Ale cierpliwosci, zaraz do tego dojdziemy.
- 36 -
- Dobiega piecdziesiatki i juz jest prawie w siódmym miesiacu - szepnela do syna Misty. - Co
o tym mysli twoja przyjaciólka Blair?
Chuck wzruszyl ramionami, jakby wcale go to nie obchodzilo. Na wielkiej noworocznej
imprezie u Sereny zaproponowal Blair, zeby oddala mu swoje dziewictwo, ale choc reklamowal sie
jako fachowiec od rozprawiczania, Blair chlodno odmówila. Potem próbowal zostac gejem, tak
eksperymentalnie, tylko po to, zeby nie zanudzic sie na smierc.
Albo zeby miec pretekst to wyregulowania brwi.
- Pewnie troche czesciej zmusza sie do wymiotów - stwierdzil niezbyt delikatnie. Wszyscy
wiedzieli, ze Blair ma drobny problem z jedzeniem. Jej bulimia wlasciwie nie byla juz dla nikogo
sekretem. - I tak zaraz po urodzeniu dziecka wyjedzie z domu.
- Slyszalam, ze zaraz po szkole Blair wyjezdza do kliniki, zeby wreszcie zajac sie swoim
problemem - powiedziala Misty Bass. - To prawda?
Ale syn juz jej nie sluchal. Na drugim koncu sali rozgrywal sie maly dramat i Chuck nie chcial
go przegapic.
Nate wlasnie zauwazyl Serene i Blair. Na Blair od kilku tygodni nawet nie spojrzal. Dokladniej,
od czasu gdy pojechala za nim az do Connecticut i zglosila sie na terapie do tej samej kliniki
odwykowej. Uczestniczyla w jednej tylko sesji grupowej, na której zmuszono ja, by glosno i przy
wszystkich przyznala, ze jest bulimiczka, chociaz Blair wolala to nazywac „wywolana stresem
niestrawnoscia”. Nate'a mogloby nawet rozbawic pojawienie sie Blair w klinice, ale wlasnie zaczal
spotykac sie z Georgie, a dwie wariatki to zbyt duzo jak dla niego. Na szczescie Blair od razu sie
zorientowala, ze jej plan sie nie powiódl, i szybko doszla do wniosku, ze klinika to nie miejsce dla
niej.
Jakby rzeczywiscie nie miala w sobotnie popoludnia nic lepszego do roboty niz opowiadac
calej grupie, ze czasem wklada sobie palec do gardla, zamiast isc na zakupy z Serena. Nie, wielkie
dzieki.
A co z Serena? Nate nawet nie potrafil sobie przypomniec, kiedy ostatni raz ja widzial, ale jak
zwykle wygladala olsniewajaco i spokojnie, w ten swój czarujacy, lekcewazacy sposób. Nate lubil
trzymac sie na imprezie jednego miejsca i pozwalal, aby to ludzie przychodzili do niego, jesli mieli
ochote pogadac, ale tym razem postanowil sam podejsc i sie przywitac. Nawet jesli Blair sie do
niego nie odezwie, to Serena na pewno.
Serena pierwsza zauwazyla, ze Nate zmierza w ich strone. Zapalila papierosa i strzepnela
popiól na bezcenna marmurowa posadzke.
- Nathaniel Archibald - oznajmila, po czesci, zeby ostrzec Blair, ale po czesci, dajac wyraz
- 37 -
milemu zaskoczeniu. - Nasz dawno niewidziany Nate.
- Niech to cholera wezmie. - Blair przydepnela merita ultra light szpilka czarnego satynowego
pantofla od Manolo Blahnika. - Jezu.
Serena nie byla pewna, czy Blair przeklina, bo Nate to ostatnia osoba na ziemi, która
chcialaby zobaczyc, czy dlatego, ze jej eks wygladal absolutnie powalajaco w klasycznym smokingu
od Armaniego.
Nic nie robi takiego wrazenia jak sliczny chlopak w smokingu, nawet jesli powinno sie go
nienawidzic.
- Hej. - Nate szybko pocalowal Serene w policzek, a potem wsunal rece do kieszeni
smokingu, usmiechajac sie ostroznie do Blair. Obracala rubinowy pierscionek na malym palcu jak
zawsze, gdy sie denerwowala. Krótka fryzurka sprawiala, ze jej kosci policzkowe wydawaly sie
bardziej wydatne. A moze po prostu schudla? W kazdym razie wygladala... groznie. Groznie i krucho
zarazem.
- Czesc Blair.
Blair wbila paznokcie w dlon. Koniecznie musi sie napic.
- Czesc. Jak tam na odwyku?
- Juz po. Przynajmniej dla mnie. Ta dziewczyna, z która sie spotykam... Georgie... dalej sie
leczy.
- Bo jest uzalezniona od prochów? - odparla Blair, dopijajac swoja wódke.
Orkiestra, której nikt dotad nie zauwazal, choc grala calkiem glosno, nagle umilkla i w sali
powialo chlodem.
- Mamy zamiar sie upic - wciela sie Serena, nim Blair zdazyla zrobic cos szalonego, na
przyklad skasowac Nate'owi glowe ciosem karate. - Jeszcze tylko jeden dzien szkoly i ferie!
Nate machnal dlonia na kelnera i wzial dla nich wszystkich wódke.
- Wyjezdzacie w jakies fajne miejsce?
- Jak zawsze do Sun Valley - odparla Serena.
Blair po prostu stala, zlopala wódke i pragnela, zeby: a) Nate sobie poszedl, b) nie wyglada!
tak fantastycznie i trzezwo, c) przestal byc tak absurdalnie przyjacielski i d) Serena przestala
odpowiadac mu równie przyjaznie.
- Blair jedzie z nami. Wlasnie kupila sobie bilet.
Nate wyciagnal z kieszeni paczke marlboro i wsunal papierosa do ust. Zapalil go ostroznie,
zerknal ponad ogniem na Blair i odwrócil wzrok.
- Wyglada na to, ze ja tez tam jade - powiedzial w koncu. - Mama Georgie ma domek w
- 38 -
górach. Jedziemy razem na narty.
Blair poczula, ze wszystko przewraca jej sie w zoladku, ciasno opietym sukienka Sereny.
- Zaraz wracam. - Wcisnela pusty kieliszek przyjaciólce. - Poszukam naszego stolika, zebysmy
mogly usiasc.
- Blair mieszka teraz u mnie. Chwilowo - wyjasnila Serena, podczas gdy Nate patrzyl, jak Blair
pedzi prosto do toalety. Nagle Serena poczula sie jak starsza siostra Blair i zapragnela ja chronic.
Cieszyla sie, ze moze pomóc. - Matka Blair przerabia jej sypialnie na pokój dla przyszlego dziecka.
Niezly przypal, nie?
Nate próbowal sobie wyobrazic, jak musi teraz wygladac zycie Blair: z nowym ojczymem,
bratem przyrodnim i siostra w drodze. Ale niewiele mu z tego wyszlo.
- Wygladasz inaczej - zauwazyla Serena, obrzucajac go spojrzeniem od stóp do glów. Uniosla
idealnie wyregulowana brew i wyszczerzyla zeby w usmiechu. - Wygladasz swietnie.
Nate i Serena zawsze mieli na siebie ochote. Raz sie nawet poddali i poszli do lózka, tracac
dziewictwo. Zdarzylo sie to lalem, przed dziesiata klasa. Zaraz polem Serena wyjechala do szkoly z
internatem. To bylo takie niezobowiazujace pozadanie i nic wiecej juz miedzy nimi nie zaszlo.
- Czuje sie swietnie - przyznal Nate. Zastanawial sie, czy nie powiedziec jej, ze chociaz rzucil
trawe, i tak nie zostal kapitanem druzyny. I ze nie moze sie doczekac, kiedy Serena pozna Georgie, bo
z pewnoscia sie dogadaja. Ale Nate nie byl sklonny do zwierzen. - Super, ze tam jedziecie -
powiedzial. - Powinno byc fajnie.
- Powinno byc fajnie? - powtórzyla Serena, obejmujac go odruchowo, jak to lezalo w jej stylu,
i smarujac mu caly policzek rózowa szminka. - Zwykle mam do towarzystwa tylko starszego brata, z
którym jezdze na nartach. Tym razem bedzie odlotowo!
Nate tkwil w jej objeciach, próbujac sie nie napalic. Ale teraz, kiedy odstawil trawe,
wystarczyl zapach perfum albo dotkniecie dloni dziewczyny, i juz sie czerwienil. Zwlaszcza kiedy
dziewczyna byla tak sliczna jak Serena.
Wyciagnela sobie papierosa z paczki, która mial w kieszeni na piersi, i przecisnela sie obok
niego.
- Sprawdze lepiej, co z Blair. Do zobaczenia pózniej, dobra?
Nate spogladal za nia, szukajac w kieszeni komórki. Georgia pewnie siedzi teraz w swoim
pokoju w Wyzwoleniu. Pewnie maja cisze nocna, czy co tam innego wymyslaja dla pacjentów po
kolacji, ale moze pielegniarka na dyzurze bedzie dosc mila i pozwoli im na krótka erotyczna
pogawedke.
Wybral numer i przylozyl telefon do ucha. Podniósl wzrok, Chuck Bass gapil sie na niego.
- 39 -
Siedzial obok swojej obwieszonej klejnotami matki i rzeczywiscie wygladal na geja. Juz sama mysl, ze
byc moze Chuck sie w nim durzyl, wystarczyla, zeby odechcialo mu sie dzwonic do Connecticut.
Schowal komórke z powrotem do kieszeni i odszedl, zeby poszukac swojego stolika. Nawet mu przez
mysl nie przeszlo, ze Chuck zaczal juz rozpuszczac plotki o nim i o Serenie.
cnota kontra wystepek
Vanessa zrozumiala, ze pojawienie sie u Fricka to blad, gdy tylko zobaczyla zlota suknie Misty
Bass. Nie przeszkadzalo jej, ze ojciec ma na sobie welniane poncho i spódnice, ale ona sama nadal
byla w szkolnym mundurku!
Zas jej rodzice wcale nie czuli sie skrepowani.
- Spójrz na ojca. Dobral sie do drinków za darmo - szepnela jej do ucha Ruby. - Jest w
siódmym niebie.
- Powinni dac glosniej muzyke, zeby ludzie mogli potanczyc - stwierdzila matka, pstrykajac
palcami i kolyszac sie miarowo. Prawdopodobnie byla tu jedyna kobieta w mokasynach na plaskiej
podeszwie. Nawet Vanessa i Ruby mialy buty na platformach.
Wsród zgromadzonych rozlegl sie sciszony pomruk zgrozy.
- Kim oni do cholery sa? - zapytal matke Chuck.
Misty Bass, wielka dama nowojorskiej smietanki, znala wszystkich.
- Nie jestem pewna - odparla. - Ale podoba mi sie ten facet w spódnicy. Co za odwaga!
- Poznaje ich - powiedziala do meza Titi Coates. - To ci artysci z wystawy, bylismy wczoraj
wieczorem na otwarciu. Tej z tym cudownym koniem!
- Gabby! Arlo!
Krzyknela znad stolu w rogu sali elegancka szatynka w dlugiej czarnej sukni uczesana w
stylowy kok. Machala do Abramsów z entuzjazmem.
- To pewnie pani Rosenfeld. - Vanessa pociagnela rodziców w tamta strone.
Cmok! Cmok!
- Tak bardzo sie cieszymy, ze tu jestescie - wykrzyknela Pilar Rosenfeld, calujac Abramsów
po dwa razy w kazdy policzek. - Czy to nie cudownie, Roy? - zwrócila sie do meza, dotykajac jego
ramienia, - Po tylu latach znowu jestesmy razem.
- Wspaniale! - powiedzial glebokim, wytwornym glosem Roy Rosenfeld ubrany w nienaganny
- 40 -
smoking.
Rosenfeldowie studiowali sztuke razem z Abramsami i kiedys nosili farbowane koszulki,
szorty ze startych dzinsów i biegali boso, chociaz obydwoje pochodzili z bogatych rodzin z Nowej
Anglii. Najwyrazniej dni bez butów nalezaly juz do przeszlosci.
Obok pana Rosenfelda stal wysoki, ciemnowlosy chlopak. w okularach od Armaniego. Patrzyl
z góry na Vanesse, jakby próbowal ja rozpoznac.
- Jordy, pamietasz Gabriele i Arla, oraz Ruby i Vanesse? - zapytala go matka.
- Wydaje mi sie, ze kiedy cie ostatni raz widzialem, bylas malym dzieckiem, ale jestem
prawie pewny, ze mialas wtedy wiecej wlosów - odezwal sie chlopak wyniosle.
Vanessa wlasnie zauwazyla Serene van der Woodsen i Blair Waldorf, siedzace w calej glorii
przy sasiednim stoliku. Speszyla sie na ich widok. Jej szkolny mundurek byl tu zupelnie nie na
miejscu.
- Kiedy ostatni raz cie widzialam, nosiles kolorowe pieluchy.
Jordy poprawil okulary na ogromnym nosie.
- Teraz jestem na Columbii, na studiach przygotowawczych do prawa.
Ruby usiadla przy stole i nalala sobie ogromny kieliszek szampana.
- Mamo? Tato? Dobrze sie czujecie?
Rodzice stali sztywno, opierajac sie o siebie, jak rzezby. Vanessa zerknela na nich przelotnie.
Moze sie spodziewali, ze beda tanczyc boso wokól ogniska, witajac nadchodzaca wiosne, a tu
prosze, wyladowali za stolem na eleganckim przyjeciu.
- Prosze. - Pan Rosenfeld odsunal wolne krzeslo obok siebie i gestem zaprosil Vanesse.
- Podoba mi sie twoja spódnica - stwierdzila pani Rosenfeld, wskazujac na strój Arla. - Czy to
moze przypadkiem Galliano?
Arlo spojrzal na nia bezmyslnie. W tej samej chwili zjawil sie kelner w bialym uniformie, zeby
podac pierwsze danie: zapiekany pasztet z kaczki. Arlo zaczal stukac w potrawe lyzeczka, jakby
sprawdzal, czy tak przetworzona kaczka daje oznaki zycia. Matka Vanessy wziela lniana serwetke i
wydmuchala w nia nos. Ruby parsknela smiechem i zachichotala w kieliszek szampana.
- Jak tam wasza twórczosc? Nadal sztuka dla pokoju na swiecie, czy daliscie sobie spokój? -
zapytala pania Rosenfeld Gabriela.
Pilar usmiechnela sie.
- Roy i ja jestesmy prawnikami od nieruchomosci. Jordy tez chce sie dostac na prawo, kiedy
skonczy szkole przygotowawcza. Zreszta niewazne, nie mamy juz czasu na recykling.
Rodzice Vanessy pobledli. Recykling to bylo sedno ich pracy artystycznej. Bez niego ich sztuka
- 41 -
przestalaby istniec.
- Szkoda - powiedziala Gabriela. Zmarszczyla brwi, patrzac na pasztet. - Pewnie nie mozesz
poprosic, aby podano nam salatke?
Vanessa zaczela grzebac w swoim pasztecie, rozbawiona sytuacja.
- Jaka dziedzina prawa chcesz sie zajac? - zapytala Jordy'ego.
Odgonil smuge dymu sprzed swojego wyjatkowo dlugiego nosa. Za nimi Blair Waldorf i
Serena van der Woodsen kopcily jak smoki, a ciezarna marka Blair wyjadala ich talerze do czysta.
- Pewnie prawem od nieruchomosci, jak rodzice.
Vanessa kiwnela glowa, choc nie bardzo rozumiala, jak mozna chciec isc w slady rodziców. Jej
rodzice byli takimi dziwadlami! Ale brak wyobrazni u Jordy'ego wydawal sie dziwnie pociagajacy. A
chlopak nic byl znowu taki brzydki, z tymi ciemnymi, falujacymi wlosami, którym pewnie poswiecal
sporo czasu, i z tym wyrazistym nosem. Vanessa chetnie by sfilmowala ten nos.
- Masz ladne okulary - zauwazyla.
Fakt, ze golila glowe, nie oznaczal, ze nie umiala flirtowac.
- Dzieki. - Zdjal je i zalozyl z powrotem. - Jestes w klasie maturalnej, prawda? Wiesz, do
którego college'u pójdziesz w przyszlym roku?
Vanessa spiorunowala wzrokiem Ruby, zeby nie wazyla sie wygadac o wczesniejszym
przyjeciu do NYU. Siostra jednak lojalnie zachowala milczenie. Przy jej niepohamowanym gadulstwie
byl to nie lada wyczyn.
- A co za róznica? - zapytal ponuro Arlo. - Kazda szkola, która pomoze jej odkryc pasje, bedzie
dobra.
Gabriela pociagnela za swój siwy warkocz. Jej zamyslone brazowe oczy zatrzymaly sie na
Vanessie.
- To prawda, idziesz w przyszlym roku do college'u. - Odwrócila sie do Pilar. Arlo zawsze mial
nadzieje, ze Vanessa pójdzie do Oberlin. Nie wiem, skad u niego ten pomysl. W koncu to artystyczna
szkola.
- Mysle, ze znajdzie sie jakas wystarczajaco kiepska szkola, zeby zechciala mnie przyjac -
powiedziala cicho Vanessa.
- Tak trzymac, kochanie! - zacwierkala Pilar. - I przez caly ten czas mieszkacie same - dodala,
zmieniajac temat. - Mój Boze, jestescie naprawde niezalezne.
- Ruby duzo czasu poswieca muzyce - zachwycila sie Gabriela. - Jej zespól moze juz niedlugo
podpisze kontrakt z wytwórnia.
Vanessa usmiechnela sie sucho.
- 42 -
- A ja bede w tym czasie opieprzac sie w domu, zajadajac chrupki o miesnym smaku i
ogladajac przemoc w telewizji.
Siedzacy obok niej Jordy chrzaknal z rozbawieniem. Nikt prócz niego nie wychwycil ironii.
Orkiestra zaczela grac, tym razem odrobine glosniej. Chuck tanecznym krokiem podszedl do
stolika Sereny i Blair. Zeby wygladac bardziej gejowsko, polozyl rece na biodrach.
- Ta impreza bylaby o niebo mniej nudna, gdybyscie ze mna zatanczyly. - Pochylil sie nad
oparciem ich krzesel i oddechem musnal ich odsloniete szyje.
Serena i Blair zerknely po sobie. Mialy tylko jedno wyjscie - zaszyc sie w toalecie z solidnym
zapasem papierosów. Zlapaly drinki, odsunely gwaltownie krzesla i skoczyly na równe nogi.
Trrrach!
Ziuuu!
Ups!
Pozyczona od Sereny rózowa suknia pekla na Blair z obu boków, ujawniajac fakt, ze pod
spodem dziewczyna ma tylko czarne ponczochy i absolutnie zadnej bielizny. Na domiar zlego Serena
przyciela sobie sukienke krzeslem i kiedy wstala, sukienka zjechala jej az do pasa, odslaniajac
kompletnie nagi biust, rozmiar 34B.
- Nic nie szkodzi, tu sa same dziewczynki - zachichotal glupio Chuck.
- Zamknij oczy, kochanie - warknela na meza Titi Coates.
- O Boze! - wykrzyknela pani van der Woodsen, odruchowo lapiac za kieliszek.
- Wow! - szepnal Nate, nagle sie cieszac, ze nic jest ujarany.
Dziewczyny wykonaly serie nerwowych gestów, próbujac sie zaslonic, po czym minely Chucka
i z histerycznym chichotem popedzily do szatni, zeby odebrac plaszcze i czym predzej uciec z Fricka,
To znaczy tak szybko, jak to tylko mozliwe na dziewieciocentymetrowych szpilkach.
Przy stole Vanessy nikt niczego nie zauwazyl. Rosenfeldowie i Abramsowie byli zbyt
pochlonieci rozmowa, pelna wzajemnych zlosliwosci i obrazliwych uwag. Orkiestra zagrala Puttin' on
the Ritz Irvinga Berlina.
Vanessa nie cierpiala tanczyc, ale zlapala Jordy'ego za rekaw drogiego garnituru.
- Uwielbiam te piosenke. Zatanczysz?
Jordy, dobrze wychowany mlodzieniec, nienaganny w kazdym calu, wstal i odsunal jej krzeslo.
Poprowadzil ja na parkiet i okrecil swobodnie. Z pewnoscia chodzil do szkoly tanca.
Vanessa odkryla ze zdumieniem, ze wszystkie te obroty i figury przyprawiaja ja o zawrót
glowy. Chlopak byl tak dobrym tancerzem, ze zupelnie zapomniala o swoim glupim szkolnym
mundurku.
- 43 -
Chociaz wiekszosc dziewczyn na sali nigdy o tym nie zapomni.
tematy ? wstecz dalej ? wyslij pytanie odpowiedz
Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostaly zmienione lub skrócone, po to by
nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.
hej, ludzie!
Ta tak zwana nudna, bezsensowna impreza, na która wszyscy musielismy pójsc
Czy nie bylo o niebo lepiej, niz sie spodziewaliscie? Pomyslcie tylko, juz za kilka godzin ferie
wiosenne - a teraz bedziemy mieli o czym rozmawiac w samolotach!
Cóz, jesli o mnie chodzi, to jest jeden temat, który nigdy mi sie nie znudzi...
Seks
Jasne, niektórzy z nas juz go zasmakowali, niektórzy nie, ale prawda jest taka, ze wszyscy o nim
myslimy i zdecydowanie wszyscy o nim mówimy. Analizujemy, kto z naszej klasy juz to robil i z kim, i
zawsze przy tej okazji oskarza sie te sama dziewczyne, ze zrobila to w szóstej klasie z nauczycielem.
Stuprocentowe klamstwo, nawiasem mówiac, bo tak sie sklada, ze to ja jestem ta dziewczyna.
Opowiadamy sobie, z kim bysmy to zrobily, gdybysmy mialy nieograniczony wybór - zwykle okazuje
sie, ze z kims bardzo znanym na przyklad z Jakiem Gyllenhaalem. A potem zaczyna sie debata na
temat penisów, która konczy sie atakiem pisków i smiechów, bo spójrzmy prawdzie w oczy: penisy sa
brzydkie i dziwaczne. Polem snujemy fantazje o idealnym pierwszym razie, ich bohaterowie to
oczywiscie stawni faceci. Ja z jakiegos powodu zawsze wyobrazam sobie Jake'a. Robie to z Jakiem na
pralce o wschodzie slonca (tak sie sklada, ze z naszej pralni jest wspanialy widok na wschód slonca
nad East River). Ale niedawno zdalam sobie sprawe, jakie to by bylo niewygodne. I jak glupio, gdyby
ktos akurat przyszedl zrobic pranie! Nie ma co: nie potrafimy przestac mówic! o seksie A teraz, kiedy
sie tak przed wami otworzylam, nadstawiam uszu na wasze zwierzenia. Nie wstydzcie sie. W koncu
- 44 -
jestescie calkiem anonimowi.
No, chyba ze nie chcecie.
Wasze e - maile
P: Czesc P!
Wiec bylam wczoraj wieczorem na tej imprezie i jestem pewna, ze cie widzialam. Przyszla
taka zwariowana rodzina, której nigdy wczesniej nie spotkalam. Ojciec mial na sobie
tenisówki i spódnice. Golisz glowe?
Radykalna
O: Droga Radykalna!
Twoje zaciecie detektywistyczne jest godne podziwu, ale mylisz sie. Nawet gdybym golila
glowe, to myslisz, ze od czasu do czasu nie wolalabym zalozyc peruki albo modnego
nakrycia glowy, zwlaszcza na taka okazje jak wczorajsza impreza? Z tego, co pamietam,
jedyna dziewczyna na sali z ogolona glowa miala tez na sobie szkolny mundurek, wiec
musze glosno i kategorycznie stwierdzic, ze nigdy, ale przenigdy nic wystapilabym w czyms
takim.
P
P: Droga plotkaro!
Widzialas wczoraj wieczorem S i N? Prawie to robili w kacie sali Fricka? Tak bardzo temu
zaprzeczaja, ze to juz naprawde przesada. Dlaczego wlasciwie nie przyznaja, ze chca byc
razem? Bylaby z nich wspaniala para, nie?
pod.gladacz
O: Drogi pod.gladaczu!
Moim zdaniem sie mylisz i to ty przesadzasz. S i N sa przyjaciólmi. A co, przyjaciele nie
moga sie juz dotykac? Chociaz trudno uwierzyc, ze nie pozwalaja sobie na wiecej, niz
powinni...
P
Na celowniku
- 45 -
Wczoraj wieczorem. S i B uciekaja - jak najdoslowniej - z imprezy dobroczynnej Cnota i wystepek, i
to jeszcze przed deserem. Osobiscie uwazam, ze B to wszystko zaplanowala i zorganizowala. Wolala
uciec, kiedy pojawil sie N, który w dodatku wygladal powalajace V wymyka sie z imprezy razem z
chlopakiem o niezwyklym nosie. Ida na cappuccino do Three Guys Coffee Shop kilka przecznic dalej.
Prawdziwa milosc? Czy tylko V chciala pozbyc sie rodziców? A moze jedno i drugie? A nowy chlopak J,
blondyn L - tak, jestem pewna, ze to on - zjawia sie póznym wieczorem u Fricka, wystrojony we
wspanialy smoking ze znana dobrodziejka artystów, Madame T, pod ramie. Widziano go tez wczoraj
wieczorem na Upper West Side, wiec moze to jednak inny blond przystojniak. W tych okolicach jest
zatrzesienie takich.
Czadowych wakacji. Nie lamcie niczego i nie traccie niczego, czego ja bym nie zlamala albo nie
stracila! Puszczam do was oko.
Wiem, ze mnie kochacie,
plotkara
królewna sniezka i holenderska druzyna olimpijska snowboardowa
- Kiedy bylam tu ostatnim razem, dom zdecydowanie stal przy tej drodze - upierala sie
Georgie. - Ale ty nie znasz mojej matki. Pewnie przeniosla dom gdzie indziej, zeby mi dopiec.
Nate wygladal przez okno taksówki, podziwiajac olsniewajace dworki z drewnianych bali przy
Wood River Drive w Ketchum, w Idaho, glównym miescie Sun Valley. Za nimi wznosil sie masyw
Mount Baldy. Jego spadziste zbocze pokrywaly na przemian to nieskazitelne, zadbane trasy
narciarskie, to laty gestego iglastego lasu. Kiedy Nate zmruzyl oczy, dostrzegl strumyk malenkich jak
mrówki narciarzy zjezdzajacych zygzakiem po stoku. Nowa deska lezala blogo na tyle minivana w
wyscielanym, czerwonym pokrowcu od Burtona. Nate nie mógl sie doczekac, kiedy ja wypróbuje.
- Moze zadzwoncie i dowiedzcie sie dokladnie, gdzie jest ten dom? - zasugerowal kierowca,
zerkajac na Georgie w tylnym lusterku.
Z lotniska do jej domu mialo byc dwadziescia minut, a jezdzili po Sun Valley juz ze trzy
kwadranse.
- Prosze jechac dalej - przykazala taksówkarzowi Georgie i bezwladnie oparla glowe na
ramieniu Nate'a. Tabletki nasenne, które zwedzila jakiemus starszemu panu w samolocie, nadal
- 46 -
dzialaly i jak zwykle zachowywala sie bezsensownie. Poza tym miala na sobie fioletowe, satynowe
sandaly Miu Miu i cieniutka, czarna bluzke bez pleców, co bylo dosc dziwne, zwazywszy, ze
przyjechali na narty. Z drugiej strony milo bylo dotykac jej gladkich, bladych ramion, a geste, ciemne
wlosy byly tak lsniace i zmyslowe, ze Nate nie mial zadnych zastrzezen. Przyjemne bylo siedziec
obok, a nie tylko rozmawiac przez telefon.
- Pamietasz ilupietrowy to dom? - zapytal. - Albo czy nie ma w poblizu jakiegos strumienia
czy czegos w tym stylu?
- Nie bardzo - ziewnela Georgie. - Pamietam, jak raz przyjechalismy tu na Boze Narodzenie.
Ulepilysmy z niania balwanu. Zwinela wtedy matce jedna z torebek Fendi, zeby zawiesic balwanowi
na reku. Mial rece z patyków.
Bardzo pomocne.
Kierowca wlókl sie droga z powrotem w strone miasta. Chyba juz sie poddal.
- Czekaj no! - krzyknela Georgie, siadajac prosto.
Samochód zatrzymal sie gwaltownie.
- To tu!
Zaczela sie mocowac z klamka i w koncu odsunela drzwi minivana, zupelnie nie zwracajac
uwagi, ze wysiada na srodku drogi na ostrym zakrecie.
- No chodz! - krzyknela niecierpliwie do Nate'a.
Najwyrazniej sie spodziewala, ze bagazem zajmie sie kierowca albo sluzba.
Jak kazdy z nas, nie?
Nate podziwial to rozlegle drewniane ranczo juz dwa razy, kiedy obok niego przejezdzali.
Zastanawial sie, kto tam mieszka i czy ta osoba jest slawna albo cos takiego, bo na zewnatrz stalo
zaparkowanych siedem podobnych do siebie czarnych terenowych mercedesów.
- Czyje sa te samochody? - zapytal, idac za Georgie zasniezonym podjazdem prosto do
imponujacych dwuipólmetrowych, pomalowanych na stalowo drzwi.
Georgie zagryzla krwistoczerwone usta, radosnie podniecona. Chyba nawet nie zauwazyla, ze
jej satynowe sandaly nadaja sie juz tylko do wyrzucenia.
- Chyba ktos wiedzial, ze przyjezdzamy.
Pchnela masywne drzwi.
- Mama nie uznaje zamków - wyjasnila Georgie. - Lubi, zeby znajomi czuli sie mile widziani
niezaleznie od tego, czy jest w domu, czy nie.
- Nie ma jej?
Kiedy Georgia powiedziala mu o wyjezdzie, Nate zakladali ze beda spedzac czas z jej matka.
- 47 -
Beda jej pomagac przygotowywac kolacje, ogladac razem filmy, az matka zasnie na sofie, i beda
wtedy mogli wymknac sie na góre i wskoczyc razem do lózka.
- Skad, jest w Dominikanie albo Wenezueli czy jakos tak. Zawsze zima jedzie na poludnie.
Znalezli sie w wysokim przedpokoju. Nad ich glowami krzyzowaly sie wielkie drewniane belki.
Podlogi wylozono kafelkami w kolorze czerwonej gliny. Przedpokój otwieral sie na ogromny salon o
obnizonej podlodze i przeszklonej scianie z widokiem na góry. Z salonu wychodzilo sie na drewniana
werande. Unosily sie nad nia kleby pary: w wielkiej drewnianej balii moczylo sie wlasnie siedem
osób.
- Och, goraca kapiel! - pisnela Georgia, zrzucajac sandaly. - Ostatni w balii przynosi drinki!
Nate pozwolil jej pobiec przodem, a sam zagapil sie na szerokie drewniane schody
prowadzace na pietro. Wszedzie walaly sie ubrania, a na parapecie na pólpietrze lezaly male,
okragle czaszki zbików.
Przeszedl przez salon. Slonce wlewalo sie przez szklana sciane i obmywalo mu twarz. Przed
wielkim kamiennym kominkiem lezal dywanik ze skóry niedzwiedzia grizzly.
Powinnismy wlasnie na niej baraszkowac, pomyslal z gorycza, ale zamiast baraszkowac z
Georgie bedzie musial gadac z banda obcych ludzi siedzacych w jednej wannie.
To stad siedem samochodów przed domem. Ale skoro ci goscie lak lubia siedziec razem w
balii, to czemu nie wystarczyla im jedna terenówka? Georgie juz zdazyla wskoczyc do wody, wcisnela
sie miedzy wielkiego blondyna i Chucka Bassa. Wszyscy byli nadzy.
- Georgina powiedziala mi, ze przywiezie kogos specjalnego - powiedzial Chuck, obrzucajac
Nate'a lubieznym spojrzeniem. Piers mial porosnieta gestymi, ciemnymi wlosami. - Ale nie
wspomniala, ze to bedzie nieslawny Nathaniel Archibald!
Nate przysiadl na drewnianej barierce okalajacej werande. Nie mial ochoty moczyc sie ani
rozbierac przy tych wszystkich facetach.
- A to jest holenderska druzyna olimpijska. Snowboardowa! - powiedziala Georgie, machajac
snieznobiala reka nad glowami siedmiu blondynów drzemiacych leniwie w goracej wodzie. - Chuck
spotkal ich na rynnie snieznej dla snowboardzistów tuz przed zamknieciem wyciagów.
- To Jan, Franz, a to Josef, Conrad, Kichaczek, Gapcio i Gan! Prawda, ze sa smakowici? -
zapytal Chuck, zanurzajac sie glebiej w wodzie, a potem gwaltownie wyskakujac. - A ja jestem
królewna Sniezka!
- Nie, ja jestem królewna Sniezka - upierala sie Georgie.
- Milo mi poznac - powiedzial Nate, ledwo kryjac rozdraznienie.
Pieknie! Georgie juz siedzi naga w balii z olimpijska druzyna z Holandii, a on? Co on ma
- 48 -
zrobic? Kilku z nich moglo byc gejami, skoro zadawali sie z Chuckiem, ale przeciez nie wszyscy!
- Ej! - krzyknela Georgie, pryskajac woda w twarz Chucka. - Przesiac oblapiac mnie za cycki! -
Usmiechnela sie slodko do Nate'a. - Siostry mamy Chucka i mojej mamy sa kuzynkami. Czy jakos tak
- wyjasnila. - Stracilismy razem cnote w szóstej klasie.
Nate wcisnal dlonie do kieszeni plaszcza. Niewiele mógl na to odpowiedziec, ale zdal sobie
sprawe, ze w gruncie rzeczy slabo zna Georgie. Jak widac, kryla sporo niespodzianek, a wiekszosc z
nich nie byla przyjemna.
Nagle Georgie wyskoczyla z wody i popedzila przez salon.
- Przyniose nam szampana! I jak wróce, Nate, masz siedziec w wannie, bo inaczej sama cie
tam wepchne!
Ale Nate nie mial zamiaru wchodzic do wody. Wstal i ruszyl po mokrych sladach do kuchni.
Georgie szperala w spizarni, przeszukujac szafki z szampanem. Jej biala pupa byla okropnie chuda,
ale poza tym dziewczyna wygladala idealnie.
- Ide na góre rozpakowac sie - oznajmil Nate, dajac Georgie szanse. Moglaby isc z nim.
Wtedy by sie rozebral. Na osobnosci.
- Jak chcesz - mruknela. Minela go pospiesznie z póltoralitrowymi butelkami szampana pod
pachami.
Na górze Nate odkryl, ze jego rzeczy juz ktos zlozyl i poukladal w cedrowej szafie w jednej z
sypialni dla gosci. Wiec zamiast sie rozpakowac, szybko przeszukal lazienki, zeby powyrzucac leki i w
ogóle wszystko, co Georgie moglaby dla zabawy lyknac. Jezeli jej matki nie ma w poblizu, to na niego
spada odpowiedzialnosc za Georgie. Musi przypilnowac, zeby nie wypila butelki syropu i na przyklad
nie podpalila domu.
Kiedy juz przejrzy lazienki Georgie, zadzwoni do Sereny i Blair. Bo skoro nie urzadza sobie z
Georgie romantycznego tygodnia, z nartami w dzien i seksem w nocy, a ona w dodatku ma zamiar
caly czas swirowac, to zdecydowanie przyda mu sie odrobina towarzystwa.
Bo kto mu pomoze zabawic nadpobudliwa, szalona, uzalezniona Georgie, jesli nie
superdziewczyna, której zawsze pozadal, i zlosliwa, ale nadal piekna eksdziewczyna?
B zaczyna sie interesowac nartami
Kiedy juz dojechaly do Sun Valley Lodge, Blair polozyla sie na lózku w ich pokoju. Wygladala
- 49 -
na dwór i gapila sie na nagie galezie drzew i snieg. Zastanawiala sie, czy nie powinna byla jednak
jechac na Hawaje. Przynajmniej by sie opalila.
- Puk, puk! - wrzasnela Serena, pukajac do pokoju obok. - Tu gosposia!
Pisnela z radosci, gdy Erik, caly spocony po saunie. otworzyl drzwi. Objeli sie na powitanie.
Tak dawno go nie widziala! Wciaz byl jej wielkim, kochanym niezdara, slodkim misiem.
- Poczekaj. Przebiore sie - Blair uslyszala jego glos.
- Blair nie obchodzi, co na sobie masz - odparla Serena. - Chodz i przywitaj sie.
Polem Blair uslyszala cichy odglos kroków.
- Czesc.
Podniosla sie na lokciach i zamrugala. Erik byl prawie nagi jesli nie liczyc bialego recznika na
biodrach. Mokre blond wlosy zgarnal na kark. Na brodzie mial malenka blizne po tym, jak przewrócil
sie na placu zabaw, gdy mial dziewiec lat. Poza tym, wygladal nieskazitelnie.
Blair juz sie w nim zakochala, czytajac jego pamietnik i spiac w jego koszulach. Ale spotkanie
twarza w twarz zrobilo na niej piorunujace wrazenie. Te wielkie, niebieskie oczy! Te smutne,
seksowne usta! Ta idealna piers! Nawet stopy mial idealne.
Nagle usiadla, skrzyzowala nogi, zmierzwila wlosy i usilnie sie starala wygladac na znudzona.
- Czesc. - Wyciagnela rece nad glowa i odchylila do tylu. - Jezdziles juz na nartach? -
ziewnela.
Erik usmiechnal sie szeroko. Przyzwyczail sie, ze robi na dziewczynach wrazenie, i to bylo
calkiem mile, ze przyjaciólka mlodszej siostry tak wyrosla i teraz tak mu sie przeciaga pod nosem.
Wlasciwie nie widzial Blair, odkad Serena wyjechala do szkoly z internatem, a on zaczal nauke w
college'u - czyli ponad dwa lata. Zawsze byla ladna, ale w tej krótkiej, szelmowskiej fryzurce, z
drobnym, proporcjonalnym cialem i ta arystokratycznie zadarta broda wyrosla na prawdziwa laske.
- Snieg jest teraz niesamowity. W nocy pada, a w dzien w sloncu jest z pietnascie stopni
ciepla, wiec wlasciwie mozna jezdzic w szortach. Niektóre dziewczyny jezdza nawet w górze od
bikini. A trasy sa tu naprawde zadbane.
Blair pokiwala glowa, udajac zainteresowanie. Jezdzila na nartach od dziecka, przez cale
zycie, ale lubila jezdzic zgrabnie, bez wysilku i bez ryzyka. Nigdy by sobie nie pozwolila na upadek,
zeby nie najesc sie wstydu. Przywiozla swoje ulubione bikini Eres z mysla o goracych kapielach, ale z
tego, co mówil Erik, moglaby je nosic nawet na stoku! Serena ostrzegala, ze brat jezdzi naprawde
szybko i lubi muldy, ale moze gdyby Blair ladnie go poprosila, przemyslalby sprawe i odpuscil sobie
na jakis czas szalencza jazde. Stanowiliby idealna pare: ona w bikini, on w spodenkach do surfingu,
Musowaliby sobie z gracja, ku zazdrosci wszystkich.
- 50 -
- Móglbys mnie jutro oprowadzic? - poprosila. - Bylam tu tylko raz na nartach.
Erik wyszczerzyl zeby.
- Jasne.
Ich pokój w hotelu by! wielki i urzadzony w starym stylu: z ciezkimi zaslonami z bezowego
aksamitu, nocnymi szafkami i osobna garderoba. Ale zapewniono tez wszelkie mozliwe
udogodnienia: odtwarzacz CD i DVD, dostep do Internetu oraz minibarek, który Serena wlasnie
odkryla. Siedziala na podlodze przed otwarta lodówka, wpychajac do buzi darmowe trufle Godivy i
zapijajac je szampanem. Czyzby Blair flirtowala z Erikiem? A on na to odpowiadal? Dziwne.
- Mna sie nie przejmujcie - mruknela pod nosem, biorac kolejny lyk z minibutelki Veuve
Clicquot. - Patrzcie, lampka miga na telefonie. Jest do nas wiadomosc!
Popedzila do telefonu przy lózku, zlapala sluchawke i przelaczyla sie na poczte glosowa.
- Czesc, tu Nate. Mam nadzieje, ze dojechalyscie cale i zdrowe. Spotkamy sie jutro rano, kolo
wpól do jedenastej? Moze pojezdzimy razem? Hm, nie wiem, jaki tu jest numer. Wlasciwie to
prawdziwy dom wariatów. Dzwoncie na komórke. Dobra, do zobaczenia.
Serenie wydawalo sie, ze Nate byl jakis zdyszany i - dziwne - jakby zdenerwowany. Ale moze
to dlatego, ze przestal palic, a ona jeszcze sie nie przyzwyczaila do jego normalnego glosu.
Trzymajac telefon, zerknela na Erika i Blair. Brat pokazywal cos przez okno i opowiadal Blair o
nachyleniu stoków, o tym, gdzie pada slonce rano, a gdzie po poludniu. Jakby Blair to interesowalo.
Serena wykrecila numer na komórke Nate'a i zostawila wiadomosc.
- Jutro zdecydowanie wybieramy sie na narty. Ale ja nie mam kondycji i bedziemy musieli sie
zatrzymywac po kazdym zjezdzie na goraca czekolade i papierosy. Ale jak sie znudzisz to mozesz nas
olac. Nie moge sie doczekac, zeby poznac Georgie. Do zobaczenia na dole przy River Run o dziesiatej
trzydziesci. Trzymaj sie, Nate.
Rozlaczyla sie, wsadzila do ust jeszcze jedna czekoladke i podczolgala sie do Erika od tylu.
Warknela, a potem ugryzla go w lydke.
- Auc! - krzyknal przerazliwe.
Serena usiadla z powrotem na tylku.
- Mozemy wreszcie cos zrobic? Czy jestescie tak zajeci gadaniem w tym nudnym pokoju, ze
nie zamierzacie w ogóle wychodzic?
Blair spiorunowala przyjaciólke wzrokiem i z trudem powstrzymala sie od kopniecia jej w
glowe. Czy Serena nie moglaby wreszcie przestac sie wtracac i dac im porozmawiac?
Serena skoczyla na równe nogi i porwala kosmetyczke z lezacej na lózku walizki.
- Ide pod prysznic - oznajmila. - Jezeli bedziecie potem chcieli pójsc ze mna na koktajl, to
- 51 -
super. A jak nie, to znajde sobie jakichs fajnych, interesujacych ludzi, zeby miec sie z kim pokrecic, a
wy sobie tutaj siedzcie, ogladajcie pogode dla narciarzy i dlubcie w nosie.
Moze zachowywala sie dziecinnie, ale z drugiej strony wykazala sie cholernym taktem, dajac
im chwile, zeby pobyli sam na sam i zrobili to od razu, podczas gdy ona bedzie brala prysznic. Skoro
na to wlasnie maja ochote...
Blair przewrócila oczami. Serena byla zazdrosna, bo nagle Erik wolal rozmawiac z nia, a nie z
mlodsza siostra. A Blair nie miala zamiaru stracic takiej okazji. Erik i Serena mogli sie spotykac, kiedy
tylko chcieli.
- Pójde sie ubrac - powiedzial Erik, podciagajac recznik. - Pewnie chcecie sie rozpakowac i w
ogóle.
Blair podeszla do swojej torby i rozpiela ja. Wyjela bikini i troche koronkowej bielizny. Rzucila
je ostentacyjnie na lózko.
- Nie zabralam duzo rzeczy. Wlasciwie to musze wypozyczyc narty i reszte sprzetu na dole.
- Tak? - Erik zatrzymal sie w progu. - Moge ci pomóc. Powiedz mojej siostrze, ze spotkamy sie
za pól godziny na dole w holu. Potem mozemy pójsc cos zjesc.
- A co z waszymi rodzicami? - zapytala Blair. Pamietala, ze jest tu gosciem. Tak naprawde
wolalaby po prostu zaszyc sie w sypialni z Erikiem. Mogliby zamówic jedzenie do pokoju, ogladac
romantyczne czarno - biale filmy, a potem zaczac zrywac z siebie ubrania... Nie zapomniala jednak o
dobrym wychowaniu. - Nie powinnismy zjesc kolacji razem z nimi?
- E, tam. Maja tu mnóstwo znajomych. Zwykle chodza swoimi sciezkami. Pewnie beda chcieli
z jeden raz zjesc z nami kolacje albo pózne sniadanie. Ale wlasciwie jestesmy tu zdani na siebie. -
Spojrzal Blair w oczy. Obydwoje wiedzieli, ze to dobra nowina.
- Wiec zapowiada sie ciekawie - powiedziala.
- Aha - zgodzil sie Erik, nim schowal sie w swoim pokoju.
No, przynajmniej bedzie troche rozrywki!
to bron czy tylko rogalik z serem?
- Jest niedziela, blady swit i ze dwadziescia stopni mrozu — marudzila Elise. - O co chodzi z
tym siedzeniem?
- Csss - szepnela Jenny. - Idzie. - Zlapala Elise za rekaw plaszcza i pociagnela ja za soba do
- 52 -
pralni chemicznej przy Lexington Avenue.
- A teraz co mamy robic? - burknela Elise.
Jenny polozyla palec na ustach i przykucnela za ogromna, zólta torba na pranie. Specjalnie na
te okazje zalozyla przeciwsloneczne okulary i ledwo cokolwiek widziala w ciemnym miejscu.
- Csss.
- W czym moge pomóc? - zapytal mezczyzna za lada.
Dziewczyny nie ruszyly sie, podczas gdy Leo szybko minal witryne pralni. Jego jasne wlosy
kryly sie pod czarna czapka. Mial na sobie podniszczona, brazowa, skórzana kurtke z kolnierzem z
kozucha, która albo byla bardzo droga, albo bardzo stara. Niósl wielki papierowy kubek kawy i biala
papierowa torbe z czyms w srodku.
Aha! To bron? - zastanawiala sie Jenny. A moze czyjas reka? Albo zwyczajny rogalik z serem?
- Chodz!
Jenny skoczyla na równe nogi i wyciagnela Elise z pralni. Ruszyly za Leem Siedemdziesiata
ulica w strone Park Avenue.
Leo nigdy nie zaprosil Jenny do domu, ani nawet nie powiedzial jej, gdzie mieszka. Kiedy
poprosila, zeby spotkali sie dzisiaj, odparl, ze nie moze. Odpowiadal tak na prawie co druga jej
prosbe. Byl tajemniczy i nieuchwytny, nie mogla sie wiec oprzec pokusie szpiegowania go. Mial
ulubiony sklep z kawa na rogu Siedemdziesiatej i Lexington, wiec prawdopodobnie mieszkal gdzies w
poblizu. Tego ranka Jenny wyciagnela Elise z lózka o siódmej rano.
- Ej, patrz! - Elise wskazala w strone Park Avenue, na okazaly budynek z zielonymi i zlotymi
markizami oraz odzwiernym. - Wchodzi tam! - Poczatkowo zachowywala sie, jakby cale to
szpiegowanie Lea bylo cysta glupota, ale teraz ja wciagnelo. - To tam mieszka?
- Nie wiem - odparla bez tchu Jenny.
Ruszyly przecznica w strone skrzyzowania, az dotarly do plamy slonca. Jenny oparla sie o
sciane. Czekala, az Leo znowu wyjdzie.
- Masz zamiar tu zostac? - Elise wyciagnela paczke gumy Orbit i poczestowala przyjaciólke.
- A co w tym zlego? - Jenny odwinela gume, odgryzla polowe listka, a reszte zawinela na
pózniej.
- A jesli bedzie tam siedzial i przez trzy godziny ogladal telewizje? Zamarzniemy tu na smierc
- marudzila Elise.
Jenny zula gume. Schowala dlonie do kieszeni czarnej kurtki. Zamknela oczy i pozwolila, zeby
marcowe slonce grzalo jej twarz.
- Na sloncu jest cieplej. A poza tym co mamy do roboty? Sa ferie. Nie mamy nawet pracy
- 53 -
domowej.
Elise trudno bylo sie z tym nie zgodzic. Naprawde nic jest fajnie byc jedyna osoba w klasie,
która nie wyjezdza na ferie na narty albo na plaze. Przynajmniej Jenny wymyslila im zajecie. Nagle
Elise az podskoczyla. Leo wlasnie wyszedl z budynku. Bez czapki, bez papierowej torby i bez kawy.
- Ej - szepnela i szturchnela Jenny.
Przycisnely sie do sciany i schowaly glowy, majac nadzieje, ze Leo ich nie zauwazy. Tym
razem prowadzil ogromnego bialego mastiffa na czerwonej, skórzanej smyczy. Pies mial na sobie
komplecik za jakies trzysta dolarów: obroza plus kurteczka w kratke z Burberry. Mial tez rózowe,
skórzane buty.
O Boze.
Jenny nie bardzo wiedziala, co o tym myslec. To bylo zenujace, ale i intrygujace. Nawet nie
powiedzial jej, ze ma psa! Znowu pociagnela Elise za rekaw.
- Chodz.
Zachowujac bezpieczna odleglosc, szly za Leem, który powoli okrazal z psem kwartal. Byl
bardzo uwazny, pozwalal psu obwachiwac wszystkie hydranty i krawezniki, gdzie nasikaly inne psy.
Nagle pies przygarbil sie i zrobil ogromna kupe, a Leo obowiazkowo przykucnal, zgarnal kupe do
plastikowej, rózowej torebki, która wyjal z dozownika przyczepionego do smyczy, a potem wyrzucil
pakunek do kosza na rogu Szescdziesiatej Dziewiatej i Madison. Potem doszedl do Park Avenue i
znowu wszedl do budynku.
Jenny oparla sie o sciane w tym samym slonecznym miejscu, kompletnie skolowana.
Elise stanela obok niej, glosno zujac gume.
- Ej, nie wiem, czy to prawda, ale... kojarzysz te strone, na która zawsze zagladam?
- No?
- Pisano tam ostatnio o eleganckim przyjeciu, na które poszly wszystkie bogate dziewczyny w
czwartek wieczór. I wspomniano o jednym takim chlopaku... Wygladalo mi na to, ze chodzi o Leo.
Moze jest dzieciakiem jakiegos multimilionera, ale wstydzi sie przyznac.
Jenny skrzywila sie. Albo wstydzi sie przyprowadzic mnie do domu i przedstawic rodzicom,
pomyslala z rozpacza. Ale i tak nie byla przekonana. Leo nie zachowywal sie jak bogaty snob i uczyl
sie w dosc niekonwencjonalnej szkole. Gdyby byl multimilionerem, to pewnie chodzilby do szkoly
Swietego Judy albo jakiejs z internatem w New Hampshire.
- Skoro jest taki bogaty, to dlaczego kupuje kawe na wynos i wyprowadza wlasnego psa? -
sprzeciwila sie.
Ale z drugiej strony, dlaczego jego pies nosi obroze drozsza niz kazdy z jej ciuchów? Boze,
- 54 -
teraz Leo wydal jej sie jeszcze bardziej tajemniczy.
- Moze on jest szpiegiem, który udaje zwyklego ucznia, zeby rozgryzc od srodka handel
narkotykami w szkolach srednich? - zasugerowala Elise.
- I w zwiazku z tym musi zakladac psu rózowe buty? - Jenny nie spuszczala oczu z wejscia do
budynku. - Nie sadze.
Elise zaczela robic pajacyki, zeby sie rozgrzac.
- Moze to specjalne buty. No wiesz, z torpedami albo czyms takim, jak u Jamesa Bonda.
- Jasne - zachichotala Jenny. Z jakiegos powodu spodobala jej sie mysl, ze Leo to szpieg. - I
ma czarny pas karate, i mówi biegle w... dajmy na to, dwudziestu trzech jezykach.
Elise schylila sie i poprawila sznurowadla. Zaczynala sie naprawde nudzic.
- Kto, pies?
- Nie, kretynko! - wykrzyknela Jenny, nadal patrzac na drzwi. - Leo.
- Kto wie? - ziewnela Elise. Najchetniej wrócilaby do lózka. Choc z drugiej strony miala cicha
nadzieje, ze pójda do Jenny, wtedy moglaby znowu spotkac sie z Danem. Byl dziwny, ale w naprawde
- slodki sposób. - Wiec co teraz robimy?
Jenny wyjela z kieszeni polówke gumy. Stara wyplula na papierek, a nowa wlozyla do ust. Nie
chciala sie przyznac, ale spodobalo jej sie szpiegowanie Lea.
- Czekamy.
Cóz, przynajmniej mialy zajecie.
tematy ? wstecz dalej ? wyslij pytanie odpowiedz
Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostaly zmienione lub skrócone, po to by
nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.
hej, ludzie!
Chlopcy i dziewczyny róznie sobie radza
Czy zauwazylyscie kiedys, ze kiedy chlopcy sa zestresowani, to chca tylko godzinami grac samotnie w
- 55 -
te swoje gry wideo albo ida do parku kopac pilke z innymi chlopakami? Kiedy my sie stresujemy,
robimy cos produktywnego. Sprzatamy w szatach, idziemy kupic nowa, idealna torebke, wybieramy
sie na manikiur, regulujemy brwi, czyscimy zeby. Ostatnie, czego chcemy, to siedziec bezczynnie. A
najbardziej potrzebujemy towarzystwa plci przeciwnej. Dziewczyny - nawet nasze najblizsze
przyjaciólki - sa za bardzo nastawione na rywalizacje i jeszcze bardziej nas nakrecaja, podczas gdy
chlopcy przynosza ukojenie i odciagaja nasza uwage od problemów. Ale jak zastosowac te metode,
gdy wszyscy chlopcy sa zajeci ganianiem za pilka? Mamy dwa wyjscia. Mozemy zdjac z siebie polowe
ubran, stwarzajac chlopcom alternatywe nieco bardziej kuszaca od okraglej, podskakujacej pilki. Albo
mozemy przestac konkurowac z naszymi przyjaciólkami i zabawic sie nieco z nimi. Spójrzmy prawdzie
w oczy: kiedy juz sie calowalas z tym jednym jedynym, natychmiast lapiesz za telefon i dzwonisz do
przyjaciólki.
Wasze e - maiie
P: Droga P!
Mam dopiero trzynascie lat i tak czesto poruszany przez Ciebie temat college'u wydaje mi
sie naprawde odlegly. Ale nie moim rodzicom. Ciagle tylko o tym mówia. Zabieraja mnie w
ferie wiosenne na objazd po college'ach. Zapisali mnie juz na kurs przygotowujacy do
egzaminów koncowych, który zaczyna sie w kwietniu. Co mam im powiedziec, zeby przestali
sie mnie czepiac
Mamdosc
O: Witaj mamdosc!
Masz dosc? Mysle, ze kazdy to zrozumie. Jakbysmy juz nie byli pod silna presja! Polecam
pewna sprytna sztuczke psychologiczna - u mnie zawsze dziala. Odgrywaj role córeczki,
która nie moze sie doczekac college'u! Kupuj wszystkie przewodniki, wytapetuj pokój
plakatami z college'ów, zamów przez Internet college'owe bluzy, kup kompakt z testami
przygotowujacymi do egzaminów koncowych i uzywaj ich strony tytulowej jako wygaszacza
ekranu. Przestan ogladac telewizje. Jezeli nie zaczna sie martwic i nie zostawia cie w
spokoju, spróbuj sie poumawiac z jakims chlopakiem z college'u. To moze zadzialac.
Powodzenia!
P: Droga plotkaro!
- 56 -
Chodze do Smale z tym chlopakiem, z którym spotyka sie J. To zabawne, bo nikt go
wlasciwie nie zna. Wychodzi zaraz po dzwonku i z nikim sie nie widuje. Jakby byl duchem
albo cos takiego.
Celine
O: Droga celine!
Jezeli jest duchem, to by wszystko wyjasnialo. W koncu duch moze pojawic sie
blyskawicznie i wycinac najbardziej szalone numery. Ale czy duch zawracalby sobie glowe
szkola? A tak przy okazji - masz sliczne imie, o ile to twoje prawdziwe imie.
P
Na celowniku
D kupuje nowy, czarny garnitur ze sztruksu na wyprzedazy magazynowej w APC. Ze wzgledu na nowa
prace chce wygladac jak artysta i nieco z francuska. V przymierza spodnie khaki w Gap razem z
nowym chlopakiem o wielkim nosie. Od kiedy ona nosi kolor khaki? J obserwuje Park Avenue, z
lornetka i w smiesznym starym, meskim kapeluszu. Kompletnie oszalala? B w Sun Valley przymierza
bikini i kupuje prezerwatywy. Czekaj, myslalam, ze jedzie na narty. Czy ktos powiedzial
prezerwatywy?! N zawozi caly, samochód pijanych blondynów czarnym terenowym mercedesem do
odlotowej meksykanskiej knajpy, tez w Sun Valley. Czy to nie beznadzieja - byc tym niepijacym, co
ma prowadzic? A gdzie jego dziewczyna? Juz zdazyla stracic przytomnosc? Milusio. Wyglada na to, ze
wszyscy sa w szczytowej formie. Jak zwykle. Pamietajcie, zeby mnie o wszystkim informowac. Ta
strona jest tylko o was (a nie o mnie).
Wiem, ze mnie kochacie,
plotkara
D jak do roboty, chlopcze
Kieszenie w nowym garniturze Dana ciagle jeszcze byly zaszyte, mokre wlosy doslownie
przymarzly mu do czola.
- Halo? - krzyknal chrapliwie do domofonu przed biurem „Red Letter” przy Jedenastej ulicy w
- 57 -
West Village.
Papieros, którego zapalil zaraz po wyjsciu z metra, parzyl mu palce. Dan rzucil go na chodnik,
majac nadzieje, ze nikt nie patrzy na niego z dezaprobata z okna redakcji „Red Letter”.
- Tu Daniel Humphrey. Nowy stazysta.
Odezwal sie brzeczyk. Dan pchnal ciezkie okratowane drzwi t wszedl. Wspinajac sie po
schodach, otarl spocone dlonie u spodnie. Juz widzial oslepiajace swiatla biura, slyszal stlumiony
stukot klawiatur komputerowych, szum faksów, kopiarek i drukarek oraz miarowy pomruk sluzbowych
rozmów. Doszedl U szczyt schodów i rozejrzal sie. Wszedzie glowy pochylone nad biurkami, glowy
gadajace przez telefon. Wszyscy zajeci. Bardzo, bardzo zajeci. Biale sciany dzielila na pól cienka, po-
zioma, czerwona linia, przez co ogromne pomieszczenie wygladalo jak obwiazane czerwona wstazka.
Kiedy Dan zmruzyl oczy, dostrzegl, ze linia skladala sie tak naprawde z tysiecy drobnych slów
napisanych czerwona farba. Ciekaw byl, co tam napisano, ale zeby odczytac litery, musialby pochylic
sie nad czyims biurkiem, a nie chcial byc niegrzeczny.
Czekal, az ktos sie z nim przywita i go oprowadzi - w koncu ktos go wpuscil do biura. Jednak
nikt nie zwracal na niego uwagi.
Mimo tego eleganckiego nowego garnituru?
Przestepowal z nogi na noge. Odchrzaknal glosno. Nic.
- Ehm - odezwal sie do goscia siedzacego najblizej.
Mezczyzna mial zaczesane do tylu ciemne przylizane wlosy, wykrochmalona, snieznobiala
koszule z francuskimi mankietami i schludnie wyprasowane, czarne spodnie, pewnie od Armaniego,
Gucciego albo cos takiego. Staly przed nim cztery male nienapoczete buteleczki wody mineralnej San
Pellegrino. ustawione w jednej linii.
- Mialem sie spotkac z panem Siegfriedem Castle'em - wyjasnil Dan.
Facet podniósl wzrok i zmruzyl oczy.
- Pourquoi?
Dan zmarszczyl brwi. Facet nie mógl po prostu odezwac sie po angielsku?
- Bo jestem nowym stazysta?
Mezczyzna wstal.
- Ja jezdem twój nowy zef. - Wyciagnal dlon wnetrzem do góry. - Siegfried Castle. Mów mi
Sig... nie, wlazdziwie to mów mi proszem pana.
Dan nie bardzo wiedzial, co zrobic z tak wyciagnieta reka, jednak smialo polozyl dlon na dloni
Siegfneda Castle'a, obrócil ja i uscisnal.
Siegfried Castle skrzywil sie i zabral dlon.
- 58 -
- Jestes poeta, nie?
Dan skinal glowa, nerwowo zerkajac na boki. Teraz wszyscy przygladali mu sie chlodno.
Zauwazyl, ze na wszystkich biurkach stoja te male zielone buteleczki z woda San Pellegrino. I
wszyscy byli ubrani na czarno - bialo, tak jak pan Castle. Dan poczul sie dziwacznie w
jasnoniebieskiej koszuli i szarym garniturze.
- Tak. Opublikowano mój wiersz w walentynkowym wydaniu „New Yorkera”, w zeszlym
miesiacu. Moze pan czytal? Zdziry.
Siegfried Castle chyba go nie slyszal. Dan zaczal sie zastanawiac, czy „Red Letter” i „New
Yorker” nie rywalizuja ze soba. Moze popelnil straszliwe faux pas, wspominajac o konkurencji.
- Dobra. Pokaze ci moja przegródke z korespondencja wychodzaca. I przychodzaca. Moje
akta. Niezamawiane odrzuty. Kopiarke. Telefon. Faks. Siedzisz tutaj. Bede ci zlecal rózne rzeczy. Jemy
w sali konferencyjnej o wpól do drugiej. Zamówisz jedzenie.
Wskazywal rózne miejsca w biurze, a Dan zdal sobie sprawe, ze pan Castle nie zamierza mu
niczego wiecej pokazac ani nikomu go nie przedstawi. Koniec wycieczki.
Telefon zadzwonil. Siegfried Castle usiadl i wskazal aparat wypielegnowanym palcem. Dan
podniósl sluchawke.
- Slucham? - Skrzywil sie, zdajac sobie sprawe, ze nie za - brzmialo to profesjonalnie. - W
czym moge pomóc?
- Kto ty do cholery jestes? - odezwal sie po drugiej stronie glos z angielskim akcentem. - Daj
mi Zigstera, pronto.
Podal telefon panu Castle, który mial juz kilka siwych wlosów i pewnie byl starszy, niz na to
wygladal.
- To do pana, jak sadze.
Dan usiadl na krzesle, które, jak podejrzewal, przeznaczone bylo dla niego, w kacie, twarza do
sciany. Na jego biurku niczego nie bylo: ani telefonu, ani komputera, ani nawet wody San Pellegrino.
Zastanawial sie, czy powinien przedstawic sie pozostalym pracownikom biura, ale nie chcial im
zawracac glowy w czasie pracy. Mruzac oczy, próbowal odczytac slowa na czerwonym pasku na
scianie, ale im dluzej na nie patrzyl, tym bardziej tanczyly mu przed oczami i zamazywaly sie. Zerknal
w bok na przegródke z wychodzaca poczta pana Castle'a. Lezal w niej list.
- Chce pan, zebym go wyslal? - zapytal.
Siegfried wsadzil papierosa do ust i otworzyl srebrna zapalniczke Zippo, po czym wrzucil
niezapalonego papierosa do kosza pod biurkiem.
- Smialo - rzucil zlosliwie, jakby chcial czym predzej sie go pozbyc. - I potrzebny mi kawior. -
- 59 -
Wyciagnal z kieszeni banknot studolarowy. - Gourmet Garage przy Siódmej Alei. Ale nie bieluga! Ten
czarny w niebieskiej puszce.
Dan wzial pieniadze oraz list i wyszedl z biura. Na kopercie nie bylo znaczka, a on nie mial
pojecia, gdzie tu jest poczta. Jakas powinna byc w poblizu, wiec postanowil sobie zapalic i poszukac
poczty.
Dziesiec przecznic dalej wciaz jeszcze nie znalazl poczty. ale wypalil cztery papierosy na molo
z widokiem na rzeke Hudson.
- Musze wracac - mruknal i wrzucil papierosa do wody.
Ale nie mógl wrócic z koperta, jak ostatni kretyn. Nie powie przeciez, ze nie wiedzial, gdzie
kupic znaczek.
Przechylil sie nad porecza i zanim sie zastanowil. wrzucil list do metnej, wzburzonej wody.
Koperta przez chwile kolysala sie na falach, a potem przemokla i zatonela.
Ups!
Dan szybko sie odwrócil i przeszedl przez molo w strone Jedenastej. Jak wróci do domu
wieczorem, poszuka w Internecie jakiejs poczty w poblizu redakcji. W koncu ten jeden list nie byl
chyba az taki wazny?
Wsunal dlonie do kieszeni i wyczul pognieciona studolarówke. Przypomnial sobie o kawiorze.
- Cholera.
W Gourmet Garage staly cale stosy puszkowanego czarnego kawioru z osmioma rodzajami
niebieskich etykietek. Dan zlapal najdrozszy i podszedl do kasy.
- Dan?
Odwrócil sie. To byla Elise, kolezanka Jenny. Niosla metrowej dlugosci bagietke, a na twarzy
miala slady maki. Wlasciwie wygladala slodko, tylko nagle zauwazyl, ze jest znacznie wyzsza od
niego - co najmniej o glowe.
- Co tu robisz? Jenny mówila, ze zaczynasz dzis nowa prace.
Dan wskazal na mala puszke kawioru, która przesuwala sie po tasmie do kasy. Jak cos tak
malego moze kosztowac siedemdziesiat cztery dolary?
- Szef wyslal mnie po kawior.
Elise patrzyla, jak Dan placi studolarówka, a potem chowa reszte do plaszcza z APC.
- Super - westchnela. Naprawde byla pod wrazeniem. - W kazdym razie wlasnie zaszlam do
twojego nowego biura, zeby przyniesc ci pare ciastek. Nudzilam sie i pomyslalam, ze moze ucieszysz
sie z czegos takiego w pierwszy dzien pracy. - Usmiechnela sie niesmialo, placac za bagietke. -
Zawsze mi sie lepiej pisze, gdy mam cos do przegryzienia.
- 60 -
Dan nie bardzo wiedzial, jak to rozumiec.
- Musze wracac - powiedzial, wychodzac na ulice.
- Jasne.
Odprowadzila go do rogu z bagietka pod pacha. Przy okazji wysmarowala sobie maka caly
plaszcz.
- Musze zlapac taksówke. Kupowalam pieczywo dla mamy. Nasza rodzina zyje glównie na coli
i francuskim pieczywie. Mój ojciec nazywa to dieta Wellsów.
Dan usmiechnal sie. Dieta skutkowala. Elise byla naprawde szczupla. Zmruzyl oczy, patrzac
na nia w zimnych promieniach slonca. Przyniosla mu ciastka. Miala takie slodkie piegi. Chuda,
wysoka. Z bagietka pod pacha. Gdy tak stala w czarnym welnianym plaszczu i w czarnych pantoflach
na plaskim obcasie, wygladala bardzo poetycko i z francuska. Móglby o niej napisac wiersz.
Zdecydowanie.
Zamachala bagietka na przejezdzajaca taksówke.
- Ej!
Taksówka sie zatrzymala, a Elise odwrócila sie, zeby sie pozegnac.
- Moze pózniej wpadne do Jenny poogladac filmy albo cos takiego. Moze sie jeszcze
spotkamy.
Dan podszedl do niej.
- Masz make na policzku.
Dotknal jej twarzy kciukiem, a potem pocalowal ja w policzek.
- Juz.
Elise usmiechnela sie niepewnie samym kacikiem ust.
- Dzieki.
Taksówkarz zatrabil.
- Zostawilam ciastka na twoim biurku. Powinny byc smaczne. Dobra, do zobaczenia - dodala i
wskoczyla na tylne siedzenie taksówki.
Slodka jak ekierka, zaczal pisac w myslach Dan, idac w strone biura. Mala femme fatale.
Nawet nie wiedzial, ile z tego jest po francusku, ale te slowa kojarzyly sie z drobna Francuzka. która
niesie pod pacha bagietke i przynosi mu ciastka. Taka, o której pisze sie piosenki i wiersze i która
caluje sie w policzek. W koncu Elise ma dopiero czternascie lat. Daleko jej do Mystery Craze, ale z
pewnoscia go adoruje. No i przynajmniej jest w poblizu.
Zapalil nastepnego papierosa i wszedl do biura spokojnym krokiem. Jak na razie praca nie
wygladala najgorzej.
- 61 -
Dopóki trzymal sie z dala od biura.
V pomaga rodzicom odnalezc sztuke
- Tato, spójrz, stare sanki! - zawolala Vanessa.
Pare dni temu popelnila fatalny blad, wspominajac rodzicom, ze w Nowym Jorku ludzie czesto
zostawiaja stare rzeczy po prostu na chodniku. Sama w ten sposób znalazla staromodne rolki w
idealnym stanie. Teraz obchodzila z rodzicami ulice w Williamsburg w poszukiwaniu potencjalnych
dziel sztuki.
Arlo, szurajac nogami, podszedl do czerwonych plastikowych sanek. Byly zlamane posrodku i
cale oklejone rozmieklymi nalepkami z zólwiami. Na dole plastik zdazyl sie juz odbarwic, pewnie pod
wplywem psich siusków.
- Moga smierdziec - ostrzegla go Vanessa.
Arlo wzruszyl ramionami i wrzucil je do metalowego koszyka na zakupy pozyczonego od Ruby.
Znalezli juz niebieskie plastikowe akwarium w ksztalcie kuli, biala czape kucharska i popielniczke z
pinezek.
- Potrzebujemy czegos naprawde wielkiego - powiedziala Gabriela, gdy ruszyli dalej. - Czegos
znaczacego.
Vanessa wlokla sie za nimi niechetnie, zastanawiajac sie, co matka moze miec na mysli.
Kolejnego konia? Ogromna tarke do sera? Kopnela zgniecione pudelko po soku i przysiadla na ganku,
podczas gdy rodzice rozmawiali z wlascicielem starej pólciezarówki, stojacej przed rybacka chala,
zablakana wsród magazynów. Matka podeszla do niej i usiadla obok.
- Arlo znalazl bratnia dusze - zauwazyla, usmiechajac sie do meza stojacego kawalek dalej. -
Pewnie to chwile potrwa.
Dzisiaj Arlo mial na sobie welniane poncho i bermudy, spod których wystawaly sinawe i
guzowate kolana. Strój dopelnialy nieodlaczne tenisówki wlozone na gole stopy. Siniaki na lydkach
pochodzily z Vermont, gdzie Arlo robil ruchome rzezby z poroza jeleni i z przywiezionej na taczkach
padliny zwierzat, które zginely w wypadkach samochodowych. Vanessa dziwila sie, ze ojcu udalo sie
spotkac kogos, kto patrzyl na niego tak, jak matka. Faktycznie, bratnie dusze!
- Wiec co sie stalo z tym twoim cudnym, potarganym chlopcem? - zapytala Gabriela.
Zdjela gumke z dlugiego, siwego warkocza i przeczesala wlosy poplamionymi farba placami.
- 62 -
Vanessa odwrócila wzrok. Golila sie prawie na lyso miedzy innymi dlatego, ze wlosy matki
wydawaly jej sie okropne, doslownie ja odrzucalo.
- Pytasz o Dana?
Gabriela zaczela ja masowac po karku. Vanessa skrzywila sie. Nie lubila, gdy ktos ja dotykal
bez ostrzezenia, ale matka najwyrazniej nie zdawala sobie z tego sprawy.
- Zawsze myslalam, ze sie pobierzecie albo cos takiego. Przypominaliscie mi nas z Arlem.
Vanessa objela kolana, starajac sie zniesc masaz bez protestu.
- Dan wstapil do policji - powiedziala, wiedzac, ze jej rodzice nie cierpieli wymiaru
sprawiedliwosci.
- Zartujesz. - Gabriela zabrala reke. Podzielila wlosy na trzy pasma i zaczela je z powrotem
zaplatac. - Byl taki utalentowany Mial takie niezwykle, dobre oko na piekno. I byl taki wierny.
Wierny! Chyba jednak nie.
- Ha! - wsciekla sie Vanessa.
Dan nigdzie by nie zaszedl, gdyby nie ona. To ona poznala sie na jego wierszu i wysiala go do
„New Yorkera”.
- No dobrze, wcale nie zostal policjantem - przyznala sie. - Po prostu przestal byc mily. Uznal,
ze mozna traktowac ludzi jak smieci, jesli tylko wyjdzie z tego dobry wiersz. - Zerknela na matke,
zeby sprawdzic, czy dotarlo. - To dupek - dodala.
- Prawdziwi artysci rzadko znajduja zrozumienie - westchnela Gabriela. - Nie powinnas
oceniac nas tak surowo. - Zwiazala koniec warkocza gumka zdjeta wczoraj z peczka brokulów, które
Ruby przygotowala na kolacje. - Wiesz, kto jest prawdziwym dupkiem?
- Kto? - zapytala Vanessa, wstajac.
Ojciec szedl do nich ze stara, smierdzaca siecia rybacka. Entuzjastycznie szczerzyl zeby,
dumny ze znaleziska.
- Na przyklad Rosenfeldowie - odparla matka. - Ta wczorajsza uwaga Pilar - ze juz nawet nie
maja czasu na recykling. Jak tak mozna? Co to za ludzie?
Hm, calkiem zwyczajni.
- Jordy jest mily - odwazyla sie cicho powiedziec Vanessa.
- Ale te jego okulary! Pewnie kosztowaly wiecej niz nasz samochód! Moim zdaniem, powinien
byl wydac te pieniadze na operacje nosa.
Widzicie, nawet milujacy pokój hipisi nie potrafia powstrzymac sie od zlosliwosci.
Vanessa prychnela. Zwazywszy, ze rodzice jezdzili starym kombi subaru, starszym od niej,
bardzo mozliwe, ze okulary Jordy'ego rzeczywiscie kosztowaly wiecej. A skoro matka naprawde tak
- 63 -
nie cierpi Rosenfeldów... No cóz, ciekawe, jaka bedzie miala mine, kiedy sie dowie, kogo córeczka
zaprosila na dzisiejszy koncert Ruby.
Czyzby pewnego wielkonosego chlopaka w drogich okularach?
genialny pomysl znaleziony na biurku stazysty!
Kiedy Dan wrócil do biura, redakcja swiecila pustkami. Zostawil reszte za kawior na biurku
Siegfrieda Castle'a i przeszedl wzdluz rzedów biurek do krótkiego korytarza. Na jego koncu byly
zamkniete drzwi. Dan uslyszal szmer rozmów. Zapukal cicho.
- Prosze - krzyknal Siegfried Castle.
Pracownicy „Red Letter” siedzieli przy okraglym stole konferencyjnym, jedli ciastka i saczyli
san pellegrino z tych malych zielonych buteleczek, które najwyrazniej tak lubili. Posrodku stolu lezalo
swieze wydanie pamietnika Mystery Craze w niemieckim przekladzie. Na bialej okladce widnial
flaming. Wlasciwie nie caly ptak, tylko jego nogi, jedna zgieta.
- Pomyszlelizmy, ze nie wróciz juz z kawiorem, wiec mozemy zjezc twoje ciazdka - wyjasnil
Siegfried Castle. Skinal glowa na drobna kobiete w srednim wieku, która siedziala obok niego. - To
Betsy. A to Charles, Thomas, to Rebecca, Bill, drugi Bill und Randolph - mówil, po kolei wskazujac
osoby i przedstawiajac je w absurdalnym tempie.
Dan mial na drugie Randolph i nie cierpial tego imienia. Skinal glowa i usmiechnal sie
uprzejmie. Wszyscy byli ubrani identycznie jak pan Castle; w wyprasowane biale koszule z
francuskimi mankietami. Jakby to byla jakas sekta religijna.
- Przepraszam, ze to tyle trwalo. Na poczcie byla dluga kolejka - sklamal. Zwykle nie klamal
ani nie wyrzucal cudzych listów, ale fakt posiadania pracy wywolywal w nim jakis bunt. - Prosze. -
Postawil kawior na stole przed panem Castle'em.
Slynny wydawca zerwal z puszki etykietke i przykleil ja do stolu, a puszke wrzucil do kosza.
Co prosze?
Dan nie bardzo wiedzial, czy powinien usiasc. Najwyrazniej mieli jakies spotkanie, a on
przyniósl nie ten kawior, co trzeba, wiec...
- Wiec powiedz nam, co zadziz o Myztery Craze - przerwal mu rozmyslania pan Castle. -
Wzyzcy tutaj uwazaja, ze to nowy prorok, nawet kobiety!
Mezczyzni przy stole rozesmiali sie pozadliwie.
- 64 -
- To szalona bogini seksu - wykrzyknal Randolph, chrupiac ciastko.
Dan nadal stal. Nie zdjal nawet plaszcza i robilo mu sie troche za goraco. Usiadl na wolnym
krzesle obok pana Castle'a i zagapil sie na pusty talerz, na którym jeszcze przed chwila byly ciastka
od Elise.
- Jestesmy z Mystery calkiem dobrymi przyjaciólmi - powiedzial cicho. - Ona jest...
rewelacyjna.
Mezczyzni w pokoju znowu glosno sie rozesmiali. Nagle Dana ogarnelo przeczucie, ze nie on
jeden przespal sie z Mystery.
- Pewnie jest tez calkiem niezla poetka - zauwazyla Rebecca. Miala spiczaste uszy jak elf. -
Nie wierze, ze nigdy nie chodzila do szkoly.
- Sierota, która nigdy nie chodzila do szkoly, wychowana przez wilki, zrobi wszystko, a potem
to opisze. Nic dziwnego, ze juz jest slawna - rzucil z rozmarzeniem Siegfried Castle.
Zanotowal cos na fioletowej podkladce, która lezala przed nim na stole.
Dan bawil sie nitkami, którymi zaszyta byla kieszen spodni. Nie bardzo wiedzial, jaki cel ma to
spotkanie. Tak naprawde potrzebowal papierosa, kubka kawy i czasu, zeby zapisac wiersz o Elise,
nim go zapomni.
Wskazal na niemieckie wydanie wspomnien Mystery.
- Nie czytalem jeszcze tej ksiazki, ale na pewno jest dobra.
Siegfried Castle podniósl z podlogi stos papierów i rzucil jej na stól, prosto pod nos Danowi.
- To wzyztko gówno. Rzadko bierzemy cos z nadezwanych rzeczy. Ale i tak chce, zebyz to
przeczytal.
Dan spojrzal na stos. Zawsze myslal, ze „Red Letter” publikuje glównie teksty nadeslane.
- To jak sobie radzicie?
Wszyscy sie rozesmiali.
- Gluptas. Prozimy przyjaciól, zeby dla nas pisali, a czasem znajdujemy cos, co nam sie
podoba, na zdzianie lazienki - stwierdzil pan Castle, jakby to byla najbardziej oczywista rzecz na
swiecie.
Dan zebral stos papierów.
- Mam oddzielic te, które uznam za dobre? - zapytal zaklopotany.
- Przeczytaj, a potem wywal! - wrzasnal Siegfried Castle. Twarz mial czerwona i wygladal na
wscieklego. - Wynocha, wynocha! - Zlapal pusty talerz po ciastkach i pchnal go w strone Dana. -
Wynocha!
Dan pospiesznie wyszedl z pokoju, zabierajac talerz i wiersze na swoje puste biurko. Caly
- 65 -
dygotal i o malo sie nie rozplakal. Ale zamiast tego zaczal przegladac wiersze i pospiesznie je czytac.
Niektóre z nich byly naprawde fatalne, ale niektóre oryginalne i blyskotliwe. Pomyslal, zeby zapytac
pana Castle'a. co w nich widzi zlego. Albo zeby zostawic te lepsze wiersze w przegródce z poczta i
poprosic pana Castle'a, zeby je przejrzal. Ale z drugiej strony, im mniej ma z nim do czynienia, tym
lepiej.
Kiedy juz zapanowal nad soba, wzial czysta kartke ze stosu lezacego obok drukarki i
zanotowal kilka linijek wiersza, który chodzil mu po glowie przez cale popoludnie.
Slodka jak ekierka, mala femme fatale
Próbowalem twoich petit beurre i twojego chleba
napelniasz mój talerz
Ostatnia linijka brzmiala znajomo, jakby juz kiedys wykorzystal ja w jakims wierszu.
Skrzyzowal nogi, zastanawiajac sie. Uslyszal odglos spuszczanej wody w toalecie. Pomyslal, ze po-
szedlby sie wysikac. Wysika sie i skonczy wiersz. Wstal i poszedl do lazienki. Bylo tam cos napisane
po lacinie, czerwonym tuszem na scianie, ale nie mógl odczytac.
Kiedy wrócil, Z biurka zniknela kartka z jego wierszem, chociaz caly personel siedzial w sali
konferencyjnej.
Dan nie smial zaczynac dochodzenia. Mial tylko nadzieje, ze ten fragment zostanie
opublikowany jako anonim w nastepnym wydaniu „Red Letter”. Jakos zdolalby przemycic informacje,
ze to jego wiersz, i niebawem swiat literacki dopraszalby sie o wiecej. Dan opublikowalby wtedy
ksiazke - a moze dziesiec ksiazek - i stal sie slawny na calym swiecie. Tak jak Mystery Craze.
Ale nie cieszylby sie az tak zla slawa.
I, mezczyzna pelen zagadek
Jenny i Leo trzymali sie za rece przez caly seans. Gdy wyszli z kina, nadal sie trzymali. Jenny
niewiele zapamietala z tego filmu. Przez caly czas myslala tylko: Potem Leo zabierze mnie do siebie.
Jestesmy raptem piec przecznic od tego wielkiego budynku z odzwiernym przy Park Avenue. I wtedy
poznam jego psa i jego mame, i jego osobistego trenera, i ich dziesiec pokojówek...
- No wiec pomyslalem sobie, ze moze poszlibysmy teraz do Guggenheima. - Leo usmiechnal
- 66 -
sie do Jenny swoim uroczym, lekko szczerbatym usmiechem.
Skoro ma byc taki dziany, to dlaczego rodzice nie naprawili mu zebów? - zastanowila sie. Z
drugiej strony cieszyla sie, ze tego nie zrobili.
- Jest po ósmej. Chyba wszystkie muzea juz sa pozamykane.
- Raz w miesiacu maja taki specjalny wieczór - wyjasnil Leo. - To naprawde niesamowite,
chodzic po muzeum o tej porze.
Gdyby Jenny pomyslala jak trzeba, doszlaby do wniosku, ze to najlepsza pod sloncem rzecz.
Przede wszystkim, czy to nie wspaniale, ze oboje z Leem interesowali sie sztuka i lubili muzea? Po
drugie, super, ze on jest taki zorientowany i chce mnie ze soba zabrac!
Ale Jenny myslala tylko: Nie zaprasza mnie do domu! Co jest ze mna nie tak? Albo z nim? O co
tu chodzi?
- Masz jakies zwierzeta? - zapytala podejrzliwie, gdy przechodzili przez Druga Aleje i ruszyli
na wschód w strone Piatej.
- Zwierzeta? Nie. A co? - Leo objal ja ramieniem. - Brr. Nie marzniesz? Chcesz mój szalik?
Ale Jenny nie byla w stanie docenic tego romantycznego gestu, od którego kazdej dziewczynie
stopnialoby serce. Jenny nawet go nie zauwazyla, podobnie jak nie zwrócila uwagi na przenikliwy
chlód. Nurtowalo ja kilka pytan. Ale dlaczego mialby klamac? I dlaczego tak szybko chce zmienic
temat?
- Jestesmy na miejscu.
Przed nimi majaczyla ciemna, lejkowata sylwetka muzeum Guggenheima. Calus, calus -
napisano na transparencie powiewajacym nad wejsciem. Leo zaczerwienil sie, gdy zobaczyl, ze Jenny
patrzy na napis.
- Chodz, wejdzmy do srodka.
Otworzyla torebke, zeby zaplacic za swój bilet, ale Leo machnal reka. zeby schowala
portmonetke.
- Nie trzeba. Jestem czlonkiem. Wejdziemy za darmo.
Czlonkiem? No prosze, prosze. Czy Elise nie mówila, ze Leo byl na wielkim przyjeciu
charytatywnym u Fricka w czwartek wieczór? Jego rodzina pewnie miala Guggenheima na wlasnosc.
Weszli na góre i staneli przy pierwszym obrazie. To byly Urodziny Marca Chagalla. Kobieta z
bukietem kwiatów, calujaca sie z mezczyzna, który unosi sie w powietrzu nad jej glowa. Kobieta
wyglada, jakby wlasnie robila cos nudnego, moze nakrywala do stolu, i wtedy nagle pojawia sie
mezczyzna i ja caluje.
- Uwielbiam ten granat - zachwycal sie Leo. - Mozna by sie spodziewac, ze przez ten kolor
- 67 -
obraz bedzie zimny, ale wcale nie jest. Przeciwnie: granat go rozgrzewa.
- Yhm. - Jenny w ogóle go nie sluchala. Przygladala sie jego profilowi, wlosom, ubraniu,
butom, paznokciom, szukajac jakiejs wskazówki, jakiegos wyjasnienia.
Leo zerknal na nia i znowu sie zarumienil. Wzial ja za reke.
- Moge cie pocalowac? Zanim przejdziemy do nastepnego obrazu?
Wczesniej niewiele do niej docieralo, ale teraz nagle oprzytomniala.
- Och! Em... Jasne.
Zrobila krok w tyl i prawie stracila równowage.
Leo zlapal ja jeszcze mocniej.
- Mam cie.
Pozwolila, zeby ja przyciagnal do siebie, i uniosla ku niemu twarz. Pocalunek nie okazal sie
jakims niezwyklym przezyciem, chociaz Jenny zastanawiala sie, gdzie Leo nauczyl sie tak dobrze
calowac.
Gdyby tylko przestala tyle myslec...
dziwaczny przyszly prawnik prezentuje sie calkiem w porzo
- Wiesz, on musi cie naprawde lubic, skoro przejechal taki kawal drogi w tak paskudny
wieczór - szepnela Ruby do Vanessy tuz przed koncertem. Jej kapela, SugarDaddy, grala w kazdy
poniedzialek.
- Zjawil sie tutaj tylko dla muzyki - odparla sarkastycznie Vanessa.
Jordy Rosenfeld stal w wejsciu do ciemnego, zatloczonego klubu. Rozpinal zielona kurtke
narciarska Columbii. Jego dziwnie dlugi nos byl zaczerwieniony od kataru, a jasnozólty golf i spodnie
khaki wygladaly dziwacznie na tle obowiazujacej w tym towarzystwie czerni.
Zwykle na widok takiego goscia Vanessa nie wiedziala, gdzie podziac oczy, ale tym razem nie
obchodzilo ja, jak zólty Jest jego golf. A nos mial wlasciwie calkiem seksowny i dystyngowany, jesli
spojrzalo sie na niego pod wlasciwym katem. Wstala i pomachala do Jordy'ego.
- Witam, pani Abrams - przywital sie z Gabriela Jordy. - Jak sie pan miewa, panie Abrams?
Rodzice Vanessy wlozyli takie same koszulki Greenpeace'u, obcisle, czarne legginsy i sandaly
Birkenstocks z bialymi skarpetkami. Mogliby robic za eksponaty na wlasnej wystawie.
Martwa natura - zdziwaczali hipisi.
- 68 -
Gabriela rzucila córce zdumione spojrzenie.
- Czesc, Jordy. Vanessa nie powiedziala, ze wpadniesz.
- Bo chcialam to zachowac w tajemnicy. - Vanessa obdarzyla Jordy'ego usmiechem, który
mial byc prowokujacy, a wygladal calkiem zwyczajnie. Nie usmiechala sie zbyt czesto.
Jordy rozpial kurtke i usiadl obok niej.
- Skonczylem prace nas dzis.
- Wiec zasluzyles na drinka - oznajmila Vanessa.
Machnela na barmana. Poklepala sie po nosie i pociagnela za uszy, udajac, ze daje mu
sygnaly. SugarDaddy regularnie grywali w Five and Dime, wiec dla Vanessy i Ruby byl to wlasciwie
drugi dom. Vanessa nawet spotykala sie z poprzednim barmanem, zanim wyjechal do Nowej
Zelandii, gdzie organizuje splywy pontonowe czy cos w tym stylu.
Barman podszedl zapytac, co zamawia nowy znajomy Vanessy.
- Macie likier Baileysa?
Arlo przygladal sie muzykom, którzy sprawdzali dzwieki SugarDaddy tworzylo czterech
bladych, zapatrzonych w dal Irlandczyków oraz Ruby, która wrzeszczala i potrzasala tylkiem, chociaz
nie byla liderka.
- Jedzenie fistaszków - powiedziala cicho do mikrofonu, sprawdzajac naglosnienie.
Arlo wyszczerzyl zeby. Wygladal na niesamowicie dumnego.
Gabriela wstala i skierowala sie do lazienki:
- Mam nadzieje, ze zaraz zaczna. Obiecalismy z Arlem tym milym ludziom, których
spotkalismy w metrze, ze zrobimy sobie o pólnocy sesje spiewu.
Barman przyniósl kieliszek mlecznobezowego likieru z lodem. Jordy pociagnal lyk.
- Swietny - stwierdzil po prostu.
Gabriela wrócila z toalety. Dlugie, siwe wlosy miala starannie zaplecione i upiete. Nalozyla
balsam do ust i zdjela skarpetki.
Swiatla przygasly. Ruby zaczela warczec do mikrofonu i uderzyla w basy. A potem zespól
zagral jeden ze swoich popisowych kawalków: Kanada to przyszlosc.
Jordy rozejrzal sie po zatloczonym barze, rozszerzajac ogromne nozdrza. Vanessa zauwazyla
wystajaca metke zóltego golfu. Napisano na niej Made in China.
Gabriela tez ja zauwazyla.
- Wiesz, ze wiekszosc chinskich tekstyliów jest produkowana przez wiezniów z Tajlandii,
torturowanych i glodzonych?
Jordy spojrzal na nia.
- 69 -
- Twój golf zrobily ofiary wyzysku - pouczyla go Gabriela.
Vanessa zdawala sobie sprawe, ze matka ma troche racji, ale golf Jordy'ego byl juz
wystarczajaco brzydki - nie musieli jeszcze rozmawiac o tym, gdzie powstal.
Perkusista SugarDaddy zaczal jeden ze swoich slynnych, dlugich riffów. Ruby wrzeszczala do
wtóru, zdaje sie, ze cos na lemat dupków w minivanach.
- Nawet nie wiesz, jak sie zawiodlam, gdy twoja matka powiedziala, ze nie ma glowy do
recyklingu - mówila Gabriela. - Pomyslalam, ze moze ty i twoi rodzice powinniscie przyjechac do
Vermont, zeby oderwac sie na chwile. Tam jest czysto. Moze przypomnieliby sobie, co jest swiete.
Jordy usmiechnal sie uprzejmie.
- Wspomne im o tym. Ale tak naprawde rodzice nie zawracaja sobie glowy recyklingiem tylko
z jednego powodu. W naszym domu jest piec do spopielania i po prostu latwiej jest wszystko zrzucac
zsypem. A co do mnie, to wlasciwie zyje na japonskim makaronie o smaku krewetek i kawie, wiec i
tak nie mam co zbierac.
Gabriela patrzyla na niego przerazona.
Vanessa usmiechnela sie szeroko. Tak, Jordy byl antychrystem i z kazda sekunda wydawal jej
sie bardziej milutki. Przysunela sie blizej. SugarDaddy grali dziwnie skoczny kawalek.
Vanessa pochylila sie do Jordy'ego i szepnela mu do ucha:
- W kazdej sekundzie moge cie pocalowac.
Usmiechnal sie samymi kacikami ust i wzial nastepny lyk Baileysa.
Gabriela szturchnela Arla stopa.
- Chodz, kochanie, zatanczymy. Musze upuscic troche pary.
Ale Arlo wpatrywal sie w scene jak zahipnotyzowany, slina zbierala mu sie w kacikach ust.
Vanessa pomyslala, ze ojciec wyglada jak dziecko, które pierwszy raz przyszlo do cyrku.
Przysunela sie jeszcze blizej do Jordy'ego, uniosla twarz. przechylajac sie lekko, aby ominac
jego nos.
- Mam zamiar pocalowac cie wlasnie teraz - szepnela, nim matka zdolala sciagnac Arla z
krzesla.
I wtedy przycisnela swoje usta do jego warg, smakujac Baileysa i róznice miedzy calowaniem
jego a calowaniem Dana I ten pocalunek byl... pyszny.
- 70 -
seks jest lepszy po nartach
- Na pewno nie jest ci zimno? - Serena po raz czwarty zapytala Blair.
Blair miala na sobie tylko rózowa góre od bikini pod grubym bialym, kaszmirowym swetrem, a
do tego obcisle czarne sztruksy Miss Sixty.
Nie byl to moze strój wyczynowca, ale to zalezy, jak sie rozumie slowo „wyczyn”.
Blair oparla sie o ramie Erika i znowu spróbowala wcisnac but w wiazanie.
- Kurcze, nie chce wejsc.
Usmiechnela sie zawstydzona, kiedy Erik przykleknal, zeby jej pomóc. Mial na sobie kurtke z
mechatej welny, sliczny, recznie robiony sweter i czarne obcisle spodnie narciarskie, które
podkreslaly jego dlugie, seksowne uda. Nie, w zadnej mierze nie bylo jej zimno. Ale dzieki, ze Serena
zapytala.
Serena niecierpliwie uderzyla kijkiem w snieg. Chciala juz znalezc sie na stoku, z dala od
starszego brata i najlepszej przyjaciólki. Z jednej strony nawet ja to troche bawilo, bo Blair flirtowala
z Erikiem, a on udawal, ze tego nie widzi. Ale z drugiej strony to wcale nie bylo takie fajne.
Serena zapiela swój rozsadny, chociaz seksowny, lawendowy kombinezon narciarski Ellesse
az pod szyje i naciagnela na uszy szara kaszmirowa czapke. Jesli Nate wkrótce sie nie pojawi,
pojedzie na wyciagu sama. Znajdzie sie cale mnóstwo ladnych chlopców, gotowych sie w niej
zakochac. Niech tylko zobacza, jak Serena scina zakrety. Niech no tylko dostanie sie na stok.
- Dobrze. - Erik wstal i naciagnal mocne rekawiczki z czarnej skóry, - Jak sie trzymaja?
Blair wbila kijki i bujala sie przez chwile, zginajac nogi w kolanach.
- W porzadku - odparla niesmialo. - A jak sie przewróce?
Erik zsunal na nos lustrzane okulary Scotta. Wygladal, jakby jezdzil tu od poczatku sezonu,
chociaz dopiero co przyjechal.
- Nie pozwole ci upasc - obiecal z szerokim usmiechem, jakby sugerowal, ze przez caly zjazd
bedzie ja trzymal za reke.
Serena przewrócila oczami i naciagnela gogle Smitha. Juz zamierzala porzucic tych dwoje i
zostawic Nate'owi wiadomosc u faceta z obslugi wyciagu, gdy dostrzegla na sciezce zlota czupryne.
Nate bez wysilku niósl swoja deske z listkiem marihuany i narty Georgie. Ramiona mial mocne i
szerokie, jak przystalo na budowniczego lodzi. Obok niego szla Georgie. Dlugie, prawie czarne wlosy
- 71 -
opadaly jej az do pasa jak peleryna. Miala na sobie kombinezon z czarnego dzinsu wykonczony
futrem z norek, który wygladal, jakby zostal uszyty specjalnie dla niej przez Toma Forda. Nawet jej
czapka i brazowe, skórzane buty narciarskie byly wykonczone norkami.
- Jest ladniejsza, niz zapamietalam - powiedziala cicho Serena, ale Blair nie uslyszala, zbyt
zajeta udawaniem, ze zoladek nie przewrócil jej sie na widok Nate'a i jego nowej dziewczyny.
Dzielilo ich jeszcze kilkaset metrów, kiedy Nate zdjal narty i deske z ramienia. Bez
najmniejszego wysilku wskoczyli z Georgie w wiazania. A potem podjechali do przyjaciól, slizgajac
sie z wdziekiem jak lyzwiarze figurowi.
- Hej. Milo was widziec.
Nate przez pól nocy patrzyl, jak Georgie, calkiem nago, popija jagermeistera w goracej kapieli
z holenderska druzyna snowboardowa, wiec nie klamal. Naprawde nie mógl sie doczekac poranka.
- Wow! - rzucila z entuzjazmem Georgie na widok Blair. - Masz odwage.
Blair obrzucila Georgie spojrzeniem i rozpiela troche sweter.
- Dzieki - odparla, chociaz nie byla pewna, co Georgie miala na mysli.
- Mam taki sam, tylko ze bialy. - Georgie wskazala na bikini Blair.
Erik i Nate spojrzeli na drobne, lecz calkiem ladne piersi Blair, wyobrazajac sobie, o ile lepiej
wygladalby taki sam, tylko bialy stanik na wiekszych i ladniejszych piersiach Georgie.
Erik wyciagnal kijek do Blair.
- Chodz, bede cie holowal.
Och, jakie to slodkie.
Juz mieli stanac w dlugiej kolejce do wyciagu, kiedy nadjechal Chuck Bass na nowym
snowboardzie Burtona.
- Hej - przywital ich. - Dostalem od holenderskiej druzyny pare wskazówek na rynnie. Ci
goscie sa niesamowici!
Cala piatka patrzyla, jak Chuck podjezdza do wyciagu, omijajac kolejke.
- Chodzcie! - zawolal. - Mam przepustke instruktora!
Zadne z nich nawet nie chcialo wiedziec, jak zdobyl te przepustke. Nie mieli nic przeciwko
temu, zeby z nim jezdzic, jesli to oznaczalo wyciag bez kolejki.
I wlasnie na to Chuck liczyl.
Serena i Georgie ustawily sie pierwsze. Krzeselka byly czteroosobowe, wiec Erik dolaczyl do
dziewczyn, ciagnac za soba Blair. Nie protestowala, choc nie miala ochoty jechac z Georgie.
Ziiiut! Podjechalo krzeselko i unioslo ich w powietrze.
- Iiii! - pisnely jednoczesnie Serena i Georgie.
- 72 -
- Jej! - Blair scisnela ramie Erika.
Tyle lat jezdzila na nartach, a wciaz czula dreszczyk strachu na wyciagu.
Nate i Chuck jechali tuz za nimi. Ich deski uderzyly o siebie, gdy siadali na krzeselku.
- Masz jakies ziele?
Chuck rozpial kieszen na piersi lsniacego, ciemnofioletowego kombinezonu Bogner z
dziwnym, lisim futrem doczepianym do kolnierza i wyciagnal srebrna piersiówke.
- Lyk brandy? - zaproponowal Nate'owi.
- Juz nie uzywam - powtórzyl uparcie Nate.
Spojrzal na buty Chucka. Nosili dokladnie takie same, tyle ze deska Chucka miala wsciekle
rózowy kolor i napis Chiquita Banana. Snowboard dla dziewczyny. Nate podejrzewal, ze kombinezon
Chucka tez jest damski. Albo ten facet jest gejem, albo zwyczajnie mu odbija.
Przed nimi, nad czapka Georgie, pojawil sie klab dymu. Nate mial tylko nadzieje, ze reszta
wykaze troche rozsadku i nic pozwoli jej narobic za duzo glupstw.
Chuck wyciagnal marlboro zza ucha i zapalil. Na szczece rysowal mu sie ciemny zarost. Czyzby
próbowal zapuszczac brode?
- Slyszalem, ze Blair i twoja nowa dziewczyna pobily sie o ciebie w klinice w Greenwich.
Nate machnal reka, odganiajac dym. Zachwycal sie spiczastymi wierzcholkami pieknych,
ciemnozielonych sosen wyrastajacych z bialej pierzynki sniegu pod nimi. Dym wszystko psul.
- Slyszalem tez, ze Georgie i Serena chodzily do tej samej szkoly z internatem w New
Hampshire i ze wylali je w tym samym czasie. Przylapali je. Na tym. - Chuck zlapal sie w kroku,
wcisnal biodra W krzeselko i obrzydliwie wywalil jezyk.
- Watpie - stwierdzil Nate, chociaz nie byl taki pewny.
Wlasciwie nigdy sie nie dowiedzial, za co wywalili Serene z Hanover Academy, a prawie nic
nie wiedzial na temat Georgie. Nie wygladalo na to. zeby wczesniej sie znaly. Choc z drugiej strony
dziewczyny czesto sie dziwnie zachowuja.
Przed nimi Georgie i Serena zapalily po drugim gozdzikowym papierosie.
- Takie pale tylko na wyciagu - wyjasnila Georgie tonem kogos, kto pali rózne rzeczy na
róznych wysokosciach. - Tutaj lepiej smakuja.
- Mmm... - mruknela Serena, zaciagajac sie.
Odwrócila sie, zeby zobaczyc, co u Chucka i Nate'a. Nate patrzyl prosto przed siebie, podczas
gdy Chuck palil i gadal.
- Jaka slodka para - zazartowala.
Georgie zachichotala:
- 73 -
- Widzisz, nawet Chuck uwaza, ze Nate jest milusi.
Blair nic nie powiedziala, ale w glebi duszy miala nadzieje, ze czapka Georgii zapali sie i
dziewczyna spadnie na ziemie, plonac jak dzinsowo - futrzana pochodnia.
Serena pokazala Nate'owi srodkowy palec. A potem usmiechnela sie szeroko i poslala calusa.
Georgie odwrócila sie i zrobila to samo. ale w odwrotnej kolejnosci.
- Wiesz, ze nas kochasz! - wrzasnely obydwie.
Kiedy krzeselka zaczely zblizac sie do stoku. Blair wsunela reke pod ramie Erika. Zsiadanie z
wyciagu jest jeszcze grosze od wsiadania.
- Pamietaj czuby w górze i trzymaj sie mnie - pouczyl ja delikatnie Erik.
Zrobila co kazal, trzymajac go mocno za reke, a potem ramie w ramie zjechali po rampie. Erik
zrecznie zakrecil i zatrzymal sie. Blair wpadla na niego i az przysiadla na tylach nart.
Ups!
Erik zlapal ja i szybko postawil na nogi, przytrzymujac w mocnych, pewnych ramionach.
- Nie martw sie, nikt nie widzial.
Blair zachichotala. Boze, alez on ma oczy! Takie niebieskie. I jest taki... sprawny. Wtedy ja
oswiecilo. Strace cnote z Erikiem w czasie tego wyjazdu! Dlaczego nie? Znali sie cale zycie. To mialo
sens.
Tak samo jak noszenie bikini na sniegu?
tematy ? wstecz dalej ? wyslij pytanie odpowiedz
Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostaly zmienione lub skrócone, po to by
nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.
hej, ludzie!
W kwestii tej krazacej ostatnio plotki...
Wiem, jakby jedna tylko krazyla. Ale dobrze wiecie, o której mysle. Niektórzy twierdza, ze pewna
blondynka z ostatniej klasy, która zostala w pazdzierniku wywalona z Hanover Academy, nie byla
- 74 -
samotna bohaterka skandalu. Miala wspólniczke: nieslawna, ciemnowlosa dziewczyne z Connecticut.
Przyznaje, troche pogrzebalam w tej sprawie i wyglada na to, ze dziewczyna z Connecticut
rzeczywiscie zostala na krótko przyjeta do Hanover Academy, ale data i okolicznosci jej odejscia
pozostaja niejasne. W ciagu ostatnich czterech lat uczyla sie w szesciu miejscach, a obecnie odbywa
kuracje odwykowa, wiec naprawde trudno przewidziec, kiedy uda jej sie skonczyc szkole. Nic nie
wskazuje na to, by dziewczyny byly przyjaciólkami, nigdy nie widziano ich razem na miescie. Na razie
uznajmy, ze sprawa wymaga dalszych badan. I uwierzcie mi, zbadam ja na pewno.
Wasze e - maile
P: Hej, plotkaro!
Razem z rodzina spedzam ferie wiosenne na Hawajach, poniewaz mam czterech mlodszych
braci, którzy uwielbiaja surfowac - wiem, moje zycie to pieklo. No, w kazdym razie bylo
pieklem. Teraz nie jest tak zle. Ostatniego wieczoru, gdy pilnowalam braci na basenie,
zagadal do mnie chlopak o krótko przycietych dredach, który pilnowal innego dzieciaka.
Wiem, ze to dosc szybko, ale mysle, ze sie zakochalam. Oboje wierzymy w te same idealy,
to jest w absolutny wegetarianizm, muzyke i pacyfizm. No, wiesz, zeby robic muzyke
zamiast wojny. Problem polega na tym, ze jestem z Kalifornii i w przyszlym roku ide do UC
Berkeley, a on mieszka w Nowym Jorku i idzie na Harvard. Myslisz, ze to bardzo zle stracic
cnote w czasie ferii wiosennych z chlopakiem, którego ledwo sie zna?
odpierwszegowejrzenia
O: Droga odpierwszegowejrzenial
Zadajesz pytanie, które ciagle sie powtarza, wiec lepiej odpowiem, nim bedzie za pózno!
Przede wszystkim, jak sama piszesz: ty i pan Absolutny Wegetarianizm mieszkacie na
dwóch krancach kontynentu. Teraz pewnie nie wydaje ci sie to problemem, ale moze lepiej
zaczekac i zobaczyc, czy któremus z was bedzie sie chcialo leciec taki kawal dla twojej
wielkiej nocy. Wtedy sie przekonasz, czy to prawdziwa milosc, czy raczej prawdziwe
pozadanie! Po drugie ferie wiosenne dopiero sie zaczely. Pan A.W. moze i dobrze wygladal
wczoraj wieczorem przy basenie, ale byc moze jutro rano trafisz na pana Jeszcze Lepszego,
zajadajacego sojowy bekon przy stole w jadalni. A poniewaz nie chcesz zaslynac jako Latwa
Wegetarianka z Waikiki, moze nic dokonuj pochopnych wyborów i ogranicz sie do dzialan
powyzej pepka. Nie mam nic przeciwko calowaniu sie z wiecej niz jednym chlopakiem w
- 75 -
czasie ferii, a nawet w ciagu jednego dnia! Baw sie dobrze!!
P
Na celowniku
J myszkuje w okolicach Upper East Side z lornetka na szyi. Moge calkiem spokojnie stwierdzic, ze
raczej nie jest ornitologiem. Jej wysoki blond chlopak, L, znowu robi zakupy u Bendela Kupuje
skórzane damskie rekawiczki w duzym rozmiarze, zdecydowanie za duze dla J. D Idzie spacerkiem z
Village w strone centrum, palac jednego papierosa za drugim i szperajac w ksiegarniach. Nasi
przyjaciele w Sun Valley obserwuja druzyne holenderskich snowboardzistów w akcji i popijaja grzane
wino. S i G gawedza, B przysiadla E na kolanach, N i C siedza razem bardzo blisko, trzymaja sie za
rece i zastanawiaja sie, który z Holendrów jest najprzystojniejszy. Zartuje. Ale calkiem serio, na
nartach najistotniejsze jest to, co dzieje sie miedzy zjazdami.
Nie zapomnijcie opowiedziec mi o wszystkich swinstwach, które wyczyniacie.
I wiecie co? Juz sie opalilam!
Wiem, ze mnie kochacie.
plotkara
D unika banalów z E
- Nie wierze, ze wlozyles w to rece! - wykrzyknela Jenny, marszczac nos i patrzac, jak Leo
ugniata wlasnymi rekoma surowe jajka, maslo, cukier, make i kakao. To on wpadl na pomysl, zeby
upiec ciasteczka czekoladowe, ale oczywiscie musieli je robic u niej w domu, nie u niego.
- Mama mnie nauczyla. Tylko w ten sposób naprawde dobrze polaczysz skladniki, jesli nie
masz miksera.
Leo podwinal do lokci rekawy koszuli w bialo - czerwona krate i przygryzl w skupieniu dolna
warge - uosobienie wdzieku. Rekoma wyrabial ciasto w wielkiej, ceramicznej misie.
- Och, naprawde? - mruknela Jenny, przesiewajac nastepny kubek maki. - Twoja mama lubi
gotowac?
Kiedy sie mieszka w eleganckim budynku przy Park Avenue, to chyba zatrudnia sie wlasnego
kucharza?
- 76 -
- W pewnym sensie. Najbardziej lubi piec ciasteczka.
Aha! Widzicie? Gotowanie to po prostu jeszcze jedno jej hobby, jak ubieranie psa w ubrania
od znanych projektantów i wstrzykiwanie sobie botoksu w twarz.
Leo nabral na palec troche slodkiego ciasta i podsunal Jenny.
- Spróbujesz?
Jenny tak byla zaabsorbowana myslami o matce Lea piekacej czekoladowe ciasteczka, kiedy
kucharz ma wolny wieczór, ze tylko otworzyla usta i porzadnie oblizala podsuniety palec.
Och!
- Ups. Chyba wam przeszkodzilam - zauwazala Elise, stajac w drzwiach do kuchni. - Jestescie
tacy slodcy - dodala bezbarwnym glosem.
Dzwonek na dole odezwal sie zaledwie przed chwila, ale po wpuszczeniu Elise Jenny tak sie
skupila na pieczeniu ciastek Z Leem, ze zupelnie zapomniala o przyjaciólce. Wziela drewniana lyzke,
która naszykowala do mieszania ciasta.
- Chcesz spróbowac?
Elise zmarszczyla nos.
- Nie. Poczekam, az sie upieka. Dan jest w domu?
Jenny wzruszyla ramionami. Nie zauwazyla, zeby wychodzil.
- Wydaje mi sie, ze jest, bo czuje zapach dymu.
Elise ruszyla korytarzem do pokoju Dana.
- Zawolajcie mnie, jak ciastka beda gotowe!
Dan lezal na lózku i próbowal wymyslic synonim slowa „pozadanie”, który rymowalby sie z
„zegarkiem”. Zegarek - barek, lewarek, koszmarek, ogarek. Nie zaszedl zbyt daleko.
- Moge wejsc? - zapytala Elise, stajac przed drzwiami.
- Jasne. - Dan usiadl i zamknal swój maly czarny notatnik. Elise miala na sobie czarny golf, w
którym wygladala powazniej i jakby doroslej. - Co jest?
- Nic. - Usiadla na brzegu lózka. - Co piszesz?
Dan zeskoczyl z lózka i rzucil notatnik na biurko. Siegnal po paczke cameli i zapalil jednego.
Zaciagnal sie gleboko, potrzasajac glowa z mysla o rymach.
- Szybko: slowo, które sie rymuje z „zegarek”.
- Pieczarek - odpowiedziala blyskawicznie Elise.
Dan spojrzal na nia.
- Ale to nie jest w mianowniku. To sie nie liczy.
- No, chyba masz racje.
- 77 -
Wstala i podeszla do biurka. Przewyzszala Dana o jakies dziesiec centymetrów. Przez ten
wzrost wydawala sie starsza. I przez ten styl: koszulka porzadnie wsunieta w dzinsy, sweter zapiety
na ostatni guzik. I wcale nie wygladala sztywno, raczej emanowala pewnoscia siebie, jakby mówila:
„Jestem kobieta i tak wlasnie sie nosze”.
Otworzyla od niechcenia jeden z jego notatników.
- Wiec to tu wszystko zapisujesz?
W pierwszym odruchu Dan chcial wyrwac jej notatnik z reki, ale Elise to przeciez nie Vanessa.
Nie bedzie sie nabijac z jego slabszych wierszy ani naciskac, zeby te lepsze gdzies wyslal.
- Aha, cos ci pokaze.
Dan otworzyl swoja czarna torbe na ramie i wyjal z niej ksiazke z cwiczeniami pisarskimi.
Kupil ja wczesniej tego dnia wlasnie dla Elise.
- W podziekowaniu za ciastka.
Elise wziela ksiazke i przejrzala ja.
- Och, to jak prace domowe. Jakbym juz nie miala dosc lekcji.
- Ale to co innego - powiedzial Dan, wyjmujac jej ksiazka z dloni i otwierajac na jednym z
cwiczen. - Unikaj oczywistosci. Zrób liste wszystkich banalów, które kiedykolwiek slyszales, i nigdy
ich nie uzywaj. - Podniósl wzrok. - Widzisz? To zabawne!
Elise spojrzala na niego, jakby byl nienormalny.
- To pewnie zabawniejsze od patrzenia, jak przyjaciólka oblizuje czekoladowe ciasto z palca
swojego chlopaka. - Wziela dlugopis i otworzyla notes Dana na czystej stronie. - A co to wlasciwie sa
te banaly? - spytala, niespeszona swoja niewiedza.
Danowi nawet sie to spodobalo.
- Na przyklad „milosc od pierwszego wejrzenia”, „twardy jak skala”, „slepy jak kret”. Takie
rzeczy, które slyszalas tysiace razy.
- Aha. — Usiadla na lózku i napisala cos. Potem podala notatnik Danowi. - Dobra, twoja
kolej.
Juz mial napisac „historia lubi sie powtarzac”, kiedy zobaczyl, ze Elise napisala: Dlaczego
pocalowales mnie wczoraj na ulicy?
Zgasil papierosa i zlapal mocno dlugopis, zeby uspokoic drzace palce. Z powodu ciastek,
napisal. I z powodu chleba. Wlasciwie to sam nie wiedzial, dlaczego ja pocalowal. Oddal jej notatnik,
a Elise przeczytala, co napisal, nie podnoszac na niego wzroku. Potem odpisala cos i podala mu
notes.
Pocalujesz mnie znowu?
- 78 -
Dan zamknal drzwi, rzucil notes i odwrócil sie do Elise. Pocalowal ja mocno i wyszarpal jej
koszulke z dzinsów.
Elise krzyknela cicho i zrobila krok w tyl. Dan ja puscil. Nagle nie wydawala mu sie juz taka
dorosla. Jej niebieskie oczy byly szeroko otwarte, a usmiech nie przypominal usmiechu, raczej
grymas przerazenia.
- Przepraszam.
- Nie szkodzi - powiedziala bardziej do siebie niz do niego. - Nic mi nie jest.
Dan dostrzegl blady waleczek dzieciecego tluszczu zwijajacy sie nad paskiem dzinsów.
Zauwazyla jego spojrzenie, wiec szybko wcisnela koszulke z powrotem w spodnie.
Frajer, zbesztal sie w myslach Dan. Elise miala dopiero czternascie lat, a on prawie skonczyl
osiemnascie. To bylo gorzej niz oblesne. Zachowal sie jak skonczony dupek.
Elise nadal tam stala i czekala, az Dan znowu ja pocaluje, u on nagle wkurzyl sie na nia,
chocby za to, ze uwazala pocalunek za dobry pomysl.
Odwrócil sie i usiadl przed komputerem, klikajac myszka.
- Pewnie ciastka sa juz gotowe - odezwal sie chrapliwym glosem.
Nawet nie drgnela, wiec zaczal sprawdzac poczte elektroniczna. Caly czas siedzial odwrócony,
az w koncu uslyszal, jak Elise podchodzi do drzwi.
- Myslalam, ze chcesz byc moim chlopakiem - wymamrotala przez scisniete gardlo.
Chwile potem Dan uslyszal trzepniecie drzwiami wejsciowymi.
Wzial notes i otworzyl go na czystej stronie.
Z powodu ciastek, z powodu chleba, napisal i urwal.
Troche trudno bylo znalezc inspiracje.
V zdecydowanie za duzo protestuje
- Wiem, ze piszesz teraz prace i ze widzielismy sie wczoraj wieczorem, ale nie chcialbys sie
spotkac na kolacji? - Vanessa prawie krzyczala w sluchawke.
- Na przyklad teraz? - zapytal Jordy.
- Tak. Teraz.
Z salonu dobiegaly tantryczne zaspiewy. Rodzice Vanessy urzadzili z przyjaciólmi artystyczny
wieczór „krzesanie iskry z twórczego krzemienia”. Cokolwiek to, do cholery, znaczylo.
- 79 -
- Moge spotkac sie z toba gdzies w twojej okolicy - zaproponowala. - Gdziekolwiek.
- Wow! - powiedziala Vanessa, gdy sie zjawila w umówionym miejscu.
Mimo swojej nazwy: U Bubby, wioska knajpka w poblizu Columbii okazala sie calkiem mila.
Vanessa spodziewala sie stolików z cerata w czerwono - biala kratke i frytek do kazdego dania. Ale
stoly nakryto bialymi obrusami, wszedzie staly swiece i slychac bylo stary jazz. Dopiero dochodzilo
wpól do szóstej i restauracja swiecila pustkami. Ale nawet to wydalo jej sie romantyczne, w taki
bardzo staroswiecki sposób.
Jordy juz siedzial przy stole i zamówil butelke czerwonego wina. Kelner wzial od Vanessy
czarna welniana kurtke i odsunal dla niej krzeslo.
- Czuje sie tak dorosle.
Jordy wzruszyl ramionami, jakby juz sie do tego przyzwyczail. W koncu uczyl sie w college'u.
- Podoba mi sie twoja szminka.
Vanessa nie umiala powiedziec, czy zartowal, czy mówil serio. Jordy mial caly czas arogancki,
a zarazem uprzejmy wyraz twarzy, przez co niezwykle trudno bylo odgadnac jego intencje. Szkoda, ze
jego nos nie pelnil roli barometru, wydluzajac sie albo skracajac zaleznie od nastroju.
Choc Vanessa bynajmniej nie chciala, aby ten nos jeszcze sie wydluzyl.
- Moi rodzice urzadzili w naszym mieszkaniu jakies dziwaczne spiewy. Z cala banda tak
zwanych artystów - oznajmila Vanessa, krzywiac sie. Rozlozyla serwetke i polozyla ja na kolanach. -
Nie moge sie doczekac, kiedy wreszcie wyjada.
Jordy wzial lyk wina, zacisnal waskie wargi, jakby naprawde rozkoszowal sie smakiem. Jego
drogie okulary lezaly na stole i Vanessa po raz pierwszy zobaczyla, ze Jordy ma zlocistobrazowe oczy.
Jak lew.
Rychlo w czas - zauwazyc kolor oczu chlopaka... po tym, jak juz go calowala!
- Moim zdaniem twoi rodzice sa niesamowici - stwierdzil. - To wymaga ogromnego wysilku i
wielkiej odwagi byc tak... na uboczu.
Vanessa uniosla brwi.
- Jasne. - Dosunela sie na krzesle do stolu i oparla lokcie na obrusie. - Wiesz, kiedy bylam
mala, zdrapywalam strupy. Male zadrasniecie albo slad po ugryzieniu owada potrafilam wielokrotnie
rozdrapywac do krwi. I wiesz, co powiedziala moja matka? Ze powinnam zostawiac strupy, zeby tata
zrobil z nich dzielo sztuki. Czy to nie jest najbardziej pokrecona i chora rzecz, jaka w zyciu slyszales?
Wiekszosc matek martwilaby sie, ze zostana blizny, albo zabralyby dziecko do psychiatry. Moi rodzice
interesuja sie tylko soba i swoja „praca”.
- 80 -
Jordy wzruszyl ramionami.
- Moze to byl zart.
Zmarszczyla brwi i rozlozyla menu. Antipasti, promi, secondi, dolci - przeczytala. Zart? Nigdy
nie slyszala, zeby matka powiedziala cos chocby odrobine zartobliwego.
- Nie sadze.
Jordy patrzyl, jak Vanessa przeglada menu.
- Ale mimo wszystko ich podziwiam. W koncu pozwalaja tobie i twojej siostrze mieszkac
samodzielnie. Niewielu rodziców sie na to by zgodzilo.
- Fakt, niewielu - przytaknela kwasno.
- Wlasciwie to chcialbym pojechac do Vermont i zobaczyc, jak zyja - dodal z entuzjazmem
Jordy.
Zaniepokojona, podniosla wzrok.
- Po co?
- Nie wiem. Nie poznalem znowu tak wielu ludzi, którzy sa... no wiesz... inni. Chyba jestem
zwyczajnie ciekawy. - Upil lyk wina i znowu zacisnal usta. - Mama wspomniala mi, ze mialas
chlopaka i ze to bylo calkiem na powaznie. Juz sie skonczylo, czy jak?
Vanessa zamknela menu, niczego nie wybierajac. Wlasciwie i tak nie byla glodna, chciala sie
tylko wyrwac z domu.
- Tak, to juz skonczone. Teraz juz nawet nie jestesmy przyjaciólmi. - Zwykle mówila
zgorzknialym tonem, jakby wszystko miala gdzies, ale tym razem glos zadrzal jej z emocji. - Nie
zebym miala cos przeciwko temu - dodala z przekasem.
Przyszedl kelner i Vanessa zamówila salatke. Czula sie jak jedna z tych wychudzonych
blondynek z klasy, które jadly tylko salate i galaretke owocowa.
Jordy wzial kawalek chleba z koszyka.
- Wiec... to ty z nim zerwalas czy na odwrót?
Dlugimi, delikatnymi palcami zanurzyl chleb w malej miseczce z oliwa.
Wlasciwie nigdy sie nie zastanawiala, kto z kim zerwal. W gruncie rzeczy nie bylo oficjalnego
zerwania. Kiedy zobaczyla, jak Dan zabawia sie z Mystery Craze na scenie w klubie poezji, przestala
odbierac od niego telefony. Jezeli ktos z kims tu zerwal, to ona z nim. Ale czy to znaczy, ze on w ogóle
niej zamierzal z nia zrywac?
Nie bardzo mogla sie w tym polapac.
- Chyba... to ja niechcacy z nim zerwalam - wypalila. - Bo mnie zdradzal.
Dziwnie sie czula, rozmawiajac z innym facetem o Danie. W ogóle dziwnie bylo rozmawiac z
- 81 -
kims innym, poniewaz do tej pory rozmawiala tylko z Danem. Ale arogancka szczerosc Jordy'ego byla
wlasnie taka... szczera. Vanessa poczuta, ze drzy jej warga, a oczy wypelniaja sie lzami. Co sie z nia
dzieje?
No prosze, prosze. To sie zdarza nawet najlepszym z nas.
Jordy z powrotem zalozyl okulary.
- Przepraszam. Nie musimy o tym rozmawiac, jesli nie chcesz. - Na jego bladych policzkach
pojawily sie rumience. Wlasciwie zapytalem tylko z egoistycznych powodów. - Znowu zdjal okulary i
ostroznie polozyl je obok miseczki z oliwa. Potem podniósl wzrok i spojrzal zlocistymi oczami prosto
w jej oczy. - Naprawde cie lubie.
Lecial Miles Davis. Plomienie swieczek zadrzaly. Nagle Vanessa poczula sie, jakby ogladala
jeden z tych kiepskich romansów, których nie znosila.
- Ja tez cie lubie - zaszlochala, przerazona.
Gdyby byla z Danem, wybuchlaby smiechem i powiedziala, zeby sie odchrzanil, bo przez niego
sie poplakala. Ale Jordy to nie Dan. Gdyby powiedziala, zeby sie odchrzanil, to pewnie by to zrobil.
Otarla mokre policzki w lniana serwetke, brudzac ja szminka Ruby.
- Przepraszam. Chyba rodzice naprawde potwornie mnie stresuja. - Odlozyla serwetke i
wziela lyk wody. - Powiedz mi cos o Columbii - Na przyklad, które zajecia najbardziej lubisz?
Jakby w ogóle ja to ciekawilo. Teraz jest juz calkiem jasne, ze Jordy interesuje sie nia tylko z
powodu jej rodziców, którzy sa tacy „alternatywni”, a ona zainteresowala sie nim, poniewaz wydal
jej sie calkiem „niealternatywny”. Poza tym jej mysli byly teraz zbyt zajete nowym odkryciem, zeby
mogla sluchac Jordy'ego. Odkryciem, które przetwarzal jej umysl, byl fakt, ze nadal kochala Dana.
ona po prostu chce kogos, kogo moglaby pokochac
Przez caly dzien jezdzili na nartach, a potem przez godzine ogladali wyczyny holenderskich
snowboardzistów. Pod wieczór wszyscy udali sie do knajpki u podnóza góry na zasluzone piwo. W
knajpce buzowal ogien, dudnilo pianino, a kelnerki nosily dzinsowe kamizelki i nic pod spodem.
Serena usiadla obok Jana, jednego z Holendrów. Wszyscy w druzynie byli atletycznie
zbudowanymi, przystojnymi blondynami, ale wybrala Jana, poniewaz, gdy jezdzil na desce, wystawial
kciuki w bardzo dziwny i slodki sposób, jakby calej górze pokazywal, ze jest w porzo.
- Czy wszystkie dziewczyny w Nowym Jorku sa równie sliczne jak ty i twoja przyjaciólka? -
- 82 -
zapytal ze swoim czarujacym holenderskim akcentem.
Serena zachichotala. Przepadala za takim czarusiami.
- Ale z was szczesciarze, ze mozecie tak codziennie.
Jan rozesmial sie i pociagnal lyk ciemnobursztynowego piwa.
- Nie jezdzimy na desce przez caly czas. Ja ucze sie na uniwersytecie w Minsku. Studiuje
stomatologie.
- Och...
Serena wyobrazala sobie, ze cala druzyna mieszka w chacie na jakims alpejskim szczycie, ze
wszyscy przez caly dzien jezdza na desce i co wieczór sie upijaja. Pomyslala, ze fajnie by bylo byc
jedyna dziewczyna w druzynie. Moglaby im obcinac wlosy i robic francuskie tosty na sniadanie. A
wieczorami zwijaliby sie przy kominku i opowiadali sobie historie o duchach.
- A reszta? - zapytala. Moze po prostu wybrala sobie niewlasciwego faceta.
- Conrad ozenil sie z Wloszka, mieszkaja w Bolonii. Franz mieszka razem ze mna w
akademiku. Josef, Sven, Ulrich i Gan mieszkaja razem w Amsterdamie.
Amsterdam to powinno byc naprawde odlotowe miasto. Spojrzala na czterech chlopców po
drugiej stronie stolu. Wszyscy tak samo blond, tak samo atletyczni i tak samo super.
- W akademiku dla gejów - dodal Jan.
- Och - odparla Serena z wymuszonym usmiechem.
Moze nastepnym razem bedzie miala wiecej szczescia.
- Poprosze jeszcze jedna cole - powiedzial Nate do ladnej kelnerki w butach na kozuszku.
Chuck zamówil kolejne trzy dzbanki piwa Sun Valley dla calego stolika. Georgie zdazyla juz
wypic caly dzbanek w pojedynke. Pewnie trzeba bedzie ja zaniesc do domu.
- Nie moge uwierzyc, ze zjechalam po najtrudniejszej trasie bez jednej wywrotki - westchnela
Blair po raz czterdziesty piaty. Pociagnela malenki lyka piwa i usmiechnela sie szeroko do Erika. -
Jestes o wiele lepszym nauczycielem od tych wszystkich instruktorów.
Prawda byla taka, ze Blaire prawie cala trase zsuwala sie bokiem i nieustannie piszczala. Ale
przynajmniej udalo jej sie nie nabrac sniegu miedzy niemal odkryte piersi. To spory wyczyn.
- Jestes coraz lepsza - odparl Erik.
Blair zapiela kaszmirowy sweter, zaslaniajac biust. Na szczescie nosila dzinsy biodrówki, wiec
kiedy tak siedziala z wyprostowanymi plecami, oparta o stól, Erik widzial górna czesc jej pupy. To
bylo calkiem mile.
- Serena?! Zaloze sie o sto dolarów, ze wypije swoje piwo szybciej od ciebie - rzucila
wyzwanie Georgia.
- 83 -
Teraz, kiedy nie bylo z kim flirtowac, Serena ucieszyla sie, ze ma co robic. Zebrala do tylu
dlugie wlosy, zwichrzone od jazdy na nartach, i upiela je w wezel. Wziela kufel. Wszyscy przy stole
patrzyli, rozradowani i zaciekawieni.
Chociaz nie, nie wszyscy byli rozbawieni.
Nate zmiazdzyl w zebach kostke lodu. Juz sobie wyobrazal, jak to sie skonczy. Obie
dziewczyny kompletnie sie zaleja, beda rzygac, a potem przez nastepnych kilka dni nigdzie sie nie
rusza z powodu kaca. Nieszczesliwy, dasal sie nad szklanka z cola. Koniec z nartami. Koniec zabawy.
- Pokaz jej, jak to sie robi, Georgie! - podpuszczal dziewczyny Chuck.
- Tak? - Serena uniosla kufel do ust. Wtedy zauwazyla, ze Nate kreci glowa, wiec odstawila
kufel. - Co ja wyprawiam? Ty to masz we krwi. Cala twoja rodzina to slynni alkoholicy.
- Wielkie dzieki! - wykrzyknela Georgie. Strzelila Serene koscistym lokciem. - Dawaj, pijemy!
Serena odsunela kufel.
- Nie warto. Jesli to wypije, zwymiotuje na stól. A ty i tak mnie pobijesz.
Georgie wzruszyla ramionami, odchylila glowe i wlala w siebie caly dzbanek za jednym
podejsciem.
- Pieprz sie, wygralam! - beknela na zakonczenie.
- Na zdrowie - mruknal Nate.
Wszyscy spojrzeli na niego.
- Natie jest wsciekly, bo jeszcze nie mial okazji tego zrobic - pisnela radosnie Georgie. -
Zawsze za bardzo jestem napruta.
Zapadlo niezreczne milczenie.
Blair zerknela na zegarek.
- Chyba powinnismy juz wracac do hotelu, zeby zdazyc do sauny przed kolacja.
Nie wiedziala na pewno, czy hotelowa sauna jest koedukacyjna, ale mysl, ze znajda sie z
Erikiem w jednym pomieszczeniu, spoceni i w samych recznikach, bardzo poruszala jej wyobraznie.
Natarlby jej plecy lawendowym olejkiem i...
- Aha... Moje czworoglowe sa w naprawde fatalnym stanie - zgodzil sie Nate, pocierajac uda.
Zerknal zalosnie na Georgie. - Naprawde niezle by mi zrobila goraca kapiel.
Georgie klasnela w dlonie. Oczy jej rozblysly.
- Chodzmy wszyscy do mnie na goraca kapiel!
Przez caly czas byla tak nakrecona, ze Nate zastanawial sie, czy w klinice nie przepisali jej
jakiegos leku przeciwdepresyjnego. Wiedzial tylko, ze piwo najwyrazniej jej nie uspokajalo.
Chuck juz zapinal plaszcz, zbierajac sie do wyjscia.
- 84 -
- Zrobie dla wszystkich mój slynny koktajl z brzoskwiniówki! - Uniósl koszulke i zatrzepotal
rzesami. - „Wlochaty pepek Chucka”.
Pychota.
Nate nadal nie rozumial, dlaczego Chuck najwyrazniej mieszka w domu Georgie, skoro ma
calkiem porzadny apartament w Christianie, najbardziej luksusowym hotelu w miescie, w którym
zatrzymali sie jego rodzice.
Pianista zaczal grac stara piosenke Billy Joela. Przygasly swiatla. Skonczyly sie godziny ze
znizkowym piwem. Serena przyjrzala sie Nate'owi. Faktycznie, od razu widac, ze nie spedzal dosc
czasu sam na sam ze swoja dziewczyna. Odsunela krzeslo i naciagnela sweter przez glowe.
- Kuszaca propozycja, ale musimy wracac. Obiecalam rodzicom, ze spotkamy sie z nimi o
siódmej trzydziesci na kolacji. Musimy wczesniej wziac prysznic i tak dalej.
Georgie posmutniala.
- Och, daj spokój. Zadzwoncie i wytlumaczcie im, ze jestescie zajeci.
Latwo powiedziec. Ona praktycznie nie miala rodziców.
Serena zerknela na Erika. Porozumieli sie bez slów, tak jak to potrafi rodzenstwo.
- Przykro mi - stwierdzila stanowczo.
Nate próbowal pojac, jak to sie stalo, ze wyladowal tu z taka Georgie, pozbawiona krztyny
rozumu, podczas gdy jego eksdziewczyna i najlepsza kumpela okazaly sie chodzacym uosobieniem
zdrowego rozsadku.
Georgie wstala i usiadla mu na kolanach. Odchylila glowe, opierajac ja na jego ramieniu. Jej
ciemne, jedwabiste wlosy pachnialy piwem i gozdzikami.
- W takim razie bedziemy musieli zabawic sie bez nich - powiedziala.
Blair usmiechnela sie krzywo.
- A to pech! - Krzywy usmieszek zamienil sie w triumfujacy. - To co, idziemy? Umieram z
glodu!
Chuck usiadl sztywno na kolanach Georgie, krecac tylkiem. Potem wstalo szesciu
holenderskich snowboardzistów i dosiedli sie po kolei jeden na drugim, kompletnie zgniatajac
Nate'a. Wszyscy poza Janem, który patrzyl z mina zbitego psiaka, jak Serena wychodzi.
- Milej kolacji! - krzyknal Chuck. - My rzucimy sie na kanapke!
Blair i Erik pospiesznie zebrali rekawiczki, okulary i ruszyli do wyjscia. Serena wcisnela czapke
pod ramie i ruszyla zaraz za nimi. Obejrzala sie jeszcze, slyszac pisk Georgie. Cale towarzystwo
spadlo z krzesla, tworzac rozchichotany stos na podlodze. Jan skoczyl na sama góre. Nawet Nate
usmiechal sie wbrew sobie.
- 85 -
Serena spojrzala na nich tesknie. Zawsze byla w centrum zabawy, a teraz ugrzezla z Blair i
Erikiem, którzy tak byli soba zachwyceni, ze ledwo zauwazali jej istnienie. Ale rodzice czekali. Nie
mogla wystawic ich do wiatru, reszte ferii mialaby z glowy. Odwrócila sie do wyjscia. Zostalo jeszcze
piec dni. Postanowila sobie, ze bedzie sie dobrze bawic, chocby nie wiem co. Czy nie z tego wlasnie
slynela?
Tak - i z wielu innych rzeczy.
kiedy juz myslisz, ze kogos znasz...
Leo odlozyl ostatnia miske na suszarke.
- Musze juz isc.
Jenny przestala pogryzac ciastko. Upiekli dwadziescia, a zostalo juz tylko dwanascie. Oblizala
okruszki z palców i spojrzala na chlopaka spod dlugich rzes. Próbowala odgadnac prawde.
- Dokad?
Leo oparl sie o popekany, zólty, laminowany blat kuchenny i zaczal bawic sie pokretlami
zmywarki. Marx, czarny, tlusty kot Humphreyów, drzemal wyciagniety na brudnej kuchennej
podlodze. Leo odchrzaknal, a Marx uderzyl niespokojnie ogonem.
- Mam cos do zalatwienia - odparl niejasno.
- Moge isc z toba?
Przestapil z nogi na noge i nerwowo prychnal.
- To naprawde nic ciekawego.
Jenny nie dala za wygrana.
- Chyba niczego przede mna nie ukrywasz, prawda?
Rozesmial sie.
- Czego na przyklad? Ze tak naprawde jestem Spidermanem?
Jenny zaczerwienila sie. Podeszla do lodówki, otworzyla drzwi i zaraz je zatrzasnela.
- Sama nie wiem. Uwazam, ze to naprawde dziwne. Wiecznie jestes zajety i nigdy nie
mówisz, co robisz.
Leo schowal dlonie do kieszeni.
- Jesli naprawde chcesz ze mna isc, to chodz.
Jenny próbowala zachowac spokój. Udalo sie. Zaraz pozna wszystkie sekrety Lea,
- 86 -
tajemniczego multimilionera.
- Dobra.
Wsiedli do autobusu na Dziewiecdziesiatej Szóstej, a potem poszli Park Avenue w strone
budynku przy Siedemdziesiatej. Ulica byla opustoszala i ciemna, wszyscy wyjechali na ferie.
- To tylko kilka przecznic stad - wyjasnil jej Leo.
Jenny zadrzala; nie mogla sie juz doczekac.
Kiedy doszli do budynku z zielona markiza, odzwierny uchylil przed Leem kapelusza. Pojechali
winda na góre.
- Jej!
Jenny zaparlo dech, kiedy winda sie otworzyla: otwierala sie wprost na salon. Caly byl
urzadzony w bieli, czerni i zlocie. Posrodku, na czarno - bialej marmurowej podlodze, stal okragly
pozlacany stolik z ogromna biala waza w ksztalcie labedzia wypelniona czarnymi rózami. Po lewej
stronie biegla zlota balustrada schodów prowadzacych w dól do pokoju tak ogromnego, ze mógl byc
jedynie sala balowa.
- Wiem. Czyste wariactwo - zgodzil sie Leo. - Daphne! - zawolal.
Jenny uslyszala skrobanie pazurów o marmur i do salonu wbiegl ogromny bialy mastiff, ten
sam, z którym juz widziala Lea na spacerze. A wiec to Daphne. Suka podeszla i polizala Lea po rece.
- Dobra dziewczynka.
Jenny patrzyla oniemiala, jak Leo otwiera szafe i wyjmuje plaszczyk z Burberry i obroze do
kompletu. Daphne stala cierpliwie, pozwalajace sie ubierac. A polem Leo przyklakl i zalozyl jej te
okropne, zapinane na rzepy buty z rózowej skóry.
- No prosze... Mozemy juz isc.
Jenny nadal nie rozumiala, dlaczego to Leo wychodzi z psem, a nie któras z pokojówek, ale
postanowila sie nie odzywac, zwlaszcza ze najwyrazniej Leo tak bardzo kochal Daphne.
- Zrobimy z nia tylko male kóleczko po okolicy. Musze kupic madame lakier do wlosów w
drogerii. Bedziesz mogla popilnowac Daphne przed sklepem?
- Jasne. - Jenny nie spuszczala wzroku z butów psa.
Leo mówil na swoja matke madame?
Zatrzymali sie przed Zitomer przy Madison. Jenny chwycila plócienna smycz w krate, a Leo
wszedl do sklepu po lakier. Schylila sie, a Daphne podala jej obuta w rózowy but lape.
- Zaloze sie, ze pozwala ci spac w swoim lózku. I zaloze, sie, ze mozesz wchodzic na
wszystkie meble.
Leo wyszedl ze sklepu z ogromna torba pelna butelek z lakierem do wlosów Redken.
- 87 -
Zachichotal:
- Madame mnóstwo tego zuzywa.
Wzial smycz i szybko wrócili do budynku z zielona markiza.
- Musze jeszcze ja nakarmic, podlac kwiaty i takie tam. To naprawde nic ciekawego. Chcesz
wrócic do domu taksówka czy mam cie odprowadzic do autobusu?
Jenny nie wiedziala, co powiedziec. Zupelnie, jakby chcial ja wyprosic.
- Chyba wezme taksówke - odparla sztywno.
- Dobra. Walter ci pomoze - powiedzial Leo, kiwajac glowa w strone odzwiernego. Pocalowal
ja w policzek. - Nie jedz juz dzisiaj wiecej ciastek, bo sie pochorujesz. Zadzwonie pózniej, dobrze?
Jenny usmiechnela sie ponuro i podeszla do kraweznika, zeby zlapac taksówke. Chwile
potrwalo, nim Walter jakas zatrzymal. Kiedy tylko zamknal za nia drzwi, a ona podala kierowcy adres,
opadla na tylne siedzenie i zaszlochala.
Taksówka utknela na swiatlach zaraz na nastepnym skrzyzowaniu. Jenny przez lzy
spiorunowala wzrokiem dom Lea. Swiatlo sie zmienilo i kierowca zaczal skrecac za róg, kiedy za-
uwazyla, ze Leo wychodzi.
- Prosze poczekac - powiedziala kierowcy. - Zmienilam zdanie. Wysiadam.
Zaplacila szybko i wyskoczyla z taksówki. Pospiesznie ruszyla za Leem.
Szedl w strone przedmiescia, az doszedl do Osiemdziesiatej Pierwszej. Potem skrecil w
prawo, przeszedl Park Avenue i Lexington i wreszcie zatrzymal sie przed dwupietrowym budynkiem z
brazowego piaskowca. Jenny skoczyla za stos worów ze smieciami. Obserwowala z ukrycia, jak Leo
schodzi dwa schodki do sutereny, wyjmuje klucze i otwiera metalowa bramke. Kiedy ja uchylil, Jenny
zobaczyla oparty o dwa kosze wyscigowy rower. Leo zamknal brame i zniknal.
Jenny czekala jeszcze pól godziny, kucajac za smieciami. Po czesci spodziewala sie, ze Leo
zaraz wyjdzie z innym psem na smyczy. Ale nie wyszedl, za to wydawalo jej sie, ze zobaczyla swiatlo
telewizora rozblyskujace za grubymi, szarymi zaslonami. W koncu dala sobie spokój i wrócila do
domu.
Kiedy juz myslisz, ze kogos poznalas, odkrywasz, ze w ogóle go nie znasz.
O posyla kolejne listy z nurtem rzeki
Drugiego dnia w pracy Dan nawet juz nie próbowal szukac poczty. Zamiast tego stanal na
- 88 -
koncu molo i jeden po drugim wrzucil do rzeki Hudson szesc listów Siga Castle'a - Jeden z listów byl
zaadresowany do Mystery Craze, podopiecznej Rusty Klein, co dalo Danowi pewna satysfakcje. O ile
wiedzial, Mystery byla tak cholernie slawna na calym swiecie, ze moze nawet ten list do niej dotrze.
Fala wyrzuci go na plaze w Sardynii, gdzie bedzie czytala dla bandy zapitych rybaków.
Zagapil sie w metna, wzburzona wode, myslac o wszystkich dziewczynach, z którymi mial do
czynienia. Serena, Vanessa, Mystery i Elise. Nie ze wszystkimi poszlo mu dobrze, zwlaszcza jesli
wziac pod uwage ten nieszczesny epizod z Elise. Ale w przyszlym roku wyjedzie do Brown, na
uniwerek w Massachusetts albo do jakiegokolwiek innego college'u, który go przyjmie, i zabierze ze
soba na zawsze cztery rózne doswiadczenia z zaskakujaco róznymi od siebie dziewczynami. Czy to nie
o to wlasnie chodzi, kiedy sie jest pisarzem - aby zbierac doswiadczenia, nadawac im sens, nazywac?
No, w kazdym razie cos w tym rodzaju. Jest poeta, opublikowal pare utworów, Wie, co chce w zyciu
robic. Malo kto w jego wieku moze to o sobie powiedziec. Wiec dlaczego czuje sie taki... zagubiony?
Jakby nieustannie czegos szukal, szukal i szukal.
Sig Castle kazal mu jeszcze kupic jakis specjalny papier ryzowy w sklepie w Chinatown, wiec
po wypaleniu piatego camela Dan poszedl spacerkiem do metra i pojechal do centrum.
Troche padalo, wiec uliczni handlarze sprzedawali podróbki parasolek z Burberry i
jednorazowe plastikowe peleryny, jakie nosza tylko zdesperowani turysci w najwieksza ulewe. Dan
szedl bez pospiechu szeroka, zatloczona ulica. Powietrze pachnialo mokrymi gazetami i rybami z
bazarów w Chinatown. Od razu pomyslal o Vanessie, o jej sklonnosciach do perwersji. Uwielbiala
ohydne zapachy i brzydote. To chyba najbardziej w niej kochal.
Lubil, poprawil sie w myslach Dan. Jak mozna twierdzic, ze kocha sie cos w osobie, z która juz
sie nie rozmawia?
Zatrzymal sie przy handlarzu, który prezentowal plastikowe UFO na baterie. Na szczycie
rózowego spodka siedzialy trzy male plastikowe Japonki, wirujace do japonskiej piosenki pop.
Melodyjka przypominala puszczony na przyspieszonych obrotach przebój SugarDaddy. Taka zabawke
Vanessa moglaby wykorzystac w jakims filmie. Zaczelaby od zblizenia, a potem zrobilaby ciecie i
przeskoczyla na dziewczyne samotnie tanczaca w klubie. Vanessa tworzyla sens poprzez obrazy - tak
jak Dan poprzez slowa.
Poszedl Broadwayem w strone Pearl River Mart, wielkiego sklepu, w którym mozna bylo
dostac wszystko, poczawszy od plastikowego Buddy, skonczywszy na kaloszach. Kupil tam
supercienki, supermiekki, niekaleczacy papier ryzowy, ulubiony papier Siegfrieda Castle'a. No, mniej
wiecej. Potem wrócil do sprzedawcy rózowych UFO.
- Poprosze jedno takie.
- 89 -
- Mam tu jeszcze inne - powiedzial handlarz. Poszperal i wyjal spod stolika zabawke w
kolorze zielonym.
- Nie, poprosze takie - upieral sie Dan.
Rózowy byl tak absolutnie nie w stylu Vanessy, ze bedzie musiala sie rozesmiac, a on dopnie
swego.
- Dwa dolary - powiedzial facet, chociaz na kartonie przy stole napisano 3$! Wyprzedaz.
Dan zaplacil z reszty Siga Castle'a za papier ryzowy. Szef okazal sie takim dupkiem, ze Danowi
sprawialo przyjemnosc rolowanie go przy kazdej sposobnosci.
- Milego dnia.
Gosc wreczyl mu jasnoniebieska torebke z rózowa zabawka.
Dan byl prawie pewny, ze kilka przecznic stad, przy Bowery Street, powinna byc poczta.
Wyslalby stamtad paczke do Vanessy, a potem wsiadlby do metra i wrócil do pracy.
To zabawne, ale nigdy nie pomyslal, zeby stamtad wysylac listy Castle'a!
Sig Castle nalegal, zeby papier ryzowy dotarl do niego przed lunchem, ale Dan doszedl do
wniosku, ze Vanessa musi czym predzej dostac UFO. To sprawa pierwszorzednej wagi.
- Prosze to wyslac ekspresem - powiedzial, podajac zapakowana zabawke. - To bardzo
wazne.
tematy ? wstecz dalej ? wyslij pytanie odpowiedz
Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostaly zmienione lub skrócone, po to by
nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.
hej, ludzie!
Ci ludzie, których poznajemy na wakacjach
Spójrzmy prawdzie w oczy, nie chcialybysmy, zeby przylapano nas z nimi w domu. Nosza fatalne buty,
zalosne dzinsy i beznadziejne fryzury, co chwila mówia super, a jednak codziennie jecie z nimi
sniadanie i zapraszacie ich na wieczorne wyjscia. Nie czujcie sie winne, jesli powyzszy scenariusz
- 90 -
brzmi wam dziwnie znajomo. Nawet ja popelnialam ten grzech: spotykalam sie w czasie wakacji z
kims, kogo natychmiast po powrocie rzucalam. To ma cos wspólnego z instynktem stadnym, ale nie
wiem do konca, co. Moze dowiem sie w przyszlym roku na podstawach psychologii.
A co z tymi dwiema?
Wedlug moich zródel to zdecydowanie nie jest pierwsze spotkanie nieslawnej dziedziczki z
Greenwich i naszej ulubionej modelki z reklamy perfum. Byly serdecznymi przyjaciólkami w Hanover
Academy, ale latem, niedlugo przedtem, nim zostaly wyrzucone, poklócily sie o pewnego Francuza.
Jestem prawie pewna, ze poszlo o cos wiecej, ale zamiast plesc bzdury wole poczekac, az trup sam
wypadnie z szafy. A jestem pewna, ze wypadnie.
Na celowniku — cale mnóstwo nowinek
V spaceruje miedzy Manhattanem a Williamsburg, zbiera z rodzicami smiecie i wyglada zalosnie. D
wynosi z Red Letter torbe z setkami nienapoczetych buteleczek wody San Pellegrino przeznaczonych
do recyklingu. B zdejmuje narty w polowie stoku w Sun Valley tylko po to, zeby sprawdzic, czy
pewien chlopak bedzie sie wspinal kawal drogi z powrotem i pomoze jej te narty zalozyc. S i G w
kapieli u podnóza góry w Sun Valley z cala holenderska druzyna snowboardzistów. Graja w butelke? C
i N na wyciagu na stoku dla snowboardzistów. Tez graja w butelke? S i holenderska druzyna
olimpijska pozuja na szczycie góry do zdjec reklamowych. Beda reklamowac pomadke ochronna
ChapStick.
Nie ona jedna korzysta z ferii, jak sie da! Bawcie sie dobrze, póki trwaja!
Wiem, ze mnie kochacie,
plotkara
impreza mieszkanców upper east w stylu z sun valley
- Dobra, jestem gotowa - powiedziala Serena, kiedy wklepala w twarz odrobine kremu
nawilzajacego i przejechala po mokrych wlosach szczotka - raz, moze dwa.
Oczywiscie wygladala slicznie - nic na to nie mogla poradzic. Ale moglaby nalozyc
- 91 -
przynajmniej blyszczyk, chociazby przez wzglad na miejscowych.
- A ja nie. - Blair, w bialym reczniku na glowie, pochylila sie nad umywalka, zeby nalozyc tusz
do rzes. Swiezo pomalowane paznokcie jeszcze dobrze jej nie wyschly. - Nie wysuszysz chociaz
wlosów?
- Nie. - Serena zerknela na zegarek. Erik czekal na nie na dole, a odkad przyjechali, nie miala
okazji porozmawiac z nim sam na sam. - Spotkamy sie na dole, dobra?
- Jak chcesz - odparla z roztargnieniem Blair.
Nie rozumiala, dlaczego Serenie tak sie spieszy. To byla ich pierwsza impreza w Sun Valley i
Blair wreszcie chciala ladnie wygladac. Erik caly czas byl taki uwazny i zawsze absolutnie uroczy,
wiec dzis wieczór pewnie nadejdzie ta chwila, gdy ona powie mu: „Tak, o tak”!
- Skad ten pospiech?
- A po co mam sie lak wysilac? Nie mam zamiaru przez caly wieczór flirtowac z czyims
bratem!
Blair zakrecila tusz i spiorunowala wzrokiem odbicie przyjaciólki w lustrze.
- Wiec wsciekasz sie na mnie z powodu Erika?
Zaczela grzebac w kosmetyczce w poszukiwaniu brazujacego pudru.
Serena kopnela we framuge.
- Nie wsciekam sie, tylko jestem...
Zazdrosna?
Westchnela glosno i zerwala z wieszaka na drzwiach jasnoniebieska kurtke.
- Zobaczymy sie na dole - wymamrotala i szybko wyszla.
- Nie martw sie - krzyknela za nia Blair. - Kiedy wrócimy, wyprowadzam sie z powrotem do
siebie!
- Nie zimno ci? - Nate zdjal znoszona granatowa bluze z Brown i zaproponowal ja Georgie.
Czasem sypial w tej bluzie, zeby mu przyniosla szczescie. Jakby liczyl na to, ze komisja
rekrutacyjna Brown przegapi fakt, ze przymknieto go za kupowanie ziela.
Georgie chodzila w pomaranczowym staniku La Perla i figach od kompletu, podczas gdy
Chuck Bass, Josef, Sven, Ulrich i Gan grali w madzonga na konsoli. Moze jednak wszyscy sa gejami,
pomyslal z nadzieja Nate. Ale mimo wszystko nie podobalo mu sie, ze Georgie chodzi po domu w
samej bieliznie. Byla zbyt... zbyt... naga, a ta nagosc powinna byc zarezerwowana tylko dla niej i dla
niego. W koncu jest jego dziewczyna. No jest... prawda?
- A moze pójdziemy na góre? - szepnal jej znaczaco do ucha. Wyobrazal sobie, ze wiekszosc
- 92 -
czasu w Sun Valley spedza z Georgie w lózku. Ale nawet nie zdjal przy niej spodni. Nawet raz. Nie
zeby Georgie byla pruderyjna, co to to nie. Po prostu przez caly czas chodzila nafaszerowana
srodkami poprawiajacymi nastrój i tak nakrecona, ze nie mogla polozyc sie chociaz na sekunde i
pozwolic sie pocalowac.
- A co jest na górze? - zapytala, zapalajac papierosa i sadowiac sie na krzesle.
Dlugie, jedwabiste wlosy splywaly jej na plecy, smukle nogi trzymala skrzyzowane.
Podwójnie.
Tylko naprawde chude dziewczyny moga tak skrzyzowac nogi.
Nate wzruszyl ramionami.
- Pomyslalem tylko, ze moglibysmy... no wiesz... pobyc razem.
Normalna dziewczyna spojrzalaby w jego szmaragdowe oczy i praktycznie zemdlala, slyszac
taka propozycje. Ale Georgie byla zbyt naprana, zeby docenic nieodparty urok Nate'a.
Uniosla podejrzliwie brew.
- Chyba nie przemyciles trawki, nic mi o tym nie mówiac, prawda? - zapytala z nadzieja.
- Gdzie tam. - Wyciagnal reke i dotknal jej wlosów, gladzac przy okazji blade kosciste ramie. -
Myslalem tylko, ze przydalaby nam sie chwila sam na sam. - Zaczerwienil sie uroczo.
Przerzucila nogi przez oparcie drewnianego krzesla. Zostalo wyrzezbione przez Szoszonów z
brzozy i pomalowane na pomaranczowo.
Brzydkie jak listopadowa noc, ale pewnie kosztowalo fortune.
Przed domem ktos zatrabil. Georgie spuscila stopy na podloge i wziela bluze z rak Nate'a.
- Chyba powinnam cos na siebie wlozyc - wymamrotala, naciagajac bluze i idac w strone
drzwi.
Blade posladki wystawaly spod bluzy, przez co wydawala sie jeszcze bardziej naga.
- Bogu dzieki - powitala zdezorientowanego dostawce. Wyciagnela butelke wódki ze skrzynki
na wózku i otworzyla ja. Potem zlapala pilota od wiezy na dziesiec kompaktów i pstryknela, wlaczajac
stary przebój Blondie The Tide Is High. - Moze pan ustawic zimne napoje przy balii do goracych
kapieli. - Georgie wskazala mu Nate'a szyjka butelki. - On pokaze, gdzie to jest.
Na dole Erik rozmawial z chlopakami z patrolu narciarskiego. Opowiadali o dzisiejszej akcji
ratunkowej. Jakis gosc popisywal sie przed dziewczyna i zjezdzal na nartach tylem. Wjechal prosto na
drzewo. Nadzial sie tylkiem na galaz.
- Byla naprawde pokrzywiona, z sekami - mówil jeden z ratowników.
- Co takiego? - zapytala Serena, siadajac Erikowi na kolanach. Objal ja, a ona wtulila policzek
- 93 -
w jego piers, spragniona uwagi. - Mmm... ladnie i swiezo pachniesz.
Ratownicy popijali piwo i patrzyli z zazdroscia. Kazdy by chcial miec taka siostre modelke,
która by sie tak tulila.
- Ej, a gdzie twoja przyjaciólka? Ta z taka ladniutka, krótka... fryzurka? - zapytal jeden z nich.
Serena wyprostowala sie. Machala noga, postukujac w dywan czubkiem jasnoniebieskiego
buta na kozuchu. Poprawila sobie nogawki dzinsów Habitual. Zwykle ludzie byli zbyt zajeci
patrzeniem na nia, zeby pytac o Blair. Ale Blair tak bardzo dbala o swój wyglad, wkladala w to tyle
pracy, ze moze tez zaslugiwala na troche uznania.
- Na górze, szykuje sie - - Strzelila Erika lokciem w brzuch. - Chcesz do niej zajrzec?
Erikowi w pewnym sensie podobalo sie, ze ratownicy zauwazyli Blair, zwazywszy, ze niedlugo
on i Blair przejda do rzeczy. Oddal Serenie kuksanca.
- Auc!
Rodzenstwo spojrzalo po sobie groznie.
- Przeciez nie powiedzialam niczego zlego - dasala sie Serena. Zle spojrzenie Erika zamienilo
sie w rozbawiony, szeroki usmiech. - Co?
- Chyba ktos do ciebie przyszedl - szepnal.
Serena podniosla wzrok i zobaczyla Jana, przyszlego dentyste, a obecnie zawodnika
holenderskiej druzyny olimpijskiej. Patrzyl na nia rozkochanym wzrokiem.
- Mialem nadzieje, ze pojedziesz ze mna na impreze.
Ratownicy odsuneli sie, robiac chlopakowi przejscie. Serena zeslizgnela sie z kolan brata.
Owszem, byla spragniona uwagi, ale jednak niezupelnie o to jej chodzilo.
- Emm... czekamy na Blair.
Erik pchnal ja lekko.
- Moze jedzcie juz sami? - Wskazal na ratowników. - Zaprosilem ich na impreze, zabierzemy
sie z Blair razem z nimi.
I wtedy wlasnie drzwi windy otworzyly sie z cichym dzwonkiem.
Panie i panowie... Królowa Gór!
Blair wpiela we wlosy spinke z malym, zlotym serduszkiem i zalozyla wiszace jaspisowe
kolczyki, które Les Best dal Serenie po pokazie. Miala tez na sobie jasnoniebieski kaszmirowy
pulower Sereny, ale to nic nie szkodzilo, bo Serena i tak zamierzala go oddac Blair. Sweter byl troche
przyciasny w biuscie, ale to tez nic nie szkodzilo. Blair nawet sie podobalo.
I chlopakom z patrolu tez. Szturchali sie lokciami, przestepowali z nogi na noge i pomrukiwali
jak zwierzeta w zagrodzie.
- 94 -
- Hej! Wygladasz fantastycznie - stwierdzil Erik. Milo bylo patrzec, jak inni faceci pozeraja ja
wzrokiem. Wyciagnal do niej reke z duma posiadacza. - Gotowa?
Blair sie usmiechnela, zadowolona, ze dala sobie dosc czasu na przygotowania. Zalozyla
nawet prosta biala bawelniana bielizne Hanro, „babcine galoty”, jak mawiala Serena. Ale Blair czula
sie o wiele wygodniej w tych babcinych galotach niz w wymyslnych koronkowych figach i stringach. I
lepiej wygladala. Ilekroc wyobrazala sobie, ze ktos ja rozbiera, widziala siebie w tej prostej
bawelnianej bieliznie.
A dzis zdecydowanie ktos ja rozbierze.
martwa natura ze szczoteczkami do zebów
Jenny byla tak zdezorientowana, ze nie polozyla sie spac, tylko chwycila za pedzel. Próbowala
poukladac mysli. Jak zwykle w lodówce nie bylo ani warzyw, ani owoców, nie liczac tysiacletniej
zaplesnialej pomaranczy, wiec Jenny malowala szczoteczki do zebów i kostke mydla Dove.
Wygladalo na to, ze Leo nie mial wlasnego psa i nie mieszkal w tym oszalamiajacym
apartamencie przy Park Avenue.
Moze on jest zwykla, najnormalniejsza na swiecie osoba, pomyslala, ostroznie wykanczajac
niebieskie wlosie szczoteczki Dana. Tak jak ja. Ale tak naprawde nadal nie wiedziala, kim on jest.
Dlaczego tego po prostu nie wyjasnil i nie skonczyl tych gierek?
Spojrzala wsciekla na plótno.
- Kretynizm - warknela i rzucila obraz do kosza pod biurkiem. Wszystko bylo kretynskie. Nagle
sama poczula sie jak... kretynka.
A kretyni potrzebuja towarzystwa. Wykrecila numer przyjaciólki.
- Och, wiec nagle znalazlas czas, zeby ze mna porozmawiac? - powiedziala Elise.
- Przepraszam. Zachowywalam sie calkiem bez sensu.
- Nie szkodzi - glos Elise zlagodnial. - Ale i tak nie rozumiem, czemu robisz z tego takie halo.
W koncu gdyby byl taki bogaty i mial mamusie wariatke, która stroi psa w rózowe buty, to pewnie nie
okazalby sie fajnym chlopakiem, nie?
Jenny zastanowila sie.
- A skad wiesz? - zapytala podejrzliwie. - Ilu chlopaków mialas?
Elise nie od razu odpowiedziala. Jenny dotknela bolesnego tematu.
- 95 -
- Tak naprawde, to myslalam, ze twój brat bedzie moim pierwszym chlopakiem, ale chyba
jednak nie.
Jenny parsknela.
- Jakby to mialo szanse przetrwac. Nie palisz i nawet nie lubisz kawy.
Wyczuwala, ze Elise usmiecha sie po drugiej stronie.
- Powinnas przestac myslec o Leu, o tym, kim nie jest, i wreszcie popatrzec, jaki jest.
Jenny przykucnela i wyciagnela rozmazana, mokra martwa nature z kosza. Moze gdyby nie
myslala o obrazie ze szczoteczkami jako o martwej naturze, ale po prostu jak o obrazie ze
szczoteczkami, wygladalby lepiej. Moglaby nawet dodac cos zywego, na przyklad kota, Marksa.
Polozyla sie na brzuchu i podniosla rózowa narzute, zagladajac pod lózko w poszukiwaniu kota.
- Wiec... - zaczela Elise. - Zadzwonisz do niego?
Marksa nie bylo. Jenny wstala i podeszla do komputera.
- Nie. Woli e - maile.
Usiadla przy biurku. Wlasnie wpadla na pomysl.
Wprost sie do Lea do domu. Bo mieszkanie przy Osiemdziesiatej Pierwszej to chyba jego
dom. Musi sie wreszcie dowiedziec, kim jest Leo - czy mu sie to podoba, czy nie. A tymczasem wysle
mu e - mail.
Z przycisnieta, do ucha sluchawka wlaczyla poczte i zaczela pisac.
- Wiec naprawde uwazasz, ze nie wyszloby nam z Danem? - dopytywala sie Elise. - Chyba
napisal o mnie wiersz.
Jenny moglaby powiedziec Elise, ze Dan nadal jest zakochany w Vanessie, ze wszystkie
wiersze, które pisze, tak naprawde sa o Vanessie i o nim, nawet gdy udaje, ze sa o kims innym. I ze
moglaby sie zalozyc o wszystko, ze po dziesieciu minutach Elise umarlaby z nudów, sluchajac jego
marudzenia.
- W zyciu - rzucila z roztargnieniem. - Przepraszam, musze skonczyc list.
- Dobra. Ja chyba zaraz napisze e - mail do twojego brata i powiem mu, jaki z niego palant.
- Swietny pomysl - zgodzila sie z nia Jenny.
Teraz juz obydwie stukaly w klawiature, sapiac gniewnie do sluchawek.
Nie ma to jak solidne wsparcie.
pisanie e - maili do chlopców jest znacznie latwiejsze od rozmowy w cztery oczy
Kochany Leo!
- 96 -
Wiem, ze to zabrzmi dosc dziwnie, ale mam wrazenie, ze cos przede mna ukrywasz. Naprawde
bardzo cie lubie i mysle, ze ty tez mnie lubisz. Wiec dlaczego nigdy mnie do siebie nie
zaprosiles? Ale teraz juz wiem, gdzie mieszkasz. Przyjde do ciebie jutro o szóstej, kiedy juz
jestes po spacerze z Daphne, jak mi sie wydaje. No dobra. W takim razie do zobaczenia.
Jenny
Drogi Danielu!
Przede wszystkim uwazam, ze jestes prawdziwym palantem, bo mnie podpusciles, chociaz
wiesz, ze jestem mlodsza i mniej doswiadczona od ciebie. Powinienes uwazac, komu lamiesz
serce, bo jeszcze kiedys sie to na tobie zemsci. Poza tym to oczywiste, ze nadal wzdychasz za
ta pierwsza i jedyna, która byla dosc glupia, zeby zostac twoja dziewczyna. Twoja siostra
nawet nie musiala mi mówic - . jestes przezroczysty, jakbys byl rozrysowany na kalce
technicznej. Widzisz, tez potrafie byc poetycka. Zapamietaj to sobie, dupku!
Twoja nieprzyjaciólka i oddany krytyk
Elise
B nie spuszcza oczu z glównej nagrody
Drzwi do domu Georgie staly otworem. No Doubt grzmialo z glosników umieszczonych w
domu i na zewnatrz. Ubrania lezaly porozrzucane na schodach. Czterech dlugowlosych chlopaków
zajadalo na stojaco pierozki z grzybami, przechwalajac sie miesniami wyrobionymi na snowboardzie.
Na widok Blair, Sereny, Erika, Jana i ratowników chlopcy rozdziawili usta i usmiechneli sie.
- Gdzie Georgie? - zapytala Serena, desperacko próbujac znalezc serce imprezy, nim Jan
dentysta spróbuje zaciagnac ja na jakies sam na sam.
- W balii - odpowiedzieli zgodnym chórem chlopcy.
Blair zostala w salonie, Serena wyszla szukac gospodyni, a za nia podazyl Jan. Erik podszedl
do baru i zaczal przyrzadzac drinki. W zeszlym semestrze zrobil kurs dla barmanów. Na razie byla to
najbardziej pozyteczna rzecz, jakiej nauczyl sie w college'u.
Blair zauwazyla, ze Nate siedzi samotnie na skórzanej sofie w kacie salonu i skubie palce u
stóp. Mial na sobie znoszona, granatowa bluze Brown i postrzepione zólte spodenki gimnastyczne ze
szkoly Sw. Judy. Ze zlocistymi lokami i blyszczacymi zielonymi oczami wygladal jak chlopczyk. Smutny
- 97 -
chlopczyk. Blair miala ochote usiasc kolo niego i zapytac, dlaczego bawi sie palcami i wyglada tak
smutno na imprezie swojej dziewczyny, ale wtedy podszedl Erik i podal jej szklanke z czyms buzuja-
cym, pomaranczowo - rózowym.
- Mai tai. Ostroznie, nie czuc tego, ale to praktycznie czysty alkohol.
- Dzieki. - Blair wziela kieliszek. Zwykle wybierala wódke z tonikiem, ale wypije wszystko, co
Erik zrobil dla niej.
- Ide posiedziec w kapieli na dworze - stwierdzil. - Idziesz?
Blair pokrecila glowa.
- Nie, dzieki.
Pomysl wskoczenia do goracej kapieli z Georgie - i kto tam jeszcze sie moczyl - naprawde nie
wydawal sie az tak kuszacy. I nie chciala, zeby Erik pomyslal, ze nie potrafi sama o siebie zadbac na
imprezie. Poza tym raptem pare metrów od niej stal stól zastawiony zamówionym jedzeniem. Kiedy
Erik wyjdzie, bedzie mogla opychac sie do woli, nie martwiac sie, co on sobie pomysli.
Dziewczyna potrzebuje paliwa, zwlaszcza gdy czeka ja dluga noc.
Gdy tylko Erik zniknal, zlapala talerz z sajgonkami i opadla na malutka sofe obok chlopaka o
dlugich do ramion ciemnych wlosach. Palil skreta.
Spojrzal na nia i usmiechnal sie.
- Deska?
Blair nie zalapala, o co ja pyta.
- Nie.
Wziela gleboki wdech przez nos. Nigdy nie palila trawki, ale dzis moze by sie przydalo.
Zaczela sie denerwowac, a wszyscy znajomi, którzy palili, zawsze wydawali sie tacy wyluzowani.
Moze potrzebowala wlasnie kilku dymków od tego chlopaka?
- To trawka?
Chlopak znowu sie usmiechnal i popatrzyl na niedopalek.
- Byla. Przykro mi, juz jest kaput.
Nie mial na sobie ani koszulki, ani butów, tylko narciarki. Jasnozielone.
- Jak poznales Georgie? - zapytala, zajadajac sajgonki.
- Kogo?
Blair czula, ze Nate patrzy na nich z drugiego konca pokoju. Moze mysli, ze ona pali z tym
chlopakiem skreta. O, ironio losu!
- Gdzie sie uczysz? - zapytala, podejrzewajac, ze chlopak musi miec kolo dwudziestki i
pewnie jest juz college'u.
- 98 -
- Nie ucze sie - odparl. - Jezdze na desce od marca do grudnia, a potem przez cala zime
surfuje na pólnocnym wybrzezu.
Blair wsunela do ust pierozka i zaczela go przezuwac.
- Jak mozesz jezdzic na snowboardzie latem?
- W Chile. W Argentynie.
- A pólnocne wybrzeze to na Hawajach?
Nie pytajcie, skad wiedziala. Dziewczyny, które maja braci, po prostu wiedza takie rzeczy.
Chlopak przytaknal.
- Surfujesz?
Blair pokrecila glowa, zaintrygowana pomyslem. Wyobrazila sobie siebie w nowym, rózowym
bikini Eres i w hawajskiej girlandzie z bialych orchidei i czerwonego hibiskusa, jak balansuje na
desce i ujezdza olbrzymia fale. Mialaby niesamowita opalenizne i niewiarygodne miesnie posladków
- takie, jakie rzeczywiscie dobrze wygladaja w stringach. Po calym dniu surfowania Erik robilby jej
masaz olejkiem kokosowym i karmil swiezo zlowiona ryba. Moze wcale nie musi isc na Yale ani do
innego college'u. Moze wystarczyloby tylko... surfowac.
Nate nagle wstal i podszedl do niej. Jego szmaragdowe oczy nie tyle blyszczaly, co raczej sie
tlily. Wygladal, jakby zastanawial sie nad mnóstwem rzeczy.
- Hej - powiedzial.
- Hej - odparla. - Dlaczego sie nie kapiesz?
Nate wzruszyl ramionami.
- Bo woda jest za goraca?
Blair zerwala sie i rzucila papierowy talerzyk do kosza. Nie miala ochoty na pogaduszki z
Nate'em, kiedy Erik siedzial w balii z Georgie i Serena. To nie mialo sensu.
- Chodz - powiedziala i wyprowadzila go na dwór.
- Do zobaczenia pózniej - rzucil za nimi kompletnie ujarany chlopak.
Kilka godzin wczesniej spadl swiezy snieg, wiec podwórze skrzylo sie w swietle ksiezyca. Na
werandzie wokól balii tanczyli ratownicy z dziewczynami z miejscowej szkoly sredniej.
Serena lubila moczyc sie w goracej wodzie na dworze w mrozna noc, zwlaszcza gdy leciutko
sniezylo i wszyscy byli nadzy. Tym razem wyjatkowo sie cieszyla, ze siedzi wcisnieta miedzy brata i
Chucka Bassa, podczas gdy holenderski dentysta patrzyl na nia rozmarzonym wzrokiem z drugiego
konca balii.
Georgie zjadla za duzo pierozków czy czegos tam i próbowala stanac na rekach posrodku
- 99 -
balii, wiec zadna czesc jej nagiego ciala nie stanowila dla nikogo tajemnicy.
- Och - wyrwalo sie Blair, która z niepokojem obserwowala te scene.
Oczywiscie planowala tej nocy sie rozebrac, ale nie przy Nacie, Georgie, ratownikach z Sun
Valley i calej druzynie olimpijskiej z Holandii. A juz na pewno, do cholery, nie bedzie na golasa
stawala na rekach.
- Wskakujesz? - zawolal z wody Erik.
Serena zamrugala dlugimi rzesami, zeby pozbyc sie wody z oczu.
- Jest milo.
Blair obciagnela rekawy pozyczonego swetra.
- Nic teraz.
Georgie wyskoczyla z wody i otarla nos. Jej skóra w swietle ksiezyca miala upiorny odcien.
- Zostawcie ja. Moze ma okres.
Blair zaczerwienila sie ze zlosci.
- Nate tez ma okres? - zadrwil Chuck.
Nate wyciagnal z kieszeni szortów paczke papierosów, zapalil jednego i poczestowal Blair.
Potem potruchtal przez ciemny, osniezony trawnik za domem, w samej bluzie, spodenkach i
tenisówkach.
Blair wlozyla do ust papierosa. Niedobrze, ze tak jej szkoda Nate'a. To bylo dziwne
wspólczucie. I prawdopodobnie absolutnie niezasluzone.
- Wracam do domu - rzucila ostro.
Serena strzelila Erika lokciem pod zebro.
- To chyba sygnal dla ciebie.
Blair uslyszala za plecami rozbryzg wody.
- Wow! - dobiegl ja pisk Georgie i wiedziala, ze to na widok Erika.
Co za przykrosc, skarbie. On juz jest po slowie.
- Poczekaj, Blair.
Blair zatrzymala sie przy kuchni i porwala z tacy czekoladowe ciasteczko. Ugryzla i odwrócila
sie, zeby spojrzec na Erika. Mial na sobie tylko bialy recznik, jak wtedy w hotelu, kiedy zdala sobie
sprawe, ze to jest wlasnie mezczyzna, który pozbawi ja dziewictwa.
A teraz nadszedl dobry moment.
Zlapala butelke schlodzonego szampana Veuve Clicquot z kuchennej szafki, wsunela ja pod
ramie i wziela talerz z ciasteczkami.
- Chodzmy na góre.
- 100 -
jak sanie swietego mikolaja
- Nie chce wracac do domu - nadasala sie Georgie, gdy i ratownicy ruszyli za Conradem,
Josefem, Ganem i Franzem do domu, zeby cos przekasic. - Chce zrobic cos szalonego.
Serene przeszedl dreszczyk emocji. Ja lez! Ja tez! Miala dosc wlóczenia sie z Erikiem i Blair i
patrzenia, jak romansuja. I nie mogla sie doczekac, kiedy ucieknie od rozkochanych spojrzen Jana.
Nadszedl czas na przygode.
- Widzieliscie? Ci goscie z patrolu maja na samochodzie takie sanki, tobogan. Zawsze
chcialam na czyms takim...
Georgie wyskoczyla z wody, nim Serena skonczyla zdanie.
- Chodzcie! - krzyknela, wskakujac w sniegowce. - Obejrzyjmy je sobie!
Zapominajac o ubraniach, Chuck i Serena pobiegli za Georgie na zastawiony samochodami
podjazd przed domem. Szybko i po cichu Chuck i Georgie zdjeli tobogan z subaru ratowników i
postawili go na sniegu. Georgie otworzyla tyl terenówki któregos z Holendrów i zaczela tam szperac.
- Ktos ma ochote? - krzyknela po chwili.
- Ja! - odpowiedzial Chuck, dolaczajac do niej.
Serena nie wiedziala, co Georgie proponuje, ale w tej chwili nie potrzebowala niczego poza
cieplym plaszczem.
- Nie zmarzniemy? - zapytala niepewnie.
Na toboganie leza! gruby welniany koc. Umra z wyziebienia, jesli wszyscy pod niego nie
wskocza.
- Nie chcesz znowu byc w gazetach? - Chuck sapnal. Chyba cos wciagal nosem.
Georgie wynurzyla sie z mercedesa i zatrzasnela drzwi. Potarla nos. Brazowe oczy miala
szeroko otwarte.
- Musimy sie tylko ruszac. - Spojrzala na Selene. - Wskakuj na sanki, a my z Chuckiem cie
pociagniemy. Jak renifery Mikolaja!
Serena byla ostatnia osoba, która popsulaby dobra zabawe na imprezie, a poza tym potwornie
sie cieszyla, ze Jan dentysta nie odwazyl sie do nich dolaczyc. Mieczak! Serena odpiela pasy
przytrzymujace koc, owinela sie i polozyla na toboganie. Georgie przykucnela obok i wsunela jej rece
pod koc. Potem mocno zaciagnela i zapiela pasy, jakby szykowala do transportu ofiare wypadku.
- 101 -
Serena zauwazyla perelki potu nad górna warga i na czole Georgie, chociaz byly ze trzy stopnie
ponizej zera.
- Gotowa? - krzyknela Georgie, stojac w samych sniegowcach po kostki w sniegu.
Serena czula sie troche dziwnie i troche strasznie, kiedy tak lezala na toboganie, kompletnie
unieruchomiona. Polozyla dlonie na udach, zeby sie uspokoic.
- Gotowa.
Georgie i Chuck zachichotali. Pociagneli tobogan. Ich posladki napiely sie z wysilku, gdy
ciagneli sanki podjazdem w strone osniezonej czesci Wood River Drive.
- Czekajcie, gdzie biegniecie? - zawolala Serena.
Podniosla glowe i dostrzegla ich nagie sylwetki migoczace w swietle ksiezyca. Chuck mial
jeszcze slad opalenizny po pobycie na St. Barts w Boze Narodzenie, ale Georgie byla biala jak lilia.
Ale nie tak niewinna.
Serene zaczela bolec szyja i juz miala opuscic glowe, kiedy oslepily ja jasne swiatla. Z
przeciwka nadjezdzal samochód.
- Ratunku! — krzyknela Serena.
Twarz jej zaplonela ze wstydu, gdy zdala sobie sprawe, jak to zalosnie zabrzmialo.
Tobogan podskakiwal i sunal przed siebie, tylne swiatla samochodu zniknely w oddali.
- Ej! - wrzasnela Serena, wyciagajac szyje. - Zatrzymajcie sie!
Jej tak zwani przyjaciele nic zareagowali. Moze nie slyszeli, a moze tylko udawali, ze nie
slysza.
- Prosze...!
Nadal nie zwolnili. Droga znowu sie rozswietlila, gdy nadjechal kolejny samochód. Ten
przyhamowal. Ryknela syrena i rozblysly bialo - czerwone swiatla.
- Cholera, policja! - wrzasnal Chuck. - Biegiem!
- Nie! - blagala Serena.
Tobogan podskakiwal, nabierajac predkosci. Policja podjechala blizej.
- Pusc! Puszczaj! - Serena uslyszala glos Georgie. Nagle sanki zakrecily ostro i zjechaly do
rowu. Przetoczyly sie i zatrzymaly w plytkim strumieniu. Woda natychmiast przesiakla przez welniany
koc i dotarla do kolan Sereny. Byla tak zimna, ze az parzyla.
- Zatrzymac sie! Stac! - krzyczeli policjanci, goniac Georgie i Chucka. Swiatla rozblyskiwaly na
dachu oddalajacego sie samochodu.
Serena, trzesac sie z zimna, patrzyla na oddalajace sie swiatla policyjnego wozu.
- Ratunku - zakwilila. - Ratunku, blagam.
- 102 -
zrobic to, czy nie zrobic
- Teraz jestesmy dokladnie tak samo ubrani.
Blair wyszla z lazienki w samym reczniku.
Erik odlozyl na bok pismo narciarskie, które czytal, czekajac na nia w lózku.
- Super.
Pokój mial wysoki, ukosnie sciety, drewniany sufit i gigantyczne tle dopasowane trójkatne
okna wychodzace na Mount Baldy. W ciemnosciach migaly swiatla ratraków oczyszczajacych trasy
na nastepny dzien. Blair przez sekunde zastanawiala sie, czy Nate wciaz gdzies tam biegnie w
tenisówkach, czy odzyskal rozsadek i wrócil do domu. Zreszta, czy ja to obchodzilo? Obrócila
pierscionek z rubinem kilka razy i przeniosla spojrzenie na lózko. Zaraz stane sie kobieta,
przypomniala sobie.
Nawet z okruszkami ciastek na brodzie i na piersi oraz z wilgotnymi, zmatowialymi po goracej
kapieli wlosami Erik wygladal tak, ze nie sposób bylo mu sie oprzec. Podeszla do nocnego stolika i
pociagnela lyk szampana prosto z butelki.
- No dobra. Jestem gotowa.
Erik wzial ja za reke i pociagnal na siebie. Ich usta spotkaly sie, rozkosznie laczac posmak
czekolady i szampana. Przycisnal sie do jej bioder. Wygladalo na to, ze tez juz byl gotowy.
Zamknela oczy, gdy uslyszala muzyke z imprezy na dole, jakas hiphopowa piosenke, której nie
znala. Tamtego wieczoru, kiedy myslala, ze zrobi to z Nate'em, wypalila na CD skladanke muzyczna i
w calym pokoju ustawila swiece. I do niczego nie doszlo. Tym razem byla w obcym domu i grala obca
muzyka. Moze to i lepiej - im mniej dopracowany scenariusz, tym wiecej miejsca na eksperymenty.
Tak jakby naprawde chciala robic cos dziwacznego.
Pewnie, ze nie.
- Otwórz oczy - zamruczal Erik, tracajac ja w szyje nosem. - Masz piekne oczy.
Blair otworzyla oczy i zachichotala. Calowala sie z seksownym starszym bratem Sereny!
Zamknela znowu oczy, pograzajac sie w kolejnej rundce usta - usta. Wygladalo na to, ze latwiej jest
po prostu cos robic niz myslec o tym, co sie robi albo z kim. Erik odwinal jedwabna koldre w kolorze
cynamonu i wsunal sie pod nia. Blair wslizgnela sie za nim. Wyplatala sie z recznika i rzucila go na
podloge bardziej ostentacyjnie, niz zamierzala.
- 103 -
Ta - dam!
- Juz to robilas, prawda? - zapytal Erik, gdy przebiegal zwinnymi palcami po jej kregoslupie.
Blair zadrzala - po trochu z przyjemnosci, po trochu ze strachu. Zacisnela oczy.
- Jasne.
Poczula na udzie imponujaca erekcje Erika. Moze nie beda musieli tego robic tak do konca,
moze wystarczy tylko troche. Wtedy przypomniala sobie, co ona i Serena mówily dziewiatoklasistkom
na spotkaniach grupy kolezenskiej pomocy. „Nie róbcie tego tylko po to, zeby to zrobic. Zróbcie to z
kims, kogo kochacie, z kims, komu na was zalezy. Nie róbcie tego, dopóki nie bedziecie calkowicie
pewne, ze jestescie gotowe”.
Serenie latwo mówic. Stracila cnote latem po dziesiatej klasie, ni mniej, ni wiecej tylko z
samym Nate'em. To bylo cos, co zawsze, niewidzialne i niewypowiedziane, stalo miedzy nimi
dwiema. Kula u nogi ich przyjazni.
Kiedy Blair wypowiadala sie na temat seksu na spotkaniach grupy, mówila z taka pewnoscia,
ze czasem prawie sama wierzyla, ze juz to robila. I jasne, bywala juz z Nate'em calkiem blisko tego,
ale nigdy az tak. Zawsze go powstrzymywala, doslownie w ostatniej chwili.
A zwazywszy, ze oboje z Erikiem byli nadzy i lezeli bardzo blisko siebie, wlasnie teraz byla
ostatnia chwila.
- Denerwujesz sie? - zapytal Erik, glaszczac jej wlosy i patrzac jej w oczy w ten swój mily,
cudowny sposób.
- Nie. A co? Dlaczego wydaje ci sie, ze sie denerwuje? - zapytala Blair troche zbyt
pospiesznie.
- No bo trzymasz kolana tak, jakbys mnie odpychala...
Blair nie zdawala sobie sprawy, co robi z kolanami. Chociaz desperacko chciala to zrobic i
miec juz za soba, najwyrazniej jej cialo mialo inny pomysl.
Jak ma stracic cnote, skoro nawet jej cialo nie wspólpracuje?
jej rycerz w lsniacej zbroi
Nate wraca! do domu Georgie z odretwialymi z zimna nogami, w przemoczonych tenisówkach,
gotowy na skok do goracej kapieli. Myslal, ze porzadny, samotny spacer pomoze mu oczyscic umysl,
ale mial tyle rzeczy do przemyslenia: szanse przyjecia do Brown, dziwaczne zachowanie Georgie, to,
- 104 -
ze nie zostal kapitanem druzyny, i to, ze Blair wydawala sie przegladac go na wylot. Ale tak
naprawde myslal tylko o jednym: jak cudownie byloby zapalic skreta i zapomniec o wszystkich
problemach.
- Cholera - zaklal pod nosem.
- Pomocy, prosze.
Uslyszal cieniutki, blagalny glos, cichy jek z rowu po lewej stronie.
Obrócil sie i wybaluszyl oczy. Glos dobiegal z przewróconego toboganu ratowniczego. Spod
koca wystawaly jasne wlosy. Wydaly sie Nate'owi dziwnie znajome. Gdyby nie byl tak trzezwy,
pomyslalby, ze ma zwidy.
- Serena? - przykleknal i zaczal rozpinac pasy. - Jezu, co sie stalo?
Gdy tylko Serena miala wolne rece, objela Nate'a za szyje, szlochajac bez slów. Ucieszylaby
sie nawet, gdyby uratowal ja Jan, ale fakt, ze uratowal ja Nate, byl tysiac razy lepszy.
- Juz dobrze, juz dobrze - mruczal uspokajajaco Nate, glaszczac ja po wlosach i rozpinajac
pasy. Kiedy skonczyl odpinanie i odsunal ciezki, welniany koc, zaniemówil z wrazenia.
- Och.
Zlapal ja pod ramiona i pomógl jej stanac, a potem z powrotem zawinal w koc.
Serena oparla sie o niego. Nie miala nawet sily sie zawstydzic, ani tym bardziej tlumaczyc,
skad sie tu wziela naga, przypieta do toboganu.
Nate schylil sie i podniósl ja, jakby byla dzieckiem.
- Zabieram cie z powrotem. Potrzebujesz porzadnej, cieplej kapieli. Rozgrzejesz sie i bedziesz
jak nowa.
Ruszyl w strone domu, czujac sie jak bohater. Rozsadzala go energia. Cieply, slodki oddech
Sereny laskotal go w ucho. Oparla glowe o jego ramie, myslac, ze moze to Nate, jej Natie, byl od
zawsze jej przeznaczony. Jej rycerz w lsniacej zbroi. Milosc jej zycia.
Kiedy wrócili do domu, Nate zaniósl Selene na góre do lazienki dla gosci i zrobil jej goraca
kapiel. Kiedy odpoczywala w pianie, poszedl korytarzem do sypialni matki Georgie, zeby poszukac
cieplego szlafroka i miekkich, cieplych skarpet. Drzwi byly zamkniete, ale odkad Nate przyjechal,
sluzba zawsze je zamykala, wiec nie myslac wiele, wszedl bez pukania.
Ups.
Zamarl w progu. Rzeczy Blair lezaly na podlodze, jej delikatna dlon z rubinowym
pierscionkiem obejmowala szyje jakiegos blondyna. Blondyn odwrócil sie i okazalo sie, ze to nie jest
Holender z olimpijskiej druzyny snowboardowej - Bogu dzieki — ale Erik van der Woodsen, starszy
brat Sereny. Niewielka pociecha.
- 105 -
- Przepraszam - wymamrotal Nate. - Potrzebuje kilku rzeczy z szafy.
- Hm, a nie móglbys wrócic pózniej? Jestesmy troche zajeci - powiedzial Erik bez cienia
zazenowania.
Nate dalej stal i gapi! sie na nich z rekoma w kieszeniach. Potrzebowal jakiegos wyjasnienia,
jakies reakcji od dolnej czesci seksualnej kanapki Erik - Blair, zeby móc sie odwrócic i wyjsc.
Ale Blair tylko lezala z zamknietymi oczami. Erik prawie przekonal jej cialo, zeby wyruszylo w
podróz, która tak bardzo chciala odbyc, ale gdy uslyszala glos Nate'a, odwolala lot. W koncu
uslyszala, ze drzwi sie zamykaja i Nate pospiesznie oddala sie korytarzem. Wtedy podniosla sie na
lokciach i odsunela od Erika. Podciagnela przescieradlo, zeby sie zaslonic.
- Wlasciwie to mial byc mój pierwszy raz - przyznala sie, czerwieniejac. - Ale chyba nie
jestem gotowa.
Spojrzala na niego szeroko otwartymi oczami. Z calego serca wierzyla, ze nie bedzie za bardzo
zly.
Sliczne usta Erika ulozyly sie w lekki usmieszek.
- E tam, pewnie, ze jestes gotowa. Po prostu nie jestem wlasciwym facetem.
Doskonale wiadomo, kto jest tym wlasciwym.
tematy ? wstecz dalej ? wyslij pytanie odpowiedz
Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostaly zmienione lub skrócone, po to by
nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.
hej, ludzie!
Wiem, wiem, wieki uplynely. odkad ostatnio rozmawialismy. Ferie wiosenne prawie sie koncza, a z
tego co slysze, wszyscy byli bardzo zajeci niemysleniem o listach z informacja o przyjeciu do col-
lege'u, które powinny zjawic sie w naszych skrzynkach pocztowych juz za dwa tygodnie. Tak, bylismy
zajeci, zajeci, bardzo zajeci. Ale nim zaczne opowiadac, kto w jakie wpadl klopoty i gdzie, pozwólcie,
ze wyjasnie kilka kwestii w calkowicie przypadkowej kolejnosci.
a) Nie wszyscy holenderscy snowboardzisci z druzyny olimpijskiej sa gejami i nie wszyscy sa zonaci
- 106 -
lub nudni. Wiem to, bo spotykalam sie króciutko z jednym z nich, kiedy bylam z rodzina na nartach w
Banff. Nazywal sie Jansen i byl niemozliwie slodki.
b) Jesli idac do college'u, nadal bedziesz dziewica, to nie martw sie, nie ty jedna. Wiem to, bo... no
wiem, i tyle.
c) Wyrzucanie poczty do rzeki nie jest przestepstwem, no, chyba ze sie jest pracownikiem poczty.
d) Ale jest przestepstwem nie odpowiedziec na e - mail dziewczyny, gdy chce ci wybaczyc,
pocalowac i pogodzic sie. Przestepstwem jest takze niepodziekowanie za prezent. A juz
zdecydowanie przestepstwem jest bieganie nago po publicznej drodze, zwlaszcza jesli sciga cie
policja - patrz wiesci ponizej.
e) Ostatnia, choc nie najmniej wazna sprawa: glupio mi to mówic, ale zdecydowanie lepiej sie czuje,
gdy nie klócimy sie z rodzicami.
Ciesze sie, ze to sobie wyjasnilismy. A co do najswiezszych nowinek...
Nieslawna dziedziczka z Connecticut i znany imprezowicz z Upper East Side aresztowani za publiczne
obnazanie sie
Ona juz nas zaszokowala tym, ze sprzedala ulubionego kucyka, zeby miec pieniadze na narkotyki, a
on dostarczyl nam niezapomnianych wrazen, kiedy pojawil sie, caly wyzelowany, w europejskiej
reklamie wody po goleniu. Teraz znowu o nich slychac. G i C zostali aresztowani wczoraj wieczór, gdy
paradowali po publicznej drodze golusiency. Potem stwierdzono, ze obydwoje byli pod wplywem
wszelkich mozliwych substancji i ze ukradli ratownikom z patrolu tobogan, który zwrócono do kwatery
glównej ratownictwa. Oboje zwolniono za kaucja nastepnego ranka. Polecieli do domu - jedno do
Greenwich, drugie do Nowego Jorku - prywatnymi odrzutowcami. Plotki glosza, ze wydzial policji w
Wood River i ratownicy z Sun Valley otrzymali znaczne sumy z dotacjami od „anonimowych”
ofiarodawców w zamian za dyskrecje. G juz siedzi w Wyzwoleniu, gdzie pewnie dosluzyla sie
dozywotniego czlonkostwa. C ma szlaban, co oznacza, ze nie moze juz korzystac z rodzinnego
apartamentu w hotelu Tribeca Star ani z samochodu matki z szoferem. Biedactwo. Plotki mówia, ze
pewna piekna modelka, uczennica z Upper East Side, równiez byla zamieszana w ten incydent, ale
zdolala wymknac sie policji. Tego samego wieczoru tajemniczy, przystojny chlopak odprowadzil ja do
hotelu. Zuch dziewczyna!
Na celowniku
V patrzy na wystawe sklepu ze sprzetem filmowym jak dziecko na wystawe sklepu zoologicznego.
Biedactwo, nie moze sie doczekac, kiedy rodzice wróca do domu. B, E oraz grupa ratowników z Sun
- 107 -
Valley wieczorami pija piwo w miejscowym barze w Ketchum. Idaho. I mozecie wierzyc lub nie, ale
nie wyczuwa sie miedzy nimi napiecia seksualnego. Slyszalam, ze to sie przydarza dziewczynom, gdy
juz... no, wiecie. Traca potrzebe flirtowania. J znowu czai sie w okolicach Upper East Side, ukryta za
drzewami. O co jej wlasciwie chodzi? Za dnia S i jej brat E sami przecinaja szlaki w Sun Valley.
Wasze e - maile
P: Droga P!
Znam od malego pewnego chlopaka i jestem pewna, ze przez caly czas bylam w nim
zakochana, tylko nie zdawalam sobie z tego sprawy. Chodzil z moja najlepsza przyjaciólka,
a teraz jest z inna moja znajoma, chociaz jestem pewna, ze to niedlugo sie skonczy. Musze
sie dowiedziec, czy on czuje do mnie to samo, ale nie jestem pewna, co powinnam zrobic.
Zagubiona
O: Droga zagubiona!
Wiesz, co ci radze? Dorwij go. Pocaluj go i od razu wszystko bedzie na wlasciwym miejscu.
Jesli on czuje to samo, zorientujesz sie. Jesli nie, tez sie zorientujesz. Powodzenia, skarbie.
P
P: Droga plotkaro!
Uwielbiam twoja strone. Jestes swietna dziewczyna. Chcialbym poznac twoje imie. Byc
moze jestes ta sama dziewczyna, która poznalem na nartach. Pewnie nigdy wiecej sie nie
spotkamy, bo mieszkam daleko od Ameryki, ale zawsze bede cie kochal z oddali.
Jan
O: Kochany Janie!
Mam wrazenie, ze sie spotkalismy, dawno temu. I nawet jesli nie jestem dziewczyna, o
której mówisz, masz moje pozwolenie na kochanie mnie z oddali. I niech juz tak zostanie,
dobrze?
P
Do zobaczenia w przyszlym tygodniu, z powrotem w szkole. To moze byc mile, zasnac wreszcie we
wlasnym lózku.
- 108 -
Wiem, ze mnie kochacie,
plotkara
liczy sie intencja
Kiedy na dole zabrzeczal dzwonek, Gabriela i Ruby robily wlasnie batoniki energetyczne - bez
drozdzy, bez cukru, pelnoziarniste, z zurawinami. W tym samym czasie Vanessa i Jordy pomagali
Arlowi przywiazac zonkile, które ukradl z parku, do starej sieci rybackiej. Zonkile chyba mialy
symbolizowac nadzieje, ale Vanessa nie bardzo wiedziala, co oznacza siec. Siatka byla szorstka i
kaleczyla dlonie. A dodatkowo wkurzalo Vanesse, ze Jordy zaczal nagle wykazywac zainteresowanie
praca jej rodziców. Nawet zdjal buty i chodzil po domu boso, tak jak oni, i zalozyl wisiorek z
paciorków z pacyfka. Pewnie ukradl matce ze szkatulki ze starociami. Nic trzeba wiec tlumaczyc, ze
dzwonek byl dla Vanessy natychmiastowym sygnalem, by rzucic wszystko i pobiec do drzwi.
- Ja otworze! - krzyknela i wcisnela zonkile w pomocne dlonie Jordy'ego. Podbiegla do
domofonu. - Slucham?
- Poczta. Paczka dla pani.
Vanessa wpuscila listonosza. Wszedl na góre i wreczyl jej pudelko. Paczke zaadresowano do
niej, a w górnym lewym rogu bylo nazwisko i adres Dana.
Zamknela drzwi, usiadla na podlodze i rozdarla opakowanie zebami. Jej oczom ukazal sie
jaskraworózowy, plastikowy statek kosmiczny z trzema malymi, plastikowymi Japoneczkami na
szczycie. Dziewczynki mialy jednakowe warkoczyki i plastikowe, zielone sukienki. Vanessa znalazla
guziczek, wlaczyla zabawke i postawila na podlodze. Zabrzmiala szalona japonska piosenka i
dziewczynki zaczely wirowac w tancu, a pod ich stopami rozblyskiwaly swiatelka. Potworna tandeta.
Okropnosc. Cos fantastycznego.
- Co to jest na Matke Ziemie?! - wykrzyknela Gabriela, która przyszla popatrzec. - Kto ci
przyslal cos takiego?!
Ten cudowny chlopak, za którego myslalas, ze pewnego dnia wyjde.
- Podoba mi sie - oznajmila Vanessa. - To tak brzydkie, ze az piekne.
Po chwili przyszedl Jordy z girlanda zonkili wokól szyi. Zmarszczyl brwi, patrzac na zabawke.
- Co to jest?
- Po prostu cos - odparla Vanessa i naraz zaswital jej pomysl nowego filmu. - Ej, mozesz sie
- 109 -
schylic na chwile? - zapytala, myslac o nosie Jordy'ego.
Pochylil sie, a ona przymknela oczy, skladajac dlonie przy oku, jakby patrzyla przez obiektyw
na jego zadziwiajacy nos i zwariowany, rózowy statek kosmiczny, krecacy sie i rozblyskujacy
swiatelkami.
Zapowiada sie kolejne arcydzielo.
- Zostan tutaj.
Vanessa popedzila do swojego pokoju po kamere. Jezeli sie pospieszy, rodzice nawet nie
zauwaza, co robi.
- Zostan tak - szepnela, przykladajac kamere do oka, lapiac ostrosc starajac sie, zeby pacyfka
i zonkile nie weszly w kadr. - Dobra, zlapalam.
Wylaczyla kamere i wrzucila ja do czarnej szkolnej torby przy drzwiach. Z drugiego konca
salonu obserwowal ja zaciekawiony ojciec, swiatelka zabawki rozblyskiwaly w jego oczach. Vanessa
poszla do pokoju wziac troche wiecej sprzetu. Od tej chwili bedzie musiala zawsze nosic ze soba
kamere i statek kosmiczny. Bedzie filmowala najdziwaczniejsze rzeczy, które jej sie spodobaja, a za
kazdym razem w tle pojawi sie ta zabawka.
- Moge juz wstac? - zapytal Jordy, gdy wrócila.
Wciaz kleczal nad rózowym UFO, sluchajac powtarzajacej sie melodyjki. Oczy mial bledne.
Vanessa wylaczyla zabawke. Wlozyla do torby zapasowe baterie i jeszcze jeden obiektyw.
- Aha, mozesz juz isc - rzucila z roztargnieniem.
Juz go do niczego nie potrzebowala.
- Ej, a gdzie ty idziesz? - wrzasnela Ruby z wneki kuchennej.
Vanessa po tonie glosu poznala, ze siostra doskonale wie, co jest grane. Zasznurowala
martensy i naciagnela na glowe kaptur czarnej wiatrówki z demobilu.
- Wychodze - odkrzyknela, wypadajac za drzwi.
A oczy ojca plonely z ciekawosci, prawie wypalajac Vanessie czarne dziury w plecach.
odpowiedz mozna znalezc na scianie w lazience
Slodka jak eklerka, mala femme fatale
Próbowalem twoich petite beurr i twojego chleba
napelniasz mój talerz
- 110 -
Ostatniego dnia ferii Dan stal w meskiej toalecie w redakcji „Red Letter” i czytal raz za razem
swój wlasny wiersz, ten sam, który w tajemniczy sposób zniknal z jego biurka. Znalazl juz utwór, w
którym wykorzystal wczesniej ostatnia linijke - „napelniasz mój talerz” - i mial zamiar przerobic
ostatni wers. Ale do pisania zainspirowala go chwila - widok Elise z bagietka. A teraz nie
interesowala go juz ani Elise, ani wiersz.
Czy to moze miec cos wspólnego z pewnym e - mailem, który niedawno dostal?
Zbedna linijka nie byla glównym powodem, dla którego gapil sie na sciane. Ktos dopisal pod
spodem: Uwaga: jak nie nalezy pisac, patrz powyzej.
No dobra, moze to, co napisal, bylo glupie, sentymentalne i bez sensu. Sam pierwszy by to
stwierdzil, ale krytykowanie czyjegos pisania tak bezposrednio bylo zwyczajnie... zlosliwe i
niedojrzale. To jak wygadywanie swinstw o czyjejs matce: tylko ty mozesz o niej zle mówic.
- Lajdaki - mruknal pod nosem Dan, spuszczajac wode.
Wyciagnal z kieszeni czarny cienkopis i zaczal bazgrac obok swojego wiersza.
Uwaga: jak nie byc dupkiem
1. Nie kradnij rzeczy z czyjegos biurka, zwlaszcza gdy wlasciciel nie zna cie na tyle, aby uznac
to za zabawne.
2. Nigdy nie zakladaj, ze wiersz jest skonczony. Najlepiej w ogóle niczego nie zakladaj, bo
tylko wyjdziesz na dupka.
3. Pieprz sie - i tak nikt inny tego nie zrobi.
Wsadzil cienkopis z powrotem do kieszeni, umyl rece i kopnieciem otworzyl drzwi, prawie
wpadajac na Siegfrieda Castle'a.
- Czezdz, dzieciaku - zwrócil sie do niego z dziwacznym niemieckim akcentem pan Castle. -
Mialem pare telefonów w sprawie dzeków, które nie dotarly. To ty je wysylales w zezlym tygodniu.
Rusty wlasnie dzwonila, zeby powiedziedz, ze Myztery Craze nie moze wyledziedz z Helsinek, bo
Rusty nie ma jej jak wyslac pieniedzy.
Dan podszedl do biurka i wzial swoja czarna torbe ramie. Kusilo go, zeby powiedziec
Castle'owi, ze czek do Mystery wlasnie do niej plynie rzeka Hudson, ale nie chcial wyleciec z roboty.
Wolal sam odejsc.
Pan Castle poszedl za nim do biurka. Zmierzyl go spojrzeniem zlosliwych, niemieckich oczek.
- Moze idz i poszukaj sobie gdzie indziej niewolnika - syknal Dan.
- 111 -
Wszedl na krzeslo, zeby przeczytac slowa tworzace pozioma czerwona linie na scianach
pokoju. Red Letter, Red Letter, Red Letter ciagnelo sie w nieskonczonosc.
- Jakie to oryginalne - stwierdzil, zeskakujac z krzesla. A potem wyszedl.
Trzydziesci sekund po jego wyjsciu rozlegl sie ostry dzwonek komórki - nic przyjemnego. Dan
nawet nie musial sprawdzac; wiedzial, kto dzwoni.
- Jasna cholera, dzieciaku! Nikt nie odchodzi, powtarzam, nikt nie odchodzi z „Red Letter”! -
wrzasnela na niego Rusty Klein. - Miales chlonac aure geniusza literackiego. Miales robic, co ci
kazali. Dopiero terminujesz, na milosc boska. Nie mozesz odejsc!
Dan kroczyl Poludniowa Siódma Aleja z telefonem przycisnietym do ucha. Nie zamierzal
pozwolic, aby Rusty odebrala mu poczucie triumfu.
- Przykro mi. ale naprawde nie wiem, w jaki sposób wysylanie czyichs listów, kupowanie
kawioru albo kserowanie dokumentów mialoby z kogokolwiek uczynic dobrego poete.
Rusty milczala. Jakas sekunde.
- Wskakuj do taksówki, slonce. Spotkamy sie w Plaza o dziesiatej. Chyba wiem, jak to
zalatwic.
Dan stal u szczytów schodów prowadzacych do metra. Pomyslal o tym, jak Rusty namawiala
go, zeby rzucil szkole i zaczal pisac wspomnienia, czego absolutnie nie mial ochoty robic. Chcial isc
do college'u, zdobywac nowe doswiadczenia i uczyc sie lepiej pisac, a do tego nie potrzebowal
agenta.
- Nie trzeba, chyba sam sobie poradze. Wlasciwie na pewno sam sobie poradze. Przynajmniej
na razie.
Rusty nie od razu zareagowala. Slyszal, jak dzwonia u niej telefony i jak jej asystent, Buckley,
uwija sie, zeby wszystkie odbierac. Dan czekal, az Rusty wykrzyknie, ze jest glupi, ze sam nie wie, co
dla niego dobre, ale ona powiedziala tylko:
- Jestes pewien?
- Aha - odparl stanowczo Dan. - Dzieki.
- A niech cie! Powodzenia.
- Wzajemnie - odpowiedzial szczerze Dan i rozlaczyl sie.
Rusty Klein byla zwariowana, przerazajaca despotka, ale wiedzial, ze i tak bedzie mu jej
brakowalo.
Zajrzal do cukierni, zamówil duza kawe i paczek z dzemem. Czekajac, postanowil
zatelefonowac do Vanessy. Rece mu drzaly, gdy wychodzil z wielkim, goracym kubkiem. Postawil go
na ziemi, zapalil papierosa i wybral numer.
- 112 -
- Hej! - powiedzial, gdy odezwala sie automatyczna sekretarka. - Cos ci wyslalem.
Zastanawialem sie, czy doszlo. - Zaciagnal sie dymem, próbujac wymyslic, co powiedziec. - A tak w
ogóle, to mówi Dan. Mam nadzieje, ze u ciebie wszystko w porzadku. Eee... czesc - dorzucil i rozlaczyl
sie.
Cóz, nie zabrzmialo to jak: „Przepraszam, spróbujmy jeszcze raz”, ale przynajmniej sie
odezwal.
czasem prawda kluje w oczy
Leo stal przed metalowa furtka i czekal na Jenny.
- Czesc - powiedziala, czerwieniac sie ze wstydu. Dosc bezczelnie sie do niego wprosila.
Leo grzebal nerwowo przy zamku. Ruchem glowy wskazal rower oparty o kubly.
- Tata kazdego ranka jezdzi na nim wokól parku. Jak na swój wiek jest naprawde w niezlej
formie.
Jenny nigdy nie slyszala, zeby Leo wspominal o ojcu. Zawsze wyobrazala sobie, ze
wychowywal sie bez ojca, w wielkim rózowo - bialym mieszkaniu matki przy Park Avenue. Myslala, ze
calymi dniami gapil sie w telewizor i czesal rozpieszczonego psa zlota szczotka, podczas gdy matka
wydawala miliony z jego alimentów na firmowe ubrania dla psa i kolacje z mlodymi mezczyznami.
- Hej, wrócilem - zawolal Leo, gdy weszli do srodka. - Pozwól - powiedzial do Jenny. Wzial od
niej kurtke i powiesil. - Chodz.
Jenny ruszyla za nim ciemnym, waskim korytarzem. Mieszkanie pachnialo stechla prazona
kukurydza i plynem dezynfekujacym. Biala farba na scianach popekala i odchodzila od tynku. Gladki,
ciemnoczerwony dywan byl powycierany i zmechacony. Dom przypominal jej wlasne mieszkanie, tyle
ze tu bylo jeszcze gorzej.
- Mamo, tato, to Jennifer, dziewczyna, o której wam opowiadalem.
Gdy Jenny zobaczyla pana i pania Berensen, szczeka opadla jej do podlogi. Oboje mieli
podobne szare dresy, jedli prazona kukurydze z mikrofalówki, trzymali nogi na ratanowym stoliku do
kawy ze szklanym blatem i ogladali telewizor w malenkim, ciemnym pokoju. Pani Berensen byla
filigranowa kobieta, o krótkich, siwych wlosach i jasnoniebieskich oczach z drobnymi, kurzymi
lapkami. Pan Berensen mial co najmniej osiemdziesiat lat, byl siwy, mial dlugie, kosciste rece i nogi
oraz opalona, ogorzala twarz. Oboje byli tak chudzi, jakby zyli na samym popcornie i wodzie.
- 113 -
- Naprawde milo mi... panstwa poznac - zawahala sie Jenny. Zrobila krok w przód, zeby
uscisnac ich dlonie.
- Och, ale z ciebie slicznotka - stwierdzila pani Berensen.
- Wlasnie ogladamy stary kawalek z Jamesem Bondem - powiedzial pan Berensen. -
Siadajcie, jesli macie ochote.
Chrzaknal i przesunal sie na ciemnoczerwonej, welurowej sofie, zeby zrobic dla nich miejsce.
Jenny nie potrafila sobie wyobrazic, jak ten czlowiek mógl jezdzic na rowerze wokól parku.
Wygladal tak, jakby mial zaraz pasc trupem.
- Dzieki. - Leo dotknal lokcia Jenny. - Chodz, pokaze ci swój pokój.
Jenny przygryzla usta i poszla za nim. Czula sie okropnie zawiedziona i nienawidzila sie za to.
Dlaczego mialoby ja obchodzic, ze Leo nie jest ksieciem, który mieszka w ekskluzywnym budynku z
odzwiernym przy Park Avenue?
Bo facet musi miec cos wiecej poza slodkim usposobieniem i slicznie wyszczerbionym zebem!
Pokój Lea okazal sie jeszcze bardziej przygnebiajacy. Pod sciana stalo lózko przykryte stara
narzuta w zólto - zielona krate. Sciany byly biale. Na podlodze lezal zniszczony brazowy dywan, a na
porysowanym, drewnianym biurku gigantyczny macintosh. Komputer byl zdecydowanie najnowsza i
najdrozsza rzecza w domu Berensenów.
Jenny przysiadla na brzegu lózka i kichnela gwaltownie. Reagowala alergicznie na caloksztalt
sytuacji.
A kto by tak nie zareagowal?
Leo usiadl na drewnianym krzesle przy biurku i poruszyl myszka, zeby obudzic komputer.
- Tym sie glównie zajmuje, gdy nie jestem w szkole albo z toba.
- Tak?
Jenny zastanawiala sie, czy pokaze jej jakis dziwaczny czat, na którym udaje, ze jest kims
zupelnie innym.
- Chodz, pokaze ci.
Niechetnie wstala i podeszla. Spodziewala sie, ze bedzie musiala przejrzec stos ohydnych e -
maili. Zamiast tego zobaczyla obraz, wierna kopie Urodzin Marca Chagalla. Nie, niezupelnie wierna
kopie, bo Leo gdzieniegdzie dodal cos od siebie.
- Ty to zrobiles? - zapytala Jenny, gdy odzyskala glos. To byla naprawde dobra praca.
- Aha, ale jeszcze nie skonczylem. Musze cos zrobic z szyba. Jest troche zbyt smetna. - Zaczal
otwierac menu z paletami kolorów i narzedziami do cieniowania. - Móglbym dodac odrobine zlota... -
Zerknal na Jenny. - Jak myslisz?
- 114 -
Jenny wrócila z powrotem do lózka, bo to bylo jedyne miejsce, gdzie mogla usiasc. Zakolysala
sie lekko na sprezynach materaca, zeby oczyscic mysli.
- Naprawde uwierzylam, ze mieszkasz w tamtym eleganckim apartamencie. Myslalam, ze
Daphne to twój pies.
Przestala podskakiwac, spojrzala na dywan i przelknela sline.
- Chyba troche chcialem, zebys tak pomyslala. Dlatego cie tam zabralem.
Jenny podniosla wzrok. Leo nie wygladal juz tak oszalamiajaco, zgarbiony przy starym biurku
we wstretnym pokoju.
- Ale Elise mówila, ze podobno byles na przyjeciu u Fricka. No i nosisz taka ladna skórzana
kurtke. - Wsunela dlonie pod uda. - Myslalam, ze tam mieszkasz - powtórzyla.
Leo pokrecil glowa.
- Po szkole wyprowadzam tez Henry'ego, psa Madame T. Zaprasza mnie na imprezy, takie jak
ta u Fricka, i zalatwia mi czlonkostwo w muzeach, bo wie, ze interesuje sie sztuka, a jej dzieci juz sa
dorosle. To wlasciwie bardzo mile z jej strony.
Jenny kiwnela glowa. Dlaczego tak trudno jej zaakceptowac fakty? Leo jest zwyklym
chlopcem, który po szkole wyprowadza psy bogatym ludziom.
I ma naprawde starych rodziców, którzy mieszkaja w naprawde ciemnym, przygnebiajacym
mieszkaniu. Interesuje sie sztuka, tak jak ona, ale ona potrzebowala czegos... wiecej.
Nagle zerwala sie z lózka i rzucila do telefonu.
- Zróbmy cos szalonego i romantycznego! Ukradnijmy butelke wina twoim rodzicom i
zabierzmy ja do parku. Usiadziemy pod gwiazdami i upijemy sie!
Leo oniemial.
- To ty jestes tajemnicza, nie ja - stwierdzil, usmiechajac sie z zaklopotaniem. - Moi rodzice
nie maja wina, poza tym jutro idziemy do szkoly. Musze zrobic kolacje i odrobic lekcje. Zostan i zjedz
z nami.
Kolacja z wychudzonymi rodzicami Leo, którzy nawet nie pija wina? Zero romantyzmu.
Jenny nie rozumiala, co sie z nia dzieje, ule wiedziala, ze jesli nie wybiegnie z pokoju Leo,
zaraz wybuchnie.
- Chyba musze juz isc - mruknela i rzucila sie do wyjscia.
Twarz ja palila. Nie umiala nawet sie zatrzymac i pozegnac z rodzicami Lea. Zlapala kurtke,
wyobrazajac sobie chlodne powietrze na policzkach i uspokajajaca jazde autobusem.
- Czekaj! - krzyknal za nia Leo, ale ona juz byla na ulicy.
Chciala sie przekonac, czy lubi prawdziwego Lea. Teraz juz znala odpowiedz.
- 115 -
I nie wygladala ona najprzyjemniej.
pierwszy przyplyw siostrzanej milosci
- To cudownie znowu cie widziec w domu! - zachwycila sie matka, gdy Blair wysiadla z windy,
ciagnac walizke na kólkach od Louisa Vuittona.
Mookie, pies Aarona, zamachal do niej ogonem i otarl sie zadem o jej kolana.
- Spadaj - syknela Blair pod nosem, chociaz cieszyla sie z powrotu do domu. Zdjela plaszcz i
rzucila go na antyczna kanape, stojaca w rogu holu wejsciowego. - Czesc, mamo. Gdzie Kitty Minky?
Eleanor podeszla do córki, ciezko sie kolyszac, i ucalowala ja glosno. Potem podala jej
telefon.
- To twój ojciec, kochanie. Wlasnie ucielismy sobie przemila pogawedke.
Ciekawe... Rodzice nie odzywali sie do siebie - uprzejmie - od ponad roku.
- Tata?
- Blair, misiaczku - odezwal sie wesoly, przesycony winem glos ojca, prosto z chaty we
Francji. - Ça va bien?
- Tak jakby - odparla Blair.
- Mialas wiadomosc z Yale?
- Nie. - Blair nie zamierzala sie przyznawac, ze chyba calkiem zaprzepascila szanse w Yale -
jego alma mater. Ruszyla korytarzem do swojego starego pokoju i stanela w progu. - Jeszcze nie.
- W porzadku. Badz mila dla matki. Cala promienieje, prawda?
- Chyba tak. - Blair weszla do pokoju i usiadla na podlodze. - Tesknie za toba, tato.
- Ja za toba tez, misiu - powiedzial ojciec i sie rozlaczyl.
- Wiec co o tym myslisz? - zapytala matka.
Weszla za córka do pokoju, ciezko dyszac. Jej brzuch wygladal, jakby urósl o trzydziesci
centymetrów w czasie nieobecnosci Blair. Ale matka ladnie sie opalila na Hawajach i wygladala
calkiem dobrze w ciemnozielonej sukience z czarnymi wstawkami od Diane von Furstenberg. Nawet
jej czarna, aksamitna opaska na wlosy nie prezentowala sie tak zle.
Blair zmusila sie do lekkiego usmiechu. Siedziala ze skrzyzowanymi nogami na srodku pokoju.
- Ladnie wygladasz.
- Nie, chodzi mi o pokój.
- 116 -
Blair wzruszyla ramionami i rozejrzala sie. Znajome, perlowobiale sciany przemalowano na
blady seledyn, z lamówka w kolorze soczystej zieleni i bordiura w stokrotki. Orientalny, rózowy
dywanu Blair zostal zastapiony kudlatym, kremowo - zóltym. W rogu stal koszyk dla noworodka
wylozony biala koronka, lezal w nim zólty kocyk pracowicie wyszyty w biale stokrotki. Pod dalsza
sciana ustawiono bladozólty stolik do przewijania i szafe. Po prawej stal drewniany fotel bujany ze
stokrotkami namalowanymi na oparciu. Kitty Minky, jej kotka, lezala zwinieta na poduszce fotela i
spala jak susel.
Matka podeszla do szafy i przesunela dlonia po szufladach.
- Chcielismy umiescic monogramy na wszystkich meblach ale jeszcze nie wymyslilismy
imienia. - Usmiechnela sie szeroko. - Twój ojciec zasugerowal, ze ty powinnas je wymyslic. Zawsze
bylas taka twórcza, kochanie. Uwazam, ze to doskonaly pomysl!
- Ja?
Blair pobladla. To dziecko nie ma z nia nic wspólnego. Dlaczego u licha chca, zeby wymyslala
dla niego imie?
- Nie martw sie, to nie musi byc zydowskie imie ani nic takiego. Cyrus nie dba o to.
Potrzebujemy po prostu dobrego imienia. - Matka usmiechnela sie zachecajaco. - Nie spiesz sie.
Zastanów sie chwile. - Podeszla do koszyka, strzepnela kocyk i zlozyla go ponownie. - Cyrus i ja
idziemy teraz do 21 Club na degustacje wina. Powiedz Myrtle, co chcesz na kolacje, to ci cos zrobi. -
Schylila sie, zeby pocalowac Blair w czubek glowy. - Po prostu dobre imie - powtórzyla przed
wyjsciem z pokoju.
Blair zostala sama, medytujac nad doborem kolorów w pokoju i swoja nowa rola starszej
siostry, nadajacej imie mlodszemu dziecku. Jej pokój juz nawet nie pachnial po staremu. Pachnial
czyms nowym, czyms nowym i pelnym obietnic.
- Namawialem ich na Daisy - powiedzial Aaron, wchodzac do pokoju w samych tylko
bordowych, flanelowych bokserkach z Harvardu. Przyciete dredy siegaly mu juz za uszy, a piers mial
opalona. Prezentowalby sie calkiem niezle, gdyby nie byl taki denerwujacy.
- Jak bylo na Hawajach? - zapytala Blair, chociaz wcale jej to nie interesowalo.
Oczy Aarona rozszerzyly sie entuzjastycznie.
- Jeszcze lepiej, niz myslalem. Poznalem dziewczyne z Berkeley, która chyba jest jeszcze
wieksza wegetarianka ode mnie. Jej rodzice to uchodzcy z Haiti. Uczyla mnie surfowac. Pelny odlot.
Blair uniosla brwi. Opowiesc nie zrobila na niej wrazenia.
- Ale juz wróciles - zauwazyla.
Kiwnal glowa.
- 117 -
- Wiec co myslisz o Daisy? Dobre imie dla dzieciaka?
Zmarszczyla nos.
- Phi, chlopaczek z Harvardu. To takie tandetne. - Kilka razy obrócila na palcu pierscionek z
rubinem. - A jak sie nazywala ta panienka z Haiti?
Aaron zmarszczyl brwi.
- Yael. Mówila, ze wiekszosc ludzi wymawia to „yai - elle” czy jakos tak, ale powinno sie
wymawiac „yale”, jak nazwa szkoly.
- Yale. - Blair przestala krecic pierscionkiem, a kaciki ust uniosly jej sie w usmiechu. - Yale.
No jasne!
S i N wreszcie to sobie wyjasnili
Skoro Blair juz sie wyniosla, nie bylo powodu, zeby nie zaprosic do siebie Nate'a.
- Hej - powiedzial, gdy Serena przywitala go w drzwiach. To bylo dziwne uczucie, zobaczyc ja
znowu w starych katach. Ale tez mile.
- Hej. - Pocalowala go w policzek.
Wziela od niego przemoczony trencz i powiesila w szafie na plaszcze. Jego szara koszulka z
Abercrombie wygladala na znoszona i miekka. Serena nie mogla sie doczekac, kiedy jej dotknie.
- Przepraszam, ze tak to wyszlo na tamtej imprezie - powiedziala.
Kiedy teraz o tym myslala, nie rozumiala, dlaczego nie pocalowala Nate'a w Sun Valley.
Zwlaszcza ze juz byla naga.
Cóz, najwyzej znowu bedzie musiala sie rozebrac, prawda?
- Nie szkodzi.
Nate chyba na cos czekal. Na przyklad na wyjasnienie, dlaczego go zaprosila.
Podeszla do niego. Stala boso na zimnej, drewnianej podlodze. Miala na sobie tylko cieniutka,
bawelniana podkoszulke i dzinsowa minispódniczke. Zadrzala, troche z zimna, ale przede wszystkim z
nerwów. Nate potarl jej nagie rece.
- Nate? - zapytala Serena, wpadajac mu w ramiona. Czula jego oddech na twarzy. Och, Natie.
- Wiesz, ze zawsze bylismy dobrymi przyjaciólmi i zawsze doskonale sie rozumielismy, i zawsze
moglismy na siebie liczyc, nawet kiedy sprawy naprawde zle sie ukladaly?
- Yhm - odparl chrapliwym glosem Nate, nadal rozcierajac jej ramiona.
- 118 -
- A nie moglibysmy po prostu byc razem?
Nate przestal ja glaskac. Jak mozna odmówic najsliczniejszej dziewczynie w calym
wszechswiecie, która jest w dodatku najlepszym przyjacielem. I praktycznie rzuca sie czlowiekowi w
ramiona? Moze gdyby ja leciutko pocalowal i powiedzial delikatnie, ze nie jest im to pisane...
pochylil sie i bardzo niepewnie pocalowal ja w usta. To byl mily, slodki, niewinny pocalunek.
Ale Serena nie szukala niczego slodkiego i niewinnego, chciala prawdziwej milosci.
Odwzajemnila pocalunek zarliwie, jak ktos, kto czekal bardzo, bardzo dlugo. Zlapala Nate'a za reke i
pociagnela do swojego pokoju.
- Ej - odezwal sie Nate, stajac w progu. - Blair nadal tu jest?
- Ej... - Serena puscila jego dlon. To nie moze byc prawdziwa milosc, skoro Nate jest
zakochany w kims innym. Westchnela i opadla na lózko, usmiechajac sie smutno do sufitu. - Blair
wyprowadzila sie z powrotem do domu.
- Och. - Nate usiadl obok Sereny. Dotknal jej ramienia. - Wszystko w porzadku?
Serena usmiechnela sie szeroko. Nawet jesli Nate nie jest jej prawdziwa miloscia, nadal moze
byc jej kochanym misiaczkiem.
- Blair i Erik nie poszli na calosc - informowala go. Na pewno chcial wiedziec.
- Skad wiesz? - zapytal podejrzliwie.
Nie uszlo jego uwagi, ze Serena i Blair sie poklócily.
Serena obrócila sie na brzuch i schowala twarz w ramionach jak mala dziewczynka.
- Bo go zapylalam - odparla stlumionym glosem. - To mój brat, rozumiesz?
Nate nic nie powiedzial. Ulzylo mu, ale nie chcial tego okazac.
Uniosla sie na lokciach.
- Wiesz, ze cie kocham, Natie. Ale chyba obydwoje wiemy, kogo naprawde chcesz calowac.
Pokiwal glowa i odwrócil sie, zeby popatrzec przez mokra od deszczu szybe. Na dachu
Metropolitan Museum of Art przysiadl wielki ptak. Nate zastanawial sie, czy to jeden z tych sokolów
wedrownych, które lataly w okolicach Central Parku, budzac zdumienie przechodniów. Sokoly byly
eleganckie i piekne. Ich widok zawsze dodawal mu otuchy.
Polozyl sie obok Sereny i objal ja jak brat.
- Ja tez cie kocham - szepnal jej do ucha.
Serena usmiechnela sie i zamknela oczy. Wyobrazala sobie siebie i Nate'a, jak leza obok
siebie w jej pokoju w akademiku przy college'u, w którym w koncu wyladuje. Nigdy nie beda para,
ale co pewien czas beda sie spotykac, obejmowac i calowac, tak po prostu, i zawsze to bedzie
absolutnie nieszkodliwe, ale Blair nie musi o tym wiedziec. W koncu przestana to robic - gdy Serena
- 119 -
wreszcie odnajdzie swoja prawdziwa milosc.
O ile to kiedykolwiek nastapi.
V ma wiecej talentu od calej komuny hipisów
Kiedy Vanessa wrócila do domu, Ruby, Gabriela i Arlo siedzieli skupieni przed telewizorem,
jedzac soje i pijac ciepla sake.
- Co jest grane? Myslalam, ze dzis wyjezdzacie.
Vanessa odstawila ciezka torbe ze sprzetem filmowym i zdjela przemoczona kurtke. Dopadla
ja niespodziewana ulewa.
- Niedlugo wyjezdzaja. - Ruby wylaczyla telewizor i cala trójka usmiechnela sie do niej
wyjatkowo nieszczerze.
- Jak minal dzien, kochanie?
Vanessa rozsznurowala martensy i zrzucila je z nóg. Tofu, papuga Ruby, zaskrzeczala w
klatce, jakby chciala ja ostrzec: „Cos sie swieci! Cos sie swieci!”
Gabriela wstala i wygladzila dlonia zmarszczki na pieknie drukowanym rózowo - fioletowym
japonskim kimonie. Siwe warkocze miala upiete na czubku glowy.
- Co wlasciwie tu jeszcze robicie? - zapytala Vanessa. - Myslalam, ze dzis wyjezdzacie do
domu.
W odpowiedzi ojciec wysmarkal glosno nos. Mial na sobie sweter z czerwonej welny,
ewidentnie damski, z rekawami trzy czwarte i poduszkami na ramionach.
Vanessa podeszla do niego, przypatrujac sie uwaznie. Ojciec mial zaczerwienione oczy i twarz
w plamach.
- Zle sie czujesz, tato?
Arlo Abrams pokrecil glowa i znowu wydmuchal nos. Lzy poplynely mu po policzkach.
- Juz dobrze, kochanie - szepnela Gabriela, nie bardzo wiadomo do kogo.
- To twoje filmy - wybuchla w koncu Ruby. Nigdy nie potrafila usiedziec cicho. - Pokazalam
im twoje filmy.
Slucham?
Vanessa spiorunowala wzrokiem starsza siostre, z wscieklosci odebralo jej mowe. Polem Arlo
znowu wysmarkal nos. Zeby tylko nie dostal zawalu albo czegos takiego.
- 120 -
- Tato?
- Po prostu nie mielismy pojecia, ze jestes taka... artystka - powiedziala z wahaniem
Gabriela. - Zielonego pojecia.
To nic byl wlasciwie komplement, ale Vanessa nigdy nie szukala poklasku. Jej filmy byly tak
mroczne i dziwne, ze malo komu sie podobaly.
Arlo zlapal pilota i wlaczyl znowu telewizor. Ogladali jej interpretacje sceny z Wojny i pokoju,
w której gral nie kto inny, tylko Dan. Kamera sledzila kawalek brudnego papieru, gnany wiatrem o
zachodzie slonca przez park przy Madison Square, a potem zatrzymala sie na Danie, lezacym
bezwladnie na lawce w parku. Przy zblizeniu jego twarzy Vanessie zamarlo serce.
- Mozemy to wylaczyc? — poprosila, ale nikt na nia nic zwracal uwagi.
- Nie chodzi tylko o to, ze potrafisz opowiedziec historie zachwycal sie Arlo. - Ale o to, ze
robisz to jak malarz. - Spojrzal na Vanesse wciaz zalzawionymi oczami. - Wszystkich nas
zawstydzilas.
- I dodatkowo przyjeli ja wczesniej na NYU. Bo jest cholernie dobra - wypaplala z duma Ruby.
Vanessa zaczerwienila sie po uszy.
- Zamknij sie.
Gabriela objela ja niepewnie.
- Jestesmy z ciebie tacy dumni, baklazanku - szepnela.
Vanessa od dawna nie slyszala tego zdrobnienia.
Potem podszedl Arlo i objal je obydwie. Twarz mial mokra od lez. Ruby poglaskala go po
plecach i juz po chwili cala czwórka obejmowala sie serdecznie, jak najbardziej hipisowscy hipisi. To
bylo zupelnie nie w stylu Vanessy, ale w koncu nikt ich nie filmowal ani nic takiego.
- Jordy przyjedzie do nas latem na troche. Nie masz nic przeciwko? - mruknela Gabriela, gdy
sie obejmowali.
Ruby parsknela.
- Jej chyba nie obchodzi, co zrobicie Z Jordym.
- Och, myslalam, ze go lubisz - powiedziala matka.
- Lubie - odparla Vanessa z wahaniem. Jordy byl calkiem mily. - Po prostu...
- Lubi tego Dana z filmu troche bardziej - wszedl jej w slowo Arlo, jakby czytal w jej myslach.
- On naprawde cos w sobie ma.
Ruby zachichotala, a Vanessa ja kopnela.
Aha, Dan rzeczywiscie cos ma, a ona byla pewna, ze wie, co to jest.
Ma ja.
- 121 -
tematy ? wstecz dalej ? wyslij pytanie odpowiedz
Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostaly zmienione lub skrócone, po to by
nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.
hej, ludzie!
Czy to nie cudowne, wrócic? Czy to nie cudowne; wrócic i nadal nie wiedziec, do jakiej szkoly
bedziemy chodzic w przyszlym roku? Czy to nie cudowne wrócic w chwili, gdy mamy wrazenie, ze
nasze zycie balansuje na krawedzi, a my za chwile zwariujemy? Cóz, mamy jednak na co czekac:
Wzywam wszystkich chlopaków
Wiem, ze chcecie mnie poznac, wiec oto wasza szansa. Jutro znów do szkoly, a ma byc wyjatkowo
cieplo i ladnie. Kiedy tylko skoncza sie zajecia, znajdziecie mnie rozciagnieta na czerwonym kocu na
Owczej Lace. Mozecie sie przylaczyc. I mozecie przyniesc cos do przekaszenia i do picia. Tylko
zadnych precli i gatorade, bardzo prosze. Przykro mi, dziewczyny, ale zapraszam tylko chlopaków. Oni
nigdy nie byli tak dobrzy w czekaniu, jak my, a wiecie, co mówia: najlepsze rzeczy przychodza do
tych, którzy czekaja.
Wasze e - maile
P: Droga P!
Znasz te zwariowana dziewczyne N i odwyku? Mieszkam przy tej samej ulicy co ona; razem
chodzilysmy do Greenwich Saints, dopóki jej nie wywalili. Slyszalam, jak rodzice
opowiadali, ze wyladowala w wiezieniu w Sun Valley za publiczne obnazanie sie. To byla
naprawde zakrecona sprawa, bo jej matka byla w Ameryce Poludniowej i nie miala pojecia,
co z córka, wiec rodzice tego dzieciaka, C, tez musieli zaplacic za nia kaucje, chociaz nawet
jej nie znali.
- 122 -
dziewczynazcon necticut
O: Droga dziewczynozconnecticut!
To chyba sporo wyjasnia. I musze przyznac, ze rodzice C zasluguja na medal za swoja
hojnosc. Osobiscie uwazam, ze moze dobrze by jej zrobilo pare nocy za kratkami. Ale tak
naprawde chce wiedziec jedno: co dali jej do zalozenia w celi??
P
P: Droga Plotkaro!
no dobra, nie jestem jakas zboczona, ale tak jakby troche sledzilam tego chlopaka, w
którym sie zadurzylam po uszy, az do domu S, a potem siedzialam na stopniach muzeum, w
deszczu, czekajac, az wyjdzie, a on wyszedl dopiero po zmroku i teraz mam paskudne
przeziebienie, ale ze mnie idiotka.
Apsik
O: Droga apsik!
To troche zalosne. Ale wiem, o którym chlopaku mówisz, i gdybym go zobaczyla na ulicy,
pewnie zrobilabym to samo. Co S ma takiego, czego nam brakuje? Nie odpowiadajcie - i tak
jej zazdroscimy. A przy okazji, ja tez sie przeziebilam!
P
P: Droga P!
Slyszalem, ze w tym roku listy z college'ów przyjda pózniej, bo szkoly nie moga sie
zdecydowac, czy zwiekszyc liczebnosc grup, czy po prostu odrzucic czesc chetnych. W tym
tygodniu maja tajne spotkanie.
Viem
O: Drogi viem!
Nie rozmawiam z ludzmi, którzy rozsiewaja glupie plotki na temat listów z college'ów. I tak
popadamy w paranoje.
P
Na celowniku
- 123 -
B w Wicker Garden kupuje przeslicznego zóltego króliczka z kaszmiru - to chyba pierwsza rzecz z
kaszmiru, której: a) nie kupila dla siebie, b) nie ukradla. N gapi sie na dom B przy Siedemdziesiatej
Drugiej, jakby tam kryly sie wszystkie odpowiedzi. Nie licz na to, paczuszku. J i jej tyczkowata
przyjaciólka znowu laza za tym chlopakiem ze szkoly Smale. Co sie z tymi dziewczynkami dzieje? D je
dzie metrem do Williamsburg. D nie wysiada na stacji Williamsburg. V filmuje swieza trawe
rosnaca w Central Parku - nie zartuje, podchodzi do swojej pracy bardzo powaznie.
PS
Nie zdradze wam wszystkiego, ale widzieliscie ostatnio C? Ma nowego przyjaciela i umieram z
ciekawosci, zeby sie dowiedziec, skad gosc pochodzi. Wyglada tak egzotycznie!
Do zobaczenia w parku, chlopcy!
Wiem, ze mnie kochacie,
plotkara
dlaczego S i B nadal sa przyjaciólkami
- Zrobilam nam herbate. - Serena przyniosla dwie biale filizanki na swojej pomaranczowej
tacy na lunch. Pociagnela nosem i otarla go o rekaw bladozielonej bluzki z Calypso. - Z miodem.
Blair pozwolila Serenie usiasc naprzeciwko i przyjela herbate. Byla strasznie przeziebiona.
Herbata z miodem - tak, to jest to. Poza tym zawsze siadaly razem w czasie lunchu, zwlaszcza gdy
mialy spotkanie grupy pomocy kolezenskiej, której obie byly opiekunkami.
No i dodatkowo Blair chciala Selene o cos zapytac.
W stolówce tloczyly sie dziewczyny. Laly keczup na frytki ze slodkich ziemniaków i wymienialy
ploteczki na temat ferii.
- Slyszalam, ze Serena i Nate Archibald zostali aresztowani za robienie tego na wyciagu
krzeselkowym - szepnela do Laury Salmon Rain Hoffstetter.
- A ja slyszalam, ze po skonczeniu szkoly wyprowadza sie do Amsterdamu. Poznala chlopaka
z holenderskiej olimpijskiej druzyny snowboardowej. Pobieraja sie - poinformowala je Kati Farkas.
- A ojciec Blair próbuje ja teraz umiescic w Brown - odezwala sie Isabel Coates. - Bo
zakochali sie w sobie z Erikiem van der Woodsenem po uszy.
- 124 -
- Wiesz, miedzy mna i Nate'em do niczego nie doszlo - oswiadczyla Serena, gdy usiadla.
Wziela lyk herbaty. - To znaczy po przyjeciu u Georgie.
Blair mieszala herbate. Ignorowaly sie z Serena od pamietnej imprezy w Sun Valley, bo kazda
z nich uznala, ze tak jest wygodniej. W ten sposób ta druga musiala sobie wyobrazac, co sie
wydarzylo - nie trzeba bylo mówic klopotliwej prawdy.
Odsunela herbate i oparla lokcie na stole, patrzac Serenie w oczy.
- Jak to jest?
Serena odstawila herbate i wytarla nos w papierowa chusteczke. Ona tez byla okropnie
przeziebiona.
- Co?
- Seks. Z Nate'em.
Serena zmiela chusteczke i wsunela ja pod tace. Czy to jakis podstep? Czy Blair tylko czeka,
az Serena powie cos nie tak, zeby rzucic sie na nia z pazurami i odgryzc jej glowe?
- To bylo naprawde... - Serena urwala, czekajac, az na twarzy Blair pojawi sie zlosc, ale
przyjaciólka wygladala na szczerze zainteresowana. Ona naprawde chce wiedziec, zrozumiala
Serena.
- To bylo niesamowite. Oboje bylismy troche wystraszeni, ale poniewaz to byl Nate, wyszlo
zabawnie. - Usmiechnela sie na to wspomnienie. - I nie bylismy potem zaklopotani.
Blair kiwnela glowa i zagapila sie w stól. Wszystko pieknie, ale co z nia? Czy teraz
kiedykolwiek zrobia to z Nate'em, skoro nie sa...
Nad ramieniem Sereny Blair dostrzegla zblizajace sie do ich stolika dziewiatoklasistki z ich
grupy. Czas zmienic temat.
- Niewazne - mruknela, podnoszac torbe z podlogi i wyjmujac materialy na spotkanie.
- Czesc dziewczyny, jak udaly sie ferie? - zgodnym chórkiem zagadaly do starszych kolezanek
Mary Goldberg, Vicky Reinerson i Cassie Inwirth. Wszystkie trzy dziarskie dziewczyny mialy takie
same czarne bluzki w serek. Postawily tace z lunchem na stole i usiadly prawie jedna na drugiej. -
Nasze ferie to czyste szalenstwo.
- Dobrze - powiedziala Blair bez specjalnego entuzjazmu. Rozdala im materialy. -
Przeczytajcie to, zanim zaczniemy.
Dziewczyny zerknely na karki i zachichotaly, jakby chcialy powiedziec: „Naprawde bedziemy o
tym rozmawiac?”
- Serena, pracowalas jako modelka w czasie ferii? Slyszalam, ze pozowalas do zdjec
reklamowych razem z holenderska druzyna olimpijska. Reklama jakiejs pomadki ochronnej czy cos? -
- 125 -
zapytala Mary Goldberg.
Serena usmiechnela sie rozbawiona. Ludzie wygadywali na jej temat niestworzone historie.
Czasem nawet zalowala, ze to wszystko nieprawda.
- Aha, to bylo niesamowite.
Pozostale dziewczyny z grupy: Jenny Humphrey i Elise Wells, przyniosly lunch w papierowych
torbach. Zamiast nudnych salatek albo paluszków rybnych i frytek ze slodkich ziemniaków jadly
krokiety z chinskiej restauracji przy Lexington, która dowozila im jedzenie pod same drzwi szkoly.
Zdumiewajace, jakie sprytne potrafia byc te dwie dziewczyny, które - wylaczajac ogromny biust Jenny
- wygladaly jak ucielesnienie niewinnosci i dobroci.
- Jenny jest przygnebiona - oznajmila Elise, gdy usiadly. Wyjela kawalek krewetki z krokieta i
wsadzila go do ust. - Potrzebuje rady. Rozpaczliwie.
Jenny zdenerwowala sie i strzelila przyjaciólke lokciem.
- Nic mi nie jest - warknela.
- No bo okazalo sie, ze Leo to zupelnie zwyczajny chlopak, a nie francuski ksiaze - wyjasnila
Elise, jakby wszystkie dobrze wiedzialy, kim jest Leo. — I zna sie na futrach i psich butach tylko
dzieki temu, ze wyprowadza psa Madame T., a wiadomo, ze ona ma tony futer.
Blair ziewnela i opróznila do herbaty paczke slodziku, tylko po to, zeby czyms zajac rece.
Miala nadzieje, ze Serena zajmie sie ta sprawa.
Nagle Serena wyrwala Blair puste opakowanie po slodziku i cos na nim napisala. Potem
oddala papierek z powrotem.
On nadal cie kocha, przeczytala Blair.
Dziewiatoklasistki patrzyly to na Blair, to na Selene.
- Co wy robicie? - zapytaly chórem Mary Goldberg i Vicky Reinerson, lekko poirytowane.
Blair zlozyla papierek i wrzucila go do torby.
- Wiec która z was umie robic na drutach?
- Ja umiem - powiedziala Jenny, chociaz nie miala zielonego pojecia, co sie tu, do cholery,
dzieje. - Nauczylam sie zeszlego lata na obozie artystycznym.
Blair wydmuchala nos i spojrzala na Selene.
- A to nie jest tak, ze w szkole z internatem wszyscy ucza sie robic na drutach?
Serena wzruszyla ramionami.
- Nigdy sie nic nauczylam, ale wszystkie modelki to robia Tym sie zajmuja za kulisami w
czasie pokazów.
- Zawsze chcialysmy sie nauczyc! - wyrwaly sie Cassie, Mary i Vicky.
- 126 -
- Robic na drutach? - zapytala Elise, kompletnie zagubiona.
Blair zapiela torbe Coach i wsiala.
- Idziemy - powiedziala. - Kupimy welne A po szkole wszystkie bedziemy u mnie robic na
drutach buciki.
Ta dziwaczka z ogolona glowa, Vanessa Humphrey, filmowala je z pewnej odleglosci. Na
pierwszym planie wirowal i blyskal wsciekle rózowy plastikowy statek kosmiczny.
Serena wstala i zabrala swoje rzeczy.
- Masz na mysli skarpetki - sprzeciwila sie.
- Nie, buciki - poprawila ja z usmiechem Blair.
To powinno byc calkiem zabawne, zwlaszcza ze na towarzystwo chlopców nie ma dzis co
liczyc.
Dziewiatoklasistki ochoczo ruszyly za Serena i Blair. Wyszly na dwór przez wielkie niebieskie
drzwi.
Slonce grzalo mocno, byl pierwszy cieply dzien po dlugiej zimie.
- Przepraszam, glupio mi, ze sie poklócilysmy - powiedziala do Blair Serena, gdy szly w strone
Trzeciej Alei. - Jaki to ma sens, skoro i tak zawsze sie godzimy.
- Nie ma sprawy - mruknela Blair, wystawiajac twarz do slonca.
Moze to kwestia pogody, ale nagle nabrala optymizmu. Kazdego dnia rodza sie dzieci i
dostaja odlotowe imiona typu Yale, chlopcy i dziewczyny zrywaja ze soba i wracaja do siebie, naj-
lepsze przyjaciólki klóca sie i godza, ludzie ida do college'u, zwlaszcza do college'u o nazwie Yale.
- Taki ladny dzien... Lepiej chodzmy po szkole do parku zamiast do mnie.
- Moge pobiec do domu i przyniesc koc - zaproponowala Serena. - Spotkamy sie na laczce.
No, no.
nie potrafia trzymac sie z dala
- Stawiam piecdziesiat dolców, ze sie nie zjawi - rzucil Anthony Avuldsen.
Nate, Anthony, Charlie, Jeremy przyszli na Owcza Laczke prosto po szkole, zeby sprawdzic, czy
pewna popularna postac z Internetu rzeczywiscie sie dzis ujawni.
Pogoda byla piekna i kilku chlopaków rzucalo na laczce frisbee. Nate rozpoznal Jasona
Pressmana, chlopaka z mlodszej klasy, który gral w druzynie lacrosse'a. Podszedl, zeby sie przywitac.
- 127 -
- Slyszales o Holmesie? - zapytal Jason.
Mial na kolanach wielka torbe trawki. Wlasnie zwijal male. ciasne skrety i chowal je do
puszki po mietusach Altoid.
- Slyszalem, ze nie wrócil do szkoly.
Nate oblizal wargi, patrzac jak Jason wsypuje trawke do precyzyjnie zwinietej bibulki.
- Przymkneli go - wyjasnil Jason. - Przylapali go na lotnisku w Miami z najmarniej bela haszu.
- Zakleil skreta i wrzucil go puszki. - Wydalili go. Trener mówi, ze teraz ty musisz byc kapitanem
druzyny.
Anthony, Charlie i Jeremy robili sobie skrety kawalek dalej. Nate odwrócil sie i wyszczerzyl do
nich zeby. Historia o tym, ze sam zrezygnowal z bycia kapitanem brzmiala niezle, ale jeszcze lepiej,
ze koniec konców nim zostal. Zasluzyl na to.
Jason przybil piatke z Nate'em, podajac mu przy tym skreta.
- Dobra robota, gosciu. Gratuluje.
- Dzieki - powiedzial Nate. - Co za dzien - stwierdzil, odrzucajac glowe do tylu i wystawiajac
twarz do slonca.
Dobrze, ze w okolicy bylo wiecej facetów niz dziewczyn, bo w odwrotnej sytuacji trawa cala
bylaby obsliniona.
Na lace zjawilo sie mnóstwo chlopców z prywatnych szkól, którzy udawali, ze przyszli tu
zupelnie bez powodu. Chuck Bass siedzial po turecku na czerwonym kocu. Mial na sobie czarna
bejsbolówke z napisem Patrol Narciarski Sun Valley. Na jego ramieniu przysiadla mala, biala malpka.
Tak, zgadza sie. Zywa.
Chuck byl dupkiem, ale jakze zabawnym. Nate nie mógl powstrzymac ciekawosci. Zapalil
skreta, którego dostal od Jasona, i podszedl.
- Co to wlasciwie jest? - zapytal, zaciagajac sie.
- Sniezna malpa. Z Ameryki Poludniowej. - Chuck podrapal malpke pod broda. Zwierzatko
patrzylo na Nate'a zlotymi, ufnymi oczami. - Cukiereczku, poznaj Natiego. Natie, poznaj Cukiereczka.
- Skad ja masz?
Chuck kichnal i wytarl nos w rózowa, jedwabna chusteczke.
- Jego. Matka Georgie przyslala go moim rodzicom w ramach podziekowania. No wiesz, za
wyciagniecie jej z tej wpadki z publicznym obnazaniem sie. - Poglaskal malpke po dlugim ogonie,
który owijal mu sie wokól szyi, zupelnie jak drogi futrzany szal. Tyle ze nadal zywy. - Maja sniezne
malpy tutaj w zoo w Central Parku, ale rzadko trzyma sie je jako zwierzatka domowe. Mama uwaza,
ze Cukiereczek smierdzi, ale teraz mam wlasne mieszkanie w hotelu Sutton Place, wiec go
- 128 -
zatrzymam.
Szczesciarz z niego, nie?
- Super.
Nate przestal sie interesowac malpka i gotów byl zajac sie czyms innym.
- Ej, Nate! - krzyknal Jeremy. - Ten dzieciak spotyka sie z twoja byla dziewczyna. Z ta z
dziewiatej klasy z wielkimi cyckami!
Z piec metrów dalej Jeremy, Charlie i Anthony gadali z jakims dzieciakiem o platynowych
wlosach, który wydawal sie Nate'owi znajomy. Podszedl i uscisnal mu dlon, trzymajac skreta miedzy
zebami jak bez mala Humphrey Bogart.
- Nie spotykamy sie - upieral sie Leo. - Poznalismy sie w necie, zaprzyjaznilismy sie i potem...
- Urwal i zmarszczyl brwi, zerkajac na Nate'a. - Ej, nie wiedzialem, ze spotykala sie z toba. - Schowal
dlonie do kieszeni dzinsów i kopnal w trawnik. - W kazdym razie juz nie rozmawiamy ze soba.
Wtedy wlasnie na lake weszly Serena van der Woodsen i Blair Waldorf, a za nimi piec
mlodszych dziewczyn, w tym Jenny Humphrey, „ta z wielkimi cyckami”. Dziewczyny pomogly Serenie
rozlozyc czerwony koc. Wszystkie usiadly po turecku w kregu. Blair rozdala klebki bladozóltej welny i
druty.
- Najpierw musimy nabrac oczka - pouczyla je Jenny.
Zrobila petelke i zaczela narzucac oczka. Pozostale dziewczyny pochylily sie, przygladajac sie
uwaznie.
Z pietnascie metrów dalej Nate dalej palii skretu.
- Ale lubisz ja, no, sam przyznaj. Trudno jej nie lubic.
Leo zaczerwienil sie.
- No tak...
- Wiec co tu robisz? Podejdz do niej i pocaluj ja. Ja bym tak zrobil.
W tym momencie zdal sobie sprawe, ze to wlasnie powinien zrobic z Blair. Podejsc i
pocalowac ja. Przez caly czas, gdy nie palili trawki, chodzil napalony. Ale kiedy jaral, robil sie roman-
tyczny. To jedna z tych rzeczy, które Blair w nim uwielbiala.
- Sam nie wiem - powiedzial Leo. - Moze innym razem.
- Aha - zgodzil sie Nate. To jednak nie byl najlepszy moment.
Pieciu chlopaków obserwowalo grupke dziewczyn, gdy zjawil sie Dan. Jak zwykle wygladal na
zmarnowanego i jakby przedawkowal kofeine. Wilgotny camel zwisal spomiedzy jego bladych,
drzacych palców.
- Hej, ty i moja siostra zerwaliscie ze soba, czy jak? - zagadal do Lea.
- 129 -
Leo spojrzal na niego bezradnie.
- Nie wiem.
Dan obrócil sie, zeby zobaczyc, jak wygladaja sprawy. Jego kumpel z klasy i wyjatkowy dupek.
Chuck Bass, siedzial na ziemi z biala malpa na ramieniu. Chuck przyniósl malpe dzis rano do szkoly,
ale nauczyciele kazali mu ja odniesc do domu. I nagle Dan zobaczyl cos, co sprawilo, ze upuscil
papierosa w wilgotna trawe.
Na czerwonym kocu, ze trzy metry za Chuckiem, kleczala Vanessa. Jej twarz kryla sie za
kamera. Przed nia na skladanym krzeselku lezalo plastikowe UFO, wirujac jak szalone. Zwariowana
pioseneczka sprawila, ze mial ochote podskoczyc z radosci.
Oczywiscie nie mial zamiaru naprawde tanczyc.
Nate zaciagnal sie resztka skreta i skinal na Vanesse.
- Myslisz, ze to ona?
- W zyciu - odparl Dan.
Jednak w glebi duszy pomyslal, ze Vanessa moglaby byc ta tajemnicza seksowna laska, która
przyszli zobaczyc. To byloby zupelnie w jej stylu. Zrobic cos zupelnie do niej niepodobnego i
wszystkich nabrac.
- Moze ona wcale nie przyjdzie.
Nate rzucil peta w strone Chucka.
- Chyba ze panienka juz tu jest.
Szesciu chlopców precz chwile przygadalo sie Chuckowi, smiejac sie pod nosem. Chociaz to
mialo byc spotkanie tylko dla facetów, pojawilo sie mnóstwo dziewczyn. Kati Farkas i Isabel Coates
przyszly pobawic sie z malpka Chucka i poszpiegowac grupe Blair i Sereny.
- Co one robia? - jeknela Kati. Podrapala Cukiereczka za uchem. Malpa odslonila zeby.
- On ma bardzo wrazliwe uszy! - ostrzegl ja Chuck.
- Moze robia na drutach schowki na narkotyki. Slyszalam, ze przemytnicy wykorzystuja dzieci
do szmuglowania narkotyków za granice - zasugerowala Isabel, zalujac, ze nie moze sie przylaczyc.
- Nie uwazacie, ze to po prostu piekne: wszyscy na nas patrza, jakbysmy byly... wiedzmami? -
szepnela Serena.
Pozostale dziewczyny zachichotaly konspiracyjnie.
Blair wydmuchala nos i nalozyla blyszczyk na usta. Nie przegapila faktu, ze jednym z
obserwatorów jest Nate.
- Faktycznie, piekne - zgodzila sie.
Zjawil sie tez jej przyrodni brat, Aaron Rose. Przysiadl z gitara na brzegu koca.
- 130 -
- Co mam zagrac? - zapytal.
- Cokolwiek.
Wlasnie zaczynaly chwytac, o co chodzi z tym calym dzierganiem, oczko prawe, oczko lewe,
ale melodyjka z zabawki Vanessy doprowadzala je do szalu.
- Stir il up, little darling, stir it up - zaczal spiewac swoja ulubiona piosenke Boba Marleya.
Aaron przyszedl tylko zobaczyc, czy Blair to ta dziewczyna, wokól której wszyscy robia tyle
szumu. Wlasciwie kazda z nich mogla byc Plotkara.
- Nigdy nic nie wiadomo - stwierdzil tego dnia niejeden chlopak na laczce.
No wlasnie. Nigdy nic nie wiadomo.
tematy ? wstecz dalej ? wyslij pytanie odpowiedz
Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostaly zmienione lub skrócone, po to by
nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.
hej, ludzie!
O wczorajszym wieczorze
Przykro mi chlopcy, zrobilam was w balona. Wiem, ze to wredne z mojej strony, ze sie nie ujawnilam,
ale przyznajcie, przyszliscie i bylo zabawnie, nie? Tego wlasnie potrzebowaliscie, prawda? A
najlepsze jest to, ze musieliscie poglaskac te slodka malpke.
I chociaz sie nie przyznacie, troche wam sie podoba to, ze nadal nie wiecie, kim jestem, bo
uwielbiacie wyobrazac sobie, jak wygladam. Jestem dziewczyna waszych snów.
Czego nie wiemy, a strasznie chcielibysmy wiedziec
Czy N i B zejda sie znowu?
Czy S znajdzie swoja milosc?
Czy V i D wybacza sobie i beda zyli dlugo i szczesliwie?
- 131 -
Czy uslyszymy jeszcze o G? A chcemy?
Czy J i L wreszcie sie dogadaja? Czy ona tego chce?
Czy C sie ujawni?
Czy ja sie ujawnie?
Wiem, nie mozecie sie doczekac, zeby poznac odpowiedni. Ale najpierw wybuduje oltarz dla
swietego od przyjec do college'u. Kazdego dnia bede kupowala swietemu nowy podarunek, na przy-
klad klapki z paciorkami, na które mam oko w dziale obuwniczym w Barneys, albo te superrózowa
torebke, o której wszyscy mówia, a której nigdzie nie mozna dostac. Dzieki temu, jesli nie dostane
sie do mojej wymarzonej szkoly, bede miala mnóstwo nagród pocieszenia. A jesli sie dostane, bede
miala pretekst, zeby w ramach gratulacji kupic sobie cos jeszcze. Tak czy inaczej, bede do przodu.
Kazde z nas bedzie!
Wiem, ze mnie kochacie,
plotkara
- 132 -