background image

Wydanie na podstawie książki 

L. Przybyszewskiego pt. "Czary i czarownice", 

nakładem Wł. Grządzielskiego w Poznaniu, 1932 

 

Spis treści 

 Zarys historii czarownic .....................................  

Rozdział 1: Czarownica rodzi się czarownicą . 

 

Rozdział 2: O mistrzu Twardowskim  .... 

 

Rozdział 3: Ostatni proces przeciwko czarow 

 nicom  w Gnieźnie ........................... ........  

Rozdział 4: Ukazanie się szatana .......................... ........  

Rozdział 5: Zaślubiny z diabłem........................... ........  

Rozdział 6: Torturowanie  oskarżonych   ... 

 

Rozdział 7: Masowe palenie czarownic  ... 

 

Rozdział 8: Różne rodzaje tortur........................... ........  

Rozdział 9: Czarownice ostatniej doby  ... 

 

 Zakończenie.......................................................... .......  

 Wykaz   ilustracji ................................................. .......  

 

 

Zarys historii czarownic 

 Zabierając się do pisania o czarach i czarownicach, zdawałem sobie oczywiście sprawę, iż 
narażę się co najmniej na zarzut Czytelników tego studium, że pragnę sobie po prostu z nich 
zakpić lub też, że silę się na omówienie czegoś takiego, czego przecież właściwie nikt jeszcze 
należycie wyświetlić nie był w stanie. Zdaję sobie doskonale sprawę,  że nie zdołam 
wyczerpująco omówić nęcącego mnie od tylu lat tematu o czarach i czarownicach w tej krótkiej 
rozprawie. Wiem dobrze, że nie dotrę tam, dokąd dotrzeć pragnęło daremnie tylu badaczy, 
zajmujących się zagadnieniem czarów i wszystkiego, co czarnoksięstwem się nazywa, nie mniej 
jednak, pragnąłbym przynajmniej wskazać na ewolucję tej dziwnej, a tak silnej wiary, która 

background image

pomimo tępienia jej ogniem i mieczem przetrwała długie wieki i utrwaliła się na kartach historii 
jako przejaw zaciekłej walki nie tylko Kościoła, ale i władz cywilnych przeciwko czarownicy, 
owej nieszczęsnej ofiary ciemnoty, przesądów i łatwowierności ludzi średniowiecza. Wiara w 
czary jest rozkrzewiona szerzej, aniżeliby to pozornie się wydawało. Nie zdołały wiary tej 
wykorzenić ani procesy, ani nauki Kościoła, który przez kilkaset lat z rzędu starał się wytępić 
wszystko, co z nią pozostawało w jakimkolwiek związku. Oficjalna nauka tłumaczy wiarę w 
czarownice wiarą w jakąś niesłychaną potęgę oddziaływania jednego osobnika na całe grupy 
ludzi za pomocą, do ostatecznych granic spotęgowanej, woli o wyjątkowym jakimś  złożeniu, 
która to wola pozwala mu korzystać z sił ukrytych w każdym człowieku. Wielu badaczy historii 
czarownic doszło do wniosku, że w każdym z nas poza widzialnym organizmem tkwi jeszcze 
inny podświadomy organizm, będący niejako duszą organizmu fizycznego. Jest on wyposażony 
w takie siły, że potrafi opanować wolę i wszystkie nerwy, które naszej woli na jawie podlegają. 
Otóż, ten ukryty organizm, znany jako ciało astralne, jest, zdaniem uczonych, niejako źród-tem 
wszystkich objawów uważanych za czary. Pomijam, ze względu na szczupłe ramy rozprawy, 
omówienie niezmiernie ciekawej teorii o promieniowaniu, pomijam doświadczenia 
przeprowadzane przez rozmaitych ekspertów, wprowadzających szczególnie sen-sytywne 
osobniki w stan somnambulizmu, pozwalający na usunięcie wrażenia i czucia lub na 
wywoływanie cierpienia i bólu. Wszystko to było doskonale znane czarnym magom 
średniowiecza, a zwłaszcza też pos-higaczkom czarnych magów, czarownicom. 

 Są uczeni, którzy porównują czarownice z nowo czesnym medium. Ale dzisiejsze medium 

nie jest w stanie dokonać najmniejszego doświadczenia bez tego, który potrafi je wprowadzić w 
trans. Bez tak zwanego łańcucha, który tworzy szereg przy stole siedzących osób, nie podniesie 
się przecież czy to stół, czy krzesło bez parcia siły magnetycznej nie będzie na tablicy pisała 
kreda. Inaczej całkiem w średniowieczu. 

 Ówczesne medium, jak czytamy w wielu dziełach francuskich, niemieckich czy włoskich, 
uniezależniało się od tzw. łańcucha, uniezależniało się od osób postronnych, wyłaniało własną 
siłę ze swego ciała, nie potrzebowało żadnych zaklęć, żadnych maści, żadnych przyborów. 

 Takie medium uznawane dawniej za czarownice, potrzebowało co najwyżej cokolwiek snu, 

by opano wać swoje wewnętrzne siły, swoje tak zwane astro-soma, kierować nimi według swej 
woli i słać je na setki mil wokoło. Takie medium było w stanie dematerializować przedmioty, a 
potem w ciele upatrzonego przedtem osobnika materializować je z powrotem, było w stanie 
wywoływać choroby, spustoszenia w organizmie ludzkim i zwierzęcym, a w końcu sprowadzić 
powolną, nieuniknioną, niechybną śmierć. 

 Osoby  posiadające takie właściwości, które dzisiaj tłumaczymy sobie w sposób całkiem 

racjonalny, uznawano za czarownice, za istoty utrzymujące kontakt z okultystycznym światem - 
z demonem. 

 Nowoczesne badania stwierdziły,  że na ślad tych  tak zwanych czarownic trafiono po raz 

pierwszy w południowej Francji. Do XIV wieku nie było  śladu czarownic. Było wprawdzie 
mnóstwo procesów o czary, znano już czarowanie za pomocą woskowych figurek, znano 
mnóstwo uroków, ale właściwa czarownica pojawiła się dopiero między 1300 a 1350 rokiem. 

 Było to w czasie, gdy niszczono we Francji sektę  katarów i albigensów, którzy przenieśli 

swe nauki poprzez Konstantynopol do Bułgarii, rozprzestrzenili je poprzez Hiszpanię, północne 
Włochy i wybrali sobie twierdzę w południowej Francji. 

 Zwolennicy tej sekty byli zaciekłymi wrogami  Kościoła, nie uznawali żadnych sakramentów 

prócz chrztu, wykpiwali sakrament pokuty, Ciała i Krwi Pańskiej, nie uznawali boskości 
Chrystusa i odnosili się z największą nienawiścią do praktyk i kultu Kościoła. Kościół rozpoczął 
z tą sektą nieprzejednaną walkę, niszczył, tępił wszystkie pisma sekty, a każdego jej wyznawcę 

background image

skazywał na śmierć. Mimo tych prześladowań nie zdołano zniszczyć ani ustnych tradycji, ani 
ezoterycznych tajemnic, którymi osłonięte były magiczne środki, przechowywane przez sektę od 
najdalszego zarania ludzkości. Z rozbitków potężnej kiedyś sekty potworzyły się małe gminy, 
ukrywające się w czeluściach niedostępnych gór oraz po ciemnych jaskiniach, w których 
odbywały się piekielne msze rozpaczy. Po mszach takich deptano krzyże, na ołtarzach 
wystawiano kozła, wszechwładcę symbolu chuci i rozpusty. W tych niedostępnych kryjówkach 
powstał rytuał obrzędów szatańskich, jakie odbywały się w Wogezach i Alpach francuskich, w 
niemieckim Harcu na Brocken, no i na naszej Łysej Górze. 

 W takich ukrytych, szatańskich konwiktach uczyła się czarownica zaklęć oraz jak astrosomę 

z ciała wyłaniać, odbierała recepty na sporządzenie jadowi tych wywarów, którymi wywoływała 
choroby oraz na tworzenie hodowli laseczników, którymi wywoływała epidemie i pomory. Tak 
twierdzi monarcha wszelkich tajemnic, ojciec nowoczesnej medycyny, Paracelsus Bombastus, w 
swej książce  De Peste, ten sam Paracelsus, który dowodził,  że jeżeli gdziekolwiek czegoś się 
nauczył, to u czarownic, znachorów i owczarzy. 

ROZDZIAŁ 1 

Czarownica rodzi się czarownicą 

 Nie ma bodaj w piśmiennictwie dotyczącym średnio wiecza tak bogato zebranego materiału, jak 
materiał odnoszący się do nauki o czarach i czarownicach. Do dziś przechowywane są w 
bibliotekach nieliczne pisma starych diabologów: Bodinusa, Remigiusza, który sam kazał spalić 
dziewięćset czarownic, są pisma de Lancre'a, któremu powierzono w 1609 r. oczyszczenie 
prowincji baskijskich, de Lancre'a, który spalił około 3000, czarownic są dzieła Grillandusa, są 
encyklopedie Del Ria, dalej: ciekawe książki Bernarda de Como Ponzibiusza, Sinistrari D'Ameno 
i wielu, wielu innych, których nazwisk przytaczać tu nie będę. Według twierdzeń wyżej 
wymienionych autorów, każda czarownica rodzi się czarownicą. Wszystko jest u niej od samego 
urodzenia jakby na opak. To, co jest u góry, odwraca się u niej ku dołowi, prawa strona staje się 
lewą, tył - przodem. Kobieta uznawana za czarownicę wykazuje w swym ustroju fizycznym 
doszczętnie spaczenie i wywrócenie na opak wszystkich praw obowiązujących normalny 
organizm fizyczny. Ciało

 

 jej, jak powiada Savonarola, w stanie szału, w który  za pomocą 

rozmaitych środków popada, kurczy się 

 wyciąga, skręca lub wypręża, tak że tylko wielki

 

palec u nogi i czubek głowy ziemi dotyka, a 

plecy są wygięte jak silnie napięty łuk. I w tej samej chwili na odwrót: leży na wąskim rąbku 
pleców, a ręce i nogi ma poskręcane w górze, niby gięte pręty. Włosy zdają się być 
usamowładnione, rozlatują się na wszystkie strony, ciało traci ciężar gatunkowy: nie tonie w 
wodzie, a lżejsze od powietrza, wznosi się w górę. Często widywano czarownice, jak biegły w 
najszybszym pędzie poprzez dachy klasztorów, to znowu z największą łatwością wdrapywały 
się na strome skały lub siadały na gałązkach, które się już pod ciężarem ptaka uginały. 

 Według twierdzeń uczonych średniowiecza ciało  czarownicy było zawsze naznaczone 

pewnym miejscem na skórze, zupełnie znieczulonym, pozbawionym nerwów i naczyń 
krwionośnych. Można było w nie wepchnąć po kilka głębokich szpilek rozpalonych w ogniu, a 

background image

czarownica nic nie czuła. Osób, takim znakiem naznaczonych, znalazł wyżej wymieniony De 
Lancre w samych Pirenejach przeszło trzy tysiące. 

 W księdze poświęconej nauce o czarach, napisanej w 1503 r., powiedziano, że oprócz znaku, 

który ułatwia rozpoznanie czarownic, miały one i inne miejsca odporne na wszelki ból. 
Znieczulenie powstawało wskutek magicznego połączenia się z szatanem i sprawiało,  że 
czarownica nie odczuwała najstraszniejszych tortur, że dowolnie popadała w stan kataleptyczny, 
że mogła spać najspokojniej, podczas gdy kat rozciągał  ją na wałkach, a wiemy, że kat miał 
obowiązek rozciągać ciało tak porządnie i tak je przedłużać, aby słońce mogło przez nie 
prześwitywać, jak przez sito. 

 Badacze nauk o czarach i czarownicach dowodzi li, że czarownice miały możność znoszenia 

wszelkich 

 bólów i cierpień, których zwykły śmiertelnik nie byłby w stanie przetrzymać. Wytrzymałość tę 
przypisywano  ukrytemu amuletowi, którym szatan swoje oblubienice obdarzał. Inaczej nie 
można było sobie wyobrazić, aby kobieta znosiła spokojnie najstraszliwsze tortury i katusze, 
których by nie był w stanie znieść nawet najsilniejszy mężczyzna. 

 Aby  znaleźć ukryte miejsce odporne, aby zniwe czyć ukryte siły czarownic, golono je i 

strzyżono na całym ciele przed rozpoczęciem tortury, przeszukiwano dokładnie wszystkie znaki 
na całym ciele, w których miały się kryć  źródła tajemniczej mocy. Najokropniejsze męki, 
najstraszliwsze tortury nie zdołały wydobyć z czarownic żadnego zeznania. 

 Aby klin wybić klinem, dawano czarownicy do  picia święconą wodę, kładziono na jej ciało 

komżę, w której ostatniej niedzieli ksiądz odprawił sumę, przed torturą zawieszano ją w 
powietrzu, aby przerwać jej magiczny kontakt z szatanem, ukrytym pod podłogą. Wszystko 
daremnie, czarownice nie zdradziły się słowem. 

 W Kolonii znajduje się w archiwum miejskim proś ba sędziego miasteczka Lochen z roku 

1509, w której zrozpaczony sędzia błaga burmistrza Kolonii o nadesłanie mu jakiegoś 
porządnego kata. Wszystkie bowiem środki, które stosował kat z Lochem, nie zdołały wymóc z 
czarownic żadnego zeznania. 

 A czego to nie robiono? Rozciągano nieszczęsne na wałkach najeżonych kolcami, 

zawieszano w powietrzu z cetnarami żelaza u nóg, podciągano w górę i opuszczano je raptownie 
w dół, przypiekano pachwinę siarką. Próżne zabiegi. 

 Ani  ogień, ani bicie, ani krajanie w pasy nie zdołały doprowadzić do wyznania przez 

czarownice ukrywanych przez nie tajemnic, z których, jak już wspomniałem - zdołały wiele 
wykraść słynnym wówczas alchemikom, magom i czarnoksiężnikom. 

Nie od rzeczy  będzie przy tej sposobności wspomnieć o najsłynniejszym z magów i 

czarowników polskich, o mistrzu Twardowskim. 

 

ROZDZIAŁ 2 

O mistrzu Twardowskim 

 Twardowski to jedna z nielicznych postaci dawnej  Polski oplecionych podaniami wieków tak, 
iż trudno spod podłoża baśni wydobyć rys historyczny. 

background image

 Choć Twardowski przedostał się na scenę i do powieści, choć zajęła się nim poezja polska i 

malarstwo, choć go spopularyzowały książki ludowe i książki.dla dzieci, to jednak dotychczas 
jego historia nie została opracowana krytycznie, co z tym większym żalem skonstatować należy, 
że w Niemczech np. analogiczna postać czarnoksiężnika, doktora Fausta, w sposób źródłowy i 
wyczerpujący została zbadana i omówiona. 

 Postać Twardowskiego - tak jak wygląda obec nie - zawiera w sobie więcej pierwiastków 

legendarnych niż historycznych, niemniej jednak jest to postać bardzo ciekawa. Ponieważ w 
czasie właściwym, to jest w XVI w. nie zebrano uwierzytelnionych danych biograficznych 
dotyczących Twardowskiego, dlatego wkrótce jego postać rozpadła się na dwie: dziejową i 
podaniową. Rozpad ten musiał się prawdopodobnie dokonać bardzo wcześnie, skoro wiadomości 
o Twardowskim u Górnickiego i Possela już go nam przedstawiają jako istotę demoniczną. Na 
szereg stuleci i pokoleń tracimy go z oczu, aż dopiero na początku 
 XIX w. wypływa na nowo, ale tak osnuty narostem  podań, przysłaniających jego wizerunek 
dziejowy, iż zaczęto się zastanawiać, czy w ogóle istniał Twardowski historyczny. 

 Badanie jego postaci nastręcza trudności. Trzeba  się w braku lepszych źródeł liczyć z takim 

rodzajem tekstów, które w innych wypadkach raczej byśmy pominęli. Mam tu na myśli 
kalendarze, klechdy i legendy. 

W rękopisie Jakuba Wereszczyńskiego z 1578 roku czytamy, że Franciszek Krasiński, 

biskup krakowski, (ur. 1522 roku w Krasnem, zm. 1577 roku w Bo-dzentynie) znał 
Twardowskiego i wpływał na jego wykształcenie naukowe. Krasiński za lat młodych był 
wysłany na wyższe studia do Niemiec i w Wittenber-dze słuchał głośnego bojownika reformacji, 
Filipa Melanchtona. Tam też zapoznał się z Twardowskim. 

 Wuj Krasińskiego, Mikołaj Dzierzganowski, późniejszy arcybiskup gnieźnieński, w obawie, 

aby jego  synowiec nie uległ wpływom reformacji, przeniósł go do Akademii Krakowskiej, a 
wraz z młodym Krasińskim przybył do stolicy jagiellońskiej Twardowski. Kiedy później 
Krasiński nabrał znaczenia, został Twardowski za jego wpływem koniuszym na dworze 
Zygmunta Augusta. 

 Biskup, bawiąc w Niemczech, poświęcał się naukom przyrodniczym, głównie zaś astrologii i 

alchemii,  a Twardowski, który z Wittenbergi przywiózł jako osobliwość metalowe zwierciadło 
powiększające, umierając zapisał je Krasińskiemu, ówczesnemu biskupowi krakowskiemu. 
Świadczy to, że Twardowski umarł przed 1577 r., a Wereszczyński podaje te wiadomości w rok 
po śmierci Krasińskiego. 

 Wiadomo powszechnie, że po Twardowskim po została duża księga. Jest to wielki rękopis in 

folio, który znajduje się w zbiorach Akademii Krakowskiej. Na stronie 141 ma on czarną plamę, 
rzekomy  ślad dotknięcia  łapy diabelskiej. Dzieło to, księga magiczna - miało po śmierci 
Zygmunta II być darowane kolegium wileńskiemu. Według podania, gdy ojciec Daniel Butwiłl, 
pomocnik przełożonego książnicy,  zaczął  ten rękopis czytać - dom napełnił się demonami, a 
jeden z nich wykradł ów tajemniczy skrypt. Zniknięcie księgi należy odnieść do około 1620 r. W 
1783 r. dowiedziano się,  że rękopis, przywalony płytą marmurową, znajduje się w Krakowie. 
Dlatego sto lat z górą uchodził on za dzieło Twardowskiego. W rękopisach książnicy umieścił go 
Jacek Przybylski, a Bandtke pierwszy wykrył, że jest to encyklopedia niejakiego Pawła z Pragi, 
zwanego Żydkiem, z połowy XV w., którą książnicy jagiellońskiej podarował prof. Jan Wells z 
Poznania, wychowawca synów Kazimierza Jagiellończyka. 

W tej sprawie trudno dowiedzieć się czegoś szczegółowego wobec braku wskazówek 

realnych. Jedna tylko z późnych baśni ludowych podaje, że Twardo-wski sporządzał złoto przez 
gotowanie kości wielbłądzich ze słoniowymi i sercami nietoperzy. Rzecz to szczególna, chodzi 

background image

tu bowiem o zwierzęta, których lud w naszym klimacie nigdy nie widzi. Może to podźwięk 
sposobu przechowywania proszków alchemicznych. Anglik Edward Kelly miał w starożytnym 
grobowcu jakiegoś biskupa w Walii znaleźć  rękopis i dwie kule z kości słoniowej, napełnione 
proszkiem purpurowym i białym. Z rękopisu, który był trak- 

 tatem alchemicznym, można by przypuszczać, że cho dzi tu o jakiś związek z alchemią. 

 Według podań legendarnych, duszę Twardowskiego zaprzedał diabłu jego ojciec, gdy 

podczas podróży wóz jego ugrzązł w bagnie, a 200 diabłów wydobyło go. Za to ojciec 
Twardowskiego musiał szatanowi odstąpić to „o czym nie wie". Było to dziecko, które mu 
tymczasem rodziło się w domu. 

 Cyrograf podpisano krwią, czyli siedzibą życia.  Krew musiała być z palca czwartego, gdyż 

trzeci palec jeszcze był uświęcony, a dopiero czwarty przekraczał ową świętą trójcę, przy tym z 
ręki prawej, bo to miało znaczenie pomyślne, zza paznokci, gdyż tam zło ma swe siedlisko. 

Chrzest odbył się w sześć miesięcy później. Sześciomiesięczne dziecko chwyta Twardowski 

na ręce, gdy diabeł chce zabrać jego duszę. Diabeł nie chce dopuścić do chrztu małego 
Twardowskiego i w tym celu całuje w nogę babę niosącą dziecko. Noga w ogóle, a w 
szczególności stopa, zwłaszcza kobieca, oznaczać miała płodność. Kobieta, która wypiła wodę z 
odcisku stopy, pozostawionego na kamieniu, miała być przy nadziei. Diabeł, który utrąca nogę 
kobiecą czy stopę lub piętę, wykonuje czyn przeciwny płodności, urodzajności lub pomyślności. 

 W trzydziestym roku życia Twardowski postanawia wybrać się do piekła po odbiór 

cyrografu ojca. Drogę wskazuje mu mysz. Myszy są wyobrażeniem zjawisk wiosenno-
gromowych. Jako takie występują w micie gnieźnieńsko-kruszwickim, gdy zjadają Po-piela. 
Wśród licznych wierzeń, jakie zebrano o myszach, w niektórych wyjaśnia się pochodzenie 
myszy

 

w ten sposób, że powstają one w czasie burzy z chmur i obłoków. Pewien kronikarz 

czeski zapisał w 1380 r., że w Czechach ukazało się wiele myszy, o których zapewniano, że 
powstały z burzy. Jest to znane zjawisko, że myszy wędrowne ukazują się niekiedy na polach 
masowo, co wyjaśniano tym, że spadają one na ziemię, po zrodzeniu w chmurze deszczowej. 

 O wielu bohaterach legendarnych opowiadano, iż w dzieciństwie groziły im smoki lub 

hydry, albo stryjowie czy też obcy dynaści. Cudem ocaleli, albo też w kolebce już zwalczyli 
wrogów. 

 W wątku dotyczącym Twardowskiego nie chodzi  o jego ciało, ale duszę sprzedaną diabłu 

przez ojca. Pokonanie wroga ma polegać na odbiorze cyrografu. Drogę do piekła wskazuje mysz, 
chodziłoby więc o okres burzy i gromów. Lud dzielił rok na porę gromową i bezgromową, tj. 
zimową. Bardzo ważny był pierwszy grom wiosenny. Zachodziłoby tu zjawisko walki bohatera 
młodego, wiosennego przeciw czyhającym na niego ujemnym potęgom zimowym, którym 
odbiera władzę. Wątek tego opowiadania spotykamy często, zwłaszcza w mitach germańskich, w 
Eddzie. 

 

Niezmiernie ciekawe jest opowiadanie o wywołaniu przez Twardowskiego ducha 

Radziwiłłówny.  Wzmianka o tym wywołaniu znajduje się w 81 roku po śmierci Barbary. 
Przypuszczając, że już za życia Zygmunta Augusta wieść o tym się rozeszła i że duch zmarłej 
istotnie ukazał się królowi, możemy wnioskować, że Twardowski był magnetyzerem i mógł wy-
woływać zjawiska rnediumiczne. Sprawa ta więc dałaby się wytłumaczyć naukowo, niezależnie 
od tego, jak byśmy chcieli tłumaczyć podłoże owego zjawiska. 

 Leksykon mitologiczny W.H. Roschera (s. 2731 -  2732) daje podobiznę  płaskorzeźby 

attyckiej z III w. p.n.e., która znajduje się obecnie w Atenach. Widzimy na niej, jak Men-księżyc 
jedzie na kogucie. Zwrócił na nią uwagę w związku z Twardowskim Andrzej Nie-mojewski 
{Myśl Niepodległa, 1911, nr 144, s. 437). 

 Kronika czeska podaje o słynnym czarowniku  Żyto z czasów króla Wacława między innymi 

background image

taką wersję: „Gdy się cesarz przechadzał, Żyto płynął około niego w łódce po ziemi, a gdy cesarz 
jechał, on sunął obok niego na wózku, ciągnionym przez dwa koguty". W historii 
Twardowsldego szczegół ten zdaje się być zapożyczony z opowieści o Fauście, którego uczeń, 
Wagner, uniósł się na ognistym kogucie Bilecie wśród wielkiego huraganu i burzy. 

 Jedna z legend opiewa, że szlachcicowi, który zmarnował majątek i chciał zdobyć nowy, 

Twardow- ski radził, by w ustronnej chacie, bez ustanku liczył dziewięć pieniążków od 1 do 9 i 
od 9 do 1, i wystrzegał się pomyłki. Gdy już dniało, czart w postaci Twardo-wskiego pyta go, 
czy się nie pomylił i każe mu dalej rachować. Ale szlachcic nie pamiętał na czym stanął, stracił 
majątek i został mnichem. 

 Wątek ten pozostaje w związku z mennicą, usta nowioną w Bydgoszczy w 1594 r. Diabeł zaś 

w legendach niejednokrotnie ma do czynienia z pieniędzmi. Liczba 9 ma znaczenie księżycowe, 
jak to wykazał W.H. Roscher (Enneadische Studie). 

 O ślubie Twardowskiego pozostała taka legenda:  mistrz Twardowski chciał się ożenić, ale 

panna, która mu się podobała, tylko za tego wyjść obiecała, kto odgadnie zawartość jej butelki. 

 - Co to za zwierzę, robak czy wąż? Kto to  odgadnie, będzie mój mąż! - pytała. 

 Twardowski  odgadł,  że pszczoła - i pannę po ślubił. W legendach często się trafia, że 

zamążpójście uzależnione jest od rozwiązania zagadki. Ale jakież znaczenie tej legendy? 

 Pszczoła jest symbolem dziewictwa. Jako taką  widzimy ją u nóg dziewiczej Artemidy z 

Efezu. Pewna narzeczona znad Drwęcy zaprowadziła swego oblubieńca pod lipę, na której osiadł 
rój pszczół. Pszczoły latały dokoła głowy kawalera, nie czyniąc mu szkody. Miał to być dowód 
cnotliwości i wróżba jego przyszłej wierności małżeńskiej. 

 Wąż ma obok wielu znaczeń również znaczenie roz rodcze, dlatego mężatki bezdzietne 

modliły się do węży o płodność. Wierzono, że gdy się dziewczynie przyśni wąż, to znak, iż 
przyjdzie w zaloty jakiś młodzieniec. 

 A oto i taka jeszcze legenda: gdy żona Twardow- skiego sprzedawała garnki na krakowskim 

targu, Twardowski wybrał się w karecie na rynek i garnki porozbijał. Wątpliwe,  żeby 
szlachcianka - a taka być musiała żona szlachcica - handlowała garnkami, co w myśl zwyczajów 
XVII wieku byłoby poniżające. Fakt zaś,  że Twardowski wybrał się na taką imprezę z 
dworzanami w karecie - byłby poniżeniem osoby własnej. Nadto garnków nie sprzedawano na 
rynku, tylko w okolicy dzisiejszej ulicy Garnczarskiej. 

 Analogiczną opowieść poznańską spotyka się  u Kolberga. Ma ona charakter wątku 

kopciuszkowe-go o upośledzonej królewnie, która wreszcie odzyskuje swą władzę. Być może, że 
w tym wątku znajdują się też pierwiastki meteorologiczne. 

 Legenda opiewa dalej, że Twardowski, sprzedaw szy duszę diabłu, nakazuje mu wykonywać 

różne prace w przyrodzie, nie przynoszące nikomu korzyści, ale imponujące rozmiarami. Do 
takich prac należą: zatopienie skarbu olkuskiego, przewrócenie skały Sokolej pod Pieskową 
Skałą, wykopanie stawu Czecho-wizny, przeniesienie skał w pobliżu wsi Tręboczowa, 
wykopanie Jeziora Augustowskiego w ciągu jednej nocy, przeniesienie głazów do Działoszyna 
itp. Olbrzymie zjawiska przyrody, których nie było komu przypisać, a których ludzie zwykłymi 
środkami wykonać nie byli w stanie, przypisywano diabłu. 

 W owych czasach istniała widać sztuka odmładza nia. Przecież Twardowski kazał się 

posiekać swemu słudze i złożyć do trumny, a po pewnym czasie odkopać. Gdy odsypano 
nawarstwienie ziemi, znaleziono go w postaci dziecka, które rosło szybko aż do lat 
młodzieńczych. W podobny sposób odradzał się Ozyrys, którego ciało posiekano na kawałki. 
Stało się to w miesiącu Atyr, gdy słońce przechodzi przez Niedźwiadka. Co się tyczy okresu, w 
jakim odbywało się odmłodzenie, to relacje są różne. Na ogół wymieniają liczby 3 i 7 (dni i 
godziny). Trzy lata odpowiadają trzydniówce księżyca niewidzialnego, w czasie której nowy 

background image

księżyc rodził się jako sierp nowiu. Liczba 7 jest cudowna i pod jej wpływem działy się rzeczy 
niezwykłe. Ten ułamek czasu rozumieć należy w godzinach, bo człowiek nie wytrzymałby 
cudów lub zaklęć, trwających kilka dni. 

 Historia Twardowskiego taka, jaką przekazywały  wieki, przedstawia nam się w formie 

legendarnej. Narosty w ciągu wieków są różnego pochodzenia. 

 Jedne  wzięte z opowieści o Fauście (Kogut-Bilet,  karczma Rimlich-Rzym), inne z Biblii 
(wrota), z podań ludowych (tłuczenie garnków), z Plutarcha i magii (odmłodzenie). O jakimś 
jednolitym cyklu mitycznym nie ma tu mowy. 

 O postaci Twardowskiego, przedstawionego nam  w legendach, wspominam tu tylko 

ogólnikowo, nie mówiąc ani o jego czarodziejskiej kuchni, ani o rozmaitych praktykach, 
wywołujących podziw wszystkich jego współczesnych. Dokonywał on niewątpliwie dużo 
nadzwyczajnych eksperymentów, których znaczenia nikt wówczas nie potrafi) sobie inaczej 
wyobrazić, jak tylko przypisywaniem mu sił nieczystych i utrzymywaniem kontaktu z szatanem. 
W kuchni czarnoksięskiej Twardowskiego było niewątpliwie też kilka zaufanych jego służebnic, 
które podpatrzyły niejeden jego lek, niejedno zastosowanie takich czy innych praktyk w tych czy 
innych okolicznościach. 

 Podobnych do Twardowskiego czarnoksiężników było w całej Polsce więcej. Znano ich jako 

wielkich magów tajemnej wiedzy, znano jako znachorów, umiejących nie tylko leczyć chorych, 
ale przyprawiać zdrowych o choroby. U nich to przechodziły zapewne posądzane o czary 
niewiasty szkołę tajnej wiedzy i uczyły się praktyk, za które przychodziło im ciężko pokutować. 
Z czasem doszło do tego, że każdą starszą niewiastę stroniącą od ludzi posądzano o rozmaite 
przestępstwa czy wydarzenia, wypływające drogą czysto naturalną. Do jakich niedorzeczności, 
do jakiego absurdu doprowadziły te obwinienia i oskarżenia rzekomych czarownic, wykaże rzut 
oka na strony poświęcone procesom przeprowadzanym u nas w Polsce. 

 

ROZDZIAŁ 3 

 Ostatni proces przeciwko  czarownicom w 
Gnieźnie

 

To, co powiedziałem na pierwszych stronicach o czarownicy jako takiej, daje Czytelnikowi 
oczywiście słabe tylko pojęcie o praktykach uważanych za czary i dlatego też sięgnąłem do 
zmurszałych kart przeszłości, w których zapisane są dzieje niezmiernie ciekawych rozpraw i 
procesów, jakie rozgrywały się między innymi w wielu miastach polskich. Przeglądając ar-
chiwum gnieźnieńskiego sądu, odnalazłem niezmiernie ciekawe alcta, spisane częściowo po 
polsku, a częściowo po łacinie, które świadczą, jak szeroko była rozgałęziona w Polsce wiara w 
czary i jak nieubłagane były sądy polskie, zajmujące się rozpatrywaniem przestępstw uprawiania 
czarów i utrzymywania kontaktu z szatanem. 

 Wszystko, co odnalazłem we wspomnianych aktach procesu, rozegranego pod koniec XVII 

w., rzuca niezmiernie charakterystyczne światło zarówno na sam przebieg rozprawy, jak również 
na mentalność sędziów, świadków i oskarżonych. 

 Główną obwinioną - rzecz trudna do uwierze nia - była w procesie, o którym tu mowa, 

background image

młoda, zaledwie 11 lat licząca dziewczynka, a ponadto ukazujący się jej w sali rozpraw zły duch, 
płatający rozmaite figle. Niezwykle interesująca była przy tym poniekąd okoliczność,  że w 
okresie, w którym rozgrywa! się proces, budzić się począł krytycyzm ludzi świa-tlejszych i że 
nawet wydający wyroki sędziowie zasięgali przed wydaniem ostatecznego orzeczenia porady u 
wyższych dostojników kościelnych. Orzeczenie w wypadku, który tu omawiam, wypadło tak, że 
kilka niewiast, oskarżonych o uprawianie czarów, zostało wypuszczonych na wolność, co 
wywołało w Gnieźnie bunt całej ludności. 

 A oto przebieg rozpraw według przechowywanych  akt i zapisanej w nich treści: 

 W  środę, dnia 16 marca 1689 roku stanął przed  burmistrzem ówczesnym, Tomaszem 

Sępińskim, przed radnymi miasta oraz specjalnie na posiedzenie zwołanymi ławnikami szlachcic 
Samuel Bieganowski, administrator Królewskiego Zamku w Gnieźnie, a zarazem wicestarosta, 
wnosząc skargę przeciwko Zofii, żonie oberżysty Piotra oraz córce jego Dorocie, że dopuszczają 
się czarów oraz rozmaitych przestępstw wskazujących na współudział z diabłem. Szlachcic 
Bieganowski wysunął jednocześnie wniosek o wszczęcie dochodzenia karnego oraz uwięzienie 
oskarżonych,  żeby „zapobiec ewentualnym dalszym nieszczęściom i udaremnić ucieczkę". Sąd 
do wniosku przychylił się i nakazał aresztowanie obu oskarżonych, wyznaczając im obrońców 
prawnych w osobach dwóch najstarszych członków cechu szynkarskiego. 

 W dniu procesu, gdy już oskarżone stanęły przed  sądem, zeznał pan Bieganowski wobec 

prokuratora i sędziego dosłownie, co następuje: 

-  Przyjąłem Dorotę, dziecko oberżystki Zofii, w charakterze

 

 pielę gniarki dla mojej córeczki. 

Po wtarzała ona niejednokrotnie w obecności rozmaitych osób, które tu mogę wymienić, że 
matka jej, Zofia, uczyła ją czarów i że bywała z nią wspólnie na Łysej Górze. W domu 
naszym - mówił dalej Bieganow-ski - wyczarowywała ku powszechnemu zdumieniu myszy i 
szczury, i pokazywała ponadto najrozmaitsze sztuczki. Niedawno temu pokazywała też 
między innymi mierzwę końską, przyniesioną z Łysej Góry. Matka zabraniała jej 
uczęszczania do spowiedzi i do Stołu Pańskiego. 

 Po takim oskarżeniu przesłuchano najpierw Doro tę. Zeznała ona, że skończyła zaledwie 11 

lat. Odpowiadając na wszystkie pytania, oskarżała matkę i podała sposób szukania padalców oraz 
zatruwania ludzi. 

 - Matka kazała mi - mówiła dziewczynka -  suszyć schwytane padalce w piecu, rozkruszać je 

i posypywać proszkiem potrawy upatrzonym osobom. Nigdy tego nie czyniłam, nigdy nie 
szukałam padalców i z tej to przyczyny biła mnie matka stale albo rózgą, albo kijem tak, że o 
mało mnie nie zabiła. 

 

ROZDZIAŁ 4 

Ukazanie się szatana 

 Nagle spojrzała dziewczynka ku oknu, wyciągnęła  szyję i wpatrywała się w coś, co wzbudzało 
w niej lęk. Gdy sąd zapytał, co zobaczyła, dała, płacząc, taką odpowiedź: 

-  Przy   oknie  przeciwległego   domu  stoi  mój 

oblubieniec. 

background image

 Gdy  sędzia chciał się dowiedzieć o owym ob- lubieńcu czegoś bliższego, odpowiedziało 

dziewczę z przestrachem. 

-  To jest szatan! 

 Na pytanie, jak ów szatan wygląda, odpowiedzia ła Dorota, że jest czarny. Więcej z 

dziewczęcia wydobyć nie było można. Po długim płaczu zeznała jeszcze, że oblubieniec grozi jej 
ręką. Wtedy to wszyscy członkowie zrobili znak krzyża  świętego i nakazali dziewczynie 
przeżegnać się również. 

 Po tym incydencie prowadził  sąd dalsze prze słuchania bez jakiejkolwiek przeszkody. Na 

pytanie, jak matka odbywaJa z nią naukę czarowania, zeznała Dorota co następuje: 

- Kiedyś zaprowadziła mnie ona do mieszkania 

zmarłego niedawno temu Suskiego. Dała mi całą 
garść ususzonych robaków i powiedziała: - Skrusz

 to

  na proszek, wsyp do kufla z piwem i daj 

Suskiemu  do wypicia. - Sproszkowałam robaki, ale proszku do kufla nie wsypałam. Wtedy to 
matka wzięła naczynie sama i dała Suskiemu, zachęcając, żeby pił. A gdy Suski wypić nie chciał, 
nakazała mi oddać trunek służącej, ale i służąca nie piła. Wtedy to rozgniewana matka wzięła 
mnie do szynku i bila długo i niemiłosiernie, gdyż nie usłuchałam jej i nie postępowałam tak, jak 
mi kazała. 

Sąd wysłuchawszy tych zeznań dziewczyny, stawił następujące pytanie: 
- Skądże to wiesz, że tu chodziło o czary? 
Na to dziewczyna: 

-  Wiem od matki. Matka powiedziała mi wyraźnie: - Nie pij tego piwa, gdyż jest 

zaczarowane. Kto z niego upije chociaż łyk, będzie oczarowany. 

 Sędzia zapytał dalej, jakich sposobów używała  matka, gdy uczyła ją czarować. 

-  To wszystko, coś zeznawała dotychczas - mówił - to przecież jeszcze nie czary. 

Dziewczyna odpowiedziała na to: 

- Gdy 

służyłam u wicestarosty, kazała mi matka szukać padalców, a gdym odmówiła, 

poszła do lasu i szukała sama. Wszystko, co znalazła, suszyła w piecu. Kiedyś przyszedł do nas 
zmarły niedawno felczer Forgison. Matka nalała mu wódki i wsypała do kieliszka proszku z 
padalca. Felczer był przekonany, że w wódce znajduje się pieprz, wypił więc z zadowoleniem, 
ale niebawem rozchorował się. Tego samego proszku   wsypała   matka   pewnemu   
gospodarzowi z Pierzysk (pod Gnieznem) do grzanego piwa. Gospodarz wypił i umarł nazajutrz. 
Jest pochowany na cmentarzu przy kościele św. Piotra. Gdy kiedyś przyniesiono dla wicestarosty 
w zielonym dzbanku piwa - mówiła dalej dziewczyna - wsypała matka znowu do dzbanka tego 
proszku. Sama wprawdzie tego nie widziałam, ale mówiła mi o tym służąca Zofia, 
przestrzegając, abym piwa z tego dzbanka nie piła, gdyż matka nasypała do niego jakiegoś 
proszku. Dzban ten postawiła w pokoju jaśnie pana. 

 Wskutek nalegań sędziego, zeznawała mała Do rota w dalszym ciągu, że matka wydała ją za 

mąż za niejakiego Marcma Rybaka. Mąż jej nie wymienia] wprawdzie swego nazwiska, gdyż go 
nawet o nie nie pytała, ale słyszała je od innych. 

 -  Ślub odbył się sześć tygodni temu - mówiła  Dorota - na Łysej Górze, za młynem 

Kowalskiego w Gnieźnie. Był to duży, pusty plac z zadrzewieniem pośrodku. Na placu odbywały 
czarownice tańce. Matka dała mi maść i kazała natrzeć ciało. Sama też natarła swoje ręce, od 
ramion począwszy w dół oraz nogi. Potem wyfrunęła przez komin, a ja pofrunęłam za nią. 
Drewniany słoik z maścią i pokrywką przechowywany jest w ścianie w ostatniej izbie, tuż obok 
drzwi. Wyfrunęłyśmy obydwie, matka i ja, jedna obok drugiej. Matka przeleciała obok domu 
burmistrza, ja zaś leciałam ponad domem aptekarza Marcina, aż het poza młyn Kowalskiego. 
Przed nami przybyły już żona siodlarza i żona kuśnierza. Pamiętam dokładnie dzień. Było to w 

background image

czwartek w nocy. Podczas biesiady weselnej piły wszystkie i upiły się. 

 Opisując akt ceremoniału ślubnego, zeznawała  oskarżona dziewczynka dosłownie: 

 

ROZDZIAŁ 5 

Zaślubiny z diabłem 

 -  Żona siodlarza wzięła jedwabny sznur i złote obrączki, po czym, po wypowiedzeniu jakichś 
słów magicznych, spętała nas razem. Paliło się przy tym sześć łojowych świec. W pewnej chwili 
zawołała: - Żeń się z nim! - Ja natomiast nie powiedziałam nic, gdyż zabrakło mi słów. 
Młodzieniec, z którym byłam spętana jedwabnym sznurem, oświadczył mimo mojego milczenia, 
że mnie poślubi. Po jego słowach, wyrażających zgodę na poślubienie mnie, rozpoczęły się tańce. 
Ja tańczyłam z moim „mężem",  żona siodlarza tańczyła z innym mężczyzną, u którego 
widziałam kopyta, macocha moja szła do tańca z kimś, któremu było na imię Kaźmierz. 
Nazwiska nie słyszałam. Gdy zabawa się skończyła, pofrunęłam do domu tą samą drogą, którą 
przyfrunęłam. Mój mąż pozostał, gdyż chciał wstąpić do jakiejś oberży. 

Sąd, wysłuchawszy zeznań dziewczyny, zapytał:   
 - C zyś obcowała i spotykała się z mężczyzną tym częściej? 

      - Spotykałam się z nim regularnie w każdy  czwartek - odpowiedziała dziewczyna. 
      - Powiedz teraz coś o twoich rodzicach - zawołał wzburzony sędzia. 

 - Ojciec mój nie żyje - mówiła oskarżona. - Jak się nazywał, nie pamiętam. Rodzoną matką 

moją była Katarzyna. Zofia, o której była mowa, to moja macocha. 

 Na tym urwały się przesłuchania dziewczyny i roz poczęło się badanie macochy, Zofii. 

Zaprzeczała ona kategorycznie wszystkim stawianym jej zarzutom i dowodziła,  że oskarżona 
dziewczyna jest jej rodzoną córką, że skończyła już jedenaście lat, że ojcem jej był zmarły jej 
mąż Jan, z zawodu murarz. Cała rodzina zamieszkiwała najpierw w Kole, gdzie przyszła na 
świat oskarżona dziewczyna i gdzie też została ochrzczona 10 lat temu. Z Koła wyprowadzono 
się do Słupcy, potem do Pobiedzisk, a wreszcie do Wrześni. Z Wrześni wyprowadzono się do 
Gniezna. Zapytana przez sędziego, czy nauczyła dziewczynę czarów, odpowiedziała przecząco. 

 Obie  oskarżone wyprowadzono wreszcie z sali  i wysłano rozkaz, aby trzymano je w 

osobnych celach więziennych. Akt oskarżenia ujęty został w dwunastu artykułach, po czym 
utworzono osobną delegację, upoważnioną do przeprowadzenia u oskarżonych rewizji. Kolejne 
posiedzenie wyznaczono na dzień następny o godzinie 700 rano. 

 Delegacja,  a  ściślej powiedziawszy, komisja śled cza, nie znalazła po naj skrup ul 

atniejszych przeszukiwaniach mieszkania oskarżonej nic, prócz butelki i małego dzbanka, 
wypełnionego do połowy jakimś starym tłuszczem. 

 Dnia  następnego, tj. w czwartek 17 marca, rozpo częły się przed tym samym składem 

sędziowskim drugie przesłuchania. Ponieważ zarówno prokurator, 

 jak i oskarżyciel podtrzymywali nadal skargę, przed stawiono oskarżonej owe dwanaście 
sformułowanych punktów, w których ujęty był zarzut, że uczyła ona córkę swoją sztuk 

background image

czarodziejskich, że znęcała się nad nią, że oczarowała Suskiego, felczera Forgisona, gospodarza 
z Pierzysk, wicestarostę, a także że podawała proszek z padalca, że zaślubiła córkę z diabłem, że 
smarowała siebie i córkę maścią, że wylatywała na Łysą Górę itd. 

Na wszystkie stawiane zarzuty odpowiadała oskarżona przecząco. Dalsze badania wykazały, 

że właściwie Suski nie oskarżył jej nigdy, co zaś do felczera, to oskarżał on ją wprawdzie, ale 
oskarżenie swoje cofnął przed śmiercią, prosząc o przebaczenie. Okazało się wreszcie, że z 
Pierzysk przybywali do niej wszyscy gospodarze, że jedli, pili, bawili się, ale żaden z nich nie 
umarł bezpośrednio po bytności w jej mieszkaniu. 

 Zdawałoby się, że na tym powinien proces się za kończyć - tymczasem sprowadzono z celi 

młodą Dorotę i rozpoczęto ponownie indagacje. Dziewczyna odpowiadała na wszystko 
twierdząco, powtarzając to, co zeznała poprzednio. Dopiero po dziesiątym pytaniu, zaczęła się 
plątać i wahać. Zapytana o przyczynę - odpowiedziała sędziom cichym, ledwie dosłyszanym 
głosem, że widzi obok siebie poślubionego jej na Łysej Górze męża, który zakazuje jej dalszych 
zeznań. Sąd nakazał natychmiast odprawienie modłów do Matki Boskiej i do Serca Jezusa. Po 
gorliwych modlitwach kontynuowano przesłuchania i doprowadzono do dwunastego pytania. 
Tutaj dziewczyna zaczęła rozpaczliwie płakać, a gdy zapytano ją, dlaczego płacze, 
odpowiedziała: 

- „Mąż" stanął znowu obok mnie i nie pozwala 

mówić o matce. 

 Sędzia nakazał sprowadzenie księdza, pokropienie  sali święconą wodą i odprawienie 

modłów. 

 Gdy to się stało, zawołała dziewczyna uradowana,  że szatan wpadł do innego domu, a 

mianowicie do mieszkania żony siodlarza. Zapytana przez sędziego, czy oskarżona Zofia jest jej 
matką i czy została przez nią zrodzona, odpowiedziała tak: 

- Urodziła mnie wprawdzie, ale nie uznam jej 

nigdy za matkę, gdyż nie nauczyła mnie nawet „Ojcze 
nasz". Nie żałuję jej - żałowałabym raczej psa. 

 Sąd postanowił po tych przesłuchaniach skończyć  posiedzenie do popołudnia i sprowadzić 

na rozprawę wszystkich świadków. 

 

ROZDZIAŁ 6 

Torturowanie oskarżonych 

 Popołudniowe rozprawy rozpoczęły się o godzinie  1400, w obecności czterech sprowadzonych 
świadków. Bardzo znamienne, iż zrezygnowano ze świadków zamieszkujących w Pierzyskach. 
Czterej wyszukani pospiesznie świadkowie nic pozytywnego na stawiane im pytania nie 
odpowiedzieli. Powtarzali tylko to, co słyszeli z opowiadania o czarach matki i córki. Natomiast 
ostatni świadek, parobek Walenty, zeznał dobrowolnie do protokółu, co następuje: 

•         - Rok temu, tuż przed Bożym Narodzeniem, była oskarżona zajęta wypiekaniem 
białego chleba. W tym czasie zaszła do oskarżonej żona moja i zjadła, na usil 
ne jej prośby, dwa małe kawałki, i napiła się czegoś, co przypominało smak piwa. Po upływie 

background image

pół godziny wiła się żona w strasznych bólach i tylko cudem ocalała.  

•          - Po wysłuchaniu świadków postanowił sąd ma gistracki w Gnieźnie, co następuje: 
Wobec tego, że oskarżona jest podejrzana na podstawie zeznań córki 
i świadków o uprawianie czarów, należy ją wydać jako czarownicę prokuratorowi sądu 
miasta Gniezna, celem wybadania prawdy. 

 Następnego dnia - było to w piątek 18 marca -  odbyło   się  w  ratuszu  pierwsze  

posiedzenie  sądu. 

Sędzia wezwał obie oskarżone równocześnie. Dorotę stawiono naprzeciwko matki i 

odczytano oskarżenie. Matka zaprzeczała wszystkiemu w sposób najbardziej kategoryczny. 
Zaprzeczenia te sprawiły, że dziewczynę zaczęto straszyć torturami, a matkę poddano jeszcze 
tego samego dnia w obecności prokuratora i dwóch ławników sądowych jak najokropniejszym 
mękom, mającym na celu zniewolenie jej do wypowiedzenia prawdy. 

 W tym czasie zdawano sobie już sprawę,  że  człowiek torturowany przyzna się do 

wszystkiego, czego tylko prokurator zapragnie, byle skończyć  męki, toteż zeznania złożone 
przez oskarżoną w czasie torturowania uważane były za niewystarczające i dążono do tego, aby 
te same zeznania składane byty przed sędzią dobrowolnie. Nie pamiętano wtedy jednak o tym, 
że człowiek, który przeszedł tortury, nie odwoła już zazwyczaj tego, co zeznał przedtem, aby nie 
narazić się na ponowne męki. 

 Metoda torturowania czarownic w Gnieźnie nie  odbiegała od metod stosowanych w innych 

miastach Polski i zagranicy. Z aktów procesu gnieźnieńskiego dowiadujemy się zatem, że Zofii 
związano ręce ponad głową, zawieszono ją u pułapu, a do nóg przywiązano ciężkie kamienie. Po 
zdjęciu jej z zawieszenia ułożono ją na specjalnym przyrządzie do rozciągania członków. 
Cierpienia wywoływane tego rodzaju torturami musiały być okropne. Jeden z pisarzy XVII 
wieku powiada, że widział za młodu mężczyzn silnych jak dęby, którzy zeznawali po zejściu z 
aparatu do rozciągania członków, iż woleliby stokrotnie śmierć, aniżeli tego rodzaju torturę. Aby 
zwiększyć męki, 

 stosowano tortury przeważnie trzy razy z rzędu,  chociażby nawet oskarżony przyznał się od 
razu. Czyniono to dlatego, żeby wydobyć jak najwięcej szczegółów, a przede wszystkim, aby 
dowiedzieć się nazwisk współwinnych. 

 W naszym wypadku spisano dokładny protokół  o przebiegu tortur i przechowywano go do 

dziś, Zanotowano więc tym samym wszystkie odpowiedzi, dawane przez torturowaną kobietę. 
W tych kilku zapisanych zdaniach można słyszeć dokładnie jej jęki, krzyk bólu, widać kurczącą 
się, cierpiącą twarz, widać jej bezgraniczną rozpacz. Przyznawała się do wszystkiego, byle tylko 
zaprzestano tortur. Powtarzam tu część protokółu dosłownie: 

 Pierwsze tortury: Działo się tego samego dnia (18  marca) w więzieniu gnieźnieńskim. 

Wyżej wymieniona delegacja stanęła wraz z katem i oprawcą w więzieniu i przystąpiła do 
torturowania Zofii. Katowi nakazano, aby postępował stopniowo. Przed samymi torturami, po 
związaniu oskarżonej rąk, zaczęła ona wołać: - Wszystko, co tutaj znoszę, sprawiła zemsta. 
Córkę moją musiał ktoś namówić do fałszywych zeznań. - Oskarżona błagała,  żeby dano jej 
obrońcę. Prośbie jej stało się zadość. 

 - Chcę umrzeć - wołała dalej - tylko przestań cie mnie męczyć! Niechaj Bóg mnie osądzi, 

dobijcie mnie jak najprędzej, ale zaprzestańcie katuszy! Wielmożnego pana wicestarostę proszę 
o wybaczenie. Bóg świadkiem, że nie uczyniłam mu nic złego. Tej przeklętej żonie stolarza śniło 
się to wszystko, o co mnie obwiniają. Tylko ona winna mojemu nieszczęściu. Nie byłam w ogóle 
na Łysej Górze ani na sabacie czarownic. 

 Sędzia i prokurator, skonstatowawszy upór os karżonej, nakazali rozpocząć tortury z 

obostrzeniem, wtedy, wśród najokropniejszych mąk, zaczęła oskarżona wołać: 

background image

 -  Ulitujcie się nade mną! Opowiem wszystko,  zeznam całą prawdę! Nie szarpcie ciała 

mego w kawały! To żona siodlarza namówiła mnie do wszystkiego. Ona to kazała mi dać panu 
podstaroście sproszkowanego padalca, ona sama przyniosła mi też proszku. Na sabacie byłam po 
raz pierwszy przed rokiem,  w czwartek  wieczorem.  Były tam już inne kobiety,  które piły i 
tańczyły.  Na tronie siedział szatan w postaci kozła. Każda z kobiet całowała go w lewą stopę, a 
potem w ogon. Zauważyłam żonę garncarza i żonę siodlarza. Ja tańczyłam z diabłem, a żona 
siodlarza i żona garncarza zawarły z nim ślub. Później tańczyłam z dwoma szatanami, jeden 
nazywał się Melchior, drugi Jakub. Córka była z nami i tańczyła tak samo z szatanem. Potem 
stało się tak, że żona siodlarza i żona garncarza ożeniły ją z diabłem. Nazwiska nie pamiętam, był 
młody, czarny. Ślub odbył się dopiero w trzeci czwartek. Maść do smarowania przed wylotem na 
sabat przyniosła żona siodlarza. Szatani towarzyszyli nam po ceremonii aż do samego domu i 
tam obcowali z nami. Żona siodlarza - mówiła   dalej   wśród   mąk   oskarżona   Zofia - jest 
zawsze na sabacie królową. Gdy jest na Łysej Górze zakłada na głowę złote rogi. Otruła ona 
swego pierwszego  męża,  ale i ostatni mąż został otruty.  Sproszkowanego  padalca dala do  
zażycia Wachowej z Jankowa i Płoczkowskiemu z tej samej wsi. Felczerowi dałam proszek 
właściwie ja. Żona 

 siodlarza przechowuje diabła pod beczkami w piw nicy. Diabeł wypija piwo, a ona dolewa 
wody. Wszystko to mogę powiedzieć jej prosto w twarz. Ukrywa ona zresztą  młodego diabła 
stale pod sukniami. Nosi on czerwone buty i nazywa się Chrzanowski. 

 Oskarżoną torturowano jeszcze dwukrotnie trzy  dni później, a zatem w poniedziałek, 21 

marca, przed południem i po południu. Podczas trzeciego torturowania oskarżyła Zofia wiele 
osób, w tym 19 kobiet, z których 11 zamieszkiwało w Gnieźnie, 5 w Jankowie i 3 w Grzybowie. 
Gdy zaczęto ją torturować po raz trzeci, powtórzyła dobrowolnie wszystko, co zeznawała 
podczas tortur poprzednich. Twierdziła, że nawet w spowiedzi nie byłaby w stanie zeznać więcej. 

 - Wszystko, co powiedziałam - wołała Zofia -  mogę powtórzyć sto razy i więcej, i 

potwierdzić przysięgą. 

 Dnia następnego, czyli we wtorek, 22 marca,  stanęła oskarżona ponownie przed sądem. W 

protokóle podkreślono z naciskiem, że oskarżoną trzeba było wnieść do sali rozpraw, gdyż miała 
połamane członki. Sędzia wezwał ją, aby pomyślała o ratowaniu duszy i zeznawała w dalszym 
ciągu tylko prawdę. Po tym wezwaniu odebrano od niej uroczystą przysięgę i zapewnienie, że 
wszystko, co powiedziała podczas torturowania, jest prawdą, że można przy tym powołać się na 
Boga, który będzie ją sądził. 

 Dnia 24 marca został ogłoszony solenny wyrok- Sąd uznał wszelkie stawiane Zofii zarzuty 

za dowiedzione, zwłaszcza co się tyczyło fruwania na miotle, zaślubienia diabła i zatruwania 
ludzi proszkiem. I dlatego też, powołując się na Boga i Trójcę Świętą, sąd 
 postanowił, by Zofia bez potrzeby wyszczególnienia  wszystkich jej przewinień, co byłoby 
niemożliwe, została spalona na stosie. Córka Dorota zasłużyła wprawdzie na taką samą karę, ze 
względu wszakże na jej młodociany wiek powinna być, w myśl prawa kanonicznego i 
magdeburskiego, wyprowadzona razem z matką do miejsca egzekucji, aż do samego ogniska, i 
przyglądać się spaleniu matki. Ponadto należało ją postawić według wyroku sądu pod pręgierz w 
Gnieźnie i biczować pięciokrotnie rózgami. 

 Dekret odnośny wydano z poleceniem wykonania  wyroku mistrzowi, katowi Andrzejowi. Po 

przeprowadzeniu egzekucji dziewczyna miała być wydana ojcu, któremu nałożono obowiązek 
karania jej w każdy czwartek wieczorem na pamiątkę pięciu ran Chrystusa i cierpień Matki 
Boskiej Bolesnej. Miała ona otrzymywać  ściśle 12 uderzeń rózgą po gołym ciele, celem przy-
pomnienia jej dnia, w którym obcowała z szatanem. 

background image

 

ROZDZIAŁ 7 

Masowe palenie czarownic 

 Proces gnieźnieński pociągnął za sobą dalsze rozprawy, podczas których wymuszano torturami 
najrozmaitsze bezpodstawne oskarżenia kobiet całkiem niewinnych. Cały rok 1689 i 1690 zużyły 
władze sądowe w Gnieźnie na przeprowadzenie procesów, wytoczonych czarownicom. Najpierw 
aresztowano obie przez Zofię oskarżone - żonę siodlarza, niejaką Bielawską oraz żonę garncarza, 
Reginę Klawkowiczową. Bielaw-ska zdołała wprawdzie uciec z miasta, ale wkrótce ją 
odnaleziono i sprowadzono do Gniezna. Zeznawały one w czasie tortur, co od nich żądano, po 
czym, po oskarżeniu innych kobiet, spalono je tak samo na stosie. Łańcuch oskarżonych zdawał 
się być nieskończony. Pod koniec 1690 roku wzmogła się liczba procesów, zwłaszcza wtedy, gdy 
jakaś dwunastoletnia dziewczynka wystąpiła z podobnymi oskarżeniami, jak wspomniana w 
aktach Dorota, oskarżająca matkę. Psychologicznie jest to o tyle zrozumiałe,  że ta młoda 
dziewczyna była córką kata, wymienionego wcześniej mistrza, Andrzeja Melara, który torturował 
matkę Doroty. Opowiadał on zapewne o przebiegu procesu w obecności córki, Rozalii, która 
powtarzała przed sądem rozmaite szczegóły o proszkowaniu padalców, o smarowaniu ciała 
maścią, o fruwaniu na miotle i o zaślubinach z diabłem. Zeznaniom tego dziecka uwierzył sąd w 
całej pełni i wytoczył oskarżonym przez nie kobietom proces o uprawianie czarów. 

 Dopiero w październiku 1690 roku zdarzyło się coś  takiego, co wydawało się ówczesnym 

sędziom gnieźnieńskim wprost niepojęte. Oto kilka kobiet, oskarżonych o uprawianie czarów 
stanęło przed prokuratorem i przyznało się do winy, gdy tymczasem nie było ani oskarżyciela, 
ani nikogo z pokrzywdzonych. Kilku radców miejskich zaczęło wyrażać  wątpliwości, czy 
oskarżone niewiasty można uważać za czarownice i czy należy je karać. Zadecydowano 
wreszcie,  że należy zwrócić się o wyświetlenie sprawy i o pouczenie do doktorów teologii i 
wyższych dostojników kościelnych przy katedrze gnieźnieńskiej. 

 Ówczesny arcybiskup, kardynał Michał Radzie- jewski, był nieobecny, gdyż wyruszył w 

podróż do Rzymu. Zastępujący go sufragan, Albert Stawowski, wydawał się radcom tym 
odpowiedniejszy do zaciągnięcia porady, że pełnił on funkcje generalnego oficjała 
arcybiskupiego, a tym samym funkcje najwyższego sędziego. Z ramienia rady miejskiej 
wyruszyła do sufragana delegacja, składająca się z jednego radcy i jednego ławnika. Delegaci 
zabrali ze sobą memoriał w sprawie więzionych czarownic. 

 Nie zastawszy biskupa sufragana, wręczyli memo riał jego zastępcy, kanonikowi Kasprowi 

Chudzyń-skiemu, który nie chciał go wprawdzie przejrzeć, ale przyrzekł,  że doręczy go 
biskupowi osobiście. Dwa dni później, 10 października, powiadomił ich biskup, że nadeśle im 
swoją decyzję nazajutrz po porozumie- 

 się z prałatami i doktorami Kościoła. Dnia 11  października zjawili się radni w pałacu 

biskupa, aby odebrać orzeczenie. Było ono bardzo krótkie i lakoniczne. Powiedziano w nim, że 
biskup nie może wydawać swej opinii w przedłożonej mu skardze przeciwko czarownicom i nie 
chce wpływać na wymiar sprawiedliwości. Przybyłym delegatom udzielił  błogosławieństwa i 

background image

pożegnał się z nimi. 

 Kościół katolicki, podobnie jak Kościół protestan cki stał wówczas oficjalnie na stanowisku, 

że czary uważać należy za coś całkiem realnego i że trzeba czarownice karać śmiercią, ale wśród 
kapłanów zaczęły przeważać głosy wypowiadające się bardzo krytycznie przeciwko procesom o 
czary. Już na 60 lat przed gnieźnieńską rozprawą wypowiedział się  słynny jezuita Spee, który 
jako spowiednik odprowadzał setki skazanych czarownic na spalenie, w swoim sławetnym 
Cautio criminalis, że wszystkie spalone niewiasty to cackiem niewinne ofiary sądów. W 
podobnym sensie wypowiedziało się też wielu innych uczonych Kościoła. Głosy te nie minęły 
bez echa, czego najlepszym dowodem jest sentencja biskupa gnieźnieńskiego, wydana w dniu 11 
października 1690 roku. Nie mógł on wprawdzie zająć całkiem zdeklarowanego stanowiska, aby 
nie wystąpić przeciwko oficjalnym naukom Kościoła, ale nie chciał obciążać swego sumienia, 
tym bardziej, że nie tracił zapewne nadziei, iż wyrocznia jego będzie należycie interpretowana. 

 I istotnie, nie zawiódł się. Pięć dni po audiencji, dnia 16 października, skazał  sąd 

gnieźnieński wprawdzie jeszcze dwie czarownice, których proces doprowadzony został już do 
wyroku, na karę śmierci

 prz

 ez spalenie, ale dnia 18 października wypuściła  rada miejska po raz 

pierwszy na wolność dwie kobiety, co do których prowadzono dopiero śledztwo. Jedna z nich 
musiała złożyć odpowiednią kaucję, druga natomiast została wydalona poza mury miasta. Bardzo 
charakterystyczne, że ludność Gniezna zareagowała na ten czyn rady miejskiej w ten sposób, że 
wyruszyła gremialnie do ratusza, aby go zburzyć i zlinczować wszystkich radnych. Na czele 
zbuntowanego tłumu, który szedł uzbrojony w kosy, cepy i widły, stanęli członkowie 
właściwego sądu,  ławnicy i prokurator. Tłum wtargnął istotnie do ratusza, zaczął hałasować i 
awanturować się, potem bić do nieprzytomności burmistrza oraz wszystkich członków rady. 
Ojcowie miasta wytrwali mimo to przy tym, co postanowili i na chwałę ich można zapisać, że 
mieli dość rozumu, aby nie dopatrywać się w głosie narodu - głosu Boga. Rzecz zrozumiała, że 
rada miejska nie chciała obciążać swego sumienia, tak samo, jak biskup sufragan. 

 Na opisaniu burzliwych scen, rozegranych dnia 18  października 1690 roku w ratuszu 

gnieźnieńskim, kończy się w aktach sądowych z tego czasu cały smutny epizod, który trzymał 
obywatelstwo gnieźnieńskie przez półtora roku w największym napięciu. 

 

ROZDZIAŁ 8 

Różne rodzaje tortur 

 Podobne procesy rozgrywały się również w Gos tyniu - trudno mi wszakże w ramach małego 
studium ująć wszystkie szczegóły rozgrywającej się tam rozprawy. Poddawano tam pod koniec 
XVII wieku strasznym torturom niejaką Barbarę Stachowską. 

 Stawała ona czternaście razy przed sędzią,  a w tym czasie była dwadzieścia dwa razy 

torturowana „butem hiszpańskim" i naszpikowanym „zającem", rozciąganiem na drabinie, 
ściąganiem czaszki za pomocą zwężającej się obręczy, przypiekaniem, laniem wody za pomocą 
lejka do ust, i to tak długo, aż jej brzuch wzdął się w ciągu pół godziny do tego stopnia, iż 
czarownica wyglądała Jakby była w odmiennym stanie". Mimo to nie puściła Barbara Sta-

background image

chowska pary z ust. 

 Inna  nieszczęsna niewiasta oskarżona o uprawianie czarów, niejaka Maria Hollin, 

przetrzymała pięć dziesiąt sześć tortur podczas szesnastu przesłuchań, a kat Jakub - nic wskórać 
nie potrafił. Wiedziano, że jest czarownicą, ale wobec tego, że żadnego zeznania z niej wydobyć 
nie było można, trzeba było po jedenastu miesiącach wypuścić ją na wolność - z tym, że musiała 
ponieść koszty procesu. 

Inną czarownicę, niejaką Franciszkę Gofębiewską, męczono w czasie procesu jeszcze 

bardziej. W odnośnych zapiskach łacińskich, odnoszących się do procesu w Gostyniu, czytam 
między innymi dosłownie: 

„Rozebrano ją do naga, przebrano w szaty prze znaczone specjalnie dla czarownic, potem 

zawieszono na szyję kilka poświęconych medalików oraz worek soli święconej w kościele. Po 
takim przygotowaniu rozpoczął się ceremoniał wypędzania diabła. Gdy zauważono, że oskarżona 
zachowuje się przy tym całkiem spokojnie, dano jej trzy krople wosku poma-czanego w 
święconej wodzie. Zdumiewający spokój torturowanej wywołał nakaz zawieszenia jej na rękach i 
przywiązania do nóg ciężarów. Ponieważ ten rodzaj mąk nie zdołał nakłonić oskarżonej do wy-
znania winy, zastosowano wobec niej inny rodzaj tortur, a mianowicie tzw. skrzypce, potem 
nasadzono jej „żelazny wieniec", a wreszcie po rozebraniu zaczęto ją smagać prętami 
„laskowego orzecha" najpierw po plecach, a potem po piętach". W kronikach sądowych czytamy, 
że nieszczęsna kobieta otrzymała w dniu 3 września 1773 r. aż 300 uderzeń rózgą. Aby uderzenia 
były skuteczniejsze, rozciągnięto oskarżoną na tak zwanym koźle i przywiązano ją powrozami. 
Do dnia 3 października pozostawiono ją w spokoju, dopiero 3 października zaczęto ją torturować 
ponownie, ponieważ przy dokładniejszych oględzinach jej mieszkania znaleziono małą torebkę z 
owsianą  mąką oraz słoik z maścią. Jedna z kobiet zeznała,  że mąki tej oskarżona używała do 
wywoływania gradu i pomoru bydła, maść natomiast miała jej służyć przy przygotowaniach do 
wyjazdu na miotle. Sędzia nakazał przeprowadzenie próby i polecił dać mieszankę maści oraz 
mąki psu do pożarcia w kiełbasie. Mimo że psu strawa ta nie zaszkodziła, poddano oskarżoną po-
nownym torturom. Lano więc jej do żołądka wodę, wyrywano jej paznokcie z palców, kąpano 
rozpaloną  żywicę na ciało, a wreszcie zaczęto  śrubować jej ręce. Dnia 29 stycznia 1774 roku 
zmarła w więzieniu. Po śmierci sąd orzekł,  że zdołała się najwidoczniej oczyścić z zarzutów, 
gdyż nie popełniła samobójstwa, lecz zmarła naturalną  śmiercią, mając na szyi różaniec i 
szkaplerz. Nie będę rozpisywał się na temat tych i podobnych tortur jeszcze obszerniej, zaznaczę 
jedynie to, że li tylko drogą tortur zdołano wymusić u tylu niewinnych kobiet samooskarżenie o 
popełnienie zbrodni czarnoksięskich, o których nie miały w ogóle pojęcia. Mógłbym tu jeszcze 
omówić rozmaite procesy, które rozgrywały się w Poznaniu, w Lesznie, Toruniu, Lublinie, 
Warszawie i innych miastach Polski - ale poprzestanę na tym, co powiedziałem. 

 

ROZDZIAŁ 9 

Czarownice ostatniej doby 

 Już na początku tego studium o czarownicach zazna czyłem ogólnikowo, że wiara w czary 

background image

utrzymuje się do dziś za granicą i u nas w Polsce. Dowodem tego niechaj będzie między innymi 
zanotowane przeze mnie, a utrwalone w barwnym opisie przez śp. Stanisława Przybyszewskiego 
wydarzenie, które maluje on szeroko w takich słowach: - „W domu naszym służyła starsza już 
dziewczyna - skryta, ponura, cierpiąca na ciężką epilepsję. Matka z litości ją tylko trzymała, a 
poza tym dziewczyna była złośliwa i okrutna dla zwierząt. Często ją podpatrywałem, jak ohydnie 
nad zwierzętami się pastwiła, ale jakiś dziwny wstyd i tajemniczy lęk nie pozwolił mi jednym 
słowem o tym moim rodzicom wspominać. 

 Jedno takie piekielne wspomnienie do dziś dnia  zimnym dreszczem mnie przeszywa: Jak 

wiadomo, istnieje na wsi tasak, w formie dużego S, który służy do „krychania" kartofli, tj. 
rozdrabniania ich na drobne cząstki, by przygotować karmę dla świń. 

 Otóż pamiętam: raz uzbierała ta dziewczyna- -zwierzę - Ulicha było jej na imię - cały duży 

kosz ropuch, a na nadgoplańskich błotach, bagnach i za-bagnionych stawach panowało 
przeobfite bogactwo wszelkiego rodzaju żab, ropuch i wszelkiego rodzaju padalców. Wzięła 
tasak do ręki i posiekała ten cały kosz żyjących ohydnych ropuch na drobne kawałki, oblała tę 
piekielną gnojówkę żywego jeszcze mięsa ropuch jakimś wrzątkiem, a potem wlała to świniom 
do koryta. 

 Matka była zrozpaczona, kiedy po paru dniach  dwie najpiękniejsze świnie nagle zdechły. 

Wiedziałem dlaczego, a zdumiewające! milczałem. Zdawało mi się,  że gdy tajemnicę  tę 
zdradzę, stanie się coś niesłychanego; kto wie, czy ojciec mój nie byłby Ulichy ubił! 

 To tylko maleńki przykład zbrodniczego okrucieństwa tej chłopskiej Alraune - Ulichy, a w 

całej  wsi uchodziła za notoryczną czarownicę. Omijano ją z daleka, a wszystkie matki 
zakrywały na jej widok niemowlęta swoje czerwonymi chustkami. 

 Raz  widziałem, jak krowie naszej, która ją przy złośliwym i widocznie bardzo bolesnym 

dojeniu kopnęła, podrzuciła koniczynę, doszczętnie podczas cięż kiej burzy przemokłą, a krowa 
po paru godzinach się wzdęła i zdechła. Chłopakowi, który ją przezywał czarownicą, dała do 
picia cukrem osłodzony odwar z ziaren ziół, tak że chłopak spal potem pięćdziesiąt godzin, a 
obudził się idiotą. Jakiemuś uczniowi wiejskiego szewca, który o niej opowiadał,  że chciała 
sobie kupić „chłopa" za pieniądze, podsunęła jakiś „placuszek". Chłopak był  głodny, zjadł, 
chorował potem parę tygodni, a gdy się wygoił z jakichś tajemniczych ran, był cały poskręcany, 
a już potem tylko o kulach mógł chodzić. 

Raz ojciec wyciął jej policzek za nieposłuszeństwo. Na drugi dzień zachodził w głowę, co się 

stać mogło: 

 trzy duże grzędy przepięknych maków, które namiętnie hodował i z których był bardzo dumny, 
zmarniało zupełnie. Ulicha późnym wieczorem skradała się między prętami. Co tam robiła, nie 
wiem, dość, że rano cały ten przepych maków jakby szronem był zwarzo-ny. Zwiądł całkiem w 
ciągu dnia i zsechł. 

 W szkole ojca mojego wisiał duży, pozłacany krzyż.  Raz w niedzielę, gdy rodzice byli w 

kościele, zaprowadziła mnie Ulicha do szkoły, zaczęła tańczyć po ławkach, jak opętana, a nagle 
przystanęła przed krzyżem i poczęła na niego pluć. Doznałem tak straszliwego wstrząsu,  że 
upadłem na ziemię, ale milczałem. 

 Coraz głośniej już nie przebąkiwano, ale otwarcie mówiono, że Ulicha jest czarownicą, ale 

matka moja  była zbyt starannie wychowana, by w takie brednie wierzyć, a ojciec mój był 
właśnie na to powołany, by jak najostrzej tępić wśród ludu gusła i zabobony. 

 Ulicha była przybłędą. Nikt nie wiedział, skąd się przyplątała do naszego domu. Sama nie 

wiedziała, jak  się nazywa. Coraz to inne podawała nazwisko, a im więcej ją we wsi 
prześladowano, tym goręcej broniła jej moja matka w swej bezbrzeżnej miłości do wszystkiego, 
co cierpi i jest udręczone. Ale nadeszła chwila, kiedy matka wpadła w ciężkie przerażenie. 

background image

 Ojciec nienawidził Ulichy i znowu ją raz ciężko  ukarał. Ulicha wiedziała, jak mnie ojciec 

kocha, postanowiła więc pomścić się na mnie. Ojca się bała. Nagle, ni stąd, ni zowąd, począłem 
chorować na jakiś potworny ból głowy, na który nawet tak doświadczony lekarz, jakim był stary 
Rakowski w Inowrocławiu, rady nie miał. 

Ja wiedziałem, co się stało, ale milczałem. 

 Ulicha  chwyciła mnie, wcisnęła między kolana,  rozcięła mi skórę na czole - dotychczas 

mam bliznę - wtarła w rankę sok niedojrzałych śliwek, który przedtem opluła, mnie zaś kazała 
powiedzieć,  że czoło sobie rozciąłem o kant stołu, bo inaczej żywcem do pieklą się dostanę. I 
wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że już po paru godzinach wiłem się z bólu głowy i 
trzęsła mną zimna febra, czyli, jak to na Kujawach nazywają: zimna „ograszka". 

 Ale  czuwała nade mną Lucha Ławecka. Gdy przy szedłem na świat, była matka moja za 

słaba, by mnie karmić, więc otrzymałem ją jako matkę mleczną. Lucha obejrzała mnie dokładnie, 
potem poszła do pieca, z którego Ulicha właśnie  świeżo upieczony chleb łopatą wyciągała. 
Słyszę przerażony krzyk matki: 

-  Jezus, Maria! Co się stało? - Co bochenek, to zakalec. 

 Ale  Luchę nic biadanie mojej matki nie obchodzi ło. Wyciągnęła z gorącego pieca 

kilkanaście drobnych kawałków węgla drzewnego, nagotowała miskę wody, wrzuciła do niej 
węgielki, a wszystkie opadły na dno. 

-  Stasio jest uraczony! - zawyrokowała. - Ta czarownica, małpa Ulicha, rzuciła na niego 

urok. 

 Widziałam, z jakim przerażonym lękiem patrzyła  Ulicha na praktyki Ławeckiej. 
 Gdy już zapadła noc, nagrzebała Lucha w swoim ogródku korzeni żywokostu, zgotowała je 

na miazgę,  o północy wyjechała na Gopło, nazrywała liści „bą-czywia", skraplała je wywarem 
korzeni żywokostu, ostudzonego w święconej wodzie, zaczerpniętej w źródełku gietrzwałdzkim, 
przy którym kilka miesięcy temu Matka Boska paru dziewczynkom się objawiła. 

 Całą noc przykładała mi te liście na głowę i na piersi, wciąż coś mamrotała, wiem tylko, że 

nie były to słowa modlitwy. Na drugi dzień stał się cud. Wstałem zdrów i rześki, jak nigdy - 
natomiast znaleziono Ulichę w stogu słomy trzęsącą się od zimna, mimo upalnego lata, klapiącą i 
szczękającą zębami wskutek srogiej zimnicy. 

W kilka dni później zmarła w szpitalu". 

 

Zakończenie 

 Wszystko to wydaje się tak niewiarygodne i zdumiewające, że chciałoby się to odrzucić w 

dziedzinę fantastycznych opowiadań - a przecież i po dziś dzień zachodzą wypadki 

prześladowania starszych kobiet jako czarownic i tępienia ich ogniem. Nie dalej jak kilka 

miesięcy temu z wiosek małoruskich posądzono jakąś staruszkę, niejaką Wilkową, o 

utrzymywanie kontaktu z diabłem. Losy zrządziły, że kilka kobiet z tejże wioski poważnie się 

rozchorowało. Winę przypisywano oczywiście starej Wilkowej. Kilku chłopów, z sołtysem na 

czele, wyruszyło pewnego dnia do mieszkania staruszki, zabrało ze sobą kilka desek, którymi 

pozabijano drzwi i okna, podłożono słomy i drzewa, po czym zapalono dach. Spaleniu staruszki 

przypatrywało się przeszło trzystu ludzi. 

 Dnia 16 marca 1930 roku zebrał się w wiosce Ustj-Maljenka sąd chłopski, celem 

rozpatrzenia skargi jednego z gospodarzy, który dowodził, że w wiosce zamieszkuje niewiasta, 
która oczarowała mu wołu. Sąd rozpoczął indagację i poszukiwania i znalazł aż osiem niewiast-
czarownic, które spalono żywcem. 

 Bardzo szeroko jest rozpowszechniona dziś wiara  w czary i czarownice w Niemczech, we 

background image

Francji, na Węgrzech, w Norwegii i Szwecji. Nie tak dawno temu wykryła policja w 
Debreczynie na Węgrzech kuchnię czarownic. Znaleziono tam czaszki ludzkie i kości po-
chodzące ze zwłok, które sprowadzono, a raczej wykradano z cmentarzy, aby po rozgotowaniu 
ich wyrabiać „lekarstwa". W kuchni tej wykryto po ściślejszych oględzinach suszone żmije, 
padalce, żaby i inne gady, powrozy wisielców, włosy ludzkie i nie wiedzieć jakie paskudztwa, z 
których wyrabiano potrawy, napoje i maści. 

 Nie wziąłem sobie za zadanie rozpatrywanie tła  i podłoża trwającej tej wiary, zaznaczę tylko 

w końcu jedno: 

Udało się po tysiącach wieków ujarzmić elektryczność, siłę znaną doskonale hierofantom 

egipskim i Mojżeszowi, uda się też niewątpliwie ujarzmić i tę siłę, którą okultyzm od kilku 
tysięcy lat zna pod nazwą „od" - a wtedy będzie to wszystko, co dziś gusłami, czarami i 
przesądem nazywamy, czymś tak zrozumiałym i powszednim, jak jest obecnie siła elektryczna. 

Wykaz ilustracji 

 s. 13 Źródło: Ludovico Lavatero Taurino De Spect ris Lemuribus, Gorinchemic 1683. Biblioteka 

Zakładu Narodowego im. Ossolińskich. 

s. 19 Łapa diabelska wypalona, 1642. 
s. 22 Wizerunek diabla 
s. 24 Jazda na Blocksberg. Drzeworyt z XV w. 

 Źródło:  Deutsches Leben der Yergangenheit in Bilder (XV-XVIIIw.) von Eugen 
Diederichs, 
Jena  1908. Biblioteka Uniwersytetu Wrocławskiego 

s. 30 Rzucanie uroku 

s. 35 Magiczna uczta 
s. 37 Sabat czarownic, J. Ziarnko, XVII w. 
s. 41 Skrzydlaty diabeł 

 s. 47 Przeraźliwe echa trąby ostatecznej, K. Bole-sławiusz 

 s. 49 Przeraźliwe echa trąby ostatecznej, K. Bole-sławiusz 

s. 51 W drodze na sabat 
 s. 61 Sabat czarownic, Hans Baldung Grien. Drzewo ryt z XVI w. 

 Źródło: W. Michael Das Teuflische und Grotes kę in der Kunst, Munchen 1911. 
Biblioteka Uniwersytetu Wrocławskiego
 

s. 65 Drzeworyt z XV w. 

 Źródto:  Deutsches Leben der Vergangenheit in  Bitder (XV-XVIII w.) von Eugen 
Diederichs, Jena 1908. Biblioteka Uniwersytetu Wrocławskiego
 

s. 67 Jazda na wilku