MaiseyYates
GalawNowymOrleanie
Tłumaczenie
KatarzynaBerger-Kuźniar
ROZDZIAŁPIERWSZY
Victorię instynktownie odrzucało od takich miejsc: siłownia, przyćmione światło,
ringbokserski,workitreningowe…Chociażbyćmożewpełnymoświetleniubyłoby
jeszczegorzej,bowszędziedawałobysięzauważyćkurz,brud,tłusteplamy,ślady
krwi.Itenodurzającyzapachpotupomieszanegoztestosteronem.Całetookropne
miejscenależałobyniezwłoczniewyszorowaćwężemogrodowym.Gdybynieabso-
lutna konieczność odnalezienia Dymitriego Markina, jej noga nigdy nie postałaby
wtymokropnymprzybytku.
Przemierzałapewnymkrokiemdusznepomieszczenie,całkowicieignorującagre-
sywnespojrzeniamężczyzn.Jejobcasystukałyzłowieszczonabetonowejpodłodze
pawilonu.Lśniąceodpotumuskułynierobiłynaniejnajmniejszegowrażenia,chyba
żepotrzebowałaakuratprzetransportowaćjakiściężar.Wtedypozwalałyosiągnąć
cel,natomiastpodwzględemestetycznympoprostudlaniejnieistniały.
Jedenztrenującychzagwizdałpodnosem.Victoriapoczułagęsiąskórkęnakarku
iprzyspieszyłakroku.Przyzwyczaiłasięjużdotego,żewbrewwoliprowokowała
mężczyzn,bowyczuwali,żejestzupełnieniedostępna.Tymbardziejbudziliwniej
pogardę.
Na pewnym etapie swego życia zapragnęła stabilizacji i odpowiedniego małżeń-
stwawimięświętegospokojuipolepszeniarelacjizojcem.Jednakwpojęciuojca
odpowiedniemałżeństwowprzypadkujegocórkiipozycjiichrodzinymogłoozna-
czaćjedyniezwiązekzkimśopochodzeniuszlacheckim.Niestety,pomimożeVicto-
rii udało się za pośrednictwem biura matrymonialnego znaleźć zainteresowanego
księcia, całe przedsięwzięcie zakończyło się spektakularną porażką, bo zakochał
sięonw…agentcenegocjującejewentualnyukład.
Victoriawróciławięcdopunktuwyjściaiprzezdłuższyczaszajmowałasięjedy-
nie działalnością charytatywną i ulepszaniem wizerunku rodziny w mediach.
Wszystko zmieniło się, gdy odkryła istnienie Dymitriego Markina i możliwość za-
warcia z nim układu obustronnie korzystnego i o niebo bardziej przyszłościowego
niż poprzedni związek z przypadkowym księciem. Miała już gotowy plan i nie za-
mierzałasiępoddaćanipolec.Jużnigdywięcej.Znalazłasposób,byodpokutować
zagrzechyprzeszłości,izamierzałasięgotrzymać.
Teraznareszciedotarładoceluswejwędrówki,czylidrzwiukrytychnatyłachsi-
łowni, wiodących do prywatnego pomieszczenia treningowego pana Markina. We-
wnątrzzastaładwóchmężczyznwczarnychspodenkachwalczącychnaśmierćiży-
cienaprywatnymringu.
Ech,cimężczyźni…
Niemiaławątpliwości,któryznichtoDymitri.Byłwiększyimiałwięcejtatuaży,
których symbolika zupełnie nic jej nie mówiła, lecz sądząc z komentarzy w prasie
brukowej,wprawiaławzachwytwiększośćkobiet.Większość…jednaknieją.Ona
wogólerzadkowpadaławzachwyt.
Podeszłabliżejistanęławodrobinęwyzywającejpozie.
‒CzypanDymitriMarkin?–zapytała.
Mężczyźni kotłowali się jeszcze przez chwilę, aż jeden z nich opadł na matę,
adrugi,ztrudemłapiącoddech,odwróciłsięwjejstronę.Byłszczupły,niesamowi-
cieumięśnionyimiałwsobiecoś,naconiebyłaprzygotowana…czegoniedostrze-
gła na zdjęciach. Nieprawdopodobny magnetyzm. Naprawdę robił wrażenie. Na
niejrównież,costwierdziłazprzerażeniem.
Biorąc pod uwagę, z czego się utrzymywał, można się było spodziewać, że jego
twarzokażesięchodzącąkronikąwszystkichotrzymanychciosów.Nicztychrze-
czy!Przystojny,chłopięcy,zadziorny,miałniesamowiciebłyszcząceciemneoczy.Je-
dynawidoczna,źlezagojonabliznaznajdowałasięwkącikuust,leczdziękiniejwy-
glądało,żecałyczassięuśmiecha.
Zaskoczona powtarzała sobie, że przyszła tu, by naprawić zadawnione historie
rodzinne.Ponicwięcej…zupełnieponic.Iniezrezygnujezrazobranegocelu.Nie
matakiejopcji.Nierozumiaławięc,dlaczegoniepotrafioderwaćwzrokuodjego
ciała.
Byćmożeniechodzioatrakcyjność,pocieszałasięwduchu.Byćmożenajegowi-
dokodruchowowpadasięwpodziw,znającjegosportowąprzeszłość,któraniejest
żadną tajemnicą. Każdy wie, że to były mistrz mieszanych sztuk walki, nadal
wświetnejformie,mimożeoficjalnieporazostatnistanąłnaringujużprawiecałą
dekadęwcześniej.
‒Owszem.Toja.
Znów jej uwagę przykuł ruch jego mięśni. Tym razem musiała przyznać sama
przedsobą,żetonieprzypadek,asylwetkamężczyznyjestolśniewająca.Jednakże
zachwytVictoriiniebył typowymzachwytemkobietynad męskimciałem.Nie. Co
to,tonie!Byłzachwytemartystycznym.Miałaokodoidealnychliniiiwzorów,aDy-
mitriprzypominałwspaniałąrzeźbę.
Odchrząknęłanerwowo.
‒Witam.JestemVictoria.VictoriaCalder.
‒Nieprzypominamsobie.Byliśmyumówieni?–mówiłzledwosłyszalnymakcen-
temrosyjskim,którycorazbardziejsięzacierałpowieloletnimpobyciewWielkiej
Brytanii.–Nochybażewyzywamniepaninapojedyneknamacie.
‒Ależzabawne.Takczęstoprzychodzątukobiety,żebywyzwaćpananapojedy-
nek?
Uśmiechnąłsięszeroko.
‒Częściej,niżwypada.
‒Urocze…imponujące…niestetynieprzyszłamwtejsprawie.
‒Jeślichodziolegalnybiznes,zazwyczajludziesięumawiają.–Patrzyłnaniąza-
czepnie.–Oczywiściepewiengatunekkobietzjawiasięniezapowiedziany…Powta-
rzamwięc:jeżelichodziointeresy,proszęzadzwonićdomojejsekretarki,onawy-
znaczyterminspotkania.Ajeślinie…toniechsiępanirozbiera.
Najwyraźniejchciałjąspeszyć.Iudałomusiędoskonale,leczVictorianiezamie-
rzaładaćmusatysfakcjiinieokazałażadnychemocji.
‒ Dziękuję za propozycję, ale zostanę w ubraniu. Możemy przejść do jakiegoś
wygodniejszegopomieszczenia?
‒Ależmnietujestbardzowygodnie.Niebyłemumówionynażadneoficjalnespo-
tkanie.
Od pewnego momentu rozmowie z zaciekawieniem przysłuchiwał się towarzysz
Markina.
‒Możechociażpoprosipankolegę,żeby…
‒Więcjednakzamierzasiępanirozebrać?
Przemogłasięizachowałakamiennątwarz.
‒Bardzomiprzykro,aletegorodzajufantazjiniezaspokoipanwmoimtowarzy-
stwie.Musimyjednakporozmawiać.
‒ Ciekawe dlaczego? Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek się z panią
przespał,więcnienarobiłemchybakłopotu?
‒Albowyjdziestądpańskikolega,albo…Acośmimówi,żechcepanusłyszećto,
comamdopowiedzenia.
Dymitriuśmiechnąłsięnagleczarująco.
‒Nigel,samwidzisz,cosięświęci.Zostawnasnachwilęsamych.
Gdyzakolegązamknęłysiędrzwi,burknąłjużbezuśmiechu:
‒Nowięc?
‒ Nie jestem pieskiem ani innym zwierzątkiem domowym, żeby tak się do mnie
zwracać.Niechpanspróbujejeszczeraz.
Zaśmiałsięznowu.
‒Zatem…czyzechcemipaniwyjawić,ocochodzi,bomamochotęwziąćzaraz
prysznic?
Victoriapowolitraciłacierpliwośćiwpadaławdziwacznynastrój.Atmosferaiza-
pachsiłowni,widoknagiegotorsuDymitriegoMarkinaiwrażenie,jakienaniejro-
bił,sprawiły,żejejmisternyplanzdawałsiękompletniechwiać.Byćmożeteżdlate-
go,zamiastwyjaśnićcałąsytuację,wypaliłanagle:
‒Przyszłamtuzadaćtylkojednopytanie:ożenisiępanzemną?
Dymitriprzyjrzałsięuważniestojącejprzednimwysokiej,zgrabnej,energicznej
blondynce, która sprawiała wrażenie, że słabego mężczyznę mogłaby na miejscu
przyprawićoatakserca:nawetjeślinieswoimzachowaniem,tozpewnościąsposo-
bemmówieniaiidealnymbrytyjskimakcentemzwyższychsfer.JednakMarkinnie
byłczłowiekiemsłabyminielubiłprzednikimstawaćnabaczność.
‒Przykromi,alezoświadczynamimiałabypanizdecydowaniewięcejszczęścia,
gdybysiępanijednakrozebrała…
‒Lubipantakątaniąrozrywkę,co?
‒Owszem,choćterazstaćmnieinadrogą.Aleczemunieskorzystaćzokazji?
‒PanieMarkin,mojapropozycjaniemanicwspólnegozrozrywką.
‒ Dziwne. Małżeństwo zazwyczaj ma coś wspólnego z rozrywką. Inaczej chyba
jużniktbysięnimnieinteresował.Zresztąnieznamsięnatym.
‒Możegdybysiępanznał,łatwiejznajdowałbypansponsorówdlaswejdziałal-
nościcharytatywnej.
Zdumionyażpodskoczył.
‒Skądpaniotymwie?
Prawieniktniewiedział,żestarasięzałożyćfundacjękupamięciColvina.Tych,
doktórychsięzwracał,prosiłodyskrecję.Istotniepotrzebowałwsparcia,bozerka-
no na niego podejrzliwie. Miał reputację faceta, który prowadzi za szybko, sypia,
zkimsięda,asławęzdobyłnaringu.Niekojarzonogozdobroczynnością.Niestać
gowięcbyłonanegatywnąreakcjęwobecjakiegokolwiekzainteresowania.Colvin
nieżyje.Niemożnasięmujużodwdzięczyć,możnatylkopokazaćświatu,jacyby-
wają ludzie, oferując pomoc dzieciom, które znalazły się w podobnej sytuacji, jak
kiedyśonsam.Dawnotemu,pewnegozimowegodniawMoskwie…
‒ Zawsze trzymam rękę na pulsie – odparła Victoria. – Poza tym zdarza mi się
częstozasiadaćwzarządachrozmaitychfundacji.Mamteżwieleznajomości,które
potrafięwykorzystać.
‒Copanidajewspieraniedobroczynnościnarzeczdzieci?
‒Jakto?–Zrobiłaniewinnąminę.–Przecieżchodzimitylkoodobropodopiecz-
nych.
Dymitriprzekląłprymitywnieporosyjskuizaśmiałsię.
‒Jasne,proszępani.
‒Mamrozumieć,żepanminiewierzy?
‒Czywierzę,żeKrólowaŚniegumanawzględzietylkodzieci?Nie.Niewierzę.
Musiałobyodpaniemanowaćchociażodrobinąciepła.
‒Bardzomiprzykro,jestemdziśzbytzajęta,byemanowaćczymkolwiek.Może
innymrazem.Jednakpragnępanazapewnić,żepodchodzędoswojejpracycharyta-
tywnejzcałkowitymoddaniem.Pewniedlategonieemanujezemniejużnicwobec
ludzi.Jeżelichodziomoje…oświadczyny…
‒Właśnie.Dlaczegomisiępanioświadczyła?
‒Bosięzakochałam?Odpierwszegowejrzenia?
Zamilklioboje.
‒BochcęodzyskaćLondonDiva.
Znieruchomiałnadźwięknazwyjednegoznależącychdoniegoholdingów.
‒Słucham?!
‒Bochcę,abyLondonDivawróciładomojejrodziny.
‒Calderowie…‒wyszeptałnaglejejnazwisko,któregowpierwszejchwilizupeł-
nienieskojarzył.ParęlattemukupiłodNathanaBarrettasiećekskluzywnychskle-
pów, mając świadomość, że założył je przed trzydziestu laty Geoffrey Calder. –
Awięcjestpani…nieżoną,bowłaśniemisiępanioświadczyła…leczpewniecórką
GeoffreyaCaldera?
‒Otóżto.
‒Notak…wpadapanidomojejsiłowni,proponujemimałżeństwoiżądaudziału
wmoimbiznesie.Acojanibymamztegomieć?
‒Naprzykładkorzyścipłynącezmoichdziałańmedialnychnarzeczdobroczyn-
ności, łatwe pozyskiwanie sponsorów. Mówią, że jestem niezła. Ktoś przyrównał
mnie nawet do Matki Teresy, choć to już przesada… obraza dla Matki Teresy, ja
przecieżjeszczeniezrezygnowałamzewszystkichdoczesnychradości–skomento-
wała, zerkając znacząco na swą torebkę, która musiała kosztować fortunę. – Jed-
nakwporównaniuzpanemjestem…prawieidealna.Mamcoś,czegopanunieuda
siękupić…
‒Trudnomitosobiewyobrazić…
‒Dobrąreputację.
Wyraz twarzy Victorii był iście anielski. Odruchowo pomyślał, że wyglądałaby
pewniepodobnie,gdybyzachwilęmiałakomuśpoderżnąćgardło.
Spodobałamusię.
Dużomniejzachwycałgosposób,wjakigopodeszła.Jegoreputacjajakobiznes-
menabyłaabsolutnienienaganna,jakoprywatnejosoby–pozostawiaławieledoży-
czenia.
‒Czemuuważapani,żepowinienemulepszyćswójwizerunek?
‒Ponieważjeślito,cosłyszałam,jestprawdą,chcesiępanzajmowaćdziałalno-
ściącharytatywnąnarzeczdzieci,wprowadzićdosiłownidarmowyprogramsztuk
walkidladziecizrodziniśrodowiskopodwyższonymryzyku.Niktpanuniezaufa,
bojestpan:kłótliwy,wybuchowy,ordynarnyiporywczy.Czycośpominęłam?
Zbliżyłsiędoniej.Zsatysfakcjązauważył,żeodruchowosięcofnęła.
‒ Owszem. Jestem okropnym babiarzem. Krążą przecież plotki o tym, że kiedy
poznaję jakąś kobietę, potrzebuję tylko dobrej kolacji i dwóch, trzech godzin, by
znalazłasięwmojejsypialniidoranawykrzykiwałamojeimięnapółmiasta…
Patrzyłananiegozirytacjąiodrazą.Świetnie!
‒Towierzchołekgórylodowej.Jazdapopijanemu.Zadawaniesięzmężatkami,
zktórychwielejestrównieżmatkami.Niktpanunieuwierzywcharytatywnedzia-
łanienarzeczdzieci,jeśliwwolnychchwilachrozkochujepanwsobiekobietyiroz-
bijamałżeństwa,przyczyniającsiędorozpadurodzin.
Najwyraźniejpiładoniedawnegoskandalu.Odrobinęsięzjeżył.
‒ Umówmy się, że Lawinia, wchodząc mi do łóżka, przemilczała pewne istotne
szczegóły.
‒Naprzykładtakie,żejestmężatką.
‒Ależskąd!Tesprawymnieniedotyczą.Niejaskładałemprzysięgę.Jednaknie
wiedziałemojejdzieciach.
Dymitrizzałożeniaromansowałzkobietamibezdzietnymi.Właściwienieroman-
sował.Uprawiałseks.Niesypiałznikim,niewiązałsię,bowymagałotozaufania,
aonnieufałabsolutnienikomu.
‒Więcjestpanpraktyczniejakświęty.
‒Tak.Świętypatronodwódkiiorgazmów.
Speszyłasię.
‒ Ciekawe. Jakoś nigdy nie widziałam pańskich wizerunków na witrażach w ko-
ściele.
‒Pewniedlatego,żemnieekskomunikowali.
‒Mogłabymrozwiązaćpańskieproblemy–sprytniewróciładotematu.
‒Zostającmojążoną?
Zaśmiałasięzłowieszczo.
‒Niechpannieżartuje.Wystarczyłobyparęuśmiechniętychzdjęćwobjęciach,
obrączkinapalcach…Bylesprawyposzłydoprzodu.
‒Wszystkopaniprzemyślała.
Zaskoczyła go. Bystra kobieta. Gdyby była krzepkim facetem, chyba doskonale
bywalczyła.Jednakwobecnejsytuacjigłówniegoirytowała.
‒Tooczywiste.Inaczejbymtunieprzyszła–rzuciłapogardliwie.
Izatomuzapłaci.Choćbyzato.Niktniebędzienimpogardzał.
‒ Bardzo mi przykro, ale spieszę się na wyznaczone spotkanie, co oznacza, że
muszęwrócićdodomu,wziąćpryszniciprzebraćsię.
‒Dodomu…czyligdzie?
‒Napaniszczęścietutajnagórze.
Nad siłownią znajdowały się jego apartamenty. Wiedział, że dokonuje dziwnego
wyboru,boniebyłatowcaleanimodna,aniatrakcyjnaczęśćmiasta.Jednakmiała
dla niego ogromną wartość sentymentalną: to tu właśnie zaczynał po przyjeździe
zRosjidoLondynu.PośmierciColvinatymbardziejniezamierzałsięnigdzieprze-
prowadzać.Stratajedynegomentorabardzogoprzybiła.Pozostaniewtymsamym
miejscupozwalałomuchwilamiczućsię,jakbystarszyczłowieknieodszedłnaza-
wsze.
Colvindałmuszansę.Nieżycia„postaremu”,lecznowegożycia,któreoferowało
więcejniżwalkiwobskurnychbarachiwhalachwpodziemiunapiankowychmate-
racachnagołymcemencie.Życie,wktórymchodziłoocoświęcejniżtylkoprzyjmo-
waniekolejnychciosów,opłukaniekrwiztwarzywbrudnejłazienceiszybkipowrót
namatę.
TakąsamąszansęDymitrichciałdaćdzieciom,którezostałybyobjętedarmowymi
programaminasiłowniach.
VictoriaCaldertrafiławjegonajczulszypunkt.
Alboona,alboporażka.Hańbaalbośmierć.
Jakby po latach cofnął się do swej wczesnej moskiewskiej młodości. Poczuł
wszechogarniającygniew,aleniczegoposobieniepokazał.Umiałdoskonaleukry-
waćswesłabości.
‒Czymamwejśćzpanemnagórę?–zapytałanieufnie.
‒Chybażesprawitopaniproblem…
‒Nie.Dlaczego?Proszęmitylkowskazaćdrogę.–Machnęłalekceważącodłonią
zpomalowanymipaznokciami.
Poczuł,żemaochotęzachowaćsięszokująco.Złapaćjązawypielęgnowanąrękę
iprzyciągnąćmocnodosiebie.Postraszyć.Przywołaćdoporządku.Pokazać,żenie
możnabezkarniewchodzićludziomwżyciezbutamiitraktowaćichzgóry.Najwy-
raźniejpaniCalderniebyłategoświadoma.Nicstraconego.Szybkosięnauczy.
‒Tędyproszę–powiedział,niepatrzącwjejstronęiruszyłdodrzwiukrytychna
tyłachsalitreningowej.Błyskawiczniewpisałkodnadomofonie.Victoriaobserwo-
wałagolodowatymwzrokiem.
‒ Wkrótce zorientuje się pani, że nie ranią mnie tego typu spojrzenia – powie-
dział.
‒Wcaleniechcępanaranić.Tobyprzeczyłomoimplanom.
‒Szczęśliwegozamążpójścia…Notak.Niemożepanizostaćwdowąprzedślu-
bem–zmusiłsiędouśmiechu.
Wmilczeniuwchodziliposchodach.Szedłzaniącałkowicieskupionynajejzgrab-
nychpośladkach.Niedopuszczałdosiebieżadnychinnychmyśli.Kiedynaglesięod-
wróciła,natychmiastprzypomniałsobie,żenielubikobietwstylupaniCalder.Po-
mimoseksownejpupy.Dlaczego?Bouwielbiasiędobrzebawić.Wsposóbnieskom-
plikowany.Życiejestciężkie,pracazazwyczajteż.Przynajmniejsekspowinienbyć
łatwy,prostyiprzyjemny.Nicniewskazywałonato,abycokolwiekwtowarzystwie
paniCaldermogłobyćłatwe,prosteiprzyjemne.
Zatrzymalisięnaszczycieschodów.Tymrazemsięgnąłdodomofonucelowozza
pleców Victorii. Zauważył, że zadrżała. Uśmiechnął się pod nosem. Specjalnie
otwierałdrzwidłużejniżzwykle.
Markinnielubiłniespodzianekizbytpewnychsiebiekobiet.Władzazregułyna-
leżaładoniego.Conieznaczy,żeniezainteresowałagojejnieoczekiwanaoferta.
Wprostprzeciwnie.Alenajegowarunkach.Znaturybyłwojownikiem,akażdykto
w jakikolwiek sposób naruszył należące do niego terytorium, stawał się automa-
tyczniewrogiem.
Pochwiliweszlidomieszkania,którechoćskąpowyposażone,zpewnościąwyda-
wałosięzaskakującoekskluzywnewporównaniuzeznajdującąsięnadolesiłownią.
TobyłaprawdziwakryjówkaDymitriegoMarkina.
Victoriaweszławgłąbmieszkania.Wciszyjejwysokieobcasyagresywniestuka-
ły o czarne, błyszczące płytki, którymi wyłożono posadzkę. Rozglądała się najwy-
raźniejzdziwionatym,cowidzi.ZdążyłajużocenićMarkinanapodstawiewyglądu
ipoziomuczystościjegopomieszczeńsportowychizupełnieniespodziewałasięzo-
baczyćnagórzetegosamegobudynkunowoczesnegoapartamentuzciekawymwy-
strojem,uwzględniającymjedyniebiel,czerńimetal.
Mężczyznazatrzymałsięprzyłazience.
‒Pryszniczajmiemitylkoparęminut–powiedział.
Nie pofatygował się, żeby zamknąć za sobą drzwi. Błyskawicznie zrzucił ciuchy
iodkręciłwodę.JeżeliVictorianaprawdęchciaławejśćdojaskinilwa,powinnaza-
akceptowaćkonsekwencje.
ROZDZIAŁDRUGI
Dymitriniezamknąłzasobądrzwi.Victoriastałanieruchomopośrodkueleganc-
kiegomieszkaniainiebardzowiedziała,cozesobązrobić.Słyszałalejącąsięwodę
iwyobrażałagosobiepodprysznicem,nagiegoimokrego.Zauważyła,żestarasię
jąonieśmielić,możenawetzastraszyć.Alenicztego.Zupełnienierobiłotonaniej
wrażenia.Przerażeniewywoływałocośinnego:wpływ,jakimiałnaniąjakomężczy-
zna.Nacodzieńmężczyźnipoprostu„nieistnieli”,wcześniewyleczyłasięzpokus
ipożądania,bowcześnieodkryła,jakłatwomożnadaćsięprzezniezmanipulować.
Nieliczyłateżprzecieżnato,żeMarkinodrazuprzyjmieoświadczyny.Postanowiła
więcskupićsięmaksymalnieizobojętniećnajegourok.
Gdytylkopodjęłatęwiążącądecyzję,ociekającywodąDymitriwyszedłzłazienki,
zawiniętytylkowkrótkiręczniknabiodrach,ipostanowienierunęłoniczymzamek
zpiasku.Zaschłojejkompletniewgardle.
‒PanieMarkin,czyniemapanjakiejśkoszuli?
‒ Pewnie coś by się znalazło, ale nie zawsze mam ochotę się ubierać prosto po
prysznicu.Czytopaniprzeszkadza?
‒Ależskąd.Pytamztroski.Dobroczynnośćtomojaspecjalność.Uchodzipanza
miliardera,leczjeślitoplotki,chętniepomogę.
Zaśmiałsięodpychająco.
‒ Jestem wzruszony, ale nie tego mi trzeba. Zresztą pani już odkryła, czego…
Lepszegowizerunku.Ciekawjestem,kimsąpaniinformatorzy?
‒ Dama nie mówi takich rzeczy. Zwłaszcza jeśli są bez znaczenia. Przecież nie
chodzioprawdziwemałżeństwo.
‒Czylimamtylkokupićpaniobrączkę?
‒Jeżelisugerujepan,żeinteresujemniedrogiprezent,jestpanwbłędzie.Utrzy-
mujęsięsamaistaćmnienapierścionek.
PostracieLondonDivaojciecprzestałjąwspierać,zarównopsychicznie,jakifi-
nansowo. Matki już nawet nie pamiętała. To on stanowił od zawsze centrum jej
wszechświata. Do wtedy… Nie przestali co prawda rozmawiać, nie wyprowadziła
się, lecz doskonale wyczuwała jego dezaprobatę i rozczarowanie. Wiedziała, że
przestałabyćukochanąmałącóreczką.
Nauczyłasięwięcbyćniezależna.
Miała na szczęście dostęp do swego funduszu powierniczego, zaczęła trochę in-
westować,aobecniedumnieżyłagłówniezwłasnychpieniędzy.
W działalność charytatywną zaangażowała się w momencie konfliktu z rodziną,
początkowochcącudowodnić,żejestczegośwarta.Pokrótkiejchwiliodkryła,że
ma to dla niej inne, ogromne znaczenie. Zrozumiała, czym jest ciężka praca, wi-
docznepozytywnerezultatyiautentycznapomocpotrzebującym.Odnalazłasiętu,
bowdomunadalpłaciłazabłędyprzeszłości.
‒Chodzipanioodzyskaniebiznesurodzinnego.Niemacoowijaćwbawełnę.
‒ Owszem. I o nic gorszego. Stanowi on malutki fragment pańskiego imperium,
więcchybaniezrobitopanuróżnicy.Ajachcęodzyskaćswojedziedzictwo.
Patrzyłnaniąwmilczeniu,jakbyczekałnacoświęcej.
‒Prostatransakcja–kontynuowała.–NakoniecnaszejumowyLondonDivawra-
cadomnie.Dotegoczasuzrobięwszystkocowmojejmocy,byodbudowaćpańską
reputację.Pieniądzepowinnypopłynąćodsponsorówzróżnychczęściświata.
‒Jestpanipewnasiebie.
‒Niewidzępowodów,byukrywaćswojemocnestrony.Nauczyłamsięnieźlein-
westować,mamkoneksjeinienagannąreputację.Trzylatatemunieomalzaręczy-
łamsięzpewnymksięciem.Byćmożezaciekawipanatenfragmentmojejprzeszło-
ści.KiedybyłamzeStavrosem,mediabardzosięmnąinteresowały,lecznieodkryły
żadnegoskandalu…
‒Więciterazżadnegoniebędzie…Czemuzaręczynyniedoszłydoskutku?Czy
możetoteżmiałbyćtylkoukład?
‒ Nic z tych rzeczy. Uczciwie zamierzałam za niego wyjść, ale zakochał się
wkimśinnym.Bardzodobrzemużyczyłam,rozstaliśmysiękulturalnie.
Patrzylinasiebieprzezchwilęwciszy.Nigdyniewidziałatylutatuaży.Byłcałko-
wicieinnyodmężczyzn,zktórymimiewaładoczynienia.
‒Notak,paniwogólewyglądanabardzokulturalną–skomentował.
‒Owszem–powiedziałaobojętnie,choćwyczułajegosarkazm.
Gdyzacząłnerwowoprzechadzaćsiępopokoju,niespokojnieobserwowałaręcz-
nikzsuwającymusięzbioder.Niespokojnie?Raczejbardzozaintrygowana.
‒Jakpanisądzi,ilebytopotrwało?
Czyżbybyłzainteresowany?!
‒ Musielibyśmy zacząć się razem pokazywać, zorganizować dwie, trzy gale,
nadaćrozgłospańskimplanom,poszukaćkontaktuzwłaściwymiludźmi.Oceniając
realnie…jakieśtrzymiesiące?
‒Miesiącwydajesiębardziejodpowiedni.
Spróbowała wyobrazić sobie to wszystko w ciągu zaledwie trzydziestu dni. Od
razu zrozumiała, że Markin nie miał żadnego doświadczenia w tego typu działa-
niach.
‒Czasjestczynnikiembezlitosnym–rzuciładelikatnie.
‒Tusięzgadzamy.
O ironio, czas obszedł się z nim bardzo łagodnie. Jak na człowieka zajmującego
się taką profesją, trzymał się świetnie, nie wyglądał na swoje trzydzieści parę lat
ipraktycznieniemiałwidocznychblizn.
‒Oczywiścieniemogęzagwarantowaćpanusukcesu.Niemogędokońcaprzewi-
dzieć,jakiwpływbędziemiałapańskaprzeszłość.
‒Niespodziewamsiężadnychgwarancji,tylkouczciwychstarań.
‒Boproszęmnieźleniezrozumieć,alezpustegoiSalomonnienaleje…
‒Jestpanizabawna–zaśmiałsięszczerze.
‒Szaleniemniecieszy,żeudałomisiępanarozbawić.‒Nie,zupełniejejtonie
cieszyło.Raczejodczuwaładużąsatysfakcję,żechybazdołałagoprzekonaćitosło-
wem, a nie w walce. – Ale obiecuję, że jeśli mielibyśmy się pokazywać razem pu-
blicznie,będęsiękontrolować.
‒ Ależ nie! Wątpię, by media uwierzyły, że zaręczyłem się z jakąś głupią gęsią.
Wżyciulubięwalczyć,taksamowtympublicznym,jakiwsypialni.
Wzmiankaosypialniniepodziałałananiąnajlepiej.Przeraziłasię,żeDymitriza-
czniejednakwkrótceczytaćjejwmyślach.
‒Więcjakiejkobietyspodziewałybysięmediaupańskiegoboku?
‒ W sporcie wybieram tylko dobrych przeciwników, bystrych, silnych, szybkich.
Takich,którzypozwalająmimyśleć,żemógłbymznimiprzegrać.Lubięwyzwania.
Więc…niechbędziepanipoprostusobą.Towystarczy.
Pomimocałejsytuacji,VictoriaodebrałasłowaMarkinajakokomplement.Posta-
nowiłaprzyjąćjedowiadomościiniczniminierobić.Bozależałojejnaaprobacie
iwybaczeniu,alekogośzupełnieinnego.Ojca.
Tylelatbezskazy.Wszystkozrujnowaneprzezjedenbłąd.Jedynąosobąnaświe-
cie,któramogławprowadzićjejżycienawłaściwetory,byłwłaśnietata.Rozgrze-
szającją.
‒Złatwościąbywamsobą,proszępana.Jednakmusiałabymwiedzieć,którawer-
sjamnienajbardziejpanuodpowiada.
Przestałsięuśmiechać.
‒Czyuważapani,żeludziemająwięcejniżjednąwersjęsiebie?
‒Owszem.
‒Chybaniekażdy.Wszystkocowidzipaniteraztoja.Mieszkanie,siłownia,pra-
ca.Bywałemkimśinnym.Alezostałotylkoto.
‒Niewiem,czypotrafięwtouwierzyć.
Mówiłaszczerze.Cośjejsięwtymwszystkimpoprostuniezgadzało.
NiestetyDymitriMarkinnajwyraźniejistotniewierzył,żewludziachistniałaili-
czyłasięjedna,aktualna„warstwa”.Poprzedniemożnabyłowyrzucić.Victoriawie-
działajednak,żetakniejest.Doskonalezdawałasobiesprawę,że„część”jej,któ-
raprzyczyniłasiędosprzeniewierzeniasięrodzinie,nadaltkwiłagdzieśwśrodku.
Wypieraniesiętegoniewyszłobynikomunadobre.
ZazdrościłaMarkinowi,żepotrafiuwierzyć,żepokonałwszystkiedemonyprze-
szłości.Amożenaprawdętaksięstało.Dawne„wersje”jejsamejpozostanąznią
nazawsze.Możetylkodokońcaswychdnipróbowaćzanieodpokutować.
‒Ajawiem,żewieluludziwierzywreinkarnację.Dlamnienatomiastżyciepo-
traficzłowiekacałkowiciezmienić,wypalić,takżeniezostajenic.Wtedymożnajuż
tylkoiśćdalej.Czysięchce,czynie.
‒Brzmiponuro.
‒ Może. Ale ja sam wiele razy musiałem zmienić się całkowicie i iść dalej.
WszystkozawdzięczamColvinowi.Dlategomojafundacjajestdlamnietakaważna.
Borobiętodlaczłowieka,dziękiktóremuprzestałembyćtym,kimbyłem…
‒Akimpanbył?
‒Bardzozłymczłowiekiem.
Przeszedłjądreszcz.
‒Terazjestpan…dobry?–zapytałaciszej,niżzamierzała.
‒Tegobymniepowiedział.Alenapewnojestemmniejniebezpieczny.
‒Byłpanniebezpieczny?
Uśmiechnąłsiępodnosem.
‒Mojąprzeszłośćjużdawnopochowałem.Niechtakzostanie.
Przeszedłjądreszcz.
‒Najlepiejbędzie,jaknatymskończymy.Mamjeszczeinnespotkania–powie-
działanagle.
Dotarłodoniej,żeskupionanaMarkinie,zapomniałaobożymświecie.Wybiłją
z rytmu, unaocznił skrywane słabości. Wiedziała, że musi się natychmiast ewaku-
ować,byzapanowaćnadsobą.
‒Japodobnie.Kiedyzatemmamyujawnićnaszukład?
‒Dziświeczorem.JesteśmyporomantycznejkolacjinadTamizą…
‒Pomyślałapaniowszystkim.
‒…wynajęliśmyprywatnieosobnąsalę,weszliśmyiwyszliśmytylnymwejściem,
widziałnastylkozaufanypersonel…Czylidogadaliśmysię?
Pokiwałobojętniegłową.
‒ Zawarliśmy układ. Firma rodzinna wróci do pani na jego koniec, pod warun-
kiem,żeuzyskampomocprzytworzeniumojejfundacji.
‒Doskonale.
‒Acobybyło,gdybymsięniezgodził?
Zaśmiałasięwduchu.Poprawiedziesięciulatachzobaczyłaświatłowtunelu.
‒Niebrałamtegopoduwagę–odpowiedziałaszczerze.–Przecieżbymipannie
odmówił.
Zasępiłsię.
‒Nie…raczejnie.
‒ I niech to wystarczy za pożegnanie. Jutro skontaktujemy się w sprawie pier-
ścionka.Jestemtypowa.Lubiędiamenty.
‒Jarównieżjestemstaroświecki.Iwolałbymzrobićnarzeczonejniespodziankę.
Znówjązirytował,leczzagryzłatylkozęby.
‒Niechpanrobi,jakpanuważazastosowne–powiedziałaiskinęłanadowidze-
nia.
Wyminęłagoiruszyładodrzwi.
Victoria Calder z całego serca nienawidziła takich miejsc i sytuacji, ale kochała
zwyciężać.Aterazzwycięstwozdawałosięjużbyćnawyciągnięcieręki.
ROZDZIAŁTRZECI
TegodniaDymitriszybkouporałsięzezwykłymiobowiązkami,bynastępniewy-
słaćswąosobistąasystentkępopierścionek:żółtydiamentwplatynie.NiechVicto-
riawie,żeniedamusięwszystkiegonarzucić,niemożnanimbezkarniemanipulo-
wać.Niechwidzi,żetoonpowoliprzejmujekontrolę.
Postawiłteżnanogimedia,informujączdawkowo,żeodparumiesięcyukrywali
romans,jednakwczorajzakończyłsięonprzyjętymioświadczynami.
Pozostałomuwięcjedyniekrótkiespotkaniez„narzeczoną”,którawłaśniebyła
jużdobrepięćminutspóźniona.Nieprzepadałzaspóźnialskimi,choćwtymwypad-
kumusiałprzyznać,żedojazddoczęścimiasta,wktórejmieszkał,okażdejporze
dniaprzypominałhorror.Jegoirytacjęosłabiałaradośćnamyślotym,żeVictoria
będziewściekła,niemogącdotrzećnaczas.
IrytacjaMarkinawyparowałaostatecznie,kiedychwilępóźniejdrzwibiuraotwo-
rzyłysięgwałtownieistanęławnichpaniCalderzrozwianymwłosemizaróżowio-
nymipoliczkami,wyprzedzającprzerażonąLuizę,jegoasystentkę,mającązazada-
niebronićdoniegodostępu.
‒Bardzoprzepraszamzaspóźnienie–wysyczałatonem,któryniezawierałżad-
nejnutyprzeprosin,ajedyniejad.
Rozbawiło to Dymitriego. Pomyślał, że gdyby miał duszę, chyba śmiałby się do
rozpuku.Niestetybyłprzekonany,żeniema.
‒ Jestem bardzo zajętym człowiekiem i nie lubię czekać – rzucił w odpowiedzi,
patrzącnaobiepodminowanekobiety.–Niedotyczytojednakciebie,kochanie!
NadźwiękczułegosłówkaVictoriaspięłasięjeszczebardziej,zatoLuizanatych-
miastsięzrelaksowała,rozumiejącjuż,kimjestniezapowiedzianygość.
‒Jakieżtomiłeztwojejstrony,najdroższy–odburknęłanarzeczona,przemierza-
jąc pomieszczenie żołnierskim krokiem i rozsiadając się na fotelu po przeciwnej
stroniebiurka.
‒Luizo,dziękujęci,nadziśtowszystko–zwolniłasystentkę,którazulgąulotniła
sięnakorytarz.Zostalisami.–Jakmiłobyćznówrazem…
‒Notak…musiałamwyjśćwpołowielunchu,bardzotonieuprzejme,zazwyczaj
niejestemnieuprzejma.
‒Niejestpani?
‒Niepublicznie.
‒Czegojeszczenierobipanipublicznie?
‒Wielurzeczy.
‒Adlamnieniemaczegoś,czegoniemógłbymzrobićpublicznie…alboprywat-
nie.
Starałsięjązawszelkącenęrozdrażnić,alewrezultaciepoczuł,żejemurównież
robisięciepłonasamąmyślotym,comożnabyłobyzrobićpublicznieiprywatnie
zkobietątakąjakVictoriaCalder.Tymczasem,biorącpoduwagęichukład,najbliż-
szaprzyszłośćzapowiadałasięmarnie.Bezseksunahoryzoncie.Westchnąłponu-
ro.
‒Dlaczegosiępantaknajeżył?Przecieżspóźniałamsiętylkopięćminut.
‒Nicwielkiego.Analizowałemszczegółynaszegoukładu…
Rozjaśniłasię.Czyszczerze?
‒Mówiącoszczegółach,przyniosłamszkicniektórychdokumentów…
‒Takszybko?
Machnęłaręką.
‒Mamjegotoweodparutygodni.Odkądwogólezaczęłamsięzastanawiaćnad
swoim pomysłem. Z reguły nie zostawiam niczego na ostatnią chwilę. A pośpiech
wprzypadkudokumentówprawnychtowielkibłąd.Niechciałam,żebywpapierach
znalazłysięjakiekolwieksformułowaniazdradzające,żenaszezaręczynysąfikcyj-
ne.Zdrugiejstronypotrzebujęjednakgwarancji,żenakoniecnaszegomałegoso-
juszuoddamipanwewładaniefirmęmojegoojca.
‒Dlaczegouważapani,żecokolwiekpodpiszę?
Wzruszyłaramionami.
‒Boinaczejsięwycofam.
‒Rozumiem.Agdziemojagwarancja?
‒Jeżelijazerwęzaręczyny,toniedostanęLondonDiva.Jeślipan–todostanę.
Więc jak pana w którymś momencie wystawię do wiatru, moja część umowy traci
moc.Todziałapodobniedointercyzy.
‒Iludzierzeczywiściepodpisujątakierzeczy?
‒Owszem,podpisują.–Sięgnęłapopapiery.–Starałamsięniepominąćniczego.
Jeślizesobązerwiemy,pierścionekwracadopana.Jeżelisięrozwiedziemyzmojej
winy,tracęprawodofirmyojca.
‒Widzę,żenielubisiępanizdawaćnalos.
Przypatrywał jej się uważnie. Klasyczne rysy, bardzo jasna karnacja, niemalże
białaweblondwłosy.Możnabyłobypomyśleć:kruchakobietka.Gdybypodspodem
nieczaiłasięstalowadama.
‒Tylkoidiocizdająsięnalos.Nawethazardziścipomagająszczęściu–odpowie-
działaiprzesunęławjegostronęplikpapierów.
‒ Kalkulacja jest ważna, ale nie zapominajmy o intuicji. Czasem w życiu jak
wwalce,trzebazmylićprzeciwnika–skomentował,przeglądającdokumenty.
‒Sympatycznateoria,aleniewielemawspólnegozformalnościami.Copansądzi
odokumentach?
‒ Wszystko w porządku – powiedział, wyjmując z szuflady aksamitne pudełko
zpierścionkiem.
‒Czydobrzesiędomyślam,żeto…
‒Najlepiejniechpaniotworzy.
Spojrzałananiegozłowrogo.Otworzyłaopakowanieiprzezmomenttrudnobyło
ocenić,czyjestzdumiona,obojętna,czywściekła.
‒Chybawspominałam,żelubiędiamenty,aleniekolorowe.–Kiedysięodezwała,
wpełnijużnadsobąpanowała.
‒Aletakiwłaśniepanipasuje!
‒Mnie?Czymożenajbardziejpasowałpanu?
Niepotrafiłpohamowaćuśmiechu.
‒ A jakie to właściwie ma znaczenie? Oto pani pierścionek, bo taki wybrałem.
Mojadecyzja.
‒Czylitaktozpanemnaogółwygląda?
‒ Chciałbym jedno wyjaśnić na samym początku. Mogła pani przyjść do mnie
zpropozycjąbiznesu,alewchwiligdyzgodziłemsiędoniegoprzystąpić,stałsięon
mojągrą,namoichzasadach.Lubięwyzwania,zgoda,aleprzedewszystkimlubię
byćgórąiwygrywać.
Zaśmiałasięsztucznie.
‒Taksięskłada,żejateż!Mamywięcproblem.–Udawałaprzezchwilęzamyślo-
ną,apotemszybkozmieniłatemat.–Znalazłamtrochęinformacjiopańskimmento-
rze.ByłzNowegoOrleanu?
‒Tak.
Terazuśmiechnęłasięszczerze.
‒Dobrze!Toświetnemiejscenaakcjecharytatywne.Lokalnaklasaśredniajest
wrażliwanatakierzeczy.
‒Przerażamniepani…Czyktośjużtopaniwcześniejpowiedział?
‒O,nieraz!Alejapoprostunielubiębyćbierna,niechcętracićczasu,szukam
pewnychrozwiązań.
‒ Ja też działam szybko. Na przykład zdążyłem już poinformować media o na-
szychzaręczynach.
‒O…toświetnie.
‒Wydajesiępanizaskoczona.
‒Przywykłam,żetojajestemefektywniejsząstronąkażdegoukładu.
‒Alezemnąwspółpracujepaniporazpierwszy.
‒Będzieznasniezłyduet.
‒Liczęnato.
Victoriawstałaienergiczniezgarnęłapapiery.Zachowywałasięjakrasowabiz-
nesmenka,chociażztego,cosięoniejdowiedział,wynikało,żebyłaraczejbywal-
czyniąsalonów.Jednakżefinansowofunkcjonowałaniezależnie.Dorobiłasię,inwe-
stując. Miała w sobie więcej zaangażowania, intelektu i determinacji niż niejeden
CEOzwielkichkorporacji.Prawdopodobniejejsiławynikałateżztego,żezdawała
sobiesprawę,żeludzie,sugerującsięjejdelikatnymwyglądem,źleoceniąjejmożli-
wości.Nietraktująjejserio.
‒ Będę się kontaktować w sprawie akcji dobroczynnej w Nowym Orleanie. Czy
zechciałbypanokreślićbudżet?
‒Botoidziezmojejkieszeni?
Machnęłaniecierpliwieręką.Charakterystyczny,chybanieświadomygest,doktó-
regozaczynałsiępowoliprzyzwyczajać.
‒Nojasne.Jazajmujęsięobsługą.Oczywiścieposzukamjakichśdotacji,alewy-
najempomieszczeńijedzeniemuszązostaćopłaconeprzezpana.
‒Luizacośpanipodeśle.Samwolałbymsięniezajmowaćtakimirzeczami.Ten
układmabyćobustronniekorzystny,awyczuwam,żeorganizowanieimprezspra-
wiapaniprzyjemność.
‒Zcałąpewnością.ZwłaszczawNowymOrleanie.Wmiędzyczasiepostaramsię
pokazaćwmediach,jakbardzojestemszczęśliwa,mogącnosićpańskipierścionek.
Pomimotegożejestżółty.
‒Upieramsię,żewżółtymbyłobypanidotwarzy.Chociażsądzącpostroju,woli
paniczerń.
‒Zupełniejakpan.
‒Cóż…Niechpanipamiętaopierścionku.
Victoriazezłościąwyciągnęłagoodrazuzpudełkaidośćbezceremonialniewci-
snęłanapalec.
‒Nojuż,zadowolony?
‒Niedokońca.Niewyglądapaninakobietętużporandceznarzeczonym.
‒Ajakwyglądam?
‒Jakdyrektorkaponegocjacjach.Niemogętegozaakceptować.
Markinwstałzzabiurkaipodszedłdoniej.Nagle,zupełnieniespodziewanie,po-
targał jej odrobinę włosy. Victoria zamarła, kiedy poczuła jego dotyk, ale jej spoj-
rzenieporazpierwszyjakbyniecozłagodniało.
Dymitriniepróbowałsięoszukiwać:paniCalderbyładlaniegoszalenieatrakcyj-
na,alewichsytuacjiatrakcyjność,niedajBoże,wzajemna,stwarzałaolbrzymipro-
blem.TerazVictoriapatrzyłanańtak,jakbyczytałamuwmyślach.Jejpoliczkiza-
różowiłysię.
‒No…jużlepiej–powiedziałcichoicofnąłsię.
‒Pierścionekbywystarczył–odrzekłabardziejkobiecymtonem.
‒Jeżelinaprawdętakpanisądzi,tozastanawiamsię,czyniebrakpanipewnego
wyczuciawrelacjach.Możetowłaśnieniewypaliłozksięciem?
SłowaMarkinaniebyłyzbyttaktowne,aleniemiałzwyczajuprzejmowaćsięta-
kimirzeczami.Wolał,byludzieniemielicodoniegozłudzeńiuważaligozagbura.
Stąd wziął się jego obecny problem: żył dotąd bez żadnych ograniczeń, nie licząc
sięzopinią.Gdysięokazało,żepotrzebujesponsorów,zrozumiał,żeniewieleosób
maochotęznimwspółpracować,boprawieniktnieakceptujejegoumiłowaniaaż
takiejswobody.
‒ Nawet jeśli, proszę pana, nie ma to żadnego wpływu na nasz układ. Dla pana
muszęmiećjedyniewyczuciecodotworzeniapozytywnegowizerunkuwmediach
iorganizowaniaskutecznychgalinaceledobroczynne.Życzęmiłegodnia.
Kiedyzamknęłysięzaniądrzwi,pomyślałzgaszony,żewygrałakolejnąrundę.
NastępnedwatygodnieupłynęłyVictoriinauruchomieniuprojektuFundacjiColvi-
naDavisa.NamierzyłaodpowiedniąlokalizacjęikonferansjerawNowymOrleanie,
oraznamówiłapopularnerestauracjedosponsorowaniapoczęstunku.Terazpozo-
stało już tylko spakowanie się i podróż – coś, co lubiła najbardziej. Ona i Dymitri
mielisięznaleźćnamiejscuzadwadni.
Przezcałyczasprzygotowańudawałojejsięunikaćwszelkiegokontaktuznarze-
czonym,choćmediadałybysiępokroićzajakąkolwiekichwspólnąfotkę,aznajomi
nieszczędziliciepłychsłówigratulacji.Uznałajednak,żezadebiutująjakoparado-
piero na gali w Nowym Orleanie. Była przekonana, że wpadła na dobry pomysł
ikasapopłyniestrumieniami.Niemogłasięjużdoczekać,kiedypowieojcuoper-
spektywieodzyskaniarodzinnegobiznesu.
Rodziny Calderów nie zrujnowała strata London Diva. Byli na to zbyt wielkimi
izróżnicowanymipotentatami.Nieposzłoopieniądze,tylkoohonorojca.Byłczło-
wiekiem znikąd, który dorobił się wyłącznie własną, bardzo ciężką pracą. London
Divabyłapierwszą,sztandarowąmarką.StraciłjąprzezVictorię.Następniezrobił
wszystko,byotoczenieuwierzyło,żefirmapoległaprzezjegobłędy.Nawetwzłości
potrafiłochronićdobroireputacjęcórki.Samucierpiałbardzo:niektórzyinwesto-
rzynatychmiastsięwycofali,częśćtakzwanychprzyjaciółteżopuściłatonącysta-
tek.
Victoria była wtedy młodziutka i zakochana, niechcący ujawniła kluczowe infor-
macjeoprzedsiębiorstwieukochanemu,którywcalenimniebył.Terazzperspekty-
wydojrzałejdwudziestoośmioletniejkobietypostrzegałaNathanazupełnieinaczej.
Rozumiała,żetaknaprawdęwogóleniechciałiniezamierzałsiędoniejzbliżać;
dekadę wcześniej poczytywała to za wyraz wyjątkowego romantyzmu i szacunku
dlaniej.Aonchciałjąjedyniewykorzystaćjakocenneźródłoinformacji,pozatym
była mu tak obojętna, że nie potrafił się nawet zmusić do seksu, co dodatkowo
przezswąnieprawdopodobnąnaiwnośćbardzosobieceniła.
Ale nie będzie o tym myśleć akurat teraz! Bo teraz nadchodzą jej wielkie dni.
Trzebasiębraćzaprzygotowaniegarderoby.
Kiedy zadzwonił telefon i zobaczyła na wyświetlaczu, że to ojciec, zamarła. Od
dawnajużwidywałasięznimtylkogrzecznościowonaobiedzie,średniorazwmie-
siącu.Niebyłoimłatwoprzebywaćzesobą.Nierozmawiałaznimrównieżohisto-
riizMarkinem.
‒Cześć,tato–powiedziałacicho.
‒Cześć,Victorio.Czydobrzezrozumiałem,żesięzaręczyłaś?
Ojciecnielubiłsiębawićwdługiewstępy.
‒Atak…owszem…miałamnawetwtejsprawiewkrótcezadzwonić.
Istotnieodparutygodnizbierałasię,bydoniegozadzwonić.Nawetwczoraj,na-
wettegoranka…leczzakażdymrazemprzerażonawycofywałasię.Pohistoriize
Stavrosem,wiedziała,żeojciecbędziepodejrzliwy–zresztąsłusznie,boniemiała
najmniejszej ochoty wychodzić za Markina. Liczyło się tylko odkupienie dawnych
win.
‒Przyznaję,żeniebyłemgotów,abyozaręczynachmegojedynegodzieckaprze-
czytaćwgazecie!
‒Notak.Wypadłofatalnie.AleDymitrizaskoczyłrównieżmnie,aponieważre-
porterzynieodstępujągoaninakrok,wszystkosięnatychmiastwydało.
‒PrzecieżtenczłowiekjestaktualnymwłaścicielemLondonDiva.
‒Wiem.
‒Cotywyprawiasz,Victorio?
‒Wychodzęzamąż.Uczciwiemówiąc,czasnajwyższy.Acodoreszty…owszem,
wahałamsię,czydzwonićdociebie,bojestemświadoma,jaktowszystkowygląda.
Obecnynarzeczonywłaścicielemnaszejdawnejfirmyrodzinnej…poprzedniezarę-
czynyniedoszłydoskutku…
‒Jesteśwnimzakochana?–Wgłosieojcaniewyczuwałazwykłejrodzicielskiej
troski,tylkociekawośćwyzutązwszelkichuczuć.
‒ Szczerze, tato? Dużo bardziej interesują mnie sprawy praktyczne, nie miłość.
AlelubięMarkina.
‒Sprytnie,Victorio.Gdybyśpowiedziała,żejesteśzakochanapouszy,itakwie-
działbym,żekłamiesz.
To dziwne, ale zrobiło jej się przykro. Wiedziała doskonale, że nauczyła się już
dawnokierowaćjedynierozumem,niesłuchającwcaległosuserca,lecztakaocena
jejcharakterupochodzącazustbliskiejosobytrochęjązabolała.Jednakbiorącpod
uwagę,żepoprzedniozatrudniłabiuromatrymonialne,abyznalazłodlaniejodpo-
wiedniego społecznie partnera, z którym mogłaby stworzyć wymiernie korzystny
ibeznamiętnyzwiązek,niemogławinićojcazapodobneskojarzenia.
Wistocienierozmyślałanadmiłością.Chybatylkowkontekścietego,jakjejuni-
kać.
‒Wporządku.Niekłamię.Czyciebieinteresujemojepowodzenieczy…?
‒ Posłuchaj, masz tendencję do wybierania niewłaściwych mężczyzn. Czy jesteś
pewna,żeznówniebędęmusiałzachwilęsprzątaćpojakiejśaferze?
Poczuławstyd,złośćismutek.
‒Nowiesz,tato…niczegotakiegonieplanuję…
‒Cowtakimrazieplanujesz?CozamierzaszzrobićzLondonDiva?
Tarozmowamiałasięodbyćznaczniepóźniej,alestałosięinaczej,więcnieza-
mierzaterazwyjśćnaidiotkę.
‒Zwrócićją.
‒Zobaczymy.–Anikrztyufnościwgłosie.Żadnegosłowawstylu:zastanówsię,
córeczko,czytowarto,tylkozewzględunarodzinnybiznes.Nic.Zupełnienic.Ko-
niecrozmowy.
Reakcjaojcaniebyładlaniejzaskoczeniem,leczmimotowielkąprzykrością.Jak
zawsze.Choćdobrzeznałajegoobojętnośćibrakzaufania.
‒Muszętowszystkokiedyśnaprawić–rzekłasamadosiebie.
Odpowiedziałajejciszasamotnejsypialni,którawtymmomenciezdawałasiętyl-
kotrochęmniejskoradorozmówniżojciec.
Komórkazadzwoniłaponownie.
‒Halo?
‒Witaj,kochanie.
AkcentMarkinazakażdymrazemwybijałjązrytmu.
‒Czegośpotrzeba?
‒Zastanawiałemsię,jaktamnaszeplany…
‒Wszystkowporządku.Zabieramsięwłaśniedorezerwowaniabiletów.Założy-
łam,żewpierwszejklasie.
DroczeniesięzDymitrimdodawałojejadrenaliny,októrejmarzyłapodołującej
rozmowiezojcem.
Dymitri roześmiał się. Odsunęła odruchowo telefon od ucha. Wyższość rozmów
telefonicznychnadbezpośrednimikontaktami.
‒Notomamniespodziankę.Polecimymoimprywatnymsamolotem.
‒Wspaniale.Czylimogęspakowaćniczymnieograniczonąliczbębutów.
‒Imożemykupićdrugietylenamiejscu.
‒Aczybędęmogławybraćjesama?Bowidzępewnąniechęćwobecmoichsa-
modzielnychdecyzji.
‒Tozależy.Musząmisiępodobać.Jestemfanempantofli,wktórychkobietawy-
glądatak,jakbymarzyłaotym,byjąwygiąćioprzećnaprzykładokanapę…
Victoriazwrażenianiemogłazłapaćtchu.
‒Oczywiścieszpilki…Typowe–wydusiłapowoli.–Wracamdopakowania.
‒Notodozobaczeniazaparędni.
Gdysięrozłączył,Victoriazostałasamazeswymirozchwianymiemocjami.Nie-
przewidywalność zachowań Markina powoli stawała się stuprocentowo przewidy-
walna. Najbardziej irytował ją porażający wpływ tego człowieka na jej zmysły
izdrowyrozsądek.
TerazjednakliczysiętylkoNowyOrleanigala.TamVictoriabędziesobą,będzie
wswoimżywiole.Askoroojciecwiejużowszystkim,niemożebyćmowyożadnej
wpadce.
ROZDZIAŁCZWARTY
WyjściezpokładuluksusowegoodrzutowcaMarkinawprostwduszne,przedwie-
czorne powietrze Nowego Orleanu stanowiło nie lada szok. Na szczęście od razu
spodlotniskazabrałaichciemna,klimatyzowanalimuzyna.
Samlotprzebiegłbezzakłóceń.WiększośćczasuVictoriastarałasięoszukaćzłe
samopoczuciewynikającezróżnicypomiędzystrefamiczasowymi.Wiedziałaoczy-
wiście, że na nic się to nie zda, lecz przynajmniej mogła w ten sposób, zamknięta
wpokładowejkabinie,unikaćdłuższychspotkańzDymitrim.Itakwkrótcebędzie
musiałaznaleźćnaniewięcejchęciicierpliwości.Staniesiętakwtedy,gdyruszą
zgalami.NowyOrlean,tydzieńpóźniejNowyJork,iostatecznieLondyn.Dziękifor-
tunieMarkinaniemożliwewrokstaniesięmożliwewpółtoramiesiąca.Aposukce-
siefundacjiczekająsukcesosobistywpostacizakończeniaichukładu.
Dotegoczasuniezamierzasięrównieżzadręczaćtym,żenieokazałasięodpor-
nanaurokiDymitriegoMarkina.Ulegałymujuż„potężniejsze”kobiety.Czasamipo
prostutrudnosiękomuśoprzeć.Dlaporównania,jejniedoszłynarzeczonyksiążę,
przezsamfaktbyciaksięciem,przyokazjiprzystojnym,niemógłopędzićsięodko-
biet,aonawrzeczywistościbyłananiegocałkowicieodpornaicieszyłasię,żeuda-
łojejsięuniknąćkontaktówfizycznych.PomłodzieńczejhistoriizNatanemusunęła
tęsferęzeswojegożycia.Wolałazajmowaćsięrzeczamipraktycznymi.
NiestetyDymitrinależałdojaknajbardziejpraktycznychkwestii,awytworzona
poNathanieodpornośćnamężczyzn,którasprawdziłasięprzyStavrosie,przynim
zdecydowanieniedziałała.Nocóż.Ważne,żeVictoriabyławstanietosobieuświa-
domić.Przyjęcieczegośdowiadomościmogłostanowićpierwszykrokdozignoro-
waniategowprzyszłości.
Póki co nie mogła zignorować faktu, że jej skóra i włosy były lepkie i wilgotne
wdotyku.Jechalitrasąszybkiegoruchu,wzdłużktórejpłynęłarzekazmętnąwodą,
gdziebawiłysięniezbytnowocześnieprzyodzianedziecizsiatkamiiwędkami,spo-
radycznierosłypalmy,leczbudynkibyłyjeszczedosyćtypowe.
‒Czymożnawłączyćintensywniejsząklimatyzację?–zapytała.
‒Obawiamsię,żejestjużnamaks.
‒ Czuję się, jakbyśmy siedzieli w rozgrzanym, mokrym piekarniku. – Wiedziała,
żemówijakmarudnasnobka,lecznigdywżyciuniedoświadczyłaklimatutropikal-
nego, w którym problemem jest nie tylko temperatura, ale przede wszystkim wil-
gotnośćpowietrza.
‒Nigdytupaniniebyła?
‒Nie.Apan?
‒RazzColvinem–odpowiedział,nieodrywającwzrokuodkrajobrazuzaoknem.
– Wtedy jeszcze walczyłem… przyjechaliśmy pomóc po huraganie Katrina. Colvin
nieprzeoczyłżadnejokazji,kiedymożnasiębyłoaktywniewłączyćwpomaganielu-
dziom. Z pewnością zainteresowanie mną nie zrodziło się u niego jedynie z altru-
izmu–zarobiłemwkońcudlanasmnóstwopieniędzy–jednakniemógłtegoodsa-
megopoczątkuprzewidziećnastoprocent.Miałniesamowitąintuicję,aleniebyło
żadnej gwarancji, że wtłoczenie nawet setek godzin darmowego treningu w agre-
sywnegołobuzaprostozulicywslumsach,przyniesiejakikolwiekpozytywnyefekt.
‒SkądsięobajwzięliściewLondynie?
‒Przezniego.Aonznalazłsiętamoczywiścieztypowomęskiegopowodu,czyli
przezkobietę.Imniewyszło,alenamtak.
‒Agdziesięwogólepoznaliście?
‒WRosji.
‒Rosjatosporykraj–skomentowałazłośliwie.
Nieoczekiwaniezaśmiałsięsmutno.Byłtaknieprzyzwoicieprzystojnyimiałtyle
czaruwciemnychprawienieruchomychoczach,żemogłotoażirytować.Pocotyle
urokuwjednymczłowieku?
‒Owszem,wiem.SpotkaliśmysięwMoskwie.Walczyłemwtedywnielegalnych
walkach.Wklatce.Żadnychzasad,morzekrwi…Nieznałemangielskiegopozapa-
roma podstawowymi przekleństwami. Colvin nie znał rosyjskiego. Po prostu zoba-
czyłwemniepotencjał.Postawiłmiparękieliszkówwódki…dogadaliśmysiębezję-
zyka…Przyjechałjakołowcatalentów.Zobaczyłmniewwyjątkowokrwawejwalce
ipowiedział,żerokuję.Śmiesznietozabrzmiało.Pięćminutwcześniejzostawiłem
na deskach prawie nieżywego faceta. Wytłumaczył mi jakoś, że zabierze mnie do
Londynu,nauczywalczyćwcywilizowanysposóbizarobimyfortunę.
‒Ipantakpoprostuznimpojechał?
‒Aczegomiałemsiębać?
‒Takiwyjazdznieznajomymwnieznanewydajesiędośćryzykowny.
‒Możedlapani.Niemiałemnicdostraceniainiczegosięniebałem.Byłempo-
dobny do dzikiego zwierzęcia. Życie w Rosji przypominało piekło, nie mogło mnie
spotkaćnicgorszegoniżzastanawianiesię,cobędęjadłigdziebędęspałnastępnej
nocy.Nawetsięniezastanawiałem.
‒Wyobrażamsobie–przytaknęłaodruchowo,choćzupełnienierozumiałainie
znałatego,oczymopowiadał.
Victoriawiodłażycienaświeczniku,wychowywałasięwblichtrze.Istniaływobec
niej pewne niepisane oczekiwania, co było dosyć niekomfortowe, więc i ona sama
czułasiędalekaodideałów,leczniemiałotonicwspólnegozkoszmarem,któryopi-
sywałDymitri.
‒Pierwszymmiejscem,jakiepoznałemwLondynie,byłasiłownia,wktórejmnie
pani znalazła. Wydawała mi się pałacem królewskim po rosyjskich piwnicach, ba-
rachihangarach,gdziewalczyliśmyisypialiśmynagołymbetonie.
Victoriamilczała.Zupełnieniewiedziała,copowiedzieć.
‒Napoczątkubyłemkompletniesfrustrowany,bospodziewałemsię,żebędęna-
tychmiastwięcejtrenowaćiwalczyć.Tymczasempozornie,przynajmniejdlamnie,
Colvinniczegoodemnieniechciał.Zacząłmitylkowykładaćpodstawysztukwalki.
Najwyraźniejzająłsiętym, czegomibrakowało:formą, technikąi,co najważniej-
sze,umiejętnościąpanowanianadsobą.Miałemjedynieśmiercionośnąsiłę,gniew
i agresję, które za mnie pokonywały przeciwnika. A brak techniki i samokontroli
zdradza każdy twój następny ruch. To trochę jak szachy. Przecież sam potrafiłem
przewidywaćposunięciasłabszychodemnie…Alemyślenieszachistyniewystarczy.
Trzebamiećwyczucie,intuicję.
‒ Jakim cudem chłopak, którego wychowała moskiewska ulica, przeszedł tak
szybkoodwalkwklatcedobyciawłaścicielemjednegoznajwiększychnaświecie
konglomeratówsklepówdetalicznych?
‒Moipierwsisponsorzyzasugerowali,żemógłbymsięzająćmodelingiem.Jaksię
pani domyśla, nie była to moja bajka, ale mogłem zacząć pracować i zarabiać.
Wkrótce zetknąłem się z właścicielem Sport Limited, firmy produkującej odzież
sportową.Najpierwpodrzuciłemmuparętrafnychsugestii,jakpodrasowaćniektó-
reciuchy.Skończyłemjakopomysłodawcawłasnejliniistrojów.Uświadomiłmi,że
mam głowę do interesów. Zainwestowałem trochę pieniędzy z walk i wróciłem do
szkoły.KiedyHughpostanowiłodsprzedaćswójbiznes,byłemgotowyteoretycznie
ipraktycznie,bygoprzejąć.Potemzacząłemskupywaćpodupadającesiecisklepów
detalicznych,takie,którenadawałysięwedlemojejintuicjidomodernizacjiireor-
ganizacji.
‒ItaktrafiładociebieLondonDiva–rzuciłabeznamiętnymtonemVictoria,jak-
by chciała się przywołać do porządku i przypomnieć sobie, co tu właściwie robi
iocogra.
‒ Tak. Przez dłuższą chwilę kupowałem wszystko, co się dało. I okazało się, że
miałemdobrąrękędoratowaniainwestycji.Światotwierałsiędlamniecorazbar-
dziej.AzmianęzapoczątkowałColvin.Chciałbymterazzrobićtosamodlajakichś
dzieciaków, które może będą uczestniczyły w programie darmowych siłowni.
Ichciałbym,żebytobyłocoświęcejniżtylkotrening,żebytobyłorównieżwspar-
cieemocjonalne,czylidokładnieto,codostałemodColvinaicozmieniłocałemoje
życie.KiedymieszkałemwRosji,napędzałmniegniew.Żyłemnakrawędzi.Miałem
biletwjednąstronę.KiedyznalazłemsięwAnglii,zobaczyłem,żenażyciemożna
mieć wpływ i celów podróży może być wiele. A wszystko zaczęło się od podstaw
sztukwalki,którepoczątkowouważałemzakompletnąstratęczasu.
‒Niesamowitahistoria.–Victorianiepotrafiłanieokazaćzaangażowania.–Ni-
kogoniepozostawiobojętnym.Powinienpanpowiedziećdokładnietosamopodczas
przemówienianagali.
‒Panisięspodziewa,żebędęprzemawiał?
‒Noprzecieżtopanagala.
‒Niezałatwiłapanijakiegoścelebryty?Mistrzaceremonii?
‒ Oczywiście, ale pańskie słowa, osobista historia bardziej przemówią w takiej
sytuacji.Celebrycirzadkorobiąwrażenienainnychcelebrytach.
‒Możesobiepaniniezdawaćztegosprawy–zadrwił–aledlawieluludzijestem
wręczodpychający.
‒Hm…domyślałamsiętego…‒odrzekłaprzeciągle.
‒Nowłaśnie.Chociażdlawiększościkobietjestemchybabardziejatrakcyjnyniż
dlapani.
Victoriazaczerwieniłasię.
‒Większościkobietnajwyraźniejchodziwżyciuocoinnegoniżmnie.Coczęsto
wpanaprzypadkuprzenosisięnałamyprasy…Niechzacytuję:„Męskadziwka”?
„Niszczycielogniskdomowych”?„Pogromcaniewiniątek”?
‒ O, wypraszam sobie! Nigdy nie uwiodłem żadnej niewinnej! Reszta to pewnie
prawda.
Zerknęła na niego, gdy siedział rozparty na siedzeniu, zapatrzony w widok za
oknemlimuzyny,wypełniającsobąwiększączęśćtylnegosiedzenia.Wydawałosię,
żejestzbytpotężny,byjeździćsamochodem,zbytdziki,bymożnagotrzymaćdłu-
żejwtakniewielkiej,zamkniętejprzestrzeni.Wjejodbiorzeniepasowałdokońca
nigdzie,nawetwsiłowni,gdziesiępoznali.Byłownimcoś,czegoniepotrafiłazde-
finiować. Coś intrygującego i zarazem groźnego. A nie powinna przecież zapomi-
nać,żemiałbyćjedynieśrodkiemwiodącymdocelu.
‒Nieważne–powiedziała.–Uważampoprostu,żejeżeliopowiepanswojąhisto-
rięwłasnymisłowami,tosukcesbędziemurowany!
‒Dlaczegopanitakuważa?Jestemzaskoczony.
‒Czym?
‒Niewyglądapaninaosobę,naktórejrobiąwrażeniesmutneludzkiehistoryjki.
Victorianiewiedziała,jakzareagować.
‒Niewiem,ocopanuchodzi.Jestemraczejcenionazaswądziałalnośćdobro-
czynną.
‒Niewidzęzwiązkumiędzyskutecznądobroczynnościąatym,cosięnaprawdę
odczuwa.Wydajemisię,żejestpanikobietąkierującąsiębardziejwynikiemfinan-
sowymniżaltruizmem.
Spojrzałananiegolekkowzburzona.
‒ Jestem absolutną miłośniczką altruizmu. Lubię widzieć ludzi nakarmionych
imającychdachnadgłową.Niezabardzomisiępodobająpańskiewyobrażeniana
tematmojejosobowości.
Jegosłowatrochęjązabolały,aleniezamierzałabyćznimszczeraimówić,jak
wielkieznaczeniemadlaniejto,corobi.Takiewyznaniabyłydosyćosobiste,aona
nieuznawałaosobistychwynurzeń,bozdoświadczeniawiedziała,żeprowadząje-
dyniedoodrzucenia.
‒Niechciałempaniurazić.Poprostumówię,cowidzę.Samzresztąniejestem
szczególniesentymentalny,zwyjątkiemhistoriizColvinem,którąchciałbymuczynić
ponadczasowązewzględunato,jakimbyłczłowiekiem.
Przezchwilępożałowała,żeniezdobyłasięnaszczerość,boMarkinwydawałsię
stuprocentowouczciwywswejostatniejwypowiedzi.
‒Itakmapanmówićnagali.Ozwrociewpanażyciu,jakiprzyniosłopoznanie
sztukwalki.Iomożliwościach,któresiępotempojawiły.
Wmiaręjakzbliżalisiędomiasta,sceneriazaoknemulegałapowolnejprzemia-
nie,budynkistawałysięcorazstarszeioryginalniejsze,anajezdnipojawiłysięszy-
nytramwajowe.
PrzedpodróżąVictoriawyczytała,żeNowyOrleanuznawanyjestwStanachza
najbardziejwyjątkowemiasto,ajegowielokulturowedziedzictwo,hiszpańsko-fran-
cuska architektura dzielnicy pierwszych osadników, kamieniczki z rzeźbionymi
w żelazie balkonikami i drewnianymi okiennicami oraz wspaniała kuchnia, liczne
klubyzmuzykąjazzowąifestiwale,takiejakkarnawałoweMardiGras,przyciągają
rokrocznie miliony turystów. Teraz mogła to wszystko zobaczyć na własne oczy
izachwycićsięwszędziewyczuwalnąniesamowitąatmosferąprzyjaźniiotwarcia.
DymitriucieszyłsięspontanicznąreakcjąVictorii.
‒OtoNowyOrleanwcałejkrasie.Podobnokażdemiejscetutajmaswojegodu-
cha,ajeśliktośmówi,żeniema,toznaczy,żekłamie.
‒Niechcężadnychduchów,jeszczenampopsująimprezę.
‒Czemuzarazpopsują?Amożeurozmaicą?
‒Zapanowałpannadduchamiprzeszłościinieboisiępanspotkaćichwteraź-
niejszości.
‒Cudzeduchyminieprzeszkadzają.Własnepochowałem.
Rozbawiłojąto.
‒Chybawzniosętoastzapańskieduchy.Awłaściwie,możerazemsięzanienapi-
jemy…przyokazji.
‒Świetnypomysł.
Dojechalinamiejsce.Limuzynazaparkowałaprzednarożnym,trzypiętrowymbu-
dynkiemwnietypowymodcieniuróżu,któregocharakterystyczne,zupełnienieame-
rykańskiebalkonikioplatałabujnaegzotycznaroślinność.
‒Tomusibyćto!–powiedziałapodekscytowanaVictoria.–Poznajęzezdjęćwin-
ternecie.
‒Doskonałemiejsce!Jeśliktośchciałbyznaleźćcośtypowonowo-orleańskiego,
tojestwłaśnieto!–ucieszyłsięDymitri.
Victoriamiaładokładnietakąnadzieję.Niewiedziała,czyudajejsięzmienićopi-
nię ludzi o Markinie, ale zamierzała dołożyć wszelkich starań. Zawsze próbowała
dotrzymywaćsłowa.Zwłaszczapotym,jakzawiodłakiedyśojcaiprzezlatapłaciła
słonozajedenjedynybłąd.Wdodatkuniewiedząc,czykiedykolwiekzmażezsiebie
tęplamęnahonorze.Idlategoterazjesttutaj.Żebyspróbować.Dlasiebie,dlaojca
i…dlaMarkina,boostatniouświadomiłasobie,żedlaniegoteż.Choćosobiścienie
znaczyłdlaniejprawienic,tojegohistoriaporwałająizainspirowała,acelfundacji
uznałazaszczery,mądryiszlachetny.Cowięcej,byłaprzekonana,żepogaliwiele
wpływowychosóbpomyślitaksamo.
‒Mamteżnadzieję,żeprzywiozłapaniodpowiedniestroje–zagadnąłDymitri.
‒Ależoczywiście.Mojapracapolegagłównienaorganizacjiimpreznaceledo-
broczynne,więcmamcałągarderobęodpowiednichstrojów.
‒Doskonalerozumiem,jednaktęimprezęorganizujepaniniejakoVictoriaCal-
der,leczVictoriaCalder,kochankaDymitriegoMarkina,amojekochanki…
‒ Czyli podwyższył pan standardy swoich kochanek od ostatniej fotki w prasie
brukowej?
Zaśmiałsię,pomagającjejwysiąśćzautapowielogodzinnejjeździewtropikalnej
temperaturze.
‒Iskądtenśmiech?Przecieżzostałamwychowana,bysięodpowiednioubierać.
Mamklasęoddziecka.
‒Zazwyczaj,jeśliczłowiekmusiopowiedziećotym,jakijest,żebyzostałotoza-
uważone,tochybawrzeczywistościwcaletakiniejest‒przekomarzałsiędalej.
‒Trudno.Zemnąjestinaczej.–Rozłożyłabezradnieręce.–Naprawdęoddziec-
kaemanujęklasą.
‒Ależoczywiście.–Przypatrywałjejsięuważnie,jakbybyłasamochodem,który
mazachwilękupić.–Problemwtym,żemojekochankizwyklebywająinne.
‒Myślałam,żejużtoomówiliśmy.Reporterzyniebędązdziwieni,żewybrałpan
kobietę,wktórejjest,nazwijmyto,elementwalki.Apojakimśczasiezaakceptują,
żejednakrozstałsiępanzosobą,któraodpoczątkuniewydawałasiębyćwpań-
skimtypie.
‒Możeitak…‒rzuciłizwróciłsiędoszofera,byzaopiekowałsiębagażami.–Ja
muszępomócpannieCalder,bocośmisięzdaje,żenowo-orleańskapogodanieco
zrujnowałajejdelikatnyangielskitemperament.
‒ Mój delikatny angielski temperament… ‒ wymamrotała złowrogo pod nosem
idodałagłośniej:‒PanjestzRosji,więcchybaraczejpanpowiniensięjużdawno
roztopić.
‒Oj,takłatwosięmniepaniniepozbędzie,proszęnatonieliczyć!
Pochwilimaszerowalijużzgodniewstronęwejścia,onaparękrokówzanim,stą-
pając niepewnie na wysokich obcasach po nierównym chodniku. Przeczytała co
prawdawinternecie,żeNowyOrleansłyniezestarychtramwajówipłytchodniko-
wych,niebyłajednakprzygotowananacośtakiego.Dodatkowoczuła,żepiekąją
policzki,comaniewielewspólnegoztemperaturą,awięcejzobecnościąnarzeczo-
nego.Przyjęcieczegośdowiadomościmogłostanowićpierwszykrokdozignorowa-
niategowprzyszłości.Trzymajsię,Victorio.
Dymitriwiedział,żeVictoriagozafascynowała,iczułogromnąirytację.Byłalodo-
wata,kąśliwa,trzymaładystans,niedałasiędosiebiezbliżyć–jednymsłowembyła
damskąwersjąjegosamego.Chociażonpotrafiłokazaćwięcejciepła,naprzykład
swoimkochankom.PannaCalderwydawałasięniezdolnadookazywaniajakichkol-
wiek uczuć, co stawiało pod znakiem zapytania cały ich układ, zwłaszcza w miej-
scachpublicznych.Niemartwiłsiętymjednakzbytnio.Corazbardziejintrygowało
gonatomiast,jakprzebićsięprzezjejnapozórstuprocentowohermetycznąskoru-
pę.
Kiedyznaleźlisięwhotelu,Victorianatychmiastzniknęławswoimapartamencie
podpretekstemkąpieliiodpoczynkupopodróży.Mógłprzecieżpostawićwarunek
wspólnego apartamentu dla podtrzymania pozorów, lecz nie zrobił tego, bo miał
wrażenie,żeimdłużejsięznają,tymbardziejsięodniegoodsuwa.Odsamegopo-
czątkubyłapięknai nieosiągalna.Wiedział,żezainteresowanie niątozły pomysł.
Jednakjegociałonajwyraźniejkierowałosięinnymiprzesłankami.
Gdy czekał na jej pojawienie się dużo później w luksusowym lobby hotelowym
owykwintnym,bardzoeuropejskimwystroju,rozmyślałokobietach.Uwielbiałeks-
kluzywnewnętrza:kandelabry,marmuryizłoto,atakżeekskluzywnekobietyouro-
dzie Victorii. Był w życiu z bardzo wieloma niewiastami, zwłaszcza odkąd stał się
bogatyisławny.Właściwiepowiniensięjużznużyćtymtematem.Nicztychrzeczy:
każda następna okazywała się intrygująca. Teraz ona… Jak muzealne arcydzieło
sztuki,strzeżoneprzezskomplikowanesystemyalarmoweioznakowanenapisami:
„Niewolnodotykać”.Aimcośjestbardziejniedostępne,tymbardziejstajesiępo-
żądane.Takajużjestprzewrotnainielogicznaludzkanatura.
W samolocie Victoria praktycznie cały czas ukrywała się przed nim w kabinie,
w samochodzie męczyła go jej bliskość. Dał się nawet sprowokować do zwierzeń,
czego z reguły nie robił. Zazwyczaj unikał mówienia o przeszłości, bo nie istniały
żadneszczęśliwechwile,októrychchciałbypamiętać.Przyniejsamzaczynałmó-
wić,cowięcej,miałochotę.Czyżbyszukałzrozumienia?Tak,możetak.Możepra-
gnął,bypojęławagęjegodziałań.
NadejścieVictoriiwyczułwcześniej,niżjązobaczył.Gdyostateczniepojawiłasię
naschodachwnaderskromnymiwyważonym,szarawymletnimstroju,składającym
sięzezwiewnegowdzianka,obcisłychspodnitrzyczwarteipantoflinaniskimobca-
sie,ożywiłsiębardziejniżnawidokseksbombywbikini.Możejednakkobietyza-
czynałygonużyć?DochwilipoznaniapannyCalder,wydawałomusię,żejestwpeł-
nizadowolonyzeswojegożyciaseksualnegoidoznałjużwszystkiego.Możesięmy-
lił?Nagleokazałosię,żefizyczniepragnietylkoVictorii…
‒Awięc‒odezwałasię,ajejperfekcyjnieformalnytonpasowałidealniedoeks-
kluzywnegolobby–zabieramniepannaobiecanegodrinka?
‒Owszem.Jeśliniezinnegopowodu,tochociażbydlatego,żebyśmypodczasgali
napewnozagralidojednejbramki.
‒Zgadzamsię.Dobrypomysł.
‒Amimotowydajesiępanipoirytowanamojąobecnością.
‒Niebardziejniżzwykle.–Machnęłalekceważącorękąwcharakterystycznydla
siebie sposób. – Może i wolałabym iść spać, ale nic mi się przecież wielkiego nie
stanie,jeżeliprzesunętonapóźniej.
‒Cieszęsięzatem,żenicpanizmojejstronyniegrozi.
WyraztwarzyVictoriibyłzdecydowaniebardziejwystudiowanyniżnaturalny.Do-
pieroparęrazyprzyłapałjąnatym,żenasekundęwypadłazram.Naprzykład,gdy
wbiurzeodgarnąłjejwłosyzczoła…
‒Idziemy?–zapytała.
‒Oczywiście.Mamnadzieję,żespodobasiępanipomysłkolacjitutajnamiejscu,
nahotelowymbalkonie.
‒Kolacji?!Spodziewałamsięjednegodrinka.
‒Niestetytaktojużzemnąjest,pannoCalder,wszystkodoprowadzamdokońca,
nieinteresująmniepółśrodki.
Niewiedziećczemu,jegosłowawywołałyrumieńcenapoliczkachVictorii.Awięc
ionaczuła,żecośsięmiędzynimiświęci.Miałochotęstaćsiębardziejnachalny.
‒Czytojakaśdeklaracja?
‒Owszem.Gdybykiedykolwiekchciałamniepaniwystawićnapróbę.
Nareszciewidziałwjejoczach,żepłaszczyznaichkontaktówprzesuwasięzcał-
kowicieneutralnejwstronęzmysłowej,doczegodążyłpodświadomieodpierwsze-
gospotkania.
Życienaskrajuwewczesnejmłodościnauczyłogo,żeabyprzetrwać,trzebasię
zawszetrzymaćkurczowojakiegośplanu.Teraznaglejakodojrzałymężczyznaza-
marzyłotym,byrazpójśćnażywioł,nachwilęprzestaćbyćszachistą,poddaćsię
temu, co wydaje się nieuniknione, choć kontrolę cenił sobie ponad wszystko. Wie-
działdobrze,cosiędzieje,gdynadniepewnymczłowiekiemgórębiorąemocje.
DopókiColvinniepokazałmuinnychmożliwości,Markinżyłjakwpiekle.Wtedy
poprzysiągłsobiewykreślićuczuciazeswegoistnienia.
PojawieniesięVictoriispowodowałochęćpowrotudouczućpomimoogromnego
strachu.Zdrugiejzaśstronydążenietakiewskazywałonachwilowąutratękontroli
ichociażbydlategoniemogłozostaćzrealizowane.
‒Azatemchodźmy.Totutajnagórze–powiedziałchłodno,starającsięprzywo-
łaćdoporządku.
Uśmiechnęłasięzdawkowo,obdarzającgojednymzeswychnieprawdziwych,wy-
studiowanychuśmieszków.Itegopowiniensięodniejnauczyć!Zamiastplanować,
jak pokonać jej sztuczny pancerz, powinien podziwiać konsekwencję i nieustępli-
wość.
‒Zmiłąchęcią.Niemogęsięjużdoczekaćnaszejwykwintnejkolacji.
Gdy podał jej ramię, wsparła się na nim beznamiętnie. Jednak jemu trudno było
zapanowaćnadswymciałem.Cowcalenieoznaczało,żebędziesięmusiałnatych-
miastpoddać.
‒Japodobnie,pannoCalder.
ROZDZIAŁPIĄTY
Nabalkoniehotelowymniebyłożywejduszy,tylkostolikzbiałymlnianymobru-
semipojedyncząświecą,nakrytydladwojga.Wymarzonemiejscenaromantyczną
kolację.Jakaszkoda,żeaniVictoria,aniDymitriniemielitakichplanów.
W hotelu zajmowali olbrzymi apartament ze wspólnym wejściem, lecz w środku
przypominałmałądwupoziomowąwillęimożnasiębyłownimniespotykać.Markin
zresztąniewszedłwogóledośrodka,gdyVictoriakąpałasięiprzebierałapopo-
dróży.
Nie wiadomo dlaczego, ale stolik na balkonie zdawał się oferować więcej nie-
chcianejintymnościniżwspólnyapartament.Nadworzepowolizapadałzmrok,na
uliczkachzapalałysięlatarenki,rzucającnawszystkozaczarowany,pomarańczowy
blask. Kelnerzy wybrali bardziej zaciszną stronę balkonu. Gdyby stolik ustawiono
gdzie indziej, można byłoby podpatrywać życie nocne lokalnych imprezowiczów –
aNowyOrleansłynieprzecieżzmuzykiirozrywki–więcVictoriaczułasięodrobi-
nęrozczarowana.Słyszała,żejesttomiejsce,którekażdegopozbawizahamowań.
Możewskrytościliczyłanacud?Możejednakwgłębiduszychciałastracićzaha-
mowaniawtowarzystwieMarkina?
Dymitriwysunąłdlaniejkrzesłoszarmanckimgestem,aonaobdarzyłagoniena-
gannym,wystudiowanymuśmiechem.Gdysiedzielinaprzeciwsiebie,powiedział:
‒Posiłekzostaniepodanywkrótce.Tospecjalnyzestawpokazowy,zawieraprze-
krójnajpopularniejszychdań.Niesądzę,żebycokolwiekcałkowicienamnieodpo-
wiadało.
‒Niewyobrażamsobie,żebywtakuroczymmiejscupodawanocośniesmaczne-
go.Noiczekamnaobiecanegodrinka.
Victoriamarzyłaokieliszku,żebyzająćczymśręceiniemyślećnaokrągłoobli-
skościMarkina.Jaknazawołanienabalkoniezjawilisiędwajkelnerzy,jedenzbu-
telkąwina,adrugizpółmiskiemlokalnychprzekąsek.Opowiedzieliimteżpokrót-
ce, czego mogą się spodziewać jako dania głównego i skłoniwszy się elegancko,
zniknęliwewnętrzu.
‒ Jest pani zadowolona z postępów przygotowań do gali? – przerwał milczenie
Dymitri.
‒ Tak. Wszystko idzie sprawniej, niż myślałam. Co więcej, w trzech miejscach
prawie dokładnie w tym samym tempie. Poza tym służy panu związek ze mną.
Wprasiepojawiająsięwzmianki,żemożeistotniezmierzapanwdobrąstronę.
‒Będąchybabardzorozczarowani,kiedysięrozstaniemy.
‒Wprostprzeciwnie,będąmielioczympisać.Szczęściejestnudne.
‒ Jak na osobę żyjącą bez jakichkolwiek skandali, nieźle zna pani mechanizmy
prasowe.
‒Poprostuwiem,czegonależyunikać.Zawszedbałamonienagannąreputację.
Cowsumiebyłoprawdązpominięciemkrótkiegookresuwżyciu,kiedykierowa-
łasięwyłączniewłasnymiuczuciami.Zacopłacisłonodotejpory.
‒Życienaświecznikuodmałegomusisięchybabardzoróżnićodwchodzeniado
wyższychsferwpóźniejszymwieku.
‒ Owszem. Bo ja wychowywałam się w pełnej świadomości, jakie konsekwencje
maprzynależnośćdoelity.
Niemiałazłudzeń,żeskandaluuniknęłatylkocudem,awłaściwiedlatego,żemia-
ła mądrego ojca, który nie dążył do zemsty, oraz narzeczonego zainteresowanego
nie nią, lecz zdobyciem London Diva, bez ogłaszania światu, jakimi metodami się
posłużył.
Niezamierzałajednakwracaćterazdobolesnychwspomnień.Powolitaczęśćjej
przeszłościpoprostuprzestawałasięliczyć.
‒Muszęprzyznać,żejanapoczątkuzupełnieniemiałemtakiejświadomości.Nie
poświęcałemanijednejmyślitemu,conapisząomniewgazetach.Niedostrzega-
łem związku między tym a osiąganiem swoich celów. Miałem w nosie, co mówią
omnieludzie,cowypisująomoichzwiązkachzkobietami,opochodzeniupieniędzy.
Dopieroterazjestinaczej.
‒Zgadzamsię.Różnimysięzasadniczo.
‒Toznaczy?
‒Popierwsze,pochodzęzbogatejrodziny.Pieniądzewdrugimpokoleniu.Nicze-
goniezawdzięczamdokońcasobie.Podrugiejestemkobietą.Mężczyznarozpust-
nikjestlepiejtraktowanyniżrozwiązłakobieta.Takiejestspołecznepodejściedo
mężczyzn.Zakłada,żeznaturyprowadząonihulaszczytrybżycia,cowięcej,tak
naprawdęnikogotoniegorszy,dodajejedyniepikanterii.
‒Oczywiściedomomentu,kiedytakaosobachcenaprzykładpoprowadzićfunda-
cjędobroczynnąnarzeczdzieci.Wtedyautomatyczniestajesięzdemoralizowanym
potworemniemieszczącymsięwramachobowiązującychstereotypów.
‒Itak,inie.Jeślicośdotyczydzieci,myślisięodzieciach.Resztęmożnałatwo
dostosować.
‒Jaknaosobęukształtowanąwdobrobycie,jestpanidosyćcyniczna.
Nieodpowiedziałaodrazu.
‒ Nie zaprzeczam, że otrzymałam nienaganne wychowanie i edukację. Jednak
równiewcześnieodebrałampokazowąlekcjędotyczącąprawdziwejludzkiejnatury.
Naprawdę wcześnie zdjęto mi z oczu różowe okulary. Pozbawiona złudzeń zaczę-
łam inaczej patrzeć na otoczenie, na ludzi i na motywy ich działania. Nie wierzę
wpozory,odkądtosięstało.
‒Terazjestemnaprawdęzaintrygowany.Cóżwłaściwiesięstało?
Pożałowałanagle,żeniepotrafiprzekonywającokłamać.Zwłaszcza,żetahisto-
rianiewielemiaławspólnegozichsprawamiczyukładem.
‒Kiedymiałamszesnaścielat,ojcieczapoznałmniezeswoimbliskimwspółpra-
cownikiem. Człowiek był niewiarygodnie przystojny, po trzydziestce. Zakochałam
sięwnim.Jaktonastolatka.
‒Jużsampoczątekbardzomisięniepodoba.
Byćmożetrudnosłuchaćtakichopowieści,alenieporównywalnietrudniejjestje
opowiadać!
‒Niedziwięsię.Aletaksiętowłaśnieniestetyzaczęło.Rówieśnicywydawalimi
się za głupi. Wolałam siedzieć nad książkami. Nathan był zupełnie inny. W mojej
dziewczęcejgłowie.Oczywiścieniepotrafiłamsięukryćzeswoimiuczuciami,aon
nie bronił się przed spotkaniami. Wpadał do domu pod pretekstem rozmowy z oj-
cem,dobrzewiedząc,żeakuratgoniezastanie.Zamiasttegorozmawiałzemną,
ajacorazbardziejsięzakochiwałam.Niestetywierząc,żezwzajemnością.Kiedy
naszerozmowyzaczęłyprzypominaćwywiadgospodarczy,zupełnieniewzięłamso-
bietegodoserca.PrzecieżNathanpracowałztatą,przyjaźnilisię…Itakwyciekły
informacje o naszej nowej linii ubrań, które mój ukochany błyskawicznie sprzedał
konkurencji. Pomysł został skradziony, ich produkty ujrzały światło dzienne wcze-
śniej,aLondonDivazostałazpełnymimagazynami.DrogiNathanwykupiłudziały
iwysadziłojcazsiodła.Wszystkoprzezemnie.Terazrozumiejużpan,czemuchcę
odzyskaćLondonDiva,skądpłyniemojawiedzaoludzkichmotywachiskądbierze
sięmójcynizm.
KiedyspojrzałanaMarkina,zobaczyławjegooczachźleskrywanąfurię.
‒Dorosłyfacet,którywykorzystujeszesnastolatkę,niejestdlamniemężczyzną.
‒Conieprzeszkadza,żemojagłupotadoprowadziłarodzinędoutratyfirmy.Na-
thananieusprawiedliwianic,alemnieteż.Dlategopróbujęodpokutowaćzabłędy.
‒Niebardzorozumiem,jakmożnaodpokutowaćzacudzebłędy?
‒Nathanjakośotymniemyśli…
‒Niemajużczegozwrócić.Wszystkoodniegoodkupiłem.
‒Awięctopan…Odrazuwiedziałam,żezacośpanalubię.
‒Zato,cowemnienajbardziejmrocznego.
‒Ajabyłamzawszegrzecznądziewczynką.Popełniłamwżyciujedenbłąd,który
kosztowałmojąrodzinęfortunę.Równiedobrzemogłamzostaćzbuntowanąnasto-
latką. Wtedy zapłaciliby tylko za kolczyki w pępku, parę tatuaży i glany. Przyzna
pan,żewyszłobyimtaniej.
‒ Porządny tatuaż nie jest tani – skomentował, odsłaniając opalone, muskularne
przedramię.
Victoria zawstydziła się, bo na widok fragmentu jego nagiego ciała zaschło jej
wgardle.Czemusięoszukuje?Przecieżzwyczajniejądoniegociągnie.Icóżwtym
złego?KiedyśchciałasięoddaćNathanowiwdowódmiłości,zpobudekczystoemo-
cjonalnych.Terazchodziniestetyocośzupełnieinnego.
‒Alesiećbutikówmusibyćdroższa.Zresztąjakokupiecznapanceny.
‒Niepamiętamdokładnie.Kupowałemwielesieci.
‒Mniedotyczytylkotajedna.
‒Nawetjużwiemdlaczego.
‒Wcześniejniebyłpanciekaw?
SzczęśliwiedlaVictoriiDymitriopuściłrękawkoszuli.
‒Możetrochę.Alewszyscymamyjakieśsekrety,askorosamnielubięsięzdra-
dzaćzeswoimi,nieoczekujętegoodinnych.
‒Przecieżtopanmniezapytał!
‒Nawetmojacierpliwośćmajakieśgranice!
Zamilklioboje.Wydawałosię,żepotrzebująodpoczynku.Najwyraźniejpodobnie
odczuwaliuświadomieniesobiewzajemnejatrakcyjności.
‒Ciekawedlaczegotamnadolejesttakgłośno–powiedziała.
‒Pewniejakiświeczórkawalerski,amożepanieński.Tobardzopopularnyzwy-
czajwStanach.
‒Nigdynierozumiałam,cownichfajnego.
‒Dlaczego?
‒Striptiz,morzealkoholu,kompletneszaleństwo…
Zaśmiałsię.
‒Jalubięstriptiz,alewewłasnejsypialni.
Rozczarowałoją,żeMarkinlubitakietanierozrywki.Acotojąwłaściwieobcho-
dziło?
‒Wżyciupotrzebatrochęluzu–dodał,widzącjejniezadowolenie.
‒Wyjaśniłamjużchybamożenawetzbytszczerze,czemujestemtakasztywna.
‒Jedenbłąditrzebaodrazupoświęcićresztężycia?
‒Bozrujnowałmojąrodzinę.
‒Naprawdęsądzipani,żeNathanzmieniłsięzpowodutejhistorii?
Poczułasię,jakbyktośwylałnaniąwiadrozimnejwody.
‒Wprostprzeciwnie.Dostałto,czegobardzopragnął,więczmieniłamjegożycie
nalepsze.Skończonydrań.
‒Czasnieleczywszystkichran.
‒Nie.Alemamnadzieję,żeodzyskanieLondonDivawyleczychociażtenajgłęb-
sze.
Wejściekelnerówzesłynnymnowoorleańskimdeserembeigneticafeaulaitpo-
mogłoimzapaśćwmilczenie.
PojakimśczasieDymirtizaproponował,żebypoobserwowalizbalkonuBourbon
Street,ulicęsłynącązwspaniałychimprez.
Victoriazgodziłasięzodrobinąwahaniawgłosie.
‒Chodźmypopatrzeć,jaksiębawiąinni–powiedziała,wstającodstołuipodcho-
dzącdobalustrady.
Naulicykłębiłsiętłumrozmaitychbiesiadników.Niektórzymaszerowali,wyma-
chując kieliszkami z alkoholem, wznosząc toasty do wszystkiego wokół, tarasując
ruchuliczny.Kobietywozdobnejbieliźniestałypodsklepikamiiknajpkami,kusząc
przechodniów, by wchodzili na zaplecze. Pojawiła się też grupka prawie rozebra-
nych,wykrzykującychcośgłośnomężczyzn.Wtymsamymmomenciepodbalkonem
przeszłyubranenaczarnodziewczyny,niosącbiaływelonzakoleżanką–niewątpli-
wieuczestniczkiwieczorkupanieńskiego.
Victoriapochyliłasięciekawiedoprzodu.
‒Ależprzecieżonesą….
‒Kompletniepijane.Owszem.
Victoria zamyśliła się. Jakby to było znaleźć się nagle na jednej z tych imprez…
tam na dole? Poczuła też, że Dymitri przysunął się do niej niebezpiecznie blisko.
Wieczorne powietrze, choć nadal parne i wilgotne, zdawało się bardzo zmysłowe.
Zazwyczajniemyślałaoniczymwtakichkategoriach.Alezazwyczajniezasychało
jejteżwustachnawidoktatuażunamęskimprzedramieniu.WtowarzystwieMar-
kinawszystkoodbywałosięinaczej.
Nagle posmutniała. Pożałowała tych wszystkich prostych, codziennych rzeczy,
małychnamiętności,któreprzestałydlaniejistnieć,gdymiałaszesnaścielat,które
zastąpiłwstyd.Przecieżgdybynieto,pewniebyłabytamnadole.Pewniepotrafiła-
bysiędobrzebawić.Miałabykrągzaufanychkoleżanek,zktórymiczasemchodzi-
łabysięnapić.Możemiałabyteżjakiegośfaceta,któryczekałby,żewkrótcesiępo-
biorą.Możebylibywsobiezakochani.
Tak… z jakiegoś powodu widok ludzi bawiących się beztrosko na ulicy, normal-
nych młodych ludzi bez zahamowań, spowodował, że nagle bardzo jaskrawo do-
strzegłaswojąodmienność,odrębność,nienormalność.
Wtedypomyślała,żetegowieczoruniejestprzecieżsama.Iwcaleniechcebyć
sama…Czemumiałabychciećwtakąpiękną,ciepłąnoc?
Dymitriprzysunąłsiędoniejiobjąłjądelikatnie,jakbypotrafiłczytaćwjejmy-
ślach.
‒Ijaksiępodobaprawdziweimprezowanie?–zapytał.
‒Niewiem,nigdywczymśtakimnieuczestniczyłam.
‒Paninigdyniedajesobienaluz,co?
‒Poprostukażdymaswójlimitbłędówdowykorzystania.Jaswójwykorzystałam
bardzowcześnieiniemogęwięcejryzykować.Itakmamszczęście,żeojciecmnie
niewydziedziczył.Bowidzipan,Nathannadomiarzłegobyłjeszczeżonaty.
Otymdowiedziałasiędużopóźniej.Wyjaśniłotoprzynajmniejwpewiensposób
fakt,żeunikałzniąwszelkichkontaktówfizycznychpozapocałunkami,chociażpro-
wokowałago,jakmogła.Musiałuznać,żezdradaczystoemocjonalnaniejestzdra-
dą.Czasamimyślałanawet,żemożewspólniezżonąopracowalitendiabelskiplan
wykorzystaniagłupiejnastolatki.
Dymitriwskazałjejjeszczejedenaspektcałejhistorii:żeniemiałaonanajmniej-
szegowpływunaNathana.Nigdyprzedtemsamategoniedostrzegła,choćwłasne
życie zmieniła i wynaturzyła całkowicie właśnie przez niego. Bo gdyby nie on, jak
wyglądałabyjejobecnasytuacja?Odpowiedźnatopytaniejużnierazdoprowadziła
jądorozpaczy.
Cotakiegomająwsobienowoorleańskienoce,żepotrafiąwywrócićdogóryno-
gami od dawna ustalony porządek? Co takiego ma w sobie towarzyszący Victorii
mężczyzna,żewszystkieubraniawydająsięnaglezamałeizbędne,sercezacho-
wuje się, jakby chciało wyskoczyć z piersi, a centrum świata znajduje się na ple-
cach,tamgdzieleżyjegociepła,silnadłoń?
‒Chciałobysięposzaleć,tamnadole,co?Victorio?
‒ Wcale nie – odpowiedziała zgodnie z prawdą, bo wolała w tym momencie być
tu,gdziebyła,znim,nagórze.
‒Jakabyłaśprzednim?–zapytałcicho.
‒Jużniepamiętam.
‒Postarajsię–wyszeptałjeszczeciszej.
Wiedziała, że powinna natychmiast powstrzymać to szaleństwo, odsunąć się od
niego,odejść,leczzamiasttegostałanieruchomojakwmurowana.
‒ Chyba byłam normalną nastolatką spragnioną miłości. Myślałam, że ją znala-
złam,kierowałamsięsercem,nierozumem.Iwcalezatymnietęsknię.
‒Azaczymtęsknisz?
‒Zanamiętnością–odpowiedziałabezzastanowienia,zaskakującsamąsiebie.
Poczułasię,jakbynagleotworzyłaodwielulatnieużywanedrzwi.
Dymitriprzysuwałsięcorazbliżej,wciskającichjaknajdalejwbalkonowąwnę-
kę.
‒Myślę,żeniemogłaśstracićswojejprawdziwejnatury.Trzebajątylkoobudzić.
‒Alejak?
‒Takjaksiębudziśpiącekrólewny.Pocałunkiem.
Powinna była chociaż zaprotestować. Wygłosić jakąś tyradę, powstrzymać go,
ostudzić.Niezrobiłajednaknicztychrzeczy.Bopierwszyrazoddwunastulatpo-
czuławsobienamiętnośćiniechciałauronićanisekundy.Bowspomnienieoucie-
kającym przed nią Nathanie przyćmił pożądający jej ciała Dymitri… I nagle świat
zawirował,zniknęłysiecisklepów,gale,grzechydoodkupienia…Pozostałtylkoak-
tualny grzech do skonsumowania. Namiętność całkowicie zagłuszyła wysyłane
przezrozumostrzeżenia.
Victoriazachowałajedynieświadomość,żepieszczotyMarkinadoprowadzająją
naskrajorgazmu,bezrozbierania,naniezabudowanymbalkonie.
‒Patrzteraztamnadół…naludzi….–szeptałjejdoucha.–Onimyślą,żesiędo-
brzebawią,acobypomyśleli,gdybypopatrzyliwgórę,nanas?
Tenszalonypomysłrozgrzałjąjeszczebardziej.Otojacyśludziemoglibyjejza-
zdrościć?Przecieżtoonazawszezazdrościłainnymwszystkiego,cosamauznawa-
łazazakazane.
‒ Jesteś taka podniecona… Gdyby cię mogli zobaczyć, trudno byłoby im uwie-
rzyć…Aledobrze,żecięniewidzą,bojesteśtylkomoja,tylkojamogęteraznacie-
biepatrzeć…
Nie była wcale jego, ale te słowa zupełnie jej nie irytowały, wprost przeciwnie,
popychałyjądalej,jeszczedalej,takdaleko,jaktylkomożna.Wydawałojejsię,że
leciispada,awokółwirująświatłaulicyiodgłosyokolicznychimprez,ażnagleza-
ległacudownaciszawypełnionajedynierozkoszą.
Gdysięocknęła,Dymitritrzymałjąmocnowramionach.
Wtedynaglejakbyprzejrzałanaoczyizrozumiała,cosięwłaściwiestało.Naco
pozwoliła.
A więc ani trochę się nie zmieniła. Nadal potrafi jedynie zawieść, rozczarować,
nawalić.Całaprzyjemnośćzniknęłagdzieś,wyparowała.
OdsunęłasięodDymitriegoispojrzałaponuronaulicę.Ludzibyłomniej,wyglą-
dalinahordężałosnychpijaków,którzyusiłująudawaćdobrązabawę.Czarprysł.
Znówokazałasiękompletnąidiotką.
‒Chybapodziękujęzadeser–wysyczaładoMarkina,nerwowoukładającrozczo-
chranewłosy.Jakbychciałazatrzećwszelkieśladypotym,cosięzdarzyło.Pochwi-
liruszyładowyjścia.
‒Przecieżjesteśmyjużpodeserze,Victorio…
Zamarła.
‒Tydraniu‒wyszeptałapodnosemiposzładalej,nieodwracającsięzasiebie.
Musisobiepoprzysiąc,żenictakiegosięjużnigdyniewydarzy.HistoriazNatha-
nemodmieniłająnazawsze.DymitriMarkinniezmienijejporazkolejny.
ROZDZIAŁSZÓSTY
Dymitriprzezcałąnocniezmrużyłoka.
Nieznałuczuciaodrzuceniaprzezkobietę,jeżelichodziłooseks.Zazwyczajjeśli
miałochotę,tonatychmiastdostawałto,czegopragnął.Kiedyniechciał,nierozmy-
ślałnatentemat.Ostatnianocbyłapodtymwzględemzupełniewyjątkowa.Spro-
wokował Victorię, chociaż nie chciał mieć z nią nic wspólnego, a gdy już zechciał,
dostałkosza.Niewiedziałnawet,cobardziejgobolało.
Postanowiłudaćsięnajogging,zanimtrzebasiębędziezmierzyćznowymdniem
i współwinowajczynią minionego wieczoru. Wymknął się z apartamentu o świecie,
gdyVictoriajeszczespała.
Terazminęładziewiąta,więcwracając,spodziewałsięzastaćjąnachodzie.Wy-
glądała mu na rannego ptaszka, zwłaszcza jeżeli było sporo konkretnej roboty,
atakiwłaśniedzieńmieliprzedsobą.
Niepomyliłsię.Zobaczyłnarzeczonąwdrzwiachjejsypialni.Miałanasobiesek-
sownąletniąsuknięwgrochy,przepasanąbardzoszerokimpasempodkreślającym
szczupłątalię.Wymieniliukłony.Onatakżezdawałasiępatrzećnaniegobezwięk-
szegoobrzydzenia.
‒Nienadajeszsięwtymstaniedopracy.Jesteścałyspocony–skomentowała.
‒JoggingwNowymOrleanieniesietakieryzyko.
‒Tochybabyłocoświęcejniżjogging.
‒Owszem,miałemnadmiarenergiidospalenia.Musiałemtrochęposzarżować.
Gdyzrozumiała,comiałnamyśli,jejoczyzaczęłymiotaćgromy.
‒Jaspałambardzodobrze.
‒Wcalesięniedziwię.
Zaczerwieniłasię.
‒Niemyśl,żebędęsięczuławinna.
‒Bospałaś,ajanie?
‒Tak.Chodźmy,szkodaczasu–zmieniłanagletemat.
‒Przecieżpodobnojestemspocony.Możezaczekasz,ażsięopłuczę?
‒Niezamierzamzawszeczekaćpodotwartymidrzwiamiłazienki.Jużtoprzera-
bialiśmy.Zjeżdżamytylkonadół,sportowystrójnierzucasięwoczy,azapachpotu
postaramsięznieśćzgracją.
‒Jesteśprawdziwądamą.Wszystkoznosiszzgracją.
‒Staramsię.
‒Alenajbardziejmizaimponowałaś,kiedyniedałaśposobiepoznaćorgazmuna
balkonie…
Odwróciłasiędoniegozfurią.
‒Niewierzę…poprostuniewierzę…
‒Sądziłaś,żejużnigdynicnatentematniepowiem?
‒Owszem!Właśnietakąmiałamnadzieję!
‒Obnosiłaśsięnapowitaniezewspomnieniemdobrzeprzespanejnocy.Tojapo-
dałemciniezawodnelekarstwonasen.Mamchybaprawoodezwaćsięnatente-
mat.
Choćpierwotniezamierzałmilczeć,uznał,żeniebędziedłużejniczegozamiatać
poddywan.Takbędzielepiejdlanichobojga.Niemożepozwolić,byrosnącenapię-
cie pokrzyżowało im plany zawodowe. Zupełnie jak na ringu: trzeba odparować
iwyhamować,byzachowaćkontrolęnadtym,conajważniejsze.
‒Totakieprostackie–wymamrotała,wciskającnerwowoguzikodwindy.
‒Jakośwczorajwieczorembyłaśinnegozdania.
‒Alepotemodzyskałamzdrowyrozsądek.
‒Uznajętozaprawdziwykomplement!Pozbawićrozumukobietęotwojejinteli-
gencjitoniebywałaumiejętność!
Victorięogarniałacorazwiększafuria.
‒Acóżtoznowumaznaczyć?
‒Nieobrażajsię.Tymrazemkomplementdlaciebie!Jesteśbardzobłyskotliwa,
wręczprzebiegła,niccinigdynieumknie.To,żeudałomisięzmusićciędochwili
zapomnienia,poczytujęsobiezajednoznajwiększychosiągnięćwmoimżyciu.
‒Ajazajednąznajwiększychporażek.Gratulujęci!
‒Większośćkobietnienazwałobyorgazmutegokalibruporażką!
Victoriauparciewciskałaguzikodwindy.
‒Czytamaszynakiedyśnadjedzie?
‒Tobiesiętylkowydaje,żewszystkozadługotrwa…
‒ Okej, czego ty właściwie chcesz, Dymitri? Chcesz po prostu uprawiać seks?!
Przecieżobojedobrzewiemy,żetodoniczegonieprowadzi!
Victoriawypowiedziałatezakazanesłowaztakimsnobistycznymoburzeniem,że
pożałował,żeniesąakuratwsypialni.
‒Mojadroga…‒wziąłjązarękęizacząłgładzićpopierścionkuzaręczynowym
‒ niestety nie wiem, dlaczego seks miałby być aż taki bezużyteczny, zwłaszcza
wnaszejsytuacji.
Samniewiedział,czemuniepotrafijejodpuścić.Wszystkowydawałosięconaj-
mniejidiotyczne.
‒ Doprawdy? – wyszeptała nagle zupełnie odmienionym, lekko zachrypłym gło-
sem.
Awięcjednak?Tegowłaśnietrzeba?
‒ Przypominam, że zawarliśmy układ, w którym odgrywamy parę kochanków.
Seksdodałbycałemuprzedsięwzięciusporoautentyczności–wygłosiłbezzająknie-
nia,patrzącVictoriigłębokowoczy.
ROZDZIAŁSIÓDMY
‒Zamierzamzignorowaćto,cousłyszałam–oznajmiła,aleniepotrafiłajużukryć
podniecenia.
Nareszciewsiedlidowindy.Victoriabyłazłanasiebie.Cogorsza,czuła,żeDymi-
trinadaljąpociągaitocorazbardziej.Awięcniejestwcaletaksilna,jaksobieza-
wsze wyobrażała. Przy Nathanie zachowywała się podobnie. Chociaż może nie…
Wtedy chodziło o cielęce zadurzenie, sentymentalne spojrzenia, przypadkowy do-
tyk.Terazmyślałaorzeczach,którychnormalniedosiebieniedopuszczała.Nathan
byłerudytą,dżentelmenemwnienagannymgarniturze,którylubowałsięwpotycz-
kachsłownych.Markinwkażdymgarniturzewyglądałtak,jakbychciałgozsiebie
zedrzećizostaćnago.Byłkompletnienieokrzesany,szokowałzachowaniemibez-
pośrednimi odzywkami. Lubił w najprostszy sposób cieszyć się życiem. Umiał się
bawić, cenił przyjemność i namiętność. Nie miał skrupułów, by niemal publicznie
uprawiaćseks.
Nacozresztąłatwomupozwoliła!
SeksualnośćMarkinaniedawałajejspokojuodpierwszegospotkaniawdusznej
siłowni.
Gdy winda zatrzymała się na parterze, Victoria wyskoczyła z niej jak oparzona.
Byledalejodniego…
‒Salabalowajesttam!–rzuciłanerwowo,nieoglądającsięzasiebie.
Wystarczy,żeczułaciarkinaplecachprzykażdymjegociężkimkroku.Dlaczego
była aż tak świadoma jego obecności? To on powinien się martwić, spacerując
wdresiepoekskluzywnymhotelu.Nicztychrzeczy.Tenczłowiekniepasowałnig-
dyinigdzieiwogólesiętymnieprzejmował.Niemiałapojęciajakimcudem.Tak
samo jak nie rozumiała, czemu uległa mu bez najmniejszego problemu w miejscu
publicznym.Mogławinićinnąszerokośćgeograficzną,klimat,mocnewino,leczna-
prawdęchodziłotylkooniego.Odpierwszejchwili,gdygoujrzała.Aprzecieżmęż-
czyznabędącyprzedziwnąkrzyżówkądzikiegozwierzęciaipradawnegowojownika
niemógłbyćwjejtypie!Niemógł?Śmiechuwarte.
Miałaobsesjęnajegopunkcie.Inapunkcietego,cozrobił,nieidączniąnormal-
niedołóżka.Itego,jakjąpieściłicałował…Aledziśliczysiętylkogala!
‒Otosala–powiedziałaostro,otwierającprzednimdrzwi.–Jeślicisięniepodo-
ba,zachowajtodlasiebie,boniewłączyłeśsięwszukanie.
‒Zaraz,zaraz,nicjeszczeniepowiedziałem.
‒Aletwojespojrzenie,ton…
‒Odkiedyjesteśażtakwrażliwanamojespojrzeniaitongłosu?
‒Dymitri!Okej…maszrację.
‒Nojużlepiej.Zakładam,żespodziewamysiędziśsporejliczbygości?
‒Tak,owszem.
‒Powinnaśsięcieszyć.Trzebabędzietrochępobićpianę,polaćwodęiwszyscy
padnącidostóp.Zemnąpodtymwzględemjestdużogorzej.
IstotnieVictoriadoskonalenadawałasiędotegotypusytuacji.
‒Doprawdy?
‒ Jasne. Chyba że celebryci wystawią na środek sali klatkę. Ale gdyby na przy-
kładzlecilimiuwiedzenieczyjejśżony,jużbymnietonieinteresowało.
‒Przestań…
‒Jestem,jakijestem.Tymaszzrobićtak,żebymniekupili.
‒Owszem.‒Zamyśliłasię,poczymzmieniłatemat:–Awięctubędąstołyikrze-
sła,tamparkietiorkiestrajazzowanażywo.
‒Victorio,dlaczegoniepotrafiszspojrzećmiprostowoczy?
‒Dymitri,bonieprzyszłamtupatrzećciwoczy,aleobejrzećsalębalowąiewen-
tualnywystrój.
Zaśmiałsiętylko,aonaznówpoczułanacielegęsiąskórkę.
‒Jeżyszsię,jaktylkocokolwiekdziejesięniepotwojejmyśli.Ale…‒zacząłsię
przechadzać po sali ‒ tym razem ja jestem grzeczny i zgodny, więc nie jeżysz się
przezemnie…Amożetwojeciałoniejestciposłuszne?
‒Cotakiego?!
‒Możetwojeciałowolisłuchaćmnie!
Jęknęłazniecierpliwiona.
‒Mojeciałonigdycięniesłuchało!
‒Ostatniejnocy…
‒Przestańsięprzechwalać!Zrobiłamtodlawłasnejprzyjemności!
Wyglądałnazaskoczonego.
‒Nabalkonie?Ryzykując,żemożenaszobaczyćtyleosób?Jesteśbardziejżąd-
naprzygód,niżmyślałem.
Jakimścudemudałojejsięzachowaćzimnąkrew.
‒Niebędziemyjużotymrozmawiać.Zajmiemysiętylkodzisiejszągalą.
‒Wporządku,zrobimytak,jakchcesz.Aleprzedtemzadamcijednopytanie.
‒Słucham?–Starałasięniepokazaćposobie,żeprzygotowujesięnanajgorsze.
Dymitriwcalesięjednakniespieszył.Napięcierosło.
‒Victorio,czytymniechcesz?Czypragnieszczegoświęcejniżto,cosięzdarzy-
łowczoraj?
‒Acotowogólemawspólnegozczymkolwiekistotnym?–spanikowała.
‒ Nieważne. Powiedziałem ci: odpowiedź na jedno pytanie i możemy wracać do
istotnychspraw.
Westchnęła głęboko. Na pewno po wydarzeniach minionego wieczoru kłamanie,
wypieraniesięczyzaprzeczanieniemiałobynajmniejszegosensu.
‒ Oczywiście, że mi się podobasz. To jedyne możliwe uczciwe stwierdzenie…
Aczyjacięchcę?Tojużzupełnieinnahistoria.
‒ Victorio… ‒ Dymitri po raz pierwszy wyglądał na sfrustrowanego ‒ przecież
dobrze wiesz, że jeśli bym chciał, wyszedłbym stąd na miasto i za godzinę wrócił
zjakąśkobietąnaszybkiseks.Tyleże…niechcę.Bochcęciebie.
Jegosłowazaszokowałyją.Byłyniespodziewaneibardzomiłe.Znaczyłydlaniej
więcejniżkażdykomplement.Oznaczały,żektośjejpragnieipożąda.
‒Myślisz,żemitonarękę?–mówiłdalej.–Oczywiście,żenie,bowolęproste
sytuacje,amiędzynaminigdynicniebędzieproste.
‒Topocosięmamymęczyć?‒wyszeptała.
‒ Zgoda, ale tacy jak my lubią wyzwania. ‒ Wolała nie przyznawać mu racji na
głos.–Jesteśmypodobni,nieidziemynałatwiznę,wolimywalczyć.Przecieżtyteż
chceszterazpowalczyć?
‒Niechcibędzie.Tak.Pragnęcię,chociażwolałabymniepragnąć–powiedziała
wkońcu,samaniewierząc,żesięnatozdobyła.
Bokiedyśjużkomuśzaufałaizostałaodrzucona,cowięcej,wykorzystanojejna-
iwność. Bo wiele lat temu z powodu namiętności wywróciła do góry nogami życie
swojeinajbliższych.Miaławtedytylkoszesnaścielat.Światimiłośćwidziałaprzez
romantyczneróżoweokulary.Terazbyładorosłąkobietąimówiłatoczłowiekowi,
któregopożądała.
‒Nieuwiodęcię–odpowiedziałpochwili.–Maszmojesłowo.
Zaśmiałasięnerwowo.
‒Takjakbyśwogólemógł.
‒Przecieżjużtozrobiłem.Doprowadziłemdotego,żenachwilęprzestałaśsię
kontrolować.Alejeślimamyostateczniewylądowaćwłóżku,niechcę,żebytobyło
przez brak kontroli. Masz wiedzieć, co robisz. Masz powiedzieć „tak, Dymitri”.
Dziekitemutoniebędzieuwiedzenie,tylkotwójświadomywybór.Niebędęciędo
niczegozmuszał.
Jegogłosstawałsięgłębszy,oczybardziejzamglone.Niestałprzedniążadenwy-
luzowanyplayboy,leczmrocznywojownik,któregocharyzmacorazbardziejjąpo-
ciągała.
Nagle Dymitri bez zastanowienia rozpiął skórzaną opaskę, którą nosił na nad-
garstkuizktórąpraktyczniesięnierozstawał.Victoriazwróciłananiąuwagęjuż
dawno temu, bo jej właściciel nie wyglądał na fana ozdób ani gadżetów. Musiała
więcmiećjakieśinneznaczenie.
‒Weźto–powiedziałteraz.
Opaskabyłarozgrzanaodjegociała.
‒Cotomabyć?–zapytałacichoVictoria.
‒Zawszejąnosiłem,kiedyjeszczewalczyłem.Chybatakitalizman.Nicważnego
wkażdymrazie.–Jegosłowazabrzmiałydziwniesztucznie.–Noszęzprzyzwycza-
jenia.Będzietwoja.
Zpewnościąopaskamiałajakąśinnąhistorię,alechybaniewypadałonatymeta-
pieonicpytać.
‒Czemudajeszjąakuratmnie?Chcesz,żebymsięczułacościwinna?
‒Nieotochodzi.Tojasięczujęwinny.Teżmicośdałaśzeszłejnocy.
Zaniepokoiłasię.
‒Cóżtakiego?
‒ Poszłaś na całość, księżniczko. Czuję się wyróżniony, jakbym dostał specjalny
podarunek.Dajęciwięcnapamiątkęmojąopaskę,aleniespodziewamsięniczego.
Jest remis. Jednak… gdybyś zmieniła zdanie i chciała być ze mną, po prostu mi ją
zwróć.
‒Dlaczego?
‒ Nathan cię wykorzystał. Jeżeli kiedykolwiek miałabyś być ze mną, chcę wie-
dzieć,żetakibyłtwójświadomywybór.Tobędzienaszznak.
Victorianerwowozacisnęładłońwokółopaski.
‒Ponieważnigdyniedostaniesztejopaskizpowrotem,mamnadzieję,żeniekła-
małeśnatematjejwartościdlaciebie.
‒Niekłamałem.Wszystko zależyodtwoichdecyzji. Nigdyniezmusiłemżadnej
kobiety,żebysięzemnąprzespała.Doskonalewiem,cotoznaczyniemiećwyboru.
KiedyMarkinskończyłmówić,obróciłsięnapięcieiwyszedłzsali,zostawiając
Victoriętulącąsiędoskórzanejopaskiipowtarzającąsobiewmyślach,żenigdymu
nieulegnie.Nigdy.Bopodtymwzględemniemażadnegowyboru!
ROZDZIAŁÓSMY
Jakdotądwszystkosięodbywałozgodniezplanem.Stolikiidealnieudekorowane,
szwedzki stół, elegancka kolacja na gorąco, zachwyceni goście w oszałamiającej
liczbie.TylkoDymitri…Takprzekonywającoprzemienionywcywilizowanegocele-
brytę,wnienagannieskrojonymfraku,podktórymniktniespodziewałbysięolbrzy-
michmięśnianitatuaży!Niewiedziaładlaczego,alebyłdlaniejniedozniesienia.
Przyzwyczaiłasięjużdoodrobinę„zdziczałego”gbura,bezwielkichmanierczywy-
studiowanejogłady.Tojemuprzecieżpozwoliłasiępieścićnabalkonie,tozpodaro-
wanąprzezniegoopaskąniepotrafiłasięrozstać,chociażcelpodarunkubyłzgoła
odmienny.Niestety,Victoriacieszyłasię,żezostaniezniąnazawsze,jakopamiątka
niespełnionegoromansu,podczasgdyDymitriliczył,żedostanieprzedmiotzpowro-
temnaznakprzyzwolenianazwiązekzwyboru.
ChociażwrzeczywistościumierałaztęsknotyzaMarkinemiradziłasobieztym
corazgorzej.
Jejbardziejzdroworozsądkowaczęśćmózguprzypominała,ilelattrwałounieza-
leżnieniesięodżyciatowarzyskiego,pokus,pożądania,tadrugazaś,spontaniczna
inormalna,dopominałasię,bychoćrazulecczystejnamiętności.
Ostatecznie jednak Victoria zdecydowała, że należy zignorować tęsknoty i roz-
czarowanie,ikierowaćsięrozumem.Dlategoskórzanaopaskapozostaniezniąna
zawsze.Jakotalizmanalbojakonic.ZresztąDymitrisamdałjejtenwybór.
Zdrugiejstronyopcjadecyzjipozostawionejcałkowiciejednejzestronbyłaopcją
dosyć okrutną. Odpowiedzialność za konsekwencje postanowienia na tak i na nie
zawsze spocznie na osobie, która je podjęła. Nie będzie się czym usprawiedliwić.
Niebędzieteżmożnanawetczęściowowinićkogośinnego.
Historia z Nathanem była pod tym względem mniej skomplikowana. Victoria,
wowymczasieszesnastoletnia,przeżyłatragedię,sprowadziłanieszczęścienaro-
dzinę,najadłasięwstydu,leczjejpartnerembyłdorosłymężczyznaitoonpostawił
siebiewjednoznaczniezłymświetle,bożerowałnanaiwnościdziecka.
Wcześniejniemyślałaotymwtensposób,jednakzwiekiemdocierałodoniej,jak
widzielitęhistorięinniludzie.
Dlaczegowięcpostanowiłajużnigdyniezadawaćsięzmężczyznami?Bałasięod-
rzucenia?Bałasię,żektośbędziejąwykorzystywał,nieakceptującfizycznie?Czy
możewogólewszystkobyłozniąnietak?
Naglewestchnęłagłęboko.Czygaladobroczynnatonajodpowiedniejszemiejsce,
bysnućtegorodzajurozważania?Przecieżpowinnakręcićsięwśródgości,rozma-
wiać,pokazywaćsięwszemiwobeczeswymnarzeczonym.Rozejrzałasięinatych-
miastzauważyłaDymitriegostojącegosamotnieprzytacyzszampanem.Wyglądał
nanieobecnego,nieprzystającegodosytuacji.Takiegogowłaśniepolubiła,wtakie-
go uwierzyła. Ruszyła przed siebie przez tłum gości, po chwili ich spojrzenia się
spotkały.
Gdypodeszła,wmilczeniupocałowałjąwrękę.Jegoruchybyłyzwinne,spręży-
ste,ajednocześnieprecyzyjnieprzemyślane.Starałasięgoignorowaćinieokazy-
waćemocji.
‒KimpanjesticopanzrobiłzDymitrim?–zapytała.
‒Powinnaśbyćzadowolona.
‒Jestem.Naglesnobwkażdymcalu.
‒Awięcjednakniejesteś.
‒Byćmożejestemzaskoczona.Wydajeszsięinnymczłowiekiem.
‒Bozałożyłemfrakinieociekampotem?
‒Może.
Ianiśladudzikości,któratakjązafascynowała,bobyłacałkowicieodmiennaod
wszystkiego,coznałazdomu,zdzieciństwa,zcodzienności.Chęć,byulecnamięt-
ności,powróciłazezdwojonąsiłą.Victoriatymbardziejskuliłasięwsobieiskupiła
naprowadzeniupłytkiej,nicnieznaczącejrozmowytowarzyskiej.Żebyzająćczymś
ręce,sięgnęłaposzampana.
‒Azatem,jakoceniaszprzyjęcie?
‒ Wszystko idzie dobrze. Nie tęsknię specjalnie za wygłaszaniem przemówień,
alejestemprzygotowany.Czym,jakwidzę,trochęcięzaskoczyłem.Aprzecieżmój
wizerunektobyłtwójpomysł.
‒Przypuszczam,żetymmniewłaśniezadziwiłeś.Żemnieposłuchałeś!
‒Potraktowałempoważnietwojąpropozycję,twojeusługi…
‒O,czylimogębyćużyteczna.Jakmiło.
‒Owszem,chociażnadalmamnadziejęnainną…użyteczność.
‒Przestań.
Zamiastsięczerwienić,powinnabyćnaniegowściekła.Zamiastpodnieceniapo-
winnaczućzłość!Czemuwciążbyłoodwrotnie?
Kiedy ucichła muzyka, na parkiet wyszedł mistrz ceremonii i wygłosił wstęp do
wystąpieniaMarkina.
Victoria zaczęła się denerwować. Czyżby się bała o powodzenie narzeczonego?
Niesłychane.Raczejzabardzozależałojejnasamymrezultacieimodliłasięwdu-
chu,abyDymitripowiedziałodpowiednierzeczywodpowiednisposób.Najbardziej
wżyciuniecierpiałaporażek.
Dymitri odstawił kieliszek, a ona odruchowo poprawiła mu krawat. Przeszły ją
dreszcze.
‒Poradziszsobie–powiedziałabeznamiętnie.
Uśmiechałsięjakzawsze,choćbyłapewna,żesiędenerwuje.
‒Oczywiście,żetak.Jeślipodejmujęjakąśwalkę,tozawszewygrywam.
Pochwilipewnymkrokiempodszedłdokonferansjera,apotemzacząłmówić.
‒ Witam i chciałbym wszystkim państwu przede wszystkim podziękować za tak
liczneprzybycienadzisiejszywieczórcharytatywny.Pragnętakżezłożyćspecjalne
podziękowanianaręcemojejpięknejnarzeczonejVictoriiCalder.Gdybyciężarzor-
ganizowaniatakiejimprezyspocząłtylkonamnie,spotkalibyśmysiępewniewba-
rze i zjedli same przekąski. – Na to porównanie widownia zareagowała szczerym
wybuchem śmiechu. – Nie słynę z wielkosalonowych manier. Znają mnie państwo
ztego,corobięnajlepiej,zwalk.Ależycietoczysiędalej,zmieniamysię,posuwa-
my naprzód. Jedyne, co nigdy się dla mnie nie zmieni, to podstawy, które mnie
ukształtowały. Wszystko, czego nauczył mnie mój mentor, niedawno zmarły Colvin
Davis,rodowitynowoorleańczyk.ColvinwyruszyłzAmerykidoLondynu,byodmie-
nićswojeżycie,potemwyjechałdoRosjinaposzukiwaniemłodychsportowychta-
lentów. I tak znalazł mnie. Na początku był bardzo rozczarowany, ale uwierzył
wmójpotencjał.To,cowydarzyłosiępóźniej,całkowicieodmieniłoijego,imojeży-
cie.
VictorianieodrywaławzrokuodDymitriego.Zcałejsiłytrzymałazaniegokciuki.
Dziękijegonieprzeniknionejtwarzy,prawdopodobnietylkoonazdawałasobiespra-
wę,ilegokosztujetakiwystęp.
‒Wartości,któreunaoczniłmiizaszczepiłColvin,pozwoliłyminietylkowygry-
waćnaringu,aleteżprowadzićnormalnybiznes.Mójmentornauczyłmniepano-
wanianadsobąiswojąagresją.Pokazał,jakżyć,anietylkoprzetrwać.Dokładnie
tosamochciałbymzaoferowaćdzieciom,które,mamnadzieję,skorzystajązdarmo-
wych programów szkoleniowych w siłowniach założonych dzięki obecnie urucha-
mianej fundacji. Dzieciom z trudnych środowisk. Miejsca, w których uczyłyby się
cierpliwości,aniereagowaniaagresją.Sztukiwalkizawierająwszystkieteelemen-
ty.Samdziękinimnauczyłemsiężyćiodnosićsukcesy.Mamnadzieję,żepaństwo
pomogąmiupowszechnićtęideę.Wesprzećmłodychludziwtrudnympołożeniu,tak
jakmniewsparłColvin.
Nasalibyłozupełniecicho.Niktnieodważyłsięnawetodstawićkieliszka.Nikt
sięnieodzywał.
‒ Wiem, że moja reputacja pozostawia wiele do życzenia. Nieraz zachłysnąłem
sięsławą,pieniędzmi.Wyszedłemzbiedyisamotności.Dostępdotylunowychmoż-
liwościtrochęprzewróciłmiwgłowie.AlebezczłowiekatakiegojakColvinwogóle
niestałbymtudziśprzedwami.RównieżbezVictorii,którapodpowiedziałami,do
kogo się zwrócić z od dawna dojrzewającym we mnie pomysłem i jak to zrobić.
A teraz nie będę już dłużej państwa zanudzał. Liczę, że przemówiłem do państwa
wyobraźni.Bawciesiędobrze,miłegowieczoru,dziękuję.
Pogłośnychoklaskach,Dymitribłyskawiczniewycofałsięnatyłysali,gdziestała
Victoria.Chciałamuodrazupogratulować,leczniedopuściłjejdosłowa,aorkie-
strazaczęłabardzogłośnograć,uniemożliwiającwszelkierozmowy.
Poprosiłjądotańca.
Zaczęli tańczyć, świadomi, że stanowią centrum uwagi. Victoria starała się zre-
laksowaćiniemyślećotym,żeznaleźlisiępośrodkuparkietu.Wiedziałajednak,że
niktniebędzieimprzeszkadzaćżadnymipytaniami.Poprzekonywających,roman-
tycznychwywodachDymitriegoludziomwystarczyobserwowaniecielęcozakocha-
nejpary.
‒Salabalowaipięciusetgościtoniezbytwymarzonemiejscenarelaks–powie-
działa.
‒Raczejnie,aleprzecieżotonamchodziło.
‒Ijakdotądwszystkoidzieponaszejmyśli.
‒Czytomiałbyćkomplement?–zapytał.
‒Nieudawajzdziwionego.
Ich taniec nie był zwyczajnym tańcem. Tak przynajmniej się jej wydawało. Byli
bardziejjakparanastolatków,którachcesiędosiebieprzytulaćiszukasposobu,
byzrobićtopublicznie,alewogólnieakceptowanysposób.
‒Wiesz,czasemmówiszjakpaniwszkole.
‒Dobrze,żeniejakpanidotowarzystwa.
‒Och,niestetynie.
‒Dobrzechociaż,żeobojeumiemyudawać.
‒Awięcpowinnaśdaćmibuziaka.
‒Przecieżmiałeśmnienieuwodzić.
‒Zarazuwodzić.Poprostudbamopozory.
Victoria czuła, że zaschło jej w gardle. Oblizała delikatnie wargi, a gdy Dymitri
przesunąłpalcemkołojejust,polizałago.
Spojrzelisobiewoczy.
‒Czywiesz,ocosięprosisz?–zapytał.
‒Chybatak.
Podniosłarękę,bypogładzićgopopoliczku,leczprzytrzymałją.
‒Niemożesz,kochanie.Niedałaśmitego,nacosięumówiliśmy.
Natychmiastpomyślałaoskórzanejopasce,któramiałasymbolizowaćswobodnie
podjętądecyzję.Niewmomencieuniesienia,leczświadomegomyślenia.
‒Musimytujeszczezostać.Conajmniejgodzinę.Niewypadanamwyjśćwcze-
śniej–odpowiedziała.–Opaskajestwmojejtorbiewszatni.Oddamciją,gdywyj-
dziemy.
Mówiłaszybkoiniewyraźniejaknanią.Cowięcej,niepotrafiłauwierzyć,żesły-
szywłasnygłoswypowiadającydobrowolnietakiezdania.
Awłaściwie?Czemużbynie?Dotejporyzajmowałasięgłówniepokutowaniemza
grzechyzwczesnejmłodości.Byładobra,grzeczna,niekłopotliwa.Jeśliposzłakie-
dyśnarandkę,tozksięciem.Icóżztegomiała?Nic.Aterazzbliżałasiędowyma-
rzonegoodlatmomentuodzyskaniaLondonDiva,którejakojedynemogłoprzywró-
cićjejnormalnystatuswrodzinie.
Dawno temu pozwoliła jednemu mężczyźnie zniszczyć swoje uczucia, poczucie
wartości,zrujnowaćrelacjezojcem.Dalszeżyciepoświęciłanaudowadnianieso-
bieitacie,żejestjużinną,mądrzejsząosobą.Jakiśczastemuprzyszłojejdogłowy,
żeojcupotylulatachjesttaknaprawdęwszystkojedno,czyfirmawrócidorodziny,
czy nie, i za kogo wyjdzie Victoria. On też jest już innym człowiekiem. Wszystko
iwszyscyposzlidoprzodu.Tylkonieona.
Wtensposóbnieoczekiwaniedlasamejsiebiepodjęładecyzję.Coztego,żenie
czeka ją przyszłość z Dymitrim? Potrzebuje własnej przyszłości, zamknięcia prze-
szłości.Prawdziwejprzyszłości.Niedlataty,nienazłośćNathanowi.Dlasiebie!
Irozpocznieoddzisiejszejnocy.Odtejwłaśniedecyzji.Odzyskacoś,comogłaby
miećoddawna,gdybyniepozwoliła,abyjejcałymżyciemrządziłjedenbłądzmło-
dości.
‒Victorio,chcę,żebyśbyłapewna.
‒Dymitri,czywyglądamnaosobę,któraniewie,corobi?
‒Nie.
‒Takmyślałam.
‒Czylimusimyjeszczetylkozaczekaćgodzinę.
Poczuła, że po raz pierwszy w życiu ogarnia ją podniecenie, przed którym nie
musidonikąduciekać.
‒Tak.Tylkogodzinę.
ROZDZIAŁDZIEWIĄTY
Tagodzinawydawałasięciągnąćwnieskończoność.Dymitriznałzringuinnepo-
czucie upływu czasu, raz wolniejsze, raz szybsze. Zdarzało się, że parę minut od-
czuwało się jak pół dnia, a nie pamiętało się stu minut zaciekłej walki. Podobnie
noce.Tespędzonewdomurodzinnym,gdybyłbardzomałymdzieckiem,mijałynor-
malnie. Kiedy stracił wszystko i często nocował na ulicy, każda godzina liczyła się
inaczej.
Takwięcprzywykłdowzględnościczasu.
Niezależnie od wszystkiego ostatnia godzina na balu dłużyła mu się okropnie,
a towarzyskie rozmówki o niczym dobijały. Myślał już tylko o tym, co będzie, gdy
nareszcierozepnieczerwonąsuknięVictorii!
Coprawda,pozadzisiejsząnocąniemiałzbytwieledozaoferowaniaswejpięknej
narzeczonej.Wyobrażałsobiejednakjejnagieciało,zmysłoweustaiwłosyrozrzu-
conenapościeli,niezastanawiającsięzabardzonadresztą.
Bezprzerwyzerkałnazegarek.
Wpewnejchwili,gdyuznał,żenadszedłwłaściwyczas,nieprzepraszającnawet
rozmówców,ulotniłsię,byodnaleźćwtłumiegościVictorię.Zobaczyłjązdaleka.
Stałatyłem,zniskoupiętegokokawysunęłosięparękręconych,jaśniutkichkosmy-
kówiwartystycznymnieładzieopadałonadrobneplecy.Sukniaodsłaniałaszczupłą
szyję,idealniewyciętydekoltpokazywałdokładnietyle,ilepotrzeba,ianimilimetra
więcej.
Victoriazawszezachowywałanależyteproporcje.Odkrywałaiukrywaładokład-
nietyle,ilepotrzeba.Takwżyciu,jakiwstrojach.Ciężkosiębyłooprzećtejbar-
dzokobiecejkombinacji.
‒ Kochanie, czas na nas – powiedział delikatnie, bo nie stała samotnie, lecz
wwiększejgrupieludzi.–Chybażewoliszjeszczezostać.
‒Ależcóżmogłabymprzedkładaćponadresztęudanegowieczoruspędzonązna-
rzeczonym?–zapytałafiglarnie,upewniającsię,żenapewnowszyscyichsłyszą.–
Przecieżnasikochanigościenamwybaczą.
Otaczającyjąpanowieipaniewymieniliznaczącespojrzenia.Niektórezdampo-
patrzyłytęskniezaDymitrim.Tymrazemjednakwydawałosię,żeonniewidziżad-
nychkobietpozaswojąwybranką.
Gdyzostalisami,przytuliłją.
‒Pamiętaj,żemamysięzatrzymaćprzyszatni.Nierozmyśliłaśsię?
‒Skądtakiepytanie?
Rozejrzałsię,czynapewnoniktniesłyszy.
‒Bobardziejsprawiaszwrażeniekobietyidącejnaścięcieniżdołóżkazkochan-
kiem.
‒Musiszmiećdomnieodrobinęcierpliwości.Niejestemzbytdoświadczona.
Byłtegoświadom,jednakniechciałsięnadtymzastanawiać.Wiedział,żehisto-
ria z pierwszym mężczyzną całkowicie ją wypaliła, więc prawdopodobnie później
zachowywałasiębardzoostrożnie.Trudnosięzresztądziwić.Niebyłateżkobietą
uznającąukładynajednąnoc.Onzaśgłównietakimisięinteresował.Bonicgonie
kosztowały.Podobniekobiety,zktórymisięspotykał.
Jednymsłowembyłzniegokawałsukinsyna.Możeczasamiczułsiętrochęwinny,
leczwcaleniezamierzałztegopowodurezygnowaćzewspaniałejnocyzVictorią.
Wiedział,żeniezasługujenato,byjejdotknąć.Zpowodutego,jakibył,jakijest,
jak potoczyło się jego życie. Ona pod wieloma względami była całkowicie czysta,
niewinna.Niebędziedlanichżadnejwspólnejopcjinaprzyszłość.Zbytsięróżnią.
Ajednak,wiedząctodoskonale,niezamierzałsięwycofywać.
‒Nieobawiajsię,niezrobięcikrzywdy–powiedziałcicho,czującsię,jakbypoło-
wiczniejąoszukiwał.
‒Przecieżzdecydowałamsięiniezamierzamzmieniaćzdania.
Zatrzymalisiępodszatnią.
PochwiliVictoriapodałamuskórzanąopaskę.
‒Widzisz?Tonadowód,żepodjęłamtędecyzjęwpełniświadomie.Nieuwodzisz
mnie.Czekaliśmygodzinę,rozmawiamy.Imojaodpowiedźniezmienniebrzmi:tak.
Opaskawracadociebie,ajanadalciępragnę.
Dymitrisięgnąłwmilczeniupoopaskę.OszukałVictorię,mówiąc,żetotalizman
bez znaczenia. Należała do jego ojca. Zdjął mu ją z ramienia, gdy ten już nie żył,
aświatmłodegoMarkinarozsypałsięnatysiącekawałków.Zawszeprzypominała
muonajważniejszychrzeczach.
Żeojcieckazałmudokonaćniemożliwegowyboru.
Żeniebyłowyboru,alegodokonał.
Zacząłwolnowsuwaćopaskęnaswestałemiejsce,tużnadnadgarstkiemzzegar-
kiem.
‒Nawetniewiesz,jakąmisprawiaszradość,mojadroga.
Ztrudempanowałnadtrzęsącymisiędłońmi.Nigdyprzedtemwpodobnejsytu-
acjinieodczuwałtyluemocji.
Chybatylkorazwżyciuczułsiępodobnie.Kiedydokonywałniemożliwegododo-
konaniawyboru.DawnotemuwRosji.
Awięctobył…strach?
Czysteszaleństwo.Jakmógłsiębać,żezarazznajdziesięwtowarzystwienagiej
kobiety?Przecieżtouwielbiał.Widziałdotejporysetkirozebranychpań.Victoria
niemogłabyćinnaodwszystkich.Niebyłosięczegobać.
Ajednakbyła…
I wyczuł to od samego początku, dlatego początkowo starał się jej unikać jak
ognia.Bliskości,dotyku,pocałunku.
Nie,tonaprawdęjakieśszaleństwo.
VictoriaCalderjestnajzwyklejsząwświeciekobietą.
‒Awięcchodźmy–powiedział.
‒ Na szczęście mieszkamy w tym samym apartamencie, co oszczędzi nam roz-
mówwstylu:„dociebieczydomnie,kochanie?”.
‒Tak,alenienocowaliśmywjednejsypialni.
‒Jednakoszczędzinamtododatkowegostresuiryzyka.
‒Victorio…
‒Co?
‒Przestańgadać!
Gdyumilkła,chciałtonajpierwżartemskomentować,leczuznał,żebywająodpo-
wiedniejszemomentynażarty.BomimożeVictoriastarałasięwłaśnieterazżarto-
wać,usiłowałajedyniepokryćswenapięcie.Dymitrinatomiastwolałwżadenspo-
sóbniezakłócaćtejwyjątkowejchwili.
Objęci, w milczeniu dotarli nareszcie do swego apartamentu. Zamknęli za sobą
drzwiiporazpierwszyotuliłaichprawdziwaprywatność.
WzwykłejsytuacjiwtakimmomencieMarkinnieczekałbydłużej.Prawdopodob-
niezacząłbykochankęrozbieraćjużwholu.
Aletymrazemnie.Nietu,nieteraz,niezVictorią.
Najpierw chciał na nią spokojnie popatrzeć. Na jej zaczerwienione policzki, po-
szerzoneźrenice,przyspieszonyoddech.Nacieszyćsiętym,żeniewiejeszcze,jak
wyglądajejnagieciało.Bowkrótceniebędziejużpytańbezodpowiedzi.Zachować
tęniepowtarzalnąchwilętużprzed.
Victoriawestchnęła,zacisnęłapalcenatorebce,którąnadalkurczowotrzymała.
Musi się denerwować. Ale jest też podekscytowana. Nigdy przedtem nie pomy-
ślał, ile satysfakcji może dać obserwowanie delikatnych sygnałów podniecenia
u partnerki. Może zresztą nigdy przedtem nie interesował się na serio żadną ze
swychpartnerek?
Zadbałtakżeoto,bynicnieprzerywałomilczenia.Chciał,bytowarzyszyłaimci-
sza,bymoglisłyszećjedynietedźwięki,którebędęterazdlanichistotne.Jakpo-
głębiającysięoddechVictorii.
W końcu otworzył przed nią drzwi do sypialni. Wolał, by weszła tam pierwsza.
Będzietokolejnepotwierdzenie,żeprzyszłaznimzwłasnejwoli.Dążyłdokolej-
nychpotwierdzeń,bowiedział,żezbliżająsiędopunktu,zktóregodlaniegoniebę-
dziejużodwrotu,nawetgdybyVictoriawostatniejchwilizmieniłazdanie.Awjej
oczachwidziałwieleniemychpytań,naktórenieszukałnawetterazodpowiedzi.
Weszła po cichu do środka. Przystanął w drzwiach i obserwował, jak czerwień
suknikontrastowaławymowniezbieląmarmurowejposadzkiikremowymimebla-
mi. W końcu odłożyła na bok torebkę i spojrzała na niego. Zagryzała lekko dolną
wargę.
Pomyślał,żeodwczorajszejnocyjeszczejejniepocałował.Wogólecałowałsię
zniątylkoraz.Jakmożnagorącopożądaćkobietyiniepróbowaćjejdotykać?Na
topytanierównieżnieznałnarazieodpowiedzi.
Poluzował krawat. Zauważył, że Victoria, widząc to, nieco się odprężyła. Takie
zgraniedwóchosóbnaodległośćiwzajemnereagowanienanajmniejszydrobiazg
byłodlaniegoabsolutnąnowością.
Podszedłbliżej.
‒Odwróćsię–wyszeptał.
Wielokrotniewyobrażałsobie,jakrozpinajejsukienkę.Chciałterazwprowadzić
swojefantazjewżycie.
Odwróciłasięposłusznie.Pocałowałjąwramię,poczułjejnatychmiastowąreak-
cję,pochyliłsiędodalszychpocałunków,wkońcurozpiąłsuwak,ażukazałamusię
jejeleganckaczerwonabieliznaiidealniezaokrąglonepośladki.
‒ Domyślam się, że założyłaś bieliznę w tym kolorze z przyczyn praktycznych,
żeby pasowała do sukienki – wyszeptał. – Wolałabym jednak myśleć, że nosisz ją
specjalniedlamnie.Dobrze,żeniewiedziałemoniejtamnadole,wsalibalowej.
Przysięgam,żenieprzetrwałbymtejostatniejdodatkowejgodziny.
Victoriamilczała,leczniepotrzebowałsłów.Wystarczyło,żewidziałreakcjęjej
ciała.Beznamysłuściągnąłsuknięnapodłogę.Niemiałanasobiestanika,niepo-
zwalał na to krój kreacji. Stała więc przed nim w czerwonych skąpych figach
iwczarnychwysokichszpilkach.Działałananiegojaknajmocniejszaadrenalina.
Ukląkłiobróciłjądosiebie.Nawysokościoczumiałterazkoronkowąbieliznęle-
dwozakrywającąnajintymniejszepartieciałaVictorii.
‒Ijeszczeszpilki.Powiedz,żeteżjedlamniezałożyłaś.
Zaśmiałasięnerwowo.
‒Niewszystkozawszesiękręciwokółciebie.
‒Oczywiście,żenie.–Całowałdelikatniejejbrzuch.–Ateraztotyjesteśwcen-
trumuwagi.Chybanawetzawrócęnachwilkęipocałujęcięwusta.
Wkońcujednakpozostałprzedniąnakolanach.Jakowyrazszacunkudlapiękna?
Jakopozoryszacunku,zanimweźmieto,czegochce?Zanim…
Jegoopalone,pokrytetatuażamiramionabłądziłyleniwiepojejaksamitnym,bia-
łym,niewinnymciele.Niejestemtegowart–kołatałomusiępozmęczonymumyśle.
Nienależałmusiętakiprezent.Alegoweźmie,niepowstrzymasię.
Wstał nagle i zaczął ją całować. Objęła go mocno za szyję, chętnie otwierając
usta. Przywarł do niej z całej siły. Oczywiście nie czuł się usatysfakcjonowany, bo
nadaldzieliłyichwarstwyjegoubrania.Zacząłsięrozpaczliwiespieszyć,jakbyto-
nął,aonabyłatlenem.Niezauważyłnawet,żeprzemieszczalisiępopokoju.Raz
tylkowystraszylisię,bochcielisięoprzećościanę,którejzaniminiebyło.
ŚwiatVictoriiiDymitriegowirowałjakoszalały.Ustamipoznawalinawzajemswe
rozognioneciała.Wkońcuwziąłjąnaręceiposadziłnasamymśrodkuszerokiego
łoża.Cofnąłsięipopatrzyłjakartystamalującyobraz.Prawiebiałe,platynowewło-
sy,bladeciałonajedwabnym,kremowymposłaniu…Jedynymkontrastembyłyczer-
wonefigi.
Zrzuciłzsiebieubranie,nieodrywającwzrokuodVictorii,którazresztąniepo-
zostawałamudłużnaiśledziłakażdyjegoruch,atakżeto,coukazałosięjejoczom,
gdysięrozebrał.Wjejspojrzeniuwidziałprzedziwnąmieszankęniewinności,zdu-
mieniaipożądania.
‒Twojakolej–rzuciłcicho.
Posłuszniezsunęłazsiebiebieliznę,poczympołożyłasięnałóżku.Jakbyczekała,
żezachwilęzostanieskonsumowana.
Wiedział,żeniepowinienjejtknąć.Niezasłużyłnato.Alewżyciuzrobiłjużtyle
rzeczy,którychniepowinienbyłrobić.
Uklęknąłprzedłóżkiemiprzyciągnąłjądosiebie.Patrzylisobiewoczy,wiedział,
żejestgotowanakażdenowedoznanie.Pragnąłpoznaćjejsmakiszybkoprzeko-
nałsię,żejestdelikatniesłodka,jaksięspodziewał.Potemwróciłdopieszczot,któ-
rymicieszylisięnabalkonie.
Pojakimśczasiezmówiłkrótkąmodlitwęzaprzytomnośćobsługihotelowejiufnie
sięgnąłdoszufladyszafkinocnej.Takjaksięspodziewał,znalazłtampudełkozpre-
zerwatywami.
Terazpozostałojużimnaprawdętylkojedno.
Gdywszedłwnią,westchnęłagłośno.Wtedypoczuł,żemaowielemniejmiejsca,
niżsięspodziewał.Cośdziałosięzupełnieinaczejniżwprzypadkuwszystkichjego
poprzednichkochanek.Zwolniłinaprężyłsię,aonawbiłamupaznokciewramiona.
‒Victorio?
Miała zamknięte oczy, zaciśnięte usta, twarz odwróciła w bok. Kiedy powtórzył
jej imię, pokręciła tylko głową, jakby na znak, że słyszy, ale nie zamierza rozma-
wiać.
Przez chwilę tkwił w niej nieruchomo, aż nagle nie wytrzymał i wrócił do prze-
rwanychpieszczot.Starałsięporuszaćniezwykledelikatnie,chciałponowniezoba-
czyćjejradośćiodprężenie.
Skądmiałwiedzieć,żewtymwiekubyłajeszczedziewicą?
Byłprzerażony,alezdrugiejstronymiałogromnąsatysfakcję,triumfował.Niena-
widziłsiebiezato,leczcieszyłogotakiedoświadczenie,bonigdynieprzydarzyło
musięnicpodobnego.
Po chwili Victoria rozluźniła się i powrócili do miłosnej gry. Nic już nie stało na
drodzedopełnegozaspokojenia.
Kiedyskończyli,obojepowoliiztrudempowrócilidorzeczywistości.
WtedyumysłDymitriegozacząłnieudolnieskładaćelementynieoczekiwanejukła-
danki, na nowo analizować wydarzenia sprzed paru chwil i ich znaczenie dla nich
obojga.
Niemogącsobieznaleźćmiejsca,wstałizgóryspojrzałnależącąkobietę,stara-
jącsięodgadnąćjejmyśli.Onazaśprzesunęłasięodrobinę,niechcącyodsłaniając
ciemnąplamęnanieskazitelnymdotychczasprześcieradle.Widokmówiłsamzasie-
bie.
‒Dlaczegominiepowiedziałaś?–zapytałcicho.
Kręciłomusięwgłowie.Źlesięczuł,bonieumiałukryćsamprzedsobą,żedo-
myślałsięodpoczątkuwłaśnietakiegostanurzeczy.Atojeszczebardziejprzycią-
gało go do Victorii. Chciał wykorzystać jej niewinność, by oczyścić się ze swoich
grzechów.Wymazaćbrudnąprzeszłość.
Ofiarazniewiniątkaikrwi…
Jakbycokolwiekmogłowymazaćjegoprzeszłość…Jakbymożnabyłoprzehandlo-
waćniewinnąkrewzakrew,którąprzelałwielelattemu.Jakbyjejobecnośćinie-
winnośćmogływrócićmuto,costraciłzamłodu.
Zamiasttegowszystkiegozobaczyłjaskrawosamsiebieito,kimbył.
Victoria dokonała samodzielnego wyboru, lecz nie znała całej prawdy. Nie wie-
działa, że nie mogą zostać razem, że on i tak wkrótce ją odprawi, wykorzystując
wszystko,comudała,niedającnicwzamian.
Byłomucorazbardziejniedobrze.Musiałwyjśćnapowietrze.
Bezsłowawyszedłzpokoju,wprostdosalonu,iotworzyłnaościeżdrzwibalko-
nowe,poczymstanąłnabalkoniezupełnienagi.Zacząłgłębokooddychać.
Zapragnął wykorzystać tę kobietę jako oczyszczenie swych grzechów, tym bar-
dziejżemiałnatojejzgodę.Bodokonałaprzecieżsamodzielnegowyboru.
Alewrzeczywistościprzelałtylkojeszczewięcejkrwi,którejprawdopodobnieni-
gdyniezmyje.Nieważne,jakbardzobędziesięstarał.
ROZDZIAŁDZIESIĄTY
Victorianiebyładokońcapewna,czytojawa,czysen.Czyżyje,czymożeprze-
stałajużoddychać?Wiedziałatylko,żeniemaodwagisięporuszyć,wolileżećnadal
naplecach,naga,spocona,przesiąkniętatym,cosięzdarzyło,wstrząśniętaintym-
nościądoznań,jakiejnigdyprzedtemznikimniezaznała.Porazpierwszywżyciu
czuła,żeprzeżyłacośdlasiebie,niedlainnych,nieżebyudawaćczyudowadniać.
BylizDymitrimnatyleblisko,żeniestarczyłomiejscaanisiłnapozoryczygrę.
Widzieli swe wzajemne reakcje, nie kontrolowali się. W tego typu relacji trudno
owyrachowanie,nieszczerośćczybrakemocji.Cośmusibyćprawdziwe.Chcącnie
chcąc,jestsięuczciwym.
Szkoda, że Dymitri aż tak spanikował na widok plamy krwi na prześcieradle.
Możerzeczywiściepowinnamubyłapowiedziećotwarcie.Aleniewidziałapowodu.
Wkońcunieżyjąwśredniowieczu.
Zociąganiemwstałazłóżka.Czułasiękompletniezdezorientowana.Stojącnie-
pewnienatrzęsącychsięnogach,postanowiłaposzukaćMarkina.Swojegokochan-
ka.Jakiewspaniałeizarazemprzerażająceokreślenie.Taksamojakjejpierwsza
wżyciuprawdziwiedorosłanoc.
Gdywyszłazsypialni,zauważyłaotwartynacałąszerokośćbalkon.Niezważając
naswąnagość,ruszyławjedynymlogicznymkierunku,gdzienanajdalszymkrańcu,
wcałkowitychciemnościachstałDymitri.Jakbyusiłowałudawać,żenieistnieje.
‒Musiszmiwybaczyć,jestemnowawtymtemacie…Czyzawszepostosunkulu-
dziebawiąsięwchowanego?
‒Mogłaśmipowiedzieć…
Wzruszyłaramionami.
‒Przecieżmówiłam,żeniejestemzbytdoświadczona.
‒„Niezbytdoświadczona”nieoznaczaabsolutnegobrakudoświadczenia.
‒ No nie. Ale założyłam, że rozumiesz, co mówię na temat Nathana. Poza tym
przyznasz,żetowszystkomożebyćdlamniedosyćkłopotliwe.
‒Jaktosięstało,żeonsięztobąnieprzespał?
‒ Wcale mu nie broniłam. Wprost przeciwnie. Przyjmowałam go nago w swoim
pokoju.Niemógłnamniepatrzeć.Okrywałkocem,wygadywałgłupoty,jakbymmia-
ładepresjęczyurojenia.Czułamsięjakzupełnaidiotka.Odrzucona.Akiedyodkry-
łam smutną prawdę, że pragnął tylko dotrzeć do informacji o firmie ojca, było mi
jeszczegorzej.Zmanipulowałmniekompletnie.Rozkochałwsobienastolatkę,któ-
rabyłamuobojętnapozajedynymcelemjegodziałań.Niechciałnawetskorzystać
znadarzającejsięokazji.Nasamkoniecdowiedziałamsię,żeprzezcałytenczas
byłszczęśliwieżonaty.
‒Victorio,powtarzamci,jesteśnajnormalniejsząwświeciekobietą.
‒ Tak, ale przejścia z Nathanem spowodowały, że zwątpiłam w siebie, w swoje
ciało, serce, umysł… we wszystko. Kosztowały mnie też utratę dobrych relacji
ztatą.Odlatrobięwszystko,byodzyskaćjegowzględy,leczostatniozrozumiałam
chyba,żeniemamnacoliczyć.NawetjeśliLondonDivawrócidorodziny.Onnie
spojrzy na mnie już nigdy świeżym okiem! Postanowiłam więc raz zaryzykować
izrobićcoś,nacosamamamochotę.Dlasiebie.Dlategoniechciałamcisięzwie-
rzać,bobałamsię,żeuciekniesz…odepchnieszmnie.Aleitakznówcośźlezrobi-
łam.
Abynieczućsięodrzucaną,przezlataunikałajakichkolwiekzwiązkówzmężczy-
znami.Otaczałasiękonsekwentniecorazgrubszymmurem.
Wczorajzrobiławyjątek.Dlaniego.
Iodrazunieszczęście.
Zaśmiałsięzłowieszczo.
‒Myślisz,żeniebyłomidobrze?–powiedział,wychodzączcieniaizbliżającsię
doniejpowoli.–Nicnierozumiesz,naprawdęnic.Problemwtym,żebyłomizado-
brze.Nigdyniebyłemniczyimpierwszymmężczyzną,nikogoprzedtemniepozba-
wiłemdziewictwa.Wiesz,cotodlamnieznaczy?Wiesz,żetowywracadogóryno-
gamimójświat?
‒Nie…niewiem…
‒Zatemmówięci.Bobardzochciałemtego,cosięstało.Zdajeszsobiesprawę,
żetochore?Rozumiesz,żeniemamprawa?Jestemostatniąosobąnatejplanecie,
którapowinnasiędociebiezbliżać.Wykorzystałemcię!Bogrzesznicytacyjakja
najbardziejwżyciupragnązbliżyćsiędoideału,doniewinności.Ijeślisięimtrafi,
niezatrzymająsię,będączerpać,ilesięda,pełnymigarściami.Jestemzdemoralizo-
wanyiniereformowalny,zepsutydocna.Chciałemsiętobąwyleczyć.Wykorzysta-
łemcię!Tymczasemniektórychransięnieleczy.Sąnieuleczalne.
Słuchałagouważnie,bardzoporuszona,jednaknierozumiałazupełnie,ococho-
dzi.
‒Dymitri…nicnierozumiem–przyznała.–Jeśliuważasz,żezjakichśprzyczyn
niezasługujesznamnie,tonaprawdęjesteśwbłędzie.Istotnie,jesteśmyróżni,ale
jateżzaznałamwżyciutrochęgoryczy.
‒Och,Victorio…Victorio…Niezamierzamumniejszaćtwoichprzeżyć,alewpo-
równaniuzemnąnaprawdęjesteśniewinnymaniołem.Nieznaszzła.Niechciałbym
byćtwoimnauczycielemwtejdziedzinie.
‒Czylimamiwystarczyćargument,żemniewykorzystałeśiniechcesztegoda-
lejrobić?Alemnietoniewystarczy.
‒Niechcępomnażaćswoichgrzechów.
‒Ajaniechcębyćtwojąpieprzonąwestalką!Przestańprzypisywaćmijakieśbo-
skie cechy! Nie unoszę się od dwudziestu ośmiu lat nad ziemią w aureoli! Żyję.
Działam w fundacjach, widzę na okrągło ludzką biedę i tragedie, wykorzystywane
dzieci.Mammózg,uwierzmi.Dałeśmiwybór.Wybrałamświadomie.Nieżałujęity
teżniemaszczegożałować.
‒Chceszwiedzieć,dlaczegojestemtakiwściekły?
‒Oświećmnie,Dymitri,bojakzacznęsamazgadywać,teżsiętylkorozzłoszczę!
‒Wiem,jaktojest,jakzabiorączłowiekowiniewinność.
‒Znównierozumiem…
‒Niemówięoseksie.
‒ Mów jaśniej. Stoję tu nago, właśnie straciłam z tobą dziewictwo, bardzo póź-
no…więcsątochybaokoliczności,wktórychzasługujęnaodrobinęszczerości.
‒Ale…wolałabyśtegoniewiedzieć.
‒Dymitri,proszę.Niedecydujzamnie.
‒Wiesz,żewalczyłem…Aco,jeślirównież…zabijałem?
Zrobiłojejsięgorąco,apotemzimno.
‒Wciążnierozumiem.
‒Nopewnie.Bozamiastrozumiećiprzyjmowaćdowiadomości,typróbujeszlu-
dziusprawiedliwiać.Terazteższukaszjużjakiegośwyjaśnienia.
‒Możeopowiedzmipoprostu,cosięstało.
‒Nieurodziłemsięwcalewbiednejrosyjskiejrodzinie,wprostprzeciwnie,mój
ojciecbyłwsamejwierchuszcearmiiradzieckiej.Pamiętamjakprzezmgłę,żekie-
dyśmusiałbyćnormalnym,porządnymczłowiekiem.Potemwszedłwjakieśstruktu-
ry.Wokółginęliludzie,teżjegoznajomi.Wiem,żeczułsięwinny.Bardzosięzmie-
nił,przechodziłdepresję,zacząłpić.Późniejprzerodziłosiętowprzemocdomową.
Wyżywałsięnamatce,znęcałsięnadnią.Żyłemwrosnącymstrachu.Gdypewnego
dniawróciłemdodomu,zastałemgonaśrodkusalonuzdwomapistoletamiwręce.
Wrogupokojusiedziałamatka.Zapytał,czyznimzagram.Zobaczymy,ktopierw-
szystracikontrolę.Jedenzpistoletówwycelowałwmatkę,drugirzuciłmnie.Posta-
nowiłemwykorzystaćsytuacjęipokazaćmu,żesąpewnenieprzekraczalnegrani-
ce.Niestety,niezdążyłsięchybazorientować…Takszybkopociągnąłemzaspust!
‒Zasłużyłsobie–wyszeptałabeznamysłu.–Chybanieczujeszsięwinny.
‒Nie…alefaktpozostajefaktem:jakodbierzeszkomuśżycie,nicjużpotemnie
jesttakiesamo.Widzisz,jakktośsięwykrwawia,iwiesz,żekawałekciebieodszedł
ztąosobą.
‒Co…cosięstałodalej?
‒Wkroczyłysłużby,przeprowadziliśledztwo,sklasyfikowaliczynjako„wobronie
własnej”,niczegonieopublikowali,zamietliwszystkopoddywan.Zawszelkącenę
nie chcieli rzucać złego światła na rząd ani żadnych przecieków o misji, w której
uczestniczyłojciec.Matkawyrzuciłamniezdomu.Powiedziała,żepotym,cozrobi-
łem, nie będzie ze mną mieszkać pod jednym dachem. Nazwała mnie mordercą.
Chociaż dobrze wiedziała, że nie miałem wyboru. I tak straciłem kolejny kawałek
siebie.Ten,któryodszedłwrazznią.Znówniemiałemwyboruaniwpływu…
NagleVictoriazrozumiałahistorięzeskórzanąopaskąiwagę,jakąmiałodlanie-
godaniejejwyboru.Iprzerażenie,żezabrałjejcoścennego,czegonigdynieodda.
‒Dymitri,niczegominiezabrałeś.Pozatymdałeśmiwielewzamian.
Naulicyzaczęligłośnohałasowaćpijanibiesiadnicywracającyzimprezy.
‒Victorio…niemogę…niepotrafię…
Podeszładoniegoiprzytuliłasię.
‒Mamtowszystkogdzieś!Nieobchodzimnie,cosiędziałowRosji!Ważne,co
zrobiłeś dla mnie. – Może słowa były niezgrabne, ale liczyła się treść. W głowie
miała taki mętlik, że nie stać jej było na kwieciste przemówienia. – Wejdźmy do
środka,korzystajmy,pokochajmysięjeszczeraz!
‒Aleniemogęciętakodrazudotykać…potym,copowiedziałem…
Pociągnęłagozarękęisiłąpołożyłasobiejegodłońnapiersi.
‒Ajachcę,żebyśmniedotykał!Iżebyśsięzemnąkochał.Jeślisięboisz,żeza-
brałeśmicnotę,zabierzmiterazcałąresztę.Cotylkochcesz.Odmieńmnie.Ubez-
własnowolnij.
‒Niemogęcałeżyciebrać,niedającniczegowzamian.
‒Itusięmylisz,bodałeśmijużbardzowiele.
‒Co?Raczejzabrałem…
‒Nie.Dałeśminamiętność.
Patrzyłnaniąpociemniałymwzrokiem.
‒Powinienemprzedtobąuciekać!Aleteżniepotrafię.Niemamduszy.
‒Jeślimożeszbyćzemnąbezduszy,nieszukajjejwcale…
‒ Moja dusza pewnie smaży się już w piekle! Powinienem teraz zaklepać sobie
miejscenaresztę…
‒Amożeniezajmowalibyśmysiędziśwnocypiekłem?Bomamwrażenie,żenie-
dawnowziąłeśmniedonieba.
‒Tojestchybajedyne,copotrafię.Będziemykochankami,dopókiukładtrwa,te-
raz,wNowymJorku,wLondynie…GdytwójojciecodzyskaLondonDiva,wszystko
sięskończy.
‒Niewiem,pewnietak–przytaknęłanieobecnymgłosem.
Wolała nie myśleć, co będzie potem. Nie chciała się z nim rozstawać, lecz oba-
wiała się, że nie znajdzie w swoim normalnym życiu miejsca dla byłego mistrza
sztukwalki,wojownikazbrukanegokrwią,znieistniejącymsumieniem.Ktośtakipo
prostu nie będzie pasował. Z drugiej strony głęboko w sercu przeczuwała, że dla
niejsamejniebędziejużteżpowrotudodawnegożycia.
‒ Ale do tego czasu będę cię miał, kiedy i gdzie zechcę, i jak często zapragnę,
iwkażdymożliwysposób.Będęcięmiałcałą…
Znówpowoliogarniałoichgłębokie,mrocznepożądanie.
‒Jestemcałatwoja…‒szeptała.
Inaprawdętakmyślała.
Cowięcej,chwilamiczuła,żepowinnamupowiedzieć„nazawsze”.Bonieważne
jak,alekońcemichprywatnejhistoriiniebędzieaniNowyJork,aniLondyn,anipo-
wrótLondonDivadorodzinyCalderów.Jakiśsenstejhistoriipozostanieznimina
zawsze.VictoriaCaldernazawszepozostanieprawdziwąkobietąDymitriegoMar-
kina.Nieważnejak.
NawetjeśliDymitrinigdyniebędziemężczyznąVictorii.
Ichoćpowinnojątozniechęcać,nakręcałojeszczebardziej.
Zaczęlisięcałować.Jakszaleńcy…desperaci…Wiedzącdoskonale,żewszystko
skończysięzłamanymsercem.Aleniepotrafilisobieodmówić.Czuli,żewartona-
razićsięnacierpienie.
Victoriaporazpierwszyodszesnastegorokużyciabyłaznównormalną,żywąko-
bietą. I chociaż orientowała się, co ryzykuje, nie zamierzała sobie odmawiać ani
jednejchwilizDymitrim.Skororaczejniespędzązesobąresztyżycia,trzebawy-
korzystaćkażdąpozostałąimwspólnąchwilę.Jaknajlepiej.
Ażdosamegogorzkiegokońca.
ROZDZIAŁJEDENASTY
‒Noijak,paniedyrektorzefinansowy,wszystkoidziecałkiemnieźle?–stwier-
dziłaVictoriadoDymitriego,którystałpodrugiejstroniepokojuhotelowego,nadal
mając na sobie garnitur z wczorajszej gali. Jakiś tydzień wcześniej przenieśli się
zNowegoOrleanudoNowegoJorku,abypowtórzyćswójpierwszysukces.Jaksię
okazało,poszłoimnawetjeszczelepiej.
Media nie szczędziły zachwytów nad pomysłem byłego sportowca, a sponsorzy
nieszczędziliprzelewów.
‒Mniejesttrudnoocenić.Wiemtylko,żeznówmusiałemnosićstrójgalowyiwy-
głaszaćprzemówienia.Ajakwiesz,tozupełnieniemojabajka.Więclepiejocenisz
sytuacjęsama.
‒Takiesąwadyżycianaświeczniku,Dymitri.
Victoria zerknęła ukradkiem na swego niebywale przystojnego partnera i jak
zwyklejejsercezabiłodużoszybciej.Pomimoustalonychzasademocjepogłębiały
się,zwłaszczaodkądzostalikochankami.Zatemimmniejzostawałoczasu,tymbar-
dziejnasilałysięichrelacje.
‒Wszystkoidziedobrze–wróciłaszybkodokonkretów.–Mediaprzypisująnam
niebywały sukces. Nowy Orlean wypadł rewelacyjnie. Dzisiaj spodziewam się po-
dobnychrecenzjitutaj,wNowymJorku.
‒Zdajęsięnaciebie.
‒Niechcibędzie,chociażdokońcawtoniewierzę.
‒Ufamci.Jakwszystkim.
‒Naprawdę?
‒Wieszdobrze,żenieufamnikomu…
‒Czylitoniebyłwcalekomplement.
Dymitri rozluźnił krawat. Stał i patrzył nieruchomo przed siebie. Jakby nie wie-
dział,cozesobązrobić.Niezachowywałsiętypowo.Zwykleodruchowoprzyjmo-
wał postawę wojownika, w każdej chwili gotowego do walki. Teraz wyglądał, że
zbierasiędoucieczki.
‒Dlaczego?Przedewszystkimpowinnaśbyłazauważyć,żedonikogoinnegona
pewnowogólebymtakniepowiedział.Naszarelacjajestdlamniebardzowyjątko-
wa.
‒Relacjawłóżku?
‒Bliskość.Jesteśmyrazem,sypiamyrazem,towyrazzaufania.Teoretyczniemo-
głabyśmiprzecieżpoderżnąćgardło,kiedyśpię.
‒Ja?
‒Wiem,żenie.Alejaksiężyjetakjakja,toniemożnatracićkontroli,bozaraz
ktoś to wykorzysta. Zostanie się bez pieniędzy i dachu nad głową. A ty, kochanie,
wystawiłaśmnienapróbę.Toznaczy,straciłemprzytobiekontrolę,koncentrację.
Takszczerewyznaniemusiałogosporokosztować.Odrazupoczułafalegorąca
przepływająceprzezciało.
‒Czyjeślizdejmęsukienkę,odzyskamodrobinętwojejkoncentracji?Toznaczy…
skoncentrujeszsięwtedytrochęnamnie?
‒Nieboli…możemyspróbować.
Patrzącmugłębokowoczy,zaczęłapowolizsuwaćramiączka.
‒Ijaktam,jesteśwnastrojudogadania?–zapytała.
Rozpinałspokojniekoszulę.
‒Czemumiałbymmiećochotęnapogawędki,jeżelizachwilębędęmógłsięzanu-
rzyćwtwoimpięknymciele?
Przeszedł ją dreszcz. Jeszcze tydzień temu oburzałaby się, zawstydziła. Teraz
jego słowa najczęściej po prostu ją podniecały. Chciała być blisko, mieć nad nim
władzę,podobniejakonnadnią.
‒Właśnie…pocogadać,jeślizachwilęmożeszjużbyćwemnie?
Wiedziała, że coraz bardziej się ośmiela. Sama siebie szokowała niektórymi
stwierdzeniami. Pozytywnie. Zawsze była bowiem pewna siebie, ale tylko w kwe-
stiachzawodowych.Wsferzeemocjonalnejnajczęściejczułapotrzebęucieczki,wy-
cofania, całkowitego stłamszenia i zagłuszenia ewentualnych irracjonalnych po-
trzeb.Wydawałojejsię,żezpowodupopełnionegobłęduniemadonichprawa.Bo
jestjednąwielkąpomyłką.
Bała się też okazywania słabości, zdradzania komukolwiek swych słabych punk-
tów.Ba,nawetczasamiprzedsamąsobą.
Powiedzeniemężczyźnie,żepragniesięgopoczućwsobie,byłonieladawyczy-
nem.Byłootwartymprzyznaniemsiędosłabościnajegopunkcie.
Jednak ona się tym już nie przejmowała, nie czuła się słaba, wręcz przeciwnie:
nareszcieczułasiękomfortowozesobąiwewłasnymciele.Dawnezłewspomnie-
nia i poczucie odrzucenia zniknęły dzięki pożądaniu, które nieustannie widziała
woczachDymitriego.Namiętnośćstałasiędlaniejnowymżyciowymwyzwaniem.
Niemiałateżnajmniejszychwątpliwości,żeuczuciejestwzajemne.
Terazuważniecelebrowałapowolnezsuwaniesukienki.Podspodemznówmiała
czerwoną bieliznę, bo zauważyła, że najbardziej ją lubił. Uwielbiała rozbierać się
iwidziećwjegooczachrosnącepożądanie.
Jakietodziwne.Jeszczedwatygodnietemunieodważyłabysięstanąćprzedmęż-
czyzną i w jego obecności rozebrać. Uznałaby to za żałosny objaw niepanowania
nadsobą.Byłabyzgorszona.AleDymitriprzekonałjądowspólnegorozbieraniasię,
wyleczyłzuprzedzeń.
Pókibylirazem,czułasięsilna,niepotrzebowaławcalewzmożonejdwudziestocz-
terogodzinnejkontroli.
Gdy została już tylko w czerwonej bieliźnie, napawała się intensywnością jego
spojrzenia i wsłuchiwała w coraz szybsze bicie serca. Czuła też rosnące napięcie
wswymciele,zachwycałasięnim,boodniedawnawiedziałajużdoskonale,jakmu
zaradzić.Wiedziałateż,żełączyichowielewięcejniżtylkoseks.Nabrałazaufania
doDymitriego,zrozumiała,żejestonczłowiekiemhonoru.Niewątpliwieoddałamu
równieżserce.
Po chwili na dywanie leżał cały czerwony strój, łącznie z bielizną. Przypominał
plamękrwi.TylkoDymitriMarkinmógłpowstrzymaćtokrwawienie.Byłoprzezna-
czonewyłączniedlaniego.
Przysiadłnaskrajułóżka,nieodrywającodniejrozognionegowzroku.Rozluźnił
krawat.Podeszłabliżejgłośno,uderzającczarnymiszpilkamiojasnąposadzkę.No-
siłajewyłączniedlaniego.
Stała przed nim kompletnie naga, na wysokich obcasach, nie czując żadnego
wstydu.Aniśladuzakłopotania.Chciałarozpalićgodoczerwoności.Tanowozdo-
bytapewnośćsiebiepochodziławyłączniezjejwnętrza,lecztrzebabyłokogośta-
kiego jak wojownik Dymitri Markin, by mogła ujrzeć światło dzienne. Zatem cały
tenshowbyłwyrazemwdzięczności.Wyłączniedlaniego.
ZbliżyłasiędołóżkaistanęłapomiędzynogamiDymitriego.Delikatniepodniosła
jegopodbródek.
‒Jesteśwspaniały–powiedziała.
Chciała,żebywiedział.Pragnęła,byzrozumiał,żemożemiećprzeogromny,pozy-
tywnywpływnainnych.
Przysunął ją do siebie i zaczął całować, nie wstając. Czuła wszechogarniające
dreszcze.Głaskałjejudawewnętrznąstronądłoni.
‒Jesteśpiękna,Victorio…alewieszjużotym,prawda?
Dotychczas poświęcała niewiele uwagi swemu wyglądowi. Ubierała się modnie
irobiławyraźnymakijaż,żebywywrzećjaknajlepszewrażenienasponsorachiin-
teresantach. Wydawała się zadowolona z osiąganych rezultatów. Jednak Dymitri
sprawił,żepoczułasięautentycznieatrakcyjna.Cieszyłasięswąurodą,promienio-
wałaniezwykłymurokiemienergią,czułasięszczęśliwa,żemożesiępodobać.
Pokiwałazgodniegłową.
‒Acowięcej,wiem,żecisiępodobam!
Zamiastodpowiedziobsypałjąkolejnąporcjąnamiętnychpocałunków.Niekwapił
sięteż,abywstaćzłóżka.Leniłsię?Victoriadobrzeznałatępozycjęprzyczajone-
godrapieżnika,któryzastanawiasiępoprostu,jakątymrazemprzyjąćtaktykęwo-
becswejmiłosnejofiary.
‒Czyjateżcisiępodobam,mojasłodka?
Dymitri coraz chętniej nawiązywał w sypialni dialog, otwierał się, nie stronił od
głębszychrozmów.
‒Mojeżycieupływałowluksusie,wotoczeniudrogichprzedmiotów,wprzepięk-
nychmiejscach.Wszystkobyłopolerowanenawysokipołysk.Odwiedzałamteatry,
muzea,koncerty…Ty,Dymitri,tocoinnego.Uosabiaszdzikość,naturę.Dalekoci
dodoskonałości,aniektórychtwychranibliznniktinicniewygładzi.Pozostanąna
zawsze świadectwem cierpienia, którego zaznałeś. – Paznokciem przejechała po
jednymzjegoagresywniejszychtatuażynaramieniu.–Aletak…mniesiępodobasz,
dlamniejesteśpoprostupiękny.Nauczyłeśmniedostrzegaćpięknonietylkowdo-
skonałości,nietylkonawierzchu.
To była całkowita prawda. Przecież dzięki niemu dostrzegła też własne, dalekie
odideałupiękno,któregoistnienianiedopuszczaładosiebielatami.
Niepotrzebowałajużdoszczęściaperfekcji,aniwłasnej,anicudzej.Żebykochać
i być kochanym, człowiek nie potrzebuje wcale obok siebie chodzącego ideału.
Ważne,żebyczułto,czegooczekuje,iczułtozwzajemnością.
TychwszystkichodkryćizmiandokonałatylkoiwyłączniedziękipoznaniuDymi-
triego.Emocjonalniezawdzięczałamunoweżycie.
Teraz jednak milczał zajęty swymi ulubionymi pieszczotami, które odbierały jej
rozumiprzyprawiałyodreszcze.Wydawałosię,jakbyunosilisięrazemnadziemią
imogliwkażdejchwilispaść,cowogólejejnieprzerażało.Znówniemogłasięzo-
rientować,gdziejestsufit,agdziepodłoga…Ba,wcaleniebyłaprzekonana,czyna-
dalznajdująsięwhotelu,czymożeszybująnawolnympowietrzu.Liczyłsiętylko
jegodotykipocałunki.Całaresztaprzestałaistnieć.Ażdomomentuapogeumprzy-
jemności.
Gdypochwilisłaniałasięjaknieprzytomna,pamiętałajużtylkoojednym:spraw-
dzić,czywszufladceleżąprezerwatywy.Wśródświeżonabytychdoświadczeńbar-
dzowysokonaliściepriorytetówplasowałasięwiedzaoantykoncepcji.
Kiedy odzyskała panowanie nad sobą i upewniła się co do zawartości szufladki,
spojrzałanaDimitriegoostroipowiedziała:
‒Aterazwstawaj!Maszsięrozebrać!
Najegoustachzagościłprzekornyuśmieszek.
‒Dlazaspokojeniamojejdamywszystko!
‒Możewięcterazjaprzejmękontrolę?–zapytałalekkodrżącymgłosem.
‒Niewiem,alechybabędzieszmogłająprzejąćtylkosiłą–odpowiedziałwyzy-
wająco.
‒Wtedyczyjaśkapitulacjaniebędzieznaczyłaażtakwiele…
‒Nie?
Wstałizacząłsiępowolirozbierać.Krawatimarynarkawylądowałynapodłodze
jakopierwsze.Potemrozpiąłpasek,alezostawiłgoizabrałsięzaguzikiodkoszuli.
Itakponownienastąpiłoprzesunięcieośrodkawładzy.ToVictoriakazałasięmu
rozebrać, lecz obserwując wykonywane przez niego czynności, poczuła, że znów
całkowiciemuulega,żejakzawszeuginająsiępodniąkolananawidokjegonagie-
go,muskularnegociała.
‒Terazpołóżsięnałóżku!–próbowałajeszczezachowaćpozory.
‒Victorio!Niepowieszdziś„proszę”?
‒Nie,niepowiem–starałasięmówićstalowymtonem.–Ateraz,Dymitri,kładź
sięgrzecznienałóżku.Maszmniesłuchać,bowprzeciwnymraziewyjdęizostawię
ciętakiegoniezaspokojonego.Tegowłaśniechcesz?
‒Czyliniemamwyboru?–zapytałkamiennymgłosem.
Najwyraźniejochoczoprzyłączyłsiędogry.
‒Przymniezawszemaszwybór.
‒Przecieżjeślisięniedostosuję,wyjdziesz!
Pokiwałatylkogłową.
‒Boniewszystkiewyborysąłatwe.
Cośniebywałegorozgrywałosiępomiędzynimi.Walka.Walkaowładzę.Starcie
dusz.
‒Dymitri,powiedzprawdę!–rozkazała.
‒Niechcę,żebyśwychodziła.Potrzebujęcię–odpowiedziałposłusznie.
Poddawał jej się. Pokazywał, że ulega. Powoli przekazywał władzę. Victoria zaś
marzyłacorazbardziej,bykompletnienimzawładnąć.
‒Dobrze…
‒Icoteraz?–zapytał,siadającnaśrodkułóżka.
‒Teraz…podnieśręcenadgłowę…
Ciekawabyła,ileDymitriwytrzyma,jakimzaufaniemjestgotówobdarzyćdrugą
osobę.Schyliłasięipodniosłazpodłogiczarnyjedwabnykrawat.
‒Pamiętasz,kiedysiępoznaliśmy,walczyłeś.Nigdyniewidziałamkogośtaksilne-
gojakty.Alemimowszystkochcę,żebyśmiuległ.Pragnę,żebyśbyłtylkomój.Czy
zaufaszminatyle?
‒Powierzęcinawetswojeżycie.
Jegosłowapodziałałynaniąniczymkojącybalsam.Uleczyłydokońcaranyzada-
neprzezNatanaiprzezreakcjęnajbliższychnajejosobistątragedię.
Dymitri był gotów jej zaufać bezgranicznie. Prawdziwy cud. Latami sama sobie
niepotrafiłazaufać.
Mężczyzna przyjął pozycję dokładnie taką, jak mu rozkazała. Wiedziała oczywi-
ście,żewgruncierzeczyjestjedynieprzyczajonymdrapieżnikiem,którywkażdej
chwilimożeruszyćnałowy.Fizyczniegórowałnadniąwielokrotnie,więcwdowol-
nejchwilimógłsięjejprzeciwstawić.Władałanimtylkonatyle,nailepozwolił.
Nie protestował, gdy związała mu dłonie krawatem i zaczęła go delikatnie pie-
ścić,apotemcałować.Mimowszystkozachowałnieruchomątwarz,choćgłęboko
woczachczaiłsięogień.Wtensposóbdaliśmysobienawzajemdowódostatecznej
uległości i pożądania, pomyślała. Nie krytykował jej specyficznej fantazji, nie wy-
śmiewałewidentnegozaangażowaniainamiętności.Sprawiał,żewszystko,corobi-
ła,natychmiaststawałosięnajwspanialsze.
Wkońcuzałożyłamuprezerwatywęiusiadłananimokrakiem.
‒Victorio…‒jęknął.
Jednakpodłuższejchwilicoraztrudniejbyłomuukryćrosnąceemocje.
‒Jużtakiniecierpliwy?–zapytała.
Cały czas miała oczywiście świadomość, że rozerwanie cienkiego krawata nie
przekraczałomożliwościDymitriego.Doceniałajednak,żestarałsięnieprzerywać
zainicjowanej przez nią gry, dotrzymywał niespisanej nigdzie umowy o chwilowym
przekazaniuwładzy.
‒Jesteśzniecierpliwiony?–powtórzyłapytanie.–Odpowiedz,bowyjdę.
Pragnęła, by przyznał na głos, jak bardzo czeka na moment spełnienia. Chciała
wiedzieć, że w swym oczekiwaniu nie jest sama. Że oboje prawie umierają z pra-
gnienia. Są wzajemnie swymi niewolnikami. Ale że poddali się, zachowując pełną
świadomośćwłasnegowyboru.
‒Tak…jestemjużzniecierpliwiony…‒przyznał.
‒Aczegochcesz?
‒Chcębyćwtobie.Ijesttodlamnieważniejszeniżtlendooddychania.
Wtedybardzopowolizaczęławprowadzaćgowgłąbsiebie,nieodrywającwzro-
kuodjegonapiętejtwarzy.Wiedziała,ilegokosztuje,bynadalsięnieruszać.
‒Victorio,jużniemogę…‒wykrzyknąłwpewnejchwili.Dalszezdaniawykrzyki-
wałporosyjsku,leczichtreścimożnasiębyłodomyślićnawetbezznajomościtego
języka.
Gdyostateczniedałamuto,czegotakpragnął–czegopragnęlioboje–ichświat
porazkolejnyzawirowałiprzeniósłsiędojakiegośinnegowymiaru.Nieliczyłysię
krawatemzwiązaneramiona,ręcezaciśniętebezradniewpięści,potarganewłosy,
walkaspoconychciał.Znaczeniemiałajedyniekolejnawspólnawyprawapofanta-
stycznąprzyjemność,zaktórątymrazembardziejczułasięodpowiedzialnaVicto-
ria.Zracjizajmowanejpozycjiizainicjowanejgry.
Gdy skończyli, żadne nie odważyło się poruszyć. Victorię sparaliżowała nagła
świadomość,żeichrelacjaprzestaniewkrótceistnieć.ŻedziśDymitriuległjejcał-
kowicie,leczwbliskiejprzyszłościpoprostugoniebędzie.Niepotrafiłasobietego
naraziewyobrazić,aledoskonalewiedziała,żeniedysponujeżadnąsiłąanimocą,
byzatrzymaćgoprzysobienazawsze.
ROZDZIAŁDWUNASTY
Dymitridługowalczył,byuspokoićoddech.Nawetkiedymusiętonareszcieuda-
ło,wewnętrznieczułsięzupełnierozedrgany.Nadmiaremocjipowolirozregulowy-
wałmuorganizm.Pozatymnadalmiałzwiązaneręce.Alewcalesięniespieszył,by
sięuwolnić,bosytuacja,wktórejstałsięniewolnikiemkobiety,działałananiegojak
narkotyk.Byłodurzony.Czuł,żebudzisięwnimmłodychłopak,wyrzuconyzdomu
przezmatkę,którą,zaprzedawszyduszędiabłu,uwolniłodpotwora.
Tam,wtedy,niemiałwyboru.Tuiteraz–obojemielimożliwośćdokonywaniawy-
borów.
Victoriazrobiłajeszczecośinnego.Bezsłów,wiążącjegoręce,dałajasnodozro-
zumienia, że go pragnie i chce się z nim związać. Gesty przemówiły dobitniej niż
słowa.IchukładbyłdlaDymitriegoniczymwalka,leczdojrzałdotego,żechcesię
poddać.Kobiecie.Właśniejej.
Nigdyprzedtemniezastanawiałsięnadtym,alewiększośćludzidokogośprzyna-
leżała.Naprzykładdorodziców,partnerów,przyjaciół.Niestetyonsamniepotrafił
sobieprzypomniećokoliczności,wktórychporazostatniczuł,żegdzieśprzynależy.
NiewątpliwieColvinstanowiłniesamowitąsiłęnapędowąwjegożyciu,leczichrela-
cje nigdy nie wykroczyły poza ring. Ojciec szybko przestał być normalnym ojcem,
przemieniłsięwniebezpiecznegoszaleńca,któregomożnasiębyłojedyniepozbyć.
Amatka?Pohistoriizojcemodcięłasięodniegotakszybko,łatwoidefinitywnie,że
trudnobyłouwierzyć,żekiedykolwiekcośdlaniejznaczył.
DopierozVictoriąsytuacjawyglądałainaczej.
I to było doprawdy przerażające! Czuł, że znalazł się na rozdrożu, że stoi tam
nagi,odkrytyibezbronny.Takobietaodnalazładrogędoniego,przedarłasięprzez
systemobronny,unieważniłajegoprzysięgioniezależności.
‒Rozwiążmnie–zażądałnagle,rozwścieczony.
Mógłoczywiścierozwiązaćsięsam,leczwtymmomenciepsychiczniepotrzebo-
wał,żebyuwolniłagoona.
‒Graskończona–powiedziałiwstałzłóżka.
Co prawda nie zastanawiał się, jaka będzie reakcja Victorii, ale nie spodziewał
się,żewsekundęprzemienisięwKrólowąŚniegu.
‒Ococichodzi?Dlaczego?Przestraszyłeśsię?Amożemniesięboisz?
‒ Nie boję się ciebie, księżniczko. Jak bym się obawiał, nie pozwoliłbym sobie
wogólezawiązaćrąk.
W rzeczywistości jednak umierał ze strachu. Czuł, że znalazł się na skraju cze-
goś,czegolatamiunikał.Terazbędziemusiałtozaakceptowaćalboczymprędzej
uciekać.
‒ Ach tak? Ma mnie porazić fakt, że facet o twojej sile pozwolił sobie związać
ręcejedwabnymkrawatem?
Wtedyogarnąłgoprawdziwygniew.Choćniewiedziałdlaczego.
‒Nieumniejszajtegofaktu!Nawetniemaszpojęcia,ilemnietokosztowało.Pod-
daćsiękomuś!Ostatnimrazem,kiedymusiałemsiępodporządkować,pociągnąłem
zaspustiwykończyłemczłowieka.Więcnieumniejszajtego,nacocipozwoliłem!
‒Dymitri!
‒Wiesz,skądnaprawdęwzięłasięmojaskórzanaopaska?
‒Mówiłeś,żejestbezznaczenia.
‒Bojestemkłamcą,Victorio!Powinnaśsięjużtegonauczyć.
‒Więcskąd?
‒Zmartwegociałamojegoojca.–Patrzyłananiegozniedowierzaniem.–Tak!
Zgadzasię!Najpierwgozastrzeliłem,apotemzdjąłemmuzrękiopaskę,którąza-
wsze nosił, i założyłem na własny nadgarstek. Jako przypomnienie, że nie miałem
wyboruikimsięstałem.Boodmomentu,kiedypociągnąłemzaspust,nadmoimży-
ciemwładzęprzejęłaprzemoc.Tenjedendzieństworzyłmnieodnowa,wgorszej
wersji.Ipozostałemtakidodziś,azamierzałembyćzupełnieinnymczłowiekiem.
‒ No to bądź od teraz tym, kim chciałeś być – powiedziała jak gdyby nigdy nic,
jakbytobyłotakieprosteioczywiste.
‒Botonibyłatweimożliwe?Odciąćsięodprzeszłości?Iktotomówi?Wplątałaś
sięwidiotycznyromanskilkanaścielattemuico?Ityśmieszmisugerować,żeza-
bicieczłowieka,przyokazjiwłasnegoojca,niepowinnosięwżadensposóbnamnie
odbić?!
‒Zawszejestjakiśwybór,Dymitri.
‒Niemiałemwyboru.Albozginąłbymsam,albomatka,alboon.
‒Możeiniemiałeś,alewydajemisię,żenajbardziejwpłynęłonaciebiedopiero
to,coprzyszłopotem.
Trafiładokładniewsedno.Niemógłtegookazać.
‒Samaniewiesz,cowygadujesz–warknął.
‒Naprawdę?Podobnojestemekspertemodgrzebaniasięwbrudachprzeszłości.
‒ Biedna Victoria. No tak. Facet ją odrzucił i zachwiał jej samooceną na resztę
życia.Pozatymzdenerwowałatatusia…Amójtatuśwykrwawiłsięnamoichoczach
napodłodzewewłasnymdomu,przezemnie.Chybamamtrochęwięcejdopowie-
dzenia.
‒Miałeśwtedywybór,trudny,alemiałeś.
‒Posłuchaj,wbrewpozoromoratowaniuwłasnegożyciadecydujesiębardzoła-
two.Ba,nawetsięniemyśli.
‒Tywcalenieratowałeśswojegożycia,raczejsamskazałeśsięnapotępienie.
Niespodziewaniezachichotałzłowieszczo.
‒Nonie,księżniczko,zanicsięniepotępiałem,tomojamatkapotępiłamniejako
pierwsza.
‒Tyleżejejtuznaminiemaioddawnaniemaztobąnicwspólnego,więcty
samrobiszzsiebiewięźniatychzdarzeń.Dziświeczoremzwiązałamciękrawatem,
zgadzasię,alemogłeśgowkażdejchwilizłatwościąrozerwaćlubściągnąć.Cóż
ztego,jeśliodlatitakwiążecięskórzanaopaskapoojcu?
Rozwścieczyło go to znowu. Ona również uważała, że przyczynił się do swego
losu?
‒Więctytakżemniewinisz?
‒Przecieżniezaśmierćojca!Tylkozato,codziałosiępotem.Tenjedenczynnie
definiujecięnaresztężycia.Woczywistysposóbdziałałeśwobroniewłasnejimat-
ki.DostrzegłtoColvinidlatego,zobaczywszytwójpotencjał,zabrałcięzMoskwy.
I pomógł ci stać się człowiekiem, którym jesteś do dziś. Ja też to zrozumiałam…
wiem…idlatego…międzyinnymi…zakochałamsięwtobie.
‒Nawettakniemów,Victorio.
‒Dlaczegonie?Takajestprawda.Achociażjednoznaspowinnomówićprawdę.
‒Aledlaczego?Dlaczegomiałabyśsięwemniezakochać?
Cogotowogóleobchodzi?Czemusiędopytuje?Przecieżniezasłużyłnażadne
sentymenty,itakichniezaakceptujeaninieodwzajemni.Ajednak…takrozpaczli-
wiechciałpoznaćodpowiedź.Bopomyślał,żepozaniąniktnigdynicdoniegonie
czuł.Nawetmatka.Więcchciałwiedzieć,jaktomożliwe.OdpowiedźVictoriiwyda-
wałamusięteraznajważniejsząrzecząnaświecie.
‒Najpierwmyślałam,żepoprostuchcęsięztobąprzespać,bomisiępodobasz.
Borozbudziłeśwemniepragnienia,októreodlatsięjużniepodejrzewałam.Tego
wieczoruwNowymOrleanie…pamiętasz,kiedymnieobjąłeś…cośwemniepękło
po latach… coś się odmieniło. Potem dałeś mi wybór i sama zadecydowałam, że
chcęwięcej.Odtamtejchwilikażdegodniachcęwięcejiczujętowyraźniej.Jakbyś
zabrałmisprzedoczujakąśmgłę,przetarłokulary.Porazpierwszyodlatwiemja-
sno,czegopragnę.Ciebie,Dymitri.Nienaparętygodni,nienaseks.Nażycie.Je-
steśmoimwojownikiem,mistrzem,najważniejsząosobąwmoimżyciu,jedyną,któ-
ramniekiedykolwiekpragnęłabezinteresownie.Idlategosięwtobiezakochałam.
Zawszemarzył,bykiedyśusłyszećtakiesłowa.Przezkrótkąchwilępomyślałna-
wet,żemógłbyjezaakceptować.Pozwolićnato,byzostalinazawszerazem.Ale…
Przecieżjejmiłośćnieprzetrwa.Uświadomisobiewkońcu,zkimmadoczynie-
nia,iodwrócisięodniegojakmatka.Kiedyśdotrzedoniej,żeniemożnakochać
człowieka,którypociągnąłzacyngielizastrzeliłwłasnegoojca.
Byćmożeistotniemożnagopożądać,alekochać?Anamiętnośćtoniemiłość.
Takąmożliwośćdlasiebieprzekreśliłjużdawnoiniebierzejejpoduwagę.Na-
wetjeśliakuratnadarzasięprawdziwaokazja.Niezamierzazostaćpojakimścza-
sieodrzucony,aodrzuceniejestnieuniknione.
Chociaż cudownie było móc przez sekundę pofantazjować o niemożliwym.
O związku z drugą osobą zamiast wiecznego samotnego dryfowania przez życie.
Ale to niestety tylko fantazja… Nie zdecyduje się, by otworzyć się przed kimkol-
wiek,niezaufa,niepozwolisiędosiebiezbliżyć.
Moment, gdy związała mu w łóżku ręce krawatem, to wszystko na co go stać.
Bardziejsięniepodda.
‒Nie,Victorio,toniemożliwe,tosięnieda.
‒Aleczemu?–zapytałazdumiona,wstającnagozłóżka–Cosięnieda?Togłupo-
ta…
‒Bo…jasięwtobieniezakochałem.
Wypaliłtesłowajakzkarabinumaszynowego,jakbychcącsięichszybkopozbyć.
Awgłowiesłyszałwyraźnieecho:„tykłamczuchu,tykłamczuchu”.
‒Aha…nochybażetak…‒wyszeptała.
Wtedy zrozumiał, że musi tę sytuację zakończyć natychmiast i nieodwracalnie.
Jednymcelnymstrzałem.Wswoimstylu.
‒Pamiętasz,comówiłemowykorzystaniutwojejniewinności?Jużmiprzeszło.Po
prostupowolisięnudzę.Niewidzępowodu,żebytociągnąć.
‒Niewierzę…niewierzę,żetakczujesz.Natematmojegodziewictwa,natemat
nas…
‒ Ależ ty jesteś łatwowierna. Dwóm facetom pozwoliłaś się tak samo podejść.
Spójrznasiebie,Victorio.Jesteśtaksamonaiwnajakwwiekuszesnastulat.
Nienawidziłsiebiezatesłowa.Widziałwjejoczachcierpienie.
‒Tonieprawda!–GłosVictoriiodrobinęsięłamał.–Zmieniłamsięitotymnie
zmieniłeś, na lepsze, dałeś mi siłę… Nie masz prawa mi teraz wszystkiego zabie-
rać…Jakśmiesz?
‒Samasięzmieniłaś,kochanie.Niemiałemztymnicwspólnego,niczegocinigdy
nie dałem, wszystko tylko wziąłem. Wystarczyło mi zupełnie twoje piękne ciałko.
A te gierki z wiązaniem? Z niejedną się już tak zabawiałem i z niejedną jeszcze
będę!–Znówkłamałnapotęgę.NigdyżadnakobietanieporuszyłagotakjakVicto-
ria,żadnejnigdyniepozwoliłzawiązaćsobierąk.Żadnejinnejniechciałsięcałko-
wicieoddać.Dlategomusiałzniąskończyć.Natychmiast.
Victoriatrzęsącąsięrękąwskazałamudrzwi.
‒Wynośsię–wyszeptała.
‒Przecieżtomójpokój,księżniczko.–Niepotrafiłjużzwrócićsiędoniejpoimie-
niu.
Usłyszawszyto,roztrzęsionazaczęłazbieraćporozrzucanągarderobę.
‒Tynieznośny,nieprzewidywalnyczłowieku!–mówiłapodnosem.–Niejestem
idiotką.Widzę,ocochodzi.Niedamsięwciągnąćwtwojąprzeszłośćiodkupywa-
nie grzechów. Dałam ci tyle, ile chciałam. Niczego mi nie zabrałeś. I nie jest mi
przykro. Tobie powinno być przykro. Tak jak Nathanowi i mojemu ojcu. Wam po-
winnobyćżal.Mnienie.Nieżałuję,żewaskochałam,żewwaswierzyłam,nawet
jeśliobróciłosiętoprzeciwmnie.Itojazrywamzaręczyny.
‒Niemożesz!Przecieżzgodniezumowąnieodzyskaszwtedyfirmy!
‒Niechcężadnejfirmy.Nicodciebieniechcę.Niepotrzebujęniczegodlamoje-
go ojca. Skończyłam z płaceniem za cudze błędy, z udawaniem kogoś, kim nie je-
stem,żebyodkupićgrzechy.Przecież…‒rozpłakałasiępocichu–przecież…nali-
tość boską… stworzenie z kimś normalnego związku nie może być aż tak nienor-
malne…ażtaktrudne.
Zamilkła. Założyła sukienkę, odwróciła się energicznie i zniknęła z sypialni.
Zapartamentu.Zjegożycia.
Znówzostałsam.Jużnienaulicy,coprawda,leczczułsięznaczniegorzejniżpo
pozbyciusiępotwornegoojcaiwyrzuceniuzdomuprzeznieczułąinierozumiejącą
matkę.Czułsięnaprawdęodtrącony.Coś,czegozawszelkącenęunikałodlat.
Wydawałomusięchwilami,żeniemaserca,więcniemożnamugozłamać.Mylił
się.Bo,rzeczjasna,zakochałsięwVictoriiipragnąłjejkażdymfragmentemswego
zbolałegociałaiumysłu,leczwiedział,żeonazasługujenakogoślepszego,normal-
nego,niezbrukanegokrwią.
Wcześniejczypóźniej,pewnegodniauświadomiłabytosobieiniechciałbywtedy
byćbliskoniej.
Byłzdruzgotany.Nieumiałuciecprzedrozpaczą.Niechciałcałegotegozamie-
szania, wolałby żyć po swojemu, tak jak przed poznaniem Victorii. Niepotrzebnie
zgodziłsięnaukład,nazaręczyny,zktórychobojemieliwynieśćwymiernekorzy-
ści.Teraznaprawdęzostałkompletniesam.
DlaVictoriitakiscenariuszbyłzpewnościąnajlepszy.Ruszyćdalej,bezobciążeń,
wpostaciojcaiDymitriego,alezatoznowympodejściemdożycia.Zbytdługocho-
wałasięwcieniuizaprzeczałasamasobie.Terazjestnadzieja,rozbłyśniewnale-
żytysposób.EgzystowaniewmrokutospecjalnośćMarkina.
VictoriaCalderzawszebardzoroztropniepostępowałazpieniędzmii,choćmiała
ich niemało, inwestowała tylko w rzeczy najpotrzebniejsze. Z historii z Nathanem
i ojcem wyniosła głębokie przekonanie, że pieniędzmi należy się posługiwać tylko
wostatecznościiżenienależąjejsięnawettesamodzielnieiuczciwiezarobione.
Wobecnejsytuacjiporazpierwszywżyciubezwiększegozastanowieniakupiła
sobiejednakonlinebiletlotniczypierwszejklasy.Zrobiłatonaulicy,odrazupowyj-
ściuzhotelu.
Itak,wniespełnapiętnaściegodzinodwyjściazłóżkaDymitriegoMarkinawNo-
wymJorku,znalazłasięwswymlondyńskimapartamencie,wktórymwszystkowy-
dałojejsięmartweiduszne.Czychodziłojedynieoto,żenikttuniewietrzyłinie
sprzątałprzezkilkatygodni?Czymożebardziejomartwotęspowodowanąpustką
porozstaniuzDymitrim?
Chyba tak… lecz bardzo ją to rozzłościło. Ten człowiek nie zasłużył, by myślała
onimwtakisposób.Byłajużzmęczonakochaniemludzi,którzywcaleniezamie-
rzali odwzajemniać jej uczucia. „Sama się zmieniłaś, kochanie. Nie miałem z tym
nicwspólnego,niczegocinigdyniedałem”.Jegosłowaprzepełniłyjądziwacznąme-
lancholią,którejniepotrafiłazdefiniować.Zjednejstronyraniły,zdrugiejzaśma-
rzyła,bywyrażałyprawdę.Chciaławierzyć,żenowasiłaizmianatowistociejej
osobistazasługa.BoDymitriegojużniema,areszta…wydawałojejsię,żepozosta-
ła.
‒Uszydogóry,Victorio,bywałojużgorzej–powiedziałanagłos.
Byłotojednakwierutnekłamstwo.Nigdyprzedtemnieczułasięgorzej.Nathan
złamał serce nastolatki, ojciec nie zrobił nic, by je uleczyć, wprost przeciwnie,
utrwaliłwniejprzekonanie,żestałosięcośpotwornegoinieodwracalnego.Obcią-
żyłjąodpowiedzialnościązapostępkidorosłych.DopieroukładzDymitrimnieocze-
kiwaniepolatachuzdrowiłjejspojrzenienaświatinasiebie.Cóżztego,jeślitak
szybkowszystkostraciła.
Alemożejednaknie?Owszem,Markinzłamałjejserce,aleniezłamałjejsamej.
Byłasilnaisprytna.Skorzystaztejhistorii,nauczysięzniej,ilesięda.Niebędzie
przez następnych kilkanaście lat unikać związków i normalnych ludzkich doświad-
czeńaniobwiniaćsięzacudzepostępowanie.Niebędziewięcejuciekaćwniena-
wiśćdosamejsiebie,przezojca,Nathana,terazprzezDymitriego.Niebędziecier-
piećiprzeżywaćzainnychaniwkupywaćsięwniczyjełaski.Mamniejnasumieniu
niżnaprzykładDymitri–tuzaśmiałasięhisterycznie,cowpustymmieszkaniuza-
brzmiało dość dziwnie – w końcu nie zastrzeliła swojego ojca, a tylko uległa jego
nieuczciwemukoledze,którywyciągnąłodniej,niepełnoletniejdziewczyny,informa-
cjeofirmie.
Śmiechprzemieniłsięwgłośnyszloch.Bopozawszystkimnaprawdęibezżadnej
wielkiejfilozofiizakochałasięwMarkinieiteraznajzwyczajniejwświecieżałowa-
ła,żenicnigdyztegoniewyjdzie!
Jednak nie zamierzała tylko płakać. Postanowiła wynieść z tej historii jakąś ko-
rzyść.Naprzykład:nieoddaojcuLondonDivaiprzestanienareszcieotymmyśleć,
stawiaćsobietozacelswychdziałań.
Napotwierdzenieswychnajnowszychpostanowieńsięgnęłapotelefoniwybrała
numerojca.
‒Cześć,tato.
‒-Victoria?Czemuzawdzięczamzaszczyt?
‒Zerwałamzaręczyny.
‒Aha.–Tojednosłowobyłotaklodowate,żemogłoprzywrócićepokęlodowco-
wą.–Notak…raczejniepowinienembyćzaskoczony.
‒Nie–warknęłaVictoria,zbytpoirytowana,smutnaiodmieniona,bycierpliwie
wysłuchiwaćtego,conastąpi.–Nie!Niepowinieneś.Boprzecieżrazwżyciupo-
pełniłamnieodwracalnybłąd,któryprzekreśliłmnienazawsze,więcwiadomo,cze-
go się po mnie spodziewać. Potrafię tylko popełniać błędy… Otóż, tato, zerwałam
zaręczyny,boonmnieniekocha,ajazasługujęnauczucie.
‒Victorio…
‒Zbytdługomyślałam,żeniezasługujęnanic.Uświadomiłamsobie,żenigdynie
zrekompensujęcistratyLondonDivainiezamierzamdalejsięstarać.Nikomunie
należyprzylepiaćłatkinaresztężyciazpowodujednegozdarzenia.
‒Atytaktoodbierasz?
‒Anieotocizawszechodziło?Bojeślinie,toskopałeśsprawę.Odkądpamię-
tam,myślę,żetakiwłaśniemiałeścel.
‒Wszystkobardzoźlesięułożyło…
‒Bodorosłysukinsynwykorzystałnaiwnąnastolatkę?Bodałamsięnabraćiwy-
korzystać?Ciebieteżoszukał.Mamzatopłacićdokońcażycia?
‒Nigdyniechciałem,żebyśuważała,żezacośpłacisz.
‒Alenigdymipoprostuniewybaczyłeś.
Zaległatrudnadozniesieniacisza.
‒ Sobie nie wybaczyłem, Victorio. Że nie zauważyłem, co się święci. Że byłem
wściekłynawłasnedziecko,podczasgdypowinienemwinićwyłączniejegoiewen-
tualniesiebie.
‒Amożepowinniśmypoprostuwszyscymniejsięwściekaćigrzebaćwprzeszło-
ści?Możelepiejiśćdalej?Życienabieżącojestwystarczającociężkie.
Dyskretnieotarłałzy,boznówprzypomniałasobieDymitriego.
‒ Córko… przyjdziesz na kolację w tygodniu? Myślę, że będziemy mieli o czym
pogadać.
‒Chętnie.
Wiedziała,żemająsobienaprawdęwieledowyjaśnienia,leczcieszyłasię,żewy-
konałaprzysłowiowypierwszykrok.Zwłaszczazewzględunato,żekilkanaściego-
dzinwcześniejspaliłazasobąmostywkwestiiDymitriego.
‒Skontaktujemysięwsprawieterminu.–Ojciecnadalbrzmiałsztywnoioficjal-
nie, lecz nic się przecież od razu nie zmieni jak za dotknięciem czarodziejskiej
wróżki.
‒Wporządku.
‒Victorio,jacięprzecież…kocham.
‒Jateżciękocham,tato.
Gdyskończylirozmowę,poczułasiędużolepiej.Cośjakbywynagrodziłojejodro-
binęinnąnieodwracalnąstratę.Czemuwcześniejnigdynieznalazławsobieodwa-
gi,byzainicjowaćtakąoczywistąrozmowę?
BodopierohistoriazMarkinemsprawiła,żeprzejrzałaśnaoczy!
Położyłasięnakanapie,myśląc,żeodpoznaniaDymitriegowjejżyciuwszystko
sięzmieniło.Pomimoporażkistaniesięinną,silniejsząosobą.Choćterazczujeje-
dynie ból. Spojrzała na żółty pierścionek zaręczynowy, którego tak bardzo na po-
czątkunieakceptowała.Terazpodobałjejsiętylkotaki!Cowięcej,niesądziła,by
kiedykolwiekprzyjęłajeszczepierścionekodinnegomężczyzny.
Wedle umowy pierścionek ma wrócić do Dymitriego po zakończeniu układu. Bę-
dziejejjednakbardzociężkomugoodesłać,bokoniecstaniesięwtedyniezaprze-
czalnym faktem. A wolałaby zachować go na znak tego, co ich łączyło. Znów się
rozpłakałaizdjęłapierścionek.Oczywiścieżegoodeśle.Jasne.Aledopierojutro.
Jutro także zajmie się zakomunikowaniem w mediach o ich zerwanych zaręczy-
nach.Niezamierzaniczegodłużejudawać.Niebędziemuprzecieżtowarzyszyćna
londyńskiejgalianinieprzetańczyznimcałejnocynaparkiecie.
Ajegofundacja?
Jeślichodziofundację,zadba,bypomysłnieucierpiał.Bouczuciaisytuacjapry-
watnaniepowinnymiećwpływunarealizacjętakfantastycznegocelucharytatyw-
nego.Tuniemamowyożadnymkompromisie.BędzienadalpomagaćMarkinowi,
tyleżenaodległość.
Tak.Jutrotrzebawrócićdorzeczywistości.JejbyłynarzeczonyprzylecidoLon-
dynupopołudniuipewnieodrazuukryjesięwswejsiłowni.Potyludniachwgarni-
turzeibeztreninguzpewnościąmarzyopowrociedoswegonajbardziejnaturalne-
gootoczenia.
Trochęsięjednaknawzajempoznali.Trochęsięsiebienauczyli.Zaakceptowali…
Cośosiągnęli.Wiele…
‒Amożetahistoriamiałaznaczenietylkodlaciebie?–zapytałanagłos.
Niestetynieusłyszałażadnejodpowiedzi.
Ułożyłasięwięcwygodniejnakanapieipostanowiła,żezamiastzapłakaćsięna
śmierć, zacznie snuć plany. Planowanie wydawało się zdecydowanie pożyteczniej-
sze.Pozatymjeślizacznienadsobąpłakać,niewiadomokiedyprzestanie.
ROZDZIAŁTRZYNASTY
Dymitrinadobrestraciłoddech.Potzalewałmuoczy,atoksyny,którewyhodował
–jakmusięwydawało–takdługonietrenując,ulatywałygromadniewpowietrze.
Odparugodzinnieprzerwaniewaliłwworektreningowywcałkowicieopustoszałej
siłowni.Porazpierwszywżyciuwiedziałjużjednak,żeniepomożemutojakza-
zwyczaj uciec przed realnymi problemami. Nie mógł też odreagować przez przy-
godnyseks,boniepotrafiłnawetpomyślećozbliżeniuzżadnąkobietą.PozaVicto-
riąoczywiście.
Tłukłwięcbeznadziejniewworek,niewiedzącdokońcapoco.Możeznówstarał
sięukarać?Takjakpowyrzuceniuprzezmatkęzdomu,kiedyodnalazłsięwwal-
kachwklatcewmoskiewskimpodziemnympiekle.Takjakwtedy,gdymającjużpie-
niądze,dochodziłpotrupachdokażdychnastępnych.Takabykażdanagrodazawie-
rałarównieżelementkaryibólu.
Ciekawe, że tym razem, od dwóch dni najbardziej bolały go nadgarstki. Tam,
gdzie Victoria zawiązała mu krawat i gdzie on sam nosił nieśmiertelną, skórzaną
opaskę,któramiałaostatniowjegoodczuciuciężarołowiu.Otowłaśnieoskarżyła
gobyłanarzeczona:żetraktujepamiątkowyprzedmiotjakkajdanynierozerwalnie
przykuwającegodoprzeszłości.Żepozwala,abyjednowydarzeniezwczesnejmło-
dościokreśliłogoiskazałonaresztędni.
Itakwłaśnierobił,leczwierzył,żeniemawyjścia.Nawetmatkanieumiałajuż
naniegonigdywięcejspojrzećpotym,cosięzdarzyło.
Itakmijałylata,aonżyłzeswymwyrokiem,wolącjednakuznaćodrzucenie,niż
babraćsięwniezmiennymbólu.Niżpamiętać,żeuratowałżyciematce,któraza-
miast mieć refleksję nad dramatem swego dziecka, pogrążyła się w żałobie po
zmarłymoprawcy.
„Wiesz,mamo,ilemnietokosztowało?Kochałemcię,byłemgotówzrobićdlacie-
biewszystko.Izrobiłem.Apowinienembyłmupozwolićsięzabić.Zpewnościąby-
łabyśszczęśliwsza!”
Kiedydotarładońprzerażającatreśćtego,cosobiepomyślał,przerwałnachwilę
ćwiczenie.Poczuł,żeodwielulatżyjeistotnietak,jakbyjużnieżył.Jakbytoonzgi-
nął owego pamiętnego dnia. Pobudza się do życia różnymi używkami, pieniędzmi,
kobietami,lecznadalnieżyje…nierobinicdlaswejduszy…bojejniema.
Aleczytomożliwe?JakVictoriamogłabysięzakochaćwbezdusznymnieboszczy-
ku?
Wtedy usłyszał sygnał domofonu. Sięgnął po ręcznik, otarł twarz i z ciężkim,
a może lepiej: nieustannie bolącym sercem ruszył do drzwi. Gdyby nie rozstał się
znarzeczoną,zacząłbypodejrzewać,żemastanprzedzawałowy.
Gdyzszedłnadół,przezmomentzaświtałomuwgłowie,żeprzecieżtomogłaby
byćona.Niestetyniebyła.Naprogustałkurieritrzymałżółtąkopertę.
‒CzypanDymitriMarkin?
‒Tak,toja.
‒Przesyłkaspecjalna,proszępana.
‒Dziękuję.
NiebyłatoVictoria,więcniewidziałnicspecjalnegowwizyciekuriera.Wogóle
ztrudemsięprzemógł,byotworzyćdrzwiiwydusićzsiebiejakiekolwieksłowa.
Kiedyotworzyłkopertęiwypadłzniejpierścionekzaręczynowy,zakląłszpetnie
porosyjsku.Miałochotęzdemolowaćswojąukochanąsiłownię.Nicnieprzynosiło
mużadnejulgi.Czułtylkowściekłość,beznadzieję,całkowiterozbicie.
Obejrzał kopertę dokładniej i ze środka wyjął skrawek papieru zapisany schlud-
nymdamskimpismem.
„Dymitri,otopierścionek,takjakbyłoustalonewnaszejumowie.Proszęcię,że-
byśoszesnastejwłączyłnachwilękanałrozrywkowy,wieszktóry.Victoria”.
Zerknąłodruchowonazegarściennyizobaczyłzezdziwieniem,żeakuratdocho-
dziłaszesnasta.Włączyłtelewizjęizacząłszukaćkanałurozrywkowego,któryraz
przez chwilę wspólnie oglądali. Prawie nie udawało mu się posłużyć pilotem. Nie
mógłzapanowaćnadtrzęsącymisiędłońmi.Napaskunadoleekranuzobaczyłin-
formację,żeVictoriaCalderwypowiesięwkrótcenatematzerwaniaichzaręczyn.
Przeszłygociarki.Pocochciała,żebytooglądał?Abyzranićgoostatecznie,jakon
zraniłją?
Najpierw,idioto,musiałabysiędomyślić,żewogólemożnacięzranić…
A przecież to jedno wytłumaczył jej nader dosadnie… Bo po co miała znać jego
prawdziweuczucia?Przecieżniemógłsobiepozwolićnanormalneżycie.Przestał-
bysięwtedykarać.
Minęła szesnasta. Na ekranie ujrzał małe przytulne studio. Naprzeciw drobnej
ciemnowłosejdziennikarkisiedziałaVictoriawyglądającanabardzozestresowaną,
jednakprawdopodobnietylkodlatych,którzyjąznali.Czylidlaniego…
DziennikarkagładkowprowadziłatematipochwilizwróciłasiędoVictorii.
‒ Zatem ma nam pani dziś coś do zakomunikowania na temat zakończenia pani
związkuzbyłymmistrzemmieszanychsztukwalki,panemDymitrimMarkinem,czy
tak?
‒Owszem,tak.Otóż,ogromnieżałujęzakończenianaszegozwiązku,gdyżDymi-
tri jest wspaniałym człowiekiem i łatwo mogłabym sobie wyobrazić, że spędzę
ujegobokuresztędni.Jednakzwiązkiwtychczasachrzadkobywająproste.Nie
wystarczy czegoś bardzo pragnąć. Muszą tego pragnąć w równym stopniu obie
strony.
‒ Czy chce pani przez to powiedzieć, że to pan Markin nie chciał kontynuować
państwarelacji?
‒Toakuratjestnajmniejważne.Dlawszystkichmożemiećistotneznaczenieto,
że nie będę mu już towarzyszyć na ostatniej gali, tu w Londynie, promującej jego
nowo założoną fundację charytatywną. Byłoby to dla mnie zbyt trudne. Jednakże
chciałabym, aby wszyscy zainteresowani byli świadomi, że nadal wspieram go
wpełniwjegodziałaniach,gdyżpomysłDymitriegojestbardzocenny.Wierzęgorą-
co,żebezpłatneprogramydladzieciimłodzieżywsiłowniachprzyniosądoskonałe
rezultatyiżeniktniepoprowadzitegoprojektulepiejniżpanMarkin.Niestetynie
zostaniemymałżeństwem,aleniezmiennieszanujemywspólneprzedsięwzięcie.Dy-
mitripozostanienazawszewmoimsercu,nieznałamnigdynikogotaksilnegoido-
brego.Ichociażprzyszłamtudziśpodzielićsięzpaństwemraczejsmutnyminowi-
naminatematnaszegożyciaprywatnego,tomamnadziejęwzmocnićiutrwalićpa-
mięćoFundacjiColvinaDavisa.
Przez parę następnych minut Victoria rozwodziła się nad szczegółami projektu
itłumaczyła,gdziemożnadokonywaćwpłatnatenszczytnycel.Dymitriniesłuchał
jejdokładnie.Zastanawiałsiętylko,czygrała,czyudawała?Niemówiącofundacji,
botuniemiałażadnychpowodów,leczopowiadająconim.Czymożenaprawdęusi-
łowaładaćmudozrozumienia,żenadalgokocha?
Studioztyłumiałookna,dziękiktórymzłatwościąrozpoznałjegolokalizację.
Szybkowciągnąłpodkoszulek,niemyślącnawetoprysznicuczyzmianiegardero-
by.Niemiałnatoczasu.Chciałjedyniejaknajszybciejodnaleźćbyłąnarzeczoną.
Bonaglegoolśniło.Ujrzałusiebieto,cołatwodostrzegłuniej.Przecieżaniona,
anionniemogążyć,wiecznieumartwiającsięzaprzeszłość.Trzebatoprzerwać.
Wyjśćzcienia.Dokonaćwyboru.
Victoriaczułasięcałkiemwydrenowanapowystępiewtelewizji.Przezcałypro-
gram walczyła, żeby nie wybuchnąć nagle histerycznym płaczem i nie wybiec ze
studia. Niestety takie sytuacje nie cieszyły się zbyt wielką oglądalnością, a dla
większościludzibyłypoprostużałosneinudne.
Kiedywyszłanaulicę,założyłaszybkociemneokulary,botutajwtłumie,wśród
anonimowych,przypadkowychosób,mogłajużsobiepozwolićnaodrobinęłez.Nie
zamierzałabraćtaksówkianijechaćmetrem.Wolałasiępoprostuprzejść.
Szłabezmyślnie,wpatrującsięwpłytychodnikowe.Nawetzaczęłajeliczyć.
Niechszlagtrafitegoczłowieka!
Wtedy zauważyła, że na już i tak zatłoczonej ulicy, coś dodatkowo tamuje ruch.
Tak… Przechodnie omijali mężczyznę, który stał nieruchomo nieopodal, tarasując
przejście.Byłolbrzymiimiałnasobiedziwaczny,długiciemnypłaszcz,spodktóre-
go wystawały ciemne dresy i adidasy. Miał też ciemne okulary. Wyglądał na tyle
groźnie,żeniktanisłowemniezwróciłmuuwagi.
Aonstałtamispoglądałnieruchomowjejkierunku.
‒Dymitri?!
‒ Napisałaś, żebym oglądał telewizję. Oglądałem. W studiu były okna. Domyśli-
łemsię,żetogdzieśtu.
‒Tak–powiedziała.Nicwięcejnieprzychodziłojejdogłowy.
‒Tamwtelewizji…mówiłaśszczerze?
‒ Oczywiście, że tak. Dymitri, niezależnie od tego, co się stało między nami, ta
fundacjajestbardzocenna.Warto,żebyśtorobił.
Chciała,żebyzrozumiałchociażtyle.
‒Nieotopytam.Wcalenieoto.
‒Aoco?
‒Czynaprawdęnazawszepozostanęwtwoimsercu?
Zakręciłojejsięwgłowie.Niebyłaświadomawszystkichswoichsłów.Mówiła,co
czuła.Niekontrolowałasię.
‒Dymitri,tarasujemyludziomprzejście.
Złapałjązaramionaiprzyciągnąłdosiebie.
‒Mamtogdzieś,mogąnaschybaominąć.Czymówiłaśprawdę?
‒Jakietomaznaczenie?
‒Tojedyne,cowogólemaznaczenie.
‒Tak,Dymitri,tak.Kochamcię.Ikochałamcię,kiedyobrażałeśmniewpokoju
hotelowym.Kochałamcię,kiedywróciłamdoLondynuidwadniprzeleżałamnaka-
napie, płacząc. Kochałam cię, kiedy zdejmowałam z palca pierścionek od ciebie
iwkładałamkurierowidokoperty.I…nadalciękocham.Tu,naśrodkuulicy,gdzie
niewiedziećczemuprzesłuchujeszmniejakpolicjant.
‒DziękiBogu.–Zacząłjącałować.–Boguniechbędądzięki.
Odsunęłasięodniego.Wjejsercumieszałysięzłość,nadziejaipożądanie.
‒Możełaskawiepowieszmizaco?!Przecieżmówiłeś,żemnieniekochasz.
‒Kłamałem.Wiedziałem,żeciękocham.Wiedziałemto,kiedycięobrażałem.To
zupełnie nic nowego. Victorio, myślę, że zakochałem się w tobie ostatecznie, gdy
tańczyliśmynagaliwNowymOrleanie.Awtęnoc,gdyzwiązałaśmniekrawatem,
chciałem zostać z tobą na zawsze. Ale wiedziałem przecież, że takie sprawy nie
trwająwiecznie.Jeśliniechciałamnienawetmatka,toczemumiałabyśmniechcieć
ty?Aledziśdotarłodomniecośinnego.Oddnia,wktórymzabiłemojca,nieustan-
niesiękarzę.Wybranie normalnejmiłościbyłobykońcem tejkary.Otwarciemsię
nadrugiegoczłowieka.Niekontrolowaniemsię…
‒Naprawdęniemusiszsięprzedemnąkontrolować…
‒Alemusiałem,bowiedziałem,żeinaczejmnązawładniesz.Widzisz,odśmierci
ojca żyję tak, jakbym to ja wtedy zginął. Pozwoliłem jednemu zdarzeniu określić
iprzekreślićcałeswojeżycie.Niepotrafiłemwyobrazićsobie,żejeszczerazmógł-
bympójśćtakądrogą.Ponownieodtrącony.
Zaczęłacichopłakać.
‒Dymitri,przecieżwiesz,jakjatodobrzerozumiem.
‒Wiem.Ichociażwidziałem,jakąkrzywdęwyrządzaszsobie,nieumiałemtego
samegozobaczyćwewłasnymprzypadku.
‒ Dużo łatwiej jest widzieć przywary i błędy innych. Własne o wiele trudniej.
Zpewnościąsamawcześniejzobaczyłam,żetymusiszsięzmienić,niżodkryłamto
samo w swoim życiu. Ale… to ty pomogłeś mi się zmienić, zaufać, ujawnić własne
marzenia,namiętności.Którychtakdługosięwyrzekałam!Nienawidziłam!Uważa-
łam,żemojeuczuciamusząbyćzłeichore.Aletyotworzyłeśmioczy.Nawszystko.
Namniesamą.
‒Zrobiłaśdlamniedokładnietosamo.Powiedziałaś,żemniekochasz.Jakmogę
teraz dalej siebie nienawidzić? Robiłem to przez tyle lat. Bo znienawidziła mnie
własnamatka.Niepotrafiłemaniotymzapomnieć,anisięztympogodzićiżyć.Ży-
łem cały czas tym jednym dniem dawno temu w Moskwie. Byłem wtedy młodym
chłopakiem,amatkapatrzyłanamnie,jakbyzobaczyładiabła.Więcuwierzyłem,że
nimjestem.Ciąglesobiepowtarzałem,żenanicniezasługuję.Ajeślijuż,tomusi
byćjakaśkara.Żyłemzwyborusamotnie.Całyczasmyślącoodkupieniugrzechów.
Inagledotarłodomnie,żemojamatka,jakitwójojciec,powinnibylinaskochać,
awinićwinowajców.Apostąpiliinaczej.Czemumamydokońcażyciapłacićzanie
swojebłędy?Czyniezapłaciliśmyjużwystarczająco?
‒Owszem…myślężetak.Kochamcię,Dymitri.Chcęprzestaćbyćnareszcienie-
udanącórkąpanaCaldera.Chcębyćsobą,Victorią.Aprzytobietaksięwłaśniepo-
czułam.Jakprawdziwaja.
‒Victoria,którawpadłazbutamiwmojeżycieizmieniławszystko.Jesteśjedyna
naświecie.Niepowtarzalna.
‒Dobrzesięskłada,botyteż.Możewcaleniejesteśmytacyźli,Dymitri?
‒ Kocham cię, Victorio. Zapomniałem już o miłości. Została daleko, w Rosji. Od
tamtychczasównikogoniekochałem.Iniktmnie.Dopieroty…dopierotu…
‒Och,Dymitri,Dymitri…
Tymrazemsamasiędoniegoprzytuliłainieprotestowałanagorącepocałunkina
środku ruchliwej ulicy. Trudno, najwyżej parę osób będzie ich musiało ominąć,
a parę następnych ostro skomentuje! Jeszcze miesiąc wcześniej byłoby to dla niej
zupełnieniedowyobrażenia.
Terazniezwracałajużuwaginanic,nieprzejmowałasięnaokrągłoinnymi.Była
po uszy zakochana, była szczęśliwa. I kochana z wzajemnością. Za to, kim jest,
aniejaksięzachowujeczydlatego,żedobrzewypada.
Nagle Dymitri cofnął się i zaczął chaotycznie przeczesywać obszerną kieszeń
swegopłaszcza.Pochwiliwyciągnąłpierścionek.
‒Victorio,chcęcigodaćjeszczeraz!Chybażerzeczywiściewoliszinnyodcień…
‒Śmieszne…żółtystałsięmoimulubionymkolorem.Niezamieniłabymtegopier-
ścionkananicnaświecie…
Tymrazemodbyłysięprawdziwezaręczyny,botoonwsunąłgojejnapalec.
‒Victorio,wyjdzieszzamnie?PozwoliszmiwręczyćswojejrodzinieLondonDiva
wprezencieślubnym?
‒Pewnie,żetak.Dwarazytak…‒Całyczasocierałałzypłynącepopoliczkach.
–ChociażwsumieniepotrzebujęjużLondonDiva.
‒Domyślamsię,aleprzecieżtonicdziwnego,żepanmłodychcesięjakośwkupić
właskiprzyszłegoteścia.
‒Toijasiępewniejakośwkupię‒zażartowała.
Nigdywżyciunieczułasięszczęśliwszaibogatszawuczucianiżtu,naśrodku
przypadkowejlondyńskiejulicy.
‒Mamdlaciebiecośjeszcze–powiedział,wciskającjejskórzanąopaskę.–Oczy-
wiście miałaś rację, mówiąc, że pielęgnuję dzięki temu złe relacje z przeszłością.
Zatemkoniec.Terazbędzieszmniewiązaćtylkoty…krawatem.
‒Słusznadecyzja.Czylijesteśmyobojegotowinamarszkuprzyszłości!–oznaj-
miła,wrzucającopaskędo pobliskiegośmietnika.–Szkoda, żeniemogęwyrzucić
jej w bardziej romantycznym miejscu, na przykład gdzieś nad rzeką, ale liczy się
samfakt.
Obojepoczulisięlżejsi.
‒Victorio,wiem,żedalekomidoksięcia.
‒Lepszychcianydiabełniżniechcianyksiążę.
‒Niewiem…aledziękuję,żejesteś.
‒Kochanie,aczyniesądzisz,żemoglibyśmyjużzejśćztejulicy?Iposzukaćja-
kiegośbardziejkameralnegomiejsca?
‒Gdziemoglibyśmyzostaćjużnazawszerazem.
VictoriawzięłaDymitriegopodramięiruszylirazem,wtapiającsięniepostrzeże-
niewtłumzwyczajnychludzi.
Tytułoryginału:HisDiamondofConvenience
Pierwszewydanie:HarlequinMills&BoonLimited,2015
Redaktorserii:MarzenaCieśla
Opracowanieredakcyjne:MarzenaCieśla
Korekta:HannaLachowska
©2015byMaiseyYates
©forthePolisheditionbyHarperCollinsPolskasp.zo.o.,Warszawa2016
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek for-
mie.
WydanieniniejszezostałoopublikowanewporozumieniuzHarlequinBooksS.A.
Wszystkiepostaciewtejksiążcesąfikcyjne.
Jakiekolwiekpodobieństwodoosobrzeczywistych–żywychiumarłych–jestcałkowicieprzypadkowe.
HarlequiniHarlequinŚwiatoweŻyciesązastrzeżonymiznakaminależącymidoHarlequinEnterprisesLi-
mitedizostałyużytenajegolicencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa
iznakniemogąbyćwykorzystanebezzgodywłaściciela.
IlustracjanaokładcewykorzystanazazgodąHarlequinBooksS.A.
Wszystkieprawazastrzeżone.
HarperCollinsPolskasp.zo.o.
02-516Warszawa,ul.Starościńska1B,lokal24-25
ISBN978-83-276-2291-4
KonwersjadoformatuMOBI:
LegimiSp.zo.o.
Spistreści
Stronatytułowa
Rozdziałpierwszy
Rozdziałdrugi
Rozdziałtrzeci
Rozdziałczwarty
Rozdziałpiąty
Rozdziałszósty
Rozdziałsiódmy
Rozdziałósmy
Rozdziałdziewiąty
Rozdziałdziesiąty
Rozdziałjedenasty
Rozdziałdwunasty
Rozdziałtrzynasty
Stronaredakcyjna