252 Field Sandra Dziki ogień

background image

SANDRA FIELD
Dziki ogień

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY
Simon Greywood oddychał pełną piersią. Uśmiechając się

do siebie, odłożył wiosło. Kajak sunął bezgłośnie, znacząc za
sobą smugę leniwej fali na gładkiej jak lustro tafli jeziora.
Dopiero co nastawał ranek. Znad wody unosiła się zimna
mgła, której porwane kłębki spowijały przybrzeżne trzciny i
wrzynające się w jezioro głazy, nadając im fantasmagoryczne
kształty. Z lasu dobiegały chwytające za serce, słodkie ptasie
trele. Śpiew ten jednak nie mącił ogromnej, majestatycznej
ciszy. Był tylko klejnotem jej wszechwładnej potęgi.

Jak okiem sięgnąć nie było tutaj nikogo. Simon kochał tę

otwartą przestrzeń, wolną od ludzi i codziennych londyńskich
spraw, obramowaną lasami Nowej Szkocji. Miał niemalże
wrażenie, że oto jakimś przedziwnym trafem wrócił znowu do
domu.

Nagle na wodzie coś się zaczęło dziać. Simon skulił się i

zamarł bez ruchu. Kątem oka widział podpływający w jego
stronę, lśniący od wody brązowy łebek, a za nim ślad
spienionej fali rozchodzącej się na kształt litery V. Czyżby to
był bóbr? Wszak Jim mówił mu, że gdzieś tutaj mają swoje
żeremie bobry. Około pięciu metrów od kajaka zwierzątko
nagle zmieniło kierunek. Plasnęło ogonem, co w pustej
przestrzeni huknęło jak wystrzał, i rozbryzgując wodę
zanurkowało. Ogon był szeroki i płaski. A zatem rzeczywiście
żyły tu bobry. Simon odkaszlnął lekko, podniósł wiosło i
ruszył kanałem pomiędzy dwoma jeziorami, starając się nie
zaczepić dnem o podwodne skałki, które niemal wychylały się
na powierzchnię jeziora. Poziom wody, jak ostrzegł go Jim,
był niski, ponieważ lato tego roku było wyjątkowo gorące i
suche.

Nigdy dotąd nie wypływał kajakiem tak daleko. Jak się

nazywało to jezioro? Jim mówił mu, ale nie zapamiętał nazwy.
Maynard's Lake, czy coś takiego. W żadnej mierze nie była to

background image

nazwa, która potrafiłaby oddać spokojne piękno ciszy ani
ciemnej toni, w której przeglądały się skały, drzewa i
zawieszone wysoko na niebie obłoki.

Zbliżając się do brzegu, Simon wiosłował po indiańsku -

stylem, którego nauczył go Jim. Pozwalało to utrzymywać
kurs bez wyjmowania wiosła z wody, a zarazem płynąć
niemal bezszelestnie. To najlepszy sposób poruszania się po
puszczy, zapewniał go Jim, opisując, jak to kiedyś podszedł tą
metodą łosia.

Jezioro miało nieregularną linię brzegową, wcinając się w

ląd mnóstwem zatoczek. Nad samą wodą zwieszały się bujne,
rozłożyste paprocie i obsypane różowym kwieciem wilcze
łyko.

Słońce stało już wyżej, rozpraszając swoim ciepłem mgły.

Simonowi zdało się nagle, że opuszcza go napięcie, które
gromadziło się w nim od dawna. Czuł bezbrzeżny spokój -
było to dla niego uczucie nowe i nie znane. Musiał za to
wszystko podziękować Jimowi. Jimowi - swemu bratu, z
którym los rozdzielił go na prawie dwadzieścia pięć lat.

Ciszę i zadumę Simona zburzyły nagle głośne pluśnięcia

dobiegające z pobliskiej zatoczki. Mogło się wydawać, że to
jakiś duży zwierz wszedł do wody i taplał się w niej. Łoś?
Niedźwiedź? Simona obleciał strach. Ten wolny świat mógł
mu się wydawać domem, lecz tak naprawdę on sam nie miał
najmniejszego doświadczenia w obcowaniu z dziką przyrodą.
Lepiej, żeby o tym nie zapominał.

Przyciągnął ręką kajak do granitowych głazów, które

osłaniały zatokę. Między kamieniami znalazł szczelinę- co
prawda zbyt wąską, żeby przecisnąć się kajakiem, lecz
wystarczająco szeroką, by móc niepostrzeżenie sprawdzić, co
tak hałasuje. Wiosłując na skulu, ustawił kajak równolegle do
szczeliny, gdy tymczasem pluskanie raptownie ustało.

background image

A jednak to nie było przywidzenie. Coś sfalowało w

zatoczce gładką taflę wody, na której spokojnie kołysały się
teraz liście lilii wodnych. Coś - ale co? Łoś - tego Simon był
prawie pewien - nie potrafi nurkować. A niedźwiedź? Nie
miał pojęcia. Gotów do błyskawicznego odwrotu, gdyby
wymagała tego sytuacja, Simon czekał, aż stworzenie
wynurzy się na powierzchnię. Może był to znowu bóbr, a
może nur wodny?

Nareszcie z wody na moment wyłoniła się głowa. Ktoś

odpływał w przeciwnym kierunku i zanim znów dał nurka,
Simon zdążył dostrzec długie, odrzucone do tyłu włosy i zarys
nagiego, wygiętego w łuk, kobiecego ciała. Na wzburzoną
taflę zatoczki wypłynęły bąbelki powietrza i rozeszły się kręgi
fal.

Odetchnął głęboko, niepewny, czy mimo wszystko nie śni.

Do tej pory sądził, że chata Jima była ostatnim
cywilizowanym miejscem w tej dziewiczej krainie jezior. Z
pewnością brat zapomniał mu powiedzieć, że ktoś mieszka
jeszcze dalej w lasach. A w takim razie, kim była kobieta,
która to wyłaniała się z toni, to znikała niczym jakiś
tajemniczy duch jeziora?

Jakby w odpowiedzi pływaczka wynurzyła się znowu.

Tym razem widział profil. Na jej twarzy malowała się czysta
radość - słońce zalśniło w kropelkach wody na mokrych
policzkach, błysnęły białe zęby. Mocny ruch ramion odsłonił
na ułamek sekundy pełne, strome piersi, które wydały się
Simonowi niewypowiedzianie piękne. Błysnęły jeszcze nagie
uda i gibkie ciało przecięło taflę niczym nóż.

Wbijając paznokcie w wypolerowany uchwyt wiosła,

Simon czekał, aż kobieta ponownie wypłynie. Kiedy to
uczyniła, była zwrócona do niego przodem. Wstające słońce
świeciło jej prosto w twarz i mógł być pewien, że go nie
dostrzega. On sam jednak, całkowicie wytrącony z

background image

równowagi, pojął natychmiast parę spraw. Po pierwsze -
wiedział, że w żadnym razie nie powinien przeszkadzać w tej
zabawie. Bo to była właśnie zabawa - niewinna i radosna, jak
baraszkowanie młodej wydry. Nie wolno mu było
przestraszyć tej dziewczyny, ani uświadomić jej, że cały czas
ją obserwował.

Nie potrafiłby powiedzieć, jakie są jej oczy, oblepiające

głowę włosy ani też rysy twarzy. Na nic się tu zdało
wyczulone oko malarza - dzieliła ich za duża odległość, a
słońce było zbyt ostre. Uchwycił jedynie wrażenie ruchu i
emocji, ucieleśnionego, intensywnego życia. Bez wątpienia -
ta istota nie była duchem jeziora ani w ogóle żadnym duchem.
Pochodziła stąd, z ziemi - była kobietą z krwi i kości, kobietą,
która - skłonny był iść o zakład - zachłannie kochała życie, tak
jak on dzikie ostępy.

Ładnym, zwinnym ruchem odwróciła się na plecy i

pluskając nogami, zaczęła się oddalać. Piersi ukryte w
wodnym pyle wynurzyły się na chwilę, a słońce zaigrało na
lśniących od wody sutkach. I w tym momencie Simon
zrozumiał, że w jego doznaniach bierze górę nie takt, lecz
zmysłowość.

Pożądał jej. Chciał ją mieć już, natychmiast. Dawno już

nie pragnął tak żadnej kobiety. Gdyby posłuchał głosu
instynktu, opłynąłby zaraz skałki, sięgnąłby po tę dziewczynę
i kochał się z nią z ogniem, który - jak mu się zdawało -
dawno się już w nim wypalił. Słuchaj no, bratku, zakpił jednak
z siebie, kajak to nie jest najlepsze miejsce na miłość. Oboje
moglibyśmy skończyć w jeziorze. A poza tym kobieta tak
pełna życia jak ta wolałaby zapewne sama wybrać sobie
partnera. O ile już go nie ma. Bądźże rozsądny, jak by
powiedział Jim. Ona tymczasem przewróciła się na brzuch,
odsłaniając długą, smukłą linię pleców. Nie baraszkowała już
jednak, a najwyraźniej ćwiczyła styl. Przez jakiś kwadrans

background image

pływała forsownym crawlem, na koniec zanurkowała ostatni
raz i popłynęła do brzegu.

Przez cały ten czas Simon siedział nieruchomo. Nie chcąc

stracić jej z oczu, odwrócił kajak. Trochę się wstydził, że
podgląda ją jak jakiś pierwszy lepszy szczeniak. Intuicja
podpowiadała mu, że gdyby ta dziewczyna miała choćby cień
podejrzenia, iż śledzą ją czyjeś oczy, nie zachowywałaby się
tak naturalnie. Nie potrafił się jednak powstrzymać. Miał
bardzo silną wolę, nieporównanie silniejszą niż przeciętni
ludzie, tym razem jednak żadna siła nie zdołałaby go zmusić
do odwrócenia wzroku.

Płynęła jeszcze jakiś czas, aż poczuła dno i stanęła po pas

w wodzie. Drobne falki delikatnie opływały jej pośladki.
Włosy opadły do połowy pleców. Potrząsnęła głową i
odrzuciła je wszystkie do tyłu, a potem ruszyła w stronę
maleńkiej plaży na samym krańcu zatoczki.

W jej ruchach było tyle nieświadomego wdzięku i piękna,

że Simonowi zaschło w ustach. Wyszła wreszcie na brzeg i
podniosła leżący na piasku czerwony ręcznik, lecz zamiast
pójść od razu w stronę drzew, odwróciła się jeszcze szybko do
jeziora. Czerwony ręcznik przypominał w tej chwili jakiś
wojenny proporzec w rękach bogini. Odrzuciwszy do tyłu
głowę, roześmiała się melodyjnie, a w śmiechu tym wyraziła
się cała jej radość - radość młodości i samotnego pływania o
poranku.

Simon zadrżał. Ten naturalny, niewymuszony śmiech

poruszył w nim coś, co w ciągu ostatnich dziesięciu lat
bezpowrotnie, jak sądził, w sobie zatracił. Poczuł nagle pod
powiekami palące łzy i z gniewem starał się je powstrzymać.
Kobieta otuliła się ręcznikiem. Brodząc w piasku, ruszyła w
kierunku sędziwej sosny, której gałęzie zwieszały się nad
plażą. Simon zauważył nagle schowaną wśród drzew starą
chatę z szeroką werandą i kamiennym kominem. Mignęła mu

background image

jeszcze między pniami sylwetka w czerwieni i po chwili
stuknęły zamykane drzwi. Dopiero teraz pozwolił sobie na
długi oddech.

Miał w głowie zamęt, zamęt, którego nie chciał

analizować. Powinien jak najszybciej stąd zniknąć. Wrócić do
chaty Jima, do świata, który był rozsądny, normalny i znany.
Podnosząc wiosło, rzucił krótkie spojrzenie do wody,
wypatrując podwodnych skał, i nagle zobaczył odbicie swojej
twarzy. Wyglądała jak zawsze, a jemu wydało się, że ostatnie
parę minut powinno w niej coś zmienić.

Miał gęste, niesforne włosy, ciemniejsze niż toń jeziora,

podczas gdy oczy - dla kontrastu - były lazurowe jak lipcowe
niebo. Akcent tej twarzy nadawał wyrazisty nos i mocne kości
policzkowe. W rysach wyryła swoje piętno silna wola, która
prowadziła go przez życie przez całe lata. Nie była to twarz
konwencjonalnie przystojna, lecz odbijał się w niej charakter
człowieka, który nie uznaje kompromisu. Simon właściwie
nigdy nie potrafił zrozumieć, dlaczego tak bardzo podobał się
kobietom. Lgnęły do niego wszystkie bez wyjątku. Chętnie i
szybko lokowały się w jego łóżku. Wiedział, że żadna mu się
nie oprze i właśnie dlatego w ostatnich latach nieczęsto sypiał
z kobietami. Nie pragnął tego co łatwe, ani go to nie bawiło.

Ze złością poruszył wiosłem. Jedno uderzenie o wodę i

odbicie w lustrzanej tafli pomarszczyło się i znikło. Kilkoma
mocnymi pociągnięciami wiosła wyprowadził kajak z ukrycia,
a następnie ruszył w drogę powrotną. Pędził, jakby go goniły
wszystkie demony podziemnego świata, bijąc wiosłem o
wodę, aż w ślad za kajakiem pojawiły się maleńkie czarne
wiry. Uważaj, bracie, myślał z wściekłością, przepływając
przesmykiem na następne jezioro z mniejszą niż zwykle
ostrożnością. Uważaj, bo i ciebie wessie.

Zobaczył nagą dziewczynę pływającą w jeziorze. No i co

z tego? Widywał już w życiu nagie kobiety. Widywał je,

background image

malował, z niektórymi się kochał. Naprawdę nie było powodu
czuć się tak, jakby był jedynym mężczyzną w nowo
powstałym świecie, a ona kobietą stworzoną dla jego
rozkoszy. Jakby słońce wpadło mu w ręce, jakby otrzymał
podarunek bogów. Doprawdy - żadnego powodu. Miał
trzydzieści pięć lat, znał życie. Nie był już szesnastoletnim
młokosem.

Tymczasem, jak na ironię, wyobraźnia podsuwała mu

uparcie obrazy, które nie miały nic wspólnego z tak zwanym
zdrowym rozsądkiem. Widział wciąż kobietę baraszkującą
zmysłowo wśród fal, jej szczęśliwy uśmiech i wyłaniające się
z wody piersi. Wszystko to irytowało go, a zarazem
przerażało. A w dodatku nie miał pojęcia, kim ona jest. Może
przyjechała tu tylko na weekend? A może to jakaś szczęśliwa
mężatka? Może nigdy już jej nie zobaczy? A jeśli nawet, to
czy w ogóle by ją rozpoznał? Tylko wtedy, gdyby była naga -
podpowiadało mu coś przekornie. Odczep się, zły duchu! -
mruknął. Wszystko to absurd. Mężatka z Vancouveru z
dziesiątką dzieci czy dziewczyna z Halifaxu ze swoim
chłopakiem - co za różnica! Nie przyjechał do Kanady, żeby
wiązać się z kobietą. Przybył tu, żeby pobyć z bratem i
oderwać się od miasta, które w nim wszystko stłumiło. Ta
nieznajoma była bez znaczenia. Absolutnie bez znaczenia.

Mimo przeciwnego wiatru, który wciąż się wzmagał,

Simon dotarł do chaty Jima w rekordowym czasie. Wszedł do
środka z twardym postanowieniem, że nie pozwoli sobie na
żadne rozkojarzające go głupstwa, ani też nie napomknie
słowem na temat kobiety, która zajmowała dom nad jeziorem.

- Ale zapach! - powiedział otwierając drzwi.
Jim smażył boczek w żeliwnym rondlu na kuchni

gazowej. Jego chata, z pozoru prymitywna, była wyposażona
w nowoczesne urządzenia.

background image

- Musiałeś popłynąć kawał drogi - odparł zdawkowo,

odwracając plaster widelcem. - Widziałeś coś ciekawego?

Jim był całkowitym zaprzeczeniem Simona i w

towarzystwie nikt nie wziąłby ich za braci. Dziesięć lat
młodszy, niższy, płowowłosy Jim miał słoneczny uśmiech i
otwartą naturę. Był niczym bury kot, wylegujący się w
słonecznej plamie na podłodze i mruczący z zadowolenia,
podczas gdy Simona dałoby się porównać do dzikiego kota,
czujnie skrywającego się w mrocznej głuszy.

- Byłem na Maynard's Lake - wyjaśnił Simon. - Mogę

wziąć grzankę?

- Jasne... No i jak? Umiesz już wiosłować po indiańsku?
Simon uśmiechnął się.
- Muszę cię poinformować, drogi braciszku, że potrafię

już utrzymać kurs. - Odkroił cztery pajdy melasowego
ciemnego chleba, który sprzedawano w pobliskiej piekarni. -
Gotów jestem ożenić się z kobietą, która potrafi piec taki
chleb - dodał.

- Nic z tego - zaśmiał się przyjaźnie Jim. - Ona jest żoną

tutejszego szefa policji. Facet często wygrywa stanowe
mistrzostwa w zapasach. Możesz mi podać jajka?

- Jesteś dobrym nauczycielem - oświadczył z pewnym

skrępowaniem Simon, wyjmując z lodówki pudełko z
wiejskimi jajkami i wręczając je bratu. - Dwa tygodnie temu
nie miałem zielonego pojęcia o wiosłowaniu. Poświęciłeś mi
dużo czasu... Dziękuję.

Jim zerknął na brata z ożywieniem, ale powiedział tylko:
- Zaprosiłem cię tutaj. Nie wyobrażam sobie, że mógłbyś

wrócić do Anglii nie doświadczywszy czegoś, co jest tak
typowo kanadyjskie jak wioślarstwo.

- Widziałem też rano bobra. A także parę setek waszych

klonów.

background image

- No to już jesteś swojak - zaśmiał się Jim, wbijając jajka

do rondla. - A jeśli dobrze sobie przypominam, najlepszą
lekcję wioślarstwa mieliśmy wtedy, kiedy trenowaliśmy
techniki ratownicze. Tamtego ranka stałeś się człowiekiem.

- Zawsze mówisz, co myślisz, prawda? - spytał Simon po

chwili wahania.

- Staram się... Życie jest za krótkie, żeby bawić się w

niedomówienia. Przez pierwsze trzy dni twojego tu pobytu
miałem wrażenie, że to lato będzie się nam cholernie dłużyć.

Simon pamiętał tę lekcję aż za dobrze. Stał wtedy w

kajaku i wyciągał za burtę kajak Jima zatopiony w bagnie, a
potem swego brata z wody. Jim udawał spanikowanego - były
to naprawdę interesujące chwile i tego właśnie dnia skruszone
zostały pierwsze lody pomiędzy nimi. Było dokładnie tak, jak
to zapamiętał Jim.

- I co? Nadal tak czujesz? Mam na myśli lato. Że będzie

się ciągnąć jak guma.

- Nie. Chociaż... jakby tu powiedzieć... jesteś jak góra

lodowa. Dziewięć dziesiątych wciąż pod wodą.

- Taki już jestem. - W głosie Simona zabrzmiał ton

irytacji. Jim ze znawstwem przerzucił jajka.

- I dlatego z odpowiedzią na mój list czekałeś aż sześć

tygodni?

Simon starannie rozsmarowywał masło na grzance, nie

spiesząc się z odpowiedzią.

- Widzisz... - odezwał się w końcu. - Zaraz po przyjeździe

powiedziałem ci, że ostatnio nie układało mi się najlepiej. Nie
idzie mi malowanie. Popadłem w rutynę, Londyn to
więzienie... do diabła, nawet mówić mi się o tym wszystkim
nie chce.

Przerwał, wiedząc, że to on sam spowodował całe to

nieporozumienie. Od sześciu miesięcy nie był w stanie
malować. Spędzał całe godziny w pracowni, stojąc przed nie

background image

zamalowanymi płótnami, sparaliżowany ich bielą, pustką,
niemym żądaniem, żeby coś z nimi zrobił. Od szesnastego
roku życia malowanie było sensem jego istnienia. Kiedy więc
poczuł, że się jako malarz skończył, przeżył szok. A im
bardziej był przerażony, tym trudniej mu było choćby wziąć
pędzel do ręki, a co dopiero mówić o malowaniu.

Sapnął ze złością, wiedząc, że nie uniknie tego wątku.
- Twój list z kwietnia kompletnie mnie zaskoczył.

Niegdyś, przed laty, próbowałem cię odnaleźć, ale nie udało
się. Kiedy więc dałeś o sobie znać, było to tak, jakbym
usłyszał głos z dalekiej przeszłości. Prawdę mówiąc nie byłem
nawet pewien, czy tak naprawdę chcę do niej wracać. A już na
pewno nie do siebie takiego, jakim byłem. I dlatego nie od
razu odpowiedziałem na twój list... A w ogóle to - zakończył z
irytacją - te jajka zrobią się twarde jak podeszwa.

Jim odlał tłuszcz i wyłożył jajka z bekonem na talerzyki.
- Myślałem, że nie chcesz mieć ze mną nic wspólnego -

powiedział.

- To nieprawda...
- Zresztą, komu potrzebny jest jakiś zagubiony brat,

zwłaszcza gdy mieszka w odległości czterech tysięcy mil.

- Nigdy tak o tym nie myślałem! - podniósł głos Simon. -

Przecież tu jestem, prawda? Zrozum, wiem, że nie jestem
łatwym człowiekiem. Przeżyłem szmat czasu sam... byłem do
tego zmuszony. Ale cieszę się, że się znowu spotkaliśmy, że
mamy szansę lepiej się poznać. Daj mi tylko czas.

- Mamy całe lato. Oczywiście, jeśli zechcesz zostać.

Simon odłożył grzankę na stół. Wiedział, że nadszedł moment

decyzji ważnej i dla niego, i dla jego brata. Nie wolno mu

było zaprzątać sobie teraz głowy plastycznym obrazem
dziewczyny, kąpiącej się nago w oparach mgły opadającej na
jezioro.

background image

- Chciałbym zostać - powiedział cicho. - Zawsze możesz

mnie wyrzucić, jeśli będziesz miał już dość.

- Jasne - zgodził się Jim. Jego opaloną, sympatyczną twarz

rozpromienił uśmiech. - Jedzmy.

Jajka nie były spieczone, a z przepysznego

truskawkowego dżemu wyławiali wielkie, nie zgniecione
owoce.

- Jeśli zostanę tu na całe lato, będę woził brzuch na

taczkach

- powiedział Simon.
Jim popatrzył na siedzącego przed nim, rozciągniętego na

krześle chudzielca.

- Zapewne. Jeśli jednak susza potrwa dłużej, będziesz go

mógł łatwo stracić.

- Ciekawe jak? - Simon przeciągnął się leniwie. -

Wiosłując na wyścigi do piekarni i z powrotem?

- Walcząc z ogniem.
Simon chciał się roześmiać, lecz zorientował się, że Jim

nie żartuje.

- Z jakim znowu ogniem?
- Lasy są wyschnięte na wiór. Zimą spadło mniej śniegu

niż zwykle, a wiosną prawie nie było deszczu. Wystarczy byle
niedopałek, byle iskra. Należę do tutejszej ochotniczej straży
pożarnej. Niesiemy pomoc wszędzie, gdzie nas potrzebują, w
całym okręgu. W przyszłym tygodniu zaczyna się kurs dla
nowych ochotników. Potrzeba ludzi do brygad naziemnych.
Zapisać cię?

Simon zgodził się natychmiast. Od miesięcy tłukł się jak

lew w klatce. Może trzeba mu było właśnie czegoś takiego?

- A więc - zwrócił się żartobliwie do brata - zimą jesteś

belfrem, a latem strażakiem? Niezła kombinacja.

- Walka z pożarem to niekiedy kaszka z mleczkiem w

porównaniu z użeraniem się z tymi dzieciarami. A poza tym...

background image

kocham las. Najmniejszy jego skrawek uratowany przed
ogniem to dla mnie wielka wartość. ,

Z wszystkich okien chaty Jima widać było drzewa: tu

świerk zwieszał szeroko rozłożyste gałęzie, tam stał
jasnozielony buk, a opodal sosna o srebrzystych cieniutkich
igłach. Nagle, zamiast tej oszałamiającej palety rozmaitych
odcieni zieleni, oczyma wyobraźni Simon zobaczył czarne
pogorzelisko.

- Już kocham to miejsce - odezwał się głęboko poruszony,

z jakimś dziwnym, wewnętrznym przekonaniem.

- Obawiam się, że możesz je znienawidzić - wyznał Jim. -

Zastanawiałem się, czy nie powinniśmy spędzić tego lata w
Halifax. Mam tam mieszkanie, a Halifax - chociaż w
porównaniu z Londynem dziura - to jednak miasto.

- Marzyłem, żeby wyrwać się z miasta.
- Ale od kiedy tu jesteś, niczego nie namalowałeś. Simon

zmienił się na twarzy.

- W istocie - przyznał, starając się ukryć zdenerwowanie,

ale Jim pojął natychmiast.

- No i bum - powiedział otwarcie, nawet nie usiłując

przepraszać. - Trafiłem górę lodową w czuły punkt... A tak w
ogóle, to wybieram się zaraz do miasta po zakupy. Chcesz
jechać ze mną? Somerville tak naprawdę było wioską liczącą
siedmiuset pięćdziesięciu mieszkańców.

- Niekoniecznie. Pozmywam naczynia i poczytam trochę.

Jim sięgnął po listę zakupów przyczepioną na drzwiach
lodówki.

- Zapowiada się kolejny upalny dzień. Jak tylko wrócę, to

pójdziemy popływać, dobrze?

Przed oczyma Simona zatańczyło znów jezioro z

baraszkującą nagą dziewczyną. Czy kiedykolwiek jeszcze
byłby w stanie pływać bez tego obsesyjnego obrazu pod
powiekami? Z przerażeniem usłyszał samego siebie:

background image

- Myślałem, że dalej nie ma już żadnych siedzib. Ale w

głębi jednej z zatok nad Maynard's Lake widziałem chatę.

- A tak. To domek Shei. To moja przyjaciółka. Wcześniej

czy później się poznacie.

- Przyjaciółka? To znaczy? - zapytał Simon ostrożnie.

Przewidywał parę scenariuszy, lecz do głowy by mu nie
przyszło, że nieznajoma mogła być kimś bliskim dla jego
brata.

- Dokładnie to, co ci powiedziałem. Kiedy miałem

czternaście lat, a ona osiemnaście, kochałem się w niej jak
wariat. Zresztą, kto się nie kochał? Ale w czasie studiów na
pedagogice poznałem Sally i znajomość z Sheą przestała mieć
romantyczne tło. Shea... - dodał zdawkowo - Shea zresztą
pewnie by ci się spodobała.

- Chcesz mnie swatać? - zapytał Simon, czując, że to

pytanie zabrzmiało jakoś zbyt ostro.

Jim jednak wybuchnął śmiechem.
- Nie znasz Shei. To nie jest ktoś... to nie jest obiekt

swatów, jeśli w ogóle można tak powiedzieć.

- To znaczy - Simon szybko obliczył w myślach - że

mając dwadzieścia dziewięć lat jest wolna.

- Ano. Tak jak ty mając trzydzieści pięć.
- Nikt ci jeszcze nie mówił, drogi bracie, że bywasz

czasem irytujący?

- Owszem, Sally. I to dość często. - Jim podniósł się z

krzesła. - Będę szczęśliwy, kiedy wróci do domu. Mam
wrażenie, że nie widziałem jej całe wieki.

Sally, podobnie jak Jim, była nauczycielką, poznali się na

uniwersytecie, a potem pracowali razem w szkole na Baffin
Island. Została tam, podczas gdy Jim dostał pracę w Halifax i
dopiero ostatnio przeniósł się do szkoły poza miastem.
Obecnie Sally pojechała odwiedzić rodziców mieszkających w

background image

Montrealu i siostry w New Brunswick. Miało jej nie być
jeszcze miesiąc. Jim najwidoczniej z trudem znosił rozłąkę.

- Zamierzasz się z nią żenić? - zapytał wprost Simon. Jim

kiwnął głową.

- Jeśli mnie zechce. Praca w odległych od siebie miejscach

ma to do siebie, że oddala, ale też w pewien sposób zbliża
ludzi. Sally uważa, że całą zimę powinniśmy teraz spędzić
razem, żeby się sobie przypomnieć.

- To rozsądne.
- Na pewno, ale wiesz, moje uczucia wobec Sally nie mają

nic wspólnego z tak zwanym rozsądkiem. Czy i ciebie kiedyś
coś takiego ogarnęło?

Owszem, pomyślał Simon. Dziś rano, kiedy ujrzałem

Sheę, tę dziewczynę bawiącą się w jeziorze.

- Nigdy się nie ożeniłem - odrzekł wymijająco. - To

wymaga za dużo zachodu. Otaczały mnie zawsze atrakcyjne,
wyrafinowane pięknotki, jakie u boku mężczyzny o mojej
pozycji pragnie widzieć środowisko. Wiesz, takie lale z
okładek kolorowych magazynów, co to za żadne skarby świata
nie pokażą się w towarzystwie bez makijażu i ustawionego
przystojniaczka.

- Chyba żadnej z nich specjalnie nie lubiłeś? - zauważył

Jim. - Też coś! - Simon gwałtownie odsunął się od stołu. -
Lubienie czy nielubienie nie ma tu nic do rzeczy. Nawet siebie
nie bardzo lubiłem... Dajmy już zresztą temu spokój. Koniec
rozmów na tematy osobiste.

- Dobrze już, dobrze - uspokoił go Jim, macając kieszeń,

żeby sprawdzić, czy wziął portfel. - Skoro jednak przywykłeś
do towarzystwa tego typu kobiet, Shea zdecydowanie nie jest
dla ciebie... Potrzebujesz czegoś ze sklepu?

- Nie, dziękuję.
Simon zaczął sprzątać ze stołu, a chwilę później usłyszał

warkot silnika odjeżdżającej ciężarówki Jima.

background image

A zatem smukła pływaczka z Maynard's Lake nosiła imię

Shea. Miała dwadzieścia dziewięć lat, była wolna i - jeśli
prawidłowo odczytał intonację głosu swego brata - bardzo
niezależna. Prędzej czy później miał ją poznać.

Zdaniem Jima nie była odpowiednią kobietą dla hulaki z

Londynu.

Albo to raczej on nie był odpowiedni dla niej.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI
Nienawykłemu do podobnych widoków Simonowi zdało

się najpierw, że oto znalazł się w samym środku absolutnego
rozgardiaszu. Stał obok ciężarówki Jima w dżinsach,
podkoszulku i butach z podkówką, mało co pojmując.
Stopniowo jednak oswoił się ze wszystkim i całość zaczęła
nabierać sensu. Okazało się, że obdrapany budynek na
poboczu drogi służy jako baza, w której mieści się punkt
dowodzenia. Tutaj też jadło się i spało. Właśnie zniknęli w
nim dwaj ludzie ze śpiworami, a z kantyny dochodził zapach
rosołu. W przydrożnym pyle walały się wszędzie góry sprzętu
- stały tam pompy, łopaty, piły i ogromne żółte wózki z
bębnem do nawijania węża. Zapamiętał te długie węże z
kursu, na który tak lekkomyślnie dał się zapisać. Napełnione
wodą były zdumiewająco ciężkie.

Zza budynku dobiegał warkot gasnącego silnika

helikoptera. Śmigłowców, to już wiedział, używano do
gaszenia pożarów z powietrza oraz do transportowania brygad
strażackich tam, dokąd nie można się było dostać drogami.
Obok ciężarówki Jima stał samochód z ogromną cysterną, a za
nim wóz ochotniczej straży pożarnej z mniejszym,
przenośnym zbiornikiem na wodę. Drogą ciągnęły dwa
spychacze.

Spojrzenie Simona, niemal nieświadomie, zwróciło się w

zachodnią stronę. To tam, na horyzoncie, widniała przyczyna,
dla której się tutaj znalazł.

Niebo nad płowymi pagórkami zasnute było gęstym

żółtawym dymem. Nie wiedzieć czemu Simon wyobrażał
sobie, że dym powinien leżeć cicho, niczym przyczajony,
gotujący się do skoku drapieżnik. Tymczasem bił w niebo
nierównomiernymi słupami. Z dużej odległości nie widać było

background image

płomieni, lecz sam widok falującego dymu sprawił, że
Simonowi szybciej zabiło serce.

Jim szedł już szybkim krokiem w stronę ciężarówki.
- Rozmawiałem z komendantem straży - powiedział, gdy

tylko znalazł się bliżej. - Czterech naszych ma uprzątać teren
po przejściu pożaru na odcinku najbardziej oddalonym od
drogi. Przejdź się do helikopterów i dowiedz od pilota, kiedy
wylatujemy. Ja tymczasem złapię jeszcze dwóch chłopaków.

Zadowolony, że może zrobić coś konkretnego, Simon

przeszedł na drugą stronę drogi rozjeżdżonej przez spychacze
i rozrytej dalej na zachód w ziemi i skałach. Lepiej lecieć
helikopterem, niż jechać po czymś takim, pomyślał i kiwnął
głową do trzech ludzi w pomarańczowych, brudnych
kombinezonach, którzy wychodzili z bazy. Ich twarze
usmarowane były sadzą, oczy miały czerwone obwódki.
Poczuł znowu mocne bicie serca. Londyn, bardziej niż
kiedykolwiek, wydał mu się czymś z innego świata. Jak to
dobrze, że mógł się znaleźć właśnie tutaj. Cokolwiek
przyjdzie mu robić przez następne dwadzieścia cztery
godziny, będzie to przynajmniej konkretne i użyteczne.
Bardziej niż nakładanie farby na płótno.

Minął budynek i zobaczył helikopter. Silnik zgasł, śmigło

było nieruchome. Aż nie chciało się wierzyć, że w takim
samolociku pomieszczą się czterej ludzie i pilot.

Spostrzegł nagle, że ktoś wspiął się na wąski stopień i

wchodzi do kabiny. Z zaskoczeniem pojął, że ubrudzony
beżowy kombinezon kryje sylwetkę kobiety. W jednej chwili
przypomniały mu się wszystkie ostrzeżenia przed możliwością
sabotażu, które widział rozlepione na lotnisku Heathrow.

- Co ty tam robisz? - krzyknął. - Złaź w tej chwili! Kobieta

znieruchomiała, a po chwili odwróciła się. Na Simonie
spoczęło spojrzenie oczu szarych jak listopadowe niebo.

- Słucham?! - zapytała dobitnym tonem.

background image

- Powiedziałem: wysiadaj.
Jednym zwinnym ruchem, który wydał mu się dziwnie

znajomy, zeskoczyła na ziemię.

- Nie jestem w nastroju do żartów - burknęła. - Czego

chcesz?

- Przyszedłem, żeby powiedzieć pilotowi, że czterech

naszych ludzi ma być przewiezionych na południową flankę
pożaru.

- W porządku - zniecierpliwiła się. - No więc już

powiedziałeś. Możemy...

- To znaczy, że ty jesteś pilotem? - zająknął się Simon.
- A co, nie podoba się?
Simon czuł się straszliwie głupio z powodu gafy, jaką

popełnił, i ani mu były w głowie męskie żarty. Jednakże jego
pewność, że pilot musi być mężczyzną, była właśnie typowo
męska.

Przez moment, nic nie mówiąc, przyglądał się kobiecie.

Wyglądała na zmęczoną, była brudna i spocona, pod oczami
miała sińce. Sczesane do tyłu jasne włosy związane były
wstążką i tylko parę kosmyków wymknęło się i opadło na
twarz. Miała wydatne usta - za duże, żeby można je było
uznać za piękne. Ale nie wiadomo dlaczego zapragnął zrobić
coś, żeby pojawił się na nich uśmiech.

- Przepraszam - powiedział szczerze. - Nigdy bym nie

przypuścił, że pilot nie będzie mężczyzną.

- Nie ma sprawy. - Skinęła niecierpliwie głową. - Możemy

lecieć za pół godziny. Muszę najpierw zatankować.

Odwróciła się i uklękła, żeby otworzyć ładownię. Był tu

zbędny, nikt go nie zatrzymywał, lecz w jej ruchach, w
smukłej linii pochylonych pleców było coś, co kazało mu
zapytać:

- Jak ci na imię?

background image

Dziewczyna wytaskała pompę paliwową i spuściwszy ją

na ziemię po pochylni, wyprostowała się i wytarła ręce o
spodnie.

- Shea Mallory - powiedziała.
Shea... To niemożliwe, żeby w ciągu trzech tygodni

spotkał dwie kobiety o tym imieniu.

- Mieszkasz w chacie nad Maynard's Lake?
- Tak - przyznała i ściągnęła brwi. - Skąd to wiesz? Nigdy

cię nie widziałam.

- Simon Greywood - przedstawił się, nie odpowiadając na

pytanie i wyciągając dłoń. - Jestem bratem Jima Hanrahana.

Shea z wyraźnym ociąganiem podała mu rękę.
- Tym z Anglii - wycedziła. - Artystą.
- To prawda - potwierdził z uśmiechem, który parę kobiet

w Londynie z miejsca by rozpoznało. - Przyjechałem tutaj na
lato.

Shea nie odwzajemniła uśmiechu, spojrzała natomiast z

jawną kpiną na znakomitej jakości podkoszulek Simona.

- Nie boisz się pobrudzić sobie rąk? Simon poczuł, że

narasta w nim gniew.

- Przecież przeprosiłem za swoją omyłkę.
- Nie o to chodzi.
- Więc o co? Co pani ma przeciwko mnie, panno Sheo

Mallory?

- Powiem ci - odpowiedziała, patrząc na niego wilkiem i

zaciskając pięści w kieszeniach spodni. - Pomagałam Jimowi
pisać ten pierwszy list do ciebie, więc wiem, ile to dla niego
znaczyło. Przybrani rodzice zdecydowali się mu powiedzieć,
że jest dzieckiem z adopcji, dopiero gdy skończył dwadzieścia
pięć lat. Kiedy tylko się dowiedział, że ma starszego brata,
chciał się z tobą natychmiast skontaktować. Więc wysłał ci
list, A ty przez sześć tygodni nie raczyłeś nawet odpisać.

- To prawda - przyznał Simon. - Ale...

background image

- Nie pomyślałeś o tym, że można przynajmniej podnieść

słuchawkę i zadzwonić, skoro, powiedzmy, byłeś tak strasznie
zajęty portretowaniem bogatych ludzi, że nie znalazłeś czasu
na list?

- To moja sprawa. Moja i Jima. Nie rozumiem, dlaczego

się wtrącasz.

- Jim i ja - Shea podniosła głos, żeby ją było słychać w

warkocie podjeżdżającej ciężarówki - płynęliśmy razem
kajakiem miesiąc po napisaniu tego listu. Jim był naprawdę
zdenerwowany. To mój przyjaciel, dla mnie zaś znaczy to
tyle, że jego sprawy są także moimi. A teraz wybacz,
przywieźli paliwo. Bądźcie tutaj kwadrans po dziewiątej.

Ciężarówka jeszcze przez chwilę telepała się drogą, aż w

końcu zahamowała o metr od Simona. Kierowca pozdrowił
Sheę wesołym „Hej!" i zeskoczył na ziemię. Czując, że tę
rundę przegrał sromotnie, Simon poszedł odszukać brata.

Jim stał przy górze sprzętu, gawędząc z dwoma ludźmi,

których przedstawił jako Charliego i Steve'a.

- Wyruszamy kwadrans po dziewiątej - powiedział Simon.
- No to jest jeszcze czas na kawę - odrzekł Steve i razem z

Charliem poszli w stronę kantyny.

- Jim, do diabła, dlaczego mi nie powiedziałeś, że pilotem

jest Shea?! - napadł na brata Simon.

Jim zamrugał.
- Po pierwsze, nie wiedziałem; mamy tutaj siedmiu czy

ośmiu pilotów. A po drugie, nie chciałem robić żadnych
wstępów, żebyś mi później nie zarzucał, że ci ją swatam albo
coś takiego.

- Nie bój się nic. Ona nie może na mnie patrzeć.
- Chyba przesadzasz.
- Uważa, że natychmiast po otrzymaniu listu powinienem

do ciebie zatelefonować.

- To nie jej sprawa - mruknął speszony Jim.

background image

- Tak właśnie powiedziałem. I nie myślę, żebym się jej

przez to bardziej spodobał.

- No tak, słusznie podejrzewałem, że to dziewczyna nie w

twoim typie. - Lakoniczny ton Jima grał Simonowi na
nerwach. - Ale wiesz co, chodźmy jeszcze na kawę i pączki.
Przed nami długi dzień.

Simon zdusił cisnącą się na usta odpowiedź, starając się

opanować rozdrażnienie. Utarczka z Sheą sprawiła, że czuł się
zmieszany jak jakiś niedorostek.

- Nie bierzemy stąd ze sobą żadnego sprzętu?
- Wszystko co trzeba, a także resztę ludzi zabrał pół

godziny temu duży helikopter. To nie jest jeszcze największy
pożar... W sam raz dla ciebie, jak na pierwszy raz.

Simon jednak nie myślał o pożarze. Dopiero co dane mu

było poznać drugie oblicze Shei. Spoza wizerunku
roześmianego stworzenia baraszkującego w wodzie patrzyły
na niego zimne oczy pilota. Spławiła go, odczuł to boleśnie,
co nie znaczy, że przestała go interesować. Wręcz przeciwnie
- chciał dowiedzieć się więcej, pewien, że te dwa oblicza to
jeszcze nie cała jej osobowość. A poza tym musiał zrobić coś
takiego, żeby się uśmiechnęła. Do niego.

O dziewiątej piętnaście czterech mężczyzn zbliżyło się do

helikoptera, wśród nich Simon, w pomarańczowych
ochronnych drelichach, z hełmami strażackimi i ochronnikami
słuchu w rękach. Powietrze wypełniał gryzący dym.

Shea kończyła przygotowania do lotu. Simon manewrował

tak, by niepostrzeżenie zająć miejsce z przodu, obok niej.
Zadowolony zapiął pas bezpieczeństwa i założył hełmofon.
Kokpit był mały, toteż czuł wyraźnie, że - inaczej niż kobiety,
które znał - nie pachniała kosztownymi perfumami. Pachniała
dymem.

Obejrzała się do tyłu na swoich czterech pasażerów, a

następnie, spokojnie i bez pośpiechu, wcisnęła kilka

background image

włączników i sprawdziła poziom paliwa. Śmigło zaczęło się
kręcić, szybciej i szybciej, kokpitem zatrzęsło. W pewnej
chwili w słuchawkach Simona zabrzmiał głos Shei:

- Trójka do komendanta straży. Melduję odlot

czteroosobowej załogi na południową flankę pożaru. Odbiór.

- Baza do trójki. Baza do trójki. Bambi już tam jest. Leci

w kierunku czoła pożaru. Odbiór.

- Zrozumiałam. Do zobaczenia, szefie. Skończyłam.

Simon wiedział z kursu, że Bambi to zaszyfrowana nazwa

śmigłowca, służącego do gaszenia ognia ładunkami wody

zrzucanymi z powietrza. Mieszane uczucia, jakie budziła w
nim siedząca obok kobieta, zamieniły się teraz w zwykły
zachwyt nad jej umiejętnościami. Helikopter oderwał się od
ziemi lekko jak ptak, a prąd powietrza poderwał do góry
tuman pyłu. Podekscytowany, tak jak podczas swego
pierwszego lotu samolotem, Simon widział znikającą za nimi
bazę, drzewa pomniejszone do rozmiaru małych zielonych
patyczków i rozjeżdżoną drogę, przypominającą teraz cienką,
brązową nić.

- Od jak dawna jesteś pilotem? - zapytał spontanicznie.
- Od czterech lat latam na śmigłowcach. A przedtem przez

trzy lata oblatywałam samoloty różnych typów.

Robiąc ostry zwrot, ustawiła helikopter w kierunku terenu

objętego pożarem i wtedy Simon otarł się o nią ramieniem.
Przebiegł go prąd, który rozszedł mu się po ciele jak kręgi fali
na powierzchni jeziora. Zauważył, że dziewczyna nie ma ani
jednego pierścionka, a pod jej paznokcie wżarł się kopeć. Nie
miał pojęcia, dlaczego rozczulały go te brudne paznokcie,
świadom jednak, że w helikopterze wszyscy wszystko słyszą,
spytał jedynie:

- Lubisz latać?
- Uwielbiam. Jak nic na świecie.

background image

Znajdowali się coraz bliżej pożaru. Widać już było

wypalone śródleśne pogorzeliska i słupy dymu wystrzelające
spośród liżących ziemię, skaczących płomieni. Chcę się z tobą
kochać, dziewczyno, pomyślał nagle Simon. Nie mam pojęcia,
kiedy to nastąpi, gdzie i jak. Ale wiem, że się stanie. Jeszcze
się będziesz śmiać i płakać z rozkoszy, a z twoich szarych
oczu chłód pierzchnie jak mgły znad jeziora w gorących
promieniach słońca. Zrozumiesz, że oprócz latania jest jeszcze
coś, co lubisz robić najbardziej w świecie.

Z wahaniem jeszcze raz otarł się o jej ramię i z dreszczem

triumfu spostrzegł, że Shea zamrugała powiekami i jest
napięta. A zatem nie był jej aż tak obojętny, jakby się mogło -
zgodnie z jej życzeniem - wydawać.

Kiedy jednak odezwała się przez interkom, oglądając się

do tyłu, jej głos brzmiał całkowicie niewzruszenie.

- Wylądujemy na tamtych wyschniętych bagnach na

prawo od pogorzeliska. Sprzęt zgromadzono w pobliżu.

Mówiła to do całej czwórki, nie tylko do niego. Simon

zacisnął wargi. Lubił przeciwników z charakterem. Larissa, z
którą był związany przez ostatnie miesiące, nigdy nie
udzieliłaby mu takiej reprymendy jak Shea w sprawie Jima i
oczywiście za nic by się nikomu nie pokazała z brudnymi
paznokciami. Tej młodej, ambitnej modelce imponowały jego
pieniądze i sława, a on z kolei mógł się pochwalić oryginalną,
dekoracyjną dziewczyną na wszystkich oficjalnych
przyjęciach. Zdumiałoby to z pewnością plociuchów z prasy,
ale nigdy nie zostali kochankami. W tym czasie bowiem
Simon zaczął już pojmować, jak karykaturalne stało się jego
życie i nie chciał go sobie komplikować miłostkami. Zaś co do
Larissy - to miała wystarczająco dużo sprytu, by wiedzieć, że
pozory romansu mogą być tak samo użyteczne jak sam
romans. Dekoracyjne łezki, które uroniła przy pożegnalnej

background image

kolacji, były bez wątpienia ostatnim teatralnym akordem w tej
grze.

Ramię Shei pochyliło się w jego stronę; sprawdzała teraz

widoczność.

- Trójka do komendanta straży. Podchodzimy do

lądowania. Odbiór.

- Mamy twoje współrzędne. Powodzenia. Skończyłem.
I znowu Simon, zafascynowany, obserwował

współdziałanie nóg i rąk Shei, kiedy obniżając pułap lotu
kierowała helikopter w stronę bagien. Słyszeli już szum olch i
modrzewi. W podmuchu wiatru kładły się wysokie, zielone
trawy. Wylądowali miękko.

- Schylcie się nisko, kiedy wysiądziecie. I nie zbliżajcie

się do rotoru. Wszystkiego dobrego, przyjaciele - usłyszeli w
słuchawkach.

Simon rozpiął pasy i przerzucił je przez oparcie fotela.

Zanim jednak zdjął swój hełmofon, powiedział szczerze:

- Dziękuję, Sheo. Pierwszy raz leciałem helikopterem.

Jesteś profesjonalistką, nie ma co mówić.

Zerknęła na niego, jakby zaskoczył ją ten komplement, i

przez jej twarz przebiegł błysk sardonicznego humoru.

- Mam nadzieję - odparła - że twój pierwszy pożar też

przebiegnie tak gładko.

Simon wytrzymał jej spojrzenie.
- Czy ty się w ogóle potrafisz uśmiechać?
- Owszem - skrzywiła się z drwiną. - Do przyjaciół.
- Nie mieliśmy okazji się zaprzyjaźnić. Przecież wiesz o

tym. ,.

Uśmiechnęła się łagodnie.
- Prowadzi pan dzisiaj drużynę, panie Greywood. Żegnam.
- Wolałbym usłyszeć „Do zobaczenia", jak zawsze mówi

mój brat. Do zobaczenia, Sheo.

background image

Ześliznął się na ziemię i kuląc się na wietrze, który oblepił

na nim ubranie, przebiegł w ogłuszającym hałasie pod
kręcącym się śmigłem. Dwaj pracownicy leśni, którzy czekali
nie opodal, podbiegli do helikoptera, ciągnąc za sobą ogromny
zbiornik. Shea podniosła maszynę około półtora metra nad
ziemię i mężczyźni, nałożywszy rękawice, podwiesili zbiornik
do podwozia, mocując go na stalowych linach. Kiedy zrobili
wszystko co trzeba, śmigłowiec uniósł się w górę.
Podwieszony zbiornik dyndał śmiesznie jak dziecinna
zabawka.

Jeden z mężczyzn uśmiechnął się do Jima.
- Cholerna robota. Trzeba przy niej pioruńsko uważać.

Gdyby liny zaczepiły o płozy, to koniec. A wy co, chłopcy?
Idziecie dogaszać? Sprzęt macie za tamtym drzewem. Zaraz
do was dołączymy, my i jeszcze paru. Do zobaczenia.

Tymi samymi słowami Simon pożegnał Sheę, lecz

helikopter zniknął już w dymie. Cała dotychczasowa pewność
siebie wydała się Simonowi głupia, niestosowna i infantylna.
Tamten człowiek wspomniał o katastrofie; mówił o tym tak
lekko, jakby dyskutowali o pogodzie.

Wypadki się zdarzają. Śmigłowce ulegają katastrofom.

Simon wytężył oczy, jakby chciał przebić wzrokiem gęsty
obłok dymu.

- Idziemy? - zapytał Jim.
Simon drgnął i oprzytomniał. Shea, chłodna, doskonale

znająca swój fach, poczułaby się urażona, gdyby wiedziała, że
obawia się o nią, pomyślał ze złością i zmusił się do roboty. I
tak upłynęło jedenaście następnych godzin.

Każdemu przydzielono osobny sektor ha tyłach pożaru,

tam, gdzie przeszedł ogień, pozostawiając za sobą wypaloną,
spustoszoną przestrzeń. Simon karczował korzenie drzew, w
których mogły się tlić węgle, oczyszczał pole z pniaków, dusił
zapalającą się na nowo ściółkę, wyszukiwał rozpalone

background image

miejsca, gdzie ogień mógł żarzyć się pod ziemią jeszcze wiele
dni, a nawet tygodni, by wybuchnąć znowu.

Było to ciężkie, otępiające, mało podniosłe zajęcie. O

dziesiątej wieczorem, kiedy dźwięk nadlatującego helikoptera
obwieścił koniec pracy, Simona wszystko bolało ze
zmęczenia.

- Piękny sposób na spędzenie sobotniego wieczoru, co? -

zagadnął go Jim, a jego umorusaną twarz rozjaśnił uśmiech. -
Wszystko w porządku?

- Czy wyglądam tak samo fatalnie jak ty?
- Widziałem cię w lepszej formie... Niedaleko stąd jest

jezioro. Jak chcesz, to podjedziemy tam popływać.

- Nie wiem, czy dam radę - jęknął Simon. - Czy u was w

Kanadzie chłopcy stają się w ten sposób mężczyznami?

- Również w ten sposób - przytaknął nieco ironicznie

wesoły, kobiecy głos. - Serwus, Jim, jak poszło?

- Dobrze - odparł Jim i zaczął dość niemrawą rozmowę z

towarzyszącym Shei wysokim mężczyzną w lotniczym
kombinezonie.

- „Dobrze" to nie jest właściwe słowo - wtrącił się Simon.

- Tego się nie da opisać. Ale ty, Sheo, wyglądasz wspaniale.

Była w dżinsach i kolorowej koszuli. Rozpuszczone włosy

opadały na ramiona kaskadą loków, które łagodziły surowy
wyraz jej twarzy.

- To był komplement - dodał. - Powinnaś się uśmiechnąć.
- Uparty jesteś, co?
- Jak osioł. A tobie jak minął dzień?
- Wspaniale. Panujemy nad pożarem; zatrzymał się na

przesiekach. Czeka cię więc jeszcze fura roboty,

- Brak zajęcia zaczyna mi się wydawać propozycją nie do

pogardzenia.

- Długo w lesie nie wytrzymasz.
- Nie chciałbym ci udowadniać, że się mylisz.

background image

- Przyznaj, Simon - powiedziała z pewną irytacją. - Lubisz

mi udowadniać, że nie mam racji.

Po raz pierwszy zwróciła się do niego po imieniu.

Podobało mu się jego brzmienie w ustach Shei. Bardzo. Ale
co mu się, u diabła, stało? Była kłótliwa, nieprzyjazna i
apodyktyczna. Co go mógł obchodzić sposób, w jaki się do
niego zwracała?

- A jeśli wytrzymam, uśmiechniesz się do mnie? - zapytał

i nagle w jej oczach zobaczył śmiech.

- Nie składam obietnic, których mogę nie dotrzymać -

powiedziała. - A poza tym nie ufam czarusiom.

- Mam mnóstwo innych zalet, proszę bardzo. Nie upijam

się, nie biorę narkotyków, sumiennie płacę podatki...

- A także - dodała cierpko - rzucają się na ciebie kobiety.
- Możesz i ty spróbować, proszę.
- Nigdy nie lubiłam być jedną z wielu.
W brudnej twarzy Simona zajarzyły się oczy.
- Chyba tylko jakaś desperatka mogłaby się teraz na mnie

rzucić. Śmierdzę.

- Owszem - przytaknęła Shea.
- No i wreszcie zgodziłaś się w czymś ze mną. Robimy

postępy.

- Bzdura! Nie robimy żadnych postępów, bo donikąd nie

zmierzamy. - Rozejrzała się wokół i burknęła opryskliwie: -
No i gdzie ten Michael polazł? Mieliśmy...

- To twój chłopak? - przerwał jej Simon.
- Nie.
Dopiero teraz uzmysłowił sobie, jak bardzo zaniepokoił go

widok przystojnego pilota u jej boku.

- Nie cierpię opryskliwych kobiet - oznajmił.
- Lubisz za to łatwe i grzeczne.
- W takim razie stanowi pani dla mnie nowe

doświadczenie, panno Mallory.

background image

- Michael jest tam, przy pojemnikach z paliwem.

Potrząsnęła głową, odwróciła się na pięcie i odeszła dumnym

krokiem. Bardzo z siebie zadowolony, Simon poszedł do

kantyny, a kiedy parę minut później dołączył do niego Jim,
powiedział:

- Dam radę popływać. No to co? Jedziemy?
- Chętnie. Ale, wiesz, Shea wygląda jak łamacz ognia,

który ma zaraz eksplodować. Co takiego jej powiedziałeś?

- Nie mam pojęcia - odparł kpiąco Simon. - Bardzo ci

jednak dziękuję za to, że choć na moment odciągnąłeś na bok
drogiego Michaela.

Jim położył rękę na ramieniu brata.
- Nie igraj z Sheą, Simon - rzekł poważnym tonem. - To

nie jest jedna z twoich cynicznych, wyfiokowanych damulek.
Będzie ją bolało.

Simon wzruszył bezradnie zesztywniałymi ramionami.
- A co ją może boleć, skoro nawet nie da mi się do siebie

zbliżyć. Jedźmy już lepiej nad to jezioro.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI
Upłynęły trzy skwarne, bezchmurne dni. Wiatr

rozdmuchiwał popioły między zwęglonymi kikutami drzew i
wzniecał na nowo płomienie. Mięśnie Simona stwardniały od
ciężkiej pracy, która sprawiała mu zadziwiającą satysfakcję. A
przecież nie było w niej nic romantycznego. Wiedział tylko
jedno - że chroni nie tknięty ogniem las przed pożarem, i
dawało mu to przeogromną radość. Radości z tej pracy, tak
niewyobrażalnie odmiennej od malowania portretów, nie
zmąciła nawet wiadomość, że już drugiego dnia pożar
wymknął się spod kontroli, przeskakując wszystkie przesieki.

Nie miał teraz czasu ani energii na rozmyślania nad swoją

twórczością. A właściwie nad jej całkowitym uwiądem.
Martwiły go tylko dwie sprawy. Większość ludzi, z którymi
pracował, trzymała się od niego z daleka, unikała go również
Shea.

Nalewając paliwo do baku swojej piły, przypomniał sobie

rozmowę, jaką podsłuchał zaraz po pierwszym dniu pracy w
lesie. Już po ciemku poszli wykąpać się w jeziorze. Wciągał
właśnie buty, gdy zza kępy drzew dobiegło go czyjeś pytanie:

- Kim jest ten nowy?
- To brat Jima Hanrahana - usłyszał głos Steve'a.
- Coś mi nie wygląda na brata Jima. Wyraża się jakoś

dziwnie, jakby był na królewskim dworze.

- Przyjechał z Anglii..
- To jakiś malarz - dopowiedział wzgardliwy głos.
- No i co w tym złego? - zaperzył się ten pierwszy. - Ja też

w młodych latach machnąłem niejeden dom.

- Ale on macha obrazy, Joe - zaśmiał się trzeci. - Takie do

wieszania na ścianie.

- Odwalił dziś kawał dobrej roboty - włączył się Steve. -

Po jakimś czasie przywykniecie do tego, jak mówi.

background image

- Myślisz? - zapytał powątpiewająco Joe. - Zobaczymy, ile

wytrzyma.

Podsłuchana rozmowa poruszyła w Simonie jakąś bolesną

strunę. Już w ciągu dnia zauważył, że część brygady go
bojkotuje i albo w ogóle nie uwzględnia w swoich pracach,
albo robi głupie uniki. Następne trzy dni utwierdziły go w tym
przekonaniu. Jim nie mógł tu wiele poradzić.

- Jesteś inny - powiedział. - Jesteś dla nich bogatym i

sławnym artystą. Nigdy się z kimś takim nie zetknęli. Nie
wiedzą, jak się wobec ciebie zachować, więc udają, że cię nie
ma. Ale to minie.

Shea spędzała te dni głównie w powietrzu, a Michael

dowodził drużyną na ziemi. W wolnym czasie, czy to przy
posiłkach, czy też przy grze w karty, bez przerwy otaczali ją
mężczyźni. Jak na jedyną kobietę w męskim towarzystwie
zachowywała się niezwykle zręcznie, w sposób godny
prawdziwego szacunku. Simon jednak zaczynał się czuć jak
wygłodzony pies, który tylko czeka, aż spuszczą go z łańcucha
i dorwie się wreszcie do miski.

Tego dnia, jak zwykle po pracy, wybrał się nad jezioro.

Bosko było spłukać się w tej chłodnej, ożywczej wodzie. Po
kąpieli wskoczył w czyste dżinsy, założył trampki i zerknął w
górę zbocza, gdzie zaparkował wóz. Jim tym razem ugrzązł w
bazie przy pokerze, ale na stoku ucztowało ośmiu czy
dziesięciu ludzi z sekcji naziemnej. Dwóch z nich Simon nie
znał. Na ziemi walały się puste puszki po piwie.

- A ta blondyneczka to kto? - zarechotał jeden z nowych,

imieniem Everett, przystawiając do ust puszkę.

- Shea Mallory. Lata na helikopterach, jest pilotem.
- Zalewasz... Też się tu przychodzi chlapać?
W głosie Steve'a pojawiła się ostrzegawcza nuta:
- Chodzi tam, na drugi brzeg, a my zostajemy tutaj. Ale

nowy, jakby nie dosłyszał.

background image

- Niech no ją tylko dorwę, to... - Z ust Everetta popłynął

rynsztok.

Simon poczuł się tak, jakby nastąpił na rozżarzone węgle.

Niewiele myśląc, rzucił swoją koszulę i ręcznik i jednym
skokiem znalazł się przy Everetcie. Chwycił go za poły,
niemal unosząc go w górę.

- Ty, słuchaj! - warknął. - Jeżeli kiedykolwiek zobaczę cię

w pobliżu Shei Mallory, to się nie pozbierasz.

- Aleja...
- Słyszysz mnie? - Simon potrząsał Everettem jak jakimś

tłumokiem. - Czy mam ci już teraz pokazać, co to znaczy?

- Dobra, słyszę. Żartowałem. Nie ma powodu do...
- I jeszcze jedno. - Simon wrzał z wściekłości. - Nie

próbuj nawet wymawiać jej imienia! Dotarło to do ciebie, czy
nie?

Odepchnięty Everett zatoczył się, czknął i schował się za

plecami pozostałych mężczyzn. W pełnej aprobaty ciszy, która
zapadła na moment, rozległ się ciepły głos Steve'a:

- Dobra robota, Simon. Chcesz piwa?
Serce waliło mu tak, jakby rzeczywiście natknął się na

Everetta próbującego zrobić coś Shei. Mimo to pojął
natychmiast, co oznacza zaproszenie na wspólne piwo.
Zaakceptowali go! Był wreszcie swój.

- Dziękuję- odpowiedział i kiwnął Steve'owi głową.

Łyknął piwa i to go rozprężyło. Joe zaczął opowiadać jakąś

śmieszną historyjkę o strażaku i jeżozwierzu, po czym

Steve opisywał, jak łoś w okresie rui przetrzymał go na sośnie
ponad osiem godzin. Simon czuł, że i on powinien ich czymś
uraczyć. Opowiedział więc o jeleniu samotniku, który natarł
na niego, kiedy malował w górach, w Szkocji, i dopił piwo.
Charlie zaproponował mu następne, lecz podziękował,
pytając, czy nie podwieźć kogoś z powrotem do bazy.

background image

- Zostało nam jeszcze trochę browaru - powiedział Joe. -W

bazie nie lubią, jak pijemy. Do zobaczenia, Simon.

Zawtórował mu nierówny chór głosów. Simon wsiadł do

ciężarówki i wycofał się znad jeziora. Przednie światła wozu
prześlizgiwały się po koleinach i wybojach. Wysoko w górze
świeciły gwiazdy, a na horyzoncie czerwona łuna ognia.
Nagle oparł stopę mocniej na hamulcu, usiłując coś zobaczyć
przez zakurzoną szybę. Mógłby przysiąc, że coś białego
mignęło między drzewami. Sarna? Jej biały ogon? Chyba
jednak nie. Zjechał jeszcze kawałek w dół, skręcił, a następnie
zahamował i zgasił silnik. Bardzo spokojnie otworzył drzwi i
zeskoczył na ziemię.

Wszedł w trawę. Jakiś konar szarpnął go za ramię, koło

ucha bzyknął komar. Niebo jarzyło się miliardami gwiazd.
Może mi się to tylko przywidziało, pomyślał.

Przystanął w cieniu jodły, odetchnął zapachem żywicy i

dotknął kłujących zielonych igieł. W ostatnich dniach dane mu
było zobaczyć zbyt wiele umarłych drzew, nawdychał się za
dużo dymu...

Gdzieś z lewej strony zaskrzypiała gałąź. Ktoś zbliżał się,

najwyraźniej nie usiłując się kryć. Poczuł, że jeżą się mu
włosy. Stał cicho, bojąc się odetchnąć, i w pewnej chwili
spomiędzy drzew wyłoniła się szczupła sylwetka.

- Hej, Sheo - zawołał cicho.
Krzyknęła wystraszona i dopiero wtedy go spostrzegła.

Miała na sobie białą bluzkę, na ramieniu niosła mały plecak.
Simon natychmiast wyszedł z cienia na drogę.

- Przepraszam - powiedział. - Nie chciałem cię

przestraszyć. Zobaczyłem cię z ciężarówki, to znaczy...
zobaczyłem sam nie wiem co, nie wiedziałem, że to ty.

- Zawsze tak się napataczasz na ludzi? - zapytała,

najwyraźniej zła.

background image

Podszedł do niej bliżej. Zobaczył rozszerzone strachem

oczy, a na szyi przyspieszony puls.

- Kryłaś się w lesie - stwierdził. - Dlaczego?
- Wcale się nie kryłam!
- Nie kłam!
Przełknęła gwałtownie ślinę.
- No więc dobrze, szłam lasem. Chciałam wrócić do bazy.

Sama.

- Pływałaś? - Przez głowę Simona przetaczały się szybko

wściekłe myśli. W mgnieniu oka zrozumiał wszystko.

- Tak. Steve podrzucił mnie na drugi brzeg, ale mu

powiedziałam, że wrócę do domu sama. - Popatrzyła na
Simona oczami pociemniałymi jak niebo. - Naprawdę chcę
być teraz sama. Zrozum, to tylko dziesięciominutowy
spacerek.

- Słyszałaś, co mówił Everett - powiedział jakby do siebie.
- Nie! - Zapanowała nad sobą, ale nie dość szybko. - Nie

wiem, o czym mówisz.

- Jesteś na mnie zła, ponieważ interweniowałem?
Shea przeniosła wzrok z twarzy Simona na jego odkrytą

pierś.

- Nie masz koszuli? - zapytała niespokojnie.
- Nie dało się jednocześnie trzymać ręcznika, koszuli i

Everetta - roześmiał się Simon. - I w całym tym zamieszaniu
zostawiłem koszulę na brzegu. A w ogóle to nie zmieniaj
tematu.

Shea włożyła ręce do kieszeni dżinsów, zgarbiła się i,

unikając jego oczu, zapatrzyła się gdzieś przed siebie.

- Tak. Słyszałam to, co mówił - przyznała.
- Wypił parę piw za dużo, ot co - próbował bagatelizować

Simon.

- I to go usprawiedliwia?

background image

- Nic nie usprawiedliwia tego, co powiedział. Zachował

się jak ostatni łobuz.

- Czuję się jakaś splugawiona - szepnęła niemal

niedosłyszalnie.

Wydawała się teraz całkowicie bezbronna. Takiej jej

jeszcze nie widział. Najłagodniej, jak umiał, jakby była
jelonkiem, którego mogło spłoszyć najlżejsze dotknięcie,
przesunął ręce wzdłuż jej ramion i przytrzymał łokcie.

- Zmarzłaś - powiedział. Wyczuwał jej drżenie i musiał się

pohamowywać, żeby nie wziąć jej w ramiona. - Chodźmy do
wozu. Jim z pewnością zostawił swoją kurtkę na siedzeniu.

Nie miał pewności, czy w ogóle go słuchała.
- Ja kocham swoją pracę! - wybuchnęła nagle, nie patrząc

mu w oczy. - Już ci to mówiłam. Nie wyobrażam sobie,
żebym mogła robić co innego. Ale czy ty w ogóle masz
pojęcie, co to znaczy być jedyną kobietą wśród samych
mężczyzn? Jestem jedyną kobietą -pilotem w całym okręgu. A
ile kobiet pracuje w sekcjach naziemnych? Sam widziałeś -
ani jedna. Czasem chce mi się już po prostu rzygać.

- To przez takich jak Everett. Joe, Brad czy Steve nie

tknęliby cię palcem.

- Wiem. - Shea kiwnęła głową. - Ale dziś rano podczas

śniadania Everett stanął obok i dosłownie rozbierał mnie
wzrokiem. To było ohydne... - Nagłym ruchem odsunęła się i
pięściami potarła sobie oczy. - Nienawidzę płaczliwych bab -
powiedziała, łykając łzy.

- A niech to! - wykrzyknął Simon i zapominając się,

przycisnął ją do piersi. - Tak mi przykro, Sheo - mówił,
kołysząc ją w ramionach - że musiałaś słuchać tego chama.
Przysięgam, że już nigdy nie popatrzy na ciebie w taki sposób,
przynajmniej w mojej obecności. - Czuł na swojej piersi
ciepły oddech i każdym nerwem pragnął trzymać ją tak bez

background image

końca. Walcząc ze sobą, oświadczył: - I jest mi strasznie
głupio z powodu tej gafy, jaką sam popełniłem na początku.

Shea uniosła głowę, popatrzyła mu w oczy i jej twarz

rozjaśnił uśmiech.

- Nie musisz już przepraszać. Tego wieczoru

zrehabilitowałeś się w zupełności.

Simonowi zaparło dech. Uśmiechnęła się do niego! Aż do

bólu pragnął ją pocałować.

- Jesteś piękna, kiedy się uśmiechasz, Sheo - powiedział

chrapliwie. - Warto było na to czekać.

Jej dłonie, oparte płasko na jego piersi, paliły go. Nagle

uśmiech zniknął z jej twarzy. Cofnęła się.

- To szaleństwo - wyznała. - Przecież nawet cię nie lubię.

Poczuł się tak, jakby wzięła do ręki nóż i dźgnęła go

w brzuch. Zamrugał powiekami.
- Och, proszę, nie rób takiej miny. Simon, ja... - Shei

zabrakło słów.

Nie chciał, żeby wiedziała, że go uraziła. Że jest

bezbronny wobec jej ciosów, chociaż prawie jej nie znał i w
żadnej mierze nie mógł nawet zarzucić jej tego, że go
prowokuje.

- Chodźmy, zawiozę cię do bazy - oświadczył. Shea

chwyciła go za ramię.

- Słuchaj - zaczęła mówić szybko i nieskładnie. -

Chciałam tylko powiedzieć, że nie cierpiałam cię na początku,
przede wszystkim za ten list Jima. Ale wiem, jak ciężko
pracujesz, od kiedy tu jesteś i wiem też, że ani Everett, ani
żaden inny typ nie będzie mi już wchodził w drogę. Nawet ci
za to nie podziękowałam jak trzeba.

Paznokcie Shei wbijały się w jego ramię. Z wahaniem

położył rękę na jej dłoni i przytrzymał dłużej, przez cały czas
patrząc dziewczynie w oczy. Zanim uwolniła dłoń i schowała

background image

ją do kieszeni, jej twarz mieniła się od nagłych wrażeń. W jej
oczach dostrzegł przyzwolenie, radość, a zarazem cień paniki.

- Nigdy w życiu nie spotkałam kogoś takiego jak ty -

powiedziała szorstko i właśnie ten ton świadczył bezspornie o
tym, że Shea mówiła dokładnie to, co myślała.

- Być może dlatego, że czekałaś na mnie - odparł, szukając

po omacku prawdy.

- Nie, Simon, proszę, nie rozmawiajmy w ten sposób. Jeśli

propozycja, żeby odwieźć mnie do bazy, jest dalej aktualna, to
jedźmy. A jeśli nie, to wracam sama.

Nie mógł jej zatrzymywać wbrew woli. W pamięci ich

obojga zbyt żywe były jeszcze plugawe słowa Everetta.

- Zaraz pojedziemy. Powiedziałem jedynie to, co przyszło

mi do głowy.

Być może również ja czekałem na ciebie, pomyślał i

ruszył w stronę ciężarówki.

- Ja też nigdy nie spotkałem kogoś takiego jak ty - dodał,

kiedy go dogoniła.

Shea stanęła na środku drogi i ujęła się pod boki.
- Coś ci powiem, Simon. Jest tyle innych tematów. Na

przykład pogoda, bhp sekcji naziemnych, dalsze plany
operacyjne, nawet osoba Everetta. Nie musimy ciągle
rozmawiać o mnie i o tobie. O nas. Coś takiego jak „my" w
ogóle nie istnieje!

- Nie wierzę.
- No to lepiej uwierz, ponieważ to prawda.
- Zamknij tylko oczy, a udowodnię ci, że się mylisz. Shei

zadrgały nozdrza.

- Nie urodziłam się wczoraj.
- Skoro, jak twierdzisz, nie ma żadnych „nas", to nie

powinnaś się niczego obawiać. Nie jestem Everettem.

- Jesteś od niego znacznie bardziej niebezpieczny.

background image

- Czyżby? Jeżeli jednak w ogóle jestem czegokolwiek

pewny, to tego, że Shea Mallory nie jest tchórzem. Zamykaj
oczy!

Westchnęła głośno i spełniła jego prośbę. Simon zbliżył

się do niej. Wziął jej twarz w dłonie, pochylił się i pocałował
ją w usta. Zamierzał jedynie sprawić jej przyjemność, lecz
nagle poczuł, że Shea poddaje mu się z jakimś kuszącym
zaproszeniem. Gorący prąd przebiegł mu po udach, targnął
całym ciałem. Objął głowę Shei i zanurzył rękę w gęstych
włosach, wilgotnych jeszcze po kąpieli w jeziorze. Całował
teraz mocniej, jakby domagając się odpowiedzi. I nagle
ramiona Shei otoczyły jego szyję, a ona sama zupełnie mu się
poddała. Było w tym coś tak cudownego, że Simonowi
zawirowało w głowie. Czuł jej napierające piersi, przed
oczyma miał ją całą mokrą i nagą, wyłaniającą się w słońcu z
jeziora. Nagle oderwała się od niego i poprzez łomot krwi
usłyszał jej przyspieszony oddech:

- Simon, ja... my nie możemy tego robić.
- Przez ostatnie dziesięć lat nie robiłem niczego, co

miałoby większy sens - powiedział szorstko i wiedział, że
wypowiada najszczerszą prawdę.

- Odwieź mnie już do domu, proszę.
- Najpierw jednak przynajmniej przyznaj, że coś między

nami jest.

- Mam dwadzieścia dziewięć lat i jakie takie pojęcie o

seksie - burknęła. - Jesteś interesującym mężczyzną, jest
piękna noc, zostaliśmy tylko we dwoje. W tym, co się stało,
nie ma więc nic nadzwyczajnego. No i dawno z nikim nie
spałam.

- To tak jak ja - odparł Simon, bardzo wdzięczny za tę

ostatnią informację.

- W takim razie wszystko jasne.

background image

- Nic nie jest jasne - zaoponował z rozdrażnieniem. -

Gdybym nawet w ciągu ostatnich czterdziestu ośmiu godzin
miał tuzin kobiet, to i tak niczego by to nie zmieniło. Tu nie
chodzi o seks.

- Wyłącznie.
- Chyba nie znam drugiej tak apodyktycznej, upartej i

swarliwej kobiety!

- No i bardzo dobrze. Trzymaj się zatem z daleka ode

mnie. Uwierz mi, potrafię to docenić.

- Nie mówisz tego, co myślisz - odpowiedział Simon, nie

podnosząc głosu. Był na nią wściekły, a równocześnie
straszliwie zabolał go fakt, że w ogóle mogła coś takiego
powiedzieć.

- A właśnie, że myślę! - Wysunęła buntowniczo brodę.
- Na miłość boską, daj nam choć cień szansy!
Słowa Shei potoczyły się jednak twardo jak grudy rzucone

o ziemię.

- Nie, nie chcę. Już ci mówiłam, że nie ma czegoś takiego

jak „my". Jesteś ty i jestem ja, rozumiesz?

- Mylisz się! Moglibyśmy zrobić coś...
- Nie! Bo ja tego nie chcę. Nie pojmujesz sensu

podstawowych słów?

- Popełniasz wielki błąd.
- Nie. To tylko tobie żadna kobieta nigdy niczego nie

odmówiła.

Trafiła w sedno, pomyślał z goryczą i aż drgnął.
- A widzisz, miałam rację - dodała z satysfakcją, która go

dobijała. - Chcę, żebyś dał mi spokój. To wszystko. Tyle to
chyba możesz pojąć.

Simon milczał. Tak, uświadomił sobie jasno, Shea mówiła

dokładnie to, co myślała. Z jej punktu widzenia wszystko
wyglądało prosto: dawno nie miała mężczyzny, podobał jej
się, a aksamitna noc dopełniła reszty. A zatem prawdą było

background image

również to, co powiedziała wcześniej - że go nie cierpi.
Sympatia zaś, jak niejednokrotnie myślał, była czymś niemal
tak samo istotnym jak owo nieuchwytne, iluzoryczne uczucie
zwane miłością. Nie potrafił już dłużej znieść jej fizycznej
bliskości. Rozpierające pierś uczucie dławiło boleśnie,
najserdeczniej go nienawidził.

- Chodźmy! - powiedział gwałtownie. - Ciężarówka stoi

za zakrętem.

Nie oglądając się na Sheę, ruszył drogą. Dogoniła go,

kiedy wspiął się już do szoferki i uruchomił silnik. Jechał do
bazy jak szalony, zaparkował za samochodem Brada i
wysiadł.

- Idę się pogapić, jak grają w pokera - rzekł. - Dobranoc.
- Dobranoc - odpowiedziała jak echo i weszła do pokoiku

obok kantyny, w którym sypiała.

Przed oczyma zdążyły mu jeszcze zatańczyć ponętne

biodra. Zaklął pod nosem i poszedł do świetlicy.

Trzy dni później, w piątek około południa, ogień dotarł do

rozjeżdżonej przez spychacze drogi. Płomienie przeskakiwały
z drzewa na drzewo, czarny dym z sykiem buchał w niebo.
Simona, który pracował obok wyposażonego w radio szefa
sekcji, nękał wciąż głos Shei, odbierającej dyspozycje
dotyczące gaszenia pożaru z powietrza. Demoniczną siłę
ognia traktował jako wyzwanie. Dusił się od dymu, gorące
powietrze parzyło przez ubranie, jakiś żarzący się węgiel
oparzył mu wierzch dłoni. Jednak wytrzymał, obronił swój
sektor i kiedy późnym wieczorem ogień zatrzymał się znowu
na przesiece, triumfował jak wszyscy.

O zachodzie słońca wrócili z Jimem do bazy.
- Pójdę sprawdzić, czy są już ludzie, którzy nas tu zastąpią

podczas weekendu - powiedział Jim, kiedy podjechali do
dyspozytorni. - Pomyśl tylko: gorący prysznic i noc we
własnych betach;

background image

- Chcesz powiedzieć, że jeszcze dziś wyjeżdżamy?
- Ano. Jak dobrze pójdzie, to w ogóle nie będziemy

musieli wracać. Nie poszedłbyś poszukać Shei? Nie bardzo
wiem, gdzie jest jej wóz, ale moglibyśmy ją podwieźć
przynajmniej do bazy helikopterów. Też dostała tydzień
wolnego.

Simonowi nie chciało się szukać Shei ani nigdzie jej

podwozić. Ale Jim otwierał już przed nim drzwi. Zajrzał więc
do sali jadalnej i kantyny a nikogo tam nie znalazłszy, wyszedł
na dwór i poszedł w stronę helikopterów. Stały oba w
otoczeniu zwalonych nieporządnie gór sprzętu, w kokpitach
jednak nie było nikogo. Być może Shea już odjechała,
pomyślał z nadzieją. Wrócił do dyspozytorni i nagle ją tam
zobaczył. Leżała na zwojach żółtego węża, z głową opartą o
zmięte pomarańczowe zbiorniki na wodę. Miała zamknięte
oczy.

Simon był u kresu sił fizycznych i psychicznych. Naraz

wydało mu się, że Shea nie żyje. Nie pamiętał, jak i kiedy
znalazł się przy niej. Twardą posadzkę pod kolanami poczuł
dopiero wtedy, gdy jego szczypiące od dymu oczy dostrzegły,
że bluza Shei unosi się w miarowym oddechu.

Spała. Oczywiście, że spała, a nie umarła. Była brudna i ze

zmęczenia miała sińce pod oczami. Ogarnęło go współczucie,
a zaraz potem wrażenie jakiejś niepowetowanej straty, które
nosił w sobie od tamtej nocy w lesie.

- Shea - powiedział chrapliwie. - Wyjeżdżamy. Poruszyła

się, wymamrotała coś przez sen i wcisnęła policzek

jeszcze głębiej w fałdy podgumowanej osłony zbiornika.

Simon z ociąganiem dotknął jej ramienia.

- Shea! Obudź się! Otworzyła nieprzytomne oczy.
- To ty? - wyszeptała. - Właśnie... właśnie mi się śniłeś.

Co się stało?

Simon podniósł się z klęczek.

background image

- Jim jest gotów do odjazdu - oznajmił sztywno. -

Podwieziemy cię do bazy.

Ściągnęła brwi, jakby szukała czegoś w pamięci.
- Zostawiłam samochód u siebie. Przywieźli mnie tu

helikopterem.

- W takim razie odwieziemy cię do domu. Wstawaj.

Ziewnęła szeroko i chciała się podnieść, lecz zachwiała się

lekko i Simon musiał ją podtrzymać.
- Kiedy mnie obejmowałeś w lesie, twoja skóra pachniała

wodą z jeziora - wymamrotała głosem człowieka wyrwanego
z głębokiego snu.

Jak oparzony otrząsnął z siebie jej rękę.
- Mógłby to być każdy, prawda?
Shea zmieszała się. Zamrugała oczami. Widział, że nie

bardzo wie, jak zareagować.

- Tego bym nie powiedziała... - odezwała się w końcu,

chwiejąc się na nogach. - Jestem zupełnie skołowana. Gdzie
Jim? Och, jedźmy stąd jak najprędzej.

O niczym innym bardziej nie marzył.
Jazda do domu trwała dwie godziny. Przez pierwszy

kwadrans Shea gadała jak najęta, po czym umilkła, walcząc ze
snem. Kleiły się jej powieki; próbowała je podnieść, ale były
coraz cięższe. Aż wreszcie głowa bezwładnie opadła jej na
ramię Simona. Usnęła. Simon otoczył Sheę ramieniem,
przeklinając w duchu dzień, w którym ją spotkał.

- Czy nie mógłbyś sam odwieźć jej do domu? - poprosił

go Jim, kiedy byli już niedaleko. - Obiecałem Sally, że jeszcze
dziś do niej zatelefonuję, a robi się późno...

- Nie ma sprawy - zgodził się Simon bezbarwnym tonem.
Jim zatrzymał wóz pod drzewami. Zmęczenie

najwyraźniej opuściło go w jednej chwili, jakby ciążyło mu
nie bardziej niż koszula, którą właśnie z siebie ściągał. Kiedy

background image

wyskoczył, zatrzaskując za sobą drzwi, Shea obudziła się i
wyprostowała.

- Gdzie jesteśmy? - zapytała mało przytomnie.
- Jim poszedł zatelefonować do Sally. Sam cię odwiozę.
- W porządku. - Przetarła oczy. - Musisz zawrócić do

drogi i skręcić w prawo.

Wąska droga do jej chaty biegła w lesie, brzegiem jeziora.

Domek stał na samym jej końcu i tam też kończyły się słupy
wysokiego napięcia.

- Nie boisz się tu mieszkać sama? - zapytał zdawkowo.
- Nie. Po tygodniu obozowania to miejsce jest rajem.

Dziękuję za podwiezienie. Cześć, Simon.

Odczekał, aż otworzy drzwi i zapali światło, i zaraz potem

ruszył. Nie wymknęło się jej ani jedno słówko o tym, że może
się jeszcze kiedyś spotkają, toteż świadomie nie zasugerował
takiej możliwości. Odczepić się raz na zawsze - oto, co
powinieneś zrobić, myślał ponuro, pędząc jak strzała między
drzewami. Miesiąc temu nie wiedziałeś nawet, że jakaś Shea
istnieje. No więc usuń ją ze swego życia. Przecież ona nie
chce być jego częścią. I nigdy nie będzie chciała.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY
Następnego dnia o jedenastej wybrał się samochodem do

Somerville, żeby kupić warzywa. W drzwiach sklepiku niemal
zderzył się z wychodzącą zeń starszą panią, cofnął się i
przytrzymał jej drzwi. W spojrzeniu bystrych piwnych oczu
kobiety i w jej domowej, bardzo kolorowej sukience było tyle
życia, że aż się uśmiechnął.

- Serdecznie dziękuję - powiedziała i jej pomarszczoną jak

jabłuszko twarz rozświetlił uśmiech. - A kim pan jest, młody
człowieku?

- Simon Greywood - przedstawił się. - Dawno już nikt się

tak do mnie nie zwracał... Jestem bratem Jima Hanrahana.

- Ach tak, tym artystą. Z Anglii.
- Zgadza się - potwierdził Simon sucho. - Pomogę pani

nieść siatki.

- Niech je pan łaskawie potrzyma, a ja pójdę tylko

odwiązać Tiggera. Tak go nazwałam, bo wszędzie wpada jak
bomba. Ach, stokrotnie pana przepraszam... Jestem Minnie
Conover. Mieszkam tu zaraz, przy drodze.

Ogromny kudłaty kundel, uwiązany do budki

telefonicznej, zaczął rzeczywiście szaleńczo odskakiwać
swoją panią, kiedy tylko go uwolniła. Miał tak samo bystre
brązowe oczy jak pani Conover.

- Odniosę pani torby do domu - zaoferował się Simon.
- Bardzo mi będzie miło. A po drodze może mi pan

wyjaśnić, dlaczego pan i brat macie różne nazwiska.

- To długa historia - powiedział, nieco zszokowany

prostolinijnością staruszki.

- Uwielbiam długie historie - odparła stanowczo Minnie

Conover. - Człowiek powinien znać swoje korzenie. To
ważne, prawda?

background image

Przez parę minut gawędzili o potrzebie pielęgnowania

historii i tradycji rodzinnych, aż wreszcie Minnie ponagliła
Simona:

- No więc, jak to jest? Hanrahan i Greywood. Czy wasi

rodzice się rozwiedli?

Wszystko, byle tylko nie myśleć o Shei, powiedział sobie

Simon i zaczął:

- Jim miał niecały rok, a ja jedenaście lat, kiedy nasi

rodzice zginęli w przypadkowej eksplozji gazu. Tata był
Anglikiem, a mama Irlandką. Darli ze sobą koty, ale bardzo
się kochali... Byłem zdruzgotany ich utratą i stałem się małym
ulicznikiem. Kradzieże, rozbój - wie pani, jak to jest. Nie
mieliśmy bliskich krewnych, więc zajął się nami sąd. Jima
zaadoptowało małżeństwo z Kanady, jacyś Hanrahanowie.
Nikt jednak nie chciał adoptować mnie - niesfornego
dwunastolatka z problemami. Przez następne cztery lata
tułałem się po sierocińcach; raz miałem gdzie mieszkać, kiedy
indziej nie, wynikały z tego kłopoty.

Podeszli do niedużego domku, z ogródkiem tonącym w

kwiatach. Pani Conover otworzyła furtkę i Tigger dał susa
między szkarłatne szałwie i pomarańczowe nagietki.

- Może wstąpi pan na herbatę - zaproponowała. - Bardzo

bym chciała wysłuchać reszty.

Simon zrozumiał nagle, jak bardzo łaknie teraz czyjegoś

towarzystwa poza swoim własnym, i z radością przyjął
zaproszenie. Mieszkanie Minnie okazało się tak samo nie
uporządkowane jak ogród i podobnie jak on świadczyło o tym,
że jego właścicielka namiętnie kocha żyć. Pomógł jej wyłożyć
zakupy i usiadł przy maleńkim kuchennym blacie. Popijając
straszliwie mocną herbatę i raz po raz pogryzając sucharka,
opowiedział dalszy ciąg historii swego życia.

- Zamierzałem opuścić szkołę, jak tylko skończę

szesnaście lat. W ostatnim semestrze, w dniu, kiedy akurat nie

background image

poszedłem na wagary, na lekcji zjawił się jakiś stary człowiek.
Miał nam mówić o sztuce. Nie interesowałem się sztuką, więc
cały czas robiłem to co zawsze, kiedy się nudziłem -
rysowałem karykatury tych wszystkich nudziarzy i
puszczałem je w obieg po klasie, żeby chłopaki mieli się z
czego pośmiać. Ale tym razem - Simon uśmiechnął się
łagodnie - źle trafiłem. Ten człowiek zszedł z podium, wziął
do ręki jeden z moich rysunków, przyglądał mu się długo i
powiedział, że jeśli chciałbym wykorzystać swój talent z
większym pożytkiem, to możemy porozmawiać po wykładzie.
W jakiś dziwny sposób przypominał mi mojego tatę.
Poszedłem więc z nim porozmawiać i następnego dnia zabrał
mnie do National Gallery. Nigdy tam nie byłem - sztuka
wszak jest dla gogusiów - i nagle poczułem się tak, jakby
otworzono przede mną podwoje świata, na który
podświadomie całe życie czekałem. Efekt był taki, że z
pomocą tego człowieka dostałem się do szkoły plastycznej,
gdzie nauczyłem się pracować ciężej, niż to w ogóle
uważałem za możliwe. Miałem dwadzieścia pięć lat, gdy
zacząłem malować portrety i dzięki łutowi szczęścia, a także,
jak sądzę, talentowi, osiągnąłem wyżyny. - Wzruszył
ramionami. - No i koniec historii.

- No to teraz musi pan namalować portret brata -

powiedziała prostodusznie Minnie i w tej sekundzie domek
wydał się Simonowi za ciasny.

- Być może. - Skrzywił się z niechęcią i podniósł się od

stołu.

- A zatem historia nie ma jeszcze końca.
- Nie wiem, jak napisać kolejny rozdział - przyznał.

Zabrzmiało to bardziej przejmująco, niżby tego sobie życzył.
Pani Conover dolała sobie mocnej herbaty i mrugnęła ciepło.

background image

- Może trzeba jedynie odpocząć. Co wezmę gazetę do ręki,

to zaraz znajduję artykuł o kimś, kto zbankrutował albo się
wypalił. To w naszych czasach modne.

- Jestem skończony! - wybuchnął Simon. - Skończyłem

się jako malarz. Nie chodzi o technikę czy umiejętności.
Chodzi o to, że nie odnajduję już w tym sensu.

- Kiedy umarł mój Arnold, przez dwa lata nie zajmowałam

się ogrodem.

- Pani mąż?
- Tak... Czy pan też stracił kogoś bliskiego?
- Nie i nie w tym rzecz. W takim przypadku byłoby to dla

mnie zrozumiałe. Pozornie nic się nie zmieniło, tylko jest tak,
jakby to we mnie coś umarło. I nie mam pojęcia, co z tym
fantem zrobić. - Dopił herbatę, zastanawiając się, dlaczego
opowiada obcej kobiecie o czymś, czego do końca nie wyjawił
nawet bratu. - Lepiej już pójdę, i tak zabrałem pani mnóstwo
czasu. Ale, jeśli mi będzie wolno, chciałbym panią jeszcze
kiedyś odwiedzić.

- Bardzo proszę. Zanim się pożegnamy, pokażę panu moje

maki. Właśnie zaczynają kwitnąć. Musimy tylko uważać na
Tiggera, żeby nie wybiegł z panem za furtkę. Lubi ganiać za
samo-chodami.

Rozmowa z Minnie Conover podniosła Simona na duchu.

W nocy co prawda męczyły go jeszcze koszmary, ale kiedy
obudził się przed świtem, poczuł, iż kryzys się przesilił, że
wydobywa się z dna. Powinienem wziąć przykład z Minnie,
myślał, siedząc na brzegu łóżka. Straciła męża, a jednak
zajmuje się ogródkiem i w dodatku ma jeszcze fantazję
zapraszać do siebie na herbatę nieznajomych ludzi. Nie dane
mu było zdobyć Shei, żywej kobiety. Ale przecież mógł mieć
przynajmniej jej obraz.

Niewiele myśląc, zerwał się z łóżka i zaczął gorączkowo

szperać w szufladach starego biurka stojącego obok kominka.

background image

W końcu usiadł na kanapie z ołówkiem i arkuszem papieru
listowego. Trzy godziny później znaleźć go było można w tym
samym miejscu, pośród porozrzucanych wszędzie rysunków;
wszystkie przedstawiały Sheę kąpiącą się nago w jeziorze. I
jeśli nawet wyobrażał sobie, że rysując ją odprawia coś w
rodzaju egzorcyzmów, to wkrótce miał się przekonać, iż stało
się zupełnie inaczej. Poczuł się z nią przez to jeszcze bardziej
związany i to związany tak ściśle, że aż chciał ją namalować.
Ogarnęło go niezwykłe podniecenie. Po raz pierwszy od
miesięcy zapragnął wziąć pędzel do ręki.

Jak w gorączce jeszcze raz przejrzał swoje szkice.

Odrzucił kilka pierwszych, odkładając na bok te, w których
udało mu się uchwycić coś z piękności i radości Shei. Być
może, myślał, przez ostatnie dni zwodził się tylko. Może to
nie samej Shei pragnął, a jedynie wizerunku kobiety, który
rozpali jego wyobraźnię i ożywi sztukę.

Spuścił kajak na wodę i popłynął do jednej z zatok, gdzie

spędził kolejne dwie godziny, rysując trzciny i ich odbicie w
jeziorze, bielusieńkie kwiaty lilii i porowate skały. Tego
samego ranka pojechał do Halifax, do sklepu z artykułami
malarskimi.

Po powrocie zrobił sobie kanapkę, bo zupełnie zapomniał

o lunchu, i zaczął rozrysowywać swoją kompozycję na małych
arkuszach papieru. Słońce już zachodziło za linię drzew,
ucichły ptaki. Simon przyjrzał się swemu ostatniemu szkicowi
z uczuciem satysfakcji.

I nagle coś pojął. Coś niesłychanie ważnego. Nie wolno

mu było namalować Shei kąpiącej się nago w jeziorze.
Przecież nie wiedziała, że ją wtedy obserwował. Nie wyraziła
zgody, żeby ją taką malował. Jakie miał prawo uwiecznić na
płótnie, które będą oglądać inni, coś, co było tak niesłychanie
prywatne? Nie powinien tego robić, jeśli nawet to wszystko
wyzwoliło w nim na powrót artystę.

background image

W jednej chwili stracił całą odzyskaną energię. Chwycił

swoje szkice, pozwijał je, cisnął do kominka i wrzucił
pomiędzy nie zapalone zapałki. Papiery zajęły się ogniem, do
komina buchnął siwy dym. Jeszcze moment, a nie pozostało z
nich nic poza zwęglonymi strzępkami zmieszanymi z
popiołem. Simon przyglądał się, aż wszystko dopaliło się do
końca, po czym wyszedł na werandę i zapatrzył się na jezioro
prześwitujące między drzewami.

To, co zrobił, było słuszne. Ale jakoś paskudnie bolało.
Nie miał pojęcia, jak długo już stoi na tej werandzie, kiedy

usłyszał, że coś jedzie drogą. I co mu się tak spieszy, pomyślał
z niechęcią, zastanawiając się, kto to może być. W głębi duszy
pragnął, żeby ten ktoś nigdy nie dojechał, gdy tymczasem za
chwilę trzasnęły drzwi samochodu. Nagle na schodkach
werandy zobaczył Sheę.

- Och, to ty - powiedziała. - Jim jest w domu?
Miała na sobie ładną spódnicę w kwiaty i białą wyciętą

bluzkę. Włosy przewiązała czerwoną wstążką. Teoria, jakoby
to jego geniusz potrzebował nowej iskry, a nie on sam jej jako
kobiety, prysła jak bańka mydlana.

- Nie ma go - odpowiedział chłodno. Shea chwyciła go za

rękaw koszuli.

- Może więc - ciebie mogę prosić... Simon, proszę...
- O co chodzi?
Odsunął się i dopiero kiedy wolną ręką odgarnęła z twarzy

niesforny kosmyk, zobaczył na jej czole ślad krwi.

- Na drodze, między waszym domem a moim, leży wydra.

Jest ciężko poturbowana, ale żyje. Trzeba ją chyba dobić...
-Shei załamał się głos. - To ponad moje siły, myślałam, że Jim
coś poradzi.

- Nie mam wyboru - wzruszył ramionami Simon. - Już idę.

Poczekaj chwilę.

background image

Wszedł do domu, zdjął z wieszaka myśliwski nóż Jima i

wyszedł na dwór. Małym czerwonym samochodem Shei
podjechali aż do miejsca, w którym droga schodziła się z
brzegiem jeziora.

- Zostań w samochodzie - zarządził Simon i wysiadł.

Wystarczyło tylko spojrzeć na zmiażdżony zad zwierzątka,

żeby wiedzieć, co należy zrobić. Świadom, że Shea może

nie usłuchać zakazu, przełamał się i szybko podciął wydrze
gardło, po czym w instynktownym odruchu współczucia
zaniósł zmaltretowane, ubłocone ciałko do rowu między
wysokie trawy.

Umył ręce w wodzie, wytarł je o dżinsy i dopiero wtedy

wyszedł na drogę. Shea już tam stała. Obserwowała go, a po
policzkach płynęły jej łzy.

- Tylko to można było zrobić, Sheo - powiedział.
- Wiem - pociągnęła nosem. - Piszczała, kiedy ją

znalazłam. To... to było okropne.

Płacz Shei poruszył Simona do głębi. Kiedy jednak zbliżył

się i wyciągnął rękę, chcąc ją jedynie uspokoić, umknęła z
ramieniem. Tego mu już było za wiele. Był zmęczony długim,
o wiele za długim, dniem i nagle puściły mu nerwy.

- Pozwól, że coś ci powiem, Sheo - syknął przez zęby. -

Jestem już śmiertelnie znużony tym, że traktujesz mnie jak
jakiegoś Kubę Rozpruwacza o snobistycznych, artystowskich
zapędach. Potrzebowałem sześciu tygodni, żeby odpowiedzieć
Jimowi na list, ponieważ w ubiegłym roku zawalił mi się
świat. Nie jestem w stanie malować. Dla ciebie to może
znaczy tyle co nic, ale dla mnie malowanie jest wszystkim.
Tylko to chcę robić, a tu raptem koniec - nie mogę...
Rozumiesz... - Ochrypł i szarpnął ją za ramię. - Aż tu nagle
dostajesz list. Jak z zaświatów, ale w istocie od brata, którego
nie widziałeś od dwudziestu pięciu lat. No i co? Wykręcasz
numer, podnosisz słuchawkę i mówisz: „Halo, cześć, bracie,

background image

to fantastyczne, że możemy znowu spędzić razem tydzień.
Kompletnie mi nie idzie malowanie, więc sobie zrobię urlop".
Tak to sobie wyobrażałaś, prawda? Może ty, ale na pewno nie
ja. Jeszcze nie rozumiesz? Dzień w dzień chodziłem do
pracowni i próbowałem się zebrać. Wysysało to ze mnie
wszystkie siły. Dla nieznanego brata nie zostawało już nic.
Absolutnie nic...

- Nagle uświadomił sobie, jak blisko przyciągnął Sheę,

wzdrygnął się z niechęcią i puścił jej ramię. - No i po co ja ci
o tym, do diabła, mówię? Przecież ty mnie nawet nie lubisz,
dałaś mi to jasno...

- To nieprawda!
- ... jasno do zrozumienia. Mogłabyś jednak mieć chociaż

tyle przyzwoitości, żeby wysłuchać mojej prawdy, zanim...

Dopiero teraz do świadomości Simona dotarły słowa Shei.
- Co? Co powiedziałaś?
Odpowiedź najwyraźniej nie przyszła jej łatwo.
- Lubię cię. Rzecz w tym, że za bardzo.
Dość nieprzytomnie, jakby nie zrozumiał, Simon potarł

twarz ręką.

- Czy zechciałabyś powtórzyć?
- Powiedziałam - zająknęła się Shea - że mi się podobasz.

Ty i Jim różnicie się między sobą jak dzień i noc. Jim jest
moim przyjacielem, traktuję go jak brata. Ciebie nie.

- Jasne - przytaknął Simon. - Dawno z nikim nie spałaś i

nadarzył ci się pierwszy lepszy, czyli ja. Dziękuję pięknie.

- Posłuchajże! - krzyknęła Shea. - Przeinaczasz wszystko,

co mówię. Owszem, mam ochotę pójść z tobą do łóżka;
całowałeś mnie, to chyba wiesz najlepiej. Ale to nie jest takie
proste. Przyjechałeś tu tylko na wakacje, potem wrócisz do
Anglii. A zatem parotygodniowy romans, a później co?
Dziękuję bardzo, cudownie było cię poznać i do widzenia? Na
to sobie, Simon, nie pozwolę. Poza tym mam nie najlepsze

background image

doświadczenia, jeśli chodzi o mężczyzn. Prędzej czy później
zaczyna zawadzać moja praca i facet się ulatnia. I dlatego
próbowałam zachować dystans. Jeśli ci się wydawało, że cię
nie cierpię, było mi to tylko na rękę. Nie robiłam nic, żebyś
zmienił swoją opinię.

- Zaraz, zaraz - powiedział Simon z namysłem. - Z tego,

co mówisz, wynikałoby, że nie żywisz do mnie żadnej urazy, a
rozmawiamy jedynie o czymś w rodzaju mechanizmów
obronnych.

- Tak.
- Dlaczego mi tego od razu nie powiedziałaś? Shea

wysunęła brodę.

- Właśnie to zrobiłam.
- I wiesz, jak się teraz czuję? - Simon nie ukrywał radości.

- Jakbym był o dziesięć lat młodszy i jakbym stracił
kilkanaście zbędnych kilogramów.

- Zrozum, to niczego nie zmienia. Nie zamierzam się z

tobą umawiać ani nic takiego.

- Ale przynajmniej nie nienawidzisz ziemi, po której

chodzę.

- Nigdy nie miałam takiego uczucia.
- Ty się mnie boisz - powiedział bez namysłu.
- Nie ciebie, ale tego, co się ze mną przez ciebie wyrabia.
- Gdybym więc teraz zaczął cię całować, to...
- Ani mi się waż! - Shea bezwiednie cofnęła się o krok.

Simon był z tego nawet zadowolony.

- Wybierałaś się na randkę? - zapytał, rzucając spojrzenie

na jej elegancką spódnicę.

- Jechałam na kawę do mojej dobrej znajomej, Minnie

Conover. Mieszka w Somerville. Jestem już spóźniona, ale
podwiozę cię najpierw do domu.

- Byłem u Minnie wczoraj. Przy herbacie opowiedziałem

jej całą historię mojego życia.

background image

Shei udało się uśmiechnąć.
- Ona tak już działa na ludzi.
- Wejdź i umyj sobie twarz, zanim pojedziesz -

zaproponował Simon.

Zawahała się, lecz po chwili powiedziała:
- Dziękuję ci za zajęcie się wydrą. Widziałam, że trudno ci

ją było zabić... Wiesz, naprawdę cię lubię.

Najchętniej by ją pocałował, lecz opanował się, wiedząc,

że popełniłby błąd.

- Idź już - powiedział.
Kiedy poszła do łazienki, oczyścił i odłożył na miejsce

nóż Jima i umył ręce pod kuchennym zlewem. Wycierając je
w ręcznik, wrócił do pokoju i zastał tam Sheę. Stała obok
kanapy z arkuszem papieru w ręce. Z wyrazu twarzy odgadł,
że jest bardzo poruszona.

- Gdzie to znalazłaś? - syknął, rozpoznając jeden ze

szkiców. - Myślałem, że spaliłem wszystkie.

Popatrzyła na niego niespokojnie i zaczerwieniła się.
- Podniosłam z podłogi - oświadczyła. - Masz doprawdy

bujną wyobraźnię.

Shea Mallory zasługiwała na to, żeby znać prawdę.

Dawno już powinien był jej o tym powiedzieć.

- Pewnego ranka wziąłem kajak Jima i popłynąłem na

jezioro. Widziałem cię wtedy. Było to jakieś dwa tygodnie
temu, zanim się poznaliśmy.

- Szpiegowałeś mnie!
- Dokazywałaś w wodzie jak młode leśne stworzenie. Nie

zamierzałem cię szpiegować.

Wzrok Shei powędrował w stronę kominka.
- Zrobiłeś pewnie sporo takich szkiców. Któregoś zatem

dnia kupię jakiś ilustrowany magazyn i w reprodukcji twojego
obrazu rozpoznam siebie, czy tak?

background image

- Nie. Właśnie dlatego wszystko spaliłem. Uznałem, że nie

wolno mi naruszyć twoich dóbr osobistych.

- Na wszelki wypadek zostawiłeś sobie jednak jeden szkic

- powiedziała z wściekłością.

Simon z trudem się opanował.
- Niczego sobie celowo nie zostawiałem, sądziłem, że

spaliłem wszystkie.

- Wiesz co?! - Zdenerwowana Shea wymachiwała

arkuszem. - Bodaj bym cię nigdy nie spotkała.

- Ja również o niczym innym bardziej bym nie marzył -

odciął się Simon i chwycił leżące na stole pudełko zapałek. -
Daj no ten papier, zaraz go spalę jak tamte.

Tymczasem Shea przycisnęła rysunek do piersi.
- Ale przecież to jest piękne! - zawołała. - Nie możesz go

spalić. - Nagle oblała się pąsem. - Powiedziałam piękne nie
dlatego, że to jestem ja, nie, nie to miałam na myśli. Chodzi o
to, że... Simon! Ty masz ogromny talent.

W tej sprawie nie potrzebował jej komplementów.
- Spaliłem wszystko, Sheo. Daj mi to, proszę.
- Nie! - sprzeciwiła się. - Chcę to zatrzymać. Simon

odetchnął ciężko.

- To nie jest podpisane - burknął arogancko. - Ma wartość

nie większą niż papier, na którym rysowałem.

Na twarzy Shei malowało się kompletne zaskoczenie.
- To ty myślisz, że chcę zatrzymać twój rysunek po to,

żeby go sprzedać? Żeby na nim zarobić? Ach, ty! Cofam
wszystko, co powiedziałam. Nie znoszę cię!

Wyglądała pięknie w swoim gniewie; falowały jej piersi,

błyszczały oczy.

- A więc po co ci ten papier?
Shea najwyraźniej była zbyt zdenerwowana, żeby bawię

się w wykręty.

background image

- Ponieważ - powiedziała uczciwie - uchwyciłeś coś ze

mnie, czego nie zna prawie nikt. A także dlatego, że - nie
wiem, jakim cudem - na lichym papierze i jedynie za pomocą
ołówka wyczarowałeś coś niewiarygodnie pięknego.

- Nie wiem nawet, o którym rysunku mówisz. Przycisnęła

arkusz mocniej.

- Jeśli ci pokażę, nie będziesz próbował mi go odebrać?
- Doprawdy nisko mnie cenisz...
- Obiecaj!
- Dobrze, ale to będzie kosztowało - powiedział

niebacznie, zapominając o wszystkich swoich
postanowieniach. – Możesz zatrzymać ten kawałek papieru aż
do śmierci. Cena - jeden pocałunek.

- Zdemoralizowany pajac! - syknęła Shea.
- I cham bez zasad - zgodził się Simon.
- Znowu mnie prowokujesz, prawda? Jeśli się zgodzę, to

tylko dlatego, że chcę mieć ten rysunek - zastrzegła się.

W jej oczach błysnęła radość. Miały taki wyraz, jak

wtedy, kiedy się śmiała. Uwielbiał to.

- Połóż arkusz na stole - nakazał. - Jeden pocałunek i

możesz jechać do Minnie na kawę.

Prowokująco wdzięczna w każdym swoim ruchu, Shea

położyła szkic na stole, zdjęła z włosów wstążkę i potrząsnęła
lokami.

- Jeden pocałunek - powiedziała. - Oto zapłata.
- Nie określiłem czasu jego trwania.
- Jestem już i tak spóźniona, a nie chciałbyś chyba, żeby

Minnie niepokoiła się przez ciebie. Nie należy martwić miłych
staruszek, prawda, Simon?

Stała teraz bardzo blisko, jarzyły jej się oczy.
- Prawda - odpowiedział bez przekonania.
Shea objęła go rękami za szyję. Pierwsze muśnięcie jej

warg powiedziało mu, że wcale nie jest taka pewna siebie, jak

background image

mogłoby się to wydawać. Waliło mu w skroniach i zamarł w
oczekiwaniu. Kiedy jednak poczuł dłoń Shei we włosach i jej
ciepłe, układające się miękko wargi, przyciągnął ją mocno do
siebie i przejął inicjatywę. Chciał, żeby ten oszałamiający,
słodki pocałunek trwał wiecznie.

Niepomny niczego poza pożądaniem, wtulił ją w siebie

tak, że nie mogła nie odczuć, jak bardzo jest podniecony, a
drugą ręką odnalazł jej pierś. Pasowała do jego dłoni, jakby
była specjalnie ulana.

- Shea - szepnął tuż przy jej ustach, czując, że cała drży. -

Shea, tak bardzo cię pragnę.

Umknęła mu błyskawicznie, odsunęła twarz i przez

sekundę widział swoje odbicie w jej źrenicach.

- Właśnie dlatego starałam się trzymać cię na dystans -

wydusiła, odpychając się dłońmi od jego piersi. - Wystarczy,
że się do siebie zbliżymy, to od razu... To szaleństwo, Simon.
Nie będę się z tobą kochać, nie będę! Nie powinnam była
rozpoczynać tej zabawy. Myślałam, że potrafię nad tym
wszystkim łatwo zapanować. Jakże się myliłam! Jak mogłam
być taka głupia!

Nerwowo wygładzała bluzkę, trzęsły się jej ręce.
- Przecież nie stało się nic złego - uniósł się Simon. - My...
- Stało się, i to z mojej winy. Przepraszam. To się więcej

nie powtórzy. - Rozglądała się wokół niewidzącym wzrokiem,
jakby nie była pewna, gdzie właściwie się znajduje. - Muszę
stąd wyjść - szepnęła i podbiegła do drzwi.

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY
Następnego dnia rano Simon zatelefonował do bazy.

Owszem, przydałby się ktoś do pracy i owszem, gaszenie
ognia z powietrza potrwa jeszcze przynajmniej dwa dni.

Podśpiewując, Simon zebrał swój sprzęt i wyprowadził

wóz Jima. Zaraz po przyjeździe na miejsce przydzielono go do
brygady. Zrobiło mu się ciepło na sercu, gdyż Steve, Joe i
Charlie powitali go jak starego kumpla. Kilka w miarę
dyskretnych pytań pozwoliło mu się zorientować, gdzie jest
Shea. Zrzucała wodę na południowej flance, tam, gdzie pożar
nie rozpalił się jeszcze na dobre. Dowiedziawszy się, czego
chciał, zabrał się do pracy i jak zwykle ciężki wysiłek
fizyczny sprawił mu satysfakcję.

Do bazy wrócili dopiero po ósmej wieczorem, Simon

zrzucił z siebie ochronny kombinezon, zdjął hełm, umył twarz
i ręce w pakamerze i od razu poszedł jeść. W londyńskiej
eleganckiej restauracji pewnie by się krzywił nad
przepieczoną wołowiną, ale nie tu. Trzymając przed sobą
pełną tacę, ogarnął spojrzeniem stołówkę i natychmiast
dostrzegł Sheę. Siedziała tyłem do wejścia przy jednym
stoliku z Michaelem. Podszedł więc do nich, odsunął krzesło,
które stało na wprost niej, i usiadł.

- Cześć, Sheo - powiedział.
Popatrzyła na niego jak na upiora i zaczerwieniła się po

same uszy.

- A ty tu skąd? - burknęła ponuro.
- Przyjechałem ciężarówką Jima - odpowiedział spokojnie,

krasząc ziemniaki masłem. - Co u ciebie, Michael?

- Normalnie. - Pilot przeniósł spojrzenie z Simona na

Sheę, dopił kawę i podniósł się od stołu. - Umyję helikoptery,
Sheo. Dokończ spokojnie kolację.

- Oto, co znaczy przyjaciel - rzuciła w przestrzeń,

odprowadzając wzrokiem oddalającego się Michaela.

background image

Nie zdążyła się jeszcze przebrać z kombinezonu i ten strój,

a także splecione ciasno włosy nadawały jej pozory
opanowania.

- Zapomniałaś wziąć rysunek - rzekł Simon, zabierając się

do pieczeni. - Jak zastałaś Minnie?

- Przejechałeś sto kilkadziesiąt kilometrów chyba nie po

to, żeby rozmawiać o Minnie.

- Chciałem się z tobą zobaczyć. Shea przechyliła się przez

stolik.

- Słuchaj - powiedziała dobitnym szeptem. - Nie

zamierzam bawić się z tobą w miłość. Tracisz tylko czas.

- Nie sądzę.
- Nie będziemy o tym dyskutować w sali pełnej samych

chłopów. To plotkarze nie gorsi od kobiet, możesz mi
wierzyć.

Na znak, że uważa rozmowę za zakończoną, ugryzła

ciastko.

- Warto harować cały dzień w brudzie i popiele, żeby

jedzonko chciało tak smakować - oświadczył Simon, gładząc
się po brzuchu.

Shea westchnęła i podparła brodę rękami.
- Mam nadzieję, że po moim wyjściu nie spaliłeś rysunku.
- Położyłem go na regale koło łóżka. Możesz sobie

odebrać, kiedy tylko zechcesz.

- Ciągle tylko to łóżko i łóżko. Nie umiesz myśleć o

czymś innym?

Tymczasem do stołówki weszło kilku mężczyzn, a wśród

nich Everett. Z tacami w rękach, szukali wolnych miejsc.

- Od kiedy cię poznałem, ciągnie mnie z magiczną siłą -

przyznał uczciwie Simon. - Ale teraz chyba naprawdę
powinniśmy zmienić temat... Słyszałem, że jutro może zdrowo
padać.

background image

- Obiecanki-cacanki, a głupiemu radość - podchwyciła

swobodnie Shea. - O deszczu mówi się już od tygodnia. Nie
chciałabym być w skórze takiego meteorologa. Wszyscy
wiedzą, że plecie bez sensu... - Nagle zmieniła się na twarzy. -
Simon! Uważaj! - krzyknęła.

Błyskawicznie złowił jej zwrócone w bok spojrzenie i

wiedziony jakimś szóstym zmysłem odchylił się do tyłu.
Dosłownie o milimetr od jego ramienia przeleciał kubek z
wrzącą kawą i nie rozbijając się stuknął o podłogę. Simon
odstawił krzesło i wstał rozsierdzony na dobre. Wiedział,
czyja to sprawka. Zanim jednak zdążył coś powiedzieć,
Everett zawołał:

- Przepraszam, Si, potknąłem się. Całe szczęście, że cię

nie oblało.

Obłudna glista, myślał Simon, dławiąc się z wściekłości.

Chce mi się odpłacić za to, że go upokorzyłem przed
chłopakami, tam, nad jeziorem. Usiadł powoli, obserwując
Everetta, który schylił się i podniósł pusty kubek.

- Zaraz zawołam jakąś dziewczynę z kuchni, żeby

posprzątała - powiedział Everett.

- Kobiety powinny odmówić sprzątania po facetach takich

jak on - odezwała się Shea, kiedy tylko odszedł. - Wyglądałeś
tak, jakbyś miał ochotę zrobić z niego mokrą plamę.

- Możliwe. Jeszcze nie zapomniałem, w jaki sposób mówił

o tobie nad jeziorem.

- A może tak się wtedy zirytowałeś, bo sam chciałeś mnie

dla siebie?

- Daj spokój, Sheo. To prawda, że cię pragnę, ale

obojętnie o kim by wtedy mówił, nie potrafiłbym znieść jego
chamstwa.

Popatrzyła na niego z namysłem.
- Przepraszam, nie powinnam była tak mówić. Wiesz...

jest coś, o co chciałabym cię zapytać... Powiedziałeś mi, że nie

background image

możesz malować, że nie potrafisz już odnaleźć w tym sensu.
A przecież zrobiłeś masę szkiców... - Do tej pory bawiła się
nożem, ale teraz podniosła na Simona zakłopotany wzrok. -
Chciałeś mnie namalować?

Odpowiedziało jej tylko skinienie głowy.
- To znaczy, że gdybyś zachował te szkice, byłbyś znowu

w stanie malować?

- Być może. Kto to wie?
- Czy po wyjeździe z Anglii robiłeś również jakieś inne

rysunki?

- Nie.
- W takim razie muszę ci to powiedzieć. Honor to bardzo

staroświeckie pojęcie, prawda? Dla mnie jednak jesteś
człowiekiem honoru.

Simon oniemiał. Ona mówi poważnie, pomyślał

zaniepokojony.

- Nie rób ze mnie jakiegoś świętego - odezwał się ciepło. .

- Nawet nie wiesz, jak mi daleko do świętości, kiedy jesteś
obok.

- Nie żartuj - poprosiła z ogniem w szarych oczach. - Już

wczoraj wiedziałam, co dla ciebie znaczy rozstanie z
malarstwem. Sądzisz, że tego nie rozumiem? Gdybym tak
pewnego dnia odkryła, że nie mogę latać, byłabym
zdruzgotana. Ale ty zdecydowałeś, że nie możesz wykorzystać
tych szkiców, gdyż uznałeś, że byłoby to wobec mnie
nielojalne, I to nazywam postawą człowieka honoru.

Simon nie wiedział, co powiedzieć. Włożył do ust kawał

wołowiny i żuł ją metodycznie, zastanawiając się, jak teraz
postąpić. W końcu przełknął mięso, upił łyk wody i
powiedział:

- Nigdy nie spotkałem kogoś takiego jak ty, Sheo. Może

moglibyśmy zacząć wszystko od nowa, jak myślisz? Załóżmy,
że dopiero co nas sobie przedstawiono. Teraz mój ruch. Proszę

background image

cię o spotkanie. O taką zwykłą randkę. Umówimy się na
przykład na wspólną kolację, powiedzmy w sobotę. Co ty na
to?

- Nie dlatego ci to wszystko powiedziałam!
- Wiem. Jesteś wrażliwa, prawdomówna i obchodzi cię to,

co czują inni. - Uśmiechnął się, próbując rozładować
atmosferę. - Moglibyśmy posiedzieć w restauracji i z dwóch
stron stolika mówić sobie czułe słówka.

Shea wyglądała tak, jakby wpadła w potrzask.
- Nie o to chodzi, Simon - powiedziała z nieszczęśliwą

miną. - Naprawdę nie o to.

- Jeśli chcesz, to gotów jestem obiecać, że nawet cię nie

dotknę. Nawet gdybym miał przez to zwariować.

- Rzecz w tym - wybuchnęła Shea - że i ja wariuję.
- No więc w czym problem? - Simon był zupełnie

zaskoczony. Ta kobieta miała niesamowity dar robienia mu
niespodzianek.

- Co za głupia rozmowa! - burknęła. - Może nie

uwierzysz, ale cieszę się opinią osoby rozsądnej i na poziomie.
Już ci mówiłam, dlaczego nie chcę, żeby się między nami coś
zaczęło. Wyjedziesz za miesiąc, a ja mam dość zostawania na
lodzie. Tym niemniej - uśmiechnęła się bez przekonania -
dziękuję za zaproszenie. To miło z twojej strony.

- Miło, miło - żachnął się Simon. - Nienawidzę tego

słowa. Chcę wiedzieć, dlaczego tak się boisz zaangażować. Ilu
facetów cię zostawiło? Nie dam ci spokoju, dopóki się tego
nie dowiem.

- Znowu mnie dręczysz.
- Możliwe. I nie przestanę. Chyba zdążyłaś to zrozumieć.

Shea ściągnęła brwi, odsunęła się z krzesłem od stołu i wstała.

- Muszę pomóc Michaelowi umyć helikoptery. To nie fair,

żeby robił wszystko sam. Do zobaczenia.

background image

Zapowiadany przez meteorologów deszcz nie chciał spaść.

Cały kolejny dzień Simon pracował jak automat, wiedząc, że
Shea najprawdopodobniej już jutro opuści ich rejon. Był w
kiepskim nastroju. Podobno jestem człowiekiem honoru,
myślał kwaśno, nakładając ochronniki na uszy, żeby nie
ogłuchnąć od ryku piły. No i co z tego mam? Ani Shea nie
chce się ze mną umówić, ani też nie mogę malować.

I tyle mu było po honorze.
Naciął piłą pień, aż posypały się wióry i zaszedł drzewo z

przeciwnej strony. Osmalony kikut runął w dół. Simon otarł
czoło wierzchem dłoni i spojrzał na zegarek. Jeszcze godzina i
koniec z tym szajsem, pomyślał ze złością. Pracował w
pojedynkę na stromym zboczu. Po ścięciu wszystkich
martwych drzew ktoś musiał pomóc w ułożeniu pni w rzędy,
ale na razie wolał być sam. Przeprawił się przez kamienisty
żleb, włączył znowu piłę i zajął się usuwaniem najniższego z
czterech opalonych świerków, których igliwie musiało płonąć
w ogniu jak hubka. Chociaż nie opuszczał go wisielczy
humor, fizycznie czuł się doskonale. Cieszyła go równa gra
napiętych mięśni i poczucie siły. Nie można sprowadzać
aktywności fizycznej wyłącznie do gimnastyki, pomyślał,
mając na uwadze swoje życie w ciągu ostatnich kilku lat, i
zanim pochylił się nad ostatnim pniakiem, wymacał nogą
ostry kamień, żeby sprawdzić, czy go utrzyma. Naciął drzewo
i od razu posypały się wióry.

Nigdy później nie miał się dowiedzieć, co w pewnej

sekundzie kazało mu się rozejrzeć. Czy ostrzegł go jakiś
uchwycony kątem oka ruch, czy też instynkt samoobrony.
Jakkolwiek by było, zza swych plastikowych gogli zobaczył
nagle ogromny głaz toczący się z góry prosto na niego.
Błyskawicznie uskoczył w bok, lecz kamień, na który stąpnął,
wymknął mu się spod nóg, a piła wyrwała się z ręki. Simon
stracił równowagę, poczuł palący ból w udzie, a następnie

background image

zwalił się na ziemię, uderzając nadgarstkiem o skałę. Przez
chwilę nie mógł oddychać. Słyszał tylko oddalający się łoskot
spadającego głazu.

Jakiś czas leżał spokojnie, próbując wyrównać oddech.

Tymczasem w lewej nodze powoli i początkowo całkiem
niewinnie zaczął narastać ból. Simon podniósł się na łokciu i
uzmysłowił sobie, iż rzeźba terenu sprawia, że nikt nie
zauważył wypadku.

Zbocze zatańczyło mu przed oczami. Powietrze faluje z

gorąca, pomyślał i popatrzył na swoją nogę. Nogawka
kombinezonu była rozdarta, a brzegi rozcięcia poplamione na
czerwono. Prawdziwy mężczyzna nie mdleje na widok krwi,
powiedział sobie. Nawet jeżeli jest to jego własna krew.

Nie miał przy sobie nadajnika radiowego - wyposażeni w

nie byli jedynie dowódcy brygad. Nabrał więc powietrza i ile
sił w płucach krzyknął imię Steve'a. Z dołu wąwozu dobiegł
go tylko nieprzerwany ryk pił. Jak na ironię, słyszał też gdzieś
daleko z lewa mruczenie helikoptera. Niezdarnie jak dziecko
wyswobodził się z góry kombinezonu, zdjął podkoszulek i
owinął nim ranę. Z bólu zaparło mu dech.

Zawołał jeszcze raz, i jeszcze raz, świadom, że jego głos

utonie w warkocie pił i nie przedrze się przez ochronniki na
uszy. Musiał jednak coś robić. Bał się, że się wykrwawi.

Podkoszulek był już splamiony. Walcząc z zawrotami

głowy, wbił łokcie w ziemię i zaczął powoli pełznąć pod górę.
Przy pierwszym poruszeniu jęknął głośno z bólu, lecz zacisnął
zęby, czując, że pot zalewa mu oczy, i piął się dalej. Nagle
stuknął łokciem o wystający głaz, który wydał mu się
monstrualną przeszkodą. Oparł się i przez kilka minut łapał
oddech. Całe kolano miał umazane w ciepłej, lepkiej krwi.
Zawołał znowu, lecz odniósł wrażenie, że to woła ktoś inny,
ktoś z daleka. Z trudem starał się opanować dygotanie. Trząsł
się cały, mimo że nie powinno mu być zimno - świeciło

background image

słońce, a pod sobą miał spaloną, jeszcze ciepłą po pożarze
ziemię. Spróbował zatamować krwawienie, lecz ból był tak
silny, że opadł z powrotem na skałę i zamknął oczy w nagłym
przypływie słabości. Szumiało mu w uszach, słyszał buczenie.
Zaraz zemdleję, pomyślał z nienaturalną jasnością. A zanim
chłopcy skończą robotę i zorientują się, że mnie nie ma, może
już być za późno. Co za idiotyczna śmierć...

Buczenie stawało się coraz głośniejsze. Simon z trudem

uniósł głowę i zmusił się, by spojrzeć w górę. Z gorącego
błękitnego nieba opadał mały niebieski helikopter - helikopter
Shei.

Wyglądało na to, że szuka na zboczu miejsca, nadającego

się do lądowania. Simon miał ochotę pomachać, lecz ręka go
nie usłuchała. Śmigłowiec obniżył się, przeleciał tuż nad nim,
wzbijając w górę tuman spalonego pyłu, który zakrył słońce.

Pewnie uważa, że się tu wyleguję, pomyślał Simon. Na

samym początku ich znajomości zadrwiła sobie z niego,
mówiąc, że nie wytrzyma tej harówki. No i ma teraz na to
jaskrawy dowód... Rozłożyło go dosłownie na obie łopatki.
Zacisnął powieki.

Ktoś powtarzał jego imię. Czyjaś sylwetka przesłoniła

sobą słońce i nagle usłyszał głos Steve'a.

- Hej, bracie, co się stało? Piła, co? Nie bój się, zaraz cię

stąd wyciągniemy.

Tego, co działo się w ciągu następnych kilku minut,

Simon nigdy nie potrafił sobie dobrze przypomnieć.
Zapamiętał tylko straszliwy ból. Steve i Joe ułożyli go na
noszach i ponieśli gdzieś pod górę. Helikopter zawisnął nisko,
rozdmuchując sadze i popiół, czterej ludzie wnieśli go na tylne
siedzenie. Zapamiętał pobladłą twarz Shei i jej szeroko
otwarte oczy, kiedy odwróciła się, żeby na niego popatrzeć.
Bardzo chciał jej powiedzieć, że nie stało się nic poważnego.
Kiedy jednak Steve układał go w kabinie, zraniona noga

background image

uderzyła o framugę drzwi. Usłyszał jakiś potworny, ochrypły
krzyk i zanim zdążył sobie uświadomić, że to on sam tak
krzyczy, stracił przytomność.

Leżąc na własnym łóżku w chacie Jima, Simon próbował

sobie przypomnieć, jak się tu w ogóle dostał. Helikopterem
przewieziono go do najbliższego szpitalika. Energiczny, lecz
raczej oschły młody lekarz zapewnił go, że mimo sporej utraty
krwi nacierpi się trochę, ale będzie zdrów. Naszpikowany
środkami przeciwbólowymi zasnął, czekając na karetkę, która
miała go odwieźć do domu. Była tam również Shea - a może
tylko o niej śnił.

Leżał bez ruchu. Otaczała go noc. Poruszył rękami i

nogami i stwierdził, że ma w nich władzę. Miał zamęt w
głowie i zachciało mu się pić. Kiedy usiadł, łóżko skrzypnęło.
Zobaczył duży opatrunek na udzie. Potrzebował wyjść do
łazienki. Przy ścianie stały kule, sięgnął więc po nie i
podciągnął się w górę. Przez nieuwagę obciążył jednak
zbytnio chorą nogę i natychmiast na czoło wystąpiły mu
kropelki potu. Postękując z wysiłku, usiłował jakoś przecisnąć
się między krzesłem a toaletką, gdy nagle usłyszał czyjeś
szybkie kroki. Po chwili do pokoju wbiegła Shea.

- Umarłem i poszedłem do nieba - powiedział, jakby nie

do końca uświadamiając sobie sens swoich słów.

- Nie umarłeś - odparła surowo.
Simon potarł czoło, walcząc z zawrotem głowy.
- W takim razie jest sobota i przyjechałaś po mnie na

umówioną kolację.

Przez ściągniętą twarz Shei przebiegł słaby uśmiech.
- Daj spokój, Simon. Jeśli kiedykolwiek będziemy się

dokądś wybierać, to przyrzekam, że ubiorę się w coś innego
niż stary podkoszulek Jima. Dokąd ty idziesz?

background image

Simon nie odpowiedział od razu. Podkoszulek Jima był

dla Shei za szeroki, ale nie za długi; widział jej smukłe nogi i
wysoko sklepione stopy.

- Jeśli nie jestem jeszcze w niebie, to w każdym razie

gdzieś blisko - zażartował. - Chciałem się dostać do łazienki.
Przepraszam, że cię obudziłem. Nie nauczyłem się jeszcze
posługiwać tymi pałeczkami.

Pokuśtykał niepewnie w stronę łazienki. Shea ochraniała

go przez cały czas. Przypominała mu teraz bardziej
nastroszoną kurzą mamę, której pisklę gdzieś się zabłąkało,
niż pewnego swych umiejętności pilota helikoptera.

- Czy nie zechciałabyś zrobić herbaty? - poprosił. -

Poszukaj też dla mnie jakiejś koszuli i spodni. Są w sypialni.
Możesz też - uśmiechnął się trochę kpiąco - wziąć sobie swój
rysunek, jak już tam będziesz.

Byli teraz w pokoju. Światło padało wprost na twarz Shei.

Skinęła głową i zaraz potem nisko ją opuściła.

- Coś nie tak? - zapytał. - Źle się czujesz? Burza włosów

zakrywała twarz Shei.

- Nie, skąd - powiedziała zmienionym, przytłumionym

głosem. - Zaraz zrobię herbaty.

Niemal tracąc równowagę, Simon chwycił ją za łokieć.
- Spójrz na mnie.
Kiedy podniosła głowę, zobaczył, że po policzkach płyną

jej łzy i że drżą jej wargi.

- Chodźże tutaj! - zawołał. Czuł, że coś dziwnego dzieje

się w jego sercu. - Żeby szlag trafił te kule!

- Przestań się rządzić - wychlipała, wpadając Simonowi w

objęcia, i opasując go ciasno ramionami rozpłakała się na
dobre. - Byłam - mówiła poprzez łzy - taka przerażona, gdy
zobaczyłam, że leżysz na ziemi. Od razu wiedziałam, że to ty.
A potem straciłeś przytomność, cała kabina była
zakrwawiona, to... to było straszne.

background image

Simon ukrył twarz w jej włosach, uśmiechając się z

radości. Tak nie mówiłaby kobieta, która by go nie cierpiała.

- Dlaczego w ogóle przyleciałaś? To przecież nie twój

rejon.

- Nie wiem - wyszeptała. - Naprawdę nie mam pojęcia.

Coś mi po prostu kazało zobaczyć, gdzie pracujesz, jak ci
idzie.

Gładził delikatnie jej ramiona, myśląc, czy człowiek może

zemdleć na przykład ze szczęścia.

- Cieszę się, że ci kazało - powiedział. - Serduszko moje,

nie płacz, to nie jest...

Shea poderwała głowę.
- Nie jestem żadnym twoim serduszkiem - krzyknęła ze

łzami w oczach. - Nie jestem niczyim serduszkiem!

- Tym gorzej to świadczy o twoich krajanach - powiedział

z naciskiem Simon. - Dziwni faceci. Śpią całą zimę, a latem
łowią ryby, czy co?... Uwielbiam, jak mnie tak trzymasz, ale
szczerze mówiąc, nie jestem już w stanie stać.

Chyba dopiero teraz Shea uświadomiła sobie, jak

kurczowo go obejmuje. Spąsowiała i cofnęła się, ocierając
wierzchem dłoni spłakaną twarz.

- Pójdę zrobić herbatę - wybąkała i wyszła do kuchni.

Simon miał już wychodzić z łazienki, kiedy spojrzał w lustro.

I to był z jego strony błąd. Wyglądam jak widmo,

pomyślał. Miał podkrążone, wpadnięte oczy i zażółconą cerę.
Na miejscu Shei po prostu by uciekł.

Tymczasem pukała właśnie do drzwi! Nie zaglądając do

środka, podała mu ubranie. Włożenie koszuli nie nastręczało
większych problemów, ze spodniami męczył się jednak dłużej.
Środki przeciwbólowe najwyraźniej przestały działać.

- Herbata na stole! - usłyszał wołanie Shei.
Simon spryskał sobie twarz zimną wodą, ale nie poczuł się

lepiej, i otworzył drzwi.

background image

- O mój Boże, jak ty wyglądasz! - krzyknęła.
- Możemy napić się herbaty w łóżku - zaproponował,

przytrzymując się framugi.

- Razem?
- Tak, razem. Nie jestem wcale przekonany, że tak zaraz

znajdę się w sypialni, więc masz czas się skusić. Niestety,
obudziłem się już na dobre.

- Ja również. - Shea posłała mu zawstydzony uśmiech i

choć tak naprawdę spodziewał się raczej odmowy,
powiedziała: - Dobrze, zaraz do ciebie przyjdę.

Noga za nogą Simon dowlókł się do sypialni i opadł na

łóżko, słysząc swój urywany oddech. Ściągnął koszulę,
poprawił poduszki i położył się. Mógłby przysiąc, że czuje
najdrobniejszy nerw w pozszywanym udzie.

Chwilę później weszła Shea i podała mu kubek parującej

herbaty. Przycupnęła na końcu łóżka i podwinęła pod siebie
nogi.

- Shea... - zaczął z wahaniem. - Jesteś dziewicą?
- Daj spokój, co za pytanie...
- Po prostu powiedz.
- Nie, nie jestem!
- Więc nie zachowuj się jak pensjonarka. Przynajmniej

usiądź tak, żebym cię mógł widzieć.

- Przerażasz mnie. Lądowałam helikopterem w miejscach,

które się do tego najzupełniej nie nadawały, przeprawiałam się
w bród przez górskie strumienie, przeżyłam wywrotkę jachtu,
brałam udział w rozmaitych karkołomnych przedsięwzięciach,
ale nigdy nie odczuwałam strachu. Przynajmniej nie taki jak
przed tobą.

- Ależ ja nie zabiłbym teraz nawet muchy. - Simon klepnął

ręką brzeg łóżka. - Przysuń się tutaj... proszę.

background image

Zwinnie i tak samo zachwycająco jak zawsze podniosła

się, przemierzyła całą długość łóżka i usiadła tak blisko, że
Simon widział zarys jej piersi pod luźnym podkoszulkiem.

- Nie wiem, co ci kazało wczoraj mnie szukać. Ale

wyciągnęłaś mnie z prawdziwych opałów. Dziękuję.

Prawie zauważalnie Shea rozluźniła się.
- Dlaczego to się w ogóle stało?
Nad tym akurat nie musiał się szczególnie długo

zastanawiać.

- Między nami mówiąc... między nami, bo jestem pewien,

że nie zdołam tego nigdy udowodnić, sądzę, że to Everett
odegrał się na mnie...

Simon opisał krótko, jak to akurat wtedy, gdy

podpiłowywał spalone drzewo, ogromny otoczak z
niewiadomej przyczyny zaczął toczyć się na niego z góry.

- Ależ musisz zgłosić to policji! - Shea usiadła prosto,

niemal zrywając się z łóżka.

- No i co dalej? Będą łazić po kamieniach i szukać

odcisków palców? Dajmy temu spokój. Ale nie martw się,
dorwę go wcześniej czy później.

- Lepiej cię mieć za przyjaciela niż za wroga - powiedziała

żywo Shea. - Jestem pewna, że i tamtą kawę wylał na ciebie
specjalnie. ,

- Też tak sądzę - potwierdził Simon i szybko, nie

zmieniając tonu, spytał: - Powiedz mi, czy ten facet, z którym
miałaś romans, nalegał, żebyś zmieniła pracę?

Shea gwałtownym ruchem odstawiła kubek na stoliczek.
- To stara historia i naprawdę nie chcę do niej teraz

wracać. Smuga światła z pokoju prześwietlała sprany,
przecieniony podkoszulek Jima. Simon nie potrafił oderwać
oczu od zarysu kołyszących się piersi i nagle zapragnął Shei
tak bardzo, że zanim zdążył pomyśleć, co robi, wychylił się z
łóżka i przytrzymał ją za rękę.

background image

- Coś nas łączy, Sheo - powiedział chrapliwie - i ty wiesz

o tym tak samo dobrze jak ja. Przysięgam, że nigdy w życiu
nie czułem do kobiety czegoś podobnego. Tak samo jak ty nie
wiem, co będzie, ale muszę wiedzieć, dlaczego tak się mnie
boisz.

- Przyrzekłeś, że mnie nie dotkniesz!
Popatrzył na swoje palce obejmujące jej nadgarstek, jakby

nie był pewien, czy to jego własne, a potem z ogromną
czułością uniósł jej dłoń do ust.

- Simon...
W tonie głosu Shei było coś nieuchwytnego, co kazało mu

podnieść wzrok. Czekała na niego śliczna, spłoniona twarz i
na wpół rozchylone wargi. Bagatelizując ból nogi Simon
przyciągnął dziewczynę i pocałował tkliwie, jakby chciał
jedynie przełamać jej lęk. Shea pochyliła się ku niemu miękko
jak jeziorna trzcina kładąca się na wodę pod podmuchem
wiatru i nagle poczuł na sobie jej ciężar.

W czułym kuszeniu szukała wargami jego warg, miał ją

przy sobie gorącą i miękką, lecz starał się nad sobą panować,
wiedząc, że najmniejszym niewłaściwym ruchem może ją
spłoszyć tak jak sarnę w lesie. Poprzez mgłę zmysłów
przedzierały się gdzieś z głębi świadomości nieporadne słowa.
Zakochałem się w tobie, myślał. Pewnie dlatego wszystko
wydaje mi się takie nowe, takie inne...

Jej ręce otoczyły jego twarz, pachnące słodko włosy

opadły na poduszkę. W gorącym porywie pożądania Simon
poczuł nacisk ust Shei. Pochwycił je wargami i pił ich
słodycz, aż w jego lędźwiach zawrzało życie, zadając kłam
wszystkiemu, co mu się przydarzyło w ciągu minionych
dwunastu godzin. Grały w nim wszystkie zmysły zagłuszając
rozsądek. Walczył ze sobą i starał się pozostawić inicjatywę
samej Shei, ale jedyne, czego pragnął, to przygnieść ją sobą i
zdobyć.

background image

Wyczuła chyba, jak mocno bije mu serce, bo uniosła się

na łokciach i mógł zobaczyć jej twarz i oczy, które
pociemniały z rozkoszy, gdy zaczął pieścić jej piersi. Jęknęła
cicho i to do reszty pozbawiło go rozsądku. Podciągnął
podkoszulek Shei, odsłaniając piersi. Z zachwycającym
uśmiechem, w którym była i duma, i wstyd, Shea zdjęła go
przez głowę i rzuciła na podłogę.

Pojął od razu, co u dziewczyny takiej jak ona oznacza ten

gest i po raz pierwszy w życiu uświadomił sobie, czym może
być miłość.

- Jesteś taka piękna - powiedział poruszony - taka

niewiarygodnie piękna.

Na moment w Shei zwyciężyło zawstydzenie.
- Chciałam, żebyś mnie zobaczył - powiedziała drżącym

głosem. - Widziałeś mnie już tam, nad jeziorem, wiem, ale
teraz to był mój wybór.

Przyciągnął ją bliżej i ukrył twarz między jej stromymi

piersiami, by po chwili przylgnąć ustami do twardych,
wyprężonych sutków. Ściągnął do pasa pościel, żeby
nacieszyć się widokiem jej ciała, a potem zaczął całować ją
pocałunkami tak dzikimi jak ogień skaczący po koronach
drzew.

Jednakże w palącej potrzebie bliskości Shea zapomniała,

że powinna być ostrożna, i niechcący uderzyła kolanem
zranione udo. Jakby na nodze zaciśnięto mu rozżarzone
kleszcze, Simon zawył z bólu. Zacisnął pięści i przez chwilę
walczył o oddech. Ruchem nie mającym nic wspólnego ze
zwykłą u niej łagodnością Shea oderwała się od niego i
zaczęła go przepraszać. Sięgnęła po podkoszulek i otarła mu
nim pot z czoła. Kiedy czerwona mgła przestała przesłaniać
Simonowi oczy, zobaczył, że trzymając się za policzek patrzy
na niego z niepokojem.

- Już dobrze - wymruczał.

background image

- Za nic w świecie nie chciałabym, żebyś przeze mnie

cierpiał. Wiesz o tym, prawda?

Oddychał już równiej, chociaż udo rwało go

niemiłosiernie. Ból jednak podziałał również otrzeźwiająco.

- To stało się przypadkiem - odparł, siląc się na lekki ton. -
I może nawet w odpowiednim momencie. Czy bierzesz

środki

antykoncepcyjne?
- Nie. - Shea była wyraźnie skonsternowana. - Oczywiście,

że nie. Nawet nie pomyślałam o zabezpieczeniu.

- Ani ja - uśmiechnął się Simon i klepnął łóżko przy

zdrowej nodze. - Ubierz się i połóż przy mnie.

Spojrzała na pognieciony podkoszulek, który trzymała w

ręce, jakby nigdy go nie widziała.

- Kochałabym się z tobą, nawet nie pomyślawszy o

konsekwencjach - szepnęła. - Nigdy w życiu tak się nie
zachowywałam.

- Nigdy mi już zatem nie mów, że nic nas nie wiąże.

Oboje wiemy, jaka jest prawda.

- Wierzysz mi? - Shea przypominała nieszczęśliwe

zwierzątko szamocące się w klatce. - Wierzysz, że to nie jest
mój normalny sposób bycia? A może myślisz, że idę do łóżka
z każdym facetem, który o to poprosi?

- Wierzę ci - odparł z przekonaniem Simon. - Po pierwsze

dlatego, że masz zwyczaj mówić prawdę, a po drugie dlatego,
iż, jak sądzę, zostałaś kiedyś bardzo skrzywdzona. Przez
mężczyznę. Mam rację?

Odpowiedziało mu skinienie głowy.
- Widzę, że muszę ci o tym opowiedzieć. Bo to się

zdarzyło nie raz, a dwukrotnie... Moja matka umarła, kiedy
byłam jeszcze mała, i wychowywał mnie ojciec. Uważał, że
wszystko mi wolno, więc rosłam w tym przeświadczeniu.
Kiedy miałam trzynaście lat, odwiedziliśmy dalekich

background image

krewnych w północnej Albercie. Lecieliśmy do nich
terenowym samolotem i właśnie wtedy zrozumiałam, że chcę
zostać pilotem... Tima poznałam w szkole lotniczej, siedem lat
później. Zakochaliśmy się w sobie. Było nam jak w niebie, bo
oboje mieliśmy kręćka na punkcie latania. Znajdź sobie
partnera o podobnych zainteresowaniach - radzą we
wszystkich gazetowych kącikach z serduszkiem. Czy nie tak?
A jednak - w głosie Shei pojawiła się gorycz - dobre rady nie
zawsze się sprawdzają. Oboje otrzymaliśmy licencje i zaraz
potem dostałam ofertę wspaniałej pracy w Nowej Szkocji. Ale
Tim chciał jechać do Ontario. Ja albo twoja praca, wybieraj,
oświadczył mi. Mogłam wybierać między jego karierą
zawodową a własnym życiem. Więc wybrałam.

- Podjęłaś pracę.
- Przez trzy lata latałam na samolotach różnych typów i

przez cały ten czas wystrzegałam się bliższych znajomości.
Pojawiła się przede mną możliwość wzięcia udziału w kursie
dla pilotów helikopterów. Kosztowało to mnóstwo pieniędzy i
musiałam ciężko pracować, ale uwielbiałam te zajęcia. Dwa
lata później poznałam Nicolasa. Był prawnikiem w agencji
czarterowej i od razu wpadliśmy sobie w oko. Tym razem
byłam nieco ostrożniej sza, lecz Nicolas rozkochał się we
mnie i - tak mi się przynajmniej zdawało - rozumiał
wymagania mojego zawodu. Koniec końców zaczęliśmy
planować ślub... Przeszło pięć upojnych miesięcy. Kiedy
jednak nadeszło lato, miałam mnóstwo pracy - jak zwykle w
upalne miesiące. Nicolas kochał żagle i chciał, żebym z nim
pływała. Ale ja często nie mogłam. Nie dało się też
zaplanować normalnego urlopu. Zaczęliśmy się ze sobą
kłócić. Przepraszaliśmy się i obiecywaliśmy poprawę, lecz
było coraz gorzej. Przetrwaliśmy w ten sposób ponad rok i
powinnam chyba się cieszyć, że aż tyle. Następne wakacje
Nicolas spędził jednak w innym towarzystwie niż moje. W

background image

jego życiu pojawiła się pewna nauczycielka, która mogła bez
przeszkód pływać z nim przez całe lato. W sierpniu odkryłam,
że nie tylko żeglują razem... Byłam załamana. Widzisz...
zaufałam Nicolasowi.

- Skończony cham - podsumował lapidarnie Simon.
- Wszystko to zdarzyło się półtora roku temu i od tego

czasu z nikim się nie związałam... Kobieta może być
niezależna do momentu, kiedy mężczyźnie nie zaczyna to
przeszkadzać.

- Shea przeczesała palcami potargane włosy i z tą samą

otwartością, z jaką jeszcze niedawno pragnęła miłości,
powiedziała rozpaczliwie szczerze: - Zawsze myślałam, że
mogę to wszystko mieć. Wszystko, Simon. Uwielbianą pracę,
kochanego mężczyznę a pewnego dnia również dzieci. Czy ja
jestem niespełna rozumu, czy też to jest rzeczywiście
możliwe? - Nie czekając na odpowiedź, dodała smutno: -
Wszyscy, i kobiety, i mężczyźni mówią mi, że jestem
samolubna. Ale jeśli mężczyzna żąda tego samego:
satysfakcjonującej pracy, udanego małżeństwa i dzieci - to
nikt go za egoistę nie uważa. Prawda?

Praca. Kochany i kochający mężczyzna. I dzieci. Simon

milczał, czując się tak, jakby przygniotła go cała lawina
kamieni. Wymagania Shei wydawały mu się najzupełniej
rozsądne. Gdyby spotkał ją rok temu, byłby dla niej
wymarzonym partnerem. Był uznanym artystą, mógł mieszkać
wszędzie, nikt nie liczył mu godzin pracy. Rozkład jej zajęć
nie miałby większego znaczenia - po prostu by się do niego
dostosował. Prawdę mówiąc nawet by mu to odpowiadało.
Zawsze lubił być czasami sam.

Nie wiedział, czy kocha Sheę; wiedział natomiast, że

będąc po prostu sobą, pozwala mu ona zasmakować w czymś,
czego dotąd nie znał, i że uczucia, które w nim obudziła, były
silniejsze od wszystkiego, czego kiedykolwiek doświadczył.

background image

Myśl o tym, że mógłby trzymać w ramionach ich własne
dziecko, napełniła go dziwną tęsknotą.

Ale to przecież były tylko mrzonki. Tracił czas, marząc o

Shei. W ubiegłym roku utracił to, z czego się utrzymywał i co
było sensem jego życia. Nie malował. Nie miał żadnego planu
zajęć, które ewentualnie dopasowywałby do jej rozkładu. Był
- okrutne to, lecz prawdziwe - bezrobotny. Musiał wyglądać
strasznie, bo Shea szarpnęła go za ramię:

- Simon, co z tobą? - zapytała z lękiem. - Masz znowu

krwotok? Co ci jest? Odpowiedz mi, odpowiedz!

- Nie, nic mi nie krwawi - powiedział, siląc się na

naturalność. - Ale muszę wziąć środek przeciwbólowy. Są
tam, na biurku...

Jak mógł jej powiedzieć, o czym naprawdę myślał? A co

gorsza -jak mógł wplątywać ją w romans? Był nikim. Jeszcze
jednym wypalonym artystą.

- Przepraszam cię, jestem zupełnie wykończony - burknął,

gdy podała mu tabletkę.

Na twarzy Shei jak w lustrze odbijały się natychmiast

wszystkie uczucia. Ze ściśniętym sercem zobaczył, jak bardzo
się zmieszała.

- Nie powinnam była tyle mówić - szepnęła. - Będę w

pokoju Jima. Zawołaj, jeśli będziesz czegoś potrzebował.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY
Spał źle. Śniło mu się, że jest w pracowni i maluje

dziesiątki widmowych obrazów, które naraz zaczynają tańczyć
wokół niego, mażąc go umbrą i kopciem. Kiedy się obudził,
świeciło słońce. Słyszał śpiew ptaków i Sheę krzątającą się w
kuchni. Na pewno przygotowuje się do wyjazdu do bazy,
pomyślał z uczuciem ulgi i leżał cicho, czekając, aż wyjdzie z
domu.

Usłyszał hałas otwieranych i zasuwanych drzwi, a potem

wolne, rytmiczne poskrzypywanie bujanego fotela na
werandzie. Spojrzał na zegar. Było po dziesiątej. A zatem nie
wybierała się do pracy. Wcześniej czy później i tak musiał się
z nią zobaczyć, więc wstał, umył się i pokuśtykał do drzwi
wychodzących z kuchni na werandę.

- Dzień dobry! - powitała go promiennie Shea. Miała na

sobie lotniczy kombinezon.

- Nie spóźnisz się aby do pracy? - zapytał z naciskiem.
- Mam dziś wolne. Ale skoro już wstałeś, pojadę do siebie

i wezmę kilka ciuchów. Jim będzie dopiero jutro, więc zostanę
tutaj do jego powrotu.

Otworzyła drzwi i poszła do kuchni po kawę. Kiedy go

mijała, poczuł słodki zapach bijący z jej włosów; było to dla
niego nie do zniesienia.

- Czuję się dzisiaj znacznie lepiej - powiedział szorstko,

pewien, że nie będzie w stanie wytrzymać jej obecności przez
dwadzieścia cztery godziny. - Nie potrzebuję, żeby mnie ktoś
niańczył.

- Chciałam ci jedynie dotrzymać towarzystwa. Jako

przyjaciel - dodała ostrożnie.

To słowo padło między nimi po raz pierwszy. Simon nalał

sobie szklaneczkę soku.

- Dam sobie radę sam.

background image

Energiczniej niż trzeba Shea odłożyła łyżeczkę na

spodeczek.

- O co ci właściwie chodzi? Wieczorem nie mogłeś się

doczekać, aż wyjdę z sypialni, a teraz traktujesz mnie jak
jakąś zarazę.

- Radzę sobie bez mamusi od jedenastego roku życia -

odburknął.

- Do głowy by mi nie przyszło zastępować ci matkę.
- Słuchaj, ja mam trzydzieści pięć lat. Potrafię się

zatroszczyć o siebie.

Shea zacisnęła palce na krawędzi stolika.
- Niepotrzebnie opowiedziałam ci o Timie i Nicolasie.

Przestałeś mnie lubić.

Gorzej już nie mogła trafić.
- Bardzo potrzebnie - odparł krótko.
- Więc czym cię uraziłam? To musi mieć jakiś związek z

nimi. Mam prawie trzydziestkę. Spodziewałeś się, że żyłam
jak pustelnica, dopóki ty się nie pojawiłeś?

- To nie ma nic wspólnego z żadnym Timem ani

Nicolasem!

- No to dlaczego jesteś teraz inny niż w nocy? Odbiegłeś

gdzieś daleko, bardzo daleko...

Powinien był pamiętać, że ma do czynienia z Sheą, a nie z

Larissą. Shea wyczuła jego rezerwę i miała zbyt silne
poczucie własnej wartości, żeby udawać, iż niczego nie
dostrzega. Nie zamierzał zbywać jej byle kłamstwem.

- Nie powiedziałaś ani nie zrobiłaś niczego

niewłaściwego, przysięgam. Chodzi o coś zupełnie innego.
Nie chcę o tym mówić.

- Genialne! - W głosie Shei pojawił się sarkazm. - W

jednej sekundzie kochamy się, a już za chwilę najchętniej
wypchnąłbyś mnie za drzwi. I w dodatku mam to wszystko
znosić z zakneblowanymi ustami. Jeśli zawsze tak

background image

postępujesz, to całe szczęście, że do niczego między nami nie
doszło!

Najchętniej porwałby ją w ramiona i uciszył pocałunkami.

Było w niej coś nieokiełznanego, co go tak bardzo pociągało.
Życie z nią, myślał, czując bolesny ucisk, nigdy nie byłoby
nudne.

- Taki już jestem - powiedział bezbarwnym tonem.
- Nie wierzę!
W mgnieniu oka Simon obmyślił strategię. Musi

rozgniewać Sheę na dobre, a wtedy ona wreszcie wyjdzie i
będzie mógł cierpieć w samotności.

- Słuchaj, moja droga. W nocy byłem naćpany prochami,

ty byłaś prawie naga... Spałaś już z mężczyzną, wiesz, jak to
jest. Ale teraz mamy ranek i jestem trzeźwy jak przysłowiowa
świnia. Myślę, że w interesie nas obojga byłoby najlepiej,
gdybyś stąd wyszła.

- A mnie się wydawało - uniosła się Shea - iż to ty, a nie

ja, twierdzisz przez cały czas, że akurat seks nie jest
najistotniejszy w tym czymś, co nas podobno łączy.

- Żartowałem, moja miła. Ot, zwykła męska zagrywka.

Znasz chyba takie bajeczki.

Shea zbladła jak ściana.
- Nazwijmy rzeczy po imieniu, dobrze? Nie żartowałeś

sobie, a po prostu mnie oszukałeś.

- No i w porządku. Masz świetny pretekst, żeby się

obrazić i natychmiast się stąd wynieść!

- Nazwałeś Nicolasa chamem - przypomniała ostrym

tonem Shea. - Ale prawdziwym chamem jesteś dopiero ty! -
dokończyła z goryczą, wstawiła swoją filiżankę do zlewu i
wybiegła na dwór.

Po chwili usłyszał, jak z piskiem opon wyprowadza

samochód. Zrobiło się cicho. Tylko drzewa szumiały na
wietrze i jezioro pluskało o brzeg.

background image

Simon odstawił szklankę z uczuciem całkowitego

wyczerpania. Shea odeszła. Sam tego chciał, nieprawdaż?

Całe przedpołudnie spał jak kłoda. Nic mu się nie śniło.

Kiedy się obudził, pojął z całą jasnością, że Shea jest kimś, z
kim związał się na śmierć i życie. Musiał ją mieć - choćby
nawet nie do końca wiedział, co to naprawdę znaczy. A
znaczyło przede wszystkim to, że musiał wrócić do
malowania.

Wstał z łóżka, wziął prysznic, ogolił się i ubrał. Wszystkie

te czynności zajęły mu więcej czasu niż zwykle, gdyż noga
ciągle bardzo go bolała. Nie bez trudu przesunął biurko do
światła, wziął papier i ołówek i zaczął rysować. Próbował
odtworzyć granitowe skałki i ich mgliste odbicie w jeziorze.
Naszkicował też twarz Jima w różnych nastrojach. Usiłował
narysować wypaloną przestrzeń i dym snujący się nad
pogorzeliskami. Nie wiadomo kiedy - jakby bezwiednie -
zaczął znowu rysować Sheę. Jej twarz w miłosnym uniesieniu,
linię ramion, refleks uśmiechu. Nie mógł - nie wolno mu było
- malować jej obrazu.

Zrobił też kilka szkiców Jima ze sobą - dwóch braci,

którym los pozwolił się spotkać po długiej rozłące. Odłożył
ołówek i przyjrzał się obrazkom. Tak, były niezłe. Więcej niż
niezłe. Ale brakowało im duszy, jakiejś iskry. Były martwe.
Tak samo martwe jak portrety, które robił ostatnimi czasy.
Tylko szkice z Sheą nie były martwe. Pulsowało w nich życie.

Wściekły zmiął papiery i zaczął je wrzucać do kominka,

gdy nagle drzwi do kuchni uchyliły się cicho. Do pokoju
weszła Shea. Serce skoczyło mu do gardła.

- Skąd się tu wzięłaś? - powitał ją wrogo. - Nie słyszałem

samochodu.

- Wzięłam kajak.

background image

Była w zielonych szortach i kolorowej wzorzystej bluzce,

włosy związała w koński ogon. W tym uczesaniu wyglądała
na szesnastolatkę.

- Dlaczego więc nie płyniesz z powrotem do siebie? Shea

skrzywiła się, lecz powiedziała pewnym tonem:

- Nie powtarza się dwa razy tej samej sztuczki, bo

przestaje robić wrażenie. Rano robiłeś wszystko, żeby mnie
rozgniewać. A wszystko po to, żebym wyszła. Czy tak?

Powinien był wiedzieć, że jest zbyt inteligentna na to,

żeby dać się łatwo wywieść w pole.

- Długo nad tym myślałaś? - spytał niechętnie.
- Ale dlaczego? Simon, muszę to wiedzieć. Patrzył w

ziemię.

- Czy kobiety w Kanadzie nie mają wyczucia? Trzeba im

mówić wprost, że się ich nie chce?

Najwyraźniej walczyła z gniewem.
- To o mnie? - spytała ze sztucznym spokojem. - Gdyby

było tak, jak mówisz, nie zobaczyłbyś mnie tutaj. Ubiegłej
nocy kochaliśmy się - traktowałam to poważnie i ty, jak sądzę,
też. Chyba że nic już nie rozumiem.

Oczywiście, miała rację. Dowód na to spłonął właśnie w

kominku. Ogarnęło go współczucie. Shea mówiła odważnie,
lecz zaciśnięte na krawędzi stołu palce i pochylona sylwetka
zdradzały, ile ją to musiało kosztować. Bała się, a mimo to
zdobyła się na tę konfrontację. W ten sposób jeszcze mocniej
wiązała go ze sobą.

- Trzeba było mieć odwagę, żeby tu wrócić. - Powiedział

prawdę i odczuł z tego powodu olbrzymią ulgę.

- Albo oszaleć. Bo... bo chciałam ci jeszcze coś

powiedzieć. - Zagryzła wargę. - Twój wczorajszy wypadek
naprawdę mnie przeraził. Niewiele brakowało, a wszystko
mogło się skończyć zupełnie inaczej. No i... no i

background image

zdecydowałam się... Simon... Jeśli wciąż jeszcze masz na
mnie ochotę, to... zgadzam się.

W ciszy, która nagle zapadła, słychać było skrzeczenie

sójki w gałęziach sosny rosnącej obok werandy. Ironia tej
propozycji niemal ogłuszyła Simona. Najzupełniej
nieświadomie Shea dawała mu doskonały pretekst, by
powiedzieć jej, że on też zmienił zdanie.

- Romans bez konsekwencji? - zakpił. - Jeszcze jeden?

Shea zamrugała rzęsami.

- O mnie się nie martw. Tata powiedział mi kiedyś, że

potrafię zrobić wszystko. Jestem więc pewna, że mogę sobie
pozwolić na wakacyjny romans, nie angażując się mocno
uczuciowo. W ten sposób nie będę cierpieć, kiedy wyjedziesz.

- Gorąca miłość dwóch ropuch w zimnym stawie. - Simon

nie mógł słuchać tego rezonowania.

Shea uśmiechnęła się, podeszła bliżej i przesunęła palcem

po jego ramieniu.

- Nie sądzę. Nie jesteśmy zimnokrwiści.
- A więc chcesz mnie wykorzystać.
- W wielu związkach tak jest, że ktoś kogoś na swój

sposób wykorzystuje. My po prostu uczciwie sobie o tym
mówimy.

Simon pomyślał o sobie i o Larissie.
- Jeśli chodzi o mnie, to mogłem to robić kiedyś -

owszem, używałem kobiet do swoich celów. Ale ty jesteś
inna, Sheo. Nie potrafię nazwać tego, co do ciebie czuję... ale
z całą pewnością nie jestem niezaangażowany.

- Masz dość doświadczenia, żeby rozstrzygnąć sam o

sobie - odparła. - Tu chodzi wyłącznie o mnie.

Simon oparł się mocniej na zdrowej nodze. Ależ się muszą

teraz natrząsać niebiosa, pomyślał. Zamierzał przecież
odrzucić propozycję Shei.

background image

- Myślisz sobie pewnie, że jestem nikczemna i pusta. A ja

próbuję tylko tak to ułożyć, żeby potem znowu nie cierpieć.
Rozumiesz?

- Wcale nie uważam, że jesteś nikczemna, chociaż sądzę,

że bardzo się mylisz. - Rozejrzał się, gdzie by tu usiąść i
skrzywił się, zginając chorą nogę. - W nocy mówiłaś, że
pragniesz pracy, męża i dzieci. Ja pragnę tylko ciebie. Na razie
nie stać mnie na inne marzenia. Wiesz, dlaczego wyrzuciłem
cię z pokoju? Bo uświadomiłem sobie, że nie mam ci nic do
zaoferowania. Dosłownie nic. Przede wszystkim jestem
artystą, który się wypalił, a to - przynajmniej w moich oczach
- oznacza, że nie jestem wart funta kłaków. Tak, oczywiście,
mam własny dom w Londynie i letniskowy w Sussex, no i
całkiem niezłe konto w banku. Tyle że nie mam już serca dla
jedynego zajęcia, które dla mnie znaczyło wszystko, i dopóki
nie uporam się z tą sprawą, będę się trzymał od ciebie z
daleka.

- Czy to znaczy, że i ty zmieniłeś decyzję?
- Muszę móc znowu pracować, Sheo.
- A więc to wszystko dlatego... - Zawahała się, zbierając

myśli. Zerkając na zmięte arkusze na stole i w palenisku,
powiedziała: - Zwrócę ci twój szkic, zrób z tego obraz.

Simon zaniemówił. Zaskoczyła go tą propozycją, tą swoją

niezwykłą hojnością.

- Nie - odmówił szorstko.
- Dlaczego nie? Jeśli ja się zgadzam... Chciał powiedzieć

jej całą prawdę, ale nie wiedział, czy potrafi.

- Zrozum, musiałbym ujawnić coś, co należy tylko do nas

- do ciebie i do mnie. Twoje ciało... ono jest moje, do diabła, i
niczyje więcej. Nie życzę sobie, żeby oglądał je cały świat...
Wiem, to nielogiczne, może w ogóle bez sensu, ale tak to
czuję.

background image

- Jak możesz twierdzić, że jestem twoja, skoro nawet nie

jesteśmy kochankami?

- Powiedziałem ci już, nie ma w tym logiki.
Simon sięgnął po kulę i wstał, żeby napić się wody z

kranu.

- Na pewno znajdziesz kogoś innego, kogo zechcesz

malować.

Wypił duszkiem szklankę i patrząc przez okno na

brązowawe jezioro, rzekł:

- Obawiam się, że w ciągu ostatnich pięciu lat zatraciłem

siebie. Zaprzedałem swoją duszę. Być może nigdy już nie
wrócę do malowania.

Shea natychmiast znalazła się przy nim.
- Nie wierzę! - zawołała, chwytając go za rękę. - Może

tylko skostniałeś w rutynie albo zapędziłeś się w ślepą uliczkę.
Ale wyjdziesz z tego, Simon. Wiem o tym.

W jej oczach było tyle wiary, że nie potrafił się

powstrzymać. Przytulił ją do siebie i całował z jakimś
rozpaczliwym zapamiętaniem, w którym nie było nic z
czułości ubiegłej nocy. Oddawała mu pocałunki, nie
zostawiając sobie żadnego odwrotu, z tą odwagą, którą tak
straszliwie kochał.

- Moja dzika, cudna Shea - szepnął z ustami przy jej

wargach, ale natychmiast mu się wyrwała.

- Obiecaj mi - powiedziała drżącym głosem - obiecaj, że

nigdy już nie odepchniesz mnie od siebie tak jak dziś. Bardzo
mnie to zabolało. Manipulowałeś mną, a ja tego nienawidzę.

- Uważałem, że tak będzie najlepiej. Objęła go czule w

pasie.

- Tak jest najlepiej - przyznała z najgłębszym

przekonaniem.

- Nie zwiążę się z tobą, Sheo, dopóki nie uporządkuję

swoich spraw.

background image

Odstąpiła o krok i oparła ręce na biodrach.
- Coś ci się pomieszało, Simon. To ma być wakacyjny

flirt, a nie związek na całe życie. Jakie znaczenie ma to, czy
możesz malować, czy nie?

- To tobie się pomieszało. Mnie nie chodzi o coś

przemijającego. Może tobie, ale na pewno nie mnie.

- Niezłomny rycerz! - rzuciła Shea z wściekłością. - A

może, jeśli podejmiemy tę grę, będziesz w stanie malować?

- Będę albo i nie będę... Nie podejmę takiego ryzyka,

rozumiesz?,

- A zatem co zrobimy?
- Spróbujmy nie stwarzać okazji do bycia tylko we dwoje -

powiedział ze sztucznym uśmiechem. - Bo widzisz, ja nie
potrafiłbym być z tobą, nie angażując w to uczuć.
Zachowywałem się tak całe lata, ale teraz nie potrafię...

- Jutro wracam do pracy - weszła mu w słowo Shea - ale

we wtorek mam wolne.

- Do tego czasu wróci Jim.
- Nie uznajesz kompromisów, prawda?
- Nie w tym przypadku.
Shea skrzyżowała ręce na piersi.
- No to wybiorę się w góry albo trochę pobiegam.
- Najłatwiej wziąć zimny prysznic - zażartował Simon,

wciąż nie mogąc się nadziwić temu, że Shea pragnie go tak
samo mocno jak on jej.

- To wcale nie jest śmieszne. Dwa dni temu zarzekałam

się, że nie chcę mieć z tobą nic wspólnego. Zmieniłam zdanie,
i co? Dowiaduję się, że mnie nie chcesz. - Pochyliła się nad
biurkiem zawalonym pomiętymi papierami. - Mogę zobaczyć?

Obserwował, jak Shea wygładza arkusz za arkuszem i w

skupieniu przygląda się rysunkom. Naraz twarz się jej
zmieniła, podszedł więc bliżej. Patrzyła teraz na ostatni ze
szkiców, który jej zrobił. Mógłby nosić tytuł „Zagniewana",

background image

zdecydował i uśmiechnął się do siebie. Naprawdę udało mu
się uchwycić charakterystyczne dla niej zmarszczenie nosa i
wysunięcie brody.

W przebłysku jakiegoś głęboko ukrytego wspomnienia,

powiedział:

- Moja mama była Irlandką, a tata Anglikiem i przez całe

życie żarli się ze sobą niemiłosiernie. Nigdy się jednak tego
nie bałem, nawet w dzieciństwie, ponieważ wiedziałem, że
kochają się tak samo szaleńczo, jak się wykłócają... Czasem
mi ją przypominasz.

- Jest tylko jedna maleńka różnica - powiedziała ironicznie

Shea. - Nie jestem twoją żoną i nie kocham się w tobie.

Simonowi nie podobał się ten ton, lecz zanim zdążył

cokolwiek odpowiedzieć, uciszyła go ruchem głowy.

- Słuchaj, coś jedzie.
Po chwili stuknęły drzwi samochodu i usłyszeli kroki na

schodach, a zaraz potem wszedł Jim, przytrzymując drzwi
przed czarująco uśmiechniętą, filigranową brunetką. Jim
podbiegł do Simona, objął go delikatnie i popatrzył na niego
badawczo.

- Jak tam zdrówko, duży bracie?
- Dziewięćdziesiąt procent lepiej niż wczoraj.
- Aż tak ekstra to nie wyglądasz.
- Trzeba go było widzieć wczoraj - wtrąciła ciepło Shea.
- Dziękuję, że wróciłeś wcześniej - powiedział Simon,

poruszony widocznym zaniepokojeniem Jima. - Przedstaw
mnie, proszę, swojej przyjaciółce.

Już po kilku minutach siedzieli wszyscy na werandzie,

popijając zimne piwo i opowiadając sobie nowiny. Potem Jim
i Sally poszli popływać, żeby się ochłodzić po długiej jeździe,
a Shea i Simon zaczęli przygotowywać sałatkę na kolację.

background image

- Dobrze, że jutro wracasz do pracy - odezwał się w

pewnej chwili, odkładając sałatę i obwodząc palcem delikatny
policzek Shei.

- Zobaczymy się we wtorek?
- A chcesz?
- Sama już nie wiem - wybuchnęła Shea. - Przyznam, że

coś we mnie mówi: to znakomicie, że Simon cię nie chce,
ponieważ gdybyś nawet nie wiem jak się starała, to i tak
będziesz cierpieć. Wiesz, jak to jest, nie ma w tym nic
wesołego, nigdy więcej... Najrozsądniej byłoby zatelefonować
do Larry'ego i Philla i umówić się z nimi we wtorek do kina.

- Zanudzisz się na śmierć.
- Tak myślisz?
Simon zniżył głowę i pocałował ją namiętnie.
- Ja nie myślę, ja wiem.
- To bardzo mili chłopcy - powiedziała Sheą, udając, że

nic się nie dzieje.

- Właśnie.
- Nie tacy jak ty.
- A ja cię nudzę.
- Nie - zaprzeczyła łagodnie. - Nie musisz się zaraz tak

zacietrzewiać, ty indyku.

Roześmiał się głośno. W tej samej chwili w progu pojawił

się Jim. Włosy nie zdążyły mu jeszcze wyschnąć i nad uszami
miał śmieszne loczki.

- Z czego się śmiejecie?
- Shei wszystko się już kręci. Indyk się zacietrzewia, a

cietrzew rozindyczą... Sama nie wie, do czego mnie porównać.

Przy kolacji było dużo śmiechu, a zaraz po dziesiątej Shea

zaczęła się zbierać do wyjścia.

- Mówiłaś, że masz wolne... zaraz, chyba we wtorek, czy

tak? - zapytał Jim. - Może wpadłabyś do nas na obiad?
Oczywiście, jeśli nie masz innych planów.

background image

Przez chwilę wahała się jak nastolatka.
- Ja... no dobrze - powiedziała, nie patrząc na Simona.
- Poradzisz sobie z kajakiem? - spytał.
- Jest pełnia. Dopłynę bez problemów.
Kochałby się z nią zaraz w jej chacie, w świetle księżyca -

ten obraz narzucał się sam. Trzeba być idiotą, pomyślał, żeby
jakieś głupie skrupuły stawały na przeszkodzie miłości. Shea
tymczasem powiedziała dobranoc i wybiegła z domu. Do
wtorku było niesamowicie daleko.

Kilka następnych dni wystawiło cierpliwość Simona na

ciężką próbę. Chociaż Jim i Sally zachowywali się bardzo
dyskretnie, byli przecież w sobie zakochani. Ciągle się
ukradkiem dotykali i wymieniali spojrzenia. Był pewien, że co
noc za zamkniętymi drzwiami sypialni płonęła miłość. Coraz
bardziej tęsknił za Sheą.

Noga tymczasem goiła się szybko. Rysował bez przerwy,

kiedy tylko zostawał sam. Bardzo obchodził go brat, polubił
też Sally, nie chciał jednak, by byli oni świadkami jego
upartych zmagań i śledzili każdy ruch Ołówka. Pewnego dnia
wybrał się do Minnie na herbatę i biszkopty. Podziwiał ogród,
głaskał psa - i przez cały czas liczył godziny do chwili, kiedy
znowu zobaczy Sheę.

We wtorek o piątej poszedł popływać. Chciał uwolnić od

swojej obecności Jima i Sally, a przede wszystkim poruszać
się, żeby rozładować napięcie, które rozsadzało go przez cały
dzień. Pływał świetnie, a chłodne bryzgi wody znakomicie
orzeźwiały. Wpłynął do zatoczki po drugiej stronie jeziora,
kiedy zauważył kajak zbliżający się w jego kierunku.

Shea wiosłowała siedząc nisko, górna część burty prawie

dotykała lustra wody. Spokojnie ruszył naprzeciw niej.

- Chcesz popływać? - zawołał parę metrów od kajaka,

odrzucając do tyłu mokre włosy.

- Później - odkrzyknęła.

background image

- Dlaczego nie teraz? Jim i Sally prawdopodobnie pieszczą

się teraz w kuchni; nie powinniśmy im przeszkadzać.

Shea roześmiała się bez życzliwości.
- To był długi tydzień, co?
- Morderczo długi, A co robiłaś cały ten czas?
- Woziłam polityków po całym kraju. Nic ciekawego.

Przynajmniej dla ciebie. Z nogą już lepiej?

- O wiele. Dzwoniłaś do tych swoich kumpli? -Nie.
Simon zabujał kajakiem, pociągając go za burtę w przód i

w tył.

- Szkoda. Żaden z pewnością nie usiłowałby wywrócić cię

do jeziora. Tacy mili chłopcy...

- Mam na sobie najlepszą spódnicę i bluzkę - ostrzegła

Shea surowo.

- No to je zdejmij. Nikogo tu nie ma.
- Ty jesteś.
Podciągnęła falbaniastą spódnicę i zebrała ją powyżej

kolan. Śmiały się jej oczy.

- Tęskniłem za tobą - powiedział.
- Ja też... dużo o tobie myślałam. - Zmieniła pozycję, żeby

zachować równowagę, a po chwili dodała: - A jeśli się
rozbiorę, to będziesz się ze mną kochał?

- W jeziorze? Mhm, to mogłoby być dla mnie swego

rodzaju wyzwanie.

- U mnie. Wieczorem, kiedy odwieziesz mnie do domu.

Palce Simona zacisnęły się na burcie.

- Nie, Sheo.
- A może jednak - powiedziała, prowokacyjnie zaciskając

pasek spódnicy.

Nie wytrzymam, pomyślał Simon, wyrzucając sobie, że w

ogóle zaczął tę grę. Shea ściągnęła bluzkę przez głowę,
przełożyła ją ostrożnie przez ławeczkę i wstała, żeby zdjąć
spódnicę, a wtedy kajak zakołysał się na wodzie. Parsknęła

background image

śmiechem i ułożyła spódnicę na bluzce. Miała teraz na sobie
jedynie skąpą, koronkową bieliznę, która tyleż uwydatniała,
co zakrywała. Simon sam się sobie dziwił. Naprawdę trzeba
było mieć nie po kolei w głowie, żeby się z nią nie kochać.
Dobrze wiedział, że chociaż wszystko to mogło wyglądać
wesoło i niefrasobliwie, w istocie miała się rozegrać istotna
bitwa w tej wojnie charakterów.

Shea sądziła, że fizyczna miłość wskrzesi w nim siły

twórcze, lecz on sam tak nie myślał. Shea była przekonana, że
potrafi nie zaangażować się uczuciowo, co on z kolei uważał
za coś nie do przyjęcia. No i kto miał rację? I kto, zastanawiał
się, obserwując jej zwinny skok z kajaka i rozpryskującą się
wodę, kto okaże się zwycięzcą?

Wypłynęła za moment, ciągnąc za sobą falujące

rozpuszczone włosy i poczuł się tak jak wtedy, gdy zobaczył
ją po raz pierwszy. Pożądał jej wtedy i pożądał teraz.

Mrugając mokrymi powiekami, powiedziała:
- Masz oczy niebieskie jak niebo.
W porządku, pomyślał Simon, sama tego chciałaś.

Podpłynął bliżej i rozpiął jej stanik. Objął dłońmi jej piersi,
przez cały czas wpatrując się w pociemniałe z rozkoszy oczy.

- Ten biustonosz - powiedziała zmienionym głosem -

kosztował kupę forsy. Jak się zgubi, będziesz po niego
nurkował na samo dno.

Simon nie bez trudu wyłowił koronkowe cudo i wrzucił je

do kajaka, a następnie zanurzył się pod wodę. Wynurzali się
tylko po to, by zaczerpnąć powietrza. W jednym z
pocałunków tak się zapamiętali, że aż zapomnieli, iż są w
wodzie i powinni płynąć. Złączeni pocałunkiem zniknęli,
tonąc w brązowej toni jeziora. Nurkowali bawiąc się ze sobą,
dwoje śmiałków w niesamowitej ciszy podwodnego świata, w
którym piersi Shei były bladym lśnieniem, nogi przypominały
giętkie łodygi lilii, a włosy - trawy kładzione przez wiatr.

background image

Wypłynęli tuż obok kajaka, który dryfował wolno w

zatoce. Simon włożył rękę między uda Shei, obserwując jej
zmieniającą się twarz. Pragnął zerwać z niej resztki ubrania,
pociągnąć ją na brzeg i posiąść.

- Igramy z ogniem - powiedział.
- Woda jakoś nie chce go ugasić. - Usiłowała zażartować,

lecz widać było, że się trzęsie.

- Czego innego uczą w szkole pożarników... Shea

zmarszczyła pieszczotliwie swój mokry nosek.

- Wiesz, co mi się w tym wszystkim najbardziej podoba?

Może zresztą nie powinnam tego mówić... Tim i ja byliśmy
bardzo młodzi, więc kochaliśmy się pośpiesznie i bez
specjalnej oprawy. Ale z Nicolasem było już inaczej -.
poważnie, jakby z namaszczeniem. Uroczyste, podniosłe
chwile wyjęte z normalnego, codziennego życia. Nienawidził,
kiedy całowałam go w obecności innych, nie lubił nawet
trzymania się za ręce na ulicy. Uwielbiam właśnie to, że tak
często się razem śmiejemy.

- Zawahała się nagle, zmieszana: - Mam nadzieję, że nie

gniewasz się za to, co powiedziałam.

- Nie gniewam się - odparł, czując, że powiązała go z nią

jeszcze jedna serdeczna nić.

- Lubię cię! - zawołała spontanicznie.
Szczerość jej oczu, słońce pobłyskujące na wodzie i czysty

błękit nieba sprawiły, że Simon poczuł się nagle szczęśliwy.
Szczęśliwy i bezpieczny jak nigdy od dnia, kiedy umarli jego
rodzice.

Wszystko to było dla niego nowe. Jakkolwiek nazwać to,

co łączyło go z Sheą, chciał, żeby było jedyne i
niepowtarzalne.

- Hej - powiedziała. - Co ci jest?
- Jestem po prostu szczęśliwy - odparł, wyczuwając

instynktownie, że nie pora mówić jej o tym, o czym myślał.

background image

Milczała przez moment, jakby zaskoczona, po czym

gwałtownym ruchem ramion odbiła się i odpłynęła.

- Powinniśmy już wracać - oświadczyła. - Jim będzie się o

nas martwił.

- Co innego mu teraz w głowie - zaoponował Simon. - Czy

jesteś szczęśliwa, Sheo? Teraz, tutaj ze mną?

- Oczywiście - bąknęła. - Dlaczego nie miałabym być?

Uczucie pełni prysnęło, ulotne jak refleks słońca na wodzie,

ustępując miejsca jakiemuś dziwnemu niepokojowi.
- Trzeba wracać - oznajmił.
Czystym crawlem Shea podpłynęła do kajaka i wśliznęła

się do środka ruchem, w którym tyleż było siły, co doskonałej
znajomości rzeczy.

- Płynę do domu! - zawołał Simon.
Bolała go noga. Głęboko w duszy czuł, że nie może być

pewien kobiety, którą unosił kajak. I również ta niepewność
była dla niego uczuciem zupełnie nowym.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY
Siedzieli właśnie we czworo przy barbecue z kurczaka i

cieście z rabarbarem, gdy kwadrans po dziesiątej zadzwonił
telefon. Jim zrobił niezadowoloną minę i odebrał, lecz po
chwili przestał błaznować.

- Shea, do ciebie - powiedział. - Sąsiadka Minnie.

Rozmowa trwała niedługo. Odkładając słuchawkę, Shea
powiedziała:

- Tiggera zabił przejeżdżający samochód. Minnie prosi,

żebym... Jim, czy mogłabym wziąć twój wóz?

- Oczywiście. Biedaczka. Świata nie widziała poza tym

psem. Chcesz, żeby ktoś z tobą pojechał?

- Chyba najlepiej będzie, jeśli pojadę tam sama.

Zatelefonuję do was.

Złe nowiny zniszczyły nastrój wieczoru. Jim i Sally poszli

wkrótce do siebie, a Simon czytał do późnej nocy. Kiedy rano
zadzwonił telefon, tylko on był już na nogach.

- Simon? - szybko odezwała się Shea. - Słuchaj, czy

mógłbyś odwiedzić Minnie? Przyjechałabym po ciebie...
Tak... Chciałaby cię prosić o pewną przysługę.

- A nie wiesz o co chodzi?
- Nie mam pojęcia. Ale czuję, że ona naprawdę chciałaby

się z tobą zobaczyć... Będę u was za kwadrans.

Musi jej być cholernie ciężko bez tego pchlarza. Zrobię,

co tylko zechce, pomyślał Simon.

Furtka do ogrodu Minnie była tym razem mocno

zamknięta, a ją samą zastali przy stole. Miała oczy
zaczerwienione od płaczu, ale była opanowana i zachowywała
się godnie, jak przystoi starym ludziom.

Shea nalała trzy filiżanki kawy i dopiero wtedy Minnie

zdecydowała się wyjawić swoją prośbę.

- Tigger był u mnie niedługo - zaczęła, mnąc fartuch. -

Tylko dwa lata. Nie mam jego zdjęcia na pamiątkę, ani

background image

jednego... - Głos się jej załamał. Wydmuchała nos i, patrząc
Simonowi prosto w oczy, ciągnęła dalej: - Pan jest artystą i
widział pan Tiggera dwa czy trzy razy. Niech mi go pan
namaluje, bardzo proszę.

Zapadła martwa cisza. Simon ukradkiem spojrzał na Sheę;

wyglądała na zaskoczoną, nie mniej niż on sam. Wszystkiego
mógł się spodziewać, tylko nie takiej prośby.

- Wiem, że jest pan bardzo sławny - Minnie pospiesznie

przerwała milczenie - i być może nie powinnam zwracać się
do pana... ale tutaj nie ma nikogo, kto umiałby to zrobić... A
poza tym może pan przecież nie pamiętać, jak mój psiak
wyglądał.

Simon jednak miał niemal fotograficzną pamięć.
- Pamiętam - rzekł powoli.
- Ja oczywiście zapłacę...
Mój Boże, za cenę jednego portretu jego autorstwa można

było kupić cały ten domeczek łącznie z wyposażeniem.

- Wahałem się jedynie dlatego, że najzupełniej mnie pani

zaskoczyła - wyjaśnił. -I nie ma mowy o żadnych pieniądzach.

- To... to znaczy, że pan to zrobi? - zapytała z nadzieją.

Najwyraźniej obawiała się, że odmówi.

- Oczywiście - odparł, lecz to, co powiedział, dotarło do

niego dopiero po chwili.

Oczy Minnie wypełniły się łzami.
- Dziękuję panu, Simon - powiedziała zdławionym

głosem. Uśmiechnął się do niej, wiedząc, że po prostu nie
potrafiłby jej odmówić.

- To może mi zająć trochę czasu.
- Poczekam, ile trzeba - zgodziła się Minnie. - Jest pan dla

mnie bardzo miły. To bardzo pokrzepiające, że będę miała
chociaż portret mojego pieska.

background image

Dopijali kawę, gdy zapukała sąsiadka, która przyniosła

staruszce lunch. Shea obiecała Minnie, że jeszcze dzisiaj
zostanie u niej na noc, i wyszli.

- A zatem klamka zapadła - odezwał się Simon. - Nie mam

innego wyjścia, muszę malować.

- Masz przynajmniej czym? Nawet o tym nie pomyślał.
- Tylko pędzel. Powinienem się wybrać do Halifax i kupić

kilka... A może pojechałabyś ze mną? Zabrałbym cię potem na
obiad.

- Czyli randka - powiedziała podejrzliwie.
- Można to i tak nazwać. Nie masz się czego bać, zostajesz

przecież na noc u pani Conover.

Okazało się, że sklep jest zaopatrzony lepiej niż należycie.

Simon podszedł do wieszaka z pędzlami i zdjął kilka. Wybrał
też parę farb w tubach, rozpuszczalnik i paletę. Przy ścianie
leżały dwie ogromne sterty gotowych płócien. Stanął
naprzeciw nich i struchlał. Płótna były białe i absolutnie
czyste. Ogarnęła go ta sama panika, z jaką przez całą zimę
stawał przed szydzącymi z niego płótnami w pracowni.
Obiecał Minnie, że namaluje jej psa. A jeśli nie będzie
potrafił? Jeśli nie będzie mógł?

- Czy coś się stało, Simon? - zapytała niespokojnie Shea,

jakby czytała w jego myślach.

Kiedy odwrócił do niej twarz, zobaczył wpatrzone w

siebie, przestraszone spojrzenie. Bóg jeden wie, co ujrzała,
skoro aż tak się przeraziła.

- Masz przed sobą portret artysty ogarniętego niemocą

twórczą - oświadczył szyderczo. - I wiesz, czego w tym
wszystkim najbardziej nienawidzę? Banału! Powtórek z
historii, całej tej banalnej męki twórczej i cierpiętnictwa. Nie
sądziłem, że i mnie to dopadnie.

- Banał jest częścią prawdy o naszym życiu - powiedziała

Shea. - Jakiej wielkości płótna potrzebujesz?

background image

Próbując opanować gwałtowne bicie serca, wybrał kilka

płócien i drewniane ramy.

- Wsadźmy to wszystko do mojego bagażnika -

zaproponowała Shea. - A potem moglibyśmy sobie kupić
jakąś rybę i chipsy i posiedzieć na nabrzeżu.

Kwadrans później siedzieli na ławce z widokiem na port i

rozpakowywali jedzenie kupione w ulicznym kiosku. Simon
przyprawił rybę octem i zaczął jeść. Ryba była świeża, a
chipsy chrupkie - starał się więc skupić na jedzeniu i nie
dopuszczać do siebie żadnych myśli.

- Czy możesz - zaczęła z wahaniem Shea - czy możesz mi

powiedzieć, jak do tego właściwie doszło... to znaczy, co się
stało, że nie jesteś w stanie malować?

Oblizała sos z palców.
- Nikomu o tym nie mówiłem... W Londynie taka

wiadomość obleciałaby natychmiast całe miasto.

- Ja nikomu nie powiem.
Mógł jej zaufać, był tego pewien. Najpierw opornie,

potem zaś z coraz większą swobodą opowiedział jej o swoim
dzieciństwie, o śmierci rodziców i latach życia na pograniczu
prawa.

- Wszystko to się skończyło, kiedy poszedłem do szkoły

plastycznej. Byłem wściekle ambitny. Brałem lekcje dykcji,
bo nie podobał mi się mój akcent, uczyłem się dobrych manier
i sztuki konwersacji. Z dziecka ulicy przeobraziłem się w
bywalca salonów, którego zaczęła zauważać krytyka.
Podporządkowałem wszystko jednemu celowi - karierze. Choć
długo byłem nędzarzem, wiedziałem, do jakich drzwi
zapukać, gdzie się pokazać i z jaką kobietą. Chciałem zostać
jednym z najlepszych malarzy portrecistów w kraju.
Zapłaciłem za to wysoką cenę: moje życie uczuciowe, seks
-wszystko pochłonęła kariera.

background image

Umilkł na moment i zapatrzył się na parowiec wpływający

do portu, a wtedy Shea wtrąciła:

- No i co się stało, kiedy już osiągnąłeś swój cel?
- Przez kilka lat było fantastycznie. Zarabiałem krocie, nie

liczyłem się z wydatkami. Narty w Alpach, żagle u wybrzeży
wysp Bahama... Malowałem portrety, które wciąż jeszcze
wydawały mi się niezłe. Aż wreszcie - stopniowo, tak że
nawet nie zdążyłem sobie uświadomić, jak się to stało,
wszystko mi zbrzydło. Temu, co malowałem, zaczynało
brakować duszy, jakiegoś głębszego sensu. Zauważył to tylko
jeden krytyk i od razu zorientowałem się, że ma rację.
Niedługo potem stwierdziłem, że w ogóle nie mogę
malować... Utraciłem jakąś wewnętrzną potrzebę, jakąś iskrę,
z której rodziły się wszystkie moje najlepsze prace.,. Bardzo
możliwe, że starając się tak gruntownie przemienić, zagubiłem
samego siebie...

- Ale możesz jeszcze wszystko odmienić - przerwała Shea.
- Pomyśl, wróciłeś do swoich korzeni. Ty i Jim z dnia na

dzień stajecie się sobie coraz bliżsi, a dla niegdysiejszego
dziecka ulicy walka z ogniem wydaje się czymś jakby
stosowniejszym, niż malowanie obrazów.

Nigdy tak o tym nie myślał, to był naprawdę nowy punkt

widzenia.

- Nie mówisz nic o sobie, a to ty jesteś w tym wszystkim

najważniejsza. ... Wczoraj, w jeziorze, byłaś taka piękna -
powiedział, widząc, że się czerwieni i dłubie widelcem w
rybie.

- Powiedz mi, Shea, czy ty się chcesz ze mną kochać tylko

dlatego, że to twoim zdaniem pozwoliłoby mi znowu
malować?

- Tak, to jest powód - przyznała i natychmiast spuściła

oczy.

background image

- Ale i tak bym chciała. Widzisz sam, jak my się

zachowujemy, kiedy tylko jesteśmy blisko. Nigdy w życiu nic
takiego się ze mną nie działo!

- I do tego się to tylko sprowadza? Chcesz powiedzieć, że

to kwestia hormonów?

- Musisz wszystko analizować?
- Jeśli chodzi o ciebie - wszystko. Naprawdę nie ma w tym

żadnej innej przyczyny?

Shea popatrzyła mu prosto w oczy.
- A jaka miałaby być?
- Jaka? - wycedził wolno i tak jak wtedy, na jeziorze,

ogarnął go niepokój.

Był najzupełniej przekonany, że popycha go w stronę Shei

nie tylko pożądliwość ciała. Nie wiedział jednak, czy
powinien to nazywać miłością.

Po południu wybrali się do kina, a potem do indiańskiej

restauracji na cudownie pikantne curry. Nie podejmowali już
dyskusji na temat seksu.

- Jutro wyjeżdżam do pożaru w okolicach Yarmouth -

powiedziała Shea, kiedy przed siódmą wracali do Somerville.
-Nie będzie mnie przynajmniej sześć dni.

Coś, co drążyło Simona od dawna, stało się dla niego

nagle zupełnie oczywiste.

- Mógłbym cię prosić o przysługę? - zapytał. - Czy

zgodzisz się, żebym w czasie twojej nieobecności zrobił sobie
u ciebie pracownię? Nie wiem, jak bym sobie poradził, mając
ciągle obok Jima i Sally...

- Domyślam się... Ale widzisz - chata jest jakby moją

kryjówką. Nawet Nicolasa nie zapraszałam tam zbyt często.

- Nie jestem Nicolasem! Wjeżdżając do wioski, zwolniła.
- Oczywiście, oczywiście - powiedziała. - Dobrze,

zgadzam się. Pojedziemy tam teraz i dam ci zapasowy klucz.
Możesz też wziąć mój samochód pod warunkiem, że jutro

background image

wczesnym, podkreślam: wczesnym, rankiem odwieziesz mnie
do bazy.

Nie ukrywała przed nim swoich wahań, lecz ostatecznie

ofiarowała znacznie więcej niż to, o co prosił.

- Dziękuję! Jesteś aniołem.
- Chcę jedynie mieć swój udział w powstaniu portretu

Tiggera - burknęła szorstko i skręciła w piaszczystą drogę.

Pobiegła się spakować i już po półgodzinie byli przed

domkiem Minnie. Simon pochylił się nad Sheą. Całował ją
długo, niespiesznie, a potem uśmiechnął się do niej.

- Do zobaczenia o piątej trzydzieści. Będę miał okazję się

przekonać, jaka jesteś o poranku.

- To tylko biologia, nic więcej! - szarpnęła się Shea.
- Nie jestem Timem ani tym drugim. Wbij to sobie

wreszcie do swojej tępej łepetyny. A w ogóle to chyba nie
będziemy się bić pod oknami Minnie.

Posłała mu wściekłe spojrzenie, wyskoczyła z samochodu

i wyciągnęła torbę z bagażnika.

- Dobranoc - mruknęła i nie oglądając się, podeszła do

furtki.

Kiedy podjechał przed dom Minnie na pięć minut przed

umówionym czasem, Shea, ubrana w lotniczy kombinezon,
szła już ścieżką, brodząc po kolana w szałwii i wiotkich,
osypujących się z płatków makach. Uśmiechnęła się
zdawkowo i wsiadła do samochodu.

- Przecież cię nie zjem - powitał ją wesoło. - Czy dobrze

spałaś?

- Cały czas mi się śniłeś. Simon wybuchnął śmiechem.
- Gdyby przyszło mi namalować, jak ty mi się śniłaś tej

nocy, wsadziliby mnie do więzienia za obsceniczność.
Odwiedzałabyś mnie w areszcie, droga Shep?

background image

- Sama bym już siedziała w sąsiedniej celi - odparła

ponuro i dotknęła lotniczej torby, - Mam ze sobą termos z
kawą. Chcesz?

- O, królowo! - zaśmiał się Simon. - Już choćby tylko za to

gotów jestem być ci wierny na wieki.

Shea posłała mu szelmowski uśmiech.
- Minnie przesyła ci jagodzianki; jej też możesz być

wierny.

- Za bigamię karzą ciężej niż za obsceniczność; nie mogę

się zajmować dwiema kobietami naraz.

- Czy ty zawsze ze wszystkiego musisz sobie robić żarty?
- Nic na to nie poradzę. Kiedy mówię poważnie o

czymkolwiek poza seksem, zaraz robisz przerażone oczy.

- Bo flirt nie musi od razu prowadzić do miłości.
- A to by było naprawdę takie straszne, gdybyś się we

mnie zakochała?

- Ale ja nie chcę! Kochałam dwa razy i dwa razy się

nacierpiałam.

- Jednak sama mówisz, że chcesz mieć męża, dzieci i

swoją pracę. Kim więc ma być ten twój mityczny mąż? Czym
małżeństwo? Jakimś aseptycznym związkiem bez emocji?

- Słuchaj, za pół godziny odlatuję do Yarmouth -

westchnęła ciężko Shea. - To nie jest pora na kłótnie. Baza jest
przy następnej przecznicy.

Simon ugryzł bułeczkę i dał znak, że skręca.
- Przemyśl to - powiedział, lecz odpowiedziało mu

milczenie. Pięć minut później zajechał przed sam hangar;
niebieski helikopter stał już na betonowym pasie.

- Uważaj na siebie, Sheo.
- Jeśli chcesz mnie stąd zabrać po powrocie, to zadzwonię

i powiem ci, kiedy dokładnie będę. I niech ci się dobrze
maluje.., - Nagle pochyliła się i dotknęła ustami jego warg, po

background image

czym natychmiast wysiadła. W drzwiach hangaru odwróciła
się jeszcze i szybko mu pomachała.

Miał jej nie widzieć przez prawie sześć dni. Sześć dni to

nie wieczność - zganił się surowo. A poza tym czekała go
praca.

I rzeczywiście. Pracował bardzo intensywnie. Zajęcie to

wyczerpywało go w nie mniejszym stopniu niż walka z
pożarem. Obietnica dana Minnie dodawała mu jednak sił, a
zarazem nakazywała pośpiech. Trzeciego dnia pod wieczór
miał skończone dwa nieduże olejne obrazki. Następnego ranka
ustawił je w świetle na kuchennym stole Shei i popatrzył na
nie krytycznym okiem. Udało mu się, a i owszem, uchwycić
całkiem nieźle wdzięk i energię Tiggera. Minnie bez wątpienia
podobałyby się oba ujęcia. Ba, byłaby nimi uszczęśliwiona.
Ona - być może, ale. on wcale nie był zachwycony. Chciał to
zrobić jeszcze lepiej. Pragnął dać tej staruszce coś
najlepszego, na co go było stać. Nie dla sławy. Z pewnością
nie dla pieniędzy. Stawką była tu wewnętrzna uczciwość.

Gorączkowo przemierzał pokój Shei. Jeszcze całe dwa

dni, myślał, aż do bólu pragnąc, żeby już była, żeby mógł
porwać ją w ramiona. Przypomniał sobie, jak szła ścieżką do
furtki w łagodnym świetle rozpoczynającego się dnia, i nagle
znieruchomiał. Serce zabiło mu mocniej. Tempera, nie olej,
wpadł na pomysł. Tak, oczywiście, że tak. Wybrał
niewłaściwą technikę... To powinien być duży panel
namalowany temperą. Od tego należy zacząć.

Spróbował rozrysować kompozycję w swoim

szkicowniku, a potem pojechał do Minnie. Spod zmrużonych
powiek obserwował ogród, robiąc rysunki w asyście dwóch
nie odstępujących go małych chłopców z wędkami. Wypił też
herbatę ze staruszką, szkicując przez cały czas, kiedy
opowiadała o Tiggerze. Resztę dnia spędził również na
rysowaniu. Większość tych rysunków podarł, ale kilka

background image

zatrzymał. Przed wieczorem kompozycja przybrała wreszcie
kształt, który go zadowolił.

Dwa dni później popołudniowy telefon oderwał go od

wytężonej pracy. Przez chwilę sądził, że to może dzwonić
Shea, ale usłyszał męski głos:

- Część, Simon, tu mówi Michael Dalton, pilot.

Poznaliśmy się w bazie. Shea prosiła, żebym do ciebie
zadzwonił i powiedział, że nie będzie jej aż do jutrzejszego
rana. Jeśli zechcesz przyjechać po nią do bazy około
jedenastej, będzie na ciebie czekała.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY
Simon przyjechał do bazy wcześniej, chcąc mieć pewność,

że nie minie się z Sheą, ale niebieskiego helikoptera jeszcze
nie było. Popatrzył na niebo i wszedł do hangaru, witany przez
siwowłosego mężczyznę siedzącego w stróżówce.

- Bill Dugan - przedstawił się, wyciągając rękę. -

Przyjechałeś po Sheę?

- Simon Greywood. Tak, byłem tu z nią umówiony.
- Jest opóźnienie. Próbowałem się do ciebie dodzwonić,

ale już wyjechałeś z domu. Jakiś ptak wkręcił się jej w rotor i
skończyło się w bagnie. Kłopot w tym, że...

- Jak to: skończyło się? - spytał Simon, czując mróz w

kościach.

- Oj, nie. Źle mnie zrozumiałeś. Wszystko w porządku.

Nie ma powodu do obaw. Shea wylądowała i nic się jej nie
stało.

Simon usiadł ciężko na pierwszym lepszym krześle.
- Kiedy tylne śmigło ulegnie uszkodzeniu - mówił dalej

Bill nieco mentorskim tonem - trzeba jak najszybciej lądować,
bo traci się równowagę. Shea sprowadziła maszynę w okolice
bagien, prawie pięćdziesiąt kilometrów w głąb lądu. Nie ma
tam łatwego dojazdu drogami, więc będzie musiała poczekać,
aż do bazy wrócą inne nasze helikoptery. Powinny tu być
mniej więcej o trzeciej. Dopiero wtedy po nią polecą. Dla Shei
to nie pierwszyzna, poradzi sobie. Nie przejmuj się tak,
chłopie.

Muszę nieźle wyglądać, skoro ten Bill aż tak mnie

oświeca i pociesza, pomyślał Simon.

- Jeśli tu wrócę przed trzecią, to czy będę się mógł razem

zabrać? - zapytał.

- Nie ma sprawy. Gdyby miała się zmienić pora, dam ci

znać.

background image

Kiedy o wpół do trzeciej Simon zajechał na parking przy

bazie, obok brązowego helikoptera, który właśnie tankował
paliwo, stał Michael.

- Będziemy gotowi za dziesięć minut - zawołał, machając

do Simona.

Zaraz potem wystartowali. Michael, jak się okazało, był

młodym żonkosiem. Simonowi przyszło wysłuchać długiej
opowieści o tym, jak doszło do spotkania obecnych
małżonków. Korzystając z chwili przerwy, trochę ni stąd, ni
zowąd, zapytał:

- Nigdy nie chodziłeś z Sheą? Pilot roześmiał się.
- O nie! Naprawdę ją lubię, jest świetną dziewczyną i

genialnym pilotem, bez wahania zawierzyłbym jej swoje
życie, ale... jestem chyba za bardzo tradycyjny. Kiedy wracam
do domu po ciężkim dniu, lubię, żeby żona była w domu, a
obiad na stole. Shea natomiast żyje tak, jakby sama wciąż
miała dokądś odlecieć... - Popatrzył w dół. - Lepiej sprawdzę
jej współrzędne; powinniśmy być już niedaleko.

Lecieli teraz nad mokradłami porośniętymi gdzieniegdzie

zaroślami. Od czasu do czasu błyskały oczka jezior,
osłoniętych wysokimi drzewami. Kiedy Michael stopniowo
obniżył pułap lotu, Simon zobaczył niebieski helikopter,
stojący na odsłoniętej trawiastej polanie.

- Da się lądować tuż obok - mruknął z zadowoleniem

pilot. - Miejmy nadzieję, że nie ma tu żadnych ptaków.

Ziemia wybiegła im na spotkanie. Trawy i niskie

modrzewie gięły się pod podmuchem. Helikopter dotknął
ziemi, potrząsnęło lekko i Michael przyhamował, czekając, aż
schłodzi się silnik. Niebieski śmigłowiec stał po stronie
Simona, lecz w kokpicie nie widać było Shei. Nie czekała też
na nich na trawie. Nie było jej nigdzie w zasięgu wzroku.

- Nigdzie jej nie widzę - powiedział przez interkom.

background image

- Jest najpewniej z drugiej strony, chowa się przed

wiatrem. Trochę się tylko dziwię, że w ogóle wyszła na
zewnątrz; o tej porze roku muchy tną jak wściekłe.

Kiedy Michael zamknął zawór i odciął dopływ paliwa,

śmigło zaczęło się kręcić wolniej. Simon zeskoczył na ziemię.

- Shea - zawołał.
Rotor błękitnego helikoptera był połamany i oblepiony

okrwawionymi piórkami. Simon obszedł samolot, ale Shei nie
znalazł. Być może usnęła, czekając na nas, pomyślał i
krzyknął jej imię głośniej niż za pierwszym razem. Z bijącym
sercem, pełen najgorszych przeczuć, otworzył drzwi
helikoptera i z ulgą stwierdził, że kokpit jest pusty. Na tylnym
siedzeniu leżały pomięte papiery po kanapkach. Patrzył na nie
jak zahipnotyzowany, jakby pragnął, żeby przemówiły.

Gdzieś w oddali zakrakał kruk.
Kiedy Simon zamknął drzwi helikoptera, bzyknął mu przy

uchu komar, najpierw jeden, potem drugi, trzeci...
Niemożliwe, żeby usnęła na dworze. Zjadłyby ją żywcem.

- Shea! - krzyknął znowu.
- Nie ma jej? - Obok stanął Michael.
- Ani śladu. Gdzie, u diabła, mogła się podziać?
- Nie zostawiła jakiejś kartki?
Szybko przeszukali kokpit, lecz nie znaleźli nic prócz

opakowania po gumie do żucia pod przednim siedzeniem.

- Nic z tego nie rozumiem - powiedział Michael i głęboka

zmarszczka przeorała mu czoło. - Musiała pójść na spacer dla
zabicia czasu i pewnie gdzieś zabłądziła.

Simonowi stanęły przed oczyma kilometry lasów, nad

którymi przelatywali. Jeśli Shea naprawdę się zgubiła, mogli
jej nigdy nie znaleźć.

- Wezwijmy lepiej pomoc - powiedział ostro.
- Mogła usnąć pod jakimś drzewem - uspokoił go Michael.

- A jeśli tak się stało, to nie byłaby nam wdzięczna za robienie

background image

niepotrzebnego alarmu. Powinniśmy najpierw sami
przeszukać okolice.

Przez ponad pół godziny przetrząsali mokradła i las wokół

polany. Simona bolały już oczy od wypatrywania beżowego
kombinezonu.

- Skontaktuję się z bazą - powiedział Michael. -

Zobaczymy, co nam poradzą. A ty rozejrzyj się jeszcze. Może
znajdziesz ślady butów.

Było bardzo gorąco. Komary i czarne muszki musiały

przypuścić szturm natychmiast, jak tylko Shea opuściła
helikopter. Wiedziała jednak, że do przybycia ekipy
ratowniczej ma co najmniej pięć godzin.

Zza gęstych krzewinek wawrzynu i puchu wełnianki

błysnęło jezioro. Simon opuścił wzrok na ziemię. Przygięte i
połamane źdźbła traw świadczyły o tym, że ktoś tamtędy
przechodził. Simonowi załomotało w skroniach. Poszedł po
śladach; teraz był już pewien, że prowadzą do jeziora. A
zatem Shea poszła się wykąpać. W porządku, uwielbiała
pływać. Ale dlaczego nie wróciła? Poczuł chłód wokół serca.
Och, nie, nie mogła się utopić. Wszyscy tylko nie ona, nie ta
piękna dziewczyna, nie jego Shea, w której kipiało życie.
Przecież w wodzie czuła się jak ryba.

Usłyszał, że woła go Michael i to pozwoliło mu się

opanować. Odwrócił się, opisał szybko to, co zauważył, i
powiedział, że spróbuje pójść dalej tym tropem.

- Przynajmniej przez trzy najbliższe godziny nikt tu do nas

nie przyleci. - Michael przekazał mu wieści z bazy. - Najlepiej
będzie, jak weźmiemy, co tam trzeba do udzielenia pierwszej
pomocy i sami spróbujemy ją znaleźć. Środki znieczulające są
w apteczce. W sprzęcie ratowniczym znajdziesz też wysokie
buty. Wyruszyli w ciągu pięciu minut. Simon prowadził.
Starając się przełamać dławiący go strach, szedł szybko,
wyciągając buty z grząskiej ziemi. Zalewał go pot, a roje

background image

czarnych muszek nie chciały się ani na moment odczepić, ale
mało go to wszystko obchodziło. Shea... Musiał odnaleźć
Sheę.

W miejsce traw pojawiły się wkrótce gęste pokłady

jakichś zarośli o skórzastych liściach.

- Może powinniśmy pójść od razu nad jezioro -

zasugerował. - Gotów jestem przysiąc, że tam właśnie poszła.

Z trudem przebrnęli przez splątane poszycie, by po

dziesięciu minutach wyjść na brzeg jeziorka. Simon nie
znalazł jednak nawet śladu, który świadczyłby o obecności
Shei. Wiało lekko, a woda miała ten sam brązowawy kolor co
jezioro przy chacie Jima; gładka toń zdawała się mrugać
szyderczo.

- Przestań się zamartwiać - powiedział stanowczo

Michael.

- Shea niekoniecznie wszystkim musi się wydawać idealną

kandydatką na żonę, ale nie jest głupia, a poza tym znam
niewiele osób, które tak fantastycznie pływają. Nie mam
zielonego pojęcia, gdzie teraz jest, ale jestem dziwnie pewien,
że nic jej nie grozi.

Simon popatrzył na niego martwym wzrokiem. Kocham

Sheę, myślał przez cały czas. Kocham. To dlatego paraliżuje
mnie strach.

Michael pociągnął go za rękaw i potrząsnął za ramię.
- Nie pływałaby w tym miejscu. Za dużo tu trzcin i mułu.

Rusz się, idziemy dalej.

Dystans dzielący ich od następnego jeziora przebyli w

rekordowym czasie. Było ono o wiele większe; w połowie
długości miało niewielką plażę i obaj zdecydowali
jednogłośnie, że należy tam pójść. I rzeczywiście - na piasku
odkryli ślad obecności Shei

- odciski sportowego obuwia i bosych stóp. Nie było

natomiast ubrania. A więc - Simon pojął to nagle z uczuciem

background image

ulgi, która sprawiła, że ugięły się pod nim kolana - nie utonęła
w tym jeziorze, gdzie nikt nie usłyszałby jej wołania. Bo
przecież Shea pływałaby nago!

Rozejrzał się wokół, próbując sobie wyobrazić, co mogła

robić później. Odświeżona wyszłaby ewentualnie z kąpieli,
lecz do przybycia ratowników pozostałyby jej jeszcze dwie -
trzy godziny. Schronienie się przed prażącym słońcem w
cienistym lesie było niemałą pokusą.

Im bliżej drzew, tym podłoże stawało się coraz twardsze -

ginęły w nim wszelkie ślady. Na skraju lasu Michael zarządził
postój.

- Mogła albo pójść tędy pod górę, albo też wejść do lasu -

powiedział. - Powinniśmy się chyba rozdzielić... Umiesz się
tym posługiwać? - zapytał, wyjmując dwa kompasy. Simon
skinął głową. - Świetnie. Spotkamy się tutaj za dwie godziny.
Którą drogę wybierasz?

Potok, który swoim nurtem zasilał jezioro, niknął w lesie

po prawej; zza drzew dochodziło pluskanie wody o kamienie.

- Pójdę w górę strumienia - odparł Simon i zerkając na

zegarek dodał: - Do zobaczenia. - Miał żywo w pamięci
pożegnanie z Sheą, kiedy mówiła właśnie „Do zobaczenia",
zamiast zwykłego „Cześć".

Szedł jakieś pół godziny, gdy nagle na kamiennym

obrywie nad strumieniem zauważył świeżo odarty mech.
„Shea!" - krzyknął z triumfem, przekonany, że tędy
przechodziła. Ruszył dalej, ale za chwilę przystanął. Pień
drzewa tuż przed nim był rozdarty, a ziemia wokół zryta. Tego
z pewnością nie mogła zrobić Shea. Tak zachowywały się
niedźwiedzie, czarne niedźwiedzie, a zwłaszcza ich samice z
młodymi, znane z tego, że atakowały ludzi.

Przyspieszył kroku i wytężył wzrok jak myśliwy. Nie

zważając na nic, przedarł się przez niewielki zagajnik
świerkowy, łamiąc dolne gałęzie. Jim mówił mu, że tam, gdzie

background image

są niedźwiedzie, trzeba robić jak najwięcej hałasu, bo
zaskoczone zwierzę bywa groźne.

Kiedy wreszcie wynurzył się z lasku, wyrosła przed nim

majestatyczna, rozłożysta sosna, której igliwie zasłało ziemię
miękkim, sprężystym kobiercem. W innych okolicznościach z
pewnością chciałby ją narysować. I jakby się do tego
przymierzał, przystanął na moment pod drzewem. - Shea! -
zawołał.

- Simon? To ty? - Wątły głosik dobiegał gdzieś z góry.
- Shea? - powtórzył schrypniętym głosem, nie dowierzając

własnym uszom.

Usłyszał kichnięcie, po czym na głowę sypnął mu się

deszcz igieł.

- Jestem tutaj. Myślałam, że to znowu niedźwiedź.
- Nic ci nie jest?
Obszedł drzewo, aż w końcu ją zobaczył. Siedziała

wysoko, wciśnięta między gałęzie a pień sosny.

- Jestem podrapana i niemal żywcem zjedzona przez

komary. Potwornie chce mi się pić... To naprawdę ty? A może
to mi się tylko śni?

Nigdy w życiu Simon tak się nie ucieszył na czyjś widok.
- To ja - powiedział. - Dlaczego nie odpowiadałaś na moje

wołania?

- Musiałam przysnąć. Może dopiero teraz się obudzę.
Nic nie mogłoby powstrzymać uśmiechu, rozświetlającego

twarz Simona.

- Długo tam siedzisz?
Z pewną trudnością podniosła zegarek do oczu.
- Dwie godziny i jedenaście minut. Przestraszyłam się

niedźwiedzia, dlatego tu jestem.

- Zejdziesz?
- Boję się - odpowiedziała szczerze. - Mam lęk wysokości.

Jeśli do tej chwili Simon po prostu się cieszył, to teraz bawił

background image

się naprawdę świetnie.
- Nie wiadomo co gorsze: pilot z lękiem wysokości czy

malarz, który już nie potrafi malować.

- Nie widzę w tym niczego śmiesznego - odparła z

godnością. - Kiedy lecę helikopterem, mam pod nogami
podłogę.

Jako nastolatek Simon miał ambicje chodzić po dachach

lepiej niż kot. Obejrzawszy więc drzewo fachowym okiem,
wciągnął się na jedną z niższych gałęzi, a następnie silnymi,
ekonomicznymi ruchami wspiął się wyżej. Po chwili był już
na wysokości Shei.

- Dzień dobry pani - powiedział. Uśmiechnęła się do niego

niepewnie.

- Miło, że jesteś. Już się bałam, że będę tu siedzieć całą

noc. Na jej szyi, pociętej przez komary i muchy, zauważył
plamki

zaschniętej krwi, a we włosach paprochy i kawałki

sosnowej kory.

- Kochana Sheo, ja także się cieszę, że cię wreszcie widzę.

Zdążyłem cię już niemal pochować. Czego ja sobie nie
wyobrażałem! Że się rozbiłaś, utopiłaś, że pożarł cię
niedźwiedź... Mam tylko nadzieję, że przynajmniej dobrze ci
się pływało.

Shei zabłysły oczy.
- Och, fantastycznie! I w dodatku nie podglądał mnie

żaden zbłąkany artysta.

Simon usadowił się wygodniej w rozwidleniu dwóch

grubych gałęzi.

- Opowiedz mi o tym misiu.
- Szłam sobie cała zachwycona strumieniem i paprociami,

gdy zobaczyłam tę sosnę. Jaka piękna, pomyślałam...
Dlaczego się uśmiechasz?

- Bo dokładnie tak to sobie wyobrażałem. Mów dalej.

background image

- Usiadłam więc pod drzewem i zdrzemnęłam się.

Obudziło mnie jakieś głośne skrobanie... jakby niedźwiedź
darł pazurami drzewo. Ze strachu błyskawicznie wlazłam na
dolne gałęzie, a kiedy zobaczyłam wyłaniające się zza drzew
zwierzę, weszłam wyżej. Niedźwiedź obszedł polankę i
zniknął. Nie sądzę, żeby moja osoba w ogóle go interesowała,
ale wiedziałam już, że nie wolno mi zejść na dół.

Simon odpiął bidon od paska i podał go Shei. Pociągnęła

długi łyk, spryskała wodą twarz i ręce.

- Co teraz? - zapytała.
- Będę cię ubezpieczał. Schodzę pierwszy, a ty trzymaj się

pnia. Spróbuj tylko nie patrzeć w dół.

- Ani mi to w głowie. - Shea najwyraźniej zbladła. Simon

przytrzymał się mocniej, pomógł jej wstać i odwrócił

ją do siebie plecami.
- Uwaga. Stawiam nogę na niższej gałęzi. Zrób dokładnie

to samo - pokierował nią łagodnie. - Lewa noga, raz.

Sztywna ze strachu opuściła nogę na gałąź i stanęła na

niej.

- Znakomicie. A teraz prawa.
Gałąź po gałęzi sprowadzał ją na dół. Przez cały ten czas

nie odezwała się ani słowem, ale napięcie w jej smukłym ciele
mówiło samo za siebie. Parę metrów nad ziemią pośliznęła się
na kawałku kory, sapnęła z przerażenia i przywarła ciałem do
pnia. Serce biło jej tak mocno, że Simon wyczuwał rytm
ramieniem, którym ciasno ją opasywał.

- Nie pozwolę ci spaść, Sheo. To już niedaleko. Jeszcze

trochę i będzie po wszystkim - zapewniał ją solennie.

Odpowiedział mu jedynie jej przyspieszony oddech.
- Trzymaj się tych dwóch konarów - powiedział,

ustawiając jej ręce. - Zejdę teraz sam, a potem cię stąd zdejmę.
Dobrze?

background image

Kiwnęła głową, kurczowo przytrzymując się drzewa.

Musiał użyć wszystkich sił, żeby ściągnąć Sheę, a zarazem nie
stracić równowagi. W lewej nodze odezwał się ból. Simon
ocenił dystans dzielący ich od ziemi i powiedział:

- Skaczę. Trzymaj się, dopóki nie powiem, że i ty masz

skakać. Uważaj!

Kobierzec igliwia przyjął go miękko. Podniósł się i

zawołał:

- Skacz!
Usłuchała go i wylądowała mu prawie na głowie. Simon

przewrócił się i oboje potoczyli się po leśnym poszyciu. Leżąc
na boku i przyciskając ją do piersi, czuł, że Shea się trzęsie.
Przytulił ją mocniej i obsypał pocałunkami jej włosy.

- Już po wszystkim, moje kochanie. Nic ci nie grozi. .

Wymruczała coś, czego nie zrozumiał, czuł za to ją całą

- ciepłą i miękką, taką, jaką ją zapamiętał.
- Myślałem - powiedział zmienionym z emocji głosem - iż

umarłaś, że możemy cię nigdy nie odnaleźć... Nigdy w życiu
tak się nie bałem. Shea! Och, Shea! Jakże ja ciebie kocham.

Znieruchomiała w jego ramionach, a potem oderwała się

od jego piersi.

- Przestań, Simon! Proszę cię, nie mów takich rzeczy! -

zażądała, lecz słowa same wyrywały mu się z ust.

- Wiedziałaś, że cię kocham... to tylko ja sam dobrze nie

rozumiałem, co się dzieje. Pojąłem to dopiero nad tym
pierwszym jeziorkiem, kiedy opanowała mnie myśl, że
utonęłaś.

- Ale ja nie chcę, żebyś mnie kochał! - krzyknęła. Usiadła

i zaczęła obciągać na sobie kombinezon. - Wszystko
popsujesz!

- Czy miłość jest w stanie cokolwiek popsuć? Miłość

może wyłącznie wzbogacić to, co nas łączy.

background image

- Możesz sobie mnie kochać, ale ja nie kocham ciebie! -

zaprotestowała gwałtownie. - Nie chcę! Do diabła ciężkiego,
Simon, chodźmy już stąd. Jestem wykończona, umieram w
tym upale i mam tylko jedno życzenie: jak najszybciej znaleźć
się u siebie w chacie.

Zawalonej moim malowaniem, pomyślał Simon i dodał

zdenerwowany:

- Myślałem, że nie żyjesz. Czy ty tego nie rozumiesz? Czy

ty w ogóle nie masz serca?

- Bardzo mi przykro, że stało się, jak się stało, i jestem ci

głęboko wdzięczna za to, że ściągnąłeś mnie z tego
potwornego drzewa. Ale ja ciebie nie kocham! Wracam teraz
do helikoptera, a ty rób, co chcesz.

Dotknięty do żywego Simon przytrzymał ją za łokieć.
- Uważaj, co mówisz, Shea, bo jeśli tak się boisz, że się

zakochasz, to możesz być spokojna, że na pewno nie będę z
tobą spał. Pragnę cię właśnie dlatego, że cię kocham, a to
oznacza, że powstaje między nami coś pięknego. Ale oboje
musimy tego chcieć. Nie będę o nic żebrał, nie jestem jakimś
parszywym psem, któremu rzuca się ochłapy.

- Dłużej tego nie zniosę! - krzyknęła rozpaczliwie Shea.
Pomknęła przez świerczki w stronę wysokiego brzegu

strumienia. Zatrzymała się na głazach, a następnie ześliznęła
w dół i zniknęła Simonowi z oczu.

Stał przez pewien czas nieruchomo. Gdzieś na dnie

świadomości kołatała mu tylko jedna myśl - że jeśli Shea
pójdzie w dół strumienia, to nie zabłądzi. I mógłby tak stać
jeszcze godzinę, gdyby nie przyszło mu do głowy, że przecież
mogłaby jednak znowu natknąć się na niedźwiedzia. Zszedł
więc z kamieni i ruszył brzegiem potoku, nie zwracając
najmniejszej uwagi na miękką zieleń paproci i mchów. Pod
samym lasem nieoczekiwanie zobaczył Sheę. Czekała na
niego. Spojrzała mu krótko w twarz i odwróciła wzrok.

background image

- Nie miałam pewności, którędy trzeba iść.
Rzeźba terenu sprawiała, że dwa helikoptery były z tego

miejsca niewidoczne.

- Musimy zaczekać na Michaela - powiedział Simon. -

Poszedł cię szukać na tamtym wzgórzu.

Kiedy odbierała od niego bidon z piciem, zauważył z

goryczą, jak bardzo uważa, żeby go przypadkiem nie dotknąć.
Usiadł na kamieniu i w stanie całkowitej apatii czekał na
Michaela, który wkrótce wynurzył się spomiędzy drzew. Shea
wybiegła mu na spotkanie. Z uczuciem całkowitego
wyobcowania Simon obserwował, jak serdecznie się witają i
idą w jego stronę.

W helikopterze usiadł z tyłu. Michael doprowadził

samolot do bazy, Shea złożyła raport i wyszła przed budynek,
gdzie w samochodzie czekał na nią Simon.

- Zabiorę od ciebie swoje graty - powiedział, gdy wsiadła.
- Jak ci poszło malowanie?
- Dobrze.
Z ostentacyjnym westchnieniem Shea odchyliła się na

oparcie i przymknęła oczy. Kiedy Simon skręcił w drogę
dojazdową do jej chaty, wyprostowała się i mruknęła:

- Dzięki za podwiezienie... Jestem naprawdę zmęczona.
- Zabiorę tylko parę rzeczy i spadam - odparł zimno,

podając jej klucz.

Weszła do pokoju pierwsza. Nie dokończony Obraz stał

na sztalugach. Shea krzyknęła z wrażenia i podeszła bliżej, nie
odrywając oczu od mieniącego się żywymi barwami płótna.

Simon namalował Tiggera i Minnie w ogrodzie pośród

maków i nagietków. Centralne miejsce zajmował pies. Patrzył
swoimi brązowymi oczami na Minnie. Ogród zalewało
miękkie światło i chociaż Simon zdążył namalować jedynie
twarz Minnie i część kwietnika, czuło się głęboką więź

background image

łączącą kobietę z jej psem. Nie było w tym żadnego taniego
sentymentalizmu.

- Wspaniałe - powiedziała cicho Shea.
Mruknął coś w odpowiedzi, składając narzędzia swojej

pracy do pudła. Przełożył płótno na stół i złożył sztalugi.

- Gdzie będziesz teraz malował? - zapytała z

zakłopotaniem.

- W mieszkaniu Jima w Halifax.
Przyniósł dwa małe oleje z kuchni i zapakował je.
- Czy mogłabyś podwieźć mnie teraz do Jima?
- Oczywiście. - Przygryzła wargę. - Ten obraz to twoje

wielkie zwycięstwo.

Zwycięstwo, które w tej chwili smakowało jak piołun.
- Musiałem zmienić technikę, ot co - oznajmił. - Zamiast

farb olejnych należało użyć tempery. Jedźmy już.

- Po coś się we mnie zakochał?! - wybuchnęła Shea.
- Też bym wolał, żeby się tak nie stało - odparł ponuro,

wziął pudło i ruszył w stronę drzwi, otwierając je przed sobą
kopnięciem.

Jechali w milczeniu. Z niewysłowioną ulgą Simon

stwierdził, że w domu Jima nie ma nikogo. Shea pomogła mu
wnieść rzeczy do środka, a potem powiedziała napiętym
głosem:

- No to dobranoc, Simon. Jeszcze raz za wszystko ci

dziękuję.

- Cześć, Sheo - odpowiedział obojętnie.
Najwyraźniej się ociągając, odwróciła się i wyszła.

Ustawił obraz na sztalugach, zaniósł pudełko z przyborami do
swojego pokoju i wyszedł posiedzieć na werandzie.

Zagrał i oto wszystko stracił. Popełnił błąd, zakochując się

w dziewczynie, która bała się miłości. Nie potrafiła go
oddzielić od Tima i Nicolasa, dwóch mężczyzn
potrzebujących nie tyle prawdziwej kobiety, ile kogoś, kto

background image

pasowałby do ich stereotypowych wyobrażeń na temat kobiet.
On, Simon, kochał ją taką, jaka była naprawdę. Ale Shea,
uwikłana w swoją przeszłość, nie potrafiła tego zrozumieć. I
dlatego go odrzuciła. I niech go piekło pochłonie, jeśli miałby
żebrać o to uczucie.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Tydzień później obraz był skończony. Nie odkładając

pędzla, Simon przypatrywał mu się z pewnej odległości. Bez
żadnej przesady - mógł sobie pogratulować. Była to najlepsza
rzecz, jaką kiedykolwiek namalował. W tym prostokątnym
obrazku znalazło się wszystko, co uważał już u siebie za
zaprzepaszczone: jakaś wewnętrzna uczciwość, współczucie i
silna wola życia. Miał tylko nadzieję, że obraz spodoba się
Minnie, bo przecież -jak na ironię - mógłby jej bardziej
odpowiadać któryś z dwóch olejnych obrazków. Jeszcze
większą ironią było to, iż przygotowując portret, z którego w
efekcie był dumny i który gotów był podpisać własnym
nazwiskiem, miał pewność, że w ten sposób usunie jedyną
barierę dzielącą go od Shei.

Nie widział jej od tygodnia i tęsknił za nią tak

rozpaczliwie, że aż go to przerażało. Nie miał pojęcia, jak
zdoła bez niej żyć. Dowiadywał się nawet, czy w najbliższym
czasie są wolne miejsca w samolotach do Londynu, ale - choć
mogło się to wydawać najlepszym rozwiązaniem - uznał, że
Jimowi należy się z jego strony coś więcej niż nagły wyjazd.

Popatrzył na zegarek, zastanawiając się, czyby - skoro nie

miał już nic do roboty - nie pojechać do Somerville. Czuł się
kompletnie wyjałowiony. Było to naturalne uczucie po
ukończeniu każdej dużej pracy, ale teraz miał wrażenie, że nie
będzie w stanie znieść widoku chaty i jeziora, wiedząc, że na
drugim brzegu jest kobieta, którą kocha. W każdym razie
jeszcze nie dzisiaj.

Przez godzinę czyścił pędzle i robił porządki, a potem

telefonicznie zamówił w chińskiej restauracji obiad z dostawą
do domu. Wziął też prysznic, mając nadzieję, że gorący tusz
zmyje z niego zmęczenie. Wycierał się już, gdy usłyszał
dzwonek. Z ręcznikiem na biodrach podszedł do drzwi,
zapłacił za dostarczone mu danie i postawił je na stole,

background image

zmierzając do sypialni po dżinsy. Był już w połowie drogi,
gdy ktoś zapukał. Może pokręcili coś w rachunku, pomyślał,
zawracając na dywanie, i szybkim ruchem otworzył.

W progu stała Shea.
Serce skoczyło mu do gardła, a jej widok rozpalił mu

głowę. Miała na sobie dopasowaną zielonkawą sukienkę
zapinaną z przodu na złoty zameczek, w uszach długie, złote
kolczyki w kształcie listków, a włosy rozpuszczone. Cała ta
wystudiowana elegancja była jednak czymś pozornym - pod
maską makijażu kryła się twarz kobiety wstępującej na szafot.

Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, wyszeptała jego

imię i rzuciła mu się na szyję. Miękkość jej piersi, zapach
perfum i ciepło policzka na nagim ramieniu, napełniły go
gwałtownym pożądaniem. Kiedy uniosła twarz, żeby ją
pocałował, zatrzasnął drzwi łokciem i przycisnął wargi do jej
ust, czując, że Shea szaleje tak samo jak on. Jej skórzana
torebka upadła na podłogę. Niewiele myśląc, Simon porwał
Sheę na ręce i zaniósł do pokoju. Rzucił ją na łóżko i padł na
nią, obsypując pocałunkami jej twarz, szyję i włosy.
Przyciągnęła go bliżej i nie miał najmniejszych wątpliwości,
że pragnie go tak samo, jak on jej. Ręcznik zsunął mu się z
bioder. Zapragnął wtedy zobaczyć Sheę całą, tak jak ona
mogła go teraz widzieć. Pociągnął więc za suwak i odgarnął
sukienkę, odkrywając z zachwytem, że jest pod nią naga.
Kiedy objął wargami różowy sutek, jęknęła z rozkoszy, a
potem z niezdarnym pośpiechem, który jeszcze bardziej
rozpalił jego zmysły, próbowała zdjąć sukienkę przez głowę.
Pomógł jej, a następnie przesunął dłońmi po jej ciele,
odkrywając po raz kolejny płaski brzuch z muszelką pępka i
napawając oczy widokiem pełnych, białych jak kość słoniowa
piersi. Pochylił głowę w jednym z tych długich, pijanych ze
szczęścia pocałunków i poczuł, że biodra Shei zaczynają
pulsować rytmem, który przyprawiał go o szaleństwo.

background image

- Shea - wymruczał. - Nie mam zabezpieczenia.
- Pomyślałam o tym.
Jej ręce z zachwycającym zawstydzeniem, ale i

śmiałością, przesunęły się po wyprężonej klatce piersiowej
Simona, opuściły się na pępek i zamarły niżej. Widziała jego
zmienioną przez rozkosz twarz. Nie chciał pamiętać o tym, co
niedawno sobie i jej przyrzekał, że nie będzie się z nią kochał.
Nie chciał sobie uświadamiać, że jeszcze bardziej go to do niej
przywiąże. Rozwarł jej uda i pieścił czule tak długo, aż
zaczęła się wić. Wtedy ją posiadł. Potem łagodnym ruchem
położył się, bez słowa trzymając ją w objęciu. Jak to możliwe,
pomyślał, żeby w jednym człowieczym ciele mieściło się tyle
szczęścia. Shea oplotła go ramionami, przytuliła policzek do
jego piersi i westchnęła z uczuciem całkowitego zaspokojenia.
Nie powiedziała ani słowa. I tak być powinno, myślał Simon.
Bo słowa nic tu nie mogły wnieść. Ważna była tylko
przepełniająca go radość - że oto trzyma w ramionach kobietę,
którą kocha.

W końcu jednak podniósł głowę i oparł się na łokciu.
- Należy się nam medal za szybkość, jeśli już nie za

finezję.

- Nie narzekam.
Uśmiech zniknął z twarzy Simona.
- Przyszłaś tu, żeby mnie uwieść.
- Tak - przyznała, a w jej pociemniałych oczach zobaczył

niepewność.

Przypomniał sobie prowokacyjny zamek sukienki i to, że

Shea nie miała nic pod spodem.

- Zaplanowałaś to na zimno?
- Nie! Miałam straszny tydzień, Simon. Nie mogłam jeść

ani spać, myślałam tylko o tobie. To było tak, jakby coś
zmuszało mnie, żebym do ciebie przyszła. Nie dawałam sobie
rady. Nie miałam wyboru.

background image

- Wiesz, że cię kocham.
- Wiem... ale tak się bałam, że wyjedziesz bez pożegnania.
- Myślałem o tym.
- Bycie z tobą... tutaj, w ten sposób - powiedziała, skubiąc

brzeg prześcieradła -jest jak lot helikopterem w ciemnościach.
Cała wiedza staje się bezużyteczna. Muszę polegać wyłącznie
na intuicji.

- I ze wszystkich sił starać się nie spaść.
- Dokładnie. - Podziękowała mu bladym uśmiechem. - No

i właśnie, żeby pozostać przy tej metaforze, rozbiłam się.

- To zła metafora.
- Wolałbyś, żebym zajmowała się czymś

bezpieczniejszym, żebym, tak jak na przykład Sally, była
nauczycielką, prawda?

- Tego nie powiedziałem. Latanie jest częścią twojego

życia, Sheo. I kiedy mówię, że cię kocham, to znaczy, że
kocham w tobie wszystko. Umiejętności i odwagę również.
Jak mógłbym oddzielać te cechy i odzierać z nich ciebie? Nie
potrafiłbym tego, nie chciałbym. Chociaż nie mam zamiaru
udawać, że się o ciebie nie boję.

Przez moment przemyśliwała to w milczeniu, po czym

uniosła głowę.

- Od północy mam czterdziestoośmiogodzinny dyżur.

Mogą mnie wezwać w każdej chwili. Pager noszę w torebce.

Simon powiódł palcem po łagodnym wzniesieniu jej

piersi.

- A zatem nie powinniśmy chyba tracić czasu.
Musiało jej to sprawić przyjemność, gdyż dostrzegł, że

przebiegł ją lekki dreszcz. Powiedziała jednak:

- Jestem okropnie głodna. A przypadkiem wiem, że

zamówiłeś coś u Chińczyków. Nie musiałam używać
domofonu, bo weszłam właśnie za ludźmi z restauracji.

background image

- Wynika z tego, że masz większy apetyt na kurczaka niż

na mnie - zażartował, pieszcząc ją.

Shea chwyciła go za rękę. Była poważna.
- Chcę, żebyś wiedział, że nigdy z nikim tak mi nie było.

Miałam dziwne uczucie, że właściwie już nie wiem, gdzie
kończę się ja, a gdzie się zaczynasz ty.

- A ja czułem się tak, jakby to był mój pierwszy raz. Jesteś

nadal pewna, że mnie nie kochasz, Sheo?

Jak oparzona puściła jego nadgarstek.
- Tak. Jak najbardziej... Po prostu to wiem - upierała się

nieskładnie. - Proszę cię, Simon, do niczego mnie nie zmuszaj.

A jeśli nigdy go nie pokocha? Co wtedy? Wielkim

wysiłkiem woli Simon zdusił w sobie lęki.

- Moglibyśmy najpierw zjeść to chińskie danie, a dopiero

potem znowu wrócić do łóżka... Do północy pozostało jeszcze
sporo czasu. Co ty na to?

Widoczna ulga, z jaką Shea przyjęła tę propozycję,

niespecjalnie go uspokoiła. Znalazł dla niej jedną ze swych
koszul, wciągnął szorty i przeszli do kuchni. Po drodze jednak
Shea zauważyła sztalugi stojące przy drzwiach, które wiodły
na balkon. Jak zahipnotyzowana podeszła do nich, nie
odrywając oczu od obrazu. Przez dłuższą chwilę milczała, aż
poczuł wzbierające w nim napięcie. Obawiał się, że portret
może się nie spodobać Minnie. Co jednak będzie, jeśli nie
zaakceptuje go Shea?

Tymczasem odwróciła się do niego oszołomiona.
- Nie znajduję słów - powiedziała miękko. - To było

przepiękne jeszcze przed wykończeniem, ale teraz jest po
prostu genialne. Minnie poprosiła cię o portret Tiggera, a ty
namalowałeś całe jej życie... Tamte cienie, zasnuwające tył
ogrodu, mają chyba przypominać o śmierci - śmierci męża
Minnie i jej psa... Ale na pierwszym planie malujesz kwiaty,
każesz widzieć przede wszystkim radość życia...

background image

- Miło mi, że ci się podoba.
- Bardzo bym chciała pojechać z tobą do Minnie, kiedy

będziesz jej to wręczał.

- Oczywiście, że pojedziemy razem. Gdyby nie chodziło o

ciebie, w ogóle nie byłbym w stanie tego namalować.

- Moja osoba nie ma tu nic do rzeczy. To wyłącznie twoja

sztuka, wiem o tym. Tak się cieszę!

Świadomość, że ktoś może cieszyć się z jego osiągnięć,

była dla Simona czymś zupełnie nowym. Zwłaszcza że
chodziło o obraz, który był owocem trwającej rok walki o
samego siebie.

Posilali się na balkonie w promieniach zachodzącego

słońca. Simon umył trochę malin, otworzył paczkę
czekoladowych cukierków i zrobił kawę. Podczas
wykonywania wszystkich tych prozaicznych czynności
przychwycił się na tym, że jego wzrok raz po raz zwraca się
ku Shei, zatrzymując się to na jej piersiach kołyszących się
pod koszulą, to na prześwitujących delikatnie przez skórę
niebieskich żyłkach na kolanie i kostce. I chociaż parę metrów
od niego stały sztalugi, wiedział, że tym razem podsuwa mu te
obrazy nie wyobraźnia artysty, a po prostu oko mężczyzny.

Słońce zaszło i powietrze zaczął przenikać chłód, więc

przenieśli się z kawą do pokoju. Shea zwinęła się w rogu
kanapy. Śmiała się i dowcipkowała, lecz pozorom swobody
zadawały kłam jej oczy, w których pojawił się niepokój.

- Co cię tak niepokoi, Sheo? - zapytał Simon, dopijając

kawę. - Czy to, że się kochaliśmy i dostałem to, czego
chciałem? Że zjedliśmy razem kolację, żeby stało się zadość
konwenansom, i że właściwie mogłabyś już wyjść?

- Też mi jasnowidz! - burknęła ze złością.
- Powtarzałem ci już do znudzenia, ale powiem raz

jeszcze, że nie jestem Timem ani Nicolasem. Zaczynam
myśleć, że życia mi nie starczy, żebyś uwierzyła, że cię

background image

kocham. Zrozum, ani mi w głowie rzucać cię tylko dlatego, że
czasem będziesz musiała wyruszyć w drogę o jakiejś
niemiłosiernie wczesnej godzinie. Albo że czasami spóźnisz
się na obiad.

- Ale przyjechałeś tutaj tylko na lato.
- Za jakiś miesiąc będę musiał, wrócić do Londynu, żeby

uporządkować pewne sprawy. Jeśli jednak obraz, który
zrobiłem dla Minnie, nie okaże się moim łabędzim śpiewem,
będę mógł pracować tutaj, i to nawet lepiej niż tam. -
Uśmiechnął się złowieszczo. - Jeszcze mnie będziesz miała
dosyć.

- Wracajmy do łóżka - szepnęła bez tchu.
Ciągle jeszcze ucieka, pomyślał z rozczarowaniem, które

zabolało go jak świeża rana. Być może jednak los wymierzał
mu w ten sposób jakąś sprawiedliwą karę. Oto on, który nigdy
nie musiał się specjalnie wysilać, żeby zdobyć kobietę, gubił
się, gdy chodziło o tę, którą naprawdę pokochał.

- Z miłą chęcią - odpowiedział.
Porwał ich wkrótce ten sam zaklęty wir jak za pierwszym

razem. Ale potem Shea usnęła, wtulając się w niego ufnie.
Przez pewien czas leżał, wsłuchując się w jej równy oddech, a
potem poszukał ręką prześcieradła i okrył ją. Wymruczała coś,
przytuliła się jeszcze mocniej i znowu ucichła.

Simon długo nie mógł zasnąć, jakby się obawiał, że jeśli

zmorzy go sen, to po przebudzeniu już jej nie zastanie. W
końcu jednak usnął i zaraz obudził go rytmiczny, irytujący
dźwięk. Telefon, przemknęło mu przez myśl, ale to nie był
telefon.

- Pager! - Shea natychmiast usiadła na łóżku. - Gdzie moja

torebka?

Nie czekając na odpowiedź, pobiegła do łazienki. Simon

podrapał się po nie ogolonej brodzie. Za oknem wstawał świt.

background image

Usłyszał nagraną wiadomość, a w chwilę potem Sheę
rozmawiającą przez telefon w kuchni.

- Tak... oczywiście... Będę o szóstej trzydzieści. - Rzuciła

słuchawkę i wróciła biegiem do sypialni.

- Simon, czy mógłbyś coś dla mnie zrobić? Włóż coś na

siebie i przynieś mi moją torbę z samochodu. Zaparkowałam
tuż przed głównym wejściem. A ja tymczasem pobiegnę się
wykąpać.

- Wszystko co chcesz, ale najpierw mnie pocałuj -

powiedział łagodnie.

Shea pochyliła się, by pozbierać swoje ubrania.
- Nie ma czasu. Jakieś czterdzieści mil od Somendlle

wybuchł wielki pożar. Lasy są wysuszone na pieprz, a o
deszczu nie ma nawet mowy.

- Uspokój się - perswadował Simon. - Las się nie spali w

ciągu jednego pocałunku.

- Potrzebna mi torba - powtórzyła niecierpliwie Shea.

-Mam w niej swój kombinezon.

Poderwał się z łóżka i stanął przed nią nagi w bladym

świetle świtu.

- Wiesz co? A może Timowi i Nicolasowi nie

odpowiadała nie tyle twoja praca, ile fakt, że kiedy tylko ktoś
zadzwonił do ciebie z bazy, natychmiast ich gasiłaś jak
światło. Ja także...

- Simon - przerwała Shea, odwracając zieloną sukienkę na

prawą stronę. - Jeżeli nie zamierzasz pójść po moją torbę, to
zrobię to sama.

- Nie słuchasz mnie - ciągnął, dobitnie akcentując słowa. -

Będę bardzo szczęśliwy, że mogę przynieść ci torbę i
rozumiem, że musisz jechać. Autentycznie mierzi mnie jednak
to, że traktujesz mnie jak jakiś stary mebel, chociaż jeszcze
parę godzin temu kochaliśmy się ze sobą!

- Nie musisz krzyczeć - wycedziła zimno.

background image

Włożyła swoją skąpą jedwabną bieliznę, po czym sięgnęła

po sukienkę. Widok ten obudził w Simonie tak rozpaczliwe
pożądanie, jakby po raz pierwszy widział ją rozebraną. Gdy
objął ją za ramiona, dotyk jedwabistej skóry rozpalił go do
szaleństwa.

- Idź się wykąp - polecił. - Przyniosę ci tę torbę. Ale

jeszcze nie skończyliśmy.

Spojrzawszy na niego, wymaszerowała z pokoju.
- Kluczyki są w mojej torebce - burknęła i zamknęła za

sobą drzwi łazienki.

Simon wciągnął na siebie szorty i koszulę, w której

chodziła Shea, a potem zbiegł po schodach po torbę. Kiedy
wrócił, wszedł do kuchni, żeby zaparzyć kawę. Shea dołączyła
do niego po paru minutach. W lotniczym kombinezonie i z
włosami zaplecionymi w warkocz wyglądała bardzo surowo.

- Nie mam już czasu na kawę - powiedziała, najwyraźniej

siląc się na grzeczny ton. - Wypiję ją w bazie przed odlotem.
Bywaj! - I jakby z obowiązku nadstawiła twarz do pocałunku.

Ale Simon nawet się nie poruszył.
- Tej nocy kochaliśmy się ze sobą, Sheo. Po raz pierwszy.

Nie zachowuj się wobec mnie tak, jakbym był pierwszym
lepszym przypadkowym znajomym, którego dopiero co
poznałaś.

- Prywatne życie i praca to są dwie różne sprawy. Nie

rozumiesz?

- Rozumiem przede wszystkim to, że najgorsze, co

moglibyśmy zrobić przed twoim odlotem, to się pokłócić.
Rozumiem też, że nie możesz śnić o mnie na jawie, kiedy
lecisz na patrol, a zwłaszcza wtedy, gdy pod tobą palą się lasy.
Ale nie rozumiem, dlaczego twoje surowe zasady mają
doprowadzać do sytuacji, w której traktujesz mnie jak
powietrze. Czy ty tego nie pojmujesz?

Simon wyglądał tak, jakby wyczerpał mu się zapas słów.

background image

- Sama już nie wiem, co rozumiem - oznajmiła z rozpaczą

Shea. - Nie rozumiem nawet samej siebie. Muszę iść, bo
inaczej się spóźnię.

Kiedy wybiegła z kuchni, stanął w progu, patrząc, jak

podnosi torbę i przechodzi przez pokój. W drzwiach
mieszkania, jakby przez moment się zawahała, zaraz jednak
odrzuciła głowę i wyszła.

Mógł ją zatrzymać. Mógł objąć ją ramionami i zacałować

na śmierć. Ale na co by się to zdało? Była głucha na wszystko,
co mówił.

Następnego popołudnia Sally przywołała Simona z

nabrzeża, gdzie wylegiwał się w słońcu po długiej kąpieli w
jeziorze.

- Dzwonią z bazy helikopterów. Ktoś chce z tobą mówić
- powiedziała, kiedy szedł ścieżką.
Nagle pomyliły mu się kroki. Zastanawiając się, czy

kiedykolwiek nauczy się nie bać takich telefonów i czy bardzo
to po nim widać, wszedł do domu i podniósł słuchawkę.

- Halo - powiedział.
- Mówi Bill Dugan. Poczekaj chwilę, Simon. Łączę cię z

Sheą.

Głos, który usłyszał po chwili, brzmiał nienaturalnie i był

bardzo odległy.

- Simon? Słuchaj, będę w Halifax, bo muszę tam odwieźć

małego chłopca do szpitala. Moglibyśmy zjeść razem szybką
kolację, jeśli cię to oczywiście interesuje. Przez kilka
najbliższych dni na pewno nie wyrwę się do domu.

- Gdzie i kiedy? - zapytał, pojmując od razu, że Shea

szuka zgody.

Wymieniła nazwę restauracji w pobliżu szpitala.
- Może o piątej? Będę musiała wracać przed zmrokiem.

Simon ustalił z Jimem, że następnego dnia pojadą razem na

background image

miejsce pożaru, żeby pomóc w walce z żywiołem, ale z

jakiegoś powodu nie chciał o tym mówić Shei.

- W porządku. Bezpiecznego lotu.
Odłożył słuchawkę i zwierzył się Sally ze swoich planów.

Sally oczywiście się ucieszyła. Taką już miała naturę - chciała,
żeby inni byli tak samo szczęśliwi jak ona.

- Możesz wziąć samochód, bo Jim ma teraz ciężarówkę
- oświadczyła z entuzjazmem. - Co prawda grat nie jest do

końca sprawny, ale niech mnie kule biją, jeśli pamiętam, co
należało naprawić.

Podziękował i ubrał się w rekordowym czasie. Bez

problemu uruchomiony samochód, wytelepał się z podjazdu,
jak zawsze wlokąc za sobą spaliny. Ale już na szosie oklapł.
Simon zorientował się szybko, że naprawy wymaga tłumik.
Mając nadzieję, że mimo wszystko jakoś dociągnie do
Halifax, ruszył wolno w stronę miasta. Miał przed sobą
jeszcze około dwudziestu minut drogi, gdy samochód zaczął
uparcie przechylać się na jedną stronę. Okazało się, że w
przednim kole siadła opona. Klnąc na czym świat stoi, Simon
wyciągnął z zakurzonego bagażnika zapasowe koło i
podnośnik, patrząc z wściekłością na swoje spodnie, które
momentalnie przestały być białe. Podniósł samochód,
dźwignął leżące na ziemi zapasowe koło, gdy nagle się
zorientował, że było ono również przebite. Dziesięć minut
zajęło mu oznakowanie samochodu, dalsze dziesięć dojazd
autostopem do najbliższego warsztatu naprawczego i kolejne
dwadzieścia oczekiwanie na jego właściciela, którym okazał
się dobroduszny człowiek imieniem Jethro. Na pytanie o
telefon, odpowiedział, że telefon co prawda jest, ale się
popsuł.

- Panie, ich obchodzi tylko to, żeby płacić podatki - rzekł,

spluwając precyzyjnie do kanału. - Może się i trochę grzebię
przy papierkach, ale czy te urzędasy to zrozumieją? Panie...

background image

Nic ich nie obchodzi. Dawaj forsę i wynocha. W tym kraju
nigdy nie będzie dobrze, bo ci, co rządzą, nie mają za grosz
poczucia humoru.

Marząc o tym, żeby móc zadzwonić do restauracji, Simon

niecierpliwie czekał, aż Jethro naprawi oponę. Na szczęście na
tej robocie znał się lepiej, niż na płaceniu rachunków.
Podwiózł Simona do pozostawionego samochodu,
błyskawicznie wymienił koło, zainkasował pieniądze i
przyjaźnie szczerząc zęby odjechał.

Spóźniony już o ponad godzinę, Simon rwał do miasta jak

szalony. Był duży ruch i miał trudności ze znalezieniem
miejsca do zaparkowania. W restauracji, która miała wystrój
upodobniający ją do francuskiej kawiarni, wszystkie stoliki
były zajęte.

- Kogoś pan szuka? - powitała go uprzejmie hostessa w

czarnej mini.

- Tak. Kobiety w lotniczym kombinezonie, blondynki.

Powinna się tu była zjawić jakąś godzinę temu... Spóźniłem
się - dodał, choć było to oczywiste.

- Była tutaj, pamiętam. Przyszła nie dalej niż dwadzieścia

minut temu. Rozejrzała się i wyszła.

A zatem Shea także się spóźniła! Od razu zrozumiał, co

się stało. Z pewnością miała opóźnienie. Kiedy w końcu
dotarła do restauracji, doszła do wniosku, że nie chciało mu
się na nią poczekać. Zły traf utwierdził ją tylko w jej
najgorszych przeczuciach.

Wyszedł z restauracji i przebiegł przez ulicę. Szpital

znajdował się zaledwie parę budynków dalej. Przy odrobinie
szczęścia mógł jeszcze zastać tam Sheę. Może poszła coś
przekąsić? W szpitalach przecież na ogół są jakieś kawiarnie.

Kawiarenka rzeczywiście była i to pełna ludzi, ale nie

znalazł tam Shei. W recepcji powiedziano mu, że helikopter
odleciał kwadrans temu.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Rankiem następnego dnia Simon i Jim pojechali

ciężarówką na miejsce pożaru. Baza mieściła się w budynku
domu kultury wyposażonym w kuchnię. Biuro komendanta
straży, Chestera, znajdowało się na estradzie, podczas gdy w
głównej sali wydzielono jadalnię i miejsce do spania.
Składając swój sprzęt, Simon zastanawiał się nad tym, gdzie
spała Shea. Zaraz też dowiedział się, że obaj z bratem zostali
przydzieleni do brygady, której zadaniem było wycięcie
przesieki.

Ten dzień miał zapamiętać na zawsze. W czasie

pierwszego pożaru bał się, ale i znalazł w nim coś
inspirującego. Ten natomiast był po prostu przerażający.
Gorący, suchy wiatr rozniecał ogień. W niebo biły rozżarzone
kłęby dymu. Za każdym porywem wiatru płomienie
przeskakiwały z drzewa na drzewo. Było straszliwie gorąco,
panował ogłuszający hałas, gryzący dym wciskał się wszędzie.

Przez cały dzień Simon posługiwał się piłą, idąc krok w

krok za spychaczami, które przedzierały się przez kamieniste
podłoże, wyorując drogę. Kiedy wreszcie przyszła pora na
lunch, ociekał potem i czuł wszystkie mięśnie. Miniony
tydzień, który przeznaczył na malowanie portretu, rozłożył go
kondycyjnie. Zupełnie sflaczałem, pomyślał smętnie, położył
hełm na ławce i otarł spocone czoło. Jakkolwiek by było,
Steve i Joe, którzy razem z innymi przyszli coś zjeść,
przywitali się z nim bardzo serdecznie. Podczas posiłku
słyszeli też dwa latające bez przerwy helikoptery - Bella i
niebieską maszynę Shei.

Po posiłku Simon położył się w pachnących słodko

paprociach i pozwolił sobie na piętnastominutową drzemkę,
która bardzo go wzmocniła. Około piątej zrobili przerwę na
kawę, a potem znów pracowali aż do zmierzchu ręka w rękę z
miejscową brygadą strażacką. Strażacy, wyposażeni w długie

background image

węże, bezustannie polewali wodą las po drugiej stronie drogi.
Mimo kłębów dymu zasuwającego niebo, zachodzące słońce
wydawało się purpurowe jak krew. Wiatr stopniowo uspokajał
się. Skaczące w jego porywach płomienie lizały coraz niższe
warstwy lasu, aż wreszcie przysnęły, niczym ogromne,
zmęczone zwierzę, gotowe lada moment zerwać się do ataku -
groźne i nieobliczalne w swoich zamiarach.

Kiedy wrócili do obozu, dowiedzieli się, że z tutejszej

szkoły, położonej niedaleko drogi, przyszła dobra wiadomość:
zapowiadano burzę. Ten dzień wyczerpał wszystkie siły
Simona. Ściągnął buty, powiesił pomarańczowy ochronny
kombinezon i hełm na Wieszaku w szatni i rzucił okiem w
lustro. Miał brudną twarz, koszulka lepiła mu się do piersi,
wolałby nie wąchać swoich skarpet.

Żeby wyjąć świeże ubranie ze sportowej torby, musiał

przejść przez stołówkę. Ledwie tam wszedł, zobaczył Sheę
rozmawiającą z Michaelem. Pilot machnął mu ręką, a wtedy
Shea podniosła wzrok, idąc za jego spojrzeniem. Musieli
gawędzić o czymś wesołym, bo była uśmiechnięta. Raptem
uśmiech ten zniknął jak z twarzy aktorki w niemym kinie.
Widelec Shei zadźwięczał o talerz.

Simon nie chciał z nią rozmawiać teraz, kiedy był brudny,

głodny i zmęczony. To, co miał do powiedzenia, mogło
poczekać. Zniknął więc czym prędzej za kotarą oddzielającą
stołówkę od sypialni, wyjął czyste ubranie i poszedł pod
natrysk. Kiedy zmywał z siebie brud, miał uczucie
nieopisanego luksusu, błogosławiąc los za to, że istnieje coś
takiego jak woda i mydło.

Jadł obiad ze Steve'em, Joem, Charliem i Jimem. Shea

tymczasem grała w karty z jakimiś dwoma chłopakami z
brygady. Być może uważa, że otaczając się mężczyznami
stworzy między sobą a mną dystans, myślał, pochylając się
nad pieczonym indykiem. Postanowił nie śpieszyć się z

background image

jedzeniem. Wziął sobie jeszcze kawę i pyszną, cytrynową
bezę. Delektował się deserem przez jakiś czas, po czym wstał
i nie śpiesząc się podszedł do stolika karciarzy.

Przez kilka minut przyglądał się grze, aż zrozumiał jej

zasady, i dopiero wtedy przysunął sobie krzesło i usiadł
naprzeciwko Shei. Skinęła mu chłodno głową i jakby przestała
go zauważać. W porządku, pomyślał Simon, biorąc karty od
rozdającego. Jeśli tak zamierzasz grać, to już moja w tym
głowa, żebyś mnie zauważyła.

Od dzieciństwa miał smykałkę do kart. Wyrobiła ją w nim

matka, a udoskonaliła ulica, gdy jako dziesięciolatek włóczył
się z chłopakami. Tym razem nie zamierzał stosować wobec
Shei żadnej taryfy ulgowej. Trzeba zresztą przyznać, że
bardzo szybko zorientowała się w sytuacji. Na jej policzkach
wystąpiły rumieńce, a oczy chmurniały coraz bardziej, gdy raz
za razem przebijał atutem jej asy i robił sztuczkę za sztuczką.
Grała zbyt dobrze, żeby poddać się bez walki, lecz Simon miał
w tej grze swój nadrzędny cel i, jak to czasem bywa w takich
wypadkach, trafiła mu się fantastyczna karta.

W ostatnim rozdaniu zmiótł wszystko jedną kartą.

Zgromadzonej wokół stolika widowni, której uwagi nie mogło
ujść to, że dzieje się coś niezwykłego, zaparło dech w
piersiach.

- Mam słówko do Shei - rzekł w absolutnej ciszy,

przebiegając wzrokiem po otaczających stół ludziach. - Jeśli
się nie pogniewacie, to chciałbym porozmawiać z nią w cztery
oczy.

Jak jeden mąż bez słowa podnieśli się ze swych miejsc i

odeszli, pozostawiając ich dwoje w okrążeniu pustych krzeseł.

- Jak śmiałeś tak mnie poniżyć wobec tych facetów?! -

wybuchnęła szeptem. - Ja z nimi przecież pracuję.

- Ja również. - Uśmiechnął się leniwie, odchylając się w

krześle i wsadzając kciuki za pas jak bohaterowie filmów

background image

kowbojskich, które uwielbiał jako chłopiec. - Grasz w karty
zupełnie nieźle.

Shea zacisnęła palce na krawędzi stolika.
- Ani mi się śni siedzieć tutaj i wysłuchiwać tych twoich

bredni! - zaczęła, ale głos Simona jak bicz przeciął przestrzeń
między nimi.

- Daruj sobie, Sheo. Jest coś, co mimo wszystko muszę ci

powiedzieć.

- A niby co? - warknęła blada jak ściana, opierając się

plecami o krzesło. - Chcesz mi pokazać, kto tu rządzi?
Myślałam, że jesteś ponad to, że stać cię na coś więcej.

- Widocznie źle mnie oceniłaś. Pewnego ranka uciekłaś

ode mnie, teraz więc moja kolej, by ustalić reguły gry.

- To nie jest gra - gwałtownie sprzeciwiła się Shea - więc

nie będziemy niczego ustalać. Jesteś taki sam jak tamci dwaj -
nie poczekałeś na mnie wczoraj w restauracji. Spóźniłam się
trzy kwadranse, ponieważ helikopter....

- Posłuchaj! - przerwał, opuszczając przednie nogi krzesła

na podłogę i przechylając się całym ciałem przez stół. -
Złapałem gumę. Do restauracji dojechałem z ponad
godzinnym opóźnieniem. Rozumiesz?

Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami i przez

chwilę miał głupie wrażenie, że widzi wszystkie jej myśli.
Uprzedzając to, co, jak sądził, zamierzała zaraz powiedzieć,
wyjaśnił szybko:

- Zapasowe koło też było przebite, a do warsztatu miałem

kawał drogi. Bardzo zabawny dżentelmen, imieniem Jethro,
naprawiał mi oponę, ględząc przy tym o porządkach w
naszym kraju. Przyjechałem na miejsce dwadzieścia minut po
tobie, a kiedy pognałem prosto do szpitala, dowiedziałem się,
że już odleciałaś.

- Nigdy bym nie pomyślała, że możesz się spóźnić -

powiedziała słabym głosem.

background image

- Jakże by inaczej? - Simon bezzwłocznie przystąpił do

ataku.

- Nie ufasz mi, prawda? Zobaczyłaś, że mnie nie ma i

natychmiast doszłaś do wniosku, że nie mogę ścierpieć twojej
pracy, i odleciałaś do bazy. Zapytałaś chociaż hostessę, czy
tam byłem?

Shea potrząsnęła głową.
- Uznałam, że to nie ma sensu.
Simon bezlitośnie wykorzystał swoją przewagę.
- To tyle na temat zaufania, Sheo. Bóg jeden wie, że nasz

związek nie będzie łatwy; obdarzył nas oboje zbyt silną
osobowością, żeby mogło być inaczej. Jeśli więc nie będziemy
sobie wzajemnie ufać, to jesteśmy w ogóle bez szans.

- A kto mówi o jakiejś szansie? I na co?
- Przecież sama do mnie przyszłaś, tam w Halifax.
- Owszem. - Przymknęła oczy. - Przyszłam. Mój ojciec

mawiał, że najpierw należy pomyśleć, a dopiero potem
działać.

Jej słowa dotknęły go do żywego.
- Chcesz mi powiedzieć, że tego żałujesz? Żałujesz, że się

kochaliśmy?

- Nie! Tego nie mówię! - Położyła mu rękę na ramieniu.
- Ale nie przewidziałam, do czego to mnie może

prowadzić. Nie pomyślałam, że moja praca może się kłócić z
twoim istnieniem. W ogóle o tym nie myślałam!

- Ależ to się wcale nie musi ze sobą kłócić! To się da

pogodzić! - zaoponował z całą mocą.

- Bardzo bym chciała w to uwierzyć - szepnęła.
.- Musisz mi zaufać, Sheo. Nie możesz uciekać za każdym

razem, kiedy przyjdzie ci do głowy, że chcę cię zostawić. I nie
wolno ci traktować mnie jak przygodnego znajomego, gdy
tylko zadzwonią z bazy.

background image

- Wiem, że tego ranka, kiedy miałam dyżur, zachowałam

się podle. Nie wiedziałam, jak sobie z tym wszystkim
poradzić.

- Jeden pocałunek, nawet najdłuższy, nie zmieniłby

kierunku ognia. A ja czułbym się o niebo lepiej.

- Ja też - przyznała cicho. - Potem przez cały dzień czułam

się okropnie. I dlatego wczoraj zatelefonowałam do ciebie.

Jej uczciwość przejęła go do głębi. Natychmiast

wyparował z niego cały gniew.

- Zaraz cię chyba pocałuję - oznajmił. - Żeby nadrobić

zaległości.

Shea szybko rozejrzała się po sali; trudno było nie

zauważyć błyskawicznie odwracających się głów i nagłego
ożywienia rozmów.

- Wystarczy już tego, co zrobiłeś - powiedziała. -

Prawdopodobnie wszyscy wszystko słyszeli.

Simon wstał i obszedł stolik.
- Chcę, żeby wszyscy wiedzieli, że jesteś moja. Poderwała

się na nogi i wbiła w niego ostrzegawcze spojrzenie.

- Jesteś jak spychacz, Simon - oświadczyła. - Miażdżysz

wszystko, co napotkasz na swej drodze.

- A myślałem już, że ogień został spacyfikowany -

uśmiechnął się, ujmując jej twarz w dłonie i patrząc na nią z
góry.

- Masz takie niebieskie oczy - zauważyła. - Są absolutnie

genialne. Lepiej się dobrze zastanów nad konsekwencjami,
zanim mnie pocałujesz.

- Chcesz znowu podsycić ogień? - Zaśmiał się otwarcie. -

Niezbyt to rozsądne z twojej strony.

- Pożar niekiedy rozpala się od nowa sam. Nie uczyli

ciętego na kursie?

- Nie wszędzie. I nie w każdym lesie - mruknął Simon i

pochylił głowę.

background image

Nie był to ani krótki, ani szczególnie cnotliwy pocałunek,

kiedy więc wreszcie oderwali się od siebie, po chwili pełnej
uznania ciszy rozległy się pohukiwania i brawa. Shea w
swoim poplamionym sadzą kombinezonie złożyła wszystkim
drwiący ukłon i oblana pąsem usiadła.

- A co na bis? - zapytała, przepuszczając karty między

palcami.

- Bisu nie będzie. Tutaj nie da się tego zrobić.
- Kiepsko.
- Powinniśmy się oboje pomodlić o deszcz - podsumował

zwięźle, usiadł i wziął od niej talię. - A tymczasem pokażę ci
kilka sztuczek, jakich nauczyła mnie matka.

Okazało się, że jest więcej chętnych, żeby to zobaczyć. Do

stolika ściągnęła spora gromadka i dopiero po północy zaczęto
się zbierać do snu. Shea miała nocować w spartańskich
warunkach, w maleńkiej garderobie za sceną. Pocałował ją na
dobranoc możliwie jak najpowściągliwiej.

- Zanim uśniesz - szepnął jej do ucha - powtórz sobie

dziesięć razy: „Simon nie jest Timem ani Nicolasem".
Zrozumiałaś?

- A gdybyś się był wczoraj nie spóźnił, to poczekałbyś na

mnie?

- Tak.
- Zaufanie to wielkie słowo - westchnęła Shea.
- Zaufanie i miłość - dodał. - Niewiele jest słów, które

ważą aż tyle.

Układając się do snu na wąskiej leżance miał przed

oczami zakłopotaną twarz Shei.

Obudził się skoro świt. Czuł, że już nie zaśnie, toteż jak

najciszej, żeby nie pobudzić śpiących, wstał i wyszedł na
zewnątrz.

Las palił się w odległości około ośmiu kilometrów od

bazy, lecz gryzący dym przenikał powietrze i czuło się go

background image

wszędzie. Simon usiadł na kamiennych schodach, rad, że ma
parę minut tylko dla siebie. Przejęła go nagle świadomość, jak
wiele zmieniło się w jego życiu przez ostatnie dwa miesiące. Z
londyńskiej pracowni i wygodnego domu letniskowego w
Sussex zawędrował oto w niebezpieczne lasy oraz w ramiona
kobiety, która bała się mu zaufać.

Siedział tak jakiś kwadrans, gdy usłyszał, że ktoś biegnie

przez trawnik. Poderwał się na nogi i zajrzał za róg budynku.
Zobaczył Sheę.

- Co ty tu robisz? - zapytał.
Miała na sobie sprane dżinsy i różowy podkoszulek. Jej

włosy były mokre i potargane. Oddychała ciężko, jakby biegła
całą drogę od pryszniców. Simon zmrużył oczy i podszedł
bliżej.

- Stało się coś?
- Nie, nie, ja tylko... - bąkała zmieszana.
Na jej przedramieniu widniały czerwone ślady.
- Ktoś cię niepokoił? - domyślił się Simon. Popatrzyła na

niego bokiem i odpowiedziała niechętnie:

- Everett. Był tam. On...
- Everett? Skinęła głową.
- Nie nocuje w bazie, bo ma w wiosce krewnych. Łaził

koło pryszniców, kiedy stamtąd wyszłam. Daj spokój, Simon.
Jeszcze mu coś zrobisz... Sama sobie z nim poradzę.

- Gdzie on teraz jest?
- Nie mam pojęcia, a gdybym nawet wiedziała, to i tak nie

powiedziałabym ci tego. Oznajmiłam mu, że jeśli jeszcze raz
dotknie mnie choćby palcem, to naślę na niego policję za to,
że zrzucił wtedy na ciebie ten głaz. Nieźle się wystraszył i dał
mi spokój.

- Niech no tylko spotkam tego łobuza, to zapowiem mu

dokładnie to samo - powiedział Simon z zimnym błyskiem w

background image

oczach - ale przedtem dam mu w gębę tak, że się nie pozbiera.
Uderzył cię?

- Wystraszył mnie, nic więcej. A w ogóle to po co my o

nim rozmawiamy, skoro jakimś cudem możemy być przez
pięć minut sami.

- Znowu chcesz mnie uwieść?
- Pięć minut nie wystarczy.
- Ale spróbować nie zawadzi.
Przyciągnął ją do siebie, powiódł delikatnie palcem po

zaczerwienionych miejscach, po czym z ogromną czułością
przywarł do nich ustami.

Położyła rękę na jego ciemnych, gęstych włosach.
- Nigdy nie wiem, co zaraz zrobisz - wyznała wzruszonym

głosem.

Podniósł głowę i zobaczył, że Shea ma łzy w oczach.
- Kocham cię, Sheo - powiedział i aż się przestraszył

swoich słów.

Czy można było aż tak kochać jedną kobietę? Czy nie

kusił złego losu?

- Uważaj dzisiaj na siebie, dobrze? - poprosiła, jakby

czytając w jego myślach. - Nie podoba mi się ten pożar. Mam
złe przeczucia.

Pocałował ją szybko.
- Wejdźmy do środka, napijemy się kawy - zaproponował.

Wolał już obecność ludzi, hałas i bałagan niż tę nienaturalną

ciszę świtu. Nawet ptaki nie śpiewają, pomyślał z jakimś

zabobonnym lękiem. Dreszcz przeszedł mu po plecach.

Po śniadaniu Shea wyszła, żeby doglądnąć spraw

związanych z tankowaniem paliwa. Brygada Simona
natomiast otrzymała nowe instrukcje. Komendant oświadczył:

- Posyłam was, chłopaki, wszystkich jak tu jesteście, oraz

jeszcze jedną brygadę na nowe miejsce. Pożar - pokazał na
terenowej mapie - rozszerza się w kierunku domku

background image

myśliwskiego, który chcemy uratować. Będziecie pracowali z
tej strony drogi przeciwpożarowej, helikoptery zaś będą
zrzucać wodę najbliżej jak się da. Ani na chwilę nie wolno
wam stracić kontaktu z dowódcą brygady. Zrozumiano? -
Zwinął mapę. - Powodzenia!

Ta druga brygada miała iść przed nimi. Należał do niej

również Everett. Miał głupią minę, gdy zobaczył Simona. W
innych okolicznościach mogłoby się to nawet wydawać
śmieszne, ale nie teraz. Simon czuł, że dłonie same zaciskają
mu się w pięści, i kosztowało go sporo wysiłku, żeby skupić
się i słuchać instrukcji, jakie wydawał Steve. Ale w końcu
miał mieć Everetta w swoim zasięgu przez cały dzień. Nie
było powodu się śpieszyć. To, co na terenowej mapie mogło
się wydawać łatwe do przejścia, okazało się w praktyce nie
takie znowu proste. Teren usiany był ostrymi kamieniami i
poprzecinany jarami zarośniętymi splątanymi kłębami
paproci. Ludzie skupili się na poszerzaniu przesieki i
oblewaniu wodą pasa zieleni otaczającego domek myśliwski
oraz szopy. Wiatr zmienił kierunek i na razie ogień szedł w
inną stronę. W porównaniu z harówką z ubiegłego dnia praca
wydawała się Simonowi zupełnie łatwa. Zjedli lunch nad
jeziorem, którego odległy brzeg po przejściu pożaru był
doszczętnie wypalony. Everett przez cały czas trzymał się z
daleka. Simon cisnął właśnie ogryzek jabłka między drzewa,
kiedy poczuł, że koszulka przylgnęła mu do pleców. Na
jeziorze powiało.

- Wiatr się zmienia, chłopcy - odezwał się Steve. - Lepiej

polejmy jeszcze wody. No, ruszamy.

Z brzegu jeziora widać było domek myśliwski.

Kilkadziesiąt metrów za nim przebiegała przesieka. Właściciel
domku wyciął trochę drzew, więc pozostałe jodły i świerki
wyrosły piękne i kształtne. W mdłym świetle, które
przedzierało się przez zasłonę dymu, wydawały się niezwykle

background image

zielone, Wokół słońca utworzył się świetlisty pierścień;
powietrze było tak gorące i suche, że Simon miał wrażenie, iż
skóra na kościach policzkowych zsycha się i napina. Kiedy z
napełnioną wodą pompą przeskakiwał nierówności terenu,
chrzęściły mu pod nogami ogromne paprocie orlice i łamiące
się gałązki. Gotowy chrust na podpałkę, pomyślał nerwowo.

Ogień podchodził bliżej. Sam już zresztą nie wiedział, czy

dobrze mu się wydaje, czy też to jedynie imaginacja. Twarz
owiał mu podmuch wiatru. Powinien chłodzić, ale nie
chłodził. Nad głową przeleciał niebieski helikopter. Miarowy
warkot jego śmigieł Simon znał już nie gorzej niż swój własny
oddech. Helikopter zrzucił ładunek wody na północ od domku
myśliwskiego i natychmiast zawrócił nad jezioro. Dziwnie
podniesiony na duchu faktem, że Shea jest tak blisko, Simon
opuścił się do jaru pomiędzy jeziorem a budynkami. Porosty
na skałach szeleściły jak papier. Ostra woń dymu stawała się
coraz mocniejsza; dym zdawał się wgryzać we wszystkie pory
skóry.

Simon wspinał się teraz pod górę w ślad za wijącym się po

ziemi wężem z wodą. Kiedy dotarł do najbliższej szopy,
razem z Jimem skierowali strumień wody na pas ziemi między
budynkiem a przesieką.

- Steve mówi, żeby wyciąć jeszcze trochę tych drzew -

wołał do niego Jim, starając się przekrzyczeć głośny syk węża.
- Dasz sobie radę?

Tymczasem Everett zwalał już świerkowe drzewo między

drugą szopą a domkiem. Świetny zawodnik, pomyślał zimno
Simon. Szkoda tylko, że łobuz i drań.

Wąż był ciężki i nieporęczny. Od bezustannego polewania

ziemi i zabudowań Simonowi omdlewały ramiona. Nagle
przez szum wody i ryk pił przedarł się nowy dźwięk - głuchy,
jednostajny łoskot płomieni - prawdziwy głos pożaru. Z
wyschniętymi ustami Simon obserwował żywą ścianę

background image

czerwieni, która ukazała się na dalekim krańcu drogi. Ogień
tańczył, przeskakując po wierzchołkach drzew. Całe niebo
wirowało w kłębach czarnego dymu:

Tego żywiołu nie powstrzyma żadna zaporą, pomyślał.
Niebieski helikopter zrzucił wodę tak blisko, że chwilę

później Simon poczuł na twarzy chłodny prysznic. Pomyślał o
Shei i w jakimś nagłym olśnieniu pojął, że tym, co namaluje w
pierwszej kolejności, będzie jej portret. Nie będzie to jednak
obraz kobiety pławiącej się nago pośród wodnych lilii, lecz
wizerunek Shei w pożarze lasu - z oczyma w kolorze dymu, z
włosami rozwianymi przez wiatr, żywiołowej jak ogień.

Patrzył na sceny rozgrywające się przed nim jak na

widowisko, zafascynowany dzikością żywiołu i jego
przerażającym pięknem. Odnotowywał szczegół po szczególe,
nie zastanawiając się nad grożącym niebezpieczeństwem. Oto
płomień objął drzewo, splatając się z nim w śmiertelnym
uścisku. Oto w zmąconym dymie zawirowała niewiarygodna
gama kolorów: żółty, pomarańczowy, niebieski, czarny,
szary... Świat spalał się w bezustannym ruchu.

Nieobecny duchem, Simon zebrał się w sobie i skierował

strumień wody na dach najbliższej szopy, marząc o tym, żeby
mieć wolne ręce i móc natychmiast naszkicować sceny, które
tak żywo odcisnęły się w jego umyśle. Na ziemię sprowadził
go jednak tak naprawdę dopiero Jim, który biegł w jego
kierunku.

- Steve mówi - krzyknął, ocierając pot z czoła - że mamy

się natychmiast wycofać, jeśli ogień zacznie przeskakiwać
przez przesiekę. Oni zabiorą pompę, a dwaj nasi zwiną wąż do
ciężarówki. Jeśli zdążysz, zetnij drzewa przy samym domku...
Z tym nie ma żartów, Simon - dodał, patrząc poważnie na
brata. - Wyglądasz, jakbyś marzył o niebieskich migdałach.

Brudną twarz Simona rozjaśnił szeroki uśmiech.

background image

- Szkicuję w myślach obraz, ot co. Ale słyszę, co mówisz.

Już się biorę do roboty.

- Radziłbym ci. To nie są fajerwerki podczas uroczystości

na cześć Guya Fawkesa,(Guy Fawkes (1570-1606) - główny
uczestnik spisku zawiązanego przez katolików angielskich,
którzy zamierzali wysadzić w powietrze parlament wraz z
królem Jakubem 1, aby przejąć władzę i przywrócić
katolicyzm w Anglii.) ani żadna bajka.

Jim pobiegł dalej, żeby przekazać instrukcje Everettowi, a

Simon skupił się na swoim zadaniu. W tym krótkim czasie,
kiedy niemalże śnił na jawie, ogień podszedł bliżej, siejąc
spustoszenie na podobieństwo potężnej, niepowstrzymanej
armii.

Ostry podmuch wiatru uderzył Simona w piersi. Ochronny

kombinezon pokrył się natychmiast sadzą i popiołem, oczy
załzawiły od dymu. Czerwone języki ognia, żarłoczne i
chciwe, lizały już drzewa po drugiej stronie drogi
przeciwpożarowej, w mgnieniu oka zamieniając żywą, bujną
zieleń w sczerniałe kikuty.

Na sekundę Simona całkowicie sparaliżował strach.

Nerwy miał napięte jak postronki. Tak, pomyślał, mogłaby się
czuć mysz, której by kazano powstrzymać stado rozjuszonych
byków. Dla rozszalałego ognia nie znaczył nic. Nie więcej niż
drzewo, mniej niż kamień.

W pewnej chwili po swojej prawej stronie zobaczył, że

fala ognia - jakby zdziwiona tym, że nie ma nic do pożarcia-
zawisła nagle na skraju drogi. Przez minutę czy dwie mogło
się wydawać, że bestia została pokonana. Simon przeżył
moment niesamowitego uniesienia. Wygraliśmy, pomyślał.
Wygraliśmy, chłopaki!

Jednakże wir gorącego powietrza uniósł w górę płomienie

w demonicznym tańcu. Język ognia wychylił się i w
eleganckim piruecie liznął sam czubek drzewa po przeciwnej

background image

stronie przesieki. Szczyt drzewa stanął w płomieniach, od
niego zajęły się następne.

W tym samym momencie zmniejszyło się ciśnienie wody

w wężu. Simon zerknął do tyłu przez ramię i zobaczył, że Jim
macha do niego. Wyciągnął końcówkę węża spomiędzy szop,
tak żeby się go dało zwijać, i poszedł po piłę.

Od tego momentu wszystko potoczyło się bardzo szybko.

Kłęby dymu oddzieliły Simona od reszty brygady. Jim zniknął
nagle, jakby go tam nigdy nie było. Ten sam wicher przeniósł
płomienie na skrawek ziemi wśród drzew, których Everett nie
zdążył wyciąć. Na mokrym dachu szopy zasyczały spadające
iskry.

Gdzieś zza pleców dobiegły Simona wściekłe trzaski.

Odwrócił głowę i ze zgrozą zobaczył, że najdalej stojąca
szopa stanęła w ogniu. Wtem niespodziewanie usłyszał czyjś
ostrzegawczy krzyk. Odwrócił się znowu i z jakimś niemal
obojętnym poczuciem, że tak musiało się stać, stwierdził, że
zajął się dach najbliższej szopy. Przeskakując z kamienia na
kamień ze zręcznością, której nie powstydziłby się cyrkowiec,
pędził ku niemu Everett.

- Spieprzajmy stąd! - krzyknął. - Nie śpij, Simon. Widoki

pooglądasz sobie kiedy indziej.

Simon miał zaledwie czas uzmysłowić sobie, że przecież

Everett mógł go zostawić własnemu losowi, gdy przez
kakofonię pożaru przedarł się nowy dźwięk. Jakby gdzieś
wybuchły fajerwerki albo rozległa się salwa. Niemal w tym
samym momencie coś przeleciało mu obok policzka tak
blisko, że poczuł na twarzy lekki podmuch. Everett krzyknął z
bólu i zwalił się jak kłoda.

Simon przywarł do ziemi. Pociski, pomyślał, czołgając się

w stronę leżącego bez życia Everetta. Ktoś zostawił w szopie
amunicję, która w wysokiej temperaturze eksplodowała.

background image

Namacał u pasa torbę z pakietem pierwszej pomocy. Od

czasu wypadku z piłą nosił ją zawsze przy sobie. Miał tylko
nadzieję, że Everett żyje i będzie mógł docenić tę ironię losu.
Kanonada ucichła. Simon odwrócił Everetta twarzą do nieba i
dostrzegł na szyi bijący puls. A zatem stracił przytomność, ale
żyje, uświadomił sobie z ulgą i skrzywił się na wspomnienie
wydarzeń, które miały miejsce rano. Miał wtedy ochotę
zamordować łobuza.

Na ramieniu kombinezonu Everetta wykwitła tymczasem

czerwona plama. Simon położył na ranie tampon i w
największym pośpiechu umocował go jak się dało, czując na
karku parzący oddech i modląc się o to, żeby w odległej o
zaledwie kilkadziesiąt centymetrów szopie, która zaczynała
się już palić, nie było amunicji.

Wszystkie punkty orientacyjne, z których nieświadomie

korzystał przez kilka minionych godzin, utonęły w dymie i
płomieniach. Tuż przed nim paliła się olcha, z jakimś
dziwnym, bezwolnym smutkiem oddając ogniowi gałąź za
gałęzią. Czuł gorący podmuch płomieni wydobywających się
z okien szopy. Trzeba uciekać, pomyślał w panice, próbując
odzyskać orientację w zmienionym nie do poznania terenie.
Wykręcając sobie nogi na kamieniach, chwiejnym krokiem,
uginając się pod ciężarem Everetta, wyszedł na otwartą
przestrzeń za szopami i jego oczom ukazał się niesamowity
widok. Wszystkie drzewa porastające brzeg jeziora stały w
ogniu. Droga do wody była odcięta.

Pozostał jeszcze jar. Tak. Żeby dotrzeć do następnego

wyrębu, trzeba było przejść przez jar. Niemal biegnąc,
przerażony Simon czuł, że dym dławi mu gardło. O co mi
właściwie chodzi? - pomyślał, walcząc o oddech. Czy
próbując uratować człowieka, którego szczerze nienawidził,
miał zamiar dać się spalić żywcem? Bez tego ciężaru na
ramionach mógłby bowiem biec trzy razy szybciej; było to dla

background image

niego najzupełniej oczywiste. Najzupełniej oczywiste było
jednak również i to, że gdyby zostawił Everetta, w całym
swoim życiu nie zaznałby spokoju.

Wirujące kłęby dymu niosły czad i gorące popioły. Jakiś

rozpalony węgiel boleśnie oparzył Simonowi policzek.
Strząsnął go z twarzy i przygarbiony brnął dalej, usiłując nie
poddać się panice. Gdyby sobie na to pozwolił, byłby
zgubiony. Nie przeżyłby wtedy również Everett.

Nagle, nie wiadomo skąd i dlaczego, w głowie Simona

odezwało się imię Shei. Oczyma wyobraźni zobaczył ją
pluskającą w chłodnych falach jeziora. Zaczął powtarzać jej
imię, jakby to był talizman, chroniący przed strachem i
śmiercią. Ja nie umrę, myślał. Jeszcze nie teraz. Najpierw
muszę przekonać Sheę, żeby została ze mną na dobre i złe.

Ją, w rękach której spoczywa cały sens mego życia.
Tę, którą kocham.

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY
Niespodziewanie wiatr rozwiał dymy, odsłaniając widok.

Jar znajdował się z prawej strony. Jego przeciwległy brzeg
płonął. Krzewy i zarośla paliły się jak pochodnie. Simon
puścił się w dół na złamanie karku. W normalnych warunkach
nigdy by się na to nie zdobył, ale teraz przylgnął twarzą do
ziemi i przez błogosławioną chwilę wdychał chłodne
powietrze na dnie wąwozu. Potem zaś, zaczerpnąwszy
oddechu, zaczął się wspinać w górę, wyszukując uchwyty i
podciągając się na rękach. Miał wrażenie, że jeszcze trochę, a
serce wyskoczy mu z piersi.

Płomienie lizały już nogawki jego kombinezonu. Zdusił je

rękawem, przy okazji niemal upuszczając Everetta. Zachwiał
się pod ciężarem bezwładnego ciała, czując, że jest u kresu sił,
a kiedy się wyprostował, przerażenie ścisnęło mu gardło. Był
okrążony przez ogień. Paliły się drzewa na brzegu jeziora,
świerkowe laski po prawej, krzewy na odległym skraju
wyrębu. Wystarczył jeden podmuch w kierunku jaru, by zajęły
się trawy i ściółka.

Simon mocniej przytrzymał Everetta. Miał uczucie, że od

ryku płomieni pękną mu za chwilę bębenki. Był już tylko
jeden sposób, żeby się uratować - przedrzeć się przez barierę
ognia i rzucić się do jeziora. Jeśliby i to miało się nie udać, i
on i Everett byliby skazani na śmierć.

I znowu przez kakofonię dźwięków przedarł się dźwięk

nowy, który poderwał głowę Simona do góry. W skłębionej
chmurze dymu pojawił się niebieski helikopter - cudowny
znak normalnego życia w świecie, który oszalał. Simon
wychylił się na polankę jak najdalej, zastanawiając się, czy
jego pomarańczowy strój w ogóle widać z góry, i zobaczył, że
helikopter schodzi niżej.

Shea panowała nad sytuacją. Przeleciała wolno nad

wyrębem i zrzuciła ładunek wody, a zaraz potem nie opodal

background image

spadł pusty pojemnik. Simon był cały mokry, włosy lepiły mu
się do twarzy. Helikopter raptownie skręcił. Shea szukała
miejsca, w którym dałoby się lądować.

Czym innym było bać się o własne życie, a czym innym

czuć straszliwą trwogę z powodu niebezpieczeństwa
grożącego Shei. Ze ściśniętym sercem Simon patrzył, jak
helikopter osiada w samym środku wyrębu, aż przygniótł go
idący w dół prąd powietrza. Walcząc z nim, podciągnął
Everetta wyżej na plecy i pobiegł w stronę helikoptera. Umysł
Simona pracował z najwyższą precyzją. Spostrzegł, że
wszystkie drzwi są otwarte. Wiedział, że ów szczegół może
przesądzić o życiu lub śmierci całej ich trójki.

Prąd powietrza poderwał krąg płomieni i doprowadził je

do prawdziwej furii. Garbiąc się pod kręcącym się śmigłem,
Simon wtaszczył Everetta na podest za tylnymi fotelami i
wspiął się sam.

- Dobra! - krzyknął, przywalając go swoim ciałem i

podciągając się za metalowe nóżki siedzeń.

Z prędkością szybkobieżnej windy Shea poderwała

helikopter w górę. Simonowi żołądek podszedł do gardła.
Kątem oka zdążył jeszcze zobaczyć wyciągającą się
przerażająco blisko chciwą rękę płomieni, po czym zamknął
oczy i opadł z sił.

Słyszał, że Shea coś krzyczy. Sięgnął więc po hełmofon i

wcisnął go sobie na uszy.

- Dziękuję - powiedział schrypniętym głosem. - Zeszłaś

chyba najniżej, jak w ogóle było można.

- Co się stało Everettowi?
- Zranił go pocisk. W jednej z szop eksplodowała

amunicja.

- Wezwę przez radio karetkę. Jim i inni uciekli

ciężarówką. Po chwili rozmawiała już z komendantem straży.
Mówiła tak spokojnie, jakby zamawiała jedzenie w chińskiej

background image

restauracji - pomyślał oszołomiony Simon. Od chwili gdy
pożar przedostał się przez drogę, ani przez moment nie
pomyślał o bracie. Kilka minut później Shea zaczęła obniżać
pułap lotu.

- Trzymaj się - powiedziała przez interkom. - Postaram się

wylądować najdelikatniej jak umiem.

Chciał jej powiedzieć, że ma do niej absolutne zaufanie,

ale coś go powstrzymało. Zmuszając się do skupienia całej
uwagi, przycisnął Everetta swoim ciałem, przytrzymując się
za metalowe uchwyty. Nawet nie poczuł, kiedy wylądowali.
Uświadomił mu to dopiero głos Shei.

- Możesz już wstać, Simon. Jesteśmy w bazie.
Podniósł wzrok. Parę kroków od helikoptera stał policjant.

Usta w jego twarzy poruszały się bezdźwięcznie. Dopiero po
chwili Simon zorientował się w czym rzecz i zdarł z głowy
słuchawki.

- Karetka jest już w drodze - oznajmił policjant. - Czy

może pan wysiąść?

Simon podniósł się na kolana. Był słaby jak nowo

narodzone dziecię. Kiedy wygramolił się z helikoptera, czyjeś
ręce podparły go z tyłu i pomogły opuścić się na trawę.
Zwiesił głowę i wydawało mu się, że zaraz zemdleje. Głupia
rzecz wiedzieć, że jest już na pewno po wszystkim.

Ktoś przyłożył mu do czoła mokrą chustkę, podał butelkę

z wodą. Simon odrzucił głowę do tyłu i pociągnął długi łyk.
Śmigło helikoptera obracało się coraz wolniej, aż wreszcie na
ziemię zeskoczyła Shea.

- Jesteś ranny? - Natychmiast uklękła przy nim. .

Potrząsnął głową przecząco. Shea była co prawda blada, ale

bardzo opanowana. Zapragnął natychmiast wziąć ją w

ramiona, lecz jego organizm musiał odreagować. Wstrząsały
nim dreszcze, oddychał nierówno i płytko, przy każdym

background image

oddechu bolało go w piersiach. Shea tymczasem klepnęła go
w plecy z siłą, o jaką by ją nawet nie podejrzewał.

- Muszę złożyć raport - powiedziała szorstko. - Zaraz

wracam. Chwilę później na sygnale nadjechała karetka
pogotowia.

Everetta ułożono na noszach. Zaraz też tuż za ambulansem

zapiszczały hamulce ciężarówki, z której jako pierwszy
wyskoczył Jim. Nie odrywając oczu od owiniętej w
pomarańczowy koc leżącej postaci, pobiegł w stronę noszy.

- Jim! - wychrypiał Simon. - Jestem tutaj.
Jim odwrócił głowę. Przypominał widmo. Oczy wpadły

mu głęboko, z twarzy znikł wszelki kolor. Przemknął pod
śmigłem helikoptera i osunął się na kolana przy swoim bracie.

- Myślałem, że nie żyjesz - zaszlochał. - Nie pozwolili mi

wrócić po ciebie... Byłem bliski obłędu... Nie wiedzieliśmy, że
żyjecie, dopóki Shea nie zawiadomiła nas o tym przez radio.

Jeśli kiedykolwiek Simon potrzebował dowodu na to, że

brat go kocha, to teraz go otrzymał. Objął Jima ramieniem.

- Uratowała mi życie - wymamrotał.
- Od początku nie podobał mi się ten pożar. Miałem złe

przeczucia... Może powinieneś zabrać się tą karetką i dać się
przebadać? Nie wyglądasz za dobrze.

- Nic mi nie będzie - zapewnił go Simon. - Muszę

porozmawiać z Sheą.

Pogotowie odjechało i Jim pomógł bratu wstać.

Spacerowali jakiś czas, aż Simon stopniowo odzyskał
normalną władzę w nogach. Szczypały go oczy i bolało
gardło, przypomniał też o sobie oparzony policzek. Mimo to
Simon zdawał sobie sprawę, że miał w tym wszystkim
niesłychane szczęście.

Przez pewien czas rozglądał się za Sheą. Lada moment

powinna wyjść z budynku, ale jakoś nie było jej widać.

background image

- Pójdę poszukać Shei - powiedział w końcu bratu. - Nie

zdążyłem jej jeszcze tak naprawdę podziękować.

- Nigdy bym sobie tego nie wybaczył, gdybyś zginął -

wybuchnął raptem Jim. - To przeze mnie znalazłeś się w tym
piekle. I w ogóle przeze mnie jesteś w tym kraju.

- Słuchaj, Jim. - Simon wyprostował się z trudem; bolały

go wszystkie mięśnie pleców i kark. - Przyjechałem tutaj z
własnej nieprzymuszonej woli. Ty i Shea uratowaliście mnie.

Chciał mówić dalej, chciał powiedzieć swemu bratu, że

tam, w Anglii, żył jak automat, produkujący bezduszne, choć
piękne portrety. Że co prawda nie wie, co się stanie w ciągu
najbliższych kilku tygodni, lecz z całą pewnością stał się
lepszym człowiekiem. A to dlatego, że odnalazł braterską
miłość i pokochał kobietę, która niespełna godzinę temu
ocaliła mu życie. Najprawdopodobniej jednak wszystko to, co
zamierzał powiedzieć, odbiło się na jego twarzy, bo nagle
poczuł opasujące go ramię brata.

- Nie musisz wracać do siebie z końcem lata - powiedział

Jim. - Jeżeli chcesz, zostań tu na całą zimę albo i... na całe
życie.

- Jeśli Shea za mnie wyjdzie, to i to być może...
- Domyślałem się, kędy wiatry wieją... - Jim klepnął brata

po plecach, a w umorusanej twarzy błysnęły zęby. - Idź już
lepiej jej poszukać. Powodzenia!

Simon wszedł do budynku i skierował się prosto do biura

komendanta straży. Drzwi do pokoiku Shei były uchylone, ale
nie zastał tam nikogo. Chester rozmawiał właśnie przez radio
z brygadą pozostającą jeszcze w lesie. Pewien, że z drugiej
strony dobiega go ryk płomieni, Simon odczekał, aż
komendant skończy i dopiero wtedy spytał o Sheę.

- Co z tobą, Simon? - powitał go Chester. - Słyszałem, że

miałeś ciężką przeprawę i że wyniosłeś stamtąd Everetta.

background image

- Nie ma o czym mówić, naprawdę. Gdzie jest Shea? -

powtórzył.

Radio zachrypiało.
- Czwórka do komendanta. Odbiór. Chester sięgnął po

mikrofon.

- Wyszła tylnymi drzwiami. Powinieneś pokazać

lekarzowi to oparzenie na twarzy.

Za sceną znajdowały się drzwi, wychodzące na zaplecze

budynku. Simon zbiegł po schodkach i wyszedł na słońce.
Helikopter stał jeszcze na trawie, co oznaczało, że Shea nie
mogła odejść zbyt daleko. Lekki wiaterek poruszał
wierzchołkami smukłych brzóz. Przystanąwszy na moment w
cieniu, Simon nieledwie modlił się do Boga, żeby się nie
okazało, że Shea celowo go unika. Potem ruszył skrajem
brzozowego zagajnika i szedł, aż w końcu helikopter i
ciężarówki skryły się za wzgórzem. Głosy ludzi roztopiły się
gdzieś w tle. Z lasu dobiegał śpiew drozda. Wyczulone ucho
Simona wyłowiło wkrótce jeszcze jeden dźwięk. Zatrzymał
się, nasłuchując, i nagle zauważył wąziutką, zarośniętą
paprociami ścieżkę, która biegła w głąb lasu. Ruszył nią jak
najciszej i natychmiast opuściło go całe zmęczenie.

Źródło dźwięku musiało się znajdować już blisko. Ktoś -a

gotów był się założyć, że tym kimś jest Shea - wypłakiwał
sobie oczy. Zobaczył ją zaraz za zakrętem. Siedziała skulona
pod brzozą, z głową opartą na kolanach, oplatając rękoma
kostki. Całym jej ciałem wstrząsał szloch. Nie chcąc jej
przestraszyć, wypowiedział tylko jej imię. Natychmiast
podniosła głowę. Kiedy tak stał w cieniu drzewa, musiał się
jej wydać ogromny. Krzyknęła przestraszona.

- Si... Simon - wyjąkała. - Och, na Boga, odejdź stąd,

odejdź, proszę.

background image

On tymczasem rzucił się przy niej na kolana i przytulił do

siebie. Broniła się słabo, łkając z jakąś dziwną rozpaczą,
której nie rozumiał i która go przerażała.

- Mów, o co chodzi - zażądał.
- O nic. O wszystko. Godzinę temu myślałam, że nie

żyjesz.

Objęła go mocno za szyję i rozpłakała się jeszcze

rozpaczliwiej. Gładził ją po plecach i szeptał czułe słowa, aż
w końcu powiedział:

- Ale żyję. I to dzięki tobie. Tylko z oddychaniem mam

pewne trudności, lecz to dlatego, że mnie ściskasz.

Spojrzała na niego przez łzy, ale nie rozluźniła uścisku.
- Twoja twarz - szepnęła. - Masz paskudne oparzenie. Si-

mon, ty musisz być zupełnie wykończony.

- Przesadzasz. Czuję się fantastycznie. Żyję i trzymam

ciebie w objęciach. Czego więcej mógłbym pragnąć?
Dlaczego płaczesz, Shea?

- Gdyby mój szef... - powiedziała, opuszczając wzrok na

swoje ręce, które trzęsły się teraz jak w febrze - gdyby
zobaczył mnie w takim stanie, to nigdy już nie pozwoliłby mi
nawet

zbliżyć się do helikoptera.
- W powietrzu byłaś bez zarzutu - odparł Simon trzeźwo. -

Chyba po wszystkim wolno ci się rozkleić.

- Ależ to do mnie w ogóle niepodobne. To wszystko

dlatego, że ratowałam ciebie. A poza tym straciłam zbiornik
na wodę, to przede wszystkim... Nie mogłam ryzykować
lądowania ze zbiornikiem!

- Bardzo się cieszę, że mając do wyboru między mną a ja-

kimś pojemnikiem, wybrałaś jednak mnie. Powinnaś dostać
medal za to lądowanie.

background image

- A ty za uratowanie Everetta. - Shea ze wszystkich sił

usiłowała się uśmiechnąć. - Tylko, proszę, nie wygadaj się
nigdy • przed Billem, jak blisko byliśmy płomieni.

Wciąż drżały jej palce. Kiedy zaczął je łagodnie masować,

zmieniła się na twarzy.

- Spójrz na swoje ręce - chlipnęła i znowu łzy popłynęły

jej z oczu. - Mogłeś umrzeć, Simon...

Dopiero teraz zauważył, że od straceńczej wspinaczki w

jarze ma zniszczone, połamane paznokcie.

- Tak bardzo by cię to zmartwiło? - zapytał zmienionym

tonem.

- A jak myślisz? - zaszlochała. - Przecież ja cię kocham!

Czy w przeciwnym razie siedziałabym tutaj, bucząc jak małe
dziecko?

Ręce Simona znieruchomiały.
- Powiedz to jeszcze raz.
Shea wytarła oczy i parę razy odetchnęła głęboko,

próbując się uspokoić.

- O tym, że ty i Everett się zgubiliście, zawiadomił mnie

Steve, kiedy wrócili do bazy ciężarówką. Pomyślałam, że
Everett zrobił ci coś złego i strasznie się wystraszyłam.

- Everett przybiegł, żeby mnie ostrzec, że powinniśmy

uciekać.

- Coś podobnego! - Shea była tak zdumiona, że od razu

przestała płakać. - Ludzie to naprawdę dziwne stworzenia.
Nigdy bym nie...

Prawie jej nie słuchając, niepewny, czy przypadkiem się

nie przesłyszał, Simon przerwał.

- Shea, czy ty naprawdę powiedziałaś, że mnie kochasz?
- Tak. I dlatego próbuję ci opowiedzieć, co się działo. I -

znowu pociągnęła nosem - nie mogę przestać płakać.

- Nie sądzę, żeby to był powód do płaczu - powiedział,

chociaż doskonale ją rozumiał.

background image

- Nie pojmujesz, co to znaczy? Nie chciałam się w tobie

zakochać, a jednak... stało się. Trzeba było niemal twojej
śmierci, żebym wreszcie uświadomiła sobie, jaka jest prawda.
Byłam taka głupia.

Simon odgarnął z twarzy Shei mokre od łez pasmo

włosów.

- Wiesz, kochanie, podchodzisz do tego z całkiem

niewłaściwej strony. Zrozum wreszcie. Ja ciebie kocham. I to
się nie zmieni ani jutro, ani nigdy. Nie przestanę cię kochać,
jeśli nawet zamierzasz gasić te swoje pożary co lato aż do
emerytury. Doszło to do ciebie, czy nie?

- Chyba... chyba tak - odpowiedziała, patrząc na niego

nieprzytomnymi oczyma.

- Znowu jesteś śmiertelnie przestraszona, bo wciąż mi nie

ufasz. Przysięgam na swój uprzykrzony honor, że zawsze będę
• na ciebie czekał. Zawsze. Ale nie mogę przecież udowodnić
tego teraz, zaraz. Oddałbym całe moje życie, żeby ci pokazać,
że mówię to, co naprawdę myślę. Nie ma takich słów, które
załatwiałyby za nas wszystko raz na zawsze.

- Zaufanie - wyszeptała Shea.
- Zaufanie i miłość.
- Kiedy zobaczyłam, że zajęły się szopy, pomyślałam

sobie, że już za późno, że już nigdy ci nie powiem, jaka jest
prawda. To były najgorsze chwile w całym moim życiu.
Miałam uczucie straszliwej straty -jakby mi się wymknęło coś
najcenniejszego.

- Nigdy już nie będziesz się tak czuła. Jestem przy tobie i

chcę, żeby tak było przez całe życie.

Shea podniosła mokre od łez powieki i popatrzyła

Simonowi prosto w oczy.

- Chcę zachować swoją pracę.

background image

- Nigdy nie pomyślałem, że mogłoby być inaczej. Tylko -

uśmiechnął się szeroko - czy pilotom przysługują urlopy
macierzyńskie?

Odpowiedziało mu roziskrzone spojrzenie.
- Czy nie za wcześnie sobie gratulujesz? Porwał jej rękę i

przycisnął do ust.

- Nie widzisz, że sprawdza ci się wszystko, czego

chciałaś? Będziesz miała pracę, mężczyznę, który kocha
ciebie i którego ty kochasz, a o dzieciach pomyślimy.

- To nie zawsze będzie łatwe - odpowiedziała cicho.
- Myślisz, że o tym nie wiem? Ale razem możemy

przenosić góry.

- I schodzić z sosen - zachichotała przez łzy.
- Naprawdę mnie kochasz? Jesteś tego pewna?
- Naprawdę.
A zatem pożar, który omalże nie zabrał mu życia,

ofiarował mu zarazem bezcenny dar.

- Powtórz to - zażądał. - Nie sądzę, żeby mi się to mogło

kiedykolwiek znudzić.

Shea powiodła palcem po jego wargach.
- Czy twoja matka nie uczyła cię mówić: proszę?
- Sheo, najdroższa - prosił - Sheo, którą wielbię, proszę

cię, powiedz mi, że mnie kochasz. Tak, żebym uwierzył, iż to
się dzieje naprawdę i że nie przeniosłem się jeszcze do
aniołków.

Usiadła mu wygodniej na kolanach i ujęła w dłonie jego

brudną twarz.

- Kocham cię, Simon - powiedziała bardzo poważnie. -

Kocham cię już od dawna, lecz bałam się do tego przyznać.

- I wyjdziesz za mnie?
- Tak.
- Bez żadnych zastrzeżeń, żadnych „ale" i, jeżeli"?
- Mamy na to całe życie.

background image

- Przeniosę się do Nowej Szkocji, to na początek.
- Prawdę mówiąc łatwiej byłoby się kochać, gdybyśmy

mieszkali po tej samej stronie Atlantyku - zażartowała. - Nie
mogę wprost uwierzyć, że jestem taka szczęśliwa, a jeszcze
przed godziną świat walił mi się na głowę.

Nagle Simonowi przebiegła nowa myśl.
- Zrozumiałaś, że mnie kochasz, zanim zdecydowałaś się

na to lądowanie w morzu ognia, czy tak? - zapytał, a kiedy
skinęła głową, mówił dalej, jakby rozwiązywał zagadkę: - A
zatem wiesz, co myślę? Myślę, że właśnie wtedy, gdy jako
pilot musiałaś użyć całej swej sztuki, by wylądować i uciec
płomieniom, nastąpiło jakieś cudowne zjednoczenie - ciebie
jako pilota i ciebie jako kobiety.

- To znaczy, że mogę być i jednym, i drugim -

powiedziała powoli. - Mogę kochać ciebie i wykonywać swój
zawód. Nie muszę już odpychać cię jak wtedy nad ranem w
mieszkaniu Jima. Teraz wydaje się to takie oczywiste.
Dlaczego tego nie rozumiałam?

- Ten pożar wyświadczył nam ogromną przysługę.
- Widać trzeba było czegoś aż tak drastycznego, żebym

wreszcie wydoroślała.

Pocałował ją znowu.
- Szkoda tylko, że z kochaniem będziemy musieli

poczekać aż do weekendu. Nie wiem, jak wytrzymam tak
długo.

Popatrzyła na niego spod rzęs.
- Chester dał mi wolne na resztę dnia. Nie muszę się

meldować aż do dziesiątej wieczorem... Moglibyśmy podkraść
Jimowi ciężarówkę i pojechać do mojej chaty.

- To jest pomysł! - Simon zachichotał. - A więc znowu

chcesz się ze mną kochać, panno Mallory?! Jeden rzut oka na
twoją twarz wystarczy Chesterowi, żeby wiedzieć, cośmy tu
robili. Czy wiesz, jak ci usmarowałem twarz swoimi sadzami?

background image

- Myślę, że po powrocie dziś wieczorem powinniśmy

ogłosić nasze zaręczyny.

- Nie sądzę, żebyśmy ich tym zbytnio zaskoczyli - zaśmiał

się Simon, przypominając sobie niedawną grę w karty.

Shea wstała z ziemi i pochyliła się, by pomóc mu wstać;
- Dasz radę znowu latać? Skinęła głową.
- A ty? Będziesz pracował w lesie?
- Jeśli Jim się zgodzi. Strasznie się tym wszystkim

zdenerwował. Wiesz co? Powiedzmy mu o zaręczynach, kiedy
będziemy go prosić o pożyczenie wozu.

Jim był tak szczęśliwy, że oddałby im w tej chwili

wszystko. Trzy kwadranse później jechali już do domu Shei.

- Nawet cię nie dotknę, zanim się nie umyję - powiedział

Simon. - Ćwiczenie woli, rozumiesz?

Zerknęła do lusterka i zobaczyła brudne smugi na swojej

twarzy.

- Niezły pomysł - uśmiechnęła się lekko.
Simon namydlał się przez dobre kilka minut. Oparzony

policzek piekł go jak diabli, szczypały poranione palce.
Bolące plecy poddawały się z rozkoszą biczom gorącej wody.
W pewnym momencie do kabinki z prysznicem wśliznęła się
Shea. Była naga.

Bardzo się starała wyglądać tak, jakby coś takiego robiła

co dzień.

- Jesteś cały posiniaczony - powiedziała.
- Nieważne.
Nie potrafił oderwać od niej oczu. Była mokra i gibka.

Namydlił ją, dotykając z rozkoszą tak dobrze zapamiętanych
linii jej bioder i piersi, aż wreszcie, nie panując już dłużej nad
sobą, wyłączył wodę, owinął Sheę ręcznikiem i zaniósł ją do
sypialni.

- W porównaniu z Everettem jesteś lekka jak piórko -

zażartował, a potem długo nie mówił nic, pozwalając swemu

background image

ciału wyrazić lepiej niż jakiekolwiek słowa całą miłość do
niej.

Ona także uległa miłosnemu uniesieniu, lecz pierwsza

przerwała milczenie.

- Kocham cię, Simon - powiedziała z oddaniem, a zarazem

z jakąś charakterystyczną dla niej dumą.

Nigdy nie chciał odbierać jej tej dumy

,

nawet jeśli

uwielbiał, gdy oddawała mu się bez reszty.

- Jestem twój na wieki - wyszeptał chrapliwie, czując, jak

wzbiera w nim cała miłość, całe oddanie, które miał dla niej.

Leżeli potem długo, rozmawiając, przysypiając, dotykając

się nawzajem z największym upodobaniem. Shea nalegała,
żeby opatrzył sobie policzek. Później przyrządzili razem jakiś
mało wyszukany posiłek, zbyt zajęci czym innym, by
zastanawiać się nad jedzeniem. Kwadrans po dziewiątej,
trzymając się za ręce, zmierzali krętą ścieżką w stronę
podjazdu. Nad ich głowami szumiał zielony baldachim. Simon
był do głębi szczęśliwy. Wiedział, że z tą kobietą u boku
będzie mógł tak iść przez całe życie.

background image

EPILOG
W sobotę późnym popołudniem Simon i Shea szli razem

inną ścieżką. Wiodła ona przez ogród Minnie. Wcześniej
kochali się w chacie Shei. To zbliżenie było dla Simona
wyjątkowo ważne, ponieważ czuł, że oboje ofiarowali sobie
wszystko co najcenniejsze. Ciało i duszę, myślał, przesuwając
palcem pod jej podkrążonymi oczami.

- Tak wygląda kobieta, z którą ktoś kochał się tak jak

trzeba - powiedział z uśmiechem. - Gorąco i prawdziwie.

Miała aksamitne, zaróżowione policzki i promienne oczy.
- Nie sądziłam, że mogę być aż tak szczęśliwa.
Na srebrzystych listkach maków wisiały krople wody.

Było mokro. Przez dwa dni deszcz lał jak z cebra. Straszliwe
ulewy sprawiły, że po raz pierwszy, na cały tydzień, udało się
zapanować nad pożarem lasów.

- Jesteś całym moim życiem, Sheo - oświadczył Simon,

otrząsając wodę z przemoczonych nogawek spodni.

- I ty moim.
Nagle uchyliły się drzwi domku. - Słyszę, że bierzecie

ślub - zawołała Minnie.

- Przed Minnie niczego nie da się ukryć. To było do

przewidzenia - zachichotała Shea, a głośniej powiedziała: -
Zapraszamy.

- I przynieśliście dla mnie obraz. - Minnie nie odrywała

oczu od pakunku, który Simon niósł pod pachą. - Wchodźcie,
wchodźcie, upiekłam sucharki, całe dwie blachy.

- Będę musiała wziąć przepis - wtrąciła Shea.
- Proszę jej nie wierzyć - roześmiał się Simon. - Wszystko

to tylko pozory. Ona i kuchnia... nie wytrzymam.

- Nieprawda! - obruszyła się Shea. - Zimą będę się

zajmować domem. Ale latem na ciasteczka rzeczywiście
będziesz musiał jeździć do Minnie.

background image

Shea również przyniosła paczkę. Był w niej większy z

dwóch olejnych portretów Tiggera. Właśnie ten obraz Minnie
odwinęła najpierw.

- Piękne - wyszeptała, mrugając oczami. - Naprawdę

świetnie go zapamiętałeś, Simon. Nie przypuszczałam jednak,
że namalujesz aż dwa obrazy.

Gdy zdzierała papier z większego pakunku, Simon bacznie

obserwował jej twarz. Chociaż nic nie mogło zachwiać jego
pewnością, że obraz jest dobry, bardzo chciał, żeby podobał
się również Minnie.

Pakowy papier opadł na podłogę i staruszka odwróciła

obraz do światła. Przez dłuższą chwilę nie odzywała się ani
słowem, aż w końcu powiedziała miękko:

- Tak bym chciała, żeby mój Arnold mógł to zobaczyć...

Bo on jest tutaj, na tym obrazie, prawda? I on, i Tigger, i ja
sama w naszym ogródku. My wszyscy.

Na kuchni zagwizdał czajnik i Shea poszła go wyłączyć.
- Dziękuję ci, Simon - powiedziała Minnie po prostu. -

Zachowam ten obraz jak najcenniejszy skarb.

Dwie godziny później Shea i Simon pojechali do domu

Jima na zaręczynową kolację. A w poniedziałek, gdy Shea
wróciła do pracy, Simon zaczął pracować nad portretem. Miał
to być ślubny prezent dla Shei, przeznaczony jedynie dla jej
oczu, portret zrobiony na podstawie szkicu, który powiesiła
sobie na ścianie.

Chciał namalować ją taką, jaką zobaczył ją po raz

pierwszy - nagą, ozłoconą słońcem pływaczkę pośród
wodnych lilii.

background image

Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
252 Field Sandra Dziki ogien
252 Field Sandra Dziki ogień
Field Sandra Dziki ogień
252 Field Sandra Razem dookoła świata
Field Sandra Gorszaca propozycja
327 Field Sandra Muszę odzyskaą żonę
606 Field Sandra Piekielny Jared
Field Sandra Piekielny Jared
Field Sandra W krainie fiordów 40
274 Field Sandra Słońce w środku nocy
040 Romantyczne podróże Field Sandra W krainie fiordów
Field, Sandra Bilder der Liebe
Field Sandra Milioner i tajemnicza nieznajoma

więcej podobnych podstron