background image

 

1

bardzo_czarny_kot 

 
 

P

ROSTA HISTORIA

 

 
 
(Pewien  początkujący  pisarz  poprosił  kiedyś  Balzaka  o  podanie  mu  jakiegoś  pomysłu  na  fabułę 

powieści. Balzak zamyślił się na chwilę, po czym powiedział z tajemniczym uśmiechem na ustach: 

— Mężczyzna spotyka kobietę). 
 
— Zgaś tego papierosa. Wiesz, że nie lubię, kiedy palisz w łóżku. 
— To moje łóżko i mogę w nim robić, co chcę. 

 

(To naprawdę bardzo prosta historia. Mimo pozornych zawiłości i wręcz komicznego dramatyzmu, nie 

ma w niej nic zaskakującego. Od samego początku wiadomo, jak się skończy). 

 
Patrzy na nią spod na wpół przymkniętych powiek, mnąc w palcach wilgotną tutkę papierosa. Drobinki 

popiołu  są  już  dosłownie  wszędzie;  pościel  znowu  zamiast  lawendą  będzie  pachniała  tytoniem,  kwasem  i 
dymem. Nie spodoba jej się to, myśli. 

Strzepuje papierosa na jej połowę łóżka. 
 
(Ta historia zawsze będzie wyglądała tak samo, bez względu na scenografię. Zabierzcie mu kamizelkę 

z  kieszonkowym  zegarkiem,  frak  i  cylinder;  zabierzcie  rewolwer  Colta,  zawadiacko podkręcone  wąsy  i  cygaro. 
Zabierzcie mu urok dziewiętnastowiecznego dżentelmena — zakochany bez wzajemności idiota pozostanie ten 
sam). 

 
Rozczesuje  włosy  dokładnymi,  wystudiowanymi  ruchami  —  wie,  że  ją  obserwuje,  więc  każde 

pociągnięcie  grzebienia,  każde  odrzucenie  głowy  i  niby  przypadkowe  odsłonięcie  ramienia  jest  obliczone  na 
przyciągnięcie jego uwagi. Gra w ich teatrze jednego widza na tyle długo, żeby swoją rolę mieć już opanowaną 
do perfekcji. I chociaż to tylko przedstawienie, jedno z wielu, które dla niego przygotowała, on i tak chłonie jej 
widok  całym  sobą.  Sposób,  w  jaki  na  nią  patrzy,  nadaje  wyrażeniu  pożerać  wzrokiem  zupełnie  nowego 
znaczenia;  musiała  kątem  oka  dostrzec  niemal  wilczy  wyraz  jego  twarzy,  bo  ledwie  zauważalnie  krzywi  się  z 
obrzydzeniem. W odpowiedzi on obnaża drapieżnie zęby w złym, pozbawionym humoru uśmiechu.  

Jezu Chryste, musi się napić. 
 
(Zwykle nic nie zapowiada tragedii). 
 
— Piłeś. 
— No i? 
— Nie będę spała w jednym łóżku z kimś, kto jest pijany! 
— To będziesz musiała iść na kanapę, bo ja nigdzie się stąd nie ruszam. 
— Ty… 
— O co chodzi? Zła, że cię nie poczęstowałem? Przecież i tak oboje wiemy, że już zdążyłaś się uspokoić 

kieliszkiem koniaku. A może nawet dwoma? 

— Brzydzę się tobą. 
— Posuń się. 
 
(A potem mężczyzna spotyka kobietę). 
 
Nie wie, czy rzeczywiście tak jest, czy to on już wariuje, ale wydaje mu się, że przez te wszystkie lata 

w ogóle się nie zmieniła, jakby dla niej czas stanął w miejscu. Z biegiem lat coraz trudniej mu poznać świat, w 
którym  żyje  i  ludzi,  którzy  go  otaczają,  a  którym  już  tylko  oczy  śmieją  się  tak  jak  dawniej.  Kolory  bledną, 
kontury  tracą  ostrość,  życie  rozmazuje  się  w  niewyraźną  smugę,  za  którą  nie  może  już  nadążyć  i  tylko  ona 
zdaje się opierać próbie czasu. Kolorowa wycinanka na tle kartonowego miasta, jedyny prawdziwy element tego 
nierealnego  świata.  Tak  samo  żywa  jak  wtedy,  gdy  miała  dwadzieścia  lat,  tak  samo  piękna,  tak  samo 
czarnowłosa i zielonooka. Tak samo beznadziejnie zakochana w innym. 

 
(Mężczyzna zakochuje się w kobiecie). 
 
Gdyby mógł, wyciąłby sobie powieki, pod którymi nosi jej obraz; zdarłby do krwi skórę dłoni, którymi 

jej dotykał i wyrwał język, na którym ciągle czuł jej smak. Gdyby mógł, wydłubałby jej zielone oczy, w których 
czasem widział przeznaczone dla kogoś innego ciepło; położyłby swoje duże, szorstkie dłonie na jej drobnej szyi 
i  ściskał  tak  długo,  aż  uszłyby  z  niej  wszystkie  kolory,  cała  ostrość  i  życie.  Gdyby  mógł,  kupiłby  rewolwer  i 
zastrzelił ich wszystkich: najpierw tamtego drugiego, najlepiej jej oczach, potem ją, a na końcu siebie samego. 

Gdyby mógł, oszczędziłby sobie cierpienia. Ale ją kocha. Więc nie może zrobić nic. 

background image

 

2

 
(Poświęca dla niej wszystko, ze sobą na czele). 
 
Patrzy  na  nią  i  nie  rozumie.  Nie  rozumie,  gdzie  popełnił  błąd,  co  zrobił  nie  tak.  Dał  jej  wszystko,  co 

miał, a ona to przyjęła — głupi, myślał, że to coś znaczy. W uszach brzęczy mu jej szyderczy śmiech. Idiota, 
zdaje się mówić każdego ranka, gdy robi jej kawę. Kretyn, powtarza, kiedy przynosi do domu torbę świeżych 
pomarańczy. Tchórz, przyznaje on sam, widząc, jak ona rozmawia z mężczyzną, którego — w przeciwieństwie 
do niego — kocha.  

Może powinien dalej walczyć — o nią, o siebie, o nich. Ale nie potrafi, już nie. Podczas gdy ona trwała 

niezmieniona w miejscu, w którym nie istniał czas, on zdążył już się zmęczyć życiem. Nawet nie wie, kiedy się 
zestarzał, chociaż ma wrażenie, że na długo przed tym, zanim odkrył u siebie pierwszy siwy włos. Nie zawsze 
wiek należy mierzyć w kurzych łapkach, czasem lata odmierza postępująca obojętność na ból. 

 
(A ona w jednej chwili niszczy mu życie). 
 
Kiedy  jej  pierś  zaczyna  się  unosić  spokojnie  i  miarowo,  może  mieć  pewność,  że  zasnęła.  Sen  można 

udawać  na  wiele  sposobów,  ale  tego  jednego  —  oddechu  —  nie  można  podrobić.  Nagle  wzdycha  przez  sen  i 
uśmiecha  się  delikatnie.  Jeden  policzek  oświetla  świetlista  smuga  księżyca,  drugi,  mocno  przyciśnięty  do 
poduszki,  rano  będzie brzydko  odgnieciony.  Przekręca się na  bok,  twarzą w  jego  stronę,  są  teraz oddaleni  od 
siebie  na  odległość  rzęsy.  Patrzy,  jak  oczy  pod  powiekami  drgają  jej  gwałtownie,  gdy  śni.  Sen  musi  być 
przyjemny,  bo  wzdycha  jeszcze  raz,  tym  razem  nisko  i  wibrująco,  tak,  że  włosy  na  karku  stają  mu  dęba,  a 
ramiona pokrywają się gęsią skórką.  

Nigdy nie mówi przez sen — tak jest i tym razem. Ale on nie musi usłyszeć słów, żeby wiedzieć, że to 

nie  jego  obraz  widzi  po  wewnętrznej  stronie  powiek,  nie  jego  imię  układa  się  w  ciche  westchnienie  i  nie  dla 
niego przyspiesza jej puls. 

Sen musi być przyjemny.  
 
(Nie potrzeba Balzaka). 
 
— Nienawidzę cię. 
 
(Wystarczy tylko, że mężczyzna spotka kobietę). 
 
 
Fin.