Broadrick Annette
Miłość po teksasku
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Chłodna woda lekko dotknęła jego bosych stóp. Po
chwili fala cofnęła się, odsłaniając mokry piasek.
Jasne promienie wschodzącego słońca łagodnym
blaskiem rozświetlały szeroki horyzont i niebo
rozciągające się nad Zatoką Meksykańską.
Najbardziej lubił tę porę o świcie, kiedy kolejny
nowy dzień budził się do życia. Zapatrzył się w słoń-
ce, z wolna wyłaniające się znad południowego skraju
niedalekiej wyspy. Żadne z widzianych w życiu
miejsc nawet nie mogło równać się z tym zakątkiem.
Po raz pierwszy od bardzo dawna poczuł, że
ogarnia go spokój. Z każdą chwilą malało napięcie,
powoli rozluźniały się ściągnięte mięśnie karku i ra-
mion.
Stał nieruchomo, zafascynowany obserwowaną
przez siebie grą światła i kolorów. Niebo z każdą
chwilą jaśniało, zmieniało się bezustannie. Słońce
podnosiło się coraz wyżej, jego promienie
rozświetlały wznoszące się ponad horyzontem
chmury, oblewały je płomiennym blaskiem. Różowo
pomarańczowe i łososiowe barwy przechodziły w
żółć, mieniły się złotem. Po chwili całe niebo płonęło.
Kolejne fale uderzały o brzeg, chłodny dotyk wody
koił zmęczone stopy. Czasami jakaś fala podchodziła
wyżej i, rozbijając się na tysiące spienionych kropel,
6
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
dochodziła mu aż do kolan, mocząc wizytowe spodnie,
Cole nawet tego nie zauważał, całkowicie pochłonięty
pięknem rozgrywającego się wokół niego widowiska,
Powoli intensywność barw wygasała, żywe kolory
przechodziły w łagodne pastele, bladły tym szybciej, im
wyżej wznosiło się słońce. Uspokojone fale mieniły
się zielenią i błękitem, migotliwie odbijały złote
promienie.
Lekka bryza unosiła się nad wodą. Cole westchnął
głęboko, napełnił płuca rześkim porannym powiet-
rzem. Poczuł, jak wstępuje w niego nowa, ożywcza
energia.
Rozkoszował się tą chwilą. By przeżyć coś takiego,
warto było jechać przez noc z oddalonego o osiemset
kilometrów Dallas.
Tu był sam na sam z naturą, doświadczał jej jak
nigdzie indziej. Z tego miejsca mógł spojrzeć na swoje
życie z innej perspektywy, na nowo odnaleźć zagubio-
ny gdzieś spokój.
Kiedy tak stał na brzegu morza, zmieniały się
proporcje, wszystkie sprawy i dręczące go problemy
traciły na znaczeniu. To miejsce miało na niego
magiczny wpływ, tu wracał, kiedy potrzebował ukoje-
nia.
Już wczoraj czuł, że musi oderwać się choć na kilka
godzin od tego, co robi. Wykończyły go ostatnie
tygodnie, te ciągnące się w nieskończoność narady i
nocne telefoniczne konsultacje z pracownikami za-
granicznych przedstawicielstw. Wprawdzie kiedy tyl-
ko mógł, starał się przerzucać odpowiedzialność na
innych, ale zawsze pozostawały decyzje, które tylko
on mógł podjąć.
Czuł się zmęczony. Nie pamiętał, kiedy ostatnio
przespał całą noc czy zjadł spokojnie posiłek.
Nie miał na to czasu. Zwykle, by załatwić jak
MIŁOŚĆ PO TEK5ASKC
7
najwięcej spraw, ograniczał się do służbowych obia-
dów i kolacji. Nie byłby w stanie przypomnieć sobie,
kiedy miał jakiś dzień dla siebie. Zresztą nawet nie
dzień, a choćby kilka godzin. Zaczynał się czuć jak
zwierzę uwięzione w klatce, coraz szybciej i szybciej
poruszające się w labiryncie bez wyjścia.
Wczorajsze zebranie przepełniło czarę. Przyglądał
się urzędnikom i dyrektorom, zażarcie walczącym ze
sobą o władzę i pozycję, wysłuchiwał ich wzajemnych
oskarżeń i pretensji, ich nie kończących się kłótni, i
zastanawiał się, co on tutaj robi. Naraz, nieoczekiwa-
nie dla samego siebie zrozumiał, że to wszystko w ogóle
go nie obchodzi.
Wtedy po prostu wyszedł. Wsiadł do swojego
sportowego samochodu i ruszył prosto na południe, do
Austin, gdzie miał apartament w jednym z wieżowców.
Po pięciu godzinach jazdy minął miasto i jechał dalej.
W pierwszej chwili myślał o leżącym na południowy
zachód od San Antonio rodzinnym ranczu, ale zmienił
zdanie. Zamiast tego dalej jechał na południe, coraz
dalej w noc. Tylko on i potężny silnik ukryty pod
maską, który uwoził go w dal.
Uciekał, zostawiał wszystko za sobą. Świetnie o tym
wiedział, ale było mu to obojętne. Miał dość takiego
życia, musiał się stamtąd wyrwać. Za szybą migały
kolejne mijane miasteczka. Wreszcie dotarł do Port
Isabel. Dopiero tu zwolnił.
Była czwarta rano. Szerokie ulice były zupełnie
puste. Zatrzymał się na parkingu przed domem, w któ-
rym miał mieszkanie. Dziesięć lat temu, w czasie
boomu gospodarczego, jedna z jego kompanii wybu-
dowała na brzegu wyspy ten wieżowiec z
luksusowymi apartamentami.
Zostawił w samochodzie marynarkę i krawat, ściąg-
nął buty i skarpetki. Boso ruszył w stronę wody. Szedł,
8
M1LOSC PO TEKSASKU
dopóki nie minął zaparkowanych przy nabrzeżu samo-
chodów,
Teraz był zupełnie sam. Tylko woda, piasek, poroś-
nięte morską trawą wydmy i wschodzące słońce,
oblewające świat złotym blaskiem i zmieniające go w
cudowny sposób jak za dotknięciem czarodziejskiej
różdżki.
Morska bryza targała mu włosy. Opadały na oczy,
przypominając, że już dawno powinien wybrać się do
fryzjera. Przygładził je. To prawda, najwyższy czas,
żeby coś z nimi zrobić. I nie tylko z włosami. Musi też
coś zmienić w swoim życiu.
Do tej pory zgadzał się na odgrywanie roli, jaką los
mu wyznaczył. Nigdy nie protestował, choć czasami
nie mógł unieść ciążącej na nim odpowiedzialności.
Dopiero wczoraj wieczorem, kiedy wstał i wyszedł bez
słowa, poczuł, że już dłużej nie da rady. Miał dość
wszystkiego - interesów, rancza, swoich dwóch braci,
ciotki - starej panny - tego, co spoczywało na jego
barkach, od chwili kiedy skończył dwadzieścia lat.
Od ponad piętnastu lat był głową rodziny, kierował
wszystkimi firmami Callawayów, Tyle lat, wydaje się,
że całe życie. I tyle lat żył samotnie.
Przez chwilę widział obraz tego wszystkiego, co
utracił. Czarne, nieco skośne oczy, wpatrzone w niego.
Widział je tyle razy. Były tak różne... Czasem skrzące
się figlarnie, czasami pełne miłości i oddania, czasem
płonące ogniem. Jej usta... skrzywione, wygięte w
uśmiechu, drżące z rozpaczy.
Allison. Serce mu się ścisnęło na samo przypo-
mnienie jej imienia. Minęło tyle lat, a ona nadal była
ideałem. Do niej porównywał każdą poznaną kobietę.
Kiedyś już niewiele brakowało, by kogoś poślubił.
Rozmyślił się, kiedy zdał sobie sprawę, że nie powinien
tego robić. Ze względu na nią i na siebie, bo tak
naprawdę to chciał tylko tego, by tamta kobieta
MIŁOŚĆ TO TEKSASKU
9
zastąpiła mu Allison. Ale nawet teraz widok każdej
drobnej czarnowłosej kobiety o jasnej karnacji budził
w nim nigdy nie gasnącą nadzieję. Na krótką chwilę,
dopóki nie okazało się, że to nie Allison, serce
podchodziło mu do gardła.
Niestety, nigdy jej nie spotkał.
Allison zniknęła z jego życia w czasie, kiedy najbar-
dziej jej potrzebował. Jak mógłby o tym zapomnieć?
Jak miałby jej to wybaczyć? Chociaż zdarzały się
chwile, takie jak teraz, kiedy czuł, że wybaczyłby jej
wszystko, gdyby tylko znów pojawiła się przy nim.
Pochłonięty tymi myślami, mimowolnie sięgnął do
kieszeni po papierosa. Osłonił go stuloną dłonią i
odwrócił się tyłem do kierunku wiatru. Zaciągnął się,
dym wypełnił mu płuca. Natychmiast zaczął kaszleć.
Do diabła! Ze złością potrząsnął głową i wrzucił
papierosa do wody. Za dużo palił, drapało go w gardle.
Zatrzymał się na brzegu. Cofnął się myślą do
wydarzeń ostatnich dni. Szkoda, że na wczorajszym
zebraniu nie było jego brata Camerona, który nie raz już
mu pomógł. Potrafił spojrzeć na sprawy z właściwej
perspektywy. Cole ufał jego sądom i zawsze mógł na
niego liczyć. Miał w nim oparcie i gdyby nie to, już
dawno dałby sobie spokój z tym wszystkim, tak jak
Cody, ich najmłodszy brat. Cody od razu oświadczył, że
nie chce mieć nic wspólnego z interesami i należącymi do
rodziny firmami. Żył swoim życiem i nie poczuwał się do
żadnych obowiązków. Może to dlatego Cole bywał na
niego taki wściekły. Nie przyznawał się do tego, ale
chyba podświadomie zazdrościł bratu swobody i możli-
wości decydowania o sobie. Nie wiedział, czy Cody się
tego domyślał; czy czuł, że nie dorósł do oczekiwań,
jakie pokładał w nim najstarszy brat.
Zamyślony, potrząsnął głową. Cody miał zaledwie
dziesięć lat, kiedy zginęli ich rodzice. Dla takiego
dziecka ich utrata była zbyt bolesnym ciosem. Cole
10
MIŁOŚĆ PO TEK5ASKU
starał się zastąpić braciom rodziców, ale nie zawsze do
końca to mu się udawało. Dobrze, że przynajmniej
Cameronowi ułożyło się życie. W wieku trzydziestu lat
miał już żonę i małą córeczkę. Skończył studia pra-
wnicze i ekonomiczne, co czyniło z niego niezastąpio-
nego doradcę w sprawach firmowych.
Ruszył w stronę samochodu. Na plaży pojawiło się
już parę osób. Niedaleko przed nim trójka nastoletnich
chłopców ze śmiechem i krzykiem grała w piłkę.
Uświadomił sobie, że w wielu szkołach właśnie
rozpoczęły się tygodniowe ferie wiosenne. Patrząc na
chłopców, zazdrościł im żywiołowej energii i roz-
pierającej ich radości życia. Jak to jest, kiedy nic na
człowieku nie ciąży, kiedy życie jest tylko po to, by bez
umiaru czerpać z niego przyjemności? Czy jemu kiedyś
zdarzyły się takie chwile?
Znów cofnął się myślą do przeszłości. Może
dlatego wspomnienia związane z Allison były dla
niego tak cenne? Z nią wiązały się najlepsze lata,
okres, kiedy dorastał, kiedy żyli rodzice, a życie
jaśniało olśniewającym blaskiem.
Powoli szedł w stronę chłopców, ukradkiem przy-
glądając się ich grze. Zatrzymał się, kiedy piłka
poleciała w kierunku najbliżej stojącego chłopca.
Pchnięta wiatrem poszybowała ponad jego wyciąg-
niętymi w górę rękami i znalazła się tuż przy Cole'u.
Pochwycił ją zręcznie z jakąś dziwną radością.
Pozostali chłopcy wybuchnęli śmiechem. Biegając
po wodzie, wykrzykiwali słowa uznania. Trzeci gracz
z uśmiechem na ustach ruszył w jego stronę. Cole zdał
sobie sprawę, że musi wyglądać zabawnie, chodząc po
plaży w eleganckim garniturze, mokry po kolana, ale
wcale się tym nie przejął. Wydawało mu się, że ten
radosny poranek jakoś połączył go z tymi chłopcami.
- Bardzo pana przepraszam - zdyszanym głosem
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
11
zaczął chłopiec - jakoś mi przeleciała ta piłka. Bardzo
dziękuję...
Plusk fal zagłuszył jego słowa. Cole popatrzył na
chłopca. Nie mógł oderwać od niego oczu. Miał płowe,
przeplatane złotymi pasemkami włosy i czarne roze-
śmiane oczy. Gdyby nie te oczy, dałby głowę, że ma
przed sobą najmłodszego brata, kiedy miał tyle samo
lat. Ten kształt twarzy, wyraz oczu, uśmiech, kolor
włosów... Tak samo wyglądał niegdyś Cody.
Nie, to niemożliwe. Cody był za młody na takiego
syna, nawet gdyby przypadkiem jakaś jego
dziewczyna zaszła w ciążę.
Bez słowa oddał mu piłkę. Chłopiec jeszcze raz się
uśmiechnął, odwrócił się i rzucił piłkę kolegom. Cole
zawołał za nim:
- Hej, synu, jak się nazywasz?
Dopiero gdy te słowa ucichły, zdał sobie sprawę z tonu
swojego głosu. Przywykł do wydawania rozkazów i
egzekwowania poleceń. Chciał złagodzić złe wrażenie,
przeprosić, ale nie wiedział, jak zacząć. Nie zdziwił się, że
chłopiec zamarł w bezruchu. Po chwili odwrócił się.
- Tony - odrzekł krótko.
Cole pospiesznie, zanim chłopiec zdążył znów się
odwrócić, z uśmiechem wyciągnął do niego rękę.
- Miło mi cię poznać, Tony. Jestem Cole Callaway.
Tony już odchodził, ale na dźwięk jego nazwiska
stanął jak wryty. Popatrzył z niedowierzaniem i
powoli podszedł bliżej. Wyciągnął rękę.
-Jest pan tym Cole'em Callawayem? - zapytał z
przejęciem i ciekawością.
-Nie znam nikogo o tym imieniu i nazwisku.
-Tym, który ma zamiar kandydować na guber-
natora? Tym, co... - urwał zmieszany.
Miał mocny, męski uścisk. Cole popatrzył na jego
dłoń, jakby za dużą i za silną na takiego chłopca. Puścił
ją z dziwnym ociąganiem.
12
MIŁOŚĆ PO TEKSAS0KU
-Moje polityczne plany jeszcze nie są jeszcze do
końca sprecyzowane. Ale to nie przeszkadza
środkom przekazu snuć różnych spekulacji.
-Och! To wspaniale, że mogłem pana poznać!
-Ja też się cieszę, Tony - uśmiechną! się Cole i
dodał, starając się, by zabrzmiało to obojętnie: - A
jakie ty nosisz nazwisko?
-Alvarez, proszę pana. Tony Alvarez.
Poczuł się jak uderzony obuchem. Przez chwilę nie
mógł dojść do siebie.
Tony Alvarez. Nazwisko przywołane z
przeszłości... i teraz należące do kogoś, kto
przypomina Callawaya.
Przymknął oczy, żeby nieco ochłonąć. Nie! Nie! To
niemożliwe! To niemożliwe! - ale w głębi duszy już
wiedział, że odkrył prawdę.
- Czy coś się stało, panie Callaway? - zapytał ze
zdziwieniem Tony.
Cole potrząsnął głową, próbując się opanować.
- Nie, synu. Nic się nie stało. Po prostu
zaskoczyłeś
mnie. Dawno temu znałem kogoś, kto też się tak
nazywał.
Chłopiec uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Naprawdę? Może to był mój dziadek? To po nim
tak się nazywam. Umarł, zanim się urodziłem, i mama
nadała mi jego imię.
Jeszcze tylko ostatnie pytanie.
-Ile masz lat? Wyglądasz na jakieś szesnaście czy
coś takiego.
-Wszyscy tak myślą - roześmiał się Tony. - Jestem
duży jak na swój wiek. Mam czternaście lat. W
lipcu zacznę piętnasty rok. Zawsze wyglądałem na
starszego.
A więc to prawda. Cole czuł się jak ogłuszony.
- Mieszkasz tutaj? - zapytał dopiero po chwili
zmienionym głosem, idąc w kierunku zdziwionych
przeciągającą się rozmową chłopców.
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
13
- Nie, proszę pana. Przyjechaliśmy tu tylko na kilka
dni. Mieszkamy razem z mamą w Mason, małym
miasteczku w środkowym Teksasie. Mama ma tam
galerię - dodał z dumą w głosie. - Jest artystką,
zajmuje się rzeźbą. Zdobyła wiele nagród, a kilka jej prac
znajduje się w Cowboy Artists of America Museum w
Kerrville.
Stanęła mu przed oczami niewielka rzeźba, jaką
ostatnio zakupił do swojego biura. Uchwycone w pę-
dzie, biegnące w dół skalnego zbocza mustangi z roz-
wianymi grzywami i płynącymi w powietrzu kopytami.
Zachwyciła go ta praca, tak pełna życia i dzikiej
swobody. Była podpisana: „A. Alvarez".
- Allison — powiedział głośno.
Sam się tym zdumiał. Po raz pierwszy od tylu lat
wypowiedział na głos jej imię. Przez ten cały czas
mieszkała w Teksasie, niecałe dwieście kilometrów od
Austin.
-Tak, moja mama ma tak na imię. Zna ją pan?
-Ostatnio kupiłem jej rzeźbę - odrzekł, pomijając
milczeniem ostatnie pytanie.
-Naprawdę? To wspaniale! Muszę jej o tym powie-
dzieć. - Zerknął na oczekujących go kolegów i
znów popatrzył na Cole'a. - Opowiem jej, że pana
poznałem.
Nie wiedział, co powinien na to odpowiedzieć,
żeby nie urazić chłopca.
O Boże! Co teraz zrobić, jak przeżyć ten szok i nie
dać nic po sobie poznać? Musi zostać sam, przynaj-
mniej przez kilka godzin. Musi to wszystko spokojnie
przemyśleć.
-Będziesz w tej okolicy przez jakiś czas? - zapytał z
udaną obojętnością.
-Tak. Przyjechaliśmy dopiero wczoraj i zostajemy
do końca tygodnia.
-W takim razie pewnie się jeszcze spotkamy -
zakończył Cole, dziękując w duchu za darowany mu
czas.
14
MIEOSCPOTEKSASKU
Pochłonięty myślami wszedł do budynku, wjechał
windą na górę do swojego apartamentu na najwyż-
szym piętrze. Musiał się czegoś napić. Od razu skiero-
wał się do barku.
Rzadko pozwalał sobie na drinka, wolał mieć jasną
głowę. Ale teraz potrzebował czegoś, by poradzić sobie
z szokiem, jaki właśnie przeżył.
Rozległ się dźwięk telefonu. To ktoś z rodziny.
Numer był zastrzeżony i znali go tylko najbliżsi.
Musiało się coś stać, skoro tu go szukają. Przecież
nikomu nie powiedział, dokąd się wybiera. Zresztą
sam tego do końca nie wiedział. Podniósł słuchawkę.
-Cole! Dzięki Bogu, że jesteś! Wszędzie cię szu-
kam. Wiedziano tylko, że wyszedłeś w połowie ze-
brania i zniknąłeś z Dallas. Już miałem się poddać,
kiedy przypomniałem sobie o tym apartamencie
obok plaży.
-W porządku, Cody, znalazłeś mnie. Co się stało?
-Słuchaj, niestety mam złe wiadomości. Wolałbym
nie dzwonić, ale...
-Coś z ciotką Letty?
Wprawdzie była dopiero po pięćdziesiątce, ale
Cody był tak wstrząśnięty, że z pewnością musiało się
stać coś złego.
-Nie, Cole. Chodzi o Camerona i Andreę.
-Co?! - Poczuł ciarki na plecach. - O czym ty
mówisz? Co się stało?
-Wczoraj w nocy jechali na ranczo, żeby odebrać
Trisha od ciotki Letty. Mieli wypadek. Nie
wiadomo dokładnie, co się stało. Może sarna
wyskoczyła na drogę? Znaleziono ich koło północy,
-Co z nimi? Mów natychmiast!
-Cole, Andrea nie żyje. Camerona od razu wzięli na
salę operacyjną, do tej pory tam go trzymają. Jest w
stanie krytycznym.
-Gdzie teraz jesteś?
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
15
-W Methodist Hospital w San Antonio.
-W takim razie natychmiast powiadom Pete'a.
Niech przylatuje po mnie helikopterem.
Odłożył słuchawkę i osunął się na kanapę. Popat-
rzył na obficie zaopatrzony bar po drugiej stronie
pokoju. Przed chwilą chciał się napić, bo nie potrafił
poradzić sobie z tym, co tak niespodziewanie na niego
spadło. A teraz okazuje się, że jego brat jest w stanie
krytycznym, a bratowa zginęła. Żaden drink nic mu
nie pomoże.
Powlókł się do sypialni, ściągnął ubranie. Nie mógł
sobie przypomnieć, kiedy ostatnio kładł się do łóżka.
Zresztą teraz to i tak nie miało żadnego znaczenia.
Musi natychmiast jechać do Camerona i być przy nim.
Inne sprawy muszą poczekać.
Jest jeszcze dziecko. Całkiem zapomniał zapytać
brata, co dzieje się z Trishą.
O Boże. Przecież Trisha ma niespełna rok. Straciła
matkę, być może straci ojca. Też w wypadku. W takim
samym, w jakim piętnaście lat temu zginęli jej dziad-
kowie.
Co się dzieje? Czy nad ich rodziną ciąży jakieś
przekleństwo? Czy historia znów się powtarza?
Cole wysiadł z windy na oddziale chirurgicznym.
Niemal od razu wpadł na Cody'ego, przechadzającego
się po niewielkiej poczekalni. Dołączył do niego.
-Wiadomo już coś?
-Nic.
-Cholera! Kiedy przyjechałeś?
-Natychmiast jak się o wszystkim dowiedziałem.
Policja mnie zawiadomiła. Jakiś motocyklista
zobaczył rozbity samochód, próbował udzielić
pomocy i wezwał patrol drogowy. Policja twierdzi,
że Andrea zginęła na miejscu.
Cole nerwowo potarł nos końcami palców.
16
MHOSĆ po TEKSASKU
-To straszne! A co z Cameronem?
-Stracił przytomność. Może to nawet lepiej. Ma
złamaną rękę i nogę, nie wykluczają wewnętrznych
obrażeń. Jest w szoku. Operacja jeszcze się nie
skończyła. Myślę, że to dobry znak.
-Nie odzyskał choć tyle przytomności, żeby po-
wiedzieć, co się wydarzyło?
-Nie. Policja po śladach hamowania sądzi, że
próbował ominąć coś na szosie i stracił kontrolę nad
samochodem. Możliwe, że to była sarna, w tych
stronach ich nie brakuje.
-Czy było coś, co świadczyło, że potrącił jakieś
zwierzę?
-W raporcie policji nic o tym nie ma.
Cole zaczął przemierzać poczekalnię. Cody przy-
glądał mu się badawczo.
-Musimy wziąć się w garść - wymamrotał wreszcie
Cole, przerywając ciszę.
-Wiem, co czujesz, Cole. Odkąd tu jestem, wy-
deptałem już swoją ścieżkę. Cały czas
zastanawiałem się, gdzie możesz być,
wydzwaniałem wszędzie. Zostawiłem dla ciebie
wiadomości chyba w całym Teksasie.
Cole zatrzymał się i przenikliwie popatrzył na
młodszego brata. Wyglądał fatalnie.
- Kiedy ostatnio spałeś?
Cody nie odpowiedział, tylko wzruszył ramionami.
-Wyciągnij się chociaż na chwilę na tej kozetce.
Obudzę cię w razie czego.
-Nie mogę - Cody potrząsnął głową. - Kiedy tylko
zamknę oczy, od razu widzę to, co zostało z samo-
chodu Camerona. Akurat jechałem do miasta, kiedy
go zabierali. Ten cholerny zagraniczny
samochodzik wyglądał jak zgnieciony przez
olbrzyma! - Z rozpaczą znów potrząsnął głową. -
Zawsze mu mówiłem, że powinien jeździć czymś
bezpieczniejszym, ale nie chciał
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
17
mnie słuchać. Przez całe życie tylko się ode mnie
opędzał...
-Nic mu nie będzie - Cole próbował uspokoić
Cody'ego. Podszedł i usiadł obok brata. - On jest
twardy, nie da się. Chyba wiesz o tym. Nikt nas nie
powstrzyma. Nie pamiętasz, że jesteśmy jak trzej
muszkieterowie?
-Tak - Cody skinął głową. - Opowiadałeś mi tę
historię, kiedy byłem dzieckiem.
-Jeden za wszystkich i wszyscy za jednego. To
motto Callawayów. Cameron się nie da. Będziemy
przy nim tak długo, jak długo będzie to konieczne.
Z udanym spokojem popatrzył na brata. Usiadł na
krześle. W tym momencie nic nie mógł zrobić dla
Camerona. Jego życie było w rękach lekarzy.
Teraz przede wszystkim musi jakoś uspokoić
Cody'ego, oderwać jego myśli od tego, co się dzieje z
Cameronem. Wprawdzie sam nadal był poruszony
nieoczekiwanym odkryciem i jeszcze nie ochłonął, ale
chciał podzielić się wiadomościami z bratem.
- Dziś rano, tuż przed twoim telefonem dowiedzia-
łem się o czymś - zaczął powoli. - I teraz moje życie
nabrało nowego sensu.
Cody przyglądał się swoim zaciśniętym dłoniom,
ale coś w głosie brata sprawiło, że nagle podniósł oczy.
- Właśnie się dowiedziałem, że mam czternastolet-
niego syna, o którego istnieniu dotąd nie miałem
pojęcia.
ROZDZIAŁ DRUGI
- Allison, umiesz dochować tajemnicy?
Teraz, kiedy Cole zaczął chodzić do szkoły i co-
dziennie opuszczał ranczo, czuł się już całkiem dorosły.
Ale tak naprawdę to brakowało mu jego czteroletniej
przyjaciółki, z którą od dziecka całymi dniami uganiał
się wokół domu. Kiedy po południu wrócił ze szkoły,
Allison już na niego czekała. On też nie mógł już się
doczekać, by powiedzieć jej o odkryciu, jakiego doko-
nał z samego rana.
Dziewczynka była ubrana tak jak on - w dżinsy,
koszulę i podniszczone botki. Splecione w warkoczyki
włosy obijały się jej o ramiona, kiedy starała się zanim
nadążyć. Czarne, przesłonięte grzywką oczy płonęły z
ciekawości.
- No jasne, że umiem - oznajmiła tonem świad-
czącym o urażonej godności.- Powiedz mi.
Szedł w stronę stajni, do której rano zakradł się,
ścigając kota.
- Zaraz zobaczysz - uśmiechnął się tajemniczo.
Weszli do środka. Cole zatrzymał się przy drabinie
prowadzącej na górę, gdzie suszyło się siano, i położył
palec na ustach.
Allison w milczeniu skinęła głową. Cole zręcznie
wspiął się na górę. Rozejrzał się i odwrócił, czekając na
pojawienie się dziewczynki.
Allison, przezwyciężając strach, zagryzła wargi i za-
częła wspinać się po drabinie. Wreszcie dotarła na
górę. Drżała z wysiłku, ale nie poskarżyła się ani słowem.
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
19
Cole na czworakach powoli zbliżał się do ściany.
Allison ruszyła za nim. Wreszcie znieruchomiał i ges-
tem wskazał jej coś w samym rogu. Dziewczynka z
lękiem spojrzała mu przez ramię. Po chwili na jej buzi
odmalowało się zdumienie i zachwyt. Warto było
zdradzić jej sekret. Cole uśmiechnął się zadowolony.
-Ile ich jest? - wyszeptała Allison.
Uniósł w górę trzy palce.
-A gdzie jest ich mama?
- Nie mam pojęcia. Ale gdyby wiedziała, że je
znaleźliśmy, to na pewno by je stąd zabrała.
Wycofali się w milczeniu. Cole zatrzymał się przy
drabinie i upewnił się, że droga jest wolna. Oboje
doskonale wiedzieli, że wspinanie się na górę jest
surowo zabronione. Cole szybko zsunął się na dół i
poczekał na dziewczynkę.
Kiedy wreszcie Allison znalazła się na dole, aż
zatańczyła z radości.
- Mamy małe kotki! — zawołała z zachwytem.
Cole skinął głową. Rozpierała go duma, że to on
wpadł na ich trop.
- Dotykałeś ich?
Cole przecząco potrząsnął głową.
-Ich mama od razu by poczuła inny zapach. One
chyba dopiero co się urodziły.
-Och, tak bym chciała mieć jednego kotka!
-Może rodzice pozwolą ci wziąć jednego. To byłby
prezent na urodziny..
-Naprawdę tak myślisz? - Allison klasnęła w dłonie
-Dowiem się.
Trochę później zapytał tatę, czy mógłby dać Allison
jednego kociaka na jej piąte urodziny. Ojciec najpierw
zgromił go za wspinanie się na górę, a potem nakazał
mu poprosić o zgodę Toma i Kathleen, rodziców
dziewczynki. Tony zarządzał ranczem i ojciec zawsze
20
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
nazywał go swoją prawą ręką. Cole uwielbiał tego
małomównego mężczyznę. Doskonale wiedział, że był
to jeden z najlepszych kowbojów. Przepadał też za
mamą Allison, wiecznie roześmianą i życzliwą lu-
dziom. Uśmiechnięta Kathleen od razu przyznała mu
rację, że dla Allison kotek będzie najlepszym i najbar-
dziej upragnionym urodzinowym prezentem.
Wybrała prążkowanego jak tygrysek kociaka, który
potem wyrósł na potężnego kocura. Allison nazwała
go Crybaby. Kiedy Cole podrósł i stał się dziesięciolat-
kiem, miał na głowie ważniejsze rzeczy niż szwendanie
się z dziewczyną, choćby to była nawet Allison.
Któregoś upalnego popołudnia zamierzał wymknąć się
z domu, gdy niespodziewanie zobaczył podążającą za
nim dziewczynkę. Odwrócił się niezadowolony.
-Dlaczego zawsze musisz się za mną włóczyć?
-Bo chcę - odrzekła przekornie dziewczynka. -
Zresztą chyba idziesz tam, gdzie jest mój tata. -
Wsunęła ręce w kieszenie. - A ja właśnie chcę go
znaleźć.
-Jeśli pójdziesz za mną, to na pewno go nie
znajdziesz! - zawołał Cole. - Razem z moim tatą
pojechali samochodem.
Allison nic nie odpowiedziała. W milczeniu wpatry-
wała się w niego swymi czarnymi, wyrazistymi oczami.
Nigdy nie mógł wytrzymać tego jej spojrzenia. Od razu
czuł się winny. Dobrze wiedział, że poza nim nie miała
nikogo innego, z kim mogłaby się bawić. Cameron nie
miał jeszcze pięciu lat. Allison nudziła się tak samo jak
on. Kathleen musiała wypoczywać, a jego mama
ciągle była zajęta Cameronem i przygotowaniami do
narodzin kolejnego dziecka. Poza tym zarządzała
domem. Jego ciotka, Letty, wiecznie gderała i
zrzędziła. Stale upominała go, żeby nie hałasował i nie
zadawał zbyt wielu pytań. Dlatego wolał wychodzić z
domu. Teraz też zrobił sobie plany na resztę dnia, a tu
Allison nie daje mu spokoju i męczy, by ją zabrał ze
sobą.
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
21
-No, dobrze - powiedział niechętnie - chodź. Ale
musisz obiecać, że nikomu nie zdradzisz, dokąd
idziemy. To jest moje sekretne miejsce i nikt o nim
nie wie.
-Pojedziemy tam konno?
-Nie. Zapomniałaś już, że mój tata zabronił nam
dosiadać koni, jeśli nie pilnuje nas twój tata?
Dziewczynka uśmiechnęła się.
- To dlatego, że mój tata jest najlepszym jeźdźcem
na całym świecie. Ma mnóstwo nagród i medali.
Teraz, kiedy Cole był już starszy, stał się nieco mniej
nieśmiały w stosunku do Antonio Alvareza, choć nadal
darzył go podziwem. Z zachwytem oglądał kolekcję jego
medali zdobytych w rodeo, zanim ojciec zatrudnił go na
ranczo. Było to na kilka lat przed przyjściem Cole'a na
świat.
Wiedział od mamy, że ojciec i Tony poznali się i
zaprzyjaźnili w czasie wojny w Korei. Ich żony też się
polubiły.
Najbardziej żałował, że Allison nie jest chłopcem.
Wtedy miałby się z kim bawić. Chociaż, jak na
dziewczynę, to i tak nie była zła - potrafiła biegać i
wyciągać swój pistolet-zabawkę równie szybko jak on.
Niczego się nie bała. Tylko jeden raz widział, jak
płakała - wtedy, gdy powiedział jej, że nie będzie się
bawić z dziewczyną i żeby dała mu spokój.
Na widok jej łez poczuł się okropnie. Właściwie
wcale tak nie myślał. Był tylko zły, bo ciotka Letty
zrobiła mu awanturę.
Po tym zdarzeniu uważał na swoje słowa.
-No to jak, idziesz ze mną, czy nie?
-Ale dokąd?
-Popływać.
-Naprawdę? - Oczy jej zapłonęły. - Gdzie? - zapytała,
rozglądając się wokół.
-Mam takie miejsce. Oprócz mnie tylko mój tata je
22
MILOSC PO TEK5ASKL
zna. Czasami mnie tam zabiera. Jesteś pewna, że
chcesz iść?
Z zapałem potrząsnęła głową.
- To dosyć daleko. Zwykle jeździmy tam z tatą
konno. - Cole wyciągnął rękę i wskazał kierunek.
-Widzisz drzewa w pobliżu wzgórz? Tam jest jeziorko.
Tata powiedział, że pewnie kiedyś była powódź i woda
już tam została. Teraz jest to świetne miejsce do
pływania. - Popatrzył na nią i nagle zmarszczył czoło,
jakby jakaś niespodziewana myśl przyszła mu do
głowy. - Chyba umiesz pływać, co?
Żarliwie potrząsnęła głową, ale unikała jego wzroku.
Cole westchnął ciężko.
- Allison, powiedz prawdę.
Opuściła głowę i zapatrzyła się w ziemię. Uff.
Rzadko zdarzało mu się widzieć ją w takim stanie.
Musiała być zdenerwowana. Żeby tylko znów nie
zaczęła płakać.
- Jak chcesz, to mogę cię nauczyć - zaproponował.
Raptownie podniosła głowę i popatrzyła na niego
z rozjaśnioną buzią.
-Nauczysz mnie? Naprawdę?
-Jasne. Mnie tata nauczył. To nic trudnego.
-Ale będzie fajnie! - Aż podskoczyła z radości. Im
dłużej o tym myślał, tym bardziej podobał mu się
ten pomysł. Czeka ich wspaniała przygoda i wszystkim
zejdą z oczu.
- Wiesz co - odezwał się, pochłonięty już
przygotowaniem do wycieczki - zakradnę się do
kuchni,
tak
żeby ciotka mnie nie zobaczyła, i poproszę Conchitę,
żeby przygotowała nam jedzenie na piknik. Po kąpieli
mężczyzna robi się głodny - wyjaśnił, naśladując głos
i słowa ojca. - Dziewczyna pewnie też. Poczekaj tu na
mnie. Wrócę najszybciej, jak się da.
Kiedy dotarli do jeziorka, oboje byli spoceni,
zmęczeni i głodni.
MŁOSĆ PO TEKSASKL
23
-Tata mówi, że nie można pływać zaraz po jedzeniu -
wyjaśnił Cole, gdy tylko usiedli w cieniu starego dębu.
- Może cię złapać skurcz.
-Co to jest skurcz?
-To chyba coś, co żyje w wodzie.
-Coś takiego jak krab? Cole
kiwnął głową.
-Chyba tak.
Allison pochyliła się nad powierzchnią wody.
-Ale skąd to coś wie, czy już jadłeś, czy nie?
-Nie mam pojęcia. Ale tata mi tak powiedział.
-Aha - odrzekła z rozczarowaniem w głosie.
-Ale chyba możemy się czegoś napić - zaproponował
Cole.
-Och, to dobrze.
Chłopiec wyjął z chlebaka dwie puszki soku, zapa-
kowane przez Conchitę razem z kanapkami, chipsami i
ciasteczkami.
- Trzymaj. Napijemy się i odpoczniemy przez
chwilę, dobrze?
Kiedy skończyli picie, Allison popatrzyła na niego z
wyczekiwaniem.
- To co teraz zrobimy?
- Najpierw musimy się rozebrać.
Dziewczynka popatrzyła na swoją koszulę, dżinsy
i buty.
- Ze wszystkiego? - zapytała niepewnie.
- No jasne, że tak. Przecież chyba nie kąpiesz się
w ubraniu, co?
Allison potrząsnęła przecząco głową.
- Pływanie to podobna rzecz, tylko o wiele bardziej
przyjemna - oświadczył Cole, siadając i zdejmując buty.
Allison zrobiła to samo.
Cole rozpiął suwak dżinsów i ściągnął je.
Dziewczynka powoli zrobiła to samo.
24
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
Cole podniósł się i zdjął koszulę.
Ona tak samo.
Stali oboje w samej tylko bieliźnie i skarpetkach, i
patrzyli na siebie.
Wreszcie Cole wzruszy! ramionami i odwróci! się do
dziewczynki tyłem. Szybko zdjął slipki i skarpetki,
położył je razem z resztą ubrania i zdecydowanym
krokiem ruszył w stronę wody.
Allison zachichotała.
Cole obejrzał się zaskoczony.
- Co z tobą?
Zakryła usta ręką, ale nie potrafiła opanować
śmiechu.
-Bo tak śmiesznie wyglądasz.
-Nie śmieszniej niż ty.
-Jesteś cały brązowy, tylko pupę masz białą. Ale te
dziewczyny są głupie,
- To dlatego, że się kąpałem. Wchodzisz w końcu
do wody czy nie?
Szybko zrzuciła resztę rzeczy i niepewnie podeszła
do niego. Cole wziął ją za rękę i ostrożnie wprowadził
do jeziorka.
-Jaka zimna woda! - wykrzyknęła, kiedy dotknęła
jej stopą.
-Właśnie taka musi być - powiedział ze złością
Cole. - Dlatego w gorące dni jest tu tak przyjemnie.
Tak mówi mój tata. - Pociągnął ją za sobą, aż woda
poczęła sięgać im do pasa. - Dobra, tyle wystarczy.
Teraz, Allison, połóż się na plecach, tak jakbyś
leżała w łóżku.
-Ależ, Cole! Utonę!
-Co ty mówisz, głuptasie! Przecież będę cię trzy-
mać. - Ukląkł obok niej i wyciągnął wyprostowane
ręce. - Nie dam ci utonąć.
- Przysięgnij.
Popatrzył jej prosto w oczy.
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
25
- Przysięgam.
Allison ostrożnie pochyliła się do tyłu. Oczy jej się
rozszerzyły. Cole trzymał ją przez cały czas. W
wodzie była bardzo lekka. W końcu ośmieliła się i
rozluźniła mięśnie. Unosiła się na wodzie.
-Widzisz, że to nic trudnego?
-Nic trudnego, bo mnie trzymasz - uśmiechnęła się.
-Już nie. Mam ręce cały czas pod wodą, żeby w
razie czego cię złapać, ale nawet cię nie dotykam.
-Nie dasz mi utonąć?
-Nie. - Poczekał chwilę, aż bardziej się rozluźniła.
-Teraz odwróć się na brzuch, tak żeby twarz była w
wodzie.
-Nie! - Gwałtownie stanęła na nogi, z hałasem
rozpryskując wodę.
Cole wziął się pod boki.
- Allison. Chcesz, żebym nauczył cię pływać, czy
nie?
Skinęła głową.
-W takim razie musisz mieć do mnie zaufanie.
-Przecież ci ufam - zapewniła go.
-Więc rób to, co ci mówię. Przecież nie chcę, żeby
stała ci się krzywda. Dobrze o tym wiesz.
Uśmiechnęła się do niego tak, że zapamiętał ten
uśmiech na całe lata.
-Wiem, Cole.
-Hura! Allison! - Cole wybiegł z domu z radosnym
okrzykiem. -Tata właśnie zadzwonił ze szpitala.
Mam drugiego brata! Będzie miał na imię Cody.
-Masz, co chciałeś - Allison uśmiechnęła się do
niego z zadumą. - Chciałeś brata.
-No, siostra też by nie była zła - przyznał.
-A co powiedział Cameron, kiedy się o tym
dowiedział?
26
MIŁOŚĆ
PO
TKKSASKIJ
- Byt rozczarowany - Cole skrzywił się w uśmiechu.
- Cały czas miał nadzieję, że może urodzi się szczenia-
czek.
Roześmieli się oboje.
- Naprawdę masz szczęście, Cole. Tak bym chciała
mieć brata albo siostrę.
Cole lekko dotknął jej ramienia.
-Może nadejdzie dzień, kiedy twoje marzenie się
spełni.
-Wątpię - Allison potrząsnęła głową. - Kiedyś
pytałam mamę. Powiedziała, że miała problemy,
kiedy ja się urodziłam, i że już nie może mieć
więcej dzieci.
-Och, Allison, tak mi przykro.
-Mnie też.
Była tak przygnębiona, że musiał natychmiast coś
wymyślić, żeby poprawić jej humor. Od razu wpadł na
świetny pomysł.
-Masz ochotę popływać?
-Teraz? - zapytała, patrząc w stronę wzgórz.
-Dlaczego nie? Tata jeszcze długo nie wróci, a
ciotka Letty tylko się ucieszy, że przestanę jej się
plątać pod nogami.
-Dobra - kiwnęła głową. - Polecę po kostium i zaraz
się spotkamy.
Upierała się przy noszeniu kostiumu, co tylko go
śmieszyło, bo przecież i tak widział ją na golasa. Jego
też zmusiła, żeby nakładał kąpielówki. Kto zrozumie
dziewczyny?
Cole był zadowolony z jej postępów. Całe lato,
kiedy tylko mogli, wykradali się nad staw. Allison
oswoiła się z wodą, przestają się jej bać, chociaż nadal
nie lubiła zanurzać twarzy.
Później siedzieli na brzegu i wrzucali do wody kamyki.
- Wiesz co, Cole - odezwała się Allison. - Cieszę
się, że mam ciebie. Jesteś dla mnie jak brat, którego tak
mi brakuje.
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
27
-A ty dla mnie jak siostra, której nie mam.
-Wiesz, zawsze będę myśleć, że jesteś moim bra-
tem.
-I zawsze, kiedy będziesz w potrzebie, możesz na
mnie liczyć. Pamiętaj o tym.
Cole miał już czternaście lat, kiedy któregoś
wieczora ojciec zatrzymał go po kolacji.
- Synu, muszę z tobą pomówić. Chodźmy do biura.
Cole popatrzył na mamę i resztę zgromadzonej przy
stole rodziny. Nikt nie wyglądał na zaskoczonego.
- Coś się stało, tato? - zapytał Cole ze zdziwieniem,
ale ojciec tylko potrząsnął głową i podniósł się od
stołu.
Mama bez słowa zabrała się do zbierania naczyń.
Cole wzruszył ramionami i podążył za ojcem. Weszli
do biura. Ojciec gestem dłoni wskazał mu fotel stojący
przy kominku.
-Wiesz, synku - zaczął, kiedy obaj usiedli. - Czasami
w życiu zdarzają się rzeczy, które trudno wy-
tłumaczyć.
-Co się stało, tato? - przeraził się Cole. - O co
chodzi?
-Tony i Kathleen otrzymali dzisiaj bardzo złą
wiadomość. Lekarze stwierdzili u niej raka, którego
nie da się operować. Dają jej tylko kilka tygodni
życia.
Cole patrzył na niego jak skamieniały.
-Czy to znaczy, że mama Allison umrze?
-Tak, synu, na to niestety wygląda. Wiem, że
przyjaźnisz się z Allison. Mieli zamiar powiedzieć
jej o tym dzisiaj i prosili, żeby powiedzieć to
również tobie. Łatwiej wtedy zrozumiesz, co ona
przeżywa.
Cole poczuł, że coś zaczyna dławić go w gardle. Nie
mógł przełknąć śliny.
-I lekarze nic na to nie mogą poradzić?
-Niestety, już jest na to za późno. Kathleen już od
28
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
jakiegoś czasu nie czuła się dobrze. Może gdyby
wcześniej poszła na badania, dałoby się jeszcze coś
zrobić. Ale nikt tego nie wie na pewno.
Cole był zdruzgotany. Tak bardzo lubił panią
Alvarez. Zawsze była dla niego taka miła, nigdy na
niego nie krzyczała. Łzy napłynęły mu do oczu.
-Wiem, że ciężko ci się z tym pogodzić, ale
powinieneś się o tym dowiedzieć. Allison będzie
potrzebna bratnia dusza. Ktoś, w kim ma
przyjaciela.
-Zawsze będę jej przyjacielem, tato. Zawsze.
-Co ty widzisz w tym Rodneyu Snyderze?
Cole siedział pod drzewem przy drodze prowadzą-
cej do rancza. Podniósł się, gdy tylko dostrzegł odjeż-
dżającego chłopaka i zbliżającą się sylwetkę Allison.
Szła do domu, w którym nadal mieszkała razem z
ojcem.
Nie mógł się nadziwić, że Tony pozwalał jej spoty-
kać się z kimś tak dużo od niej starszym. Przecież
Rodney był w jego wieku.
Allison drgnęła na dźwięk jego głosu. Nie dostrzeg-
ła Cole'a wcześniej.
-A co? On przynajmniej mnie zauważa i umawia się
ze mną na randki.
-Co chcesz przez to powiedzieć? Ja przecież też
ciebie zauważam.
Allison odwróciła się i zaczęła iść w stronę domu.
- No powiedz, nie zauważam cię? -powtórzył, idąc
za nią.
Zerknęła na niego przez ramię.
-Jak mógłbyś mieć chwilę czasu dla mnie, skoro
spotykasz się z tyloma dziewczynami? Całe
szczęście, że twoja mama nie ma pojęcia, z kim się
umawiasz.
-Nie mówimy teraz o mnie, ale o tobie.
-A ja wcale nie mam ochoty z tobą rozmawiać -
odrzekła, nie zatrzymując się.
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
29
- Wiem o tym od sześciu miesięcy, chociaż nie mam
pojęcia, dlaczego. Co ja ci takiego zrobiłem? Myś-
lałem, że jesteśmy przyjaciółmi!
Zatrzymał się. Znajdował się teraz kilka kroków za
nią. Allison odwróciła się do niego. Jasne światło księżyca
wyraźnie oświetlało ich twarze. Cole stał nieruchomo,
w lekkim rozkroku, z rękami zwisającymi po bokach.
Allison powoli podeszła do niego.
- Nie przychodzi ci do głowy, dlaczego, co? - zapy-
tała po chwili milczenia.
Potrząsnął przecząco głową.
-Znam ciebie, odkąd sięgam pamięcią i wydaje mi
się, że wiem o tobie wszystko. Ale ty nie znasz mnie
ani trochę - powiedziała wreszcie.
-To nieprawda. Wiem o tobie więcej niż ktokolwiek
inny. - Umilkł na chwilę i dodał: - Chyba że nadal
pływasz na golasa z każdym chłopakiem, jakiego
poznasz.
-Przestań. Miałam wtedy osiem lat. Nie dasz mi o
tym zapomnieć?
-Chyba nie -uśmiechnął się. -To najlepszy sposób,
żeby cię rozzłościć. Trudno się oprzeć takiej
pokusie.
Znów ruszyła do przodu. Zatrzymała się przy
drewnianym płocie zagrody.
-Nie wiesz nic o tym, co czuję i co myślę. Ciągle
jestem dla ciebie małą trzpiotką, dziewczynką,
która jak piesek włóczyła się za tobą po podwórku.
-A więc o to ci chodzi? Uważasz, że wcale nie
doceniałem tego, że żyliśmy w przyjaźni?
-Takt Nie! Och, już sama nie wiem. Chodzi o
wszystko. Mam już dość tych dziewczyn, które
wychodzą ze skóry, żeby się ze mną zaprzyjaźnić w
nadziei, że je tu zaproszę. Ty jesteś kimś - starostą roku,
kapitanem drużyny futbolowej, najlepszym uczniem.
Nie dość, że jesteś Callawayem z t y c h
Callawayów, to jeszcze musisz być najlepszy we
wszystkim!
30
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
-Co w tym złego?
-Nic! Po prostu tacy powinni być Callawayowie.
-Więc nie widzę problemu.
-Ty nie widzisz, oczywiście.
-W takim razie może spróbujesz mi wszystko wyjaśnić tak, żebym
zrozumiał.
Odwróciła się i popatrzyła na pole.
-Dlaczego na mnie czekałeś?
-Bo martwiłem się o ciebie.
-Dlaczego? - zapytała, nie patrząc na niego.
-Bo ten Snyder ma kiepską reputację, jeśli chodzi o dziewczyny. Nie
chciałem, żeby posunął się z tobą za daleko.
Popatrzyła mu prosto w oczy.
-W twoich ustach to brzmi naprawdę śmiesznie.
-Co chcesz przez to powiedzieć?
-Myślisz, że tylko Rodney ma taką opinię? To przecież o tobie jest głośno.
A ja muszę wysłuchiwać różnych historii opowiadanych szeptem przez
starsze dziewczyny. A młodsze umierają z ciekawości, czy dobrze
całujesz.
-Co takiego?
-Dziś wieczorem Rodney też mnie o to zapytał, kiedy kazałam mu trzymać
ręce przy sobie. Skoro pozwalam tobie, to dlaczego jemu odmawiam.
-Uniosła wyżej głowę i w świetle księżyca błysnęły ślady łez na policzkach.
-Allison, nie płacz - poprosił, biorąc ją w ramiona i przyciągając do siebie.
- Znajdę tego sukin... - urwał na moment. - Jutro go złapię i zieję na
kwaśne jabłko. Jak on śmiał tak powiedzieć!
-Przecież wszyscy uważają, że śpimy ze sobą, nie wiesz o tym? -
wykrztusiła stłumionym głosem. - Sądzą, że taka po prostu jest moja rola.
Mój tata jest zarządcą, a ty synem właściciela. To dogodny układ.
MIŁOŚĆ PO TEK5ASKU
31
-Kto to powiedział? Muszę to wiedzieć. Porozmawiam z każdym z nich na
osobności. Wyjaśnię im...
-Nikt ci nie uwierzy, Cole. Nie rozumiesz? Nikt nie uwierzy w ani jedno
twoje słowo, bo dobrze wiedzą... wiedzą, co ja do ciebie czuję. Wszyscy
oprócz ciebie.
Zamarł ze zdumienia, popatrzył z góry na czubek jej głowy przytulonej do
jego piersi. Nie, to niemożliwe, żeby to powiedziała. Z pewnością...
- Allison?
Nie odpowiedziała.
- Popatrz na mnie, proszę.
Powoli podniosła głowę i spojrzała na niego. Łzy płynęły jej po
policzkach.
Przepełniło go nagłe uczucie ogromnej tkliwości. Przecież to Allison -
dziewczynka z włosami związanymi w kucyki, ubrana w dżinsy i kowbojki,
która przez tyle lat chodziła za nim krok w krok. Allison - jego przyjaciółka i
jego ukochana.
-Och, dziecko, a ja nic nie wiedziałem - wydusił głosem zdławionym z
przejęcia.
-To nie ma znaczenia - odrzekła, odwracając wzrok.
-Nie ma znaczenia - zaśmiał się cicho.
-Jasne, że nie.
-Posłuchaj, nieprzystępna panno Alvarez. Dla mnie to ma ogromne
znaczenie. Dlaczego wcześniej mi o tym nie powiedziałaś?
-Bo byłeś zbyt zajęty innymi dziewczynami.
-Czy dobrze wydaje mi się, że jesteś zazdrosna?
-Nie!
-Co w takim razie będzie, jeśli ci powiem, że żadna z tych dziewczyn ani
trochę się dla mnie nie liczy? Jeśli powiem, że jest tylko jedna, która ma dla
mnie znaczenie i z którą zawsze chciałem dzielić życie?
Znów popatrzyła na niego wzrokiem pełnym napięcia.
- Cole, przestań się ze mną droczyć, proszę. Jeśli
32
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
nasza przyjaźń kiedykolwiek dla ciebie coś znaczyła, to nie wykorzystuj jej
teraz przeciwko mnie.
Pochylił się i delikatnie musnął jej usta. To był ich pierwszy pocałunek.
Allison na moment zamarła, po chwili drgnęła i gwałtownie się od niego
odsunęła.
-Co się stało? Nie chciałaś, żebym cię pocałował?
-Przestań mnie pocieszać, jakbym nadal była dzieckiem. Dobrze wiem, że
traktujesz mnie jak siostrę.
-Ach, o to chodzi - uśmiechnął się. - Nie podobał ci się mój braterski
pocałunek. A co powiesz na ten?
Włożył w niego wszystkie uwodzicielskie umiejętności, jakie zdobył w
ciągu dwóch ostatnich lat. Początkowo starał się pilnować, żeby nie spłoszyć
Allison, ale kiedy tylko dotknął jej ust, stopniała w jego objęciach. Kiedy w
końcu złapał oddech, oboje drżeli.
-Teraz już lepiej idź. Tony zacznie się martwić o ciebie.
-Ale, Cole...
-Naprawdę, idź już. Musimy się mieć na baczności, żeby nie posunąć się
za daleko, zanim nadejdzie pora. Przede mną są jeszcze cztery lata w
szkole na Wschodzie. Ty też musisz skończyć szkołę i iść do college'u.
Dopiero potem...
-Cole, o czym ty mówisz?
-O tym, że od dziś jesteś moją dziewczyną. Jesteś moja. Nie chcę, żeby
ktoś inny cię tknął, ale sam też nie wykorzystam twojego braku
doświadczenia. Słuchasz mnie? Jesteś jeszcze za młoda. Poza tym mamy
przed sobą dużo czasu. Przed nami całe życie.
-Czy to znaczy, że mówisz poważnie?
-Tak, to właśnie znaczą moje słowa.
-I już nie będziesz się więcej spotykać z Darlene ani Peggy Sue, ani z
Jennifer?
Cole uśmiechnął się.
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
33
-Nie miałem pojęcia, że o tym wiesz.
-Wiem o wszystkim, co robisz.
-Trudno mi w to uwierzyć, ale niech tak będzie. Czy zechcesz pójść ze
mną na bal maturalny?
-Naprawdę? Jasne!
-Wspaniale. Teraz już idź do domu.
Szybko musnął wargami jej policzek, okręcił się na pięcie i pognał do
swojego domu. Trudno było się oprzeć pokusie, jaką było całowanie się z
Allison. Ale musi poczekać. Do chwili aż ta mała zostanie jego żoną. Już i
tak czekał na nią tyle czasu. Co przy tym znaczy jeszcze kilka lat?
To był najczarniejszy dzień jego życia.
Wyszedł z domu tylnym wyjściem. Nie chciał nikogo widzieć, z nikim
rozmawiać. Od razu po powrocie z cmentarza zdjął czarny garnitur. Włożył
spłowiałe dżinsy, starą koszulę i zniszczone kowbojskie buty. Poszedł do
stajni, gdzie miał swojego konia, czterolatka, którego dostał od ojca dwa lata
temu, po skończeniu szkoły średniej. Osiodłał go wprawnie, wskoczył na
niego i ruszył przed siebie.
Miał już dosyć tych wszystkich ludzi, powtarzających na okrągło te same
rzeczy. Nie mógł patrzeć na pełne bólu i niedowierzania buzie Camerona i
Cody'ego. Nie mógł dłużej znieść ciotki Letty, bez przerwy powtarzającej,
jak to ciągle upominała brata, żeby nie jeździł tak szybko, ale on nigdy jej nie
słuchał.
Sam nie wiedział, ile czasu spędził w siodle. Możliwe, że kilka godzin.
Gdyby
go
ktoś
zapytał,
gdzie
był,
nie potrafiłby odpowiedzieć. To była ostatnia przejażdżka z ojcem.
- Tato, jak mogłeś mi to zrobić? - pytał na głos.
- Tak bardzo jesteś mi teraz potrzebny. Zawsze
mogłem na ciebie liczyć, zawsze byłeś przy mnie.
Pamiętasz, jak jeździliśmy konno, tak jak teraz, tylko
34
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
ty i ja? Odpowiadałeś na wszystkie pytania, jakie ci zadawałem, nawet te
całkiem głupie. Nauczyłeś mnie być dumnym z naszego dziedzictwa, z
naszej ziemi, z tego, że jestem przedstawicielem dynastii Callawayów.
Nie zapłakał, kiedy ciotka zatelefonowała do college^ na Wschodzie,
gdzie uczył się od dwóch lat, i powiedziała mu o wypadku. Nie uronił łzy,
kiedy przyjechał do domu i zobaczył zdruzgotaną rodzinę i pracowników
rancza. Teraz on był głową rodziny. Przyjął setki osób, które przybyły, żeby
złożyć kondolencje po śmierci ojca, legendarnej postaci Teksasu.
Niewzruszony stał przy podwójnym grobie rodziców i w milczeniu patrzył,
jak układają ich na wieczny spoczynek.
Czuł się dojmująco samotny, mimo obecności braci, stojących obok
niego, mimo zgromadzonego na cmentarzu tłumu.
Cios spadł na niego znienacka. Nie był na to przygotowany. Ojciec był w
swoich najlepszych latach, nic nie zapowiadało jego śmierci. Nie powinien
umierać. Nie teraz. Cole nie chciał zajmować jego miejsca. Nie chciał być
głową rodziny. Zostało mu jeszcze dwa lata do ukończenia college'u, potem
studia. Jego kariera została starannie zaplanowana, wszystko było
obmyślone. Był pupilkiem ojca i chciał iść w jego ślady. Ale jeszcze nie teraz,
na Boga! Jeszcze nie teraz!
Wierzchowiec zatrzymał się nad strumieniem. Cole rozejrzał się wokół.
To było dawne sekretne miejsce, gdzie przychodził się kąpać. To tutaj, kiedy
był małym chłopcem, przywiózł go ojciec. Tu nauczył go pływać i tłumaczył
mu, na swoim przykładzie, co to znaczy być mężczyzną.
Teraz to była zamknięta karta. Mógł liczyć już tylko na siebie.
Zeskoczył na ziemię. Był już październik, ale dzień był wyjątkowo ciepły.
Usiadł na brzegu, zdjął buty
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
35
i skarpetki. Chciał tylko zanurzyć stopy, by je ochłodzić, ale zmienił zdanie.
Szybko ściągnął ubranie i wskoczył do wody.
W ciągu ostatnich lat razem z ojcem pogłębili i poszerzyli jeziorko. Stało
się zbiornikiem wody, gdzie czasami przyprowadzano bydło. Teraz
wspomniał dawne szczęśliwe chwile, kiedy bywał tu z ojcem... i Allison.
Widział ją na pogrzebie. Przyszła razem ze swoim ojcem. Nie mieli okazji
do rozmowy. Z trudem przeżył rozstanie z nią, kiedy w sierpniu wyjeżdżał
do szkoły. Był za to zły na siebie. Nie chciał, by ktokolwiek miał wpływ na
jego życie. Nawet ona.
To dlatego nie zabrał jej teraz na tę przejażdżkę. Czuł się bezbronny, rana
była zbyt świeża, by mógł panować nad swoimi uczuciami.
Pływał zapamiętale aż do chwili, kiedy poczuł się zupełnie wyczerpany.
Nie miał już siły. Powoli ruszył do brzegu.
Dopiero wtedy dostrzegł Allison. Siedziała przy jego ubraniu i patrzyła na
niego.
- Pomyślałam sobie, że może tutaj cię znajdę
- odezwała się cicho, kiedy zatrzymał się na jej widok.
-Co ty tu robisz?
-Martwiłam się o ciebie.
-Niepotrzebnie, - Nie ruszył się z miejsca, stojąc po pas w wodzie. - Sam
dam sobie radę.
-Nigdy nie mówiłam, że nie dasz sobie rady
- powiedziała, nie szykując się do odejścia.
Uniósł ręce, odgarnął do tyłu włosy.
-Allison, posłuchaj mnie. Darujmy sobie na razie tę rozmowę. Nie jestem
odpowiednio ubrany. Może spotkamy się później, w domu?
-Nie zaskoczysz mnie niczym, czego bym wcześniej nie widziała -
uśmiechnęła się lekko.
Nie był w nastroju do żartów.
36
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
- W porządku - powiedział i ruszył w jej stronę.
Dobrze wiedział, jak wyglądał. Zmężniał w ciągu ostatnich dwóch lat.
Nie pracował fizycznie, więc zaczął chodzić na gimnastykę, żeby być w
dobrej formie. Nie zdziwił go widok jej nagle rozszerzonych ze zdumienia
oczu - doskonale wiedział, że nie jest już dziesięcioletnim dzieckiem, a
dwudziestoletnim mężczyzną.
Allison pospiesznie odwróciła wzrok, spojrzała na otaczające ich drzewa.
Cole poczekał chwilę, żeby przeschnąć, włożył dżinsy i wyciągnął się na
trawie obok niej. Podłożył pod głowę ramiona i zamknął powieki.
Chyba zasnął, bo kiedy znów otworzył oczy, na jeziorko zaczynały kłaść
się cienie, a lekki wiatr łagodnie kołysał liśćmi na drzewach.
Allison leżała obok niego pogrążona we śnie. Już kilka razy w życiu
widział ją śpiącą. Zazwyczaj było to wtedy, kiedy ojcowie zabierali ich ze
sobą pod namiot. Obaj lubili wyjeżdżać, a dzieciaki przepadały za tymi
wyprawami.
Od tamtych wyjazdów minęło parę lat. Teraz śpiąca obok niego Allison
w niczym nie przypominała umorusanej dziewczynki z kucykami.
Wpatrywał się w nią uważnie. Miała jasną, podobną do płatka magnolii
cerę, ciemne, lekko uniesione brwi, które nadawały jej twarzy wyraz
łagodnego zdziwienia. Drugie czarne rzęsy ocieniały zaróżowione policzki.
Z trudem zwalczył pokusę, by przesunąć koniuszkiem palca po linii jej
nosa.
Pełne usta miały barwę malin. Na pamięć znał ich smak. W ciągu dwóch
ostatnich lat, odkąd pocałował ją po raz pierwszy, spędzili wiele godzin na
niewinnych pieszczotach, cudownym, pełnym uniesienia wzajemnym
poznawaniu się i oswajaniu ze sobą. Nigdy nie wykorzystał swojego
doświadczenia. Zawsze wiedział, kiedy się zatrzymać.
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
37
Nagle przepełniło go jakieś nieokiełznane pragnienie, by znów poczuć
smak jej ust. Pochylił się nad nią i lekko, z czułością, dotknął jej warg.
Poruszyła się. Cole popatrzył na jej pełne piersi. Była piękną
dziewczyną. Przesunął wzrokiem po bujnych błyszczących czarnych
włosach, wąskiej talii, krągłych biodrach. Miała nogi wąskie w kostkach, o
pięknie wysklepionych stopach.
Tak bardzo jej pragnął.
Znów ją pocałował. Kiedy oderwał usta od jej warg, z trudem złapał
oddech.
Allison uniosła się lekko i, nie otwierając oczu, objęła go mocno.
Przyciągnął ją do siebie. Westchnęła, kiedy zaczął ją całować. Na moment
rozluźnił uścisk, by mogli zaczerpnąć powietrza.
Otworzyła oczy i popatrzyła na niego. Wydało mu się, że w ich głębi
odbija się jej dusza.
- Och, Cole, tak bardzo mi ciebie brakowało
- wyszeptała, przesuwając dłonią po jego piersi.
Jej dotyk palił go żywym ogniem.
-Zimno ci - stwierdziła Allison.
-Nie, cały płonę.
-Udowodnij mi to - odrzekła z uśmiechem.
Oboje wiedzieli, że dzisiaj będzie inaczej. Dzieciństwo zostało za nimi.
Rozpiął jej bluzkę i stanik, położył ' głowę na jej piersi. Słyszał oszalałe bicie
serca dziewczyny, zdyszany oddech.
Zamarł, kiedy sięgnęła do zamka jego dżinsów.
-Allison? Jesteś pewna? Przycisnęła mocniej jego
głowę.
-Tak, Cole. Jak nigdy dotąd.
Nie padło ani jedno słowo. Oswobodzili się z krępujących ich ubrań,
przywarli do siebie, świat wokół nich zawirował. Allison była jak żywe
srebro w jego ramionach. To zatracała się w pieszczotach, to znów umykała,
kiedy do głosu dochodziła nieśmiałość.
38
MIŁOŚĆ PO TKKSASKIJ
Z rozjaśnioną twarzą popatrzyła mu prosto w oczy,
kiedy uniósł się nad nią. Przyciągnęła go do siebie,
oplotła nogami. Cofnęła się, ale nie pozwoliła mu
odejść. Znów z mocą przyciągnęła go do siebie.
Należała do niego. Po raz pierwszy w życiu była
naprawdę jego dziewczyną. Jego ukochaną, jedyną.
Poddała się mu, płynęli razem w szaleńczym rytmie,
aż do ostatecznego spełnienia, aż do bólu, do nie-
przytomnej radości przemieszanej ze smutkiem, po-
czuciem jedności i nagłą samotnością.
Przez kilka chwil rozkoszował się niespodziewanym
szczęściem, zapomniał o wszystkim. Dopiero kiedy
powrócił na ziemię, znów przepełnił go ból, przed
którym uciekał.
Położył się na boku, przyciągnął dziewczynę do
siebie. Nie mógł już powstrzymać płynących po twarzy
łez. Nie miał już sił dłużej walczyć ze sobą.
Bolesne łkanie wstrząsało jego ciałem. Mocno ob-
jęci leżeli na brzegu. Allison przytuliła go do siebie,
dzieląc z nim jego ból.
Zaczynało zmierzchać, kiedy Cole nieco doszedł do
siebie. Popatrzył na Allison, leżącą w jego ramionach.
- Tak mi przykro, kochanie - wyszeptał. - Prze-
praszam cię. Nie powinienem...
Położyła mu palec na ustach.
-Cii... Nie mów tak. Nigdy nawet tak nie myśl.
Oboje tego chcieliśmy. Dzisiaj. Jest dobrze.
-Ale przyrzekłem, że poczekamy i...
- Wiem. Ale wszystko się zmieniło. Wszystko.
Ból, który dławił go i ani na moment nie opuszczał,
nagle złagodniał. Zdawało mu się, że jakoś łatwiej
oddycha. Teraz da sobie radę.
-Allison, tak bardzo cię kocham.
-Ja też cię kocham.
-Jesteś moim najlepszym przyjacielem. Bez ciebie
nie mógłbym tego przeżyć.
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
39
- Zawsze będę przy tobie, Cole. Zawsze będę na
ciebie czekać, kiedy tylko przyjedziesz do domu.
Powoli ubrali się, pomagając jedno drugiemu, doty-
kając się czule i całując.
-Wiesz, może pobierzmy się, zanim jeszcze skończę
szkołę. Przecież wiele osób tak robi. W maju ty
skończysz swoją szkołę. Nie ma na co czekać.
-Porozmawiamy o tym w czasie Bożego Narodze-
nia, dobrze? - uśmiechnęła się do niego. - Teraz nie
jest dobry moment na robienie planów.
-Chcę, żebyś była ze mną, Allison. Potrzebuję
ciebie.
Wspięła się na palce i mocno pocałowała go w usta.
- Porozmawiamy o tym w grudniu.
Trzymał ją w objęciach, kiedy wracali do domu.
Właściwie nic się nie zmieniło, ale Cole czuł, że w
nim zaszła jakaś przemiana. Już wiedział, co ma robić.
W lecie ożeni się z Allison. To już postanowione i tak
będzie.
Kiedy po pogrzebie rodziców wracał do szkoły, ani
przez myśl mu nie przeszło, że już nigdy więcej jej nie
zobaczy.
ROZDZIAŁ TRZECI
Cole pozostał w szpitalu, czekając na jakiś sygnał,
że stan zdrowia brata zaczyna się poprawiać. Usiadł w
pogrążonym w cieniu rogu pokoju na oddziale
intensywnej opieki. Z tego miejsca miał dobry widok
na leżącego Camerona i monitorujące go urządzenia.
Znów poddał się fali napływających wspomnień.
Cody'ego wysłał do domu, żeby się trochę przespał,
choć w głębi duszy wątpił, czy ten uparciuch go
posłucha. Pewnie skończy się na tym, że zatrzyma się
w jakimś pobliskim motelu. Sam obiecał mu, że też
spróbuje odpocząć, ale nie mógł zasnąć. Zbyt wiele
myśli i wspomnień kłębiło się w jego głowie.
Na szczęście operacja zakończyła się pomyślnie.
Cameron miał rękę i nogę w gipsie, w dodatku nogę tę
umocowano mu na wyciągu. Wprawdzie pas bez-
pieczeństwa prawdopodobnie uratował mu życie, ale w
miejscu, w którym przylegał do ciała, powstały
wewnętrzne obrażenia. Operacja trwała wiele godzin.
Musiano usunąć mu śledzionę. Cameron leżał nieru-
chomo, omotany jakimiś rurami i przewodami. Od-
dychał tak płytko, że chwilami Cole nie był pewien, czy
jego klatka piersiowa w ogóle się porusza.
- Cameron, nie umieraj - prosił szeptem Cole, -
Stary, nie daj się. Nie mogę stracić także ciebie.
Wszyscy po kolei odchodzą. Nie zostawiaj mnie.
Odchylił głowę na miękkie oparcie krzesła. To on
nastawał, by przy Cameronie, kiedy po raz pierwszy
odzyska przytomność, był ktoś z rodziny. Gdyby był
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
41
na jego miejscu, też by tego oczekiwał. Miałby tyle
pytań.
Przymknął piekące ze zmęczenia oczy. Mason w Te-
ksasie. Tam mieszka Allison. Ona i jego syn. Mieszkają
niecałe dwieście kilometrów od jego domu w Austin, a
on nie miał o tym pojęcia.
Chłopiec powiedział, że dziadek zmarł przed jego
przyjściem na świat. Jak to możliwe? Pamiętał
Tony'ego jako nadzwyczaj sprawnego mężczyznę w
sile wieku. Był wściekły, kiedy ciotka Letty
zawiadomiła go, że Tony zrezygnował z pracy, gdy
tylko dowiedział się, że ojciec zostawił mu spadek.
Oznajmił wtedy, że teraz już nie musi pracować;
zamierza się stąd wynieść i kupić farmę w Kolorado.
Kiedy Cole przyjechał do domu na Boże Narodze-
nie, dowiedział się tylko, że Tony i Allison już wyjecha-
li.
Czyżby Callawayowie tak mało dla nich znaczyli?
Jak Tony mógł tak po prostu wyjechać, wiedząc, jak
bardzo ojciec na nim polegał?
Serce mu się ścisnęło na to wspomnienie. Czy to
dlatego Allison nie chciała rozmawiać z nim na temat
ślubu tego dnia, kiedy widzieli się po raz ostatni? Czy już
wtedy wiedziała, że lada moment stąd wyjedzie? Czy
naprawdę postanowiła wymazać z pamięci te
osiemnaście lat, które tu przeżyła, zapomnieć o
wszystkim?
Jej odejście było kolejnym ciosem, jaki na niego
spadł. Teraz, po piętnastu latach, okazało się, że
zdarzyło się coś więcej - Allison była w ciąży i nie
powiedziała mu o tym.
Jakiś ledwie słyszalny dźwięk przywrócił go do
rzeczywistości. Otworzył oczy i zerwał się z miejsca. Po
chwili był już przy łóżku brata.
Cameron jęknął cicho, poruszył powiekami. Cole
wziął go za rękę.
- Cam, jestem tutaj. Wszystko będzie dobrze,
42
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
słyszysz? - powiedział drżącym ze wzruszenia głosem.
- Wyjdziesz z tego, zobaczysz. A ja będę przy tobie
przez cały czas.
Cameron powoli otworzył oczy, popatrzył na niego.
-To ty, Cole?
-Tak, Cam. To ja.
Znów zamknął powieki, znieruchomiał. Cole od-
czekał kilka chwil, po czym poszedł do pielęgniarek.
-Brat mnie rozpoznał - oznajmił. - Wymówił moje
imię.
-To wspaniale - uśmiechnęła się pielęgniarka.
Wstała. - Pójdę go zobaczyć.
Cole poszedł za nią. W milczeniu patrzył, jak
sprawdzała wskazania monitorujących brata urządzeń,
poprawiła coś przy kroplówce i aparacie tlenowym.
-Teraz wypoczywa - stwierdziła. - Z pewnością
bardzo pomogła mu pana obecność.
-Mam nadzieję!
-Panie Callaway, teraz pan powinien trochę od-
począć. Wygląda pan gorzej niż pański brat.
Cole odwrócił się bez słowa. Coś dławiło go w gard-
le, nie mógł z siebie wydusić ani słowa. Więc z Camero-
nem będzie wszystko dobrze. Odezwał się do niego,
poznał go. Nie umrze.
Ruszył korytarzem, do końca nie wiedząc, co teraz
powinien zrobić. Nadjechała winda, otworzyły się
drzwi i wysiadł z niej Cody.
- Co z nim? - zapytał z miejsca.
Cole uśmiechnął się do brata.
-Na chwilę odzyskał przytomność, poznał mnie.
Zwrócił się do mnie po imieniu.
-Och, to dobrze. - Cody sięgnął do kieszeni, wyjął
klucz i podał go Cole'owi. - Wynająłem pokój w
motelu, parę ulic stąd. Idź coś zjeść i, na litość boską,
prześpij się trochę. Wyglądasz, jakbyś zaraz miał
umrzeć.
MILOSĆ PO TEKSASKU
43
-Dzięki za komplement.
-Dobrze wiesz, o co mi chodzi. Stary, dwie takie
wiadomości, jedna po drugiej... Daj sobie teraz
trochę luzu, co?
-Rozmawiałeś z rodzicami Andrei?
-Tak. Zajęli się przygotowaniami do pogrzebu.
Odbędzie się jutro. Uważają, że nie ma sensu, żeby
przekładać go na później.
-Jasne. Cameron jeszcze długo nie będzie w takiej
formie, by mógł wziąć w nim udział.
Cody położył rękę na ramieniu brata,
- Cole, wiem, że wy dwaj zawsze byliście sobie
bliscy. To zrozumiałe, między wami jest mniejsza
różnica wieku. Ale pamiętaj, że masz jeszcze mnie.
Zawsze możesz na mnie liczyć.
Cole skinął głową.
-Dzięki, Cody. Naprawdę to doceniam, bardziej niż
myślisz.
-Teraz już idź.
-Dobrze.
Nazajutrz, zaraz po przebudzeniu, Cole zadzwonił
do szpitala.
-Jak tam Cameron? - zapytał, kiedy tylko w słu-
chawce rozległ się głos Cody'ego,
-Kilka razy odzyskiwał przytomność. Na początku
chyba mnie poznał, chociaż nic nie powiedział. Za
drugim razem pytał o Andreę.
-Z tym będzie najtrudniej. Chyba powinniśmy
poczekać na razie o niczym mu niemowie. Dopiero
jak się trochę wzmocni...
-Lekarz też tak uważa.
-Wracasz teraz do motelu?
-Nie, na razie nie. Może byś przyniósł mi coś do
jedzenia i trochę mocnej kawy?
-Załatwione. Dzwoniłeś do ciotki Letty?
44
MIŁOŚĆ PO TEKSASSU
-Tak, z samego rana. Trisha czuje się świetnie.
-Biedne maleństwo. Jest za mała, żeby pojąć, co się stało.
-Może to nawet lepiej.
-To już nie ma znaczenia. Spotkamy się za pół godziny.
Cole wykąpał się, ogolił i ubrał. Przez cały czas jego myśli krążyły wokół
Allison. A więc znów ją zobaczy. Chociaż może jeszcze nie teraz.
Musi zostać przy Cameronie. Będzie przy nim tak długo, aż brat naprawdę
lepiej się poczuje.
Powinien zadzwonić na ranczo. Do tej pory z pewnością poszukiwało go
mnóstwo ludzi. Choć dałby sobie głowę uciąć, że ciotka nie omieszkała ich
poinformować o tym, co się wydarzyło.
Nie. Interesy mogą poczekać. Przecież się nie rozerwie, nie może zajmować
się wszystkim naraz. W tym momencie najważniejszy jest Cameron.
Dopiero gdy brat poczuje się lepiej, odszuka Allison Alvarez. Ma z nią do
załatwienia sprawy, które dręczą go od piętnastu lat.
Allison westchnęła, kiedy rozległ się dzwonek u frontowych drzwi galerii.
Musi sama wyjść do klienta. Suzanne, jej pomocnica, właśnie poszła po
najlepsze w okolicy hamburgery. Allison pozwoliła jej wyjść, pod warunkiem,
że dziewczyna przyniesie jednego dla niej.
Właśnie wykańczała gliniany model niewielkiej rzeźby. Pracowała nad nią
cały tydzień. W poniedziałek powinna odlać ją w brązie. Obiecała wykonać
rzeźbę w umówionym terminie, a miała na to mało czasu.
-Mamo! Mamo, jesteś tutaj? Jest tu ktoś? Sue?
-Tony! - wykrzyknęła Allison, wycierając ręce, i wybiegła zza zasłony z
koralików, oddzielającej
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
45
pracownię od galerii. - Wróciłeś! - Chwyciła chłopca w objęcia i uścisnęła z
radością. - Myślałam, że przyjedziesz dopiero dzisiaj w nocy!
- Bo tak miało być, ale postanowiliśmy wstać
skoro świt i przyjechać wcześniej.
Obrzuciła go zachwyconym spojrzeniem. Wciąż nie posiadała się ze
zdumienia, że to ten sam malutki człowieczek z czerwoną buzią, którego po raz
pierwszy przytuliła do siebie tak niedawno. Syn rósł jak na drożdżach, w oczach
wyrastał z ubrań i butów. Już był od niej wyższy.
- Ale się opaliłeś. Chyba przez cały czas siedziałeś
na słońcu.
Jego smagła twarz i czarne oczy przypomniały jej ojca. Różnili się tylko
kolorem włosów. Latem włosy syna płowiały na słońcu, stawały się niemal
miodowe, mieniły się rudawymi kosmykami. Jej mama była rudowłosa. I jego
ojciec miał także takie pasemka. Ale po co takie rzeczy sobie przypominać,
-Gdzie jest Sue?
-Poszła po hamburgery. Jak cię znam, pewnie jesteś głodny, co?
-Umieram z głodu.
-To biegnij za nią i poproś, żeby kupiła jednego lub dwa dla ciebie. Ja muszę
brać się do pracy.
Odwróciła się i ruszyła do pracowni. Już znikała za zasłoną, kiedy zatrzymał
ją głos syna.
- Och, mamo, poczekaj. Zapomniałem ci powiedzieć. Wiesz, kogo
spotkałem
na
plaży?
Nie
uwierzysz!
Ale facet! Chłopaki mi zazdrościli. Tylko ja z nim
rozmawiałem!
Jej myśli krążyły już wokół rzeźby. Rozbawił ją jego entuzjazm.
- Kto to był? - zapytała z uśmiechem.
- Cole Callaway. Właśnie szedł sobie po plaży...
Nagle słowa chłopca przestały do niej docierać.
46
MIŁOŚĆ PO TEK5ASKU
Patrzyła na jego poruszające się usta, gestykulujące
ręce, kiedy opisywał przebieg spotkania, ale w uszach
słyszała tylko przeraźliwe, zagłuszające wszystkie
Inne odgłosy dzwonienie. Poczuła, że robi się jej słabo.
Musi usiąść. Powoli dotarła do krzesła, osunęła się na
nie, opuściła nisko głowę, by zwiększyć dopływ krwi.
Jak to się stało, że w tym ogromnym Teksasie
doszło do całkiem przypadkowego spotkania?
Taka możliwość nigdy nawet nie przyszła jej do
głowy. Odkąd Tony przyszedł na świat, nie ruszyli się
z Mason. Przebywali w całkiem innych kręgach niż
Callawayowie, Tony mógł przeżyć całe życie i ani
razu nie zetknąć się z ojcem.
Dlaczego? Boże, dlaczego?
Powoli zaczęła słyszeć głos Tony'ego.
- No i wtedy zaczęliśmy rozmawiać, no wiesz,
o tym, jak się nazywam, gdzie mieszkam i o takich tam
rzeczach...
Nie! Nie powiedziałeś mu tego! Nie! Proszę, po-
wiedz, że nie!
- Opowiedziałem mu o twojej galerii i nagrodach,
jakie zdobyłaś. Wprawdzie nie wspomniał, że Tony
Alvarez, którego kiedyś znał, mógł być moim dziad-
kiem, ale i tak miło było go poznać. On jest naprawdę
super!
A więc to tak. Teraz Cole na własne oczy zobaczył
syna. Najważniejsze w tej chwili było to, jak zamierza
wykorzystać otrzymane od Tony'ego informacje. Tony
jest tak uderzająco podobny do Callawayów, że nie
sposób, by Cole tego nie zauważył. Przez lata za-
stanawiała się, czy może kiedyś ciekawość nie skłoni go
do ujrzenia własnego dziecka, ale czas mijał i przestała
o tym myśleć. Teraz poczuła się jak uderzona obu-
chem.
Tony odsunął zasłonę i zerknął do pracowni.
- Jak myślisz, czy...
M1LOSC PO TEKSASKU
47
- Chyba przed chwilą umierałeś z głodu? - zapyta-
ła, mając nadzieję, że odwróci jego uwagę.
— Ach, tak! Już pędzę! - pomachał jej ręką i wybiegł
z galerii.
Spokój. Potrzeba jej tylko ciszy i spokoju, by
pozbierać myśli. Popatrzyła na glinianą bryłę, mimo-
wolnie ugniataną w dłoniach. Musi ją odłożyć, inaczej
nic z niej nie będzie.
Poszła do galerii, wyjrzała przez okno wychodzące
na plac, na którym koncentrowało się życie miastecz-
ka.
Po śmierci ojca pozostała w Mason. Sama nie
wiedziała, gdzie ma się podziać. Polubiła jego miesz-
kańców, przypominali jej ludzi, wśród których wyros-
ła. Tu czuła się dużo lepiej niż w San Antonio. Zajęła
się wychowaniem dziecka. Miała dopiero dziewiętnaś-
cie lat.
Ojciec rozpowiedział wszystkim, że jej mąż zginął
kilka tygodni po ślubie. Biedny tata. Jej ciąża była
kroplą, która przepełniła czarę goryczy. Wszystkie
wydarzenia ostatniego roku Tony przypłacił atakiem
serca.
Jego kłamstwo dotyczące śmierci zięcia było błogo-
sławieństwem dla wnuka. Tony wyrósł, nie wiedząc, że
jest nieślubnym dzieckiem. Sąsiedzi zaopiekowali się
Allison, kiedy na krótko przed rozwiązaniem zmarł jej
ojciec. Bez ich pomocy i duchowego wsparcia nie
dałaby sobie rady.
A teraz budowane z takim trudem życie mogło
legnąć w gruzach. Jeśli Cole zechce ją odszukać, nie
napotka na żadne problemy. Wszyscy wiedzą, gdzie
mieszka i gdzie ma galerię. Cole pewnie się nawet nie
domyśla, że mógłby wyrządzić im krzywdę. Teraz,
kiedy na własne oczy zobaczył syna, może zechce go
odzyskać.
Kiedy Sue i Tony wrócili do galerii, myśli chłopca
48
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
były zaprzątnięte planowanym na weekend udziałem w
rodeo. By! urodzonym sportowcem i uwielbia! jeździć
konno. Pieczołowicie chronił zdobyte przez dziadka
trofea i nagrody, nawet własnoręcznie skonstruował
drewnianą półkę, by je wyeksponować,
Allison bolała głowa, kiedy zamykała galerię. Przed
sobą miała jeszcze stresujący telefon do klienta - mu-
siała go powiadomić, że nie ukończy rzeźby na czas.
Tony był u kolegi kilkanaście kilometrów za mias-
tem. Chciał jeszcze poćwiczyć jazdę i rzucanie liną.
Ostatnio rzadko go widywała. Gwałtownie dorastał, a
ona nie chciała stawać mu na drodze. Sama miała takie
cudowne dzieciństwo... Miała tyle niczym nie
ograniczonej swobody, tyle rzeczy do zrobienia... i
Cole'a... Tony też potrzebował swobody, by dorosnąć i
nauczyć się życia.
Wzięła aspirynę i położyła się do łóżka. Musi
zasnąć i o wszystkim zapomnieć. Ale kłębiące się
myśli nie dawały jej spokoju.
Nazywała się Allison Alvarez. Razem z mamą i tatą
mieszkała na ranczu. Tata był bardzo ważny, zarządzał
ranczem. Kierował wieloma ludźmi. Wszyscy musieli
go słuchać z wyjątkiem Callawayów. Oni mieszkali w
Dużym Domu. Ich znakiem była litera „C". Tak
znaczyli konie i bydło.
Cole Callaway był jej najlepszym kolegą. Już cho-
dził do szkoły. Ona zacznie naukę w przyszłym roku.
Będzie jeździć żółtym autobusem szkolnym, który
zatrzymuje się przy skrzyżowaniu autostrady i drogi
prowadzącej na ranczo. Cote'a zawsze ktoś tam pod-
rzuca. W przyszłym roku ją też będą podwozić.
Cole miał młodszego brata, Camerona. Chłopczyk
liczył sobie dopiero niecałe dwa lata. Bardzo lubiła
przychodzić do Dużego Domu i bawić się z nim. Ale
mogła to robić tylko wtedy, kiedy ciotka Cole'a gdzieś
MIŁOSC PO TEKSASKU
49
wyjechała. Panna Letty jej nie lubiła. Zawsze robiła
się zła na jej widok. Ale kiedy jej nie było, mama
Cole'a zapraszała ją do środka i wtedy razem bawili
się z małym Cameronem. On był taki śmieszny. Ale
najbardziej ze wszystkiego lubiła bawić się z Cole'em.
Cole był bardzo silny. Pomagał przy różnych pra-
cach wokół domu. Czasami mu przy tym towarzyszy-
ła. Ale zazwyczaj chodziła za nim krok w krok, Cole
sam tak mówił. Czasami chciał, żeby dała mu spokój,
ciągnął ją za warkoczyk albo stroił miny. Wtedy było
jej bardzo przykro. Starała się powstrzymać łzy, nie
chciała, żeby widział, jak płacze. Nie zawsze jej się to
udawało.
To on wszystkiego ją nauczył. Pokazał jej, jak rzucać
i łapać piłkę, jak trzymać kij baseballowy, jak bez
zatrzymywania się gonić go do stajni i z powrotem.
Cole Callaway był jej najlepszym przyjacielem.
-Wiesz, mamo, mama Cole'a urodziła dziecko.
Chłopczyka.
-Och, to wspaniale! Czy Cole się cieszy?
-Tak.
-Wiem, kochanie. Ty też byś chciała mieć braciszka
albo siostrzyczkę, prawda?
-Niekoniecznie. Cole jest dla mnie jak brat,
-Cole nie jest twoim bratem, jest Callawayem.
-To co z tego? To nie ma znaczenia.
-Teraz może nie. Ale kiedyś będzie miało.
-Nie rozumiem.
-Tata Cole'a jest bardzo ważnym człowiekiem w
Teksasie. Ma ogromną władzę. Może o wszystkim
decydować.
-I dlatego jest zły?
-Nie, skądże. Ale władza może być niebezpieczna,
kochanie. Kiedy ktoś ma do niej prawo, korzysta z
tego, nawet nie zdając sobie z tego sprawy.
50
MIŁOŚĆ PO TEKKASKU
-Nic z tego nie rozumiem.
-Wiem, że nie. Ale zapamiętaj sobie, że
Callawayowie to bardzo bogaci i bardzo ważni
ludzie. Twój tatuś dla nich tylko pracuje.
-Ale tata i pan Callaway są przyjaciółmi. Sama
słyszałam, jak to mówili.
-Ja też. Są bardzo zaprzyjaźnieni. To między innymi
dlatego twój tata zgodził się tu przyjechać i
prowadzić ranczo. Dzięki temu ojciec Cole'a może
więcej czasu spędzać wmieście. On ma zaufanie do
twojego tatusia.
-Tak jak ja do Cole'a?
-Tak samo.
-I mogę mu wierzyć tak jak bratu, prawda?
-Och, kochanie, mam nadzieję, że tak. Mam
nadzieję.
-Cole, i co ja mam teraz zrobić? Wczoraj wieczo-
rem powiedzieli mi, że moja mama jest bardzo
chora i lekarze nic na to nie mogą poradzić.
Siedzieli na brzegu strumyka, wpadającego do
jeziorka, w którym pływali. Allison nie poszła do
szkoły, ale nie mogła wysiedzieć w domu. Serce się jej
ściskało, kiedy patrzyła na cierpiącą mamę i nie mogła
jej w niczym pomóc. Chciała być sama. Pobiegła nad
jeziorko. Nie wiedziała, jak Cole ją tu znalazł. Nie
wiedziała też, dlaczego jej szukał.
Cole leżał na boku, z głową opartą na ręce. Bawił się
niewielkimi kamykami.
-Wiem, Allison - odezwał się cicho. - Wczoraj
wieczorem tata mi o tym powiedział.
-Co ja mam zrobić? Chcę mieć mamę. Zawsze
myślałam, że będzie ze mną jeszcze bardzo długo,
dopóki nie stanie się okropnie stara. Dlaczego ona
musi umrzeć?
-Nie wiem, Allison, nie wiem. Ja też nie umiem
wyobrazić sobie życia bez swoich rodziców.
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
51
-Ja też - wyszeptała. - Ja też nie.
-Masz jeszcze mnie. Zawsze o tym pamiętaj.
Odwróciła się i popatrzyła na niego z uwagą. Jego
twarz, widziana w tym momencie, na zawsze wryła się
w jej pamięć: drobne piegi na nosie, niebieskozielone
oczy, spłowiałe od słońca, jaśniejące złotymi i srebr-
nymi pasemkami brązowe włosy.
W jego oczach było tyle współczucia i zrozumienia,
że nie mogła już dłużej powstrzymać cisnących się do
oczu tez. Cole usiadł, objął ją ramieniem i przygarnął
do siebie. Przytulił jej głowę do swojej szczupłej,
kościstej piersi. Trzymaj ją tak w milczeniu, łącząc się
z nią w bólu, pozwalając się jej wypłakać.
Przez następne tygodnie, kiedy stan zdrowia
Kathleen stale się pogarszał, Cole nie odstępował
Allison na krok. Był przy niej, kiedy któregoś dnia
Tony przyjechał po nią do szkoły i powiedział, że
mama odeszła. Stał obok niej na pogrzebie i tak jak
Tony trzymał ją za rękę, jakby obaj chcieli dodać jej
sił.
Właściwie powinna się cieszyć, że Cole wreszcie
skończył szkołę w miasteczku i zniknie z jej życia.
Tym lepiej dla niej!
Miała już dosyć wysłuchiwania tych opowieści na
jego temat. Wszystkie dziewczyny miały do niego
słabość. Jedna przez drugą starały się z nią zaprzyjaź-
nić, w nadziei że zaprosi je na ranczo. Ale ona szybko
przejrzała ich grę. Chodziło im tylko o Cole'a.
On sam był tak zajęty, że niemal go nie widywała.
Już nie jeździł szkolnym autobusem. Dojeżdżał do
szkoły starą furgonetką, którą dostał od ojca, kiedy
skończył szesnaście lat. Po lekcjach chodził grać w
piłkę i jeszcze na jakieś zajęcia.
Wracał do domu późno, zjadał coś i znów wy-
chodził. Ciągle umawiał się z dziewczynami. Niektóre
z nich nie miały najlepszej opinii, ale jego rodzice się do
52
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
tego nie wtrącali. Teraz Cameron i Cody przejęli
obowiązki, jakie on wykonywał przez wiele lat. Cole
uczy! się bardzo dobrze, więc nikt nie miał do niego
pretensji.
Zapomniał o niej całkiem. Wprawdzie uśmiechał
się i machał ręką, kiedy mijali się na szkolnym
korytarzu, ale cóż z tego! Zwykle nie był sam.
Zresztą co ją to obchodzi? Ona też przestała być
małą dziewczynką. Chłopcy, którzy jeszcze w zeszłym
roku nie zwracali na nią uwagi, teraz zaczęli ją
zaczepiać. Niektórzy chcieli się z nią umówić, ale
mieszkała daleko i nie miała prawa jazdy, więc nie było
to łatwe.
W każdym razie było jej przyjemnie, że ją
zauważają-
Czasami tata pozwalał jej w piątek przenocować u
koleżanki w miasteczku. W takie wieczory chodziła do
kina. Miała swoje życie. Ale nie miała już nic
wspólnego z Callawayami.
Mama przestrzegała ją przed tym, ale wtedy była za
mała, żeby cokolwiek zrozumieć. Była tylko córką
zarządcy, przyjaciółką Cole'a z dzieciństwa. Już daw-
no o niej zapomniał.
Była zachwycona, kiedy Rodney zaprosił ją do
kina. Był w wieku Cole'a, grał w futbol i miał
powodzenie u dziewcząt. Nie wierzyła własnemu szczę-
ściu. Rodney miał samochód i w ogóle był niezły.
Randka rozczarowała ją. Czuła się źle w jego
towarzystwie. Sama nie wiedziała, dlaczego.
Zachowywał się jakoś dziwnie. Po filmie poszli na
oranżadę i Rodney ciągle obejmował ją ramieniem.
Starała się go odepchnąć, ale wtedy śmiał się i
obejmował ją jeszcze mocniej.
Jego kumple zaczęli robić jakieś dwuznaczne uwagi.
- Uważaj, Rod - powiedział jeden z nich. - Igrasz z
ogniem. To własność Callawaya.
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
53
Wszyscy wybuchnęli śmiechem, jakby to był świet-
ny żart. Przecież to, że jej tata pracuje dla
Callawayów, wcale nie znaczy, że Alvarezowie są ich
niewolnikami! Ona do nikogo nie należy!
Wyskoczyła z samochodu, zanim Rodney na dobre
go zatrzymał.
-Dziękuję, Rod, świetnie się bawiłam - skłamała,
wiedząc, że powinna podziękować.
-Poczekaj, dokąd się tak spieszysz? Dlaczego nie...
-Muszę już wracać. Mój tata będzie się denerwował.
To wtedy Rodney pozwolił sobie na tę obrzydliwą
uwagę o niej i o Cole'u. Odwróciła się bez słowa. Nie
chciała okazać, jak bardzo ją dotknął. Nic ją to nie
obchodzi, co on sobie myśli! Co oni wszyscy sobie
myślą!
Rodney odjechał z piskiem opon. Z pewnością był
wściekły. Tym gorzej dla niego.
Celowo poprosiła, by zatrzymał się koło stajni. Nie
chciała, żeby odgłos samochodu obudził ojca. Ruszyła
drogą w kierunku domu. Nagle dostrzegła jakąś
wynurzającą się z cienia sylwetkę.
-Kto to? - krzyknęła. - Kto tu jest?
-To ja.
Cole wyszedł na drogę. Jasne światło księżyca
oświetliło jego twarz. Allison nie posiadała się ze
zdumienia. Nie widziała go już od wielu tygodni, nie
licząc tych przypadkowych spotkań na szkolnym
korytarzu czy drodze prowadzącej na ranczo.
-Co ty tu robisz?
-Czekałem, żeby z tobą porozmawiać.
-Już jest późno - odrzekła, ruszając z miejsca. -
Muszę wracać do domu.
-Allison?
-O co ci chodzi? - zapytała, nie zwalniając kroku,
-Nie chcę, żebyś umawiała się z Rodem.
54
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
Zatrzymała się i powoli odwróciła do niego.
-To nie twój interes, z kim się spotykam - powie-
działa dobitnie.
-Mam zamiar to zmienić.
Znów ruszyła w stronę domu. Pochwycił ją za
ramię i odwrócił twarzą do siebie.
-Nigdy nie odchodź, kiedy mówię do ciebie,
słyszysz?
-Och, przepraszam, panie Callaway. Pan każe, sługa
musi, prawda?
-Do diabła, o czym ty mówisz?
-Nie odzywaj się do mnie w ten sposób!
-Już dobrze, nie będę. Chcę tylko wiedzieć, co ci się
stało. Za każdym razem, kiedy widzę cię w szkole,
zadzierasz nos i omijasz mnie jak coś
śmierdzącego.
-Możliwe.
-Co ci się stało? Co ja ci zrobiłem? Byliśmy
przyjaciółmi, a ty teraz tak mnie traktujesz!
-Ja ciebie źle traktuję? Wiesz, to naprawdę zabaw-
ne. Stale jesteś tak zajęty co ładniejszymi dziew-
czynami, że zupełnie zapomniałeś o moim
istnieniu!
Wybuchnął śmiechem. Chciała się wyrwać, ale nie
pozwolił jej.
-Jesteś zazdrosna - stwierdził z radosną satysfakcją.
-Wcale nie jestem!
-Jasne, że jesteś. I to jest bardziej zabawne, niż się
domyślasz.
Próbowała się uwolnić, ale przyciągnął ją do siebie
i objął mocno. Już bardzo dawno nie była tak blisko
niego. Przez ostatnie miesiące Cole wyrósł i zmężniał.
Ledwie sięgała mu do ramienia. Musiała unieść głowę,
żeby na niego spojrzeć. Wtedy ją pocałował,
Jeszcze nigdy nikt jej tak nie całował. To nie był
nieśmiały całus kolegi z klasy czy nieprzyjemnie wilgo-
tny pocałunek Rodneya. Cole był doświadczony jak
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
55
dorosły mężczyzna. Kiedy się odsunął, kolana jej
drżały.
-Allison, kochanie. Zostań moją dziewczyną.
-Naprawdę?
-Tak.
-Mówisz poważnie?
Uśmiechnął się.
-Całkiem poważnie.
Serce biło jej tak mocno, jakby zaraz miało wy-
skoczyć z piersi. Cole Callaway chciał, żeby została
jego dziewczyną. Wcale o niej nie zapomniał, wcale nie
była dla niego tylko córką zarządcy. Wyszeptała jego
imię, zarzuciła mu ręce na szyję i wspięła się na palce,
by sięgnąć jego ust.
-Już dobrze, kochanie, wystarczy. Jestem tylko
człowiekiem. Mamy przed sobą dużo czasu.
-Co chcesz przez to powiedzieć?
-Najpierw musimy skończyć szkołę. Mamy czas.
Chciałem tylko, żebyś wiedziała, co do ciebie czuję i
jak bardzo było mi przykro, że przez tyle miesięcy
nie raczyłaś mnie zauważać.
-Och, Cole, mnie też było przykro. Strasznie.
-Więc pójdziesz ze mną na bal maturalny?
-Na bal maturalny? - Udział w balu był marzeniem
każdej dziewczyny.
-Tak.
-Och, Cole, jasne, że pójdę!
-To dobrze. A teraz już idź do domu, zanim zrobię
coś, czego potem oboje będziemy żałować.
Od tamtych dni minęły lata. Allison wpatrzyła się w
sufit. Znów pogrążyła się we wspomnieniach. Cole
dotrzymał słowa. Widywali się w czasie świąt i letnich
wakacji, kiedy przyjeżdżał do domu ze szkoły. Nauczył
ją wiele, ale przez cały czas miał się na baczności. Nigdy
nie posunął się za daleko, nalegał, by poczekali do ślubu.
56
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
Tylko, niestety, to się nie udało. Cole miał do siebie
o to taki żal, że pozwolił jej zniknąć ze swojego życia.
Nie próbował nawiązać z nią kontaktu, nawet po tym,
jak napisała mu, że jest w ciąży. To były najczarniejsze
miesiące jej życia. Były gorsze od chwil po śmierci
mamy. Jeszcze nigdy nie wstydziła się tak jak wtedy.
Zawiodła ojca, była kompletnie załamana.
Wtedy przysięgła sobie, że nigdy nie dopuści, by
jej dziecko kiedyś przeżyło podobne rozczarowanie.
Przez czternaście lat była dla niego najlepszą matką.
Wpoiła mu zasady i wartości, jakich nauczyli ją
rodzice. Zapomniała o nich tylko ten jeden raz, kiedy
Cole potrzebował miłości i ciepła.
Co on teraz może zrobić, kiedy po raz pierwszy
stanął twarzą w twarz ze swoim synem?
Wiele razy czytała artykuły na jego temat. Pisano o
jego związkach z pięknymi i znanymi kobietami.
Nigdy się nie ożenił. Nawet sama się temu dziwiła.
Może obawia się małżeństwa.
To nie jest jej sprawa. Ale jeśli teraz zechce zostać
przyjacielem dziecka, którym do tej pory wcale się nie
przejmował, szybko pozbawi go złudzeń. Swoją decy-
zję podjął dawno temu. I nic tego nie zmieni.
ROZDZIAŁ CZWARTY
-Musimy porozmawiać. - Cody zatrzymał brata
przy windzie.
-Coś się stało? Myślałem, że z Cameronem jest
coraz lepiej.
-Jest lepiej. Już nawet mówili, że wkrótce go
wypiszą.
-W takim razie, o co chodzi?
-Rozmawiałem z nim o wypadku. Pytałem, czy
może pamięta, co się wtedy wydarzyło.
-I co?
-Powiedział, że droga była całkiem pusta. Nagle tuż
przed sobą zobaczył światła. Ktoś pędził prosto na
niego. Cameron próbował go wyminąć i wtedy
poczuł silne uderzenie w bok auta. Od razu wpadł w
poślizg. Samochód zaczął się obracać.
-O Boże! Czyżby ktoś próbował zepchnąć ich z
drogi i celowo doprowadzić do wypadku?
-Nie wiem, ale chciałbym się tego dowiedzieć -
odrzekł Cody i zamilkł na chwilę. - Wiesz, jest
jeszcze coś, co nie daje mi spokoju. Byłem wtedy
dzieckiem, ale dobrze pamiętam, że kiedy zginęli
nasi rodzice, nikt do końca nie potrafił wyjaśnić
przyczyn wypadku. Snuto tylko różne domysły. Nie
było żadnych świadków. Teraz, gdyby Cameron nie
przeżył, byłoby podobnie.
Cole wbił wzrok w brata.
-Chcesz powiedzieć, że te wypadki mają ze sobą
coś wspólnego?
-Sam tego nie wiem. Dręczą mnie tylko jakieś
dziwne przeczucia. Za wiele tu podobieństw.
Pomyśl
58
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
tylko. Nie znaleziono żadnej zabitej sarny, nie było
ruchu na drodze, nie ma świadków wypadku. Piętnaś-
cie lat temu nie przeprowadzono dochodzenia w tam-
tej sprawie. Jeśli ktoś był winien morderstwa, to
uniknął kary przed sprawiedliwością. To go mogło
ośmielić i zdecydował się powtórzyć sprawdzony sce-
nariusz. Zwłaszcza jeśli nienawidzi Callawayów.
Cole milczał, rozważając w duchu przypuszczenia
brata.
-Nigdy nie brakowało nam wrogów -mruknął po
chwili. - Odkąd pamiętam, zawsze tak było.
-Właśnie. To jeszcze jeden powód, dla którego
zacząłem się nad tym zastanawiać. Nie chcę
siedzieć z założonymi rękami i czekać na kolejny
rzekomy wypadek, w którym znów zginie ktoś z
rodziny.
-Masz jakiś pomysł?
-Znam kogoś, kto ma dostęp do akt. Spróbuję
zerknąć do raportu sprzed piętnastu lat i dowiedzieć
się dokładnie, co zdarzyło się tamtej nocy, kiedy
zginęli nasi rodzice. Może znajdę jakieś
podobieństwa miedzy tamtym wypadkiem i tym, co
spotkało Camerona. Możliwe, że nie wpadnę na
żaden trop i niczego takiego nie spostrzegę. Ale
jeśli znajdę coś istotnego, zajmiemy się tą sprawą.
-Cody, jeśli przeczucia cię nie mylą, to kiedy
zaczniesz zadawać pytania i dochodzić prawdy,
narazisz się na poważne niebezpieczeństwo. Bądź
ostrożny.
-Postaram się. Jeżeli rzeczywiście między tymi
wypadkami jest jakiś związek, to ktoś wykazał się
ogromną cierpliwością, czekając tyle lat na
ponowne zadanie ciosu. W tej sytuacji wszyscy
musimy być czujni, każdy z nas jest potencjalnie
zagrożony.
-Wspominałeś coś o tym Cameronowi?
-Jeszcze nie.
-To dobrze. I tak nie jest mu lekko. Daj mi znać,
jeśli na coś wpadniesz.
MJŁOSC PO TEKSASKli
59
- Jasne. - Cody poklepał brata po plecach. - Do
zobaczenia.
Cole w milczeniu patrzył za wchodzącym do windy
Codym. Drzwi zamknęły się za nim bezszelestnie.
Właściwie mógłby zlecić przeprowadzenie docho-
dzenia w kilku innych sprawach, jakie miały miejsce w
przeciągu ostatnich lat. Im dłużej się nad tym
wszystkim zastanawiał, tym bardziej skłaniał się do
przyznania racji podejrzeniom Cody'ego. Najbardziej
niepokoiło go podobieństwo obu wypadków. Nigdy
nie wierzył w prześladującego Callawayów pecha.
Szybkim krokiem przemierzył korytarz i wszedł do
pokoju, do którego kilka dni temu przeniesiono Came-
rona.
-Jak się czujesz? - zapytał podchodząc bliżej i
zatrzymując się obok łóżka brata.
-Chyba już niedługo mnie wypiszą.
-To mnie wcale nie dziwi - uśmiechnął się Cole. -
Pewnie już mają cię dosyć i nie mogą się doczekać,
kiedy się ciebie pozbędą.
Żaden z nich do tej pory nie poruszył tematu śmierci
Andrei. Lekarz poinformował Camerona o wszystkim,
kiedy uznał, że jego stan na to pozwala, ale okazało się to
błędem. Nastąpiło wyraźne pogorszenie stanu jego zdro-
wia. Teraz Cole i Cody czekali, aż brat sam zacznie o tym
mówić. Cole przysunął sobie krzesło i usiadł koło łóżka.
- Co myślisz o tym, żeby zamieszkać na ranczu?
Obawiał się zadać to pytanie.
-To chyba sensowne wyjście - powoli odrzekł
Cameron.- Przynajmniej na razie.
-Takiej odpowiedzi się spodziewałem. Letty bardzo
przywiązała się do Trishy. Tęskniłaby za nią.
-Zaskakujesz mnie. Nie przypuszczałem, że ta
wiedźma może się do kogokolwiek przywiązać,
-Cam! Co ty mówisz? To do ciebie zupełnie
niepodobne!
60
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
-W takim razie albo mnie nie znasz, albo zbyt długo
zachowywałem tylko dla siebie swoje zdanie i
opinie na różne tematy. Może dopiero wówczas,
kiedy otrzesz się o śmierć, inaczej patrzysz na
życie.
-Co masz przeciwko tej biednej kobiecie?
-Biedna Letty, dobry Boże! Ta jędza sterroryzowała
wszystkich wokół siebie.
-Cam, a gdyby jej nie było? Kto wtedy by się zajął
tobą i Codym?
-Miałeś szczęście nie mieszkać z nami, gdy za-
rządzała naszym ranczem. Mógłbym przysiąc, że
karanie nas za najmniejsze uchybienia i odstępstwa
od ustalonego przez nią porządku sprawiało tej
wiedźmie przyjemność.
-Nie miałem o tym pojęcia.
-Wiem. Nigdy ci o tym nie mówiłem. Nie chciałem
zostawiać Trishy pod jej opieką, ale Andrea
uważała, że moje zastrzeżenia są śmieszne. Jej
rodzice zupełnie się nie nadawali do powierzenia im
dziecka. Sami prawie nie zajmowali się córką.
-Dzwonili do Letty. Proponowali, że zaopiekują się
dzieckiem, ale ciotka odmówiła.
Cameron uniósł się nieco, jakby szukając wygod-
niejszej pozycji. Cole popatrzył na niego przenikliwie.
-Słuchaj, co ona takiego ci zrobiła?
-Nie chodzi mi o nic konkretnego, raczej o jej
stosunek do wszystkich. Zwłaszcza do Alvarezów.
Zawsze źle ich traktowała, ale po śmierci rodziców
było jeszcze gorzej.
-Przecież odejście Tony'ego wszystkich zaskoczyło.
-Właśnie o tym mówię. Nie chodzi mi o to, co
potem na ten temat opowiadała Letty. Nigdy nie
wierzyłem, że Tony czy Allison naprawdę chcieli
wyjechać.
Cole podszedł bliżej i przysiadł na łóżku.
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
61
-Co chcesz przez to powiedzieć?
-Cole, byłem wtedy na miejscu. Ty zaś byłeś
daleko. Widziałem Tony'ego, kiedy wyszedł z daw-
nego gabinetu ojca po rozmowie z ciotką. Był
kompletnie zdruzgotany. Przeszedł obok mnie,
jakby mnie nie
dostrzegł. Potem, kiedy
dowiedziałem się, że Alvarezowie wyjeżdżają,
poszedłem do nich. Allison strasznie płakała. Nigdy
nie słyszałem tak rozpaczliwego szlochania.
Cole poczuł, że coś dusi go w piersi, dławi oddech.
-Myślisz, że Letty powiedziała im coś takiego, że
postanowili wyjechać?
-Zawsze tak podejrzewałem, ale nie miałem żad-
nych dowodów. Po odejściu Tony'ego przejęła
rządy nad ranczem i każdy musiał się jej
podporządkować. Tyranizowała nas, wszystko
musiało być tak, jak jej się podobało.
-Jak to się stało, że ja nigdy tego nie dostrzegłem?
-Bo nigdy nie zwracałeś na nią szczególnej uwagi.
Poza tym przy tobie miała się na baczności.
Dopiero gdy wyjeżdżałeś, wszystko zaczynało się
na nowo. Zresztą przypomnij sobie: przez kilka
ostatnich lat byłeś rzadkim gościem na ranczu.
Właściwie wcale się nim nie interesowałeś.
To była prawda. Tak wciągnęły go interesy i tak
wiele musiał się jeszcze uczyć, że kupił mieszkanie w
Austin, skąd łatwiej było dojeżdżać do Dallas czy
Houston. Musiał zająć się interesami, nie mając o tym
zielonego pojęcia, a mógł liczyć na pomoc i życzliwość
zaledwie kilku osób.
- Uff, Cameron. Muszę ci coś powiedzieć. Dopiero
wówczas kiedy tak mało brakowało, bym cię na zawsze
utracił, zdałem sobie sprawę, jak wiele dla mnie
znaczysz. Ufam tylko niewielu ludziom. A ty, oprócz
tego, że jesteś moim bratem, stałeś się też moim
doradcą i przyjacielem.
61
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
Cameron lekko zmrużył oczy.
-Miło słyszeć, ze mnie doceniasz. Co się stało?
-Właśnie dowiedziałem się o czymś, co w zupełnie
innym świetle stawia odejście Alvarezów.
-O czynimy mówisz?
- Kiedy wyjeżdżali, Allison była w ciąży.
Cameron usiadł na łóżku. Jęknął, gdy nagłe poruszenie
sprawiło mu ból. Opadł na poduszkę.
-Co takiego?
-Rano, nazajutrz po twoim wypadku, zanim jeszcze
Cody mnie odszukał, spacerowałem po plaży.
Zobaczyłem chłopca, który wyglądał dokładnie tak
jak Cody, kiedy miał czternaście lat. Z wyjątkiem
oczu. Miał czarne oczy o głębokim, aksamitnym
blasku, takie same, jak Tony i Allison.
Zatrzymałem się i zapytałem, kim jest. Powiedział,
że nazywa się Tony Alvarez i mieszka z mamą,
Allison Alvarez w Mason, miasteczku położonym
jakieś dwieście kilometrów stąd na południowy
zachód. Nosi nazwisko po dziadku, który zmarł
przed jego urodzeniem.
-I myślisz, że...
-Wiem, że to mój syn. Nie mam co do tego
najmniejszych wątpliwości.
-O Boże! Cole! I co teraz chcesz zrobić?
- Sam nie wiem. Próbowałem to sobie przemyśleć,
oswoić się z tym. Jednocześnie cały czas martwiłem się
o ciebie. A teraz dowiaduję się, że powody wyjazdu
Alvarezów nie są zupełnie jasne.
-Sądzisz, że ciotka wiedziała, że Allison spodziewa
się dziecka?
-Jest tylko jeden sposób, żeby się tego dowiedzieć.
-Myślisz, że ciotka powie ci prawdę?
To zastanowiło Cole'a. Popatrzył z napięciem na
brata.
-Uważasz, że może mnie okłamać?
-Zapewniam cię, że nie byłby to pierwszy raz.
MIŁÓŚĆ PO TEKSAŃSKU
63
- Cameron wzruszył ramionami. - Ciotka zawsze
potrafiła wybronić się z jednego kłamstwa następnym
jeszcze perfidniejszym.
-
Na Boga, Cameron, chyba naprawdę
przesadzasz.
- Ty zawsze widzisz tylko to, co chcesz zobaczyć.
Niektórych rzeczy po prostu nie zauważasz. Stale masz
na względzie rodzinną lojalność. A skoro Letty należy
do rodziny, automatycznie jesteś przeświadczony ojej
doskonałości i prawości.
Zbił go z tropu tymi słowami.
-Dlaczego tak mówisz? Przecież stanowimy rodzinę,
mamy majątek. I to wcale nie najgorszy. Kiedy dziadek
Caleb przybył po raz pierwszy do Teksasu...
-Do diabła, Cole, nie zaczynaj od dziadka Caleba. I ty,
i ojciec zawsze uważaliście go niemal za świętego. A
przecież me był nikim więcej niż rewolwerowcem,
który po wojnie nie mógł wysiedzieć w domu w Ohio
w poszukiwaniu przygód ruszył do Teksasu. Tu udało
mu się zrobić fortunę, w upiększony z biegiem lat
sposób zawładnąć tym ranczem...
-Przecież je kupił! Nie ukradł, kupił!
-Jasne, że tak. Tyle że za jedną czwartą jego wartości,
a dotychczasowy właściciel tej posiadłości cieszył się,
że uszedł z życiem!
-Skąd ty o tym wiesz?
-Dzięki lekturze. Zawsze interesowałem się historią,
zwłaszcza historią naszego rodu. Nigdy nie mogłem
wyjść ze zdumienia, jak to się stało, że biorąc pod
uwagę nasze skromne początki, teraz jesteśmy tak
zamożną i powszechnie szanowaną rodziną.
-Gdzie o tym wyczytałeś?
-Na strychu znalazłem sporo starych listów i ma-
gazynów. Podczas kiedy ty zajmowałeś się ranczem,
ja czytywałem się w soczyste opisy dawnych
skandali.
-I nigdy mi o tym nie powiedziałeś?
-Nie. Zresztą wątpię też, czy nasz tata coś o tym
64
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
wiedzie. Bezkrytycznie wierzył w każde słowo swojego
ojca, zupełnie jak ty.
-I co w tym złego?
-Nic. Poza tym, że ojciec nie zawsze miał stu-
procentową racje. Był tylko człowiekiem. Również
popełniał błędy. Ale ty ich nie dostrzegałeś. Dla
ciebie był chodzącą doskonałością. A skoro ciotka
jest jego siostrą, więc i ona jest doskonała. Cody i
ja, jako twoi bracia, również.
-Tak daleko się nie posuwam - uśmiechnął się Cole.
-I dzięki Bogu, bo w takim razie jest dla ciebie
jeszcze jakaś nadzieja. Kiedy opowiadałem ci o
ciotce, nagle poczułem się jak sadysta, przekonujący
dzieci, że wcale nie ma Świętego Mikołaja.
-Cameron, przecież nie jestem naiwnym dzieckiem.
-Jesteś, kiedy rzecz dotyczy naszej rodziny. Teraz
dowiedziałeś się, że masz syna, wiesz, gdzie on
mieszka, ale nie zrobiłeś nic, by się spotkać z
Allison. Kogo chcesz chronić, Cole? Czy chociaż
raz w życiu zrobiłeś coś tylko dla siebie? Czy
sprawy rodziny i jej opinia zawsze będą dla ciebie
na pierwszym miejscu?
Cole nie wiedział, co na to odpowiedzieć. Usiadł i
w milczeniu patrzył na brata. W jego głowie kłębiły się
niespokojne myśli. Zawsze robił to, czego od niego
oczekiwano. A teraz Cameron twierdzi, że to był błąd.
-Cole? Zrobisz coś dla mnie?
-Jasne. O co chodzi?
-No widzisz? - uśmiechnął się Cameron. - Wy-
szedłbyś ze skóry, choćbym nie wiem czego chciał.
-To jasne. Przecież jesteś moim bratem i...
-Wiem, świetnie wiem. Ale to, o co cię poproszę,
nie będzie dla ciebie łatwe.
-To nie ma znaczenia. Ja...
-Chciałbym, żebyś teraz wyszedł ze szpitala i już tu
nie wracał.
MIŁOSC PO TEKSASKU
65
-Co?
-Cody zabierze mnie do domu. Wypiszą mnie
chyba jutro, najdalej pojutrze. Zapomnij o mnie na
kilka dni, dobrze?
-Ależ, Cameron...
-Chciałbym, żebyś sam sobie zadał pytanie, co w
tym momencie jest dla ciebie najważniejsze. To nie
będzie proste, wiem. Nie spiesz się. Jedź do domu
albo zostań tu, gdzie się teraz zatrzymałeś.
Siedziałeś przy mnie po szesnaście godzin dziennie.
Jakoś udało ci się na ten czas zapomnieć o
interesach. Te parę dni cię nie zbawi. Zastanów się,
co jest dla ciebie najważniejsze. A potem zacznij
działać. O to cię proszę. Powiedziałeś, że zrobisz dla
mnie wszystko. Więc właśnie o to cię proszę.
-Przecież ty sam nie wiesz, jak powinienem postąpić.
-Oczywiście, że wiem - uśmiechnął się Cameron. -
Ale ty nie wiesz, a mówimy o tobie.
-Skoro jesteś taki mądry, to może oszczędź mi
trudu i od razu mi powiedz.
-Nie. Sam musisz do tego dojść. To ważne, bo
wtedy będziesz przekonany, że robisz to, co
powinieneś.
Dwa dni później Cole był w drodze do Mason.
Posłuchał rady Camerona i pozwolił, by Cody przejął
opiekę nad bratem.
Uwagi Camerona zachwiały jego pewnością siebie.
Zwłaszcza opinia brata na temat ciotki Letty. Był nią
poruszony do głębi. Także rewelacjami o dziadku
Calebie, swoim bezkrytycznym stosunkiem do ojca,
niedostrzeganiem istotnych spraw, jakie miały miejsce
w domu. Jak to możliwe? Tak doskonale prowadził
odziedziczone po ojcu firmy, podwoił, a w niektórych
przypadkach potroił uzyskiwane dochody. Przecież nie
był marionetką, zawdzięczał to sobie. A jednak nie
dostrzegł tak wielu rzeczy.
66
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
Rodzina była dla niego najważniejsza.
Tony też do niej należał. Dopiero teraz, kiedy miał czas się nad tym
zastanowić, naprawdę dotarło do niego, żerna syna. Uświadomienie sobie tego
było tak bolesne, że niemal zbiło go z nóg. Jak to się stało, że przez te wszystkie
lata nawet o tym nie wiedział? Dlaczego nawet tego nie przeczuwał?
A Allison? Co powinien o niej myśleć? Musi znaleźć odpowiedź na dręczące
go pytania. A przede wszystkim dowiedzieć się, dlaczego ukryła przed nim fakt,
że jest w ciąży.
Czy powiedziała o tym ojcu? Może on poinformował o tym Letty?
Początkowo zamierzał wypytać ciotkę, ale przypomniał sobie słowa
Camerona. Może rzeczywiście nie powie mu prawdy?
Był pewien, że Allison nie ucieknie się do kłamstwa. Przez tyle lat nigdy go nie
okłamała. Aż do chwili kiedy odgrodziła się od niego tym największym
kłamstwem.
Allison zajmowała się klientami, którzy przejeżdżając obok galerii,
postanowili wstąpić na chwilę, kiedy zobaczyła wjeżdżający na plac duży
luksusowy samochód.
Podobne samochody często przejeżdżały przez miasteczko, ale od razu
poczuła, że tym razem stanie się coś ważnego/Natychmiast obudził się w niej
instynkt osaczonego zwierzęcia.
Z dziwnym poczuciem nieubłaganej nieuchronności patrzyła na auto,
podjeżdżające na parking przed galerią.
A więc Cole przybył.
Zwróciła się do klientów:
- Te wszystkie prace zostały wykonane przez miejscowych artystów.
Odwróciła się, słysząc skrzypniecie drzwi.
Lata zmieniły jego wygląd. Wydawał się wyższy,
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
67
potężniejszy. Był ubrany zwyczajnie - w kowbojską koszulę, wysokie buty i
znoszone dżinsy, podkreślające jego muskularne nogi. Poznałaby go zawsze, ale
jednak jakoś dziwnie się zmienił. Zniknął gdzieś dawny uśmiech, rysy nabrały
surowego wyrazu. Zwężone oczy lekkim blaskiem rozjaśniały jego mroczną
twarz.
- Cześć, Cole. Dawno się nie widzieliśmy.
Nie wiedział, czego powinien się spodziewać, ale stojąca przed nim kobieta
w niczym nie przypominała tamtej nastolatki, którą widział po raz ostatni.
Promieniowała od niej stanowczość i pewność siebie.
Zachowała długie włosy. Splecione w warkocz, spadały jej na ramię. Miała na
sobie szeroką różnobarwną spódnicę, dopasowaną do niej bluzkę, miękkie
mokasyny i opaskę z koralików. Jej jak dawniej jasna cera stanowiła
zaskakujący kontrast z czarnymi oczami i włosami.
- To strój indiański? - zapytał, mierząc ją spojrzeniem od stóp do głów.
Jeden z klientów roześmiał się w głos.
-Mogę w czymś pomóc? - zwróciła się do Cole'a, patrząc na niego surowo.
-Dobre pytanie. Zastanowię się - odrzekł i zajął się oglądaniem eksponatów.
Allison podeszła do pozostałych klientów,
-Kochanie, nie będziemy odrywać pani od pracy - odezwała się jedna z
kobiet. - Sami wszystko obejrzymy.
-Bardzo proszę - uśmiechnęła się Allison. - W razie gdybyście państwo mieli
jakieś pytania, jestem w pracowni na zapleczu.
Odgarnęła zasłonę z paciorków, podeszła do biurka i usiadła. W porządku.
Przyjechał. To jeszcze nie jest koniec świata. Przeczuwała, że Cole ją odnajdzie.
Ale ona nie jest już taka jak kiedyś. Przestała być dzieckiem. Ma trzydzieści
dwa lata i sama wychowała
68
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
czternastoletniego syna. Ma dobry zawód, jest niezale-
żna. Nie onieśmieli jej teraz żaden mężczyzna, nawet
Callaway.
Usłyszała skrzypnięcie drzwi i podniosła się, żeby
sprawdzić, czy nie przyszli kolejni klienci.
-Spokojnie. - Cole rozchyli! zasłonę i wszedł do
pracowni. - Wszyscy właśnie wyszli. Często tak
przychodzą, żeby tylko pooglądać eksponaty?
-Zdarza się.
-Dla galerii to żaden interes, co?
-Zdziwisz się. To, co tu zobaczyli, pobudzi ich
wyobraźnię. Bardzo możliwe, że kiedy następny raz
będą tędy przejeżdżać, nie oprą się pokusie, znów tu
przyjdą i wtedy coś kupią.
-A jeśli do tego czasu sprzedasz to, co im wpadło w
oko?
-Sami decydują się na takie ryzyko.
-Tak. Cieszę się, że cię widzę, Allison. Próbowałem
sobie wyobrazić, jak wyglądasz, ale po tylu latach
to nie było łatwe.
-Nie spodziewałeś się Indianki, co?
-Nie - uśmiechnął się.
-Ubieram się tak, bo po pierwsze, to bardzo
wygodny strój, a po drugie, ludzie oczekują od
artystki, by była nieco ekscentryczna.
-Rozumiem, to twoja technika marketingu.
-Właśnie.
-Gdzie jest Tony?
Do tej pory siedziała na krześle i nie
zaproponowała mu, by usiadł. Nie przejął się tym.
Oparł się o framugę i skrzyżował ręce w niedbałej
pozie.
Allison wyprostowała się powoli. Zaskoczył ją tak
niespodziewaną zmianą tematu.
-Dlaczego pytasz?
-Z ciekawości.
-Jest teraz u kolegów.
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
69
-U tych samych, z którymi był nad morzem?
-Tak.
-Mieszkają gdzieś w pobliżu?
-Tak.
Westchnął i wyprostował się powoli.
-O której zamykasz galerię?
-Za jakieś piętnaście minut - odrzekła, zerkając na
zegarek.
-To dobrze. Moglibyśmy gdzieś porozmawiać?
-Jest parę miejsc. Wystarczy jednak się w nich
pokazać, a za parę dni będzie o tym mówić całe
miasto. Na tym polega urok małych miejscowości.
Wszyscy się znają.
-Chciałbym porozmawiać z tobą na osobności.
Popatrzyła na niego uważnie. Tak bardzo się zmie-
nił, ale chyba nadal pozostał uparty jak dawniej. Po co
przyjechał do Mason? Żeby z nią porozmawiać? Nie
odjedzie, póki tego nie uczyni.
- Może pojedziemy do mnie - zaproponowała.
-O której Tony wróci do domu? To
nie jego sprawa.
-Wystarczy nam czasu - odrzekła tylko.
O wpół do szóstej opuściła roletę na wystawie.
- Mam samochód za sklepem. Zaraz tu podjadę.
Przytrzymała otwarte drzwi. Popatrzył na nią po-
dejrzliwie. Uśmiechnęła się do niego. Czyżby obawiał
się, że go wystrychnie na dudka? Czy przypuszczał, że
spróbuje uciec? Zamknęła za nim drzwi, włączyła
nocne oświetlenie. Zabrała z szuflady torebkę i wyszła.
Wąską uliczką za domem dojechała do głównej
ulicy i skręciła w prawo. Cole już siedział w samo-
chodzie. Patrzył na nią. Zatrąbiła i wyminęła go. Od
razu ruszył za nią.
Na rogu skręciła w lewo i skierowała się w stronę
otaczających miasto wzgórz. Podjechała pod zbudo-
wany z cegły, utrzymany w stylu rancza budynek. Po
70
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
drodze przykazała sobie, żeby pod żadnym pozorem
nie zdradzić swoich uczuć.
Przez wiele lat Cole Callaway był w jej życiu
najważniejszą osobą, ale teraz już nic dla niej nie
znaczył. Po prostu nie istniał. Miał swoje powody,
które skłoniły go do odszukania jej, i z pewnością zaraz
je wyłoży. Dopóki to się nie stanie, będzie traktować
go uprzejmie, jak każdego innego gościa. Jak obcego.
Zaparkowała przed garażem. I tak musi jeszcze
pojechać po zakupy. Jednocześnie wysiedli z samo-
chodów.
-Masz ładny dom -stwierdził Cole, rozglądając się
po spokojnej okolicy, skąd roztaczał się piękny
widok na leżące w dolinie miasteczko.
-Można stąd nawet zobaczyć zegar na wieży.
-Jak długo tu mieszkasz?
-Niemal dziesięć lat.
Nie odezwał się na to ani słowem.
Podprowadziła go do frontowego wejścia, z którego
oboje z Tonym rzadko korzystali. Otworzyła zamek i
pchnęła drzwi. Cole przepuścił ją przed sobą. Nie
chciała się upierać, weszła pierwsza. Korytarzem od-
dzielającym salon i jadalnię poszła do pokoju połączo-
nego z kuchnią. Za szklaną taflą drzwi prowadzących
na patio rysowały się oświetlone zachodzącym słoń-
cem wzgórza.
-Może posiedzimy na dworze? Czego się napijesz?
-Masz piwo?
-Sprawdzę. - Kuchnię oddzielał od pokoju tylko
niewielki barek. Patrzył, jak podchodziła do
lodówki i zaglądała do środka. - Masz szczęście.
Postawiła na blacie butelkę, sobie nalała lemoniady.
-Podać ci szklankę do piwa?
-Raczej nie. - Uśmiechnął się do niej. - Jakoś
nikomu nie udało się ucywilizować mnie do tego
stopnia.
Popatrzyła na niego zadziornie.
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
71
- Wątpię, czy w ogóle ktokolwiek próbował tego
dokonać.
Podała mu piwo, wzięła szklankę i wyszła na patio.
Słońce było już nisko, na ziemię kładły się pierwsze
wieczorne cienie. Usiedli w wygodnych fotelach.
-I jak, podoba ci się to miejsce? - zapytała
pogodnie.
-Zachowujesz się tak, jakby moja wizyta wcale cię
nie zaskoczyła.
-Dlaczego miałaby mnie zaskoczyć? Tony opo-
wiedział mi o waszym spotkaniu. Przypuszczałam,
że możesz się pojawić, jeśli nie z innych powodów,
to choćby z ciekawości.
-Uważasz, że to dlatego przyjechałem? - zapytał,
marszcząc gwałtownie brwi. -Że skłoniła mnie do
tego tylko ciekawość?
-Po prostu nic innego nie przychodzi mi do głowy.
Ale jeśli jest inny powód, to chętnie go poznam.
Upił łyk piwa. Próbował pozbierać myśli. Spodzie-
wał się różnych rzeczy — złości, buntu, prób obrony,
nienawiści. Z tym wszystkim jakoś by sobie poradził.
Ale to? Niczego nie pojmował, nie mógł jej zro-
zumieć.
- Myślę, że przyjechałem tutaj, bo chciałbym zna
leźć odpowiedź na parę pytań - powiedział w końcu.
Popatrzyła na niego ze zdumieniem.
-O co chcesz pytać?
-O wszystko. Dlaczego razem z ojcem opuściliście
ranczo, dlaczego nie powiedziałaś mi o tym, że
zamierzacie wyjechać, a najważniejsze: dlaczego
ukryłaś przede mną fakt, że spodziewasz się
dziecka. Czy potrafisz sobie wyobrazić, co
przeżyłem, kiedy przypadkiem spotkałem Tony'ego
i nieoczekiwanie odkryłem, że jestem ojcem?
Staram się to wszystko zrozumieć i nie potrafię.
Noc w noc leżę w łóżku i zastanawiam się. Stale
wyrzucam sobie to, co stało się tamtego dnia nad
jeziorem. Przecież dobrze wiedzia-
72
MIŁOŚĆ PO TEK5ASKU
łern, że nie powinienem tego robić. Ani razu nie
pomyślałem o możliwych konsekwencjach. Ani razu.
Ale kiedy wyjeżdżałem, wiedziałaś, że przyjadę do domu
na Boże Narodzenie. Miałaś mój adres. Czy nie mogłaś
mi wybaczyć? Czy miałaś do mnie aż taki żal, że uznałaś,
że nie zasługuję, by wiedzieć, że będziemy mieć dziecko?
Allison wpatrywała się w niego z rosnącym niedo-
wierzaniem. Kiedy umilkł, przez chwilę nie mogła
znaleźć słów.
- Próbujesz mi wmówić, że nie wiedziałeś, dlaczego
opuściliśmy ranczo? Że nie miałeś pojęcia, że byłam
w ciąży? Jeśli to prawda, to martwię się o ciebie. To był
dla ciebie rzeczywiście bardzo trudny okres, pewnie
najtrudniejszy w życiu. Ale nie mogę uwierzyć, że
próbując uśmierzyć cierpienie, wymazałeś z pamięci
wszystko, co wtedy zaszło.
Mówiła cichym, uspokajającym tonem, który go
rozdrażnił. Zacisnął usta.
-Niczego nie zapomniałem, Allison. Niczego!
-Nie mogę w to uwierzyć. Ale jeśli chcesz, od-
świeżę ci pamięć. Ojciec i ja wyjechaliśmy z rancza
w tydzień po pogrzebie twoich rodziców z bardzo
prostego powodu: twoja ciotka zwolniła go z pracy,
dając mu czterdzieści osiem godzin na spakowanie
rzeczy i wyniesienie się z domu.
Popatrzył na nią ze zdumieniem.
-Niemożliwe! Nie mówisz tego serio!
-Tak było.
-Ale dlaczego? Czyżby dowiedziała się... nie, oczy-
wiście, że nie. Przecież wtedy nawet ty sama
jeszcze o tym nie wiedziałaś...
-O dziecku? Och, dopiero by się ucieszyła! Nie,
wtedy nie mogła o tym wiedzieć.
-Powiedziała mi, że kiedy twój tata dostał spadek
po ojcu, zrezygnował z pracy, bo zamierzał
przenieść się do Kolorado.
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
73
Allison potrząsnęła głową.
-Twoja ciotka nie mogła się doczekać, by nas
wyrzucić z rancza. Kiedy zwolniła ojca, nie
wiedzieliśmy nic o spadku. Gdyby nie to, że tata
zawczasu poprosił o przesyłanie korespondencji na
nowy adres, z pewnością nigdy byśmy się o tyra nie
dowiedzieli. To adwokat napisał do nas.
-Do Kolorado?
Popatrzyła na niego ze zdumieniem.
-Ależ skąd! Nie wiedzieliśmy, dokąd jechać i na
początku zatrzymaliśmy się w San Antonio. Tata
nie mógł dojść do siebie po śmierci twojego ojca.
Był w kiepskim stanie. Myślę, że to wszystko się na
to złożyło - szok po śmierci przyjaciela, wyrzucenie
z rancza. Przez kilka tygodni był jak nie z tego
świata. Potem przypadkiem spotkał dawnego
znajomego, jeszcze z czasów, kiedy brał udział w
rodeo. Ten człowiek miał tu dom i zaprosił nas do
siebie. Przyjechaliśmy na weekend. Tacie
zaproponowano pracę na ranczu. Zgodził się.
-Przecież mając spadek już nie musiał pracować.
Powinno mu wystarczyć na spokojne życie.
- Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy o spadku.
Allison zapatrzyła się na pogrążone w mroku
wzgórza. Odezwała się po długiej ciszy.
- To wiadomość o tym, że jestem w ciąży, zabiła go.
Powoli zaczynał dochodzić do siebie, pogodził się
z tym, że musiał opuścić ranczo. Czasami nawet myślę,
że był zadowolony, że tak się stało. Tam codziennie
myślałby o twoim ojcu, poza tym oboje woleliśmy
zapomnieć o twojej ciotce. Tata zaczynał się czuć tutaj
u siebie, nawet znalazł małą posiadłość, którą zamie-
rzał kupić. Wtedy powiedziałam mu, że jestem w ciąży.
Nie mogłam już dłużej czekać. Kiedy się o tym
dowiedział, stał się jakoś dziwnie wyciszony. Z nikim
nie chciał rozmawiać. Kiedy mój stan zaczaj być
74
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
widoczny, rozpowiedział wokół, że kilka tygodni po
ślubie mój mąż zginął, a ja powróciłam do panieńs-
kiego nazwiska, nie wiedząc, że jestem w ciąży. Nie
patrzyła na niego.
-Często przesiadywał tu wieczorami i patrzył na
mnie spojrzeniem tak pełnym smutku, że nie
mogłam tego znieść. Tylko ja mu pozostałam i tak
go rozczarowałam. Pewnego wieczoru położył się i
więcej nie obudził. Myślę, że nie chciał żyć. - Jej
głos stawał się coraz cichszy.
-Allison, dlaczego mi nie dałaś znać, że jesteś w
ciąży?
Popatrzyła na niego tak, jakby zdziwiła ją jego
obecność.
-Wolisz to tak pamiętać, Cole? Czy tak jest ci
łatwiej? Zawsze zastanawiałam się, jak usprawied-
liwiasz swoje zachowanie przed samym sobą.
-O czym ty mówisz?
-Posłuchaj, Cole. Teraz jesteśmy sami, tylko ty i ja.
Nie musisz kłamać, bronić się czy usprawiedliwiać.
To było dawno temu. Ale nie udawaj, że nie
czytałeś tych wszystkich listów, które do ciebie
pisałam. Na początku wysyłałam je codziennie.
Potem, kiedy nie odpowiadałeś, raz na tydzień.
Później napisałam ci o dziecku. Nie odpisałeś mi
ani na jeden. I to wystarczyło za odpowiedź.
ROZDZIAŁ PIĄTY
- Allison! Co ty mówisz? Nigdy nie dostałem od
ciebie żadnego listu. Nie pamiętasz już? Przecież nie
znosiłaś pisania listów. Przez pierwszy rok w szkole na
Wschodzie, kiedy nie mogłem się pozbierać i tak
tęskniłem za domem, ciągle cię prosiłem, żebyś
napisała do mnie chociaż słowo. Wysłałaś mi wtedy
kartkę
na
Dzień Zakochanych. I na tym się skończyło.
Miał rację, nie lubiła pisać. Zresztą, pochłonięta
szkołą i swoimi zajęciami, nie miała na to czasu.
Dopiero kiedy opuścili ranczo, musiała podzielić się z
kimś swoimi uczuciami i tęsknotą za miejscem, w
którym się wychowała. Dopiero wtedy zrozumiała,
dlaczego Cole tak błagał ją o listy. Ten pierwszy rok w
szkole, z daleka od bliskich i wszystkiego, co tak
dobrze znał, musiał być dla niego straszny. Ale wcześ-
niej to do niej nie docierało.
- Pisałam do ciebie później, jak już opuściliśmy
ranczo. Podałam ci nasz adres w San Antonio, a potem
numer naszej skrytki pocztowej w Mason.
Pochylił się ku niej. Był teraz całkiem blisko.
- Nie dostałem od ciebie ani jednego listu, słyszysz?
Ani jednego. Nie miałem pojęcia o waszym wyjeździe
z rancza. Dowiedziałem się o tym dopiero, kiedy
przyjechałem do domu na Boże Narodzenie. Byłem
przekonany, że jesteście w Kolorado.
Wezbrała w niej złość.
- Nigdy nie byliśmy w Kolorado! I nie obchodzi
mnie, co powiedziała twoja walnięta ciotka!
76
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
-Nie mów o niej w ten sposób!- Cole poderwał się z
miejsca. ,
-No tak, oczywiście. - Allison również wstała. -
Należy do Callawayów, więc nie można powiedzieć
o niej złego słowa.
-Nigdy tak nie mówiłem.
-Nie musiałeś, Cole. Świetnie wiem, jaki masz
stosunek do swojej rodziny. Z ciotką jest coś nie w
porządku. Nienawidzi całego świata i każdego z
osobna, a zwłaszcza nie mogła znieść nikogo z
mojej rodziny. Zawsze tak było. I nie udawaj, że
tego też nie pamiętasz!
-Niczego nie próbuję udawać.
Odwróciła się i odeszła od niego o parę kroków.
- Dobrze. Nie udajesz - powiedziała, nie patrząc na
niego. - Twierdzisz, że nigdy nie dostałeś ode mnie
żadnej wiadomości. Ala ci powtarzam, że wysłałam do
ciebie przynajmniej tuzin listów... a już z pewnością
ten, w którym donosiłam ci, że zostaniesz ojcem.
Stanął za nią, położył ręce na jej barkach.
-Allison, kochanie, naprawdę myślisz, że gdybym
dostał taki list, nie wróciłbym do ciebie najbliższym
samolotem?
-Nie - odrzekła stanowczo.
-Dlaczego tak uważasz? - zapytał ze zdumieniem.
-Dlatego, bo ciągle pisałam do ciebie, ale ty nie
przyjechałeś,
Obrócił ją twarzą do siebie.
- Myślisz, że cię okłamuję?
Popatrzyła mu prosto w oczy. Płonęły z gniewu, ale
musiała uwierzyć w jego szczerość. Po raz pierwszy
przemknęło jej przez myśl, że chyba mówi prawdę.
To by wszystko zmieniało. Może naprawdę jej listy
do niego nie dotarły. To by stawiało w innym świetle
całe dotychczasowe życie, zwłaszcza ten najgorszy
okres, kiedy oboje stracili rodziców.
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
77
Przepełnił ją nagły smutek. Uniosła do ust drżące
palce, by uciszyć na nowo obudzony ból.
-Ale jak to możliwe? - wyszeptała po długim
milczeniu.
-Nie mam pojęcia. Nic z tego nie rozumiem, ale
stanę na głowie, żeby to wyjaśnić. Kiedy w
październiku wyjeżdżałem do szkoły, umówiliśmy
się, że podczas świątecznych ferii omówimy plany
związane z naszym ślubem. Obmyśliłem wszystko,
nawet podróż poślubną, ale kiedy przyjechałem do
domu, okazało się, że wyjechaliście, zostawiając
ciotkę i moich braci na łasce losu. Nie miał kto
prowadzić rancza. Połowa pracowników odeszła.
Wszystko było w rozsypce. Chciałem zostać, ale
ciotka przekonała mnie. że muszę wracać do szkoły,
że wykształcenie jest najważniejsze.
Patrzyła na niego z przerażeniem i niedowierza-
niem. To, co mówił, miało sens.
-W jaki sposób wysyłałaś listy?
-Słucham? - zdumiała się.
-Pytam cię, jak wysyłałaś te listy. Czy on
zwariował? O co mu chodzi?
- Wysyłałam je tak jak każdy. Wrzucałam je do
skrzynki na poczcie.
- Ty je wrzucałaś? Osobiście?
Zastanowiła się przez chwilę.
- Właściwie nie wiem. Myślę, że dawałam je ojcu,
kiedy jechał do miasta... - urwała nagle.
Oboje milczeli. Cole nie wiedział, co powiedzieć.
Czy mógł oskarżyć Tony'ego, że nie wysyłał listów?
Jakie miałby powody? Przyjaźnił się z jego ojcem,
dobrze wiedział o łączącej jego i Allison sympatii.
Wprawdzie nie rozmawiał z nim o tym wprost, zresztą
ze swoim ojcem też nie, ale przecież obaj o tym
wiedzieli. Allison i Cole byli jeszcze dziećmi i mieli całe
życie przed sobą. Aż do dnia, kiedy ich świat legł w
gruzach.
78
MIŁOŚĆ PO TEK5A5KU
Allison gorączkowo starała się przypomnieć sobie
tamte tygodnie. Chyba jednak wysiała sama przynaj-
mniej kilka listów? Chociaż... Był to czas, kiedy tata
był w marnej formie. Namawiała go na spacery po
mieście. Może aby go do tego nakłonić, prosiła o
wrzucenie po drodze listu? A potem, kiedy już
mieszkali w Mason? Zwykle rano spotykał się na kawie
ze znajomymi. Czy to nie jest oczywiste, że właśnie
wtedy zabierał ze sobą jej list?
-Nie mogę w to uwierzyć - wyszeptała wreszcie, z
trudem tłumiąc gniew.
-Ja też nie. Nie potrafię doszukać się w tym
jakiegoś sensu. - Milczał przez chwilę. - Czy twój
tata zostawił jakieś listy czy papiery?
Potrząsnęła przecząco głową.
-Pieniądze ze spadku włożył do banku na ter-
minowy rachunek. Zamierzał kupić dom. Kiedy
zmarł tak nagle, nie wiedziałam, co robić. Tony
urodził się w niecały miesiąc po jego śmierci.
-Jak dałaś sobie radę?
-Przeprowadziłam się do miasteczka, wynajęłam
domek koło poczty. Sąsiedzi mi pomogli. Kiedy
Tony podrósł i mógł zostawać z nianią, zaczęłam
pracować z miejscową rzeźbiarką. Po kilku latach
mogłam już kupić galerię. Zdobyłam parę nagród,
wyrobiłam sobie nazwisko i moje prace powoli
znajdowały nabywców. Dzięki temu mogłam kupić
ten dom.
-Jednym słowem, odniosłaś sukces.
-Tak.
Zawdzięczała go tylko sobie. Zaparła się, że pokaże
Callawayom, iż potrafi tego dokonać, że nie są jej
potrzebni. I ona, i Tony świetnie sobie radzili.
-Allison?
-Słucham.
-Czy Tony wie, kim jestem?
MTŁOSĆ PO TEKSASKU
79
Pospiesznie starała się powrócić do teraźniejszości.
Cofnęła się.
-Nie. Nie wie niczego na temat Callawayów. Wie
tylko, że wychowałam się na ranczu w
południowym
Teksasie, a do Mason
przeprowadziliśmy się na krótko przed jego
narodzeniem.
-Ale przecież musiał cię pytać o ojca.
-Tylko na początku. Powiedziałam mu, że jego
ojciec był sierotą, dlatego nie mamy żadnej rodziny.
Potem znalazł sobie ludzi, którzy zastąpili mu ojca,
pokazali Jak prowadzić ranczo, wprowadzili w
tajniki rodeo.
-Rodeo? Jest tym zainteresowany?
-Uwielbia rodeo. W ogóle kocha życie.
-Pozwolisz mi go poznać?
-W naszej sytuacji to byłoby raczej niewskazane.
-Do diabła, Allison, skończmy z tym wreszcie.
Zaczynam rozumieć, że nie wszystko było tak, jak
to sobie wyobrażałem. Oboje błędnie ocenialiśmy
to, co się wydarzyło, ale teraz spróbujmy znaleźć
jakieś rozwiązanie...
-Nie chcę niczego zmieniać, Cole. Nie potrzebuje-
my ciebie. Wiem, czym to by się skończyło. Nie
chcę, byś znów wyrządził mi krzywdę.
Callawayowie już dosyć nam dopiekli.
-Ja miałbym cię skrzywdzić? Co ty opowiadasz,
przecież kochałem cię! Nigdy nie mógłbym cię
skrzywdzić, wiesz o tym!
W mroku nie widziała jego twarzy. Nawet nie
spostrzegli, kiedy zapadła noc. Powinna zapalić świat-
ło albo zaprosić go do środka. A najlepiej by zrobiła,
gdyby kazała mu stąd odejść. Mogła spróbować, ale w
głębi duszy coś ją przed tym ostrzegało.
Najgorsze, że całkiem zbił ją z tropu. Zachowywał
się tak, jakby to on został oszukany i pokrzywdzony.
Aż nie mogła w to uwierzyć, biorąc pod uwagę, że
sama zawsze była...
80
MILO
SC
PO
TEKSASKU
Osunęła się na krawędź krzesła.
- Nie wiem, co robić - wyznała na głos.
Usiadł obok niej.
-Proponuję, żebyśmy teraz coś zjedli. Nie wiem jak
ty, ale ja od rana nie miałem nic w ustach, a jak
mam pusty żołądek, to nie mogę myśleć.
-Och, ty zawsze byłeś ciągle głodny. Założę się, że
zamiast żołądka masz worek bez dna... - urwała
gwałtownie, nieoczekiwanie uświadamiając sobie,
że mimowolnie powróciła do ich dawnego
przekomarzania się. Zupełnie jakby nie było tych
piętnastu lat.- Chodźmy do środka, poszukam
czegoś do jedzenia.
Poszedł za nią. Usiadł na barowym stołku i przy-
glądał: się, jak wyjmowała z lodówki szynkę, jarzyny i
resztki sałatki owocowej,
-Tony już chyba niedługo przyjdzie? - zapytał po
chwili,
-Nie wraca dzisiaj na noc.
-Jak to?
Kusiło ją, żeby oznajmić mu, że taki ojciec jak on
nie ma żadnego prawa dopytywać się o syna, ale nie
mogła się na to zdobyć, A gdyby to ona była na jego
miejscu? Jak by się zachowała, gdyby nagle dowiedzia-
ła się o istnieniu dziecka, o którym nie miała pojęcia?
Cole i tak panował nad sobą lepiej, niż ona by
potrafiła w podobnej sytuacji. W ogóle był bardziej
powściągliwy niż kiedyś.
- Został na noc u kolegi na ranczu pod miastem.
Codziennie po szkole trenują jazdę konną. Dzisiaj jest
piątek, więc pozwoliłam mu przenocować.
-Aha. Teraz już wie.
-A twoje plany na wieczór? – zapytał ostrożnie
Cole.
-Jakie moje plany?
- Pewnie w weekendy zwykle gdzieś wychodzisz.
Może ci przeszkodziłem?
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
81
-Nie, nie przeszkodziłeś. Prawdę mówiąc, mój
przyjaciel akurat musiał wyjechać.
-Ach, tak.
Oboje umilkli. Nie wiedział, co powiedzieć, żeby nie
wyglądało to na wścibstwo. W końcu chrząknął.
- Wiem, że to może zabrzmi nieco dziwnie, ale
naprawdę bardzo bym chciał, żebyśmy znów zostali
przyjaciółmi.
Allison szykowała talerze, sztućce i szklanki. Od-
powiedziała od razu. Nie patrzyła na niego.
-Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł.
-Ale, na miłość boską, dlaczego?
-Dlatego, że to nic nie da. Stale bym czuła, że mnie
obserwujesz i oceniasz, czy wychowałam Tony'ego
tak, jak ty byś sobie tego życzył...
-Zaraz, Allison, poczekaj. Jeśli jeszcze tego nie
powiedziałem, to wiedz, że jestem dla ciebie pełen
uznania. Tony jest wspaniałym dzieckiem - ciepły,
przyjaźnie nastawiony do ludzi, dobrze wychowany.
Potrafi się zachować, nie jest ani nieśmiały, ani zbyt
swobodny. Oczarował mnie. Chyba nie sądzisz, że
przyjechałem tutaj, żeby spowodować jakieś
kłopoty. Allison, przecież to ja, Cole. Znasz mnie
od dziecka. Kiedy zmieniłem się w potwora?
Nie odpowiedziała na to - wystarczył wyraz jej
twarzy.
Westchnął i przesunął rękami po włosach.
-Ach, już rozumiem. Wówczas, gdy nie odpisałem
na twoje mityczne listy.
-Nie były mityczne. Były prawdziwe.
-Wiem, Chodziło mi tylko o to... do diabła, sam już
nie wiem, o co mi chodziło. Cały czas próbuję znaleźć
coś, na czym moglibyśmy od nowa zbudować naszą
znajomość.
-Nie chcę żadnej znajomości.
-No dobrze, ja chcę. To jest dla mnie bardzo
82
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
ważne. Rodzina jest dla mnie naprawdę najistotniej-
sza.
Ustawiła półmiski na barze i usiadła na wprost
niego.
-Myślisz, że o tym nie wiem? Rodzina jest dla
ciebie najważniejsza. Ale ja nie jestem dla ciebie
rodziną. Pamiętaj o tym. A Tony jest moim synem.
-Tony jest Callawayem.
-Spróbuj to udowodnić.
-Przecież wystarczy tylko na niego spojrzeć...
-To nie jest żaden dowód. Popatrzył
na nią ze zdumieniem.
-Myślisz o rozprawie sądowej?
-A ty nie?
-Oczywiście, że nie. Nie chcę ci stwarzać prob-
lemów.
-Już to zrobiłeś. Nawet twój przyjazd jest dla mnie
problemem. Jeśli Tony się o tym dowie, zasypie
mnie pytaniami. Będzie chciał wiedzieć, czy dobrze
się znamy, dlaczego mu o tobie nie wspomniałam,
dlaczego nigdy u nas nie byłeś i...
-Dobrze, już dobrze. Ale przecież możemy coś z
tym zrobić. Chciałbym go poznać. Co w tym złego?
Nie chciała widzieć niepokoju malującego się w jego
oczach, słyszeć bólu w jego głosie. A nade wszystko nie
chciała znów ulec jego urokowi. Już i tak nieopatrznie
raz się jej coś wyrwało, tak łatwo podjęła ich dawny
sposób przekomarzania się ze sobą. Odnowioną znajo-
mość może przypłacić jedynie kolejnym zawodem.
Nie mówiąc już o tym, jaką katastrofą mogłoby się to
okazać dla Tony'ego.
-Masz jakiś pomysł? - zapytała w końcu, bawiąc się
jedzeniem na talerzu.
-Mhm... - Najwyraźniej zaskoczyła go tym pyta-
niem. - Za parę tygodni zaczną się wakacje. Może
byście przyjechali na ranczo, na...
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
83
-To wykluczone.
-Dlaczego?
-Nie mam zamiaru znaleźć się w pobliżu twojej
ciotki.
-Och, Allison, nie bądź taka uparta.
-Nie ma mowy.
-Dobrze. A jeśli wyślę ją na jakąś wycieczkę, co
wtedy? Zgodzisz się przyjechać?
-Nie wiem.
-Cameron i Cody mieszkają na ranczu. Nie mówi-
łem ci, ale tego dnia, kiedy spotkałem Tony'ego,
Cameron i jego żona mieli wypadek. Ona zginęła
na miejscu, a mój brat został ciężko ranny.
-Och, nie! To okropne!
- Ma małą córeczkę, Trishę. Nie ma jeszcze roku.
Powstrzymywane dotąd łzy raptownie napłynęły jej
do oczu. Teraz mogła sobie na nie pozwolić.
-Gdybyś zgodziła się przyjechać, to Cameron
miałby na co czekać.
-Muszę to jeszcze przemyśleć.
-Zgoda. Nie musisz się spieszyć. Chciałbym też,
żebyś porozmawiała z Tonym i powiedziała mu o
mnie.
-Powiedzieć mu, że jesteś jego ojcem? - przeraziła
się.
-Niech się przynajmniej dowie, że wychowaliśmy
się razem. - Poczuła ciarki na plecach pod jego
stanowczym spojrzeniem. - Niech wie, że zawsze
byłaś dla mnie ważna.
-Jeśli zdecyduję się przyjechać, to zrobię to tylko
po to, żebyś mógł go poznać. Ze mną to nie będzie
miało nic wspólnego.
-Skoro tak chcesz.
-Tak.
-Twój przyjaciel nie będzie mieć nic przeciwko
temu?
84
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
- To nie jego sprawa- odrzekła, wzruszając ramionami. - Nie jestem od
nikogo zależna. I zawsze tak będzie.
Podała kawę. Kiedy ją wypili, odprowadziła go do drzwi.
-Chciałem, żebyś pozdrowiła ode mnie Tony'ego, ale to chyba nie najlepszy
pomysł, co7
-Chyba nie.
-Nie potrafię wyrazić, jak bardzo się cieszę, że po tylu latach udało mi się
ciebie odnaleźć. Wydaje mi się, że zwrócono mi młodość.
Zmierzyła go uważnym spojrzeniem. Budzący zaufanie, zdecydowany
mężczyzna, który wkrótce będzie kandydował na gubernatora stanu.
Potrząsnęła głową.
Nie wiedziała, co o tym myśleć. Zachowywał się tak, jakby odnalezienie
Tony'ego i jej było najważniejszą rzeczą w jego życiu.
-Cole? Dlaczego się nie ożeniłeś?
-Bo jest tylko jedna kobieta, którą chciałbym poślubić. — Lekko musnął
palcem jej policzek. - Zadzwonię do ciebie w sprawie waszego przyjazdu.
-Nie licz zbytnio, że się zgodzę. Muszę się nad tym zastanowić.
-Nie będę tracić nadziei i wierz mi, nie skończy się na tym...
Zanim się zorientowała, pochylił się i pocałował ją w usta. W tym
pocałunku zawarł wszystko: dręczący go niepokój, zdenerwowanie,
pragnienie... Kiedy oderwał usta od jej warg, przez długą chwilę w milczeniu
patrzył Allison prosto w oczy.
Potem odwrócił się i odszedł.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Kiedy Cole wreszcie dotarł do San Antonio, był zupełnie wyczerpany. Cały
czas starał się panować nad sobą. Teraz płacił za to. Miał przed sobą jeszcze
dwie godziny jazdy, jeśli chciał dojechać dzisiaj na ranczo. Po krótkim
zastanowieniu zatrzymał się na noc w hotelu.
Nazajutrz obudził się wcześnie, zanim jeszcze pierwsze nieśmiałe promienie
porannego słońca rozświetliły miasto. Chciał zdążyć na śniadanie.
Nie mógł przestać myśleć o Allison. Pamiętał ją jako zachwycającą młodą
dziewczynę. Teraz wyglądała cudownie, jej egzotyczna uroda przyciągała
wzrok jeszcze bardziej niż wtedy, gdy była nastolatką. Gdyby została modelką,
zrobiłaby majątek, ale zamiast tego sama wynajmowała modeli.
W drodze do Mason starał się zachować obojętność, ale wystarczyło mu
jedno spojrzenie na Allison, by zrozumieć, że próbował oszukać samego
siebie.
Kochał ją tak bardzo. W całym swoim życiu podobnie silnych uczuć
doświadczył jedynie w przypadku kilku osób. Teraz, kiedy znów znalazł się
obok niej, wszystko na nowo odżyło.
Popełnił błąd, całując ją. Wprawdzie zaledwie dotknął jej ust, ale to
wystarczyło, by rozniecić ogień. Tak było i wcześniej, ale oboje byli zbyt młodzi i
niedoświadczeni, by to pojąć. Teraz to rozumiał, ale nie chciał tego.
Jego życie i tak było dostatecznie skomplikowane.
W oddali zamajaczyły ceglane kolumny przy wjeź-
86
MIŁOŚĆ PO TEXSASKU
dzie do rancza. Cole zaczął zwalniać. Parę lat temu pokryli drogę asfaltem. Jej
ciemna wstęga prowadziła do potężnej bramy z kutego żelaza z wyraźną z
daleka literą „C" na środku.
Kochał każdy skrawek tej okolicy. Rosnące tu drzewa i kaktusy, sarny,
jaszczurki, węże i pancerniki, upał, pchły i muchy. Kochał łagodnie
zaokrąglone wzgórza z jaśniejącymi gdzieniegdzie wapieniami i granitami. To
jego rodzinne strony. Tutaj przyszedł na świat. Tutaj umrze. Jest u siebie.
Zabudowania były oddalone od autostrady prawie o dziesięć kilometrów. Droga
wiła się miedzy wzgórzami, miejscami ciągnęło się wzdłuż niej ogrodzenie z
kolczastego drutu. Cole zatrzymał się na ostatnim wzniesieniu. Przed nim
rozciągał się widok na leżące w dolinie ranczo. Dom pochodził z końca ubiegłego
wieku. Należał do bogatego Meksykanina. Frontowa część była niższa, boczne
skrzydła wznosiły się na dwa piętra. Między nimi mieściło się wewnętrzne
patio ozdobione fontanną i obsadzone roślinnością. Białe ściany z suszonej na
słońcu cegły lśniły w porannym słońcu.
Z tej odległości można było dostrzec pozostałości dawnego muru, który kiedyś
chronił dom przed Indianami i banitami. Do tej pory jego resztki zachowały się
od strony wjazdu, a nad drogą nadal wznosił się wysoki łuk. Z biegiem lat
ranczo rozrastało się, zajmowało coraz więcej miejsca. Stopniowo rozbierano
boczne ściany ogrodzenia, aż wreszcie pozostała jedynie niewielka część muru
na zapleczu budynków. Z daleka widział stojące w rzędzie domy dla rodzin
pracowników rancza i niewielkie domki przeznaczone dla osób samotnych.
Dostrzegł fragment dachu domu zarządcy.
Zapalił silnik i ruszył w stronę Wielkiego Domu. Miał dziś przed sobą dużo
do zrobienia.
MIŁOŚĆ PO TEKSA5KU
87
Zatrzymał się przed potężnymi, rzeźbionymi drzwiami frontowymi.
Wysiadł z auta i rozprostował się. Podjazd był ocieniony rosnącymi wokół
wysokimi drzewami. Lekki wietrzyk delikatnie poruszał liśćmi drzewek
bawełnianych. Ten znajomy szelest oznaczał, że jest w domu.
Wszedł do środka i zatrzymał się w przestronnym, wysokim na dwie
kondygnacje holu, ciągnącym się aż do położonego z tyłu domu patio.
Wyłożona kafelkami podłoga lśniła w słońcu, odbijała wpadające do środka
światło.
Ruszył przed siebie, zaglądając po drodze do mijanych pokoi. Naraz
zatrzymał się raptownie, coś ścisnęło go za serce.
Rozradowana Trisha siedziała w swoim kojcu i z roześmianą buzią wyrzucała
z niego zabawki. Rosie, jedna z pracujących na ranczu kobiet, ze śmiechem
zbierała je i wrzucała z powrotem do środka.
Ten etap życia Tony'ego przeminął dla Cole'a bezpowrotnie. Widok
zwyczajnej domowej sceny po raz pierwszy tak boleśnie uświadomił mu, co
utracił, czego go pozbawiono.
Zatrzymał się i powoli wszedł do pokoju.
- Dzień dobry, maleńka. Przywitasz się z wujkiem?
Trisha obejrzała się na dźwięk jego głosu. Zobaczyła go. Zaczęła radośnie
podskakiwać i wyciągać do niego rączki.
- Uff, tak właśnie myślałem. - Pochylił się i wziął
dziewczynkę na ręce. Chwyciła go za kołnierzyk i zaczęła
tarmosić guzik. Delikatnie gładził miękkie, przesycone
zapachem pudru ciałko, jedwabistą skórę na karku.
Przez moment mało nie zapłakał nad niesprawiedliwością, jaka go spotkała.
Powstrzymał się wysiłkiem woli.
Trisha gaworzyła, opowiadała mu coś po swojemu, ściskając go jedną ręką
za nos, a drugą lekko uderzając po policzku.
88
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
- Jesteś śliczna, wiesz? - powiedział z pełnym
wzruszenia uśmiechem. - Kiedyś będziesz prawdziwą
pięknością.
Z ociąganiem włożył ją do kojca. Dziecko od razu złapało gumową żyrafę i
rzuciło w niego zabawką.
- Nieźle potrafisz rzucać! - zachichotał Cole.
Wyszedł z pokoju i podążył na piętro. Chciał
zobaczyć Camerona. Cicho otworzył drzwi. Brat leżał w łóżku ze wzrokiem
utkwionym w okno,
-Masz ochotę na towarzystwo? - zapytał miękko Cole.
-Owszem. - Cameron odwrócił się w jego stronę. -1 tak nie mam nic do
roboty. Rano dzwoniłem do biura. Podobno zabroniłeś im wysyłać do mnie
cokolwiek,
-Myślisz, że cię nie znam? - uśmiechnął się Cole. - Wiedziałem, że to będzie
pierwsza rzecz, jaką zrobisz.
Cameron uniósł się niecierpliwie.
-Ale przynajmniej miałbym się czym zająć, trochę się oderwać od swoich
myśli. Przecież w tym stanie nic nie mogę zrobić.
-Za jakieś dziesięć dni zdejmą ci ten gips i założą taki, w którym będziesz
mógł się poruszać. Od razu poczujesz się lepiej.
-Rozmawiałeś z Allison?
Cole podszedł do okna i zapatrzył się w przestrzeń.
-Tak. Rozmawiałem z nią.
-Coś się wyjaśniło?
-Trochę. Chociaż nie powiem, żebym był zachwycony tym, czego się
dowiedziałem.
-Nie spodziewałeś się tego, co?
- Raczej nie - odparł ze wzruszeniem ramion Cole.
- Opowiedz mi o wszystkim.
Cole odwrócił się i podszedł do stojącego obok masywnego łoża fotela.
MIŁOŚĆ PO TEKKA5KU
89
-Już i tak masz dosyć swoich problemów. Nie chcę zawracać ci głowy
moimi.
-Właśnie dlatego pytam. Wolę myśleć o twoich sprawach.
-Dobrze. Skoro chcesz... - Usiadł wygodnie w fotelu, wyciągnięte nogi
oparł o krawędź łóżka. - Allison powiedziała mi, że jej ojciec został
zwolniony i dano mu czterdzieści osiem godzin na wyniesienie się z rancza.
-Na Boga! Cole! A więc się nie myliłem.
-Na to wygląda. Poza tym dowiedziałem się, że pisała do mnie. Wysłała co
najmniej z tuzin listów. Poddała się, kiedy na żaden nie dostała
odpowiedzi.
-Listy, które nigdy do ciebie nie dotarły, tak?
-Właśnie. Nigdy wcześniej nie przyszło mi do głowy, że mogła do mnie
pisać. Zawsze nienawidziła pisania listów.
-Co się z nimi stało?
-Pewnie nigdy się tego nie dowiemy. Allison twierdzi, że dawała je ojcu do
wysłania.
-Ależ to zupełnie bez sensu! Dlaczego stary Tony miałby ich nie wysyłać?
-Kto to może wiedzieć? Bardzo przeżył utratę pracy i konieczność
opuszczenia rancza. Był rozżalony. Umarł kilka miesięcy później. Kto wie,
co mu mogło przyjść do głowy?
-Masz zamiar porozmawiać z Letty?
-Jasne, nie daruję jej. Zaprosiłem Allison na ranczo, kiedy skończy się rok
szkolny.
-I co ona na to?
-Powiedziała, że nie przyjedzie, jeśli Letty tu będzie.
-A ty co na to?
-Zapewniłem ją, że pozbędę się ciotki na jakiś czas. Cameron wybuchnął
śmiechem.
-No myślę! Dobrze to załatwiłeś, stary!
-Rozmawiałeś z Codym?
90
MIŁOSC PO TBCSASKU
-O czym?
-Miał się zorientować, czy wiadomo coś więcej na
temat twojego wypadku.
-Nie, nie rozmawialiśmy o tym. To musiał być jakiś
pijak, który niczego nawet nie pamięta. Im szybciej
o tym zapomnimy, tym lepiej.
-Chyba masz rację - rzekł z ociąganiem Cole. Wolał
w tej chwili nie mówić o swoich podejrzeniach. -
Czy wiesz, gdzie teraz może być Cody?
-Cody jest panem samego siebie i robi, co mu się
żywnie podoba. Zresztą sam o tym wiesz.
Cole z westchnieniem przyznał mu rację.
-Mam wrażenie, że za mało się nim zajmowałem.
Chyba czuje się trochę opuszczony. Nigdy nie
miałem czasu, żeby się do niego bardziej zbliżyć.
Za bardzo pochłaniała mnie praca.
-To samo mogę powiedzieć o sobie.
-Ale jeżeli Letty traktowała go w taki sam sposób
jak ciebie...
-Możesz być tego pewien. Ta kobieta potrafi być
konsekwentna.
-Muszę porozmawiać z Codym na ten temat.
-Powodzenia. M oże uda ci się lepiej niż mnie. Nigdy
nie chciał mnie słuchać. Ale ty zawsze byłeś dla
niego uosobieniem bohatera, więcmoże przed tobą się
otworzy.
-O co ci chodzi z tym bohaterem?
Cameron uśmiechnął się, ale oczy nadal miał smutne.
-Świetnie pasujesz na bohatera. Czy jakakolwiek
kobieta mogłaby ci się oprzeć?
-Człowieku, co się z tobą dzieje? - Cole wypros-
tował się w fotelu. - Naprawdę się ucieszę, kiedy
będziesz mógł wstać.
-A ja wtedy, kiedy dopuścisz mnie do pracy.
-Już dobrze, postawiłeś na swoim. Zaraz zadzwonię
i powiem, żeby przysłali ci wszystko, czego zażą-
dasz. W najgorszym razie skończy się tym, że znów
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
91
wylądujesz w łóżku. - Podniósł się i stanął obok brata.
- Trzymaj się, stary. Już się prawie wylizałeś.
-Jasne.
-Widziałeś dzisiaj Trishę?
Po twarzy brata przebiegł gwałtowny grymas bólu.
-Nie... nie mogę. Jeszcze nie teraz. Za bardzo
przypomina mi... - głos uwiązł mu w gardle.
-Nie mogę ci niczego radzić, Cam, ale uważani, że
popełniasz błąd. Powinieneś być wdzięczny losowi,
że ją masz, że możesz z nią być.
Cameron popatrzył na niego ze zrozumieniem.
- Wiem, o czym mówisz, i jestem pewien, że masz
rację, ale za każdym razem, kiedy ją widzę, nie potrafię
myśleć o niczym innym tylko o Andrei. - Ostatnie
słowa wymówił szorstko.
u
Rób jak uważasz - odrzekł łagodnie Cole. - Ro-
zumiem cię.
Wyszedł z pokoju. Teraz chciał porozmawiać z Let-
ty. Znalazł ją w warzywniku, donośnym głosem strofu-
jącą ogrodnika, że nie usłuchał jej zaleceń.
Letitia Callaway była kobietą średniego wzrostu,
szczupłej budowy ciała, choć w ostatnich latach przy-
było jej parę kilogramów. Brązowe, lekko posiwiałe
włosy nosiła upięte z tyłu w kok. Upływ czasu i jej
gderliwy charakter odcisnęły swoje piętno na jej nie-
gdyś ładnej twarzy.
-Letty! - zawołał Cole, idąc w jej stronę. - Chciał-
bym z tobą pomówić.
-Czego chcesz, Cole? Nie widzisz, że jestem zajęta?
-Widzę, że odciągasz człowieka od pracy. Dlaczego
nie dasz mu spokoju?
Odwróciła się na pięcie i podeszła do bratanka. Jak
zwykle była w dżinsach, koszuli i wysokich butach,
zupełnie jakby za chwilę zamierzała wskoczyć na
siodło. Jak daleko sięgał pamięcią, nigdy nie widział jej na
koniu.
- Nie robi tego, co mu kazałam - oznajmiła.
92
MIŁOŚĆ PO TEESASHJ
-Alfredo od lat zajmuje się warzywnikiem i zawsze sobie świetnie radził.
Wątpię, by potrzebował twoich rad.
-Ale ja kazałam mu...
-Chodźmy. Chcę z tobą pogadać.
-Już to mówiłeś. Nie wiem, co masz takiego ważnego, żeby nie mogło
zaczekać. A w ogóle, co ty tu robisz? Cody twierdził, że przyjedziesz
najwcześniej za tydzień. Co tam się dzieje w Austin? Czy ci idioci wreszcie
się zdecydowali, czego chcą? Aż wprost nie można uwierzyć, że...
-Letty!
-Co takiego?
-Pozwól politykom zajmować się rządzeniem bez twojej pomocy,
przynajmniej przez jakiś czas, dobrze?
Parsknęła ze złości, odwróciła się i wyprostowana ruszyła do kuchni.
Cole potrząsnął głową. Jak to się stało, że ciotka była tak zgorzkniała i
wszystko wszystkim miała za złe? Właściwie zawsze była taka. Nie
przejmował się tym. Nauczył się traktować ją tak jak ojciec - z pobłażliwością
i tolerancją.
Wszedł za nią do kuchni. Letty wyjęła dwie szklanki i napełniła je mrożoną
herbatą.
- Jak leci, Angie? - zawołał Cole do kucharki
krojącej warzywa w drugiej części kuchni.
Angie odwróciła się i rozjaśniła na jego widok.
-Och, Cole, nie miałam pojęcia, że przyjechałeś! Co byś powiedział na
ciasteczka? - Zanim odpowiedział, nałożyła kilka na niewielki talerzyk. -
Dopiero co upieczone.
-Dziękuję ci ślicznie, Angie. Dobrze wiesz, czym skusić mężczyznę.
Usłyszał za sobą parsknięcie ciotki. Angie podała mu tacę. Cole postawił na
niej talerzyk z ciastkami, szklanki z herbatą i wyszedł z kuchni.
- Dokąd z tym idziesz? — usłyszał wołanie ciotki.
MIŁOSC PO TEK5ASKU
93
- Do gabinetu! - krzyknął przez ramię, nie zwalniając kroku.
Zanim weszła, Cole zdążył już rozsiąść się w fotelu za biurkiem i położyć
nogi na jego błyszczącym blacie.
-Cole! Natychmiast zdejmij nogi z biurka! Jak ty siedzisz! O Boże...
-Uspokój się, Letty - powiedział Cole, sięgając po ciastko. - Usiądź.
Musimy porozmawiać.
Podeszła bliżej i sztywno wyprostowana przysiadła na brzegu stojącego
przed biurkiem krzesła.
-Proszę bardzo, możemy rozmawiać.
-Co masz do powiedzenia na temat Tony'ego Alvareza?
Zamarła i spojrzała na niego tak, jakby usłyszała coś nieprzyzwoitego,
-Słucham?
-Słyszałaś, co powiedziałem.
-O co ci chodzi?
-Chcę, żebyś opowiedziała mi o Alvarezie - wycedził dobitnie.
-Nie mam nic do powiedzenia.
-Letty, od piętnastu lat żelazną ręką rządzisz ranczem. To moja wina, że
dopuściłem do tego. Wprawdzie mam na swoje usprawiedliwienie fakt, że
byłem bardzo młody, zrozpaczony i przerażony odpowiedzialnością, która
na mnie tak niespodziewanie spadła. Chciałem dokończyć naukę i
jednocześnie nie zaniedbać obowiązków... zresztą, nazwij to, jak chcesz.
Teraz chcę, żebyś wytłumaczyła mi, dlaczego tak zachowywałaś się przez
te lata.
Letty chciała wstać, ale powstrzymał ją spojrzeniem, które ją zmroziło.
Powoli opadła na krzesło. Odezwała się głosem, jakiego nie słyszał od
dzieciństwa.
- Cole, co się stało? Co ci jest? Powiedz mi.
94
M1ŁOSC PO TEKSASKU
Zapewne kiedyś była czułą, zdolną do współczucia kobietą. Mówiło mu o
tym to coś w jej głosie. Ale twarz ciotki nadal pozostała kamienna.
- Letty, nie mówimy teraz o mnie.
Wytrzymała jego spojrzenie przez parę minut, wreszcie spuściła oczy.
-Letty, dlaczego zwolniłaś Tony'ego Alvareza? Gwałtownie potrząsnęła
głową.
-Nigdy...
Uniósł rękę, jakby chciał ją powstrzymać.
-Letty, chcę znać prawdę. Całe lata wysłuchiwałem twoich kłamstw.
Nadszedł czas na poznanie prawdy.
-Nie mam pojęcia, o czym ty...
-Letty... - Coś w głosie Cole sprawiło, że zapewnienia o niewinności
uwięzły jej w gardle. - Zaraz po pogrzebie rodziców wezwałaś Tony'ego
tutaj i oznajmiłaś, że zwalniasz go z pracy. Dałaś mu czterdzieści osiem
godzin na spakowanie i wyniesienie się z rancza. Chcę wiedzieć, dlaczego to
zrobiłaś.
-Jakie to teraz ma znaczenie? To było dawno temu.
-Dla mnie to ma znaczenie. I wyciągnę to z ciebie, choćbyśmy mieli tu
siedzieć nie wiem jak długo. Wiec decyduj.
-Tony Alvarez był nic niewart. Nie wiem, co ojciec w nim widział, i nigdy nie
mogłam tego zrozumieć.
Cole sięgnął po papierosa i zapalił go niespiesznie.
-Jeśli chcesz wiedzieć, to powiem ci. Tylko dzięki niemu ojciec uszedł z
życiem w Korei. Był ranny i zostawili go. Tony wrócił po niego i jakimś
cudem udało mu się go wynieść w bezpieczne miejsce.
-Bzdura! To Tony tak twierdził?
-Nie. Wiem o tym od ojca. Tony dostał medal za odwagę, ale nikt tutaj
nawet nie miał o tym pojęcia. Wymógł na ojcu, by zachowa! to w
tajemnicy.
-W takim razie, dlaczego ojciec ci o tym powiedział?
MILOSC PO TEKSASKU
95
-Któregoś dnia wypytywałem tatę o Tony'ego i wtedy stwierdzi!, że gdyby
nie on, nie byłoby nas na świecie - mnie, Camerona i Cody'ego. Nigdy
byśmy się nie urodzili.
-To do niego pasuje. Zawsze lubił dramatyzować.
-Nie tylko on miał takie skłonności. Przez te lata też odegrałaś parę
niezłych scen, za które mogłabyś śmiało otrzymać nagrody.
Popatrzyła na niego z niekłamanym zdumieniem.
-Cole, jak możesz! Nigdy taki nie byłeś! Zawsze odnosiłeś się do mnie z
szacunkiem i przywiązaniem. Co ci się stało? Czy to przez ten wypadek
Camerona? Ja...
-A więc postanowiłaś pozbyć się stąd Tony'ego i Allison natychmiast po
śmierci ojca. Dlaczego? Czy chciałaś od razu wypróbować potęgę swojej
władzy?
-On nie był tu do niczego potrzebny.
-Wręcz przeciwnie. Kiedy na Boże Narodzenie przyjechałem do domu,
wszystko się waliło.
-Ale jakoś to przeżyliśmy.
-Nie chodzi o przeżycie. Chcę wiedzieć, co miałaś przeciwko memu, że
kazałaś mu się wynosić.
-Już ci powiedziałam. Był śmieciem... oportunistą. Zawsze próbował, a nuż
mu się uda... zalecał się i czarował, ciągle strzelał tymi swoimi czarnymi
oczami, jakby był kimś nadzwyczajnym.
-Co ty opowiadasz! Tony był ogromnie oddany Kathleen i Allison. Nie
spotkałem człowieka bardziej kochającego swoją rodzinę.
-Tak, ale to było później, kiedy się ustatkował. Nie zdajesz sobie sprawy,
jaki był przed Ślubem. Był bezczelny. Był...
- Kochałaś się w nim, co? - zapytał cicho Cole z nagłym olśnieniem.
- Nie bądź śmieszny! Możliwe, że uratował Grantowi życie, ale dla mnie
był
nikim!
Jak
mógł
pomyśleć,
że panna z rodziny Callawayów spojrzy na niego, że
96
IWILOSĆ PO TEKSASKU
przyjmie jego zaloty, zapomni o swoim pochodzeniu.
To było cpś absolutnie niemożliwego. I tak mu
oświadczyłam.
Strzał Cole'a był celny. Dobitnie świadczyły o tym
czerwone plamy na policzkach i szyi Letty.
-Kiedy mu to powiedziałaś?
-Tego popołudnia, kiedy pojechaliśmy na przejaż-
dżkę. W jakimś momencie zaproponował, żebyśmy
zatrzymali się nad strumieniem. Zgodziłam się, było
mi gorąco. To był upalny dzień. Pojechałam z nim,
bo chciałam na kilka godzin wyrwać się z domu,
nic więcej. Nie przypuszczałam, że Tony zrozumie
to inaczej. Byłam młoda. Zbyt młoda. Nie znałam
mężczyzn. Nigdy wcześniej nikt nie zwrócił na mnie
uwagi. Wiedziałam, że nie jestem piękna, ale nie
przejmowałam się tym. Kiedy mnie pocałował, nie
miałam pojęcia, co robić. Nie wiedziałam, co się ze
mną dzieje, A on nie przestawał mnie całować. To
było okropne!
-Okropne?
-To, co się ze mną stało. Zupełnie zapomniałam o
bożym świecie, o swojej reputacji. Byłam jak
rozpustnica, która pragnie jedynie, żeby
mężczyzna...-urwała nagle, jakby dopiero teraz
zdając sobie sprawę z tego, co mówi, i z
przerażeniem popatrzyła na Cole'a.
-Uwiódł cię?
-Nie! Ale naopowiadał mi masę bzdur, jak bardzo
mnie kocha, że chce się ze mną ożenić. Stek
kłamstw. Dobrze wiedziałam, żęto same kłamstwa.
Wyśmiałam go. Powiedziałam, że jest kompletnym
idiotą, jeśli choć przez moment sądził, że Letitia
Callaway wyjdzie za niego. Był nikim, kompletnym
zerem. Wskoczyłam na siodło i pognałam do domu.
Dostałam nauczkę. Od tej pory już nigdy nie
wsiadłam na konia. Nigdy nie uległam pokusie, by
znów się przejechać. Znienawidziłam to. Tak samo
jak Tony'ego Alvareza!
Cole patrzył na siedzącą przed nim kobietę, jakby
MIŁOŚĆ PO TEISASKU
97
widział ją po raz pierwszy. Bezsensowna duma nie
pozwoliła jej cieszyć się życiem, tymi prostymi radoś-
ciami, jakie daje obcowanie z drugą osobą. Sama
sobie tego zabroniła. W rezultacie stalą się karykaturą
starej panny, zgorzkniałej i pełnej pretensji do całego
świata.
Jak to się stało, ze nie widział tego wcześniej?
Dlaczego dopuścił, by to ona zajęła się wychowaniem
jego młodszych braci?
Wyrzuciła na bruk Tony'ego, bo jego obecność stale
przypominała jej o własnej naturze. Czuł, że nigdy mu
nie zdradzi, co właściwie powiedziała wtedy
Tony'emu, Może kazała mu się wynosić, nie podając
żadnego powodu. Więc odszedł, rozżalony i pogrążo-
ny w rozpaczy nie tylko po stracie najlepszego przyja-
ciela, ale i swojego dotychczasowego życia na ranczu.
Co czuł, kiedy dowiedział się, że Allison spodziewa
się dziecka? Z pewnością najbardziej zraniło go, że to
dziecko Callawaya. Nic dziwnego, że nie chciał dopuś-
cić do nawiązania kontaktu z Cole'em - miał wszelkie
dane, by uważać, że też ma takie podejście jak Letty, że
wyśmiałby pomysł ślubu z Allison.
O Boże!
Letty patrzyła na niego niepewnie.
-Rozumiesz teraz, Cole? To już naprawdę nie ma
żadnego znaczenia. Wszystko zdarzyło się tak
dawno temu.
-Tak sądzisz? W takim razie muszę cię rozczaro-
wać. Kiedy Allison stąd wyjeżdżała, oboje nie
wiedzieliśmy, że nosi moje dziecko.
Zbladła. Krew odpłynęła jej z twarzy. Siedziała w
milczeniu i wpatrywała się w niego z przerażeniem.
-Przez tę twoją głupią dumę i nienawiść, przez to
niedorzeczne przeświadczenie o wyższości
Callawayów, na czternaście lat pozbawiłaś mnie
syna.
-Och, Cole, nie - wyszeptała, zaciskając palce i
przyciskając je do ust.
98
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
- Dopiero kilka tygodni temu dowiedziałem się
o tym, że mam syna, który mieszka niecałe dwieście
kilometrów ode mnie. Wczoraj byłem u Allison.
Rozmawialiśmy o tym, co się wtedy wydarzyło. Kiedy
kazałaś Tony'emu odejść, zabiłaś go. Równie dobrze
mogłabyś go zastrzelić. Umarł w niecały rok później.
Wydała cichy okrzyk, ale nie zwrócił na to uwagi.
- Ironią losu mój syn nosi imię i nazwisko Tony
ł
ego.
Mój syn, który powinien urodzić się tutaj, syn, który
odziedziczy pomnie wszystko, co posiadam, nazywa się
jak mężczyzna, którym gardziłaś i którego stąd wygnałaś.
Łzy pociekły jej po twarzy.
-Cole, ja nie wiedziałam. Skąd mogłam wiedzieć?
Przecież nigdy... Przecież wiesz, że gdybym
wiedziała, nigdy by do tego nie doszło!
-Letty, po tym, czego dowiedziałem się o tobie
ostatnio, już nic nie jest w stanie mnie zaskoczyć.
Przez chwilę przypatrywał się jej w milczeniu.
Wyglądała, jakby postarzała się o dziesięć lat. Siedzia-
ła zgarbiona, zwykle władczo uniesiona głowa teraz
opadła jej bezwładnie.
Musi teraz żyć ze świadomością tego, co zrobiła.
Tak jak on, tyle że on nigdy nie miał wyboru.
Wstał i podszedł do drzwi.
- Zaprosiłem Allison i Tony'ego na ranczo, kiedy
skończy się rok szkolny. Chciałbym, żebyś na ten czas
wyjechała stąd. Najlepiej do innego stanu albo za
granicę. Wszystko mi jedno, dokąd. Pokryję wszelkie
koszty. Chcę, żeby w lecie ciebie tu nie było. Kiedy
wrócisz we wrześniu, porozmawiamy jeszcze. Potrze-
bujemy czasu, żeby wszystko sobie przemyśleć. Chcę
odzyskać syna. Nie wiem, czy Allison zdoła mi wyba-
czyć, że pozwoliłem ci wyrzucić stąd ją i Tony'ego. Nie
wiem, czy sam potrafię to sobie wybaczyć. Ufałem ci,
bo jesteś siostrą mojego ojca. W efekcie tego ty
pozbawiłaś mnie rodziny, o której zawsze marzyłem.
MIŁOŚĆ PO TEKSASSU
99
Otworzył drzwi i wyszedł, zamykając je za sobą
bezgłośnie. Ruszył do stajni i osiodłał konia. Jeśli w
ogóle może osiągnąć spokój, to znajdzie go tylko na
wzgórzach.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
-Mamo?
-Tak, kochanie?
-Czy coś się stało?
Allison spojrzała na Tony'ego, siedzącego na wprost niej przy kuchennym
barku.
-Nie, skądże. Co ci przyszło do głowy?
-Nie wiem. Może dlatego, że odkąd przyszedłem do domu, wcale się nie
odzywasz. W galerii wszystko w porządku?
-Tak. Przepraszam, zamyśliłam się.
-Brakuje ci Eda, co? - zapytał domyślnie Tony.
-Kogo?
-Eda. Przecież spotykasz się z nim już od ponad roku! A kogo by innego?
Poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy. Powinna mu wszystko wytłumaczyć,
ale nie wiedziała, od czego zacząć i jak daleko się posunąć. Nic dziwnego, że
Tony od razu zauważył, że coś jest nie tak. Byli bardzo ze sobą zżyci.
- Zgadnij, kto dzisiaj przyszedł do galerii - odezwała się z ożywieniem.
Popatrzył na nią podejrzliwie. Jej ton najwyraźniej go nie zwiódł. -Kto?
- Cole Callaway.
Tony wbił widelec w spaghetti na talerzu i popatrzył na nią z
niedowierzaniem.
- Chcesz powiedzieć, że t e n Callaway? Ten sam,
którego poznałem nad morzem? Ten...
MIŁOSC PO TEKSASKU
101
-Tak, Tony. Cole Callaway.
-Hura! W końcu przyjechał do Mason! Dlaczego do mnie nie zadzwoniłaś?
Mógłbym przyjechać do miasta i zobaczyć się z nim. Może byśmy poszli z
nim na kolację albo...
-Nie miał za dużo czasu - przerwała mu Allison.
- Przejeżdżał
tędy,
zobaczył
galerię
i
przypomniał
sobie o tobie. Wpadł na chwilę, żeby się przywitać.
-Czy to znaczy, że ty go znasz?
-Tak, znam go.
-To dlaczego nigdy mi o tym nie powiedziałaś?
-Nie przyszło mi to do głowy, Tony. Nie przypuszczałam, że wiesz, kim jest.
-Nie wiedziałem do jesieni - stwierdził rzeczowo.
- Ale potem śledziliśmy w gazetach artykuły na jego
temat, kiedy wprowadzano te nowe przepisy dotyczące
wydobycia ropy. Miałem w szkole wystąpienie na ten
temat.
Teraz ona z kolei się zdumiała.
- Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś?
Zerknął na nią z łobuzerskim uśmiechem.
-Jakoś nie przyszło mi to do głowy - odrzekł ze słodyczą w głosie. - Nie
przypuszczałem, że wiesz, kim jest.
-W porządku. Jeden zero.
-To powiedz mi, skąd go znasz? - dociekał dalej, kiedy przełknął kolejny
kęs.
-Wychowaliśmy się razem.
-Naprawdę?
-Uhm. Twój dziadek zarządzał ranczem jego ojca.
-Ach, więc to chodziło o dziadka! Mówił mi, że znał kiedyś Tony'ego
Alvareza. To niesamowite!
-Zaproponował, żebyśmy przyjechali do mego na ranczo, kiedy skończy się
rok szkolny - dodała Allison, starając się mówić najbardziej obojętnym
tonem.
-Mówisz serio? - zapytał z niedowierzaniem.
102
MIŁOŚĆ PO TEKSASU U
-Jak Boga kocham - odrzekła poważnie.
-Mamo! - wrzasnął Tony, zrywając się z krzesła. - Mówisz prawdę! Zaprosił
nas do siebie! Chce, żebyśmy do niego przyjechali! Chce... - urwał w
połowie i popatrzył na nią.- Ale dlaczego? – zapytał podejrzliwie.
Nabrała powietrza w płuca, odetchnęła głęboko i uśmiechnęła się do niego.
- Dlatego, bo na tyle lat urwał się między nami
kontakt. Cole uważa, że to przeznaczenie, że tak
przypadkowo wpadł na ciebie i dowiedział się, gdzie mieszkamy. Jeśli tam
pojedziemy, to opowiemy sobie o tym, co zaszło przez te lata, a ty byś zobaczył
miejsce, w którym się wychowałam.
-Myślałem, że mieszkałaś w San Antonio.
-Przez jakiś czas tam mieszkaliśmy.
-Jak to się stało, że nigdy nie powiedziałaś mi, że wychowałaś się na
ranczu?
-Chciałam zapomnieć o przeszłości. Mam za dużo bolesnych wspomnień.
Nie chciałam sobie tego na nowo przypominać.
Tony usiadł i pokiwał głową.
- Tak, wiem. Najpierw umarła twoja mama, potem
mój tata, później dziadek. To musiało być dla ciebie
okropne.
Allison spuściła głowę.
-Tak... tak, to prawda.
-To jak, pojedziemy?
-Jeśli zechcesz.
-Jasne, że chcę. Kiedy wyjeżdżamy?
-Jeszcze się nie umówiliśmy. Cole ma zadzwonić za parę dni i wtedy
wszystko ustalimy.
-Będę mógł z nim porozmawiać, jeśli zadzwoni?
-Jeśli akurat będziesz, to czemu nie?
Cole zatelefonował w następny piątek, kiedy Tony był w szkole. Allison od
razu poznała go po głosie.
- Przepraszam, że nie dzwoniłem wcześniej - za-
MELOSC PO TEKSASKU
103
czął, kiedy tylko się przedstawił - ale miałem parę spraw, które okazały się
bardziej skomplikowane, niż przypuszczałem.
-Nic nie szkodzi, nie umawialiśmy się konkretnie.
-To prawda, ale chciałem skontaktować się z tobą jak najszybciej.
Zastanowiłaś się nad moją propozycją?
-Nawet więcej... powiedziałam o niej Tony'emu. Teraz już nic nie mogę
zrobić. Kiedy się o tym dowiedział, po pięciu minutach był spakowany i
gotowy do wyjazdu.
Zaległa głęboka cisza. Chyba był zaskoczony. Po jego głosie poznała, że
się nie myliła. Najwyraźniej nie sądził, że chłopiec tak łatwo zaakceptuje jego
zaproszenie.
-Jak on to przyjął? To znaczy... chodzi mi o powód wizyty.
-Nie powiedziałam mu. Sama jeszcze nie wiem, co powinnam zrobić. Jest
przeświadczony, że jego ojciec nie żyje. Na razie nie ma powodu, żeby
cokolwiek mu tłumaczyć.
- Rozumiem.
Znów zapadła cisza.
-Posłuchaj mnie, Cole. Wiem, że to dla ciebie trudne. Dla mnie też to nie
jest łatwa sytuacja. Dopiero teraz dowiedziałam się, że nie dostałeś moich
listów. Potrzeba mi trochę czasu, żeby się z tym oswoić. Przez całe lata
myślałam, że nic cię nie obchodzimy. Naraz okazuje się, że wszystko było
inaczej.
-Allison, jestem w takim samym położeniu. Nie mogę zmrużyć oka,
zastanawiam się, co wtedy mogłem zrobić. Mogłem zlecić, żeby cię ktoś
odszukał, zmusić Letty, żeby powiedziała mi, gdzie jesteś. Te niewczesne
żale odbierają mi całą energię.
-Wiem coś o tym.
-Zapomnijmy o tym, co się stało i spróbujmy zacząć wszystko od nowa.
Załóżmy, że spotkałem
104
MIŁOSC PO TEKSAS KU
piękną wdowę z czternastoletnim synem i chcę ich lepiej poznać.
Serce podeszło jej do gardła, biło jak oszalałe.
-Wiesz, Cole, to chyba nie jest najlepszy pomysł. Rozumiem, że chcesz
poznać Tony'ego, to normalne. Tak samo jak on chciałby poznać ciebie. Nie
uwierzysz, ale jesienią miał w szkole wystąpienie na twój temat. To dobrze
rokuje na przyszłość. Ale jeśli chodzi o mnie, to już przebrzmiała sprawa.
Spotykam się z Edem i...
-Ed? Kto to jest Ed?
Uśmiechnęła się, słysząc irytację w jego głosie.
- Spotykam się z nim od roku. Pamiętasz, mówiłam
ci o nim, kiedy byłeś u mnie. Wtedy akurat wyjechał.
- Chcesz powiedzieć, że to coś poważnego?
Chciała zaprzeczyć, ale powstrzymała się. Z Edem
czuła się bezpieczna. Niczego nie chciał, lubił być z nią, kiedy raz na miesiąc
zaglądał do miasta. Ale czy naprawdę chce, by Cole o tym wiedział?
- Mówię tylko, że ty i ja przyjaźniliśmy się dawno
temu. Spróbujmy, czy będziemy w stanie wskrzesić tę
przyjaźń, zgoda?
Cole zagryzł usta, by powstrzymać słowa, które już miał na końcu języka.
Wcale nie chciał jedynie odnowienia starej przyjaźni. Chciał czegoś więcej.
Raz dał się oszukać, ale tym razem będzie walczyć o swoje do upadłego.
- Zgoda - powiedział zamiast tego. - Będzie jak
zechcesz.
Usłyszał, że odetchnęła z ulgą.
-Dziękuję, Cole. Potrafię to docenić.
-Nie ma sprawy. Przy okazji - dzisiaj odwiozłem ciotkę do Austin. Razem
ze znajomą wybiera się na lato do Europy. Opłyną statkiem Szkocję i
Riwierę. Kiedy do nas przyjedziecie, będzie tu tylko trzech braci
Callawayów.
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
105
-A jak się ma Cameron?
-Dochodzi do siebie. Nie daje się. Jestem pewien, że bardzo ucieszy się na
twój widok.
-Tak sądzisz? - zapytała zaciekawiona.
-Nie sądzę, wiem.
Tylko żeby przypadkiem nie zechciała się nim zaopiekować!
Przeszli do ustalania szczegółów wyjazdu. Allison zawczasu umówiła się z
Suzanne, że ta poprowadzi galerię. Ostatecznie stanęło na tym, że Cole
przyjedzie po nich do Mason.
Cole uśmiechnął się zadowolony, kiedy odkładał słuchawkę. Wprawdzie
przez następne kilka tygodni będzie musiał pracować od rana do nocy, żeby na
początku czerwca mieć trochę wolnego czasu, ale to nic. Nie cofnie się przed
niczym, byle tylko sprowadzić ją na ranczo.
Allison zawsze była uparta, ale to tylko dodawało jej uroku. Właściwie miał
sporą przewagę nad tym Edem - znał ją jak nikt inny. Wiedział, jak z nią
postępować.
Miał tylko nadzieję, że gdzieś w głębi duszy nadal go kocha. Ta nadzieja
pozwoli mu przetrwać najbliższe tygodnie.
Allison od razu oznajmiła, że siada z tyłu. Cole starannie ukrył uśmiech,
kiedy to powiedziała.
Nie minęło nawet pół godziny, kiedy zrozumiał, o co jej chodziło. Tony
zasypał go gradem pytań, na które trudno było znaleźć odpowiedź.
- Od kiedy znasz moją mamę? - zapytał na wstępie.
Cole zerknął w tylne lusterko. Allison przerzucała
kartki ilustrowanego tygodnika. W porządku. Z przyjemnością poda synowi
wszystkie fakty, które chłopca interesują.
- Od urodzenia, chociaż tego okresu właściwie nie
pamiętam — odrzekł, spoglądając w tył i licząc na jakieś
106
MIŁOŚĆ
PO
TEKSA5KU
wsparcie. - Miałem wtedy dwa i pół roku. Pamiętam tylko, że twoja mama
chodziła za mną wszędzie krok w krok.
-Chciałbym to zobaczyć! - roześmiał się Tony.
-Muszę przyznać, że nie poddawała się łatwo. Odkąd tylko potrafiłem sam
się ubrać, miałem mnóstwo różnych obowiązków. Allison zawsze była przy
mnie, zawsze gotowa do pomocy.
Tony popatrzył przez ramię na matkę.
-Teraz już wiem, dlaczego tak pilnuje, żebym wypełniał swoje. Pewnie
myśli, że to kształtuje charakter - dodał z lekkim niesmakiem.
-Możliwe - potwierdził Cole, kryjąc uśmiech.
-To dlaczego straciliście ze sobą kontakt, skoro byliście takimi przyjaciółmi?
Uff. Ten dzieciak nieomylnie dotyka najtrudniejszych spraw.
Cole znów zerknął w lusterko. Allison patrzyła na niego, czekając na to, co
odpowie Tony'emu. Pewnie najchętniej usłyszałaby prawdę, ale jeszcze było na
to za wcześnie. To byłby dla chłopca za duży szok.
-Tak się złożyło, że niemal w tym samym czasie oboje przeżywaliśmy
ciężkie chwile. Byliśmy wtedy niewiele starsi od ciebie. - Dopiero teraz
odczuł znaczenie tych słów. O Boże! Przecież Allison, kiedy zaszła w ciążę,
była starsza od Tony'ego tylko o jakieś trzy lata! Była jeszcze dzieckiem! -
Przebywałem wtedy w coIlege'u na Wschodzie. Moi rodzice mieli wypadek
samochodowy. Oboje zginęli.
-Ojej, to okropne. Tak mi przykro.
-Dziękuję. Wiesz, nigdy nie jest łatwo pogodzić się ze śmiercią najbliższych,
ale jest jeszcze trudniej, kiedy odchodzą tak nagle, tak gwałtownie. - Umilkł
na chwilę, wracając myślą do tamtych chwil. - Umierałem z rozpaczy.
Dopiero po jakimś czasie dowiedziałem
MIŁOŚĆ PO TEK3ASKU
107
się, że twoja mama i dziadek opuścili ranczo. Nigdy potem nie miałem od nich
żadnej wiadomości.
-Znałeś mojego ojca?
-Twojego ojca? - wykrztusił Cole i odchrząknął.
-Tak. Mama nigdy o nim nie mówi. Myślę, że nawet po tylu latach nie może
się pogodzić z tym, że go straciła. Są chwile, kiedy zastanawiam się, czy
może trochę go przypominam. Czasami mama patrzy na mnie jakoś
dziwnie, zupełnie jakby tak właśnie było. Jak byłem młodszy, to często ją
wypytywałem, ale wtedy wpadała w zły nastrój, więc przestałem.
-Hmm, nie pamiętam go -wydusił w końcu Cole. - Chyba poznali się już po
wyjeździe mamy z rancza.
-Ach, to zresztą nie ma znaczenia. Jasne, że przykro mi, że nie żyje i w
ogóle, ale i tak się cieszę. Przecież gdyby nie on, nie byłoby mnie na
świecie!
-To prawda.
-I tak sobie myślę, że tak naprawdę to nie są ważne początki, jeśli człowiek
wie, dokąd zmierza.
-Masz bardzo filozoficzne podejście do życia. Czy to znaczy, że ty już znasz
swój cel?
-Chyba tak. Mama nalega, żebym najpierw skończył college i pewnie ma
rację, ale ja najbardziej bym chciał przez jakieś kilka lat zajmować się
rodeo. Tak jak mój dziadek. Człowieku! Musisz zobaczyć jego trofea i
nagrody! Mam nadzieję, że uda mi się zdobyć tyle nagród, że odłożę z tego
na kupno rancza.
-Chciałbyś mieć ranczo i z tego żyć?
-Wiem -uśmiechnął się Tony. - Zaraz mi powiesz, że ranczo nie da mi
dużych pieniędzy. Całe życie słyszę takie opinie. Tylko że wszyscy, którzy tak
się wypowiadają, jakoś wcale nie rezygnują z prowadzenia swoich
gospodarstw.
-Najlepiej rozwijać działalność w różnych kierunkach.
-Co to znaczy? - Tony zrobił zdziwioną minę.
108
JWIŁOSĆ
PO
TEKSASKU
-To znaczy, że czerpiesz jakieś dochody z ranczą, oprócz tego inwestujesz w
nieruchomości, zajmujesz się trochę wydobyciem ropy, może wchodzisz też
w jeszcze jakiś interes, albo...
-Ach, rozumiem. To tak jak ty. Tylko że twoja rodzina już sporo zrobiła
przed tobą, prawda? Nie musiałeś własnymi rękami zaczynać wszystkiego
od początku.
Tylko czternastolatek potrafi tak rzucić człowieka na kolana!
-Owszem, to prawda. Ale dzięki mnie nasze interesy stały się o wiele
bardziej dochodowe, zwiększyłem hodowlę bydła...
-Wprowadziłeś w życie te nowe przepisy dotyczące wydobycia ropy, co też ci
pomogło - podpowiedział Tony.
Cole kącikiem oka zerknął na siedzącego obok. zapatrzonego w mijane
krajobrazy chłopca. Skąd on to wszystko wie? Spojrzał w tylne lusterko. Twarz
Allison była przesłonięta czytanym magazynem.
-Nie jesteś głodny? - desperacko próbował zmienić temat.
-Zawsze jestem głodny - uśmiechnął się Tony. - Mama mówi, że zamiast
żołądka mam worek bez dna.
-W takim razie zatrzymajmy się, żeby coś przekąsić. To jest niezłe miejsce.
Nigdzie nie jadłem równie pysznych wędzonych żeberek jak tutaj. A
przepisu na swój sos strzegą jak oka w głowie!
-To super pomysł! - zawołał Tony, z radosnym oczekiwaniem patrząc na
Cole'a błyszczącymi czarnymi oczami.
To była chwila, kiedy syn ostatecznie zawładnął jego sercem.
ROZDZIAŁ ÓSMY
- Oczywiście, że cię pamiętam, Allison. - Oparty
o kule Cameron uśmiechnął się. Od kilku tygodni mógł
już samodzielnie się poruszać. Tydzień temu zdjęto mu
gips z ręki. - Kochałem się w tobie. Byłaś dla mnie
ideałem kobiety.
Cole i Tony stali w holu obładowani bagażami. Cameron doprawdy mógł
sobie darować te swoje uwagi, pomyślał Cole. Przeniósł wzrok na Allison.
Słowa Camerona lekko ją zmieszały. Wyglądała przez to jeszcze bardziej
atrakcyjnie. To też było niepotrzebne.
- Dziękuję, Cam - roześmiała się Allison.
Cameron westchnął tylko.
-Coś w tym jest, że faceci zwykle mają słabość do starszych od siebie
kobiet. - Udał, że osłania się przed jej wyimaginowanym ciosem. Zwrócił
się do chłopca: - Cześć! Ty pewnie jesteś Tony. Jestem Cameron, brat
Cole'a. Jego dużo młodszy brat.
-Już dobrze, wystarczy - Cole odwrócił się do swoich gości. - Cameron jest
całkiem niemożliwy, odkąd siedzi w domu. Ma za dużo wolnego czasu. Z
utęsknieniem czekam, kiedy wreszcie będę mógł znów go wysłać do pracy.
Tony popatrzył na Camerona.
-Cieszę się, że pana poznałem.
-No, nareszcie zjawił się ktoś, kto potrafi okazać człowiekowi trochę
szacunku.
-Słuchaj, Cameron, może byś podzielił się z Tonym swoimi przemyśleniami
na temat wyższości in-
110
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
westowania w nieruchomości i ropę nad hodowlą bydła? - zaproponował Cole
z miną niewiniątka. - Ja zaś przez ten czas pokaże Allison przygotowane dla
nich pokoje. - Pociągnął Allison za sobą na schody, żałując w duchu, że nie
mógł uwiecznić na zdjęciu zdumionej twarzy brata, kiedy Tony natychmiast
podchwycił zaproponowany przez niego temat. Cole obserwował to z
rozbawieniem.
-Wygląda na to, że Cameron nieźle zniósł to, co się stało, prawda? -
zauważyła Allison.
-Nie daj się zwieść. On wszystko tłamsi w sobie. Boję się, że niedługo
nadejdzie dzień, kiedy nie wytrzyma tego dłużej i wybuchnie.
-Pamiętam, że zawsze był bardzo spokojny i naprawdę nieśmiały.
- W to nie wątpię, zwłaszcza kiedy ty byłaś w pobliżu.
Potrząsnęła głową, nie chcąc wdawać się w dyskusję
na ten temat.
Zatrzymał się przed wejściem do pokoju, postawił torbę
;
na podłodze i
otworzył drzwi.
-Wybrałem dla ciebie tę sypialnię. Powinno ci być tu wygodniej, bo jest
połączona z łazienką. - Wstawił do środka bagaże i ruszył dalej korytarzem.
- Tony'ego umieścimy tutaj. Kiedyś to był pokój Cody'ego. - Odwrócił się
ku niej. - Czy wiesz, że między nim i Tonym jest taka sama różnica wieku
jak między Codym a mną? Mogliby być braćmi.
-Ale nie są.
Nie patrząc na Allison, położył torbę w nogach łóżka. Kiedy znów na nią
spojrzał, dostrzegł cierpienie w jej oczach. Podszedł do niej, objął w talii i
przytulił do siebie.
- Wszystko się ułoży, zobaczysz. Będzie dobrze.
Tak się cieszę, że przyjechaliście.
Wyciągnęła ręce, objęła go, opierając palce na szlufkach jego paska.
MIŁOŚĆ
PO
TEKSASKU
111
-To wszystko jest takie dziwne. Odchylił się nieco, by spojrzeć na jej
twarz.
-Co masz na myśli?
-Mam wrażenie, że nie powinnam wchodzić na górę. Przez tyle lat
mieszkałam tutaj, ale ani razu nie byłam na górze. Mogłam wchodzić do
niektórych pokoi na dole, ale nigdy tutaj. Czuję się nieswojo.
-Ależ kochanie, co ty opowiadasz. Kto zabronił ci tu przychodzić?
-Nikt nigdy nie powiedział mi tego wprost, Ale od dziecka wiedziałam, że
tak jest.
-Najwyższy czas, żebyś wybiła sobie z głowy takie pomysły, zgoda? Chodź,
oprowadzimy Tony'ego po okolicy. Tobie też chcę pokazać, co się tu przez
te lata zmieniło.
Bolała ją głowa, kiedy wieczorem dotarła do swojego pokoju. Miała
wrażenie, że czas zatrzymał się w miejscu, że wcale nie było tych piętnastu lat.
Nie wyjechała z rancza, ojciec nie umarł i wszystko było jak dawniej. A potem
patrzyła na Tony'ego, zadającego nieskończoną ilość pytań, zafascynowanego
tym, co widzi, chłonącego wszystko jak gąbka.
Tak bardzo było jej go żal. To wszystko powinno być częścią jego
dzieciństwa. Czy zdobędzie się na wyznanie mu prawdy? Jak zdoła mu to
wytłumaczyć? Nigdy w życiu nie słyszał o Letty Callaway i miała szczerą
nadzieję, że uniknie spotkania z tą wiedźmą.
Nawet teraz, w tej dużej sypialni, przydzielonej jej przez Cole'a, czuła się
nieswojo. Jakby podświadomie obawiała sie, że nagle wpadnie tu Letty i każe
się jej wynosić.
Co za bzdury. Jest po prostu zmęczona. Poprzedniej nocy niemal nie
zmrużyła oka. Nie mogła przyzwyczaić się do myśli, że znów wraca do
przeszłości, którą starała się wymazać z pamięci. Kiedy skręcili z auto-
112
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
strady na drogę prowadzącą na ranczo, zrozumiała, że ten powrót przysporzy
jej znacznie więcej cierpień, niż mogła przypuszczać.
Od razu dostrzegła wszystkie wprowadzone zmiany i innowacje. Nowy
dach z daleka jaśniał w promieniach słońca, stanowiąc jaskrawy kontrast ze
świeżo pomalowanymi, oślepiająco białymi ścianami z suszonej cegły.
Tym razem nie skręcili w stronę domów dla pracowników, ale zatrzymali się
na podjeździe przed wysokimi frontowymi drzwiami. Teraz jest tu gościem-
gościem Callawayów.
Przypomniała sobie to wszystko, rozglądając się po sypialni. Skoro tak, to
postara się wykorzystać jak najlepiej swój nowy status.
Podeszła do drzwi prowadzących do łazienki i zajrzała do środka. Była to
największa i najbardziej luksusowo urządzona łazienka, jaką w życiu widziała.
Niemal połowę jej powierzchni zajmowała ogromna wanna z jacuzzi.
Wchodziło się do niej po kilku stopniach. Przy ścianie znajdowała się
podwójnej wielkości kabina prysznicowa z gładkich szklanych tafli. W długi
blat były wpuszczone dwie umywalki. W umieszczonym nad nimi lustrze
odbijało się drugie, zajmujące całą przeciwległą ścianę.
Jeszcze nigdy nie widziała czegoś podobnego, równie ekstrawaganckiego i
jednocześnie kuszącego. Z radosnym chichotem, na jaki nie pozwoliła sobie
od dzieciństwa, podbiegła do wanny i odkręciła kurki.
Na półkach umieszczonych nad wanną była cała masa olejków do kąpieli,
mydełek i innych kosmetyków. Wróciła do sypialni po piżamę. Okazało się, że
jej rzeczy już ktoś rozpakował. W szufladzie komody znalazła swoją złożoną
koszulkę.
Wanna była już pełna wody. Dostrzegła stojącą na półce szeroką świecę i
leżące obok zapałki. Bez za-
MIŁOSĆ PO TEKSASKU
113
stanowienia zapaliła ją i zgasiła górne światło. W jednej chwili znalazła się w
innym świecie. Lustra pochwyciły drgające światło świecy, zwielokrotniły je,
skąpały całe wnętrze w łagodnym blasku. Allison zrzuciła ubranie i wślizgnęła
się do wody.
Od razu poczuła się cudownie. Gorąca woda uspokajała jej zmęczone ciało.
Nacisnęła guzik, żeby włączyć podwodny masaż. Poruszona silnikami woda
zawirowała wokół niej, falowała niosąc ulgę napiętym mięśniom, kojąc
znękany umysł. Oparła głowę na wyściełanym oparciu wanny i zamknęła
oczy.
Naraz dobiegł ją jakiś cichy dźwięk, jakby ktoś delikatnie uchylił drzwi. To
przecież niemożliwe, pomyślała, unosząc lekko powieki. Oczy rozszerzyły się
jej ze zdumienia. Po drugiej stronie łazienki w otwartych drzwiach stał Cole,
ubrany w jasnozielony szlafrok.
Powierzchnia wzburzonej wody była pokryta gęstą pianą, ale Allison i tak
zanurzyła się aż po szyję.
-Co ty tu robisz? - zaczęła, ale woda, która nalała się jej do ust, zagłuszyła
ostatnie słowa. Cole uniósł brwi.
-Och, czyżbym ci nie powiedział? - zapytał ze zdziwieniem. - Nasze
sypialnie mają wspólną łazienkę.
-Nie powiedziałeś - odrzekła zduszonym głosem.
- Zapomniałeś o tym istotnym fakcie.
- Och. - Rozejrzał się wokół i znów spojrzał na nią.
- To dla mnie najlepsza część dnia, kiedy mogę
zapomnieć o wszystkim i nareszcie odpocząć. Widzę,
że znalazłaś świecę. Tak jest przyjemniej, prawda?
Sięgnął do paska szlafroka.
- Co ty chcesz zrobić?
Zrobił zdziwioną minę.
- Chyba nie będziesz mieć nic przeciwko temu, jeśli
skorzystam z wanny razem z tobą? Jest tak duża, że
oboje się w niej zmieścimy.
114
MIŁOŚĆ
PO
TKKSASKU
Nie zdążyła zaprotestować, kiedy zdjął szlafrok i wszedł do wanny.
Zaparło jej dech na widok jego potężnego, obnażonego ciała. Głos uwiązł
jej w gardle.
Do tej pory nie widziała nagiego mężczyzny, dopiero teraz to sobie
uświadomiła. Zerknęła na jego szeroką, owłosioną pierś, potężne ramiona i
barki, biodra i uda... z całej siły zacisnęła powieki. Spieniona woda z pluskiem
uderzyła o ściany wanny, kiedy się w niej zanurzył.
Cole miał rację. W środku było rzeczywiście dużo miejsca, ale nie dla
dwojga. Ze zdumiewającą nonszalancją ujął jej stopy i położył je z obu stron
swojego ciała. Westchnął głęboko.
-No i czy to nie jest cudowne? Urządziliśmy tę łazienkę zeszłej zimy. Było
z tym trochę kłopotów i wydatków, ale warto było. Taka kąpiel każdemu
świetnie robi.
-Cole, nie powinieneś tu przychodzić i dobrze o tym wiesz. Co Tony by
sobie pomyślał, gdyby nas tu zobaczył?
-Chyba nie musi o tym wiedzieć?
-Oczywiście, że nie, ale...
-To twoja prywatna sprawa, co robisz w swojej łazience, czy tak?
-Chodzi mi o to, że...
-Chodzi o to, że powinnaś się zrelaksować, a zamiast tego jesteś okropnie
spięta - odrzekł, przeciągając dłońmi po jej udach i łydkach, uciskając
lekko mięśnie.
-Cole! Przestań!
-Rozluźnij się, kochanie. Nie mam zamiaru cię napastować.
-A jak myślisz, co przed chwilą robiłeś? Ulokowałeś mnie w pokoju, który
ma wspólną łazienkę z twoją sypialnią, i zapomniałeś mnie o tym
uprzedzić. Po-
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
115
czekałeś, aż wejdę do wanny i wtedy mnie zaskoczyłeś. Ty... - zabrakło jej
słów.
-Słucham - powiedział usłużnie, podnosząc brwi.
-Czy byłbyś łaskaw wyjść stąd i poczekać, aż skończę się kąpać?
-Nie. Jeszcze coś? - zapytał z uśmiechem.
-Dobrze. W takim razie ja wyjdę, a ty się kąp... - dopiero teraz zdała sobie
sprawę, że nie może tego zrobić, jeśli nie chce stanąć przed nim naga.
Znów zanurzyła się po szyję w wodzie.
- Rozluźnij się i odpocznij. Zapewniam cię, że nie
gryzę. - Uśmiechnął się jeszcze szerzej. - Chyba żebyś
mnie zachęciła. - Sięgnął po mydło i zaczął się
namydlać.
Udała, że nie słyszy jego słów. Przyglądała się jego ruchom, patrzyła, jak
pokryte pianą gęste włosy na jego piersi podnoszą się nieco i skręcają.
Znów poczuła delikatny, przyjemny dotyk wirującej wokół niej wody.
Właściwie nie powinna się tak unosić. Przecież nic jej nie grozi.
Jednak coś nie dawało jej spokoju. Sama nie wiedziała, co o tym myśleć.
Pierwszy raz w życiu kąpała się razem z mężczyzną.
- Cole, dlaczego ty to robisz?
Popatrzył jej w oczy.
- Przez ostatnie kilka tygodni nie mogłem myśleć
o niczym innym niż o waszym przyjeździe. Cały czas
zastanawiałem się, jak to będzie. Wreszcie zrozumiałem. Chciałbym, żebyśmy
znów
stali
się
sobie
bliscy,
tak jak kiedyś. Wiem, że nie możemy tak po prostu
wymazać z pamięci tego, co się stało, zapomnieć o tych
piętnastu latach, ale spróbujmy to przezwyciężyć. Nie
chciałbym, żeby ta wizyta pozostała jedynie uprzejmym gestem. Przecież
dzisiaj prawie nie rozmawialiśmy ze sobą, ani przez chwilę nie byliśmy sami.
Myślę,
że oboje chcemy czegoś więcej. - Wyciągnął do niej
116
MIŁOSC PO TEKSASKL'
pokryte pianą dłonie. - Teraz mamy okazję, żeby się lepiej poznać.
-Nie będę się z tobą kochać - oznajmiła stanowczo.
-Dzięki za informację, kochanie, ale wcale cię o to nie prosiłem.
Poczuła, że się rumieni.
-Przynajmniej nie będzie niedomówień.
-Skoro już wszystko wiemy, to chodź, umyję ci plecy - powiedział,
przyciągając ją do siebie i odwracając tyłem.
Zaczął masować jej kark, uspokajając ją szeptem. Powoli przesuwał dłonie
coraz niżej, wprawnie uciskając napięte mięśnie. Zaczęła się rozluźniać,
oparła się wygodniej o niego. Dopiero po jakimś czasie zdała sobie sprawę, że
już nie masuje jej pleców. Delikatnie obejmował ją w talii.
Wiedziała, że powinna zaprotestować, ale ogarnęła ją jakaś dziwna
senność. Czuła się ociężała, nie miała siły się ruszyć. Głowa opadła jej na
ramię Cole'a. Zamknęła oczy i westchnęła cicho. Teraz było jej dobrze.
-Allison.
-Mhm.
-Chciałbym, żebyś przez następne tygodnie zastanowiła się nad czymś i
potem dała mi odpowiedź.
-Nad czym? - wymruczała sennie.
-Czy zgodzisz się wyjść za mnie, żebyśmy już zawsze byli razem we
trójkę, nie tylko po parę dni od czasu do czasu?
Obudziła się w niej czujność. Spróbowała się wy- prostować.
- Poczekaj, nic na razie nie mów. Chciałbym, żebyś
to sobie przemyślała, żebyś wiedziała, czego pragnę
i do czego zmierzam. Nie przypominaj mi, że nie byłem
przy tobie w chwili, kiedy najbardziej tego potrzebo-
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
117
wałaś. Wiem o tym. Teraz chodzi mi o coś innego - chcę, żebyś uwierzyła, że
już nigdy cię nie opuszczę, że zawsze będę przy tobie. Nie tylko dlatego, że
możesz mnie potrzebować. To ja ciebie potrzebuję, bez ciebie moje życie
nigdy nie będzie pełne. Wytrwałem piętnaście lat, ale nie chcę już tak żyć
dłużej. - Delikatnie odchylił na bok jej głowę, dotknął ustami szyi. - Ko-
chanie, pomyśl nad tym, dobrze? Wrócimy do tego, zanim wyjedziesz.
Odsunął ją lekko i podniósł się, Allison obronnym gestem uniosła ręce,
osłaniając się przed ociekającą z niego wodą. Colą wyszedł z wanny, osuszył
się ręcznikiem i włożył szlafrok.
- Tylko się nie utop, słyszysz? - uśmiechnął się do niej i cicho zamknął za
sobą drzwi, zostawiając ją samą.
W nagłej ciszy, przerywanej tylko cichym szemraniem falującej wody,
Allison zamrugała gwałtownie powiekami. Czy to wszystko zdarzyło się
naprawdę? Drgający płomień świecy odbijał się w lustrach, w jego łagodnym
blasku wszystko wydawało się nierzeczywiste jak senne marzenie.
Czy Cole naprawdę tu był? Co on zrobił? Nawet nie przypuszczała, że
może aż tak odczuć jego obecność. Wprawdzie gdy podjęła decyzję o
przyjeździe na ranczo, zdawała sobie sprawę, że będzie musiała się mieć
przed nim na baczności, ale była pewna, że przynajmniej w swojej sypialni i
łazience jest bezpieczna.
Co teraz zrobić? Poprosić o inny pokój? Zamykać się na klucz? A może
poczekać na rozwój wypadków?
Uśmiechnęła się do siebie.
Właściwie dlaczego nie skorzystać z pobytu tutaj, pogodzić się z
przeszłością i spojrzeć na życie inaczej, nacieszyć się nim?
Z ociąganiem wyłączyła urządzenie do masażu.
118
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
Woda uspokoiła się. Allison wyszła z wanny przepełniona jakimś nowym,
radosnym podnieceniem.
Osuszyła się ręcznikiem, ciesząc się jego przyjemnym, miękkim dotykiem.
Powoli przeciągała nim po rozgrzanej skórze. Naraz zadrżała.
-Niemal zapomniałem... - usłyszała za sobą głos Cole'a. Dostrzegła w
lustrze jego odbicie. Stał na progu. Chyba przyglądał się jej od dłuższej
chwili. Serce jej gwałtownie zabiło. Spotkała w lustrze jego wzrok, szybko
osłoniła rękami piersi.
-Allison, jesteś piękna.
Poczuła na karku dotyk jego ust. Musnął włosami jej policzek. Bezwolnie
odwróciła się do niego, lekko uniosła głowę i wspiąwszy się na palce, dotknęła
jego ust. Były takie gorące. Całowała go namiętnie. Cole jęknął cicho i, nie
odrywając warg od ust Allison, wziął ją na ręce.
Przywarła do niego mocniej, objęła rękami za szyję. Teraz on był całym jej
światem.
Pod plecami poczuła miękki dotyk cienkich prześcieradeł. Cole przytłaczał ją
swoim ciężarem. Na chwilę oderwał od niej usta, oboje łapczywie nabrali
powietrza. Lekko przesunął rękami po jej ciele, jakby odnajdując je na nowo.
Allison poddawała się jego pieszczotom, oboje zatracali się w nich, zapominali
o przeszłości, o wszystkim, znów liczyli się tylko oni dwoje.
- Allison, nie mogę już dłużej... -jęknął nagle Cole,
ale ona już tego prawie nie usłyszała. Ten jeden raz,
kiedy przeżyła coś podobnego, był tak dawno temu, że
tamto
wspomnienie
zblakło.
Wszystko
było
nowe
i nieznane -jego cudowna obecność, sposób, w jaki jej
dotykał, męski zapach, urwany oddech, smak jego
skóry.
Nie mogli już dłużej czekać. Splątane ciała zadrżały w szaleńczym rytmie.
Cole krzyknął cicho, objął ją jeszcze mocniej, aż do bólu, aż do stłumionego
szlochu.
MIŁOŚĆ PO TKSASKU
119
Allison przywarła do niego z całej siły. Już nigdy go nie opuści, nigdy nie
pozwoli mu odejść. Cole westchnął głęboko, obrócił się na bok. Leżeli mocno
objęci. Allison popatrzyła na jego wilgotną twarz. Miał zamknięte oczy.
Uśmiechnęła się i leciutko dotknęła jego policzka. Otworzył powieki,
popatrzył na nią z bliska.
-To nie było zamierzone - wymruczał przepraszająco.
-Naprawdę?
-Naprawdę. Chciałem tylko uświadomić ci swoją obecność.
-I to ci się udało.
-Chciałem tylko obudzić w tobie pragnienie. Przebić ten mur, jaki nas
dzielił od mojego przyjazdu do Mason.
-To też ci się udało.
-Wydawało mi się, że potrafię nad sobą panować. Nie przypuszczałem, że
posuniemy się aż tak daleko.
-Ach tak. Chciałeś mnie roznamiętnić i odejść, tak?
-Mniej więcej - przyznał z bladym uśmiechem.
-To nie świadczy o tobie najlepiej.
-Możliwe.
-To, co się stało, niczego jeszcze nie dowodzi, Cole.
-W każdym razie potwierdza, że dobrze nam ze sobą w łóżku,
-Ale to jeszcze za mało, żeby podjąć decyzję.
-Uważam, że to bardzo dobry początek.
-Cole, wtedy oboje byliśmy dziećmi i nie mieliśmy pojęcia, czego chcemy
od życia.
-Mów za siebie. Ja zawsze świetnie wiedziałem. Pod tym względem nic się
nie zmieniło.
-Ja się zmieniłam, Cole .Już nie jestem tamtą małą dziewczynką, która
deptała ci po piętach.
Pogładził delikatnie jej ciało.
120
MIŁOŚĆ
PO
TESSASKU
-To prawda, że trochę się zmieniłaś, ale nie widzę w tym nic złego.
-Cole, od dawna jestem zdana tylko na siebie. Nauczyłam się niezależności,
cenię swoją wolność.
-Przecież nie chcę, żebyś z tego rezygnowała.
-Naprawdę?
-Oczywiście, że nie. Jestem dumny z tego, że potrafiłaś dać sobie radę,
wyrobiłaś sobie nazwisko, odkryłaś swoje zdolności. Chcę tylko, żebyś stała
się częścią mojego życia.
-Chodzi ci o mnie... czy o Tony'ego?
-O czym ty mówisz?
Przez dłuższą chwilę patrzyła na niego w milczeniu.
- Sama nie wiem. Przez tyle lat nie zrobiłeś nic,
żeby mnie znaleźć, chociaż nie ukrywałam się przed
tobą.
Dopiero
kiedy
spotkałeś
Tony'ego.
Rozumiem
to, że chcesz poznać syna, ale nie musisz mnie też brać
pod uwagę. To nie musi być transakcja wiązana.
Zmrużył oczy i odsunął się. Sięgnął po papierosa, zaciągnął się dymem.
Popatrzył na nią dopiero po chwili.
- Wiesz, nie mówmy teraz ani o Tonym, ani o tobie.
Jeśli myślisz, że kochałem się z tobą tylko dlatego, to
rzeczywiście masz rację - jednak cię nie znam. Ani, co
jest tak samo ważne, ty nie znasz mnie.
Już nie był czułym kochankiem. Jej serce przepełniła rozpacz. Wspomniała
minione smutne lata. Jak mogła sądzić, że powrót do przeszłości nie przyniesie
cierpienia?
Sięgnęła po pogniecioną podomkę, okryła się i wstała.
-Widzisz, Cole? Seks niczego nie rozwiązuje- powiedziała, odwracając się
w stronę drzwi.
-Dla ciebie to nie było nic więcej? Tylko chwila przyjemności? Chciałaś
zapomnieć o wszystkim i iść sobie? W takim razie nie dziwię się, dlaczego
jesteś sama.
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
121
Allison zatrzymała się i popatrzyła na niego.
-Nie oskarżaj mnie, Cole. Ciebie też przez piętnaście lat nie ciągnęło do
ołtarza.
-Masz rację. Na własnej skórze doświadczyłem, że nie należy wierzyć
słowom kobiety.
-To zabawne - odrzekła z uśmiechem Allison. - Ja dowiedziałam się tego
samego o mężczyznach. Może więc mamy ze sobą więcej wspólnego, niż
na początku sądziłam. Dobranoc, Cole.
Odwróciła się i wyszła, zostawiając go wpatrzonego w dzielące ich
zamknięte drzwi.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
- Cole, jak możesz mieszkać gdzieś indziej niż tu?
- zapytał Tony, kiedy nazajutrz wybrali się na przejażdżkę.
Cole miał za sobą bezsenną noc. Ten wypad zaplanowali z Tonym już
wczoraj. To dlatego ponownie wszedł wieczorem do łazienki - chciał
zaproponować Allison, by im towarzyszyła.
Allison też chyba nie zmrużyła oka. Kiedy rano zeszła na śniadanie, miała
spuchnięte powieki i podkrążone oczy. Jeździli już od jakiegoś czasu, ale
jeszcze nie odezwała się ani słowem. Tony wychodził ze skóry, żeby
podtrzymać rozmowę.
- Masz rację, to nie jest łatwe - odezwał się Cole
- ale oprócz rancza mam jeszcze kilka interesów,
którym też muszę poświęcać trochę czasu. Dlatego
sprawy rancza zostawiłem innym.
-Cameronowi i Cody'emu?
-Cameron pracuje razem ze mną. A Cody? No cóż, on chyba sam jeszcze
dokładnie nie wie, czym chciałby się zajmować. Bywa tu od czasu do czasu.
Ma własne sprawy.
-W takim razie, kto kieruje ranczem?
-Zatrudniamy zarządcę i kilku pracowników, oczywiście jest jeszcze moja
ciotka... -Do diabła, stało się.
-Twoja ciotka?
-Tak. Zajmuje się głównie prowadzeniem domu.
-Dlaczego jeszcze jej nie widziałem?
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
123
-Nie ma jej tu teraz -powiedział, unikając wzroku Allison. - Wyjechała.
-Wróci przed naszym wyjazdem?
-Wątpię.
Letty stanowiła kolejny trudny problem. Do diabła, miał już dość tego
ciągłego roztrząsania, czy przypadkiem nikt nie poczuje się urażony. W końcu
teraz już nie jest ważne, co Letty kiedyś zrobiła. Należy do rodziny. To ona
zajęła się wszystkim po śmierci rodziców. Musi doprowadzić do tego, by
Allison pogodziła się z jej obecnością.
Po wczorajszej nocy miał złe przeczucia. Allison chyba była bardziej
skłonna przebaczyć ciotce niż jemu. Jak mógł dopuścić, by sprawy wymknęły
mu się spod kontroli? Jak mógł tak się zachować? Był zbyt pewny siebie,
sądził, że potrafi nad sobą zapanować. Dostał gorzką naukę.
- Cole?
Otrząsnął się z tych rozważań. Tony już kilka razy powtórzył jego imię.
-Przepraszam, zamyśliłem się - uśmiechnął się do jadącego obok niego
chłopca.
-Nie szkodzi. Mojej mamie to też się często zdarza. Jestem
przyzwyczajony. Zastanawiałem się, w którym miejscu kończy się twój
teren. Jeździmy już tyle godzin i natykamy się tylko na bydło i wiatraki.
Cole rozejrzał się wokół. Odjechali już kawał drogi od zabudowań.
Wskazał ręką na ciągnące się w oddali wzgórza.
-Tamte góry ograniczają naszą ziemię od północy. Na południe posiadłość
ciągnie się niemal do granicy z Meksykiem na Rio Grandę.
-Przecież to jest ogromny obszar! -wykrzyknął ze zdumieniem Tony.
-To prawda.
124
MIŁOŚĆ
PO
TEKSASKU
- Och! - Odwróci! się do Allison. - Wiedziałaś, że
to ranczo jest takie wielkie?
Twarz Allison była osłonięta rondem kapelusza, na oczach miała ciemne
okulary. Trudno było odgadnąć, co myśli.
- Nie chcę psuć wam zabawy - powiedziała skruszona - ale już bardzo
dawno
nie
jeździłam
konno.
Jeśli zaraz nie wrócimy, to przez następne dni będę
siedzieć na poduszce.
Tony roześmiał się i spojrzał na Cole'a.
- W takim razie chyba musimy zostawić ją w do
mu, co?
Nigdy! zarzekł się w duchu Cole. Cameron tylko czeka, żeby ją zabawić.
Przypomniał sobie Cody'ego. Do tej pory z pewnością już się czegoś
dowiedział o wypadku. Gdzie on się teraz podziewa?
- Właściwie ja też powinienem wracać. O jedenastej będę miał ważny
telefon.
Nie potrafił pozbyć się bezsilnej złości. Było tyle rzeczy, które chciał
powiedzieć Allison na osobności, miał tyle do powiedzenia Tony'emu i nie
mógł tego zrobić. Przynajmniej nie teraz, póki chłopiec nie pozna prawdy.
Chwilami zdawało mu się, że jest w sytuacji bez wyjścia.
Po raz pierwszy w życiu nie potrafił zapanować nad tym, co się działo. Źle
się czuł w takiej roli. Zerknął z ukosa na Allison. Od rana nawet na niego nie
spojrzała.
Właściwie sam sobie był winien. Pięknie się zachował wczoraj wieczorem.
Nie powinien się nawet łudzić, że jego przeprosiny mogłyby coś zmienić.
Dopiero o pierwszej przestał zajmować się urzędowymi sprawami. Kiedy
wyszedł ze swojego gabinetu, Tony i Cameron grali w pokera.
- Gdzie jest twoja mama? – zapytał Cole z pozorną
obojętnością w głosie.
MIŁOŚĆ
PO
TEKSAS
KU
125
- Poszła do siebie na górę. - Tony oderwał się od
gry i popatrzył na niego. - Jazda dała jej w kość
- wyjaśnił z szerokim, typowym dla Callawayów
uśmiechem. — Chyba nie było jej z nami lekko.
Cameron podniósł oczy na brata.
- Kiepsko wyglądasz, stary. Idź się zdrzemnąć. Ja
się zajmę Tonym.
Weszła Rosie z tacą zastawioną szklankami z lemoniadą i ciasteczkami.
-Może zostawiłaś coś dla mnie na lunch? - zapytał ją Cole.
-Jasne. Przynieść ci tutaj?
-Nie, Wystarczy, jeśli powiesz, gdzie mogę to znaleźć.
-Na przykrytej tacy, w lodówce.
Poszedł do kuchni, zerkając po drodze do wydzielonego z części patio
oszklonego pokoju, gdzie w dziecinnym łóżeczku spała Trisha, otoczona
swoimi zabawkami.
Oddałby wszystko, by mieć taką córeczkę, którą oboje z Allison mogliby
razem wychowywać...
Nagle przeszyła go gwałtowna myśl. O Boże, nie! Nie, tylko nie to!
Otworzył lodówkę, wyjął talerz z sałatką i kanapkami. Przysiadł na brzeżku
stołka przy kuchennym barku. Musiał zaspokoić głód, choć szkoda mu było
czasu na jedzenie. Musi natychmiast porozmawiać z Allison. Musi się do-
wiedzieć... Ale z niego bezmyślny idiota. Dlaczego nie pomyślał...
Odstawił talerz do zlewozmywaka, opróżnił drugą szklankę mleka i pognał
po schodach na górę. Drzwi do pokoju Allison były zamknięte. Może spała?
Jeśli tak, nie będzie jej budzić. Wszedł do swojej sypialni, ściągnął ubranie. Po
tej porannej przejażdżce prysznic dobrze mu zrobi. Wszedł do łazienki. Od
razu poczuł lekki zapach perfum Allison. Na półce nad umywalką
126
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
leżała jej szczotka do włosów i grzebień. Uśmiechnął się na ten widok.
Kończył zapinać koszule, kiedy wydało mu się, że słyszy jakiś dźwięk.
Boso podszedł do drzwi, uchylił je bezgłośnie i zajrzał do jej pokoju. Allison
leżała na brzuchu, z zamkniętymi oczami i skrzywioną twarzą.
- Co ci jest? - zapytał szeptem, nie chcąc jej budzić,
w razie gdyby spała.
Otworzyła oczy i popatrzyła na niego.
-Czy ty nigdy nie pukasz?
-Bałem się, że mogę cię obudzić.
-Za bardzo jestem obolała, żebym mogła zasnąć.
-Dlaczego wcześniej nic nie powiedziałaś?
-Żeby wam popsuć przyjemność? Tony był zachwycony jak nigdy. Nie
widziałam go w takim stanie od ostatniego koncertu jego ulubionego
piosenkarza.
-Poczekaj chwilę.
Wszedł do łazienki i wyjął z szafki z lekarstwami jakąś buteleczkę. Wrócił
i usiadł na brzegu łóżka.
-Co ty chcesz zrobić?
-Chcę ci trochę ulżyć — uśmiechnął się.
-O tak! Z pewnością!
- Źle mnie zrozumiałaś - zaprzeczył i zaczął podciągać jej koszulkę.
Allison z jękiem uniosła się na łokciu.
- Cole, natychmiast mnie zostaw. Nie wykorzystuj
tego, że nie mogę się ruszyć. Idź sobie, proszę.
Wybuchnął śmiechem.
- Zobaczysz, że to nie tylko będzie przyjemne, ale
i pupa przestanie cię boleć.
Odciągnął aż do talii jej koszulę, zwilżył dłonie odrobiną płynu z butelki i
przemawiając do niej uspokajająco, rozpoczął masaż.
Powoli napięte mięśnie zaczęły się rozluźniać. Wprawnymi ruchami
masował jej pośladki i uda. Allison początkowo jęczała z bólu, ale po chwili
MIŁO
SC
PO
TEKSASKL
127
uspokoiła się, oddychała coraz równiej, wreszcie zamknęła oczy i usnęła.
Cole wstał po cichutku, zabrał butelkę i schował ją na miejsce. Zerknął na
prysznic, zastanawiając się, czy ostudziłaby go zimna woda.
Musi zająć myśli czym innym. Wrócił do siebie, skończył się ubierać i
zaczął schodzić na dół. Dobiegły go głosy Camerona i Tony'ego.
- Wiesz, ciągle nie mogę zrozumieć - mówił Tony
- dlaczego mama nigdy mi nie powiedziała, że was
zna. Przecież jesteście sławni, co chwila piszą coś na
wasz temat. A ona nigdy nie wspomniała o żadnym
z was ani słowem. Czy to nie jest dziwne?
Cole zatrzymał się, ciesząc się, że tym razem to nie on musi znaleźć
odpowiedź.
-Chyba musisz zapytać o to swoją mamę. Wiesz, każdy ma swoje powody.
Nie ma co zgadywać.
-Racja. Ale wiesz co, zaczynam podejrzewać, że za tym coś się kryje.
-Co masz na myśli?
-Wydaje mi się, że mama i Cole kiedyś się pokłócili... może to była
sprzeczka zakochanych czy coś takiego.
Cole nie ruszył się z miejsca. Chciał usłyszeć odpowiedź Camerona.
-Dlaczego tak sądzisz?
-Oni czasami tak dziwnie na siebie patrzą. Wtedy, kiedy myślą, że nikt tego
nie widzi. - Cameron roześmiał się. - Wiesz, jakoś nie mogę się oswoić z
myślą, że mama może się kimś interesować- z ociąganiem dodał Tony.
-Chyba mówiłeś wcześniej, że się z kimś spotyka.
-Tak, ale to co innego. Ed przyjeżdża do miasta raz czy dwa razy w
miesiącu. Oni właściwie tylko się przyjaźnią. Przy nim mama się nie
denerwuje ani nie rumieni, tak jak w obecności Cole'a.
128
MIŁOŚĆ
PO
TEKSASKU
-Naprawdę? To ciekawe.
-Jak myślisz, czy oni się pokłócili?
-Nawet jeśli tak było, to nic mi o tym nie wiadomo. Bytem wtedy dzieckiem.
-Znałeś mojego tatę?
Zapadła głęboka cisza. Cole uśmiechnął się do siebie. Chyba już powinien
wybawić brata z opresji.
-Nie, chyba nie,
-Widzisz? To kolejna dziwna sprawa. Jak to możliwe, że nikt go nie
pamięta? Wydaje mi się...
-No i kto wygrywa? - zapytał Cole, wchodząc do pokoju i zbliżając się do
nich. Cameron spojrzał na niego jak tonący, któremu w ostatniej chwili
podano pomocną dłoń.
-Cameron - odrzekł Tony.
Wszyscy trzej popatrzyli na rozłożone karty.
- Możesz zagrać za mnie - zaproponował Cameron, sięgając po swoje kule.
- Chyba pójdę się zdrzemnąć. Trochę się dzisiaj zmęczyłem. - Zerknął na
Tony'ego, a potem znacząco spojrzał na Cole'a.
Cole zajął jego miejsce.
-Czy Cameron powiedział ci, dlaczego chodzi o kulach? - zapytał chłopca,
kiedy zostali sami.
-Tak, wspomniał mi o wypadku. To naprawdę straszne, stracił żonę i został
ranny.
-Widziałeś jego córeczkę?
-Och, tak! - Twarz Tony'ego rozjaśniła się w uśmiechu,- Rosie przyniosła
ją tutaj, kiedy mała się przebudziła. Jest bardzo fajna.
-Też tak myślę.
-Cole, dlaczego się nie ożeniłeś? Jesteś przecież głową rodziny. Nie
chciałbyś mieć dzieci, którym kiedyś mógłbyś to wszystko zostawić?
Boże, dlaczego ten dzieciak nie mówi o samochodach czy dziewczynach,
albo zespołach muzycznych, tak jak inni chłopcy w jego wieku?
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
129
-Nigdy nie myślałeś o zajęciu się w przyszłości dziennikarstwem? - zapytał
Cole, sięgając po papierosa.
-Dlaczego pytasz? - zdziwił się Tony.
-Bo świetnie sobie radzisz z wyciąganiem informacji.
-Chcesz powiedzieć, że jestem wścibski?
-Po prostu nigdy nie wiem, czego się po tobie spodziewać.
-Ale jak mogę się czegoś dowiedzieć, jeśli nie będę pytać?
- No tak. Wracając do sprawy małżeństwa...
Frontowe drzwi trzasnęły z hałasem i w holu rozległ
się dźwięk czyichś szybkich kroków.
-Jest tu kto? - zawołał ktoś głośno,
-Tu jesteśmy, Cody! - odkrzyknął Cole z uśmiechem, puszczając oko do
Tony'ego.
Podniósł się na powitanie brata. Cody zatrzymał się w pół kroku na widok
wstającego z podłogi chłopca. Popatrzył na niego, potem przeniósł zdumiony
wzrok na Cole'a.
-Cody, poznaj Tony'ego Alvareza. Tony, to mój najmłodszy brat, Cody.
-Cieszę się, że mogę cię poznać - powiedział Tony, wyciągając rękę.
Cody nie mógł oderwać od niego wzroku. Podobieństwo do Callawayów
było wprost uderzające. Mocno uścisnął jego dłoń.
-Ja też się cieszę. Nie wiedziałem o twoim przyjeździe.
-Przyjechaliśmy z mamą wczoraj.
-Allison też tu jest? - Cody popatrzył na brata ze zdumieniem.
-Wiedziałbyś o tym wcześniej, gdybyś tu wpadł czy dał jakiś znak życia.
Cody skrzywił się, słysząc jego ton.
- Przepraszam, ale nie przywykłem opowiadać się
z tego, co robię.
130
MIŁOŚĆ
PO
TEKSASKU
-Widzę, że Letty nie miała na ciebie aż takiego wpływu, jak się obawiałem.
-Masz rację - uśmiechnął się Cody, - Zawsze twierdziła, że jestem
niepoprawny. A wiec - znów spojrzał na Tony'ego - jak długo tu zostajecie?
-Parę tygodni.
-To świetnie. Musimy się gdzieś razem wybrać czy coś sobie zaplanować,
żeby się lepiej poznać.
-Skąd wiedziałeś, że moją mamą jest Allison Alvarez?
-Bo tylko ona mogła dać ci takie imię i nazwisko - bez zastanowienia
odrzekł Cody.
Ta odpowiedź nie zadowoli go na dłuższą metę, pomyślał Cole. Musi jak
najszybciej porozmawiać z Allison.
Wieczorem, kiedy wyszła z łazienki, zastukał do niej. Tym razem
poczekał, aż zaprosi go do środka. Siedziała przy toaletce i szczotkowała wło-
sy.
-Musimy porozmawiać.
-W takim razie mów - odrzekła krótko.
-Musimy pomówić o Tonym.
Przestała czesać włosy i spojrzała na jego odbicie w lustrze.
-O co chodzi?
-Posłuchaj - odezwał się Cole i zaczął przemierzać pokój. - On jest bardzo
bystry. Zaczyna układać sobie wszystko w całość i zadawać pytania. Już to
robi, A ja nie chcę go oszukiwać.
-Jakie pytania?
-Między innymi na temat swojego ojca. Może pamiętasz, mnie też wczoraj
o to pytał. Dzisiaj przypadkiem usłyszałem, jak wypytywał Camerona. -
Odwrócił się i popatrzył na nią. - Allison, musimy powiedzieć mu prawdę.
Opuściła wzrok na swoje dłonie.
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
131
- To pierwszy krok, żeby zmienić go w Callawaya,
tak?
Podszedł bliżej i ukląkł przed nią.
-Kochanie, przecież sama to rozumiesz. Czy tego chcesz czy nie, kocham
cię. Zawsze cię kochałem i zawszę będę cię kochać. Wczoraj wieczorem
powiedziałem, że chcę się z tobą ożenić. Naprawdę tego pragnę. Czy nie
widzisz, że powinniśmy usiąść razem z nim i wszystko mu wytłumaczyć?
-Oskarżając mojego ojca i twoją ciotkę?
-Zapomnijmy o winnych. Powiedzmy mu prawdę. Popełniliśmy błąd, to
prawda. Przecież jesteśmy tylko ludźmi. Tony musi to zrozumieć. -
Wyciągnął ręce i przytulił ją do siebie, opierając głowę na jej piersi.
Powoli położyła dłonie na jego głowie, zanurzyła palce w miękkich
włosach. Przypomniała sobie, że często tak samo tuliła do siebie syna.
Kochała ich obu. Sama nie wiedziała, co robić. Z jednej strony chciała
oszczędzić chłopcu cierpień, ale nie chciała odbierać mu jego dziedzictwa.
-Masz rację - westchnęła w końcu. - Nie mogę dłużej ukrywać przed nim
prawdy, zwłaszcza teraz, kiedy cię poznał.
-Powiem mu, że się pobieramy, dobrze?
-Nie! - Wyprostowała się gwałtownie. - Jeszcze za wcześnie, żeby o tym
mówić.
-Dlaczego? Czy pomyślałaś, że może wczoraj poczęliśmy nowe życie?
Chyba że stosujesz jakieś zabezpieczenia.
Popatrzyła na niego z przerażeniem.
-Widzisz, a więc jest taka możliwość - powiedział, kiedy ciągle milczała.
-Och, Cole - wyszeptała wreszcie. - W ogóle mi to nie przyszło do głowy.
Ani przez chwilę. Nie mogę wprost uwierzyć, jak mogłam być taka
nieodpowiedzialna. Zwłaszcza po tym, co przeszłam z Tonym.
132
MIŁOŚĆ PO TEKSASKL
- Wczoraj wieczorem żadne z nas nie było zbyt
rozsądne. To moja wina.
Łzy pociekły jej po policzkach.
-Nigdy nie chciałam, żebyś ożenił się ze mną dlatego, bo musisz!
-Kochanie, o czym ty mówisz? Nigdy tak nie myślałem. Nie rozumiesz?
Przecież ja cię kocham. Jak mam cię o tym przekonać?
W milczeniu otarła załzawione oczy. Znów nie panował nad tym, co się
działo. Nie cierpiał tego.
-Może jutro z nim porozmawiamy, co? Moglibyśmy wybrać się we trójkę
na piknik.
-Nie ma mowy, przez najbliższe dni nawet nie podejdę do konia.
-Możemy pojechać furgonetką. Sami. Nikt nam nie będzie przeszkadzać.
Wtedy mu wszystko wyjaśnię. Co ty na to?
-Chyba nie mam innego wyjścia. Muszę się zgodzić.
Wstał, wziął ją za rękę i przyciągnął do siebie. Przytulił ją czule.
- Kochanie, to twój syn. Jest dzielny i wrażliwy.
Zrozumie, jestem tego pewien.
Bezskutecznie próbowała się uśmiechnąć.
-Jest też twoim synem. Jest gwałtowny i nieopanowany. Nie pogodzi się z
tym, że go okłamaliśmy, Cole. Wiem o tym.
-Zobaczymy. Ale chyba nas wysłucha?
-Mam nadzieję. Może będzie tak bardzo chciał się wszystkiego
dowiedzieć, że zanim ucieknie, wysłucha do końca, co mamy mu do
powiedzenia.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
- Wymyśliliście to sobie, tak? - zapytał Tony, nie
spuszczając oczu z Allison i Cole’a.
Właśnie skończyli jedzenie i odpoczywali pod drzewem nad jednym z
niezbyt odległych od domu jeziorek.
- Zrobiliście tak, bo nie chcecie, żebym poznał
prawdę o moim ojcu - chrapliwie dodał Tony, zanim
jeszcze Cole zdążył coś powiedzieć. Odwrócił się do
matki. Oczy miał pełne łez. - Nigdy nie chciałaś
o nim mówić, no przyznaj. On był zły, wstydziłaś się
go. To dlatego razem z Cole'em obmyśliliście sobie
to kłamstwo.
Allison spojrzała na Cole'a.
-Tony, nigdy nie wstydziłam się twojego ojca, nigdy. To twój dziadek
wymyślił tę historyjkę o moim nieszczęśliwym, krótkotrwałym
małżeństwie. Nie wiem, czy to był dobry pomysł, czy nie. W każdym razie
nigdy nie próbowałam tego w jakiś sposób zmienić, nawet po jego śmierci.
Wydawało mi się, że tak będzie lepiej dla ciebie. Nie chciałam wracać do
przeszłości, byłam pewna, ze wszystko już pozostało za mną, że to
skończona sprawa. Nigdy nawet przez myśl mi nie przeszło, że
kiedykolwiek ponownie zobaczę Cole'a. Uznałam, że tak naprawdę to nie
ma żadnego znaczenia, kto jest twoim ojcem.
-Nie ma znaczenia! - wykrzyknął z rozpaczą Tony. - Jak mogłaś tak
myśleć? Przez tyle lat byłem pewny, że mój ojciec nie żyje, że mam tylko
ciebie.
134
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
A teraz... - Popatrzył na Cole'a oskarżycielsko. - Jeśli to prawda, że jesteś
moim ojcem, to dlaczego dowiaduję się o tym dopiero teraz?
- Bo nie miałem pojęcia o twoim istnieniu. Aż do
tego dnia, kiedy spotkaliśmy się na plaży. Tony, uwierz
mi, gdybym o tobie wiedział, nigdy by nie doszło do
tego, że przez tyle lat nie byliśmy razem.
Chłopiec zwrócił się do matki.
- Dlaczego mu nie powiedziałaś? Dlaczego on nic
o mnie nie wiedział? Dlaczego zrobiłaś z tego tajemnicę?
Allison wzięła głęboki oddech.
-Przez cały czas myślałam, że on wie. Dopiero teraz okazało się, że Cole nie
dostał ode mnie żadnego listu. Nie miał pojęcia o tym, że spodziewam się
dziecka, Powiedziano mu tylko, że razem z dziadkiem opuściliśmy ranczo.
Nie wiedział, gdzie jestem, jak mnie znaleźć. W niewielkim odstępie czasu
zdarzyło się wówczas wiele spraw, których wcześniej nie mogliśmy
przewidzieć.
-Tyle razy mi powtarzałaś, że każdy powinien być odpowiedzialny za
swoje czyny, tłumaczyłaś, jakie to jest ważne, mówiłaś o bezpiecznym
seksie i tak dalej, a teraz nagle dowiaduję się, że ty... - Urwał i z trudem
przełknął ślinę.- Nie wierzę w to! To wszystko jest niemożliwe. Wpadam
na kogoś na plaży i okazuje się, że... - Potrząsnął głową z niedowierzaniem
i wstał gwałtownie. - Cale życie mnie okłamywałaś! Przez cały czas
mówiłaś, że mój ojciec nie żyje, chociaż to wcale nie była prawda!
Okłamałaś mnie!
Odwrócił się na pięcie i jak szalony pognał przed siebie, w stronę drogi, którą
tu dotarli. Allison poderwała się na równe nogi.
-Tony! Poczekaj! Tony!
-Zostaw go teraz - powiedział cicho Cole. - Dajmy mu czas. Musi oswoić
się z tym, co usłyszał. To dla niego szok.
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
135
-Ale on mnie znienawidzi - wykrztusiła Allison łamiącym się głosem.
-Dlaczego tak myślisz?
-Bo go okłamałam. Nie powiedziałam mu o tobie. Tyle razy mu
powtarzałam, że uczciwość jest najważniejsza, że zawsze należy mówić
prawdę, nawet jeśli to przysporzy kłopotów. On świetnie to pamięta. - Z
rozpaczą zacisnęła palce. - Teraz zobaczy, że sama nie przestrzegałam
zasad, które chciałam mu wpoić.
Czulą się tak fatalnie, że już sama nie wiedziała, co zrobić. Coraz mocniej
splatała ręce.
- Nie chciałam, żeby cierpiał. Przecież to jeszcze
dziecko! Chciałam, żeby wiedział, jak bardzo go
kocham i że to dlatego nie powiedziałam mu prawdy.
Cole podniósł się i przyciągnął ją do siebie,
-Allison, on wie, że ty go kochasz. Uwierz mi. Ale teraz musi sam sobie
poradzić z tym, co usłyszał. Nie rozumiesz? Nadszedł czas, że musisz
przestać go chronić. Zasłużył sobie na to, by znać prawdę. Teraz sam
zdecyduje, co z tym zrobić. Potrzebuje czasu, żeby to wszystko przemyśleć,
żeby się z tym pogodzić. Może musi się wypłakać, może pragnie
krzyczeć?- Rozejrzał się wokół. - Tu jest najlepsze miejsce na takie rzeczy,
gdzie mógłby sobie na to pozwolić?
-A jeśli się zgubi?
-Nie martw się, tutaj się nie zgubi, jesteśmy blisko domu. Dajmy mu
trochę czasu. Pamiętasz, co powiedział mi wczoraj w samochodzie? Że
najważniejszy dla niego jest cel, do którego zdąża?
Skinęła głową, w milczeniu otarła łzy płynące jej po policzkach.
- Teraz sam się przekona, ile są warte jego poglądy
- ciągnął cicho Cole. - Przecież on nadal jest tą samą
osobą. Tak naprawdę to nic się nie zmieniło, poza tym,
że teraz patrzy na siebie inaczej. Musi się z tym oswoić,
ale da sobie radę. Wiem, że tak będzie.
136
MIŁOŚĆ
PO
TKKSASKU
Allison pochyliła się i zaczęła wkładać do koszyka pozostałości po
pikniku.
-On czuje się teraz zdradzony.
-Bo tak jest, Z tobą i ze mną było tak samo. Teraz, z innej perspektywy,
widzę, że wszystko mogło potoczyć się zupełnie inaczej. Mogłaś
zadzwonić do mnie, kiedy nie odpisałem na twoje listy... Ja mogłem być
bardziej dociekliwy. Ale w tamtym czasie robiliśmy to, co mogliśmy. Teraz
szkoda naszych sił i zdrowia na niewczesne żale. Chciałem, żeby Tony
poznał prawdę. Dla mnie to też było trudne i tak samo bolesne, jak dla
ciebie i dla niego. Ale trzeba było to zrobić.
Złożył koc, wziął koszyk i schował wszystko do samochodu.
- Dajmy mu czas, dobrze? Mam przeczucie, że
niedługo wróci. Ale teraz przynajmniej zna prawdę.
Ruszyli w stronę domu.
-Wiesz - odezwała się po chwili Allison. - Wydawało mi się, że już
pogodziłam się z przeszłością. Dopiero kiedy tu przyjechaliśmy... Znów
odżyły dawne wspomnienia.
-Mam nadzieję, że nie tylko te złe.
-Nie, ale to jest bolesne. Już nie jestem tą młodą dziewczyną, jaką kiedyś
byłam, a teraz wydaje mi się, że znów jestem taka jak dawniej, i od nowa
odbieram wszystko tak jak kiedyś. - Odwróciła się i popatrzyła na jego
profil. - Nie jest mi z tym łatwo. Byłam zadowolona z życia. Miałam
Tony'ego i swoją pracę. Spokój ducha. To dla mnie ważne.
-Nie chcę ci tego odbierać. Chcę tylko stać się częścią twojego życia. Od
ciebie zależy, czy tak w przyszłości będzie.
Popatrzyła na swoje zaciśnięte ręce. Spróbowała rozluźnić palce.
- Zobaczymy - szepnęła tylko, wiedząc, że stało się
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
137
coś nieodwołalnego i jej życie już nigdy nie będzie takie jak do tej pory.
Cole nie ruszył się z gabinetu. Nie chciał zakłócać spokoju Allison, jeśli
chciała skorzystać ze wspólnej łazienki. Poza tym chciał poczekać na
Tony'ego. Zawsze istniała możliwość, że chłopiec może zabłądzić.
Postanowił zaczekać jeszcze godzinę. Jeśli do tej pory Tony się nie pokaże,
pójdzie go szukać.
Allison zdenerwowała się, kiedy syn nie wrócił na kolację. Cole uspokajał
ją, zapewniał, że Tony z pewnością trafi do domu. Podświadomie czuł, że
chłopiec wróci dopiero wtedy, gdy będzie mógł stanąć z nimi twarzą w twarz.
Minęło niemal pół godziny, kiedy z holu dobiegł do niego cichy szmer
otwieranych i zamykanych drzwi. Cole odłożył trzymany w ręku ołówek i
wyjrzał na korytarz. Odetchnął z ulgą na widok Tony'ego skradającego się na
palcach po schodach.
- Pomyślałem
sobie,
że
może
będziesz
głodny.
- Tony zamarł w miejscu na dźwięk cichego głosu
Cole'a. - Poprosiłem Angie, żeby zostawiła coś dla
ciebie. Chodź, podgrzejemy to trochę.
Powoli Tony odwrócił się w jego stronę. Miał czerwone, spuchnięte od
płaczu oczy, umorusaną twarz. Widać było, że jest wykończony, ale jego
spojrzenie było twarde i stanowcze. Miał za sobą ciężkie chwile.
Przez moment wyglądał jak mężczyzna, którym wkrótce się stanie.
Cole nie oglądając się za siebie, ruszył do kuchni. Modlił się w duchu, by
Tony podążył za nim. Wyjął z lodówki talerz i wstawił go do kuchenki
mikrofalowej.
- Czego się napijesz?
138
MELOSC
PO
TEKSASKU
Przepełniło go gwałtowne uczucie ulgi, kiedy usłyszał głos chłopca:
- Mleka, jeśli jest.
Postawił przed nim gorące jedzenie i szklankę z mlekiem. Poszedł do
spiżarni po ciasto. Ukroił dwa kawałki, położył je na deserowych talerzykach
i zaniósł do kuchni. Tony pochłaniał jedzenie. Cole nalał sobie mleka i usiadł
na wprost niego.
W milczeniu jadł ciasto. Tony z apetytem opróżnił talerze. Cole ukrył
uśmiech. W jego wieku też był wiecznie głodny.
-Chyba powinienem cię przeprosić za to, że tak uciekłem - odezwał się w
końcu Tony ochrypłym grosem.
-Twoja mama zdenerwowała się, kiedy nie wróciłeś na kolację.
Powiedziała, że to do ciebie niepodobne, żebyś nie stawił się na posiłek.
Tony skrzywił się w nieśmiałym uśmiechu. Podniósł oczy na Cole'a.
-Tak. Dobrze mnie zna.
-Wiesz, niema w tym nic dziwnego. Szybko rośniesz, twoje ciało ciągle się
zmienia. Już jesteś prawie dorosły.
-To musiał być dla ciebie szok, kiedy się dowiedziałeś, że masz syna, co?
A więc pomyślał też o tym, co inni czują. To dobry znak.
-Tak, to prawda.
-Pamiętam, jak się wtedy zachowałeś. Jak się tego domyśliłeś?
Cole uśmiechnął się na wspomnienie tamtej chwili.
- Wyglądałeś dokładnie tak samo jak Cody, kiedy
był w twoim wieku. To było zupełnie tak, jakbym to
jego zobaczył.
Tony skinął głową, zapatrzył się w stojący przed nim talerz.
- Mama mówiła mi czasem, że jestem podobny do
taty. Ale ja chyba nie jestem do ciebie podobny.
MIŁOŚĆ PO TEKSA5KU
139
-Tak myślisz? Może to raczej rodzinne podobieństwo.
-Czy to dlatego nas do siebie zaprosiłeś, że jestem twoim synem?
-Poniekąd tak - przyznał Cole. - Chciałem cię lepiej poznać, co do tego nie
ma dwóch zdań. Poza tym chciałem pobyć trochę z twoją mamą.
Tony skinął głową, popatrzył na Cole'a i odwrócił wzrok.
-Tak myślałem.
-Ona wiele przeszła i to nie ze swojej winy.
-Tak, wiem.
-Pewnie się nie zdziwisz, jeśli ci powiem, że bardzo ją kocham. Zawsze ją
kochałem. To był dla mnie prawdziwy cios, kiedy ją utraciłem. Kolejny
cios, z którym wtedy musiałem sobie poradzić. To był najgorszy okres w
moim życiu. Może dlatego nie zrobiłem nic, żeby ją odszukać. Byłem
przeświadczony, że postanowiła mnie opuścić, że nie chce być ze mną.
Uznałem, że nie mam wyjścia, że muszę się z tym pogodzić. - Wypił łyk
mleka. - Teraz, kiedy już wiem, że było inaczej, chciałbym jej jakoś wyna-
grodzić to, co przeszła. Sprawić, by życie stało się łatwiejsze.
Tony znów skinął głową.
-Moja mama jest niezależna, chyba wiesz- powiedział rzeczowym tonem.
-Tak, wiem - odrzekł Cole równie poważnie.
-Do wszystkiego musiała dochodzić sama.
-Wiem.
-Zawsze miałem poczucie winy, że to przeze mnie musi tyle pracować,
żeby mnie utrzymać.
-Teraz już nie musi. Allison bardzo cię kocha. Wczoraj powiedziała mi, że
nie wie, jak przetrwałaby te wszystkie lata, gdyby nie ty. Bez ciebie byłaby
zupełnie sama.
140
MIŁOŚĆ
PO
TEKSASKU
Tony milczał przez dłuższą chwilę, wreszcie uśmiechną! się blado.
-Byłem dla niej najlepszym towarzystwem, co?
-Byłeś dla niej rodziną, Tony. Rodzina jest dla niej czymś bardzo ważnym.
Tak jak dla mnie.
Tony popatrzył na niego badawczo.
-Masz zamiar się z nią ożenić?
-Niczego więcej nie pragnę.
-Powiedziałeś jej?
-Tak. Ale jeszcze nie jest na to zdecydowana.
-Jeśli się pobierzecie, to będziemy tu mieszkać?
-Przypuszczam, że częściowo tu, a częściowo w Austin, gdzie jest centrala
firmy.
Tony rozejrzał się po kuchni,
- To ranczo już chyba od dawna należy do Cal-
lawayów?
- Tak.
-Chciałbym dowiedzieć się o nim czegoś więcej.
-Zapytaj wujka Camerona, chętnie ci wszystko opowie.
-Czy twoi bracia wiedzą, że jestem Callawayem?
-Tak.
-Nie mają nic przeciwko temu?
-Są zachwyceni — uśmiechnął się Cole.
-Wiesz co? - powiedział Tony z błyszczącymi oczami. - Myślę, że
chciałbym należeć do twojej rodziny.
Cole poczuł, że coś ściska go w gardle. Odchrząknął.
- Cieszę się, synu - odparł. - Bardzo się cieszę.
Allison stała przy oknie i przyglądała się zamieszaniu przy stajni. Słońce
wstało dopiero niedawno, ale Cole i Tony już byli gotowi do wyjazdu.
W ciągu ostatnich dwóch tygodni stali się nierozłączni. Tony mimowolnie
naśladował ojca, jego ruchy
MILOSĆ
PO
TEKSASKU
141
i sposób bycia. W szybkim tempie zmieniał się w Callawaya. Już jej nie
potrzebował. Może zawsze brakowało mu ojca, tylko ukrywał to przed nią?
Cole dotrzymał słowa. Ani razu nie wszedł do jej pokoju ani do łazienki.
W stosunku do niej zachowywał się przyjaźnie, ale widywali się bardzo
rzadko. Większość czasu spędzał z synem poza domem. Przy kolacji Tony z
błyszczącymi oczami opowiadał o wydarzeniach dnia, bezustannie
powtarzając: „Cole mówi", „Cole uważa", „Cole sądzi". Allison zagryzała
usta, z trudem powstrzymując słowa, które miała na końcu języka.
Zresztą przecież mogła się tego spodziewać. Cole kochał syna, a od niej
powinien trzymać się z daleka. Tak wyglądałoby jej życie, gdyby zgodziła się
wyjść za niego. Byłaby jedynie tłem. Może piętnaście lat temu byłoby inaczej,
ale nie była już taka jak wtedy. Stała się niezależna i już nie mogłaby być
jedną z kobiet Callawayów. Ma swoją pracę i znane nazwisko. Najwyższy
czas, by wróciła do siebie.
Dobiegły ją głosy Cole i Tony'ego. Wrócili na lunch. Allison odłożyła
czytany tygodnik i wyjrzała na korytarz.
- Cześć, mamo! Szkoda, że nie pojechałaś z nami.
Znaleźliśmy malutkie pancerniki!
Cole podszedł do niej.
- Zajrzałem do ciebie, ale tak smacznie spałaś, że
nie miałem serca cię budzić.
Kiedy był tak blisko, myśli się jej mąciły. Nie mogła odgonić od siebie
obrazów, które wciąż podsuwała jej pamięć: Cole razem z nią w łazience,
leżący obok niej...
-Rano dzwoniłam do Suzanne i powiedziałam jej, że dzisiaj wracamy -
zwróciła się do syna.
-Ależ mamo...
-Myślałem...
142
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
Obaj urwali i popatrzyli po sobie, potem zaś na nią.
-Przepraszam - odezwał się pierwszy Cole. - Zupełnie zapomniałem o
galerii. Brakuje ci jej, co?
-Tak.
-Ale, mamo, Cole powiedział, że...
-Tony, wiem, co powiedziałem. Chyba straciłem poczucie czasu. Skoro
twoja mama chce wracać, musimy to uszanować.
Allison podniosła na niego oczy.
-Ty pewnie też masz sporo zajęć.
-To prawda, ale większość spraw da się załatwić przez telefon.
Tony zwiesił głowę.
- Przepraszam, zachowałem się jak egoista, licząe,
że możecie przez cały czas być ze mną.
W jego głosie było tyle żalu i ukrytego cierpienia, że Allison już się nie
zastanawiała.
- Jeśli Cole się zgodzi, to mógłbyś jeszcze zostać tu
do końca wakacji. Z pewnością macie wiele planów.
Dwie pary oczu wpatrywały się w nią z napięciem.
-Ojej! Naprawdę? - zawołał chłopiec. - Naprawdę mógłbym tu zostać?
-Jeśli Cole się na to zgodzi.
-Jesteś pewna, że tego chcesz? - Cole popatrzył na nią uważnie.
-Nie chodzi o to, czy ja tego chcę. Widzę, że Tony chciałby zostać, a ja
muszę wracać. To propozycja.
-Pozwól mi zostać - błagalnie poprosił chłopiec.
-Poczekaj, Tony. Muszę jeszcze o tym porozmawiać z twoją mamą -
pohamował go Cole, nie odrywając oczu od Allison.
-Dobrze, nie ma sprawy - odparł chłopiec, wyczuwając narastające między
nimi napięcie. Zostawił ich samych.
-Powiedz, co się stało? - Chciał dotknąć jej twarzy,
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
143
ale opuścił rękę. - Jesteś na mnie zła? Uważasz, że spędzam z nim za dużo
czasu?
-Pomyślałam, że będzie wam lepiej beze mnie.
-Allison...
-Jeśli to ci nie sprawi kłopotu, to odwieź mnie dzisiaj do Mason.
-Allison, musimy porozmawiać. O nas.
-Nie mamy o czym mówić, Cole. Wszystko skończyło się piętnaście lat
temu. Teraz jesteśmy innymi ludźmi. I nie zamierzam zmieniać mojego
życia.
-Nie chcę, żebyś z czegokolwiek rezygnowała. Możemy kupić galerię w
Austin, poszukać większego mieszkania, żebyś miała pracownię.
Chciałbym, żebyś była szczęśliwa.
-W takim razie odwieź mnie do domu.
Bez słowa skinął głową. Poszedł do gabinetu, usiadł i niewidzącym
wzrokiem zapatrzył się w blat biurka. Tak bardzo ją kochał. Nie mógł
dopuścić do siebie myśli, że nie zechce za niego wyjść i być z nim już na
zawsze.
Zamknął oczy. Wiedział, dlaczego Allison ucieka. Boi się, że znów może
zostać skrzywdzona, że zatraci swoją tożsamość, że znów popełni błąd.
Czy naprawdę nie wie, że on to wszystko rozumie? Że przeżywa podobne
rozterki?
Nie może jej zatrzymać, choć to najtrudniejsza decyzja, jaką kiedykolwiek
musiał podjąć.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Sezon polowań na jelenie byt w pełni. Całe miasteczko było oblężone przez
myśliwych. Interesy w galerii szły świetnie. Allison sprzedała trochę zdjęć,
sporo niewielkich rzeźb i ledwie nadążała z zamówieniami. Z utęsknieniem
czekała na nadchodzący weekend.
Dziś wieczorem miał się odbyć mecz, w którym bral udział Tony.
Uśmiechnęła się do siebie na myśl o nim. Chłopiec rósł w oczach. W lipcu
Cole dzwonił do niej z propozycją, by wspólnie uczcić urodziny syna w San
Antonio. Zachowała się jak tchórz i odmówiła. Tony'emu obiecała wtedy, że
zrobią to jesienią, po jego powrocie. Przyjął to bez słowa komentarza. Dobrze
wiedziała, że terazmusi oswoić się z tym, że czasami będzie widywać się z
Cole'em. Ale już sam dźwięk jego głosu sprawiał, że serce zaczynało jej żywiej
bić, a krew szybciej krążyć w żyłach. Skończyło się tym, że w ogóle nie
podnosiła słuchawki. Cole telefonował z zadziwiającą regularnością. Na
szczęście Tony powstrzymywał się od jakichkolwiek uwag.
Nie było jej lekko, ale już podjęła ostateczną decyzję. Po prostu potrzeba
jej trochę czasu, żeby się pogodzić z nową sytuacją. Dziękowała Bogu, że
szczęśliwie nie była w ciąży. W takim przypadku musiałaby pomyśleć o
małżeństwie! Przez piętnaście lat była pewna, że Cole nie chciał jej, kiedy po
raz pierwszy spodziewała się dziecka.
W końcu wszystko się jakoś ułożyło. Miała swoją
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
145
pracę, swoje życie. Kiedy we wrześniu Tony wrócił do domu, rozpowiedział
swoim znajomym, że zaprzyjaźnił się z Callawayem i spędził u niego
wakacje. Ciekawe, jak by zareagowali, gdyby dowiedzieli się prawdy?
Trochę przemarzła w ten listopadowy poranek. Szybko otworzyła drzwi
pracowni i weszła do środka. Zajęła się wykończeniem rzeźby, nad którą
ostatnio pracowała - stojącym nad urwiskiem, zapatrzonym w dal dzikim
mustangiem. Praca pochłonęła ją całkowicie, dzięki niej odnajdywała jakiś
dziwny spokój. Szło jej świetnie, była naprawdę zadowolona. Niemal nie
myślała o Cole'u. Od dawna nie czuła się tak odprężona.
Kiedy wieczorem wróciła do domu, Tony już szykował się do wyjścia.
- Mamo, już muszę pędzić! - Pocałował ją w policzek. - Do zobaczenia
na meczu.
Zjadła resztki wczorajszego obiadu i poszła się przebrać. Rozpuściła włosy,
żeby zapleść je w warkocz.
Naraz ktoś zadzwonił do drzwi.
Kto to mógł być? W miasteczku wszyscy wiedzieli o dzisiejszym meczu.
Otworzyła drzwi i zamarła.
Na progu stał Cole.
- Cześć, Allison. Mogę wejść?
Zdumiona cofnęła się i wpuściła go do środka. Wszedł pewnym krokiem.
-Wspaniale wyglądasz - powiedział, odwracając się do niej. - Jak leci?
-Dziękuję.
On sam wyglądał fatalnie. Schudł z dziesięć kilogramów, zmizerniał,
włosy na skroniach przyprószyła siwizna.
- Pewnie się dziwisz, że przyjechałem,
chociaż
prosiłaś, żebym się nie pokazywał - zaczął, zdejmując
z półki zdjęcie Tony'ego ze szkoły. - Kiedy to było
zrobione?
146
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
-Jakieś trzy tygodnie temu. Dla ciebie też ma takie zdjęcie.
-Cieszę się - uśmiechną! się.
Ten uśmiech ją rozbrajał. Był czymś tak bardzo znajomym. Przecież Cole
był częścią jej życia. Jak mogła sądzić, że zdoła wymazać go z pamięci?
- Poczekaj chwilę. Proszę, to dla ciebie.
Cole delikatnie ujął zdjęcie i przez kilka chwil wpatrywał się w nie z
napięciem.
-Dziękuję - wydusił wreszcie, nie patrząc na nią.
-Cole, po co przyjechałeś?
-Mam ci coś do powiedzenia - podniósł na nią zwilgotniałe oczy - i
wolałbym to zrobić osobiście. Chociaż, mówiąc szczerze, to chyba tylko
pretekst. Nie mogłem już dłużej czekać. - Odwrócił się znów w stronę
wychodzących na patio drzwi. - Musiałem cię zobaczyć. Przekonać się, czy
jesteś zdecydowana. Czy naprawdę nie chcesz być moją żoną. Setki razy
chwytałem za słuchawkę, chciałem cię upewnić, że myślę o tobie. Zdałem
sobie sprawę, że właściwie w ogóle nie powinienem odchodzić od telefonu.
-Cole, przestań -poprosiła cicho.
-Przestać? - zapytał, odwracając się ku niej. - Mam przestać myśleć?
Przestać odczuwać? Przestać pragnąć tego, by znów wziąć cię w ramiona?
Czy wiesz, że nie mogę spać, że ciągle marzę, byś była przy mnie, by móc
z tobą rozmawiać, móc cię dotknąć, kochać się z tobą? - Odwrócił wzrok. -
Zaprenumerowałem nawet waszą lokalną gazetę, żeby wiedzieć, co się tu
dzieje. Przeczytałem o dzisiejszym meczu i postanowiłem przyjechać.
Tony zapraszał mnie wcześniej, ale odmówiłem. Bałem się spotkania z
tobą. Ale gdybym cię nie ujrzał, byłoby mi jeszcze trudniej. Dlatego
jestem.
Przygryzła usta. Wystarczyło brzmienie jego głosu i wyraz twarzy, by
zrozumieć, jak bardzo cierpiał.
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
147
-Myślałam, że skoro już masz Ton’ego...
-Kocham cię, chcę mieć was oboje. Nie możesz tego zrozumieć? Czego
tak bardzo się obawiasz?
-Nie wiem - westchnęła. - Wiele o tym myślałam. Chyba boję się, że
zatracę swoją tożsamość.
-Słuchaj, przecież nie zamierzam ci niczego odbierać. Przyjechałem też
dlatego, bo chciałbym zaprosić was na ranczo na Boże Narodzenie.
Cameron czuje się coraz lepiej, zaczął nawet pracować, Letty już wróciła,
ale całkowicie się zmieniła. Nie poznasz jej. Niemiała pojęcia, że byłaś w
ciąży. Zdaje sobie sprawę, jaki błąd popełniła. Przekonasz się.
-Sama nie wiem, Cole. Muszę to przemyśleć.
-Dobrze, zastanów się. A teraz chodźmy na mecz. Chciałbym być tam z
tobą i kibicować Tony'emu razem z innymi rodzicami. Zgadzasz się?-
Zdziwił się, kiedy nie zaprotestowała.
-Od dawna wiem, że nie warto się z tobą kłócić, kiedy sobie już coś
postanowisz. Poczekaj chwilę, zaplotę włosy,
-Wyglądasz na szesnaście lat - powiedział, podając jej płaszcz, kiedy
wróciła.
-Całe szczęście, że tak nie jest. Nie chciałabym jeszcze raz przeżywać tego
samego.
-Może tym razem byłoby inaczej. Czegoś już się nauczyliśmy. -Wziął jej
rękę, położył ją sobie na udzie i nakrył swoją dłonią. - Chciałbym cię o coś
zapytać. Zaproponowano mi kandydowanie w najbliższych wyborach na
urząd gubernatora. Zamierzam się z tego wycofać.
-Dlaczego? - popatrzyła na niego ze zdumieniem.
-Bo wtedy każdy mógłby grzebać w mojej przeszłości, a Tony byłby
szczególnie smakowitym kąskiem.
-Nikt nie jest w stanie niczego ci udowodnić.
-Nie rozumiesz mnie. Nie mam zamiaru zaprzeczać, że Tony jest moim
synem. Jestem z niego dumny.
148
MILO
SC
PO
TEKSASKU
-To byłoby polityczne samobójstwo. Przecież sam mówiłeś...
-Wiem. Dlatego muszę z tobą o tym porozmawiać, poznać twoje zdanie na
ten temat. Wszyscy mierzą w tego, kto jest na świeczniku. Nie chcę,
żebyście ucierpieli z tego powodu. Nie zależy mi na tym stanowisku i
zaszczytach, mogę to sobie zrekompensować w innych dziedzinach.
Najważniejsza jest dla mnie twoja decyzja.
-Och, Cole, sama nie wiem. To ty musisz się na coś zdecydować.
-Allison, naprawdę jest ci wszystko jedno? Chcę być z tobą, tylko to się
dla mnie liczy. Wszystko inne nie ma znaczenia. Dałem ci kilka miesięcy
na podjęcie decyzji. Trudno mi dłużej czekać,
To chyba znaczy, że nie pogodził się z jej wcześniejszą odmową. Dlaczego
więc tak bardzo się boi przystać na jego propozycję?
-Nie wiem - wyszeptała.
-Czego nie wiesz? Nie wiesz, czy mnie kochasz? Nie jesteś pewna, czy
chcesz za mnie wyjść?
-Boję się - przyznała się wreszcie.
-Ja też się boję, Ale jeszcze bardziej boję się tego, że resztę życia musiałbym
przeżyć bez ciebie.
Dojechali na parking. Zajęli miejsca. Drużyny wybiegły na boisko i
zaczęły rozgrzewkę. Podekscytowany tłum przyglądał się zawodnikom.
Allison przedstawiła Cole'a paru osobom. Niektórzy rozpoznawali go i
usiłowali wciągnąć w rozmowę. Gdyby nie kurczowy uścisk jego palców na
dłoni Allison, nigdy by się nie domyśliła, jak bardzo był spięty.
Dostrzegła Tony'ego na boisku i pomachała mu ręką. Rozjaśnił się i
uśmiechnął jeszcze szerzej na widok Cole'a. Porozumiewawczym gestem
uniósł w górę splecione dłonie.
MIŁOŚĆ
PO
TEKSASKU
149
-Chyba się ucieszył na mój widok - zaśmiał się Cole. -Prawdę mówiąc,
trochę obawiałem się spotkania z tobą.
-Powiedziałeś to Tony'emu?
-Chyba mu o tym wspomniałem.
-Coś mi się wydaje, że razem to ukartowaliście
- mruknęła w zamyśleniu, przyglądając się uśmiechniętemu synowi.
Zerknęła
na
CoIe'a.
Miał
identyczny
wyraz twarzy. - Jesteście tacy sami.
- Naprawdę? – zapytał z wyraźnym zadowoleniem.
- Myślisz, że jesteśmy podobni?
- Kogo chcesz oszukać? Oczywiście, że tak. Im
Tony jest starszy, tym bardziej robi się podobny do
ciebie. Wystarczy, byś spojrzał w lustro, a pozbędziesz
się najmniejszych wątpliwości.
Cole aż promieniał z dumy. Ściskał mocno jej rękę. Zdała sobie sprawę, że
jeszcze nigdy nie kochała go tak jak teraz. Jak mogła myśleć, że pozwoli mu
odejść? Był częścią jej życia i zawsze tak będzie. Serca nie da się oszukać.
Nagle na boisku zakodowało się, sędzia zaczął gwizdać. Kibice zerwali się
na równe nogi. Po chwili zawodnicy podnieśli się, tylko jeden pozostał na
ziemi. Tony. Allison zaczęła przedzierać się w jego stronę, tuż za nią biegł
Cole. Zanim dotarli do chłopca, zabrano go na noszach do karetki.
-Stracił przytomność - oznajmiono jej. - Na wszelki wypadek zabierzemy
go do szpitala.
-Kochanie, jedź z nim - zarządził Cole - a ja pojadę za wami samochodem.
Była przerażona. Wprawdzie Tony nie raz nabijał sobie guza, ale nigdy
nie zdarzyło się coś takiego jak teraz. Poczuła się tak bardzo samotna.
Jechali przez noc, szpital był dopiero w drugim miasteczku, jakieś
sześćdziesiąt kilometrów stąd. Naraz uświadomiła sobie, że już nie jest sama,
jest z nią Cole. Już nigdy nie będzie sama.
150
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
Tony odzyskał przytomność, zanim dojechali do szpitala. Zabrano go na
badanie i prześwietlenie.
- Mam nadzieję, że to nic poważnego - poinformowała Allison, kiedy
Cole wpadł do izby przyjęć.
- W karetce Tony odzyskał przytomność i odpowiadał
na pytania.
- Dzięki Bogu - wyszeptał z ulgą Cole.
Tak, dzięki ci Boże, za wszystko.
Pozwolono im zabrać chłopca do domu. Kiedy wyszedł z gabinetu, od
razu rzucił się w ramiona ojca. Cole przytulił go do siebie z oczami pełnymi
łez.
- Wiesz - odezwał się Tony, uśmiechając się blado
- kiedy cię zapraszałem na mecz, wcale nie planowałem czegoś takiego.
Cole i Allison wybuchnęli śmiechem.
- Chodźcie, odwiozę was do domu - powiedział
Cole, nie puszczając syna. Spojrzał na Allison. - Gotowa?
Popatrzyła na nich. Czego tak bardzo się bała?
- Tak... chyba tak.
Nim dotarli do Mason, Tony usnął na tylnym siedzeniu. Prawie nie
protestował, kiedy Cole pomógł mu wysiąść i poprowadził go do wejścia.
Dopiero teraz zobaczyła, jak bardzo chłopiec urósł. Był już niemal wzrostu
Cole'a. Serce się jej ścisnęło na myśl, że jej syn przestaje być dzieckiem. Jak
szybko minęły te lata!
-Dziękuję, że przyjechałeś, Cole - powiedział Tony, zatrzymując się na
schodach. - Dobranoc, mamo - dodał i poszedł się położyć.
-Może zanim wyjedziesz, napijesz się kawy?
-Czy to znaczy, że będziesz nalegać, żebym sobie pojechał?
Allison zastanowiła się szybko. Właściwie miała mu coś do powiedzenia i
chciała to zrobić jak najszybciej.
MIŁOŚĆ
PO
TEKSASKU
151
-Jeśli chcesz, możesz przenocować w pokoju gościnnym.
-Chcę - uśmiechnął się.
Zaparzyła kawę. Uśmiech Cole'a zawsze ją rozbrajał i rozpraszał.
-Wiesz nie potrafię opisać, ile to dla mnie znaczyło, że dziś wieczorem
byłeś ze mną - odwróciła się i popatrzyła na niego. - Nie pamiętam już,
kiedy tak bardzo się bałam. Czułam się taka bezradna... i samotna.
-Wiem.
Przez chwilę wpatrywali się w siebie z napięciem. Wreszcie Allison
podeszła do niego i objęła go ramionami.
Serce zabiło mu mocniej. Owionął go jej słodki, upojny zapach. Przytulił
ją mocno.
- Kocham cię - wyszeptał .- Kocham cię tak bardzo, że bywają chwile,
kiedy myślę, że tego nie przeżyję.
Westchnęła radośnie, oparła głowę o jego ramię.
- Ja też już nie mam sił dłużej z tym walczyć- Cole,
kocham cię. Jak mogłam myśleć, że jest inaczej? Na
twoje
podobieństwo
wychowałam
nowego
Callawaya.
I ciągle nie posiadam się ze zdumienia, jak bardzo jest
do ciebie podobny.
Zamierzał ją tylko lekko pocałować, ale gdy ledwie musnął jej usta,
natychmiast poczuł ogarniający go płomień. Przycisnął ją do siebie jeszcze
mocniej, z całej siły. Pragnął jej tak rozpaczliwie, że nie wiedział, jak zdoła to
przeżyć.
Allison promieniała ze szczęścia, kiedy w końcu przerwał pocałunek i
popatrzył na nią.
- Czy to znaczy, że wyjdziesz za mnie? - wyszeptał.
Skinęła głową, nie mogąc wykrztusić słowa.
Pochwycił ją w ramiona, pocałował żarliwie. Teraz,
kiedy zgodziła się zostać jego żoną, nie wiedział, czy zdoła ją puścić.
Odważył się na kolejne pytanie.
152
MILOSC
PO
TEKSA5KU
- Chciałabyś mieć więcej dzieci?
Otworzyła oczy i popatrzyła na niego uwodzicielsko.
- Oczywiście, Zawsze o tym marzyłam. Przydałoby
nam się kilkoro, jak myślisz?
Z radosnym okrzykiem porwał ją na ręce i zaniósł na kanapę. Posadził ją
sobie na kolanach.
-Myślę, że nic nie stoi na przeszkodzie. Kiedy?
-Chyba wiesz, że to zwykle trwa jakieś dziewięć miesięcy i...
-Ależ nie chodzi mi o to! Pytam o ślub. Kiedy się pobierzemy?
-Nie wiem — potrząsnęła głową. — Nie mam pojęcia.
-Ale ja mam. Co powiesz na Boże Narodzenie?
-Tak szybko?
-Szybko? Przecież to dopiero za sześć tygodni!
-Ale ja mam tyle rzeczy do zrobienia!
-Możemy urządzić cichy ślub w naszej posiadłości. Boję się, że Cameron
jeszcze nie czuję się na tyle dobrze, by uczestniczyć w hucznych
imprezach.
-Masz rację. - Oparła się o niego czołem. - Może zaczekajmy z tym
jeszcze kilka miesięcy.
-Kochanie, czekałem piętnaście lat. Cam to zrozumie - powiedział Cole,
przesuwając lekko dłonią po jej piersi, aż zaparło jej dech.
-Cole, teraz nie możemy. Nie dzisiaj. Nie tutaj.
-Masz rację - westchnął. - Wiem. To dlatego, że tak bardzo cię pragnę.
-Pomyśl lepiej o tym, co nas czeka - uśmiechnęła się.
-Jeśli jakoś przeżyję zimne prysznice - jęknął i pocałował ją tak, że
rozwiał resztkę jej wątpliwości.
EPILOG
Cały dom tonął w świątecznych dekoracjach. Powietrze było przesycone
przyjemnym aromatem palonego w kominkach drewna. Radosne gaworzenie
Trishy mieszało się z dźwiękiem kolęd i gwarem rozmów osób witających w
holu Allison i Tony'ego.
Allison od razu dostrzegła Letitię Callaway. Bardzo się postarzała.
Całkiem posiwiała, wydawała się stara i zmęczona życiem. Patrzyła na nią
nieśmiało.
Allison podeszła do niej razem z synem.
- Letty, poznaj Tony'ego.
Letty wzdrygnęła się na dźwięk jego imienia, ale nie odwróciła wzroku.
- Ale ty jesteś duży! - powiedziała nieco drżącym
głosem.- Wyglądasz zupełnie jak twój ojciec, kiedy
był w twoim wieku. Z wyjątkiem oczu, oczywiście
- głos jej się łamał. - Te piękne oczy masz po dziadku.
Stojący obok Cameron z córeczką na ręku i przekomarzający się z Rosie
Cody zamilkli i popatrzyli na nich. Tony uścisnął wyciągniętą rękę Letty.
-Nie znałem mojego dziadka.
-To był wspaniały człowiek. - Letty pokiwała głową. - Powinieneś być z
niego dumny. Nie przynieś wstydu jego nazwisku.
-Postaram się - uśmiechnął się chłopiec.
Cole nadszedł dopiero w tej chwili. Wstrzymał oddech, nie wiedząc, co się
dzieje. Odetchnął z ulgą, kiedy kolejne osoby zaczęły się witać z nowo
przybyłymi.
154
MIŁOŚĆ
PO
TEKS
A5K1J
Ulokował Tony'ego w tym samym pokoju co poprzednio, Rzeczy Allison
zaniósł do siebie. W końcu za parę dni biorą ślub.
W czasie świątecznej wieczerzy wszyscy rozmawiali z ożywieniem.
Ostatnio rzadko się widywali. Cody przepadł gdzieś na dwa miesiące i
pojawił się dopiero teraz. Cameron coraz więcej czasu spędzał w San
Antonio. Trishę zostawiał na ranczu. Dziecko było rozpieszczane przez
wszystkich, ale Cole martwił się o Camerona. Brat cierpiał i dusił to w sobie.
-Powiedziałem, żeby poszukali kogoś innego, ponieważ mam inne plany -
odrzekł Cole na pytanie Camerona, kiedy siedzieli już przy kawie i
deserze.
-O czym mówicie? - wtrąciła się Letty.
-Cole’owi proponowano kandydowanie na gubernatora - wyjaśnił
Cameron.
Cole porozumiewawczo uśmiechnął się do Allison. Tony'emu zaokrągliły
się oczy.
-Będziesz kandydować na stanowisko gubernatora? - dopytywał się.
-Nie, wycofałem się.
-Ale dlaczego? - dociekał chłopiec, wyraźnie zdumiony.
-Mam ważniejsze sprawy - odrzekł Cole, znów spoglądając na Allison.
Z pomocą pospieszył mu Cameron, który natychmiast opowiedział
zabawną historyjkę. Więcej nie wrócili do tego tematu. Reszta wieczoru
upłynęła na rozmowach i opowieściach przy kominku. Allison zdumiała się,
kiedy po wejściu do pokoju, w którym mieszkała w lecie, nie znalazła swoich
rzeczy. Zajrzała do sypialni Cole'a.
Na łóżku leżał jej szlafrok, nocna koszula, obok stały kapcie. Poczuła, że
robi się jej gorąco. Co on sobie wyobraża? Nawet nie stara się zachować
pozorów...
Drzwi otworzyły się. Na progu stanął Cole. Uśmiechnął się do niej.
MIŁOŚĆ PO TEKSASKU
155
- Cole, jak...
Podszedł i wziął ją w ramiona.
-Allison...
-Dobrze wiesz, że nie mogę tu zostać. Jak...
-Tylko mi nie mów, że martwisz się tym, co sobie ludzie pomyślą. To jest
tylko nasza sprawa. Poza tym, nikt o niczym nie wie. To ja przyniosłem
tu i rozpakowałem twoje rzeczy. A zresztą, nawet jeśli ktoś się o tym
dowie, to co z tego? I tak za parę dni bierzemy ślub.
-To nie o to chodzi. Boję się, że Tony by tego nie zrozumiał i...
-Wręcz przeciwnie, on to świetnie rozumie. Wczoraj wieczorem odbyliśmy
męską rozmowę. Powiedziałem mu, jak długo na ciebie czekałem, jak
bardzo zależy mi na tym, byśmy stali się rodziną. Zapytał mnie tylko,
dlaczego tak długo musiałem cię przekonywać!
-Och, Cole! – Znów się z nią droczył. – Tak bardzo cię kocham!
-Miło mi to słyszeć - mruknął, przyciągając ją mocniej do siebie. -
Mogłabyś powtarzać to częściej?
-Trochę się boję - szepnęła, dotykając ustami jego policzka.
-Boisz się? Ale czego?
-To wszystko jest dla mnie takie nowe. Nauczyłam się niezależności. A
teraz muszę się nauczyć, co to znaczy być żoną.
-Nie musisz się o to martwić - powiedział, gładząc delikatnie jej policzek.
- Kocham cię bez względu na wszystko.
Rozpiął zamek jej sukienki.
- Nie przeżyję kolejnej samotnej nocy. I tak wykazałem się niesamowitą
cierpliwością,
przyznaj
to.
Nie
zasnę, wiedząc, że jesteś w sąsiednim pokoju.
Drżącymi palcami sięgnęła do guzików jego koszuli. Dobrze wiedziała, o
czym mówił. Wczoraj sama nie
156
MIŁOSC PO TEKSASKU
mogła zmrużyć oka, kiedy spali pod jednym dachem
Dzisiaj już nie muszą się o nic martwić.
Uniosła głowę i popatrzyła mu prosto w oczy
-Co tylko zechcesz, kochany - wyszeptała, kładąc
atonie na jego piersi.
-Jeszcze nigdy nie byłaś taka uległa - roześmiał się
Cole. - i o mi się zaczyna podobać.
-Więc się ciesz, póki możesz - z uśmiechem
pociągnęła go w stronę łóżka. - Mam parę
pomysłów co z tobą zrobić.
-Kochanie, jestem twój. Zawsze będę.
Lekko popchnęła go na łóżko, dotknęła klamry
przy
pasku.
-Cole?
-Mhm?
-Kiedy chcesz się zabrać do powiększania rodziny?
- Jeśli o mnie chodzi, to im wcześniej, tym lepiej
- odrzekł me spuszczając z niej oczu.
-Ile dzieci chciałbyś?
-Kochanie, ile tylko zechcesz, choćby tuzin
-Niezłe, nawet jak na Teksańczyka - uśmiechnęła
się promiennie.
Przyciągnął ją do siebie, oplótł ramionami.
- Kochanie, chcę tego, co ty, teraz i zawsze
Pocałowała go. Drżała w jego objęciach, przepełniona
miłością i czułością.
- W takim razie przez najbliższe kilka tygodni nie
wypuszczę cię z łóżka - zaśmiała się, kiedy wreszcie
oderwała usta od jego spragnionych warg.
Oczy mu lśniły, jak bożonarodzeniowe światełka
porozwieszane wokół domu.
- Co tylko zechcesz, kochana - uśmiechnął się z
czułością, odsuwając w przeszłość te wszystkie lata
które przeżyli bez siebie. Najważniejsze było przed
nimi