DEBRA DOYLE JAMES D. MAC DONALD
Magiczny posążek
Krąg Magii
Syrenie z Seal Beacb za pieśń, gdy los rzucił nas na obcy brzeg... również za przeczytanie naszych
rękopisów).
* * Rozdział I
przyjaciół
Randal z Doun, muskularny szesnastoletni młodzieniec o kasztanowych włosach, naciągnął na głowę
kaptur i szybkim krokiem ruszył przez wąskie uliczki dzielnicy cieśli. Choć jesień jeszcze nie nadeszła,
popołudnia w Cingestoun bywały chłodne. Znad płynącej przez środek miasta rzeki Donchess wiatr niósł
wilgoć i zapach ryb.
Chłopiec zatrzymał się za rogiem i spojrzał na ulicę. Od człowieka, z którym rozmawiał przed chwilą,
dowiedział się, że u cieśli Alureda pracuje czeladnik imieniem Nicolas. Mogło to oznaczać tylko jedno:
Nick, przyjaciel Raridala ze Szkoły Czarodziejów w Tarnsbergu, wciąż mieszkał w Cingestoun.
Przed laty, gdy Randal z najwyższym trudem zgłębiał tajniki sztuk magicznych, tylko pomoc i rady Nicka
powstrzymywały go od zaniechania wysiłków i porzucenia szkoły. W połowie drugiego roku nauki Nick
zaskoczył Randala i wszystkich innych, rezygnując z kariery czarodzieja i opuszczając Tarns-
berg, by w Cingestoun podjąć pracę w warsztacie stolarza.
Ulica okazała się aleją cieśli, której szukał Randal. Chłopiec ruszył w górę, podchodząc do otwartych wrót
warsztatów i przeszukując wzrokiem ich wnętrza. Nareszcie dostrzegł swego przyjaciela: młodego
człowieka w skórzanym fartuchu z młotkiem w dłoni i kropelkami potu na czole.
-
Nick! - zawołał Randal.
Młodzieniec obejrzał się.
-Randy?!
Czeladnik rzucił młotek na stół i wytarł spocone dłonie o fartuch. Jego twarz rozjaśnił uśmiech szczerej
radości.
-
Kogo widzę! No wejdźże, śmiało! Gdy opuszczałem Tarnsberg, myślałem, że żegnam cię na
zawsze. Powinienem był się domyślić, że prędzej czy później zawitasz w moich progach.
Nick objął gościa i serdecznie uścisnął, na chwilę pozbawiając go tchu.
-
Niech no na ciebie spojrzę, przyjacielu - stolarz cofnął się o krok i zmierzył Randala wzrokiem,
wciąż trzymając go za ramiona. - Toga wędrowca... a więc dopiąłeś swego. Wiedziałem, że nikt nie zdoła
odebrać mi tytułu człowieka, który był uczniem najdłużej w historii szkoły i nigdy nie został wędrownym
czarodziejem.
Poprowadził Randala przez warsztat i niemal siłą posadził na zydlu.
-
Siadaj i opowiadaj - zażądał. - Cingestoun to nie dziura, ale przez jego bramy rzadko przenikają
wieści ze świata.
berg, by w Cingestoun podjąć pracę w warsztacie stolarza.
Ulica okazała się aleją cieśli, której szukał Randal. Chłopiec ruszył w górę, podchodząc do otwartych wrót
warsztatów i przeszukując wzrokiem ich wnętrza. Nareszcie dostrzegł swego przyjaciela: młodego
człowieka w skórzanym fartuchu z młotkiem w dłoni i kropelkami potu na czole.
-
Nick! - zawołał Randal.
Młodzieniec obejrzał się.
-
Randy?!
Czeladnik rzucił młotek na stół i wytarł spocone dłonie o fartuch. Jego twarz rozjaśnił uśmiech szczerej
radości.
-
Kogo widzę! No wejdźże, śmiało! Gdy opuszczałem Tarnsberg, myślałem, że żegnam cię na
zawsze. Powinienem był się domyślić, że prędzej czy później zawitasz w moich progach.
Nick objął gościa i serdecznie uścisnął, na chwilę pozbawiając go tchu.
-
Niech no na ciebie spojrzę, przyjacielu - stolarz cofnął się o krok i zmierzył Randala wzrokiem,
wciąż trzymając go za ramiona. - Toga wędrowca... a więc dopiąłeś swego. Wiedziałem, że nikt nie zdoła
odebrać mi tytułu człowieka, który był uczniem najdłużej w historii szkoły i nigdy nie został wędrownym
czarodziejem.
Poprowadził Randala przez warsztat i niemal siłą posadził na zydlu.
-
Siadaj i opowiadaj - zażądał. - Cingestoun to nie dziura, ale przez jego bramy rzadko przenikają
wieści ze świata.
Randal usiadł, przyjął kubek chłodnej wody i zaczął opowiadać przyjacielowi o wszystkim, o czym usłyszał
w drodze.
-
Nadeszły ciężkie czasy - mówił. - W całej Bres-landii susza i wszędzie grasują rabusie.
-
Widzę, że niewiele zmieniło się od czasu, gdy opuściłem szkołę - powiedział Nick. - Opowiedz mi
o Tarnsbergu. Co się dzieje z Lys? Czy wciąż gra na mojej lutni w Grymaszącym Gryfie?
-
Sam ją spytaj - odparł Randal. - Przybyliśmy tu razem. Lys jest w Cingestoun i śpiewa w gospodzie
Pod Zieloną Gałęzią.
Nick aż klepnął się po udach z uciechy.
-
Naprawdę?! Wspaniale! Dziś niestety muszę pilnować warsztatu, ale obiecuję, że jutro wstąpię,
by się z nią zobaczyć.
Randal uśmiechał się. Lys i Nick byli jego najlepszymi przyjaciółmi z czasów nauki w Szkole Czarodziejów.
W istocie, jeśli nie liczyć kuzyna Waltera, z którym spędził dzieciństwo w zamku Doun, byli to najlepsi
przyjaciele, jakich miał na całym świecie.
-
A co tam w szkole? - spytał Nick. - Jak się wiedzie mistrzyni Pullen i całej reszcie?
-
Nie najgorzej. Pieter jest już mistrzem.
-
To dobra wiadomość. Czasem zastanawiam się, co by było, gdybym został w szkole... Ale
zostawmy gdybanie. Powiedz, co u mistrza Laerga. Nie zdziwiłbym się, gdyby dziś kierował już Szkołą
Czarodziejów.
Randal spuścił wzrok; nagle ogarnął go chłód. Nerwowo zacisnął i rozpostarł prawą dłoń, przeciętą
szpetną czerwoną blizną.
-
Nie - powiedział cicho. - Mistrz Laerg nie kieruje szkołą.
Spojrzał wprost w szeroko otwarte oczy Nicka.
-
Być może już o tym słyszałeś - podjął mocniejszym głosem. - Laerg nie żyje i to ja go zabiłem.
Przebiłem go mieczem.
-
Co zrobiłeś?
Twarz Nicka wyrażała lęk i niedowierzanie. Spośród praw i zwyczajów, jakie obowiązywały wszystkich
czarodziejów, zakaz walki rycerskim orężem był najstarszym i najskrupulatniej przestrzeganym.
Randal ponownie wbił wzrok w podłogę.
-
Nie miałem wyboru - powiedział. - Laerg wszedł w układ z demonami. Chciał przy ich pomocy
zniszczyć Szkołę Czarodziejów, a potem zawładnąć całą Breslandią. Przyrzekł im ofiarę. Miałem nią być ja.
-
Ale miecz...
Randal zacisnął pięść i poczuł ból tam, gdzie kiedyś przeciął ciało do kości, chwytając ostrze
ceremonialnego miecza Laerga. Od tamtej pory blizna zawsze przypominała mu o tym, że każdy wybór
ma swoje konsekwencje.
-
Poniosłem karę - powiedział cicho. - Musiałem przysiąc przed rektorami, że nie będę posługiwał
się magią. O zwolnienie z przysięgi musiałem prosić mistrza Balpesha, pustelnika mieszkającego w górach
na wschodzie. Balpesh zwrócił mi dar magii i nauczył jeszcze kilku rzeczy. Dopiero wówczas stałem się
prawdziwym wędrownym czarodziejem. Teraz przemierzam kraj wzdłuż i wszerz szukając tego, czego nie
może dać mi szkoła.
Randal potoczył wzrokiem po warsztacie i spojrzał na przyjaciela.
-
A ty? - zapytał. - Czy choć raz zrobiłeś użytek z magii, odkąd porzuciłeś szkołę?
Nick potrząsnął głową.
-
Poprosiłem rektorów, by związali mnie zaklęciem. Nie ma nic gorszego od niedouczonego
czarodzieja. Lepiej już być uczciwym cieślą i oszczędzić sobie pokus.
Na zewnątrz zapadał zmrok i w kąty warsztatu wkradły się czarne cienie.
-
Muszę wracać - powiedział Randal, wstając z zydla. - Cały dzień spędziłem w bibliotece i Lys
pewnie martwi się o mnie.
Nick wstał, by odprowadzić przyjaciela do drzwi.
-
Uważaj na siebie, Randy. W Cingestoun nie jest bezpiecznie po zmroku.
Randal zatrzymał się w progu i odwrócił. Poły togi z szelestem okręciły się wokół jego łydek. Oczy
przyjaciół spotkały się.
-
Nie obawiaj się Nick. Wiem, jak sobie radzić.
Nick pokręcił głową.
-
To nie jest Tarnsberg i powinieneś o tym pamiętać. Czarna toga nie uchroni cię przed kłopotami.
Nie tutaj, gdzie mało kto odróżnia czarodzieja od prostego parobka.
-
Byłem już parobkiem - odparł Randal - a poza tym nie jestem całkowicie bezbronny. Chodziłem
na wykłady o magii obronnej, jak wszyscy inni.
-
Jasne, że chodziłeś - zirytował się Nick. - Zważ jednak, że jesteś jeszcze niedoświadczonym
młodzi-
kiem, co widać na pierwszy rzut oka, a umiejętność zadawania magicznych ciosów nie zda ci się na nic,
kiedy rozbiją ci czerep żelaznym drągiem.
Randal roześmiał się.
-
Za co? Za parę miedziaków i kajet?
-
Za twoje buty - burknął ze złością Nick. - Jak sam raczyłeś zauważyć, czasy są ciężkie i nie zanosi
się na poprawę. Ludzie troszczą się o siebie, jak potrafią.
-
Wiem - westchnął Randal. - Opowiadałem ci, co się dzieje wokół Tattinham. Rabusie, mordercy...
Nie sądziłem jednak, że na to samo natknę się tutaj, na królewskim trakcie w samym środku Breslandii.
-
Tak jest wszędzie - powiedział spokojnie Nick -więc niech powtarzanie w myśli nowych zaklęć nie
pochłonie cię zbytnio. Miej się na baczności.
-
Będę uważał - obiecał Randal. - Do zobaczenia jutro.
-
Bądź zdrów.
Trzasnęły zamykane wrota warsztatu i Randal został sam w ciemnej uliczce. Ująwszy mocniej swój kostur,
czarodziej wędrowiec ruszył w stronę, z której przyszedł.
Księżycowa poświata ślizgała się po gładkim wilgotnym bruku. Randal kluczył po wąskich uliczkach
Cingestoun, szukając najkrótszej drogi do gospody Pod Zieloną Gałęzią. Wbrew temu, co obiecał Nickowi,
nie zachowywał szczególnej ostrożności. Wierzył w swoją siłę i refleks, nabyte w dzieciństwie podczas
zapraw szermierczych w zamku Doun. Choć nie mógł już posługiwać się mieczem, jako czarodziej miał w
zanadrzu wiele innych środków obrony.
Pochłonięty myślami o przeszłości skręcił w ulicę kobziarzy, by po kilku minutach przekroczyć próg
gospody. W izbie jadalnej zatrzymał się, słuchając śpiewu, z trudem przebijającego się przez gwar:
Niech nie zamilknie nigdy wiatr
Niech wody w rzekach płyną
I niech samotność moja trwa
Póki nie ujrzę synów
Randal pomachał pieśniarce, smukłej czarnowłosej dziewczynie, ubranej po męsku. Siedziała na
prowizorycznej scenie na drugim końcu izby. Śpiewając przygrywała sobie na lutni. Ujrzawszy chłopca,
skinęła mu głową, nie gubiąc rytmu.
Randal usiadł na ławie i słuchał. Lys pochodziła z Okcytanii na dalekim południu. Była już akrobatką i
aktorką, a teraz utrzymywała się ze śpiewania i gry na lutni.
Ostatnie akordy rozpłynęły się w powietrzu. Lys wstała, ukłoniła się i ruszyła przez salę w stronę Ran-
-Jak minął dzień? - spytała przysuwając sobie stołek.
- Nienajgorzej - powiedział Randal. - Tutejszy uniwersytet nie miał nic przeciwko temu, by wędrowny
czarodziej szperał w ich bibliotece. Na razie nie znalazłem niczego o magii, ale nigdy nie wiadomo, co
kryją takie stare księgi. Ale wiesz co? Znalazłem Nicka! Ma się świetnie i pracuje u cieśli. Powiedział, że
zajrzy tu jutro.
dala.
ś
Lys uśmiechnęła się.
-
Wspaniale! Wreszcie podziękuję mu za lutnię. Gdyby nie ona, nadal musiałabym kraść chleb.
Dziewczyna wstała od stołu.
-
Muszę zaśpiewać jeszcze raz. Zaczekasz?
-
Raczej nie. Jestem zmęczony. Chyba położę się spać.
-
W takim razie do jutra.
-
Do jutra.
Randal przez chwilę patrzył na odchodzącą Lys, po czym wstał również i ruszył w stronę schodów. Na jego
widok tłusty właściciel gospody oderwał się od framugi drzwi kuchni i zastąpił mu drogę.
-
Czarodzieju, jedno słówko - wysapał.
Randal zamarł ze stopą na najniższym stopniu schodów.
-
Jeśli chodzi o szczury, które wygnałem ze spiżarni, to mówiłem już, że trwałe zaklęcie
odstraszające kosztuje więcej niż mój pokój i wyżywienie.
-
Nie w tym rzecz - grubas pokręcił głową. -Szczurów wciąż nie ma, a ja nie mam zastrzeżeń co do
ceny. Gdybyś mógł przy okazji zająć się pchłami i pluskwami...
-
Dziesięć miedziaków - machinalnie rzucił Randal.
-
Sześć - odparł właściciel.
-
Osiem i połowa z góry.
-
Zgoda. Zapłacę ci rano.
Właściciel potoczył się z powrotem do kuchni. Wspinając się po schodach, Randal uśmiechał się w duchu.
„Osiem miedziaków jutro i pięć w kiesze-
ni. Nieźle!". W porównaniu z bogactwami, z jakich zrezygnował porzucając Doun i karierę rycerza, jego
obecny majątek był więcej niż skromny, ale tu w Cingestoun jeden miedziak wystarczał, by pod Zieloną
Gałęzią kupić kolację i jeszcze nocleg na podłodze.
Wykorzystując swoje umiejętności, Randal radził sobie nienajgorzej i mógł sobie pozwolić na osobną izbę.
Właśnie stanął przed nią i położył rękę na drzwiach, kiedy zatrzymało go dziwne uczucie. Ostrzeżenie.
Ktoś musiał zdjąć czar ryglujący drzwi i wejść do pokoju.
Randal przypomniał sobie słowa Nicka. Czy wewnątrz zaczaił się rabuś? „Jeśli tak, to czeka go
niespodzianka" - pomyślał czarodziej, przygotowując się do rzucenia zaklęcia-ciosu. Gwałtownym ruchem
otworzył drzwi, wpadł do środka i... stanął jak wryty po drugiej stronie progu.
Magia! Obca moc. Blizna na dłoni chłopca dała
0
sobie znać pulsującym bólem. To był dziwny rodzaj magii; nie przypominała niczego, z czym
kiedykolwiek miał do czynienia.
Randal pośpiesznie wyczarował zimny płomień
1
rozejrzał się po pokoju, rozświetlonym teraz błękitną drżącą poświatą. Na stojącym w rogu łóżku
coś zaszeleściło. Chłopiec złowił uchem słaby szept.
- Czarodzieju...
Randalowi mocniej zabiło serce. Na łóżku leżał mężczyzna o szarej, ściągniętej bólem twarzy. Z trudem
pokonując strach, chłopiec podszedł do pryczy i położył dłoń na ramieniu nieznajomego.
15 JL
* A
Ledwie poczuł na skórze miękki dotyk tkaniny, natychmiast cofnął rękę. Mężczyzna odziany był w
poszarpane strzępy czegoś, co musiało być togą wędrownego czarodzieja, niegdyś taką samą, jaką nosił
Randal, lecz teraz brudną i odartą z wszelkiego dostojeństwa. Jednak to nie łachmany wzbudziły w
młodym czarodzieju lęk, ale obezwładniające, osobliwe uczucie próżni, jakie ogarnęło go, kiedy zacisnął
palce na ramieniu nieznajomego. Jakby człowiek ten był wyssany od wewnątrz, a jednocześnie
wypełniony magiczną siłą, z jaką Randal nigdy dotąd nie miał do czynienia.
„On umiera; zabija go magia" - pomyślał młody czarodziej.
Randal przygotował w myśli najpotężniejsze zaklęcie uzdrawiające, jakie znał. Nauczył się go dopiero tego
lata, kiedy wziął kilka lekcji od mistrza Balpe-sha. Pokonując uczucie odrazy, jaką napełniała go myśl o
ponownym dotknięciu martwego, choć jeszcze żywego ciała, Randal położył dłoń na chłodnym i
wilgotnym czole nieznajomego. Ściszonym głosem wyrecytował zaklęcie odnowienia i poczuł, jak jego
własna magiczna moc przenika do ciała mężczyzny, by pomóc płucom w nabieraniu powietrza, a
zmęczonemu sercu ułatwić tłoczenie krwi.
-
Spira - wyszeptał.
Posługiwał się Zapomnianą Mową, językiem, jakiego czarodzieje używali do komponowania zaklęć i
sporządzania zapisków.
-
Spira vive que.
Randal szybko pojął, że jego magia nie jest dostatecznie silna. Cokolwiek zabijało nieznajomego, chło-
16
nęło moc niczym gąbka. Im więcej energii Randal wkładał w czar, tym więcej jej ginęło bez śladu w
przedziwnej próżni. Wreszcie młody czarodziej dał za wy-
Jego wysiłki nie uzdrowiły mężczyzny, ale przynajmniej dodały mu nieco siły. Nieznajomy uniósł się
nieznacznie na materacu i wyszeptał:
-
Czarodzieju... Powiedzieli, żeś czarodziej... Musisz mi pomóc.
-
Próbuję ci pomóc - odrzekł Randal, najspokojniej jak potrafił.
„Cóż z tego, że wiem, jak tamować krwawienie i obniżać gorączkę? - myślał z goryczą. - Nie wyleczę tym
człowieka, na którym ciąży śmiertelne zaklęcie. Balpesh wiedziałby, jak to zrobić".
Jednak Balpesh był mistrzem, który całymi latami zgłębiał tajniki sztuki uzdrowicielskiej, a Randal był
zaledwie początkującym wędrownym czarodziejem. Efekt jego zaklęć już zaczął zanikać. Nieznajomy
ostatkiem sił sięgnął pod poduszkę i wydobył stamtąd podłużną skórzaną sakiewkę, ściągniętą
rzemieniem.
-
Weź to - rzekł cicho. - Pomóż mi.
Randal zawahał się. W wyglądzie sakiewki, w sposobie układania się cieni na jej fałdach, w nienaturalnym
ciężarze, przyprawiającym o drżenie rękę nieznajomego, czaiło się coś tajemniczego - coś, co wskazywało
na obecność potężnej magii. „Do jakiego świata należy ten przedmiot?" - zastanawiał się Randal.
Wiedział, że magicznych artefaktów nie wolno przyjmować ot, tak, ale jednocześnie czuł, że sakiewka
przyciąga go ku sobie.
graną.
-
Proszę - nalegał nieznajomy. - Tyś czarodziej... Będziesz wiedział, co zrobić.
Jego oddech stał się ciężki i nieregularny. Mężczyzna opadł na poduszkę i zamknął oczy.
-
Dagon... - stęknął po chwili. - To dla niego... Czeka pod Kogutem z Rondla.
Randal nie poruszył się. Przedmiot w sakiewce wzywał go, a zarazem odpychał. Zanim chłopiec zdążył
cokolwiek odpowiedzieć, oddech nieznajomego ucichł, a skórzany woreczek wypadł z jego bezwładnej
dłoni.
Randal był wstrząśnięty. Widywał już śmierć, ale nigdy takiej i nigdy nie była to śmierć spowodowana
przez magiczny przedmiot. „Co gorsza, ten człowiek wyraził swoją ostatnią wolę, zwracając się do mnie
jako do czarodzieja - myślał ponuro chłopiec. '- Jako czarodziej nie mogę odmówić".
Podniósł sakiewkę i zważył ją w dłoni. Była lżejsza, niż można by sądzić po sposobie, w jaki trzymał ją
nieznajomy. Randal poczuł mróz wędrujący mu po grzbiecie. „W tym tkwi potężna magia - pomyślał
-magia, jakiej nie znam". Wiedział, że najmądrzej byłoby po prostu oddać sakiewkę Dagonowi,
kimkolwiek był ten człowiek. Jednak ciekawość, jak mawiano w szkole, zawsze była najgorszą wadą
czarodziejów. „Ostatecznie - myślał Randal, stawiając woreczek na stole - nie po to zostałem wędrownym
czarodziejem, by uciekać od magii, ale by ją poznawać".
Rozsupłał rzemień i zaczął ostrożnie odwijać brzegi sakiewki, odsłaniając ukryty w niej przedmiot. Po
chwili miał przed sobą wysoki na stopę posążek, wy-
-
Proszę - nalegał nieznajomy. - Tyś czarodziej... Będziesz wiedział, co zrobić.
Jego oddech stał się ciężki i nieregularny. Mężczyzna opadł na poduszkę i zamknął oczy.
-
Dagon... - stęknął po chwili. - To dla niego... Czeka pod Kogutem z Rondla.
Randal nie poruszył się. Przedmiot w sakiewce wzywał go, a zarazem odpychał. Zanim chłopiec zdążył
cokolwiek odpowiedzieć, oddech nieznajomego ucichł, a skórzany woreczek wypadł z jego bezwładnej
dłoni.
Randal był wstrząśnięty. Widywał już śmierć, ale nigdy takiej i nigdy nie była to śmierć spowodowana
przez magiczny przedmiot. „Co gorsza, ten człowiek wyraził swoją ostatnią wolę, zwracając się do mnie
jako do czarodzieja - myślał ponuro chłopiec. - Jako czarodziej nie mogę odmówić".
Podniósł sakiewkę i zważył ją w dłoni. Była lżejsza, niż można by sądzić po sposobie, w jaki trzymał ją
nieznajomy. Randal poczuł mróz wędrujący mu po grzbiecie. „W tym tkwi potężna magia - pomyślał
-magia, jakiej nie znam". Wiedział, że najmądrzej byłoby po prostu oddać sakiewkę Dagonowi,
kimkolwiek był ten człowiek. Jednak ciekawość, jak mawiano w szkole, zawsze była najgorszą wadą
czarodziejów. „Ostatecznie - myślał Randal, stawiając woreczek na stole - nie po to zostałem wędrownym
czarodziejem, by uciekać od magii, ale by ją poznawać".
Rozsupłał rzemień i zaczął ostrożnie odwijać brzegi sakiewki, odsłaniając ukryty w niej przedmiot. Po
chwili miał przed sobą wysoki na stopę posążek, wy-
19 J.
rzeźbiony z kości słoniowej, a przedstawiający starą kobietę, wspartą na kosturze.
Chłopiec ujął pożółkłą ze starosci figurkę i obejrzał ją dokładnie z każdej strony. Powiedzieć, że była
znakomicie wykonana, to mało. Każda zmarszczka na twarzy staruszki została wymodelowana z
niebywałą precyzją. Dłoń, która trzymała kostur, była długa i koścista, a spod kaptura wymykało się kilka
pasemek włosów. Randal odniósł nieodparte wrażenie, że posążek jest żywy.
Chłopiec zadrżał. Obecność magii była przytłaczająca. Pewną ulgę przyniosła mu myśl, że posążek nie jest
jego problemem, tylko Dagona. Pozostało odnaleźć go i jak najszybciej pozbyć się niepokojącej rzeźby.
Rozdział II
przygody
Randal wsunął statuetkę do sakiewki. Przez chwilę trzymał woreczek w dłoni, oceniając jakość skóry, z
jakiej go wykonano - miękkiej i delikatnej, zapewne przedniego gatunku. Mocno zaciągnąwszy rzemień,
przytroczył sakiewkę do pasa i spojrzał na martwego czarodzieja. Nie chciał go tutaj zostawiać, ale
nieznajomy umarł, wyrażając swoją ostatnią wolę.
-
Nie znam cię i nie wiem, jak się nazywasz - powiedział głośno - ale postaram się wkrótce tu
wrócić i zająć tobą. Najpierw jednak znajdę Dagona. Dokądkolwiek odszedłeś, szczęśliwej podróży.
Randal zgasił zimny płomień, wyszedł na korytarz i zaryglował drzwi silnym zaklęciem. Kiedy skończył,
usłyszał znajomy odgłos kroków, dobiegający od strony schodów. To była Lys. Jej występ właśnie się
skończył i teraz wracała do siebie, niosąc na ramieniu lutnię w skórzanym pokrowcu.
Dziewczyna popatrzyła na niego zaintrygowana.
-
Wychodzisz o tej godzinie? - spytała. - Myślałam, że chcesz wcześniej położyć się spać.
-
Chciałem, ale... - zająknął się Randal - coś się zdarzyło. Muszę coś załatwić.
Lys spojrzała na niego uważnie.
-
Kłopoty?
-
I to poważne - przyznał Randal. - W moim łóżku leży martwy mężczyzna. Zabił go nieznany mi
rodzaj magii.
Dziewczyna zmrużyła oczy i półgłosem rzuciła kilka szorstko brzmiących słów w swojej ojczystej mowie.
-
To nie ty, prawda? - spytała na koniec w języku Breslandii.
-
Nie. Nawet nie wiem, czy potrafiłbym to zrobić. Tak naprawdę nie mam pojęcia, co mu się stało,
ale nim umarł, przekazał mi swoją ostatnią wolę.
-
Rozumiem, że właśnie idziesz ją wypełnić.
Randal skinął głową.
-
Muszę znaleźć gospodę o nazwie Kogut z Rondla. Wiesz, gdzie to jest?
-
Chyba nie pójdziesz tam sam? - spytała ostro Lys.
-
Właśnie, że pójdę.
Posążek w skórzanej sakiewce nagle zaciążył Ran-dalowi z podwójną siłą.
-
Mam do czynienia z czymś, czego nie rozumiem - powiedział cicho - i nie chcę, żeby moi
przyjaciele narażali się za mnie.
-
Kogut z Rondla to tawerna niedaleko przystani -powiedziała Lys. - Nie możesz iść sam. Ktoś musi
cię osłaniać.
-
Sam potrafię na siebie uważać - rzucił sucho Randal.
-
Jasne - odparła bez przekonania Lys.
Randal westchnął.
-
Skoro najpewniej pójdziesz za mną, czy cię o to poproszę czy nie, równie dobrze możemy pójść
razem.
Ulice Cingestoun tonęły w gęstej mgle. Chłód sprawił, że Randal mocniej owinął się grubą tkaniną, z jakiej
sporządzono jego togę. Dwoje przyjaciół skierowało się do dzielnicy portowej. Rzeka Don-chess,
wypływająca z niezmierzonych ostępów Lan-nadu, przecinała Cingestoun na pół. Wieczorami tanie
karczmy przy przystani zapełniały się tłumami flisaków i żeglarzy. Przy biegnącej wzdłuż rzeki ulicy
powstało mnóstwo obskurnych i podejrzanych lokali, wśród których Kogut z Rondla wyglądał bodajże
naj-podlej. Była to brudna, zadymiona i cuchnąca tawerna, skąpo oświetlona kilkoma łojowymi
świeczkami.
-
W takim miejscu nie zaśpiewałabym bez uzbrojonego strażnika - wymamrotała Lys, kiedy w ślad
za Randalem wkroczyła do mrocznego pomieszczenia. Trzymała się blisko przyjaciela, czujnie rozglądając
się wokół i nerwowo ściskając w dłoni rękojeść zatkniętego za pas nożyka.
Randal przytaknął skinieniem głowy.
-
Gdybym nie złożył obietnicy umierającemu -wyszeptał po chwili - za nic bym tu nie przyszedł.
Zdążył już zauważyć, że gracze i żeglarze, pijący przy grubo ciosanych ławach, rzucali spojrzenia na
przybyłych tylko po to, by natychmiast przestać się nimi interesować. „Nick za bardzo się przejmuje.
Mimo wszystko wciąż jeszcze rozpoznają togę czarodzieja" - pomyślał i poczuł się nieco pewniej. Dwaj
23 JL
* A
młodzieńcy - Lys łatwo było wziąć za chłopca - byliby wspaniałymi kandydatami na ofiary rabunku,
porwania lub czegoś jeszcze gorszego, ale czarodziej to zupełnie inna sprawa.
Randal i Lys zaczęli torować sobie drogę do szyn-karza, napełniającego kufle piwem z baryłki. Młody
czarodziej starał się utrwalić w pamięci wygląd pomieszczenia. „Dwoje drzwi... okna na trzech ścianach...
mnóstwo wejść, wyjść... i najbardziej plugawa banda portowych szczurów, jaką kiedykolwiek spotkałem".
-
Szukam Dagona - powiedział do szynkarza. -Znajdę go tutaj?
-
Może tak, a może nie - szynkarz zmierzył Randala wzrokiem. - Co ci do tego, czarowniku?
-
Mam do niego sprawę.
Randal sięgnął do kieszeni togi i wyłuskał stamtąd jeden z pięciu miedziaków, które mu pozostały.
Popatrzył przez chwilę na monetę, po czym podsunął ją szynkarzowi. W słabym blasku świec blizna
wyraźnie odcinała się białą linią na ciemnej skórze dłoni.
-
Gdzie jest Dagon? - spytał szorstko.
Szynkarz zręcznym ruchem zgarnął miedziaka
i głową wskazał barczystego mężczyznę o ogorzałej twarzy siedzącego przy jednym ze stołów plecami do
ściany.
-
To on.
Randal skrzywił się, widząc, że mężczyzna ubrany jest w ciężką, gęsto nabijaną ćwiekami kurtę z grubej
skóry - strój najemnego żołnierza. „Wojownik? -
24
zdziwił się w myśli. - Spodziewałem się raczej czarodzieja. Ten człowiek w moim pokoju niemało wiedział
o magii, inaczej nie dostałby się do środka. Ale ten
Dagon patrzył obojętnie na Lys i Randala, przeciskających się ku niemu przez gwarny tłumek. Randal
usiadł naprzeciw najemnika i bez zbędnych wstępów rozpoczął rozmowę.
-
Nazywasz się Dagon? - spytał bezceremonialnie.
Ogorzały mężczyzna pociągnął słuszny łyk ze
swojego kufla i otarł brodę rękawem.
-
A czy ja cię znam? - wychrypiał po dłuższej chwili.
-
Jeśli to ty jesteś Dagon - ciągnął Randal - to może zainteresuje cię wiadomość, że spotkałem
kogoś, kto miał coś dla ciebie.
Nieznajomy poruszył się niespokojnie.
-
A jeśli jestem Dagonem - powiedział powoli -cóż to mógł mieć dla mnie ów człowiek?
-
Posążek.
2 płuc Dagona wyrwało się głębokie westchnienie, mogące oznaczać ulgę albo satysfakcję.
-
A więc Bryce zdobył go. Czego chce? Powiedz mu, że zapłaciłem za towar i nie dostanie ani
miedziaka więcej.
„Taka jest prawda - pomyślał Randal - choćbyś nawet tego nie chciał".
-
To nie tak - powiedział głośno. - Prosił mnie, bym ci to oddał.
Dagon wyprostował się i pochylił ku Randalowi.
-
Masz to przy sobie? Oddaj.
drab...
Pożądliwy błysk w oczach najemnika sprawił, że Randal poczuł ukłucie niechęci na myśl o oddaniu
statuetki. „Posążek kryje w sobie moc, jakiej nigdy nie doświadczyłem. Co taki człowiek jak Dagon mógłby
z nim zrobić? Najwyżej sprzedać, nie zastanawiając się komu i po co" - myślał czarodziej, leniwie
odwią-zując sakiewkę od pasa.
Mimo wszystko przekazanie figurki Dagonowi było ostatnią wolą umierającego. „Skoro nie potrafiłeś go
ocalić - przekonywał siebie Randal - powinieneś przynajmniej spełnić jego życzenie".
Chłopiec rozsupłał rzemień i wydobył posążek z woreczka.
-
Czy o to ci chodziło?
Postawił rzeźbę na środku stołu. W drżącym blasku świec wydało mu się, że stara kobieta wygląda inaczej
niż ostatnio, jakby poruszyła się nieznacznie, mimo iż wyrzeźbiono ją z martwego kawałka kości
słoniowej. I znowu przez grzbiet Randala przebiegł mroźny dreszcz, sygnał obecności potężnej magii.
-
Tak - potwierdził Dagon. - To moje.
Najemnik wyciągnął rękę po statuetkę.
Zanim jego palce zacisnęły się na rzeźbie, drzwi z obu stron oberży otworzyły się z hukiem i do wnętrza
wpadł tuzin uzbrojonych mężczyzn w żółtych płaszczach. Randal usłyszał łomot przewracanego stołu i
metaliczny świst dobywanego z pochwy ostrza. W następnej chwili sześć okien jednocześnie wypadło z
ram, a z ciemnych otworów zaczęli wysypywać się żołnierze z obnażonymi mieczami.
-
Ludzie Fessa! - zawołał Dagon, zrywając się na równe nogi i wyciągając swój krótki pałasz. - Nic tu
po nas!
Potrącony przez najemnika stół przechylił się i zaczął przewracać. Kościana figurka przewróciła się i
potoczyła w dół, by wpaść prosto w ręce Lys. Dziewczyna odskoczyła do tyłu i dokładnie w chwili, gdy stół
grzmotnął o podłogę, rzuciła posążek Randalowi. Palce czarodzieja zacisnęły się na chłodnej kości
słoniowej.
-
Oddaj mu to i uciekajmy! - krzyknęła Lys. - To nie nasza sprawa!
Nagle rozszerzyły się jej oczy.
-
Za tobą, Randy!
Randal błyskawicznie pochylił się i klinga ze świstem przecięła powietrze tuż nad jego głową. Przed
oczami mignął mu rąbek żółtego płaszcza. Młody czarodziej oślepił napastnika wyczarowanym naprędce
błyskiem, do którego dorzucił jeszcze głośny grzmot -proste i nieszkodliwe zaklęcia, ale wystarczające do
chwilowego zdezorientowania przeciwnika.
-
Jesteśmy z tobą - rzucił do Dagona. - Ruszajmy.
Cała trójka rzuciła się do najbliższego okna. Na
ulicy czekali ludzie w żółtych płaszczach, takich samych, jakie nosiły oddziały szturmujące tawernę.
Wszyscy byli uzbrojeni, a niektórzy wznosili nad głowami pochodnie. Randal wyczarował jeszcze jeden
błysk, tym razem wystarczająco jasny, by wywołać u żołnierzy chwilową ślepotę.
-
Za mną! - wrzasnął Dagon. - Tędy!
Najemnik pobiegł w górę krętej alejki. Randal i Lys
ruszyli za nim, zostawiając za sobą wrzawę głosów
i bitewny zgiełk. Po chwili ciszę burzyło już tylko plaskanie skórzanych podeszew na wilgotnych kocich
łbach.
Po kilku minutach cała trójka zatrzymała się przy stosie pustych beczek, porzuconych na nadbrzeżu.
Uciekinierzy porozsiadali się, gdzie kto mógł i odpoczywali.
-
Nienajgorzej sobie poradziłeś tam w tawernie -powiedział Dagon, gdy minęła mu już zadyszka. -
Jesteś magiem, tak?
-
Sam widziałeś - odparł Randal, spuszczając wzrok.
„Lepiej, żeby nie wiedział, że jestem tylko wędrownym czarodziejem - myślał chłopiec. - Czarodziej nie
kłamie, ale... nie musi mówić wszystkiego".
-
Nie podoba mi się cała ta sprawa - powiedział po chwili. - Kim jest Fess i dlaczego cię ściga?
Dagon zaśmiał się ponuro.
-
Musisz być tu nowy, skoro nie wiesz, kim jest lord Fess. Poza tym ściga nie tylko mnie. Wiele
osób widziało was z tym posążkiem, a skoro mowa o posążku...
Randal potrząsnął głową.
-
Najpierw powiedz mi, co to jest i dlaczego chcesz to mieć. Jak na tak małą rzecz statuetka
wywołała już niezgorsze zamieszanie.
-
Nie wiem, co to jest - Dagon wzruszył ramionami. - Wiem tylko, że Varnart chce to mieć i sowicie
mi za to zapłaci. To mi wystarcza.
-
Nam nie - wtrąciła Lys.
-
Kim jest Varnart? - zainteresował się Randal.
JL 28
A*
-
Sądziłem, że wy czarodzieje znacie się nawzajem - powiedział Dagon. - Posążek należy do niego,
tak powiedział. Chce go tylko odzyskać.
-
A jakże - mruknęła Lys. - Wymyśl coś lepszego.
Randal zignorował ją.
-
Jeśli posążek jest własnością Varnarta, to kim jest Fess i czego chce?
Z płuc Dagona wyrwało się znużone westchnienie. Najemnik spojrzał w niebo.
-
Cingestoun to wolne miasto, ale prawie wszystko za jego murami należy do lorda Fessa. Czasem
do jego skarbca trafiają rzeczy, jakie nie powinny się tam znaleźć... jeśli rozumiecie, co mam na myśli...
Lys wstała i oparła dłonie na biodrach, mierząc Dagona uważnym spojrzeniem.
-
Ukradłeś to, prawda?
-
Nie ja - najemnik potrząsnął głową. - Tym zajął się Bryce. Ja mam dostarczyć posążek
prawowitemu właścicielowi.
Usta Randala zacisnęły się. Czarodziej wstał i odszedł kilka kroków z rękami splecionymi na piersi.
-
Zostawiłeś sobie najbezpieczniejsze zadanie.
-
Ucieczkę przez pół miasta przed żółtymi płaszczami Fessa nazywasz bezpiecznym zadaniem? -
wybuchnął Dagon.
Randal spokojnie skinął głową.
-
Ty żyjesz, a Bryce nie.
Dagon znieruchomiał.
-
Rozumiem - wycedził po chwili. - To niedobrze. Był moim przyjacielem.
Oczy ijajemnika zwęziły się.
-
To twoja robota?
W głosie Dagona pobrzmiewał ton, który przyprawił Randala o gęsią skórkę. „Nie chcę walczyć z tym
człowiekiem - pomyślał czarodziej. - Musiałbym posłużyć się czymś znacznie mocniejszym niż błyski i
grzmoty".
-
Znalazłem go w moim pokoju w gospodzie - powiedział głośno.
Jednocześnie w myśli zaczął przygotowywać za-klęcie-cios - na wszelki wypadek.
-
Nie mam pojęcia, jak się tam dostał, ale gdy go spotkałem, był już w agonii. Dał mi posążek i
poprosił, bym przekazał go tobie.
-
Jeśli tak było - wtrąciła się Lys - to proponuję, żebyś oddał tę rzecz Dagonowi i powiedzmy sobie
do widzenia.
-
To nie takie proste - odparł Randal. - Nic nie jest proste, gdy w grę wchodzi magia, zwłaszcza tak
potężna.
W istocie był coraz mniej przekonany, że powinien oddać posążek najemnikowi. Dagon z pewnością nie
miał pojęcia, jak postępować z magicznymi artefaktami. Co prawda Randal obiecał... ale tylko znaleźć
Dagona. Nic ponadto. „Może powinienem sam zanieść posążek Varnartowi? - zastanawiał się. - Jestem
czarodziejem, tak jak on. Jeśli mamy do czynienia z ogniskiem mocy, będzie to najbezpieczniejsze
wyjście".
-
Pomówmy o tym w jakimś ciepłym i suchym miejscu - powiedział wreszcie. - Chyba zgubiliśmy
ludzi Fessa. Chodźmy do gospody Pod Zieloną Ga-
łęzią.
Dagon zmarszczył brwi i groźnie popatrzył na czarodzieja, ale zaraz wyprostował się i wzruszył
ramionami.
-
Niech będzie, jak chcesz.
Kiedy uciekinierzy dotarli do uliczki, przy której znajdowała się gospoda, Randal nagle zatrzymał się z
cichym okrzykiem zaskoczenia i gestem skierował towarzyszy w mroczny zaułek. Z gospody wyszli dwaj
żołnierze w żółtych płaszczach; stanęli po obu •stronach wejścia niczym wartownicy.
-
Nie podoba mi się to - szepnęła Lys. - Jestem pewna, że nikt w tawernie nie znał nas nawet z
widzenia. W jaki sposób trafili tu przed nami?
-
Bryce - sapnął Dagon. - Ktoś musiał go śledzić, kiedy jechał do miasta. - Najemnik potrząsnął
głową. - Mówiłem mu, żeby uważał.
-
Zapewne umierał już, kiedy przekraczał bramę -powiedział Randal. - Jeśli ktoś sforsuje zaklęcia na
zamkach w moim pokoju, ludzie Fessa znajdą jego ciało.
-
Co oznacza, że musimy wynieść się z miasta -zauważyła Lys. - Lord Fess nigdy nie uwierzy, że to
nie ty go zabiłeś.
-
Bystra dziewczynka - pochwalił ją Dagon; najwyraźniej nie dał się zwieść przebraniu pieśniarki. -
Tak czy owak, mam jutro spotkanie za miastem. Jednak wydostać się z Cingestoun będzie trudniej, niż się
wydaje. Ludzie Fessa już pilnują bram, a ci, którzy szturmowali Koguta z Rondla, wiedzą, jak wyglądamy.
Lys zagryzła wargę.
-
To co robimy, Randy? Wspinamy się na mury?
-
Miewałem gorsze pomysły - westchnął Dagon. -Ale tam będą strażnicy.
Dziewczyna nie zwracała uwagi na najemnika.
-
No i co? - popatrzyła pytająco na Randala.
-
Niech no pomyślę...
Czarodziej podrapał się w brodę. „Iluzja i niewi-dzialność nigdy nie były moją specjalnością - pomyślał. -
Nie zdołałbym nas ukryć, nawet tylko Lys i mnie, na dłużej niż krótką chwilę. Nie, jeśli będziemy w ruchu.
Wywalczenie sobie drogi też nie jest najlepszym pomysłem. Jakie szanse ma jeden najemnik, pieśniarka i
niedowarzony czarodziej przeciw prywatnej armii Fessa? Ktoś musi nas przemycić przez bramę...".
-
Mam! - powiedział. - Chodźcie za mną.
Dagon nawet nie drgnął.
-
A dokąd to się wybierasz?
-
W tym mieście mieszka mój przyjaciel - powiedział niecierpliwie Randal. - Ludzie Fessa na pewno
0
nim nie wiedzą. Tylko on może nam pomóc... Jeśli zechce.
Młody czarodziej poprowadził towarzyszy do alei cieśli. Tymczasem niebo z czarnego stało się szare
1
pozostało na nim tylko kilka najjaśniejszych gwiazd. Wkrótce powietrze wypełniło się pyłem i
zapachem żywicy.
-
Warsztat Nicka musi być niedaleko - powiedział Randal do Lys.
Kilka chwil później zatrzymał się naprzeciw zamkniętych wrót. Okna zabezpieczone były grubymi
okiennicami. Dagon skrzywił się.
-
Miewałem gorsze pomysły - westchnął Dagon. -Ale tam będą strażnicy.
Dziewczyna nie zwracała uwagi na najemnika.
-
No i co? - popatrzyła pytająco na Randala.
-
Niech no pomyślę...
Czarodziej podrapał się w brodę. „Iluzja i niewi-dzialność nigdy nie były moją specjalnością - pomyślał. -
Nie zdołałbym nas ukryć, nawet tylko Lys i mnie, na dłużej niż krótką chwilę. Nie, jeśli będziemy w ruchu.
Wywalczenie sobie drogi też nie jest najlepszym pomysłem. Jakie szanse ma jeden najemnik, pieśniarka i
niedowarzony czarodziej przeciw prywatnej armii Fessa? Ktoś musi nas przemycić przez bramę...".
-
Mam! - powiedział. - Chodźcie za mną.
Dagon nawet nie drgnął.
-
A dokąd to się wybierasz?
-
W tym mieście mieszka mój przyjaciel - powiedział niecierpliwie Randal. - Ludzie Fessa na pewno
0
nim nie wiedzą. Tylko on może nam pomóc... Jeśli zechce.
Młody czarodziej poprowadził towarzyszy do alei cieśli. Tymczasem niebo z czarnego stało się szare
1
pozostało na nim tylko kilka najjaśniejszych gwiazd. Wkrótce powietrze wypełniło się pyłem i
zapachem żywicy.
-
Warsztat Nicka musi być niedaleko - powiedział Randal do Lys.
Kilka chwil później zatrzymał się naprzeciw zamkniętych wrót. Okna zabezpieczone były grubymi
okiennicami. Dagon skrzywił się.
-
Jak dostaniemy się do środka, nie budząc całej ulicy?
-
O tak - powiedział Randal, kładąc dłoń na wrotach.
Szeptem wyrecytował zaklęcie i w tej samej chwili dał się słyszeć chrobot odsuwającego się skobla.
Czarodziej pchnął drzwi, a te ustąpiły z lekkim skrzypnięciem.
-
Chodźmy, nim ktoś nas zobaczy.
Gdy cała trójka znalazła się we wnętrzu warsztatu, Randal zamknął wrota i wyczarował niewielką
świetlną kulę. Migotliwe błękitne światło zatańczyło setkami cieni na stole warsztatowym, narzędziach,
zakurzonych fartuchach wiszących na kolkach, kupkach trocin i pozwijanych w spirale wiórach, ocalałych
po wieczornym zamiataniu. Dagon rozglądał się wokół z pogardliwą miną człowieka uznającego wojaczkę
za jedyny godny mężczyzny sposób zarabiania na życie. Ciemnoniebieskie oczy Lys spoglądały z
zainteresowaniem, ale i odrobiną smutku.
-
Przeszedł długą drogę - wyszeptała dziewczyna.
-
To uczciwe zajęcie - odrzekł Randal - i znacznie bezpieczniejsze od życia na szlaku. Zostańcie
tutaj. Ja pójdę obudzić Nicka.
Czarodziej postawił stopę na pierwszym stopniu schodów, wiodących na wyższe piętro, ale zamarł, czując
na ramieniu stalowy uścisk najemnika.
-
Ktoś idzie - szepnął Dagon.
Słysząc szelest dobywanego z pochwy miecza,
-
Schowaj to - zażądał. - Mówiłem ci, że to przyjaciel.
Dagon nie był przekonany.
-
Może twój. Ja go nie znam.
Najemnik przez długą minutę patrzył w zmrużone nieustępliwe oczy czarodzieja, nim z trzaskiem schował
swój miecz. W tejże chwili na schodach pojawił się Nick z nieco wystraszoną miną i ciężkim drewnianym
drągiem, przygotowanym do zadania ciosu.
Rozdział 111
Przyjaciel w potrzebie
- Cóż to? - zawołał Randal na poły rozbawiony. -Pałka zamiast sztyletu?
-
Czym skorupka za młodu nasiąknie... - odrzekł Nick, odstawiając drąg z westchnieniem ulgi. -
Trudno wyplenić stare nawyki. Nadal wolę nie używać stali do obrony.
Nagle twarz cieśli rozjaśnił promienny uśmiech.
-
Toż to Lys we własnej osobie! Randy powiedział mi, że jesteś w Cingestoun, ale co sprowadza
was do mnie o tej porze?
-
Musimy niepostrzeżenie prześliznąć się przez bramę - powiedział Randal. - Czy możesz nam
pomóc?
-
Macie kłopoty?
-
Będziemy mieli, jeśli nas znajdą - odparła Lys.
-Jeśli tylko o to chodzi, to nic łatwiejszego -
uspokoił ją Nick. - Powiedzcie mi, kto was ściga, bym wiedział, kogo omijać.
-
Ludzi Fessa - powiedział Randal. - Mamy coś, co oni bardzo chcą zdobyć. Sprawa jest poważna.
Nick zmarszczył brwi.
-
Żółte płaszcze to paskudna banda. Pomogę wam, ale chciałbym wiedzieć, co staracie się przed
nimi ukryć.
-
To - odrzekł Randal, stawiając sakiewkę na stole. Ostrożnie odwinął brzegi woreczka, odsłaniając
pożółkły posążek z kości słoniowej. Znów wydało mu się, że wyrzeźbiona kobieta wygląda nieco inaczej
niż wtedy, gdy oglądał ją po raz ostatni. Nie był jednak w stanie określić, co się zmieniło.
-
Sądzę, że w tej figurce drzemie olbrzymia moc. Nick wyciągnął rękę i powoli przesunął palcem po
pomarszczonym policzku rzeźby. Nagle gwałtownie cofnął dłoń. Na jego twarzy pojawiła się niepewność.
-
To jest... to rzeczywiście bardzo dziwne - wymamrotał. - Nie przypominam sobie, bym
kiedykolwiek słyszał lub czytał o czymś podobnym.
* - Ja również - powiedział Randal. - Co o tym sądzisz?
Nick nerwowo szarpał pukle swej brody, nie spuszczając zasępionego wzroku z posążka.
-
Nie miałem do czynienia z magią, od kiedy opuściłem Tarnsberg - powiedział po chwili milczenia
-a mimo to ta rzecz przyprawia mnie o dreszcze. Moim zdaniem, powinniście pozbyć się figurki jak
najprędzej. Tylko nie oddawajcie jej Fessowi.
-
Nie obawiaj się - z mroku wyłonił się Dagon. -Mam już kupca.
Nick obrzucił najemnika spojrzeniem, a potem zwrócił zdziwiony wzrok na Randala. Następne zdanie
wypowiedział w Zapomnianej Mowie.
36
-
Co to za człowiek?
-
Mój kolejny problem - odparł Randal w tym samym języku. - Nazywa się Dagon i nie można mu
ufać. Twierdzi, że posążek powinien trafić w ręce niejakiego Varnarta.
-
Rozumiem - Nick kiwnął głową i wrócił do języka Breslandczyków. - Pomóżcie mi wytoczyć wóz.
Strażnicy przy północnej bramie znają mnie, bo często jeżdżę po tarcicę do Oseney. Zazwyczaj ruszam o
świcie, więc nie zdziwią się na mój widok. Bez trudu wywiozę was z miasta.
Kilka minut później przysadzisty wóz cieśli Alure-da wytoczył się ze stajni na tyłach warsztatu. Na koźle
siedział Nick, pogwizdując wesołą piosenkę, której melodia nikła w głośnym turkocie okutych kół. Z tyłu
wozu, przykrytego płóciennym namiotem, kulili się Randal, Lys i Dagon.
„Dobrze, że Nick był w mieście i zechciał nam pomóc - myślał Randal, krztusząc się powietrzem gęstym
od zapachu żywicy. - Gdyby nie on, męczyłbym się teraz, próbując zrobić z nas na przykład trójkę
gał-ganiarzy".
-
Za wydanie nas twój przyjaciel dostałby od Fessa pokaźną sumkę - wymamrotał Dagon. Jego głos
komicznie drżał w takt podskoków wozu, ale w tej sytuacji nikomu nie było do śmiechu.
-
Bez obaw - powiedziała chłodno Lys. Mimo ciemności Randal domyślił się, że jest bardzo
rozgniewana. - Nick nawet nie pomyślałby o czymś takim.
-
Módlcie się, by nie pomyślał - powiedział Dagon. - Bo jeśli nabiorę podejrzeń...
-
Zamknij się i siedź cicho - warknął Randal. -Mówiłem ci już: Nick jest moim przyjacielem.
Pogwizdywanie woźnicy nagle ucichło.
-
Teraz cicho - powiedział półgłosem Nick. - Zbli-
Randal przykląkł i przytknął oko do szczeliny między deskami w przedniej ściance wozu. Wartownię
północnej bramy rozświetlały pochodnie. Przez wąski otwór widział zarys głowy i ramion Nicka,
odcinający się na tle pomarańczowej łuny. Na drodze roiło się od żołnierzy. „Żółte płaszcze. Dagon miał
rację, ludzie Fessa obstawili bramy".
Czarodziej odwrócił się i szepnął do towarzyszy:
-
Nie ruszajcie się. Być może, będę musiał użyć iluzji.
Nick podprowadził wóz do wartowni i czterokon-ny zaprzęg zatrzymał się. Unosząc krawędź płóciennej
zasłony, Randal ujrzał wartownika zbliżającego się do wozu z latarnią. Razem z nim szli dwaj żołnierze w
żółtych płaszczach: po jednym z każdej strony.
Randal ściągnął usta, jakby zamierzał gwizdnąć, i potrząsnął głową. „Fessowi naprawdę zależy na tym
posążku".
-
Dokąd to o tej porze? - zagadnął szorstko jeden z żołnierzy.
-
Do Oseney - odparł Nick. - Ebert, powiedz im, kim jestem.
Nocny strażnik ustawił latarnię tak, by światło padało bezpośrednio na twarz woźnicy. Randal, skulony w
kącie między ściankami wozu, dostrzegł przez szparę, że choć spojrzenie Nicka wyrażało niezmącony
żamy się do północnej bramy.
spokój, jego szczęki były mocno zaciśnięte, a wargi pobladłe.
Strażnik obrzucił Nicka leniwym spojrzeniem, po czym opuścił latarnię i kiwnął głową.
-
Znam cię - powiedział.
Odwrócił się do żołnierza po prawej stronie.
-
To czeladnik cieśli Alureda. Przejeżdża tędy trzy lub cztery razy w miesiącu.
Człowiek w żółtym płaszczu przechylił głowę i postąpił o krok naprzód. Jego wzrok błądził po twarzy i
ubraniu Nicka, jakby w poszukiwaniu czegoś podejrzanego.
-
Co robisz tu tak wcześnie, czeladniku? - zaatakował żołnierz.
Randal nerwowo oblizał wargi. Za sobą usłyszał przyspieszony oddech Lys i szelest dobywanego powoli
sztyleciku. Od strony Dagona nie usłyszał nic, co - był o tym przekonany - stanowiło jeszcze groźniejszy
znak. „Mało tego, że muszę martwić się
0
strażników - pomyślał czarodziej. - Jeśli Dagon wbije sobie do łba, że Nick zamierza nas wydać...".
Ale Nick tylko przesunął dłonią po twarzy, jakby jeszcze walczył z resztkami snu, po czym zamlaskał
1
spod zmrużonych oczu posłał strażnikowi lekko zdziwione spojrzenie.
-
Potrzebuję drzewa, jak zawsze, a do Oseney daleka droga.
Strażnik podrapał się w głowę.
-
Czy nie jechałeś po drzewo zaledwie trzy dni temu?
Nick połknął kolejne ziewnięcie i wzruszył ramionami.
spokój, jego szczęki były mocno zaciśnięte, a wargi pobladłe.
Strażnik obrzucił Nicka leniwym spojrzeniem, po czym opuścił latarnię i kiwnął głową.
-
Znam cię - powiedział.
Odwrócił się do żołnierza po prawej stronie.
-
To czeladnik cieśli Alureda. Przejeżdża tędy trzy lub cztery razy w miesiącu.
Człowiek w żółtym płaszczu przechylił głowę i postąpił o krok naprzód. Jego wzrok błądził po twarzy i
ubraniu Nicka, jakby w poszukiwaniu czegoś podejrzanego.
-
Co robisz tu tak wcześnie, czeladniku? - zaatakował żołnierz.
Randal nerwowo oblizał wargi. Za sobą usłyszał przyspieszony oddech Lys i szelest dobywanego powoli
sztyleciku. Od strony Dagona nie usłyszał nic, co - był o tym przekonany - stanowiło jeszcze groźniejszy
znak. „Mało tego, że muszę martwić się
0
strażników - pomyślał czarodziej. - Jeśli Dagon wbije sobie do łba, że Nick zamierza nas wydać...".
Ale Nick tylko przesunął dłonią po twarzy, jakby jeszcze walczył z resztkami snu, po czym zamlaskał
1
spod zmrużonych oczu posłał strażnikowi lekko zdziwione spojrzenie.
-
Potrzebuję drzewa, jak zawsze, a do Oseney daleka droga.
Strażnik podrapał się w głowę.
-
Czy nie jechałeś po drzewo zaledwie trzy dni temu?
Nick połknął kolejne ziewnięcie i wzruszył ramionami.
-
Interes dobrze idzie... Jeżdżę po drewno, kiedy Alured mi każe.
Drugi żołnierz Fessa wskazał na zaprzęg.
-
Po co ci aż cztery konie?
-
Drzewo jest ciężkie.
-
Wobec tego pozwolisz, że zajrzę do wozu?
Było to oświadczenie, a nie pytanie i zanim Nick
zdążył wykrztusić choć słowo, żołnierz już obchodził wóz dookoła. Randal zacisnął dłonie na krawędzi
burty i przycisnął czoło do szorstkich desek. „Iluzja... -myślał, wsłuchany w zbliżające się kroki - muszę
stworzyć iluzję".
Czarodziej zamknął oczy i bezgłośnie wyrecytował słowa, tworzące fałszywą rzeczywistość. Kiedy
skończył, kroki strażnika ucichły przy tylnej klapie wozu. Randal nie słyszał już oddechu Lys, a cisza po
stronie Dagona wydała mu się jeszcze bardziej złowróżbna. Jeśli najemnik postanowiłby wypełnić swoją
wcześniejszą groźbę, nie udałoby się go powstrzymać bez zniszczenia kruchego czaru.
Randal usłyszał szorstki chrzęst unoszonej płóciennej zasłony i poczuł na spoconym czole dotyk
chłodnego powietrza. Z najwyższym trudem zachowywał resztki koncentracji, potrzebnej do
podtrzymania czaru. „Nagie deski i cienie... Niech ujrzy tylko nagie deski i'cienie...".
Płótno zaszeleściło znowu, kiedy żołnierz puścił zasłonę. Po chwili Randal usłyszał ściszone głosy trzech
mężczyzn, naradzających się na uboczu.
-
Nic tam nie ma, to fakt. Ręczysz za tego człowieka, Ebert?
40
L
-
Znam go od roku. Drugiego tak uczciwego próżno szukać stąd do Widsegardu.
-
Dobrze więc... Możesz jechać, czeladniku! A jeśli po drodze spotkasz dwóch chłopców i
najemnego żołnierza, nie zapomnij nas czym prędzej zawiadomić.
Randal usłyszał stłumione ziewnięcie Nicka i skrzypienie otwieranych wrót.
-
Będę miał oczy otwarte - obiecał były adept sztuk magicznych. - Wio!
Nick strzelił lejcami; wóz szarpnął i z hurgotem potoczył się przez bramę w szare światło poranka.
Z westchnieniem ulgi Randal pozwolił iluzji rozproszyć się. Powoli, niczym po wielkim wysiłku,
wyprostował nogi i usiadł, opierając głowę o ściankę wozu. Wstrząsały nim dreszcze.
Na ramieniu poczuł dotknięcie dłoni Lys.
-
Dobrze się czujesz, Randy?
Randal skinął głową, chociaż wiedział, że dziewczyna nie może go widzieć w ciemności.
-
Wszystko w porządku. Jestem tylko zmęczony. Podtrzymywanie iluzji to wyczerpujące zajęcie.
„Zwłaszcza jeśli nie ma się żadnego doświadczenia" - dodał w myśli. Wiedział, że nie powinien mówić
tego głośno. Jak dotąd tylko niechętny respekt dla czarodziejskiej mocy skłaniał Dagona do współpracy.
„Jeśli zorientuje się, jak mało w istocie wiem, zabije mnie, gdy tylko odwrócę się doń plecami".
-
Odpoczywajcie, póki możecie - z przodu dobiegł głos Nicka. - Wypuszczę was, kiedy tylko
znajdziemy się w bezpiecznej odległości od miasta.
-
Spróbuj zasnąć - powiedziała Lys. - Ja będę czuwać na wypadek kłopotów.
Randal chciał zaprotestować, ale zamiast tego szeroko ziewnął. Niemal wbrew swojej woli zsunął się na
podłogę wozu i natychmiast zasnął.
Obudziła go cisza i poczucie bezruchu. Kilka chwil później na jego zamknięte oczy padł strumień ostrego
światła. Randal uniósł powieki i ujrzał Nicka, ściągającego płachtę z wozu. Czarodziej wystawił głowę i
rozejrzał się; nie zobaczył niczego niepokojącego, ani nawet interesującego. Wokół rozpościerały się
nijakie, zielonordzawe łąki, jakie ze wszech stron otaczały Cingestoun. Niebo było szare i wodniste, a nad
ziemią wisiała rzadka mgiełka, od której wilgotniały ubrania.
-
Jesteśmy prawie w Oseney - powiedział wesoło
Czeladnik wyglądał na zachwyconego, mimo kropelek wilgoci, posrebrzających jego bujną czuprynę i
brodę.
-
To była dobra robota, tam przy bramie. Myślałem, że już po nas.
Lys wstała i przeciągnęła się. Lutnia, którą nosiła ze sobą przez całą noc, leżała u jej stóp.
-
Ja też się bałam - rzekła po chwili. - Dzięki, Randy.
Randal wzruszył ramionami.
-
Mrok, pochodnie, to, że w istocie nie spodziewali się nas znaleźć... to nie było takie trudne.
Za Randalem usiadł i ziewnął Dagon. Najemnik musiał zasnąć tuż za Cingestoun; w jego włosy i ubranie
wczepiły się wióry i kawałki kory.
Nick.
-
To by było na tyle - powiedział, otrzepując się ze śmieci. - Skoro wydostaliśmy się z miasta,
możesz oddać mi przesyłkę od Bryce'a, tak jak obiecałeś.
Randal potrząsnął głową.
-
O, nie! Niczego ci nie obiecywałem.
Mimowolnie zacisnął dłoń na woreczku z posążkiem.
-
Mieliśmy omówić nasze sprawy pod Zieloną Gałęzią.
Oczy Dagona zwęziły się. Najemnik spojrzał prosto w twarz czarodzieja.
-
Nie kręć, magiku - zawarczał. - Figurka nie jest twoja. Należy do Varnarta, a ja zamierzam
dopilnować, by do niego trafiła.
Powiedziawszy to, Dagon rozluźnił się nieco.
-
Dziękuję za twoją pomoc, a teraz chętnie podziękuję ci za posążek.
-
Wiem, że posążek nie jest mój - powiedział spokojnie Randal. - Nie chcę go i z przyjemnością się
go pozbędę, ale Varnartowi oddam go ja.
Lys posłała przyjacielowi zdziwione spojrzenie.
-
Jesteś pewien, że chcesz mieszać się w coś ta-
- Nie - powiedział Randal - ale ten posążek jest... wyjątkowy. Przyjrzyj mu się uważnie.
Rozsupłał skórzaną sakiewkę i wydobył z niej posążek. Jasne światło dnia ukazało pełnię kunsztu
nieznanego artysty. Na ściskającej kostur dłoni staruszki widać było napięte żyły, a oczy, ukryte w
zapadniętych oczodołach, sprawiały wrażenie, jakby w następnej chwili miały mrugnąć.
kiego?
Lys przyglądała się figurce przez długą minutę.
-
Gdyby ta rzecz należała do mnie - wymamrotała wreszcie - wrzuciłabym ją do pierwszej
napotkanej studni.
Dagon skinął głową.
-
I ja także, ale posążek należy do Varnarta. Nie sądzę, by zapłacił wam za jego dostarczenie - dodał
podejrzliwie. - Umowę zawarł tylko ze mną.
-
Możesz zatrzymać pieniądze Varnarta - powiedział Randal. - Ja ich nie chcę. Sęk w tym, że prawie
na pewno ten przedmiot jest ogniskiem mocy. Jeśli tak, to potrzebujesz czarodzieja, który wie, jak się z
nim obchodzić.
-
Miałem Bryce'a, ale twierdzisz, że on nie żyje.
Nick poruszył się niecierpliwie.
-
Skoro Randy mówi, że twój przyjaciel nie żyje, to znaczy, że nie żyje. A jeśli to coś rzeczywiście
jest ogniskiem mocy, to im prędzej trafi bezpiecznie do rąk Varnarta, tym lepiej dla ciebie.
-
Zbyt pewnie rozprawiasz o magii, jak na prostego cieślę.
Dagon był wyraźnie zaintrygowany.
-
Co to jest ognisko mocy? - spytał.
Randal wsunął posążek do sakiewki.
-
Każdy przedmiot ma w sobie magię - zaczął, zawiązując rzemyk.
Kiedy zastanawiał się nad pytaniem najemnika, na chwilę znalazł się z powrotem w Szkole Czarodziejów
w Tarnsbergu, w ciepłej i suchej sali wykładowej, gdzie słuchał mistrza Crannacha, mówiącego o teorii
magii.
Zaraz otrząsnął się ze wspomnień i podjął wyjaśnienie:
-
Zazwyczaj przedmioty nie zawierają tej magii zbyt wiele. Jednak raz na jakiś czas pojawia się coś,
co skupia w sobie tak wielką moc, że może działać samoczynnie. Kontrolowany we właściwy sposób,
może się stać kluczem do wielkości.
Lys zerknęła nerwowo na zawiązaną już sakiewkę.
-
A jeśli nie jest kontrolowany?
Randal i Nick wymienili spojrzenia.
-
Wtedy masz kłopoty - westchnął Nick i dodał: Trzeba wam wiedzieć, że takie przedmioty są
raczej wrogo nastawione do ludzi.
Dagon poskrobał się w zarośniętą brodę. Jego ściągnięte brwi wyrażały troskę.
-
To mi wygląda na demona...
-
Gorzej - wtrącił Randal. - Demony nie są z tego świata i można je odesłać tam, skąd przyszły.
Młody czarodziej cytował słowa usłyszane podczas lekcji w Tarnsbergu. Od tamtej pory minęły ledwie
dwa lata, ale dla Randala były to całe wieki.
-
Magiczny artefakt pochodzi z naszej rzeczywistości i stanowi cząstkę fizycznego świata. Nie
można go zniszczyć, nie unicestwiając części tego świata, a świat opiera się takim próbom.
-
I sądzisz, że figurka Varnarta jest właśnie takim... artefaktem? - spytał Dagon.
Randal skinął głową.
-
Jestem niemal pewien.
-
Skoro tak, to nie zaszkodzi mieć czarodzieja u boku, dopóki nie oddam jej właścicielowi - rzekł
>
Dagon po krótkim namyśle. - Varnart wyznaczył miejsce spotkania niedaleko stąd. Jeśli będzie trzeba,
możemy tam dotrzeć pieszo.
-
Nie będzie trzeba - wtrącił się Nick. - Poczekajcie tutaj, a ja zaprowadzę wóz do Oseney i wrócę
do was z końmi. W tartaku wszyscy mnie znają. Wóz Alureda poczeka tam bezpiecznie na nasz powrót.
-
Zaraz, zaraz - zaniepokoił się Randal. - Jak to nasz powrót?
-
Jadę z wami - pośpieszył z wyjaśnieniem były uczeń Szkoły Czarodziejów. - Przygoda zapowiada
się zbyt ciekawie, by ją przepuścić.
Dagon chrząknął znacząco.
-
Jak chcesz. To twoja głowa - wystękał, gramoląc się z wozu.
Najemnik popatrzył na Randala i Lys.
-
Ukryjmy się. Im mniej czasu spędzimy w pobliżu drogi, tym lepiej dla nas.
Lys przesadziła burtę wozu z gracją akrobatki. Randal sfrunął na ziemię z łopotem togi i złapał rów- v
nowagę, podpierając się kosturem. Nick cmoknął na konie i wóz żwawo potoczył się drogą do Oseney.
Ruszajmy - zarządził Dagon. - Tamta kępka drzew wygląda na nie najgorszą kryjówkę.
Niedługo później Randal, Lys i Dagon siedzieli na zwiniętych płaszczach na środku zalesionego wzgórza.
Blisko Puszczy Lannadzkiej, starożytnego lasu, rozpościerającego się na południu Breslandii, drzewa były
stare i rosły gęsto. Poranna mgiełka przemieniła się w nieustającą mżawkę. Na liściach i gałęziach wilgoć
zbierała się w duże krople, które raz po raz spadały i z szelestem nikły w warstwie gnijącej ściółki.
- Jak dotąd wszystko idzie znakomicie - powiedział Dagon. - Miejsce spotkania jest niedaleko stąd, a ja
mam mnóstwo czasu... Chyba że nadciągną za nami żółte płaszcze Fessa.
Zaniepokojony tą myślą zwrócił się do Randala.
-Jesteś czarodziejem. Może potrafisz sprawdzić, czy ktoś nas nie ściga?
Randal stłumił jęk rozżalenia. „Byle nie teraz" -pomyślał. Był niewyspany, zmęczony i otępiały, a mięśnie i
stawy wciąż bolały go po przejażdżce niepraw-
dopodobnie rozklekotanym wozem. Jednak wyrwany przez Dagona nie śmiał odmówić.
-
Dajcie mi coś, co odbija światło - powiedział słabym głosem. - Najlepsza byłaby miska czystej
wody albo kryształ, ale tego akurat nie mamy. Od biedy wystarczy kawałek wypolerowanego metalu.
-
Kryształ, powiadasz?
Dagon pogmerał za pazuchą i dobył stamtąd sztylet. Była to broń bojowa o długiej smukłej klindze.
Wykuto ją tak, by była funkcjonalna, nie piękna. Olbrzymi błękitny klejnot w głowicy rękojeści wyglądał
dość osobliwie, oprawiony w surową stal. Najemnik ujął sztylet za klingę i pokazał głowicę Randalowi.
-
Dobrze - powiedział czarodziej. - Powinno wystarczyć.
Dagon położył sztylet na dłoni i obrzucił szafir czułym spojrzeniem.
-
Przynosi mi szczęście - wyznał. - Zastawiałem go z tuzin razy i zawsze udawało mi się go wykupić.
Randal ujął broń. Prawa dłoń niezgrabnie zacisnęła się na rękojeści, przypominając mu, że gdy porzucił k
karierę rycerza, by studiować magię, przysiągł, że nigdy już nie posłuży się podobnym narzędziem. Złamał
przysięgę tylko raz, by przeszkodzić swojemu nauczycielowi, mistrzowi Laergowi, w zniszczeniu Szkoły
Czarodziejów i przejęciu władzy w Breslandii. Swojego czynu Randal omal nie przypłacił utratą magii.
„To co innego. Potrzebny mi klejnot, a nie broń" -pomyślał i wbił sztylet w ziemię, ignorując protesty
Dagona. Usiadłszy wygodnie, skupił całą uwagę na szafirze. Czas mijał. Randal wyczuwał Dagona i Lys,
wałęsających się bez celu gdzieś poza polem widzenia. Wyparł z umysłu świadomość ich istnienia i zaczął
wnikać coraz głębiej i głębiej w lazurową otchłań klejnotu.
Wewnątrz szafiru zabłysło i przygasło drżące światełko. Po chwili urosło i przekształciło się w ptasie
gniazdo na drzewie, zniszczone i puste. Na pobliskiej gałęzi siedział skulony mały ptak, a wokół drzewa
krążył kot o żółtych oczach. Ptak nagle zerwał się * odleciał. W tej samej chwili kotu urosły żółte pióra.
Zwierzę zmieniło się w złotego sokoła, który wzbił się w powietrze i pomknął za swoją ofiarą.
Kiedy Randal nachylił się, by lepiej widzieć obraz, soczyste przekleństwo zburzyło jego koncentrację.
Wielka owłosiona dłoń nakryła szafir i wyrwała sztylet z ziemi.
-
Twój przyjaciel wrócił - oświadczył Dagon. -Zobaczyłeś tam coś?
Randala bolała głowa. Czarodziej przycisnął dłonie do skroni. „Żółtooki kot... żółte pióra... żółte płaszcze".
-
Ludzie Fessa... - wymamrotał. - Ścigają nas.
-
Blisko? - to był głos Nicka.
-
Jeszcze nie... chyba.
Randal ujął kostur i wstał.
-
Ruszajmy w drogę - powiedział do Dagona. - Im prędzej oddamy posążek Varnartowi, tym
szybciej będziemy bezpieczni.
Najemnik wytarł klingę sztyletu z ziemi i wsunął broń do pochwy za pazuchą.
-
W porządku. Wszyscy na koń. Jedziemy do opuszczonej strażnicy mniej więcej milę za zakrętem
49 i
* A
do Oseney. Varnart ma się tam pojawić w pół drogi między południem a zachodem słońca. Ruszajmy!
Po kilku godzinach spokojnej jazdy oczom podróżnych ukazały się ruiny strażnicy. Mżawka tymczasem
ustała i cienka warstwa chmur zaczęła się rozwiewać. Niegdyś stała tu wieża, w której żołnierze
Wielkiego Króla pilnowali pokoju w Breslandii. Teraz ku niebu sięgały jedynie wyszczerbione, porośnięte
mchem mury, przywalone szczątkami przegniłych krokwi.
Randal potoczył wzrokiem po stosach kamieni, przysypanych warstwą ziemi i martwych liści.
-
Jesteś pewien, że to właściwe miejsce?
-
Oczywiście, że jestem pewien - odparł Dagon i zwracając się do Nicka i Lys, dodał: - Poczekajcie
tutaj i popilnujcie koni. Pójdę tylko ja i czarodziej.
Nick zignorował najemnika.
-
Chcesz, bym z tobą poszedł, Randy?
Randal potrząsnął głową.
-
Nie obawiaj się. Dam sobie radę. Kiedy pojawi się Varnart, oddam mu posążek i pożegnamy się.
Dagon i Randal weszli do wnętrza strażnicy przez zrujnowany korytarz. Lys i Nick wkrótce znikli im z oczu
za załomem muru.
W wieży nikogo nie było. Najemnik i czarodziej czekali, a popołudniowe cienie stawały się coraz dłuższe.
Randal usiadł na kamieniu i wzrokiem bez wyrazu jął wpatrywać się w drobinki kurzu, tańczące w
smugach słonecznego światła. Dagon niestrudzenie maszerował tam i z powrotem z prawą dłonią
spoczywającą na głowicy miecza.
Nagle przez wyłom w murze zwinnie przeskoczył smukły mężczyzna - wysoki, gładko wygolony, w
czystym i eleganckim stroju. Randal natychmiast zerwał się na równe nogi, ale nieznajomy nie zwrócił na
niego najmniejszej uwagi. Od razu podszedł do Dagona i uśmiechnął się.
-
To przyjemność ubijać interesy z kimś, kto dotrzymuje słowa. Czy miałeś kłopoty ze zdobyciem
przedmiotu umowy?
Dagon zmierzył przybysza wzrokiem i skrzywił się.
-
Ktoś ty, u licha? Jak na mój gust, miesza się w to * zbyt wiele osób, których nie znam.
Szeroko rozstawione stopy najemnika szukały najpewniejszego oparcia, a prawa dłoń mocno ściskała
rękojeść miecza.
-
Przybywam od twego zleceniodawcy - odparł spokojnie nieznajomy. - Polecono mi wręczyć ci
obiecane pieniądze, ale ostrzegam cię, panie, że polecono mi także nie wracać bez posążka.
Nieznajomy nieznacznie poruszył dłonią i z cieni między gruzami wyłonili się dwaj mężczyźni w szarych
szatach, uzbrojeni w miecze i długie sztylety. Dagon zerknął w bok, nie ruszając się z miejsca.
-
Jeśli masz złoto, ja mam posążek. Najpierw jednak wymień imię tego, kto cię wynajął.
Kiedy dwaj najemnicy rozmawiali, Randal po cichu recytował zaklęcie magicznego rezonansu: prosty czar,
który prawidłowo skonstruowany pozwalał wyczuć, czy w pobliżu znajduje się inny czarodziej. Tak jak się
spodziewał, jedyne magiczne echo w promie-
niu wielu mil pochodziło od posążka. Nieznajomy nie był czarodziejem... czego zresztą dowodził miecz u
jego pasa.
Posłaniec roześmiał się, ale jego szare oczy pozostały zimne i bez wyrazu.
-
Posyła mnie mistrz Varnart, bym przyniósł mu posążek kobiety, mniej więcej tej wysokości... -
nieznajomy uniósł jedną dłoń nad drugą na wysokość nieco mniejszą od jednej stopy. - Skoro wiesz, co
chciałeś wiedzieć, zabieraj swoje złoto i zmykaj.
Dagon skinął na Randala, nie spuszczając wzroku z posłańca.
-
Daj mu to.
Chłopiec zawahał się. Nieznajomy nie był czarodziejem... ale przybywał od Varnarta, którego roszczenia
co do figurki były równie dobre, jak kogokolwiek innego. Randal odwiązał woreczek od pasa.
Wysłannik Varnarta zważył sakiewkę w ręku, otworzył ją i wyjął posążek. Po pobieżnych oględzinach
wsunął figurkę z powrotem do woreczka, skinął głową i cofnął się o dwa kroki.
Cichy szelest w zaroślach kazał Randalowi spojrzeć w tamtą stronę. Za murami trzej ubrani na szaro
żołnierze prowadzili Nicka i Lys, opierając czubki mieczy na ich karkach.
Nieznajomy uśmiechnął się.
-
Znakomicie - powiedział. - Teraz możecie ich zabić.
-
Zdrajca!
Dagon błyskawicznie dobył miecza, jednocześnie uskakując przed sztychem, wyprowadzonym przez
* 52
A *
jednego z żołnierzy. W tym samym momencie Lys skoczyła do przodu i zwijając się w kłębek potoczyła
między zwały gruzu. Cios wymierzony między jej łopatki trafił w pustkę.
Randal przywarł plecami do muru i zebrawszy swoją moc w potężny impuls energii zogniskował ją na
przywódcy bandy. Jednak pośpiesznie przygotowany czar nie odniósł żadnego skutku. Energia
rozproszyła się, zanim cios sięgnął celu. Randal zbyt późno dostrzegł brązowy medalion na piersi
nieznajomego. „To amulet! - domyślił się, wpadając w panikę. - Chroni przed magią".
Randal szybko przygotował następne zaklęcie, tym razem celując w jednego z dwóch mężczyzn
nacierających na Dagona. Pech chciał, że żołnierz potknął się i wiązka energii chybiła, krusząc jedynie
kawałek muru. Korzystając z chwilowej przewagi, Dagon powalił przeciwnika tnąc go z rozmachem w
nogi, by kończąc obrót stanąć twarzą w twarz z drugim napastnikiem.
Randal rozejrzał się wokół. Lys gdzieś znikła, a Nick był ranny. Były uczeń Szkoły Czarodziejów cofał się
krok po kroku, odpierając kijem wściekłe ataki dwóch szarych żołnierzy. Od muru dzieliło go kilka stóp.
Błysk stali nad głową odwrócił uwagę Randala od przyjaciół. Nacierał na niego olbrzym o oczach
przepełnionych żądzą mordu. „Nie użyję piorunu - myślał czarodziej, blokując kosturem pierwszy cios.
-Mógłbym go zabić, a to nie moja walka".
Naprędce zbudowany czar rozżarzył rękojeść miecza napastnika. Zaskwierczała przypalana skóra i drab
z okrzykiem przerażenia wypuścił broń z ręki. W tym samym momencie na jego głowę spadł kostur
Randa-la. Żołnierz padł na ziemię. „Nie wolno mi używać stali - myślał czarodziej, szukając wzrokiem
Nicka -ale nie jestem całkiem bezbronny".
Nick wciąż walczył, przyparty do zewnętrznej ściany strażnicy przez dwóch morderców. Nagle upadł,
wypuszczając z rąk kij. Jeden z żołnierzy zamachnął się, ale nim zadał ostateczny cios, padł przywalony
wielkim odłamem muru. W ślad za głazem z ruin sfrunęła Lys, z bojowym okrzykiem lądując na
ramionach drugiego mężczyzny. Żołnierz i dziewczyna potoczyli się po ziemi w tumanach kurzu i liści.
Przywódca szarych żołnierzy przyglądał się walce, nawet nie dobywając miecza. „Może to wcale nie jest
miecz - pomyślał Randal. - Może to rękojeść przytwierdzona do pochwy, mająca wprowadzić nas w błąd.
Czy ten człowiek może być czarodziejem, ukrywającym swoją tożsamość?".
Nagle nieznajomy chwycił amulet, gniewnym szarpnięciem zerwał go z szyi i rzucił na ziemię.
„To jest czarodziej. - Randal nagle poczuł głęboką pewność. - Amulet maskował jego moc, ale też nie
pozwalał mu jej użyć. Jeśli nie zdołam go powstrzymać, zabije nas wszystkich".
Spróbował wyczarować błyskawicę, ale bez skutku - był zbyt wyczerpany. Słaniając się na nogach
dostrzegł z przerażeniem, że wysłannik Varnarta wykonuje wstępne gesty, budujące magiczny cios.
Ostatkiem sił Randal zasłonił się niewidzialną barierą, ale ta okazała się zbyt słaba. Większa część mocy
zaklęcia
55 JL
* A
przeniknęła przez nią i brutalnie zwaliła chłopca z nóg, omal nie pozbawiając go przytomności.
Nieznajomy wzniósł dłoń, przygotowując się do zadania kolejnego ciosu. Randal wiedział, że tego ataku
już nie przeżyje.
Nagle chłopiec poczuł zapraszającą obecność innego źródła mocy: silniejszej i bardziej skoncentrowanej
niż jakakolwiek magia, z jaką dotąd miał do czynienia. Resztką gasnącej świadomości zanurzył się w
nowym źródle i jeszcze raz przywołał błyskawicę.
Moc przedarła się przez Randala niczym płomień, wypalający wszystko na swojej drodze. Przez jedną
bolesną chwilę chłopiec poczuł, że czar wymyka się spod kontroli i zwraca przeciw niemu. Niebywałym
wysiłkiem woli poskromił go, by w następnej chwili usłyszeć swój własny, chrapliwy krzyk.
- Ruat fulmen!
Rozległ się grzmot. Dwa słowa Zapomnianej Mowy wyzwoliły potęgę błyskawicy. Nieznajomy czarodziej
wygiął się w łuk i padł bez życia na ziemię. Randal zerwał się na równe nogi, podbiegł do leżącego i z jego
martwych palców wyłuskał woreczek z posążkiem. Wtedy moc opuściła go tak nagle, jak przyszła. Randal
osunął się na kolana, spuszczając głowę ku ziemi. „Wczoraj wieczorem powiedziałem Lys, że nie wiem,
czy potrafię zabić za pomocą magii - pomyślał ponuro. - Teraz już wiem". Czarodziej usiadł na trawie i
przycisnął czoło do kolan. Wstrząsały nim dreszcze, choć popołudnie było pogodne i ciepłe.
Niedługo później usłyszał zbliżające się kroki. Uniósł głowę, by ujrzeć nad sobą Lys, Nicka i Dago-
na. Lys dyszała ciężko, a obaj mężczyźni krwawili. Cała trójka rozsiadła się wokół Randala wśród ruin
strażnicy. Przez pewien czas ciszę mącił tylko szum wiatru.
Pierwszy odezwał się Dagon.
-
Wygraliśmy - powiedział bez cienia radości w głosie.
-
I co robimy? - spytał Nick.
-
Cieszmy się, że żyjemy - odparł najemnik. -Proste przyjemności są najlepsze.
Dagon wstał i podszedł do martwego czarodzieja. Stopą odwrócił bezwładne ciało, po czym pochylił się,
by podnieść porzucony medalion.
-
Mam nadzieję, że dostałeś godziwą zapłatę i nie zgłaszasz pretensji - powiedział do trupa,
otrzepując amulet z piasku. - Jeśli chodzi o mnie, to zatrzymam sobie tę śliczną zabawkę i będziemy
kwita.
Randal potrząsnął głową. W ustach czuł kwaśny posmak, a jego kończyny wciąż dygotały.
-
Dlaczego Varnart chciał nas zabić?
-
Umarli milczą - odpowiedział Dagon. - Wygląda na to, że mistrz Varnart nie życzy sobie, bym
zdradził komuś jego mały plugawy sekrecik.
Najemnik zachichotał.
-
Ciekawe, jaką zapłatę szykował dla swego eleganckiego sługi.
-
Co za różnica? - zirytował się Randal. - Ludzie Fessa wciąż poszukują tej rzeźby, a my wciąż ją
mamy.
Nawet teraz, po chwili odpoczynku, czarodziej mówił ochrypłym, łamiącym się głosem. Lys obrzuciła
przyjaciela zatroskanym spojrzeniem.
-
Jesteś ranny, Randy?
-
Nie, ani draśnięcia.
Nick przyjrzał mu się uważnie.
-
Mnie cięli mieczem, a wyglądam o niebo lepiej niż ty. Co się stało?
Randal westchnął i wbił wzrok w ziemię.
-
Zaczerpnąłem z obcego źródła mocy - powiedział wreszcie. - Ze skażonego źródła.
W ustach czuł smak żółci. Splunął z obrzydzeniem i podjął wyjaśnienia.
-
Człowiek umierający z pragnienia napije się z kałuży na środku ulicy, choć wspomnienie tego
czynu będzie wykręcać mu żołądek do końca życia. Właśnie zrobiłem coś w tym rodzaju.
-
Mam nadzieję, że możesz dosiąść konia - zaniepokoił się Dagon. - Jeśli ludzie Fessa szukają
posążka, to nie możemy tu zostać.
Randal wyprostował się.
-
Mogę jechać - powiedział mocno - ale co będzie z tobą i Nickiem?
Najemnik wyszczerzył się w uśmiechu.
-
Żaden z nas nie umrze przed nocą.
-
Pojedziemy szybciej, jeśli nie będziecie tracić krwi. Dajcie mi jeszcze chwilę na odpoczynek, a
spróbuję wam pomóc.
Zaklęcia powstrzymujące krwawienie i zasklepiające rany znała każda wiejska znachorka. Były proste; tak
proste, że niejeden wychowanek Szkoły Czarodziejów odnosił się do nich z pogardą. Mimo to po
wyleczeniu urazów swoich towarzyszy Randal słaniał się na nogach z wyczerpania. Z najwyższym trudem
,L 58
A *
wgramolił się na grzbiet jednego z pociągowych koni Alureda.
-
W porządku - powiedział Dagon do Nicka, kiedy cała czwórka siedziała już na koniach. - Ruszajmy
do Oseney. Stamtąd będziesz mógł wrócić do Cingestoun z wozem.
-
Znakomicie - powiedział czeladnik. - Przy odrobinie szczęścia wyjdę z tego tylko z porządnie
zmytą głową za zabranie wozu bez pozwolenia.
-
Pomogłeś nam bardziej, niżby nakazywał rozsądek i względy przyjaźni - powiedział uroczyście
Randal, a po chwili dodał: - Chciałbym móc zostać w mieście trochę dłużej.
Jeźdźcy w milczeniu ruszyli ku drodze. Gdy do niej dotarli, Randal ujrzał mnóstwo śladów kopyt,
odciśniętych w wyschniętej ziemi. Wiele koni przebiegło tędy, od kiedy zboczyli ze szlaku i skierowali się
ku wieży. Czarodziej nie był jedynym, który to zauważył. Gdy tylko wjechali na drogę, Dagon zmarszczył
brwi, a w miarę zbliżania się do Oseney jego mina stawała się coraz bardziej kwaśna.
Po dłuższym czasie najemnik zwrócił się do Randala:
-
Kiedy odprawiałeś swoje wróżby, czarodzieju... Dlaczego nie przewidziałeś, co nas czeka?
-
Chciałeś wiedzieć, czy jesteśmy ścigani - odparł chłopiec - i to właśnie starałem się zobaczyć. Tak
to jest z wróżbami. Dostaje się odpowiedzi na zadane pytania, a nie na te, jakie powinno się było zadać.
-
A co właściwie ujrzałeś? - spytał Nick.
-
Żółtego kota... i ptaka, ściganego przez złotego sokoła.
-
Żołnierze Fessa - mruknął cieśla, kiwając głową. - Żółte płaszcze.
-
Tak też pomyślałem - zgodził się Randal. - Nie zapominaj jednak, że każda wizja ma dwa
znaczenia. Przynajmniej dwa. Możliwe, że kot przyczajony pod drzewem oznaczał zasadzkę...
-
Poczekaj chwilę - przerwał Nick, w zamyśleniu drapiąc się w brodę. - Ten kot... Pojawił się przed
sokołem czy po nim?
-
Przed.
Rozmowa wciągnęła Randala tak, że prawie zapomniał o zmęczeniu. Brał udział w setkach takich dysput
w Szkole Czarodziejów, gdzie uczniowie i mistrzowie z upodobaniem rozkładali swoje sny i wizje na
czynniki pierwsze, by potem spierać się zawzięcie o znaczenie każdego szczegółu.
Chłopiec rozsiadł się wygodniej na szerokim grzbiecie swojej szkapy i dodał:
-
To nie wszystko. Gniazdo ptaka było zniszczone... To mógł być mój pokój w gospodzie, dokąd
włamał się Bryce, skarbiec Fessa, dokąd włamał się Bryce,* albo też sam Bryce, z którego uszło życie.
Może zresztą wszystkie trzy rzeczy naraz. Co więcej...
-
Ptaki! - prychnął Dagon z niesmakiem. - Koty! Gniazda! Czyha na nas największy mag i
najpotężniejszy wielmoża w okolicy, a wy opowiadacie sobie bajki o zwierzętach.
W wywód najemnika wdarł się ostrzegawczy głos Lys:
-
Uwaga! Ktoś jedzie.
Rozdział
Hocna ujartà
Wszystko w porządku - Nick uspokoił towarzyszy. - Znam go, to Swayn Stevenson.
Cieśla pomachał ręką i zawołał:
-
Witaj Swayn! Co nowego w Oseney?
Mężczyzna podszedł bliżej. Był to młody farmer
mniej więcej w wieku Nicka. W jednej dłoni trzymał pleciony koszyk przykryty chustką, drugą przesłaniał
sobie oczy, przypatrując się ciekawie jeźdźcom.
-
Bądź zdrów, Nicolasie Wariner - powiedział, rozpoznawszy znajomego. - Na targu było dziś
głośno o tobie.
Dagon poruszył się niespokojnie i zmierzył wieśniaka złowrogim spojrzeniem. Nie mogąc wykluczyć, że
najemnik znienacka zaatakuje Swayna, Randal zaczął przygotowywać magiczną barierę ochronną.
-
Naprawdę? A to niby czemu? - spytał Nick rozbawiony.
Farmer przyciszył głos.
-
Na targowisku roiło się od żółtych płaszczy. Pytali o kogoś, kto dziś rano przyjechał do Oseney z
du-
61 JL
żego miasta. To ty, bo któżby inny - Swayn wzruszył ramionami. - Chcieliby z tobą pogawędzić, kiedy
wrócisz z tartaku. Bardziej jednak interesowali się trzema nieznajomymi.
Ruchem głowy wieśniak wskazał Randala i pozostałych.
-
Dawali srebrną monetę za wiadomość o dwóch młodziakach i żołnierzu, wyglądających dokładnie
jak ci tutaj.
-
Doprawdy? - zdziwił się Nick.
Swayn skinął głową.
-
Mhm! Niestety, nikt taki nie kręcił się po okolicy - dodał, puszczając oczko.
-
Dzięki za wieści - powiedział Nick, śmiejąc się. -Bądź zdrów, Swayn.
-
I ty bądź zdrów, przyjacielu.
Wieśniak dotknął palcem czapki, po czym pomaszerował dalej.
Dagon obrócił się w siodle i przez chwilę obserwował oddalającego się dziarskim krokiem Swayna.
-
Kotki i ptaszki... - wymamrotał. - Co dalej?
-
Chyba możemy zapomnieć o wozie - westchnął Randal.
-
Konie należą do Alureda - zaprotestował Nick. -Muszę je zwrócić.
-
To nie jest dobry moment - rzekła twardo Lys. -Musimy uciekać. Puszcza nie jest daleko, ale
konno dotrzemy tam szybciej. Dalej pójdziemy pieszo, a ty wrócisz z końmi do miasta. Kłopotów ci od
tego nie przybędzie, a nawet jest szansa, że jutro żółte płaszcze przestaną cię szukać.
JL 62 A #
-
No... chyba tak - powiedział Nick niepewnie.
-
W takim razie dość gadania - zniecierpliwił się Dagon. - W drogę!
Niebawem zapadła noc, ale czwórka zbiegów nie przerywała jazdy. Randal utrzymywał się na grzbiecie
konia tyko dzięki temu, że przez pierwsze dwanaście lat życia przygotowywano go do rycerskiego
rzemiosła i uczono, jak utrzymywać się w siodle bez względu na to, jak bardzo był zmęczony i obolały.
Po dłuższym czasie Nick nachylił się do Dagona.
-
Musimy się zatrzymać - powiedział stłumionym głosem. - Co z nami będzie, jeśli zamęczymy
konie?
-
To samo, co wtedy, gdy złapią nas ludzie Fessa -odburknął najemnik. - Ale chyba warto
zaryzykować.
-
Randal - zagadnęła Lys - czy potrafiłbyś ukryć obozowisko, tak jak ukryłeś nas w wozie?
Randal potrząsnął głową, by rozproszyć ogarniające go odrętwienie.
-
Sądzę, że tak, ale tylko jeśli to będzie naprawdę konieczne. Muszę być przytomny, skoro mam
podtrzymywać iluzję.
„A nawet wówczas - dodał w myśli - zdołamy się ukryć tylko wtedy, jeśli żołnierze nie wpadną na nas
przypadkiem, jeśli żaden z nich nie będzie szukał śladów magii i jeśli nie domyślili się jeszcze, w jaki
sposób wydostaliśmy się z miasta".
-
To nie będzie dla ciebie łatwe - powiedział Nick. -Jesteś zmęczony tak jak każdy z nas, a może i
bardziej.
-
Wiem - zgodził się Randal - ale nie mamy wyboru. Musimy dać odpocząć koniom. Sam to
powiedziałeś.
63 Jl
* A
-
No... chyba tak - powiedział Nick niepewnie.
-
W takim razie dość gadania - zniecierpliwił się Dagon. - W drogę!
Niebawem zapadła noc, ale czwórka zbiegów nie przerywała jazdy. Randal utrzymywał się na grzbiecie
konia tyko dzięki temu, że przez pierwsze dwanaście lat życia przygotowywano go do rycerskiego
rzemiosła i uczono, jak utrzymywać się w siodle bez względu na to, jak bardzo był zmęczony i obolały.
Po dłuższym czasie Nick nachylił się do Dagona.
-
Musimy się zatrzymać - powiedział stłumionym głosem. - Co z nami będzie, jeśli zamęczymy
konie?
-
To samo, co wtedy, gdy złapią nas ludzie Fessa -odburknął najemnik. - Ale chyba warto
zaryzykować.
-
Randal - zagadnęła Lys - czy potrafiłbyś ukryć obozowisko, tak jak ukryłeś nas w wozie?
Randal potrząsnął głową, by rozproszyć ogarniające go odrętwienie.
-
Sądzę, że tak, ale tylko jeśli to będzie naprawdę konieczne. Muszę być przytomny, skoro mam
podtrzymywać iluzję.
„A nawet wówczas - dodał w myśli - zdołamy się ukryć tylko wtedy, jeśli żołnierze nie wpadną na nas
przypadkiem, jeśli żaden z nich nie będzie szukał śladów magii i jeśli nie domyślili się jeszcze, w jaki
sposób wydostaliśmy się z miasta".
-
To nie będzie dla ciebie łatwe - powiedział Nick. -Jesteś zmęczony tak jak każdy z nas, a może i
bardziej.
-
Wiem - zgodził się Randal - ale nie mamy wyboru. Musimy dać odpocząć koniom. Sam to
powiedziałeś.
-
A co z tobą?
W ciemności Randal nie mógł widzieć twarzy Lys, ale jej głos brzmiał niemal gniewnie.
-
Kiedy ty wreszcie odpoczniesz?
-
Dam sobie radę. Mogę spać w czasie jazdy, jeśli będę musiał.
Chłopiec roześmiał się ponuro.
-
Obudźcie mnie, kiedy spadnę.
Lys zaczęła mamrotać coś w swoim ojczystym języku. Kilka minut później Dagon zatrzymał konia.
-
Mam nadzieję, że nie rzucasz słów na wiatr, czarodzieju - powiedział do Randala.
Uciekinierzy przygotowali się do spędzenia nocy. Dagon wyszukał niewielką polankę wśród młodych
drzew, oddaloną o mniej więcej dwieście kroków od miejsca, gdzie zaczynał się gęstszy las. Nick rozpalił
ognisko, a Randal otoczył obozowisko magicznym kręgiem, gotowym do uaktywnienia. „Rzucę zaklęcia -
pomyślał - kiedy naprawdę będą potrzebse". Zaraz potem owinął się w swoją togę, wyciągnął na ziemi i
niemal natychmiast zapadł w ciężki niespokojny sen.
W środku nocy obudziło go gwałtowne szarpanie za ramię. Z mroku dobiegł go szept Nicka.
-
Mamy towarzystwo, spójrz. Tam daleko, na stoku. Przyszli z pochodniami.
Randal zmęczonym gestem odgarnął włosy z czoła.
-
Czy oni nigdy nie śpią? Czy ich konie nie odpoczywają?
-
Na to wygląda.
-
No to do dzieła.
64
Randal oczyścił umysł, korzystając z technik, jakie opanował jeszcze w Szkole Czarodziejów, po czym
wyrecytował zaklęcia budujące wzrokową iluzję. Nakreślony na piasku krąg zabłysnął na chwilę błękitną
poświatą i natychmiast pociemniał. Czarodziej usiadł na kłodzie przy ognisku i owinąwszy się szczelniej
togą, przygotował do całonocnego czuwania.
-
Już - powiedział do towarzyszy. - Możecie iść spać.
Dagon nie był przekonany.
-
Jesteś pewien, że iluzja działa?
Randal ziewnął.
-
Działa albo nie.
-
To znaczy, że nie wiesz na pewno?
-
I nie będę wiedział, dopóki ktoś na nas nie spojrzy.
Dagon nie wydawał się uspokojony takim wyjaśnieniem, ale widząc, że i tak nic nie wskóra, zwinął się w
kłębek na swoim miejscu, położywszy nagi miecz w zasięgu ręki.
Po godzinie nadeszli żołnierze w żółtych płaszczach, ale minęli obóz nawet nie patrząc w jego stronę.
Dagon odwrócił się na drugi bok i zaczął chrapać.
Randal odprężył się nieco. „Przynajmniej moje zaklęcia działają" - pomyślał. Po kilku minutach dosiadł się
doń Nick. Przez chwilę dwaj przyjaciele w milczeniu wpatrywali się w ogień. Wreszcie Randal westchnął i
popatrzył na Nicka.
-
Obawiam się, że wpakowałem cię w niezgorsze tarapaty. Znasz jakieś miejsce, w którym mógłbyś
przeczekać, dopóki nie skończą się poszukiwania?
65 ,L
* A
-
Zostanę z tobą - powiedział cieśla. - Gdybym nie przerwał nauki, byłbym dziś wędrownym
czarodziejem, jak ty... Czasem zastanawiam się, czy dałbym sobie radę...
-Jestem pewien, że tak - powiedział Randal. -Z pewnością lepiej niż ja.
Noc była chłodna. Czarodziej poprawił rozluźnioną na ramionach togę i przysunął się bliżej ognia.
-
Nigdy nie mogłem zrozumieć, dlaczego porzuciłeś szkołę. Posługiwałeś się magią z taką swobodą.
Mnie przychodziło to z wielkim trudem.
-
Sam nie jestem pewien, czemu odszedłem - rzekł Nick z niezwykłą u niego powagą. - Z drugiej
strony nie widzę też powodu, dla którego miałbym tam zostać. Kiedy uświadomiłem sobie, że nie
pamiętam, dlaczego wywędrowałem z domu, by uczyć się magii, uznałem, że czas zrezygnować. w
-
Dom...
Randal umilkł, walcząc ze smutkiem, jaki ogarniał go czasami, kiedy myślał o zamku Doun. „Minęły
prawie cztery lata, od kiedy odszedłem. Kto wie, czy kiedykolwiek go jeszcze zobaczę. Zapewne wiele się
tam zmieniło".
Twarz Nicka wyrażała podobne myśli. Jak więk- -szość uczniów Szkoły Czarodziejów, Nick nie mówił wiele
o tym, z czego musiał zrezygnować, by móc studiować magię. „Każdy z nas coś porzucił - myślał Randal - a
większość pewnie na zawsze".
-
Pochodzisz z Cingestoun? - spytał po chwili.
Nick potrząsnął głową.
I 66
- Z Widsegardu, przy południowej granicy. Opuściłem dom przechwalając się, że wrócę jako czaro-
-
I nie wróciłeś.
-
Nie mogłem - Nick westchnął boleśnie. - Jak mógłbym spojrzeć w oczy mistrzom z gildii
widse-gardzkiej, po tym jak wysłali mnie do Tarnsbergu z tak znakomitymi referencjami?
-
Nie przejmuj się - pocieszał Randal. - Pamiętasz, co zwykł mawiać mistrz Tam? „Tylko jeden
kandydat na dziesięciu przybywających do Tarnsbergu zostaje uczniem, a spośród tych tylko jeden na
dziesięciu otrzymuje rangę wędrownego czarodzieja".
-
Pamiętam - odrzekł Nick - i każdej nocy, kiedy kładę się do łóżka, próbuję przekonać siebie
samego, że odszedłem ze szkoły, ponieważ nie nadaję się na czarodzieja. Wmawiam to sobie usilnie, ale
jakoś nie mogę pozbyć się przekonania, że w istocie bałem się zrobić następny krok. To żadna
przyjemność budzić się co rano z myślą, że jest się tchórzem.
Nicolas poszturchiwał rozżarzone węgielki patykiem, wzniecając niewielkie chmurki trzaskających iskier.
-
Jeśli więc nie masz nic przeciwko temu - podjął po chwili milczenia - to skoro widziałem już
początek tej przygody, zostanę z tobą, by obejrzeć także zakończenie.
Cieśla rozchmurzył się nieco.
-
Poza tym od Tarnsbergu dzieli nas cała lannadz-ka puszcza. Jeśli nie zamierzasz trzymać się
głównych
dziej albo nie wrócę wcale.
s
szlaków, to choćby ze względu na dzikie zwierzęta przyda ci się towarzystwo.
- Jeśli naprawdę chcesz... - zaczął Randal z waha-
niem.
-
Myślę o tym od dawna. A po spotkaniu z tobą nie jestem wcale pewien, że nie popełniłem błędu,
porzucając szkołę. Nie zapomniałem wszystkiego, czego się nauczyłem. Kiedy wrócimy do Tarnsbergu,
być może będę mógł zacząć od tego, na czym skończyłem.
-
Byłbyś znakomitym czarodziejem - powiedział Randal. - Jestem pewien, że rektorzy przyjęliby cię
z powrotem.
Nick nie odpowiedział. Dwaj przyjaciele siedzieli przez kilka minut, w zamyśleniu wpatrując się w
płomienie. Ciszę przerwał Randal.
-
Idź spać - powiedział. - Przynajmniej jeden z nas powinien być jutro wypoczęty.
Noc była ciemna i zimna. W koronach drzew buszował wiatr. Randal podtrzymywał ochronną iluzję,
siedząc samotnie przy ognisku i wsłuchując się w szum liści. Tuż przed północą zza chmur wychynęły
gwiazdy, a księżycowa poświata rozświetliła polanę na tyle mocno, by pojawiło się kilka niewyraźnych
falujących cieni. Dagon, Lys i Nick miotali się niespokojnie pod przykryciami, jakby ich dręczyły koszmarne
sny. Nagle uwagę Randala przykuł jakiś ruch tuż przy linii drzew.
Do ogniska zbliżał się mężczyzna. Szedł pieszo od strony Lannadu i najwyraźniej był sam. Początkowo
jego sylwetka rysowała się tylko bladym cieniem na tle czarnej ściany drzew. Kiedy jednak postać dotarła
68
do rozświetlonego ogniem kręgu, Randala przeszył lodowaty dreszcz; niczym wbity w serce sopel.
„Znam go" - pomyślał chłopiec, splatając ręce, by powstrzymać ich drżenie. Blizna na jego dłoni
pulsowała bólem; dobrze pamiętał dzień, w którym powstała: przejście między światami, demony
łaknące krwi czarodzieja i ceremonialny miecz Laerga - jedyna nadzieja na ocalenie.
Mężczyzna bez wahania przekroczył linię nakreśloną na piasku, ale magiczny krąg pozostał nienaruszony.
-
Czy pozwolisz mi usiąść przy tobie? - zapytał przybysz. - Przebyłem długą drogę. O wiele dłuższą,
niżbym sobie tego życzył.
Randal zdołał tylko przyzwalająco skinąć głową, zbyt przerażony, by odmówić.
Głos był ten sam. Te same oczy. Randal aż nazbyt dobrze pamiętał tego złotowłosego mężczyznę w todze
czarodzieja, grzejącego się teraz obok niego przy ognisku. To był jego były nauczyciel, mistrz Laer£, który
przy pomocy demonów pragnął zabić wszystkich czarodziejów na świecie. To Laerg siedział teraz na
kamieniu z ponurą i zamyśloną miną, obejmując rękami kolana dla lepszej ochrony przed chłodem. Jego
niegdyś gładko wygoloną szczękę pokrywał szcze-ciniasty zarost. Mistrz Laerg, zabity przez Randala i
pochowany w Tarnsbergu wiele miesięcy temu.
Randal usłyszał swój głos, dobiegający jakby z wielkiej dali:
-
Czy chciałbyś posilić się, przybyszu?
-
Nie, ale dziękuję za propozycję - odparł mężczyzna.
70
Randal zauważył, że poprzez sylwetkę mistrza przeświecają mgliste kontury drzew po drugiej stronie
polany.
-
Uczeń powinien rozpoznać swojego nauczyciela
-
powiedziała zjawa.
-
Nie jestem już twoim uczniem - ostrożnie odparł Randal. - Jestem wędrownym czarodziejem, a ty
nie żyjesz.
„Pamiętam miecz w mojej dłoni - myślał - i moją własną krew kapiącą na podłogę twojej pracowni.
Pamiętam przeszywającą cię klingę".
-
Wędrowcem? Tak szybko? To znakomicie. Laerg po raz pierwszy spojrzał Randalowi prosto
w oczy.
-
Zabiłeś mnie. Pozwól, że ci za to podziękuję. Powstrzymałeś mnie przed popełnieniem
straszliwego błędu. Nie mam do ciebie żalu. Ból trwał tylko krótką chwilę, a ja wiele się od tamtego czasu
nauczyłem.
-
Ale... Dlaczego do mnie przyszedłeś? Laerg uśmiechnął się.
-
Czyż nauczyciel nie powinien troszczyć się o obiecującego ucznia?
„Troszczyć się... - Randal aż zatrząsł się z gniewu.
-
Uczyniłeś mnie czarodziejem, zgoda. Ale miałeś w tym swój cel".
-
Nie jestem pewien, czy ci ufam, mistrzu - wymamrotał.
Duch pokiwał głową ze zrozumieniem.
-
Przyznaję, że nasze ostatnie spotkanie nie należało do wydarzeń, na jakich można budować
zaufanie.
-
Masz na myśli poświęcenie mnie demonom?! -wybuchnął nagle Randal. - Istotnie. A plan
zniszczenia Szkoły Czarodziejów, przejęcia władzy w królestwie? Gdzie tu miejsce na zaufanie?
Randal coraz bardziej podnosił głos.
-
Mistrzu, dlaczego to zrobiłeś?
-
Jestem tylko człowiekiem, jak każdy. - Laerg popatrzył na swoje półprzejrzyste dłonie i zaśmiał się
cicho. - Albo też byłem, jeśli wolisz. Tak czy owak, nie byłem wolny od ludzkich słabości, choć w swojej
pysze nie zdawałem sobie z tego sprawy. Pozwoliłem wykorzystać się siłom, jakich nie pojmowałem.
Duch posłał Randalowi znaczące spojrzenie.
-
To także lekcja dla ciebie, jeśli zechcesz z niej skorzystać.
-
Dzięki za dobre chęci.
Zasklepiona rana na dłoni chłopca dawała o sobie znać rwącym bólem. Randal zacisnął pięść, jakby
delektując się własnym cierpieniem.
-
Noszę ze sobą pamiątkę, która przypomina mi, że człowiek popełnia błędy. Dostałem ją od ciebie,
jeśli rzeczywiście jesteś Laergiem. Z tego, co wiem, mógłbyś być demonem w jego postaci.
Złote brwi Laerga uniosły się lekko.
-
Wewnątrz twojego kręgu? Nie, Randal... Wierz mi lub nie, ale mam na względzie wyłącznie twoje
dobro.
-
Jeśli nie życzysz mi źle - powiedział Randal, kiedy ochłonął - to powiedz mi, co wiesz o
przedmiocie, który noszę ze sobą?
-
O posążku? Jedno powinieneś wiedzieć: figurka nigdy nie była własnością mistrza Yarnarta.
- Yarnart powiedział Dagonowi coś innego. Duch pokręcił głową, patrząc na chłopca niemal
-
Randal, Randal... zawsze byłeś tak czarująco naiwny. Nietrudno jest ukryć prawdę bez mówienia
kłamstw. Są na to setki sposobów.
W głosie Laerga pojawił się ton, jaki Randal pamiętał z wykładów w Szkole Czarodziejów.
-
Przypuśćmy, że mistrz Yarnart wezwał Dagona do siebie i powiedział, że lord Fess ma w swoim
posiadaniu skradziony przedmiot. Mówiąc to, nie minąłby się z prawdą. Następne oświadczenie: „W jego
skarbcu jest figurka z kości słoniowej". Znowu prawda. A potem: „Lord Fess nie ma do niej prawa.
Przynieś mi ją, a otrzymasz godziwą zapłatę". Wszystko to prawda. Któż może winić Yarnarta, skoro
Dagon usłyszał więcej, niż mu powiedziano?
Duch zamilkł na chwilę, po czym dodał nieco ci-
-
Nigdy nie bawiłem się w takie gierki. Człowiek powinien mieć swoją dumę, a ja miałem jej aż
nadto.
Randal poczuł, że się rumieni. Sam nie raz i nie dwa częstował Dagona niedomówieniami i półprawdami.
Postanowił odejść od kłopotliwego tematu.
-
Co jeszcze wiesz o posążku?
-
Ze Yarnart pragnie go zdobyć i że drzemie w nim magiczna moc, ale to już sam wiesz.
Duch mistrza wstał i spojrzał w dół na swojego byłego ucznia.
-
Jeszcze jedno, Randal. Ta figurka jest przepełniona złem. Sporo wiem o ciemnych mocach i
powiadam
z czułością.
szej:
ci: posążek jest niebezpieczny. Jego śladem podąża śmierć, a szczęście odeń ucieka.
Na wschodzie niebo już szarzało. Wśród drzew budziły się pierwsze ptaki. Randal zdziwił się, że czas
upłynął mu tak szybko.
-
Czy możesz powiedzieć mi coś więcej? - spytał.
-
Świt już blisko - odparła zjawa - a przede mną daleka droga.
Ciało Laerga stawało się coraz bardziej przejrzyste. Jego głos był niewiele głośniejszy od szeptu.
-
Uważaj na swoich przyjaciół. Przebywanie blisko ciebie może okazać się śmiertelnie
niebezpieczne.
Randal wciągnął powietrze, by zadać kolejne pytanie, lecz nim zdążył wymówić choć słowo, zjawa
rozpłynęła się w powietrzu, niczym mgła rozwiana poranną bryzą.
Rozdział V
Ucieczka
Randal patrzył, jak jeden po drugim budzą się jego towarzysze. Lys zerwała się gwałtownie i natychmiast
sięgnęła po lutnię, jak gdyby bała się, że nie znajdzie jej przy sobie. Uspokoiła się, gdy ujrzała Randala.
-
Wygląda na to, że wciąż żyjemy - powiedziała z ulgą w głosie. - Ale jeśli tak wygląda spanie w
magicznym kręgu, to nie chcę przeżywać tego drugi raz. Przez całą noc dręczyły mnie koszmary.
-
Mnie również - Dagon ziewnął i przeciągnął się. - Śniło mi się, że zająłem się uczciwą pracą.
Najemnik wstał, schylił się po miecz i wsunął go do pochwy. Przytraczając broń do pasa, rozglądał się
wokół z miną wyrażającą satysfakcję.
-
Żadnych wrogów w okolicy - wycedził. - Warto było znieść kilka złych snów. Muszę ci to przyznać,
czarodzieju: kiedy obiecujesz, dotrzymujesz słowa.
Randal przełknął ziewnięcie.
-
Dzięki za uznanie - powiedział sucho. - Gdybym tylko mógł, zamieniłbym się z wami bez wahania.
Nick obudził się ostatni. Gramolił się powoli, ziewając i ocierając załzawione oczy z resztek snu.
Oprzytomniawszy nieco, spojrzał na Randala i rzekł:
-
Wyglądasz jak wskrzeszony nieboszczyk. Jak długo musiałeś podtrzymywać iluzję?
-
Krąg wciąż działa. Nie czujesz? - spytał Randal i dodał w Zapomnianej Mowie: - W nocy odwiedził
mnie duch zmarłego czarodzieja.
Nick posłał przyjacielowi uważne spojrzenie.
-
Mimo kręgu? - zapytał w tym samym języku.
-
Tak. To był mistrz, ten sam, o którym ci opowiadałem.
-
Nie mów nic więcej - powiedział Nick i przeszedł z powrotem na język breslandzki. - Nic
dziwnego, że miałem osobliwe sny.
-
Wszyscy mieliśmy - powiedziała Lys. Jej błękitne oczy przepełniała melancholia. - Śniłam o dijiu,
w którym bandyci zamordowali moją rodzinę.
-
To nie mógł być przyjemny sen - przyznał Nick. - Moje nie były złe, tylko dziwne. Śniło mi się, że
twój posążek ożył, Randy. Pracowałem w warsztacie Alureda w Cingestoun, kiedy w drzwiach stanęła ta
sama staruszka, którą przedstawia figurka.
-
Czego chciała? - spytał ostro Randal.
W uszach zabrzmiało mu ostrzeżenie mistrza Laerga: „Ta figurka jest niebezpieczna... Uważaj na swoich
przyjaciół".
Nick potrząsnął głową.
-
Nie wiem. Powiedziałem do niej: „Zdaje się, że przebyłaś długą drogę", a ona na to: „Idę z
Widsegar-du nad Południowym Morzem". Myślałem, że chce
mnie o coś poprosić, ale obudziłem się, nim zdążyła cokolwiek dodać.
-
Widsegard - powtórzył w zamyśleniu Randal.
Poza Nickiem nie znał nikogo, kto stamtąd pochodził. Kiedyś gród ten należał do królestwa Breslandii, ale
po śmierci Wielkiego Króla tamtejsi kupcy zamknęli bramy i wznieśli nad miastem swój własny sztandar.
-
Zastanawiam się, czy statuetkę wykonano właśnie tam.
-
To możliwe - przytaknął Nick. - Kiedy zobaczyłem ją po raz pierwszy, pomyślałem, że wygląda na
rzecz z południa.
-
Co za różnica? - zirytował się Dagon. - Teraz jest tutaj.
Randal zamyślił się na chwilę, po czym zwrócił się do najemnika:
-
Powiedz mi, czy nadal zamierzasz oddać posążek Varnartowi?
-
Mistrz Varnart zawarł ze mną umowę i złamał ją
-
powiedział Dagon. - Nikomu nie dam oszukać się dwa razy.
-
Widzieliśmy, jak bardzo kochają nas ludzie Fessa
-
dodała Lys, patrząc na Randala. - Co zamierzasz, Randy? Co zrobimy z tą figurką?
Dagon chrząknął.
-
Jeśli szybko nie znajdę na nią kupca, wrzucimy ją do studni, tak jak mówiłaś wczoraj.
-
Nie - powiedział Randal. - Mam lepszy pomysł. Można zabrać ją do Tarnsbergu. Jest tam Szkoła
Czarodziejów. Może mistrzowie powiedzą nam, z czym mamy do czynienia.
„Ponadto - dodał w myśli - magiczne artefakty, zwłaszcza te niebezpieczne, nigdy nie przestają działać.
Jeśli wrzucimy posążek do studni, wnet wypłynie, by narobić jeszcze większych szkód".
Dagon skrzywił się.
-
Znów czarodzieje? Wcale mi się to nie podoba. Skoro jednak i tak nie mogę tu zostać, to równie
dobrze mogę sprzedać posążek w Tarnsbergu.
Najemnik obrzucił Randala przenikliwym spojrzeniem.
-
Przypuszczam, że nadal chcesz nosić go przy sobie.
-
Zgadza się.
Randal czuł niesmak na myśl o tym, że znów manipuluje niedomówieniami, ale w osobie najemnika było
coś, co nie zachęcało do szczerości. „Jeśli ta figurka rzeczywiście jest ogniskiem mocy, to porzucenie jej
jest zbyt niebezpieczne, tak samo jak jej sprzedanie".
W jego umyśle znów odezwał się głos Laerga: „Uważaj na swoich przyjaciół". Młody czarodziej zwrócił się
do Nicka i Lys:
-
Dla was dwojga Cingestoun nie jest zbyt zdrowym miejscem. Razem bez większego trudu
dotrzecie do zamku Doun. Lord Alyen jest moim wujem i dobrym człowiekiem. Poproście go o
schronienie. Tam będziecie bezpieczni.
Lys i Nicolas wymienili spojrzenia. Po chwili kłopotliwego milczenia odezwał się Nick:
-
Zostanę z tobą.
-
Nie powinieneś tego robić - powiedział Randal niespokojnym głosem. - Posążek jest
niebezpieczny, a ja nie chcę, by stało się wam coś złego.
A
78
- Jakiż byłby ze mnie przyjaciel, gdybym opuścił cię, kiedy zaczynasz mieć kłopoty? Powiedziałem ci
-
Rozumiem - rzekł Randal.
Nie uważał decyzji Nicka za słuszną, ale stanowczy ton głosu przyjaciela i jego marsowa mina sugerowały,
że dalsza dyskusja jest bezcelowa. Randal westchnął i spojrzał na pieśniarkę.
-
A ty, Lys?
-
Tarnsberg był dla mnie równie dobrym domem, jak każde inne miasto - powiedziała dziewczyna
wzruszając ramionami. - Z przyjemnością zobaczę go znowu. Poza tym przyda ci się ktoś rozsądny, kto
będzie trzymał cię z dala od kłopotów.
Randal znów westchnął.
-
A więc wszyscy jedziemy do Tarnsbergu. Ruszajmy, nim dogonią nas ludzie Fessa.
Uciekinierzy zwinęli obóz i dosiedli koni. Jednak słowa Randala okazały się prorocze. Gdy tyko
przekroczyli granicę magicznego kręgu, spośród drzew wypadła grupa jeźdźców w żółtych płaszczach.
-
Zasadzka! - wrzasnął Dagon. - Uciekajmy!
Najemnik dobył miecza i popędził swego konia
w stronę luki w zaciskającym się pierścieniu obławy. Nie patrzył, czy ktoś za nim jedzie.
„Żołnierze Fessa - pomyślał Randal. - Otoczyli miejsce, w którym kończyły się ślady, i czekali".
Chłopiec rozejrzał się za towarzyszami. Dagon zniknął już między drzewami na granicy lannadzkiej
puszczy. Nick przedarł się przez okrążenie i również uciekał w stronę gęstwiny. Tylko Lys nie wydostała
się
to w nocy: idę z tobą.
jeszcze z polany; od tyłu zbliżało się do niej dwóch jeźdźców.
Randal pośpiesznie wyczarował błysk i grzmot, w nadziei że zasieje panikę wśród żołnierzy i koni. Fess
dobrze wyszkolił swoich ludzi: zwolnili na chwilę, ale nie zaniechali pościgu.
Mimo to chwilowe zamieszanie pozwoliło Lys wśliznąć się niepostrzeżenie między drzewa, a Randal mógł
zająć się obroną własnej osoby. Wymierzył magiczny cios najbliższemu jeźdźcowi; żołnierz spadł z
wierzchowca i potoczył się po ziemi. Randal zmusił swojego konia do galopu, kierując się w stronę
puszczy. Wkrótce las zamknął się wokół niego, ale tętent kopyt za plecami nie ustawał.
„Muszę ich zatrzymać - myślał Randal. - Wydostaliśmy się z pułapki tylko dlatego, że daliśmy odpocząć
naszym koniom, a oni swoim nie".
Czar zamieszania i dezorientacji byłby najskuteczniejszym sposobem, tyle że Randal nigdy dotąd nie
rzucał takich zaklęć bez pomocy mistrza. Ponadto nocne czuwanie i podtrzymywanie magicznej iluzji
odarło go z resztek energii. Jeszcze raz poczuł obecność obcej mocy.
„Użyj mnie - zdawała się wołać statuetka. - Użyj mnie, a zyskasz potęgę, o jakiej nawet nie śniłeś".
- Nie chcę twojej potęgi - wymamrotał na głos -ale jeśli z niej nie skorzystam, ludzie Fessa wyłapią nas po
kolei.
Zatrzymał konia i zaczął recytować zaklęcie inicjujące czar. Tym razem był przygotowany na nieprzyjemny
przypływ mocy. Ująwszy ją w ryzy woli, prze-
80
tworzył całą w labirynt zwodniczych ścieżek i fałszywych obrazów, na które natrafiliby żołnierze,
jeśli podążyliby za zbiegami w las.
- Fiat! - zawołał i czar ustalił się.
W następnej chwili poczuł się tak, jakby wypływający zeń strumień energii pociągnął za sobą i wyssał jego
własną moc. Chłopiec opadł na kark konia, kurczowo zaciskając dłonie na wodzach.
Odpoczywając z zamkniętymi oczami, Randal uświadomił sobie, że zaczerpnięcie z zasobów mocy
posążka nie przejęło go aż tak, jak ostatnim razem. „Muszę uważać - pomyślał - i nie robić tego, chyba że
nie będzie innego wyjścia. Może się okazać, że to po-
Po chwili czarodziej wyprostował się i popędził konia. Wkrótce ujrzał Lys i Nicka, czekających nań między
drzewami. Pokręcił głową, by otrząsnąć się z resztek odrętwienia, po czym zapytał:
-
Gdzie Dagon?
-
Nie mam pojęcia - odparł Nick. - Chyba ocalał. Uciekał, aż się kurzyło.
-
Tak samo jak wy - powiedział Dagon, wyłaniając się z cienia. - A w lesie robiliście tyle hałasu, że
już dawno powinny nas dziobać kruki. Zastanawiam się, czy nie poszłoby mi lepiej, gdybym wziął posążek
i porzucił wasze przemiłe towarzystwo.
-
Nie sądzę - powiedział Randal zmęczonym tonem. - Czar dezorientacji, jaki pozostawiłem za
nami, utrzyma się mniej więcej do południa. Tyle mamy czasu, by oddalić się, zanim żółte płaszcze ruszą
za nami w puszczę.
lubię".
■
■
Uciekinierzy jechali przez cały dzień, wciąż obawiając się, że ścigający dogonią ich jakimś cudem.
Zatrzymali się dopiero o zmroku.
-
Rozumiem, że mamy pół dnia przewagi - powiedział Nick.
-
Może tak, a może nie - odparł Dagon. - Tymczasem traktujmy to jak konny wyścig do
Tarns-bergu.
Najemnik spojrzał na Randala.
-
Czy miasto cię przyjmie?
-
Szkoła na pewno...
Czarodziej umilkł, by stłumić potężne ziewnięcie. Nierówny chód konia pociągowego nie dał mu szansy
na odpoczynek i chłopiec czuł zmęczenie w kościach.
-
Tarnsberg to wolne miasto - podjął po chwili. -Burmistrz nie wyda nas żółtym płaszczom, bez
względu na to, jak wielką władzę dzierży lord Fess w okolicy Cingestoun.
-
Dobrze - sapnął Dagon. - Skupmy się więc na tym, by nie zgubić drogi.
Las szybko pogrążył się w ciemności i podróżni spędzili noc nie rozniecając ogniska. Kiedy tylko pierwsze
promienie światła przeniknęły przez korony drzew, zwinęli obóz i pojechali dalej.
Odtąd każdy dzień był podobny do poprzedniego. Uciekinierzy szukali brodów w rzekach, okrążali rejony
gęstszego lasu, a jeśli było trzeba, przedzierali się przez zarośla. Przez kilka dni jechali wśród skalistych
wzgórz, znajdując schronienie w jaskiniach. Ani razu nie natknęli się na ludzi.
82
Pewnego wieczoru zatrzymali się przy wartkim strumieniu, żłobiącym sobie koryto w skalistym podłożu.
-
Myślicie, że jeszcze nas gonią? - spytała Lys, wpatrując się w spienioną wodę.
-
Musimy założyć, że tak - odrzekł Dagon.
Najemnik siedział na kamieniu, zajęty struganiem
pułapki z kawałka drewna. Odkąd znaleźli się w puszczy, każdego wieczoru zastawiali sidła, by rano mieć
mięso na następny dzień podróży.
Randal przysłuchiwał się rozmowie, nie biorąc w niej udziału. Po całym dniu jazdy jak zwykle czuł się
słaby i poobijany. Skórę miał gorącą i suchą, a jego głowa zdawała się należeć do kogoś innego. Siedział
pod drzewem na skraju obozowiska, z czołem opartym o uniesione kolana.
„Dobrze, że nie muszę robić żadnych magicznych sztuczek. Nie dałbym sobie rady nawet z najprostszym
zaklęciem".
Po pewnym czasie podszedł Nick i przykląkł obok przyjaciela.
-
Dobrze się czujesz? - spytał.
-
Nie - odparł Randal, nie unosząc głowy.
-
Tak sądziłem - były czarodziej pokiwał głową. -Jeśli chcesz znać moje zdanie, to myślę, że ten
posążek wysysa twoje siły. Od kiedy zacząłeś nosić go przy sobie, wyglądasz coraz gorzej i...
-
Możliwe - uciął Randal.
Myśl była niepokojąca. „Czy to posążek zabił Bryce'a? - zastanawiał się chłopiec. - Czy odebrał mu całą
magię i porzucił niczym pustą skorupę? Czy to sa-
83
mo robi ze mną?". Randal wzdrygnął się, tknięty złym
-
Musimy dotrzeć do Tarnsbergu najszybciej, jak to możliwe - powiedział głośno.
Lys podeszła do Randala i Nicka akurat na czas, by usłyszeć ostatnie słowa.
-
Najszybciej, to znaczy kiedy? - spytała. - Tułamy się po tych lasach od wielu dni i jakoś nie widać
końca.
Randal uniósł głowę, słysząc podejrzany chichot Dagona z drugiej strony obozowiska.
-
Mam dla was złą wiadomość - oznajmił najemnik. - Nie jedziemy do Tarnsbergu.
Nick odwrócił głowę, by spojrzeć na mówiącego.
-
Jak to?
-
Przemierzamy puszczę z północy na południe, a nie ze wschodu na zachód - wyjaśnił Dagon,
spoglądając na towarzyszy rozbawionym wzrokiem. - Nie zwróciliście uwagi na ruch słońca? - ostrzem
noża wskazał niebo. - Nie zauważyliście, że każdy objazd ściąga nas na południe?
Lys położyła dłoń na rękojeści sztyletu.
-
Wcześniej o tym nie wspominałeś - powiedziała gniewnie.
-
Nikt z was nie narzekał, a dla mnie to i lepiej -najemnik wzruszył ramionami. - Od bogatych
kupców z południa dostanę o wiele lepszą cenę za ten kawałek kości.
Dagon wrócił do poprzedniego zajęcia, wciąż śmiejąc się do własnych myśli. Lys, Nick i Randal popatrzyli
na siebie.
przeczuciem.
-
Skoro jedziemy na południe, to zapewne zbliżamy się do Widsegardu - powiedziała Lys po długiej
chwili milczenia.
-
Wobec tego może mój sen... - zaczął Nick.
-
... nie był zwykłym snem - dokończył Randal. -Jak zresztą większość snów.
-
Co to wszystko znaczy? Te sny, błądzenie w lesie? - zaniepokoiła się Lys.
-
Nie wiem - odrzekł Randal. - Dlatego chciałbym poradzić się mistrzów. Ten posążek kryje w sobie
zbyt wiele zagadek.
-
Dlaczego nie obłożysz go jakimś zaklęciem ochronnym? - zasugerował Nick. - Jeśli jest ogniskiem
mocy i pochodzi z okolic Widsegardu, mógł wpływać na nasze kroki przez cały czas.
Randal z namysłem kiwnął głową.
-
To chyba dobry pomysł. Jeśli ktokolwiek śledzi nas, kierując się na źródło magicznej mocy,
zaklęcie utrudni mu zadanie.
„Powinienem był pomyśleć o tym już dawno - myślał z niepokojem. - Być może, posążek oddziałuje na
mnie, tak jak powiedział Nick".
Nieco późnigj, po skromnej kolacji złożonej z królika upieczonego nad ogniskiem, Randal opuścił
towarzyszy i oddalił się w las. Uklęknąwszy na wilgotnej ziemi, wyczarował zimny płomień, po czym
wydobył posążek ze skórzanej sakiewki. Przez chwilę przyglądał się figurce, błyszczącej w upiornym
błękitnym świetle. Znów odniósł wrażenie, że staruszka poruszyła się. Może jej dłoń trzymała kostur
nieco niżej albo wargi były szerzej rozchylone - nie wiedział.
Postawił posążek na ziemi i ułamaną z pobliskiego drzewa gałązką nakreślił wokół niego krąg. Następnie,
marszcząc brwi w skupieniu, dorysował jeszcze magiczne symbole czterech stron świata.
Gdy to uczynił, poczuł się tak, jakby w jego umyśle rozwiała się mgła, z której istnienia nie zdawał sobie
dotąd sprawy. Nagle zrozumiał. „Dagon miał rację. Przez cały czas zmierzaliśmy na południe. Posążek, lub
coś innego, zakłócał nasze poczucie kierunku".
Spiesznie, póki jego umysł był czysty, Randal wyrecytował zaklęcia inicjujące. Budowanie czaru
przychodziło mu z wielkim trudem - znacznie większym, niż się spodźiewał. Miał wrażenie, że głowę
wypchano mu szmatami. Mozolnie przypominał sobie słowa zaklęcia, czując jednocześnie, jak moc
posążka pulsuje gwałtownie, jakby próbowała otworzyć sobie drogę na świat.
Nareszcie krąg zabłysnął błękitną poświatą; czar ustalił się na miejscu. Randal przeniósł swoją uwagę na
sakiewkę, wypowiadając słowa, które miały uczynić ją nieprzeniknioną barierą dla magicznej mocy
posążka. Tym razem czar zadziałał z nadspodziewaną łatwością. Chłopiec zrozumiał, że woreczek już nie
raz poddawano takiej operacji. „Kto złamał poprzedni czar? - zastanawiał się. - Czy zrobił to Bryce?".
Na razie nie było czasu na rozmyślania. Randal musiał skończyć pracę, zanim wygaśnie czar krępujący
moc statuetki. Spiesznie zabrał posążek i wrzucił go do sakiewki. Następnie mocno ściągnął i zawiązał
rzemień, zabezpieczając węzeł magiczną pieczęcią.
86
Przez chwilę wątpił, czy jego działania rzeczywiście odniosły skutek. Słowa zaklęć widniały w jego kajecie,
spisane dawno temu w czasie jednego z wykładów. Jednak Randal nigdy dotąd nie musiał ich użyć. Naraz
zdało mu się, że sakiewka pulsuje uwięzioną tam energią.
-
Udało się? - spytał Nick, kiedy Randal wrócił do obozu, niosąc woreczek w dłoni.
Nicolas i Lys byli sami; Dagon poszedł do lasu, by zastawić swoje pułapki.
-
Chyba tak - odrzekł Randal. - Tak czy owak, zrobiłem, co mogłem. Nie sądzę, by mi się udało,
gdyby sakiewka nie była już naznaczona magią. Teraz moc posążka będzie uwięziona, dopóki ktoś nie
otworzy worka.
Następnego dnia podróżni natrafili na pierwsze ślady ludzkiej obecności, by pod wieczór wydostać się
wreszcie z ostępów lannadzkiej puszczy. Tak jak przewidywał Dagon, dotarli do południowego pogranicza
Breslandii - rejonu tak odległego od centrum królestwa, że tubylcy wcale nie uważali się za poddanych
breslandzkich, ale wzorem ludów z dalekiego południa deklarowali posłuszeństwo najbliższemu miastu
lub grodowi.
-
Niezbyt bezpieczne miejsce - zauważył Nick. -Tutejsi mieszkańcy może i nie są lojalni wobec
Fessa, ale z pewnością nie będą nam przychylni. Groźba lub srebrna moneta wystarczą, by wydali nas
pierwszemu, kto o nas zapyta.
-
Z drugiej strony - dodał Radnal - tubylcy raczej nie są na usługach Yarnarta, a w Widsegardzie
znaj-
87 1
* A
dziemy gildię czarodziejów. To nie to samo co tarns-berska szkoła, ale przynajmniej będzie tam kilku
mistrzów, którzy może zechcą nam pomóc.
Podróżni spędzili noc na granicy puszczy, a o świcie ruszyli w dalszą drogę. Nie byli pewni, czy wciąż są
ścigani, ale na wszelki wypadek woleli się śpieszyć. Drugiego dnia późnym popołudniem dotarli do
grzbietu wzgórza, skąd rozpościerał się widok na ocean. Na granicy błękitnego przestworu, w świetle
czerwonawego słońca błyszczały niebosiężne złote wieże. Randal patrzył w niemym zachwycie na
największe miasto, jakie widział do tej pory.
Rozdział
"
Widsegard ?
Vidsegard był większy od Tarnsbergu, większy od Tattinhamu u stóp Wschodnich Gór, większy nawet niż
Cingestoun. Miasto otaczały wysokie mury, a na basztach i strażnicach powiewały barwne sztandary.
Światło zachodzącego słońca nadawało budynkom kolor polerowanego złota. Prowadzące do bram drogi
roiły się od podróżnych, idących pieszo, dosiadających koni lub jadących na wielkich kupieckich wozach.
Na murach stali uzbrojeni strażnicy; groty ich włóczni groźnie połyskiwały w słońcu.
-
Jesteśmy na miejscu - powiedział Nick. - Wchodzimy?
Randal westchnął.
-
Chyba nie mamy innego wyjścia. Obawiam się, że to miasto od początku było naszym
przeznaczeniem. To mnie przeraża.
-
No to ruszajmy! - zawołał Dagon ze śmiechem. Brama, przez którą wjechali, była
dziesięciokrotnie
wyższa od człowieka, zwieńczona blankami i umieszczona między dwiema basztami. Przejazd był tak sze-
*
roki, że choć jechali obok siebie, nikt nawet nie zbliżył się do muru. Po obu stronach kłębiły się tłumy
podróżnych.
Strażnicy nie zwrócili uwagi na czterech przybyszów na pociągowych koniach. Randal popatrzył na nich
ciekawie. Byli to wojownicy zupełnie innego pokroju niż żołnierze strzegący bram Cingestoun -krzepcy
mężczyźni odziani w kolczugi i uzbrojeni w długie miecze albo olbrzymie obosieczne halabardy. Wszyscy
wyglądali na bardzo pewnych siebie, tak jakby mówili: „My jesteśmy prawem, podróżniku. Dlatego nikt
tu nie łamie prawa".
Czwórka uciekinierów wjechała do miasta. Zaraz za bramą Randal zapytał Nicka o strażników.
-
Są opłacani przez kupców, rządzących miastem -wyjaśnił Nicolas - a złota, jakie Widsegard
zarabia na handlu z południem, wystarcza, by nająć najlepszych ludzi.
Jeźdźcy mijali budynki o ścianach z bielonego kamienia, lub ceglanych, pokrytych stiukami. Sklepy z
pasiastymi markizami prezentowały swój towar w koszach i na straganach, zajmujących połowę ulicy.
Powietrze przepełniały egzotyczne zapachy: słodka-wa woń cynamonu mieszała się z ostrym zapachem
piżma i subtelnym aromatem drzewa sandałowego.
-
Jedno, co dobre, że w takim tłumie nikt nas nie znajdzie - odezwała się Lys, przekrzykując uliczny
gwar.
-
Nie liczyłbym na to - odkrzyknął Dagon. -W każdym mieście są ludzie, żyjący z wymiany
odpowiedzi na złoto. Odpowiedź na pytania, takie jak:
J_ 90
A *
„Czy przedwczoraj do miasta wjechali czterej obcy i gdzie są teraz?", to ich chleb powszedni.
Wkrótce ulice zaczął ogarniać mrok. Lys, która jechała ze spuszczoną głową, zupełnie nie interesując się
miastem, ożywiła się nagle na widok gospody.
-
Jestem zmęczona - oświadczyła. - Może odpoczniemy?
-
To miejsce jest równie dobre jak każde inne - powiedział Randal.
Chłopiec zwlókł się z końskiego grzbietu i wszedł do gospody. Niebawem odnalazł właściciela -
przysadzistego mężczyznę o posępnej twarzy - i odciągnął go na stronę.
-
Chciałbym zaoferować swoje usługi w zamian za nocleg - oznajmił. - Może macie tu jakieś drobne
problemy, jakimi mógłbym się zająć? Pchły na posłaniach? Mączniaki w spiżarni?
Właściciel groźnie zmarszczył brwi.
-
Prowadzę czystą gospodę bez żadnych magicznych sztuczek. Musisz zapłacić jak wszyscy.
Randal nie sprzeczał się, chociaż na izbę dla czterech osób musiał wydać wszystkie miedziaki, jakie zarobił
w Cingestoun.
-
Dobrze wydane pieniądze - skomentowała Lys, kiedy Randal zaniósł towarzyszom wieści. - To nie
jest miasto, w którym można położyć się spać na ulicy.
Gdzieś w pobliżu ktoś pichcił jakąś potrawę. Randal słyszał bulgot wrzącego oleju, a poprzez miejskie
zapachy śmieci, przypraw i potu doszła go smakowita woń smażonego mięsa. Natychmiast poczuł ssący
głód; pomyślał o jedzeniu bodaj po raz pierwszy, od
kiedy otrzymał posążek od Bryce'a w gospodzie Pod Zieloną Gałęzią.
-
Mamy szansę na zdobycie czegoś do jedzenia? -spytał.
-
Został mi jeszcze miedziak lub dwa - zaoferował się Dagon. - Oporządzę konie i migiem wrócę.
Randal, Lys i Nick poszli obejrzeć wynajętą izbę. Wbrew temu, co powiedział właściciel, była ciasna,
ciemna i niemożliwie brudna.
-
Zdaje się, że zostałeś obrabowany - zauważył Nick, tocząc wzrokiem po usmolonych ścianach.
-
To tylko na jedną noc, a poza tym mogę coś na to zaradzić.
Randal zaczął przygotowywać się do wypędzenia robactwa z posłań i oczyszczenia powietrza z przykrego
smrodu. Lys i Nick w milczeniu obserwowali jego poczynania.
Praca z prostą uczciwą magią sprawiała chłopcu dużą przyjemność. Zdecydowanie zbyt długo zajmował
się ranieniem wrogów i ukrywaniem się. Kiedy skończył, opadł z westchnieniem na posłanie i powiedział
do Nicka:
-
Choć to twoje rodzinne miasto, zróbmy to, co mamy do zrobienia, i wynośmy się stąd jak
najszybciej.
-
A co właściwie macie tu do zrobienia? - spytał podejrzliwie Dagon, wkraczając do izby z bochnem
chleba w dłoni i koszykiem pełnym plastrów gotowanego mięsa. - Ja na przykład przybyłem tu, by dostać
trochę pieniędzy za przeklętą statuetkę, którą niań-czysz, od kiedy wyjechaliśmy z Cingestoun.
JL 92
-
A ja szukam mistrza czarodzieja - odparł Randal - albo biblioteki, albo gildii czarodziejów... Bo
widzisz, „przeklęty" to trafne określenie tego posążka. Sam nie poradzę sobie z jego mocą, a ty tym
bardziej. Jutro ruszę na poszukiwania i przed wieczorem powinienem wrócić z odpowiedzią.
-
Mam nadzieję - burknął Dagon. - Bo widzisz, jestem człowiekiem cierpliwym, ale moja
cierpliwość ma swoje granice. Chciałbym mieć to już za sobą.
Po kolacji wszyscy ułożyli się do snu, ale Randal w żaden sposób nie mógł zasnąć. Inni też nie mieli
spokojnej nocy. W pewnej chwili Lys krzyknęła, dręczona jakimś koszmarem. Nick leżał nieruchomo na
sienniku, jakby obrócił się w kamień; na jego czole błyszczały kropelki potu.
Rankiem obudziło ich uciążliwe gorąco późnego lata. Mimo czystego nieba powietrze było ciężkie,
nieruchome i wilgotne.
-
Przed wieczorem rozpęta się burza, o ile się nie mylę - powiedział Nick, wyglądając przez okno.
-Lepiej szybko załatwmy nasze sprawy. Minęło sporo czasu, od kiedy stąd odszedłem, i byłem wtedy
małym chłopcem, ale chyba znajdę drogę do gmachu gil-
Randal wsunął do ust kawałek chleba, pozostały po wczorajszej kolacji.
-
A więc nie traćmy czasu - wyseplenił z wypchanymi policzkami.
-
Idę z wami - włączyła się Lys. - Z przyjemnością zwiedzę kawałek miasta z kimś, kto kiedyś tu
mieszkał.
dii.
Dagon leniwie zwlókł się z posłania i ziewnął.
-
A ja zostanę - oznajmił. - Nie bawią mnie polowania na czarodziejów.
Najemnik posłał towarzyszom ostrzegawcze spojrzenie.
-
Tylko pamiętajcie: jeśli nie wrócicie, konie są moje.
Gdy tylko trójka przyjaciół znalazła się na ulicy, Randal zwrócił się do Nicka i Lys:
-
Załatwmy to jak najprędzej. Im szybciej znajdę mistrza, tym lepiej. Oddam posążek i niech martwi
się nim ktoś inny.
-
Sam nie wiem - powiedział Nick, w zamyśleniu drapiąc się w głowę. - Nasz przyjaciel Dagon
uważa posążek za swoją własność.
-
Tylko dlatego, że ukradł go Varnartowi - odparł Randal. - Albo też najął Bryce'a, by zrobił to za
niego. Bryce miał niejakie pojęcie o magii, a Dagon jest w tej materii kompletnie zielony. Jednak Varnart
nie ma do posążka większych praw niż Fess. Dagon też nie.
-
Jeśli o to chodzi, to figurka nie jest też twoja -zauważył Nick. - Przypuszczam jednak, że ktoś
powinien dopilnować, by znalazła się w dobrych rękach.
Czeladnik potrząsnął głową i westchnął.
-
Coś mi się wydaje, że Alured nieprędko zobaczy mnie i swoje konie. Będę musiał mu to jakoś
wynagrodzić.
Trójka przyjaciół przemierzała ulice Widsegardu w poszukiwaniu gildii czarodziejów. Miasto bardzo
zmieniło się od czasów dzieciństwa Nicka i okazało się,
94
Dagon leniwie zwlókł się z posłania i ziewnął. - A ja zostanę - oznajmił. - Nie bawią mnie polowania na
czarodziejów.
Najemnik posłał towarzyszom ostrzegawcze spoj-
- Tylko pamiętajcie: jeśli nie wrócicie, konie są
Gdy tylko trójka przyjaciół znalazła się na ulicy, Randal zwrócił się do Nicka i Lys:
-
Załatwmy to jak najprędzej. Im szybciej znajdę mistrza, tym lepiej. Oddam posążek i niech martwi
się nim ktoś inny.
-
Sam nie wiem - powiedział Nick, w zamyśleniu drapiąc się w głowę. - Nasz przyjaciel Dagon
uważa posążek za swoją własność.
-
Tylko dlatego, że ukradł go Varnartowi - odparł Randal. - Albo też najął Bryce'a, by zrobił to za
niego. Bryce miał niejakie pojęcie o magii, a Dagon jest w tej materii kompletnie zielony. Jednak Varnart
nie ma do posążka większych praw niż Fess. Dagon też nie.
-
Jeśli o to chodzi, to figurka nie jest też twoja -zauważył Nick. - Przypuszczam jednak, że ktoś
powinien dopilnować, by znalazła się w dobrych rękach.
Czeladnik potrząsnął głową i westchnął.
-
Coś mi się wydaje, że Alured nieprędko zobaczy mnie i swoje konie. Będę musiał mu to jakoś
wynagrodzić.
Trójka przyjaciół przemierzała ulice Widsegardu w poszukiwaniu gildii czarodziejów. Miasto bardzo
zmieniło się od czasów dzieciństwa Nicka i okazało się,
rżenie.
moje
✓
94
że niewiele szczegółów zabudowy pasuje do jego wspomnień. Ranek nie minął jeszcze na dobre, gdy
wędrowcy poprzestali na pytaniu przechodniów o drogę do gmachu gildii.
-
Randy - powiedział Nick po jednej z takich rozmów - czy nie wydaje ci się, że wszyscy jakoś
dziwnie na nas patrzą?
Istotnie, kiedy Nick o tym wspomniał, Randal uświadomił sobie, że na ulicy dzieje się coś niepokojącego.
W innych częściach Breslandii jego obszerna toga wędrownego czarodzieja budziła respekt, a nawet, do
pewnego stopnia, zapewniała bezpieczeństwo. Gdyby nie ona - chłopiec był o tym przekonany - Dagon w
mgnieniu oka poderżnąłby mu gardło. Tutaj jednak reakcje mijanych ludzi były inne. Niektórzy
przechodnie wyglądali na zaintrygowanych, inni na przestraszonych, a niektórzy czynili znaki przeciw
złym mocom i urokom.
„W tym mieście dzieje się coś osobliwego - myślał Randal - i ma to związek z magią".
Gorejący dysk słońca przebył już połowę swej drogi na nieboskłonie, nim przyjaciele nareszcie odszukali
gmach gildii: otynkowany na biało budynek, zajmujący cały bok dużego placu. Okna na obu piętrach
zaślepione były malowanymi okiennicami, a olbrzymie drzwi okazały się zawarte na głucho.
-
To ani chybi siedziba gildii - orzekł Nick - ale wygląda jakoś inaczej. Coś tu nie jest w porządku.
Rzeczywiście coś nie było w porządku. Budynek roztaczał wokół siebie atmosferę upadku. Bielone ściany
poszarzały, a farba na okiennicach łuszczyła się
95 JL
* A
wielkimi płatami. Randal podszedł bliżej i odkrył, że drzwi zabito żelaznymi gwoździami. Łebki gwoździ
były zardzewiałe, a w odrzwiach pająki spokojnie plotły swe sieci.
Chłopiec wrócił do towarzyszy i cała trójka w milczeniu przeszła na drugą stronę placu. Schroniwszy się w
cieniu jednego z budynków, spoglądali ponuro na opuszczony gmach gildii czarodziejów.
-
Co teraz? - spytał Nick.
-
Straże. Z obu stron - szepnęła ostrzegawczo Lys, nim Randal zdążył pomyśleć nad odpowiedzią.
Nagle jej twarz nabrała wyrazu wściekłości; dziewczyna odskoczyła i na cały głos wrzasnęła:
-Jak śmiesz proponować mi coś takiego! Jestem porządną dziewczyną!
W następnej chwili Lys lewą ręką wymierzyła Ran-dalowi siarczysty policzek. Chłopcu zaszumiało w
głowie. Jednocześnie poczuł, że sztylet w jej prawej dłoni niepostrzeżenie odcina rzemień, którym
przytroczył do pasa sakiewkę z posążkiem. Nim zdążył zaprotestować, Lys rozpłynęła się w tłumie, a tuż
obok wyrósł nie wiadomo skąd tuzin barczystych strażników.
Randal nie do końca rozumiał, co się dzieje, kiedy żandarmi otoczyli jego i Nicka, celując w nich czubkami
długich mieczy.
-
Ani słowa, czarodzieju - powiedział kapitan straży tonem nie znoszącym sprzeciwu. - Nie próbuj
uciekać. Pójdziesz z nami.
Randal spojrzał na Nicka i wzruszył ramionami. „Mógłbym się wyrwać - myślał - ale nie uciekłbym
96
daleko. Kapitan nosi taki sam amulet, jaki mial na szyi człowiek Varnarta. Zaklęcia nic mu nie zrobią.
Szkoda, że nie wiem, co zamierza Lys...".
Postanowił robić dobrą minę do złej gry i pochylił się przed dowódcą w pełnym szacunku ukłonie.
-
Mój przyjaciel i ja jesteśmy do twej dyspozycji, panie.
Uprzejmość jeńca nie zrobiła na kapitanie wielkiego wrażenia.
-
No i dobrze - powiedział, po czym skinął na jednego z żołnierzy. - Przeszukaj ich, Freki. Spróbujcie
jakiejś sztuczki, a zginiecie na miejscu - dodał, zwracając się do Randala.
Strażnik o imieniu Freki sprawnymi ruchami przeszukał zatrzymanych, odbierając im noże oraz kajet
Randala. W chłopcu zawyła dusza, kiedy ujrzał owoc trzech długich lat nauki w brudnych łapach
uzbrojonego draba. Wolał jednak nie protestować głośno. Skrzywił się tylko, kiedy strażnik podawał kajet
kapitanowi. Ten przewertował go pobieżnie i fuknął:
-
To jakieś magiczne sprawki. Może ktoś w wartowni zdoła to odczytać.
Dowódca oddał kajet strażnikowi.
-
Zatrzymaj to jako dowód. Idziemy - rzucił do Randala i Nicka.
Strażnicy poprowadzili jeńców przez ulice Widse-gardu do olbrzymiego czworokątnego gmachu z szarego
kamienia. Przy bramie trzymało wartę kilkunastu strażników, a całe ich tłumy kręciły się po wewnętrznym
dziedzińcu. Mały pochód przemierzył cały dziedziniec i po pokonaniu kilku wąskich stopni
dotarł do izdebki, gdzie inny strażnik - tym razem starszy z siwymi włosami i długą brodą - siedział za
wielkim drewnianym biurkiem.
Mężczyzna zmierzył wzrokiem Randala i Nicka.
-
Co my tu mamy? Zakłócanie porządku? - zapytał wreszcie.
-
Nie, panie - odrzekł kapitan z lekkim ukłonem. - Freki, pokaż dowody.
Freki posłusznie położył kajet na biurku. Starszy strażnik ujął go i otworzył na pierwszej stronie.
-
Randal z Doun... - powiedział jakby do siebie, po czym zwrócił się wprost do Randala: - Czy to ty?
Czarodziej skinął głową.
-
Tak, panie.
-
Mieliśmy tu dość kłopotów z takimi jak ty. Za posiadanie magicznych ksiąg i rekwizytów grozi ci
chłosta i wygnanie z miasta.
Randal milczał. Starszy strażnik skinął na kapitana. Kapitan kiwnął głową i zwrócił się do Frekiego:
-
Zamknąć ich!
Freki bez słowa wypchnął jeńców przez drugie drzwi i długimi schodami sprowadził do podziemnych
lochów. Wkrótce stanął przed celą: ciemną, śmierdzącą i zimną, mimo upału na zewnątrz. Wejście
zagradzała ciężka żelazna krata na zawiasach. Freki pociągnął ją; ustąpiła z metalicznym zgrzytem,
którego echo długo niosło się po lochach.
-
Do środka! - strażnik kiwnął głową w stronę celi.
Randal i Nick posłuchali. Zazgrzytała zamykana krata, szczęknął klucz i Freki zniknął w mrocznym
98
korytarzu, pozostawiając za sobą tylko niknące echo kroków.
-
I co teraz? - spytał Nick po dłuższej chwili. - Sądzisz, że mamy szansę wydostać się stąd do jutra?
Randal podszedł do wilgotnej kamiennej ściany i opadł ciężko na garść nadgniłej słomy, służącej tu za
jedyne posłanie.
-
Nie mamy - oświadczył grobowym głosem. - Na tych celach ciążą magiczne pieczęcie, założone
wiele stuleci temu. Nie czujesz?
Czarodziej oparł głowę o ścianę i zamknął oczy. Dobre samopoczucie, jakim cieszył się, od kiedy umieścił
posążek w magicznej sakiewce, teraz zaczęło gwałtownie zanikać. Powracało natomiast uczucie
wyczerpania i otępienia, jakie nękało go po ucieczce z Cingestoun.
„Czar nie rozpadł się całkowicie, kiedy Lys przecięła rzemień - pomyślał. - Moc posążka nie jest już
skrępowana, ale osłabła. To dlatego czuję się tak źle -posążek karmi się moją siłą życia. Przy tym tempie
mogę nie pożyć wystarczająco długo, by przekonać się, jaki los czeka czarodzieja w Widsegardzie. Mam
nadzieję, że Lys znajdzie kogoś, kto poradzi sobie z figurką. Jest groźna i niebawem wyswobodzi się
całkowicie".
Randal usłyszał głos Nicka, mówiącego coś tuż obok, ale nagle poczuł się zbyt zmęczony, by
odpowiedzieć. Głowa opadła mu na bok i z policzkiem przytulonym do zimnego kamienia zapadł w sen.
Zbudził się gwałtownie i trzeźwym wzrokiem potoczył po celi. Wyglądała tak jak ostatnio; nie stało się
nic, co mogło być przyczyną przebudzenia. Randal wstał i przeciągnął się. Zmęczenie uleciało zeń bez
śladu; czuł się rześki i wypoczęty. Odwrócił się do ściany, by obudzić Nicka... i z ust wyrwał mu się okrzyk
grozy.
Na podłodze leżały dwa ludzkie szkielety. Rozsypane kości jednego z nich okrywała czarna tkanina -toga
wędrownego czarodzieja.
Randal powstrzymał odruch paniki. Powoli uniósł ramię, wciąż ukryte w szerokim rękawie czarnej togi, i
palcami drugiej ręki dotknął własnego ciała. „Twarde - pomyślał - ciepłe. Żyję, a to jest tylko sen. Tylko
gdzie jest Nick?".
- Nick? - wyszeptał. - Jesteś tu?
Nikt nie odpowiedział, tylko dwa szkielety uśmiechały się w upiornym grymasie.
Randal poczuł chłodny powiew, który przemknął korytarzem, szarpiąc płomienie pochodni. „Ktoś
otworzył drzwi do lochów - pomyślał chłopiec - jeśli w snach w ogóle są drzwi".
Nagle usłyszał dźwięk: na ciche tap-tap-tap kroków nakładały się nieregularne twarde stuknięcia. Ktoś
szedł z laską lub kosturem. Randal poczuł na grzbiecie zimną strużkę potu.
Ogarnęła go panika. Ktokolwiek nadchodził, szedł po niego. Nie było gdzie się ukryć, dokąd uciec.
Chłopiec wczepił się w żelazną kratę i załomotał nią z całej siły. Nie ustąpiła. Na ścianie korytarza powoli
rósł cień.
Zza zakrętu wyłoniła się postać: przygarbiona staruszka w długim białym płaszczu z pasemkami siwych
100
włosów, wymykającymi się spod kaptura. W kościstej dłoni ściskała kostur.
Kobieta stanęła naprzeciw celi, w której zamknięto Randala. Chłopiec spojrzał jej w twarz i zrozumiał, że
jest ociemniała. Jej źrenice pokrywało bielmo. Randal rozpoznał staruszkę od razu: to była figurka, którą
niósł aż z Cingestoun, powiększona do rozmiarów człowieka i ożywiona za sprawą jakiejś straszliwej
magii.
- Uwolnij mnie - poprosiła staruszka cichym gło-
sem.
W ślad za jej słowami spłynął na Randala dziwny spokój.
-
Jak? - spytał. - To ja jestem w niewoli, nie ty. W tejże chwili chłopiec zrozumiał, że jest w błędzie.
Oto patrzył w głąb celi, a nie, jak dotąd sądził, z jej wnętrza. Za żelazną kratą stała uwięziona staruszka.
Randal poczuł coś zimnego w dłoni. To było kółko z kluczami. Niespodziewanie usłyszał własny głos:
-
Nie obawiaj się, babciu. Pomogę ci.
Mówiąc to, zaczął dopasowywać klucze do zamka. Po chwili znalazł właściwy i z wysiłkiem obrócił go.
Rygiel odsunął się z chrzęstem zardzewiałego metalu. Randal pociągnął kratę.
-
Gotowe. Droga wolna. Staruszka postąpiła krok naprzód.
-
Wyprowadź mnie. Sama nie znajdę drogi.
-
Weź mnie pod rękę - powiedział Randal. - Wyjdziemy stąd razem.
Chłopiec poprowadził staruszkę przez korytarz i pomógł jej wspiąć się po schodach. Wreszcie para do-
JL 102
7v*
-
włosów, wymykającymi się spod kaptura. W kościstej dłoni ściskała kostur.
Kobieta stanęła naprzeciw celi, w której zamknięto Randala. Chłopiec spojrzał jej w twarz i zrozumiał, że
jest ociemniała. Jej źrenice pokrywało bielmo. Randal rozpoznał staruszkę od razu: to była figurka, którą
niósł aż z Cingestoun, powiększona do rozmiarów człowieka i ożywiona za sprawą jakiejś straszliwej
magii.
-
Uwolnij mnie - poprosiła staruszka cichym głosem.
W ślad za jej słowami spłynął na Randala dziwny spokój.
-
Jak? - spytał. - To ja jestem w niewoli, nie ty.
W tejże chwili chłopiec zrozumiał, że jest w błędzie.
Oto patrzył w głąb celi, a nie, jak dotąd sądził, z jej wnętrza. Za żelazną kratą stała uwięziona staruszka.
Randal poczuł coś zimnego w dłoni. To było kółko z kluczami. Niespodziewanie usłyszał własny głos:
-
Nie obawiaj się, babciu. Pomogę ci.
Mówiąc to, zaczął dopasowywać klucze do zamka. Po chwili znalazł właściwy i z wysiłkiem obrócił go.
Rygiel odsunął się z chrzęstem zardzewiałego metalu. Randal pociągnął kratę.
-
Gotowe. Droga wolna.
Staruszka postąpiła krok naprzód.
-
Wyprowadź mnie. Sama nie znajdę drogi.
-
Weź mnie pod rękę - powiedział Randal. - Wyjdziemy stąd razem.
Chłopiec poprowadził staruszkę przez korytarz i pomógł jej wspiąć się po schodach. Wreszcie para do-
tarła do izdebki dozorcy lochów. Zachodzące słońce rzucało przez okno smugę blasku, rozświetlającą
tańczące w powietrzu drobinki kurzu i barwiącą ściany na krwistoczerwony kolor. Do pokoju wchodzili i
wychodzili strażnicy; rozmawiali ze sobą, ale z ich ust nie dobywał się najcichszy nawet dźwięk. Randal
wiedział, że nie ogłuchł: doskonale słyszał brzęczenie muchy, usiłującej sforsować szybę, oraz dochodzący
z oddali huk fal, rozbijających się o skały poniżej murów miasta.
Na biurku leżał jego kajet. Nie zauważony przez strażników, chłopiec wziął go i wsunął do kieszeni togi.
Potem podał ramię staruszce i powoli wyprowadził ją na dziedziniec. Koścista dłoń zacisnęła się na jego
ręce tak mocno, że poczuł ból. Kostur raz po raz uderzał w bruk, wybijając nieubłaganie miarowy rytm.
Ulice miasta roiły się od ludzi, ale nikt nie zwrócił najmniejszej uwagi na Randala i starą kobietę. Droga
otwierała się przed nimi jakby przypadkiem, a tuż za ich plecami tłum natychmiast zwierał się znowu.
Po długiej wędrówce dotarli do wstęgi szerokich schodów, wiodących na szczyt muru po nadmorskiej
stronie miasta. „Kto tu kogo prowadzi? Dokąd zmierzamy?" •- zastanawiał się Randal.
Gdy stanęli na szczycie muru, krwawa kula słońca wisiała tuż nad horyzontem. Staruszka odwróciła się do
Randala, przeszywając go niewidzącym wzrokiem.
- Jeśli naprawdę pragniesz iść za mną - powiedziała nadspodziewanie silnym głosem - rzuć się do morza!
„Uważa mnie za jednego ze swoich wyznawców!" - pomyślał Randal. Jego spokój nagle prysł i chłopiec
gwałtownie wyszarpnął ramię z uścisku kobiety.
103 JL
tarła do izdebki dozorcy lochów. Zachodzące słońce rzucało przez okno smugę blasku, rozświetlającą
tańczące w powietrzu drobinki kurzu i barwiącą ściany na krwistoczerwony kolor. Do pokoju wchodzili i
wychodzili strażnicy; rozmawiali ze sobą, ale z ich ust nie dobywał się najcichszy nawet dźwięk. Randal
wiedział, że nie ogłuchł: doskonale słyszał brzęczenie muchy, usiłującej sforsować szybę, oraz dochodzący
z oddali huk fal, rozbijających się o skały poniżej murów miasta.
Na biurku leżał jego kajet. Nie zauważony przez strażników, chłopiec wziął go i wsunął do kieszeni togi.
Potem podał ramię staruszce i powoli wyprowadził ją na dziedziniec. Koścista dłoń zacisnęła się na jego
ręce tak mocno, że poczuł ból. Kostur raz po raz uderzał w bruk, wybijając nieubłaganie miarowy rytm.
Ulice miasta roiły się od ludzi, ale nikt nie zwrócił najmniejszej uwagi na Randala i starą kobietę. Droga
otwierała się przed nimi jakby przypadkiem, a tuż za ich plecami tłum natychmiast zwierał się znowu.
Po długiej wędrówce dotarli do wstęgi szerokich schodów, wiodących na szczyt muru po nadmorskiej
stronie miasta. „Kto tu kogo prowadzi? Dokąd zmierzamy?" - zastanawiał się Randal.
Gdy stanęli na szczycie muru, krwawa kula słońca wisiała tuż nad horyzontem. Staruszka odwróciła się do
Randala, przeszywając go niewidzącym wzrokiem.
- Jeśli naprawdę pragniesz iść za mną - powiedziała nadspodziewanie silnym głosem - rzuć się do morza!
„Uważa mnie za jednego ze swoich wyznawców!" - pomyślał Randal. Jego spokój nagle prysł i chłopiec
gwałtownie wyszarpnął ramię z uścisku kobiety.
*
-Nie!
-
Przed tobą tysiące dostąpiły tego zaszczytu - powiedziała miękko staruszka.
Uniosła dłoń i Randal poczuł, że jakaś niewidzialna siła ciągnie go do krawędzi muru. Jakże byłoby
przyjemnie stanąć tam... Fale, nacierające na skały setki stóp niżej - jakże muszą być chłodne i
odświeżające. Randalowi było gorąco. Czuł się lepki i brudny, a całe ciało swędziało go po przespaniu
popołudnia na zgniłej słomie. Kąpiel przyniosłaby mu ulgę...
-
Nie! - krzyknął znowu i strasznym wysiłkiem woli odwrócił wzrok od kuszącej kipieli.
Spojrzał na kobietę; stała oparta na swym kosturze, wciąż łagodnie się uśmiechając. Randal wymamrotał
zaklęcie oczyszczające umysł, pozwalające przedrzeć się przez iluzję i ujrzeć prawdę.
Kobieta nie zmieniła się... Nie, zaraz... Teraz była młodsza, niewiele starsza od niego samego. Długi
płaszcz przemienił się w ślubną suknię. Biała dłoń poruszyła się w przyzywającym geście.
-
Nie - powiedział Randal. - Nie pójdę za tobą. Twoja droga wiedzie ku śmierci.
Dłoń kobiety zacisnęła się w pięść. Randalem targnął straszliwy ból, jakby ktoś wyrywał mu serce. W
desperacji osłonił się magiczną barierą i ból zelżał. W następnej chwili chłopiec wypowiedział
zaklęcie--uderzenie, ale czar, miast dosięgnąć celu, zmaterializował się w postaci zielonkawej mgły, która
przesłoniła cały widok.
!Z mgły wyłoniła się dziewczyna; stanęła przed Randalem i spojrzała mu w oczy.
104
A*
4 **
-
Chodź ze mną - poprosiła cicho. Wyciągnęła dłoń i dotknęła ramienia chłopca. Randal wzdrygnął
się.
Otworzył oczy.
-
Chodź ze mną - szeptała gorączkowo Lys, klęcząc nad Randalem i szarpiąc go za ramię. - Wstawaj.
Wynośmy się stąd.
Transakcje
- Szybciej - ponaglał Dagon, przytupując w progu celi. - Przekupiłem strażnika, ale gotów się jeszcze
rozmyślić.
Randal podniósł się z wysiłkiem i oparł o ścianę. Miał zesztywniałe mięśnie i stawy; cały przesiąkł
chłodem lochów. Każdy ruch sprawiał mu ból. „Czuję się stary - myślał. - Gdybym został w Doun, byłbym
teraz giermkiem na zamku mojego wuja. Tymczasem uciekam z southlandzkiego więzienia i czuję się,
jakbym miał tysiąc lat".
Lys bezceremonialnie wypchnęła go z celi, a zaraz potem Nicka. Randal zerknął na jej pas.
-
Gdzie posążek?
-
Cicho! Jest bezpieczny. Wynośmy się stąd.
Cała czwórka pobiegła za Dagonem przez labirynt krętych tuneli. Wszystkie prowadziły w dół. Randal
słyszał najemnika, głośno liczącego zakręty. Wreszcie przez dziurę w ścianie wypadli do czegoś w rodzaju
piwnicy, wspięli się po drewnianych schodkach i przez niskie drzwi wydostali się na wą-
JL 106
A*
ską zaśmieconą uliczkę. Wysoko w górze migotały gwiazdy.
-
W porządku - powiedział Nick. - Chodźmy gdzieś, gdzie straże nie znajdą nas prędko, i naradźmy
się.
Niebawem czwórka towarzyszy wkroczyła do koszmarnie brudnej izdebki w jednej z najpodlej-szych
tawern w widsegardzkim porcie. Dagon poczekał, aż wejdą wszyscy, po czym zamknął drzwi i przesunął
zasuwkę.
Randal rozejrzał się wokół i potrząsnął głową nie mówiąc ani słowa.
-
Cóż... - powiedziała Lys - Nick prosił o miejsce, od którego strażnicy trzymają się z daleka, a ta
tawerna wygląda na taką.
-
Nic dziwnego - wypalił Randal. - Czym za to płacimy?
Ruchem ręki pokazał uwalane sadzą ściany.
-
Wydałem już wszystkie moje pieniądze.
Sięgnął do kieszeni togi, zamierzając wywrócić ją
na drugą stronę, by dobitniej zademonstrować swoje ubóstwo. Nagle zamarł, natrafiwszy palcami na
chłodną twardość skórzanej oprawy. To był jego kajet - kajet zabrany przez strażnika.
-
Co się dzieje, Randy? - zaniepokoiła się Lys. -Wyglądasz dziwnie.
-
A jak miałbym wyglądać po nocy spędzonej w więzieniu? - odparł wymijająco Randal.
Nie otrzymał kajetu z powrotem, a z celi nie wychodził - jeśli nie liczyć snu - do czasu przybycia Da-gona i
Lys. Ktoś jednak znalazł sposób, by dostarczyć mu notatnik. Komuś zależało, by go miał.
107 I
* A
„Posążek! - pomyślał. - To musiał być on. Chce, bym nadal działał jako czarodziej. Chce, bym używał
swojej mocy".
-
Musiał nabawić się pcheł w tamtych lochach. To normalne - powiedział Dagon z wszechwiedzącą
miną.
Nick postanowił zmienić temat.
-
Nadal nie powiedziałeś nam, skąd wziąłeś pieniądze na pokój, nie wspominając już o
przekupieniu strażnika.
-
Zastawiłem mój szczęśliwy szafir, by was ocalić w imię dozgonnej przyjaźni - Dagon wyszczerzył
zęby w szerokim uśmiechu. - Musiałem też sprzedać konie. Bardzo mi przykro.
Nick rzucił najemnikowi gniewne spojrzenie, ale Dagon nie wyglądał na szczególnie zakłopotanego.
Randal słuchał rozmowy tylko jednym uchem. Nagle zwrócił się do Lys:
-
Może przypadkiem dowiedziałaś się, czemu w Widsegardzie czarodzieje są tak znienawidzeni?
-
Słyszałam to i owo - powiedziała Lys. - Wiem, że jakieś trzy lub cztery lata temu kupcy wygnali z
miasta wszystkich magów.
-
A oni dali się wygnać - wtrącił się Dagon i dodał pod nosem: - Tyle wskórali z tą swoją magią.
-
Nic nie rozumiesz - żachnął się Randal. - Odeszli, bo ich nie chciano. Nie warto niszczyć miasta, by
zostać tam, gdzie nie jest się mile widzianym.
Lys pokiwała głową z poważną miną.
-
Podobno prezydent gildii powiedział kupcom właśnie coś w tym stylu.
108
«r »
-
Kupcy nie zrobiliby czegoś takiego bez powodu - rzeki Nick, skrobiąc w zadumie swoją
kędzierzawą brodę. - Zycie w Cingestoun nauczyło mnie przynajmniej tego jednego. Czym czarodzieje
narazili się władzom?
-
Czarodzieje nigdy nie... - zaczął Randal, ale zaraz skarcił się w myśli.
„Po tylu przygodach mógłbym wreszcie przyjąć do wiadomości, że czarodziej może być łotrem tak samo,
jak każdy człowiek".
Lys i Dagon wymienili spojrzenia.
-
I tu właśnie wszyscy solidarnie milkną - powiedział najemnik. - Nikt nie chce wymieniać imion.
Mam jednak wrażenie, że w Widsegardzie rozegrała się regularna wojna między dwoma stronnictwami,
walczącymi o władzę w gildii.
-
Rada miejska początkowo nie wtrącała się - podjęła Lys - przede wszystkim dlatego, że nie
wiedziała, po czyjej stronie się opowiedzieć. Zdaje się, że jedno stronnictwo stanowili wychowankowie
tarnsberskiej Szkoły Czarodziejów, a drugie czarodzieje wychowani na tradycjach kultywowanych w
Widsegardzie na wiele lat przed założeniem szkoły.
-
Tak więc rada przez jakiś czas trzymała się od tego z daleka - wtrącił się Dagon - ale kiedy zaczęli
ginąć zwyczajni ludzie, wyrzuciła całą gildię, nie zastanawiając się, kto ma rację. Od tamtej pory w
Widsegardzie magia jest zakazana.
Randal poczuł chłód, przenikający go do kości.
-
A jeśli jedna ze stron nie odeszła? - wyszeptał. -Jeśli chce dostać w swoje ręce ognisko mocy -
arte-
I
109 J
r-
fakt pochodzący z tych stron? Jeśli przywołała go do siebie za pomocą zaklęć? Taka rzecz dawałaby
kontrolę nad całym miastem, nie tylko nad gildią.
Chłopiec wzdrygnął się.
-
Musimy jak najszybciej wyruszyć na północ, do Tarnsbergu - powiedział mocnym głosem. - Im
dłużej posążek pozostaje w Widsegardzie, tym gorszy obrót przybierają sprawy.
-
Nie martw się - powiedziała Lys. - Wymkniemy się przez Bramę Gałganiarzy, gdy tylko przyniosę
posążek.
-
Ukryłaś go w bezpiecznym miejscu?
-Jest bezpieczniejszy, niż gdybyś nosił go przy sobie.
-
Zagroziła, że nie powie, gdzie jest figurka, jeśli nie pomogę wam wydostać się z więzienia - wtrącił
Dagon.
W jego głosie zadźwięczał nieokreślony ton; Randal nie wiedział, czy najemnik jest zirytowany, czy raczej
rozbawiony.
Zapadła cisza. Z maleńkiego pokoiku nie zdążyła jeszcze ulecieć dzienna spiekota. Randal wstał i podszedł
do okna, by zaczerpnąć chłodnego powietrza i oczyścić nozdrza z nieprzyjemnej zgniłej woni lochów.
Z okna rozpościerał się widok na port; nisko wiszący księżyc rysował na oceanie ścieżkę z miriadów
białych iskierek. Nad dzielnicą portową wznosiły się ciemne ponure klify, zwieńczone murami
centralnego grodu. Długie falochrony ciągnęły się od skalnych ścian w głąb morza, a przy nabrzeżach
cumowały długie rzędy statków i łodzi. Na końcu jednego z falo-
no
chronów jaśniał płomień latarni morskiej, rzucający na port pomarańczową poświatę.
Niebo nad zatoką było bezchmurne, ale na horyzoncie rósł szybko szary tuman. Ocean wyglądał jak
wielka sadzawka: był spokojny i tylko drobne zmarszczki burzyły jego połyskującą powierzchnię.
„Czyżby nadciągała burza? - zastanawiał się Randal. - Lepiej wynieśmy się z miasta, nim rozpęta się na
dobre".
Chłopiec spojrzał w dół, na duży plac rozświetlony księżycową poświatą i ogniskami. Przez jego środek
bardzo powoli, bezustannie rozglądając się na prawo i lewo, przejeżdżali żołnierze w żółtych płaszczach:
konny oddział lorda Feśsa, poszukujący czterech zbiegów.
Randal skinął na towarzyszy.
-
Kłopoty - rzekł krótko, wskazując jeźdźców na placu.
-
Niedobrze - powiedział Dagon. - Czy oni nigdy nie rezygnują?
Nick pokręcił głową z niedowierzaniem.
-
Zdaje się, że uciekliśmy z więzienia w samą porę. Jeśli szukają czarodzieja w tym mieście,
sprawdzą najpierw tam - cieśla zerknął na Dagona. - Wciąż mamy do załatwienia sprawę tych koni, ale
tymczasem chcę podziękować ci za uratowanie nam życia.
-
Wasze życie wciąż wisi na włosku - zauważył najemnik.
-
Może i tak - włączyła się Lys - ale to może być nasza szansa. Widsegard jest wielki. Będą
przetrząsać go tygodniami, kiedy my bezpiecznie powędrujemy sobie do Tarnsbergu.
111 X-
* A
-
Możemy mieć więcej kłopotów z dostaniem się tam, niż sądzisz - powiedział powoli Randal. - To
posążek sprowadził nas tutaj. Użyto potężnych zaklęć, by ściągnąć go do miejsca jego powstania. Skoro
tu dotarł, zrobi wszystko, by tu pozostać. Nie wiem, ile czasu minie, zanim zapanuje nade mną
całkowicie. Kryje w sobie obietnicę śmierci i siłę, jaką tylko mistrz zdołałby okiełznać.
-
Randy! - wybuchł nagle Nick. - Jeśli jeszcze raz usłyszę, jak tym swoim patetycznym tonem gadasz
o mistrzach, którzy koniecznie muszą ci pomóc, to walnę cię cegłą! Nie zauważyłeś jeszcze, że jesteś
jedynym magiem w okolicy?! Jeśli masz problem z magią i w magii tkwi rozwiązanie, to tylko ty możesz je
znaleźć.
Nick westchnął i potarł czoło rękawem.
-
Lepiej zastanów się, co teraz zrobimy.
Randal przycisnął czoło do ramy okna. „Nick ma rację - pomyślał. - Stałem się odpowiedzialny za posążek
w chwili, gdy wziąłem go od Bryce'a. Teraz ja muszę decydować, co dalej". Zastanawiał się jeszcze przez
chwilę, po czym podniósł głowę i rzekł:
-
Dobrze. Przede wszystkim musimy wydobyć posążek z ukrycia. Jeśli wrzucenie go do studni nie
było dobrym pomysłem, to pozostawienie go w Widsegardzie jest jeszcze gorszym. Musimy zabrać go ze
sobą.
-
Jeśli nam pozwoli - powiedziała Lys, uśmiechając się niepewnie. - Widzisz... przestraszyłeś mnie
tym swoim gadaniem.
-
To znaczy: jeśli ja wam pozwolę - włączył się Dagon. - Nadal zamierzam sprzedać posążek i
odkupić mój sztylet szczęścia.
Zapadła cisza. Płomień jedynej świeczki w izdebce zachwiał się, wprawiając cienie na ścianach w
szaleńczy dygot. Lys wstała i podeszła do drzwi.
-
Idę po posążek - oznajmiła. - To tak samo dobry moment jak każdy. Będziemy mogli wyruszyć
przed świtem.
Randal wstał również.
-
Pójdę z tobą. Teraz tobie przyda się ktoś, kto będzie na ciebie uważał.
Lys nie spierała się z przyjacielem. Razem opuścili tawernę i ruszyli przez labirynt ciemnych uliczek. Szli w
stronę centralnego grodu, górującego nad dzielnicą portową czarną wstęgą muru. Po kilku minutach
szybkiego marszu pod górę Randal z trudem łapał oddech. Gdy dotarli do miejsca, gdzie wąska dróżka
znikała w wybitym w murze przejściu, Lys zatrzymała się i odwróciła do Randala.
-
Teraz czeka mnie mała wspinaczka - powiedziała. - Lepiej zostań tutaj. Nie wyglądasz najlepiej.
Randal oparł dłonie na kolanach. Był zbyt wyczerpany, by protestować. Skinął tylko głową na znak zgody i
Lys bezszelestnie znikła wśród cieni. Chłopiec usiadł pod murem i czekał.
Czas mijał. Wkrótce Randala zaczął ogarniać niepokój. „Co się z nią dzieje? Znikła na tak długo... Zbyt
długo..." - myślał chłopiec. Jego lęk narastał z minuty na minutę. „Chyba już nie wróci - stwierdził w myśli,
wpadając w panikę. - Coś jej się stało i nikt poza mną nie może jej pomóc!".
Przez chwilę rozważał, czy nie odnaleźć pieśniarki za pomocą wróżby, ale zaraz odrzucił ten pomysł.
113 JL
4
W pobliżu nie było niczego, co miałoby lustrzaną powierzchnię, a ponadto od pewnego czasu narastało w
nim poczucie, że miasto przenikają fale osobliwej magii - tak jak kamień wrzucony do sadzawki wywołuje
na powierzchni kręgi, które zniekształcają obraz dna.
Randal zaczął popadać w desperację. „Pójdę po Nicka - pomyślał - i razem poszukamy Lys". Puścił się
biegiem w stronę brzegu z dojrzewającym w głowie nowym planem. „Damy Dagonowi to, czego chce,
albo przynajmniej coś, co przez pewien czas będzie wyglądać jak posążek. W ten sposób pozbędziemy się
go. Skoro sprzedał konie, zyskał na tej transakcji i nie jesteśmy mu nic winni".
Randal zwolnił i jął rozglądać się za czymś, co za pomocą zaklęć mógłby przetworzyć na iluzoryczną
replikę zaginionego posążka. „Kiedy iluzja jest kłamstwem, a kiedy nie?" - zastanawiał się gorączkowo. W
Tarnsbergu takie pytania miały wymiar czysto teoretyczny i były popularnym tematem w dyskusjach
między uczniami. Teraz Randal stanął przed praktycznym dylematem. „Jeśli skłamię, nie będę godzien
miana czarodzieja, a moja magia straci wszelką wartość".
Chłopiec zbliżał się już do tawerny, gdy wreszcie znalazł to, czego potrzebował: poszarpany i brudny
płócienny worek oraz zgniły owoc, pozostawiony przez jakiegoś straganiarza. Randal wrzucił owoc
-brzoskwinię, sądząc po aksamitnej skórce i odurzająco słodkim zapachu - do worka i zabrał się do
budowania czaru wzrokowej iluzji. Pakunek zatracił wyra-
114
ziste kontury, przemieniając się w ruchliwy obłok mgły, a gdy je odzyskał, miał już kształt skórzanej
sakiewki z posążkiem w środku.
Stworzenie iluzji jeszcze bardziej osłabiło Randala. Chłopiec czuł, że gdzieś w mieście działa drugi
prawdziwy posążek; obca moc zapraszała czarodzieja do zaczerpnięcia z jej źródła. Zrozumiał - magiczna
bariera całkowicie zanikła. Tym razem zdołał odeprzeć pokusę rzucenia się w studnię pełną mistycznej
energii. „Cokolwiek uczynię, muszę polegać tylko na własnych siłach".
Randal dotarł do tawerny i wspiął się po schodach do wynajętej izdebki. Klienci zdawali się zajmować
wyłącznie własnymi sprawami - ani jedna głowa nie obróciła się, żadne ciekawskie spojrzenia nie
odprowadzały chłopca, gdy przedzierał się przez mroczną i zadymioną izbę jadalną.
Na górze zapukał do drzwi i wkroczył do izby. Nim zdążył wymówić choć słowo, Dagon uciszył go gestem.
-
Ten człowiek przyniósł wiadomość - powiedział najemnik.
„Ten człowiek?" - Randal potoczył wzrokiem po izdebce. Nick stał oparty plecami o ścianę, z rękami
splecionymi na piersi i z twarzą pałającą gniewem. Obok drzwi stał drobny szary człowieczek w
niechlujnym ubraniu.
-
Dobrze - powiedział nieznajomy. - Widzę, że niesiesz coś ze sobą. Jeśli to jest to, o czym myślę,
dostaniecie dziewczynę z powrotem. Otwórz sakiewkę - zażądał.
„Mam nadzieję, że iluzja spełni swoje zadanie -myślał Randal. - Mrok nam sprzyja". Czarodziej sięgnął do
iluzorycznego woreczka z iluzorycznej skóry i dobył stamtąd iluzoryczny posążek przedstawiający starą
kobietę z kosturem. Dla oka Randala była to tylko marna kopia, pozbawiona niepokojącego życia
oryginału. Teraz musiała jednak wystarczyć.
Wystarczyła.
-
Och, tak! - zachwycił się mały człowieczek. - Nie macie pojęcia, jak długo na nią czekaliśmy.
Przyjdźcie o zachodzie księżyca na plac Kryształowy, a wymienimy dziewczynę na posążek. Zgoda?
„Jak długo mam zwlekać, by wyglądało to naturalnie...? Jeszcze chwila... Już".
-
Zgoda - powiedział Randal.
-
A więc do zobaczenia.
Szary człowieczek zgiął się w szyderczym ukłonie, prześlizgnął przez półotwarte drzwi i znikł.
-
Co tam się stało? - spytał Nick po chwili dręczącej ciszy. - Jak złapali Lys?
Randal opadł na jedyne krzesło.
-
Wspięła się gdzieś na mury, by przynieść posążek - powiedział ponuro. - Wtedy ktoś musiał ją
schwytać.
-
Ktoś! Dobre sobie! - wybuchł Dagon. - To czarodzieje! Ludzie Fessa byliby bardziej bezpośredni.
Szarża na tawernę, oto co jest w ich stylu. Poza tym ten mały szczur był stąd. To żaden ze sługusów
Var-narta. Zdaje się, że miałeś rację, czarodzieju: ktoś pragnie tego kawałka kości słoniowej. Zdaje się też,
że tutejsi magowie nie są aż tak wyrafinowani, by nie najmować takich jak ja do brudnej roboty.
-L 116
-
Nie możesz oddać posążka tym ludziom. Pomyśl o jego potędze - powiedział Nick.
-
Nie oddam go im - odparł Randal. - Choćbym chciał, nie mogę. Ta sakiewka to tylko iluzja i nie
mam pojęcia, gdzie jest prawdziwa figurka, poza tym, że na pewno jest w mieście.
Gwałtownie zerwał się z krzesła i podszedł do okna. Księżyc zanurzał się już w chmurach, skrywających
horyzont.
-
Musimy ruszać - powiedział cicho. - Księżyc zajdzie za kilka minut. Gdzie jest plac Kryształowy?
-
Szklarze mają tam swoje warsztaty - powiedział Nick. - Wiem, gdzie to jest.
-
Wobec tego prowadź.
Zanim wyszli, Randal usłyszał za plecami mamrotanie najemnika:
-
Kolejne oszustwo. Nie podoba mi się to.
Nick znalazł plac Kryształowy bez większych trudności. Randal wiedział, że są we właściwym miejscu, gdy
tylko ujrzał warsztaty dmuchaczy szkła i fabrykantów szyb okiennych, zgromadzone wokół skwerku z
fontanną pośrodku. Chłopiec zatrzymał się przy fontannie, a Nick i Dagon otoczyli go z obu stron.
-
Pamiętajcie - powiedział Randal - cokolwiek się wydarzy, przede wszystkim musimy ocalić Lys.
Księżyc schował się na dobre i noc stała się jeszcze czarniejsza. Znad oceanu zaczęły napływać kłęby
chmur. W ciemności Randal spostrzegł, że Nick gwałtownie odwraca głowę - ruch cienia na tle cieni.
-
Idą - szepnął cieśla.
ś
W odległości kilkunastu kroków od fontanny pojawił się mały człowieczek z tawerny.
-
Macie to?
Randal uniósł sakiewkę.
-
To, co widziałeś, wciąż jest tutaj. Nieznajomy dał znak ręką. Z ciemności wyłonili
się dwaj mężczyźni, prowadzący między sobą dziewczynę.
-
Wypuśćcie ją - powiedział Randal. - Niech idzie w naszą stronę. Gdy znajdzie się w połowie drogi,
rzucę wam sakiewkę.
Szara sylwetka oderwała się od pilnujących i ruszyła przez skwer. Gdy pokonała mniej więcej połowę
drogi do fontanny, Randal cisnął sakiewkę mężczyznom, którzy uwolnili Lys, jednocześnie wołając:
-
Lys, uciekaj!
Dziewczyna puściła się biegiem, by po chwili opaść w ramiona Randala.
-
Och, Randy! Jak dobrze cię widzieć!
-
Później sobie pogawędzicie - powiedział Nick. -Uciekajmy.
Cała czwórka pobiegła co sił w nogach i zwolniła dopiero kilka ulic i jedną aleję dalej.
-
Udało ci się ich zwieść - powiedział Dagon, walcząc z zadyszką. - Chodźmy teraz po posążek.
Randal posłał Lys pytające spojrzenie.
-
Dobrze, chodźmy - powiedziała dziewczyna. -A potem wynośmy się z tego miasta.
Randal miał pewne wątpliwości, co do szans na zrealizowanie tego zamiaru. Straże miejskie z pewnością
już szukały zbiegłego czarodzieja. Szukali go tak-
JL 118
A*
f
że żołnierze Fessa, a teraz miał na karku także mocodawców szarego człowieczka z tawerny. Chłopiec
wiedział, że nie oszukał ich na długo. Żadna iluzja nie trwa wiecznie i prędzej czy później statuetka
musiała przemienić się z powrotem w nadgniłą brzoskwinię. Czarodziej postanowił jednak nie dzielić się
swoimi obawami z przyjaciółmi.
Lys poprowadziła towarzyszy do innej części miasta. Randal rozpoznał fragment muru, przy którym zgubił
dziewczynę; tym razem podchodzili do niego z drugiej strony. Lys zwinnie wspięła się po drewnianej
rynnie i wyciągnęła coś ze szczeliny między kamieniami - sakiewkę.
-
To na pewno oryginał? - powątpiewał Dagon.
-
Na pewno - uspokoiła go Lys.
-
Na pewno - powtórzył Randal jak echo, czując moc posążka pulsującą pod skórą woreczka.
Nagle w ciemnościach rozległ się ostry gwizd. Lys krzyknęła. Randal uniósł głowę i zamarł. Z obu stron
ulicy zbliżały się tłumnie szare, zakapturzone postacie, uzbrojone w dziwaczne zakrzywione szable.
Rozdział
Bitwa ^
Przywódca napastników podszedł i rzucił pod nogi Dagona skórzany woreczek. Ciszę zburzył metaliczny
grzechot monet. Kiedy najemnik pochylił się, by podnieść sakiewkę, nieznajomy mężczyzna przemówił:
-Jak widzisz, dotrzymujemy słowa. Oto reszta twojego złota. Teraz oddaj posążek, tak jak obiecałeś.
„To wyjęci spod prawa czarodzieje. Ci, którzy przyzwali posążek do siebie" - pomyślał Randal. Z boku
słyszał gniewne dyszenie Lys.
-
Dagon! - wycharczała dziewczyna. W jej ustach imię najemnika zabrzmiało jak przekleństwo. -
Dlaczego to zrobiłeś?!
Dagon popatrzył na pieśniarkę. Ramiona drżały mu z tajonej uciechy.
';
-
Przecież powtarzałem wam, że zamierzam sprzedać posążek. Poza tym potrzebuję pieniędzy, by
wykupić swój sztylet. Oddajcie posążek tym ludziom, dobrze wam radzę.
Randal poczuł, że kurczy mu się żołądek. „Nasze życie znaczy dla niego mniej niż ten przeklęty nóż" -
120
myślał z wściekłością. Popatrzył na najemnika, poszukując na jego twarzy śladu żalu, skruchy lub
jakiegokolwiek uczucia, jakie pomogłoby zrozumieć jego postępek. Jednak Dagon odwrócił się już i
wycofał w cień.
Przywódca ludzi w kapturach wyciągnął rękę do Randala.
-
Oddaj mi posążek, czarodzieju, a pozwolimy wam odejść.
-
Randy - wymamrotała Lys - może powinieneś...
Nie dane jej było dokończyć zdania. Niebo rozchyliło się i wypuściło z siebie oślepiająco biały zygzak
błyskawicy. Przez miasto przetoczył się grzmot i natychmiast druga błyskawica łysnęła blaskiem,
uderzając w szczyt najwyższej wieży w Widsegardzie. O bruk zabębniły zimne krople deszczu. Burza, na
jaką zanosiło się przez cały dzień, rozpętała się wreszcie.
Poprzez szum deszczu Randal usłyszał tętent kopyt, zbliżający się z jednej strony alei. W tłumie
za-kapturzonych mężczyzn rozległy się okrzyki i w następnym momencie w czarną ludzką masę wbił się
klinem oddział jeźdźców ze wzniesionymi mieczami.
-
Żółte płaszcze! - krzyknęła Lys. - Ludzie Fessa atakują od tyłu!
„Przez cały czas podążali za posążkiem" - uświadomił sobie Randal. Korzystając z zamieszania trójka
przyjaciół ukryła się we wnęce w ścianie jednego z domów. Tymczasem na ulicy rozgorzała zacięta bitwa
między żółtymi płaszczami a ludźmi w kapturach. Do grzmotów i plusku ulewy dołączyły odgłosy walki:
szczęk mieczy spotykających się z zakrzywionymi szablami, okrzyki walczących mężczyzn, wołanie
0
pomoc. Randal zastanawiał się, dokąd umknął Dagon albo po czyjej stronie walczył. Nagle
powietrze przeszył przeciągły dźwięk rogu.
-
Nadchodzi straż! - zawołał Nick. - Nie możemy dać się złapać!
Od strony walczących nadbiegł koń bez jeźdźca. Na kuli pustego siodła podrygiwał dziko zwój grubej liny.
Nickowi udało się przechwycić wodze i uspokoić wystraszone zwierzę.
-
Gdybyśmy złapali jeszcze dwa, moglibyśmy stąd odjechać.
-
Nie - zaprotestował Randal. - Nigdy nie przedarlibyśmy się przez walczących. Podaj mi linę
1
puść konia wolno.
Czarodziej ujął zwój liny i rzucił na chodnik pod ścianą. Następnie stanął w lekkim rozkroku, zamknął oczy
i skoncentrował się, poszukując w swoim wnętrzu siły do tego, co zamierzał zrobić.
-
Randy? Dobrze się czujesz? - zaniepokoił się Nick.
-
Próbuję coś zrobić. Nie przeszkadzajcie mi - powiedział Randal nie otwierając oczu. - Niech Lys
idzie pierwsza; jest najlżejsza.
Randal wypowiedział słowa i uczynił gesty budujące czar lewitacji - czar, którego w szczęśliwszych
czasach używał, gdy wraz z mistrzem Balpeshem odbudowywał kamienny most. Chłopiec mocno zacisnął
oczy; na czoło wystąpiły mu kropelki potu. Nareszcie koniec liny drgnął, po czym powędrował do
i 122
A*
góry, wciąż przyśpieszając. Lina rozwijała się i wznosiła pionowo, równolegle do czarnej ściany budynku.
Po chwili znieruchomiała, rozciągnięta na całą długość, z górnym końcem ginącym w ciemnościach nocy.
-
Lys, ruszaj!
Dziewczyna podskoczyła, chwytając linę jak najwyżej i zaczęła podciągać się szybkimi ruchami ramion.
Była akrobatką, nic więc dziwnego, że wspięcie się na wysokość dachu zajęło jej bardzo niewiele czasu.
Już po minucie z góry dobiegł jej głos:
-
Już! Teraz ty, Nick!
Nick spojrzał na Randala.
-
Wyglądasz na wyczerpanego. Kiedy wejdę na górę, przewiąż się liną, a ja i Lys wciągniemy cię na
dach.
Randal skinął głową i gestem ponaglił przyjaciela. Cieśla chwycił linę i ruszył do góry, podciągając się
rękami, a nogi stawiając na pionowej ścianie. Wkrótce zniknął w ciemnościach. Niedługo później Randal
usłyszał wołanie:
-
Randy! Przywiąż się mocno i zaczynamy!
Czarodziej westchnął głęboko, po czym owinął linę wokół pasa i mocno zawiązał z przodu. Następnie ujął
linę nad głową i szarpnął dwa razy na znak, że jest gotów.
Lys i Nick wywindowali go do góry serią mocnych pociągnięć. W pewnym momencie lina rozhuśtała się za
bardzo i Randal grzmotnął o ścianę, nie tracąc jednak przytomności i nie wypuszczając liny z rąk. Wkrótce
wczepił się dłońmi w krawędź dachu, a z góry wyciągnęły się po niego gorliwe ręce przyjaciół.
Randal leżał przez chwilę na śliskich dachówkach, łapczywie chwytając powietrze. Burza, jaka rozpętała
się kilka minut wcześniej, teraz szalała z niebywałą furią. Niebo rozdzierały rozgałęzione zygzaki
błyskawic, rozświetlając miasto białym blaskiem, by po chwili pogrążyć wszystko w nieprzeniknionej
ciemności. Przemoczone włosy oblepiły Randalowi głowę. Lodowate krople ściekały mu po karku pod
ubranie, ale chłopcu nie było zimno. Randal płonął gorączką. „Nick miał rację. To samo, co zabiło Bryce'a,
dobiera się teraz do mnie" - myślał, ale był zbyt wyczerpany, by czuć jakiekolwiek emocje. Pragnął tylko
leżeć na dachu i pozwalać ulewie omywać rozpalone ciało. Nie był zdolny do żadnego działania ani
rozwiązywania problemów.
Na ramieniu poczuł delikatny dotyk.
-
Znalazłam zewnętrzne schody, prowadzące do następnej alei - powiedziała Lys. - Ruszajmy, nim
ktoś zorientuje się, gdzie jesteśmy.
Randal z wysiłkiem obrócił się na bok i spróbował wstać. Zachwiał się i byłby upadł, gdyby nie podtrzymał
go Nick. Podążając za Lys, cieśla poprowadził przyjaciela w dół schodów. Na ulicy zatrzymali się na chwilę,
by złapać oddech.
-
Jak sądzisz, ilu ich było? - spytała Lys. Jej głos tonął w szumie ulewy.
-
Nie wiem - odparł Randal. - Ilu zwolenników zyska mistrz czarodziej, jeśli obieca im władzę?
Radni "Widsegardu nie postąpili mądrze, wyrzucając czarodziejów z miasta. Sądzę, że wyjechali tylko ci
prawi i uczciwi.
Przyjaciele ruszyli w dalszą drogę i niebawem dotarli do wylotu alei. Nick minął róg ostatniego budynku i
natychmiast skoczył do tyłu. W tejże chwili tuż przed nim przemknął magiczny piorun.
-
Mało brakowało - wykrztusił z przerażeniem w oczach. - Czekają tam na nas.
Randal gestem nakazał Nickowi i Lys cofnąć się w głąb alei.
-
Zobaczę, co się da zrobić - powiedział i oczyściwszy umysł sięgnął w głąb własnego jestestwa do
najciemniejszych zakamarków duszy, gdzie kryły się najgłębsze pokłady mocy. „Nie wiedziałem, że kryje
się we mnie tyle magii - myślał. - Nie przypuszczałem, że mogę aż tyle dokonać w ciągu jednego dnia. Coś
we mnie rośnie... Zapewne moc odpowiada na zwiększone potrzeby. Może to mnie zabije, a może ocali...
Zresztą teraz to nieważne".
Zebrawszy wystarczającą ilość energii Randal przygotował magiczną barierę ochronną, oraz iluzję mgły,
mającej zasłonić uciekinierów przed wzrokiem nieprzyjaciół. Iluzję umieścił u wylotu przecznicy, a
magicznym kloszem osłonił siebie i swoich przyjaciół.
-
Teraz! - zawołał. - Biegniemy do tamtej ulicy.
Pobiegli. Z ciemności pomknął ku nim kolejny piorun, ale odbił się od magicznej bariery. W następnej
chwili Randal odpowiedział własną błyskawicą. Bez jasno określonego celu czar wymknął się spod
kontroli; wyładowanie odbiło się kilka razy od budynków, krusząc tynk, ale nie czyniąc nikomu żadnej
szkody. Uciekinierzy dotarli do drugiej strony ulicy i zanurkowali w ciemnym wylocie następnej alei.
-
Co najmniej dwóch wciąż depcze nam po piętach
-
wydyszała Lys, kiedy zatrzymali się, by odpocząć.
-
Randy - wyszeptał Nick - musisz użyć czegoś mocniejszego, inaczej zabiją nas wszystkich.
-
Próbują zmusić nas do porzucenia posążka - powiedział Randal chrapliwym głosem. Czuł się jak
ktoś, kto przebiegł dwadzieścia mil, niosąc złe wieści.
-
Nie uczynią niczego, co mogłoby mu zagrozić. Cokolwiek zrobili innym, nas nie skrzywdzą.
-
Może powinieneś postawić figurkę na chodniku i odejść. Niech oni sobie z nią radzą -
zasugerowała Lys.
-
Nie - odparł Randal. - Tego nie wolno mi zrobić. Próbowaliby wykorzystać posążek do własnych
celów, a on jest na to zbyt potężny. Tkwi w nim zło, które należy w jakiś sposób stłumić, by już nikogo nie
skrzywdził.
„Jest coś jeszcze... - odezwał się głos w umyśle Randala. Staruszka z jego snu przemawiała tym samym
miękkim tonem. - Ta magia może być twoja. Pomogę ci. Otwórz się przede mną, a dam ci wielką moc.
Mogę ocalić ci życie".
-
Nie! - krzyknął chłopiec.
Przyjaciele spojrzeli na niego szeroko otwartymi oczami.
-
Co się stało? - spytała zdumiona Lys.
Randal potrząsnął głową.
-
Nic. Wynośmy się z tego miasta jak najszybciej.
-
O niczym innym nie marzę - Nick westchnął boleśnie. - Nie tak wyobrażałem sobie triumfalny
powrót do domu.
Cieśla wyciągnął rękę w stronę miejsca, gdzie wylot następnej przecznicy rysował się czarną plamą na tle
szarych murów.
-
O ile się nie mylę, tamta uliczka prowadzi do skrótu do głównej bramy.
-
A wymyśliłeś już, jak przekonać straże, by nas wypuściły? - spytała zaczepnie Lys.
-
O to będziemy się martwić na miejscu - powiedział Nick, skręcając za róg budynku.
Po kilku chwilach stanął jak wryty i zmełł w ustach przekleństwo. Ulicę przegradzał wysoki mur.
-
Zdaje się, że się myliłem - wymamrotał Nick. -Musimy się cofnąć.
Trójka przyjaciół zawróciła w kierunku wylotu uliczki. Nad miastem jaśniała łuna, malująca chmury na
pomarańczowo. Przez strugi deszczu zaczął przedzierać się nikły zapach dymu. „Jedna z błyskawic
musiała wzniecić pożar" - pomyślał Randal. Poprzez szum ulewy wyłowił uchem daleki odgłos bijących na
alarm dzwonów.
Chłopiec pokręcił głową.
-
Pożar, żołnierze lorda Fessa, straże... ciekawe, ilu pozostało tych zakapturzonych.
-
Tylko nas trzech - odpowiedział obcy głos.
Od czarnej ściany oderwały się trzy sylwetki, które zagrodziły wylot ulicy, blokując jedyną drogę ucieczki.
-
Tylko my ocaleliśmy z bitwy z żółtymi jeźdźcami i strażnikami - oznajmiła środkowa postać. -
Jestem mistrzem, a to dwaj moi uczniowie. A ty... Poza mną jesteś jedynym czarodziejem w mieście. Nie
mu-
127 JL
* A
simy ze sobą walczyć. Oddaj mi posążek, a pozwolę wam odejść. Obiecuję.
Za plecami mówiącego rozległ się chrapliwy okrzyk.
-
Mnie obiecałeś złoto, czarodzieju! A ono zmieniło się w kamienie!
-
Dagon! - krzyknął Nick.
Najemnik stanął za widsegardzkim mistrzem, celując w niego czubkiem miecza. Gdzieś nad miastem
uderzył piorun i klinga błysnęła białym refleksem.
-
Zdradziłeś mnie - powiedział Dagon, gdy ucichł grzmot.
-
Czemu nie? - mężczyzna w kapturze skłonił się nieznacznie. - Czyż ty nie zdradziłeś swoich
towarzyszy? Przekonaj się, czy przyjmą cię z powrotem... jeśli oczywiście chcesz dzielić ich los.
-
Nie igraj ze mną, magiku! - zawołał Dagon i zamachnął się mieczem.
Czarodziej uniósł dłoń i klinga odbiła się od powietrza, rozsypując deszcz iskier. Jednak najemnik nie
poniechał ataku. Obrócił się na pięcie i błyskawicznie ciął mężczyznę stojącego z lewej strony. W tej
samej chwili zerknął w górę alei, na osłupiałego Randala i jego przyjaciół.
-
W nogi, głupcy!
Randal, Nick i Lys puścili się biegiem, minęli zajętych walką mężczyzn i skręciwszy w aleję, pognali co tchu
przed siebie. Wicher zawodził ogłuszająco, a rzęsisty deszcz boleśnie siekł twarze. Kiedy Randal nie mógł
już dłużej biec, zatrzymali się i schronili za końskim żłobem przed wejściem do zamkniętego budyń-
4- 128
A 4i
# 4
ku. Przez szpary w okiennicach przeświecało nikłe światło.
Po chwili z ulewy wyłoniła się barczysta sylwetka. Ktoś z głośnym stęknięciem usiadł tuż obok Lys i
plecami oparł się o żłób.
-
Dagon! - krzyknęła dziewczyna.
Twarz najemnika przecinała głęboka krwawiąca rana, biegnąca od oka do nasady szczęki. Dagon nie
zwracał na nią uwagi.
-
Kogo się spodziewałaś? - spytał. - Wielkiego Króla?
-
Z pewnością nie ciebie. Nie po tym, jak nas sprzedałeś.
Dagon wzruszył ramionami.
-
Po prostu zadbałem o swoje interesy. Każdy by tak zrobił.
-
Ja nie - odparła Lys. - Zmiataj stąd!
-
Uspokój się, dziewczyno. Jestem po waszej stronie. Nikt, kto mnie zdradził, nie będzie długo żył.
Randal pochylił się, by spojrzeć najemnikowi w oczy.
-
Przypuśćmy, że wyznajemy tę samą zasadę.
-
Potraficie ich pokonać? - Dagon zmienił temat. - Gdybym ich nie opóźniał, dopadliby was już
dawno temu.
-
Skoro nie jesteś po ich stronie, to dlaczego nie spalili cię jeszcze piorunem?
Dagon sięgnął do kieszeni i wydobył amulet, odebrany posłańcowi Varnarta.
-
Ta mała zabawka okazuje się całkiem skuteczna.
-
Żaden amulet nie chroni wiecznie - ostrzegł Nick. - W końcu magia przedrze się przez barierę,
129 i
* A
a wtedy będziemy mieli o jeden ból głowy mniej. A teraz odejdź. Nie chcemy twojej pomocy.
-
Będziecie żałować - powiedział Dagon.
Nick wstał, podniósł najemnika za skórzaną kurtę i wepchnął go do żłobu.
-
Już żałuję - powiedział przez zaciśnięte zęby. -Zejdź mi z oczu, nim pożałuję jeszcze bardziej.
Nick odwrócił się do Randala i Lys.
-
Chodźmy stąd.
Przyjaciele oddalili się, pozostawiając za sobą Da-gona, miotającego się w żłobie i ciskającego coraz
grubsze przekleństwa.
Po pewnym czasie Lys przystanęła i czujnie nadstawiła uszu.
-
Co to za huczący dźwięk? - spytała.
-
Sztorm. Fale rozbijają się na klifie - odrzekł Nick. - Uciekając musieliśmy zatoczyć koło. Znowu
zbliżamy się do portu.
Randal milczał. Pamiętał ten huk ze swojego ostatniego snu. „Starucha zawiodła mnie nad morze, bym
zginął. Czy prowadzi mnie tam teraz?" - zastanawiał się gorączkowo.
Gdzieś w pobliżu uderzył piorun i przez ulice przetoczył się ogłuszający grzmot. W krótkotrwałym błysku
mignęły trzy zakapturzone postacie, czekające na końcu ulicy - mistrz czarodziej i jego dwaj uczniowie.
„Podążają za posążkiem - uświadomił sobie Randal. - Wyczuwają, gdzie jest. To koniec - nie mamy gdzie
się ukryć".
-
Nick, Lys, uciekajcie, póki możecie. Im zależy na mnie.
130
-
Nie zostawimy cię - powiedział Nick, kładąc dłoń na ramieniu przyjaciela. - Sam nie dasz rady
trzem. Potrzebna ci pomoc czarodzieja. Jeśli zdejmiesz wiążące mnie zaklęcia, będę walczył obok ciebie.
Randal spojrzał na trzy złowieszcze sylwetki. Czekały bez najmniejszego ruchu. Widsegardzki czarodziej
był pewien, że ofiara mu się nie wymknie, i wiedział, że Randal też o tym wie. „Znajdą mnie,
dokądkolwiek ucieknę" - myślał chłopiec.
-
Jestem tylko wędrownym czarodziejem - zaprotestował, zwracając się do Nicka. - Jak mam zdjąć
czar nałożony przez rektorów?
Kolejna błyskawica rozświetliła ulicę. Po twarzy Nicka spływał deszcz.
-
Uczyń mnie swoim uczniem, daj mi zezwolenie -sam nie wiem. Ale jestem pewien, że możesz to
zrobić.
Randal zagryzł wargę, aż poczuł smak krwi. Tego dnia rzucił więcej zaklęć niż kiedykolwiek w życiu i jego
rezerwy energii stopniały niemal całkowicie. Dwaj czarodzieje przeciw trzem mieliby jakąś szansę.
-
Dobrze - powiedział twardo. - Użyj swojej magii i pomóż mi.
Proste słowa niespodziewanie nabrały mocy potężnego zaklęcia. Randal poczuł takie samo wewnętrzne
drgnienie, jakiego doznawał po uaktywnieniu skomplikowanego czaru. Zrozumiał - zaklęcie wiążące miało
ustąpić na znak dany przez innego czarodzieja.
W tej samej chwili Nicolas wyprostował się, jakby z jego ramion spadły ciężary.
-
Zrobione! - powiedział ze śmiechem. - Dzięki, Randy. Zdaje się, że mimo wszystko wrócę do
domu jako czarodziej.
Pyły cieśla odwrócił się twarzą do trzech mężczyzn na końcu ulicy.
-
Do dzieła! Nie ma sensu czekać.
Uniósł prawą dłoń i zaczął recytować zaklęcie. Randal rozpoznał słowa inicjujące magiczny cios. Poczuł
gromadzącą się moc: potężną, ale chwiejną -umiejętności Nicka zbyt długo nie znajdowały zastosowania.
Z czasem na pewno sięgnęłyby dawnego poziomu, tyle że Nick po prostu nie miał czasu. Randal
wypowiedział słowa stabilizujące i kierunkujące magiczną energię, pomagając przyjacielowi, tak jak przed
laty mistrz Laerg pomógł jemu samemu.
Udało się. Nick rzucił zaklęcie i jedna z czarnych postaci runęła na ziemię. W następnej chwili zdarzyło się
kilka rzeczy naraz. Zza jednego z budynków za ludźmi w kapturach wybiegł mężczyzna z mieczem w dłoni.
Jednocześnie od czarnych sylwetek oderwała się oślepiająco biała kula ognia, która sycząc i zostawiając
za sobą świetlistą smugę pomknęła w stronę Randala i jego towarzyszy. Mężczyzna atakujący z tyłu
zawołał głosem Dagona:
-
Na księżyc i wszystkie gwiazdy! Stańcie do walki, magicy!
Dagon machnął mieczem i drugi z trzech czarodziejów padł bez życia na bruk. Tymczasem kula ognia
znalazła swój cel. Nick upadł, odrzucony do tyłu potężnym uderzeniem. Na sekundę spowiły go
karmazynowe płomienie. Randal cisnął błyskawicę
w pozostałego czarodzieja i podbiegł do Lys, klęczącej już nad nieruchomym ciałem.
Razem zanieśli Nicka za róg domu. „Jest rozpalony i bezwładny" - myślał z rozpaczą Randal, nie patrząc w
dół w obawie przed tym, co mógłby zobaczyć.
Gdy tylko wydostali się z zasięgu wzroku przeciwnika, delikatnie ułożyli przyjaciela na ziemi. Randal opadł
na kolana i przyłożył ucho do piersi Nicka. Nie usłyszał nic. Połykając łzy, w desperacji wymawiał
wszystkie zaklęcia uzdrawiające, jakie znał, bez umiaru czerpiąc ze swoich mocno już uszczuplonych
zasobów mocy - bez skutku.
Tuż obok przykucnęła Lys.
-
Randal.
Jej głos podziałał na chłopca trzeźwiąco.
-
Musisz przestać, Randy. Nick nie żyje. Już nic nie możesz dla niego zrobić.
Rozdział
miasto i motee
Randal otarł łzy i popatrzył na nieruchomą twarz przyjaciela. Jeszcze nigdy w życiu nie czuł się tak
samotny i nieszczęśliwy.
-
Mistrz Laerg miał rację - wyszeptał. - Przebywanie blisko mnie jest niebezpieczne.
„Ty to sprawiłeś, ale wciąż możesz to naprawić -do umysłu chłopca wdarł się głos staruszki ze snu. Randal
nie mógł oprzeć się wrażeniu, że słowa dobiegają od strony posążka przy jego pasie. - Weź siłę, którą ci
daję, a będziesz mógł zniszczyć morderców twojego przyjaciela, albo zrównać to miasto z ziemią...".
-
Kłamstwa! To wszystko kłamstwa! - zawołał Randal łamiącym się głosem.
„Mógłbyś nawet go wskrzesić...". Randal zagryzł zaciśniętą pięść. Tym razem wiedział, że posążek mówi
prawdę. Pokusa, by ulec i otworzyć się na ten niewyczerpany ocean mocy, bezwzględnie drążyła jego
wolę. Chłopiec długo klęczał nad ciałem zabitego przyjaciela, zmagając się ze sio-
134
wami, które cisnęły mu się na język, a które cofnęłyby wszystko, co wydarzyło się od chwili uczynienia
Nicka czarodziejem.
„Chcę, by Nick wrócił - myślał Randal. - Chcę, by żył. Wystarczy, że użyję mocy posążka, a wstanie cały i
zdrowy. Tyle że... to nie byłby już ten Nick, jakiego znam. Są rzeczy, jakich nie powinno się robić bez
względu na okoliczności, a jedną z owych rzeczy jest wskrzeszanie zmarłych".
Czarodziej trwał przy swoim zmarłym przyjacielu, nie mogąc zdecydować się na odejście. Wreszcie Lys
siłą poderwała go z mokrego bruku i postawiła na nogi. Po policzkach dziewczyny ciekły łzy, a jej głos
stracił całą swą zwykłą melodyjność.
-
Nic już dla niego nie zrobisz, Randy. Musimy uciekać.
Wahał się jeszcze, gdy Lys pociągnęła go za sobą, a potem długo oglądał się za siebie, plącząc nogi w
biegu, aż wreszcie Nick zniknął mu z oczu.
Randal zatracił poczucie czasu i przestrzeni. Dał się prowadzić, nie mając pojęcia, dokąd biegnie, i nie
interesując się tym. Wokół wciąż szalała burza, a po ulicach spływały potoki lodowatej wody. Z ciemności
dobiegał coraz głośniejszy ryk fal, niestrudzenie nacierających na skaliste brzegi. Gdy huk morza zagłuszył
odgłosy burzy, Lys zatrzymała się i położyła dłoń na ramieniu przyjaciela.
-
Trzymaj się blisko mnie, Randal. Wejdziemy na mur i stamtąd wypatrzymy bramę portową.
Randal pobiegł za smukłą sylwetką pieśniarki, na przemian znikającą i wyłaniającą się z cieni. Ulica
135 JL
zmieniła się we wstęgę kamiennych schodów, wygładzonych od dotyku niezliczonych stóp i śliskich od
spływającego po nich deszczu. Randal wspiął się po nich i odkrył, że stoi na szczycie miejskiego muru,
graniczącego z morzem - w miejscu, które odwiedził wcześniej we śnie. Poszukał wzrokiem Lys, ale
dziewczyna znikła bez śladu.
-
Lys...? Lys!
Jego głos wiązł beznadziejnie w wyciu wichru i szumie fal. Był sam na smaganym deszczem murze.
Nagle usłyszał za sobą głośny śmiech. Odwrócił się gwałtownie i ujrzał mistrza w todze z kapturem,
zagradzającego zejście do miasta.
-
Oddaj posążek, czarodzieju, albo podzielisz los twoich przyjaciół!
Za Randalem była tylko przepaść, na której dnie czekały ostre skały i rozszalały żywioł. Nie miał dokąd
uciekać.
Chłopiec rozejrzał się. Lys nie było w zasięgu wzroku. Mury były puste. Zimny deszcz nie zostawił na nim
suchej nitki, a jego nasiąknięte zmęczeniem ciało było niewymownie ciężkie. Posążek w sakiewce zdawał
mu się jedyną realną rzeczą na świecie. Tymczasem wróg stał tuż przed nim, zbyt potężny i okrutny, by z
nim walczyć.
Randal gwałtownym ruchem wyrwał posążek z sakiewki. Stara kobieta spojrzała na chłopca niewidzą-cym
wzrokiem.
-
Czy tego właśnie pożądasz?! - zawołał Randal do stojącego naprzeciw mistrza, wznosząc posążek
nad głową. - To śmierć i całe zło tego świata!
JL 136
A*
-
Wiem - odparł czarodziej. - To także władza. Oddaj mi to.
Czarna sylwetka postąpiła krok naprzód. Randal obejrzał się - poniżej szalało morze. Białe rozbryzgi
strzelały ponad szczyt muru, a wicher rozszarpywał chmury słonych kropli i ciskał nimi o kamienie. Nawet
straże schowały się przed burzą. Dramat rozgrywał się bez świadków.
„Śniłeś o tym. Wiesz, co masz robić" - w umyśle Randala znowu zabrzmiał łagodny szept staruszki.
Czarodziej z Widsegardu powoli wspiął się po ostatnich stopniach schodów i teraz króczył po szczycie
muru. Jego smoliście czarna toga łopotała złowieszczo na wietrze. Randal przycisnął figurkę do piersi i jak
urzeczony wpatrywał się w ciemną sylwetkę wroga.
Nagle zdał sobie sprawę, że nie jest sam. Tuż przy jego ramieniu stanął wysoki mężczyzna o złotych
włosach, odziany w togę ozdobioną wymyślnymi ornamentami. W blasku piorunów przez sylwetkę
przybysza przeświecały mgliste kontury miasta.
-
Mistrz Laerg! - zawołał Randal. - Przybyłeś, by oglądać moją śmierć?
-
Nie, Randal. Przybyłem, by ci pomóc - odparł spokojnie Laerg.
Randal potrząsnął głową.
-
Nie ufam ci.
-
Zasłużyłem sobie na to - zgodziła się zjawa - ale wierz mi, jestem twoim przyjacielem, w
przeciwieństwie do niego.
Laerg wyciągnął półprzejrzysty palec w stronę czarodzieja z Widsegardu. Randal podążył wzrokiem za
ś
tym gestem i ujrzał, że jego wróg zamarł w pół kroku. Morze również zastygło, jakby ścięte mrozem,
który utrwalił jego furię. Deszcz już nie padał, ale powietrze pełne było kropelek, zawieszonych między
chmurami a ziemią. Odgłosy burzy ucichły. Randal i Laerg stali w kręgu niesamowitej ciszy.
-
Co się dzieje? - spytał zaintrygowany Randal. Spłynął nań dziwny spokój, jakby wiatr i deszcz
spłukały z niego wszelkie emocje.
-
Znalazłeś się poza czasem - wyjaśnił Laerg. - Ja, od pewnego pamiętnego poranka w Tarnsbergu,
bywam poza czasem częściej niż w jego strumieniu. Teraz mógłbyś do mnie dołączyć. Czujesz to?
Randal pomyślał o tym, jak przyjemnie byłoby położyć się i zasnąć, nie obudzić się już, odpocząć. Ileż to
razy tego wieczoru Lys i Nick zmuszali go do działania, chroniąc przed utonięciem w tej ciepłej ciemności.
-
Tak - odparł - czuję to. Czy jesteś zadowolony?
-
Łatwo byłoby ci dołączyć do mnie - ciągnął duch. - Muszę jednak prosić cię, byś się powstrzymał.
Masz jeszcze coś do zrobienia.
-
Co takiego?
Laerg potrząsnął głową, uśmiechając się kącikami ust.
-
Przykro mi, ale nie mogę ci tego wyjawić. Sam nie jestem pewien. Wiem tylko tyle, że
przeznaczenie wyznaczyło ci jakieś zadanie.
-Ale co mam zrobić teraz?! - zdenerwował się Randal.
-
To oczywiste: zniszczyć posążek.
4-138
Randal spojrzał na mistrza ze zdumieniem.
-
Przecież to ognisko mocy - zaprotestował. - Jego magiczny potencjał jest olbrzymi. Jeśli zniszczę
posążek, świat na zawsze utraci tę moc. Nie, nie mogę tego zrobić.
-
Ależ możesz - w głosie Laerga pojawiła się nutka jego dawnej aroganckiej niecierpliwości. - Czy
nie pojmujesz, że posążek cię zwodzi? Prowadzi i daje moc zarówno tobie, jak i twojemu wrogowi.
Zobacz, tamten czarodziej nawet teraz czerpie z jego zasobów. Staje się coraz silniejszy. Jak sądzisz, skąd
wziął ten ogrom energii, jaką zużył tej nocy...? Zniszcz posążek i zakończ to wszystko. Nie przejmuj się
utratą magii, jest jej dosyć na tym świecie.
Laerg zniknął. W tejże chwili ciszę rozdarł ogłuszający huk: burza rozszalała się na nowo. Po policzkach
Randala pociekły strugi deszczu.
Mistrz z Widsegardu zbliżał się, stąpając powoli po szczycie muru. Randal w pierwszym odruchu chciał się
rzucić do ucieczki, ale zamiast tego zamarł na widok towarzyszącej czarodziejowi drobnej dziewczęcej
postaci.
-
Lys! - krzyknął chłopiec. - Lys, uciekaj! Szybko!
Spod kaptura mistrza dobył się złowrogi śmiech.
-
Ona jest moja - oznajmił czarodziej. - Powinieneś być zadowolony, że chce umrzeć zamiast ciebie.
Lys zrobiła krok w stronę przepaści. Bijące o brzeg fale strzelały fontannami wody wysoko nad jej głowę.
Randal przypomniał sobie swój sen, w którym posążek wzywał go do rzucenia się w morze z tego samego
muru.
139 JL
* A
-
Nie! - wrzasnął Randal.
Jeszcze kilka kroków, a dziewczyna dotrze do krawędzi. Chłopiec rzucił się do przodu i zagrodził jej drogę.
Kolejna kaskada słonej wody zalała mu twarz. Na plecach czuł mroźny wiatr, wiejący od strony otchłani.
-
Sam tego chciałeś! - zawołał mistrz i w jego dłoni pojawił się ognisty miecz.
W tej samej chwili Randal poczuł odpływ swojej własnej energii. Broń przeciwnika pałała czerwoną
poświatą i boleśnie raziła oczy pulsującymi strugami światła. Mistrz uniósł płomienistą klingę do
uderzenia.
-
Twoja moc słabnie - powiedział do Randala -a moja rośnie.
Miecz przeciął powietrze.
Randal z całej siły odepchnął dziewczynę na bok i sparował cios jedyną bronią, jaką miał: kościaną
figurką, którą trzymał w lewej dłoni. Ognisty miecz odbił się od posążka, ale impet uderzenia powalił
chłopca na ziemię.
Randal poczuł piekący ból, jakby tysiąc os jednocześnie wbiło żądła w jego rękę. Wiedział, że następny
cios wytrąci mu posążek z dłoni, a trzeci zabije.
Nad głową usłyszał śmiech czarodzieja.
-
Wiedz, że umrzesz, chłopcze. Posążek będzie mój, a miasto pozna prawdziwą potęgę magii. Giń
więc razem z tą dziewczyną!
Mistrz postąpił krok naprzód i wzniósł miecz nad głową. Randal od pewnego czasu bezskutecznie
próbował osłonić się jakimś czarem. Miejsce w jego duszy, skąd dotąd czerpał magiczną moc, teraz było
puste.
I 140
Wtedy w jego umyśle odezwał się słodki szept: „Nie masz już wyboru. Jesteś mój i musisz przyjść do
mnie".
-
Nie! - krzyknął Randal. - Nigdy!
„Chodź do mnie... Użyj mnie - zapraszała moc. -Nie masz już wyboru". Randal zacisnął powieki.
-
Jest dość magii na tym świecie - wyszeptał przez łzy i ująwszy figurkę w obie dłonie, z całej siły
uderzył nią o kolano.
Posążek złamał się na pół. Obie części ożyły w rękach chłopca, wijąc się i skręcając w gwałtownych
konwulsjach. Miecz mistrza z Widsegardu, zasilony uwolnioną falą mocy, wybuchł gigantycznym
płomieniem, przemieniając czarodzieja w żywą pochodnię. Nieszczęśnik zachwiał się na krawędzi muru i z
przeraźliwym krzykiem runął w przepaść. Spadając niczym płomienisty meteor malał coraz bardziej, by
wreszcie zgasnąć w rozszalałym morzu.
Oszołomiony Randal dźwignął się z wysiłkiem i stanął na krawędzi muru. Wokół rozpętało się piekło.
Chmury kłębiły się i wirowały, jakby zamieszane olbrzymią łyżką, posyłając w dół rozczapierzone
pióropusze wyładowań. Morze i ziemia odpowiadały oślepiającymi błyskawicami, skaczącymi zygzakiem
ku szaremu kłębowisku. Gromy wyładowań zlewały się w przeciągły grzmot, przywodzący na myśl
roz-stępujące się góry. Wicher wył potępieńczo, a w strugach rzęsistego deszczu Randal ujrzał duchy.
Mistrz Laerg stanął obok chłopca; jego złote włosy tańczyły dziko, szarpane podmuchami wiatru.
-
Dobrze się spisałeś. Wybrałeś właściwe rozwiązanie.
141 I
* A
Z ulewy wyłonił się Nick. Objął Randala i mocno przycisnął do piersi.
-
Jestem z ciebie dumny, Randy.
Randal odwzajemnił uścisk, nie wstydząc się łez.
-
Och, Nick! Jak dobrze cię widzieć! Myślałem, że nie żyjesz, wiesz?
-
Bo tak jest - muskularne ramię Nicka przemieniło się w niematerialną mgłę.
Randal opuścił ręce, ogarnięty bezbrzeżną rozpaczą.
-
Ale Lys żyje i musisz jej pomóc - powiedziała zjawa.
-
Lys jest tutaj - wyszeptał chłopiec. - Uratowałem ją.
-
Nie, Randy. To nie jest Lys.
Randal spojrzał na dziewczynę, którą wcześniej odepchnął od przepaści, i zastygł w niemym przerażeniu.
Zamiast Lys stała przed nim stara kobieta - staruszka ze snu, posążek obudzony do życia.
-
Chodź ze mną - powiedziała.
Randal odwrócił się i puścił biegiem po schodach, prowadzących do miasta. Biegł ile sił w nogach, ale za
sobą wciąż słyszał powolne kroki staruszki. Pędził przez ulice Widsegardu, ale leniwe człapanie i miarowe
stukanie kostura nie milkło ani na chwilę. Za każdym razem, gdy zatrzymywał się, by odetchnąć,
nieubłagane stąpnięcia rozbrzmiewały odrobinę bliżej.
Nagle potknął się i runął na mokry bruk. Nie miał siły biec dalej. Ukląkł i schował twarz w dłoniach, odarty
nagle z resztek woli. Głowę wypełniał mu coraz głośniejszy odgłos kroków.
-
Chodź ze mną - rozległ się dziewczęcy głos.
Głos ze snu.
Randal podniósł głowę. To była Lys. Chłopiec wyciągnął rękę, by jej dotknąć.
-
Skąd się tu wzięłaś? - wybełkotał. - Czy ty żyjesz?
-
A ty? Co za różnica. Chodźmy stąd.
Czarodziej chciał się podnieść, ale zdrętwiałe nogi
ugięły się pod nim. Czyjaś muskularna ręka ujęła go pod ramię i pomogła wstać - ręka w skórzanym,
nabijanym ćwiekami rękawie. To był Dagon, poraniony i zalany krwią, ale wciąż trzymający się prosto.
-
Ruszajmy - powiedział najemnik.
Biegnąc, Randal czuł drżenie gruntu pod stopami. Wieże i mury miasta migotały w świetle błyskawic. Ryk
fal narastał, choć chłopiec i jego towarzysze oddalali się od morza. Jeden z budynków zawalił się z
ogłuszającym łoskotem, przegradzając ulicę stosem gruzu i zmuszając biegnących do szukania innej drogi.
Ziemia dygotała coraz silniej.
Gdy wreszcie dotarli do głównej bramy, odkryli, że pilnuje jej cały oddział strażników.
-
No to już po nas - westchnęła Lys. - Nie przejdziemy.
-
Cóż, nie było to zbyt długie życie, ale przynajmniej było ciekawe - stwierdził Dagon, dobywając
miecza.
-
Ruszajmy - sapnął Randal. Był zbyt wyczerpany, by iść o własnych siłach, i musiał wspierać się na
ramieniu najemnika.
W tejże chwili ziemia zakołysała się z głuchym stęknięciem i główna brama wraz z fragmentami mu-
ru runęła w gruzy. Wicher przybrał na sile. Randal dopiero teraz zauważył, że stoi po kostki w lodowatej
wodzie: ulice zamieniły się w potoki. Gdzieś w oddali rozległy się paniczne okrzyki. Przez rynek
Widsegardu parł tłum ludzi, uciekających z walących się domów. Miasto zapadało się pod ziemię. Trójka
towarzyszy w ostatniej chwili schroniła się przed oszalałą ludzką ciżbą pod ścianą jednego z budynków.
Nagle przez wypełniający ulice tłum przebiegł głuchy pomruk, który rychło przerodził się w straszliwy
skowyt tysięcy gardeł - krzyk niepojętego przerażenia, większego niż strach przed burzą i trzęsieniem
ziemi. Randal spojrzał w górę. Smolistą czerń nocy rozświetlał blask bijący od gigantycznej postaci starej
kobiety, kroczącej ku miastu od strony lannadzkiej puszczy.
-
Muszę się z nią zmierzyć. Jestem jedynym czarodziejem w mieście - powiedział Randal
obojętnym głosem. Był zbyt zmęczony, by czuć cokolwiek poza rezygnacją. Jego długa podróż dobiegała
nieuchronnego końca.
-
Zginiesz - rezolutnie zauważył Dagon.
-
Myślę, że już nie żyję - odrzekł Randal, wzruszając obolałymi ramionami. - To zresztą nie ma
znaczenia. Ktoś musi ją powstrzymać, inaczej całe miasto przepadnie.
-
Idę z tobą - zaoferowała się Lys.
-
Ja też - powiedział Dagon i roześmiał się. - Skoro już to zacząłem, to nie chcę przegapić
zakończenia.
-
Nie! - Randal odsunął się od towarzyszy i uniósł dłonie we wzbraniającym geście. - Już jeden
przyjaciel zginął przeze mnie. Wystarczy na dziś.
Chłopiec zaczął przedzierać się przez oszalały tłum. Potrącali go żołnierze w żółtych płaszczach i miejscy
strażnicy, ale nikt nie próbował go zatrzymać. Wszyscy widzieli tylko śmierć, schodzącą ze wzgórz do
Widsegardu. Wśród ogłuszających krzyków, grzmotów i wycia wichury, stąpając niepewnie po
rozkołysanej ziemi, Randal przedostał się wreszcie do zburzonego muru. Krok po kroku wspiął się na
szczyt rumowiska. Tam wyprostował się i raz jeszcze stanął naprzeciw staruszki ze swojego snu, która
tym razem przybrała postać kolosa, zbliżającego się do miasta milowymi krokami.
„To nie dzieje się naprawdę. Ona nie może istnieć".
Olbrzymka zrobiła jeszcze dwa kroki.
„Jeśli zabije mnie coś, co nie istnieje, to czy umrę naprawdę?".
-
Tak, umrzesz.
Głos należał do Nicka, który pojawił się znikąd tuż za ramieniem Randala. Przez mglistą twarz przyjaciela
chłopiec widział niebo, pełne czarnych i szarych chmur.
-
Co nie znaczy, że w byciu martwym jest coś złego - powiedział duch Laerga, stając z drugiej
strony. -Kiedyś i tak umrzesz, czy tego chcesz, czy nie.
-
Ale nie teraz! - krzyknął Randal.
Sięgnął do swoich zasobów energii, ale natrafił na pustkę. Moc wyciekła z niego jak woda z pękniętej
misy. „Jestem bezsilny - pomyślał - zużyłem wszystko i już nic nie powstrzyma śmierci. Widsegard czeka
zagłada".
Opuścił ręce i bezradnie popatrzył na miasto u jego stóp. Wszystko w dole wydało mu się odległe i za-
146
Chłopiec zaczął przedzierać się przez oszalały tłum. Potrącali go żołnierze w żółtych płaszczach i miejscy
strażnicy, ale nikt nie próbował go zatrzymać. Wszyscy widzieli tylko śmierć, schodzącą ze wzgórz do
Widse-gardu. Wśród ogłuszających krzyków, grzmotów i wycia wichury, stąpając niepewnie po
rozkołysanej ziemi, Randal przedostał się wreszcie do zburzonego muru. Krok po kroku wspiął się na
szczyt rumowiska. Tam wyprostował się i raz jeszcze stanął naprzeciw staruszki ze swojego snu, która
tym razem przybrała postać kolosa, zbliżającego się do miasta milowymi krokami.
„To nie dzieje się naprawdę. Ona nie może istnieć".
Olbrzymka zrobiła jeszcze dwa kroki.
„Jeśli zabije mnie coś, co nie istnieje, to czy umrę naprawdę?".
-
Tak, umrzesz.
Głos należał do Nicka, który pojawił się znikąd tuż za ramieniem Randala. Przez mglistą twarz przyjaciela
chłopiec widział niebo, pełne czarnych i szarych chmur.
-
Co nie znaczy, że w byciu martwym jest coś złego - powiedział duch Laerga, stając z drugiej
strony. -Kiedyś i tak umrzesz, czy tego chcesz, czy nie.
-
Ale nie teraz! - krzyknął Randal.
Sięgnął do swoich zasobów energii, ale natrafił na pustkę. Moc wyciekła z niego jak woda z pękniętej
misy. „Jestem bezsilny - pomyślał - zużyłem wszystko i już nic nie powstrzyma śmierci. Widsegard czeka
zagłada".
Opuścił ręce i bezradnie popatrzył na miasto u jego stóp. Wszystko w dole wydało mu się odległe i za-
146
mazane. Tłum ludzi na ulicach zlał się w czarną plamę, z której nie sposób było wyróżnić pojedyncze
sylwetki. Tylko duchy wyglądały realnie - duchy i gigantyczna kobieta.
„Czemu umarłych widzę wyraźniej niż żywych?" -pomyślał i zwrócił się do stojących obok
półprzejrzy-stych postaci.
-
Mistrzu, Nick, powiedzcie, co mam robić.
-
Ocal miasto - powiedział Nick. - Zniszcz złą magię, nim ona zniszczy wszystko inne.
-
Nie potrafię - jęknął Randal. - Nie mam już sił. Moja moc wyczerpała się.
Nigdy jeszcze nie czuł się tak bezradny. Płakał, a gorące łzy spływały mu po policzkach.
-
Masz nas - odparł Laerg. - Pomogliśmy uczynić cię takim, jakim jesteś, i na zawsze pozostaniemy
częścią ciebie. Możemy ci pomóc.
Randal popatrzył na nauczyciela, którego zabił przed laty, a potem na przyjaciela, który zginął, próbując
ocalić mu życie. Zrozumiał wszystko.
-
Stańcie za mną - rzekł twardym głosem. - Dajcie mi waszą siłę.
Zaczął recytować zaklęcie negacji. W noc pomknęły słowa Zapomnianej Mowy.
-
Vanesce! Fugę...!
Budując czar, korzystał z energii stojących za nim zjaw jak ze swojej własnej. Laerg, jak przystało na
mistrza magii, dysponował olbrzymim zasobem mocy, jak również niepospolitą siłą woli. Nick był tylko
uczniem, ale jego chwiejna magia była kryształowo czysta, nietknięta przez mętny opar spowijający duszę
Laerga.
Randal pozwalał energii przepływać przez siebie, by odpowiednimi słowami nadać jej moc sprawczą.
Duchy niczym echo powtarzały za nim zaklęcia. Chłopiec wykonał gest i kątem oka ujrzał, jak czarodzieje
robią to samo. „A teraz finał" - pomyślał i podjął ostatnie drobiny mocy, jakie zdołał odnaleźć. Ani
Laergowi, ani Nickowi nie pozostało już nic. Nie protestowali, choć oznaczało to, że już nigdy nie będą
mogli pojawić się w tym świecie. Randal do cna wyczerpał ich rezerwy.
- Redi ad umbras, figura mortis! - zawołał chłopiec i skierował całą zebraną moc w wiszącą nad nim
monstrualną postać.
Stara kobieta zachwiała się i zwolniła kroku, a potem zatrzymała się tuż przy obrzeżach miasta. Jej
świetlista sylwetka zamigotała na tle skłębionych chmur i nagle zatraciła swe wyraziste kontury. Kolos
przemienił się w wielką chmurę mgły, która targana wichurą z wolna rzedła i rozwiewała się w
poszarpane pasma. Po minucie nie było już po niej śladu.
Duchy czarodziejów znikły, kiedy tylko Randala opuściły resztki energii. Chłopca zbiła z nóg fala
niewymownego zmęczenia. „Nareszcie koniec - myślał, opadając na mokre kamienie. - Teraz mogę
odpocząć". Randal położył się na boku, podciągnął kolana pod brodę i zasnął najgłębszym snem w swoim
dotychczasowym życiu.
Jak długo spał - nie miał pojęcia. Na początku nic mu się nie śniło. Potem opadły go koszmary; słyszał
głosy dochodzące to z bliska, to z oddali. Na koniec
i 148
A *
• * #
przyszedł doń zdrowy spokojny sen. Gdy wreszcie się zbudził, odkrył, że leży na plecach pod zielonymi
gałęziami drzew. Przez gęstwę liści przeciskały się gorące promienie słońca.
Randal spojrzał w bok. Leżał na miękkim materacu, a pod głową miał poduszkę. Zrozumiał, że nie zasnął
tutaj, lecz ktoś przeniósł go i troskliwie ułożył w tym słonecznym, pachnącym życiem miejscu. Chłopiec
przeciągnął się, sprawdzając swoją siłę, i usiadł.
Znajdował się w gaju oliwnym, na wzgórzu niedaleko Widsegardu. Łagodny stok prowadził wprost do
brzegu morza, a w oddali błyszczały dachy i wieże wielkiego miasta.
Pod drzewem kilka stóp obok siedziała Lys. Nie miała ze sobą lutni, ale w powietrzu rozbrzmiewał jej
cichy śpiew.
Rozpalcie ogień, rąbcie drwa
Nanieście wody i wina
Niechaj trzy noce uczta trwa
Bo odzyskałam swych synów
Randal oczyścił umysł i skoncentrował się na swoim wnętrzu. Znowu miał magiczną moc. Była czystsza i
było jej więcej niż kiedykolwiek dotąd. Chłopiec wyszeptał zaklęcie, wyczarowując dla Lys delikatne
dźwięki akompaniamentu. Dziewczyna usłyszała muzykę i odwróciła głowę.
-
Witaj z powrotem.
-
Bałem się, że cię straciłem - powiedział Randal. -To był chyba sen. Ty się zgubiłaś, Nick zginął, całe
149 i
% A
*
miasto legło w gruzach... Nie wiem, gdzie skończyła się jawa, a gdzie zaczął sen.
Lys uśmiechnęła się.
-
Miasto jest całe, przynajmniej tak słyszałam. Trochę zniszczeń w porcie, kilka pożarów, nic
szczególnego. Jak zawsze po silnej burzy.
Z płuc Randala wyrwało się potężne westchnienie ulgi. „Nigdy nie chciałem zburzyć miasta, nawet by
zniszczyć coś tak złego jak ów posążek".
-
A... Nick? - spytał po chwili.
Lys zwiesiła głowę.
-
To nie był sen. Nick naprawdę zginął.
Randal zacisnął powieki, by powstrzymać łzy cisnące mu się do oczu. Kiedy odzyskał władzę nad głosem,
zapytał cicho:
-
A co się przydarzyło tobie?
Dziewczyna potrząsnęła głową.
-
Pamiętam tylko, że biegłam za tobą przez miasto, a potem zniknąłeś. Później zrozumiałam, że
biegłam za iluzją.
-
To znaczy, że mnie również prowadziła iluzja. Przez cały czas myślałem, że jesteś ze mną.
Lys zamyśliła się na chwilę, po czym spytała:
-
Czym był ten posążek? Jak na coś tak małego przysporzył nam nie lada kłopotów.
-
To magiczny artefakt - powiedział Randal - bardzo stary i niezwykle potężny. Ktokolwiek
sporządził go wiele wieków temu, z pewnością nie miał dobrych zamiarów. Z biegiem lat posążek stawał
się coraz silniejszy i coraz bardziej samodzielny. Odbierał moc czarodziejom, których zabijał...
150
Randal przerwał, przejęty nagłym dreszczem. Po chwili westchnął i dokończył:
-
A więc posążek rósł w siłę, aż w końcu stał się niemal wcieleniem samej śmierci. Nie sądzę, by
ktokolwiek mógł go kontrolować.
-
Po co nas tu ściągnął?
-
Wykonano go w Widsegardzie. Tu był jego dom i tu dysponował największą siłą. Gdyby nie został
powstrzymany, zapewne wsysałby w siebie energię, dopóki nie opróżniłby z niej całego świata.
Ciemne oczy Lys napełniły się przestrachem.
-
Czy tego właśnie pragnęli tutejsi czarodzieje? Śmierci wszystkich i wszystkiego?
Randal niecierpliwie pokręcił głową.
-
Nie sądzę. Pragnęli potęgi, jaką może dać magiczny artefakt, więc postanowili ściągnąć do siebie
posążek. Ten ochoczo odpowiedział na wezwanie. To za jego sprawą Varnart wynajął Dagona i Bryce'a,
by wykradli figurkę ze skarbca lorda Fessa. Jednak Varnart zatrzymałby ją w Breslandii, dlatego zabiła
Bryce'a i przeszła w moje ręce. A ja zaniosłem ją do celu.
Czarodziej zwiesił głowę, myśląc o swoim ostatnim starciu na murach Widsegardu. Na ile było jawą, a na
ile tylko koszmarem, zapewne na zawsze miało pozostać tajemnicą. „To i tak nie ma znaczenia
-uświadomił sobie. - Czarodzieje toczą swoje bitwy w rzeczywistości, w której sen i jawa to jedno.
Gdybym nie podjął walki z tamtą kobietą, obudziłbym się, by ujrzeć miasto zrównane z ziemią przez fale i
pożary, a wśród ruin leżałby nietknięty posążek".
Przez dłuży czas siedział bez ruchu, wsłuchując się w szum liści, poruszanych wiatrem. Ożywił się dopiero,
słysząc odgłos kroków. Ktoś wspinał się na wzgórze. Randal obejrzał się.
-
Dagon! Ze wszystkich ludzi, których nie chcę już nigdy widzieć...
-
Nie osądzaj go zbyt surowo - powiedziała Lys. -Gdy ucichła burza, pomógł mi wydostać cię z
Widse-gardu i przynieść tutaj, gdzie mogliśmy się ukryć przed ludźmi Fessa.
-
Żółte płaszcze wciąż cię szukają - wyjaśnił najemnik, siadając obok Randala. - Na szczęście ci
czarodzieje w kapturach przepadli gdzieś na dobre. To jednak stare wieści, a ja przynoszę nowe.
Randal spojrzał na Dagona spode łba.
-
Wiem, wykupiłeś swój szczęśliwy sztylet.
Dagon potrząsnął głową.
-
Nie sądziłem, że lubisz wypominać ludziom ich błędy, czarodzieju. Chciałem tylko powiedzieć, że
zaciągnąłem się do straży miejskiej. W mieście ostatnio sporo się działo i ogłosili rekrutację. Pomyślałem
sobie, że to będzie niezły żart. Tak więc mój koszmar się ziścił i dostałem uczciwą pracę.
Randal patrzył przez chwilę na najemnika i nagle, trochę wbrew sobie, uśmiechnął się.
-
Mniej więcej uczciwą - powiedział z przekąsem, a Dagon roześmiał się.
-
Dagon dobrze się spisał - powiedziała Lys. - To on odnalazł cię na murach, obok złamanego
posążka.
-
A więc naprawdę go zniszczyłem - Randal zamyślił się. - Co zrobiliście ze szczątkami?
4- 152
A *
m *
-
Poszedłem za radą dziewczyny i wrzuciłem je do morza - odrzekł Dagon.
-
Dziękuję - powiedział czarodziej z wyraźną ulgą.
-
Za sprawą tego posążka znalazłem się bliżej śmierci niż w moich najczarniejszych
przewidywaniach. Gdyby nie ty, zapewne nie wyszedłbym z tego cało.
Dagon miał cokolwiek zawstydzoną i zakłopotaną minę, jakby czyjaś wdzięczność była dlań całkowicie
nowym doświadczeniem.
-
Wykrzykiwałeś różne bzdury, wiesz? - powiedział, zmieniając temat. - Spałeś przez kilka dni. Dziś
po raz pierwszy widzę cię przytomnego.
Świeżo upieczony strażnik zamilkł.
-
Czy długo zamierzacie tu zostać? - spytał po namyśle.
-
A powinniśmy już myśleć o wyjeździe? - odpowiedziała pytaniem Lys.
-
Cóż... magia wciąż jest zakazana w tym mieście, a straż ma nakaz aresztowania twojego
przyjaciela. Prędzej czy później ktoś was tu wypatrzy i naśle oddział...
-
Ile mamy czasu? - przerwał Randal.
-
Wystarczy, byś stanął na nogi, ale nic ponadto. Na waszym miejscu zastanowiłbym się nad
kierunkiem ucieczki, gdyby przyszło wam działać w pośpiechu.
-
Nie możemy iść na północ - powiedział Randal.
-
Tam czekają Varnart i Fess, a żaden z nich nie potraktuje mnie uprzejmie po tym, co zrobiłem z
posążkiem.
-
Możemy iść na południe - włączyła się Lys. - Pochodzę z tamtych stron, a poza Breslandią
będziemy bezpieczni.
153 1
* A
-
Południe...
Randal przypomniał sobie egzotyczne przyprawy i owoce, przywożone do Widsegardu z południowych
krain. Pomyślał o słońcu i nowych miejscach, wolnych od mrocznych wspomnień. Nowe kraje, może
nowa magia...
-
Dobrze - powiedział. - Jedziemy na południe.
Przeczytaj pierwszy tom fascynującej serii Krąg Magii
1
Debry Doyle i Jamesa D. macdonalda
Randal sądził, że pragnie być czarodziejem...
Jako młody giermek Randal nie wątpi, że w przyszłości zostanie rycerzem - do chwili, gdy bramy zamku
przekracza tajemniczy mag.
Ku swemu zdumieniu Randal odkrywa, że sam posiada nadprzyrodzoną moc. Wiedziony impulsem,
porzuca poczucie bezpieczeństwa i pewną przyszłość,
by zostać studentem Szkoły Czarodziejów.
Wkrótce po rozpoczęciu kształcenia w dziedzinie sztuk magicznych Randal odkrywa, że będzie musiał
pokonać wiele przeszkód - i jednego śmiertelnego wroga - zanim ze zwyczajnego ucznia awansuje do
rangi wędrownego czarodzieja.
Przeczytaj drugi tom fascynującej serii Krąg Magii
Debry Doyle i Jamesa D. macdonalda
Cóż znaczy czarodziej bez magii?
Randal złamał świętą zasadę, zakazującą czarodziejom i ich uczniom posługiwania się rycerskim orężem.
Musiał przyrzec, że nie będzie używał magii, dopóki pewien stary mistrz nie zwolni go z tej przysięgi.
Randal musi dotrzeć do odległej pustelni mistrza. Podróż jest tym bardziej niebezpieczna, że wędrowiec
nie może bronić się ani mieczem, ani czarami.
Kiedy Randal dociera wreszcie do celu, wieża okazuje się opuszczona. Młody czarodziej szybko odkrywa,
że ponure gmaszysko kryje w sobie straszliwą tajemnicę...
Przeczytaj czwarty tom fascynującej seńi Krąg Magii
Debry Doyle i Jamesa D. macdonalda
Przyjaciel czy wróg?
Kiedy Randal i jego najlepsza przyjaciółka Lys otrzymują pracę w trupie teatralnej w pałacu bogatego
księcia, wydaje im się, że los nareszcie uśmiechnął się do nich.
Wkrótce Randal zostaje zamieszany w spisek przeciw księciu. Jego magiczne zdolności będą mu
potrzebne bardziej niż kiedykolwiek dotąd.
Czy Randal zdąży ujawnić prawdziwych wrogów księcia, nim będzie za późno?