Ro
zd
zi
ał
X
V
I:
Me
re
d
ith
Pi
er
ce
-
n
ie
o
p
is
an
a his
to
ri
a b
y m
o
n
al
is
a0
0
136
** Meredith**
Ciepłe strumienie wody płynęły po moim ciele odprężając mnie, ale
nawet taki prysznic nie był w stanie wypędzić ze mnie wszystkich
wątpliwości. Czasami czułam się tak jakbym wewnętrznie prowadziła
rywalizację sama ze sobą. Znalezienie księgi stało się teraz dla mnie
najważniejszym celem, do którego będę musiała dążyć. Wróciłam myślami
do wczorajszej rozmowy z Klausem. Nie chciałam wierzyć w te jego dobre
chęci, nawet jeżeli mogła to być prawda. Dlaczego nie wspomniał, że
żaden klucz nie został przyznany rodzinie Salvatore, w końcu również
należeli do rodziny założycieli?!
Wyszłam z pod prysznica, ale czułam się tak jakbym wszystko robiła
instynktownie. Ubrałam się, a następnie wysuszyłam włosy. Chwyciłam za
lokówkę by ponownie nakręcić moje blond włosy i wrócić do swojego
nowego wcielenia. Byłam już gotowa, aby opuścić pokój, ale wiedziałam,
Ro
zd
zi
ał
X
V
I:
Me
re
d
ith
Pi
er
ce
-
n
ie
o
p
is
an
a his
to
ri
a b
y m
o
n
al
is
a0
0
137
że nikogo nie może być w domu, kiedy zacznę swoje poszukiwania.
Przystanęłam w pokoju i zaczęłam nasłuchiwać jakichkolwiek oznak, że
nie byłam sama w rezydencji. Dzięki mojej mocy mogłam słyszeć
wszystko wyraźniej więc nawet najmniejszy szmer mógłby mi dać znać, że
coś jest jednak nie tak. Nie natrafiłam na nikogo, w sumie to było dziwne
ponieważ w domu nie było ani Klausa, ani Rebekah, ani żadnej hybrydy,
która mogłaby pokrzyżować moje plany. Otworzyłam drzwi swojego
pokoju, kiedy zauważyłam pod nimi małe czerwone pudełeczko oraz jakąś
kopertę. Podniosłam je z ziemi, a następnie zajrzałam do jego wnętrza. W
środku niewielkiego opakowania była srebrna broszka w kształcie ważki.
Wyglądała niesamowicie, była przepiękna, a jej skrzydła mieniły się
różnymi kolorami. Uśmiechnęłam się sama do siebie po czym po
przeczytaniu listu mój uśmiech znikł.
Za niedogodności wczorajszego wieczoru.
Klaus
Tego już było za wiele... co to w ogóle miało być? Denerwował mnie
sam fakt, że starał się mnie jakoś do siebie przywiązać, a im bardziej to
robił, im bardziej pokazywał mi swoje inne oblicze tym ja byłam coraz
słabsza. Dlatego za każdym razem przypominałam sobie, że to była jego
wina i to przez niego spotkały mnie te wszystkie nieszczęścia. Co prawda
było mi żal zniszczyć coś tak pięknego, więc podeszłam do komody
stojącej koło mojego łóżka i wrzuciłam do niej pudełeczko.
Wyszłam z pokoju, na zewnątrz w długim korytarzu jak i w całym
domu panowała głucha cisza, a czerwony dywan, po którym szłam zdawał
się ciągnąć w nieskończoność. Dom był niesamowicie wielki, ale swoje
pierwsze kroki skierowałam do dużego pokoju, który przez obszerną liczbę
zgromadzonych tam zbiorów przypominał bibliotekę. Po przekroczeniu
progu tego pomieszczenia zamknęłam za sobą drzwi i wzięłam się za
Ro
zd
zi
ał
X
V
I:
Me
re
d
ith
Pi
er
ce
-
n
ie
o
p
is
an
a his
to
ri
a b
y m
o
n
al
is
a0
0
138
przeszukiwanie wszystkich półek z książkami. Śledziłam swoimi palcami
po grzbiecie każdej z nich, ale nie mogłam trafić na tą której szukałam.
- Gdzie to może być? - powiedziałam na głos kierując słowa do samej
siebie
Oczywiście tom Petrovy musiał być odpowiednio schowany ponieważ nie
leżał już tak jak poprzedniego wieczora na niedużym stoliku przy kanapie.
Stanęłam na środku pokoju i zaczęłam się rozglądać dookoła. Moją uwagę
przykuło stare kolonialne biurko. Znalazłam się po chwili przy nim i
zaczęłam przeszukiwać szafki. Pełno w nich było jakiś dokumentów, ale
nie one były celem moich poszukiwań. Niestety jedna z półek była
zamknięta na klucz i nie mogłam jej otworzyć. Oczywiście dla wampira
coś takiego jak zamek nie stanowiło żadnego kłopotu, ale ja nie chciałam
by Klaus odkrył, że kręciłam się w pobliżu. Chwyciłam za nożyk do
otwierania listów i starałam za jego pomocą otworzyć szafkę.
** Damon**
Wsiadłem do swojego samochodu, po chwili zapaliłem silnik
samochodu i ruszyłem do rezydencji Lockwoodów. Droga zdawała się
ciągnąć, a moje myśli zaczęły kręcić się wokół wczorajszego spotkania z
Meredith. Sięgnąłem do radia starając się ustawić jakąś muzykę, która
byłaby w stanie wypędzić ze mnie te wszystkie myśli. Nie chciało mi się w
kółko przeszukiwać stacji więc pozostawiłem to co aktualnie leciało.
Spojrzałem na wyświetlacz grała piosenka Safetysuit - What if. Co to
miało być? Kolejne wyrzuty sumienia spowodowane pojawieniem się
Meredith w moim śnie? Wyłączyłem radio, to było jakieś chore, ale nie
dawały mi spokoju jej ostatnie słowa.
Dojechałem pod okazały dom pani burmistrz i zaparkowałem samochód na
podjeździe obok drugiego zaparkowanego tam pojazdu.
Ro
zd
zi
ał
X
V
I:
Me
re
d
ith
Pi
er
ce
-
n
ie
o
p
is
an
a his
to
ri
a b
y m
o
n
al
is
a0
0
139
Zapukałem grzecznie do drzwi oczekując, że ktoś mi je otworzy. Kiedy
cisza zaczynała się przeciągać, a nikt w dalszym ciągu mi ich nie otwierał
nacisnąłem na dzwonek by o sobie przypomnieć.
- Damonie wybacz, że musiałeś czekać, ale mam gości - powiedziała pani
burmistrz wpuszczając mnie do środka, a następnie wskazała swoją dłonią
bym udał się do pokoju gościnnego na lewo od drzwi
Niestety kiedy już się w nim znalazłem zobaczyłem kim byli ci tajemniczy
goście.
- Carol zapomniałaś wyrzucić śmieci! - rzuciłem uśmiechając się
szyderczo w stronę Klausa i Rebekah siedzących na kanapie
- Jakbym chciał, to już byś nie żył, a pamiętaj, że tym razem twój brat nie
będzie ci wstanie zapewnić bezpieczeństwa - odpowiedział z pogardą
Klaus w moją stronę
- To ja ich tutaj zaprosiłam. Chcę zapewnić miastu oraz jego mieszkańcom
bezpieczeństwo. Uzgodniliśmy, że nie będzie już dochodzić do żadnych...
przykrych zdarzeń i żaden mieszkaniec miasteczka nie ucierpi -
powiedziała spokojnie Carol uśmiechając się to do mnie to w stronę
Pierwotnych
- Nie rozumiem jak chcesz to zrobić, zapraszając tu tę kreaturę - brakowało
mi kompletnie słów, bo i chyba nie było nawet odpowiedniego słowa
jakim można by go nazwać
- Damonie, pamiętaj to nic osobistego, po prostu wy nie będziecie mi
wchodzić w drogę, a ja wam - mówił Klaus powoli wstając z kanapy -
Dopilnuję by żadnemu mieszkańcowi nie spadł nawet włos z głowy.
Ponadto jestem w stanie zgodzić się by moje hybrydy opuściły miasto -
tym razem swoje słowa skierował do pani burmistrz
Tego jeszcze brakowało, za niedługo to będziemy mu padać do kolan i
dziękować za ochronę. Patrzyłem na Carol jak osłupiały, ale ona wydawała
się przejęta i jak najbardziej zadowolona z takiego obrotu sprawy.
Ro
zd
zi
ał
X
V
I:
Me
re
d
ith
Pi
er
ce
-
n
ie
o
p
is
an
a his
to
ri
a b
y m
o
n
al
is
a0
0
140
- Dokładnie za tydzień organizowany jest coroczny bal z okazji Dnia
Założyciela i jestem pewna, że ja jak i cała Rada będziemy zaszczyceni
jeżeli pojawicie się na nim - rzuciła pani burmistrz, po czym wyciągnęła
dwa białe zaproszenia z szuflady stojącej koło okna i wręczyła je Klausowi
- Dziękujemy za zaproszenia, na pewno z niego skorzystamy. Będzie
naprawdę miło spotkać pozostałych założycieli tak pięknego miasteczka -
odpowiedział Klaus
- Planujemy przygotować bal zgodnie z XIX wiecznymi zwyczajami.
Postanowiliśmy tym razem odwołać się do naszych tradycji -
kontynuowała swoją wypowiedź Carol, tak jakby chciała mu zaimponować
- Może od razu pokarzesz kogo ma zabić - rzuciłem nie dając mu za
wygraną
- Mam już to czego chciałem, a reszta zależy od was - powiedział
Pierwotny w moją stronę, złośliwie się uśmiechając
Byłem pewny, że coś kombinuje, a poparcie Rady Założycieli było mu
tylko na rękę.
Przez cały czas Rebekah siedziała na fotelu w ogóle się nie odzywając, ale
wyglądała na wzburzoną i zdenerwowaną, po czym wstała podziękowała
za zaproszenia i wyszła za swoim bratem, a pani Lockwood odprowadziła
ich do drzwi.
Usiadłem w tym czasie na kanapie i miałem nadzieję, że wybiję to pani
burmistrz z głowy. Usłyszałem po chwili kolejny głos to była Liz, która
przybyła na umówione spotkanie. Drzwi się zamknęły, a obie panie
znalazły się razem ze mną w gabinecie, żeby przedyskutować
bezpieczeństwo tego miasta.
- W zasadzie spotkanie możemy uznać za skończone. Już nic nam nie grozi
- skomentowała całą sprawę Carol
- Zapraszanie go tutaj było wielkim błędem. Obiecałem, że zajmę się
sprawą i wytropię tego wampira, a żadna pomoc nie będzie nam
potrzebna... zwłaszcza jego - dodałem na końcu
Ro
zd
zi
ał
X
V
I:
Me
re
d
ith
Pi
er
ce
-
n
ie
o
p
is
an
a his
to
ri
a b
y m
o
n
al
is
a0
0
141
- Zgadzam się z Damonem. Zadawanie się z Pierwotnymi nie może
doprowadzić do niczego dobrego. Moim zdaniem to oni są odpowiedzialni
za ostatnie napady w mieście, a traktowanie ich jak honorowych gości
przysporzy nam tylko więcej problemów - rzuciła ostro Liz włączając się
do rozmowy i całkowicie mnie popierając
- On ma Tylera, a ja nie dopuszczę by coś się stało mojemu synowi.
Bezpieczeństwo tego miasta jest dla mnie ważne, a dopóki ja jestem
burmistrzem to pozwolicie, że będę podejmować ostateczne decyzje
odnośnie naszego miasteczka - odpowiedziała ze zdenerwowaniem pani
burmistrz, chodź dobrze mogła nam od razu pokazać gdzie są drzwi
Spojrzałem na panią Szeryf i obydwoje wiedzieliśmy, że nie jesteśmy w
stanie niczego wskórać. Wyszliśmy razem przed frontowe drzwi, a obok
mojego samochodu stał zaparkowany radiowóz policyjny.
- Damonie, wiesz że nie mogę nic z tym zrobić. Jak najbardziej nie
podzielam zdania Carol, ale sądzę, że nie jesteśmy w stanie jej
powstrzymać - skomentowała całą sytuację Liz
- Wiem, ale Klaus coś kombinuje. Zobaczyłem go dopiero dzisiaj, a już
trochę minęło czasu od... po prostu postaram się dowiedzieć co planuje.
Będę cię informować na bieżąco - powiedziałem tym razem spokojnie
- I wzajemnie. Znajdź coś, cokolwiek bym mogła zacząć działać, bez tego
jesteśmy zdani na działania Rady. Teraz rozumiem dlaczego zebranie
zostało przeniesione właśnie tutaj
- To było raczej poinformowanie nas o wszystkim niż zebranie - rzuciłem
Po chwili usłyszałem jakieś głosy w krótkofalówce, którą pani szeryf miała
przypiętą przy pasku.
- Muszę już iść. Powodzenia - powiedziała Liz, a następnie udała się do
radiowozu, w którym siedział już jeden policjant
Chodź wolałem zatrzymać całą rozmowę dla siebie to zdawałem sobie
sprawę, że nikt nie jest w dalszym czasie bezpieczny skoro Pierwotni cały
czas byli w mieście. Klaus musiał mieć coś z zanadrzu skoro przez tyle
Ro
zd
zi
ał
X
V
I:
Me
re
d
ith
Pi
er
ce
-
n
ie
o
p
is
an
a his
to
ri
a b
y m
o
n
al
is
a0
0
142
czasu siedział cicho, a może to on ma coś wspólnego z nowym wampirem?
Wiedziałem, że będę musiał to sprawdzić. Elena w dalszym ciągu była w
niebezpieczeństwie, czyli śmierć Meredith niczego nie zmieniła, no oprócz
tego, że ja wciąż żyłem. To nie powinno się tak skończyć, ale chyba nic nie
było w stanie powstrzymać tej dziewczyny.
Otworzyłem drzwi, a następnie wsiadłem do samochodu. Odpaliłem silnik,
napocząłem jedną torebkę z krwią i zacząłem pić. Pomimo tego, że była
zimna, przynosiła orzeźwienie i dodawała sił. Musiałem o wszystkim
powiedzieć, Stefanowi i Elenie to był teraz priorytet. Położyłem prawą
rękę na kierownicy, a lewą trzymając na worku z krwią i ruszyłem w drogę
powrotną do rezydencji.
** Meredith**
Cały czas próbowałam otworzyć szufladę, gdy po chwili usłyszałam
kliknięcie. Szafka się otworzyła, a moim oczą ukazał się ciemnozielony
tom Petrovy. Sięgnęłam po niego i zaczęłam oglądać poszczególne kartki.
Okazało się, że tylko strony poświęcone kluczom zostały napisane po
łacinie natomiast pozostałe były w języku, którego nie byłam w stanie
rozszyfrować. Wyglądało to jak jakieś stare pismo, dlatego wiedziałam, że
będę musiał poszukać kogoś kto by się na tym znał.
Księga była w naprawdę starszym stanie, a strony wydawały się rozpadać
w moich palcach. Rozpoznawałam jedynie rysunki przedstawiające
srebrny sztylet, którego wcześniej tak poszukiwałam oraz klucze, które
pokazał mi Klaus. Sięgnęłam po swój telefon i zaczęłam robić zdjęcia
poszczególnym stronom.
Do moich uszu dotarły dźwięki parkującego na podjeździe samochodu.
Odłożyłam księgę pośpiesznie na miejsce, a później zamknęłam szufladę.
Żałowałam, że udało mi się zrobić zdjęcia tylko kilku kartkom, ale
Ro
zd
zi
ał
X
V
I:
Me
re
d
ith
Pi
er
ce
-
n
ie
o
p
is
an
a his
to
ri
a b
y m
o
n
al
is
a0
0
143
liczyłam, że to wystarczy... jak na początek. Dla pewności chwyciłam
jeszcze za klamkę by upewnić się, że na pewno jest zamknięta. Usłyszałam
kolejny trzask, tym razem były to odgłos otwieranych, a następnie
zamykanych drzwi wejściowych.
Położyłam jeszcze tylko nożyk do otwierania listów na biurku, a następnie
w wampirzym tempie znalazłam się przy zamkniętych drzwiach
oddzielających bibliotekę od salonu.
- Nic mnie to nie obchodzi, jakie masz palny. Traktujesz mnie gorzej niż
ich, a przecież jestem twoją siostrą... ciekawe czy na nią też się
nawdzierasz... w końcu polowała razem ze mną - krzyczała Rebekah gdy
drzwi się tylko za nimi zamknęły
- Rebekah nie zachowuj się dziecinnie - rozpoznałam, że drugi głos należał
do Klausa
Głosy ucichły nie wiedziałam co się dzieję, ale musiałam się wydostać z
tego pomieszczenia jak najszybciej. Obejrzałam się za siebie i zobaczyłam
otwarte okno, w którym od wiatru powiewała firanka. W wampirzym
tempie znalazłam się przy oknie weszłam na gzyms, a następnie
wskoczyłam na balkon od mojego pokoju. Nie mogłam pozwolić by ktoś
się zorientował, że tutaj byłam.
Znalazłam się w swoim pokoju. Jak to dobrze, że nie zamknęłam drzwi
balkonowych, pomyślałam w duchu.
Chwyciłam za czarną marynarkę, którą po chwili założyłam. Spojrzałam
na szafkę, do której włożyłam czerwone pudełeczko z broszką. Podeszłam
do niej wyciągnęłam prezent, a następnie przypięłam ważkę do marynarki.
Prezentowała się śliczne, a z drugiej strony chciałam ją po prostu mieć.
Wyszłam z pokoju i ponownie przemierzyłam długi korytarz. Schodząc po
schodach zauważyłam Rebekah, która stała w holu i wyglądała, że złość z
niej w dalszym ciągu nie uszła. Natomiast Klausa nigdzie nie widziałam,
chodź spostrzegłam, że drzwi do biblioteczki są otwarte.
Ro
zd
zi
ał
X
V
I:
Me
re
d
ith
Pi
er
ce
-
n
ie
o
p
is
an
a his
to
ri
a b
y m
o
n
al
is
a0
0
144
- Rebekah, twoje krzyki usłyszałam już na górze - powiedziałam cały czas
schodząc po schodach, kiedy ona odwróciła się w moją stronę
- Będę robić co mi się podoba, a ani ty, ani mój brat nie będziecie wpływać
na moje decyzje - rzuciła po czym spojrzała na mnie, a później na swojego
brata, który właśnie pojawił się w holu
- Co za dramaturgia, czy ktoś mi powie o co tyle hałasu? - zapytałam, a
następnie skrzyżowałam ręce na piersiach, kiedy znalazłam się już przy
niej
- Uzgodniliśmy z panią burmistrz... - zaczął mówić Klaus
- Ty uzgodniłeś, bo mnie nawet nie spytałeś o zdanie. W końcu co cię to
może w ogóle obchodzić! - krzyknęła Rebekah po czym wyszła przez
drzwi frontowe na dwór, trzaskając przy tym nimi
- Więc co ciekawego mnie ominęło? - spojrzałam na Klausa i zauważyłam,
że spogląda na broszkę, a później lekko się uśmiechnął
- Wcale mi się to nie podoba, że najważniejsze rzeczy mnie omijają.
Żałuję, że nie mogłam zobaczyć kto albo co tak wyprowadziło Rebekah z
równowagi - kontynuowałam swoją wypowiedź, gdy nie usłyszałam
odpowiedzi
- Uzgodniliśmy, że moje hybrydy wyniosą się z miasta... oczywiście na
jakiś czas, a żaden wampir nie zaatakuje żadnego człowieka w Mystic
Falls - powiedział spokojnie przyglądając mi się
- Nudzi mnie to siedzenie tutaj, kiedy wreszcie będę mogła zająć się
szukaniem kluczy, a przede wszystkim mam już dość ukrywania się przed
wszystkimi! - rzuciłam oczekując na jakiś ruch z jego strony
- Dziś wieczorem, myślę, że to będzie odpowiednia pora by każdy mógł
cię ponownie zobaczyć - odpowiedział na moje pytanie Pierwotny, gdy do
drzwi zadzwonił dzwonek
Nie wiedziałam kto to może być, ale on najwidoczniej tak. Miałam
wrażenie, że na coś czekał.
Ro
zd
zi
ał
X
V
I:
Me
re
d
ith
Pi
er
ce
-
n
ie
o
p
is
an
a his
to
ri
a b
y m
o
n
al
is
a0
0
145
Podszedł powoli do drzwi, otworzył je, a następnie wszedł mężczyzna
ubrany jak jakiś pracownik. Zauważyłam, że na koszulce miał napis Twój
dom. Podał Klausowi jakiś kawałek papieru, który on od razu podpisał.
- Proszę panowie możecie go postawić tam - powiedział i wskazał pokój
po prawej stronie - dokładnie pod oknem - dodał na koniec
Nie musiałam długo czekać, by zobaczyć co to było. To był czarny
fortepian, który musiało wnieść aż siedmiu ludzi. Po około 20 minutach
instrument stał na swoim miejscu i prezentował się wyśmienicie, a piękna
czarna nakrywa błyszczała i zachwycała swoim wyglądem.
- Ukradłeś go czy kupiłeś? - zapytałam opierając się o futrynę drzwi i
spoglądając na niego - Zresztą to bez znaczenia i tak nie będę na nim grać -
rzuciłam nawet nie zwracając uwagi na krzątających się pracowników,
którzy jeszcze nie opuścili rezydencji
- Wiem, ale może kiedyś zmienisz zadanie. Mamy przecież na to całą
wieczność, a fortepian kupiłem... chyba za mało mnie cenisz -
odpowiedział, po czym zapytał - Napijesz się czegoś?
Patrzyłam to na pracowników to na niego i zastanawiałam się o co mu
chodzi czy o krew czy o alkohol?. Nie uzyskując mojej odpowiedzi
podszedł do regału stojącego po mojej prawej stronie i wyciągnął butelkę
wina.
- Niestety Skarbie nie tym razem, co umowa to umowa - powiedział
wyczuwając moje wahanie
Patrzyłam jak otwiera butelkę, po czym nalał trunku do dwóch kieliszków,
a później podał mi jeden z nich.
- Skończone! Instrument będzie się pięknie prezentować w takiej
rezydencji - dorzucił pracownik
Ten człowiek nawet nie zdawał sobie sprawy, że jest w śmiertelnym
niebezpieczeństwie, a możliwość przetrwania gwarantowała mu tylko
umowa, na którą zgodziła się pani burmistrz. Klaus odstawił swój kieliszek
Ro
zd
zi
ał
X
V
I:
Me
re
d
ith
Pi
er
ce
-
n
ie
o
p
is
an
a his
to
ri
a b
y m
o
n
al
is
a0
0
146
na komodę po czym poszedł za tym człowiekiem odprowadzając go do
wyjścia.
W tym czasie ja podeszłam do fortepianu i delikatnie dotknęłam swoimi
palcami jego brzegów. Kiedyś uwielbiałam na nim grać. Przeniosłam
swoją dłoń na klawisze, które aż prosiły się by ktoś na nich mógł zagrać i
wtedy jeden z moich palców uderzył w biały klawisz. Dźwięk rozniósł się
po całym pomieszczeniu, a ja miałam wrażenie, że znowu jestem w 1864
roku.
Rok 1864
Damon szedł cały czas za nami, a Stefan prowadził mnie na przyjęcie.
Kiedy przekroczyliśmy próg rezydencji czułam się jak w jakieś bajce. Wielki
parkiet zachęcał by na nim tańczyć, a czarny fortepian stał w prawym rogu
salonu obok orkiestry. Natomiast w całej lewej nawie znajdowały się stoły, na
których leżały białe obrusy, a na nich różnego rodzaju potrawy, od rozmaitych
rodzajów mięs, aż po pieczone bażanty. Kryształowe kieliszki zachwycały
swoim olśniewającym pięknem gdy promienie słoneczne na nie padały. Wszystko
było takie idealne, że aż brakowało mi tchu i już nie żałowałam, że jednak
zdecydowałam się tu przyjść.
- Jak tu pięknie - rzuciłam pospiesznie, chodź nie wiedziałam na czym
mogłabym zatrzymać swój wzrok
- Rzeczywiście, nasz ojciec lubi się chwalić - usłyszałam głos Damona, który w
tak prosty sposób skomentował to co widział
Może dla niego to było coś normalne, ale ja nie wychowywałam się w takim
domu, a każde nawet najmniejsze pieniądze były staranie wykorzystywane na
to by nasza rodzina miała co jeść i gdzie mieszkać. Nigdy też nie byłam na
prawdziwym przyjęciu, dlatego to było moje pierwsze.
Ro
zd
zi
ał
X
V
I:
Me
re
d
ith
Pi
er
ce
-
n
ie
o
p
is
an
a his
to
ri
a b
y m
o
n
al
is
a0
0
147
Spojrzałam na Stefana, a on tylko się uśmiechnął chodź czułam, że przyznaje
Damonowi trochę racji. Nie minęło dużo czasu gdy podszedł do nas ich ojciec.
- Witam panienkę Meredith. Jestem zadowolony, że jednak zalazłaś chwilę by
przyjść w nasze skromne progi - powiedział Giuseppe Salvatore
W tym momencie usłyszałam czyjś stłumiony śmiech. Spojrzałam na Damona,
który wyglądał jakby za chwilę miał wyśmiać ojca przy wszystkich
zgromadzonych. Stary Salvatore spojrzał na swojego syna z pogardą. Musiałam
odwrócić jakoś całą tą sytuację.
- Bardzo dziękuję za zaproszenie. Tutaj jest tak pięknie, a muszę przyznać, że
nigdy nie widziałam piękniejszego... balu - dorzuciłam po chwili
Ojciec Damona i Stefana zaczął się głośno śmiać, a ja uśmiechnęłam się w jego
stronę. Kątem oka spostrzegłam, jak bracia spojrzeli po sobie i nie mogli się
nadziwić, że tak łatwo weszłam w łaski ich ojca.
- Zauważyłem, że spoglądała panienka na fortepian - powiedział cały czas
patrząc to na mnie, a to na całą salę gości
- Tak, jest cudowny. Pamiętam jak w moim rodzinnym domu stało kiedyś stare
pianino, na którym matka uczyła mnie grać, ale ten fortepian jest... - nie
wiedziałam co powiedzieć, czułam że łzy nabiegły do moich oczu na
wspomnienie o mojej matce
- Mam nadzieję, że zgodzisz się na nim zagrać. To będzie dla nas zaszczyt -
powiedział do mnie Giuseppe Salvatore po czym ukłonił się w pas i oddalił w
stronę gości
- Meredith pozwól, że cię oprowadzę, żebyś mogła wszystkich poznać -
powiedział spokojnie Stefan, nadstawiając w moją stronę swoje ramię
- Dokładnie poznaj tą bandę nudziarzy, którzy zajmują się wyłącznie
zarabianiem pieniędzy, a ich jedyną rozrywką jest plotkowaniem - powiedział
ostro Damon
Ro
zd
zi
ał
X
V
I:
Me
re
d
ith
Pi
er
ce
-
n
ie
o
p
is
an
a his
to
ri
a b
y m
o
n
al
is
a0
0
148
- Skoro tak bardzo cię denerwują takie przyjęcia to po co przyszedłeś? W końcu
czy to ważne o co się kłócisz z ojcem? - zapytał Stefan, a ja czułam narastające
napięcie pomiędzy braćmi
- Nieważne, idę się napić. Miłej zabawy Meredith - powiedział Damon po czym
pocałował mnie w rękę i spojrzał mi w oczy
Nawet nie wiem jak to się stało, a i w końcu nigdy nie byłam za odważna, ale
nie mogłam zmarnować takiej szansy.
- Mam nadzieję, że zarezerwuje dla mnie panicz jeden taniec? - zapytałam
chodź nie czekając na odpowiedź ruszyłam ze Stefanem przez całą salę
Przechodziliśmy obok różnym dam oraz kawalerów, którzy nam się przyglądali.
Wyglądali niesamowicie. Piękne długie suknie każdej z kobiet powiewały na
nich niczym działa sztuki, a ich kolory zachwycały... od szkarłatu aż po
błękity. W sukience, którą dostałam od Emily czułam się jak jedna z nich i
chodź przez jedną noc to ja mogłam być w centrum zainteresowania. Natomiast
fraki mężczyzn były szykowne i eleganckie. Jako nowa osoba, która pojawiła się
w domu Salvatorów byłam dziewczyną, z którą każdy chciał porozmawiać.
Czas niestety mijał bardzo szybko. Spojrzałam na stojący zegar przy ścianie i
spostrzegłam, że dobiega godzina 20. Obiecałam Emily, że postaram się wrócić o
przyzwoitej porze, ale nie potrafiłam sobie tego wszystkiego odmówić.
- Przyniosę pączu - powiedział Stefan, po czym zniknął w tłumie
Moją uwagę przykuł obraz kobiety, który był zawieszony nad kominkiem. Była
bardzo piękna, a patrząc na jej uśmiech czuło się niesamowite ciepło. Brązowe
loki miękko opadały na jej szyję. Patrzyłam na jej ciemne oczy, które emanowały
spokojem oraz radością. Miała złożone ręce na kolanach, a na lewej dłoni
zauważyłam piękny pierścień.
- Podoba ci się ten portret? - od razu rozpoznałam głos Damona
- Oczywiście, jest przepiękny. Czy ta kobieta z obrazu również pojawi się na
przyjęciu? - zapytałam
Ro
zd
zi
ał
X
V
I:
Me
re
d
ith
Pi
er
ce
-
n
ie
o
p
is
an
a his
to
ri
a b
y m
o
n
al
is
a0
0
149
- To nasza matka. Zmarła dawno temu - powiedział Damon przenosząc swój
wzrok z portretu matki na mnie, a później na swoją szklaneczkę, którą trzymał
w prawej ręce
- Bardzo mi przykro z powodu twojej starty. Sama wiem jak to jest stracić
najbliższych - odparłam spoglądając smutno na niego - Na pewno bardzo
kochałeś matkę - dodałam pospiesznie
- Tak, jest wiele słów, których nigdy jej nie powiedziałem i już raczej nie zdążę -
dodał na koniec
- Ona wie... na pewno - uśmiechnęłam się do niego
Damon jedynie pokiwał głową, a następnie dodał
- Obiecałem panience taniec, a więc czy mogę prosić - wyciągnął swoją dłoń
prosząc mnie bym z nim poszła na parkiet
Zgodziłam się od razu, ale w tym czasie pojawił się Stefan z dwoma
szklaneczkami pączu.
- Za chwile wrócę - powiedziałam spokojnie i posłałam mu serdeczny uśmiech
Po chwili przecisnęłam się razem z Damonem pomiędzy tłumem gości i
znaleźliśmy się na samym środku sali. W tle słyszałam muzykę, delikatny głos
skrzypiec i fortepianu łączyły się w jedno tworząc przepiękną symfonię.
Tańczyliśmy walca, a ja czuła, że nic złego się w tym momencie nie może stać.
Wreszcie byłam bezpieczna, a ta chwila była dla mnie wyjątkowa. Rozejrzałam
się po parkiecie i zdałam sobie sprawę, że tylko my na nim pozostaliśmy, a
wszyscy zgromadzeni goście stali dookoła, wpatrując się w nas. Uśmiechnęłam
się i czułam, że moje policzki zapłonęły rumieńcem. Spojrzałam na Damona, a
on patrzył cały czas na mnie nie odwracając wzroku. Po chwili i ja utopiłam się
w jego błękitnych oczach, które były dla mnie jak moje własne niebo, którego tak
długo szukałam. Nie wiem ile ten taniec trwał, chodź ja mogłabym tańczyć całą
wieczność i chciałam... albo przynajmniej miałam taką nadzieję, że on może
czuć to samo.
Ro
zd
zi
ał
X
V
I:
Me
re
d
ith
Pi
er
ce
-
n
ie
o
p
is
an
a his
to
ri
a b
y m
o
n
al
is
a0
0
150
Ostanie uderzenia w fortepian dały nam znać, że muzyka dobiegła końca, a
nasz taniec w tym momencie przeszedł do historii. Słyszałam jedynie oklaski,
gdy po chwili pojawił się przy nas ojciec Damona.
- Brawo - powiedział donośnie - a teraz Meredith czy uczynisz nam ten
zaszczyt i zagrasz coś? - zapytał czekając na moją odpowiedź
Nie zdążyłam nawet porozmawiać z Damonem. Poczułam jedynie jak puścił
moją dłoń i odszedł ode mnie bez słowa.
- Tak oczywiście - odpowiedziałam, chodź nie byłam już taka chętna do grania
na tym instrumencie
Po chwili zasiadłam przy fortepianie, spojrzałam na nuty. To była Księżycowa
Sonata Ludwig’a van Beethoven’a. Można powiedzieć, że znałam ją na pamięć,
ponieważ były to jedne z nut, które posiadała moja matka.
Już po pierwszych uderzeniach moich palców w klawisze na sali zapanowała
cisza, a każda z przybyłych osób wpatrywała we mnie swoje oczy. Spojrzałam
przed siebie by poszukać w tłumie Damona. Odnalazłam go po chwil, stał
oparty o framugę drzwi. Tyle mi wystarczyło ja patrzyłam na niego, a on na
mnie. Moje palce z łatwością uderzały w odpowiednie klawisze. Zauważyłam,
że podszedł do niego jego ojciec i zaczęli rozmawiać chodź wyglądało to tak
jakby rozmowa miała zaraz przejść w kłótnie i wtedy płynność mojego grania
została zakłócona. Mój palec uderzył w nie ten klawisz, w który powinien.
Ci którzy nie patrzyli wcześniej w moim kierunku podnieśli teraz głowy, żeby
zobaczyć co się stało. Damon tylko spojrzał na mnie, a jego ojciec odszedł i
wtedy udało mi się skończyć tą sonatę do końca.
- Może jednak zagrasz albo powiesz co ci się właśnie przypomniało?! - z
moich rozmyślań wyrwał mnie głos Klausa
- Nie, nie będę grać. Dlaczego to robisz? - zapytałam ze zdenerwowaniem
w głosie
Ro
zd
zi
ał
X
V
I:
Me
re
d
ith
Pi
er
ce
-
n
ie
o
p
is
an
a his
to
ri
a b
y m
o
n
al
is
a0
0
151
- Chcę, żebyś zauważyła za czym tęskniłaś. Chcę byś to poczuła... poczuła
tą głębszą stronę siebie. Masz teraz przed sobą cały świat, a ja dam ci
wszystko czego zapragniesz... pomyśl o tym - rzucił, a następnie upił wina
ze swojego kieliszka - Mam coś jeszcze dla ciebie - powiedział, po czym
podał mi białą kopertę
Nie wiedziałam, czego mogę się tym razem spodziewać, ale to nie mogło
prowadzić do niczego dobrego. Otworzyłam ją po chwili... to było
zaproszenie.
- Zaproszenie na Bal Założycieli? Naprawdę? - rzuciłam z
niedowierzeniem w głosie
- Liczę, że ze mną pójdziesz? Chyba nie pozwolisz by ominęła nas taka
fantastyczna zabawa
- A co na to Rebekah? - zapytałam
- Ona ma swoje zaproszenie - dodał po chwili
- Powinieneś iść z nią. Jest twoją siostrą - powiedziałam spokojnie, ale nie
usłyszałam żadnej odpowiedzi - Nie przepadam za Balami Założycieli.
Ostatni kosztował mnie życie - dorzuciłam
- Tym razem tak się nie stanie, uwierz mi - odpowiedział Klaus
- Teraz wybacz muszę wyjść
- Dokąd? - zapytał, chcąc się ode mnie czegoś dowiedzieć
- Spotkamy się w Grillu - powiedziałam, a on nie próbował mnie już
zatrzymać
Wyszłam po chwili przez frontowe drzwi. Musiałam znaleźć jakąś
bibliotekę, która pomogłaby mi rozszyfrować strony z tomu Petrovy.
Jedno było pewne teraz miałam ważniejsze sprawy na głowie, niż
jakikolwiek bal.
Ciąg dalszy nastąpi…