Rodzinie potrzebne jest wsparcie, nie ingerencja
Nasz Dziennik, 2011-03-16
Z dr Ireną Kowalską, demografem ze Szkoły
Głównej Handlowej, rozmawia Małgorzata Goss
Polskie społeczeństwo starzeje się w błyskawicznym
tempie. Wskaźnik dzietności (1,3 dziecka na
kobietę), należy do najniższych w Europie. Jak
odwrócić ten trend?
- Zmiana trendu liczby urodzeń nie jest możliwa w
sytuacji, gdy kandydatkami na matki są coraz mniej
liczne generacje kobiet w wieku 19-34 lata, kiedy plany macierzyńskie są realizowane
najczęściej. Po szczycie urodzeń zanotowanym w naszym kraju w 1984 r., czyli 27 lat temu,
w kolejnych latach przychodziło na świat coraz mniej dzieci, co jest i będzie jednoznaczne z
redukcją generacji potencjalnych matek obecnie i w najbliższych latach. Mniejsza liczba
matek determinuje ograniczenie liczby rodzonych przez nie dzieci. A jeśli do tego dodać fakt
coraz częstszego ograniczania wielkości rodziny do jednego lub dwojga dzieci (w 2009 r.
dzieci pierwsze i drugie stanowiły ponad 85 proc. ogółu zanotowanych urodzeń) nie sposób
oczekiwać wzrostu liczby urodzeń pożądanego do zapewnienia przynajmniej prostej
zastępowalności pokoleń oraz zabezpieczenia starzejącego się społeczeństwa w środki
niezbędne do utrzymania po przejściu na emeryturę lub rentę.
Optymalnym rozwiązaniem dla kobiety byłoby zapewnienie jej możliwości godzenia roli
matki z zaangażowaniem zawodowym. Tu zaś pojawia się problem opieki przedszkolnej nad
dzieckiem. O żłobkach celowo nie wspominam, bo oddanie dziecka przed ukończeniem
trzeciego roku życia do placówki nie powinno być, moim zdaniem, wzorcem do
naśladowania. Kobieta winna mieć zagwarantowane prawo wyboru. Jeśli życzeniem rodziców
jest opieka nad małym dzieckiem i jego wychowywanie w domu - należy im to umożliwić
przez odpowiednie wsparcie materialne.
Wsparcia materialnego nie ma, natomiast uchwalona została ustawa żłobkowa.
- Polityka w naszym kraju za główny cel stawia sobie raczej nakłanianie kobiet do jak
najszybszego powrotu na rynek pracy. W uzasadnieniu powołujemy się na znacznie wyższe
wskaźniki aktywności zawodowej młodych matek w Europie Zachodniej i Północnej. Prawdą
jest, że na tle 27 krajów Unii Europejskiej wypadamy gorzej, jeśli chodzi o odsetek matek
pracujących i mających dzieci w wieku żłobkowym, bo w Unii wynosi on 42,4 proc.,
natomiast w Polsce - 36,1 procent. Ale jednocześnie warto mieć na uwadze, że opieki matki
nad najmłodszymi dziećmi nie jest w stanie zastąpić najlepiej funkcjonująca instytucja,
zwłaszcza wtedy, gdy standardy tej opieki pozostawiają wiele do życzenia. W założeniach
zawartych w uchwalonej ostatnio ustawie żłobkowej przewiduje się, że pod opieką jednej
wychowawczyni ma się znajdować ośmioro zdrowych dzieci. Trudno wyobrazić sobie, aby
jedna osoba była w stanie właściwie zająć się nie tylko ósemką dzieci w wieku pół roku czy
roku, ale nawet dwulatkami. Przecież te dzieci potrzebują jednocześnie być przewinięte,
napojone, nakarmione. A już tym bardziej nie sposób wyobrazić sobie pod opieką jednej
osoby pięciorga dzieci, z których jedno może być niepełnosprawne. Matki z trudem sobie
radzą z trojgiem małych dzieci, nawet gdy są to dzieci zdrowe, a przecież kochając - dają z
siebie wszystko. Pamiętajmy, że opiekunka jest tylko opiekunką. Nie każda jest gotowa oddać
serce obcemu dziecku. Dlatego nietrudno przewidzieć, że dzieci, które pójdą do żłobka w
wieku pół roku, lub roczniaki, a nawet dwulatki mogą się czuć opuszczone.
Jak wpływa na psychikę dziecka brak matczynej opieki w pierwszych latach życia?
- Psycholodzy twierdzą, że małe dziecko buduje swoje relacje z osobą, która się nim opiekuje
nie sporadycznie, ale przez dłuższy okres, a relacje, powstałe w najmłodszym wieku, mają
decydujący wpływ na późniejszą umiejętność budowania więzi społecznych. Jeśli się okaże,
co jest wysoce prawdopodobne, że opiekunki w żłobku będą się zmieniały, to dziecko nie
będzie wiedziało, kto jest kim i jak traktować poszczególne osoby. To bardzo niebezpieczne.
Nie doświadczając ciągłości oddziaływania, dziecko może zagubić się w późniejszych
relacjach z otoczeniem.
Matka z dzieckiem do trzeciego roku życia powinna być odrębnie traktowana w ramach
polityki prorodzinnej?
- Powinniśmy zrobić wszystko, by dzieci do lat trzech mogły być pod opieką matki lub innej
osoby z najbliższego otoczenia. Może to być także ojciec, jeśli matka ma lepszą pracę, a on
ma predyspozycje do zajmowania się dziećmi. Ważne, by małe dziecko było kształtowane
przez najbliższych, a nie przechodziło z rąk do rąk, od jednej opiekunki do drugiej. Ten
kierunek legislacyjny jest niewłaściwy.
Trwa dyskusja nad podniesieniem wieku emerytalnego kobiet. Jak wynika z badań, są
one temu zdecydowanie przeciwne, mimo obietnicy wyższych emerytur.
- To kolejne niebezpieczne rozwiązanie, które może uderzyć w rodzinę. Kobieta przez
większość życia godzi rolę macierzyńską i zawodową, więc praca do sześćdziesięciu lat
naprawdę jej wystarczy. Po osiągnięciu tego wieku może opiekować się wnukami,
umożliwiając tym samym ich rodzicom dzielenie obowiązków zawodowych i rodzinnych.
Powyższy wariant rodzinnego wspomagania jest jednym z wielu możliwych. Bywa, że
pracująca babcia wspiera finansowo córkę, która opiekuje się małym dzieckiem. Tej specyfiki
polskiej rodziny nie wolno niszczyć. Przy dokonywaniu wyboru optymalnego wariantu
potrzebna jest elastyczność. Prawo powinno pozostawić kobiecie decyzję, czy chce później
przejść na emeryturę. Jeśli woli pracować dłużej - niech pracuje, ale nie należy jej do tego
zmuszać. To powinno być jej uprawnieniem, a nie obowiązkiem.
Czy wprowadzenie obowiązku przedszkolnego od piątego roku życia dziecka to właściwe
rozwiązanie?
- W tej sprawie także należałoby pozostawić rodzicom wybór. Któż lepiej od nich potrafi
zidentyfikować potrzeby dziecka, określić, co jest dla niego najlepsze? Z pewnością nie
urzędnik, który go nie zna i który podporządkowuje wszystkie dzieci jednakowym
standardom. Zgadzam się natomiast z tym, że wszystkie pięciolatki, które rodzice chcą posłać
do przedszkola, powinny tam mieć zapewnione miejsce. Jeśli państwo nie jest w stanie
stworzyć dostatecznej liczby miejsc w przedszkolach, a jak dotąd celu tego nie dało się
osiągnąć, powinno zapewnić dofinansowanie tym rodzicom, którzy zmuszeni są posyłać
dzieci do prywatnych placówek.
Jaka pomoc potrzebna jest rodzicom wychowującym starsze dzieci i młodzież?
- Skrócenie nauki w szkole podstawowej i wprowadzenie gimnazjów spowodowało, że w
każdej ze wspomnianych typów szkół dzieci są krótko i żadna z nich tak naprawdę ich nie
wychowuje. Gimnazja to jedno z najgorszych rozwiązań, jakie można było wprowadzić do
szkolnictwa. Zachód doświadczył tego wcześniej, a my - świadomi negatywnych
konsekwencji - mogliśmy tych błędów uniknąć. Gimnazjum zdeformowało rytm nauczania i
wychowania. Właściwie mamy wychów, a nie wychowywanie. Wiek gimnazjalny jako okres
przejścia z dzieciństwa do dorastania jest najtrudniejszym etapem w rozwoju młodego
człowieka. Wyrwanie go ze środowiska uczniów szkoły podstawowej, w którym spędził sześć
pierwszych lat nauczania, i "wrzucenie" go do gimnazjum na kolejne trzy lata - wyjątkowo
ważne, ale i trudne dla rozwoju młodzieży - niesie ze sobą zgubne efekty.
Gimnazjaliści to już nie dzieci, ale jeszcze nie dorośli, choć za takich często uchodzą. Jednym
z dowodów na potwierdzenie tej tezy jest wysoka przestępczość wśród młodzieży
gimnazjalnej, notowana zarówno na terenie placówek oświatowych, jak i poza nimi. Według
danych GUS, w 2008 r. wobec 7350 nieletnich w wieku 13-15 lat sądy powszechne
prawomocnie orzekły środki wychowawcze w związku z demoralizacją, a w stosunku do 19
370 nieletnich - środki wychowawcze, poprawcze lub kary w związku z czynami karalnymi.
Statystyki policyjne informują, że w 2009 r. na terenie szkół podstawowych i gimnazjów
popełniono 10 895 przestępstw, w tej liczbie 3918 przestępstw rozbójniczych, w 2639
przypadkach była to kradzież cudzej rzeczy, w 2208 - czyny przynoszące uszczerbek na
zdrowiu, a w 1021 - udział w bójce lub pobiciu. Uzupełnieniem tej statystyki było 650
kradzieży z włamaniem oraz 433 przestępstwa narkotykowe.
Rodzice mają mało czasu, dzieci siedzą przy komputerach, czerpiąc z sieci złe wzorce, lub
wałęsają się w poszukiwaniu przygód. To, co można w tej sytuacji zrobić, to przygotować
szeroką ofertę zajęć pozalekcyjnych, sportowych, kółek zainteresowań, spotkań z ciekawymi
ludźmi. Rodzice powinni organizować się i wnioskować do samorządów o fundusze na takie
zajęcia, szukać animatorów. Zamożni rodzice prywatnie organizują dzieciom zajęcia,
pozostali - a tych jest więcej - nawet się nie orientują, gdzie się można ubiegać o
dofinansowanie.
Dużo się mówi ostatnio o zwiększeniu liczby dzieci, niewiele zaś o konieczności
zaprzestania eksperymentów wychowawczych i wsłuchania się w rzeczywiste potrzeby
rodzin. Czy zmiana podejścia w tym zakresie miałaby wpływ na demografię?
- Radosne dzieciństwo jest koniecznym warunkiem, by dorosły człowiek chciał mieć dzieci.
Owocuje ono także większą liczbą dzieci w przyszłości. Jest to działanie obliczone na
pokolenia. I odwrotnie - bolesne doświadczenia z dzieciństwa powodują, że nie chcemy, by
doświadczyły tego nasze dzieci i obawiamy się je mieć. Polskie społeczeństwo się starzeje.
Dzisiaj jeszcze możemy zapewnić emerytom świadczenia, ale gdy zapaść demograficzna się
pogłębi i dojdzie do sytuacji, gdy dwie osoby pracujące będą musiały zapewnić świadczenia
trzem emerytom - może się to okazać bardzo trudne, jeśli nie niemożliwe. Albo więc
podejmiemy dobre, sprawdzone wzorce rodzinne i przeniesiemy je na kolejne pokolenia, albo
będziemy dalej dryfować ku zagładzie.
Dziękuję za rozmowę.