H. OŻOGOWSKA
NA
KAROLEWSKIEJ
^Pisano do Won,--Jziaf Ж '::,,!lo9aro
NASZA KSIĘGARNI -WARSZAWA
19 5 3
Ilustrował Stefan Styczyński
Okładkę projektowa! К- М. Sopoćko
Redaktor Henryka Broniatowska
Instytut Wydawniczy „Nasza Księgarnia" Warszawa 1953. Wydanie II
Nakład 60 000 +500 egz. Ark. wyd. 8,4. Ark. druk 1S Papier
gazetowy ki. VII, 50 g, rola 84 cm „.. „, rto składania 4.3.53. Podp. do
druku 18.6.53. Druk ukończono w lipcu 1953. ornk. im Rewolucji
Październikowej, Warszawa, Zam. 253a/53. 4-B-51169. Dru
Cena zł. 2,40.
1. PO WAKACJACH
Podwórko przy ulicy Karolewskiej pod numerem ósmym nigdy nie było
piękne. Dwie ślepe, odrapane ściany, płot, za którym bybogród sąsiedniej
posesji, i dwupiętrowa kamieniczką od frontu.
W kącie podwórza stała oparta o ściany komórka z falistej blachy, a na
środku — kasztan, który był ładny tylko na wiosnę. Potem stawał się szary
od kurzu, a umieszczone pod nim kubły na śmieci szpeciły go zupełnie.
W lipcu cicho tu było, spokojnie. Dzieci, które na podwórku spędzały
każdą wolną chwilę — napełniając je gwarem, a czasami nieopisanym
hałasem — rozjechały się na wakacje... Ale przy końcu sierpnia podwórko
znowu ożyło.
Dziś wrócił Wacek, który przeszedł do piątej klasy, i jego koledzy: Olek
Piotrowski, ten z pierwszego piętra, i Julek, syn nauczycielki. „Duża
Aniela", wracając z pracy na półkoloniach, weszła właśnie na podwórko z
małym braciszkiem. Od razu zjawiły się nierozłączne przyjaciółki Hanka i
Hela. Zapytaniom i opowiadaniom nie było końca.
5
—• Aniela, co tu się działo, jak nas nie było? — dopytywała się Hela,
dziewczynka o jasnych oczach i zgrabnej główce ozdobionej dwoma
długimi warkoczami.
—■ Tyś chyba znowu urosła! — wołała mała, czarna Hanka zadzierając
głowę i zwracając się do wysokiej, dobrze rozwiniętej i zdrowo opalonej
Anieli. .
Hanka po kryjomu zamartwiała się z powodu swojej drobnej postaci.
Przecież nikt by nie pow^dział, że jest już uczennicą piątej klasy. Jej
mizerna osoba była powodem wielu nieporozumień i złośliwych figlów
kolegów. Ale dziewczynka nie dawała się zjeść w kaszy i braki wzrostu
nadrabiała postępami w nauce. Była najlepszą uczennicą z matematyki, a
to przecież nie byle co.
— Ona jest teraz większa — tłumaczył pulchniutki sześcioletni Adaś
wskazując palcem Anielę — bo ona jest teraz „nasza pani".
— Ty głuptasku — śmiała się Aniela. — Nie jestem żadna pani! Pracuję
na półkoloniach z takimi malcami, jak Adaś — tłumaczyła dziewczynkom
— i dzieciaki tak mnie nazywają. Adaś jest z tego strasznie dumny. A co
tu słychać? Niewiele wiem, bo mnie przecież prawie cały dzień nie ma.
Aha! Szofer wyjechał do Poznania. W jego mieszkaniu mieszka teraz jakiś
chłopiec z matką.
— A jaki ten chłopiec? Z której klasy? — dopytywali się chłopcy.
•— W waszym wieku, wygląda na piątoklasistę. Wiem, że nazywa się
Florek. Tak go wołała matka. ■O, stoi w bramie, widzicie?
б
— Florek, chodź do nas, poznamy się! — zawołał Julek. Wyszedł
naprzeciw Florka i wyciągnął do niego rękę,
— Ja nazywam się Julek Kowalewski, mieszkam na pierwszym, o, te
okna — pokazał. '
— A ja jestem Florek Kalina i mieszkam na drugim.
— Już wiem, po szoferze — uzupełnił Julek. — Chodź, zapoznaj się ze
wszystkimi.
Chłopcy zbliżyli się do gromadki przyglądającej się uważnie „nowemu".
Ubrany był w krótkie spodenki i niebieską koszulę niepierwszej świeżości.
Nogi, obute w płócienne „pepegi", miał podrapane w wielu miejscach, a
jego bujna, ciemna czupryna rzadko chyba spotykała się ze szczotką i
grzebieniem. Widać było, że Florek nie przywiązuje wielkiej wagi do
zewnętrznego wyglądu, a rzucało się to w oczy szczególnie w zestawieniu
z Julkiem, który chociaż w skromnym, nawet łatanym ubraniu zawsze
wyglądał schludnie.
Tymczasem Julek przedstawiał nowego, który również ciekawie
przyglądał się wszystkim bystrymi, siwymi oczami.
— Nowy kolega, nazywa się Florek Kalina, a to jest nasza „duża Aniela",
uczy się na nauczycielkę.
— A ja jestem jej brat — wystąpił rezolutnie Adaś. — Adam Pietrzak —
dodał wskazując palcem na własną pierś i dostawiając zamaszyście nogę.
— To są przyjaciółki: Hanka Leśniewska i Hela Wasiakówna.
— Olek Piotrowski.
7
— Wacek Szczerba.
Wszyscy zamienili z Florkiem uścisk ręki i na chwilę zapanowała
kłopotliwa cisza. Skrępowane dzieci nie wiedziały, o czym mówić.
— A dlaczego ty masz taką dziurę w brodzie? —
zapytał nagle Adaś.
— Adaś! — zawołała Aniela, a wszystkie dzieci spojrzały na
przekreśloną szeroką blizną brodę
Florka.
— A dlaczego ty jesteś taki piegowaty? — wesoło
odrzucił pytanie Florek.
— Bo się opaliłem na półkoloniach.
— Aha, pewnie przez sitko. A ja nie mam dziury, tylko bliznę. W
ubiegłym roku przed Wielkanocą* strzelałem z „kaliklorku". Nabiłem taki
wielki stary klucz. Kilka razy nic mi nie było. Aż tu raz -— jak huknęło!
Jak mnie palnęło w brodę! Mówię wam, krew lała się strumieniem.
Karetka pogotowia zabrała mnie do szpitala. A bolało!
— Ojej! A jakby tak w oczy? — szepnęła przerażona Hela.
— Byłoby po oczach — powiedział Florek. — Toteż obiecałem mamie,
że już nigdy, nigdy nie będę tak strzelał.
— Ale pewnie lanie od ojca dostałeś? — zapytał niezbyt taktownie
Wacek.
— Nie mam ojca. Zginął w Warszawie. A mama — uśmiechnął się —
mama mówi, że już jej siły brak na moje sprawki. W szpitalu nie mogła
się na mnie gniewać, a potem jakoś przeszło i upiekło się. Zresztą ja bym
się nie dał — dorzucił z przechwałką.
s
— A czy ty jesteś łobuz? — dowiadywał się Adaś.
— Adasiu, siedź cicho — skarciła brata Aniela i wzięła go za rękę.
Florek nie obraził się.
— Nie, ja nie jestem łobuz. Tylko czasami coś mi się nie uda. Nie tak
wyjdzie, jak trzeba.
— To tak, jak każdemu z nas — łagodził Julek-. — A do której szkoły
będziesz chodził?
— Do tej nowej. Już mnie mama zapisała. Będę w piątej klasie.
— Pysznie. Będziemy się razem uczyć! — zawołał milczący do tej pory
Olek, który w ogóle był małomówny i nie lubił hałasów. Zdobył nawet
przezwisko „Ciszowaty", bo często mówił „Ci...sza!"
— Ale tak ciągle uczyć się i uczyć — to nudne. Ja wolałbym co innego.
Powiem wam od razu, że ja to z nauką — nie bardzo... Tyle jest
ciekawszych rzeczy. W tamtej szkole miałem kolegę Waldka — mówię
wam, ten to umiał opowiadać o różnych krajach, o ludziach sławnych —
jak z książki. Do nauki zanadto się nie przykładał — został na drugi rok.
Ale nie martwił się. Rodzice jego mieli restaurację i forsy jak lodu. Kiedy
chodziliśmy na wagary...
— Na wagary!... — szepnęły zgorszone dzieci.
— A gdzie byłeś na wakacjach? — zapytała prędko Aniela.
— Nigdzie nie byłem. Przeprowadzaliśmy się tutaj. Pomagałem mamie
mieszkanie odnowić.
— Jak to? — pytał zaciekawiony Wacek. — Twoja mama sama
odnawiała mieszkanie?
— I to jeszcze jak! Kuchnia jest niebieska w drbb-
9
ny rzucik, a pokój pomalowany na kremowo i mówię wam: pierwsza
klasa! Przecież moja mama jest murarzem. Drabina i wapno to dla mojej
mamy nie nowina.
Wackowi nie podobał się jakoś ten „nowy". Zanadto „ważny". I karetka
brała go do szpitala, i lania nie dostaje, i na wagary chodził, i do tego
jeszcze matka-murarz. Nie, tego już za wiele.
—-Au nas odnawiał mieszkanie ojciec — powiedział twardo — i na
pewno lepiej, bo Co mężczyzna, to mężczyzna.
— O, o, o! — oburzyły się dziewczynki. I znowu Aniela zażegnała burzę.
— Wiecie już, co robił latem Florek, wiecie, co ja robiłam, ale
opowiedzcie nareszcie, jak było na koloniach...
Posypały się opowiadania:
— Rano na mycie biegliśmy wprost do rzeczki!
— A w naszej sypialni to świerszcze tak grały, że aż budziłam się w
nocy.
— A las u was był? Bo u nas...
— Był, był i to jaki las! Jak się weszło... — tu Julek chciał pokazać, jak to
się pełną piersią czerpało leśne powietrze, i pociągnął nosem, ale zaraz
obejrzał się na śmietnik i skrzywił się:
— Jak my tu wytrzymamy do września? Po prostu oddychać trudno!
— Dobrze jeszcze, że właściciel taksówki przeniósł się od Poznania —
dodała Hela — bo doszłaby do tych zapachów' i benzyna.
— A co w jego komórce?
10
— Nic, stoi pusta.
— Wiecie — zawołał Julek — mam myśl! Dzieci skupiły się wokół
niego. Julek miewał dobre pomysły.
— Wstawimy te kubły do korfiórki i będzie porządek!
— A co powie dozorca?
— Zaraz go zapytamy.
Wszyscy pobiegli do pana Partyki. Zgodę na zużytkowanie komórki
uzyskali z łatwością. Komórka w tej chwili była niepotrzebna.
Dzieci otworzyły ją, przeciągnęły kubły, zamiotły podwórko. Pod
kasztanem ustawiły dwie wyniesione' z garażu skrzynki. Usiadły na nich,
zachwycone własnym dziełem: podwórko zmieniło wygląd.
— U nas w piwnicy jest ławka — powiedział Florek. — Może mamusia
ją da, to byłoby jeszcze ładniej. Poproszę mamusię o ławkę, dobrze?
— Doskonale, bardzo dobrze! Poproś od nas wszystkich! — wołały
dzieci, zupełnie już przychylnie usposobione do „nowego" chłopca.
Ale Florek o mało nie popsuł dobrego wrażenia.
Powiało wieczornym chłodem i właśnie mieli się wszyscy rozejść do
domów, kiedy „nowy" zatrzymał ich ruchem ręki.
— Zaraz, jeszcze chwilę, bo wam to łatwiej— Dzieci pytająco spojrzały
na Florka.
— Co „łatwiej"? — zapytał Wacek.
— Łatwiej wam zapamiętać mnie jednego: Florek Kalina i już! A mnie
się wszystko pomiesza. Mu-
11
szę sobie powtórzyć. — Tu Florek rozłożył palce jednej ręki i zabierał się
do wyliczania.
— No, więc ja jestem Wacek Szczerba — zrozumiał, o co chodzi, Wacek.
— Dobra jest: Szczerba, ale nie szczerbaty, jeż na głowie i nos jak
gasidło. Głowę do nauki musisz mieć pierwszorzędną — pochlebił
Wackowi, który o to „gasidło" gotów już był się boczyć.
— A jak ja się nazywam? Pamiętasz? — pytał Adaś.
— Pamiętam- Mały Adaś i duża Aniela — to łatwo. Julek...
— Kowalewski — dokończył Julek.
— Aha, będę pamiętał! Julek: rozdziałek na sto dwa — motoryzacja bez
drogowskazów wali wprost na czubek głowy.
— Motoryzacja? Cóż to takiego? — zdziwiły się dziewczynki.
— O, niby nie wiecie? — niedowierzał drwiąco Florek. — Nie ogląda u
was higienistka głów? Nie obcina włosów na „zero"?
— Aa... — domyśliły się dziewczynki. — U nas to obrzydlistwo inaczej
się nazywa.
— A u nas właśnie tak: nowocześnie! Rozśmieszony Julek powiedział:
— Ale u ciebie motoryzacja byłaby w wielkim kłopocie — jak w dzikiej
dżungli.
— Tak! — Florek szczerze przytaknął i palcami jak grzebieniem
przejechał niesforną czuprynę. — Ja nawet już dwa razy miałem grzebień
kieszonkowy. Zawsze się zgubił. Trudno. Taka już moja uroda.
12
Dziewczynom jest lepiej. Zaplotą warkocze, zawiążą wstążką i wyglądają
jak anioły. To jest niesprawie- % dliwość. Niby to jest
równouprawnienie, a niech bym ja tak zawiązał sobie na głowie
niebieską kokardę, co?...
Dzieci wybuchnęły śmiechem.
— Aniela, Aniela — Adaś targał siostrę za rękę — mówiłaś, że aniołów
nie ma, a Florek mówi...
— A krasnoludki są? — zwrócił się do Adasia Florek.
— Krasnoludków tak naprawdę to nie ma — mówił poważnie Adaś —
tylko się o nich w bajce mówi.
— No, widzisz, a ty też wyglądasz jak krasnoludek.
— Wcale nie — obraził się Adaś — krasnoludki są zupełnie malutkie, nie
takie, jak ja.
— A o nas zapomniałeś? — pytała Hela zadowolona z porównania do
anioła.
— Hela i Hanka to wiem, ale która Hela, a która Hanka?
— Hankę zapamiętasz, jak się zaczną lekcje. Wszystkim nam pomaga w
matematyce. Oho, to matematyk!
— „Matematyk wlazł na patyk, zlazł z patyka — nie ma matematyka!" —
zawołał Florek, zrobił z rąk okulary i niby zaczął rozglądać się pilnie po
ziemi. Był to wyraźny przytyk do wzrostu Hanki.
Ale Hanka odcięła się na poczekaniu.
— Florek, każdemu z nas już łatkę przypiąłeś, nie zapominaj o sobie.
Tobie też się coś należy.
13
—у Proszę bardzo! — zawołał Florek. — W tamtej szkole nazywali mnie
Florek-Kaliklorek.
— Nie, nie, to trzeba inaczej! Na przykład Florek
— Ozorek jak motorek: tur, tur tur!
— Turrr — podchwycił Adaś.
— Ech, Florek, to cię Hanka zjadła! — krzyknął Wacek i aż klasnął z
uciechy.
— Nie szkodzi. Kot łowny, a chłop powinien być mowny. Nie tak jak ty,
bracie — zwrócił się do Olka.
— Cóż ty tak ani mru-mru? Gadaj! — i Florek trzep-nął Olka po ramieniu,
aż szczupły chłopiec przysiadł i powiedział swoje: „Ci..."
Wszyscy wy buchnęli śmiechem i już na dobre zaznajomieni rozeszli się
na schodach: Aniela z Adasiem i Hela — na parterze, Wacek, Julek i Olek
— na pierwszym piętrze, a Florek, przeskakując po trzy stopnie, biegł na
drugie.
Chłopcy z podziwem patrzyli za nim.
— Te! Kusociński! — zawołał Wacek. — Uważaj, tam jest obłamany
schodek.
— Już go znam! — odkrzyknął „nowy". —- Dziękuję!
2. NIE BĘDZIEMY CZEKAĆ, AŻ DOROŚNIEMY!
Pani Kalinina ławkę, o której mówił Florek, dała. Była to porządna ławka:
szeroka, z oparciem, pomalowana wesołą zieloną farbą. Można ją było
ustawić, jak się chciało.
U
Dorosły brat Heli, Józek, który już pracował w spółdzielni stolarskiej,
obiecał zrobić stolik na wkopanym słupku.
— Będzie tu pod kasztanem jak w altanie — mówił i aż głową kręcił, tak
mu się ten porządek na podwórku podobał. Dwa razy pytał: — Sami to
zrobiliście? Dorośli wam nie pomogli?
— A cóż to, czy my nie możemy zrobić czegoś jak dorośli? — zaperzył
się Wacek.
—- O, jeszcze mi się coś z kolonii przypomniało! — zawołał Julek. —
Posłuchajcie! Wszyscy skupili się wokół Julka.
— Pierwszego dnia, jak przyjechaliśmy na kolonie, to był tam straszny
bałagan. Nic nie było przygotowane. Nie zdążyli, bo tę miejscowość w
ostatniej chwili dodano do punktów kolonijnych. Można było stracić
głowę. A narzekań co było! A żalów! Kierownik zwołał zaraz zebranie i
mówi: „Widzicie, jak jest. Sytuacja trudna. Naradźmy się wspólnie, co
robić. Proszę zabierać głos".
Najpierw była cisza jak makiem zasiał. Jedni spoglądali na drugich i
koniec. Aż poprosił o głos jeden chłopiec, taki delikatny, i mówi tak:
„Panie kierowniku, gdybyśmy byli dorośli, to moglibyśmy tu dużo
zrobić".
A kierownik na to:
„Racja. Słusznie mówisz i myślę, że wszyscy się z tym zgodzą. Ale
ciekaw jestem, czy dobrze wiecie, co można by tu zrobić, gdybyście byli
dorośli".
Wtedy jedni przez drugich — i dziewczęta, i chłopcy — rzucali projekty,
jakby można oczyścić, sprząt-
15
nąć, zreperować, przygotować tak budynek, jak i cały 1 teren. Kierownik
słuchał uważnie, nic nie przerywaj | i nawet notował w zeszycie. Wreszcie
mówi:
„Bardzo mnie cieszy, że tak szybko zoriento- j waliście się w
sytuacji. A ile tu świetnych po- 1 mysłów padło! Bystre, bystre
głowy! Pozostaje tylko jedna sprawa, ale i tę na pewno rozwiążecie
z łatwością'1.
Mówię wam, ci, co zabierali głos, to nie wiedzieli, jak nosy zadrzeć, tak
ich duma rozpierała: jakie to oni głowy niają! A kierownik prosi:
„Zadecydujcie, gdzie będziemy czekać, aż doroś- | niecie: tu na miejscu
czy lepiej w mieście?"
Ojej! Co to s.ię działo! Takiego śmiechu nie słyszą-łem jeszcze nigdy.
Zdawało się, że liście z drzew obie- ■ cą. 1 dopiero się zaczęło! Zaraz
harcerze wystąpili i powiedzieli, że przecież niektóre z podanych prac
możemy sami wykonać.
Kierownik czytał z notesu — od razu się zgłaszali ochotnicy. Wyznaczano
grupowego i do roboty! Po trzech dniach nikt by nie poznał ani domu, ani
ogrodu, ani boiska. Jak tam u nas było ładnie! A wszystko to przecież
zrobiliśmy sami. W jadalni na ścianie powiesiliśmy napis: „Nie będziemy
czekać, aż dorośniemy". Często musieliśmy opowiadać, co on oznacza, bo
czy rodzice, czy goście pytali nas o to.
Mówię wam, humor był z tego przez całe lato. Jak tylko ktoś lenił się do
jakiej roboty albo grymasił, to mówiło się: „Nie męcz się, poczekaj,
aż
dorośniesz".
-
Rozbawione dzieci z zainteresowaniem słuchały opowiadania Julka.
— Mnie się to hasło bardzo podoba — powiedziała Hanka. — Jest takie,
takie... — szukała odpowiedniego słowa.
— Bojowe — poddała Aniela.
— Tak. Właśnie tak: bojowe.
— Nie znaliście tego hasła — powiedział Józek — a zrobiliście na tym
podwórku porządek, tak jak dorośli.
— To Julka pomysł. To jego zasługa — powiedziała sprawiedliwa
zawsze Hela.
— Nie moja — kolonii.
— A co było z „maminsynkiem"? — zapytał Olek.
— Kolonia go zmieniła— stał się pierwszorzędnym kolegą.
Zmierzchało się. Aniela musiała położyć spać Adasia. Razem z nią szły
inne dzieci. Józek jeszcze powiedział:
— Stolik wyszykuję wam w niedzielę.
— Aniela, Aniela — targał za rękę zamyśloną siostrę Adaś.
— Co?
— Ty też nie będziesz czekać, aż dorośniesz?
— Nie — odpowiedziała z roztargnieniem.
— To ja też nie chcę i już! — powiedział energicznie zasapany chłopczyk
i przystanął.
— A na co ty nie chcesz czekać, aż dorośniesz, Adasiu?
—■ Na spodnie z szelkami. Takie jak ma tatuś!...
' Na Karolewskiej
<»
3. ZACZYNA SIĘ ROK SZKOLNY
Nie wiadomo, kiedy zbiegły ostatnie dni sierpnia. Już początek roku,
uroczysta chwila w życiu szkolnej gromady.
We wszystkich mieszkaniach, gdzie jest młodzież szkolna, dzień
dzisiejszy zaczął się solidnym szorowaniem szyi i uszu. Odświeżone i
wyprasowane bluzy uczniowskie i mundurki dziewcząt ozdobione są
białymi kołnierzykami. Niejedno dziecko ma nowe ubranie.
Wacek też dostał nowy garnitur. Stare ubranie zostało ostatecznie
wykończone na koloniach.
W nowym ubraniu Wacek czuł się trochę nieswojo. Zdawało mu się, że
wszyscy na ulicy tylko na niego patrzą. Spocił się, zanim doszedł do
szkoły. Ale już na boisku, gdzie się dzieci zbierały na uroczystość,
odetchnął. Wielu spośród jego kolegów miało nowe ubranie. Prawie takie
same. Pewnie też kupione w PDT.
Wacek wesoło wita kolegów. Wszyscy dzielą się
nowinami.
— Nasza klasa będzie na drugim piętrze, wiesz?
— I „nowy" nam przybył, o ten, widzisz? Florek Kalina.
— Skąd wiesz?
— Mieszka w naszym domu.
— Wacek, książki już masz?
— Jeszcze nie wszystkie. O, w tym roku teczka będzie wypchana.
14
— Wiesz, ja mam nową teczkę, taką czarną. Mocna .— mówi do Wacka
Bartek.
— Moja też jeszcze wtórzy ma — odpowiada Wacek ■— kupiona
przecież tuż przed wakacjami.
—- Szybko, szybko ustawiajcie się parami! — przerywa chłopcom
nauczyciel. — Za chwilę się zacznie.
Łodzi przybywał jeszcze jeden piękny gmach szkolny. Okoliczna
młodzież znała go już dobrze. Ile ,*£> razy przybiegano tutaj w czasie
budowy! Znano »'też doskonale robotników.
Ale dzisiaj budynek wyglądał inaczej. Udekorowany bielą i czerwienią
flag, ozdobiony przywiezioną zielenią.
Przed gmachem ustawiono mównicę. Przemawiało mnóstwo osób. Trudno
było nawet zapamiętać. Ministra Oświaty, zanim jeszcze zaczął mówić,
oklaski-wanohucznie. Ale najgoręcej i dzieci, i rodzice oklaskiwali
przodownika pracy przy budowie szkoły — starszego już murarza
Wójcika. Przemawiał prosto, swoimi słowami. Mówił w imieniu
wszystkich, którzy pracowali na budowie. Mówił, jak starali się, żeby
skończyć na termin, żeby wykonać plan.
Delegacja młodzieży podziękowała, dała mu piękną wiązankę kwiatów i
przyrzekła, że dobrą nauką włączy się do Wielkiego Planu.
I Wacek znalazł się w delegacji.
Wieczorem z przejęciem opowiadał o tym ojcu:
— ...Więc podaliśmy kwiaty i przodownik nam uścisnął ręce, i potem
dziękowaliśmy ministrowi,
Ї9
wiesz, temu naszemu, i jak mnie minister podawał rękę, to ja...
Tu Wacek zatrzymał się i zastanowił: mówił coś do ministra? Nie, chyba
nie. Ukłonił się chociaż elegancko? Też nie pamięta.
— E, bo tam był taki ścisk — mało mnie nie zgnietli — kończy
niezadowolony z siebie chłopiec.
■— Nie to jest najważniejsze, że minister ci rękę podał, ale to, że się
będziesz uczył w takiej szkole, o jakiej za mojego dzieciństwa nie śniło się
żadnemu robotniczemu dziecku. A w takiej szkole to się trzebi» uczyć „na
sto dwa". I niechby było inaczej, no!
— Tatuś! Co tatuś? — obraża się Wacek. — Czy ja tego nie rozumiem?
A czy ja się nie uczyłem przed wakacjami?
— No, rozmaicie bywało — wtrąca matka. — Ale co było; to było. Bierz
Ąią tylko dobrze od razu, od początku.
Wacek uważnie zaczyna pakować teczkę na* jutro i widzi, że jest
porządnie zniszczona. Ale dopiero na drugi dzień rano okazuje się, że
teczka jest po prostu okropna. Szczególnie przy nowym ubraniu wygląda
bardzo źle.
Dziś też wydaje się Wackowi, że wszyscy na niego patrzą. Ale wcale nie z
powodu nowego ubrania. Patrzą zdziwieni, jak można z taką teczką
chodzić do szkoły?
Wackowi jest wstyd. Teczka tak wygląda z jego winy. Mamusia radziła,
żeby teczki na kolonie nie brać. A on nie posłuchał.
Teczka była wygodna. Przydała się latem bardzo.
20
Brał w nią kąpielówki i drugie śniadanie nad rzekę. Zbierał w nią szyszki i
grzyby. Pożyczał kolegom, gdy szli do miasta po sprawunki. Kiedyś
zapomniał teczki na ławce przed domem. Nocą mżył deszcz. Teczce nie
poszło to na zdrowie, nie!
W klasie Wacek zastał już kolegów. Usiadł z Olkiem na przedostatniej
ławce w rzędzie od okna. Tak jak w starej szkole w zeszłym roku.
— Czy to twoja teczka? Coś ty z nią zrobił? — pyta Olek. — Patrz, rączka
się zaraz urwie. Ledwo się trzyma.
Wacek z westchnieniem chowa teczkę pod pulpit. Zdaje mu się, że oba
zamki patrzą na niego jak oczy i mówią z wyrzutem: „Coś ty ze mną
zrobił?"
Po południu Wacek bierze się do roboty. Przykleja , podszewkę. Mocną
nitką przyszywa rączkę. Zeszywa nadpruty brzeg. Żółtą pastą naciera
cienko całą teczkę. Potem trze miękką szmatką aż do połysku. Wreszcie
czyści obydwa metalowe zamki.
— No, widzisz —przemawia chłopiec do teczki — znowu wyglądasz
porządnie. Teraz pasujesz do nowego ubrania. I nie chcę innej teczki. Ty
jeszcze pachniesz wakacjami!
4. JAK SIĘ CHCE, TO SIĘ WSZYSTKO POTRAFI
Na początku roku szkolnego kłopotów jest mnóstwo.
— ...Książki przecież tyle kosztowały — mówi Wacek w gromadzie pod
kasztanem.
21
I
A Hela:
— Mnie mama tylko co kupiła buciki, to nawelj
mowy nie ma.
— Może umówimy się", że będziemy bardzo, ale to bardzo dobrze
wycierać obuwie — proponuje Olek.1
— Nie, woźni nie zgodzą się. I będą mieli rację. Pomyślcie: tyle podłóg.
— No, to zostawiajmy buciki w szatni, a do klas chodźmy w samych
pończochach — radzi Florek. — Jeszcze jest ciepło.
— Aha! A kto wtedy pończoch nastarczy? Ty ich nie cerujesz, co? —
oburza się Hela.
— Poprośmy Anielę, niech coś poradzi — rzucaj milczący do tej pory
Julek. — Adaś, jest Aniela w domu? .
— Jest.
— Biegnij po nią. Powiedz, że czekamy, że mamy wielki, kłopot.
Po kilku minutach Adaś przyprowadził Anielę.
— No co, macie kłopot z pantoflami? Już mi Adaś zdążył po drodze
opowiedzieć. Rozumiem: o pieniądze trudno. To początek roku.
— Aniela, pomyśl: tak nagle, ni z tego, ni z owego, dziś po lekcjach —
zebranie i woźni wystąpili, że już dłużej nie mogą, że podłogi co dzień
brudniejsze że nikt tego nie wytrzyma! — opowiada z przejęcieir Hanka.
— I nic nie pomogło, że nasze ogniwa słomianki porobiły — jęczy Hela i
swoim zwyczajem łapie sie za oba warkocze.
— To było do przewidzenia — powiedziała Anie-
22
ja __Jeżeli w szkole ma być czysto, to młodzież musi zmieniać obuwie. U
nas wszyscy noszą pantofle.
,__ Może u was są bogatsze dzieci, to im łatwiej
— mówi Florek.
.__ Wcale nie bogatsze. I noszenie pantofli właśnie
obuwie oszczędza. Tylko teraz, ten pierwszy raz, jest trudno, bo.rodzice i
tak mieli dużo wydatków. Nie ma co — pantofle musicie zrobić sami.
— Jak to sami? Zupełnie sami? — pytały zaskoczone dzieci.
— Niezupełnie, ja wam pomogę.
— No, jeżeli ty pomożesz... — odetchnęły dzieci.
— Słuchajcie — robota musi iść sprawnie, bo ja mam niewiele czasu, a i
wy musicie o lekcjach pomyśleć. Więc uwaga: za godzinę zejdziemy się
tu znowu. Każde z was przyniesie materiał na pantofle. Może to być kawał
koca, sukno ze starego płaszcza, kawałki z grubego palta.
— A ile tego, Aniela, ile?
— To już każdemu matka da, ile potrzeba. Warunek: materiał musi być
wyczyszczony i wyprasowany. Prócz tego: mocne nici, grubą igłę i trochę
kolorowej wełny, jeśli kto ma. Aha, i kawałek tektury, może być ze
starego pudełka, tak na dwie podeszwy. No więc: za godzinę tu, pod
kasztanem.
— A czy my potrafimy, Aniela? Przecież to trudna rzecz — powątpiewał
Wacek.
— Jak się chce, to się wszystko potrafi — powiedziała Aniela i poszła do
swojej pracy.
Dzieci rozbiegły się po mieszkaniach. Tylko Florek, idąc po schodach,
mruczał pod nosem:
83
— Szkoda roboty. A bo to długo pochodzi się паї tekturowych
podeszwach?
Ale przecież Florek był „nowy", nie znał jeszcze I Anieli- Nie minęła
godzina, a pod kasztanem zebrali I się: Hanka, Hela, Zosia, Julek, Olek,
Wacek i Florek. 1 Każdy uzbrojony w grubą igłę, nici i tekturę. Każdy I
miał kawał jakiegoś materiału.
Koło stołu kręcił się Antoś od dozorcy. On nie bę-dzie szył pantofli. Jego
ojciec dorabia szyciem bamboszy w domu, zrobi i jemu, i to jakie!
Przyszła Aniela. Przyniosła ostre nożyce, formy papierowe i centymetr.
Raz dwa wzięła każdemu miarę i wykroiła podwójne podeszwy. Potem
wierzchy —-v/ jednym kawałku każdy. Ułożyła to na stole. Wacek rad,
.że już zrozumiał, jak pójdzie ta szewska robota zawołał:
— Ej, jakie ja sobie pantofle wyszykuję!
— Gdyby każdy sobie szył, to trwałoby dłużej. Zrobimy inaczej.
Dziewczynki, zeszywajcie tylny; szew u wierzchów, o tak — pokazała
Aniela. — Chłopcy w każde dwie podeszwy włożą tekturę i wy-4 pikują
— o tak. Podeszwa musi być gruba i ciepła.
Wzięło się bractwo do roboty, której było niemało: czternaście podeszew i
czternaście wierzchów.
— Aniela, doskonale, żeś tak podzieliła pracę — mówił Florek pikując
trzecią podeszwę. — Już mi to zupełnie łatwo idzie.
Tego samego zdania byli inni. Aniela tymczasem poszła do ojca Antosia
Partyki i przyniosła kilka kopyt. Gotowe wierzchy nakładano
U
na kopyto, podkładano podeszwę i przyszywano gę- ] stym ściegiem
według wskazówek Anieli.
Jeszcze tylko dziewczynki obrzuciły brzegi wierzchów kolorową wełną i
poobcinano strzępy oraz wystającą tekturę.
Pantofle były gotowe.
— Anielu, Anielciu! — prosiły gorąco dziewczynki. — Niech tu przyjdą
mamy, zrobimy wystawę, j
Aniela zgodziła się.
Na podwórku słychać na wszystkie strony: „Mamo! Mamusiu! Tatku!
Tato! Chodźcie na wystawę pantofli pod kasztan".
Zeszli się pod kasztanem rodzice.
Na ławce, ledwo się mieszcząc, siedziała cała siódemka wyciągając przed
siebie nogi obute w pantofle własnej roboty.
— No! — kiwali dorośli głowami, podziwiając > pantofle, które
wyglądały wcale nieźle — może dlatego, że szaro się już robiło, a może
naprawdę robota się udała?
—- Ale nam będą jutro zazdrościć w szkole? — za- ł wołał Florek. —
Termin jest trzydniowy, a my już | pantofle mamy. To klasa!
— A po co mają zazdrościć? — powiedział Julek.
— Zaniesiemy formę do szkoły, powiemy im, jak to się robi. Niech i oni
się nie martwią.
— Słusznie, słusznie. Inni rodzice też się ucieszą,
— dorzucił ktoś ze" starszych.
—■ Julek, masz tu formę, nie zgub — powiedziała zadowolona Aniela. —
Wiesz, z ciebie będzie dobry zetempowiec.
26
Julek zaczerwienił się z radości. Przecież Aniela to przewodnicząca
szkolnego koła ZMP. Wie, co mówi.
5. „UMYWACZEM" NIE BĘDĘ
piórek szybko z „nowego" stawał się starym uczniem. Już go wszyscy
dobrze znali. Już i on czuł się w klasie jak u siebie. Siedział w tym samym
rzędzie, co i Wacek, o jedną ławkę bliżej. Jago towarzyszem przy stoliku
był Bronek. A w środkowym rzędzie przed nimi siedziała Hanka.
Florek chwalił sobie taki zbieg okoliczności. Na Hankę liczył w razie
potknięć w matematyce. Wacek, jak się okazało, nie obawiał się
najśmielszych podróży po wszelkiego rodzaju mapach. A Bronek? Co do
Bronka, Florek nie był jeszcze zupełnie zorientowany, ale na wszelki
wypadek zawarł z nim „sztamę", co oczywiście zobowiązywało obydwie
strony.
Z początku Florek próbował imponować kolegom opowiadaniem o
„tamtej" szkole, o „tamtych" kolegach ze śródmieścia, o „tamtych"
nauczycielach. Młodzież słuchała go z zainteresowaniem, nie
podejrzewając nawet, że Florek mocno przesadza. Przekonano się jednak
szybko, że Florek dużo mniej umie. Raz i drugi „nowy" wpadł przy
odpowiedziach. Zadania w ławce nie rozwiązał. Wywołany do mapy,
długo i bezskutecznie szukał Grecji w Afryce, bo mu Wacek zdążył
szepnąć: „różowa", a właśnie w Afryce tego koloru było najwięcej.
27
Świetność „najlepszej" rzekomo szkoły, do której chodził Florek w
ubiegłym roku — zbladła. Bartek powiedział wprost:
— To ci ważna szkoła! Przecież ty nic nie umiesz. Widocznie tam
uczniów z klasy do klasy kominem przeciągali. I jeszcze pewnie same
piątki masz na cenzurze.
Nie. Tego Florek nie mógł powiedzieć. W imię obrony honoru „starej"
szkoły przyznał, że „z góry na dół" ma same trójki, że nie był bynajmniej
dobrym uczniem, że lubił wagary...
Przeżył wtedy jeszcze nawrót zainteresowania dla swej osoby: „Patrzcie,
on chodził na wagary!" Ale trwało to bardzo krótko.
W V A, czyli wśród „aciaków", było sporo harcerzy. Harcerzem był Olek,
Bartek, od niedawna Bronek, a Julek pełnił nawet obowiązki ogniwowego.
Hanka i Hela też były w ogniwie harcerskim. Wacek do organizacji nie
należał. Matka nie zgadzała się, chociaż Wacek nad tym bardzo bolał.
— Głupi jesteś, Wacek — powiedział mu kiedyś Florek. — Czego się
napierasz? Ja też nie jestem harcerzem — no i co? Swobodny jestem,
bracie, co chcę, to robię. Jak byłbym w harcerstwie, to wszystkiego nie
wolno. A tak, to wszędzie moje górą.
Tymczasem to „górą" wykazywało się tylko w kilku dwójach, jakie Florek
— nie przyzwyczajony dc systematycznego odrabiania lekcji, a liczący na
podpowiadanie kolegów — zdobył w krótkim czasie. Florek wściekły był
na Hankę, która chętnie pro
28
jonowała pomoc w odrabianiu lekcji, ale gotowych ■już zadań ze swego
zeszytu odpisywać nie dawała.
Wściekły był i na Bronka, który nie tylko że sam często nie umiał lekcji i
nie podpowiadał, ale jeszcze, powołując się na zawartą „sztamę", żądał
pomocy od Florka.
Jeden Wacek, jak mógł, ratował Florka, ale niestety niewiele, bo siedział z
nim Olek, prawy harcerz, który potrafił się nadmiarowi takiej „sztamy"
kategorycznie sprzeciwić.
— A tom wpadł — żalił się Wackowi Florek w powrotnej drodze do
domu. — Mówię ci, w tamtej szkole to mogłem do książki nawet nie
zajrzeć. Aby piśmienne jako tako mieć zrobione — to jużeś zawsze na
trójczynę wyciągnął. Ale tam, bracie, była organizacja... Palce lizać: tu
słówko, tam słówko i zawsze człowiek jakoś wypłynął.
— Tak, organizacja dużo znaczy — przytakiwał Wacek. — Musimy to
Julkowi wytłumaczyć. On jest swój chłopak, jak tylko zrozumie, to się
zgodzi. I czasu na co innego będziemy mieć więcej.
Ale Julek zrozumieć nie chciał. Jeszcze wywrócił wszystko do góry
nogami:
— Organizacja? Naturalnie że to najważniejsza rzecz. I właśnie
harcerstwo pomaga tak organizować robotę, żeby były coraz lepsze
wyniki. To chyba jest bardzo ważne, prawda? I ty, Florek, i Wacek
jesteście zdolni, nawet bardzo zdolni. Moglibyście być najlepszymi
uczniami, tylko wam się nie chce. Ja chętnie wam pomogę, chcecie?
29
Florek i Wacek bąknęli coś w odpowiedzi, ale kiedy I Julka odwołano,
spojrzeli na siebie porozumiewaw-1 czo: „A to dopiero!"
I znowu w powrotnej drodze ze szkoły Wacek! z Florkiem mają sobie
wiele do powiedzenia.
— Julkowi łatwo tak mówić. Jego ciągnie do, książki, sam mi to mówił.
A co ja mam zrobić, jaki mnie ciągnie do piłki, do parku albo do kina?
Jakby mnie tak ciągnęło, jak jego, to też byłbym przodownikiem w nauce
jak on — żalił się Wacek.
— No, właśnie. A wiesz, Wacek, swoją drogą, to! przyjemnie byłoby
zostać przodownikiem. Mama ucieszyłaby się, o! Bo, wiesz, moja mama
już kilka razy była przodownicą. Nawet fotografia mamy była w gazecie
w zeszłym roku. Nie wierzysz? Pokażę ci. No i raptem ja przychodzę do
domu i mówię: „Mamo,
ja też".
— Nie tak ,,raptem" — oblewał Florka zimną wodą Wacek. — Nie, nie.
Uczyć się trzeba jak złotoj i „umywaczem" nie wolno być, broń Boże.
— Co to znaczy „umywacz"'?
— Nie wiesz? „Umywacz" od każdej dodatkowej1 roboty „umywa ręce".
To taki, co zawsze „nie może",! „nie ma czasu", „mama mu nie kazała".
W tym roku jakoś u nas „umywaczy" nie ma. Ale w zeszłym roku! Oho!
Było kilku!
— I co? Wyrzucili ich ze szkoły?
— E, nie. Tłumaczyliśmy im na różne sposoby, łopatą do głowy
kładliśmy, aż przerobiliśmy.
— No, to dobrze... Wiesz, Wacek, z tą nauką te
80
ieszcze zobaczę, ale „umywaczem" nie będę. Co to __ to nie.
__. Pewnie. Ja też.
6. FLOREK JEST ZDOLNY
Gdyby Florkowi ktoś powiedział, że jest zupełnie zwykłym chłopcem —
takim jakich rośnie tysiące w Polsce — Florek nigdy by w to nie uwierzył.
Po pierwsze: mama-murarz, po drugie: miał zdolności w różnych
kierunkach, jak to się zaraz okaże, po trzecie: plany na przyszłość, ale to
okaże się później.
W „tamtej" szkole Florek był z tych wszystkich powodów podziwiany
przez kolegów, a tu niczym jakoś chłopcom, na których mu najwięcej
zależało, nie mógł zaimponować. Nawet chodzenie na rękach zawiodło.
Julek (Florek nigdy by go o to nie podejrzewał) — Julek chodził lepiej.
Ale Florek nie rezygnował. „Poczekajcie — mówił do siebie —
zobaczycie".
Wrzesień przewrócił się już na drugi bok, jak określał Wacek,, a w szkole
głównym ośrodkiem zainteresowania była odbudowa Warszawy. Siódma
klasa była na wycieczce w Warszawie. Opowiadano sobie o tym długo. Ze
zrobionych szkolnym aparatem zdjęć powstał ciekawy album. Prawie
wszystkie klasy, nawet mikrusy z drugiej, brały czynny udział w
rozprzedaży nalepek. Wszyscy pomagali Warszawie.
Szkoła podstawowa z Jankowie, a ściśle, mówiąc
81
jej siódma klasa, zaprosiła starsze klasy karolewskiej szkoły na najbliższą
niedzielę. Zaproszenie odczytał kierownik na apelu:
„Prosimy Was, abyście przyjechali z jakimś ładnym programem, bo my
urządzamy w niedzielę poranek artystyczny, z którego cały dochód
oddajemy na odbudowę Warszawy. Część programu już mamy, ale
liczymy na Waszą pomoc, bo Wy, z dużego miasta, to chyba nie byle co
umiecie". #
Dzieciom „z dużego miasta" bardzo podobało się zaufanie Jankowie do
ich nieprzeciętnych możliwość1' i kiedy pan kierownik zapytał: „Czy
starsze klasy chcą pomóc kolegom z Jankowie?" -— chór głosó zawołał:
— Tak! Chcemy! Pomożemy! Zdziwienie tylko wywołało to, że
wybierała się
i druga klasa. Nawet trochę trudno było wytłumaczyć dzieciom z drugiej,
że to nie do nich pismo. Janek Sobalak, z drugiej klasy, upierał się:
— W liście piszą: „zapraszamy starsze klasy'% a czy nasza klasa nie jest
starsza od pierwszej?
Dopiero decyzja kierownika, że pojadą tylko piąte, szóste i siódma klasa,
uspokoiła burzę.
Starsze klasy zdecydowały, że na występie dadzą kilka chóralnych pieśni,
trzy recytacje i wesoły, komiczny taniec, który, odtańczy V A. „Aciaki"
przy goto wy wały się do niego tak starannie, że aż znie cierpliwiony
Florek powiedział na jednej z prób:
— Czy to warto się tak męczyć dla jakiejś głuchej wsi? I tak się na tym
nie poznają.
Wyjazd do Jankowie zapowiadał się wspaniale
32
Szkolny Komitet Opiekuńczy dał wozy ciężarowe i w niedzielę młodzież
wyruszyła w drogę.
Na miejscu powitano ich z radością i zaraz zaproszono do zastawionych
pod drzewami stołów. Pogoda była piękna, słoneczna, powietrze
doskonałe, a mleko z razowcem, po wytrzęsieniu się na samochodach —
znakomite.
Florek, przygotowany na spotkanie z „ciemną masą", po prostu speszył
się, kiedy wsiowi koledzy, oprowadzając przybyszów po szkole, zadawali
mu związane z lekcjami pytania. Umieli dużo i — co tu ukrywać — lepiej
niż on.
Sala w porównaniu ze szkołą na Karolewie była niewielka, ale miała scenę
i fortepian. Rzędy krzeseł i ławek zapchane były publicznością: szpilki nie
było gdzie wsadzić. Nic dziwnego, barwne afisze, wywieszone na placu
przed szkołą i przed kościołem, zapowiadały artystyczne występy „gości z
Łodzi".
Każdy punkt programu witano entuzjastycznie. Wołano „bis!", „bis!",
klaskano bez końca, aż „goście" wyczerpali całkowicie swój repertuar i
znaleźli się w kłopocie, bo widownia nie chciała uwierzyć, że to już
koniec, i żądała „jeszcze, jeszcze". Sytuację uratował Florek.
— Proszę pana — szepnął do wychowawcy — ja powiem wiersz,
dobrze?
— Jaki? — zapytał również szeptem nauczyciel. ■— „A jak poszedł król
na wojnę".
— Dobrze. Pamiętam go doskonale. Jakbyś się zaciął — podpowiem.
Ale Florek nie zaciął się. I wiersz powiedział tak
^a Karolewskiej
Si
pięknie, że po ostatnich słowach sala siedziała kilka chwil jak oczarowana.
A potem zaczęto klaskać aż do spuchnięcia rąk.
]
Włodek Wziątek z siódmej podszedł do Florka i powiedział:
— Ależ z ciebie artysta. No, no! I inni.koledzy patrzyli na Florka z
podziwem: bez| próby, bez przygotowania, a jak on to powiedział.„j
Florek robił minę, że to niby „drobiazg po pro-1 stu, nie warto o tym
mówić", ale sam gotów by И uwierzyć, że jest genialnym artystą,
zapominając nie-; wdzięcznie o licznych i żmudnych próbach, odby-l tych
z poprzednią „panią od polskiego", która go ten go właśnie wiersza
nauczyła na zakończenie roku.
' Odjeżdżano z Jankowie wczesnym wieczorem. Po^' dziękowaniom nie
było końca, a samochody wyglądały jak bukiety, bo każdy wiózł do
miasta pęk ślicznych, kolorowych astrów.
-— Do widzenia! Do zobaczenia w przyszłą niedzielę! — żegnano się
wesoło. Bo w następną niedzielę szkoła w Łodzi zorganizuje podobną
uroczystość, a Jankowice przyślą zespół taneczny w łowickich strojach.
W poniedziałek na wszystkich przerwach, a nawet na godzinie
wychowawczej omawiano pobył w Jankowicach. Opowiadano wszystko
tym, którzj tam nie byli. Przypominano sobie:
— ...i dopiero, jak nasz Florek wyszedł...
-—' W tym miejscu: „A jak chłopu dół kopali" to mówię wam, tak mnie
coś za gardło ścisnęło...
— Ale ten Florek!
— Pokazał klasę...
.— No, teraz żadna uroczystość bez niego się nie obejdzie...
Florek, syty pochwał, chodził jak paw. Nareszcie
aciaki" widzą, kogo wśród siebie mają. Zdobył chyba teraz ich uznanie na
dłuższy czas.
Ale, niestety, podziw tłumu trwa krótko.
Na ostatniej przerwie zorganizowano krótkie zebranie związane z
niedzielną imprezą. Omówiono szybko program, dekorację sali i
podwieczorek dla gości. Przydzielono pracę poszczególnym zespołom. O
wyczynie Florkowym nie wspominał już nikt.
Florek na tym zebraniu i potem na lekcji siedział jakiś zgaszony i
przeżywał gorycz zapomnienia.
Po lekcjach wypłynęła jeszcze sprawa' przygotowania afisza, ładnego,
barwnego ogłoszenia, które zawiśnie na tablicy przed szkołą.
— Kto zrobi afisz? — pyta nauczyciel. — Niech się podejmie tej roboty
zespół, jeden nie da rady.
— Szkoda, że Julek chory — wtrąca ktoś z ostatniej ławki —■ on
zrobiłby to najładniej.
—• No, Julek, wiadomo — potakuje Wacek. Florek podnosi rękę i mówi:
— Ja zrobię afisz.
— Dobrze — mówi nauczyciel. — Weź sobie z naszej klasy ze dwie
dziewczynki do pomocy.
— Nie: ja to zrobię sam.
— Sam? Potrafisz? To trzeba i ładnie, i dokładnie zrobić — dziwi się
któraś z dziewcząt.
— W tamtej szkole to prawie wszystkie ogłoszenia
ja sam robiłem — kłamie jak z nut Florek. — Jużl wy się nie bójcie.
Zobaczycie.
I znowu przez parę chwil wiele par oczu patrzy! tylko na Florka z niemym
podziwem.
— Proszę pana -— mówi Włodek — niech oni robi afisz, to chłopak
zdolny. Czasu jest .dosyć. Tylkoj Florek: afisz w piątek rano musi być u
mnie. Tal na „żelazo mur, beton", wiesz?
— Nie bój się. Afisz będzie na piątek rano u ciebie. Po południu Wacek
przychodzi do Florka pc
książkę rachunkową. Florek też jeszcze lekcji ni« odrobił. Siadają do
zadań wspólnie. W pewnej chwil Wacek rzuca pytanie:
— A ten afisz to jak zrobisz?
— A bp ja wiem — rzuca beztrosko Florek. Niech się mama martwi...
— Jak to? — Wackowi oczy robią się okrągłe ze
zdumienia.
Florek, zmieszany, czuje, że się zdradził.
— Wacek, powiem ci prawdę, ale pamiętaj: tylkę tobie to mówię. Mnie
ten afisz zrobi mama...
—■ Tak?... A mówiłeś, że sam zrobisz, że w tamtej
szkole...
— Ojej, nie bądź nudny jak flaki z olejem. Cc mówiłem, to mówiłem.
Powiedziałem, że afisz będzit na piątek rano — i będzie.
— A twoja mama potrafi?
— Phi! Żebyś wiedział, jak moja mama rysuje! W tamtej szkole to raz
wziąłem pierwszą nagroda za gazetkę, bo mi mama zrobiła.
-— I mama wiedziała o tym?
__E, frajer jesteś! Jakby wiedziała, to by mi tafcie mycie głowy sprawiła,
że proszę siadać... Mama gię strasznie gniewa, jak ja „bujam"... Wiesz,
moja mania to też się ciągle uczy. Nie myśl, że to tak łatwo fcyć majstrem
murarskim. A do tego mama chce jeszcze takie kursy skończyć, żeby mieć
dyplom arche... sreha...
— Archanioła — dokończył poważnie Wacek, ale nie wytrzymał i
parsknął śmiechem.
— Nie archanioła, tylko architekta — obraził się Florek. — Można się
przecież omylić, nie? A ty pewnie myślisz, że ja zawsze bujam?
— Bo ja wiem?... Julek mówi, że jak kto kłamie, to już mu. trudno
wierzyć w każdej rzeczy.
— „Julek, Julek" — przedrzeźniał Florek. ■-— Daj mi spokój z tym
Julkiem. Ja bujam tylko wtedy, kiedy potrzeba. Przecież o tym afiszu
powiedziałem ci prawdę. No, może nie?
— Tak, ale na Julka nie gadaj. On jest dobry ko-, lega. Zobaczysz.
Przekonasz się o tym nieraz. On jest prawdziwy harcerz. - *
. — No, właśnie. Prawdziwy harcerz: uczy się na piątki, nie kłamie, nie
bije... Co jeszcze?... -
— Mnie mama też nie pozwala: ubranie się tylko niszczy. Raz to mi
guziki z marynarki „z mięsem" powyrywali...
— Bo wszystko trzeba umieć: jak jest większa „draka", to marynarkę
najlepiej zdejmować. Ale to nie zawsze potrzebne. Najlepiej to: od
prawego v/ ucho i gotowe.
— A jak on ciebie też w ucho? — pyta Wacek.
Se
S?
— To trzeba kucnąć, tylko żeby się przeciwnik nie spostrzegł. On się
zamachnie i z impetu przewróci, a ty wtedy na niego okrakiem i wołasz:
„Podda-I
waj się!"
Wacek patrzył na Florka z niekłamanym podzi-l wem. Zadowolony z tak
wdzięcznego słuchacza Flo-J
rek ciągnął:
— A najlepiej na silnych nie narywać się. Po co?J
Za to z malcami możesz na „pewniaka".
— No i co za przyjemność z malcami? Beczą zarazi
i tyle.
— A niech beczą, ale niech się boją, niech z dro-l
gi ustępują. Dziś, kiedy wychodziłem ze szkoły, pcha się jakiś malec
przede mną w drzwi. „Odsuń się'| — mówię, a on nic. Dałem mu w ucho,
aż się nogal mi nakrył. Nie bój się: będzie na drugi raz słuchać!
— Hm — zastanawia się Wacek. — Julek nigdjl ich nie bije, a patrzą w
niego jak w obrazek.
— No, właśnie. Cały ten twój Julek jak z obrazki wycięty: wzorek. Ale
jeszcze on się na mnie narwie.»
— Czego ty chcesz od Julka? Przecież on dla ciel bie jak najżyczliwszy.
— A -ja łaski jego nie potrzebuję. Obejdzie sid Cała klasa tylko ciągle
„Julek1" i „Julek"! Co wj w nim widzicie?...
Florka ogarnia złość. Zacina wąskie wargi i milknil na dłuższą chwilę.
Chłopcy kończą zadania i Florel zostaje sam. Nie nowina to dla niego.
Matka częste jest nieobecna w domu. Teraz też wyjechała na trzP dni.
Dlatego Florek jest taki, jaki jest: pozbawionj trochę nadzoru i zbyt
samodzielny.
88
Wacek u siebie w domu pakuje książki na dzień następny i myśli:
„Ale ten Florek zdolny! I deklamuje, i bić się potrafi! A gada!
Rzeczywiście, Hanka miała rację — jakby miał motor pod językiem".
W nocy Wacek krzyczy przez sen. Sni mu się Florek: siedzi na nim
okrakiem i woła: „Poddajesz się? No, gadaj, zaraz, poddajesz się?..."
7. JAK NIE POTRAFISZ...
piórkowa mama miała wrócić w środę. Florek liczył, że w środę
wieczorem mama „machnie" afisz, a on najwyżej w czwartek po południu
wykończy i, tak jak zapowiedział, w piątek rano zaniesie go do szkoły. W
środę Florek po powrocie ze szkoły mamy w domu nie zastał.
Przyzwyczajony do samodzielnego gospodarowania, usmażył sobie
jajecznicę, odgrzał wczorajszy makaron i ugotował kawy. Sprzątnął po
obiedzie i ciągle spoglądając na zegar usiadł do lekcji. Minęła jedna
godzina, minęła druga, a mamy nie widać i nie słychać.
„Może przyjedzie wieczorem? Szkoda, ze nie wypytałem dokładnie, kiedy
wróci" — myśli Florek.
Wziął książkę do czytania i usiadł w kącie starej, wygodnej kanapy.
Książka była ciekawa. Zaczytany * lorek zapomniał o całym świecie.
Dopiero głód kazał mu spojrzeć na zegar.
- O, rany! Już po dziewiątej! Mama chyba dziś nie przyjedzie.
39
Grzał kawę, jadł chleb ze smalcem, mył kubecz i chował wszystko do'
szafki, ale ciągle wracała nĄ trętna myśl: „Co będzie z afiszem?"
Może mama w nocy przyjedzie? A nawet jeże!
'jutro, to co to dla mamy znaczy. Patykiem litera
wyrysuje raz dwa, a u góry jakiś obrazek, moż
Wisłę? i f
Przed pójściem spać sprawdził jeszcze raz zamkni
cie drzwi i wtedy zauważył kartkę pocztową, którJ
wrzucona przez szparę do listów, wsunęła się pod słał
miankę tak, ża jej nie spostrzegł wchodząc do mięsa
kania. To mama pisała: „Kurs się przedłużył, wre
cę na niedzielę. Pilnuj domu i ucz się. Całuję Ся
mccno". I
.— Masz, babo, placek! — powiedział głośno FM
rek i z ciężkim sercem poszedł spać. Na drugi dzid
zwierzył się Wackowi:
— No i co tu robić? Poradź, bo ja zupełnie głów, tracę.
*
— A sam nie narysujesz? ^И^^^
— Mowy nie ma. Ja nie mam żadnych zdolnośl do rysunków. Podobno w
ojca się wrodziłem. Ojcia śpiewał — ja też mam niezły głos, ale do
rysunkó|
— zero.
— No i po co się pchałeś do tej roboty? — martwi
się Wacek, bo mu było żal zgryzionego kolegi.
— Sam jestem wściekły na siebie, co za licho mnf podkusiło.
f
— Nie ma co, tylko pójdziemy po południu do Ju] ka. Julek rysuje bardzo
ładnie. On już po gryp]
-40
wstaje. Jego mama mówiła, że on jutro do szkoTy przyjdzie.
__ Ale jak mu to powiedzieć?
__- Słuchaj, Florek, jeżeli chcesz z Julkiem sztamę trzymać, to kręceniem
daleko nie zajedziesz. Mów prawdę i już,
.— A pójdziesz ze mną?
.— Dobrze. Chodźmy zaraz po obiedzie.
Julek bardzo ucieszył się przyjściem Florka. Wacek i tak do niego co
dzień wpadał i mówił o wszystkim, co się w szkole dzieje. Ale, po
pierwsze, mówił przez drzwi, bo pani Kowalewska, nauczycielka, nie
wpuszczała kolegów do pokoju syna w obawie, aby chłopcy nie zarazili
się grypą, a po drugie, Julek bardzo chciał powiększyć zastęp harcerski
swej klasy i korzystał z każdej okazji, aby się przyjrzeć nowemu koledze,
czy się nadaje, czy go wciągnąć do harcerskiej gromady?
Florek, wbrew zwyczajowi, mówił tym razem niewiele. Trzeba przyznać,
że sytuacja dla niego była nieprzyjemna. Sprawę krótko i węzłowato
wyłusz-czył Wacek i zakończył:
— Musimy jakoś pomóc.
— Naturalnie. Pomożemy Florkowi.
— Widzisz, Julek — tłumaczył się Florek__tak
jakoś głupio się wyrwałem...
— Do każdej pracy najlepiej brać się zespołem. Żeby afisz robiła chociaż
trójka, to by robota szła a teraz trzeba się spieszyć na łeb, na szyję.
— Ale pójdzie, bo jest nas trzech — powiedział Wacek.
41
Florek skoczył do swego mieszkania po przygotowany karton i farby.
Pomysł podsunęła pani Kowalewska. Wyszukano kilka dużych ilustracji, z
tygodnika „Stolica" i naklejono pod barwnym napisem „Warszawa
wczoraj, dziś i jutro". Potem patykiem, którym Julek bardzo zręcznie
władał, nakreślono i umieszczono datę, miejsce imprezy i cenę biletów
wstępu.
Całość wypadła bardzo ładnie i Florek naprawdę szczerze dziękował
Julkowi. Afisz został u Julka, bo musiał dobrze zaschnąć.
Na schodach Florek powiedział do Wacka:
— Masz rację. Julek jest fajny chłop, tylko...
— No co?
— Ciebie jestem pewny, ale jak myślisz? Czy Julek nie wyśmieje mnie
jutro w klasie, czy nie powie, że to nie ja robiłem afisz?
Wacek przystanął i przyjrzał się Florkowi, jakby go pierwszy raz widział..
— Jak to?
/ •— No, przecież podjąłem się zrobić afisz sam... i nie chciałbym...
— E, Florek! — oburzył się Wacek. — Co zanadto, to za dużo. Robotę
zrobiliśmy we trzech, a ty po-i wiesz, że to tylko ty?
— Wacek, nie złość się, bo ja też teraz nic nie rozumiem: po co mówiłeś,
że po koleżeńsku, że Julek dobry kolega?
— Ach, ty ofiaro! To nie po koleżeńsku ci pomogliśmy? To ja biologii
nie mam na jutro narysowanej
4$
przez twój afisz, to nie po koleżeńsku? Mogliśmy ci powiedzieć: „Jak nie
potrafisz, to nie pcnaj się na afisz". I co? Jakbyś jutro stanął przed
Włodkiem, blagierska duszo?
— No, no, tylko nie blagierska! Blagierem nie jestem i nie będę —
zaperzył się Florek.
— Nie, skąd znowu — drwił Wacek • - ty blagą się brzydzisz, ty nie
skłamałbyś za nic na świecie. Ty i blagier? Też coś...
Niespodziewanie Florek wybuchnął śmiechem.
— Wacek, poddaję się. Tak jest: lubię blagować. Nie: lubiłem blagować.
W tamtej paczce, kto lepiej blagował, ten się lepiej miał. Mówię ci:
Waldek każdego wystrychnął na dudka. Zakładaliśmy się nieraz, zawsze
wygrał.
Widocznie za krótko u niego praktykowałeś Jak dla nas, *o za mało
umiesz. Jutro nie wyłgałbyś się.
— Wacuś, jeszcze raz powtarzam: poddaję się, tu jakoś mi nie idzie.
— Nie blaguj, to ci będzie szło. U nas chłopak* błagi nie lubią.
— Widzę to. Może się nauczę... ale to trudno.
— A czy ja mówię, że nie trudno? Ja też zbujam coś od czasu do czasu.
— A widzisz?
— Ale Julek nie kłamie. Nigdy.
— Cv już znowu „Julek"! Serwus, do jutra! —• Serwus!
Us
8. KŁOPOTÓW FLORKA CIĄG DALSZY
Sprawa z afiszem poszła gładko. Wacek kilka razy w ciągu dnia myślami
do niej powracał: niby Florek prawdę powiedział, a jednak wyłgał się.
Więc jak jest właściwie? Bo Florek z Wackiem poszedł do Włodka, oddał
afisz i powiedział:
__ Słowa dotrzymałem. Afisz na termin jest. Tylko
robiłem g° me sam> ale z Julkiem Kowalewskim i Wackiem Szczerbą.
Włodek rzucił okiem na afisz i powiedziawszy: Bardzo dobrze", wrócił do
jakiegoś obliczania. Co prawda, Florek potem, kiedy w czasie pauzy
podziwiano afisz i ktoś krzyknął: „To robił Kalina z V A!"| — sprostował:
__ Nie sam. Z Julkiem i Wackiem.
I zaraz obejrzał się za Wackiem, a oczy mówiły wyraźnie: „Chodząca
rzetelność ze mnie, widzisz?"
Jednak tego dnia nie sądzone było Florkowi wyjść ze szkoły z
podniesionym zwycięsko czołem.
Przed końcem ostatniej lekcji wszedł do klasy wychowawca V В i
zamieniwszy po cichu z nauczycie-lem kilka słów, zwrócił się do
wszystkich:
__ Chłopcy, przed chwilą był u mnie ojciec ucznia
z drugiej klasy, Władzia Woźniaka. Chłopiec leżyj chory. Ktoś go w
szkole uderzył w głowę. Nazwiska nie zna, tylko twierdzi, że to uczeń
piątej klasy. Moi chłopcy nie wiedzą o niczym. Może to któryś z was?
Florek po prostu zdrętwiał. Chłopcy oglądali się po klasie: który to z nich
mógłby zrobić? Nikt nie przyznawał się. Nie... to na pewno nie z ich
klasy.
U
Wstał Julek.
— Proszę pana, to na pewno nikt z naszych chłopców. Myśmy tyle razy
już o tym mówili, że bić młodszych — wstyd, że tylko tchórze biją
malców.
— Pewnie że tylko tchórze. Najlepszy dowód, że ten, kto to zrobił, nie
chce się przyznać. Sami widzicie.
— A może ten mały buja?! — zawołał ktoś z klasy. Ojciec mówi, że ucho
spuchnięte i krew szła.
Przecież tak dostać w głowę czymś twardym...
Florek już chciał krzyknąć: „Ręką dostał, tylko ręką", ale w porę
zrozumiał, że zdradziłby się od razu.
Przypomniało Au się, że i Wacek wie. Przecież mu o tym opowiadał. „A
jak" on mnie »wysypie«?" — pomyślał Florek i znowu poczuł mrówki na
grzbiecie. _ Wacek nie wysypał, tylko po wyjściu ze szkoły, kiedy zostali
sami, powiedział:
— Ale ci było gorąco!
A to pech! Tyle razy biłem się i krew najwyżej z nosa szła, ale żeby
uchem? Pierwsze słyszę...
Musiałeś go porządnie kropnąć i do tego czymś twardym. /
Florek aż przystanął.
— To już łgarstwo — jak matkę kocham! Ręką go palnąłem: o, tak! — i
Florek pokazał ściśniętą Piesc. Wacek dotknął twardej pięści Florka i
roześmiał się.
~y A to rzeczywiście nieporozumienie: piąstka można powiedzieć,
puchowa.
— Puchowa, nie puchowa, ale ręka. A coś twar-dego to kamień albo
drzewo.
U
— Mówiłem, że z mikrusami nie warto. Beczą,] chorują i jeszcze
tchórzem zostałeś.
— Jak to „tchórzem"?
— No co, nie słyszałeś?
— Słyszałem, ale to przecież nieprawda! — krzyczał dotknięty do
żywego Florek. — Mogę cię tu za-j raz przekonać. No? Chcesz się bić?
Gadaj, chcesz sie^ bić? — Florek gotów był cisnąć teczkę i zdjąć według
stosowanych przez siebie prawideł marynarkę.
— — Nie chcę, po co mi to? — Wacek nie dał się wyprowadzić z
równowagi. — Do bicia to się spieszy sz| ale jak jesteś taki odważny, to
czemu nie przyznałeś! się w klasie? No, powiedz? Florek spuścił z tonu.
— Zdaje ci się, że to łatwo. Cała klasa, dwóch пая uczycieli i jeszcze
Julek mówi: „Tchórze tylko bija
malców".
— A w waszej szkole bili malców?
— 1-і... malców, nie-malców. Nasza paczka nia przepuszczała żadnej
okazji. ■
— Co szkoła, to obyczaj. U nas tego nie lubią.
— I Julek nie bije się nigdy?
— Z malcami —"nigdy. Ze starszymi — jak cza sem „musowo" — nie
odmawia. Ale jeszcze u na nie było wypadku, żebyśmy kogoś tak stłukli.
— „Stłukli, stłukli" — przedrzeźniał Florek. — Ruszyłem go tylko.
I
— Aż spuchł...
— A czy ja chciałem, żeby spuchł? Jak matkę к cham, żebym wiedział, że
to się tak skończy...
4<?
Bal Żeby ciocia miała wąsy, to by był wuja-szek... Jak mikrus wróci, to
cię pozna.
Z, °' ГаПу! ~ jękna-ł Florek- - Nie, chyba nie pozna, ja go też widziałem
pierwszy raz. A to wpT jfleml Juz nie będę z mikrusami ;aczynać Ni^f
Masz rację. №ech mn.e № n.e g У-
wet palcem me tknę żadnego malca. Przysięgam ci
wrestfLf ikilkanrie kroków w Ł*'*
-Ж^ * P°wiedz^ tragicznie: przyjąć J PÓJd2le't0 d° harcer^ mo^
™ie
WaTek C0? NamyŚliłeś si^! - -wołał ucieszony
u^fLtc^T^^ mam: po pierwsze'
tak- UChCą' P° dra^e, bic się przestanę, no, bo
__ Z g P ' P° trZecie' PaPierosów tu nie palę. »tu ? To tam paliłeś?
^ £ZJŚ. WfЄк тЫ ZaWSZe PełM Piei iJ ęSt°Wał- Prawd? Powiedziawszy
to lecząku t ШЄ Palą' b° t0 StraS2ne świństw°- Na Po-
% "UleTkb ^а-Га2У ******* beZpłataie Ć° ^ . Afc jakbym me palił, to
by się ze mnie śmieli.
* rnntll^J^0rek! A *«** ^-eli, co Rygi?" Tfu Ут Ja mUSiał
przez k°S°ś »do
Peb4rTybit7 Zt°nU F1°rka Wynikał0' źe ^ ™-*> ładu» w£ 7-^Є82' ^ tU
ПІЄ m°gę jak0Ś do^ №Д^ 2Г0Ые't0 ПІЄ «* W ^
47
— Wolałbyś tam?
__ Bo ja wiem? Tu mi się podoba, ale tam miałend
takich — tu Florek zgiął łokieć — kolegów.
__Phi! Takich kolegów, jak chcesz, znajdziesz
i u nas. I u nas dobierze się „paczka". Nawet papiej rosami "poczęstują.
Mogę ci pokazać: na przykład „Gruby Jasio"' — wyliczał dotknięty
Wacek.
— Idź do licha z taką ofiarą.
__ Florek, ty sam nie wiesz, czego chcesz! Mówię]
o Jasiu — to „ofiara", mówię o Julku — to znóv| „wzorek".
— Bo Julek mnie złości, że taki ważny.
__ Wcale nie ważny. Nic w nim ważnego nie mś
Zdaje ci się.
__ A tobie się też zdaje, żeś ode mnie mądrzejsze
— A tobie na odwrót? — z udaną powagą zapjl tał Wacek.
Chłopcy spojrzeli na siebie i parsknęli śmiecheni
Wchodzili na własne podwórko. Miło było teraj spojrzeć na nie z bramy.
Kasztan sypał liśćmi, al| stał jeszcze w pełnej jesiennej krasie.
__ Patrz, Florek, można by na kasztanie zawiesił
karmnik dla ptaków na zimę. Mam deski...
__ A ja mam w „Płomyku" model. Jak chcesi
zrobimy razem. Przyjdź po południu do mnie.
— Na jutro jest dużo lekcji. . • •— To co? Damy radę,, nie bój się.
Lekcje nie z^ jąc. Przyjdziesz?
9. WSPÓLNA TAJEMNICA
Po południu Wacek wybiera się do Florka, wynajduje deseczki, ogląda je.
Doskonały materiał: suche, gładziutkie, równe — żeby tylko model był
dobry.
_ A co — zagląda do pokoju mama — do lekcji się nie zabierasz?
- Mamusiu - kłamie Wacek - ja pójdę lekcje odrabiać do Florka, mamy
takie trudne zadanie na jutro. On mi pomoże.
- Tylko nie próbujcie bąków zbijać, bo zobaczysz, z ojcem zartow nie ma
- przypomina groźnie mama.
, Wacek pakuje szybko deski do teczki, na wierzch kładzie kilka
książek i wychodzi wzdychając: ; — Tak, prawdę mówiliśmy z
Florkiem. Bez bujania - trudno. Ale czy to można mamie powiedzieć
r?aków"?Sn ТТ?Ї »В^2ІетУ robić karmnik dla ptaków ? Ile to byłoby
krzyku!
Wacek wbiega na drugie piętro do Florka. Florek pokazuje rysunek
karmnika. Wackowi model podoba się, owszem, zgrabny, a przede
wszystkim prak-Smokń Z ІЄШ: resZtki ptasieg° Pożywienia nie
Chłopcy rozkładają robotę pod oknem na dużym ^ole na którym Florek
już przygotował mniejszy * większy młotek, hebel, piłkę do drzewa,
pudełko z gwoździami i małe obcążki.
Wacek z zazdrością przygląda się narzędziom.
— Ty masz dobrze, Florku — westchnął. — Nikt I nie broni majstrować,
możesz brać narzędzia...
Na Ka
rolewskiej
І9
— Dlaczego miałbym nie móc? — zdziwił się Florek. — Przecież to
wszystko moje
— Twoje? — zdziwił się z kolei Wacek. — Twoje własne?
___________________
— Najwłaśniejsze. Hebel dostałem w tamtej szkole w konkursie za
majsterkowanie, młotek, ten mniej-szy, kupiłem sobie sam, piłkę dostałem
na imieniny! od mamy, tylko ten duży młotek jest mamin, ale mJ go
mama pozwala brać.
— A moja mama to zaraz krzyczy.
— Moja o to nie krzyczy — jeszcze jest zadowo lońa. Patrz, tę półeczkę
na książki zrobiłem sam. T mam przegródkę na zeszyty, a tu na atrament i
różn drobiazgi. Mama lubi, żebym miał wszystko w p
rządku.
— Tak — zgodził się z całym zrozumieniem Wa cek# — Wszystkie
mamy to lubią. Powiem ci nawet; że ja też lubię porządek, czystość,
wszystko na swo^ im miejscu... tylko sprzątać nie lubię. To taka babsk;
robota...
— Ja też tak mówiłem kiedyś mamie, to mnie wy śmiała, że ja tak myślę,
jak za króla Ćwieczka.
— Jak to?
— Moja mama przecież jest majstrem murarskimi i to nie byle jakim.
Niech się niejeden mężczyzn^ schowa — mówię ci...
— I mężczyźni słuchają twojej mamy?
— Jeszcze jak! Najpierw to kpili sobie i myślel że mama roboty nie zna.
Dopiero jak zorganizował współzawodnictwo i jak mamy zespół wziął
pierwszj
zwyczajny majster i aż
mi opowiada, że się do Innych przechwalają. „Nasz majster" mówią i
pokazują mamy fotografię w „Przekroju".
Wacek słuchał Florka z zazdrością.
— No, no — dziwił się__
w „Przekroju"? ^И~____________________
- Zwyczajny? - zaperzył się Florek i spojrzał na Wacka z góry. - Wcale
nie zwyczajny, moja mama ciągle się uczy i kto wie, może jeszcze prędzej
zostanie sławnym człowiekiem niż ja!
naTlorka^7"' ~ Zadął Slę WaCek * PytająC0 SP°^zał Florek zmieszał się.
- Wygadałem się, trudno. Ale, Wacek, żeby, iał: to taipmnipa т-, «~..„.і
__
rs wie-
dział: to tajemnica. Ja nawet mamie nie mówiłem I proszę cie, nie mów o
tym nikomu... Bo stłukłbym cię na kwaśne jabłko. Pamiętaj!'
— Nie potrzebujesz się bać, Florek. Czy to ia nie rozumiem, co to jest
sekret? I to taki ważny sekret-trzekonasz się. Zresztą... - Wacek zastanowił
się przez chwils-- ]a też mam swoją tajemnicę. Mówię
en ° ; 76St akUrat t3ka S3ma' Jak twoja: i ja encę zostać sławnym!
:r- Tak? — Florek ucieszył się szczerze. — A czv Juz myślałeś, kim
chciałbyś zostać?
Trochę myślałem. Na przykład tak: skończę
dar» : m?Ską * Z°Stanę sławnym kapitanem. Wsia-am na okręt, jadę
daleko i odkrywa
r, ________1 . 1 _____
szkołę
ПЯП1Т , . V - "-•-------------././am zupełnie nie
kraS T^?elag- UC2ę tU.bylcÓW> co t0 Jest demo
współzawodnictwo i jak mamy zespół wziął pierwsze Gracja, i wyrzucam
wyzyskiwaczy Potem h d ' miejsce, to oczy otworzyli. A teraz to mama
nierejnie: pomagam zbudować piękną stolicę, która zasfynie
nauką i sztuką, i wracam do rodziców, żeby być podporą ich starości. Bo,
rozumiesz, zanim ja to wszystko źrebię, to i mama, i tatuś już będą starzy.
— A dlaczego myślisz, że tam na tych nie odkry-tych dotąd wyspach są
wyzyskiwacze? Może tam jest jeszcze wspólnota pierwotna?
— Może i tak. No, to wtedy mają szczęście, że ja ich odkrywam, bo w
przyśpieszonym tempie przeskoczą od razu trzy ustroje.
— A gdzie tu sława?
— Jak to? Nie rozumiesz? W każdym atlasie na jakimś miejscu, gdzie
teraz jest tylko niebieska woda.j będą wyspy. Jakie? Archipelag Polonity
Szczerba-nity, a stolica nazywać się będzie Wacławaneja... Rozumiesz to,
bracie? W każdym atlasie!
— Ho! Ho! — Florek patrzył z podziwem na kolegę.
— Ale nic z tego — radość Wacka opadła. — Rozmawiałem z naszym
geografem. Nie tylko wszystkie archipelagi, ale nawet najdrobniejsza
wyspa — wszystko, wszystko — mówił rozgoryczony — wszystko już
odkryli. Geograf mówił, że jeszcze są pewnej możliwości w stratosferze
— nie, jeszcze dalej, tylkol zapomniałem, jak to się nazywa... że
można by] odkryć jeszcze jakąś nową planetę, ale nie, to niej dla mnie. s
— Dlaczego?
— Ja to, musiałbym odkryć coś tak — Wacek w braku odpowiednich
słów wyciągnął przed siebie rękę i ścisnął rozwartą garść. Tłumaczyło to
obrazo-j wo, że Wackowi odpowiadałoby jedynie takie odkryj
52
cie, które dałoby się wziąć w garść, obei,> , prawić.
jrzec i po-
rek
- A ja to znów myślę inaczej — zwieraj g. f1q_ k. — Żeby na przykład
być wielkim móWc _
mawiać do ludzi, pisać, porywać do jakichś wielkich rzeczy... Ale jak do
tego dojść, od czego zaCz c?
— Wacek! Wacek! — rozległo się woła^jg i rytarzu. Wacek porwał
się spłoszony.
— Ojej, mama mnie woła, zaraz będzie sję py_ tać o lekcje. Żeby tylko tu
nie zajrzała.
Na korytarzu słychać było zbliżające się kroki FI rek zręcznym
pociągnięciem ręki zgarnął robotę na jedną stronę stołu i na oczyszczonym
miejsCu l, , wicznie rozłożył parę książek.
Do drzwi ktoś zastukał. Florek poszedł 0f-w
— Jest tu mój Wacek? — pytała pani S2CZerbina — No, jak tam lekcje
na jutro? Pewnie wcale 0 u з • kach nie myślicie? — obrzuciła
podejrzliwej •_ rżeniem stół i chłopców.
— Mamusia to zawsze... — bąkał 2mieszan chłopiec.
— Proszę pani, wszystkie ustne już odrobiliśmy jak złoto — łgał na
poczekaniu Florek. — Teraz . chę odpoczywamy. Pokazywałem Wackowi
karmnik dla ptaków. Zawiesimy go na kasztanie. 2araz . weźmiemy za
piśmienne, ale to fraszka, na jutro
ło piśmiennych, prawie same ustne.
— No, to się śpieszcie, bo niedługo już kolacia A po kolacji nie dani
Wackowi markować. ftano ' budzić go nie można.
88
Drzwi zamknęły się za niespodziewanym gościem i słychać było
oddalające się kroki. Florek odetchnął z ulgą.
— No, udało się! Bałem się trochę, żeby twoja mama bliżej nie podeszła,
bo tu historia rozłożona, a na jutro w planie wcale historii nie ma.
— E, moja mama tego nigdy nie sprawdza. Ale ty umiesz bujać! —
Wacek z podziwem przyglądał się koledze.
— Musiałem się nauczyć — rzucił Florek. — Mo^ ja mama to i do planu,
i do książek zajrzy. Ma: wielkie trudności. Kilka razy złapała mnie na
kłam stwie. Uu... — Florek skrzywił się, jakby coś gorz kiego przełknął
— nieprzyjemnie było. Obieca lem, że już nie będę. Ale na pewno nie
dotrzymam Sam rozumiesz, czy to można mamie mówić zawsz< prawdę?
— Rozumiem — westchnął Wacek. — No, niech bym teraz powiedział
swojej mamie, żeśmy lekcj wcale nie robili. O, rany! Co by to było!
— No, widzisz...
— Ale, Florek — zaniepokoił się Wacek — co bę dzie z lekcjami?
— Wielkie rzeczy! Dziura w niebie się nie zrobi Geografii się nie boisz,
ja też. Pamiętam, co nauczy-ciel mówił. Zadanie „odwalimy" od kogoś
rano.
— A wiersz?
— Wiersza można się nauczyć na przerwie, nie bó; się, damy radę.
Pokażę ci jutro, jak to się robi. Chodź zawiesimy karmnik.
54.
Т'Я*
'A
яШШ
Chłopcy zbiegli na podwórko. Florek po poręczy ławki wdrapał się
zręcznie na kasztan.
__ Nie przybijaj za wysoko, bo jak dostaniemy do karmnika zimą?
Przecież ławka będzie schowana do
piwnicy.
_ Co racja, to racja — i Florek zsunął się z powrotem, zadowolony, że
miał okazję popisać się przed Wackiem zręcznością.
Przybili na odpowiedniej .wysokości karmnik i podziwiali go przez chwilę
w towarzystwie Julka, który, zobaczywszy kolegów przez okno, zbiegł na
podwórko.
__ Zgrabny karmnik — pochwalił Julek — i kasztanowi z nim do twarzy.
Czyja to robota?
__ Razem z Wackiem zrobiliśmy go dzisiaj.
— Wszyscy będziemy pamiętać w zimie o ptakach. Zorganizujemy to.
— Dobra jest, Julek! Wiadomo, ty zorganizować wszystko potrafisz
—.pochlebiał Julkowi Florek. J A zadania jutrzejsze już masz gotowe?
__ Jedno już, drugie zrobię po kolacji.
__ Wacek, Wacek! Na kolację! Czekam na ciebie,
chodź zaraz! I Florka weź do nas! — wołała matka
Wacka.
Chłopcy pobiegli na górę. Rozstając się na korytarzu, Florek rzucił
Julkowi: .— Julek, liczymy jutro na ciebie!
__ Proszę bardzo. A co takiego!
__ Zadania! — zawołał już w drzwiach Florek.
Pomożesz?
__ Naturalnie. Na to zawsze możecie liczyć.
56
10. NIE TAKI ZNOWU KRYSZTAŁ.
Ale rachuby Florka zawiodły. Kiedy nazajutrz
zwróci Л d0 Julka ° zeszyt * domowymi zadaniami — spotkał się z
odmową.
. Г J*kJ°7 ~ оЪит2У1 się Florek. - Toś wczoraj obiecał, Wacek
świadkiem, że pomożesz, a dziś ze-szytu me chcesz dać?
- Obiecałem, że pomogę, i zaWsze na moją pomoc
nioz^cie llCZ^c - P°wtórzył Julek. - Ale na pomoc w nauce.
r
— Ładna pomoc — drwił Florek
~ Prawdziwa pomoc - kończył spokojnie Julek.
dbo zrolr Wf ?UmaCZyĆ' JeŻdi CZeS° ™ ^umiesz> dwa S 7 t0bą C°Ś
trudn-Jszego, ale tak gotowe
тпіГі Пте2Усі^ш dać za swoje, to według mnie nieuczciwie.
jesteś w porządku dame P°kaŻ? - 'У
to Ha nt' Iff Іа d W 'Ут °s=ukańStwie pomogę,
60 fetoZ ^ Геке d° nieuezeiwej roboty. A £ so, jato harcerz, nie chce.
'іп^оьГГ^ ЩГк MWet MZWai » ^ bota Lltli, odP°™^iał, że
społeczna ro-
ffiw, robo " I?03, W °drabian™ bkcji Jest szko-
^;:^у^,2 twrkiem od-» і* -усі.
'u których l't' ^ S'ę Jakoś skła*>ło, że ci,
Sa»i 2e mTe,?н yhW 'T WyPadku «- wskórać, ■o miel, odrobionych
lekcji - a u takiej.na
sr
przykład Hanki to szkoda nawet było prosić. Nie da]
zeszytu i już.
Florek zgrzytał zębami i liczył już tylko na to, ze matematyk nie będzie
sprawdzać odrobionych lekcji
I rzeczywiście nie sprawdzał, jak to zwykle robiłj na początku lekcji. Od
razu zapowiedział, żeby do-j brze uważać, bo dziś będzie nowa i trudna
lekcja.
Florek mrugnął zadowolony do Wacka: — Udało] sięj__i nawet bardzo
starannie notował nową lekcjęi
A kiedy dzwonek zadźwięczał na przerwę, nauczyciel powiedział:
__ Niech mi dyżurny szybko zbierze domowe zej
szyty. Mam teraz wolną godzinę, to je przejrzę. Naj następnej pauzie
odbierzecie.
Dyżurnym był Julek. Florek nawet nie próbował, nie oddać zeszytu. Z
„takim" to szkoda tylko traciJ
czas.
__ Dwója murowana — martwił się Wacek — bJ
matematyk wścieka się na nieodrobione lekcje.
— Nie martw, się, bracie — brawurował Florekj __nie pierwsza i nie
ostatnia. J
I musiał, jak się to mówi, „w złą godzinę" powie] dzieć, bo na następnej
lekcji, na polskim, Wacek wyj rwany do wypowiedzenia wiersza —
milczał jak murj
Zaaferowani matematyką chłopcy zapomnieli n| śmierć o nie wyuczonym
wierszu i Wacek znowtj
dostał dwójkę. j
Florek, nie pytany, uniknął dwójki, ale siedział osowiały.'To przez niego.
On Wacka namawiał. Noj trudno, nie udało się jakoś — Wacek jest
zdolny, jeszj cze się poprawi do okresu...
58
W czasie ostatniej przerwy chłopcy za węgłem szkoły grali w guziki.
Jest to gra modna w tym roku w piątej klasie. I nie ma chłopca, który by
jej nie uprawiał z całą namiętnością. Do najgorętszych graczy należy...
Julek. Tak. Wzorowy ogniwowy „aciaków", to znaczy V A. Okazuje się,
że nie ma ludzi bez słabostek.
Julek początkowo wstydził się swojego zapału do „guzików". Obawiał się,
że ta gra jest czymś obniżającym jego autorytet w klasie. Ale.nowy
wychowawca (V A była bardzo dumna, że w tym roku wyszła spod
damskiej opieki) wyraźnie sprawę postawił:
■— Gra w guziki jest jak odra, każdy przez nią musi przejść. Ja w
waszym wieku też grałem w guziki. Później będziecie zbierać znaczki
pocztowe albo wybierać się do bieguna północnego, a jeszcze później
będziecie pisać wiersze. Przez to wszystko trzeba przejść, to są naturalne
sprawy.
— To pan nie będzie odbierał „guzików"? — pytali zaskoczeni chłopcy.
—• Ani mi. się śni. Grajcie tylko uczciwie i nie obcinajcie guzików u palt.
Widzicie, chłopcy, ja dobrze jeszcze pamiętam siebie w waszym wieku.
Pamiętam, że zakaz do niczego dobrego nie prowadził.
■— No, a jakby złodziejowi nie bronić kraść — powątpiewał Bronek.
— Sam zakaz na pewno nie wystarczy. Złodziej Nusi zrozumieć, że
kradzież jest rzeczą wstrętną. Ina-[czej zawsze go będzie do niej ciągnęło.
Wychowawca, chociaż był taki młody, sam dopiero
59
wyszedł z liceum pedagogicznego i był starszym o dwie klasy kolegą
Anieli — doskonale umiał trafie
do młodzieży.
„Guzikarze" nawet nie spostrzegli, jak od tej właśnie rozmowy
zainteresowanie grą zaczęło słabnąć. Przestała być czymś zabronionym i,
co za tym idzie, nie nęciła jako „zakazany owoc". Jeszcze tylko co
najzagorzalsi gracze nie ustępowali z placu.
Julek w grze celował. Nabrał w niej nieprzeciętnej wprawy i jego zbiór
doskonałych guzików był znany
w całej klasie.
Ale i Florek był graczem nie lada. I kiedy grali ci dwaj, zbierała się wkoło
nich cała paczka kolegów, b< było na co patrzeć.
Dzisiaj Julkowi wyraźnie „nie idzie". Guzik za guzikiem przechodzi w
ręce Florka. Chłopcy przygląda ją się z coraz większym zdumieniem. Cóż
to się dzieje? Dzwonek na lekcję zaczyna dźwięczeć w chwili kiedy
ostatni mosiężny guzik staje się zdobyczą Florka. Julek jest wyraźnie
wściekły na Florka. Wszysc;
pędzą do klasy.
— Po lekcjach gramy dalej. Odegram się, zoba
czysz! — woła Julek.
— Czym? — kpi Florek. — Nie masz przecież j
ani jednego guzika.
— Już ty się nie martw — rzuca przez zęby Jule]
— Przyjdź!
W klasie nie ma jeszcze nauczycielki. Florek szyi ko opowiada Wackowi
dramatyczny przebieg gry. P kazuje garść wygranych guzików.
— To za nasze dwójki. "Widzisz?
60
Wacek wzdycha:
— To ma być pociecha? Phi...
Po lekcjach chłopcy zbierają się pod ścianą szkoły Julek przybiega ostatni.
— Myślałem, że się poddałeś — drwi Florek.
Nie. Julek ani myślał się poddać. Był tylko w szatni, gdzie szybko ostrym
scyzorykiem odciął od palta cztery rogowe guziki. Naturalnie, tego się nie
robi. Julek wie; że popełnia w tej chwili rzecz brzydką' Ale nie ma innego
wyjścia. Musi się odegrać. Musi' I pokazać temu... chwalipięcie, temu
pyszałkowi, że gra lepiej od niego.
— A masz czym grać? — ciągnie kpiąco Florek.
— Ше bój się. Zaczynaj!
Florek ciska guzik, a zaraz po nim Julek. Ale Florek natychmiast rzuca się
jak jastrząb na Julkowy
о ^"-іЛ»
goi fc
_ -- Aha, złapaliśmy ptaszka! Nareszcie! Patrzcie to
Ito Tnl1^gUZiki U Palt Wydał0 ^ na k^iec!
i to Julek! Wzorowy Julek! No, no!
o Obcinanie guzików ц palt w szatn. było plagą n.e_
^fącznie związaną z grą. Chłopcy nie uważali tego
'•zeTJ ,ęPfW0' °WSZem' trzeba ЬУІ0 ЬУ* sprycia-n nie lada, zęby g^rfk
komuś „gwizdnąć", bo woź-
>sob!fnU-ą°y SZatni' P°Pularaie zwany „Jacidam", scie i własnoręcznie
umiał się rozprawiać z ła-k nym na cudze guzikarzem. Za to czymś
brzydkim według chłopców było
N lvii, Р?>У ,takJeJ °kaZJi- * ze t0 Się właśnie <™ko-Przytrafiło! Kto by
to przypuszczał!
61
Florek z triumfującą miną trzyma na wy ciągnięte jj dłoni duży rogowy
guzik z pęczkiem świeżo uciętych!
nici pośrodku.
— Pamiętacie, jak to się Julek niedawno oburzał] na „trzeciaków", kiedy
powiedzieli, że V A guziki ina od palt obcina? A to on sam. No, no!
Julek po prostu dławił się z wściekłości.
— Jak śmiesz! Ja ci... Ja ci... — i rzucił się z piel
ściami na Florka. i
— Co mi zrobisz, co? — stawiał się Florek. — Tuj jest dowód —
pokazywał guzik na dłoni. — Zaprze! czyć nie możesz.
— To moje! To od mojego palta!
Julkowi latały ręce, kiedy porwawszy leżące ni teczce pod ścianą palto
rozpościerał je przed oczani kolegów i pokazywał miejsca po świeżo
odciętych, gul
likach. ,.
Florek niełatwo i nie od razu cofnął posądzeni!
Dowodem nie do odrzucenia były dopiero dwa gtl zifcl u rękawów —
kropla w kroplę podobne do czta rech odciętych.
i
— No, dobrze. Znaczy, odcinasz tylko u swój! garderoby. W porządku.
Grajmy!
Julek był zdenerwowany posądzeniem. I sumienl go gryzło. Odciął guzik
u swojego palta. Ale czy i w porządku? Przecież mamie obiecał...
Naturami! mama o niczym wiedzieć nie może. Przyszyje, jaj tylko wróci
do domu. Teraz musi się odegrać.
Nie~odegrał się. Wszystkie cztery rogowe zielo: guziki przeszły w
posiadanie Florka. Gra skończon „Kibice" rozeszli się. Na placu został
tylko zwycięzc
62
zwyciężony i Wacek. w milczeniu idą dQ domu W pewnym
momencie Julek zatrzymuje sie na ulicy' __ І T' 'ja musz^ te guziki mieć.
Tak? Chcesz się odegrać? Masz jeszcze dwa u rękawów.
teW^' GraĆ JUŻ ПІЄ będę- °ddaj mł m°Je- ^1ко
м~ Au° Z jakiej racji? — oburza sie- Fbrek — Mozę ich me wygrałem,
może cyganiłem, co?
I чя СпТ' ^ ПІЄ Ch°ę Za darma Wygrałeś je. Twoje są. uo za шй chcesz?
uder^M^ ^^ *Є gUZiki- Lekki°' a d°skonale uderzają. Mogę C1 oddac fe
miedziane; chcesz?
przvszvće; Są P0trzebne te od palta. Muszę je
S2łiTurraT;:nrób-iNie chcę'żeby się d°-
nerwowała...^ca et I T ^ **
тгіп^т UDlecafem, ze juz. nigdy więcej... Florek unosi wysoko brwi.
— A, to taka historia.. Niespodziewanie wtrąca się Wacek.
daj, Zroz0umk.'.0ddaJ ^ * gUZM' C° d P° nich? 0d"
Ty"~ww^J'SW0Jeg° n°Sa - ucina krótko Florek. -
У ygrałes guziki czy ja? Zrozum zro7„m« Przedrzeźnia Wacka ,
zrozum, zrozum —
§° Wo prosi W ~ °Zy °n mnie zrozumiał> jak І злі Г ° ZeSZyt z
zadaniami? ^nowu chłopcy idą milcząc.
- СоС°оЬШі ^2 Za te gUZiki? ~ P^a F1°rek. Nk... 6SZ: m°gę Ci dać
wieczne Pióro albo
- pióro mam, piórnik też.
63
Julek w kieszeni trafia na scyzoryk. — Chcesz scyzoryk? Patrz: nowy,
niedawno go dostałem, ma dwa ostrza.
\Florek zatrzymuje się dla obejrzenia scyzoryka, Owszem, podoba mu się.
Wspaniałomyślnie wysypuje wszystkie guziki z teczki.
— Bierz, które ci są potrzebne. Julek szybko wynajduje cztery rogowe
guziki Z ulgą chowa je do kieszeni.
Chłopcy są już w bramie. Kiedy wchodzą na scho-l dy, Julek rzuca
kolegom krótkie „serwus" i przeska-l kując po kilka stopni pędzi na swoje
Ipętro. Z dołii dobiega go jeszcze głos Florka.
— Taki jest ten twój Julek: harcerz, a przed matk cygani. Nie taki on znów
kryształ. Nie, nie...
Julka twarz pali, jakby mu kto wyciął dwa sia czyste policzki.
11. Z GUZIKAMI — KONIE'
W skromnym mieszkaniu, które zajmuje Julela
z matką, ładnie jest i Julek zawsze z przyjemności!
do niego wchodzi. Dzisiaj chłopiec zamyka za sobl
drzwi z ulgą. Nareszcie jest sam ze swoją zgryzota
ze swoim wstydem. Bo Julek od początku tej sprawi
czuje wstyd. Florek słusznie powiedział: „harcerj
a przed matką cygani"... Tak. Julek wie, że mu|
jeszcze tu coś załatwić, że nie wystarczy tylko przjl
szycie guzików do palta przed mamy powrotem.
■ Wcale ich teraz nie przyszyję — mówi do si^
64
jjje w pewnej chwili Julek. — Jak tylko mama wró ci, wszystko jej
powiem. Całą prawdę! Bez cyga^ stwa!
I od razu robi mu się jakoś raźniej na duchu. s„ strzegą, że siedzi na
krześle w palcie i w tornistra na plecach.
Zabiera się do roboty. W ich małym, dwuizboWym mieszkaniu dlatego
jest tak ładnie, że oboje z гдагп czuwają nad porządkiem. Cała praca przy
utrzymv__ waniu czystości i ładu jest ściśle podzielona.
Mama rano ściele łóżka, przyrządza śniadanie przygotowuje coś do
obiadu. Julek zamiata, prze.! ciera podłogę froterką, trzepie dywaniki,
podleWa kwiaty. Po powrocie ze szkoły nastawia obiad i §cie, ra kurze.
Mieszkanie lśni czystością. Serwetki haftowane mamy rękami i firanki w
oknach, kretonowa k\via, ciasta zasłona nad kominem kuchennym są
zamsze świeże. Paprocie na oknach i trzykrotki na półkacv rozrastają się
ku zazdrości sąsiadek. Wielką ozdoba są półki z książkami. Książek jest
dużo i przy by Wa ich ciągle. Mama Julka jest nauczycielką i ksią2jj; to
jej warsztat pracy.
W pokoju stoi stare, ale dobre pianino, zostawione przez koleżankę mamy,
która wyprowadziła się ^Q Warszawy i na razie w nowym mieszkaniu
miejsca dla pianina nie ma.
Mama czasami gra. Obiecuje Julka uczyć, ale ciągle jakoś czasu nie ma.
Kochana mama — tyle ща Pracy. Żeby tylko Julek miał wszystko, co
potrzeba
Julek nastawił maszynkę, obiad się gotuje, tera:
Iі Ka Karolewskiej
IZ 65
zetrze kurze i zmieni wodę w wazonie z nagietkami. To ulubione kwiaty
mamy. Ustawione na środku sto- 1 lu rozjaśniają cały pokój.
„No — myśli sobie w czasie sprzątania Julek — niech ja tylko szkołę
skończę. Zaraz zacznę zarabiać i mamie będzie lżej, a jak wyjdę z
uniwerku (Julek; chce być lekarzem), to już mowy nie ma o maminej \
pracy. Ja będę wtedy na mamę pracować".
Julek kończy nakrywać do obiadu, kiedy w zamku j obraca się klucz i
wchodzi mama.
Zaraz zaprawia zupę, robi mnóstwo kładzionych klusek (Julek, ma
zwykle niezły apetyt) i obiad
gotów.
Po obiedzie sprzątają razem. Mama zmywa, Julek^ wyciera naczynia i
ustawia je w szafce. Wkrótce wszystko uprzątnięte. Mama kładzie się na
chwilę naj tapczanie. -
— Taka jestem zmęczona — mówi. — Miałami
dziś ciężki dzień.
Julkowi serce się ściska. „Ciężki dzień", a teraz to, co on ma do
powiedzenia, wcale mamy nie ucieszy.
— Mamusiu... — Julek siada na tapczanie u nóg mamy. — Mamusiu... —
powtarza. Nie śmie patrzeć
mamie w oczy.
— Co? Co takiego? Masz jakieś zmartwienie? Po-;
wiedz mi wszystko po kolei. 1
Więc Julek zaczyna po kolei. Trudno mu idzie,
choć zwykle jest dość wymowny. Ale tu o swoje najj
bliższe sprawy chodzi, o swoje błędy, o swój wstyd) Mama milczy długo
chociaż Julek już skończył
Szaro się robi w mieszkaniu i kontury mebli zacieraj]
66
się. Wreszcie mama podnosi się s-
i mocno przygarnia Julka do siebie^3 "* ta?czmie
— Synu — mówi i po tym ode>, • wyczuwa, że to będzie poważna rozm
Ш Się Julek powtarza mama — to, co ci opowi °Wa" — SynU — szeć
dużo później, jak dorośniesz, а?™' ""^ USły~ się, że nadeszła
odpowiednia eh wilg6 teraZ zda^e ШІ dzieć coś o ojcu...
' Chc<? ci powie-
Julek drgnął. Mama tak rzadko tak nała ojca. Nawet jeżeli Julek pytał
SkąP° wspomi" go paroma słowami i pochmurniała ° nieg0' z°ywała
— Ojciec twój grał w karty. sta* dłUŻeJ' graczem. Ciągle wierzył, że
wygra ■ ^ nał°g°wym było siły, która by go od kart powst? ^ °degra- Nie
i od wódki... Stracił posadę, staczał^mała- Potem Ty byłeś malutki, nie
pamiętasz, j f4 °0raz niżej-człowiekiem stał się ojciec. Utrzym- •
окгоРпУт na moje barki. Musiałam wszystko ^ d°mU spadło nosił z
domu. Potrafił wrócić bez Zamykać> bo ™У~ * narki... Kiedyś, zimą,
wróciłam str^' beZ ШаГу" do domu. Położyłam się wcześniej spa^16
zmęczona lazłam przy łóżku bucików. Jedyny \ Ran° nie zna~ cików.
Poszłam do szkoły w kaloszach \ЙоЬгУсп bu" Musiałam je przywiązać
sznurkiem i\iZ* duŻe były< nie pytał. Wiedziano... ' lkt mnie
0 nic
Pewnego dnia zniknął. I pomyśl. . co z nim się stało, tylko za każdym ra7
Załam ° to' niespodziewanie do mieszkania stukał кЫу ktoś Przychodzą w
jego sprawie Że sd'. truchlałam, że ^obił po pijanemu jakąś awanturę t\
°°U ukradł> Przeżyć jeszcze jakiś wstyd... hańbę ba b?dzie
67
Kiedy dowiedziałam się, że umarł — odetchnęłam. I Nie mówiłam ci
nigdy źle o ojcu, bo widzisz, mnie! uczono inaczej. Teraz wydaje mi się to
niesłuszne;! 1 niczego nie chcę, tylko ciebie na uczciwego człowieka
wychować.
— Mamusiu! — szepnął wstrząśnięty Julek.
— Ja wiem: powiesz mi, że to tylko guziki. Alej pomyśl, ja dostrzegłam
w tym skłonność do hazardu. Zlękłam się, żebyś nie stał się podobny do
niego.
Rozumiesz, synu?
— Rozumiem, mamo — powiedział Julek jakimś takim poważnym
głosem. —• Rozumiem i możesz być o mnie spokojna. Pamiętasz, mamo,
razem czytaliśmy tę książkę „O prawdziwym człowieku": ...Jeżeli tylko
człowiek chce, to może wszystko... Nigdy, ni-l gdy nie będziesz się za
mnie wstydzić. І
Mama gorąco całuje Julka i oboje podnoszą się «z tapczanu. Mama zapala
światło, a Julek długo stoi przy oknie i pal hy w ciemniejące podwórze. W
czasie tej rozmowy przybyło mu chyba kilka lat.
• Po kolacji mama poprawia zeszyty, a Julek przyszywa nieszczęsne
guziki do palta, kiedy do drzwij ktoś stuka i staje w nich Florek. Na
zaproszenie pan^ Kowalewskiej siada przy stole.
— Ja tylko na chwilę do Julka — mówi z pewnym zażenowaniem. —
Chciałem mu oddać tego... scyzoj ryk, bo właśnie w szkole pożyczałem i
zapomniałem.! Mama spogląda na Julka, Julek na mamę i wybuchają
śmiechem. Florek robi się czerwony z zakłd
potania.
— Florek, ja mamie wszystko powiedziałem. Wi
68
dzisz, teraz te guziki przyszywam i już nigdy nie obetnę. I w ogóle w
guziki od dzisiaj przestanę grać. Niech się tym malcy bawią.
__. T-tak? — dziwi się Florek i otwiera szeroko
oCZy. — Wacek tak mi nagadał, że ja ci nawet i wszystkie guziki
chciałem oddać. Tylko że... przy mamie.,.
Julek z mamą śmieją się wesoło, a Florek czuje, że palnął znów jakieś
głupstwo.
— E, bo ty też wydoroślałeś przez te parę godzin — Florek próbuje
ratować się humorem. — Ty się pewno w to palto nie zmieścisz, bracie.
— Może i wydoroślałem — uśmiecha się Julek ■— ale w palto jeszcze
wejdę. — I wiesza palto zaopatrzone już we wszystkie guziki. — No, a jak
tam zadanie na jutro?
— Zrobiłem już. Jednego tylko nie rozumiem. Masz książkę pod ręką?
Julek znajduje niejasny tekst, razem przerabiają zadanie i Florek,
przygotowany na jutro z matematyki, odchodzi zadowolony. Julek
odprowadza go do drzwi. Florek jeszcze na progu pyta po cichu:
— Słuchaj, a tych guzików naprawdę nie chcesz? Bo ja je tu mam...
■— Naprawdę, Florek, naprawdę. Zostaw sobie. Przecież je wygrałeś.
Mnie jakoś ta gra obrzydła...
— Iii... wiesz co, Julek? Mnie też... Z Wackiem Przez te guziki
pogniewałem się...
— Dlaczego?
■— Obraził mnie. Powiedział: „Szkoda, że Julek złotego zegarka nie
miał. Wziąłbyś za te guziki zega-
69
rek". Co ja oszust jaki jestem czy co? Ja bym ci i takj ten scyzoryk oddał...
pożartować nie wolno czy co? i
— Ja wiem, Florek. Ty jesteś porządny chłop. Do zastępu cię weźmiemy.
— O, co to, to nie! — kategorycznie protestuje > Florek. — Ja głupi nie
jestem, żeby sobie ręce wiązaća
— Jak to: „wiązać"?
— Widzisz, Julek, po mojemu to tak: jakbym] wstąpił do harcerzy, to już
„na całego" — czeg» nie wolno, to nie wolno naprawdę. Nie tak, jak nie-l
którzy, co to znaczek noszą, ale sam wiesz...
— Wiem — westchnął Julek.
— No, widzisz, a ja chcę jeszcze i na wagary bry-| knąć, i kogoś nabrać,
jak się da. Ja lubię mieć wolna rękę, a jakbym wstąpił to „adiu fruziu".
Rozumiesz^
— Rozumiem. I muszę powiedzieć, że uczciwie stawiasz sprawę. Ale,
Florek — Julek klepnął Florka po ramieniu — ty do nas przyjdziesz sam.
Zobaczysz! Zrozumiesz i sam przyjdziesz.
12. KASZTANY TO SUROWIEC |
Popołudnie było piękne. Słońce grzało jak latenJ Pod kasztanem siedział
Wacek z książką a koło stoj Lika bawiło się kilkoro młodszych: Adaś,
Zosia Mą tulanka i jej kolega Antoś od dozorcy. .
_ Malcom to dobrze - westchnął Wacek. - 1 mają tylu lekcji i mogą się
bawić.
Wackowi, piątoklasiście, nie wypada głośno prz.
znać się do tego, ale naprawdę chętnie przyj.
sie do zabawy dzieciarni. yi£|czyłby
Olbrzymi kasztan siał dojrzałymi owocarń o chwilę słychać było: pac!
pac! i zielona i • kulka spadała na ziemię. Wybuchał głośny .^ jeżeli
pocisk trafiał w któreś z dzieci. Smiech,
Owoc najczęściej pękał przy upadku i Ze - ^ można było wyłuskać
brązowy, lśniący , ka z białą, świeżą łatką. У
kasztan
Za każdym razem cała trójka krzyczała »„ , - O, jaki ten śliczny!
Zg0dnie:
Kasztany były doskonałymi zabawkami Mn i wszystkim: bydłem w
gospodarstwie owoc УЬус kartoflami w sklepie, nanizane na sznurek
moT ^ „koralami" albo podręcznym liczydłem. byĆ
W tej chwili dzieci bawiły się „w wieś« w , . stado dorodnych krów i
cieląt wprowadzi pastwisko. wiązano na
Wacek nie wytrzymał:
— No i co to za krowy? Ani gł0Wy ani пЛ nawet ogona! Poczekajcie, ja
wam zrobię D™ ^ bydło. ч praw<We
Z przepaścistych kieszeni wydobył Wacpt ryk, gwóźdź i kawałek sznurka.
Pod kasztanem Г" bzło яе kilka patyczków. I o dziwo! W rekach w
zwykły kasztan zmieniał się cudownym зпоГк^ w prawdziwą krowę. Już
miała głowę z ШпіР kasztana, a na głowie malutkie rogi już mi-ał g0
sciwą ilość nóg. Kawałek rozstąpiononf\ Ыа~ knurka doskonale udawał
ogon. k°ńcu
Wacek postawił krowę na ziemi i zaryczał;
„mim"...
Krowa miała jedną nogę dłuższą i niebezpiecznie przechyliła się na bok,
ale to dało się natychmiast!
poprawić.
— Łaciata! — krzyknął Adaś pokazując na białą 1
łatę na boku krowy.
•— Łaciata! — podchwyciły zachwycone dzieci i
i zaraz: — Wacek, złoty, kochany, zrób jeszcze cie-j
laka, takiego małego cielaka, bo Łaciatej smutno,]
a nikt tak nie potrafi, jak ty.
Wacek, któremu pochlebiał zachwyt dzieci (ach,j Wacek był łasy na
pochwały), gotów już był mnożyć! ilość krów i cieląt, ale w tej właśnie
chwili wszedł na podwórko Witek Gruchała, jego cioteczny bratj który
dziś po południu przyjechał autobusem ze wsi] żeby poszukać
potrzebnych podręczników i pomocy)
szkolnych.
— Witek, chodź tutaj! No co, znalazłeś wszystko!
— Kupiłem kołoblok i mapki, a książki nadejdą w przyszłym tygodniu.
1
Witek usiadł pod kasztanem. Niezadowolone z пЛ głej przeszkody dzieci
stały koło chłopców z rękami pełnymi kasztanów. Przybysz spostrzegł to.
— A co, wy też zbieracie kasztany? Dużo jul
macie?
Dzieci nie rozumiejąc patrzyły na Witka. WaceM
zapytał:
— Jak to „zbieracie"? A po co je zbierać? Malcl
bawią się nimi, a potem do śmietnika i już.
„Malcy" milczeli dotknięci: patrzyli na Wackfl
72
jakby chcieli powiedzieć: „Patrzcie go, jaki duży". Adaś wybuchnął:
— Ty przy naszej Anieli też jesteś „malec". Witek spojrzał na Adasia z
uznaniem dla jego cywilnej odwagi.
— U nas wszyscy: i starsi, i młodsi w szkole zbierają kasztany dla
Samopomocy Chłopskiej. Uzbieraliśmy około trzysta złotych. Damy je na
Odbudowę Warszawy.
— Nic nie rozumiem — zniecierpliwił się Wacek. — Zbieracie kasztany,
a uzbieraliście złotówki. Cóż to za cuda?
— Żadne cuda: Samopomoc nam płaci za uzbierane kasztany.
— A na co Samopomocy kasztany?
— Kasztany to surowiec. Można z nich robić doskonały klej roślinny —
dekstrynę.
— Hm... — zastanowił się Wacek na głos. — Przecież i u nas można by
to zrobić. Nie wiem tylko, czy tu jest Spółdzielnia Samopomocy?
— Jest, jest. Na Kopernika. Kilka razy tam z mamą byłem. Powiem ci
dokładnie, gdzie to jest.
— A czy od każdego kasztany wezmą? — pytała Witka Zosia.
— Od każdego, tylko widzicie, kasztanów nie można odnosić na sztuki
— roześmiał się Witek. — To musi być robota hurtowa.
— Świetny pomysł, Witku — cieszył się Wacek. I Już my to
zorganizujemy.
Wieczorem pod kasztanem uchwalono, że zbiórką
78
kasztanów trzeba zainteresować całą szkołę. To jest robota dla dużego
zespołu. Przecież mnóstwo kasztanów marnuje się po ulicach i parkach.
Najlepiej zbie rać je mniejszymi zespołami w worki i przewozi ręcznymi
wózkami. Florek pożyczy u znajomych pod wozie dziecinnego wózka.
Umocuje się na nim deski i będzie można wieźć cały worek, a może nawet
dwa Anieli pod kasztanem nie było. Wróciła późno z zet-empowskiego
zebrania. Adaś już leżał w łóżeczku, ale, jeszcze nie spał. Zawołał siostrę
do siebie.
— Aniela!
— Co, Adasiu?
— Aniela, ty jesteś mądra?
— Bo co?
— A wiesz, co to są kasztany?
— Te, którymi się bawisz? ^^^^^
— Tak. Wiesz?
■— Wiem. To są owoce drzewa kasztanowego.
— A właśnie że nie! Właśnie że nie! — Adaś aa skakał z radości po
całym łóżeczku. — Kasztany tl su-ro-wiec! I z nich można robić taki klej!
I ja ti wiem! 1 będę zbierał kasztany dla „pomocy"!!!
Adaś trzymając Anielę mocno za szyję, opowiedział jej wszystko,
zaczynając, naturalnie, od ,,Ła
ciatej".
Wacek też długo tego dnia nie mógł zasnąć. Ciągli mu przychodziły jakieś
pomysły organizacyjne щ
głowy. Czy to się uda?
Udało się. Szkoła przekazała pięćset siedemdziesiJ siedem złotych na
pomoc dla dzieci Korei.
П
' 13. CZYJ POLECI NAJWYŻEJ?
Takiego wychowawcy, jakiego miała w t V A - jeszcze nie pamiętano.
„Pani", kt/ra mia£ pod swoją opieką klasę w roku ubiegłym, była bardzo
lubiana i sami chłopcy mówilii że była ^ dobra„ przydałaby się im trochę
mocniejsza ręka. Toteż kiedy kierownik obiecał im wychowawcę —
chłopcy ucieszyli się. p y
- Poczekajcie - obiecywali Bogu ducha winnym dziewczętom, które były
w klasie w znikomej szóści i które żadnych przestępstw na swoim sumie
niu nie miały. - Poczekajcie, zobaczycie, co to meż czyzna!
ч
- To wy zobaczycie- __ odcinała się ^ ^
ta Hanka. - Z nami to i pani sobie radę dawała, ale z wami!
' e
Kiedy kierownik na początku roku wprowadził nowego nauczyciela do V
A i powiedział Tt będzie właśnie wych0wawca _ chł Qw ' *
„zamurowało". p prostu
Nowy wychowawca by) mfody, stras2nIe
И )*т ишиесЬшеЦ twarz, сіетле duże oczy
■bum, czupryn,. W ubiegłym roku skończy! liceum
Jdagopczne. To byia ieg„ pierwsza posada Ун СЄ™
teSeweryn КаГО,ак, . chłopcy 2araz gQ ^
|*№a wybiegla na dużą przerw?, myfay
- Ale będzie „zgrywa"! - wolał Zbyszek.
7S
Arnika" — о, tak — pokazywać — My tego „Кагоіка
Bronek owijanie palca _ 1
___ Mógłby koło mme usią с i za u ,
szył dowcipem Gruby J^^powtorał każdJ wych studiował bardzo
dokłatoe, P ч
kLę, a wzrostem niewiele rozmł się I
uczyciela. warkocze Hela.-]
__ Qb tu będzie! — łapaia S14 л*
Juz lepiej byłoby, żeby pani^^4 zawodnj Me wszelkie przypuszczeń -
okazg ę Д
W^°W^z" m^aTnS^potyJ czasie znał wszystKiui tr7Vmał ią aż
miło
• 1 л-оЬ klasę w garści 1 trzyma* j^ ГсГп^піфГе, пі! wiadomo było,
jakim cu
^П^а«е opanowanym, spokój Mozę to, ze mow cicll„, żeby
go styl
nym gtosem ■ №- ~ ЬУ ką j sprJ
szeć. Może lo, ze doskonale „ra. w wiedliwie stawał na przemian „z
e .7 J
"CZe™Z MÓże to wic dowiedział się od An| wygrywała. Mozę to, «
, mjlepszJ.m UJ
- w —^>., v,^ też to może być wszedł do klasy, położył palec na -Preria
oczekiwaniem kias^
teściową książkę. Umówione były zawnfłT • „ s , 7 V В, а dziś Кяті
і .« zawody siatkówki
po № " °Iek •***#* niespodziankę
Któż nie lubi niespodzianek"? Cała H** z niecierpliwością zldm.7 7
* oczekiwak
Wychowawca '-Ją' C° ** *° może ■**■ ustach i w
руїапіеЛ_____________________
— Kto umie robić latawce"? Podniosło się kilka rąk
.«kt0 Лсіа1Ьу naucz^ ^
Teraz podniosło sie гяЬ- ни i smagła, „palona ^afJu «' * "^ DiA
e^w. I^wZ йс^'Г tyg°d"iU —у >»taw-Pny. Kto slezgSa? lena)WyŻeJ'
^*„agr0-
jm6Wilf сшІре;^'firn <— * P-epadae? _ r]el P y. To przeceż
złoto, a nie „auezy-
Rodziee słuchali
zrobić pięknego
тТпіГ.1 mi"/ ł *—н k fss: - ™s;y- -* —-
z diabłów. ■ • • ■ ■■ yciei mówił 7o _;_,_
uunc ——. i czycjpi m, .. ~r-------леоУ
o takich rzecynnh
Z dlab'tW- я nmiał zorganizować zajęcia świeJ ,ie^ ™»* Za moich
czasów to nic oprSt Wychowawca umiał zorga '^L^T^ '° S*
dzieci bały go™,
С0Г: :„„,, „,„ v™v„ra oieknego czytania, na ki ?ka spucłJ,,a' b° ** linią
parę .bp. wlepiŁ ,
we.
Już odbył się konkurs pięknego czytania, na ki
rym Florek święcił triumf i otrzymał w nagrodę wd
76
*a spuchła' Wacek czuł
na-
nauki
niż
aż
Parę »łap« wlepił, to się zawstydzony i oburzony brakiem
77
zaufania ze strony matki, ale miał dużą satysfakcje przysłuchując się
wieczorem rozmowie rodziców: j
1 Powiedział, że muszą się nie tylko uczyć, ald i rozrywkę mieć. Słyszane
rzeczy! Rozrywkę! Czy td za moich czasów myślał kto o rozrywce w
szkole? -j dziwiła się mama. *ia+J
— Pewnie że nie — odpowiadał o3ciec. — Ale tez do szkoły nie zawsze
szło się z ochotą. U nas na wsj nauczyciel stary był, zły, za byle co do kąta
stawiaj i ręce kazał trzymać do góry. Brr... Jak'skończyło! cztery oddziały,
to przed matką klękałem i prosi emj „Mamo, wszystko będę robił, tylko do
szkoły me kał
cie iść"'. . , Л
— Ano prawda —godziła się mama —mne byW
czasy Ale jeszcze nauczyciel mówił, że oni przy tyfl latawcach też się
uczą: że coś tam mierzą, liczą. I
A niech tam! . 1
Rzeczywiście, praca przy latawcach musiała Ы bardzo dokładna i
rozplanowana. Razem zakuponl materiał, obliczono koszty ogólne i
szczegółowe. Wył mierzano powierzchnię i wagę. Trudno - nie dani
..... .____j.-_i-4„w, mioł 47 Нгтп ИрпіГ
się Hanka, którei ЬЬэ,^-
barwny ogon. i Bo rP°SladałnaJefekto^ejS2v Teraz bardzo trudno g0
d«S ?T^ к°Т<І0Пек Florek robił tajeZiT yhat°iestdr°Si^
z ty
nego-na linkę do iata^"!^ ? ""Г CZe^ moc!
dełkową serwetkę z inż^S?™ edok^oną S2y.
Z kłębkiem pr2ypiętym d stając mamy - znowu Wyje
niego sprutą z serwetkiS ^5?' nawin^ na
niej szydełkiem. Nie p chała na kilka dni —
doskonałą linkę. Nadszedł dzień
mć i
otrzymał w ten sposób
iNadszedł dzień zawodów. Pogoda była wietrzna i wszystko zapowiadało
się jak najlepiej. Florek był pewny, że jego latawiec weźmie pierwsze
miejsce. Nikt nie miał takiego kordonka. Tymczasem niebezpieczeństwo
ukazało się ze strony najmniej spodziewanej. Hanka przyniosła potężny
kłębek cieniutkiego szpagatu do swojego latawca. I — Wspaniały! —
powiedział wychowawca. — Jak stalowy! — orzekli chłoną
0rzekli chłopcy ~1^ь7^ш1^іе^ miał w tym kierun^rym aż zatrzęsło. Ш?!
*^™^ ^iork
Hanka rzunb , "
i « ^исиа zwyciężę
;Ут aż zatrzęsło. Nie tPCT„ ~^Ji™c sorkowi,
=: , да* - * * ^ j bzzsz^Zs^zz
ka rwYdio się, że ojciec też się do tej roboty Щ P *^eS10ne, doskonałe
do Z ^ Ше]8Св lek~
ta^ŁUF1olkowiwsZysc, fc^^^KSr*^
— gkąd ty wziąłeś taki kordonek? - dopyty* a ^ Po ramionach.
* Clęzkle warkocze
„Hanka! Hanka! Coś ważnego! Chodź щ '"юпка, bez namysłu,
wciska kł,b «W*» w ręce
"^Potrzymaj! - wola i zbiega do przyjaciółki. |
FJ„rek rzuca oczami wkoło. Wszyty słuchają na*
cielą Chłopiec nieznacznie wycofuje się za pled
ї;П- schyla sięnadBębkiem Chwyl
'a^pagat z*ami i nadcina go le№. Ь.chwil,; ogl,J
1% bystro. Nie, nikt nie zauważ K,edy Hanka
taca, /lorek machinalnie0ddajei«l £W -a Ą
kąśuwagę <*»**?££££,. г oto pa ii, uważnie słucha tego, co mówi nau
F £
rowe ptaki, jeden za drugim, ««« ^ zadz erl Wysoko, wysoko, jeszcze
wyżej! T^ba zadzierał Й we i uważać, żeby nie prze*r6d« w tył. ■
Florek przeżył chwilę strachu: * tylko szpaga
riUie p . J ,„:0 Tpraz znowu me słysz]
nie zerwał się za wcześnie. Teraz _y J
prawie zachwytów nad lotem swef latawca Bo U Lee, jego i Hanki, wzbiły
się na^ej. Martw: sj a nuż sznurek nadcięty zbyt słabo? rywa się silmj s*y
wiatr, rozrzuca włosy na gło** > f^H 4y, ciągle trzeba odgarniać je r^ami.
żeby tyl nie poszarpał latawców. - Ooo! - lecą ze wszystkich s№ okrzyki
Prz<
lżenia: „ , \
- Urwał się! Urwał! Hanka, W się urwał!!
- A co, nie mówiłem, że to «iedla ^ewczyn 4 U' - stwierdza z
satysfakcjąFlorek. Ale nikt i \e słucha, chociaż teraz już wiadorA ze on
jest zwf
",A5p , __
>T
cięzcą zawodów. Jego latawiec buja wysoko, zwijają i rozwijając żółty,
potężny ogon.
Latawca Hanki porwał wiatr, potarmosił i ponió gdzieś w mgnieniu oka.
Hanka mężnie się trzynr Drżącymi rękami zwija opadły do jej stóp szpaga
który wydawał się taki mocny, a pękł. O, widać t„: raz na końcu —
wyraźnie pękł.
Powrót do szkoły następuje szybko i jakoś nie we! soło. Wszystkim żal
Hanki. Tyle pracy włoży" w swojego latawca. I innym tak chętnie
pomagała. W klasie Julek prosi o głoe: ■— Proszę pana, pierwszą nagrodę
miał wziąć lat wiec, który najwyżej poleci. Mnie się zdaje, że nagroda
należy się Hani, bo jej latawiec poszedł wysoko, aż — Julek uśmiecha się
— aż zginął n
z oczu.
Wszyscy uśmiechają się, uśmiecha się i pan
rolak.
— Nie, nie! — broni się Hania. — Nagrodę nie
bierze Florek. J
Oczy wszystkich zwracają się na Florka.
■— Cóż ty na to, Florku? — pytą wychowawca.
Florek zdążył już przedtem rzucić wściekłe spój rżenie Julkowi. Teraz z
wymuszonym uśmiech mówi:
"~^ Naturalnie, proszę pana. Nagrodę niech w~ rnie Hanka. To będzie
„nagroda pocieszenia"... j
Wychowawca patrzy na Florka zawiedziony. S* d2*ewał się po nim
innego wystąpienia. Może za w; od *Uego żąda? Kładzie książkę przed
Hanią, kt
80
już nie może powstrzymać łez. Hela pociesza przyjaciółkę:
— To wszystko przez ten wiatr, Haniu, przecież twój poszedłby najwyżej.
Wszyscy widzieli...
13. CZY FLOREK JEST ODWAŻNY?
Wieczorem Florek z Wackiem uczą się razem historii. Mama Florka
wyjątkowo jest w domu. Układa drobiazgi w komodzie i mimo woli,
słuchając powtarzanej lekcji, zdumiewa się dziwnymi wypowiedziami
chłopców.
Florek z Wackiem, zaglądają od czasu do czasu do rozłożonej przed nimi
książki, opowiadają na przemian:
— Tak więc Filip II __ mówi Florek _ optował lesalię i wcielił ją do
Macedonii... Z dziewczynami to zawsze takie zawracanie gitary.
— Grecy — ciągnie Wacek — znużeni wojnami, Pragnęli pokoju i
dobrobytu. Ubiegano się za pienią-
em Przekupstwem można było osiągnąć wszyst-••• Ale taka głowa do
rachunków, chociaż dziew-C2ynska, przydałaby się mnie i tobie razem. 1
znowu Florek:
naT W,°bronie demokracji gorąco występował naj-
mitszy mówca ateński Demostenes. Zapałem
П wymowy doprowadził do wystawienia wspól-
h ucznej armii przeciw Filipowi... Ale oczy ma na
**Щ miejscu i o byle co płacze...
Ą Wacek:
83
— Nic nie pomogło: w bitwie pod Cheroneą —Щ uważaj, 338 rok —
Grecy ponieśli krwawą klęskę.l Filip zdobył mnóstwo jeńców... Za ten
szpagat można 1 było głowę dać, a pękł. Szkoda...
— Ale nagrodę i tak wzięła... Czy to sprawiedli-1 wie?! — wybucha
Florek.
— Żal ci? — drwi Wacek.
— Czy wy to wszystko w książce macie? — wtrą-j ca się z niepokojem
pani Kalinina. — Przecież ja nic шв rozumiem. Groch z kapustą.
Chłopcy wybuchają śmiechem.
— Niech mamusia będzie spokojna. Nam się ciągle przypominają
dzisiejsze zawody latawcowe.
— A nie pomylicie się?
— Nie ma obawy. Cóż to my Cheronei od Hanki nie odróżnimy? —
mówi Florek.
— Albo Demostenesa od Florka? — dodaje podejrzanie poważnie
Wacek.
— Nie kpij, nie kpij — podchwytuje Florek. — Jeszcze nic nie wiadomo.
A ta Hanka, mamusiu-, ta chciała nagrodę za latawca wziąć. Ale jej
szpaga| pękł i latawiec fiuu — zniknął w obłokach.
. — Nie przesadzaj, do nieba nie poszedł, spać gdzieś na pewno, ale
gdzie?
—- A kto nagrodę wziął? — pyta mama.
— Daliśmy tej niuni, boby się we łzach utopiła -Florek pogardliwie
wydyma usta.
— No, gdyby się szpagat nie urwał, to na pewr jej. latawiec wziąłby
pierwsze miejsce.
— Gdyby, gdyby... ale się urwał i koniec. Chłopcy wracają do książki i
rozdział o Aleksa]
81
ÓVZe Macedońskim powtarzają już bez „wstawek" Mama niecierpliwi się
o coś na głos. "wstawek •
— Gdzież to się mogło podziać? Jeszcze n я widziałam tę serwetkę w
szufladzie. I kłębek kordT ka tez nie szpilka. Diabeł ogonem zakryfezt ^
Usłyszawszy wyraz „kordonek" Wacek snoai^ Florka. Florek naturalnie
wie, że mama St" tej serwetki, i widzi, że Wacek domyśla 1 n T-
kordonek chodzi. Udaje, że nie sW a^ , Macedoński wojujący z
PerSami ^£*££ całą jego uwagę. Pani Kalinina wychodzi do ku^ ' Słychać,
jak wysuwa kolejno szufladki w krederi Szuka widocznie tej
nieszczęsnej serwetklST
szr "e znajdzie * ** w waciktc::
— No i co będzie? — pyta.
— Co ma być? Mama poszuka t>os7i,ka * . zapomni i już.
Poszuka, a potem
A nie możesz powiedzieć?
^™"cąc b?dę piekł0 "№*
— Głupi, nie głupi. Julek...
O, już się zaczyna . Julek"! чі™л •
І vJZ wJ^' ІЛ Mek P°st*i! wtedy suzikami. Wszystko matce powiedział.
— No te co? Jego matka ma inny charakt.»
J« mania to jest strasznie prędka Ohlf ^.' " m°" P°-1 czego ty ode mnie
chcesz, °berWałb>™ У ~ A bo ja co chce? I w ogóle po co my o tym
mó-
85
wimy? Julek — to Julek. Wiadomo: Julek jest harJ cerz, a harcerz prawdę
musi mówić... 1
— No widzisz, frajecze, a ja, na szczęście, nie mu-J szę — przerywa
Florek.
— ...i odważny musi być — kończy Wacek.
— A co? — rozindyczą się Florek. — Może ja niaj jestem odważny,
może mnie znowu tchórzem! nazwiesz?
— Iii... — spokojnie ciągnie Wacek — tego nid mówię. Ale zgodzisz się,
że to trzeba odwagi, tak sta-| nąć i przyznać się. O, teraz słyszysz?
Z kuchni dochodził gniewny trzask zasuwanych] szufladek. Jasne było, że
mama zdenerwowała sil próżnym szukaniem.
— Tak, bracie. Tu potrzebna odwaga, a trudno,
nie każdy ją ma.
— Nie każdy? — Florka coś poderwało. — PewJ nie że nie każdy, ale ja
ci zaraz pokażę. — Zdecy] dowanym krokiem idzie do kuchni.
— Mamusiu, czego mama szuka? 1
— Takiej serwetki szydełkowej, niedokończonej, z kłębkiem.
— Serwetki? To, zdaje się^że ja ją wziąłem...
— Ty? I co to znaczy „zdaje się"? Albo ją wzii łeś, albo nie. Jeżeli
wziąłeś — dawaj zaraz.
— Kiedy jej już nie ma.
— Co ty mi tu za głupstwa pleciesz? Gdzieś i podział?
- j
— Sprułem ją na nitkę, do latawca. Myślałem, 1 niepotrzebna...
— Sprułeś? - pani Kalinina plasnęła z oburzenia rękami. — Sprułeś? Ty
gałganie, coś ty mi narobił» Taki wzór był trudny, ile ja się namęczyłam
nad nim! I co teraz zrobię?
— Mamusiu, ten kordonek to ja mam zwinięty w patyku. Trochę brudny,
ale nie Zerwany w żadnym miejscu. Jeżeli mamusi potrzebny...
— Idź do licha teraz z tym kordonkiem' Co mi po nim! Jutro imieniny
koleżanki, myślałam że dziś usiądę z szydełkiem, dokończę serwetki i
będę miała gotowy prezent. I tyś mnie tak urządził! Zawsze mó wię: pytaj
się, jak co bierzesz! Pytaj się! Rozumiesz?
— A czy ja się nie chciałem zapytać? Chciałem ale kogo się miałem
pytać, jak mamy nie było? Ja to mam los — głos Florka zabrzmiał
tragicznie — nigdy mamy w domu nie ma. Sam siedzę jak kołek Nie tak
jak inni. Julek - z matką. Wacek - 2 matką. Każdy" ma kogoś, a ja... I
jeszcze, jak tylko coś, to mama za raz na mnie. Naprawdę, ja już sam nie
wiem iak mam żyć na tym świecie... ' J
od Hant%n°' F/°rek' ^ 'У CZaSamł ПІЄ Zarazłłeś się І7 ІГ g °S ЩаШУ
ZnaCZnie złag°dniał. - Wy-ёЩйа, jakbyś chciał się zaraz rozpłakać.
Móiżpś tt samotniku! Wiesz dobrze, dlaczego mnie w domu c^sto mf ma.
Poczekaj. Skończę kurs, to zooLy"
PieTwsz^ ZaPlSZe ^ mama М *«*• <* to
iefSefz:!jłnina roze§miała się-widać-ze *** już
PrzTd N°' a naWet gdyby tak był0? Trzeba iść na-Przod, sam juz to
rozumiesz. Ale^doczekasz Się, L
87
w domu też pobędę. Muszę się tobą trochę zająć, boi co z ciebie
wyrośnie?
— No właśnie, żeby nie było znowu na mnie. Florek z matką wracają do
pokoju. Florek rzucaj
triumfalne spojrzenie na Wacka. Matka gdera jeszcze! po trochu: „Wzór
był jak koronka. Myślałam, ze scj bie dziś posiedzę z szydełkiem i
dokończę serwetki J
— Mamusiu - żartuje już na dobre Florek - to nawet nie pasowałoby do
mamusi. Z drabiną, z kiel-1 nią, na rusztowaniach - to rozumiem. Ale
majster Kalinina z szydełkiem? To do niczego nie podobnej
— A właśnie mylisz się. Właśnie to największa; sztuka poradzić sobie ze
wszystkim - z szydełkienj i z drabiną. Niewielu to potrafi. A co ty myślisz
zel wielu chłopców umie taki rosół ugotować albo taU skarpetki
zacerować pięknie, jak ty?
Florek był wyraźnie niezadowolony z takiego obroj tu rozmowy.
Podejrzliwie spojrzał na Wacka. Czy od czasem nie rozgłosi jutro o tych
babskich robotacM Florka w całej szkole? Ale Wacek, jak zwykle chol
dzący twardo po ziemi, martwi się kłopotem pani Kai
"^ A co będzie z prezentem? Przez ciebie przepacl __musisz mamie
pomóc.
__ A ^oże mamusia coś kupi?
— 'В* żebym miała pieniądze, to nie martwiła! bym si^ ^cale, ale z
pieniędzmi krucho.
_ F^ek, a to pudełeczko, które robiliśmy na za
jęciach, **iasz? J
_ IN^n, mam! — zawołał ucieszony Florek. Fi
biegł óP bółki i postawił przed mamą zgrabne, bad
ее
dzo starannie wykończone i wyklejone srebrzystym papierem pudełeczko.
— Można cukierków do środka nakłaść.
— Albo tak, jak Hela dla swojej mamy na imienin?» włożyła szpulkę
białych nici i papierek z igłami.
— Ten drugi pomysł jest praktyczniejszy — powiedziała mama. —
Każdemu się takie pudełeczko przyda. No, to wszystko w porządku,
Florku. Już do ciebie o ten kordonek nie mam pretensji. Wyratowałeś
mnie z kłopotu. "
Florkowi uszy zaróżowiły się z zadowolenia, że tak to wszystko zgrabnie
załatwił.
Korzystając z tego, że mania wyszła do kuchni, Florek szybko mówi do
Wacka:
— Słuchaj no, Wacek, ba*rdzo cię proszę, żebyś nikomu o tym
cerowaniu nie mówił. Rozumiesz: mama kupuje — ja ceruję. Jest
sprawiedliwy podział pracy. Nawet harcerze mogliby to pochwalić. No,
ale gdyby taki Julek dowiedział się, wyobrażam sobie, jakby język na
mnie ostrzył!
— Toś trafił jak kulą w płot! Julek też ceruje pończochy i nie tylko sobie,
ale i swojej mamie.
— Tak? — ucieszył się szczerze Florek. — Naprawdę? Skąd wiesz?
— Na własne oczy nieraz widziałem. Julek wcale щ się tego nie wstydzi.
I nie tylko ja wiem o tym. Ile razy moja mama chce, żebym cerował, tak
jak on! Ja przez to nawet mniej pończoch drę. Jak tylko widzę, że jest
mała .dziurka, zaraz zdejmuję. Dla świętego spokoju. Bo wiesz, ja już
wolę wszystko inne: podło-
gę mamie uszoruję, wodę ugotuję, nawet jajecznicę | usmażę, ale do igły
to ani-ni...
— Aha! — przypomniał sobie Florek ważniejsze j sprawy. — Gadaj mi
tu zaraz: jestem odważny czy |
nie, no?
— Jesteś, a jakże, jesteś na pewno odważny — 1 stwierdził z całą powagą
Wacek. — Jak lew! Nie, le- i piej: jak sam Aleksander Macedoński.
■— Nie, nie, mój Wacusiu. Nie zalewaj. Mnie wy-| starczy, jak powiesz,
że jak Julek, no?... Wacek pomyślał chwilę.
— A wiesz, mogę powiedzieć: jak Julek.
— Nareszcie! — westchnął z ulgą Florek.
15. KOBIETA — A SŁAWNA!
Dni, chociaż to już październik, ciepłe były i po-j godne. Toteż co dzień
pod wieczór koło kasztana zbie-J rało się całe towarzystwo. Józek
dotrzymał obietni-j су — stał tu już stolik. Dzieci przyciągnęły kilka du-1
żych, gładkich kamieni — były z nich doskonałe stoł-1 ki. Hela,
wygodnicka, przyniosła sobie mały plecio-l ny fotelik.
Czasami odpoczywali tu starsi. Nie przeszkadzali.] Dzieci opowiadały o
odrobionych lekcjach, trud-J nościach i figlach szkolnych. W miarę jak
zapadał wieczór, oglądano się coraz na okna, czy nie widaa matki
wzywającej na kolację.
Od kilku dni opowiadano „bajki" — kolejno każ-j
99
dy z przychodzących pod kasztan musiał coś ono. wiedzieć.
сиь °P°"
Dziś była kolej na Hankę.
- Haniu, o czym ty opowiesz?
- Cicho już! Słuchajcie! Ona zaraz zacZnie
- Kiedy naprawdę nie wiem, co wam opowie dziec - namyślała się w głos
Hanka. _ Zn Ji MiT bajek, ale już je.tu słyszeliśmy. Może powiem Ік
wiersz... u JdJa
- Ja też umiem wiersz - powiedział rezolutnie Adaś, ośmielony szarą
godziną turnie ^obawiając * stracić okazj, 2aczął szybko
recy.
Jesienią, jesienią
sady się rumienią... Zaciął %ię щ chwilę, a cała gromada podchwyciła:
Czerwone jabłuszka pomiędzy zielenią...
~ i dokończyła wiersz ku osłupieniu Adasia
— Wy też to umiecie?
j™:, ty myśiisz'że my ы™у - «»J?
— Jaki chcesz? No, pytaj nas!
Naznosimy piasku, naznosim kamieni... ~~ zaczął Adaś.
Zbudujemy domek z drzwiczkami do sieni zbudujemy domek z jasnymi
oknami, ' zęby złote słonko świeciło ntid nami. dokończyły znowu
dzieci chórem.
91
— Wiecie?! — zawołała Hanka. — Przypomnijmy I sobie wiersze, jakie
umiemy! Ja umiem sporo wier-1 szy. Mamusia mnie uczyła. Z
przedszkola jeszcze pa- 1 miętam. I ze szkoły. Mogę zaczynać?
— Dobrze! — zgodziły się dzieci. — Zaczynaj! Hanka naprawdę znała
wiele wierszy. I ten, co to: I
„17 chomika w gospodzie siedzą muchy przy miodzie", | i ten: "„Temu
tylko pług i socha", i: „A ta śliczna Wisła na Blasku wytrysła", i jeszcze
kilka innych. Reszta gromady z wyjątkiem Adasia, który wziął czynny
udział tylko przy „Pucu, pucuu, podchwy-1 ty wała podany przez Hankę
wiersz i kończyła z niąl
razem.
Го jakimś czasie zapas znanych wierszy wyczer pał się. Jeszcze Florek na
ogólną prośbę powiedział:,! „A jak poszedł król na wojną" i dzieci
zamilkły na?
chwilę.
— A to istny wieczór ku czci Marii Konopnickiej — odezwał się głos
spod kasztana.
Dzieci, trochę speszone, spojrzały na ławkę. Tam przecież siedziała „duża
Aniela".
Dopóki było widno, czytała książkę. A pote: wszystko słyszała i teraz
pewnie będzie się z nicłf śmiała. Szaro, i twarzy jej dobrze nie widać.
Wacek tia wszelki wypadek pyta:
— А с<^ CZy te wiersze nieładne?
— Bar<izo ła(ine — odpowiada poważnie Aniel i dzieci ocJćrydmją z
ulgą. — Przecież Maria Konopi nicka to najlepsza nasza poetka.
— Czy ona żyje? — zapytał Julek.
ot
- Nie żyje już. Umarła czterdzieści lat temu Jeszcze was ani mnie na
świecie nie było.
- Nawet mojego tatusia nie było czterdzieści lat temu - dodał Olek i
dziwił się: JTo Qn& *™0< ше żyje, a ludzie ciągle jej wierszy się uczą?
~ B° te wiersze są piękne i dlatego ciągle drukuje się Je 1 drukować
bę(Jzie w ksią.kac^ ™
pamiętam wiersze Konopnickiej. I te, które wy mó-wiliście, i mne.
*
— A jakie inne?
- Aniela, ty też powiedz - nalegał śmiało Adaś -Ja mówiłem, to ty też
powiedz.
Aniela nie kazała się prosić. Powiedziała wiersz Шгу się naZywa „W
p^nic2nej ігШ, Wiersz Q długi г bardzo smutny, o dziecku, które umiera
w ciemne, : wilgotnej suterenie. Nie widziało nigdy asu, łąki ani polnych
kwiatów. Tęskniło do słońca i czystego powietrza - na próżno.
str^zneTo^l2 jf * W naSZyCh ^рІ5асЬ- АІе to-
na tak Dw f10h Wi6rSZy Płakać sie- <*Се. Po co ona tak pisała? —
spytała Hanka>
wieTe rles~rdy-kiedy ^ K°n°P-ka, było e niesprawiedliwości. Jedni ludzie
- bogaci — * eh na wszystko, inni - biedni - żyli w nly
tejffitakie rrsze>żeby- SiT^S
nie J^Prawiedllwosci. żeby tych bogatych sumie-— Oni jej chyba nie
lubili?
^ch"TlfnaWidZm- Ale Za to Prości bidzie, ^ch niedolę rozumiała .
op.sywałaj kochai_ ^
93
bardzo. Za jej trumną szły tłumy chłopów i robot-l ników.
— No, pomyślcie! — wyrwał się nieopatrznie Flo-1 rek. — Kobieta, a
jaka sławna!
Jakby stado os zabrzęczało pod kasztanem.
— Jak to? Co to znaczy! Ależ ten Florek! Co tfl sobie myślisz?! —
krzyczały z najwyższym oburze-1 niem na przemian Hela i Hanka i aż
podskakiwały! na miejscach.
— Ojej! — Florek zatkał palcami uszy. — Spo-I kojnie, bo mnie
przestraszycie, a już na pewno ogłu-l szycie. Czego się tak denerwujecie?
Przecież to naj-l prawdziwsza prawda, że kobiety o sławę nie dbałyl
Wszystko, co jest tylko ważnego na świecie, wymy-l ślili i zrobili
mężczyźni: KofJernik — poruszył zie-i mię, Kolumb — odkrył Amerykę.
A Bem, a Kościu-j szko? Mógłbym tu godzinę wyliczać, a kobiety —I
gdzie? Jedna Konopnicka i co?
— A Maria Skłodowska?! — krzyknęła z pasjąj Hanka."— Słyszałeś o
takiej?
— Słyszałem. No, dobrze. I co dalej? Jedna Skło-j dowska, a ilu
mężczyzn i to znanych na cały świat! Taki Napoleon...
— A Maria Skłodowska rad wynalazła. Ilu ludzfl uratowanych przez to?
A Konopnicka, widzisz, opisy-j wała takie straszne krzywdy! — oburzona
Hanka gestykulowała żywo.
— O, rety, nie mogę! — wołał Florek. — Prze^ stań, Hanka, bo się
przestraszę! Ale ty do krzyki] masz talent! Też mogłabyś być sławna.
Byłoby wal więcej.
Щ
_- Dość, Florek - wtrąciła się Aniela. — Głupio mówisz. Nic nie
rozumiesz!!
Florek, jak to się mówi po staropolsku, , jeżyka i* gębie zapomniał".
»języKa
- Ja jak to, Aniela, jaj, to? _ bąkał zmie
- A.tak, ze nie rozumiesz jeszcze wielu spraw" a między innymi takiej:
dla*Zeg0 było mało sławnyci; kobiet na przestrzeni wiek<5w?
- No, ja to sobie tłumiłem tek ___ y tomniał Florek. - Mężczyi^
wojowali) podróżowai widzieli rożne rzeczy na ś^iecie i może to budziło
w nich chęć sławy. A kobiety w domu siedziały przy takiej - Florek chciał
powiedzieć „babskief ale się w porę ugryzł w język _ daffiskiej robocie; '
dły gotowa y, nawet im тШ 0 sławie nie P ^_ dziła. Bo i skąd?
P^ycno-
- Nie-ucięła krótko Aniela. - Ty sobie wy-.obrażasz, ze ktoś mówi
jednego dnia: „będę sławne
i od tego sława się zaczyna.
- No, a może nie?
- Na pewno nie. Wszyscy SIawnI lua
Pięknie sławni, jak Kopernik, Kościuszko czy Maria Skłodowska myśleli
o dokonaniu jakie/ ™ o jakimś osiągnięciu, które pomoźe ^m £"£ prawdę
poznać, czy dole nni л У
г chorobą O innych myśleli ^^ ^ 7**** rozumiesz? ШЄ
° WłaSnej Sławie -
darh^°ZUmiemt~ P°>Wied'iał P°woli Florek i wi-aac było, ze zastanowił
się głęDoko
co Л;А1ЬУІ ~~ 'У*4** АПІЄІа ~ ieden № Grek co chciał za wszelką
cenę zostać sławnym. Wpadł na
95
taki pomysł: „Spalę świątynię, to na pewno przejdę' do historii". I spalił.
Nazywał się Herostrates. Nie; uczyliście się o tym?
— Nie, tego w naszej książce nie było — powiedział Julek, a Hanka
znacząco dodała: — SzkodaLj Taki sławny mężczyzna!
Florka znowu poniosło:
—- No, a jednak fakt faktem: mniej kobiet myślało o wielkich czynach dla
dobra ludzkości.
— To dlatego... — zaczęła Aniela, ale przerwała;
jej Hela.
— Aniela, czekaj, czekaj! Ja mu odpowiem, mnie się zdaje, że ja wiem!
Wszystkie głowy zwróciły się w stronę Heli, a tai gorączkowo mówiła:
— To dlatego, że kobietom zabraniali uczyć siej Czytałam takie
opowiadanie o dziewczynie, która włosy obcięła i w żakowski strój
musiała się przel brać, żeby tylko chodzić na krakowski uniwersytet
— Kobiecie w starej Grecji pod karą śmierci niej wolno było nawet
patrzeć na olimpiadę. Uczyliśnrl się o tym przecież — dorzuciła Hanka.
— Doskonale, dziewczęta... Trafiłyście w sedna Zresztą po co aż do
Grecji sięgać? Nasz szkolni doktor, starsza już kobieta, opowiadała nam
kiedya że medycynę w Szwajcarii kończyła, bo tu kobiet пШ przyj
rt^wano — mówiła Aniela. — Mamy od nie dawna równe prawa.
—■ Florek, chyba już dobrze rozumiesz, że kobia ty dop^ro teraz pokażą,
co potrafią? — pytali Hanka
86
,
— Zgoda, zgoda, macie rację! Poddaję się —. kobiety górą! — śmiał się
Florek, ale śmiech brzmiał trochę nieszczerze.
— Tak jest, górą nasi! — Aniela podniosła się z ławki. — Jest nas trzy, a
obroniłyśmy honor kobiet wobec czterech mężczyzn.
— Pięciu, pięciu — zapomniałaś policzyć Olka! — wołał Adaś, któremu
na myśl nie przyszło, żeby Anie-Ja mogła przy wyliczaniu „mężczyzn"
pominąć jego osobę.
— Tak jest, pięciu, Adasiu, ale chodźmy na kolację, bo mama woła.
Dobranoc!
— Dobranoc!
Wszyscy zaczęli zbierać się do odejścia. Dziewczynki odchodziły z
wyraźnie podniesionymi głowami. Więc Wacek powiedział:
— Ale w książkach, nawet i tych dzisiejszych, to przeważnie o
chłopakach piszą, dlaczego?
— No, właśnie — podchwycił Florek — o chłopakach i dla chłopców. Na
przykład ta nagroda za latawca — dodał ściszając głos — o „Timurze" to
wca-
- le nie „dziewczyńska" książka...
Dziewczynki widocznie nie słyszały tej uwagi, bo zbyły ją całkowitym
milczeniem.
16. KTO SIĘ GNIEWA...
Dzwonek po ostatniej przerwie. „Aciaki" biegną hurmem do swojej klasy.
Będzie teraz polski. Ulubiona lekcja i do tego dziś pani od polskiego rozda
a Karolewskiej
97
zeszyty z klasówką. Ciekawe, jak się komu powiodło] Florek spodziewa
się „nienajgorszej", jak тощ skromnie, oceny ■—• ale właściwie to nigdy
nic nie wiadomo.
Florek wpadając do klasy widzi, jak od jego ławki odskakuje Hela i
biegnie na swoje miejsce w drugira rzędzie. „Co ona robiła przy mojej
ławce?" — zastanawia się Florek. Tajemnica wyjaśnia się, kiedy chłoJ
piec siada na swoim miejscu. Na pulpicie leży płaski,! starannie
opakowany przedmiot, a na kartce wsij niętej pod sznurek
wykaligrafowano jego nazwisko! Co to może być?
Zaintrygowany Florek szybko pod ławką odwija papier. W środku
znajduje się książka „Timur i jego] drużyna" — to ta książka, którą Hanka
dostała jakęf nagrodę w wyścigu latawców. Tak, na pewno ta, Flcb rek
poznaje po pieczątce szkoły i napisie: „I nagroda w konkursie latawców".
Dlaczego Hela, właśnie Hela, położyła ją dla Floil ka? Co to ma znaczyć?
Florek zwraca się w stroni ławkL na której siedzą obydwie przyjaciółki.
Aha| one też na niego patrzyły i nagle schyliły się nad zej szytami. Mało
nosami o ławkę nie stuknęły. Ale Flo| rek i tak zdążył zauważyć, że go
obserwowały. Wzruj szył ramionami: „Nic nie rozumiem". Zaraz po lekcji
zapyta Heli wprost, co oznacza ta położona przed пія Hanczyna nagroda.
Czyżby Wacek narobił jakie plotek? A może Hance nie podobało się to,
со точЯ wczoraj pod kasztanem? Ustąpił przecież, „złożł broń", więc...
98
Florek zastanawia się nad tą sprawą i jest mu ja^ ■ koś nieprzyjemnie.
2 przykrego zamyślenia wyrywa go głos nauczy-' cielki wymawiającej
jego nazwisko. Florek wstaje i słucha uwag pani.
— Ładnie napisałeś. Bardzo ładnie, postawiłam ci piątkę. Widać, że dużo
czytasz i starannie dobierasz zwroty. Tylko...
Florek nadstawia uszu...
— Tylko, Florku, musisz pracować jeszcze. Twój błąd to odbieganie od
tematu. Dajesz się porwać uczuciom i słowom. W tym, jeżeli nie
weźmiesz się w garść, można się zgubić. Uważaj. Zapoznaj się z
wypracowaniem Hanki Leśniewskiej. To przeciwieństwo twojego sposobu
wyrażania się, a też napisane dobrze. Przeczytam zaraz oba
wypracowania, a klasa niech uważa i potem wypowie swoje zdanie.
Tematem była „Ciężka dola ludu w przeszłości". .Zagadnienie było
nietrudne i dobrze przygotowane. Przerobiono już w klasie „Janka
Muzykanta", znano kilka utworów Konopnickiej. Nauczycielka
przeczytała oba wypracowania i — co tu mówić — wypracowanie Florka
chwyciło za serca, wzruszyło, aż ktoś cicho wytarł nos. A znów
wypracowanie Hanki wydało się wszystkim takie jasne, tak doskonale
wskazujące przyczyny nędzy chłopskiej i sposoby jej zwalczania.
Krytyka była gorąca. Ostatecznie zalecono Florkowi zmniejszyć trochę
górnolotność, a Hance, żeby dodała „tyciu-tyciu" — jak mówiła Hela —
serca.
—■ Patrzcie, jakie to wszystko poplątane — powie-
99
dział zaraz po dzwonku Julek. — Florek, сЫораЯ a tak miękko pisze, a
Hanka — dziewczyna, a znowuj wszystko bierze „z matematyczną
ścisłością" wedługl wyrażenia naszego „Karolka". Gdyby ci, Florku, ze-J
szyt z Hanką ktoś zamienił, to nikt by omyłki nie poJ dejrzewał.
— Już ja wolę zostać przy swoim — odpowiedział kwaśno Florek, bardzo
niezadowolony z dyskusji w ogóle, a z tych porównań z Hanką
szczególnie.
Sięgnął po teczkę, znowu natknął się na „Timul ra". Rozejrzał się po
klasie. Dziewcząt ani śladu;! Zbiegł szybko do szatni — i tu ich nie było.
Musiały się dziś widocznie bardzo spieszyć, bo zwykle dłużejl niż chłopcy
marudziły przy zmianie obuwia i przygła-f dzaniu włosów przed lustrem.
Kijkoma susami zbiegł ze schodów i wyskoczył
przed szkołę, Na odległym rogu, w tym miejscu gdzią
się skręcało na Karolewską, mignęło coś błękitnie. Ta
pewno niebieska sukienka Heli. Ale czego ona tak pę-;
dzi do domu? Florek przyspieszył kroku i wkrótce!
wszedłszy na swoją ulicę, zobaczył obie przyjaciółki
stojące już pod domem, w którym mieszkała Hankal
Dziewczynki rozmawiały żywo, może nawet sprzei
czały się, bo Hanka zaprzeczała czemuś, stanowcza
kręcąc głową w obie strony, to znowu przekonywała
Helę kiwając jej przed nosem wskazującym palcem!
Kiedy spostrzegły zbliżającego się Florka, odskJ
czyły po prostu od siebie. Hanka zniknęła w bramia
a Hela, niby to beztrosko podskakując, przebiegli
na drugą stronę ulicy.
- Hela, Hela! Zaczekaj! — gonił ją Florek.
100
Hela nie mogła dłużej udawać, że nie dostrzega Florka, był już w
odległości kilku kroków — zatrzymała się.
—- Co, co takiego się stało, że krzyczysz na całą ulicę? Czy nie wiesz, że
to nieładnie? — próbowała mówić poważnie, ale w oczach jej tańczyły
iskierki śmiechu i widać było, że lada chwila parsknie-wesoło.
.— A czy to ładnie — dostosował się do jej tonu Florek — czy to ładnie
tak podrzucić komuś książkę i nie powiedzieć, o co chodzi?
-— Jak to, to ty nic nie rozumiesz? Nie udawaj — mówiła już zupełnie
zwyczajnie Hela. — Hanka nie chce tej książki. Jeżeli ty nie możesz tego
przeżyć, że ona ją dostała...
— Tak! Zupełnie nie mogę tego przeżyć! — „zgrywał" się Florek. —
Właśnie myślałem: czy się otruć atramentem, czy z okna z tego powodu
skoczyć. Rozumiesz: przecież to takie okr...rropne!
Hela wy buchnęła śmiechem.
— Florek, doprawdy, ty byś mógł w teatrze grać. Potrafisz!! Zupełnie jak
artysta!
— No, dobrze — mówił zadowolony chłopiec — ale o co Hance chodzi?
Dlaczego mi sama o tym nie powiedziała, może by się wtedy coś
wyjaśniło?
— O, z Hanką nie tak łatwo. Hanka nie może z tobą rozmawiać, bo... bo
się na ciebie gniewa... Tak!
Hela mówiła znowu poważnie i przyglądała się przy tym Florkowi, czy ta
wiadomość zrobi na nim Piorunujące wrażenie. .
Florek, rzeczywiście, jęknął boleśnie i aż zgiął się We dwoje. Hela nawet
przestraszyła się, że dostał
101
ataku boleści, bo tak jakoś dziwnie za brzuch się] chwycił, gdy nagle
chłopiec podskoczył i zaterkotał:;;
— „Kto się gniewa, niech się gniewa, niech przy-wiąże nos do drzewa,
niech je tak przy nosie nosi,] dopóki się nie przeprosi!"
Ostatnie „przeprosi" Florek krzyknął Heli w samo ucho i pociągnął ją przy
tym za warkocze, aż prze-] straszona i oburzona dziewczynka fuknęła na
niego] jak kot: ,
— Toś ty taki! Dobrze! Chciałam ci pomóc i jakoś to wszystko
załagodzić. Ale teraz nic z tego! Bywaj zdrów! — Hela prysnęła w klatkę
schodową.
— Hela, Hela! — wołał za nią Florek. — A książka? Weź chociaż
książkę!
— Każ się wypchać! — i razem z tymi słowami trzasnęły w korytarzu
drzwi.
Florek skrzywił się, jak gdyby coś gorzkiego przełknął.
— A tom sobie piwa nawarzył! — westchnął. — I co mnie podkusiło,
żeby za warkocze ją pociągnąć^ Teraz już dwie o-bra-żo-ne...
Florek w gruncie rzeczy był przecież dobrym chłopcem, a zgodę w nowej
szkole cenił sobie bardzo-Skoro już zrezygnował z bójek... i w ogóle,
skora chciał zdobyć w klasie uznanie... A tu kłótnia... i to z
dziewczynkami...
— Nie. To tak zostać nie może! — mówił do sił bie, jedząc przyrządzony
własnoręcznie obiad. — Ja to zaraz z Helą załatwię.
Sprzątnął po obiedzie i zbiegł na parter. Zapuk: Otworzyła pani
Wasiakowa.
102
— Dzień dobry pani! — ukłonił się grzecznie. — Czy jest Hela?
— Nie, nie ma jej. Przed chwilą-wybiegła do Hanki. Proszę, może
wejdziesz?
— Nie, dziękuję. Muszę czekać na zduna, ma przyjść dziś kuchnię
poprawić. Wpadnę później.
Florek idzie do siebie i bierze się do odrabiania lekcji. Ale myślą wraca
ciągle do tamtej sprawy. Tym bardziej, że „Timur" leży na stole.
„To one myślą, że mi żal tej książki... Głupie te dziewczyny... Muszę
wszystko Heli wyklarować... ale obraziła się... no, postąpiłem jak osioł...
A może Hela nie zechce wcale rozmawiać?... Najlepiej napiszę do niej
kartkę".
Florek wydziera (o zgrozo!) 2 zeszytu kartkę i pisze: „Hela, przepraszam
Cię i już się nie gniewajmy. Ja ci to wszystko wytłumaczę, ale przyjdź do
mnie,'
bo ja nie mogę, bo muszę czekać na zduna..."__Co
by tu takiego wymyślić, żeby na pewno przyszła! — zastanawia się
Florek. — Aha, już wiem _ i piS2e dalej: „Mnie się zdaje, że harcerzom
powinno zależeć na zgodzie, więc koniecznie rozmówmy się. i ja pierwszy
do ciebie rękę wyciąga bo chociaż nie jestem harcerzem, ale jestem
mężczyzną".
Podpisał się zamaszyście, włożył kartkę do „Ti-»ura" i zaniósł do
mieszkania Heli. Wracając zastał Juz zduna pod drzwiami. Zdun zabrał się
do poprawiania jakichś kafli w kuchni, a Florek, uspokojony trochę, skupił
uwagę na wklejonej do zeszytu n*aPce, na której trzeba było zaznaczyć
ziemie podbi-№ Przez Macedonię. Właśnie kreskował dokładnie,
103
pomagając sobie wysuniętym końcem języka, kiedy] zastukano do drzwi.
Skoczył, otworzył i usunął się przepuszczając Helę do kuchni.
Dziewczynka weszła z bardzo srogą miną, lecz zobaczywszy pracującego
zduna spojrzała na Florka łagodniejszym wzrokiem. Przy czytaniu listu
pomyślała, że Florek „buja".
Chłopiec uprzejmie podsunął jej krzesło. Hela z udanym
zainteresowaniem obejrzała mapkę.
— Ja jeszcze nie zrobiłam tego. Zaraz się wezmę. Więc... Florek...
przyszłam tylko dlatego, żeś o tym harcerstwie... żebyś nie myślał... ale
mówię ci, że dobry kolega tak nie postępuje.
Spojrzała na Florka zaczepnie, jakby spodziewaj jąc się z jego strony
ataku. Ale Florek miał metodę, dobrą metodę; tam gdzie czuł się winnym
— poddawał się od razu.
—- Tak jest, Hela, masz rację. Osioł jestem, łcl buz jestem. Nie
powinienem cię za warkocz ciągnąć. Przecież ty masz piękne warkocze —
Florek przyglądał się złotym splotom, jakby je pierwszy raz wii dział — a
piękne rzeczy trzeba szanować...
Hela zarumieniła się i przerzuciła warkocze na plecy. Zmieszana mówiła:
— Nie o to chodzi... nie mówię o tym... Hance jest przykro... że tobie
było przykro, że „Timura" oni dostała, i... masz go sobie wziąć...
— Ani mi się śni — odparł Florek. — Patrz -M zdjął z półki książkę — ja
mam swojego „Timura"? Dwa razy go już czytałem. Mnie nie o „Timura"
che* dziło. Mnie chodziło o pierwsze miejsce. Rozumiesz?
Hela rozumie. Dziś, kiedy pani czytała wypracowanie Hanki i wszyscy tak
je chwalili, to Hela, chociaż za Hankę dałaby się „pokrajać", pomyślała
sobie: „Muszę napisać jeszcze lepiej!" Przytakuje Florkowi.
— No tak, ale po co mówiłeś wtedy wieczorem, że to nie „dziewczyńska"
książka?
Aha, więc słyszały! No, trudno. Nawarzyło się piwa — trzeba pić.
—\Bo, widzisz, tam jest o chłbpcach, to chyba dla chłopców ciekawsza?
— Skądże? Ja uważam, że książki o chłopcach są bardzo ciekawe. A czy
ty nie lubisz książek o dziewczynkach? Czy nie ciekawe?,
— Owszem, bardzo ciekawe! — Florek gorąco zapewnia koleżankę.
Chce zrewanżować się za pochlebną opinię o książkach dla chłopców, ale
byłby w kłopocie, gdyby Hela zapytała o tytuł takiej „ciekawej" książki. A
Hela pyta:
— „Stożary" czytałeś?
— Nie. „Stożarów" nie czytałem — przyznaje się bohatersko Florek. —
Czy to jest książka z biblioteki szkolnej?
— Tak. Kończymy ją czytać z Hanką. Jeżeli chcesz, to damy ci ją do
przeczytania, chcesz?
— Pysznie! Chętnie ją przeczytam. Ale, Hela... p.omożesz mi z Hanką?
— Zrobię, co będę mogła, ale wiesz, Hanka jest twarda...
— Pestka.
106
— Co za pestka? — dziwi się Hela i rozgląda się po stole.
— Hanka jest pestka: mała, okrągła, twarda...
— Oj, Florek, nie mów tak! Znowu się obrazi. Ona o mały włos ze mną
się nie pogniewała o to, że ja z tobą rozmawiałam. Ona mówi, że skoro
jestem jej przyjaciółką, to nawet nie powinnam w twoją stronę spojrzeć.
— Patrzcie, moi ludzie! A na oko wydaje się, że taka przyzwoita
dziewczyna. I matematyk!
— Hanka jeąt przyzwoita! — kategorycznie staje w obronie przyjaciółki
Hela.
— A tak głupio mówi! Pomyśl — gdybym ja nie chciał patrzeć na tychj ?
którymi zadarli moi koledzy, to (przynajmniej w tamtej szkole) nie
miałbym gdzie oczu podziać. Musiałbym ciągle patrzeć na sufit alba na
niebo i rozbicie głowy murowane.
Roześmieli się oboje. Hela rozglądała się po mieszkaniu. Była tu pierwszy
raz.
— Ładnie macie odnowione. I tak wszędzie czysto. Kto sprząta?
— Ja — chwalił się Florek. — Wszystko umiem: i podłogę wyszoruję, i
chodnik wy trzepię, i okna wy-тЖ. wszystko, co chcesz.
Hela patrzyła na mieszkanie i na kolegę z uznaniem.
— A dlaczego na oknie żadnej doniczki nie macie? Z roślinami weselej.
— Tego to już nie potrafię. Tu potrzeba „delikatnej" ręki. Ja nawet lubię
kwiaty, ale...
—■ Rośliny muszą mieć słońce i wodę, nie żadną
107
delikatną rękę. U nas jest mnóstwo. Poproszę mamusię, to pozwoli mi
przynieść jedną. Dobrze?
— Dobrze! Moja mama się bardzo ucieszy. Wiesz, Hela, szkoda, że nie
jesteś chłopakiem. Byłby z ciebie dobry kolega.
Hela wstaje i mówi z udaną powagą:
— Wiesz, Florek, szkoda, że nie jesteś dziewczyną, byłaby z ciebie dobra
koleżanka.
Śmieją się znowu i Florek odprowadza Helę do drzwi.
— Pamiętaj o „Stożarach" — przypomina jej jeszcze. Florek postanawia
przeczytać chociaż jedną „dziewczyńską" książkę. Nie chce, żeby go Hela
miała za blagiera. „Jakie to szczęście — myśli — że wte--dy, przy tym
szpagacie, nikt nic nie zauważył... To by dopiero było!"
A po chwili:
„I po co ja takie świństwo zrobiłem?"
17. POKUSA
W acek, chodźmy do kina zaraz po obiedzie.
— Nie mam forsy.
— To co? Pożyczę ci. Jak będziesz miał, to mi * oddasz.
Wacek marszczy czoło. Florek umie go namówić. J aż tak nieraz mu
ulegał i zawsze to się na złe obra-| ca. Kilka dwójek już przez Florka
złapał. A jutro/ wie na pewno, będzie odpowiadał z historii. Wacek
pamięć ma nieszczególną, a tej historii tyle! Trzeba
10S г
będzie dobrze powtórzyć. A tu Florek kusi kinem-I jak tu nie iść! Chudy
Felek z czwartej mówił Flor' kowi, że w „Gdyni" w kronice pokazują
ro2poczę' cie roku w szkole na Karolewie. Wacek naw^ nie wiedział, że to
filmowali. I podobno wszystko ieSt: jak przodownik Wójcik przemawia i
minister, j ^ delegacja młodzieży kwiaty wręcza, i klasy ustawione
czwórkami przed szkołą. Felek zapewniał Florka %e go doskonale widać.
Ciekawe byłoby znaleźć tarn. siebie. Oj, jak ciekawie! Ale historia...
— Florek, a może pojutrze pójdziemy? Bo ia na pewno będę odpowiadał
jutro z historii.
— Co tam historia! Dziesięć razy się nauczysz, a jak program zmienią do
jutra, to gdzie go będZieSz szukał?
Argument jest mocny. Wacek się zgadza. tlma-wia się z Florkiem, że
«piętnaście minut po czwartej będzie u niego. Szybko je obiad i siada do
odrabiania piśmiennych lekcji. Kwadrans po czwartej bierze kilka książek
do teczki i mówi do matki, która zaleta jest praniem:
— Mamo, pójdę się uczyć do Florka.
— Dobrze, tylko skocz mi po farbkę do spółdzjemj. Wacek przynosi
farbkę i pędzi do Florka. Ten czeka już na niego zniecierpliwiony.
— Ależ z ciebie guzdrała!
Chłopcy spieszą się. Do kina spory kawał drogi, a seans zaczyna się o
piątej punktualnie. A jeżeli będzie długi ogonek?
Zdążyli. Kronika była bardzo ciekawa. Film ,ciasto chłopców" — piękny.
Dopiero przy końcu zorien-
109
towali się, że „Rozpoczęcia roku szkolnego" nie był0ł Dlaczego?
— Zaraz — przypomniał sobie Florek — widoczJ nie to ja pomyliłem.
Felek mówił mi, że w kinie naj Daszyńskiego. Nie wiem dlaczego,
zdawało mi się, że to w „Gdyni". A to pewnie w „Wiśle" — naprzel
ciwko. Chodźmy, tam się za chwilę zacznie.
— Florek, już siódma!
— Cicho, nie bądź frajer! To kino to ja ci funduję.! Na pewno nie
będziesz jutro odpowiadał. A zresztą^ możesz wyjść zaraz po
aktualnościach.
Wacek znowu ulega. Oglądają kronikę. Owszem,] ich szkoła jest, ale
jeszcze w trakcie budowy. I na^ pis: „Robotnicy spieszą się, aby budynek
szkolny oddać na 1 września".
— A to nas nabrali! — śmieje się Florek.
Ale Wackowi nie do śmiechu. Zostawia kolegę w kinie. Wsiada do
tramwaju. Biegnie do domu. Pod! bramą stoi chwilę, żeby ochłonąć.
— Gdzieś ty był? — matka podejrzliwie patrzy na Wacka. — Szukałam
cię u Florka. Wcale was nie było.
— A bo... tego... poszliśmy do Hanki Leśniewskiej pod dwudziesty piąty
— kłamie na poczekaniu Wacek. — Bo tylko ona ma książkę, a nie
chciała pożyczyć.
—- Już ja to sprawdzę, bo coś mi się zdaje, że przy tej P^uce zanadto się
zgrzałeś — mówi matka, a na Wać^u aż skóra cierpnie.
110
— Chodź teraz ze mną na strych. Pomożesz mi bieliznę powiesić.
Po powrocie mała Basia przebudziła się i grymasi. Wacek musi przy niej
trochę posiedzieć,
Kolacji Wacek nie może jeść. Głowa go rozbolała. Siedzi nad książką i nic
nie rozumie. Matka z niepokojem patrzy na niego.
— Czyś ty nie chory? Idź spać.
Wacka dusi coś za gardło. Szybko, po ciemku rozbiera się w pokoju.
Słyszy, jak rodzice rozmawiają o nim po cichu.
Ojciec podchodzi na palcach do łóżka. Dotyka ręką czoła syna. Sprawdza,
czy nie rozpalone. Matka otula go troskliwie kołdrą. Na nogi kładą mu
pie-rzynkę.
Wacek płacze w poduszkę. Rodzice martwią się o niego, kochają go. A
on...
— Już nigdy, nigdy — przysięga sobie pod kołdrą. — Żeby mnie tylko
pan od historii jutro nie zapytał!
Zapytał. Wacek stał jak drąg, przerażony, zdruzgo- * tany, że jednak stało
się inaczej, niż pragnął. Nie odpowiedział ani na jedno pytanie.
Znowu złapał dwóję.
18. BŁĘDNA DROGA
lekcjach na zebraniu rady zastępu Julek mówi:
- Musimy zaopiekować się Wackiem.
- Przecież on nie jest harcerzem — przerywa mu
Ul
Bronek, świeżo „upieczony" harcerz. — Co on nas»] obchodzi?
— Obchodzi, Bronku. Harcerza obchodzi wszyJ stko, co się wokoło
niego dzieje. I wszędzie, gdzie moJ że, powinien pomóc. A właśnie
Wackowi trzeba po-1 móc. Widzieliście, co z nim było dziś na historii. 1
te nie pierwsza jego dwójka, a okres niedaleko.
__ Co z tego Wacka się zrobiło? Nie rozumiem -1
dziwił się Olek. — Przecież w zeszłym roku nie był wcale złym uczniem.
— Mnie się zdaje, że to wpływ „Kaliklorka" — powiedział Zbych
Bartecki, nazywany popularnie: „Bartkiem".
Historia blizny na brodzie była już znana całej klasie i zdobyła Florkowi
przezwisko.
— Tak. Chodzą stale razem. Ze szkoły też razem wracają — dodał
Bronek.
— Mieszkają w jednym domu, tam gdzie i ja — wyjaśnił Julek. — I mnie
się zdaje, że w tym coś jest. Florek jest bardzo zdolny, niewiele
potrzebujej czasu na naukę. I, jak się dało już zauważyć, umiej się
„wymigać". On nie ma ojca. Matka zapracowana,! nie zawsze wie, co on
robi. W tamtej szkole Florek przyjaźnił się z jakimś nicponiem — chodził
na wagary. Nie rozumie obowiązków ucznia, tak jak należy. Wyraźnie
mówi, że „nauka to rzecz nudna". I to odbija się na Wacku. Ja proponuję:
odciągnijmy Wacka od Florka. Wy przeszkadzajcie tej przyjaźni na
przerwach, a ja postaram się odrobić z nim lekcje w domu.
'
Kilka dni później Julek już czekał przed szatnią
11*
na Wacka, żeby iść razem do domu. Wacek wyszedł z Florkiem.
— Czy możesz przyjść do mnie? — pyta Julek Wacka. —
Powtórzylibyśmy razem historię.
— Nie mogę, mama każe mi odrabiać lekcje w domu — odpowiada
ponuro Wacek.
To prawda. Mama dotrzymała słowa. Sprawdziła rzekomą bytność u
Hanki. Sprawa nieodrobionej historii i wyprawy do kina nie była już dla
nikogo w domu tajemnicą. Mama od tej pory nie wierzy Wackowi.
— A czy ja mogę do ciebie przyjść? We dwóch zawsze lepiej powtarzać.
— Przyjdź — Wacek patrzy na Julka z wdzięcznością. Wie, że Julek mu
pomoże.
Ale Florkowi takie postawienie sprawy wcale się nie podoba.
— Będziecie kuć? Na blachę? — mówi ze złym uśmiechem. — No, to
cześć! Uszanowanie „kujonom"! — kłania się po błazeńsku i zatrzymuje
na przystanku tramwajowym, koło którego w tej chwili przechodzą.
Wackowi robi się trochę nieprzyjemnie.
— Jak to, nie idziesz do domu?
— Nie, muszę załatwić jedną sprawę w mieście. Serwus!
Julek powtarza z Wackiem historię. Cały materiał —- nie tylko jutrzejszą
lekcję. ■— Musisz poprosić nauczyciela, żeby cię zapytał
™a Karolewskiei
113
\
jeszcze raz — mówi do Wacka. — Nie możesz mieć | dwójki na okres.
— Tak. Poproszę, ale pójdziesz ze mną, dobrze? '. Widzisz, ty jesteś
harcerz — to pomoże.
— I ty przecież mógłbyś być harcerzem — mówił Julek.
— Wiesz, Julek, ja już dawno chciałem powie- i dzieć, żebyście mnie
przyjęli, ale tak jakoś zeszło.J No, a teraz nałapałem tych dwój...
-— Tak. Najpierw musisz się podciągnąć w nauce,] a potem pogadamy.
— To przez Florka — posępnieje Wacek przypo-; mniawszy sobie
nieszczęsne kino.
v— Zostaw go. Zobaczysz, będzie wszystko dobrzej
Julek zbiera swoje książki i odchodzi.
Wacek zadowolony z odrobionych lekcji snuje ma-i rżenia — jak się
podciągnie, jak będzie coraz lepszymi uczniem, jдk go przyjmą do
harcerstwa...
Ale coś psuje mu tę radość.
Aha: sprawa z Florkiem. No, cóż? Koleżeństwo mo-j że się teraz jakoś
rozluźnić. Na przerwach Florek roz-,* mawiał z innymi chłopcami. Dziś
pojechał gdzieś.< Może do tego Waldka?
„A niech tam — myśli Wacek. — Pchać się nie będę. Nie. To coś nie tak.
To raczej ja się; odsunąłem od niego, ale bo on zawsze coś takiego wy-j
myśli..."
Właściwie Florek zły nie jest. Zawsze dzieli się ciekawą książką do
czytania. Chętnie pożycza wszy-* stko. Zreperował Wackowi dętkę do
piłki. Co też on teraz robi?
1U
— Mamusiu, ja tylko Florkowi książkę oddam, o, tę, tylko na minutkę!...
Florka w domu nie ma. „Poszedł gdzieś do kolegi" .— mówi jego matka.
Wacek zostawia książkę "i niewesoły wraca do siebie.
19. HARCERZE PRZEKONUJĄ MAMĘ
Światowy Kongres Pokoju odbywa się w Warszawie. Ale nie ma chyba w
Polsce miasta, wsi, a już na pewno nie ma w Polsce szkoły, gdzie nie
radowano by się z tego, gdzie nie brano by w tym Kongresie całym
sercem udziału.
Gmach szkoły na Karolewskiej udekorowany. Kiedy się stanie przed
frontem i spojrzy w okna — to można by pomyśleć, że stado gołębi
obsiadło szkołę: w każdym oknie biały gołąb rozwija skrzydła.
W klatce schodowej olbrzymi napis:
„MŁODZIEŻ CAŁEGO ŚWIATA WALCZY O POKÓJ".
W auli pod portretem Stalina:
„STALIN Z NAMI — POKÓJ ZWYCIĘŻY".
W klasach harcerze pełnią „warty pokoju". Wacek z zazdrością patrzy na
kolegów i koleżanki, które w świątecznych bluzach, w czerwonych
chustach zwracają powszechną uwagę wzorowym zachowaniem się.
Wacek wzdycha nad klasówką4 z rachunków. Dobrze mu idzie i zaraz już
ją skończy, ale... on nie ma czerwonej chusty.
Wacek rozumie, rozmawiał już o tym z Julkiem, że
115
X '
to nie o mundur chodzi, ale mundur to też przyjШ mność.
Wacek już taki jest, że chciałby być jakiś inny, wyJj różnią jacy się, pi-
zodujący... Z Florkiem właśnie dla-J tego tak szybko zaprzyjaźnili się i
zrozumieli, że Flo-| rek też jest taki.
Florek... Wacek zerka w jego stronę. Florek skon-: czył właśnie zadanie.
Oddał nauczycielowi zeszya i wychodzi z klasy. Spojrzał na Wacka i
wykrzywia się złośliwie. Język pokazał. Nie, tego już za wiele!|
„Poczekaj — myśli oburzony Wacek — ja wstąpię! do harcerstwa, a ty
nie. Ja zostanę przodownikiem:! pracy, tak, zobaczysz, że zostanę, a ty —
nie. Zo-J baczysz!"
Wacek kończy klasówkę i wychodzi z klasy. Na ko-l rytarzu mija Florka,
który jak gdyby chciał mu cośl powiedzieć, ale Wacek udaje, że go nie
widzi, i pod-l chodzi do Julka.
— Wacek, mówiłem o tobie na radzie zastępu,! przyjmiemy cię. Musisz
tylko uzyskać zgodę ro-J dziców.
— Tatuś to pozwoli, ale mama...
— A rozmawiałeś?
— Tak. Ale to było wtedy, jak mama dowiedzia-] ła się, że... że
kłamałem.
— Spróbuj teraz. Już wszystko przecież w po-j rządku.
Po obiedzie, kiedy mama zmywa naczynia, Wacek ponawia swój ą prośbę.
Mama nie zgadza się sta-i nowczo.
116
— Ale, mamusiu!...
— Nie pozwalam i już. Teraz nie masz czasu na odrabianie lekcji, a co
będzie potem? To zbiórka, to ■vvycieczka — już ja wiem!
— Mamusia zobaczy...
— Nie, wolę nie zobaczyć. Nie nudź więcej! Nazajutrz Wacek ze
strapioną miną oświadcza
Julkowi, że nic z tego: mama nie pozwala.
— Julek, a może ja zapiszę się, a mama nie będzie o tym wiedziała?
— O, cc to, to nie! — stanowczo zaprzecza Julek. — Harcerz nie kłamie.
Nigdy nie zgodzilibyśmy się na to. Pomówię z przewodniczącym drużyny.
Może en poradzi. _
Pomógł naprawdę. Zapytał, o której godzinie mama Wacka wraca z pracy,
i w poniedziałek przyszedł z dwoma kolegami. Otworzyła im mama.
— Dzień dobry pani! — ukłonili się grzecznie
Chłopcy. . m
— Dzień dobry! Proszę da%j, tylko wytrzyjcie dobrze nogi... Wacek jest
w pokoju.
— My nie do Wacka. Przyszliśmy do pani.
— Do. mnie? — zdziwiła się mama. — Aha, pewnie szkoła coś
organizuje i prosicie rodziców o pomoc?
— Nie. To o Wacka chodzi.
— O Wacka? — mama przestraszyła się. •— Pewnie coś znowu
zmajstrował!...
^ — Wszystko w porządku. Chcielibyśmy tylko parną prosić o pozwolenie
na wstąpienie Wacka do harcerstwa.
117
Widać było, jak mama odetchnęła z ulgą, że jednaki z Wackiem wszystko
w porządku, ale niej ustąpiła.
— Przecież on i tak ma dwie dwójki.
— Poprawi się. Harcerz musi się dobrze uczyć. Po- \ możemy mu.
— Okłamywał mnie. Powiedział, że chodzi na odrabianie lekcji, a o
lekcjach wcale nie myślał.
— Teraz będzie inaczej. Harcerz mówi zawsze, prawdę.
— W domu z niego nie mam żadnej pociechy, bo mówi, że ma tyle lekcji,
a jak jeszcze na zbiórki zacznie chodzić... — protestowała coraz słabiej
mama.
Wacek słyszał całą rozmowę przez uchylone do pokoju drzwi. Wpadł do
kuchni i rzucił się mamie na szyję: .
— Mamusiu! Zobaczy mamusia: i kartofli przyniosę, i śmieci wyrzucę, ж
Basi przypilnuję! Zobaczy mamusia.
— Nieraz już mi tak obiecywałeś.
— Proszę pani — powiedział poważmle druh. — Teraz my obiecujemy
za Wacka. Niech nam pani zaufa.
4— No, dobrze — zgodziła się wreszcie mama — spróbuję.
Wacek wyprowadził kolegów aż na schody.
— Dziękuję wam, dziękuję!
A druh spojrzał na niego i powiedział tylko:
— No, Wacek, pamiętaj!
118
20. NARADA PRODUKCYJNA
"Wackowa mama nie żałuje, że pozwoliła wstąpić synowi do harcerstwa.
Owszem, pochwaliła organizację. Wacek sprawuje się w domu bez
zarzutu. A i w szkole wszystko w porządku. Właśnie skończył się
pierwszy kwartał i rodzice byli na wywiadówkach.
Wacek dwójek nie ma, a wychowawca pochwalił go za sumienność.
„Jak Wacek się czegoś podejmie, to już mogę być spokojny" — tak
powiedział.
Mama to powtarza ojcu. Oboje są bardzo zadowoleni.
Ale nie wszyscy rodzice usłyszeli to, co Wackówa mama. Wiele osób
wyszło zmartwionych złymi postępami dzieci.
Kierownik zwołał masówkę.
— Jak to jest? — mówił. — Przecież wśród nas nie ma nikogo, co nie
rozumiałby znaczenia nauki w walce o pokój, o wykonanie Planu
Sześcioletniego, a jednak wyniki nie są zadowalające; Dlaczego?
Musimy wspólnie naradzić się, poszukać przyczyn tego zła i razem je
usunąć. Robotnicy w fabryce urządzają narady produkcyjne. Naradzają
się, jak ulepszyć swoją pracę. My też tak zrobimy. W przyszłym tygodniu
w każdej klasie będę na takiej naradzie. Proszę, niech się wszyscy
zastanowią, jakimi sposobami można polepszyć wyniki.
W klasie V A narada wytwórcza odbyła się w poniedziałek na godzinie
wychowawczej.
119
Z początku dzieci krępowały się trochę obecności kierownika, ale potem
rozgadały się na dobre. Ł
— Ja to prosiłbym, żeby nauczyciel mówił, jaki stopień stawia —
mówił .Bronek — bo czasami uczniowi zdaje się, że dostał trójkę, a
tymczasem w notesie u pana jest dwójka.
e — Czy nie można by powiesić w klasie arkusza ze stopniami? —
zapytał Julek. — Każdy wtedy widziałby, jak z jakiego przedmiotu stoi.
— Nie, nie, nie trzeba! — krzyknął jakiś głos, aż wszyscy się obejrzeli, i
zaraz klasę ogarnął śmiech, bo to wołał „Gruby Jasio", najsłabszy uczeń w
klasie. I nie dlatego najsłabszy, żeby nie miał zdolności. Owszem, zdolny
był, tylko, jak sam mówił, czas mu „uciekał" i na naukę go nie starczało.
— Dobrze byłoby tych uczniów, którzy z powodu choroby nie przyjdą do
szkoły, zawiadamiać o tym, co jest zadane — proponowała Hanka.
■— I trzeba jakoś pomóc tym, którzy w domu nie mają warunków do
odrabiania lekcji — powiedziała Hela, która wiedziała, jak na przykład
takiej Agatce trudno było się uczyć w izbie, gdzie mama szyła, a troje
młodszego rodzeństwa „stawało na głowie".
Padło wiele jeszcze różnych propozycji, aż w końcu zabrał głos
kierownik.
— Bardzo mi się wasza narada podoba — widać, że przygotowaliście się
do niej, bo wysunięto wiele słusznych projektów. Arkusz z ocenami
będzie wisiał w każdej klasie — to niejednemu pomoże — tu kie-' równik
spojrzał w stronę Jasia. — Zawiadamiać o lekcjach chorych kolegów —
należy. A dla tych,1
120
którym wygodniej będzie tu odrabiać lekcje — zorganizujemy odrabianie
lekcji w świetlicy. O jednym tylko nie pamiętaliście.™. Klasa nadstawiła
uszu.
— Nie powiedzieliście, że w nauce bardzo przeszkadza opuszczanie lub
spóźnianie się na lekcje. A u was ta sprawa jest specjalnie ważna. Wiecie
dlaczego?
Nikt nie wiedział.
— Dlatego że wasza klasa w ostatnim miesiącu ma najwięcej spóźnień.
Po prostu należy się wam wyróżnienie. Ja mam taki projekt: poprosimy
którąś ze zdolnych dziewczynek, żeby wyhaftowała na poduszce napis:
„Najwytrwalszym śpiochom". To będzie taka wędrowna nagroda. Prawo
do niej będzie miała ta klasa, która weźmie rekord w ilości spóźnień. A
może rysunek wystarczy? — zastanowił się kierownik. — Bo przez
śpiochów jeszcze czas na haft tracić? Pomyślcie nad tym.
I wyszedł, a w klasie zawrzało.
— To niemożliwe! To straszne! Ale nas wezmą na języki! Proszę pana,
jak to się stało?! Czy to prawda?! — wołali wszyscy na wyścigi.
— Niestety, to jest najprawdziwsza prawda. 1 ja za was musiałem się
wstydu najeść na radzie pedagogicznej. *
Klasa ucichła i dopiero teraz zrozumiała, że wychowawcy jest jeszcze
bardziej przykro niż im^Że to jest wspólna sprawa opinii klasy.
— Proszę pana — pytała przerażona Hanka — i ta poduszka będzie u nas
wisiała?.
121
— Jeżeli się nie poprawicie — tak.
— Poprawimy się, poprawimy! — wołano na wy- I ścigi. — Już my się
będziemy teraz pilnować. Niech j pan zobaczy w dzienniku, na kogo
trzeba zwrócić | uwagę.
Nauczyciel otworzył dziennik. W klasie zapanowa-i
ła napięta cisza.
— Najwięcej spóźnień ma... zaraz... Florek Ka-j
lina.
Wszystkie oczy zwróciły się w stronę Florka. I za chwilę wybuchło
oburzenie.
— Florek! Gałganie! To przez ciebie! Taki wstyd! \ Florek stał czerwony
jak burak. Oczy miał spu-'j
szczone. Chciałby się w tej chwili zapaść pod ziemię. 1 Wychowawca go
zrozumiał.
— No, co się stało, to się nie odstanie. Teraz wszy-1 scy będziemy
uważać. Już ja was przypilnuję. A Florl rek już nie będzie się spóźniać.
Co, Florek?
— Nie będę — powiedział Florek.
Narada przeciągnęła się. Po skończeniu głodnej dzieci biegły do szatni,
ubierano się szybko. Wacek| był zadowolony. O mało rąk nie zacierał. „A
dobrze! się temu pyszałkowi dostało! Za ten język, za to, że| wtedy
klasówkę pierwszy oddał! A dobrze ci tak" —f myślał.
W szatni, obejrzał się za Florkiem. O dwa kroki za nim, schylony,
sznurował bucik.
— A wiecie?! — krzyknął na cały głos Wacek. —I ,,Kaliklorek" chce być
sławny, sam mi to mówiła I został sławny! Tę poduszkę to jemu trzeba
podaroi wać, jemu! Sławnemu w klasie i w szkole!
122
Florek podniósł głowę. Krew mu uciekła z twarzy, aż można było
policzyć drobne piegi na nosje
— Wacek — powiedział przez ściśnięte gardło __
przecież... przecież ja ci to w sekrecie...
— No to co? Teraz twojej sławy ukryć się nie da! __- zaśmiał się drwiąco
Wacek, porwał swoją teczkę i wybiegł z szatni.
Ale za progiem szkoły humor go opuścił. Szedł do domu ż opuszczoną
głową coraz wolniej. Nawet głód jakoś go nie popędzał.
— No to co? — przekonywał sani siebie.__No to
co? Wielki sekret. No to co?
21. FLOREK NIE CHCE BYĆ SKARŻYPYTĄ"
Najpierw zginął scyzoryk Julka. Ten sam, którym wykupił od Florka
zielone, rogowe guziki lekkomyślnie ucięte u własnego palta. Ten sam,
który mu
jednak Florek w porywie szlachetności__czy może
tylko skutkiem wymyślań Wacka — zwrócił Na próżno Julek wywracał
kieszenie, na próżno wyjmował wszystko z teczki, sprawdzając, czy się
scyzoryk nie wsunął gdzie między książki — nic nie pomogło. A scyzoryk
był wartościowy — miał dwa ostrza, szpikulec do robienia dziurek i ładne
niklowe okładki Na ostrzach było napisane: „inoxydablet[, co znaczy
nierdzewny, i nie tylko było napisane, ale scyzoryk naprawdę nie
rdzewiał. Chłopcy zazdrościli Julkowi i jeszcze niedawno Bronek
proponował mu zamian^
123
na pudełko z farbami, ale Julek nie chciał. A terali jak kamień w wodę.
Może go zgubił? Pamiętał, że rano, wychodząc do szkoły, spostrzegł
scyzoryk na stole, a że nie chciało I mu się już otwierać teczki, włożył go
do kieszenie palta. W kieszeni dziury nie ma, ale może wypadł| przy
wyjmowaniu rękawiczek? Szkoda...
Później Florkowi przepadło gdzieś wieczne pióro,', to lepsze. Nosił
obydwa przyczepione uchwytami doljj teczki, ale mama kilkakrotnie
zwracała mu uwagę, 1 że tak je zgubi. Więc kiedy zaczął nosić jesionkę!
lepsze pióro przyczepił do wewnętrznej kieszeni.^ Miejsce było dobre,
tylko koniuszek pióra wystawał. Ale co z tego, kiedy po kilku dniach
pióro „diabli! wzięli".
— To nie diabli — poprawiał Florka Bronek -«-j to na pewno ktoś z szatni
pióro świsnął.
Florek uwierzył i już nic w kieszeniach jesionki nie zostawiał.
Potem kilkakrotnie w klasie skarżono się na zni-| kanie z kieszeni palt
drobnych pieniędzy. Sprawa by-jj ła poruszana na godzinie
wychowawczej z panem Ka-J rolakiem, wybrano delegację do woźnego i
szatniarza; zarazem, groźnego „Jacidama", z prośbą, żeby zwró-| cił
uwagę na amatorów cudzego mienia. Kradzieże ustały.
Wielka awantura wybuchła po jakichś dwóch tygodniach. Agatka,
skarbniczka klasy, zbierała рек przedniego dnia pieniądze na prenumeratę
„Świata] Młodych". Nie wszyscy jeszcze wpłacili. Dziś Agatka! zebrała
resztę i kiedy miała ją schować, przypomnia-j
12h
la sobie, że portmonetkę z wczorajszymi pieniędzmi zostawiła w palcie.
Było'to w czasie dużej przerwy. Agatka pobiegła do sutereny, odnalazła
„Jacidama" i uprosiła, żeby na chwilę otworzył szatnię.
Portmonetki w palcie nie było. Na próżno woźny sam sprawdził kieszenie
palta, obszukał wokół podłogę, odsunął nawet skrzynkę do bucików.
Portmonetka z pieniędzmi zginęła. Agatka z płaczem przybiegła do klasy.
Tak się złożyło, że na czwartej godzinie w planie był śpiew, a pani od
śpiewu zachorowała i na zastępstwo przyszedł wychowawca. Miał wziąć
dodatkowo matematykę i powtórzyć przerobiony materiał, ale mowy nie
było nawet o tym, aby uwagę klasy oderwać od kradzieży, a poza tym —
Julek zupełnie słusznie mówił w imieniu klasy, żeby sprawę jak
najszybciej załatwić.
Agatka z zapuchniętą od płaczu twarzą, przerywając opowiadanie
szlochaniem, jeszcze raz powtórzyła wszystko, co było z tym przykrym
wypadkiem związane.
— Czy jesteś pewna, że miałaś portmonetkę w palcie jeszcze w szkole?
— pytał wychowawca.
— Na pewno... na pewno... — szlochała Agatka. — Jak zawsze zwinęłam
pasek od palta... i włożyłam go do kieszeni... i jeszcze wtedy portmonetka
była... miałam ją wziąć... jak tylko buciki zdejmę... i... i... zapomniałam...
uuuuu...
— Cicho, Agatko, płacz nic nie pomoże... My ci i bez płaczu
współczujemy i poradzimy, a tego, kto pieniądze ukradł, na pewno twoje
łzy nie wzruszą.
125
Agatka uspokoiła się, a i cała klasa od razu poczu- \ ła, że wszystko będzie
skierowane na właściwe tory.1
I -rzeczywiście, nauczyciel przede wszystkim po- 1 dzielił sprawę na dwie
części:
1. Znalezienie złodzieja.
2. Pokrycie straty.
W pierwszej wypowiadała się prawie cała klasa \ i jednogłośnie
stwierdzono własną bezsilność, bo cóż I z tego, gdyby, jak proponuje
„Gruby Jasio", prze- 3 prowadzić rewizję? Przecież rewidować trzeba by
ca-1 łą szkołę, bo nie wiadomo, w której klasie jest zło-1 dziej. Szatnia
jest jedna dla wszystkich. Poza tym, i pieniędzy się nie pozna, bo po
czym? A portmonetkę! na pewno już złodziej wyrzucił.
Jednym słowem, trzeba dobrze uważać, może zło-'' dziej sam wpadnie, a
przede wszystkim nie dawać! żadnej okazji, pilnować wszystkich
drobiazgów i niej zostawiać nic w szatni w paltach.
I znowu Julek słusznie poddał myśl, aby do tego I postanowienia
zastosowała się cała szkoła. Pan Ka-1 rolak podjął się ogłosić je na
jutrzejszym apelu.
W drugiej sprawie najlepszy projekt wysunął\ ,,Gruby Jasio", który w
ogóle bardzo się kradzieżą! przejął i, jeżeliby o współczuciu sądzić z ilości
słów,'l tiajwięcej Agatce współczuł. Zaproponował, żeby sięl klasa złożyła
na pokrycie straty, i od razu wyjął z kie-| szonki wiatrówki złotówkę.
— Ja wiem, co to znaczy. Mnie też kiedyś ukra-j dziono pieniądze, tylko
nic nie mówiłem, bo mi wstyd* było...
Ш
— A szkoda — powiedział nauczyciel — może do tej pory złodziej byłby
złapany i... uleczony.
Klasa podchwyciła inicjatywę Jasia. Na katedrze składano drobne monety,
ile kto miał. Każdy chciał koleżance w biedzie pomóc. Zebrano dziesięć
złotych. Ukradzionych było dwanaście. Nauczyciel dołożył ze swojej
portmonetki dwa złote i całą sumę — wymieniwszy ją na papierowe
banknoty, żeby łatwiej było schować — wręczył Agatce.
— Agatka, schowaj dobrze i zaraz po lekcjach wpłać premumeratę.
Najlepiej cudzych pieniędzy nie nosić dłużej, niż to jest konieczne.
Całe szczęście, że zadzwonił dzwonek na przerwę, bo Agatka teraz
dopiero miała pokazać, na co ją stać, jeżeli o płacz chodzi. Bardzo
energicznie zajęła się nią Hanka i przy pomocy Heli zaprowadziła
koleżankę do umywalni.
— Ojeja!... OjejaL. — szlochała Agatka. — Jaki ten Jasio dobry!... Całą
złotówkę dał... Co ja bym zrobiła? Całą złotówkę!... Jaki poczciwy!
— Nie przesadzaj — ucięła krótko Hanka obmywając jej twarz zimną
wodą. — Łatwiej jemu złotówkę niż Olkowi dwadzieścia groszy. Nie
wiesz, że ojciec Jasia ma budkę z owocami? On jest zawsze „przy forsie".
Po koleżeńsku postąpił — owszem. Ale nie przesadzaj!
Chłopcy również wymieniali zdania na przerwie.
— Jakbym w bagno wpadł — mówił do kolegów - lorek. — Pomyślcie:
„Karolek" patrzy na mnie 1 myśli: „Może to on?" Brrr...
127
— I o mnie tak myśli, i o każdym tak... — dorzuć cii Julek. — Masz
rację, to wstrętne.
„Gruby Jasio" oburzał się najwięcej.
— No, widzicie, no, widzicie. A jak to „Karolek"' powiedział: może by
się złodziej wyleczył. Ja wieml co on chciał przez to powiedzieć, ale oho!
Złodzieja się nie naprawi. Już jak się nauczy kraść, to przepadło! Ja to
bym tak robił, jak kiedyś w Szwecji: prawą rękę ciach! i koniec. To by od
razu pomogło! Mówię wam!
Julek spojrzał na Jasia z boku.
— Całe szczęście, że to nie od ciebie zfłeży. Czy nie rozumiesz, że to
była straszna ciemnota?
— No to co, że ciemnota? — gorączkował się gru-i - bas — ale
skuteczna.
„Poczciwy ten Jasio — myśleli chłopcy, którzy go słyszeli w tej chwili —
ale że głupi, to też prawda"! Ogólne mniemanie wyraził krótko Wacek:
— Wszystko w słomę poszło!
„Gruby Jasio" lotnego umysłu nie miał. Może rze-| czy wiście wzrost i
tłuszcz, jakim nadmiernie natura go obdarzyła — przeszkadzał. Nawet nie
zrozumiał, że to o nim mowa.
Po lekcjach klasa opustoszała szybko. Wybierano się całą szkołą do kina.
Na „Uczennicę I klasy". Floi rek już ten obraz widział, nie pójdzie. Miał
dzisiaj dyżur: otworzył okna na kilka minut, nalał wody do glinianek
wiszących na kaloryferach, wytarł tablicę, -zamknął okna i zabrał się do
domu.
W szatni były pustki. Jeszcze na wieszakach szóstej; klasy wisiało kilka
płaszczy — widocznie posiadacze
128
tych palt mieli zebranie. W miejscu przeznaczonym dla „aciaków" wisiało
Florkowe palto i jeszcze czyjeś. Po karakułowym kołnierzu Florek poznał
palto grubego Jasia".
Przed drzwiami szatni stał „Jacidam" z palaczem i sprzeczali się ostro o
jakieś drzewo... Florek zmienił obuwie, schował pantofle do worka i
właśnie sięgał po palto, kiedy na schodach wiodących do sutereny rozległ
się tupot czyichś nóg i wesoły gwizd, po którym Florek poznał „Grubego
Jasia".
„Jakf;o mu wesoło, a taki wydawał się przejęty tym złodziejstwem.
Nastraszę go" — wpadł na głupi pomysł Florek i schował się za stojący na
środku szatni, podpierający sufit, gruby filar.
Jasio wpadł do szatni, podbiegł do swojego palta, przystanął, dziwnie
wyciągnął szyję w stronę drzwi, jakby nadsłuchiwał toczącej się na
korytarzu kłótni.
— Tu, tu w tym kącie kazałem mu położyć, żebym tak skonał — zaklinał
się „Jacidam".
— No, to gdzie ono jest?! Czy ja jestem ślepy?! Może ja nie widzę?! —
krzyczał palacz.
Przesunęli się obaj wigfcrytarzu, że już ich z szatni widać nie było, i
wtedy Florek zobaczył coś... strasznego. „Gruby Jasio" ze zręcznością, o
jaką by go nikt ze względu na wagę nie podejrzewał, skoczył do
Florkowego palta. W pierwszej chwili Florek pomyślał, że kolega pomylił
się, ale już w następnej. stwierdził, że to on sam się omylił. Jasio
błyskawicznie i z wielką wprawą zrewidował zewnętrzne kieszenie palta,
potem wewnętrzne. Nie znalazł nic. Skoczył do palt szóstej klasy. W tym
momencie odgłosy
Na Karolewskiej
129
kłótni zbliżyły się do drzwi. Jasio w mgnieniu oką stanął przy swoim
palcie, zdjął jeden pantofel i kiedy „Jacidam" zajrzał do szatni, zobaczył
chłopca zmieniającego przy swoim miejscu obuwie. Dyskusja na
korytarzu rozgorzała na nowo i Jasio rewidował bez skutku już drugie
palto, kiedy niechcący spojrzał w stronę filara i zobaczył tam
skamieniałego ze zgrozy Florka.
Z kolei skamieniał „Gruby Jasio".
— Aha, toś ty taki? — odzyskał głos Florek. — To po cudzych
kieszeniach?... — i postąpi kilka kroków.
— A co? A bo co? — podskoczył nagle Jasio i stanął przy swoim palcie
w obronnej pozycji, jak gdyby Florek chciał zrewidować kieszenie jego
palta. —' Wziąłem co? .Widziałeś?
— Nie... ty pewnie chciałeś coś do tych kieszeni dołożyć? — opanował
się Florek. Ale i tamten oprzytomniał.
— Florek, nie wiedziałem, że jesteś taki głupi... Co ty sobie myślisz?
Przecież ja chciałem zobaczyć, czy tam czasami nie ma tej uk^feionej
portmonetki.
— I zacząłeś od mojego palta?
— Nie wiedziałem, że to twoje, a poza tym przecież sam mówiłeś, że
podejrzenie pada na wszystkich... Trudno, trzeba sprawdzić.
— Zobaczymy, co na to „sprawdzanie" powie jutro pan Karolak — i
Florek zdjął z wieszaka swoje palto.
Grubasowi zwęziły się wąskie jak szparki oczy.
— Powiesz? — wycedził przez zęby. — Polecisz
.
z jęzorem? Skarżypyto! Spróbuj tylko! Zobaczysz! -JJ
groził.
— Zobaczę, jutro na pewno zobaczę — śmiał się już Florek. — Cóż ty mi
możesz zrobić?
— rfrc, prawie nic — drwił Jasio. — Powiem tyl-jj ko, jaK to było ze
szpagatem u latawca Hanki. Powiem, Jak to on sam — podkreślił ten
wyraz — pękł! Stałem wtedy blisko ciebie, widziałem wszystko. Spróbuj
tylko słowo pisnąć! — i grubas z brzydkim uśmiechem wyszedł z szatni.
Florek machinalnie podnosi i otrzepuje palto, które pczed chwilą
wyleciało mu z rąk. Do szatni zagląda woźny.
— Co ty się tak guzdrzesz i guzdrzesz? Powinieneś już dawno Stąd
wyjść.
I „Jacidam" podejrzliwie przygląda się chłopcu. Jeszcze tylko brakuje,
żeby podejrzenie padło na nie- , go! Florek szybko wychodzi z szatni,
jakimś zgaszo- , nym głosem mówi wroźnemu „do widzenia!" i idzie"
przed siebie. Dopiero po chwili widzi, że idzie w od-| wrotnym od domu
kierunku. Zawraca na właściwą; drogę. Walka, jaka się w nim odbywa,
trwa krótko-To, co zwyciężyło, każe mu myśleć w ten sposób:
„A co ja się będę w to mieszał? Niech harcerze takich rzeczy pilnują!
Dlaczego Wacek się tym nie zajrms? Taki czynny! Taki ważny! Odkąd go
do za-J stęPu przyjęli... Proszę bardzo... jest pole do popisu, і Ja
skąrżypytą nie będę!..."
У0 tmonetkę znalazła Agatka nazajutrz w swojej łaV^ce' Portmonetka
była pusta, ale kradzieże znowu-na J34ś czas ustały.
1S0
22. BAŁWAN
\Vacek uczy się coraz lepiej. Aż przyjemnie spojrzeć na stopnie przy jego
nazwisku: czwóx"ki i piątki — ani jednej trójki.
Julek jest dumny z kolegi. Uważa, że to jego zasługa: uwolnił go od złego
wpływu Florka, pomógł opanować historię, która była „słabym punktem"
Wacka, wciągnął do harcerstwa. I proszę, jakie wyniki! Jak tak dalej
pójdzie, to Wacek W czerwcu na pewno będzie mógł złożyć przyrzeczenie
harcerskie.
Julek ma rację, ale tylko częściowo. Nikt nie widzi, nikt nie wie, może
nawet sam Wacek nie zdaje sobie sprawy, jaką podnietą dla niego są
stopnie Florka.
Bo i Florek wziął się w garść. O spóźnianiu mowy nie ma. Do tego Florek
jest bardzo zdolny i, chociaż mnóstwo czasu zabiera mu czytanie książek,
które „połyka", lekcje ma zawsze przygotowane i nie pozwoli się
zdystansować Wackowi.
Od tamtej historii w szatni chłopcy nie mają ze sobą nic wspólnego. Nie
rozmawiają nawet. Co prawda, poza szkołą spotykają się rzadko.
Wieczory pod kasztanem skończyły się dawno. Ławka sprzątnięta do
piwnicy, stół przysypany śniegiem. • Na tym stole ostatniej niedzieli
ustawiono bałwana. Byli sami chłopcy: Julek, Olek, Florek, Antoś i
Wacek.
Wacek nadszedł przy końcu roboty. Nie pomagał chłopcom, bo mamie
obiecał, że się nie ubrudzi.
133
Miał na sobie nowe palto. Pierwszy raz. Nie potrzeba było tego ogłaszać.
Jak tylko podszedł do chłopców, wykrzyknęli z podziwem: „Oooi"
Palto było porządne: granatowe z czarnym fokowym kołnierzem.
Wewnątrz, w podszewce, miało dwie kieszenie — tak jak palto ojca.
Chłopcy wszystko z uznaniem obejrzeli. Jeden Florek udawał, że go to nic
a nic nie obchodzi, i lepił głowę bałwana.
Koledzy rozumieli, że w nowym palcie brać się do takiej roboty nie
można. Nie mieli też tego Wackowi za złe. Ale Florek nie ominął okazji:
— Dajcie mi tu jakiś kartofel na nos. Każdy bałwan musi mieć zadarty,
kartoflasty nos.
Wacek od razu poznał, że to do niego pite. ,,Zadarty, kartoflasty". Aha,
gadaj sobie zdrów! To wszystko dlatego, że mi palta zazdrościsz. Zadarty,
owszem, ale nie kartoflasty — trafiłeś jak kulą w płot.
Był czas, że Wacek martwił się z powodu swego zadartego nosa. Ale tylko
dopóki się nie dowiedział, że Kościuszko miał też zadarty nos, a skoro
sam Kościuszko... Wacek nad kształtem swego nosa, jak to] się mówi,
„przeszedł do porządku".
— No, panie bałwanie — wołał Florek kładąc baK wanowi pod ramię
uschniętą gałąź ■— ubraliśmy ciel godnie! Wszystko masz nowe.
Przydałby ci się jeszcze jakiś kołnierzyk na ten mróz, ale skąd go/wziąć?
Musisz się obejść, trudno! Nie każdego bałwana stać na kołnierz!
Chłopcy śmieją się wesoło. Nikt z nich, oprócz
Х34,
Wacka, nie domyśla się przymówki. A Wacek też udaje, że go to bardzo
śmieszy.
Zbliża się pora obiadowa. Czas do domu. Chłopcy wchodzą powoli na
schody.
— Wiecie,— pyta Florek — że w przyszła niedzielę będzie spis ludności?
— Wiemy.
— I wiecie, że będą wszystko spisywać: meble, ubranie, bieliznę.
— Po co? — pyta zdziwiony Julek.
— Po to. że jedni m.vją za dużo, a-drudzy — za mało. Przyjdą, spiszą i
powiedzą: masz, bracie, dwa ubrania, wybieraj: stare czy nowe? A drugie
oddaj nam i kwita.
Wacek z bijącym sercem przystaje pod swoimi drzwiami. Słyszy jeszcze,
jak Julek wyśmiewa Florka na schodach.
— Mamusiu! — wpada do mieszkania. — Czy to prawda, że jak będzie
spis ludności, to mi zabiorą nowe palto?
i
— Bzdury! — złości się matka. — Co za bałwan ci to powiedział?
— To nie bzdury, matko — mówi ojciec — to wyraźna wroga robota. Ta
wróg rozpuszcza ciągle takie wieści. Żeby się ludzie bali. Żeby strach nie
dał im porządnie pracować. Kj;o ci to mówił?
— Florek Kalina.
— Florek? On tego sam nie wymyślił...^. Ojciec miał rację: Florek
usłyszał to u „tamtych",
u Waldka.
135
23. POKÓJ 1 BRATERSTWO!
Zbliża się Nowy Rok. Wiadomo wszystkim, że w klasach będą
wytypowani przodownicy. W V A ; najlepszym uczniem jest zastępowy
Julek Kowalewski- A potem? I Florek, i Wacek udają, że to jest im j
najzupełniej obojętne.
Wacek wie, że do tytułu przodownika nie wystarczają stopnie.
Niejednokrotnie na zebraniach zastępu nasłuchał się o sobkach i kujonach.
Nie sztuka dbać :
0 własne piątki i od wszystkiego „ręce umywać". Więc Wacek „rąk nie
umywa". Trzeba było Olka
w rachunkach podciągnąć — podjął się. Trzeba było i zorganizować
zbiórkę butelek — zorganizował,
1 w trójce zbierającej odzież dla dzieci koreańskich \ też był. Prawie nie
ma akcji, w której nie brałby 1 udziału Wacek. A zbiórka kasztanów
przeprowadzona i jesienią — też się liczy.
I tak jakoś dziwnie się składa, że kiedy zgłasza się i do pracy Florek, to
Wacek go zawsze ubiegnie. Po 1 prostu, jak to się mówi,^ „sprzed nosa"
weźmie mu i robotę.
Teraz na przykład:
Z okazji urodzin Stalina klasa V A ma zrobić na , godzinie wychowawczej
gazetkę o Związku Radziec-1 kim. #
Wacek jest w grupie, która ma przynieść do tej | gazetki ilustracje.
— A kto z was przygotuje litery do napisu „Po-^oc, przykład, przyjaźń"?
— pyta nauczycielka.
Wacek już swój przydział ma. Niech się i inni po- ■
sejmują. I w tej właśnie chwili widzi, jak Florek, który siedzi przed nim,
chce podnieść rękę i zgłosić się. Wacek podskakuje jak na sprężynie.
— Proszę pani, ja zrobię litery!
— Przecież ty już się podjąłeś zebrania ilustracji. -— Tak, ale to nic,
proszę pani, ja chętnie zrobię
i litery.
— Dobrze. Dziękuję ci. Widzicie — mówi pani — z Wacka można brać
przykład.
Florek pogardliwie się uśmiecha. Jego drwiący uśmiech tak gniewa
Wacka, że pochwała nie sprawia mu żadnej przyjemności. Tak, to pewno
przez ten uśmiech...
Wieczorem po odrobieniu lekcji Wacek z ojcem siadają przy uprzątniętym
stole nad stosem ilustrowanych pism. Są to tygodniki -polskie i rosyjskie.
Ojciec Wacka, „kościuszkowiec", zna rosyjski. Tłumaczy Wackowi
podpisy.
Ojciec lubi pomagać Wackowi. A od czasu „wywiadówki" jest dumny ze
swego syna.
Wybierają ilustracje: oto kolorowa mapka szesnastu republik. A tu
potężna tama na Dnieprostroju.
— Tu jest Dom Pionierów w Moskwie. Przyda się.
— Dobrze. A to co?
— Kołchoz „Czerwona Gwiazda" — podpiszę ci tu z boku.
— Tatusiu, stąd wezmę ten plan nawodnienia pustyni Karakum, to też jest
ważne, prawda?
— Prawda.
137
— Oj, tatusiu, wytnij mi Stalina z fajką! Ja naj. więcej lubię tę fotografię.
— Dobrze.
Ojciec bierze nożyczki do ręki, ale zapomina o wy. cinaniu. Całą Jego
uwagę pochłania treść czytanego artykułu.
Wacek mu nie przeszkadza. Przegląda ilustracje i wycina to, co wydaje
mu się przydatne.
— I jaki by tu ładny napis dać pod fotografią? —. rozważa na głos
Wacek, zawzięcie obgryzając koniec ołówka. — Tatuś, jak tatuś myśli?
— Bo ja wiem? To ciężko samemu wymyślić. W naszej fabrycznej
świetlicy pod portretem towarzysza Stalina jest taki napis... zaraz... aha:
„Socjalizm i Stalin to braterstwo i pokój". Tak, ale to pewnie dla was za
trudne.
Wacek obraża się nie na żarty.
— Tatuś to myśli, że ja jestem ciągle taki głupi, jak Adaś... Myśmy już w
czwartej klasie przechodzili... Niedługo to mnie tatuś zapyta, czy ja wiem,
jaka jest różnica między Marksem a Marsem...
— Nie, nie, bracie, ty nie kręć — przyciska go do muru ojciec — tylko
jeżeliś taki mądry, to powiedz, co to znaczy socjalizm?
— Socjalizm to znaczy... to znaczy... żeby była sprawiedliwość i żeby
wszystkim było dobrze.
— Wszystkim bez wyjątku? — pyta podstępnie ojciec.
— Ehe! — sinieje się Wacek. — Tatuś mnie chce nabrać. Nic z teg°-
Wszystkim — to znaczy wszyst-
138
vjffl uczciwym, wszystkim, co pracują, plore... plore.-.
__Proletariatowi — poprawia i kończy ojciec. —■
jjo, dobra. A jaka to różnica jest między Marksem I kim?
— A Marsem. Tatuś nie wie?
.— Skąd? Skończyłem przecież tylko cztery oddziały. I za moich czasów
o'Marksie-w czwartym oddziale nie było mowy. Jak Boga mego! — ojciec
palnął ręką w stół, aż wszystko podskoczyło. — To co wiem o Marksie, o
ruchu robotniczym, to z wojska i teraz— ze szkolenia. Ale o tym Marsie?
Nie, nie trafiało się słyszeć.
— Mars to jest taka planeta — tłumaczy ojcu Wacek — jak Jowisz, jak
Ziemia — no, planeta na wielkość trochę mniejsza od naszej Ziemi i jest
od niej bardzo daleko... bliżej słońca... ale ludzi na niej nie ma, to znaczy,
jeszcze ich tam nie odkryli... -
.— Aha, planeta, jak Ziemia... — powtarza ojciec. — Poczekaj, zapytam
ja jutro chłopaków «w fabryce, to będzie!
— Tatuś — zaczyna niewinnie Wacek — jak ja czego nie będę wiedział,
to się tatusia zapytam, dobrze?
— Dobrze — mówi ojciec.
— A jak tatuś nie będzie czegoś wiedział, to" zapyta mnie, dobrze?
,-^ * — Też dobrze! — roześmiał się ojciec. — A jak obaj nie będziemy
wiedzieli?
■— To się zapytam na drugi dzień pana w szkole i tatusiowi powtórzę.
139
Matka przy kuchni wyrzucała gorące pyzy na pótl misek. Słyszała całą
rozmową. -^
— Świat się do góry nogami • przewraca — тгц, czała pod nosem. — On
będzie ojca uczył! No!!
24, DLACZEGO WACEK NIE CIESZJ SIĘ?
Ostatniego dnia przed feriami do szkoły przyszły zaproszenia na
uroczystość powitania Nowego Roku. To była wspaniała uroczystość.
Towarzystwo Przyjaciół Dzieci już w zeszłym roku urządzało taką
imprezę i mówiło się o niej w szkole bardzo długo. Każda klasa otrzymała
trzy zaproszenia. Zainteresowanie tym, koniu się one dostaną, było
ogromne.
Decydowała cała klasa. Wysunięte kandydatury były szczegółowo
rozpatrywane. Żeby wszystko było sprawiedliwie, żeby nikogo nie
skrzywdzić.
Kandydatury Julka Kowalewskiego i Hanki Leśniewskiej omówiono i
ustalono szybko. Tu nie było żadnych wątpliwości. Na trzecie miejsce
wysunięto Wacka Szczerbę. Ktoś dorzucił nazwisko Florka Kaliny. Ale ta
druga kandydatura szybko upadła. Obaj wymienieni chłopcy uczyli się
bardzo dobrze. Same czwórki i piątki. Florek nawet miał o dwie. piątki
więcej. Ale kiedy doszła do pracy społecznej, okazało się, że Florek ma jej
na Swoim koncie bardzo mało. A za to Wacek — ho! ho! — aż się oczy
niektórym ze zdumienia otworzyły. Wacek jest aktywny, to prawda, ale
patrzcie no, czego ten chłopak nie robił!
HO
I w zespołach samopomocy, i w zbiórce butelek, i w „lekkiej kawalerii", i
w kółku geograficznym.
— A pamiętacie, jak to Wacek jesienią zorganizował zbieranie kasztanów
dla Samopomocy? Nasza klasa nazbierała najwięcej, bo to on tak
przywoził i przywoził! — woła Bronek.
— Z Florkiem — dodaje Hela, ale jej głos ginie w słowach zachwytu dla
Wacka.
Wackowi trochę głupio słuchać pochwał dla własnej osoby, ale i
przyjemnie, o, jak przyjemnie!...
Przeżył, co prawda, chwilę strachu, kiedy wyliczono, że Florek ma więcej
piątek, no, ale próżny strach: okazuje się, że warto pracować społecznie.
Warto! I Julek taki jest uradowany, że Wacka wybrano na przodownika.
Przecież to on otoczył go opieką i wprowadził do harcerstwa. Musi
zawiadomić drużynowego. Też się ucieszy!
Ach, ani Julek, ani drużynowy nie dowiedzą się nigdy, jakie, wcale nie
szlachetne, pobudki wysunęły Wacka na przodownika!
Tymczasem Wacek już gotów jest uwierzyć we własną nieprzeciętną
wartość: ile to on zrobił... faktycznie! I osobiste, wysokie poczucie
wartości zaczyna go rozpierać.
O wszystkich chłopcach można w tej chwili powiedzieć, że po prostu
wychodzą z klasy. O Wacku nie — on nie idzie, on kroczy...
Przebiega obok Florek i woła:
■— Te, aktywista! Nie nadymaj się, bo pękniesz!
Wacek nie ma o to do .Florka żalu. Wiadomo: zazdrość. Phi! Nie on
jeden. Ale mimo wszystkich wspa-
Ш
niałomyślnych uczuć nie może się powstrzymać, żeby nie krzyknąć za
Florkiem:
— A co, żal ci?!!!
Florek biegnie wielkimi krokami do domu. To, co czuje, to wcale nie
zazdrość. To poczucie głębokiej, niezasłużonej krzywdy. Tak!
Niezasłużonej. Brako*-. wało tylko, żeby ktoś rzucił: „umywacz"!
Nikt tego słowa nie wypowiedział, ale czy było ono potrzebne? Jasne, że
uczeń, który ma dobre stopnie, a żadnej pracy społecznej i nic dla klasy
nie robi, to sobek, to „umywacz".
O! Nie ma sprawiedliwości. Zapomnieli, jak to on pomagał przy
przenoszeniu pracowni z sutereny na parter. Odszedł wtedy ostatni, aż go
„Jucidam" chwalił. A do Agatki, jak po ślepej kiszce leżała, to kto* biegał
z lekcjami? Nikt nie chciał tam chodzić, bo to' aż za torem, a on się podjął.
O mało go „narzeczonym" nie zrobili, a mimo to chodził. A kto Bronka
nauczył wreszcie rozróżniać części mowy? Też Florek. Bronek kilka razy
do niego przychodził i nie md już dwójki z polskiego.
Albo te kasztany, mój Boże! Wacka tylko widzieli (Florek nie słyszał
słabego głosu Celi), ale czy Wacek zwiózłby tyle kasztanów bez jego
pomocy? Florek wtedy pożyczył od znajomych wózek i ciągnęli nieraz po
"dwa worki, aż się podwozie zepsuło, i ile się Florek namęczył, zanim* je
zreperował. A teraz: Wacek, wszystko Wacek. Niech będzie i tak. Florek
w nosie ma to wszystko i już.
Na środku jezdni stado wron dziobie coś zawzięcie. Florek schyla się po
kamień i z całej siły rzuca nim
Ш
■*
w ruchliwą, czarną masę. Chmara ptactwa z przeraźliwym krakaniem
unosi się do góry. Ofiar nie ma.
— Pies z wami tańcował! — rzuca półgłosem Florek i' sam nie wie, czy to
do wron skierowane, czy do tych, którzy się z nim tak niesprawiedliwie
obeszli... Jasne jest jedno: chłopiec musi być bardzo wzburzony, bo tylko
w takich momentach używa tak niewybrednych powiedzeń, jak przed
chwilą. Florek na ogół przywiązuje wagę do poprawnego i ładnego
wyrażania się. Рипі od polskiego to podkreślała.
Ruch i świeże powietrze uspokoiły Florka. Już wie, co zrobi. Waldek,
kolega z tamtej szkoły, kilkakrotnie zapraszał go, żeby wpadł w czasie
świąt. Pójdzie. Właśnie w tę niedzielę, na którą TPD zaprosiło szkołę. To
nawet niedaleko od mieszkania Waldka. Pójdzie i opowie Waldkowi, jakie
tu są porządki, jaka sprawiedliwość... Nie. Najlepiej nic nie powie.
Waldek przecież, wiadomo, wyśmieje go: „Po. co ci to wszystko było?
Dobrze ci tak!"—powie i... będzie miał rację. Nie. Opowiadać nic nie
trzeba. A w odwiedziny pójdzie, bo tam u Waldka wesoło, zawsze jest
kilku kolegów. I tak gó radzi witają. Nie to, co tu... Wacek okazał się
zdrajcą, Julek trzyma się jakoś na uboczu: ważny harcerz... W ogóle za
dużo tu ważnych. Nawet Hela, zdawałoby się, że dobra koleżanka i co? Z
Hanką go pogodziła, owszem, ale o tej doniczce to tylko powiedziała, że
mama pozwoliła, i koniec. Ani książki nie przyniosła, ani nie
wytłumaczyła, dlaczego... W ogóle unika go, zdaje się... A niech tam!
Florek doskonale obejdzie się bez niej i bez jej głupiej doniczki!...
■im
\
Nazajutrz Wacek przynosi do domu zaproszenie. Jest to biała, gruba,
złożona karta z wydrukowaną) choinką na wierzchu. Prawdziwa
niespodzianka jest w środku.
Towarzysko Przyjaciół Dzieci
zaprasza
Przodownika Nauki
Wacława Szczerbę, ucznia klasy V A
na uroczyste powitanie Nowego Roku
Przez całe święta zaproszenie stało na komodzie. Ojciec pokazywał je
każdemu.
— Patrzcie — mówił — mam syna przodownika
— i rozjaśniała mu się cała twarz.
Ojciec się bardzo cieszył, więcej niż Wacek. Nawet Tosia, starsza siostra
Wacka, która uczyła się w za-": wodówce w Zgierzu i mieszkała tam w
internacie, a tylko święta spędzała w domu, zauważyła to.
— Cóż ty, Wacek, nie cieszysz się jakoś? Jakbym, ja taki dyplom dostała,
to chyba do góry skakałabym:: z radości.
— Jak to się nie cieszę? Cieszę się, owszem — odpowiadał Wacek, ale
wyraźnie było widać, że poprzedni beztroski humor opuścił go.
Uroczystość noworoczna piękna była, przepiękna! Co tu gadać! Wacek
pierwszy raz w życiu widział coś podobnego. Aż się w głowie kręciło!
Najpierw Wacek trzymał. się razem z Julkiem i Hanką, potem — olśnieni
kinem, teatrem, cyrkiem, powodzią świateł
— pogubili się w tłumie.
Ale wszystko tak było świetnie zorganizowane, że
i U
lekko oszołomione dzieci nawet nie zdawały sobie sprawy, że przechodzą
od zabawy do zabawy w takim, jak trzeba, porządku. Tu podwieczorek, tu
loteria, tu wspólne pieśni i jeszcze obdarowanie słodyczami i nagle Wacek
znajduje się na ulicy przed pięknie udekorowanym i jarzącym się
kolorowymi lampkami gmachem.
Uff, oddycha jak po zmęczeniu i patrzy po sobie, czy ma palto i czapkę.
Ma. To znaczy, że w.szatni też byli. Ale kiedy — tego Wacek nie pamięta.
Jeszcze głośniki na pożegnanie mówią:
Do widzenia, drogie dzieci! Nie rzucajcie na bruk śmieci! Niechaj widzą
na ulicy, ' ~.
że tu byli przodownicy.
„Śmieci"? Aha, to pewnie .papierki od cukierków. Nie, Wackowi tego nie
trzeba przypominać. To dla mikrusów.
Wacek idzie rozmarzony, powoli, ręce ma obładowane paczkami. I raptem
nos w nos staje przed Florkiem, który z otwartymi ustami, oczarowany
widokiem gmachu, nawet nie spostrzega Wacka.
— Florek! — woła Wacek ucieszony, że widzi kogoś znajomego. —
Florek! Jakie to było piękne! Jaka szkoda, żeś tego nie widział, Florek!—
Wacek w tej chwili mówi to wszystko ze szczerego, najszczerszego serca.
Ale Florek, który w pierwszej chwili na widok Wacka zrobił ruch, jakby
chciał uciec, odpowiada bardzo zimno:
" N» Karolewskiej
U5
- I ja wracam właśnie z pięknej zabawy. Byłem I u Waldka, to tu
niedaleko. Przystanąłem, bo te głoś-j niki tak krzyczą...
— Florek — Wacek nie zraża się chłodem kolegi — żebyś ty widział, co
tam było!...
— A żebyś ty widział, co było u Waldka! Takiego jedzenia to nie jadłeś
nigdy i nie zobaczysz nawet!
— Co tam jedzenie! Przecież tu też było kakao i ciastka, ale ja nie o
tym...
— Kakao! — przerywa Florek i wybucha śmiechem. — Kakao! Ludzie,
trzymajcie mię! Jak dla niemowląt... Cha! cha! cha! A ja wino piłem!
Prawdziwe wino, rozumiesz? Taki kieliszek, o... — Florek rozkła-da ręce i
z pokazywanej wielkości jasno wynika, że kieliszek miał rozmiar
średniego wiadrr..
Wacek jest tym najwidoczniej zaskoczony. Więc Florek postanawia
przeciwnika dobić:
— A to twoje kakao nie dla mnie gotowane. Czy to ja jestem
przodownik? Czy ja jestem aktywista? Czy może to ja kasztany dla szkoły
zbierałem?...
I Florek z podniesioną dumnie głową przechodzi na drugą stronę ulicy.
Nie będzie wracał do domu z tym zdrajcą! Nie potrzebuje!
W domu Wacka cała rodzina siedzi przy kolacji. Dymi znakomity, pełen
mięsa bigos. Pachnie i złoci się pokrajane w plastry ciasto. Mama nalewa
herbatę.
Wackowi jeść się nie chce zupełnie. Najchętniej położyłby się zaraz spać.
Ale wszyscy są tacy ciekawi tego, co Wacek widział, że chłopiec dużym
wysiłkiem woli przezwycięża zmęczenie i przykrość, jaką mu
Ив
sprawiła rozmowa z Florkiem, i opowiada. W miarę opowiadania —
zapala się. Podniecają go wpatrzone oczy ojca, nawet matki, nawet Tosi,
która przecież niejedno w szkole widziała. Mała Basia słucha z otwartymi
ustami.
Najpierw po kolei — potem już tylko to, co mu zmęczona pamięć
podsuwa — maluje, tak jak umie, wszystko, cq zachwyconymi oczami
sam przez parę godzin chłonął...
— To piękne... to njusiało być piękne — wyobraża sobie, ojciec i zwraca
się do matki.
— Jadziu — bo Wackowej mamie jest „Jadzia" — widzisz... To jest
socjalizm!...
Matka, zmęczona i codzienną, i świąteczną dodatkową w domu pracą,
gdera jak zwykle:
— Socjalizm, socjalizm! Ciągle mi tym głowę zawracasz, a żeby na te
święta coś -skombinować, to mało się nie skręciłam, bo i pieniędzy nie
ma, i dostać trudno...
— No i skombinowałaś wcale nieźle — mówi z uznaniem ojciec, ale
matka tak łatwo nie ustępuje.
—■ Ile to trzeba się nalatać, napytać! Takie na przykład guziki do spodni.
Na jednym rynku, na drugim, a w ilu sklepach byłam, zanim dostałam
takie, jak trzeba!
— Jadziu, pomyśl, jak to było, kiedy my byliśmy dziećmi. A teraz
widzisz: Tosia w internacie nic nas nie kosztuje, Wacek na ludzi rośnie,
Basia w przedszkolu, przed całą trójką piękna przyszłość... A ty o
guzikach... to przecież drobia*zg...
Dopiero teraz następuje wybuch:
Vf
U7
— Drobiazg? Dla ciebie to drobiazg. Poczekaj, jak z Wackiem portki na
ulicy pogubicie, to zobaczysz,-jaki to drobiazg!... — Mama, rozżalona
brakiem zrozumienia dla trudności domowego gospodarstwa, sprząta ze
stołu i z pomocą Tosi zmywa w kuchni naczynia.
• Ojciec za późno zrozumiał, jaką nieostrożność popełnił, i kładzie uszy po
sobie. Po chwili, kiedy naczynia w kuchni przestają stukać zbyt mocno,
mówi do Wacka półgłosem:
-— Wacek, wiesz, nasza matka zmęczona... ale to czyste złoto, pamiętaj.
4— Rozumie się...
— Tylko... tego... trochę mało uświadomiona, co?
— Uhm...
— I wiesz, Wacek, musimy się wziąć razem i ma-:: mę podciągnąć.
Wacefc docenia zaufanie ojca w tak ważnej sprawie.
— Podciągniemy — mówi z powagą. — Rozumie się...
Chłopiec kładzie się spać. Na taborecie przy swoim łóżku położył
przyniesione prezenty: kolorową czapkę, notes z ołówkiem, książkę
„Zemsta rodu Kabu-nauri" — to musi być piękne! Cukierki oddał Basi.
Na honorowym miejscu leży zaproszenie:
a ■
Przodownik nauki WACŁAW SZCZERBA
I ojciec rozmawia z nim jak z dorosłym... Dlaczego, dlaczego to wszystko
Wacka nie cieszy?
Ш
25. BOGACZ
9
Florek .od Nowego Boku bardzo opuścił się w nauce. Jeszcze nikt tego nie
zauważył, ale dla Wacka, czuwającego, było to zupełnie widoczne: z
polskiego — tróją, z historii — tróją, wreszcie z rachunków — dwója.
„Aha, Florek zrozumiał, że nie ma co ze mną walczyć. Zobaczysz, bracie:
na półrocze też będę wyróżniony" — myślał sobie Wacek. Utwierdziło
jego domysły i to, że Florek nie zgłaszał się już ani nawet chęci nie
okazywał do wzięcia udziału w jakichś pracach społecznych na terenie
klasy. Po prostu coraz wyraźniej należał do nielicznej grupy „umywaczy
rąk".
I znowu, jak którejś niedzieli,'chłopcy z Karolewskiej spotkali się na
podwórzu. Śnieg tej nocy spadł ogromny, a że się pierwszorzędnie lepił,
trudno było czekać na lepszą okazję do' wystawienia fortecy i bitwy na
śnieżki.
Wacek przezornie przyszedł w starym, podniszczonym palcie.
„Ale dostaniesz!" — myślał sobie o Florku budując z Olkiem i Antosiem
swoje „okopy'>. Po drugiej stronie był Julek/Florek i Bronek Pawłowski,
który mieszkał niedaleko i chętnie przychodził na Karolewską. Adaś w
grubym i długim kożuszku taczał się z jednej strony na drugą. Fortece
były już zbudowane. Teraz każda załoga szykowała zapas pocisków. I
właśnie w tej chwili przez bramę wszedł chłopiec z sankami.
Ш9
9
— Florek! '— zawołał rozejrzawszy się po po-dwórzu.
Florek, jakiś zmieszany, podbiegł do niego, a za nim powoli podeszła i
reszta chłopców, zainteresowana nie tyle przybyszem, co sankami.
Sanki były rzeczywiście wspaniałe. Długie, zgrabne, wypoliturowane
pręty opierały się o żelazne, świecące płozy lekko, a jednak widać było, że
to • „mur, żelazobeton" i nawet w trójkę można by śmiało na nich siąść.
— Ale sanki! — szepnął głośno Adaś.
— No, no, tylko nie dla ciebie. Trzymaj się z daleka — burknął przybysz
i dopiero teraz chłopcy zwrócili uwagę na niego.
W wieku Florka, trochę od niego wyższy, tryskający zdrowiem chłopiec,
ubrany jakby tylko co wy-i szedł od krawca. Pierwszorzędne palto z sutym
oposowym kołnierzem, futrzana czapka, a na nogach1 prawdziwe,
najprawdziwsze narciarskie buty.
— Florku, dlaczego nie byłeś u nas wczoraj? Byczo było! Ledwo cię tu w
tej dziurze znalazłem. Dobrze, że mi powiedziałeś, że to jedyna
dwupiętrowa „buda" na tej ulicy.
„Dziura"? „Buda"? — Chłopcy spoglądają po sobie porozumiewawczo: co
ten pyszałek sobie myśli?:
— A ty co? Z Honolulu tu spadłeś? — Wacek za-. pomniał, że Honolulu
to jest stolica dalekich Wysp
Hawajskich. Miesza mu się to z nazwą jakiejś planety i dlatego mówi
„spadłeś". Ale przybysza to nie peszy.
159
— Nie z Honolulu, tylko ze śródmieścia i proszę innie nie tykać. Nie
znamy się jeszcze. Florek!
Florek chce jakoś załagodzić sytuację: —» To Waldek Mirski, mój kolega
z tamtej szkoły, a to, Waldku, chłopcy z mojej klasy — wszyscy tu
mieszkamy.
Waldkowi ani się śni ukłonić albo .uchylić czapki, chociaż wie, że tak
trzeba.
— No, dobrze. Ale chodź już. Pyszny śnieg w parku. Doskonale będzie
się zjeżdżać z toru saneczkowego.
— A myśmy chcieli w fortecę... Może byś tu z nami pograł?
— Tu? — Waldek podnosi brwi. aż mu giną pod futrzaną czapką. I patrzy
przy tym na Wacka, ogląda jego palto od stóp do głowy, aż Wackowi się
zdaje, że tamten widzi i łaty na łokciach, i podartą w kieszeniach
podszewkę, i odpruty z tyłu kołnierz.
— Nie... — mówi Waldek — nie mogę... W parku czekają na mnie
siostry, a potem musimy się spieszyć do domu. Mama poleciła zaprosić
cię na obiad.
Florek waha się jeszcze. Sanki. Takie sanki! I do tego taki śnieg! Ale jak
tu odejść od swoich, chłop-ców?-
— No? — pyta się Waldek i znowu patrzy natrętnie na Wackowe palto.
Wacek wybucha:
— Kaliklorek, zabieraj się z nim! Przecież ty jesteś jego kolegą.
Florek czuje się tak, jakby go uderzono. Zapina
151
palto, wyciąga z kieszeni rękawice i idzie. Znika z Waldkiem za bramą.
— To ten z restauracji — mówi Julek. — Florek opowiadał o nim.
*
— Ale ten Florek nam się udał! — wścieka się Wacek. — Pańskie talerze
poszedł wylizywać. Z taką lalą wystrojoną! Wstydu nie ma!
— Przecież tyś mu,,. — zaczyna Julek.
— Co j.a? Cd ja mu? — podskakuje do Julka zaperzony Wacek. —
Wstydu, powtarzam, nie ma. A zresztą... ...''-
Tu Wacek w największej złości rzuca na ziemię ulepioną, twardą bryłę, aż
się rozpryskuje na wszystkie strony, i idzie do domu.
Nie udała się tego dnia zabawa w fortecę.
26. „CZŁOWIEK ZA BURTĄ".
Przyjemny jest niedzielny wieczór. Julek siedzi 2 matką przy stole. Matka
nad zeszytami jakiejś klasy, poprawia błędy czerwonym atramentem.
Julek czyta książkę. Ze stojącego pod oknem radia wydobywa się
przyciszona melodia. g
Ktoś stuka do drzwi. Julek biegnie otworzyć. Do pokoju wchodzi matka
Florka.
— Dobry wieczór pani!
— Dobry wieczór! Proszę, niech pani siada.
— Dziękuję, ja tylko na chwileczkę. Z prośbą, po sąsiedzku. Myślę, że mi
pani nie odmówi.
— Słucham.
15%
— Jutro wyjeżdżam na dwa tygodnie na kurs —■ mówi matka Florka. —
Wie pani, jestem majstrem
, murarskinf...
— Wiemy, wiemy coś o tym — śmieje się Julko-wa matka. — Kilka razy
czytaliśmy o pani w „Głosie Robotniczym".
— Ach, nic wielkiego! Dużo jeszcze chciałabym się nauczyć, więc
chętnie korzystam ze skierowania na kurs. A że jestem zdrowa...
— Właśnie. Zdrowie to bardzo ważna sprawa, szczególnie przy pani
pracy. To chyba bardzo ciężka
.praca?
— Wcale nie taka ciężka, jak się wydaje. W czasie okupacji, jak
znalazłam się z Florkiem na wsi, chodziłam do kopania kartofli. To robota
o wiele cięższa, a przecież uważają, że odpowiednia dla kobiety...
— A co z Florkiem w czasie pani nieobecności?
■— Właśnie w tej sprawie przyszłam. Naszy ko walam mu wszystko, co
mogłam. Zresztą Warszawa nie za górami. Na niedzielę wpadnę. Obiady
będzie jadał w szkole. Śniadania i kolacje zawsze sam robi dla nas obojga,
to się o to nie martwię. Tylko tak, na wszelki wypadek, bardzo proszę,
niech pani zwróci na niego Uwagę. Florek jest rozsądny. Bardzo się
cieszę, że zaprzyjaźnił się tu z chłopcami. Uczy się nieźle. Jest nawet
bardzo zdolny, tylkd wszystko zależy od otoczenia. W tamtej szkole
wpadł w takią towarzystwo, że już nie wiedziałam, co robić... Tu inaczej...
No, ja już będę uciekać, bo jeszcze to-i owo w domu... Więc niech się pani
nie gniewa, że ja tak
153
\
wprost do sąsiadki, ale... bo ja nikogo z rodziny nie mam. Nikogo...
— Proszę pani, niech pani będzie spokojna o syna. Bardzo dziękuję, że
pani się do mnie zwróciła. Tak właśnie powinno być: sąsiedzi to jak
rodzina.
Mama Julka odprowadza sąsiadkę do drzwi, siada przy stole i zapada
długie milczenie.
— Mamusiu — pyta cicho Julek ■— a dlaczego oni nie mają żadnej
rodziny?
— Nie wiem, synku. Florka też nie pytaj, chyba że sam ci o tym powie. I
pomóż mi przez te dwa tygodnie. To twój kolega. Ty prędzej będziesz
wiedział, co mu potrzeba.
Mama wraca do poprawiania zeszytów. Julek do swojej książki, ale myśli
biegną gdzie indziej.
...Kolega... chodzi do tej samej klasy... Ale niewiele mamy ze sobą
wspólnego... Kogo to jego matka miała na myśli mówiąc o przyjaźni
Florka z chłopcami?... Z Wackiem to nawet rzadko rozmawiają — no,
Julek zdaje sobie sprawę, że to jego zasługa... Z Wacka zrobił się
pierwszorzędny harcerz i do nauki, i do roboty — wzór. A Florek... sam
sobie jakoś daje radę. W tamtej szkole wpadł w złe towarzystwo... widać
to było na początku roku... opowiadał o wagarach. W tej szkole co
innego... inny zespół... tak: zespół to bardzo ważna rzecz...
W poniedziałek Florek się spóźnił na lekcje. We wtorek również. Ale
klasa od tamtej pory była czujna. Rada zastępu we wtorek wzięła Florka w
obroty.
— Dlaczego się spóźniasz?.
. •
— Zaspałem.
— Dwa dni z rzędu? Oj, Florek, niech ci się to trzeci raz nie zdarzy! Czy
nie rozumiesz, że to chodzi o klasę? Słyszałeś o wyróżnieniu za
największa ilość spóźnień? Ty może chciałbyś być wyróżniony? Podobno
zależy ci na sławie, ale nam — klasie V A -— na takiej nie zależy.
Florek z nienawiścią spogląda na Wacka: to przez niego wytykają mu tę
sławę.
W środę Florek przyszedł punktualnie, a w czwartek nie było go wcale w
szkole. Julek nawet miał powiedzieć matce i pamiętał o tym po drodze do
domu. Ale w domu zastał gości. Siostry mamy, wracając z wczasów,
wstąpiły, no a już jak ciotki przyjeżdżały, to wiadomo: dom był
przewrócony do góry nogami. Ciotki, obie młode panny, psuły po prosty
jedynego siostrzeńca. Całe popołudnie słychać było: ( juieczku, a może
to? Juieczku, a może to?" Mało brakowało żeby lekcje za niego
odrobiły^bo matka kategorycznie zapowiedziała, że przed odrobieniem
lekcji Julek nigdzie nie wyjdzie. W programie była i cukiernia (a Julek
przepadał za „napoleonkami"), i kmo j c0§ dobrego na kolację. Dobrze
jest mieć takie ciotki.
O nieobecności Florka Julek przypomniał sobie dopiero w szkole na
pierwszej lekcji, kiedy wychowawca zapytał:
— Florek Kalina, dlaczego wczoraj byłeś nieobecny?
— Mama chora na grypę... Nikogo w domu nie ma. Musiałem zostać...
— A jak mamie dzisiaj?
155
— Dziękuję panu. Dziś już lepiej.
Julek oniemiał. Jak to? Przecież mama Florka w Warszawie na kursie.
Czyżby wróciła? Może źle się czuła i wróciła chorować do domu? Trzeba
się dowiedzieć. Po południu Julek ma zebranie rady zastępu. -Lekcji też
na jutro mnóstwo i obiecał z Wackiem przerobić historię.
Późnym Wieczorem mama prosi Julka, żeby wrzucił list do skrzynki
pocztowej na rogu. Jeszcze go dzisiaj wyjmą. Julek narzuca na siebie palto
i biegnie z listem. Wracając spotyka przed bramą Florka z Waldkiem.
Obaj mają papierosy w ustach.
Na widok Julka, Florek ciska papierosa i żegna się szybko z kolegą.
— Ale pamiętaj: jutro punktualnie, bo szkoda czasu! — woła jeszcze
Waldek.
Julek jest po prostu oszołomiony. Florek pali? To on taki? I ten Waldek
znowu tu!
Chłopcy powoli wchouzą na schody. Florek jest wyraźnie zmieszany, ale
nadrabia miną.
— A... jak twoja mama? — pyta o pierwszą, jaka mu na myśl przyszła,
sprawę Julek.
----'Marna? Mama w Warszawie — odpowiada beztrosko Florek i w tej
chwili przypomina sobie ranek w szkole.
— Florek! — woła Julek i łapie Florka za łokieć. — Florek, co się z tobą
dzieje?
Florek zaciska ręce w kieszeniach i przyjmuje obronną Pozycję.
— A b$ co? Co ci się nie podoba?
156
— Skłamałeś dzisiaj, włóczysz się gdzieś, palisz... Czy wiesz...
— Że co? — przerywa Florek. — Że dzieciom nie wolno? Ty sam
przecież wymyśliłeś, że nie trzeba czekać, aż się dorośnie. Waldkowi to
się też podobało. Będę palić. Co mi zrobisz? Będę w karty grać. I co mi
zrobisz? Przecież ja nie jestem wasz kolega.
Brutalnie odpycha Julka i, przeskakując po kilka schodów,- biegnie do
siebie.
Julek idzie na górę, ale zdaje mu się, że buty ma podkute grubym żelazem.
Matka w domu coś szyje. Powiedzieć jej? Nie. Za długo trzeba by
opowiadać. Zapyta Anieli. Aniela zrozumie. Aniela poradzi.
— Mamusiu, ja pójdę do Anieli- Mam ważną sprawę.
— Dobrze.
Aniela przygotowuje jakiś referat, ale po minie Julka widzi, że go trzeba
odłożyć. Wychodzi z nim do kuchni, nie ma tam teraz nikogo, siadają przy
stole. Wzburzony Julek zaczyna bezładnie opowiadać.
— Spokojnie — mówi Aniela__spokojnie. Opowiedz wszystko od
początku.
Więc Julek zaczyna od samego początku — od miejsca, jak Wacek zaczął
łapać dwóje i jak go na polecenie Julka odseparowano od Florka.
Wszystko po kolei, aż do tego wstrętnego Waldka, aż do tego papierosa...
Aniela słucha uważnie. Milczy długą chwilę.
— Tak — mówi — Wacka podciągnęliście, a Florka zepchnęliście... za
burtę... Znasz to wyrażenie:
157
„człowiek za burtą''? No, widzisz, tak jest w tej chwil ii z Florkiem. I to z
waszej winy. Z twojej przede wszystkim. Popełniłeś błąd jako
przewodniczący Za] stepu. Odpowiadasz przecież za wszystkich w klasie.
„Człowiek za burtą". Tonie. Trzeba go natychmiast ratować —
rozumiesz?
Julek rozumie. Długo naradzają się z Anielą, co zrobić, żeby wyszło jak
najlepiej: po harcersku, p0 zetempowsku — uczciwie.
Julek wraca do siebie z lżejszym sercem.
— Ale ta Aniela mądra!
;■*." 27. SAMOKRYTYKA
Nazajutrz, jeszcze przed lekcjami, Julek porozumiał się z
przewodniczącym szkolnej drużyny harcerskiej i uzyskał jego zgodę na
przygotowany plan działania. •
— Droga wybrana słusznie — powiedział drużynowy. — Błąd należy
naprawić natychmiast. Przyjdę do was.
W czasie dużej przerwy Julek zebrał radę zastępu, przedstawił
konieczność zwołania całego zastępu zaraz po-lekcjach i omówił jedyny
punkt porządku dziennego: „Samokrytyka przewodniczącego rady
zastępu".
Florek nie spodziewał się niczego. Tym bardziej że ani się dziś nie
spóźnił, ani nie wpadł przy odpowiedzi — a był pytany z geografii. Toteż
czuł się po
158
prostu zaskoczony, kiedy na ostatniej przerwie podszedł do niego Julek i
powiedział:
—- Zaraz po tej lekcji mamy w klasie zebranie zastępu. Proszę cię, żebyś
na nim został.
Julek odszedł, a Florkowi po prostu nogi wrosły w ziemię. Chciał wołać:
„Czego ode mnie chcecie, czego się w moje sprawy wtrącacie?!", ale
tamtego już nie było. Za to blisko stał nie'nawistny Wacek i nawet patrzył
na niego.
W tej chwili zbliżył się do Florka Bronek Pawłowski, który widocznie
wiedział, co mówił Julek.
— Nic się nie bój. Nic ci nie będzie — powiedział. Florkowi zdawało się,
że Bronek po prostu krzyknął
te słowa. Wszyscy je chyba słyszeli. No, a Wacek na pewno.
— Ja? Ja mam się bać? O, niedoczekanie! Wy mnie jeszcze nie znacie.
Ale zobaczycie! — zawołał.
Jak zwykle, kiedy był zdenerwowany, wsadził ręce w kieszenie, zacisnął
je mocno w pięści i dużymi krokami pomaszerował do klasy.
Na ostatniej lekcji była przyroda. Na szczęście Florek nie był pytany, bo
nie umiałby nawet powiedzieć, o czym nauczyciel mówi. Mąciło mu się i
huczało w głowie. Kilka zdań dzwoniło natrętnie:
„Niech tylko spróbują! Niech tylko zaczną. Ja im wygarnę".
Florek nie słyszał dzwonka na zakończenie lekcji. Nie/wiedział, kiedy
nauczyciel opuścił salę, a chłopcy ustawili przed ławkami długi stolik i
zasiadła za nim rada zastępu. Zauważył raptem siedzącego pod oknem
159
przewodniczącego drużyny, zwanego dla krótkich zwrotów „Telegrafem".
„Aha, i ten tu jest, no, dobrze. Wy garn? wszystko".
Przewodniczył Julek.
Otworzył zebranie, powitał drużynowego, odczytał porządek dzienny.
I znowu do świadomości Florka docierają tylko strzępy zdań:
— ...Krytyka przewodniczącego.
— ...Kto prosi o głos... Florka podrywa coś z ławki.
— Proszę o głos. Julek mówi:
— Kolega Kalina ma głos.
Florek „milowymi" krokami wali na przód klasy. Gdyby nie pantofle,
kroki te grzmiałyby jak wystrzały.
Zaciska pięści, ,to pomaga mu zwykle opanować się. Dziś nic z tego.
Przerwała się w nim jakaś tamas Chce mówić cicho, stanowczo,— i to mu
się nie udaje Mówi za głośno. -
•— Chcecie mnie tu krytykować, potępiać? — głos mu drży. — A co ja
wam zrobiłem? Czego ode mnie chcecie?
Zdetonowany tym wyskokiem Julek chce mu odebrać głos. Przecież
udzielił go tylko w związku z porządkiem dziennym, a to,' co mówi
Florek, nie ma z tym nic wspólnego. Stuka ołówkiem w stolik. Florek nie
słyszy. Julek wzrokiem szuka pomocy u przewodniczącego drużyny. Ten
macha ręką: „Niech się wygada".
>
Ш
Florek grzmi dalej:
— Przyszedłem tu we wrześniu z innej szkoły. Taki głupi nie jestem i
wiedziałem, że tam miałem kolegów, którzy nie namawiali mnie do
dobrego. Matka się martwiła. Żal mi jej było... ma tylko mnie... — głos
Florka załamał się i opadł. — Tu, myślałem, wezmę się w garść. Znajdę
lepszych chłopców, może... przyjaciela?
Nie. Nie znalazłem. Odsunęli się ode mnie jak od parszywego. Ja wiem, to
przez ten... karmnik i potem... przez kino Wacek miał dwóje, ale czy ja
tego chciałem? Mnie też było żal... Ale nie zawsze wszystko się uda...
A potem, kiedy Wacek wszedł do zastępu, to tak nosa zadzierał! Taki był
ważny. Że to niby on jest lepszy. A może... kto inny też chciałby należeć...
ale nie... nie zasługuje na taki zaszczyt.
Uczyłem się na czwórki i piątki, piątek miałem więcej niż, Wacek, ale
przodownikiem nie zostałem „Umywacza" ze mnie zrobili. A czy ja się
nie zgłaszałem do trójek, do gazetek? Czy nie pomagałem nikomu? Nie
widzieliście tego. Oho! Wiem dobrze-umyślnie mnie pomijano. I wtedy
pomyślałem sobie: nie ma sprawiedliwości. Po co się starać? Wróciłem do
tamtych. Tamci mi są radzi. Tamci mi sprzyjają. I .. i...
Florkowi już tchu brakło.
— Macie mnie sądzić... to mnie sądźcie! — machnął desperacko ręką i
opadł na najbliższą ławkę. W klasie było jak makiem zasiał.
■Na Karolewskiej
Ul
Pierwszy raz zastęp przeżywał takie zebranie. Pierwszy raz słyszano tu
taki wybuch.
I do tego wszyscy czuli, że Florek miał rację. Nie postąpiono tu z nim
ładnie, o nie! I, zdaje się, nie było nikogo, co miałby w tej sprawie czyste
sumienie. Przypominano sobie różne drobiazgi. Jak to mogło się stać?
Hela ściskała Hankę za ręce i powtarzała:
— A widzisz? A nie mówiłam...
Julek, początkowo zdruzgotany wybuchem Fiorka, opanował się, zanim
tamten skończył. Zabrał po nim głos.
— Florku, źle mnie zrozumiałeś, to nie ciebie miałem krytykować.
Miałem skrytykować samego siebie... Ale dobrze się stało, żeś to
wszystko powiedział. Masz rację, to nasza wina, to ja przede wszystkim
źle! postępowałem. To ja widziałem, że trzeba pomóc Wackowi, a nie
widziałem ciebie. To był wielki błąd. I ja zrobię wszystko, żeby to
naprawić. A zastęp mi pomoże.
Julek pytająco zwrócił się do klasy i wszyscy krzy knęU: „Tak, tak!"
Była najwyższa pora, aby zebranie zakończyć, ale o głos prosił jeszcze
Wacek. Patrzono na niego* ze zdziwieniem, bo już znany był z tego, że
wolał „kamienie tłuc", niż publicznie przemawiać. Ale widocznie był to
dzień niespodzianek.
— Ja też chciałem powiedzieć, że... tego... że to moja wina... że Florek
został „umywaczem", bo ja... zazdrościłem... bo on jest zdolniejszy... i ja...
tego... bałem się, że on... wpierw zostanie sławny, bo ja...
tego... bo ja też chcę być sławny... — wyrzucił z siebie Wacek już jednym
tchem jako najcięższe oskarżenie i usiadł zgrzany jak mysz.
Ktoś obcy niewiele by z przemówienia Wacka zrozumiał, aleklasa znała
go dobrze i oceniła należycie jego bohaterstwo.
Jeszcze tylko drużynowy podkreślił, jak go cieszy, że zastęp już umie
przeprowadzić samokrytykę. Że błędy robią wszyscy, ale tylko czciwi do
nich się przyznają.
Zaśpiewano pieśń i zastęp rozszedł się.
Wacek i Florek idą razem do domu. Wacek ma na plecach tornister.
Florek niesie teczkę po stronie Wacka. Nie wiadomo, kiedy Wacek wziął
za uchwyt Piórkowej teczki. Niosą ją razem. Nie dlatego, żeby była
ciężka. Nie, po prostu —' razem.
W takich sytuacjach, jak dzisiejsza, słowa są niepotrzebne. Można się
doskonale bez nich rozumieć. Dlatego chłopcy milczą...
Na schodach, na pierwszym piętrze, Wacek powinien właściwie pdżegnać
się z Florkiem, a tymczasem rzuca mu tylko przejmującym szeptem:
„Zaczekaj!" i wpada do swego mieszkania. Za chwilę wybiega stamtąd i
wciska Florkowi książkę.
— To moja książka, dostałem ją wtedy na Nowy Rok, piękna, zobaczysz
i... weź ją na zawsze... to znaczy, że chcesz... jak wpierw?...
Wacek z niepokojem patrzy w twarz Florka.
— Dziękuję...
Chłopcy rozstają się, ale z półpiętra Florek woła:
163
— Wacek, przyjdź do mnie, dobrze?!
— Dobrze, przyjdę — odpowiada Wacek. Jeszcze Florek nie zdążył palta
na dobre zdjąć
z siebie, kiedy słyszy pukanie do drzwi.
Otwiera i ze zdumieniem widzi Helę z ładną paprotką w ręku.
— Mamusia już dawno kazała... — mówi zmieszana dziewczynka. — Na
wiosnę pokażę ci, jak rozsadzić — a widząc, że zbaraniały Florek nie
bierze podawanej doniczki, stawia ją szybko na podłodze i ucieka, jakby
ją kto gonił.
Wieczorem Wacek pyta ojca:
— Tatuś, wiesz, co to jest „samokrytyka"? Ojciec z uśmiechem spogląda
na syna.
— Wiem, bo co?
— Ja dziś na zebraniu zastępu zrobiłem samokrytykę...
— Ciężko było?
— Z początku tak, ale za to później — Wacek oddycha z ulgą — zupełnie
lekko.
— To widzę, żeś ją dobrze przeprowadził.
— A skąd tatuś wie?
— I ja robiłem samokrytykę. Wiem, co się wtedy czuje...
—■ Tak? — Wacek trochę zdziwiony, trochę przestraszony patrzy na
ojca. — To tatuś też coś takiego... coś nie tak, jak trzeba, zrobił?...
— Jeszcze jak! Wprowadziłem do pracy, do odpowiedzialnej pracy —
łobuza. Zaręczyłem za niego. Rozumiesz: krewniak) z tej samej wsi. Parę
łat go
16 U
J nie widziałem, myślałem, że zmądrzał. Taki się wydawał w rozmowie —
swój chłop. Nie powiedziałem nic o jego poprzednich sprawkach.
Zaręczyłem, a ten gałgan zaświnił całą robotę... Musiałem za to wszystko
odpowiadać. Tak...
— Tatuś, opowiedz...
— Dobrze, a ty opowiedz swoje.
Snuje się opowiadanie. I syn, i ojciec przeżywają te same wzruszenia.
28. DO SŁAWY DROGA NIEZNANA
Dziś w szkolnej świetlicy odbył się poranek autorski znanego poety.
Młodzież była bardzo ciekawa, jak też taki sławny człowiek wygląda.
Wyglądał zupełnie jak inni ludzie. Czytał swoje wiersze i rozmawiał z
dziećmi, tak jakby był ich dóbr, m znajomym.
Florek i Wacek jak zwykle wracają razem do domu. Florek jest wyraźnie
zawiedziony. Myśli o czymś poważnie i wreszcie mówi:
— A jak zostać sławnym i tak nie wiem.
— To jest bardzo trudne — wzdycha Wacek — 1 pnepisu na to żadnego
nie ma. A ja to chciałbym jakoś planowo... Ale jak do tego dojść, od czego
zacząć? Może jakieś doświadczenia robić?... Może jakiś ogródek... działkę
na podwórku założyć? Ja bym chciał coś hodować, jak ci w „Stożarach",
czytałeś?
— Czytałem niedawno.
— Ciekawe, co?
165
— Owszem, ciekawe. Ale dlaczego nigdzie nie piszą o dzieciństwie
sławnych ludzi? Jacy oni byli wtedy, kiedy chodzili do piątej klasy?.. A
może to jeszcze wcześniej? — Florek zaniepokoił się. — A my nic
nie wi<?my-
__ Jak to nie wiemy? A Lenin, Lenin! — wołał
rozpromieniony Wacek. — Nie trzeba już chyba większej sławy, a mam
książkę właśnie o jego dzieciństwie. Lenin też był małym chłopcem.
Naprawdę!
Tu Wacek grzmotnął się w piersi, jakby chciał rozproszyć wszelkie
Florkowe wątpliwości w tej sprawie.
— I po ogrodzie biegał, i bawił się, a raz stłukł , lampę, to się tak bał...
Ale nie mógł sobie miejsca
znaleźć, dopóki mamie prawdy nie powiedział. Mówię ci, zupełnie tak, jak
my. W szkole był pierwszym uczniem. Pod tym względem łatwo byłoby
ci go naśladować. Ty jesteś przecież taki zdolny... —- w głosie Wacka nie
było odrobiny zazdrości, owszem, brzmiała duma i podziw dla
przyjaciela.. — Chodź do mnie — chłopcy byli już w bramie — pokażę ci
fotografie Lenina.
Za chwilę Florek chłonął oczami piękne ilustracje w rozłożonych na stole
tygodnikach. Chociaż to były czasopisma rosyjskie, Wacek doskonale
tłumaczył podpisy — tyle razy oglądał je z ojcem.
— Tu Lenin jako małe dziecko — może ma pięć lat, a tu fotografia z
rodziną. Tu Lenin zdaje egzamin maturalny, patrz: profesorowie z
brodami — uch, ci musieli wymagać! A patrz, Lenin nic — stoi prosto.
Śpiewa, bracie. Wszystko umie jak z nut. A tu
166
z boku, widzisz, koledzy jego słuchają, aż im się szyje wyciągnęły. „Ten
dopiero zdaje..." — mówią do siebie. No, Lenin skończył szkołę ze złotym
medalem, bo wtedy była taka odznaka. A tu, widzisz, przy ognisku wodę
w'kociołku gotuje.
Tu Lenin przemawia do marynarzy.
Tu jego pomnik: podparł się ręką. Jak żywy, prawda?
Florek niektóre ilustracje zna z gazet, ale te są tak pięknie odbite, takie
barwne.
Lenin — wiadomo: Wielki Lenin. A przecież z tych kart do Florka
spłynęło coś ciepłego*, żywego — Człowiek...
Najwięcej podobała mu się fotografia pomnika Lenina-gimnazjalisty —
kilka razy do niej wracał:
Wacek szepnął coś ojcu — ten skinął głową i równo wyciął stronicę.
— Masz, Florku, możesz to oprawić, jeśli ci się tak bardzo podoba.
Florek podziękował zwyczajnie, ale z oczu biła mu radość.
W domu oparł fotografię o ścianę na niskiej szafce w pokoju. Spróbował
stanąć w takiej samej pozycji: tak samo śmiało podnieść czoło, spojrzeć
ostro, kurtkę rękami obciągnąć...
Sprawdził z boku w lustrze. Nie, jakoś nie tak. Zaczął trzeć bliznę na
brodzie, jakby to ona przede wszystkim utrudniała naśladowanie.
Do pokoju weszła matka i zdziwiona spojrzała na Florka. Nie zauważyła
do tej pory, żeby syn lubił stać przed lustrem.
167
— Mamo — szepnął zmieszany chłopiec — patrz, to Lenin, uczeń
jeszcze, ale już widać, że będzie sławny. Ach, mamo — zapalił się —
zrobić coś takiego wielkiego, pięknego, jak On!...
— Jak sam Lenin? Trudno... — uśmiechnęła się matka i dodała: — A czy
nie wystarczy iść po prostu wytkniętą przez Niego drogą?...
Oboje musieli nie słyszeć pukania do kuchni, bo raptem w otwartych
drzwiach ukazała się głowa Anieli.
— Przepraszam! Stukam, jtukam — nikt nie odpowiada, tylko głos pani
słyszę, więc pozwoliłam sobie wejść. Ja do pani z prośbą o kilka
rzeczowych wiadomości, bo mamy na jutro wypracowanie...
— Proszę bardzo, siadaj, Anielciu. My tu z Flor-; kiem o Leninie
rozmawiamy. Przyniósł jego fotografię — mama wskazała na szafkę.
Aniela podeszła bliżej.
— Znam tę fotografię. — A widząc rozgorzałe oczy Florka dodała: — I
mnie się ona bardzo podoba.
— Wiesz, Anielko, Florek uważa, że tu młody Lenin wygląda już na
przyszłego sławnego człowieka, że coś jest w jego postaci i twarzy... Aha
— domyśliła się matka — to ty pewnie dlatego przeglądałeś się w lustrze,
Patrzyłeś, czy...
— Mamusiu! — przerwał Florek. — Jak mamusia może!...
— Jak to, ^y nie mówiłeś przed chwilą, że chciałbyś zrobić co£ takiego,
jak Lenin?...
168
— Tylko po to, żeby zostać sławnym? — dokończyła zjadliwie Aniela.
Florek zaciął usta. Jeszcze raz przekonał się,— niech sobie, co kto chce,
mówi — że kobietom nie warto powierzać skrytych myśli. Wykręcą
wszystko, wyśmieją... Wcale nie są zdolne do zrozumienia wielkich
rzeczy...
— Co ja z tymi chłopakami mam — mówiła do mamy Aniela. — Bo to
nie tylko on, Wacek Szczerba też chce być sławny. I już kiedyś, zdaje mi
się jesienią, na podwórku mówiliśmy o tym. Za mało widać... Koniecznie
muszę znaleźć czas, żeby z nimi o tym pogadać, żeby im takie głupstwa
wybić z głowy.
„Sławny jak Lenin". No, wiesz, Florek — głos Anieli drżał oburzeniem —
mnie nawet coś podobnego na myśl by nie przyszło. Sławny Lenin? Nie.
O Nim tak nie wolno mówić. To nie sława związana jest z Jego imieniem.
To całe życie, praca... każda myśl, każde zdanie w książce — dla czynu,
dla rewolucji, dla ludzi... Lenin, to... to Lenin! i dość!...
Milczenie trwało dłuższą chwilę...
Mama z Anielą przechodzą do kuchni i Florek z dolatujących strzępów
rozmowy orientuje się, że Aniela pyta o zespołową pracę przy murarce.
Florek siedzi 'nad otwartą książką, ale trudno mu skupić się.
Jak ta Aniela wsiadła na niego! Florek zerka na fotografię Lenina... No,
zgoda, przyznaje Anieli słuszność: co Lenin, to Lenin. Ale po co to
oburzenie na Florka?... Aha... Florek przypomina sobie: to wszyst-
169
Ko przez mamę, tak, to mama winna, naturalnie. Czyż Florek nie
powiedział wyraźnie, że chciałby ,5zrobić coś wielkiego i pięknego"? A
czy to źle? Musi z Anielą porozmawiać... tak. A do mamy ma żal 1 już...
Schyla głowę nad książką... „I tak cesarstwo Karola Wielkiego rozpadło
się na Francję, Niemcy i Włochy..."
Karol Wielki... sławny? W każdym podręczniku do historii o nim piszą...
o wszystkich królach... W drzwiach staje Aniela.
— Florek, o Krajewskim słyszałeś?
— Pewnie że słyszałem.
— Sławny, co? Ale on nie zaczynał od myślenia o własnej sławie. On o
ludziach myślał, o tym, żeby prędzej mieli dach nad głową: I o
Warszawie, rozumiesz?
— Rozumiem.
— No, to pomyśl trochę. Dobranoc!
— Dobranoc!
Florek kładzie się spać. Szybko, szybko, żeby z mamą już dziś nie
rozmawiać. Nakrył głowę kołdrą. Nie potrzebuje...
I raptem w ostatniej chwili, przed snem, gdzieś z głębi świadomości
wypływa pocieszające przypomnienie:
„...A jak raz lampę stłukł, to się bał mamie powiedzieć... zupełnie tak, jak
my"...
I Lenin, młody chłopak w gimnazjalnym mundurku, staje się znowu kimś
serdecznie bliskim.
17*
29. FLOREK POSTĘPUJE JAK HARCERZ
Tajemniczy, nie wykryty do tej pory złodziej zaczął znowu działać. I
pierwszą ofiarą jego wznowionej działalności stał się „Gruby Jasio".
Ukradziono mu nowe pantofle. I to nie z szatni, ale z korytarza.
Jasio, wzburzony, tłumaczył kolegom, jak to było: wczoraj po lekcjach
wyszedł z szatni ubrany, a pantofle niósł zawiniętej gazetę. Nie chciał ich
zostawiać w szatni. „Jakby przeczuwał, że na te pantofle ma ktoś chrapkę"
— mówił. Na chwilę wpadł do umywalni. Teczkę i zawinięte w gazetę
pantofle położył tuż przy drzwiach. Pliedy wyszedł — teczka leżała na
miejscu. Pantofle zginęły.
— Mówię wam, że to po prostu coś niesamowitego. Gdyby ktoś szedł
korytarzem, to bym przecież słyszał — a tu nic... ani szmeruC I w ogóle w
szkole było już prawie pusto. Ja w czytelni książki długo wybierałem. No,
po prostu zagadka*. Mamie nawet nic nie powiedziałem. Nowiutkie
pantofle! Chodziłem w nich jeden dzień!
Wszyscy współczująco słuchali Jasia: i pantofli szkoda, i co to będzie, jak
jego mama się dowie!
Ale jeszcze nie ochłonięto od tej nowiny, kiedy nadbiegła do klasy
zapłakana Hanka: i jej pantofle zginęły. I jej były nowe. Nosiła je
zaledwie kilka dni. Takie ładne, granatowe, z niebieskimi pomponami!
Wczoraj głowa ją bolała, miała gorączkę, w domu myślano, że to może
grypa — nie przyszła do szkoły, a dzisiaj — worek do pantofli pusty i
szukaj wiatru w polu.
m
— Tego już za wiele! — krzyczał po prostu Jasio.
— Cóż to za złodziejstwo!
Czy rodzice mogą kupować co dzień nowe pantofle? Szkoła za takie
rzeczy powinna odpowiadać. Trudno, on już dzisiaj mamie powie. Jego
mama przyjdzie do pana kierownika!...
Wychowawca uspokoił Jasia kilkoma słowami i poszedł do kierownika.
Schodzili obaj do szatni, rozmawiali z „Jacidamem", który wjsglądał jak
gradowa chmura. A na apelu, bo to wszystko działo się przed lekcjami,
kierownik ogłosił, że od dziś uczniowie do szatni wstępu nie mają. Drzwi
będą zagrodzone i każdy za numerkiem odbierze swoją garderobę.
Naturalnie woźny nie dałby sobie rady. Będą mu pomagać dyżurni.
Poszkodowanym szkoła zwróci wartość skradzionych pantofli.
Rozmawiano o tym przez wszystkie pauzy. Nie wiadomo, skąd
dowiedziano się, że szkoła stratę pokryje.chwilowo, bo naprawdę to za
szatnię odpowiada woźny i jemu z poborów potrącą.
— Biedny „Jacidam"! — wzdychały dziewczęta.
— Złodziej ukradł, a on musi zapłacić.
— To straszne! To straszne! — rozpaczał w dalszym ciągu Jasio. —
Jedna para nowa i druga para nowa! I nie wiadomo, gdzie złodzieja
szukać! Widzisz, Florek, widzisz — zwracał się specjalnie do Florka,
jakby chciał powiedzieć: „Posądzałeś mnie, a okazało się — niesłusznie".
I Florek nawet czuł coś w rodzaju wyrzutów sumienia.
Po południu Florek wybrał się na Wodny Rynek. Był to dzień targowy, a
Florek już dawno uplanował sobie, że poszuka na targu starej futbolówki.
Miał
17Ж
trochę uskładanych pieniędzy. Na nową nie starczyłoby, a na Rynku
można dostać czasami używaną, w dobrym stanie i niedrogo. Warto też
zobaczyć na piotrkowskiej w sklepach komisowych.
Florek jedzie tramwajem aż do samego Rynku. Na Rynku, jak zwykle,
ruch i gwar. Jedni przyszli tutaj, żeby coś kupić, inni sprzedać, a są
pewnie i tacy, którzy przyszli po prostu powałęsać się.
Florek mija stragany z warzywami, z tanią i tandetną galanterią, z
pantoflami i tu przypomina mu się paskudna sprawa złodziejstwa w
szkole. Florek aż wstrząsnął się. Brr!...
O, tu już stoją handlarze ź używanymi rzeczami. Trzeba uważać. I
nagle!...
Nie, to chyba złudzenie! To pewnie dlatego, że przed chwilą myślał o
pantoflach, bo to przecież niemożliwe?... Florek stoi ogłuszony, po prostu
jakby go kto pałką po głowie stuknął...
O kilka kroków przed nim „Gruby Jasio" sprzedaje — tak, najwyraźniej
sprzedaje — swoje własne pantofle!...
Kupcem jest jakiś dorosły mężczyzna. Ogląda pantofle od podeszew,
pokazuje coś, może to, że są już zadeptane? Jasio w nich chodził jeden
dzień. Pantofle są bardzo porządne, skórkowe, cała klasa je podziwiała. I
widocznie cena nie jest wygórowana, bo po dokładnym obejrzeniu
mężczyzna wyjmuje portfel, bez targu wręcza Jasiowi jakieś pieniądze i
odchodzi. Grubas schyla się i wyjmuje z leżącej u nóg teczki — co?...
Drugą parę! Tym razem są to pantofle filcowe,
173
granatowe z niebieskimi pomponami!... Ależ tak! To są pantofle Hanki!...
Florek już zdążył ochłonąć ze zdumienia. A to ładna „zagadka"!
Zdecydowanym krokiem podszedł do Jasia. Tamten, kiedy go spostrzegł,
skamieniał, zbladł, a oczki zwęziły mu się jeszcze bardziej. Pantofle
trzymał przed sobą i nie protestował, kiedy mu je Florek wyjął z ręki.
— Florek... co tu ro... robisz? — z ledwością przełknął ślinę. — A to
heca! — próbował się roześmiać. — No, nakryłeś mnie... Tak, całe
szczęście, żeś porządny chłop i umiesz język za zębami trzymać... Ja też o
tobie nikomu nic... Jak sztama, to sztama...
Florek milczał i nie patrzył tanftemu w oczy. „Sztama... Ze złodziejem" —
przemknęło mu przez głowę.
Grubas sądził, że Florek jest zainteresowany pantoflami.
— A może chcesz je kupić? — mówił już zupełnie swobodnie. — Dla
ciebie — za pół darmo. Niech stracę. Ile dasz?
— Tyle! — Florek podsunął mu pod sam nos twardą, ściśniętą pięść.
Odwrócił się na pięcie i odszedł.
Nie wiedział, kiedy znalazł się w domu. Położył pantofle na stołku,
rozebrał się, usiadł przy stole i podparł głowę rękami. Mamy nie ma, to
dobrze. To jest taka sprawa, którą trzeba najpierw samemu przemyśleć od
początku do końca. ,
Zapada wczesny zimowy zmierzch, a Florek ciągle jeszcze słyszy: „ Jak
sztama, to sztama... Porządnyś chłop... język za zębami trzymasz".
Wreszcie Florek wie już, co zrobi. Ze złodziejami
17 к
nie będzie miał nic wspólnego. Wtedy źle postąpił. JuJ to gdaieś słyszał,
może Julek mówił?'„Kto pomaga w oszukaństwie"... A on w złodziejstwie
miałby pomagać? Chociaż harcerzem nie jest, ale jest uczciwym
człowiekiem i takim zostanie. Tak!
Florek z wypiekami na twarzy biegnie po Wacka i po Julka. Niech zaraz
do niego przyjdą. Ważna, bardzo ważna sprawa!...
Chłopcy przychodzą, siadają przy stole i widać, że są zaintrygowani
niezwykłym wyglądem Florka. Florek, jak to jest jego zwyczajem, skoro
zobaczył, gdzie jest słuszność, to już bez żadnego krętactwa mówi całą
prawdę.
----Pamiętacie ten konkurs latawców? — zaczyna,
a koledzy patrzą na niego zdziwieni i zawiedzeni.
— Latawce? Kiedy to było? Jesienią. Co ci się rap-j tern latawce
przypomniały? — pyta Wacek.
Florek prosi kolegów o cierpliwość. To, co ma do powfedzenia o
latawcach, jest też bardzo ważne. I opowiada szczerze, jak to brzydko
wtedy z Hanką postąpił, jak mu było potem wstyd i kiedy Jasia złapał
pierwszy raz na gorącym uczynku, to zmilczał w obronie własnej skóry. A
dziś na Rynku spotkał grubasa z ukradzionymi w „niesamowity sposób"
pantoflami i... Florek wyciąga zasunięty pod stół taboret, na którym leżą
granatowe, z niebieskimi pomponami pantofle Hanki!
Chłopcy też w pierwszej chwili nie wierzą uszom i oczom. Jasio? Ten
poczciwy „Gruby Jasio", leniwy do nauki, a tak ich wszystkich potrafił w
pole wyprowadzić? I przecież najwięcej się oburzał, a jak zapo-
cę
wiadał, że jego mama do szkoły przyjdzie, że szkoła powinna straty
zwrócić!
Florek słucha oburzeń kolegów i czeka, kiedy powiedzą coś o jego
uczynku. Wcale nie chce, żeby to wyglądało jak przykrywanie dymną
zasłoną.
— Żebym wtedy... — zaczyna.
— Tak. Żebyś wtedy szpagatu nie przegryzł — mówi Wacek — to byś
powiedział śmiało, jak-on v/ szatni do kieszeni zaglądał.
— I wtedy — ciągnie Julek — znalazłby się na niego sposób, i na pewno
nie doszłoby do tej kradzieży. Widzicie, jak to wszystko związane ze sobą
niby łańcuszek. Teraz Florek zrozumiał, przyznał się. Nie obawia się już,
że go Jasio oskarży i może o nim prawdę powiedzieć. Nie trzeba już
szukać tajemniczego złodzieja i „Jacidam" nie będzie płacić.
— Przez jeden kawałek szpagatu tyle zmartwienia — westchnął Wacek.
— Wiecie — dziwił się Florek — teraz to mi się nie chce wierzyć, że ja
mogłem coś takiego zrobić...
Chłopcy po wspólnej naradzie postanawiają powiedzieć o wszystkim
wychowawcy i postąpić tak, jak on zadecyduje.
Wychowawca, wysłuchawszy opowiadania chłopców, powiedział, że całą
sprawę trzeba poruszyć na godzinie wychowawczej, a do tej pory niech
nic nikomu nie mówią. Grubas był w szkole nieobecny. Widać zrozumiał,
jak niefortunna jest jego sytuacja.
Trudno sobie wyobrazić oburzenie klasy. Teraz przypominano sobie
okoliczności różnych kradzieży,
12 Na Karolewskiej
177
kojarzono fakty i w niektórych wypadkach okazywaio się, że tam gdzie
coś zginęło, był zawsze w pobliżu grubas.
— Wyrzucić go ze szkoły! Wyrzucić! — słychać naokoło.
Wychowawca kręci przecząco głową. Najłatwiejsza rzecz — wyrzucić! A
co z tego? Można człowieka zmarnować. Tak nie wolno. Trzeba mu
pomóc, przecież jeszcze może się poprawić.
— A on to chciał ręce ucinać: — oponuje ktoś jeszcze,
— Bo głupi. Zmądrzeje — zrozumie.
Florek patrzy w stronę Hanki. Rozmawia o czymś żywo z Helą, która co
chwilę chwyta się za warkocze, i . Co też one o nim myślą? W tej chwili
widzi, jak Hanka wstaje i idzie w stronę jego ławki. Tak, idzie J do niego.
Florek podnosi się szybko. Wychodzi naJ| przeciw.
— Florku — mówi' dziewczynka,— wtedy... było mi bardzo przykro...
Ale to już nic... Dziś postąpiłeś jak... mężczyzna.
— I jak harcerz — dodaje Hela, która; nie wiado- I mo skąd, też stoi przy
nich.
.— I jak harcerz — powtarza Hanka wyciągając do niego rękę.
A Florek, żeby pokryć wzruszenie, mocno ściska I rękę Hanki i mówi
zacinając się:
— Czy to znaczy, że... teraz... już mógłbym... do was?...
Jak spod ziemi wyrasta obok Julek, za Julkiem Wacek.
t78
— Florek — pyta Julek — powiedz, chcesz wejść do naszego zastępu? >
A Florek — chociaż mu serce tak bije, tak bije! — odpowiada po prostu:
— Chcę!
30. OCZY NIE SĄ DO RZUCANIA
W czasie dużej przerwy Bronek z Florkiem o mało się nie pobili.
— To kolega tak robi?! — woła zaperzony Bronek. — Kolega? Z jednej
ławki? To wróg tylko nogę podstawia — nie kolega. Do zastępu cię
przyjęliśmy, ale ty nie jesteś tego wart, o, nie! Poczekaj, na zebraniu ja o
tym powiem. To nie po harcersku. Harcerz jest dobrym kolegą.
— O co chodzi, o co się tak kłócicie? Jak harcerz nie robi? —pytał
zwaśnionych chłopców Julek.
— A mnie się zdaje, że harcerz nie robi tak, jak ty! — wołał również
rozindyczony Florek. — I ty mi tu od wrogów nie wymyślaj! Niech nas
zebranie rozsądzi! Dobrze!
— Ale powiedzcie na koniec, o co się kłócicie — starał się dowiedzieć
Julek.
— Julek, posłuchaj — mówił Florek. — Teraz na polskim, jak Bronek
odpowiadał...
— Nie, Julek, ty mnie posłuchaj — przerwał Bronek. — Wyrwała mnie
pani od polskiego, pamiętasz, i każe mi mówić wiersz. Ja nawet umiałem,
do połowy to zupełnie dobrze umiałem, tylko tej drugiej po-
12»
179
łowy to nie pamiętałem dobrze, no, jakoś wczoraj nie zdążyłem i w tym
miejscu, jak to czapla do ryb mówi: „Boleję nad waszą stratą..." zaciąłem
się i ani rusz. Florek koło mnie siedzi i książkę otwartą na tym właśnie
wierszu trzyma. Więc ja rzucam okiem w tę książkę, a ten zdrajca zamiast
mi pomóc, to klap! książkę zamknął. Przez niego dwóję oberwałem,
przez-niego! Tak harcerz nie postępuje!
— A mnie się zdaje, że Florek postąpił bardzo słusznie. I właśnie po
harcersku. Cóż to znaczy: „rzucam okiem"? Ściągać chciałeś. To po
harcersku? Oj, Bronek, ty musisz opracować na najbliższe zebranie ten
punkt prawa harcerskiego: Harcerz jest dobrym kolegą. Ty tego ani w ząb
nie rozumiesz!!!
I Julek odszedł oburzony, zostawiając zbaraniałego Bronka w otoczeniu
kolegów.
— Bronek — tłumaczył łagodnie Wacek —±y nie „rzucaj oczami". Oczy
nie są do rzucania. Czy me pamiętasz, co nam powtarza ciągle doktor?
„Szanuj oczy". Bronek, bój się Boga, szanuj oczy!
Bronek kompletnie, jak to się mówi, „zbity z pan-tałyku", nie zdawał
sobie sprawy, że Wacek z niego kpi.
— No, tak — powtarzał swoje — w tym miejscu, gdzie to „Boleję nad
waszą stratą...", rzuciłem okiem, a ten klap!! i dwója jak drut!
— Bronek, szanuj oczy! Boleję nad... twoją stratą, ale szanuj oczy!
— Szanuj oczy!! Bronek! — wołał już cały chór chłopców.
180
Bronek wreszcie zorientował się, że jest przedmiotem drwin. Odwrócił się
na pięcie i odszedł zły na cały świat.
A Julek słów na wiatr nie rzucał. Na najbliższym zebraniu Bronek
wygłosił pogadankę o właściwym pojmowaniu koleżeństwa. Julek mu dał
przedtem kilka numerów „Świata Młodych" i przejrzał brulion.
Wywiązała się dyskusja. Zupełnie wyraźnie zostało zdecydowane, że
harcerz, dobry kolega:
Nie podpowiada i nie pozwala podpowiadać.
Nie pomaga, ale przeszkadza ściągać.
I niektórzy chętnie, niektórzy niechętnie, ale wszyscy zgodzili się na
propozycję Wacka, żeby w takich krytycznych momentach, jak dziś' na
lekcji, „lekka kawaleria" przypominała dyskretnie: „Oczy nie są do
rzucania".
31. HANKA ZAPRASZA GOŚCI
W szkole jest dziś bal dla rodziców. Cały dochód przeznaczono na
zradiofonizowanie szkoły. Hanka cieszy się tym, że w szkole będzie radio,
i bardzo namawia rodziców, żeby poszli na tę zabawę. Ale kiedy do
wyjścia rodziców pozostaje już kilka minut, Hance robi się smutno.
Zostaje sama w domu. Rodzice wrócą późno. Wyjść do koleżanki nie
może, bo musi pilnować mieszkania.
181
— Mamusiu! — woła nagle. — Czy mogę zaprosić tu Helę?
— Możesz.
■— I Wacka, i Florka, i Agatkę, i Anielę? Mamusiu, my sobie też
urządzimy bal. Mama patrzy z niepokojem.
— Bal?
— Mamusiu złota, kochana! Niech mamusia pozwoli! Florek przyniesie
gramofon. Potańczymy sobie troszkę. Dziś sobota. Lekcje zdążymy
odrobić jutro.
— I zabrudzicie całe mieszkanie.
— Nie. Nie zabrudzimy. Zobaczy mamusia, wszystko będzie w porządku.
— No, dobrze. To zaczekamy jeszcze chwilę, ty biegnij i zaproś całe
towarzystwo.
Hanka biegnie. Pod „ósemkę", niedaleko, Agatka mieszka teraz w tym
samym domu, więc to nie potrwa długo. Kiedy po chwili wraca, rodzice są
już' w płaszczach.
— No co? — pyta mama. — Przyjdą koleżanki?
— Przyjdą. Przyjdą zaraz. Mama Florka pozwoliła wziąć gramofon.
Aniela przyjdzie troszkę później. Musi wykąpać Adasia. Julka mama też
idzie na zabawę, więc i on przyjdzie.
— Bawcie się spokojnie. A tu masz trochę soku* malinowego. Zróbcie
sobie wody z sokiem.
— - Na balu musi być limoniada — śmieje się ojciec wychodząc.
Goście Hanki schodzą się prawie od razu wszyscy. Tylko Anieli i Florka
brak. Przychodzą razem. Dźwigają gramofon i płyty.
182
— Aniela wybierała płyty — informuje Florek. — Same najładniejsze.
Na razie goście, trochę skrępowani, siedzą w pokoju i dyskretnie
przyglądają się mieszkaniu. Tamę przerywa Agatka.
— Ale tu u was czyściutko i tak ładnie!
— Ja zawsze z mamusią sprzątam — bardzo to lubię. A firanki prane
były na święta — wyjaśnia Hanka obawiając się, że goście nie dostrzegą
chluby mieszkania: białych, sutych firanek.
Dziewczynki spostrzegły firanki, podziwiają również serwetkę haftowaną
przez Helę i wyhodowaną z pestki daktyla sporą palemkę, ale chłopcy
mówią tylko uprzejmie „mhm" i kręcą się niespokojnie na krzesełkach.
Wreszcie Wacek mówi prosto z mostu:
— Hanka, wiesz, naturalnie że tu u ciebie porządnie, szkoda gadać, ale
chodźmy lepiej do kuchni — ja się boję, żeby tu czego nie stłuc albo nie
przewrócić.
— Tak, tak! — poparli Wacka gorąco chłopcy. — W kuchni będzie
lepiej.
Hanka tylko spojrzała po koleżankach, a widząc w ich oczach zrozumienie
braku towarzyskiego wyrobienia chłopców, nie umiejących znaleźć się na
poziomie zaproszonych gości — westchnęła.
— Z chłopakami to zawsze tak!
Ale wstała i całe towarzystwo przeniosło się do kuchni.
A w kuchni naprawdę było lepiej. Kredens z naczyniami, duży stół na
środku, mały pod oknem, ławka koło zlewu i piec kuchenny. Na stołkach
można
18$
było kręcić się, ile dusza zapragnie, bez obawy, że plusz się wytrze. Na
podłodze nie mógł się zawinąć żaden dywan, bo go po prostu nie było.
Wszyscy poczuli się jak u siebie. Wacek spytał Hanki o pozwolenie
przesunięcia stołu pod ścianę i już to z pomocą kolegów zrobił. Aniela
ustawiła gramofon na stoliku pod oknem, założyła igłę i wesoła melodia
„Na lewo most, na prawo most" wypełniła izbę. Dzieci podchwyciły
znaną dobrze piosenkę, Aniela zaś dyrygowała tym przypadkowym
chórem.
— A teraz tańczcie! — powiedziała i nastawiła po raz drugi tę samą
płytę.
— To się dobrze tańczy.
— A co to jest? — zapytał na wszelki wypadek Wacek.
Dziewczynki wybuchnęły .śmiechem.
— Walczyk, walczyk! I tańczy się tak •— tu szczuplutka i lekka Agatka
zakręciła się zręcznie na środku kuchni.
— Raz, dwa, trzy! raz, dwa, trzy! raz, dwa, trzy! raz, dwa...
— Trzy! — złapał ją Julek i pierwsza para zaczęła wirować.
— Jak walczyk, to już wiem — i Wacek zaprosił Hankę, a Florek —
Helę.
Aniela zmieniała płyty. Nie chciała tańczyć śmiejąc się, że z kawalerami
„do łokcia" nie potrafi. Bawiono się wesoło.
Wreszcie Hanka uznała, że już czas na łimoniadę. Po naradzeniu się z
Anielą ustawiła filiżanki i duży szklany dzbanek na stole. Do dzbanka
wlano sok,
18Ź
a potem Aniela dolewała do niego z czajnika przegotowaną zimną wodę
dopóty, dopóki Wacek przestraszony nie zawołał:
— Dosyć, bo nie będzie słodkie!
Przyjemnie było tak siedzieć w swojej gromadzie w dużej, czystej kuchni i
pić wodę z malinowym sokiem.
— Ciekawy jestem, jak wypadnie poniedziałkowy przegląd — rzuca
Julek.
— Ja już wszystko przygotowałam. Zaraz wam pokażę — mówi Hanka i
zdejmuje z półki paczkę książek szkolnych.
Dziś w szkole była masówka. Pan kierownik odczytał apel zetempowców
z Nowej Huty w sprawie oszczędzania podręczników. Mówił, jakie
mnóstwo pieniędzy zaoszczędzi państwu młodzież, jeżeli będzie dbać o
książki.
„W tym roku — powiedział — Państwowe Zakłady Wydawnictw
Szkolnych wydrukowały dwadzieścia pięć milionów podręczników. Jeżeli
te podręczniki będą na przyszły rok zachowane w dobrym stanie ,to
wystarczy wydrukować tylko dwanaście milionów. Pomyślcie, jaka to
wielka oszczędność!"
Zaraz poprosił o głos przewodniczący rady szkolnej drużyny harcerskiej i
w imieniu drużyny podjął apel zetempowców z Nowej Huty.
Zastępy zorganizują w klasach przegląd podręczników i dopilnują, aby nie
było ani jednego ucznia, który nie zrozumiałby tej sprawy.
— Ale ten mały Świderek był pyszny, co? — śmiał się Julek.
,185
— Toteż mu klaskała cała szkoła — dorzuciła Hela.
— A co? A co? — dopytuje się Aniela, którą bardzo interesują przeżycia
młodej gromady.
----To było tak — mówi Julek. — Kiedy drużynowy skończył, słyszymy
jakiś głos, ale osoby nie widać. A to mały Staszek Świderek — taki
rezolutny brzdąc z pierwszej klasy — woła: „A ja? A ja, panie
kierowniku? U nas nie ma zastępu. Kto mnie dopilnuje? Ja mam w
elementarzu tylko jedną kartkę wydartą i też chcę oszczędzać".
Inni malcy z pierwszych i drugich klas też lasem wyciągnęli ręce. Cała
szkoła klaskała na ich cześć. Wiesz, Aniela, to było pyszne! A jak się
wychowawcy cieszyli!! •
— Myślę! — Aniela, przyszła nauczycielka, rozumiała radość
wychowawcy, którego klasa bierze aktywny udział w życiu szkoły.
— Wacek, coś tak osowiał?----zwraca się Hanka
do Wacka.
— Ech! — mówi desperacko chłopiec. — Że też zawsze gdzieś ktoś coś
wymyśli, a ja nigdy nic. Przecież to takie proste z tymi podręcznikami.
Dlaczego mnie to do głowy nie przyszło? — stuka się pięścią po
szczeciniastej, jasnej czuprynie.
— Nie martw się, Wacek — pociesza go Florek. — Poczekaj, przecież to
zetempowcy wymyślili. Poczekaj...
— A ja chciałbym już!...
186
32. WACEK! GDZIE JEST DUSZA?
\yackowa mama bardzo chciała mieć elektryczne żelazko. Ale to poważny
wydatek i od razu nie można sobie na niego pozwolić. "Wiec pani
Szczerbina już kilkakrotnie odkładała pieniądze, które „rozchodziły" się
zawsze na coś innego, tym łatwiej że w domu było dobre, choć stare,
niklowe żelazko. A że prasowanie odbywało się przeważnie w soboty po
południu, kiedy pod kuchnią aż huczało od ognia, grzanie tak zwanej
duszy nie sprawiało żadnego kłopotu. Bieda tylko z tym, że dusza była
jedna. Druga zaginęła już dawno, pożyczona przez nierzetelną sąsiadkę,
która wyprowadziła się z nią razem nie wiadomo gdzie. Wacek słyszał
niejednokrotnie, że przydałaby się druga dusza do żelazka, ale skoro ma
się kupić elektryczne...
A w ogóle dusza była rzeczą pożyteczną. Kiedy na przykład młotek się
„zapodział" — dusza doskonale go zastępowała. Kiedy kiszono ogórki w
kamiennym garnku — dusza położona na talerzyku mocno je przygniatała.
Kiedy trzeba było w zeszyt coś wkleić, służyła jako przycisk.
I naturalnie zaraz na początku, kiedy dopiero ogłoszono zbiórkę złomu
żelaznego, Wacek nigdy, ani przez chwilę, nie .pomyślał o duszy. Dopiero
kiedy ustalono współzawodnictwo między V A a V B, zaczęło się „to
wszystko".
Oczywiście, z góry i kilkakrotnie rady zastępów powtarzały w klasach:
„Złom żelazny można przynosić tylko za wiedzą i zgodą rodziców". Toteż
od
•
181
rana do wieczora we wszystkich mieszkaniach powtarzało się pytanie:
— Mamusiu, czy ta zasuwa potrzebna? A to blaszane pudełko do herbaty
potrzebne? Przecież herbatę można by do torebki... Tatusiu, a te haki
można?
Niektórzy rodzice, doprowadzeni do ostateczności, wpadli na
racjonalizatorski pomysł: załatwili zbiórkę hurtem. W asyście syna czy
córki, z kolegą czy koleżanką przeglądali pudła i szuflady z żelastwem,
przetrząsali skrupulatnie piwnice i strychy.
Wywędrowały z domów wszystkie połamane pogrzebacze, wszystkie
zepsute zasuwy. Wyproszono wszystkie nie przydatne w tej chwili mutry.
Pozbierano wszelkie utrącone klucze, klamki i śruby.
Robota miała tempo:
— Więcej, więcej! Prędzej, prędzej!
Piąta В przydźwigała dziurawy żelazny kocioł.
Piąta A przywiozła (Florek znowu wypożyczył podwozie) pęknięty
żeliwny piecyk, -zwany popularnie „kozą".
Piąta В przyciągnęła połamane koło zamachowe od nie istniejącego już
motoru.
Piąta A, nie żałując czasu i sił, wydobyła gdzieś na polu do połowy
zagrzebany kawał żelaznej furtki.
Kto zwycięży? Która klasa?
Wacek bardzo chciał, żeby jego klasa, jego zastęp zwyciężył. Zebrał, ile
tylko mógł, i w domu nie było już nic, co by bez szkody można dorzucić
do szkolnego złomu.
Jutro sprawa się rozstrzygnie. Już są wybrane komisje, już jest
przygotowana dziesiętna waga.
•
188
Nadchodzi jutro. Wacek spieszy się do szkoły. I przy wyjściu spostrzega
leżącą na piecu kuchennym duszę. Pokusa jest zbyt wielka. Łapie duszę,"
owija w papier i pakuje do teczki. Zamyka mieszkanie, oddaje klucz do
sąsiadki i biegnie do szkoły. Jego dusza jest ostatnią pozycją dodaną do
zbioru V A. Przyjmuje ją dyżurujący Florek...
— A co? То щасіе już elektryczne żelazko? — pyta, bo Wackowa mama
przychodziła kiedyś zagrzać duszę do ich kuchni.
— Uhm... — odpowiada wymijająco Wacek. — Mama woli elektryczne.
Na ostatniej lekcji w klasie panuje podniecenie. Woźni pewnie kończą
ważyć złom.
— Która? Ach, która klasa?
Ledwie nauczyciel za drzwi wyszedł, klasa hurmem leci na .korytarz.
Szybko, szybko po schodach na parter!
Już. Już ktoś czyta wyniki wypisane na tablicy!
— Piąta A — 212,75! Piąta В — 211,07!
— Piąta A i Piąta A! „Aciaki" górą! Niech żyją! Нір, hip hura!
— To Wacek! To Wacek! To jego zasługa! To przez jego duszę!
— Niech żyje Wacek! Niech żyje! W górę go! W górę!
Wacek fruwa aż pod sufit. Ach, syty jest zwycięstwa tak osobistego, jak i
swojej gromady! Taka chwila każe mu beztrosko odpowiedzieć na
wyrzuty su-
100
mienia: „Mama musi na koniec kupić elektryczne żelazko"...
Po południu przybiega z internatu Tosia. Jutro, w rocznicę Komuny
Paryskiej, będzie "mówiła wiersz o Jarosławie Dąbrowskim. Musi mieć
świeżą białą bluzkę. Na poczekaniu upierze się ją i uprasuje. Bluzka jest
już w misce. Trzeba włożyć duszę z żelazka do ognia.
— A gdzie dusza? Mamusiu? Bo w żelazku jej nie ma.
— Musi być na kominie. Zdaje się, że ją tam rano widziałam.
Wacek w tej chwili przypomina sobie, że na wszelki wypadek woli iść
uczyć się do Hanki. Mają na jutro bardzo trudne zadania. Hanka mu
wytłumaczy.
Florek w domu jest sam. Mama wyszła do miasta po zakupy. Przychodzi
mama Wacka i prosi o pożyczenie elektrycznego żelazka.
— Muszę wyprasować Tosi bluzkę, a tu dusza od żelazka przepadła jak
kamień w wodę. Nie mam czasu jej szukać. Jak już będzie niepotrzebna,
to się wtedy znajdzie. To tak zawsze jest.
Florek daje sąsiadce żelazko, zamyka drzwi i staje przy oknie. Między
brwiami zarysowuje mu się głęboka zmarszczka.
Co robić? Wacek skłamał. Dusza już zważona, zapisana. Zastęp wziął
pierwsze miejsce. Co robić?
Wraca mama z miasta. Florek biegnie do Julka.
— Julek, muszę ci coś powiedzieć, ale w sekrecie.
191
Nikomu ani mru-mru. I mówię do ciebie nie jak do zastępowego, tylko tak
zwyczajnie, jak do kolegi, dobrze?
— A cóż to za różnica? >
— No, bo ty, jako zastępowy, to musisz zaraz coś zrobić, a jako kolega...
•— Mogę siedzieć z założonymi rękami i niech się pali, niech się wali,
tak?
— Ech, nie! Posłuchaj: jesteś mój kolega, tak?
— Jestem.
— No i na przykład dowiadujesz się przypadkiem, że zrobiłem coś...
tak... no, coś niehonorowego. Nie żadne takie świństwo, jak grubas, ale
coś — nie tak... Powtarzam: dowiedziałeś się niechcący, możesz udać, że
nic nie wiesz. No i mnie o to chodzi... czy siedziałbyś cicho, czy
wygarnąłbyś?
— Wygarnąłbym.
— A jakbyś był mój przyjaciel?
— Nawet brat — też wygarnąłbym.
— To znaczy, że jeżeli ja wiem coś o Wacku, to chociaż on jest mój
serdeczny przyjaciel, to ja muszę powiedzieć, co i jak?
— Musisz.
— A dawni moi koledzy to zaraz by na mnie powiedzieli „donosiciel",
— Bzdury! Donosiciel to ten, co za plecami oskarża, donosi, a w oczy
udaje przyjaciela, a ty przecież przy Wacku powiesz. Ale o co chodzi?
— Naturalnie że przy Wacku też powiem. Więc posłuchaj: dziś rano,
pamiętasz, Wacek dorzucił jesz-
192
cze do naszego złomu duszę i tar właśnie dusza przeważyła, pamiętasz?
— Pamiętam. Przecież go podrzucałem z innymi do góry, bo właściwie
dzięki tej duszy nasz zastęp wziął pierwsze miejsce.
— No, widzisz, teraz okazuje się, że niesłusznie.
— Jak to? Przecież waga była dokładna. I
— Tak. Ale dusza była wzięta po kryt j om u.
— Jak to? Skąd ci to przyszło do głowy?
— A stąd... — I tu Florek opowiedział Julkowi dokładnie rozmowę ranną
z Wackiem i popołudniową z jego matką.
— O, rany! — jęknął Julek. — Co ten galgan narobił! Trzeba będzie teraz
wszystko odwoływać. A już tak się cieszyłem, że nasz zastęp ładnie
pracuje. Takie osiągnięcie! A tu masz osiągnięcie!
— Poczekaj, nie gorączkuj się. Mamy czas. Namyślmy się.
— Jakież tu namyślanie i co to pomoże? Trzeba odwołać, unieważnić. A
pierwsze miejsce wezmą „be-ciaki".
— No, właśnie. I miejsce wezmą, i jeszcze nas „cyganami" zrobią. Może
lepiej nic nie mówić? Przecież nikt nic nie wie.
— Jak to nikt? Wacek wie i ja, i ty. Sami harcerz e... To mało?
— Ale taki wstyd przed V B.
— A tak to nie wstyd, żeśmy im oszukaństwem nagrodę spod nosa
wzięli? Nie rozumiesz?
Florek westchnął:
13 Na Karolewskiej
fQg
— Rozumiem, więc co trzeba zrobić?
— Ty pogadaj z Wackiem. On musi to na zebraniu powiedzieć,
wytłumacz mu. Ja pomówię z drużynowym.
Florek myślał, że z Wackiem sprawa będzie ciężka, ę tymczasem poszło
nadspodziewanie łatwo. Wacek nawet nie próbował zapierać się.
— Ja i tak nie mogłem sobie miejsca znaleźć — zwierzał się Florkowi. —
Iw domu o mało nie płakałem, bo mama ciągle: „Wacek, gdzie jest
dusza?" A jak ja miałem powiedzieć gdzie, kiedy mi o to pierwsze miejsce
chodziło!
— Ale już rozumiesz, że miejsce zdobyte nierzetelnie. Duszę musisz do
domu odnieść, a jutro na zebraniu „beciaków" przeprosić.
— Jak to? — spłoszył się Wacek. — To ja im muszę wszystko
powiedzieć?
— Tak — powiedział twardo Florek. — Przecież jesteś harcerzem.
— Oj, Florku, co ja z tym wszystkim mam kłopotu! — Wacek aż za
głowę się wziął.
— Z czym?
— Z tą całą sławą. Wtedy na Nowy Rok myślałem tylko o sobie — źle
było... Teraz chciałem zrobić coś, można powiedzieć, dla społeczeństwa,
no, to sam widzisz, jak wyszło. Zawsze się w jakąś kaszę wpakuję. To jest
strasznie trudna sprawa.
— Pewnie że trudna — westchnął współczująco Florek. — Widzisz,
Wasek, żeby to było łatwe, to każdy by wielkich czynów dokonywał. A
tak, to
19 U
tylko niektórzy... I gdyby tak Hanka na procenty wyliczyła, to mówię ci,
wypadłby ułamek i to strasznie mały ułamek!
Argument ten nie pocieszył Wacka w dużym stopniu, bo ostatecznie
powiedział:
— A mnie się zdaje, że Aniela — wtedy, co to na nas tak krzyczała — to
miała rację. Może lepiej o sławie wcale nie myśleć?...
— E, wcale to nie damy rady. Ale powiedzmy: od dzisiaj trochę mniej —
ustalił ostatecznie Florek.
„Aciaki" i „beciaki" zebrały się w jednej klasie. Ciasno było. Wszyscy
pytali się, co jest powodem zebrania? Zdziwienie budziła leżąca na stole
dusza do żelazka.
Przyszedł drużynowy i, jak zwykle, siadł z boku. Wtedy Florek z Julkiem
wypchnęli naprzód Wacka, który ze spuszczonymi oczami powiedział:
— Koledzy, ja chciałem, żeby nasz zastęp wygrał, i przyniosłem tę duszę,
ale muszę odnieść, bo... bo mamie jest potrzebna... bo... ja ją wziąłem bez
pozwolenia... i... i ta dusza... waży dwa kilo!
— Oooo!... — przeleciało po klasie, bo największe wrażenie zrobiła
jednak ta dwukiłowa różnica.
— Koledzy — zabrał głos Julek — pamiętacie z jednego zebrania:
„Uczciwy człowiek przyznaje się do błędu"? Wacek zrobił duży błąd, ale
przyznał się do niego. Myślę, że można mu przebaczyć.
Nieliczne głosy przytaknęły. Trzeba przyznać, że sytuacja dla Wacka była
bardzo niepomyślna. „Aciaki" rzucały na niego wściekłe spojrzenia: przez
niego
195
staną się teraz przedmiotem drwin w całej szkole. „Beciaki" patrzyły na
niego też nieprzychylnie: przez niego zakosztują słodyczy zwycięstwa o
cały dzień później. Nieprzyjemną atmosferę rozładował drużynowy.
— Duszę oddać! Matce powiedzieć! Wziąć się do roboty. Koniec.
Dopiero teraz oburzenie obydwu klas raptownie odmieniło się we
współczucie dla Wacka.
„Matce przyznać się" — to się tak łatwo mówi, ale co dalej? Na ogół
niewiele jeszcze matek docenia wartość samokrytyki w takich wypadkach.
— Nie chciałbym być teraz w skórze Wacka — mówił Bartek idąc z
Bronkiem do domu.
— A bo to wszystko po frajersku zrobione — zżymał się Bronek. — Ja
bym to inaczej. Przecież nikt. nic nie wiedział. Po co to było rozrabiać?
I honor „aciaków" poooszedł!!...
Bartek przyjrzał się Bronkowi uważnie.
— Ej, Bronek — westchnął — ty masz „twardą głowę". Jeszcze cię
harcerstwo nie nauczyło, co to'j jest uczciwość, co to jest prawdziwy
honor.
W klasie Wackowi było strasznie wstyd tak stanąć i przyznawać się do
niehonorowego czynu. Ale jak się skończyło, to już mógł znowu w oczy
patrzeć każdemu.
Ale w domu? W domu po prostu Wacek bał się.
Z duszą na „ramieniu", a drugą w rękach, zjawił się przed matką.
— Mamusiu... niech się mamusia nie gniewa-
sz
wziąłem na złom... ale chłopcy powiedzieli, że tak nie można... że to nie
po harcersku, więc... więc ją przyniosłem...
— Aa... — powiedziała mama i zanosiło się na dłuższe kazanie, ale ojciec
podniósł głowę znad gazety i powiedział:
— Szkoda gadania! Harcerze porządne chłopaki i zawsze ich słuchaj!
To był ojciec!!!
33. WSZYSCY, KTÓRZY BUDUJĄ...
W" drugi dzień świąt wielkanocnych ciepło było zupełnie. Młodzież,
świątecznie ubrana, spacerowała bez palt po obeschniętym już dobrze
podwórku.
Przyglądano się sobie najpierw ukradkiem, potem zupełnie otwarcie.
Każdy prawie miał coś nowego.
Adaś dostał nowe granatowe ubranie. Ręce włożył w kieszenie i chodził z
głową zadartą „jakby kij połknął" — śmiała się Aniela.
Wacek miał nowe brązowe buciki. Florek — szare spodnie. Hela —
mundurek. Hanka — ładny niebieski sweterek. Chłopcy byli w
harcerskich bluzach. Czerwone chusty, zręcznie związane na piersiach,
ozdabiały nawet najskromniejszą bluzę.
Chociaż wszyscy mieli niezniszczone i „wyszykowane" na święta bluzy,
to jednak powszechny podziw budziła bluza Julka.
Podziw, a nawet... u niektórych, jak na przykład u Bronka Pawłowskiego,
zazdrość.
197
Bronek miał też czystą, wyprasowaną płócienną bluzę. Była trochę więcej
zniszczona i wyblakła niż bluzy innych chłopców, ale Bronek sam sobie
był winien. Ile to razy matka prosiła go, żeby do szkoły, na eodzień, nosił
starą bluzę albo Weter.
Gdzie tam! Bronek miał zawsze jakiś powód, żeby iść właśnie w tej
lepszej bluzie.
Toteż teraz zawistnym okiem patrzył na elegancką, wełnianą bluzę Julka.
— Widać, że twoja mama nieźle zarabia! — powiedział z przekąsem do
Julka. — Gabardina! Phi!
— Mama zarabia tak, jak dziś wszyscy nauczyciele. A tę bluzę zrobiła mi
ze starego płaszcza. Zawsze co wełna, to wełna. Szykowna, co?
I Julek zadowolony wyprężył pierś, na której skromnie, a tak jakoś godnie,
błyszczała harcerska odznaka.
— Patrzcie go, jaki ważniak! — wybuchnął Bronek. — A my i tak
jesteśmy od ciebie lepsi.
— Dlaczego? — pytał zdziwiony Julek.
— Dlatego że ja i Wacek, i Olek jesteśmy robo-ciarskie dzieci, a ty nie,
bo twoja mama jest nauczycielką.
— No to co? — spokojnie zapytała Aniela, która podeszła do chłopców.
— A to — upierał się Bronek — że robotnik to coś lepszego. Przecież
gdyby nie robotnicy, to by ani jedna fabryka nie szła i co by było? Bieda
w całym kraju.
— A gdyby nie było nauczycieli, to ani jedna szko-
198
ła nie byłaby czynna i co by było? Ciemnota, a z ciemnotą też bieda —
powiedziała Aniela.
— A kto ważniejszy?
— Bronek, to naprawdę bardzo niemądre: ważniejszy, lepszy? O tym
trzeba sądzić nie według tego, kim kto jest, ale jak pracuje. Rozumiesz?
Jak to wam najlepiej wytłumaczyć? — zastanawiała się Aniela. —
Widzisz, Bronku, Julka mama w szkole, a twoja w fabryce realizują Plan
Sześcioletni i cieszą się z tego. I razem z tysiącami innych takich ludzi
pracy stanowią Front Narodowy.
— Aniela, ty tak wszystko wiesz — pochlebiał Wacek — wytłumacz nam
jeszcze jedno. To takie trudne: tu — duma narodowa, a tu ten
internacjonalizm. Jak to pogodzić! Zlituj się! — Wacek rozkładał
bezradnie ręce.
— Ja to rozumiem tak — mówiła Aniela. — Internacjonalizm to
poczucie, że się należy do jednej, wielkiej rodziny. Wszędzie tam, gdzie
walczą o wolność: wojna w Korei, strajk w Hiszpanii, bunt dokerów we
Francji, walki w Vietnamie czy gdzie indziej — to wszędzie walczą nasi.
Wszystko, co Związek Radziecki i kraje demokracji zdobywają dla dobra
człowieka — to nasza zdobycz.
A duma narodowa? Płynie ona stąd, że w historii walki o sprawiedliwość
społeczną, o postęp i rozwój kultury Polacy brali udział: Kościuszko
walczył w Ameryce, Bem — na Węgrzech...
— Jarosław Dąbrowski walczył w Komunie Paryskiej — dodała Tosia.
199
-— A Róża Luksemburg! — dorzucił Florek.
— A Kopernik! Kopernik! — zawołał Wacek. — Przecież żeby nie nasz
Kopernik, to do dziś słońce kręciłoby się dokoła ziemi!
— Nie przesadzajmy — roześmiała się Aniela. —■ Ziemia kręciłaby się
tak samo, jak i przed Kopernikiem. Ale to odkrycie miało olbrzymie
znaczenie dla rozwoju nauki.
— A Szopen? — zapytała Hanka. #
— I Szopen, i Mickiewicz, i .wielu, wielu jeszcze Polaków pomnożyło
skarbiec kultury ludzkiej i z tego możemy ,być dumni. Tak jak każdy
naród jest dumny z takich synów. Mieliśmy wielkich Polaków i jeszcze
będziemy mieli. Kto wie, może i w naszym mieście wyrośnie ktoś, kto
dokona wspaniałych odkryć. Popchnie wiedzę... ukaże nowe możliwości...
Florek i Wacek zamienili porozumiewawcze spojrzenia.
Od kilku minut w otwartym oknie pierwszego piętra, nad głowami dzieci,
ojciec Wacka palił papierosa. Oparty o parapet, z uśmiechem
przysłuchiwał się ożywiortej rozmowie na podwórku.
— Posłuchaj tylko — mówił do nakrywającej stół żony — jakie to dzieci
teraz. Za moich czasów to kraszanki tłukli, przed kościołem wodą się
oblewali i tylko zbytki były w głowie. A tu posłuchaj: istne zebranie.
— To i lepiej. A wołaj już Wacka, bo barszcz nalewam.
Ojciec wychylił się za okno.
200
^4
— Wacek! — zawołał. — Wacek! No, dość już tej polityki, bo obiad
wystygnie! .
— Tatuś! — odkrzyknął Wacek. — Ty się z naszej polityki nie śmiej. Ja
teraz wiem, dlaczego cieszę się, że Kopernik był Polakiem!
Florek i Wacek, skacząc 'po dwa stopnie, Wbiegli na piętro. Florek
chwycił przyjaciela Sa ramię.
— Wacek, zauważyłeś, jak Aniela powiedziała: ,.Może i w naszym
mieście..."
— Tak, Florek. Tak! — Wackowi zabłysły oczy. — I zaraz pomyślałem,
tylko nic nie powiedziałem, bo po co?( Pomyślałem: „Nie »może«, ale »na
pew-ńo«". Prawda, Florek? Na — pewno!
\
34. DŁUG HONOROWY
Wiosna była już „na całego", jak mówili na podwórku przy Karolewskiej.
Pod kasztanem królowała zielona ławka, a przed nią stolik, który Józek na
prośbę dzieci również pomalował na zielono.
Codziennie zbierano się teraz tutaj w godzinach przedwieczornych.
Dyskutowano zażarcie. Powtarzano zespołowo lekcje.
I dziś pod kasztanem pracowano. „Aciaki" miały zadaną na jutro „Walkę
papieża Grzegorza VII z cesarzem Henrykiem IV". Powtórzyli właśnie
materiał z podręcznika. A teraz słuchali Anieli, która opowiadała im
jeszcze to, czego w ich książce nie było.
201
— ...I wtedy Henryk IV stanął pod Kanossą we włosiennicy, z mieczem
na szyi...
Aniela nie dokończyła, bo w tej chwili na podwórko pewnym, szybkim
krokiem wszedł elegancko ubrany chłopiec i skierował się wprost pod
kasztan.
— Dzień dobry! Ja, Florek, do ciebie. Co ty się nie pokazujesz,
chorowałeś czy co? A wczoraj były moje urodziny. Zegarek dostałem —
błysnął nowiutkim zegarkiem na ręku. — Prawdziwa „Omega". Ojciec nie
żałował, bo mówi, że to dobra lokata pieniędzy. Wstąpiłem po ciebie.
Mam bilety do cyrku. Pójdziesz?
— Nie — powiedział zmieszany Florek. , — Dlaczego?
— Uczę się. My tu pracujemy...
— Oj, ciągle się uczysz, Florek! Daj sobie spokój.
— A czy ty się nie uczysz? — zapytał Wacek.
— O tyle, o ile — cedził łaskawie przybysz.
— No, a jak znowu zostaniesz w tej samej klasie? Na trzeci rok? Rety!
Trzymajcie mnie — „zgrywał" Wacek. — Chłopu wąsy się sypią, a na
elementarzu czyta!
— Już ty się o moje wrąsy nie troszcz — odrzucił wściekły Waldek. —
Mój ojciec ma pieniądze. W zeszłym roku zgapiliśmy się, ale w tym —
nie ma obawy. Ojciec posmaruje i... pojedzie się.
— Jak to? — pytał Wacek.
— A tak: da się „w łapę" i wszystko będzie dobrze. Przejdę.
— Jak śmiesz! — Aniela skoczyła na równe nogi.
202
— Jak śmiesz! — powtórzyła i wycięła nicponiowi głośny policzek.
— Qo?... Co?... — dusił się z wściekłości Waldek.
— Ja ci... ja wam... pokażę... Mój ojciec wam... poczekajcie...
— Ani ty; ani twój ojciec nic nam nie zrobicie. My wiemy już, kto wy
jesteście. My się takich, jak wy, nie boimy! — wyrzucił jednym tchem
Florek.
— Ach, to i ty z nimi? -r- powiedział pogardliwie Waldek. — No,
zobaczymy się jeszcze.
Poprawił marynarkę, przyłożył rękę do palącego policzka i kierował się ku
bramie. Wtem oczy mu błysnęły złośliwie i zwrócił się jeszcze do Florka:
— Chciałem ci przypomnieć o długu. Nie dlatego, żebym potrzebował,
nie, ale dług to rzecz honorowa i chociaż jesteś pro-le-ta-riusz, powinieneś
to rozumieć, co?
Chciał odejść, ale jeszcze raz wtrąciła się Aniela. Skoczyła i zagrodziła
rozpostartymi rękoma drogę.
— Ile? — rzuciła przez zaciśnięte zęby.
— Dziesięć złotych. Procenty daruję, chociaż to aż od Nowego Roku i
choć mój ojciec mówi, że pożyczać bez procentu — grzech.
Aniela wyjęła portmonetkę, Florek gorączkowo szukał po kieszeniach,
Wacek i Olek tak samo. Adaś pędem rzucił się do domu. Hela przerzucała
kartki w książce.
Aniela położyła na stole dwa złote, jeszcze dwa i niklową złotówkę,
przejrzała portmonetkę, wytrząsnę-
203
la na dłoń dziesięć groszy. Florek wyciągnął osiemdziesiąt groszy, Wacek
i Olek — jeden złoty i dwadzieścia groszy. Hela znalazła dwuzłotówkę.
Wrócił Adaś z glinianą świnką. Wytrząsnęli z niej czterdzieści pięć
groszy. Obliczyli — brakowało jeszcze czterdziestu pięciu groszy. Waldek
drwił głośno:
— Procentu nie chcę, ale mniej nie wezmę. Z jakiej racji? Składajcie się
na tego dzia... — spojrzał na Anielę i ugryzł się w język.
— A za co ci Florek jest winien te dziesięć złotych?
Pytanie spadło z góry, aż wszyscy obrócili się gwałtownie. Za parkanem,
dzielącym podwórko od sąsiedniego ogrodu, stał na drabinie z pędzlem w
ręku sąsiad, ślusarz Werner. Prawda, widzieli go tu przecież, jak
powtarzali historię: bielił drzewka u siebie.
— Za co? — powtórzył..
— W „oko" przegrał — odpowiedział Waldek.
— To ty w „oko" grywasz? —mówił ślusarz. — A twój tata o tym wie?
•— Mój ojciec sam noc w noc gra. A mama najlepsza brydżystka w
mieście — przechwalał się pyszałek.
—■ Aniela — zawołał sąsiad — ani grosza dla niego! A ty — zwrócił się
do Waldka — szoruj stąd, bo jak cię zamaluję z drugiej strony — tu
zamachnął się umaczanym w wapnie pędzlem — to cię rodzona таща nie
pozna, ty gangreno!
Waldek szybko uchodził z placu. Z bezpiecznej dla
Ш
siebie odległości odwrócił się jeszcze i pogroził pięścią.
— Tu przyjdzie mój ojciec!
— A niech przyjdzie! Może uregulujemy swój dług honorowy: tępić
takich, jak wy. Takich... takich — widać było, że sąsiad się zdenerwował i
szukał słowa — takich... podżegaczy!
Waldek już podchodził do bramy, kiedy Wacek odzyskawszy mowę
krzyknął za nim:
— Te! Spójrz na swoją „Omegę" i zobacz, o której godzinie proletariat
dług ci zwracał. I w lustrze sprawdź!!!
Salwa śmiechu gruchnęła po tych słowach. Śmiech ten był odprężeniem
po dramatycznym napięciu poprzedniej akcji. Śmiał się pan Werner i
„aciaki", i Adaś. Nie śmiała się tylko Aniela. Przykro jej było, że dała się
wyprowadzić z równowagi. Przy okazji musi wytłumaczyć dzieciom, że
postąpiła niewłaściwie.
— Aniela! — wołał malec. — Aniela, jak ty dałaś temu... pogrzebaczowi!
Dzieci znowu wybuchnęły śmiechem, ale Aniela poprawiła braciszka:
— Podżegacz... Adasiu... podżegacz.
— A mamusia mówi „pogrzebacz"!
—" Ojej! — woła Hela. — Jemu trzeba wytłumaczyć. Ale jak?
— Poczekajcie, ja wytłumaczę — opanował się Wacek. — Widzisz,
Adasiu, pogrzebacz, którym ma-
/
205
ma poprawia węgiel w kuchni, jest pożyteczny, potrzebny — prawda?
— Tak — zgodził się Adaś.
— No, widzisz! A podżegacz to jest taki do niczego, sam zły i namawia
do-złego, taki... na szmelc, wiesz?
— Uhm, teraz wiem.
35. MAMA JEDZIE NA WCZASY
Ojciec z Wackiem, tak jak to było kiedyś umówione, „podciągali" mamę,
jak mogli. Ale to była bardzo trudna robota, wymagająca dużej
ostrożności, bo mama o'byle co sztorcem stawała i nawet do głosu nie
bardzo chciała przeciwników dopuścić.
Co to było na przykład z wczasami! Przyznała mamie rada zakładowa dwa
tygodnie w Zakopanem. A mama: „Nie pojadę i już" I ojciec i Wacek, i
Tosia prosili mamę prawie na klęczkach, że taka spracowana, zmęczona,
źle wygląda i kaszleć nawet zaczęła... A mama „nie i nie!"
Aż dopiero kiedy Tosia powiedziała: „Mama pewnie chce nas sierotami
zostawić" i rozpłakała się, a za nią wszyscy razem, to mama ustąpiła.
I to jeszcze nie był koniec kłopotów. Bo co z Basią? Więc Basię wzięła na
dwa tygodnie ciocia Zosia, której córeczka Irenka chodzi do tego samego
przedszkola. Potem okazało się, że mama „nie ma co na
206
siebie włożyć" i ze wstydu się między ludźmi spali. Wtedy Wacek, bo
ojciec nigdy sobie z taką sprawą rady nie dał, poprosił mamę Florka.
Majster Kalini-na nieraz już na. wczasach była i zrobiła z mamą przegląd
garderoby.
Okazało się, że mama posiada i wełnianą spódnicę, i kilka bluzek, i ciepły
sweter, i kretonkę na upał. Nic więcej nie trzeba.
— Kapelusza nie mam — mówi mama.
— A kto dziś kapelusz nosi? Niech pani weźmie jaką kolorową
chusteczkę od słońca i starczy.
Wacek odrabia lekcje, ale słyszy to wszystko i cieszy się, że wpadł na
dobry pomysł.
Naturalnie, bez wydatków nie obeszło się, ale ojciec właśnie dostał w
fabryce premię i mógł dać trochę pieniędzy. Wpadła Tosia i poszły z
mamą kupić szlafrok i domowe pantofle. Kiedy wróciły ze sprawunkami,
okazało się, że mama jeszcze kupiła nocną koszulę i nową szczoteczkę do
zębów i nawet bała się, że ojciec może będzie krzyczał. A ojciec złego
słowa nie powiedział, tylko wszystko pochwalił.
Wacek pomagał spakować walizkę. Potrafił to zrobić pierwszorzędnie, fle
to już razy jechał na kolonie! I tak, jak go w szkole nauczyli, najpierw
spisał z mamą na kartce to, co potrzeba, potem według spisu położyli
wszystko koło walizki, a potem już jak mamie było wygodnie, tak sobie
układała.
Pudełko od proszku do zębów to Wacek pożyczył swoje własne:
pokrywka zakręca się bardzo dobrze ' i proszek nie wysypie się.
207
I jeszcze Wacek kupił mamie na drogę mięto wek, bo majna też mu
zawsze na drogę kupowała, żeby się nie chciało pić. Pani Kalinina
podarowała mamie małą buteleczkę wody kolońskiej. .
Ostatniego dnia mama ugotowała kapuśniaku na trzy razy dla ojca i
Wacka i ciągle narzekała, że oni pewnie poumierają z głodu. Wacek chciał
się nawet oburzyć, ale ojciec dał mu znak, żeby był cicho, więc był cicho.
Na dworzec odwieźli mamę we trójkę. Ojciec niósł walizkę, Wacek koc, a
mama trzymała Basię za rękę i ciągle się martwiła, „jak ten dom będzie
wyglądać".
Ojciec kupił peronówki i pomogli mamie wsiąść do pociągu. To znaczy
ojciec pomógł, a Wacek pilnował Basi.
Miejsce таща miała pyszne, przy oknie. Położyła sobie na ławce koc,
wyjęła z walizki jasiek pod plecy.
— Pojedziesz jak w drugiej klasie — śmiał się ojciec.
Mama stanęła przy oknie i Wacek widział, że chyba trochę bała się czy co,
bo była jakaś taka inna. A może dlatego, że była u fryzjera? Przypomniała
Wackowi, żeby zawsze rondelek przepłukał przed gotowaniem mleka, a
Basi, żeby była u cioci grzeczna, a ojcu, żeby pilnował Wacka, a Wackowi
znowu, żeby dbał o ojca.
Mama będzie jechać całą noc, bo do tego Zakopanego strasznie daleko- i
w ogóle gdzie tam co znaleźć?
208
Ale na szczęście, jeszcze w ostatniej chwili, wsiadła jedna mamy znajoma.
Jedzie też na wczasy i w zeszłym roku była w Zakopanem.
Wacek czekał, kiedy pociąg zagwiżdże, bo tak w książkach piszą, ale
pociąg nie zagwizdał, tylko-„Proszę wsiadać, drzwi zamykać" — i mama
pojechała.
W powrotnej drodze z dworca zostawili Basię u cioci Zosi i, strasznie
zmęczeni przeżyciami ostatniego tygodnia, wrócili na Karolewską.
—- No, teraz będziemy żyć po królewsku, to znaczy po kawalersku ■—
powiedział ojciec.
I rzeczywiście, dopóki był kapuśniak, -to było wcale nieźle. Wacek miał
teraz dużo czasu i przekonał się> że z ojcem to można żyć jak z
najlepszym kolegą. W domu wprowadzili różne zmiany. Zdecydowali nie
rozkładać zmywania za każdym razem, tylko dopiero, jak naczynia
„wyjdą". Sprzątać też co dzień nie trzeba, bo kto tu nabrudzi? Zresztą na
niedzielę wpadnie Tosia, to wszystko do porządku doprowadzi. •
Ale Tosia okazała się podłą siostrą i wyrodną córką. Wpadła w sobotę do
mieszkania, zawołała „Oje-ja!", złapała coś z szafy i pojechała z
powrotem do Zgierza. I jeszcze Wackowi zapowiedziała, żeby na nią nie
liczył, bo jej się nawet nie śni sprzątać tego, co oni przez cały tydzień
nabrudzili. I niech tylko mama wróci...
— To jedźmy na ryby! — powiedział ojciec. Ugotowali jajek na twardo,
nakrajali chleba, posmarowali masłem i pojechali do Sulej owa.
H Na Karolewskiej
PO1)
Jak tam było ładnie! Wacek z Florkiem — bo i Florek pojechał z nimi —
nabiegali się z piłką aż miło, a potem czytali razem książkę.
Ryby nie bardzo „brały", ale zawsze kilkanaście rybek wieźli do Łodzi.
Ojciec był bardzo zadowolony i opowiadał o ogromnym szczupaku, który
„o mały włos nie złapał się, ale to stara, mądra bestia, robaka ogryzł i
poszedł..."
Rybki podarowano pani Kalininie, która „umiała się poznać na rzeczy",
jak powiedział ojciec, i odesłała połowę smażonych. Pyszne były i ojciec
obiecywał sobie wyprawę na następną niedzielę.
Wacek od Florka nauczył się gotowania nowej potrawy: przysmażonych
kartofli z jajecznicą. Tylko że kartofle już na trzeci dzień nie były
smaczne, a obieranie co dzień świeżych „nie opłacało się".
W drugim tygodniu szklanki, kubeczki i talerze „wyszły", ale i na to był
sposób. Po prostu brało się potrzebny kubek i — popłukawszy —
nalewało kawy lub herbaty.
Jednak w końcu chleb ze smalcem, z marmoladą, z masłem, a nawet z
kiełbasą sprzykrzył się i ojciec któregoś dnia zapewniał Wacka, że takiej
kartoflanki, jaką gotuje mama, to nie ma na całym świecie. Palce lizać!
Wacek się z tym całkowicie zgodził.
W piątek ułożono już plan prac, jakie mają być wykonane do powrotu
mamy, która przyjedzie w poniedziałek, nie wiadomo którym pociągiem,
więc trzeba być „na baczność" od rana.
W sobotę ojciec kupił elektryczne żelazko — niech
210
się mama ucieszy — i trochę produktów. Wacek ma przynieść jakiś bukiet
— mama lubi kwiaty — aha
i te w doniczkach trzeba dobrze podlać, bo jakoś przy-żółkły.
W niedzielę na ryby nie pojadą, trzeba trochę mieszkanie ogarnąć, a na^
Tosię nie ma co liczyć. W poniedziałek wszystko ma być na miejscu: na
przykład, żeby szczotka do butów na stole nie leżała — mama tego nie
lubi.
Wacek był dumny z ojca: to jest planowa robota! Wszystko jasno, prosto i
bez stękania. I tak, jak zaplanowano, zrobione było wszystko. Co prawda,
przez całą niedzielę napracowali się jak konie. Ojciec nawet pod łóżkami
wymiótł podłogę. Potem wyszorował środek. Wacek zmył naczynia i to
jak: w gorącej i zimnej wodzie, tak jak mama. Zbiły się tylko dwie
szklanki, a ucho od kubeczka odpadło samo. Wacek t}4ko dotknął.
Raniutko w poniedziałek ojciec idzie do fabryki. Wacek szykuje się do
szkoły. Przyglądają się z zadowoleniem własnemu dziełu. Bukiet na stole
— żelazko na szafie. Chyba mama będzie zadowolona?
Ojciec wychodzi. Wacek jeszcze trochę przyklepuje łóżka. Dlaczego te
kapy takie zgniecione? Przecież nawet nie co dzień je rozkładano.
Osobiście Wacek ma sumienie czyste. W szkole wszystko w porządku, a
co do mycia zębów, o których mu nikt nie przypominał, to też od ostatniej
soboty myje co dzień.
Mama przyjechała w poniedziałek po południu. Akurat Wacek wrócił ze
szkoły i tornister zdjął7 a tu
14*
211
wchodzi mama. Opalona, różowa, wesoła. Uściskała Wacka, zapytała o
Basię, spojrzała po mieszkaniu i zaczęła się śmiać.
— A to istne Zakopane na tych łóżkach: tu Kasprowy, a tu Giewont.
(Patrzcie, jaka ta mama mądra z Zakopanego wróciła!)
I ledwo walizkę rozpakowała (pudełeczka nie#zgu-biła, jak się obawiał
Wacek), zaraz przebrała się, zagrzała wodę i wzięła się do szorowania
podłogi. Wacek chciał się obrazić za ojca, ale zapomniał, bo mama tak
pięknie opowiadała...
Kiedy przyszedł ojciec, to już wszystko było „po maminemu", a w kuchni
pachniało „jedyną na świecie" kartoflanką. Mama bardzo dziękowała za
żelazko, a potem znowu opowiadaniom nie było końca.
I w Morskim Oku mama była, i na Kasprowym, i na innych wycieczkach.
I w kinie dwa razy, a raz przyjechał teatr. No, mama użyła naprawdę:
wszystko podali, wszystko było gotowe — tylko odpoczywaj. Nawet
„Przyjaciółkę" miała mama czas od deski do deski przeczytać. I pogoda
jak na zamówienie. To były wczasy!
Ojciec słuchał z rozjaśnioną twarzą.
-— Dobrze, Jadziu, że odpoczęłaś. Z dziesięć lat ci ubyło. No, miałaś
spokój, nie gniewało cię tam nic.
— O, co to, to nie mogę powiedzieć. Co za ludzie są na tym świecie, co za
ludzie! — i aż ręce rozkłada z oburzenia. — Wyobraźcie sobie, w naszym
pokoju mieszkałyśmy we cztery, no i jedna taka była ze
219
wszystkiego niezadowolona. Pierwszego dnia my łóżka posłałyśmy
porządnie — ona nic. Myślimy: „Chora może", ale gdzie tam, na
wycieczce goni jak chart. Na drugi dzień my porządek robimy, a ona
znowu rozbabrane łóżko chce zostawić. Dopiero my na nią: „Co pani taki
tu rozgardiasz będzie robić, aż nie miło do pokoju wejść". A ona: „Jakie to
porządki, moi państwo w tej Ludowej Polsce! Dawniej, jak bogaci do
Zakopanego zjeżdżali, to pokojówki koło nich skakały i tak, i siak, a jak
ty, spracowany człowieku, przyjedziesz, to ci nikt nawet łóżka nie
zaścielę, tylko sobie ręce po łokcie urabiaj!"
Spojrzałyśmy po sobie, a jedna, Kubicka się nazywała, to mówi:
„Myślałyśmy, że pani na nogi chora, a to nie na nogi, tylko na głowę".
A ja mówię: „To pani nie wie, za co wtedy ci bogaci jeździli? To pani nie
pamięta, że dla pani wtedy na wczasy nie starczało?"
I dopiero obsztorcowałyśmy ją, aż ucichła. Próbowała potem jeszcze raz o
pończochach, ale jej tak ładnie z Kubicką wytłumaczyłyśmy, że już
więcej nie zaczynała. O, Kubicka to jest mądra kobieta. Nagadałyśmy
się. A ta „chora", bo jużeśmy ją do końca tak nazywały, mówi do mnie
kiedyś: „Pewnie pani jest partyjna?" „Wcale nie jestem partyjna i co to —
mówię — ma jedno do drugiego?" To mi nie chciała wierzyć. Nie
chwaliłam się, że ty do partii należysz. Po co? Jeszcze by pomyślała, że
własnego rozumu nie mam, tylko za tobą powtarzam. A ja i ciebie mogę
nauczyć. I to ci od razu zapowiadam, bo
213
chcę mieć w domu spokój, że jak mi będziesz narzekał, to cię tak
przebiorę aż miło.
Chociaż jesteś chłop porządny i.żelazko bardzo mi się podoba, to
powinieneś zrozumieć, że ten... socjalizm to nie bułka za grosz i wszystko
będzie, tylko trzeba trochę poczekać, rozumiesz?
Ojciec rozumiał. Wacek też. Przytakiwali mamie cały czas, że dobrze
mówi. Słusznie.
A że mama po podróży i po porządkach zmęczona była i chciała się
wcześniej spać położyć, wynieśli się obaj do kuchni. W kuchni chciał
Wacek coś ojcu powiedzieć, ale ten palec na ustach położył i dopiero jak
w pokoju wszystko ucichło, szepnął:
-— Dobre wczasy, co? Pomogły i mamie, i'nam...
36. MIEJSCE NA MARMUROWĄ TABLICĘ JEST...
Spójrz! — mówi Florek do Anieli. — Jak się patrzy w tę stronę, na ogród
pana Wernera, to jest przyjemnie: zieleń, błękitne niebo... A jak znowu w
tę stronę, na te stare mury, to brr... jak na coś oparszywiałego: tu tynk
odpadł, tu zacieki.... obrzydliwość!
— Tak, to razi — powiedziała Aniela. — Teraz kiedy na podwórku jest
zawsze porządnie... I ta ławka ze stolikiem, i kasztan rozwijający pąki.
Masz rację: to zestawienie razi.
21Ą.
— No, to zróbmy coś, żeby tu było ładnie .— zadecydował Wacek,
również czuły na harmonię w otoczeniu.
— Zróbmy rabatki pod ścianami — zaproponowała Hela.
— I wino można by posadzić: pójdzie po ścianach, zakryje — dorzucił
Julek.
— To dobra myśl! Tylko tak długo trzeba czekać!
— rzucił zawsze niecierpliwy Wacek. — Ale już wiem! Wiem! Wiem!
•
Chłopcy spojrzeli na niego z zaciekawieniem.
— Florek! W tobie cała nadzieja, a właściwie w twojej mamie! Jak to, w
naszym domu mieszka mama-murarz, a my się martwimy o odrapaną
ścianę?
— Ojej! Że też to nikomu na myśl nie przyszło! — wołały dzieci.
— Ale czy Florkowa mama zechce? — martwiła się Hela.
Ц
— Moja mama nie zechce? Zobaczycie!
— Więc zorganizujemy to tak — wrzięła sprawę w ręce Aniela. — Ja z
Julkiem pójdziemy jako delegacja w imieniu młodzieży do mamy Florka.
Dowiemy się, ile będzie kosztować wapno i co tam jeszcze potrzeba. I
zrobimy zbiórkę wśród lokatorów.
— To ja zrobię z Florkiem — powiedział Wacek.
— Trzeba będzie postarać się o drabiny i wiadro.
— U nas jest taka drabina! — zawołała Hanka. — Jak przyjdą Olek i
Hela, to poprosimy o nią i przyniesiemy.
215
— A dwa wiadra to da mój tatuś — dodał Antoś Partyka.
— W porządku. Każdy jest odpowiedzialny za swoje zadanie. Florek, czy
mama teraz w domu?
— Będzie wieczorem.
— To wieczorem o ósmej, Julek, przyjdziesz po mnie. Zaraz potem damy
wszystkim znać, jak pchnąć robotę.
A każda robota ma już taki zwyczaj, że jak ją dobrze pchnąć, to lec*i
piorunem. Tak było i tutaj.
W kilka dni po zaprojektowaniu grupa młodzieży podziwiała odmalowaną
już jedną ślepą ścianę. Ma-ma-murarz rozrobiła w beczce „słonecznej",
jak mówiły dzieci, farby i machała pędzlem już ~po drugiej ścianie,
wzbudzając ogólny podziw i pewną obawę przed chlapaniem wapna.
Florek chodził dumny jak paw.
Jego mama!!!
Aniela siedziała pod kasztanem i, przyglądając się z daleka robocie,
powtarzała po cichu wiersz, jaki miała recytować na międzyszkolnej
akademii pierwszomajowej. s
— Florek! — zawołała półgłosem, nie chcąc zwracać uwagi reszty dzieci.
— Florek, chodź tu, wysłuchaj mnie. Masz tu kartkę z tekstem.
Florek, zaszczycony takim wyróżnieniem, śledził tekst recytowany przez
Anielę.
Dziewczyna robiła to dobrze. Rozumiała, co napisał poeta. Przeżywała.
216
...W naszym kraju jest praca i ćlileb! W naszym kraju jest słońce i śpiew!
Żelazo i żyta snop!
Nam w rękach robota się pali, Bo razem budują socjalizm Robotnik polski
i chłop!
— Aniela, to... to... piękne! Kto to napisał?
— Krzysztof Gruszczyński, młody poeta. Drukuje swoje wiersze w
„Sztandarze Młodych".
— Młody? A ile ma lat?
■— No, na pewno starszy niż ty — roześmiała się Aniela. — Dokładnie
nie wiem.
— To piękne! — powtarzał Florek i odczytywał wiersz po raz drugi. —
Ja sobie to przepiszę, ja się tego nauczę. „...W naszym kraju jest słońce i
śpiew" — powtarzał patrząc na rozjaśnioną, świeżo pomalowaną ścianę.
— Aniela, posłuchaj, przyszła mi taka myśl do głowy: wszyscy dekorują
domy na 1 Maja. A gdybyśmy tak na tej nowej ścianie wymalowali
kawałek tego wiersza? Żeby każdy mógł odczytać go i ucieszyć się jego...
pogodą. Tak właśnie: pogodą. Jak myślisz?
— Mnie się podoba ten pomysł. Chodźmy, zapytajmy „fachowca", czy to
da się zrobić.
Fachowiec, czyli Florkowa mama, orzekł, że „da się". Trzeba napisać
wyraźnie tekst i przygotować szablony na litery.
Oczywiście, od tej chwili tekstem zainteresowali się wszyscy. Aniela
czytała na głos i powoli, wyraźnie pisała na kartce.
818
żenią
Wacek naturalnie, musiał mie( pewne ^
- Aniela, zaczekaj. Tu, ta ostatnia linijka ff„ bom* polski і Мор- to ші
się nle p„dob " Tu fel poprawić.
Ł^eDa
Florek z oburzeniem patrzył na Wacka.
- Poetę będzie poprawiał! Prawdziwego poetę-Słyszane rzeczy?
_ B pwię.
- A co myślisz? Widziałem rękopis Mickiewicza Б tam przekreśleń!
Mickiewicz sie poprawiał, a my Gruszczyńskiego me możemy? Nie
martw się Jeszcze będzie wdzieczny. Nie słysza}eś o nara(jach me_
ratow? Jak myślisz, co oni tam robią? Poprawiają "ę. Jeden drugiemu
mówi: „Tu i tu źle, popraw' Napisz to lepiej". Tak, bracie.
Ап^1аА1Є C° 'У ChCGSZ Ш Pc*rawiać? ~ -pytała - Drobiazg... ja też
uważam, że wiersz jest ładny. В rdzo ładny Tylko tu w tej linijce to jest
niezgodo z rzeczywistością.
FWlf іаЬ1ІС2ка mn°Żenia ~ Zjadliwie Powiedział Horek, ale go na
szczęście Wacek nie usłyszał i cią-
ie7.UU JeSlbrak Frontu bodowego. Robotnik jest, chłop jest, a gdzie
inteligencja pracująca"
wp™ накІЛП У*"*™4*71 - SZeP^ła z P°dzi-wem Hanka do Heli.
- Ale i cały wiersz się popsuje! Jak to będzie brzmieć: „...razem budują
socjalizm robotnik polski
219
i inteligencja pracująca, i chłop"... To po prostu . śmieszne! — kłócił się
Florek.
— Wcale nie śmieszne. Ja to napisałbym tak: „...robotnik, uczeń i chłop!"
— Aaa... — rozległ się szmer podziwu, w którym nie wziął udziału tylko
zdumiony tym pomysłem Florek i Aniela, która się bezceremonialnie
roześmiała.
— A co? —- zaperzył się Wacek. — Czy my nie pracujemy, czy my nie
budujemy tak, jak możemy, socjalizmu? Czy my nie jesteśmy inteligencja
pracująca? Ja stawiam wniosek za tą poprawką. Proszę głosować: kto za
wnioskiem?
Hanka, Julek, Olek, Adaś i Hela podnieśli ręce.
— Sześć „za". Dziękuję. Kto przeciw? Nikt. Wniosek -przeszedł
jednogłośnie. Malujemy z poprawką.
— Zaraz, zaraz, ty „w gorącej wodzie kąpany"! Takich poprawek nie
wolno robić bez zgody autora — powiedziała Aniela.
— A gdzie on jest?
— W Warszawie.
— To napiszemy do niego — zaproponował Florek, pociągnięty
możliwością napisania listu do „prawdziwego" poety. — Napiszemy.
Napisali. Poprosili o zgodę i szybką odpowiedź, bo sprawa pilna. List
wysłano do redakcji „Sztandaru Młodych". ■
Po kilku dniach sprzeczano się właśnie, że odpowiedź nie przyjdzie, że
gdzieby tam taki prawdziwy
220
poeta pisał na Karolewską, gdy na podwórko wszedł listonosz.
— Aniela Pietrzak? — zapytał.
— To ja.
■— Proszę depeszę pokwitować.
—; Depesza? — Aniela pokwitowała drżącą ręką.
— Ojej, pewnie coś z babcią.
Otworzyła depeszę. Przebiegła treść oczami i z westchnieniem ulgi
odczytała:
— „Zgoda. Dziękuję. Gruszczyński".
— A co! A co! — skakał Wacek. — A nie mówiłem? Zaraz dzisiaj
malujemy!!!
— A za co on dziękuje? — pytała Hela.
— N00, jak tooo, nie rozumiesz? — dziwił się Wacek. — Przecież to
jasne. Na przykład: jak ja dokonam w życiu jakichś wspaniałych czynów i
na starość — tu Wacek westchnął — bo takie rzeczy to dzieją się
przeważnie na starość — dostanę taki list: „Mieszkańcy ulicy
Karolewskiej zapytują, czy mogą wbudować pod numerem ósmym
marmurową tablicę z napisem: »Tu urodził się znakomity uczony Wacław
Szczerba«", to ja im też podziękuję. Jasne?
— Adaś, Adaś! Gdzie Adaś? — zaniepokoiła się Aniela. — O, pobiegł na
ulicę! Adasiu, wróć zaraz!
— Już, Aniela, już! — biegł zadyszany chłopiec. — Ja tylko chciałem
zobaczyć, czy na naszym domu jest miejsce na tablicę dla Wacka. Jest...
Małe, ale jest!!!
0
37. SKRZYDŁA I TABLICZKA MNOŻENIA
Cicho było na podwórku, chociaż prawie wszystkie dzieci siedziały pod
drzewem. Zajęta była i ławka, i kamienie-stołki, i fotelik Heli.
Rano był pochód pierwszomajowy. Tepedowska Szkoła na Karolewie
otrzymała pięknie udekorowane samochody i na nich brała udział w
pochodzie. Ale i tak dzieci były zmęczone. Tyle wrażeń! Tyle wzruszeń!
Aniela szła pieszo z zetempowcami. Nogi ją bolały, ale nie odstąpiłaby
tego za nic!
Jeszcze grają wszystkim w uszach pieśni. Jeszcze drga przed oczami
czerwień... czerwień... czerwień...
Nikomu nie chce się mówić.
— Jeżeli cheecie — zaczyna nieśmiało jakoś Florek — to ja... przeczytam
wam coś... Ja to napisałem, ale nie wiem, czy wam... i w ogóle... żebyście
ocenili... poprawili...
— Czytaj! — rzuca krótko Aniela. Florkowi głos trochę drży. Zaczyna:
— „Miliony młodych chłopców i dziewcząt..."
— „Dziewcząt" powinno być najpierw — przerywa Hanka.
— Dobrze: „Miliony młodych dziewcząt i chłopców wezmą się za гасе і
opaszą kulą ziemską ramią przy ramieniu..."
— Nie! Nie opaszą — kategorycznie sprzeciwia się Wacek. — Idź,
spojrzyj na globus: tu ziemia, tu woda.
Nie ma żadnego miejsca, gdzieby można stanąć suchą nogą, „ramię przy
ramieniu", naokoło.
— Wacek, ty nie masz wyobraźni!
— Florek, ty w geografii jesteś słaby. Ty ich^o-topisz!
— Wacek! Cicho już. Czytaj, Florek, dalej.
- „...Cała młodzież zapalona jedną myślą pójdzie zwycięskim marązem
przed siebie. Będą iść dniami mocami, bez przerwy, bez odpoczynku, nie
oglądając się za siebie... Naprzód! Naprzód!"
— Nie! To jest źle napisane! — zdenerwował się Wacek. „Bez przerwy...
bez odpoczynku". Tak nie wolno! Na to są przepisy! I odpocząć trzeba, i
jeść, i spać. Co ty sobie myśliszM jeszcze: „nie oglądając się za siebie". A
jeżeli ktoś nogę otrze i będzie musiał ją owinąć i zostanie przy drodze, to
co? Tamci go zostawią? „Naprzód i naprzód"? O, nie mój kochany! Да
mnie w tym marszu nie licz!
_ — Aniela! — jęknął Florek, ale Aniela śmiała się, az się za boki
trzymała. — Aniela, ja myślałem, ze chociaż ty... nie będziesz się śmiała...
nie wykpisz...
— Ojej, nie mogę, ojejj — ocierała łzy Aniela. —
Ja nie z ciebie, Florku/naprawdę. Ja z Wacka się śmieję...
— Ze mnie? — oburzył się Wacek. — Proszę
bardzo, jutro rano wezmę komendanta i zaproszę
globus... Nie, na odwrót-' wezmę globus i poproszę
komendanta i wtedy zobaczymy, kto się będzie śmiał!
223
— No, już! Florku, czytaj dalej — opanowała się Aniela.
— Nie, tego już nie będę czytał. Może kiedy indziej...
— Florek, nie bądź niemądry, nie obrażaj się — mówi Aniela. — Co tam
jeszcze masz? — pyta widząc, że Florek składa jakieś kartki.
— Mam tu jeszcze wiersz o naszym podwórzu, ale nie będę czytać —
droży się Florek. *— Znowu Wacek wykpi...
— Jeżeli o naszym podwórku, na pewno nic nie powiem — przecież tu
jest wszystko prawdziwe — Wacek ogląda się na wszelki wypadek
wokoło. — O podwórku wal, bracie, słuchamy.
Florek czyta:
Przy ulicy Karolewskiej pod numerem osiem można spotkać pod
kasztanem Wacka, Julka, Zosią.
Helą z Hanką, no i Olka,
i „dużą Anielą".
Tu o sprawach bardzo ważnych
rozmawiają" wiele.
Nie czekają, aż urosną, tylko teraz, zaraz, każde z nich sią tak, jak może,
jak dorosły stara.
22І
— A o mnie? A ja też tu siedzę, pod numerem osiem — mówi rozżalony
Adaś. — O Zosi jest, o wszystkich, a o mnie?...
— O tobie napiszę cały oddzielny wierszyk, Adasiu
— uspokaja malca Florek i zwraca się do słuchaczy:
— No, a to podoba się wam?
— To już lepiej — mówi Wacek pochlebiony uwiecznieniem swojego
imienia w wierszu. — To jest całkiem niezłe. Mozę trochę nieścisłe, bo o
mniej ważnych sprawach też rozmawiamy. No, ale rozumiem, że
wszystkiego w takim krótkim wierszu nie można umieścić. W dłuższym,
to co innego. Tak. Mógłbyś to dać do gazetki ściennej. Ale tamto: do
niczego!
— Wacek, przecież to są przenośnie!
— A ty pisz*jasno! Patrz — tu Wacek wskazał na ścianę. — Ucz się od
prawdziwego poety. Każde słowo najprawdziwsza prawda. Dziś trzeba po
ziemi chodzić i uważać, żeby w dół nie wpaść i nóg nie połamać — to też
przenośnia, ale wyraźna, co? Dziś potrzeba pracować! Jeść, spać i
pracować. Cegła do cegły. Rozumiesz? Dwa razy dwa to cztery. Jasne,
nie?
— Jasne, jasne, aż mnie oślepiło — nadrabiał miną Florek, ale rzucał
błagalne spojrzenia na Anielę.
— Widzisz, Florku. Ty i Wacek to tak, jak dwa różne bieguny. Macie
różne podejścia. Ty masz fantazję, polot — ty masz skrzydła. Niech ci się
nie zdaje, że już latać umiesz. Nie. Jeszcześ jak to pisklę, bardzo
niezdarne. Ale już coś tam rośnie. A Wacek to umysł ścisły. On bierze
wszystko na rozum, na
l* Na Karolcwikwj
225
logikę. On musi zmierzyć i obliczyć. Na słowo nie uwierzy, sam zechce
sprawdzić. Może z niego będzie kiedyś naukowiec?...
Wackowi aż uszy poczerwieniały z radości.
— No, mnie się zdaje, że z Florka też coś wyrośnie — rzekł
wspaniałomyślnie. — Żeby on tylko trochę więcej myślał...
Florek był po prostu obrażony. Nie odezwał się nawet, tylko odwołał
Anielę na bok.
— Aniela, powiedz — prosił gorąco — może ja naprawdę niepotrzebnie
o takich sprawach myślę, może to nieważne, nieprzydatne?...
— I ważne, i przydatne — powiedziała stanowczo Aniela. — Ja ciebie
rozumiem. Pewnie, że to jeszcze długa droga, trudna, i dużo pracy, ale
florek, to piękna droga! Ci, co umieją porwać słowem, wzruszyć, zapalić
— są bardzo, bardzo potrzebni. Majakowski powiedział: „I pieśń, i wiersz
to sztandar i dynamit". Rozumiesz to?
*
— Rozumiem, Aniela. To tak, jak na przykład w „Międzynarodówce":
„Powstańcie, których dręcz® głód!" Kiedy to pierwszy raz zrozumiałem,
to"' tak coś... jakby targnęło...
— No, widzisz. A przemówienie Erenburg* Kongresie Pokoju? Wiesz,
Florek, ja przecie! mam oczu „na mokrym miejscu" jak Hanka, a cźr -<*ć
tego na głos nie mogłam. Płakałam. To jest potęga słowa...
I ;
Florek, podniesiony na duchu, bez urazy już #rac do Wacka.
226
— Wacek, wiesz co? Powiem ci tylko jedno: ty będziesz robił swoje, a ja
swoje.
— Co ty, Floruś, co ty? — dziwił się Wacek. — Przecież ja nigdy inaczej
nie myślałem. Ja wierszy pisać nie będę — przysięgam ci! A ty —
pokiwał ze współczuciem głową — ty gruszek na wierzbie nie
wyhodujesz, nie...
— Na pewno nie! — uśmiechając się zaręczał Florek.
;— No, widzisz! Ale i tak jesteś fajny chłop. Florek, mówię ci...
38. PRZYRZECZENIE
Ł bliżał się wielki dzień: dzień dopuszczenia do przyrzeczenia
harcerskiego.
Kto będzie dopuszczony? Czy wszyscy? Nie, nie | wszyscy. Decydowała o
tym cała drużyna na ostatniej ,^ zbiórce przed uroczystością.
Niepierwszy raz "jyszy młody narybek harcerski, że dopuszczenie do
/rzyrzeczenia to dowód zaufania, ю największy zaszczyt, jaki może
spotkać harcerza. A na ten zaszczyt trzeba zasłużyć. Czym? Swoją
postawą, pracą i sumiennym wypełnianiem obowiązków.
"astanawiano się uczciwie. Rozpatrywano razem wszystkie „za" i
„przeciw" każdego kandydata. "V końcu ustalono, kogo należy
dopuścić do przyrzeczenia, a kogo — nie. W V A dopuszczono Wacka
i Florka, chociaż
227
ta
Погек «uje M « W teia, postano-ny. Ach; ieby f * fżad„ych «^°S ^ tnica,
S£Vtir№»u coś k
zem chce byc a , „attepsze" -
пеЄоЛ te ««- f To bęto>« ^.nie.e
.^iWiein-^ctóepieciW^roU1
jeszcze piesn ogam i№*atażdyna
__ Л od jutra •— dzimy rażę»' e drieffiy razem ** де.
- №' f :f«edez pan si, ^ lawić sa„ego,
' f*№*«** nie można »^.
___ Tak- Me- iem, jatoy bur.
піепло-ge^ г::с.юйе_
i rozumiem. S« jak harfzo с ртдау.
W- ^mif1ie dziś, w czasie P^z- ^ ^ ffli
P"lSS£n Pemog^ »* tacia.
i _- Bacja, *A
230
€
Niech to będzie nasze zobowiązanie. Bronkowi trzeba
padpory. Zrobimy to razem.
—■ 4^£я> widzisz — uradował się Florek. — Tak to lubię! I powiemy o
tym Anieli. Ona się pewno ucieszy i pochwali nas.
— A teraz ja powiem, Florek: n i e. Nie powiemy o tym nikomu. I niech
nikt nas za to nie chwali. Niech to będzie po harcersku do końca!
59. NAJPIĘKNIEJSZY DAR LASU ]\"ie wiadomo kiedy, „jak z bicza
trzasnął", prze-eciał rok szkolny. Już i zakończenie roku, najuroczystsze
— za nami. Najradośniejsze, bo — hura! ura! — wszystkie „aciaki" z
piątej przeszły do szós-ej! Na drugi rok nie został nikt! Nikt! „Na ulicy
Karolewskiej pod numerem osiem" — mówiąc słowami przyszłego poety
— przez całe po- <:' łudnie słychać wesołą melodię:
Niech żyją wakacje, niech żyje pole, las!... Pole i las...
Niektórzy chłopcy — Julek, Bartek i Zbyszek — jechali na harcerski
obóz. Hanka pojechała do rodziny na wieś, Aniela „przeszła na samych
piątkach" do maturalnej klasy. Hela, Wacek i Florek będą na koloniach.
231
A na Woniach... ^^„Ы tóedy ІЧ* ЪУ10
Kocura -Я^Ї^Г*. -*»££ „iadomo, tak "^^ chciał zahrac cos na Pa ацрі
wyjazd»**»£££% dziewczynkr poW*» nhatke. Okazało sre «tedy, • .* n
tvm wcześnie]. . Wacek po-
_ Las jest W^'^ na ostatni» ognzs _ Moglihysmy zrobić
-
i nitezwała sie Heia-
киГлак1 konkurs, Wyt^ amlasda.erKa,
dy pokaże jakiś suszonych
8ТЬМа koszyk iag6d. '_ woMy koleino
tó!!iTen,ktopokażenailepszą,Aesn^ecz,h,
nagrodzony- . , „oorode і Іак^? • \ r7e-
L Ale skąd «^tporaazić tylko pan. . » W takiej sprawie mogła P
gotowywano sią ao
gotowy w^"1—* ._. Itwarcieiwtajemm^.
232
Szczególnie Wacek „namawiał się" ciągłe z „papierowym" Antosiem,
którego nazwano tak zaraz po przyjeździe na kolonię, bo był wtedy biały
jak papier. Dawno ta bladość minęła. Antoś był teraz rumiany i pyzaty, ale
nazwa pozostała.
Ostatniego dnia po podwieczorku zebrano się przy ognisku. Wychowawcy
i dzieci usiedli z trzech stron. Czwarta, wolna, zostawiona była dla
uczestników konkursu. Na kolanach pani zielenił się piękny dębowy
wieniec. Coraz wychodził ktoś z gromady i prezentował dar lasu, a
widzowie nagradzali go oklaskami.
Było tam co oglądać: sznury pięknie suszonych grzybów, koszyki jagód i
poziomek poukładanych na liściach paproci. Henio miał kilka zabawek z
kory i szyszek, Staszek — woreczek żołędzi do upalenia na kawę, Bronka
— bukiet kwiatów, Janek — kilkanaście bryłek żywicy, nawleczonych na
sznurek, że wyglądały jak bursztyny.
Śmiechu było dużo, kiedy chudy Józek ukazał się z ogromnym pękiem
chrustu na plecach, a Grzesiek przydźwigał sosnowy taboret z kuchni.
Ale wszyscy zamilkli, kiedy wystąpił Wacek ciągnąc opierającego się
trochę „papierowego" Antosia. Przyglądano im się z uwagą. Żaden nie
miał nic w rękach, nic nie pokazywał.
— No, a gdzie jest to „coś", co nam las daje?! — zawołała niecierpliwie
Tereska.
— Tu! — zawołał Wacek i stuknął Antosia w piersi. — Tu! —
powtórzył. — To jest coś,
233
£■•
SPIS ROZDZIAŁÓW
1. PO WAKACJACH.......
2. NIE BĘDZIEMY CZEKAĆ, AZ DOROSNEEMYI
3. ZACZYNA SIĘ ROK SZKOLNY . . . .
4 JAK SIĘ CHCE, TO SIĘ WSZYSTKO POTRAFI
5 „UMYWACZEM" NIE BĘDĘ.....
6 FLOREK JEST ZDOLNY......
1. JAK NIE POTRAFISZ... ......
i. KŁOPOTÓW FLORKA CIĄG DALSZY . .
9 WSPÓLNA TAJEMNICA .......
10 NIE TAKI ZNOWU KRYSZTAŁ.......
11 Z GUZIKAMI — KONIEC......
12 KASZTANY TO SUROWIEC.....
13 CZYJ POLECI NAJWYŻEJ? .
14. CZY FLOREK JEST ODWAŻNY? .
15 KOBIETA — A SŁAWNA1 . , . .'■■.,
16 KTO SIĘ GNIEWA... ..,.,,,
17 POKUSA ...........
18 BŁĘDNA DROGA . ......
19 HARCERZE PRZEKONUJĄ MAMĘ ....
20 NARADA PRODUKCYJNA .....
21 FLOREK NIE CHCE BYC „SKAR2YPYTĄ"
22 BAŁWAN ......" , . ,
23. POKÓJ I BRATERSTWO!......
24. DLACZEGO WACEK NIE CIESZY SIĘ? .
25 BOGACZ ........,
26 „CZŁOWIEK ZA BURTĄ"......
27 SAMOKRYTYKA ........
28 DO SŁAWY DROGA NIEZNANA ....
29 FLOREK POSTĘPUJE JAK HARCERZ
30. OCZY NIE SĄ DO RZUCANIA.....
31 HANKA ZAPRASZA GOŚCI . .
32 WACEK! GDZIE JEST DUSZA? . .
33 WSZYSCY, KTÓRZY BUDUJĄ... ....
34 DŁUG HONOROWY .......
33 MAMA JEDZIE NA WCZASY.....
36. MIEJSCE NA MARMUROWĄ TABLICĘ JEST,..
37 SKRZYDŁA I TABLICZKA MNOŻENIA
38 PRZYKZECZEKH3 . . . . .
33 NAJPIĘKNIEJSZY DAR LASU .....