John le Carre Smiley 04 Za późno na wojnę

background image
background image

J

OHN

LE

C

ARRE

Z

A

PÓŹNO

NA

WOJNĘ

P

RZEKŁAD

R

ADOSŁAW

J

ANUSZEWSKI

T

YTUŁ

ORYGINAŁU

THELOOKINGGLASWAR

background image


JamesowiKennawayowi
Nie miałabym nic przeciwko temu, żeby zostać pionkiem, gdybym tylko

mogłaprzyłączyćsiędogry.

Alicjawkrainieczarów

background image

Wstęp


Postacie,kluby,instytucjeiorganizacjewywiadowcze,któretuopisałem,nie

istniejąi,wedługmojejwiedzy,nigdynieistniały.Chcę,żebytobyłojasne.

Jestem winien podziękowania Stowarzyszeniu Radiowemu Wielkiej

Brytanii,panuR.E.Mollandowi,redaktoromipersonelowi„AviationWeekand
Space Technology” oraz panu Ronaldowi Colesowi, którzy dostarczyli mi
cennychwskazóweknaturytechnicznej,atakżepannieElizabethTollintonzajej
pomocwpracybiurowej.

Przede wszystkim jednak powinienem podziękować mojej żonie za jej

niezmożonąwspółpracę.

JohnleCarre

background image


AgiosNikolaos,Kretamaj1964
Dźwiganie bardzo dużych ciężarów, takich jak wielkie walizy albo kufry,

bezpośrednio przed rozpoczęciem ćwiczeń w nadawaniu, sprawia, że mięśnie
przedramienia, nadgarstka i palców stają się zbyt nieczułe, żeby móc sprawnie
posługiwaćsięalfabetemMorse‘a.

F.TaitCompleteMorseInstructor
Dźwiganie bardzo dużych ciężarów, takich jak wielkie walizy albo kufry,

bezpośrednio przed rozpoczęciem ćwiczeń w nadawaniu, sprawia, że mięśnie
przedramienia, nadgarstka i palców stają się zbyt nieczułe, żeby móc sprawnie
posługiwaćsięalfabetemMorse‘a.

F.TaitCompleteMorseInstructor

background image

CzęśćIZadanieTaylora


Tuleżygłupiec,którypróbowałokantowaćWschód.R.Kipling
Śnieg pokrywał lotnisko. Nadleciał z północy, wraz z mgiełką, gnany

nocnym wiatrem, pachnący morzem. Zostanie tu przez całą zimę, zalegnie
poprzecieraną powłoką szarą ziemię; lodowaty, ostry pył. Nie będzie tajać i
zamarzać, przez cały czas pozostanie taki sam, jak rok bez zmiany pór. Ulotna
mgiełka, jak dymy wojny, zawiśnie nad nim, połykając to hangar, to budkę
radaru,toznówmaszyny.Będziejeoddawaćpokawałku,wypranezkoloru,jak
czarnąpadlinęnabiałejpustyni.

W tej scenerii nie było głębi, perspektywy ani cieni. Ziemia i niebo

stanowiły jedność; postacie i budynki zamarły na zimnie jak ciała na krze
lodowej.

Pozalotniskiemniebyłotuniczego,anidomu,aniwzgórza,anidrogi;nawet

płotu czy drzewa, tylko niebo napierające na wydmy, tylko mgła unosząca się
nadbłotnistymwybrzeżemBałtyku.Gdzieśtam,wgłębilądu,stałygóry.

Grupka dzieci w szkolnych czapkach zebrała się przy długim oknie

widokowym. Rozmawiały po niemiecku. Niektóre ubrane były w stroje
narciarskie. Taylor leniwie gapił się nad ich głowami. W obciągniętej
rękawiczką dłoni trzymał szklankę. Jakiś chłopiec odwrócił się i spojrzał na
niego,zaczerwieniłsięizacząłszeptaćdoinnychdzieci.Umilkły.

Taylor popatrzył na zegarek, robiąc ręką szeroki łuk, trochę dlatego, żeby

podciągnąć rękaw płaszcza, a trochę dlatego, że było to w jego stylu. Chciał
powiedzieć ludziom: jestem wojskowym z przyzwoitego pułku, przyzwoitego
klubu,obeznanymwsprawachwojny.

Zadziesięćczwarta.Samolotspóźniałsięogodzinę.Wkrótcebędąmusieli

podać przez głośniki przyczynę spóźnienia. Taylor zgadywał, co też powiedzą:
opóźniony z powodu mgły, może opóźniony start. Prawdopodobnie nawet nie
wiedzieli - a gdyby wiedzieli, z pewnością nie przyznaliby się do tego - że
samolotzszedłzkursuotrzystadwadzieściakilometrówijestteraznapołudnie
odRostoku.Dopiłdrinkaiodwróciłsię,żebypozbyćsiępustejszklanki.Musiał
przyznać, że niektóre z tych zagranicznych sznapsów, pite w krajach ich

background image

pochodzenia, są wcale niezłe. Jeśli ma się kilka godzin czasu do zabicia i
dziesięć stopni mrozu za oknem, można trafić na coś o wiele gorszego niż
steinhager.KażetosprowadzaćdoAliasClub,jaktylkowróci.Nieźlemieszaw
głowie.

Głośnikzabrzęczał,niespodziewanieryknął,ścichłiznówzaczął,tymrazem

prawidłowo dostrojony. Dzieci patrzyły w jego stronę z nadzieją. Najpierw
komunikat po fińsku, potem po szwedzku, wreszcie po angielsku. Linie
NorthernAirServicesubolewajązpowoduopóźnienialotuczarterowego290z
Dusseldorfu. Ani słowa, ile to jeszcze potrwa, ani słowa dlaczego.
Prawdopodobniesaminiewiedzieli.

AleTaylorwiedział.Zastanawiałsię,cobysięstało,gdybyprzespacerował

się do tej małej uśmiechniętej hostessy w szklanym boksie i powiedział: 290
sporosięspóźni,kochanie,silnepółnocnewichrynadBałtykiemzepchnęłygoz
kursu i leci teraz prosto do Hadesu. Dziewczyna by mu nie uwierzyła, rzecz
jasna. Pomyślałaby, że jest stuknięty. Później dowiedziałaby się więcej.
Zrozumiałaby,żebyłkimśniezwykłym,kimśwyjątkowym.

Na dworze zapadał już zmrok. Teraz ziemia była jaśniejsza niż niebo,

zamiecione pasy startowe wyglądały na tle śniegu jak groble poplamione
bursztynowym blaskiem świateł lotniskowych. W najbliższych hangarach
neonowe tuby zalewały niezdrowym, bladym światłem ludzi i samoloty;
pierwszy plan, za oknem, ożył na chwilę, gdy omiotła go smuga reflektora z
wieży kontrolnej. Wóz strażacki wyjechał z remizy po lewej stronie i dołączył
do trzech ambulansów stojących już niedaleko pasa środkowego. Wszystkie
naraz włączyły niebieskie, obracające się światła i, stojąc cierpliwie w rządku,
nadawałysygnałyostrzegawcze.Dziecizaczęływskazywaćnanie,trąjkocącw
podnieceniu.

Głos dziewczyny znów rozległ się w głośniku. Od ostatniego komunikatu

upłynęło zaledwie kilka minut. Dzieci zamilkły i nasłuchiwały. Lot 290
opóźniony będzie co najmniej o jeszcze jedną godzinę. Następne informacje
zostaną podane, jak tylko napłyną. Coś było w głosie dziewczyny, coś między
zaskoczeniem a niepokojem, coś, co zdawało się udzielać kilkorgu pasażerom
siedzącympodrugiejstroniepoczekalni.Starakobietapowiedziałacośdomęża
wstała,wzięłatorebkęidołączyładogrupkidzieci.Przezdłuższyczasgapiłasię
bezmyślniewpółmrok.Nieznajdująctampocieszenia,odwróciłasiędoTaylora
ipowiedziałapoangielsku:

-CosięstałozsamolotemzDiisseldorfu?-Chrypiałazezdenerwowania.
Taylorpokręciłgłową.

background image

-Tochybaprzeztenśnieg-odparł.
Byłenergicznymmężczyzną;pasowałotodojegowojskowychmanier.
Jednym pchnięciem otworzył wahadłowe drzwi i zszedł na dół, do hali

kasowej. Przy głównym wejściu zauważył żółty proporczyk Northern Air
Services.Dziewczynazakontuarembyłabardzoładna.

- Co się dzieje z lotem z Diisseldorfu? - Budził zaufanie swoim sposobem

bycia;mówili,żeumiesięobchodzićzdziewczętami.

Uśmiechnęłasięiwzruszyłaramionami.
-Tochybazpowoduśniegu.Jesieniączęstomiewamyopóźnienia.
-Dlaczegoniezapytaćotoszefa?-zasugerował,wskazującruchemgłowy

telefonprzednią.

-Powiedząprzezgłośnik-odparła-jaktylkobędąwiedzieli.
-Ktostoizasterem,złotko?
-Słucham?
-Ktojestkapitanem?
-PankapitanLansen.
-Dobryjest?Dziewczynabyławstrząśnięta.
- Kapitan Lansen jest bardzo doświadczonym pilotem. Taylor przyjrzał się

jej,uśmiechnąłsięipowiedział:

- Tak czy inaczej, jest pilotem, któremu sprzyja szczęście, złotko. Mówiło

się, że stary Taylor zna się na tych sprawach. Tak mówili w Alias w piątkowe
wieczory.

Lansen. Dziwnie zabrzmiało to nazwisko wymawiane w ten sposób. W

jednostce nigdy tego nie robili wprost. Woleli omówienia, pseudonimy, każdą
formę, byle nie prawdziwe nazwisko: Archie, nasz latający przyjaciel, nasz
przyjaciel z dalekiej Północy, gość, który robi zdjęcia, byli skłonni nawet
posiłkowaćsięzawiłym zbioremcyfri liter,którymiokreślano gonapapierze,
alewżadnychokolicznościachniewymienialinazwiska.

Lansen. Leclerc pokazał Taylorowi, jeszcze w Londynie, fotografię

chłopięcego trzydziestopięciolatka, przystojnego, o jasnej cerze i włosach.
Taylor mógłby się założyć, że hostessy szalały za nim; przecież, ogólnie rzecz
biorąc,właśniedotegosprowadzałosięichzadanie-byłymięsemarmatnimdla
pilotów.

Nikt tu nie zaglądał. Taylor szybko przejechał prawą dłonią po kieszeni

płaszcza,żebysprawdzić,czykopertanadaltamjest.Nigdywcześniejnie miał
przy sobie tyle pieniędzy. Pięć tysięcy dolarów na jeden lot. Tysiąc siedemset
funtów, nieopodatkowanych, żeby zejść z kursu nad Bałtykiem. Pamiętaj,

background image

Lansen nie robi tego co dzień. To szczególna okazja, tak powiedział Leclerc.
Zastanawiałsię,co byzrobiładziewczyna, gdybynachyliłsię nadkontuaremi
powiedział jej, kim jest; gdyby pokazał jej pieniądze z tej koperty. Nigdy nie
miałtakiejdziewczyny,prawdziwejdziewczyny,wysokiejimłodej.

Wróciłnagórę,dobaru.Barmanzaczynałgojużpoznawać.Taylorwskazał

butelkęsteinhageranaśrodkowejpółceipowiedział:

-Niechmipannalejejeszczeraztego,proszę.Otego,stoitużzapanem.To

jakaśwaszalokalnatrucizna?

-Niemiecka-odparłbarman.
Taylor otworzył portfel i wyjął banknot. Za celofanową przegródką

znajdowałasięfotografiadziewczynki,możedziewięcioletniej,wokularach;w
rękutrzymałalalkę.

-Mojacórka-wyjaśniłbarmanowi,abarmanbladosięuśmiechnął.
GłosTayloratrochęsięzmienił,brzmiałjakgłosprzedsiębiorcywpodróży

służbowej. Jego sztuczny, przeciągły sposób mówienia był jeszcze bardziej
przesadny,gdyzwracałsiędoludzimurównych,kiedychodziłoopodkreślenie
nieistniejącejróżnicy;albo,takjakteraz,gdybyłzdenerwowany.

Musiał przyznać: był zdezorientowany. Jak na człowieka z jego

doświadczeniem,wjegowieku,któryprzeszedłzrutynowejpracykurierskiejdo
zespołu operacyjnego, sytuacja była niesamowita. To zadanie dla tych świń z
Cyrku, a nie dla jego jednostki. Zupełnie inna para kaloszy, coś całkowicie
odmiennego od rutyny, do której przywykł; utkwić gdzieś, gdzie diabeł mówi
dobranoc. Przechodziło wszelkie pojęcie, że ktoś mógł zbudować lotnisko w
takimmiejscu.Zazwyczajbardzolubiłtewyprawyzagranicę:wizytęustarego
Jimmy’ego Gortona w Hamburgu, na przykład, albo noc na dachach Madrytu.
OderwaniesięodJoaniepoprawiałomunastrój.Kilkarazywypełniałzadaniew
Turcji, choć nic go tamtejsze bambusy nie obchodziły. Ale nawet Turcja była
bułkązmasłemwporównaniuztym,corobiłteraz:miejscewpierwszejklasie,
torby na siedzeniu obok niego, paszport NATO w kieszeni; jest się kimś, gdy
wykonujesiętakiezadanie;byłjakchłopakioddyplomacjialboprawierównie
dobry.Jednaktobyłocośinnegoiwcalemusięniepodobało.

Leclerc powiedział, że to ważna sprawa, i Taylor mu uwierzył. Dali mu

paszport na inne nazwisko. Malherbe. Wymawia się „Maiłaby”, powiedzieli.
Bóg jeden wie, kto je wybrał. Taylor nie umiał nawet poprawnie tego
przeliterować.Pomyliłsię,gdywpisywałsiędzisiejszegorankadoksięgigości
hotelowych.Dietybyłyfantastyczne,rzeczjasna:piętnaściefunciakówdziennie
na wydatki operacyjne i nikt nie zapyta o rachunki. Słyszał, że Cyrk daje

background image

siedemnaście.Mógłbyztegosporozaoszczędzić,kupićcośdlaJoanie.Aleona
pewniewolałabydostaćpieniądzedoręki.

Oczywiście,żejejpowiedział.Niepowinientegorobić,aleLeclercnieznał

Joanie.Zapalił,zaciągnąłsięitrzymałpapierosawdłonijakwartownikpalący
nasłużbie.Jakonisobieto,dodiabła,wyobrażali,żepojedziedoSkandynawiii
nawetniepowieotymżonie?

Zastanawiał się, co robią te dzieciaki z nosami przyklejonymi do szyby.

Znów spojrzał na zegarek, ale jakby nie widział, która jest godzina. Dotknął
koperty w kieszeni. Lepiej już nie pić; musi zachować jasną głowę. Próbował
odgadnąć,coJoanieterazrobi.Pewniesiedziipopijadżinzczymśtam.Szkoda,
żeprzezcałydzieńmusipracować.

Naglezdałsobiesprawę,żewokółwszystkoucichło.Barmanstałbezruchu,

nasłuchiwał.Starzyludzieprzystoleteżsłuchali,ichgłupawetwarzezwrócone
były w stronę okna widokowego. Wtedy usłyszał bardzo wyraźny dźwięk
wydawany przez samolot. Maszyna ciągle była daleko, ale zbliżała się do
lotniska.Szybkoposzedłwstronęokna.Byłwpołowiedrogi,gdyodezwałsię
głośnik; po pierwszych kilku słowach wypowiedzianych po niemiecku dzieci,
jakstadkogołębi,odfrunęłydosalikasowej.Towarzystwoprzystolikachwstało,
kobiety sięgały po rękawiczki, mężczyźni po płaszcze i teczki. Wreszcie z
głośnikapopłynęłocośpoangielsku:Lansenpodchodzidolądowania.

Taylor gapił się w noc. Ani śladu samolotu. Czekał, coraz bardziej

zaniepokojony. To jest jak koniec świata, jak koniec tego cholernego świata za
oknem.NiechbyLansensięrozbił,niechbyznaleźlikamery.Wolałby,żebyzajął
siętymktośinny.Woodford,dlaczegonieprzejąłtegoWoodfordalbodlaczego
nie wysłał tego cwanego kolesia Avery’ego? Wiatr przybrał na sile; Taylor
przysiągłby, że znacznie przybrał na sile; rozpoznawał to po unoszącym się w
powietrzuśniegu,potym,jakpodmuchygnałygowzdłużpasastartowego,jak
szarpałyflarami,wzbijałykolumnynahoryzoncieipędziłyjegwałtownie,jakby
to były jakieś znienawidzone potwory. Powiew wiatru uderzył znienacka w
szybęprzednim,ażTaylorsięodsunął.Grzechotlodowychziaren...drewniana
rama krótko zajęczała. Znów spojrzał na zegarek; nowe przyzwyczajenie.
Świadomość,którajestgodzina,podtrzymywałagonaduchu

Lansenowinieudasięwtakichwarunkach.Nieudamusię.
Sercewnimzamarło.Dźwięki,zpoczątkułagodne,szybkoprzerodziłysię

wwycie.Usłyszałsyreny.Włączyłysięwszystkieczterynaraz.

Pojękiwały nad tym zapomnianym przez Boga lotniskiem jak głodujące

zwierzęta. Pożar... samolot musiał stanąć w ogniu. Pali się i próbuje

background image

wylądować... Rozejrzał się gorączkowo, szukał kogoś, kto mógłby mu
powiedzieć,cosiędzieje.

Obokniegostałbarman,polerowałszklankę,wyglądającprzezokno.
-Cojest?!-krzyknąłTaylor.-Dlaczegowłączonosyreny?
-Zawszejewłączająprzyzłejpogodzie-odparłbarman.~Takiprzepis.
-Dlaczegopozwalająmunalądowanie?-dopytywałsięTaylor.-Dlaczego

nieskierujągogdzieśdalej,napołudnie?Tujestzamałomiejsca,dlaczegonie
wyślągonawiększelotnisko?

Barmanpotrząsnąłobojętniegłową.
- Nie jest takie złe - powiedział. - Poza tym bardzo się spóźnił. Może nie

miećbenzyny.

Zobaczyli samolot nad lotniskiem, jego światła migotały nad flarami, a

reflektory szukały pasa. Spływał w dół, coraz niżej, i wtedy usłyszeli ryk
przepustnic.Samolotzacząłkołowaćdomiejscapostoju.

Bar opustoszał. Taylor był sam. Zamówił sobie drinka. Wiedział, co ma

robić:siedźwbarzekołkiem,powiedziałLeclerc,Lansentamsięztobąspotka.
Przyjdzie nie od razu, będzie musiał uporać się z dokumentacją lotu, opróżnić
kamery.Taylorusłyszał,jaknadoleśpiewajądzieci,ajakaśkobietapodajeton.
Dlaczego, do diabła, muszą otaczać go dzieciaki i kobiety? Wykonuje przecież
męską robotę, z pięcioma tysiącami dolarów w kieszeni i fałszywym
paszportem,prawda?

- Dziś już nie będzie lotów - oświadczył barman. - Zakaz latania. Taylor

skinąłgłową.

-Wiem.Nadworzejestcholernazawierucha.Zawierucha.Barmanodstawiał

butelki.

-Niebyłoniebezpieczeństwa-powiedziałuspokajająco.-KapitanLansento

bardzodobrypilot.-Zawahałsię,niepewny,czymaodstawićsteinhagera.

-Oczywiście,żeniebyłoniebezpieczeństwa-parsknąłTaylor.-Czyktośtu

mówiłoniebezpieczeństwie?

-Jeszczejednegodrinka?-zapytałbarman.
-Nie.Aleniechpansięnapije.No,dalej,nalejpansobiejednego.Barman

niechętnienalałsobieiodstawiłbutelkę.

- Ale jak oni to robią? - zapytał Taylor pojednawczym tonem, starając się

ułagodzić barmana. - Nie widząnic przy takiej pogodzie. Ni cholery. -
Uśmiechnął się jak ktoś, kto zna się na rzeczy. - Siedzisz pan w kokpicie i
możesz pan zamknąć oczy. Widziałem to. - Złączył ręce przed sobą, jakby
siedziałprzysterach.-Wiem,oczymmówię...najpierwmuszątozłapać,gdyby

background image

coś miało pójść źle. - Potrząsnął głową. - Mają to we krwi - oświadczył. -
Zasługują na swoje pensje. Szczególnie w tak wielkiej maszynie. Lecąjak po
sznurku.Nowłaśnie.Jakposznurku.

Barmanpokiwałzroztargnieniemgłową,dokończyłdrinka,umyłszklankę,

wytarłjąipostawiłnapółcepodbarem.Rozpiąłbiałąmarynarkę.

Taylornieruszałsię.
- Cóż - powiedział barman z ponurym uśmiechem. - Musimy już iść do

domu.

-Copanmiałnamyśli,mówiąc„my”?-zapytałTaylor,szerokootwierając

oczyiodchylającdotyługłowę.-Ocopanuchodzi?

-Muszęzamknąćbar.
-Notoniechpanidziedodomu.Nalejpanjeszczejednegodrinka.Możesz

paniśćdodomu,jeślipanchcesz.Taksięskłada,żejamieszkamwLondynie.-
Mówiłwyzywającymtonem.Trochęfiglarnym,trochęurażonym,corazgłośniej.
-AskorowaszelinielotniczeniesąwstaniedowieźćmniedoLondynuaniw
żadne inne miejsce wcześniej niż jutro rano, to trochę głupio z pańskiej strony
mówićmi,żemamsiętamwybrać,prawda,stary?-Nadalsięuśmiechał,alebył
to wymuszony, zły uśmiech nerwusa tracącego panowanie nad sobą. - A
następnym razem, jak przyjmiesz pan ode mnie drinka, facet, to będę musiał
sprawićpanukłopot...

DrzwisięotworzyłyiwszedłLansen.
Toniemiałotakwyglądać,opisywalitoinaczej.Zostańwbarze,powiedział

Leclerc, usiądź przy stoliku w rogu, zamów sobie drinka, połóż kapelusz i
płaszcznakrześleobok,jakbyśnakogośczekał.Lansenzawszewpadanapiwo,
jak podbije kartę zegarową. Lubi poczekalnię. To w jego stylu. Leclerc
powiedział,żebędziemnóstwoludzi.Tomałelotnisko,alewtychterminalach
zawszecośsiędzieje.Rozejrzysię,gdziemożnabyusiąść-zupełnieotwarcie-
potempodejdziedociebieizapyta,czyktośkorzystazkrzesła.Typowiesz,że
zająłeśjedlaprzyjaciela,aleprzyjacielsięniepojawił;Lansenzapyta,czymoże
usiąść. Zamówi piwo, a potem zagadnie: „Ten przyjaciel to chłopak czy
dziewczyna?” Odpowiesz, żeby nie był niedelikatny, obaj się roześmiejecie i
zaczniecie rozmowę. Zadasz dwa pytania: o wysokość i szybkość przelotu.
Sekcja badań musi znać wysokość i szybkość przelotu. Zostaw pieniądze w
kieszeni swojego płaszcza, przewieś obok jego płaszcz i pomóż mu po cichu,
bez zbędnego zamieszania, wziąć kopertę i wrzucić film do twojej kieszeni.
Skończycie pić i podacie sobie rękę. Rano odlatujesz do domu. W ustach
Leclercabrzmiałototakprosto.

background image

Lansen przeszedł przez pustą salę w ich stronę. Był wysokim, silnie

zbudowanym mężczyzną. Miał na sobie niebieski płaszcz przeciwdeszczowy i
czapkę.ZerknąłnaTayloraizwróciłsiędobarmana:

-Jens,dajmipiwo.-ZwracającsiędoTaylora,zapytał:-Apancopije?
Tayloruśmiechnąłsięlekko.
-Jakiśwaszlokalnytrunek.
-Dajmu,cochce.Podwójnie.
Barman energicznie zapiął marynarkę, otworzył szafkę i nalał sporą porcję

steinhagera.Lansenowipodałpiwozchłodziarki.

-JesteśodLeclerca?-zapytałLansen.Każdymógłtousłyszeć.
-Tak-powiedziałidodał,trochęzapóźno:-LeclerciSpółka,Londyn.
Lansen wziął piwo i zaniósł je do najbliższego stolika. Ręka mu drżała.

Usiedli.

- Więc powiedz mi - zapytał rozeźlony - co za cholerny dureń dał mi te

instrukcje?

- Nie wiem. - Taylor był zaskoczony. - Nie wiem nawet, jakie miałeś

instrukcje.Tonie mojawina.Wysłano mnie,żebymodebrał film,towszystko.
Tesprawytonawetniemojabranża.Działamjawnie,jakokurier.

Lansenpochyliłsiędoprzodu,kładącrękęnaramieniuTaylora.Taylorczuł,

jakdrży.

- Ja też działałem jawnie. Aż do dziś. W tym samolocie były dzieci.

Dwadzieścioro pięcioro niemieckich uczniów na zimowych wakacjach. Cała
furadzieciaków.

- Tak. - Taylor zmusił się do uśmiechu. - Tak, w poczekalni był komitet

powitalny.

Lansenwybuchnął.
- Czego my tam szukamy, tego nie mogę zrozumieć. Co takiego

podniecającegojestwRostoku?

- Mówię ci, że nie mam z tym nic wspólnego - powiedział Taylor i dodał

niekonsekwentnie: - Leclerc mówił, że to nie chodzi o Rostok, tylko o tereny
bardziejnapołudnie.

-Trójkątnapołudniu:Kalkstadt,Langdorn,Wolken.Niemusiszmimówić,

gdzietojest.

Taylorspojrzałzniepokojemwstronębarmana.
-Chybaniepowinniśmyrozmawiaćtakgłośno.-Tenfacetjestnanastrochę

wkurzony.-Wypiłłyksteinhagera.

Lansenporuszyłręką,jakbyodganiałcośsprzedtwarzy.

background image

-Skończone-rzekł.-Niechcęjużwięcej.Skończone.Wszystkobyłookej,

kiedy zostawaliśmy na kursie i fotografowaliśmy, co tam było trzeba, ale tego
jużzawiele,rozumiesz?Cholerniezadużo.

Miałciężki,niedbałyakcent,jakbycierpiałnawadęwymowy.
-Zrobiłeśjakieśzdjęcia?-zapytałTaylor.Musizdobyćfilmiodejść.
Lansen wzruszył ramionami, sięgnął do kieszeni płaszcza i, ku przerażeniu

Taylora, wyjął cynkowy pojemnik na trzydziestopięciomilimetrowy film. Podał
goprzezstół.

- Co to było? - zapytał znów. - Czego szukają w takim miejscu? Zszedłem

pod chmury, krążyłem nad całym obszarem. Nie widziałem żadnych bomb
atomowych.

-Tocośważnego. Tylkotylemi powiedzieli.Cośdużego. Takbyłotrzeba,

rozumiesz? Nie można robić nielegalnych lotów nad takim obszarem. - Taylor
powtarzał czyjeś słowa. - To musiał być albo liniowiec pasażerski,
zarejestrowanelinielotnicze,albowogólenic.Niemainnegosposobu.

- Słuchaj. Przechwycili nas, ledwie znaleźliśmy się na miejscu. Dwa migi.

Chciałbymwiedzieć,skądsiętamznalazły.Jaktylkojezobaczyłem,wleciałem
w chmury. Pognały za mną. Włączyłem sygnał, prosząc o namiary. Kiedy
wyleciałemzchmur,oneznowutambyły.Myślałem,żezmusząmniedozejścia
w dół, do lądowania. Próbowałem wyrzucić aparaty, ale się zablokowały.
Dzieciaki tłoczyły się przy oknach, machały do migów. Tamci lecieli z nami
przez jakiś czas, potem się odczepili. To było cholernie niebezpieczne dla
dzieciaków.-Nietknąłpiwa.-Czegooni,udiabła,chcieli?-zapytał.-Dlaczego
niekazalimilądować?

- Mówiłem ci: to nie moja wina. To nie moja działka. Ale jeśli Londyn

czegośszuka,tojużwie,ocomuchodzi.-Wyglądałototak,jakbysamsiebie
chciałprzekonać;musiałwierzyćwLondyn.-Oniniemarnujączasu.Twojego
też nie, stary. Wiedzą, czego chcą. - Zmarszczył czoło, żeby podkreślić
znaczenie słów, ale Lansen zdawał się nie słuchać. - Nie podejmują też
niepotrzebnego ryzyka. Wykonałeś dobrą robotę, Lansen. Każdy z nas musi
zrobićswoje...podjąćryzyko.Wszyscyjepodejmujemy.Jarobiłemtopodczas
wojny. Ty jesteś za młody, żeby pamiętać wojnę. Ta robota jest taka sama,
walczymy o tę samą sprawę. - Nagle przypomniał sobie o dwóch pytaniach. -
Najakiejwysokościbyłeś,gdyrobiłeśzdjęcia?

- Wysokość się zmieniała. Nad Kalkstadt byliśmy na tysiącu ośmiuset

metrach.

- Najbardziej zależało im na Kalkstadt - powiedział z uznaniem Taylor. -

background image

Pierwszorzędnarobota,Lansen,pierwszorzędna.Jakąmiałeśszybkośćprzelotu?

- Dwieście... dwieście czterdzieści. Coś koło tego. Tam niczego nie było.

Mówię ci, niczego. - Lansen zapalił papierosa. - Na tym koniec - powtórzył. -
Bezwzględunawielkośćcelu.-Wstał.

Taylor też się podniósł, włożył prawą rękę do kieszeni płaszcza. Nagle

zaschłomuwgardle:pieniądze,gdziesąpieniądze?

-Sprawdźwdrugiejkieszeni-poradziłLansen.Taylorwręczyłmukopertę.
- Będą z tym jakieś kłopoty? Chodzi mi o te migi? Lansen wzruszył

ramionami.

-Wątpię,zdarzałomisiętowcześniej.Kiedyśmiuwierzyli;uwierzyli,żeto

z powodu niepogody. Zboczyłem z kursu o jakieś osiemset metrów. Mogły też
byćbłędypostroniekontrolinaziemnej.Wprzekazywaniunamiarów.

-Acoznawigatorem?Izresztązałogi?Coonimyślą?
- To już moja sprawa - odparł cierpko Lansen. - Możesz powiedzieć

Londynowi,żenatymkoniec.

Taylorpatrzyłnaniegozniepokojem.
-Jesteśpoprostubardzozdenerwowany-powiedział.-Potakimnapięciu.
-Idźdodiabła-mruknąłłagodnieLansen.-Idźdocholery.-Odwróciłsię,

położył monetę na kontuarze i wyszedł z baru, niedbale wtykając do kieszeni
płaszczadługą,wypchanąkopertęzpieniędzmi.

Taylorpochwiliposzedłzanim.Barmanpatrzył,jakprzechodziprzezdrzwi

iznikanaschodach.Cozawstrętnytyp,pomyślał,aleprzecieżnigdynielubił
Anglików.

Taylor z początku pomyślał, że nie będzie brał taksówki do hotelu. Te

dziesięć minut drogi może przejść na piechotę i zaoszczędzić na dietach.
Hostessa skinęła mu głową, gdy szedł do głównego wyjścia. Hala przylotów
wyłożonabyładrewnemtekowym;zpodłogidmuchałogorącepowietrze.Taylor
wyszedłnazewnątrz.Zimno,jakpchnięciemieczem,przeszyłojegoubranie;jak
drętwota z rozprzestrzeniającej się trucizny rozeszło się szybko po jego
obnażonejtwarzy,dotarłodoszyiiramion.Zmieniłzdanieizacząłsięrozglądać
za taksówką. Był pijany. Nagle zrozumiał: oszołomiło go zimne powietrze.
Postój był pusty. Pięćdziesiąt metrów dalej przy drodze stał stary citroen z
włączonym silnikiem. Szczęściarz, pomyślał Taylor, włączył sobie ogrzewanie.
Pospieszniewróciłprzezwahadłowedrzwi.

-Szukamtaksówki-powiedziałdodziewczyny.-Gdziemogęjakąśzłapać,

niewiepani?-Miałnadzieję,żewyglądanormalnie.Byłnasiebiewściekły,że
tylewypił.NiepowinienbyłprzyjąćtegodrinkaodLansena.

background image

Pokręciłagłową.
-Zabrałydzieci.-Posześcioronataksówkę.Tobyłostatnilotdzisiaj.Zimą

niemamytuzbytwielutaksówek.-Uśmiechnęłasię.-Tobardzomałelotnisko.

- A tam, przy drodze, ten stary samochód? To nie taksówka? - mówił

niewyraźnie.

Podeszła do drzwi i wyjrzała. Miała ostrożny, zrównoważony krok,

naturalny,azarazemprowokacyjny.

- Nie widzę żadnego samochodu - powiedziała. Taylor spojrzał jej przez

ramię.

- Tam był stary citroen. Z włączonymi światłami. Musiał odjechać. Tylko

zastanawiałemsię.-Chryste,przejechałobok,aontegonieusłyszał.

-Wszystkietaksówkitovolvo-wyjaśniładziewczyna.-Możektóraśwróci,

gdyodwieziedzieci.Dlaczegoniepójdziepannadrinka?

-Barjestzamknięty-parsknąłTaylor.-Barmanposzedłdodomu.
-Zatrzymałsiępanwhotelulotniskowym?
- Tak, w Reginie. Prawdę powiedziawszy, spieszy mi się. - Teraz szło mu

łatwiej.-CzekamnatelefonzLondynu.

Popatrzyła z powątpiewaniem na jego płaszcz. Był z wodoodpornego

materiałuwprążki.

- Mógłby pan podejść - zaproponowała. - To dziesięć minut, prosto drogą.

Bagażemogąpanupodesłaćpóźniej.

Taylorpopatrzyłnazegarek,znówrobiącrękąszerokiłuk.
-Bagażjestjużwhotelu.Przyleciałemdziśrano.
Miał pomiętą, zatroskaną twarz podobną do twarzy amanta z wodewilu, a

jednaknieskończeniesmutną;twarz,wktórejoczysąbledszeodcery,akontury
zbiegająsięwokolicachnozdrzy.Pewnieztegopowoduzapuściłsobiebanalny
wąsik,jakgryzmołnafotografii.Nadawałotojegotwarzyniedbaływygląd,nie
tuszującjejbraków.Efektwzbudzałniedowierzanieniedlatego,żebyTaylorbył
łajdakiem,aleponieważbrakowałomutalentudooszukiwania.Podobniebyłoz
jego sylwetką. Nabył irytującego nawyku niespodziewanego wyginania pleców
włuk,jakżołnierzprzyłapanywniewłaściwejpostawie.Poruszałteżkolanamii
łokciami, w sposób żywo przypominający konia. Całość jednak uszlachetniona
byłabólem.Wyglądałototak,jakbyjegomałeciałoprężyłosię,stawiającopór
okrutnemuwiatrowi.

- Jeśli będzie pan szybko szedł - powiedziała hostessa - zabierze to panu

niecałedziesięćminut.

Taylornienawidziłczekania.Uważał,żeczekająludzieniemającywpływów;

background image

czekanie było afrontem. Ściągnął wargi, potrząsnął głową i z nerwowym
„dobranocpani”wyszedłenergicznienamróz.

Nigdy nie widział takiego nieba. Bezbrzeżne, opadało w stronę pokrytych

śniegiempól,przełamanetuiówdziepasmamimgłyoblepiającejjakbyszronem
skupiskagwiazdi żółtypółksiężyc.Poczuł strach,jakszczur lądowynawidok
morza.Przyspieszyłniepewnegochwiejnegokroku.

Szedł już jakieś pięć minut, gdy dogonił go samochód. Najpierw zauważył

jego reflektory, bo śnieg przygłuszał dźwięk silnika. Zobaczył tylko światło
przed sobą, nie wiedząc, z jakiego pochodzi źródła. Ociężale znaczyło drogę
przednim.Przezjakiśczasmyślał,żetoreflektorzlotniska.Potemzobaczył,że
jegowłasnycieńkurczysięnajezdni,światłostałosięnaglejaskrawszeiwtedy
już wiedział, że to musi być samochód. Szedł prawą stroną, stawiał szybkie
krokipozlodowaciałychbryłachleżącychwzdłużjezdni.Zauważył,żeświatło
jestniesamowicieżółte,idomyśliłsię,żereflektorysąprzykryteosłonami,tak
nakazują francuskie przepisy. Był zadowolony z tej maleńkiej próbki dedukcji;
staryumysłnadaljestcałkiemsprawny.

Nieobejrzałsięzasiebie,bobyłnaswójsposóbwstydliwymczłowiekiemi

nie chciał sprawiać wrażenia, że prosi o podwiezienie. Ale uświadomił sobie,
trochęchybazapóźno,żenakontynenciejeździsięprawąstroną,awięc,ściśle
rzeczujmując,idzieponiewłaściwejstroniejezdniipowinienprzejśćnalewo.

Samochód uderzył go od tyłu, łamiąc mu kręgosłup. Na krótką, straszną

chwilę Taylor stał się klasycznym obrazem cierpienia. Jego głowa i ręce z
rozcapierzonymi palcami poleciały gwałtownie do tyłu. Nie krzyknął. To było
tak, jakby całe jego ciało i dusza skupiły się na tym ostatnim geście bólu,
bardziej wyrażającym śmierć, niż mógłby to uczynić jakikolwiek dźwięk
wydany przez człowieka. Możliwe, że kierowca nie wiedział, co się stało, że
uderzenieciałaosamochódbyłoniedoodróżnieniaodłomotuśnieguoosie.jak
żołnierzprzyłapanywniewłaściwejpostawie.Poruszałteżkolanamiiłokciami,
w sposób żywo przypominający konia. Całość jednak uszlachetniona była
bólem. Wyglądało to tak, jakby jego małe ciało prężyło się, stawiając opór
okrutnemuwiatrowi.

- Jeśli będzie pan szybko szedł - powiedziała hostessa - zabierze to panu

niecałedziesięćminut.

Taylornienawidziłczekania.Uważał,żeczekająludzieniemającywpływów;

czekanie było afrontem. Ściągnął wargi, potrząsnął głową i z nerwowym
„dobranocpani”wyszedłenergicznienamróz.

Nigdy nie widział takiego nieba. Bezbrzeżne, opadało w stronę pokrytych

background image

śniegiempól,przełamanetuiówdziepasmamimgłyoblepiającejjakbyszronem
skupiskagwiazdi żółtypółksiężyc.Poczuł strach,jakszczur lądowynawidok
morza.Przyspieszyłniepewnegochwiejnegokroku.

Szedł już jakieś pięć minut, gdy dogonił go samochód. Najpierw zauważył

jego reflektory, bo śnieg przygłuszał dźwięk silnika. Zobaczył tylko światło
przed sobą, nie wiedząc, z jakiego pochodzi źródła. Ociężale znaczyło drogę
przednim.Przezjakiśczasmyślał,żetoreflektorzlotniska.Potemzobaczył,że
jegowłasnycieńkurczysięnajezdni,światłostałosięnaglejaskrawszeiwtedy
już wiedział, że to musi być samochód. Szedł prawą stroną, stawiał szybkie
krokipozlodowaciałychbryłachleżącychwzdłużjezdni.Zauważył,żeświatło
jestniesamowicieżółte,idomyśliłsię,żereflektorysąprzykryteosłonami,tak
nakazują francuskie przepisy. Był zadowolony z tej maleńkiej próbki dedukcji;
staryumysłnadaljestcałkiemsprawny.

Nieobejrzałsięzasiebie,bobyłnaswójsposóbwstydliwymczłowiekiemi

nie chciał sprawiać wrażenia, że prosi o podwiezienie. Ale uświadomił sobie,
trochęchybazapóźno,żenakontynenciejeździsięprawąstroną,awięc,ściśle
rzeczujmując,idzieponiewłaściwejstroniejezdniipowinienprzejśćnalewo.

Samochód uderzył go od tyłu, łamiąc mu kręgosłup. Na krótką, straszną

chwilę Taylor stał się klasycznym obrazem cierpienia. Jego głowa i ręce z
rozcapierzonymi palcami poleciały gwałtownie do tyłu. Nie krzyknął. To było
tak, jakby całe jego ciało i dusza skupiły się na tym ostatnim geście bólu,
bardziej wyrażającym śmierć, niż mógłby to uczynić jakikolwiek dźwięk
wydany przez człowieka. Możliwe, że kierowca nie wiedział, co się stało, że
uderzenieciałaosamochódbyłoniedoodróżnieniaodłomotuśnieguoosie.

Samochódpowlókłgometralbodwaiodrzuciłnabok,martwegonapustej

drodze, sztywną, sponiewieraną postać na skraju dziczy. Filcowy kapelusz
Taylorależałobokniego.Porwałgonagłypodmuchiponiósłpośniegu.Podarty
płaszcz przeciwdeszczowy łopotał na wietrze, na próżno sięgając połami po
cynkowypojemnik,którystoczyłsięłagodniezwypukłości,żebyzastygnąćna
sekundęprzyzamarzniętejskarpieidalejzsuwaćsiępowolipostoku.

background image

CzęśćIIZadanieAvery’ego


Sąsprawy,októreniktniemaprawapytaćbiałegoczłowieka.JohnBuchan

MrStandfast

background image

Preludium


Była trzecia nad ranem. Avery odłożył słuchawkę telefonu, obudził Sarah i

powiedział:

-Taylornieżyje.
Oczywiście,niepowinienbyłjejtegomówić.
-KtotojestTaylor?
Nudziarz, pomyślał; słabo go pamiętał. Drętwy angielski nudziarz, prosto z

molowBrighton.

- Człowiek z sekcji kurierskiej - wyjaśnił. - Był na wojnie jako kurier.

Całkiemniezły.

-Zawszetakmówisz.Oniwszyscysąnieźli.Więcjakumarł?Jakumarł?-

Usiadławłóżku.

-Leclercczeka,żebytowyjaśnić.Wolałby,żebyniewidziała,jaksięubiera.
-Ichce,żebyśmupomógłwczekaniu?
-Chce,żebymprzyjechałdobiura.Potrzebujemnie.Chybanieoczekujesz,

żeodwrócęsięnadrugibokizasnę,co?

-Tylkopytałam-odparłaSarah.-TyzawszeliczyszsięzLeclerkiem.
-Taylorbyłstarymwygą,Leclercjestbardzozaniepokojony.Nadalsłyszał

triumf w głosie Leclerca: „Przyjeżdżaj natychmiast, weź taksówkę; jeszcze raz
przejrzymyakta”.

-Czytosięczęstozdarza?Czyludzieczęstoumierają?-Wjejgłosiebyło

oburzenie, jakby nikt jej nigdy niczego nie mówił, jakby tylko ona
rozpamiętywałaśmierćTaylora.

-Niewolnociotymnikomumówić-powiedziałAvery.Byłtosposób,żeby

trzymaćjązdalaodniego.-Niewolnocinawetwspomnieć,że wyszedłem w
środku nocy. Taylor podróżował pod innym nazwiskiem - dodał. - Ktoś będzie
musiałpowiadomićjegożonę.-Rozglądałsięzaokularami.

Wstałazłóżkaiwłożyłaszlafrok.
- Na litość boską, przestań gadać jak kowboj. Sekretarki już wiedzą,

dlaczegożonymiałybyniewiedzieć?Amożemówiimsięcoś,dopierogdyich
mężowieumierają?-Podeszładodrzwi.

background image

Była

średniego

wzrostu,

miała

długie

włosy

kłócące

się

ze

zdyscyplinowanym wyrazem twarzy. Było w niej jakieś napięcie, niepokój,
zalążek niezadowolenia, jakby jutro mogło być tylko gorsze. Spotkali się w
Oksfordzie;miałalepszestopnieniżAvery.Alemałżeństwojakośsprawiło,że
zdziecinniała;zależnośćstałasięjejstosunkiemdoświata,jakbyoddałamucoś,
czego już nie można odzyskać, i ciągle domagała się zwrotu. Syn był w
mniejszym stopniu jej odzwierciedleniem niż wymówką; ścianą, która
oddzielałająodświata,anietunelemłączącymzrzeczywistością.

-Dokądidziesz?-zapytałAvery.
Czasemrobiłamunazłość,naprzykładdarłabiletynakoncert.
-Mamydziecko,pamiętasz?-odparła.Usłyszał,żeAnthonypłacze.Musieli

gorozbudzić.

-Zadzwonięzbiura.
Poszedł do drzwi frontowych. Gdy była na wysokości pokoju dziecinnego,

obejrzałasięiAverywiedział,copomyślała:żesięniepocałowali.

-Powinieneśtrzymaćsiędziałalnościwydawniczej-powiedziała.
-Wcalecisiętobardziejniepodobało.
- Dlaczego nie przysłali samochodu? - zapytała. - Mówiłeś, że mają

samochodównapęczki.

-Czekanarogu.
-Dlaczego,nalitośćboską?
-Takjestbezpieczniej.
-Przedczymtezabezpieczenia?
-Maszjakieśpieniądze?Chybamisięskończyły.
-Nacocionepotrzebne?
- To tylko pieniądze! Nie mogę biegać bez pensa w kieszeni. Dała mu

dziesięćszylingówztorebki.Szybkozamknąłdrzwizasobąi zszedł schodami
naPrinceofWalesDrive.

Przeszedł obok okna na parterze, nie patrząc. Wiedział, że pani Yates

obserwuje go spoza zasłon, tak jak obserwowała każdego za dnia i w nocy,
trzymająckotanapociechę.


Byłostraszniezimno.Wiatrzawiewałodrzeki,przezpark.Averyrozejrzał

siępoulicy.Pusto.PowinienbyłzadzwonićnapostójwClapham,alespieszno
mu było wyjść z domu. Poza tym powiedział Sarah, że przyjechał po niego
samochód. Przeszedł jakieś sto metrów w stronę elektrowni, rozmyślił się i
zawrócił.Chciałomusięspać.Dziwnezłudzenie:nawetnaulicywydawałomu

background image

się,żesłyszydzwonektelefonu.Taksówkimożnabyłoczasemzłapaćwokolicy
mostuAlbertaokażdejporze;takbyłobynajlepiej.Przeszedłwięcprzezbramę
swojego domu, rzucił okiem na okno pokoju dziecinnego i zobaczył Sarah
wyglądającą na ulicę. Pewnie zastanawiała się, gdzie jest ten samochód. W
ramionach trzymała Anthony’ego. Wiedział, że płacze, bo jej nie pocałował.
ZnalezienietaksówkinaBlackfrairsRoadzajęłomupółgodziny.

Averypatrzył,jakmijajągolampyuliczne.Byłjeszczemłody,należałdotej

pośredniej klasy współczesnych Anglików, która musi łączyć stopień
magisterskizniepewnympochodzeniemspołecznym.Byłwysoki,wyglądałna
molaksiążkowego.Patrzyłzzaokularówspokojnymioczami.Lubiłusuwaćsię
wcień,cozaskarbiałomusympatięstarszychkolegów.Ruchtaksówkiuspokajał
go,takjakkołysanieuspokajaniemowlę.

Dotarli do placu St. George’a, minęli szpital okulistyczny i wjechali na

Blackfriars Road. Nagle znalazł się przed właściwym budynkiem, ale poprosił
taksówkarza, żeby wyrzucił go na najbliższym rogu, bo Leclerc powiedział,
żebybyćostrożnym.

-O,tutaj-pokazał.-Tubędziedobrze.
Departament mieścił się w niepasującej do otoczenia, odrapanej, pokrytej

sadzą willi z gaśnicą na balkonie. Wyglądała na dom wiecznie wystawiany na
sprzedaż. Nikt nie wiedział, dlaczego ministerstwo kazało otoczyć ją murem,
być może, żeby uchronić ją, jak cmentarz, przed spojrzeniami ludzi albo ludzi
przed spojrzeniami zmarłych. Z pewnością nie ze względu na ogród, bo za
murem rosła tylko niestrzyżona trawa w kępkach, jak futro na starym kundlu.
Drzwi frontowe pomalowane były na ciemnozielono; nigdy ich nie otwierano.
Zadniaanonimowefurgonetkitegosamegokoloruprzejeżdżałyprzezodrapaną
bramę,alesprawyzałatwianonapodwórkuodtyłu.Sąsiedzi,gdymówiliotym
budynku, nazywali go domem ministerstwa, co nie było nazwą precyzyjną, bo
departamenttworzyłsamodzielnąjednostkę,którązarządzałoministerstwo.Willę
otaczała atmosfera kontrolowanego zaniedbania, charakterystyczna dla
budynków wynajmowanych przez rządy na całym świecie. Dla tych, którzy
pracowali w środku, tajemnica domu była jak tajemnica macierzyństwa, jego
przetrwanie jak tajemnica Anglii. Ochraniał ich i otaczał, tulił ich i, w słodko
niedzisiejszysposóbdawałzłudzenie,żeichżywi.

Averyprzypominałsobieotym,gdymgłaprzytulałasięzzadowoleniemdo

stiukowychścian,alatemgdyświatłosłonecznenakrótkoprzenikałosiatkowe
firankiwjegopokoju,niezostawiającciepła,nieujawniającżadnejzzawartych
w nim tajemnic. Przypominał sobie o tym w zimowe poranki, gdy fasada

background image

poplamiona była czernią, a światła z ulicy wyłapywały krople deszczu na
brudnych szybach. Tak czy inaczej dla niego nie było to miejsce, w którym
pracował,alemiejsce,wktórymmieszkał.

Poszedłdróżkąprowadzącąnatyłdomu,nacisnąłdzwonekiczekał,ażPine

otworzydrzwi.WpokojuLeclercapaliłosięświatło.

Pokazał Pine’owi przepustkę. Obaj chyba wspomnieli o wojnie. Dla

Avery’egobyłatozapośredniczonaprzezcudzeprzeżyciaprzyjemność,alePine
mógłsięoprzećnawłasnymdoświadczeniu.

-Wspaniałyksiężyc,sir-powiedziałPine.
-Tak.-Averywszedłdośrodka.
Pinezamknąłzasobądrzwiiposzedłzanim.
-Byłyczasy,gdychłopakiprzeklinalitakiksiężyc.
-Otak,doprawdy.-Averyroześmiałsię.
-SłyszałpanoturniejuwMelbourne,sir?Bradleyodpadłpotrzecim.
-No,no-ucieszyłsięAvery.Nieznosiłkrykieta.
Niebieska lampa świeciła na suficie jak nocne światło w wiktoriańskim

szpitalu. Avery wspiął się po schodach. Było mu zimno, czuł się niewyraźnie.
Gdzieśzadzwoniłdzwonek.Todziwne,jakSarahpotrafiniesłyszećtelefonów.

Leclercczekałnaniego.
-Potrzebujemykogoś-powiedział.Mówiłzniechęcią,jakczłowiekdopiero

corozbudzony.Światłoodbijałosięodleżącejprzednimteczki.

Byłszczupły,niskiinijaki;wyglądałjakkot.Goliłsięcodziennie,należałdo

ludzi dbających o formy. Nosił sztywne kołnierzyki, dokładnie zaprasowane,
lubił jednokolorowe krawaty. Miał ciemne, bystre oczy; uśmiechał się, gdy
mówił,aleniebyłowtymsympatii.Jegomarynarkimiałybliźniaczerozcięcia,
chusteczkędonosanosiłwrękawie.Wpiątkiwkładałzamszowebutyimówiło
się wtedy, że jedzie na wieś. Chyba nikt nie wiedział, gdzie mieszka. W jego
pokojupanowałpółmrok.

-Nie możemy zrobić drugiego przelotu. Ten był ostatni. Uprzedzili mnie o

tym w ministerstwie. Musimy kogoś zatrudnić. Przeglądałem stare karty, John.
Tu jest jeden o nazwisku Leiser, Polak. Nada się do macierzyństwa, jego
przetrwanie jak tajemnica Anglii. Ochraniał ich i otaczał, tulił ich i, w słodko
niedzisiejszysposóbdawałzłudzenie,żeichżywi.

Averyprzypominałsobieotym,gdymgłaprzytulałasięzzadowoleniemdo

stiukowychścian,alatemgdyświatłosłonecznenakrótkoprzenikałosiatkowe
firankiwjegopokoju,niezostawiającciepła,nieujawniającżadnejzzawartych
w nim tajemnic. Przypominał sobie o tym w zimowe poranki, gdy fasada

background image

poplamiona była czernią, a światła z ulicy wyłapywały krople deszczu na
brudnych szybach. Tak czy inaczej dla niego nie było to miejsce, w którym
pracował,alemiejsce,wktórymmieszkał.

Poszedłdróżkąprowadzącąnatyłdomu,nacisnąłdzwonekiczekał,ażPine

otworzydrzwi.WpokojuLeclercapaliłosięświatło.

Pokazał Pine’owi przepustkę. Obaj chyba wspomnieli o wojnie. Dla

Avery’egobyłatozapośredniczonaprzezcudzeprzeżyciaprzyjemność,alePine
mógłsięoprzećnawłasnymdoświadczeniu.

-Wspaniałyksiężyc,sir-powiedziałPine.
-Tak.-Averywszedłdośrodka.
Pinezamknąłzasobądrzwiiposzedłzanim.
-Byłyczasy,gdychłopakiprzeklinalitakiksiężyc.
-Otak,doprawdy.-Averyroześmiałsię.
-SłyszałpanoturniejuwMelbourne,sir?Bradleyodpadłpotrzecim.
-No,no-ucieszyłsięAvery.Nieznosiłkrykieta.
Niebieska lampa świeciła na suficie jak nocne światło w wiktoriańskim

szpitalu. Avery wspiął się po schodach. Było mu zimno, czuł się niewyraźnie.
Gdzieśzadzwoniłdzwonek.Todziwne,jakSarahpotrafiniesłyszećtelefonów.

Leclercczekałnaniego.
-Potrzebujemykogoś-powiedział.Mówiłzniechęcią,jakczłowiekdopiero

corozbudzony.Światłoodbijałosięodleżącejprzednimteczki.

Byłszczupły,niskiinijaki;wyglądałjakkot.Goliłsięcodziennie,należałdo

ludzi dbających o formy. Nosił sztywne kołnierzyki, dokładnie zaprasowane,
lubił jednokolorowe krawaty. Miał ciemne, bystre oczy; uśmiechał się, gdy
mówił,aleniebyłowtymsympatii.Jegomarynarkimiałybliźniaczerozcięcia,
chusteczkędonosanosiłwrękawie.Wpiątkiwkładałzamszoweburyimówiło
się wtedy, że jedzie na wieś. Chyba nikt nie wiedział, gdzie mieszka. W jego
pokojupanowałpółmrok.

-Nie możemy zrobić drugiego przelotu. Ten był ostatni. Uprzedzili mnie o

tym w ministerstwie. Musimy kogoś zatrudnić. Przeglądałem stare karty, John.
TujestjedenonazwiskuLeiser,Polak.Nadasię.

-CosięstałozTaylorem?Ktogozabił?
Avery podszedł do drzwi i włączył główne światło. Popatrzyli na siebie ze

skrępowaniem.

- Przepraszam. Nadal śpię w brzuchu - powiedział Avery. Zaczęli od nowa

nawiązywaćkontakt.

PierwszyodezwałsięLeclerc.

background image

- Sporo czasu ci to zajęło, John. Jakieś kłopoty w domu? - Nie był typem

przywódcy.

-Niemogłemznaleźćtaksówki.ZadzwoniłemnapostójwClapham,alenie

odpowiadali. Ani przy moście Alberta; tam też nic nie było. - Nie znosił
rozczarowywaćLeclerca.

- Możesz przedstawić rachunek - odparł chłodno Leclerc - również za

telefony.Żonawporządku?

-Jużmówiłem:niebyłoodpowiedzi.Wporządku.
-Niemiałapretensji?
-Oczywiście,żenie.
NigdyniemówilioSarah.JakbyobajmielizwiązekzżonąAvery’ego,jak

dzieci,któreumiejądzielićsięjednązabawką,bojużichniebawi.

- Cóż - powiedział Leclerc - ma twojego syna, żeby jej dotrzymywał

towarzystwa.

-Notak.
Leclercszczyciłsiętym,żewiedział,żetosyn,aniecórka.
Wyjął papierosa ze srebrnego pudełka na biurku. Kiedyś powiedział

Avery’emu, że pudełko było prezentem, prezentem z czasów wojny. Człowiek,
który mu je dał, nie żyje, okazja, z racji której Leclerc je otrzymał, dawno
została zapomniana; na wieczku nie było napisu. Mawiał, że nie pamięta, po
którejstroniebyłtamtenczłowiek,aAveryśmiałsię,żebygouszczęśliwić.

Leclercwziąłteczkęzbiurkaiprzesunąłjąbezpośredniopodświatło,jakby

byłotamcoś,czemumusiałsiędokładniejprzyjrzeć.

-John.
Averypodszedłdoniego,starającsięniedotknąćjegoramienia.
-Cownioskujeszztejtwarzy?
- Nic. Trudno jest coś powiedzieć na podstawie samej fotografii. Była to

twarzchłopca,krągłaibezwyrazu,zdługimijasnymiwłosamizaczesanymido
tyłu.

-Leiser.Wyglądanieźle,prawda?Tobyło,oczywiście,dwadzieścialattemu

- wyjaśnił Leclerc. - Bardzo wysoko go ocenialiśmy. - Niechętnie odłożył
teczkę, zapalił zapalniczkę i przytknął ją do papierosa. - Cóż - ciągnął z
ożywieniem-zdajesię,żenacośnatrafiliśmy.Niemampojęcia,co się stało z
Taylorem. Dysponujemy rutynowym raportem konsularnym. To wszystko.
Najwyraźniejbyłtowypadeknadrodze.Kilkaszczegółów,niczego,coniosłoby
głębszą informację. Coś, co może się zdarzyć każdemu. Ministerstwo Spraw
Zagranicznych przesłało nam telegram, jak tylko przyszedł do nich drogą

background image

radiową.Wiedzieli,żetobyłjedenznaszychpaszportów.-Popchnąłpoblacie
cienkąkartkę.Uwielbiał,kiedyktośczytał,aonczekał.Averyrzuciłokiemna
druk.

-Malherbe?TobyłkryptonimTaylora?
- Tak. Będę musiał postarać się o kilka samochodów z puli ministerstwa -

powiedziałLeclerc.-Toczystyabsurd,żeniemamywłasnych.Cyrkdysponuje
całą flotą. - A potem: - Może teraz ministerstwo mi uwierzy. Może wreszcie
przyjmądowiadomości,żenadaljesteśmydepartamentemoperacyjnym.

-CzyTaylorodebrałfilm?-zapytałAvery.-Wiemycośotym?
- Nie dysponuję inwentarzem rzeczy, które przy nim znaleziono - odparł

Leclerctonemwyrażającymoburzenie.-Natenmomentwszystkiejegorzeczy
zostałyskonfiskowaneprzezfińskąpolicję.Byćmoże,tenfilmjestwśródnich.
To mała miejscowość i sądzę, że będą się ściśle trzymali przepisów. - I niby
przypadkiem,aletak żebyAverywiedział, żetoważna sprawa:-Ministerstwo
SprawZagranicznychobawiasię,żemożebyćztegozamieszanie.

-Okurczę-odparłmachinalnieAvery.Takimielizwyczajwdepartamencie:

dowcipkowaćipomniejszaćznaczeniespraw.

Leclercspojrzałmuprostowoczyzzainteresowaniem.
- Dyżurny urzędnik z Ministerstwa Spraw Zagranicznych rozmawiał pół

godziny temu z zastępcą. Odmówili mieszania się w sprawę. Powiedzieli, że
jesteśmy służbą tajną i musimy robić to na własny sposób. Ktoś musi się tam
udać w roli najbliższego członka rodziny; to najbardziej by się im podobało.
Zażądaćwydaniaciałairuchomości,iprzywieźćwszystkotutaj.Chcę,żebyśto
byłty.

Avery nagle dostrzegł fotografie wiszące na ścianach pokoju, fotografie

chłopców,którzybraliudziałwwojnie.Wisiaływdwóchrzędach,posześć,po
obu stronach wellingtona, zakurzonego, pomalowanego na czarno, bez oznak.
Większość zdjęć wykonana została w plenerze. Avery widział hangary w tle, a
międzymłodymi,uśmiechniętymitwarzaminapółukrytekadłubysamolotów.

Podkażdązfotografiiwidniałypodpisy,zbrązowiałejużiwyblakłe,niektóre

płynneizamaszyste,inne-zapewnestawianerękąniższychszarż-świadomei
wypracowane,jakbypiszącydoszlidosławywjakiśniekonwencjonalnysposób.
Niebyłonazwisk,tylkopseudonimywziętezpisemekdladzieci:Jacko,Shorty,
PipiLuckyJoe.Wszyscynosilimaewestki,długiewłosyipochłopięcemusię
uśmiechali. Widać było, że lubili, kiedy im się robi zdjęcia, jakby wspólne
pozowanie dawało okazję do śmiechu, która może się już nie powtórzyć. Ci z
przodu swobodnie przykucnęli, jak ludzie przyzwyczajeni do kucania w

background image

wieżyczkach strzeleckich, a ci za nimi położyli niedbale ręce na ramionach
stojących obok. Nie było w tym afektacji, lecz spontaniczna dobra wola, która
zdawałasięnieprzetrwaćaniwojny,aninawetmomenturobieniazdjęcia.

Jedna twarz powtarzała się na wszystkich fotografiach, ostatnia z prawej;

twarz szczupłego jasnookiego mężczyzny w budrysówce i sztruksowych
spodniach.Nienosiłkamizelkiratunkowejistałtrochęzboku,jakbybyłkimś
ekstra.Byłniższyistarszyodpozostałych.Rysytwarzymiałjużukształtowane;
widaćbyłoponimsamoświadomość,którejbrakowałoinnym.Mógłbybyćich
nauczycielem. Avery kiedyś szukał jego podpisu, żeby stwierdzić, czy zmienił
się po dziewiętnastu latach, ale Leclerc się nie podpisał. Nadal bardzo
przypominał siebie z fotografii: może trochę więcej cienia zebrało się wokół
jegoust,możetrochęmniejmiałwłosów.

-Aletobędzierobotaoperacyjna-zauważyłniepewnymgłosemAvery.
- Oczywiście. Jesteśmy departamentem operacyjnym, wiesz przecież. -

Lekkiepochyleniegłowy.-Przysługującidietyoperacyjne.Masztylkoodebrać
rzeczyTaylora.Przywieźćwszystkopozafilmem,którydostarczyszpodpewien
adres w Helsinkach. Instrukcje w tej kwestii otrzymasz osobno. Wrócisz i
pomożeszmiprzyLeiserze...

-NiemógłbytegoprzejąćCyrk?Chodzimioto,żeimbyłobyłatwiej.
Tenuśmiechpojawiłsięzopóźnieniem.
-Obawiamsię,żeniebędzienatoodpowiedzi.Tonaszshow,John:zadanie

leży w zakresie naszych kompetencji. To cel wojskowy. Gdybym oddał to
Cyrkowi, znaczyłoby to, że wymiguję się od odpowiedzialności. Ich działania
mającharakterpolityczny,wyłączniepolityczny.-Przygładziłmałądłoniąwłosy.
Byłtokrótki,nerwowy,kontrolowanyruch.-Azatem,tonaszkłopot.Jakdotej
pory ministerstwo aprobuje moje podejście do sprawy - to było jego ulubione
wyrażenie.-Mogęwysłaćkogośinnego,jeślichcesz.Woodfordaalboktóregoś
ze starszych. Myślałem, że ci się spodoba. To ważna robota, a dla ciebie nowe
wyzwanie.

-Oczywiście.Chcęjechać...oilepanmiufa.
Leclerc bardzo to lubił. Wepchnął Avery’emu w rękę niebieski formularz.

Papier pokryty był odręcznym pismem Leclerca, chłopięcym i zaokrąglonym.
Na górze napisał: Projekt, i podkreślił to. Na marginesie, z lewej strony,
wszystkieczteryjegoinicjały,apodnimisłowojawne.Averyjeszczerazzaczął
czytać.

- Jeśli dokładnie to prześledzisz - powiedział Leclerc - zobaczysz, że nie

upieramy się przy tym, że jesteś najbliższym krewnym Taylora; po prostu

background image

cytujemy z jego akt osobowych. Ludzie z Ministerstwa Spraw Zagranicznych
niepójdądalej.ZgodzilisięprzesłaćtoviaHelsinkidokonsulatuznajdującego
sięnajbliżejmiejscazdarzenia.

Averyczytał:
Z Departamentu Konsularnego. Re: wasza depesza w sprawie Malherbe’a.

John Somerton Avery, legitymujący się paszportem nr... brat przyrodni
zmarłego,wymienionyzostałwpaszporcieMalherbe’ajakonajbliższykrewny.
Avery został poinformowany i proponuje, że dziś wyleci, żeby odebrać ciało i
ruchomości. Linie lotnicze NAS, lot nr 201 via Hamburg, przewidywany czas
przylotu18.20czasumiejscowego.Proszęzapewnićmuzwyczajowąpomoc.

- Nie znałem numeru twojego paszportu - powiedział Leclerc. - Samolot

odlatuje o trzeciej po południu. To mała mieścina; konsul powinien przywitać
cięnalotnisku.ZHamburgacodrugidzieńodlatujesamolot.Jeśliniebędziesz
musiałwybraćsiędoHelsinek,wracajtymsamymsamolotem.

- Nie mógłbym być jego bratem? - zapytał bez przekonania Avery. - Brat

przyrodniwyglądapodejrzanie.

- Nie ma czasu na fałszowanie paszportu. Ministerstwo Spraw

Zagranicznych jest na to bardzo uwrażliwione. Mieliśmy masę problemów z
paszportemTaylora.-Wróciłdoakt.-Masęproblemów.Musielibyśmynazwać
ciętakżeMalherbe’em,rozumiesz.Niesądzę,żebyimsiętospodobało.-Mówił
swobodnie,nieprzywiązującwagidosłów.

Wpokojubyłobardzozimno.
- A co z naszym skandynawskim przyjacielem?... - zapytał Avery. Leclerc

spojrzałnaniego,jakbynierozumiał.

-ZLansenem.Czyktośniepowiniensięznimskontaktować?
-Zająłemsiętym.-Leclercnienawidziłpytań.Odpowiadałostrożnie,może

ktośgozacytuje?

-AżonaTaylora?-„Wdowa”zabrzmiałobynazbytpedantycznie.-Zająłsię

pannią?

-Wpadniemydoniejzarazzrana.Nieodbieratelefonu.Atelegramysątakie

bezduszne.

-My?-zapytałAvery.-Czymusimyiśćobaj?
-Jesteśmoimasystentem,prawda?
Było zbyt cicho. Avery zatęsknił za szumem ulicy i dzwonkami telefonów.

Za dnia wokół byli ludzie, słychać było kroki gońców, brzęczenie wózków z
archiwum.SamnasamzLeclerkiemmiałwrażenie,żebrakujekogośtrzeciego.
Niktinnyniesprawiał,żeażtakzwracałuwagęnaswojezachowanie,niktinny

background image

niemiałtakdezintegrującegowpływunarozmowę.Żałował,żeLeclercniedał
mujeszczeczegośdoczytania.

-SłyszałeścośożonieTaylora?-zapytałLeclerc.-Czytoosobazgatunku

pewnych?-Widząc,żeAverynierozumie,dodał:-Wiesz,onamożezaleźćnam
zaskórę,jeślizechce.Musimypostępowaćostrożnie.

-Copanchcejejpowiedzieć?
- Wymyślimy coś na poczekaniu. Tak jak w latach wojny. Rozumiesz, ona

niemożesiędowiedzieć.Onaniewienawet,żebyłzagranicą.

-Możliwe,żejejpowiedział.
- Nie Taylor. Taylor to fachura. Miał instrukcje i znał zasady. Musi dostać

rentę,tonajważniejsze.Wczynnejsłużbie.-Zrobiłjeszczejedenszybki,pewny
ruchręką.

-Apersonel...copanimpowie?
-Dziśranozwołamzebraniekierownikówsekcji.Jeślichodziopozostałych,

topowiemy,żetobyłwypadek.

-Możliwe,żebył-mruknąłAvery.
Leclercznówsięuśmiechnął,byłtociężkiuśmiech,ciężkijaknieszczęście.
- W takim przypadku powiedzielibyśmy prawdę i mielibyśmy większą

szansęnaodnalezienietegofilmu.

Zaoknemwciążbyłocicho.Averypoczułgłód.Leclerczerknąłnazegarek.
-PrzeglądałpanraportGortona-powiedziałAvery.
Leclercpotrząsnąłgłową,tęskniedotknąłteczkiiznówsięwniejzatopił.
- Tam nic nie ma. Przeczytałem to parę razy z rzędu. Kazałem powiększyć

inne fotografie. Ludzie Haldane’a siedzieli nad nimi dzień i noc. Nic nie
znaleźliśmy.

Sarah miała rację: miał mu pomóc w czekaniu. Leclerc odezwał się - i

niespodziewaniezabrzmiałotojaksednotejrozmowy:

- Umówiłem cię na krótkie spotkanie z George’em Smileyem z Cyrku. Po

porannejkonferencji.Słyszałeśonim?

-Nie-skłamałAvery.Stąpaliponiepewnymgruncie.
- Był jednym z ich najlepszych ludzi. Typowy dla Cyrku pod wieloma

względami,ztychlepszych.Rozumiesz,złożyłrezygnacjęiwrócił.

Sumienie.Nigdyniewiadomo,masiejealbosięgoniema.Mówią,żesporo

terazpije.Smileyzarządzałbiurempółnocnoeuropejskim.Możecipowiedziećo
przekazywaniufilmów.Naszawłasnasłużbakurierskazostałarozwiązana,więc
niebyłoinnejdrogi.MSZniechceonassłyszeć;pośmierciTayioraniemogę
pozwolić,żebyśwłóczyłsięzfantamiwkieszeniach.CowieszoCyrku?-Pytał,

background image

jakbychodziłomuokobiety,jaknieufny,starszymężczyznabezdoświadczenia
wtejdziedzinie.

- Niewiele - odparł Avery. - Zwyczajne plotki. Leclerc wstał i podszedł do

okna.

- To dziwne towarzystwo. Niektórzy są, oczywiście, dobrzy. Smiley był

dobry. Ale to oszuści - przerwał nagle. - Dziwne słowo, wiem, na określenie
siostrzanej służby, John. Kłamstwo to ich druga natura. Połowa z nich już od
dawnaniewie,kiedymówiprawdę,akiedykłamie.-Nachylałgłowętowtę,to
w drugą stronę, żeby wychwycić jakiś ślad ruchu na ulicy. - Co za cholerna
pogoda.Widzisz,podczaswojnymocnorywalizowaliśmy.

-Słyszałem.
-Tojużsięskończyło.Niezazdroszczęimichpracy.Mająwięcejpieniędzy

i więcej personelu niż my. Wykonują większe zadania. Niemniej wątpię, czy
robiątolepiej.Nicnaprzykładniemożerównaćsięznasząsekcjąbadań.Nic.

Avery nagle poczuł, że Leclerc wyjawił coś intymnego, jakby mówił o

nieudanymmałżeństwiealboojakimśpodłympostępku.

- Kiedy spotkasz się ze Smileyem, może wypytywać cię o operację. Nie

chcę, żebyś mu coś powiedział, rozumiesz, poza tym, że wybierasz się do
Finlandii i że może będziesz miał film, który trzeba będzie pilnie przesłać do
Londynu. Jeśli będzie naciskał, daj do zrozumienia, że chodzi o ćwiczenia.
Tylkotylemaszprawopowiedzieć.Tło,raportGortona,przyszłeoperacje;nicz
tychrzeczyniepowinnoichobchodzić.Tylkoćwiczenia.

-Rozumiem.AlebędziewiedziałoTaylorze,skoroMSZwie?
-Tojużmojasprawa.Iniedajsięoszukać,żeCyrkmawyłączneprawona

prowadzenieagentury.Mymamytakiesameprawa.Poprostuniekorzystamyz
nichbezpotrzeby.

AverypatrzyłnaszczupłeplecyLeclercarysującesięnatlejaśniejącegoza

oknemnieba;człowiekosobny,człowiekbezkartyosobowej,pomyślał.

-Możemyrozpalićwkominku?-zapytałiwyszedłnakorytarz,gdziePine

trzymałwkredensieszmatyiszczotki.Byłotamteżdrewnonapodpałkęistare
gazety.Wróciłiuklęknąłprzedkominkiem.Zostawiłtrochę

¦i zwęglonego drewna, popiół zmiótł pod palenisko, tak jak zrobiłby to we

własnymmieszkaniunaBożeNarodzenie.-Zastanawiamsię,czyrozsądnebyło
kazaćimspotkaćsięnalotnisku-powiedział.

-Tobyłopilne.PoraporcieJimmy’egoGortonatobyłobardzopilne.Inadal

jest.Niemamychwilidostracenia.

Averyprzytknąłzapałkędogazetyipatrzył,jakchwytaogień.Gdyzapaliła

background image

się, dym zaczął napływać powoli ku jego twarzy. Oczy zaczęły mu łzawić za
okularami.

-SkądznalicellotuLansena?
-Tobyłlotrejsowy.Musiałnajpierwdostaćpozwolenie
Averydorzuciłwęgla,wstałiopłukałręcewumywalcewrogu.Wytarłjew

chusteczkę.

- Ciągle proszę Pine’a, żeby mi przyniósł ręcznik - powiedział Leclerc. -

Majązamałoroboty,topołowawszystkichzmartwień.

-Nicnieszkodzi.-Averywetknąłwilgotnąchusteczkędokieszeni.Poczuł

zimnonabiodrze.-Możeterazbędąmieliwięcej-dodałbezironii.

-ChybapowinienempowiedziećPine’owi,żebywstawiłmitułóżko.Cośna

kształtpokojuoperacyjnego.-Leclercmówiłostrożnie,jakbyzobawy,żeAvery
mógłby odebrać mu przyjemność. - Możesz dzwonić tu w nocy z Finlandii.
Gdybyśznalazłfilm,powieszpoprostu,żeinteresysiępowiodły.

-Ajeślinie?
-Powiesz,żeinteresysięniepowiodły.
- Brzmi to bardzo podobnie - zaprotestował. - Jeśli będą problemy z

połączeniem,możewypaść„nie”.

- No to powiedz, że nie są zainteresowani. Użyj jakiejś negacji. Wiem, co

mówię.

Averypodniósłpustykubełnawęgiel.
-ZaniosętoPine’owi.
Przeszedłkołodyżurki.Oboktelefonusiedział,nawpółdrzemiąc,człowiek

z lotnictwa wojskowego. Avery zszedł drewnianymi schodami do drzwi
frontowych.

-Szefchcetrochęwęgla,Pine.
Portier wstał, jak zawsze, gdy ktoś do niego mówił. Przybrał postawę na

bacznośćobokłóżkawkoszarowympokoiku.

-Przepraszam,sir.Niemogęodejśćoddrzwi.
- Na litość boską, ja zajmę się drzwiami. Zamarzamy tam, na górze. Pine

wziąłkubeł,zapiąłmundurizniknąłwkorytarzu.Jużniepogwizdywał.

- I trzeba ustawić łóżko w jego pokoju - dokończył, gdy Pine wrócił. -

Powiedzotymdyżurnemu,gdysięobudzi.Aha,iręcznik.Przyumywalcemusi
byćręcznik.

-Takjest.Cudownie,żestarydepartamentznówruszadoboju.
-Gdzietu,wokolicy,możnadostaćśniadanie?Znajdziesięcośtutaj?
- Jest Cadena - powiedział niepewnie Pine - ale nie wiem, czy będzie

background image

odpowiadałaszefowi.-Uśmieszek.-Wdawnychdniachmieliśmykantynę.Coś
naząb.

Byłazakwadranssiódma.
-KiedyotwierająCadenę?
-Niewiem,sir.
-CzyznaszpanaTaylora?-Omaływłosniepowiedział:„znałeś”.
-Otak,sir.
-Spotkałeśkiedyjegożonę?
-Nie,sir.
-Jakaonajest?Wieszcośoniej?Cośsłyszałeś?
-Nie,sir,jestempewien,żenie.Doprawdy,bardzosmutnyobowiązek,sir.
Avery popatrzył na niego zaskoczony. Pomyślał, że Leclerc musiał mu coś

powiedzieć, i poszedł na górę. Wcześniej czy później będzie musiał
zatelefonowaćdoSarah.

Poszli gdzieś na śniadanie. Leclerc nie chciał iść do Cadeny i szli przed

siebie,ażznaleźliinnąkawiarnię,gorsząidroższą.

- Nie mogę go sobie przypomnieć - powiedział Leclerc. - Co za absurd.

Chybajestradiooperatorem.Albobył,wtamtychczasach.

Averypomyślał,żeLeclercmówioTaylorze.
-Panmówił,żeileonmiałlat?
-Czterdzieści,czterdzieścicoś.Todobrywiek.PolakzGdańska.Wiesz,oni

mówią po niemiecku. Nie taki wariat jak Słowianin czystej krwi. Po wojnie
przez parę lat dryfował, ale zebrał się do kupy i kupił sobie garaż. Musiał się
nieźleurządzić.

-Niesądzęzatem,żeby...
- Nonsens. Będzie nam wdzięczny, a przynajmniej powinien być. Leclerc

zapłaciłizachowałrachunek.Gdywyszlizkawiarni,powiedziałcośodietachi
przedkładaniurachunkówksięgowości.

-Możeszżądaćteżzapłatyzanocnąsłużbęalbozazastępstwo.-Szliwzdłuż

ulicy.-Maszzamówionybiletlotniczy.Caroldzwoniławtejsprawiezeswojego
mieszkania. Powinniśmy dać ci zaliczkę na wydatki. Będzie trzeba zapłacić za
wysyłkę ciała. Zdaję sobie sprawę, że to może być bardzo kosztowne. Lepiej,
żebyś przesłał go drogą lotniczą. Sekcję zwłok przeprowadzimy na miejscu,
prywatnie.

-Jeszcze nie widziałem martwego człowieka - wyznał Avery. Stali na rogu

ulicywKenningtonirozglądalisięzataksówką.Wtakimmiejscumożnaczekać
icałydzień.

background image

- John, musisz zachować całkowitą dyskrecję w sprawie tego człowieka.

Nikt nie może o tym wiedzieć, nawet w departamencie, nikt. Moglibyśmy
nazwaćgoChrabąszczem.TegoLeisera.Tak,nazwiemygoChrabąszcz.

-Wporządku.
- To bardzo delikatna sprawa; kwestia wyczucia czasu. Nie mam

wątpliwości, że będą sprzeciwy, zarówno w samym departamencie, jak i poza
nim.

-Cozmojąprzykrywkąitakdalej?-zapytałAvery.-Niejestemcałkiem...
Przejechaławolnataksówkainiezatrzymałasię.
-Sukinsyn-parsknąłLeclerc.-Dlaczegonasniezabrał?
-Pewniegdzieśtammieszka.JechałwstronęWestEndu.Cozprzykrywką?

-ponaglił.

- Podróżujesz pod własnym nazwiskiem. Nie widzę żadnego problemu.

Możeszużywaćwłasnegoadresu.Mów,żejesteśwydawcą.Wkońcunimbyłeś.
Konsulpowiecicoijak.Czymsięniepokoisz?

-No...tylkoszczegółami.
Leclerc,rozbudzonyzmarzeń,uśmiechnąłsię.
-Cościpowiemoprzykrywce;coś,czegonauczyciędoświadczenie.Nigdy

nie mów o sobie, jeśli nie musisz. Ludzie nie oczekują, że będziesz się
tłumaczył.Boteżwkońcuzczegosiętutłumaczyć?Gruntjestprzygotowany;
konsul będzie miał nasz telegram. Pokażesz mu paszport, a resztę wymyśl na
poczekaniu.

-Spróbuję.
- Uda ci się - powiedział z przekonaniem Leclerc i obaj nieśmiało się

uśmiechnęli.

-Jakdalekojestdomiastazlotniska?-zapytałAvery.
- Jakieś pięć kilometrów. Zlatują się tam ludzie do najważniejszych

miejscowościnarciarskich.Bógjedenwie,cokonsulrobitamcałymidniami.

-AdoHelsinek?
- Mówiłem ci. Sto sześćdziesiąt kilometrów. Może więcej. Avery

zaproponował, żeby pojechali autobusem, ale Leclerc nie chciał stać w kolejce
na przystanku, więc zostali na rogu. Znów zaczął mówić o samochodzie
służbowym.

-Tokompletnyabsurd.Wdawnychczasachmieliśmywłasnegaraże,ateraz

mamy dwie półciężarówki i Ministerstwo Skarbu nie chce nam płacić za
nadgodzinydlaszofera.Jakmamprowadzićdepartamentwtakichwarunkach?

W końcu poszli na piechotę. Leclerc pamiętał adres; uczynił z tego punkt

background image

honoru, żeby nie zapominać o takich sprawach. Avery’emu dziwnie się z nim
szło tak długo, bo Leclerc dostosowywał swój krok do jego kroku - Avery był
wyższy. Próbował się kontrolować, ale czasem się zapominał i Leclerc musiał
wyciągać nogi, podskakując przy każdym stąpnięciu. Nic przyjemnego. Mżył
drobnydeszczyk.Nadalbyłobardzozimno.

Kiedyś Avery żywił do Leclerca uczucie głębokiej, opiekuńczej miłości.

Leclerc miał nieuchwytną zdolność wzbudzania poczucia winy, jakby jego
towarzyszbyłzaledwieżałosnąnamiastkązmarłegoprzyjaciela.Ktośtambyłi
odszedł;możecałyświat,amożepokolenie;ktośgostworzyłiwydziedziczył;
Avery w jednej chwili nienawidził go za przejrzystą manipulację, brzydził się
jegobłazeńskichgestów-jakdzieckoniecierpiafektacjiurodzica-azachwilę
biegł,żebygochronić,pełenopiekuńczychuczuć.Mimotychzmiennychkolei
ichwzajemnychstosunkówbyłmujednaknaswójsposóbwdzięcznyzato,że
Leclerc go stworzył. W ten sposób zrodziła się między nimi silna miłość, z
rodzaju takich, które nawiązują się między ludźmi słabymi; każdy z nich staje
sięmiarą,doktórejdrugiprzymierzaswojeczyny.

- Byłoby dobrze - powiedział nagle Leclerc - gdybyś wziął udział w

prowadzeniuChrabąszcza.

-Chciałbym.
-Jaktylkowrócisz.
Znaleźli adres na mapie. Roxburgh Gardens 34, daleko za kenningtońską

HighStreet.

Ulica obskurna, domy bardziej stłoczone. Latarnie gazowe płonęły żółto i

płaskojakpapieroweksiężyce.

-Podczaswojnyudzielalischronienianaszemupersonelowi.
-Możeznówtozrobią-powiedziałAvery.
-Minęłodwadzieścialat,odkądporazostatnirobiłemcośtakiego.
-Czywtedybyłpansam?-zapytałAveryinatychmiasttegopożałował.Tak

łatwobyłozranićLeclerca.

- W tamtych czasach to było prostsze. Mogliśmy powiedzieć, że zginęli za

kraj.Niemusieliśmyopowiadaćszczegółów;nieoczekiwalitego.

Więc tacy byliśmy, pomyślał Avery. Jeszcze jeden z tych chłopców, z tych

roześmianychtwarzynaścianie.

- Piloci ginęli wtedy codziennie. Wiesz, robiliśmy rozpoznania,

uczestniczyliśmy w operacjach specjalnych... czasem się wstydzę, bo nie
pamiętamnawetichimion.Niektórzyznichbylitacymłodzi.

PrzedoczamiAvery’egoprzeszłatragicznaprocesjazdjętychzgrozątwarzy,

background image

matek i ojców, narzeczonych i żon. Usiłował wyobrazić sobie Lecłerca pośród
nich,naiwnego,ajednakpewnegosiebie,jakpolityknamiejscukatastrofy.

Stali u szczytu wzniesienia. Okolica była nędzna. Ulica prowadziła w dół,

wzdłuż linii obskurnych, bezokich domów, nad nimi wznosił się samotny blok
mieszkalny, Roxburgh Gardens. Strumyczek światła lśnił w glazurowanych
kafelkach, dzieląc całość na komórki. Budynek był wielki, na swój sposób
bardzo brzydki - początek nowego świata, a u jego stóp leżały czarne gruzy
starego:śliskiedomostwawrozpadzie,nawiedzaneprzezsmutnetwarzesunące
wdeszczujakdryfującekawałkidrewnawzapomnianymporcie.

Leclerczacisnąłwątłepięści,stałbardzospokojnie.
-Tutaj?-zapytał.-TotutajmieszkałTaylor?
-Acowtymzłego?Toczęśćzałożenia,modernizacja...
I w tym momencie Avery zrozumiał. Leclerc był zawstydzony. Taylor

niewdzięcznie go oszukał. Nie to społeczeństwo chronili, nie te slumsy z ich
wieżą Babel, nie było dla nich miejsca w planie Lecłerca. Pomyśleć tylko, że
członekzespołuLecłercadzieńwdzieńwlókłsięztegosmrodliwegomiejscado
sanktuarium departamentu. Nie miał pieniędzy, nie dostawał pensji? Nie miał
tegoiowegonaboku,jakmywszyscy,otsetkialbodwóch,żebywykupićsięz
tejnędzy?

- Nie jest tu gorzej niż na Blackfriars Road - powiedział bez przekonania

Avery.ChciałpocieszyćLecłerca.

-Wszyscywiedzą,żebywamynaBakerStreet-odparłLeclerc.
Szybko podeszli do bloku, przeszli obok wystaw z używaną odzieżą i

zardzewiałymi piecykami elektrycznymi, całą tą smutną rupieciarnią
bezużytecznychprzedmiotów,którekupujetylkobiedota.Byłtamteżkandelabr
zżółtymizakurzonymiświecami,którewyglądałyjakodłamkigrobowca.

-Jakinumer?-zapytałLeclerc.
-Mówiłpantrzydzieścicztery.
Minęli ciężkie filary zdobione surową mozaiką, poszli za plastikowymi

strzałkami z wymalowanymi różową farbą numerami, prześlizgnęli się między
starymi, pustymi samochodami, aż wreszcie dotarli do betonowego wejścia,
gdzienaschodachstałykartonyzmlekiem.Niebyłodrzwi,tylkopokrytegumą
schody, popiskujące, gdy się po nich stąpało. W powietrzu unosił się zapach
jedzenia i mydła w płynie, jakie znaleźć można w toaletach dworcowych. Na
pokrytej ciężkim stiukiem ścianie odręczny napis zniechęcał do hałasowania.
Gdzieś grało radio. Pokonali dwa piętra i zatrzymali się przed zielonymi
drzwiami,dopołowyoszklonymi.Przybitybyłdonichbiałybakelitowynumer

background image

34. Leclerc zdjął kapelusz i otarł pot ze skroni. Jakby wchodził do kościoła.
Deszcz był mocniejszy, niż im się wydawało, płaszcze mieli całkiem
przemoczone. Nacisnął dzwonek. Avery nagle się przestraszył, zerknął na
Leclercaipomyślał:totwójwystęp,tyjejmów.

Muzyka zdawała się głośniejsza. Wysilali słuch, żeby uchwycić jakiś inny

dźwięk,aleniczegonieusłyszeli.

-DlaczegonazwałgopanMalherbe?-zapytałnagleAvery.
Leclerc znów nacisnął guzik i wtedy obaj jednocześnie usłyszeli kwilenie,

coś pomiędzy szlochem dziecka a miauczeniem kota, zduszone, metaliczne
wzdychanie. Leclerc odstąpił o krok, Avery zaś chwycił za kołatkę z brązu
umieszczoną na skrzynce na listy i zaczął gwałtownie stukać. Echo zamarło, a
oni usłyszeli w głębi mieszkania lekkie, niechętne kroki; rygiel wysunął się,
zamek sprężynowy odskoczył. Potem znów usłyszeli to samo monotonne
zawodzenie. Drzwi uchyliły się i Avery zobaczył dziecko, kruchą, bladą,
znękaną dziewczynkę. Nie miała więcej niż dziesięć lat. Nosiła okulary w
stalowychoprawkach-takiejakAnthony.Wramionachtuliłalalkę,jejróżowe
kończyny dyndały bezsensownie, wymalowane oczy gapiły się spoza
potarganychbawełnianychfrędzli,namazanefarbąustabyłyszerokootwarte,a
głowazwisałanabokjakutrupa.Byłatotakzwanalalkamówiąca,ależadnez
żywychstworzeńniewydajetakichdźwięków.

- Gdzie jest twoja matka? - zapytał Leclerc. Głos miał agresywny,

wystraszony.

Dzieckopokręciłogłową.
-Poszładopracy.
-Więcktosiętobąopiekuje?
Mówiłapowoli,jakbymyślałaoczymśinnym.
-Mamusiawracadopieronaherbatę.Niewolnominikomuotwierać.
-Gdzieonajest?Dokądposzła?
-Dopracy.
-Ktocidajelunch?-nalegałLeclerc.
-Co?
-Ktocidajeobiad?-szybkopowiedziałAvery.
-PaniBradley.Poszkole.WtedyAveryzapytał:
-Gdziejesttwójojciec?
Onauśmiechnęłasięiprzytknęłapalecdowarg.
-Poleciałsamolotem-szepnęła.-Żebywziąćpieniądze.Aleminiewolno

tegomówić.Totajemnica.

background image

Żadenznichsięnieodezwał.
-Przywieziemiprezenty-dodała.
-Skąd?-zapytałAvery.
-Zbiegunapółnocnego,aletotajemnica.-Nadaltrzymałarękęnaklamce.-

Stąd,skądprzychodziŚwiętyMikołaj.

-Powiedzmamie,żebylitudwajpanowie-poprosiłAvery.-Zbiuratatusia.

Przyjdziemyznównaherbatkę.

-Toważne-dodałLeclerc.
Wyglądałonato,żesięodprężyła,gdyusłyszała,żeznająjejojca.
-Jestwsamolocie-powtórzyła.
Averypogmerałwkieszeniidałjejdwiepółkoronówki,resztęzdziesięciu

szylingówodSarah.Dziewczynkazamknęładrzwi,zostawiającichnatejpodłej
klatceschodowejzradiemgrającympełnązadumymuzykę.

Stali na ulicy, nie patrząc na siebie. - Dlaczego zadawałeś jej te pytania o

ojca?KiedyAverynieodpowiadał,Leclercdodałjakbybezzwiązku:

- Czy się kogo lubi czy nie lubi, nie ma to nic do rzeczy. Czasem Leclerc

zdawałsięniczegoniesłyszećiniczegonieczuć.

Odpływał, nasłuchiwał dźwięków, jak ktoś, kto nauczył się kroków

tanecznych, a odebrano mu muzykę. Ten nastrój był jak głęboki smutek, jak
zaskoczeniezdradzonegoczłowieka.

- Obawiam się, że nie będę mógł wrócić tu z panem dziś po południu -

powiedziałłagodnieAvery.-MożeBruceWoodfordbyłbygotów...

- Bruce nie jest taki dobry. - I dodał: - Przyjdziesz na zebranie o dziesiątej

czterdzieścipięć?

-Będęchybamusiałwyjśćprzedkońcem,żebydostaćsiędoCyrkuizabrać

swojerzeczy.Sąrahnieczułasiędobrze.Zostanęwbiurze,jakdługotylkobędę
mógł.Przykromi,żezadawałemtewszystkiepytania.Naprawdęmiprzykro.

-Niechcę,żebyktokolwiekotymwiedział.Najpierwmuszęporozmawiaćz

jej matką. Może coś się wyjaśni. Taylor to doświadczony pracownik. Znał
zasady.

-Nienapomknęnawetotym,obiecuję,żenie.AnioChrabąszczu.
- Muszę powiedzieć Haldane’owi o Chrabąszczu. Oczywiście postawi się.

Tak,taktonazwiemy...całąoperację.Nazwiemyją„Chrabąszcz”.-Tamyślgo
pocieszyła.

Spieszyli się do biura, nie do pracy, ale żeby znaleźć tam schronienie,

anonimowość,którejtakbardzopotrzebowali.

Pokój Avery’ego był o jedne drzwi od pokoju Leclerca. Tabliczka na

background image

drzwiachinformowała:Asystentdyrektora.DwalatatemuLeclercazaproszono
do Ameryki, to wyrażenie pojawiło się od jego powrotu. W departamencie do
personelu zwracano się według pełnionej funkcji. Stąd na Avery’ego mówiono
poprostu„biuroosobiste”;bochoćLeclercmógłzmieniaćtytulaturęcotydzień,
toitakniebyłwstaniezmienićlokalnegodialektu.

ZakwadransjedenastaWoodfordwszedłdopokoju.Averyprzewidywał,że

to zrobi: mała pogawędka przed rozpoczęciem zebrania, kilka cichych słów na
tematyniekoniecznieporuszanewporządkudziennym.

-Ocowtymwszystkimchodzi,John?-Zapaliłfajkę,odchyliłwielkągłowę

i zgasił zapałkę długimi, zamaszystymi ruchami ręki. Kiedyś nauczyciel.
Atletyczniezbudowanyczłowiek.

-Totymipowiedz.
-BiednyTaylor.
-O,właśnie.
- Nie chcę wybiegać przed orkiestrę. - Przysiadł na brzegu biurka,

zaabsorbowany swoją fajką. - Nie chcę wybiegać przed orkiestrę, John -
powtórzył.-Alejestinnasprawa,którejpowinniśmysięprzyjrzeć,bezwzględu
na to, jak wielką tragedią byłaby śmierć Taylora. - Schował puszkę z tytoniem
dokieszenizielonejmarynarkiipowiedział:-Archiwum.

-ToparafiaHaldane’a.Badania.
- Nie mam niczego przeciw staremu Adrianowi. To dobry druh. Pracujemy

razemodponaddwudziestulat.

Azatemitymusiszbyćdobrymdruhem,pomyślałAvery.
Woodford miał obyczaj podchodzenia coraz bliżej, gdy mówił; ocierał się

swoimpotężnymbarkiemorozmówcę,jakkońocierasięobramę.Pochyliłsię
do przodu i popatrzył uważnie na Avery’ego: prosty człowiek wprawiony w
zakłopotanie, mówiło to spojrzenie, uczciwy człowiek dokonujący wyboru
międzyprzyjaźniąaobowiązkiem.Kosmatygarnitur,zezbytgrubegomateriału,
żeby mógł się pomiąć, zwijał się jak koc. Guziki były brązowe, kościane,
topornieprzycięte.

-John,archiwumjestdoniczego,obajtowiemy.Papieryniesąwpisywane,

na teczkach nie ma właściwych dat. - Zrozpaczony potrząsnął głową. -
Zgubiliśmyteczkęopolitycewobecfrachtumorskiegoodpołowypaździernika.
Poprosturozpłynęłasięwemgle.

-AdrianHaldanewystosowałnotkęwtejsprawie-odparłAvery.-Wszyscy

byliśmywtozamieszani,nietylkoon.Teczkiczasemginajtajestpierwszaod
kwietnia,Bruce.Niesądzę,żebybyłotakźle,jeśliwziąćpoduwagę,ilepapieru

background image

przerabiamy. Myślę, że archiwum to jeden z naszych atutów. Teczki są bez
zarzutu.Uważam,żenaszerepertoriumarchiwalnejestjedynewswoimrodzaju.
To wszystko zasługa Adriana, prawda? Niemniej, jeśli jesteś zaniepokojony, to
dlaczegonieporozmawiaszznimotym?

-Nie,nie.Toniejestażtakważne.
Carol weszła z herbatą. Woodford pił z wielkiego fajansowego kubasa z

wytłoczonymi wielkimi literami - inicjałami swojego imienia i nazwiska.
Wyglądałyjakozdobazlukru.

-WilfTaylornieżyje-powiedziałaCarol,stawiająctacę.
- Jestem tu od pierwszej - skłamał Avery - zajmowałem się tym.

Pracowaliśmyprzezcałąnoc.

-Dyrektorjestbardzozmartwiony-dodałaCarol.
-Carol,jakajestjegożona?
Carolbyładobrzeubranądziewczyną,trochęwyższąodSarah.
-Niktsięznianiespotykał.
Wyszła z pokoju, a Woodford popatrzył za nią. Wyjął fajkę z ust i

uśmiechnął się. Avery wiedział, że zaraz coś powie o sypianiu z Carol, i nagle
zacząłmiećtegodość.

-Totwojażonazrobiłatenkubek,Bruce?-zapytałszybko.-Słyszałem,żez

niejniezłygarncarz.

- Talerzyk też jest jej roboty. - Zaczął mówić o lekcjach, na które

uczęszczała, o zabawnym wydarzeniu na Wimbledonie, że mało nie pękła ze
śmiechu.

Byłaprawiejedenasta,słyszeli,jakinnizbierająsięnakorytarzu.
- Lepiej pójdę do sąsiada - powiedział Avery - i zobaczę, czy jest gotowy.

Przezostatnieosiemgodzinmiałniezłąharówkę.

Woodfordpodniósłkubekisiorbnąłherbaty.
-Jeślitraficisięokazja,wspomnijszefowiotejsprawiezarchiwum,John.

Niechcęjejwywlekaćwobecwszystkich.Adrianmajużnietelata.

-Bruce,dyrektorjestterazbardzozajęty.
-Nojasne.
- Nie chce wtrącać się Haldane’owi w jego sprawy, nie znosi tego, wiesz

przecież.-Gdydotarlidopokojuszefa,odwróciłsiędoWoodfordaizapytał:-
PamiętaszczłowiekaonazwiskuMalherbe?Pracowałwdepartamencie?

Woodfordstanąłjakwryty.
-O Boże, tak. Młody chłopak, tak jak ty. Podczas wojny. Dobry Boże. - A

potem poważnie, ale nie tak, jak zwykł się zwracać do ludzi: - Nie wspominaj

background image

tego nazwiska przy szefie. Był bardzo przybity po śmierci Malherbe’a. To był
jedenzpilotówodzadańspecjalnych.Bardzosięprzyjaźnili.

Pokój Leclerca w świetle dziennym nie był tak ponury jak po zmroku.

Możnabyłopomyśleć,żejegoużytkownikumeblowałgopospiesznie,wstanie
wyższej konieczności, nie wiedząc, jak długo w nim zostanie. Stół na kozłach
pokryty był mapami. Leżały nawet nie po trzy czy cztery, ale tuzinami. Na
niektórych, wykonanych w dużej skali, zaznaczono ulice i poszczególne domy.
Taśmy z telegrafu, nalepione na różowy papier, wisiały w plikach na tablicy
ogłoszeń,przyczepioneogromnymispinaczamijakszpaltyczekającenakorektę.
W rogu stało łóżko przykryte kapą. Obok umywalki wisiał czysty ręcznik.
Biurko było nowe, z szarej stali, typowy mebel rządowy. Ściany brudne. Tu i
tam kremowa farba zaczynała obłazić, obnażając ciemnozieloną warstwę pod
spodem.Byłtomały,kwadratowypokójzzasłonamiMinisterstwaPrzemysłu.O
te zasłony wybuchła cała kłótnia, bo przy okazji wynikła kwestia dopasowania
stopniaLeclercadoskaliurzędówcywilnych.Ztego,cowiedziałAvery,byłto
jedyny przypadek, kiedy Leclerc podjął wysiłek, żeby uporządkować trochę
swój pokój. Ogień na kominku prawie wygasł. Czasem, gdy pogoda była
wyjątkowowietrzna,wogóleniechciałsiępalićiAveryzpokojuoboksłyszał,
jaksadzaopadawkominie.

Averypatrzył,jakwchodzą:najpierwWoodford,potemSandford,Dennison

iMcCulloch.WszyscyjużsłyszelioTaylorze.Łatwobyłosobiewyobrazić,jak
wiadomości rozprzestrzeniają się po departamencie - nie jak krzyczące
nagłówki,alejakmałe,intrygującesensacyjki,któreprzekazywanezpokojudo
pokoju dodają codziennej rutynie dynamiki, a ludziom dostarczają chwilowego
optymizmu, jak podwyżka wynagrodzenia. Będą patrzyli na Leclerca,
obserwowali go, tak jak więźniowie obserwują strażnika. Znali jego zwykłe
zachowania i czekali, aż nastąpi w nich jakaś zmiana. Każdy w departamencie
wiedział,żepracujesiętuwnocyiżeLeclercśpiwbiurze.

Usadowili się za stołem, postawili hałaśliwie kubki przed sobą jak dzieci

przed jedzeniem. Leclerc u szczytu, pozostali po bokach, puste krzesło przy
drugim końcu. Wszedł Haldane i ledwie Avery go zobaczył, wiedział, że
odbędziesiępojedynek:Leclerc-Haldane.

Patrzącnapustekrzesło,Haldanepowiedział:
- Widzę, że zostawiono mi miejsce w przeciągu. Avery wstał, ale Haldane

zdążyłjużusiąść.

- Nie fatyguj się, Avery. I tak już jestem chory. - Zakaszlał. Ten kaszel

męczyłgoprzezcałyrok.Nawetlatemnieustępował;Haldanekaszlałokażdej

background image

porzeroku.

Pozostali zaczęli się nieswojo wiercić; Woodford poczęstował się

biszkoptem.Haldanespojrzałnakominek.

-CzyMinisterstwaPrzemysłuniestaćbyłonacoślepszego?-zapytał.
-Toprzezdeszcz.Deszcztemuszkodzi.Pinepróbowałcośztymzrobić,ale

bezskutku-wyjaśniłAvery.

-Aha.
Haldane był szczupłym mężczyzną o długich, niespokojnych palcach,

^zamkniętym w sobie, o powolnych ruchach i żywych rysach twarzy,
łysiejącym,skromnymioschłym,człowiekiem,którynapozórgardziwszystkim
i

chadza

własnymi

drogami,

uzależnionym

od

krzyżówek

i

dziewiętnastowiecznychakwareli.

WeszłaCarolzteczkamiimapami.PołożyłajenabiurkuLeclerca,którew

odróżnieniu od mebli było bardzo schludne. Czekali zakłopotani, aż wyjdzie.
Leclerc zamknął drzwi, ostrożnie przejechał dłonią po swoich ciemnych
włosach,jakbyniebyłdonichprzyzwyczajony.

- Taylor został zabity. Wszyscy już o tym słyszeliście. Zabito go ostatniej

nocywFinlandii,dokądpodróżowałpodinnymnazwiskiem.-Averyzauważył,
żeLeclercniewymieniłMalherbe’a.-Szczegółównieznamy.Prawdopodobnie
przejechał go samochód. Powiedziałem Carol, by rozgłaszała, że to był
wypadek.Czytojasne?

Tak,odparli,tozupełniejasne.
- Pojechał, żeby odebrać film od... naszego kontaktu, skandynawskiego

kontaktu. Wiecie, o kim mówię. Raczej nie korzystamy ze zwyczajnych
kurierów do pracy operacyjnej, ale w tym przypadku było inaczej; to było coś
nadzwyczajnego.Myślę,żeAdrianwesprzemnieteraz.-Krótkigest:podniósł
dogóryręce,oswobodziłnadgarstkizbiałychmankietów,złożyłdłonieipalce
pionowo,modlącsięowsparciezestronyHaldane’a.

- Nadzwyczajnego? - powtórzył bardzo powoli Haldane ostrym i cienkim

głosem,

kulturalnym,

bez

akcentów

i

afektacji,

głosem

godnym

pozazdroszczenia. - Tak, to było coś innego. Nie tylko dlatego, że Taylor nie
żyje. Nie powinniśmy byli go posyłać. Pod żadnym pozorem - stwierdził
stanowczo. - Złamaliśmy podstawową zasadę wywiadu. Wykorzystaliśmy
człowieka działającego jawnie do pracy konspiracyjnej. Choć nie mamy już
przecieżprackonspiracyjnych.

- Czy powinniśmy dopuścić, żeby nasi zwierzchnicy to rozsądzili? -

podsunął skromnie Leclerc. - Zgodzisz się przynajmniej co do jednego, że

background image

ministerstwo naciska bez przerwy i żąda od nas rezultatów. - Zwrócił się do
współpracowników po obu stronach stołu. Raz na lewo, raz na prawo, jak do
udziałowców.-Nadszedłczas,żebyściepoznaliszczegóły.Mamydoczynienia
ze sprawą o wyjątkowo wysokim stopniu utajnienia. Rozumiecie. Proponuję,
żebyograniczyćtodokierownikówsekcji.JakdotejporytylkoHaldaneijedna
albodwieosobyzjegopersoneluzostaływtajemniczone.IJohnAvery,jakomój
asystent.Pragnępodkreślić,żenaszasiostrzanasłużbanicotymniewie.Ateraz
onaszychwłasnychustaleniach.Operacjamakryptonim„Chrabąszcz”.-Mówił
urywanymi, prostymi zdaniami. - Będzie tylko jedna teczka operacyjna, pod
koniec każdego dnia musi trafić do mnie osobiście albo do Carol, gdyby mnie
nie było. Jest też kopia biblioteczna. Takim systemem posługiwaliśmy się
podczas wojny i sądzę, że wszyscy go znacie. Od tej chwili będziemy z niego
korzystać.MuszędodaćnazwiskoCaroldolistyużytkowników.

Woodford wskazał fajką Avery’ego i pokręcił głową. Nie młody John, tu

obecny;onnieznategosystemu.SandfordsiedzącyobokAvery’ego*wyjaśnił
mu,ocochodzi.Kopiębibliotecznątrzymanowpokojuszyfrów.Niewolnojej
wynosić - to sprzeczne z przepisami. Wszystkie nowe dokumenty muszą być
wprowadzane, jak tylko powstaną. Lista subskrypcyjna to wykaz osób
uprawnionychdoczytania.Niewolnoużywaćspinaczy,dokumentymusząbyć
zszywane.

Pozostalibylizadowoleni.
Sandford był z administracyjnego. Mężczyzna o ojcowskim wyglądzie, w

okularachwzłotejoprawce.Przyjeżdżałdobiuranamotocyklu.Leclerckiedyś
zaprotestował, bez podania powodów, i Sandford zaczął parkować dalej przy
ulicy,naprzeciwkoszpitala.

-Aterazwróćmydooperacji-powiedziałLeclerc.Cienkaliniazłączonych

dłoniprzecinałanapółjegobystrątwarz.TylkoHaldanenieprzyglądałmusię,
patrzył w okno. Na tle budynków siąpił deszcz, jak wiosenny deszczyk w
ciemnejdolinie.

Nagle Leclerc wstał i podszedł do wiszącej na ścianie mapy Europy z

wpiętymi małymi proporczykami. Uniósł wyprostowane ramię, wspiął się na
palceisięgnąłdopomocnejpółkuli.

-MamymałykłopotzNiemcami-powiedział.Rozległsięlekkiśmieszek.-

WrejonienapołudnieodRostokujestmiejscowośćonazwieKalkstadt,otutaj.
- Przesunął palec wzdłuż linii brzegowej Bałtyku na wysokości Szlezwiku-
Holsztynu, skierował się na wschód i zatrzymał o trzy centymetry na południe
od Rostoku. - Mówiąc w skrócie, dysponujemy trzema sygnałami, które

background image

sugerują,nietwierdzę,żedowodzą,żedziejesiętamcośważnegowzwiązkuz
obiektami wojskowymi. - Odwrócił się na pięcie, twarzą do nich. Będzie teraz
stałprzymapieimówiłstamtąd,żebypokazać,żezapamiętałwszystkiefaktyi
nie są mu potrzebne papiery leżące na stole. - Pierwszy sygnał nadszedł
dokładniemiesiąctemu,kiedyotrzymaliśmyraportodnaszegoprzedstawiciela
wHamburgu,Jimmy’egoGortona.

Woodforduśmiechnąłsię.DobryBoże,tostaryJimmynadaldziała?
- Uchodźca z Niemiec Wschodnich przekroczył granicę niedaleko Lubeki,

przepłynął rzekę. Kolejarz z Kalkstadt. Poszedł do naszego konsulatu i
zaproponował, że sprzeda informację o nowych stanowiskach rakiet niedaleko
Rostoku. Nie muszę wam mówić, że z konsulatu go wyrzucono. Ministerstwo
SprawZagranicznychniedałobynamnawetpomieszczenianamiotły,więcjest
mało prawdopodobne - krzywy uśmieszek - żeby pomogło w kupowaniu
informacji wojskowych. - Miły pomruk był odpowiedzią na jego dowcip. -
Niemniej, dzięki hitowi szczęścia, Gorton dowiedział się o tym człowieku i
pojechałdoFlensburga,żebysięznimspotkać.

Woodfordniemógłtegoprzepuścić.Flensburg?Czytonietamzlokalizowali

niemieckie łodzie podwodne w czterdziestym pierwszym? Flensburg, to było
widowisko.

Leclerc kiwnął pobłażliwie głową pod adresem Woodforda, jakby i jego

bawiłotowspomnienie.

- Ten nędznik był we wszystkich biurach alianckich w pomocnych

Niemczech, ale nikt nie chciał na niego nawet spojrzeć. Jimmy Gorton
pogawędziłznimtrochę.

Ze słów Leclerca wynikało, choć nie wprost, że Gorton był jedynym

inteligentnym człowiekiem pośród stada głupców. Leclerc podszedł do biurka,
wyjął papierosa ze srebrnego pudełka, zapalił, wziął teczkę z wielkim
czerwonymkrzyżemnaokładceipołożyłjąbezszelestnienastoleprzednimi.

- To raport Jimmy’ego - powiedział. - Pierwszorzędna robota według

wszelkichstandardów.-Papierosmiędzyjegopalcamibyłjakośbardzodługi.-
Nazwiskodefektora-dodałnawyrost-brzmiFritsche.

- Defektora? - wtrącił szybko Haldane. - Ten człowiek jest byle jakim

uciekinierem, kolejarzem. Zazwyczaj w takich przypadkach nie mówimy, że to
defektorzy.

- Ten człowiek jest nie tylko kolejarzem - bronił się Leclerc. - Jest też po

troszemechanikiemifotografem.

McCulloch otworzył teczkę i zaczął metodycznie kartkować dokumenty.

background image

Sandfordprzyglądałmusięzzaokularówwzłotejoprawce.

- Pierwszego albo drugiego września, nie wiemy, bo nie pamiętał - ciągnął

Leclerc - zdarzyło mu się odrabiać podwójną zmianę w parowozowni w
Kalkstadt. Jeden z jego kolegów zachorował. Musiał pracować od szóstej do
dwunastejnastępnegodniaiodczwartejdodziesiątejwieczór.Kiedyzgłosiłsię
doraportupopracy,byłotamdwunastufunkcjonariuszywschodnioniemieckiej
policji ludowej. Wstrzymano wszelki ruch pasażerski. Sprawdzali dowody
według listy i powiedzieli mu, żeby trzymał się z dala od parowozowni po
wschodniej stronie stacji. Powiedzieli - dodał z namysłem - że jeśli zbliży się
tam,możedostaćkulkęwłeb.

To zrobiło na nich wrażenie. Woodford powiedział, że to typowe dla

Niemców.

-WalczymyzRosjanami-wtrąciłHaldane.
- Dziwak z tego naszego człowieka. Chyba kłócił się z policjantami.

Powiedział, że jest równie godny zaufania jak oni, że jest dobrym Niemcem i
członkiem partii. Pokazał im legitymację związkową, fotografię żony i Bóg
jeden wie co jeszcze. Oczywiście to nie pomogło. Powiedzieli mu, że ma
wykonywaćrozkazyitrzymaćsięzdalaodzajezdnipowschodniejstronie.Ale
musiałichintrygować,bokiedypodgrzewalisobiezupęodziesiątej,zawołaligo
idalimukubek.Jedząc,zapytałich,ocochodzi.Odpowiadaliwymijająco,ale
widział, że są podnieceni. Wtedy coś się stało. Coś bardzo ważnego. Jeden z
młodszych powiedział, że to, co trzymają w zajezdniach, może wymieść
Amerykanów z Niemiec Zachodnich w ciągu kilku godzin. W tym momencie
nadszedłoficerikazałimwracaćdopracy.

Haldanebeznadziejniezakaszlał,jakechowstarymgrobowcu.Ktośzapytał,

cotobyłzaoficer,NiemiecczyRosjanin.

-Niemiec.Tojestnajistotniejsze.WzeznaniuniemanicoRosjanach.
Haldaneostrowszedłmuwsłowo.
- Uchodźca nie widział żadnego Rosjanina. Tylko tyle wiemy. Mówmy

dokładnieijasno.-Znówzakaszlał.Byłotobardzoirytujące.

- Jak sobie życzysz. Wrócił do domu na obiad. Nie podobało mu się, że

bandamłodzikówbawiącychsięwwojskoprzeganiagopojegowłasnejstacji.
Wypił parę sznapsów, usiadł i zaczął rozmyślać o tej zajezdni. Adrian, jeśli
kaszelciprzeszkadza?...Haldanepokręciłgłową.

-Pamiętał,żeodpółnocystykasięonazeskłademiżejesttamwentylatorz

żaluzjami wmontowany w ścianę działową - mówił dalej Leclerc. Postanowił
zajrzećprzeztenwentylator,żebyzobaczyć,cojestwzajezdni.Takchciałsię,

background image

naswójsposób,odegraćnapolicjantach.

Woodfordsięroześmiał.
- Potem postanowił posunąć się dalej i sfotografować to, co tam jest -

kontynuowałaLeclerc.

-Chybaoszalał-skomentowałHaldane.-Tegoniemogęzaakceptować.
-Oszalałczynie,takpostanowiłzrobić.Byłpoirytowany,bomuniezaufali.

Uważał, że ma prawo wiedzieć, co jest w zajezdni. - Leclerc trochę się
zagalopował, więc zmienił temat i zaczął mówić o sprawach technicznych. -
Miał aparat fotograficzny Exa 2, lustrzankę. Wyrób wschodnioniemiecki.
Obudowa tania, soczewki wzięte z exakty; oczywiście znacznie gorszy od
exakty. - Spojrzał pytająco na techników Dennisona i McCullocha. - Czy mam
rację,panowie?Musiciemniepoprawiać.

Uśmiechnęlisięzakłopotani,boniebyłocopoprawiać.
- Miał dobre, szerokokątne soczewki - ciągnął Leclerc. - Kłopot był ze

światłem. Następną zmianę miał od czwartej, a wtedy już zapadał zmrok i w
zajezdni byłoby jeszcze mniej światła. Miał jeden film Agfy, który trzymał na
specjalne okazje, dwadzieścia siedem DIN. Postanowił go wykorzystać. -
Przerwał,bardziejdlaefektu,niżżebyodpowiadaćnapytania.

-Dlaczegoniezaczekałdorana?-zapytałHaldane.
- W raporcie - kontynuował bezbarwnym tonem Leclerc - znajdziecie

dokładny opis, sporządzony przez Gortona, jak ten człowiek dostał się do
składu,stanąłnabeczcenaropęizrobiłzdjęciaprzezwentylator.Niebędętego
teraz powtarzał. Użył maksymalnej przysłony, dwa przecinek osiem, i czasu
naświetlania od ćwierci sekundy do dwóch sekund. Szczęśliwy przypadek
niemieckiej sumienności. - Nikt się nie roześmiał. - Oczywiście, czas
naświetlania był kwestią przypadku. Zawarł się w przedziale około sekundy.
Tylkonaostatnichtrzechklatkachcoświdać.Otoone.

Leclerc otworzył stalową szufladę biurka i wyciągnął plik połyskliwych

fotografiiorozmiarachtrzydzieścinadwadzieściadwacentymetry.Zlekkasię
uśmiechał, jak człowiek patrzący na własne odbicie. Zebrali się wokół niego
wszyscypozaHaldane’ertiiAverym,którywidziałzdjęciajużwcześniej.

Cośtambyło.
Możnabyłotozobaczyć,jeśliszybkorzuciłosięokiem,cośkryjącegosięw

zamazującymkonturycieniu;alejeślipatrzyłosiędłużej,ciemnośćzamykałasię
nad wszystkim i kształty znikały. Ale coś tam było, niewyraźny kształt lufy
działa,tyleżespiczastyizadługijaknalawetę.Powstawałopodejrzenie,żeto
transporter,aprzytymcoś,comogłobyćplatformą.

background image

- Mogli, rzecz jasna, założyć na nie pokrowce ochronne - skomentował

zdjęcieLeclerc.Przyglądałsięznadziejąichtwarzom,czekałnaoptymizm.

Averyspojrzałnazegarek.Byłodwadzieściapojedenastej.
-Paniedyrektorze,wkrótcebędęmusiałwyjść-powiedział.Ciąglejeszcze

niedzwoniłdoSarah.-Muszęsprawdzić,czyksięgowykupiłmibiletlotniczy.

-Zostańjeszczedziesięćminut-poprosiłLeclerc,aHaldanezapytał:
-Dokądonjedzie?
-ŻebyzająćsięTaylorem.NajpierwmajednakrandkęwCyrku.
-Jakto,zająćsię?Taylornieżyje.Zapadłanieprzyjemnacisza.
-Wieszdoskonale,żeTaylorpodróżowałpodprzybranymnazwiskiem.Ktoś

musi zabrać jego rzeczy, odzyskać film. Avery wybiera się w podróż jako
najbliższykrewny.Ministerstwojużwyraziłozgodę.Niewiedziałem,żeiciebie
muszępytaćopozwolenie.

-Mazabraćciało?
-Maodzyskaćfilm-odparłkategorycznieLeclerc.
-Torobotaoperacyjna.Averyniemawyszkolenia.
-Podczaswojnybywaligorsi.Dasobieradę.
- Taylor nie dał sobie rady. Co zrobi Avery, jak to znajdzie? Przywiezie w

kosmetyczce?

- Czy moglibyśmy omówić to później? - zaproponował Leclerc i znów

zwróciłsiędopozostałych,uśmiechającsięcierpliwie,jakbychciałpowiedzieć,
żestaryAdrianmahumory.-Tobyłowszystko,czymdysponowaliśmyjeszcze
dziesięć dni temu. Potem dostaliśmy drugi sygnał. Obszar wokół Kalkstadt
zostałogłoszonyobszaremzamkniętym.-Rozległysiępodekscytowaneszepty.-
W promieniu, jak udało się nam to ustalić, trzydziestu kilometrów. Odcięty,
zamknięty dla ruchu. Wystawili straż graniczną. - Rozejrzał się wokół stołu. -
Wtedy poinformowałem ministra. O wszystkich implikacjach nie mogę
powiedzieć nawet wam, ale pozwólcie, że wymienię jedną. - Ostatnie zdanie
wypowiedział szybko, szarpiąc siwiejące włosy nad uszami. Haldane został
zapomniany.

- Na samym początku zdumiała nas - skinął głową pod adresem Haldane^;

był to pojednawczy gest w chwili zwycięstwa, ale Haldane go zignorował -
nieobecność sowieckich żołnierzy. Ich oddziały stacjonują w Rostocku,
Witmarze i Schwerinie. - Palcem celował między proporczyki. - Ale żadnego,
potwierdziły to inne agencje, żadnego nie ma wokół Kalkstadt. Jeśli jest tam
jakaś broń, broń o wielkiej sile niszczenia, to dlaczego nie ma tam sowieckich
żołnierzy?

background image

- Może byli tam technicy, sowieccy technicy w cywilnych ubraniach? -

zasugerowałMcCulloch.

-Uważamtozamałoprawdopodobne-skromnyuśmieszek.-Wpodobnych

przypadkach, gdy transportowano broń taktyczną, rozpoznawaliśmy obecność
choćbyjednegooddziałuwojsksowieckich.Zdrugiejjednakstronypięćtygodni
temu kilku sowieckich żołnierzy widziano pod Gustweiler, dalej na południe. -
Wrócił do mapy. - Przez jedną noc kwaterowali w piwiarni. Niektórzy nosili
oznaki artylerzystów; inni nie mieli w ogóle żadnych oznak. Można by
wnioskować,żecośprzywieźli,zostawiliiwyjechali.

Woodford zaczął się niepokoić. Chciał wiedzieć, do czego to wszystko

prowadzi, jakie wnioski wyciągnęli w ministerstwie? Nie miał cierpliwości do
zagadek.

Leclerc zaczął mówić swoim akademickim tonem. Przynosiło to kapitalny

efekt:faktysąfaktamiiniemaoczymdyskutować.

-Sekcjabadańwykonaławspaniałąrobotę.Całkowitadługośćobiektówna

tych fotografiach - mogli całkiem dokładnie to obliczyć - jest równa długości
sowieckich rakiet średniego zasięgu. Dysponując tymi informacjami - lekko
postukałwmapękostkamipalców,ażzaczęłasiękołysaćnaboki-ministerstwo
uznało za niewykluczone, że mamy do czynienia z sowieckimi pociskami pod
wschodnioniemiecką kontrolą. Sekcja badań - dodał szybko - nie jest skłonna
posuwać się tak daleko. Zatem, jeśli przeważy pogląd ministerstwa, jeśli oni
mająrację,townaszychrękachznajdujesię-tunadszedłmomentkulminacyjny
-coś,coprzypominasytuacjękubańską,tyleże-starałsięmówićłagodnie,żeby
ewentualniemócsięwycofać-cośznaczniegroźniejszego.

Miałich.
- Właśnie na tym etapie - wyjaśniał - ministerstwo poczuło się uprawnione

dozatwierdzeniaprzelotu.Jakwiecie,przezostatnieczterylatadepartamentowi
ograniczonopraworobieniazdjęćlotniczychdoregularnychliniicywilnychlub
wojskowych.AnawettowymagałozgodyMinisterstwaSprawZagranicznych.-
Odszedłodtematu.-Itudygresja:Tonaprawdębyłabardzozłasytuacja.-Jego
oczyzdawałysięczegośszukać.Wszyscypatrzylinaniegonerwowo,czekając,
aż znów będzie referować sprawę. - Tym razem ministerstwo zgodziło się
odstąpić od zasady i miło mi poinformować, że to zadanie przypadło naszemu
departamentowi. Wybraliśmy najlepszego pilota, jakiego mogliśmy znaleźć na
naszychlistach.Lansena.-Ktośpodniósłzniedowierzaniemwzrok;nazwiskami
agentównigdysięnieposługiwano.-Lansenzgodziłsię,zaopłatą,zejśćzkursu
podczas lotu czarterowego z Diisseldorfu do Finlandii. Taylora wysłano, żeby

background image

odebrałfilm;zginąłnalotnisku.Wyglądatonawypadekdrogowy.

Zaoknemsłychaćbyłosamochodyjadącewdeszczu.Dźwiękprzypominał

szelestpapierunawietrze.Ogieńwygasł;zostałtylkodym,wisiałjakcałunnad
stołem.

Sandfordpodniósłrękę.
-Jakitotyprakiet?
- Sandał, średniego zasięgu. Powiedziano mi w sekcji badań, że po raz

pierwszy pokazano go na Placu Czerwonym w październiku sześćdziesiątego
drugiego. Od tamtego czasu zaczął się cieszyć nawet pewną złą sławą. To
właśnie sandale Rosjanie zainstalowali na Kubie. Sandał jest też - rzut oka na
Woodforda - bezpośrednim potomkiem niemieckiego V2 z czasów wojny. -
Wziąłinnefotografiezbiurkaipołożyłjenastole.-Otofotografiazmateriałów
sekcjibadań,przedstawiarakietętypuSandał.Powiedzianomi,żewyróżniasię
tak zwanym fartuchem kloszowym - wskazał podstawę pocisku - i małymi
statecznikami. Od podstawy do dziobu ma dwanaście metrów długości. Jeśli
dokładniesięprzyjrzycie,zobaczyciezakładkiwpobliżuzaciskówmocujących,
o tutaj, trzymają materiał maskujący na właściwym miejscu. Jak na ironię, nie
dysponujemy zdjęciem sandała w pokrywie maskującej. Możliwe, że mają je
Amerykanie,alenatymetapienieczujęsięuprawnionydorozmówznimi.

Woodfordszybkozareagował.
-Oczywiście,żenie.
- Ministrowi bardzo zależało, żebyśmy przedwcześnie ich nie alarmowali.

Wystarczy tylko słowo „rakieta”, żeby wywołać gwałtowną reakcję
Amerykanów. Zanim się zorientujemy, na czym stoimy, wyślą swoje U2 nad
Rostok. - Zachęcony ich śmiechem, Leclerc kontynuował: - Minister zauważył
coś jeszcze, jak sądzę, mogę wam to przekazać. Kraj, który jest najbardziej
narażonynaataktychrakiet-majązasięgokołotysiącatrzystukilometrów-to
byćmożenaszkraj.Zpewnościąniesąto

Stany Zjednoczone. Z politycznego punktu widzenia byłby to zły moment,

żebysięchowaćzaplecamiAmerykanów.Wkońcu,jaktopowiedziałminister,
zostałynamjeszczezedwawłasnezęby.

-Cóżzaporównanie-sarkastycznieodezwałsięHaldane.Averyzwróciłsię

doniegozezłością,którąledwiestłumił.

-Mógłbypansobiedarować.-Inieomaldodał:miejpantrochęlitości.
Haldane przez chwilę mierzył Avery’ego chłodnym spojrzeniem, potem

odwróciłwzrok.Niebyłowtymjednakwybaczenia,tylkoodroczyłsprawę.

Ktoś zapytał, co mają teraz robić: załóżmy, że Avery nie znajdzie filmu

background image

Taylora? Przypuśćmy, że go tam już nie ma? Czy można będzie zorganizować
kolejnyprzelot?

- Nie - odparł Leclerc. - Kolejny przelot nie wchodzi w rachubę. To zbyt

niebezpieczne.Będziemymusielispróbowaćczegośinnego.

Wyglądało na to, że nie chce dalej się nad tym rozwodzić, ale odezwał się

Haldane:

-Naprzykładco?
-Możeprzerzucimytamczłowieka.Tochybajedynysposób.
- Nasz departament? - zapytał z niedowierzaniem Haldane. - Przerzuci

człowieka? Ministerstwo nigdy się na to nie zgodzi. Chciałeś, oczywiście,
powiedzieć,żezrobitoCyrku?

- Powiedziałem ci już, jak się sprawy mają. Nie chcesz mi, Adrian, chyba

powiedzieć, że nie możemy tego zrobić? - popatrzył błagalnym wzrokiem na
zebranych.-Każdyznastutaj,pozamłodymAverym,madwadzieścialatalboi
więcej stażu w tym interesie. Zapomnieliście więcej o agenturze, niż połowa
ludzizCyrkukiedykolwiekwiedziała.

-Proszę!Proszę!-krzyknąłWoodford.
- Przyjrzyj się własnej sekcji, Adrian; przyjrzyj się badaniom. W ciągu

ostatnichpięciulatconajmniejzesześćrazyCyrkprzychodziłdociebie,prosił
o poradę, korzystał z twoich urządzeń i umiejętności. Może nadejdzie czas, że
tak samo będą prosić o agentów! Ministerstwo pozwoliło nam na przelot.
Dlaczegóżbyniemiałopozwolićtakżenaagentów?

-Wspomniałeśotrzecimsygnale.Nierozumiem,cototakiego?
-ŚmierćTaylora-wyjaśniłLeclerc.
Avery wstał, kiwnął głową na do widzenia i na palcach poszedł do drzwi.

Haldanepatrzyłzanim.

Na biurku zastał notatkę od Carol: Dzwoniła twoja żona. Wszedł do jej

pokoju.Siedziałaprzymaszyniedopisania,aleniepisała.

- Nie mówiłbyś o biednym Wilfie Taylorze w ten sposób - powiedziała -

gdybyślepiejgoznał.

-Nibyjak?Wcaleonimniemówiłem.
Pomyślał,żepowinienjąpocieszyć;pomyślał,żeonateraznatoczeka.
Pochylił się do przodu, aż końcówki jej włosów musnęły jego policzek.

Przekrzywiłgłowęidotknęlisięskroniami.Poczuł,jakjejskóraporuszasięna
płaskiejkościczaszki.Przezchwilętakpozostali.Carolsiedziaławyprostowana,
patrzyła prosto przed siebie, z rękami po obu stronach maszyny do pisania,
Avery niezręcznie nachylony. Położyć dłoń pod jej ramieniem i dotknąć jej

background image

piersi? Nie, nie zrobi tego. Oboje łagodnie odsunęli się od siebie. Avery
wyprostowałsię.

-Telefonowałatwojażona.Powiedziałam,żejesteśnazebraniu.Chceztobą

pilnierozmawiać.

-Dziękuję.Właśniewybieramsiędodomu.
-John,cosiędzieje?CotozazamieszaniezCyrkiem?CoLeclerczamierza?
-Myślałem,żewiesz.Powiedział,żewciągniecięnalistę.
- Nie o to mi chodzi. Dlaczego znów ich okłamuje? Podyktował notatkę

służbową do Controla o jakichś ćwiczeniach i o tym, że wybierasz się za
granicę. Pine zaniósł to osobiście. Oszalał na punkcie jej renty; renty pani
Taylor.SzukałprecedensówiBógwieczegojeszcze.Nawetpodaniejestściśle
tajne. John, on buduje jeden ze swoich domków z kart. Wiem, że tak jest. Na
przykład,ktotojestLeiser?

-Niewolnociotymwiedzieć.Toagent,Polak.
-CzyonpracujedlaCyrku?-Zmieniłatemat:-Noidlaczegototyjedziesz?

To kolejna sprawa, której nie rozumiem. A jeśli już mowa o tym, dlaczego
musiał pojechać Taylor? Jeśli Cyrk ma kurierów w Finlandii, dlaczego nie
skorzystaliśmy z ich pomocy? Po co było wysyłać biednego Taylora? Nawet
terazMinisterstwoSprawZagranicznychsamomogłobyrozwiązaćtenproblem.
Jestemtegopewna.Onpoprostuniedaimszansy;onchcewysłaćciebie.

-Nierozumiesz-odparłkrótkoAvery.
- Jeszcze jedno! - zawołała, gdy już odchodził. - Dlaczego Adrian Haldane

takcięnienawidzi?

Wstąpił do księgowości, po czym wziął taksówkę do Cyrku. Leclerc

powiedział, że może to umieścić w kosztach. Był zmartwiony, że Sarah
próbowała skontaktować się z nim w takiej chwili. Prosił, żeby nigdy nie
dzwoniła do departamentu. Leclerc twierdził, że to wbrew zasadom
bezpieczeństwa.

-CostudiowałeśwOksfordzie?TobyłOksford,prawda?-zapytałSmileyi

poczęstowałgowymiętympapierosemzpaczkizdziesięciomasztukami.

-Języki.-Averypoklepałsiępokieszeniach,szukajączapałek.-Niemieckii

włoski.-KiedySmileynicniepowiedział,dodał:-Głównieniemiecki.

Smileybyłniskim,roztargnionymmężczyznąotłustychpalcachismutnym

spojrzeniu.Byłownimcośmrocznegoinieprzyjemnego,coś,cowprawiałow
zakłopotanie.Averyspodziewałsięróżnychniespodzianek,alenietego.

- No, no. - Smiley pokiwał głową, rozmawiając ze sobąw myślach. Był to

bardzoosobistykomentarz.-Jaksądzę,chodziokurierawHelsinkach.Chcesz

background image

muprzekazaćfilm.Wedługplanućwiczeń.

-Tak.
- To niezwykła prośba. Jesteś pewien... wiesz, jakich rozmiarów jest ten

film?

-Nie.Długapauza.
- Powinieneś spróbować dowiedzieć się takich rzeczy - powiedział Smiley

uprzejmymtonem.-Rozumiesz,kurierbędziemożechciałtoukryć.

-Przykromi.
-Och,toniemaznaczenia.
Avery’emu przypomniał się Oksford i czytanie eseju przed opiekunem

akademickim.

- Może powinienem coś ci powiedzieć. - Smiley zamyślił się. - Jestem

pewien, że Leclerc wie już o tym od Controla. Chcemy ci udzielić wszelkiej
pomocy, na jaką nas stać, wszelkiej. Bywały czasy - znów się zamyślił w ten
dziwny, wymijający jakby sposób, charakterystyczny dla jego zachowania -
kiedy nasze departamenty rywalizowały ze sobą. Zawsze uważałem, że to
bardzo źle. I tak sobie myślę, czy mógłbyś powiedzieć mi choć trochę,
troszeczkę... Control tak bardzo chce wam pomóc. Nie powinniśmy popełniać
głupstwwynikającychzignorancji.

-Tozadaniećwiczebne.Wwarunkachbojowych.Samniewieleonimwiem.
- Chcemy pomóc - powtórzył Smiley. - Jaki jest kraj docelowy, wasz

domniemanycel?

-Niewiem.Odgrywamwtymtylkomałąrólkę.Toćwiczenia.
-Aleskorototrening,pocotyletajemnic.
-No,dobrze.ToNiemcy-powiedziałAvery.
-Dziękuję.
Smileywydawałsięzakłopotany.Popatrzyłnaswojeręce,któretrzymałna

biurkuprzedsobą.ZapytałAvery’ego,czywciążpada.Averyodparł,żeniestety
chybatak.

- Przykro mi w związku z Taylorem - powiedział Smiley. Avery odparł, że

owszem,żetak,żetobyłdobryczłowiek.

-Wiesz,kiedydostanieszswójfilm?Dziświeczór?Jutro?Domyślamsię,że

Leclercdacigoraczejdzisiajwieczorem.

- Nie wiem. Zależy, jak to pójdzie. W tej chwili po prostu nie mogę

powiedzieć.

-Tak-nastąpiładługa,dziwnacisza.
Onjestjakstarzec,pomyślałAvery,zapomina,żeniejestsam.

background image

-Tak,jesttyletrudnychdoprzewidzeniaszczegółów.Robiłeścośtakiegojuż

wcześniej?

-Razczydwarazy.
IznówSmileyuśmiechnąłsięijakbyniezauważyłprzerwywrozmowie.
-JaktamtowarzystwonaBlackfriarsRoad?ZnaszHaldane’a?-zapytał,ale

widaćbyło,żeniezależymunaodpowiedzi.

-Jestterazwsekcjibadań.
- Oczywiście. Świetny umysł. Wiesz, wasi ludzie od badań cieszą się

doskonałą opinią. Konsultowaliśmy się z nimi niejednokrotnie. Haldane i ja
byliśmy na jednym roku w Oksfordzie. Potem, podczas wojny, jakiś czas
pracowaliśmy razem. Absolwent Wydziału Filologii Klasycznej Oksfordu.
Powinniśmy go tu wziąć po wojnie. Zdaje się, że lekarze martwili się stanem
jegopłuc.

-Niesłyszałem.
- Doprawdy? - uniósł komicznie brwi. - W Helsinkach jest hotel, który

nazywa się Książę Danii. Naprzeciwko Dworca Głównego. Znasz go
przypadkiem?

-Nie.NigdyniebyłemwHelsinkach.
-Niebyłeś?Noproszę.-Smileypatrzyłnaniegozniepokojem.-Tobardzo

dziwnahistoria.Taylorteżbrałudziałwćwiczeniach?

-Niewiem.Alehotelznajdę-odparłAveryzlekkimzniecierpliwieniem.
-Tużzadrzwiamisprzedająperiodykiipocztówki.Wejściejesttylkojedno.

- Mówił tak, jakby chodziło o sąsiedni dom. - I kwiaty. Najlepszym
rozwiązaniem byłoby chyba, gdybyś tam poszedł, jak tylko odzyskasz film.
Poproś ludzi w stoisku z kwiatami, żeby przesłali tuzin czerwonych róż pani
AverywhoteluImperiałwTorquay.Albopółtuzina.Tylepowinnowystarczyć.
Niechcemyprzecieżmarnowaćpieniędzy,prawda?Kwiatysątamtakiedrogie.
Podróżujeszpodwłasnymnazwiskiem?

-Tak.
- Jakaś konkretna przyczyna? Nie chcę być zbyt ciekawski - dodał

pospiesznie-ależyciejesttakiekrótkie...

-Ztego,cowiem,sporządzeniefałszywegopaszportuzajęłobydużoczasu.

MinisterstwoSprawZagranicznych...-Niepowinienodpowiadać.Powinienmu
poradzić,żebyzająłsięswoimisprawami.

-Przepraszam-powiedziałSmileyizmarszczyłsię,jakbypopełniłnietakt.-

Zawszemożeszprzyjśćdonas.Popaszporty,oczywiście.-Wzamierzeniubyła
to uprzejmość. - Po prostu wyślij kwiaty. Gdy będziesz wychodził z hotelu,

background image

sprawdźzegarekzewskazaniamizegaraściennego.Półgodzinypóźniejwróćdo
głównegowejścia.Kierowcataksówkirozpoznacięiotworzydrzwisamochodu.
Wsiądź, pojedź i daj mu film. Och, i zapłać mu, proszę. Zwyczajną opłatę za
przejazd.Takłatwozapominasięotychszczegółach.Jakcięszkolono?

-Acojeśliniebędęmiałfilmu?
- W tym przypadku nic. Nie zbliżaj się do hotelu. Nie jedź do Helsinek.

Zapomnijotym.

Avery’emuwydałosię,żeinstrukcjajestnadzwyczajklarowna.
- Kiedy uczyłeś się niemieckiego, poznałeś trochę literaturę XVII wieku? -

zapytałznadziejąwgłosieSmiley,gdyAverywstawał.-Gryphius,Lohenstein;
tacypoeci?

-Tobyłprzedmiotnadprogramowy.Obawiamsię,żenie.
-Nadprogramowy-mruknąłSmiley.-Cozagłupiesłowo.Pewniechodziło

imoprzedmiotnadobowiązkowy.Tobardzoważne.

Kiedydotarlidodrzwi,powiedział:
-Maszteczkęalbocośtakiego?
-Tak.
- Kiedy będziesz miał ten film, włóż go do kieszeni. I nieś teczkę w ręku.

Gdyby cię śledzili, będą obserwować teczkę. Tak już jest. Jeślibyś gdzieś ją
wyrzucił, będą szukać jej, a nie ciebie. Nie sądzę, żeby Finowie byli bardzo
wyrafinowani.Totylkowskazówkaszkoleniowa,rzeczjasna.Aleniemartwsię.
Moim zdaniem zbytnie zaufanie do technik operacyjnych to pomyłka. -
OdprowadziłAvery’egododrzwiiwróciłciężkimkrokiemdopokojuControla.

Avery szedł po schodach do mieszkania, zastanawiając się, jak zareaguje

Sarah. Żałował, że nie zadzwonił, bo nie znosił, kiedy zastawał ją w kuchni, a
zabawki Anthony’ego rozrzucone po dywanie w salonie. Powroty bez
uprzedzeniabyłydoniczego.Przerażałyją,jakbyspodziewałasię,żezrobiłcoś
strasznego.

Nie nosił kluczy; Sarah zawsze była w domu. Chyba nie miała przyjaciół;

nigdyniechodziłanakawęaniniewyprawiałasiępozakupy.Wyglądałototak,
jakbynieumiałasamasprawiaćsobieprzyjemności.

Nacisnął dzwonek, usłyszał, jak Anthony woła: „Mamusiu, mamusiu!”, i

czekał, aż usłyszy jej kroki. Kuchnia była na końcu korytarza, ale tym razem
Sarahnadeszłazsypialni;szłalekko,jakbybyłabosa.

Otworzyładrzwi,niepatrzącnaniego.Miałanasobiebawełnianyszlafroki

rozpinanysweter.

- Boże, jak długo cię nie było - powiedziała, odwróciła się i niepewnym

background image

krokiem poszła w stronę sypialni. - Coś złego? - zapytała przez ramię. -
Zamordowalikogośjeszcze?

-Ocochodzi,Sarah?Źlesięczujesz?
Anthony biegał dookoła i pokrzykiwał, bo ojciec wrócił do domu. Sarah

usiadłanałóżku.

-Dzwoniłamdolekarza.Niewiem,cotojest-powiedziała,jakbychoroba

niebyłajejsprawą.

-Masztemperaturę?
Obokłóżkapostawiłamiskęzzimnąwodąiflanelowyręcznik.Wyżęłagoi

przyłożyładoczoła.

-Będzieszmusiałsamsobiedaćradę-powiedziała.-Obawiamsię,żetonie

jestrównieekscytującejakszpiegostwo.Niemaszzamiarumniezapytać,cosię
stało?

-Kiedyprzyjdzielekarz?
-Dodwunastejmazabiegi.Pojawisiępotem,jaksądzę.Poszedłdokuchni,

aAnthonyzanim.Nastolenadalstałyresztkiśniadania.Zadzwoniłdojejmatki
wReigateipoprosił,żebyzarazprzyjechała.

Było tuż przed pierwszą, gdy przyszedł lekarz. Gorączka, powiedział; jakiś

bakcyldałznaćosobie.

Myślał, że zacznie płakać, gdy jej powiedział, że wyjeżdża za granicę.

Przyjęła to do wiadomości, przemyślała, a potem zaproponowała mu, żeby
poszedłsięspakować.

-Czytoważne?-zapytałanagle.
-Oczywiście.Niezwykle.
-Dlakogo?
-Dlaciebie,dlamnie.Dlanaswszystkich,jaksądzę.
-AdlaLeclerca?
- Mówiłem ci już. Dla nas wszystkich. Obiecał Anthony’emu, że mu coś

przywiezie.

-Dokądjedziesz?
-Lecęsamolotem.
-Dokąd?
Jużmumiałpowiedzieć,żetowielkatajemnica,aleprzypomniałsobiemałą

córeczkęTaylora.

Pocałował żonę na do widzenia, zabrał walizkę do holu i postawił na

wycieraczce. Ze względu na Sarah w drzwiach były dwa zamki i należało
otwieraćjejednocześnie.Usłyszał,jakpyta:

background image

-Czytojestniebezpieczne?
-Niewiem.Wiemtylko,żetocośdużego.
-Jesteśtegopewien?Zawołał,prawiezrozpaczony:
-Słuchaj,dlaczegomamtowszystkooceniać?!Toniejestkwestiapolityki,

nierozumiesz?Tokwestiafaktów.Niemożesztegoprzyjąć?Niemogłabyśchoć
raz w życiu powiedzieć mi, że robię coś dobrego? - Wszedł do sypialni.
Trzymała książkę w tanim wydaniu i udawała, że czyta. - Wszyscy musimy
zakreślićlinięwokółnaszegożycia,niewiedziałaś?Niechcę,żebyściąglemnie
pytała: „Czy jesteś pewien?” To jest tak, jakbyś pytała, czy powinniśmy mieć
dzieci,czypowinniśmysiępobierać.Tobezsensu.

- Biedny John - powiedziała, odkładając książkę i patrząc na niego

krytycznie. - Lojalność bez wiary. To musi być dla ciebie bardzo trudne. -
Mówiłabezkrztyzaangażowania,jakbyrozpoznawałaspołecznezło.Pocałunek
byłjakzdradajejideałów.

Haldaneczekał,ażostatniopuszcząpokój;przyszedłpóźno,odejdziepóźno,

nigdyniemieszałsięztłumem.

-Dlaczegomitozrobiłeś?-zapytałLeclerc.
Mówił jak aktor zmęczony sztuką. Mapy i fotografie rozrzucone były po

stolemiędzypustymikubkamiipopielniczkami.Haldanenieodpowiedział.

-Czegotyusiłujeszdowieść,Adrian?
-Cotobyłoztympodstawianiemczłowieka?
Leclercpodszedłdoumywalkiinalałsobieszklankęwodyzkranu.
-NieobchodzicięAvery,prawda?-zapytał.
-Jestmłody.Jajużjestemzmęczony.
-Wgardlemizaschłoodgadania.Tyteżsięnapij.Dobrzecizrobinakaszel.
-IlelatmaGorton?-Haldanewziąłszklankę,wypiłioddałjąLeclercowi.
-Pięćdziesiąt.
-Więcej.Jestwnaszymwieku.Byłwnaszymwiekupodczaswojny.
-Zapominasiętakierzeczy.Tak,musimiećpięćdziesiątpięćalbosześć.
-Naetacie?-dopytywałsięHaldane.Leclercpokręciłgłową.
- Nie zakwalifikował się. Przerwana służba. Poszedł po wojnie do komisji

kontrolnej. Kiedy ta spakowała manatki, chciał zostać w Niemczech. Żona
Niemka, jak sądzę. Przyszedł do nas, a my daliśmy mu kontrakt. Nie
moglibyśmywżadnymraziegotamzatrzymać,gdybybyłnaetacie.-Wypiłłyk
wody,delikatnie,jakdziewczyna.-Dziesięćlattemumieliśmytrzydziestuludzi
w terenie. Teraz mamy dziewięciu. Nie mamy nawet własnych kurierów ani
tajnychagentów.

background image

-Jakczęstoskładaraportyouciekinierach?Leclercwzruszyłramionami.
- Nie dochodzi do mnie cała jego papierkowa robota. Twoi ludzie powinni

wiedzieć.Rynekchybasięskurczył,gdyzamknęligranicęwBerlinie.

- Przedstawiają mi tylko wartościowsze raporty. Ten jest pierwszym, od

roku,któryspłynąłnamojebiurkozHamburga.Zawszewydawałomisię,żeon
majakąśinnąfunkcję.

Leclercznówpokręciłgłową.
-Kiedyjegokontraktwygasa?-zapytałHaldane.
-Niewiem.Poprostuniewiem.
-Przypuszczam,żemusisiębardzoniepokoić.Przysługujemuodprawaczy

emerytura?

- To tylko kontrakt trzyletni. Nie ma odprawy. Żadnych dodatków. Ma,

oczywiście, szansę na przedłużenie po sześćdziesiątce, jeśli będziemy go
potrzebowali.Tojestkorzyśćpłynącazpracynazlecenie.

-Kiedyostatnirazodnawianojegokontrakt?
-ZapytajCarol.Pewniejakieśdwalatatemu.Możewcześniej.
-Mówiłeśopodstawieniutamczłowieka-przypomniałznówHaldane.
-Popołudniujeszczerazidędoministra.
-JużwysłałeśAvery’ego.Niepowinieneśbyłtegorobić,wieszprzecież.
-Ktośmusiałjechać.Chcesz,żebymprosiłCyrk?
- Avery zachował się bardzo impertynencko - zauważył Haldane. Deszcz

spływałrynnami,zostawiałszareśladynabrudnychszybach.

LeclercchciałskłonićHaldane’adomówienia,aleHaldaneniemiałnicdo

powiedzenia.

-Niewiemjeszcze,coministermyśliośmierciTaylora.Będziemniepytać

teraz,popołudniu,ajapowinienemprzedstawićswojąwersję.Poruszamysięw
ciemno. - Jego głos odzyskał siłę. - Ale może mi polecić, to tylko wróżenie z
kart,Adrian,możemipolecić,żebympodstawiłtamczłowieka.

-Noico?
- Powiedzmy, że poproszę cię, żebyś zorganizował sekcję operacyjną,

przeprowadził badania, spreparował papiery, przygotował wyposażenie;
powiedzmy, że poprosiłbym cię o wyszukanie, wyćwiczenie i osadzenie w
terenieagenta.Zrobiłbyśto?

-BezinformowaniaCyrku?
-Adlaczegoichinformować?Haldanepokręciłgłową.
- Bo to nie nasza robota. My nie jesteśmy nawet odpowiednio

wyekwipowani.OddajtoCyrkowiipomóżimwkwestiachczystowojskowych.

background image

Oddajtowręcestarychwygów,takichjakSmileyalboLeamas...

-Leamasnieżyje.
-Wporządku,zatemzostajeSmiley.
-Smileyjestnawylocie.-Haldanepoczerwieniał.
-WięcGuiliamowialboktóremuśzpozostałych.Jakiemuśprofesjonaliście.

Mająterazpokaźnąstajnię.Idź,spotkajsięzControlem,niechprzejmąsprawę.

- Nie - odparł stanowczo Leclerc, odstawiając szklankę na stół. - Nie,

Adrian. Jesteś w departamencie równie długo jak ja, znasz nasze wytyczne.
„Podejmować wszelkie konieczne kroki - tak to zapisano - wszelkie konieczne
kroki dla uzyskiwania, analizy i weryfikacji informacji służących wywiadowi
wojskowemu na tych obszarach, na których nasze potrzeby nie mogą zostać
zaspokojone konwencjonalnymi środkami wojskowymi”. - Podkreślał każde
słowouderzeniemmałejpięści.-Ajaksądzisz,wjakisposóbuzyskałemzgodę
naprzelot?

- W porządku - ustąpił Haldane. - Mamy nasze wytyczne. Ale świat się

zmienił. Teraz rozgrywamy innągrę. Wtedy byliśmy na samym szczycie:
pontonowełodziewbezksiężycowenoce,schwytanysamolotwroga,radiostacje
i tak dalej. Obaj wiemy, bo razem to robiliśmy. Ale to się zmieniło. To inna
wojna;innysposóbwalki.Wministerstwiewiedząotymdoskonale.-Idodał:-
NieufajzanadtoCyrkowi;nielicznadobrąwolętychludzi.

Popatrzylinasiebie,zdziwieni.Byłatochwilazrozumienia.Leclercodezwał

sięcicho:

-Tozaczęłosięodsiatkiagentów,prawda?Pamiętasz,jakCyrkpołykałich

jednego po drugim? Ministerstwo powiedziało: „Grozi nam powielanie
wysiłków na kierunku polskim, Leclerc. Postanowiłem, że Polską zajmie się
Control”.Kiedytobyło?Wlipcuczterdziestegoósmego.Itopostępuje,rokpo
roku. Nie tylko z twoimi pięknymi teczkami. Robią z nami, co chcą, nie
rozumiesz?Satelity!Metodynieoperacyjne!Tosposóbnauśpienienas!Wiesz,
jakteraznazywająnaswWithehall?Chłopakizłaskinauciechę.

Zapadładługacisza.

background image

-Jestemodbadań,anieodrobotyoperacyjnej-powiedziałHaldane.
-Bywałeśodoperacji.
-Jakmywszyscy.
-Wiesz,jakijestcel.Znaszcałetło.Niematakiegodrugiego.Weź,kogo

chcesz:Avery’ego,Woodforda,kogotylkochcesz.

-Jużnieumiemypostępowaćzludźmi.Chciałempowiedzieć:prowadzić

agenturę.-Haldanezrobiłsięnadspodziewanienieśmiały.-Jestemodbadań.
Pracujęzteczkami.

-Niemieliśmydlaciebieinnejrobotyażdotejchwili.Jakdługototrwa?

Dwadzieścialat.

-Wiesz,cotoznaczy,takierozmieszczenierakiet?-zapytałHaldane.-

Wiesz,jakietowywołujezamieszanie?Musząmiećwyrzutnie,osłonyprzed
podmuchem,rowynakable,budynkikontrolne,musząmiećbunkryna
składowaniegłowicbojowych,przyczepyzpaliwemiutleniaczami.Toprzede
wszystkim.Rakietyniepełzająnocą;przemieszczająsięjakwędrownewesołe
miasteczko.DotejporymielibyśmyinnesygnałyalboCyrkbyjemiał.Acodo
śmierciTaylora...

-Nalitośćboską,myślisz,żewywiadopierasięnaniepodważalnych

prawdachfilozoficznych?Czykażdyksiądzmaudowadniać,żeChrystusurodził
sięwBożeNarodzenie?-Jegomałagłowawysuniętabyładoprzodu.Próbował
wyciągnąćzHaldane’ato,cotamten,jegozdaniem,ukrywał.-Niewszystko
udowodniszmatematycznie.Niejesteśmyuczonymi,jesteśmy
funkcjonariuszami.Musimyzmagaćsięzrzeczywistościątaką,jakaonajest.
Musimyzmagaćsięzludźmiifaktami!

-Doskonale,zatemfakty:jeślionprzepłynąłrzekę,tojakudałomusię

uchronićfilm?Jaknaprawdęzrobiłtezdjęcia?Dlaczegoniemaśladu,żeaparat
fotograficznysiętrząsł?Wcześniejpił,kołysałsięnaczubkachpalców,czas
naświetlaniabyłwystarczającodługi,wieszprzecież.Powiedział,żenastawił
długiczasnaświetlania.-Haldanebyłwystraszony.NiebałsięLeclerca,niebał
sięoperacji;bałsięsiebie.-DlaczegodałGortonowizadarmoto,coinnym
chciałsprzedaćzapieniądze?Dlaczegowogóleryzykowałżycie,żebyzrobićte
zdjęcia?WysłałemGortonowilistępytańdodatkowych.Mówi,żenadalstarasię
odszukaćtegoczłowieka.-Przeniósłwzroknamodelsamolotuiteczkina
biurkuLeclerca.-MyśliszoPeenemiinde,prawda?-ciągnął.-Chcesz,żebyto
byłojakPeenemiinde.

background image

-Niepowiedziałeśmi,cotybyśzrobił,gdybymotrzymałteinstrukcje.
-Nigdyichniedostaniesz.Nigdy,nigdy.-Mówiłzwielkąstanowczością,

prawietriumfalnie.-Jesteśmymartwi,nierozumiesz?Przetłumacztosobie.
Chcą,żebyśmyposzlispać,anienawojnę.-Wstał.-Takżetoniemaznaczenia.
Wkońcutotylkoakademickadyskusja.Czynaprawdęsądzisz,żeControlnam
pomoże?

-Zgodzilisiępomócnamwkwestiikuriera.
-Tak.Itonajbardziejmniedziwi.
Haldanezatrzymałsięprzedfotografiąprzydrzwiach.
-ToMalherbe,prawda?Tenchłopak,któryzginął.Dlaczegowybrałeśto

nazwisko?

-Niewiem.Poprostuprzyszłomidogłowy.Pamięćpłatadziwnefigle.
-NiepowinieneśbyłwysyłaćAvery’ego.Niemamywtyminteresu,żeby

wykorzystywaćgodotakichzadań.

-Wnocyprzekopałemsięprzezkartypersonalne.Mamyodpowiedniego

człowieka.Toznaczytakiego,któregomoglibyśmywysłać.-Dodałśmiało:-
Agenta,wyszkolonegooperatoraradiostacji,mówiącegoponiemiecku,
kawalera.

Haldanestałbezruchu.
-Wiek?-zapytałwkońcu.
-Czterdzieści.Trochęponad.
-Musiałbyćwtedybardzomłody.
-Zrobiłdobrąrobotę.ZłapaligowHolandii,aonimuciekł.
-Jakgozłapali?Króciutkapauza.
-Niemategowzapisie.
-Inteligentny?
-Machybacałkiemniezłekwalifikacje.Znówdługacisza.
-Jateż.Zobaczymy,coAveryprzywiezie.
-Zobaczymy,copowieministerstwo.
Leclerczaczekał,ażkaszelnakorytarzuucichnie,idopierowtedywłożył

płaszcz.Chciałsięprzejść,zaczerpnąćtrochęświeżegopowietrzaizjeśćlunch
wswoimklubie;najlepszyjakiserwowali.Zastanawiałsię,cotobędzie;klub
zszedłnapsywciąguostatnichkilkulat.Polunchuodwiedziwdowępo
Taylorze.Potemdoministerstwa.

WoodfordjadłlunchzżonąUGorringe’a.
-MłodyAverywybrałsięwswojąpierwsząpodróż-powiedział.-Clarkie

gowysłał.Powiniendobrzesiępostarać.

-Możeteżdasięzabić-odparłanieprzyjemnymtonem.Niemogłapić,bo

zakazałjejtegolekarz.-Wtedybędzieciemielidopierobal.Chryste,tobędzie

background image

zabawanaczteryfajerki!PrzybywajciedoBlackfriarsnabal!-Dolnawargajej
drżała.-Dlaczegocimłodzizawszesątacycudowni?Imybyliśmymłodzi,
prawda?...Chryste,nadaljesteśmy!Czycośznaminietak?Możemyjeszcze
poczekaćzestarzeniemsię,prawda?Niemożemy...

-Nojużdobrze,kotku-powiedział.Przestraszyłsię,żebędziepłakała.
6
Start.
Averysiedziałwsamolocie,wspominającdzień,kiedyHaldaneniepojawił

sięwdepartamencie.Przypadkiembyłtopierwszydzieńmiesiąca,tomusiałbyć
lipiec,iHaldanenieprzyszedłdobiura.Averynicotymniewiedział,dopókinie
zadzwoniłdoniegoWoodford,powewnętrznejlinii,iniepowiedziałmuotym.
Averyuspokajałgo,żemożeHaldanejestchoryalbosąjakieśprzeszkody
naturyosobistej.AleWoodfordbyłnieugięty.Powiedział,żebyłuLeclercaw
pokojuipopatrzyłnagrafikurlopów.Haldanezaczynałdopierowsierpniu.

-Zadzwońdoniegodomieszkania,John.Zadzwońdoniego-naciskał.-

Porozmawiajzjegożoną.Sprawdź,cosięznimdzieje.

Averybyłtakzaskoczony,żeniewiedział,coodpowiedzieć.Cidwaj

pracowalizesobąoddwudziestulat,anawetonwiedział,żeHaldanebył
kawalerem.

-Sprawdź,gdziejest-nalegałWoodford.-No,dalej,rozkazujęci:zadzwoń

doniegododomu.

Wykonałrozkaz.MógłpowiedziećWoodfordowi,żebytozrobiłsam,ale

brakłomuodwagi.OdezwałasięsiostraHaldane’a.Haldaneleżałwłóżku;
nawaliłymupłuca;niechciałpodaćjejnumerutelefonudodepartamentu.Avery
spojrzałprzypadkiemnakalendarzizrozumiał,dlaczegoWoodfordjesttaki
podniecony-byłpoczątekkwartału.Haldanemógłdostaćnowąrobotęiopuścić
departament,niemówiącotymWoodfordowi.Dzieńczydwapóźniej,gdy
Haldanewrócił,Woodfordokazywałmuniezwykłąserdecznąmiłość,dzielnie
znosiłjegosarkazm;byłszczęśliwy,żeHaldanewrócił.JakiśczaspóźniejAvery
sięprzeraził.Zachwiałasięwnimwiara,gdyżdokładniezbadałprzyczynytego
niepokoju.

Zauważył,żejednidrugimprzypisujątujakieśwspaniałezalety-jakbyto

byłspisek,wktórymtylkoHaldanenieuczestniczył.Leclerc,naprzykład,z
rzadkatylkoprzedstawiałAvery’egourzędnikowizministerstwa,niedodając
czegośwrodzaju:„Averytonajjaśniejszaznaszychnowychgwiazd”,albo,gdy
chodziłoostarszychkolegów:„Johntomojapamięć.MusiszzapytaćJohna”.Z
tegosamegopowodułatwowybaczalisobiewzajemniewpadki.Robilitodla
własnegodobra,bonieśmielimyśleć,żewdepartamenciejestmiejscedla
głupców.Zrozumiał,żetozapewniaochronęprzedzłożonościąwspółczesnego

background image

życia,pozwalanastworzeniemiejsca,wktórymnadalistniejąnormy.
Departamentbyłdlajegosługwartościąreligijną.Jakmnisi,obdarzaligo
mistycznątożsamością,podczasgdyonibylitylkotrwożliwą,grzesznąbandą,
któragotworzyła.Moglibyćcyniczniwobecsiebienawzajem,pogardliwi
wobecwyznaczonychzadań,aleichwiarawdepartamentpłonęłajakogieńw
osobnejkapliczce,aoninazywalitopatriotyzmem.

Ztegowszystkiego,gdypatrzyłnaciemniejącemorzepodsamolotem,na

zimneświatłosłoneczneślizgającesiępofalach,poczuł,żesercedrżymuz
miłości.Woodfordzeswojąfajkąiprostactwembyłczęściątajnejelity,doktórej
obecnienależałion,Avery.Haldane.Haldaneponadwszystko,zeswoimi
krzyżówkamiiekscentryzmem,pasowałdotejrolijakobezkompromisowy
intelektualista,irytującyiwyniosły.Byłomuprzykro,żeokazałsięnieuprzejmy
wobecHaldane’a.UważałDennisonaiMcCullochazaniezrównanych
techników,ludzicichych,niewypowiadającychsięnaodprawach,ale
niezmożonychi-wkońcu-zawszemającychrację.DziękowałLeclercowi,
dziękowałgorącozaprzywilej,jakimbyłopoznanietychludzi,zaekscytację,
którąniosłatamisja,zamożliwośćwzniesieniasięzniepewnegowczorajdo
doświadczeniaidojrzałościjutra,zato,żestałsięmężczyznądziałającymramię
wramięzinnymi,zahartowanymwogniuwojny,dziękowałmuzaprecyzję
rozkazu,którauporządkowałaanarchiępanującąwjegoduszy.Wyobrażałsobie,
żegdyAnthonydorośnie,teżbędziegomożnawprowadzićwtezaniedbane
korytarzeiprzedstawićstaremuPine’owi,któryzełzamiwoczachstaniew
swoimboksieigorącouściskaciepłąrękęmłodzieńca.

WtejscenieSarahnieodgrywałażadnejroli.
Averylekkodotknąłrogudługiejkopertywwewnętrznejkieszeni.Zawierała

pieniądzedlaniego:dwieściefuntówwniebieskiejkopercieopatrzonej
rządowymkrzyżem.Słyszałoludziach,którzypodczaswojnyzaszywalitakie
rzeczywpodszewkiubrań,iżałował,żetakniejestwjegoprzypadku.Wiedział,
żetodziecinnypomysł;nawetuśmiechnąłsię,gdyodkrył,żeionmiewatakie
zachcianki.

PrzypomniałsobieSmileyaitowspomnienietroszkęgoprzestraszyło.I

przypomniałteżsobieswojedzieckoudrzwi.Trzebasięuodpornićprzeciwko
sentymentom.

-Panimążwykonałdobrąrobotę-mówiłLeclerc.-Niemogępowiedzieć

panioszczegółach.Jestempewien,żezginąłbohaterskąśmiercią.

Ustamiałapoplamioneibrzydkie.Leclercjeszczeniewidział,żebyktośtak

płakał;byłotojakrana,któraniechcesięzabliźnić.

-Cotoznaczy,bohaterskąśmiercią?-zamrugała.-Nieprowadzimywojny.

Ztymjużkoniec,zcałymtymgadaniem.Onnieżyje.-Powiedziałagłupawo,

background image

ukryłaramięwzagłębieniułokciaipowlokłasięprzezjadalnięjakporzucona
marionetka.

Dzieckogapiłosięzrogupokoju.
-Mamnadzieję-powiedziałLeclerc-żeotrzymampanizgodęnaubieganie

sięorentę.Musipanitozostawićnam.Imwcześniejsiętymzajmiemy,tym
lepiej.Renta-oświadczył,jakbytobyłajegorodzinnamaksyma-wiele
zmienia.

Konsulczekałobokurzędnikaimigracyjnego.Wyszedłnaprzódbez

uśmiechu.Wykonywałswójobowiązek.

-PannazywasięAvery?-zapytał.
Averystanąłprzedwysokimmężczyznąwfilcowymkapeluszuiciemnym

płaszczu,mężczyznąsurowym,opoczerwieniałejtwarzy.Podalisobieręce.

-PanSutherland,konsulbrytyjski,tak?byłopoznanietychludzi,za

ekscytację,którąniosłatamisja,zamożliwośćwzniesieniasięzniepewnego
wczorajdodoświadczeniaidojrzałościjutra,zato,żestałsięmężczyzną
działającymramięwramięzinnymi,zahartowanymwogniuwojny,dziękował
muzaprecyzjęrozkazu,którauporządkowałaanarchiępanującąwjegoduszy.
Wyobrażałsobie,żegdyAnthonydorośnie,teżbędziegomożnawprowadzićw
tezaniedbanekorytarzeiprzedstawićstaremuPine’owi,któryzełzamiw
oczachstaniewswoimboksieigorącouściskaciepłąrękęmłodzieńca.

WtejscenieSarahnieodgrywałażadnejroli.
Averylekkodotknąłrogudługiejkopertywwewnętrznejkieszeni.Zawierała

pieniądzedlaniego:dwieściefuntówwniebieskiejkopercieopatrzonej
rządowymkrzyżem.Słyszałoludziach,którzypodczaswojnyzaszywalitakie
rzeczywpodszewkiubrań,iżałował,żetakniejestwjegoprzypadku.Wiedział,
żetodziecinnypomysł;nawetuśmiechnąłsię,gdyodkrył,żeionmiewatakie
zachcianki.

PrzypomniałsobieSmileyaitowspomnienietroszkęgoprzestraszyło.I

przypomniałteżsobieswojedzieckoudrzwi.Trzebasięuodporrtićprzeciwko
sentymentom.

-Panimążwykonałdobrąrobotę-mówiłLeclerc.-Niemogępowiedzieć

panioszczegółach.Jestempewien,żezginąłbohaterskąśmiercią.

Ustamiałapoplamioneibrzydkie.Leclercjeszczeniewidział,żebyktośtak

płakał;byłotojakrana,któraniechcesięzabliźnić.

-Cotoznaczy,bohaterskąśmiercią?-zamrugała.-Nieprowadzimywojny.

Ztymjużkoniec,zcałymtymgadaniem.Onnieżyje.-Powiedziałagłupawo,
ukryłaramięwzagłębieniułokciaipowlokłasięprzezjadalnięjakporzucona
marionetka.

Dzieckogapiłosięzrogupokoju.

background image

-Mamnadzieję-powiedziałLeclerc-żeotrzymampanizgodęnaubieganie

sięorentę.Musipanitozostawićnam.Imwcześniejsiętymzajmiemy,tym
lepiej.Renta-oświadczył,jakbytobyłajegorodzinnamaksyma-wiele
zmienia.

Konsulczekałobokurzędnikaimigracyjnego.Wyszedłnaprzódbez

uśmiechu.Wykonywałswójobowiązek.

-PannazywasięAvery?-zapytał.
Averystanąłprzedwysokimmężczyznąwfilcowymkapeluszuiciemnym

płaszczu,mężczyznąsurowym,opoczerwieniałejtwarzy.Podalisobieręce.

-PanSutherland,konsulbrytyjski,tak?
-WłaściwietokonsulJejKrólewskiejMości-odparłtamten,niecocierpko.

-Jestróżnica.-Mówiłzeszkockimakcentem.-Skądpanznamojenazwisko?

Szlirazemwstronęgłównegowejścia.Wszystkoodbyłosiębardzoprosto.

Averydostrzegłdziewczynęzakontuarem;byłablondynką,całkiemładną.

-Touprzejmezpańskiejstrony,żefatygowałsiępantakikawałdrogi-

powiedziałAvery.

-Totylkopięćkilometrówodmiasta.Wsiedlidosamochodu.
-Zabitogotużobok,przydrodze-powiedziałSutherland.-Czychcepan

zobaczyćtomiejsce?

-Tak,chciałbym.Żebyopowiedziećmatce.-Nosiłczarnykrawat.
-NazywasiępanAvery,prawda?
-Oczywiście;widziałpanprzecieżmójpaszportnabiurku.-Sutherlandowi

siętoniespodobało,aAverypożałował,żetopowiedział.Sutherlandwłączył
silnik.Jużmieliwjechaćnaśrodekdrogi,gdyjakiścitroenśmignąłoboki
zajechałimdrogę.

-Cholernydureń-parsknąłSutherland.-Drogisąjakszklanka.Tochyba

jedenztychpilotów.Żadnegopojęciaoszybkości.

Zobaczylispiczastączapkęzaprzedniąszybą,gdysamochódpędziłdrogą

wzdłużzasp,wyrzucajączasobąchmurkiśniegu.

-Skądpanprzybywa?-zapytałkonsul.
-ZLondynu.
Sutherlandpokazałrękąprzedsiebie.
-Tuzginąłpańskibrat.Tam,przytymgrzbiecie.PolicjaUważa,żekierowca

musiałbyćwstawiony.Bardzosąostrzywobecpijanychzakierownicą.-
Zabrzmiałotojakostrzeżenie.

Averypatrzyłnapokryteśniegiemrówninypoobustronachjezdniimyślało

samotnymAnglikuTaylorze,którymozolnieszedłpoboczem,azimno
wyciskałołzyzjegooczu.

-Napolicjępojedziemypóźniej-powiedziałSutherland.-Oczekująnas.

background image

Zapoznająpanazwszelkimiszczegółami.Zarezerwowałpansobiepokójtutaj?

-Nie.
Gdydojechalidoszczytuwzniesienia,Sutherlandodezwałsięzpełnym

urazyszacunkiem:

-Tobyłodokładniewtymmiejscu,gdybypanzechciałwysiąść.
-Dziękuję.
Sutherlandtrochęprzyspieszył,jakbychciałstąduciec.
-Pańskibratszedłdohotelu.DoReginy,właśniedotego.Niebyło

taksówki.

Zjechalizwzniesienia,aAveryzobaczyłdługieświatłahotelupodrugiej

stroniedoliny.

-Todoprawdybardzoblisko-zauważyłSutherland.-Dotarłbywpiętnaście

minut.Nawetmniej.Gdziemieszkapańskamatka?

PytaniezaskoczyłoAvery’ego.
-WWoodbridge,wSuffolk.-Właśnietamodbywałysięterazwybory

uzupełniające;byłotopierwszemiasto,jakieprzyszłomudogłowy,chociaż
politykagonieinteresowała.

-Dlaczegoniewpisałwłaśniejej?
-Przepraszam,nierozumiem.
-Jakonajbliższegokrewnego.DlaczegoMalherbeniewpisałjejzamiast

pana?

Możeniemiałotobyćpoważnepytanie;możekonsulchciał,żebyAvery

mówił,bobyłprzybity;tymczasemwypytywaniewytrącałogozrównowagi.
Ciąglebyłspiętypopodróży,chciał,żebyto,cogodotyczy,przyjmowanojako
pewnikiniepoddawanogotakiemuprzesłuchaniu.Zdałsobieteżsprawę,żenie
dośćszczegółowoopracowałrzekomepokrewieństwomiędzyTayloremasobą.
CoLeclercnapisałwdepeszy:bratprzyrodnizestronyojcaczyzestronymatki?
Pospieszniepróbowałwymyślićkolejelosuwrodzinie,śmierć,ponowne
małżeństwolubseparację,któreprowadziłybydouzyskaniaodpowiedzina
pytanieSutherlanda.

-Otohotel-powiedziałnaglekonsul,apotem:-oczywiście,toniemoja

sprawa.Mógłwpisaćkogokolwiek.-Urazastawałasięsposobemprowadzenia
rozmowy,urastaładorozmiarówfilozofii.Mówiłtak,jakbywszystko,comiał
dopowiedzenia,pozostawałowsprzecznościzpowszechniewyznawanymi
poglądami.

-Jeststara-odparłwkońcuAvery.-Trzebająchronićprzedwstrząsami.

Sądzę,żeotymmyślał,kiedywypełniałformularzpaszportowy.Chorowała;
słabeserce.Przeszłakiedyśoperację.-Brzmiałotobardzodziecinnie.

-Och.

background image

Dotarlidoprzedmieść.
-Musibyćsekcjazwłok-powiedziałSutherland.-Obawiamsię,że

miejscoweprawowymagategowprzypadkunagłejśmierci.

Averyjużmiałsięzirytować,aleSutherlandmówiłdalej:
-Sprawiato,żeformalnościsiękomplikują.Policjakryminalnazatrzymuje

ciałodozakończeniasekcji.Prosiłem,żebysiępospieszyli,aleniewolno
nalegać.

-Dziękuję.Myślałem,żeodrazubędęmógłodesłaćciało.-Gdyskręciliz

głównejulicynarynek,Averyzapytałniedbale,jakbyniemiałwtymosobistego
interesu:-Acozjegorzeczami?Lepiejbędzie,gdybymjezabrałzesobą,
prawda?

-Wątpię,czypolicjajewyda,dopókinieotrzymazgodyodprokuratora.

Raportzsekcjizwłoktrafiadoniego,ondajezezwolenie.Czypańskibrat
pozostawiłtestament?

-Niemampojęcia.
-Niewiepanprzypadkiem,czytopanjestwykonawcą?
-Nie.
Sutherlandroześmiałsięironicznie.
-Niemogęsiępowstrzymaćodmyśli,żeprzyjechałpantrochę

przedwcześnie.Najbliższyczłonekrodzinytotrochęcoinnegoniżwykonawca
ostatniejwoli.Obawiamsię,żeniedysponujepanwłaściwymiuprawnieniami,z
wyjątkiemodesłaniaciała.-Przerwałispojrzałzasiebie,skręcająctyłemna
miejsceparkingowe.-Jeślinawetpolicjaprzekażemirzeczypańskiegobrata,
niemamprawaichwydać,dopókiniedostanęinstrukcjizbiura,aoni-nie
pozwoliłsobieprzerwać-niewydadząmitakichinstrukcji,dopókiniezostanie
sporządzonepoświadczenieautentycznościtestamentualbozarządzenie
administracyjne.Alemogędaćpanuświadectwozgonu-dodałpocieszająco,
otwierającdrzwiposwojejstronie-jeśliwymagategoubezpieczenie.-
PopatrzyłzukosanaAvery’ego,jakbyzastanawiałsię,czyonbędziesięubiegał
ouzyskanieprawdochoćbyczęścispadku.-Będzietopanakosztowaćpięć
szylingówzarejestracjękonsularnąipięćszylingówodpoświadczonego
egzemplarza.Copannato?

-Nic.-Razemweszliposchodkachdokomisariatupolicji.
-SpotkamysięzinspektoremPeersenem-wyjaśniłSutherland.-Jest

całkiemdobrzenastawiony.Pozwolipan,żejasięnimzajmę.

-Oczywiście.
-UdzielałmiwielokrotniepomocywsprawachPBP.
-Wjakichsprawach?
-PoddanychBrytyjskichwPotrzebie.Latemmamyjednątakąsprawęna

background image

dzień.Tokoszmar.Przyokazji,czypańskibratpopijał?Sąpewnesugestie,że
był...

-Tomożliwe-odparłAvery.-Małosięznimkontaktowałemwciągu

ostatnichpięciulat.

Weszlidobudynku.
Leclercszedłostrożnieszerokimischodamiministerstwa.Mieściłosię

międzyWhitehallGardensarzeką.Drzwibyływielkieinowe,otaczałyje
rzeźbywpompatycznymstylu,którycieszyłsięwielkimuznaniemlokalnych
władz.Częściowozmodernizowanygmachstrzeżonybyłprzezsierżantóww
czerwonychszarfach.Miałdwiewindy;ta,którazjeżdżała,byłapełna,gdyż
minęłowpółdopiątej.

-Paniepodsekretarzu-rozpocząłnieśmiałoLeclerc.-Będęzmuszony

poprosićministraojeszczejedenprzelot.

-Marnujepanczas-odparłpodsekretarzzsatysfakcją.-Jużtenostatni

napełniałgowielkimiobawami.Podjąłdecyzjępolityczną:żadnychprzelotów
więcej.

-Nawetjeślichodziotakicel?
-Szczególniejeślichodziotakicel.
Podsekretarzlekkodotknąłrogówtackinakorespondencjęprzychodzącą,

jakdyrektorbankudotykającysprawozdaniazbilansu.

-Musipanpomyślećoczymśinnym-powiedział.-Ojakimśinnym

sposobie.Czyniemabezbolesnychmetod?

-Nie.Myślę,żemoglibyśmyzainspirowaćucieczkęztegoobszaru.To

czasochłonnasprawa.Ulotki,emisjepropagandowe,bodźcefinansowe.Zdawało
toegzaminpodczaswojny.Musielibyśmyznaleźćdostępdomnóstwaludzi.

-Brzmitonieprawdopodobnie.
-Tak.Aleczasysięzmieniły.
-Notojakiesąinnesposoby?Przecieżjakieśsą?-nalegałpodsekretarz.
Leclercznówsięuśmiechnął,jakbychciałpomócprzyjacielowi,alenie

potrafiłprzecieżczynićcudów.

-Agent.Krótkoterminowaoperacja.Wejścieiwyjście:razemmożetydzień.
-Alekogopanznajdziedotakiejroboty?-zapytałpodsekretarz.-W

dzisiejszychczasach?

-Doprawdykogo?Totrudnasprawa.
Gabinetpodsekretarzabyłwielki,aleciemny,zrzędamioprawnychksiążek

podścianami.Modernizacjawpełzładojegoosobistegosekretariatu,który
urządzonowstyluwspółczesnym,aletutajprocessięzatrzymał.Poczekająz
robotą,ażprzejdzienaemeryturę.Gazowypłomieńpaliłsięnamarmurowym
kominku.Naścianiewisiałolejprzedstawiającybitwęmorską.Słyszelibarkiwe

background image

mgle.Panowałatudziwniemarynistycznaatmosfera.

-Kalkstadtjestcałkiembliskogranicy-zauważyłLeclerc.-Nie

musielibyśmykorzystaćzregularnychliniilotniczych.Moglibyśmywykonaćlot
ćwiczebny,zgubićdrogę.Robionotojużwcześniej.

-Właśnie-powiedziałpodsekretarzidodał:-Tenwaszczłowiek,ten,który

zginął.

-Taylor?
-Nieobchodząmnienazwiska.Zostałzamordowany,czytak?
-Niemadowodu-odparłLeclerc.
-Alepantakzakłada?Leclercuśmiechnąłsięcierpliwie.
-Wydajemisię,żeobajwiemy,paniepodsekretarzu,żebardzo

niebezpieczniejestczynićdalekoidącezałożenia,gdyzaangażowanajestwto
polityka.Nadalproszęokolejnyprzelot.

Podsekretarzpoczerwieniał.
-Mówiłempanu,żetojestpozadyskusją.Nie!Czywyraziłemsięjasno?

Mówiliśmyorozwiązaniachalternatywnych.

-Jestjednaalternatywa.Sądzęjednak,żeraczejniedotyczyłaonamojego

departamentu.TosprawadlawasidlaMinisterstwaSprawZagranicznych.

-O?
-Zasugerowaćcoślondyńskimdziennikom.Daćbodźcaopiniipublicznej.

Wydrukowaćzdjęcia.

-I?
-Obserwowaćich.ObserwowaćwschodnichNiemcówisowiecką

dyplomację,obserwowaćichłączność.Rzucićkamieńdostawuipatrzeć,coz
tegowyniknie.

-Mogępanuszczegółowopowiedzieć,cowyniknie.Protestzestrony

Amerykanów,którybędziesięodbijałechemwtychkorytarzachprzeznastępne
dwadzieścialat.

-Oczywiście.Zapomniałemotym.
-Szczęściarzzpana.Sugerowałpanpodstawienieagenta.
-Tobyłatylkowstępnasugestia.Nikogokonkretnegoniemiałemnamyśli.
-Niechpanposłucha-powiedziałpodsekretarzrozstrzygającymtonem

człowiekazmęczonego.-Stanowiskoministrajestbardzoproste.Sporządziliście
raport.Jeślijestprawdziwy,tozmieniacałąnasząpolitykęobronną.Prawdę
powiedziawszy,zmieniawszystko.Nieznoszęsensacji,podobniejakminister.
Skoronawarzyliściepiwa,musiciejewypić.

-Gdybymznalazłczłowieka-powiedziałLeclerc-pojawiłbysięproblem

środków.Pieniądze,treningioprzyrządowanie.Byćmożedodatkowypersonel.
Transport.Podczasgdyprzelot...

background image

-Dlaczegopantakmnożytrudności?Oilesięorientuję,potowas

powołano.

-Dysponujemyspecjalistycznymiumiejętnościami,paniepodsekretarzu.Ale

wprowadziłemcięcia,jakpanwie.Jestwieleograniczeń.Niektóreznaszych
działańzakończyłysię,bądźmyszczerzy.Niepróbowałemcofnąćzegara.Tow
końcu-lekkiuśmiech-cokolwiekanachronicznasytuacja.

Podsekretarzzerknąłzaokno,naświatłanadrzeką.
-Amniesięonawydajecałkiemwspółczesna.Rakietyitegotypusprawy.

Niesądzę,żebyministeruznałjązaanachroniczną.

-Nieodnoszęsiędocelu,aledometodataku:musiałbytobyćwypad

graniczny.Rzadkotorobionoodzakończeniawojny.Chociażjesttorodzaj
tajnychdziałańwojskowych,zktórymimójdepartamenttradycyjniejest
zaznajomiony.Albobył.

-Doczegopanzmierza?
-Tylkomyślęnagłos,paniepodsekretarzu.Zastanawiamsię,czyCyrknie

jestlepiejwyposażonadotakichzadań.Możepowinienpanporozmawiaćz
Controlem.Mogęimobiecaćwsparciemoichludzioduzbrojenia.

-Chcepanpowiedzieć,żeniedaciesobieztymrady?
-Nieztym,coposiadam.Controlmoże.Toznaczy,dopókiministernie

utworzynowegodepartamentu.Doprawdy,dwóchdepartamentów.Nie
zdawałemsobiesprawy,żepanowietakbardzoobawiaciesięrozgłosu.

-Dwóch?
-ControlbędziesięczułzobowiązanypowiadomićMinisterstwoSpraw

Zagranicznych.Tojegoobowiązek.Takjakjainformujęwas.Iodtego
momentuzaczniesiębólgłowy.

-Gdybyonitylkoczegośsiędowiedzieli-rzuciłzpogardąpodsekretarz-od

jutratrąbionobyotympowszystkichklubach.

-Istniejetakieniebezpieczeństwo-przyznałLeclerc.-Ajeślichodzio

szczegóły,tozastanawiamsię,jakjestwCyrkuzumiejętnościamiwojskowymi.
Stanowiskorakiettoskomplikowanasprawa:wyrzutnie,osłonyprzed
podmuchem,rowynakable;wszystkotowymagaodpowiednichproceduri
analiz.Controlijamoglibyśmypołączyćsiły,jaksądzę...

-Toniewchodziwrachubę.Żadnazwaspara.Nawetgdybywspółpraca

wamsiępowiodła,znówodezwałabysiępolityka:konieczmonolitami.

-A,tak.Oczywiście.
-Załóżmy,żerobicietosamodzielnie;załóżmy,żeznajdujepanczłowieka,

cobysięztymwiązało?

-Dodatkowykosztorys.Pilnedofinansowanie.Dodatkowypersonel.

Instalacjećwiczebne.Ochronaministerialna,specjalnelegitymacjei

background image

uprawnienia.-Iznówszpila:-IjakaśpomoczestronyControla...moglibyśmy
jąuzyskaćpoddowolnympretekstem.Syrenamgielnazaryczałażałobnienad
rzeką.

-Jeślitojedynysposób...
-Możeprzedstawitopanministrowi-zaproponowałLeclerc.Milczenie.

Leclercmówiłdalej:

-Przekładająctonajęzykpraktyki,potrzebowalibyśmyprawietrzydziestu

tysięcyfuntów.

-Księgowanych?
-Poczęści.Rozumiem,żewolałbypanuniknąćrozmowyoszczegółach.
-Pozaszczegółamidotyczącymiskarbupaństwa.Proponuję,żebypan

sporządziłprowizorycznykosztorys.

-Doskonale.Takiszkic.Znówmilczenie.
-Toniejestwielkasuma,jeśliprzyrównaćjądoryzyka-powiedział

podsekretarz,samsiebiepocieszając.

-Potencjalnegoryzyka.Chcemywyrażaćsięjasno.Nieudaję,żeniemam

wątpliwości.Sąpodejrzenia,poważnepodejrzenia.-Niemógłsiępowstrzymać,
żebyniedodać:-Cyrkzażądałbydwarazytyle.Onilekkąrękąwydają
pieniądze.

-Azatemtrzydzieścitysięcyfuntówinaszaochrona?
-Iczłowiek.Aletojużjagomuszęznaleźć.-Śmieszek.Podsekretarz

powiedziałnagle:

-Sąpewneszczegóły,októrychministerniechciałbywiedzieć.Zdajepan

sobieztegosprawę?

-Oczywiście.Sądzę,żetopanweźmienasiebieciężarrozmowy.
-Sądzę,żezrobitominister.Udałosiępanumocnogozaniepokoić.
-Nigdyniepowinniśmyczynićtegonaszemumistrzowi,naszemu

wspólnemumistrzowi-wyrecytowałLeclerczdiabolicznąpobożnością.

Podsekretarzchybanieuważał,żebymielijednegomistrza.Wstali.
-Atakprzyokazji-powiedziałLeclerc.-RentadlapaniTaylor.

PrzygotowujępodaniedoSkarbu.Uważają,żepowinienpodpisaćjeminister.

-Dlaczego,nalitośćboską?
-Jestpytanie,czyzginąłwakcji.Podsekretarzzamarł.
-Toskrajnaarogancja.Chcepanodministrapotwierdzenia,żeTaylorzostał

zamordowany.

-Proszęowdowiąrentę-zaprotestowałpoważnymtonemLeclerc.-Był

jednymznajlepszychmoichludzi.

-Oczywiście.Onizawszetacysą.Ministerniepodniósłwzroku,gdyweszli.
Inspektorwstałzkrzesła.Byłniskim,tłustymmężczyznąowygolonym

background image

karku.Nosiłcywilneubranie.Averypomyślał,żetodetektyw.Podałimrękęz
wyrazemzawodowejżałoby,wskazałnowoczesnekrzesłaztekowymi
poręczamiizaproponowałcygarazpuszki.Odmówili,więczapaliłsamizaczął
wykorzystywaćcygaronadwasposoby:jakoprzedłużenieswoichkrótkich
palców,gdygestykulował,żebycośpodkreślić,ijakoprzyrząddorysowaniaw
pełnymtytoniowegodymupowietrzuprzedmiotów,októrychmówił.Często
pokazywał,żepodzielasmutekAvery’ego:wpychałpodbródekwkołnierzyki
rzucałspodopuszczonychbrwispojrzeniapełnewspółczucia.Najpierw
zrelacjonowałokolicznościwypadku,pochwalił,nieszczędzącnużących
szczegółów,wysiłkipolicjizmierzającedoodnalezieniasamochodu,corusz
podkreślającosobistezainteresowanieszefapolicji,którybyłuosobieniem
anglofila.Wyraziłteżswojeosobisteprzekonanie,żewinnyzostanie
odnalezionyiukaranyzcałąsurowościąfińskiegoprawa.Przezjakiśczas
rozwodziłsięnadtym,jakpodziwiawszystko,cobrytyjskie,naduczuciemdo
królowejisirWinstonaChurchilla,nadurokamifińskiejneutralnościiw
końcu...przeszedłdociała.

Możepowiedziećzdumą,żesekcjazostałajużukończona,apanprokurator

(jeg°własnesłowa)oświadczył,żeokolicznościśmiercipanaMalherbeniedają
podstawdopodejrzeńmimoznaczącejilościalkoholuwjegokrwi.Barmanz
lotniskazeznałopięciuszklankachsteinhagera.

PoczymzwróciłsiędoSutherlanda:
-Czychciałbyzobaczyćbrata?-zapytał,sądzącpewnie,żezwracaniesięw

osobietrzeciejjestwyrazemdelikatności.

Sutherlandbyłzakłopotany.
-TozależyodpanaAvery’ego-powiedział,jakbytasprawaprzekraczała

jegokompetencje.

ObajspojrzelinaAvery’ego.
-Raczejnie-odparłAvery.
-Jesttylkojednatrudność.Chodzioidentyfikację-wyjaśniłPeersen.
-Identyfikację?-powtórzyłAvery.-Mojegobrata?
-Widziałpanjegopaszport-wtrąciłSutherland-zanimmigopanprzysłał.

Wczymproblem?

Policjantpokiwałgłową.
-Tak,tak.-Otworzyłszufladęiwyjąłpliklistów,portfelikilkafotografii.
-NazywałsięMalherbe.-Mówiłpłynnąangielszczyznązciężkim

amerykańskimakcentem,którycałkiemnieźlepasowałdocygara.-W
paszporciejestMalherbe.Tobyłdobrypaszport,prawda?-Peersenpopatrzyłna
Sutherlanda.

Avery’emuwydałosię,żewnachmurzonejtwarzykonsulazobaczyłpewne

background image

wahanie.

-Oczywiście.
Peersenzacząłprzeglądaćlisty.Niektóreodkładałdoteczkileżącejprzed

nim,innewrzucałzpowrotemdoszuflady.Zakażdymrazem,gdydodawałlist
dostosikunabiurku,pomrukiwał:

-No,no.-Albo:-Tak,tak.
Averypoczuł,żespływapotem.Złożoneręcemiałmokre.
-AwięcpańskibratnazywałsięMalherbe?-znówzapytał,gdyskończył

sortowanie.

-Oczywiście-przytaknąłAvery.Peersenuśmiechnąłsię.
-Wcalenieoczywiście-powiedział,celującwniegocygaremikiwając

przyjacielskogłową,jakbyznalazłpunktspornywdebacie.-Wszystko,comiał,
listy,ubrania,prawojazdy,wszystkonależydopanaTaylora.Znagopanmoże?

WumyśleAvery’egopowstałakoszmarnablokada.Koperta,comazrobićz

kopertą?Pójśćdoubikacjiizniszczyćją,pókiniejestzapóźno?Wątpił,czyto
zadziała:kopertajestsztywnailśniąca.Nawetjeślijąpodrze,strzępkibędą
pływaływsedesie.Widział,żePeerseniSutherlandpatrząnaniego,czekają,że
cośpowie,alejedynąrzeczą,októrejbyłwstaniepomyśleć,byłatakoperta-
ciężarwwewnętrznejkieszeni.

Udałomusięwykrztusić:
-Nieznam.Mójbratija...-Bratprzyrodnizestronyojcaczyzestrony

matki?-Mójbratijarzadkosięwidywaliśmy.Byłstarszy.Niedorastaliśmy
razem.Miałwieleróżnychzajęć,nieumiałsięnaniczymskupić.Możeten
Taylorbyłjegoprzyjacielem...który...-Averywzruszyłramionami,próbując
daćdozrozumienia,żeMalherbeidlaniegostanowiłzagadkę.

-Ilepanmalat?-zapytałPeersen.Jegoszacunekdlażałobnikazdawałsię

maleć.

-Trzydzieścidwa.
-AilemiałlatMalherbe?-rzuciłnibyprzypadkiem.-Oilelatbyłodpana

starszy?

SutherlandiPeersenwidzielipaszportiwiedzieli,ilelatmiałTaylor.

Pamiętasięwiekzmarłych.TylkoAvery,jegobrat,niemiałpojęcia,ilelatmiał
nieboszczyk.

-Odwanaście-zaryzykował.-Mójbratmiałczterdzieścicztery.-Dlaczego

musitylemówić?

Peersenuniósłbrwi.
-Tylkoczterdzieścicztery?Więcipaszportniejestwporządku.Peersen

zwróciłsiędoSutherlanda,wskazałcygaremdrzwiwkońcupokojuipowiedział
radośnie,jakbyzakończyłspórmiędzyprzyjaciółmi:

background image

-Terazpanwidzi,dlaczegomamproblemyzidentyfikacją.Sutherland

wyglądałnabardzorozzłoszczonego.

-PanAverypowinienobejrzećciało-zasugerowałPeersen-wtedy

będziemymielipewność.

-Panieinspektorze-powiedziałSutherland.-TożsamośćpanaMalherbe

zostałaustalonanapodstawiejegopaszportu.NaszeMinisterstwoSpraw
Zagranicznychzapewniło,żepanAveryzostałwymienionyprzezpana
Malherbejakojegonajbliższykrewny.Powiedziałmipan,żeniewidziniczego
podejrzanegowokolicznościachjegośmierci.Wedługzwyczajowejprocedury
możepanterazwydaćmijegorzeczyosobiste,dladokończeniaformalnościw
ZjednoczonymKrólestwie.PanAverymógłbyzapewnezająćsięciałembrata.

Peersenzdawałsięrozważaćpropozycję.WyjąłpozostałepapieryTayloraze

stalowejszufladybiurkaidodałjedostosikunablacie.Zadzwoniłdokogośi
zacząłmówićpofińsku.Pokilkuminutachordynanswniósłstarąskórzaną
teczkęiinwentarz,którypodpisałSutherland.WtymczasieaniAvery,ani
Sutherlandnieodzywalisiędoinspektora.

Peersenodprowadziłichdodrzwifrontowych.Sutherlandnalegał,żesam

będzieniósłteczkęipapiery.Poszlidosamochodu.Averyczekał,ażSutherland
sięodezwie,aletennicniemówił.Jechaliokołodziesięciuminut.Miastobyło
słabooświetlone.Averyzauważył,żenadwapasyjezdniwysypanochemikalia.
Środekirynsztokinadalpokrytebyłyśniegiem.Ulicęoświetlałylampy
neonowe,ichmdłeświatłozdawałosięustępowaćprzedgęstniejącymmrokiem.
CojakiśczasAverydostrzegałstromedrewnianedachy,wysokąbiałączapkę
policjanta,dochodziłgoteżodgłostramwaju.

Odczasudoczasuzerkałzasiebie,przeztylnąszybę.
Woodfordstałwkorytarzu,paliłfajkęiuśmiechałsiędowychodzących

współpracowników.Tobyłajegomagicznagodzina.Porankibyłyinne.Tradycja
wymagała,żebyniższystopniempersonelstawiałsięowpółdodziesiątej,a
oficerowieodziesiątejalbokwadranspodziesiątej.Teoretyczniewyżsirangą
pracownicydepartamentuzostawalidopóźna,żebyuporządkowaćpapiery.
Dżentelmen,mawiałLeclerc,nigdyniepatrzynazegarek.Obyczajpowstałw
czasiewojny,gdyoficerowierankiemwysłuchiwaliraportupilotówsamolotów
rozpoznawczychpopowrociezlotu,awpóźnychgodzinachalbownocy
odprawialiagentów.Wowychdniachmłodszypersonelpracowałnazmiany,ale
niedotyczyłotooficerów,którzyrozpoczynaliikończylisłużbę,gdypozwalały
imnatopełnioneobowiązki.Teraztradycjapodporządkowanazostałainnemu
celowi.Byłyzatemdni,gdyWoodfordijegokoledzyniebardzowiedzieli,czym
wypełnićczasdopiątejtrzydzieści.NiedotyczyłotoHaldane’a,naktórego
przygarbionychbarkachopierałasięnaukowareputacjadepartamentu.Pozostali

background image

szkicowaliprojekty,którenigdyniemiałybyćprzedłożone,sprzeczalisię
łagodniemiędzysobąourlopy,harmonogramydyżurówibiurowemeblealboz
ogromnymzainteresowaniemrozwiązywaliproblemypersonelupracującegow
ichsekcjach.

Berry,szyfrant,wyszedłnakorytarzizałożyłnaspodniespinaczerowerowe.
-Jaktamtwojapani,Berry?-zapytałWoodford.Trzebatrzymaćrękęna

pulsie.

-Masiędoskonale,dziękuję,sir.-Wyprostowałsię,przejechałgrzebieniem

powłosach.-Towstrząsające,tasprawazWilfemTaylorem,sir.

-Wstrząsające.Byłdobrymdruhem.
-PanHaldanezamkniearchiwum.Pracujedopóźna.
-Naprawdę?Cóż,terazwszyscymamypełneręceroboty.Berryściszyłgłos.
-Aszefsypiawbiurze,sir.Prawdziwasytuacjakryzysowa.Słyszałem,że

poszedłnaspotkaniezministrem.Przysłaliponiegosamochód.

-Dobranoc,Berry.-Dużowiedzą,pomyślałzzadowoleniemWoodfordi

zacząłsięwłóczyćpokorytarzu.

WpokojuHaldane’apaliłasięregulowanalampadoczytania.Rzucała

krótki,silnystrumieńświatłanależącąprzednimteczkę,oświetlałakontury
jegotwarzyiręce.

-Pracujemydopóźna?-zagadnąłWoodford.
Haldanerzuciłjednąteczkęnatackęzkorespondencjąwychodzącąiwziął

następną.

-Ciekawe,jaksobieradzimłodyAvery;dobrzechłopakowiidzie.

Słyszałem,żeszefjeszczeniewrócił.Tomusibyćdługieposiedzenie.-

Woodfordusadowiłsięwskórzanymfotelu.ByłatowłasnośćHaldane’a.

Przywiózłgozwłasnegomieszkaniaisiadywałwnim,żebyrozwiązywaćswoje
łamigłówkipodrugimśniadaniu.

-Anibydlaczegomamudobrzeiść?Tożadengeniusz-powiedział

Haldane,niepodnoszącwzroku.

-JakClarkieporadziłsobieużonyTaylora?-zapytałWoodford.-Jakto

przyjęła?

Haldanewestchnąłiodłożyłteczkę.
-Przekazałjejzłąwiadomość.Towszystko,cowiem.
-Niesłyszałeś,jakjąprzyjęła?Niepowiedziałci?
Woodford,jakzwykle,mówiłgłośniejniżtrzeba,gdyżbyłprzyzwyczajony

doprzekrzykiwaniasięzżoną.

-Naprawdęniemampojęcia.Poszedłsam.Rozumiem,żewolałto

zatrzymaćdlasiebie.

-Myślałem,żeposzedłmożeztobą...Haldanepokręciłgłową.

background image

-NajpierwbyłzAverym.
-Todużarzecz,prawda?...Możliwe,żeduża?
-Możliwe.Zobaczymy-odparłłagodnieHaldane.Niezawszebywał

szorstkiwobecWoodforda.

-CośnowegonafroncieTaylora?
-AttachelotniczywHelsinkachzlokalizowałLansena.Tenpotwierdził,że

przekazałfilmTaylorowi.RosjanieprzechwyciliLansenanadKalkstadt;dwa
migi.Przelecielinadnimipozwolilimuleciećdalej.

-Boże-powiedziałoszołomionyWoodford.-Tosięzazębia.
-Nicztychrzeczy;tosięzgadzaztym,cowiemy.Jeślizamknęlitenobszar,

todlaczegoniemielibygopatrolować?Prawdopodobniezamknęligonaczas
manewrów,ćwiczeńziemno-powietrznych.PrzecieżmoglizmusićLansenado
lądowania.Zcałejtejsprawynicniewynika.

Leclercstanąłwdrzwiach.Miałczystykołnierzykzewzględunaministrai

czarnykrawatzewzględunaTaylora.

-Przyjechałemsamochodem-powiedział.-Wypożyczyligonam

bezterminowozpuliministerstwa.Ministrowisprawiłoprzykrość,gdysię
dowiedział,żeniemamyanijednego.Tohumberzkierowcą,jakuControla.
Powiedzianomi,żeszoferjestsprawdzony.-PopatrzyłnaHaldane’a.-
Postanowiłempowołaćsekcjęspecjalną.Chcę,żebyśstanąłnajejczele.Badania
przekazujętymczasowoStandfordowi.Zmianadobrzemuzrobi.-Uśmiechnął
sięnagle,jakbyniemógłsięjużdłużejpowstrzymać.Byłbardzo
podekscytowany.-Podstawiamyczłowieka.Ministerwyraziłzgodę.Bierzemy
siędopracyodzaraz.Jutrozsamegoranachcęsięspotkaćzszefamisekcji.
Adrian,oddajęcidodyspozycjiWoodfordaiAvery’ego.Bruce,utrzymuj
kontaktzchłopakami;sprowadźstarychszkoleniowców.Ministerzatwierdzi
trzymiesięcznekontraktydlatymczasowegopersonelu.Oczywiście,żadnych
dodatkowychzaobowiązań.Zwykłyprogram:radiostacja,szkoleniezbronią,
szyfry,obserwacja,walkawręczimaskowanie.Będzienampotrzebnelocum.
MożeAverypowiniensiętymzająć,jaktylkowróci.ZwrócęsiędoControlaw
sprawiedokumentów;wszyscyfałszerzeprzeszlidoniego.Będąnampotrzebne
raportygranicznezokolicLubeki,zeznaniauciekinierów,szczegółydotyczące
pólminowychizapór.-Popatrzyłnazegarek.-Adrian,mogęcięprosićna
słówko?

-Powiedzmi-odezwałsięHaldane-ilenatentematwieCyrk?
-Tylkoto,comyimpowiemy.Aco?
-Wiedzą,żeTaylornieżyje.WieotymcałeWhitehall.
-Prawdopodobnie.
-Wiedzą,żeAveryodbierafilmwFinlandii.Pewnienieprzegapiliraportu

background image

centralibezpieczeństwalotównatematsamolotuLansena.Mająswojesposoby,
żebydostrzectoiowo...

-Noico?
-Więctoniejesttylkokwestiatego,coimpowiemy,prawda?
-Przyjdziesznajutrzejszezebranie?-zapytałtrochęprzygnębionyLeclerc.
-Chybabędęsięwgryzałwmojeinstrukcje.Jeśliniemasznicprzeciwko

temu,wolałbymdowiedziećsięparurzeczy.Dziświeczórimożejutro.

-Doskonale.Jakościpomóc?-zapytałskonsternowanyLeclerc.
-Możedałbyśminajakąśgodzinkętwójsamochód?
-Oczywiście.Chcę,żebyśmywszyscyzniegokorzystali,tonaszewspólne

dobro.Atodlaciebie.-WręczyłHaldane’owizielonąkartęwcelofanie.-
Ministerpodpisałtoosobiście-dawałdozrozumienia,żejakbłogosławieństwo
papieżapodpisministramaróżnestopnieautentyczności.-Więczrobiszto?
Podejmieszsięzadania?

Haldanejakbyniesłyszał.Znówotworzyłteczkęipopatrzyłz

zaciekawieniemnazdjęciePolaka,chłopca,którywalczyłzNiemcami
dwadzieścialattemu.Młoda,surowatwarz-byłananiejwypisananietyle
obawaożycie,ilewalkaoprzetrwanie.

-Nocóż,Adrian-naglewykrzyknąłzulgąLeclerc-todrugie

przyrzeczenie!

Haldaneuśmiechnąłsięzprzymusem,takjakbytesłowamiałyoznaczać

coś,oczymzapomniał.

-Wyglądanato,żedoskonalewiedział,jakprzetrwać-zauważył.Wreszcie,

wskazującteczkę,powiedział:-Niełatwotakiegozabić.

-Jakonajbliższykrewny-zacząłSutherland-mapanprawowyrazić

życzeniecodolosuciałapańskiegobrata.

-Owszem.
Sutherlandmieszkałwmałymdomkuzoknempełnymkwiatóww

doniczkach.Tylkotoodróżniałoje,zewnętrznieczyteżwewnętrznie,od
pierwowzorówzmieszkalnychokolicAberdeen.Gdyszlipodjazdem,Avery
spostrzegłwokniekobietęwśrednimwieku.Miałanasobiefartuchicoś
odkurzała.PrzypominałamupaniąYatesijejkota.

-Nazapleczumambiuro-powiedziałSutherland,jakbychciałpodkreślić,

żeniepławisięwluksusie.-Proponuję,żebyśmyjużterazsfinalizowalisprawę.
Niepowinienempanadłużejzatrzymywać.-MówiłtymsamymAvery’emu,że
niezapraszagonakolację.-Cosugerowałbypanwkwestiiprzetransportowania
godoAnglii?

Siedlipodwóchstronachbiurka.ZagłowąSutherlandawisiałaakwarela-

jasnofioletowewzgórzaodbijającesięwbłękitnymszkockimjeziorze.

background image

-Chciałbymskorzystaćztransportulotniczego.
-Wiepan,żetokosztowne?
-Mimowszystkochciałbym,żebyprzewiezionogosamolotem.
-Napogrzeb?
-Oczywiście.
-Tuniemażadnego„oczywiście”-odparłzniesmakiemSutherland.-Jeśli

pańskibrat-wyraźniebyłosłychaćcudzysłówwjegosłowach,alepostanowił
graćdokońca-miałbyzostaćskremowany,toprzepisylotniczesązupełnie
inne.

-Rozumiem.Frzepraszam.
-Wmieściejestzakładpogrzebowy,BarfordiSpółka.Jedenzpartnerów

jestAnglikiemożenionymzeSzwedką.Mamytuwpływowąmniejszość
szwedzką.Robimy,cownaszejmocy,żebywspieraćspołecznośćbrytyjską.W
tychokolicznościachchciałbym,żebypanjaknajszybciejwróciłdoLondynu.
Proponuję,żebypanupoważniłmniedoskorzystaniazusługBarforda.

-Wporządku.
-Jaktylkowydadząmuciało,wręczęmupaszportpańskiegobrata.Będzie

musiałodebraćświadectwolekarskie,którepodajeprzyczynęzgonu.
SkontaktujęgozPeersenem.

-Dobrze.
-Będziemutakżepotrzebneświadectwozgonuwydaneprzezmiejscowego

urzędnikastanucywilnego.Wychodzitaniej,jeślisamemusiętymzająć.Na
wypadekgdybypieniądzemiałyznaczeniedlapańskichludzi.

Averynicniepowiedział.
-Kiedyznajdziejużodpowiednilot,postaramysięolistprzewozowyibilet

nabagaż.Jaksądzę,tegorodzajubagażeprzewozisięzwyklenocą.Frachtjest
tańszyi...

-Takbędziedobrze.
-Okej.Barfordzapewnitrumnęciśnieniową.Możebyćzmetalualboz

drewna.Dołączyrównieżzaświadczenieodsiebie,żetrumnazawierawyłącznie
zwłoki,itotesame,októrychjestmowawpaszporcieiświadectwiezgonu.
Wspominamotym,żebypanwiedział,coodbierzewLondynie.Barfordzałatwi
towszystkobardzoszybko.Dopilnujętego.Machodywmiejscowychspółkach
czarterowych.Imszybciej...

-Rozumiem.
-Jestempewien,żepanrozumie.-Sutherlanduniósłbrwi,jakbyAvery

dopuściłsięimpertynencji.-Peersenokazałsiębardzorozsądny.Niechcę
nadużywaćjegocierpliwości.Barfordmawspółpracującąznimfirmęw
Londynie...toLondyn,prawda?

background image

-Tak,Londyn.
-Wydajemisię,żebędziechciałjakiejśzaliczki.Proponuję,żebyzostawił

mipanpieniądzezapokwitowaniem.Codorzeczypańskiegobrata,to
rozumiem,żeci,którzypanawysłali,chcielibyodzyskaćlisty-pchnąłjeprzez
biurko.

-Byłtamteżfilm.Niewywołanyfilm-mruknąłAveryiwłożyłlistydo

kieszeni.

Sutherlandostentacyjniewyjąłegzemplarzinwentarza,którypodpisałna

komendzie,rozpostarłgoprzedsobąiprzebiegłpalcempokolumniezlewej
strony.

-Niewymienionotufilmu.Czybyłteżaparatfotograficzny?
-Nie.
-Aha.
OdprowadziłAvery’egododrzwi.
-Niechpanlepiejpowietemu,ktopanawysłał,żepaszportMalherbe’abył

nieważny.MinisterstwoSprawZagranicznychwysłałonamokólnikznumerami;
byłoichdwadzieściakilka.Paszportpańskiegobratamiałjedenztychnumerów.
Musiałatubyćjakaśwpadka.Chciałemjużotymraportować,gdynadeszła
depeszazMinisterstwaSprawZagranicznychupoważniającapanadozabrania
rzeczyMalherbe’a.-Roześmiałsiękrótko.Byłwyraźniezły.-Cóżzanonsens.
Ministerstwonigdyniewysłałobyczegośtakiegosamozsiebie.Niemająprawa,
chybażeprzedstawiłbyimpanodpowiedniedokumenty,atychniemógłbypan
zdobyćwśrodkunocy.Masiępangdziezatrzymać?Reginatoniezłyhotel,
bliskolotniska.Izamiastem.Napewnoznajdziepandrogę.Wy,panowie,
dostajeciewspaniałediety.

Averyszybkoodszedłpodjazdem,zachowującwmyślachniezatartyobraz

szczupłej,zgorzkniałej,wykrzywionejzezłościtwarzySutherlandanatle
szkockichwzgórz.

Drewnianedomkiprzydrodzebielaływciemnościachjakduchywokółstołu

operacyjnego.

GdzieśwpobliżuCharingCross,wpiwnicyjednegoztychniesamowitych

osiemnastowiecznychdomów,pomiędzyVilliersStreetarzeką,znajdujesię
klubbeznazwynadrzwiach.Schodzisiętamrzeźbioną,kamiennąklatką
schodową.Poręcz,podobniejakstolarskawykładzinanaBlackfriarsRoad,
pomalowanajestnaciemnozielonoiwymagawymiany.

Członkowieklubutodziwnagromadka.Niektórzynosząsięwstylu

wojskowym,kilkuwnauczycielskim,paruwurzędniczym;inniznówsązziemi
niczyjejlondyńskiegotowarzystwaodbukmacherówpodżentelmenów.Dla
ludzizzewnątrz,amożeidlasiebiesamych,prezentująobrazbezmyślnej

background image

odwagi;rozmawiająszyfrem,któremuczłowiekzwyczuciemjęzykowymmoże
siętylkozdalekaprzysłuchiwać.Pełnotustarychtwarzyimłodychciał;
młodychtwarzyistarychciał;wtymmiejscunapięciewojnyprzeszłow
napięcieczasupokoju,podczasrozmowypodnosisięgłos,żebyzagłuszyćciszę,
aszklanki,żebyzagłuszyćsamotność;jesttomiejsce,wktórymspotykająsię
poszukiwaczeinieznajdująnikogo,tylkosiebienawzajem,iulgęwdzielonym
zinnymibólu;gdziedlazmęczonych,czujnychoczunieotwierająsięhoryzonty
obserwacji.Niemniejtojestichpolewalki;jeślijesttumiłość,toznajdująjąw
sobienawzajem,nieśmiałojaknastolatki,myślącprzezcałyczasoinnych.

Powojniezabrakłotutylkonauczycieliakademickich.
Tenmałyklubprowadzonyjestprzezchudego,suchegoczłowieka,majora

Delia;maonwąsyinosikrawatzbłękitnymianiołaminaczarnymtle.Stawia
pierwszegodrinka,aonikupująnastępne.MiejscetonosinazwęAliasClub,a
Woodfordjestjegoczłonkiem.

Otwierająwieczorami.Bywalcyprzychodząokołoszóstej,wyrywającsięz

przyjemnościązulicznegotłumu,ukradkiem,alestanowczo,jakgościez
prowincji,którzyprzyszlidoteatrzykuopodejrzanejreputacji.Najpierw
zauważasięto,czegobrakuje:niemasrebrnychpucharównadbarem,niema
księgigościanilistyczłonków;brakujeinsygniów,pióropusza,nazwy.Tylkona
białychceglanychścianachwisikilkazdjęćoprawionychwpassepartoutjak
zdjęciazpokojuLeclerca.Twarzesązamazane,niektórepowiększone,
najwyraźniejzezdjęćpaszportowych,robioneenface,zwidocznymioboma
uszami,wedługprzepisów;naniektórychsąkobiety,kilkaatrakcyjnych,z
mocnymiramionamiidługimiwłosamiwedługmodyczasówwojny.Mężczyźni
nosząróżnemundury;WolniFrancuziiPolacymieszająsięzbrytyjskimi
towarzyszamibroni.Niektórzyznichtolotnicy.DwóchAnglików,postarzałych,
nadalodwiedzaklub.

GdywszedłWoodford,wszyscysięobejrzeli,amajorDell,bardzo

zadowolony,zamówiłmudużepiwo.Rumianymężczyznawśrednimwieku
mówiłowypadzie,któregodokonałniegdyśnadBelgię,aleprzerwał,gdystracił
zainteresowaniesłuchaczy.

-Cześć,Woodie-powiedziałktoś,zaskoczony.-Jaksięmiewatwojapani?
-Świetnie.-Woodforduśmiechnąłsięprzyjaźnie.-Świetnie.-Upiłtrochę

piwa.

Częstowalisiępapierosami.MajorDellstwierdził:
-Woodiedziświeczórdobrzesiębawi.
-Szukamkogoś.Tościśletajne.
-Znamyformy-odparłrumianymężczyzna.
Woodfordrozejrzałsiępobarzeizapytałpocichu,trochętajemniczym

background image

głosem:

-Corobiłtatuśpodczaswojny?
Pełnazdumieniacisza.Pilijużodjakiegośczasu.
-Chowałmamusię,oczywiście-odparłniepewniemajorDelliwszyscysię

roześmieli.

Woodfordzawtórowałim,rozkoszującsięatmosferąspisku;przywracalina

półzapomnianyrytuałnocy,świętowanywkantynachgdzieśwgłębiAnglii.

-Agdziejąchował?-zapytałtymsamympoufnymtonem.Tymrazemkilka

głosówzawołałounisono:

-Podswoimstarymkapeluszem!Zaczęlimówićgłośniej,szczęśliwi.
-Byłtakiczłowiek,Johnson.JackJohnson-szybkododałWoodford.-

Usiłujędowiedziećsię,cosięznimdzieje.Byłszkoleniowcemodtransmisji
radiowych;jednymznajlepszych.NajpierwbyłwBovingdonzHaldane’em,a
potemprzeniesionogodoOksfordu.

-JackJohnson!-wykrzyknąłzpodnieceniemrumianymężczyzna.-Dwa

tygodnietemukupiłemuniegoradiosamochodowe!UczciweInteresyu
Jacksona,naClaphamBroadway.Totengość.Wpadatuczasem.Entuzjasta
radioamator.Niedużyfacet,mówikątemust?

-Toon-powiedziałktośinny.-Starymkumplomdaje

dwudziestoprocentowyrabat.

-Mnieniedał-zaprotestowałrumiany.
-ToJack;mieszkawClapham.
Innipodjęlitemat;totengość,prowadzisklepwClapham;król

radioamatorów,byłradioamatoremjeszczeprzedwojną,jakodziecko;tak,na
Broadwayu,odlattamspędzaczas;musibyćnadziany.Lubiprzychodzićdo
klubuwokolicachBożegoNarodzenia.

Woodford,zadowolony,zwypiekaminatwarzy,zamówiłdrinki.
Zrobiłosięgłośno;majorDelldelikatniewziąłWoodfordapodramięi

zaprowadziłgowinnykoniecbaru.

-Woodie,czytoprawdazWilfemTaylorem?Czynaprawdękopnąłw

kalendarz?

Woodfordprzytaknąłzpoważnątwarzą.
-Wypełniałzadanie.Chybaktośzrobiłsiębardzopaskudny.MajorDellsię

zatroskał.

-Niemówiłemchłopakom.Tobyichtylkoprzygnębiło.Ktosięzajmuje

jegopanią?

-Szefsiępodjął.Wyglądanato,żewiecoijak.
-Todobrze.Dobrze.-KiwnąłgłowąipoklepałWoodfordaporamieniuw

geściepociechy.-Niepowiemyotymchłopakom,co?

background image

-Oczywiście.
-Miałjakieśdwarachunkidozapłacenia.Nicwielkiego.Lubiłwpadaćw

piątkiwieczorem.-Akcentmajoraodczasudoczasunietrzymałstylu,jak
krawatnagumce.

-Przyślijjedonas.Zajmiemysiętym.
-Miałdzieciaka,prawda?Dziewczynkę?-Wracalidobaru.-Ileonamalat?
-Zosiem.Możewięcej.
-Dużooniejmówił-powiedziałmajor.Ktośzawołał:
-Hej,Bruce,kiedymaciezamiarzrobićkolejnywypadnaSzwabów?!Są

terazwkażdejdziurze.WeźżonęnalatodoWłoch:pełnoaroganckich
Niemców.

Woodforduśmiechnąłsię.
-Wcześniej,niżcisięwydaje.Aterazspróbujmytego.-Rozmowyucichły.

Woodfordbyłprawdziwymbohaterem.Nadalpełniłsłużbę.-Byłtakiczłowiek
odwalkiwręcz,sierżantsztabowy,Walijczyk.Teżniski.

-TochybaSandyLowe-podsunąłrumiany.
-Sandy,toon!-Wszyscyzpodziwempopatrzylinarumianego.-

MówiliśmynaniegoNapalonySandy.

-Nowłaśnie-powiedziałzadowolonyWoodford.-Czyonterazniejestaby

instruktoremboksuwktórejśzeszkółprywatnych?-Patrzyłnanich
przymrużonymioczami,odchylonydotyłu,żebywiedzieli,żetotakawielka
tajemnica.

-Toon,toSandy!
Woodfordzapisałtosobie,bozdoświadczeniawiedział,żezapominao

sprawach,którepowierzyłpamięci.Gdymiałjużwyjść,majorzapytał:

-JaksięmiewaClarkie?
-Bardzozajęty-odparł.-Zaharowujesięnaśmierć,jakzawsze.
-Chłopakidużoonimmówią,wiesz,jaktojest.Chciałbym,żebywpadłtu

odczasudoczasu,cholerniedodałobyimtoducha.Odżyliby.

-PamiętaszfacetaonazwiskuLeiser?FredLeiser,Polak?Bywałznami

sporo.BrałudziałwtejhecywHolandii-powiedziałWoodford.Stalijużprzy
drzwiach.

-Nadalżyje?
-Tak.
-Przykromi-odparłmajorogólnikowo-alecudzoziemcyprzestali

przychodzić;niewiemdlaczego.Nierozmawiałemotymzchłopakami.

Woodfordzamknąłzasobądrzwiiwszedłwlondyńskąnoc.Rozejrzałsię.

Kochałto,cowidział-rodzinnemiastozjegoszorstkączułością.Szedłpowoli,
staryatletanastarymszlaku.

background image

8
Averyszedłszybko.Bałsię.Niemastrachutakutrwalonego,taktrudnego

doopisaniajakstrach,któryprześladujeszpiegawobcymkraju.Spojrzenie
kierowcytaksówki,tłumnaulicy,różnemundury-czytopolicjant,czy
listonosz?-obceobyczajeijęzyk,idźwiękiotoczenia,wktórymAverysię
poruszał,wszystkotoskładałosięnastanciągłegoniepokoju,któryjak
nerwobólnabrałostrościteraz,gdyAnglikbyłsam.Jegonastrójwahałsię
międzypanikąapełnąsłużalczościmiłością.Byławtymzniewieściała
zależnośćodtych,którychoszukał.Averyrozpaczliwiepragnąłuzyskaćod
obojętnychludzi,którzygootaczali,rozgrzeszeniewpostaciufnegouśmiechu.
Powtarzałsobie:nieuczyniłeśimkrzywdy,jesteśichobrońcą,aletonie
przynosiłoulgi.Szedłmiędzynimijakczłowiekpoddanyprześladowaniomw
poszukiwaniuodpoczynkuistrawy.

Wziąłtaksówkędohoteluipoprosiłopokójzłazienką.Dalimuksięgędo

wpisu.Jużprzykładałpiórodokartki,gdyzobaczył,jakieśdziesięćlinijek
wyżej,nazwiskoMalherbe,złamanepośrodku,jakbypiszącyniepotrafiłgo
przeliterować.Przebiegłwzrokiemcaływpis:adres,Londyn;zawód,major
(emerytowany);celpodróży:Londyn.Ostatniprzejawjegopróżności,pomyślał
Avery,fałszywyzawód,fałszywaranga,alemałemuTaylorowiudałosięskraść
chwilęfałszywejchwały.Dlaczegoniepułkownik?Alboadmirał?Dlaczegonie
dodaćsobieszlachectwaiadresuwParkLane?Nawetmarząc,Taylorznał
swojemiejsce.

-Bojzabierzepańskiebagaże-poinformowałrecepcjonista.
-Przepraszam-powiedziałzdawkowoAveryiwpisałswojenazwisko.

Recepcjonistaprzyglądałmusięzaciekawiony.

Dałbojowipieniążekiprzyszłomudogłowy,żejestwAngliiipłaci

angielskąwalutą.Zamknąłdrzwidopokoju.Chwilęsiedziałnałóżku.Pokójbył
starannierozplanowany,aleposępnyipozbawionyduszy.Nadrzwiachwisiała
informacja,wkilkujęzykach,ostrzegającaprzedniebezpieczeństwemkradzieży,
aprzyłóżkudruga,któraprzedstawiałafinansowestratywynikającez
niejedzeniaśniadaniawhotelu.NabiurkuleżałmagazynopodróżachiBiblia
oprawionanaczarno.Byłamałałazienka,bardzoczysta,iwbudowanawścianę
szafazjednymwieszakiemnaubrania.Zapomniałzabraćzesobąksiążki.Nie
przewidział,żebędziemiałwolnyczas.

Byłomuzimnoichciałomusięjeść.Pomyślał,żemożewziąćkąpiel.

Rozebrałsię.Jużmiałwejśćdowody,gdyprzypomniałsobieolistachTaylora
wkieszeni.Włożyłszlafrok,usiadłnałóżkuizacząłjeprzeglądać.Jedenbyłz
banku:oprzekroczeniukredytu,jedenodmatki,jedenodprzyjaciela,
zaczynającysięodsłów„KochanyWilfie”,pozostałeodkobiety.Nagle

background image

przestraszyłsiętychlistów:stanowiłydowód.Mogłygoskompromitować.
Postanowiłspalićwszystkie.Wsypialnibyładrugaumywalka.Włożyłdoniej
papieryiprzytknąłdonichzapałkę;gdzieśczytał,żetaksiętorobi.Byłateż
kartawstępudoAliasClub,wystawionananazwiskoTaylora,więcijąspalił,
potemzgniótłpopiółpalcamiipuściłwodę.Umywalkaszybkowypełniłasię
wodą.Zakoreksłużyłometalowe,wbudowanewumywalkęurządzenie
podnoszonezapomocądźwigniznajdującejsięmiędzykurkami.Nasączony
wodąpopiółutknąłpodkorkiem.Umywalkasięzapchała.

Zacząłszukaćjakiegośnarzędzia,którymmógłbyunieśćkorek.Spróbował

zrobićtowiecznympiórem,alebyłozagrube,więcwziąłpilnikdopaznokci.Po
kilkupróbachudałomusięspuścićpopiółdokolanka.Wodaspłynęła,
pozostawiającgruby,brązowynalotnaemalii.Zacząłgościerać,najpierw
dłońmi,potemszczotkąryżową,alenalotnieschodził.Emalianiebrudzisięw
tensposób,topapiermusiałbyćczymśnasączony,smołąlubjakimśinnym
specyfikiem.Poszedłdołazienkiinapróżnoszukałjakiegośdetergentu.

Gdyznówwszedłdopokoju,uświadomiłsobie,żeczućwnimspalony

papier.Podszedłszybkodooknaiotworzyłje.Podmuchmroźnegowiatru
uderzyłwjegogołenogi.Otuliłsięszczelniejszlafrokiemiwtedyusłyszał
stukaniedodrzwi.Sparaliżowanystrachemgapiłsięnaklamkę.Znówusłyszał
stukanie,odezwałsięipatrzył,jakklamkasięporusza.Tobyłrecepcjonista.

-PanAvery?
-Tak?
-Przepraszam.Potrzebnyjestnampańskipaszport.Dlapolicji.
-Dlapolicji.
-Tonormalnaprocedura.
Averyoparłsiętyłemoumywalkę.Zasłonytrzepotałyprzyotwartymoknie.
-Czymogęzamknąćokno?-zapytałczłowiekzrecepcji.
-Źlesiępoczułem.Potrzebowałemświeżegopowietrza.Znalazłpaszporti

wręczyłgorecepcjoniście.Iwtedyspostrzegł,żewpatrujesięonwumywalkę-
patrzyłnabrązoweplamyipłatkipopiołu,któreprzywarłydoboków.

JaknigdydotądchciałznaleźćsięzpowrotemwAnglii.
RządwilliwzdłużWesternAvenuejestjakrządróżowychgrobówwpolu

szarości;toarchitektonicznyobrazwiekuśredniego.Ichjednakowośćjestjak
dyscyplinastarzeniasię,jakumieraniebezgwałtuiżyciebezsukcesu.Sąto
domy,którebiorągóręnadichmieszkańcami;zmieniająichwedleswojejwoli,
asameniezmieniająsięwcale.Ciężarówkizmeblamisunązszacunkiem
pomiędzynimijakkarawany,dyskretnieusuwajązmarłychi
wprowadzajążywych.Odczasudoczasuktóryśznajemcówzaczynaruszaćręką
izużywapuszkifarbynapomalowaniestolarkialbomozolisięwogrodzie,ale

background image

tewysiłkiniewielebardziejwpływająnadomyniżkwiatynaoddziałszpitalny,a
trawarośnieposwojemu,jaktrawanagrobie.

HaldanezwolniłsamochódiskręciłwulicęprowadzącądoSouthPark

Gardens,półksiężycaodległegoopięćminutodgłównejulicy.Szkoła,poczta,
czterysklepyibank.Idąc,lekkosiępochylał,czarnateczkazwisałamuzchudej
ręki.Szedłcichochodnikiem;wieżanowoczesnegokościoławyrastałanad
domami;zegarwybiłsiódmą.Spożywczynarogu,nowafasada,samoobsługa.
Popatrzyłnanazwisko:Smethwick.Wśrodkumłodyczłowiekwbrązowym
kombinezoniekończyłustawiaćpiramidępudełekzpłatkamizbożowymi.
Haldanezabębniłwszybę.Mężczyznapokręciłgłowąidodałpudełkodo
piramidy.Haldanezapukałjeszczeraz,mocniej.Sprzedawcapodszedłdodrzwi.

-Niewolnomipanuniczegosprzedać!-krzyknął.-Więcniemapoco

stukać.-Zauważyłteczkęizapytał:-Panzreklamacją?

Haldanewsunąłrękędowewnętrznejkieszeniiprzyłożyłcośdoszyby-

kartęwcelofanowejkoszulce,jakbiletmiesięczny.Sprzedawcapopatrzyłna
nią.Powoliprzekręciłklucz.

-Chcęzamienićzpanemsłówkonaboku-oznajmiłHaldane,wchodzącdo

środka.

-Nigdytakiejniewidziałem-powiedziałsprzedawcazniepokojem.-Chyba

jestprawdziwa.

-Jestnajzupełniejprawdziwa.Dochodzeniewkwestiibezpieczeństwa.

CzłowiekonazwiskuLeiser,Polak.Oilewiem,pracowałtudawnotemu.

-Będęmusiałzadzwonićdotaty-odparłsprzedawca.-Byłemwtedy

dzieckiem.

-Rozumiem-mruknąłHaldane,jakbynielubiłmłodości.
Byłaprawiepółnoc,kiedyAveryzadzwoniłdoLeclerca.Szefodebrał

natychmiast.Averywyobrażałgosobiesiedzącegonastalowymłóżku,z
odrzuconymkocemRAF-u;mała,czujnatwarzwyrażanerwoweoczekiwaniena
wiadomość.

-TuJohn-powiedziałostrożnie.
-Tak,tak,wiemkto-byłpoirytowany,żeAverywymieniłswojeimię.
-Obawiamsię,żezinteresunicniewyszło.Niesązainteresowani...

odmowa.Dobrzebyłoby,żebypanpowiedziałczłowiekowi,zktórymsię
spotkałem,temumałemu,tłustemu...niechmupanpowie,żeniebędzienam
potrzebnapomocjegotutejszychprzyjaciół.

-Rozumiem.Wporządku.-Wyglądałonato,żewogólegotonieinteresuje.
Averyniewiedział,copowiedzieć;poprostuniewiedział.Bardzo

potrzebowałrozmowyzLeclerkiem.Chciałmupowiedziećopogardzie
Sutherlandaiopaszporcie,któryniebyłwporządku.

background image

-Ludzietutejsi,ludzie,zktórymiprowadzęnegocjacje,sątrochę

zaniepokojeni,jeślichodziocałyteninteres.

Czekał.
Chciałodezwaćsiędoniego,używającnazwiska,alenieustalilijakiego.W

departamencieniemówili„paniedyrektorze”;starsizwracalisiędosiebie
nawzajemponazwisku,adomłodszychpoimieniu.Niebyłoustalonychzasad
tytułowaniazwierzchników,więcpowiedziałtylko:

-Jestpantam?ALeclercodparł:
-Oczywiście.Ktojestzaniepokojony?Coposzłoźle?
Averypomyślał,żemógłbynazywaćgodyrektorem,aletonaruszałoby

zasadybezpieczeństwa.

-Tutejszyprzedstawiciel,człowiek,którydbaonaszesprawy...odkryłtę

transakcję-powiedział.-Chybasiędomyślił.

-Podkreśliłeś,żetościślepoufne?
-Tak,oczywiście.-Jakmaterazwyjaśniać,cotobyłozSutherlandem?
-Dobrze.NiepotrzebnesąnamterazkłopotyzMinisterstwemSpraw

Zagranicznych.-ZmienionymtonemLeclercmówiłdalej:-John,tutajsprawy
przybrałybardzopomyślnyobrót,bardzopomyślny.Kiedywracasz?

-Muszęsięuporaćz...naszymprzyjacielem,żebygoprzywieźćdodomu.

Jestmnóstwoformalności.Tonietakiełatwe,jakpanmyśli.

-Kiedyskończysz?
-Jutro.
-WyślępociebiesamochódnaHeathrow.Wciąguostatnichkilkugodzin

mnóstwosięwydarzyło;mnóstwopomyślnychrzeczy.Bardzonamjesteś
potrzebny-dodałLeclercidorzuciłmiłyfrazes:-Dobrzesięsprawiłeś,John,
doprawdytobyładobrarobota.

-Okej.
Myślał,żetejnocybędziespałgłębokimsnem,alepojakiejśgodzinie

obudziłsię,czujnyinapięty.Popatrzyłnazegarek;byłodziesięćpopierwszej.
Wstał,podszedłdooknaipopatrzyłnapokrytyśniegiemkrajobrazprzecięty
ciemniejsząliniądrogiwiodącejnalotnisko;wydawałomusię,żerozróżnia
małewzniesienie,gdziezginałTaylor.

Czułsięsamotny,bałsię.Przezgłowęprzewijałymusiępogmatwanewizje:

strasznatwarzTaylorawidzianazbliska,bezkrwista,zszerokootwartymi
oczami,jakbychciałazakomunikowaćjakieśistotneodkrycie;Leclercznutą
optymizmuwgłosie,tłustypolicjantpatrzącynaniegozzawiścią,jakbybył
czymś,czegoniemożesobiekupić.Zdałsobiesprawę,żejestjednymztych
ludzi,którzyztrudemznosząsamotność.Samotnośćgoprzygnębiała,czyniła
sentymentalnym.Porazpierwszyodkądwyleciał,zacząłmyślećoSarahi

background image

Anthonym.Gdyprzypomniałsobiesynka,łzynapłynęłymunagledo
zmęczonychoczu.Chciałusłyszećjegogłos,chciałSarahijejdomatorstwa.
Możepowinienzadzwonićdodomu,porozmawiaćzjejmatką,zapytaćonią.A
jeślibyłachora?Jużdośćdzisiajwycierpiał,dośćenergiistracił,dośćsiębałi
myślał.Żyłwkoszmarze;niepowinienterazdoniejdzwonić.Wróciłdołóżka.

Niemógłzasnąć,choćsięstarał.Ciałobyłozmęczone,alesennie

przychodził.Wiatrsięwzmógł,grzechotałwpodwójnychoknach;byłomutoza
gorąco,tozazimno.Zapadłwdrzemkę,alewybiłgozniejodgłospłaczu.
Dochodziłchybazsąsiedniegopokoju.MógłtobyćAnthonyalbo-niesłyszał
wyraźnie-metalicznepochlipywanielalki.

Araz,tużprzedświtem,usłyszałkrokinakorytarzuprzedswoimidrzwiami;

niewyobraziłichsobie,byłycałkiemrealne.Leżałoblanyzestrachuzimnym
potem,czekał,ażporuszysięklamkaudrzwialborozlegniesięnatarczywe
stukanieludziinspektoraPeersena.Natężałsłuch,wychwytywałnajlżejszy
szelestubrania,stłumioneoddechy-potemzapadłacisza.Nasłuchiwałjeszcze
długo,alenieusłyszałjużniczegowięcej.

Zapaliłświatło,podszedłdofotela,obmacałmarynarkę,szukającwiecznego

pióra.Byłoprzyumywalce.Wyjąłzteczkiskórzanąaktówkę,którądałamu
Sarah.

Usiadłprzylichymstolikupodoknemizacząłpisaćlistmiłosnydo

dziewczyny.MogłatobyćCarol.Kiedywreszcieprzyszedłporanek,zniszczył
go,porwałnastrzępki,wrzuciłdosedesuispuściłwodę.Iwtedyspostrzegłcoś
białegonapodłodze.ZdjęciecóreczkiTaylorazlalką;nosiłaokularypodobne
dotych,jakienosiłAnthony.MusiałobyćmiędzypapieramiTaylora.Pomyślał,
żepowinienjezniszczyć,alejakośniemógłsięnatozdobyć.Włożyłjedo
kieszeni.

9
Powrót
LeclercczekałnaHeathrow,takjakAverysięspodziewał.Wypatrywał

nerwowomiędzygłowamitłumu.Załatwiłtojakośzkontrolącelną,musiałow
tymmaczaćpalceministerstwo,bokiedyzobaczyłAvery’ego,wyszedłmu
naprzeciwipoprowadziłgowładczo,jakbybyłprzyzwyczajony,żejego
formalnościniedotyczą.Otonaszeżycie,pomyślałAvery,takiesamelotniska,
tylkonazwyróżne,takiesamepospieszne,podejrzanezebrania.Mieszkamy
pozamuramimiasta,czarnibraciazponuregodomuwLambeth.Był
koszmarniezmęczony.BrakowałomuSarah.Chciałpowiedzieć„przepraszam”,
pogodzićsięznią,dostaćnowezajęcie,znówspróbować;częściejbawićsięz
Anthonym.Czułsięzawstydzony.

-Tylkozadzwonię.Sarahnieczułasiędobrze,gdywyjeżdżałem.

background image

-Zadzwoniszzbiura-powiedziałLeclerc.-Chybamożesz?Zagodzinę

mamspotkaniezHaldane’em.

Averymiałwrażenie,żewgłosieLeclercabrzmijakaśfałszywanuta.

Spojrzałnaniegopodejrzliwie,aleszefpatrzyłnaczarnegohumberastojącego
naparkingudlasamochodówVIP-ów.

Leclercpoczekał,ażkierowcaotworzymudrzwi.Pochwiligłupiego

zamieszaniaAveryusiadłpojegolewejstronie,jakwymagaprotokół.Kierowca
wydawałsięznużonyczekaniem.Międzypasażeramianimniebyłoszklanej
szyby.

-Cośnowego-powiedziałAvery,wskazującsamochód.Leclercniedbale

pokiwałgłową,jakbywcaleniebyłtotakinowynabytek.

-Jaksprawy?-zapytał,błądzącgdzieśmyślami.
-Wporządku.Nictakiegosięniestało,prawda?ChodzimioSarah.
-Aconibymiałosięstać?
-NaBlackfriarsRoad?-zapytałkierowca,nieodwracającgłowy,jak

nakazywałszacunek.

-Tak,dokwaterygłównej.
-WFinlandiibyłostrasznezamieszanie-wypaliłAvery.-Papierynaszego

przyjaciela...Malherbe’a...niebyływporządku.MinisterstwoSpraw
Zagranicznychunieważniłojegopaszport.

-Malherbe?A,tak.MasznamyśliTaylora.Wiemyotym.Wszystkojużjest

wporządku.Zwyczajnazawiść.Prawdępowiedziawszy,mocnotorozstroiło
Controla.Przepraszał.John,terazmamyponaszejstroniemnóstwoludzi.Nawet
niewieszilu.Będzieszterazbardzopotrzebny,John.Jesteśjedynym,który
widziałtonamiejscu.

Cotakiegowidziałem?-zastanawiałsięAvery.Znówbylirazem.Takie

samonapięcie,takiesamofizyczneuczucieskrępowania,takiesameprzerwyw
rozmowie.GdyLeclercodwróciłsiędoniego,Avery’emuprzemknęłaprzez
głowębudzącawnimodrazęmyśl,żepołożymurękęnakolanie.

-Jesteśzmęczony,John.Widzę.Wiem,jaktojest.Nicsięniemartw,znów

jesteśznami.Słuchaj,mamdlaciebiedobrenowiny.Ministerstwopoczułosięw
obowiązkupomóc.Mamyzorganizowaćspecjalnyoddziałoperacyjny,żeby
przeprowadzićnastępnąfazę.

-Następnąfazę?
-Właśnie.Tenczłowiek,októrymciwspominałem.Niemożemyzostawić

tegonatymetapie.Mywyjaśniamysprawy,anietylkozestawiamydane.
Wskrzesiłemsekcjęspecjalną;wiesz,cotojest?

-Haldaneprowadziłjąwczasiewojny;szkolenie...Leclercprzerwałmuw

półsłowa,zewzględunaszofera:

background image

-...szkoleniekomiwojażerów.Maznówjąpoprowadzić.Postanowiłem,że

będzieszznimpracował.Jesteścienajlepszymimózgami,jakimidysponuję.

Leclercsięzmienił.Wjegopostawiepojawiłasięnowajakość,coświęcej

niżoptymizmlubnadzieja.KiedyAverywidziałgoostatnio,Leclerczdawałsię
żyćmimoprzeciwnościlosu,terazbyławnimjakaśświeżość,poczuciecelu,
którybyłalbonowy,albobardzostary.

-IHaldanesięzgodził?
-Mówiłemci.Pracujedzieńinoc.Zapomniałeś,żeAdrianjest

zawodowcem.Prawdziwymtechnikiem.Staregłowysąnajlepszedotakich
zadań.Jeśliznajdziesięwśródnichjednaczydwiemłode...

-Chcęzpanempomówićocałejoperacji...-powiedziałAvery.-O

Finlandii.Przyjdędopańskiegobiura,jaktylkozadzwoniędoSarah.

-Przyjdźodrazu,będęmógłwprowadzićcięwtemat.
-NajpierwzadzwoniędoSarah.-IznówAverymiałdziwnewrażenie,że

Leclercchcegopowstrzymaćodskontaktowaniasięzżoną.-Zniąwszystkow
porządku,prawda?

-Oilewiem,tak.Dlaczegopytasz?-Leclercznówzacząłgoczarować.-

Cieszyszsię,żewróciłeś,John?

-Tak,oczywiście.
Usiadłswobodniej.Leclerc,którywyczułjegowrogienastawienie,zostawił

gonachwilęwspokoju;Averypatrzyłteraznadrogęiróżowe,dużewille
przemykającewlekkimdeszczudotyłu.

Leclercznówzacząłmówićtonem,jakiprzybierałnazebraniach:
-Chcę,żebyśzacząłodrazu.Jeślimożesz,jużjutro.Przygotowaliśmyci

pokój.Jestmnóstwodozrobienia.Tenczłowiek...Haldanewłączyłgodogry.
Czegośsiędowiemy,jaktylkoprzyjedziemynamiejsce.Odtejchwilinależysz
doAdriana.Mamnadzieję,żecitoodpowiada.Nasizwierzchnicyzgodzilisię,
żebydaćcispecjalnąlegitymacjęministerialną.Takąsamą,jakąmająwCyrku.

AverybyłprzyzwyczajonydosposobumówieniaLeclerca;bywało,że

używałtylkoniejasnychaluzji,surowca,którymusiałobrobićklient,anie
dostawca.

-Chcęzpanemporozmawiaćocałejtejsprawie.Jaktylkozadzwoniędo

Sarah.

IL
-Wporządku-odparłuprzejmieLeclerc.-Przyjdźipogadamy.Ale

dlaczegonieodrazu?-PopatrzyłnaAvery’cgo,odwracającsiędoniegoswoją
płaskątwarzą.-Dobrzesobieporadziłeś-pochwaliłwspaniałomyślnie.-Mam
nadzieję,żebędziesztaktrzymał.

WjechalidoLondynu.

background image

-DostajemytrochępomocyodCyrku-dodał.-Wyglądanato,żechętnie

współdziałają.Oczywiścienieznającałejsprawy,ministrowibardzonatym
zależało.

PrzejeżdżaliLambethRoad,gdzierządziłKrólBitew;ImperialneMuzeum

Wojnynajednymkońcu,szkołynadrugim,szpitalepośrodku;cmentarz
odgrodzonydrutemjakkorttenisowy.Niemożnabyłosiędomyślić,ktoznalazł
tuschronienie.Domówjestzadużojaknaliczbęludzi,szkołyzawielkie-jak
nauczniów.Szpitalemożeisąpełne,aleroletyzaciągnięto.Kurzwisiał
wszędziewpowietrzu,jakpyłbitewny.Unosiłsięnadgołymifasadami,dławił
trawęnacmentarzu;wypędziłludzi,pozatymi,którzywałęsalisiępoponurych
miejscachjakduchyżołnierzyalboczuwalibezsenniezaoświetlonyminażółto
oknami.Rzadkoktozagrzałmiejscenatejulicy.Cinieliczni,którzywracali,
przynosilizesobązeświatażywychróżnerzeczy,zależnieodtego,dokąd
podróżowali.Jedenkawałekpola,innyrozbitytaraswstyluregencji,składalbo
wysypisko;albopubonazwieLeśneKwiaty.

Toulicapraworządnychinstytucji.NadjednąpanujePaniPocieszenia,nad

innąarcybiskupAmigo.To,coniejestszpitalem,szkołą,pubemalbo
seminarium,jestmartwe,atrupemzawładnąłkurz.Jesttusklepzzabawkami:
drzwizamkniętenakłódkę.Averyzaglądałtamcodzienniepodrodzedobiura;
zabawkirdzewiałynapółkach.Oknowystawowebyłowyjątkowobrudne,w
jegodolnejczęściodcisnęłysięrączkidzieci.Averypatrzyłteraznamijane
domyizastanawiałsię,czyzobaczyjejeszczekiedyśjakopracownik
departamentu.Hurtowniezbramamioplecionymidrutemkolczastymifabryki,
któreniczegoniewytwarzają-wjednejznichzadzwoniłdzwonek,aleniktgo
nieusłyszał-ijeszczepotrzaskanymuroblepionyplakatami.OkrążyliplacSt.
George’aiwjechaliwBlackfriarsRoad,zbliżającsiędocelu.

Gdypodjeżdżalidobudynku,Averywyczuł,żecośsięzmieniło.Przez

chwilęwydawałomusię,żetrawanazaniedbanymkawałkutrawnikazgęstniała
iodżyłapodczasjegonieobecności;żebetonoweschodyprowadzącedodrzwi
frontowych,którenawetwśrodkulatawyglądałynamokreibrudne,terazbyły
czysteizapraszałydośrodka.Zanimwszedł,jużwiedział,żewdepartamencie
gościnowyduch.

Zacząłdonajskromniejszychczłonków,personelu.Pine,podwrażeniem

czarnegosamochodusłużbowegoinagłegoprzypływuzaaferowanychpracą
ludzi,zrobiłsięeleganckiiczujny.Nawetniewspomniałowynikachkrykieta.
Klatkaschodowawypolerowanabyłapastądopodłogi.

WkorytarzunatknęlisięnaWoodforda.Spieszyłsię.Niósłdwieteczkiz

czerwonymikartkaminaokładkach.

-Cześć,John!Więcudałocisiębezpieczniewylądować?Sprawadoprzodu?

background image

-Chybanaprawdęsięcieszył,żegowidzi.-ZSarahjużdobrze?

-Świetniesięspisał-szybkoodpowiedziałLeclerc.-Miałtrudnezadanie.
-Notak,biednyTaylor.Potrzebujemycięwnowejsekcji.Żonabędzie

musiałaoddaćnamcięnatydzieńlubdwa.

-CowłaściwiebyłozSarah?-zapytałAvery.
Naglesięprzestraszył.Poszedłpospieszniekorytarzem.Leclercwołałza

nim,aleniezwróciłnatouwagi.Wszedłdoswojegopokojuizamurowałogo.
Nabiurkustałdrugitelefon,aprzybocznejścianie,jakuLeclerca,stalowe
łóżko.Oboknowegotelefonutablicazprzypiętyminumeramialarmowymi.
Numery,podktóremożnadzwonićnocą,wypisanebyłynaczerwono.Na
drzwiach,odstronypokoju,wisiałczarno-białyplakatzprofilemgłowy
mężczyzny.Naczaszcenapisanebyło:„Trzymajtotutaj”,naustach:„Nie
wypuszczajstąd”.Chwilęmuzajęło,zanimzrozumiał,żeplakatnawoływałdo
zachowywaniatajemnicyiniebyłtojakiśkoszmarnydowcipnatematTaylora.

Podniósłsłuchawkęiczekał.WeszłaCarol,niosąctacęzpapieramido

podpisania.

-Jakposzło?-zapytała.-Wyglądanato,żeszefjestzadowolony.-Stałatuż

obokniego.

-Jakposzło?Niemafilmu.Niebyłogowśródjegorzeczy.Mamzamiar

złożyćrezygnację.Jużpostanowiłem.Co,udiabła,dziejesięztymtelefonem?

-Pewnieniewiedzą,żejużwróciłeś.Cośprzyszłozksięgowościwzwiązku

ztwoimrachunkiemzataksówkę.Kwestionujągo.

-Zataksówkę?
-Ztwojegomieszkaniadobiura.Wnoc,kiedyzginąłTaylor.Mówią,żeto

zadużo.

-Słuchaj,idźipotrząśnijcentralą,dobrze?Chybaśpią.Sarahpodniosła

słuchawkę.

-Och,dziękiBogu,toty.
Averyodparł,żetak,żeprzyleciałprzedgodziną.
-Słuchaj,Sarah,mamdość.ZamierzampowiedziećLeclercowi...-Ale

zanimdokończył,wybuchła:

-John,nalitośćboską,cotynarobiłeś?Byłaunaspolicja,detektywi;chcieli

porozmawiaćztobąociele,któreprzetransportowanonalondyńskielotnisko;to
ktośonazwiskuMalherbe.Mówią,żeprzyleciałzFinlandiinafałszywym
paszporcie.

Zamknąłoczy.Chciałodłożyćsłuchawkę,trzymałjązdalaoducha,ale

nadalsłyszałjejgłos,powtarzający:„John,John”.

-Powiedzieli,żetotwójbrat;byłtwójadres,John;jakiślondyński

przedsiębiorcapogrzebowymiałwszystkimsięzająćwtwoimimieniu...John,

background image

John,jesteśtamjeszcze?

-Słuchaj-powiedział-wszystkowporządku.Zostawtomnie.
-PowiedziałamimoTaylorze.Musiałam.
-Sarah!
-Comiałamzrobić?Myśleli,żejestemkryminalistką,czycośwtymstylu;

niewierzylimi,John!Pytali,jakcięmogązłapać.Musiałampowiedzieć,żenie
wiem;niewiedziałamnawet,cotozakrajijakisamolot;byłamchora,John.
Czułamsięokropnie,mamstrasznągrypęizapomniałamwziąćtabletki.Przyszli
wśrodkunocy,byłoichdwóch.John,dlaczegoprzyszliwnocy?

-Coimpowiedziałaś?Nalitośćboską,Sarah,cojeszczeimpowiedziałaś?
-Nieprzeklinajmnie!Tojapowinnamprzekląćciebieitwójpaskudny

departament...John,janawetniewiem,jakonsięnazywa!...Todociebiew
nocyzadzwoniliityposzedłeś.Powiedziałam,żechodziłookurieraonazwisku
Taylor.

-Zwariowałaś!-krzyknąłAvery.-Kompletniezwariowałaś.Mówiłemci,

żebyśnikomutegoniepowtarzała!

-AleJohn,tobylipolicjanci!Niczłegoniemożewyniknąćztego,żeim

powiedziałam.-Płakała,słyszałłzywjejgłosie.-John,proszę,wracaj.Taksię
boję.Musiszsięztegowyplątać,znówzacząćwwydawnictwie;nieobchodzi
mnie,corobisz,ale...

-Niemogę.Tocholerniedużasprawa.Ważniejsza,niżmożesztosobie

wyobrazić.Przepraszam,Sarah.Poprostuniemogęwyjśćzbiura.-Idodał
brutalne,użytecznekłamstwo:-Mogłaśwszystkozepsuć.

Zapadładługacisza.
-Sarah,muszęuporządkowaćswojesprawy.Zadzwoniępóźniej.Gdyw

końcuodpowiedziała,wyczułwjejgłosietakąsamąrezygnacjęjakwtedy,gdy
wysłałago,żebysamspakowałswojerzeczy.

-Wziąłeśksiążeczkęczekową.Niemampieniędzy.
Powiedział,żejądoniejwyśle.
-Mamysamochód-wyjaśnił-specjalnienatakieokazje,zszoferem.-Gdy

odwieszałsłuchawkę,usłyszałjeszcze,jakmówi:

-Myślałam,żemaciemnóstwosamochodów.
WpadłdopokojuLeclerca.Haldanestałzabiurkiem,płaszczmiałjeszcze

wilgotnyoddeszczu.Nachylalisięnadteczką.Stronybyływyblakłeipodarte.

-CiałoTaylora?-wykrztusił.-Jestnalondyńskimlotnisku.Wszystko

pokręciliście.PrzyszlidoSarah!Wśrodkunocy!

-Zaczekaj!-usadziłgoHaldane.-Niepotrzebniesiejeszniepokój-rzuciłze

złością.-Maszczekać.

Iwróciłdoteczki,ignorującjegoobecność.

background image

-Wcalenie-zamruczał,zwracającsiędoLeclerca.-Oilewiem,Woodford

majużjakieśsukcesy.Walkawręczzałatwiona;słyszałooperatorzeradiostacji,
jednymznajlepszych.Pamiętamgo.GarażnazywasięKrólKier.Najwyraźniej
prosperuje.Pytaliśmywbanku;bylicałkiempomocni,choćniezbytdokładni.
Nieożeniłsię.Znanyjestjakokobieciarz;zwyczajnypolskistyl.Brak
zainteresowańpolitycznych,nicniewiadomo,żebymiałjakieśhobby,żadnych
długów,żadnychskarg.Przeciętniak.Mówią,żezniegodobrymechanik.Codo
charakteru...-Wzruszyłramionami.-Acóżmywiemyoludziach?

-Alecopowiedzieli?NaBoga,niemożnażyćzludźmipiętnaścielatinie

zostawićposobieżadnegowrażenia.Byłtakisklepikarzzespożywczego
Smethwick?Mieszkałunichpowojnie.

Haldanepozwoliłsobienauśmiech.
-Powiedzieli,żebyłdobrympracownikiemibardzouprzejmym

człowiekiem.Wszyscymówią,żejestuprzejmy.Pamiętajątylkoto,żemiał
jednąpasję:rzucaniepiłeczkątenisowąnapodwórku.

-Widziałeśjegowarsztatsamochodowy?
-Oczywiście,żenie.Nawetsiędoniegoniezbliżałem.Proponuję,żeby

zadzwonićtamjeszczedziświeczorem.Niewidzęinnejmożliwości.Wkońcu
tenczłowiekbyłwnaszejkartoteceprzezdwadzieścialat.

-Itowszystko?
-ResztębędziemymusielizałatwićprzezCyrk.
-WięcniechJohnAverywyjaśniszczegóły.-Leclerczdawałsięnie

pamiętać,żeAveryjestwpokoju.

Jegouwagęprzykułanowamapawiszącanaścianie,planKalkstadtz

kościołemistacjąkolejową.Obokwisiałastarszamapa,EuropyWschodniej.
Bazyrakietowe,którychistnieniezostałopotwierdzonewcześniej,zaznaczone
byływdomniemanymmiejscunapołudnieod

Rostoku.Drogizaopatrzeniaimiejscadowodzeniaorazoddziaływsparcia

oznaczonowełnianyminićmirozpiętyminapineskach.Kilkaznichprowadziło
doKalkstadt.

-Super,prawda?Sandfordzłożyłtoostatniejnocy-powiedziałLeclerc.-

Takierzeczyświetniemuwychodzą.

Najegobiurkuleżałnowywskaźnik.Miałteżnowytelefon,zielony,

bardziejeleganckiniżtelefonAvery’ego,ztabliczką:Rozmowyztegotelefonu
niesąchronione.

HaldaneiLeclercprzezjakiśczasstudiowalimapę,zaglądająccochwilado

teczkiztelegramami,którąLeclerctrzymałotwartąwoburękach,jakchłopiecz
chóru-psałterz.

WreszcieLeclerczwróciłsiędoAvery’ego:

background image

-Terazty,John.-Czekali,ażzaczniemówić.
Poczuł,żegniewwnimopada.Chciałgopodtrzymać,alenadnimnie

panował.Chciałkrzyczećzoburzenia:jakśmieliściemieszaćwtomojążonę?
Chciałstracićnadsobąkontrolę,aleniemógł.Wpatrywałsięwmapę.

-Ico?
-PolicjawpadładoSarah.Obudzilijąwśrodkunocy.Dwóchludzi.Jej

matkabyłaprzytym.Przyszliwsprawieciałanalotnisku:ciałaTaylora.
Wiedzieli,żepaszportbyłfałszywy,imyśleli,żejestwtozamieszana.Obudzili
ją-powtórzyłmiękko.

-Wiemyotym.Sprawazostaławyjaśniona.Chciałemcipowiedzieć,alemi

niepozwoliłeś.Ciałozostałowydane.

-NienależałowciągaćwtoSarah.Haldaneszybkopodniósłgłowę.
-Cochceszprzeztopowiedzieć?
-Niemamykompetencji,żebyzajmowaćsiętegorodzajusprawami.-

Brzmiałotobardzozuchwale.-Niepowinniśmybylitegorobić.Powinniśmy
byliprzekazaćtoCyrkowi.Smileyowialbokomuśinnemu,tosąwłaściwi
ludzie,niemy.-Brnąłdalej:-Niewierzętemuraportowi.Niewierzę,żebybył
prawdziwy!Niebyłbymzaskoczony,gdybysięokazało,żetenuchodźcanie
istniał;gdybysięokazało,żeGortonsfingowałcałąsprawę!Niewierzę,żeby
Taylorzostałzamordowany.

-Towszystko?-zapytałHaldane.Byłwściekły.
-Niechciałbymmiećztymniccośwspólnego.Myślęotejoperacji.Od

początkujestźleprowadzona.-PopatrzyłnamapęinaHaldane^,potem
roześmiałsięgłupawo.-Przezcałyczas,gdyścigałemtrupa,wybyliściena
tropieżywegoczłowieka!Łatwotorobićtutaj,wfabrycesnów...alena
zewnątrzsąludzie,prawdziwiludzie!

LeclercdotknąłlekkoramieniaHaldane’a,jakbychciałpowiedzieć,żesam

tozałatwi.Wydawałsięobojętny.Byłniemalzadowolony,rozpoznającobjawy,
którewcześniejzdiagnozował.

-Idźdoswojegopokoju,John.Jesteśprzemęczony.
-AlecomampowiedziećSarah?-spytałzrozpaczą.
-Powiedz,żeniktwięcejniebędziezakłócałjejspokoju.Powiedz,żeto

pomyłka...powiedzjej,cochcesz.Zjedzcośgorącegoiwróćzagodzinę.Posiłki
wsamolotachsądoniczego.Wtedywysłuchamydokońcatwoichnowin.-
Leclercuśmiechałsiętakimsamymmiłym,mdłymuśmiechem,jaknazdjęciu,
gdystałwśródmartwychlotników.

KiedyAverydotarłdodrzwi,usłyszałswojenazwiskowypowiedziane

łagodnie,zuczuciem;zatrzymałsięiobejrzałzasiebie.

Leclercuniósłrękęnadbiurkiemiokrągłymruchempokazałnapokój,w

background image

którymsięznajdowali.

-Cościpowiem,John.PodczaswojnybyliśmynaBakerStreet.Mieliśmy

tampiwnicę,aministerstwouznałojązapokójoperacyjnynanadzwyczajne
okoliczności.Adrianijaspędziliśmytammnóstwoczasu.Mnóstwoczasu.-
SpojrzenienaHaldane’a.-Pamiętasz,jaklampanaftowakołysałasię,gdy
spadałybomby?Musieliśmymierzyćsięzwydarzeniami,gdytylkodotarłado
naspogłoska,John,itylkotyle.Jedensygnałipodejmowaliśmyryzyko.
Wysyłaliśmyczłowieka,dwóch,jeślibyłapotrzeba,zeświadomością,żemogą
niewrócić.Żemożeniczegotamnieznajdą.Plotki,domysły,wzmianka,za
którąsięszło.Łatwozapomnieć,naczympolegawywiad:szczęściei
przypuszczenia.Tuiówdzienic,tuiówdziesensacja.Czasemzagwozdka,taka
sprawa,jakta:mogłotobyćcoświelkiego,amogłatobyćtylkoułuda.Mogłoto
przyjśćodchłopazFlensburga,amogłoodrektorauniwersytetu,aledawałoto
szansę,którychniewolnobyłozmarnować.Dostawałosiępolecenie:znaleźć
człowieka,przerzucićgo.Takteżrobiliśmy.Iwieluniewracało.Wysyłanoich,
żebyrozwialiwątpliwości,nierozumiesz?Wysyłaliśmyich,bonie
wiedzieliśmy.Każdyznasprzeżywałtakiechwile,John.Niemyśl,żetodlanas
takiełatwe.-Uśmiechprzypomnienia.-Częstomieliśmyskrupułytakiejakty.
Zwykliśmytonazywaćdrugimprzyrzeczeniem.-Oparłsięswobodnieobiurko.
-Drugimprzyrzeczeniem-powtórzył.-Słuchaj,John,jeślichceszczekać,aż
zacznąspadaćbomby,ażludziezacznąginąćnaulicach...-Naglezrobiłsię
bardzopoważny,jakbyujawniałprawdyswojejwiary.-Wiem,teraz,wczasach
pokoju,tojestznacznietrudniejsze.Wymagaodwagi.Innegorodzajuodwagi.

Averyskinąłgłową.
-Przepraszam-powiedział.Haldanepatrzyłnaniegozniesmakiem.
-Szefowichodzioto-powiedziałzjadliwie-żejeślimaszpozostaćw

departamencieiwykonywaćzadania,tojewykonuj.Jeślinatomiastbędziesz
poddawaćsięemocjom,toróbtogdzieindziejipoprostuodejdź.Jesteśmyza
starzynatwojefanaberie.

AverynadalsłyszałgłosSarah,widziałrzędydomkówwdeszczu;starałsię

wyobrazićsobieswojeżyciebezdepartamentu.Zdałsobiesprawę,żejestjużza
późnoiżezawszebyłozapóźno,boprzyszedłdonichzatoniewiele,comogli
muzaoferować,aonizabralimutoniewiele,comiałdozaoferowania.Jak
wątpiącyduchowny,czułdoniedawna,żeto,cozamknąłwbezpiecznym
ustroniuswegomałegoserca,terazjużprzestałomiećznaczenie.Popatrzyłna
Leclerca,potemnaHaldane’a.Tobylijegokoledzy-więźniowiemilczenia.We
trzechbędąpracowaćramięwramię,orzącjałowąziemięprzezczterypory
roku,obcydlasiebie,potrzebującysięnawzajemwdziczyutraconejwiary.

-Słyszałeś,copowiedziałem?-zapytałHaldane.Averymruknął:

background image

-Przepraszam.
-Niewalczyłeśpodczaswojny,John-powiedziałłagodnieLeclerc.-Nie

rozumiesz,jaktowciągaludzi.Nierozumiesz,naczympolegaprawdziwa
służba.

-Wiem-odparłAvery.-Przepraszam.Chciałbympożyczyćnagodzinę

samochód...wysłaćcośdoSarah,jeślimożna.

-Oczywiście.
Uświadomiłsobie,żezapomniałoprezenciedlaAnthony’ego.
-Przepraszam-powtórzył.
-Nawiasemmówiąc...-Leclercotworzyłszufladębiurkaiwyjąłkopertę.Z

pobłażaniemwręczyłjąAvery’emu.-Totwojalegitymacja,specjalna,od
ministra.Będzieszsięniąposługiwał.Wystawionojąnatwojeprawdziwe
nazwisko.Możeszjejpotrzebowaćwnajbliższychtygodniach.

-Dziękuję.
-Otwórz.
Byłtokawałekgrubejzielonejtekturyoprawionejwcelofan.Kolor

położonybyłnierówno,ciemniejszyudołu.Jegonazwiskowydrukowanow
poprzek,dużymiliterami,naelektrycznejmaszyniedopisania:panJohnAvery.
Legitymacjaupoważniałaposiadaczadozadawaniapytańwimieniuministra.
Podpisanoczerwonymatramentem.

-Dziękuję.
-Ztymbędzieszbezpieczny-powiedziałLeclerc.-Podpisałtominister.

Tylkoonużywaczerwonegoatramentu.Totradycja.

Wróciłdoswojegopokoju.Bywało,żestawałprzedwłasnymwizerunkiem,

takjakczłowiekstajeprzedniezamieszkanądoliną,itawizjapchałagodo
działania-jakrozpaczpopychanaskusamozniszczeniu.Czasembyłjak
człowiekwlocie,cospadanawroga,rozpaczliwiepragnącodczućnaswoim
cieleciosy,któreuzasadniąjegoistnienie;rozpaczliwiepragnącynaznaczyć
swojewygodne,smutneżycierealnymcelemiwreszcierozpaczliwiepragnąc,
wyrzecsięsumienia,żebyodkryćBoga.

background image

CzęśćIIIZadanieLeisera


Jak pływak skoczyć w czystość, odejść od świata, co się postarzał, w

chłodzieiznużeniu.

RupertBrooke,1914

background image

10.Preludium


Humber podwiózł Haldane’a do warsztatu samochodowego. - Nie musisz

czekać. Masz zawieźć pana Leclerca do ministerstwa. Niechętnie przeszedł po
asfalcieobokżółtychdystrybutorówbenzynyiszyldówbrzęczącychnawietrze.
Nastał wieczór, zanosiło się na deszcz. Garaż był mały, ale bardzo praktycznie
urządzony.Wystawawjednymkońcu,warsztatywdrugim,pośrodkuwieża,w
której ktoś mieszkał. Szwedzkie drewno i wiele otwartej przestrzeni; na wieży
światła w kształcie serca, zmieniające non stop kolor. Skądś dochodziło wycie
tokarki do metalu. Haldane wszedł do biura. Pusto. Czuć było gumę. Nacisnął
dzwonek i zaczął okropnie kasłać. Czasem, gdy kasłał, trzymał się za klatkę
piersiową, a jego twarz wyrażała rezygnację człowieka obeznanego z bólem.
Kalendarze z dziewczynami wisiały na ścianie obok małej, ręcznie zapisanej
kartkiprzypominającejamatorskąreklamę:ŚwiętyKrzysztofieiwszyscyanieli,
chrońcienasprzedwypadkamidrogowymi.ELNaoknie,wklatceniespokojnie
trzepotała papużka falista. Pierwsze krople deszczu zaczęły leniwie uderzać o
szyby.Wszedłchłopak,osiemnastolatek,wkombinezoniezczerwonymsercem
naszytymnakieszonkęnapiersi.Nadsercembyłakorona.Palcemiałczarneod
olejusilnikowego.

-Dobrywieczór-powiedziałHaldane.-Proszęwybaczyć.Szukamstarego

znajomego;przyjaciela.Znaliśmysiędawnotemu.PanaLeisera,FredaLeisera.
Czywiedziałbypanmoże...

-Zawołamgo-powiedziałchłopakizniknął.
Haldane czekał cierpliwie, patrzył na kalendarze i zastanawiał się, czy

powiesił je chłopak, czy sam Leiser. Drzwi znów się otworzyły. To był Leiser.
Haldane poznał go z fotografii. Rzeczywiście, niewiele się zmienił. Tych
dwadzieścialatnieodbiłosięwtwardychrysachjegotwarzy.Pojawiłasiętylko
pajęczynkawokółoczuiśladyprzyustach.Światłopadającezgóryrozpraszało
sięinierzucałocienia.Byłatotwarz,któranapierwszyrzutokaświadczyłao
samotności.Ceręmiałbladą.

- Czym mogę panu służyć? - zapytał Leiser. Stał niemal w postawie na

baczność.

background image

-Cześć.Ciekawe,czymniepanpamięta.
Leiserpopatrzyłnaniegopytająco.Wyraztwarzymiałobojętny,alenieufny.
-Czynapewnochodziomnie?
-Tak.
-Tomusiałobyćdawno-powiedziałwkońcu.-Rzadkozapominamtwarze.
-Dwadzieścialat.-Haldanezakaszlałprzepraszająco.
-Awięcpodczaswojny?
Był niski, trzymał się prosto; budową przypominał Leclerca. Mógłby być

kelnerem. Rękawy miał lekko podwinięte, przedramiona porośnięte gęsto
włosami.Nosiłdrogąbiałąkoszulęzmonogramemnakieszonce-wyglądałna
człowieka, który sporo wydaje na ubrania - złoty pierścień i zegarek na złotej
bransolecie.Bardzodbałopowierzchowność.Miałgęste,brązowedługiewłosy.
Lekkozawijałysiępobokach.Zaczesywałjedotyłu.Liniaczołaprosta.Fryzura
bez przedziałka. Nadawało mu to zdecydowanie słowiański wygląd. Choć stał
prosto,wjegobiodrachiramionachbyłjakiśluz,związkizmorzem?Inatym
porównania z Leclerkiem się kończyły. Leiser wyglądał na człowieka
praktycznego, sprawnego w zajęciach domowych czy w zapalaniu silnika
samochodu w chłodny dzień. I uczciwego, choć bywałego. Nosił krawat w
szkockąkratę.

-Pewniemniepanpamięta?-zapytałHaldane.
Leiser patrzył na jego chude policzki z czerwonymi plamkami na

wystających kościach, na obwisłe, niespokojne ciało i łagodnie poruszające się
dłonie. Na twarzy Polaka pojawił się wyraz bolesnego rozpoznania, jakby
identyfikowałszczątkiprzyjaciela.

-CzypankapitanHawkins?
-Zgadzasię.
- Dobry Boże! - westchnął Leiser, nie ruszając się. - To wy o mnie

wypytywaliście.

-Szukamykogośzpańskimdoświadczeniem,kogośtakiegojakpan.
-Pocowamtakiczłowiek,sir?
Nadal się nie poruszał. Trudno było stwierdzić, co myśli. Wpatrywał się w

Haldane’a.

-Żebywykonałzadanie.Jednozadanie.
Leiser uśmiechnął się, jakby tamte czasy wróciły. Skinął głowąw stronę

okna.

-Tam?-Miałnamyślijakiśkrajzadeszczem.
-Tak.

background image

-Acozpowrotem?
-Zwykłezasady.Zależytoodczłowiekawterenie.Zasadywojenne.
Wepchnąłręcedokieszeni,wyjąłpapierosyizapałki.Papużkaśpiewała.
-Zasadywojenne.Palipan?-Wziąłpapierosaizapalił,ochraniającdłońmi

płomień,jakbywiałmocnywiatr.Rzuciłzapałkęnapodłogę,ktośjąsprzątnie.-
Dobry Boże! - powtórzył. - Dwadzieścia lat. W tamtych czasach byłem
dzieckiem,poprostudzieckiem.

-Chybapannieżałuje.Możepójdziemynadrinka?-zaproponowałHaldane

i wręczył Leiserowi wizytówkę. Była świeżo wydrukowana: Kapitan A.
Hawkins.Podspodemzapisanonumertelefonu.

Leiserprzeczytałiwzruszyłramionami.
- Czemu nie - powiedział i wziął marynarkę. Jeszcze jeden uśmiech, tym

razempełenniedowierzania.-Aletylkotracipanczas,paniekapitanie.

-Możekogośpanzna.Kogośinnegozczasówwojny,ktomógłbytoprzejąć.
-Znamniewieluludzi-odparłLeiser.
Zdjąłzkołkanylonowypłaszczprzeciwdeszczowy.Poszedłdodrzwiprzed

Haldane’em i otworzył je z ukłonem, jakby cenił sobie formalne uprzejmości.
Włosymiałstarannieułożone,jakskrzydłaptaka.

Po drugiej stronie alei był pub. Dotarli do niego, przechodząc kładką dla

pieszych. Był wzmożony ruch godzin szczytu; jakby w zgodzie z nim padało
corazmocniej.Kładkadrżałaodłoskotupojazdów.Pubutrzymanybyłwstylu
tudoriańskim. Wewnątrz wisiał wypolerowany do połysku dzwon okrętowy.
Leiserpoprosiłobiałądamę.Powiedział,żepijatylkotenkoktajl.

-Trzymaćsięjednegotrunku,paniekapitanie,tomojarada.Wtedyniczłego

sięniestanie.Dodna.

-Musi to być ktoś, kto zna się na robocie - powiedział Haldane. Usiedli w

kącie niedaleko kominka. Dla postronnego obserwatora mogli rozmawiać o
sprawach handlowych. - To bardzo ważna robota. Płacą znacznie więcej niż
podczaswojny.-Uśmiechnąłsięlekko.-Dziśpłacądużepieniądze.

- Ale przecież pieniądze to nie wszystko, prawda? - Leiser zacytował

oklepanepowiedzonko.

-Pamiętająpana.Ludzie,którychnazwiskapanzapomniał,jeśliwogólepan

je znał. - Nieprzekonujący uśmiech wywołany wspomnieniami pojawił się
przelotnienajegocienkichustach;dawnojużniekłamał.-Zostawiłeśposobie
dobrewrażenie,Fred.Niebyłowielutakdobrychjakty.Nawetpodwudziestu
latach.

- Więc stara banda mnie pamięta? - Chyba był zadowolony, ale i

background image

zawstydzony,jakbynienamiejscubyło,żektośonimpamięta.-Byłemwtedy
dzieckiem-powtórzył.-Ktozostał,aktoodszedł?

- Ostrzegam cię, Fred, gramy według tych samych zasad - rzekł Haldane,

patrząc na niego. - Wie się tylko to, co konieczne. - Powiedział to bardzo
surowymtonem.

-DobryBoże.Tosamo.Więcidrużynatasama?
-Lepsza.-Haldanepostawiłkolejnąbiałądamę.-Interesujeszsiępolityką?
Leiseruniósłdłońipozwoliłjejopaść.
-Wiepan,jacyjesteśmy.My,Brytyjczycy,rozumiepan.
W głosie słychać było z lekka impertynenckie założenie, że jest równie

dobrymBrytyjczykiemjakHaldane.

- Chodzi mi o najogólniejsze sprawy - pospiesznie wtrącił Haldane.

Zakaszlałchorobliwie.-Wkońcuzajęlitwójkraj,prawda?

Leisernieodpowiedział.
-Cosądzisz,naprzykład,oKubie?
Haldaneniepalił,alewbarzekupiłpapierosy,takie,jakielubiłLeiser.Zdjął

celofan szczupłymi, starczymi palcami i wyciągnął paczkę przez stół. Nie
czekającnaodpowiedź,mówiłdalej:

- Istota sprawy, jeśli chodzi o Kubę, polega na tym, że Amerykanie

wiedzieli. To była kwestia informacji. Mogli działać. Oczywiście, dokonywali
przelotów. To zawsze można zrobić. - Cicho się roześmiał. - Inaczej byłoby
trudno.

-Tak,zgadzasię.-Leiserskinąłgłowąjakmanekin.Haldaneniezwróciłna

touwagi.

-Moglimiećproblemy-powiedziałiupiłtrochęwhisky.-Przyokazji,jesteś

żonaty?

Leiseruśmiechnąłsię,wyciągnąłpłaskodłońiszybkoprzekręciłjąnalewoi

prawo,jakczłowiekmówiącyosamolotach.

-Możnatakpowiedzieć-odparł.Krawatwkratęprzypiętymiałdokoszuli

ciężką złotą spinką w kształcie szpicruty na tle końskiej głowy. Zupełny brak
gustu.-Apan,kapitanie?

Haldanepokręciłgłową.
-Nie-powiedziałLeiserzamyślony.-Nie.
-Nieraz-ciągnąłHaldane-popełnianociężkiebłędy,boniebyłowłaściwej

informacji albo była niepełna. A przecież nie mamy ludzi na stałe w każdym
kraju.

-Oczywiście,żenie-przytaknąłuprzejmieLeiser.Barwypełniałsięludźmi.

background image

- Może znasz jakieś inne miejsce, gdzie dałoby się pogadać? - zapytał

Haldane.-Moglibyśmycośzjeść,pogawędzićoludziachzestarejbandy.Chyba
żemaszinnespotkanie?-Teniższeklasywcześniejadają.

Leiserpopatrzyłnazegarek.
- Do ósmej jestem wolny - powiedział. - Mógłby pan coś zrobić z tym

kaszlem,sir.Możebyćniebezpieczny.

Zegarek był ze złota, miał czarny cyferblat i okienko wskazujące fazy

księżyca.

Podsekretarz, człowiek świadom upływu czasu, miał dość spotkania o tak

późnejporze.

-Jaksądzę,wspominałemjużpanu-mówiłLeclerc-żeMinisterstwoSpraw

Zagranicznych uważa wydawanie paszportów operacyjnych za śliską sprawę.
Zwykli w każdej kwestii konsultować się z Cyrkiem. My nie mamy statusu,
rozumie pan; trudno mi stawiać się im w tych sprawach; oni bardzo niewiele
wiedzą,naczympoleganaszapraca.Zastanawiamsię,czyniebyłobynajlepiej,
gdybymójdepartamentkierowałwnioskipaszportoweprzezpańskąkancelarię.
TozaoszczędziłobynamchodzeniazakażdymrazemdoCyrku.

-Copanmiałnamyśli,mówiąc„śliska”?
- Pamięta pan, że wysłaliśmy tego nieszczęsnego Taylora pod innym

nazwiskiem. Ministerstwo Spraw Zagranicznych unieważniło jego paszport na
kilkagodzinprzedtem,nimwyjechałzLondynu.Obawiamsię,żeCyrkpopełnił
błąd natury administracyjnej. Gdy tylko ciało przetransportowano na teren
ZjednoczonegoKrólestwa,załączonypaszportzakwestionowano.Sprawiłonam
towielekłopotów.Musiałemwysłaćjednegozmoichnajlepszychludzi,żebyto
wyjaśnił-skłamał.-Jestempewien,żegdybyministernaciskał,Controlbyłby
skłonnyprzyjąćnowyukład.

Podsekretarzwskazałołówkiemdrzwidojegokancelarii.
-Pogadajpanznimi.Wypracujciecoś.Tojakiśnonsens.Zkimmiałpando

czynieniawMinisterstwieSprawZagranicznych?

-ZDeLisie-odparłzsatysfakcjąLeclerc.-Wdepartamencieogólnym.Jest

asystentem.IzeSmileyemwCyrku.

Podsekretarzzapisałtosobie.
-Nigdyniewiadomo,zkimrozmawiaćtamunich,tylutamkierowników.
- Może więc pogadam z Cyrkiem w sprawach technicznych. Radiostacje i

tegorodzajuurządzenia.Proponuję,żebyużyćjakiejśprzykrywkizewzględów
bezpieczeństwa:planćwiczebnybrzmiałbynajlepiej.

-Przykrywki?A,tak:kłamstwa.Panotymwspominał.

background image

-Totylkośrodkibezpieczeństwa,nicwięcej.
-Niechpanrobitak,jakpanuważazasłuszne.
- Pomyślałem sobie, że wolałby pan, żeby Cyrk nie wiedział. Sam pan

powiedział, że nie ma mowy o monolicie. Postępowałem zgodnie z tym
założeniem.

Podsekretarzznówspojrzałnazegarnaddrzwiami.
-Będziewkiepskimnastroju.Jemenpopsułmudzień.Poczęściteżwybory

uzupełniające w Woodbridge. Bardzo go rozstrajają sprawy drugorzędne.
Zamartwia się nimi. Nie wie, w co ma wierzyć - przerwał. - Niemcy mnie
przerażają...Wspominałpan,żeznaleźliścieczłowieka,którynadajesiędotego

Wyszlinakorytarz.
- Już go mamy. Musimy włączyć go do gry. Dziś wieczór będziemy

wiedzielicoijak.

Podsekretarzlekkozmarszczyłnos.Trzymałrękęnaklamcedrzwigabinetu

ministra.Nielubiłnieprzewidzianychsytuacji.

-Cosprawia,żeczłowiekpodejmujesiętakichzadań?Mamnamyślijego,

niepana.

Leclercwmilczeniupotrząsnąłgłową,jakbyzsympatią.
-Bógjedenwie.Samitegonierozumiemy.
-Cotozaczłowiek?Zjakiegośrodowiska?Tylkoogólnie,jeślimożna.
-Inteligentny.Samouk.Polskiegopochodzenia.
-Achtak.-Chybamuulżyło.-Ujmiemytowlekkichsłowach.Niechpan

nieużywazbytwieleczarnejfarby.Onnienawidzidramatyzowania.Chodzimi
oto,żekażdygłupiecwie,jakietoniesieniebezpieczeństwa.

Weszli.
HaldaneiLeiserusiedliprzystolewrogu,jakkochankowiewkafejce.Była

to jedna z tych restauracji, w których puste butelki po chianti uznaje się za
czarujący element wystroju wnętrza. Leiser zamówił stek, chyba jego stałe
danie.Jedząc,siedziałsztywno,łokcietrzymałprzysobie.

Z początku Haldane zdawał się ignorować cel tego spotkania. Mówił o

wojnie i o departamencie; o operacjach, o których prawie nie pamiętał do
popołudnia,kiedytoodświeżyłsobiepamięć,sięgającdoteczek.Mówił-było
towskazanewtejsytuacji-głównieotych,którzyprzeżyli.

Nawiązał do szkoleń, na które uczęszczał Leiser. Czy nadal potrafi

obsługiwaćradiostację?No,prawdępowiedziawszy,toniebardzo.Acozwalką
wręcz?Doprawdy,niebyłookazji.

- Pamiętam, że miałeś trochę ciężkich przeżyć podczas wojny - mówił

background image

Haldane.-JakieśkłopotywHolandii?-Wrócilidopróżnejgadaninyostarych
dobrychczasach.

Sztywneskinieniegłową.
-Owszem-przyznałLeiser.-Młodybyłemwtedy.
-Acowłaściwie?
Leiser popatrzył na Haldane’a, mrugając, jakby ten go obudził. Zaczął

opowiadać. Była to jedna z tych historii wojennych, które opowiadano z
wariacjami, odkąd zaczęła się wojna, czasy tak odległe od tej chwili w małej,
cichejrestauracyjce,wktórejsiedzieli,jakgłódczyubóstwo,historiatymmniej
wiarygodna, im prościej ją opisywano. Mówił, jakby relacjonował czyjeś
przygody. Mogła to być walka, o której usłyszał w radio. Złapano go, uciekł,
całymi dniami nie jadł, zabijał, znalazł schronienie, został przerzucony do
Anglii.Opowiadałciekawie;możewłaśnietakwidziałterazwojnę,możebyłato
prawda. Ale brzmiało to tak, jakby wdowa opowiadała o śmierci męża:
cierpienieuleciałozjejsercaiskupiłosięwtejsłownejrelacji.Mówiłjakbypod
przymusem,jegouczucia,inaczejniżuLeclerca,nietylemiałyzrobićwrażenie
na innych, ile ochronić samego opowiadającego. Był prywatną osobą, której
opowieść brzmiała jak informacja, człowiekiem od dawna żyjącym w
samotności, który nie liczy się ze społeczeństwem; pewnym siebie, ale
nieustabilizowanym. Miał dobry, lecz jednoznacznie cudzoziemski akcent, bez
tej niedbałości i elizji, które umykają nawet utalentowanym naśladowcom.
Mówił jak ktoś obeznany ze środowiskiem, kto jednak nie czuje się w nim
swobodnie.

Haldaneuprzejmiesłuchał.Kiedyopowieśćsięskończyła,zapytał:
- Nie wiesz przypadkiem, z jakiego powodu cię przymknęli? Między nimi

byłakosmicznaodległość.

-Nie mówili mi o tym - odparł obojętnie Leiser, jakby pytanie było nie na

miejscu.

- No jasne, ty właśnie jesteś człowiekiem, którego potrzebujemy. Masz

niemieckie zaplecze, rozumiesz, o co mi chodzi. Znasz ich, prawda? Masz
doświadczeniezNiemcami.

-Tylkozokresuwojny.Rozmawialioszkoleniu.
-Coztymgrubym?GeorgeJakiśtam.Mały,smutnyfacet.
- Och... dobrze mu się wiedzie. Ożenił się ze śliczną dziewczyną. -

Roześmiał się obscenicznie, unosząc prawe przedramię w arabskim geście
oznaczającymseksualnąsprawność.-DobryBoże!-znówsięroześmiał.-My,
malifaceci!Rzucamysięnapierwsząlepszą!

background image

Tobyłowyjątkowegrubiaństwo.Haldanejakbynatoczekał.
PatrzyłprzezdłuższąchwilęnaLeisera.Ciszastałasięgęsta.Powoliwstał,

naglezrobiłsięjakbybardzozły,złynagłupiśmiechLeiserainacałytentani,
nieudolnyflirt,natebezsensowne,monotonnebluźnierstwaiplugawedrwinyz
wartościowegoczłowieka.

- Mógłbyś tak nie mówić? Tak się składa, że George Smiley jest moim

przyjacielem.

Zawołał kelnera i zapłacił rachunek, wyszedł szybko z restauracji,

zostawiającLeiserasamego,zaskoczonego,zbiałądamąwdłoni,zbrązowymi
oczamiwpatrzonymiwdrzwi,zaktórymitaknaglezniknął.

Wreszcie Leiser wyszedł, wrócił kładką dla pieszych, szedł powoli w

ciemności i deszczu, patrząc w dół na podwójny rząd lamp ulicznych i
samochodów między nimi. Po drugiej stronie ulicy była jego firma, szereg
oświetlonych dystrybutorów i wieża udekorowana neonowym sercem z
sześćdziesięciowatowychżaróweknaprzemianzielonychiczerwonych.Wszedł
do jasno oświetlonego biura, powiedział coś do chłopca i poszedł powoli na
górę,gdzieryczałamuzyka.

Haldane czekał, aż Leiser zniknie mu z pola widzenia, i szybko wrócił do

restauracji,żebyzamówićtaksówkę.

Włączyła gramofon. Słuchała muzyki tanecznej, siedząc w jego krześle i

pijącdrinka.

- Chryste, ale się spóźniłeś - powiedziała. - Jestem głodna jak wilk.

Pocałowałją.

-Jadłeścoś.Czujęjedzenie.
-Tylkoprzekąsiłem,Bett.Musiałem,zadzwoniłpewienczłowiek;poszliśmy

nadrinka.

-Kłamca.Uśmiechnąłsię.
-Dajspokój,Betty.Jesteśmyumówieninakolację,pamiętasz?
-Cotozaczłowiek?
Mieszkanie było bardzo czyste. Zasłony i dywany w kwiaty, polerowane

powierzchnie chronione lakierem. Wszystko było chronione: wazony, lampy,
popielniczka,wszystkostaranniestrzeżone,jakbyLeiserspodziewałsięodlosu
tylkozderzeniaczołowego.Lubiłakcentyzabytkowe.Odzwierciedlałytomeble
z drewnianymi wolutami i wsporniki do lamp z kutego żelaza. Miał lustro w
złotej ramie i malowaną gipsowa rzeźbę, nowy zegar z balansami w szklanej
szafce.

Gdyotworzyłbarek,mebelzagrałjakpozytywka.

background image

Zrobił sobie białą damę, ostrożnie mieszając składniki jak człowiek

przygotowujący lekarstwo. Patrzyła na niego, poruszając biodrami w rytm
muzyki.Szklankętrzymaławpewnejodległościodsiebieizboku,jakbytobyła
rękapartnera,atympartneremniebyłLeiser.

-Cotozaczłowiek?-powtórzyła.
Słał przy oknie, wyprostowany jak żołnierz. Migające serce na dachu

oświetlałodomy,odbijałosięnakładceidrżałonamokrejnawierzchnialei.Za
domami stał kościół, jak kino z iglicą ze żłobionych cegieł z otworami, przez
które słychać było bicie dzwonów. Nad kościołem rozpościerało się niebo.
Czasemmyślałsobie,żetylkokościółzostał,aniebonadLondynemoświetlone
jestżarempłonącegomiasta.

-Chryste,dziświeczórjesteśrzeczywiściebardzowesoły.Dzwonykościelne

biły z taśmy magnetofonowej, wzmocnione, żeby przedrzeć się przez hałas na
ulicy. W niedziele sprzedawał mnóstwo benzyny. Deszcz mocniej walił w
jezdnię,Leiserwidział,jakrozmazujeświatłasamochodów,zieloneiczerwone
kroplepodskakiwałynaasfalcie.

-Nochodźże,Fred,zatańcz.
-Minutkę,Bett.
-OChryste,coztobą?Napijsięjeszczeizapomnijotym.Słyszałjejstopy

przesuwającesiępodywaniewrytmmuzykiiniezmiennybrzękbreloczkanajej
bransoletce.

-Tańcz,nalitośćboską!
Mówiłaniewyraźnie,luźno,przesadnierozciągałaostatniesylabywsłowach

kończącychzdania.Robiłatoztakimsamymskalkulowanymrozczarowaniem,
jak gdy mu się oddawała, ponuro, jakby mu płaciła, jakby mężczyźni mieli z
tegotylkoprzyjemność,akobietyból.

Zatrzymała płytę, nieostrożnie pociągnęła za ramię. Igła zazgrzytała w

głośniku.

-Słuchaj,cosięstało,udiabła?
- Nic. Mówiłem ci już. Po prostu miałem ciężki dzień, to wszystko. Potem

zadzwoniłtenczłowiek,ktoś,kogoznałem.

-Powtarzampytanie:kto?Jakaśkobieta,prawda?Jakaśdziwka?
-Nie,Berty,tobyłmężczyzna.Podeszładookna,szturchnęłagolekko.
- Co jest takiego wspaniałego w tym widoku? Rudera na ruderze. Zawsze

mówiłeś,żeichnienawidzisz.No,ktotobył?

-Ktośzjednejztychwielkichspółek.
-Ipotrzebującię?

background image

-Tak...chcąmiprzedstawićpropozycję.
-Chryste,komupotrzebnyjakiśPolaczek?Tylkolekkodrgnął.
-Im.
-Wiesz, ktoś przyszedł do banku i pytał o ciebie. Siedzieli razem w biurze

panaDawnaya.Maszkłopoty,prawda?

Pomógł jej włożyć płaszcz, bardzo poprawnie, z łokciami szeroko

rozstawionymi.

-Tylkoniedotejnowejrestauracjizkelnerami,naBoga-powiedziała.
-Tamjestmiło.Myślałem,żecisiętampodoba.Tańczyćteżmożesz,takjak

lubisz...Więcdokądchcesziść?

-Ztobą?Nalitośćboską!Gdzieś,gdziejesttrochężycia,tomiwystaczy.
Patrzyłnanią.Przytrzymywałotwartedrzwi.Naglesięuśmiechnął.
- Okej. Bett. To twoja noc. Zejdź na dół i zapal samochód, ja zarezerwuję

stolik.-Dałjejkluczyki.-Znamjednomiejsce,bardzodobremiejsce.

-Cocię,dodiabła,teraznaszło?
- Możesz prowadzić. Wybierzemy się gdzieś na wieczór. - Podszedł do

telefonu.

PrzedjedenastąHaldanewróciłdodepartamentu.LeclerciAveryczekalina

niego.Carolpisałanamaszyniewsekretariacieszefa.

-Myślałem,żewróciszwcześniej-powiedziałLeclerc.
- Nie jest dobrze. Powiedział, że nie włączy się do gry. Myślę, że ty

powinieneś spróbować. To nie jest w moim stylu. - Wydawał się spokojny.
Usiadł.

Patrzylinaniegozniedowierzaniem.
-Proponowałeśpieniądze?-zapytałwreszcieLeclerc.-Mamyzgodęnapięć

tysięcyfuntów.

- Oczywiście, że proponowałem pieniądze. Powtarzam, po prostu nie jest

zainteresowany. To wyjątkowo nieprzyjemny człowiek. Przepraszam -
powiedział,choćniewyjaśniłzaco.

SłyszelistukotmaszynydopisaniaCarol.
-Coteraz?-zapytałLeclerc.
-Niemampojęcia.-Ciąglespoglądałnazegarek.
-Musząsięznaleźćjacyśinni.Musząsięznaleźć.
- Nie w naszej kartotece. Nie z takimi kwalifikacjami. Są Belgowie,

Szwedzi, Francuzi. Ale tylko Leiser mówi po niemiecku i ma doświadczenie
techniczne.Napapierzejestjedynym.

-Nadaldośćmłody.Otocichodzi?

background image

- Właściwie tak. Przy tym doświadczony. Nie mamy czasu ani warunków,

żeby wyszkolić nowego człowieka. Lepiej zwróćmy się z prośbą do Cyrku.
Znajdąkogoś.

-Niemożemytegozrobić-odezwałsięAvery.
-Jakitotypczłowieka?-Leclercniezrezygnował.
-Pospolitynasłowiańskisposób.Mały.Udajechojraka.Bardzonieciekawy.

- Szukał w kieszeniach rachunku. - Ubiera się jak bukmacher, ale oni wszyscy
chybatakrobią.Mamtodaćtobieczyksięgowości?

-Bezpieczny?
-Niemapowodu,żebywtowątpić.
- Rozmawialiście o tym, że sprawa jest pilna? O nowej lojalności i tego

rodzajurzeczach?

-Jemustaralojalnośćwydajesiębardziejatrakcyjna.-Położyłrachunekna

stole.

-Apolityka...niektórzyztychemigrantówsąbardzo...
- Mówiliśmy o polityce. On nie jest z tych emigrantów. Uważa się za

zintegrowanego,

naturalizowanego

Brytyjczyka.

Czego

się

po

nim

spodziewacie?Żezaprzysięgnielojalnośćwobecpolskiegodomukrólewskiego?
-Znówspojrzałnazegarek.

- Ty wcale nie chciałeś go zwerbować! - krzyknął Leclerc, zdenerwowany

obojętnościąHaldane’a.-Jesteśzadowolony,widzętopotwojejtwarzy!Dobry
Boże, a co będzie z departamentem?! Czy to nic już nie znaczy? Już nie
wierzyszwdepartament,nieobchodzicię!Drwiszsobiezemnie!

- A kto z nas wierzy? - zapytał Haldane z pogardą. - Sam powiedziałeś:

wykonujemyzadanie.

-Jawierzę-oświadczyłAvery.
Haldanejużmiałcośpowiedzieć,gdyzadzwoniłzielonytelefon.
- To pewnie ministerstwo - powiedział Leclerc. - No i co ja mam im

powiedzieć?

Haldanepatrzyłnaniego.
Leclercpodniósłsłuchawkę,przyłożyłjądoucha,poczymprzekazałjąnad

stołem.


- To centrala. Po kiego diabła łączą na zielony? Ktoś pyta o kapitana

Hawkinsa.Toty,prawda?

Haldane słuchał. Jego szczupła twarz niczego nie wyrażała. Wreszcie się

odezwał:

background image

- Tak myślę. Kogoś znajdziemy. Nie powinno być trudności. Jutro o

jedenastej.Proszęuprzejmieprzyjśćpunktualnie-iodłożyłsłuchawkę.

ŚwiatłowpokojuLeclercazdawałosięodpływaćwstronęokienzcienkimi

zasłonami.Nadworzebezprzerwypadało.

-TobyłLeiser.Zdecydowałsię.Podejmujesięzadania.Chcewiedzieć,czy

znajdziemykogoś,ktozająłbysięgarażempodczasjegonieobecności.

LeclercpopatrzyłwosłupieniunaHaldane’a,którynieukrywałradości.
-Tysiętegospodziewałeś!-krzyknął.Wyciągnąłmałąrękę.-Przepraszam,

Adrian.Zlecięoceniłem.Szczeregratulacje.

-Dlaczegoprzyjąłpropozycję?-zapytałpodekscytowanyAvery.-Dlaczego

zmieniłzdanie?

-Adlaczegoagencicośrobią?Dlaczegomycośrobimy?-Haldaneusiadł.

Wyglądałstaro,alejakczłowiek,któregonicsięnieima,jakczłowiek,którego
przyjacielejużumarli.-Dlaczegosięzgadząjąalboodmawiają,dlaczegokłamią
albo mówią prawdę? Dlaczego my tak robimy?-Znów zaczął kaszleć. - Może
nie jest przeciążony pracą. Poza tym to Niemcy, a on ich nienawidzi. Tak
powiedział. Nie przywiązuję do tego wagi. Potem powiedział, że nie może nas
zawieść.Myślę,żemiałnamyślisiebie.-IzwracającsiędoLeclerca,dodał:-
Zasadywojenne:tobyłosłuszne,prawda?

Ale Leclerc właśnie dzwonił do ministerstwa. Avery wszedł do jego

sekretariatu.Carolwstała.

-Cosiędzieje?-zapytałaszybko.-Skądtopodniecenie?
- Leiser. - Avery zamknął za sobą drzwi. - Zgodził się jechać. - Wyciągnął

ramiona,żebyjąobjąć.Pierwszyraz.

-Dlaczego?
-Twierdzi,żeznienawiścidoNiemców.Wedługmniechodziopieniądze.
-Czytosłusznasprawa?
Averyuśmiechnąłsięporozumiewawczo.
-Pókipłacimymuwięcejniżdrugastrona.
-Niepowinieneśwrócićdożony?-zapytałaostro.-Niewierzę,żemusisz

tutajsypiać.

-Tozadanieoperacyjne.
Averyposzedłdoswojegopokoju.Niepowiedziałamudobranoc.
Leiserodłożyłsłuchawkę.Naglezrobiłosiębardzocicho.Światłanadachu

zgasłyipokójpogrążyłsięwciemności.Szybkozszedłnadół.Marszczyłbrwi,
jakbycałasiłajegoumysłuskoncentrowałasięnazjedzeniudrugiejkolacji.

11

background image

Wybrali Oksford, jak podczas wojny. Rozmaitość narodowości i zawodów,

ciągłyprzepływkontraktowychnaukowcówiwynikającaztegoanonimowość,
sprzyjającaokolica,wszystkotodoskonaleodpowiadałoichpotrzebom.Ponadto
było to miejsce, którego specyfikę rozumieli. Rankiem, po telefonie Leisera,
Averywyjechał,żebyznaleźćdom.NastępnegodniazadzwoniłdoHaldane’a,że
wynajął na miesiąc dom na północy miasta, wielki wiktoriański budynek z
czterema sypialniami i ogrodem. Był bardzo drogi. W departamencie nazwano
go Domem Chrabąszcza i wpisano do kartotek pod hasłem „udogodnienia
mieszkalne”.

Gdy tylko wiadomość dotarła do Haldane’a, poinformował o tym Leisera.

Tenzasugerował,żebyrozpuścićpogłoskę,żewybrałsięnakursydośrodkowej
Anglii.Zgoda.

-Niepodawajżadnychszczegółów-powiedziałHaldane.-Każodsyłaćlisty

naposterestantedoCoventry.Myjetamodbierzemy.

Leiserbyłzadowolony,gdyusłyszał,żetoOksford.
Leclerc i Woodford szukali rozpaczliwie kogoś, kto mógłby poprowadzić

warsztatpodnieobecnośćLeisera;naglepomyślelioMcCullochu.Leiserdałmu
pełnomocnictwaispędziłznimcałyranek,wprowadzającgowtajnikiswojego
przedsiębiorstwa.

-Wzamiandamyciswegorodzajugwarancję-powiedziałHaldane.
- Nie jest mi potrzebna - odparł Leiser i wyjaśnił, całkiem poważnie: -

Pracujędlaangielskichdżentelmenów.

W piątek wieczorem zadzwonił i potwierdził, że się zgadza; do środy

przygotowania były na tyle zaawansowane, że Leclerc zwołał zebranie sekcji
specjalnej i nakreślił swoje plany. Avery i Haldane mają być z Leiserem w
Oksfordzie;obajwyjadąnastępnegowieczoru,adotegoczasuHaldanebędzie
miałjużgotowyplandziałania.LeiserprzybędziedoOksfordudzieńalbodwa
dni później, jak tylko załatwi swoje sprawy. Haldane ma nadzorować jego
szkolenie.AverybędzieasystentemLeisera.WoodfordzostaniewLondynie.Do
niegonależećbędziekontaktzministerstwem(izeSandfordemzsekcjibadań),
ma też zbierać materiał instruktażowy dotyczący zewnętrznych cech rakiet
krótkiegoiśredniegozasięgu.ZnimprzyjedziedoOksfordu.

Leclerc był niezmożony - a to jeździł do ministerstwa z raportem o

postępach,atodoSkarbu,żebywykłócaćsięorentędlawdowypoTaylorze,a
to,zpomocąWoodforda,zatrudniałbyłychinstruktorówodtransmisjiradioweji
walkiwręcz.

Pozostałyczaspoświęcałoperacji„Chrabąszcz”:momentu,wktórymLeiser

background image

miałbyćprzerzuconydoNiemiecWschodnich.Zpoczątkuzdawałsięniemieć
pomysłu na to, jak to zrobić. Napomykał coś niejasno o operacji morskiej z
Danii; o małym kutrze rybackim i gumowej łodzi, żeby uniknąć wykrycia
radarem; omawiał ze Sandfordem nielegalne przekroczenie granicy i
telegrafował do Gortona w sprawie informacji o terenach przygranicznych
wokółLubeki.SkryciekonsultowałsięnawetzCyrkiem.Controlbyłniezwykle
pomocny.

Wszystko to odbywało się w atmosferze wzmożonej aktywności i

optymizmu, co Avery zauważył już w dniu powrotu. Nawet ci, których nie
informowano, podobno, o operacji, ulegli klimatowi przesilenia. W grupce
pracowników, którzy razem jadali codziennie lunch w kawiarni Cadena, aż
wrzało od plotek i spekulacji. Mówiono na przykład, że człowiek o nazwisku
Johnson, znany podczas wojny jako Jack Johnson, instruktor radiooperatorów,
zostałwłączonywskładdepartamentu.Księgowośćpłaciłamudietyi-cobyło
najbardziej intrygujące - poproszono jąo wystąpienie do Skarbu z
propozycjątrzymiesięcznego kontraktu. Kto kiedy słyszał o trzymiesięcznych
kontraktach? Johnson odpowiadał za zrzuty we Francji podczas wojny; pewna
starszarangądziewczynapamiętałago.Berry,szyfrant,zapytałpanaWoodforda,
pocotenJohnson(Berryjakzwyklebyłciekawski),apanWoodforduśmiechnął
sięikazałmusięzajmowaćwłasnymisprawami,alepowiedział,żetodocelów
operacyjnych,dobardzotajnejoperacji,którąprowadząwEuropie...pomocnej
Europie,imożeBerry’egozainteresuje,żebiednyTaylorniezginąłnapróżno.

Zaczął się nieustanny ruch samochodów i posłańców z ministerstwa; Pine

poprosiłopomocnikaiprzydzieliłamugoinnainstytucjarządowa;traktowałgo
bardzo wyniośle. Jakoś dowiedział się, że celem sąNiemcy, i ta informacja
sprawiała,żestałsięjeszczewiększymsłużbistą.

Lokalni sklepikarze plotkowali nawet, że dom wynajmowany przez

ministerstwo przechodzi w inne ręce. Wymieniano prywatnych nabywców i
wiązano wielkie nadzieje z zakupami, które będą robić. Przez cały czas
wysyłano zamówione posiłki, światło w oknach paliło się dniem i nocą; drzwi
frontowe,dotejporyzamkniętenastałezewzględunabezpieczeństwo,zostały
otwarte i widok Leclerca w meloniku i z aktówką, wsiadającego do czarnego
humbera, stał się na Blackfriars Road rzeczą zwyczajną. Avery zaś, jak ranny,
któryniechcepatrzećnaranę,sypiałwswoimpokoiku,któregościanystałysię
granicami jego życia. Raz wysłał Carol, żeby kupiła Anthony’emu prezent.
Wróciła z ciężarówką mleczarza i plastikowymi butelkami na mleko. Można
było zdejmować z nich kapsle i nalewać do nich wodę. Wypróbowali to

background image

pewnegowieczoru,poczymwysłalihumberemdoBattersea.

Gdy wszystko było gotowe, Haldane i Avery pojechali pierwszą klasą do

Oksfordunakosztministerstwa.Podczasobiaduwpociągumielidodyspozycji
własny stolik. Haldane zamówił pół butelki wina i wypił je, rozwiązując
krzyżówkę w „The Times”. Siedzieli w milczeniu, Haldane był zajęty, Avery
zbytnieśmiały,żebymuprzerywać.

Nagle Avery zauważył, jaki krawat nosi Haldane. Zanim pomyślał,

powiedział:

-DobryBoże,niewiedziałem,żegrywapanwkrykieta.
-Spodziewałeśsię,żeciotympowiem?-parsknąłHaldane.-Krzywiąsię,

gdynoszęgowbiurze.

-Przepraszam.
Haldanepopatrzyłnaniegouważnie.
-Niepowinieneśtakczęstoprzepraszać.Obajtorobicie.-Nalałsobietrochę

kawyizamówiłbrandy.Kelnerzyuważalinakażdyjegogest.

-Obaj?
-TyiLeiser.Ontorobizprzyzwyczajenia.
- Z Leiserem będzie inaczej, prawda? - szybko zapytał Avery. - To

zawodowiec.

-Leiserniejestjednymznas.Nigdyniepopełniajtegobłędu.Zetknęliśmy

sięznimdawnotemu,towszystko.

-Jakionjest?Jakitotypczłowieka?
-Jestagentem.Człowiekiem,któregonależyprowadzić,anieanalizować.
Wróciłdoswojejkrzyżówki.
- Musi być lojalny - powiedział Avery. - Bo inaczej dlaczego przyjął

propozycję?

- Słyszałeś, co mówił dyrektor: dwa przyrzeczenia. Pierwsze składane jest

częstozbłahychpowodów.

-Adrugie?
-Tojużinnasprawa.Jesteśmytu,żebymupomócjezłożyć.
-Aledlaczegozgodziłsięzapierwszymrazem?
- Nie ufam przyczynom. Nie ufam słowom takim jak „lojalność”. A nade

wszystko-oświadczyłHaldane-nieufammotywom.Uczyłeśsięniemieckiego,
prawda?Napoczątkubyłczyn.

Jużdojeżdżali,kiedyAveryzadałjeszczejednopytanie.
-Dlaczegotenpaszportbyłnieważny?
Haldane,gdyzwracanosiędoniego,pochylałgłowę.

background image

- Ministerstwo Spraw Zagranicznych zwykło przesyłać serie numerów

paszportów do departamentu w celach operacyjnych. Umowa przedłużana jest
rok po roku. Sześć miesięcy temu ministerstwo stwierdziło, że nie będzie
wydawaćpaszportów,nieinformującotymCyrku.Leclercchybaniezdołałsię
przebić i Control wypchnął go z rynku. Paszport Taylora był jednym ze starej
serii.Unieważnilijącałą,natrzydniprzedjegoodlotem.Niebyłoczasu,żeby
coś z tym zrobić. Mogło to przejść w ogóle niezauważone. Cyrk jest bardzo
przebiegły.-Pauza.-Doprawdy,trudnomizrozumieć,dlaczegoControlowina
tymzależało.

WzięlitaksówkędopomocnegoOksforduiwysiedlinaroguulicy.Gdyszli

chodnikiem, Avery patrzył na domy stojące w półmroku. W oświetlonych
oknach przelotnie ukazywały się siwowłose postacie, obite welwetem krzesła
ozdobione lamówką, chińskie parawany, stojaki na nuty, wreszcie zobaczył
czwórkę do brydża; gracze wyglądali jak zaklęci dworzanie w zamku. Był to
świat, który kiedyś poznał; przez moment niemal sobie wyobraził, że stanowi
jegoczęść,aletobyłodawnotemu.

Wieczórspędzilinaprzygotowywaniudomu.Haldanezdecydował,żeLeiser

dostanietylnąsypialnięzoknamiwychodzącyminaogród,aonizajmąpokoje
od ulicy. Wysłał wcześniej trochę książek naukowych, maszynę do pisania i
kilka imponujących teczek. Rozpakował je i rozłożył na stole w jadalni ze
względunagosposięwłaściciela,któramiałaprzychodzićcodziennie.

-Będziemynazywalitenpokójgabinetem-powiedział.
Wsalonieustawiłmagnetofon.Miałkilkataśm,którezamknąłwkredensie,

skrupulatnie dołączając klucz do swojego kółka na klucze. Inne bagaże nadal
czekały w holu: projektor, model dla wojsk powietrznych, ekran i walizka z
zielonegopłótnazabezpieczonegonarogachskórą.

Dom był obszerny i zadbany; mahoniowe meble z mosiężnymi

inkrustacjami, na ścianach mnóstwo obrazów przedstawiających jakąś rodzinę,
szkice sepią, miniatury, fotografie wyblakłe ze starości, na niskim kredensie
wazazpotpourri.Dolustraprzyklejonybyłliśćpalmowy;zsufituzwieszałysię
żyrandole,pokraczne,aledowytrzymania.WjednymrogustałstolikpodBiblię,
w drugim mały kupidynek, wyjątkowo szkaradny, z poczerniałą twarzą. Cały
dom emanował starością, był w nim, jak w kadzidle, jakiś nieodwracalny
smutek.

Do północy skończyli się rozpakowywać. Usiedli w salonie. Marmurowy

kominekwspartybyłnahebanowychMurzynach.Światłogazowegopłomienia
odbijało się w pozłacanych łańcuchach z róż, pętających ich kostki. Kominek

background image

był stary. Mógł pochodzić z XVII albo z XIX wieku, gdy Murzyni na krótko
zastąpiliborzojejakodekoracyjnezwierzętawyższychsfer;bylicałkiemnadzy,
jak psy, i przykuci złotymi różami. Avery poczęstował się whisky i położył do
łóżka,zostawiającHaldane’azatopionegowmyślach.

Jego pokój był wielki i ciemny; nad łóżkiem lekki odcień lazurowego

błękitu, na stołach haftowane serwety, na małej emaliowanej tabliczce napis:
„Błogosławieństwo dla tego domu”. Obok okna obraz - dziecko odmawiające
modlitwę,podczasgdyjegosiostrajeśniadaniewłóżku.

LeżałimyślałoLeiserze.Byłotojakoczekiwanienadziewczynę.Zdrugiej

stronykorytarzasłyszałsamotny,uporczywykaszelHaldane’a.Trwałnadal,gdy
jużzasnął.

Lecłercpomyślał,żeklubSmileyatobardzodziwnemiejsce,niespodziewał

się czegoś takiego. Dwie piwniczne sale i kilkąnaścioro ludzi jedzących obiad
przyosobnychstolikachprzedwielkimkominkiem.Niektórychskądśpamiętał.
Podejrzewał,żemająjakieśzwiązkizCyrkiem.

-Niezłemiejsce.Jaksiętuzapisać?
- Och, nie zapiszesz się - odparł Smiley przepraszającym tonem,

poczerwieniał i wyjaśnił: - Chodzi mi o to, że nie przyjmujemy nowych
członków. Tylko jedno pokolenie... paru poszło na wojnę, paru zmarło albo
wyjechałozagranicę.Zastanawiamsię,cochceszmipowiedzieć?

-Byliścietakuprzejmi,żepomogliściewydostaćsięmłodemuAvery’emu.
- Tak... tak, rzeczywiście. A przy okazji, jak poszło? Nic o tym nie

słyszałem.

-Tobyłotylkozadanieszkoleniowe.Żadnegofilmu.
-Przepraszam.-Smileymówiłpospiesznie,chowającprawdziweuczuciaza

maskąniewiedzy.

- Wcale się nie spodziewaliśmy, że będzie jakiś film. To były tylko środki

ostrożności. Ciekawe, ile powiedział ci Avery? Szkolimy jednego, dwóch
starych fachowców... także kilku nowych chłopaków - wyjaśnił Leclerc. - Coś
trzebarobićwsezonieogórkowym...BożeNarodzenie,wiesz,jaktojest.Ludzie
sąnaurlopach.

-Wiem.
Leclerc stwierdził, że wino bordoskie jest bardzo dobre. Żałował, że nie

zajrzał do mniejszego klubu; jego własny strasznie się popsuł - kłopoty z
personelem.

- Jak zapewne słyszałeś - powiedział oficjalnym tonem - Control

zaproponowałmipełnewsparciewkwestiachszkoleniowych.

background image

-Tak,tak,oczywiście.
- Spiritus movens był mój minister. Spodobał mu się pomysł grupy

wyszkolonych agentów. Kiedy plan poddano po raz pierwszy pod dyskusję,
poszedłem osobiście porozmawiać z Controlem. Później Control odwiedził
mnie.Pewnieotymwiesz?

-Tak,Controlzastanawiałsię...
-Byłbardzopomocny.Niesądź,żeniepotrafiętegodocenić.Uzgodniono,

myślę, że powinienem naświetlić ci tło, twoje biuro to potwierdzi, że jeśli
szkolenie ma być skuteczne, musimy stworzyć atmosferę tak bliską działań
operacyjnych jak tylko to możliwe. Nazywamy to warunkami bojowymi. -
Pobłażliwy uśmiech. - Wybraliśmy obszar w Niemczech Zachodnich. To rejon
ponury i nieznany, idealny do ćwiczeń w przekraczaniu granicy i podobnych
rzeczy.Możemypoprosićwojskoowspółpracę,gdybyokazałosiętokonieczne.

-Tak,doprawdy,świetnypomysł.
-Zewzględunaelementarnezasadybezpieczeństwauznaliśmywszyscy,że

twojebiuropowinnobyćinformowanewyłącznieotychaspektachćwiczeń,w
którychmoglibyścienamuprzejmiepomóc.

- Control mówił mi o tym - powiedział Smiley. - Chce dla was zrobić, co

tylko będzie mógł. Nie sądził, że jeszcze kiedykolwiek się tym zajmiecie. Był
bardzozadowolony.

- To dobrze - odparł krótko Leclerc. Łokcie przesunął trochę do przodu na

polerowanym blacie. - Pomyślałem, że mógłbym skubnąć trochę waszych
umiejętności... zupełnie nieformalnie. Tak jak wy od czasu do czasu robicie
użytekzAdrianaHaldane’a.

-Oczywiście.
-Pierwszasprawatofałszywedokumenty.Przejrzałemspisnaszychstarych

fałszerzy.Rozumiem,żeHydeiFellowbyprzeszlikilkalattemudoCyrku.

-Tak.Nastąpiłazmianapriorytetów.
- Mam tu opis naszego człowieka; załóżmy, że jest rezydentem w

Magdeburgu, ma realizować nasz plan. To jeden z uczestników szkolenia.
Myślisz, że mogliby przygotować dokumenty, dowód tożsamości, legitymację
partyjnąitegorodzajurzeczy?Wszystko,copotrzeba.

- Ten człowiek musiałby to podpisać - powiedział Smiley. - My potem

postawilibyśmy stempel na jego podpisie. Potrzebne byłyby nam także
fotografie. Potem musiałby zostać poinstruowany, jak posługiwać się tymi
dokumentami.MożeHydemógłbyzrobićtonamiejscu,zwaszymagentem?

Lekkiewahanie.

background image

- Na pewno. Wybrałem pseudonim. Jest podobny do jego prawdziwego

nazwiska;uważamy,żetodobrypomysł.

-Chciałbymzauważyć-powiedziałSmiley,komiczniemarszczącczoło-że

skoro jest to takie zawiłe ćwiczenie, to fałszywe papiery nie będą wiele warte.
Chodzi mi o to, że wystarczy jeden telefon do zarządu miasta Magdeburg i
najlepiejsfałszowanedokumentydiablibiorą...

- Wzięliśmy to pod uwagę. Chcemy nauczyć ich kamuflażu, poddać ich

przesłuchaniom...wiesz,oczymmyślę.

Smileypociągnąłłykwina.
- Ja tylko przedstawiłem, jak to wygląda. Łatwo dać się zahipnotyzować

technikomwywiadowczym.Niechcęprzeztosugerować...Aprzyokazji,jaksię
miewa Haldane? Studiował filologię klasyczną, wiesz. Byliśmy razem na
studiach.

-Adrianmasiędobrze.
- Spodobał mi się wasz Avery - powiedział uprzejmie Smiley. Jego małą

twarz wykrzywił smutek. - Wyobrażasz sobie, że nadal nie włączyli baroku do
planuzajęćzniemieckiego?Nazywajątoprzedmiotemnadprogramowym.

- Jest jeszcze kwestia konspiracyjnych przekazów radiowych. Niewiele z

tegokorzystaliśmy,odkądwojnasięskończyła.Zdajęsobiesprawę,żeterazto
znacznie bardziej wyrafinowane technicznie. Transmisje na wysokich
częstotliwościachitakdalej.Chcemyiśćzpostępem.

-Tak.Tak.Wiadomośćnagrywasięnaminiaturowymagnetofoniprzesyław

ciągu kilku sekund. - Westchnął. - Ale mało nam się o tym mówi. Ludzie od
technikinieodkrywająkart.

- Czy ta metoda pozwala wyszkolić ludzi z pożytkiem dla nich w...

powiedzmywmiesiąc?

-Iwykorzystaćjąwwarunkachoperacyjnych?-zapytałzaskoczonySmiley.

-Takpoprostu,pomiesięcznymćwiczeniu?

- Niektórzy mają żyłkę techniczną. Tacy, co mieli już do czynienia z

radiostacjami.

SmileyprzyglądałsięLeclercowizniedowierzaniem.
- Wybacz. Czy on czy oni... muszą się nauczyć w miesiąc także czegoś

innego?

-Dlaniektórychjesttoraczejkursdoskonalący.
-Aha.
-Ococichodzi?
- Nic, nic - odparł wymijająco Smiley. - Nie sądzę, żeby nasi technicy

background image

chętniedzielilisiętegorodzajuwyposażeniem,chybaże...

-Chybażebyłabytoichwłasnaoperacjaćwiczebna?
- Tak. - Smiley poczerwieniał. - Tak, to miałem na myśli. Są bardzo

wymagający,nowiesz,zazdrośni.

Leclercumilkł,lekkostukałpodstawąkieliszkaowypolerowanyblatstolika.

Nagleuśmiechnąłsięiodezwał,jakbywłaśniewyszedłzdepresji:

- Och, nic. Będziemy zatem musieli użyć konwencjonalnego sprzętu. Czy

metody radiolokacji także się rozwinęły od czasów wojny? Przechwytywanie,
lokalizacjanielegalnegonadajnika?

-Otak.Itobardzo.
- Będziemy musieli się z tym liczyć. Jak długo można nadawać, zanim

zostaniesięwykrytym?

- Dwie, trzy minuty. Zależy. Często to kwestia szczęścia, że usłyszą go

trochę później. Mogą go przyszpilić tylko wtedy, gdy nadaje. Wiele zależy od
częstotliwości.Przynajmniejtakmimówiono.

- Podczas wojny - zadumał się Leclerc - dawaliśmy agentowi kilka

kryształków.Każdywibrowałnaustalonejczęstotliwości.Częstojewymieniał.
Tozazwyczajskutkowało,metodabyładośćbezpieczna.Możemytopowtórzyć.

-Tak.Tak.Pamiętam.Alebyłproblemzustawianiemnadajnika... wymianą

cewki...dostosowaniemanteny.

- Załóżmy, że nasz człowiek przyzwyczajony jest do konwencjonalnych

nadajników.Mówisz,żeszansęnaprzechwyceniesąwiększe,niżbyłypodczas
wojny?Żemasięraptemdwie,trzyminuty?

-Albomniej-powiedziałSmiley,przyglądającmusię.-Tozależyodwielu

rzeczy...szczęścia,odbioru,natężeniaruchuweterze,gęstościzaludnienia...

- Załóżmy, że będzie zmieniał częstotliwość co dwie i pół minuty. To

załatwiałobysprawę?

- Byłaby to bardzo powolna metoda. - Jego smutna, chorowita twarz

zmarszczyłasięzezmartwienia.-Jesteśpewien,żetuchodzitylkooćwiczenia?

- Jeśli dobrze pamiętam - ciągnął Leclerc, rozwijając swoją myśl - te

kryształki mają rozmiary pudełka od zapałek. Możemy mu dać kilka. Chodzi
namozaledwieparętransmisji,możetrzyalbocztery.Uważasz,żemójpomysł
jestchybiony?

-Toraczejniemojadziedzina.
-Jestjakaśalternatywa?PytałemControła;powiedział,żerozmawiałztobą.

Powiedział,żepomożeszmiznaleźćsprzęt.Cojeszczemogęzrobić?Mógłbym
porozmawiaćzwaszymiludźmiodtechniki?

background image

- Przykro mi. Control zdecydował, że jeśli chodzi o technikę, powinniśmy

służyć wam szeroko pojętą pomocą, ale nie narazimy nowego sprzętu. Nie
podejmiemyryzyka,chciałempowiedzieć.Wkońcutotylkoćwiczenia.Sądzę,
żejegozdaniem,skoroniemaszpełnegozapleczatechnicznego,powinieneś...

-Przekazaćsprawę?
-Nie,nie-zacząłprotestowaćSmiley,aleLeclercmuprzerwał.
- Ci ludzie będą kierowani przeciwko celom wojskowym - powiedział ze

złością.-Czystowojskowym.Controltozaakceptował.

- No tak. - Wyglądało na to, że Smiley się poddał. - A jeśli chcesz dostać

nadajnikkonwencjonalny,tonapewnojakiśdlaciebiewygrzebiemy.

Kelner przyniósł karafkę z porto. Leclerc patrzył, jak Smiley nalewa sobie

trochędokieliszkaiprzesuwaostrożniekarafkępowypolerowanymstole.

- Jest całkiem niezłe. Szkoda, że już się kończy. Kiedy to wypijemy,

będziemymusielizadowolićsięmłodszymirocznikami.Jutro,jaktylkoprzyjdę
do biura, porozmawiam z Controlem. Jestem pewien, że nie będzie miał
zastrzeżeń. Co do dokumentów. I kryształków. Możemy polecić wam
odpowiednieczęstotliwości.Controlowinatymzależy.

-Controljestbardzo miły.Czasemmnie tozadziwia- wyznałLeclerc.Był

lekkopijany.

12
Dwa dni później Leiser przyjechał do Oksfordu. Czekali niecierpliwie na

peronie,Haldanewyglądałgowtłumieśpieszącychsięludzi.Odziwo,toAvery
pierwszygodostrzegł;nieruchomąpostaćwpłaszczuzwielbłądziejwełnyprzy
okniepustegoprzedziału.

-Czytoon?-zapytał.
-Podróżujepierwsząklasą.Musiałdopłacićróżnicę.-Haldanemówiłtakim

tonem,jakbytobyłafront.

Leiseropuściłoknoipodałimdwiewalizkiześwińskiejskóry,uszytetak,

bymieściłysięwbagażnikusamochodu,trochęzbytpomarańczowe,żebymiał
tobyćichnaturalnykolor.Przywitalisię,energiczniepodającsobieręce,niech
każdywidzi.Averychciałzanieśćbagażedotaksówki,aleLeiserwolałnieśćje
sam, po jednej w każdym ręku, jakby to był jego obowiązek. Szedł w pewnej
odległościodnich,wyprostowany;patrzyłnaprzechodzącychobokniegoludzi,
zaskoczonytłumem.Jegodługiewłosypodskakiwaływrytmiekroków.

Avery,przyglądającmusię,poczułnagłyniepokój.
To żywy człowiek, nie postać z papieru. Człowiek o silnym ciele i

skoordynowanychruchach;aoninimkierują.Wyglądałtak,jakbynicniemogło

background image

stanąć mu na przeszkodzie. Został zwerbowany i już teraz zachowywał się
energicznieizdecydowaniejakżołnierz.Averybyłświadomtego,żewłaściwie
niewiadomo,dlaczegoLeiserdałsięzwerbować.Wczasieswojejkrótkiejpracy
w departamencie zdążył się już przyzwyczaić do zjawiska motywacji
organicznej;dozadańoperacyjnychbezdostrzegalnejgenezyidowniosków,z
którychwypływałniekończącysięciągzgranychdziałań;dotychbezowocnych
umizgów, które w konsekwencji musiały uchodzić za aktywne życie miłosne.
Ale kiedy przyglądał się temu człowiekowi, raźno kroczącemu obok niego,
zrozumiał,żedotejporyobrabialipokumoterskupomysłyniewychodzącepoza
ich grono. Teraz te pomysły się ucieleśniły. I to był on, prawdziwy, z krwi i
kości.

Wsiedli do taksówki, Leiser na końcu, bo nalegał na to. Było popołudnie,

międzyplatanamiprześwitywałoszareniebo.Dymzkominówwznosiłsięnad
północnymOksfordemciężkimikolumnami,jakdowódpobożnychofiar.Domy,
majestatyczne w swej skromności, były jak romantyczne ruiny, każda z innej
legendy.TuwieżeAvalonu,tamkutekratypagody;międzynimirosłyaraukarie
itrzepotałopranie,jakmotyleniespotykaneotejporzeroku.Domywyglądały
porządnie, w otoczeniu ogrodów, z zaciągniętymi zasłonami. Widok jak na
nieładnejakwareli,naktórąciemniejszeprzedmiotynaniesionozbytciężkąręką,
niebonamalowanozbytszareizbytwodnistąfarbą.

Taksówkę zwolnili na rogu ulicy. W powietrzu czuć było zapach gnijących

liści.Jeśligdzieśbyłydzieci,zachowywałysięcicho.Trzejmężczyźnipodeszli
dobramy.Leiser,niespuszczajączoczudomu,postawiłwalizki.

-Ładnemiejsce-powiedziałzuznaniemizwróciłsiędoAvery’ego.-Ktoje

wybrał?

-Ja.
-Nieźle.-Poklepałgoporamieniu.-Odwaliłeśdobrąrobotę.
Avery, zadowolony, uśmiechnął się i otworzył bramę; Leiser stanowczo

przepuściłobuprzodem.Zabraligonagóręipokazalimujegopokój.Przezcały
czasniósłswójbagaż.

-Rozpakujęsiępóźniej-oznajmił.-Chcętozrobićdobrze.Przeszedłsiępo

domu, przyglądając się krytycznie wnętrzom. Podnosił przedmioty, patrzył na
nie,jakbyzamierzałwziąćudziałwlicytacji.

-Przyjemnietu-oświadczyłnakoniec.-Podobamisię.
-Todobrze-powiedziałHaldane,jakbymuniebyłowszystkojedno.Avery

poszedłzaLeiseremdojegopokoju,żebyupewnićsię,czynietrzebawczymś
pomóc.

background image

- Jak masz na imię? - zapytał Leiser. Wobec Avery’ego był mniej spięty,

bardziejnaturalny.

-John.
Znówuścisnęlisobieręce.
-Notocześć,John.Miłomi.Ilemaszlat?
-Trzydzieścicztery-skłamał.
- Chryste, żałuję, że nie mam trzydziestu czterech lat - mrugnął okiem. -

Robiłeścośtakiegojużwcześniej?

-Wubiegłymtygodniuskończyłemzadanie.
-Jakposzło?
-Świetnie.
-Fajnyfacetzciebie.Gdziemaszpokój?Averypokazałmu.
-Powiedz,jaktowygląda?
-Toznaczy?
-Ktojestszefem.
-KapitanHawkins.
-Ktośjeszcze?
-Nie,naprawdę.Jabędędopomocy.
-Przezcałyczas?
-Tak.
Leiserzacząłsięrozpakowywać.Averypatrzył.Szczotkiobciągnięteskórą,

płyn do włosów, bateria buteleczek z kosmetykami dla mężczyzn, elektryczna
golarkanajnowszegotypuikrawaty.Niektórewszkockąkratę,innejedwabne,
pasującedodrogichkoszul.

Avery zszedł na dół. Haldane czekał na niego. Uśmiechnął się, gdy Avery

wszedł.

-Noi?
Averywzruszyłramionami.Byłpodniecony,alenaluzie.
-Copanonimsądzi?-zapytał.
-Słabogoznam-odparłcierpkoHaldane.Wiedział,jakucinaćrozmowę.-

Chcę, żebyś zawsze był z nim. Chodź tam gdzie on, strzelaj z nim, pij z nim,
jeślibędzieszmusiał.Niemożezostaćsam.

-Acozjegourlopemwtrakciećwiczeń?
- Zajmiemy się tym. Tymczasem rób, co mówię. Przekonasz się, że lubi

twojetowarzystwo.Tobardzosamotnyczłowiek.Ipamiętaj,jest

Brytyjczykiem.Brytyjskidoszpikukości.Jeszczejedno,najważniejsze,nie

pozwól,żebypomyślał,żezmieniliśmysięodczasówwojny.Departamentjest

background image

dokładnie taki, jak był wtedy. Tę iluzję musisz podtrzymywać mimo - nie
uśmiechałsię-mimożejesteśzbytmłody,żebytoporównać.

Zaczęli następnego ranka. Po śniadaniu zebrali się w salonie i Haldane

wprowadziłichwtemat.

Treningpodzielonybędzienadwieczęści,podwatygodniekażda,zkrótkim

odpoczynkiemmiędzynimi.Najpierwkursodświeżającydawneumiejętności,w
drugiej części umiejętności te, już wskrzeszone, zostaną dostosowane do
zadania,któreichczeka.PrzezpierwszedwatygodnieLeiserniedowiesię,jaki
nosikryptonim,jakąbędziemiałprzykrywkęijakajestnaturajegomisji.Alei
późniejinformacjaniebędziepełna,niedowiesięaniojakiobszarchodzi,aniw
jakisposóbzostanieprzerzucony.

Jeślichodzio łączność,jaki inneaspektyszkolenia, będzieprzechodziłod

sprawogólnychdoszczegółowych.Wpierwszymokresiezapoznasięponownie
z techniką szyfrowania, sygnałami i harmonogramem. W drugim dużo czasu
poświęci na praktyczne nawiązywanie łączności w warunkach zbliżonych do
operacyjnych.Instruktorprzybędziejeszczewtymtygodniu.

Haldane wyjaśniał to wszystko z belferską zjadliwością, a Leiser słuchał

uważnie, od czasu do czasu energicznie kiwając głową, że się zgadza.
Avery’emuwydałosiędziwne,żeHaldaneniestarasięukryćniechęci.

-Wpierwszejczęścizobaczymy,copamiętasz.Obawiamsię,żedostaniesz

niezłypopęd.Chcemy,żebyśwróciłdoformy.Będzieszkoleniezbroniąkrótką,
walka wręcz, ćwiczenie umysłu, tajniki rzemiosła. Spróbujemy cię namówić,
żebyświeczoramichodziłnaspacery.

-Zkim?ZJohnem?
-Tak.Johnbędziecięzabierałnaspacery.Powinieneśuważaćgozaswojego

doradcę w sprawach mniejszej wagi. Jeśli chciałbyś o czymś porozmawiać,
miałjakieśwątpliwościalboobawy,toufam,żeniezwłoczniewspomniszonich
jednemuznas.

-Wporządku.
-A tak w ogóle, to muszę cię prosić, żebyś nie wychodził sam. Wolałbym,

żebyJohncitowarzyszył,gdybędzieszmiałżyczeniepójśćdokina,pozakupy
albozrobićcoś,nacopozwolicirozkładzajęć.Aleobawiamsię,żeniebędziesz
miałwieleczasunaodpoczynek.

- Nie liczę na to. I nie jest mi to potrzebne. - Chyba chciał powiedzieć, że

tegoniechce.

-Instruktorodradionadajnikaniebędzieznałtwojegonazwiska.Tozwykły

środek ostrożności, proszę się do niego zastosować. Gosposia myśli, że

background image

uczestniczymy w konferencji naukowej. Nie sądzę, żebyś miał okazję z nią
porozmawiać,alegdybydotegodoszło,pamiętajotym.Jeślichciałbyśzapytać
oto,cobędzieszrobić,bądźłaskawnajpierwzwrócićsiędomnie.Niewolnoci
telefonować bez mojej zgody. Potem przybędą następni: fotografowie, lekarze,
technicy. Nazywamy ich pomocnikami i nie uczestniczą w akcji. Większość z
nich uważa, że jesteś tutaj w ramach szerszego planu ćwiczebnego. Pamiętaj o
tym,proszę.

-Okej-powiedziałLeiser.Haldanepopatrzyłnazegarek.
- Pierwsze zajęcia mamy o dziesiątej. Samochód zabierze nas z rogu ulicy.

Kierowca nie jest jednym z nas. Proszę, żadnych rozmów podczas jazdy. Nie
maszinnychubrań?-zapytał.-Toniejestodpowiednienastrzelnicę.

-Mamkurtkęsportowąiflanelowespodnie.
-Wolałbym,żebyśnierzucałsiętakwoczy.
Kiedy poszli na górę, żeby się przebrać, Leiser uśmiechnął się drwiąco do

Avery’ego.

-Niezłynumerzniego,co?Staraszkoła.
-Aledobra.Leiserzastanowiłsię.
- Oczywiście. Słuchaj, powiedz mi coś. Czy zawsze to robicie tutaj?

Korzystaliścieztegomiejscaprzyszkoleniuinnych?

-Nie,jesteśpierwszy-odparłAvery.
-Wiem,żeniewolnocimówićzadużo.Czyzałogajesttaka,jakdawniej...

ludziewszędzie...tosamokierownictwo?

-Niesądzę,żebyśznalazłwieleróżnic.Chybajestnastrochęwięcej.
-Wielutakichmłodychjakty?
-Wybacz,Fred.
LeiserpołożyłdłońnaramieniuAvery’ego.Częstotorobił.
-Tyteżjesteśdobry-powiedział.-Niemartwsięomnie.Niemartwsię,co,

John?

Pojechali do Abingdon - ministerstwo zawarło umowę z bazą

spadochroniarzy.Instruktorczekałnanich.

-Jestpanprzyzwyczajonydojakiegośkonkretnegorodzajubroni?
- Browning, automat, trzy osiem, proszę - wyrecytował Leiser jak dziecko

zamawiająceartykułyspożywcze.

-Terazmówimydziewięćmilimetrów.Pandostaniemarkjeden.
Haldane stał w korytarzu z tyłu, a Avery pomagał ustawić cel wielkości

człowieka w odległości dziesięciu metrów i nakleić taśmę klejącąna stare
otwory.

background image

-ProszęsiędomniezwracaćPersonel-powiedziałinstruktoriodwróciłsię

doAvery’ego.-Chciałbyipanspróbować,sir?

Haldanesięwtrącił.
-Tak,proszę.Obajbędąstrzelać.
Leiserstrzelałpierwszy.AverystałobokHaldane’a,aLeiser,tyłemdonich,

czekał w pustej strzelnicy twarzą do wykonanej ze sklejki figury niemieckiego
żołnierza. Cel był czarny, stał na tle pobielonego sypiącym się już wapnem
muru. Nad brzuchem nieudolnie nabazgrano kredą serce, w środku gęsto
oblepione kawałkami papieru. Patrzyli, jak Leiser waży pistolet w dłoni, unosi
go szybko do poziomu oka i powoli opuszcza; wkłada i wyjmuje pusty
magazynek, i znów to samo. Spojrzał przez ramię na Avery’ego, lewą ręką
odrzucił z czoła kosmyki włosów, żeby nie przesłaniały mu pola widzenia.
Avery uśmiechnął się zachęcająco i szybko, obojętnym tonem powiedział do
Haldane’a:

-Nadalniejestemwstanierozgryźćtegoczłowieka.
-Adlaczego?TocałkowicieprzeciętnyPolak.
-Skądpochodzi?ZktórejczęściPolski?
-Czytałeśwteczce.ZGdańska.
-Notak.
Instruktorzacząłćwiczenie.
-Najpierwspróbujemyzpustymmagazynkiem.Oczyotwarte,patrzymyna

wprost,stopywygodnierozstawione,dziękuję,takjestświetnie.Terazproszęsię
odprężyć,proszępoczućsiędobrzeiswobodnie.Toniejestmusztra,topozycja
strzelecka.Otak,widać,żerobiliśmytojużwcześniej!Terazpodnosimybroń,
nakierowujemy, ale nie celujemy. Dobrze! - Instruktor odetchnął, otworzył
drewnianepudłoiwyjąłczterymagazynki.-Jedenwpistolecie,jedenwlewej
dłoni - powiedział i wręczył pozostałe dwa Avery’emu, który zafascynowany
patrzył, jak Leiser zręcznie wkłada pełny magazynek do chwytu automatu i
kciukiem odciąga spust. - Teraz odbezpieczamy pistolet, kierujemy lufę w dół,
trzymetryprzedsobą.Przyjmujemypozycjęstrzelecką,ramiętrzymamyprosto.
Nakierowujemy lufę, ale nie celujemy, opróżniamy jeden magazynek, po dwa
strzały naraz, pamiętając, że nie uważamy pistoletów automatycznych za broń
zaczepną, ale raczej za taką, która służy do samoobrony w walce na bliski
dystans.Terazpowoli,bardzopowoli...

Jeszczenieskończył,astrzelnicajużwibrowałaododgłosustrzałówLeisera

- strzelał szybko, stał bardzo pewnie, w lewej ręce trzymał magazynek
zapasowy, dokładnie przy boku, jak granat. Strzelał wściekle, jak niemowa

background image

szukającyśrodkawyrazu.Avery,corazbardziejpodniecony,czułfurięiintencję
w jego strzelaniu. Dwa strzały, kolejne dwa, potem trzy, potem długa seria.
Wokół niego gromadziła się mgiełka, a sklejkowy żołnierz się trząsł. Nozdrza
Avery’egowypełniłsłodkizapachkordytu.

- Jedenaście na trzynaście w celu - oświadczył instruktor. - Bardzo ładnie,

naprawdę bardzo ładnie. Następnym razem proszę się ograniczyć do dwóch
strzałów za jednym razem i proszę czekać, aż wydam komendę do otwarcia
ognia.-AdoAvery’ego:-Sir,mapanochotęspróbować?

Leiser podszedł do celu i szczupłymi dłońmi lekko dotykał śladów po

kulach.Ciszastałasięnagleprzytłaczająca.Zdawałsięzatopionywmedytacji,
kiedytakdotykałtuitamsklejki,wzamyśleniuprzesuwającpalcempoobrysie
niemieckiegohełmu,ażwreszcieinstruktorzawołał:

-Dalej!Niemamycałegodnia.
Avery stanął na macie gimnastycznej i zważył pistolet w dłoni. Z pomocą

instruktorawłożyłmagazynek,drugikurczowotrzymałwlewejręce.Haldanei
Leiserprzyglądalimusię.

Strzelił, strzał zadudnił mu w uszach, poczuł, jak serce mu skacze, gdy

sylwetkadrgnęłabezwładnieodjegokuli.

-Dobrystrzał,John,dobrystrzał!
-Bardzodobry-potwierdziłmachinalnieinstruktor.-Bardzodobrapierwsza

próba, sir. - Zwrócił się do Leisera: - Czy mógłby pan tak nie krzyczeć? -
Poznawałcudzoziemcanapierwszyrzutoka.

- Ile? - zapytał rozgorączkowany Avery, gdy stanęli przy tarczy, dotykając

poczerniałychotworówrozsianychrzadkopobrzuchuiklatce.-Ile,Personel?

-Lepiejchodźzemną,John-szepnąłLeiser,zarzucającmurękęnaramię.

Averywzdrygnąłsię.PotemześmiechemobjąłLeisera,podrękąpoczułciepłoi
pomarszczonymateriałjegosportowejkurtki.

Instruktor zaprowadził ich przez plac apelowy do ceglanego baraku

przypominającegoteatrbezokien,wyższegozjednejstrony.Ścianyzachodziły
nasiebiejakwtoaleciepublicznej.

- Ruchomy cel - oznajmił Haldane - i strzelanie w ciemności. Po lunchu

puszczalitaśmy.

Słuchaliichjakwykładówprzezpierwszedwatygodnieszkolenia.Nagrano

jezestarychpłytgramofonowych;najednejsłychaćbyłotrzask,którypowtarzał
się jak tykanie metronomu. Nagrana była na niej gra salonowa. Rzeczy, które
należało zapamiętać, nie były wymienione po kolei, ale wspominano o nich
przypadkiem,niejasno,czasemzagłuszanojehałasem,toznówprzeczonoimw

background image

rozmowie, wprowadzano też korekty. Dominowały dwa głosy męskie i jeden
żeński.Innesięnakładały.

Kobieta ich denerwowała. Miała głos bez wyrazu, charakterystyczny dla

stewardes.Napierwszejtaśmieodczytywałaszybkoprzedmiotyzlist;najpierw
listazakupów,dwakilogramytego,kilogramtamtego;naglezaczynałamówićo
kolorowych kręglach - tyle a tyle zielonych, tyle a tyle brązowych; potem o
broni, działach, torpedach, amunicji tego czy innego kalibru; później o
przepustowości fabryki, odpadach, statystyce produkcji, rocznych planach i
miesięcznych osiągnięciach. Na drugiej taśmie nie zmieniała tematów, ale inne
głosyprzeszkadzałyjejiwciągaływrozmowyozaskakującymprzebiegu.

Podczaszakupówzaczęłasiękłócićzżonąsklepikarzaojakieśtowary,które

się jej nie spodobały; o jajka, że nieświeże, o oburzającą cenę masła. Kiedy
sklepikarz sam próbował włączyć się jako mediator, został oskarżony o brak
obiektywizmu;mowabyłaopunktachikartkach,ododatkowychracjachcukru
do dżemu; o skarbach chowanych pod ladą. Głos sklepikarza nabrzmiewał od
gniewu, wreszcie przycichł, gdy włączyło się dziecko i zaczęło mówić o
kręglach. „Mamusiu, mamusiu, przewróciłem trzy zielone, ale kiedy
próbowałem je postawić, przewróciło się siedem czarnych; mamusiu, dlaczego
zostałotylkoosiemczarnych?”

Słuchowisko przeniosło się do pubu. Znów pojawiła się kobieta. Cytowała

statystyki zbrojeniowe; przyłączyły się inne głosy. Spierano się o liczby,
przedstawiano nowe wyniki, przypominano stare; osiągi broni - nienazwanej,
nieopisanej-cyniczniekwestionowanolubchwalono.

Cokilkaminutjakiśgłoskrzyczał„przerwa!”iHaldanezatrzymywałtaśmę:

Kazał Leiserowi mówić o piłce nożnej i pogodzie albo przez pięć minut,
mierzonych na jego zegarku - zegar na półce nad kominkiem był zepsuty -
czytać na głos gazetę. Znów włączano magnetofon i słyszeli głosy: trochę
znajome,rozwlekłejakgłosduchownego,miodygłos,wyrażającydezaprobatęi
niezbyt pewien siebie, jak głos Avery’ego: „No to mamy cztery pytania. Nie
liczącjajeknieświeżych,ilejajekkupiłaprzezostatnietrzytygodnie?Ilekręgli
byłorazem?Jakabyłarocznaprodukcjazdatnychdoużytku,skalibrowanychluf
armatnichw1937i1938roku?Nakoniecproszęprzedstawićwtelegraficznym
skrócieinformacje,napodstawiektórychmożnaobliczyćdługośćtychluf.

Leiser pobiegł do gabinetu - chyba znał tę grę - żeby zapisać odpowiedzi.

Ledwiezostalisami,Averypowiedziałoskarżycielskimtonem:

-Tobyłpan.Topanmówiłnakoniec.
-Tak?-zapytałHaldane,jakbyotymniewiedział.

background image

Były też inne taśmy, wydobywał się z nich zapach śmierci; stopy biegnące

po drewnianej klatce schodowej, trzaśniecie drzwi, pstryk-pstryk i głos
dziewczynypytający - jakby proponowała cytrynę albo śmietankę do herbaty -
„Zapadkawdrzwiach,bezpiecznikpistoletu?”

Leiserzawahałsię.
-Drzwi-powiedział.-Tobyłytylkodrzwi.
- To był pistolet - stwierdził Haldane. - Browning, automat, dziewięć

milimetrów.Włożonomagazynekdochwytu.

Popołudniuwybralisięnapierwszyspacer,tylkowedwóch,LeiseriAvery.

Poszli przez Port Meadow na tereny zielone rozciągające się za miastem.
Haldaneichwysłał.Szliszybkowwysokiejtrawie,wiatrtargałwłosyLeiserai
rozrzucał je gwałtownie. Było zimno, ale nie padało; spokojny, pochmurny
dzień,kiedyniebonadpolamijestciemniejszeniżziemia.

-Znaszteokolice,prawda?-zapytałLeiser.-Chodziłeśtudoszkoły?
-Tak,byłemtustudentem.
-Costudiowałeś?
- Uczyłem się języków. Przede wszystkim niemieckiego. Wspięli się na

przełazwogrodzeniuiwyszlinawąskądróżkę.

-Jesteśżonaty?-zapytałLeiser.
-Tak.
-Dzieci?
-Jedno.
-Powiedzmicoś,John.Kiedykapitanwyjąłmojąkartę...cosięstało?
-Aococichodzi?
- Jak to wyglądało? Tylu macie w kartotece. To musi być nie byle co, w

takiejekipie.

-Kartotekaułożonajestalfabetycznie-odpowiedziałbezradnieAvery.-Po

prostukarty,aco?

- Powiedział, że mnie pamiętają. Stary wiarus. Powiedział, że byłem

najlepszy.No,ktomniepamięta?

- Wszyscy. Dla najlepszych jest osobny indeks. Praktycznie każdy w

departamencieznaFredaLeisera.Nawetnowi.Niemożnazostaćzapomnianym
ztakąprzeszłościąjaktwoja,wiesz,jaktojest.-Uśmiechnąłsię.-Należyszdo
stałegoumeblowania,Fred.

- Powiedz mi coś jeszcze, John. Nie chcę się wychylać, ale powiedz mi...

Czytam,wśrodku,dobrzemniewidzą?

-Wśrodku?

background image

-Wbiurze,uwas.Tytochybadoskonaletampasujesz,jakkapitan.
-Chybatak,Fred.
-John,zjakichsamochodówkorzystacie?
-Zhumberów.
-Hawkiczysnipe’y?
-Hawki.
-Tylkoczterocylindrowe?Wiesz,snipejestlepszy.
- Mówię o transporcie nieoperacyjnym - powiedział Avery. - Do zadań

specjalnychmamycałągamęróżnychwozów.

-Takichjakfurgonetki?
-Właśnie.
- Od jak dawna... Ile czasu zajmuje wam szkolenie? Na przykład ciebie.

Właśniewróciłeśzzadania.Kiedypozwolilicipojechać?

-Wybacz,Fred.Niewolnomi...nawettobie.
-Wporządku.
Minęli kościół stojący na wzniesieniu nad drogą, obeszli zaorane pole i

wrócili, zmęczeni i radośni, w objęcia Domu Chrabąszcza i do gazowego
płomieniaodbijającegosięwłańcuchachzezłotychróż.

Wieczorem ustawili projektor do ćwiczenia pamięci wizualnej. Byli w

samochodzie jadącym obok stacji rozrządowej albo w pociągu obok lotniska;
szlinaspacerprzezmiastoinaglespostrzegalijakiśsamochódalbojakąśtwarz-
pojawiała się po raz drugi, a oni nie pamiętali jej rysów. Czasem na ekranie
błyskawicznie ukazywała się seria przeróżnych obiektów, a w tle słychać było
głosyjaknataśmie,tyleżerozmowyniemiałyzwiązkuzfilmem,więcstudent
musiał się odwoływać do obu zmysłów i z ich pomocą zapamiętywać cenne
informacje.

Tak zakończyli pierwszy dzień, który stał się wzorem dla następnych:

beztroskich, podniecających dla nich obu, dni uczciwej pracy, kiedy to
umiejętnościwyniesionezmłodychlatznówstawałysięnarzędziemwojny.

Do walki wręcz wynajęli małą salę gimnastycznąw pobliżu Headington.

Korzystano z niej podczas wojny. Instruktor przyjechał pociągiem. Nazwali go
Sierżantem.

- Czy on będzie miał ze sobą nóż? Nie chcę być ciekawski - zapytał z

szacunkiem.Miałwalijskiakcent.

Haldanewzruszyłramionami.
-Tozależyodniego.Niechcemygoograniczać.Leisernadalbyłwszatni.
- Sir, za nożem wiele przemawia. Jeśli wie, jak go użyć. A szkopy bardzo

background image

tegonielubią.O,anitrochę.

Przywiózł w walizce kilka noży i wypakował je w zupełnie nie wojskowy

sposób,jakkomiwojażerpróbkitowaru.

-Niemajakchłodnastal.Nicdługiego,natympolegasztuka.Cośpłaskiego

z dwoma ostrzami. - Wybrał jeden i podniósł go. - Prawdę powiedziawszy, nie
ma nic lepszego niż ten. - Był szeroki i płaski jak liść wawrzynu, ostrze miał
niewypolerowane,arękojeśćwymodelowanąjakklepsydrazprzecinającymisię
nacięciami,żebyniewyślizgiwałasięzręki.

Leiserpodszedłdonich,przyczesującwłosygrzebieniem.
-Używałpanktóregośznich?
Leiserobejrzałnożeiskinąłgłową.Sierżantprzyglądałmusięuważnie.
- Ja pana znam, prawda? Nazywam się Sandy Lowe i jestem cholernym

Walijczykiem.

-Uczyłmniepanpodczaswojny.
-Chryste!-westchnąłcichoLowe.-Prawda.Niewielesiępanzmienił,co?-

Uśmiechnęlisiędosiebienieśmiało,niewiedząc,czypowinnipodaćsobieręce.
-Notochodźpan,zobaczymy,copanpamiętasz.

Podeszli do kokosowej maty na środku parkietu, Lowe rzucił nóż pod nogi

Leisera,atenschwyciłgo,odchrząkując,gdysięschylał.

Lowe miał na sobie bardzo starą, poszarpaną tweedową marynarkę.

Błyskawicznie się odsunął, zrzuciłjąi jednym ruchem owinął wokół lewego
przedramienia, jak człowiek przygotowujący się do walki z psem. Wyciągnął
własny nóż i powoli zaczął krążyć wokół Leisera, utrzymując przez cały czas
równowagę, ale zarazem lekko przerzucając ciężar ze stopy na stopę. Był
nachylony, owinięte ramię trzymał luźno na wysokości żołądka, palce
wyciągnięte, wnętrze dłoni skierowane ku ziemi. Ciało krył za gardą, a
wyciągniętym do przodu ostrzem nieustannie wykonywał ruchy. Leiser zamarł,
oczy utkwione miał w Sierżancie. Zaczęli wymieniać markowane ciosy. Raz
Leiser rzucił się w przód, a Lowe odskoczył, pozwalając, żeby nóż przeciął
materiał marynarki owiniętej wokół przedramienia. Raz Lowe rzucił się na
kolana, jakby chciał poprowadzić cios do góry, omijając gardę Leisera, i teraz
przyszła kolej na Leisera, żeby odskoczyć, ale zrobił to chyba za wolno, bo
Lowepokręciłgłową,krzyknął:„Stać!”-istanąłwyprostowany.

- Pamiętasz to? - Wskazał swój brzuch i krocze, przyciskając łokcie do

tułowia,jakbychciałzminimalizowaćszerokośćciała.-Zmniejszajcel.

Kazał Leiserowi odłożyć nóż i zademonstrował mu chwyty. Założył zgięte

ramięnajegoszyjęiudawał,żedźgagownerkialbowżołądek.Potempoprosił

background image

Avery’ego, żeby stanął w charakterze manekina, i obaj zaczęli chodzić wokół
niego, zachowując dystans. Lowe wskazywał nożem pewne miejsca, a Leiser
kiwał głową i uśmiechał się od czasu do czasu, gdy przypominał sobie jakąś
konkretnąsztuczkę.

- Za mało operujesz ostrzem. Pamiętaj, kciuk u góry, ostrze równolegle do

ziemi, przedramię sztywno, nadgarstek luźno. Nie pozwól, żeby przeciwnik
patrzyłnaostrzeaniprzezchwilę.Alewarękablisko,nadwłasnymbrzuchem.I
nigdyniewystawiajciała.Tozawszemówięswojejcórce.-Zaśmialisięjakna
komendę,wszyscyopróczHaldane’a.

PotemprzyszłakolejnaAvery’ego.Leiserowinajwyraźniejnatymzależało.

Averyzdjąłokularyichwyciłnóż,takjakLowemupokazał.Wahałsię,miałsię
na baczności, a Leiser okrążał go jak drapieżnik, fingował ciosy i lekko
odskakiwał,potspływałmupotwarzy,małeoczypłonęły.PrzezcałyczasAvery
czuł na dłoni ostre bruzdy rękojeści, od pochylania się i chodzenia na palcach
bolały go łydki i pośladki, a gniewne, szare oczy Leisera szukały jego
spojrzenia. Potem stopa Leisera zahaczyła jego kostkę. Tracąc równowagę,
poczuł,jakprzeciwnikwyszarpujemunóżzręki.Upadłnaplecy.Leiserrzucił
sięnaniego,przygniótłcałymciałem,jednąrękąchwytającgozakołnierz.

Pomogli mu wstać. Wszyscy się śmieli, a Leiser otrzepywał kurz z jego

ubrania. Odłożyli noże i rozpoczęli ćwiczenia fizyczne. Avery wziął w nich
udział.

Kiedyskończyli,Lowepowiedział:
- No to trochę sobie poćwiczyliśmy walkę wręcz. Nieźle nam poszło.

HaldanepopatrzyłnaLeisera.

-Maszjużdość?
-Wszystkowporządku.
LowewziąłAvery’egozaramięiustawiłgopośrodkumaty.
-Usiądźnaławce-rzekłdoLeisera-ajapokażęciparęrzeczy.Położyłrękę

naramieniuAvery’ego.

-Interesujenastylkopięćpunktów,mamynóż,czygoniemamy.Cotoza

punkty?

-Krocze,nerki,brzuch,serceigardło-odparłzmęczonymgłosemLeiser.
-Jakzłamaćczłowiekowikark?
-Nietrzebałamać.Miażdżysiętchawicęodprzodu.
-Acozuderzeniemwkark?
-Nigdygołymirękami.Nigdybezbroni.-Zakryłtwarz.
- Prawidłowo. - Lowe powolnym ruchem przyłożył otwartą dłoń do gardła

background image

Avery’ego.-Dłońotwarta,palcewyprostowane,zgadzasię?

-Zgadza.
-Cojeszczepamiętasz?Cisza.
-Pazurtygrysa.Ataknaoczy.
- Nigdy tego nie rób - odparł stanowczo Sierżant. - Nigdy podczas ataku.

Bardzo się wtedy odsłaniasz. A teraz duszenie. Wszystko od tyłu, pamiętasz?
Odginaszgłowędotyłu,otak,iściskasz.-Lowespojrzałprzezramię:-Patrzeć
namnie.Nierobiętegodlasiebie...nodobrze,skorowszystkopotrafisz,pokaż
namkilkachwytów!

Leiser wstał, splótł się ramionami z Lowe’em i przez chwilę walczyli,

przeciągając się to w jedną, to w drugą stronę, czyhali, aż przeciwnik się
odsłoni. Lowe odskoczył, Leiser zachwiał się, a Lowe uderzył go ręką w
potylicę,przygiąłmugłowęwdółiLeiserupadłciężkotwarząnamatę.

- No i leżysz - oświadczył Lowe z uśmiechem i w tym momencie Leiser

rzuciłsięnaniego,gwałtowniewykręciłmuramię,takżemałeciałoinstruktora
uderzyłoomatę,jakptakuderzaoszybęsamochodu.

-Grajfair!-krzyknąłLeiser.-Bocię,docholery,uszkodzę!
-Nigdynieopierajsięoprzeciwnika-powiedziałstanowczoLowe.- I nie

traćzimnejkrwi.-ZawołałAvery’ego.-Terazpańskakolej,sir.Niechmupan
danauczkę.

Averywstał,zdjąłmarynarkęiczekał,ażLeisersiędoniegozbliży.Poczuł

silnyuścisknaramionachinaglezdałsobiesprawę,jakkruchejestjegociało,
gdyzmierzyłsięztądojrzałąsiłą.Próbowałschwytaćstarszegoprzeciwnikaza
przedramiona, ale jego dłonie nie mogły się na nich zamknąć, próbował się
oswobodzić, ale Leiser trzymał mocno; głowa Leisera znalazła się przy głowie
Avery’ego, który poczuł woń olejku do włosów i zarost na policzku Freda, i
zapach jego szczupłego, napiętego ciała. Oparł dłonie na klatce Leisera i
oswobodził się, odpychając go. Włożył całą swoją energię w próbę ucieczki
przed duszącym objęciem przeciwnika. Gdy rozluźnił chwyt, po raz pierwszy
spojrzeli sobie w oczy ponad splątanymi ramionami. Twarz Leisera,
wykrzywionazwysiłku,złagodniałaipojawiłsięnaniejuśmiech;uściskjeszcze
zelżał.

LowepodszedłdoHaldane’a.
-Tocudzoziemiec,prawda?
-Polak.Jakijest?
- Kiedyś był z niego niezły zawodnik. Groźny. Odpowiednio zbudowany. I

jestwformie,jeśliwszystkosięweźmiepoduwagę.

background image

-Rozumiem.
-Ajakpansięmiewa,sir?Wporządku?
-Tak,dziękuję.
-Dwadzieścialat.Zdumiewające.Dzieciakiwyrosły.
-Janiemamdzieci.
-Miałemnamyśliswoje.
-Aha.
-Spotkałpankogośzestarejbandy,sir?CosiędziejezpanemSmileyem?
- Niestety nie mam z nimi kontaktu. Nie jestem człowiekiem towarzyskim.

Rozliczymysię?

Lowestałwpostawiezlekkanabaczność,gdyHaldanemupłacił:należność

za podróż, gaża i trzydzieści siedem i sześć za nóż, do tego dwadzieścia dwa
szylingizapochwę,płaską,metalową,zesprężynąułatwiającąwyciąganienoża.
Lowewystawiłmurachunek,podpisującgoSLzewzględówbezpieczeństwa.

-Nóżkupiłempokosztach-wyjaśnił.-Takiszwindelrobimydziękiklubowi

sportowemu.-Wydawałsięztegodumny.

Haldane podał Leiserowi trencz i gumowce i Avery zabrał go na spacer.

PojechaliautobusemażdoHeadington.Siedzielinapiętrze.

-Cosięstałorano?-zapytałAvery.
-Myślałem,żetylkosięwygłupiamy,iwtedyonmnąrzucił.
-Pamiętacię,prawda?
-Oczywiście,żepamięta;topocomniewalnął?
-Niechcący.
-Jestwporządku.-Alenadalbyłrozgniewany.
Wysiedlinaprzystankukońcowymizaczęliwłóczyćsięwdeszczu.
-Onniejestjednymznas-powiedziałAvery.-Dlategogonielubisz.
Leiser roześmiał się i wziął Avery’ego pod ramię. Deszcz opadający

powolnymi falami na pustą ulicę ściekał po ich twarzach i kapał za kołnierze
płaszczy przeciwdeszczowych. Avery przycisnął ramię do boku, przytrzymując
rękę Leisera. Poszli dalej, obaj ciesząc się przechadzką. Zapomnieli o deszczu,
nieprzejmowalisięprzemoczonymiubraniami.

-John,czykapitanjestzadowolony?
- Bardzo. Powiedział, że wszystko świetnie idzie. Wkrótce zaczynamy z

radiostacją,podstawowezasady.JutroprzyjedzieJackJohnson.

- To do mnie wraca, John, to strzelanie i cała reszta. Nie zapomniałem. -

Uśmiechnąłsię.-Staratrzydziestkaósemka.

-Dziewięćmilimetrów.Świetniesobieradzisz,Fred.Poprostuświetnie.Tak

background image

powiedziałkapitan.

-John,kapitannaprawdętakpowiedział?
- No jasne. I przekazał to Londynowi. Londyn też jest zadowolony.

Obawiamysiętylko,żejesteśtrochęzbyt...

-Zbytco?
-No...zbytangielski.Leisersięroześmiał.
-Niemazmartwienia,John.
RamięAvery’ego,gdzieLeisertrzymałdłoń,byłosucheiciepłe.
Ranek spędzili nad szyframi. Haldane wcielił się w rolę instruktora.

Przyniósł kawałek jedwabiu z nadrukowanym szyfrem, którego Leiser miał
używać,itabelęnalepionąnatekturędozastępowanialiternumerami.Wetknął
tabelę za marmurowy zegar i zaczął wykład tak, jak zwykł to robić Leclerc,
tylko bez jego afektacji. Avery i Leiser siedzieli za stołem z ołówkami w
dłoniachipodkierunkiemHaldane’azamienialijednozdaniezadrugimwciągi
liczbwedługzapisunatabeli,wnioskowali,jakibędziewynikwedługszyfruna
jedwabiu, a w końcu dokonywali operacji odwrotnej, tłumacząc to na litery.
PracawymagałaraczejsamozaparcianiżkoncentracjiiLeiser,możedlatego,że
zabardzosięstarał,zacząłrobićbłędy.

- Teraz na czas przerabiamy dwadzieścia grup - powiedział Haldane i

podyktował z kartki informację zawierającą jedenaście słów i podpis
„Chrabąszcz”. - Od następnego tygodnia będziecie musieli sobie poradzić bez
tabeli.Zostawięjąwam,awymusicienauczyćsięjejnapamięć.Doroboty!

Włączył stoper i podszedł do okna, tymczasem obaj kursanci pracowali z

zapałem przy stole; pomrukując prawie unisono, notowali podstawowe
kalkulacje na kawałkach papieru przed nimi. Avery wyczuwał wzrastające
ożywienie w ruchach Leisera, słyszał tłumione westchnienia i przekleństwa,
gniewne wymazywania; celowo zwolnił, spojrzał mu przez ramię, żeby
sprawdzić,jakierobipostępy,izauważył,żeogryzekołówkawjegomałejdłoni
wysmarowanyjestpotem.Bezsłowa,pocichu,zamieniłswojąkartkęnakartkę
Leisera.Haldane,odwróconytyłem,niemógłtegowidzieć.

Już w pierwszych dniach stało się oczywiste, że Leiser patrzy na Haldane^

jak cierpiący pacjent na swojego doktora, jak grzesznik na kapłana. Było coś
strasznego w zachowaniu tego człowieka, który czerpał siłę z tak chorowitego
ciała.

Haldane udawał, że go ignoruje. Uparcie trwał przy swoich prywatnych

przyzwyczajeniach. Nigdy nie zaniedbał krzyżówki. Z miasta dostarczono mu
skrzynkę burgunda. Wypijał pół butelki do posiłku, podczas gdy oni słuchali

background image

taśm.Wrzeczysamej,takbardzowycofałsięzzażyłychkontaktówzludźmi,że
można było sądzić, iż sama bliskość człowieka budzi w nim odrazę. Lecz im
bardziejbyłnieuchwytny,imbardziejpowściągliwy,tymmocniejprzyciągałdo
siebie Leisera, który, według jakichś własnych, niezrozumiałych standardów,
uważał go za angielskiego dżentelmena i wszystko, co Haldane zrobił czy
powiedział,utwierdzałogowtymprzekonaniu.

Haldane urósł. W Londynie był powolnym człowiekiem; szedł ostrożnie

korytarzem, jakby szukał oparcia dla stóp; urzędnicy i sekretarki niecierpliwie
kłębili się za nim, nie mając odwagi go minąć. W Oksfordzie okazał się tak
obrotny i zwinny, że zadziwiłby londyńskich kolegów. Jego wyschnięte ciało
ożyło, trzymał się prosto. Nawet jego wrogość nabrała cech przywódczych.
Tylko kaszel pozostał, ten dręczący, samotny szloch, za ciężki dla wąskich
piersi,wywołującyczerwoneplamynajegopoliczkach.UczeńLeiserspoglądał
zmilczącątroskąnauwielbianegonauczyciela.

- Czy kapitan jest chory? - zapytał raz Avery’ego, podnosząc stary

egzemplarz„Timesa”Haldane’a.

-Nigdyotymniemówi.
-Pewniebyłobytowzłymstylu. - Nagle gazeta przykuła jego uwagę. Nie

była rozcięta. Tylko krzyżówka była rozwiązana, a marginesy wokół niej
zapisane permutacjami dziewięcioliterowych anagramów. Skonsternowany
pokazałtoAvery’emu.-Ontegonieczyta-powiedział.-Ontylkorozwiązuje
krzyżówki.

Tej nocy Leiser położył się do łóżka z gazetą. Zrobił to ukradkiem, jakby

byławniejjakaśtajemnica,którąmógłbyujawnić.

ZdaniemAvery’ego, Haldane był zadowolony z postępów Leisera. Podczas

rozmaitych zajęć, w których Fred uczestniczył, mogli mu się dokładniej
przyjrzeć; z rozkładającą na czynniki pierwsze wnikliwością ludzi słabych
odkrywalijegowadyisprawdzalimocnestrony.Gdyzyskalijegozaufanie,stał
się dziecinnie szczery; uwielbiał się zwierzać. Był ich tworem, dawał z siebie
wszystko,aoniukierunkowywalijegoenergię;Leiser,jakmężczyznaorzadkich
apetytach seksualnych, odkrył w nowych zajęciach miłość, na którą mógł
odpowiedziećswoimtalentem.Widzieli,żeczerpieprzyjemnośćzichrozkazów,
swojąsiłąskładająchołdzaspełnieniemarzeń.Możenawetwiedzieli,żetworzą
dwabiegunyabsolutnegoautorytetu:jedenpoprzezzawziętestosowaniesiędo
standardów, postawa dla Leisera zbyt trudna, drugi poprzez młodzieńczą
przystępność,dobroćiufność.

Lubił rozmawiać z Averym. Mówił o swoich kobietach albo o wojnie.

background image

Zakładał - co irytowało Avery’ego, ale tylko irytowało - że mężczyzna po
trzydziestce,żonatyczynie,prowadziintensywneiurozmaiconeżyciemiłosne.
Późnym wieczorem, gdy obaj wkładali płaszcze i spieszyli do pubu na końcu
ulicy,opierałłokcienastoliku,podnosiłrozjaśnionątwarzdogóryiopowiadał
ze szczegółami o swoich wyczynach, trzymając rękę na podbródku. Szybko
rozsuwał i zsuwał palce, tak jak poruszały się jego wargi. Nie próżność nim
powodowała,aleprzyjaźń.Tewyznania,prawdziweczyzmyślone,byłyoznaką
ichbliskości.NigdyniewspomniałoBetty.

AverypoznałtwarzLeiseralepiej,niżnatopozwalałapamięć.Zauważał,jak

jegorysyzmieniająsięzależnieodnastroju.Gdybyłzmęczonylubprzybitypod
koniec ciężkiego dnia, skóra na kościach policzkowych, zamiast opadać,
podchodziła do góry, a kąciki oczu i ust napinały się mocno, tak że twarz
przybierałajeszczebardziejsłowiańskiiobcywyraz.

Odklientówlubodsąsiadównauczyłsięspecyficznychzwrotów,którebez

względunaichznaczeniedobrzebrzmiaływjegocudzoziemskimuchu.Mówił
na przykład o „pewnej dozie satysfakcji”, używając konstrukcji bezosobowej,
żeby przydać wypowiedzi dostojeństwa. Przyswoił sobie też mnóstwo różnych
zwrotów potocznych. Nieustannie używał wyrażeń: „nie bój nic”, „z byka
spadłeś”, „daj człowiekowi szansę”, jakby dzięki nim mógł wkupić się w styl
życia, do którego aspirował, nie w pełni go rozumiejąc. Avery zauważył, że
niektórezezwrotówbyłyprzestarzałe.

ParęrazyAveryodniósłwrażenie,żeHaldanemapretensjeojegozażyłośćz

Leiserem. Kiedy indziej znów wydawać się mogło, że Haldane manipuluje
emocjami Avery’ego, których sam już od dawna był pozbawiony. Pewnego
wieczoru, w początkach drugiego tygodnia, kiedy Leiser zajmował się swoją
toaletą, jak zawsze przed niemal każdym wyjściem z domu, Avery zapytał
Haldane’a,czyionniechciałbywybraćsięnaspacer.

-Anibypoco?Miałbympielgrzymowaćdoświątynimłodości?
- Myślałem, że ma pan tu przyjaciół; ludzi, których pan zna z dawnych

czasów.

- Gdyby tak było, złamałbym zasady bezpieczeństwa. Jestem tu pod

zmienionymnazwiskiem.

-Przepraszam.Oczywiście.
- Poza tym - kwaśny uśmiech - nie wszyscy jesteśmy tacy szybcy w

zawieraniuprzyjaźni.

-Pansampowiedział,żebymciągleznimbył!-odciąłsięAvery.
- Właśnie; a ty to robisz. Byłoby nietaktem z mojej strony, gdybym na to

background image

narzekał.Robisztowgodnypodziwusposób.

-Cotakiegorobię?
-Stosujeszsiędoinstrukcji.
Rozległ się dzwonek do drzwi i Avery zszedł na dół. W świetle latarni na

ulicy zobaczył znajomy kształt departamentowego vana. Na schodkach przed
drzwiamistałamała,niewyszukanieodzianapostać.Brązowygarnituripłaszcz,
brązowebutywypolerowanedopołysku.Mógłbytobyćinkasentzgazowni.

- Nazywam się Jack Johnson - odezwał się niepewnym tonem. - Uczciwe

InteresyuJohnsonatoja.

-Proszęwejść-powiedziałAvery.
-Dobrzetrafiłem,prawda?KapitanHawkins...iwogóle?
Miał ze sobą torbę z miękkiej skóry, którą ostrożnie postawił na podłodze,

jakbyzawierałacałyjegomajątek.Złożyłdopołowyparasolizręcznieotrząsnął
gozwody,poczympostawiłwstojakupodswoimpłaszczem.

-JestemJohn.
Johnsonpodałmurękęigorącojąuścisnął.
- Bardzo mi miło pana poznać. Szef wiele o panu mówił. Słyszałem, że z

pananiezłyptaszek.

Roześmielisię.
Wyrażającympoufałośćgestemwziąłgopodramię.
-Używapanwłasnegoimienia.
-Tak.
-Akapitan?
-Hawkins.
-Jakionjest,tenChrabąszcz?Jakmuidzie?
-Świetnie,naprawdęświetnie.
-Słyszałem,żezniegopiesnakobiety.
Gdy Johnson i Haldane rozmawiali w salonie, Avery pobiegł chyłkiem na

górę,doLeisera.

-Nieidziemynaspacer,Fred.PrzyjechałJack.
-CozaJack?
-JackJohnson,facetodradiostacji.
-Myślałem,żeztymzaczniemydopierowprzyszłymtygodniu.
-Wtymtygodniutylkopodstawy,żebyśprzyzwyczaiłsobierękę.Zejdźna

dółipowiedz„cześć”.

Leiserbyłwciemnymgarniturzeitrzymałwrękupilnikdopaznokci.
-Tocobędziezwyjściem?

background image

-Mówiłemcijuż,dziświeczórnicztego.Jacktujest.
Leiser zszedł na dół i wymienił z Johnsonem krótki uścisk dłoni, bez

zbędnychformalności,jakbyniewielesobierobiłzespóźnialskich.Rozmawiali
przez kwadrans. Rozmowa się nie kleiła. Wreszcie Leiser, tłumacząc się
zmęczeniem,poszedłwponurymnastrojudołóżka.

Johnsonsporządziłpierwszyraport.
-Jestpowolny-powiedział.-Oddawnanieobsługiwałradiostacji.Bałbym

siędopuścićgodonadawania,dopókiniezacznietegorobićszybciej.Sir,wiem,
że miał dwadzieścia lat przerwy, nie można go winić. Ale jest powolny, sir,
bardzopowolny.-Mówiłztroską,jakbyopowiadałrymowankidzieciom.-Szef
powiedział, że mam przez cały czas z nim stukać, także podczas misji. Jak
rozumiem,sir,wszyscywybieramysiędoNiemiec?

-Tak.
- Więc powinniśmy lepiej się poznać. To znaczy Chrabąszcz i ja.

Powinniśmy spędzać razem mnóstwo czasu, sir, odkąd tylko zaczniemy
szkolenie. Ta zabawa jest jak odręczne pisanie, musimy się nawzajem
przyzwyczaić do swoich charakterów pisma. Ponadto są harmonogramy,
sygnały,częstotliwości.Zabezpieczenia.Tobardzodużojaknadwutygodniowy
kurs.

-Zabezpieczenia?-zapytałAvery.
- Celowo wprowadzane błędy, sir. Jak błąd w konkretnej grupie, E zamiast

A,cośwtymstylu.Jeślichciałbynaszawiadomić,żezostałschwytanyinadaje
pod kontrolą, to będzie mu potrzebne zabezpieczenie. - Zwrócił się do
Haldane’a.-Panznatesprawy,kapitanie.

-WLondyniebyłamowaowyszkoleniugowtransmisjachbłyskawicznych

zużyciemtaśmy.Wiepan,cowynikłoztegopomysłu?

-Szef nic mi o tym nie mówił, sir. Jak rozumiem, nie miał odpowiedniego

sprzętu. Prawdę powiedziawszy, niewiele się na nim znam, na tych
tranzystorach. Szef powiedział, że mamy się trzymać starych sposobów, ale
zmieniaćczęstotliwośćcodwieipółminuty,sir.Oilesięorientuję,Niemiaszki
potrafiądzisiajbłyskawicznienamierzaćradiostacje.

- Jaki model odbiornika przysłali? Chyba jest za ciężki, żeby mógł go ze

sobąnosić?

- Tego modelu Chrabąszcz używał podczas wojny. Dlatego tak wspaniały

jest ten pomysł. To stary B2 w wodoszczelnej obudowie. Ta obudowa dużo
waży, ale musi tak być, jeśli będzie się poruszał w terenie. Szczególnie o tej
porze roku. - Zawahał się. - Sir, ale on jest taki powolny w nadawaniu

background image

Morse’em.

-Nocóż.Myślipan,żepodciągniegopannaczas?
- Nie da się powiedzieć, sir, dopóki nie zabierzemy się do roboty przy

kluczu.Dopieropotymjegomałymurlopie.Narazieniechsięuczy.

-Dziękuję.
13
Pod koniec pierwszej dwutygodniowej tury ćwiczeń dali mu dwudobowy

urlop. Nie prosił o to i kiedy przedstawili mu propozycję, wydawał się
zaskoczony.Podżadnympozoremniewolnomubyłoodwiedzaćswoichstron.
Mógł wyjechać do Londynu w piątek, ale powiedział, że woli w sobotę. Mógł
wrócićwponiedziałekrano,alepowiedział,żetozależyiżemożesięzdarzyć,
że wróci w sobotę późnym wieczorem. Podkreślali, że musi się trzymać z dala
odkażdego,ktomógłbygoznać,ijakośtakdziwniesięstało,żegotoucieszyło.
Avery,zaniepokojony,poszedłdoHaldane’a.

-Chyba nie powinniśmy wysyłać go w ciemno. Powiedział mu pan, że nie

wolno mu wracać do South Park ani odwiedzać przyjaciół, nawet jeśli jakichś
ma.Niewiem,dokądmiałbypójść.

-Myślisz,żebędziesamotny?Averyzaczerwieniłsię.
-Myślę,żeprzezcałyczasbędziechciałwrócićdonas.
-Chybaniemamynicprzeciwkotemu.
Dali mu diety w używanych banknotach, piątkach i jedynkach. Chciał

odmówić, ale Haldane naciskał, jakby nieprzyjęcie naruszało jakąś zasadę.
Zaproponowali, że zarezerwują mu pokój - nie chciał. Haldane zakładał, że
LeiserjedziedoLondynu,więcwkońcupojechałwłaśnietam,jakbybyłimto
dłużny.

-Makobietę-powiedziałzsatysfakcjąJohnson.
Wyjechałpołudniowympociągiemzjednąwalizkąześwińskiejskóry.Miał

nasobiepłaszczzwielbłądziejwełnyolekkowojskowymkrojuizeskórzanymi
guzikami,alekażdyrodowitywyspiarzpoznałby,żeniejestBrytyjczykiem.

Oddał walizkę do przechowalni na stacji Paddington i poszedł na Praed

Street, bo nie miał dokąd. Spacerował już z pół godziny, oglądając wystawy
sklepoweiczytającogłoszeniadziweknaoszklonychtablicachogłoszeniowych.
Było sobotnie popołudnie, grupka mężczyzn w filcowych kapeluszach kręciła
sięmiędzysklepamizpornografiąaalfonsamistojącyminarogu.

W kinie-klubie wzięli od niego funta i dali mu legitymację członkowską z

wcześniejszą datą, bo takie były zasady. Usiadł na kuchennym krześle między
upiornymi postaciami. Film był bardzo stary; mógł zostać przywieziony z

background image

Wiednia, kiedy zaczęły się prześladowania. Dwie dziewczyny, zupełnie nagie,
piły herbatę. Nie było ścieżki dźwiękowej i one po prostu popijały herbatę,
nachylając się lekko, gdy sięgały po filiżanki. Teraz miałyby pod
sześćdziesiątkę, jeśli przeżyły wojnę. Wstał, bo było już po wpół do piątej i
otwierano puby. Gdy przechodził obok budki przy wejściu, bileter odezwał się
doniego:

-Znamdziewczynę,któralubiwesołosięzabawić.Bardzomłoda.
-Nie,dziękuję.
- Dwa i pół funciaka; lubi cudzoziemców. Możesz z nią to robić po

cudzoziemsku.Pofrancusku.

-Spływaj.
-No,tyminiemów„spływaj”.
-Spływaj-powtórzyłLeiser,małeoczkapłonęłymuogniem.-Następnym

razem, jak będziesz proponował dziewczynę, zrób to bardziej po angielsku,
koleś.

Trochęsięociepliło,wiatrucichł,uliceopustoszały;przyjemnościprzeniosły

sięterazdolokali.Kobietazakontuarempowiedziała:

- Kochany, nie mogę ci teraz przyrządzić koktajlu, póki tłok się nie

zmniejszy.Samwidzisz.

-Japijętylkoto.
-Wybacz,kochany.
Zamówiłwięcdżin.Chodzeniegozmęczyło.Siedziałnaławiepodścianąi

patrzył,jakczterech bywalcówgraw strzałki.Nieodzywali się,poświęcali się
grze z cichym oddaniem, jakby byli głęboko świadomi tradycji. To było jak w
kinie-klubie.Jedenznichbyłgdzieśumówiony,więczawołalidoLeisera:

-Wchodzisznaczwartego?!
- Mogę - odpowiedział, zadowolony, że zwrócili się do niego. Wstał, ale

przyszedłichprzyjaciel,Henry,iwoleliHenry’ego.Leiserjużchciałsiękłócić,
aletoniemiałosensu.

Avery też wyszedł sam. Haldane’owi powiedział, że idzie na spacer,

Johnsonowi, że do kina. Zdarzało mu się kłamać bez racjonalnego powodu.
Ciągnęło go do znanych mu miejsc; do jego starego college’u, do księgarń,
pubów i bibliotek. Właśnie kończył się semestr, Oksford pachniał Bożym
Narodzeniem i przypomniał, że nadchodzą święta, zdobiąc wystawy sklepów
ubiegłorocznymibłyskotkami.

Poszedł na Banbury Road i dotarł do ulicy, przy której mieszkał z Sarah

przezpierwszyrokmałżeństwa.Wmieszkaniubyłociemno.Stojącpodoknami,

background image

usiłował znaleźć w tym domu, w sobie samym jakiś ślad sentymentu,
wzruszeniaalbomiłości,czegokolwiek,cousprawiedliwiałoichmałżeństwo,ale
niczegonieznajdywałipomyślał,żenigdyniczegotakiegoniebyło.Starałsię
rozpaczliwieodnaleźćmotywacjemłodości.

Daremnie.Gapiłsięnapustydom.Pospieszniewróciłtam,gdziemieszkałz

Leiserem.

-Dobryfilm?-zapytałJohnson.
-Świetny.
- Myślałem, że idziesz na spacer - powiedział Haldane, podnosząc wzrok

znadkrzyżówki.

-Zmieniłemzdanie.
- Przy okazji - rzucił Haldane - pistolet Leisera. O ile wiem, najbardziej

odpowiadamutrzyosiem.

-Tak.Teraznazywajątodziewiątką.
- Kiedy wróci, powinien zacząć go ze sobą nosić, zabierać wszędzie.

Nienaładowany, rzecz jasna. - Rzut oka na Johnsona. - Szczególnie kiedy
rozpoczniećwiczeniaznadawania.Musigomiećprzezcałyczas;chcemy,żeby
bez niego czuł się bezradny. Postarałem się, żeby wydano nam jedną sztukę.
Avery,znajdzieszjąwswoimpokojuzróżnymitypamikabur.Możezechciałbyś
wytłumaczyćmu,ocochodzi?

-Pansammuniepowie?
-Tytozrobisz.Takdobrzeciznimidzie.
Poszedłnagórę,żebyzadzwonićdoSarah.Rozmowabyłabardzooficjalna.
LeiserwykręciłnumerBetty,alenieodpowiadał.
Ulżyłomu.Poszedłdotaniegojubilerawpobliżustacjiikupiłzłotydyliżans

i konie do bransoletki. Kosztowały jedenaście funtów, czyli tyle, ile wynosiły
jego diety. Poprosił jubilera, żeby przesłał prezent na jej adres w South Park.
Dołączył karteczkę: Wracam za dwa tygodnie. Bądź grzeczną dziewczynką.
Zaćmienieumysłu:podpisałsięF.Leiser,skreśliłinapisał:Fred.

Przeszedłsiękawałek,pomyślał,żemożnabypoderwaćjakąśdziewczynę,i

wreszciewynająłsobiepokójwhoteluobokstacji.Spałźle,boprzeszkadzałmu
hałas dochodzący z ulicy. Rano znów wykręcił ten sam numer. Nikt nie
odpowiadał. Szybko odłożył słuchawkę; powinien trochę poczekać. Zjadł
śniadanie, wyszedł i kupił niedzielne gazety, zabrał je do pokoju i do obiadu
czytał sprawozdania z meczów piłkarskich. Po południu wyszedł na spacer.
Weszło mu to w krew. Spacer bez celu. Poszedł wzdłuż rzeki aż do Charing
Cross i dotarł do pustego parku w strugach deszczu. Na asfaltowych dróżkach

background image

leżałyżółteliście.Naestradziesiedziałsamotnystarzecwczarnympłaszczu,z
zieloną parcianą torbą przypominającą pokrowiec na maskę gazową. Spał albo
słuchałmuzyki.

Leiserodczekałdowieczora,żebynierozczarowaćAvery’ego,potemzłapał

ostatnipociągdoOksfordu.

Avery znał pewien pub za Balliol, gdzie w niedziele można było pograć w

bilard. Johnson lubił te barowe bilardy. Pił guinessa, Avery whisky. Nieźle się
bawili; to był ciężki tydzień. Johnson wygrywał. Metodycznie obstawiał niskie
numery, podczas gdy Avery próbował strzałów z odbiciem o bandę do łuzy, za
stopunktów.

- Nie miałbym nic przeciwko temu, żeby spróbować tego co Fred -

zachichotał Johnson. Uderzył kijem w białą bilę; wpadła posłusznie do
właściwejdziury.-Polacysąstrasznienapaleni.Biorą,copodleci.Szczególnie
Fred,toprawdziwypostrach.

-Tyteżtakijesteś,Jack?
- Zależy od nastroju. Prawdę powiedziawszy, nie miałbym teraz nic

przeciwkotemu.

Pograli jeszcze trochę, zatopieni w alkoholowej euforii i erotycznych

majaczeniach.

-Ale-powiedziałJohnson-wolęjednakzostaćwewłasnychkapciach,aty?
-Pewnieżetak.
- Wiesz. - Johnson potarł kredą czubek kija. - Nie powinienem się tak do

ciebie zwracać, prawda? Ty jesteś po college’u i w ogóle. Jesteś z innej klasy,
John.

Przepilidosiebie,obajmyślącoLeiserze.
- Na litość boską - powiedział Avery. - Walczymy w tej samej wojnie,

prawda?

-Jasne.
Johnson nalał sobie z butelki resztę guinessa. Bardzo uważał, ale trochę

poleciałonastolik.

-ZaFreda-wzniósłtoastAvery.
-ZaFreda.Iniechmusięszczęści.
-Niechcisięszczęści,Fred.
- Nie wiem, jak sobie da radę z B2 - mruknął Johnson. - Ma dużo do

nadrobienia.

-No,tozaFreda.
- Fred. Fantastyczny chłop. Słuchaj, znasz tego faceta, Woodforda? Tego,

background image

którymniewciągnął?

-Oczywiście.Przyjedziewprzyszłymtygodniu.
- Spotkałeś jego żonę? Ale babka, dawała każdemu... Chryste! Myślę, że

terazjużjejminęło.Alenadaljestniezła,co?

-Zgadzasię.
- Za niego, niech ma, co chciał - oświadczył Johnson. Wypili; jakoś

odechciałoimsiędowcipkować.

- Chodziła z facetem od administracji, Jimmym Gortonem. Co się z nim

dzieje?

-JestwHamburgu.Dobrzemuidzie.
DodomudotarliprzedLeiserem.Haldaneleżałjużwłóżku.
Było dobrze po północy, kiedy Leiser powiesił wilgotny płaszcz z

wielbłądziej wełny w holu, na wieszaku, bo był człowiekiem metodycznym.
Wszedł na palcach do salonu i włączył światło. Popatrzył z zadowoleniem na
masywne meble, na wysoką komodę kunsztownie ozdobioną inkrustacjami, z
ciężkimi uchwytami z mosiądzu, na sekretarzyk i stolik pod Biblię. Z
zachwytem składał kolejną wizytę ładnej kobiecie grającej w krykieta,
przystojnym mężczyznom na wojnie, chłopcom w kapeluszach słomkowych
robiącym pogardliwe miny, dziewczętom w Cheltenham. Zegar na półce
kominkawyglądałjakpawilonikzbłękitnegomarmuru.Wskazówkibyłyzłote,
takozdobne,takobsypanekwiatami,takszerokie,żetrzebabyłopopatrzećdwa
razy,byodczytaćgodzinę.Niezmieniłypozycji,odkądwyjechał,amożeodkąd
sięurodził.Stary,wysłużonyzegar.

Podniósłwalizkęiposzedłnagórę.Haldanekaszlał,alewjegopokojubyło

ciemno.ZastukałdodrzwiAvery’ego.

-Jesteśtam,John?
Pochwiliusłyszał,jakAverysiadanałóżku.
-Dobrzesiębawiłeś,Fred?
-Jasne.
-Zkobietamiwporządku?
-Jakzwykle.Dojutra,John.
-Dojutra.Dobranoc,Fred.Fred...
-Tak,John?
-Jackijatrochęsięzabawiliśmy.Szkoda,żecięniebyło.
-Szkoda,John.
Powoli poszedł do pokoju, zadowolony mimo zmęczenia. Zdjął marynarkę,

zapaliłpapierosairzuciłsięzulgąnafotel.Byłwygodny,miałwysokieoparcie

background image

iszerokieporęcze.Wtedycośzauważył.Naścianiewisiałatabelazwzorem,jak
zamieniaćliterynaliczby,aniżej,nałóżku,pośrodkupikowanejnarzuty,leżała
starawalizkazciemnozielonegopłótnazeskórzanymiobiciaminarogach.Była
otwarta. Stały w niej dwie skrzynki z szarej stali. Wstał, patrzył na nie bez
słowa. Sięgnął ręką i dotknął ich ostrożnie, jakby mógł się oparzyć, obrócił
pokrętła,nachyliłsięiodczytałnapisyprzyprzełącznikach.Tomógłbyćaparat,
którymiałzesobąwHolandii,nadajnikiodbiornikwjednejskrzynce;bateria,
klucz i słuchawki w drugiej. Kryształki, jakiś tuzin, w torbie z jedwabiu
spadochronowego, ściągniętej u góry sznurkiem. Nacisnął palcem na klucz;
wydawałsięznaczniemniejszy,niżgozapamiętał.

Wróciłdofotela,wciążwpatrującsięwwalizkę.Siedziałsztywnyiczujny.
Spóźniłsięnaśniadanie.
- Cały dzień będziesz pracował z Johnsonem - powiedział Haldane. - Od

ranadowieczora.

-Aspacer?-Averyobierałjajko.
-Możejutro.Oddziśskupiamysięnatechnice.Spaceryniestetyschodząna

plandalszy.

ControlczęstozostawałwLondyniewponiedziałkowewieczory.Mówił,że

jest to jedyna okazja, kiedy może dostać krzesło w swoim klubie. Smiley
podejrzewał,żeszefchcepobyćzdalaodżony.

-Słyszałem,żenaBlackfriarsRoadzaświeciłosłońce-powiedział.-Leclerc

rozbijasięRolls-royce’em.

-Tonajzwyklejszywświeciehumberzpuliministerstwa-odparłSmiley.
-Awięcstamtądgodostali?-zapytałControl,wysokounoszącbrwi.-Czy

toniezabawne?Czarnibracia,bleckfriarsi,zgarnęlipulę.

14
Znasztęradiostację?-zapytałJohnson.-ToB2.
- Okej. Oficjalna nazwa: typ trzeci, wersja druga, na prąd zmienny albo

sześciowoltowy akumulator samochodowy, ale ty będziesz korzystać z sieci,
zgadzasię?Tam,dokądsięwybierasz,zmieniliprąditerazmajązmienny.Pobór
z sieci to pięćdziesiąt siedem watów przy nadawaniu i dwadzieścia pięć przy
odbiorze. Więc jeśli utkniesz gdzieś, gdzie będą mieli prąd stały, to będziesz
musiałpożyczyćakumulator,tak?

Leiserbyłpoważny.
- Przewód sieciowy zaopatrzony jest w trójniki pasujące do wszystkich

kontynentalnychgniazdek-mówiłdalejJohnson.

-Wiem.

background image

Patrzył,jakJohnsonprzygotowujeradiostacjędopracy.Najpierwpodłączył

nadajnik i odbiornik do zasilania za pomocą wtyczki z sześcioma bolcami,
mocując zaciski do przyłącza. Gdy już to zrobił i włączył radiostację,
zamontowałminiaturowykluczdoalfabetuMorse’adonadajnikaisłuchawkido
odbiornika.

- Ten klucz jest mniejszy niż te, których używaliśmy podczas wojny -

zaprotestowałLeiser.-Sprawdzałemwieczorem.Palceciąglemisięześlizgują.

Johnsonpokręciłgłową.
-Wybacz, Fred, rozmiar jest ten sam. - Mrugnął do niego. - Może palce ci

urosły.

-Wporządku,zaczynajmy.
Johnson wyciągnął ze skrzynki z częściami zwój wielożyłowego drutu

pokrytegoplastikowąizolacjąipodłączyłjedenjegokoniecdoprzyłączaanteny.

-Większośćkryształkówoscylujewokółtrzechmegacyklów,więcniewolno

ci zmieniać zwoju, znajdź dobrą podpórkę do anteny i wszystko będzie na sto
dwa, Fred, szczególnie nocą. Teraz uważaj na dostrajanie. Podłączyłeś antenę,
uziemienie, klucz, słuchawki i zasilanie. Uważaj na rozkład sygnałów i na
częstotliwość; musisz wyłowić kryształek zgodny z twoim, jasne? - Podniósł
małą kapsułkę z czarnego bakelitu, wprowadził bolce do podwójnej wtyczki. -
Wsuwaszbolcedodziurek,otak.Jakdotejporywszystkogra,co,Fred?Nieza
szybkopokazuję?

-Dobrzewidzę,niemusiszciąglepytać.
- Teraz przekręcasz tarczkę na „kryształki podstawowe” i dostosowujesz

szerokość pasma do twojej częstotliwości. Jeśli jesteś na trzech i pół
megawatach, musisz ustawić szerokość fali na trzy do czterech, o tak. Teraz
podłączcewkęiwszystkogra.

Leiser trzymał się za głowę, usilnie próbując spamiętać kolejność ruchów,

które kiedyś tak łatwo wykonywał. Johnson robił wszystko ze zręcznością
człowieka kochającego swój fach. Mówił głosem miękkim i swobodnym,
cierpliwie,ręceprzenosiłzjednegopokrętłanadrugieautomatycznie,zwprawą
zawodowca.Przezcałyczasmówił:

- Przełącznik DRP przekręcasz na D, żeby dostroić; ustawiasz dostrajanie

anodowe i dostrajanie anteny na dziesięć, teraz już możesz włączyć zasilanie,
jasne?-Wskazałokienkozlicznikiem.-Powinieneśuzyskaćodczyttrzystaalbo
podobny. Teraz jestem gotów do akcji: ustawiam wybieranie na trzy i
przekręcamWM,ażotrzymamodczytmaksymalny,ustawiamnasześć...

-CotojestWM?

background image

-Wzmacniaczmocy,Fred,niewiedziałeś?
-Mówdalej.
- Teraz kręcę gałką dostrajania anody, aż uzyskam wartość minimalną... i

proszę!Mamsto,gdygałkajestnadwóch,jasne?Terazprzesuń

DRPnaP,przesyłanie,ijużmożeszdostrajaćantenę.Naciśnijklucz.Dobrze,

widzisz?Otrzymujeszwyższyodczyt,bodajeszmocnaantenę,nadążasz?

W milczeniu odprawił krótki rytuał dostrajania anteny, aż strzałka licznika

opadłanapożądanyodczyt.

- I gra muzyka! - oświadczył triumfalnie. - Teraz kolej na Freda. Widzisz,

ręcecisiępocą.Ależtymusiałeśszalećwtenweekend!Minutkę,Fred!

Wyszedłzpokoju,wróciłzogromnąpieprzniczkąidelikatnieposypałzniej

francuskąkredączarnyrombklucza.

-Dobrzeciradzę-powiedział.-Zostawdziewczynywspokoju,Fred.Niech

podrywająjeinni.

Leiserpatrzyłnaswojądłoń.Kropelkipotuzbierałysięwzagłębieniach.
-Niemogłemzasnąć.
-Pewnie,żeniemogłeś.-Poklepałczuleskrzynkę.-Oddziśsypiasztylkoz

nią!TojestpaniFredowa,iniktwięcej!-Rozmontowałradiostacjęiczekał,aż
Leiserzacznie.

Z dziecięcą powolnością Leiser mozolnie składał sprzęt. To wszystko było

takdawno.

Dzień po dniu Leiser i Johnson siadywali przy małym stoliku w sypialni i

wystukiwali wiadomości. Czasem Johnson odjeżdżał furgonetką, zostawiał
Leisera samego i wymieniali się szyframi do wczesnego rana. Albo Leiser i
Avery wychodzili - Leiserowi nie wolno było wychodzić samemu - i z
wynajętego domu w Fairford wysyłali sygnały, kodowali, przesyłali i
przyjmowali klarem jakieś błahostki, że niby są radioamatorami. Leiser
wyraźnie się zmienił. Stał się nerwowy i łatwo się irytował. Skarżył się
Haldane’owi, że trudno jest nadawać na kilku częstotliwościach i ciągle
zmieniaćpasma,żenienadąża.JegostosunkizJohnsonemprzezcałyczasbyły
nie najlepsze. Johnson dołączył do nich później i z jakichś powodów Leiser
nalegał, żeby traktować go jak outsidera, nie dopuszczać do komitywy, która
wedługniego,powstałamiędzyAverym,Haldane’eminim.

Pewnegorazu,przyśniadaniu,doszłodoabsurdalnejsceny.Leiserpodniósł

wieczkosłoika,zajrzałdośrodkaizwracającsiędoAvery’ego,zapytał:

-Czytomiódzpasieki?
Johnsonnachyliłsięprzezstółznożemwjednejręceichlebemzmasłemw

background image

drugiej.

-Niemówimytak,Fred.Nazywamytopoprostumiodem.
-Zgadzasię,tomiód.Miódprostozpasieki.
-Poprostumiód-powtórzyłJohnson.-WAngliimówimypoprostumiód.
Leiserpowoliodłożyłwieczkonamiejsce.Pobladłzgniewu.
- Ty mi nie opowiadaj, jak ja mam mówić. Haldane ostro spojrzał sponad

gazety.

-Uspokójsię,Johnson.Równiedobrzemożnapowiedziećmiódzpasieki.
W uprzejmości Leisera było coś uniżonego, w jego kłótniach z Johnsonem

cośzkuchennychawantur.

Mimotakichincydentów,jaktobywazdwojgiempracującychdzieńwdzień

przy jednym projekcie, stopniowo zaczęli dzielić nadzieje, nastroje i kryzysy.
Kiedy lekcja poszła dobrze, posiłek, który jedli po niej, był wesołą imprezą.
Wymienialiezoteryczneuwaginatematstanujonosfery,dystansuprzeniesienia
na danej częstotliwości albo o nienaturalnym odczycie na liczniku, który
stwierdzili podczas nastrajania. Kiedy coś poszło źle, rozmawiali mało albo
wcale i wszyscy, poza Haldane’em, jedli pospiesznie z braku tematu do
rozmowy.CzasemLeiserpytał,czymożepójśćnaspacerzAverym,aleHaldane
kręcił głową i mówił, że nie ma na to czasu. Avery, zdradziecki kochanek, nie
spieszyłnaratunek.

Gdy dwutygodniowy okres zbliżał się do końca, Dom Chrabąszcza kilka

razy odwiedzili specjaliści z różnych dziedzin. Przyjeżdżali z Londynu. Był
instruktor od fotografii, wysoki mężczyzna z zapadniętymi oczami, który
zademonstrował miniaturowy aparat o wymiennych soczewkach, lekarz,
dobrotliwy i zrównoważony, który bez końca osłuchiwał serce Leisera. Skarb
nalegałnato,bopojawiłsięproblemodszkodowania.Leiseroświadczył,żenie
manikogonautrzymaniu,aleitakgoprzebadano,żebyzadowolićSkarb.

Im bardziej Leiser był zapracowany, tym większą przyjemność czerpał z

pistoletu. Avery dał mu go po jego powrocie z weekendowej przepustki.
Upodobał sobie kaburę naramienną - poły jego marynarki dobrze maskowały
wybrzuszenie - i czasem, pod koniec długiego dnia, wyciągał pistolet, dotykał
go,patrzyłwlufę,podnosiłiopuszczał,takjaktorobiłnastrzelnicy.

-Niemalepszegopistoletu-powtarzał.-Niewtymprzedzialewagowym.

Możeciesobiemiećtemodelekontynentalne.Damskiepistolecikiityle,takjak
samochody.Wierzmi,John,trzyosiemjestnajlepszy.

-Terazmówisięnaniegodziewięćmilimetrów.
Jego niechęć do obcych osiągnęła apogeum podczas wizyty Hyde’a,

background image

człowiekazCyrku.Ranekrozpocząłsięźle.Leisernadawałnaczas,kodowałi
transmitował czterdzieści grup; jego sypialnia i sypialnia Johnsona były teraz
połączone wewnętrznym obwodem; kontaktowali się zza zamkniętych drzwi.
Johnsonnauczyłgokilkumiędzynarodowychsygnałówkodowych:QRJ,twoje
sygnały są za słabe, nie można ich odczytać, QRW, nadawaj szybciej, QSD,
robisz błędy w nadawaniu, QSM, powtórz ostatnią transmisję, QSZ, prześlij
każdesłowodwarazy,QRU,niemamnicdlaciebie.TransmisjeLeiserarobiły
się coraz bardziej nierówne. Komentarze Johnsona, choć wyrażane w
zawoalowany sposób, tylko pogłębiały jego stres, aż z okrzykiem irytacji
wyłączyłaparatiposzedłnadół,doAvery’ego.Johnsonpobiegłzanim.

-Fred,niewolnosiępoddawać.
-Dajmispokój.
- Słuchaj, Fred, zrobiłeś to źle. Powiedziałem ci, żebyś wysłał kilka grup,

zanimwyśleszwiadomość.Niemożesztegozapamiętać,niemożesz...

- Daj mi spokój, powiedziałem! - Już miał coś palnąć, gdy rozległ się

dzwonekdodrzwi.

TobyłHyde.Przyprowadziłasystenta,grubasa,którycośssał.
Polunchunieodtwarzalitaśm.Ichgościeusiedlioboksiebieijedlizponurą

miną, jakby codziennie podawano im to samo jedzenie ze względu na jego
wartość kaloryczną. Hyde był skromnym człowiekiem o śniadej twarzy, bez
cieniapoczuciahumoru,czymprzypominałAvery’emuSutherlanda.Przyjechał,
żeby nadać Leiserowi nową tożsamość. Miał dla niego papiery do podpisu,
dowody tożsamości, kartki żywnościowe, prawo jazdy, zezwolenie na
przebywanie w strefie granicznej na konkretnym jej odcinku i starą koszulę w
teczce.Poobiedziewyłożyłwszystkonastolewsalonie,afotografprzygotował
aparat.

Ubrali Leisera w koszulę i zrobili mu zdjęcie en face, z oboma uszami,

wedługniemieckichprzepisów.Potemkazalimupodpisaćdokumenty.Wyglądał
nazdenerwowanego.

-BędziemynaciebiemówićFreiser-oświadczyłHydenakoniec.
-Freiser?Tojakmojewłasnenazwisko.
- Na tym polega pomysł. Tego chcieli twoi mocodawcy. Dla podpisów i

takich spraw, żeby nie było wpadki. Powinieneś trochę poćwiczyć, zanim
zacznieszsiępodpisywać.

-Wolałbym,żebybyłoinne.Zupełnieinne.
-TrzymamysięFreisera-powiedziałHyde.-Takzostałopostanowionena

wysokimszczeblu.-Hydenależałdoludzi,którzynadużywalistronybiernej.

background image

Zapadłonieprzyjemnemilczenie.
-Chcę,żebybyłoinne.NiepodobamisięnazwiskoFreiserichcę,żebybyło

inne.-Hydeteżmusięniepodobałimiałzamiarzaraztopowiedzieć.

InterweniowałHaldane.
- Masz działać według instrukcji. To departament podjął decyzję. Wszelkie

zmianysąpozadyskusją.

Leiserbyłbardzoblady.
- Więc niech, do cholery, zmienią instrukcje. Chcę innego nazwiska i tyle.

Chryste, to taka mała zmiana. Tylko o to proszę: o inne nazwisko, takie jak
trzeba,anieoniedorobionemałpowaniemojego.

-Nierozumiem-powiedziałHyde.-Totylkoszkolenie,prawda?
- Nie musisz niczego rozumieć! Zmień je i tyle. Co ty sobie myślisz, do

diabła!Przychodzisztuisięrządzisz?

-ZadzwoniędoLondynu-oświadczyłHaldaneiposzedłnagórę.Czekaliw

niezręcznymmilczeniu,dopókiniewrócił.

- Czy zaakceptowałbyś nazwisko Hartbeck? - zapytał. W jego głosie była

nutasarkazmu.

Leiseruśmiechnąłsię.
- Hartbeck jest w porządku. - Rozłożył ręce w przepraszającym geście. -

Hartbeckjestnawetfajne.

Przez dziesięć minut ćwiczył podpis, wreszcie podpisał papiery z

rozmachem, jakby przebijał się przez warstwę kurzu. Hyde poinformował ich,
jak posługiwać się dokumentami. Zabrało to mnóstwo czasu. W Niemczech
Wschodnich nie było kartek, ale istniał system rejestrowania się w sklepach z
żywnością, które wystawiały klientom zaświadczenia. Wyjaśnił zasady
wydawania przepustek na podróż i okoliczności, w jakich je wystawiano,
wytłumaczył obszernie, kiedy Leiser ma obowiązek pokazywać dowód
tożsamościbezwezwania:gdykupujebiletnapociągalbogdyzamawianocleg
w hotelu. Leiser sprzeczał się z nim i Hyde chciał jak najszybciej sfinalizować
sprawę. Kiedy skończył, skinął głową i pożegnał się. Starą koszulę złożył i
wsadził do teczki, jakby była częścią jego wyposażenia. Wyszedł razem z
fotografem.

TenwybuchLeiserasprawił,żeHaldanezacząłsięniepokoić.Zadzwoniłdo

LondynuikazałswojemuasystentowisprawdzićwteczceLeisera,czyjesttam
jakaśwzmiankaoniejakimFreiserze.Asystentprzeszukałwszystkieindeksy,ale
niczegonieznalazł.KiedyAverystwierdził,żeHaldaneprzywiązujezbytwielką
wagędotegoincydentu,tenpokręciłgłową.

background image

-Czekamynadrugieprzyrzeczenie-powiedział.
OdtądLeiserbyłcodziennieinstruowanycodoswojejprzykrywki.Krokpo

kroku wraz z Averym i Haldane’em budował szczegóły życia człowieka o
nazwisku Hartbeck - jego praca, upodobania i rozrywki, życie miłosne i dobór
przyjaciół.Razemwchodziliwnajciemniejszezakamarkidomniemanychlosów
tego człowieka, przydawali mu umiejętności i cechy, których sam Leiser nie
posiadał.

KtóregośdniaprzyjechałWoodfordznowinamizdepartamentu.
- Dyrektor organizuje niezłe przedstawienie. - Można było pomyśleć, po

sposobie,wjakitopowiedział,żeLeclerczmagasięzchorobą.-Zatydzieńod
dzisiaj wyruszamy do Lubeki. Jimmy Gorton załatwił wszystko z niemieckimi
pogranicznikami, podobno są całkiem do rzeczy. Mamy przygotowany punkt
przerzutowy i wiejski dom za miastem. Kazał rozgłosić, że jesteśmy grupą
naukowców spragnionych spokoju i świeżego powietrza. - Woodford rzucił
porozumiewawcze spojrzenie Haldane’owi. - Departament pracuje bez zarzutu.
Jakjedenmąż.Ajakitampanujeduch!Niktterazniepatrzynazegarek.Inikt
nie rozróżnia stopni. Dennison, Stanford... wszyscy tworzymy zgrany zespół.
Żebyświdział,jakClarkienachodziłministerstwowsprawierentypobiednym
Taylorze...JaksięmiewaChrabąszcz?-zapytałściszonymgłosem.

-Wporządku.Jestnagórze.Szkolisięnaradiostacji.
-Jeszczejakieśoznakinerwowości?Wybuchyalbocośtakiego?
-Oilewiem,nie-odparłHaldane,jakbyniepodobnabyłootymwiedzieć.
-Rozbrykałsię?Czasempotrzebnaimdziewczyna.
Woodford przywiózł rysunki sowieckich rakiet. Sporządzili je ministerialni

graficy na podstawie zdjęć przechowywanych w sekcji badań, powiększonych
do rozmiarów sześćdziesiąt na dziewięćdziesiąt centymetrów i elegancko
naklejonych na kartony. Niektóre opatrzone były stemplem „ściśle tajne”.
Najważniejsze cechy były odpowiednio zaznaczone, a opisy śmiesznie
dziecinne: ster, dziób, przedział paliwowy, ładunek użyteczny. Obok każdej z
rakiet stała sympatyczna postać podobna do pingwina w hełmie lotniczym, a
napis głosił: wymiary przeciętnego człowieka. Woodford rozstawił plansze
wokółpokoju,jakbyprezentowałwłasneprace;AveryiHaldaneprzyglądalisię
wmilczeniu.

-Możejeobejrzećpoobiedzie-zdecydowałHaldane.-Naraziejeschowaj.
- Przywiozłem także film, żeby mu dać jakieś tło. Wyrzutnie, transport,

trochęnatematsiłyniszczenia.Dyrektorpowiedział,żepowinienwiedzieć,jaka
tozmyślnabroń,terakiety.Trzebamudaćmotywację.

background image

- On nie potrzebuje motywacji - burknął Avery. Woodford coś sobie

przypomniał.

-A, twój mały Gladstone chce z tobą porozmawiać. Mówi, że to pilne, nie

wie,jakcięznaleźć.Powiedziałem,żezadzwonisz,jaktylkobędzieszmiałczas.
Najwyraźniej dałeś mu zadanie związane z Chrabąszczem. Jakąś łamigłówkę?
Mówi, że gotowa odpowiedź czeka na ciebie w Londynie. To podoficer co się
zowie.-Popatrzyłnasufit.-KiedyFredzejdziedonas?

- Nie chcę, żebyś się z nim spotkał, Bruce - powiedział nagle Haldane. To

byłodziwne,jaknaniego,żezwracałsiędokogośpoimieniu.-Obawiam się,
żebędzieszmusiałzjeśćobiadnamieście.Przedstawrachunekksięgowości.

-Dlaczego?
-Względybezpieczeństwa.Niewidzępotrzeby,żebywiedziałonaswięcej,

niżtokonieczne.Terysunkimówiąsamezasiebie,filmpewnieteż.

Woodfordwyszedł,głębokourażony.Averywiedział,ocochodzi:Haldane

chciałutrzymaćLeiserawprzekonaniu,żewdepartamencieniemamiejscadla
głupków.

Na ostatni dzień szkolenia Haldane przygotował wielki sprawdzian, który

miałpotrwaćoddziesiątejranodoósmejwieczór.Byłtotestłączony,naktóry
składała się wizualna obserwacja w mieście, potajemne robienie zdjęć i
słuchanie taśm. Z informacji, którą Leiser zbierze, sporządzony będzie raport;
zakodowanywieczoremiprzekazanydrogąradiowąJohnsonowi.Naporannym
zebraniu zrobiło się wesoło, gdy Johnson zażartował, żeby przez pomyłkę nie
dał się aby sfotografować oksfordzkiej policji; Leiser śmiał się z tego do
rozpuku i nawet Haldane pozwolił sobie na mdły uśmieszek. Kończyło się
terminowanie,czaswracaćzdalekiejpodróży.

Ćwiczenie zakończyło się sukcesem. Johnson był zadowolony; Avery

entuzjastyczny;Leiserrozładowany.Dokonalidwóchbezbłędnychtransmisji,a
Johnson powiedział, że na Fredzie można polegać. O ósmej zebrali się na
kolacji, ubrani w eleganckie garnitury. Przygotowario najlepsze dania. Haldane
postawiłresztęswojegoburgunda;wznoszonotoasty;mowabyłaospotkaniuza
rok. Leiser prezentował się świetnie w ciemnoniebieskim garniturze i jasnym
jedwabnymkrawacie.

Johnsonspiłsięichciał,żebyzniesiononadółradiostacjęLeisera,cochwila

wznosiłtoastyi nazywałgopanem Hartbeckiem.Averyi Leisersiedzieliobok
siebie;tygodniowarozłąkawłaśniesięskończyła.

Następnego dnia, w sobotę, Avery i Haldane wrócili do Londynu. Leiser

miałzostaćzJohnsonem,ażcałaekipawyjedziewponiedziałekdoNiemiec.W

background image

niedzielę furgonetka lotnictwa wojskowego zabierze walizki. Zostaną osobno
przesłane do Gortona w Hamburgu - jak i ekwipunek Johnsona - a stamtąd do
wiejskiego domu pod Lubeką, stanowiącego ośrodek dowodzenia operacją
„Chrabąszcz”. Avery przed wyjazdem, po raz ostatni rozejrzał się po domu -
czuł się z nim uczuciowo związany, poza tym to on podpisał umowę najmu i
odpowiadał za wyposażenie. Podczas podróży do Londynu Haldane był jakiś
nieswój.JakbywyczekiwałkryzysuuLeisera.

15
Tego samego wieczoru. Sarah leżała w łóżku. Matka przywiozła ją do

Londynu.

- Kiedy tylko będziesz mnie potrzebować - powiedział - przyjdę do ciebie,

bezwzględunato,gdziejesteś.

- Chcesz powiedzieć, że przyjdziesz, kiedy będę umierająca. - A po chwili

zastanowienia dodała: - Ja dla ciebie zrobię to samo, John. Czy teraz mogę
powtórzyćpytanie?

-Poniedziałek.Wyjeżdżacałagrupa.
-DoktórejczęściNiemiec?
-PoprostudoNiemiec,doNiemiecZachodnich.Nakonferencję.
-Kolejnetrupy?
-Och,nalitośćboską,Sarah,myślisz,żemamprzedtobąjakieśtajemnice?
- Tak, John, tak właśnie myślę - odparła bez ogródek. - I myślę też, że

gdybyś mógł mi powiedzieć, nie przejmowałbyś się tak bardzo tym, co robisz.
Dostałeśswoistąkoncesję,któramnieniedotyczy.

- Mogę ci powiedzieć tylko tyle, że to ważna sprawa... wielka operacja. Z

agentami.Szkoliłemich.

-Ktodowodzi?
-Haldane.
- Czy to ten, który w sekrecie opowiada o swojej żonie? Według mnie jest

odrażający.

- Nie, to Woodford. Haldane jest zupełnie inny. Dziwny. Trochę belfer.

Bardzodobry.

- Ależ oni wszyscy są dobrzy, prawda? Woodford też jest dobry. Weszła

matkazherbatą.

-Kiedywstanieszzłóżka?-zapytał.
-Chybawponiedziałek.Lekarzzadecyduje.
-Będziejejpotrzebnyspokój¦-oświadczyłamatkaiwyszła.
- Skoro w to wierzysz, rób to - powiedziała Sarah. - Ale nie... - przerwała,

background image

potrząsnęłagłową.Byłaterazmałądziewczynką.

- Jesteś zazdrosna. Jesteś zazdrosna o moją pracę i o tajemnicę. Ty nie

chcesz,żebymwierzyłwto,corobię!

-No,dalej.Uwierzwto,comówisz.Przezchwilęunikalisięwzrokiem.
-GdybynieAnthony,naprawdębymcięrzuciła-oznajmiławkońcuSarah.
- Dlaczego? - zapytał z niepokojem Avery, a potem, widząc szansę na

dyskusję,dodał:-NiechAnthonycięniepowstrzymuje.

-Nigdyzemnąnierozmawiasz,zAnthonymjeszczemniej.Ledwiecięzna.
-Aoczymturozmawiać?
-OBoże.
-Niemogęmówićomojejpracy,przecieżwiesz.Itakmówięciwięcej,niż

powinienem. To dlatego ciągle szydzisz z departamentu, prawda? Nie możesz
tego zrozumieć, nie chcesz zrozumieć. Nie podoba ci się, że są tajemnice, a
gardziszmną,kiedyłamięzasady.

-Niepowtarzajwkółkotegosamego.
-Niecofnęsię.Jużpostanowiłem.
-TymrazemmożeniezapomniszoprezenciedlaAnthony’ego.
-Kupiłemmutęciężarówkęmleczarza.Znówsiedzieliwmilczeniu.
- Powinnaś spotkać się z Leclerkiem - powiedział. - Powinnaś z nim

porozmawiać.Ciągletoproponuje.Jakaśkolacja...możecięprzekona.

-Doczego?
Znalazłakawałeknicizwisającyzeszwunocnejkoszuli,wyjęłanożyczkiz

szufladynocnegostolikaiodcięłanić.

- Trzeba było przeciągnąć ją na drugą stronę - mruknął Avery. - W ten

sposóbniszczyszubrania.

-Jacyonisą?-zapytała.-Ciagenci?Dlaczegotorobią?
-Poczęścizpoczucialojalności.Poczęścidlapieniędzy,jaksądzę.
-Chceszpowiedzieć,żeprzekupujecieich?
-Och,przestań!
-CzytoAnglicy?
-Jedenznichtak.Niepytajmniewięcej,Sarah.Niemogęotymmówić. -

Przysunął się do niej. - Nie pytaj mnie, kochanie. - Wziąłjąza rękę, pozwoliła
mu.

-Samimężczyźni?
-Tak.
- Skoro w to wierzysz, rób to - powiedziała Sarah. - Ale nie... - przerwała,

potrząsnęłagłową.Byłaterazmałądziewczynką.

background image

- Jesteś zazdrosna. Jesteś zazdrosna o moją pracę i o tajemnicę. Ty nie

chcesz,żebymwierzyłwto,corobię!

-No,dalej.Uwierzwto,comówisz.Przezchwilęunikalisięwzrokiem.
-GdybynieAnthony,naprawdębymcięrzuciła-oznajmiławkońcuSarah.
- Dlaczego? - zapytał z niepokojem Avery, a potem, widząc szansę na

dyskusję,dodał:-NiechAnthonycięniepowstrzymuje.

-Nigdyzemnąnierozmawiasz,zAnthonymjeszczemniej.Ledwiecięzna.
-Aoczymturozmawiać?
-OBoże.
-Niemogęmówićomojejpracy,przecieżwiesz.Itakmówięciwięcej,niż

powinienem. To dlatego ciągle szydzisz z departamentu, prawda? Nie możesz
tego zrozumieć, nie chcesz zrozumieć. Nie podoba ci się, że są tajemnice, a
gardziszmną,kiedyłamięzasady.

-Niepowtarzajwkółkotegosamego.
-Niecofnęsię.Jużpostanowiłem.
-TymrazemmożeniezapomniszoprezenciedlaAnthony’ego.
-Kupiłemmutęciężarówkęmleczarza.Znówsiedzieliwmilczeniu.
- Powinnaś spotkać się z Leclerkiem - powiedział. - Powinnaś z nim

porozmawiać.Ciągletoproponuje.Jakaśkolacja...możecięprzekona.

-Doczego?
Znalazłakawałeknicizwisającyzeszwunocnejkoszuli,wyjęłanożyczkiz

szufladynocnegostolikaiodcięłanić.

- Trzeba było przeciągnąć ją na drugą stronę - mruknął Avery. - W ten

sposóbniszczyszubrania.

-Jacyonisą?-zapytała.-Ciagenci?Dlaczegotorobią?
-Poczęścizpoczucialojalności.Poczęścidlapieniędzy,jaksądzę.
-Chceszpowiedzieć,żeprzekupujecieich?
-Och,przestań!
-CzytoAnglicy?
-Jedenznichtak.Niepytajmniewięcej,Sarah.Niemogęotymmówić.-

Przysunął się do niej. - Nie pytaj mnie, kochanie. - Wziął jąza rękę, pozwoliła
mu.

-Samimężczyźni?
-Tak.
Inagle,bezostrzeżenia,bezłez,beznamysłu,wyrzuciłazsiebieto:szybko,

z uczuciem, jakby już dość było przemówień i i chciała powiedzieć coś od
siebie.

background image

- John, chcę wiedzieć, muszę wiedzieć, zanim pojedziesz. To okropne,

zupełnienieangiełskiepytanie,aleprzezcałyczas,odkądpodjąłeśtępracę,coś
takiego mi mówisz. Mówisz, że ludzie się nie liczą, ani ja, ani Anthony, ani
agenci.Mówisz,żetotwojepowołanie.Nodobrze,alektocięwezwał,cotoza
powołanie? Na to nie odpowiesz nigdy: to dlatego ukrywasz się przede mną.
Jesteś męczennikiem, John? Powinnam cię podziwiać za to, co robisz?
Poświęcaszsię?

Averyodpowiedziałstanowczo,unikającjejwzroku:
- Nic z tych rzeczy. Wykonuję swoją pracę. Jestem technikiem; częścią

maszynerii. Chcesz mnie nakłonić do podwójnego myślenia? Chcesz mi
udowodnićparadoks?

-Nie. Powiedziałeś to, co ja chciałam powiedzieć. Każą ci nakreślić linię i

niewychodzićpozanią.Toniejestpodwójnemyślenie,tojestbrakmyślenia.To
takieupokarzające.Czyrzeczywiściejesteśtakmałymczłowiekiem?

-Totymniepomniejszasz.Niedrwij.Terazwłaśniemniepomniejszasz.
-John,przysięgam,niechciałam.Kiedywróciłeśostatniejnocy,wyglądałeś,

jakbyśsięzakochał.Jakbytobyłamiłość,zktórąjestcidobrze.Wyglądałeśna
wolnego i spokojnego. Przez chwilę myślałam, że znalazłeś sobie kobietę. To
dlategozapytałam,naprawdę,czywszyscyonisąmężczyznami...myślałam,że
sięzakochałeś.Atymiterazmówisz,żejesteśnikim,trybikiem,iwydajeszsięz
tegodumny.

Odczekał chwilę, uśmiechnął się w taki sposób, w jaki uśmiechał się do

Leisera,ipowiedział:

-Sarah,tęskniłemzatobąstrasznie.KiedybyłemwOksfordzie,poszedłem

dodomunaChandosRoad,pamiętasz?Wspanialenamsiętamżyło,prawda?-
Uścisnął jej rękę. - Naprawdę wspaniale. Myślałem o tym, o naszym
małżeństwie,otobie.IoAnthonym.Kochamcię,Sarah.Kochamciębardzo.Za
wszystko...zato,jakwychowujesznaszedziecko.-Uśmiech.-Obojejesteście
tacywrażliwi,czasemtrudnomimyślećowaszosobna.

Milczała,więcmówiłdalej:
- Myślałem, że gdybyśmy mieszkali na wsi, kupili sobie dom... teraz mam

stałą posadę, Leclerc może załatwić pożyczkę. Anthony mógłby więcej biegać.
To tylko kwestia rozwinięcia skrzydeł. Będziemy chodzili do teatru, tak jak to
robiliśmywOksfordzie.

- Czyżby? - powiedziała obojętnym tonem. - Przecież na wsi nie

moglibyśmychodzićdoteatru,prawda?

-Departamentcośmidaje,nierozumiesztego?Tonaprawdędobrarobota.

background image

Toważne,Sarah.

Łagodniegoodepchnęła.
-MatkazaprosiłanasdoReigatenaBożeNarodzenie.
- Świetnie. Słuchaj... co do moich obowiązków. Teraz są mi coś winni, po

tym, co zrobiłem. Zaakceptowali mnie na równych warunkach. Jako kolegę.
Jestemjednymznich.

- Więc odpowiedzialność nie spada na ciebie, prawda? Po prostu jeden z

zespołu.Więcniemapoświęceń.

Wrócili do początku. Avery mówił dalej, jakby nie zdawał sobie z tego

sprawy:

-Mogęimpowiedzieć?Mogęimpowiedzieć,żeprzyjdziesznakolację?
-Nalitośćboską,John-burknęła.-Niepróbujmnieprowadzićjakktóregoś

zwaszychnieszczęsnychagentów.

TymczasemHaldanesiedziałprzybiurkuiczytałraportGladstone’a.
W okolicach Kalkstadt dwukrotnie odbyły się manewry, w 1952 i w 1960

roku.ZadrugimrazemRosjaniezainscenizowaliataknaRostockzewsparciem
wojsk pancernych, ale bez lotnictwa. Niewiele wiadomo było o ćwiczeniach z
1952 roku, ponad to, że wielkie jednostki wojskowe zajęły miasto Wolken.
Podobno żołnierze nosili naramienniki w kolorze fuksji. Raport był
niewiarygodny. W obu przypadkach obszar został zamknięty; restrykcje objęły
tereny aż do północnego wybrzeża. Potem była długa litania najważniejszych
gałęzi przemysłu. Pojawiły się dowody - nadeszły z Cyrku, która odmówiła
ujawnienia źródeł - że na płaskowyżu na wschód od Wolken zbudowano nową
rafinerięiżemaszynyprzywiezionozLipska.Możnabyłosobiewyobrazić(ale
uznawano to za mało prawdopodobne), że transportowano je koleją przez
Kalkstadt. Brak danych na temat niepokojów wśród ludności, zwłaszcza
robotników,któreuzasadniałybytymczasowezamknięciemiasta.

Notatkazarchiwumleżałanataccenakorespondencjęprzychodzącą.Spisali

teczki, tak jak prosił, ale niektóre były tylko do użytku na miejscu. Będzie
musiałzapoznaćsięznimiwbibliotece.

Zszedłnadół,otworzyłzamekszyfrowystalowychdrzwiprowadzącychdo

głównegoarchiwumizacząłbezradniemacaćpościanie,żebyznaleźćwłącznik
światła.Wreszcieposzedłwciemnościachmiędzyregałamidomałegopokoiku
bez okna na tyłach budynku, gdzie trzymano tajne i wyjątkowo ważne
dokumenty.Byłociemnochoćokowykol.Zapaliłzapałkęiwłączyłświatło.Na
stole leżały dwa zestawy akt: Chrabąszcz, rozrośnięte już do trzech ściśle
tajnych tomów, i Podstępy (Sowiety i Niemcy Wschodnie) - porządny zbiór

background image

papierówifotografiiwtwardejoprawie.

Po pobieżnym przejrzeniu akt „Chrabąszcza” zwrócił uwagę na teczki.

Kartkował przygnębiającą listę łobuzów, podwójnych agentów i wariatów,
którzy w każdym, najbardziej nawet odległym zakątku świata pod każdym
pretekstem usiłowali, czasem skutecznie, zmylić zachodnie agencje
wywiadowcze. Techniki były bardzo podobne, aż do znudzenia: starannie
odtworzoneziarnoprawdy,zaczerpniętezgazetibazarowychplotek,mniejjuż
starannierozwinięte,cozdradzałopogardęoszustadlaoszukiwanego;iwkońcu
ucieczka w fantazję, muśnięcie artystycznej impertynencji, która przerywała
trudnykontakt.

Na jednym z raportów - kartka z inicjałami Gladstone’a; nad nimi

wykaligrafowanesłowa:Możetopanazainteresować.

Był to raport od uciekiniera dotyczący prób z bronią pancerną

przeprowadzanych przez Sowietów w pobliżu Gustweiler. Klasyfikacja: Me
nadawać biegu. Sfabrykowane. Następowało długie uzasadnienie, w którym
cytowano ustępy wyjęte niemal słowo w słowo z sowieckiego podręcznika
wojskowego wydanego w 1949 roku. Twórca raportu rozdmuchał wszystko o
jednątrzeciąiodsiebiedodałtrochępomysłowychsmaczków.Dołączonosześć
fotografii,bardzonieostrych,zrobionychteleobiektywemjakobyzpociągu.Na
odwrocie każdej z nich napisane było starannym charakterem McCullocha:
Twierdzi, że używat aparatu Exa 2, produkcji wschodnioniemieckiej. Tania
obudowa. Duże pole widzenia. Migawka nastawiona na maksimum. Negatywy
bardzo niewyraźne ze względu na nierówny bieg pociągu. Podejrzane. Było to
wielcenieprzekonujące.Tensamrodzajaparatu.Tylkotyle.Zamknąłarchiwum
i poszedł do domu. „Nie musisz udowadniać, że Chrystus urodził się w Boże
Narodzenie-mówiłLeclerc-tonienależydotwoichobowiązków”. Tak samo
niemuszęudowadniać,żeTaylorzostałzamordowany,pomyślałHaldane.

Żona Woodforda dodała kropelkę wody sodowej do whisky, bardziej dla

obyczajuniżdlasmaku.

- Sypiasz w biurze, już w to wierzę - burknęła. - Czy dostajesz chociaż

dodatekoperacyjny?

-Jasne,żetak.
-Awięctoniejestkonferencja,co?Konferencjenielicząsięjakooperacje.

Chybaże-dodałazchichotem-odbywająsięnaKremlu.

-Wporządku,toniejestkonferencja.Tooperacja.Dlategodostajędodatek.
Popatrzyła na niego surowo. Była chudą, bezdzietną kobietą, mrużyła oczy

oddymupapierosowego,którywydychała.

background image

- Nieprawda, nic się nie dzieje. Ty to wymyśliłeś. - Zaczęła się śmiać

chropawym,fałszywymśmiechem. -Tybiedny sukinsynu-syknęła iznówsię
szyderczoroześmiała.-JaktammałyClarkie?Wszyscysięgoboicie,prawda?
Dlaczego nic nie mówisz przeciwko niemu? Jimmy Gorton zawsze to robił:
przejrzałgo.

-NiewspominajmioJimmymGortonie!
-Jimmyjesturoczy.
-Dziecinko,ostrzegamcię!
- Biedny Clarkie. Przypominasz sobie - zapytała z lekką zadumą - tę

kolacyjkę,naktórąnaszaprosiłdoswojegoklubu?Żeteżpamiętał,żeprzyszła
naszakolejnaopiekęspołeczną:stek,cynaderkiimrożonygroszek.-Napiłasię
whisky. - I ciepły dżin... Ciekawe, czy kiedykolwiek miał kobietę. Chryste,
dlaczegonigdywcześniejotymniepomyślałam?

Woodfordwróciłnabezpieczniejszyteren.
- W porządku, więc nic się takiego nie dzieje. - Wstał z głupawym

uśmieszkiemiwziąłzapałkizestołu.

-Niepaltutajtejcholernejfajki-powiedziałamachinalnie.
-Nictakiegosięniedzieje-powtórzyłzadowolonyizapaliłfajkę,pykając

głośno.

-Boże,jakjaciebienienawidzę.
Woodfordpotrząsnąłgłową,wciążsięuśmiechając.
-Nicnieszkodzi-odparł.-Poprostunicsięniestało.Totypowiedziałaś,

kochanie, a nie ja. Nie sypiam w biurze, więc wszystko jest w porządku,
prawda? Do Oksfordu też nie jadę, nie idę nawet do ministerstwa. Nie mam
samochodu,żebymniepodwiózłdodomuwnocy.

Pochyliłasiędoprzodu,jejgłosstałsięnagleostryigroźny.
-Co się dzieje? - syknęła. - Mam prawo wiedzieć, może nie? Jestem twoją

żoną!Powiedztotymmałymdziwkomwbiurze.Nomów!

- Przerzucamy człowieka przez granicę - powiedział Woodford. Był to

moment zwycięstwa. - Jestem odpowiedzialny za sprawy w Londynie. Jest
sytuacjakiyzysowa.Możeztegobyćnawetwojna.Cholerniedrażliwasprawa.-
Zapałka zgasła, ale on nadal nią wymachiwał, zataczając koła ręką. Patrzył na
żonętriumfalnie.

-Tycholernykłamco-burknęła.-Niewciskajmitakichgłupot.
W Oksfordzie narożny pub był prawie pusty. Mieli bar dla siebie. Leiser

popijałbiałądamę,aoperatorradiostacjinajlepszepiwo,jakiemożnabyłokupić
nakosztdepartamentu.

background image

- Po prostu podchodź do tego spokojnie, Fred - strofował go łagodnie. -

Ostatnie ćwiczenia przeszedłeś śpiewająco. Nie martw się, usłyszymy cię,
będziesz tylko trzynaście kilometrów od granicy. To bułka z masłem, dopóki
pamiętaszoprocedurach.Spokojnienastrajajsięnafalęalbowszystkopójdzie
wdiabły.

-Będępamiętał.Niemastrachu.
- Nie martw się, że szkopy cię namierzą; nie przesyłasz listów miłosnych,

tylko trochę grup. Potem nowy sygnał i zmiana częstotliwości. Nie dojdą do
ciebie,bazującnatym,napewnonieprzeztenczas,kiedytambędziesz.

-Możewdzisiejszychczasachpotrafiąjużtozrobić-powiedział
Leiser.-Możeodwojnyposzlidoprzodu.
-Całyruchweterzebędzietrafiałdoichnasłuchu,statki,wojsko,kontrola

lotów, Bóg wie co jeszcze. Fred, to nie są nadludzie, są tacy jak my. Zwykłe
chłopy.Niemartwsię.

-Jasięniemartwię.Niedostalimniepodczaswojny;ajeśli,tonienadługo.
-Posłuchaj,Fred,acosądziszotym?Jeszczejedendrinkiwyślizgniemysię

dodomu,ipoćwiczymysobieładniezpaniąHartbeck?Pociemku,rozumiesz.
Ona jest wstydliwa. Zrobimy to na sto procent, zanim pójdziemy spać. Jutro
będziemynaluzie.Wkońcujutrojestniedziela,nonie?

-Chcemisięspać.Niemógłbymtrochęsięzdrzemnąć,Jack?
-Jutro,Fred.Jutrosobieodpoczniesz.-SzturchnąłLeiserawłokieć.-Teraz

jesteś żonaty, Fred. Wiesz, jak to jest, nie zawsze można iść spać. Składałeś
przyrzeczenie,jaktomymówimy.

- W porządku, zapomnij, dobrze? - Leiser zdawał się ledwo panować nad

sobą.-Zostawto,rozumiesz?!

-Wybacz,Fred.
-KiedyjedziemydoLondynu?
-Wponiedziałek.
-CzyJohntambędzie?
- Spotkamy się z nim na lotnisku. I z kapitanem. Chcieli, żebyśmy jeszcze

trochępoćwiczyli...rutynaitakdalej.

Leiser pokiwał głową, stukając drugim i środkowym palcem o blat stołu,

jakbynaciskałklucz.

-Słuchaj,dlaczegoniepowiedziałeśnamotychdziewczynach,któremiałeś

podczasweekenduwLondynie?-zapytałJohnson.

Leiserpokręciłgłową.
-Notomasztupołówkęipograjmywbilard.Leiseruśmiechnąłsięlekko,

background image

zapomniałjużozłości.

-Mamznaczniewięcejpieniędzyniżty,Jack,białadamatodrogidrink.Nie

martwsię.

Posmarowałkredąkońcówkękijaipołożyłsześciopensówkę.
-Gramynapodwójnąstawkęalbokwitujemysprawę.
- Słuchaj, Fred - perswadował Johnson łagodnie. - Nie szarp się na dużą

forsę i nie próbuj wbić czerwonej do łuzy za sto. Bierz dwudziestki i
pięćdziesiątki,sumująsię,wiesz.Wtedycisięuda.

Leiser nagle się zezłościł, odstawił kij na miejsce i zdjął swój wełniany

płaszczzkołka.

-Cosięstało,Fred,ocotymrazem,dodiabła,chodzi?
- Na litość boską, odczep się! Przestań mnie pocieszać jak jakiś cholerny

klawisz.Mamdowykonaniazadanie,wszyscyjemieliśmypodczaswojny.Nie
siedzęwceliwisielców.

-Niewygłupiajsię-powiedziałłagodnieJohnson,biorącodniegopłaszczi

wieszając z powrotem na kołku. - A tak na marginesie, nie mówimy cela
wisielców,mówimycelaśmierci.

Carol postawiła kawę na biurku przed Leclerkiem. Spojrzał na nią bystro i

podziękował,zmęczony,alepełenwigoru,jakdzieckopodkoniecprzyjęcia.

- Adrian Haldane poszedł do domu - powiedziała Carol. Leclerc wrócił do

swoichmap.

-Zajrzałamdojegopokoju.Mógłpowiedziećdobranoc.
-Nigdytegonierobi-rzuciłzdumąLeclerc.
-Czymamjeszczecośzrobić?
-Niemogęspamiętać,jakprzeliczasięjardynametry.
-Jateżnie.
-Cyrktwierdzi,że tenwąwózma dwieściemetrówdługości. Tojestokoło

dwustupięćdziesięciujardów,prawda?

-Takmisięwydaje.Przyniosęksiążkę.
Poszładoswojegopokojuiwzięłapodręcznikzbiblioteczki.
-Jedenmetrtotrzydzieścidziewięć,przecinek,siedemcala-przeczytała.-

Stometrówtostodziewięćjardówitrzynaściecali.

Leclerczapisałtosobie.
-Myślę,żepowinniśmywystosowaćtelegramzpotwierdzeniemdoGortona.

Napijsięnajpierwkawy,apotemprzyjdźznotatnikiem.

-Niemamochotynakawę.
-Zwyczajnypriorytetwystarczy,niechcemywyciągaćstaregoJimmy’egoz

background image

łóżka - szybko przejechał małądłoniąpo włosach. - Jeden. Grupa operacyjna:
Haldane,Avery,JohnsoniChrabąszcz,przybywaliniamiBEA,lotemnumerten
a ten, o godzinie tej a tej, dziewiątego grudnia. - Podniósł wzrok. - Szczegóły
poda ci pion administracyjny. Dwa. Wszyscy będą podróżować pod własnymi
nazwiskami i pojadą pociągiem do Lubeki. Ze względów bezpieczeństwa nie
powitasz, powtarzam, nie powitasz grupy na lotnisku, ale możesz dyskretnie
skontaktować się telefonicznie z Averym w bazie w Lubece. Nie możemy go
narazićnakontaktzkochanymAdrianem.-Dodałześmiechem:-Cidwajsięze
sobą nie przyjaźnią... - Zaczął mówić głośniej: - Trzy. Grupa numer dwa, w
skład której wejdzie tylko dyrektor, przybywa porannym lotem dziesiątego
grudnia. Spotkasz się z nim na lotnisku i odbędziesz krótką konferencję przed
jegoodjazdemdoLubeki.Cztery.Twojarolapoleganadyskretnymdoradztwiei
pomocynawszystkichetapachwceludoprowadzeniaoperacji„Chrabąszcz”do
pomyślnegokońca.

Wstała.
-CzyAverymusijechać?Jegobiednażonaniewidziałagoodtygodni.
- Wichry wojny - odparł Leclerc, nie patrząc na nią. - Ile czasu zajmie

czołganie na dystansie dwustu dwudziestu jardów? - wymruczał. - Och, Carol,
dodaj jeszcze jedno zdanie do telegramu: Pięć. Dobrych łowów. Staremu
Jimmy’emupotrzebatrochęzachęty.Tkwitamzdanynawłasnesiły.

Podniósł teczkę z tacki na korespondencje przychodzącą i krytycznym

wzrokiempopatrzyłnaokładkę,świadomzapewne,żeCarolmusięprzygląda.

- Aha - kontrolowany uśmiech. - To musi być ten węgierski raport. Czy

spotkałaśsiękiedyzArthuremFieldenemwWiedniu?

-Nie.
-Miłyfacet.Chybawtwoimtypie.Jedenznaszychnajlepszychchłopców...

zna swój fach. Bruce mówił mi, że sporządził bardzo dobry raport o
przesunięciach jednostek w Budapeszcie. Muszę nakłonić Adriana, żeby na to
rzuciłokiem.Tylesięterazdzieje.-Otworzyłteczkęizacząłczytać.

-RozmawiałeśzHyde’em?-zapytałControl.
-Tak.
-Noicopowiedział?Coonitammają?
Smiley wręczył mu whisky z wodą sodową. Byli w domu Smileya na

BywaterStreet.Controlsiedziałnaswoimulubionymkrześleobokkominka.

-Powiedział,żedenerwująsięjakprzednocąpoślubną.
-Hydetakpowiedział?Hydeużyłtakiegozwrotu?Niesamowite.
-Zajęlidomw północnymOksfordzie.Był tamtylkojeden agent,Polak w

background image

okolicach czterdziestki. Chcieli, żeby mu wyrobić dokumenty mechanika z
Magdeburga na nazwisko, zdaje się, Freiser. Potrzebowali delegacji służbowej
doRostoku.

-Ktojeszczetambył?
- Haldane i ten nowy, Avery. Ten, który przyszedł do mnie w sprawie

fińskiegokuriera.IradiooperatorJackJohnson.Pracowałdlanaspodczaswojny.
Pozatymnikogo.Tyle,jeślichodzioichwielkąekipęagentów.

- Co oni zamierzają? I kto dał im pieniądze na szkolenia? My

wypożyczyliśmyimjakiśsprzęt,prawda?

-Tak,B2.
-Cóżtojest,dolicha?
-Radiostacjazczasówwojny-zirytowałsięSmiley.-Powiedziałeś,żetylko

tyle możemy im dać. To i kryształki. Po co zawracałeś sobie głowę
kryształkami?

- Po prostu dobroczynność. Więc to było B2? No proszę. - Control

powiedziałtozwyraźnąulgą.-Niedalekonatymzajadą,prawda?

-Wracasznanocdodomu?-zapytałniecierpliwieSmiley.
- Sądziłem, że mnie tu przenocujesz - zasugerował Control. - To taka

mordęgawlecsiędodomu.Ciludzie...zdnianadzieńrobiąsięcorazgorsi.

Leisersiedziałprzystole.Wustachnadalmiałsmakbiałejdamy.Patrzyłna

podświetloną tarczkę swojego zegarka, przed nim leżała otwarta walizka. Była
jedenastaosiemnaście,dużawskazówkazmierzałaszarpnięciamikudwunastej.
Zacząłwystukiwać:JAJ,JAJ-zapamiętaszto,Fred,nazywamsięJackJohnson,
rozumiesz?-przełączyłsięnaodbiór.NadeszłaodpowiedźJohnsona,pewnajak
opoka.„Niespieszsię-powiedziałJohnson-nieszalej.Będziemynanasłuchu
przezcałąnoc,jestmnóstwoterminównadawania”.

W świetle latarki liczył zakodowane grupy. Było ich trzydzieści osiem.

Odłożyłlatarkęiwystukałtrójkęiósemkę;cyfrybyłyłatwe,aledługie.Umysł
miał jasny. Przez cały czas słyszał łagodne upomnienia Jacka: „Za szybko
nadajeszkrótkieznaki,Fred,kropkatojednatrzeciakreski,rozumiesz?Totrwa
dłużej, niż myślisz. Nie spiesz się z przerwami, Fred. Pięć kropek między
każdym słowem, trzy kropki między każdą literą. Przedramię poziomo, w
prostej linii z dźwigienką klucza, łokieć daleko od ciała”. To jest jak walka na
noże, pomyślał, lekko się uśmiechając, i zaczął nadawać. Palce luźno, Fred,
zrelaksuj się, nadgarstek nad stołem. Wystukał pierwsze dwie grupy, trochę
zamazującprzerwy,alenietakbardzo,jakrobiłtozazwyczaj.Terazszłatrzecia
grupa: włączyć sygnał bezpieczeństwa. Wystukał S, przerwał i wystukał

background image

następne dziesięć grup, spoglądając co chwila na tarczkę zegarka. Po dwóch i
pół minucie przerwał nadawanie, sięgnął po kapsułkę zawierającą kryształek,
wymacał palcami podwójną wtyczkę, włożył kapsułkę, potem krok po kroku
przeprowadził procedurę nastawiania częstotliwości. Kręcił tarczami skali,
oświetlałlatarkąpółksiężycowateokienko,żebyzobaczyć,jakpodrygujewnim
czarnyjęzykwskazówki.

Wystukałdrugisygnał,PRE,PRE,szybkoprzełączyłsięnanasłuchiznów

usłyszał Johnsona: „QRK 4, twój sygnał jest czytelny”. Zaczął nadawać dalej.
Ręka poruszała się powoli, ale metodycznie, oko śledziło rząd pozbawionych
sensu liter, aż wreszcie, kiwając z zadowolenia głową, usłyszał odpowiedź
Johnsona:„Sygnałodebrany.QRU:niemamnicdlaciebie”.

Kiedyskończyli,Leiseruparłsięnakrótkispacer.Byłoprzejmującozimno.

Poszli Walton Street, aż do rogatek Worcesteru, stamtąd Banbury Road wrócili
doszacownegosanktuarium,ichdomuwpółnocnymOksfordzie.

16
Start
To był ten sam wiatr. Wiatr, który szarpał zamarzniętym ciałem Taylora i

siekł deszczem poczerniałe ściany przy Blackfriars Road, wiatr, który szarpał
trawęPortMeadow,terazuderzałnaoślepwokiennicewiejskiegodomu.

Wdomuczućbyłokoty.Żadnychdywanów.Podłogizkamienia.Nicbyich

nieosuszyło.Johnsonrozpaliłwpiecukaflowymwsieni,jaktylkoprzyjechali,
ale na kamiennej podłodze nadal zalegała wilgoć zbierająca się w krople jak
zmęczona armia. Przez cały czas pobytu ani razu nie zobaczyli kota, czuli je
jednak w każdym pokoju. Johnson zostawił na progu peklowaną wołowinę,
zniknęławdziesięćminut.

Dom był parterowy z wysokim strychem-spichlerzem, zbudowany z cegły.

Stałprzyniewielkimzagajnikupodogromnymflamandzkimniebem.Byłdługi,
prostokątny, z obórką od strony lasu. Znajdował się trzy kilometry od Lubeki.
Leclercpowiedział,żeniebędąwychodzilidomiasta.

Nastrychprowadziładrabina.TamJohnsonzainstalowałradiostację.Między

belkami rozwiesił antenę, a potem przeprowadził ją przez świetlik do wiązu
rosnącego przy drodze. W domu nosił brązowe wojskowe tenisówki i bluzę z
symbolem dywizjonu. Gorton zamówił im posiłki w angielskiej kantynie
wojskowej w Celle. Złożono je w starych pudłach kartonowych na kuchennej
podłodze.Nafakturzenapisanebyło:„GościepanaGortona”. Znalazły się tam
dwie butelki dżinu i trzy butelki whisky. Zajmowali dwie sypialnie; Gorton
przysłałimpryczewojskowe,podwiedokażdegopokoju,ilampkidoczytania

background image

ze standardowymi zielonymi abażurami. Haldane bardzo się zdenerwował z
powodutychprycz.

- Musiał rozgłosić to w każdym cholernym departamencie w okolicy -

utyskiwał.-Taniawhisky,jedzeniezkantyny,prycze.Pewniesięokaże,żedom
zarekwirowałnapotrzebywojska.Boże,ktotakprowadzioperacje?

Przyjechalipóźnympopołudniem.Johnson,gdyjużzainstalowałradiostację,

zająłsiękuchnią.Byłztychmężczyzn,cotodużopomagająwdomu;gotowałi
zmywał bez narzekania, truchtał lekko po kamiennej podłodze w swoich
eleganckich tenisówkach. Przygotował siekaną wołowinę z jajkami. Podał do
niejmocnoosłodzonekakao.Jedliwholuobokpieca.GadałgłównieJohnson;
Leiserbyłbardzocichy,prawienietknąłjedzenia.

-Coztobą,Fred,niejesteśgłodny?
-Wybacz,Jack.
- Za dużo słodyczy w samolocie, w tym problem. - Johnson mrugnął do

Avery’ego. - Widziałem, jak zerkałeś na stewardesę. Fred, ty tego nie rób, bo
złamiesz jej serce. - Zmarszczył błazeńsko czoło, udając dezaprobatę. -
Naprawdęsięnaniągapił.Taksowałwzrokiemodstópdogłów.

Averyposłuszniesięuśmiechnął.Haldanezignorowałdowcip.
Leiseraniepokoiłksiężyc,więcpokolacjistanęliwdrzwiachodpodwórkai

trzęsąc się z zimna, obserwowali niebo. Było dziwnie oświetlone, chmury
dryfowały po nim jak czarny dym, tak nisko, że zdawały się szorować po
drzewachwzagajnikuiprzysłaniałyszarepolależącezanim.

- Fred, na granicy będzie ciemniej - powiedział Avery. - Tam jest więcej

wzgórz.

background image

Haldanezaproponował,żebyposzliwcześniespać.Wypilijeszczepojednej

whiskyikwadranspodziesiątejbylijużwłóżkach.JohnsoniLeiserspaliw
jednympokoju,AveryiHaldanewdrugim.Niktniekazałimsiętakdobrać.
Najwyraźniejkażdywiedział,gdziejegomiejsce.

Minęłajużpółnoc,gdyJohnsonprzyszedłdoichpokoju.Avery’egoobudził

piskjegogumowychpodeszew.

-John,nieśpisz?Haldaneusiadł.
-ChodzioFreda.Siedzisamwholu.Mówiłemmu,żebyspróbowałzasnąć,

sir;dałemmuparętabletek,takich,jakiebierzemojamatka.Najpierwniechciał
siępołożyć,apotemwyszedłdoholu.

-Dajmuspokój.Wszystkojestwporządku.Żadenznasniemożezasnąć

przeztencholernywiatr.

Johnsonwróciłdopokoju.Minęłagodzina,azholuniedochodziłżaden

dźwięk.

-Lepiejsprawdź,coznim-powiedziałHaldane.
Averynarzuciłpłaszcziposzedłkorytarzem,wktórymwisiałymakatkiz

cytatamizBibliiistarydrzeworytprzedstawiającyportwLubece.Leiser
siedziałnakrześleobokpieca.

-Hej,Fred.
Wyglądałnastarego,znużonegoczłowieka.
-Tomiejsce,gdziebędęprzechodził,jesttugdzieśblisko?
-Jakieśpięćkilometrówstąd.Dyrektorprzedstawinamranoraport.Mówią,

żetołatwezadanie.Dacipapieryiwszystko,cotrzeba.Popołudniupokażemy
citomiejsce.SporosięnadtymnapracowaliwLondynie.

-WLondynie-powtórzyłLeiserinagledodał:-Podczaswojnymiałem

zadaniewHolandii.Holendrzytodobrzyludzie.Wysłaliśmymnóstwoagentów
doHolandii.Kobiety.Wszystkiejeprzymknięto.Tybyłeśwtedydzieckiem.

-Czytałemotym.
-Niemcyzłapaliradiooperatora.Nasiludzieniewiedzieliotym.Poprostu

wysyłalitamkolejnychagentów.Twierdzili,żeniczegoinnegoniedasięzrobić.
-Mówiłterazszybciej.-Byłemwtedymłodzikiem,aonichcieli,żebymszybko
wykonałzadanie:tylkotamizpowrotem.Brakowałoimradiooperatorów.
Powiedzieli,żeniemaznaczenia,żeniemówiępoholendersku,żezostanę
odebranynamiejscuzrzutu.Miałemtylkoobsadzićradiostację.Podobno
przygotowalibezpiecznydom.-Myślamibyłterazdaleko.-Lecimy,atamnic,

background image

anistrzału,anireflektoraijaskaczę.Kiedywylądowałem,bylitam:dwóch
mężczyznikobieta.Wymieniliśmyhasłaizaprowadzilimniedodrogi,po
rowery.Niebyłoczasunaukryciespadochronu.Znaleźliśmytendomidalimi
jeść.Pokolacjiidziemynagórę,gdziejestradiostacja;żadnychgodzinodbioru,
Londynbyłwtedyprzezcałyczasnanasłuchu.Dalimikomunikatdo
przesłania:„WszedłemTYR,wszedłemTYR”,potemkomunikat,któryleżał
przedemną,dwadzieściajedengrup,czteroliterowe.Przerwał.

-Ico?
-Śledzilikomunikat,rozumiesz.Chcieliwiedzieć,skądprzyjdziesygnał,że

jestbezpiecznie.Tobyładziewiątalitera.Pozwolilimiprzesłaćwszystkoi
wtedysięnamnierzucili.Jedenmniebił.Byliwcałymdomu.

-Alekto,Fred?Ktotobył?
-Niemożnaotymwtensposóbmówić:poprostutegosięniewie.Tonie

takieproste.

-Ale,nalitośćboską,czyjatobyławina?Ktotozrobił?Fred!
-Ktokolwiek.Niewiesz.Możekiedyśpoznaszszczegóły.-Był

zrezygnowany.

-Tymrazemjesteśsam.Nikomuniepowiedziano.Niktsięciebienie

spodziewa.

-Nie.Todobrze.-Ręcetrzymałnabrzuchu.Mały,zziębnięty,przygarbiony

człowieczek.-Podczaswojnybyłołatwiej,bonawetjeślibyłobardzoźle,
wierzyłeś,żepewnegodniazwyciężymy.Nawetjakcięprzymknęli,myślałeś
sobie:przyjdąimnieodbiją,zrzucąparuludzialbozrobiąrajd.Wiedziałeś,że
takniebędzie,ale,rozumiesz,mogłeśtakmyśleć.Aterazniemazwycięzców,
prawda?

-Tonietosamo.Tojestważniejsze.
-Cozrobicie,gdybymniezłapali?
-Ściągniemycięzpowrotem.Niemastrachu,co,Fred?
-Dobrze,alejak?
-Jesteśmydużąjednostką,Fred.Dziejesięmnóstworzeczy,októrychnie

maszpojęcia.Sąkontaktytuitam.Niewidziszcałości.

-Atywidzisz?
-Niewszystko,Fred.Tylkodyrektorwieowszystkim.Nawetkapitannie.
-Jakionjest,tendyrektor?
-Robiwtymoddawna.Jutrogozobaczysz.Toniezwykłyczłowiek.
-Podobasiękapitanowi?
-Jasne.
-Nigdyonimniemówił-powiedziałLeiser.
-Żadenznasonimniemówi.

background image

-Miałemdziewczynę.Pracujewbanku.Powiedziałemjej,żeodchodzę.

Gdybycośposzłoźle,niechcę,żebyotymwiedziała.Tojeszczedziecko.

-Jaksięnazywa?Chwilanieufności.
-Nieważne.Alegdybysiępojawiła,postarajciesię,żebywszystkoznią

byłojaktrzeba.

-Ococichodzi,Fred?
-Nieważne.
PotemLeiserjużsięnieodzywał.NadranemAverywróciłdoswojego

pokoju.

-Ocoposzło?-zapytałHaldane.
-WpadłwjakieśtarapatywHolandiipodczaswojny.Wydanogo.
-Amimotodajenamdrugąszansę.Jaktomiłozjegostrony.Zawszetaksię

mówi.-Ipochwili:-Leclercprzyjedzieprzedpołudniem.

Taksówkazajechałaojedenastej.Leclercwyskoczyłzniej,zanimzdążyła

sięzatrzymać.Miałnasobiebudrysówkę,ciężkiebrązowebutyterenowei
miękkączapkę.Wyglądałdoskonale.

-GdzieChrabąszcz?
-ZJohnsonem-odparłHaldane.
-Maciedlamniełóżko?
-MożeszspaćwłóżkuChrabąszcza,jakodejdzie.
OjedenastejtrzydzieściLeclerczwołałbriefing;popołudniuwyprawiąsię

nadgranicę.

Briefingodbywałsięwholu.Leiserprzyszedłostatni.Stałwdrzwiach,

patrzyłnaLeclerca,któryuśmiechałsiędoniegozwycięsko,jakbypodobałomu
sięto,cozobaczył.Bylimniejwięcejtegosamegowzrostu.

-Paniedyrektorze-powiedziałAvery.-TojestChrabąszcz.Leclerc,nadal

przypatrującsięLeiserowi,odparł:

-Mamnadzieję,żewolnomibędziemówićdoniegoFred.Cześć.-Podszedł

iuścisnąłmurękę.Obajoficjalni,jakdwaludzikiwychodzącenapogodęz
barometru.

-Cześć-odparłLeiser.
-Daliciwycisk?Mamnadzieję,żenie.
-Wporządku,sir.
-Pozostajemypodogromnymwrażeniem-powiedziałLeclerc.-Wykonałeś

doskonałąrobotę.-Mówiłjakpolitykdowyborców.

-Nawetniezacząłem.
-Zawszeuważałem,żetreningtotrzyczwartebitwy.Prawda,Adrian?
-Tak.
Usiedli.Leclercstanąłwpewnejodległościodnich.Powiesiłnaścianie

background image

mapę.Wjakiśnieuchwytnysposób-możetobyłytejegomapy,może
precyzyjnyjęzyk,amożewojskowystylbycia,takfinezyjniełączącycelowość
zoszczędnościąruchów-Leclercwywołałtakisamnostalgicznynastrój
bitewny,jakitowarzyszyłodprawienaBlackfriarsRoadprzedmiesiącem.Miał
talentiluzjonisty;bezwzględunato,oczymmówił:orakietachczy
transmisjachradiowych,oprzykrywceczypunkcieprzekroczeniagranicy,
stwarzałwrażenie,żejestdoskonalezaznajomionyztematem.

-TwoimcelemjestKalkstadt-uśmieszek-jakdotejporymiasteczko

słynącezzabytkowegoczternastowiecznegokościoła.-Roześmielisię.Leiser
też.Jaktofajnie,żeLeclercwieostarychkościołach.

Pokazałimnakreślonykilkomakoloramiatramentuszkicmiejsca

przekroczeniagranicy.Granicazaznaczonabyłanaczerwono.

-Wszystkojestbardzoproste.Pozachodniejstronie-mówił-jestniskie,

zadrzewionewzgórzeporośniętejanowcemipaprociami.Biegnieono
równolegledogranicy,alejegopołudniowykranieczakrzywiasięwąskąodnogą
wkierunkuwschodnimiopadadwieściemetrówodgranicy,dokładnie
naprzeciwkowieżyczkiobserwacyjnej.Wieżyczkastoiwsporejodległościod
liniidemarkacyjnej,ujejpodstawyjestpłotzdrutukolczastego.
Zaobserwowano,żejesttylkojednawarstwadrutubylejakprzymocowanegodo
palików.Strażnicywschodnioniemieccyodpinajągo,żebyprzejśćnadrugą
stronęipatrolowaćnieosłoniętypasziemimiędzyliniądemarkacyjnąagranicą
fizyczną.Popołudniu-ciągnąłLeclerc-pokażędokładnie,októresłupki
chodzi.Chrabąszczniepowiniensięniepokoić,żebędzieprzechodziłtakblisko
wieżyczki;wiemyzdoświadczenia,żeuwagastrażnikówskupionajestna
odleglejszychczęściachichstrefy.Nocbędzieidealna,zapowiadanosilnywiatri
pełnezachmurzenie.

Leclercustaliłczasprzekroczenianagodzinę02.35.Zmianawartownika

następujeopółnocy,awartatrwatrzygodziny.Możnazasadnieprzypuszczać,
żewartownicyniesąrównieczujnipodwóchipółgodzinachwartyjaknajej
początku.Zmiennik,którynadchodzizbarakustojącegotrochędalejnapomoc,
jeszczezniegoniewyjdzie.

Leclercmówiłdalejotym,żepodrodzemogąbyćminy.
-Zobaczycienamapie-małypalecwskazującyprzesuwałsiępozielonej

kropkowanejliniibiegnącejodkońcawzniesieniazapasgraniczny-żetędy
biegniestaraścieżka,którapokrywasiędokładniezdrogąLeisera.
Pogranicznicyunikajątejścieżkiiwydeptalidrugąojakieśdziesięćmetrówna
południeodniej.Ścieżkapewniezostałazaminowana,apasobokniejjest
czystyzewzględunapatrole.Proponuję,żebyLeiserwybrałścieżkęwydeptaną
przezwarty.

background image

Leiserpowinienczołgaćsięnaodcinkudwustukilkudziesięciumetrów

międzypodnóżempagórkaawieżąiniewysuwaćgłowyponadpaprocie.To
wyeliminujeitakniewielkieprawdopodobieństwo,żezostaniezauważonyz
wieży.

-Pozachodniejstroniedrutunocąniezarejestrowanożadnychpatroli,co

powinnocięuspokoić,Fred-dodałzuśmiechemLeclerc.-Warty
wschodnioniemieckieobawiająsięzapewne,żektóryśzichludzimógłby
wymknąćsięniepostrzeżenie.

GdyLeiserbędziejużpodrugiejstroniegranicy,powinientrzymaćsięzdala

odścieżek.Okolicajestniezamieszkana,częściowozalesiona.Marszbędzie
męczący,alebezpieczniejszy.Mazmierzaćnapołudnie.Powódjestprosty.Na
południugranicaskręcanazachódnaodcinkujakichśdziesięciukilometrów.
DziękitemuLeiser,zmierzającwkierunkupołudniowym,oddalisięodniejnie
odwakilometry,aleopiętnaścieiszybciejwyjdziezestrefypatroli,które
pilnujądojśćodwschodniejstrony.

-Radzęci-Leclercwyjąłniedbalerękęzkieszenibudrysówkiizapalił

papierosa,świadom,żewszyscysięwniegowpatrują-żebyśszedłwkierunku
wschodnimprzezpółgodziny,potemskręciłnapołudnieikierowałsięna
jezioroMarienhorst.Nawschodnimbrzegujeziorajestopuszczonaszopana
łodzie.Tammożeszsiępołożyćnagodzinęitrochęsięposilić.Możeszteż
strzelićsobiedrinka-śmiechulgi-botrochębrandyznajdzieszwswoim
plecaku.

Leclercmiałzwyczajstawaćnabacznośćiunosićniecopięty,gdy

opowiadałdowcip,jakbychciałpodnieśćswojąinteligencjęnawyższypoziom.

-Niemógłbymdostaćczegośzdżinem?-zapytałLeiser.-Pijambiałądamę.
Nachwilęzapadłapełnakonsternacjicisza.
-Toniewchodziwrachubę-odparłLeclerc.
Gdywypocznie,powinienpójśćdowsiMarienhorstirozejrzećsięzajakimś

środkiemtransportudoSchwerina.

-Odtegomomentu-dodałlekkimtonemLeclerc-działasznawłasnąrękę.

MaszwszystkiepapierypotrzebnenapodróżzMagdeburgadoRostoku.Kiedy
dotrzeszdoSchwerina,znajdzieszsięnatrasie,którąmaszzalegalizowanąw
dokumentach.Niechcęzadużomówićoprzykrywce,boprzerobiłeśtoz
kapitanem.NazywaszsięFredHartbeck,jesteśnieżonatymmechanikiemz
MagdeburgazofertąpracywstoczniachpaństwowychwRostoku.-Zwycięski
uśmiech.-Jestempewien,żewszystkotozdetalamiprzerobiłeś.Twojeżycie
miłosne,twojapłaca,historiechorób,służbapodczaswojnyicałareszta.Wtej
kwestiimogędodaćtylkojedno.Nigdynienarzucajsięzinformacjamiosobie.
Ludzienieoczekują,żebędzieszsiętłumaczył.Jeśliprzyprąciędomuru,

background image

wymyślcośnapoczekaniu.Bądźtakbliskoprawdy,jaktotylkomożliwe.
Przykrywka-wygłosiłswojąulubionąmaksymę-niepowinnabyćcałkowicie
zmyślona,leczstanowićrozwinięcieprawdy.

Leiserzaśmiałsiępowściągliwie,jakbychciałpowiedzieć:Leclerc,szkoda,

żeniejesteśwyższy.

Johnsonprzyniósłzkuchnikawę,aLeclercnatychmiastpowiedział:
-Dziękuję,Jack-jakbywszystkoodbywałosiętak,jakpowinno.
LeclercprzeszedłterazdosamegozadaniaLeisera:streściłdotychczasowy

biegspraw,dającdozrozumienia,żenapływającesygnałytylkopotwierdziły
podejrzenia,któreżywiłoddawna.Mówiłtonem,któregoAverynigdy
wcześniejuniegoniesłyszał.Sugerował,raczejprzezprzemilczeniaiwnioski
niżprzezbezpośredniealuzje,żeichdepartamentdysponujeludźmio
ogromnychkwalifikacjachiwiedzy,dostępemdopieniędzytakże,ajego
kontaktyzinnymisłużbamiiniekwestionowanyautorytetjegoopiniisąwprost
niezwykłe,niedopodważenia,jakproroctwa,więcLeiserpowiniensię
zastanowić,dlaczego,skorotakjest,ryzykujeżycie.

-Rakietysąobecnierozmieszczonenatymterenie-wyjaśniłLeclerc.-

Kapitanpowiedziałci,poczymmaszichszukać.Chcemywiedzieć,jak
wyglądają,gdziesą,aprzedewszystkimktojeobsługuje.

-Wiem.
-Musiszużyćzwykłychtrików.Plotkiwpiwiarniach,poszukiwaniestarego

kolegizwojska,no,samwiesz.Kiedyznajdziesz,cotrzeba,wracaj.

Leiserpokiwałgłową.
-WKalkstadtjesthotelrobotniczy.-Leclercrozwinąłplanmiasta.-Tutaj.

Najlepiejgdybyśwłaśniewnimsięzatrzymał.Możeszwpaśćnaludzi,którzy
braliudział...

-Wiem-powtórzyłLeiser.
Haldaneporuszyłsięipopatrzyłnaniegozaniepokojony.
-Możeusłyszyszcośoczłowieku,którypracowałtamnastacji,oFritschem.

Podałnamparęinteresującychszczegółównatemattychrakiet,apotemzniknął.
Spróbuj.Możeszpytaćnastacji,powiedzmy,jakojegoprzyjaciel...-Króciutka
pauza.-Poprostuzniknął-powtórzyłLeclerc,dlanich,niedlasiebie.Myślami
byłgdzieindziej.

Averypatrzyłnaniegozaniepokojony,czekał,kiedyznówzaczniemówić.

WreszcieLeclercodezwałsię,mówiłszybko:

-Celowounikałemkwestiiłączności-tonwskazywał,żeodprawasię

kończy.-Napewnomusiałeśprzechodzićprzeztowielerazy.

-Proszęsięnieniepokoić.-Johnsonwpadłmuwsłowo.-Wszystkie

terminyodbiorusąwnocy,więcpasmoczęstotliwościjestproste.Azadnia

background image

będziemiałczasnainnesprawy,sir.Odbyliśmyparęładnych,fikcyjnych
seansów,prawda,Fred?

-Otak,bardzoładnych.
-Codopowrotu-powiedziałLeclerc-togramywedługzasadwojennych.

Niemajużłodzipodwodnych,Fred,nieużywasięichprzytegorodzaju
zadaniach.Kiedywrócisz,maszsięnatychmiastzgłosićdonajbliższego
konsulatubrytyjskiegoalbodoambasady,podaćprawdziwenazwiskoipoprosić
oprzewiezieniedokraju.Powinieneśprzedstawićsięjakopoddanybrytyjskiw
opałach.Instynktmimówi,żenajlepiejbędziewracaćtąsamądrogą,którą
pójdziesznatamtąstronę.Gdybyśwpadłwkłopoty,niepowinieneśiśćprostona
zachód.Przyczajsięgdzieśnatrochę.Bierzeszzesobąmnóstwopieniędzy.

Averywiedział,żeniezapomnitegodniadokońcażycia,tego,jaksiedzieli

przystolewwiejskimdomu,niczymchłopcyniedbalerozwaleniprzystolikach
wbarakuzblachyfalistej,wpatrzeniLeclerca,którywciszykościołaodprawiał
liturgięichreligii,wykonującmałymidłońmiruchynamapiejakkapłanświecą
wotywną.Wszyscywtympokoju-aleAverychybanajbardziej-znalifatalną
dysproporcjęmiędzymarzeniemarzeczywistością,międzymotywema
działaniem.AveryrozmawiałzdzieckiemTaylora,wyjąkiwałniezręczne
kłamstwaPeersenowiikonsulowi,słyszałstrasznekrokiwhoteluiwróciłz
koszmarnejpodróży,żebyzobaczyć,jakjegowłasnedoświadczeniedopasowane
zostałodoświatawyobrażeńLeclerca.AleAvery,podobniejakHaldanei
Leiser,słuchałLeclercazpobożnymskupieniemagnostyka,myśląc,żetak
właśniepowinnotowyglądaćwjakimśczystymimagicznymmiejscu.

-Przepraszam-powiedziałLeiser.PatrzyłnaplanKalkstadt,jakbyszukał

usterkiwsilniku.Stacja,hotelikościółzaznaczonebyłynazielono,kwadracik
wlewymdolnymroguoznaczałskładykolejoweimagazyny.Poobustronach
umieszczonorysunkiigiełkompasuznapisami:perspektywazachodnia,
perspektywapółnocna.-Cotojestperspektywa,sir?-zapytał.

-Widok,wygląd.
-Pocotojest?Pocotojestnamapie?Leclercuśmiechnąłsięcierpliwie.
-Dlacelóworientacyjnych,Fred.Leiserwstałizbliskaprzyjrzałsięmapie.
-Atojestkościół?
-Zgadzasię,Fred.
-Dlaczegozwróconyjestnapółnoc?Kościołybudowanesąnaliniiwschód-

zachód.Atupowschodniejstronie,tamgdziepowinienbyćołtarz,macie
wejście.

Haldanenachyliłsię.Palecwskazującyprawejrękitrzymałnawargach.
-Totylkoszkic-powiedziałLeclerc.
Leiserwróciłnamiejsceiusiadłnabaczność,bardziejwyprężonyniż

background image

zwykle.

-Rozumiem.Przepraszam.
Kiedyspotkaniesięskończyło,LeclercwziąłAvery’egonabok.
-Jednasprawa,John.Onniemożezabraćpistoletu.Towykluczone.Minister

byłniewzruszony.Możewspomniszmuotym.

-Bezpistoletu?
-Myślę,żemożemymupozwolićnanóż.Dowszechstronnego

zastosowania.Toznaczy,gdybycośposzłoźle,powiemy,żebyłdo
wszechstronnegozastosowania.

Polunchuwybralisięnadgranicę-Gortonzałatwiłimsamochód.Leclerc

zabrałzesobąnotatki,którezrobiłzraportupogranicznegoCyrku.Trzymałje
nakolanachrazemzezłożonąmapą.

Skrajny,północnyodcinekgranicydzielącejNiemcyjestdziełem

przygnębiającejniekonsekwencji.Ci,którzyszukajątuzapalczywiezębów
smokaiciężkichfortyfikacji,rozczarująsię.Przebiegaonaprzezkrainębardzo
zróżnicowaną;wąwozyipagórkiporośniętejanowcemikępamizaniedbanego
lasu.Wschodnielinieobronneczęstokroćznajdowałysiędalekoodlinii
demarkacyjnej,żebyukryćjeprzedoczamiZachodu-tylkowysuniętybunkier,
pokruszonenawierzchniedróg,pustewiejskiedomyczytuitamwieże
obserwacyjnepodsycaływyobraźnię.

StronaZachodudlakontrastuozdobionajestgroteskowymposągiem

politycznejimpotencji:modelBramyBrandenburskiejzesklejki,ześrubami
rdzewiejącymiwnakrętkachwyrastaabsurdalnieznieuprawianychpól.Na
rozstawionychwpustejdolinietablicachinformacyjnychzniszczonychprzez
deszcziwiatrwidniejąliczącejużpiętnaścielathasła.Tylkonocą,gdyświatło
reflektorawystrzelazciemnościiciągnieswójdrżącypaluchpozimnejziemi,
sercezamierauciekinierowi,przycupniętemujakszarakwbruździe,gdyczeka,
żebywyskoczyćzukryciaibiec,pókiniepadnie.

Jechalizniszczonądrogąwzdłużgrzbietuwzgórza.Wszędzietam,gdzie

zbliżałasiędogranicy,zatrzymywalisamochódiwysiadali.Leiserbyłw
płaszczuprzeciwdeszczowymikapeluszu.Byłobardzozimno.Leclercwłożył
swojąbudrysówkęimiałzesobąskładanystołekmyśliwski-Bógjedenwie,
skądgowytrzasnął.Zapierwszympostojem,zadrugim,zanastępnymijeszcze
jednymmówiłcicho:

-Nietu.-Kiedywsiadalidosamochoduporazczwarty,oświadczył:-

Następnyprzystanekjestnasz.-Byłtorodzajjunackiegodowcipu,takbardzo
cenionegowwalce.

AverynierozpoznałbytegomiejscanapodstawieszkicuLeclerca.Rzecz

jasna,byłotuwzgórze.Jegogrzbietskręcałostrowstronęgranicyistromo

background image

przechodziłwrówninę.Aledalejbyływzgórzaczęściowoporośniętelasem,na
horyzonciestałydrzewa,naktórychtlezapomocąlornetkimoglirozróżnić
brązowykształtdrewnianejwieży.

-Totrzecisłupekodlewej-powiedziałLeclerc.
Gdyprzyglądalisięterenowi,Averyspostrzegłfragmentystarejścieżki.
-Jestzaminowana.Zaminowananacałejdługości.Ichterytoriumzaczyna

sięupodnóżategopagórka.-LeclerczwróciłsiędoLeisera:-Zaczynaszstąd.-
Pokazałmiejsceswoimstołkiemmyśliwskim.-Przedostajeszsiędogrzbietu
wzgórzaileżysztamdowyznaczonejgodziny.Przywieziemyciętuwcześnie,
żebyoczyprzyzwyczaiłycisiędoświatła.No,wracamy.Niewolnonam
przyciągaćuwagi.

Gdyjechalizpowrotemdowiejskiegodomu,deszczsiekłprzedniąszybęi

łomotałodachsamochodu.Avery,którysiedziałobokLeisera,zatopionybyłw
myślach.Dotarłodoniegojakbyzoddali,żechoćjegowłasnamisjaprzerodziła
sięwkomedię,Leisermiałodegraćrolętragiczną,żejestświadkiemszalonej
sztafety,wktórejkażdykolejnybiegaczpędziszybciejidalejniżjego
poprzednik...kuzgubie.

-Atakprzyokazji-powiedziałnagle,zwracającsiędoLeiseraczymógłbyś

cośzrobićzwłosami?Niesądzę,żebytammielidużywybórpłynów
kosmetycznych.Tomogłobyzagrozićtwojemubezpieczeństwu.

-Niemusiichobcinać-zauważyłHaldane.-Niemcynosządługiewłosy.

Trzebajetylkoumyć.Zmyćoliwkę.Punktdlaciebie,John.Mojegratulacje.

17
Deszczprzestałpadać.Nocnadciągałapowoli,walczączwiatrem.Siedzieli

przystoleiczekali.Leiserbyłwswojejsypialni.Johnsonrobiłherbatęi
zajmowałsięsprzętem.Niktsięnieodzywał.Konieczudawaniem.

NawetLeclerc,mistrzfrazesówrodemzprywatnejszkołyśredniej,nikomu

sięnienaprzykrzył.Tyleżewyglądał,jakbymukazanoczekaćnaspóźnione
weselenielubianegoprzyjaciela.Popadliwstanospałegostrachu,jakzałoga
łodzipodwodnej,gdylampynadgłowąłagodniesiękołyszą.Cojakiśczas
wysyłaliJohnsonadodrzwi,żebypopatrzyłnaksiężyc,izakażdymrazem
oznajmiał,żeksiężycaniewidać.

-Raportymeteorologicznebyłycałkiemtrafione-zauważyłLeclerci

powędrowałnastrych,żebypopatrzeć,jakJohnsonsprawdzaswójsprzęt.

Avery,samnasamzHaldane’em,powiedziałszybko:
-Mówi,żeministerstwowykluczyłopistolet.Magoniezabierać.
-Ajakiżtocholernydureńkazałmukonsultowaćsięzministerstwem?-

zapytałrozłoszczonyHaldane.Izachwilę:-Będzieszmusiałmutopowiedzieć.
Totwojezadanie.

background image

-PowiedziećLeclercowi?
-Nie,idioto,Leiserowi.
Zjedlicoś,apotemAveryiHaldanezabraliLeiseradojegosypialni.
-Musimycięubrać-oznajmili.
Kazalimusięrozebrać,zabierającsztukaposztucejegociepłe,drogie

ubranie:kurtkęipasującedoniejszarespodnie,czarnebutyzmiękkimi
noskami,ciemnoniebieskienylonoweskarpetki.Gdyrozluźniałwęzełkrawataw
szkockąkratę,jegopalcenatrafiłynaspinkęzkońskągłową.Odpiąłjąostrożnie
iwręczyłHaldane’owi.

-Acoztym?
Haldanezaopatrzyłsięwkopertynacenneprzedmioty.Wsunąłspinkędo

jednejznich,zakleiłją,opisałnaodwrocieirzuciłnałóżko.

-Umyłeśwłosy?
-Tak.
-Ztrudemzdobyliśmykawałekwschodnioniemieckiegomydła.Obawiam

się,żebędzieszmusiałzaopatrzyćsięwjakieś,jakjużbędzieszpotamtej
stronie.Domyślamsię,żemająbraki.

-Wporządku.
Siedziałnałóżku,pochylonydoprzodu,nagi,tylkozzegarkiemnaręce.

Szerokieramionaoparłnabezwłosychudach.Miałgęsiąskórkęzzimna.
Haldaneotworzyłkuferiwyjąłzwinięteubraniaikilkaparbutów.

GdyLeiserwkładałsztukaposztuceobcerzeczy-tanieworkowatespodnie

zsurowejserży,szerokieudołu,wąskiewtalii,szarą,przetartąmarynarkęz
łukowatymiklapami,buty,brązowezbeznadziejniejasnymwykończeniem-
zdawałsiękurczyć,powracaćdojakiejśwcześniejszejformy,którejmoglisię
tylkodomyślać.Jegobrązowewłosybezolejkuprzetykanebyłysiwiznąi
buntowniczorozczochrane.Popatrzyłnanichnieśmiało,jakbyujawniłimjakąś
tajemnicę;chłopwtowarzystwieswoichpanów.

-Jakwyglądam?
-Świetnie-powiedziałAvery.-Wyglądaszdoskonale,Fred.
-Acozkrawatem?
-Krawatbytopopsuł.
Przymierzałbuty,naciągałjeztrudemnaszorstkiewełnianeskarpety.
-TesązPolski-powiedziałHaldane,podającmudrugąparę.-Polacy

eksportująjedoNiemiecWschodnich.Lepiejbędzie,jakweźmieszite,nie
wiesz,ilebędzieszmusiałchodzić.

Przyniósłzeswojejsypialniciężkąkasetkęnapieniądzeiotworzyłją.
Najpierwwyjąłbrązowyportfel,wyświechtany,ześrodkowąprzegródkąz

celofanu,wktórejbyłdowódtożsamościLeisera.Fotografiawyglądałajakmałe

background image

zdjęciearesztanckie.Obokbyładelegacjasłużbowaiofertazatrudnienia,na
piśmie,wpaństwowychstoczniachwRostoku.Haldaneopróżniłjednąz
przegródekinapowrótwłożyłdokumentpodokumencie,opisującjepokolei.

-Kartarejestracyjnanażywność,prawojazdy...Legitymacjapartyjna.

Odkądjesteśczłonkiempartii?

-Odczterdziestegodziewiątego.
Włożyłfotografiękobietyikilkapobrudzonychlistów,niektórewkopertach.
-Listymiłosne-wyjaśniłkrótko.
Potemprzyszłakolejnalegitymacjęzwiązkowąiwycinekzmagdeburskiej

gazetyostatystykachprodukcyjnychwmiejscowychzakładachmechanicznych,
fotografięBramyBrandenburskiejsprzedwojny,obszarpaneświadectwopracy
odpoprzedniegopracodawcy.

-Azatemmasztuportfel-powiedziałHaldane.-Brakujetylkopieniędzy.

Resztatwojegoekwipunkujestwplecaku.Zapasyitegorodzajurzeczy.

WręczyłLeiserowizwitekbanknotówzkasetki.Leiserstanąłwuległej

postawieprzeszukiwanego,zramionamilekkouniesionymiwbokistopami
rozstawionymi.Przyjąłbywszystko,coHaldanebymudał,odłożyłstaranniena
bokiprzybrałtęsamąpozycję.Pokwitowałodbiórpieniędzy.Haldanepopatrzył
napodpisiwsunąłkwitdoczarnejteczki,którąpołożyłzboku,nanocnym
stoliku.

Potemprzyszłyróżności,któreHartbeckmiałbynajprawdopodobniejprzy

sobie:pękkluczynałańcuszku-wśródnichkluczykdowalizki-grzebień,
chusteczkakolorukhakipoplamionaolejemikilkagramówsubstytutukawy
zawiniętychwpapierek,śrubokręt,zwitekcienkiegodrutuikawałkiświeżo
obrobionegometalu-bezwartościoweśmiecizkieszenirobotnika.

-Obawiamsię,żeniebędzieszmógłzabraćtegozegarka-powiedział

Haldane.

LeiserodpiąłzłotąbransoletęiwrzuciłzegarekwotwartądłońHaldane^.

Dalimustalowyzegarekwschodniejprodukcjiinastawiligoprecyzyjnie
wedługbudzikaAvery’ego.

Haldaneodsunąłsię.
-Takbędziedobrze.Terazzostańtutajisprawdźkieszenie.Upewnijsię,że

wszystkojesttam,gdziebyśtotrzymał.Niczegoniedotykajwtympokoju,
zrozumiałeś?

-Znamprocedurę-powiedziałLeiser,spoglądającnaswójzłotyzegarek

leżącynastole.Wziąłnóżiprzypiąłczarnąkaburędopaskaspodni.

-Cozmoimpistoletem?
Haldanezamknąłteczkę.Stalowyzamektrzasnąłjakzasuwkawdrzwiach.
-Niezabieraszpistoletu-powiedziałAvery.

background image

-Niebędziepistoletu?
-Nie,Fred.Uznali,żetozbytniebezpieczne.
-Dlakogo?
-Mogłobytodoprowadzićdoniebezpiecznejsytuacji.Niebezpiecznej

politycznie.WysyłaćuzbrojonegoczłowiekadoNiemiecWschodnich.Bojąsię
incydentu.

-Bojąsię.
PrzezdłuższąchwilęprzypatrywałsięAvery’emu,jegooczyszukaływtej

młodej,niezoranejzmarszczkamitwarzyczegoś,czegowniejniebyło.Zwrócił
siędoHaldane’a:

-Czytoprawda?Haldaneskinąłgłową.
NagleLeiserwyrzuciłprzedsiebiepusteręce,dłoniemiałzłożonew

strasznymgeście,palcezagięteiściśnięte,ramionadrżałymupodtanią
marynarką,twarzmiałnapiętą,łagodnąizarazemprzerażoną.

-Pistolet,John!Niemożeciewysyłaćczłowiekabezpistoletu!Nalitość

boską,pozwólciemizabraćpistolet!

-Wybacz,Fred.
Ręcenadalmiałwyciągnięte,odwróciłsięnapięciedoHaldane’a.
-Niewiecie,corobicie!
Leclercusłyszałhałasipodszedłdodrzwi.TwarzHaldane’abyłajakz

kamienia.Leisermiałochotębićwniąpięściami.Głosopadłmudoszeptu.

-Cowyrobicie?DobryBoże,cowychceciezrobić?-Inaglejakbydoznał

objawienia:-Nienawidziciemnie!Cojawamzrobiłem?John,cojatakiego
zrobiłem?Byliśmykumplami,nie?

GłosLeclerca,gdywreszcieprzemówił,brzmiałbardzoczysto,jakby

specjalniepodkreślałprzepaśćmiędzynimi.

-Wczymproblem?
-Martwisięopistolet-wyjaśniłHaldane.
-Obawiamsię,żenicniemożemynatoporadzić.Tojestpozanami.Wiesz

przecież,cootymmyślimy,Fred.Napewnowiesz.Torozkazityle.
Zapomniałeś,jaktobywało?-Idodałsurowo,jakczłowieknasłużbie
podejmującydecyzje:-Niewolnomikwestionowaćrozkazów,czytojasne?

-Wszystkojedno.-LeiserpatrzyłnaAvery’ego.
-Nóżpodwielomawzględamijestlepszy,Fred-dodałnapociechęLeclerc-

jestcichszy.

-Tak.
HaldanepodniósłzapasoweubraniaLeisera.
-Muszęzapakowaćjedoplecaka-powiedziałipatrzączukosana

Avery’ego,wyszedłszybkozpokoju,aLeclerczanim.

background image

LeiseriAverypatrzylinasiebiewmilczeniu.Averyczułsięskrępowany,że

widzigowtakimstanie.WreszcieLeisersięodezwał:

-Byłonastrzech.Kapitan,tyija.Byłowporządku.Niemartwsięinnymi,

John.Innisięnieliczą.

-Zgadzasię,Fred.Leisersięuśmiechnął.
-John,tentydzieńbyłnajlepszyzwszystkiego.Fajniebyło,co?Całeżycie

gonimyzadziewczynami,ataknaprawdęlicząsięfaceci,poprostufaceci.

-Jesteśjednymznas,Fred.Zawszebyłeś.Przezcałyczasmieliśmytwoją

kartę,byłeśjednymznas.Myniezapominamy.

-Jakonawygląda?
-Todwiekartyspięterazem.Jednaztamtychczasów,druganowa.Jestw

indeksie...żyjącychagentów.Taktonazywamy.Twojenazwiskojestnasamym
początku.Jesteśnajlepszyzewszystkich,którychdotejporymieliśmy.-Teraz
mógłtosobiewyobrazić,tenindeksbyłczymś,cobudowalirazem.Mógłw
niegouwierzyć,jakwmiłość.

-Mówiłeś,żejestwporządkualfabetycznym-zauważyłostrymtonem

Leiser.-Mówiłeś,żejestoddzielnyindeksdlanajlepszych.

-Wielkiesprawyidąwpierwszyrzucie.
-Isąludzienacałymświecie?
-Wszędzie.
Leiserzmarszczyłczoło,jakbytobyłaprywatnasprawa,decyzja,którą

trzebapodjąćosobiście.Rozejrzałsiępowolipopustympokoju,popatrzyłna
mankietyswojejpodłejmarynareczki,potemnaAvery’ego-patrzyłipatrzyłna
niego,ażwziąłgozanadgarstek,lekko,raczejżebydotknąć,niżpoprowadzić,i
powiedziałpółgłosem:

-Dajcoś.Dajmicoś,comógłbymzesobązabrać.Cokolwiek.Avery

pomacałsiępokieszeniach,wyciągnąłchusteczkędonosa,jakieśdrobnei
cienką,zgiętątekturkę.Rozłożyłją.ByłatofotografiacóreczkiTaylora.

-Totwójdzieciak?-LeiserpopatrzyłprzezramięAvery’egonamałą

twarzyczkęwokularach.ZamknąłdłońnaręceAvery’ego.-Chciałbymto.

Averypokiwałgłową.Leiserwłożyłzdjęciedoportfelaipodniósłzegarekz

łóżka.Byłzłoty,miałczarnątarczkęimiejscenafazyKsiężyca.

-Weźto-powiedział.-Zachowaj.Próbowałemsobieprzypomnieć-mówił-

jakbyłowdomu.Pamiętamszkołę.Wielkiepodwórze,jakwkoszarach,itylko
oknairynny.Poobiedziezwyklekopaliśmypiłkę.Potembramaiścieżkado
kościoła,irzekapoddrugiejstronie...-Budowałteraztomiasto,własnoręcznie
kładąccegły.-Wniedzielebocznymidrzwiamiwchodziliśmydokościoła.
Dzieciakinakońcu.-Triumfalnyuśmiech.-Tenkościółbyłzwróconyna
północ-oświadczył-wcalenienawschód.-Naglezapytał:-Odjakdawnaw

background image

tymjesteś,John?

-Wjednostce?
-Tak.
-Czterylata.
-Ilemiałeś,jakzaczynałeś?
-Dwadzieściaosiem.Młodszychniebiorą.
-Mówiłeśmi,żemasztrzydzieścicztery.
-Czekająnanas-uciąłAvery.
Wholuwzięliplecakiwalizkęzzielonegopłótnaobitąnarogachskórą.

Fredzałożyłplecakitakdługoregulowałpaski,ażułożyłmusięwysokona
plecach,jaktornisterniemieckiegoucznia.Podniósłwalizkę.

-Niezłyciężar-mruknął.
-Tominimum-powiedziałLeclerc.
Zaczęlimówićszeptem,chociażniktniemógłichsłyszeć.Jedenzadrugim

wsiedlidosamochodu.

Pospiesznyuściskdłoni-iposzedłwstronęwzgórza.Niebyłopięknych

słów,nawetLeclercnicniepowiedział.Odbyłosiętotak,jakbypożegnalisięz
Leiseremdawnotemu.Nakoniecwidzielijużtylkołagodniepodskakujący
plecak,gdyLeiserniknąłwciemności.Wjegochodziezawszebyłjakiśrytm.

18
Leiserleżałwpaprociachnagrzbieciewzgórzaiwpatrywałsięwe

fluoryzującątarczęzegarka.Minęłodziesięćminut.Łańcuszekodkluczydyndał
muprzypasku.Włożyłkluczezpowrotemdokieszeni.Gdywyciągałrękę,
poczuł,jakogniwałańcuszkaprześlizgująmusięmiędzykciukiemipalcem
wskazującymjakpaciorkiróżańca.Przezchwilępozwoliłimtakleżećwdłoni.
Ichdotykniósłmupociechę,podobnąwspomnieniudzieciństwa.Święty
Krzysztofieiwszyscyanieli,chrońcienasprzedwypadkamidrogowymi.

Przednimterengwałtowniesięobniżał,apotemwyrównywał.Zauważyłto

podczaspopołudniowegoobjazdu,wiedziałotym.Aleteraz,gdyspoglądałw
dół,niebyłwstanieniczegodostrzecwciemnościach.Ajeślitamsąbagna?
Wcześniejpadało,wodaściekaładodoliny.Zobaczyłsiebiebrnącegowbłocie
popas,zwalizkąnadgłową,wśródkulrozpryskującychwodędookoła.

Próbowałwypatrzyćwieżęnawzgórzupoprzeciwnejstronie,alejeślitam

była,rozpływałasięnatleczarnychdrzew.

Siedemminut.„Niemartwsięohałas-powiedzielimu-wiatrzniesie

dźwiękinapołudnie.Przytakimwietrzeniczegonieusłyszą.Biegnijobok
ścieżki,pojejpołudniowejstronie,toznaczypoprawej,trzymajsięnowego
szlakumiędzypaprociami,jestwąski,aleniemananimprzeszkód.Jeślikogoś
spotkasz,użyjnoża,lecznalitośćboską,niezbliżajsiędościeżki”.

background image

Plecakbyłciężki.Zaciężki.Walizkateż.PokłóciłsięotozJackiem.
-Lepiejsięzabezpieczyć,Fred-wyjaśniałJack.-Teurządzonkasą

wrażliwejakdziewica;dobrzedająsobieradęnadystansiedoosiemdziesięciu
kilometrów,sąmartwejakkamieńprzydziewięćdziesięciuparu.Lepiejmiećten
marginesbezpieczeństwa,Fred,wtedywiemy,naczymstoimy.Onisą
ekspertami,prawdziwymiekspertami,jeśliotochodzi.

Minutadostartu.UstawilijegozegarekwedługbudzikaAvery’ego.Bałsię.

Nagleniepotrafiłjużopanowaćstrachu.Możejestzastary,zbytzmęczony,
możezaciężkosięnapracował.Możetreninggowykończył.Słyszał,jakserce
muwali.Ciałonieutrzymasięwpionie,brakmusił.Leżałimówiłdo
Haldane’a:„Chryste,kapitanie,niewidzipan,żetojużnietelata?Mojestare
ciałoniedajerady”.Takimpowie.Zostanietu,dopókidużawskazówkanie
przesuniesięnawłaściwemiejsce,zostanietu,bojestzaciężki,żebysię
ruszać.-„Toserce,przestałobić-powieim.-Miałematakserca,szefie,nie
mówiłempanuomoimchorymsercu,co?Dopadłomnieto,kiedyleżałemw
paprociach”.

Wstał.Trzebadaćczłowiekowiszansę.
Powiedzieli:„Biegnijwdółzbocza,przytymwietrzetamciniczegonie

usłyszą,biegnij,bowłaśniewtymmiejscumogącięzauważyć,będąpatrzećna
zbocze,liczącnato,żewypatrząsylwetkę.Biegnijszybkoprzezszeleszczące
paprocie,trzymajsięniskoprzyziemi,abędzieszbezpieczny.Kiedydotrzeszdo
płaskiego,połóżsięiwyrównajoddech.Potemsięczołgaj”.

Biegłjakwariat.Potknąłsięiplecakpociągnąłgonaziemię,kolano

uderzyłowpodbródek,poczułbólprzygryzionegojęzyka,natychmiastwstałi
zatoczyłsięodciężaruwalizki.Wpadłnaścieżkę,czekałnabłyskwybuchającej
miny.Pomknąłpostoku,ziemiauginałasiępodjegociężarem,walizka
grzechotałajakstarysamochód.Dlaczegoniepozwolilimuzabraćpistoletu?
Ból,jakogień,narastałmuwklatcepiersiowej,wchodziłpodżebra,ogarniał
płuca;liczyłkroki,słyszałdudnieniebutówiczułspowalniającyciężarplecakai
walizki.Averyskłamał.Kłamałprzezcałyczas.Uważajnatenkaszel,kapitanie,
idźlepiejdodoktora,tojestjakdrutkolczastywtwoichbebechach.Terenstał
siępłaski.Znówupadł,leżałbezruchu,dyszącjakzwierzę.Czułtylkostrachi
pot,któryprzesiąkałprzezwełnianąkoszulę.

Przycisnąłtwarzdoziemi.Wygiąłciało,wsunąłręcepodbrzuchizacisnął

pasyplecaka.

Zacząłsięczołgaćpodgórę,wlókłsięnaprzódnarękachiłokciach,

popychajączprzoduwalizkę.Przezcałyczasbyłświadom,żegarbnaplecach
wystajeponadposzycie.Wodaprzesiąkałaprzezbieliznę,wkrótcemiałmokre
udaikolana.Smródgnijącychliściwypełniałjegonozdrza,gałązkitargałygoza

background image

włosy,jakbycałaprzyrodasprzysięgłasięprzeciwniemu.Popatrzyłwgórę
zboczainatleczarnejliniidrzewnahoryzonciedostrzegłwieżęobserwacyjną.
Niepaliłosięnaniejświatło.

Leżałbezruchu.Zadaleko,niepoczołgasiętakdaleko.Najegozegarku

byłazakwadranstrzecia.Zmiennikwartownikanadejdzieodpółnocy.Odpiął
plecak,wstałiwziąłgopodpachęjakdziecko.Zwalizkąwdrugiejręcezaczął
ostrożnieiśćpodgórę,trzymającsięprawejstronywydeptanejścieżki.Oczy
miałutkwionewdrabiniastymkształcie-naglewieżawyrosłaprzednimjak
ciemnyszkieletpotwora.

Wiatrświszczałnaszczyciewzgórza.Tużprzedsobąsłyszał,jakuderzająo

siebiestaredrewnianelistwyitrzeszczydrewnianakonstrukcja.

Drutniebyłpojedynczy,alepodwójny;kiedyzaniegopociągnął,oderwał

goodpalików.Przeszedłnadrugąstronę,umocowałzpowrotemdrutiruszyłdo
lasuprzedsobą.Wtymmomencieogarnęłagopanika.Potzalałmuoczy,a
pulsowaniewskroniachprzygłuszyłozawodzącywiatr.Poczułwdzięczność
wobecAvery’egoiHaldane’a,jakbywiedział,żeoszukaligodlajegowłasnego
dobra.

Iwtedyzobaczyłwartownika,jaksylwetkęzesklejkinastrzelnicy.Stałw

odległościniecałychdziesięciumetrów,nastarejścieżce,odwróconydoniego
tyłem,zkarabinemprzewieszonymprzezramię.Jegoniezgrabneciałokołysało
sięzlewanaprawo,gdyprzestępowałznoginanogęporozmiękłymgruncie,
żebyniezmarznąć.Leiserpoczułzapachtytoniuiciepłyjakkocaromatkawy.
Położyłplecakiwalizkęiinstynktowniepodkradłsiędowartownika,jakbybył
wsaligimnastycznejwHeadington.Wręcepoczułnacinanąrękojeśćnoża.Ten
wielkipłaszczokrywałcałkiemjeszczemłodegochłopca;Leiserbył
zaskoczony,żeażtakmłodego.Zabiłgopospiesznie,jednymciosem,jak
człowiek,którypooddaniustrzałuuciekawtłum.Krótkiruch-nieżeby
zniszczyć,ależebychronić.Niecierpliwy-bomusiałiśćdalej.Obojętny-boto
należałodozawodu.

-Widziszcoś?-powtórzyłHaldane.
-Nie.-Averypodałmulornetkę.-Zniknąłwciemności.
-Widziszświatłonawieżystrażniczej?Zapalilibyświatło,gdybygo

usłyszeli.

-Nie,szukałemLeisera-odparłAvery.
-PowinieneśgonazywaćChrabąszcz-zaprotestowałztyłuLeclerc.-

Johnsondowiedziałsięteraz,jakonsięnaprawdęnazywa.

-Zapomnęotym,sir.
-Takczyinaczej,przeszedł-powiedziałLeclerciwróciłdosamochodu.
Dodomujechaliwmilczeniu.

background image

Gdywchodzili,Averypoczułprzyjacielskidotyknaramieniu.Odwróciłsię,

myśląc,żetoJohnson.ZobaczyłzapadniętątwarzHaldane’a,aletakzmienioną,
takmanifestacyjnieprzyjazną,żeażemanowałamłodzieńczymspokojem
człowieka,którywyszedłzciężkiejchorobyinieczujejużżadnegobólu.

-Nielubięmówpochwalnych-powiedziałHaldane.
-Myślipan,żeprzeszedłbezpiecznie?
-Dobrzesięspisałeś.-Uśmiechałsię.
-Usłyszelibyśmy,prawda?Usłyszelibyśmystrzałyalbozobaczylibyśmy

światła?

-Onjużniejestpodnasząopieką.Dobrarobota.-Ziewnął.-Proponuję,

żebyśmyposzliwcześniespać.Niemamyjużnicdoroboty.Ażdonastępnej
nocy,rzeczjasna.-Wdrzwiachprzystanąłinieodwracającsię,powiedział:-
Wiesz,toniedowiary.Podczaswojnyniebyłoproblemów.Szlialboodmawiali.
Dlaczegoonposzedł,Avery?JaneAustenpowiedziała,żewświecielicząsię
tylkodwierzeczy:pieniądzeimiłość.Leisernieposzedłdlapieniędzy.

-Powiedziałpan,żenigdyniewiadomo.Powiedziałpantotegowieczora,

gdyzadzwonił.

-Mówiłmi,żetoznienawiści.ZnienawiścidoNiemców,ajamunie

uwierzyłem.

-Takczyinaczejposzedł.Myślałem,żetylkotosiędlapanaliczy.Podobno

nieufapanmotywom.

-Niezrobiłbytegoznienawiści,wiemyotym.Więcdlaczego?Nieznamy

goprzecież,prawda?Jestjużjednąnogąwgrobie,leżynałożuśmierci.Oczym
myśli?Jeślimaumrzećdziś,tejnocy,jakiemyślibędągonachodzić?

-Niewolnopanutakmówić.
-Aha.-WreszcieodwróciłsięispojrzałnaAvery’ego.Twarzwciążmiał

spokojną.-Kiedygopoznaliśmy,byłczłowiekiembezmiłości.Wiesz,cotojest
miłość?Powiemci.Miłośćjestwtedy,gdymożeszdokonaćzdrady.Wnaszym
fachużyjemybezmiłości.Niezmuszamyludzi,żebydlanaspracowali.
Pozwalamyimodkryćmiłość.I,rzeczjasna,Leiserjąodkrył.Ożeniłsięznami,
bytakrzec,dlapieniędzy,aopuściłnaszmiłości.Złożyłdrugieprzyrzeczenie.
Zastanawiamsiękiedy.

-Cotoznaczy:dlapieniędzy?-szybkozapytałAvery.
-Bodaliśmymucoś.Aonnamodpłaciłmiłością.Przypadkiemzo--

baczyłem,żemaszjegozegarek.

-Przechowamgodlaniego.
-Aha.Dobranoc.Alboraczejdzieńdobry.-Roześmiałsię.-Jakszybkotraci

siępoczucieczasu.-Potemmruknął,jakbysamdosiebie:-ACyrkprzezcały
czasnampomagał.Bardzodziwne.Ciekawjestemdlaczego.

background image

Leiserbardzodokładniewytarłnóż.Byłbrudnyinależałogoumyć.W

szopienałodzieposiliłsięinapiłbrandyzbutelki.

„Potem-powiedziałHaldane-unikaszskupiskludzkich.Możeszjeśćmięso

zkonserwipopijaćfrancuskąbrandy”.

Otworzyłdrzwiiwyszedł,żebyumyćtwarziręcewjeziorze.
Nadwodąbyłobardzociemno.Niezmąconelustrowyglądałojakdoskonale

gładkaskóraosłoniętawelonemszarejmgiełki.Widziałtrzci-

-Onjużniejestpodnasząopieką.Dobrarobota.-Ziewnął.-Proponuję,

żebyśmyposzliwcześniespać.Niemamyjużnicdoroboty.Ażdonastępnej
nocy,rzeczjasna.-Wdrzwiachprzystanąłinieodwracającsię,powiedział:-
Wiesz,toniedowiary.Podczaswojnyniebyłoproblemów.Szlialboodmawiali.
Dlaczegoonposzedł,Avery?JaneAustenpowiedziała,żewświecielicząsię
tylkodwierzeczy:pieniądzeimiłość.Leisernieposzedłdlapieniędzy.

-Powiedziałpan,żenigdyniewiadomo.Powiedziałpantotegowieczora,

gdyzadzwonił.

-Mówiłmi,żetoznienawiści.ZnienawiścidoNiemców,ajamunie

uwierzyłem.

-Takczyinaczejposzedł.Myślałem,żetylkotosiędlapanaliczy.Podobno

nieufapanmotywom.

-Niezrobiłbytegoznienawiści,wiemyotym.Więcdlaczego?Nieznamy

goprzecież,prawda?Jestjużjednąnogąwgrobie,leżynałożuśmierci.Oczym
myśli?Jeślimaumrzećdziś,tejnocy,jakiemyślibędągonachodzić?

-Niewolnopanutakmówić.
-Aha.-WreszcieodwróciłsięispojrzałnaAvery’ego.Twarzwciążmiał

spokojną.-Kiedygopoznaliśmy,byłczłowiekiembezmiłości.Wiesz,cotojest
miłość?Powiemci.Miłośćjestwtedy,gdymożeszdokonaćzdrady.Wnaszym
fachużyjemybezmiłości.Niezmuszamyludzi,żebydlanaspracowali.
Pozwalamyimodkryćmiłość.I,rzeczjasna,Leiserjąodkrył.Ożeniłsięznami,
bytakrzec,dlapieniędzy,aopuściłnaszmiłości.Złożyłdrugieprzyrzeczenie.
Zastanawiamsiękiedy.

-Cotoznaczy:dlapieniędzy?-szybkozapytałAvery.
-Bodaliśmymucoś.Aonnamodpłaciłmiłością.Przypadkiemzobaczyłem,

żemaszjegozegarek.

-Przechowamgodlaniego.
-Aha.Dobranoc.Alboraczejdzieńdobry.-Roześmiałsię.-Jakszybkotraci

siępoczucieczasu.-Potemmruknął,jakbysamdosiebie:-ACyrkprzezcały
czasnampomagał.Bardzodziwne.Ciekawjestemdlaczego.

Leiserbardzodokładniewytarłnóż.Byłbrudnyinależałogoumyć.W

szopienałodzieposiliłsięinapiłbrandyzbutelki.

background image

„Potem-powiedziałHaldane-unikaszskupiskludzkich.Możeszjeśćmięso

zkonserwipopijaćfrancuskąbrandy”.

Otworzyłdrzwiiwyszedł,żebyumyćtwarziręcewjeziorze.
Nadwodąbyłobardzociemno.Niezmąconelustrowyglądałojakdoskonale

gładkaskóraosłoniętawelonemszarejmgiełki.Widziałtrzcinyubrzegów.
Poruszałnimiwiatr,któryosłabłznadejściemświtu.Zajeziorem,jakcień,
wisiałykonturyniskichwzgórz.Czułsięwypoczętyispokojny.Dopóki
wspomnienieotymchłopcuniewstrząsnęłonimjakdreszcz.

Wyrzuciłdalekopustąpuszkępomięsieibutelkępobrandy.Gdyuderzyływ

wodę,ztrzcinociężaleuniosłasięczapla.Nachyliłsię,podniósłkamykipuścił
gopowodzie.Usłyszał,żeodbiłsiętrzyrazy,zanimposzedłnadno.Rzucił
następny,aleniedoliczyłsiętrzechodbić.Wróciłdoszopypoplecakiwalizkę.
Praweramięsprawiałomuból.Nadwerężyłjepewnie,dźwigającwalizkę.Skądś
dobiegłogoporykiwaniebydła.

Zacząłiśćnawschód,wzdłużdrogiobiegającejjezioro.Chciałpokonaćjak

największąodległość,nimcałkiemsięrozwidni.

Przemaszerowałprzezkilkawsi.Żywegoducha.Byłownichciszejniżna

pustejdrodze,bodawałyosłonęodwzmagającegosięwiatru.Naglezdałsobie
sprawę,żeniematudrogowskazówaninowychbudynków.Stądtenspokój-
spokójstarości.Byłotupewnietaksamopięćdziesiątistolattemu.Brakowało
latarń,krzykliwychszyldównapiwiarniachisklepach.Panowałmrok
obojętnościitogopocieszało.Pławiłsięwtejatmosferzejakzmęczony
człowiekbrodzącypopierśwmorzu.Chłodziłagoiożywiałajakwiatr.Do
chwiligdyprzypomniałsobietamtegochłopca.Przeszedłobokwiejskiego
domu.Oddrogiprowadziłdoniegodługipodjazd.Zatrzymałsię.Wpołowie
podjazdustałmotocykl.Przezsiodełkoprzerzuconybyłstarypłaszcz
przeciwdeszczowy.Leisernikogojednakniewidział.

Pieclekkodymił.
-Kiedyjestjegopierwszyterminnadawania?-zapytałAvery.Jużotopytał.
-Odwudziestejdrugiejdwadzieścia.Skanowaniezaczynamygodzinę

wcześniej-powiedziałJohnson.

-Myślałem,żenadajenaustalonejczęstotliwości-mruknąłLeclerc,alebez

szczególnegozainteresowania.

-Możewłożyćnietenkryształek,copotrzeba.Takierzeczysięzdarzają,

kiedydochodząnerwy.Najbezpieczniejjest,jeślibazanamierzaczęstotliwości
wszystkichkryształków.

-Dotejporymusiałjużwyjśćnadrogę.
-GdziejestHaldane?
-Śpi.

background image

-Jakmożnaspaćwtakiejchwili?
-Wkrótcebędzieświtać.
-Mógłbyścośzrobićztymogniem?-zapytałLeclerc.-Niepowinientak

dymić.-Naglepotrząsnąłgłową,jakbyotrząsałsięzwody,ipowiedział:-John,
odFieldenanadszedłniezwykleciekawyraport.Przesunięciawojskw
Budapeszcie.MożejakwrócimydoLondynu...-Zgubiłwątekinachmurzyłsię.

-Wspominałpanotym-powiedziałłagodnieAvery.
-Tak,hm,powinieneśzerknąćnato.
-Chciałbym.Brzmitobardzointeresująco.
-Tak,prawda?
-Bardzo.
-Wiesz-mówiłLeclerc,jakbyzebrałomusięnawspomnienia-oninadal

niechcądaćtejnieszczęsnejkobiecinierenty.

Siedziałwyprostowanywsiodełkumotocykla,łokcietrzymałprzysobie,

jakbysiedziałzastołem.Motorstraszniehuczał,wypełniałwarkotemciszę
poranka.Odgłosniósłsiępozamarzniętychpolachibudziłdróbśpiącyna
grzędach.Płaszczprzeciwdeszczowymiałnaszytenaramionachskórzanełatki,
połytrzepotaływrytmpodskokównadziurawejdrodze,uderzajączgrzechotem
oszprychytylnegokoła.Wstałdzień.

Wkrótcezachciałomusięjeść.Nierozumiał,dlaczegotakzgłodniał.Może

przeztenwysiłekfizyczny.Tak,tomusibyćto.Zjecoś,aleniewmieście,
jeszczenie.Niewkawiarni,doktórejzachodząprzybysze.Niewkawiarni,w
którejbywałtenchłopak.

Jechałdalej.Głóddrwiłsobiezniego.Niemógłmyślećoniczyminnym.

Przekręciłdoprzodumanetkęgazuipochyliłwygłodniałeciałodoprzodu.
Skręciłwpolnądrogęizatrzymałsię.

Dombyłstary,rozpadałsięzzaniedbania.Podjazdzarośniętytrawą,

pobrużdżonyśladamikół.Płotpołamany.Byłtamteżtarasowyogród,kiedyś
zaorywany;terazniktgoniepielęgnował.

Wokniekuchennympaliłosięświatło.Leiserzapukałdodrzwi.Rękamu

drżałaodzaciskaniakierownicy.Niktnienadchodził;zapukałdrugiraziodgłos
stukaniagowystraszył.Wydawałomusię,żewokniezobaczyłtwarz,byłajak
twarztamtegochłopca,gdyosuwałsięnaziemię-albomożebyłotoodbicie
rozkołysanejgałęzi.

Szybkowróciłdomotocykla.Zprzerażeniemzrozumiał,żetoniegłódnim

powodował,alesamotność.Musigdzieśsiępołożyć,odpocząć,zapomnieć.
Jechał,ażdotarłdolasu.Tamsiępołożył.Jegotwarz,gdydotykałpaproci,była
rozpalona.

Zapadałwieczór;polanadalbyłyoświetlone,alelasszybkopogrążałsięw

background image

mroku.Czerwonawepniesosenwjednejchwilizamieniłysięwkolumnyczerni.

Otrzepałzliścimarynarkęizasznurowałbuty.Piekłygoniemiłosiernie.

Wcześniejichjeszczenienosił.Noidobrze.Złapałsięnamyśli,żenicnie
zasypieprzepaścimiędzytym,ktoposzedł,atym,ktozostał,międzyżywyma
umierającym.

Założyłzwysiłkiemuprzążplecakaiwdzięcznyprzyjąłpiekącyból,jaki

sprawiałymurzemienienaporanionychramionach.Podniósłwalizkęiposzedł
przezpoledodrogi,gdzieczekałnaniegomotocykl.Pięćkilometrówdo
Langdorn.Domyśliłsię,żemiejscowośćleżyzawzgórzem:pierwszeztrzech
miast.Wkrótcetrafinablokadędrogową,wkrótcebędziemusiałcośzjeść.

Jechałpowoli,walizkętrzymałnakolanach,przezcałyczaswpatrywałsię

przedsiebie,wmokrąszosę,wytężającwzrok,żebynieprzeoczyćlinii
czerwonychświatełalbogrupyludziisamochodów.Wyjechałzzazakrętuipo
lewejstroniezobaczyłdomzwywieszkąnaparapecie,żetumożnadostaćpiwo.
Wjechałnapodwórko,hałasmaszynysprowadziłdodrzwistaregomężczyznę.
Leiserpostawiłmotocyklnanóżkach.

-Chcępiwa-powiedział.-Itrochękiełbasy.Macietotutaj?Starypokazał

mu,żebywszedł,iposadziłgoprzystolewpokojuodfrontu.Leisermógłstąd
widziećswójmotocyklzaparkowanynapodwórzu.Staryprzyniósłmubutelkę
piwa,trochępokrojonejkiełbasyikawałekczarnegochleba,potemstanąłprzy
stoleipatrzył,jakLeiserje.

-Dokądpanjedzie?-Nachudejtwarzymiałcieńzarostu.
-Napółnoc.-Leiserznałswójfach.
-Askądpanjest?
-Jaksięnazywanajbliższemiasto?
-Langdorn.
-Daleko?
-Pięćkilometrów.
-Jesttamgdzieprzenocować?
Starywzruszyłramionami.Niebyłtogestzobojętnieniaaniodmowy,lecz

negacji,jakbyodrzucałwszystkoalbojakbyświatodrzuciłjego.

-Jakatamjestdroga?-zapytałLeiser.
-Wporządku.
-Słyszałem,żejestobjazd.
-Niemaobjazdu-powiedziałstary,jakbyobjazdoznaczałnadziejęalbo

wygodę,albotowarzystwo;coś,comogłobyogrzaćwilgotnepowietrzealbo
rozświetlićkątypokoju.-Jestpanzewschodu-stwierdził.-Tosłychać.

-Moirodzice-odparłLeiser.-Mapankawę?
Staryprzyniósłmukawy.Byłabardzoczarnaikwaśna,bezsmaku.

background image

-PanjestzWilmsdorf-powiedział.-MapanrejestracjęzWilmsdorf.
-Dużyturuch?-zapytałLeiser,patrzącnadrzwi.Starypokręciłgłową.
-Niezbytuczęszczanadroga,co?Starynadalnicniemówił.
-MamprzyjacielapodKalkstadt.Czytodaleko?
-Niedaleko.Czterdzieścikilometrów.PodWilmsdorfzabilichłopaka.
-Prowadzikawiarenkę.Popółnocnejstronie.Kocur.Słyszałpanoniej?
-Nie.Leiserszepnął:
-Majątamkłopoty.Jakaśwalka.Żołnierzezmiasta,Rosjanie.
-Odejdź-powiedziałstary.
Chciałmuzapłacić,alemiałtylkobanknotpięćdziesięciomarkowy.
-Odejdź-powtórzyłgospodarz.Leiserwziąłwalizkęiplecak.
-Starydurniu-rzekłobcesowo-zakogomniemasz?
-Jesteśalbozły,albodobry,ajedniidrudzysąniebezpieczni.Odejdź.Nie

byłoblokady.NagleznalazłsięwcentrumLangdorn.Zrobiłosięjużciemno.
Tylkoświatłowykradającesięspozazamkniętychokiennicmdłorozjaśniało
wilgotnekociełby.Niebyłoruchu.Niepokoiłgowarkotjegomotocykla,
rozbrzmiewałnarynkujakdźwięksygnałówki.Pomyślał,żepodczaswojny
wcześniekładlisięspać,bobyłoimzimno.Możenadaltakjest.

Czaspozbyćsięmotocykla.Przejechałprzezmiasto,znalazłopuszczony

kościółizostawiłmaszynęudrzwidozakrystii.Wracającdomiasta,poszedłw
stronęstacjikolejowej.Kasjernosiłmundur.

-Kalkstadt,wjednąstronę.
Kasjerwyciągnąłrękę.Leiserwyjąłbanknotzportfelaipodałmu.Kasjer

potrząsnąłniecierpliwieręką.Leiserniezrozumiał.Patrzyłogłupiałynapalce
migającemuprzedoczamiinapodejrzliwą,złątwarzzakratąokienka.

Naglekasjerwrzasnął:
-Dowódosobisty!
Leiseruśmiechnąłsięprzepraszająco.
-Sięzapomina-powiedziałiotworzyłportfel,żebypokazaćdowódw

celofanowejprzegródce.

-Wyjmijpantozportfela-burknąłkasjer.
Leiserpatrzył,jaksprawdzadowódwświetlelampkistojącejnabiurku.
-Pozwolenienawyjazd?
-Tak,oczywiście.-Leiserwręczyłmupapier.
-PocopanchcejechaćdoKalkstadt,skorowybierasiępandoRostoku?
-NaszaspółdzielniawMagdeburguwysłałamaszynykolejądoKalkstadt.

Ciężkieturbinyitrochęobrabiarek.Trzebajezamontować.

-Jakpantuprzyjechał?
-Podwieźlimnie.

background image

-Podwożeniejestzabronione.
-Robisię,comożnawdzisiejszychczasach.
-Wdzisiejszychczasach?
KasjerprzyłożyłtwarzdookienkaipopatrzyłnaręceLeisera.
-Copantammajstrujesz?-zapytałniegrzecznie.
-Tołańcuszek,tylkołańcuszek.
-Awięctrzebazamontowaćmaszyny.No?Mówpan!
-Mogętozrobićpodrodze.LudziewKalkstadtczekająjuższóstytydzień.

Opóźnionadostawa.

-Noi?
-Dowiadywaliśmysię...ukolejarzy.
-I?
-Nieodpowiedzieli.
-Musiszpanpoczekaćgodzinę.Odjazdoszóstejtrzydzieści.-Chwila

milczenia.-Słyszałpan?ZabilichłopakapodWilmsdorf.Świnie.-Wręczyłmu
resztę.

Niemiałdokądpójść,bałsięoddaćbagażdoprzechowalni.Coturobić?

Spacerowałprzezpółgodziny,potemwróciłnastację.Pociągbyłopóźniony.

-Obajzasługujecienaogromneuznanie-powiedziałLeclerc,kiwającz

wdzięcznościągłowąpodadresemHaldane’aiAvery’ego.-Tyteż,Johnson.Od
tejchwilijużnicniemożemyzdziałać,wszystkozależyodChrabąszcza.-
SpecjalnyuśmiechdlaAvery’ego.-Coztobą,John?Nicniemówisz.Jak
sądzisz,zyskałeścośdziękitemudoświadczeniu?-Idodałześmiechem:-Mam
nadzieję,żeniesplamimysobierąkrozwodem.Musimyciędostarczyćdo
domu,dotwojejżony.-Siedziałnabrzegustołu,małedłoniezłożyłstaranniena
kolanie.KiedyAverynieodpowiedział,dodałwesolutko:-Wiesz,Adrian,
dostałemburęodCarol,żerozbijamrozwojowąrodzinę.

Haldaneuśmiechnąłsię,jakbytauwagagorozbawiła.
-Jestempewien,żeniemaniebezpieczeństwa-odparł.
-IzeSmileyemmusięudało.Musimyuważać,żebygonieskaperowali!
19
GdypociągdojechałdoKalkstadt,Leiserzaczekał,ażinnipasażerowie

opuszcząperon.Starszywiekiemstrażnikodbierałichbilety.Wyglądałna
uprzejmego.

-Szukamprzyjaciela-powiedziałLeiser.-NazywasięFritsche.Pracował

tutaj.

Strażnikzmarszczyłczoło.
-Fritsche?
-Tak.

background image

-Jakmanaimię?
-Niewiem.
-Toilemalat,takmniejwięcej?
-Kołoczterdziestki-zaryzykował.
-Fritsche,tutaj,natejstacji?
-Tak.Miałdomeknadrzeką.Nieżonaty.
-Całydom?Ipracowałnatejstacji?
-Tak.
Strażnikpokręciłgłową.
-Nigdyonimniesłyszałem.-PopatrzyłnaLeisera.-Jestpanpewien?
-Takmipowiedział.-Jakbycośsobieprzypomniał.-Pisałdomniew

listopadzie...Narzekał,żepolicjaludowazamknęłastację.

-Zwariowałpan-powiedziałstrażnik.-Dobranoc.
-Dobranoc.-Leiserodszedł,czującnaplecachwzroktamtego.
PrzygłównejulicybyłagospodaStaryDzwon.Czekałprzykontuarzew

holu,aleniktnieprzychodził.Otworzyłdrzwiiwszedłdodużejsali.Byłow
niejciemno.Przystoleprzedstarymgramofonemsiedziaładziewczyna.Opadła
nablat,głowęschowaławramionach,słuchałamuzyki.Nadniąpaliłasięjedna
żarówka.Gdypłytasięskończyła,włączyłająodpoczątku-niepodnosząc
głowy,przesunęładźwignięgramofonu.

-Szukampokoju-powiedziałLeiser.-WłaśnieprzyjechałemzLangdorn.
Wsalistaływypchaneptaki:czaple,bażantyizimorodki.
-Szukampokoju-powtórzył.
Byłatomuzykataneczna,bardzostara.
-Niechpanzapytawrecepcji.
-Niebyłotamnikogo.
-Itakniczegoniemają.Niewolnobyłobyimpanaprzyjąć.Niedaleko

kościołajestschronisko.Musipantamprzenocować.

-Agdziejestkościół?
Zprzesadnymwestchnieniemzatrzymałapłytę,aleLeiserwiedział,żejest

zadowolona,bomazkimporozmawiać.

-Zostałzbombardowany-wyjaśniła.-Takotymmówimy.Zostałatylko

wieża.

Pochwilizapytał:
-Jestpanipewna,żemajątamłóżko?Todużamiejscowość.-Położyłplecak

wkącieiusiadłprzystoleobokniej.Przygładziłsuche,brudnewłosy.

-Jestpancałyubłocony-zauważyładziewczyna.
Jegoniebieskiespodniewciążpoplamionebyłybłotemzprzeprawyprzez

granicę.

background image

-Całydzieńbyłemwdrodze.Jestemwykończony.
Wstałaiposzławkoniecsali,skąddrewnianeschodyprowadziłynagórę,

gdzieświeciłosięświatło.Zawołała,aleniktnieprzyszedł.

-Steinhagera?-zapytałazciemności.
-Tak.
Wróciłazeszklankąibutelką.Miałnasobiepłaszczprzeciwdeszczowy

wojskowegokrojuznaramiennikamiikwadratowymiramionami.

-Skądjesteś?-zapytała.
-ZMagdeburga.Wybieramsięnapomoc.MampodjąćpracęwRostoku.-

Ilerazyjeszczebędzietomusiałmówić?-Codotegoschroniska,czydostanę
tampokój?

-Jeślibędzieszchciał.
Światłobyłotaksłabe,żezpoczątkuprawiejejniewidział.Stopniowo

wyłaniałasięzmroku.Osiemnastolatka,mocnozbudowana,twarzcałkiem
ładna,tyleżecerabrzydka.Wwiekutamtegochłopca,możetroszkęstarsza.

-Jaksięnazywasz?-zapytał.Nieodpowiedziała.-Czymsięzajmujesz?
Wzięłajegoszklankęinapiłasięzniej,przyglądającmusięnadwiek

poważnymwzrokiemznadjejbrzegu,jakbybyławielkąpięknością.Odstawiła
powoliszklankę,ciąglenaniegopatrząc,dotknęłaswoichwłosów.Musiałojej
sięwydawać,żetoznaczącegesty.Leiserznówzaczął:

-Oddawnatujesteś?
-Dwalata.
-Corobisz?
-Cotylkochcesz.-Powiedziałatobardzopoważnie.
-Dużosiętudzieje?
-Martwota.Nic.
-Żadnychchłopaków?
-Czasami.
-Żołnierze?Chwilaciszy.
-Odczasudoczasu.Niewiesz,żeniewolnootopytać?
Leisernapiłsięsteinhagerazbutelki.Schwyciłaszklankę,bawiącsięjego

palcami.

-Cośjestnietakztymmiastem-powiedział.-Próbowałemprzyjechaćtu

sześćtygodnitemu.Niewpuścilimnie.Kalkstadt,Langdorf,Wolken,wszystko
zamknięte,powiedzieli.Cosiędzieje?

Koniuszkamipalcówdotykałajegodłoni.
-Cosiędzieje?-powtórzył.
-Nicniebyłozamknięte.
-Dajspokój-roześmiałsię.-Nawetwokoliceniechcielimniewpuścić.

background image

BlokadybyłytutajinaszosiedoWolken.

Jestósmadwadzieścia,zostałytylkodwiegodzinydoustalonegoczasu

nadawania,pomyślał.

-Nicniebyłozamknięte.-Nagledodała:-Awięcprzyjechałeśzzachodu,

przyjechałeśszosą.Szukająkogośpodobnegodociebie.

Wstał,żebywyjść.
-Lepiejposzukamtegoschroniska.-Położyłtrochędrobnychnastole.

Dziewczynawyszeptała:

-Mamwłasnypokój.WnowymdomuzaFriedensplatz.Blokrobotniczy.Im

nieprzeszkadza.Zrobię,cozechcesz.

Leiserpokręciłgłową.Wziąłbagażeipodszedłdodrzwi.Wciążnaniego

patrzyła,aonwiedział,żegopodejrzewa.

-Dowidzenia-rzekł.
-Nicniepowiem.Zabierzmniezesobą.
-Napiłemsięsteinhagera-mruknąłLeiser.-Nawetnieporozmawialiśmy.

Przezcałyczassłuchałaśpłyty.

Obojebyliwystraszeni.
-Tak.Przezcałyczasleciałypłyty-potwierdziładziewczyna.
-Nigdyniezamykali,jesteśpewna?Langdorn,Wolken,Kalkstadt,sześć

tygodnitemu?

-Apoco?
-Nawetstacjinie?
-Nicniewiemostacji-odparłaszybko.-Tenobszarzamkniętybyłprzez

trzydniwlistopadzie.Niktniewiedlaczego.Stacjonowaliturosyjscyżołnierze,
okołopięćdziesięciu.Rozmieszczonoichpokwaterachwmieście.Wpołowie
listopada.

-Pięćdziesięciu?Jakiśsprzęt?
-Ciężarówki.Podobnodalejnapółnocybyłymanewry.Zostańzemnąna

noc.Zostańzemną!Pozwólmiztobąpójść.Pójdęztobąwszędzie.

-Jakiegokolorumielioznakinaramionach?
-Niepamiętam.
-Skądprzyjechali?
-Bylinowi.DwajbraciabylizLeningradu.
-Dokądpojechali?
-Napółnoc.Słuchaj,niktnawetsięniedowie.Janiemówię.Janieztakich.

Damciwszystko,czegozażądasz.

-WstronęRostoku?
-Mówili,żejadądoRostoku.Prosili,żebyniepowtarzać.Partyjnichodzili

powszystkichdomach.Leiserkiwnąłgłową.Pociłsię.

background image

-Dowidzenia-powiedział.
-Ajutro,ajutrzejszanoc?Zrobięwszystko,cozechcesz.
-Może.Niemównikomu,rozumiesz?Pokręciłagłową.
-Niepowiem-przyrzekła.-Bomiwszystkojedno.PytajoHochhausza

Friedensplatzem.Mieszkaniadziewiętnaście.Przychodź,kiedychcesz.Otworzę
drzwi.Zadzwoniszdwarazyibędąwiedzieli,żetodomnie.Niemusiszpłacić.
Uważaj-ostrzegła.-Wszędziemająludzi.ZabilichłopakawWilmsdorf.

Poszedłnarynek,znówpewiensiebie,bowszystkosięzazębiało.Szukał

wieżykościelnejischroniska.Wciemnościachprzemykałyobokniegoskulone
postacie,niektórenosiłyczęścimundurów,furażerkiidługiepłaszcze
wojskowe.Odczasudoczasurzucałokiemnaichtwarze,migaływbladej
poświacielatarń.Szukałwichmartwych,obojętnychrysachcech,których
nienawidził.Powtarzałsobie:znienawidźgo-byłjużdorosły,alejakoś
uczuciowoniereagował.Cibyliniczym.Możewjakimśinnymmieście,w
innymmiejscuznajdzieichibędzienienawidził.Alenietutaj.Cibyliniczym,
starzy,biednijakion,isamotni.Wieżabyłaczarnaipusta.Nagleskojarzyłamu
sięzwieżyczkąnagranicy.Izjegogarażempojedenastejwieczór.Zchwilą,w
którejzabijałwartownika:dzieciaka,jakimionbyłpodczaswojny.Młodszego
nawetodJohna.

-Jużpowinientambyćotejporze-powiedziałAvery.
-Zgadzasię,John.Powinientambyć,prawda?Godzinadrogi.Jeszczejedna

rzekaprzednami.-Zacząłśpiewać.Niktsięnieprzyłączył.

Patrzylinasiebiewmilczeniu.
-SłyszałeśoAliasClub?-zapytałnagleJohnson.-NatyłachVilliersStreet?

Mnóstwochłopakówzestarejbandytamsięspotyka.Powinieneśtamkiedy
wpaśćwieczorem,jakwrócimydodomu.

-Dzięki-odparłAvery.-Chętnie.
-MiłotamjestwBożeNarodzenie-ciągnąłJohnson.-Wybioręsiędonich.

Niezłapaczka.Parunawetwpadawmundurach.

-Nieźletobrzmi.
-WNowyRokrobiąmieszanąimprezę.Możeszzabraćżonę.
-Świetnie.
Johnsonmrugnąłokiem.
-Alboswojądziewczynę.
-Sarahtojedynamojadziewczyna-odparłAvery.Zadzwoniłtelefon.

Leclercwstał,żebypodnieśćsłuchawkę.

20
Powrót
Postawiłplecakiwalizkę,rozejrzałsiępościanach.Obokoknabyła

background image

wtyczka.Drzwiniemiałyzamka,więcpostawiłpodnimifotel.Zdjąłbutyi
położyłsięnałóżku.Myślałopalcachdziewczynynaswoichdłoniachio
nerwowychruchachjejwarg.Przypominałsobiejejkłamliweoczyobserwujące
gozciemnościizastanawiałsię,kiedygozdradzi.

PrzypominałsobieAvery’ego,ciepłoiangielskąprzyzwoitośćzwczesnego

okresuichznajomości;przypominałsobiejegomłodątwarzbłyszczącąw
deszczuijegozawstydzone,zamgloneoczykrótkowidza,gdywycierałokulary.
Imyślał:napewnoprzezcałyczasmówiłtrzydzieścidwa,musiałemsię
przesłyszeć.

Popatrzyłnasufit.Zagodzinęrozstawiantenę.
Pokójbyłwielkiipusty.Wrogustałaokrągłamarmurowaumywalka.

Pojedynczarurabiegłaodniejdopodłogiimiałnadzieję,żedochodzidoziemi.
Odkręciłwodę.Kujegouldzebyłazimna,boJackpowiedział,żezgorącąwodą
jesttrochęryzykownie.Wyjąłnóżiwjednymmiejscuoskrobałrurędoczysta.
Uziemieniejestważne,takmówiłJack.Jeślijużniebędzieszmógłzrobić
inaczej,połóżkabeluziemieniazygzakiempoddywanem,żebymiałtaką
długośćjakantena.Aledywanuniebyło,musiaławystarczyćumywalka.Ani
dywanu,anizasłon.

Naprzeciwkoniegostałaciężkaszafazłukowatymidrzwiami.Kiedyśtobył

pewniegłównyhotelwmieście.Czućbyłotureckitytońicuchnący,
nieperfumowanyśrodekdezynfekcyjny.Ścianypokrywałszarytynk,wilgoć
rozchodziłasięponichciemniejszymodcieniem,zatrzymywanatuiówdzie
jakimiśtajemniczymiwłaściwościamidomu,któresprawiały,żeprzezsufit
biegłasuchaścieżka.Gdzieniegdzietynkodpadł-pozostałytylkostrzępiaste
wysepkibiałejpleśni-tuitampopękał,aleprzyszedłtynkarziwypełniłubytki
Majstrem,któryspływałbiałymirzekamiwzdłużkątówpokoju.Leiser
przyglądałsiętemuzuwagą,nasłuchującjednocześnienajcichszychdźwięków
zadrzwiami.

Naścianiewisiałobraz-chłoporobotnicywpolu.Szlizapługiem

zaprzężonymwkonia.Nahoryzonciestałtraktor.Leisersłyszałdobrotliwygłos
Johnsona,tłumaczył,jakzainstalowaćantenę:„Jeślitojestwmieszkaniu,to
maszbólgłowy,atobędziewmieszkaniu.Terazsłuchaj.Rozpinaszzygzakiem
wpoprzekpokoju,nadługośćjednejczwartejfali,naktórejnadajesz,i
trzydzieścicentymetrówodsufitu.Rozłóżjąjaknajszerzej,Fred,takżebynie
byłarównoległadometalowychzbrojeń,siecielektrycznejitakdalej.Inie
zginajjejdotyłu,bosięzmachasz,rozumiesz?”Zawszemusiałbyćdowcip,
aluzjadokopulacji,żebywspomócpamięćprostaka.

Leiserkombinował:założęjąnaramęobrazu,potemtamizpowrotemdo

przeciwległegorogu.Mogęwbićgwóźdźwtenmiękkitynk.Rozejrzałsięza

background image

gwoździemalbopineskąizauważyłmosiężnyhaczyknakarniszu.Wstałi
odkręciłrączkębrzytwy.Gwintbyłprawoskrętny.Pomysłowyszczegół,bo
człowiekpodejrzliwykręciłbywlewo,bezskutku.Ześrodkawydobyłkawałek
jedwabiuigrubymipalcamirozpostarłgonakolanie.Wyjąłzkieszeniołóweki
zatemperowałgo,niewstając,boniechciałporuszyćjedwabnejszmatki.Grafit
łamałsiędwukrotnie,strużynygromadziłysięnapodłodzeujegostóp.Zaczął
pisaćwnotesiewielkimiliterami,jakwięzieńdożony.Zakażdymrazem,gdy
stawiałkropkę,zakreślałwokółniejpierścieńtak,jakuczonogoprzedlaty.

Gdyspisałjużmeldunek,codwieliterynarysowałkreskę,apodkażdym

odcinkiemwypisałliczbowyekwiwalentliterzgodnieztabelą,którejnauczył
sięnapamięć.Odczasudoczasumusiałprzywoływaćmnemotechniczne
rymowanki,żebyprzypomniećsobie,jakietocyfry.Czasemmyliłomusię,i
musiałwymazywaćwszystkoizaczynaćodpoczątku.Kiedyskończył,podzielił
cyfrynagrupy,pocztery,ikażdąpokolei,odejmowałodgrupnajedwabnej
chusteczce.Nakoniecponowniezmieniłcyfrynaliteryispisałwynik,dzieląc
goznównagrupypoczteryznaki.

Strach,jakznajomyból,znówścisnąłgowdołku.Zakażdymrazem,gdy

usłyszałjakiśurojonyodgłos,spoglądałbłyskawicznienadrzwi,arękazawisała
munadpapierem.Alenic;tylkopojękiwaniestaregodomu,jakwichruw
olinowaniustatku.

Popatrzyłnaukończonymeldunekizdałsobiesprawę,żejestzadługiiże

gdybybyłwtymlepszy,bystrzejszy,mógłbygoskrócić,aleterazniemiałjuż
czasu,żebymyślećometodzie,iwiedział,bogotegouczono,żelepiejwtrącić
słówkolubdwazadużo,niżsprawić,żebykomunikatbyłniejasnydlaodbiorcy.
Spisałczterdzieścidwiegrupy.

Odsunąłstółspodoknaipołożyłnanimwalizkę.Kluczemzłańcuszka

otworzyłją,modlącsię,żebynicniebyłozepsutepopodróży.Otworzyłpudełko
zczęściamiidrżąc,dotknąłjedwabnejtorebkizkryształkami,przewiązanej
zielonąwstążką.Rozwiązałwstążkęiwytrząsnąłkryształkinaszorstkikoc
przykrywającyłóżko.Każdasztukapodpisanabyłaodręcznympismem
Johnsona,najpierwczęstotliwość,apodspodempojedynczacyfraoznaczająca
kolejnośćkryształkawplaniesygnałowym.Ułożyłjewrządek,przyciskającdo
koca,żebyleżałypłasko:Zkryształkamijestnajłatwiej.Sprawdziłdrzwi
zablokowanefotelem.Klamkawyślizgnęłamusięzręki.Fotelniedawałosłony.
Podczaswojny,przypomniałsobie,dawalimustalowekliny.Wróciłdowalizki,
żebypodłączyćnadajnikiodbiornikdozasilacza.Podłączyłsłuchawkiiodkręcił
kluczdoalfabetuMorse’aodpokrywkipudełkazczęściami.Wtedytozobaczył.

Dowiekawalizkiprzyczepionybyłkawałektaśmyklejącejzkilkoma

grupamiliter.ObokkażdejznajdowałsięichodpowiednikwalfabecieMorse’a;

background image

tobyłmiędzynarodowykoddlastandardowychfraz,tych,którychnigdynie
umiałspamiętać.

Gdyzobaczyłteliterywypisanestarannym,urzędniczympismemJohnsona,

woczachstanęłymułzywdzięczności.Niepowiedziałmi,pomyślał,nie
powiedział,żetozrobił.WkońcutenJackokazałsięporządnymgościem.Jack,
kapitanimłodyJohn-wartodlanichpracować,pomyślał.Możnaprzejśćprzez
życieinigdynienatrafićnatakąpaczkę.Uspokoiłsię,przyciskającdłonie
mocnodostołu.Trochędrżał,chybazzimna;wilgotnakoszulaprzylepiłamusię
dołopatek,alebyłszczęśliwy.Popatrzyłnafotelpoddrzwiamiipomyślał,że
kiedyzałożysłuchawki,niebędziesłyszał,jaknadchodzą,takjaktamten
chłopakniesłyszałgo,bomocnowiało.

Potempodłączyłantenęiuziemienie,przeprowadziłdrutuziemieniadorury

podumywalkąiprzymocowałjąplastremdooczyszczonejpowierzchni.Stanął
nałóżkuirozciągnąłantenęzygzakiem,takjakmówiłJohnson.Przymocował
ją,najlepiejjakmógł,dokarniszazjednejstrony,adotynkuzdrugiej.Gdyjuż
tozrobił,wróciłdoradiostacjiiustawiłprzełącznikszerokościfalinapozycji
„cztery”,gdyżwiedział,żewszystkieczęstotliwościbyływskalitrzech
megacyklów.Wziąłzłóżkapierwszykryształek,włączyłgowgniazdko
znajdującesięwlewymgórnymroguaparatuiusiadł,żebynastroićnadajnik.
Pomrukiwałzcichaprzykażdejczynności.Nastawićprzełącznikna„wszystkie
kryształkipodstawowe”,podłączyćcewkę,dostroićanodęikontrolkiantenyna
dziesięć.Zawahałsię,usiłowałsobieprzypomnieć,corobićdalej.Blokada.
„Wzmacniaczmocy-niewiedziałeś,coznaczyWM?”Nastawiłlicznikna
trzy...DRPprzekręciłnaD,żebydostroić.Przypomniałsobie.PrzekręciłWM,
ażotrzymałodczytmaksymalny,ustawiłna„sześć”,dostroiłanodęnaminimum.

TerazprzełączyłDRPnaP,jakprzesyłanie,nacisnąłkrótkonaklucz,

odczytał,pokręciłgałkądostrajaniaanteny,takżeodczytnalicznikupodskoczył
lekkodogóry,pospieszniedostroiłanodę.Powtórzyłprocedurę,ażzgłęboką
ulgązobaczył,żestrzałkaopadawokienkulicznika.Wiedział,żenadajniki
antenazostałyprawidłowodostrojoneibędziemógłporozmawiaćzJohnemi
Jackiem.

Rozsiadłsięiodchrząknąłzadowolony;zapaliłpapierosa.Żałował,żenie

jestangielski,bogdybyterazprzyszli,toitakniemusiałbysiętroszczyćo
markę.Spojrzałnazegarek,nakręciłgodooporuiprzestraszyłsię,czynie
zerwałsprężyny.GodzinęnajegozegarkunastawionowedługbudzikaJohna;
świadomośćtegoprzyniosłamuulgę.Jakrozłączenikochankowiepatrzylinatę
samągwiazdę.Zabiłtegochłopca.

Trzyminutydoczasunadawania.OdkręciłkluczMorse’azpudełkaz

częściami,bonieumiałodpowiedniosięnimposługiwać,gdytkwiłnawieczku.

background image

Jackpowiedział,żetakmożna;powiedział,żetoniemaznaczenia.Musi
trzymaćnasadękluczalewąręką,żebysięniewyślizgiwała,aleJackpowiedział,
żekażdyradiooperatormaswojedziwactwa.Byłpewien,żetenegzemplarzbył
mniejszyodtamtego,którydalimupodczaswojny;tak,byłtegopewien.
Drobinkitalkuprzywarłydodźwigni.Przyciągnąłłokcieiwyprostowałplecy.
Położyłzagiętytrzecipalecnakluczu.JAJ,tomójpierwszysygnał,pomyślał.
NazywamsięJohnson,wołająnamnieJack,łatwotozapamiętać.JA,John
Avery,JJ,JackJohnson.Zacząłwystukiwać.Kropkaitrzykreski,kropka,
kreska,kropkaitrzykreski.Myślał:totakjakwtamtymdomuwHolandii,ale
tunikogozemnąniema.

„Powtórzdwarazy,Fred,izejdźzanteny”.Przełączyłnaodbiór,przesunął

kartkębliżejśrodkastołuigdynagleuświadomiłsobie,żeniemaczympisać,
odezwałsięJack.

Wstałizacząłsięrozglądaćzanotesemiołówkiem.Potspływałmupo

karku.Nigdzieichniewidział.Szybkoopadłnakolanaizacząłmacaćpokrytą
gęstąwarstwąkurzupodłogępodłóżkiem.Znalazłołówek,napróżnoszukał
notesu.Gdywstawał,usłyszałtrzaskwsłuchawkach.Podbiegłdostołu,
przycisnąłjednąsłuchawkędoucha,jednocześnieprzytrzymująckartkę,żeby
notowaćnajejbrzegu,obokwłasnejszyfrowanejwiadomości.

-QSA3:dośćdobrzecięsłychać-tylkotylemupowiedzieli.
-Uspokójsię,chłopie,uspokójsię-mruczał.
Usiadłnakrześle,przełączyłnanadawanie,popatrzyłnato,cozaszyfrował,

iwystukałczteryidwa,bobyłyczterdzieścidwiegrupy.Rękęmiałbrudnąod
kurzuipotu,praweramięgobolało,chybaodciężaruwalizki.Alboodwalkiz
tamtymchłopcem.

„Maszmnóstwoczasu-powiedziałJohnson.-Będziemynanasłuchu:tonie

egzamin”.Wyjąłchusteczkęzkieszeniistarłbrudzrąk.Byłstrasznie
zmęczony,atozmęczeniebyłojakrozpaczwyrażonafizycznie,jakchwila
poczuciawinyprzedaktemmiłosnym.„Grupyczteroliterowe-mówiłJohnson-
myślsłowamiczteroliterowymi,dobrze,Fred?Niemusiszrobićwszystkiego
naraz,Fred,jeślichcesz,możesznachwilęprzerwaćnadawanie;dwieipół
minutynapierwszejczęstotliwości,dwieipółnadrugiej,taktorobimy;pani
Hartbeckpoczeka,jestempewien,żepoczeka”.Ołówkiemnakreśliłgrubą
kreskępoddziewiątąliterą-względybezpieczeństwa.Myślałotymtylko
mimochodem.

Ztwarząwdłoniachpróbowałsięskoncentrować,potemsięgnąłpokluczi

zacząłdelikatniewystukiwać.„Rękętrzymajluźno,palecwskazującyi
serdecznynawierzchuklucza,kciukobok,niekładźnadgarstkanastole,Fred,
oddychajregularnie,zobaczysz,żetonapewnopomożecisięzrelaksować”.

background image

Boże,dlaczegomatakiepowolneręce?Tozdjąłpalcezkluczaipatrzył

bezradnienaotwartądłoń;przejechałlewądłoniąpoczole,żebyotrzećpotz
oczu,ipoczuł,jakkluczprzesuwasiępostole.Nadgarstekmiałzasztywny;
nadgarstekręki,którazabiłachłopca.Przezcałyczaspowtarzał:kropka,kropka,
kreska,potemK,kropkamiędzydwiemakreskami,poruszałwargami,
wypowiadającliterępoliterze,alerękanienadążała.Takjakbysięjąkał,im
dalej,tymbardziej.Iprzezcałyczasmyślałotymchłopcu,tylkoonim.Może
jednakbyłszybszy,niżmusięwydawało.Straciłpoczucieczasu,potzalewałmu
oczy,niepotrafiłjużtemuzaradzić.Nieprzestawałliterowaćkropekikresek.
Wiedział,żeJohnsonbyłbyzły,boniepowinienmyślećkropkamiikreskami,
alemuzykalnie:ti,ti,ti,ta,ta,ta,takjakrobiątozawodowcy,aletonie

Johnsonzabiłchłopca.Biciesercazagłuszałostukotnadajnika;rękarobiła

musięcorazcięższa,alenieprzestawałnadawać,botylkotomuterazzostało,
tylkotogotrzymało,gdyciałouległonapięciu.Terazczekałnanich,chciał,
żebyprzyszli-bierzciemnie,bierzcietowszystko-tęskniłdokroków.Podaj
namrękę,John,podajnamrękę.

Gdywreszcieskończył,podszedłdołóżka.Prawieobojętniepopatrzyłna

rządekkryształkównakocu,nietkniętych,nieruchomychigotowychdoużycia,
poukładanychodlewej,ponumerowanych-leżałypłaskojakmartwi
wartownicy.

Averypopatrzyłnazegarek.Byłopiętnaściepodziesiątej.
-Powiniensięodezwaćwciągupięciuminut-powiedział.Nagleodezwał

sięLeclerc:

-DzwoniłGorton.Otrzymałtelegramzministerstwa.Najwyraźniejmajądla

nasjakieśnowiny.Wysyłająkuriera.

-Cotomożebyć?-zapytałAvery.
-Myślę,żetosprawawęgierska.RaportFieldena.Możliwe,żebędęmusiał

wrócićdoLondynu.-Zadowolonyuśmiech.-Alewychybadaciesobieradę
bezemnie?

Johnsonmiałzałożonesłuchawki,siedziałnaprzyniesionymzkuchni

drewnianymkrześlezwysokimoparciem.Transformatorsieciowy
ciemnozielonegoodbiornikamruczałłagodnie,tarczkaregulatora,podświetlona
odśrodka,żarzyłasiębladowpółmrokupoddasza.

HaldaneiAverysiedzieliniewygodnienaławie.Johnsontrzymałprzedsobą

notatnikiołówek.Podniósłsłuchawkinaduszyipowiedziałdostojącegoobok
niegoLeclerca:

-Wkrótcepowinienzacząćnadawanie,sir;zrobię,cowmojejmocy,żeby

panupowiedzieć,cosiętamdzieje.Proszęzauważyć,żedlabezpieczeństwa
równieżnagrywam.

background image

-Rozumiem.
Czekaliwmilczeniu.Nagle-tobyłtenichmagicznymoment-Johnson

usiadłprosto,energicznieskinąłgłowąwichstronęiwłączyłmagnetofon.
Uśmiechnąłsięiszybkozacząłnadawać.

-Wchodź,Fred-powiedziałnagłos.-Doskonalecięsłyszę.
-Udałomusię!-syknąłgłośnoLeclerc.-Trafiłdocelu!-Oczybłyszczały

muzpodniecenia.-Słyszysz,John?Słyszysz?

-Możetrochęciszej-zaproponowałHaldane.
-Otoion-oświadczyłJohnson.Głosmiałopanowany,kontrolowałsię.-

Czterdzieścidwiegrupy.

-Czterdzieścidwie!-powtórzyłLeclerc.
Johnsonsiedziałbezruchu,przechyliłlekkogłowę,skoncentrowany

wyłącznienanasłuchu.Wbladymświetlejegotwarzpozbawionabyławyrazu.

-Proszęterazociszę.
Przezjakieśdwieminutyjegostarannarękaprzesuwałasięszybkopo

papierze.Odczasudoczasupomrukiwałcośniezrozumiale,wyszeptywałjakąś
literęalbopotrząsałgłową,ażwiadomośćzaczęłajakbyspowalniać.Ołówek
zatrzymywałsię,gdyJohnsonnasłuchiwał,apotemwypisywałliterępoliterze,
zosobna,zmęczącądokładnością.Zerknąłnazegar.

-No,Fred,no,dalej,zmieniaj,tojużprawietrzyminuty-naciskał.Ale

wiadomośćnadalnadchodziła,literapoliterzeinaprostodusznejtwarzy
Johnsonapojawiłsięniepokój.

-Cosiędzieje?-zapytałLeclerc.-Dlaczegoniezmieniłczęstotliwości?
AleJohnsonpowiedziałtylko:
-Zejdźzanteny,nalitośćboską,Fred,przestańnadawać.Leclercdotknął

niecierpliwiejegoramienia.Johnsonuniósłjednąsłuchawkę.

-Dlaczegoniezmieniłczęstotliwości?Dlaczegowciążnadaje?
-Musiałzapomnieć!Natreninguniezdarzałomusięzapominać.

Wiedziałem,żejestpowolny,aleto,Chryste!-nadalzapisywałmachinalnie.-
Pięćminut-mruknął.-Pięćcholernychminut.Zmieńtencholernykryształek!

-Niemożeszmutegopowiedzieć?!-krzyknąłLeclerc.
-Oczywiście,żeniemogę.Bonibyjak?Niemożenadawaćiodbierać

jednocześnie!

Siedzielialbostali,przerażeniizafascynowani.Johnsonodwróciłsiędonich

ipowiedziałbłagalnie:

-Mówiłemmu;żebytoraz!Powtarzałemmutozestorazy.To

samobójstwo,docholery,coontamrobi!-Popatrzyłnazegarek.-Nadawał
prawiesześćminut,docholery.Cholerny,cholerny,cholernydureń.

-Cozrobiątamci?-zapytałHaldane.

background image

-Jeśliodbiorąsygnał?Wezwąinnąstację.Namierzą,apotem,jeśliontak

długonadaje,tojużnajzwyklejszatrygonometria.-Zrozpaczonyuderzył
otwartymidłońmiostółipokazałnaradiostację,jakbybyłakamieniemobrazy.-
Dzieckotopotrafi.Potrzebnesądwacyrkle.ChrystePanie!No,Fred,nojuż,
Jezus,Maria!-Zapisałkilkaliteriodrzuciłołówek.-Takczyinaczej,mamyto
nataśmie-powiedział.

LeclerczwróciłsiędoHaldane’a:
Johnsonsiedziałbezruchu,przechyliłlekkogłowę,skoncentrowany

wyłącznienanasłuchu.Wbladymświetlejegotwarzpozbawionabyławyrazu.

-Proszęterazociszę.
Przezjakieśdwieminutyjegostarannarękaprzesuwałasięszybkopo

papierze.Odczasudoczasupomrukiwałcośniezrozumiale,wyszeptywałjakąś
literęalbopotrząsałgłową,ażwiadomośćzaczęłajakbyspowalniać.Ołówek
zatrzymywałsię,gdyJohnsonnasłuchiwał,apotemwypisywałliterępoliterze,
zosobna,zmęczącądokładnością.Zerknąłnazegar.

-No,Fred,no,dalej,zmieniaj,tojużprawietrzyminuty-naciskał.Ale

wiadomośćnadalnadchodziła,literapoliterzeinaprostodusznejtwarzy
Johnsonapojawiłsięniepokój.

-Cosiędzieje?-zapytałLeclerc.-Dlaczegoniezmieniłczęstotliwości?
AleJohnsonpowiedziałtylko:
-Zejdźzanteny,nalitośćboską,Fred,przestańnadawać.Leclercdotknął

niecierpliwiejegoramienia.Johnsonuniósłjednąsłuchawkę.

-Dlaczegoniezmieniłczęstotliwości?Dlaczegowciążnadaje?
-Musiałzapomnieć!Natreninguniezdarzałomusięzapominać.

Wiedziałem,żejestpowolny,aleto,Chryste!-nadalzapisywałmachinalnie.-
Pięćminut-mruknął.-Pięćcholernychminut.Zmieńtencholernykryształek!

-Niemożeszmutegopowiedzieć?!-krzyknąłLeclerc.
-Oczywiście,żeniemogę.Bonibyjak?Niemożenadawaćiodbierać

jednocześnie!

Siedzielialbostali,przerażeniizafascynowani.Johnsonodwróciłsiędonich

ipowiedziałbłagalnie:

-Mówiłemmu;żebytoraz!Powtarzałemmutozestorazy.To

samobójstwo,docholery,coontamrobi!-Popatrzyłnazegarek.-Nadawał
prawiesześćminut,docholery.Cholerny,cholerny,cholernydureń.

-Cozrobiątamci?-zapytałHaldane.
-Jeśliodbiorąsygnał?Wezwąinnąstację.Namierzą,apotem,jeśliontak

długonadaje,tojużnajzwyklejszatrygonometria.-Zrozpaczonyuderzył
otwartymidłońmiostółipokazałnaradiostację,jakbybyłakamieniemobrazy.-
Dzieckotopotrafi.Potrzebnesądwacyrkle.ChrystePanie!No,Fred,nojuż,

background image

Jezus,Maria!-Zapisałkilkaliteriodrzuciłołówek.-Takczyinaczej,mamyto
nataśmie-powiedział.

LeclerczwróciłsiędoHaldane’a:
-Napewnomożemycośztymzrobić!
-Uspokójsię-powiedziałHaldane.
Wiadomośćurwałasię.Johnsonwystukałpotwierdzenieodbioru,szybko,z

nienawiścią.Przewinąłtaśmęwmagnetofonieizacząłtranskrybować.Położył
przedsobątabelęszyfrówipracowałbezprzerwyprzezjakieśpiętnaścieminut.
Copewienczasliczyłcośnaskrawkupapieruobokłokcia.Niktsięnieodzywał.
Kiedyskończył,wstałwniemaljużzapomnianymodruchuuprzejmości.

-Wiadomośćjestnastępująca:„ObszarKalkstadtzamkniętynatrzydniw

połowielistopada,kiedywmieściewidzianopięćdziesięciu
niezidentyfikowanychsowieckichżołnierzy.Żadnegospecjalnegowyposażenia.
Pogłoskiosowieckichmanewrachnapółnocy.Podobnożołnierzejechalido
Rostoku.Fritschenieznany,powtarzam,nieznanynastacjikolejowejw
Kalkstadt.NiemablokadynadrodzedoKalkstadt”.-Rzuciłpapiernabiurko.-
Potemidziepiętnaściegrup,którychniemogęodczytać.Myślę,żepomyliłsięw
kodowaniu.

SierżantVolkspolizeiwRostokuzamyślonypodniósłsłuchawkę;byłto

starszawy,siwiejącymężczyzna.Słuchałprzezchwilę,apotemzacząłwykręcać
numerzinnegoaparatu.

-Tomusibyćjakieśdziecko-powiedział,nieprzerywającwykręcania.-

Mówisz,żejakaczęstotliwość?

Przyłożyłsłuchawkędrugiegotelefonudouchaizacząłszybkomówić,

powtarzającczęstotliwośćtrzyrazy.Potemposzedłdostojącegoobokbaraku.

-Witmarzgłosisięzaminutę-powiedział.-Namierzają.Nadalgosłyszysz?
Kapralpokiwałgłową.Sierżantprzyłożyłzapasowąsłuchawkędoucha.
-Toniemożebyćamator-mruknął.-Łamieprzepisy.Alektototaki?

Żadenagentprzyzdrowychzmysłachniewysłałbytakiegosygnału.Jakiesą
sąsiednieczęstotliwości?Wojskoweczycywilne?

-Jestbliskowojskowych.Bardzoblisko.
-Dziwne-powiedziałsierżant.-Aletobysięzgadzało,prawda?Takrobili

podczaswojny.

Kapralpatrzyłnataśmypowoliobracającesięnabębnach.
-Wciążnadaje.Grupyczwórek.
-Czwórek?-Sierżantszukałwpamięciczegoś,coprzydarzyłosiędawno

temu.-Niechnojeszczerazposłucham.Słuchaj,słuchajtegodurnia!Jest
powolnyjakdziecko.

Dźwiękpotrąciłjakąśstrunęwjegopamięci-rozmazaneodstępy,kropki

background image

krótkiejakpstryknięcia.Mógłbyprzysiąc,żerozpoznajetęrękę...zwojny,w
Norwegii...aletamtaniebyłatakapowolna,niczegorówniepowolnegonie
pamiętał.NieNorwegia...Francja.Możetotylkowyobraźnia.Tak,to
wyobraźnia.

-Albostaryczłowiek-powiedziałkapral.
Zadzwoniłtelefon.Sierżantprzezchwilęsłuchał,potemwypadłzbaraku.

Biegłtakszybko,jaktylkomógłpoasfaltowejścieżcedokantynyoficerskiej.

Kapitan,Rosjanin,piłpiwo;kurtkęmundurowązawiesiłnaoparciukrzesła.

Wyglądałnabardzoznudzonego.

-Cośchcieliście,sierżancie?-Udawałznużenie.
-Odezwałsię.Totenczłowiek,októrymnammówiono.Ten,któryzabił

chłopca.

Kapitanszybkoodstawiłpiwo.
-Słyszeliściego?
-Wzięliśmynamiar.ZWitmarem.Grupypocztery.Powolnaręka.W

okolicyKalkstadt.Bliskojednejznaszychczęstotliwości.Sommernagrał
transmisję.

-Chryste-powiedziałcichokapitan.Sierżantsięnachmurzył.
-Czegoonszuka?Pocogotuwysłali?-zapytał.Kapitanzapinałkurtkę.
-ZapytajtychwLipsku.Możeitowiedzą.
21
Byłobardzopóźno.OgieńnakominkuControlapaliłsięładnie,aleonz

humorzastymniezadowoleniemrozgrzebywałwęglepogrzebaczem.Nienawidził
pracowaćponocy.

-Potrzebującięwministerstwie-powiedziałzezłością.-Właśnieteraz.

Naprawdęmisiętoniepodoba.Dlaczegowczwartkiwszyscyrobiąsiętacy
napaleni?Torozwaliweekend.-Odłożyłpogrzebacziwróciłdobiurka.-Są
koszmarni.Idioci,gadają,żecośpiszczywtrawie.Naprawdęnienawidzę
telefonu.

Przednimstałokilkaaparatów.
Smileypoczęstowałgopapierosemisamwziąłjednego,machinalnie.
-Doktóregoministerstwa?-zapytał.
-Leclerca.Maszjakiśpomysł,ocotuchodzi?
-Mam.Atynie?-odparłSmiley.
-Leclercjesttakiwulgarny.Wrzeczysamej,znajdujęgowulgarnym.Myśli,

żewspółzawodniczymy.Cóż,udiabła,miałbympocząćzjegopospolitym
ruszeniem?PrzetrząsaćEuropęwposzukiwaniuprzenośnychpralni?Myśli,że
chcęgopołknąć.

-Aniechcesz?Todlaczegounieważniliśmytamtenpaszport?

background image

-Cóżzagłupek.Wulgarny,głupiczłowiek.JakHaldanemógłtakdaćsię

nabrać?

-Kiedyśmiałsumienie.Jesttakijakmywszyscy.Nauczyłsięztymżyć.
-Ojej.Czytoprzytykdomnie?
-Czegochceministerstwo?-zapytałostrymtonemSmiley.Controlpodniósł

jakieśpapieryipomachałnimi.

-Widziałeśto,zBerlina?
-Nadeszłygodzinętemu.Amerykaniedokonalinamiaru.Grupypocztery;

prymitywnykodliterowy.Mówią,żepochodzizobszaru,naktórymleży
Kalkstadt.

-Gdzieżtojest,ulicha?
-NapołudnieodRostoku.Nadawanietrwałosześćminutnatejsamej

częstotliwości.Powiedzieli,żewyglądałototak,jakbynadawałamator,którypo
razpierwszyzabrałsiędotejroboty.Tobyłjedenztychstarychaparatówz
czasówwojny,chcieliwiedzieć,czynależałdonas.

-Atycoodpowiedziałeś?-szybkozapytałControl.
-Powiedziałem,żenie.
-Niewątpię,żetakpowiedziałeś.DobryBoże.
-Niewydajeszsięszczególniezmartwiony-zauważyłSmiley.Control

zdawałsięprzypominaćcośsobie,coś,cowydarzyłosięprzedwielulaty.

-Słyszałem,żeLeclercjestwLubece.Całkiemładnemiasto.Uwielbiam

Lubekę.Ministerstwochce,żebyśprzybyłnatychmiast.Powiedziałem,że
przyjdziesz.Jakieśzebranie.-Izpowagą:-Musisztozrobić,George.
Zachowaliśmysięjakskończenidurnie.Otymjestwkażdej
wschodnioniemieckiejgazecie;wrzeszczanatematkonferencjipokojowychi
sabotażu.-Pokazałnatelefon.-Taksamoministerstwo.Boże,jakjanienawidzę
urzędników.

Smileyprzyglądałmusięsceptycznie.
-Mogliśmyichpowstrzymać-powiedział.-Wiedzieliśmywystarczająco

dużo.

-Oczywiście,żemogliśmy-odparłobojętnieControl.-Awieszdlaczego

tegoniezrobiliśmy?Zezwyczajnego,idiotycznego,chrześcijańskiego
miłosierdzia.Pozwoliliśmyim,żebyzabawilisięwwojenkę.Lepiejjużidź.
Aha,jeszczejedno...

-Tak?
-Bądźłagodny.-Iznużonymgłosem:-TakimzazdroszczętejLubeki.Tam

jesttakarestauracyjka,prawda?Jakonasięnazywa?TomaszMannzwykłtam
jadać.Interesujące.

-Nicztego-powiedziałSmiley.-Miejsce,októrymmyślisz,zostało

background image

zbombardowane.-Wciążniewychodził.-Taksobiewszystkoukładam...alety
miniepowiesz,co?Ajataktylkosięzastanawiam.-NiepatrzyłnaControla.

-MójdrogiGeorge,coteżcięnaszło?
-Myimtopodsunęliśmy.Unieważnionypaszport...służbakurierska,której

niepotrzebowali...rozklekotanaradiostacja...papiery,raportygraniczne...kto
powiedziałBerlinowi,żebyprowadziłnasłuchjegoradiostacji?Ktopowiedział
im,jakietoczęstotliwości?NawetdaliśmyLeclercowikryształki.Czytobyło
tylkomiłosierdzie?Zwyczajne,idiotyczne,chrześcijańskiemiłosierdzie?

Controlbyłwstrząśnięty.
-Cotysugerujesz?Jakieżtoniesmaczne.Któżbytakpostąpił?Smiley

wkładałpłaszcz.

-Dobranoc,George-pożegnałgoControl;izaciekle,jakbymiałjużdość

afektacji:-Idźjuż.Izrozum,jakajestmiędzynamiróżnica:ciebiekraj
potrzebuje.Toniemojawina,żeonitakdługoniemogąumrzeć.

Nadszedłświt,aLeiserniezmrużyłoka.Chciałsięumyć,alebałsięwyjść

nakorytarz.Bałsięruszyć.Jeśligoszukają,towiedział,żemusiodejśćze
schroniskazwyczajnie,anieuciekaćwczesnymrankiem.Nigdyniebiegaj,tak
mumówili;idźrazemztłumem.Mógłbywyjśćoszóstej,tobyłajuż
odpowiedniapora.Potarłpodbródekwierzchemdłoni:byłszorstki,podrapałmu
zbrązowiałąskórę.

Byłgłodnyiniewiedział,codalejrobić,alebiecniebędzie.
Obróciłsięnabok,wyciągnąłnóżzzapaskaspodniipodniósłgodooczu.

Drżał.Czułnaczolenienaturalneciepło,początkigorączki.Popatrzyłnanóżi
przypomniałsobiespokojny,miłytonrozmowy:kciuknawierzchu,ostrze
równolegledoziemi,przedramięsztywne.„Odejdź-powiedziałstary.-Jesteś
albozły,albodobry,ajedniidrudzysąniebezpieczni”.Jaktrzymaćnóż,kiedy
ludzietaksiędoniegozwracają?Takjaktrzymałgo,gdyspotkałtamtego
chłopca?

-Oczywiście,żemogliśmy-odparłobojętnieControl.-Awieszdlaczego

tegoniezrobiliśmy?Zezwyczajnego,idiotycznego,chrześcijańskiego
miłosierdzia.Pozwoliliśmyim,żebyzabawilisięwwojenkę.Lepiejjużidź.
Aha,jeszczejedno...

-Tak?
-Bądźłagodny.-Iznużonymgłosem:-TakimzazdroszczętejLubeki.Tam

jesttakarestauracyjka,prawda?Jakonasięnazywa?TomaszMannzwykłtam
jadać.Interesujące.

-Nicztego-powiedziałSmiley.-Miejsce,októrymmyślisz,zostało

zbombardowane.-Wciążniewychodził.-Taksobiewszystkoukładam,alety
miniepowiesz,co?Ajataktylkosięzastanawiam.-NiepatrzyłnaControla.

background image

-MójdrogiGeorge,coteżcięnaszło?
-Myimtopodsunęliśmy.Unieważnionypaszport...służbakurierska,której

niepotrzebowali...rozklekotanaradiostacja...papiery,raportygraniczne...kto
powiedziałBerlinowi,żebyprowadziłnasłuchjegoradiostacji?Ktopowiedział
im,jakietoczęstotliwości?NawetdaliśmyLeclercowikryształki.Czytobyło
tylkomiłosierdzie?Zwyczajne,idiotyczne,chrześcijańskiemiłosierdzie?

Controlbyłwstrząśnięty.
-Cotysugerujesz?Jakieżtoniesmaczne.Któżbytakpostąpił?Smiley

wkładałpłaszcz.

-Dobranoc,George-pożegnałgoControl;izaciekle,jakbymiałjużdość

afektacji:-Idźjuż.Izrozum,jakajestmiędzynamiróżnica:ciebiekraj
potrzebuje.Toniemojawina,żeonitakdługoniemogąumrzeć.

Nadszedłświt,aLeiserniezmrużyłoka.Chciałsięumyć,alebałsięwyjść

nakorytarz.Bałsięruszyć.Jeśligoszukają,towiedział,żemusiodejśćze
schroniskazwyczajnie,anieuciekaćwczesnymrankiem.Nigdyniebiegaj,tak
mumówili;idźrazemztłumem.Mógłbywyjśćoszóstej,tobyłajuż
odpowiedniapora.Potarłpodbródekwierzchemdłoni:byłszorstki,podrapałmu
zbrązowiałąskórę.

Byłgłodnyiniewiedział,codalejrobić,alebiecniebędzie.
Obróciłsięnabok,wyciągnąłnóżzzapaskaspodniipodniósłgodooczu.

Drżał.Czułnaczolenienaturalneciepło,początkigorączki.Popatrzyłnanóżi
przypomniałsobiespokojny,miłytonrozmowy:kciuknawierzchu,ostrze
równolegledoziemi,przedramięsztywne.„Odejdź-powiedziałstary.-Jesteś
albozły,albodobry,ajedniidrudzysąniebezpieczni”.Jaktrzymaćnóż,kiedy
ludzietaksiędoniegozwracają?Takjaktrzymałgo,gdyspotkałtamtego
chłopca?

Byłaszósta.Wstał.Nogimiałciężkieisztywne.Ramionanadalgobolałyod

plecaka.Stwierdził,żeubranieczućsosnąizgniłymiliśćmi.Zeskrobałnawpół
wyschniętebłotozespodniiwłożyłdrugąparębutów.

Zszedłnadół,szukająckogoś,komumógłbyzapłacić.Nowebutyskrzypiały

nadrewnianychschodach.Starakobietawbiałymkombinezonieprzebierała
soczewicęiwkładałajądomiski,rozmawiajączkotem.

-Ilejestemdłużny?
-Niechpanwypełniformularz-powiedziałakwaśno.-Toprzedewszystkim

jesteśpandłużny.Powinienpantozrobić,jaktylkopanprzyjechał.

-Przepraszam.
Zaczęłagorugać,pomrukiwała,alenieśmiałapodnieśćgłosu.
-Niewiepan,żeniewolnozatrzymywaćsięwmieściebezzameldowania

napolicji?-Popatrzyłanajegonowebuty.-Amożejestpantakibogaty,że

background image

wydajesiępanu,żepanatoniedotyczy?

-Przepraszam-powtórzyłLeiser.-Niechmipanidaformularziwypełnię

gonamiejscu.Niejestembogaty.

Kobietaumilkła,przebierajączeskupieniemsoczewicę.
-Skądpanprzyjechał?-zapytała.
-Zewschodu-powiedziałLeiser.Chciałpowiedzieć,żezpołudnia,z

Magdeburga,albozzachodu,zWilmsdorf.

-Powiniensiępanzameldowaćwieczorem.Terazjestzapóźno.
-Ilepłacę?
-Niemożepan-odparłakobieta.-Niewypełniłpanformularza.Notrudno.

Cobypanpowiedział,gdybypanazłapali?

-Powiedziałbym,żespałemzdziewczyną.
-Padaśnieg.Niechpanuważanaswojeładnebuty.
Twardecząsteczkiśniegużałobnieszybowałyzwiatrem,zbierałysięw

szczelinachmiędzykocimiłbami,przywierałydotynkufasad.Smutny,
bezużytecznyśnieg,topniejącytam,gdzieupadł.

LeiserprzeszedłprzezFriedensplatzizobaczyłnowy,żółty,sześciopiętrowy

budynek-stałnanieużytkuoboknowegoosiedla.Nabalkonachwisiałopranie
posypaneśniegiem.Naklatceczućbyłojedzenieirosyjskąbenzynę.Mieszkanie
byłonatrzecimpiętrze.Słyszałpłaczdzieckairadio.Pomyślał,żepowinien
zawrócićiodejść,bobyłdlanichzagrożeniem.Nacisnąłdzwonekdwarazy,tak
jakmówiładziewczyna.Otworzyładrzwi;byłazaspana.Włożyłapłaszczna
bawełnianąkoszulęnocnąiprzytrzymywałagoprzyszyi,bobyłobardzozimno.
Gdygozobaczyła,zawahałasię,niewiedząc,corobić,jakbyprzynosiłzłe
wieści.

Nicniemówił,tylkostałzwalizkąłagodniekołyszącąsięwręku.Kiwnęła

naniego;poszedłzaniąkorytarzemdojejpokoju,postawiłwalizkęiplecakw
rogu.Naścianachwisiałyplakatybiurapodróży:pustynia,palmyiksiężycnad
tropikalnymmorzem.Poszlidołóżka,aonaprzykryłagoswoimciężkimciałem,
drżąc,bosiębała.

-Chcęspać-powiedział.-Pozwólminajpierwpospać.
-UkradłmotocyklwWilmsdorfipytałoFritschegonastacji-powiedział

rosyjskikapitan.-Coterazzrobimy?

-Będziemiałnastępnyterminłączności.Wnocy-odparłsierżant.-Jeślima

cośdoprzekazania.

-Otejsamejporze?
-Oczywiście,żenie.Aninatejsamejczęstotliwości.Aniztegosamego

miejsca.MógłpojechaćdoWitmaralbodoLangdorn,albodoWolken;mógł
nawetpojechaćdoRostoku.Albozostałwmieście,aleprzeniósłsiędoinnego

background image

domu.Albomożewogólenienadawać.

-Dodomu?Ktoprzygarnieszpiega?
Sierżantwzruszyłramionami,jakbychciałpowiedzieć,żechoćbyon.

Kapitan,dotknięty,zapytał:

-Skądwiesz,żenadajezdomu?Adlaczegoniezlasualbozpola?Skądta

pewność?

-Sygnałjestbardzosilny.Potężnynadajnik.Takiegosygnałunieuzyskasię

zbaterii,abateriiniedasięzesobąnosić.Korzystazsieci.

-Otoczyćmiastokordonem-rozkazałkapitan.-Przeszukaćkażdydom.
-Chcemygowziąćżywcem.-Sierżantpatrzyłnaswojeręce.-Wychcecie

gowziąćżywcem.

-Notopowiedz,comamyzrobić?-zapytałkapitan.
-Upewnićsię,żebędzienadawał.Topopierwsze.Izmusićgodopozostania

wmieście.Topodrugie.

-Ico?
-Będziemymusielidziałaćszybko-powiedziałsierżant.
-Ico?
-Ściągnijtrochężołnierzydomiasta.Ilusięda.Jaknajszybciej.

Pancerniaków,piechotę,tobezznaczenia.Zróbtrochęruchu.Niechzwrócinato
uwagę.Alezróbtoszybko!

-Niedługosobiepójdę-powiedziałLeiser.-Niepozwólmizostać.Zróbmi

kawyipójdęsobie.

-Kawy?
-Mampieniądze-oświadczył,jakbytobyłajedynarzecz,którąposiadał.-

Weź.-Wstałzłóżka,wyjąłportfelzmarynarkiirzuciłstumarkowybanknotz
pliku.-Todlaciebie.

Chwyciłaportfeliśmiejącsięcicho,opróżniłajegozawartośćnałóżko.

Miałaociężałe,kocieruchy,jakchorapsychicznie.Iwyostrzonyinstynkt
analfabetki.Patrzyłnaniąobojętnie,przesuwającpalcewzdłużjejnagiego
barku.Podniosłazdjęciekobiety,blondynkiookrągłejgłowie.

-Ktotojest?Jakmanaimię?
-Onanieistnieje-odparł.
Znalazłalistyiprzeczytałajedennagłos,śmiejącsięzczułychfragmentów.
-Ktotojest?-pytaładrwiąco.-Ktotojest?
-Mówiłemci,onanieistnieje.
-Więcmogęjepodrzeć?-Trzymałalistoburączprzednim,drażniłago,

czekając,ażzaprotestuje.

Leisernicniepowiedział.Lekkonaddarłapapier,ciąglenaniegopatrząc,

potemprzedarładokońca,idrugiraz,itrzeci.

background image

Znalazłafotografiędziecka,dziewczynkiwokularach,ośmioletniej,może

dziewięcioletniej,iznówzapytała:

-Ktotojest?Totwojedziecko?Czyonaistnieje?
-Tonikt.Niczyjedziecko.Poprostufotografia.
Fotografięteżpodarłaidramatycznymgestemrozrzuciłakawałkipołóżku.

Potemprzyskoczyładoniegoizaczęłacałowaćgowtwarziszyję.

-Atykimjesteś?Jakmasznaimię?Jużchciałpowiedzieć,aleodepchnęła

go.

-Nie!-krzyknęła.-Nie!-Iciszej:-Chcęciętakiego,jakijesteś.Bez

niczego.Tylkotyija.Samiwymyślimynaszeimionainaszezasady.Nikt,
całkowityanonim,bezojca,bezmatki.Będziemydrukowalinaszegazety,
dowody,kartkiżywnościowe,stworzymywłasnylud-szeptała,oczyjej
błyszczały.-Jesteśszpiegiem-przytknęłaustadojegoucha.-Tajnymagentem.
Maszpistolet.

-Nóżjestcichszy-powiedział.
Roześmiałasięiniemogłasiępowstrzymać,dopókiniespostrzegła

siniakównajegoramionach.Dotknęłaichzzaciekawieniem,zszacunkiem,jak
dzieckodotykatrupa.

Wyszłazkoszykiemnazakupy,wciążściągającpłaszczprzeciwdeszczowy

podszyją.Leiserubrałsię,ogoliłwzimnejwodzie.Patrzyłnaswoją
pobrużdżonątwarzwkrzywymlustrzenadumywalką.Kiedywróciła,byłojuż
prawiepołudnie.Wyglądałanazmartwioną.

-Wmieściepełnożołnierzy.Iwojskowychciężarówek.Czegoonitutaj

chcą?

-Możekogośszukają.
-Poprostusiedząipiją.
-Cotozażołnierze?
-Niewiem.Rosjanie.Jakmamichrozróżnić?Podszedłdodrzwi.
-Wrócęzagodzinę.
-Chceszodemnieuciec.-Złapałagozaramię,spojrzaławoczy,jużmiała

urządzićscenę.

-Wrócę.Możeniedługo.Możejeszczewieczorem.Alejeśliwrócę...
-Tak?
-Tobędzieniebezpieczne.Będęmusiał...zrobićcośtutaj.Coś

niebezpiecznego.

Pocałowałago,byłtolekki,głupiutkipocałunek.
-Lubięniebezpieczeństwo-powiedziała.
-Czterygodziny-oznajmiłJohnson.-Jeślijeszczeżyje.
-Oczywiście,żeżyje-oburzyłsięAvery.-Dlaczegotakmówisz?

background image

-Niebądźosłem,Avery-wtrąciłsięHaldane.-Totermintechniczny.

Martwialbożywiagenci.Toniemanicwspólnegozjegokondycjąfizyczną.

Leclerclekkobębniłpalcamipostole.
-Będziedobrze-powiedział.-Fredaniełatwozabić.Tostaryżołnierz.-

Najwyraźniejświatłodniagorozbudziło.Spojrzałnazegarek.-Ciekawe,gdzie
teżdiabliponieślitegokuriera.

Leiserpatrzyłnażołnierzy,mrugającjakczłowiek,którywyszedłz

ciemności.Wypełnialikafejki,gapilisięnawystawy,oglądalizadziewczynami.
Naplacustałyciężarówki,kołaoblepionemiałygrubąwarstwączerwonego
błota,namaskachleżałacienkawarstwaśniegu.Policzył-byłoichdziewięć.
Niektóremiałyztyłuciężkiełącznikidoprzyczep,innenapisycyrylicąna
pogniecionychdrzwiachalboinsygniaoddziałuinumer.Zapamiętałkształt
naszyweknamundurachkierowcówikoloroznaknaramiennych.Zdałsobie
sprawę,żepochodzązróżnychjednostek.

Przeszedłnagłównąulicę,wepchnąłsiędokawiarniizamówiłdrinka.

Sześciużołnierzysiedziałowponurymnastrojuprzystoleipopijałopiwoz
jednejbutelki.Leiseruśmiechnąłsiędonich;wyglądałotojakzaczepka
zmęczonejkurwy.Uniósłpięśćwsowieckimsalucie,aonipopatrzylinaniego,
jakbyzwariował.Niedopiłdrinkaiposzedłzpowro-

-Wmieściepełnożołnierzy.Iwojskowychciężarówek.Czegoonitutaj

chcą?

-Możekogośszukają.
-Poprostusiedząipiją.
-Cotozażołnierze?
-Niewiem.Rosjanie.Jakmamichrozróżnić?Podszedłdodrzwi.
-Wrócęzagodzinę.
-Chceszodemnieuciec.-Złapałagozaramię,spojrzaławoczy,jużmiała

urządzićscenę.

-Wrócę.Możeniedługo.Możejeszczewieczorem.Alejeśliwrócę...
-Tak?
-Tobędzieniebezpieczne.Będęmusiał...zrobićcośtutaj.Coś

niebezpiecznego.

Pocałowałago,byłtolekki,głupiutkipocałunek.
-Lubięniebezpieczeństwo-powiedziała.
-Czterygodziny-oznajmiłJohnson.-Jeślijeszczeżyje.
-Oczywiście,żeżyje-oburzyłsięAvery.-Dlaczegotakmówisz?
-Niebądźosłem,Avery-wtrąciłsięHaldane.-Totermintechniczny.

Martwialbożywiagenci.Toniemanicwspólnegozjegokondycjąfizyczną.

Leclerclekkobębniłpalcamipostole.

background image

-Będziedobrze-powiedział.-Fredaniełatwozabić.Tostaryżołnierz.-

Najwyraźniejświatłodniagorozbudziło.Spojrzałnazegarek.-Ciekawe,gdzie
teżdiabliponieślitegokuriera.

Leiserpatrzyłnażołnierzy,mrugającjakczłowiek,którywyszedłz

ciemności.Wypełnialikafejki,gapilisięnawystawy,oglądalizadziewczynami.
Naplacustałyciężarówki,kołaoblepionemiałygrubąwarstwączerwonego
błota,namaskachleżałacienkawarstwaśniegu.Policzył-byłoichdziewięć.
Niektóremiałyztyłuciężkiełącznikidoprzyczep,innenapisycyrylicąna
pogniecionychdrzwiachalboinsygniaoddziałuinumer.Zapamiętałkształt
naszyweknamundurachkierowcówikoloroznaknaramiennych.Zdałsobie
sprawę,żepochodzązróżnychjednostek.

Przeszedłnagłównąulicę,wepchnąłsiędokawiarniizamówiłdrinka.

Sześciużołnierzysiedziałowponurymnastrojuprzystoleipopijałopiwoz
jednejbutelki.Leiseruśmiechnąłsiędonich;wyglądałotojakzaczepka
zmęczonejkurwy.Uniósłpięśćwsowieckimsalucie,aonipopatrzylinaniego,
jakbyzwariował.Niedopiłdrinkaiposzedłzpowrotemnaplac;wokół
ciężarówekzgromadziłasięgrupkadzieci,akierowcybezskutecznieje
odganiali.

Przeszedłsiępomieście,wszedłdokilkunastukawiarń,aleniktniechciałz

nimrozmawiać,bobyłtuobcy.Wszędziesiedzielialbostaliwgrupach
żołnierze,zdezorientowaniiźli,jakbyichniepotrzebnieobudzono.

Zjadłkiełbaskę,popiłsteinhageremiposzedłnastację,żebyzobaczyć,czy

tamabycośsięniedzieje.Byłtamtensammężczyzna.Przyglądałmusię,tym
razembezpodejrzliwości,zzaokienkakasy.Leiserczułprzezskórę,żeten
człowiekpowiadomiłpolicję.

Wracajączestacji,przeszedłobokkina.Przedfotosamizebrałasięgrupka

dziewcząt.Stanąłprzynichiudawał,żeogląda.Wtedyrozległsiętenhałas,
metaliczny,nieregularnywarkot,ulicęwypełniłłoskotsilników,żelazaiwojny.
Ukryłsięwfoyer,zobaczył,żedziewczynyodwracająsię,abileterkawstajew
swoimboksie.Jakiśstarszymężczyznasięprzeżegnał.Niemiałjednegookai
nosiłkapelusznabakier.Czołgiprzetoczyłysięprzezmiasto.Jechalinanich
żołnierzezkarabinami.Lufydziałbyłybardzodługie,posypanebiałym
śniegiem.Patrzył,jakprzejeżdżają,potemszybkoprzeszedłprzezplac.

Uśmiechnęłasię,gdywszedł;brakowałomutchu.
-Coonirobią?-zapytała.Przyjrzałamusięuważnie.-Tysięboisz-

wyszeptała,alepokręciłgłową.-Boiszsię-powtórzyła.

-Zabiłemchłopca-powiedział.
Podszedłdoumywalkiiprzypatrzyłsiębardzodokładnieswojejtwarzy,jak

skazaniec.Poszłazanim,objęłagoiprzytuliłasiędojegopleców.Odwróciłsię

background image

izłapałją,byłwzburzony,trzymałjąniezręcznie,zaciągnąłnadrugąstronę
pokoju.Walczyłaznimzwściekłością,wykrzykującjakieśimię,znienawiściąi
przekleństwem;iprzyjmowałago.Światpłonął,żylitylkooni;szlochali,śmiali
się,upadali,niezgrabnikochankowiewpokracznymtriumfie;widzielitylko
siebie,akażdeznichdopełniałożycia,któredotejporyprzeżywaliwpołowie,i
natęchwilęzapomnieliocodziennościprzeklętegoświatamroku.

Johnsonwychyliłsięprzezoknoidelikatniepociągnąłzaantenę,żeby

sprawdzić,czysięniepoluzowała,potemzacząłprzeglądaćradiostację,jak
kierowcawyścigowyprzeglądasamochódprzedstartem,bezpotrzebydotykając
przyłączyiustawiającskale.Leclercpatrzyłnaniegozpodziwem.

-Johnson,tobyładobrarobota.Dobra.Jesteśmyciwinnioficjalne

podziękowanie.-TwarzLeclercabłyszczała,jakbydopierocosięogolił.W
bladymświetlewyglądałdziwniekrucho.-Proponuję,żebyśmywysłuchali
jeszczejednegokomunikatuiwrócilidoLondynu.-Roześmiałsię.-Czekana
nasmnóstwopracy.Toniejestsezonnakontynentalnewakacje.

Johnsonjakbyniesłyszał.Podniósłrękę.
-Trzydzieściminut-powiedział.-Wkrótcebędępanówprosiłochwilę

ciszy.-Byłjakmagiknadziecięcejprywatce.-Fredjestdiabelniepunktualny-
zauważył.

LeclerczwróciłsiędoAvery’ego:
-Jesteśjednymztychszczęściarzy,John,którzywidzieliakcjęwczasie

pokoju.-Wyglądałototak,jakbyzależałomunatakiejdeklaracji.

-Tak.Jestembardzowdzięczny.
-Niemusisz.Zrobiłeśdobrąrobotęiuznajemyto.Niemamowyo

wdzięczności.Osiągnąłeścoś,cobardzorzadkozdarzasięwnaszymfachu;
ciekawjestem,czywiesz,cototakiego?

Averypowiedział,żeniewie.
-Sprawiłeś,żeagentciępolubił.Zazwyczaj,Adrianmniepoprze,stosunki

międzyagentemaoficeremprowadzącympełnesąpodejrzliwości.Popierwsze,
madoniegopretensje,żesamniewykonujejegoroboty.Podejrzewagooukryte
motywy,niekompetencję,obłudę.AlemyniejesteśmywCyrku,John;my
inaczejzałatwiamynaszesprawy.

Averypokiwałgłową.
-Jasne,żeinaczej.
-Zrobiliściecośjeszcze,tyiAdrian.Powinniściewiedzieć,żejeśliw

przyszłościpojawisiępodobnapotrzeba,będziemymogliwykorzystaćtęsamą
technikę,tesameurządzenia,tosamodoświadczenie,toznaczyparęAvery-
Haldane.Chcępowiedzieć-Leclercuniósłdłoń,palcemwskazującymi
kciukiemdotknąłnosawniecodziennymgeścieangielskiejnieśmiałości-że

background image

doświadczenie,którezdobyliście,posłużynamwszystkim.Dziękuję.

Haldanepodszedłdopiecaizacząłgrzaćsobieręce,pocierającjedelikatnie,

jakbyobłuskiwałpszenicę.

-Sprawabudapeszteńska-ciągnąłLeclerc,podnoszącgłos,trochęz

entuzjazmu,trochężebyrozproszyćatmosferęintymności,któranaglezaczęła
imzagrażać-tocałkowitareorganizacja.Nicinnego.Przesuwająjednostki
pancernedogranicy,rozumiecie.Ministerstwomówiostrategiiuprzedzania.Są
naprawdębardzozainteresowani.

-BardziejniżChrabąszczem?-zapytałAvery.
-Nie,nie-zaprotestowałłagodnieLeclerc.-Towszystkostanowiczęśćtej

samejukładanki,bardzotamnadtymmyślą,wszystkototrzebazebraćdokupy.

IwysłuchalijeszczejednegokomunikatuiwrócilidoLondynu.-Roześmiał

się.-Czekananasmnóstwopracy.Toniejestsezonnakontynentalnewakacje.

Johnsonjakbyniesłyszał.Podniósłrękę.
-Trzydzieściminut-powiedział.-Wkrótcebędępanówprosiłochwilę

ciszy.-Byłjakmagiknadziecięcejprywatce.-Fredjestdia-belniepunktualny-
zauważył.

LeclerczwróciłsiędoAvery’ego:
-Jesteśjednymztychszczęściarzy,John,którzywidzieliakcjęwczasie

pokoju.-Wyglądałototak,jakbyzależałomunatakiejdeklaracji.

-Tak.Jestembardzowdzięczny.
-Niemusisz.Zrobiłeśdobrąrobotęiuznajemyto.Niemamowyo

wdzięczności.Osiągnąłeścoś,cobardzorzadkozdarzasięwnaszymfachu;
ciekawjestem,czywiesz,cototakiego?

Averypowiedział,żeniewie.
-Sprawiłeś,żeagentciępolubił.Zazwyczaj,Adrianmniepoprze,stosunki

międzyagentemaoficeremprowadzącympełnesąpodejrzliwości.Popierwsze,
madoniegopretensje,żesamniewykonujejegoroboty.Podejrzewagooukryte
motywy,niekompetencję,obłudę.AlemyniejesteśmywCyrku,John;my
inaczejzałatwiamynaszesprawy.

Averypokiwałgłową.
-Jasne,żeinaczej.
-Zrobiliściecośjeszcze,tyiAdrian.Powinniściewiedzieć,żejeśliw

przyszłościpojawisiępodobnapotrzeba,będziemymogliwykorzystaćtęsamą
technikę,tesameurządzenia,tosamodoświadczenie,toznaczyparęAvery-
Haldane.Chcępowiedzieć-Leclercuniósłdłoń,palcemwskazującymi
kciukiemdotknąłnosawniecodziennymgeścieangielskiejnieśmiałości-że
doświadczenie,którezdobyliście,posłużynamwszystkim.Dziękuję.

Haldanepodszedłdopiecaizacząłgrzaćsobieręce,pocierającjedelikatnie,

background image

jakbyobłuskiwałpszenicę.

-Sprawabudapeszteńska-ciągnąłLeclerc,podnoszącgłos,trochęz

entuzjazmu,trochężebyrozproszyćatmosferęintymności,któranaglezaczęła
imzagrażać-tocałkowitareorganizacja.Nicinnego.Przesuwa-jąjednostki
pancernedogranicy,rozumiecie.Ministerstwomówiostrategiiuprzedzania.Są
naprawdębardzozainteresowani.

-BardziejniżChrabąszczem?-zapytałAvery.
-Nie,nie-zaprotestowałłagodnieLeclerc.-Towszystkostanowiczęśćtej

samejukładanki,bardzotamnadtymmyślą,wszystkototrzebazebraćdokupy.

-Jasne-odparłzezrozumieniemAvery.-Saminiemożemytegozobaczyć,

prawda?Saminiewidzimycałegoobrazu.-PróbowałpomócLeclercowi.-Nie
mamytejperspektywy.

-KiedywrócimydoLondynu-powiedziałLeclerc-musisziśćzemnąna

obiad,John;tyitwojażona,oboje.Jużodjakiegośczasuchciałemcito
zaproponować.Pójdziemydomojegoklubu.Wsalidlapańdającałkiemdobre
obiady;twojejżonietosięspodoba.

-Wspominałpanotym.ZapytałemSarah.Bardzobyśmychcieli.Moja

teściowamieszkaznami.Mogłabyzająćsiędzieckiem.

-Miłomi.Niezapomnij.
-Skądże.
-Amnieniezaprosisz?-zapytałnieśmiałoHaldane.
-Ależoczywiście,Adrianie.Będzienaswięcczworo.Wyśmienicie.-

Zmieniłton.-Taknamarginesie.WłaścicieletegodomuwOksfordzieskarżyli
się.Powiedzieli,żezostawiliśmygowopłakanymstanie.

-Wopłakanymstanie?-powtórzyłzezłościąHaldane.
-Okazałosię,żeprzeciążaliśmysieć.Miejscamijestcałkiemspalona.

ZleciłemWoodfordowi,żebysiętymzajął.

-Powinniśmymiećwłasnydom-stwierdziłAvery.-Wtedynie

musielibyśmysięmartwić.

-Zgadzamsię.Porozmawiamotymzministrem.Potrzebnynamjest

ośrodekszkoleniowy.-Byłwentuzjastycznymnastroju.-Terazjestnatakie
sprawywyczulony.Majątamnatonowąnazwę:BOW,BezpośrednieOperacje
Wyjaśniające.Zaproponował,żebyśmywybralisobiemiejsceizajęlijenapół
roku,aoniporozmawiazeSkarbemonajmie.

-Wspaniale-ucieszyłsięAvery.
-Możemynatymbardzoskorzystać.Alemusimyuważać,żebynienadużyć

zaufania.

-Jasne.
Zrobiłsięprzeciąg,apotemktośzacząłostrożniewchodzićposchodach.W

background image

drzwiachnastrychpojawiłasiępostaćwdrogimpłaszczuzbrązowegotweedu,
zprzydługimirękawami.TobyłSmiley.

22
Smileyrozejrzałsiępopomieszczeniu,popatrzyłnaJohnsona,którymiałjuż

słuchawkinauszachizaabsorbowanybyłkontrolkamiradiostacji,naAvery’ego
sprawdzającegozzaramieniaHaldane’agrafikterminówłączności,naLeclerca
stojącegowżołnierskiejpostawie.Onjedengozauważył.Twarzmiał
pozbawionąemocjiinieobecną,chociażgowidział.

-Czegotuchcesz?-zapytałwreszcieLeclerc.-Czegoodemniechcesz?
-Przepraszam.Wysłalimnie.
-Nasteż-powiedziałHaldane,nieruszającsięzmiejsca.WgłosieLeclerca

pojawiłasięostrzegawczanutka.

-Tomojaoperacja,Smiley.Niemamiejscadlawaszychludzi.Twarz

Smileyawyrażałatylkowspółczucie,mówiłzespokojnącierpliwością,zjaką
zwracamysiędowariatów:

-TonieControlmnieprzysłał.Toministerstwo..Rozumiesz,poprosilii

Controlpozwoliłmijechać.Ministerstwozapakowałomniedosamolotu.

-Dlaczego?-zapytałHaldane.Wydawałsięniemalrozbawiony.Jedenpo

drugimzaczęlisięporuszać,jakbybudzącsięzesnu.Johnsonostrożniepołożył
słuchawkinastole.

-No?-zapytałLeclerc.-Dlaczegocięprzysłali?
-Wezwalimnieostatniejnocy.-Próbowałdaćimdozrozumienia,żebył

równiezdziwionyjakoni.-Niemogęniepodziwiaćoperacji,sposobu,wjakiją
prowadzisz.TyiHaldane.Cośzniczego.Pokazalimiakta.Nienagannie
prowadzone...egzemplarzebiblioteczne,egzemplarzeoperacyjne,
zapieczętowaneprotokoły;zupełniejakpodczaswojny.Gratulujęci...naprawdę.

-Pokazaliciakta?Naszeakta?-powtórzyłLeclerc.-Tozłamaniezasad

bezpieczeństwa,przenoszenieinformacjimiędzydepartamentami.Popełniłeś
przestępstwo,Smiley.Musielioszaleć!Adrian,tysłyszysz,coonmitumówi?

-Johnson,czytejnocyjestterminnadawania?-zapytałSmiley.
-Tak.Dwudziestapierwszazero,zero.
-Zaskoczyłomnie,Adrianie,żeuznałeśtesygnałyzawystarczającypowód

dorozpoczęciaoperacjinatakąskalę.

-Haldanenieponosiodpowiedzialności-powiedziałrzeczowoLeclerc.-

Decyzjabyławspólna;naszazjednej,ministerstwazdrugiejstrony.-Jegogłos
brzmiałterazinaczej.-Kiedyskończysięseans,będęchciałwiedzieć,Smiley,
mamprawowiedzieć,jakdoszłodotego,żezobaczyłeśteakta.-Tobyłjego
głoszodpraw,potężnyipłynny;porazpierwszywyrażałurażonągodność.

Smileyprzeszedłnaśrodekpokoju.

background image

-Cośsięstało;coś,oczymniemożeciewiedzieć.Leiserzabiłnagranicy

człowieka.Zabiłgonożem,kiedyprzechodziłnadrugąstronę,trzykilometry
stąd,wpunkcieprzerzutu.

Jedengozauważył.Twarzmiałpozbawionąemocjiinieobecną,chociażgo

widział.

-Czegotuchcesz?-zapytałwreszcieLeclerc.-Czegoodemniechcesz?
-Przepraszam.Wysłalimnie.
-Nasteż-powiedziałHaldane,nieruszającsięzmiejsca.WgłosieLeclerca

pojawiłasięostrzegawczanutka.

-Tomojaoperacja,Smiley.Niemamiejscadlawaszychludzi.Twarz

Smileyawyrażałatylkowspółczucie,mówiłzespokojnącierpliwością,zjaką
zwracamysiędowariatów:

-TonieControlmnieprzysłał.Toministerstwo..Rozumiesz,poprosilii

Controlpozwoliłmijechać.Ministerstwozapakowałomniedosamolotu.

-Dlaczego?-zapytałHaldane.Wydawałsięniemalrozbawiony.Jedenpo

drugimzaczęlisięporuszać,jakbybudzącsięzesnu.Johnsonostrożniepołożył
słuchawkinastole.

-No?-zapytałLeclerc.-Dlaczegocięprzysłali?
-Wezwalimnieostatniejnocy.-Próbowałdaćimdozrozumienia,żebył

równiezdziwionyjakoni.-Niemogęniepodziwiaćoperacji,sposobu,wjakiją
prowadzisz.TyiHaldane.Cośzniczego.Pokazalimiakta.Nienagannie
prowadzone...egzemplarzebiblioteczne,egzemplarzeoperacyjne,
zapieczętowaneprotokoły;zupełniejakpodczaswojny.Gratulujęci...naprawdę.

-Pokazaliciakta?Naszeakta?-powtórzyłLeclerc.-Tozłamaniezasad

bezpieczeństwa,przenoszenieinformacjimiędzydepartamentami.Popełniłeś
przestępstwo,Smiley.Musielioszaleć!Adrian,tysłyszysz,coonmitumówi?

-Johnson,czytejnocyjestterminnadawania?-zapytałSmiley.
-Tak.Dwudziestapierwszazero,zero.
-Zaskoczyłomnie,Adrianie,żeuznałeśtesygnałyzawystarczającypowód

dorozpoczęciaoperacjinatakąskalę.

-Haldanenieponosiodpowiedzialności-powiedziałrzeczowoLeclerc.-

Decyzjabyławspólna;naszazjednej,ministerstwazdrugiejstrony.-Jegogłos
brzmiałterazinaczej.-Kiedyskończysięseans,będęchciałwiedzieć,Smiley,
mamprawowiedzieć,jakdoszłodotego,żezobaczyłeśteakta.-Tobyłjego
głoszodpraw,potężnyipłynny;porazpierwszywyrażałurażonągodność.

Smileyprzeszedłnaśrodekpokoju.
-Cośsięstało;coś,oczymniemożeciewiedzieć.Leiserzabiłnagranicy

człowieka.Zabiłgonożem,kiedyprzechodziłnadrugąstronę,trzykilometry
stąd,wpunkcieprzerzutu.

background image

-Toabsurd-obruszyłsięHaldane.-ToniemusiałbyćLeiser.Tomógłbyć

uciekinieridącynazachód.Tomógłbyćktokolwiek.

-Znaleźliśladywiodącenawschód.Śladykrwiwszopienadjeziorem.Jest

otymwewszystkichwschodnioniemieckichgazetach.Odwczorajszego
południatrąbiąotymwewszystkichradiostacjach...

-Niewierzę!-krzyknąłLeclerc.-Niewierzę,żetozrobił.Tojakaśsztuczka

Controla.

-Nie-odparłłagodnieSmiley.-Musiszmiuwierzyć.Toprawda.
-OnizabiliTaylora-powiedziałLeclerc.-Zapomniałeśotym?
-Nie,oczywiście,żenie.Aletegonigdynapewnoniebędziemywiedzieć,

prawda?Toznaczy,niebędziemywiedzieć,jakumarł...czyzostał
zamordowany...-Mówiłszybko:-Twojeministerstwopoinformowałoresort
sprawzagranicznychwczorajpopołudniu.Niemcyuwzięlisię,żebygozłapać.
Rozumiesz,musimyprzyjąćtakiezałożenie.Jegotransmisjesąpowolne...
bardzopowolne.Ścigagokażdypolicjant,każdyżołnierz.Chcągomieć
żywego.Uważamy,żespreparująprocespokazowy,wydobędązniegopubliczne
zeznania,pokażąsprzęt.Mogąbyćztegowielkiekłopoty.Nietrzebabyć
politykiem,żebywspółczućministrowi.Więcpozostajepytanie,corobić.

-Johnson,miejokonazegar.
Johnsonponowniezałożyłsłuchawki,alejużbezprzekonania.Smileychyba

czekał,ażktośsięodezwie,alewszyscymilczeli,więcpowtórzyłdobitnie:

-Pozostajepytanie,corobić.Jakmówiłem,niejesteśmypolitykami,ale

rozumiemyzagrożenia.GrupaAnglikówwwiejskimdomutrzykilometryod
miejsca,wktórymznalezionociało,udajenaukowców,zapasymazkantyny
wojskowejimnóstwosprzęturadiotechnicznego.Rozumiecie,ocomichodzi?
Nadają-ciągnął-najednejczęstotliwości...tej,naktórejodbieraLeiser...Może
byćztegonaprawdęwielkiskandal.Możnasobiewyobrazić,żenawetNiemcy
Zachodnibardzosięrozgniewają.

-Cochcesznampowiedzieć?-odezwałsięHaldane.
-WHamburguczekasamolotwojskowy.Zadwiegodzinyodlatujecie.

Wszyscy.Ciężarówkazabierzesprzęt.Niezostawicieposobieniczego,nawet
pineski.Takiemaminstrukcje.

-Acozcelem?-zapytałLeclerc.-Jużzapomnieli,dlaczegotujesteśmy?

Smiley,oniżądająwiele,naprawdębardzowiele.

-Tak,tencel-przyznałSmiley.-WLondyniezwołamykonferencję.Może

przeprowadzimyoperacjęłączoną.

-Tocelwojskowy.Chcę,żebyreprezentowanebyłomojeministerstwo.

Żadnegomonolitu;wiesz,żetodecyzjapolityczna.

-Oczywiście.Tobędzietwójshow.

background image

-Proponuję,żebyproduktzostałopieczętowanywspólnymlogo:moje

ministerstwozachowałobyautonomięcodojegodystrybucji.Obawiamsię,że
możetojednakwywołaćzichstronyoczywistysprzeciw.Acozwaszymi
ludźmi?

-Myślę,żeControltozaakceptuje.
Wszyscypatrzylinaniego.Leclercrzuciłodniechcenia:
-Aterminytransmisji?Czyktośotympomyślał?Mamyagentawterenie,

jakwiesz.-Tobyłtylkoprzyczynek.

-Będziemusiałsamsobieporadzić.
-Zasadywojny-powiedziałdumnieLeclerc.-Gramywedługzasadwojny.

Zostałdobrzewyszkolony.-Pogodziłsięzsytuacją.Problemzostałrozwiązany.

-Niemożeciezostawićgotamsamego.-Averyodezwałsięporazpierwszy.

Mówiłstanowczymtonem.

-ZnaszAvery’ego,mojegodoradcę?-WłączyłsięLeclerc.Tymrazemnikt

nieprzyszedłmuzpomocą.Smileyzignorowałgo.

-Tegoczłowiekajużprawdopodobniezłapali.Takczyinaczej,totylko

kwestiagodzin.

-Chceciegotamzostawić,narazićnaśmierć!-Averymówiłcoraz

odważniej.

-Wyrzekamysięgo.Tonigdyładnieniewygląda.Możemyonimmyśleć,

jakbyjużgomieli,nierozumiesz?

-Niemożecietegozrobić!-krzyczał.-Niemożeciegotamtaksobie

zostawić,dlajakichśnędznychdyplomatycznychpowodów.

TerazHaldanerzuciłsięzfuriąnaAvery’ego.
-Ktojakkto,alewłaśnietyniepowinieneśnarzekać!Chciałeświary,

prawda?Chciałeśjedenastegoprzykazania,któreukoiłobytwojąniezwykłą
duszę!-PokazałnaSmileyaiLeclerca.-Notomasz:otoprawo,którego
szukałeś.Pogratulujsobie,znalazłeśje.Wysłaliśmygo,bomusieliśmy;
zostawiamygo,bomusimy.Ototadyscyplina,którątakpodziwiasz.-Zwrócił
siędoSmileya:-Aty...gardzętobą.Strzelaszdonas,apotemmodliszsięza
umierających.Idźstąd.Jesteśmytechnikami,aniepoetami.Idźstąd!

-Tak-zgodziłsięSmiley.-Jesteściebardzodobrymitechnikami.Niemaw

wasjużkrztybólu.Uczyniliścieztechnikisposóbnażycie...jakkurwy...
technikazastępujemiłość.-Zawahałsię.-Małechorągiewki...starawojna
odżywającawnowej.Tobyłowłaśnieto,prawda?Iwreszcieczłowiek...
musiałotowampójśćdogłowyjakmocnewino.Pocieszsię,Adrian,żetonie
waszasprawka.

-Oczywiście.Tobędzietwójshow.
-Proponuję,żebyproduktzostałopieczętowanywspólnymlogo:moje

background image

ministerstwozachowałobyautonomięcodojegodystrybucji.Obawiamsię,że
możetojednakwywołaćzichstronyoczywistysprzeciw.Acozwaszymi
ludźmi?

-Myślę,żeControltozaakceptuje.
Wszyscypatrzylinaniego.Leclercrzuciłodniechcenia:
-Aterminytransmisji?Czyktośotympomyślał?Mamyagentawterenie,

jakwiesz.-Tobyłtylkoprzyczynek.

-Będziemusiałsamsobieporadzić.
-Zasadywojny-powiedziałdumnieLeclerc.-Gramywedługzasadwojny.

Zostałdobrzewyszkolony.-Pogodziłsięzsytuacją.Problemzostałrozwiązany.

-Niemożeciezostawićgotamsamego.-Averyodezwałsięporazpierwszy.

Mówiłstanowczymtonem.

-ZnaszAvery’ego,mojegodoradcę?-WłączyłsięLeclerc.Tymrazemnikt

nieprzyszedłmuzpomocą.Smileyzignorowałgo.

-Tegoczłowiekajużprawdopodobniezłapali.Takczyinaczej,totylko

kwestiagodzin.

-Chceciegotamzostawić,narazićnaśmierć!-Averymówiłcoraz

odważniej.

-Wyrzekamysięgo.Tonigdyładnieniewygląda.Możemyonimmyśleć,

jakbyjużgomieli,nierozumiesz?

-Niemożecietegozrobić!-krzyczał.-Niemożeciegotamtaksobie

zostawić,dlajakichśnędznychdyplomatycznychpowodów.

TerazHaldanerzuciłsięzfuriąnaAvery’ego.
-Ktojakkto,alewłaśnietyniepowinieneśnarzekać!Chciałeświary,

prawda?Chciałeśjedenastegoprzykazania,któreukoiłobytwojąniezwykłą
duszę!-PokazałnaSmileyaiLeclerca.-Notomasz:otoprawo,którego
szukałeś.Pogratulujsobie,znalazłeśje.Wysłaliśmygo,bomusieliśmy;
zostawiamygo,bomusimy.Ototadyscyplina,którątakpodziwiasz.-Zwrócił
siędoSmileya:-Aty...gardzętobą.Strzelaszdonas,apotemmodliszsięza
umierających.Idźstąd.Jesteśmytechnikami,aniepoetami.Idźstąd!

-Tak-zgodziłsięSmiley.-Jesteściebardzodobrymitechnikami.Niemaw

wasjużkrztybólu.Uczyniliścieztechnikisposóbnażycie...jakkurwy...
technikazastępujemiłość.-Zawahałsię.-Małechorągiewki...starawojna
odżywającawnowej.Tobyłowłaśnieto,prawda?Iwreszcieczłowiek...
musiałotowampójśćdogłowyjakmocnewino.Pocieszsię,Adrian,żetonie
waszasprawka.

Wyprostowałsięiwygłosiłoświadczenie:
-NaturalizowanywWielkiejBrytaniiPolakzkryminalnąprzeszłościąuciekł

przezgranicędoNiemiecWschodnich.Niematraktatuoekstradycji.Niemcy

background image

powiedzą,żetoszpieg,ipokażąsprzęt;mypowiemy,żetopodrzucili,i
zwrócimyuwagę,żesprzętmajużdwadzieściapięćlat.Jakrozumiem,
przedstawibajeczkę,żeuczęszczałnaszkoleniawCo-ventry.Temułatwodasię
zaprzeczyć:niematakichszkoleń.Wniosekjesttaki,żezamierzałucieczkraju;
amyzasugerujemy,żewinienbyłpieniądze.Utrzymywałjakąśmłodą
dziewczynę;pracowaławbanku.Tosiępiękniedajepowiązaćzprzeszłością
kryminalną,którąmusimymujeszczedorobić...-Pokiwałdosiebiegłową.-Jak
mówiłem,tonicprzyjemnego.DotegoczasuwszyscybędziemywLondynie.

-Aonbędzienadawał-powiedziałAvery-iniktniebędziesłuchał.
-Wręczprzeciwnie-odparłSmiley.-Onibędąsłuchali.
-Controlteż,prawda?-zapytałHaldane.
-Przestańcie!-krzyknąłnagleAvery.-Przestańcie,nalitośćboską!Jeśli

cokolwieksięliczy,jeślicokolwiekjestprawdziwe,musimygoterazwysłuchać!
Zewzględuna...

-Naco?-zapytałHaldanedrwiąco.
-Namiłość.Tak,namiłość!Nietwoją,Haldane,moją.Smileymarację!

Zmusiłeśmnie,żebymtozrobił,żebymgopokochał!Wtobiejużniema
miłości!Przyprowadziłemcigo,trzymałemgowtwoimdomu,kazałemmu
tańczyćwtakttwojejcholernejwojennejmuzyki!Jeszczemuprzygrywałem,ale
jużniemamsiły.OnjestostatniąofiarąPiotrusiaPana,Haldane,ostatnią,
ostatniąmiłością.Amuzykajużsięskończyła.

HaldanepatrzyłnaSmileya.
-GratulujęControlowi-powiedział.-Podziękujmu,dobrze?Podziękujmu

zapomoc,zapomoctechniczną,Smiley;zapoparcie,zalinę,którąnamrzucił.I
zauprzejmesłowa:żekazałciprzynieśćnamkwiaty.Jakmiło.

AleLeclerczdawałsiępodwrażeniemdobitnychsłówSmileya.
-Niewyżywajsięnanim,Adrian.Ontylkowykonujeswojąpracę.Musimy

wszyscywracaćdoLondynu.JesttenraportFieldena...chciałbymcigo
pokazać,Smiley.PrzegrupowaniewojsknaWęgrzech,cośnowego.

-Ajachciałbymtozobaczyć-odparłuprzejmieSmiley.
-Onmarację,Avery-zapewniłgorliwieLeclerc.-Bądźżołnierzem.Losy

wojny;trzymajsięzasad!Wtejgrzeobowiązujązasadywojny.Smiley,jestemci
winienprzeprosiny.IControlowichybateż.Obawiałemsię,żestararywalizacja
odżyła.Myliłemsię.-Skłoniłgłowę.-WLondyniemusiszwybraćsięzemną
naobiad.Wiem,żemójklubtonieklasatwojego,alejesttamcałkiem
spokojnie.Niezłyzestaw.Haldanemusiprzyjść.Adrian,zapraszamcię!

Averyukryłtwarzwdłoniach.
-Jestcośjeszcze,oczymchciałbymztobąporozmawiać,Adrianie;Smiley,

niebędzieszmimiałtegozazłe,przecieżwzasadziejesteśjednymznas.To

background image

kwestiaarchiwum.Systemaktbibliotecznychjestnaprawdęprzestarzały.Bruce
przyszedłztymdomnietużprzedodlotem.BiednapaniCourtneyledwie
nadąża.Obawiamsię,żeodpowiedziąnazapotrzebowaniebędziewiększailość
egzemplarzy...najważniejszydlaoficeraprowadzącegosprawę,kopiedo
wiadomości.Narynkupojawiłasięnowamaszyna,taniefotokopie,trzyipół
pensazaodbitkę,Tocałkiemrozsądnacenawdzisiejszychciężkichczasach...
Muszęporozmawiaćotymzludźmi...wministerstwie...wiedzą,codobre,jakto
zobaczą,może...-przerwał.-Johnson,życzyłbymsobie,żebyśrobiłmniej
hałasu,nadaldziałamywwarunkachoperacyjnych.-Mówiłjakczłowiek,który
dbaoformyiświadomjesttradycji.

Johnsonpodszedłdookna.Oparłsięoparapet,wyciągnąłrękęnazewnątrzi

zcharakterystycznądlasiebiedokładnościązacząłzwijaćantenę.Wlewejręce
trzymałszpulę.Gdyzebrałjużdrut,ostrożniegonawinął,jakstarababa
przędzę.Averypochlipywałjakdziecko.Niktniezwracałnaniegouwagi.

23
Zielonafurgonetkasunęłapowoliulicą,przejechałaprzezplacDworcowy,

naktórymstałasuchafontanna.Nadachufurgonetkimałapętlaantenyobracała
siętowjedną,towdrugąstronę,jakrękawyczuwającakierunekwiatru.Ztyłu,
dośćdalekozanią,jechałydwieciężarówki.Śniegwreszcieprzestałpadać.
Jechałynaświatłachbocznych,wodstępiedwudziestumetrów,jednazadrugą,
pokoleinachzostawionychprzezpierwszywóz.

Kapitansiedziałztyłufurgonetkizmikrofonem,przezktóryrozmawiałz

kierowcą,obokniegozamyślonysierżant.Kapralskuliłsięprzyodbiorniku.
Patrzyłnaliniędrgającąnamałymekranieibezustankukręciłtarczką
nastrajania.

-Transmisjasięurwała-powiedziałnagle.
-Ilegrupnagrałeś?-zapytałsierżant.
-Dwanaście.Bezprzerwysygnałwywoławczy,potemfragment

wiadomości.Chybaniedostałżadnejodpowiedzi.

-Pięćliterczycztery?
-Nadalcztery.
-Zakończyłemisję?
-Nie.
-Jakiejczęstotliwościużywał?
-Trzy,sześć,pięć,zero.
-Skanujwpoprzeknamiaru.Podwieściezkażdejstrony.
-Tamnicniema.
-Szukajdalej-rzuciłostrymtonemsierżant.-Dokładniewpoprzekpasma.

Zmieniłkryształek.Nastrajaniezajmiemuparęminut.

background image

Operatorzacząłpowolikręcićwielkątarczą,patrząc,jakzieloneoko

pośrodkuurządzeniaotwierasięizamyka,gdyprzechodzizjednejstacjido
drugiej.

-Jest.Trzy,osiem,siedem,zero.Innysygnałwywołania,alerękatasama.

Szybszyniżwczoraj;lepszy.

Magnetofonkręciłsięmonotonnieprzyjegołokciu.
-Pracuje,zmieniająckryształki-stwierdziłsierżant.-Takjaktorobili

podczaswojny.Tasamasztuczka.-Zrobiłomusięgłupio:starszymężczyzna
patrzywswojąprzeszłość.

Kapralpowolipodniósłgłowę.
-Tojestto-powiedział.-Zero.Jesteśmydokładnienadnim.Obaj

mężczyźnipocichuwysiedlizfurgonetki.

-Poczekajtutaj-poleciłsierżantkapralowi-nasłuchuj.Jeślisygnałsię

urwie,nawetnachwilę,powiedzkierowcy,żebywłączyłreflektory,
zrozumiałeś?

-Takjest.-Kapralwyglądałnaprzestraszonego.
-Jakgostracisz,toszukajdalejizameldujmi.
-Uważajcie-powiedziałkapitan,gdywyszedłzwozu.Sierżantczekałna

niegoniecierpliwie;zanim,nanieużytku,stałwysokibudynek.

Woddali,woparachwilgoci,stałyrzędydomków.Niedochodziłstamtąd

żadendźwięk.

-Jaksięnazywatomiejsce?-zapytałkapitan.
-Bloki;mieszkaniarobotnicze.Jeszczegonienazwali.
-Nie,tamztyłu.
-Nienazywasię.Proszęzamną-odparłsierżant.
Bladeświatłopaliłosięwprawiekażdymoknie;sześćpięter.Kamienne

stopnie,pokrytegrubąwarstwąliści,prowadziłydopiwnicy.Sierżantwszedł
pierwszy,oświetlająclatarkąbrudneściany.Kapitanmałosięnieprzewrócił.
Pierwszepomieszczeniebyłoobszerneiduszne,zcegiełpokrytychdopołowy
niegładzonymtynkiem.Wprzeciwległejścianiebyłaparastalowychdrzwi.Na
suficieświeciłapojedynczażarówkawdrucianejobudowie.Sierżantniezgasił
latarki;świeciłbezpotrzebypokątach.

-Czegoszukasz?-zapytałkapitan.Stalowedrzwibyłyzamknięte.
-Znajdźdozorcę-rzuciłsierżant.-Szybko.
Kapitanpobiegłposchodachiwróciłzestarym,nieogolonymmężczyzną.

Dozorcazrzędziłpodnosem,wrękutrzymałpękkluczynałańcuchu.Niektóre
byłyzardzewiałe.

-Wyłączniki.Dlabudynku.Gdziesą?-spytałsierżant.
Staryzacząłgrzebaćwkluczach.Wepchnąłjedenznichwdziurkęzamka,

background image

aleniepasował,wypróbowałdrugi,potemtrzeci.

-Szybko,tydurniu!-krzyknąłkapitan.
-Niedenerwujgo-powiedziałsierżant.
Drzwisięotworzyły.Wpadliwkorytarz,świecililatarkamipowapnowanych

ścianach.Dozorcauśmiechnąłsięipodniósłklucz.

-Jakzwykle,ostatni-mruknął.
Sierżantznalazłto,czegoszukał:naścianieprzydrzwiachwisiałakasetkaze

szklanąprzykrywką.Kapitansięgnąłdogłównejdźwigni,jużprzesunąłjądo
połowy,gdysierżantbrutalniegoodepchnął.

-Nie!Idźnaszczytschodówisprawdź,czykierowcamigareflektorami.
-Ktotudowodzi?-pożaliłsiękapitan.
-Rób,ocoproszę.-Otworzyłkasetkęidelikatniepociągnąłzapierwszy

bezpiecznik,mrugajączzaokularówwzłoconychoprawkachjakdobroduszny
dziadunio.Wyciągnąłbezpiecznik,ostrożnie,jakbybałsięwstrząsu
elektrycznego,inatychmiastwłożyłgonamiejsce.Popatrzyłwstronępostaciu
szczytuschodów;minęłasekunda,kapitanniczegoniesygnalizował.Na
zewnątrzżołnierzestalibezruchuiobserwowalioknabloku.Piętropopiętrze
światłagasłyiznówsięzapalały.Sierżantspróbowałporazkolejnyzczwartym
bezpiecznikiemiusłyszałpodnieconykrzykzgóry.

-Reflektory!Reflektoryzgasły.
-Nowłaśnie!Idźizapytajkierowcę,któretopiętro.Alebądźcicho.
-Itaknasnieusłysząprzytymwietrze-odparłzdenerwowanykapitan,a

chwilępóźniej:-Kierowcamówi,żedrugiepiętro.Światłozgasłonadrugim
piętrzeijednocześnieurwałosięnadawanie.Znówsięzaczęło.

-Rozstawludziwokółbudynku-poleciłsierżant.-Iwybierzpięciu,żebyz

namiposzli.Onjestnadrugimpiętrze.

Voposi,pocichu,jakzwierzęta,wysiedlizdwóchciężarówekzkarabinami

wrękuinierównątyralierą,wydeptującścieżkęwcienkiejpokrywieśniegu,
którazamieniałasięwbłoto,zaczęliiśćprzedsiebie.Jednipodeszlipod
budynek,innistanęliwpewnejodległości,patrzącuważniewokna.Kilkunosiło
hełmyiwojskowepłaszcze;jakpodczaswojny.Tuiówdzierozległysięłagodne
pstryknięcia,gdywprowadzalipierwsząkulędozamka,dźwiękprzezchwilę
stałsięgłośniejszy,jaklekkiepostukiwaniegradu,iucichł.

Leiserodczepiłantenęinawinąłjąnaszpulę,przykręciłkluczMorse^do

wieczka,odłożyłsłuchawkidopudłazczęściamiiwsunąłjedwabnąszmatkęw
rękojeśćbrzytwy.

-Dwadzieścialatinadalnieznaleźlilepszegoschowka-powiedział

krytycznie,podnoszącbrzytwę.

-Pocotorobisz?-Siedziaławygodnienałóżkuwkoszulinocnej,owinięta

background image

płaszczem,jakzwykle.-Dokogomówisz?-zapytała.

-Donikogo.Niktniesłuchał.
-Więcpocotorobisz?Musiałcośpowiedzieć.
-Dlapokoju.
Włożyłmarynarkę,podszedłdooknaiwyjrzał.Nadomachleżałśnieg.

Wiatrgniewniehulałmiędzynimi.Spojrzałnapodwórko,nadół,gdzieczekały
jakieśpostacie.

-Dlaczyjegopokoju?-zapytała.
-Światłowysiadło,kiedypracowałem,prawda?
-Wysiadło?
-Krótkaprzerwa,nasekundęczydwie,jakodcięciezasilania?
-Tak.
-Zgaśświatłojeszczeraz.-Byłbardzospokojny.-Zgaśświatło.
-Dlaczego?
-Lubiępatrzećnaśnieg.
Zgasiłaświatłoizaciągnęłapoprzecieranezasłony.Nadworześniegsłał

bladąpoświatępodniebo.Staliwpółmroku.

-Powiedziałeś,żebędziemysięterazkochać-pożaliłasię.
-Jakmasznaimię?
Usłyszałszelestpłaszczaprzeciwdeszczowego.
-No,jak?-powtórzyłszorstkimgłosem.
-Anna.
-Słuchaj,Anno.-Podszedłdołóżka.-Chcęsięztobąożenić.Kiedycię

spotkałem,wtejgospodzie,kiedyzobaczyłem,jaktamsiedziszisłuchaszpłyt,
zakochałemsięwtobie,rozumiesz?JestemmechanikiemzMagdeburga,tak
powiedziałem.Słuchaszmnie?

Złapałjązaramionaipotrząsnął,jakbyjąprzynaglał.
-Zabierzmniestąd-powiedziała.
-Tak!Będęsięztobąkochał,zabioręciędowszystkichtychmiejsc,o

którychmarzysz,rozumiesz?-Wskazałplakatywiszącenaścianach.-Na
wyspy,podsłońce...

-Dlaczego?-wyszeptała.
-Przypomnijsobie.Myślałaś,żebędziemysiękochać,alejawyciągnąłem

nóżigroziłemci.Powiedziałem,żejeślipiśnieszsłowo,tocięzabijętym
nożem,jak...mówiłemci,żezabiłemtegochłopcaiżezabijęciebie.

-Dlaczego?
-Musiałemposłużyćsięradiostacją.Niemiałemdokądpójść.Więc

poderwałemcięiwykorzystałem.Słuchaj:jeślibędąciępytać,musiszimto
powiedzieć.

background image

Roześmiałasię.Byławystraszona.Niepewna.Leżałanałóżku,naplecach,

zachęcającgo,żebyjąwziął,jakbytobyłoto,ocomuchodziło.

-Jeślibędąpytać,pamiętaj,cocipowiedziałem.
-Uczyńmnieszczęśliwą.Kochamcię.
Wyciągnęłaramionaiprzyciągnęłajegogłowę.Wargimiałazimnei

wilgotne,cienkie,zębyostre.Odsunąłsię,alewciążgotrzymała.Natężałsłuch,
żebyzłowićnajlżejszydźwiękwśródwyciawiatru,alenicniebyłosłychać.

-Porozmawiajmychwilę-powiedział.-Jesteśsamotna,Anno?Kogomasz?
-Ococichodzi?
-Rodziców,chłopaka.Kogokolwiek.Pokręciławciemnościgłową.
-Tylkociebie.
-Słuchaj,proszę.Zapniemyteraztwójpłaszcz.Najpierwchcęporozmawiać.

OpowiemcioLondynie.Założęsię,żechciałabyśposłuchaćoLondynie.Raz
poszedłemnaspacer,padało,anadrzekąsiedziałczłowiekirysowałwdeszczu
nachodniku.Dziwactwo!Rysowałkredąnadeszczu,adeszczwszystko
zmywał.

-Chodźdomnie.Chodź.
-Awiesz,corysował?Psy,chałupkiitakiesprawy.Aludzie,Anno-

słuchaj!-staliwdeszczuiprzyglądalimusię.

-Chcęcię.Obejmijmnie.Bojęsię.
-Słuchaj!Wiesz,dlaczegoposzedłemnaspacer?Chcieli,żebymkochałsięz

dziewczyną.WysłalimniedoLondynu,ajawolałempójśćnaspacer.

Choćbyłociemno,widział,żemusięprzygląda,oceniagowedługjakiegoś

instynktu,któregonierozumiał.

-Tyteżjesteśsamotny?
-Tak.
-Dlaczegoprzyjechałeś?
-Towariaci,ciAnglicy!TenstarszyfacetnadTamizą...onimyślą,że

Tamizajestnajwiększanaświecie,wiesz?Atojestnic!Poprostumałybrązowy
strumyk,wniektórychmiejscachprawiemożnagoprzeskoczyć!

-Coto?-zapytałanagle.-Znamtendźwięk!Topistolet,toodbezpieczanie

pistoletu!

Trzymałjąmocno,żebyprzestaładrżeć.
-Totylkodrzwi-powiedział.-Zasuwkawdrzwiach.Tendomjestz

papieru.Jakmogłaścośusłyszećnatakimwietrze?

Usłyszelikrokiwkorytarzu.Przerażona,zaczęłasięznimszamotać,płaszcz

krępowałjejruchy.Gdyweszli,stałprzyniej,nóżtrzymałjejnagardle,kciukna
wierzchu,ostrzerównolegledoziemi.Plecymiałwyprostowane,małatwarz
zwróconakuniejbyłaobojętnaispokojna,panowałnadsobądzięki

background image

wewnętrznejdyscyplinie.Człowiekdbaoformyiświadomjesttradycji.

Wiejskidomstałwciemności,ślepyigłuchy,nieruchomynatlekołyszących

sięmodrzewiipędzącegonieba.

Zostawiliotwartąokiennicę,uderzałaterazościanęwporywachburzy.

Śniegmiejscamizbierałsięjakpopiół,miejscamiunosiłsięwpowietrzu.
Odeszli,niezostawiajączasobąniczegopozaśladamioponwtwardniejącym
błocie,kawałkiemdrutuibezsennymzawodzeniempółnocnegowiatru.

-Słuchaj!Wiesz,dlaczegoposzedłemnaspacer?Chcieli,żebymkochałsięz

dziewczyną.WysłalimniedoLondynu,ajawolałempójśćnaspacer.

Choćbyłociemno,widział,żemusięprzygląda,oceniagowedługjakiegoś

instynktu,któregonierozumiał.

-Tyteżjesteśsamotny?
-Tak.
-Dlaczegoprzyjechałeś?
-Towariaci,ciAnglicy!TenstarszyfacetnadTamizą...onimyślą,że

Tamizajestnajwiększanaświecie,wiesz?Atojestnic!Poprostumałybrązowy
strumyk,wniektórychmiejscachprawiemożnagoprzeskoczyć!

-Coto?-zapytałanagle.-Znamtendźwięk!Topistolet,toodbezpieczanie

pistoletu!

Trzymałjąmocno,żebyprzestaładrżeć.
-Totylkodrzwi-powiedział.-Zasuwkawdrzwiach.Tendomjestz

papieru.Jakmogłaścośusłyszećnatakimwietrze?

Usłyszelikrokiwkorytarzu.Przerażona,zaczęłasięznimszamotać,płaszcz

krępowałjejruchy.Gdyweszli,stałprzyniej,nóżtrzymałjejnagardle,kciukna
wierzchu,ostrzerównolegledoziemi.Plecymiałwyprostowane,małatwarz
zwróconakuniejbyłaobojętnaispokojna,panowałnadsobądzięki
wewnętrznejdyscyplinie.Człowiekdbaoformyiświadomjesttradycji.

Wiejskidomstałwciemności,ślepyigłuchy,nieruchomynatlekołyszących

sięmodrzewiipędzącegonieba.

Zostawiliotwartąokiennicę,uderzałaterazościanęwporywachburzy.

Śniegmiejscamizbierałsięjakpopiół,miejscamiunosiłsięwpowietrzu.
Odeszli,niezostawiajączasobąniczegopozaśladamioponwtwardniejącym
błocie,kawałkiemdrutuibezsennymzawodzeniempółnocnegowiatru.


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
John le Carre Smiley 01 Budzenie zmarłych
Bardzo poszukiwany czlowiek John le Carre
John le Carre Druciarz, krawiec, zolnierz, szpieg
John Le Carre Budzenie zmarłych
Wierny ogrodnik John le Carre
[Magdalith] Na różdżkę nigdy nie jest za późno
Na różdżkę nigdy nie jest za póżno, różne
Na harcerstwo nigdy za późno!
Le Carre John Uciec z zimna
Carre John Le Perfekcyjne morderstwo
Euro było złym pomysłem ale na odwrót za późno

więcej podobnych podstron