Margaret Barker
Wyspa marzeń
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Z dołu dobiegał głośny śmiech i tupot. Demelza wychyliła się z kamiennego tarasu, by
przekonać się, co to za hałas. Na podwórzu należącym do starej willi ścigało się dwóch
roześmianych chłopców, nawołując się po grecku. Słońce przyciemniło ich skórę, jeden z nich
był zdecydowanie mocniej opalony. Chłopiec o jaśniejszej karnacji podniósł wzrok. Demelza
zobaczyła błysk jego białych zębów na radosnej twarzy.
Mógł mieć jakieś sześć lat, tyle samo miałby teraz jej syn. Łzy cisnęły jej się do oczu,
grożąc, że za moment zaleją jej policzki. Pełni dobrej woli przyjaciele powtarzali jej, że czas
leczy rany. W jej przypadku to się nie sprawdziło. Wciąż czuła ból. Nabrała głęboko powietrza,
przetarta wilgotne oczy i posłała chłopcu uśmiech.
Przystanął i spojrzał na nią. Zaraz potem jego towarzysz pchnął go lekko i podjęli zabawę.
Demelza obserwowała ich, zastanawiając się, jak to jest być tak szczęśliwym i beztroskim. Obaj
malcy ubrani byli w mundurki pobliskiej szkoły. Ich zmięte koszule świadczyły o tym, że mają
za sobą ciężki dzień.
Kościelny zegar na wzgórzu wybił szóstą. Słońce opadało powoli za horyzont. Jak na
początek maja popołudnie było gorące. Demelza wyglądała wieczoru, który przyniesie
chłodniejsze powietrze. Spojrzała jeszcze raz na dół, zaciekawiona, skąd wzięli się ci dwaj
radośni chłopcy.
Gdy przyjechała tu dziś z lotniska, lokal piętro niżej wydał jej się pusty. Teraz brama
ogrodzonego podwórka stała otworem. Demelza dobrze pamiętała, że sama ją zamknęła.
Raptem poczuła się nieswojo. Wprowadziła się do tej starej, dużej willi, nikogo tu nie znając.
Znalazła się setki kilometrów od miejsc, które były jej bliskie.
Wtem na kocich łbach dziedzińca rozległy się czyjeś kroki. Demelza ujrzała niewysoką,
pulchną kobietę, która, wytarłszy ręce w fartuch, rozpoczęła skierowaną do chłopców tyradę po
grecku. Stało się jasne, że nie powinni znajdować się na podwórzu. Kobieta wskazywała
wyraźnie na otwartą bramę. W tym samym momencie pojawił się w niej wysoki mężczyzna.
Niósł czarną skórzaną torbę. Postawił ją na bruku i zaczął energicznie wyłuszczać coś
kobiecie. Uśmiechnęła się w odpowiedzi, jakby ją przekonał i uspokoił, i opuściła gestykulujące
nerwowo ręce. Chłopiec, który wcześniej uśmiechał się do Demelzy, w radosnych podskokach
rzucił się na mężczyznę, zasypując go całą masą słów. Trzymał mężczyznę w pasie uczepiony
jak rzep. Kobieta wyciągnęła rękę do drugiego chłopca i wyprowadziła go na zewnątrz.
Solidna żelazna brama zamknęła się z trzaskiem. Wysoki mężczyzna odezwał się najczystszą
angielszczyzną:
– Ianni, ile razy mam ci powtarzać, że musisz informować Katerinę, jeśli chcesz się tu
bawić?
Demelza osłupiała. Oliwkowa skóra mężczyzny i jego śródziemnomorskie rysy wskazywały,
że jest Grekiem. Przewiesił marynarkę przez ramię. Jego rozpięta pod szyją biała koszula była
niemal równie pognieciona jak koszula chłopca. Wyglądał na zmęczonego. Tymczasem chłopiec,
patrząc na niego, przybrał skruszoną minę.
– Przepraszam, tato. Bawiliśmy się z Lefterisem na ulicy przed domem. Chciałem tylko
zobaczyć, czy już jesteś.
Chłopiec także mówił płynnie po angielsku. Demelza była coraz bardziej zaciekawiona.
Mężczyzna podniósł głowę i zauważył jej obecność. Słońce odbiło się w jego oczach. Zmrużył
oczy.
– Dzień dobry. Pani pewnie jest tą nową pielęgniarką. Uprzedzono mnie, że pani dzisiaj
przyjedzie. Jestem Nick Capodistrias.
Pamiętała to nazwisko, usłyszała je w biurze podróży, które ją zatrudniło. A więc tak
wygląda Nicholas Capodistrias, lekarz, z którym polecono jej skontaktować się w razie
problemów w nowej pracy. Przechyliła się mocniej przez murek kamiennego tarasu.
– Nazywam się Demelza Tregarron. Cieszę się, że jesteśmy sąsiadami. Będę wiedziała, gdzie
pana szukać, gdyby...
Urwała. Za bardzo wybiega myślą naprzód. Przecież doktor Capodistrias może uznać, że ona
mu się narzuca. Może wcale nie ma ochoty pomagać jej po godzinach. Wiedziała, że pracuje w
miejscowym szpitalu. Sprawiał wrażenie człowieka, który ma ochotę i potrzebę odpocząć.
– Proszono mnie, żebym się panią zaopiekował, dopóki nie poczuje się pani u nas pewnie –
rzekł obojętnym tonem, który nie zdradzał, co on sam o tym myśli. – Może pani zejdzie?
Napijemy się czegoś. Trudno tak rozmawiać, pani krzyczy do mnie z góry, a mnie oślepia słońce.
Mały Ianni podskakiwał jak piłka.
– Tato, dostanę lemoniady?
– Pewnie. – Doktor Capodistrias znów spojrzał do góry. – Zejdzie pani?
Nie skończyła jeszcze rozpakowywać się, jej rzeczy walały się po całym mieszkaniu.
Wiedziała wszak, że im szybciej się zadomowi, tym będzie jej łatwiej. Poza tym, ojciec i syn
zaintrygowali ją. Chętnie dowiedziałaby się na przykład, czy mama chłopca szykuje właśnie
kolację i czy to ona poda im coś do picia. A jeśli tak, to dlaczego nie wyszła przywitać się z
mężem?
Prócz użytecznych informacji na temat ambulatorium, które mogła uzyskać od Nicka,
istniało zatem mnóstwo niewiadomych. Po raz pierwszy od sześciu lat Demelza poczuła – w
sobie iskrę entuzjazmu. Tak, stanowczy krok, by porzucić dotychczasowe życie, był dobrą
decyzją. Gdyby trwała w miejscu w swoim dojrzałym już wieku (w końcu te trzydzieści dwa lata
na karku), groziłaby jej stagnacja.
– Za pięć minut! – zawołała, wpadła do mieszkania i zaczęła szukać czegoś, w co mogłaby
się przebrać.
Nie zejdzie przecież w skąpych szortach i bluzce bez rękawów. Liczy się pierwsze wrażenie.
Doktor Capodistrias nie powinien stwierdzić, że Demelza nie nadaje się do kierowania nowym
ambulatorium w nadmorskim kurocie. Że przyjechała tu na darmowy wypoczynek, a praca to dla
niej coś drugoplanowego.
Rozglądała się bezradnie po swoim bałaganie. W końcu włożyła białe płócienne spodnie i
stary Tshirt w kolorze limonki, ten zestaw miała już wypróbowany. Chciała wyglądać schludnie i
na luzie, jak prawdziwy zawodowiec po godzinach. Zawodowiec! No tak, miała spore
doświadczenie i chciała, żeby to było widać.
Sprawdziła efekt w wysokim lustrze, przeczesując szczotką włosy. Były długie, kasztanowe.
W ciągu dnia zazwyczaj spinała je na czubku głowy, wieczorem pozwalała im opaść na ramiona.
Zbiegła na dół kamiennymi schodkami, besztając się w myśli. To tylko drink, dziewczyno!
Nie przesadzaj. Po drodze stwierdziła, że ten, kto urządził w tej starej willi dwa osobne
mieszkania, zrobił dobrą robotę. Wyposażając je we wszelkie współczesne udogodnienia,
zachował dawny klimat tego miejsca. Demelza miała pewne zastrzeżenia do hydrauliki, ale
uprzedzono ją, że to słaby punkt na wyspach Grecji. W każdym razie prysznic działał, chociaż,
żeby się dokładnie spłukać, musiała trzymać główkę prysznica w ręce. Miała nadzieję, że da się
zamocować go na ścianie. Może nawet zrobi to sama. W końcu na farmie nieźle radziła sobie z
majsterkowaniem.
Przecięła kamienny dziedziniec i stanęła w otwartych drzwiach, przez które widziała doktora
i jego syna.
– Proszę wejść! – zawołał zza drzwi gospodarz.
Po opuszczeniu słonecznego podwórza mieszkanie wydało jej się mroczne. Znalazła się w
sporym salonie umeblowanym antykami. W serwantce pyszniła się delikatna porcelana: filiżanki
i spodki, oraz srebro i pokaźna liczba kryształów. Ściany zdobiły liczne portrety rodzinne –
pojedyncze i grupowe. Bukiet wiosennych kwiatów na samym środku stołu wywołał uśmiech
Demelzy. Kwiaty stały w słoiku po dżemie, wciśnięte niezgrabnie zapewne rękami Ianniego. Na
tle salonu słoik ów był pełnym ciepła zgrzytem.
Nigdzie nie było za to widać śladu matki chłopca.
Nicholas Capodistrias stanął w drzwiach prowadzących na taras i wyciągnął do niej rękę.
– Witam – rzekł bez emocji, potrząsając jej dłonią. Miał silną rękę. I ciepłą. Demelza
odebrała ten dotyk pozytywnie i spojrzała w brązowe oczy Nicka.
– Proszę usiąść.
Ianni siedział już przy stole na tarasie, zajęty miską chipsów. Podniósł wzrok na Demelzę i
starał się uśmiechnąć, co nie było łatwe z pełną buzią. W zamian przywitał ją niezrozumiałym
bełkotem.
– Zostaw coś dla nas! – rzekł dobrodusznie ojciec, przesuwając miskę na środek stołu. –
Czego się pani napije?
– Czegokolwiek, doktorze, co pan będzie pił – odparła uprzejmie.
– Proszę mi mówić Nick. Mogę zwracać się do pani tym fantastycznym imieniem? Po raz
pierwszy spotykam kogoś o imieniu Demelza.
– Urodziłam się w Kornwalii, mam je po babce. Przyglądał jej się pełnymi wyrazu oczami.
– Piękne. A więc ja napiję się ouzo, Demełzo. Próbowałaś już ouzo?
Potrząsnęła głową.
– Chętnie spróbuję.
Z uśmiechem na twarzy wyglądał młodziej i przyjaźniej. Nie miał więcej niż trzydzieści
kilka lat. Zatroskana, poważna mina, z jaką pojawił się w domu, postarzała go.
Demelza zauważyła, że zamienił szare spodnie od garnituru na stare, wytarte dżinsy, w
których zresztą wyglądał o wiele lepiej. Mówił biegle po grecku i po angielsku, pracował na
słonecznej wyspie i opiekował się małym łobuziakiem – swoim synem. Ianni z miejsca zdobył
serce Demelzy. Z każdą chwilą była bardziej zaintrygowana.
Tak mało o nich wiedziała, i coraz więcej chciała się dowiedzieć.
Nick wciąż się uśmiechał, ale jakoś tak żartobliwie.
– Muszę cię ostrzec, że ouzo smakuje wybornie i jest bardzo mocne. Naleję ci tylko
odrobinę, i to z wodą.
Patrzyła, jak przejrzysty płyn mętnieje pod wpływem wody. Uniosła szklankę do ust i
pociągnęła łyk. Zapiekło ją w gardle, musiała otworzyć usta i wciągnąć powietrze.
Ojciec i syn zgodnie zanieśli się śmiechem.
– Uprzedzałem – powiedział Nick.
Ianni poderwał się na nogi i poklepał ją po plecach.
– Dać ci mojej lemoniady, Demelo?
Rozbawił ją, przekręcając jej imię. Spojrzała na zatroskaną twarz chłopca, który zaglądał jej
przez ramię.
– Bardzo chętnie napiję się lemoniady, Ianni.
Chłopiec pognał do kuchni, skąd wrócił z dużą butelką. Z wielką powagą odkorkował ją i
chciał nalać do szklanki, z której Demelza piła ouzo.
Nick szybko podał jej czystą szklankę i nadzorował syna.
– Zobacz, czy ci smakuje – rzekł chłopiec. Demelza spróbowała i zamyśliła się.
– Doskonała – stwierdziła po chwili. Uśmiechnięty Ianni usadowił się z powrotem na krześle.
– Ianni, spróbuj powtórzyć: Demelza – poprosił Nick. – No, Demel...
– Demel – zaczął chłopiec bardzo starannie.
– I kończy się „za”.
– Za. Demelza, Demelza – wyśpiewywał chłopiec. – Jak się to pisze? Pokażesz mi?
Przyniosę ci zeszyt.
– A właśnie, odrobiłeś lekcje u Kateriny? – spytał Nick.
Ianni wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– Prawie. Muszę jeszcze napisać kilka liter. Demelza, patrz.
Była zaskoczona – zeszyt chłopca był porządny i czysty.
– Ianni uczy się równocześnie czytać i pisać po grecku i po angielsku. Nie ma z tym
specjalnych kłopotów – wyjaśniał Nick. – Może pójdziesz do siebie, żebyśmy ci nie
przeszkadzali? – zwrócił się do syna.
Ianni uśmiechnął się.
– Dobrze. A pójdziemy do Giorgia na kolację?
– Nie jadłeś u Kateriny? Ianni skrzywił się.
– Mało, bo wolę jeść z tobą. – Spojrzał na Demelzę.
– Pójdziesz z nami? U Giorgia jest fajnie. Lubisz tańczyć?
Nick położył dłoń na ramieniu syna.
– Skończ lekcje i zobaczymy – rzekł szybko. Kiedy chłopiec zniknął we wnętrzu domu,
Demelza zwróciła się do Nicka.
– Muszę się rozpakować i trochę urządzić. Przestraszyła się, zwłaszcza na wspomnienie
tańca.
Nie była jeszcze gotowa rzucać się w wir życia towarzyskiego. Nie chciała niczego
przyspieszać. Poza tym była pewna, że Nick nie życzy sobie intruza przy rodzinnej kolacji. Nick,
jakby czytał w jej myślach, przechylił się przez stół.
– Jeśli chodzi o tańce, nie musisz się obawiać. Nikogo nie zmusza się tu do tańczenia, a
Ianniemu pozwalam zostać na tańce tylko w weekendy. A dziś jest poniedziałek. Więc jeśli masz
chęć spróbować lokalnych specjałów, serdecznie zapraszam. Podejrzewam, że masz jeszcze pustą
lodówkę.
Mówił to wszystko bardzo uprzejmie. Znakomicie wywiązywał się z roli oficjalnego
opiekuna. A ona z niechęcią myślała o porzuceniu ciepłej, rodzinnej atmosfery jego domu.
– To kusząca propozycja – zaczęła ostrożnie. – Mam też wiele pytań dotyczących
ambulatorium.
– Wszystko ci opowiem, a potem będziesz mnie mogła pytać, jeśli coś okaże się niejasne.
Kiedy zaczniesz pracę, szybko się w tym połapiesz. Przede wszystkim...
Demelza słuchała z uwagą. Nick poinformował ją, że do jej obowiązków należą poranne
dyżury w ambulatorium przy ośrodku wypoczynkowym przez pięć dni w tygodniu. Ośrodek
mieści się jakieś półtora kilometra od wioski. W razie problemów znajdzie Nicka w miejskim
szpitalu. A gdyby go tam nie było, ktoś z recepcji zadzwoni do niego na komórkę.
– To nowe przedsięwzięcie. Wymusiła je na nas rosnąca liczba turystów. Będziesz głównie
pośrednikiem między szpitalem a ośrodkiem – tłumaczył. – Jedno mnie zastanawia. Czytałem
twój życiorys. Byłaś przełożoną na chirurgii w Londynie. Co cię skłoniło do przyjęcia tej pracy?
Demelza podniosła wzrok.
– To było siedem lat temu. Rzuciłam chirurgię, kiedy wyszłam za mąż. Od tamtej pory
zajmowałam się głównie domem na farmie męża.
Nick badał ją wzrokiem.
– Nie wiedziałem, że miałaś taką długą przerwę. Rozumiem, że w Londynie byli
usatysfakcjonowani twoim doświadczeniem, bo inaczej by cię tu nie przysłali – rzekł chłodno.
Demelza zadrżała.
– Nie martw się, dam sobie radę. Mam wykształcenie, doświadczenie. Poradzę sobie. Zresztą
podpisano ze mną kontrakt tylko na pół roku, więc jeśli nie zostanie przedłużony. ..
– Zobaczymy – wtrącił szybko. – Nie kwestionuję twoich kwalifikacji. Może sama zechcesz
znaleźć sobie bardziej odpowiedzialną pracę w Anglii, a wtedy nie będziemy ci stać na drodze. –
Odchrząknął, nie spuszczając z niej wzroku. – A co na to twój mąż?
Ilekroć ktoś wspominał o Simonie, czuła ten sam dreszcz na plecach.
– Jestem wdową – powiedziała cicho.
Na twarzy Nicka odmalowało się prawdziwe, głębokie współczucie.
– Wybacz, nikt mnie nie uprzedził. Tak, teraz rozumiem, dlaczego chcesz zacząć wszystko
od nowa. – Zawiesił głos, a potem odezwał się łagodniej: – Od dawna jesteś wdową?
– Od sześciu lat. Nick był zaskoczony.
– I dopiero teraz pomyślałaś o powrocie do pracy?
– To nie takie proste, jak się zdaje. Chciałam, i to często, ale to było niemożliwe.
– A teraz jest możliwe?
– Tak. Brat mojego męża ożenił się z dobrą, pracowitą dziewczyną. Mogłam jej spokojnie
przekazać swoje obowiązki i wykorzystałam tę szansę.
Jak prosto to brzmiało. Nie miała jednak zamiaru zapoznawać Nicka ze wszystkimi
szczegółami, przynajmniej dopóki nie pozna go bliżej. Najpierw straciła męża, potem syna. A
potem nastąpiły długie lata, gdy czuła się na farmie jak więzień. Musiała sobie radzić z własnymi
emocjami i cierpieniem rodziców Simona, którzy traktowali ją jak rodzoną córkę.
Następnie musiała przekonać się, czy nowa synowa jej teściów zechce ją zastąpić, i czy
będzie to potrafiła, bo była to praca bardzo wyczerpująca, fizycznie i emocjonalnie. A zatem
Demelza zaczęła snuć plan ucieczki dopiero wtedy, gdy była już pewna, że Jane zajmie jej
miejsce.
Spojrzała na Nicka. Patrzył na nią pełen zdumienia.
– Zgaduję chyba słusznie, że cierpiałaś – rzekł cicho.
Każda kobieta utonęłaby w tych jego oczach, brązowych jeziorach współczucia. To był dla
niej znaczący moment, kolejny krok na drodze powrotnej do świata.
Ale oto Ianni wpadł z powrotem na taras, z zeszytem dla Demelzy. Wzięła go do ręki i
podziwiała kształtne litery, greckie na jednej stronie i angielskie na następnej.
– Bardzo ładnie piszesz, Ianni. Chłopiec przyjął pochwałę z zadowoleniem.
– Tato, pójdziemy wszyscy do Giorgia? Nick spojrzał pytająco na Demelzę.
– Bardzo chętnie – odparła z uśmiechem. Wtedy Ianni wziął ją za rękę i pociągnął.
– No to wstawaj.
Tawerna Giorgia emanowała ciepłem i gościnnością. Giorgio, sękaty, ogorzały mężczyzna,
zdecydowanie po tej złej stronie pięćdziesiątki, za to z szelmowskim uśmiechem
dwudziestolatka, przygrywał na akordeonie i śpiewał skoczną grecką piosenkę. Na widok gości
oczy mu zabłysły. Skinął głową w stronę Nicka, zakończył piosenkę, odłożył instrument i
pospieszył ich przywitać.
– Nico! – Radośnie uściskał młodszego mężczyznę, potem porwał Ianniego i podźwignął go
do góry, trajkocząc coś po grecku.
Ianni roześmiał się i odpowiedział gwałtownym potokiem słów, który z kolei rozbawił
Giorgia. Demelza była przekonana, że ta dyskusja ma coś wspólnego z jej obecnością. Stanęła z
boku, nie chcąc psuć rodzinnej atmosfery. Ale Giorgio, wciąż z chłopcem na rękach, chwycił
mocno jej dłoń.
– Witam – rzekł radośnie. – Czego się pani napije? Przyjaciele Nica są moimi przyjaciółmi.
Ouzo? Retsina?
– Poproszę o lemoniadę – odparła szybko. Giorgio prowadził ich tymczasem do stolika, który
znajdował się na dużym zarośniętym winoroślą tarasie z widokiem na zatokę.
– Lemoniada jest dobra dla dzieci – zauważył, unosząc brwi. – Przyniosę pani butelkę
przedniego wina. Robią je na Krecie. Będzie pani smakować.
– Jeszcze butelkę wody, Giorgio – poprosił Nick. Siedział na starym żelaznym krześle i
patrzył na Demelzę. Ianni przysunął do niej swoje krzesło. Giorgio sięgnął znów po akordeon i
zaczął śpiewać, a dwaj przystojni kelnerzy stawiali na stoliku wino, kieliszki i koszyk z
pieczywem.
Demelza poczuła spokój, jakiego od lat nie dane jej było zaznać. Patrząc w dal, widziała
słońce chowające się za wzgórza po przeciwległej stronie zatoki i rzucające na wodę
różnokształtne cienie. Zachodzące słońce miało barwę ognistej czerwieni, a gdy już zniknęło,
niebo płonęło jeszcze różem i oranżem.
– Chodź, wybierzesz sobie coś do jedzenia. – Nick podniósł się i zaprowadził Demelzę do
wnętrza tawerny.
Kuchnia sprawiała wrażenie wielkiego chaosu. Kobieta w średnim wieku, żona Giorgia,
mieszała coś na wielkiej patelni. Uniosła rękę i pomachała do nich, po czym wróciła do pracy.
Nick i Demelza przyglądali się wystawionym potrawom.
Baranina z warzywami, musaka, kurczak na rozmaite sposoby, bakłażany, duszona
wołowina, ryby, homary, krewetki... Demelza miała nie lada problem z wyborem. Poczuła
zmęczenie, długo tu leciała i masa nowych wrażeń zaczęła ją przygniatać.
– Pozwolisz, że ja zdecyduję? – spytał cicho Nick. Skinęła głową z wdzięcznością.
– Tylko proszę coś niedużego, może...
– Wezmę dla nas coś na spółkę – odparł.
Kiedy jedzenie wjechało na stół, Demelza próbowała różnych greckich mięsnych potraw
podanych w wyjątkowo apetyczny sposób. Dodatek bakłażanów, nadziewanych liści winorośli o
nazwie dolmados, krewetek, ryby z grilla i kurczaka pobudziły jej apetyt i wspaniale smakowały
popijane kreteńskim winem.
– Nie miałam pojęcia, że byłam taka głodna – wyznała, odkładając widelec i opierając się
wygodnie.
W międzyczasie niebo pociemniało, rozświetlał je tylko sierp księżyca. Demelza widziała
zaledwie kontury tajemniczych wzgórz, które być może odkryje dla siebie, gdy znajdzie na to
czas w swoim nowym życiu. Czuła woń oregano, którą rozpoznała też na wzgórzu górującym
nad jej nowym domem. Był to prawdziwy raj do życia i do pracy.
Ianni, przysunąwszy się jeszcze bliżej, położył głowę na jej kolanach i zamknął oczy.
Demelza odruchowo wciągnęła go na kolana, a on zasnął głębokim, spokojnym snem.
Nick patrzył na nią z wieloznaczną miną.
– Wezmę go – odezwał się cicho. – Kiedy żegna się na noc ze światem, jakoś dziwnie
przybiera na wadze.
– Nie szkodzi.
Było to wyjątkowo oględnie powiedziane. Demelza po prostu upajała się bliskim kontaktem
ze śpiącym, wtulonym w nią dzieckiem. Chłopiec spał mimo postukiwania talerzy, gwaru
rozmów i śmiechu gości oraz miłosnej piosenki Giorgia.
– Lepiej go zawiozę do łóżka – rzekł Nick. – O tej porze zwykle już śpi. – Wciąż nie
spuszczał z niej wzroku. – Wyglądasz, jakby to nie była dla ciebie nowa sytuacja.
Wiedziała, że Nick stara się dyskretnie wybadać, czy i ona ma dzieci. Wszyscy tak robią.
Prędzej czy później to znienawidzone pytanie wypływa, a ona musi odpowiedzieć.
– Uwielbiam dzieci – wyznała powoli. – Spodziewałam się dziecka, sześć lat temu.
Poroniłam w szóstym miesiącu.
Oddychała głęboko, jakby dopiero uczyła się sztuki oddychania. Robiła wszystko, byle tylko
nie płakać. Minęło już tyle czasu, że nie powinno jej to sprawiać trudu. Jej bliscy już o tym
zapomnieli, a ona wciąż myślała o tamtej stracie. Gdyby żył Simon, mieliby drugie dziecko i jej
cierpienie odpłynęłoby na dno pamięci.
– Przepraszam. Przeżyłaś ciężkie chwile. Ubolewanie Nicka brzmiało szczerze. Podniosła
oczy znad śpiącego dziecka i spojrzała na niego z ufnością.
– Czasami wydaje mi się, że nigdy się z tym nie uporam.
Nick wyciągnął rękę przez stół i ujął jej dłoń.
– Nigdy nie zapomnisz, ale z czasem będzie ci łatwiej żyć. Ból nie trwa wiecznie, nawet jeśli
tak nam się zdaje.
– Tak, ale to już sześć łat!
Przygryzła wargę. Po co zwierza się obcemu człowiekowi? Od dłuższego czasu nikomu aż
tak nie zaufała.
– Gdybyś miała później drugie dziecko, byłoby ci łatwiej – rzekł, wyraźnie przejęty.
Wpatrywała się w jego ciemne, pełne wyrazu oczy. Jego praca wymaga od niego
zrozumienia dla innych. I ją też doskonale rozumiał. To była dla niej wielka pociecha. Tak długo
trzymała swoje uczucia na uwięzi, tyle czasu udawała siłaczkę.
– Mieszkałam z rodziną Simona, ale chwilami czułam się w tym moim cierpieniu kompletnie
samotna – mówiła cicho.
Nick pokiwał głową.
– Utrata życiowego partnera jest bardzo bolesna. Demelza głośno przełknęła. Zaczęła
zastanawiać się, czy matka Ianniego jeszcze żyje.
– A ty... sam wychowujesz Ianniego? – spytała. Twarz Nicka nie zmieniła się, tylko w jego
oczach pojawił się przelotny błysk.
– Jego matka mieszka w Anglii.
– Ianni się z nią widuje?
– Czasami. Lydia prowadzi bardzo aktywne życie. Trudno jej wpasować Ianniego w
terminarz. Ale w tym roku wybiera się tu na wakacje.
– To miło. Nick uniósł brwi.
– Mam nadzieję, że Ianniemu będzie miło. Lydia zamieszka w ośrodku, nie zniósłbym jej
obecności w domu. Jesteśmy rozwiedzeni.
Samopoczucie Demelzy zmieniło się jednej chwili. Nie miała żadnych zamiarów wobec tego
przystojnego lekarza ani też wobec żadnego innego, nawet hipotetycznego mężczyzny. A jednak
gdy dowiedziała się, że Nick jest wolny, jej zainteresowanie nim znacznie wzrosło.
Nick wstał tymczasem, by podnieść syna z jej kolan. Jego ręce dotknęły przelotnie jej rąk.
Były ciepłe, miały w sobie coś kojącego. Był to dotyk wrażliwego, rozumiejącego mężczyzny.
Nick nie kazał jej wziąć się w garść i przeć do przodu. A ona, paradoksalnie, po raz pierwszy od
lat myślała, że najwyższy czas tak właśnie postąpić.
ROZDZIAŁ DRUGI
Urządzenie i zaopatrzenie ambulatorium zaskoczyło Demelzę pozytywnie. Wszystko było
tam nowiuteńkie. Biuro podróży nie szczędziło grosza. Nick powiedział, żeby nie wahała się
poprosić, jeśli uzna, że coś jeszcze jest jej potrzebne.
Rozmawiali wczoraj wieczorem szeptem, wracając wąską ulicą do starej willi. Była to
absolutnie zawodowa rozmowa. Jak gdyby oboje doszli do wniosku, że pierwszy wspólny
wieczór był zanadto intymny i postanowili to zmienić.
Idąc do siebie na górę, Demelza żałowała, że nie zachowali ciepłej atmosfery do końca
wieczoru. Ale z drugiej strony może tak jest lepiej. Nick jest w końcu zajęty pracą i synem, ona
zaś... cóż, nie jest jeszcze gotowa na nic więcej prócz przyjaźni. Zwłaszcza gdy w grę wchodzi
przystojny grecki lekarz, myślała, wyglądając przez okno na plażę, która była taka gładka, jakby
ktoś ją pozamiatał, i na rażąco niebieskie śródziemnomorskie niebo. Dzieciarnia grzebała w
piasku, dorośli, na wpół rozebrani, w jasnych, czasem wręcz jaskrawych wakacyjnych strojach,
ciągnęli w stronę leżaków, na których rozłożą za chwilę ręczniki, a potem ciała.
I ona chętnie pogrzałaby się godzinkę czy dwie, by dodać koloru swej bladej skórze. Miała
nadzieję, że uda jej się zjeść lunch na plaży, jeżeli nie będzie akurat nic pilnego. Spojrzała na
komputer. Uprzedzono ją, że mogą się trafić przerwy w dostawie prądu, w związku z czym
wszystkie ważne informacje powinna dublować na dyskietkach.
Nie dysponowała listą pacjentów i nie wiedziała, czego ma się spodziewać. Turyści
przychodzili i czekali w kolejce. Z poczekalni dochodził szum głosów. Nacisnęła dzwonek,
wzywając pierwszego pacjenta.
– Bryony Driver – przedstawiła się wysoka, chuda kobieta koło czterdziestki. – Musiałam
wpaść, siostro, bo czuję się po prostu koszmarnie. W środku nocy poczułam się bardzo źle.
Wczoraj jeszcze wszystko było dobrze, ale dzisiaj!
Demelza przysunęła sobie krzesło. Wołała siedzieć obok pacjenta, pomagało to przełamać
pierwsze lody.
– Czy to już się kiedyś zdarzyło?
– O tak! Mój lekarz twierdzi, że to rodzaj depresji. Dał mi nawet jakieś leki, które miały
pomóc. A ja nie chcę być do końca życia uzależniona od piguł. Myślałam, że na wakacjach
poradzę sobie bez nich. Tutaj jest tak cudnie, powinnam przecież jakoś się pozbierać.
– Co pani bierze? – spytała Demelza. Bryony wzruszyła ramionami, – Coś na uspokojenie.
Lekarz zmienia mi leki. Kobieta włożyła rękę do dużej torby na ramię. Na biurku Demelzy
lądowały kolejno szminka, grzebień, książeczka czekowa i portmonetka.
– No, mam. – Bryony wyjęła triumfalnie pudełko z tabletkami. – Chciałam je spuścić z wodą
w ubikacji, żeby udowodnić, że mogę... – Twarz Bryony ściągnęła się, zniknął gdzieś jej
zawadiacki duch. Kobieta rozszlochała się niespodzianie. – No, nie mogę o nim zapomnieć.
– O kim? – spytała delikatnie Demelza.
– O moim dwuetatowym mężu! Zostawił mi mnóstwo kasy i dom, więc nie mogę się
skarżyć. Ale nie mogę też zapomnieć, że siedzi teraz z kimś innym.
Demelza współczująco pokiwała głową.
– Rozumiem. Jak długo pani tu zostanie? Bryony uniosła ramiona.
– Chciałam całe lato. Nie mam do czego wracać. Powiedzieli mi, że mogę zatrzymać pokój,
ile zechcę.
Demelza zerknęła na pudełko z lekami, zapisując ich nazwę. Był to jeden z nowszych leków
uspokajających, pozytywnie oceniany przez prasę fachową. Nie miał żadnych skutków
ubocznych. Przez lata spędzone na farmie Demelza starała się być na bieżąco z postępem w
medycynie, żyła bowiem nadzieją, że któregoś dnia do niej wróci. Dzięki temu odpowiedziała na
wszystkie pytania podczas rozmowy w sprawie pracy w Londynie.
– Moim zdaniem powinna pani zażywać leki – powiedziała pacjentce. – Proszę je brać przez
tydzień, a potem przyjść znowu do mnie. Jeśli będzie pani czuła taką potrzebę, proszę oczywiście
wpaść w każdej chwili.
Bryony uspokoiła się i uśmiechnęła.
– Dobrze jest czasem pogadać, prawda? Często nie trzeba nic więcej, starczy wypłakać się na
czyimś ramieniu. Całą noc nie spałam. W ogóle nie sypiam. Mam jakieś prochy na sen, ale
staram się od nich odzwyczaić.
– Proszę nie brać leków nasennych z innymi środkami uspokajającymi – rzekła Demelza. – A
jeśli będzie pani miała kłopot z zaśnięciem, proszę poczytać książkę albo przejrzeć gazetę. Może
pani też zdrzemnąć się na plaży, byle w cieniu.
Bryony podniosła się z krzesła.
– Bardzo dziękuję. Jak pani na imię?
– Demelza.
– Pięknie! Siostra Demelza. Dobrze brzmi, prawda? Wie pani, siostrzyczko, że oprócz pani
nie mam tu nikogo znajomego. Będę niecierpliwie czekać na nasze spotkanie za tydzień.
Kiedy drzwi zamknęły się za pacjentką, Demelza pomyślała: „Biedna kobieta”. I nie
wiedziała, co jest bardziej bolesne: śmierć męża czy jego odejście do innej.
Cały ranek zgłaszali się pacjenci z drobnymi dolegliwościami. Dwoje z nich skarżyło się na
nieżyt żołądka, ale ponieważ ich stan się poprawiał, Demelza nie podejrzewała, że to epidemia.
Tego właśnie musiała najbardziej pilnować w tak dużym ośrodku wypoczynkowym, gdzie ludzie
mają bliski kontakt. Wszystkim bez wyjątku przypomniała o konieczności picia wyłącznie
butelkowanej wody.
Zgłosiła się też pacjentka o bardzo jasnej karnacji z lekkim, uchwyconym w porę oparzeniem
słonecznym. Demelza dała jej łagodzący krem i poleciła trzymać się w cieniu. Patrząc przez okno
na zalaną słońcem plażę, widziała potencjalnych pacjentów na następny dzień. A przecież mają
do dyspozycji kremy ochronne. Na plaży nie brakuje także parasoli.
Podeszła do lodówki. Rano kupiła dwie bułki w miejscowej piekarni i kilka plasterków
salami w sklepie, który mijała w drodze na plażę. Mogła teraz poszukać sobie leżaka i parasolki
jak najbliżej brzegu. Podniosła z podłogi sportową torbę i otworzyła drzwi.
Z plaży biegła w jej stronę kobieta w zapiaszczonym, mokrym kostiumie kąpielowym z
małym chłopcem na ręku.
– Dzięki Bogu, że panią jeszcze złapałam! – wołała. – Powiedzieli mi, że gabinet jest o tej
porze zamknięty. Harry zeskoczył ze skały i coś sobie zrobił w rękę.
– Proszę do środka. – Demelza w jednej chwili zapomniała o słońcu. – No, Harry, pokażesz
mi swoją rękę?
Chłopiec pojękiwał. Siedział na kolanach mamy, wybałuszając na Demelzę przestraszone
oczy.
– Nie zrobię ci nic złego – zapewniła go Demelza. Nie musiała go dokładnie badać, było
oczywiste, że ma do czynienia ze złamaniem jednej z dwu kości przedramienia. O jej diagnozie
zdecydował nienaturalny kąt, pod jakim chłopiec trzymał dłoń. Dla potwierdzenia konieczne było
jednak prześwietlenie, a w tym celu należało wysłać dziecko do szpitala. Zaczęła jednak od
wyjaśnienia zdenerwowanej matce, jak się rzeczy mają, potem założyła chłopcu temblak. Wzięła
słuchawkę i wykręciła numer szpitala, prosząc o połączenie z doktorem Capodistriasem.
Na dźwięk jego opanowanego głosu poczuła się pewniej.
– Nick, tu Demelza. Mam małego pacjenta, podejrzewam, że złamał kość łokciową.
– Kierowca z ośrodka przywiezie was do szpitala. Możesz z nim przyjechać?
Nick był bardzo oficjalny, niemal szorstki. Demelza odpowiedziała mu podobnym tonem, że
przyjadą jak najszybciej.
Matka Harry’ego włożyła sukienkę na kostium i wyruszyły czym prędzej wąską, wijącą się
drogą z plaży do miasta. Stavros, kierowca, pędził co najmniej tak, jakby brał udział w wyścigu
Formuły 1. Demelza trzymała się kurczowo fotela, a on prowadził samochód jedną ręką i nucił tę
wpadającą w ucho melodię, którą słyszała poprzedniego wieczoru w tawernie. Zerknęła w bok,
by zobaczyć, jak czuje się jej mały pacjent. Malec zacisnął powieki, wsparty o matkę bez
przerwy postękiwał.
Podróż zabrała im ledwie kilka minut. Demelza wysiadła z wozu z wielką ulgą.
Szpital był nieduży i nowy, mógł mieć najwyżej trzy, cztery lata. Recepcjonistka
zaprowadziła ich do małego oddziału urazowego. Demelza poznała Nicka, nim zdążył się do nich
odwrócić od pacjenta, którym się właśnie zajmował. Podszedł do nich szybkim krokiem. Jego
koszula była rozpięta pod szyją, za to popielate spodnie nie znały śladu zagniecenia.
– A to pewnie nasz nowy pacjent? – zwrócił się do chłopca. – Jak ci na imię?
– Harry – odparł malec. – Poprawi mi pan rękę?
– Spróbuję – rzekł Nick, ostrożnie zdejmując temblak. – Na początek zrobimy zdjęcie,
żebym zobaczył, co się z nią stało.
– Mama mówi, że się złamała.
– To się da naprawić – zapewnił Nick. – Naprawiłem już mnóstwo złamanych rąk. Ile masz
lat?
– Sześć, ale jestem duży. Wszyscy myślą, że mam siedem.
Nick uśmiechnął się rozbawiony.
– Tak, chyba można cię wziąć za siedmiolatka. Mam syna w twoim wieku, i chyba jest
trochę mniejszy.
– Jak się nazywa? – zaciekawił się Harry.
– Ianni – odparł Nick, mierzwiąc czuprynę chłopca uspokajającym gestem.
Przeszli na radiologię. Demelza podziwiała opanowanie Nicka. Robił swoje, nie przerywając
rozmowy z pacjentem, dzięki czemu chłopiec przestał się bać szpitalnego otoczenia.
– Świetny ten lekarz – szepnęła matka Harry’ego do ucha Demelzy, gdy Nick zajmował się
aparatem rentgenowskim. – Ciekawe, gdzie nauczył się mówić tak płynnie po angielsku?
– Nie wiem – mruknęła Demelza. To jedna z otaczających tego mężczyznę tajemnic, którą
chciała poznać.
Przyszło jej raptem do głowy, że nabył tę umiejętność podczas czułych rozmów z żoną.
Zdumiała się, że myśli o tym z taką niechęcią. Wystarczyło kilka godzin, by obdarzyła sympatią
tego lekarza, i zdecydowanie wolała widzieć go w myślach jako człowieka bez zobowiązań.
– Miała pani rację, siostro – rzekł Nick, podchodząc do niej ze zdjęciem. – Złamanie kości
łokciowej. Widzi pani?
– Macie tu gipsownię? Twarz Nicka przeciął uśmiech.
– Wszyscy w tym szpitalu zajmują się dosłownie wszystkim. Sam robię zdjęcia i sam
nastawiam złamania. Pomoże mi pani? Nie mam w tej chwili wolnego personelu. Przedpołudnie
to pora powszechnego exodusu na długą przerwę. Popołudniami, jeśli nic się nie dzieje, personel
występuje w formie szczątkowej. Na wszelki wypadek wszyscy mamy komórki.
– Pomogę, oczywiście – zapewniła zaraz Demelza. – Proszę mi pokazać, gdzie trzymacie
sprzęt i...
– Tam. Mamy małą gipsownię, chociaż w tej chwili bez pracownika.
Harry skulił się na kolanach matki. Po chwili patrzył, jak Demelza moczy bandaże w wapnie.
Nick ostrożnie posadził chłopca na stole i fachowo nastawił mu rękę.
– Dobrze się czujesz, Harry? Chłopiec skinął potwierdzająco głową.
– Będę miał naprawioną rękę, jak pan ją tym owinie?
– No, nie tak szybko, niestety. Złamanie goi się jakieś pięć tygodni. Pewnie będziesz już
wtedy w Anglii, prawda?
– Jedziemy do domu z końcem tygodnia, doktorze – odparła matka Harry’ego.
– Nie możemy zostać, aż mi się naprawi? – spytał Harry. – Złamana ręka na pewno nie może
latać samolotem, prawda, doktorze?
Nick zaśmiał się.
– Brawo, Harry! A co na to mama?
Mama stwierdziła, że tata Harry’ego musi wracać i zarabiać pieniądze, żeby mogli znowu za
rok przyjechać do Grecji.
– Poza tym twoja ręka będzie w gipsie, Harry – wtrąciła Demelza. – Gips ją ochroni w
samolocie.
– A ja dam ci list do twojego lekarza w domu – rzekł Nick, kończąc gipsowanie. – No,
zrobione. Za parę tygodni ręka będzie jak nowa. Tylko nie skacz już z żadnej skały. Obiecaj.
Harry zrobił bardzo zmartwioną minę.
– Obiecuję... Ale mogę się trochę bawić?
– Oczywiście. Stavros zawiezie was z powrotem do ośrodka – rzekł Nick i odwrócił się do
Demelzy. – Pani nie musi wracać, prawda? Może zechce pani obejrzeć nasz szpital przy okazji?
– Bardzo chętnie. Zabiorę tylko z samochodu torbę.
Pospieszyła do auta i pomogła matce Harry’ego posadzić chłopca na tylnym siedzeniu.
Poprosiła też Stavrosa, żeby bardzo uważał na pacjenta. Może mógłby jechać odrobinę wolniej
po wyboistej, kamienistej drodze?
Stavros wyszczerzył do niej zęby.
– Nie ma sprawy, siostrzyczko. – Wrzucił bieg i wyrwał do przodu, zostawiając za sobą
chmurę kurzu.
Nick czekał na nią w recepcji, przeglądając karty pacjentów. Demelza podeszła do niego,
kręcąc głową.
– Co za diabeł siedzi w tym kierowcy? Skąd go wytrzasnęliście? Z wyścigu Monte Carlo?
Nick zaśmiał się w głos.
– Tutaj większość młodych mężczyzn tak jeździ, on inaczej nie potrafi. Dotąd nie straciliśmy
przez to żadnego pacjenta.
– Bardzo pokrzepiające.
Nick oddał karty pielęgniarce i wziął Demelzę pod łokieć, prowadząc ją w stronę korytarza.
– Najpierw interna. Wszystkie oddziały są u nas bardzo małe w porównaniu ze szpitalami, w
których pracowałaś.
Ręka Nicka tak blisko jej ciała. To przyjemne. Taki uprzejmy mężczyzna, taki szarmancki.
Wcale nie miała poczucia, że mu się narzuca czy jest dla niego ciężarem.
– To miło, że mnie oprowadzasz – zauważyła kurtuazyjnie, gdy pchnął drzwi na oddział. –
Bo pewnie to twoja pora na lunch.
Posłał jej uśmiech, bardzo przypominając jej w tej chwili uroczą twarz jego syna.
– Od razu widać, że nigdy nie mieszkałaś w Grecji. W środku dnia wszystko tu zamiera,
życie się zatrzymuje, to pora sjesty. Mamy długą przerwę na lunch i czas na odpoczynek. No,
chyba że, jak już wspomniałem, jest coś pilnego.
Na internie było tylko sześć łóżek, zasłona dzieliła część męską od żeńskiej. Dwaj mężczyźni
i kobieta siedzieli przy stoliku, jedząc lunch. Przed nimi stała butelka wina. Demelza zauważyła
też chrupiący bochen, ser feta i miseczkę oliwek i pomidorów pośród innych, równie
apetycznych dań.
Pielęgniarka w białym płóciennym fartuchu siadała właśnie do stołu wraz z pacjentami.
Spojrzała na Nicka z uśmiechem i powiedziała coś po grecku.
– Pytała, czy dołączymy do nich – wyjaśnił Demelzie.
– Powiedziałem, że musimy najpierw wszystko obejrzeć.
– Pacjenci mają bardzo zadowolone miny – odnotowała Demelza.
– Czekają na kieliszek wina. Jeśli nie ma przeciwwskazań, nie ma powodu im tego
odmawiać.
Nick gawędził przyjaźnie z pacjentami parę minut. Następnie udał się z Demelzą na
chirurgię. Tam dwu pacjentów siedziało przy zastawionym stole, a pielęgniarka obsługiwała
dwoje chorych przykutych do łóżka.
Demelza odniosła wrażenie, że ten niewielki szpital otacza dobra aura. Panowała tam
atmosfera pełna ciepła i prawdziwej troski. Nawet w małej sali operacyjnej pielęgniarka
polerowała akurat z zacięciem uchwyty szafek.
– Ona nie ma przerwy na lunch? – spytała, kiedy wyszli na korytarz.
– Eleni pójdzie na lunch dopiero wtedy, kiedy uzna, że sala operacyjna lśni jak lustro.
Zresztą nikt u nas nie ma określonych godzin pracy.
– Jestem naprawdę pod wrażeniem – oznajmiła Demelza. – Chyba zaczynam rozumieć, jak
wygląda tu życie.
Nick przystanął przed skromnym oddziałem położniczym.
– Jeśli cię to interesuje i zechcesz spędzić ze mną popołudnie, pokażę ci moje miejsca na tej
mojej wyspie.
– W jego głosie słyszała dumę.
– Twojej wyspie? – wyraziła lekkie zdziwienie.
– Tu się urodziłem – odparł. – Przez lata musiałem mieszkać w Anglii, ale wróciłem, kiedy
tylko nadarzyła się sposobność. Nie ma na świecie drugiego takiego miejsca jak Kopelos.
Demelza zadałaby mu chętnie wiele pytań, nie chciała jednak na początku znajomości wydać
się nachalna. Liczyła na to, że z czasem, powolutku, odkryje jego tajemnice.
– Bardzo chciałabym poznać tę wyspę – powiedziała za to. – Zresztą nie mam żadnych
planów na popołudnie, miałam zamiar tylko byczyć się na plaży.
– Chyba nie w tym tłumie w ośrodku? – spytał Nick. – Zabiorę cię na plażę, gdzie jedynym
szumem jest szum morza, a jedynym głosem pobekiwanie owiec na wzgórzach. – Urwał i
uśmiechnął się. – Dokończmy to zwiedzanie, zanim się rozgadam na dobre. Tu mamy
położnictwo, jak widzisz.
W sali dwie młode mamy doglądały swoich maluchów. Nick przedstawił im Demelzę. Jedna
z matek skończyła właśnie karmić dziecko i zawijała je w biały kokon pieluszki.
– Śliczne maleństwo – zauważyła Demelza.
– Proszę, niech pani potrzyma – powiedziała matka, podając jej zawiniątko.
Przytulając biały tłumoczek, Demelza poczuła ten trudny do opisania zapach, który mają
wszystkie niemowlaki, świeżo upudrowane i przebrane. Jej gardło zacisnęło się, gdy patrzyła na
maleńkie różowe usteczka, policzki z dołeczkami, ciemne, długie firanki rzęs. Gdyby przyszło jej
znowu pracować z dziećmi, musiałaby uzbroić się w zawodowy dystans, żeby jej bolesne
doświadczenia nie odbiły się na pracy. Może z czasem okaże się to łatwiejsze, ale w tej chwili...
Zmusiła się do uśmiechu i oddała niemowlę matce. Ma przed sobą całe życie wypełnione
cudzymi dziećmi.
Podjęła postanowienie, że będzie sobie z tym radzić lepiej niż obecnie.
Gdy mieszkała jeszcze na farmie, z całą premedytacją zabroniła sobie marzyć o kolejnym
dziecku. Zresztą nowy związek wydawał jej się wówczas niemożliwy. Pełne miłości chwile
należały do przeszłości. Ale trzeba iść dalej, mimo wszystko. Dopiero wyruszyła w tę drogę, lecz
już nabrała pewności, że przyjazd na Kopelos był krokiem w dobrą stronę.
Otrząsnęła się z tych myśli. Nie ulega wątpliwości, że jej nowa droga będzie wymagała
częstych kontaktów z personelem szpitala, powinna zatem poznać go możliwie najlepiej.
– Jesteśmy w stanie poradzić sobie z większością mniej skomplikowanych przypadków
internistycznych, chirurgicznych, położniczych, ginekologicznych i ortopedycznych – mówił
Nick, eskortując ją do wyjścia. – Przypadki wykraczające poza nasze kompetencje odsyłamy do
Aten albo na Rodos. – Kroczył przed nią przez niewielki parking przed szpitalem. – To mój
samochód. Jak widzisz, stoi pod największym drzewem, które daje najgłębszy cień. Ale i tak w
środku będzie nie do wytrzymania, póki nie zadziała klimatyzacja.
Otworzył drzwi, Demelza zajęła miejsce obok kierowcy. Rozpalona skóra fotela piekła ją
przez cienką bawełnianą sukienkę. Postawiła torbę przy nogach.
Wyjechali z miasta na wąską drogę wijącą się wokół wzgórza.
– Kiedy byłem mały, była tu tylko ścieżka dla osłów – informował ją Nick, zmieniając bieg.
– Matka wysyłała mnie po zioła, a ja zabierałem ze sobą paru kumpli i zapominaliśmy o Bożym
świecie. Zdarzało się, że zapominaliśmy też nazrywać ziół! Miałem wtedy jakieś pięć, sześć lat.
W Anglii nie mogłem się nadziwić, że dzieciom nie wolno biegać swobodnie jak nam kiedyś.
– Dlaczego wyjechałeś do Anglii? Nick westchnął głęboko.
– To długa historia.
Demelza zerknęła na niego kątem oka. Spojrzenie Nicka było chłodne, jakby dawał jej do
zrozumienia, że brak mu ochoty do rozmowy na ten temat. Jego opuszczone ramiona zdradzały
jakiś smutek. Patrzył przed siebie na ciasną drogę i nie miał już w sobie tej niefrasobliwości
sprzed paru zaledwie minut.
Demelza oparła się o fotel, chłodne powietrze z klimatyzatora studziło też jej emocje. Na
zewnątrz pewny siebie, Nick był w gruncie rzeczy bezbronny. Kochał życie na tej wyspie, któż
zresztą by go nie kochał? Przenosiny do chłodnej Anglii musiały być dla niego przykrym
doświadczeniem. Demelza domyślała się tylko, że powodem wyjazdu mógł być rodzinny kryzys.
Sądząc po jego śródziemnomorskiej urodzie i temperamencie, był stuprocentowym Grekiem.
Może jednak jego matka pochodziła z Anglii? Demelza nie chciała być wścibska. Wiedziała, że
Nick sam uzupełni jej wiedzę, gdy uzna to za stosowne. Intrygował ją swoją osobowością i
ukrytymi sekretami. Dawno już nie interesowała się tak żadnym mężczyzną.
Od śmierci Simona żyła jak zakonnica. Mężczyźni dla niej nie istnieli.
– Tam jest zatoka, do której jedziemy. – Nick wyciągnął rękę.
Demelza zerknęła na niego. Białe zęby błysnęły na tle oliwkowej twarzy. Samochód zjechał
z drogi asfaltowej na brukowaną. Demelza trzymała się siedzenia, zadowolona, że jest przypięta
pasem, kiedy Nick omijał dziury na drodze.
– W zimie spadło dużo deszczu. Minie jeszcze pewnie kilka tygodni, nim ktoś tu dotrze i
naprawi tę część drogi. Mało osób z niej korzysta, więc nikt nie będzie się spieszył.
Rozmawiałem o tym z burmistrzem Kopelos. Uśmiechnął się tylko, rozłożył ręce i powiedział:
Avrio.
– To znaczy?
– Jutro! Nieraz to tu usłyszysz. Taka tu panuje filozofia, że większość spraw może poczekać
do jutra. Dzięki temu żyje się spokojnie, i temu też zawdzięczamy dziurawe drogi.
Demelza wyjrzała przez okno i zadrżała. Niemal tuż za szybą pobocze spadało ostro w dół.
Nick poklepał jej dłoń.
– Nie bój się. Nie pierwszy raz tędy jadę.
Zabrał rękę i położył ją znów na kierownicy. Demelza poczuła natychmiast jakiś brak, choć
równocześnie ulgę. Przeniosła spojrzenie za okno, starając się podziwiać widoki bez lęku. Jodły
pięły się na zboczach, a w dolinie pojawił się ślad wody, tak cenny skarb na tej wyspie. Była to
niewielka rzeczka, która płynęła do błękitnej zatoki.
– Jesteśmy prawie na miejscu – oznajmił Nick. – W każdym razie najgorsze za nami.
Droga otworzyła się na szeroką piaszczystą połać graniczącą z morzem.
– Zostawimy tu samochód i dalej pójdziemy piechotą. Za dużo tu skał, żeby ryzykować.
Wezmę tylko jedzenie z bagażnika. Chcesz się tu przebrać?
Demelza skinęła głową, zażenowana. Miała włożyć bikini i zdjąć sukienkę, ale...
– Zabiorę to na plażę, a ty przyjdź, jak będziesz gotowa – rzekł Nick.
No i po kłopocie! Wysiadła i poczuła uderzenie gorąca. Jest dopiero maj, to jak wyglądają tu
prawdziwe letnie miesiące?!
Stanęła za samochodem i przebrała się w pośpiechu w swoje nowe białe bikini, które było
tylko o ton bielsze od jej skóry. Wyjęła z torby krem z blokerem i wtarła go w skórę. Ma przed
sobą sześć miesięcy i wiele okazji, żeby się opalić.
Rozejrzała się. Nick zniknął za drzewami. Wzięła torbę i szybkim krokiem ruszyła jego
śladem. Jej podniecenie rosło. Wszystko jest tu niezwykłe – znajduje się daleko od Anglii, na
pustej plaży z przystojnym nieznajomym. Odniosła wrażenie, że od chwili przyjazdu na Kopelos
zrzuciła z siebie dziesięć lat.
Zobaczyła go, gdy pokonała niewielką wydmę na skraju plaży. Rozkładał właśnie koc na
piasku. Zdążył przebrać się w spodenki do pływania, a ją na ten widok przeszył dawno
zapomniany dreszcz. Nie było to właściwie podniecenie, a może? Jeśli nie podniecenie, to coś
równie niebezpiecznego.
Nick podniósł głowę i pomachał do niej. Demelza nabrała głęboko powietrza.
ROZDZIAŁ TRZECI
Ruszył w jej stronę. Już chciał odebrać od niej torbę, gdy zatrzymał się i omiótł ją
zagadkowym spojrzeniem.
– W taki upał nie wolno się spieszyć.
Jej kłopoty z oddychaniem nie miały nic wspólnego z pośpiechem! Nie pamiętała już, kiedy
ostatnio widziała tak przystojnego faceta w tak skąpym stroju, i to z tak bliska. Trzeba przyznać,
że sprawiło jej to przyjemność.
Odpychała te myśli, ale one powracały. W końcu stwierdziła, że to efekt jej przebudzenia do
życia, i że będzie musiała jakoś się z tym uporać.
– Radzę, żebyśmy popływali przed lunchem. Pływanie z pełnym żołądkiem nie jest
wskazane – zauważył Nick, kładąc torbę Demelzy na piasku obok koca.
– Mam tylko bułki i salami – wyjaśniła. – Nie spodziewałam się, że wybiorę się na piknik.
Nick uśmiechnął się.
– Moich zapasów starczyłoby dla całej armii. Kiedy rano wyjeżdżam z wioski, spotykam tylu
znajomych i krewnych przekonanych o tym, że głoduję, że nauczyłem się już zabierać dodatkowe
torby, aby pomieścić ich hojne dary. Ianni codziennie idzie do szkoły obładowany domowym
ciastem, którym częstuje kolegów. A ja zwykle dzielę się z personelem w szpitalu. I jak łatwo
zgadnąć, jesteśmy z Iannim bardzo popularni.
Szli w stronę rozświetlonego niebieskiego morza. Piasek parzył stopy. Kilka ostatnich
kroków do wody Demelza pokonała biegiem. Nick puścił się naprzód rozbawiony.
– Jak byłem mały, lubiłem biegać boso i mam teraz podeszwy jak ze stali.
Z ulgą dotknęła stopami wody.
– Całkiem chłodna, aż dziw! – zawołała, zanurzając się. – Zawsze myślałam, że Morze
Śródziemne jest ciepłe.
– Dopiero późnym latem. Większość Greków uważa, że do sierpnia woda jest za zimna, żeby
pływać. Ale ja jestem w połowie Anglikiem, wiec pływam razem z turystami już wiosną.
– Więc jesteś w połowie Anglikiem? – podchwyciła. Teraz nie miała poczucia, że wściubia
nos w nie swoje sprawy, skoro to wyszło od Nicka.
Brnęli coraz głębiej, ale mocno zasolone Morze Śródziemne było tak pełne życia, że trudno
im było utrzymać równowagę. Nick przysunął się do Demelzy na ryle blisko, że dotykał niemal
jej białej skóry swoim ogorzałym ramieniem.
– Tak, moja matka jest Angielką. Przyjechała tu jako młoda studentka, zakochała się
najpierw w tej wyspie, a potem w moim ojcu. Nie wiem, która z tych miłości była silniejsza.
Wyjazd złamał matce serce, mnie też zresztą, ale byłem wtedy mały, a dziecku łatwiej jest
dostosować się do nowych warunków.
– Czemu musieliście wyjechać? – spytała, kładąc się na plecy z zamkniętymi oczami i
unosząc się na falach.
Zdawało jej się, że leży na wodnym materacu. Drobne ryby smyrgały wokół jej stóp.
Rozłożyła ręce na boki, palcami leniwie głaskała powierzchnię wody. Słońce kładło się na jej
twarzy rozkosznym ciepłem. Wokół panowała absolutna cisza, przerywana co najwyżej
beczeniem owcy na wzgórzu albo lekkim pluskiem wody, kiedy ona lub Nick wykonywali
leniwe ruchy.
Słyszała, jak Nick wciąga powietrze. Nie odpowiadał jej przez kilka chwil, by wreszcie
odezwać się cichym, pozbawionym emocji głosem.
– Moja matka musiała wrócić do Anglii... z powodów zdrowotnych. Musiałem jej
towarzyszyć. To długa historia. No, dosyć tego pływania, umieram z głodu!
Demelza usłyszała rozmyślną zmianę w tonie jego głosu. Nick coś przed nią ukrywa, a ona
nie miała ochoty usłyszeć niczego, co zepsułoby tę rajską atmosferę.
– Ja też – rzuciła szybko. – Ścigamy się?
Ruszył naprzód kraulem i przemknął koło niej. Czekał na nią na piasku. Wyciągnął obie ręce,
kiedy wyszła z wody. Było całkiem naturalne, że je chwyciła. Spojrzała mu w oczy i przeszył ją
dreszcz.
– Zmarzłaś – zmartwił się. – Chodź, wytrzyj się. Nie było jej wcale zimno. To jego ręce
wywołały ten raptowny dreszcz. Wzięła ręcznik i udała się za drzewo, żeby zdjąć mokry kostium.
Przebrała się w drugie bikini, tym razem czarne, które przymierzała w sklepie tylko raz. Góra
była dość śmiała, nie zostawiała wiele wyobraźni. Sprzedawczyni zapewniała ją, że to się właśnie
nosi na śródziemnomorskich plażach.
Demelza czuła się jednak skrępowana, długo wahała się przed dokonaniem zakupu. Wyszła
ze sklepu z dwoma kostiumami bikini i przekonaniem, że wydała kolosalną sumę na cztery
miniaturowe skrawki materiału.
Zasłoniła oczy. Nick stał w samym słońcu, wycierając się ręcznikiem i zmieniając spodenki.
Czym prędzej odwróciła wzrok. Już i tak miała puls jak po szybkim biegu. Suche spodenki Nicka
były czarne, tak jak poprzednie. Demelza wychynęła zza drzew z taką miną, jakby lunch na plaży
z nieznajomym przystojniakiem był dla niej nudną codziennością.
– Wina? – spytał Nick, otwierając butelkę.
– Bardzo chętnie.
Siadłszy na kocu, uśmiechnęła się z wdzięcznością i wzięła od Nicka kieliszek. Zamoczyła
usta w winie. Było orzeźwiające. Wsparła się na łokciu i z wolna je sączyła.
– Widzę, że przyzwyczajasz się do naszego życia? Skinęła głową i wypiła kolejny łyk,
grzebiąc w piasku palcami stóp.
– Wczoraj wieczorem byłaś zdenerwowana – rzekł Nick. – Nie byłem pewny, czy
zaaklimatyzujesz się w miejscu, gdzie nikt się nie spieszy, ale teraz...
Usiadła prosto, żeby lepiej widzieć jego oczy.
– Mnóstwo czasu spędziłam w chłodzie i trudno mi uwierzyć... – Urwała, szukając
właściwych słów. – Trudno mi nawiązać kontakt z ludźmi, a zwłaszcza z mężczyznami.
– Aha! Więc o to chodzi. – Zmrużył oczy. – Miałaś jakieś złe doświadczenia?
– Nie, nie! Przeciwnie, kochałam... za bardzo... ale jednego mężczyznę, i teraz...
Nick nachylił się.
– Miłość to skarb, prawda? Kiedy odchodzi, trudno ją zastąpić.
Mówił głosem nabrzmiałym od emocji. Demelza przełknęła ślinę i patrzyła, jak Nick kładzie
się na kocu. Przez moment miała wrażenie, że chce ją pocałować. Była to miła perspektywa.
Czuła, że sprawiłoby jej to wielką przyjemność. Ale zaraz potem doszła do wniosku, że
przeceniła jego intencje. Był dobrze wychowany, więc i ją traktował uprzejmie i po
przyjacielsku.
Nick nie miał pojęcia, że wywołał w niej takie myśli. Uniósł się i zaczął rozpakowywać
swoje torby.
– Koniecznie spróbuj placka ze szpinakiem. Anna robi najlepszą spanokopitę na tej wyspie.
– Anna? – Demelza wgryzła się w miękkie ciasto. – Rzeczywiście pycha. A kim jest Anna?
– To moja ciotka, siostra mojego ojca. Jest żoną Giorgia, właściciela tawerny. Widziałaś ją
wczoraj w kuchni. Była zajęta, więc was sobie nie przedstawiłem. No i nie wiedziałem, czy masz
ochotę ją poznać.
Demelza wytarła z warg okruszki papierową serwetką.
– Myślisz, że teraz znamy się już na tyle, że możesz mnie jej przedstawić?
Spojrzał na nią z dziwnym, niejasnym uśmiechem.
– Myślę, że prawdziwa Demelza wciąż chowa się za żelazną kurtyną. Ale chyba
dowiedziałem się o tobie co nieco. Może coś dorzucisz, żebym miał pełniejszy obraz?
Czy ona coś ukrywa? Pewnie tak, a jednak uwaga Nicka zaskoczyła ją. Wypiła łyk wina i
wsparła się na łokciach. Jodły, pod którymi urządzili sobie piknik, rzucały cudowny cień. Morze
roziskrzone słońcem zapierało dech.
– Tak dawno już nie myślałam o sobie jako o kimś wolnym, niezależnym, że czasem sama
zastanawiam się, kim jestem. Od śmierci Simona opiekowałam się innymi. Byłam tak
sparaliżowana bólem, że nie miałam odwagi zobaczyć, co się ze mną dzieje.
– A co się działo? – spytał cicho. Demelza wzięła głęboki oddech.
– Tego dnia, kiedy Simon zginął, chciałam umrzeć.
– Zginął?
Zaskoczony i współczujący głos Nicka dał jej siłę, by zmierzyć się z lękiem i mówić o tym
strasznym dniu, który kompletnie odmienił jej życie. Nigdy dotąd nie wypowiedziała słowa
„zginął”, ale takie były fakty. Dla niej to był szok.
– To się zdarzyło cztery miesiące po naszym ślubie. Byłam w trzecim miesiącu ciąży.
Byliśmy bardzo szczęśliwi, marzyliśmy o dużej rodzinie, i nasze życzenia zaczęły się spełniać. –
Demelza odchrząknęła. Czuła, że to ważne, by przekazać Nickowi całą historię, nie tylko jej
skrót czy fragmenty, do których się zwykle ograniczała, zmuszona do powrotu do tamtych
wydarzeń. – Ostatni dzień Simona rozpoczął się jak każdy inny. Wstał wcześnie i poszedł
nadzorować dojenie z dwoma pracownikami. Potem zwykle wracał na śniadanie, siadaliśmy do
stołu i planowaliśmy dzień. – Urwała na chwilę. – Nie wiem, czemu mówię ci to wszystko. To
cię nie dotyczy...
– Ale bardzo mnie obchodzi.
Jego głos po raz drugi dał jej pewność siebie. Patrząc w jego ciemne, pełne wyrazu oczy,
wiedziała, że znalazła prawdziwego przyjaciela.
– Nie spiesz się, Demelzo. Dobrze ci zrobi ten powrót do przeszłości. Może cię uwolnić od
smutku.
Skinęła głową. Nick mówił jak doświadczony lekarz, przyzwyczajony do wysłuchiwania
pacjentów. A poza tym, czuła podświadomie, że to pierwszy mężczyzna od śmierci jej męża,
któremu może zaufać.
– Poszłam wziąć prysznic. Potem zeszłam na dół przygotować śniadanie. Wyjmowałam z
kredensu pudełko z jajkami, kiedy usłyszałam potworny krzyk od strony obory. Wyjrzałam przez
okno i zobaczyłam... Ręce odmówiły mi posłuszeństwa i pudełko z jajkami spadło na podłogę... –
Demelza schowała twarz w dłoniach. Nie chciała, żeby Nick widział jej łzy, nad którymi nie
potrafiła zapanować. Nick przysuną) się do niej, zdjął delikatnie jej ręce z twarzy i otarł łzy
chusteczką.
– Nie bój się płaczu. Za długo dusiłaś w sobie tę bolesną pamięć. – Zamilkł na chwilę, po
czym spytał: – Co zobaczyłaś?
Demelza wsparła się na jego ramieniu.
– Zobaczyłam Simona. Leżał na ziemi, częściowo pod traktorem, którym najechał go nasz
najmłodszy pracownik. Wybiegłam z domu. Przyklękłam przy nim. Nie żył już. Próbowałam coś
zrobić, chociaż wiedziałam, że to beznadziejne. Nie chciałam się poddać, aż przyjechała
karetka... – Nie mogła mówić dalej.
Nick objął ją i przytulił.
– Płacz, ile tylko chcesz – powiedział. – Wypłacz się. Musisz się pozbyć tego bólu.
Jej szloch wygasał powoli. Po raz pierwszy od sześciu lat poczuła coś w rodzaju spokoju.
Odsunęła się, by spojrzeć w oczy Nicka.
– Dziękuję – szepnęła. – Dziękuję, że mnie wysłuchałeś, dziękuję za współczucie. Chyba
zobaczyłam jakieś światełko w tym mrocznym tunelu.
– Mam nadzieję. I wydaje mi się, że dostrzegłem przebłysk prawdziwej Demelzy. Kobiety za
maską. Miałaś przy sobie jakąś rodzinę, która by cię wsparła?
– Moi rodzice zmarli kilka lat przed tym wypadkiem. Wybrali się na wycieczkę i autokar,
którym jechali, rozbił się. – Nabrała znowu powietrza. – Rodzina Simona błagała mnie, żebym z
nimi została. Jego rodzice twierdzili, że beze mnie nie dadzą sobie rady. To zresztą prawda. We
wszystkim na mnie polegali. Prowadziłam całą farmę i nie wiedziałam, jak się z tego wyplątać.
Nie chcę, żeby to zabrzmiało melodramatycznie, ale czasem odbierałam to jak dożywotni wyrok.
Matka Simona szantażowała mnie emocjonalnie, bałam się, że już sobie z niczym nie poradzę.
– Mówiłaś, że byłaś w trzecim miesiącu ciąży, kiedy zginął Simon?
– Straciłam dziecko w szóstym miesiącu – wyjaśniła rzeczowym tonem, który przywoływała,
ilekroć mówiła o swoim poronieniu. – To był chłopiec, jedyne, co trzymało mnie przy życiu po
odejściu Simona. Kiedy i jego zabrakło, żyłam z dnia na dzień. Ale w zeszłym roku brat Simona
ożenił się i jego żona zamieszkała z nim na farmie.
– A ty zobaczyłaś przed sobą wolność? Demelza zmusiła się do uśmiechu.
– Zobaczyłam drogę ucieczki i skorzystałam z niej. Co Nick pomyśli sobie o jej łzach? Ale w
końcu sam zachęcał ją, żeby się przed nim otworzyła. Poczuła się o wiele lepiej. Nabrała
przekonania, że Nick będzie dobrym przyjacielem.
A może nawet więcej? Nie mogła ukrywać, że Nick podoba jej się. Była szczerze,
prawdziwie nim zauroczona. Co zrobi, jeśli ich relacja pogłębi się? Ma przecież tak małe
doświadczenie z mężczyznami. Można nawet zaryzykować twierdzenie, że jest w tym względzie
nowicjuszką. W tym kontekście myśl o bliskim związku z Nickiem była jej wyjątkowo miła, a
równocześnie rodziła w niej obawę.
– Gdzie studiowałeś medycynę? – spytała, zmieniając temat.
Nick obrócił ku niej twarz.
– W Londynie, praktykowałem w szpitalu St Celinę.
– I wolisz pracować tutaj? Uśmiechnął się.
– A ty nie? Czy można w ogóle porównywać ponure londyńskie ulice do tej słonecznej
wyspy?
Przesunęła się na skraj koca i oparła o rozgrzaną skałę.
– Masz absolutną rację. Nie ma porównania.
– Prawie nic nie zjadłaś. Łap! – Wziął do ręki dużego, soczystego pomidora i rzucił do niej.
Chwyciła go roześmiana.
– Musisz koniecznie spróbować serowych placków, które zrobiła Anna. Nazywamy je
theropita.
– Theropita – powtórzyła uważnie. – Przywiozłam samouczek do greckiego, ale nie miałam
czasu do niego zajrzeć.
– Mogę cię uczyć – zaoferował się Nick.
– Dziękuję – odparła, wiedząc, że każda sposobność kontaktu z Nickiem będzie jej miła.
Wtem w stosie ubrań rozległo się brzęczenie. Nick wyjął telefon komórkowy z kieszeni
spodni.
Słuchał z powagą i skupieniem, potem mówił po grecku, bardzo szybko. Przerwał połączenie
i gwałtownie się podniósł.
– To siostra Krisanthe. Przyjęła młodą kobietę w trzydziestym piątym tygodniu ciąży. Zdaje
się, że zaczęła rodzić kilka godzin temu i w ogóle nie zorientowała się, co się dzieje. Siostra
uważa, że ze względu na bezpieczeństwo dziecka może być konieczne cesarskie cięcie.
Wyrzucając błyskawicznie słowa, wciągał spodnie. Demelza zerwała się na nogi i zaczęła
ubierać.
– Masz personel, żeby zrobić cesarkę? – spytała, zapinając sukienkę. Biegli już przez piach.
Nick wyprzedzał ją – każdy jego krok równał się jej dwu krokom.
– Prosiłem Krisanthe, żeby skontaktowała się pilnie z naszym anestezjologiem. Jeśli trzeba,
sam zrobię operację. A może uda się przyjąć dziecko normalnie.
– Ale skoro już ma problemy, to im szybciej je wyjmiemy, tym lepiej – stwierdziła Demelza
zadyszana, wdrapując się do wnętrza landrovera.
– Tak, jasne – odparł Nick z cieniem irytacji.
Nie był to już przyjacielski kompan, jego miejsce zajął skupiony na swoim zadaniu lekarz.
Demelza doszła do wniosku, że powinna hamować swoje uwagi.
Nick ściskał mocno kierownicę, kiedy samochód wspinał się na wzgórze. Demelza starała się
nie myśleć o urwistym zboczu sąsiadującym z wyboistą drogą. Patrzyła przed siebie.
– Rozumiem, że masz jakieś doświadczenie w położnictwie? – spytał Nick zdenerwowany.
– Tak. Przez pewien czas pracowałam w sali operacyjnej na położnictwie.
– Będziesz mi asystować? Moja pielęgniarka jest chora, nie chcę jej ściągać, dopóki całkiem
nie wydobrzeje.
– Tak. – Demelza miała doświadczenie, a mimo to trochę się bała. Przekonywała się zatem w
duchu, że jej teoretyczna i praktyczna wiedza nie ulotniły się przecież bez śladu. Że nie traci się
tych umiejętności, jeśli praktykowało się je przez lata.
– Świetnie! – Nick posłał jej radosny uśmiech, a ona zaczynała się cieszyć, że po długiej
przerwie staje przed wyzwaniem.
Młoda pielęgniarka oczekiwała ich w recepcji. Na ich widok wyraźnie odetchnęła.
– Szybko, doktorze!
Ruszyli przed siebie korytarzem. Siostra Krisanthe pochylała się nad pacjentką, wycierała jej
czoło wilgotną chusteczką. Młody ojciec siedział przy łóżku, trzymając żonę za rękę. Podniósł
wzrok na Nicka i wyrzucił z siebie potok słów.
– Michaelis mówi, że Katia zaczęła odczuwać bóle w środku nocy, ale nie wiedziała, że
zaczyna się poród – tłumaczył Demelzie Nick, kiedy myli ręce przed badaniem.
Demelza z przerażeniem zobaczyła, że rozwarcie jest bardzo niewielkie, nie mogli więc
przyjąć dziecka na świat naturalną drogą. W międzyczasie, zerkając na obraz na monitorze,
widziała, że dziecko zaczyna mieć problemy z oddychaniem.
– Zabieram Katię do operacyjnej – oznajmił Nick. Dołączył do nich niski mężczyzna.
– To doktor Patruis, nasz anestezjolog – przedstawił Nick. Zamienił z lekarzem kilka słów,
po czym wyjaśnił młodej matce i jej przejętemu mężowi, co ją czeka.
Zabrakło nawet czasu na rutynowe czynności przedoperacyjne. Pacjentka została
niezwłocznie przewieziona na małą salę operacyjną i uśpiona.
Stojąca po drugiej stronie stołu operacyjnego Demelza czuła, że wraca jej siła i pewność
siebie. Przekonała się, że zachowała swe umiejętności. Podała Nickowi skalpel.
Za każdym razem wzbudzało to w niej podobne poruszenie. Widok nowo narodzonego
dziecka, uratowanego przez cesarskie cięcie, wydawał jej się cudem. Bez ich interwencji dziecko
nie miało wiele szans na przeżycie.
– Dziewczynka – ogłosił Nick. Jego oczy śmiały się nad maską chirurgiczną, kiedy przecinał
pępowinę.
Demelza spojrzała na niego. Była szczęśliwa. Jednocześnie myśl o własnym dziecku
wywołała przelotne ukłucie bólu. Ale zaraz przypomniała sobie, że jest w pracy, a to nie miejsce
na użalanie się nad sobą.
– Płuca ma w porządku – oznajmiła, odebrawszy malucha, który krzyknął gromko. Położyła
dziecko na stole, wytarła delikatnie pomarszczone ciałko i zawinęła w sterylną pieluszkę. Kiedy
Nick skończył operację, przyszedł sam sprawdzić serce i płuca małej.
– Nie widzę komplikacji. Mieliśmy dużo szczęścia. Zdaje się, że Katii pomyliły się daty.
Wydawało jej się, że to trzydziesty piąty tydzień ciąży, ale moim zdaniem było już dużo bliżej
rozwiązania. Ile waży mała?
– Trzy i pół kilograma. Nieźle jak na wcześniaka.
– No to powiem, że na sto procent urodziło się w terminie – stwierdził Nick z uśmiechem i
zniżył głos. – Pamiętam ślub Katii i Michaelisa. To było jakieś pół roku temu. Od tamtej pory
odnosiłem wrażenie, że Katia mnie unika. Tutaj takie rzeczy wciąż mają znaczenie. Szkoda tylko,
że ryzykowała życiem dziecka. Katia i Michaelis mają po siedemnaście lat, są wciąż pod kontrolą
rodziców. Będę chyba musiał troszkę nakłamać i powiedzieć matce Katii, że urodziła przed
czasem.
Demelzę to rozbawiło.
– Naprawdę chcesz tak zrobić?
– Jeśli małe kłamstwo uszczęśliwi rodzinę, chętnie przyłączę się do spisku, chociaż wiem, że
babcia będzie miała własną hipotezę, kiedy zobaczy to duże dziecko z jej pięknymi czarnymi
włosami i długimi paznokciami.
– Widzę, że muszę się jeszcze dużo nauczyć o tutejszych zwyczajach.
– Masz na to mnóstwo czasu – odparł, patrząc, jak Demelza ubiera maleństwo w bawełnianą
koszulkę.
– Tylko sześć miesięcy – powiedziała wolno, biorąc dziewczynkę w ramiona. Ciepło tego
nowo narodzonego cudu wywołało ucisk w jej gardle. Przełknęła szybko. Nie wolno oglądać się
za siebie. Liczy się przyszłość.
– Zapomniałem. To nowa inicjatywa i biuro podróży chce się przekonać, czy gabinet w
ośrodku w ogóle ma sens. Zresztą zimą ośrodek i tak jest zamknięty. Bardzo dziękuję za pomoc.
Bądź tak dobra i odprowadź mamę i dziecko na oddział. Zajrzę do nich za chwilę, teraz muszę
zrobić obchód.
Demelza wciąż trzymała dziecko przy piersi. Nick wyszedł z sali operacyjnej. Znów stali się
kolegami z pracy, a jej wcale się to nie podobało. Z perspektywy sali operacyjnej piknik na
bezludnej plaży wydawał się po prostu snem.
Stojąc przed szpitalem jakiś czas później, Demelza nie potrafiła zrobić kroku. Zupełnie jakby
ją zamurowało. Była już wolna, lecz nie umiała odejść. Miała przed sobą długi wieczór, czuła się
zagubiona. Słońce zniżało się, mieszkańcy wyspy szykowali się do wieczornych spotkań
towarzyskich. Po drugiej stronie drogi, naprzeciwko szpitala, grupka starych mężczyzn zasiadła
przy stole, prowadząc żywą dyskusję przy wsparciu ouzo. Demelza pomyślała, że powinna
poszukać sobie towarzystwa, poznać nowych ludzi, dowiedzieć się czegoś o kulturze tej wyspy.
Zdezorientowana czuła, że musi się pozbierać. Po euforii z powodu udanego cesarskiego cięcia
ogarnęło ją przygnębienie.
W głębi serca wiedziała, że chodzi o coś więcej. Od południa nie rozstawała się z Nickiem,
który zaraził ją swoim entuzjazmem, rozbudził w niej chęć do życia. Rozeszli się niecałą godzinę
temu, a w niej już odezwała się tęsknota.
Tak, jest dla niego tylko parą pomocnych rąk, po co się oszukiwać. Nie powinna brać go zbyt
serio. Ale to właśnie on w procesie jej przebudzenia był pierwszym mężczyzną, którym się
zainteresowała. Miała świadomość, że musi się dużo nauczyć, by nie dać się ponieść emocjom i
nie wypaść za burtę.
Od wioski dzieliło ją najwyżej półtora kilometra. Spacer może mi tylko dobrze zrobić,
myślała, dać szansę otrząśnięcia się z posępnych myśli. Ruszyła zatem i z każdą chwilą czuła, że
wraca jej dobry nastrój. Trudno zresztą tkwić w smutku, gdy wdycha się wibrującą życiem
atmosferę Kopelos. Minęła dwie tawerny, gdzie życie towarzyskie już się rozwijało. Dźwięki
greckiej muzyki towarzyszyły jej w drodze.
Nagle jakiś pojazd zatrzymał się tuż za nią z piskiem opon. Demelza skoczyła na pobocze.
– Przepraszam, nie chciałem cię przestraszyć. – Nick otworzył drzwi samochodu. – Mogę cię
podwieźć?
Zawahała się. Przyznała się już przed sobą do niejasnych uczuć wobec Nicka, bezpieczniej
zatem było wybrać spacer. Ale wówczas Nick głowiłby się, dlaczego odrzuciła jego zaproszenie.
– Dzięki. – Wsiadła do landrovera. – To bardzo przyjemny spacer, swoją drogą.
– Nie wątpię, ale chciałem z tobą porozmawiać. Liczyłem, że złapię cię, nim wyjdziesz ze
szpitala, ale obchód trwał dłużej niż zwykle. Ze względu na Ianniego staram się wracać do domu
możliwe najszybciej. Absolutnie ufam Katerinie, ale wiem też, że on czuje się najlepiej, kiedy
jestem w domu.
– Na pewno. A matka? Nie tęskni za nią?
Nick nie odpowiedział od razu, zapatrzony przed siebie. Znienacka z bocznej drogi wyszedł
na szosę osioł. Nick zwolnił, póki właściciel zwierzęcia nie zapanował nad nim.
– Ianni przywykł już, że jesteśmy we dwóch. Rozwód z jego matką był wyjątkowym
koszmarem, Ianni doświadczył tego na własnej skórze. Myślę, że poczuł wielką ulgę, kiedy
wszystko się skończyło i zamieszkaliśmy z dala od Lydii.
W takiej sytuacji byłoby nie fair, gdyby Demelza drążyła temat. Nick sam powie jej więcej,
jeśli zechce. Usilnie starała się nie zagłębiać przesadnie w jego sprawy.
– Obaj pewnie bardzo to przeżyliście – zauważyła tylko.
– Masz rację. Nie chciałbym przechodzić przez to po raz drugi. – Zaśmiał się cierpko. –
Mówiąc szczerze, wiałbym co sił w nogach, gdybym spotkał znowu tak podstępną kobietę.
– Twoja była żona jest podstępna?
Ciekawość wzięła jednak górę nad rozsądkiem. Poza tym Demelza nie czuła, że Nick
zwierza jej się pod przymusem. A może to tylko wrażenie? Oparte na własnym doświadczeniu,
na tym, że bardzo jej pomogła rozmowa na plaży dotycząca jej przeszłości?
– Nawet mi nie przypominaj! – rzucił z emfazą. – Ty to nazwałaś, ona to ćwiczyła. – Urwał
na moment. – Zabawne, że kiedy uzgodniliśmy sprawę opieki na Iannim, zrobiło się łatwiej. –
Zawiesił głos i uśmiechnął się. – O wilku mowa!
Zatrzymał landrovera na rogatkach wioski, samochody nie miały tam prawa wjazdu. Uliczki
były tak wąskie, że ledwo mieściły się na ich motory. Demelza dowiedziała się, że im też
ostatecznie zabroniono wjazdu, bo zbyt dokuczały mieszkańcom.
– Widzisz to samo co ja? – spytał Nick.
Dwaj chłopcy ścigali się przed jednym z domów, zanosząc się śmiechem. Kiedy Nick
wjechał na parking u wylotu ulicy, Ianni spojrzał w jego stronę.
– Tata! – krzyknął uszczęśliwiony.
Lefteris, przyjaciel Ianniego, w mig poszedł w zapomnienie. Ianni gnał na spotkanie z ojcem.
– Czekałem na ciebie, tato. Katerina powiedziała, że jeszcze za wcześnie, ale... – Ianni rzucił
się w ramiona Nicka. Nick przytulił go i uśmiechnął się.
– Pamiętasz Demelzę? Ianni wyszczerzył zęby.
– Pewnie. – Okrążył samochód i wyciągnął do niej ręce.
Demelza przyklękła, uśmiechając się z radością, kiedy Ianni objął ją, może nie tak
entuzjastycznie jak ojca, ale w każdym razie po przyjacielsku.
– Pójdziesz z nami jeszcze do Giorgia, Demel... Demelzo? – spytał, a jego oczy błyszczały
podnieceniem i entuzjazmem.
– Cóż, ja...
Przerwał jej brzęczyk komórki Nicka, zresztą tylko się z tego ucieszyła. Czuła bowiem, że
zbyt chętnie wrosłaby w tę rodzinę. Zerknęła z ukosa na Nicka, który prowadził rozmowę po
grecku. Kończąc ją, był wyraźnie zmartwiony.
– Wracam do szpitala – oświadczył. – Kati skarży się na ból brzucha. Muszę ją zbadać.
Chodzi o to... – Zerknął na syna, który zmarszczył brwi. – Wybacz, Ianni. Najlepiej będzie, jak
zostaniesz u Kateriny. Wrócę najszybciej, jak będę mógł.
– A może pójdę do domu z Demelzą? – spytał chłopiec błagalnym głosem. – Odrobiłbym
lekcje.
Twarz Nicka zmarszczyła się w uśmiechu.
– Ty mały kombinatorze...
– Nie martw się o Ianniego – rzekła Demelza – zajmę się nim do twojego powrotu. –
Spojrzała na chłopca, który objął ją za nogi z wdzięczności. – Ale zaczniemy od lekcji, zgoda?
Ianni uśmiechnął się od ucha do ucha i szepnął coś Lefterisowi, najwyraźniej dając mu do
zrozumienia, że koniec zabawy. Demelza poczuła dłoń chłopca w ręce i pomyślała, że to
wspaniałe uczucie być komuś potrzebnym.
– Jeśli jesteś pewna – zaczął, Nick. – Zadzwonię do Kateriny, żeby wiedziała, co się dzieje z
Iannim, a jeśli będziesz chciała wyjść, Katerina...
– Nie martw się. Naprawdę chętnie się nim zaopiekuję.
– Idź już, tato – poprosił Ianni. – Jak szybko pojedziesz, to szybko wrócisz. Może jeszcze
zdążymy pójść do Giorgia.
Demelza spotkała się wzrokiem z Nickiem. Ianni był bardzo dojrzały na swój wiek. Zapewne
sprawił to rozwód rodziców i związane z tym cierpienie dziecka, choć na pierwszy rzut oka nie
było po nim widać owych przejść.
– Do zobaczenia – zawołał Nick, zawracając w stronę miasta.
Ianni niecierpliwie pociągnął Demelzę za rękę. Teraz wiedziała już, czym wypełni swój
wieczór. Stało się to jakby poza nią, mimo to przyjęła to z radością. Chyba nie angażuje się za
bardzo, opiekując się dzieckiem Nicka? Przecież wcale o to nie prosiła. To zwykły przypadek,
tak zwane zrządzenie losu. Dawno nie było jej tak lekko na duszy.
Nie miała nawet ochoty wracać myślą do poprzedniej chwili, kiedy czuła się równie
szczęśliwa. Zresztą teraz jej radość to przecież skutek oczyszczających zwierzeń. A także ciepła,
słońca i sypiącego iskrami błękitnego morza. Całkiem jakby wzięła sobie urlop od samej siebie.
Czułaby się tak samo, nawet gdyby nie zaznała serdeczności rodziny Nicka.
Ale czy na pewno?
ROZDZIAŁ CZWARTY
Siedziała na skraju kanapy. Z całej mocy starała się otworzyć oczy. Nick wrócił właśnie ze
szpitala. Mały chłopiec w piżamie, wtulony w jej ramiona, poruszył się na dźwięk głosu ojca, ale
nie podniósł powiek.
Nick przysiadł obok nich.
– Przepraszam, że tyle to trwało. Mówiłem ci przez telefon, że są pewne komplikacje.
Gdybym nie znał Katii, nie wiedziałbym, jak sobie poradzić. – Oparł plecy i zamknął oczy
zmęczony. – Katia upierała się, że brzuch strasznie ją boli. Kiedy zagroziłem, że wezmę ją z
powrotem na operację, przyznała się, że kłamie. Tylko bardzo boi się reakcji rodziny na to, że
dziecko przyszło na świat tak szybko po ślubie.
– I co chciała tym uzyskać? – szepnęła Demelza, przesuwając nieco chłopca.
Nick nachylił się i wziął Ianniego na ręce.
– Zaniosę go do łóżka i zaraz ci dokończę.
– Chciał się z tobą zobaczyć przed snem – powiedziała Demelza – więc nie kazałam mu iść
do łóżka.
Nick skinął głową i wyszedł. Wracając, przyniósł dwa kieliszki i butelkę wina.
– Śpi jak suseł – rzekł. – Napijesz się? Demelza przytaknęła.
– Zdumiewające, jak łatwo wsiąka się w tę kulturę słońca, morza i wina. Wierzyć mi się nie
chce, że jestem tu zaledwie od dwóch dni.
Nick zaśmiał się i podał jej kieliszek.
– Pod koniec lata będziesz wręcz tubylcem. Już wyglądasz inaczej... jesteś bardziej
wypoczęta, spokojniejsza, jakbyś rozkwitała w słońcu niczym kwiat.
Demelza bardzo nie chciała się zaczerwienić, niestety, policzki paliły ją jak diabli.
– Na pewno czuję się tak, jakbym po długiej zimie znalazła się nagle w pełnym słońcu –
wyznała.
Nick dotknął lekko jej policzka.
– I twoja twarz nabiera koloru. Za długo żyłaś pozbawiona tego, dla czego warto żyć, ale
teraz... – Rozłożył ręce gestem mówiącym, że świat stoi przed nią otworem.
Poczuła bardzo przyjemne igiełki na skórze, kiedy Nick ją dotknął i stuknął się z nią
kieliszkiem.
– Dziękuję za opiekę nad Iannim. Bardzo cię polubił. Z Kateriną czuje się dobrze, ale ona
chyba za bardzo nim rządzi, jak na jego gust. Zdaje się, że od rozwodu z jego matką trochę go
rozpuściłem. No, ale miałem ci opowiedzieć o Katii – zmienił temat, jakby nie chciał wracać
myślami do byłej żony.
– Udawała, żeby zwrócić na siebie twoją uwagę?
– I to świetnie, ale kiedy ją zbadałem, nabrałem podejrzeń. No więc, żeby się nie
denerwowała, obiecałem jej, że powiem jej matce, że to wcześniak.
Demelza pokręciła głową z niedowierzaniem.
– Muszę się jeszcze dużo nauczyć o życiu na Kopelos. A jak maleństwo?
Nick uśmiechnął się pogodnie.
– Kwitnąco. Katia karmi małą na leżąco, bo tak jest jej wygodnie, poza tym wszystko w
porządku.
– Cieszę się. – Demelza uprzytomniła sobie, że po raz pierwszy od długiego czasu
swobodnie rozmawia o dzieciach.
Wstrzymała oddech, wiedziała, że Nick jej się przygląda. Czuła się, jakby minęła kolejny
kamień milowy i ciekawiło ją, czy Nick ma tę świadomość. Tak miło jest gawędzić z kimś na
zakończenie długiego pracowitego dnia. Brakowało jej tego od śmierci Simona. Rodzice męża
zamęczali ją prośbami, by wieczorami wysiadywała z nimi w salonie. Niby chcieli rozmawiać,
ale zazwyczaj kończyło się na wspólnym oglądaniu telewizji do chwili, kiedy musiała wstać i
podgrzać im mleko, które wypijali przed snem.
– Znowu odpłynęłaś myślami gdzieś daleko – zauważył Nick. – Tęsknisz za domem?
Demelza zaśmiała się.
– Żartujesz? Nie, zastanawiałam się, jak Mark i Jane dają sobie radę na farmie. Mam
nadzieję, że Jane nie ma jeszcze dość bezustannych wymagań rodziny.
– Cóż, ty już swoje odsłużyłaś, jak mówisz. A twojej szwagierce będzie łatwiej, ma męża do
pomocy.
Demelza uśmiechnęła się.
– Czasami, między tymi ciągłymi obowiązkami i żałobą, nie wiedziałam już, dokąd to
wszystko zmierza.
1 jak ja skończę?
– A jak skończysz? – spytał Nick, kładąc rękę na oparciu kanapy.
Znowu się zaśmiała.
– Zapewne na rauszu, jeśli wypiję jeszcze kropelkę. Powiedzmy, że nie wybiegam myślą
daleko w przyszłość. Na razie wystarcza mi to, że uciekłam od przeszłości.
Nick pokiwał głową ze zrozumieniem.
– Tak samo czułem się, kiedy w końcu uciekłem z Anglii, od Lydii, i zacząłem od nowa
tutaj, z Iannim. Teraz życzę sobie tylko, żeby moja przyszłość była wolna od osobistych
komplikacji.
Demelza czuła, że ręka Nicka przesuwa się za jej plecy. Obróciła na niego wzrok, jego oczy
miały tęskny wyraz. Tak, on też był po przejściach i zasmakował wolności.
– Cieszę się, że spotkałam przyjaciela, który tak samo patrzy na życie – powiedziała cicho.
Jego palce zbliżyły się ostrożnie do jej ramienia, delikatnie przyciągnął ją do siebie. Czy nie
posuwają się zbyt daleko jak na parę przyjaciół? Nick powoli skłonił głowę i pocałował ją w usta.
Kilka sekund później było po wszystkim. Demelza odsunęła się, Nick jej nie powstrzymywał, na
jego ustach igrał czuły uśmiech.
– Nie bój się. To był pocałunek przyjaciela.
– Wiem – odparła prędko. – Oboje to wiemy, prawda?
– Tak sądziłem – powiedział ostrożnie.
Co miał na myśli? Czyżby ów pocałunek był dla niego równym wstrząsem co dla niej?
Demelza wstała.
– Czas na mnie. Irini dzwoniła do mnie na komórkę. To pielęgniarka, która pomaga w
gabinecie. Przypomniała mi, że jutro zaczynamy wcześniej.
Nick wstał i patrzył na nią z góry, i znowu był tylko kolegą z pracy. Jej zaś zmiękły kolana,
kiedy patrzyła na wargi, które dopiero co ją całowały. Nick był bardzo wysoki, dużo od niej
wyższy, choć i ona nie należała do niskich kobiet.
– Jeszcze raz dzięki za Ianniego – rzekł.
– Cała przyjemność po mojej stronie – odparła, bo naprawdę cieszyła się każdą minutą
spędzoną z tym uroczym chłopcem.
Kiedy szła na górę, Nick został w drzwiach. Jasny księżyc oświetlał jej drogę, nad jej
drzwiami jarzyła się lampa zapalona przez nią, gdy dotarli z Iannim do domu. Chłopiec był
bardzo ciekaw jej mieszkania, spytał, czy może ją odwiedzić następnego dnia. Demelza
powiedziała, że Ianni musi to najpierw uzgodnić z ojcem, żywiąc przy tym wielką nadzieję, że
Nick wyrazi zgodę. Niczego tak nie pragnęła, jak tego, żeby Ianni bawił się w jej mieszkaniu i na
jej tarasie.
Zatrzymała się u szczytu schodów i przechyliła.
– Dobranoc!
Nick pomachał jej ręką.
– Dobranoc. Śpij dobrze.
Tak, będzie tej nocy dobrze spała. To był niezapomniany dzień. Niezapomniany i radosny, i
nic więcej.
Zamknęła za sobą drzwi i oparła się o nie, ciężko oddychając. Przekonywała się w myśli, że
nic się nie stało. Nick stwierdził, że nie chce komplikować sobie życia, jej też się do tego nie pali.
Cóż, do pewnego stopnia. Wspomnienie pocałunku wciąż było szokiem.
Zrzuciła ubranie i usiadła przy małej drewnianej toaletce, starając się zebrać rozbiegane
myśli. Wzięła do ręki szczotkę i energicznie czesała swoje długie włosy. Patrząc w lustro,
widziała w zielonych oczach ogniki podniecenia, a przecież te same oczy tak długo były martwe.
To wszystko następstwo jej przebudzenia, mówiła sobie, wielkiego przełomu. Powrotu do
życia po latach uśpienia. Nick nazwał to rozkwitaniem. To bardzo piękne określenie. I na pewno
rozkwitłaby, nawet gdyby nie poznała Nicka.
Nie, wtedy nie czułaby się tak jak teraz. Tylko że Nick dźwigał już brzemię przeszłości i
chciał w Demelzie widzieć wyłącznie przyjaciela. Ale jak wobec tego rozumieć jego pocałunek?
Przyjacielski pocałunek nie powinien przewracać świata do góry nogami.
Położyła się i usiłowała zasnąć, jednak niejasne uczucia wobec Nicka nie dawały jej spokoju,
co raz jeszcze uświadomiło jej brak doświadczenia w kontaktach z mężczyznami. W jej życiu
istniał dotąd tylko Simon. Znajomość z Nickiem była niczym krok w ciemnościach.
Poranek w ambulatorium okazał się pracowity. Zgodnie z przewidywaniami Demelzy,
zgłosiło się kilka osób, które doznały bolesnych konsekwencji bezmyślnego wylegiwania się na
słońcu. Na szczęście nikt nie poparzył się tak mocno, żeby wymagało to hospitalizacji, choć
pewna jasna blondynka była tego bliska.
Demelza zdziwiła się na widok kolejnej pacjentki. Była to Bryony Driver, która odwiedziła
ją już dwa dni wcześniej.
– Dzień dobry, Bryony. Nie spodziewałam się pani tak szybko. Jak się pani czuje?
Bryony powoli osunęła się na krzesło, dając Demelzie do zrozumienia, że nigdzie jej się nie
spieszy. Demelza liczyła tylko na to, że konsultacja nie przeciągnie się w nieskończoność.
Chorzy na depresję, z którymi miała dotąd do czynienia, zabierali jej mnóstwo czasu. Cóż, do
normalności nie ma drogi na skróty.
– Wróciłam do tabletek, ale przeżyłam koszmarną noc, siostro – oznajmiła głucho Bryony. –
Przewracałam się z boku na bok i...
– Nie sięgnęła pani po książkę, jak radziłam?
– Nie mogłam się skupić. Czytałam jakiś romans i cały czas myślałam o Vinnym.
Zastanawiałam się, czy leży właśnie w łóżku z tą intrygantką i kokietą...
Demelza nie przerywała jej. Bryony powtórzyła znaną jej już historię. Tylko jedna rzecz
zaniepokoiła Demelzę. Minęła dopiero dziewiąta rano, a od Bryony wyraźnie czuć było alkohol.
Kiedy pacjentka zrobiła dłuższą pauzę, Demelza natychmiast zagadnęła:
– Wie pani na pewno, że nie wolno pić alkoholu, kiedy bierze się leki antydepresyjne?
Bryony wytrzeszczyła na nią oczy.
– Siostro, nawet mi do głowy nie przyszło, żeby nadużywać alkoholu. – Przerwała na
moment. – Co innego łyk brandy w środku nocy, to mi się zdarza, kiedy wpadam już w taką
rozpacz, że...
– A rano to się pani nie zdarza? Bryony przytaknęła z zakłopotaniem.
– Gdyby pani była na moim miejscu! Codziennie rano budzę się i mam przed sobą cały
dzień, i muszę stawić mu czoła.
– Ma pani rację, Bryony, nie jestem w pani skórze – przyznała Demelza. – Ale chcę pani
pomóc. – Miała świadomość, że czekają na nią inni pacjenci, a ta dyskusja do niczego nie
prowadzi. Bryony potrzebuje psychiatry.
– Radziłabym pani wracać do domu – rzekła. – Lekarstwo, które pani bierze w tej chwili, nie
działa na panią. Rozmowa z dobrym psychiatrą...
– Nie chcę jechać. W Anglii jestem kompletnie sama. Tutaj obracam się między ludźmi,
kiedy tylko mam ochotę. Czy tu nie ma psychiatrów?
– Zapytam – obiecała Demelza. – Skontaktuję się ze szpitalem i dam pani znać. Jeśli
odpowiedź będzie negatywna, naprawdę radzę...
– Nie pojadę do domu. – Bryony podniosła się, jej oczy błyszczały wyzywająco. – Czuję się
tutaj okropnie, ale w domu czuję się jeszcze gorzej. Kiedy będzie pani wiedziała, czy jest tu jakiś
psychiatra?
– Proszę wpaść za dwa dni – poprosiła Demelza. – I niech pani dba o siebie.
Bryony wyszła. Demelza oparła się na krześle. Mogła od razu sięgnąć po słuchawkę i zdobyć
w szpitalu niezbędne informacje. Wolała jednak przedyskutować najpierw sprawę Bryony z
Nickiem.
Pozostali pacjenci, którzy zgłosili się tego przedpołudnia, skarżyli się tylko na lekkie
dolegliwości: kaszel, przeziębienie, ból gardła. Kiedy ostatni z nich opuścił gabinet, Demelza
pomyślała, że o wiele łatwiej jest leczyć ciało niż duszę. W sprawie Bryony czuła się kompletnie
zagubiona.
Wstała z krzesła i wyjrzała do poczekalni. Nie było tam już nikogo prócz Irini, która robiła
porządki.
– Jak z tym skończysz, jesteś wolna, Irini. Dzięki. Dziewczyna uśmiechnęła się do niej.
Demelza cieszyła się z tak pomocnej asystentki. Irini, która uczyła się zawodu w szpitalu w
Atenach, była dla niej bardzo cenna zdobyczą. Wróciwszy do gabinetu, Demelza wzięła
słuchawkę, wykręciła numer szpitala i poprosiła do telefonu Nicka.
Słysząc, jak ktoś po drugiej stronie mówi szybko po grecku, uświadomiła sobie, że powinna
pomyśleć o nauce języka. Nick obiecał, że jej w tym pomoże, ale...
– Nick, mówi Demelza – powiedziała, gdy wreszcie usłyszała jego głos. – Mam pacjentkę,
która cierpi na poważną depresję. Moim zdaniem potrzebna jest konsultacja psychiatry, ale ta
kobieta przyjechała tu na dłużej i nie chce jeszcze wracać do Anglii. Czy macie u siebie
psychiatrę?
– Na etacie nie. Jest tu lekarz, w zasadzie już na emeryturze, ale w dalszym ciągu przyjmuje.
Prywatnie, i nie jest tani.
– Nie sądzę, żeby to stanowiło problem. Sprawdzę na wszelki wypadek i jeśli Bryony wyrazi
chęć wizyty, prosiłabym, żebyś pomógł mi ją umówić.
– Jasne. Podaj mi tylko jakieś szczegóły, ale nie przez telefon. Jestem w tej chwili zajęty.
Może wpadniesz do nas wieczorem?
Demelza ucieszyła się z tej propozycji.
– Dobrze, wpadnę. Wielkie dzięki.
Rozłączyła się, po czym zadzwoniła do pokoju Bryony. Kobieta była bardzo zadowolona, że
sprawa posuwa się tak szybko naprzód i zapewniła, że pieniądze nie są dla niej problemem.
Powtórzyła, że jej były mąż szczodrze ją zabezpieczył, a poza tym ona nie ma nikogo na
utrzymaniu.
Wróciwszy do domu, Demelza wzięła prysznic i przebrała się w bikini. Przez chwilę
namyślała się, czy nie spędzić popołudnia na plaży, ostatecznie jednak doszła do wniosku, że ma
w domu mnóstwo pracy. Może zresztą przeplatać pranie, prasowanie i układanie rzeczy z
chwilami spędzonymi na słońcu na tarasie.
Wyjrzała z tarasu na dół. W mieszkaniu Nicka nie było jeszcze nikogo. No i dobrze. Na
plaży bikini nie wprawiało jej w zakłopotanie, ale w domu to całkiem inna sprawa. Co prawda
trudno byłoby ją komukolwiek podglądać. Zbocze wzgórza pięło się ku skalistemu
wierzchołkowi i tylko kozy i owce, które skubały skromną trawę, mogły widzieć, co się u niej
dzieje. Ale za drzwiami na podwórze willi była ulica z domami, których mieszkanki zakrywały
się szczelnie niezależnie od temperatury.
Demelza rozłożyła wyprane rzeczy na suszarce w rogu tarasu, gdzie słońce operowało
najmocniej. Dość szybko poradziła sobie z praniem, które nagromadziło się od jej przyjazdu z
Anglii, i w mieszkaniu zapanował porządek. Szczotką znalezioną w szafie zamiotła kamienną
podłogę. Wytrzepała kolorowe dywaniki, ten z salonu i ten z sypialni, i rozłożyła je na nowo.
Z tak prostym sprzątaniem już od dawna nie miała do czynienia. Wyciągnęła się zatem w
słońcu pod parasolem. To dopiero życie!
Ze wzgórz dobiegał śpiew cykad, brzmiący jak melodyjna kołysanka. Gdy połączyć to z
upałem, nic dziwnego, że Demelza zamknęła oczy. Nie miała zamiaru zasypiać, to strata czasu,
chciała poczytać książkę, którą zaczęła w samolocie...
Obudził ją brzęk bramy. Podskoczyła, kompletnie zdezorientowana, i wyjrzała na podwórko.
– Nick? Która godzina? Rozbawiło go jej zmieszanie.
– Wróciłem wcześniej. Dopiero czwarta. Przepraszam, jeśli zakłóciłem ci sjestę. Chyba
spałaś?
Spojrzała na swoje na wpół roznegliżowane ciało i zmieszała się jeszcze bardziej. Być może
jej strój jest w ogóle niestosowny w tej starej tradycyjnej części wyspy.
Ale Nick bynajmniej nie miał jej za złe stroju. A odmieniona nowa Demelza uznała, że musi
wykorzystać to cudowne słońce, bo kiedy wyjedzie stąd w końcu pięknego greckiego lata, w
Anglii powitają przenikliwe zimno.
– Napijesz się czegoś? – spytała, zebrawszy si§ na odwagę, co było do niej zupełnie
niepodobne. – Wycisnęłam sok z pomarańczy, chłodzę go w lodówce.
– Znakomicie! Tylko wezmę prysznic i zrzucę te ciuchy. Będę za kilka minut.
Jego ciemne oczy patrzyły na jej bikini. Demelza stwierdziła, że posunęła się za daleko i nie
miała pojęcia, jak z tego wybrnie. Odwróciła się, ruszając do mieszkania.
– Wyjmę sok! – zawołała. – Jak trochę odpoczniesz, chciałabym porozmawiać o tej pacjentce
z depresją.
Zaraz, przecież zapraszając Nicka, odwdzięcza się tylko za gościnność, którą okazał jej po
przyjeździe. Nie ma powodu do niepokoju.
Wróciwszy na taras z dzbankiem zimnego soku, kieliszkami i oliwkami, które kupiła w
drodze do domu, przesunęła parasol nad stół i usiadła. Zawiązała czarnobiały sarong na bikini, co
pozwoliło jej poczuć się nieco swobodniej.
Po chwili Nick wbiegł na taras w szortach w kolorze khaki i z gołym torsem.
– Ładny sarong – zauważył, pochylając się, żeby odebrać od niej szklankę z sokiem. – Chyba
nie kupiłaś go tutaj?
– Kupiłam go w Kornwalii, razem z bikini. Moja teściowa domagała się, żebym pochwaliła
się przed nią zakupami. Szkoda, że nie widziałeś jej miny!
– Miała coś przeciwko? Demelza roześmiała się.
– Delikatnie mówiąc. Wyraziła nadzieję, że nie zapomnę o swoim wdowieństwie.
Patrzył na nią zza brzegu szklanki.
– Nigdy nie zapomnisz, ale to nie znaczy, że nie możesz się dobrze bawić.
– Tak właśnie zaczęłam sobie mówić – powiedziała szybko. – Nigdy nie zapomnę Simona,
ale już czas iść do przodu.
Nick nachylił się ku niej.
– Czy Simon był twoją pierwszą miłością? Demelza skinęła potakująco głową.
– Poznaliśmy się w wiejskiej szkole. Nikt prócz niego się nie liczył. Kiedy wyjechałam do
Londynu, do szkoły pielęgniarskiej, staraliśmy się spotykać możliwie najczęściej. Simon był w
tym czasie w szkole rolniczej, uczył się tam przez dwa lata. Potem wrócił na farmę. Cały ten czas
i potem, kiedy skończyłam szkołę, nie rozstawaliśmy się na dłużej niż parę tygodni.
– Musiała z was być faktycznie idealna para... Ja też na początku byłem z Lydią szczęśliwy,
ale to się szybko skończyło. Przeżyliśmy krótki, burzliwy romans, ale poznaliśmy się tak
naprawdę dopiero po ślubie.
– Długo byliście małżeństwem?
Nick oparł się, na jego twarz wypłynął zmęczony uśmiech.
– Za długo. Ianni urodził się pod koniec pierwszego roku naszego małżeństwa i tylko on
trzymał nas razem. Dość szybko po jego narodzinach Lydia wdała się w serię romansów. Doszła
do odkrywczego wniosku, że opieka nad dzieckiem i bycie żoną zapracowanego lekarza nie
należą do atrakcyjnych zajęć. Bardzo szybko się nudziła. Napracowała się, żeby przyciągnąć do
siebie mężczyzn, zwłaszcza bogatych. Takich, którzy zapewnialiby jej porywające, efektowne
wieczory.
– Kiedy się dowiedziałeś, że nie jest ci wierna? Nick roześmiał się gorzko.
– Stało się to jasne, kiedy uparła się, żeby przyjąć pomoc do opieki nad Iannim. Byłem wtedy
tak zajęty w szpitalu, że odłożyłem rozwiązanie tego problemu na później. Upewniłem się tylko,
że niania dobrze wywiązuje się z obowiązków. – Wciągnął głęboko powietrze. – Nie chciałem,
żeby nasza rodzina się rozpadła, ze względu na Ianniego. Ale z drugiej strony nie można było
tego ciągnąć. Więc kiedy Lydia poprosiła mnie o rozwód, poczułem niewypowiedzianą ulgę.
Znalazła sobie kogoś zamożnego i ciekawszego niż lekarz, który większość życia spędza w
pracy. – Skrzywił się. – To jej słowa.
– I co, jest szczęśliwa z tym bogatym mężczyzną? Nick uniósł brwi.
– Była przez chwilę, póki jej nie rzucił dla jakiejś innej. Biedna Lydia! Przybiegła do mnie,
błagała, żebym ją przyjął z powrotem. – Znowu urwał i poruszył się nerwowo. – Nie wiem,
czemu cię tym zanudzam. Może chcę ci powiedzieć, że to dobrze, że zostałaś na farmie, dopóki
nie byłaś gotowa znowu wyjść w świat. W przeciwnym razie mogłaś zakochać się w pierwszym
napotkanym facecie, przeżyć gorący romans, a potem gorzko tego żałować. Tak jak ja.
– Nie, mnie by się to nie zdarzyło – zapewniła go, a jakiś wewnętrzny głos przypomniał jej,
że tak właśnie się dzieje. – Dolać ci soku? – Podniosła dzbanek, chciała jakoś rozrzedzić
nasyconą emocjami atmosferę. – Trochę się już zagrzał. Dorzucę lodu.
Wstała, węzeł rozwiązał się i sarong opadł na ziemię. Z dzbankiem w jednej ręce Demelza
nie bardzo mogła podnieść go i zawiązać. Przestąpiła go więc z fałszywą obojętnością i na
bosaka ruszyła po ciepłych kamieniach do drzwi.
W jej niewielkiej kuchni było zimno i ciemno w porównaniu z rozgrzanym, rozświetlonym
słońcem tarasem. Otworzyła lodówkę, żeby wyjąć tacę z kostkami lodu. Taca przymarzła,
Demelza musiała sobie pomóc nożem.
– Au! – Trafiła palcem w ostry róg tacy. – Głupie ustrojstwo!
Raptem poczuła za sobą Nicka.
– Pozwól, ja to zrobię.
Zajrzał do lodówki i dość łatwo wyciągnął tacę.
– Masz krew na palcu. – Chwycił czystą ściereczkę, która była pod ręką, i owinął jej palec. –
To nie jest sterylny opatrunek, ale chyba przeżyjesz.
– Dzięki! – Wciąż kucała przed lodówką, przeklinając w duchu swą niezdarność. I czuła się
potwornie głupio w skąpym bikini. Nick zaś trzymał ją cały czas za owinięty palec. Jego oczy
były niepokojąco blisko. Demelza wstrzymała oddech. Nick pochylił się i pocałował lekko jej
palec.
Natychmiast uniosła głowę, a on uśmiechnął się do niej.
– Robię tak, kiedy Ianni się skaleczy. Demelza przełknęła głośno ślinę.
– Chcesz powiedzieć, że tylko dziecko jest takie głupie, żeby wyjmować tacę przy pomocy
noża...
– Ty to powiedziałaś. No, zobaczmy tę ranę. – Z powagą zdjął ściereczkę z jej palca. –
Siostro, proszę szybko o plaster. Ten wystarczy – uznał, kiedy Demelza zaczęła grzebać w
apteczce obok zlewu. – Jak nowy. – Pomógł jej się podnieść. – Wyślę pani rachunek pocztą. Co
mi przypomina, że rozmawiałem w twojej sprawie i wynegocjowałem, że ilekroć będziesz nam
pomagać w szpitalu, otrzymasz za to wynagrodzenie.
Demelza otworzyła szeroko oczy.
– Żartujesz!
– Nie. Jesteś profesjonalistką. Nie mogę od ciebie wymagać pracy za darmo. Wskazałem
odpowiednim władzom, że to wielkie szczęście, iż mamy na wyspie wykwalifikowaną siłę
medyczną. Poza tym, oczywiście, zasługujesz na to, żeby wybierać zlecenia. Nie jesteś do
niczego zobligowana. Będziemy się do ciebie zwracać z prośbą o pomoc jedynie wtedy, kiedy
będziesz wolna i gdy będzie taka konieczność. Zgadasz się na takie warunki?
– Oczywiście. Bardzo się cieszę, że mam znów szansę pracować w szpitalu.
– Witamy na pokładzie, siostro – powiedział cicho, a potem pochylił głowę i pocałował ją w
usta. – Nie przyniosłem ci jeszcze kontraktu do podpisu, więc pomyślałem, że należy to inaczej
przypieczętować, w jakiś przyjemniejszy sposób – szepnął, odsuwając się od niej. – Proszę, nie
zrażaj się moim nieprofesjonalnym zachowaniem.
– Cóż, w końcu jesteśmy już po godzinach, doktorze – zażartowała. Spostrzegła, że zaczyna
z nim flirtować, a dawno już jej to nie bawiło. Posłała mu uśmiech, a jej serce wpadło w jakiś
nietypowy rytm.
– Zmieniasz się z minuty na minutę – zauważył.
Kiedy jego wargi przylgnęły znowu do jej ust, z trudem opanowała się, by nie odrzucić
wszelkich obaw i nie pójść na całość. Zebrała w końcu siły i oderwała się od niego. Jeszcze
moment i nie byłaby w stanie zawrócić. Chciała się z nim kochać, a równocześnie jej własne
pragnienia napawały ją lękiem. Spojrzała w oczy Nicka, w których nie było nic prócz czułości.
– Przepraszam – wyszeptała. – Tak dawno...
– Tato! Tato, jestem! – Dziecięcy głos dobiegł ich z podwórka. – Katerina powiedziała, że
wróciłeś wcześniej i pozwoliła mi iść do domu. Gdzie jesteś?
Na twarzy Nicka pojawił się zrezygnowany uśmiech.
– Jestem u Demelzy, na górze.
– Super! Mogę do was przyjść?
Nick roześmiał się, słysząc szybkie kroki Ianniego na kamiennych stopniach. Bez słowa ujął
dłoń Demelzy i pocałował ją. Wstrzymała oddech. To taki cenny gest. Bo znaczy, że Nick ją
rozumie. Wyszła za nim na zalany słońcem taras. A może Nick sądzi, że ona nigdy nie spuści z
tonu?
Ale nigdy to bardzo długo. Będzie musiała zrewidować swój sposób myślenia, jeśli ma w
ogóle uporać się z tym emocjonalnym chaosem.
– Demelza! – Ianni biegł ku niej z otwartymi ramionami.
Przykucnęła i złapała go w objęcia. Przez moment pozwoliła swojej wyobraźni na pewien
luksus. Wyobraziła sobie, że jest matką Ianniego, a Nick...
– Pójdziemy wieczorem na kolację do Giorgia, tato? Ty, Demelza i...
– Nie wiem, może Demelza ma jakieś plany na wieczór, ale jeśli nie...
– Nie mam planów, pójdę z wami. – Wiedziała, że się pogrąża, lecz nie potrafiła się oprzeć.
Odnosiła wrażenie, że jakaś nieznana siła ulokowała ją w tej rodzinie. Odłożyła na później lęki i
wahania, w tej chwili ważniejsze było ciepło, które czuła w towarzystwie tych dwóch mężczyzn,
dużego i małego. Potem, gdy zapomni już dreszcze, jakie wywołała w niej pieszczota dłoni
Nicka, przemyśli ponownie sytuację. A póki co...
ROZDZIAŁ PIĄTY
Następnego ranka zjawiła się w ambulatorium dość wcześnie, przed Mni, która zazwyczaj
starała się przed jej przyjściem przygotować wszystko do pracy. Demelzie rzadko zdarzały się
bezsenne noce, a taką właśnie noc miała za sobą, bardzo długą i męczącą. W pewnym momencie
przypomniała jej się rada, której udzieliła Bryony – żeby poczytać książkę. Ale nawet tego nie
spróbowała. Z góry wiedziała, że gonitwa myśli nie pozwoli jej skoncentrować się.
Stała teraz w oknie, patrząc na prawie pustą o tej porze plażę. Para młodych ludzi biegła
brzegiem, korzystając z chłodu poranka, zanim upalne słońce każe im puścić w niepamięć
postanowienie, by podczas wakacji zadbać o formę. Zauważyli Demelzę, młoda kobieta
pomachała do niej.
Demelza także ją pozdrowiła, poznała w niej pacjentkę z poprzedniego dnia. Fiona przyszła
do gabinetu zapytać, w którym z miesięcy roku najlepiej zajść w ciążę. Od pół roku starali się z
partnerem o dziecko. Przyjechali na Kopelos, by przekonać się, czy wakacyjny odpoczynek nie
okaże się dla nich łaskawy. Na co dzień oboje prowadzili intensywny, stresujący tryb życia.
Tworzyli za to szczęśliwą, dobrze dobraną parę.
Demelza podeszła do biurka i znienacka dopadły ją nie do końca sprecyzowane myśli
dotyczące Nicka. Minionego dnia spędzili wyjątkowo miły wieczór w tawernie u Giorgia. Dzięki
obecności Ianniego nie wypłynęło zakłopotanie, które mogli ewentualnie czuć po namiętnych
uściskach.
Podczas tej wizyty w tawernie Nick przedstawił ją swojej ciotce. Anna potraktowała ją
bardzo przyjaźnie. Jednocześnie Demelza czuła, że Anna bacznie ją obserwuje. Może
zastanawiała się, jakie są jej intencje wobec Nicka?
No właśnie, jakie są te intencje? Pytanie za tysiąc dolarów, Gdyby znała odpowiedź, nie
spędziłaby bezsennej nocy.
Uważała, że pomimo całej serdeczności Nicka, jego gorące uściski były tylko chwilowym
zapomnieniem. Pod wpływem słońca, sytuacji, w której się znaleźli, naturalnej potrzeby, żeby
dotknąć czule drugiego człowieka...
Mogłaby podać jeszcze wiele innych powodów, które wzbudziły w Nicku przelotną
namiętność. Nie wolno jej jednak posuwać się za daleko. Nick oznajmił jej przecież, że po
rozwodzie z Lydią nie życzy sobie żadnych uczuciowych komplikacji.
Potem przypomniała sobie, że przyjęła zaloty Nicka z otwartymi ramionami... i to dosłownie!
Kompletnie zapomniała o wstydzie, przynajmniej na dłuższą chwilę. Czuła się wtedy, jakby w jej
żyłach płynęła wrząca lawa.
– Kali mera, dzień dobry, siostro. Wcześnie pani przyszła.
Irini wśliznęła się po cichu. Miała na sobie odprasowany biały fartuch, długie ciemne włosy
upięła na czubku głowy. Chwyciła za uchwyt jednego z wózków z instrumentarium i z
uśmiechem wywiozła go.
– Jakaś kobieta już czeka. Powiedziałam jej, że jeszcze nie przyjmujemy, ale...
– Poproś ją, Irini.
Praca zawsze pozwalała jej zapomnieć o problemach. Kobieta, która w tym momencie
weszła do gabinetu, była zdenerwowana.
– Nazywam się Josie Donaldson.
– Demelza Tregarron. – Demelza ujęła dłoń kobiety. Czuła, że pacjentka tego potrzebuje,
zanim przejdą do sedna.
Twarz kobiety pojaśniała nieco.
– Słyszałam już kiedyś to imię. Pochodzi z Kornwalii, prawda?
– Urodziłam się w Konwalii.
– Moi dziadkowie tam mieszkali, spędzałam u nich wakacje. Ale to zamierzchłe czasy, mam
już prawie trzydzieści pięć lat.
– Biedna staruszka – zażartowała Demelza. – Ja skończę trzydzieści pięć za trzy lata. W
czym mogę pani pomoc, Josie?
Josie zawahała się.
– Byłam beznadziejnie głupia...
– Wszystkim się to zdarza. Ale co się stało? Kobieta westchnęła głęboko.
– Wczoraj wieczorem spotkałam tego gościa w barze. Wypiliśmy parę drinków i poszliśmy
do jego pokoju. Nigdy tak nie robię, ale w końcu to wakacje... Od lat nie miałam wakacji.
Opiekowałam się mamą. Zmarła miesiąc temu i pomyślałam sobie, że cóż, czas ucieka. Jadę.
Jeszcze jedna osoba, która zostawiła za sobą przeszłość. Demelza czekała, aż Josie zacznie
mówić dalej. Gdyby jej teraz przerwała, mogłaby zamilknąć i wyjść. Widać było, że mówienie
nie przychodzi jej łatwo.
Josie przeczesała dłonią krótkie włosy.
– Na początku to mi nawet pochlebiło. Nigdy nie miałam czasu na facetów, poczułam się
super, jak mi powiedział, że jestem fajna laska. Wiem, że nie jestem, ale jak się człowiek napije
i... Żeby nie przedłużać, wylądowaliśmy w łóżku. Całe lata tego nie robiłam i nie byłam
przygotowana. On też nie... czyli nie byliśmy zabezpieczeni.
Josie rozbeczała się. Demelza wstała, objęła jej wstrząsane szlochem ramiona. Kiedy płacz
ustał, usiadła z powrotem.
– Spotka się pani z tym mężczyzną? – spytała cicho. Josie podniosła na nią smutne, zalane
łzami oczy z rozmazanym tuszem, który ściekał strużkami po policzkach. Demelza podała jej
chusteczkę, Josie zaczęła dość bezskutecznie wycierać sobie twarz.
– Mam nadzieję, że nie. Powiedział mi, że jest żonaty. To znaczy już po wszystkim. Świnia!
– Sztuczka stara jak świat – uznała Demelza współczująco. – Nie uwierzyłaby pani, ile razy
słyszałam już od pacjentek podobną historię. A więc?
– A więc chcę być absolutnie pewna, że nie zaszłam w ciążę. Ma pani te pigułki na dzień po?
– Tak, mam – powiedziała Demelza ostrożnie. – Jest pani pewna, że są pani potrzebne? Bo
takie pigułki mają działanie uboczne. Będę zmuszona zadać pani kilka pytań na temat stanu pani
zdrowia. Lista problemów ze zdrowiem, które nie zezwalają na użycie takiej pigułki, jest dosyć
długa.
Demelza wyjaśniła pacjentce, w jakich przypadkach nie wolno brać pigułki, i z ulgą
stwierdziła, że nie dotyczą one Josie.
Zaraz po przyjeździe z radością odkryła, że jej gabinet jest bardzo dobrze wyposażony i
zaopatrzony. Miała też niezły zapas pigułek, o które prosiła Josie. Po raz pierwszy została o nie
poproszona i nie wątpiła, że nie był to ostatni raz. Wakacyjne romanse mają to do siebie, że są
gwałtowne i szybko się kończą.
Pacjentka nachyliła się ku niej z błagalnym wyrazem twarzy.
– Siostro, bardzo proszę, niech mi pani da tę pigułkę. Im szybciej tym lepiej, bo nie chcę
mieć już do czynienia z tym draniem i nie mogę sobie wybaczyć tej głupoty...
– Jest pani zdrowa, co nie znaczy, że nie odczuje pani skutków ubocznych. Jakieś
pięćdziesiąt procent kobiet, które biorą pigułkę, ma nudności, a dwadzieścia procent wymiotuje.
Jeśli kobieta wymiotuje, istnieje podejrzenie, że jej organizm odrzucił...
– Siostro, błagam! Wszystko zniosę, byle tylko mieć pewność, że nie jestem w ciąży z tym
potworem.
– Zaznaczam też, że pigułka nie gwarantuje stuprocentowego działania – poinformowała
Demelza.
Josie westchnęła głęboko.
– Nie mam innego wyjścia, więc proszę... Demelza poklepała ją po ręce.
– Spokojnie. Mam obowiązek to wszystko sprawdzić. Podniosła się z krzesła i podeszła do
szafki z lekami, wyjęła z niej jedno z pudełeczek. Otworzyła je i pokazała Josie.
– Tu są dwie pigułki. Trzeba je wziąć w ciągu siedemdziesięciu dwu godzin od chwili
stosunku, a więc pod tym względem nam się zgadza. Teraz może pani łyknąć pierwszą. – Podała
Josie szklankę wody. – Drugą musi pani wziąć dokładnie za dwanaście godzin. Proszę sobie
zanotować, którą mamy teraz godzinę, i nie zapomnieć.
Josie uśmiechnęła się.
– Proszę się nie martwić, siostro. Nie zapomnę.
– Jeśli odczuje pani jakieś działania uboczne, proszę do mnie przyjść. I koniecznie, po
powrocie do domu, za trzy do czterech tygodni, proszę się zgłosić do swojego lekarza.
Josie skrzywiła się.
– Muszę?
– Stanowczo doradzam. To dla pani dobra, żeby się upewnić, że jest pani zdrowa. Istnieje
przecież także ryzyko zarażenia jakąś chorobą przenoszoną drogą płciową.
– Wiem! To też mnie martwi.
– A więc niech pani się zbada, zaraz po powrocie do Anglii. Mogę dać pani listę
specjalistycznych klinik. Obowiązuje tam absolutna dyskrecja, a pani się uspokoi.
Wręczyła pacjentce wydrukowaną z komputera listę. Josie przebiegła ją wzrokiem.
– Zbadam się, siostro. Bardzo dziękuję. Aha, w folderze ośrodka jest napisane, że za
lekarstwa trzeba płacić.
Demelza podała jej skrawek papieru.
– Proszę to oddać Irini, ona się zajmuje finansami. I życzę pani miłego odpoczynku.
Josie odwróciła się, będąc już przy drzwiach, i posłała jej uśmiech.
– Postaram się. Już się tak nie wygłupię, ale to takie trudne, jak człowiek czuje się samotny
jak pies.
Demelza odpowiedziała jej uśmiechem.
– Wiem.
Josie postara się już nie wygłupić. A ona? Poprzedniego dnia o mały włos zapomniałaby o
rozsądku w kąt. Brakowało dosłownie sekund. Josie ma rację.
Trudno jest zachowywać się mądrze, kiedy człowiek czuje się samotny jak pies. Demelza nie
była właściwie samotna, ale była sama, i to tak długo, że kilka chwil z Nickiem zawróciło jej w
głowie. Tęskniła za tym, żeby być kochaną, pożądaną, chciała, żeby objął ją i... Terkot telefonu
przywołał ją do teraźniejszości.
– Demelza... Nick?
Jej puls natychmiast przyspieszył, głos Nicka działał na nią tak samo jak jego obecność. To
przerażające. Weź się w garść, dziewczyno! Jesteś w pracy i Nick dzwoni zapewne w sprawie
służbowej!
I tak było. Nick swoim bardzo oficjalnym tonem pytał, czy zgodziłaby się pomóc po
południu w szpitalu.
– Chcę dzisiaj zrobić operację biodra. Normalnie wysłałbym pacjenta do Aten albo na Rodos,
ale to starsza kobieta. Nie chce opuszczać wyspy, a operacja to jej jedyna szansa. Jeżeli jej nie
zrobimy, chora spędzi resztę życia przykuta do wózka. Spojrzałem w twój życiorys, widziałem,
że w Londynie asystowałaś też przy ortopedycznych operacjach.
Demelza uśmiechnęła się pod nosem.
– Sprawdzałeś mnie?
– No wiesz, nie mamy w tej chwili nikogo z twoim doświadczeniem. Nasza siostra z
ortopedii jest na macierzyńskim, więc gdybyś mogła... ?
– O której?
– O drugiej. Poproś Stavrosa, żeby cię podrzucił.
– A jak mam go prosić, żeby tak nie pędził? Usłyszała, że Nick roześmiał się.
– Nie ma na to sposobu. Jest genetycznie zaprogramowany, żeby pokonać barierę dźwięku.
Zapnij dobrze pas i módl się. Ja zawsze tak robię, kiedy z nim jadę.
– Bardzo dziękuję za radę.
– Bardzo proszę.
Demelza dotarła do szpitala pół godziny przed czasem, żeby dojść do siebie po szaleńczej
podróży i zapoznać się z wyposażeniem sali operacyjnej.
Pielęgniarka z recepcji zaprowadziła ją do pokoju Nicka.
– Jesteś! I to wcześniej. Siadaj, proszę, przedstawię ci szczegóły.
I znowu było zawodowo i oficjalnie. Demelza usiadła na krześle po drugiej stronie biurka.
Komputer pomrukiwał cicho w rogu tego niedużego pokoju. Książki medyczne zajmowały jedną
ze ścian. Na biurku Nicka leżała masa notatek i papierów. Demelza zastanowiła się, jakim cudem
Nick tak świetnie daje sobie radę w tym chaosie.
Nick przeczesał włosy palcami. Demelza zauważyła, że jego biała koszula z zawiniętymi
rękawami ma wilgotne plamy. Pewnie pracował ciężko cały ranek, a teraz jeszcze czeka go
operacja. I pewnie nie zrobił sobie nawet krótkiej przerwy.
– Jadłeś lunch?
Uniósł brwi z uśmiechem.
– Czy to zaproszenie? Zaczerwieniła się.
– Po prostu wyglądasz, jakbyś pracował bez przerwy.
– Nie przejmuj się mną. Zjadłem kanapkę i wypiłem kawę. A ty?
– Skończyłam pracę o dwunastej, miałam czas na sałatkę i owoce.
Ta rozmowa na temat lunchu, prowadzona niemal w koturnowym stylu, wydała jej się
dziwna. Demelza zgadywała, że Nick, podobnie jak ona, nie ma pewności, dokąd prowadzi ich
znajomość.
– Więc co możesz mi powiedzieć na temat dzisiejszej operacji? – spytała, zdenerwowana
enigmatycznym spojrzeniem, które kierował na nią przez biurko.
– Nasza pacjentka nazywa się Maria, ma siedemdziesiąt dwa lata. Zna mnie od urodzenia,
więc próbuje mnie ustawiać. – Uśmiechnął się. – Jest bardzo uparta i odporna na wpływy. –
Urwał i skrzywił się zabawnie. – Jak się już pewnie domyślasz, darzę ją ogromną sympatią i
życzę jej jak najlepiej. Wraz z rodziną Marii nakłanialiśmy ją, żeby pojechała na operację do
Aten. Przez chwilę zdawało nam się, że na to przystała, wpisałem ją nawet na listę oczekujących.
– Oparł się wygodnie i westchnął. – Ale to nie takie proste. Kiedy zbliżyła się data operacji,
Maria oznajmiła, że nigdzie nie jedzie. Jej znajoma operowana kilka lat temu w Atenach zmarła
pod narkozą. Na nic moje wyjaśnienia, że to inna historia. Maria na to, że albo ja ją tutaj
zoperuję, albo pogodzi się z wózkiem, który kupił jej syn.
– Kiedy się poddałeś?
– Kiedy syn przywiózł Marię do szpitala z prośbą, żebym jej jakoś wytłumaczył, że musi
jechać. Cierpiała potworne bóle, a on nie mógł już na to patrzeć.
– Nie przypominam sobie, żebym widziała Marię, kiedy mnie oprowadzałeś po szpitalu. A
na pewno bym zapamiętała taką charakterną osóbkę.
– Pielęgniarka powiedziała mi wtedy, że Maria śpi, nie chciałem jej przeszkadzać – wyjaśnił.
– Masz rację. Na pewno byś ją zapamiętała. Liczyłem jeszcze na to, że dostarczę ją do Aten
śmigłowcem ratunkowym dzisiaj rano. Jej konsultant z Aten prosił, żebym ją przygotował do
operacji, zbadał grupę krwi i tym podobne. No i dosłownie w ostatniej chwili Maria odmówiła
wyjazdu. W związku z tym postanowiłem ją operować. Główny problem polegał na tym, że
pielęgniarka z ortopedii jest na macierzyńskim, ale skoro mam ciebie... Demelza skinęła głową, a
Nick kontynuował.
– Raz jeszcze skontaktowałem się z Atenami i poinformowałem ich, jaka jest sytuacja.
Proteza została już przysłana i jesteśmy gotowi. – Nick zerwał się na nogi. – Wystarczą ci te
informacje? Jak widzisz, działamy tu dość nietypowo.
Uśmiechnęła się, by ukryć zdenerwowanie.
– Ty to powiedziałeś. Nie wyobrażam sobie, żeby londyński szpital tak chętnie
współpracował w takim przypadku. A ty?
– Ja to wykluczam! Ale nie mogę pozwolić, żeby ktoś bliski spędził resztę życia na wózku,
nawet jeśli chodzi o starą uparciuchę – dokończył z krzywym uśmiechem.
Demelza porozmawiała z instrumentariuszką na temat sprzętu potrzebnego do operacji.
Pielęgniarka zawiązała jej z tyłu sterylny fartuch i pomogła wciągnąć gumowe rękawiczki. Potem
Demelza weszła za Nickiem do sali operacyjnej i znowu wróciło zdenerwowanie. Ale
wystarczyło jedno spojrzenie w spokojne oczy Nicka, by odnalazła wiarę w siebie. I pewną ręką
podała Nickowi skalpel.
Kość udowa Marii skruszała niemal do szczętu.
– Teraz widzisz, dlaczego operacja była taka pilna – powiedział Nick.
Podniósł na moment głowę i wymienił parę słów z dwoma pielęgniarkami asystującymi
Demelzie.
– Usunę chorą część kości, na resztę zamocuję protezę.
Potem wyjaśnił jej kolejne etapy operacji.
Demelza podziwiała jego opanowanie. Pracował w wielkim skupieniu, tłumacząc każdy swój
ruch. I zanim się spostrzegła, operacja dobiegła końca. Nick dał ostatnie polecenia
pielęgniarkom, które miały otoczyć Marię stałą opieką.
Demelza zdjęła rękawiczki i rzuciła je do pojemnika na śmieci. Praca w tym małym szpitalu
wcale nie różniła się od pracy w Londynie.
– To zasługa klimatyzacji – stwierdził Nick, gdy podzieliła się z nim tym spostrzeżeniem. –
Gdyby nie to...
– Nie mówię o klimatyzacji. Jestem pod wrażeniem, że udało nam się to zrobić w tak
skromnym składzie, bez zamieszania.
Nick zdjął chirurgiczną czapeczkę i spojrzał na Demelzę. Z potarganymi włosami wyglądał
jak mały chłopiec. Podstawił jej palec pod brodę i obrócił jej twarz ku sobie.
– Cieszę się, że pozytywnie oceniasz nasz szpital, bo ja też pozytywnie oceniam twoją pracę.
Nie mówiłem ci tego, ale gdyby Maria czekała dłużej, nie miałaby szansy.
– Widziałam to – rzekła, myśląc tylko, kiedy Nick odsunie się od niej.
On tymczasem przesunął palec i dotknął jej policzka. Nie drgnęła, zahipnotyzowana jego
spojrzeniem. Wtedy Nick spełnił jej nadzieję i pocałował ją w usta. Usłyszała jakieś westchnienie
i uprzytomniła sobie, że to jej własne. Czekała na to, na jakikolwiek fizyczny kontakt z Nickiem.
Raptem otworzyły się drzwi. Demelza odskoczyła.
– Doktorze... Och, przepraszam. Nie wiedziałam, że jest pan... zajęty. Chciałam prosić na
słówko w sprawie Marii.
Demelza, nie dość, że zakłopotana, poczuła się też winna, bo po raz kolejny nie zachowała
dostatecznej rozwagi.
Za to Nick absolutnie panował nad sytuacją.
– Oczywiście, siostro. O co chodzi?
Demelza ruszyła do wyjścia. Jej zadanie skończyło się, nie powinna dłużej przeszkadzać.
– Chwileczkę, siostro – zatrzymał ją oficjalny głos Nicka. – Jeśli zechce pani na mnie
poczekać, podwiozę panią do wioski. Chyba że woli pani wracać ze Stavrosem.
– Bardzo dziękuję, doktorze. Chętnie skorzystam z pańskiej uprzejmości.
Żałowała, że nie ma już na twarzy maseczki, ponieważ irytująca czerwień zalała jej policzki.
No ale gdyby miała na twarzy maskę, ominąłby ją odurzający pocałunek Nicka.
Czekała na niego w pokoju służbowym. Było to niewielkie pomieszczenie zarzucone
czasopismami medycznymi i pustymi kubkami po kawie. Wszystkie socjalne pokoje w
szpitalach, które znała, wyglądały dokładnie tak samo. Ten miał nad nimi tę przewagę, że jego
okna wychodziły na cudowną zatokę. Demelza tak się na nią zapatrzyła, że nie usłyszała kroków
Nicka.
– Przepraszam. Nie chciałem cię wystraszyć.
Obróciła się i ogarnęło ją znów skrępowanie połączone z pożądaniem. Usta wciąż drżały jej
od pocałunku Nicka, a jej ciało znajdowało się w stanie podwyższonego napięcia.
– Ja... podziwiałam właśnie widok.
Ręka Nicka wciąż spoczywała na jej ramieniu. Był to ciepły, kojący dotyk. Powiedziała
sobie w myśli, że łączy ich tylko wzajemne zrozumienie, ale nie brzmiało to zbyt wiarygodnie.
Tęskniła za czymś więcej niż sympatia. A jego pocałunki wzbudziły w niej nadzieję, że i on
podzieli jej sposób myślenia.
Przeniosła wzrok na przystań za oknem. Błękit wody lśnił w popołudniowym słońcu, a ona
usiłowała przyzwyczaić się do dłoni Nicka na ramieniu. Powtarzanie sobie, że to przyjazny gest,
było bezcelowe. Dla niej było to coś więcej.
Tymczasem na przystani prom, który krąży między wyspami, wypływał właśnie załadowany
po brzegi owcami, kozami, kurami i ludźmi. Przywiózł na Kopelos owoce i warzywa. Elegancko
odziani pasażerowie statku pasażerskiego i niezobowiązująco ubrani pasażerowie jachtów, które
zacumowały tego dnia, sunęli nabrzeżem w poszukiwaniu tawerny, w której najprzyjemniej
minie im wieczór.
Również Demelza poczuła podniecenie na myśl o zbliżającym się wieczorze. Nie miała w
zwyczaju chodzić w miasto, jak pogardliwie wyrażała się jej teściowa o takim spędzaniu
wolnego czasu. Naraz ogarnęła ją wielka ochota na zmianę. Najlepiej gdyby był to kameralny
wieczór z kimś, z kim czuje się swobodnie. Tłum i światła jej nie bawiły.
Zakręciła się i spojrzała Nickowi w oczy.
– Dalibyście się dzisiaj zaprosić z Iannim na kolację? Ugotowałabym coś dla nas.
Nick zdziwił się i ucieszył jednocześnie.
– Jak mógłbym odrzucić takie zaproszenie?
– Żadnych cudów, proste domowe jedzenie.
– Tym lepiej. Bardzo lubię grecką kuchnię, ale czasami mam ochotę na coś innego.
– Może zapiekankę pasterza? – spytała, podając nazwę bezpiecznego, wypróbowanego dania.
Nick wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– Skąd wiesz, że bardzo to lubię? Moja angielska babka często mnie nim raczyła.
Świetnie się składa, myślała Demelza. Nick odczyta jej zaproszenie jako wyraz wdzięczności
za kilka wspólnych posiłków w tawernie, i nie przyjdzie mu do głowy doszukiwać się w tym
żadnych podtekstów.
Nick zaparkował samochód na końcu drogi prowadzącej do wioski. Ianni bawił się jak
zwykle z Lefterisem przed domem Kateriny.
– Tato! Demelza! – wołał radośnie, rzucając się w objęcia ojca.
Następnie przyszła kolej na Demelzę. Przytuliła chłopca ze wzruszeniem. Przyjeżdżając tu,
bardzo pragnęła zacząć nowe życie. Teraz chciała dodatkowo, żeby przyjęto ją do tej rodziny.
Ostrożnie, powiedziała sobie, kiedy pokonywali ostatni odcinek uliczki. Nie wolno jej niczego
zakładać ani spieszyć się z wchodzeniem w rolę matki. Ianni wzbudza w niej instynkt
macierzyński, ale to jej do niczego nie upoważnia.
– Muszę wpaść do sklepu – odezwała się, przystając przed fascynującym maleńkim
sklepikiem, zawalonym po sufit najrozmaitszym towarem. Skrzynki z owocami i warzywami
stały na ulicy.
– Mogę iść z tobą? – spytał Ianni. – Zostało mi jeszcze kieszonkowe. Kupię sobie słodycze.
Demelza zerknęła na Nicka. Kiwał głową z uśmiechem.
– Tylko nie przesadź, Ianni. Jesteśmy zaproszeni na kolację.
Demelza kupiła wszystko, co było jej potrzebne: mieloną jagnięcinę, zioła, ziemniaki,
cebulę, a Nick nadzorował w międzyczasie jakże ważny wybór słodyczy.
Gdy w końcu dotarli do domu, Nick stanowczo poprosił syna, żeby odrobił lekcje i przebrał
się przed kolacją u Demelzy.
– No to do zobaczenia – powiedziała i pospieszyła na górę.
Od dawna już gotowanie nie sprawiło jej takiej przyjemności. Był to prosty posiłek, ale
znaczył dla niej tak wiele. Dzięki niemu spędzi wieczór z Nickiem, sytuacja będzie zupełnie
czysta i klarowna, i Demelza nie będzie musiała zamęczać się rozważaniem, dokąd zmierza ich
znajomość.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Stojąc przy kuchence i mieszając mięso z przyrumienioną cebulą, Demelza z zadowoleniem
myślała o nadchodzącym wieczorze. Będą przy stole tylko we troje i...
Nagle odłożyła łyżkę i zdjęła patelnię z ognia. Co ona wyprawia? Planuje jakieś rodzinne
spotkanie? Przecież Nick pomyśli, że ona mu się narzuca. Przecież jej powiedział, że ma dość
romansowych komplikacji. Nie, ona nie zamierza mu niczego komplikować. Zwyczajnie są
dwojgiem ludzi, którzy podobnie myślą i podobnie czują.
– Tata bierze prysznic – usłyszała raptem dziecięcy głos.
Odwróciła głowę i zobaczyła Ianniego na progu. Promienie słońca wpadały zza jego pleców
do mieszkania. Chłopiec miał świeżo umyte włosy, był boso i w piżamie. Wyglądał jak aniołek.
– Mogę wejść? – spytał.
– Oczywiście.
Podeszła do niego i wzięła jego drobną dłoń w ręce.
– Jestem w piżamie – oznajmił poważnie chłopiec – bo tata pozwolił mi włożyć, co zechcę.
Włożyłem piżamę, żeby się znowu nie przebierać. Nie lubię się przebierać, to takie nudne.
Demelza przytaknęła.
– A ja włożyłam tę sukienkę dlatego, że ją lubię i nie jest mi w niej gorąco przy kuchni.
– Jest bardzo ładna – stwierdził Ianni, dotykając jasnozielonej bawełny. Podniósł wzrok. –
Pasuje ci do włosów. Podobają mi się twoje włosy, mogę dotknąć?
Demelza pochyliła się.
– I co? – spytała.
– Robisz sobie ten kolor z jakiejś butelki? – zaciekawił się znienacka.
Demelza zaśmiała się.
– Nie, już się z takim urodziłam, ale chyba troszkę mi spłowiał.
– Moja mama też spłowiała, bo ciągle musi sobie kłaść na włosy rozjaśniacz. Pytałem ją,
jakie miała kiedyś włosy. Powiedziała, że nie pamięta i żebym nie był ciekawski.
– Czy tato wie, że tu jesteś, Ianni?
– No...
– No, nie wie. – Wchodząc, Nick pochylił głowę, bo drzwi nie były robione z myślą o
wysokich mężczyznach. – Ty łobuzie! Demelza potrzebuje spokoju, żeby skończyć gotowanie.
– Nie przeszkadza mi – zapewniła czym prędzej. – Mógłby mi nawet pomóc.
– Co mam zrobić?
– Możesz rozgnieść ziemniaki. Proszę, dodamy do nich trochę masła. A teraz naciskaj tak
mocno jak potrafisz. Niczego na pewno nie zepsujesz.
Odwróciła się od stołu. Ianni zabrał się z zapałem do pracy. Nick stał tuż za nią, patrzył na
nią czule. Miał mokre włosy, jak jego syn. Chyba ubierał się w pośpiechu, bo jego kolorowa
koszula była zapięta tylko na jeden guzik nad paskiem szortów.
– Jeszcze nigdy nie gotowałem – mówił Ianni. – Mama wyrzucała mnie z kuchni. Ale ona też
dużo nie gotuje.
W oczach Nicka pojawił się przelotny błysk.
– Ianni, dostałem dzisiaj list od twojej mamy. Przyjedzie tu w lipcu.
Ianni nie przerwał ugniatania ziemniaków, nie dał po sobie znać, że słyszał słowa ojca.
Demelza zauważyła jednak, że chłopiec ściągnął usta i najwyraźniej rozważał podaną przez ojca
wiadomość. Podeszła do stołu.
– Już wystarczy, Ianni – podziękowała. – Teraz nałożymy masę ziemniaczaną na mięso... o
tak... i włożymy to do piekarnika. Uważaj na palce.
Zastanawiała się, dlaczego ten żywiołowy chłopiec tak nagle przycichł. Dlaczego zostawił
bez komentarza zapowiedź wizyty matki.
– Cieszysz się, że mama przyjedzie, prawda? – spytała dyplomatycznie.
– Tak – uciął Ianni obojętnie.
Demelza zerknęła na Nicka, ale nie wzbogaciło to jej wiedzy. Nie chciała dalej naciskać na
żadnego z nich. Widać istnieje jakiś problem na linii matka-syn. Zapewne spędzony wspólnie
czas ma go rozwiązać. Demelza tak rozumiała powód przyjazdu Lydii. Pamiętała opowieści
Nicka i nie sądziła, by Lydia przyjeżdżała do byłego męża. A może?
Może Lydia wciąż chce go odzyskać? Demelza umyślnie unikała takich podejrzeń.
– Napijmy się czegoś – zaproponowała. – Może usiądziemy na tarasie i popatrzymy na
zachód słońca? W lodówce mam wino. Nick, bądź tak dobry i otwórz je, a ja naleję Ianniemu
lemoniadę.
Zasiedli na tarasie. Ianni najpierw zajadał się chipsami, potem pomógł Nickowi i Demelzie
uporać się z miseczką oliwek.
– Nick, znasz właściciela mojego mieszkania? Chciałabym zrobić coś z prysznicem.
Nick uśmiechnął się.
– Oczywiście, że znam. Masz go przed sobą.
– Och... wybacz, nie wiedziałam.
– Ta willa należy do mojej rodziny. Po śmierci rodziców, kiedy wyjechałem do Anglii,
zajmowali się nią dziadkowie. Zresztą odwiedzałem ich, kiedy tylko mogłem. Od śmierci
dziadków willa należy do mnie. Kiedy mnie nie było, zaglądali tu krewni. Potem zdecydowałem
się na powrót. Kazałem zrobić niezbędne naprawy i samodzielne mieszkanie na piętrze. Biuro
podróży płaci mi za wynajem. Te pieniądze przeznaczam na dalszy remont. Co się dzieje z twoim
prysznicem?
Demelzie zrobiło się głupio. Nick opowiada jej o śmierci najbliższych, a ona wychyla się z
takim drobiazgiem.
– Nic takiego – powiedziała szybko. – Po prostu nie mogę się przyzwyczaić, że nie jest
przytwierdzony do ściany i...
Nick uderzył się w czoło.
– Przepraszam! Miałem się tym zająć, nim przyjechałaś, i w końcu wyleciało mi z głowy.
Jesteś pierwszym lokatorem. Jutro zadzwonię do hydraulika.
– Dziękuję. – Zawahała się. – Na pewno bardzo się cieszyłeś, wracając na Kopelos.
Ianni w międzyczasie zeskoczył z krzesła i bawił się teraz kamykami w rogu tarasu. Budował
z nich dom. Nick nie zwracał mu uwagi, że ubrudzi sobie piżamę, jakby wiedział, że nie to jest
najważniejsze.
– Tak, nareszcie poczułem znowu, że jestem w domu – rzekł pełnym emocji głosem. –
Urodzili się tu mój ojciec i mój dziadek. Ojciec był rybakiem, tak jak jego ojciec. Był
doświadczonym żeglarzem. Nie mogłem uwierzyć, kiedy dowiedziałem się, że utopił się w
morzu. Demelza pochyliła się ku niemu.
– Znasz okoliczności tego zdarzenia? – spytała. Nick nabrał głęboko powietrza.
– Zaraz po tym, jak wypłynęli w morze, zerwała się gwałtowna burza. Zwykłe rybacy są
informowani o takim zagrożeniu przez służby meteorologiczne, ale wtedy burza wszystkich
zaskoczyła. Utonęło pięciu rybaków, wśród nich mój ojciec. Nie chciano mi początkowo
powiedzieć, dlaczego ojciec nie wraca, miałem wtedy sześć lat. – Nick spojrzał z ukosa na syna.
– Tyle co teraz Ianni. Dziecko w tym wieku nie jest głupie, zwłaszcza gdy wszyscy wokół płaczą.
W końcu moja babka uznała, że lepiej będzie, jeśli się dowiem, ponieważ, jak stwierdziła, to na
mnie spada obowiązek opieki nad matką. Matka spodziewała się drugiego dziecka. Wyjaśniła mi,
dlaczego rośnie jej brzuch. Pamiętam, że niecierpliwie czekałem, aż urodzi się jakiś towarzysz do
zabawy. – Urwał i wypił spory łyk wina. – To była trudna ciąża i mama tęskniła za Anglią. W
tamtych czasach nie było szpitala na wyspie, krewni mojego ojca martwili się o mamę. Zabrała
mnie więc do Anglii. Zamieszkaliśmy z moimi angielskimi dziadkami. Trzy miesiące później
mama poszła do szpitala. Dziecko urodziło się martwe, mama zmarła na skutek rzucawki
porodowej.
Oczy Demelzy zaszły łzami. Patrząc na Nicka, widziała, że pogodził się jakoś z tą tragedią,
choć pozostawiła w nim głębokie rany. Tak to już jest z cierpieniem. Człowiek może pokonać je
do pewnego stopnia, ale ono w nas pozostaje, zakopane głęboko, i wpływa na nasze zachowania i
myśli.
Demelza delikatnie dotknęła ręki Nicka. Był to gest przyjacielski i nic ponadto. Nick spojrzał
na nią. Wstała, obeszła stół i położyła mu dłonie na ramionach. Nick podniósł się powoli i objął
ją. Trzymał ją tak przez chwilę, było jej tak dobrze jak nigdy przedtem. I w tym właśnie
momencie nabrała pewności, że chce zrobić krok dalej. Że nie będzie się więcej opierać. Oboje, i
ona i Nick, mają za sobą bolesne przejścia. Ale życie jest zbyt krótkie, żeby wciąż oglądać się za
siebie. Nie wiedziała, jak się rozwinie ta znajomość, ~ale była gotowa zaryzykować. Poddać się
wyrokowi losu.
Wywinęła się delikatnie z ramion Nicka i spojrzała na Ianniego. Był wciąż zaabsorbowany
zabawą.
– Poproszę go, żeby umył ręce. Mięso już pewnie się upiekło.
Nick dotknął jej twarzy.
– Ja to zrobię.
– Dobrze. – Szybkim krokiem weszła do mieszkania. Wrzuciła szpinak na patelnię i zerknęła
przez okno.
Ianni wzbudzał w niej ciepłe uczucia, Nick prawdziwą miłość. Tak, zakochała się w Nicku,
odżyła. Jednak znając jego przeszłość, mogła liczyć wyłącznie na sympatię. Na razie musi się
tym zadowolić. Nie trzeba się spieszyć. Poczeka.
Mięso z ziemniakami było wyśmienite. Szpinak ugotowany w sam raz. Na deser Demelza
podała świeże brzoskwinie. Ianniemu opadały powieki, bardzo się starał, by nie zasnąć na
siedząco.
W końcu Nick wstał od stołu i zaniósł go na kanapę.
– Wypijmy kawę na tarasie – szepnęła Demelza. – Tam jest chłodniej.
Nick zaniósł tacę na zewnątrz i postawił ją na stoliku.
Wchodząc na taras, Demelza zobaczyła sylwetkę Nicka na tle księżycowego nieba. Szedł ku
niej z wyciągniętymi rękami, a ona przytuliła się do niego, jakby było to zupełnie oczywiste.
Złożyła głowę na jego ramieniu. Potem smakowała jego pocałunek. Jej ciało budziło się pod
jego pieszczotą. Jego podniecenie wywoływało w niej dreszcze. I wtedy do jej świadomości
przebił się jakże niepożądany w owej chwili dzwonek telefonu. Nick zaklął pod nosem i sięgnął
po komórkę. Demelza nalała kawę do filiżanek, czarną i mocną. Potrzebowała czegoś, co by ją
ściągnęło na ziemię. Nick wyrzucił z siebie sekwencję zdań po grecku. Z jego twarzy
wywnioskowała, że telefon jest ze szpitala.
– Wzywają cię – stwierdziła, kiedy się rozłączył i zajął miejsce przy stole. Podała mu
filiżankę.
– Teoretycznie jestem na wezwanie dwadzieścia cztery godziny na dobę. Mam świetny
personel. Ale wiedzą też, że jeśli sobie z czymś nie radzą, zawsze mogą do mnie zadzwonić.
– A z czym sobie nie radzą? – Demelza wróciła już na ziemię, chociaż jej ciało czuło jeszcze
przyjemne wibracje.
– Chodzi o Marię. Załamała się, jest przekonana, że operacja się nie udała. Chce się ze mną
widzieć, żebym jej powiedział, co zrobiłem z nogą.
Uśmiechnęła się ze smutkiem.
– Czyli wybierasz się do szpitala? Nick skinął potakująco głową.
– Chyba powinienem. O ile wiem, nie ma powodu do pooperacyjnych komplikacji, ale wolę
zobaczyć, co się dzieje. Nie wiem, ile mi to zajmie, ale...
– Nie martw się o Ianniego. Zatrzymam go tu na noc.
Na sofie będzie mu bardzo dobrze, nie powinniśmy go budzić.
– Zazwyczaj w takich wypadkach prowadzę go do Kateriny.
Demelza potrząsnęła głową.
– Zostaw go tu, Nick. Rano ci go przyprowadzę.
– To bardzo miło z twojej strony.
Miło! To nie jest chyba odpowiednie słowo! Była zrozpaczona. Dopiero co powzięła
postanowienie, że nie pozwoli niczemu ani nikomu stanąć jej na drodze. A teraz będzie
zmuszona czekać na następną okazję, żeby dać Nickowi do zrozumienia, iż pragnie się z nim
kochać.
Cóż, takie są prawa tego zawodu. Pacjenci są na pierwszym miejscu, życie osobiste odkłada
się na bliżej nieokreślone później. Nick musnął przelotnie ustami jej policzek i zbiegł na dół.
Później szczęknęła brama. Kroki Nicka odbiły się echem na opustoszałej ulicy.
Wsiadł do landrovera i zapalił silnik. Był niespokojny. Nie tylko w związku ze stanem
pacjentki. Czy potrafiłby zapanować nad sobą, gdyby nie telefon? Wziął głęboki oddech, żeby się
wyciszyć, i ruszył do miasta.
Demelza, jej gorące ciało, wzbudzała w nim pożądanie. Pragnął jej, i to jak! Nie zaplanował
sobie, że spędzą tę noc razem, ale gdy tylko zbliżył do niej usta, wiedział, że instynkt bierze w
nim górę.
Uderzył ręką w kierownicę. Nie wolno mu tego robić! Jeszcze nie. Zdawało mu się, że
Demelza boi się angażować. Trudno się temu dziwić, znając jej historię. Dopiero co opuściła
zamknięty świat, w którym żyła. Nie umie się jeszcze bronić. Nie wolno mu mylić jej sygnałów.
Jej potrzeba bliskości wyrażona przytuleniem nie musi oznaczać, że Demelza chce z nim iść do
łóżka. Nie wolno mu jej zranić. Ona jest niczym delikatny kwiat, który łatwo nadepnąć, czyniąc
niewłaściwy krok. Wiedział, że trudno mu będzie panować nad sobą, mając ją tak blisko. Jej
miękkie włosy, giętkie linie jej ciała...
Otrząsnął się z tych myśli, dopiero wjeżdżając na szpitalny parking. Czas wziąć się w garść,
pacjentka czeka!
Demelza oparła się wygodnie i spojrzała na księżyc. Może dobrze się stało, że nie
przekroczyli tej nocy pewnej granicy. Krótko znała Nicka i mogłaby potem żałować.
Z drugiej strony jakoś w to nie wierzyła. Czuła wyraźnie, że Nick chce się z nią kochać.
Każdy jego nerw zdawał się o tym świadczyć. Zerwała się, zebrała filiżanki i weszła do środka.
Ianni spał spokojnie z jedną ręką pod głową. Jego wargi zaokrąglił uśmiech, jakby chłopiec śnił
jakiś słodki sen.
Przykryła go. Jest jeszcze ciepło, ale w nocy powietrze ochładza się. Zostawiła zapaloną
lampkę w rogu pokoju i udała się do swojej sypialni. Otworzyła na oścież drzwi, na wypadek
gdyby Ianni obudził się zdezorientowany. Rozebrała się i włożyła obszerny T-shirt z cienkiej
bawełny, położyła się pod cienkim przykryciem i zamknęła oczy.
Pod jej powiekami natychmiast pojawiła się twarz Nicka. Długo nie mogła usnąć.
Zbudził ją Ianni, który wskoczył na jej łóżko.
– Gdzie tata? Przywitała go uśmiechem.
– Musiał pojechać wieczorem do szpitala. Myślę, że już wrócił, ale lepiej sprawdźmy. Zjesz
najpierw śniadanie?
– Tak, proszę!
Wstała i włożyła domową sukienkę. Razem przygotowali śniadanie i wyszli z nim na taras.
Demelza przeciągnęła się i oddychała głęboko. W taki ranek człowiekowi chce się żyć. Słońce
już grzało, wspinało się coraz wyżej nad horyzont i czerwone dachy wioski.
W mieszkaniu Nicka panowała cisza. Albo nie wrócił dotąd ze szpitala, albo też nadrabiał
nieprzespaną noc. Demelza cieszyła się, że zje śniadanie z Iannim.
Posmarowała mu grzankę masłem i miodem i podsunęła mu talerz. Ianni przeżuwał głośno,
wyspany i szczęśliwy.
– Bardzo lubię miód – powiedział jej między dwoma kęsami. – Robią go pszczoły, tam, na
wzgórzach. Nie lubią, jak się na nie patrzy. Jedna to nawet ugryzła Lefterisa i Katerina złościła
się na niego. Chyba powinna się złościć na pszczoły, prawda? Myśmy tylko chcieli popatrzeć.
Nie chcieliśmy ich skrzywdzić. Nie wiem, czemu pszczoły są takie niedobre, ale i tak lubię miód.
Mogę dostać jeszcze?
Demelza uśmiechnęła się rozbawiona logiką chłopca.
– Oczywiście.
Wtem usłyszała, że otwierają się drzwi mieszkania Nicka. Wychyliła się. Nick przecierał
zaspane oczy. Był boso, ubrany tylko w szorty, i wyglądał bardzo seksownie.
– Dzień dobry, Nick.
– O, cześć!
– Tata, my jemy śniadanie. Mamy pyszny miód. Chodź tutaj. Dobrze, Demelzo? – spytał,
jakby zdał sobie sprawę, że nadużywa gościnności.
Roześmiała się.
– Oczywiście, tata też może zjeść z nami śniadanie.
– Proszę tylko o kawę – rzekł Nick, pokonawszy schody. Padł na krzesło. – Jak się czujesz?
Chciałem powiedzieć, że nie tego oczekiwałaś, zapraszając nas wczoraj na kolację.
Jego ciemne oczy nie były zbyt wymowne. Demelza wiedziała, do czego nawiązuje Nick.
– Dobrze, dziękuję – odparła cicho.
– To świetnie. – Nick ujął jej rękę. – Bo ja się wczoraj bardzo dobrze bawiłem i nie
chciałbym niczego zepsuć...
– Tato, mówiłem ci, że Lefterisa ugryzła pszczoła?
– Nie, nie mówiłeś. Kiedy?
– Byliśmy na wzgórzu. Tam jest taka bramka, zamknięta na sznurek, Lefteris rozwiązał go,
żebyśmy mogli wejść i popatrzeć na domki pszczół, na ule i wtedy...
Demelza wstała od stołu, żeby zaparzyć więcej kawy. Kiedy wróciła, Ianni wciąż trajkotał.
– Chwileczkę, Ianni – wtrącił Nick. – Muszę powiedzieć Demelzie coś ważnego. O naszej
pacjentce ze szpitala.
– Właśnie chciałam zapytać o Marię.
– Czuje się dobrze. Chciała mnie tylko potrzymać za rękę, boi się szpitala. Tak myślę.
Demelza świetnie znała tę potrzebę. Nick odstawił filiżankę.
– Szew jest czysty. Dzisiaj ma przyjść fizykoterapeuta. Chcemy, żeby Maria wstała tak
szybko, jak to tylko możliwe. To nie będzie łatwe, bo jej się zdaje, że będzie sobie leżeć, a
zdolność ruchu wróci bez żadnego wysiłku z jej strony.
Demelza uśmiechnęła się.
– Znałam takich pacjentów. Nick wstał z krzesła.
– Muszę lecieć.
– Ja też – powiedziała, zbierając naczynia ze stołu. – Irini pewnie już pracuje jak mrówka.
– Jesteś z niej zadowolona?
– Jest doskonała, można na niej całkowicie polegać. Nick posłał jej uśmiech.
– Cieszę się, sam ją wybrałem. Jest krewną Giorgia, a więc przez małżeństwo jest
spokrewniona z rodziną mojego ojca.
– Znasz chyba wszystkich na tej wyspie.
– To bardzo mała społeczność, zresztą na tym też polega zaleta tego miejsca. Przynajmniej
dla tych, którzy się tu urodzili. Katerina, która opiekuje się Iannim, jest moją kuzynką, bawiliśmy
się razem w dzieciństwie. Sama się zaoferowała z pomocą i początkowo nie chciała żądnych
pieniędzy. W końcu jakoś ją przekonałem, że bez niej nie mógłbym pracować, więc powinna
dostawać zapłatę, tak jak ja.
– Ludzie są tu bardzo otwarci i przyjaźni. Nie spotkałam nikogo, kto wzbudziłby we mnie
antypatię... no, ale jestem tu dopiero kilka dni.
– Wydaje się, że o wiele dłużej – zauważył Nick.
– Tak. – Podniosła wzrok i po raz kolejny spotkała jego czułe spojrzenie.
Była już pewna, że Nick ją polubił. Wątpiła, by się w niej zakochał. Nie był jeszcze gotowy,
jak sam przyznał, na takie komplikacje. Odwróciła się i wyniosła talerze i filiżanki do kuchni.
Nick wziął pusty dzbanek do kawy i ruszył za nią. Pochyliła się nad zlewem i polewała naczynia
wodą.
– Dziękuję ci bardzo... za wszystko – powiedział. Położył jej dłonie na ramionach. Nie
obróciła się do niego.
– Ianni jest bardzo miłym towarzyszem – odparła ostrożnie.
Jego ręce zacisnęły się mocniej, odwróciła się i spotkali się wzrokiem. Nick przechylił głowę
i musnął ją pocałunkiem, który skończył się zbyt szybko, by zdołała się nim nasycić. Potem
odszedł, jakby ten pocałunek nie miał żadnego znaczenia.
Skończyła zmywanie, ciesząc się, że czeka ją pracowity ranek, który pozwoli jej nie myśleć o
Nicku.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Wpisała do komputera szczegółowe dane osób, które przyjęła tego przedpołudnia, i
wyłączyła urządzenie. Z każdym dniem ubywało jej pacjentów. Zupełnie jakby fala
intensywnych upałów wypaliła wszelkie infekcje. Większość turystów ciągnęła przede
wszystkim na plażę i do wody. Nikomu nie chciało się fatygować do niej z drobnymi
dolegliwościami.
Wyglądając przez okno, widziała wyciągnięte na leżakach ciała, ociężałe od upału.
Większość osób miała na tyle rozsądku, by ukryć się w cieniu parasola. Demelza informowała
każdą nowo przybyłą grupę turystów o zagrożeniach związanych ze zbyt intensywnym
korzystaniem z kąpieli słonecznych. Z radością stwierdziła, że jej słowa wielu zapadły w pamięć.
Już w maju miała do czynienia z dość poważnymi poparzeniami słonecznymi, a przecież teraz
był lipiec i zagrożenie związane z nierozważnym plażowaniem poważnie wzrosło.
W rozmowie z turystami podkreślała również, by pili wyłącznie butelkowaną wodę. Sądząc
po niewielu zgłoszeniach dolegliwości gastrycznych, jej słowa i w tej materii nie poszły na wiatr.
Lipiec! Jak to szybko minęło! I dlaczego nie rozwinął się jej związek z Nickiem, mimo że
spędzali ze sobą tyle czasu? Prócz idyllicznego pikniku na dzikiej plaży, który miał miejsce zaraz
po jej przyjeździe, żadnego z następnych spotkań nie można by nazwać randką.
Najgorsze, że Nick od czasu do czasu przytulał ją i patrzył na nią z tym czułym wyrazem w
oczach, który budził w niej rozpaczliwą tęsknotę.
Wstała i zaczęła krążyć po gabinecie. Jej problem polegał głównie na braku doświadczenia.
Nie wiedziała, jak dać znać mężczyźnie, że go pragnie. A Nick na dodatek był Grekiem. No, pół-
Grekiem, co tym bardziej utrudniało jej odgadnięcie jego myśli. Oparła się o szybę, zapatrzona
na połać piasku, która przechodziła w błękit morskiej wody. I raptem zdała sobie sprawę, że nie
potrafi się zmienić. Odebrała określone wychowanie. Jej rodzice troszczyli się o nią, ale byli też
bardzo surowi i dominujący. Spod ich skrzydeł przeszła wprost pod skrzydła Simona. I choć
brzmi to niewiarygodnie, to w wieku trzydziestu dwóch lat była po prostu niedoświadczona. To
nie do uwierzenia i przerażające.
Westchnęła ciężko. Co chwilę tuż obok niej jakaś kobieta robi pierwszy krok ku wybranemu
mężczyźnie, a ona jest bezradna. Wiedziała, że podoba się Nickowi, nie ukrywał tego. Ale co to
znaczy? Czy wystarcza mu to, co ich dotąd łączy? Wspólne posiłki od czasu do czasu, skradzione
pocałunki i wspólna praca w szpitalu?
Głośne, podniecone głosy wtargnęły do jej myśli i przerwały je. Drzwi otworzyły się i weszła
zdenerwowana Irini.
– Siostro, mamy ciężko chorą dziewczynkę. Spojrzy pani na nią?
– Ależ oczywiście, proszę.
W drzwiach stał rozdygotany mężczyzna, niosący na rękach około pięcioletnią dziewczynkę.
– Nie wiem, co jest mojej Sarze, siostro. Urządziliśmy piknik pod parasolem, zaczęła jeść i
nagle krzyczy wniebogłosy, że nie może przełknąć. Teraz nic nie mówi...
– Proszę ją położyć na kanapce – poprosiła szybko Demelza. – Co jadła?
– Kupiliśmy bułki we wsi. Tę właśnie ugryzła, kiedy...
– Ziarenka sezamu. – Demelza wzięła bułkę do ręki. – Czy Sarah jest uczulona na sezam?
Mężczyzna pokręcił głową.
– Nic o tym nie wiem. Ma alergię na orzechy i kiedyś bardzo chorowała po chałwie, jeden
raz. Gardło jej się zacisnęło i musieliśmy ją wieźć do szpitala.
– Chałwa jest właśnie z ziarna sezamowego – wyjaśniła Demelza, zaglądając do ust
dziewczynki.
Gardło Sary puchło niemal w oczach.
– Sarah jest uczulona na sezam – stwierdziła, podchodząc do szafki z lekami. – Dam jej
zastrzyk z adrenaliny i leku antyhistaminowego. Przez kilka najbliższych godzin musimy ją
obserwować, więc zawiozę ją do szpitala. – Mówiąc to, przygotowywała strzykawkę. Zerknęła
przez ramię. – Irini, bądź tak dobra i powiadom szpital, że jadę do nich z Sarą.
Droga do szpitala zabrała im tylko trzy minuty. Tym razem Demelza cieszyła się, że Stavros
jest najszybszym kierowcą na wyspie. Nick oczekiwał ich na oddziale.
– Saro, czy mnie słyszysz?
Dziewczynka jęknęła i otworzyła oczy. Zakaszlała lekko i przez moment przerazili się, że
zadławi się własną śliną, ale jakimś cudem ją połknęła.
Demelza czym prędzej podzieliła się z Nickiem tym, co usłyszała od ojca Sary oraz swoimi
obserwacjami. Poinformowała go też o zastrzyku.
Nick skinął głową.
– Adrenalina już działa. – Zajrzał dziecku do gardła. Po chwili wyprostował się z
uśmiechem. – Proszę zobaczyć, siostro.
Teraz Demelza nachyliła się nad małą pacjentką.
– Znakomicie – odetchnęła. – Kiedy chciałam ją zbadać u siebie, nie mogłam zajrzeć poza
jamę ustną.
– Pańska córka będzie zdrowa – oznajmił Nick ojcu Sary, któremu wciąż trzęsły się ręce.
– Dzielna dziewczyna – szepnął mężczyzna, głaszcząc córkę po głowie. – Mamusia tak się
ucieszy, jak wrócimy razem.
– Lekarstwa, które podała jej siostra, spowodowały zmniejszenie opuchlizny. Chciałbym
jednak zatrzymać Sarę na dwadzieścia cztery godziny – wtrącił szybko Nick. – Żeby mieć
absolutną pewność, że nie ma żadnych komplikacji.
Mężczyzna zgodził się bez słowa.
– Mogę z nią zostać?
Nick poklepał go po plecach.
– Jasne. Dziękuję, siostro.
W jego głosie zabrzmiało coś ostatecznego. Demelza została odprawiona.
Ilekroć wychodziła ze szpitala, doznawała pewnego rozczarowania. W szpitalu czuła się
potrzebna, jej kwalifikacje były tam pożądane i chętnie zostałaby w nim na stałe. Gabinet w
ośrodku przy plaży, choć bardzo przydatny, stanowił działalność peryferyjną. Demelza miała
świadomość, że nastąpi taki moment, kiedy jako wykwalifikowana siła medyczna zechce wziąć
na siebie większą odpowiedzialność.
Wyszła na zewnątrz, na palące słońce samego południa. Stavros na nią czekał. Szczerząc
zęby w uśmiechu, otworzył jej drzwi samochodu.
– Wracamy na plażę, siostro? Odpowiedziała uśmiechem.
– Tak, proszę.
Parę godzin w cieniu parasola pozwoli jej się zrelaksować. No i przy okazji oddali jej myśli
od Nicka.
Wspięła się na skały i wypatrzyła wolne miejsce w małej zatoczce z boku głównej plaży. W
pobliżu odpoczywały tylko dwie pary. Zdjęła ubranie i została w bikini. Wyjęła z torby bułki i
ser feta, które kupiła we wsi, i zjadła lunch.
Zamknęła oczy i odpłynęła na falach snu...
W pewnej chwili dotarł do niej jakiś męski głos. Coś do niej mówił. Czy to sen? Uniosła
powieki.
– Nick! Skąd się tu wziąłeś?
Usiadła, przecierając oczy i zbierając myśli. Nick dość dziwnie wygląda na plaży w ubraniu,
w którym chodził do pracy.
– Stavros powiedział mi, że cię tu znajdę. Mam się spotkać z Lydią, ale jeszcze nie
przyjechała z lotniska.
– Lydia dzisiaj przyjeżdża? Nic nie mówiłeś. Wyraziwszy zdumienie, natychmiast tego
pożałowała.
Bo brzmiało to tak, jakby jego relacja z byłą żoną bardzo ją interesowała. A to przecież
wierutne kłamstwo! Nick wzruszył ramionami.
– Wyleciało mi z głowy. Katerina mi przypomniała.
Demelza wstała, żeby wygodniej było jej patrzeć na Nicka. Chwyciła swój sarong i
zawiązała go, bo Nick jakoś osobliwie zawiesił wzrok na jej prawie gołym ciele. On zaś odwrócił
się i wskazał wzgórze, z którego droga wiła się w dół na plażę.
– Chyba widzę mikrobus. Pójdziesz ze mną spotkać się z Lydią?
– Uważasz, że to dobry pomysł? – zapytała sceptycznie.
Nick szeroko otworzył zdumione oczy.
– A czemu nie?
Aha. Dostała kolejny znak, że jest dla niej tylko przyjacielem. Przecież nie przedstawiałby jej
byłej żonie, gdyby było inaczej.
– No, chodź. Nie mogę z nią długo zostać, muszę wracać do Ianniego.
– Tylko coś na siebie wrzucę.
– Nie mamy czasu. Wyglądasz znakomicie, ubierzesz się w samochodzie – rzucił, porywając
jej torbę.
Pobiegła za nim. Rozgrzany piasek palił jej stopy, Kiedy dotarli do budynku ośrodka,
mikrobus akurat zajechał przed recepcję.
W sarongu i na bosaka Demelza czuła się jak wieśniaczka. Nick zbliżył się do zbierającego
się przy mikrobusie tłumu. Wciąż trzymał jej torbę, nie mogła nawet włożyć butów.
Z mikrobusu wysiadła wysoka blondynka. Rozdawała na prawo i lewo łaskawe uśmiechy i
machała do Nicka.
– Lydio, przedstawiam ci Demelzę. To nasza pielęgniarka, która prowadzi ambulatorium
przy ośrodku.
Lydia obrzuciła ją chłodnym spojrzeniem. Bez butów Demelza była od niej niższa. Lydia po
długiej podróży wyglądała wprost nieskazitelnie, co zupełnie nie mieściło się w głowie.
Perfekcyjnie pomalowane długie paznokcie w wyciągniętej dłoni Lydii budziły prawdziwą grozę.
Była żona Nicka wspaniałomyślnie obdarzyła Demelzę uśmiechem, pokazując drobne białe
zęby, tak idealne, jakby zawdzięczała ich symetrię kosztownemu zabiegowi stomatologicznemu.
– Więc pani tu pracuje? Przepraszam, zapomniałam imienia...
– Demelza.
– Cóż za imię! Chyba zagraniczne? Skąd pani pochodzi?
Demelza już nie lubiła tej traktującej ją z góry kobiety, ale z trudem powstrzymywała się,
żeby tego nie wyrazić.
– Z Kornwalii.
– Ach, południowo zachodnia Anglia. Nigdy tam nie byłam. Za daleko od Londynu. No i nie
znoszę błota. Macie tam jakieś przyzwoite sklepy? – spytała, rzucając pogardliwe spojrzenie na
pognieciony sarong Demelzy.
Demelza cofnęła się, nie odpowiadając na tę bezczelną zaczepkę. Ucieszyła się, kiedy ta
podła kobieta przeniosła uwagę na Nicka.
– Sądziłam, że przyjedziecie z Iannim na lotnisko.
– Ianni jest w szkole. Zresztą właśnie za chwilę kończy lekcje i chciałbym wrócić przed nim
do domu.
Z twarzy Lydii nie schodził wprost olśniewający bielą uśmiech. Coraz bardziej rozciągała
kąciki pomalowanych jaskrawą szminką warg.
– Ach tak. No to pojadę z tobą. Mój syneczek! Tak się za nim stęskniłam. Na pewno urósł?
No pewnie, że urósł, pomyślała Demelza, patrząc, jak była żona Nicka mizdrzy się do niego.
Czyżby zamierzała pogodzić się z nim podczas tej wizyty? Na samą myśl o tym Demelzie robiło
się słabo.
– Nie chcesz się rozpakować? – rzucił szybko Nick.
– Wolę być z wami. W końcu nie po to przejechałam taki szmat drogi, żeby siedzieć sama.
Poproś tego człowieczka, żeby wstawił moje bagaże do pokoju.
Nick wszedł w rolę uprzejmego mężusia. Demelzę z wolna ogarniało zniecierpliwienie.
Przecież nie musi być taki milusi dla swojej byłej? A może przesadzał, mówiąc, że ich
małżeństwo było katastrofą? Może to małżeństwo wcale się nie skończyło?
Przeniosła wzrok na Nicka, który właśnie instruował przewodnika, co ma zrobić z pokaźnym
i zapewne kosztownym bagażem Lydii. Przewodnik patrzył na niego urażony. Nick włożył rękę
do kieszeni i wyjął kilka banknotów, które co nieco spacyfikowały mężczyznę.
Demelza odwróciła wzrok. Nie mogła dłużej znieść widoku Nicka, który tak usłużnie
pomaga swojej kategorycznej eks-małżonce.
– Gdzie twój samochód? – spytała Lydia.
– Tam, pod drzewem – odparł na to Nick. Lydia zaśmiała się perliście.
– Za skarby świata nie wdrapię się tam w tej wąskiej spódnicy. Podaj mi rękę.
Nick posłusznie podsadził Lydię na przednie siedzenie. Szukając pasa bezpieczeństwa,
chichotała jak nastolatka.
– Nick, bądź tak dobry i pomóż mi z tym pasem. Nigdy nie mogę sobie z tym poradzić.
Demelza wsiadła z tyłu, gotując się ze złości. Nick zapinał pas Lydii. Demelza nie mogła na
nich patrzeć. Zaczęła się zastanawiać, co tam w ogóle robi.
Nick bez słowa podał Demelzie jej torbę. Szybko włożyła służbową białą sukienkę i buty.
– O, jak uroczo! – zauważyła Lydia, odwracając się do tyłu. – Jakie to słodkie i
staroświeckie! Musisz to nosić cały czas?
– Tylko w pracy – odrzekła Demelza spokojnie. – Po prostu nie chciało mi się przebierać.
Byłam zmęczona.
– Mieliśmy małą alergiczkę, która o mało się nie udusiła – wyjaśnił Nick, wpatrzony w krętą
drogę. – Demelza zapobiegła tragedii. Postawiła szybko diagnozę i podała właściwe leki.
– Wasze życie jest takie ekscytujące! Czasem żałuję, że nie studiowałam medycyny. Wczoraj
wieczorem oglądałam w telewizji serial o lekarzach...
– Zycie to nie serial – rzucił Nick. – Moim zdaniem powinnaś się trzymać wybiegu, Lydio. A
jak ci się wiedzie?
– Świetnie! Za moment podpisuję kolejny kontrakt z tym londyńskim domem mody, o
którym ci wspominałam. Prawdę mówiąc, bałam się, że w ogóle nie wyrwę się z Londynu, no ale
w końcu musiałam zobaczyć mężczyzn mojego życia.
Nick milczał. Kiedy zaparkował przed wjazdem do wsi, wyskoczył z wozu i otworzył drzwi
obu swoim pasażerkom. Demelza zeskoczyła na ziemię, Lydia oczywiście miała znowu problem
ze spódnicą i zaśmiewała się z kokieteryjną bezradnością.
– Kochanie, chyba musisz mnie znieść. Albo będę zmuszona zdjąć spódnicę. Wybieraj.
– Nie powinnaś się tu rozbierać – rzucił Nick. Demelza odwróciła twarz.
Kiedy szli wszyscy troje w stronę willi, wysokie obcasy Lydii stukały głośno o stary
kamienisty chodnik. Nick zatrzymał się przed domem Kateriny.
– Zaczekaj tu moment, zapomniałem powiedzieć Ianniemu, że dzisiaj przyjeżdżasz i...
Lydia przeszyła go wzrokiem.
– Zapomniałeś? Mówiłam ci o tym wieki temu!
– Wiem, byłem zajęty...
– Tata!
Na dźwięk głosu ojca przez otwarte drzwi wypadł w podskokach Ianni. Rzucił się na Nicka,
po czym odsunął się raptownie, uprzytomniwszy sobie, że jest tam ktoś jeszcze.
– Cześć, mamo – powiedział cicho. – Kiedy przyjechałaś?
– Kochanie moje! Daj mamusi buzi. – Lydia pochyliła głowę, ale nie przykucnęła, jak robili
to Nick i Demelza.
Jej spódnica pękłaby z trzaskiem, gdyby spróbowała przykucnąć, myślała Demelza,
obserwując to spotkanie. Drobne ciało chłopca zesztywniało, gdy matka całowała go w policzek.
Z pewnością brakowało tu serdeczności. No ale dla Demelzy ważniejszy był związek między
Lydią i Nickiem, a ten był dużo cieplejszy niż jej to przedstawiono.
– No to pokaż mi ten rodzinny dom, o którym tyle się nasłuchałam – powiedziała
bezceremonialnie Lydia.
Nalegała, by Nick pokazał jej cały dom. Wykazała wyjątkowe zainteresowanie mieszkaniem
Demelzy.
– Och, jak tu przytulnie, prawda? – zaświergotała, przenosząc wzrok z Nicka na Demelzę.
– Demelza bardzo dobrze gotuje – poinformował Ianni. – Robi superkolacje.
– No, szczęściarz z ciebie – odparła Lydia, patrząc na swojego byłego męża. – Masz pod ręką
nianię i kucharkę. Długo tu jesteś, Demelzo?
– Dwa miesiące. Mam kontrakt do końca października.
– A potem wracasz do domu?
Demelza poczuła się zmęczona tym śledztwem. Wiedziała, dokąd ono prowadzi. Lydia
bardzo wyraźnie pokazała, że jest zazdrosna.
– Może – odparła.
Przelotny niepokój na twarzy Lydii bardzo ją ucieszył. Niech sobie babsko zgaduje, myślała
z satysfakcją.
Zauważyła, że Nick jej się przygląda. Odchrząknął i zwrócił się do Lydii:
– No, widziałaś się już z Iannim, zobaczyłaś dom, to chyba odwiozę cię teraz do ośrodka.
Pewnie chcesz się rozpakować i...
– Mam apartament z obsługą i dwoma sypialniami. Ianni może zostać ze mną – oznajmiła. –
Dziś jest sobota, jutro możemy cały dzień spędzić na plaży. Ianni, co ty na to?
Ianni zerknął na ojca.
– Tato, ty też pójdziesz? Nick pokręcił przecząco głową.
– Rano muszę jechać do szpitala. Będziesz sam z mamusią – oznajmił i dodał: – Na pewno
będziesz zadowolony, prawda?
Chłopiec przygryzł wargi i posmutniał.
– Ale po pracy do nas przyjedziesz?
– Przyjadę wieczorem. Pokopiemy sobie piłkę albo zagramy w krykieta, co tylko zechcesz.
– Ty też przyjedziesz, Demelzo? – spytał Ianni, patrząc na nią błagalnie.
Demelza widziała, jak Lydia marszczy czoło i ściąga usta. Zawahała się. Spojrzała na Nicka,
szukając u niego odpowiedzi.
– Oczywiście, że Demelza też przyjedzie. Jeśli będzie miała czas – rzekł szybko Nick.
– Dobrze – zgodził się chłopiec z promiennym uśmiechem.
– Włóż do bagażnika jakieś rzeczy dla Ianniego – poleciła Lydia lodowatym tonem. –
Piżamy, coś do pływania, może sweter, gdyby się zrobiło wieczorem chłodno.
Demelza z ulgą pożegnała się z Lydią i poszła do siebie. Robiąc herbatę, myślała o Iannim.
Nie miał najmniejszej ochoty rozstawać się z Nickiem. Ale, jak by nie było, Lydia jest jego
matką. Ma prawo spotykać się z synem. Może nawet takie spotkania sam na sam poprawią ich
relacje.
Miała co do tego wątpliwości, w każdym razie była całym sercem za chłopcem.
Słońce opuszczało się już na niebie, kiedy zauważyła, że Nick wraca z ośrodka. Jej serce
zabiło mocniej, gdy usłyszała na kamiennych schodach jego kroki. Wyszła mu naprzeciw. Był
zmęczony i smutny.
– Nie znoszę rozstawać się z Iannim – oznajmił cicho. Demelza wyciągnęła ręce, a on
przytulił się do niej, kładąc głowę na jej ramieniu.
– Tak bardzo go kocham. Tak bardzo za nim tęsknię, kiedy go nie ma – mówił. – Z drugiej
strony powinien nawiązać kontakt z matką. Rodzina jest bardzo ważna.
Demelza zajrzała mu w oczy. Były zamglone, wypełnione bólem. Delikatnie uniosła jego
brodę i pocałowała go.
Najpierw się zdziwił, a zaraz potem objął ją i trzymał tak bez tchu.
– Demelzo, Demelzo – powtarzał szeptem. – Czasem wydaje mi się, że pragniesz mnie tak
bardzo jak ja ciebie. Ale boję się, że się przestraszysz, że mi uciekniesz.
Pożądanie dodało jej odwagi. Nadszedł czas, żeby wyznać, co naprawdę czuje.
– Nick, od dawna cię pragnę. Ja...
Urwała i spojrzała mu w twarz. Była zaskoczona, że poszło jej tak łatwo, kiedy już
postanowiła być z nim szczera.
– Chcę się z tobą kochać, niczego tak nie pragnę...
– Gdybym wiedział... Dlaczego mi wcześniej nie powiedziałaś? Nie miałem odwagi...
– Nie umiałam, nie wiedziałam jak. I poza wszystkim, nie było okazji. Nie byliśmy sami
dość długo...
– Teraz jesteśmy sami – powiedział Nick.
Jego dłonie przesuwały się po jej ciele. Pieścił ją tak długo, że zdawało jej się, iż wybuchnie.
– Wejdźmy do środka – szepnął, biorąc ją na ręce. Zaniósł ją do sypialni, położył na łóżku i
zdejmował z niej ubranie, całując każdy odkryty kawałek jej skóry. Zmysły Demelzy wyostrzyły
się. Przytuliła się, zaczęła zdzierać ubranie z Nicka, a on obdarowywał ją pieszczotami. Czuła, że
się z sobą łączą, że unosi ich silna fala, a potem rozpłakała się, bo jej zmysły nigdy dotąd nie
zostały tak pobudzone.
Gdy się zbudziła, słońce wpadało przez otwarte okno. Wciąż drżała. Obróciła się i popatrzyła
na Nicka. Miał potargane włosy, jedną rękę trzymał pod głową, identycznie jak Ianni.
W końcu podniósł powieki i uśmiechnął się do niej leniwie, zupełnie jakby wyczuł, że jest
obserwowany.
– Chodź do mnie – szepnął i wyciągnął ręce.
Wtuliła się w niego, czując znów radosną jedność z tym mężczyzną, z którym spędziła pełną
ekstazy noc. Pierwszy raz kochali się nerwowo i pospiesznie, potem kochali się drugi raz... i
trzeci...
Miała dość niejasny obraz tego, co działo się wcześniej. Jak gdyby przeniosła się gdzieś,
gdzie prócz niej i Nicka nie było świata. Zmysłowa miłość oplotła ich kokonem, którego żadne z
nich nie chciało opuścić.
Raptem rozdzwonił się telefon Nicka, brutalnie przecinając ciszę. Nick grzebał po omacku
obok łóżka, aż znalazł komórkę w kieszeni spodni. Z włosami opadającymi na oczy wyglądał
chłopięco, ale szybko przybrał skupiony wyraz twarzy.
– Nick Capodistrias... Ianni! Jak się masz? – Uśmiechnął się szeroko, usłyszawszy głos syna.
Nagłe ów uśmiech przygasł. – Tak, ale mama na pewno nie chce, żebyś został? Rozumiem,
jeszcze śpi. To może lepiej poczekać, aż się obudzi, nie sądzisz? Dobrze, zaraz przyjadę, Ianni, i
załatwię to. Nie martw się, za kilka minut będziemy razem.
Odłożył telefon i spojrzał na Demelzę.
– Ianni chce wracać do domu. Demelza poprawiła poduszkę.
– Domyśliłam się. Jest mu tam źle?
– Chyba tak. Nie do końca rozumiem, w czym problem, pojadę tam i zobaczę.
– Zaczekam na ciebie – oznajmiła Demelza. – Ianni może zostać ze mną, jak będziesz jechał
do szpitala. Zawołamy Lefterisa, a potem pójdziemy na plażę.
Nick wziął ją w ramiona.
– Dziękuję ci, że jesteś taka... że jesteś – szepnął. Musnął ją ledwo wargami i wystarczyło to,
żeby obudzić pożądanie. Czym prędzej wywinęła się z jego ramion.
– Jedź już – powiedziała.
– Nie chodź nigdzie. – Przerzucił nogi przez łóżko. Po chwili Demelza, wsparta na
poduszkach, słyszała, jak Nick śpiewa pod prysznicem.
Wyszedł z łazienki owinięty białym ręcznikiem.
– Fajnie, że twój gospodarz naprawił ci wreszcie prysznic – zauważył z uśmiechem. – Jak go
do tego zmusiłaś?
Roześmiała się – Och, to proste. Dałam mu kilka razy w łapę i był mój.
– Chciałbym ci wybudować ogromną łazienkę, z jacuzzi na dwie osoby.
Wskoczył na łóżko, lecz go odepchnęła.
– Zabieram się zaraz za kawę, ruszaj po Ianniego. Wyszła za nim na taras. Nick pomachał jej
z dołu.
Stała jeszcze chwilę, patrząc za nim, ciekawa, co los szykuje dla niej i dla Nicka. Zostali
kochankami, tego nie da się już cofnąć.
Wystawiła twarz ku słońcu, szczęśliwa, że Nick przywrócił ją do życia. Myślała, że nigdy się
na to nie zdobędzie, a tu rzeczywistość okazała się tak prosta.
Tak prosta i tak cudowna. Demelza była już po uszy zakochana w Nicku. Bał się okazać jej
swoje uczucie, żeby jej nie odstraszyć!
Gdyby znał prawdę! Spojrzała w dal na iskrzące się morze.
– Wracaj szybko – szepnęła, uprzytamniając sobie bolesny fakt. Jej życie bez Nicka byłoby o
wiele uboższe.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Demelza nuciła radośnie, wrzucając bakłażany do garnka. Może ciut oregano? Sypnęła
ziołami, które Ianni i Lefteris zebrali dla niej na wzgórzu tego ranka. Wychyliła się przez okno,
podziwiając urodę zapadającego zmierzchu.
Spojrzała na Ianniego i westchnęła z zadowoleniem. Chłopiec siedział na tarasie i rysował
zachód słońca. Skupiony na swoim dziele, wysunął czubek języka. Przed wyjazdem na
wieczorny obchód Nick obiecał synowi, że następny dzień spędzą na plaży.
Kiedy Nick przywiózł Ianniego z ośrodka, chłopiec nie zdradził im, dlaczego nie chciał
zostać z matką. Powtórzył jedynie, że woli być z ojcem. Potem Nick pojechał do szpitala, a
Demelza wysłała Ianniego po Lefterisa. Chciała, by chłopcy nazbierali dla niej ziół na wzgórzu.
Ianni i Lefteris wykorzystali tę okazję do znakomitej zabawy. Wołali kozy, które
podzwaniały dzwoneczkami, poklepywali osły, które wędrowały z jednej strony wzgórza na
drugą, dźwigając na grzbiecie ciężki ładunek do miasta. Spałaszowali też lunch złożony z
ciepłych jeszcze, świeżo upieczonych bułeczek.
– Przyniosę sobie z dołu więcej kredek! – zawołał do niej Ianni. – Mam taką czerwoną, która
będzie pasowała do zachodu słońca. Dobrze?
– Dobrze. Ale nie siedź tam długo. Tata zaraz wróci. Demelza położyła rękę na sercu, które
rosło z radości.
O takim właśnie scenariuszu marzyła. Spokojny dom, który dzieli z kochającym mężczyzną i
uroczym dzieckiem.
Osoba, która pojawiła się znienacka u szczytu schodów, oderwała Demelzę od miłych sercu
konstatacji. Długie jasne włosy ułożone według najnowszych kanonów mody należały do Lydii.
Demelza podeszła szybko do drzwi i otworzyła je szeroko.
– Witaj, Lydio. Właśnie minęliście się z Iannim. Pobiegł na dół. A Nick jest w szpitalu, ale
niedługo powinien być.
– Przyszłam do ciebie – podkreśliła Lydia lodowatym tonem, opadając na jedno z krzeseł na
tarasie. – Miałam nadzieję, że zastanę cię samą. Skoro Nick ma się zaraz zjawić, przejdę od razu
do rzeczy.
Demelza usiadła naprzeciw niemile widzianego gościa.
Lydia patrzyła na nią przez stół z wrogim błyskiem w oczach.
– Bardzo wygodna sytuacja, prawda? Jak to praktycznie wprowadzić się do domu swojego
szefa.
Demelza żachnęła się.
– Nie skomentuję tej uwagi, ale proszę nie zabierać mi na coś takiego czasu. Po co pani
przyszła?
Lydia wyszczerzyła białe zęby, pokazując coś, co przypominało przesłodzony uśmiech.
– Jestem matką Ianniego, nie zapomniałaś przypadkiem? A może wygodniej ci o tym nie
pamiętać? Chodzi mi wyłącznie o dobro mojego syna. Zdaje mi się, że ty kompletnie je
lekceważysz.
Demelza wstrzymała oddech.
– Jak pani śmie? Ianni jest dla mnie jak syn i...
– No właśnie! – Oczy Lydii błysnęły z triumfem. – Dlatego tu jestem. Poznałam się na
twoich gierkach, ale nie licz, że ci się uda. Przyjechałam pogodzić się Nickiem. To on mnie
zaprosił, to on chce się przekonać, czy możemy znowu być razem. Zatelefonował do mnie i
powiedział, że Ianni za mną tęskni i że chciałby, żebyśmy znowu byli rodziną.
– Bardzo trudno mi w to uwierzyć – odparła spokojnie Demelza. – Nick twierdzi, że między
wami wszystko skończone.
Lydia zaśmiała się szyderczo.
– A co miał ci powiedzieć? Jest mężczyzną, na Boga! Jak by sobie radził bez żony, gdyby nie
znalazł sobie dziewczyny, która zaspokoiłaby jego temperament? Tego mu na pewno nie brakuje,
prawda? Chyba się zgodzisz, że jest świetny w łóżku?
Demelza wstała, zirytowana do granic wytrzymałości.
– Chyba czas na panią.
Lydia tkwiła na krześle, jakby zapuściła tam korzenie.
– Jeszcze nie skończyłam. Kiedy byliśmy małżeństwem, jego skoki w bok doprowadzały
mnie do szału. Zresztą to był powód rozwodu. Z czasem zdałam sobie sprawę, że zrobiłam błąd.
Że są mężczyźni tak naładowani seksem, że potrzebują więcej niż jednej kobiety. Nick do nich
należy. Kiedy się znowu pobierzemy, bo to nie ulega wątpliwości, jestem gotowa przymykać
czasami oczy. Ale póki co, nie będę tolerować żadnych konkurentek.
Demelza oparła ręce na stole i wbiła wzrok w Lydię.
– Nick opowiedział mi kompletnie inną historię. Według niego, to ty bez przerwy
romansowałaś.
– Ha! Przecież nie powie ci, jak bardzo lubi te swoje rozrywki. Ale rodzina jest na
pierwszym miejscu, a Nick zna swoje obowiązki.
Demelza odniosła wrażenie, że nad tarasem powiał chłodny wiatr. Nie chciała wierzyć w
historyjki Lydii, lecz jedno z jej stwierdzeń, dotyczące roli rodziny, uderzyło ją dość
nieprzyjemnie. Nick podkreślał to sam, kiedy z nią rozmawiał.
– Nick nie chciał rozbijać rodziny, zresztą sam widzi, jaki to ma wpływ na Ianniego –
ciągnęła Lydia ostrym tonem. – Dlatego chce, żebym wróciła. Dlatego ja chcę, żebyś zniknęła i
zostawiła go w spokoju. Ianni potrzebuje rodzonej matki. Nie pchaj się tam, gdzie cię nie chcą.
Jeśli lubisz Ianniego, pozwól mu być z matką. To jest mój syn, Nicka i mój, nie twój.
Lydia podniosła się gwałtownie. Żelazne krzesło przewróciło się z hałasem na podłogę.
Dźwięk poniósł się echem po cichych wzgórzach niczym podzwonne dla marzeń Demelzy. Czy
Nick naprawdę zaprosił Lydię na wyspę, by się z nią pogodzić? Czy ona, Demelza, jest dla niego
tylko kolejnym skokiem w bok?
Lydia przystanęła u szczytu schodów i obróciła się, obejmując rywalkę spojrzeniem
zwężonych w szparki oczu.
– Przemyśl to, nim posuniesz się za daleko. Jak byś się czuła, gdyby ktoś chciał rozbić twoją
rodzinę?
– Przecież jesteście rozwiedzeni! – odparowała Demelza.
– Zapewniam cię, że to był tylko błąd. Powinnam była wykazać więcej wyrozumiałości dla
mojego błądzącego męża. Ale już wiem, co robić.
Demelza odprowadzała ją wzrokiem, wstrząsana dreszczem. Kiedy brama na dole zatrzasnęła
się z hukiem, Demelza opadła na najbliższe krzesło i schowała twarz w dłoniach.
Lekki dotyk małej ręki poderwał ją na nogi.
– Ianni! Znalazłeś kredkę, której szukałeś? Ianni przytaknął, patrząc na nią z powagą.
– Co chciała mama? Czekałem, aż sobie pójdzie. Myślałem, że chce mnie zabrać.
Jak smutno brzmią takie słowa w ustach dziecka! Demelza przetarła wilgotne oczy. Czy i ona
unieszczęśliwia tego malca? Czy z jej winy nie jest lojalny wobec własnej matki?
– Mama wpadła do mnie, ale bardzo się spieszyła. Dlatego nie czekała na ciebie ani na tatę.
Zaraz potem znajomy dźwięk powiedział jej, że Nick wrócił do domu. Wybiegła na schody.
Nick chwycił ją w ramiona. Ianni objął ich oboje małymi rączkami.
Lecz już po chwili Demelza odsunęła się. Przypomniała sobie, że takie właśnie zachowania
rozbijają prawdziwą rodzinę Ianniego. Nie może dłużej odgrywać zastępczej matki ani zastępczej
żony. Jeżeli prawdą jest, że Nick pragnie odbudować swoje małżeństwo, ona zaś jest tylko
tymczasową kochanką, czyż nie będzie najwłaściwsze, gdy się wycofa?
Podeszła do otwartych drzwi swojego mieszkania.
– Ugotowałam kolację dla nas trojga, ale jeśli wolicie gdzieś wyjść...
Nick położył jej dłonie na ramionach.
– Oczywiście, że nigdzie nie wychodzimy, skoro ugotowałaś kolację. To moje najlepsze
chwile, kiedy jesteśmy tu w trójkę.
Odwróciła się i popatrzyła mu w oczy. Tak bardzo go kocha! Dalsze życie bez Nicka
wydawało jej się nieprawdopodobne.
– Nie sądzisz, że powinieneś wziąć Ianniego do ośrodka i spędzić jakiś czas z Lydią? W
końcu przejechała taki szmat drogi. Może jak z nim będziesz, łatwiej przywyknie do matki. To
oczywiste, że przychodzi mu to z trudem, skoro...
– Hej! O co chodzi? – Nick przytulił ją tak mocno, że czuła przez skórę bicie jego serca. –
Ianni chce być tutaj, ja też. Chyba że masz nas już dosyć. Jeśli tak...
Demelza podniosła na niego oczy.
– Chcę, żebyście zostali ze mną – oznajmiła cicho. – Po prostu pomyślałam, że może
powinieneś jakoś dogadać się z Lydią, ze względu na Ianniego.
– Zostajemy – stwierdził stanowczo Nick i zasiadł przy stole obok syna. – Piękny obrazek!
Ianni ucieszył się.
– Dla Demelzy.
Demelza usiadła po drugiej stronie Ianniego.
– Bardzo ci dziękuję. Powieszę go w salonie, żeby wszyscy go widzieli.
– A może narysujesz coś dla mamy? Zanieślibyśmy jej rysunek w poniedziałek.
– Muszę iść? – spytał żałośnie Ianni. – Chcę zostać z Demelza.
Nick przeniósł na nią wzrok. Miał jakiś niepokój w oczach, a może tylko jej się zdawało.
– Umówiłem się, że zawiozę go do niej na całe przedpołudnie – poinformował. – Są wakacje,
będzie miał więcej czasu. Lydii było bardzo przykro, że nie chciał z nią zostać dziś rano.
Uzgodniliśmy, że do końca jej pobytu będę go do niej woził na kilka godzin dziennie.
Sądzę, że powinien ją lepiej poznać. Więzy rodzinne to podstawa.
Demelza zmarkotniała. Tak, Nick ma rację, Ianni musi przyzwyczaić się do matki, skoro
Nick i Lydia chcą się zejść na nowo.
– Ale wrócę tu na noc? – dopytywał się chłopiec.
– Oczywiście, że tak – potwierdził Nick. Demelza wstała.
– Przyniosę kolację.
– Możemy potem wyskoczyć do Giorgia, zabawić się. Jest sobota. Co ty na to? – wołał za nią
Nick.
Od razu się wypogodziła.
Wsłuchując się w hipnotyczną grecką melodię, miała kłopot z odtworzeniem sobie emocji,
które towarzyszyły jej podczas pierwszej wizyty w tawernie. Miłość do Nicka kompletnie
wszystko odmieniła. Demelza nie wiedziała teraz, dokąd zmierza. Kiedy udało jej się pokonać
lęk, odkryła, że jej przeznaczeniem jest bycie w życiu Nicka tą drugą.
Jeżeli, oczywiście, wierzyć zapewnieniom Lydii. Tylko czas może to wyjaśnić. Tak oczy
owak, Demelza zaczęła odnosić wrażenie, że Nick podejmuje kroki prowadzące do zbliżenia z
byłą żoną.
– Nie wypiłaś wina. Dobrze się czujesz? Zatroskany głos Nicka wtargnął raptem w jej myśli.
Wysiliła się na uśmiech.
– Jestem trochę zmęczona, i do tego ten upał. Nawet wieczorami nie robi się chłodniej.
– Ale chyba w dalszym ciągu jesteś tu szczęśliwa? Demelza zatonęła w jego serdecznym
spojrzeniu.
– Tak.
– Nie musisz wyjeżdżać w październiku, kiedy skończy ci się kontrakt. Potrzebujemy w
szpitalu doświadczonej pielęgniarki. Pomyśl o tym.
Kusiło ją, żeby zostać na wyspie na stałe, razem z Nickiem. Nie zostałaby jednak, gdyby
Nick pogodził się z Lydią czy też, zgodnie z teorią Lydii, chciał mieć równocześnie więcej niż
jedną kobietę. Marzyła, by mieć go tylko dla siebie, nie poszłaby na żaden kompromis w tym
względzie. Jak dotąd Nick wydawał jej się mężczyzną, który potrafi być wierny i oddany. No ale
ich znajomość liczy sobie ledwie kilka tygodni. To jakby wciąż miesiąc miodowy, i to bez
nadziei na ślub!
Zerkała na Ianniego, który usnął w ramionach Nicka.
– Chyba powinniśmy zabrać go do domu – powiedziała cicho.
– Niech sobie tu jeszcze pośpi – odparł Nick. – Anna właśnie skończyła gotować, ona chętnie
się nim zajmuje.
Demelza spojrzała przez salę. Ciotka Nicka przyglądała im się z daleka. I jakby domyśliła
się, że o niej mowa, podeszła do nich krętą drogą między stolikami.
– Zatańczcie – powiedziała swoją przezabawną angielszczyzną. – Zostawcie go ze mną. Jak
śpi, to wykapany dziadek.
Przytuliła chłopca i posłała uśmiech Demelzie.
– Ojciec Nicka, Andreas, był ślicznym chłopcem, zupełnie jak Ianni. Był ode mnie pięć lat
młodszy. Opiekowałam się nim, kiedy mama była zajęta w kuchni. Zabierałam go na nabrzeże,
patrzyliśmy na wracające do portu kutry... – Anna zawiesiła głos, wzruszona. – Bardzo kochałam
swojego braciszka. A potem urósł i dopiero zrobił się z niego przystojniak. Wszystkie
dziewczyny z wioski za nim biegały. Nie podobało im się, kiedy zakochał się w Lucy. To znaczy
w matce Nicka, Angielce. Ja ją lubiłam, była piękna i uwielbiała Andreasa. Nie miałam jej za złe,
że mi go zabiera. Ale kiedy Andreas utonął... – Raz jeszcze przerwała. Wyjęła chusteczkę z
kieszeni obszernej spódnicy i osuszyła oczy. – Kiedy morze zabrało Andreasa, myślałam, że
serce mi pęknie. Został mi Nick, a teraz jest jeszcze Ianni. Obaj przypominają mi o bracie.
Zostanę z małym, Demelzo. Nick nie może się doczekać, żeby z tobą zatańczyć.
– Co tam szepczecie? – spytał Nick, nachylając się ku nim.
– Właśnie opowiedziałam twojej miłej Demełzie fragment naszej rodzinnej historii – odparła
Anna. – Idźcie tańczyć, pozwólcie mi pobyć trochę z Iannim.
Składający się z trzech muzyków zespół po kilku skocznych kawałkach uderzył w
sentymentalną nutę. Nick przyciągnął do siebie Demelzę. Poruszali się powoli po nierównej
kamiennej podłodze służącej za parkiet do tańca. Demelza czuła bicie jego serca, a w jej sercu
narastał konflikt. Wybrać kompromis i płynąć z prądem? Zgodzić się na każdą, choćby
najmniejszą rolę, jaką wyznaczy jej Nick w swoim życiu?
Przez chwilę była zdolna wyłącznie do jednej decyzji: aby w ogóle nie postanawiać niczego
w kwestii przyszłości. Nie otrząsnęła się jeszcze z szoku, jakim była informacja Lydii. Może czas
okaże się dla niej łaskawy i pozwoli jej ocenić sytuację bez emocji, które w tej chwili
zaciemniają jej osąd? W każdym razie dopóki nie nabierze pewności, czy dojdzie do pojednania
małżonków, powinna zachowywać się tak, jakby w ogóle nie było o tym mowy.
– Masz bardzo poważną minę – szepnął Nick.
Wzięła głęboki oddech.
– Myślałam o poniedziałkowej wizycie Ianniego u matki. Jak długo Lydia zamierza tu
zostać?
Jakiś cień przesłonił czułość w oczach Nicka.
– Dokładnie nie wiem. Zdaje się, że dłużej, niż przewidywaliśmy wstępnie.
– Zdawało mi się, że musi wracać do pracy.
– Lydia jest wolnym strzelcem, sama dysponuje swoim czasem – powiedział spokojnie Nick.
– A czemu tak się dopytujesz? Wiem, że nie darzysz jej sympatią, rozumiem to. Działa tak na
wszystkie kobiety. No ale w końcu nie musicie się spotykać.
– A ty? – spytała Demelza. Nick uniósł brwi.
– Co?
– A ty musisz?
Odsunął ją na wyciągnięcie ręki.
– Zabawne pytanie. Muszę się z nią widywać, kiedy zawożę jej Ianniego. Ona bardzo stara
się z nim zaprzyjaźnić, w końcu jest jego matką. Genetycznie niewątpliwie coś ich łączy. Dobrze
byłoby, gdyby się dogadali.
Demelza z trudem przełknęła ślinę.
– Tak, masz rację.
– To co? Przestań się nią przejmować. Odpręż się. Znów ją przytulił, a ona czuła, że w jego
ramionach ucieka z niej siła. Wciąż miała w pamięci spędzoną wspólnie noc, owo przeżycie
zupełnie nie z tej ziemi. Czy potrafiłaby odmówić sobie tej radości, gdy ją już poznała? Nie, nie
zrezygnuje z tego z powodu jakiejś hipotetycznej ugody między Nickiem i Lydią. Będzie o niego
walczyć. Pod warunkiem, że nie ucierpi na tym Ianni. Jeśli chłopiec wybierze inaczej, ona się
wycofa.
Wracali przez opustoszałą ulicę. Ianni spał zwinięty w ramionach Nicka. Przy bramie Nick
spojrzał na Demelzę.
– Zostaniesz ze mną? – spytał.
Demelza popatrzyła na śpiące słodko dziecko i pokręciła głową.
– Nie chciałabym, żeby Ianni zobaczył mnie w twoim łóżku.
– Ianni cię akceptuje, jakbyś była jego mamą.
– Ale nie jestem jego mamą i nie chcę mu mieszać w głowie.
Mówiąc to, łamała sobie serce, czuła się jednak w obowiązku zająć stanowisko. Niczego tak
nie pragnęła jak wtulić się w Nicka, leżeć w jego ramionach cały ranek, nasycona miłością,
udając, że jest dla niego najważniejsza. Mogła udawać też, że jest matką Ianniego, ale gdyby tak
postąpiła, zżerałyby ją wyrzuty sumienia.
– Dobranoc, Nick.
Patrzył na nią smutno, ledwie musnął jej usta pocałunkiem. Wbiegła na schody. Emocje w
niej szalały. Spodziewała się, że ta decyzja przyniesie jej spokój. Tak się jednak nie stało.
Długie, upalne lato raczyło wszystkich bezchmurnym niebem i nieposkromionym słońcem.
Ogromna liczba pacjentów zgłaszała się do Demelzy z oparzeniem słonecznym. Dwie osoby
trzeba było hospitalizować. Jedna z nich była tak poparzona, że musiała przesunąć wyjazd do
kraju.
Była dopiero połowa sierpnia, od chłodniejszych dni października dzieliło ich jeszcze kilka
tygodni. Demelza porządkowała papiery na biurku. Miała za sobą pracowity ranek. Po południu
chciała odpocząć i zastanowić się nad swoim związkiem z Nickiem.
Od momentu, gdy Lydia poprosiła ją, by się wycofała, Demelza nie była w stanie określić
swoich uczuć. Instynkt kazał jej walczyć, miłość do Ianniego nakazywała ostrożność i rozwagę.
Jeśli Nick poważnie myśli o scementowaniu na nowo swojej rodziny, byłoby niewybaczalnym
błędem mu w tym przeszkadzać. Nick nie zmienił się w stosunku do niej, był wciąż opiekuńczy i
czuły. Tyle że od czasu wizyty Lydii u Demelzy nie sypiali już razem. Demelza liczyła, że
sytuacja się wyjaśni, tymczasem tkwiła w emocjonalnym zawieszeniu.
Wyjrzała przez okno na plażę. Tego jej tylko brakowało! Lydia szła do wody z Iannim za
rękę. W drugiej ręce chłopiec niósł nową piłkę. Tego ranka Nick zawiózł Ianniego do matki, a
przy okazji podrzucił Demelzę do ośrodka. Demelza miała jeszcze przed oczami obraz
nieskazitelnie umalowanej Lydii, w jakiejś oszałamiającej plażowej sukni i sandałkach, które
składały się niemal wyłącznie z cieniutkich paseczków i niewiarygodnie wysokich obcasów.
Lydia wybiegła na parking, gdy tylko ich wypatrzyła, i na powitanie zarzuciła Nickowi ręce na
szyję i pocałowała go. Potem dała Ianniemu nową piłkę, a Ianni skakał z radości.
Demelza wciąż słyszała radosne okrzyki chłopca, który domagał się, żeby natychmiast
ruszali na plażę.
– Najpierw pójdziesz ze mną do restauracji, dobrze? Na śniadanie – mówiła słodko Lydia. –
Zamówię ci lody, jeśli masz ochotę.
Lydia od przyjazdu zarzucała syna prezentami. Ianni nie sprzeciwiał się już tak stanowczo
wizytom u matki. Spędzał z nią dnie, ale na noc zawsze wracał do domu.
Z jakiegoś znanego tylko sobie powodu nie chciał zostawać na noc w jej luksusowym
apartamencie. Kilka razy w tygodniu Nick wiózł więc Ianniego do ośrodka, Demelzę natomiast
roznosiła ciekawość, czy i jak zmieniły się stosunki Nicka z byłą żoną.
Powtarzała sobie, że prędzej czy później dowie się tego, ale ta nadzieja nie uspokajała jej.
Kilka razy miała już ochotę zapytać Nicka wprost o jego zamiary. W ostatniej chwili zaciskała
zęby, by nie psuć tego, co jest między nimi. Nie miała prawa oczekiwać od niego wierności, nie
miała prawa stawiać mu żadnych warunków.
Każda chwila z Nickiem była wspaniała, nawet jeśli wisiało nad jej głową zagrożenie, że
każda może być ostatnią. Starała się więc żyć i cieszyć tymi chwilami.
Raptem zadzwonił telefon.
– Gabinet... Tak, Nick...
Usiadła wygodnie i wsłuchiwała się w jego głos.
– Tak, właśnie skończyłam – mówiła. – Mogę przyjechać do szpitala, jeśli jestem potrzebna.
Nick jej potrzebuje! Czuła dziwne mrowienie w stopach, a w zasadzie w koniuszkach
palców, które zawsze towarzyszyło jej spotkaniom z Nickiem. Nie miało znaczenia, że chodzi o
sprawy służbowe.
Nick, tak jak się umówili, czekał na nią w gabinecie. Przez telefon jego głos brzmiał
oficjalnie. Demelza domyśliła się, że nie jest sam. Wstał, żeby ją przywitać i podszedł do krzesła
z drugiej strony biurka.
– Poznała już pani Bryony Driver, siostro – zaczął, wskazując na pacjentkę, która siedziała
na krześle.
Demelza uśmiechnęła się. Tak, Bryony była u niej w maju, cierpiała na depresję.
– Jak się pani czuje? Wygląda pani dużo lepiej niż ostatnio.
– Czuję się cudownie – odparła Bryony z uśmiechem. – Ten psychiatra, którego mi pani
poleciła, to cudotwórca.
– Cieszę się. To doktor Capodistrias go polecił. A jak przebiega kuracja?
– Właśnie o tym musimy porozmawiać. Pani Driver twierdzi, że dalsze leczenie nie jest jej
potrzebne. Moim zdaniem jest na to za wcześnie. Bryony jest również pani pacjentką, siostro,
dlatego chciałem się z panią skonsultować. Problem w tym, że Bryony nie skończyła nawet
pierwszego etapu leczenia i...
– Przepraszam, doktorze – wtrąciła Bryony. – Powiem wam, o co chodzi. Chcę, żebyście to
oboje usłyszeli. – Zawahała się na moment, spojrzała na Nicka, potem na Demelzę, jakby chciała
ich wysondować. – No więc tak. Poznałam mężczyznę... fantastycznego... Mamy romans. Nie
chcę, żeby się dowiedział, że leczę się u psychiatry. Pomyśli sobie, że jestem wariatką! Doktor
Michaelis chce, żebym dalej do niego przychodziła, a ja uważam, że to niepotrzebne. Czuję się
świetnie, jestem szczęśliwa!
– Cieszę się, że jest pani szczęśliwa, Bryony – powiedziała Demelza. – Bierze pani jeszcze
leki uspokajające?
Bryony posłała jej promienny uśmiech.
– Nie. I to jest najlepsze! Rzuciłam je w czerwcu, dwa tygodnie po tym, jak poznałam
Costasa.
Nick wstał i obszedł biurko. Spojrzał na Bryony z uwagą.
– Czy mówi pani o tym Costasię, który prowadzi restaurację rybną w porcie?
Bryony przytaknęła rozpromieniona.
– Zna go pan?
– Od dziecka. Jesteśmy w podobnym wieku. Parę lat temu owdowiał, matka pomaga mu
opiekować się dwójką dzieci.
– Cudowni chłopcy! – entuzjazmowała się Bryony. – Zawsze chciałam mieć dzieci, ale mój
mąż był innego zdania. A ci malcy bardzo mnie polubili, myślę, że Costas poprosi mnie o rękę.
No i mam kłopot z tym leczeniem. Zapomniałam już, co to jest depresja, chcę żyć.
– Rozumiem, Bryony, i się cieszę – rzekła ostrożnie Demelza. – Czy Costas tak samo myśli o
waszym związku?
– No pewnie! Dlatego chcę zakończyć leczenie. I nie chcę, żeby ktokolwiek wiedział, że
byłam pacjentką doktora Michaelisa.
– Porozmawiam z nim dyskretnie – rzekł Nick. – Poproszę, żeby wykreślił panią z listy
pacjentów. Gdyby jednak poczuła się pani gorzej...
Bryony obdarzyła go radosnym uśmiechem.
– Proszę się nie martwić. Mogę spokojnie zapomnieć o doktorze Michaelisie. A czy mogę
liczyć na dyskrecję?
– Ma się rozumieć – przyrzekł Nick.
– Dziękuję. – Bryony wstała, uścisnęła im dłonie i wyszła szybkim krokiem, tak lekko, jakby
jej wysokie obcasy nie dotykały ziemi.
Demelza spojrzała na Nicka. Nick ujął jej ręce.
– Siła miłości – powiedział.
– Cud, prawda? Myślisz, że jej się uda? Nick wzruszył ramionami.
– Kto to wie? Kto potrafi przewidzieć przyszłość? Demelza miała wrażenie, że sprawa
Bryony jest jej bardzo bliska.
– A ten Costas to uczciwy człowiek? Nie oszuka jej? To bardzo wrażliwa, niestabilna
emocjonalnie kobieta. Ma już za sobą dość paskudne doświadczenie, mąż ją zdradzał. Kolejne
rozczarowanie mogłoby jej bardzo zaszkodzić.
Oczy Nicka błyszczały.
– Costas jest uczciwy. No ale z drugiej strony, jakie ja mam prawo go oceniać? W każdym
razie nie ma dotąd żadnej plamy na honorze. O ile wiem, był wierny żonie. Co nie znaczy, że nie
może być niewierny w przyszłości. Miłość to ryzyko. W życiu nie ma nic pewnego.
Demelza omal nie zadrżała. Czy Nick chce jej coś powiedzieć? Bała się, że zechce wrócić do
Lydii...
– Cóż, musi się cieszyć szczęściem, póki ono trwa – powiedziała cicho.
– Skąd ten pesymizm? Szczęście może trwać wiecznie. Zmusiła się do uśmiechu, który miał
zatuszować jej prawdziwe uczucia. Nick pochylił się, pomógł jej wstać. Czuła się bezpiecznie w
jego ramionach. Gdyby tylko miała pewność...
– Jest jeszcze coś, o czym chciałem z tobą porozmawiać – szepnął. – Widzę, że coś cię
dręczy, a tyle czasu już nie byliśmy sami, naprawdę sami.
– Nick, ja...
– Posłuchaj. Zawsze, kiedy chcę być z tobą, znajdujesz jakąś wymówkę. Wciąż powtarzasz,
że Ianni nie powinien widzieć nas razem w... no, w intymnej sytuacji. Dzisiaj Ianni zostaje na noc
u Anny. Urządzają przyjęcie urodzinowe dla wnuków, dzieciaki będą u nich nocować.
Chciałbym cię zaprosić do nowej restauracji w porcie, a potem może... może poszłabyś do mnie i
moglibyśmy być sami, naprawdę sami...
Patrzył na nią tym samym błagalnym wzrokiem, którym spoglądał na nią lanni, kiedy chciał
coś zyskać.
– Bardzo chętnie – wyszeptała, ignorując ciche ostrzeżenie, które odzywało się, ilekroć
folgowała pragnieniom serca.
Nick przechylił głowę i pocałował ją w usta, najpierw delikatnie, a potem pokazał jej, co ją
czeka później.
– Nie rozmyślisz się?
– Dlaczego miałabym się rozmyślić?
– Nie wiem, wydajesz mi się w tej chwili nieprzewidywalna. Przestałem cię rozumieć.
– Ja też cię nie rozumiem – przyznała.
– No to musimy coś z tym zrobić – stwierdził. – Ale nie tutaj. Wieczorem...
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Siedziała przy oknie. Patrząc przez salę i dalej przez otwarte drzwi kuchni portowej tawerny,
widziała obracany wolno rożen, na którym piekł się ociekający tłuszczem baran. Zapach
pieczonego mięsa i ziół wyraźnie pobudził jej apetyt.
– Są jeszcze oliwki. – Nick podsunął jej talerz. – Na pewno umierasz z głodu, ja zresztą też.
– Właśnie sobie uświadomiłam, że nie jadłam lunchu – stwierdziła. – Kiedy wróciłam ze
szpitala, wezwano mnie do ośrodka. Młoda kobieta cierpiąca na astmę. Nie mogła oddychać,
podałam jej tlen. Przyjechała dziś rano i zapomniała o lekach. Posiedziałam z nią ze dwie
godziny.
– No to zmieścisz solidną porcję jagnięciny. Tutaj lubią ludzi, którzy jedzą z apetytem. Już
dawno chciałem tu wpaść, ale jakoś ciągle oboje byliśmy zajęci.
– Mogłeś zaprosić Lydię.
– Nie rozumiem, czemu stale mi o niej przypominasz.
– Uniósł brwi. – To jest nasz wieczór.
– Wiem...
Żeby tak zdołała całkiem zapomnieć o Lydii! Żeby ta przeklęta kobieta siedziała sobie cicho
gdzieś za morzem, z tym swoim perfekcyjnym makijażem, nieskazitelnym manikiurem i
bezużytecznymi rękami!
Nick powiedział, że ten wieczór należy do nich. Nie chciała tego psuć. Pragnęła wyrzucić z
myśli wszystko, co nie pozwala jej skupić się na Nicku, który patrzył na nią pytająco, jakby nie
wiedział, czego może się po niej spodziewać.
– Fantastyczna tawerna – uznała, rozejrzawszy się. – I jaki widok na port. Popatrz na te
mrugające światełka na łodziach. Jesteśmy tak blisko wody, że mogłabym zanurzyć rękę.
Nick rozciągnął twarz w uśmiechu.
– Wychyl się przez okno, a ja potrzymam cię za nogi. Roześmiała się spontanicznie. Tak
dobrze jest być znowu blisko niego i mieć go wyłącznie dla siebie. Rozśmiesza ją, ale czasem
sprawia też, że łzy napływają jej do oczu. A wszystko przez to, że ona tak bardzo go kocha.
Spojrzała na spokojną wodę, na łódki kołyszące się w księżycowym blasku. Z różnych stron
portu dobiegały rozmaite dźwięki, muzyka mieszała się z radosnymi głosami ucztujących.
Kopelos to magiczne miejsce! Chciałaby spędzić tam resztę życia, gdyby to było możliwe...
– Znów masz ten dziwny wyraz twarzy – zaczepił ją Nick. – Trochę szczęśliwy, trochę
smutny. Czym się tak zamartwiasz?
– Niczym – odparła natychmiast. – Boję się tylko, że naprawdę umrę z głodu, nim coś
przyniosą. No, nareszcie!
Kelner zastawił ich stół jedzeniem. Stuknęli się kieliszkami i zabrali się za soczystą
jagnięcinę.
– Pycha – stwierdziła Demelza. Delikatne mięso rozpływało się w ustach. – I fasolka
ugotowana w sam raz, tak jak lubię. Trochę al denle, dzięki temu nie traci smaku.
Dwóch kelnerów tańczyło w drugim końcu tawerny, ucząc skomplikowanych kroków grupę
turystów, która się do nich przyłączyła. Skoczna muzyka dodatkowo poprawiła nastrój Demelzy.
Podniosła wzrok i natknęła się na oczy Nicka.
– Jesteś teraz szczęśliwa? – Ujął jej dłoni. Przytaknęła z uśmiechem.
– Dobrze czasem uciec we dwoje.
– No, myślę – powiedział i nagle spoważniał.
– Nick...
Nie, to nie jest dobry moment, by zapytać go wprost o jego zamiary wobec Lydii. Mogłaby
się dowiedzieć, że Nick wybrał dobro rodziny. Lepiej nie psuć sobie wieczoru.
– Tak?
Czekał na jej odpowiedź. Musiała coś naprędce wymyślić.
– Cieszę się, że Ianni ma na wyspie rodzinę. Jest jedynakiem, mógłby się czuć samotny. Z
tymi wszystkimi ciotkami, wujami, kuzynami to mu nie grozi...
Nick spojrzał na nią jakoś inaczej.
– Mam nadzieję, że doczeka się w przyszłości sióstr albo braci. To jedno z moich
najgorętszych życzeń.
Demelza przełknęła ślinę. Tak, to wystarczający powód, żeby Nick zszedł się z Lydią.
Kelner postawił tymczasem na stole talerz z pomarańczami.
– Na koszt gospodarza – powiedział z uśmiechem. – Życzycie sobie państwo kawę?
Nick zamówił małe filiżanki greckiej kawy, którą Demelza polubiła w czasie pobytu na
wyspie.
– Tak, bardzo mi teraz smakuje, a zaraz po przyjeździe wydawało mi się, że ma za dużo
goryczki – powiedziała, popijając gęsty ciemny napój.
– Jesteś już prawie miejscowa – rzekł Nick. – Myślałaś o tym, żeby zostać w szpitalu, jak
skończy ci się kontrakt?
– Kiedy mam ci dać odpowiedź?
– Do połowy września. Jeśli się nie zgodzisz, dam ogłoszenie. Na wyspie nie ma nikogo o
takich kwalifikacjach.
– Powiem ci, jak tylko to przemyślę.
– A o czym tu myśleć? Sądziłem, że ci się spodobało.
– Tak. – Wstrzymała oddech. – Ale chcę być pewna czy... czy to dla mnie dobre. Daj mi
trochę czasu.
I daj mi jakieś wskazówki, pomyślała. Jakie masz plany wobec Lydii? Gdy tylko się tego
dowie, będzie wiedziała, co robić. Za nic w świecie nie zgodzi się być tą drugą.
Kiedy jechali potem krętą drogą do wioski, Demelza milczała. Nick zaparkował jak zwykle,
wziął ją za rękę i ruszyli spacerkiem do willi. A gdy znaleźli się na swoim podwórku, Nick wziął
ją w ramiona.
– Zostaniesz ze mną na noc? Nie zmieniłaś zdania? Popatrzyła mu w oczy, wilgotne ze
wzruszenia.
– Nie, nie zmieniłam.
Ten wieczór jest tylko dla nich. Demelza postanowiła udawać, że nie ma nikogo więcej w ich
życiu.
Nick wziął ją na ręce i wniósł do swojego mieszkania, nie puszczając jej, póki nie znaleźli się
w sypialni. Demelza pociągnęła go za sobą na łóżko, hamowana namiętność wybuchła ze
zdwojoną siłą. Widziała najpierw zdumienie, a zaraz potem radość w oczach Nicka.
Dotykał ją na początku tak, że prawie tego nie czuła, ale zaraz potem zdarł z niej sukienkę,
spragniony ciepła jej skóry. Demelza gwałtownie rozpinała mu koszulę. Po chwili ich ubrania
leżały już na łóżku i podłodze. Ich nagie ciała spotkały się na wspólnej drodze do tego samego
celu, i dążyły do niego w tym samym rytmie i tak samo żarliwie. W końcu Demelza krzyknęła z
radości, pozbawiona trosk, odrodzona.
Gdy brzask przykucnął na parapecie okna, wtuliła się w Nicka. Nie miała cienia wątpliwości,
że chce spędzić w ten sposób resztę swoich dni.
Kiedy obudziła się na dobre, zrzucając z siebie resztki snu, promienie słońca rozgrzały już jej
ciało. Czas wracać do rzeczywistości, myślała, przeciągając się, i wtedy Nick znowu zaczął ją
pieścić.
– Nick, muszę wstać – szepnęła.
– Ja też – odparł, całując ją. – Za chwilę...
Obudził ją telefon. Gdy Nick sięgnął po słuchawkę, Demelza spojrzała na zegarek i
przeraziła się. Natychmiast wzięła do ręki swoją komórkę i zadzwoniła do gabinetu, by
zawiadomić Irini, że się spóźni. Mni przyjęła to z całkowitym spokojem i dodała, że Demelza nie
musi się spieszyć.
Skończyli swoje rozmowy niemal równocześnie.
– Jeden z pacjentów po operacji ma krwotok – rzucił Nick w pośpiechu. Wyskoczył z łóżka i
zbierał ubrania z podłogi. – Muszę pędzić. Mogłabyś odebrać Ianniego od Anny i wziąć go do
ośrodka? Lydia będzie na niego czekać...
– Nie ma sprawy.
Tak, stanowczo wraca do rzeczywistości. Wzywają ich obowiązki. I tylko lekkie mrowienie
przypominało jej o raju, w którym spędziła noc. Wygrzebała się z łóżka i chwyciła to, co miała
pod ręką: ręcznik kąpielowy Nicka.
Owinęła się nim, zawiązując końce.
– Gdybyś nie zawiązała tak mocno, mógłbym... Posłała mu zagadkowy uśmiech i spojrzała
mu w oczy.
– Idź już lepiej. I nie martw się o Ianniego. Zajmę się nim, gdyby Lydia nie miała czasu.
– Dzięki. – Pocałował ją w przelocie i pognał do wyjścia.
Słyszała jego kroki na podwórku, potem trzaśniecie bramy. Przysiadła na skraju łóżka i
siedziała tak kilka chwil, pozwalając sobie na pewien luksus. Luksus marzeń. Wyobraziła sobie,
że jest żoną Nicka, spędza każdą noc wtulona w jego ramiona, kocha się z nim, kiedy tylko
przyjdzie im na to ochota. W tym marzeniu występowały też dzieci, nie tylko Ianni, jeszcze jakaś
dwójka... może dziewczynka...
Demelza potrząsnęła głową i ruszyła do łazienki. Ciepła woda spadała na nią kaskadą,
pomagając jej wrócić do normalności. Owszem, chętnie zostałaby na zawsze w świecie marzeń,
lecz nie wolno jej tam zostać. Ani chwili dłużej. Marzenia nie rozwiążą jej problemów.
Anna wyszła przywitać Demelzę na schody domu, który sąsiadował z tawerną.
– Kali mera, Demelzo. Dzień dobry. Demelza uśmiechnęła się do niej.
– Kali mera, Anno. Anna wzięła ją za rękę.
– Wejdź, właśnie zrobiłam kawę, na pewno zdążysz wypić. Niedobrze tak ciągle się
spieszyć. To Kopelos, nie Anglia. Ianni jest jeszcze w piżamie, na górze. Usiądź. Upiekłam
ciastka. Spróbuj, z domowym dżemem morelowym...
Bardzo trudno było wyrwać się z domu Anny. Demelza musiała uwierzyć Irini na słowo i
liczyć na to, że naprawdę sobie radzi.
– Nie przejmuj się pracą – mówiła Anna. – Giorgio zawiezie cię potem na plażę.
Demelza piła kawę, czując na sobie wzrok Anny. Starsza kobieta pochyliła się ku niej
konspiracyjnie i zniżyła głos.
– Jak ci się podoba Lydia?
– No... – Demelza spojrzała na Annę, szukając słów. Zresztą nie były potrzebne, jej wahanie
było bardzo wymowne.
– No właśnie – skwitowała Anna triumfalnie. – Nic nie mów, widzę wszystko w twoich
oczach. Nigdy nie pojmę, czemu Nick się z nią ożenił. Od razu wiedzieliśmy, że to nie przetrwa.
Taka byłam szczęśliwa, kiedy usłyszałam, że się rozwiedli. Gdyby nie Ianni... Ale Nick jest
bardzo dobrym ojcem.
Demelza przełknęła kawałek ciastka i popiła łykiem kawy. Lubiła Annę. Łączyła je miłość
do Nicka i wrogość do Lydii. Stwierdziła, że może spokojnie otworzyć serce przed tą starszą,
bardziej doświadczoną kobietą.
– Tak, jest dobrym ojcem – zaczęła ostrożnie. – Ale dziecko powinno mieć dwoje rodziców,
prawda? Lydia mi mówiła, że zaprosił ją tu, żeby się z nią pogodzić.
– Nigdy! – Anna walnęła ręką w stół, aż zabrzęczały filiżanki. – Mój Nico nie chce już tej
obłudnicy. Okłamała cię. Znamy te jej sztuczki. Wyszła za niego tylko po to, żeby mieć ten... no,
jak to się nazywa po angielsku? Mężczyznę, który będzie płacił jej rachunki.
– Myślałam, że jest znaną modelką, że robi karierę – rzekła niewinnie Demelza, pragnąć
wyłuskać jak najwięcej informacji.
– Karierę? Jaką karierę? Jak miała siedemnaście lat, wygrała konkurs piękności w jakiejś
dziurze. Raz czy dwa miała pracę w domu handlowym, prezentowała nowe kolekcje przez dzień
czy dwa. Nic na tym, nie zarobiła. Wymyśla to wszystko. Ją interesuje tylko jedno zajęcie:
zakupy. Nowe ubrania i kosmetyki, żeby wyglądać coraz lepiej i coraz młodziej.
– Myślisz, że Nick nie chce się z nią pogodzić?
– Ale skąd! To ona chce go znowu złapać, i nie będzie przebierać w środkach.
– Dziękuję, Anno – rzekła cicho Demelza. – Uspokoiłaś mnie. Lydia kazała mi się wycofać,
mówiła, że rozbijam rodzinę.
– Ianni chce być z Nickiem i z tobą. Powiem ci coś. To był mój pomysł, żeby Ianni został u
nas na noc. Patrzę na was i wiem, że jesteście dla siebie stworzeni. To samo widziałam, patrząc
na ojca Nicka, mojego ukochanego brata Andreasa i jego Lucy. To było prawdziwie niebiańskie
małżeństwo... i oboje są teraz w niebie. – Anna sięgnęła po chusteczkę i wytarła oczy. – Obiecaj
mi, że wyjdziesz za Nicka.
– Anno, Nick i ja jesteśmy tylko przyjaciółmi – powiedziała Demelza. – No, może ciut
więcej...
Anna uśmiechała się od ucha do ucha.
– Dużo więcej! Nie miałabyś tego blasku, gdybyś poszła wczoraj grzecznie sama spać. Więc
kiedy Nico poprosi cię...
– Najpierw muszę wiedzieć, jakie są jego prawdziwe zamiary wobec Lydii.
– Nie ma żadnych. Zapytaj go. No idź, zapytaj.
– To nie takie proste, Anno. Nie chcę go do niczego zmuszać. Cześć, Ianni!
Demelza odetchnęła. Ianni wybawił ją z dość kłopotliwej sytuacji. Dla Anny sytuacja
Demelzy była czarno-biała. A przecież należało wpierw zbadać te wszystkie szarości.
Ianni wpadł w ramiona Demelzy. Wyściskała go i podniosła wzrok na Annę. Ta patrzyła na
nich z szerokim uśmiechem.
– Doskonale – szepnęła. – Zobaczysz, że wszystko będzie doskonale. Najpierw tylko
musisz...
– Najpierw muszę jechać do ośrodka – dokończyła czym prędzej Demelza. – Irini jest sama
i...
– Och, Irini to bardzo zdolna dziewczyna, skończyła z nagrodą szkołę pielęgniarską w
Atenach. Wróciła na wyspę tylko dlatego, że jest związana z Demetriusem ze wsi. Możesz
spokojnie zostawić gabinet na jej głowie. Pamiętam jeszcze jej pierwszy dzień w naszej wiejskiej
szkole...
– Zdaje się, że mam cię podwieźć do ośrodka? – wtrącił Giorgio, wchodząc do pokoju.
– Tak, będę wdzięczna. – Demelza podniosła się z uśmiechem. – Dziękuję, Anno. Miło się
rozmawiało i...
– I pomyśl o tym, co ci powiedziałam. Zrób coś z tym, dobrze? – powiedziała starsza
kobieta.
– Będę musiała.
Anna otworzyła szeroko ramiona.
– O czym tu myśleć?
– Daj dziewczynie spokój, Anno – wtrącił jowialnie Giorgio. – Nie wiem, o czym mówisz,
ale pozwól jej samej podjąć decyzję. Chodźmy, Demelzo.
– Zostaniesz w ośrodku z mamą, Ianni? – spytał Giorgio, gdy znaleźli się już w samochodzie
na krętej drodze.
– Tylko w dzień – odparł cicho Ianni. – Nie lubię tam zostawać na noc.
– A to czemu? – spytał znów Giorgio.
Demelza zauważyła, że Giorgio zwolnił. Zbliżali się do celu, Giorgio wyraźnie chciał zyskać
trochę czasu na rozmowę.
Chłopiec skrzywił się, myśląc nad odpowiedzią.
– Powiem ci, wujku. Demelzie też powiem. Tylko nie tacie, bo tata byłby zły.
– Byłby na ciebie zły? – zdziwił się Giorgio. Zatrzymał wóz w końcu parkingu, i odwrócił
się do chłopca z zachęcającym uśmiechem. Wszyscy troje siedzieli na przednim siedzeniu jeepa.
Demelza położyła dłoń na ręce chłopca. Ścisnęła jego palce, a on zaczął mówić:
– Mama ma okropnego narzeczonego – powiedział powoli. – Krzyczał na mnie i przeklinał.
Kazał mi... sobie iść. Jak zostaje z mamą na noc, to strasznie chrząka, słyszę przez ścianę różne
śmieszne głosy. Tylko nie mówcie tacie, bo przyjedzie i będzie się kłócił z tym panem i mama
będzie płakać tak jak wtedy, kiedy mieszkali razem. Kiedyś, jak tata był w nocy w szpitalu, to do
mamy przyszedł narzeczony, a potem przyszedł tata i wszyscy krzyczeli...
Ianni obrócił się do Demelzy i zaczął popłakiwać. Przytuliła go i głaskała. Kiedy się
uspokoił, wyjęła z torebki chusteczkę i wytarła mu twarz.
– Jak się nazywa ten narzeczony, który przychodzi do mamy w ośrodku? – spytał bardzo
spokojnie Giorgio.
Ianni skrzywił się.
– Mama mówi do niego Danny. W dzień pilnuje basenu albo sali gimnastycznej, a w nocy,
jak jest ciemno, przychodzi do mamy. Ona go chyba lubi, ale ja go nie lubię i on mnie chyba też
nie.
Twarz Giorgia poszarzała jak gradowa chmura. Wysiadł z samochodu i zniósł Ianniego na
ziemię, a kiedy chłopiec odszedł parę kroków, Giorgio szepnął do Demelzy:
– Lydia znowu stosuje swoje stare sztuczki. Pięciu minut nie wytrzyma bez chłopa. Kłopot w
tym, że szuka gościa z pełnym portfelem, a Danny jest goły. Dlatego próbuje wkręcić się w łaski
Nicka. Nie ma szans, nie wiem, czemu jeszcze tu siedzi. Ianni jest tylko pretekstem. Gdyby Nick
ją przyjął, zaraz pokazałaby, na czym jej naprawdę zależy.
Demelza zadrżała.
– Zaprowadzę Ianniego do Lydii.
– Uważaj, Demelzo, tej kobiecie nie można ufać.
– Wiem – przyznała. – Mam tylko nadzieję, że nie zaniedbuje syna.
– Pogadam z Nickiem o tym jej narzeczonym.
– Ale Ianni prosił, żeby nic nie mówić. Obawiam się, że skończyłoby się sceną.
Giorgio uniósł ramiona.
– Ktoś musi mu to powiedzieć. Im szybciej Lydia wyjedzie, tym lepiej.
Demelza pożegnała się z Giorgiem i pospieszyła do chłopca, który czekał na nią na skraju
parkingu. Ianni niechętnie ciągnął nogami po piaszczystej ścieżce.
– Muszę być z mamą cały dzień? – spytał cicho.
– Mama tęskni za tobą i czeka – odparła Demelza, pełna współczucia dla chłopca. –
Wieczorem wrócisz do domu.
– Będziesz w domu?
– Tak, będę. – Podjęła decyzję. Przyszedł czas na ostateczne rozstrzygnięcia.
Zatrzymała się przed apartamentem Lydii. Wszystkie okna były jeszcze zasłonięte, a minęło
już wszak południe. Poza tym Lydia spodziewała się syna, więc tym bardziej było to dziwne.
Demelza podeszła do drzwi i zapukała.
Lydia uchyliła drzwi, patrząc na nią na wpół przytomnie, okryta przezroczystym szlafrokiem.
– Mówiłam, żeby nie mi nie przeszkadzać... Ach, to ty. I Ianni! Przecież Anna dzwoniła rano
i mówiła, że Ianni zostanie dzisiaj u niej. Jeszcze się nie ubrałam...
– Czy to kelner? W samą porę! – Za plecami Lydii wyrósł nagle muskularny, opalony
mężczyzna w jaskrawych bokserkach. – A, to ten mały. Mówiłaś, że dzisiaj nie przyjdzie.
– Bo tak miało być – odparła szybko Lydia.
Ianni ściskał mocno dłoń Demelzy i schował się za nią.
– Nie zostawiaj mnie – szepnął. – To ten narzeczony.
– Widzę, że jesteś bardzo zajęta, Lydio – stwierdziła Demelza. – Wezmę Ianniego do siebie.
Odwróciła się i odeszła z Iannim szybkim krokiem.
– Demelzo, zaczekaj! – wołała za nią Lydia przerażonym głosem. – Wyjaśnię ci!
– Nie wątpię – syknęła Demelza przez zęby.
– Naprawdę mogę z tobą zostać? – pytał lanni, biegnąc, by za nią nadążyć. – Pomogę ci w
pracy. Jak urosnę, będę lekarzem tak jak tata. Umiem zakleić plastrem przecięty palec.
Demelza czule ścisnęła jego małą dłoń.
– Oczywiście, że możesz ze mną zostać.
Weszli do gabinetu. Irini stała za parawanem pochylona nad leżącą na kozetce pacjentką.
– Ianni, posiedzisz z Irini w recepcji, dobrze? Narysuj mi coś – poprosiła Demelza, dając mu
ołówek i papier.
Przed wyjściem Irini przekazała jej informacje na temat pacjentki. Była to
dziewiętnastoletnia dziewczyna o imieniu Selina. Przyjechała na Kopelos z chłopakiem i dwójką
przyjaciół. Tego ranka poczuła się źle i nie pojechała z nimi na sąsiednią wyspę. Skarżyła się na
bóle brzucha.
– Powiedz mi, gdzie dokładnie cię boli – poprosiła Selinę Demelza, badając jej brzuch. Jej
doświadczone palce uciskały lekko napiętą skórę. Kiedy nacisnęła prawą dolną część brzucha,
Selina zawyła z bólu.
– Przepraszam. Muszę to sprawdzić. Oddychaj głęboko, dam ci środek przeciwbólowy.
Puls dziewczyny był słaby i przyspieszony. Selina miała też niebezpiecznie wysoką
gorączkę.
– Zawiozę cię do szpitala – powiedziała Demelza. – Chcę, żeby zbadał cię lekarz.
Dość szybko złapała telefonicznie Nicka.
– To może być wyrostek albo ciąża pozamaciczna – oznajmiła. – Tak czy owak, powinieneś
jak najprędzej ją zobaczyć.
– Zaraz zadzwonię do Stavrosa, a ty w międzyczasie przygotuj pacjentkę – odparł
natychmiast Nick.
– Aha, jeszcze jedno. Ianni jest ze mną. Lydia była... nie spodziewała się go dzisiaj i... była
zajęta.
– Przecież umówiliśmy się wczoraj!
– To nieporozumienie. Anna dzwoniła do niej i odwołała wszystko.
– Nie wiem, po co miałaby robić coś takiego. Demelza wiedziała, po co, ale nie było teraz
czasu, żeby oświecać Nicka.
– To na razie.
Ianni siedział w szpitalnej recepcji. Kończył rysunek, który zaczął w gabinecie Demelzy.
Były z nim dwie młodziutkie pielęgniarki, które rozpieszczały go jak mogły. Nick i Demelza
pochylali się nad pacjentką w małym pomieszczeniu przed salą operacyjną. Nick stwierdził, że
Selinę trzeba operować.
Z odpowiedzi Seliny i na podstawie objawów klinicznych doszli do wniosku, że dziewczyna
jest w ciąży pozamacicznej. Powiedziała im, że od dwu miesięcy nie ma okresu, liczyła na to, że
jest w ciąży, oboje z narzeczonym bardzo pragnęli dziecka.
Demelza przypatrywała się młodej pacjentce. Jeśli ją dobrze zdiagnozowali, rozwijający się
w niewłaściwym miejscu płód stanowił zagrożenie dla jej życia.
Demelza zgodziła się asystować przy zabiegu. Była to zresztą zupełnie naturalna kolej
rzeczy. Anestezjolog przygotowywał ogólną narkozę. Demelza i Nick, przebrani i gotowi, weszli
na salę operacyjną. Kiedy po chwili Nick zlokalizował miniaturowy płód, Demelza spojrzała na
niego. Stan pacjentki był naprawdę poważny.
– Muszę wyciąć jajowód – stwierdził cicho Nick. – Nie da się go uratować. Nie odbierze to
możliwości zajścia w ciążę za jakiś czas. Zostanie jej jeszcze drugi, sprawny.
Demelza zgodziła się z nim.
– Trudno to potem wytłumaczyć pacjentkom – dodała tylko z żalem.
– Chciałbym cię prosić, żebyś mi w tym pomogła – rzekł Nick, patrząc na nią znad
chirurgicznej maski.
Demelza odczekała kilka godzin po przebudzeniu Seliny z narkozy. Dopiero wówczas
powiedziała jej, że płód rozwijał się poza macicą i trzeba go było usunąć, wraz z uszkodzonym
nieodwracalnie jajowodem. Selina uniosła się znad poduszek, przytuliła się do Demelzy i załkała
cicho.
– Masz jeszcze drugi, zdrowy jajowód, Selino. Możesz mieć dziecko, tylko najpierw nabierz
siły – dodał Nick.
– Nie planowaliśmy tego dziecka – powiedziała Selina. – Ale kiedy zaczęłam podejrzewać,
że jestem w ciąży, bardzo się ucieszyłam. Mark chciał, żebyśmy pobrali się zaraz po powrocie z
wakacji.
– Mark tu jest – rzekła Demelza. – Chcesz się z nim teraz widzieć?
Selina uśmiechnęła się smutno.
– Tak, proszę.
Nick wyszedł po młodego człowieka, który natychmiast podbiegł do łóżka Seliny i przytulił
ją, szepcząc jej czule do ucha. Nick objął ramieniem Demelzę.
– Czas na nas.
Spojrzał na siostrę, która stawiła się na nocnej zmianie, i powiedział jej coś po grecku.
– Prosiłem, żeby zadzwoniła do mnie na komórkę, gdyby coś się działo – wyjaśnił,
wychodząc z Demelzą z oddziału.
Nick niósł śpiącego syna na rękach. Jeszcze przed operacją spytał Ianniego, czy nie ma
ochoty pobawić się z Lefterisem u Kateriny, ale Ianni upierał się, żeby zostać w szpitalu, jeśli
zostaje tam także Demelza.
– Nigdy nie był taki uparty i do nikogo się tak nie przylepiał – szepnął Nick, kładąc chłopca
na tylnym siedzeniu samochodu. – Nie wiesz czasem, co mu się stało?
Usiadł za kierownicą. Demelza zapięła pas. Miała wielką ochotę oświecić Nicka,
powstrzymywała ją przed tym wyłącznie prośba Ianniego.
– Nie jestem pewna – wyznała, zwlekając z odpowiedzią.
– Co to za sekrety? – spytał Nick, zapalając silnik. Ruszyli w ciemność, opuszczając cichy o
tej porze szpital, z którego okien padało przytłumione światło nocnych lamp. – Ty coś wiesz.
Podejrzewam, że ma to związek z Lydią i chyba domyślam się, o co chodzi. Jeśli ma to jakiś
wpływ na Ianniego, bardzo cię proszę, żebyś tego nie ukrywała.
– Nie wiem, ile mogę ci powiedzieć. – Spojrzała na jego surowy profil. Nick skręcił w pustą
wiejską uliczkę. – Czy rozmawiałeś dzisiaj z Giorgiem?
– Demelzo, cały dzień spędziłem w szpitalu. Powiedz mi, o co chodzi.
Bała się. Nick mówił takim ostrym tonem. Przypomniała sobie, jak Ianni przedstawiał
rozgniewanego ojca.
– Najpierw połóżmy Ianniego do łóżka – oznajmiła.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Demelza szczelnie otuliła Ianniego bawełnianym nakryciem. Kiedy go pocałowała w
policzek, poruszył się lekko, ale się nie obudził.
– Śpi jak suseł – powiedziała, wracając do salonu. Nick podniósł na nią wzrok.
– Chodź tu i powiedz mi, co go tak zdenerwowało. Demelza celowo usiadła na krześle po
drugiej stronie małego stolika. Chciała widzieć reakcję Nicka na swoje słowa, na relację ze
spotkania z Lydią. Miała tylko nadzieję, że Nick nie podniesie głosu i nie zbudzi syna.
– Napijesz się wina? – spytał jak uprzejmy gospodarz.
– Może później.
Czuła, że mimo iż w pokoju jest ciepło, atmosfera wyraźnie się ochłodziła. Odchrząknęła.
– Ktoś był u Lydii, kiedy do niej zapukaliśmy. Nick zmarszczył czoło.
– Ten chłopak z basenu? Wysoki, około dwudziestki, długawe jasne włosy...
Demelza patrzyła na niego osłupiała.
– To wiesz o nim? Westchnął zrezygnowany.
– Lydia zawsze kogoś ma. Teraz jest akurat Danny. Niestety, Danny ma tylko młodość i
urodę, nie przyda jej się na długo.
– Giorgio mówił to samo. Powiedział, że Lydia szuka bogatego sponsora. Chciał z tobą o
tym porozmawiać, ale...
– Demelzo, ja ją świetnie znam! Udawałem tylko przez wzgląd na Ianniego. Starałem się być
miły, a to wcale nie przychodziło mi łatwo, wierz mi. Ale nie wolno mi odmawiać Ianniemu
kontaktu z matką. Łudziłem się, że tym razem może się dogadają. Chyba się nie udało. Dlatego
dałem jej sygnał do wyjazdu.
– To znaczy?
– Odmówiłem dalszego płacenia za jej apartament. Płaciłem, póki była jakaś szansa na
porozumienie między nią a Iannim. Kiedy dowiedziałem się o Dannym, sytuacja się zmieniła. W
przyszłym tygodniu Lydia wraca do Anglii.
– Kiedy się dowiedziałeś?
– Podejrzewałem to od początku, kiedy Ianni powiedział, że nie chce tam nocować. Nie
chciałem go pytać o szczegóły, sam się domyślałem. Poprosiłem kogoś z obsługi, żeby przyjrzał
się Lydii, i od nich usłyszałem o jej nowej zabawce. Wtedy postanowiłem, że Ianni będzie z nią
spędzał tylko kilka godzin w dzień. Lydia zazwyczaj przyjmuje swoich gości w nocy. Gdybym
choć przez chwilę przypuszczał...
– Lydia nie spodziewała się dziś Ianniego – odezwała się Demelza – dlatego Danny jeszcze z
nią był. – Urwała na moment. – Lydia przyszła do mnie wkrótce po przyjeździe – podjęła. –
Usiłowała mnie przekonać, że jest idealną żoną i że to twoja niewierność była powodem waszego
rozwodu.
Nick ściągnął brwi i wykrzywił usta z niesmakiem.
– Tak, ona umie zmyślać. Każdy, kto ją pozna, szybko spostrzega, że Lydia kłamie
nałogowo. Przykro mi, że cię nachodziła, że cię przed tym nie ustrzegłem. Wiem, że nie brakuje
jej jadu, i że od początku uznała cię za rywalkę.
– Wiedziałeś, że chce cię skłonić do powrotu?
– Oczywiście! Ona jest sprytna, ale ja ją widzę na wylot. To jej odgrywanie bezradnej
dziewczynki! Można by się z tego śmiać w innej sytuacji. Wypróbowała już na mnie chyba cały
arsenał swoich sztuczek i musi wreszcie pojąć, że nie chcę jej już znać. Moja uprzejmość jej nie
oszuka. Ona wie, że robię to dla syna, a jeśli jej w ogóle zaświtało, że mógłbym coś do niej czuć,
to jest to wyłącznie myślenie życzeniowe. – Patrzył na Demelzę strapiony. – To Danny tak
zdenerwował Ianniego?
– Ianni powiedział mi, że go nie lubi – odparła. – Nie chciał, żebym ci o tym mówiła. Bał się,
że będziesz krzyczał na Lydię, że ona się rozpłacze...
– O mój Boże, ile on przeze mnie wycierpiał... – Nick zawiesił głos.
Demelza poderwała się, okrążyła stolik i przytuliła Nicka.
– To nie twoja wina, z tobą jest szczęśliwy. Nick podniósł głowę.
– Dlatego rozwiodłem się z Lydią. Kiedy ją dobrze poznałem, stała mi się kompletnie
obojętna. Stwierdziłem, że lepiej będzie dla Ianniego, jeżeli będzie się wychowywał bez kłótni i
złości.
– Lydia mówiła, że oboje chcecie odbudować wasz związek. Bałam się, że wasze częste
spotkania doprowadzą do tego. I że ja... – Urwała, napłynęły przykre wspomnienia.
Teraz Nick wziął ją w ramiona.
– Szkoda, że mnie nie było przy tej rozmowie. Ale znów gdybym był, nie odważyłaby się tak
bezczelnie kłamać. Jesteś jedyną kobietą, której pragnę. Chcę, żebyśmy byli razem, na zawsze.
Czy mogę mieć nadzieję? Próbuję ci powiedzieć... Wyjdziesz za mnie?
Spojrzała na niego. Serce biło jej tak szybko, że była przekonana, iż nawet Nick je słyszy.
Tak bardzo czekała na te słowa i tak bardzo bała się, że nigdy ich nie usłyszy.
– Tak – odparła szeptem, widząc, jak twarz Nicka rozpromienia się natychmiast. – A co na to
Ianni? – zapytała chwilę później.
Nick uśmiechał się radośnie.
– Będzie w siódmym niebie! Jest tobą zachwycony. Nie mógłby sobie wymarzyć lepszej
matki.
– Nie mów tak – wtrąciła czym prędzej. – Nie próbowałam zastąpić mu matki, ja tylko...
– Nie ty go urodziłaś, ale to ty znalazłaś drogę do jego serca.
Demelza podniosła wzrok na Nicka. Spełniło się jej marzenie. I nie zamierzała już nigdy
trapić się tym, że wychodzi za mąż za kogoś, kto miał już żonę.
– Zostaniesz ze mną na noc? – spytał cicho Nick, kładąc ją na chłodnym bawełnianym
prześcieradle. – Jesteśmy już zaręczeni, nie musimy się ukrywać przed Iannim.
Uśmiechnęła się do niego i powoli zaczęła rozpinać mu koszulę.
– Zostanę. Na zawsze...
Różowa poświata porannego słońca wkradła się przez otwarte okno i próbowała wpełznąć
pod jej powieki. Demelza powoli otworzyła oczy i popatrzyła na leżącego obok Nicka.
Uśmiechał się przez sen, jakby wspominał ich namiętną noc.
Nie przypuszczała dotąd, że można tak kochać, iż żal zasnąć choćby na sekundę. Zasypiała
na chwilę, by poczuć zaraz pieszczotę rąk Nicka, obracała się do niego i znowu stawali się
jednością, która odrywa się od ziemi.
Ciszę poranka przeciął dźwięk telefonu. Demelza westchnęła. Czas wracać na ziemię. Nie
można, niestety, spędzić życia w chmurach. Nick, postękując, wyciągnął po omacku rękę,
szukając telefonu koło łóżka.
– Nick Capodistrias – mruknął półprzytomnie. – A, Giorgio. – Przerzucił się na grecki i
mówił jak zwykle tak szybko, że Demelza nie była w stanie za nim nadążyć. Potem roześmiał się
i skończył rozmowę. – Wuj Giorgio przesyła ucałowania, kazał ci przekazać, że jest bardzo
szczęśliwy.
– Powiedziałeś mu, że się pobieramy?
Mówiąc te słowa, jeszcze nie bardzo w nie wierzyła.
– No, oczywiście. Zresztą właśnie w tej sprawie dzwonił. Kazał mi pozbyć się Lydii i ożenić
się z tobą. Poinformowałem, że już się tym zająłem. Pobiegł zawiadomić Annę, która zaraz
obejdzie wioskę i zaprosi wszystkich na wesele.
– Przecież nie ustaliliśmy jeszcze daty.
– Im szybciej, tym lepiej. Może wrzesień? Demelza wstrzymała oddech.
– Raczej październik. Skończą się upały, a ja będę miała czas, żeby się przyzwyczaić do tej
myśli, że zostanę panią Capodistrias. Trzeba też wybrać kościół i salę na przyjęcie...
– To już postanowione. Anna i Giorgio uważają, że najlepszy będzie kościół na wzgórzu nad
portem, gdzie moi rodzice brali ślub. A przyjęcie urządzimy oczywiście w tawernie Giorgia.
Uprzedzam cię, że greckie wesela trwają nawet kilka dni.
– Może powinniśmy obudzić Ianniego i wszystko mu powiedzieć? – spytała radośnie
Demelza.
Nick przytulił ją z figlarnym uśmiechem.
– Jeszcze nie. To jest nasz czas. Trzeba też zastanowić się, kiedy powiększymy rodzinę.
Chyba chcesz mieć dzieci?
Otarła się o niego pieszczotliwie.
– No pewnie, całą armię.
– No to do roboty.
EPILOG
– Wiesz, jakoś mi się nie mieści w głowie, że jesteśmy już rok po ślubie – zauważyła
Demelza, przenosząc prezenty otrzymane z okazji rocznicy ślubu ze stołu w salonie do sypialni.
– Wszyscy byli dzisiaj tacy mili, ale bałam się, że nigdy sobie nie pójdą. – Padła na łóżko,
zrzucając pantofle. – Potwornie niewygodne. Pewnie przesadnie eleganckie, ale chciałam dobrze
wyglądać. No a ta sukienka! Myślisz, że uda nam się wymknąć wcześniej od Giorgia?
Nick przysiadł obok niej na łóżku.
– Nie widzę takiej szansy. Rocznice ślubu świętuje się tutaj równie hucznie jak śluby. Nasze
wesele ciągnęło się prawie tydzień, pamiętasz?
Roześmiała się i zaczęła rozpinać stanik jedwabnej sukienki, którą zaprojektowała i uszyła
dla niej Katerina.
– Przepiękna suknia. Ale za ciepła, nawet na październik.
– Pomogę ci, kochanie – zaoferował się Nick, zabierając się za obszyte jedwabiem guziki.
– Nie powinnam się rozbierać, jeżeli mamy znowu wyjść.
Nick uśmiechnął się chytrze.
– Mamy chwilkę na krótką sjestę. Kiedy przyjdzie Katerina z dziećmi?
– Błagała mnie, żebym oddała bliźniaczki pod jej opiekę na parę godzin, żeby jej dzieci je
poznały. A Ianni, oczywiście, nie spuszcza ich z oka, więc też poszedł do Kateriny.
Nick oparł się na poduszkach i objął żonę.
– Jest bardzo dumny ze swoich siostrzyczek.
– Cieszę się, że ich nie odrzucił. Teraz chyba jeszcze bardziej je polubił. Lucy i Anna mają
już cztery miesiące i zaczynają przypominać” ludzi. Najlepsze przed nami.
Nick westchnął.
– Moja matka byłaby bardzo dumna, że wnuczka nosi po niej imię.
– A znów Anna oszalała na punkcie małej Ani. Nick przewrócił się na bok. Wsparł się na
łokciu i patrzył na żonę z czułością, która zawsze ją rozbrajała.
– No, w każdym razie zrobiliśmy dobry początek – uznał. – Kiedy nabierzesz siły po
bliźniaczkach, moglibyśmy powiększyć jeszcze naszą rodzinę o jedno czy dwoje...
Demelza zaśmiała się podejrzanie.
– Na pewno da się to zrobić, doktorze. Prawdę mówiąc, już się zrobiło.
Nick otworzył szeroko oczy.
– To znaczy... Co to właściwie znaczy?
– Robiłam sobie rano test ciążowy, ale nic nie mówiłam. Chciałam, żeby bliźniaczki miały
dzisiaj swoje święto.
Nick przyciągnął ją i pocałował gorąco.
– Jesteś cudowna! Uśmiechnęła się.
– Nie zrobiłam tego sama. Pamiętam, kiedy poczęły się bliźniaczki. To musiało być w ten
ostatni wrześniowy wieczór, kiedy wybraliśmy się na dziką plażę, żeby popływać, a potem...
Dobrze, że nikt nie porównywał daty ich narodzin z datą ślubu.
– Daję ci słowo, że wszyscy wszystko dokładnie policzyli, ale czy to najważniejsze? –
Spojrzał jej prosto w oczy. – Czy w dalszym ciągu wyznajesz tę teorię na temat kochania się w
ciąży?
– Że zdrowej kobiecie seks w ciąży przynosi same korzyści? Przetestowałam ją już.
– Tak, właśnie tę. Wtuliła się w niego.
– Zawsze można ją sprawdzić jeszcze raz.