_______________________________________________
|
|
| !!! |
|
|
|_______________________________________________|
W GROBOWCU
W moim mniemaniu nie ma nic bardziej absurdalnego ni
ż
skojarzenia
tego, co swojskie, z tym, co zdrowe, które s
ą
typowe dla psychologii
tłumu. Wystarczy wspomnie
ć
sielsk
ą
, jankesk
ą
okolic
ę
, gruboskórnego
wioskowego przedsi
ę
biorc
ę
pogrzebowego - partacza i nieopisany
bałagan w grobowcu, a ka
ż
dy przeci
ę
tny czytelnik mógłby oczekiwa
ć
zdrowej dawki groteskowego czarnego humoru. Bóg mi jednak
ś
wiadkiem,
ż
e prozaiczna historia, któr
ą
wolno mi ju
ż
opowiedzie
ć
z uwagi na
ś
mier
ć
George’a Bircha, zawiera w sobie dawk
ę
grozy, przy której
bledn
ą
nasze najmroczniejsze tragedie.
Birch otrzymał prekluzj
ę
i zmienił swój fach w 1881 roku, niemniej
nigdy nie rozmawiał na ten temat, je
ż
eli tylko mógł go unikn
ąć
.
Podobnie jak jego stary lekarz, doktor Davis, zmarły wiele lat temu.
Uznano,
ż
e obra
ż
enia i szok zostały spowodowane wskutek niefortunnego
po
ś
lizgni
ę
cia, w czasie gdy Birch zamkn
ą
ł si
ę
na dziewi
ęć
godzin w
grobowcu - przechowalni cmentarza Peck Valley, sk
ą
d wydostał si
ę
nie
bez trudu i u
ż
ycia siły. Podczas gdy wszystko to było bez w
ą
tpienia
prawd
ą
, cała afera miała jeszcze swoj
ą
mroczn
ą
stron
ę
, o której Birch
szepn
ą
ł mi w pijanym widzie, w stanie silnego delirium, pod koniec
swego
ż
ycia. Zwierzył mi si
ę
, gdy
ż
byłem jego lekarzem i
prawdopodobnie po
ś
mierci Davisa poszukiwał kogo
ś
, z kim mógłby
podzieli
ć
si
ę
swymi zgryzotami. Był kawalerem, nie miał krewnych.
Przed rokiem 1881 Birch był wioskowym przedsi
ę
biorc
ą
pogrzebowym w
Peck Valley, tak gruboskórnym, opryskliwym i prymitywnym, jak tylko
mo
ż
na sobie wyobrazi
ć
. Praktyki, które, jak zasłyszałem, mu
przypisywano, byłyby dzi
ś
- przynajmniej w mie
ś
cie - nie do
pomy
ś
lenia. Jednak nawet Peck Valley zadr
ż
ało na wie
ść
o elastycznych
zasadach etyki przejawianych przez owego „artyst
ę
ś
mierci” w sprawach
takich, jak warto
ś
ciowe rzeczy drogich
ś
wi
ę
tej pami
ę
ci zmarłych,
niewidoczne przecie
ż
pod wiekiem trumny, czy układanie i
dopasowywanie niewidocznych członków nieboszczyków, wewn
ą
trz skrzy
ń
nie zawsze wykonanych z idealn
ą
, nienagann
ą
dokładno
ś
ci
ą
.
Najkrócej mówi
ą
c, Birch był niedbały, nieczuły i niekompetentny,
niemniej wci
ąż
twierdz
ę
,
ż
e nie był on złym człowiekiem. Był co
najwy
ż
ej brył
ą
tkanek, mi
ęś
ni i ko
ś
ci, wykonuj
ą
c
ą
pewne czynno
ś
ci -
bezmy
ś
ln
ą
, nieostro
ż
n
ą
i ze słabo
ś
ci
ą
do butelki, co udowadnia
incydent, łatwy przecie
ż
do unikni
ę
cia, jak równie
ż
pozbawion
ą
tej
krztyny wyobra
ź
ni, która nie pozwala przeci
ę
tnemu człowiekowi
przekroczy
ć
pewnej granicy dobrego smaku.
Nie mam wprawy w opowiadaniu tego typu historii i trudno mi
zdecydowa
ć
, od czego zacz
ąć
opowie
ść
Bircha.
Przypuszczam,
ż
e powinno si
ę
zacz
ąć
od zimnego grudnia 1880 roku,
kiedy ziemia zamarzła i grabarze nie mogli kopa
ć
grobów a
ż
do
wiosennych roztopów. Na szcz
ęś
cie wioska była mała, a
ś
miertelno
ść
niska, tak
ż
e wszystkich nieboszczyków Bircha mo
ż
na było umie
ś
ci
ć
tymczasowo w prastarym „przej
ś
ciowym” grobowcu. Złe warunki pogodowe
wpłyn
ę
ły dwakro
ć
bardziej rozleniwiaj
ą
ce na pró
ż
niaczego z natury
przedsi
ę
biorc
ę
pogrzebowego, który teraz jak nigdy dot
ą
d zacz
ą
ł
zaniedbywa
ć
swoje obowi
ą
zki.
Jeszcze nigdy nie zbijał trumien równie niedbale i niezdarnie ani nie
przejmował si
ę
stanem zardzewiałego zamka w drzwiach grobowca, które
otwierał na sił
ę
, a zatrzaskiwał z impetem lekcewa
żą
cym pchni
ę
ciem
albo kopniakiem.
Wreszcie nadeszły wiosenne roztopy i przygotowano skrz
ę
tnie groby dla
dziewi
ę
ciu ofiar Pos
ę
pnego
Ż
niwiarza, oczekuj
ą
cych w grobowcu. Birch,
cho
ć
wzdragał si
ę
zarówno przed przeniesieniem ciał, jak i przed
pochówkiem, rozpocz
ą
ł owo
ż
mudne zaj
ę
cie pewnego kwietniowego
poranka, lecz musiał je przerwa
ć
przed południem z powodu silnej
ulewy, która najwyra
ź
niej zdenerwowała jego konia. Do tej pory udało
mu si
ę
zło
ż
y
ć
na spoczynek zaledwie jedno ciało. Nale
ż
ało do
małoletniego Dariusa Pecka, którego mogiła znajdowała si
ę
niedaleko
od grobowca. Birch postanowił,
ż
e nast
ę
pnego dnia zacznie od małego
starego Mathew Fennera, gdy
ż
jego grób równie
ż
był do
ść
blisko, lecz
koniec ko
ń
ców odło
ż
ył zaj
ę
cie a
ż
na trzy dni, do Wielkiego Pi
ą
tku,
pi
ę
tnastego kwietnia. Nie był przes
ą
dny, nie przej
ą
ł si
ę
wi
ę
c wcale
dniem, w którym przyst
ą
pił do pracy, cho
ć
od tamtej pory odmawiał
wykonania jakichkolwiek posług szóstego dnia tygodnia, który okazał
si
ę
dla
ń
feralny. Nie ulega w
ą
tpliwo
ś
ci,
ż
e wypadki, jakie zaszły
owego wieczoru, wielce zmieniły George’a Bircha.
W pi
ą
tkowe popołudnie, pi
ę
tnastego kwietnia, Birch z koniem i wozem
wyruszył do grobowca po ciało Mathew Fennera. Pó
ź
niej potwierdził,
ż
e
nie był wtedy całkiem trze
ź
wy, ale i nie pił na umór, jak pó
ź
niej,
gdy próbował o pewnych rzeczach zapomnie
ć
. Miał po prostu w czubie i
był na tyle nieostro
ż
ny,
ż
e rozdra
ż
nił swego wra
ż
liwego konia, który
zbli
ż
aj
ą
c si
ę
do grobowca, zacz
ą
ł r
ż
e
ć
, bi
ć
kopytami i targa
ć
łbem,
jak podczas ulewy przed kilkoma dniami. Dzie
ń
był pogodny, ale zerwał
si
ę
silny wiatr. Birch cieszył si
ę
wi
ę
c,
ż
e wchodzi do zamkni
ę
tego
pomieszczenia. Otworzył
ż
elazne drzwi i znalazł si
ę
wewn
ą
trz grobowca
wykutego w zboczu wzgórza. Kto
ś
inny mógł poczu
ć
odraz
ę
do
wilgotnego, cuchn
ą
cego pomieszczenia, wewn
ą
trz którego znajdowało si
ę
osiem uło
ż
onych niedbale trumien, Birch wszak
ż
e był w owym czasie
absolutnie nieczuły i jedyne, co go interesowało, to przewie
źć
wła
ś
ciw
ą
trumn
ę
do wła
ś
ciwego grobu. Nie zapomniał zjadliwej krytyki,
kiedy krewni Hanny Bixby, pragn
ą
c przenie
ść
jej zwłoki na cmentarz w
mie
ś
cie, do którego si
ę
przeprowadzili, zastali pod płyt
ą
cmentarn
ą
trumn
ę
s
ę
dziego Capwella.
Ś
wiatło było słabe, ale Birch miał dobry wzrok i nie wybrał trumny
Asapha Sawyera przez pomyłk
ę
, mimo i
ż
była podobna. Prawd
ę
mówi
ą
c,
wykonał t
ę
trumn
ę
dla Mathew Fennera, jednak
ż
e odrzucił j
ą
, uznaj
ą
c
za wybrakowan
ą
, zbyt marnie i niedokładnie wykonan
ą
, w przypływie
osobliwego sentymentalizmu, kiedy przypomniał sobie, jak miły, hojny
i dobry okazał si
ę
dla
ń
mały staruszek przed pi
ę
cioma laty, kiedy
splajtował jego poprzedni interes. Dał staremu Mattowi najlepszy ze
swoich wyrobów, ale z wrodzonej oszcz
ę
dno
ś
ci zachował równie
ż
wybrakowan
ą
trumn
ę
i zrobił z niej u
ż
ytek, gdy Asaph Sawyer zmarł,
powalony
ś
mierteln
ą
gor
ą
czk
ą
. Sawyer nie nale
ż
ał do nazbyt lubianych
mieszka
ń
ców wioski. Kr
ąż
yło wiele opowie
ś
ci na temat jego nieludzkiej
m
ś
ciwo
ś
ci i pami
ę
tliwo
ś
ci za prawdziwe b
ą
d
ź
wyimaginowane krzywdy.
Birch bez skrupułów przeznaczył dla
ń
niedbale wykonan
ą
trumn
ę
, któr
ą
teraz wła
ś
nie wyci
ą
gn
ą
ł, poszukuj
ą
c trumny Fennera.
I wła
ś
nie w chwili gdy rozpoznał star
ą
trumn
ę
Matta, wiatr zatrzasn
ą
ł
drzwi, pozostawiaj
ą
c go w gł
ę
bszym ni
ż
dotychczas półmroku. Przez
niewielkie okienko wpadało niewiele
ś
wiatła, a przewód wentylacyjny u
góry nie dopuszczał nawet najsłabszych promieni sło
ń
ca. Tym oto
sposobem Birch zmuszony był gmera
ć
po omacku, poszukuj
ą
c mi
ę
dzy
trumnami zamka
ż
elaznych drzwi. W półmroku zagrzechotał zardzewiał
ą
klamk
ą
, pchaj
ą
c z całej siły
ż
elazne okno, i nagle zacz
ą
ł zastanawia
ć
si
ę
, czemu masywny portal stał si
ę
nieoczekiwanie tak oporny. W
półmroku równie
ż
zacz
ą
ł u
ś
wiadamia
ć
sobie prawd
ę
i krzykn
ą
ł gło
ś
no,
jakby jego ko
ń
na zewn
ą
trz mógł w odpowiedzi uczyni
ć
co
ś
wi
ę
cej, ni
ż
tylko zar
ż
e
ć
ż
ało
ś
nie. Zaniedbany od dawna zamek najwyra
ź
niej zepsuł
si
ę
na amen, pozostawiaj
ą
c nieostro
ż
nego przedsi
ę
biorc
ę
pogrzebowego
uwi
ę
zionego w grobowcu, jako ofiar
ę
własnej niefrasobliwo
ś
ci.
Musiało si
ę
to wydarzy
ć
około wpół do czwartej po południu. Birch, z
natury flegmatyczny i praktyczny, nie krzyczał długo, zacz
ą
ł
natomiast poszukiwa
ć
wokoło narz
ę
dzi, które, o ile dobrze pami
ę
tał,
powinny znajdowa
ć
si
ę
w k
ą
cie grobowca. W
ą
tpliwe jest, czy poruszyła
go cho
ć
odrobin
ę
groza i niezwykło
ść
jego obecnego stanu, niemniej z
cał
ą
pewno
ś
ci
ą
uwi
ę
zienie na odludziu, z dala od ucz
ę
szczanych
ś
cie
ż
ek wstrz
ą
sn
ę
ło nim do gł
ę
bi. Przerwano jego prac
ę
i gdyby nie
został uwolniony przez jakiego
ś
zbł
ą
kanego w
ę
drowca, musiałby
pozosta
ć
w grobowcu przez cał
ą
noc, a mo
ż
e nawet dłu
ż
ej. Niebawem
odnalazł stert
ę
narz
ę
dzi i wybrawszy młotek oraz dłuto, Birch
powrócił, przest
ę
puj
ą
c trumny, do drzwi. Zacz
ę
ło si
ę
robi
ć
duszno i
nieprzyjemnie, ale na ten szczegół gruboskórny m
ęż
czyzna nie zwrócił
najmniejszej uwagi, pracuj
ą
c, niejako na wyczucie, przy ci
ęż
kim,
mocno skorodowanym metalu zamka. Wiele był gotów odda
ć
za latarni
ę
,
lamp
ę
albo ogarek
ś
wieczki, w tej jednak sytuacji zmuszony był
polega
ć
niemal wył
ą
cznie na dotyku.
Kiedy stwierdził,
ż
e zamek zatrzasn
ą
ł si
ę
na dobre i raczej nie zdoła
go otworzy
ć
, dysponuj
ą
c tak sk
ą
p
ą
liczb
ą
narz
ę
dzi, Birch zacz
ą
ł
poszukiwa
ć
innych mo
ż
liwo
ś
ci wydostania si
ę
z zamkni
ę
cia. Grobowiec
wykuty został w zboczu wzgórza, tak
ż
e w
ą
ski kanał wentylacyjny
powy
ż
ej biegł na długo
ś
ci kilku stóp w gł
ę
bi ziemi i wydostanie si
ę
przeze
ń
w ogóle nie wchodziło w gr
ę
. Jednakowo
ż
wysoko nad drzwiami
widniało małe okienko wykute w ceglanej
ś
cianie i cho
ć
w
ą
skie, dawało
szans
ę
uwolnienia komu
ś
, kto
ż
mudn
ą
prac
ą
zdecydowałby si
ę
je
poszerzy
ć
. Jego wzrok spocz
ą
ł na otworze, a mózg zacz
ą
ł głowi
ć
si
ę
nad sposobem dostania si
ę
na spor
ą
, b
ą
d
ź
co b
ą
d
ź
, wysoko
ść
. W
grobowcu nie było wszak drabiny, a nisze trumienne po bokach i z tyłu
pomieszczenia, z których Birch wła
ś
ciwie nie korzystał, równie
ż
nie
umo
ż
liwiały dosi
ę
gni
ę
cia okienka nad drzwiami. Pozostały jedynie same
trumny jako potencjalne stopnie, a Birch, rozwa
ż
aj
ą
c ów pomysł,
zastanawiał si
ę
nad najlepszym sposobem ich uło
ż
enia. Trzy warstwy
trumien - oszacował - powinny wystarczy
ć
, aby dosi
ę
gn
ą
ł okna, ale
jeszcze lepiej sprawiłby si
ę
przy czterech. Skrzynie były prawie
równe i mo
ż
na je było układa
ć
jak cegły - teraz zacz
ą
ł zastanawia
ć
si
ę
, jak z o
ś
miu trumien uło
ż
y
ć
czterowarstwow
ą
platform
ę
, która
byłaby dostatecznie stabilna i na któr
ą
mógłby si
ę
wdrapa
ć
. Planuj
ą
c,
mógł jedynie w gł
ę
bi duszy
ż
ałowa
ć
,
ż
e poszczególne „elementy” jego
„schodów” nie były sporz
ą
dzone solidniej. W
ą
tpliwe jest, czy miał
do
ść
wyobra
ź
ni, aby równocze
ś
nie
ż
yczy
ć
sobie, by były puste.
Wreszcie zdecydował si
ę
uło
ż
y
ć
podstaw
ę
z trzech skrzy
ń
ustawionych
równolegle do
ś
ciany - miała to by
ć
pierwsza platforma. Zadanie to
wymagało najmniej wysiłku, a pozwalało na osi
ą
gni
ę
cie
żą
danej
wysoko
ś
ci. W ko
ń
cu postanowił jednak sporz
ą
dzi
ć
podstaw
ę
z dwóch
tylko skrzy
ń
, pozostawiaj
ą
c jedn
ą
„w rezerwie” na wypadek, gdyby do
odzyskania wolno
ś
ci konieczne okazało si
ę
pokonanie jeszcze wi
ę
kszej
wysoko
ś
ci. Tym oto sposobem wi
ę
zie
ń
ci
ęż
ko pracował w półmroku,
poczynaj
ą
c sobie nader lekcewa
żą
co z doczesnymi szcz
ą
tkami drogich
nieobecnych i buduj
ą
c, krok po kroku, miniaturow
ą
wie
żę
Babel. Kilka
trumien zacz
ę
ło p
ę
ka
ć
na skutek jego bezceremonialnego traktowania,
tote
ż
postanowił zatrzyma
ć
solidnie zbit
ą
skrzyni
ę
Mathew Fennera na
sam koniec, by jego stopy miały mo
ż
liwie jak najlepsze oparcie. W
szaro
ś
ci grobowca wybierał je niemal wył
ą
cznie „na dotyk” i prawd
ę
mówi
ą
c, natkn
ą
ł si
ę
na ni
ą
niejako przypadkiem, gdy
ż
wpadła mu w r
ę
ce
jakby z własnej woli, kiedy uło
ż
ył j
ą
mimowolnie na trzecim poziomie.
W ko
ń
cu wie
ż
a została ustawiona, a zbolałe r
ę
ce przedsi
ę
biorcy
odpocz
ę
ły przez chwil
ę
, gdy on sam usiadł na dolnym stopniu swej
pos
ę
pnej budowli. Birch wspi
ą
ł si
ę
ostro
ż
nie na platform
ę
uzbrojony w
niezb
ę
dne narz
ę
dzia i stan
ą
ł na wprost małego okienka, znajduj
ą
cego
si
ę
na wysoko
ś
ci jego piersi.
Ś
cianki otworu wykonane były z cegieł i
m
ęż
czyzna nie miał najmniejszych w
ą
tpliwo
ś
ci,
ż
e w krótkim czasie
zdoła poszerzy
ć
je na tyle, aby móc przecisn
ąć
si
ę
na zewn
ą
trz. Kiedy
zadał kilka pierwszych uderze
ń
młotkiem, ko
ń
na zewn
ą
trz zar
żą
], a w
jego głosie mogła brzmie
ć
tyle
ż
zach
ę
caj
ą
ca, co ironiczna nuta. Tak
czy inaczej, ton był jak najbardziej trafny, gdy
ż
nieoczekiwana
twardo
ść
kruchych z wygl
ą
du cegieł stanowiła sardoniczny komentarz
dla marno
ś
ci ludzkich nadziei i stało
ś
ci przeszkody, do pokonania
której konieczny był ka
ż
dy mo
ż
liwy bodziec.
Zapadł zmierzch, a Birch wci
ąż
pracował. Obecnie robił to nieomal
wył
ą
cznie na wyczucie, gdy
ż
wisz
ą
ce na niebie chmury zakryły tarcz
ę
ksi
ęż
yca. Cho
ć
robota szła mu jak po grudzie, poczuł pewien przypływ
otuchy wywołany powi
ę
kszeniem górnej i dolnej kraw
ę
dzi otworu. Był
pewien,
ż
e zdoła wydosta
ć
si
ę
przed północ
ą
, aczkolwiek
charakterystyczne jest dla
ń
,
ż
e owa my
ś
l wyprana była z wszelkich
osobliwych implikacji. Nie zaniepokojony mrocznymi refleksjami
zwi
ą
zanymi z czasem, miejscem i towarzystwem, jakie miał pod stopami,
ze stoickim spokojem odkuwał kolejne fragmenty cegieł, kln
ą
c, gdy
jaki
ś
odłamek trafił go w twarz, i wybuchaj
ą
c
ś
miechem, gdy jeden
dosi
ę
gn
ą
ł coraz bardziej zdenerwowanego konia, który rył kopytami
ziemi
ę
opodal cyprysowego drzewka. W miar
ę
upływu czasu otwór
powi
ę
kszył si
ę
na tyle,
ż
e Birch odwa
ż
ył si
ę
podj
ąć
prób
ę
przeci
ś
ni
ę
ci a si
ę
na zewn
ą
trz. Zmienił nieznacznie pozycj
ę
, a trumny
poni
ż
ej poruszyły si
ę
i zatrzeszczały. Stwierdził,
ż
e nie musi
budowa
ć
jeszcze jednego poziomu swojej platformy, aby osi
ą
gn
ąć
nale
ż
yt
ą
wysoko
ść
, powinien bowiem bez trudu przecisn
ąć
si
ę
przez
okienko, gdy tylko osi
ą
gnie ono odpowiedni
ą
ś
rednic
ę
.
Musiała by
ć
chyba północ, kiedy Birch stwierdził w ko
ń
cu,
ż
e otwór
jest dostatecznie du
ż
y, by mógł si
ę
przeze
ń
przedosta
ć
. Zm
ę
czony i
ociekaj
ą
cy potem, pomimo wielu przerw na odpoczynek, zszedł ni
ż
ej i
przysiadł na dolnej skrzyni, by zebra
ć
siły na ostateczn
ą
prób
ę
prze
ś
lizgni
ę
cia si
ę
na drug
ą
stron
ę
i zeskoczenia na ziemi
ę
.
Wygłodniały ko
ń
r
ż
ał raz po raz, nieomal histerycznie, a Birch w
gł
ę
bi serca pragn
ą
ł, aby zwierz
ę
w ko
ń
cu zamilkło.
Nie wiedzie
ć
czemu odkładał chwil
ę
swego uwolnienia i niemal obawiał
si
ę
tego upragnionego kroku, nie był ju
ż
wszak młodzieniaszkiem i
jego ciało nie miało dawnej sprawno
ś
ci. Kiedy wspinał si
ę
na gór
ę
po
rozszczepiaj
ą
cych si
ę
trumnach, czuł bardzo wyra
ź
nie cały ci
ęż
ar
swego kr
ę
pego, pot
ęż
nego ciała; zwłaszcza kiedy znalazłszy si
ę
na
szczycie, usłyszał przeszywaj
ą
cy trzask p
ę
kaj
ą
cego drewna.
Najwyra
ź
niej pró
ż
ne było jego planowanie i decyzja, by wybra
ć
na
górny poziom platformy najwytrzymalsz
ą
z trumien, kiedy bowiem na
niej stan
ą
ł, przegniłe wieko zapadło si
ę
, a jego stopy znalazły si
ę
pół metra ni
ż
ej, zatrzymuj
ą
c si
ę
na powierzchni czego
ś
, czego Birch
nawet nie próbował sobie wyobrazi
ć
. Czekaj
ą
cy na zewn
ą
trz ko
ń
,
oszalały przera
ź
liwym odgłosem lub mo
ż
e fetorem, który wypłyn
ą
ł z
zamkni
ę
cia, wydał ochrypły odgłos, który był zbyt nerwowy jak na
r
ż
enie, i pomkn
ą
ł na o
ś
lep w noc, ci
ą
gn
ą
c za sob
ą
kolebi
ą
cy si
ę
i
turkocz
ą
cy szale
ń
czo wóz.
Birch, znalazłszy si
ę
w nowym, upiornym poło
ż
eniu, był zbyt nisko, by
bez trudu wypełzn
ąć
na zewn
ą
trz przez powi
ę
kszony otwór okienny,
niemniej zebrał w sobie wszystkie siły, aby przynajmniej spróbowa
ć
.
Chwytaj
ą
c si
ę
kraw
ę
dzi otworu, zacz
ą
ł si
ę
podci
ą
ga
ć
, gdy wtem, ni
st
ą
d, ni zow
ą
d, poczuł,
ż
e co
ś
trzyma go za kostki. Miał wra
ż
enie,
ż
e
jest
ś
ci
ą
gany w dół. W chwil
ę
potem, po raz pierwszy tej nocy poczuł
dojmuj
ą
cy l
ę
k, bo cho
ć
uparcie próbował, nie był w stanie uwolni
ć
si
ę
od uchwytu czego
ś
, co stanowczo i bezlito
ś
nie unieruchamiało jego
stopy. Przera
ź
liwy ból, płyn
ą
cy jakby z gł
ę
bokich ran, przeszył jego
łydki, a umysł Bircha wypełnił wir przera
ż
enia wywołanego
wyobra
ż
eniem sobie drzazg, obluzowanych gwo
ź
dzi lub innych
niebezpiecze
ń
stw zwi
ą
zanych ze strzaskan
ą
, drewnian
ą
skrzyni
ą
. By
ć
mo
ż
e krzykn
ą
ł. Tak czy inaczej, kopał i wił si
ę
jak oszalały, bliski
utraty
ś
wiadomo
ś
ci.
Instynkt pokierował nim, gdy przeciskał si
ę
przez otwór, i pó
ź
niej,
gdy run
ą
ł w dół, by ci
ęż
ko wyl
ą
dowa
ć
na rozmokłej ziemi na zewn
ą
trz.
Wygl
ą
dało na to,
ż
e nie mo
ż
e chodzi
ć
, a wyłaniaj
ą
cy si
ę
ksi
ęż
yc
musiał by
ć
ś
wiadkiem przera
ź
liwej sceny, gdy Birch, ci
ą
gn
ą
c za sob
ą
okrwawione kostki, na wpół oszalały, niczym bezmy
ś
lna maszyna pełzł w
kierunku domku dozorcy cmentarza, wbijaj
ą
c zakrzywione jak szpony
palce w czarn
ą
ziemi
ę
. Jego ciało reagowało z przyprawiaj
ą
c
ą
o obł
ę
d
powolno
ś
ci
ą
, któr
ą
odczuwa człowiek
ś
cigany przez upiory z
najgorszych koszmarów. Nikt go wszak
ż
e nie
ś
cigał; był sam i
ż
ywy,
kiedy Armington, dozorca, odpowiedział na jego słabe, niepewne
skrobanie do drzwi.
Armington pomógł Birchowi wej
ść
do
ś
rodka i uło
ż
ył na zapasowym
łó
ż
ku, po czym wysłał swego synka, Edwina, po doktora Davisa. Ranny
był w pełni przytomny, ale bełkotał co
ś
bez sensu, powtarzaj
ą
c raz po
raz: - Moje kostki! Puszczaj!... Zamkni
ę
ty w grobowcu.
W ko
ń
cu zjawił si
ę
doktor ze swoj
ą
walizeczk
ą
i po zadaniu kilku
niezb
ę
dnych pyta
ń
zdj
ą
ł z pacjenta wierzchnie odzienie, buty i
skarpetki. Rany - obie kostki były upiornie poszarpane w okolicy
ś
ci
ę
gien Achillesa - mocno zaskoczyły starego lekarza, a
ż
w ko
ń
cu
zdumienie przerodziło si
ę
w zgroz
ę
. Jego pytania przepełniło poza
profesjonalne napi
ę
cie, a dłonie dr
ż
ały, gdy opatrywał zmasakrowane
ko
ń
czyny, banda
ż
uj
ą
c je tak, jakby chciał jak najszybciej pozby
ć
si
ę
widoku upiornych okalecze
ń
.
Jak na oboj
ę
tnego z natury lekarza, złowieszcze i przesycone groz
ą
przesłuchanie, któremu poddał osłabionego przedsi
ę
biorc
ę
pogrzebowego, by wydoby
ć
od niego wszelkie szczegóły dotycz
ą
ce jego
przera
ż
aj
ą
cej przygody, mogło wyda
ć
si
ę
doprawdy nietypowe. Z
osobliwym niepokojem pragn
ą
ł dowiedzie
ć
si
ę
, czy Birch był pewien -
absolutnie pewien, czyja skrzynia znajdowała si
ę
na samym szczycie,
jak j
ą
wybrał, sk
ą
d miał pewno
ść
- wszak w grobowcu było ciemno -
ż
e
trumna nale
ż
ała do Fennera, i w jaki sposób umiał odró
ż
ni
ć
j
ą
od
identycznej b
ą
d
ź
co b
ą
d
ź
skrzyni plugawego Asapha Sawyera. Czy
twarda, solidna trumna Fennera mogłaby podda
ć
si
ę
tak łatwo? Davis
prowadz
ą
cy w wiosce długoletni
ą
praktyk
ę
był, rzecz jasna, obecny
przy obu pochówkach i wspomagał tak Fennera, jak i Sawyera w ich
ostatniej chorobie. Zastanawiał si
ę
przy tym, podczas pogrzebu
Sawyera, jakim cudem m
ś
ciwy farmer zdołał zmie
ś
ci
ć
si
ę
wyprostowany w
skrzyni sporz
ą
dzonej dla odznaczaj
ą
cego si
ę
niewysokim wzrostem
Fennera.
Po pełnych dwóch godzinach doktor Davis wyszedł, nakazuj
ą
c Birchowi,
by, kiedy go zapytaj
ą
, upierał si
ę
,
ż
e rany spowodowane zostały
wył
ą
cznie przez drzazgi i stercz
ą
ce z trumny poluzowane gwo
ź
dzie. Có
ż
innego - dodał - mo
ż
na by udowodni
ć
lub w co mo
ż
na by uwierzy
ć
,
twierdz
ą
c inaczej? Najlepiej jednak, aby starał si
ę
omija
ć
ów temat i
przy leczeniu tych ran nie korzystał z usług innego lekarza. Birch
przez reszt
ę
ż
ycia stosował si
ę
do jego rady, dopóki nie opowiedział
mi swojej historii, a kiedy ujrzałem blizny - wówczas ju
ż
zastarzałe
i pobielałe - przyznałem,
ż
e post
ą
pił słusznie.
Na zawsze pozostał kalek
ą
, uszkodzeniu bowiem uległy główne
ś
ci
ę
gna,
s
ą
dz
ę
jednak,
ż
e najbardziej ucierpiała jego dusza. Charakter
m
ęż
czyzny, ongi
ś
tak flegmatyczny i logiczny, został w nieodwracalny
sposób spaczony i od czasu owego feralnego zdarzenia Birch w
niesamowity wr
ę
cz sposób reagował na hasła „pi
ą
tek”, „grobowiec”,
„trumna” czy inne, mniej wyra
ź
ne aluzje do pami
ę
tnego dla
ń
wydarzenia. Jego spłoszony ko
ń
wrócił do domu, ale l
ę
kliwo
ść
i
niepewno
ść
nie opu
ś
ciły go ju
ż
nigdy. Birch zmienił fach, lecz zawsze
co
ś
go dr
ę
czyło. Mo
ż
e to tylko strach, a mo
ż
e osobliwe wyrzuty
sumienia wywołane popełnionymi w odległej przeszło
ś
ci wyst
ę
pkami.
Topił swoje zgryzoty w alkoholu, ale rzecz jasna, w ten sposób nie
był w stanie zapomnie
ć
.
Kiedy doktor Davis opu
ś
cił Bircha owej nocy, wzi
ą
ł latarni
ę
i udał
si
ę
do starego grobowca. Ksi
ęż
yc o
ś
wietlał rozrzucone kawałki cegieł
i pos
ę
pn
ą
, br
ą
zow
ą
fasad
ę
, a zamek wielkich drzwi ust
ą
pił bez oporu,
gdy Davis spróbował otworzy
ć
je od zewn
ą
trz.
Lekarz, który widział ju
ż
niejeden koszmar w salach sekcyjnych,
wszedł
ś
miało do
ś
rodka i rozejrzał si
ę
wokoło, tłumi
ą
c mdło
ś
ci ciała
i umysłu, które wzmagał jeszcze upiorny widok i panuj
ą
cy wewn
ą
trz
fetor. Raz krzykn
ą
ł w głos, a w chwil
ę
potem wydał z siebie j
ę
k,
bardziej przera
ź
liwy ni
ż
najdono
ś
niejszy wrzask. Nast
ę
pnie p
ę
dem
powrócił do domku dozorcy i złamał wszelkie zasady swego szlachetnego
zawodu, brutalnie budz
ą
c i bezceremonialnie tarmosz
ą
c swego pacjenta,
z jego ust za
ś
dobywał si
ę
zjadliwy szept, który zaskoczonemu
przedsi
ę
biorcy skojarzył si
ę
z jadowitym sykiem witriolu.
- To była trumna Asapha, Birch, tak jak my
ś
lałem! Rozpoznałem go po
z
ę
bach, w górnej szcz
ę
ce brakowało mu przednich - na lito
ść
bosk
ą
,
nigdy nie pokazuj nikomu tych ran! Ciało było w fatalnym stanie, ale
jeszcze nigdy nie widziałem tak silnej nienawi
ś
ci maluj
ą
cej si
ę
na
ludzkiej twarzy... lub tym, co kiedy
ś
ni
ą
było!... Wiesz, jak bardzo
ten diabeł był m
ś
ciwy - jak doprowadził do ruiny Raymonda, w
trzydzie
ś
ci lat po procesie o miedz
ę
, i jak zdeptał t
ę
psin
ę
, która
rzuciła si
ę
na
ń
z z
ę
bami w sierpniu, ubiegłego roku... To był diabeł
wcielony i wierz
ę
,
Birch,
ż
e jego nienasycona furia była w stanie pokona
ć
czas i
ś
mier
ć
!
Bo
ż
e, jego gniew, jak to dobrze,
ż
e nie wybrał sobie mnie na ofiar
ę
!
Czemu to zrobiłe
ś
’, Birch? Był szuj
ą
i łajdakiem, jakich mało, nie
mam ci za złe,
ż
e dałe
ś
mu wybrakowan
ą
trumn
ę
, ale tym razem
posun
ą
łe
ś
si
ę
za daleko! Sk
ą
pstwo sk
ą
pstwem, ale dobrze wiedziałe
ś
,
ż
e stary Fenner był człowiekiem nikczemnego wzrostu.
Nigdy, póki
ż
yj
ę
, nie zapomn
ę
tego widoku. Musiałe
ś
wierzgn
ąć
ż
całej
siły, bo trumna Asapha le
ż
ała na podłodze. Miał p
ę
kni
ę
t
ą
czaszk
ę
i
jej zawarto
ść
wypłyn
ę
ła na zewn
ą
trz. Widziałem ju
ż
wiele, ale to, co
tam ujrzałem, przeszło wszelkie dopuszczalne granice. Oko za oko!
Wielkie nieba, Birch, musz
ę
stwierdzi
ć
,
ż
e dostałe
ś
, co ci si
ę
nale
ż
ało! Na widok rozłupanej czaszki mdło
ś
ci podeszły mi do gardła,
ale krew zastygła mi w
ż
yłach, dopiero gdy ujrzałem nogi trupa,
uci
ę
te w kostkach, tak aby ciało Asapha mogło zmie
ś
ci
ć
si
ę
do małej,
wybrakowanej trumny MattaFennera!