background image
background image

MARIE RYDZYNSKI 

Czekoladowe sny 

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY 

Ciemności, tak naprawdę, nie bała się nigdy. 

Już jako dziecko wiedziała, że wszystkie nocne 

strachy są tylko tworem wyobraźni. Nigdy nie 

straszyły jej pełne półcieni zakamarki. 

Aż do teraz. 

Czuła dziwny ucisk w żołądku. Z najwyższym 

trudem, nie patrząc na boki, zmuszała się do 

spokojnego marszu. Nie sądziła, że Manhattan 

może być tak obskurny. 

Widziała wielu przechodniów, lecz ani tro­

chę nie poprawiło to jej samopoczucia. Wszys­

cy oni wydawali się jej nieprzyjaźni i groźni. 

I chociaż zawsze uważała, że opowieści o nie­

bezpieczeństwach Nowego Jorku są mocno 

przesadzone, to przecież poczuła się nagle 

strasznie samotna. 

Spacerowanie o tak późnej porze nie było 

chyba najlepszym pomysłem, ale nie przypusz­

czała, że będzie musiała iść tak daleko. Roz­

glądając się gorączkowo, szukała taksówki. 

A przecież tyle ich było, gdy wychodziła z dworca 

autobusowego. 

background image

CZEKOLADOWE SNY 

Przełożyła torbę z lewej ręki do prawej. 

Uchwyt coraz bardziej wpijał się jej w dłoń. 

Gdy wysiadła z autobusu, zobaczyła tak wielu 

ludzi dokoła, że postanowiła pójść do schroniska 

piechotą. Wtedy sądziła, że jest to dobry pomysł. 

Z zaciśniętymi zębami szła przed siebie Ósmą 

Aleją. Odgłos kroków za plecami przerażał ją 

coraz bardziej. 

Czego się bała? Przecież o dziesiątej wieczorem 

bardzo wielu ludzi spacerowało ulicami Nowego 

Jorku. Przyjechała tu z Willow Grove, ponieważ 

pragnęła zmienić swoje dotychczasowe życie, 

uczynić je ciekawszym. Wierzyła, że zdoła to 

uczynić w wielkim mieście. 

Cały czas nie mogła pozbyć się uczucia, że ktoś 

ciągle idzie za nią. Teddi, nie panikuj! powtarzała 

w myślach. Nie odważyła się jednak spojrzeć za 

siebie. 

Pomyślała o swoich czterech siostrach. Przypo­

mniała sobie, jak wielkie zrobiła na nich wrażenie, 

gdy oznajmiła im, że zamierza zostać tancerką na 

Broadwayu. Nigdy nie mogła znieść gnuśnej 

atmosfery rodzinnego miasteczka. Nie odpowia­

dało jej życie w bezczynności. Toteż gdy skoń­

czyła dwadzieścia jeden lat, uznała, że musi 

wyruszyć naprzeciw przeznaczeniu. 

- Hej, panienko, czemu tak pędzisz? - usłysza­

ła nagle. 

Mimo lipcowego skwaru zadygotała. Strach 

background image

CZEKOLADOWE SNY 

przeobraził się we wściekłość. Miała ochotę od­

wrócić się i zwymyślać intruza. Szła jednak dalej. 

Gdzie to jest, gdzie jest to cholerne schronisko? 

zastanawiała się nerwowo. 

Przyjaciółka matki poradziła jej, by do czasu, 

gdy znajdzie sobie jakieś mieszkanie, zatrzymała 

się w schronisku YWCA* na rogu Ósmej Alei 

i Pięćdziesiątej Ulicy. Ale przecież minęła już 

Pięćdziesiątą Ulicę, a hotele, które widziała po 

drodze, ani trochę nie przypominały młodzieżo­

wego schroniska. Chyba łatwiej byłoby zatrzy­

mać się w nich na kilka godzin niż na całą noc. 

- To mi się podoba, to lubię. Ciężka walka aż 

do zwycięstwa. Ale, złotko, strasznie dziś gorąco. 

Zaraz się spocę. 

Teddi westchnęła i przyspieszyła kroku. Gdzieś 

tu musi być jakiś policjant, pomyślała. 

Z mijanych bram goniły za nią złe spojrzenia 

ulicznic. 

Torba tłukła ją boleśnie po łydkach. Nie zwra­

cała jednak na to uwagi. Pomyślała, że jeśli 

pójdzie w kierunku Piątej Alei, do lepszej dziel­

nicy, to może pozbędzie się natręta. Na najbliż­

szym skrzyżowaniu skręciła w długą, ciemną 

ulicę. Mijała ponure wystawy zamkniętych skle­

pów i ciemne sylwetki bezdomnych, śpiących 

*YWCA - Young Women's Christian Association - Chrześcijańs­

kie Zrzeszenie Młodzieży Żeńskiej, (przyp. tłum.) 

background image

8 CZEKOLADOWE SNY 

w papierowych torbach pod murami domów. Jej 

serce tłukło się nierównym rytmem. 

Gdyby autobus nie był zepsuł się po drodze, 

przyjechałaby tu o szóstej i miałaby jeszcze dużo 

czasu na szukanie noclegu. 

Ogarniała ją wściekłość. 

Keith ziewnął, zatrzymując swoją taksówkę 

przed czerwonym światłem, i przeciągnął się. 

Starzejesz się, bracie, pomyślał, dziesiąta godzina, 

a ty już ziewasz. A jeszcze tak niedawno potrafił 

być na nogach przez całą dobę. Ale wtedy nie miał 

jeszcze tego marzenia, które jego ojciec nazwał 

krótko i dobitnie „idiotyzmem". 

- Kim trzeba być, by porzucić dobrze płatną 

posadę inżyniera i świetnie zapowiadającą się 

karierę, aby zostać taksówkarzem opętanym pra­

gnieniem produkowania czekolady? 

Słuchając tej tyrady, matka nerwowo załamy­

wała ręce. Wpatrywała się z lękiem w swoje 

najmłodsze dziecko. 

- Człowiekiem, który idzie za głosem duszy 

- odparł Keith łagodnie. 

- Bzdury! - wykrzyknął Richard Calloway. 

- Idealizm - sprostował Keith. 

- Ma to po tobie - powiedział ojciec, spo­

glądając na kobietę, którą poślubił ponad trzy­

dzieści pięć lat temu. 

Keith uśmiechnął się tylko. Uważał, że powi-

background image

CZEKOLADOWE SNY 9 

nien był przedstawić rodzicom swoje plany. Nie 

zamierzał jednak z nich rezygnować. Był może 

dłużny rodzicom informację, ale nie mógł po­

zwolić, by ingerowali w jego życie. 

Nigdy nie chciał być inżynierem. Nudziło go 

wysiadywanie za biurkiem w niecierpliwym ocze­

kiwaniu na koniec pracy. Szkołę skończył ze 

świetnymi wynikami - ku zadowoleniu ojca. Ale 

tak naprawdę nie wyobrażał sobie, że mógłby 

spędzić za biurkiem całe życie. Dwa miesiące 

temu, gdy odziedziczył po dziadku stary dom na 

obrzeżach Manhattanu, uznał, że pora rozpocząć 

nowe życie. 

Rzucił dotychczasową pracę i zaczął jeździć 

taksówką. W ten sposób miał niewielki, ale stały 

dochód i mógł cały wolny czas i wszystkie oszczę­

dności przeznaczyć na realizację wymarzonego 

celu. Było to bardzo ryzykowne przedsięwzięcie, 

ale tego właśnie potrzebował. Jeżdżąc jako zmien­

nik, miał więcej czasu, by spróbować zamienić 

marzenia w rzeczywistość. 

W domu, który odziedziczył, był sklep na 

parterze i dwa małe mieszkanka na piętrze. Jedno 

z nich zajmował przedtem dziadek, w drugim 

mieszkali ludzie, którzy od dziadka dzierżawili 

sklep. Któregoś sobotniego poranka okazało się, 

że małżeństwo to ulotniło się, pozostawiając 

większość swego dobytku i nie zapłacony za trzy 

miesiące czynsz. 

background image

10 CZEKOLADOWE SNY 

Należało dokonać wielu przeróbek, by sklep 

nadawał się dla potrzeb Keitha. A ponieważ nie 

mógł pozwolić sobie na wynajęcie ludzi, sam 

ochoczo wziął się do pracy. Poznawał tajniki 

elektryczności, hydrauliki, stolarki... i polubił to. 

Tego dnia nie miał czasu na remontowanie 

swojego sklepu. Siedział w taksówce już dziesięć 

godzin, gdyż Ethan, jego zmiennik, rozchorował 

się. W tym czasie zdołał zrobić sobie tylko 

króciutką przerwę na posiłek w małym barku 

w Queens i teraz po prostu konał z głodu. Skończył 

już pracę i jedyne, co mu jeszcze zostało do 

zrobienia, to odstawienie samochodu do garażu. 

Rozmasował sobie obolały kark, marząc o go-

rącym prysznicu. Słońce już zaszło, ale powietrze 

nadal było ciężkie i gorące. 

Gdy skręcał w Pięćdziesiątą Trzecią Ulicę, 

usłyszał przeraźliwy krzyk. Rozejrzał się i do­

strzegłszy jakieś cienie w pobliskiej bramie, za­

wrócił gwałtownie. Naoglądałeś się zbyt wiele 

filmów, skarcił się w myślach, wysiadając z samo­

chodu i zbliżając się do bramy starej kamienicy. 

Teddi walczyła gwałtownie, by wyrwać się 

z rąk napastnika. Ten jednak ciągnął ją coraz 

dalej w głąb obskurnego podwórka. Z desperacją 

wbiła zęby w jego rękę. Usłyszała okrzyk bólu 

i mnóstwo niezrozumiałych słów. 

Nagle ktoś odepchnął ją gwałtownie. Z im-

background image

CZEKOLADOWE SNY 

11 

petem wpadła na metalowy pojemnik na śmieci 

i przewróciła się razem z nim. Wyleniały kot 

z wrzaskiem zniknął w ciemnościach. Niezgrab­

nie gramoliła się ze sterty odpadków. W pierwszej 

chwili nie potrafiła zrozumieć, co się stało. Do­

strzegła w mroku sylwetki dwóch walczących 

mężczyzn. Obaj byli jednakowego wzrostu, ale jej 

napastnik wyglądał na szczuplejszego. Głowę 

miał przewiązaną kolorową chustą, a brudny 

podkoszulek kontrastował z oliwkową cerą. 

W ciemności błysnęło nagle ostrze noża. Nie 

spuszczając z oczu drugiego mężczyzny, bandyta 

cofał się powoli z jej torebką pod pachą. 

- To moja torebka! - krzyknęła Teddi. 

- Domyśliłem się - wysapał jej obrońca. Na­

wet na nią nie spojrzał, wpatrując się czujnie 

w przeciwnika. 

- Nie mam dziewczyny, będę miał nagrodę 

pocieszenia - powiedział ten z chustą na głowie. 

- Guzik będziesz miał! - wrzasnęła Teddi. 

Chwyciła z ziemi starą puszkę od konserw i rzuci­

ła za pędzącym jak strzała opryszkiem. Omal nie 

trafiła... swego obrońcy. 

- Nadałabyś się do drużyny baseballu super­

ligi - powiedział nieznajomy. 

Gwałtowny dźwięk tuż za nią sprawił, że pod­

skoczyła z krzykiem. Ze sterty śmieci wyskoczył 

bury kot. Witamy w Nowym Jorku, pomyślała. 

Znów poczuła dłoń na swoim ramieniu. Tym 

background image

12 

CZEKOLADOWE SNY 

razem zareagowała zdecydowanie. Obróciła się 

na piecie, a jej pięść trafiła napastnika. 

- Hej, dlaczego jemu tego nie zrobiłaś? - usły­

szała. 

- Nie miałam okazji - powiedziała. Zobaczyła 

ciemne, roześmiane oczy. - Złapałeś go? 

- Uciekł. 

- A moja torebka? - jęknęła rozpaczliwie. 

- Razem z nim. 

- Cholera! 

- To wyjaśnia sytuację - przytaknął. - Czy 

zranił cię? 

- Tylko w kieszeń. 

- Mogło być gorzej. - Nie był zbyt rozmowny. 

- Czy to twój bagaż? - wskazał walizkę. 

- Tak. 

- No dobrze. - Podniósł walizkę i stanął przed 

nią. - W końcu nie zabrał wszystkiego. - Po­

prowadził ją w kierunku ulicy. 

- Nie mam się z czego cieszyć - rzuciła przez 

zaciśnięte zęby. - W tej torbie były wszystkie moje 

pieniądze. 

- W czekach podróżnych, mam nadzieję. 

- Większość tak - przytaknęła. 

- Masz zanotowane numery? 

- Oczywiście - warknęła. Wściekłość aż w niej 

kipiała. 

- Nie uwierzyłabyś, jak wielu ludzi nigdy tego 

nie robi. 

background image

CZEKOLADOWE SNY 

13 

Uśmiechnęła się po raz pierwszy tego wieczoru. 

Sprawiło to jego poczucie humoru. 

- Pochodzę z Missouri. My tam pilnujemy 

swego i nie przegapiamy okazji. 

- No dobrze, „Missouri", dokąd zatem zmie­

rzałaś przed spotkaniem z amatorem cudzych 

portfeli? 

- Do schroniska na rogu Ósmej Alei i Pięć­

dziesiątej Ulicy. 

- Nie ma schroniska na rogu Ósmej i Pięć­

dziesiątej. - Potarł dłonią policzek. - Nie ma 

i nigdy nie było. 

- Właśnie się o tym przekonałam - westchnę­

ła. Starała się, by jej słowa nie zabrzmiały zbyt 

żałośnie. Bez skutku. 

Keith poczuł dziwny skurcz koło serca. Za­

pragnął ująć w dłonie jej delikatną buzię i pocało­

wać. Długie rzęsy skryły błyszczące oczy. Ogar­

nęło go gwałtowne pożądanie. 

- Bardzo przepraszam - odezwała się nie­

spodziewanie. - Nawet ci nie podziękowałam. 

- Nie ma sprawy, ryzyko zawodowe - odrzekł 

lekceważąco. 

Przyglądała mu się z uwagą. Dobrze zbudowa­

ny, ciemnowłosy, ubrany w dżinsy i bawełnianą 

koszulkę - doświadczenie dziewczyny z małego 

miasteczka podsunęło jej tylko jedno pytanie: 

- Jesteś gliną? 

- Nie. Taksówkarzem. 

background image

14 

CZEKOLADOWE SNY 

- Co takiego? - spojrzała na niego zdumiona. 

- Nieważne - roześmiał się. - Dokąd cię 

zawieźć? 

- Przecież skończyłeś już pracę - powiedziała, 

patrząc na światło na dachu samochodu. 

- Nie ja. Taksówka. 

- Ale ja nie mogę ci zapłacić, dopóki nie 

odzyskam moich czeków. 

- Jakoś to załatwimy - powiedział. 

No, ładnie, pomyślała, spryciarz z niego. 

- Nie sądzę - odparła. 

- Nie masz do mnie zaufania, co? 

- Nie - przytaknęła. 

- Trzeba było przedtem o tym pomyśleć, a nie 

wkładać wszystkich jaj do jednego kosza. 

- Co? 

- Wszystkich pieniędzy do jednej torebki. 

- Nie wiedziałam, że zostanę napadnięta. 

- Nie była pewna, czy ten mężczyzna naśmiewa 

się z niej, czy nie. 

- Nikt się tego zazwyczaj nie spodziewa - skwi­

tował filozoficznie. Oparł się o samochód i spytał: 

- Masz tu jakichś przyjaciół? Poza mną, rzecz jasna. 

- Nie. 

- Co zatem zamierzasz? - Ze złością pomyślał, 

że ktoś pozwolił jej włóczyć się po nocy ulicami 

Nowego Jorku. Czy ona nie ma rodziny, męża, 

narzeczonego, nikogo, kto pomyślałby o jej bez­

pieczeństwie, zadbał o nią...? 

background image

CZEKOLADOWE SNY 15 

- Coś wymyślę - powiedziała. - O co ci chodzi? 

- To jest Nowy Jork, moja droga. Robi się już 

ciemno, a ty nie masz forsy. 

- Może znasz jakiś dom noclegowy, klasztor 

albo coś innego, dokąd mógłbyś mnie zawieźć? 

- spytała żałośnie. 

Nienawidziła sytuacji, w których nie miała 

wyboru. 

- Nie słyszałem o czymś takim. 

Ogarniała ją coraz większa rozpacz. 

- Chyba powinieneś. Co z ciebie za taksów­

karz? 

- Całkiem nowego typu. Nie bywam w takich 

miejscach. - Zamyślił się przez chwilę. - Mogę 

zabrać cię do siebie, do mojego domu. 

Nie traci czasu, pomyślała. 

- Nie, dziękuję - odpowiedziała zimno. Wyraz 

twarzy zdradził jej myśli. Keith rozłożył ręce 

i powiedział: 

- Będziesz spała w oddzielnym pomieszczeniu. 

Mam dwa mieszkania. 

- Na pewno - powiedziała z przekąsem. Pew­

nie wydaje mu się, że urodziła się wczoraj. 

- Naprawdę. 

- Ciekawe! Taksówkarz z dwoma mieszkania­

mi! 

Natychmiast powinna się z nim pożegnać, ale 

on przecież uratował jej życie. Czekała więc na 

jego wyjaśnienia. 

background image

16 

CZEKOLADOWE SNY 

- Próbuję je sam wyremontować. Nie są zbyt 

duże, ale zawsze lepsze to niż nocleg w parku. No 

i bezpieczniejsze. 

Nie mogła pozbyć się wątpliwości. Gdy stała 

tak, pełna rozterek, poczuła nagle na twarzy 

grubą, ciężką kroplę i następną... i jeszcze jedną. 

Po chwili na miasto lunęła gwałtowna ulewa. 

Jeszcze tego brakowało! pomyślała. Czy nie dosyć 

już tych nieszczęść? 

Keith patrzył na nią uważnie. Czuł, że nie 

potrafiłby już jej zostawić. Ujął dziewczynę za 

ramię i delikatnie posadził na tylnym siedzeniu 

taksówki. 

- Ale ja... - zaprotestowała nieśmiało. 

- Uparta kobieto! Ratowałem cię już raz tej 

nocy i nie mam wcale ochoty włóczyć się za tobą, 

odganiając następnych napastników - powiedział 

i zatrzasnął drzwi. 

- Nikt cię o to nie prosił - burknęła. Ze złością 

pomyślała, że traktuje ją jak swoją własność. 

Usiadł za kierownicą. Odgarnął z czoła mokre 

kosmyki włosów i dłonią otarł twarz. 

- To prawda - powiedział - ale ja mam duszę 

skauta. 

Teddi objęła się ramionami. Nie mogła zro­

zumieć, czemu ten mężczyzna poświęca jej tyle 

uwagi. Tyle nasłuchała się ostatnio o psycho­

patach z Nowego Jorku. Czyżby miała wpaść 

z deszczu pod rynnę? 

background image

CZEKOLADOWE SNY 

17 

- Czy zamierzasz pokazać mi swoją kolekcję 

motyli? 

- Miła pani! Jestem zgrzany, zmęczony, od 

dziesięciu godzin jeżdżę tą taksówką, a przed 

chwilą musiałem przebiec trzy kwartały ulic, by 

ratować twoją torebkę. Jestem wystarczająco 

wyczerpany, by myśleć o czymś jeszcze. Przysię­

gam, że jedynym powodem, dla którego zabrałem 

cię ze sobą, jest to, że kiedy byłem małym 

chłopcem, wiele razy siadywałem pod figurą 

świętego Franciszka z Asyżu. 

- Co to ma do rzeczy? - spytała, całkiem zbita 

z tropu. 

- On był bardzo dobry dla zwierząt. 

Mocno zacisnęła usta. 

background image

ROZDZIAŁ DRUGI 

Rozparta wygodnie na siedzeniu, Teddi próbo­

wała uporządkować myśli. Jeszcze wczoraj była 

w małym Willow Grove w stanie Missouri, prze­

konując swoją rodzinę, że da sobie radę w No­

wym Jorku. Teraz, już jako ofiara napadu, była 

wieziona przez Archanioła Gabriela... albo Szata­

na. I nie czuła się bezpieczna. 

Uważnie wpatrywała się w kartę identyfikacyj­

ną zamocowaną obok taksometru. Twarz na 

kolorowej fotografii wzbudzała zaufanie i sym­

patię. A poza tym taksówkarze nie porywają 

pasażerów, pocieszała się. Półgłosem przeczytała 

jego imię i nazwisko - Keith Calloway. Ładnie się 

nazywa, pomyślała. 

- Mówiłaś coś? - spytał, spoglądając w luster­

ko. 

- Nie spytałeś, jak się nazywam - wypaliła bez 

namysłu, stropiona tym, że przyłapał ją na mó­

wieniu do siebie. 

- Bałem się, że zlejesz mnie, gdy będę aż tak 

dociekliwy. 

background image

CZEKOLADOWE SNY 

19 

- Przepraszam - westchnęła głęboko. - Coś mi 

się wydaje, że nie byłam zbyt grzeczna. Ale, 

naprawdę, nigdy jeszcze nie byłam napadnięta 

i uratowana od śmierci lub kalectwa. 

- To się świetnie składa, bo ja jeszcze nigdy 

nikogo nie ratowałem. 

- No, dobrze. Cieszę się, że zacząłeś ode mnie 

-jej głos złagodniał, stał się melodyjny. Nie umiał 

zrozumieć, jak mogło dojść do tego, że ktoś tak 

delikatny i kruchy przyjechał do Nowego Jorku 

bez uzbrojonego strażnika. 

- No więc, jak? - zapytał. 

- O co ci chodzi? 

- Jak się nazywasz? 

Spojrzała na swoje dłonie. Drżały. Spokojnie, 

tylko spokojnie, pomyślała, już po wszystkim. 

Jesteś już bezpieczna... chyba. 

- Teddi McKay - powiedziała w końcu. 

- Teddi*? Jak niedźwiadek? - spytał. 

- Nie. Jak Theodora. 

W lusterku zobaczył, że skrzywiła się, wyma­

wiając swoje imię. 

- Rozumiem, że wolisz używać przezwiska, 

choć ja sam nazwałbym cię Dorą. 

- Nie miałam nic do powiedzenia. - Deszcz 

uderzał o szybę. - Odkąd pamiętam, wszyscy 

zawsze mówili na mnie Teddi. Myślę, że działo się 

*gra słów: teddy bear (ang.) - pluszowy miś (przyp. tłum.)-

background image

20 

CZEKOLADOWE SNY 

tak dlatego, że byłam najmłodsza w rodzinie. 

Wszyscy brali mnie na kolana, przytulali... 

- Jak pluszowego misia? 

- Jak pluszowego misia - przytaknęła cicho. 

Wycieraczki pracowicie rozmazywały po szybie 

strugi deszczu. Cała historia wydała się jej nagle 

snem, z którego zaraz miała przebudzić się 

w swoim domu w Willow Grove. Wszystko było 

tak dziwne, nierealne. To chyba jest jakiś rekord, 

zostać napadniętą już po niecałej godzinie pobytu 

w mieście. 

- Czy nie powinniśmy pójść na policję? - ode­

zwała się niespodziewanie. 

- Co powiedziałaś? - zapytał Keith, usiłując 

uniknąć zderzenia z wielką ciężarówką, która 

wpadła właśnie na skrzyżowanie na czerwonym 

świetle. 

- Na policję - powtórzyła. - Czy nie powin­

nam zgłosić, że zostałam napadnięta? 

- Mogę zawieźć cię na komisariat, ale wąt­

pię, czy będziesz zadowolona - powiedział, my­

śląc z niesmakiem o wyjściu z auta w taką 

pogodę. 

- Może... - skłonna była ustąpić. - Może masz 

rację... oczywiście... ale jednak w końcu... 

- W końcu masz już chyba swoje lata, co? 

- rzucił jej szybkie spojrzenie, nie wierząc, że 

mówiła poważnie. - Chyba nie jesteś aż tak 

naiwna, Missouri. 

background image

CZEKOLADOWE SNY 

21 

- Świat należy do optymistów - usłyszał od­

powiedź. 

Z ruchu jego ramion dokładnie odczytała, co 

on sądzi o takiej filozofii życiowej. 

- Skoro tak mówisz... - mruknął. - Świat jest 

beznadziejny. 

Słuchając go, zaczynała coraz bardziej wierzyć 

w to, co mówiono jej o mieszkańcach Nowego 

Jorku. Postanowiła nie zrażać się jego pesymiz­

mem. 

- Mimo wszystko chciałabym pojechać na 

policję. 

- Jeśli ma cię to uszczęśliwić... - wzruszył 

ramionami, skręcając w najbliższą przecznicę. 
- Co ty w ogóle robisz w Nowym Jorku? 

- Jestem tancerką. Chcę występować na 

Broadwayu. 

Prowincjonalna artystka, pomyślał. Przypo­

mniał mu się jego szwagier - były szwagier 

- i hałaśliwa banda nachodząca ich dom, gdy on 

i Emily byli jeszcze małżeństwem. 

- No tak. To wyjaśnia wszystko. 

- Co wyjaśnia? - rzuciła zaczepnie. Nienawi­

dziła lekceważenia, które wyczuła w jego głosie. 

- Czemu byłaś tak głupia, że włóczyłaś się 

samotnie o tak późnej porze? 

- Nie byłam głupia - zaprotestowała. - To 

była wina autobusu. 

- Nie rozumiem. 

background image

22 

CZEKOLADOWE SNY 

- Zepsuł się. Powinnam była być w Nowym 

Jorku dużo wcześniej - powiedziała gniewnie. 

Rozdrażniała ją jeszcze bardziej świadomość, że 

to on ją uratował, i że w końcu tylko jego znała 

w tym mieście. - Co masz przeciwko artystom? 

Zatrzymał samochód przed światłami i od­

wrócił się do niej. Uroczo wyglądała taka roz­

gniewana. Jak wróżka z bajki. 

- Moja siostra wyszła za takiego prawie sir 

Laurence'a OHviera. Miał bardzo dużo pomys­

łów, bardzo wiele mówił, a w końcu wyjechał nie 

wiadomo dokąd, zabierając jej przy okazji dwa­

dzieścia pięć tysięcy dolarów, które dostała od 

mojego ojca. 

- Nie wszyscy jesteśmy tacy - przerwała mu 

niecierpliwie. Czuła, że nie powinna w ten sposób 

odzywać się do człowieka, który uratował ją 

przed Bóg jeden wie czym. Nieuprzejmość, nie-

grzeczność nie były w jej stylu. Była jednak 

zmęczona, mokra i okropnie zawiedziona. Nie 

potrafiła zapanować nad sobą. 

Samochód zatrzymał się. Chyba mnie nie wy­

rzuci? pomyślała przerażona. Napotkała zatros­

kane spojrzenie. Tancerka, pomyślał ze smut­

kiem. Znał świetnie środowisko artystów, wie­

dział, co jej grozi. Już niedługo będzie ofiarą 

jakiegoś producenta albo reżysera. Ogarnęła go 

wielka litość. 

- Jesteśmy - powiedział. 

background image

CZEKOLADOWE SNY 

23 

- Gdzie? - rozglądała się bezradnie przez 

zalane deszczem szyby. 

- Przed posterunkiem policji. 

- Och. 

- Nie zmieniłaś zdania? Tracisz tylko czas. 

- Jeśli nie zgłoszę tego napadu policji, ten 

bandzior wkrótce skrzywdzi kogoś innego. 

Spoglądał na nią z niedowierzaniem. Gdzież się 

taka uchowała, pomyślał. Pochylił się ku niej 

i delikatnie pogłaskał po twarzy. 

- Oglądałaś w telewizji zbyt wiele filmów, 

w których gliniarz łapie bandytę w ciągu godzi­

ny... minus reklamy. 

- Tylko dlatego, że jestem z Willo w Grove... 

- zaczęła z oburzeniem. 

- Willow Grove? - powtórzył. Stanął mu 

przed oczami obraz miasteczka, w którym wszys­

cy ze wszystkimi byli spokrewnieni i gdzie wyda­

rzeniem roku była wystawa rolnicza. 

- Coś w tym złego? - spytała z gniewem. 

Pokręcił głową 

- Jesteś chyba trochę wściekła, co? 

Miał, niestety, rację. 

- To u nas rodzinne - westchnęła. 
- Rodzinne? - zdziwił się. 
- Nikt w mojej rodzinie nie jest opanowany 

- wzruszyła ramionami. - A ja chyba najmniej. 

- Czy cała twoja rodzina mieszka w Willow 

Grove? 

background image

24 CZEKOLADOWE SNY 

- Tak. 

- A ty? 
- Ja nie zamierzam - odparła, nie rozumiejąc, 

o co mu chodzi. 

- Dlaczego? 

- Już ci powiedziałam. Chcę być tancerką. Na 

Broadwayu. Moich marzeń nie zdołam zrealizo­

wać w Willow Grove - odpowiedziała po prostu. 

- A poza tym chcę w ogóle poznać życie. 

Keith kiwnął głową i wysiadł z samochodu. 

Deszcz słabł powoli, ale skwar nie ustępował, 

sprawiając, że w wilgotnej duchocie jeszcze trud­

niej było oddychać. 

Keith otwarł drzwiczki i podał jej rękę. Ujęła 

podaną dłoń, czując, iż może ufać mu bez za­

strzeżeń, że z nim może czuć się bezpiecznie. 

- Chodźmy - rzucił. 

Weszli do starego, obskurnego i prawie walące­

go się gmaszyska. Wewnątrz po przekroczeniu 

progu wielkich, ciężkich drzwi było jeszcze gorzej. 

- To jest komisariat? - spytała, rozglądając się 

dokoła. Obłażąca ze ścian farba, wydeptane ty­

siącami stóp linoleum, a nad tym wszystkim 

unoszący się zapach stęchlizny. Wszystko to 

onieśmielało ją i przerażało. Posterunek policji 

w Willow Grove mieścił się w niewielkim pokoiku 

w ratuszu. Było tam jasno, czysto, pachniało 

kwiatami i płynem po goleniu. Tutaj pachniało 

rozpaczą. 

background image

CZEKOLADOWE SNY 

25 

- To jest komisariat - potwierdził Keith. - Wi­

taj w prawdziwym świecie. 

Odniosła dziwne wrażenie, że ten mężczyzna 

drwi sobie z niej. 

- No dobrze, skończmy to wreszcie. Jestem 

potwornie zmęczony - powiedział. Ton jego gło­

su świadczył o tym, że mówił prawdę. Wziął ją 

pod ramię i nim zdołała powiedzieć cokolwiek, 

stała już przed siedzącym za pulpitem sierżantem. 

- Przepraszam - odezwała się. 

Gruby, łysy sierżant Gibson pisał coś, nie 

zwracając na nią uwagi. 

- Przepraszam - powtórzyła, stając przy tym 

na palcach. 

- Zaraz - burknął policjant. 

Odwróciła się do wyraźnie rozbawionego Kei-

tha. 

- Czy oni zawsze są tu tacy niegrzeczni? - spy­

tała. 

- Zawsze - potwierdził Keith. 

- Słucham, o co chodzi? - odezwał się sierżant. 

- Chciałabym zgłosić napad - powiedziała 

Teddi, czując wyraźnie, że policjant miałby ocho­

tę jak najszybciej się jej pozbyć. 

- Na kogo? - Gibson wysoko uniósł brwi. 
- Na mnie. 

- Nie wygląda pani na ofiarę - przyglądał się 

jej uważnie. - Może wcale nie było napadu? 

- Jakiś drań ukradł mi torebkę, wszystkie 

background image

26 CZEKOLADOWE SNY 

moje pieniądze! - Teddi poczuła, że wściekłość 

w niej aż kipi. 

Im bardziej złościła się, im głośniej mówiła, tym 

bardziej znudzoną minę miał sierżant Gibson. Z cię­

żkim westchnieniem wziął czysty arkusz papieru. 

- W porządku. Proszę opowiedzieć mi wszyst­

ko, szczegółowo. 

Z satysfakcją spojrzała na Keitha. A widzisz, 

zdawała się mówić, sprawiedliwość tryumfuje. On 

jednak skrzyżował tylko ramiona i oparł się o blat 

biurka. 

Po dziesięciu minutach sierżant Gibson wie­

dział nie tylko, jak wyglądał napastnik, ale nawet 

ile kosztował jej bilet i co jadła na obiad. Z ulgą 

odłożył pióro i rozsiadł się wygodnie. Teddi 

wpatrywała się w niego. 

- I? - spytała, gdy ten nie odzywał się. 

- O co pani chodzi? - policjant był wyraźnie 

zdziwiony. 

- I co teraz? - spytała, gestykulując niezgrab­

nie. 

- Schowam to do kartoteki - machnął zapisa­

ną kartką. 

- A potem? 

Wyraźnie działała mu na nerwy. 

- A potem łyknę tabletki, by pozbyć się zgagi 

po pieczeni mojej żony. 

- Ale ja zostałam napadnięta! - krzyczała 

coraz głośniej. 

background image

CZEKOLADOWE SNY 27 

- Wiem. Opowiedziała mi pani o tym bar­

dzo dokładnie. Na Pięćdziesiątej Trzeciej Uli­

cy... 

- Czy nie zamierza pan zrobić czegoś w tej 

sprawie? - mówiła, opierając się pulpit. 

Keith przysunął się do niej. Postanowił wy­

prowadzić ją z komisariatu jak najszybciej. 

- Droga pani - sierżant Gibson wyraźnie tracił 

cierpliwość - czy pani wie, ile mamy tu każdego 

dnia kradzieży torebek? 

- Nie, ale... 

- Nie ma żadnego „ale" - przerwał jej polic­

jant. - Niewiele ofiar takich napadów odzyskuje 

swoje rzeczy. A skoro o rzeczach mowa, to mam 

na myśli torebki i ewentualnie -tylko ewentualnie 

- dokumenty. Może pani zapomnieć o swoich 

pieniądzach... 

- To były czeki podróżne - przerwała. - Mógł­

by pan uważniej słuchać, co do pana mówiłam. 

Twarz sierżanta przybrała niezwykłą barwę 

głębokiej purpury. 

- Niech się pani cieszy, że straciła pani tylko 

torebkę - powiedział. 

- Co z pana za policjant? - Teddi nie zamierza­

ła ustąpić. 

- Taki, który nie lubi tracić czasu. Hej, ty 

- kiwnął do Keitha - czy to twoja przyjaciół­

ka? 

- W pewnym sensie. 

background image

28 CZEKOLADOWE SNY 

- Może zabrałbyś ją stąd? - zaproponował. 

- I poradź jej, by nie pokazywała się więcej na 

Ósmej Alei. 

Błękitne oczy Teddi pociemniały z wściekłości. 

- Jeżeli tak wygląda ogłada nowojorczyków... 

- zaczęła, lecz Keith objął ją mocno. 

- Nie sądzę, byś go zdołała przekonać -powie­

dział cicho, odciągając ją jednocześnie w kierun­

ku wyjścia. 

- Wcale nie chcę go przekonać. Chcę tylko, by 

sprawiedliwości stało się zadość. 

Obejrzała się, by zobaczyć, czy sierżant wciąż 

siedzi tam, gdzie przedtem. Siedział. 

- Jeśli nie przestaniesz tyle gadać, zobaczysz 

tryumf sprawiedliwości... z więziennej celi - po­

wiedział Keith, niemal wyciągając ją na ulicę. 

- Nie mógł przecież mnie aresztować. 

- Mógł. 

- Niby za co? 

- Za zakłócanie porządku. 
- To nie ja naruszam porządek. To on. 

- Ale to on ma odznakę. 
- Masz rację - przyznała zrezygnowana. Ule­

wa minęła i już tylko drobna mżawka chłodziła jej 

rozpalone policzki. 

- Dzięki - skinął głową. 

- Przyjazd do Nowego Jorku zupełnie nie miał 

sensu - przygryzła wargę. - Czy w tym mieście 

nikogo nic nie obchodzi? 

background image

CZEKOLADOWE SNY 29 

- Nie wszyscy są tacy. - Przytulił ją przyjaciel­

skim gestem. - Na przykład ja. 

Pogładził ją po wilgotnym policzku. 

- Moja propozycja jest wciąż aktualna - po­

wiedział. - Możesz przenocować w moim miesz­

kaniu. Całkiem samodzielnym. 

- Całkiem? - Brzmiało to zbyt pięknie, by 

mogło być prawdą. 

- Całkiem. - Wzniósł do góry ręce. 

Uśmiechnęła się tak uroczo, że zapragnął nagle 

pogładzić jej delikatne wargi. 

- Zachowałam się chyba okropnie, prawda? 

- Jako nowicjusz w branży wybawców nie 

umiem powiedzieć, jakie zachowanie jest w takich 

przypadkach normalne. Mogę jednak stwierdzić 

na pewno, że spotkałem już wiele dużo bardziej 

zrównoważonych kobiet. 

- Chyba skorzystam z twojej propozycji. 

Bez słowa poprowadził ją do taksówki. 

- Jadłaś coś dzisiaj? - spytał, siadając za 

kierownicą. - Słyszałem, że mówiłaś coś sierżan­

towi o obiedzie, ale nie wspomniałaś chyba nic 

o kolacji. 

- Bo jej nie jadłam. 

- A co powiesz na wielką pizzę? Jest tu niedale­

ko otwarta jeszcze pizzeria. 

- Wspaniale! - wykrzyknęła radośnie. 
- A więc zjemy pizzę! - Ruszył w kierunku 

Mostu Pięćdziesiątej Piątej Ulicy. 

background image

30 CZEKOLADOWE SNY 

Teddi rozsiadła się wygodnie i westchnęła 

głęboko. Jutro, obiecywała sobie, jutro wszystko 

będzie dobrze. 

Przytrzymując otwarte drzwiczki, Keith przy­

glądał się Teddi uważnie. Spała jak niemowlę 

i wyglądała jak małe dziecko. Ile może mieć lat? 

zastanawiał się. Dwadzieścia? Może dwadzieścia 

jeden? Ostrożnie dotknął jej policzka. Westchnę­

ła, lecz nie obudziła się. 

Nie żałował, że pospieszył jej na ratunek. 

Zrobiłby to dla każdego. Zaczynał jednak żało­

wać, że zabrał ją ze sobą. Poczuł nagle, że w ten 

sposób skomplikował sobie życie. 

- Z anchois, czy bez? - spytał, potrząsając 

delikatnie jej ramieniem. 

- Hm? - Teddi wcale nie miała ochoty się 

obudzić. 

- Pizza - powiedział. - Z anchois, czy bez? 

Wyprostowała się gwałtownie i niespokojnie 

rozejrzała dokoła. 

- Chyba zasnęłam. 

- Na to wygląda - uśmiechnął się. 
- O co pytałeś? - z trudem zbierała myśli. 

- Czy chcesz anchois do pizzy? 

- Nie wiem. Nigdy tego nie jadłam. 

- No to spróbujesz czegoś nowego. Chodź 

- wyciągnął rękę. Nie zostawię cię tu samej. 

Wysiadła posłusznie, a on usiłował wytłuma-

background image

CZEKOLADOWE SNY 31 

czyć samemu sobie, że to tylko przelotna znajo­

mość, że następnego dnia już jej tu nie będzie. 

Weszli do pizzerii. 

- Hej, Keith, co ty tu robisz tak póź... - Sal, 

właściciel baru, zamilkł, gdy ujrzał Teddi. - Chy­

ba sam powinienem zacząć jeździć taksówką 

- powiedział z uśmiechem. 

- Chcemy zamówić pizzę, Sal - powiedział 

Keith. 

- Jaką? - spytał Sal, nie odrywając oczu od 

dziewczyny. 

- Wielką! - zawołała Teddi. 

Keith roześmiał się. Bardzo spodobał się jej ten 

wesoły i beztroski śmiech. 

- Dodaj wszystko, co masz - polecił. 

- Już się robi - powiedział Sal i poszedł do 

kuchni. 

- Często tu przychodzisz? - spytała Teddi. 

- Tylko wówczas, gdy jestem głodny. 

- Nie gotujesz sobie sam? - zdziwiła się. 

- Tylko wówczas, kiedy muszę. 

Pokiwała głową. Doskonale go rozumie. Za­

wsze wolała tańczyć, niż siedzieć w kuchni, choć 

nie podobało się to matce i siostrom. 

- Płacimy po połowie - zaproponowała. 

- Zapiszę tę kwotę na twój rachunek - odparł. 

- Och! - Całkiem zapomniała, że została bez 

pieniędzy. Na samą myśl o tym nagle straciła 

dobry humor. 

background image

32 CZEKOLADOWE SNY 

- Hej -pogłaskał ją po policzku. -Daj spokój. 

- Przepraszam. 

- Zapomnij o tym, zgoda? 

- Zgoda - szepnęła. 

Złote ogniki zamigotały w jej jedwabistych 

włosach. Keith poczuł dziwny ucisk w sercu. 

Znowu miał uczucie, że oto jego życie odmienia 

się całkowicie. 

background image

ROZDZIAŁ TRZECI 

- Muszę ci powiedzieć, że z ogromnym trudem 

zdołałam oprzeć się pokusie - mówiła Teddi, 

wysiadając z samochodu. 

Z uznaniem spoglądał na jej długie nogi. Zno­

wu poczuł się niepewnie. Był z nią niewiele dłużej 

niż godzinę, a już zaczął podejrzewać, że zakłopo­

tanie będzie stale towarzyszyć mu w jej obecności. 

- Naprawdę? - uśmiechnął się. Z zapakowaną 

w tekturowe pudło pizzą ruszył w kierunku 

ciemnej, okratowanej witryny sklepu. Teddi za­

skoczył nieco wygląd domu Keitha, ale nadal nie 

traciła animuszu. 

- Całą siłą woli musiałam powstrzymywać się, 

żeby nie zjeść choćby kawałka - powiedziała. 

- Ach, mówisz o pizzy - rzucił przez ramię. 

- Oczywiście, że mówię o pizzy! A ty myślałeś, 

że o czym? 

- O mnie. - Wyciągnął z kieszeni klucze. - Myś­

lałem, że tam, w taksówce, miałaś ochotę na mnie. 

Otworzył drzwi i puścił ją przodem. 

- Proszę. 

background image

54 CZEKOLADOWE SNY 

Niepewnie weszła do ciemnego korytarza, cią­

gnąc za sobą walizkę. Żartował czy mówił poważ­

nie? pomyślała, idąc za nim po długich, stromych 

schodach. 

- Wiesz, Keith, chyba powinniśmy coś sobie 

wyjaśnić. 

- Tak? 

- Tak. Otóż nie jestem tego rodzaju... kobietą 

- przygryzła wargę. Omal nie powiedziała „dzie­

wczyną". A przecież ma już, do cholery, dwadzie­

ścia jeden lat. Jest już kobietą! Wprawdzie niedo­

świadczoną, ale wszystko przed nią. 

- Jakiego rodzaju kobietą? - zapytał. Zatrzy­

mał się u szczytu schodów. Było tam dwoje drzwi 

po obu stronach podestu. 

Już dawno nie była w tak niezręcznej sytuacji. 
- Taką, która odpłaca za przysługę... pewnego 

rodzaju przysługą - powiedziała zakłopotana. 

- Jesteś bez serca, Missouri - powiedział, 

otwierając drzwi z lewej strony. 

- To wcale nie znaczy, że jestem niewdzięczna 

- tłumaczyła, idąc za nim. - Po prostu nie 

zwykłam okazywać wdzięczności w t e n sposób. 

Och! - krzyknęła, wpadając na niego. - Znisz­

czyłam pizzę? 

- Ładnie, że pytasz. Nie, nie zniszczyłaś. Na­

depnęłaś mi tylko na stopę. Posłuchaj uważnie. 

Możesz stąd pójść, kiedy tylko zechcesz. 

Serce stanęło jej na chwilę, a potem załomotało 

background image

CZEKOLADOWE SNY 

35 

gwałtownie. Odetchnęła głęboko i spytała obojęt­

nie: 

- Zawsze jest tu tak ciemno? 

- Zawsze, kiedy mnie tu nie ma. 

Odłożył pudło z pizzą i z wyciągniętą ręką 

ruszył w stronę Teddi. 

- Hej, już ci mówiłam, że nie jestem... 

- .. .tego rodzaju kobietą - dokończył. - Wiem, 

ale za tobą jest włącznik światła. 

- Och - roześmiała się i odsunęła na bok. 

Ciepło jej ciała przeniknęło go do głębi. Wie­

dziony impulsem, położył dłonie na jej ramio­

nach. Musnął ustami jej wargi. Pocałunek był tak 

delikatny i nieśmiały, że gdyby tylko zaoponowa­

ła w jakikolwiek sposób, Keith powstrzymałby się 

na pewno. Ale nie zaprotestowała. Pozwoliła się 

pocałować. Właściwie pocałowała go również. 

Torba, którą trzymała, odkąd wysiedli z tak­

sówki, upadła na podłogę. Z sercem bijącym jak 

oszalałe, zanurzyła palce w jego włosach. 

Keith z trudem oderwał się od słodkich, odu­

rzających ust dziewczyny. Stali zakłopotani tym 

porywem namiętności. 

- Wiesz, Missouri, nigdy jeszcze nie próbowa­

łem czegoś równie słodkiego - powiedział w koń­

cu. - A wiem, co mówię! 

Czar prysł. Jego słowa zmroziły ją. Poczuła 

w sercu nagły ból. Cóż ją w końcu obchodziły 

wszystkie jego poprzednie kobiety. 

background image

36 CZEKOLADOWE SNY 

- A więc taki jesteś - powiedziała. 

- Jaki? - zapytał wyraźnie zdziwiony. 

- Zwykły podrywacz! Romeo! - Nie potrafiła 

znaleźć słów. 

Roześmiał się głośno. 

- Może nie masz racji. Po prostu próbowałem 

w życiu bardzo wielu gatunków czekolady i po­

wiedziałem, że jesteś słodsza niż którykolwiek 

z nich. 

Włączył światło. Rozejrzała się dokoła. Bardzo 

wiele można powiedzieć o kimś na podstawie 

wyglądu jego mieszkania. Salonik, w którym się 

znajdowali, nie był urządzony zbyt nowocześnie, 

ale za to wygodnie i przytulnie.Od razu przypadł 

jej do gustu. 

- Czy jesteś... jak to nazwać... czekoholikiem? 

- Nie, czekoladnikiem - sprostował z uśmie­

chem. 

- Brzmi jak spowiednik... Kto to jest czekola-

dnik? 

- Ktoś, kto wyrabia czekoladę - powiedział. 

Położył pudło z pizzą na kuchennym stole 

i wyjął z kredensu talerze. Była zdezorientowana. 

Znała go niezbyt długo, ale jego wizerunek z każ­

dą chwilą komplikował się jej coraz bardziej. 

- Produkujesz czekoladę? - spytała z niedo­

wierzaniem. 

- Tak. - Wskazał jej miejsce przy stole i wrę­

czył sztućce. 

background image

CZEKOLADOWE SNY 

37 

- Bardzo dziwne hobby dla mężczyzny. 

- To nie jest hobby - odparł. Otworzył pudło 

i zapach pizzy wypełnił kuchnię. Teddi poczuła 

nagle, że jest bardzo głodna. - Zamierzam w ten 

sposób zrobić karierę. 

Odkroił kawałek pizzy i nałożył na jej talerz. 

- Pizzy nam nie zabraknie - dodał, widząc, że 

łapczywie rzuciła się na jedzenie. 

- Naprawdę robisz czekoladę? - spytała. 

- Czemu tak trudno w to uwierzyć? - zdziwił się. 

Położył na stole serwetki i usiadł naprzeciw niej. 

- Nigdy jeszcze nie spotkałam kogoś, kto robi 

czekoladę - przyznała. - Moja mama i siostry 

robią mnóstwo przetworów i wkładają do słoi­

ków wszystko, co tylko wpadnie im w ręce. Nigdy 

jednak nie robiły czekolady. Musisz ją produko­

wać? 

- Chcę. - Nie krył rozbawienia. Ta dziewczyna 

była urocza. 

- Mógłbyś mnie poczęstować? 

- Czekolady nie jada się z pizzą - powiedział, 

usiłując oderwać długą nić roztopionego sera. 

- Przecież to jest jadalna czekolada, nieprawdaż? 

- Czy tylko pod takim kątem oceniasz rzeczy? 

- Tak - uśmiechnęła się. - Lubię jeść. 

To widać, pomyślał. Powoli wstał z krzesła 

i podszedł do kredensu. Wydobył z niego niebie­

ską puszkę po duńskich ciasteczkach, postawił ją 

na stole i zdjął pokrywkę. 

background image

38 CZEKOLADOWE SNY 

- Proponuję jednak, byś nie jadła tego razem 

z tym przysmakiem - wskazał na znikającą w za­

wrotnym tempie pizzę. Teddi szybko połknęła 

ostatni kęs. 

- Czy mogę? - zapytała. 

- Oczywiście. - Podsunął jej puszkę wypełnio­

ną czekoladkami w kształcie aniołków. Przy­

glądał się, jak wzięła jedną z nich, włożyła do ust, 

smakowała przez chwilę... 

- Mm... - zamruczała. 

- Traktuję to jako pochwałę. - Zadowolenie 

Teddi sprawiło mu dziwną, niezrozumiale dużą 

przyjemność. 

- To jest naprawdę pyszne - przyglądała mu 

się z fascynacją. - Jak to się nazywa? 

Uniósł brwi ze zdziwienia. Cóż za pytanie. 

- Czekolada - powiedział. 

- Nie, nie. Myślę o jakiejś nazwie. Każdy 

towar ma jakąś nazwę handlową. 

- No to może „Feliks"? 

- Żartujesz. 

- No pewnie. 

- Jeżeli zamierzasz naprawdę sprzedawać te 

czekoladki, musisz je jakoś specjalnie nazwać. 

W końcu konkurencja w tej branży jest wielka. 

Nigdy nie myślał o tym w ten sposób. Zbyt 

zajęty był dopracowywaniem receptury, wyszuki­

waniem odpowiedniej jakości ziarna kakaowego 

czy sprzętu do prawdziwej produkcji. 

background image

CZEKOLADOWE SNY 

39 

- No dobrze, to może „Łakocie Keitha"? 

- Zbyt banalne - pokręciła głową. 

- Pięknie dziękuję. 
- Wygląda, jakby spał - obracała w palcach 

czekoladową figurkę aniołka. 

- Może też uważa, że „Łakocie Keitha" 

brzmią zbyt banalnie. 

Ale Teddi wcale go nie słuchała. 

- A może „Czekoladowe sny"? 

- Całkiem nieźle. - Wstał, zabierając puszkę. 

- Za dziesięć lat, gdy zobaczysz pudełko „Czeko­

ladowych snów", będziesz mogła z dumą powie­

dzieć, że to ty wymyśliłaś tę nazwę. 

Wstawił puszkę do kredensu z dziwnym przeko­

naniem, że gdyby zostawił ją na stole jeszcze przez 

chwilę, zjadłaby wszystkie czekoladowe aniołki. 

- Zawsze tak dużo jesz? - spytał, widząc, że 

właśnie nakłada sobie kolejny kawałek pizzy. 

- Kiedy zacznę, nie mogę przestać. Poza tym, 

ty przecież nie jesz. 

- Wystarczy mi, że patrzę na ciebie. - Usiadł 

i ponownie zabrał się do jedzenia. Byle tylko nie 

patrzeć na jej delikatną, okoloną jasnymi włosami 

twarz, byle tylko nie komplikować sobie życia! 

- Naprawdę zamierzasz czekać tak długo? 

- usłyszał. 

- Na co? 

- Chcesz czekać aż dziesięć lat, nim zaczniesz 

sprzedawać te czekoladki? 

background image

40 CZEKOLADOWE SNY 

- Nie należy mówić z pełnymi ustami. - Ni­

gdy nie miał pełnego zaufania do ludzi, którzy 

nie dostrzegali przeszkód. Irytował go jej entuz­

jazm. 

- Nie pouczaj mnie - wzruszyła ramionami. 

- Po prostu myślę... - Przełknęła kolejny kęs 

i spytała: - O co tu chodzi? 

- Nie rozumiem pytania. - Przyłapał się na 

tym, że nie nadąża za galopadą jej myśli. 

- Co za problem ze sprzedawaniem czekola­

dek? 

- Żaden problem. Po prostu nie mam jeszcze 

odpowiednich warunków. Dopiero urządzam 

sklep na dole i kompletuję wyposażenie. 

- Jak długo to jeszcze potrwa? - Resztki pizzy 

znikały ze stołu. 

- Czy mówiono ci już, że jesteś wścibska? 

- Tak. 

Roześmiał się. 

- Bardzo długo - powiedział. 

- Ale jak długo? - naciskała. 

- Póki wszystko nie będzie gotowe - odparł. 

Ta rozmowa coraz bardziej przestawała mu się 

podobać. Nikt, jak dotąd, nie traktował poważ­

nie jego zamiarów. Rodzina i przyjaciele zawsze 

pokładali w nim wielkie nadzieje, ale nigdy nikt

 t 

nie miał na myśli produkowania czekolady. 

- W jaki sposób taksówkarz dorobił się sklepu 

i dwóch mieszkań? - spytała. Przez chwilę za-

background image

CZEKOLADOWE SNY 41 

stanawiała się, czy wziąć jeszcze jeden kawałek 

pizzy, w końcu jednak odsunęła talerz. 

- Bierz śmiało - rzucił. - Zostało jeszcze sporo. 
- Dziękuję, wystarczy. Reszta może zostać na 

jutro. Na śniadanie. 

Ta dziewczyna musi mieć chyba koński żołą­

dek, pomyślał z podziwem. 

- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie. 

- Trochę się pogubiłem. O które pytanie chodzi? 

- W jaki sposób zdobyłeś dwa mieszkania 

i sklep? - powtórzyła. 

- Spadek po dziadku. Mieszkał tutaj - kiwnął 

głową. 

Teddi rozejrzała się wokół. To wyjaśniało ciepłą 

i przytulną atmosferę panującą w mieszkaniu. 

- Mieszkałeś z nim razem? 

- Nie. Miałem swoje mieszkanie na wyspie. Na 

Long Island - wyjaśnił, widząc zdziwienie w jej 

oczach. - Niedaleko miejsca, gdzie wtedy praco­

wałem. 

- A gdzie pracowałeś? 

- W „Condor Aerospace". Wiesz, Missouri, 

jak na kogoś ze Środkowego Zachodu, zadajesz 

strasznie dużo pytań. 

- Dlatego jestem tutaj. Życie w Willow Grove 

płynęło dla mnie zbyt monotonnie. 

- Wydaje mi się, że dla ciebie życie płynie zbyt 

wolno wszędzie. Nigdy jeszcze nie spotkałem 

osoby takiej jak ty. 

background image

42 CZEKOLADOWE SNY 

- To był komplement czy krytyka? - Uśmiech 

wywołał na jej twarzy urocze dołeczki. 

- Nie jestem pewien. 

- Jesteś inżynierem? - ciągnęła wytrwale. 

- Byłem. 

- I rzuciłeś prace w biurze, żeby jeździć tak­

sówką i robić czekoladę? 

- Na to wygląda. 

Czekał na nieuniknione pytanie „dlaczego?" 

Wszyscy je zadawali. Ale nie Teddi. Pokiwała 

głową ze zrozumieniem. 

- To jest wspaniałe - powiedziała. - Jesteś 

zdumiony, co? 

- Troszeczkę. 

- Założę się, że twoja rodzina nie była za­

chwycona tymi planami. 

- To prawda. 

- Moja także. Chcieli, bym została w naszym 

miasteczku i wyszła za Willarda. 

- Za kogo? 

- Za Willarda Wilsona - odparła z westchnie­

niem. 

- To twój narzeczony? - spytał obojętnym 

tonem, choć poczuł nagle, że irytuje go ten 

Willard, obojętne, kim jest. 

- Wszyscy tak sądzili. 

- A ty? 

- Ja myślałam tylko o tańcu, o tym, by wyje­

chać z Willow Grove - wyznała po chwili wahania. 

background image

CZEKOLADOWE SNY 

43 

- Ile ty masz lat, Missouri? - spytał. 

- Dość. 

- Do czego? - Nie mógł oprzeć się chęci 

dotknięcia jej. Położył dłoń na jej dłoni. 

- Bym mogła robić wszystko, na co mam 

ochotę - odparła. - Pomogę ci pozmywać - gwał­

townie zmieniła temat. 

- Na ogół nie zmywam tekturowych talerzy 

- powiedział, wstając. 

Zrobiło się jej głupio. 

- Chcesz obejrzeć mieszkanie? - zapropono­

wał. 

- Oczywiście. 

Przez tyle lat musiała mieszkać w jednym 

pokoju z siostrami. Teraz więc, mając możliwość 

zamieszkać choćby na krótko sama, poczuła się 

wspaniale. Wstała i poszła za Keithem. 

- Masz drugi? - wskazała na klucz, który 

wyjął właśnie z kieszeni. 

- Pokój? - droczył się z nią. 

- Nie, klucz. 

- Nie mam - skłamał. - Jest tylko ten jeden. 

W końcu musiał mieć możliwość otwarcia 

drzwi na wypadek pożaru. Wszedł za nią i zapalił 

światło. Zwisająca z sufitu żarówka rozjaśniła 

zakurzony, brudny pokój, zawalony stosami kar­

tonowych pudeł. 

- Po ciemku wygląda to lepiej - powiedziała 

Teddi. 

background image

44 

CZEKOLADOWE SNY 

- Ten pokój wymaga tylko niewielkiego sprzą­

tania. 

- Wymaga brygady remontowej - przesunęła 

dłonią po zakurzonym stole. 

- Mieszkam tam - wskazał w kierunku kory­

tarza. 

- No dobrze, niech będzie. Czy jest tu jakieś 

łóżko? 

- Ta kanapa jest rozkładana. 

- Jesteś pewien? - spytała, patrząc podejrzli­

wie na stojący pod ścianą mebel. 

Skinął głową i powiedział: 

- Zaraz przyniosę czystą pościel i ręcznik. 

- Przydałby się także jakiś środek na insekty 

- powiedziała. 

Podeszła do okna i spróbowała je otworzyć. 

Było zabite gwoździami. 

- Kto tu mieszkał? - zapytała. 

- Ludzie, którzy dzierżawili sklep na dole. 

- Szarpnął energicznie i otworzył szeroko okno. 
- Proszę, jest świeże powietrze. 

Przestraszyła się nagle, że znów zechce ją pocało­

wać. Cofnęła się o krok i wpadła na stojące za nią 

pudło, z którego wypadł sztuczny nos z okularami. 

- Co to jest? 

- Nasi lokatorzy sprzedawali takie śmiesznostki. 

- Chyba niezbyt dobrze im się wiodło -powie­

działa, odkładając nos do pudła pełnego podob­

nych przedmiotów. 

background image

CZEKOLADOWE SNY 45 

- Dlatego też odeszli... niespodziewanie. 

Po kilku minutach przyniósł jej komplet po­

ścieli i granatowy ręcznik, tak bardzo kojarzący 

się jej z barwą jego oczu, i została sama. Roze­

jrzała się wokół. No tak, Teddi, pomyślała, byłaś 

już w gorszych miejscach... ale, na Boga, nie 

pamiętam kiedy. Posłała rozpadającą się kanapę 

i spróbowała usnąć. Bez skutku. Nie była wpraw­

dzie pedantką, ale nie potrafiła zasnąć w takim 

brudzie. Wstała, na cieniusieńką pidżamę nałoży­

ła podomkę i rozejrzała się bezradnie. Nie zdziwi­

ła się nawet, gdy nie znalazła niczego, czym 

mogłaby wyczyścić pokój. Wyszła na korytarz 

i zastukała w drzwi, licząc na to, że Keith jeszcze 

nie usnął. Otworzył jej niemal natychmiast. Jako 

tancerka widywała dobrze zbudowanych męż­

czyzn. Keith jednak był wyjątkowo atrakcyjny. 

Stała bez słowa, on zaś poczuł gwałtowne bicie 

serca na widok krągłości jej piersi pod delikatną 

materią pidżamy. 

- Jak na kogoś, kto nie chce mieć kłopotów, 

robisz wiele, by ich sobie napytać - powiedział. 

Podszedł do niej i zsunął szczelnie poły podomki. 

- Każdy mężczyzna, Missouri, ma granicę wy­

trzymałości. Nie wystawiaj na próbę mojej. 

Widać było, że poczuła się urażona. 

- No dobrze... - powiedział. - O co chodzi? 

- Czy masz szczotkę? 

- Jest druga w nocy. Czy nie sądzisz, że jest 

background image

46 

CZEKOLADOWE SNY 

trochę za wcześnie na robienie inwentaryzacji 

mojego dobytku? 

- W tamtym mieszkaniu jest trochę brudno... 

- W tamtym mieszkaniu jest potwornie brud­

no - poprawił ją. - No i...? 

- No i nie mogę usnąć. - Daremnie czekała na 

odpowiedź. - Pomyślałam więc, że ci tam posprzą­

tam. 

Chciał już nawet zaprotestować, ale uznał, że 

i tak nic by to nie dało. 

- Zaczekaj tutaj. Zobaczę, co się da zrobić. 

Zniknął w głębi mieszkania. 

- Nie mam szczotki - usłyszała po chwili. 

- Mam odkurzacz. 

- To nawet lepiej. 

- Proszę bardzo. - Wystawił odkurzacz przed 

drzwi. Szybko zrezygnował z pomysłu zaniesienia 

go do jej pokoju... dopóki będzie paradować 

w takim skąpym stroju. 

- Nie musisz tego robić, wiesz o tym - powie- j 

dział. 

- Wiem. - Obdarzyła go najbardziej czarują­

cym uśmiechem, jaki kiedykolwiek widział. Keith 

westchnął. W ciągu ostatnich kilku godzin życie 

stało się dużo bardziej interesujące. 

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY 

Keith leżał z rękami pod głową i gapił się 

w sufit. Monotonne buczenie odkurzacza nie 

dawało mu spać. Westchnął. To nie odkurzacz. 

To osoba, która się nim posługiwała. Zadała 

mu tyle pytań, że on praktycznie niczego nie 

zdołał dowiedzieć się o niej. Z wściekłością kop­

nął kołdrę. Po co w ogóle zaprzątać sobie nią 

głowę. Odejdzie stąd jutro rano... najdalej w po­

łudnie. 

Leżał i wyobrażał sobie krzątającą się Teddi. 

Wściekał się na samego siebie. Zamiast zaprzątać 

sobie głowę głupstwami, powinien spać. Jutro 

znowu musi usiąść za kierownicą. Zegar wskazy­

wał pół do trzeciej. Gdyby zdołał usnąć w ciągu 

najbliższych trzech sekund, mógłby przespać 

przynajmniej pięć godzin. 

Teddi odstawiła odkurzacz do kąta i stanęła na 

środku pokoju, rozglądając się wokół siebie. 

Tylko dobra wróżka z czarodziejską różdżką 

mogłaby tu sobie poradzić, pomyślała, odgar-

background image

48 CZEKOLADOWE SNY 

niając z czoła kosmyk włosów. Było okropnie 

gorąco. Podomkę zdjęła, jeszcze zanim zaczęła 

sprzątać, a okno, które Keith otwarł, wpuszczało 

do pokoju tylko pył i hałas uliczny. Podeszła do 

okna, zdziwiona panującym o tej porze ruchem 

ulicznym. Jakaż odmiana! 

Spojrzała na swoje ręce. Były okropnie brudne. 

Obmyła je pod kranem. Z nowym zapałem za-

częła ustawiać pudła wypełniające pokój. Przy-

szło jej na myśl, że właściwie mogłaby tu zamiesz­

kać. Jest tutaj wszystko, czego jej potrzeba, 

a Keith nie zażąda chyba od niej wysokiego 

komornego. Posprzątany pokój zaczął nawet 

wyglądać przytulniej. Wzięła się do szorowania 

kuchennego stołu. Myśli jej krążyły jednak wokół 

Keitha. Nie starał się wykorzystać sytuacji, a tam­

ten pocałunek był... przyjemny. Interesujący. Za­

śmiała się cicho. Właśnie zdecydowała się zostać 

w tym mieszkaniu. W tym momencie spojrzała 

w kąt za lodówką. Z westchnieniem znów sięgnęła 

po odkurzacz. 

Keith już prawie zasypiał, gdy nagle usłyszał 

okropny hałas. Półprzytomny wyskoczył z łóżka, 

Z szufladki w nocnej szafce chwycił zapasowy 

klucz do drugiego mieszkania i wybiegł na kory-

tarz. Wpadł do środka i stanął oślepiony blaskiem 

żarówki. Teddi stała na środku pokoju, wyma-

chując rurą od odkurzacza. 

background image

CZEKOLADOWE SNY 49 

- Co... 

- Tu są myszy - powiedziała, zaskoczona jego 

widokiem. - Musisz coś z tym zrobić, zanim 

podpiszemy umowę. 

- Jaką umowę? - zapytał zdumiony. 

- Wynajmu tego mieszkania - odparła. - Po­

stanowiłam zostać tutaj. 

Nagle uświadomiła sobie jego obecność. 

- Chwileczkę! Jak tu wszedłeś? 

- Przez drzwi. 

- Przecież zamknęłam je na klucz! Powiedzia­

łeś, że nie masz drugiego klucza. 

- Skłamałem. - Odebrał jej odkurzacz i ruszył 

do drzwi. - Do jutra. 

Zasypiając - po raz drugi tej nocy - wciąż 

widział sylwetkę Teddi oświetloną blaskiem żaró­

wki. Przez chwilę pożałował, że nie wracał tej 

nocy do domu inną drogą. 

Ledwie zasnęła, gdy zbudziło ją stukanie do 

drzwi. Światło poranka drażniło jej powieki. 

- Mm? - mruknęła. 

- Otwórz drzwi, Missouri. 

Potrząsnęła głową, usiłując uporządkować my­

śli. 

- Idę! - krzyknęła. 

Rękami przygładziła włosy i otwarła drzwi. 

- Czemu nie użyłeś swojego klucza? - spytała, 

wciąż obrażona, że ją okłamał. 

background image

50 CZEKOLADOWE SNY 

- Bo to jest klucz alarmowy: na wypadek 

pożaru, trzęsienia ziemi lub inwazji myszy. - Nie 

mógł oderwać od niej wzroku. Czemu nie włożysz 

tej cholernej podomki, pomyślał. Zapragnął 

wziąć ją w ramiona. 

- Ubierz się i przyjdź na śniadanie - powie­

dział, starając się, by jego głos zabrzmiał wystar-

czająco spokojnie. 

Poczuła aromat świeżej kawy i smażonego 

boczku. 

- Zaraz przyjdę - obiecała i zamknęła drzwi. 

Pięć minut później wyszła spod prysznica pełna 

energii i zapału. Gimnastykowała się przez kilka 

minut, ale zapach bekonu i kawy był bardzo silny. 

Związała włosy w koński ogon, włożyła jasno-

zielone spodnie, zielony pulower i sandały. Była 

gotowa zmierzyć się ze światem. A przynajmniej 

ze śniadaniem. 

- Hej -powiedziała, wchodząc do mieszkania 

Keitha. 

- Tutaj! - zawołał, spoglądając w jej kierunku. 

Wyglądała jakby żywcem wyjęta z komedii z lat 

czterdziestych. Bez wątpienia trzeba ją będzie 

chronić przed tutejszymi amantami, pomyślał. 

Zaraz też skarcił się za tę myśl. Co go to w końcu 

obchodzi!? Jeszcze wczoraj nie wiedział nawet, że 

ona istnieje. Jest już dużą dziewczynką, a on ma 

swoje sprawy, swój interes do rozkręcenia i swoją 

taksówkę. Nie ma czasu na zabawę w anioła stróża. 

background image

CZEKOLADOWE SNY 51 

Stanęła tuż przed nim. Poczuł jej delikatny, 

podniecający zapach. Słodki i niezaprzeczalnie 

zmysłowy. 

- Myślałam, że nie umiesz gotować - powie­

działa, patrząc na patelnię, na której smażyły się 

jajka. 

- Nie mówiłem, że nie umiem - powiedział, 

krojąc paski bekonu. - Mówiłem, że nie gotuję... 

zazwyczaj. Ale od czasu do czasu nachodzi mnie 

wena. 

- Tak jak dzisiaj? - spytała. 

- Tak jak dzisiaj - potwierdził. - Sama myśl 

o zjedzeniu na śniadanie wczorajszej pizzy była 

wystarczająco przykra. 

- Ja mogę zjeść wszystko. 

- Zauważyłem. 

- Czy mogę ci jakoś pomóc? - spytała. 

Owszem, pomyślał, nie stój tak blisko mnie. 

- Nie - powiedział. - Siadaj do stołu. 

- Cóż to? Nie używamy dziś tekturowych 

talerzy? - zdziwiła się. 

- Specjalna okazja! Twój pierwszy poranek 

w Nowym Jorku - wyjaśnił. 

- Którego mogłoby nie być, gdyby nie ty... 

- Obdarzyła go łagodnym uśmiechem. Gotów był 

założyć się, że Teddi jest kobietą, która zawsze 

wie, co robi. Ku jego zdziwieniu ujęła jego dłonie, 

uścisnęła je delikatnie i powiedziała: 

- Nie wiem, jak ci dziękować. 

background image

52 CZEKOLADOWE SNY 

- Wystarczy, że sprzątnęłaś mieszkanie - od­

parł zakłopotany. 

- Musiałam to zrobić - powiedziała po prostu. 

I zabierając się do jedzenia, dodała: - Nie mogę 

przecież mieszkać w chlewie. 

- No właśnie... - zaczął. Wcale nie był przeko­

nany, czy to był dobry pomysł. Nie ona i nie 

w tym momencie... 

Teddi wydęła wargi niezadowolona i powie­

działa: 

- Mam nadzieję, że nie zażądasz wysokiego 

komornego. W końcu to jest strasznie mała klitka. 

No i chyba udzielisz mi kredytu. Dopóki nie 

odzyskam moich czeków, dopóty nie będę mogła 

płacić za mieszkanie. Poza tym musisz przyznać... 

Keith podniósł ręce do góry. Był pewien, że 

Teddi mogłaby mówić w ten sposób w nieskoń­

czoność. 

- Czy moglibyśmy najpierw zjeść śniadanie, 

a potem rozmawiać o interesach? - usłyszał swój 

głos. 

- Mogę robić jedno i drugie. 

- Ale ja nie mogę. 

Wzruszyła ramionami i zaczęła z innej beczki: 

- Gdzie nauczyłeś się gotować? 

Była przyzwyczajona, że gotowaniem zajmują 

się tylko kobiety. Jedyne, co jej ojciec potrafił 

zdziałać w kuchni, to włożyć chleb do tostera, by 

zrobić grzanki. 

background image

CZEKOLADOWE SNY 

53 

- Nauczyła mnie Eliza. 

- Twoja dziewczyna? 

- Nasza kucharka. 

- Mieliście kucharkę? - nie potrafiła ukryć 

zaskoczenia. 

- I służącą - dodał. 

- I wolisz mieszkać tutaj?! 

- W końcu one pracowały u moich rodziców, 

nie u mnie. A to, co mam tutaj, wystarcza mi 

w zupełności. Eliza nauczyła mnie, jak się robi 

czekoladę - dodał. Widząc zainteresowanie na 

twarzy Teddi, mówił dalej: - W każdą niedzielę 

wstawała wcześniej i piekła ciasta. Wiedziała, co 

najbardziej lubię, i zawsze były to wypieki ob­

lewane czekoladą. Pozwalała mi pomagać sobie 

i przyglądać się. Któregoś dnia spytałem ją, jak się 

robi czekoladę, i wtedy Eliza kupiła mi książkę. 

Miałem osiem lat, książka była dla dorosłych, ale 

uznała, że dam sobie radę - uśmiechnął się do 

swoich wspomnień. 

- Czy tylko Eliza miała czas, by odpowiadać 

na twoje pytania? 

- Myślę, że była bardzo samotna. Nie miała 

żadnej rodziny. 

- Nie umiem wyobrazić sobie, jak to może być, 

gdy człowiek nie ma rodziny. Ja zawsze miałam 

zupełnie inny problem. Brak własnego kąta. 

- Własny kąt nie cieszy, gdy człowiek czuje się 

samotny. 

background image

54 CZEKOLADOWE SNY 

Zdziwiła ją ta odpowiedź. 

- Przecież masz siostrę - powiedziała. 

- I dwóch braci - dodał. 
- I jesteś samotny? 

Powinien zmienić temat, ale chciał Teddi od­

powiedzieć. 

- Właściwie nie byliśmy rodziną. Po prostu 

sześć obcych osób mieszkało pod jednym da­

chem, a wiązało ich jedynie wspólne nazwisko. 

- Przepraszam - szepnęła. 

Podniósł się, nie bardzo rozumiejąc, co sprawi­

ło, żepowiedział to wszystko. Nagle zmienił temat. 

- Naprawdę chcesz wynająć to mieszkanie? 

- Oczywiście - odrzekła. 

- Mogę wynająć ci to lokum za trzysta pięć­

dziesiąt dolarów miesięcznie. 

- Trzysta pięćdziesiąt! Za coś takiego!! - omal 

nie udławiła się grzanką. - Ile opuścisz, jeśli 

zgodzę się na myszy? 

Nie mógł wyjść z podziwu. Nie dość, że zmusza 

go, by zrobił coś wbrew sobie, jeszcze kłóci się 

o cenę. Spojrzał na nią z uznaniem. 

- No dobrze, ile proponujesz? 

- Dwieście. 

- Miesięcznie? - spytał z niedowierzaniem. 

Potwierdziła to skinieniem głowy. 
- W Nowym Jorku nie wynajmiesz niczego za 

dwieście dolarów miesięcznie... no, może psią 

budę w Central Parku. 

background image

CZEKOLADOWE SNY 55 

- A co z twoim sklepem? 

- Nie jest do wynajęcia. 

- Nie, nie. Mówiłeś wczoraj, że zamierzasz go 

wyremontować. 

- I co z tego? 

- Mogłabym pomóc ci w wolnych chwilach. 

- W czym pomóc? 

- Wysprzątać twój sklep. 

- Należy go najpierw wyremontować. 
- Zrobię wszystko, co zechcesz - powiedziała 

z ożywieniem. - Posłuchaj. Moje kłopoty nie będą 

trwały wiecznie. Kiedy już znajdę pracę, dostanę 

rolę, będę mogła zapłacić ci więcej. Teraz napraw­

dę nie mam pieniędzy. 

Czuł, że traci grunt pod nogami. Sam nie 

wiedział, co jej odpowiedzieć. 

- A zatem, ile naprawdę masz pieniędzy? 

- Mało - wyznała cicho. - Liczyłam na to, że 

szybko znajdę pracę. 

Czemu nie znalazł się nikt rozsądny, kto poroz­

mawiałby z nią poważnie, zanim wsiadła do 

autobusu? 

- Artystyczna dusza! Nie przemyślałaś wszyst­

kiego przed wyruszeniem w świat. 

- I kto to mówi! Facet, który rzucił wygodne 

życie ze służącą, kucharką i posadę inżyniera, by 

mieszkać nad sklepem i robić czekoladowe aniołki. 

Do diabła, przecież nie zostanie tu na wieki. 

A tymczasem przydałaby mu jakaś pomoc. 

background image

56 

CZEKOLADOWE SNY 

Teddi wpatrywała się w niego w skupieniu. 

- No to jak, dobiliśmy targu? - spytała. 

- No dobrze, Missouri, dobiliśmy targu - zgo­

dził się. - Podpiszemy umowę najszybciej, jak się 

da. 

- Tam, skąd pochodzę, wystarczy uścisk dłoni 

- powiedziała, wyciągając rękę. 

Ostrożnie uścisnął jej delikatną dłoń. 

- No dobrze. Muszę już iść - powiedział. 

- Dokąd? - spytała zdumiona. 

- Przecież pracuję. Nie pamiętasz? Wrócę po 

pierwszej. Jeśli Broadway nie pochłonie cię cał­

kiem, spotkamy się w sklepie. 

Z wielkim trudem powstrzymał sie przed poca­

łowaniem jej. 

- Cześć, Missouri - rzucił, idąc ku drzwiom. 

- Gdzie mogę kupić ostatni numer „Variety"? 

- krzyknęła za nim. 

- Przy następnym skrzyżowaniu jest budka 

z czasopismami. Co jest? - spytał, widząc jej 

niepewne spojrzenie. 

- Czy możesz pożyczyć mi trochę forsy? - usły­

szał. 

- Jeden dzień w Nowym Jorku i już masz 

długi - zadrwił, kładąc na stole dziesięć dola­

rów. 

- Oddam ci je - obiecała. 

- Rachunek rośnie - rzucił i wyszedł. 

Siedziała nieruchomo, słuchając szumu ulicy. 

background image

CZEKOLADOWE SNY 

57 

Myślała o Keicie. Gdyby poznała go nieco wcześ­

niej, zrobiłaby wszystko, by z nią został. Nigdy 

jeszcze nie spotkała kogoś równie pociągającego 

i sympatycznego. Ale teraz chwila była nieodpo­

wiednia. Przecież musi przede wszystkim zrealizo­

wać swoje plany. I poruszy niebo i ziemię, by tak 

się stało. Wstała. Zaczął się nowy dzień i wykorzy­

sta go w pełni. 

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY 

Pół godziny zabrało jej odnalezienie książki 

telefonicznej. Była w szufladzie w kredensie. 

Wyszukiwała adresy banków, ale myślami błą­

dziła wokół przyszłej pracy z Keithem. Uśmie­

chała się przy tym. Theodoro, zapominasz, po 

co tu przyjechałaś, skarciła się w duchu, od­

kładając książkę. Przyrzekła sobie, że jeśli 

w pół roku nie dostanie roli, wróci do domu. 

Należało więc ruszyć na poszukiwania. Z dzie-

sięciodolarówką od Keitha w kieszeni wyszła 

z domu. 

Za dnia ulice Nowego Jorku nie wydawały się 

jej już tak niebezpieczne. Ruch i pośpiech o tej 

porze był wielki i na jezdniach, i na trotuarach. 

Wielu przechodniów uśmiechało się do niej. 

W pewnej chwili wydało się jej, że zobaczyła 

w tłumie Keitha. Przyspieszyła kroku, ale to nie 

był on. Nagle okazało się nagle, że poszła za 

daleko. Cofnęła się i kiedy dotarła w końcu do 

banku, spędziła tam ponad godzinę, wypełniając 

stertę formularzy. W końcu z nową książeczką 

background image

CZEKOLADOWE SNY 

59 

czekową w kieszeni wyszła na zatłoczoną ulicę. 

Najpierw kupiła sobie torebkę. Błogosławiąc 

tego, kto zamiast nadawać dziwaczne nazwy, 

po prostu ponumerował ulice, bez trudu od­

szukała kiosk z gazetami, o którym mówił 

Keith. W Willow Grove gazety sprzedawano 

w drogerii albo w automatach. Dlatego strasz­

nie nieludzkie wydało się jej zmuszanie kogoś 

do spędzania całych dni w okropnie ciasnych, 

prostokątnych budkach. A jednak sprzedawca, 

do którego podeszła, siedział bez ruchu z przy­

mkniętymi oczami i pogodną twarzą. Wyglądał 

jak Budda. 

- Czym mogę pani służyć? - zauważył ją mimo 

opuszczonych powiek. 

- Czy ma pan „Variety"? 

- Tancereczka, co? - pokiwał głową. 

- Mam nadzieję - uśmiechnęła się. 

- Proszę posłuchać mojej rady - staruszek 

zsunął czapkę na tył głowy - Niech pani znajdzie 

sobie jakiegoś miłego chłopca i wyjdzie za niego. 

Tancerki nie mają łatwego życia. Niszczą sobie 

tylko stopy, a kto je potem pamięta? - Z dez­

aprobatą machnął ręką. 

- Shirley MacLaine też tak zaczynała. 

- No dobrze, to wyjątek. 

- I Ann Miller - uśmiechnęła się. 

- No, może drugi - wzruszył ramionami. 
- A Lucille Bali? 

background image

60 CZEKOLADOWE SNY 

- Żartuje pani? 

- Wcale nie. 
- Jak już powiedziałem, niech pani znajdzie 

sobie jakiegoś chłopca. 

Rozbawił ją ten staruszek. Pochyliła się 

i z uśmiechem zapytała: 

- A czy mogę, szukając tego chłopca, poczytać 

„Variety"? 

Sprzedawca podrapał się po karku i zaczął 

przebierać w leżących wokół niego pismach. 

- Gdzieś tu powinno być. O, jest. Ostatni 

egzemplarz - powiedział. 

- Mam szczęście - uśmiechnęła Teddi. 

- Powodzenia! - krzyknął za nią sprzedawca. 

Pomachała mu ręką i zaczęła studiować pis­

mo, szukając tej najważniejszej z wiadomości 

- o naborze do teatru. Świat wokół przestał 

istnieć. Kątem oka patrzyła tylko, dokąd idzie. 

Nim doszła do drzwi sklepu Keitha, przejrzała 

już połowę numeru. Bez rezultatu. Wbiegła po 

stromych schodach, weszła do swego mieszka­

nia, i skrzyżowawszy nogi, usiadła na podło­

dze, nie przerywając czytania. Wreszcie! Natra­

fiła w końcu na malutki anons o próbach dla 

tancerzy. W piątek. A więc mam jeszcze cztery 

dni, żeby dojść do formy, pomyślała. I modlić 

się. 

Szybko przebrała się w kostium 

background image

CZEKOLADOWE SNY 61 

Keith tkwił w ulicznym korku. Był coraz 

bardziej zmęczony i zirytowany. Spaliny z auto­

busu stojącego przed nim odbierały płucom re­

sztki powietrza. 

Zawsze lubił prowadzić samochód. Nawet jaz­

da po Manhattanie, gdzie trzeba było posiadać 

nie lada refleks, by znaleźć małą choćby lukę, 

w którą się można wcisnąć, sprawiała mu przyje­

mność. 

Ale nie dzisiaj. Dziś było inaczej. Nie potrafił 

skupić się, skoncentrować na wykonywanej pra­

cy. Przegapił już trzy okazje! A wszystko przez 

Teddi. Był zły na siebie, że dał się przekonać 

i wynajął jej mieszkanie. Jest ono może „nie­

zbyt"... ale nawet „niezbyt" na Manhattanie ma 

swoją wartość. 

Autobus, za którym jechał już od dłuższego 

czasu, zatrzymał się na rogu. Keith uśmiechnął 

się. Dlatego właśnie tak bardzo podobało mu 

się położenie jego sklepu. Wszystkie autobusy 

zatrzymywały się tuż przed nim i wysiadający 

z nich pasażerowie oraz ludzie czekający na 

przystanku chcąc nie chcąc musieli choćby 

rzucić okiem na witrynę sklepu ze słodyczami! 

O tym właśnie powinien myśleć. O swoich 

czekoladkach, a nie o jakiejś jasnookiej, długo­

nogiej blondynce z ogromnym temperamentem 

i delikatnymi ustami, które aż prosiły się o po­

całunek. 

background image

62 

CZEKOLADOWE SNY 

Znów przegapił klienta. Zobaczył tylko inną 

taksówkę zatrzymującą się przy krawężniku. Za­

klął i skręcił w najbliższą przecznicę. 

Jego myśli ponownie wróciły do Teddi. Przy 

odrobinie wysiłku poradziłby sobie z nią i jej 

obrotnym językiem. Ale tego nie pragnął. Nigdy 

dotąd nie pozwalał, by emocje rządziły jego 

postępowaniem. A tym razem? Zauroczyły go 

oczy jakiejś niedoszłej tancerki, jej energia i pozy­

tywny stosunek do świata. Kiedy indziej... gdzie 

indziej, mogłoby być wspaniale. Teraz nie. Teraz 

musiał skoncentrować się na urzeczywistnianiu 

swoich marzeń. Ktoś taki jak ona komplikował 

tylko jego życie. Keith wiedział, że najtrudniejszy 

jest pierwszy rok, że wtedy właśnie pada najwięcej 

firm. Ale wiedział też, że na pewno nie ustąpi. 

Musisz odejść, Missouri, pomyślał. Nie ma dla 

ciebie miejsca w moim życiu. Postanowił powie-

dziej jej to, gdy tylko spotkają się znowu. Nie 

miałby przecież żadnych szans związek ludzi o tak 

różnych temperamentach. 

Zatrzymał się, by zabrać machającą nań kobie­

tę z dzieckiem, i zawiózł ją na Lexington Avenue. 

Z wyjątkowo mizernym utargiem zakończył pra­

cę. Z przyzwyczajenia zajrzał do Sala. Mimo 

potwornego upału w lokalu było pełno gości. 

Stałym klientom nie przeszkadzał nawet brak 

klimatyzacji. 

- Co ma być? - spytał Sal. 

background image

CZEKOLADOWE SNY 

63 

- Pizza. 

- Zobaczysz się jeszcze z tą ślicznotką, z którą 

widziałem cię zeszłej nocy? - Sal przyglądał mu się 

uważnie. 

- Ona... hm... mieszka u mnie. Wynająłem jej 

mieszkanie. 

- Hej, hej - roześmiał się Sal i klepnął go po 

ramieniu. - Szczęściarz z ciebie. Zaczekaj. An-

gelo! - krzyknął do swego syna - daj mi tu jedną 

pizzę prosto z pieca! - Skinął do Keitha, by ten 

podszedł bliżej, i spytał: 

- Może twoja lokatorka ma siostrę? 

- To nie tak - zaprotestował Keith. - Prawdę 

mówiąc, uratowałem ją przed bandytą poprzed­

niej nocy. 

Ciemne oczy Sala rozbłysły. Historia robiła się 

coraz ciekawsza. 

- Domyślam się, że była ci wdzięczna. 

- Sal, interesuje mnie tylko mój sklep. 

- Zawsze ci mówiłem, przyjacielu, że sama 

tylko praca, bez odrobiny rozrywki, jest okropnie 

nudna. I niezdrowa. 

- Dla zdrowia zjem twoją pizzę. 

- Proszę bardzo. Używaj do woli. - Sal podał 

mu pudło. 

- Będę. 

- Nie tylko pizzy! - krzyknął za nim. 

Keith spieszył się do domu, tłumacząc się przed 

samym sobą, że pędzi, gdyż jest głodny. Nie 

background image

64 

CZEKOLADOWE SNY 

chciał przyznać, że jest ciekaw, czy Teddi czeka 

na niego. Uświadomił sobie, że idzie z wielką, 

gorącą pizzą, a w lodówce ma jeszcze prawie 

połowę poprzednio kupionej. Cóż za głupiec 

ze mnie! pomyślał. Nagle serce załomotało 

mu w piersi jak oszalałe. Zobaczył swoją lo-

katorkę. Stała przed sklepem z bukietem w dło­

ni. 

- Co ty tu robisz? - spytał. Jakżeż ucieszył się, 

że znów ją widzi. Zacisnął ręce na pudełku z pizzą, 

by powstrzymać je przed pokusą dotknięcia jej 

twarzy. 

- Bałam się, że zaczniesz pracować beze mnie. 

- Położyła kwiaty na pudełku. - Nigdy nie łamię i 

danego słowa. 

- Dobrze, że o tym wiem-powiedział.-Co to 

jest? 

- Kwiaty. 

- To widzę. Kto ci je dał? 

- Nikt. Kupiłam je dla ciebie. 

Zaniemówił na chwilę. 

- Nikt dotąd nie dawał mi kwiatów. 

- No to jestem pierwsza - uśmiechnęła się. 

Keith był zmieszany. 

- Co z przesłuchaniami? - spytał. 

- Nie będzie żadnych przed końcem tygodnia. 

Do tego czasu cała jestem twoja. 

Powiedziała to tak niewinnie, że z trudem 

powstrzymał się, by nie wybuchnąć śmiechem. 

background image

CZEKOLADOWE SNY 

65 

Ona zaś zastanawiała się, czemu Keith przygląda 

się jej tak badawczo. Mężczyźni gapili się na nią 

już nie raz. Przywykła do tego. Ale w twarzy 

Keitha było coś, czego nie potrafiła nazwać, coś, 

czego nigdy jeszcze nie doświadczyła. 

- Kupiłeś coś do jedzenia - powiedziała, spo­

glądając na tekturowe pudło. 

- Zapomniałem, że mamy jeszcze kawałek 

wczorajszej pizzy- tłumaczył się nieskładnie. 

- Chyba znienawidzisz kuchnię włoską. 

- Niedoczekanie. 

Ruszył za nią po schodach, zapatrzony w roz­

kołysane biodra dziewczyny w króciutkich szor­

tach. Nigdy jeszcze nie widział tak wspaniałych 

nóg. 

Na szczęście obie ręce miał zajęte. 

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY 

- Kto chciałby kupić gumowego kurczaka? 

- spytała Teddi, trzymając jednego z ptaków za 

nogę. 

- Nie wiem, ale widać wyraźnie, że niewiele ich 

opuściło ten sklep. - Keith spoza kontuaru przy­

glądał się krzątającej Teddi. - Zamierzałem po­

czekać, aż wygaśnie umowa dzierżawy, ale ci 

ludzie zniknęli miesiąc wcześniej. Nie płacąc 

czynszu za trzy miesiące. 

- Czy chcesz urządzać tutaj wielką kuchnię? 

- spytała Teddi, wrzucając do pudeł gumowe 

kurczaki i inne, równie przydatne przedmioty. 

Keith nie mógł oderwać od niej oczu. W bia-

łych szortach i jasnozielonej bluzeczce była wyjąt-

kowo atrakcyjna. Ale nie była to sprawa stroju. 

Nie dlatego jej widok rozpalał mu krew. 

- Keith? - ponagliła, nie mogąc doczekać się 

odpowiedzi. 

- Nie - odparł szybko. - Chcę urządzić tu 

sklep z prawdziwego zdarzenia. Kuchnia będzie 

na zapleczu. 

background image

CZEKOLADOWE SNY 

67 

- To tu jest jeszcze zaplecze? - Teddi była 

przerażona. Jeszcze jedno pomieszczenie do 

sprzątnięcia! Odsunęła zasłonę w głębi sklepu. 

Niewielki pokoik zawalony był nie sprzedanym 

towarem. 

- Najpierw przebuduję zaplecze - opowiadał 

Keith. - Obliczyłem, że jeśli zburzę tamtą ścianę, 

uzyskam dość miejsca, by pomieścić potrzebne mi 

maszyny i zostanie tu jeszcze trochę przestrzeni 

do pracy. 

- Potrafisz to zrobić? - spytała Teddi. W jej 

domu wszyscy mężczyźni potrafili posługiwać się 

narzędziami, bo nie mieli wyboru. Ale Keith 

dorastał wśród służby. 

- Jestem zupełnie niezłym cieślą. Przez całe 

lato pomagałem kumplowi budować domek 

nad morzem - wyjaśnił, stając tuż za nią. 

Zanim zorientował się, co robi, położył ręce 

na jej ramionach. - Poza tym pracowałem 

kiedyś trochę jako hydraulik i jako elektryk 

- mówił, odwracając Teddi powoli twarzą do 

siebie. 

Rozpaczliwie zastanawiała się, co powiedzieć. 

Ale tylko jedna myśl kołatała się jej w głowie. 

Zaraz mnie pocałuje! A przecież obiecywała so­

bie: żadnych komplikacji, dopóki nie stanie pew­

nie na własnych nogach. 

Zamknęła oczy, gdy ich wargi się spotkały. 

Nie pomylił się. Była słodka. Jej usta uzależ-

background image

68 CZEKOLADOWE SNY 

niały jak narkotyk. Zmuszały do powrotów. 

Budziły nieodparte pragnienia. Keith przylgnął 

do Teddi całym ciałem. Dotyk jej piersi rozpalił 

w nim ogień. Jeszcze chwila i straci panowanie 

nad sobą. Nie mógł na to pozwolić. Za żadne 

skarby! Za dwa miesiące odbędą się w Dallas 

wielkie i bardzo ważne targi wyrobów czekolado­

wych. Musi być gotów do tego czasu. Tylko to jest 

ważne. 

- Lepiej weźmy się do roboty - powiedział, 

odsuwając Teddi delikatnie. 

Skinęła głową, szczęśliwa, że na tym poprze­

stał. I nieszczęśliwa zarazem. 

Przez następne dni omijali się z daleka. 

Tak było bezpieczniej. Okazało się natomiast, 

że Teddi jest znakomitą pracownicą. Keith 

nie wiedział, jak spędzała przedpołudnia, ale 

gdy wracał z pracy, zastawał ją w sklepie. 

Zdzierała stare tapety, szorowała potwornie 

zapuszczoną podłogę, pakowała rupiecie do 

pudeł. A przy tym nieustannie wypytywała 

go o czekoladę. 

- Nabierasz mnie - powiedziała, wpatrując 

się w kawałek czekolady, który dał jej przed 

chwilą. 

- Ani trochę. Naprawdę w to wierzyli. - Roze­

śmiał się, klęcząc w kącie, gdzie układał na 

podłodze nową wykładzinę. - Indianie uważali, że 

background image

CZEKOLADOWE SNY 69 

ziarno kakaowe zmieszane z wodą, kukurydzą 

i przyprawami jest wspaniałym afrodyzjakiem. 

Oczywiście tylko bogaci ludzie mogli sobie na to 

pozwolić. -Przyjrzał się swojej robocie z satysfak­

cją. Jasnokremowe linoleum zmieniło pomiesz­

czenie nie do poznania. Wstał z klęczek i wytarł 

ręce w dżinsy. - Aztekowie wierzyli, że czekolada 

została dana ludziom z Ogrodu Życia przez 

Quetzalcóatla. 

- Przez kogo? - Teddi nie była pewna, czy 

Keith wypowiedział jakieś imię, czy zakasłał. 

- To był ich bóg. Według legendy ofiarował on 

ludziom czekoladę jako pocieszenie za to, że 

muszą żyć na ziemi. 

- Znam wielu, którzy chętnie by w to uwierzyli 

- powiedziała Teddi, odkładając skrobaczkę. 

- Ale jestem ciekawa, jaką ilość kakao nasz kraj 

importuje? 

- Ponad dwieście tysięcy ton. 

Z niedowierzaniem pokręciła głową. 

- Jak zamierzasz przebić się na rynek, skoro 

tak potwornie wielką ilość kakao w ciągu roku 

przerabia się na czekoladę? 

- Czy wiesz, jak wiele pięknych, młodych 

kobiet przyjeżdża każdego roku szukać pracy na 

Broadwayu? A czy wiesz, ile dziewcząt szuka 

swojej szansy w Hollywood? 

- Ale ja chcę tylko jakoś się urządzić. 

- Ja też. 

background image

70 CZEKOLADOWE SNY 

- Chyba po prostu oboje zostaliśmy stworzeni 

do tego, co robimy - uśmiechnęła się. 

- Chyba tak. Ty wierzysz, że taniec zmieni 

twoje życie, a ja - że uczynią to kakaowe ziarenka. 

- Sam je hodujesz? - spytała. 

- Ależ skąd. Drzewo kakaowe wymaga wiel­

kich starań i miłości. Jest wrażliwe i kapryśne. Jak 

kobieta. A i tak daje owoce dopiero po czterech 

latach. Większość używanych przeze mnie ziaren 

pochodzi z Wybrzeża Kości Słoniowej, Brazylii 

i Ghany. Pewien znajomy mojego ojca powie­

dział, że wyjątkowo dobre jest ziarno z Karaibów. 

- Chciałabym znaleźć się na Karaibach - Ted-

di przymknęła oczy. 

- Zmęczona? - spytał Keith. Pracowali już od 

sześciu godzin. 

- Ręce zdrętwiały mi zupełnie. Czy ciągle 

jeszcze trzymam skrobaczkę? 

- Nie - uśmiechnął się. - Tak mi przykro. To 

przeze mnie. 

Podszedł i zaczął delikatnie masować jej rękę. 

- W porządku. Tancerze są przyzwyczajeni do 

wysiłku...O, tak... dobrze - zamruczała. 

- Podaj mi teraz drugą rękę. 

- Wiesz, okropnie bolą mnie plecy. 
Keith położył ręce na jej ramionach. Wydawa­

ły się tak kruche. Teddi była taka drobna i delika­

tna, że z łatwością mógłby dłońmi objąć ją 

w pasie. 

background image

CZEKOLADOWE SNY 

71 

- Nie za mocno? 

- Mm - jęknęła. - Wspaniale! Cudownie! 

Wolałby usłyszeć to, mając ją pod sobą, kocha­

jąc się z nią wśród kwiatów. Gwałtowne pożąda­

nie opanowało wszystkie jego zmysły. Zdawało 

się, że poprzez masaż potrafi przekazać jej swoje 

pragnienia. Dziwny dreszcz przebiegł ją od szczy­

tów piersi aż po uda - gorący i pobudzający 

zmysły. 

- Może zjedlibyśmy coś? - spytał Keith i od­

sunął się nagle. 

- Czemu nie - powiedziała. 
- Tak myślałem. Na co masz ochotę? 

- Na coś dobrego - odparła, choć bardzo 

chciała powiedzieć: „na ciebie". 

- A konkretnie? 

- Zaskocz mnie. 

Jakże bardzo tego pragnął. Ale powiedział 

tylko: 

- Może jakieś chińskie danie? 

- Wspaniale. Pozwól mi tylko zdjąć to brudne 

ubranie. 

- To może i ja to zrobię - przyjrzał się 

sobie. - Restauracja nie jest specjalnie eleganc­

ka, ale i tak mogliby nas nie wpuścić w takich 

strojach. 

Ujął Teddi pod ramię gestem pełnym opiekuń­

czości. Gest ten, w swej prostocie, zdradził wszys­

tkie jego uczucia. 

background image

72 CZEKOLADOWE SNY 

- Nie trudź się - Teddi odsunęła się ner­

wowo. - Ciągle jeszcze mogę chodzić o włas­

nych siłach. 

- Tylko nie zużyj całej gorącej wody! - krzyk­

nął, gdy była już na schodach. 

- Gorącej? Gorący prysznic to ostatnia rzecz, 

o której marzę w tej chwili. 

Pomyślał, że i jemu najlepiej zrobi zimna 

kąpiel. Pozwoli utrzymać się w ryzach. 

- Mogłabym siedzieć tu przez całą noc - wes­

tchnęła Teddi, opierając się o miękkie poduszki. 

Kelner podał im już koktajle i właśnie przyniósł 

zamówione potrawy. - Niech Bóg błogosławi 

wynalazcę klimatyzacji. 

- W moim sklepie przygotowałem już instala­

cję do klimatyzacji. 

- Myślę, że jestem zakochana - powiedziała 

Teddi, jedząc wieprzowinę w sosie słodko-kwaś-

nym. 

- Wystarczy klimatyzacja, by wzbudzić twą 

miłość? - Keith nie potrafił ukryć zdumienia. 

Chłonęła każde słowo, każdy gest siedzącego 

przed nią mężczyzny. Podziwiała delikatny zarys 

szczęki, ciemnoniebieskie oczy, uczesanie... Wy­

starczyłoby mi być z tobą, pomyślała, ale powie­

działa tylko: 

- Na początek wystarczy. - Poczuła jednak, że 

musi się wytłumaczyć. - Kiedyś, rzecz jasna, gdy 

background image

CZEKOLADOWE SNY 

73 

przyjdzie czas, chciałabym pokochać kogoś, kto 

czciłby ślady moich stóp. 

- To brzmi rozsądnie. 

- Kogoś, kto byłby dla mnie oparciem, kto 

zrozumiałby, jak wiele znaczy dla mnie moja 

kariera, kogoś... - spojrzała mu prosto w oczy 
- kto miałby trochę lepsze zdanie o artystach. 

- Gdybyś poznała mojego szwagra, Jima, 

zrozumiałabyś, czemu tak nie lubię artystów. 

Siedział w domu, nic nie robiąc, i czekał, aż 

przyjdzie ktoś, kto mógłby zaproponować mu 

główną rolę. W końcu pojechał do Hollywood, 

zabierając większość pieniędzy Emily. Powiedział, 

że sprowadzi ją do siebie, gdy tylko jakoś się 

urządzi. Było to pięć lat temu. 

Emily pracowała teraz w aptece i ojciec 

był zadowolony, że córka potrafi być samo­

dzielna. 

- Moja siostra nie traciła nadziei - powie­

dział po chwili. - Nawet wówczas, gdy nadszedł 

pozew rozwodowy. Wiele satysfakcji miał oj­

ciec, mogąc powiedzieć: „A nie mówiłem". Te­

raz czeka na sposobność, by móc i mnie powie­

dzieć to samo. 

- Mój ojciec jest wspaniały - wyznała Teddi. 

Pełnym współczucia gestem ujęła Keitha za rękę. 

- Jest może trochę staroświecki, ale zawsze mog­

łam podzielić się z nim każdym problemem. 

A miałam ich mnóstwo! 

background image

74 

CZEKOLADOWE SNY 

- To co on teraz musi przeżywać?! 

- Chyba nie pochwala tego, co zrobiłam. Jest, 

na swój sposób, bardzo praktyczny. Byłby ze 

mną, gdyby mi się nie powiodło, ale na pewno nie 

zakładałby z góry mojej porażki. Ale ja nie 

przegram - dodała stanowczo. 

W ostatnich dniach Keith zaczął traktować 

Teddi jako element swego życia. Nie chciał, by 

stała się jej krzywda. A przecież z tym swoim 

wrodzonym optymizmem była ślepa na wszelkie 

możliwe niepowodzenia. 

- Ale gdybyś jednak... - spróbował. 

- Nie! Tak długo, dopóki będę nastawiona 

pozytywnie, wszystko mi się uda. Muszę wierzyć 

w siebie, nawet jeśli nikt więcej wierzyć we mnie 

nie będzie. A jutro... okaże się. 

Całkiem zapomniał o czekającej ją próbie. 

Poczuł lęk, choć nie wiedział, dlaczego. Wszak 

ktoś, kto utopił cały swój majątek w czekolado­

wych planach, nie może uchodzić za uosobienie 

rozsądku. Ale co powinien powiedzieć, jeśli od­

prawią ją z kwitkiem? 

- Denerwujesz się? - spytał, płacąc rachu­

nek. 

- Nigdy się nie denerwuję -powiedziała. I było 

w jej głosie coś, co sprawiło, że uwierzył bez 

zastrzeżeń. 

- Gdzie odbędzie się ta próba? - spytał. 

- W małym teatrzyku w Greenwich Village. 

background image

CZEKOLADOWE SNY 75 

Szykują premierę przedstawienia „Man of La 

Mancha". 

Gdy znaleźli się na ulicy, objął ją ramieniem. 

Podobało się jej to. Czy dwoje ludzi może zżyć się 

w tak krótkim czasie? pomyślała. Zwierzył się jej 

ze swoich marzeń, przeszłości... ale czy poznała 

go naprawdę? Nieważne. Liczy się tylko jutrzejsza 

próba! 

Szli powoli pustymi ulicami. Po raz pierwszy 

od przyjazdu do Nowego Jorku czuła się tu 

dobrze. 

Stanęli przed drzwiami jej mieszkania zakłopo­

tani oboje. 

- Nie wiem, czy już ci to powiedziałem - ode­

zwał się Keith - ale jestem ci niezwykle wdzięcz­

ny za pomoc w sklepie. 

- To może zawiózłbyś mnie jutro do teatru? 

- O której? 

- Próba zaczyna się o ósmej. Chciałabym być 

tam o siódmej. 

- O Boże - skrzywił się. - Tak wcześnie? 

- Na pewno będzie kolejka. 

- Dobrze - kiwnął głową. - Nathan nas zawie­

zie. Jest mi to winien. - Objął ją w talii. 

- Powinnam chyba... trochę... odpocząć - po­

wiedziała z wahaniem. 

- Za minutkę, Missouri, za minutkę. - Do­

tknął wargami jej warg i wszystko, co sobie 

obiecywał, przepadło. Do diabła z samokontrolą! 

background image

76 

CZEKOLADOWE SNY 

Objął Teddi mocno. Pragnął tej dziewczyny. Jej 

rozchylone usta zniewalały go. 

Usłyszał cichy jęk i zapragnął Teddi bardziej 

niż czegokolwiek na świecie. 

Przylgnęła doń całym ciałem. Zanurzyła palce 

w jego włosach. Uwielbiała ich dotyk, ciepło jego 

ciała. Kochała tego mężczyznę! Zadrżała. 

- Keith, ja... 

- Musisz jutro wstać wcześnie - mówił powoli, 

próbując uspokoić oddech. - Powinnaś już iść. 

Nim przestanę panować nad sobą, pomyślał. 

W tym momencie pokochała go jeszcze bar­

dziej. 

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY 

Nigdy dotąd Keith nie zaznał uczucia zazdrości. 

Aż do tego ranka. Oczekiwał chyba zbyt wiele, a tu 

taniec był dla Teddi najważniejszy. Gdy tylko znajdzie 

pracę i zacznie zarabiać, wyprowadzi się na pewno. 

Dlaczego wyobrażał sobie, że może być inaczej? 

- Jak wyglądam? - spytała, obracając się na 

pięcie. 

- Całkiem możliwie. - Wepchnął ręce do kie­

szeni. Teddi chyba nawet nie spostrzegła braku 

entuzjazmu w jego głosie. 

- To dobrze. Dokładnie tak się czuję - powie­

działa. Jeszcze raz sprawdziła, czy zabrała panto­

felki do tańca, skrzyżowała palce na szczęście 

i zawołała: - Chodźmy! 

Usiadła na tylnym siedzeniu. Była skupiona 

i w niczym nie przypominała pełnej życia szalonej 

dziewczyny z poprzednich dni. Keith przyglądał 

się jej, zdumiony taką odmianą. Nie znał jej 

jeszcze od tej strony. 

- Artystka, co? - burknął Nathan, szczupły, 

ciemnoskóry zmiennik Keitha. 

background image

78 

CZEKOLADOWE SNY 

- Tancerka - sprostowała Teddi. 

- Fakt. Nogi masz całkiem do rzeczy. - Na-

than odwrócił się i spojrzał jej w oczy. - Chyba się 

nie gniewasz, co? 

Uśmiechnęła się tylko i przecząco pokręciła 

głową. 

- Moja kuzynka była tancerką... - zaczął 

Nathan i przez następne trzydzieści trzy minuty 

Teddi i Keith musieli słuchać, co przydarzyło się 

jego kuzynce, ciotce, dwóm braciom i kilku 

innym krewnym. Przez całą drogę Teddi kur­

czowo ściskała dłoń Keitha. Mimo iż czuł, że 

dziewczyna jest przerażona, nie potrafił jej współ­

czuć. Czyżby jednak zazdrość? 

Ujrzał w jej oczach ostrzegawczy błysk. Zro­

zumiał natychmiast, że jeśli się nie powiedzie, 

będzie świadkiem jej kompletnego załamania. 

Zbyt wiele energii włożyła w realizację swych 

marzeń. 

Znał ludzi z tej branży. Wiedział, że tylko ci 

odnoszą sukces, którzy potrafią myśleć wyłącznie 

o sobie, dla których liczy się kariera i nic więcej. 

Ale znał też i siebie. Wiedział, że nie potrafi 

pogodzić się z tym, by być na drugim miejscu. 

Idąc za nią po wyjściu z samochodu pomyślał 

jednak, że tak naprawdę nie ma chyba żadnego 

wyboru. 

- O Boże, spójrz! - jęknęła Teddi na widok 

potwornej kolejki osb czekających na próbę. 

background image

CZEKOLADOWE SNY 79 

- Złamane serca Broadwayu - powiedział. 

- Chyba masz rację. 

- Po prostu patrzę na wszystko realistycznie. 

- Nie rób tego. - Poprawiła mu zagięty koł­

nierzyk. 

Pocałował jej dłoń. Spojrzeli sobie w oczy. 

- Keith, jedziesz ze mną? - usłyszeli głos 

Nathana. - Muszę zaraz zgłosić się do dys­

pozytora. 

- Nie, jedź sam - odparł Keith ku wielkiemu 

zdumieniu Teddi. - Złapię potem inną taksówkę. 

- Nie! - zaprotestowała. - Nie ma potrzeby, byś 

sterczał tutaj. Dam sobie radę. Naprawdę. Przecież 

spóźnisz się do pracy. - Uśmiech rozjaśnił jej oczy. 

- Widzisz. Też bywam czasem realistką. 

Nie potrafił zrozumieć, dlaczego Teddi nie 

denerwuje się tak jak inni czekający w kolejce. 

Czy to przypadkiem nie on denerwował się za 

nich oboje? 

- No dobrze. Chyba rzeczywiście pojadę do 

pracy. Powodzenia! - Pochylił się, by ją pocało­

wać. 

- O, nie! - Powstrzymała go, kładąc mu palce 

na ustach. - Musisz powiedzieć: „Złam nogę!" 

Wzruszył ramionami i pocałował ją w policzek. 

- Złam nogę, jeśli na tym właśnie ci zależy. 
- Właśnie tak. 

Usiadł obok Nathana. Obejrzał się jeszcze, lecz 

Teddi była już daleko - podążała na koniec kolejki. 

background image

80 CZEKOLADOWE SNY 

- Całkiem sprytna dama - odezwał się Na-

than. - Twoja? 

- Nie - odparł Keith, nie patrząc mu w oczy. 

- Rozumiem - Nathan uśmiechnął się krzywo. 

- Opowiadałem ci już, jak mój kuzyn Jack 

zakochał się w oszustce? 

- Nie - westchnął Keith zrezygnowany - ale 

czuję, że zaraz to zrobisz. 

W teatrze panował chłód. Chłodne było powie­

trze i chłodnym wzrokiem spoglądali na siebie 

zgromadzeni kandydaci. Zdenerwowani, za­

mknięci w sobie, nie mogli - a może nie chcieli 

- obdarzać choćby tylko życzliwym spojrzeniem 

zgromadzonych rywali. Twarda walka o prze­

trwanie. 

Pusta, mroczna scena potęgowała jeszcze 

uczucie samotności. Zdenerwowani, zdespero­

wani, przestraszeni tancerze usiłowali jak naj­

lepiej wykonywać polecenia choreografa. Teddi 

także, choć wcale nie była przekonana, że to się 

jej podoba. Wiedziała jednak, że musi tu być, że 

musi tańczyć. Kiedy miała pięć lat, ciotka 

opłaciła jej lekcje tańca i podarowała pierwsze 

baletki. Od tej pory taniec stał się dla niej 

najważniejszy w życiu. Początkowo wszystkim 

bardzo to się podobało. W miarę jednak jak 

dorastała, rodzina zaczynała niepokoić się coraz 

bardziej. 

background image

CZEKOLADOWE SNY 81 

- Następna szóstka! - usłyszała głos choreo­

grafa. Ze zniecierpliwieniem odezwał się do sie­

dzącego obok niego mężczyzny: 

- Po co ci nieszczęśnicy tu przyszli? 

Powiedział to wystarczająco głośno, by usły­

szeli go wszyscy zgromadzeni. 

Teddi wzięła głęboki oddech i stanęła w szere­

gu. Starała się nie myśleć o tym, że jest w tym 

towarzystwie nowicjuszką. 

- No dobrze, kochaniutkie - powiedział An-

thony Andretti, choreograf - zobaczymy, czy 

choć jedna z was rusza się zgrabniej niż krowa. 

Muzyka! Ruszyły. Deski sceny załomotały pod 

stopami tańczących. Teddi uznała, że konkurentki 

są całkiem dobre. Poprzednia szóstka także była 

dobra, a Andretti tylko wydął wargi, gdy skończyły. 

Muzyka umilkła. 

- Dziękuję, dziękuję. Proszę zostawić swoje 

nazwiska i adresy przy wyjściu - choreograf 

machnął ręką w ich stronę. 

- Hej, ty, blondynka - usłyszała, schodząc ze 

sceny. Zatrzymała się z bijącym sercem. 

- Tak, do ciebie mówię - kiwnął niecierpliwie 

ręką. - To twój pierwszy występ? 

- Tak - odpowiedziała cicho. 

- To widać - roześmiał się i odwrócił się do niej 

plecami. 

Ruszyła do wyjścia, myśląc tylko o tym, że 

przecież taka świnia nie może jej urazić. 

background image

82 CZEKOLADOWE SNY 

- Nie słuchaj go - powiedziała posągowa 

brunetka, która właśnie szykowała się do wejścia 

na scenę. - Stąd wyglądałaś wspaniale. 

- Dzięki. - Teddi zmusiła się do uśmiechu. Jak 

automat podała dziewczynie przy wyjściu swoje 

nazwisko oraz numer telefonu Keitha i znalazła 

się na ulicy. Stanęła porażona blaskiem słońca. 

Już po wszystkim. Po raz pierwszy w życiu 

poczuła się nagle samotna. 

- Taksówka dla pani? - usłyszała. 
- Och, Keith! - zarzuciła mu ręce na szyję. 

- Aż tak źle? - przytulił ją delikatnie. 

- Było okropnie. 

- Nie udało się? 

- Na to wygląda -jej głos się załamał. 

- Z tego co ja wiem, oni nigdy nie podejmują 

decyzji od razu. M oże jeszcze do ciebie zadzwonią 

- próbował ją pocieszyć. 

- Powiedział, że tańczyłam jak amatorka. 

- Jeśli nawet nie zaangażują cię tym razem, to j 

przecież będzie jeszcze wiele przedstawień - pocie-

szył Teddi Keith, otwierając drzwiczki taksówki. 

- Wiem - powiedziała - ale to takie przykre. 

- Fakt. - Uruchomił silnik. 

- Czy ciebie kiedykolwiek potraktowano 

w ten sposób? - spytała. 

- Nigdy. Ale mogę to sobie wyobrazić. 

- To nie to samo. - Przygarbiła się i skuliła na 

siedzeniu. 

background image

CZEKOLADOWE SNY 

83 

- Masz ochotę coś zjeść, czy wolisz raczej 

rozczulać się jeszcze nad sobą? - zapytał. 

- Jedno i drugie. Jak daleko stąd do restauracji? 

- Przy takim ruchu dojedziemy tam za jakieś 

dwadzieścia pięć minut. 

- Świetnie. Tyle czasu mi potrzeba na roz­

czulanie się nad sobą. 

Uśmiechnął się. Była naprawdę niezła. 

- Hej - wyprostowała się nagle. 

- O co chodzi? - oduchowo nacisnął hamulec. 

- Czy to przypadkiem nie dzisiaj miały być 

przywiezione te twoje maszyny? 

Jak mógł o tym zapomnieć?! Wszystko przez nią! 

- Masz rację - powiedział. 
- Nie jedziemy do restauracji - mruknęła 

zrezygnowana. 

Gorączkowo myślał, co robić dalej. Ciężarów­

ka miała przyjechać między pierwszą a piątą. 

- Zawiozę cię do sklepu i odstawię taksówkę 

do bazy - powiedział. - W lodówce jest jeszcze 

szynka. Zrobisz sobie kanapki. Tylko uważaj, czy 

ciężarówka przyjechała. 

- Kanapki z szynką. Słaba to pociecha dla 

zranionej duszy - pociągnęła nosem. 

- Twoją zranioną duszą zajmiemy się później 

- odwrócił się i pogłaskał ją po głowie. 

- Co to wszystko ma znaczyć? -zapytała Teddi. 

Wchodząc do przyszłej kuchni sądziła, że 

background image

84 

CZEKOLADOWE SNY 

zastanie Keitha zajętego uruchamianiem ma­

szyn. Tymczasem maszyny wciąż stały pod 

ścianami, w skrzyniach, a Keith krzątał się 

wokół stojącego na środku, nakrytego lnianym 

obrusem i udekorowanego srebrnymi świecz­

nikami stołu. 

- Oto twoja pociecha - powiedział, zapalając 

świece. 

- Niech zgadnę. Zapalasz świece i zaraz zga­

sisz światło, bym nie zorientowała się, że obiad 

będzie składał się z kolejnej porcji kanapek z szyn-

ką. 

- Zgaduj dalej - postawił na stole dwa kieliszki 

i butelkę czerwonego wina. 

- Czy to jakieś święto? - Pomyślała nagle, że 

może choreograf zadzwonił. 

- Piątek. 

- Och. 

- Oraz to... - podszedł do niej - że byłaś 

najlepszym pomocnikiem, jakiego kiedykolwiek 

miałem. - Zaprowadził ją do stołu. 

- Jak już powiedziałeś, byłam tylko pomoc­

nikiem. 

- Nie psuj wszystkiego. - Ze stojącego na 

podłodze kosza wyjął zamknięty rondel. - To od 

Sala. 

- Co, skończyły mu się pudła do pakowania 

pizzy? - spytała. 

- Jego matka robi wspaniałe łazanki. 

background image

CZEKOLADOWE SNY 85 

- Łazanki! Skończmy gadanie i bierzmy się do 

jedzenia. 

- Spodziewałem się, że to powiesz - roze­

śmiał się, nakładając na talerze. - Napijesz się 

wina? 

- Z rozkoszą. Za co wypijemy? 

- Za spełnienie pragnień? - Całe popołudnie 

walczył ze sobą. Pracowała jak oszalała, jakby 

szukała zapomnienia, ucieczki od myśli o swoim 

niepowodzeniu. Czuł, że powinien przytulić ją 

mocno, ukoić jej ból. Wiedział jednak, że nie mógł 

zrobić tego, że tym razem nic nie zdołało by go 

powstrzymać. 

- Może za sukces? - zaproponowała. 

- W ogóle? - Uniósł kieliszek. 

- Nie. Za nasz sukces - sprostowała. 

Zadźwięczało szkło. Choć tak naprawdę Keith 

wcale nie był przekonany, że jej sukces może być 

ich wspólnym sukcesem. Powoli skończyło się 

wspaniałe jedzenie i wino w butelce. Teddi od­

prężyła się, uspokoiła. 

- Wiesz - wyznała - strasznie się ucieszyłam, 

gdy zobaczyłam cię dziś rano przed teatrem. 

Jesteś słodki. 

- To skutek pracy przy czekoladzie - burknął. 

Odwrócił oczy, by móc zapanować nad sobą. 

- Czy zrobisz dla mnie coś jeszcze? - spytała 

cicho. 

- Co? 

background image

86 CZEKOLADOWE SNY 

- Obejmij mnie. 
- Słucham? 

- Obejmij mnie. Mocno. 
- Missouri, ja... - Czy ona wie, czego od niego 

żąda? 

- Proszę. 

Mógł walczyć z własnymi uczuciami, ale jak miał 

walczyć z tą dziewczyną? Wstali równocześnie. 

- Masz farbę na policzku - powiedział. Do­

tknął jej gładkiej jak jedwab skóry, a ona za­

mruczała jak kotka. 

- A gdzie uścisk? - mruknęła. 
Zamknął ją w ramionach. Ostrożnie dotknął 

ustami jej czoła. 

- Wiesz - powiedziała - nie mam czasu na 

miłość. 

- Ja też. - Nie mógł już przestać. Jego wargi 

wędrowały po policzku dziewczyny. 

- Muszę zrobić karierę. 

- To tak jak ja. - Teraz całował drugi policzek 

Teddi. 

- No to co my robimy? - Odchyliła mocno 

głowę, gdy pocałował jej szyję. Jęknęła cichutko. 

- Do diabła! - Usta Keitha spotkały wargi 

dziewczyny. Poczuł pulsowanie w skroniach. 

Miał to być pocałunek delikatny, ostrożny... Gdy 

jednak ich wargi się zetknęły, krew zawrzała 

obojgu w żyłach. 

- Pragnę cię, Missouri! 

background image

CZEKOLADOWE SNY 87 

- Wiem. 

Przylgnęła do niego, rozpalona. Ostrożnie 

wsunęła mu dłonie pod koszulkę. 

- Będziesz tego żałować - ostrzegł ją. Czy to 

przez wypite niedawno wino nie miał dość siły, by 

się powstrzymać? 

- Być może. 

Ujęła jego twarz i pocałowała go... mocno, 

z całych sił, aż ich języki się spotkały. 

Z wysiłkiem oderwał się od niej. 

- Wystarczy? - spytał, z przerażeniem myśląc, 

że mogłaby potwierdzić. Czuł jednak, że musi dać 

jej tę ostatnią szansę. 

- Nigdy w życiu! 

Od pierwszej nocy, gdy przybiegł jej na ratu­

nek, wiele o nim myślała. Wydawał się tak pewny 

siebie we wszystkim, co robi... Myśli jej krążyły 

bezładnie. Może on także nigdy jeszcze... To 

chyba niemożliwe. 

Nigdy jeszcze nie miała mężczyzny. Żaden nie 

wzbudził w niej pożądania. Aż do tej chwili. 

Ich usta spotkały się znowu. Spod przymknię­

tych powiek widział lśnienie złotych włosów 

w blasku świec. Czuł gwałtowne bicie jej serca. 

Nie było takiej siły, która mogłaby go zatrzymać. 

Mógł jedynie powstrzymać ogarniające go szaleń­

stwo i nie rzucić się na nią. 

- Moje ręce są strasznie szorstkie - powiedział, 

gdy poczuł delikatną, gładziutką skórę jej piersi. 

background image

88 CZEKOLADOWE SNY 

- Och, wszystko w porządku - wyszeptała, 

poddając się pieszczocie. 

Westchnęła głośno, gdy ściągnął z niej bluzkę. 

Całował na przemian obie piersi, a ciało Teddi 

przenikały rozkoszne dreszcze. Z zamkniętymi 

oczami zanurzyła palce w jego włosach. Nagle 

poczuła, że Keith unosi ją do góry. Spojrzała na 

niego ze zdumieniem. 

- Nie tutaj - szepnął. 

Ufnie położyła mu głowę na ramieniu i objęła 

za szyję. Czuła jego mięśnie wibrujące pod skórą. 

Podniecającą siłę. 

Całował ją przez całą drogę na górę. Musiał 

przerwać tylko na chwilę, gdy szukał kluczy. 

- Zupełnie jak w „Przeminęło z wiatrem" 

- zamruczała. Nie odpowiedział, oszołomiony 

zdarzeniami. Wdychał zapach jej skóry, błądząc 

ustami po szyi i ramionach, aż powoli położył ją 

na łóżku. Półnagą, jasnowłosą boginię. Nie od­

rywając od niej oczu, ściągnął koszulkę. Wyciąg­

nęła ku niemu ramiona i po chwili czuł jej 

rozpalone ciało. Odchodził od zmysłów. Nigdy 

jeszcze nie pożądał tak bardzo żadnej kobiety. 

Pieścił ją powoli, dostarczając dziewczynie 

doznań, jakich dotąd nie zaznała. Naznaczył 

każdy skrawek jej ciała pełnym pożądania do­

tknięciem. Bliski szaleństwa, wciąż jeszcze trzy­

mał na wodzy własne żądze. Rozpalał ją do 

białości. 

background image

CZEKOLADOWE SNY 89 

Gwałtownie szarpnął zatrzaski jej szortów. 

Uniosła biodra z głuchym jękiem. Każdy skrawek 

jej ciała pałał pożądaniem, pragnieniem piesz­

czot. Prężyła się, wyginała, chwytała jego roz­

biegane ręce. Bliżej. Pragnęła być jeszcze bliżej. 

Czuła się szczęśliwa, leżąc pod nim całkiem naga, 

poddając się coraz gwałtowniejszym pieszczo­

tom. Oczekiwała finału, niepewna, czy zdoła 

wytrzymać jeszcze więcej rozkoszy. A on wciąż 

tylko całował, głaskał, dotykał... 

Gdy wszedł w nią, jęknęła, wbijając palce 

w jego ramiona. Uniósł głowę z poczuciem winy. 

- Missouri, ty jesteś dziewicą - szepnął. 

- Twoją dziewicą. 

Nic już nie mogło ich zatrzymać. Teddi od­

chodziła od zmysłów. Kolejne fale rozkoszy bu­

rzyły krew, rozpalały ciało. Rozedrgani, docierali 

do kresu podróży. Objęła go kurczowo, chłonąc 

całym ciałem. Keith wtulił twarz w zagłębienie jej 

szyi, czując, że kocha ją bezgranicznie. 

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY 

Teddi otworzyła oczy. Nie, to nie był sen. Keith 

był tu, przy niej. Spał. Ledwie świtało i tylko 

blada poświata wpadała przez szparę w zasło­

nach. 

I co dalej? Co powinna powiedzieć, jak po­

stąpić? Czy powinna pozwolić, by to niezwykłe 

uczucie, które przepełniało każdy zakątek jej 

ciała, wzięło ją we władanie? Czy może powinna 

udawać, że nic ważnego się nie stało? 

Nie miała doświadczenia, nie wiedziała, jak 

należy zachowywać się następnego ranka. Czuła 

ucisk w żołądku. I nie był to skutek wypitego 

wina. Ostrożnie nakryła ich oboje prześcieradłem, 

starając się, aby go nie obudzić. Jeszcze nie teraz. 

Życia nie da się zaplanować, pomyślała. Czuła, 

że to, co się wydarzyło, komplikowało plany 

zarówno jej, jak i Keithowi. Każde z nich miało 

przed sobą coś bardzo ważnego. Szkoda, że to 

wszystko nie zdarzyło się trochę później. 

Keith poruszył się i otworzył oczy. 

- Hej - szepnęła. 

background image

CZEKOLADOWE SNY 

91 

- Hej. - Oparł się na łokciu i przesiewał przez 

palce złote pukle jej włosów. 

Znów ogarnęło ją zmieszanie. 

- Co teraz będzie? - spytała. 

- Teraz zjemy śniadanie. - Delikatnie głaskał 

jej szyję. 

- Śniadanie? - powtórzyła, jakby to było obce 

słowo. 

- Tak, śniadanie - potwierdził, chłonąc za­

pach jej ciała. - Chyba że... 

- Chyba że? 

Uśmiechnął się marzycielsko, głaszcząc ją po 

policzku. 

- Właśnie poczułem apetyt na coś całkiem 

innego. 

Wiedział, że nie powinien tego robić, ale prag­

nienie było silniejsze od zdrowego rozsądku. Poza 

tym musiał przekonać się, czy Teddi pożądała go 

naprawdę, czy tylko poszła z nim do łóżka na 

skutek wypitego wina. 

Zanurzył dłonie w jej włosach i obsypał je 

pocałunkami. Przywarli do siebie, spragnieni 

swych ciał. 

- Nie wykorzystuję chyba chwili twojej słabo­

ści? - spytał. 

- Chwili słabości? - zupełnie nie zrozumiała, 

co miał na myśli. 

- Wiesz, że... - pocałował ją w brodę - ostatnio 

powtarzasz tylko moje słowa? 

background image

92 

CZEKOLADOWE SNY 

- Powtarzam? - roześmiała się. - Ale o jakiej 

chwili słabości mówiłeś? 

- Och, w końcu mógłbym przypuszczać, ze 

usiłujesz tylko zapomnieć o tym, co zdarzyło się 

w teatrze - odparł, przerywając słowa pocałun­

kami. 

- Gdybym naprawdę potrzebowała zapo­

mnienia, obejrzałabym sobie jakiś stary film 

w telewizji. - Pogłaskała sutki jego piersi. -To, co 

zaszło tej nocy, zdarzyło się może zbyt szybko, ale 

na pewno nie dlatego, że trafiłeś na kobietę 

zbolałą i zdesperowaną. 

- Dobrze wiedzieć. 

- Czy zamierzasz mnie pocałować? - spytała. 

- Tak. 
- Kiedy? 

- Właśnie teraz. 

- Świetnie. Nie mam bowiem zamiaru już 

więcej cię do tego nakłaniać - przyciągnęła go do 

siebie. 

Słońce stało już wysoko, gdy Teddi wstała 

z łóżka, okrywając się prześcieradłem. Keith 

patrzył na nią rozbawiony. 

- Nie sądzisz, że trochę przesadzasz? 

- Moja mama zawsze mówiła, że odrobina 

tajemniczości nigdy kobiecie nie zaszkodzi - od­

parła wyniośle i majestatycznie udała się do 

łazienki. Po chwili usłyszał ją, nucącą melodię ze 

spektaklu. 

background image

CZEKOLADOWE SNY 93 

Wkładając dżinsy pomyślał, że niepotrzebne jej 

żadne prześcieradło, by roztaczać wokół siebie 

aurę tajemniczości. Nie potrafił wytłumaczyć 

sobie wszystkiego, co się zdarzyło. Jeszcze nigdy 

dotąd żadna kobieta nie dostarczyła mu tylu tak 

różnych i niezwykłych doznań. Ale co teraz? 

Doprowadziła go do szaleństwa. Jeśli nie zapanu­

je nad sobą, ona zrujnuje wszystkie jego zamierze­

nia, plany. Nawet nieświadomie. 

Gdyby kiedyś odeszła, zostałby z niczym - na­

wet bez swoich najwspanialszych marzeń. Nie 

może zaangażować się w ten związek. Nie wolno 

mu. Przynajmniej teraz. Z drugiej jednak strony... 

Będzie to musiał jeszcze przemyśleć. 

- Czy szykujesz śniadanie? - usłyszał. 

- Czy potrafisz myśleć o czymkolwiek poza 

swoim żołądkiem? - Wyjął z lodówki karton 

z jajkami. 

- Jasne... ale nie wtedy, kiedy jestem głodna. 
- Jakie chcesz jajka? 

- Sadzone. 

Przynajmniej nie kaprysi, pomyślał uśmiecha­

jąc się. 

- Zdecydowanie lepiej ci w szortach - po­

wiedział do wchodzącej Teddi zawiniętej w rę­

cznik. 

Jajka apetycznie skwierczały na patelni. 

- Masz rację, ale moje ubranie zniknęło w taje­

mniczy sposób. 

background image

94 CZEKOLADOWE SNY 

- Jest na dole - przypomniał. 

- Pójdę jednak i ubiorę się w coś. 

- Jeśli rzeczywiście uważasz, że musisz... 

- Udał, że chce zerwać z niej ręcznik. Wyrwała mu 

się i pobiegła do swojego pokoju. 

Po śniadaniu, przed instalowaniem swojego 

sprzętu Keith postanowił, że zadzwoni do Emily. 

Nie rozmawiali ze sobą od bardzo dawna. Nigdy 

nie byli zbyt zżyci, a gdy Emily wyszła za mąż, 

zniknęła zupełnie w tłumie artystów. 

Podłączając ostatnią wtyczkę urządzenia do 

oczyszczania ziaren kakaowych, uznał, że czas na 

przerwę. Missouri potrzebuje odpoczynku, a on 

musi jej pomóc. 

- Do czego to służy? - spytała, przechadzając 

się po kuchni. Pomyślała przy tym, że przy tak 

wielkiej liczbie maszyn nie ma tu wiele miejsca do 

pracy. 

- Usuwa zanieczyszczenia. Patyki, kamienie, 

robactwo... i inne rzeczy. 

- Za to płaciłeś dodatkowo? - zabębniła pal­

cami po szarej blasze. 

- Nie, dostałem za darmo. 

- Kiedy będzie pokaz? - zapytała. Uwielbia­

ła oglądać go przy pracy. Wyglądał na naj­

szczęśliwszego, gdy mógł urzeczywistniać swoje 

marzenia. 

background image

CZEKOLADOWE SNY 

95 

Coś wydarzyło się minionej nocy 

Kochali się i teraz był tu obok niej. Teddi 

pragnęła być cząstką jego życia, wszystkiego, co 

robił. Chciała wiedzieć o nim jak najwięcej. 

Postanowiła zacząć od maszyn. 

- Później. 

- A to do czego służy? - spytała, wskazując 

następne urządzenie. Nie chciała mu okazać, jak 

zabolało ją takie lekceważenie. 

- Do prażenia ziaren - rzucił, nie patrząc 

nawet w jej stronę. 

- Mogłeś zaoszczędzić trochę forsy. Wystar­

czy rozsypać ziarna na trotuarze. A tamta? 

- Tamta - obejrzał się przez ramię - służy do 

łuskania. 

- Wszystko to dla zrobienia zwykłej czekola­

dy? 

- To jeszcze nawet nie początek - wstał. 

- Tamta maszyna kruszy ziarna - wskazał na róg 

pomieszczenia. - Nawet nie zaczęliśmy jeszcze 

mieszać, walcować, ugniatać i ubijać wszystkich 

składników. 

- Jakich składników? 

Niewinne pytanie zakłopotało go wyraźnie. 

- Składników, dzięki którym moja czekolada 

różni się od innych - odparł. - Wiele czasu 

poświęciłem na opracowanie mojej receptury. 

- Supertajne, co? - rzuciła zaczepnie, kiwając 

się na piętach. 

background image

96 CZEKOLADOWE SNY 

- Tak. 

Zabolała ją taka odpowiedź. Bardziej niż wczo­

rajsza uwaga Andrettiego. Stała w milczeniu, 

gryząc wargę, podczas gdy Keith majstrował przy 

maszynach. W końcu ruszyła do drzwi. 

- Dokąd idziesz? - spytał. 

- Skoro jesteś tajemniczy jak James Bond, to 

ja dokończę malować ścianę. 

Masz swoją czekoladę, ja mam taniec, pomyś­

lała, rozprowadzając farbę wałkiem po ścianie. 

- Missouri? 

- Tak? - rzuciła. 

- Czemu walisz wałkiem w ścianę? 

- To jest psychoterapia. 

- Raczej dziurawienie ściany. 

Stanął w drzwiach i patrząc na nią, ocierał 

zatłuszczone dłonie. 

- Nie chciałem cię urazić - powiedział cicho. 

- Ty masz swoją czekoladę, ja mam taniec. 

- Wzruszyła ramionami, nie odwracając się do 

niego. - Każdy ma prawo do swojego szaleńst­

wa. 

Ale co z nami dwojgiem? pomyślał rozpacz­

liwie. Nie mógł oderwać oczu od jej gibkiego 

ciała. Jakieś piszczenie przerwało tę męczącą 

ciszę. 

- Chyba któraś z twoich maszyn cię woła. 

Keith wrócił do kuchni. 

Przez następne dni Teddi wyraźnie unikała 

background image

CZEKOLADOWE SNY 

97 

Keitha. Zamknęła się w sobie, poświęcając się 

tylko sprzątaniu sklepu i tańcowi. Po tygodniu 

znowu nieśmiało poprosiła o kolejny numer „Va-

riety". Sprzedawca rozpoznał ją i cmokając cicho 

powiedział: 

- Nadal walimy głową w mur, co? 

- Wolno się uczę - uśmiechnęła się do starego, 

biorąc gazetę. 

Uśmiech zgasł jednak, gdy nie znalazła niczego 

dla siebie. 

- Znalazłaś coś dzisiaj? - spytał Keith, wcho­

dząc do sklepu tego popołudnia. Teddi stała na 

drabinie, szkicując coś na ścianie. 

- W tym tygodniu nie ma żadnych przesłuchań 

- powiedziała, nie patrząc w dół. 

Zapragnął nagle pocałować ją. Namiętnie. 

Tak, jak pragnął już od wielu dni. 

- Co robisz? - spytał. 

- Maluję twój znak firmowy. Jak ci się podo­

ba? - Odsłoniła narysowany na ścianie delikatny 

kontur czekoladowego aniołka. 

Nie mógł się powstrzymać. Pogłaskał jej nogę, 

czując, że ogień wypełnia mu żyły. 

- Nie przypominam sobie, byśmy to uzgad­

niali - rzucił. 

- Bo nie uzgadnialiśmy. 

Tak długo trzymał się od niej z daleka, 

że zaczęła już myśleć, iż piątkowa noc była 

tylko złudzeniem. Jego dotyk powiedział jej, 

background image

98 CZEKOLADOWE SNY 

że to nieprawda. Poczuła, jak bardzo jej pra­

gnie. 

- Nie mogę malować, kiedy to robisz. 

- Świetnie. Nie maluj. 

- Nie podobają ci się moje aniołki - powie­

działa ze smutkiem. 

- Dużo bardziej podoba mi się aniołek na tej 

drabinie. Zejdź, Missouri - jego głos zabrzmiał 

dziwnie głucho. 

Zeszła powoli i stanęła przed nim. 

- Co się stało? - spytała drżącym głosem. 

Chciał powiedzieć jej, jak bardzo ją kocha, ale 

coś ścisnęło mu gardło. Objął ją więc tylko 

i pocałował. Jak przed tygodniem, przywarli do 

siebie. Żar oblał ich ciała... 

Natarczywe pukanie wdarło się w panującą 

ciszę. 

- Czy to moje serce, czy twoje? - spytał Keith, 

niechętnie odrywając wargi od jej ust. 

- To pukanie do drzwi. 

- Nie zamawiałem niczego - znów ją pocało­

wał. 

Stukanie ponownie oderwało ich od siebie. 

Z ciężkim westchnieniem Keith poszedł do drzwi. 

Za nimi stał elegancki mężczyzna w białej koszuli 

i muszce. 

- Tak? - rzucił Keith niecierpliwie. 

- Peabody - przedstawił się nieznajomy. 
- Słucham? 

background image

CZEKOLADOWE SNY 

99 

- Z Wydziału Zdrowia. 

Wyglądało na to, że pan Peabody nie cierpiał 

wyjaśniania czegokolwiek. 

- Wydział... och... - Czyżby znów zapom­

niał? Niemożliwe. Przecież inspektor był z nim 

umówiony dopiero na piątek. - Panie Peabody, 

nie spodziewałem się pana przed końcem tygo­

dnia. 

Peabody stał bez ruchu. 

- Moje biuro wyraźnie wyznaczyło inspek­

cję... - wyniośle otwarł swój notatnik - w pańs­

kiej firmie na wtorek, dnia... - głos załamał 

mu się nagle. - Pan nie nazywa się Miles Ta-

vern! 

- Nie - Keith odetchnął z ulgą. 

- W piątek o dziesiątej - rzucił Peabody od­

wracając się na pięcie. 

Oscar Peabody nie lubił się mylić. Dało się to 

zauważyć, gdy zjawił się w piątek. Mimo że Keith 

i Teddi przepracowali wiele godzin, doprowadza­

jąc wszystko do nieskazitelnej czystości, czuli, że 

to nie będzie piknik. 

- Niczego nienawidzę tak bardzo, jak brud­

nego zakładu spożywczego - Peabody rozglądał 

się pogardliwie. 

- Ma pan absolutnie rację - zawołała Teddi. 

Tego dnia miała na sobie obcisłą, różową sukien­

kę i sandałki. Nie ufała ludziom, którzy nie 

background image

100 CZEKOLADOWE SNY 

uśmiechali się, uznała więc, że Keith potrzebuje 

jej pomocy. Peabody rzucił jej lodowate spo­

jrzenie, a ona uśmiechnęła się niewinnie. 

- Przepisy dopuszczają występowanie w pro­

duktach spożywczych kilku procent włosów i za­

nieczyszczeń. -Było rzeczą zrozumiałą, że przepi­

sy dopuszczają, ale on nie. Peabody krążył po 

kuchni, robiąc notatki. 

- To oburzające. - Teddi wzięła go pod ramię. 

- Naprawdę nie powinno się na to pozwalać. 

- Miło spotkać kogoś, kto podziela moją 

opinię. 

- Pan Calloway też tak uważa - oświadczyła. 

Powinna zostać aktorką, pomyślał z podziwem 

Keith. 

- A to co takiego?! 

Serce załomotało jej w piersi, gdy zobaczyła to, 

co inspektor. Podbiegła do krzesła. 

- Ach, to. To moje baletki. 
Jak mogła je tu zostawić! 

- Tancerka? - Pan Peabody zatrzymał się 

gwałtownie. Keith z trudem hamował wściekłość. 

- Jak pan widzi, panie Peabody... - zaczął, lecz 

inspektor machnął niecierpliwie ręką, wcale na 

niego nie patrząc. 

- Później, Calloway. Co pani powiedziała? 

- Tak, jestem tancerką. Ale nie wystawiają tu 

zbyt wielu musicali. 

- Nie wystawiają takich musicali jak kiedyś 

background image

CZEKOLADOWE SNY  1 0 1 

- gderał Peabody. - Pamiętam, zabrałem moją 

żonę na „Kismet". Grał w nim Alfred Drake. 

Wtedy to były piosenki. Dobre teksty, piękne 

melodie... 

Prawdziwy koneser, pomyślała Teddi. Już cię 

mam. 

Keith zastygł zdumiony. Teddi i pan Peabody 

byli już całkiem pochłonięci rozmową. W pewnej 

chwili kazała Keithowi przynieść czekoladowe 

aniołki. Po następnej godzinie ze zdumieniem 

stwierdził, że Peabody uśmiecha się. W końcu wstał. 

- Miło było spotkać panią, panno McKay. 

I proszę pamiętać, liczę na bilety, gdy już będzie 

pani występować. 

- Może pan na nie liczyć - powiedziała. 

- Panie Calloway - głos inspektora stwardniał 

nieznacznie. - Pismo od nas dostanie pan za kilka 

dni. Może za tydzień. Wie pan, jak wolno pracują 

urzędy - wzruszył ramionami. 

- I co będzie w tym piśmie? - spytał Keith 

nieśmiało, odprowadzając gościa do wyjścia. 

Peabody zatrzymał się. 

- Ż e ma pan jeden z najczyściejszych zakładów 

w całym Nowym Jorku, z drobnymi niedociąg­

nięciami, które bez wątpienia usunie pan przed 

otwarciem. Przy okazji... pana czekolada jest 

wyśmienita. 

Wyszedł. 

Keith chwycił Teddi w ramiona. Peabody 

background image

102 CZEKOLADOWE SNY 

przyszedł rozwścieczony własną pomyłką, a wy­

szedł, nucąc piosenkę z „My Fair Lady". 

Wszystko dzięki Teddi. 

- Powinni wykorzystywać cię w Departamen­

cie Stanu - powiedział ze śmiechem i pocałował 

ją w kark. 

Ty powinienieś wykorzystać mnie przede wszy­

stkim, pomyślała i przytuliła go mocno. 

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 

Czuł się jak piąte koło u wozu. Przygotowu­

jąc późnym wieczorem pierwszą partię czekola­

dy, rozmyślał o Teddi. Bardzo chciał pomóc 

jej, ale bał się, że w ten sposób ją straci. Czy 

miłość polega na uszczęśliwianiu kogoś bez 

względu na rezultaty? Wcale nie był pewien, 

czy to właśnie nie jest egoizm. Zrozumiał 

w końcu, że kochać kogoś, to znaczy przygoto­

wać się na ryzyko. 

Przez cały dzień pracowali razem. Nigdy jesz­

cze nikt nie podchodził do jego marzeń tak 

poważnie. Teddi wypytywała go o wszystko, a on 

chętnie opowiadał. Tylko sekret receptury wciąż 

zatrzymywał dla siebie. 

Zauważył, że z upływem czasu Teddi stawała 

się coraz bardziej przygnębiona. Był pewien, że to 

dlatego, że wciąż nie mogła znaleźć pracy. Obiecał 

sobie, że zrobi, co tylko w jego mocy, żeby jej 

pomóc. Późnym wieczorem zatelefonował do 

Emily. 

- Halo! - usłyszał stalowy, zimny głos. Zo-

background image

104 CZEKOLADOWE SNY 

baczył obraz siostry: ciemne włosy związane na 

karku, grube szkła okularów. 

- Cześć, Emily, to ja. 

Cisza. 

- Keith. 

- Jak się masz? - zapytała oschłym tonem. 

Zupełnie jak ich ojciec. Natychmiast poczuł ocho­

tę, by rzucić słuchawkę. Pomyślał jednak o Teddi 

i wziął się w garść. 

- Całkiem dobrze, Em. 

Niemal poczuł, jak zesztywniała. 

- Nie nazywaj mnie tak! - Jim zawsze zwracał 

się do niej w ten sposób. 

- Mówiłem tak, gdy byliśmy dziećmi. 

- Już od dawna nie jesteśmy dziećmi. 

- Nie... nie jesteśmy - poprawił się na krześle. 

- Posłuchaj Em...ily. Będę się streszczał. 

- Świetnie. 

- Czy nadal masz kontakty ze starymi kump­

lami? 

- Kogo masz na myśli? - Zupełnie jakby słyszał 

starą nauczycielkę. A przecież pamiętał czasy, gdy 

była odrobinę sympatyczniejsza, bardziej ludzka. 

- Ludzi, z którymi spotykał się Jim. 

- Nie - powiedziała krótko. - Praca pochłania 

cały mój czas. 

- Posłuchaj, Emily - spróbował jeszcze raz 

- prawda jest taka, że próbuję pomóc przyjaciół­
ce. Ona jest tancerką i szuka pracy. 

background image

CZEKOLADOWE SNY 

105 

- A ty chcesz wiedzieć, z kim powinna się 

przespać, by dostać rolę? 

- Nie, do cholery! Em... 

- Emily! 
- Em - powtórzył. - Przestań rozczulać się nad 

sobą. Nie jesteś jedyną kobietą, którą ktoś wykiwał. 

I nie próbuj maskować własnej pomyłki udawaniem 

bezdusznego potwora, takiego jak ojciec. 

- Jak to miło, że zadzwoniłeś i okazałeś mi tyle 

troski - w jej słowach dźwięczała uraza. 

Chętnie odłożyłby słuchawkę, skończył tę roz­

mowę. Ale w ten sposób nie pomoże Missouri. 

- Czy znasz kogoś, kto mógłby pomóc mojej 

znajomej?! Podaj mi nazwisko, numer telefonu. 

Cokolwiek. 

- Keith? - usłyszał po długiej przerwie. 

- Słucham. - Wplótł palce we włosy i opadł na 

krzesło. 

- Pilnuj swoich pieniędzy. 

- Nie muszę. Wszystkie utopiłem w czekola­

dzie - dodał szybko, obawiając się, że siostra 

stanie się zbyt dociekliwa. 

- Jasne. Kent powiedział mi, czym się zajmujesz. 

- Widziałaś się z nim ostatnio? - On sam 

widział starszego brata w Boże Narodzenie. 

- Raz, czy dwa - westchnęła. - Posłuchaj, 

Keith, zobaczę, co mogę zrobić. Ale wątpię, bym 

mogła pomóc twojej znajomej. 

- Dzięki. 

background image

106 CZEKOLADOWE SNY 

To była najsympatyczniejsza rozmowa, jaką 

odbyli w ciągu ostatnich pięciu lat. Współczuł 

siostrze, chciał jej pomagać. Ona była jednak zbyt 

wyniosła i nieprzystępna, by zgodzić się na to. 

Biedna Em. Zawsze pragnęła miłości. Teraz pra­

cowała jako chemiczka, a Kent i Edward byli 

maklerami. Ojciec mógł być dumny z trzech 

czwartych rodziny. 

Keith odłożył słuchawkę. Miał nadzieję, że 

Emily zdoła jednak coś załatwić. 

- Jeszcze nie gotowa? - spytała Teddi, za­

glądając do wielkiej mieszarki pełnej czekolado­

wej masy. - Jak długo to potrwa? 

- Trzy dni. 

Przyglądała się wielkiemu, błyszczącemu 

ostrzu mozolnie mieszającemu składniki, które 

Keith przygotowywał przez cały dzień. 

- Trzy dni? - powtórzyła. - Żeby wymieszać 

czekoladę?! 

- Moją czekoladę. - Ton zawodowej dumy 

zadźwięczał w jego głosie, mimo że zestawienie 

wydatków, nad którym właśnie ślęczał, wprawia­

ło go w wyjątkowo zły nastrój. 

- Nie możesz tego przyspieszyć? 

- Cóż to - uśmiechnął się - swędzą cię zęby? 

- Nie, ale pomyślałam, że gdybyś miał gotową 

większą ilość swoich wyrobów, mógłbyś wziąć 

udział w wystawie. 

background image

CZEKOLADOWE SNY 

107 

- Missouri... - ołówek wypadł mu z palców 

- o czym ty mówisz? 

- O wystawie w Madison Square Garden. 

- Przysiadła na brzeżku krzesła. - Czytałam dziś 

rano w gazecie, że jutro zaczyna się zjazd miłoś­

ników czekolady i pomyślałam, że... 

- Słyszałem o tej wystawie - podniósł ręce do 

góry - ale nie mam żadnej szansy na wykupienie 

stoiska. Nie wszystko można robić w pośpiechu. 

Uśmiechnęła się do siebie. Dla niej nie było 

rzeczy niemożliwych. 

- To znaczy, że nie możesz przygotować partii 

swoich wyrobów na pokaz? 

- Powiedz mi - przyciągnął ją do siebie - od 

kiedy to jesteś takim ekspertem handlowym? 

Kosmyk jej włosów owinął sobie wokół palca. 

Drugą dłoń położył na jej udzie, wprawiając 

Teddi w drżenie. 

- Miałam wujka, który zajmował się handlem. 

On zawsze mawiał, że nie da się zarobić nic nie 

robiąc. 

- Może coś w tym jest - mruknął Keith, 

powoli pochylając głowę. Po chwili trwali w na­

miętnym uścisku. Wsunął dłonie pod jej bluzkę... 

głaskał jedwabistą skórę... każdym nerwem prag­

nął wziąć ją... tutaj... natychmiast. 

Głuche turkotanie maszyn dźwięczało jej 

w uszach, gdy pożądanie rozpalało ciało. Krew 

zamieniła się w ogień. Choć podniósł głowę, ona 

background image

108 CZEKOLADOWE SNY 

wciąż jeszcze czuła na wargach namiętne poca­

łunki. Za wszelką cenę próbowała zapanować 

nad sobą, 

- To jak? Pojedziesz na ten zjazd? - spytała. 

- Tak ci na tym zależy? Koniecznie musisz tam 

być? - spytał zrezygnowany. 

- Chyba pozwolą próbować za darmo? - szep­

nęła, opierając głowę na jego ramieniu. 

- Byłoby niehumanitarne, gdyby nie pozwalali 

- roześmiał się. 

- No to jadę. 

- Nie wiedzą, co im grozi - pogłaskał ją po 

ramieniu. - Ale teraz mam mnóstwo pracy. 

Teddi pomyślała, że ostatnio Keith zachowuje 

się tylko jak serdeczny przyjaciel. Pocałunki trwa­

ły krócej, niż pragnęłaby, sprawiając, że czuła 

bolesny niedosyt. Czyżby Keith dawał w ten 

sposób do zrozumienia, że nie ma dla niej miejsca 

w jego życiu? 

Poszła do sklepu. Wspinając się na drabinę, 

karciła się w duchu za naiwny romantyzm. Zo­

stała kochanką producenta czekolady, który nie 

składa żadnych obietnic - oto, co osiągnęła. 

Okazało się, że Keith planował udział w zjeździe, 

wiedział o nim. Ciekawe, czy gdyby nie upo­

mniała się, pojechałby tam bez niej? 

Delikatnymi pociągnięciami pędzelka malo­

wała kolejnego aniołka. 

Trzy tygodnie temu nawet nie wiedziała, że 

background image

CZEKOLADOWE SNY 

109 

Keith istnieje. Teraz ofiarowała mu to, co miała 

najcenniejszego - siebie. 

Bądź rozsądna, Teddi, pomyślała, gdy ner­

wowym pociągnięciem pędzla rozmazała rysu­

nek. W końcu tak to bywa - ludzie spotykają się, 

kochają i odchodzą w swoją stronę. Ludzie tak... 

ale nie ona! Nie potrafi! Zbyt wiele zapłaciła za to, 

co zaszło między nimi. 

Ten aniołek zupełnie jej się nie udał. 

Aromat czekolady unosił się wszędzie. Trzyma­

jąc Keitha pod rękę, Teddi ubrana w obcisłą, 

granatową sukienkę, szła przez ogromną halę. 

Nigdy jeszcze nie widziała tylu gatunków czekola­

dy. Od stoiska do stoiska, od szyldów wielkich 

potentatów do nikomu nie znanych producentów 

krążyły tłumy ludzi. Wszyscy próbowali wystawio­

nych smakołyków. Patrząc na rzesze ludzi Teddi 

poczuła w żołądku ucisk, jak wtedy, gdy zobaczyła 

długą kolejkę tancerzy przed „Grayson Theater". 

- Mój Boże, popatrz na to - powiedziała do 

Keitha. - Czy to cię nie onieśmiela? 

- Ani trochę - roześmiał się. Z mijanego 

właśnie stoiska wziął kawałek czekolady i wsunął 

jej do ust. 

- Wiesz, że powinieneś być tutaj - powiedziała 

z naciskiem. 

- Przecież jestem. 

- Wiesz dobrze, co mam na myśli - przerwała 

background image

110 

CZEKOLADOWE SNY 

mu niecierpliwie. - Powinieneś mieć tutaj swoje 

stoisko. 

Przerwała tylko po to, by spróbować smaku 

truskawki, którą wzięła z czekoladowej fontanny 

w kształcie Bachusa, boga wina. 

- Chyba nie ma czekoladowego boga? - zażar­

towała, przyglądając się ciemnej figurze. 

- Możesz wymyślić podobnego do tego w wol­

nej chwili - uśmiechnął się. Musnął ustami jej 

dłoń, budząc drzemiące w niej pożądanie. 

- Ta czekolada nie umywa się do twojej - po­

wiedziała Teddi, gdy ruszyli dalej. 

- To mi się podoba. Bezstronna opinia. 

- Ależ to prawda! Gdybyś się pospieszył, mog­

łeś przygotować na dzisiaj swoje czekoladki. 

- Nie miałem przedtem wszystkich maszyn. 

- Cofnął się o krok, przepuszczając dwie zaafero­

wane kobiety. 

- A co z tymi, które masz w domu? - nie 

ustępowała. 

Dziewczyna przebrana za białego królika roz­

nosiła na tacy małe króliczki z białej czekolady. 

Keith wziął dwa i jednego podał Teddi. 

- Myślę, że pięćdziesiąt sztuk to kropla wody 

w oceanie. 

- Tylko tyle ci zostało? - spytała wyraźnie 

zaskoczona. 

- Tylko tyle. 

Zatrzymała się nagle. Czegoś tu nie rozumiała. 

background image

CZEKOLADOWE SNY  1 1 1 

- Gdzie ty je właściwie zrobiłeś? - spytała. 

- Tam, gdzie doskonaliłem swoją recepturę. 

W „Venus Chocolates". Pracowałem tam pod­

czas wszystkich wakacji. Kierownik pozwolił mi 

korzystać z maszyn. Oczywiście po pracy. 

- Czy to było legalne? 

- Nigdy nie zastanawialiśmy się nad tym 

- uśmiechnął się szelmowsko. - Przypominałem 

Arnoldowi jego syna. 

- Kiedy przestałeś tam pracować? - spytała, 

jedząc równocześnie czekoladowego króliczka. 

- Trzy lata temu. 

Nadal czegoś nie mogła pojąć. 

- Aniołki, które jadłam, nie smakowały jak 

trzyletnia czekolada. 

- To było bardzo kosztowne. - Ujął ją za 

łokieć i poprowadził do kolejnych stoisk. -Wyna­

jąłem wtedy wszystko, co potrzebne, by spraw­

dzić, czy receptura spełni moje oczekiwania. 

- I spełniła. - To nie było pytanie. 

- Owszem, ale nie mogłem nadal korzystać 

z wyposażenia firmy. Gdybym chciał to zrobić, 

Arnold znów musiałby użyć swoich wpływów, by 

to było możliwe. A tego wolałem uniknąć. 

Wyjaśnienia zadowoliły ją chyba, bowiem z za­

interesowaniem przyglądała się kolejnemu stois­

ku, do którego właśnie podchodzili. Jak wszędzie, 

tak i tutaj na stołach leżały całe góry łakoci. 

- Po co to wszystko? - spytała. - Poza, oczywi-

background image

112 

CZEKOLADOWE SNY 

ście, zdobyciem popularności i kilku kilogramów 

tuszy. 

Lecz Keith nie słuchał jej. Miał właśnie 

w ustach kawałeczek czekolady z sąsiedniego 

stoiska. Była niezwykle delikatna, prawie taka 

jak jego. Ale niezupełnie, pomyślał z uśmie­

chem. 

- Słucham? - rzucił w końcu. 

- Czemu właściwie służy ten zjazd? Spotka­

niom towarzyskim i przechwałkom producen­

tów? 

- Nie. Tu chodzi o rozpoznawanie rynku 

i podpatrywanie konkurentów. Dla nowicjuszy, 

takich jak ja, jest to szansa pokazania się i, przy 

odrobinie szczęścia, zdobycia wsparcia finanso­

wego. Na czekoladzie można jeszcze sporo zaro­

bić, ale to nie jest łatwe. Spójrz tam - wskazał 

w odległy kąt hali. Przy jednym ze stoisk stał 

potężnej postury brodacz w białym garniturze. 

- To Andrew DuBois. Pisze do „Miłośnika 

Czekolady". Jedno jego słowo i rodzi się nowe 

czekoladowe imperium. 

- Jedno przychylne słowo, tak? - przyglądała 

się grubasowi z uwagą. 

Keith oglądał czekoladową replikę Statui Wol­

ności, stojącą pośrodku sali. 

- Wiesz - mówił - nigdy przedtem Miss Liber­

ty nie wyglądała tak apetycznie. Mam nadzieję, że 

klimatyzacja działa należycie. Gdyby zaczęła się 

background image

CZEKOLADOWE SNY  1 1 3 

roztapiać, musieliby ciebie zaangażować do zje­

dzenia tej góry czekolady. 

Odwrócił się. 

- Missouri? - Nigdzie jej nie było. W końcu 

Teddi nie jest dzieckiem. Zmusił się do zajęcia się 

tym, po co tu przyszedł: - do oglądania, pod­

glądania i szykowania się do następnego takiego 

zjazdu, w Dallas, za dwa miesiące. 

Gdy znów ujrzał ją w tłumie, stanął jak wryty. 

Zapomniał zupełnie o trzymanej w dłoni czekola­

dzie. Teddi nie była sama. 

- Rozpuści się - powiedział do niego mężczyz­

na z pobliskiego stoiska. Keith odruchowo włożył 

czekoladę do ust i ruszył przez tłum. Co ona 

kombinuje tym razem? 

- O, tu jest - powiedziła, wyciągając rękę 

w jego kierunku. - Keith, to jest pan DuBois 

z „Miłośnika Czekolady". 

- Wiem - wykrztusił zaskoczony. 

- Panna McKay... - zaczął grubas. 

- Teddi - poprawiła go z promiennym uśmie­

chem. 

- Teddi opowiadała mi trochę o twojej czeko­

ladzie. Muszę przyznać, że smakuje cudownie. 

- Próbował pan mojej czekolady? Jak...? 

- spojrzał na Teddi. Uśmiechała się niewinnie jak 

dziecko. 

- Zdaję sobie sprawę, że nie jesteś jeszcze 

zupełnie gotów, ale pomyślałem sobie, że od-

background image

1 1 4 CZEKOLADOWE SNY 

wiedzę twój zakład w końcu przyszłego tygodnia. 

Teddi powiedziała, że wtedy wszystko będzie już 

szło pełną parą. 

- Obawiam się... - zaczął Keith. 

- Że to może być zbyt odległy termin - wtrąci­

ła Teddi. - Będziemy gotowi do przyszłej środy. 

Proszę, oto adres - wcisnęła mu w dłoń skrawek 

papieru. Przygotowała wiele takich kartek z ad­

resem przed wyjściem z domu. 

DuBois wetknął kartkę do kieszeni. 

- A zatem w środę. Może około pierwszej? 

- Wyśmienicie - wykrzyknęła Teddi. 

- A teraz, jeśli pozwolicie... - DuBois ukłonił 

się lekko. - Obowiązki wzywają. 

Keith mocno ścisnął ramię Teddi. 

- Czyj to właściwie interes, Missouri? - syknął 

jej do ucha. 

- Twój - odparła niewinnie. 

- No to czemu nie pozwolisz mi działać? I od 

kogo on dostał moją czekoladkę? 

- Ode mnie. 

- Domyślam się, ale jak... - zamknął oczy. 
- Wzięłam ze sobą kilka sztuk. Wyjęłam parę 

aniołków z szuflady, kiedy szykowałeś się do 

wyjścia. Keith, niczego nie załatwisz samym tylko 

oglądaniem stoisk! 

- Nie jestem jeszcze zupełnie gotów. Pomyśl, 

co będzie, gdy robiona teraz porcja nie uda się. 

- Uda się. 

background image

CZEKOLADOWE SNY 

115 

Jej wiara wprawiła go w zmieszanie. 

- Nie powinnaś była zaczepiać DuBoisa, nie 

uprzedzając mnie - mówił, gdy wchodzili do 

sklepu. Kłócili się tak, odkąd wyszli z hali zjaz­

dowej. 

- Czy pozwoliłbyś mi porozmawiać z nim, 

gdybyś wiedział, co chcę zrobić? - spytała z ręką 

na klamce. 

- Nie. 

- No widzisz. A w ogóle, to moja sprawa. 

- Missouri, to nie jest twoja sprawa. 

Spojrzała mu prosto w oczy. Wypchana czeko­

ladą torba upadła na podłogę. 

- Może i nie, skoro jesteś taki głupi. 

- O czym ty mówisz? 

- Nieważne. - Weszła do kuchni. - Sprawdź­

my mieszarkę. 

Co się z nim dzieje? Czemu jest taki uparty? 

W końcu starała się tylko mu pomóc. 

Mieszarka huczała głucho - tak jak działo się 

już od dwóch dni. 

- Jesteś pewien, że nie jest już gotowa? - Zgar­

nęła palcem trochę czekolady ze ścianki bębna 

maszyny. Keith złapał ją za rękę. 

- Uważaj! Może ci obciąć palec. 

- Tym się nie martw. Krew nie popsuje smaku 

twojej czekolady - rzuciła gniewnie. 

- Myślałem o tobie. 

background image

116 

CZEKOLADOWE SNY 

- A to dopiero! 

- Posłuchaj - wciąż trzymał ją za rękę - może 

byłem dzisiaj trochę zdenerwowany... 

- Może? W porównaniu z tobą Attyla, wódz 

Hunów, to łagodny baranek. 

- Przepraszam. 

- Rozważę przyjęcie przeprosin. 

- Zaraz kapnie. 

Nim zdążyła powiedzieć cokolwiek, podniósł 

jej dłoń do ust i powoli zlizał czekoladę. 

Chciała być wściekła. To pomogłoby jej bronić 

się przed nim. Ale jak mogła być zła, gdy Keith 

delikatnie gryząc jej palce, całe ciało dziewczyny 

wprawiał w nieznośne drżenie. 

Świat zawirował. 

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 

Zdawało się, że na to tylko czekała przez 

ostatnie dni. Wystarczyło jedno jego dotknięcie, 

by znów zapragnęła go kochać. Tlące się na dnie 

duszy pożądanie ogarnęło ją wielkim płomie­

niem. Chłonęła smak ust Keitha, jego dotyk, 

zapach... 

Całowali się gorączkowo, namiętnie. Rozpalo­

ne ciała szukały się wzajemnie, napierały na 

siebie. Odrywali usta od ust, by jeszcze gwałtow­

niej znów ich poszukiwać. Poczuła nagle, że Keith 

ciągnie ją w dół, na podłogę. 

- Pragnę cię, Missouri. Teraz! 

Otwarła oczy i ujrzała pełne pożądania źrenice. 

Uśmiechnęła się, dysząc gorączkowo. 

- To dobrze - mruknęła, ściągając z ramion 

Keitha koszulkę. - Byłoby gorzej, gdybyś powie­

dział, że postanowiłeś popracować nad czekola­

dą. 

Zachłannie objęła jego nagi tors. Serce łomota­

ło jej gwałtownie, czuła szum w uszach. 

Pocałował ją w policzek, śmiejąc się. Koniusz-

background image

118 

CZEKOLADOWE SNY 

kiem języka sunął aż do ust. Zamknął je w gwał­

townym pocałunku. Pragnął jej. Z trudem po­

wstrzymywał się przed zdarciem z niej ubrania. 

Jego zęby, język i wargi nie odrywały się od jej 

szyi. Rozpalone dłonie gorączkowo szukały za­

mka błyskawicznego na jej plecach. 

- Masz na sobie zbyt dużo ubrania. 

- Chyba tak. 

Uniosła biodra, gdy zsuwał z niej sukienkę. 

Pragnęła zapamiętać każdą chwilę, każdy dotyk 

Keitha, każdy pocałunek. Gwałtownie wciągnęła 

powietrze, gdy objął jej piersi, drażniąc delikatnie 

sutki, aż naprężyły się, napięły aż do bólu. Wbiła 

paznokcie w jego ramiona, kręcąc nieprzytomnie 

głową to w lewo, to w prawo. 

Zatracał się w niej. Ginął. Nie miał imienia, 

nie czuł swego ciała. Słyszał tylko jej ciche jęki, 

które podniecały go jeszcze bardziej. Dotykał 

jej, głaskał, pieścił. Jego dłonie były wszędzie. 

Podsuwała się pod rozpalone palce, pragnąc, by 

było ich jeszcze więcej, by były wszędzie. Gdy 

musnął językiem rozedrgane koniuszki piersi, 

poczuła, że sięga szczytu rozkoszy. Na wpół 

omdlewająca, na wpół oszalała, wznosiła się, 

odpływała... 

Całkiem naga, czuła każdy skrawek jego roz­

palonego ciała. Wiła się z rozkoszy, gdy poczuła 

jego dłoń, a potem usta, u styku rozchylonych ud. 

Przymknięte oczy zaszły jej mgłą. Nieporzytom-

background image

CZEKOLADOWE SNY 

119 

nie szeptała jego imię, to kwiląc, to niemal 

krzycząc, gdy on, ustami i językiem, doprowadzał 

ją do szaleństwa. Nigdy nie przypuszczała, że 

może być tak, że rozkosz niemal boli. Wplotła 

palce w jego włosy i przyciskała go do siebie z całej 

siły. Drżała i dygotała cała, docierając na kolejne 

szczyty, rozrywana kolejnymi eksplozjami roz­

koszy. 

Znów był nad nią. Jego twarz przysłoniła cały 

świat. 

Teraz on był jej światem. 

Wziął ją dziko, odbierając oddech. Nie mógł 

już czekać ani chwili. Pragnął jej już, natychmiast. 

Zapach czekolady mieszał się z zapachem jej 

ciała. Przestał myśleć. Jego nierówny oddech 

dźwięczał jej w uszach jak najcudowniejsza muzy­

ka. Później, kiedy indziej, będzie się martwiła, że 

jest na drugim miejscu w jego życiu. Dzisiaj, teraz, 

był jej i tylko to miało znaczenie. Nigdy jeszcze nie 

była tak radosna, tak wyczerpana... i tak szczęś­

liwa. Och, jak szczęśliwa! 

Chciała powiedzieć mu, jak bardzo go kocha, 

lecz słowa u więzły jej w gardle. Nawet tak oszoło­

miona wiedziała, że mogła odstraszyć go nimi, 

odsunąć. Nie chciała go stracić. Poruszy niebo 

i ziemię, by był szczęśliwy, by był z nią. 

Chociaż całe jej ciało pragnęło spędzić resztę 

dni pod jego cudownym ciężarem, Teddi zaczęła 

stopniowo zauważać, że podłoga jest twarda. 

background image

120 

CZEKOLADOWE SNY 

Jeszcze trochę! błagało ciało. 

Uniósł się na łokciach i zajrzał jej w oczy. 

- Czy skrzywdziłem cię, Missouri? - spytał 

głosem tak łagodnym, tak delikatnym, że poczuła 

ucisk w gardle. 

Wzięła w dłonie jego twarz i powiedziała: 

- Nie mógłbyś mnie zranić, nigdy. 

Uniosła głowę i pocałowała go prosto w usta. 

Poczuł, że znów wzbiera w nim pożądanie... 

Jak to możliwe? Cóż ona z nim zrobiła? 

- Missouri, znowu zaczynasz... 

- Co zaczynam? - uśmiechnęła się szeroko. 

Nie mógł, nie potrafił sobie pomóc. 

- To! - Przywarł do jej ust, raz, drugi... 

miliony razy. Mało. Wciąż zbyt mało... 

Leżeli w jego łóżku, gdyż zdaniem Teddi jej 

było zbyt twarde i wygniecione. Mruczała coś 

nawet, że za pierwszą wypłatę kupi sobie nowy 

tapczan. Głaszcząc jej krągłe biodro i udo, Keith 

powiedział: 

- Zamierzam podnieść ci czynsz. 
- Czemu? 

- Bo będziesz musiała sypiać tutaj. 
- To mi się podoba - przeciągnęła się. - Ty 

zainwestujesz ponownie swoje pieniądze w czeko­

ladę, a ja swoje - uniosła twarz tuż do jego twarzy 

- w rozkosz. 

Pocałował ją, i jeszcze raz, gdy zadzwonił 

background image

CZEKOLADOWE SNY 

121 

telefon. Teddi opadła na poduszkę, a Keith 

sięgnął po słuchawkę. 

- Halo? - powiedział. 

Przez chwilę nikt się nie odzywał. 

- Keith? 

- Emily? - Położył się obok Teddi i spojrzał na 

zegar. Musiało stać się coś ważnego, skoro za­

dzwoniła w nocy. 

- Masz szczęście -powiedziała siostra. - Mam 

dla ciebie nazwisko. 

- Nazwisko? - wymamrotał oszołomiony. 

Teddi usiadła i delikatnie gryzła go w ramię. 

Strasznie go to rozpraszało. 

- Dla tej przyjaciółki. Tancerki. 

Przyjaciółki! Zrozumiał nagle. 

- Cudownie. - Usiadł gwałtownie i gorącz­

kowo grzebał w szufladzie, szukając papieru 

i ołówka. 

- On jest producentem - mówiła Emily. 

- Nazywa się Lawrence Morrison. Właśnie 

przyjechał do Nowego Jorku i będzie robił 

spektakl na Broadwayu. Jim należał kiedyś do 

jego zespołu. 

- Em, czemu on nigdy nie dał roli Jimowi? 

- spytał Keith. Ciągle był pełen wątpliwości, a nie 

chciał robić Teddi złudnych nadziei. Nie przeżyła­

by ponownego rozczarowania. 

- Próbował - Emily mówiła powoli, z wyraź­

nym ociąganiem - ale Jim naprawdę nie był dość 

background image

122 CZEKOLADOWE SNY 

dobry. Potrafił jedynie wspaniale mówić. I sączyć 

martini - przerwała. - Niech twoja „przyjaciół­

ka" powie Momsonowi, że przysyła ją Emily 

Healy. On ma doskonałą pamięć do nazwisk. 

Przy okazji - obaj macie coś wspólnego. On też 

jest czekoholikiem. 

- Em, jesteś wspaniała! - krzyknął Keith. 

- Podaj mi jego numer. 

Emily podyktowała mu numer pokoju w hote­

lu „Plaża", gdzie zatrzymał się Morrison, i powie­

działa: 

- Powodzenia, Keith. Mam nadzieję, że ci się 

powiedzie. 

- Dzięki, Em. Wiem, że to nie było dla ciebie 

łatwe. 

- To prawda - przyznała i odłożyła słuchaw-

kę. 

- Co się stało? - spytała Teddi. 

- Dzwoniła moja siostra. 

- Domyśliłam się. Sądziłam, że się nie kontak­

tujecie. 

- Zwykle nie. 

Spojrzała na niego niepewnie, nakrywając się 

prześcieradłem. Poczuła dziwny niepokój. 

- Nie zamierzasz mi nic powiedzieć, prawda? 
- Nie zamierzam. 

Zanim zdążyła zaprotestować, zamknął jej 

usta pocałunkiem. Nim ostatecznie poddała 

się ogarniającej ją rozkoszy, pomyślała z bó-

background image

CZEKOLADOWE SNY 

123 

lem, że wciąż jeszcze Keith ma przed nią ta­

jemnice. 

Wszystko okazało się takie proste. Następnego 

dnia Keith zadzwonił do hotelu i poprosił o połą­

czenie z pokojem Morrisona. Po pięciu minutach 

byli już umówieni na spotkanie. Prawdę mówiąc, 

pozwolił Morrisonowi przypuszczać, że zamierza 

zainwestować pieniądze w jego przedstawienie. 

Odstawił taksówkę do bazy i pół godziny 

później był już w hotelu. Wychodząc z domu 

powiedział Teddi, że jest umówiony z kimś, kto 

być może zainwestuje pieniądze w jego przedsię­

wzięcie. Nie zdziwiła się więc, że włożył trzyczęś­

ciowy szary garnitur i błękitną koszulę. Chciała 

pójść z nim, ale kazał jej pilnować czekolady. 

Maszyna musiała być wyłączona dokładnie 

o określonej porze. 

Stał teraz w pokoju hotelu „Plaża", czekając, 

aż Lawrence Morrison skończy rozmawiać przez 

telefon. Na wszelki wypadek zabrał kilka swoich 

czekoladek, zapakowanych pięknie w błękitne 

pudełeczko. Spoglądał na niskiego, łysawego mę­

żczyznę ubranego w garnitur za czterysta dola­

rów, wymachującego energicznie długim cyga­

rem. Sądząc z coraz energiczniejszych gestów 

Morrisona, rozmowa nie układała się po jego 

myśli. Chyba była to prawda, gdyż w końcu 

producent gwałtownie rzucił słuchawkę. 

Podchodząc do Keitha, Morrison przywołał na 

background image

124 CZEKOLADOWE SNY 

twarz uśmiech, który najbardziej przypominał 

uśmiech głodnego rekina. Zapewne liczył na 

jakieś pieniądze. 

- To było nieuniknione - skinął głową w kie­

runku telefonu, ściskając w obu dłoniach rękę 

Keitha. Wyjął z ust cygaro i spytał: 

- A więc, panie Calloway, co mogę dla pana 

zamówić? Mają tu cholernie dobrą obsługę. 

- Nic, dziękuję. - Keith rozpaczliwie szukał 

sposobu poprowadzenia rozmowy według ob­

myślonego wcześniej planu. 

- Co to takiego? - Morrison uniósł wysoko 

krzaczaste brwi i wskazał na błękitne pudełko. 

- Czekoladki - Keith podał mu opakowanie. 

- Moja siostra powiedziała, że jest pan znawcą 

i smakoszem słodyczy. 

- Pańska siostra? - Przez chwilę szukał w pa­

mięci szczegółów ich porannej rozmowy. - Ach 

tak, Emily. To cudownie, że o tym pamiętała. 

- Usiadł, przyglądając się czekoladkom. - Anio­

łki? Bardzo stosowne, zważywszy, że sponsorów 

nazywa się w teatrze aniołami. - Szeroko ot­

worzył usta i wetknął w nie od razu całego 

aniołka. Był wyraźnie zaintrygowany. - Wie pan, 

to jest naprawdę dobre. A ja się na tym znam 

- poklepał się po sterczącym brzuchu. - Zjem 

jeszcze jedną. - Uważnie obracał w palcach 

kolejną czekoladkę. - Mówił pan, że kto to 

produkuje? 

background image

CZEKOLADOWE SNY 

125 

- Nie mówiłem. Ale to moje wyroby. - Keith 

podszedł bliżej. - Myślę, panie Morrison, że 

powinienem powiedzieć... - Keith uznał, iż musi 

wyjaśnić sytuację. 

- Pan? - Morrison odgryzł skrzydełko i długo 

je smakował. Wyciągnął się wygodnie w fotelu. 

- Czyżby pan je zrobił? 

- Tak, ja... - Keith niecierpliwił się. Dziś, 

wyjątkowo, zamiast o czekoladzie, wolałby roz­

mawiać o Missouri. 

- Masz swoją wytwórnię, chłopcze? - W pyta­

niu dało się słyszeć brzęczenie dolarów. 

- Jeszcze nie. Dopiero zaczynam - rzekł Keith 

z wahaniem. - Ściślej mówiąc, otwieram sklep 

mniej więcej za tydzień. Ale wracając do tego, co 

mnie tu sprowadziło... 

Morrison gwałtownie potrząsnął głową. 

- Nie chcę twoich pieniędzy, chłopcze. Bę­

dziesz ich potrzebował na te aniołki. Prawdę 

mówiąc.. - w zadumie pokiwał głową - dochodzę 

do przekonania, że powinienem w nie trochę 

zainwestować. Ja mam nosa do interesów, chłop­

cze. Czuję, że osiągniesz sukces. 

- Pan... pan chce zainwestować w moją firmę?! 

- To właśnie powiedziałem. Nie zajmuję się 

tylko teatrem - klepnął się po udach. - Wiesz, co 

ci powiem? Daj mi swój adres, a ja wyślę tam na 

początku tygodnia mojego księgowego. Jeśli spo­

doba mu się to, co robisz, będziesz miał swoją 

background image

126 CZEKOLADOWE SNY 

firmę - zaśmiał się, zanurzając rękę w błękitnym 

pudełku. - Chcę mieć kolejną dostawę w przy­

szłym tygodniu. Jasne? 

- Jasne -powtórzył Keith oszołomiony. Ofer­

ta Morrisona pojawiła się w jak najbardziej 

korzystnym momencie. Właśnie skończyły mu się 

pieniądze, a cena ziarna kakaowego podskoczyła. 

Nie spodziewał się takiego prezentu od losu. 

Przypomniał sobie jednak, że przyszedł tu dla 

Missouri, a nie dla siebie. 

- Muszę być z panem szczery, panie Morrison. 

- Uczciwość to najlepszy sposób na życie, 

chłopcze - mruknął Morrison. Wytrząsając z pu­

dełka ostatnie okruchy czekolady, nie słuchał 

Keitha zbyt uważnie. 

- Przyszedłem tu, ponieważ mam przyjaciół­

kę. Potrzebna jest jej pomoc. 

Morrison przyglądał mu się w milczeniu. 

- Jest tancerką, a pan przygotowuje przed­

stawienie... 

- To będzie komedia muzyczna. Czy ta dziew­

czyna jest dobra? 

- Wspaniała - zapewnił go Keith. Nigdy nie 

widział tańczącej Teddi, ale nie był to właściwy 

moment, by się do tego przyznawać. Producent 

zacisnął wargi. 

- Ktoś, kto robi taką czekoladę - popukał 

palcem w puste pudełko - musi znać się na 

talentach. Mamy jedno wolne miejsce. Coś ci 

background image

CZEKOLADOWE SNY 127 

powiem. Ty dostarczysz mi trochę tych aniołków, 

a ja zorganizuję twojej przyjaciółce próbę przed 

wyznaczonym terminem. Zgoda? - wyciągnął rękę. 

- Zgoda. - Keith delikatnie uścisnął podaną 

dłoń. -Dostarczę panu coś więcej. Mój specjalny 

deser czekoladowy. 

- Cóż to takiego? 

Keith uśmiechnął się szeroko, wielce z siebie 

zadowolony. 

- Ciasto z kremem miętowym i pianką czeko­

ladową. Umrze pan z zachwytu. 

- Czekam na pogrzeb, chłopcze. 

- Jaka znowu próba? - krzyczała Teddi. - Nie 

było w gazecie żadnej informacji o jakichś pró­

bach jutro. 

Keith chwycił ją za ręce i przyciągnął do siebie. 

- To jest specjalna próba. Tylko dla ciebie. 

- Dlaczego? - spojrzała na niego podejrzliwie. 

- Ponieważ Lawrence Morrison ją zorganizo­

wał. Jest producentem sztuki „The Rumpus 

Room". I jeszcze chce zainwestować w moje 

czekoladowe aniołki! 

- To są „Czekoladowe sny" - poprawiła go, 

potrząsając głową. - Powtórz wszystko jeszcze 

raz. 

- Mniejsza o szczegóły. Po prostu idź na górę 

i ćwicz - delikatnie popchnął ją ku schodom. Stał 

wśród huczących maszyn, patrząc na rozpromie-

background image

128 CZEKOLADOWE SNY 

nioną twarz dziewczyny. Nie mógł jednak pozbyć 

się bolesnej zadry. 

- Missouri? - zawołał. 

- Tak? - spytać, przystanąwszy w progu. 

- Czy wyprowadzisz się, jeśli dostaniesz tę 

rolę? 

Więc to tak. Bolesny ciężar przygniótł jej serce. 

Chodziło mu tylko o to, żeby stąd odeszła. Po 

tym, co zaszło ostatniej nocy?! Łzy napłynęły jej 

do oczu. 

- Być może - odrzekła głucho i wybiegła na 

korytarz. Może chodziło mu o pieniądze? Ale 

mógł przecież po prostu jej o tym powiedzieć. To 

nie mogło być to. Chciał pozbyć się jej ze swojego 

życia. 

Wbiegła na schody, z trudem powstrzymując 

łzy. 

Keith odwrócił się do kadzi. Pomógł jej. Otrzy­

mała to, czego naprawdę pragnęła. Być może 

odejdzie, zostawiając pustkę w jego życiu. 

Odezwał się brzęczyk. Odruchowo podszedł do 

maszyny. Myślami był zupełnie gdzie indziej. 

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY 

Keith dogadał się z Nathanem i wziął wolny 

dzień. Do teatru było na tyle blisko, że poszli 

pieszo. Szli ze splecionymi dłońmi, tak jak 

chciałby, by było zawsze. Dziś i za pół wieku. 

Nie bał się już własnych pragnień. Pogodził się 

z nimi, tak jak z kolorem swoich włosów czy 

oczu. 

Pozostała tylko dręcząca obawa, że ją utraci. 

Odpowiedziała mu tak, że nie wiedział, co miała 

na myśli. Bolesna niepewność. Nie zdawał sobie 

sprawy, co do niej czuje, dopóki nie zaczęła 

oddalać się od niego. Sam zorganizował to, co 

może być początkiem końca. 

Bo ją kochał. 
Morituri te salutant,
 pomyślał. 

Spojrzał na Teddi. Szła spokojnie, z wysoko 

uniesioną głową. 

- Nie denerwujesz się? - spytał. 

Zbyt była zaabsorbowana rozmyślaniem 

o tym, w jaki sposób nawiązał kontakt z Du 

Boisem, by mogła denerwować się przesłucha-

background image

130 CZEKOLADOWE SNY 

niem. Była w wyśmienitej formie. Każdy jej 

mięsień wiedział, co należy robić, bez potrzeby 

świadomej kontroli. To było jak oddychanie. 

- Nie. Albo dostanę tę rolę, a wtedy wszystko 

będzie dobrze, albo jej nie dostanę, a wtedy 

skoczę do kadzi z czekoladą i umrę z uśmiechem 

na twarzy, roztarta na masę razem z twoimi 

tajnymi składnikami. 

- Tak bardzo zabolało cię, że nie chciałem ci 

zdradzić receptury? 

- Trochę. 

- Pewnego dnia - ścisnął jej dłoń - w od­

powiednim momencie, powiem ci. 

- Trzymam cię za słowo - uśmiechnęła się. 

Wiedziała, że będzie to oznaczało, iż zaufał jej 

całkowicie, bez granic, że od tego momentu nie 

będzie żadnych barier między nimi. Zastanawiała 

się tylko, czy taki dzień w ogóle może nadejść. 

Stanęli przed teatrem. 

- No, jesteśmy -powiedziała. Podniosła głowę 

i odetchnęła głęboko. 

- Co się stało? 

- Mobilizuję się. 

- Myślałem, że zabrakło ci tchu. 

- To nastąpi potem, jeśli dostanę rolę. 

Pokiwał głową i otworzył jej drzwi. 

- Będę tu czekał z szampanem - powiedział. 

- Złam nogę! - zawołał za nią, gdy już była 

wewnątrz. 

background image

CZEKOLADOWE SNY 

131 

Zamknął drzwi. Uświadomił sobie, że nigdy 

nie widział jej tańca. A może niepotrzebnie tak się 

zamartwia? Może ona wcale nie jest taka dobra? 

A gdyby tak wejść tam i siąść cicho w ostatnim 

rzędzie? Nikt go nie zauważy. 

- Jestem z nią - powiedział do odźwiernego. 

- Ona ma przesłuchanie - dodał i wcisnął się do 

środka. 

Teddi szła po czerwonym chodniku między 

rzędami krzeseł. Poczuła nagle, że serce wali jej 

w piersi jak młotem. Może rzeczywiście była 

zdenerwowana? 

Stojący na scenie mężczyzna w szarych spod­

niach i kremowym pulowerze na pewno nie był 

w dobrym humorze. 

Co jest z tymi choreografami? pomyślała, czy 

wszyscy są potworami? 

Kolana miała już z waty. 

- To jest mój wolny dzień - powiedział męż­

czyzna, gdy ją zobaczył. - Przekonaj mnie, że go 

nie zmarnowałem. 

Cóż za miły facet, pomyślała z ironią, wcho­

dząc na scenę, a głośno powiedziała: 

- Nazywam się Teddi McKay. 

- Wiem, kim jesteś, McKay. Nie siedziałem tu, 

licząc, że ktoś z ulicy wpadnie, by zademonst­

rować mi jakiś numer z „Brigadoon". 

- To może wrócę, gdy będzie pan w lepszym 

nastroju - powiedziała niezdecydowanie. 

background image

132 

CZEKOLADOWE SNY 

- Bezczelność! - Obszedł ją dookoła. - Nie 

znoszę bezczelności. 

Przysiadła na krześle i nie patrząc na niego, 

zaczęła wkładać pantofle. 

- Zwłaszcza gdy mam kaca. - Przeciągnął 

dłonią po czole, wpatrując się w nią intensywnie. 

Spostrzegła zainteresowanie w jego oczach. 

- Morrison zadzwonił do mnie ubiegłej nocy, 

kiedy byłem już nieźle wstawiony, i powiedział, że 

chce cię wypróbować. Coś tam mówił o czekola­

dowym aniołku... - Ścisnął mocno skronie, mod­

ląc się w duchu, by ból głowy minął... albo 

wreszcie go zabił. - Czy on tak cię nazywa? 

- Nie, to... - Jak określić Keitha? Gospodarz? 

Narzeczony? - To pomysł mojego przyjaciela. On 

robi czekoladę. 

- Każdy ma jakieś przezwisko. Mnie... - po­

klepał się po zapadniętej piersi - ...ja osiągam 

sukcesy. I nie dam się wziąć na dąsy, obiecanki 

czy zgrabne bioderka. 

- A na talent? - spytała wstając. 

- Znowu bezczelność - mruknął. Tym razem 

jednak coś na kształt uśmiechu pojawiło się na 

jego twarzy. - No dobrze, McKay, pokaż, co 

potrafisz. Zatańcz dla mnie. - Usiadł na krześle. 

- Bez muzyki? - spytała zdziwiona. 
- A więc jesteś Julie Andrews? Nie możesz żyć 

bez muzyki, co? Kenny! -krzyknął do kanału dla 

orkiestry - wyświadcz przysługę Miss Andrews. 

background image

CZEKOLADOWE SNY 133 

Teddi pomyślała, że Kenny wygląda łagodniej 

i przyjemniej niż ten prześladujący ją tyran. 

- Co to ma być, panno McKay? - spytał. 

Poprosiła o „Too Darń Hot" z „Kiss Me, 

Kate". Mniej więcej w połowie jej występu siedzą­

cy na scenie choreograf wstał z krzesła i kazał jej 

przerwać taniec. Zamarła, spodziewając się naj­

gorszego. 

- Próby zaczynamy pojutrze o ósmej - powie­

dział. 

- Czy to znaczy, że jestem przyjęta? - patrzyła 

na niego zdumiona. 

- Nie, lubię pocieszać artystki... Tak, dostałaś 

rolę. Jeden z ogonów - wzruszył ramionami. - Na 

początek. 

Radosny uśmiech opromienił jej twarz. 

- Oczywiście, panie... jak mam do pana mó­

wić? 

- Ludzie mówią do mnie: panie Cochoran. 

- Cochoran? Jody Cochoran? Reżyser? 

To nie był choreograf! Wygląda na to, że była 

to najdziwniejsza próba, jaką mogła sobie wyob­

razić. I chyba najszczęśliwsza. Jej przestrach 

rozbawił go wyraźnie. Lubił siać grozę. 

- Nie ma innego Jody'ego Cochorana - powie­

dział wyniośle. Mimo bólu głowy przyglądał się 

jej w skupieniu. Pomyślał, że ma oto przed sobą 

zapowiedź prawdziwego talentu. Zaczynało to 

być interesujące. 

background image

134 CZEKOLADOWE SNY 

Nawet w ostatnim rzędzie Keith dostrzegł bez 

trudu zainteresowanie Cochorana młodą debiu-

tantką. Wstał i wyszedł. Z rękami w kieszeniach 

stał przed teatrem, żałując, że w ogóle poszedł do 

Morrisona. Nawet w głosie Cochorana wyczuwa­

ło się zwierzęcy apetyt. 

Teddi wyszła z teatru. Spojrzała na ponurą 

twarz Keitha i pomyślała, że tak denerwuje się jej 

występem. Zarzuciła mu ręce na szyję i pocałowa­

ła w oba policzki, krzycząc: 

- Mam! Dostałam rolę. Musimy to uczcić 

- pociągnęła go za rękę. - Chodź, kupimy pizzę 

i szampana, i będziemy objadać się czekoladą, 

i... 

- Będziesz zbyt gruba, by zmieścić się w swój 

kostium sceniczny - powiedział z czułością. 

- Na pewno nie. W tym kawałku, którego nie 

widziałeś, zużyłam okropnie dużo energii. 

- Widziałem, widziałem - powiedział. Widzę 

wszystko, co ma związek z tobą, pomyślał. Iryto­

wało go jej radosne ożywienie. - Siedziałem 

w ostatnim rzędzie. 

Spojrzała na niego zaskoczona. 

- I co o tym myślisz? - spytała z uśmiechem. 

- Myślę, że reżyser leci na ciebie. 

- Chyba nie masz racji - powiedziała wolno 

- ale jeśli nawet, potrafię zadbać o siebie. 

Jeszcze nigdy w życiu nie czuł się tak bez­

nadziejnie. 

background image

CZEKOLADOWE SNY 

135 

- Czyli masz, czego chciałaś - powiedział 

głucho. 

- Wiesz, że tak. - Położyła mu rękę na ramie­

niu, lecz on nawet nie zwolnił kroku. 

- Keith, o co chodzi? 

- Wiesz, Missouri, marzenia są trochę jak 

czekoladki. Pozostawione na słońcu rozpływają 

się. - Poczuł gwałtowny ucisk w piersi. 

- Prawdopodobnie była to głęboka refleksja 

filozoficzna, ale, do cholery, zupełnie nie rozu­

miem, o co ci chodzi! - prawie krzyczała w roz­

drażnieniu. - Przecież to ty załatwiłeś tę próbę. 

- Tak, wiem. 

Zacisnęła wargi. Szła obok niego w milczeniu, 

usiłując zrozumieć cokolwiek. 

Keith wiedział, że nie ma prawa postępować 

w ten sposób. Nie wolno mu odgrywać się na niej 

tylko dlatego, że on sam nie czuje się bezpieczny. 

Uśmiechnął się i ujął jej dłoń. 

- Najpierw pizza - powiedział. 

Raz namiętny, innym razem zimny, teraz ła­

godny, pomyślała. Trzeba go brać takim, jakim 

jest. 

- Niech będzie - zgodziła się. 

Odeszła w chwili, gdy potrzebował jej najbar­

dziej. Próby wyrwały ją z Fabryki Czekolado­

wych Snów - jak zwykła była mawiać - w 

najgorętszym momencie — tuż przed otwarciem 

background image

136 CZEKOLADOWE SNY 

sklepu. Kiedyś zakładał, że wszystko w sklepie 

zrobi sam. Teraz, każdego popołudnia, po od­

prowadzeniu taksówki do bazy, naprawdę był 

sam. Nie sądził nigdy, że samotność może być tak 

przygnębiająca. Wiele razy przyłapywał się na 

tym, że zastanawia się, co też ona robi w tej chwili. 

Czy naprawdę o to jej chodziło? Czy Cochoran 

wciąż próbuje straszyć ją, by to wykorzystać? 

Taniec jest dla niej wszystkim. Może więc na­

prawdę jest zdolna poświecić jakieś tam zasady, 

by osiągnąć cel? 

Nawet nie chciał o tym myśleć. 

Martw się o swoje sprawy, karcił się w myślach, 

w ostatniej chwili wyłączając maszyny i ratując 

partię czekolady przed całkowitym zniszczeniem. 

Rób tak dalej, a nie będziesz miał żadnych 

„swoich spraw". Tylko worki zepsutych ziaren 

kakaowych. 

Pracował w zapamiętaniu. DuBois przyjdzie 

we środę. 

Z Teddi spotykali się tylko przy śniadaniach 

i późnymi wieczorami. 

- Czy związki zawodowe nie protestują prze­

ciw tak długim dniom pracy? - spytał, gdy 

z ciężkim westchnieniem opadła na krzesło. 

Krzątał się przy piecu w lepkiej od potu koszul­

ce. 

- Och, skończyliśmy o piątej. 

- Przecież jest już siódma. - Nie zamierzał 

background image

CZEKOLADOWE SNY 

137 

pytać, gdzie była. Nie chciał, by Teddi uważała, że 

próbuje kontrolować jej życie. 

- Wiem. - Masowała obolałe stopy. - Zo­

stałam, żeby jeszcze trochę poćwiczyć. 

- Sama? - Z wysiłkiem postawił na stole wielki 

sagan. 

- Nie. Wiele osób tak robi. -Wyciągnęła się na 

krześle z przymkniętymi oczami. - To jest bardzo 

trudne przedstawienie. 

Gwałtownie otworzyła oczy. Coś tu się nie 

zgadzało, coś było nie w porządku! Nie było 

słychać monotonnego hurkotania maszyn. 

- On przychodzi jutro, prawda? - spytała. 

- DuBois. 

- Sama powinnaś wiedzieć najlepiej. To ty, 

w końcu, umówiłaś go ze mną. 

Nie była pewna, czy to zdenerwowanie przed 

jutrzejszą wizytą, czy też coś między nimi dwoj­

giem sprawiło, że rozmawiał z nią tak oschle. 

- Jesteś gotów? 

Nie odpowiedział. W milczeniu przysunął do 

niej pudełko pełne czekoladowych aniołków. 

- Jesteś gotów! - wykrzyknęła, gdy ugryzła 

kawałek czekolady. - Te smakują jeszcze lepiej 

niż poprzednie. - Miała chęć na jeszcze jednego 

aniołka, ale powstrzymała się. Wiedziała, że jest 

ich wciąż bardzo mało. 

- Dodałem czegoś - powiedział, odstawiając 

pudełko. 

background image

138 

CZEKOLADOWE SNY 

- Czarodziejskiego proszku? 

- Cynamonu - roześmiał się. - Łatwiej go 

zdobyć niż czarodziejski proszek. - Nie wiedząc 

nawet kiedy, znalazł się tuż przy niej. Ujął w palce 

kosmyk jej włosów, poczuł zapach perfum. Tęsk­

nił za jej zapachem. Za nią. - Jedyna baśniowa 

postać, jaką znam, całymi dniami tańczy w „Rusk 

Theater". 

Wstała powoli. Delikatnie ściągnęła z niego 

koszulkę. 

- Co ty robisz? - szepnął. 

- Nawet wróżki z bajki potrzebują miłości. 

Dzięki temu mogą latać. 

Tyle razy powtarzał sobie, że musi się od 

niej uwolnić. A tu wystarczyło jedno jej spo­

jrzenie, by nie mógł powstrzymać się od cało­

wania jej. Jeden pocałunek i nie umiał już prze­

stać pragnąć jej, pożądać jej delikatnego ciała. 

Potrzebował żaru, który tylko ona mogła roz­

palić. 

- To samo moża powiedzieć o producentach 

czekolady. 

Teddi zaśmiała się cicho. Musnęła palcami jego 

usta, czując oblewający ją żar. 

- Mamy wiele wspólnego - szepnęła. 

Keith delikatnie gryzł jej palce. 

Nie potrafił nasycić się nią tej nocy. Zupełnie 

jakby chciał uzbierać zapasy na samotne noce 

pełne bolesnych wspomnień. 

background image

CZEKOLADOWE SNY 

139 

Teddi wyczuła tę gorączkową desperację. Nie 

powiedziała jednak ani słowa. Kochała go tylko 

najmocniej, jak umiała, całą sobą. 

Wiele godzin później, leżąc obok i słuchając 

jego spokojnego oddechu, tłumaczyła sobie, że 

przecież nie mógłby kochać się z nią w ten sposób, 

gdyby nie widział dla niej miejsca w swoim życiu. 

Gdyby od tego zależało jej dalsze życie, natych­

miast poświęciłaby wszystko inne. Zawsze kocha­

ła taniec. Zrozumiała jednak, że nie ogrzeje on jej 

w nocy, nie wypełni serca... nie da dzieci. 

Dzieci. Głaskała Keitha, ostrożnie, by go nie 

zbudzić. Próbowała wyobrazić sobie, jak mogły­

by wyglądać ich dzieci. Pragnę twojego dziecka, 

panie Calloway, pomyślała. Co mam zrobić, byś 

i ty tego zapragnął? Jak sprawić, byś zechciał być 

ze mną zawsze i wszędzie? 

Zasypiała wierząc, że wizyta DuBoisa sprawi, 

iż Keith uspokoi się i znajdzie w swym sercu 

trochę miejsca także dla niej. A nie tylko dla 

czekoladek. 

background image

ROZDZIAŁ DWUNASTY 

Teddi była w kropce. W żaden sposób nie 

mogła opuścić próby - zwłaszcza na samym 

początku przygotowań - a szczególnie tego dnia, 

gdy mieli próbować większość scen tanecznych. 

A przecież naprawdę chciała zostać z Keithem. 

Nie dlatego nawet, żeby on dawał jej do 

zrozumienia, że pragnąłby tego, pomyślała, wcho­

dząc do ciemnego teatru. Gdy chciała pomóc mu 

w ostatnich przygotowaniach, wygoniłją po prostu 

z kuchni. Uznała, że to tylko nerwy. Czuła jednak 

ucisk w żołądku, jakby to ona była zdenerwowana. 

Szła między rzędami pustych krzesł, zastana­

wiając się, jak też będzie wyglądać to miejsce, 

rozjarzone blaskiem świateł, pełne muzyki i śmie­

chu rozbawionych ludzi. Keith realizował swoje 

marzenia - ona swoje. 

Weszła na pustą jeszcze scenę, siadła na krześle 

i zaczęła zdejmować buty, gdy zza kulis wyszedł 

Cochoran. 

- Rzeczywiście wcześnie przychodzisz - po­

wiedział. 

background image

CZEKOLADOWE SNY 

141 

- Och, wystraszył mnie pan. - Poderwała się 

na równe nogi. Buty wypadły jej z dłoni. 

Wydała mu się słonecznym promieniem z obra­

zu Moneta. Ilekroć widział ją, czuł to samo: 

ciekawość, czy jest możliwe, by była tak niewinna 

i czysta, na jaką wyglądała? 

- Robię, co mogę - mruknął. - Zbliż się. 

Poczuła nagły lęk. Niepewnie podeszła do 

niego, a on objął ją ramieniem. Starała się nie 

pokazywać tego po sobie, ale poczuła się wyjąt­

kowo niezręcznie. 

- Jak oceniasz przygotowania do spektaklu? 

- spytał, pochylając się ku niej. 

- Pyta pan o moją opinię?! - Nie potrafiła 

ukryć zdumienia. Jody Cochoran nigdy nie pytał 

o opinie innych ludzi. Wygłaszał tylko swoje 

- głośno. 

- Oczywiście. - Pogłaskał ją po ramieniu. 

- Jesteś bystrą, inteligentną, seksowną młodą 

kobietą - w szczególny sposób zabrzmiało słowo 

„seksowna". - Możesz spojrzeć na wszystko 

świeżym okiem - mówił cicho. Oczy rozjarzyły 

mu się nie skrywanym pożądaniem. 

Tylko nie to! pomyślała rozpaczliwie. Napraw­

dę potrzebuję tej pracy. 

Cochoran powoli pochylał się ku niej. 

Zebrała się jednak na odwagę. 

- Myślę - zaczęła nienaturalnie głośno, od­

wracając gwałtownie twarz - że wszystko idzie 

background image

142 CZEKOLADOWE SNY 

całkiem nieźle. W końcu to dopiero pierwszy 

tydzień i dopiero uczymy się, co robić z noga­

mi... 

- I z ustami. - Położył jej dłonie na ramio­

nach. 

- Ja nie mam roli mówionej - powiedziała 

z niewinną miną. 

- To da się zmienić. - Uśmiech zagościł na jego 

wargach. Ale nie w oczach. Z lękiem pomyślała, 

że tak na pewno wyglądał wilk zasadzający się na 

Czerwonego Kapturka. 

- Autor wyrwałby sobie wszystkie włosy z gło­

wy. 

- Do diabła z autorem. Ja tu rządzę. 

- Myślałam, że pan Morrison. - Energicznie 

podeszła do leżących na skraju sceny jej rzeczy. 

- Pieniądze są Morrisona, ale to mój talent, 

mój pot i moja inwencja. - Przyglądał się Teddi 

znacząco. Najwyraźniej próbował ją nastraszyć. 

Nie wiedział, że nie strachem można na nią 

wpłynąć, że dużo lepiej można zrobić to łagod­

nym spojrzeniem błękitnych oczu. 

- Nie do wiary, co za władza... 

- Widzę, że zaczynasz rozumieć. - Zbliżył się 

i próbował ją objąć. Wywinęła się i odeszła kilka 

kroków. Czemuż jeszcze nie ma tu nikogo?! 

- Chyba już pora wziąć się do pracy. 

- Sprytniutka jesteś. Ale nie przeciągaj struny. 

Nie jestem specjalnie cierpliwy. 

background image

CZEKOLADOWE SNY 143 

- Obawiam się - zacisnęła wargi - że będzie 

pan musiał zdobyć się na cierpliwość. 

Nie dowiedział się, co miała na myśli. Na scenę 

zaczęli wchodzić inni artyści. 

- Jeszcze nie skończyliśmy - syknął. Serce 

podeszło Teddi do gardła. 

- Co się stało? - spytała nadchodząca właśnie 

Jackie, szefowa grupy tancerzy. - Wyglądasz, 

jakbyś zobaczyła ducha. 

Ponad jej ramieniem Teddi widziała Cochora-

na rozmawiającego z choreografem. 

- - Widziałam - szepnęła -jak wyrzucają mnie 

z pracy. 

- Co takiego? 
- Nieważne - Teddi potrząsnęła głową. 

To był wyjątkowo męczący poranek. Zapał 

tancerzy poganianych przez choreografa stopniowo 

przeradzał się w całkowite wyczerpanie. Była już 

prawie dwunasta, gdy w końcu ogłoszono przerwę. 

Teddi nie mogła się jej doczekać. Atmosfera teatru 

przytłaczała ją. Musiała wyjść, przewietrzyć się. 

Przez cały długi ranek wydawało się jej, że Cochoran 

patrzy tylko na nią. Jego spojrzenie zdawało się 

mówić, że wszystko jest tylko kwestią czasu. 

Poszła po torebkę. Jackie snuła właśnie nie 

kończącą się opowieść o swoim nowym chłopaku. 

A tu już za niecałą godzinę DuBois wkroczy do 

Fabryki Czekoladowych Snów. 

background image

144 

CZEKOLADOWE SNY 

Poczuła nagle dłoń na ramieniu. Nie musiała 

odwracać się, by wiedzieć, że to Cochoran. 

- Ona nie pójdzie z tobą - powiedział do Jackie, 

która natychmiast odeszła z błyskiem zawiści w oku. 

- Dlaczego nie mogę wyjść z Jackie? - spytała 

Teddi ostrożnie. 

- Ponieważ zjesz lunch ze mną - Cochoran 

przemawiał łagodnie, jakby tłumaczył coś małe­

mu dziecku. Nie zdejmując ręki z jej ramienia, 

wyprowadził ją na słoneczną ulicę. 

- Nie, ja... 

- Znam wspaniałe, zaciszne miejsce. - Nie 

zwrócił uwagi ne jej próbę protestu. 

- Gdzie? 

- W mojej garderobie. 

Zatrzymała się tak gwałtownie, że omal nie 

stracił równowagi. Zadreptał w miejscu niezgrabnie. 

- Nie - powiedziała zdecydowanie. 

- Nie? - powtórzył z niedowierzaniem. 

Poczuła, że wszystkie jej marzenia walą się 

w gruzy. 

- Nie - powtórzyła. 

Z rękami skrzyżowanymi na piersi Cochoran 

oparł się o ścianę. Kamienna maska na jego 

twarzy nie pozwalała odgadnąć, co myśli. 

- Chcesz powiedzieć, że odmawiasz mi? 

- Tak. 

- Wiedząc, co mogę dla ciebie zrobić?! - Oczy 

zwęziły mu się niepokojąco. 

background image

CZEKOLADOWE SNY 

145 

- Tak - powiedziała, starając się za wszelką 

cenę powstrzymać drżenie głosu. To prawda, że są 

inne przedstawienia, ale nie przedstawienia Jo-

dy'ego Cochorana. 

- Wiedząc, że mogę wyrzucić cię z pracy, jeśli 

zechcę? - coraz bardziej podnosił głos. 

Wzięła głęboki oddech. Wiedziała, że być może 

przekreśla całą swoją przyszłość, szczególnie na 

Broadwayu. Ale jeśli nawet, zrobi to z godnością. 

Nie pozwoli mu się zastraszyć. 

- Tak - rzuciła krótko. 
- Dlaczego? 

- Ponieważ, panie Cochoran, nie wskakuję 

komuś do łóżka, dopóki go nie pokocham. 

- A ty mnie nie kochasz. - Dostrzegła roz­

bawienie w jego oczach. 

- Nie - odrzekła. 

- Szkoda - powiedział. - Dla mnie. Taaak... 

- odetchnął głęboko - nie potępiaj mnie za to, że 

próbowałem. Jesteś oszałamiającą kobietą 
- uśmiechnął się szeroko. 

- Czy jestem zwolniona? - spytała niepewnie. 

- Powiedziałem, że nienawidzę bezczelności. 

Ale ty jesteś dobra. Cholernie dobra. Byłbym 

idiotą, gdybym wyrzucił Mary Poppins. - Po­

trząsnął głową. - Czy to ten producent czekola­

dy? 

- Tak. 

- Szczęściarz. - Ruszył w stronę teatru. Po 

background image

146 CZEKOLADOWE SNY 

chwili raz jeszcze się odwrócił. - Jesteś pewna, że 

nie zmienisz zdania? 

- Obawiam się, że tak - uśmiechnęła się do 

niego. 

- Nie wiesz, co tracisz. - Wzruszył ramionami. 

Teddi oblizała wargi. 

- Panie Cochoran? 

Zatrzymał się, lecz nie odwrócił się do niej. 

- Tak? - spytał. 

- Czy mogłabym dostać dzisiaj wolne popołu­

dnie? 

- Co takiego?! - Odwrócił się na pięcie, osłu­

piały. 

Gdyby nie to, co zaszło między nimi, chyba 

uciekłaby. Ale teraz nie bała się już Jody'ego 

Cochorana. Prawdę mówiąc, polubiła go. A poza 

tym był naprawdę genialny w tym, co robił. 

- To naprawdę bardzo ważne - powiedziała. 

- Najpierw odtrąca mnie ze wzgardą, 

- wzniósł oczy do nieba - a teraz chce jeszcze 

wolny dzień! 

- Tylko kilka godzin, naprawdę. Trzy - pod­

niosła do góry trzy palce. - Pomyślałam, że nim 

zgramy się wszyscy i zanim tancerze zaczną 

naprawdę próbować razem, będzie już po czwar­

tej. A ja postaram się wrócić, powiedzmy, do wpół 

do trzeciej. 

Uciszył ją władczym gestem. Jednym z wielu, 

jakich używał codziennie. 

background image

CZEKOLADOWE SNY 147 

- Zjedz długi lunch, Mary Poppins - powie­

dział. - Ale niech twoja parasolka przyniesie cię tu 

przed czwartą. 

Nim skończył mówić, Teddi nie było już w po­

bliżu. 

Keith był na nogach od piątej. Absolutnie 

wszystko było już gotowe. Reszta zależała od 

łakomstwa DuBoisa. Łakomstwo Morrisona za­

owocowało wspaniale. Zgodnie z obietnicą w po­

niedziałek przysłał on swojego księgowego, który 

skrupulatnie sprawdził rachunki i obejrzał cały 

zakład. W rezultacie tej wizyty poprzedniego 

poranka dostawca przywiózł błękitne pudełka, 

do których Keith pakował właśnie ostatnią partię 

czekoladek. 

Stracił Teddi. Kiedyś uważał, że nie potrzebuje 

nikogo, teraz potrzebował tylko tej jednej osoby. 

Bardziej niż powietrza. Postanowił, że kiedy będzie 

już po wszystkim, poprosi ją o rękę. Nie dbał o to, 

czy on, czy taniec będzie dla niej najważniejszy. 

Skrzypnięcie drzwi wyrwało go z zadumy. 

Pomyślał, że DuBois przyszedł wcześniej, niż 

obiecał. 

Ale to nie był DuBois. 

- Co ty tu robisz? - spytał, gdy ujrzał, że Teddi 

staje za kontuarem. 

- A jak ci się zdaje? - odpowiedziała pytaniem, 

wkładając fartuszek. - Pomagam ci. 

background image

148 CZEKOLADOWE SNY 

Chwycił ją za ręce, nim zdążyła zawiązać 

tasiemki. 

- Co się stało?! 

Dostrzegła niepokój w jego oczach. Serce zabi­

ło jej mocniej. 

- Otóż właśnie wtedy, gdy reżyser przybiegł do 

mnie, wołając: „Dziecko, tylko ty możesz uratować 

przedstawienie", pomyślałam sobie, że Keith mnie 

potrzebuje. Oczywiście reżyser nie chciał przyjąć 

tego do wiadomości, więc wręczyłam mu moje 

pantofle i powiedziałam, żeby znalazł sobie kogoś 

innego do ratowania spektaklu. I oto jestem. - Wy­

rwała mu swoje ręce. - Pozwól mi zawiązać fartuch. 

Nie dał się wziąć na takie plewy. Coś było nie 

w porządku. 

- No dobrze. Zacznijmy od początku. Dlacze­

go jesteś tutaj, zamiast w teatrze? 

- Bo mnie potrzebujesz. - Spojrzała mu prosto 

w oczy. - Nieprawdaż? 

Jak trudno czasem powiedzieć to jedno słowo. 

Zrobił to jednak. 

- Tak. 

Szczęście rozjaśniło jej twarz. Pożądanie roz­

paliło ciało. Gdyby nie DuBois, który miał na­

dejść niebawem, kochałaby się z nim natychmiast. 

Wśród wszystkich tych czekoladowych aniołków. 

- No to w porządku - rzekła. 

Ponownie chwycił ją za ręce, tym razem delika­

tniej. 

background image

CZEKOLADOWE SNY 

149 

- Nie, nie w porządku. Co się stało?! - spytał. 

- Przyczepił się dziś do ciebie? 

- Kto? - spytała tak zdumiona, że nie mógł 

powstrzymać się od śmiechu. 

- Cochoran, oczywiście. 

- Ach, on. Wielka mi rzecz - powiedziała 

nonszalancko. 

- I odeszłaś z teatru. - Wszystko zaczynało mu 

się układać w logiczną całość. 

- Nie. 

- Rozumiem. 

Wepchnął ręce do kieszeni. Patrzył gdzieś 

daleko przed siebie. Teddi ogarnęła irytacja. 

- Nie, myślę, że nie rozumiesz. Co dokładnie 

masz na myśli mówiąc, że rozumiesz? - Stanęła 

tuż przed nim. 

- Posłuchaj, Missouri, jesteś dorosłą kobietą... 

- To moja sprawa - przerwała mu. Miała już 

dosyć zarozumiałych facetów. - Mów dalej. 

- Sama odpowiadasz za to, co robisz - z wście­

kłością wymachiwał rękami. 

- Bardzo słusznie. Wydawało mi się jednak, że 

być może - tylko być może - zaczynamy po­

znawać siebie wzajem. 

Ogarnęła ją wściekłość. Jak w ogóle mógł 

pomyśleć to, co przypuszczała, że pomyślał? 

- Wygląda na to, że jednak się pomyliłam. 

Jej oczy miotały błyskawice, ale głos był zimny 

jak lód. 

background image

150 CZEKOLADOWE SNY 

Nie mógł znieść myśli, że jakikolwiek inny 

mężczyzna mógłby dotykać jej, trzymać w ob­

jęciach. Przecież, do cholery, należała do niego! 

A on do niej. 

- Przypuszczam, że uważasz, iż nie powinie­

nem cię obwiniać. 

Puste pudełko wypadło jej z rąk. Na podłogę 

spłynął arkusz błękitnego papieru. 

- Obwiniać mnie? O co?! 

- Że uległaś Cochoranowi. Posłuchaj, wiem, 

że się bałaś. To jest twoja pierwsza rola, a on 

prawdopodobnie postraszył cię, że cię wyrzuci 

z pracy. Ale czy nie widzisz... 

Nie skończył. Z pałającym gniewem wzrokiem 

podeszła bliżej i popychając Keitha do ściany 

spytała: 

- Tak nisko mnie cenisz? 

- Sam już nie wiem, co myśleć! - krzyczał. 

- Do cholery, Missouri, odkąd pojawiłaś się 

w moim życiu, mogę myśleć tylko o tobie. 

- Mów dalej - jej wściekłość słabła gwałtow­

nie. - To zaczyna być interesujące. 

Chwycił ją w ramiona. 

- Nie tak to miało być, nie tak to sobie 

wyobrażałem, ale, na Boga, stało się. 

- Stało się? - zajrzała mu w oczy. 
- Przecież wiesz, że tak. 

- Nie wiem, powiedz mi - potrząsnęła głową. 

- Kocham cię. 

background image

CZEKOLADOWE SNY  1 5 1 

Poczuł się tak zaskoczony własnym wyzna­

niem, że nie potrafił powstrzymać śmiechu. 

- Czy zawsze tak gulgoczesz, kiedy to mówisz? 
- Nie wiem. Jeszcze nigdy tego nie mówiłem, 

z wyjątkiem tylko bardzo dawnych czasów, kiedy 

rozmawiałem z moim pieskiem. 

- Gdybym była pieskiem, zamerdałabym teraz 

ogonem - uśmiechnęła się radośnie. 

- Czy w ten zabawny sposób chcesz powie­

dzieć, że obchodzę cię choć trochę? -Pogłaskał ją 

po nosie. 

- Nie. W ten zabawny sposób mówię, że cię 

kocham, ty ofermo. Pocałuj mnie szybko, nim 

nadejdzie DuBois. 

Usłuchał. Zapamiętał się w pocałunku aż do 

utraty tchu. 

- Ale co naprawdę zaszło dzisiaj? 

Miała ochotę na znacznie więcej, lecz wiedzia­

ła, że nie mają dość czasu. 

- Cochoran przyczepił się do mnie, to prawda, 

ale powiedziałam mu, że nie jestem kobietą tego 

rodzaju. 

Roześmiał się. Przypomniał sobie, że jemu 

także to kiedyś powiedziała. 

- I? 

- I zgodził się z tym. Wydłużył mi nawet przerwę 

na lunch. Wygląda na to, że jednak lubi bezczelność. 

Nieświadomie rozegrałam to doskonale. 

- Zasłużyłaś na prezent. 

background image

152 

CZEKOLADOWE SNY 

Pocałował najpierw koniuszek jej nosa, potem 

każde oko, potem znów usta. Rozkoszne, słodkie 

usta. 

Ciche chrząknięcie dobiegło od drzwi. 

- Czy nie przeszkadzam? - spytał DuBois 

z rozbawieniem. 

Nie otwierając oczu, Teddi obróciła się na 

łóżku. Miejsce obok niej, choć jeszcze ciepłe, było 
puste. Usiadła zdezorientowana. 

- Keith? - zawołała niepewnie. 

Poniedziałek. Na Broadwayu wygaszono 

wszystkie światła i miała wolny cały dzień. Po­

stanowiła spędzić go w łóżku. Z Keithem. 

- Hej! - Keith wszedł do sypialni, ubrany 

i z egzemplarzem „Variety" pod pachą. Było już 

chyba po dziesiątej, ale spodziewała się, że spędzi 

ten ranek razem z nią. 

- Pomyślałem, że będziesz chciała poczytać 

- rzucił pismo na łóżko. - Przy okazji... Pan 

Abramowitz, ten z kiosku, kazał ci pogratulo­

wać. 

- Czego? - spytała zdumiona. - Zaczepienia 

się w przebojowym przedstawieniu czy poślubie­

nia w końcu Jakiegoś chłopca"? 

- Jednego i drugiego. - Śmiejąc się, usiadł tuż 

przy niej. - Czytaj - podsunął jej pismo. 

Zaciekawiona sięgnęła po zmięty papier. Jak 

zwykle na pierwszej stronie przykuwał wzrok 

background image

CZEKOLADOWE SNY 

153 

duży tytuł. Tym razem jednak to było o niej! 

„Tańcząca Księżniczka poślubiła Czekoladowego 

Księcia". Szybko przebiegła wzrokiem krótki tekst 

pod spodem. Opisano tam jej obiecujący talent 

i rozkwitający interes Keitha, który rozwijał się 

znacznie szybciej, odkąd ich drogi się spotkały. 

Przytuliła się do Keitha, śmiejąc się radośnie. 
- Czy to nie wspaniałe? Pół roku temu prze­

glądałam ten magazyn, szukając ofert pracy, 

a teraz o mnie w nim piszą. 

- Proszę - wcisnął jej w dłoń zmięty kawałek 

papieru. 

- Co to takiego? - Rozprostowała papier. 

Powoli podniosła głowę i figlarnie spojrzała mu 

w oczy. -To są składniki twojej czekolady, prawda? 

- Tak. Obiecałem, że je poznasz we właściwym 

czasie, pani Calloway. To mój prezent ślubny. 

- Nie chcę robić czekolady. - Zmięła kartkę 

i rzuciła za siebie. - Chcę ją jeść... później. 

- Uklękła. Prześcieradło zsunęło się z niej powoli. 

- Dużo, dużo później. Teraz zamierzam kon­

tynuować mój miodowy miesiąc. 

- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem. 

- Nigdy nie miał jej dość. 

- To mi się podoba - mruknęła, opadając na 

poduszkę, sycąc się słodyczą pocałunków Keitha. 

KONIEC