Gulik Robert van Cztery palce

background image

background image

Robert von Gulik

Przeło

ż

ył Ryszard Turczyn

ISKRY • WARSZAWA • 1987

Państwowe Wydawnictwo „Iskry”, Warszawa 1987 r.

Wydanie I. Nakład 99 750+250 egz.

Ark. wyd. 3,4. Ark. druk. 3.

Papier offset ki. V, 70 g, 61 cm (rola).

Olsztyńskie Zakłady Graficzne im. Seweryna Pieniężnego

background image

Olsztyn, ul. Towarowa 2

Zam. nr 911/B P-34/245

Tytuł oryginału niderlandzkiego
Vier Vingers
Opracowanie graficzne
Maciej Kałkus

Redaktor
Zofia Uhrynowska
Redaktor techniczny
Anna Kwaśniewska
Korektor
Jolanta Spodar

Wydanie I

ISBN 83-207-0975-X

background image

Copyright © the Estate of Robert van Gulik For the
Polish edition copyright © by Państwowe Wy-
dawnictwo „Iskry”, Warszawa 1987

Robert H. van Gulik (1910—1967) był holenderskim dyploma-

tą pracującym w krajach Dalekiego Wschodu. Od 1965 r. aż do
ś

mierci sprawował funkcję ambasadora Holandii w Tokio. W

Chinach i Japonii ceniono go jako wybitnego sinologa i znawcę
sztuki, autora licznych prac naukowych, a także malarza i kali-
grafa w stylu chińskim.

Cykl siedemnastu opowieści detektywistycznych z sędzią Di w

roli głównej został napisany z myślą o czytelniku azjatyckim i
początkowo ukazywał się po chińsku i japońsku. Sędzia Di jest
postacią historyczną, żył w latach 630—700 n.e., w okresie dyna-
stii Tang. Był zarządcą jednego z licznych okręgów, na jakie było
podzielone administracyjnie ówczesne cesarstwo chińskie, a pod
koniec życia został ministrem.

Nowela „Cztery palce”, zachowując reguły klasycznej opowie-

ś

ci detektywistycznej, wprowadza nas w świat dawnych Chin,

ukazuje tak różną od europejskiej obyczajowość i sposób myśle-
nia.

Pamięci mojego drogiego przyjaciela, gibbona

Boeboe, zmarłego i pochowanego w Port Dick-

son na Malajach 12 lipca 1962 roku.

Sędzia Di siedział na otwartej galerii na tyłach swego mieszka-

nia i rozkoszował się rześkim chłodem poranka. Przed chwilą wstał
od śniadania, które spożył wraz z rodziną wewnątrz budynku, i
przeniósł się na tę galerię, gdzie odpoczywał teraz na bambuso-
wym krześle, ustawionym przy marmurowej balustradzie, popija-
jąc herbatę z filiżanki. Niedługo miał się udać do kancelarii, gdzie
czekały na niego nie załatwione sprawy.

Zespół budynków sądu Mien-yuan, gdzie znajdowało się rów-

nież mieszkanie sędziego, położony był na zboczu góry i domino-
wał nad resztą miasta.

W południe sędzia lubił siadywać na frontowym balkonie

pierwszego piętra, skąd rozciągał się przepiękny widok na morze
dachów leżącego poniżej miasta i dalej, na rozległą plamę wody.
Rankiem wolał jednak galerię na tyłach zajmowanych przez siebie
pomieszczeń mieszkalnych. Tylko marmurowa balustrada oddzie-
lała go od gęsto porosłego drzewami stromego zbocza góry, u pod-
nóża której rozciągało się miasto. Zawsze było tam spokojnie, a
rankiem najdłużej utrzymywał się rześki chłód. Przez ten rok, od

background image

kiedy sędzia Di zaczął pełnić funkcję sędziego okręgowego w
Mien-yuan, poranna herbatka na tylnej galerii stała się jego zwy-
czajem.

Odchyliwszy się w tył na bambusowym krześle, sędzia Di spo-

glądał na świeże, zielone listowie, z przyjemnością wsłuchiwał się
w zapamiętały świergot ptaków i delikatne szemranie strumyka,
płynącego tuż przy balustradzie pomiędzy wielkimi, omszałymi
głazami.

Nagle ptaki zamilkły. Pośród rozchybotanych gałęzi ukazały się

dwa czarne gibbony. Dzięki swoim długim, cienkim ramionom z
zadziwiającą szybkością przeskakiwały z gałęzi na gałąź, a ich
drogę znaczył deszcz sypiących się liści. Sędzia Di patrzył za nimi
z uśmiechem. Za każdym razem zachwycała go zwinność ruchów,
z jaką gibbony przemykały wśród gałęzi. Te płochliwe zwierzęta
docierały zazwyczaj bardzo blisko nieruchomej postaci, którą co
rano widziały na galerii. Niekiedy któreś z nich przysiadało na
gałęzi zgrabnie chwytając ciasteczko czy kawałek cukru rzucony
przez sędziego. Znowu zaszeleściło, listowie i ukazał się trzeci
gibbon. Poruszał się nieco wolniej od tamtych, ponieważ, oprócz
chwytnych stóp, używał tylko jednej ręki; drugą przyciskał do
piersi. Właśnie zrobił sobie odpoczynek na gałęzi wiszącej tuż nad
głową sędziego Di i przyglądał mu się ciekawie, balansując

lewym ramieniem dla utrzymania równowagi. Wtedy sędzia do-

strzegł, co gibbon trzymał w ręce. Był to złoty pierścień z dużym
zielonym kamieniem skrzącym się w słońcu. Oczywiście zwierzę
musiało go skądś porwać. Trzeba go było jak najprędzej odebrać,
ponieważ gibbony bardzo szybko tracą zainteresowanie dla przed-
miotów, zwłaszcza kiedy spostrzegą, że zdobycz jest niejadalna.
Jeśliby sędzia pozwolił się teraz gibbonowi oddalić, zwierzę już za
chwilę wyrzuciłoby pierścień gdzieś w lesie i właściciel nigdy nie
odzyskałby swojego klejnotu.

Niestety sędzia nie miał pod ręką żadnych słodyczy ani owo-

ców Szybko wyjął z rękawa puzderko, w którym trzymał przybory
do krzesania ognia, i rozłożył jego zawartość na stoliczku do her-
baty, z namaszczeniem oglądając i obwąchując każdą rzecz z
osobna. Podziałało; sędzia zobaczył, że gibbon wpatruje się weń
jak zaczarowany, potem wypuszcza pierścień, który wpada do
strumyka; gibbon ześliznął się na niższą gałąź. Zawisł na niej na
swoich długich ramionach i w napięciu śledził dużymi brązowymi
oczami każdy ruch sędziego Di. Sędzia widział teraz, że jest to
dorosły osobnik o wspaniałej gęstwie długich, połyskujących czer-
nią włosów. Gdzieniegdzie widniały zaplątane w nie źdźbła słomy.

— Kiedy tu przyjdziesz jutro, dostaniesz pysznego banana —

przyrzekł sędzia, chowając puzderko z powrotem do rękawa. Gib-

background image

bon zorientował się, że przedstawienie skończone. Z jego gardła
wydobyło się przyjazne „wuk-wuk” i zwierzę błyskawicznie wdra-
pało się wyżej znikając wśród liści. Sędzia Di podniósł się i prze-
szedł przez balustradę. Stojąc na jednym z głazów rozglądał się po
piaszczystym dnie kryształowo czystego strumyka. Bardzo szybko
dostrzegł iskrzący się kamień. Przeskoczył na leżący niżej głaz,
który wystawał z wody w pobliżu pierścienia, zsunął do tyłu cza-
peczkę i wyjął długą szpilkę spinającą warkocz. Pochylił się, na ile
mógł, do przodu i samym końcem szpilki dosięgnął pierścienia.
Następnie wyprostował się i z powrotem przeszedł przez balustra-
dę.

Siedząc przy stoliku uważnie oglądał pierścień. Sądząc z wiel-

kości musiał on należeć do mężczyzny. Był to klejnot niewątpliwie
starej roboty: dwa splecione ze sobą smoki z czystego złota stano-
wiły oprawę wielkiego szmaragdu niezwykłej piękności. Właści-
ciel z pewnością ucieszy się z odzyskania tak cennego klejnotu; na
pewno zgłosi się natychmiast, gdy tylko na porannym posiedzeniu
zostanie oficjalnie podana wiadomość o jego znalezieniu. Sędzia
Di już zamierzał schować klejnot do rękawa, kiedy jego wzrok
padł na kilka rdzawobrązowych plamek na wewnętrznym obrzeżu
pierścienia. Delikatnie przesunął po nich koniuszkiem wskazujące-
go palca. Zmarszczył brwi. Plamki nie rozpuściły się w wodzie i aż
za bardzo przypominały drobiny zakrzepłej krwi.

Sędzia Di nalał sobie jeszcze jedną filiżankę herbaty. Gibbon

musiał znaleźć pierścień gdzieś niedaleko, ponieważ nawet naj-
piękniejszy i

najbardziej kolorowy przedmiot nie nadający się do zjedzenia

nie mógł

przykuć jego uwagi na dłużej niż na kilka minut. Zwierzę na-

tknęło się zatem na pierścień gdzieś niedaleko w lesie. Sędzia Di
na wpół odwrócił się na krześle i klasnął w ręce. Gdy tylko na ga-
lerii pojawił się powłócząc nogami stary ochmistrz, sędzia zapytał:

— Jakie to domy stoją w lesie na zboczu powyżej nas?
— O ile wiem, nie stoi tam żaden dom, Wielmożny Panie.

Zbocze jest o wiele za strome i całkowicie zarośnięte gęstym la-
sem. Wyżej, na grzbiecie góry, to tak, tam jest nawet sporo pięk-
nych willi, o ile mi wiadomo. Wieje tam orzeźwiająca bryza od
strony gór. Ma tam swoją letnią willę cechmistrz Su, a właściciel
lombardu Leng i bogaty drogista Wang mieszkają tam przez cały
rok.

— Wang? To ten właściciel wielkiej drogerii przy rynku, na-

przeciwko świątyni Konfucjusza?

— Ten sam, Wielmożny Panie. To dobry interes, ale ostatnio

chyba nie najlepiej idzie. Wang ma same zmartwienia. Jak pan

background image

wie, jego jedyny syn jest trochę niedorozwinięty. Ma już dwadzie-
ś

cia lat, a z ledwością czyta i pisze. Co to z tego będzie... — och-

mistrz ze współczuciem pokręcił siwą głową.

Sędzia Di nie zwrócił już uwagi na ostatnie słowa. Gibbon nie

mógł porwać pierścienia z żadnej z willi stojących na grzbiecie
góry. Przede wszystkim te płochliwe zwierzęta nigdy nie zapusz-
czają się między zamieszkane domy. Nawet gdyby założyć, że
gibbon znalazł pierścień powiedzmy gdzieś w kącie któregoś z
rozległych ogrodów, to i tak dawno by już wyrzucił swoją zdo-
bycz, zanim jeszcze w ogóle tu dotarł. Musiał zatem znaleźć go
gdzieś znacznie bliżej.

Sędzia powiedział ochmistrzowi, że może odejść. Jeszcze raz

obejrzał pierścień, następnie schował go do rękawa i poszedł bocz-
nym korytarzem na spory brukowany dziedziniec leżący pośrodku
kompleksu budynków. Tam również było jeszcze dosyć chłodno,
ponieważ wysokie dachy osłaniały placyk przed porannym słoń-
cem. Po przeciwnej stronie znajdował się jednopiętrowy budynek z
bramą główną, w którym po jednej stronie była poczekalnia i kan-
celaria, po drugiej zaś sala rozpraw; piętro zajmowała zbrojownia i
archiwum z szerokim tarasem. Po lewej były niewielkie koszary
zbrojnej straży i pachołków sądowych, za nimi więzienie. Po pra-
wej stały budynki, w których mieszkali urzędnicy, pisarze sądowi i
cała reszta personelu.

Na środku placu dowódca ustawiał właśnie w dwuszeregu kil-

kunastu pachołków, by dokonać inspekcji ich uzbrojenia. Kiedy
ujrzeli wchodzącego na plac sędziego, wyprężyli się w postawie na
baczność. Sędzia Di skinął na dowódcę i spytał:

— Czy w lesie na zboczu powyżej stoi gdzieś jakiś dom albo

coś w tym rodzaju?

— Nie, Wielmożny Panie, domów tam nie ma, jest tylko cha-

ta drwala, ale już od ponad roku stoi pusta — odpowiedział do-
wódca, po czym

dodał z naciskiem: — Ponieważ po okolicy kręcą się jakieś ban-

dy włóczęgów, sprawdzam ją regularnie.

— Co to znaczy regularnie?
— No, raz na jakieś pięć, sześć tygodni, Wielmożny Panie,

kiedy...

— Czyli od czasu do czasu — przerwał mu ostro sędzia Di.

— Gdzie to jest, mniej więcej?

— Jakiś kwadrans drogi pod górę, Wielmożny Panie. Prowa-

dzi tam ścieżka, którą można dojść na sam grzbiet góry. Chata stoi
na polance, mniej więcej w połowie drogi.

Sędzia pomyślał, że to by się chyba zgadzało.
— Każ zawołać Tao Gana — polecił dowódcy.

background image

Dowódca skinął rozkazująco na jednego z pachołków, który po-

ś

piesznie pobiegł do kancelarii. Po chwili wrócił z zasuszonym

staruszkiem, odzianym w wytartą brązową szatę z czarnymi la-
mówkami i w wysokiej czapce z cienkiego czarnego jedwabiu.
Staruszek miał wychudłą melancholijną twarz i postrzępione, ob-
wisłe wąsy. Z brodawki na lewym policzku wyrastały mu trzy
długie na mniej więcej pięć cali włosy. Staruszek przywitał się z
sędzią Di, który zaraz wziął go na stronę i pokazał mu pierścień.
Opowiedział też, w jaki sposób wszedł w posiadanie klejnotu, i
rzekł:

— Jak widzisz, zostało na nim trochę zakrzepłej krwi. Może

to oznaczać, że właściciel idąc przez las skaleczył sobie palec o
cierń albo coś w tym rodzaju, a potem zdjął pierścień i odłożył, aby
obmyć rękę w strumieniu. W tym momencie gibbon musiał porwać
klejnot. Oczywiście są jeszcze różne inne możliwości. Na wszelki
wypadek chciałbym się tam rozejrzeć, i to jeszcze przed porannym
posiedzeniem. Może spotkamy jeszcze właściciela i będzie mu
można od razu oddać pierścień. Czy poranny kurier przyniósł ja-
kieś ważne sprawy?

Długa twarz Tao Gana zasępiła się.
— Była tylko krótka wiadomość z Tsjang-pei, Wasza Wiel-

możność, od wachmistrza Hunga. Przysyła meldunek, że Ma Jung i
Tsjao Tai nie wpadli jeszcze na żaden ślad.

Sędzia Di pokręcił głową zatroskany. Jego leciwy doradca,

wachmistrz Hung, oraz dwaj współpracownicy, Ma Jung i Tsjao
Tai, już od dwóch dni przebywali w sąsiednim okręgu, Tsjang-pei.
Sędzia Di wysłał ich tam na prośbę tamtejszego sędziego okręgo-
wego, który pilnie potrzebował wsparcia przy rozpracowywaniu
pewnej zagmatwanej afery przemytniczej. Bardzo niedobrze się
złożyło, że śledztwo nie przyniosło jeszcze wyników, ponieważ
tutaj też było wystarczająco dużo do roboty i sędziemu Di właści-
wie trudno było obyć się bez współpracowników. Skinął na do-
wódcę i rzekł:

— Pójdziemy teraz sprawdzić chatę drwala. Weź dwóch pa-

chołków. Pokażesz drogę.

Dowódca poprowadził sędziego Di oraz Tao Gana do tylnej

furtki,
wychodzącej na piaszczystą dróżkę, która biegła wzdłuż budynku
sądu. Za nimi podążało dwóch pachołków.

Po chwili dowódca skręcił w boczną ścieżkę, prowadzącą mię-

dzy wysokimi drzewami w górę.

Ś

cieżka biegła zakosami, ale i tak była to niezła wspinaczka. Po

jakimś kwadransie dowódca zatrzymał się i wskazał na grupę

background image

drzew powyżej.

— To będzie gdzieś tutaj, Wasza Wielmożność — powie-

dział.

Ostatnie strome podejście zaprowadziło ich na otwartą polankę,

okoloną starymi dębami i gęstwiną zarośli. Po drugiej stronie pola-
ny stała chata z surowych bali z omszałym trzcinowym dachem.
Drzwi były zamknięte, a jedyny otwór w ścianie zakrywały nie
malowane drewniane okiennice. Przy drzwiach stał prymitywny
pieniek do rąbania drzewa. Obok leżała sterta słomy. Nie było
widać żywej duszy, chata sprawiała wrażenie całkowicie opusz-
czonej.

Sędzia Di ruszył przez wysoką trawę w stronę drzwi i otworzył

je. W półmroku dostrzegł drewniany stół, dwa stołki i bambusową
pryczę. Przed nią, na podłodze, leżało ciało mężczyzny, odzianego
w znoszony kaftan i połatane niebieskie spodnie. Usta miał wy-
krzywione, a szkliste oczy były szeroko otwarte.

Sędzia Di odwrócił się szybko i polecił dowódcy:
— Otwórz okno!
Następnie skinął na Tao Gana i obaj przykucnęli nad ciałem.

Były to zwłoki mężczyzny w średnim wieku, o okrągłej twarzy i
regularnych rysach. Mężczyzna miał wąsy oraz krótką wypielę-
gnowaną bródkę, a siwe włosy pokrywała skorupa zakrzepłej krwi.
Prawa ręka spoczywała na piersi, lewa była wyciągnięta wzdłuż
ciała. Sędzia Di spróbował unieść rękę mężczyzny, ale okazała się
całkowicie sztywna.

— Śmierć musiała nastąpić wczoraj późnym wieczorem —

mruknął pod nosem.

— Co mu się stało w lewą rękę? — zapytał Tao Gan mimo-

wolnie ściszając głos.

Lewej ręce brakowało czterech palców. Cały był tylko kciuk;

po reszcie palców zostały jedynie skrwawione kikuty. Sędzia Di
uważnie obejrzał brązową okaleczoną dłoń.

— Widzisz ten pasek białej skóry na palcu wskazującym, tuż

przy
dłoni? Tu nosił pierścień. Patrz, nierówne kontury opalenizny mają
zarys splecionych smoków. Tak, to właściciel pierścienia. — Sę-
dzia wyprostował się i rozkazał dowódcy straży: — Niech twoi
ludzie

wyniosą

ciało, żebyśmy mogli się tu trochę rozejrzeć.

Kiedy dwaj pachołkowie wynosili zwłoki, sędzia Di wraz z Tao

Ga-nem zrobili oględziny chaty. Podłoga, stół i oba stołki z suro-
wego drzewa pokryte były grubą warstwą kurzu, za to bambusowa
prycza wyglądała na starannie wytartą. Nigdzie nie znaleziono
ś

ladów krwi. Tao Gan przyjrzał się śladom stóp na podłodze.

background image

— Sporo ludzi kręciło się tu wczoraj wieczorem. Ale ślady są

tak pozacierane, że nic się z nich nie dowiemy — powiedział krę-
cąc głową.

— Rzeczywiście, nieszczególnie to wygląda — przytaknął

sędzia Di. — Ale patrz tutaj, kilka śladów da się jednak odróżnić.
Można by powiedzieć, że to stopa kobiety. A ten ślad tutaj może
wskazywać na jakąś wyjątkowo dużą stopę męską. Nie widzę śla-
dów ciągnięcia zwłok po podłodze, a więc musiano je tu wnieść.
Potem ktoś bardzo starannie wytarł pryczę, ale zamiast umieścić na
niej ciało, zostawił je na podłodze. Dziwna sprawa. No cóż, chodź-
my obejrzeć zwłoki.

Kiedy wyszli z chaty, sędzia Di wskazał na stertę siana i powie-

dział:

— W sierść gibbona wplątało się kilka źdźbeł tego siana.

Kiedy morderca wnosił ciało w ciemnościach do chaty, pierścień
musiał zsunąć się z okaleczonego palca i wpaść w siano. Rankiem
znalazł

się

tu

w pobliżu gibbon i swoimi bystrymi oczami wypatrzył błyszczący
kamień. Tak, to by się mniej więcej zgadzało. Dojście tutaj ścieżką
zabiera prawie kwadrans, ale w linii prostej stąd do galerii mojego
domu
jest zupełnie niedaleko. Gibbonowi wystarczyła chwila, by skacząc
po
drzewach dostał się na dół.

Tao Gan skinął potakująco głową. Obejrzał pieniek i powie-

dział:

— Nie widzę żadnych śladów krwi. Odciętych palców też

nigdzie tu nie ma.

— Oczywiście zamordowano go gdzie indziej — powiedział

niecierpliwie sędzia Di — a potem przeniesiono ciało w to ustron-
ne miejsce.

— W takim razie morderca musiał być krzepkim chłopem,

Wielmożny Panie. Wtaszczenie tego ciała na górę to nie taka łatwa
rzecz. Ale może miał pomocników.

— Przeszukajcie jego ubranie.
Kiedy Tao Gan przeszukiwał kaftan i pas zabitego, sędzia Di

obejrzał ranę na głowie. Doszedł do wniosku, że tył czaszki został
strzaskany niewielkim, ale za to ciężkim przedmiotem, przypusz-
czalnie żelaznym młotkiem. Następnie przyjrzał się prawej nie
zmasakrowanej dłoni. Skóra palców była zgrubiała, paznokcie
natomiast miały ładny kształt i były dobrze utrzymane; jednym
słowem dłoń człowieka, który dużo czasu spędza na powietrzu i
pracuje fizycznie, ale na pewno nie jest zwykłym rzemieślnikiem
czy kulisem, jak można by wnosić z ubogiego odzienia.

background image

— On zupełnie nic przy sobie nie ma! — wykrzyknął Tao

Gan zawiedziony. — Nawet chusteczki do nosa. Morderca musiał
zabrać wszystko, co mogłoby zdradzić tożsamość ofiary.

— W każdym razie mamy jego pierścień — powiedział sędzia

Di. — Morderca niewątpliwie zamierzał zabrać go również, ale
pierścień zsunął się niepostrzeżenie z kikuta i morderca oczywiście
nie wiedział, gdzie to się stało. Może nawet szukał go przy świetle
latarni, ale na próżno.

Sędzia Di zwrócił się w stronę dowódcy, który znudzony żuł

wykałaczkę i spytał krótko:

— Widziałeś kiedy tego człowieka?
Dowódca straży natychmiast wyprężył się na baczność i odpo-

wiedział służbiście:

— Nie, Wielmożny Panie. — Potem spojrzał pytająco na obu

podwładnych, a kiedy i oni pokręcili przecząco głowami, zakon-
kludował: — Pewnie jakiś włóczęga spoza miasta, Wielmożny
Panie.

— Niech twoi ludzie zrobią nosze z gałęzi i przeniosą ciało do

budynku sądu. Chcę, żeby wszyscy pracownicy zobaczyli zwłoki,
może ktoś je rozpozna. Zawiadom lekarza, żeby dokonał oględzin,
a potem idź do drogerii pana Wanga przy dużym rynku i poproś
go, żeby zechciał się do mnie pofatygować.

Kiedy sędzia oraz Tao Gan schodzili ścieżką w dół, ten ostatni

zapytał z ciekawością w głosie:

— Myślisz, Wielmożny Panie, że drogista Wang ma coś

wspólnego z tą sprawą?

— Nie, nie w tym rzecz. Po prostu musimy pamiętać, że ciało

mogło zostać zniesione z góry. Dlatego chciałbym go zapytać, czy
wczoraj wieczorem, w okolicy gdzie mieszka, nie pobili się przy-
padkiem jacyś włóczędzy. Może dowiem się też od niego, kto
mieszka tam na górze oprócz niego i właściciela lombardu, Lenga.
Och, zaczepiłem się o ciernisty krzak! — Tao Gan ostrożnie uwal-
niał szatę zahaczoną o ostre kolce, a sędzia Di mówił dalej: —
Moim zdaniem, twarz zamordowanego niezbyt pasuje do jego
odzienia. Nie wydaje mi się, żeby był włóczykijem. Wygląda mi
raczej na kogoś inteligentnego i majętnego, kto lubił wiejskie ży-
cie. Mówię majętnego — ze względu na ten kosztowny pierścień.

Tao Gan milczał przez cały czas, kiedy schodzili ścieżką w dół.

Gdy weszli na piaszczystą drogę, zauważył:

— Kosztowny pierścień nie dowodzi przecież niezbicie, że

był to człowiek bogaty, Wielmożny Panie. Tacy łotrzykowie są
przeważnie strasznie zabobonni i często noszą przy sobie jakiś
ukradziony przedmiot, ponieważ wierzą, że to im przynosi szczę-
ś

cie. Nigdy nie pozbywają się takiego talizmanu, nawet jeśli bar-

background image

dzo potrzebują pieniędzy. Ponadto nierzadko spotkać można mię-
dzy nimi zubożałych przedstawicieli dobrych rodzin i zamordowa-
ny mógł być kimś takim. Może pierścień był pozostałością z lep-
szych czasów i ten mężczyzna zatrzymał go przez zwykły senty-
ment.

— Istotnie, sporo w tym racji — przyznał sędzia Di. — Cóż,

sprawdźmy najpierw, czy są jeszcze jakieś inne pilne sprawy, które
będę musiał rozpatrzyć na porannym posiedzeniu. Pójdę zmienić
odzienie, ponieważ jestem przemoczony. Przyjdź za chwilę do
mojego gabinetu.

Gabinet sędziego Di leżał tuż za dużym pomieszczeniem, słu-

żą

cym

za salę rozpraw. Tylną ścianę niewielkiego pokoju zajmowały bez
reszty drewniane półki, zapełnione urzędowymi dokumentami oraz
pudełkami z czerwono lakierowanej świńskiej skóry do przecho-
wywania akt. Sędzia Di siedział w fotelu za długim biurkiem i
pobieżnie przeglądał papiery, które Tao Gan przyniósł mu z kance-
larii.

— Zaledwie kilka rutynowych spraw — zauważył. — Poran-

ne posiedzenie nie powinno więc chyba zająć zbyt wiele czasu.

Skosztował herbaty, której nalał mu Tao Gan, i powiedział:
— Usiądź, Tao Gan, mam jeszcze jakieś pół godziny czasu,

potem
muszę się przebrać przed posiedzeniem. Powiedz mi, czy domy-
ś

lasz

się, co mogą oznaczać te cztery odcięte palce?

Tao Gan opróżnił do końca swoją filiżankę i poprawił się na

stołku. Potem powiedział w głębokim zamyśleniu:

— Przez chwilę sądziłem, że być może ten człowiek wdał się

w jakąś bójkę i złapał ręką za nóż albo miecz przeciwnika. Ale
wówczas palce nie byłyby tak równo ucięte, razem z kośćmi. Nie,
nie, te palce obcięto z rozmysłem.

— Skąd taka pewność?
— Jak Wasza Wielmożność wie, bandy włóczęgów często zor-

ganizowane są w rodzaj tajnych bractw, jakkolwiek jest to oczywi-
ś

cie zabronione przez prawo. Każdy nowo przyjęty musi złożyć

przed przywódcą takiego bractwa przysięgę wierności, a na dowód,
ż

e traktuje to poważnie i jest człowiekiem nieustraszonym, uroczy-

ś

cie obcina sobie koniuszek małego palca lewej ręki. Takie okale-

czenie uznawane jest w przestępczym świecie za przekonujący
dowód przynależności do tajnego bractwa. Jeśli przyjmiemy, że to
morderstwo było wynikiem porachunków wewnątrz bandy, to
mordercy obcięli ofierze cztery palce, aby ukryć brak koniuszka
małego palca, a tym samym tło całej zbrodni.

background image

— To bardzo dobrze umotywowana teoria — powiedział sędzia

Di z zadowoleniem — musimy jednak uwzględnić i taką możli-
wość, że torturowali go przed śmiercią w celu wydobycia z niego
jakiejś wiadomości. Ale...

Otworzyły się drzwi i wszedł lekarz, który pozdrowiwszy sę-

dziego z szacunkiem, położył przed nim na biurku wypełniony
formularz i rzekł:

— Oto mój raport, Wielmożny Panie. Są wszystkie dane, poza

oczywiście nazwiskiem. Zamordowany liczył około pięćdziesięciu
lat i cieszył się dobrym zdrowiem. Nie stwierdziłem żadnej ciele-
snej ułomności, żadnych blizn, znamion ani innych znaków szcze-
gólnych. Został zabity uderzeniem w tył głowy, zadanym przy-
puszczalnie

niewielkim,

ale ciężkim młotkiem. Rana w czaszce ma wyraźne kontury i głę-
bokość
mniej więcej półtora cala. Cztery palce lewej ręki zostały odcięte
jednym uderzeniem na krótko przed albo tuż po zabiciu ofiary.
Wnioskując ze stopnia zesztywnienia zwłok, śmierć musiała nastą-
pić wczoraj późnym wieczorem. — Lekarz popatrzył na sędziego i
podjął trochę niepewnym głosem: — Wciąż nie umiem jeszcze
rozstrzygnąć sprawy tych czterech palców, Wielmożny Panie. Do-
kładnie zbadałem kikuty i stwierdziłem, że kości nie zostały
zmiażdżone, lecz odcięte równo z ciałem. Prawdopodobnie dłoń
ułożono płasko na stole albo pieńku do rąbania drzewa, a następnie
odcięto wszystkie cztery palce jednocześnie za pomocą jakiegoś
niezwykle ostrego narzędzia. Na pewno nie był to miecz ani topór,
ponieważ wtedy ślad cięcia nie byłby tak równy i gładki. Napraw-
dę nie wiem, co o tym sądzić.

Sędzia Di w milczeniu studiował formularz. Następnie podniósł

wzrok i zapytał:

— Jak wyglądają jego stopy?
— Prawdziwe stopy włóczęgi, Wielmożny Panie. Pełno odci-

sków, pościerane paznokcie — jednym słowem stopy człowieka,
który codziennie większość czasu jest na nogach.

— Czy widziałeś już kiedyś tego człowieka?
— Nie, Wielmożny Panie. Zwłoki widzieli także wszyscy

pracownicy, ale nikt go nie zna.

W drzwiach lekarz omal nie zderzył się z dowódcą straży, który

zamruczał coś o wiecznie spieszących się ludziach, a następnie
zameldował uniżenie:

— Przyszedł pan Wang, Wielmożny Panie.
— Niech wejdzie — polecił sędzia Di, a do Tao Gana powie-

dział: — Dobrze się składa, że mogę z nim porozmawiać przed
rozpoczęciem posiedzenia.

background image

Drogista był małym, wątłym człowieczkiem, odzianym w wy-

tworną szatę z czarnego jedwabiu, z wysoką. czarną czapką na
siwiejącej głowie. Na bladej twarzy, ozdobionej sterczącymi wąsi-
kami i małą bródką, malowała się rezerwa. Po pierwszym ukłonie
drogisty sędzia Di przemówił do niego jowialnie:

— Niechże pan siada, panie Wang. Przykro mi, że musiałem

pana oderwać od zajęć, ale potrzebuję od pana kilku wyjaśnień. W
ciągu dnia przebywa pan oczywiście w sklepie przy dużym rynku,
ale wieczory spędza pan zawsze w swojej willi na górze, prawda?

— Oczywiście, Wielmożny Panie — odpowiedział Wang

sztywno. — O tej porze roku jest tam zdecydowanie chłodniej niż
w mieście.

— Właśnie. Dowiedziałem się przypadkiem, że wczoraj wie-

czorem awanturowała się tam jakaś banda włóczęgów. Czy pan coś
takiego zauważył?

— Wczoraj nic takiego nie było, Wielmożny Panie. Bardzo

często zdarza się, że późnym wieczorem kręcą się po okolicy ja-
kieś podejrzane typy. głównie włóczędzy i inni łotrzykowie, spę-
dzający noce po lasach. Boją się wchodzić wieczorem do miasta,
ż

eby nie złapały ich nocne straże. Obecność tej hołoty jest jedyną

wadą mieszkania w tej okolicy. Wszystkie wille, łącznie z moją,
otoczone są oczywiście wysokim murem, tak że nie musimy się
obawiać

napadów.

Toteż

tylko

słyszymy,

jak te bandy się awanturują na drodze albo w lesie. Ale wczoraj
wieczorem nic takiego nie słyszałem, a przez cały czas byłem w
domu. Oczywiście może pan zapytać mojego sąsiada Lenga, wła-
ś

ciciela lombardu. Tylko że on bywa tam... no... nieregularnie i

często przychodzi dopiero późno w noc.

— Nie omieszkam go spytać — powiedział sędzia Di. — O

ile wiem, cechmistrz Su również mieszka niedaleko pana?

— Tak, Wielmożny Panie. Jego willa jest trzecia z kolei.

Obecnie Su tam mieszka, ale w porze chłodniejszej zostaje tylko
zarządca. Leng mieszka pod numerem pierwszym, potem jest mój
dom i dom Su, następnie stoją trzy wille zamieszkane przez kilka
tygodni w roku. Należą do bogatych kupców ze stolicy prowincji,
którzy spędzają tutaj wakacje.

Sędzia Di skinął głową.
— Dziękuję panu bardzo, panie Wang — powiedział. — Ze-

chce pan pójść z dowódcą straży obejrzeć ciało martwego włóczę-
gi.

Byłbym

wdzięczny, gdyby mi pan powiedział, czy nie widział pan może
ostatnio, żeby kręcił się gdzieś po okolicy.

Kiedy dowódca straży wyszedł z Wangiem z pokoju, Tao Gan

zauważył:

background image

— Ten człowiek równie dobrze mógł zostać zabity w mieście.

W jakiejś spelunce albo w szynku.

— Nie wydaje mi się to prawdopodobne, zabójcy nigdy nie

odważyliby się transportować ciała na górę tuż obok budynku są-
du. Na pewno zakopaliby je gdzieś w jakimś ogrodzie. — Sędzia
wyjął pierścień z rękawa i podał go Tao Ganowi. — Udaj się z tym
do miasta i odwiedź wszystkie lombardy. Zawsze istnieje możli-
wość, że ten człowiek oddał kiedyś ten klejnot w zastaw, potrzebu-
jąc gotówki. I rozpytaj się przy okazji, czy ostatnio nie widziano
tam jakiejś bandy włóczęgów.

Po wyjściu Tao Gana sędzia Di z westchnieniem przysunął so-

bie gruby plik akt leżących w rogu biurka. Zawierały one wszyst-
kie informacje o aferze przemytniczej, jaka miała miejsce na grani-
cy jego okręgu. Trzy dni temu policja wojskowa w sąsiednim
okręgu Tsjang-pei przyłapała czterech osobników usiłujących
przewieźć dwie ciężkie skrzynie przez rzekę oddzielającą Mien-
yuan od Tsjang-pei. Przemytnikom udało się zbiec do lasu, musieli
jednak porzucić skrzynie. Tamtejszy sędzia okręgowy kazał je
otworzyć i zobaczył, że są po brzegi wypełnione woreczkami za-
wierającymi okruchy srebra i złota, puzderkami z żeńszeniem —
niewyobrażalnie drogim korzeniem leczniczym z Korei — i inny-
mi cennymi towarami, podlegającymi wysokim cłom na granicach
wszystkich okręgów. Zważywszy fakt, że kontrabandę przechwy-
cono w Tsjang-pei, sprawa leżała w kompetencji tamtejszego sę-
dziego okręgowego. Ten jednak cierpiał na niedobór pracowników,
toteż zwrócił się o pomoc do kolegi z sąsiedniego okręgu, właśnie
sę-
dziego Di, który chętnie mu tej pomocy udzielił, już choćby dlate-
go, że przemytnicy mieli prawdopodobnie wspólników w jego
okręgu. Zaraz też wysłał na granicę swego zaufanego doradcę,
wachmistrza Hunga, oraz dwóch krzepkich pomocników, Ma Jun-
ga i Tsjao Tai. Za główną kwaterę obrali sobie oni posterunek woj-
skowy na moście przerzuconym przez graniczną rzekę.

Sędzia Di pochylił się nad mapą tego odcinka, załączoną do akt.
Ma Jung i Tsjao Tai, przy wsparciu policji wojskowej, przecze-

sali lasy i zasięgnęli języka u chłopów mieszkających wzdłuż rze-
ki, ale nie udało im się trafić na żaden ślad przemytników. Była to
nieprzyjemna sprawa, ponieważ wyżsi przełożeni byli szczególnie
wrażliwi na przestępstwa celne. Prefekt, bezpośredni zwierzchnik
sędziego Di oraz jego kolegi z sąsiedniego okręgu, wysłał temu
ostatniemu własnoręcznie podpisany list z wiadomością, że spo-
dziewa się rychłego aresztowania przemytników. Właściwie sędzia
zamierzał osobiście udać się do Tsjang-pei, lecz w związku z tym
tajemniczym morderstwem nie mógł sobie na to pozwolić. Pokręcił

background image

głową i nalał sobie jeszcze jedną filiżankę herbaty.

Rozległo się pukanie do drzwi i wszedł dowódca straży.
— Pan Wang obejrzał ciało, Wielmożny Panie, i powiedział,

ż

e

nie

przypomina sobie, aby kiedykolwiek widział tego człowieka mię-
dzy
włóczęgami, jacy kręcili się w okolicach jego domu.

W budynku sądu rozbrzmiały trzy ciężkie uderzenia w gong.

Był to znak, że już wkrótce ma się rozpocząć posiedzenie.

— Idź ze swoimi ludźmi do sali — polecił sędzia. — I przy-

ś

lij

do

mnie najstarszego kancelistę, żeby pomógł mi wdziać urzędowe
szaty.


Kiedy Tao Gan dotarł do dużego rynku przed świątynią Konfu-

cjusza, był zmęczony, mokry od potu i w bardzo złym humorze. W
rozpalonej od słońca niższej części miasto odwiedził nie mniej niż
dziewięć lombardów na tyłach targu rybnego, jak również kilka
małych sklepików jubilerskich i złotniczych oraz szynków —
wszystko na próżno. Nikt nigdy nie widział złotego pierścienia ze
szmaragdem i nikt nie słyszał, żeby w mieście pokazała się jakaś
nowa banda włóczęgów.

Tao Gan podszedł do grupy handlarzy ulicznych, którzy roz-

stawili kramy u stóp szerokich kamiennych schodów, wiodących
do pomalowanych na kolor ognistoczerwony wrót świątyni i usiadł
na małym stołeczku przy straganie handlarza słodyczy. Zapłacił
dwa miedziaki i jakby nigdy nic zaczął gmerać w naczyniu z cia-
steczkami, żeby wybrać dwa największe.

— Może by pan tak zostawił co nieco dla innych — zauważył

zgryźliwie właściciel.

— Masz pewnie na myśli muszyska, które się na tym pasą —

odciął się Tao Gan. Pogryzając ciasteczka z podziwem przyglądał
się

bo-

gato złoconej fasadzie drogerii Wanga naprzeciwko. Duży muro-
wany dom stojący obok wyglądał znacznie skromniej. Nad zaopa-
trzonymi w grube kraty oknami widniał czerwony napis: „SKLEP
ZASTAWNY LENGA”.

— Do takiego eleganckiego sklepu włóczędzy nie chodzą —

mruknął pod nosem — no, ale skoro już tu jestem, to mogę zajrzeć
i do tego lombardu. W końcu, było nie było, Leng też ma willę na
szczycie góry.

Kilkanaście przyzwoicie odzianych osób stało przy wysokiej

ladzie, biegnącej przez całą szerokość pomieszczenia. Nad ladą
była żelazna krata, a w niej małe okienka, za którymi urzędowali

background image

pracownicy lombardu. Na końcu sali stało masywne biurko zawa-
lone zwojami papierów i najróżniejszymi szalkami do ważenia
srebra i złota. Za biurkiem siedział z wyniosłą miną korpulentny
mężczyzna o pucołowatej twarzy i pilnie liczył coś na ogromnych
liczydłach. Miał na sobie szarą szatę z czarnymi lamówkami i
czapkę z cieniutkiego czarnego jedwabiu. Był to bez wątpienia pan
Leng, właściciel.

Tao Gan sięgnął do rękawa po imponującą wizytówkę. Pośrod-

ku dużymi literami było napisane „Kan Tao, skup i sprzedaż srebra
i złota”, w rogu adres, elegancka ulica drogich sklepów jubiler-
skich w stolicy. Była to jedna z wielu podrabianych wizytówek,
pochodząca z czasów, kiedy Tao Gan był jeszcze zawodowym
oszustem. Po wstąpieniu na służbę do sędziego Di nie potrafił się
zdobyć na wyrzucenie pięknej kolekcji.

Subiekt zaniósł wizytówkę właścicielowi, który zaraz wstał i

podszedł do okienka.

— Czym możemy służyć, panie Kan? — zapytał z szerokim

uśmiechem.

— Och, zaszedłem tu jedynie po kilka poufnych informacji —

odpowiedział Tao Gan. — Zaoferowano mi w tym mieście pier-
ś

cień, dosyć cenna sztuka, ale sprawa wydaje mi się niezbyt czysta.

Dlatego chciałem go panu pokazać — bo może był już kiedyś w
pańskim sklepie.

Z tymi słowy wyjął z rękawa pierścień i położył go na ladzie.

Twarz Lenga spochmurniała.

— Nie, nigdy go nie widziałem — rzucił krótko, a do chude-

go subiekta, który zaglądał mu przez ramię, warknął: — Nie masz
swojego
zajęcia? — Następnie powiedział do Tao Gana: — Bardzo mi
przykro,
ale nie mogę panu pomóc.

Potem odwrócił się i kaczym krokiem ruszył w stronę swojego

biurka. Ofuknięty przez niego zezowaty subiekt pozostał przy
okienku i nieznacznym ruchem wskazał brodą drzwi. Tao Gan
prawie niezauważalnie skinął głową i wyszedł.

U wejścia do drogerii Wanga stała misternie rzeźbiona ławka z

czerwonego marmuru. Tao Gan usiadł na niej, wyciągnął nogi
przed siebie i z zainteresowaniem przyglądał się temu, co działo
się w drogerii. A tam jeden z pracowników kręcił pigułki między
dwiema

deszczułkami,

drugi zajęty był krojeniem w plasterki suszonych korzeni na meta-
lowej płycie, do której na zawiasie przymocowany był wielki nóż,
trzeci znów tłukł w miedzianym moździerzu suszone stonogi: uzy-
skany w ten sposób proszek miał podobno wpływać dodatnio na

background image

krążenie krwi. Lecznicze zioła i kosmetyki wydzielały mile draż-
niącą woń. Wreszcie pojawił się zezowaty subiekt z lombardu.
Usiadł obok Tao Gana i powiedział z chełpliwym uśmieszkiem:

— To opasłe chamisko, mój szef, pana nie poznał, ale ja za to

od razu. Bo wie pan, mam oczy nie od parady i od razu sobie przy-
pomniałem, że widziałem pana w budynku sądu. No więc szef
strasznie panu nałgał. Oczywiście natychmiast rozpoznał pierścień.
Całkiem niedawno miał go w rękach, bo trafił do nas na ladę.

— No, no — powiedział Tao Gan — na pewno zwyczajnie

zapomniał.

— Ale gdzie tam! Dwa dni temu pierścień przyniosła do nas

diablo piękna dziewczyna. Właśnie miałem ją obsłużyć, ale szef
przydyrdał w te pędy jak wygłodniały kaczor i odepchnął mnie na
bok. Trzeba panu wiedzieć, że ten łajdak strasznie jest łasy na ba-
by. Nie spuszczałem tych dwojga z oka, ale nie udało mi się pod-
słuchać, o czym tokowali. No i skończyło się na tym, że dziewczy-
na wzięła pierścień z powrotem.

— Co to była za kobieta?
— No, taka zupełnie zwyczajna dziewczyna. W szmatławej

sukience i błękitnym kaftaniku. Bardzo wycięty z przodu, a było co
oglądać, może mi pan wierzyć! Chyba jakaś służąca albo coś ta-
kiego. Jak się kiedyś dorobię, to też będę chciał mieć taką właśnie
dziewkę służebną. Ale nie o tym miałem mówić, tylko o tym, że
mój szef to obrzydliwy szubrawiec. Oszukuje nie tylko klientów,
ale także władze, bo ukrywa dochody, jak się tylko da! I do tego te
głodowe pensje, za jakie musimy u niego pracować! Nigdy nic
nam nie kapnie, bo on i ten jego synalek — taki dwudziestopięcio-
letni utrapieniec — cały dzień patrzą nam na ręce — subiekt wes-
tchnął ciężko, spojrzał z ukosa na Tao Gana i ciągnął już bardziej
rzeczowym tonem: — Jeśli mi pan będzie wypłacał trzydzieści
sztuk miedzi dziennie, to w ciągu paru tygodni wywęszę dokład-
nie, w jaki sposób mój szef oszukuje na podatkach, i wszystko
panu doniosę. Za dotychczasowe informacje wystarczy mi sztuka
srebra.

Tao Gan wybuchnął śmiechem.
— No nie, zabawny jesteś! — powiedział. — Najpierw za-

pominasz nas poinformować, że twój szef oszukuje na podatkach,
a potem jeszcze żądasz pieniędzy. Tylko tak dalej, mój chłopcze, a
już wkrótce sam będziesz takim opasłym wieprzem z wielkim li-
czydłem

w

ręku.

Po czym uciął ostro: — Jak będziesz mi potrzebny, przyślę po
ciebie
naszego człowieka. śegnam.

background image

Głęboko rozczarowany subiekt oddalił się pospiesznie. Tao Gan
posiedział jeszcze przez chwilę, a potem ponownie wszedł do lom-
bardu. Za- stukał głośno w ladę i skinął na Lenga, żeby podszedł.
Pokazał mu swój glejt z dużą czerwoną pieczęcią sądu i rzekł krót-
ko:

— Pan pójdzie ze mną, panie Leng. Jego Ekscelencja Sędzia

ma
ochotę z panem porozmawiać. Nie, nie musi się pan przebierać, w
tym
szarym odcieniu bardzo panu do twarzy, a ponadto czas nagli.

Wychodząc ze zdumionym Lengiem z kantoru, Tao Gan po-

wiedział:

— Ma pan chyba własną lektykę, prawda? Teraz, kiedy wy-

stępuję
oficjalnie, nie mogę tak po prostu maszerować przez miasto pie-
chotą.

Kiedy wsiedli do wysłanej jedwabnymi poduszkami lektyki, a

kulisi wzięli drążki na ramiona, Leng powiedział niespokojnie:

— Niechże mi pan teraz powie, o co chodzi. Tak w skrócie.
Wyjął z rękawa dwa miedziane sploty i położył Tao Ganowi na

kolanach:

— Pewnie chodzi o ten incydent wczoraj wieczorem, tak?
Z wyrazem obrzydzenia na twarzy Tao Gan strzepnął z kolan

miedzianą plecionkę.

— Jestem nieprzekupny — powiedział zjadliwie.
— Oczywiście, oczywiście — zgodził się pośpiesznie Leng.

— Tylko do jakiej sumy? Może wystarczy sztuka srebra?

Tao Gan spojrzał pożądliwie na błyszczące srebro. Przełknął

ś

linę. Sprawa robiła się trudna. Opanował się jednak i powiedział

opryskliwie:

— Jeśli natychmiast nie skończy pan tego żałosnego widowi-

ska, będę musiał zameldować o próbie przekupienia urzędnika
na służbie.

Obydwaj milczeli ponuro przez całą drogę, aż tragarze postawi-

li swój ciężar na wewnętrznym dziedzińcu budynków sądu. Tao
Gan zaprowadził właściciela lombardu do kancelarii i kazał mu
tam czekać. Leng opadł na krzesło stojące przy drzwiach. Natych-
miast wyjął z rękawa jedwabny wachlarz i zaczął się nim energicz-
nie wachlować. Z wyższością patrzył na tłumek skrybów, pilnie
pochylonych nad pracą przy czterech wielkich stołach pośrodku
sali.

Gdy tylko wszedł Tao Gan, tłuściutki Leng zerwał się ma rów-

ne nogi i zapytał nerwowo:

background image

— No i jak tam moja sprawa?
Tao Gan rzucił mu współczujące spojrzenie:
— Nie wolno mi zdradzać tajemnic urzędowych, panie Leng,

ale
jedno panu powiem: nie chciałbym być teraz w pańskiej skórze.

Kiedy zlany potem Leng wszedł do gabinetu sędziego Di i zo-

baczył go siedzącego za biurkiem w dodatku w urzędowej szacie z
zielonego brokatu i w czapce ze skrzydełkami, do reszty stracił
głowę. Od razu padł na kolana, czołem dotykając podłogi.

— Niech pan zostawi te ceremonie, panie Leng — powiedział

sędzia chłodno. — Nie jesteśmy na sali rozpraw.

Kiedy Leng nieśmiało przysiadł na brzeżku drewnianego sto-

łeczka, który podsunął mu Tao Gan, sędzia Di mówił dalej.

— Mam obowiązek ostrzec pana, że jeśli zauważę, iż nie od-

powiada pan na moje pytania zgodnie z prawdą, przesłucham pana
oficjalnie przed sądem. Proszę powiedzieć, gdzie pan był wczoraj
wieczorem?

— Wielkie nieba, wiedziałem, że tak będzie! — biadał gru-

bas. — Wszystko przez to, że trochę za dużo wypiłem, Ekscelen-
cjo, przysięgam! Tuż przed zamknięciem kantoru zaszedł do mnie
mój stary przyjaciel, złotnik Tsju, i poszliśmy się napić do tej
wielkiej winiarni przy rynku. Wypiliśmy może ze cztery kolejki,
Ekscelencjo, najwyżej cztery! Całkiem nieźle trzymałem się jesz-
cze na nogach, ten włóczęga zresztą na pewno to panu powiedział.

Sędzia skinął potakująco głową. Nie miał najmniejszego poję-

cia, o czym ten człowiek mówi. Jego zamiarem było sprawdzić,
czy Leng spędził cały wieczór w willi, następnie pokazać mu pier-
ś

cień i zapytać, kim była ta młoda kobieta, która oferowała mu

klejnot. Tymczasem najwidoczniej zdarzyło się coś więcej, o czym
nic dotąd nie wiedział. Rzucił oschle:

— Chcę usłyszeć wszystko jeszcze raz, tym razem z pana ust.
— No więc, pożegnałem się z przyjacielem przed winiarnią,

wgramoliłem się do lektyki i kazałem kulisom nieść się na górę, do
mojej willi. Rozsunąłem firanki na okienkach, żeby wpuścić nieco
wieczornego wiaterku, sam pan rozumie... No i, kiedy byliśmy tu
niedaleko, za zakrętem, jakaś bezczelna banda niedorostków ob-
rzuciła mnie wyzwiskami. Opasłe leniwce! — wrzeszczeli, jeśli
chce pan wiedzieć. Zazwyczaj nic sobie nie robię z takich łobu-
zów, ale... byłem... jak by to powiedzieć, no szczerze powiem,
byłem mocno wstawiony i może przez to trochę za drażliwy. Pole-
ciłem kulisom, żeby postawili lektykę na ziemi i dali nauczkę ło-
buzom. I wtedy nagle zjawił się przy mnie ten stary, kopnął w lek-
tykę i zaczyna mnie wyzywać od dręczycieli dzieci. Tego już nie

background image

wytrzymałem. Wysiadłem i uderzyłem go w pierś. Upadł do tyłu i
tak został. — Leng wyjął z rękawa dużą jedwabną chusteczkę i
zanim zaczął mówić dalej, otarł swoją pucołowatą twarz. — No
tak, oczywiście powinienem zobaczyć, czy się temu łobuzowi nic
nie stało, wiem. Ale przyszło mi to do głowy dopiero w połowie
drogi na górę, kiedy chłodny wiaterek trochę rozjaśnił mi myśli.
Zaraz też wysiadłem i powiedziałem moim kulisom, żeby poszli
sami na górę. To okropnie bezczelne typy i nie można im w ogóle
wierzyć, wie pan? Zszedłem na dół, ale tego łobuza nigdzie już nie
było. Wynająłem więc lektykę i kazałem się zanieść do willi na
górę. Ledwo wysiadłem przy bramie, zrobiło mi strasznie niedo-
brze i, pan wybaczy, musiałem zwymiotować. Pomógł mi mój
sąsiad, pan Wang, i jego syn, którzy stali przed domem. Jego syn
to prawdziwy wielkolud, prawie zaniósł mnie do środka. Od razu
poszedłem spać. Ja wiem, Ekscelencjo, że nie powinienem tego
typa tak zostawiać. No i teraz oczywiście mnie oskarżył. Jestem
gotów wypłacić mu odszkodowanie. Naturalnie w rozsądnych gra-
nicach i...

Sędzia Di podniósł się z fotela.
— Pan pozwoli ze mną, panie Leng — powiedział bezna-

miętnie, po czym wyszedł z pokoju, a za nim Tao Gan i zbity z
tropu

właściciel

lombardu. Na dziedzińcu sędzia skinął na dowódcę straży, żeby
udał

się

razem z nimi.

Wszyscy czterej przeszli korytarzem do budynku więzienia i

sędzia Di polecił dozorcy, żeby zaprowadził ich do jednego z bocz-
nych pomieszczeń. Stał tam prosty drewniany stół wsparty na
dwóch deskach, przykryty ryżową matą. Sędzia Di uniósł róg maty
i zapytał:

— Zna pan tego człowieka, panie Leng?
Rzuciwszy spojrzenie na twarz zabitego, Leng wykrzyknął:
— On nie żyje! Wielkie nieba, zabiłem go! — Padł na kolana

przed sędzią wołając: — Litości, Ekscelencjo, litości! To był nie-
szczęśliwy wypadek, przysięgam! Ja...

— Będzie pan miał okazję to udowodnić podczas przesłucha-

nia na wieczornym posiedzeniu — przerwał mu sędzia. — A teraz
pójdzie pan ze mną do mojego gabinetu, bo to nie koniec naszej
rozmowy.

Sędzia Di odwrócił się i wyszedł gniewnie zarzucając szerokie

rękawy. Tao Gan i dowódca straży pośpieszyli za nim, biorąc Len-
ga między siebie.

Kiedy znaleźli się z powrotem w gabinecie, sędzia Di usiadł za

biurkiem i wskazał Tao Ganowi krzesło naprzeciwko, zaś Leng,

background image

dla którego nie było już miejsca, musiał stać pod czujnym okiem
dowódcy straży.

Przez jakiś czas sędzia w milczeniu przyglądał się roztrzęsio-

nemu Lengowi, a potem nagle spytał:

— Podtrzymuje pan swoje twierdzenie, że w ogóle nie znał

pan tego włóczęgi? śe zobaczył go pan po raz pierwszy, kiedy
wmieszał się do wczorajszej awantury?

— Tak, Ekscelencjo — odpowiedział Leng bezbarwnym gło-

sem.
Sędzia wyjął z rękawa pierścień i położył go na biurku. Potem od
chylił się na oparcie fotela i zapytał od niechcenia:

— Dlaczego próbował pan wmówić mojemu współpracowni-

kowi, że nigdy przedtem nie widział pan tego pierścienia na oczy?

Leng gapił się osłupiały na pierścień. Nagłe pytanie sędziego

bardziej go zdumiało niż przestraszyło, toteż odrzekł niecierpliwie:

— Przecież nie wiedziałem, że ten pan pracuje w sądzie, Eks-

celencjo. Inaczej od razu bym mu wszystko powiedział, bo prze-
cież nic nadzwyczajnego się z tym pierścieniem nie wiąże. Tyle że
przypomniało mi to pewną dosyć nieprzyjemną sprawę, a o tym
nie miałem ochoty rozmawiać z pierwszym lepszym klientem, jaki
wchodzi do mojego sklepu. Gdybym wiedział, że ten pan przycho-
dzi od Waszej Ekscelencji, to natychmiast bym mu wszystko opo-
wiedział i...

— Niewątpliwie. No więc niech mi pan powie, kim właściwie

była ta młoda kobieta?

Leng wzruszył ramionami.
— Nie mam pojęcia, Ekscelencjo. Pewnie jakaś zwykła hoło-

ta.

— Jak wyglądała?
— Zupełnie zwyczajnie. Miała na sobie wytarty niebieski ka-

ftanik bez rękawów, miedziane kolczyki i bransolety, i... niech
sobie przypomnę, tak, we włosy miała wpięty czerwony kwiat. Pan
wie, takie tanie ozdóbki. Wyglądała jednak dość przyjemnie, że tak
powiem, nawet bardzo przyjemnie, toteż sam ją obsłużyłem. Trze-
ba panu wiedzieć, że te łotry, moi subiekci, gotowi są od razu z
taką flirtować, a to rzuca cień na dobre imię mojej firmy. No więc
położyła przede mną ten pierścień i zapytała, ile on może być wart.
Widzę, że to piękna, stara robota, lite złoto ze wspaniałym szma-
ragdem. Sam pan widzi, że coś takiego może kosztować nawet z
pięć sztuk srebra. Kolekcjoner dałby może i sześć. Więc mówię do
niej: „Mogę ci dać sto sztuk miedzi, jeśli chcesz go zastawić, i
nowiutką sztukę srebra, jeśli chcesz sprzedać za gotówkę”. Bo jak
interes, to interes, nawet jeśli klient ma ładną buzię. Ale dziewczy-

background image

na wyrwała mi pierścień z rąk, powiedziała opryskliwie; „To nie
na sprzedaż”, i tyle ją widziałem. To wszystko, Ekscelencjo, przy-
sięgam!

— Mam inne wiadomości — powiedział sędzia cierpko. —

Przede wszystkim proszę mi dokładnie opowiedzieć, o czym sobie
tak potem szeptaliście.

Twarz Lenga poczerwieniała.
— To... to znaczy, że wszystko panu powiedziała! — wyjąkał

zmieszany. — Sam pan rozumie, jakie to było dla mnie niemiłe
przeżycie. Ale przecież powiedziałem to tylko dlatego, że pomy-
ś

lałem sobie: taka ładna dziewczyna, zdana tylko na siebie, jak

łatwo może sobie napytać biedy... No i dlatego zapytałem, czy
wieczorem nie poszłaby ze mną na filiżankę herbaty do pewnego
domu w Dzielnicy Wierzbowej. Mam tam... jest tam takie miejsce,
gdzie mnie bardzo dobrze znają. Ale ona...

— Tak pan właśnie powiedział? „Na filiżankę herbaty”? —

przerwał mu pytaniem sędzia.

— Tak... znaczy... właściwie nie. Pan rozumie, w takich ra-

zach... Tak czy inaczej, dziewczyna rozgniewała się i powiedziała,
ż

ebym się wypchał, czy coś w tym rodzaju, a kiedy próbowałem

jej wyjaśnić, że nie mam nic złego na myśli, i ująłem ją za rękaw,
syknęła, że jak jej natychmiast nie puszczę, to zawoła brata, który
czeka pod sklepem. Języczek miała, że ho, ho. Ale jeśli mnie za-
mierza tutaj oskarżać, to...

Sędzia Di wyprostował się w fotelu, oparł łokcie na stole i pa-

trząc Lengowi prosto w oczy, powiedział ostro:

— Cała ta pańska historyjka o tym włóczędze, który pana za-

czepił,
i o pierścieniu to obrzydliwy stek kłamstw, panie Leng. Może teraz
ja panu opowiem, co się tak naprawdę stało? Otóż umówił się pan
z

młodą kobietą, a kiedy przyszła na spotkanie, próbował pan ją
wykorzystać. Milczeć, ma pan teraz słuchać! Tym razem paskud-
nie pan trafił, ponieważ zarówno ta młoda kobieta, jak i jej brat
oraz ten włóczęga należeli do jednej bandy. Włóczęga poszedł
potem za panem, żeby wymusić pieniądze za milczenie. Zaczepił
pana tu na zakręcie, ale nie chodziło mu o żadnych łobuzów. Zażą-
dał od pana wielkiej sumy pieniędzy. Pobił go pan i kazał się pan
zanieść kulisom do domu. Ale wiedział pan doskonale, że on żyje.
Kiedy w połowie drogi odesłał pan lektykę na górę, wrócił pan do
niego i uderzył go kamieniem w tył głowy. Następnie odciął mu
pan cztery palce lewej ręki, żeby ukryć fakt, że brakowało mu ko-

background image

niuszka małego palca, a tym samym to, że należał do tajnego brac-
twa. Potem zaniósł pan ciało do opuszczonej chaty drwala w lesie.
Teraz może się pan już przyznać.

— To nieprawda, nieprawda! — krzyknął Leng. — Przysię-

gam, że...

— Przysięgać pan będzie dziś wieczorem, w czasie posiedze-

nia sądu — uciął sędzia Di. — Zamknąć tego człowieka w celi.
Będzie odpowiadał za zabójstwo z premedytacją.

Dowódca straży złapał głośno protestującego Lenga za kołnierz

i wyprowadził z pokoju. Sędzia Di dał znak Tao Ganowi, aby nalał
mu filiżankę świeżej herbaty. Potem zsunął na tył głowy ciężką
sędziowską czapkę ze skrzydełkami i spytał zmęczonym głosem:

— Co o tym myślisz, Tao Gan?
Chudy współpracownik sędziego w zadumie okręcał wokół pal-

ca trzy długie włoski wyrastające z brodawki na lewym policzku.
Po chwili rzekł:

— No cóż, mogło być i tak, jak pan to przedstawił Lengowi,

Wielmożny Panie. Włóczędzy to dziwni ludzie. Kobiety, które z
nimi trzymają, to przeważnie zwykłe ulicznice, a ich przyjaciele
czy opiekunowie należący do bandy nie mają nic przeciwko temu,
ż

eby nadal wykonywały swój zawód. Wręcz odwrotnie! Ale jeśli

rzecz dotyczy żony czy córki herszta, to już całkiem co innego.
Lepiej się od takiej trzymać z daleka. Jeśli Leng rzeczywiście na-
pastował kogoś takiego, to z pewnością ściągnął sobie na kark całą
bandę. Kto wie, może nawet grozili, że go zamordują. Zupełnie
prawdopodobne, że Leng się przestraszył, stracił głowę i uderzył
tego włóczęgę. Do tego momentu wszystko się może zgadzać. Ale
ż

eby miał wrócić tylko po to...

— Właśnie — powiedział sędzia Di. — W tym sęk. Leng nie

wygląda mi na takiego, co potrafiłby zamordować z zimną krwią
tego włóczęgę, obciąć mu palce i zanieść ciało do chaty drwala. To
rozpustnik i nie wątpię, że ten łobuz subiekt mówił prawdę twier-
dząc, że Leng robi jakieś kombinacje finansowe. Ale zabójstwa
najwyraźniej dokonał jakiś bezwzględny zawodowy morderca.

— A czy nie jest możliwe, że ten człowiek upadając uderzył

głową
w jakiś ostry kamień albo coś w tym rodzaju? I może później inni
członkowie bandy ukryli ciało? Tacy ludzie jak oni ani myślą nas
powiadamiać w podobnych przypadkach. Mają swoje własne nie-
pisane
prawa, mówiące o krwawej zemście, wedle których muszą sami
własnoręcznie rozprawić się z Lengiem.

background image

Sędzia Di pokręcił głową.
— Nie, na pewno nie był to nieszczęśliwy wypadek. Czaszkę

zmiażdżono młotkiem albo innym podobnym narzędziem. Rodzaj
rany wyraźnie na to wskazuje — sędzia w zamyśleniu szarpał wą-
sa.

Potem

spojrzał na Tao Gana i spytał: — Powiedziałeś, że pracownik Len-
ga twierdzi, jakoby dokonywał on oszustw podatkowych?

Tao Gan przytaknął ruchem głowy.
Sędzia Di uderzył pięścią w biurko i zawołał:
— W takim razie całkiem możliwe, że Leng jest zamieszany

w naszą aferę przemytniczą! Zarekwirowane skrzynie zawierały
między innymi złom srebrny i złoty, a to jest towar, który właści-
ciel lombardu może rozprowadzić nie budząc większych podej-
rzeń! A zatem owa młoda kobieta, jej brat i zamordowany mężczy-
zna należeli do bandy, która na polecenie Lenga przemycała skrzy-
nie. Spartaczyli robotę, ale usiłowali zaszantażować Lenga, że
doniosą na niego, jeśli im nie zapłaci. To dlatego Ma Jung i Tsjao
Tai nie mogą trafić na ich ślad w Tsjang-pei! Ci ludzie po prostu
już dawno są tu w mieście! Wielkie nieba, to rzuca zupełnie nowe
ś

wiatło na sprawę morderstwa! Musiało to być coś więcej niż zwy-

kły spór o kobietę!

— Całkiem możliwe — powiedział Tao Gan w zamyśleniu.

Potem dodał: — Można zatem przyjąć, że Leng miał wspólników,
którzy na jego polecenie zabili włóczęgę, kiedy stał się uciążliwy.
Oni też okaleczyli jego lewą rękę i ukryli ciało w chacie drwala.

Sędzia Di kiwnął potakująco głową:
— Gdyby Leng zaczął sam kręcić się po lesie, od razu by się

to komuś rzuciło w oczy. W przypadku członków bandy takiego
niebezpieczeństwa nie było, ponieważ, jak już mówił pan Wang, w
okolicy aż się roi od różnego rodzaju włóczęgów. W takim razie
Leng okazał się doskonałym aktorem i zdumiewająco sprytnym
łotrem. Dobrze wie, że nieumyślne zabójstwo karane jest tylko
więzieniem, więc z miejsca opowiedział nam szczegółowo zmy-
ś

loną historyjkę, jak do tego doszło. Bardzo się cieszę, że mam go

już pod kluczem!

— Czy mam szczegółowo wypytać subiekta, Wielmożny Pa-

nie? — spytał Tao Gan. — I tak ktoś musi iść do lombardu powia-
domić syna pana Lenga, że jego tatuś jakiś czas u nas pomieszka.

Sędzia Di starannie wygładził swoją długą, czarną brodę, zasta-

nowił się przez chwilę i wreszcie rzekł:

Nie, mam dla ciebie ważniejsze zadanie, Tao Gan. Ko-

niecznie musimy odnaleźć tę kobietę. To jedyna osoba, która może
nam dokładnie powiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi. Meldu-
jąc o przyprowadzeniu Lenga powiedziałeś, że twoje usiłowania,

background image

by się dowiedzieć, czy w mieście nie pojawiła się jakaś nowa ban-
da włóczęgów, nie przyniosły rezultatu. Teraz mamy już jednak
ważną dodatkową wskazówkę, mianowicie, że w bandzie jest
człowiek mający wyjątkowo ładną siostrę. Ta kobieta na pewno
zwróciła na siebie uwagę, ponieważ kobiety należące do takich
band to zazwyczaj budzące obrzydzenie dziewki. Wiesz, co zro-
bisz? Pójdziesz do przełożonego Gildii śebraczej i spróbujesz się
czegoś dowiedzieć. On cię zna, a jego ludzie na bieżąco donoszą
mu o wszystkim, co się dzieje w mieście.

Tao plasnął się dłonią w czoło.
— śe też sam na to nie wpadłem! — wykrzyknął zmartwiony.

— W takim razie wyruszę tam natychmiast, Wielmożny Panie.

— Doskonale. W tym czasie ja przeprowadzę tu wraz z do-

wódcą straży niezbędne rutynowe czynności. Każę sprowadzić
tego subiekta. To był jedyny zezowaty pracownik lombardu, praw-
da? Świetnie, zatem nie będzie problemu z jego odnalezieniem.
Polecę dowódcy, żeby przy tej okazji sprowadził też kulisów no-
szących lektykę Lenga. Ściągnę też tego złotnika, z którym Leng
pił wczoraj wino, i wyślę kilku pachołków, żeby poszukali tych
niedorostków, którzy wczoraj wieczorem zaczepili Lenga. Jeśli nie
udałoby ci się dzisiaj odnaleźć tej kobiety, to i tak będę miał dosyć
materiałów obciążających, żeby w czasie wieczornego posiedzenia
przycisnąć Lenga do muru.

Tao Gan niespiesznie udał się do uboższej części miasta. Słońce

prażyło z całej mocy i między domami panował piekielny upał, ale
chudemu staruszkowi wcale to nie przeszkadzało. Wmieszał się w
gęsty tłum zapełniający targ rybny i szukał pewnej małej jadłodaj-
ni, gdzie miesiąc temu zdarzyło mu się zjeść dużą miskę makaronu
z solonymi jarzynami za jedyne pięć miedziaków. Lokal był za-
pchany ludźmi, ale Tao Gan nie dbał o komfort. Znalazł wolne
miejsce na małym stołku przy okienku kuchni i z zadowoleniem
zabrał się do pałaszowania wielkiej michy zupy makaronowej. Po
skończonym posiłku wolniutko popijając gorzką herbatę z filiżan-
ki, jeszcze raz spokojnie przemyślał wszystko, co omówili dotąd z
sędzią Di. Po raz pierwszy sędzia powierzył mu zadanie do samo-
dzielnego wykonania, bez nadzoru i pomocy trzech innych współ-
pracowników, i Tao Gan postanowił, że teraz, prawie pół roku po
tym, jak zaczął pracować u sędziego, musi mu wreszcie udowod-
nić, że naprawdę nadaje się na stanowisko, które zajmuje.

Oczywiście brak mi wieloletniego doświadczenia w pro-

wadzeniu dochodzeń, jakie mają moi koledzy — mówił sobie Tao
Gan — nie jestem też takim mistrzem walk jak moi przyjaciele Ma
Jung i Tsjao Tai, ale za to wiem co najmniej tyle samo co oni na
temat świata przestępczego, a na pewno o wiele więcej od nich na

background image

temat słabości natury ludzkiej. W końcu nie na darmo przez ponad
trzydzieści lat byłem zawodowym oszustem!

Do tego wszystkiego mógłby dodać i to, że mimo braku siły fi-

zycznej oraz znajomości rozlicznych technik walki był jednak za-
dziwiająco groźnym przeciwnikiem, a to z powodu swej nieustra-
szoności. Ta myśl nie przyszła mu do głowy tylko dlatego, że po-
jęcie strachu było dla niego czymś zupełnie nieznanym.

Tao Gan zapłacił swoje pięć miedziaków i spacerkiem udał się

w stroną dzielnicy leżącej tuż przy targu rybnym.

O tej stosunkowo wczesnej porze w niewielkiej, mrocznej izbie

gospody „Pod Czerwonym Karpiem” nie było jeszcze ani jednego
klienta. Za zniszczonym drewnianym kontuarem stał tylko wychu-
dzony staruch w połatanej niebieskiej szacie i brudnej czarnej
mycce na siwych włosach. Dłubiąc szpilką do włosów w połama-
nych zębach niechętnym wzrokiem popatrzył na Tao Gana, który
bez pytania nalał sobie herbaty z obtłuczonego dzbanka, wypił łyk
i spytał z zainteresowaniem w głosie:

— No, co tam, mój drogi?
— A co ma być? — burknął przełożony Gildii śebraczej. —

Nic do picia, za to dużo zmartwień. — Spojrzał badawczo na Tao
Gana i dodał cierpkim tonem: — Za to pan w znakomitym nastro-
ju, panie Tao. Pewnie znowu udało się panu oskubać kogoś z go-
tówki.

— Och, pomyślałem sobie, że przydałaby mi się dziś jakaś

rozrywka — powiedział z ożywieniem Tao Gan. — Mam ochotę
na coś młodego i świeżego. Ale to musi być jakaś dzierlatka nie z
fachu, pan rozumie.

— No to długo pan będzie szukał. Młode i świeże kupują so-

bie bogacze na konkubiny.

— Obiło mi się o uszy, że w mieście pojawiła się nowa banda

włóczęgów i że jest z nimi jakaś ślicznotka. Pomyślałem sobie, że
ona by mi pasowała, bo pewnie za droga to nie będzie, nie?

Mężczyzna za kontuarem rzucił Tao Ganowi kłujące spojrzenie

spod nastroszonych siwych brwi, a potem zapytał podejrzliwie:

:

Pytasz urzędowo czy jako kumpel, któremu wierzę jak sobie

samemu?

— Jako przyjaciel oczywiście — zapewnił pośpiesznie Tao

Gan.
Staruch rozciągnął usta w uśmiechu.

— No to będziesz musiał zapłacić, panie Tao. Prywatna przy-

jemność musi kosztować! Zobaczymy, jak bardzo cię przycisnęło.

Tao Gan westchnął głęboko i sięgnął do rękawa. Z ociąganiem

odliczył pięć sztuk miedzi i położył na ladzie. Staruch patrzył
uważnie, jak układa je w rządek.

background image

— Tak, całkiem ładnie to wygląda — powiedział z uznaniem.

— Spróbuj, czy następne pięć też ci się uda tak równo ułożyć.
Wtedy dopiero będzie na co popatrzeć.

Tao Gan z bólem serca sięgnął ponownie do rękawa, ale kiedy

już
dziesięć sztuk miedzi leżało na kontuarze, ze zdziwieniem zoba-
czył, że staruch nie kwapi się, żeby je zgarnąć.

— Na razie tego nie ruszę, jasne? Niech sobie leżą — powie-

dział zadowolony z siebie staruch. — Najpierw muszę mieć pew-
ność, że je naprawdę zarobiłem, no nie? Znaczy, poczekam, czy
dziewczyna będzie chciała. Rozumiesz, co mam na myśli.

— Nie, nie rozumiem — powiedział Tao Gan ostro. — Czy

będzie chciała? A co taka ma do powiedzenia?

— Ona oczywiście nic, tu chętnie się z tobą zgodzę. Ale róż-

nie to w życiu bywa, nie? Bo cenę będziesz ustalał z jej bratem.
Nazywa się Seng. Kiu. Miły z niego chłopak, jakoś się z nim do-
gadasz, nie mam wątpliwości. No, a potem on spyta siostrę, co ona
na to, i już.

— Też mi sprawa — powiedział Tao Gan. — A ilu ich tam

wszystkich jest?

— Na razie tylko tych troje. Seng Kiu, jego siostra i jeszcze

jeden. Słyszałem, że był jeszcze czwarty, ale się wyniósł.

— I ty to nazywasz bandą?
— Przecież nie powiedziałem, że to banda. Oni się odłączyli,

nie? Właściwie są z bandy Piekarza z Tsjang-pei, ale się odłączyli.
Nie pytaj dlaczego, bo nie wiem i nic mnie to nie obchodzi. To nie
moja rzecz, tylko tych z Tsjang-pei, jasne?

— Gdzie znajdę tych troje?
— W gospodzie „Pod Błękitnym Obłokiem”. Tak przynajm-

niej słyszałem. Drugi zaułek na prawo, szósty dom. Zajrzyj tam. I
miłej zabawy. Myślę, że ci się spodoba.

Tao Gan rzucił uśmiechniętemu staruchowi nieufne spojrzenie.

Mruknął jakieś słowa podziękowania i opuścił gospodę „Pod Czer-
wonym Karpiem”. Ruszył spiesznie wyboistymi uliczkami, ponie-
waż wcale by się nie zdziwił, gdyby staruch wysłał zaraz któregoś
ze swoich ludzi, żeby ostrzec Seng Kiu przed wizytą kogoś z sądu.

Gospoda „Pod Błękitnym Obłokiem” okazała się nędzną ruderą,

wciśniętą między sklep z rybami a sklep warzywny. W pogrążo-
nym w półmroku przedsionku, na sfatygowanym trzcinowym fote-
lu stojącym przy schodach drzemał potężnie zbudowany mężczy-
zna. Tao Gan dźgnął go w żebro swoim kościstym palcem i powie-
dział:

— Chcę gadać z Seng Kiu.

background image

Mężczyzna w fotelu otworzył oczy.
— Możesz z nim gadać, a nawet mu przyłożyć — huknął. —

Na górze, drugie drzwi po lewej. Przy okazji zapytaj, kiedy zapłaci
za pokój.

— Jeszcze czego! Sam zapytaj!
Tao Gan zamierzał właśnie wejść na wąskie schody, kiedy męż-

czyzna, który dopiero teraz trochę lepiej mu się przyjrzał, wycią-
gnął długie ramię i złapał go za rękaw.

— Popatrz no sobie na mnie! — powiedział rozkazująco.
Wtedy Tao Gan zobaczył, że lewą stronę twarzy ma zupełnie

siną, a oko podpuchnięte.

— To ten Seng Kiu mnie tak urządził. Paskudny łajdak, a sil-

ny jak wół. Lepiej nie chodź na górę, bo jeszcze cię będę potem
musiał wynosić w kawałkach. A i bez tego mam dosyć roboty.

— Idę w interesach — powiedział krótko Tao Gan. Wdrapu-

jąc się po skrzypiących schodach z cierpkim uśmiechem pomyślał
sobie, że staruch z gospody „Pod Czerwonym Karpiem” nazwał
Seng Kiu „miłym chłopakiem”. To dlatego był taki rozbawiony!
Postanowił przy pierwszej okazji odpłacić mu za to.

Znalazłszy się w ciemnym, pozbawionym okien korytarzu, Tao

Gan energicznie zapukał w drugie drzwi po lewej stronie. Jakiś
ordynarny głos zawołał:

— Jeszcze ci mało, psi synu? Zapłatę za pokój dostaniesz. Za

dziesięć lat, jak zdechniesz.

Tao Gan otworzył drzwi i wszedł do nędznej pustej izdebki.

Pod ścianą z lewej i prawej strony stały bambusowe prycze. Na
pryczy najbliżej drzwi leżał olbrzymi mężczyzna o szerokiej, or-
dynarnej twarzy okolonej szczeciniastym zarostem. Miał na sobie
brązowe spodnie i połatany brązowy kaftan. Na drugiej pryczy
drzemał półnagi człowiek z rękami pod ogoloną na łyso głową.
Przy stole, stojącym pod zaklejonym natłuszczonym papierem
oknem, siedziała młoda kobieta i łatała swój kaftanik. Miała na
sobie szerokie błękitne spodnie — górna połowa niezwykle
kształtnego ciała była naga.

— Chyba mogę panu pomóc w sprawie zapłaty za pokój, pa-

nie Seng Kiu — powiedział Tao Gan, ruchem brody wskazując na
dziewczynę.

Olbrzym podniósł się wolno z pryczy. Patrzył ponuro na Tao

Gana drapiąc się przy tym ogromnym łapskiem w owłosioną klatkę
piersiową. Tao Gan spostrzegł, że olbrzym zamiast małego palca
lewej ręki ma tylko kikut.

— Ile masz przy sobie? — spytał krótko olbrzym.

background image

— Jeśli koniecznie chcesz wiedzieć, pięćdziesiąt sztuk mie-

dzi.

Olbrzym zbudził swojego kolegę zręcznym kopnięciem w pry-

czę.

— Pan chudzielec ma dla nas pięćdziesiąt sztuk miedzi —

wyjaśnił łysemu z szerokim uśmiechem. — Pewnie dlatego, że nas
bardzo lubi, co nie?

— Weźcie go stąd! — zawołała dziewczyna. — Nie chcę ta-

kiego stracha na wróble!

— Pytałem cię o co? — warknął na nią brat. — Lepiej w ogó-

le stul pysk, złotko. Spaprałaś sprawę z Wujkiem Twanem, nawet
nie umiałaś wydostać od niego głupiego pierścienia.

Dziewczyna z zadziwiającą szybkością zerwała się na równe

nogi i podstępnie kopnęła brata w goleń. Olbrzym zaklął szpetnie i
uderzył ją w żołądek. Dziewczyna zgięła się w pół, ale tylko uda-
wała,

ponieważ

kiedy brat chciał ją złapać za włosy, walnęła go głową w przeponę.
Potem błyskawicznie odskoczyła i wyjęła z włosów szpilkę.

— Mam ci to wsadzić w brzuch? — zapytała jadowicie.
— Policzymy się później — mruknął brat. — Tsjang, weź przy-

trzymaj tego łachudrę.

Łysy mężczyzna żelaznym chwytem złapał Tao Gana z tyłu za

łokieć, a Seng Kiu brutalnie przetrząsnął zakamarki jego szaty.
Dziewczyna z powrotem wetknęła szpilkę we włosy i stała teraz
pochylona nad stołem oglądając swój kaftanik. Cały czas jednak
nie spuszczała oka z brata.

— Tylko pięćdziesiąt sztuk miedzi — stwierdził z rozczarowa-

niem Seng Kiu. — Przytrzymaj go jeszcze trochę, to dam mu na-
uczkę, że nie należy nas budzić, kiedy sobie akurat ucinamy
drzemkę.

— Rozwal mu pysk — doradził Tsjang. — Brzydszy i tak już

nie będzie.

Seng Kiu złapał długi bambusowy kij stojący w kącie i za-

machnął się, jakby zamierzał uderzyć Tao Gana w głowę, ale nie-
spodziewanym ruchem zmienił kierunek uderzenia i potężnie wal-
nął siostrę w wypięte pośladki. Dziewczyna podskoczyła z okrzy-
kiem bólu.

Olbrzym wybuchnął gromkim śmiechem. W tej samej chwili

musiał jednak zrobić unik, ponieważ siostra rzuciła w niego wiel-
kimi nożycami. Seng Kiu kopnął nożyce w kąt i obrócił się w stro-
nę Tao Gana, żeby teraz jemu sprawić lanie. Chudy człowieczek
powiedział jednak z niesmakiem:

— Przyszedłem pogadać na temat pięciu sztuk srebra, ale w

background image

ogóle nie dajecie mi dojść do słowa.

Olbrzym opuścił kij.
— Coś ty powiedział? — warknął. — Pięć sztuk srebra?
— Zgadza się. Nowiusieńkich.
— Puść go, Tsjang. Powiedz, czego właściwie chcesz.
— Chodź na bok. Chyba że chcesz się z nimi dzielić.
Natychmiast znalazła się przy nich dziewczyna.
— Nie daj się wykiwać, łobuzie — powiedziała do brata.
Seng Kiu zamachnął się na nią, a kiedy szybko uciekła za stół,

podał kij koledze.

— Masz — powiedział — Jak się stamtąd ruszy, przyłóż jej,

ale zdrowo.

Potem złapał Tao Gana za ramię i powlókł go w kąt pokoju

przy drzwiach.

— Chyba nie myślałeś, że mam ochotę na tę twoją zwariowa-

ną siostrę? — zapytał Tao Gan pogardliwie. — Przysyła mnie szef.

— Piekarz? — spytał groźnie olbrzym. — Z tym...

Nie, skąd. Mój szef, to taki jeden bogacz z miasta. Jeden z

największych tutaj — odpowiedział Tao Gan, a potem ściszywszy
głos do szeptu dodał: — Bez przerwy muszę mu wyszukiwać nowe
dziewczyny, rozumiesz? Z tego żyję. Mój szef ma na razie dosyć
tych wysztafirowanych drogich panienek z Dzielnicy Wierzbowej.
Nagle zachciało mu się jakiejś świeżej dzierlatki, rozumiesz, nie?
No i usłyszał o twojej siostrzyczce, i chce ci dać pięć sztuk srebra
za wypożyczenie jej do domu na dwa, trzy dni.

— Pięć sztuk srebra! — wybuchnął Seng Kiu. — Czy ty masz

dobrze w głowie? śadna baba na świecie nie ma nic takiego, co by
było warte pięciu sztuk srebra! — Nagle spojrzał na Tao Gana
podejrzliwie swoimi małymi, ohydnymi oczkami i rzekł groźnie:
— Ty mi coś kręcisz, bratku! Nie dam się wykiwać! Nie pozwolę
na żadne sztuczki z moją siostrą. Musi być cała i zdrowa, bo za-
mierzam ją niedługo posłać na stałe na ulicę, rozumiesz? Będzie z
tego regularny zarobek.

Tao Gan wzruszył swoimi chudymi ramionami.
— Nie, to nie, proszę bardzo. Nie ona jedna na świecie. Oddaj

mi moje pięćdziesiąt sztuk miedzi, to sobie pójdę.

— Spokojnie, po co ten pośpiech — powstrzymał go olbrzym.

Zaczął się zastanawiać, na jego czole pojawiły się głębokie bruzdy.

— Pięć sztuk srebra! — mruknął do siebie. — O co tu może

chodzić? No nic, spróbujemy. Może człowiek ma trochę nie po
kolei w głowie i nie wie, co robi? Dobra, ale sami ją tam zaprowa-
dzimy. Muszę wiedzieć, gdzie to jest.

— Nic z tego — powiedział Tao Gan. — Co ty, myślisz, że

mój szef jest taki głupi, żeby się dać potem szantażować?

background image

Olbrzym zacisnął włochate pięści.
— A więc to tak, jednak chcesz mnie wykiwać, co? Pewnie

jesteś naganiaczem z jakiegoś burdelu, szczurze!

— Spokojnie, co się wściekasz? Dobrze, w porządku, może-

cie iść ze mną. Ale najpierw mi dasz dwadzieścia sztuk miedzi
prowizji. Ja też muszę żyć.

Targowali się przez jakiś czas i w końcu zgodzili się na dziesięć

sztuk miedzi. Seng Kiu oddał Tao Ganowi jego pięćdziesiąt sztuk i
dziesięć od siebie. Tao Gan zadowolony schował je do rękawa.
Bardzo się ucieszył, że zwróciły mu się koszty, jakie poniósł w
gospodzie „Pod Czerwonym Karpiem”, bo z natury był raczej ską-
py.

Seng Kiu zawołał do siostry, żeby się ubrała.
— Ten pan chce z nami spokojnie pogadać o interesach. Pój-

dziemy gdzieś na wino — rzucił mimochodem.

Potem zeszli na dół. Człowiek na krześle przy schodach drze-

mał albo udawał, że drzemie. Tao Gan szedł przodem z Tsjangiem,
Sen Kiu i jego siostra za nimi. Tao Gan wiedział, że tych troje nie-
zbyt dobrze orientuje się w mieście, ale dla pewności wybierał
jednak same boczne uliczki, którymi zaprowadził ich do wytwor-
nej dzielnicy. Zatrzymał się przy narożniku dużego budynku, sto-
jącego przy piaszczystej drodze wiodącej na grzbiet góry. Wyjął z
rękawa klucz i otworzył niewielką okutą żelazem furtkę. Duże
litery na niej głosiły: „Tylko dla personelu”.

— Jesteśmy na miejscu — powiedział Tao Gan.
Seng Kiu popatrzył na wysoki kamienny mur i powiedział z po-

dziwem:

— Ten twój szef to musi być bogaty! Jaki solidny dom!
— Bardzo solidny — przytaknął Tao Gan. — Zresztą, to tyl-

ko wejście dla personelu. śebyście tak zobaczyli główne, to dopie-
ro coś. — Wprowadził całą trójkę do mrocznego korytarza, za-
mknął furtkę starannie na klucz i powiedział: — Poczekajcie tu
chwilę, muszę powiadomić szefa.

Tao Gan dosyć długo nie wracał.
— Nie podoba mi się to wszystko — zawołała nagle siostra

Seng Kiu. Ale w momencie, kiedy zamierzała właśnie pójść się
rozejrzeć, zjawił się kapral i czterech żołnierzy z obnażonymi mie-
czami.

Tsjang zaklął i wyrwał zza pasa nóż.
— Bardzo proszę, atakujcie — powiedział kapral zachęcają-

co. — Dostaniemy premię, jeśli was zabijemy.

— Zostaw, Tsjang! — mruknął olbrzym. — To zawodowi

mordercy. Płacą im za zabijanie takich biedaków jak my.

Dziewczyna zwinnie minęła żołnierzy i wybiegła z korytarza

background image

wpadając prosto w objęcia dowódcy straży, który błyskawicznie
związał jej ręce na plecach.

Skuwany w łańcuchy Seng Kiu wymamrotał:
— śe też dałem się wykiwać takiemu łachmycie.
— Nie miałeś żadnych szans, bracie — pocieszył go kapral.

— Ten człowiek, którego raczyłeś nazwać łachmytą, to najprze-
bieglejsza sztuka w całej tutejszej policji. Przy nim nawet nasz
dowódca jest niewinny jak baranek, a to już o czymś świadczy.

Kapral walnął olbrzyma płazem po łydkach i powiedział:
— No, to idziemy, ale żywo!
Zawiadomiwszy kaprala straży, że przy tylnym wejściu stoi

dwóch łotrzyków i dziewczyna, których trzeba pojmać, Tao Gan
pospieszył od razu do kancelarii i spytał najstarszego skrybę, gdzie
jest sędzia Di.

— Jego Ekscelencja jest w swoim gabinecie, panie Tao —

odpowiedział kancelista. — Zaraz po obiedzie przesłuchał tam
kilka osób, między innymi złotnika Tsju. Akurat kiedy sędzia go
zwolnił, przyszedł młody pan Leng, syn właściciela lombardu, i
poprosił o rozmowę. Właśnie jest teraz w gabinecie.

— W takim razie zaraz tam idę — powiedział Tao Gan. Od-

wrócił się w stronę drzwi, nagle zamarł w pół kroku i spytał: — A
skąd się tu wziął syn Lenga? Przecież nie było go na liście osób
przewidzianych do przesłuchania.

— Chyba chce się dowiedzieć, za co aresztowano jego ojca,

panie Tao — wyjaśnił stary urzędnik, a potem pogładził siwą
bródkę i dodał:

— Zanim wszedł do budynku, wypytywał pachołków przy bra-

mie na temat tego ciała, które znaleziono dziś rano w chacie drwa-
la. Pomyślałem, że może to pana zainteresuje.

— Tak, oczywiście. Dziękuję bardzo za informację. Ale jak

to, pachołkowie pozwolili się tak ciągnąć za języki?

Stary skryba wzruszył ramionami:
— Oni znają młodego pana Lenga. Bardzo często muszą coś u

niego zastawiać pod koniec miesiąca, sam pan rozumie. Poza tym
nie jest już tajemnicą, że znaleziono jakieś zwłoki, ponieważ, jak
pan wie, pokazano je całemu personelowi w celu identyfikacji.

Tao Gan skinął głową i udał się do gabinetu sędziego Di.
Sędzia siedział za biurkiem ubrany teraz w siwą szatę z cienkiej

bawełny, na głowie miał czarną domową czapeczkę z jedwabiu.

Przed nim stał niewysoki, ale silnie zbudowany młodzieniec w

wieku lat może dwudziestu pięciu, ubrany w proste brązowe szaty i
czarne aksamitne nakrycie głowy. Twarz miał przystojną, ale nie-
zbyt miłą.

— Siadaj — powiedział sędzia do Tao Gana. — Oto najstar-

background image

szy syn pana Lenga. Niepokoi się o swego ojca i chciałby się do-
wiedzieć, dlaczego kazałem go aresztować. Jakkolwiek sąd nie jest
wcale zobowiązany zdawać nikomu sprawy ze swoich działań, to
jednak w tym wyjątkowym przypadku syna, który przyszedł do-
wiedzieć się o ojca, zdecydowałem się uczynić wyjątek. Właśnie
powiadomiłem tego młodego człowieka, że jego ojciec jest podej-
rzany o zamordowanie włóczęgi wczoraj wieczorem i że dziś na
wieczornym posiedzeniu będzie szczegółowo przesłuchiwany. Czy
ma pan jeszcze jakieś uwagi, panie Leng, bo chciałbym omówić z
moim asystentem pewne ważne i pilne sprawy.

— Mój ojciec nie mógł wczoraj wieczorem nikogo zamordo-

wać, Wielmożny Panie — odezwał się spokojnym głosem mło-
dzieniec.

Sędzia Di spojrzał nań spod uniesionych brwi. Młodzieniec

sprawił na nim znacznie korzystniejsze wrażenie niż jego ojciec.
Mówił bardzo kulturalnym językiem i wydawał się całkowicie
pewny swoich racji.

— Dlaczego? — spytał sędzia krótko.
— Z tego prostego powodu, że wczoraj wieczorem mój ojciec

był kompletnie pijany, Wielmożny Panie. Sam otwierałem drzwi,
kiedy tuż przed kolacją przyniósł go do domu nasz sąsiad, pan
Wang, z synem. Ojciec nie mógł ustać na nogach, tak że syn pana
Wanga musiał go wnieść na własnych plecach. Od razu położyli-
ś

my go do łóżka.

— Dobrze. Weźmiemy ten fakt pod uwagę — powiedział sę-

dzia.
Młodzieniec bynajmniej nie okazywał chęci opuszczenia pokoju.
Odchrząknął i powiedział:

— Myślę, że widziałem prawdziwych morderców, Wielmoż-

ny Panie. Sędzia wyprostował się w fotelu.

— Proszę to wyjaśnić bliżej — rozkazał.

Ludzie przebąkują, Wielmożny Panie, że w chacie drwala

na stoku góry znaleziono zwłoki jakiegoś włóczęgi. Czy mogę
przyjąć, że tak jest w istocie? — spytał młodzieniec, a kiedy sędzia
skinął twierdząco głową, zaczął mówić dalej. — Tak się złożyło,
ż

e wczoraj późnym wieczorem wyszedłem z domu zaczerpnąć

ś

wieżego powietrza. Świecił jasny księżyc i panował przyjemny

chłodek, tak że nabrałem ochoty na spacer po lesie za naszym do-
mem. Jeszcze raz sprawdziłem, czy ojciec śpi, i wyszedłem ogro-
dową furtką do lasu. Kiedy przeszedłem kawałek ścieżką biegnącą
w dół, gdzieś tak do tych trzech dębów, przy których jest ostry
zakręt, zobaczyłem poniżej jakieś dwie postacie. Księżyc ledwie
przeświecał przez gęste listowie, toteż nie widziałem ich dokład-
nie. Jedno, co mogłem stwierdzić, to to, że były dwie, jedna mała i

background image

drobna, natomiast druga to prawdziwy olbrzym, dźwigający na
plecach jakiś ciężar. Ponieważ wieczorami włóczą się po tym lesie
różne zbiry, szybko zawróciłem i poszedłem z powrotem do domu.

Tao Gan próbował dać sędziemu jakiś znak, ponieważ opis pa-

sował jak ulał do osoby Seng Kiu i jego siostry, lecz sędzia nie
zwrócił na niego uwagi, tylko spojrzał na młodzieńca surowo i
zapytał:

— Jak długi zamierzał pan odbyć spacer?
Młodzieniec zawahał się przez moment. Już nie wyglądał na tak

pewnego siebie.

— Oh, pomyślałem sobie, że przejdę się gdzieś tak mniej wię-

cej do chaty drwala, stojącej na polance, w połowie drogi na dół.

— Znakomicie — powiedział sędzia Di. — To znaczy, że

mogę zwolnić pańskiego ojca, a na jego miejsce zaaresztować pa-
na, ponieważ właśnie przed chwilą udowodnił mi pan, że pański
ojciec nie mógł popełnić tego morderstwa, a zarazem dostarczył
pan przekonujących wskazówek, że to pan miał znakomitą okazję,
by to zrobić.

Młody Leng spojrzał zaskoczony na sędziego.
— Mogę dowieść, że tego nie zrobiłem! — wykrzyknął. —

Mam... mam świadka.

— Tak też myślałem. Taki młody człowiek nie chodzi na spa-

cery do lasu sam jak palec. Tę przyjemność odkrywa się dopiero w
późniejszym wieku. Proszę powiedzieć, kim ona jest?

— To pokojówka mojej matki — odpowiedział młodzieniec

rumieniąc się po same uszy. — W domu oczywiście trudno się
nam spotykać, ale wieczorem udaje się jej czasem wyśliznąć i... i
chodzimy wtedy do tej opuszczonej chaty.

Sędzia Di w milczeniu spoglądał na zmieszanego młodzieńca.

Tao Gan wykorzystał ten moment i szybko wtrącił:

— Może zechce pan, Wielmożny Panie, zapytać go, czy ta

drobna postać, którą widział w lesie, to mogła być kobieta?

— Proszę odpowiedzieć na pytanie mojego pomocnika — po-

lecił sędzia.

— No cóż, teraz kiedy pan to mówi... Widziałem ją tylko

przelotnie. Ale te drobne, ostrożne kroczki... tak, to mogła być
kobieta.

Sędzia Di spojrzał na Tao Gana pytająco. Ten pokręcił głową

na znak, że więcej pytań nie ma.

— Dobrze — powiedział sędzia Di. — Może pan iść. Wiem,

gdzie pana szukać, jeśli będzie mi pan potrzebny.

Młodzieniec chciał jeszcze o coś zapytać, ale sędzia Di rozka-

zująco wskazał ręką w stronę wyjścia. Kiedy przygnębiony mło-
dzieniec opuścił gabinet, sędzia powiedział:

background image

— Otwórz okno, Tao Gan. Strasznie tu duszno. Nie zdziwię

się, jeśli po południu będzie burza.

Wróciwszy na swoje miejsce Tao Gan powiedział pośpiesznie.
— Mamy już morderców, Wielmożny Panie”. Opis podany

przez młodego Lenga pasuje jak ulał do...

Sędzia Di uniósł dłoń.
— Nie tak szybko, Tao Gan. Trzeba podejść do tej skompli-

kowanej sprawy metodycznie. Zapoznam cię więc najpierw z wy-
nikami pozostałych przesłuchań. Przede wszystkim ten pracownik
Lenga okazał się obrzydliwą kreaturą. Cały czas oczerniał swojego
szefa, opowiadając, jakich to dokonuje malwersacji, ale nie potrafił
podeprzeć tych swoich historyjek ani jednym dowodem. Wysłałem
najstarszego kancelistę, żeby się rozpytał w mieście o Lenga. Leng
nie cieszy się zbytnią sympatią. To znany powszechnie dziwkarz i
nieuczciwy, zachłanny człowiek, który tylko patrzy, żeby oszukać
wszystkich, którzy zmuszeni są przynosić do niego w zastaw swój
marny dobytek. Nikt jednak nigdy nie miał podstaw, aby podej-
rzewać go o przemyt czy inny zdecydowanie przestępczy proceder.
Ponadto Leng rzeczywiście pił wczoraj ze swoim przyjacielem,
złotnikiem Tsju, a także naprawdę zaczepiła go tu na zakręcie ban-
da wyrostków. Dowódca straży ściągnął dwóch z nich przed moje
oblicze i zeznali, że włóczęga najwyraźniej nie znał Lenga oraz że
w trakcie ich sprzeczki nie było mowy o żadnej kobiecie. Kiedy
Leng pobił tego włóczęgę i oddalił się, niesiony w lektyce przez
kulisów, pobity podniósł się wkrótce z ziemi. Przez chwilę stał
jeszcze przeklinając i mamrocząc coś o zadzierających nosa pro-
stakach, a potem najzupełniej żywy ruszył ścieżką w górę.

Sędzia pociągnął spory łyk herbaty i rzekł:
— A teraz powiedz mi, jak tobie poszło.
— Chciałbym najpierw powiedzieć, że przed przyjściem tutaj

syn Lenga wypytywał pachołków na temat zwłok. Wiedział, że
znaleziono je w chacie drwala, więc niewykluczone, że dlatego
włączył ten szczegół do swojej relacji.

— Odniosłem jednak wrażenie, że ten młody człowiek mówi

prawdę — zauważył sędzia. — Na pewno nie kłamał w części
dotyczącej jego spotkań z pokojówką matki w chacie drwala. Wie-
dział przecież, że możemy to zaraz sprawdzić rozmawiając z tą
kobietą. Te schadzki wyjaśniają przynajmniej, dlaczego prycza
była tak do czysta wytarta. Ale mów dalej.

— Naczelnik Gildii śebraczej okazał się właściwą osobą,

Wielmożny Panie. Rzeczywiście wiedział, gdzie przebywa ten
włóczęga ze swoją siostrą. On się nazywa Seng Kiu i wypominał
siostrze, że „sfuszerowała sprawę z Wujem Twanem” i że nawet
nie udało jej się wydostać pierścienia. „Wuj Twan” to musiał być

background image

ten zabity włóczęga. Seng Kiu jest prawdziwym olbrzymem, tak że
zaniesienie ciała do chaty drwala byłoby dla niego dziecinną
igraszką. Wydaje mi się, że te postacie, które widział w lesie syn
Lenga, to mógł być Seng Kiu, niosący na plecach ciało zabitego,
oraz jego siostra. Z Sengiem jest jeszcze jeden człowiek, nazywa
się Tsjang. Cała trójka siedzi już pod kluczem.

— Dobra robota! — wykrzyknął z zadowoleniem sędzia. —

Jak ci się udało tak szybko ich tu ściągnąć?

— Och, dałem im tylko do zrozumienia, że mogą tu zarobić

dużo pieniędzy, i nawet chętnie przyszli — powiedział Tao Gan i
dodał pośpiesznie: — Myślę, że to czysty przypadek, że drogi
Lenga i tych włóczęgów skrzyżowały się aż dwukrotnie, Wiel-
możny Panie. Po raz pierwszy kiedy przed dwoma dniami siostra
Seng Kiu przyniosła do Lenga pierścień, a po raz drugi kiedy ten
zamordowany włóczęga wszczął z nim awanturę tu za zakrętem.
Moim zdaniem bowiem wszystko wskazuje na to, że mamy do
czynienia ze zwykłymi bandyckimi porachunkami.

— Dlaczego?
— Ponieważ Seng Kiu i reszta są odłączeni, Wielmożny Panie.
— „Odłączeni”? Co to ma znaczyć? — spytał sędzia zdumio-

ny.

— To jest tak, Wielmożny Panie: kiedy ktoś oficjalnie przyłą-

cza się do bandy, składa przysięgę i obcina sobie koniuszek palca,
co oznacza, że zobowiązuje się do absolutnego posłuszeństwa
hersztowi bandy aż do śmierci. Jedynym sposobem odzyskania
wolności jest oficjalne „odłączenie się”, mianowicie poprzez za-
płacenie wykupu. Od tej sumy odlicza się wysokość udziału, jaki
miał w zyskach bandy odchodzący. Jest przy tym dużo liczenia i
bardzo często dochodzi do gwałtownych kłótni. Naczelnik Gildii
ś

ebraczej powiedział mi, że Seng Kiu należy właściwie do pewnej

bandy z Tsjang-pei, której hersztem jest niejaki Piekarz. Przypusz-
czam, że Seng Kiu i reszta opuścili Tsjang-pei, zanim ostatecznie
uregulowano w sposób zadowalający obie strony sprawę ich „odłą-
czenia się” oraz że zabity włóczęga w jakiś sposób zamieszany był
w konflikt pomiędzy Seng Kiu i Piekarzem. Wczoraj wieczorem
spotkali się z wysłannikiem Piekarza w lesie na zboczu, bo jak
powiedział drogista Wang, często schodzą się tam różne męty nie-
mające odwagi pojawić się w mieście. Doszło do jakiejś ostrej
sprzeczki, w trakcie której „Wuj Twan” został zamordowany. Ob-
cięto mu palce, żeby w przypadku odkrycia ciała nikt nie powiązał
zabójstwa z bandyckimi porachunkami — tak jak my zrobiliśmy to
już rano. Okoliczność, że Seng Kiu wziął mnie w pierwszej chwili
za wysłannika Piekarza, również by za tym przemawiała.

Sędzia Di przytaknął zadowolony.

background image

Tak, możesz mieć rację. Już niedługo się tego dowiemy.

Zaraz każę przesłuchać tych troje. Powiedz dowódcy straży, żeby
przyprowadził Seng Kiu do pomieszczenia, gdzie leżą zwłoki. Ja
też zaraz tam przyjdę. Jeśli okaże się to konieczne, przesłucham też
siostrę Seng Kiu i tego trzeciego.

Wchodząc do pomieszczenia, gdzie złożono zwłoki, sędzia Di

poczuł, że w powietrzu unosi się przykra woń. Pomyślał, że trzeba
będzie wydać polecenie szybkiego pogrzebania ciała.

Skuty łańcuchami Seng Kiu stał w asyście dwóch krzepkich pa-

chołków przy stole, na którym pod ryżową matą leżały zwłoki.
Dowódca straży wraz z Tao Ganem stali nieco z boku.

Sędzia podszedł do nich. Zawinął ręce w długie rękawy i naj-

pierw przyjrzał się uważnie olbrzymowi, a potem dał znak dowód-
cy straży, aby odchylił matę.

— Wielkie nieba, to on! — wykrzyknął Seng Kiu.
— Tak, to ciało tego mężczyzny, którego tak okrutnie zamor-

dowałeś — powiedział surowo sędzia.

Seng Kiu bluznął stekiem najokropniejszych przekleństw. Jeden

z pachołków od razu rąbnął go mocno w głowę rękojeścią miecza.

— Zachowuj się przyzwoicie! — warknął.
Olbrzym potrząsnął tylko głową, jakby w ogóle nie poczuł ude-

rzenia.

— Ja mu nic nie zrobiłem! — zawołał. — Ten głupiec wy-

szedł od nas jak najbardziej żywy!

— Kto to jest?
— Taki bogaty bęcwał. Twan się nazywał. Twan Mou-tsai.

Właściciel wielkiej drogerii w stolicy.

— Co ty mi tu opowiadasz! Czego on by u was szukał?
— Ten stary cap oszalał na punkcie mojej siostry. Napraszał

się, żebyśmy mu pozwolili się do nas przyłączyć.

— Skończ już z tym głupimi łgarstwami! — powiedział sę-

dzia ostro.

Pachołek znowu chciał uderzyć olbrzyma rękojeścią miecza, ale

ten
zrobił zręczny unik i dalej zapewniał:

— Przysięgam, że to szczera prawda! Ten stary bałwan nawet

za to płacił! Taki był łasy na moją siostrę! Ale ona nie chciała od
niego
pieniędzy, taka była. No i teraz patrzcie, co ja z tego mam. Ścią-
gnęła
mi na kark podejrzenie o morderstwo!

Dowódca straży ruszył w stronę Seng Kiu i podniósł w górę ba-

background image

tog, ale sędzia pokręcił przecząco głową i spojrzał uważnie na ol-
brzyma. Był to niewątpliwie osobnik zwyrodniały, lecz sędzia Di
miał jednak wrażenie, że mówi prawdę. Seng Kiu zrozumiał mil-
czenie sędziego jako niedowierzanie. Padł więc na kolana i zaczął
biadać:

— Ani ja, ani mój kolega nigdy w życiu nikogo nie zabiliśmy,

przy sięgam! Capnąć jakąś bezpańską kurę czy zabłąkane prosię
albo pożyczyć trochę pieniędzy od napotkanego na odludziu wę-
drowca, to co innego, takie rzeczy się robiło, no nie? Ale morder-
stwo?

Nie,

panie,

w czymś takim nigdy nie maczaliśmy palców, nigdy w życiu! I to
jeszcze zabić Wuja Twana? Przecież już mówiłem, że regularnie
wypłacał mi co nieco.

— Czy twoja siostra sypiała z Twanem?
— Pewnie, że tak. Ale to chyba nie jest przestępstwo?
— Ona jest prostytutką?
— Kim? — nie zrozumiał Seng.
— Dziewczyną uliczną?
— A, o to chodzi! Nie, właściwie nie. Znaczy się nie całkiem,

tylko tak od czasu do czasu, jak byliśmy bez pieniędzy. Ale prze-
ważnie puszcza się tylko z chłopakami, na których ma ochotę, i to
za darmo. Normalnie zamrożony kapitał z tej mojej siostry. Dopóki
był jeszcze Wuj Twan, jakoś to szło. Cały czas to powtarzałem
Tsjangowi. Tsjang, mówiłem, póki moja siostrunia wodzi Wuja
Twana za nos, to - jesteśmy dobrzy. Ale teraz, kiedy Wuj Twan nie
ż

yje, będzie musiała zacząć zarabiać. Nie mógłby mi pan jakoś

pomóc, żeby dostała takie oficjalne zezwolenie i żeby mogła regu-
larnie...

— Masz tylko odpowiadać na moje pytania — przerwał mu

ostro sędzia. — Gadaj, kiedy wynajął cię Leng, właściciel lombar-
du.

Olbrzym wyprostował się powoli i zdumiony spojrzał na sę-

dziego.

— Właściciel lombardu? Mnie? Jeszcze czego! Miałbym się

zadawać z takimi krwiopijcami jak on? Moim szefem był Liao
Piekarz z Portu Południowego w Tsjang-pei. To jest dopiero ktoś,
rzuca nożem na pięćdziesiąt stóp i nie było przypadku, żeby nie
trafił! Ale ostatnio za bardzo zaczął się stawiać i dlatego odłączyli-
ś

my się od niego razem z kolegą. Wuj Twan zapłacił za nas wykup

i teraz sam sobie jestem szefem. Piekarz za bardzo się mądrzył. W
zeszłym

tygodniu

kazał

nam,

mnie i Tsjangowi, żebyśmy jeszcze dodatkowo przerzucili mu
przez rzekę dwie skrzynie z przemytem. Ale ja powiedziałem nie,
nic z tego, wykup zapłacony i nie mamy już o czym gadać. A za

background image

przemyt to można mieć kłopoty z policją wojskową. Dziękuję bar-
dzo! Najpierw zatłuką cię na śmierć, a potem powiedzą: milcze-
niem przyznał się do winy. O nie, to nie dla mnie.

Sędzia Di rzucił Tao Ganowi wymowne spojrzenie i zapytał ol-

brzyma:

— Gdzie mieliście dostarczyć skrzynie?
— Nie wiem dokładnie. Piekarz coś tam mówił o jakimś bo-

gaczu tu w mieście, który ma sklep przy dużym rynku. Potem
Twan zaczął tłumaczyć Piekarzowi, że nie chcemy mieć z tą brud-
ną sprawą nic wspólnego, że pieniądze zapłacone i Piekarz nie ma
już nic do rozkazywania. No i Piekarz się przymknął, ale patrzył na
Twana, jakby go miał za chwilę udusić.

Sędzia Di w zadumie skubał wąsy, a potem spytał nagle:
— Coście wczoraj nabroili?

Nabroili? Nic, panie! Twan powiedział, że idzie do miasta

coś zjeść, no a my z siostrą i kolegą poszliśmy pograć w kości do
gospody „Pod Czerwonym Karpiem”. Zeszło nam z tym do późna,
ale jak wróciliśmy do pokoju, Twana jeszcze nie było. Potem też
się nie pojawił. — Olbrzym zamyślił się, na czole pojawiły mu się
głębokie bruzdy. Jeszcze raz spojrzał na ciało i mruknął: — Nigdy
bym się tego nie spodziewał po Piekarzu, nigdy.

— Co tam mamroczesz? Czego byś się po nim nie spodzie-

wał?

— No, że przyśle tu swoich ludzi, żeby wykończyli Wuja

Twana. Piekarzowi bardzo było nie w smak, że Wuj Twan nas
wykupił, no nie? Poza tym wiedział, że Twan to moja żyła złota i
ż

e jak zabije Twana, to będzie miał mnie znowu w garści, łajdak

jeden!

— Dokąd Twan poszedł wczoraj wieczorem?
— Nic mi nie powiedział. Musi pan zapytać moją siostrę, bo

zanim wyszedł, coś tam sobie szeptali w kącie.

Sędzia Di wyjął z rękawa pierścień.
— Czy widziałeś już kiedyś ten klejnot? — zapytał.
— Ależ tak, panie! To pierścień Wuja Twana, dostał go jesz-

cze od ojca. Moja siostra strasznie chciała go mieć, tak jej się po-
dobał. No to powiedz, niech ci da, mówiłem do niej nie wiem ile
razy, będzie wniebowzięty. Ale ona oczywiście nie chciała. To
straszna kara, panie, mieć taką zwariowaną siostrę.

— Odprowadzić go do celi! — polecił sędzia dowódcy straży

i zwrócił się do Tao Gana: — Niech strażnik przyprowadzi do
mnie jego siostrę.

Powiedziawszy te słowa odwrócił się i opuścił pomieszczenie.

Sędzia usiadł wygodnie za biurkiem i uśmiechnął się zadowo-

background image

lony. Afera przemytnicza, która tyle mu przysporzyła zmartwień,
bliska była szczęśliwego rozwiązania, ponieważ sędzia nie wątpił,
ż

e przynajmniej w tej sprawie Seng Kiu mówił prawdę. Zaraz po

przesłuchaniu siostry Senga sędzia zamierzał pchnąć do swego
kolegi w Tsjang-pei gońca z wiadomością, że w sprawę nieudanej
próby przemytu zamieszany jest Liao, herszt bandy z Portu Połu-
dniowego, działającej w tamtym okręgu. Tamtejszy sędzia będzie
mógł nakryć ptaszka i zmusić go do wyjawienia, dla kogo przezna-
czona była kontrabanda. Wszystko wskazuje na to. że osobą tą
mógł być właściciel lombardu, Leng, podejrzany kombinator, do-
skonale pasujący do informacji o bogaczu, właścicielu dużego
sklepu przy rynku.
Zaraz jednak twarz sędziego spochmurniała, ponieważ o ile sprawa
przemytu była istotnie bliska rozwiązania, o tyle morderstwo po-
pełnione na Twanie Mou-tsai pozostawało równie tajemnicze jak
na początku. Nie wydawało mu się, aby Leng mógł być zamiesza-
ny także i w tę sprawę. Tao Gan miał chyba rację mówiąc, że Leng
tylko przypadkiem aż dwukrotnie zetknął się z Seng Kiu i pozosta-
łą trójką włóczęgów. Jaką jednak rolę odegrali w sprawie tego
morderstwa Seng Kiu i jego siostra? Ich alibi nie było oczywiście
warte funta kłaków, ponieważ podejrzane towarzystwo, przycho-
dzące na kości do gospody „Pod Czerwonym Karpiem”, gotowe
było przysiąc na wszystkie świętości, że Seng i jego siostra spędzi-
li tam cały wieczór, nawet gdyby nigdy nie widzieli ich na oczy.
Relacja młodego Lenga wskazywałaby raczej na to, że właśnie
Seng i jego siostra zanieśli ciało do chaty drwala. Oczywiście nie
dowodziło to wcale, że właśnie oni popełnili morderstwo.


Sędzia Di usłyszał głosy na korytarzu. Otwarły się. drzwi i Tao

Gan wprowadził do środka starszą kobietę, strażniczkę więzienną,
oraz ładną młodą dziewczynę.

Strażniczka chciała się oddalić, lecz sędzia dał jej znak, by usia-

dła w kącie na stołeczku. Byłoby rzeczą nierozsądną przesłuchiwać
młodą dziewczynę bez asysty świadka płci żeńskiej. Sędzia spoj-
rzał groźnie na dziewczynę, która odpowiedziała mu śmiałym spoj-
rzeniem swych wielkich bezczelnych oczu. Miała na sobie spodnie
ze znoszonej niebieskiej bawełny, a jej długie, połyskujące czernią
włosy opadały dwoma warkoczami na ramiona i były związane
czerwoną tasiemką. Ogorzałe od słońca policzki miały zdrowe
naturalne rumieńce, małe usteczka były czerwone jak wiśnie, a
długie rzęsy uroczo podwinięte ku górze. Nie miała na twarzy ani
pudru, ani różu, a znamię przy lewym kąciku ust dodawało jej wię-
cej uroku niż najstaranniejszy makijaż przysposobionej na wie-
czorne przyjęcie kurtyzany.

background image

Przyjrzawszy się jej dokładnie, sędzia rzekł:
— Poszukujemy wyjaśnień dotyczących pana Twana Mou-

tsai. Wiesz może, gdzie go szukać?

— Nie — odpowiedziała dziewczyna zwięźle. Wsadziła

szczupłe brązowe dłonie za słomiane powrósło, służące jej za pas, i
z wściekłością spojrzała na stojącego obok niej Tao Gana.

— Gdzie spotkałaś Twana? — spytał sędzia.
— Jeśli myślicie, że uda się wam coś ode mnie wyciągnąć, to

jesteście w błędzie — rzekła dziewczyna zaczepnie.

Strażniczka podeszła, żeby wymierzyć jej policzek, ale sędzia

uniósł dłoń i powiedział spokojnie:

— Lepiej zrobisz odpowiadając na moje pytania. Stoisz przed

sędzią okręgowym, chyba zdajesz sobie z tego sprawę?

— Możecie mi wlepić tyle batów, ile wam się podoba. I tak

nic nie powiem.

— Nikt cię nie zamierza chłostać — powiedział Tao Gan. —

Jesteś oskarżona o włóczęgostwo i uprawianie nierządu, a za to
wypala się piętno. Na obu policzkach.

Dziewczyna zbladła jak papier.
— Nie masz się co przejmować — uspokajał ją Tao Gan roz-

bawiony. — Jeśli nałożysz na twarz grubą warstwę szminki, nie
będzie się to rzucać w oczy. Przynajmniej nie tak bardzo.
Dziewczyna milczała jak trusia spoglądając na sędziego szeroko
rozwartymi z przerażenia oczami. Potem wzruszyła ramionami i
powiedziała wyzywająco:

— Przecież nie możecie mi nic zrobić! Nie wierzę, żeby Wuj

Twan mnie oskarżył. To złoty człowiek, mimo że mnie porzucił.

— Najpierw opowiedz, gdzie go poznałaś — powiedział sę-

dzia Di.

— Jakoś tak przypadkiem. Mniej więcej półtora roku temu,

kiedy kręciliśmy się trochę po stolicy prowincji, skaleczyłam się w
rękę. Weszłam do drogerii Twana, żeby kupić plaster. Akurat on
stał przy ladzie i zaczęliśmy rozmawiać. Od razu się zorientowa-
łam, że mu się podobam. No a wie pan, nie co dzień się zdarza, że
elegancki, bogaty mężczyzna, któremu spodobała się taka dziew-
czyna jak ja, rozmawia z nią kulturalnie, bez robienia jej od razu
dwuznacznych propozycji. Spytał, gdzie się zatrzymaliśmy, i wie-
czorem zjawił się tam z pięknym prezentem dla mnie. No i tak to
już jakoś dalej poszło, no nie? Oczywiście Twan nie jest już pierw-
szej młodości i z mojej strony było to tylko właściwie czyste uczu-
cie przyjaźni, bo taki był dla mnie czuły i tak pięknie do mnie mó-
wił. Nieczęsto z czymś takim się spotykałam, jak się pan domyśla.
No i tak minął tydzień, dwa i trzy, aż w końcu mu powiedziałam,
ż

e musimy iść dalej. Chciał mi dać w prezencie sztukę srebra, ale

background image

powiedziałam nie, bo nie jestem dziewczyną uliczną, chociaż ten
bydlak, mój braciszek, bardzo by tego chciał. No i to wszystko.

— Czy pan Twan pojawił się znowu dopiero, kiedy byliście

już w Tsjang-pei?

— Nie, skąd, dużo wcześniej. Miesiąc później siedzimy sobie

w jakimś szynku w Kwang-je, a tu wchodzi Twan. Wie pan, co
powiedział? Powiedział, że jednak nie może beze mnie żyć i że
chce mnie wziąć na drugą żonę. Obiecał za to mojemu bratu kupę
pieniędzy.

Dziewczyna poprawiła włosy, wzruszyła ramionami i ciągnęła

dalej:

Powiedziałam, że nie chcę pieniędzy, tylko wolności. Bo

niech pan sam powie, co to za przyjemność siedzieć całymi dniami
w

czterech

ś

cianach, popędzać służbę i tylko mówić „tak, proszę pani”, „nie,

proszę pani” do pierwszej żony. O nie, dziękuję bardzo! Możemy
być

tylko

przyjaciółmi, powiedziałam. Braciszek się wściekł i dał mi w łeb,
ale
nie zmieniłam zdania. Twan poszedł sobie, dosyć rozgniewany. Ja
też
byłam zła, bo jak tylko Twan wyszedł, mój braciszek mówi: „O,
jak
dobrze, stary zostawił parę sztuk miedzi na podłodze pod stołem”,
a kiedy ja naiwna weszłam pod stół, żeby ich poszukać, i nie mia-
łam jak się bronić, to wtedy ten łajdak sprał mnie po tyłku bambu-
sem! Przez tydzień nie miałam na czym siedzieć, ale za to on przez
cały

ten

tydzień

dostawał do jedzenia ryż z piaskiem. — Uśmiechnęła się złośliwie
i przejechała dłonią po twarzy. Potem zapytała: — O czym to ja
mówiłam? Aha, o Wuju Twanie. No więc w miesiąc później, jak
byliśmy

już

w Tsjang-pei, nagle znowu się zjawia i mówi, że sprzedał cały
interes
wspólnikowi i chce się do nas przyłączyć. Brat nie miał nic prze-
ciwko
temu, tylko powiada, że nie ma zamiaru za darmo bawić się w
niańkę, więc Twan musi mu co miesiąc wypłacać jakąś sumę. Ja
od razu mówię, żeby sobie Twan schował te pieniądze gdzieś, ale
on się zgodził, że będzie płacił za tę swoją miskę ryżu i że to jego
sprawa. No i tak sobie wędrowaliśmy przez prawie rok, Wuj Twan,
mój brat, Tsjang i ja. Sędzia spojrzał na nią z niedowierzaniem.

— Mogę jeszcze zrozumieć, że bogaty mężczyzna decyduje

background image

się dla rozrywki na jakąś małą przygodę z tobą — powiedział z
irytacją w głosie. — Ale żeby świetnie prosperujący kupiec ze
stolicy, przywykły do życia w luksusie, a do tego mający własną
rodzinę, przez cały rok prowadził życie zwykłego włóczęgi, nie,
nigdy ci nie uwierzę, dziewczyno!

— Jemu się to naprawdę podobało, mówię panu! Bez przerwy

powtarzał, że jeszcze nigdy w życiu nie było mu tak dobrze. Po
dziurki w nosie miał tego tumultu stolicy. W domu żona cały czas
drze koty z nałożnicami, mówił Twan. Oczywiście miała i swoje
dobre strony, ale po dwudziestu latach małżeństwa człowiek ma
prawo mieć dosyć. Synowie pożenili się i poszli z domu, a jak
czasem przychodzili, to wtykali nos w nie swoje sprawy: „to masz
robić tak, a to masz robić inaczej”, a w dodatku ten sklep też był
bardzo uciążliwy. Co wieczór Twan musiał się spotykać z kupcami
i dostawcami, pić z nimi i chodzić na przyjęcia, tak że dostał z tego
wszystkiego choroby żołądka. A u nas od razu się z tego wyleczył i
nie było mowy o żadnych dolegliwościach żołądkowych. Tsjang
nauczył go łowić ryby i Wuj Twan strasznie to polubił. Wystarczy-
ło, że Tsjang powiedział: „Wuju Twan, coś mi mówi, że dzisiaj
ryby będą brały jak szalone”, a żadna siła nie mogła go powstrzy-
mać.

— Czy pan Twan zawsze nosił przy sobie dużo pieniędzy?
— Nie, no też! Wuj Twan był dobrodusznym fajtłapą, jeśli

chodziło o mnie, ale w innych sprawach to kuty na cztery nogi
człowiek interesu. Zawsze starał się mieć przy sobie nie więcej niż
garść sztuk miedzi. Ale za każdym razem kiedy przychodziliśmy
do jakiegoś miasta-, szedł do sklepu ze srebrem i wypełniał jakieś
papiery. Wtedy dostawał kupę pieniędzy, które oddawał na prze-
chowanie swoim kolegom, prowadzącym drogerie. Jeśli więc po-
trzebował pieniędzy, jak wtedy, kiedy nas musiał wykupić, to mógł
je w każdej chwili mieć. A jak już mówię, że to była kupa pienię-
dzy, to nic nie przesadzam. Jeszcze przedwczoraj widziałam, jak
oddał na przechowanie do takiej drogerii przy dużym rynku całe
pięć sztabek złota! Pan sobie zdaje sprawę? Nawet nie myślałam,
ż

e ktoś może mieć tyle pieniędzy na raz. Zresztą, zawsze powta-

rzam...

— Co się właściwie stało wczoraj wieczorem? — przerwał

sędzia paplaninę dziewczyny.

— Wczoraj wieczorem? Wuj Twan zrezygnował wreszcie i

sobie poszedł. Jak długo w końcu można? Doskonale rozumiem, że
mógł mieć tego dosyć. Nie rozumiem tylko, czemu kłamał, bo
jeszcze w południe zapewniał mnie, że teraz to już przyłączy się do
nas na dobre. Przecież nie miał najmniejszego powodu, żeby kła-
mać. Mógł mi po prostu szczerze powiedzieć, że między nami

background image

skończone. Ja bym mu odpowiedziała, że co było, to było, i do
widzenia. Taka młoda dziewczyna jak ja spokojnie da sobie radę i
bez wujka.

— Właśnie — powiedział sędzia. Wyjął z rękawa pierścień i

położył go na biurku. Pokazał na niego ręką i spytał: — Jeśli rze-
czywiście nigdy nic nie przyjęłaś od Twana, to jak to się stało, że
próbowałaś zastawić jego pierścień?

— E tam, zastawić! Podobał mi się i dlatego Wuj Twan po-

zwalał mi go nosić. Kiedy przechodziliśmy przypadkiem koło
lombardu, powiedziałam do Twana: „Wejdę zapytać, ile jest wart”.
Ale właściciel lombardu, taki grubas, złapał mnie za rękaw i zaczął
gadać do ucha jakieś świństwa, więc wściekła wyszłam ze sklepu.
To był na pewno mój czarny dzień, bo ledwie stamtąd wyszłam, a
tu łapie mnie za ramię jakiś wielkolud i mówi, że muszę być jego!
Prawdziwy potwór, z ust ciekła mu ślina, no straszne. Na szczęście
Wuj Twan powiedział od razu: „Zostaw, ona jest moja”. Wtedy
mój brat oderwał jego rękę od mojego ramienia i odepchnął go.
Wszyscy mężczyźni są jednakowi, im się zdaje, że na taką jak ja
wystarczy kiwnąć palcem. Taki Wuj Twan to jest jeden na tysiąc,
może mi pan wierzyć.

— Ale chyba pan Twan nie wyszedł wczoraj tak bez słowa?

Nie powiedział, dokąd się wybiera?

— Nawet go o to zapytałam, ale widocznie nie chciał, żebym

wiedziała. Tylko się uśmiechnął tajemniczo i powiedział, że będzie
miał dla mnie niespodziankę. Miał iść najpierw do jakiegoś przyja-
ciela na kolację. I ja się dałam na to nabrać! Nie, to straszne świń-
stwo z jego strony, nie zasłużyłam sobie na takie traktowanie.

Sędzia patrzył na nią przez chwilę w milczeniu, a potem powie-

dział:

— Pan Twan został wczoraj wieczorem zamordowany.

Dziewczyna wzdrygnęła się.

— Co? Co pan powiedział? Zamordowany? Kto to zrobił?
— Myślę, że sama powinnaś wiedzieć najlepiej — odrzekł

sędzia chłodno.

— Ja?
— Tak, ty. Bo to chyba ty byłaś wczoraj wieczorem z bratem,

kiedy zanosił ciało Twana do chaty drwala w lesie.

Dziewczyna patrzyła na sędziego osłupiała.
— Do chaty? W lesie? O czym pan mówi? Wczoraj wieczo-

rem

nie

ruszałam się z miasta. Cały wieczór byliśmy w gospodzie „Pod
Czerwonym Karpiem”. Wuj Twan zamordowany! — nagle spoj-
rzała na sędziego i spytała: — Gdzie go znaleźliście?

— Doskonale wiesz, gdzie. W chacie drwala, w lesie na zbo-

background image

czu.
Dziewczyna uderzyła piąstką w biurko i powiedziała z płonącymi
oczami:

— To na pewno robota Piekarza! Nasłał na Wuja Twana swo-

ich ludzi, zwabili go do lasu... Co za bydlak, co za łajdak! — ukry-
ła twarz w dłoniach i wybuchnęła płaczem. Sędzia Di poczekał, aż
dziewczyna trochę ochłonie, i spytał:

— Czy przyłączając się do was pan Twan również złożył przy-

sięgę
i obciął sobie koniuszek małego palca lewej ręki?

Dziewczyna uśmiechnęła się przez łzy.
— Nie, bardzo chciał, ale nie mógł się na to zdobyć. Z dziesięć

razy
już się do tego zabierał, tasak miał w prawej ręce, a ja liczyłam:
raz,
dwa... trzy! Ale nigdy nie potrafił się przemóc.

Sędzia Di skinął machinalnie głową. Przez chwilę siedział za-

myślony, powoli gładząc brodę. Potem pokręcił głową, z wes-
tchnieniem wziął pędzelek i zapisał kilka poleceń na kartce papie-
ru, którą następnie złożył na pół razem ze swoją dużą czerwoną
wizytówką. Odchylił się na oparcie fotela i klasnął w ręce. Kiedy
wszedł kancelista, sędzia wręczył mu pakiecik i powiedział:

— Przekaż to natychmiast dowódcy straży. Następnie spojrzał

w zadumie na dziewczynę i spytał:

— Masz gdzieś stałego przyjaciela?
— Mam — odpowiedziała. — To młody szyper z Tsjang-pei.

Bardzo miły chłopak. Chce się ze mną żenić, ale mu powiedzia-
łam, że dopiero za rok. Pomyślałam sobie, że do tego czasu znudzę
się Wujowi Twanowi, a mój przyjaciel ma nadzieję, że będzie już
miał wtedy własną barkę. Zamierzamy przewozić towary rzeką, to
bardzo dobre zajęcie. — Nagle spojrzała na sędziego i spytała ze
strachem w głosie: — Co teraz ze mną zrobicie? Naprawdę mnie
napiętnujecie, tak jak powiedział ten chudzielec?

— Nie, tego się nie obawiaj. Ale przez jakiś czas będziesz mu-

siała się pogodzić z utratą wolności. Wiesz, że wolności też może
być czasem za dużo?

Sędzia skinął na strażniczkę i powiedział:
— Proszę odprowadzić dziewczynę z powrotem do celi.
Kiedy obie kobiety wyszły, Tao Gan powiedział rozgniewany:
— śe też Jego Ekscelencja musiał wysłuchiwać tych głupstw,

które plotła ta dziewczyna! Sędzia aż uniósł brwi ze zdumienia.

— Głupstw? — zapytał. — Ależ skąd, jestem przekonany, że

mówiła szczerą prawdę. To może i sprytna dziewczyna, ale czy
rzeczywiście sądzisz, że osoba na jej poziomie mogłaby wydumać

background image

tego rodzaju historię? Twan z jej opowieści jest jak żywy! Starszy
mężczyzna, który nagle traci wiarę we wszystkie wartości i zadaje
sobie pytanie, po co właściwie istnieje. Większość mężczyzn w tej
sytuacji przez kilka lat zatruwa życie rodzinie, ale potem najczę-
ś

ciej wszystko wraca na swoje miejsce. Pan Twan natomiast wy-

ciągnął konsekwencje ze swoich wątpliwości i rzeczywiście zaczął
wszystko od nowa. Naturalnie nie ma pewności, że po paru latach
nie wróciłby na dawną drogę życia, ale to już całkiem inna kwe-
stia. W każdym razie dziewczyna wreszcie ostatecznie wyjaśniła
nam sprawę pierścienia. Zauważyłeś zapewne, że pozwoliłem jej
po prostu paplać, ponieważ krzyżowy ogień pytań ma sens jedynie
wtedy, kiedy przesłuchiwany usiłuje kłamać. Zapamiętaj to na
przyszłość, Tao Gan. Zechciałbyś mi nalać jeszcze jedną filiżankę
herbaty?

Sędzia ujął w dłoń wachlarz z czaplich piór i zaczął się powoli

wachlować. W niewielkim pokoiku było duszno. Upiwszy łyk
herbaty z filiżanki, którą postawił przed nim Tao Gan, sędzia pod-
jął z rozdrażnieniem:

— Naprawdę nie wiem, co teraz zrobić z tą dziewczyną. Pra-

wo jest szczególnie surowe, jeśli idzie o tajne bractwa, zwłaszcza
ż

e mogą one stanowić przykrywkę dla przygotowań do buntu. To

samo dotyczy nielegalnej prostytucji, ponieważ jest to forma oszu-
stwa

podatkowego.

Zgodnie z literą prawa należałoby tej dziewczynie wymierzyć karę
chłosty, a następnie zamknąć ją na rok w więzieniu. Lecz kara taka
zniszczyłaby dobrą cząstkę jej istoty, która bez wątpienia tkwi w
tej dziewczynie, i zrobiłaby z niej zatwardziałą przestępczynię,
która musiałaby skończyć w rynsztoku albo dać gardło. Musimy
znaleźć jakieś inne rozwiązanie.

Sędzia pokręcił głową i ponownie upił łyk herbaty. Tao Gan za-

czął okazywać pewne zniecierpliwienie, lecz sędzia tego nie do-
strzegł, głęboko zatopiony w myślach. W końcu Tao Gan nie wy-
trzymał i rzekł:

— Chciał pan przesłuchać jeszcze Tsjanga, Wielmożny Panie.

Sędzia podniósł wzrok.

— Tsjanga? Aha, tego koleżkę Seng Kiu, tak? To możesz zro-

bić sam. Wystarczy, żebyś uzyskał od niego potwierdzenie zeznań
Seng Kiu, zwłaszcza co się tyczy ich odłączenia się od Liao Pieka-
rza oraz odmowy przewiezienia przemytu. Potem sporządź akt
oskarżenia przeciwko Seng Kiu i Tsjangowi o włóczęgostwo i
przynależność do tajnego bractwa.

Sędzia Di przygładził brodę i mówił dalej:
— Sprawa Senga i Tsjanga jest dosyć prosta. Skażę ich na rok

pracy przymusowej w naszym obozie przy granicy północnej. Jeśli

background image

się postarają i będą się dobrze sprawować, może zostaną przyjęci
do służby jako najemni żołnierze. Co się tyczy siostry Senga, to...
Ależ tak, to będzie najlepsze rozwiązanie! Wyznaczę jej przymu-
sową roczną służbę u pana Han Je-sie. Pan Han to z gruntu szla-
chetny, staroświecki człowiek, znakomicie prowadzący swój roz-
legły dom. Kiedy ta dziewczyna popracuje u niego rok, nauczy się
cenić ustabilizowane życie i będzie potem dobrą żoną dla swego
młodego szypra.

Tao Gan spojrzał na sędziego sceptycznie.
— Oby tak właśnie było — powiedział. Potem spojrzał na sę-

dziego ponownie bacznym wzrokiem, odchrząknął i spytał nie-
pewnie. — Ale czy nie odeszliśmy aby za bardzo od zasadniczej
sprawy, Wielmożny Panie? Mam na myśli zabójstwo Twana. Nie
pojmuję, jak...

Tao Gan urwał w pół zdania.
Sędzia Di uśmiechnął się lekko. Odłożył wachlarz i rzekł:
— Pracujesz u mnie dopiero pięć miesięcy, Tao Gan. Później

sam zobaczysz, że trzeba dużo więcej niż tragicznego poniekąd
losu

młodej

dziewczyny, bym choć na trochę odszedł od zasadniczej kwestii
ś

ledztwa. Wiesz na temat zabójstwa Twana dokładnie tyle samo co

ja. Czy nie jest jeszcze dla ciebie jasne, że sprawa została rozwią-
zana? Przeszedłem wspólnie z tobą do rozwikłania spraw ubocz-
nych, ponieważ teraz nie pozostaje mi nic innego, jak czekać na
pojawienie się głównej osoby tej ponurej tragedii.

Tao Gan popatrzył na sędziego zdumiony. W tym momencie

zapukano do drzwi. Wszedł dowódca straży wraz z drogistą Wan-
giem. Wang nadal miał na sobie skromną czarną szatę i czapkę z
czarnego jedwabiu, ale jego twarz była teraz bardzo napięta. Skło-
nił się głęboko i spytał nerwowo:

— Czym mogę służyć, Ekscelencjo?
Sędzia Di wskazał pierścień wciąż leżący na biurku.
— Czy może mi pan powiedzieć, dlaczego nie wziął pan tego

pierścienia wraz z innymi rzeczami zabitego? — chłodno odpo-
wiedział pytaniem na pytanie.

Wang szeroko otwartymi oczami wpatrywał się w pierścień.

Widać było, że blednie i jest przerażony. Bardzo szybko się jednak
opanował.

— Nic z tego nie rozumiem, Wielmożny Panie — powiedział

oburzony. — Przysłał pan po mnie z prośbą, abym udzielił kilku
wyjaśnień.

— Istotnie. A chodzi o wyjaśnienia w sprawie morderstwa

dokonanego na osobie Twana Mou-tsai, drogisty ze stolicy. Nie,
najpierw mnie pan wysłucha! Bardzo panu było potrzebne te pięć

background image

sztabek złota, które oddał panu na przechowanie Twan, ponieważ
nie udał się panu plan przemycenia na teren Mien-yuan dwóch
skrzyń towarów. Banda Liao Piekarza z Portu Południowego w
Tsjang-pei, którą pan wynajął do przerzucenia skrzyń przez gra-
niczną rzekę, sfuszerowała robotę i skrzynie wpadły w ręce policji
wojskowej. Okoliczność, że Twan zdeponował u pana pięć sztabek
złota i zamierzał odciąć sobie koniuszek małego palca lewej ręki
na znak, że na stałe przyłącza się do bandy Seng Kiu, przesądziła o
ś

mierci tego nieszczęśliwego człowieka. Twan nie potrafił się mia-

nowicie zdobyć, by własnoręcznie dokonać na sobie zabiegu ob-
cięcia palca. Dlatego też umówił się z panem na wczoraj wieczór;
miał pan mu to zrobić za pomocą pewnego precyzyjnego narzę-
dzia, znanego doskonale wam obydwu. Mam na myśli ten niezwy-
kle ostry nóż, przytwierdzony na zawiasie do metalowej płyty i
używany do cięcia leczniczych korzeni i temu podobnych na bar-
dzo cienkie plasterki. Za pomocą takiego noża można dokonać tej
operacji bez ryzyka obcięcia za dużej bądź za małej części, i to na
tyle szybko i pewnie, że ból staje się znacznie mniej dotkliwy.
Tym niezbitym dowodem trwałości swego postanowienia Twan
zamierzał zrobić niespodziankę należącej do bandy dziewczynie, w
której był zakochany.

Sędzia Di przerwał na moment. Widząc, że Wang patrzy tylko

zmieszany, kontynuował:

— Zanim Twan zdążył ułożyć rękę jak należy, ciężki nóż ob-

ciął mu cztery palce. Skamieniałego z bólu i przerażenia zabił pan
następnie uderzeniem w głowę, zadanym przypuszczalnie młot-
kiem. Potem zaniósł pan zwłoki do opuszczonej chaty w lesie.
Miały zostać znalezione dopiero wiele tygodni później, w stanie
zupełnego rozkładu. Ponadto zadbał pan, by po morderstwie zabrać
wszystko, co ofiara miała przy sobie. Zmuszony byłbym wówczas
spalić zwłoki jako należące do nie zidentyfikowanego włóczęgi.
Ale pewien gibbon naprowadził mnie na właściwy ślad.

— Gi... gibbon? — wyjąkał Wang.
— Tak, właśnie gibbon. Znalazł ten pierścień i przyniósł go

tutaj. Ale to już pana nie powinno interesować. Interesujące dla
pana może być to, że zaraz wyślę do Tsjang-pei gońca z prośbą, by
aresztowano herszta bandy, niejakiego Liao i przysłano go tutaj.
Zostaniecie ze sobą skonfrontowani i w ten sposób pańska sprawa
będzie zakończona, panie Wang.

Sędzia Di umilkł. W pokoju zapanowała martwa cisza.
Twarz Wanga poszarzała. Z drżącymi wargami patrzył na złoty

pierścień z roziskrzonym szmaragdem. Przełknął kilkakrotnie ślinę
i powiedział ledwie słyszalnym głosem:

— A więc odkrył pan wszystko. Nic się już nie da zrobić. —

background image

Zrezygnowany zwiesił głowę. Po chwili podniósł wzrok i powie-
dział mocnym głosem: — Tak, Wielmożny Panie, to ja zamordo-
wałem Twana Mou-tsai. I wszystko odbyło się dokładnie tak, jak
pan powiedział. Pokusa była zbyt wielka. Znalazłem, się w poważ-
nych kłopotach finansowych, moi wierzyciele chcieli mnie zmusić
do ogłoszenia upadłości. Gdyby ten przemyt mi się udał, na jakiś
czas można by to zażegnać. Ale kiedy i to zawiodło, musiałem
skorzystać ze złota, które powierzył mi Twan. Wiedziałem, że
Twan nikomu nie powiedział, że będzie tego wieczora u mnie, bo
oczywiście nie zamierzał nikomu zdradzić, że mam mu amputować
koniuszek palca. Nalegał, żeby nawet domownicy nie wiedzieli o
jego wizycie, miałem go sam wpuścić boczną furtką. — Wang
przejechał dłonią po twarzy i zakończył bezbarwnym głosem: —
Jestem gotów złożyć wyczerpujące przyznanie się do winy, Eksce-
lencjo.

— Jeszcze o to nie prosiłem, panie Wang — powiedział sę-

dzia spokojnie. — Jest mianowicie kilka punktów wymagających
bliższego wyjaśnienia. Po pierwsze: dlaczego pan Twan zawsze i
wszędzie chciał mieć do dyspozycji tak dużą sumę pieniędzy?

— Mogę to panu wyjaśnić, Ekscelencjo. Twan cały czas miał

nadzieję, że ta kobieta zgodzi się go poślubić. Mówił mi, że od
razu zamierza spłacić jej brata, a następnie kupić niewielką posia-
dłość, by tam rozpocząć nowe życie.

— Rozumiem. Po drugie: dlaczego nie powiedział pan szcze-

rze Twanowi, że skorzystał pan z jego złota będąc w kłopotach
finansowych? I że spłaci go pan później w odpowiednich ratach?
Przecież jest takie niepisane prawo, że członkowie tego samego
cechu zawsze muszą nieść sobie pomoc. Ponadto Twan był bardzo
bogaty i naprawdę nie zależałoby mu na tych sztabkach złota.

Wang patrzył na sędziego zdumiony. Poruszył ustami, ale nie

mógł wydobyć z siebie słowa. Nie czekając dłużej na odpowiedź,
sędzia Di mówił dalej:

— Po trzecie: jest pan drobnym mężczyzną w średnim wieku.

Jak
mógłby pan zanieść ciało Twana ze swego domu do chaty drwala?
To
prawda, że droga wiedzie w dół, lecz z pewnością było to zadanie
przekraczające pańskie siły.

Wang opanował się i kręcąc głową rzekł:
— Istotnie, sam nawet nie wiem, jak tego dokonałem, Wiel-

możny Panie. Kiedy zabiłem Twana, nagle dotarła do mnie po-
tworność tego czynu. Pojąłem, że w bestialski sposób zamordowa-
łem przyjaciela, który mi całkowicie ufał. Dręczony strachem i
wyrzutami sumienia, myślałem tylko o tym, że ciało musi zniknąć.

background image

To mi dało siły, które pozwoliły mi wynieść ciało boczną furtą do
lasu, a potem w dół, do chaty drwala. Kiedy wróciłem do domu,
byłem ledwie żywy. Ja... — wyjął z rękawa chusteczkę i otarł zu-
pełnie zmienioną teraz twarz. Następnie spojrzał na sędziego i
powiedział spokojnie: — Zdaję sobie sprawę z faktu, że zabiłem
uczciwego człowieka, aby ograbić go z pieniędzy, i że muszę za to
zapłacić głową.

Sędzia Di wyprostował się w fotelu. Oparł łokcie na biurku i

długo spoglądał na Wanga. Kiedy się wreszcie odezwał, głos miał
niezwykle ciepły:

— Z pewnością nie zdaje pan sobie sprawy z faktu, że jeśli

oficjalnie przyzna się pan do popełnienia tej zbrodni, to całe pań-
skie mienie ulegnie konfiskacie. Pański syn nie będzie mógł oczy-
wiście nic odziedziczyć, ponieważ muszę uznać go za osobę nie-
poczytalną.

— Co pan powiedział?! — wykrzyknął Wang. Pochylił się do

przodu i uderzył pięścią w biurko. — To nieprawda, to kłamstwo!
Mój syn nie jest niepoczytalny! Jest tylko trochę opóźniony w roz-
woju! Skończył zaledwie dwadzieścia lat! Kiedy dorośnie, na
pewno będzie taki jak inni. Przy odrobinie wyrozumiałości, pozo-
stawiony w spokoju, z pewnością rozwinie się normalnie. — Wang
popatrzył na sędziego błagalnie i mówił dalej drżącym głosem: —
To mój jedyny syn, Wielmożny Panie, to taki dobry chłopak! Za-
pewniam pana, że...

Głos mu się załamał i po zapadłej twarzy popłynęły łzy. Sędzia

Di rzucił mu współczujące spojrzenie i powiedział poważnym gło-
sem:

— Osobiście dopilnuję, aby o niego zadbano przez czas pań-

skiego pobytu w więzieniu. Daję panu na to moje słowo. Ale jeśli
nie zastosujemy odpowiednich środków, pański syn spowoduje
jeszcze większe nieszczęścia. Absolutnie trzeba go oddać pod nad-
zór, nie wolno mu się swobodnie poruszać po mieście. Przedwczo-
raj wychodząc z pańskiego sklepu dostrzegł piękną przyjaciółkę
Twana, która właśnie wyszła z lombardu Lenga. Jego chory umysł
sprawił, że uznał ją za swoją kochankę. Chwycił ją za rękę, ale
Twan kazał mu ją puścić mówiąc, że ona należy do niego, zaś brat
dziewczyny przepędził pańskiego syna. Kiedy Twan przyszedł do
pana wczoraj wieczorem, pański syn go zobaczył. Przekonany, że
jest to człowiek, który odebrał mu ukochaną, zabił go. Kazał mu
pan potem zanieść ciało do lasu. Dla niego była to drobnostka,
ponieważ jak wielu upośledzonych na umyśle, jest niezwykle wy-
rośnięty i silny.

Wang machinalnie skinął głową. Głębokie bruzdy znaczyły je-

go poszarzałą twarz, plecy zgarbiły się, jakby spoczywał na nich

background image

wielki ciężar. W ciągu tych kilku chwil nagle stał się starym czło-
wiekiem.

— To było okropne... okropne nieszczęście — powiedział,

jakby sam do siebie. — Przed kolacją wybrałem się z synem na
długi spacer, to mu zawsze dobrze robi. Następnie spożył posiłek i
poszedł spać. Ciało ma silne, ale jego umysł tak szybko się mę-
czy... Powiedziałem ochmistrzowi, żeby przyniósł mi kolację do
biblioteki i także udał się na spoczynek. O umówionej godzinie
wpuściłem Twana przez boczną furtę i zaprowadziłem go do bi-
blioteki. W czasie kolacji poinformowałem go o tym, że skorzysta-
łem z jego złota. Twan zapewnił mnie, że nie muszę się z tego
powodu kłopotać, bo w każdej chwili może sprowadzić więcej
złota, niżby potrzebował. Powiedział też, że mogę mu zwrócić
dług, kiedy mi wygodnie. „Przysługę, którą mi pan zaraz wyświad-
czy, potraktuję jako pierwszą ratę” — dodał jeszcze z uśmiechem.
Wypił szybko dużą czarkę wina i udaliśmy się do mojej małej pra-
cowni. Wieczorami wypróbowuję tam często nowe mieszanki
lecznicze. Twan położył lewą dłoń na płycie do cięcia surowców i
zamknął oczy. W chwili kiedy odchyliłem nóż, ktoś trącił mnie w
rękę. „On mi ukradł dziewczynę” — usłyszałem krzyk syna za
plecami. Ciężki nóż opadł masakrując dłoń Twana, który osunął
się na stół z okrzykiem bólu. Szybko chwyciłem jego dłoń, by
zatamować krew, kiedy nagle mój syn złapał tłuczek z moździerza
i ze straszliwą siłą uderzył Twana w tył czaszki... — Wang uniósł
w górę dłonie. — Ten chłopiec nie zdaje sobie sprawy z tego, co
zrobił, Ekscelencjo! Zawsze jest taki miły i uczynny, taki dobry dla
zwierząt... Jeszcze nigdy nie...

— Pański syn nie będzie oczywiście skazany — powiedział

pośpiesznie sędzia. — Osoby upośledzone umysłowo nie podlegają
prawu. Co się tyczy pana, dziś wieczorem na posiedzeniu muszę
pana skazać na długoletnie więzienie za przemyt. Chciałbym pana
jeszcze raz zapewnić, że nie musi się pan martwić o syna. Później,
kiedy już zakończy pan karę, będzie go pan mógł regularnie widy-
wać.

Sędzia dał znak ręką i dowódca straży wyprowadził Wanga.

Sędzia spoglądał przez chwilę na leżący na biurku złoty pierścień.
W końcu wziął go i podał Tao Ganowi.

— Dopilnuj, aby ten klejnot dostarczono krewnym Twana —

powiedział. — Dołącz do niego krótką relację o śmierci Twana i
zapytaj, czy ciało odesłać rodzinie, czy też pochować tutaj. Idź
teraz do kancelarii i wydaj polecenie, aby konny posłaniec przygo-
tował się do drogi. Napiszę list do sędziego okręgowego z Tsjang-
pei, który trzeba mu natychmiast dostarczyć. Dołączę też list do
wachmistrza Hunga, że zaraz po aresztowaniu Liao Piekarza ma tu

background image

wrócić wraz z Ma-Jungiem i Tsjao-tai.

Sędzia namyślał się chwilę i dodał:
— Każ też wypuścić Lenga. Może wykorzystał te godziny

spędzone w areszcie na to, by zastanowić się nad sobą. Miejmy
przynajmniej
taką nadzieję.

Sędzia Di wyjął z szuflady chustkę i otarł twarz. Następnie

uniósł głowę, ponuro spojrzał na swego współpracownika i powie-
dział zmęczonym głosem:

— To bardzo trudny urząd, Tao Gan.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Gulik Van Robert CZTERY PALCE KRYMINAŁ
Robert van Gulik Noc tigra
Nora Roberts = Van képe hozzá (Júlia 103)
Cel Bournea Ludlum Robert Van Lustbader Eric
2001 październik Cztery pory roku kryteria
Earthdawn Cztery spojrzenia na adeptow
Nauka skoku kucznego przez cztery czesci skrzyni, Gimnastyka(1)
PALCE LIZAĆ, PRZEPISY
CZTERY WYMIARY KULTU ŚWIĘTYCH, Biblistyka
CZTERY KRASNOLUDKI
PALCE
Cztery rodzaje wyrównań
Cztery razy po dwa razy
Cztery pory roku, Wizaż, analiza kolorystyczna
Cztery słonie, ZHP - przydatne dokumenty, Piosenki dla zuchów

więcej podobnych podstron