Robert Trafny
Wandal
sztuka w czterech aktach
Niniejszy e-book pochodzi ze strony
Licencja: Creative Commons BY-NC-SA 3.0 PL
Internet 2014-2015
OSOBY:
Marcin Mościcki- kilkunastoletni chłopiec
Mama Marcina
Wojtek, Mariusz, Mateusz, Arek- koledzy Marcina
Laskowska- sąsiadka Marcina
Agata- ukochana Marcina
Anka Sokołowska- koleżanka Agaty
Kobieta z wózkiem
Wychowawczyni
Mężczyzna
Piotrek
Grzesiek
Pank I, Pank II, Pank III
Chłopiec I, Chłopiec II, Chłopiec III
Dziewczyna I, Dziewczyna II
Koledzy i koleżanki ze szkoły Marcina
Miejsce akcji: Głuchołazy (akt I), a potem Opole
AKT I
SCENA I
(Szkoła. Na pierwszym planie okna, w tle- korytarz. Słychać dzwonek na
przerwę. Po chwili wchodzi Marcin i kilku jego kolegów z klasy).
KOLEGA I :
(klepie Marcina po ramieniu)
Ale ją załatwiłeś.
MARCIN
:
(zawiesza teczkę na ramieniu)
No...
KOLEGA II:
Widzieliście jaką zrobiła minę?
KOLEGA I:
No.
(ogólny śmiech, Marcin trochę nieśmiało)
KOLEGA III:
Jakby jej żaba za majtki wskoczyła.
KOLEGA I:
(do Marcina)
Idziesz z nami pograć w nogę ?
MARCIN:
(nieśmiało)
Nie...
KOLEGA III:
Powinieneś trochę pograć, wyluzować się.
KOLEGA II:
Jak się będziesz za dużo uczyć to ogłupiejesz. Ja ci to mówię.
KOLEGA IV:
(wchodząc)
Problem w tym, że on już urodził się głupi.
KOLEGA II:
Mów o sobie.
KOLEGA IV:
(popychając pozostałych)
Chodźcie. Nie będziemy marnowali przerwy. Jak nie chce to nie.
(wychodzą. Wchodzą koleżanki z klasy)
KOLEŻANKA I:
Ta nauczycielka dostanie przez ciebie kiedyś apopleksji.
(Marcin uśmiecha się nieśmiało)
KOLEŻANKA II:
Zażyłeś ją na amen.
KOLEŻANKA I:
Lepiej jak ostatnim razem.
(wychodzą. Marcin uśmiecha się. Po chwili poważnieje, podchodzi do okna.
Wchodzą panki).
PANK I:
(zachodzi Marcina od tyłu, łapie go jedną ręką za gardło, a drugą
przytyka
usta)
Zgadnij no fajansiarzu któż to cię odwiedził?
MARCIN:
(szamocąc się)
Puszczaj!
PANK I:
No? Zgaduj.
PANK II:
Zgaduj zgadula jestem jak ta kura.
PANK I:
Słyszałeś? Jak jesteś kurą to gdacz!
MARCIN:
Zostaw mnie. Zrobiłem ci coś?
PANK I:
(obraca Marcina do siebie. Chwyta za koszulę. Z naciskiem)
Gdacz!
PANK III:
Za bardzo się wyrywa, może to kogut?
MARCIN:
(próbuje się uwolnić)
Puszczaj!
PANK I:
Ty! A może ty rzeczywiście jesteś kogucikiem?!
(przyciska Marcina do ściany)
Co?!
PANK II:
Możemy to zaraz sprawdzić. Dawaj go!
MARCIN:
Zostawcie mnie!
PANK I:
No to gdacz.
PANK III:
Piej!
PANK II:
Szczekaj, miaucz, becz..., obojętnie co.
PANK I:
(do Panka 2)
Tylko nie becz
(przyciska Marcina do ściany).
Chyba, że jesteś mami-
nsynkiem?! Co?!
MARCIN:
Nie jestem.
PANK III:
No to piej
(śpiewa)
„Pied, kogucie piej..."
MARCIN
Sam sobie piej.
PANK III:
(podchodzi do Marcina i przewraca go na ziemię)
Nie podskakuj!
WYCHOWAWCZYNI:
(nadchodzi z głębi korytarza)
Co tu się dzieje?
PANK I:
Nic.
PANK III:
Właśnie chcieliśmy mu pomóc wstać, bo niechcący upadł.
(podnosi
Marcina)
Prawda?
(Marcin otrzepuje się. Milczy)
PANK I:
Idziemy stąd
(poklepuje Marcina po ramieniu).
Dokończymy naszą
rozmowę innym razem.
PANK II:
(do Marcina)
Do zobaczenia.
(odchodzą)
WYCHOWAWCZYNI:
Znowu ci dokuczali?
MARCIN:
(nieśmiało)
Nie...
WYCHOWAWCZYNI:
No dobrze. Słuchaj, doszły mnie słuchy, że znowu byłeś nieuprze-
jmy dla pani, która była na zastępstwie. To prawda?
(Marcin wzrusza
ramionami, milczy)
Odpowiadaj jak ciebie pytam. Języka zapomnia-
łeś? Na lekcji podobno nie miałeś trudności z mówieniem. Jak mo-
żna być tak nieuprzejmym. Przez ciebie pani aż rozpłakała się w
pokoju nauczycielskim. Słucham, co masz mi do powiedzenia?
MARCIN:
(ze spuszczoną głową)
Co mam mówić?
WYCHOWAWCZYNI:
Prawdę. Co zaszło?
MARCIN:
(jw.)
Nic...
WYCHOWAWCZYNI:
Coś musiało się wydarzyć, skoro pani przyszła do pokoju cała
roztrzęsiona.
MARCIN:
(jw.)
Nie wiem. Powiedziałem tylko, że zamiast nauczyć nas czegoś, to
daje nam do czytania jakieś rzeczy z książki.
WYCHOWAWCZYNI:
(robiąc dezaprobującą minę)
Przecież to jest zastępstwo. Jak ma was uczyć, skoro to nie jej
przedmiot. Przecież na tę godzinę nie pójdziecie do domu. Musimy
z wami coś zrobić.
MARCIN:
(uśmiecha się pod nosem)
Już więcej nie będę.
WYCHOWAWCZYNI:
Mam nadzieję, że w nowej szkole lepiej się będziesz zachowywał.
(Marcin spuszcza głowę. Wychowawczyni wychodzi. Marcin opiera się o
okno, spuszcza głowę, rozmyśla z założonymi rękoma)
SCENA II
Dom Marcina. Z lewej strony drzwi do kuchni, w tle przedpokój. Na pier-
wszym planie pokój gościnny; z prawej- drzwi do pokoju Marcina. W pokoju
gościnnym- kanapa, telewizor, lampa. Marcin wchodzi do przedpokoju.
MAMA:
(wygląda z kuchni, rękawy podwinięte)
A, to ty.
(wraca do kuchni)
MARCIN:
No.
MAMA:
(z kuchni)
Co tam w szkole?
MARCIN:
(wzrusza do siebie ramionami)
Nic. A czemu pytasz?
MAMA:
Tak bez powodu. Jestem tylko ciekawa, czy nauczyciele mówili coś
na to, że się przenosisz do innej szkoły.
MARCIN:
(przełączając pilotem kanały w telewizorze)
Nic nie mówili.
MAMA:
(wychodzi do przedpokoju)
A koledzy?
MARCIN:
(jw.)
Jeszcze nic nie wiedzą.
MAMA:
(zdziwiona przechodzi do pokoju, siada obok Marcina)
Nie mówiłeś im jeszcze?
MARCIN:
Nie.
MAMA:
To kiedy zamierzasz im powiedzieć? Przecież w piątek wyjeżdża-
my.
MARCIN:
No, do piątku daleko. Zresztą po co mam mówić?
MAMA:
(zdziwiona)
Jak po co? A chociażby po to, żeby się z nimi pożegnać.
MARCIN:
(wykrzywia twarz)
Weź przestań...
MAMA:
(jw. )
No, chyba mi nie powiesz, że się nie pożegnasz z kolegami z kla-
sy?
MARCIN:
(ironizując)
Jacy to koledzy?
MAMA:
No, koledzy z klasy. Chyba to coś znaczy? Czy dla ciebie nic?
MARCIN:
(wzrusza ramionami)
Co to za koledzy? Tyle tylko, że chodzimy razem do szkoły.
MAMA:
A czyja to wina? Trzeba było się z nimi lepiej poznać. Pójść razem
do kina, pograć w piłkę, a nie tylko tak sam, sam.
MARCIN:
(protestując)
A Wojtek?
MAMA:
Co Wojtek? Na całą klasę potrafiłeś sobie znaleźć tylko jednego
kolegę? To coś chyba nie tak?
MARCIN:
Mi wystarczy.
MAMA:
Słuchaj, nie można tak. Trzeba mieć więcej kolegów. Nie można
tak samemu przez całe życie
(wstaje).
Mam nadzieję, że w nowej
szkole będzie inaczej.
(wraca do kuchni. Słychać dzwonek. Mama wychodzi z kuchni i otwiera
drzwi)
WOJTEK:
Jest Marcin?
MAMA:
Jest. Wejdź
(do Marcina):
Do ciebie
(wchodzi do kuchni)
WOJTEK:
(podchodzi do Marcina)
Cześć.
MARCIN:
Cześć. I co powiesz? Do szkoły nie chciało się iść?
WOJTEK:
(uśmiechając się)
No. Nie miałem natchnienia.
MARCIN:
(uśmiecha się)
Aha...
WOJTEK:
Pożyczysz mi zeszyty?
MARCIN:
No
(wstaje i przynosi zeszyty):
Masz. Zamiast historii było zastępstwo.
Nic nie pisaliśmy.
WOJTEK:
Tak? To co robiliście?
MARCIN:
Kazała nam czytać książkę do historii.
WOJTEK:
Tak? O czym?
MARCIN:
O wyprawach krzyżowych.
WOJTEK:
No to fest. A ona co robiła?
MARCIN:
Grzebała w jakiś papierach.
WOJTEK:
Fest, ale lekcja.
MARCIN:
To samo ja powiedziałem.
WOJTEK:
Komu?
MARCIN:
Jej.
WOJTEK:
(uśmiechając się)
Tak? I co ona na to?
MARCIN:
(wzruszając ramionami)
Nic. Wyszła z klasy.
WOJTEK:
(coraz bardziej zaciekawiony)
Tak? I co dalej?
MARCIN:
Nic. Przyszła po piętnastu minutach.
MAMA:
(wychodząc z kuchni)
No, chłopcy, wystarczy na dzisiaj. Jutro sobie pogadacie
(do Wojt-
ka):
Marcin musi jeszcze odrobić lekcje i skończyć się pakować.
WOJTEK:
(uśmiechając się)
Skoro niedługo wyjeżdża, to po co ma odrabiać lekcje?
MAMA:
Bo takie są zasady. Nie zaszkodzi mu jak odrobi lekcje. No, a teraz
już zmiatać mi stąd.
(wychodzi do kuchni Marcin i Wojtek przechodzą do przedpokoju)
MARCIN:
Będziesz jutro w szkole?
WOJTEK:
No. A ty?
MARCIN:
Ja też.
WOJTEK:
No to cześć.
MARCIN:
Cześć.
WOJTEK:
(do mamy Marcina)
Do widzenia.
MAMA:
Do widzenia.
(Wojtek wychodzi, Marcin wraca przed telewizor. Mama zaglądając z kuch-
ni)
Żaden telewizor. Marsz do pokoju odrobić lekcje.
MARCIN:
(ciężko)
No...
(wstaje i wschodzi do pokoju).
SCENA III
Pokój Marcina. Po lewej stronie drzwi, szafa oraz rozłożona amerykanka.
Po prawej okno, biurko, regał z książkami. Po całym pokoju rozrzucone są
rzeczy i pudła. Marcin krząta się po pokoju i od czasu do czasu pakuje coś
do pudeł. Z podwórza dochodzą śmiechy nastolatków. Marcin podchodzi do
okna i coś przez nie obserwuje.
GŁOS I:
(ironicznie)
Marcinek!
(Marcin szybko cofa się. Nasłuchuje)
GŁOS II:
Marcin, Marcin wystaw nogi!
GŁOS I:
Nogi?
GŁOS II:
Rogi!
GŁOS I:
Powiedziałeś „nogi".
GŁOS II:
„Rogi'' mówiłem.
GŁOSY:
(oprócz Głosu II)
Nogi!
GŁOS II:
Niech będzie i „nogi"
(śmieją się)
GŁOS III:
Marcin, Marcin wyciąg nogi!
GŁOS I:
(grubym głosem)
Dawaj go!
(Marcin podchodzi do regału z książkami i zaczyna pakować je do pudła)
GŁOS III:
(tubalnie)
Ej ty!, na pierwszym piętrze!
GŁOS I:
Chodź na pole!
GŁOS II:
Nie bój się, nikt cię nie ukradnie!
GŁOS I:
Najwyżej tylko UFO!
MAMA:
(uchylając drzwi)
Wojtek przyszedł.
MARCIN:
(cicho)
No...
(wchodzi Wojtek)
WOJTEK:
Cześć.
MARCIN:
Cześć
(żartując):
Przyszedłeś mi pomóc ?
WOJTEK:
Co? Pakować się? Przecież już jesteś spakowany. No, prawie.
GŁOS I:
Ej wy, na górze!
GŁOS II:
Spotkały się dwa pedały.
(śmieją się)
MARCIN:
(pokazując książkę)
Chcesz?
WOJTEK:
Co to za książka?
(Marcin pokazuje okładkę. Wojtek odczytuje)
„Prze-
wodnik po gwiezdnym niebie". Przecież mówiłeś, że nigdy mi jej nie
opchasz.
MARCIN:
Nie chcę ci jej opychać, tylko dać.
WOJTEK:
(z niedowierzaniem)
Tak? Za co?
MARCIN:
Za nic. Na pamiątkę. Chcesz?
WOJTEK:
Pewnie!
(Marcin otwiera pierwszą stronę i coś na niej pisze)
Już cię nie interesuje astronomia?
(Marcin daje książkę Wojtkowi)
GŁOS II:
Pocałuj go!
(Marcin podchodzi do okna i zasuwa firany)
WOJTEK:
(odczytuje dedykację)
„Najlepszemu koledze- Marcin". Dzięki.
GŁOS III:
Zaraz zgaszą światło i będą się kochać.
(śmiechy)
WOJTEK:
Co się tam dzieje?
MARCIN:
Nie wiem. Chyba znaleźli sobie niezłą zabawę, prymitywy.
(Wojtek nasłuchuje)
GŁOS II:
Ciekawe co oni tam wyrabiają sami w pokoju?
GŁOS I:
Książki czytają.
GŁOS III:
Książki, ale ciekawe o czym?
GŁOS II:
O życiu rodzinnym pedałów.
(śmieją się)
MARCIN:
Debile.
WOJTEK:
Ale prymitywy.
MARCIN:
A czego można oczekiwać od takich ludzi?
WOJTEK:
(śmieje się)
Prymitywnych zachowań.
MARCIN:
Właśnie.
WOJTEK:
Chociaż w Opolu nie będziesz musiał wysłuchiwać takich prymity-
wów.
MARCIN:
Mam nadzieję. W gruncie rzeczy cieszę się z tego, że wyjeżdżam
stąd.
WOJTEK:
No, na pewno. O której jutro wyjeżdżacie?
MARCIN:
Pięć po drugiej.
WOJTEK:
Mam nadzieję, że będziemy utrzymywali ze sobą kontakt.
MARCIN:
No, a czemu mamy nie utrzymywać? W końcu jesteśmy kumplami.
Tak, czy nie?
WOJTEK:
No tak, ale jak poznasz nowych kumpli, to możesz już nie myśleć o
starych przyjaciołach.
MARCIN:
Nie bój się. Myślisz, że tak łatwo znaleźć dobrego kumpla?
WOJTEK:
Pewnie nie.
MARCIN:
(kończąc myśl)
W takim chłamie? Masz przykład
(pokazuje na okno).
Jak można z
takimi poważnie porozmawiać. Z taką hołotą.
WOJTEK:
A... Ci to już margines, ale są przecież lepsi od nich.
MARCIN:
Ale też niczego sobą nie prezentują. Prostaki. Większość ma je-
szcze pstro w głowie.
WOJTEK:
Wiem, ale co na to poradzić? Takie życie
(spogląda na zegarek):
Nic,
na mnie już czas
(wstaje i podaje Marcinowi dłoń):
No, to szczęśliwej
podróży. Nie daj się pognębić złym mocom. Trzymaj się.
MARCIN:
Cześć. Ty też nie daj się pognębić. Napisz kiedyś do mnie.
WOJTEK:
Ty pierwszy. Napisz o nowej szkole i o nowych chłopakach z pod-
wórka.
MARCIN:
OK. Cześć.
WOJTEK:
Cześć.
(wychodzi z pokoju. Marcin zamyka pudło z książkami. Wchodzi Mama)
MAMA:
Pożegnałaś się chociaż z Wojtkiem?
MARCIN:
No.
MAMA:
No, bo myślałam, że zapomniałeś. Chodź na kolację.
MARCIN:
Zaraz.
(Mama wychodzi. Marcin stoi koło pudła, po chwili zamyka je, stawia obok
szafy i wychodzi)
AKT II
SCENA I
Podwórko osiedlowe. Po lewej stronie stoją dwa kontenery na śmieci usta-
wione prostopadle do siebie w taki sposób, że przestrzeń wydzielona przez
nie, widoczna jest tylko od strony publiczności. Z prawej strony trzepak. W
tle bloki mieszkalne i dwie ławki stojące przed piaskownicą.
Na placu wyodrębnionym przez kontenery siedzą oparci o nie chłopcy: Ma-
riusz, Mateusz siedzą na wprost widowni, a Arek oparty jest o kontener
stojący prostopadle do sceny. Palą papierosy.
MATEUSZ:
(odwracając głowę do Mariusza)
Idziemy gdzieś?
MARIUSZ:
(patrząc przed siebie)
Gdzie?
AREK:
Nigdzie! Mało ci wczorajszego?! Jeszcze pewnie suki jeżdżą po
osiedlu i węszą.
MATEUSZ:
No i co z tego? Boisz się? Przecież nie wiedzą jak wyglądamy.
AREK:
Skąd wiesz?! Duchem świętym jesteś?!
MATEUSZ:
Stąd wiem, że gdyby wiedzieli, to już by dawno po nas przyjechali.
AREK:
Może czekają na odpowiedni moment?
MARIUSZ:
Taa..., aż skończymy palić.
MATEUSZ:
Ostatnio nie czekali na żaden moment, tylko od razu nas zgarnęli.
AREK:
Jak zostawiłeś na miejscu panterkę to na co mieli czekać, jak tylko
my takie nosimy.
MATEUSZ:
Nie zostawiłem, tylko zapomniałem.
AREK:
Na jedno wychodzi!
MATEUSZ:
(po chwili milczenia, obraca głowę do Mariusza)
To jak, idziemy?
MARIUSZ:
(gasząc papierosa)
Nie. Lepiej nie pokazywać się dzisiaj na osiedlu.
(na drugim planie Marcin i Laskowska. Marcin zatrzymuje się koło ławek, a
Laskowska z kubłem śmieci idzie w stronę kontenerów)
AREK:
(zaglądając przez szparę między kontenerami)
Znowu Laskowska toczy się po horyzoncie.
(gasi papierosa)
MARIUSZ:
Gruba wiedźma z przedziałkiem na czole.
MATEUSZ:
(paląc ostentacyjnie papierosa)
Znowu się będzie pulkała.
MARIUSZ:
O co? O te grzyby z balkonu?
AREK:
E..., już chyba o nich zapomniała.
MATEUSZ:
A założysz się?
AREK:
No to lepiej jednak chodźmy stąd. Nie mam ochoty wysłuchiwać jej
gderania.
MATEUSZ:
Od samego początku mówiłem, żeby stąd iść.
(zaciąga się papierosem)
LASKOWSKA:
(stając przy poprzecznym kontenerze)
Znowu planujecie jakieś włamanie?
(Mateusz gasi papierosa)
Nie
myślcie, że ja nie wiem kto mi tydzień temu ukradł grzyby z balko-
nu. Tylko wy mogliście zrobić coś tak bezczelnego.
(wysypuje śmieci)
MATEUSZ:
Skąd pani wie, że to my? Może to jacyś chuligani, którym zachciało
się akurat grzybów.
LASKOWSKA:
A wy, kim jesteście jak nie bandą zbójów?
MATEUSZ:
(udając urażonego)
No wie pani? Na jakiej podstawie pani tak mówi? Jeżeli ma pani
jakieś dowody to proszę iść na policję, a nie do nas się pulkać.
(Mariusz lekko się uśmiecha, Arek- chowa głowę w rękach)
LASKOWSKA:
(oburzona)
Nie bądź bezczelny smarkaczu! Zobaczysz, że powiem wszystko
twoim rodzicom. Przygotuj się na porządne lanie.
(zamyka pokrywę i szybko odchodzi)
AREK:
(do Mateusza)
No to się doigrałeś.
MATEUSZ:
Żartujesz? Moi starzy nie cierpią jej tak samo jak ja. Niech tylko
przyjdzie akurat wtedy, gdy stary będzie nagrzany...
MARIUSZ:
(wpadając Mateuszowi w pół zdania)
To znaczy w każdej chwili.
MATEUSZ:
Niech przyjdzie, to poleci zaraz po schodach na zbity pysk.
MARIUSZ:
O...!
MATEUSZ:
Nie wierzysz? Stary się nie pieprzy: za flaki i na mordę.
(Arek i Mariusz śmieją się)
AREK:
Powiedz kiedy, to przyjdziemy popatrzeć.
MATEUSZ:
Niczym zdążysz przyjść, to stara już dawno będzie na betonie swo-
je sztuczne zęby zbierała.
MARIUSZ:
(drwiąco)
No, no...
AREK:
(zagląda przez szparę między kontenerami)
A ten, co za jeden?
MATEUSZ:
(przewraca się przez lewe ramię i obserwuje Marcina)
Jakiś bobek.
MARIUSZ:
(podnosząc głowę nad klapę śmietnika. Do Marcina)
Ej ty, na ławce! Podejdź no do płota!
MARCIN:
(pokazując ręką na siebie)
Ja?
MARIUSZ:
No nie, ja.
(Marcin podchodzi)
Co robisz na naszym podwórku?
MARCIN:
Nic, mieszkam.
MATEUSZ:
(podchodzi do Marcina)
A przywalić ci?
MARCIN:
(chowając się za trzepak)
No co?
MATEUSZ:
Poza nami nikt tu więcej nie mieszka.
MARIUSZ:
Właśnie. I tak ma zostać.
MARCIN:
Ale teraz już mieszka.
AREK:
Tak? Od kiedy?
MARCIN:
Od wczoraj.
MATEUSZ:
(chwyta Marcina za koszulę)
W takim razie musisz się wkupić w to podwórko, albo jazda stąd.
AREK:
(podchwytując pomysł Mateusza podskakuje do Marcina)
Właśnie. Dawaj trzy złote.
MARCIN:
Nie mam.
MARIUSZ:
(podchodząc do reszty)
Na jedno? Na dwa wina. Niech daje sześć złotych i będziemy kwi-
ta.
MATEUSZ:
(do Marcina)
Słyszałeś? Sześć złotych albo dostaniesz zaraz po ryju.
MARCIN:
(wyrywając się)
Puszczaj. Mówiłem, że nie mam.
MARIUSZ:
(sprawdza Marcinowi kieszenie)
Dawaj, dawaj.
MARCIN:
Naprawdę nie mam. Zostawcie mnie, bo zawołam mamę.
MATEUSZ:
(na cały głos)
Mamusiu!...
(do Marcina):
Jak masz na imię?
MARCIN:
Marcin.
MATEUSZ:
(na cały głos)
A Marcin chce siusiu!
MARCIN:
Zostawcie mnie.
MARIUSZ:
Chcesz spokoju? To musisz nam za niego zapłacić.
MARCIN:
Przecież mówiłem, że nie mam przy sobie forsy. Głuchy jesteś?
MATEUSZ:
Ciekawe skąd u takiego dupka znajomość słowa „forsa"?
MARCIN:
Sam jesteś dupek.
AREK:
(powstrzymuje Mateusza)
Zostaw go! Jeszcze nie teraz
(do Marcina)
: A ty uważaj. Masz u
niego na pieńku. Będziesz chodził do „dwójki "?
MARCIN:
Nie wiem. Chyba tak.
AREK:
No to uważaj: masz przynieść do budy szmal, sześć złotaków,
inaczej nie masz po co wracać do domu. Zrozumiano?
(Marcin kiwa
głową)
No, a teraz spieprzaj do mamusi.
(Marcin oglądając się co chwila za siebie odchodzi)
MARIUSZ:
No, to chyba będziemy mieli chlanie.
AREK:
Jak przyniesie.
MATEUSZ:
Przyniesie, przyniesie, inaczej koniec z nim.
(odchodzą ścieżką za kontenerami)
SCENA II
Szkoła Marcina. Z lewej strony wlot korytarza, z prawej- drzwi do klasy.
Pomiędzy nimi korytarz-wnęka z zaznaczonymi w głębi oknami. Pod ścianą
z prawej strony ustawione są teczki, pomiędzy nimi Anka. Na parapetach
Piotrek i kilku chłopaków. Marcin opiera się o pierwszy parapet z prawej.
Wchodzi Arek z przerzuconą przez bok teczką.
PIOTREK:
(do Arka)
Ej! Mogłeś przyjść na pierwszą lekcję, to by ci nowy nie zajął miej-
sca.
AREK:
(rzucając teczkę pod ścianę)
Co?!
PIOTREK:
Nowy zajął twoje miejsce w ławce.
AREK:
Jaki nowy?
PIOTREK:
(pokazując na Marcina)
Tamten.
AREK:
(do Marcina)
To znowu ty?!
(robi groźną minę. Podchodzi do Marcina. Piotrek i inni śmieją się)
Kto ci pozwolił siadać na moim miejscu?!
MARCIN:
Wolne było, więc siadłem, a poza tym to pani kazała mi tam siadać.
AREK:
(uderza Marcina w ramię)
Usiądź jeszcze raz, a nie przeżyjesz tego dupku.
(odchodzi)
MARCIN:
(z pogardą)
Uderz mnie jeszcze raz, a to ty tego nie przeżyjesz, palancie.
(głośny śmiech grupki chłopaków. Arek szybkim ruchem podskakuje do Ma-
rcina, lecz ten, podstawia mu nogę i jedną ręką przewraca na ziemię)
AREK:
(podnosząc się)
O, ty...
(kopie Marcina w brzuch i okłada go pięściami. Przy zwarciu Marcin uderza
głową w nos Arka. Rozdzielają się)
AREK:
(trzymając się za nos)
Mój nos!
MARCIN:
(trzymając się za czoło)
Moja głowa...
(spogląda na Arka)
AREK:
(jw.)
Chyba złamałeś mi nos!
MARCIN:
(jw.)
Ja?! Sam sobie, jesteś winien. Trzeba było mnie nie zaczepiać.
Ostrzegałem.
AREK:
(sprawdza, czy krwawi mu nos)
Za twardą masz głowę. Chyba dużo kujesz, co?
MARCIN:
Tak sobie
(wyciąga do Arka dłoń)
: To jak, zgoda?
AREK:
(po namyśle)
Zgoda....
( podaje Marcinowi dłoń)
...ale zrób tak jeszcze raz, a zabiję.
Zrozumiano?!
MARCIN:
To będzie zależało od ciebie.
AREK:
Porozmawiamy jeszcze na podwórku.
(Marcin wzrusza obojętnie ramionami. Arek przybierając groźną postawę
odchodzi)
PIOTREK:
(podchodzi do Marcina)
Aleś mu przywalił. Nie myślałem, że z ciebie taki chojrak
(Marcin nie
odpowiada).
Nie musisz odpowiadać, jak nie chcesz.
GŁOS Z GRUPY:
No, a co myślałeś, że będzie z byle kim rozmawiał?
MARCIN:
Po prostu nie mam akurat ochoty na rozmowę.
GŁOS Z GRUPY:
A nie mówiłem?
PIOTREK:
(do Głosu)
Zamknij się.
(wchodzi Agata. Podchodzi do Anki)
MARCIN:
(obserwując Agatę)
Znasz ją? Co to za jedna?
PIOTREK:
(uśmiechając się szeroko)
A co, podoba ci się?
MARCIN:
(zmieszany)
Nie. Tak tylko pytam. Do naszej klasy chodzi?
PIOTREK:
Nie. Ona jest chyba o rok młodsza od nas.
MARCIN:
Tak? Jak ma na imię?
PIOTREK:
Nie wiem. Zapytaj Anki. Ona się z nią koleżankuje.
MARCIN:
(pokazując głową na Ankę)
To ta druga?
PIOTREK:
No.
MARCIN:
(po chwili)
A ty właściwie, jak masz na imię?
PIOTREK:
Piotrek.
MARCIN:
A ja Marcin.
(podają sobie dłonie. Wchodzi Mateusz i Mariusz. Zbliżają się szybkim
krokiem do Marcina)
PIOTREK:
(widząc zbliżających się chłopców)
No to na razie.
MARCIN:
No.
MATEUSZ:
(wskazując palcem na Marcina)
You!
MARIUSZ:
(chwyta Marcina za koszulę)
Nie zapomniałeś o czymś?!
(Mateusz skacze i wymachuje rękoma, jak przy treningu bokserskim)
MARCIN:
(patrzy ze zdziwieniem na Mateusza, po chwili kieruje wzrok na Mariusza)
Aha... cześć.
MARIUSZ:
Nie bądź taki do przodu!
MATEUSZ:
(jw.)
Bo ci tyłu braknie.
MARIUSZ:
Wiesz o czym mówię.
MARCIN:
(z przekorą)
Tak? Właśnie, że nie wiem.
MATEUSZ:
(uderza Marcina w głowę)
To zaraz się dowiesz.
MARCIN:
Zostaw mnie!
MARIUSZ:
Masz forsę?!
(zaczyna rozbrzmiewać dzwonek na lekcje)
MARCIN:
Nie mam i nie będę miał.
MATEUSZ:
Dostaniesz dwa razy w plombę, to zmienisz zdanie.
MARCIN:
Jeżeli mi coś zrobicie, to powiem wszystko wychowawcy.
MARIUSZ:
Nie rozśmieszaj mnie.
MATEUSZ:
Uuu..., już się boję.
MARIUSZ:
(do Mateusza)
Idziemy. Jeszcze go złapiemy.
MATEUSZ:
(wskazując palcem na Marcina)
Pilnuj się głąbie.
(Mariusz i Mateusz odchodzą)
SCENA III
Pokój Marcina. Na pierwszym planie biurko, w tle, z lewej strony drzwi, sza-
fa, pudła i inne rzeczy, po prawej- pusty regał na książki oraz łóżko. Wcho-
dzi Marcin
MARCIN:
(rzuca teczkę, przewraca się na łóżko. Zakrywa dłońmi twarz)
Nareszcie.
(kładzie ręce za głowę, głośno się przeciąga)
MAMA:
(zaglądając do pokoju)
I jak pierwszy dzień w szkole?
(Marcin podnosi się. Mama siada obok)
:
No, opowiadaj, jak tam w nowej szkole?
MARCIN:
(wzrusza ramionami)
Normalnie.
MAMA:
To znaczy jak: dobrze, źle?
MARCIN:
Normalnie. To samo bagno co u nas.
MAMA:
Czemu tak mówisz? Pierwsze dni zawsze są najgorsze. Potem
zobaczysz, będzie o wiele lepiej.
MARCIN:
Wiem...
MAMA:
Poznałeś już jakiś kolegów?
MARCIN:
No...
MAMA:
No widzisz, nie jest tak źle, jak ci się zdaje
(Marcin spuszcza głowę)
:
Zobaczysz, że jeszcze polubisz nową szkołę.
MARCIN:
Tak, tak...
(wstaje i podchodzi do biurka)
wiem: wszystko będzie do-
brze.
MAMA:
(wstając)
Oczywiście, że tak. Nie wierzysz w to?
MARCIN:
No, no. Wierzę, wierzę.
MAMA:
Wyjdź trochę na pole, pobaw się z kolegami,nie siedź tylko tak w
tym domu.
MARCIN:
W tym bloku nie ma chłopaków.
MAMA:
To poszukaj na innych podwórkach
(podchodzi do drzwi)
: Dla chcą-
cego nic trudnego. Wystarczy tylko chcieć.
(wychodzi)
MARCIN:
(do siebie)
Ale ja nie chcę.
(rozpakowuje teczkę, przegląda zeszyty)
Polski, matma,
fiza, gegra...
(zeszyt z geografii odkłada na bok)
chociaż jeden
(siada
przy biurka, rozkłada jeden z zeszytów, podpiera ręką głowę. Po chwili za
myka zeszyt)
Potem. Najpierw list.
(wyciąga kartkę i po chwili namysłu
pisze)
: „Cześć Wojtek! Na wstępie mego listu pozdrawiam cię i py-
tam co tam u ciebie słychować? Jeżeli chodzi o mnie....
(skręca głowę w bok i przez chwilę namyśla się. Wraca do listu)
Jeżeli chodzi o mnie... to tak, jak przeczuwałem: to samo bagno co
u nas. Nic się nie zmieniło na lepsze...
(pauza)
może poza tym, że
spotkałem w szkole pewną dziewczynę, która jest po prostu boska.
Słowami tego nie można wyrazić musiałbyś ją widzieć, ale mówię ci
anioł z nieba. Na razie jeszcze nie znamy się, nie wiem nawet jak
ma na imię, ale jak zbiorę w sobie dość odwagi to spróbuję do niej
zamieszać...
(podpiera ręką głowę i zamyśla się. Po chwili do siebie z
westchnieniem)
oby tak się stało.
(wraca do listu)
Co tam jeszcze? Aha: Co do przyjaciół to nadal jesteś moim jedy-
nym przyjacielem, i nie zanosi się na to żeby było inaczej. W klasie
na pewno nie ma odpowiednich kandydatów. Żaden z chłopaków
nie wykazuje choćby odrobiny powagi. Wszyscy zachowują się je-
szcze jak gówniarze, np. ostatnio zabrali jednej dziewczynie ksią-
żkę i zaczęli nią między sobą rzucać. W końcu doszło do tego, że
któryś tam nie złapał i książka poleciała na ziemię. W rezultacie
kilka stron zostało wybrudzonych i pogiętych. Jednym słowem:
kretyństwo.
Sam więc widzisz, że tu nie jest wcale lepiej jak u ciebie, ale co
zrobić?
(przeciąga się na krześle, kładzie ręce za głowę)
: Hm, co by tu
jeszcze?
(zastanawia się. Po chwili z wyrazem zniecierpliwienia)
: E, wy-
starczy
(pisze)
: Na tym kończę ten mój krótki list i czekam na list od
ciebie. Tymczasem trzymaj się. Na razie. Cześć. Marcin
(zakleja i
adresuje kopertę. Wchodzi mama)
: No i z głowy.
MAMA:
Co z głowy?
MARCIN:
List do Wojtka.
MAMA:
Tak? To dopisz jeszcze ode mnie pozdrowienia dla Wojtka mamy.
MARCIN:
Za późno. Już zakleiłem kopertę
(ożywionym głosem)
: Musimy sobie
założyć telefon, wtedy nie będzie trzeba pisać listów. W końcu to
XXI wiek.
MAMA:
(uśmiecha się)
Nie dla wszystkich niestety. Nie każdego jeszcze stać na XXI wiek.
Na pewno nie nas.
MARCIN:
Jakby na raty wziąć...
MAMA:
Na raty, na raty..., ale z czegoś potem te raty trzeba spłacać.
MARCIN:
Przecież dostałaś lepszą pracę. Sama mówiłaś, że teraz już prze-
staniemy martwić się o pieniądze. A skoro już musieliśmy się prze-
nosić, to chociaż niech będzie telefon, żebym mógł sobie od czasu
do czasu pogadać z Wojtkiem.
MAMA :
(uśmiechając się)
Poczekaj, nie wszystko na raz. Dopiero co się tutaj sprowadziliśmy.
Na razie będziemy musieli pooddawać te długi, które się uzbierały
w Głuchołazach, a potem dopiero będziemy mogli wkroczyć w ten
twój XXI wiek.
MARCIN:
(ze skwaszoną miną)
Więc do tego czasu listy?
MAMA:
(uśmiechając się)
Niestety. Na razie musisz zadowolić się listami, ale obiecuję ci, że
na święta pojedziemy do Głuchołaz.
MARCIN:
I tak byśmy pojechali, przecież nikogo tutaj nie mamy. Idę wysłać
list. (wstaje)
MAMA:
A lekcje już odrobiłeś?
MARCIN:
Jeszcze nie.
MAMA:
No to gdzie chcesz iść? Zawsze ci powtarzam: najpierw obowiązki,
a potem dopiero przyjemności.
MARCIN:
Przecież zaraz przyjdę. Wrzucę tylko list do skrzynki i zaraz wra-
cam. Chyba świat się przez to nie zawali?
MAMA:
(uśmiechając się)
No chyba nie, ale pamiętaj: za dziesięć minut widzę cię z powro-
tem.
MARCIN:
No..., OK.
(wychodzą)
SCENA IV
Scenografia jak w scenie I. Od strony bloków zbliżają się Mariusz, Mate-
usz, Arek. Arek i Mariusz trzymają ręce w kieszeniach, a Mateusz -idący w
środku- naśladuje styl chodzenia człowieka wyjątkowo groźnego.
MATEUSZ:
(zaczepiając Mariusza)
Ej ty! Kolego!
MARIUSZ:
Czego?
MATEUSZ:
Spadaj na drzewo, małpoludzie!
(śmieje się)
MARIUSZ:
Wal się na plecy, Aborygenie.
MATEUSZ:
(opierając się o Arka)
Tu idzie nasz Aborygent.
AREK:
Nawet nie wiesz jak się mówi, platfusie.
MATEUSZ:
(wyskakując przed Mariusza i Arka)
Jestem Bruce Lee. I-jaa!, uu-huu-i-jaa!
(demonstruje kilka wymachów rękami i nogami, Arek i Mariusz omijają go)
MARIUSZ:
Dobra...
AREK:
Nie podniecaj się.
(opierają się o trzepak. Mateusz staje na przeciw nich)
MATEUSZ:
(skubiąc słonecznik)
Trzeba by tego nowego przyszpilić. Niech sobie nie myśli, że się
tak łatwo wywinie.
MARIUSZ:
Jutro pokażemy cieniarzowi z kim zadziera.
AREK:
A jak doniesie komuś?
MATEUSZ:
Nie doniesie.
MARIUSZ:
Trochę szmaciarza postraszymy to zmięknie.
AREK:
Żebyś się nie zdziwił. Może wygląda na takiego cieniarza, ale jak
go przyprzeć do muru to może stać się niebezpieczny. O mało co
mi dzisiaj nosa nie rozwalił tą swoją czachą.
MARIUSZ:
(śmieje się)
Tak? Pieprzysz.
AREK:
No. Potem dostał za swoje, ale co z tego?
MATEUSZ:
Jak go złapiemy w trójkę, to będzie sobie mógł co najwyżej beknąć,
nic więcej.
MARIUSZ:
(zastanawiając się głośno)
Nie, może jednak sprawiać kłopoty. Lepiej z nim delikatnie.
AREK:
(widząc, że Marcin wychodzi z klatki)
To mam pomysł, poczekajcie. Tylko gęby na kłódkę
(podbiega do
Marcina. Chwilę rozmawiają, po czym trochę go przymuszając wraca z nim.
Marcin czuje się trochę niepewnie. Do Marcina)
:
No, nie bój się. Przecież nic ci nie zrobimy.
MATEUSZ:
(uderza pięścią w otwartą dłoń)
Właśnie.
AREK:
(do Marcina)
Nie zważaj na niego, to przygłup.
(Marcin uśmiecha się)
MATEUSZ:
Tylko nie ''przygłup", przygłupie.
MARIUSZ:
(do Marcina)
Gdzie idziesz?
MARCIN:
Wysłać list. Jeszcze coś? Spieszę się.
AREK:
Chwila. Pogadajmy.
(puszcza do Mateusza oko)
: Chcemy żebyś się z
nami kumplował. W końcu chłopaki z jednego bloku muszą się
trzymać razem, nie? No. A więc, to jest
(wskazuje kolejno na Mariu-
sza, Mateusza i siebie)
: Mariusz, to Mateusz, a ja mam na imię Arek.
MARCIN:
Wiem.
MARIUSZ:
Z tymi pieniędzmi to był taki sprawdzian.
MATEUSZ:
Właśnie. Chcieliśmy tylko sprawdzić, czy warto się z tobą kumplo-
wać.
AREK:
(kładąc rękę na ramieniu Marcina)
Z byle kim się nie zadajemy.
(Marcin uśmiecha się pod nosem)
Ty
masz na imię Marcin?
MARCIN:
No.
AREK:
(wyciągając w stronę Marcina rękę)
No to graba.
(Marcin podaje rękę Arkowi, a potem Mariuszowi i Mateuszowi)
MATEUSZ:
Gdzie mieszkaliście przedtem?
MARCIN:
W Głuchołazach.
MARIUSZ:
Wiem, gdzie to jest: na granicy z Czechami, nie?
MARCIN:
No.
MARIUSZ:
Byłem tam.
MARCIN:
Tak?
MATEUSZ:
Co robią twoi starzy?
MARCIN:
Mama pracuje w banku.
AREK:
A stary?
MARCIN:
Nie wiem. Rozwiódł się z mamą jak byłem mały.
MARIUSZ:
Pewnie znalazł sobie inną.
MATEUSZ:
Nie przejmuj się. Mój stary non stop jest narąbany, więc to też tak,
jakbym nie miał starego.
MARIUSZ:
Dlatego musimy się trzymać razem, rozumiesz? Żaden z nas nie
ma łatwego życia.
AREK:
To jak? Wchodzisz do naszej paczki?
MARCIN:
(wzruszając ramionami)
Jak chcecie.
MARIUSZ:
My chcemy, a ty?
MARCIN:
(wzruszając ramieniem)
Mogę.
MATEUSZ:
(klepiąc Marcina po ramieniu)
No to witaj w naszej paczce, bracie kamracie.
(puszcza do pozostałych oko)
MARIUSZ:
Chwileczkę. Najpierw musi się wkupić do nas i załatwić sobie taką
panterkę jak my mamy.
MARCIN:
Po co?
AREK:
Jak „po co"? Po to, żeby każdy wiedział, z kim trzymasz.
MATEUSZ:
Dzięki temu nikt cię więcej nie będzie zaczepiał. Jeżeli ktoś cię
zaczepi, to będzie miał z nami do czynienia. W końcu jesteśmy
kumplami, nie?
MARCIN:
A co to znaczy „wkupić się"?
AREK:
Musisz przynieść wpisowe pięć złotych.
(Marcin robi rozczarowaną minę)
MARIUSZ:
Nie patrz tak. Każdy musiał przez to przejść.
MARCIN:
(podejrzliwie)
Przez co?
MARIUSZ:
Zobaczysz. Jutro się wszystkiego dowiesz.
MATEUSZ:
Spotykamy się jutro po szkole.
MARCIN:
OK. Teraz już muszę iść. Cześć.
(odchodzi)
MARIUSZ:
Jutro po szkole, pamiętaj.
(Marcin podnosi rękę na znak zgody)
MATEUSZ:
(krzyczy za Marcinem)
Nie zapomnij forsy!
(Marcin nie reaguje)
MARIUSZ:
(parodiując Marcina)
„Teraz już muszę iść".
(śmieją się)
MATEUSZ:
Co z nim zrobimy?
MARIUSZ:
Nie wiem. Coś wymyślimy.
MATEUSZ:
Wiem! Każemy mu podpalić drzwi Laskowskiej.
MARIUSZ:
A skąd weźmiesz benzynę?
AREK:
Bez przesady. Trzeba najpierw z niego co nieco wyciągnąć.
MATEUSZ:
Pięć złotych?
AREK:
Na początek. Jeżeli dobrze to rozegramy, to przez jakiś czas bę-
dziemy mogli wykorzystywać frajera.
MATEUSZ:
(zacierając ręce)
No, i nalewać z niego.
MARIUSZ:
No.
(parodiuje Marcina)
: „Jeżeli mnie nie zostawicie, to powiem wszy-
stko mamie".
MATEUSZ:
Wychowawcy!
MARIUSZ:
Niech będzie. Dobra, spadamy.
(idą w stronę bloków)
AREK:
Tylko pamiętajcie: jutro pełna powaga. Niech myśli, że jesteśmy
jego najlepszymi kumplami. Inaczej nic z tego nie wyjdzie.
MATEUSZ:
Właśnie.
(odchodzą. Po drodze śmieją się i żartują z Marcina)
AKT III
SCENA I
Z prawej strony niewielki mostek przerzucony przez rów. Po lewej ścieżka i
skarpa aż do rowu. Pod mostem trzy płyty chodnikowe. Tło wypełnia widok
przedstawiający bloki mieszkalne. Ścieżką z lewej strony idą a potem scho-
dzą po skarpie Mariusz, Mateusz, Arek i Marcin. Podchodzą bliżej mostu.
MARCIN:
(wskazując ręką na niewielki placyk pod mostem)
To niby tutaj?
AREK:
No.
MARIUSZ:
A co? Nie pasi coś?
MARCIN:
Nie...
(Mariusz, Mateusz i Arek siadają na płytach)
MARIUSZ:
(do Marcina)
To siadaj.
MARCIN:
(rozglądając się)
Gdzie mam siadać?
MATEUSZ:
Na płycie, tak jak my.
MARCIN:
Przecież nie ma więcej płyt.
MARIUSZ:
No, właśnie. To jest twoje pierwsze zadanie: musisz sobie znaleźć
płytę do siedzenia.
AREK:
Każdy z nas ma swoją płytę, którą sobie tutaj musiał przytaszczyć.
MARCIN:
OK.
(przykuca)
MATEUSZ:
No, na co czekasz?
MARCIN:
To teraz?
MARIUSZ I MATEUSZ:
(równocześnie)
A kiedy?!
AREK:
Dziesięć minut powinno ci wystarczyć.
MARCIN:
A gdzie ja znajdę taką płytę?
MATEUSZ:
(śmieje się)
W chodniku.
MARIUSZ:
Też pytanie, jakby nie wiedział, gdzie są.
MARIUSZ:
To już twój problem skąd weźmiesz.
AREK:
Zobaczymy jaki jesteś operatywny.
MARIUSZ:
No, ruszaj się.
(Marcin wchodzi na chodnik i rozgląda się. Wychodzi. Chłopcy czekają aż
Marcin się oddali)
MATEUSZ:
Ale z niego imbecyl.
(śmieją się)
MARIUSZ:
I bardzo dobrze. Dzięki temu mamy teraz za co obciągać kwacha.
(wyjmuje spod koszuli butelkę wina)
MATEUSZ:
Dobra, otwieraj.
MARIUSZ:
(otwiera wino i pije z butelki. Wyciera rękawem buzię)
Aaaa... Dobre.
MATEUSZ:
(wyciągając rękę po butelkę)
Dawaj.
(bierze i pije)
MARIUSZ:
Ciekawe, czy ten patałach w ogóle uniesie płytę?
(Mateusz podaje butelkę Arkowi. Arek nabiera łyk)
MATEUSZ:
(wyciąga papierosy i częstuje Mariusza i Arka)
Pod wieczór może ją przytaszczy.
MARIUSZ:
Niech się lepiej pospieszy. Przecież czekają na niego jeszcze
inne atrakcje.
MATEUSZ:
I to jeszcze jakie...
(śmieją się)
AREK:
Tylko pamiętajcie, żeby się przed nim nie zdradzić.
MARIUSZ:
Nie pieprz. Dawaj lepiej butelkę.
(bierze od Arka wino)
MATEUSZ:
Zostawcie coś dla niego. Przecież musimy go dzisiaj spić.
MARIUSZ:
(patrząc na butelkę)
Nie bój dupy. Jeszcze nie ma nawet pół butelki.
(nabiera łyk i podaje butelkę Mateuszowi)
AREK:
Na jutro też by się przydało coś od niego wyciągnąć.
(bierze od Mateusza butelkę i pije)
MATEUSZ:
Nie wiadomo czy da.
MARIUSZ:
(do Arka)
Powiesz, że twoja stara chciała pożyczyć.
AREK:
(stawiając butelkę na ziemi)
A czemu akurat moja? Twoja!
MATEUSZ:
Żadna! Zastanówcie się: jakby chciała pożyczyć, to by poszła do
jego starej a nie do niego, nie?
AREK:
No. Trzeba wymyślić coś innego.
(z lewej strony wchodzi Marcin, który resztkami sił dźwiga płytę chodniko-
wą)
MATEUSZ:
Dobra, idzie.
(do Marcina)
: Dawaj!, dawaj!
MARIUSZ, MATEUSZ, AREK:
(dopingują Marcinowi)
Marcin! Marcin! Marcin!
(Marcin stawia płytę na ziemi i odpoczywa, chłopcy wyrażają swoją deza-
probatę)
: Uuuu...
MATEUSZ:
Dalej, dalej, nie pękaj! Czekamy na ciebie!
MARIUSZ:
Dawaj tę płytę!
(do Mateusza i Arka)
: Ale cieniarz.
(Marcin podnosi płytę i kołysząc się pod jej ciężarem idzie dalej)
AREK:
Jednak jakoś zdobył płytę.
MARIUSZ:
Pewnie przypadkiem.
MATEUSZ:
No: Szedł, szedł i nagle płyta sama wsunęła mu się w ręce.
MARIUSZ:
Spadła z nieba...
AREK:
No, na jego głowę.
(śmieją się. Marcin schodzi po skarpie i zbliżywszy się do chłopców rzuca
płytę na ziemię)
MARIUSZ:
Bo ci pięknie.
MARCIN:
Nie ma prawa.
(Mariusz robi głupie miny za plecami Marcina)
MATEUSZ:
(wstaje. Do Marcina)
Pokaż te swoje muskuły.
(sprawdza mięśnie Marcina)
MARCIN:
(wyrywając rękę)
Zostaw.
MATEUSZ:
(ironicznie)
Ale z ciebie Schwarzenegger.
MARCIN:
Taki sam jak ty.
(siada na płycie)
MATEUSZ:
(pokazuje swoje mięśnie)
Chcesz pomacać?
MARCIN:
Nie, dzięki.
AREK:
(do Marcina)
I skąd wziąłeś płytę?
(Mateusz siada)
MARCIN:
(ociera pot z twarzy)
Z chodnika.
(śmieją się)
MARIUSZ:
(klepie Marcina po ramieniu)
Swój chłop.
AREK:
A tak naprawdę?
MARCIN:
Z chodnika
(śmieją się)
. Nigdzie nie było, to wziąłem z chodnika.
MATEUSZ:
No i prawidłowo. Jeszcze będą z ciebie ludzie.
(do Arka)
: Daj mu
kwacha, nie widzisz, że się chłopak zmęczył?
AREK:
(podaje Marcinowi wino)
Masz. To jest twoje drugie zadanie. Zobaczymy, czy się skrzywisz.
MARCIN:
Co to jest?
MARIUSZ:
Napój orzeźwiający.
AREK:
(do Marcina)
Bierz, jak dają.
MARCIN:
(próbuje oddać butelkę)
Nie piję takich rzeczy.
MATEUSZ:
My też nie.
MARIUSZ:
W małych ilościach.
(śmieje się)
AREK :
(nie chce przyjąć butelki)
Nie, nie, teraz twoja kolej. Musisz trochę wypić.
MATEUSZ:
To jest próba. Zobaczymy, czy wykrzywi ci gębę.
MARIUSZ:
Jeżeli wykrzywi, to znaczy, że jesteś cieniarzem.
AREK:
(do Marcina)
Jesteś cieniarzem?
MARCIN:
Nie.
MATEUSZ:
To udowodnij to. Musisz wypić trzy łyki i nie skrzywić się ani razu.
MARCIN:
A czemu ja mam udowadniać a wy nie?
(do Mateusza)
: Ty zacznij.
(chce dać wino Mateuszowi)
MATEUSZ:
(nie przyjmuje butelki)
My już przeszli taką próbę. To ty masz udowodnić, czy jesteś chłop
z jajami, czy nie. Jeżeli nie, to nie możesz należeć do nas.
MARIUSZ:
(zażegnując sytuację)
Dobra . . .
(bierze wino)
: Ja pierwszy, a potem po kolei.
(wypija trzy łyki i pokazuje, że nie skrzywił się. Poda je butelkę Marcinowi)
:
Teraz ty.
MARCIN:
(bierze i pije. Przy pierwszym łyku zakrztusza się)
Mocne ...
(śmieją się)
MARIUSZ:
Jeszcze dwa razy.
MARCIN:
(nabiera drugi łyk, po chwili trzeci. Z trudem udaje mu się nie skrzywić twa-
rzy)
CHŁOPCY:
(oprócz Marcina, śmieją się)
Dobrze! Tak trzymać! Na razie dobrze ci idzie!
(Marcin podaje wino Mateuszowi, a ten po wypiciu trzech łyków i pokazaniu
że nie skrzywił się, podaje butelkę Arkowi, który powtarza ten sam proceder
co Mateusz)
MARIUSZ:
(do Arka)
Zostało tam coś jeszcze?
AREK:
(patrzy na butelkę)
Na dnie.
MATEUSZ:
To dawaj.
MARIUSZ:
Chwila, ja byłem pierwszy.
(bierze od Arka wino i dopija pozostawioną resztkę)
MATEUSZ:
Może by zorganizować drugie?
MARCIN:
Ale was ciągnie.
MATEUSZ:
Zobaczysz: jak ci posmakuje, to jeszcze sam będziesz dawał takie
propozycje.
MARCIN:
Niedoczekanie. Przecież to nie jest znowu nic takiego dobrego.
MARIUSZ:
Właśnie, że jest. Zobaczysz, jak ci zacznie działać.
MARCIN:
Co mam zobaczyć?
MARIUSZ:
Zobaczysz, jaki dostaniesz od razu dobry humor.
MATEUSZ:
Gorzej później.
MARIUSZ:
(wyciąga papierosy, częstuje. Do Marcina)
Ostatnia twoja próba. Zobaczymy, czy uda ci się spalić go do koń-
ca.
MARCIN:
Nie palę.
MATEUSZ:
Nie pękaj. My też nie palimy, ale każdy musiał przez to przejść.
AREK:
To jest część naszej próby.
MARIUSZ:
Jeżeli ją przejdziesz, to będziesz na równi z nami. Będziesz należał
do naszej paczki i nikt cię nie będzie zaczepiał.
MARCIN:
(wzrusza ramionami)
OK.
(Zaciąga się papierosem, zakrztusza się. Chłopcy śmieją się)
MATEUSZ:
Spokojnie, bo się wy kończysz. Nie paliłeś nigdy?
(Marcin kaszląc, kręci głową na znak, że nie)
MARIUSZ:
Przy pierwszym razie lepiej się tak mocno nie zaciągaj.
MARCIN:
(dławiąc się)
No.
MATEUSZ:
Robimy wyścigi kto pierwszy wypali?
MARIUSZ:
Dobra. Kto ostatni ten stawia jabola.
AREK:
OK.
(próbują jak najszybciej wypalić s wojego papierosa. Marcin co chwila dusi
się)
MARIUSZ:
Pierwszy!
MATEUSZ:
Drugi!
MARIUSZ:
Zaraz dowiemy się kto będzie stawiał.
AREK:
(gasi papierosa)
Na pewno nie ja.
MARCIN:
(gasi po chwili papierosa)
Ja taż nie.
AREK:
A kto?! Jesteś ostatni.
MARCIN:
Nikt mnie nie pytał, czy się na to zgadzam.
MATEUSZ:
Ale brałeś w tym udział. To wystarczy.
MARIUSZ:
(wstając)
Idziemy.
MARCIN:
Gdzie?
MARIUSZ:
Po jabola.
MARCIN:
Ja nic nie stawiam.
MATEUSZ:
(wstaje i ciągnie Marcina)
Chodź.
(Marcin i Arek wstają, idą za Mariuszem i Mateuszem)
AREK:
(do Marcina)
Pożyczysz trzy złote?
MARCIN:
Nie mam.
AREK:
No pożycz. Jakbyś ty chciał, to ja bym spod ziemi wytrzasnął a ci
pożyczył.
MARCIN:
Nie mam przy sobie. A na co ci?
AREK:
Potrzebuję. To przynieś do szkoły, OK.?
MARCIN:
(niezbyt ochoczo)
No...
AREK:
Wiedziałem, że pożyczysz. W porządku z ciebie gość.
(odchodzą)
SCENA II
Plac szkolny. Na pierwszym planie trzy ławki, przed nimi chodnik po którym
spacerują dwie Dziewczyny. Na ławce z prawej strony siedzi trzech Chłop-
ców. W tle budynek szkoły. Wchodzą: Mariusz, Mateusz, Arek i Marcin.
Mariusz, Mateusz i Arek siadają na oparciu ławki a Marcin stoi obok.
MATEUSZ:
(do Marcina)
Siadaj. Jakoś się zmieścimy. W końcu jesteś jednym z nas.
(robi Marcinowi miejsce)
MATEUSZ:
Może się urwiemy z lekcji?
MARIUSZ:
A co, masz jakiś pomysł?
MATEUSZ:
Zawsze coś się znajdzie. Po co siedzieć niepotrzebnie w tej budzie
(pociera ręką o szyję)
: Może coś zorganizujemy?
AREK:
Na ostatniej lekcji mamy sprawdzian.
MARIUSZ:
No to co? Zdążycie przyjść.
AREK:
Nie..., a jak coś wyczuje? Lepiej po szkole.
MATEUSZ:
Po szkole to możesz ewentualnie odnieść butelkę do sklepu. My
się urywamy teraz, a ty jak chcesz.
(do Marcina)
: A ty: idziesz, czy
zostajesz?
MARCIN:
Zostaję.
MATEUSZ:
Jak chcesz.
AREK:
A macie coś?
MARIUSZ:
Kupimy.
AREK:
Za co? Macie forsę?
MATEUSZ:
Zorganizujemy.
AREK:
Tak? Ciekawe skąd?
MARIUSZ:
Spokojna głowa.
MATEUSZ:
Nie pierwszy raz.
(Mariusz i Mateusz wstają. Do Arka)
: To jak, idziesz?
AREK:
Nie. Marcin ma mi pomóc, na sprawdzianie.
MATEUSZ:
Jak chcesz.
MARIUSZ:
Będziemy tam gdzie zawsze.
AREK:
No.
(Mariusz i Mateusz podchodzą do sąsiedniej ławki)
MATEUSZ :
(do I Chłopca)
Ej, ty! Pożyczałeś ode mnie kiedyś forsę. Teraz mi ją oddawaj.
I CHŁOPIEC:
Niczego od ciebie nie pożyczałem.
MATEUSZ:
Jak mówię, że pożyczałeś to znaczy, że pożyczałeś. Jasne?
I CHŁOPIEC:
Chyba coś ci się pomieszało. Ja nic od ciebie nie pożyczałem.
MATEUSZ:
(chwyta I Chłopca za koszulę)
Twierdzisz, że kłamię?!
MARIUSZ:
Jeszcze przy mnie pożyczałeś. Dawaj forsę bo nie mamy czasu.
I CHŁOPIEC:
Niczego nie pożyczałem.
MATEUSZ:
Dawaj forsę, albo ci rozwalę tę twoją paskudną mordę! No?! Dawaj,
dawaj.
DZIEWCZYNA I:
(do Mateusze i Mariusza)
Zostawcie go. Nic wam nie zrobił.
MATEUSZ:
A skąd wiesz?!
DZIEWCZYNA I:
Bo wiem!
MARIUSZ:
Nie wtrącaj się paskudo.
DZIEWCZYNA I :
Zostawcie go, albo zawołam pana.
MARIUSZ:
(grożąc)
Tylko spróbuj. A teraz jazda stąd!
(Dziewczyny przestraszone wracają do spaceru)
MATEUSZ:
(uderza I Chłopca)
Wyciągaj forsę.
(do pozostałych)
: Wy też. No, już. Po złotówce, albo
(uderza I Chłopca w głowę)
: dostaniecie po główce.
II CHŁOPIEC:
Ja nie mam.
MARIUSZ:
To pożycz.
III CHŁOPIEC:
Macie trzy złote i się odczepcie.
MATEUSZ:
(grożąc palcem)
No... Na drugi raz trzeba dawać od razu, a nie czekać aż poprosi-
my.
MARIUSZ:
No. Za każdym razem jak nas spotkacie, macie nam dawać po zło-
tówce. Jasne?
MATEUSZ:
Albo inaczej dostaniecie po główce. Zrozumiano? No. Na razie.
(Mariusz i Mateusz odchodzą)
MARCIN:
(do Arka)
Ale na nich naskoczyli.
AREK:
I dobrze. Muszą wiedzieć kto jest kim. Jeżeli nie będziesz twardy,
to cię zdepczą. Pamiętaj o tym.
MARCIN:
A jakby nie chciał oddać pieniędzy?
AREK:
(śmieje się)
Oddać? Przecież on nie pożyczał od Mateusza żadnych pieniędzy.
MARCIN:
Skąd wiesz?
AREK:
Bo Mateusz nigdy nie ma pieniędzy.
MARCIN:
Tak? Czemu?
AREK:
A skąd ma mieć, jak jego stary nie pracuje, tylko ciągle chleje, a
stara też nie lepsza od starego.
MARCIN:
To czemu się rzucał do nich o pieniądze?
AREK:
A czemu nie? Skądś przecież musi brać forsę.
MARCIN:
No, ale przecież nie pożyczał...
AREK:
No to co? Jak frajer to niech daje.
MARCIN:
A jakby nie chciał dać?
AREK:
To by dostał po ryju i w końcu by dał.
MARCIN:
A jakby nie miał przy sobie forsy?
AREK:
(wzrusza ramionami)
Jego strata.
MARCIN:
Kogo?
AREK:
Frajera.
MARCIN:
Czemu?
AREK:
Bo dostałby za frajer.
MARCIN:
(kiwa głową na znak, że rozumie)
A-ha...
AREK:
(puszcza oko do Dziewczyn i kiwa głową, aby poszły z nim na stronę)
Chodźcie do mnie, to nauczę was kilku fajnych rzeczy.
I DZIEWCZYNA:
Do ciebie? To już wolałabym rzucić się w przepaść.
II DZIEWCZYNA:
A ja utopić się w rzece.
AREK :
(do II Dziewczyny)
Jakbym wyglądał tak jak ty, to też bym wolał się utopić.
II DZIEWCZYNA:
To się utop.
AREK:
Nie mogę. Nie jestem taki brzydki jak ty.
I DZIEWCZYNA:
Tylko brzydszy.
II DZIEWCZYNA:
(do I Dziewczyny)
Chodź. Nie będziemy rozmawiały z takim zerem.
AREK:
Nie bądź taka do przodu, bo ci tyłu braknie.
I DZIEWCZYNA:
Tobie już zabrakło.
AREK:
A idźcie wykąpać się w bagnie.
II DZIEWCZYNA:
Daj mi swoje zdjęcie, to będę nim dzieci straszyła.
MARCIN:
(do II Dziewczyny)
Przecież sama jeszcze jesteś dzieckiem.
II DZIEWCZYNA:
A ty kretynem.
AREK:
A ty żabą, albo ropuchą. Kwa, kwa!
(Dziewczyny śmieją się)
I DZIEWCZYNA:
Ale z ciebie głupek.
AREK:
A z ciebie flądra.
I DZIEWCZYNA:
Skończ lepiej, bo jeszcze trochę a wyczerpie ci się zapas słów.
AREK:
Mówisz do mnie, czy koło mnie?
I DZIEWCZYNA:
No, chyba nie do tego drugiego.
MARCIN:
(urażony)
Masz coś do mnie?
AREK:
(do Marcina)
A weź jej przywal.
I DZIEWCZYNA:
Ty byś tak zrobił, co?
AREK:
Pewnie!
I DZIEWCZYNA:
Wątpię. Śmieci są silne tylko wtedy jak są w kupie.
AREK:
(z uniesionym głosem)
A chcesz się durna pito zaraz przekonać?!
I DZIEWCZYNA:
I tak się ciebie nie boję.
AREK:
A powinnaś.
(wstaje z ławki i podchodzi do I Dziewczyny)
MARCIN:
(próbuje zatrzymać Arka)
Daj spokój.
AREK:
(szamoce się z I Dziewczyną)
Zaraz ci przypieprzę.
I DZIEWCZYNA:
Tylko spróbuj.
II DZIEWCZYNA:
(do Arka)
Zostaw ją, bo powiem wszystko wychowawcy!
AREK:
Nie radzę. Chyba, że chcesz zbierać zęby z chodnika.
(odpycha od
siebie I Dziewczynę. Grozi jej palcem)
: Na drugi raz uważaj co mówisz
durna pało!
I DZIEWCZYNA:
Bo co? Bo mi przypieprzysz?
AREK:
Żebyś wiedziała. Możesz być tego pewna na sto procent.
(wraca na ławkę. Dziewczyny odchodzą)
MARCIN:
Ale cię wnerwiły.
AREK:
Myślą, że jak są babami, to już wszystko im wolno. Dla mnie to bez
znaczenia: chłopak, czy dziewczyna, jak się prosi, to dostanie.
MARCIN:
Po mordzie?
AREK:
A co, ja się nie pieprzę.
MARCIN:
To po co je właściwie zaczepiałeś?
(zaczyna rozbrzmiewać dzwonek na lekcje)
AREK:
Tak sobie. Dla zabawy.
MARCIN:
A-ha. Rozumiem.
(obok przechodzą Chłopcy z sąsiedniej ławki)
AREK:
(do Chłopców)
Ej, wy! Zgubiliście coś!
CHŁOPCY:
(oglądają się za siebie)
Co?
AREK:
Rozumy!
(śmieje się. Chłopcy robią pogardliwe miny i odchodzą. Do Mar-
cina)
: Ale frajerzy.
MARCIN:
Dobra, idziemy.
AREK:
Czekaj, jeszcze czas. Śpieszy ci się?
MARCIN:
Nie, ale po co mamy się spóźniać?
AREK:
A czemu nie? Niczym przyjdzie, niczym sprawdzi obecność...
MARCIN:
No, właśnie. Po co ma nam wpisywać spóźnienie?
(wstaje z ławki)
:
Chodź. Co tu będziesz robił?
AREK:
Nic, siedział.
MARCIN:
Tam też możesz siedzieć. Chodź
(idzie powoli chodnikiem)
:
Chodź, chodź.
(Arek wstaje z ławki i dołącza do Marcina. Odchodzą)
SCENA III
Kuchnia w domu Marcina. Na środku stół, przy stole Marcin z Mamą. Jedzą
zupę. Po lewej stronie zlew z segmentem kuchennym, za stołem okno i
lodówka. Po prawej stronie- drzwi.
MAMA:
A ten sprawdzian to coś ci słabo wyszedł.
MARCIN:
No...
MAMA:
Przecież stać ciebie na więcej. Co to: dostateczny? To znaczy tyle
co „byle jaki", „przeciętny''. Zadowala cię taka ocena?
MARCIN:
(wyraża miną swoją obojętność)
Nie jest taka najgorsza. Aby zdać...
MAMA:
W starej szkole tak nie myślałeś. Czy czasem nie obniżasz sobie
za bardzo poprzeczki?
MARCIN:
W starej szkole byli starzy nauczyciele, a tu są nowi.
MAMA:
Tym bardziej powinieneś właśnie postarać się o dobre stopnie.
Chyba, nie muszę ci mówić, jak bardzo liczy się pierwsze wrażenie.
Jak dasz się poznać jako dobry uczeń, to potem będzie ci łatwiej,
będziesz miał większe względy u nauczycieli, a tak: zobaczą tylko
nazwisko: aha, Mościcki, słaby uczeń, więcej jak tróję nie ma mu
co dawać.
MARCIN:
Następnym razem będzie lepiej.
MAMA:
(odkłada na bok talerz i czeka na talerz Marcina)
Mam nadzieję
(pogania Marcina)
: No, szybciej, bo daję drugie danie.
MARCIN:
To dawaj.
MAMA:
(wstaje od stołu)
A z kolegami jak ci się układa?
MARCIN:
(wzrusza ramionami)
Dobrze.
(odkłada na bok talerz)
MAMA:
(podaje do stołu talerze z drugim daniem)
A z dziewczynami?
(siada przy stole i podpiera się ręką. Uśmiecha się)
:
Co? Przyznaj się. Poznałeś już jakąś pannicę?
MARCIN:
(zaczyna jeść)
Nic szczególnego.
MAMA:
Nie mów, że żadna ci się nie podoba?
(Marcin wzrusza ramionami)
Dobra, jak nie chcesz to nie mów. Dostałeś już list od Wojtka?
MARCIN:
No.
MAMA:
I co pisze?
MARCIN:
Nic. Masz pozdrowienia od jego mamy.
MAMA:
I dopiero teraz mi o tym mówisz? Gdybym nie zapytała, to pewnie
byś nic nie powiedział?
MARCIN:
Zapomniałem.
MAMA:
Zapomniałeś? Rozumiem. W twoim wieku skleroza to niedobry
znak. A co będzie potem?
MARCIN:
Nic nie będzie, co ma być? Tobie się nigdy nie zdarza czegoś
zapomnieć?
MAMA:
Co ty porównujesz siebie do mnie? Jak będziesz miał tyle lat co ja,
i tyle obowiązków, to też zdarzy ci się coś zapomnieć. Obowiązków
żadnych nie masz...
MARCIN:
A szkoła?
MAMA:
Rzeczywiście, wielki obowiązek.
MARCIN:
No, a nie? Dla mnie wielki.
MAMA:
Już nie przesadzaj.
MARCIN :
(zmieniając ton rozmowy)
A propos, mogłabyś kupić mi panterkę.
MAMA:
Panterkę? Na co ci?
MARCIN:
Żeby chodzić.
(wstaje i kładzie talerze na kredens)
MAMA:
Chodzić? A od kiedy ty chodzisz w takich rzeczach?
MARCIN :
(oparty o kredens)
Kiedyś trzeba zacząć.
MAMA :
(podchodzi do kredensu, myje naczynia)
Widzę, że nowe otoczenie wprowadziło zmiany w twoim światopo-
glądzie. Zaczynasz mi coraz mniej przypominać tego Marcina z
Głuchołaz
(podaje Marcinowi naczynia do wycierania)
: Nie wiem tylko,
czy to dobrze, czy źle.
MARCIN :
(denerwując się)
A tam, gadasz... Nadal jestem sobą. Ja, to ja!
MAMA:
Przedtem nie podnosiłeś na mnie głosu.
MARCIN:
To nie trzeba mnie denerwować
(spokojniejszym głosem)
:
Przecież wiecznie nie będę taki sam. Dorastam, jakbyś nie zauwa-
żyła.
MAMA :
(obraca się do Marcina. Uśmiecha się)
Zauważyłam.
(poprawia Marcinowi włosy)
MARCIN:
To jak z tą panterką?
MAMA :
(wraca do mycia naczyń)
Zastanowię się, ale ty też musisz coś z siebie dać. Jak będę wi-
działa, że się starasz w szkole, że masz dobre stopnie, to może ci
kupię. Najpierw zobaczę, jaką dostanę wypłatę.
MARCIN:
Dobrze by było, jakbym ją miał w tym miesiącu.
MAMA:
Tak ci się śpieszy?
MARCIN:
Wszyscy chłopacy mają tylko ja nie mam. Wyglądam przy nich, jak
jakiś odszczepieniec.
MAMA:
Rozumiem. Dobra, zobaczę co da się zrobić. Ale pamiętaj o naszej
umowie.
MARCIN:
No...
(zostawia wycieranie)
: Skończysz?
MAMA:
A ty już nie możesz skończyć?
MARCIN:
Niee... Czekają na mnie.
MAMA:
Kto?
MARCIN:
Koledzy.
MAMA:
Tak? A gdzie idziecie?
MARCIN:
Nigdzie. Tutaj będziemy, na osiedlu.
MAMA :
(kończąc mycie)
No, dobra, to idź. Tylko nie wracaj zbyt późno. Pamiętaj, że masz
się podciągnąć w nauce.
MARCIN:
Już odrobiłem lekcje.
MAMA:
A trochę się pouczyć nie łaska?
MARCIN:
No..., potem. Dobra, idę.
(wychodzi)
MAMA :
(wycierając resztę naczyń)
To idź.
(do siebie)
: Zobaczymy, jak się wywiążesz z umowy.
SCENA IV
Park. Wzdłuż aleja z rozstawionymi po jej obu stronach drzewami, ławkami
i koszami na śmieci. W głębi krzewy. Mariusz, Mateusz, Arek i Marcin sie-
dzą na oparciu ławki. Dokuczają sobie.
MARCIN :
(do zaczepiającego go Mateusza)
Zostaw!
(wstaje i sprawdza, czy nie ma czegoś na plecach)
MATEUSZ :
(do Marcina)
Nie bój się. Nic tam nie masz.
MARIUSZ:
Nie licząc tych białych skrzydeł anioła.
AREK:
Już nie długo.
MATEUSZ:
No.
(podskakuje do Marcina i po krótkiej szamotaninie chwyta ramieniem
za głowę Marcina. Rozczochruje mu fryzurę)
: Jeszcze trochę, a się
całkowicie przy nas zdeprawuje
(do Marcina)
: No, nie ?
MARCIN:
Puszczaj ogórachu, bo zrobię z ciebie sałatkę.
MATEUSZ :
(obraca Marcina kilka razy dokoła osi)
Patrz, jak się boje
(ciągnie Marcina za włosy)
: A zaszczekaj ładnie ...
MARCIN:
Twoje niedoczekanie baranie.
(Mateusz ciągnie silniej)
Ołaaa!
MATEUSZ:
No, tak ładnie cię proszę: zaszczekaj.
MARCIN:
Puść mnie tylko, a już nie żyjesz.
MATEUSZ:
W takim razie nie będę ciebie puszczał
(chodzi z Marcinem tam i z
powrotem)
: La, la, la
(podskakuje)
bum ca la.
MARCIN:
Ja ci zaraz dam.
(wyrywa się i próbuje kopnąć Mateusza, ale ten odskakuje)
MATEUSZ:
Więcej szczęścia, kuffniarzu.
MARCIN:
Zaraz będzie ono tobie potrzebne.
(goni Mateusza dookoła ławki)
MATEUSZ:
Za głupi jesteś, żeby mnie złapać.
MARCIN:
To się jeszcze okaże.
MARIUSZ :
(schodzi z ławki)
Co? Że jesteś głupi?
MARCIN:
Nie, że ty masz platfusa.
MARIUSZ :
(chwyta Marcina. Do Mateusza)
Dawaj go! Zaraz go oskubiemy.
(dokuczają Marcinowi)
MARCIN:
Ała! Puszczajcie platfusy! Ałaa! Ratunku! A! Pomocy!
(wchodzi kobieta z wózkiem)
KOBIETA:
Zostawcie go. Co mu robicie?
MATEUSZ:
My? Nic. Bawimy się.
KOBIETA:
Nie wstyd wam: dwóch na jednego?
MARIUSZ :
(puszcza Marcina)
To tylko zabawa
(uderza Marcina lekko w głowę)
: Prawda?
MARCIN :
(poprawiając się)
Ładna mi zabawa.
(Kobieta odchodzi i siada na ostatniej ławce. Zajmuje się dzieckiem. Chło-
pcy śmieją się. Marcin uderza Mariusza w ramię)
: Nigdy więcej tak nie
rób.
MARIUSZ :
(oddaje Marcinowi)
Wiem: bo mnie zabijesz.
(rozczochruje Marcinowi włosy)
MARCIN :
(odchyla głowę)
Zostaw.
(Mariusz próbuje powtórnie rozczochrać włosy, ale Marcin
odchyla głowę)
No, zostaw!
(wykręca Mariuszowi rękę)
: No i co teraz?
MARIUSZ :
(śmieje się)
Nic. Puszczaj.
MARCIN:
Nie tak szybko. Teraz ty śpiewaj.
(jeszcze bardziej wykręca rękę)
MARIUSZ:
0-ła. Puszczaj bambusie, bo cię załatwię.
MARCIN:
To rób pod siebie.
MATEUSZ :
(do Marcina)
Co ty bredzisz?
MARCIN:
Nic. Nie do ciebie.
MARIUSZ:
No, już, puszczaj.
MARCIN :
(odpycha Mariusza od siebie)
Masz, bo się rozpłaczesz.
MARIUSZ :
(uderza Marcina lekko w ramię)
Burzysz się?
MARCIN :
(śmieje się)
Nie.
MARIUSZ:
No.
(poprawia się i siada na ławce)
MATEUSZ:
I co robimy?
MARIUSZ :
(z podpartą głową)
Nic, co mamy robić?
MARCIN:
No, właśnie: trzeba sobie znaleźć jakieś zajęcie, a nie siedzieć
cały dzień i radzić się.
MATEUSZ:
Więc co proponujesz geniuszu? Masz jakiś pomysł?
MARCIN:
Nie
(po chwili)
: ale trzeba sobie znaleźć jakieś zainteresowania.
MARIUSZ:
To znajdź.
MARCIN:
A czemu ja? Sam sobie coś znajdź. Wymyśl coś.
MARIUSZ:
A co tu myśleć? Szmalu nie ma, ofiar żadnych nie widać, ani co
robić. Pieprznięte to wszystko.
MATEUSZ:
Może powkurzamy Laskowską?
MARIUSZ:
E, jeszcze nie doszła do siebie po wczorajszym. Damy jej trochę
czasu na uspokojenie się.
AREK:
Masz rację, bo znowu wyląduje w szpitalu.
MARIUSZ :
(śmieje się)
No
(przechyla się do tyłu i wykonuje drgawki ciała)
: zabierzcie mnie od
nich, zabierzcie mnie...
(śmieją się)
AREK:
A pamiętacie, jak poszliśmy do niej do szpitala?
(chłopcy wybuchają śmiechem)
MATEUSZ:
Ale były jaja.
(Kobieta wyjmuje dziecko z wózka i trzymając je na rękach, przechadza
się)
MARIUSZ:
No ...
MATEUSZ:
Myślałem, że się przekręci.
AREK:
No, ja też. Ale wtedy to był przekręt.
MATEUSZ:
No. Na miarę światową.
(do Marcina)
: Żałuj, że wtedy jeszcze nie
byłeś z nami.
MARCIN:
Tak? Czemu?
MATEUSZ:
Mówię ci: pękłbyś ze śmiechu, takie były jaja.
MARCIN:
Widzę, że nie za bardzo lubicie tą Laskowską.
MARIUSZ:
Co ty? Przeciwnie: kochamy ją nad życie.
MARCIN:
Czyżby? Swoje, czy jej?
MATEUSZ:
Oczywiście, że jej.
MARIUSZ:
No. Niech nam żyje jak najdłużej
( śmieje się)
: no bo z kogo będzie-
my nalewać? Tak to chociaż mamy z niej czasem niezłą zabawę.
(śmieją się)
MATEUSZ:
Święte słowa.
(kobieta wychodzi, wózek zostaje)
MARCIN:
(dopowiadając do słów Mateusza)
Pacanie.
MARIUSZ :
(zrywa się z ławki. Żartobliwym tonem)
Kogo nabywasz pacanem, pacanie?
(próbuje złapać Marcina)
MARCIN :
(śmieje się)
No, chyba nie Matea, pacanie.
MARIUSZ:
Poczekaj, niech cię tylko złapię.
MARCIN :
(pokazując na Mariusza)
Widzieliście pacana z Pacanowa. Oto on: Koziołek Matołek we
własnej osobie.
MARIUSZ :
(łapie Marcina)
Ha! No i co?
MARCIN:
Śmietnisko!
MARIUSZ:
Tak? Do śmieci chcesz? Nie ma sprawy
(siłuje się z Marcinem)
MARCIN:
Nie! Nie chcę! Ratunku! Ratunku! Biją mnie!
MATEUSZ :
(do Marcina)
Nie drzyj się. I tak cię nikt nie słyszy. Klientka już ci nie pomoże.
Nie ma jej.
(pomaga Mariuszowi)
MARIUSZ :
(patrząc w stronę wózka. Do Marcina)
No, to już po tobie.
MARCIN :
(wyrywając się)
Nie! Ratunku! Pomocy!
MATEUSZ:
Nic z tego!
MARIUSZ:
Do kosza z nim.
MARCIN:
Nie!
AREK:
Zostawcie go, mam lepszy pomysł. Chodźcie, tylko szybko!
(idzie w stronę wózka)
MARIUSZ :
(do Arka)
Co?
AREK :
(nawołując ręką)
Chodźcie. Szybko!
(Mateusz i Mariusz rzucają Marcina na ziemię)
MARCIN:
O-ła!
MATEUSZ :
(do Marcina)
Milcz robalu!
(Marcin podnosi się)
MARIUSZ :
(do Arka)
Co ci znowu chodzi po głowie?
AREK :
(uśmiechając się)
Szybciej, póki jej nie ma.
(podbiega do wózka i ciągnie go za sobą)
MARIUSZ:
Co ty znowu kombinujesz?
AREK:
Zobaczysz.
MATEUSZ:
Dawaj go! Zaraz go urządzimy.
(wybiegają z wózkiem ze sceny. Z drugiej strony wchodzi Kobieta)
KOBIETA:
Gdzie mój wózek?
(rozgląda się)
: Złodzieje
(szuka za krzakami)
: Nie
ma
(wraca na chodnik. Rozgląda się. Na cały głos)
: Złodzieje!
(uspokaja
dziecko. Płacze)
: Co robić? Co teraz?
(siada na ławce z twarzą zwróco-
ną na lewo. Uspokaja dziecko)
: No cichoo, uuu, no, już, nie płacz.
Wszystko będzie dobrze. Uuuu...
(z prawej strony chłopcy wpychają wózek przyozdobiony gałęziami, liśćmi i
śmieciami. Zatrzymuje się na środku sceny. Mateusz zakrada się i popycha
go dalej. Ucieka za scenę, skąd słychać przyciszone śmiechy. Kobieta
dostrzega wózek wstaje, obchodzi go dookoła i bezradnie siadając na ła-
wce płacze)
AKT IV
SCENA I
Scenografia, jak w scenie 4 aktu III.
Z prawej strony wchodzi Mariusz, Mateusz, Arek i Marcin. Mateusz kopie
pierwszy napotkany kosz.
MARIUSZ :
(naśmiewając się z Mateusza)
Ja..., ale mu dołożyłeś.
MATEUSZ:
To spróbuj sam.
AREK:
Mocna sztuka.
MARCIN:
Po to właśnie są wmurowane w podłoże...
MATEUSZ :
(natrząsając się z Marcina)
„W podłoże"...
MARCIN:
W chodnik, niech ci będzie.
MARIUSZ :
(kopie drugi kosz)
No, widzieliście? Tak to się robi.
MARCIN:
Jakby się ruszył.
MARIUSZ:
A co, wątpisz?
MARCIN:
Nie.
MATEUSZ :
(do Marcina)
Dawaj, teraz ty.
MARCIN:
Ja?
MATEUSZ:
No nie, ja!
MARIUSZ:
Zobaczymy, czy uda ci się wywalić kosz.
AREK:
Zostawcie go, jeszcze sobie coś zrobi...
MATEUSZ :
(podpuszczając Marcina)
Właśnie. Lepiej nie ryzykować. Nie wiadomo nawet, czy w ogóle
trafi w kosz.
MARCIN:
O, znalazł się. Martw się lepiej o siebie. Sam ledwo co trafiłeś. My-
ślałem, że ci nogę urwało.
MATEUSZ:
To nie myśl tyle, tylko pokaż co ty potrafisz.
MARIUSZ:
Zobaczymy,czy tobie nie urwie.
MARCIN:
Spokojna głowa. Patrzcie i uczcie się.
(kopie z rozbiegu kosz, który razem z płytą mocującą przewraca się. Chło-
pcy wydają okrzyki zadowolenia)
: No, widzieliście? Tak to się robi
(do
Arka)
: Teraz ty pokaż jaki z ciebie twardziel.
AREK :
(przymierza się)
Uważajcie na łepetyny, bo zaraz będą spadać odłamki tego śmie-
cia. Rozniosę go na strzępy.
MARCIN:
Nie mów...
AREK:
Nie wierzysz? To patrz i płacz.
(kopie kosz, uderza się w kostkę, zwija się z bólu. Chłopcy śmieją się)
MARCIN :
(powstrzymując śmiech)
Tak, jak powiedziałeś: zobaczyłem i płaczę, ale ze śmiechu! Ty to
jesteś udany!
MARIUSZ:
Pokaż, nie urwało ci nogi?
AREK :
(przez zęby, z bólem)
Odwal się!
(siada na ławce)
MATEUSZ:
Nie mów, że cię boli?
AREK:
Właśnie, że boli!
MARCIN:
To jak kopałeś?
AREK :
(masując kostkę)
Normalnie!
MARCIN:
Jakbyś kopnął normalnie, to by ci się nic nie stało. Mnie nie boli.
AREK:
No i w porządku. Masz jakiś problem?!
MARCIN:
Ja? Nie...
(spogląda z uśmiechem na Mariusza i Mateusza)
: Ja nie mam,
ale wygląda na to, że ty masz.
MATEUSZ:
Zostaw go. Nie widzisz, że biedak cierpi?
AREK :
(do Mateusza)
Wal się na plecy.
MARCIN:
Dobra, uspokójcie się
(wyciąga paczkę papierosów i częstuje Arka)
:
Masz, zapal sobie.
AREK:
Nie chcę.
MARCIN :
(wzrusza ramionami)
To nie.
(częstuje Mariusza i Mateusza)
AREK:
Albo daj.
(bierze papierosa)
: Masz ogień?
MARCIN:
No.
(zapala Arkowi papierosa, potem odpala sobie)
MARIUSZ:
A my?
MARCIN :
(z papierosem w buzi)
A co, nie macie ognia?
MATEUSZ:
Mamy, ale chcemy od ciebie.
AREK :
(do Marcina)
Ja bym im nie dawał.
MARCIN:
A kto powiedział, że dam?
MARIUSZ:
Dasz, bo ja tak mówię.
MARCIN:
To se mów
(siada na ławce)
: Skoro masz własny ogień, to po co
chcesz ode mnie?
MARIUSZ:
Bo tak chcę.
MARCIN :
(zaciągając się)
To sobie chciej. Co ja, twój sługa?
MATEUSZ :
(do Mariusza)
Ale z niego krnąbrny poddany. Nauczyć go posłuszeństwa?
MARCIN:
No, to chodź.
MATEUSZ :
(do Mariusza)
Patrz, jak się jeszcze stawia.
MARIUSZ :
(do Mateusza)
Zostaw...
(idzie za krzaki)
MATEUSZ:
Gdzie idziesz?
MARIUSZ:
Odlać się, a co, chcesz mi potrzymać?
MATEUSZ:
Ja? Nie, ale Marcin mówi, że chce.
MARCIN:
Sam sobie trzymaj platfusie.
MATEUSZ:
O, jakie słownictwo? Sam to wymyśliłeś?
MARCIN:
Ano sam to wymyśliłem.
AREK :
(do Mateusza)
Mateusz...
MATEUSZ:
Co jest?
AREK:
Ale z ciebie platfus.
MARCIN :
(wybucha śmiechem)
Ale mu dosoliłeś.
(Arek uśmiecha się )
MATEUSZ :
(do Marcina)
Ale z ciebie przygłup.
MARCIN:
Lepiej być przygłupem, niż platfusem.
MATEUSZ :
(naśmiewając się z Marcina)
Jaj, ale mi dosoliłeś! Nie?
MARCIN :
(poważniejąc)
Wal się na plecy.
MATEUSZ:
A ty na kręgosłup, płazie.
(zza krzaków wychodzi Mariusz. W ręce trzy-
ma puszkę z farbą)
O! Coś Mamy!
(zaciera ręce. Do Mariusza)
: Dawaj,
dawaj! Co tam masz?
MARIUSZ:
Ślepy?
(podchodzi do Mateusza)
MATEUSZ:
Puszka po farbie. Na co ci?
MARIUSZ:
Nie „po farbie", tylko z farbą.
MATEUSZ :
(ożywiony)
Tak?! To dawaj! Zaraz tu kogoś wymalujemy.
(spogląda na Marcina)
MARCIN :
(do Mateusza)
Nawet platfusie o tym nie myśl.
AREK:
A jaki kolor?
MARIUSZ:
Zielony.
MATEUSZ:
(do Mariusza)
Dawaj
(bierze puszkę i zagląda do środka)
: E, tyle? Przecież tu nic nie
ma.
(przechyla puszkę)
AREK:
Dla ciebie wystarczy.
MARCIN:
Zrób sobie z tego loda.
MATEUSZ:
Loda? To już wolę
(wymachuje puszką w stronę Marcina)
: kogoś nią
ubazgrać.
(Marcin i Arek odskakują od ławki)
MARCIN:
Nie trafiłeś platfusie.
MATEUSZ:
Właśnie, że trafiłem.
MARCIN:
(grożąc)
Nie radzę
(zagląda na plecy przez jeden i drugi bok. Do Arka)
: Mam tam
coś?
AREK:
Nie.
MARCIN:
Na pewno?
AREK:
Na pewno!
MATEUSZ :
(robi zamach)
Ale zaraz będziesz miał!
MARCIN :
(robi unik)
Twoje niedoczekanie platfusie.
AREK:
(do Mateusza)
Przestań się podniecać.
MARCIN:
Właśnie. Podniecasz się jak małe dziecko.
MARIUSZ :
(podchodzi do Mateusza)
Oddawaj. Mam lepszy pomysł.
(bierze od Mateusza puszkę)
MATEUSZ:
Tak? Jaki?
MARIUSZ:
Zobaczysz.
(podnosi z ziemi patyk i mieszą nim farbę)
AREK:
Co ci już chodzi po głowie?
MARIUSZ:
Pomyśl. Co można zrobić z farbą?
(wyciąga patyk z puszki i straszy
nim Marcina)
: Łeee!
(Marcin szybko cofa się)
MATEUSZ:
Farba służy gamoniu przeważnie do malowania, nie?
AREK:
(przedrzeźniając Mateusza)
Tak? Co ty? A co chcesz malować?
MARCIN:
Drzewa.
MARIUSZ :
(Podchodzi do ławki. Do Marcina)
Może u was malują drzewa, u nas się maluje przeważnie ławki.
(obsmarowuje farbą ławkę)
MATEUSZ:
(zacierając ręce)
Mam nadzieję, że jakiś frajer złapie się na to zanim wyschnie.
MARIUSZ:
Zobaczymy.
MARCIN:
(podekscytowany)
Oparcie też wymaż.
MARIUSZ:
(do Marcina)
Zaraz sobie wymażesz. Na razie siedzenie.
AREK:
(do Marcina)
A jak nie będą się opierać?
MARCIN:
Będą, będą...
(Mariusz podaje Marcinowi puszkę i patyk)
MATEUSZ:
No, chyba żeby nie.
MARCIN :
(obsmarowuje oparcie ławki)
Będą.
MARIUSZ:
Dobra, spadamy. Jakieś paniusie idą.
(chowają się za sceną. Po chwili wysuwają głowy)
MATEUSZ:
Patrzcie, jaki płaszcz ma ta z prawej.
MARIUSZ:
Jak z Dzikiego Zachodu.
AREK:
No, uważaj, bo zaraz wyciągnie spod niego giwerę i nas tu powy-
strzela.
MARCIN:
Zdaje się, że to moja stara.
MATEUSZ:
(do Marcina)
To jak, nie wiesz?
AREK:
(śmieje się)
Nie poznaje. Dawno jej nie widział.
MARCIN:
Poznaje, poznaje, tylko, że ona nie ma takiego płaszcza.
MARIUSZ:
Więc, pewnie to nie ona. Może jakaś podobna.
MARCIN:
A bo ja wiem? Niech podejdzie bliżej, to zobaczymy.
MATEUSZ:
Mogłyby usiąść na naszej ławce.
MARCIN:
(patrzy przed siebie z uwagą)
Shit! Jednak to moja stara. Mam nadzieję, że nie będzie siadała.
AREK:
Coś czuję, że chyba siądzie.
MARCIN:
Lepiej wypluj te słowa.
(Mariusz i Mateusz śmieją się)
AREK:
(ucisza Mariusza i Mateusza)
Cicho, bo was usłyszą.
(wchodzi mama Marcina i Domańska. Zajęte rozmową, stają przy ławce)
MARCIN:
(wybiega na scenę. Z ciszonym głosem)
Nie!
(kobiety nie zwracają na Marcina uwagi. Siadają na ławce. Marcin opu-
szcza bezsilnie ręce)
MATEUSZ:
(do Marcina, ściszonym głosem)
Pst! Marcin!
(Marcin odwraca głowę)
Nie stój tak! Chcesz, żeby cię
nakryły? Wracaj z powrotem.
MARCIN:
(ze złością)
To wszystko wasza wina!
MATEUSZ:
Teraz już za późno...
MAMA:
(zauważa Marcina)
Marcin!
(Marcin nie reaguje)
Marcin!!
MARIUSZ:
(do Mateusza i Arka)
Nic tu po nas. Spadamy
(do Marcina)
: A ty lepiej trzymaj gębę na
kłódkę. O niczym nie wiesz. Zrozumiano?! Spotkamy się w szkole.
Cześć.
(wychodzą. Śmieją się)
MARCIN:
(odwraca głowę, podnosi rękę na znak powitania. Podchodzi do ławki. Do
Domańskiej)
Dzień dobry
(do Mamy)
: Cześć. Co tu robisz?
MAMA:
Wracam z zakupów. A ty?
MARCIN:
(wzrusza ramionami)
Nic. Idę do domu.
MAMA:
(podaje Marcinowi torbę)
To masz, weź do domu. W końcu to twoje.
MARCIN:
Co?
MAMA:
(uśmiechając się)
A co tak bardzo chciałeś? Panterkę chyba, nie?
(Marcin zagląda do torby. Mama pokazuje na swój płaszcz)
:
Nie widzisz, że byłam na zakupach?
MARCIN:
(uśmiechając się z wysiłkiem)
Właśnie widzę.
MAMA:
(wstaje i obraca się dookoła)
Ładny?
(Marcin spuszcza głowę)
DOMAŃSKA:
(zauważa farbę na płaszczu)
Och!
(zakrywa ręką usta, wstaje i patrzy na płaszcz)
MAMA:
Co się stało?
DOMAŃSKA:
Obróć się!
(Mama obraca się, Domańska dotyka plam)
: Jesteś cała
umazana farbą!
MAMA:
(truchleje)
Farbą?
DOMAŃSKA:
No! Cała jesteś z farby!
(obraca Mamę)
: A ja?
MAMA:
(patrzy na płaszcz Domańskiej)
No, też. W dole. A ja, mocno jestem umazana?
DOMAŃSKA:
Cała! I w dole i na plecach!
MAMA:
(z załamanym głosem)
Jak to się mogło stać? Nowy płaszcz!
DOMAŃSKA:
(pokazuje na ławkę)
Ławka! Jacyś kretyni wysmarowali farbą ławkę!
MAMA:
To mogli przykleić kartkę, że świeżo malowane. Ktoś za to odpo-
wie.
DOMAŃSKA:
To nie malarze
(pokazuje na ławkę)
: Spójrz, farba jest tylko w nie-
których miejscach. Ktoś to zrobił specjalnie
(do Marcina)
: Nie widzia-
łeś czasem kto to był?
MARCIN:
(ze spuszczoną głową)
Nie.
MAMA:
Jeżeli widziałeś, to powiedz. Nie bój się.
MARCIN:
Przecież mówię, że nie widziałem!
DOMAŃSKA:
Trzeba to pościerać, bo jeszcze kto inny gotów na tym usiąść.
(wyjmuje z kosza papier i wyciera ławkę)
MAMA:
Masz rację, trzeba to usunąć
(wyciera ławkę. Do Marcina)
:
No, nie gap się tak, pomóż.
(Marcin ze zrezygnowaną miną szuka czegoś, czym można byłoby zetrzeć
farbę. Znajduje gazetę i wyciera nią farbę z oparcia ławki)
DOMAŃSKA:
(wycierając palce z farby)
No, tak może być. Mam nadzieję, że złapią tych, którzy to zrobili.
MAMA:
Mam nadzieję, że uda się usunąć tę farbę z płaszcza. W przeciw-
nym razie płaszcz do wyrzucenia.
DOMAŃSKA:
Lepiej zanieś go od razu do czyszczenia. Sama sobie z nim nie
poradzisz.
MAMA:
Chyba masz rację.
DOMAŃSKA:
Chodź, wezmę z domu jakiś sweter i pójdziemy zanieść płaszcze.
MAMA:
No, dobrze
(do Marcina)
: Pójdziesz do domu i weźmiesz sobie
obiad, dobrze?
MARCIN:
No.
MAMA:
Zupę masz w lodówce a jak przyjdę, to zrobię drugie danie.
MARCIN:
No.
MAMA:
No, to idź. Ja przyjdę za jakieś dwie godziny.
MARCIN:
No, na razie
(do Domańskiej)
: Do widzenia.
DOMAŃSKA:
Do widzenia.
(Mama z Domańską odchodzą. Marcin ze spuszczoną głową przechodzi na
prawą stronę i wychodzi)
SCENA II
Scenografia jak w scenie 2, aktu II. Przy oknach trzech chłopców z młod-
szych klas.
Wchodzą: Mariusz, Mateusz, Arek i Marcin. Wszyscy z rękoma w kiesze-
niach i w panterkach.
MATEUSZ:
(do Marcina)
Fest się twoja stara wkurzyła przez ten płaszcz?
MARCIN:
Nawet mi nie wspominaj.
AREK:
I co?
MARCIN:
Nic, zaniosła do czyszczenia. Będę musiał jej oddać pieniądze za
czyszczenie.
MATEUSZ:
Przyznałeś się, że to ty?!
MARCIN:
Jak już: to nie „ty", a „my", a po drugie, na głowę jeszcze nie upa-
dłem.
AREK:
To po co chcesz oddawać?
MARCIN:
Jak „po co"?
MARIUSZ:
Siedź lepiej cicho na dupie i nie oddychaj.
MARCIN:
Bo co?!
MATEUSZ:
A co powiesz?
(ironizuje)
: Mamusiu, chcę ci oddać pieniążki za
płaszcz, bo to moja wina. Tak?
MARCIN:
Nie, ale coś wymyślę. Wszystko przez was, też znaleźli sobie
zabawę...
MARIUSZ:
Chwila, ty też brałeś w tym udział.
AREK:
Jeszcze sam malował.
MARCIN:
A kto wpadł na taki kretyński pomysł?
MARIUSZ:
Jakoś przedtem ci to nie przeszkadzało.
MATEUSZ:
Mogła nie siadać.
MARCIN:
Ale siadła! My jesteśmy winni, więc teraz musimy się złożyć na
czyszczenie.
MARIUSZ:
Ha! Ty chyba jesteś nienormalny!
MATEUSZ:
Chyba naprawdę z tobą coś nie tak.
MARCIN:
Tak? Czemu? Dlatego, że chcę zwrócić pieniądze?
AREK:
No. A niby skąd mamy je wziąć?
MARCIN:
Nie wiem, nie obchodzi mnie to. Przecież ja za was nie zapłacę.
MARIUSZ:
My też nie.
(podchodzą do okien)
MARCIN:
(do I Chłopca)
Dawaj forsę!
CHŁOPIEC I:
Nie mam.
MARCIN:
(chwyta I Chłopca za koszulę)
Lepiej dla ciebie, jakbyś miał.
CHŁOPIEC I:
Ale nie mam, naprawdę.
MARCIN:
(sprawdza I Chłopcu kieszenie)
To spadaj.
(przewraca Chłopca I na ziemię. Mariusz i Mateusz śmieją się. Chłopiec
podnosi się)
MATEUSZ:
(straszy Chłopca I)
Jeszcze tu jesteś?!
(Chłopiec I ucieka)
MARCIN:
(wyciąga rękę do Chłopca II)
Dawaj.
CHŁOPIEC II:
Nie mam.
MARCIN:
(patrzy z niedowierzaniem)
Czyżby?
(sprawdza kieszenie, znajduje pieniądze. Uderza Chłopca II w
brzuch)
: A to?
CHŁOPIEC II:
Zostaw, to na drugie śniadanie.
MARIUSZ:
Wygląda na to, że będziesz dzisiaj głodny chodził.
(śmieje się)
MARCIN:
Nic ci się nie stanie, jak raz nie zjesz. OK. No.
(Chłopiec III chce odej-
ść. Marcin chwyta go za koszulę)
: A ty gdzie?! Jeszcze się nie wykupi-
łeś
(wyciąga rękę po pieniądze)
: Forsa, albo w ryj.
MARIUSZ:
(do Chłopca II)
Spadaj! No, już! Nie ma cię!
(wymierza Chłopcu II kopniaka)
: Biegiem!
CHŁOPIEC III:
(daje Marcinowi pieniądze)
Więcej nie mam.
MARCIN:
(przelicza pieniądze)
To wynoś się.
(Chłopiec odchodzi)
MATEUSZ:
(do Marcina)
Nieźle sobie z nimi poradziłeś.
MARCIN:
No, a jak: krótko i na temat. Jeszcze kilka razy i się pieniądze
uzbiera.
MARIUSZ:
Co ty? Nadal chcesz oddawać za ten płaszcz?
MARCIN:
No, a jak, przecież mówiłem. Wiesz ile taki płaszcz kosztuje?
MARIUSZ:
Trudno.
MARCIN:
Nie „ trudno", tylko macie zebrać pieniądze.
MARIUSZ:
Zapomnij.
MATEUSZ:
(do Mariusza i Arka)
Dobra, idziemy.
AREK:
Dokąd?
MATEUSZ:
Szukać pieniędzy.
AREK:
Tak?
MATEUSZ:
No.
(przechodzą na środek sceny. Marcin odwraca się do okna)
AREK:
Chcecie mu dawać pieniądze?
MATEUSZ:
Odbiło ci?
AREK:
Przecież sam mówiłeś...
MATEUSZ:
No to co? Jak chciałeś wysłuchiwać jego pieprzenia, to trzeba było
z nim zostać.
MARIUSZ:
Uzbieramy kilka złotych i wystarczy. A jak się będzie pulkał, to do-
stanie po zębach i się skończy ta zabawa.
MATEUSZ:
Właśnie
(śmieje się)
: A widzieliście jego starą?
MARIUSZ:
Jakby się z choinki urwała.
MATEUSZ:
No. Teraz wiadomo po kim odziedziczył ten swój imbecylizm.
MARIUSZ:
No.
(śmieją się, wychodzą. Wchodzi II Chłopiec z Grześkiem)
GRZESIEK:
(do Chłopca II)
To ten?
CHŁOPIEC II:
No.
MARCIN:
(odwraca się, do Grześka)
Co jest?
GRZESIEK:
Oddaj mu pieniądze.
MARCIN:
Jakie pieniądze? Nie mam żadnych pieniędzy.
GRZESIEK:
Oddaj mu jego pieniądze!
MARCIN:
A co ja jestem, bank żeby mu pieniądze dawać?
CHŁOPIEC II:
(do Marcina)
Nie udawaj. Przed chwilą zabrałeś mi dwa złota.
MARCIN:
(pokazując na siebie)
Ja?l Coś ci się chyba popieprzyło.
GRZESIEK:
Dawaj, albo inaczej pogadamy!
MARCIN:
Nic nie będę dawał.
GRZESIEK:
(chwyta Marcina za koszulę)
Nie wkurzaj mnie!
MARCIN:
(chwyta Grześka)
A ty mnie! Może to był ktoś podobny, ja na pewno nie.
GRZESIEK:
Zaraz zobaczymy
(sprawdza Marcinowi kieszenie)
MARCIN:
(chwyta Grześka za rękę)
Gdzie z tymi łapami? Nikt ci jeszcze dzisiaj nie przypieprzył?
(odpycha od siebie Grześka)
GRZESIEK:
Coś się nie podoba?
(uderza Marcina w ramiona)
MARCIN:
(chwyta Grześka za gardło)
Jakieś wąty?
GRZESIEK:
(uderza Marcina w twarz)
Wąty! Pieniądze dawaj!
MARCIN:
(podnosi rękę do ciosu)
Przyjebać ci?!
GRZESIEK:
No, spróbuj szczęścia.
MARCIN:
(blokuje nogi Grześka i przewraca go na ziemię)
No i co?
GRZESIEK:
(rzucając się na Marcina)
Już po tobie!
(biją się. Wchodzi Agata i Anka):
ANKA:
Hej, chłopaki! Musicie się bić?!
MARCIN:
To on zaczął.
GRZESIEK:
(uderza Marcina w brzuch)
Akurat.
MARCIN:
Oj!
(opada na kolana. Trzyma się za brzuch)
ANKA:
(podchodzi szybko do Grześka i chwyta go za ramię. Agata nie śpieszy się)
Mądry ty jesteś! Chcesz mu zrobić krzywdę?!
GRZESIEK:
Lepiej się nie wtrącaj.
ANKA:
Bo co?! Lepiej się stąd wynoś, bo powiem wszystko twojemu wy-
chowawcy!
GRZESIEK:
To sobie gadaj
(grozi Marcinowi palcem)
: Spotkamy się po szkole.
(odchodzi razem z II Chłopcem)
MARCIN:
(z wysiłkiem do Grześka)
Już nie żyjesz.
ANKA:
(pomaga Marcinowi wstać)
I co, lepiej ci?
MARCIN:
O co ci chodzi?
ANKA:
Mało ci jeszcze?
MARCIN:
Czego?
ANKA:
Rozróby.
MARCIN:
Jakiej rozróby? Przecież mówiłem, że to on zaczął.
AGATA:
Akurat.
ANKA:
To trzeba było mu ustąpić, a nie strugać bohatera.
MARCIN:
Też coś! A dlaczego mam mu ustępować? Dostanie w plombę i się
skończy.
AGATA:
A nie mówiłam?
MARCIN:
(uśmiechając się do Agaty)
Ha, ha. Lepiej powiedz złociutka, jak masz na imię. Co?
AGATA:
A na co ci moje imię?
MARCIN:
(j. w.)
Tak sobie, jestem ciekawy.
AGATA:
Ciekawość to pierwszy stopień do piekła.
MARCIN:
He, he, nie bądź taka mądra
(do Anki)
: A ty, nie przedstawisz mi
swojej koleżanki?
ANKA :
(patrzy na Agatę, wzrusza ramionami. Pokazuje ręką na Agatę)
To jest...
AGATA:
(przerywa Ance)
Nie mów. Nie musi wiedzieć.
MARCIN:
Właśnie, że musi. Co się tak boisz? Przecież cię nie zjem. Chcę
tylko wiedzieć, jak masz na imię, nic więcej.
AGATA:
Na co ci moje imię?
MARCIN:
Żeby wiedzieć
(uśmiecha się)
: Podobasz mi się.
AGATA:
(mierzy Marcina wzrokiem, po chwili wzrusza ramionami)
Twoja strata.
MARCIN:
(poważnieje)
Nie lubisz mnie, co? Można chociaż wiedzieć dlaczego? Przecież
nawet mnie nie znasz.
AGATA:
Nie muszę. Wystarczy mi to, co widzę.
(pokazuje ręką na panterkę)
MARCIN:
Tak? To znaczy, co? Panterka ci się nie podoba?
AGATA:
Nie tylko.
MARCIN:
(uśmiecha się)
Tak? A co jeszcze?
AGATA:
Nieważne
(do Anki)
: Chodź, nie będziemy z takimi rozmawiać.
ANKA:
Masz rację.
(podchodzą do następnego parapetu)
MARCIN:
O co wam chodzi?
ANKA:
O nic.
MARCIN:
Jak „o nic"? Co to znaczy: „z takimi"? Jak masz coś do mnie, to
mów, słucham...
ANKA:
(wzrusza ramionami)
Ja? Nic nie mam do ciebie.
MARCIN:
(rozkładając ręce)
To o co chodzi?
ANKA:
Mówiłam ci, że o nic
(do Agaty)
: Lepiej chodźmy stąd.
(odchodzą od okna)
MARCIN:
(do Agaty)
A ty? Co masz do mnie?
AGATA:
To moja sprawa.
MARCIN:
(chwyta Agatę za rękę)
Chciałbym wiedzieć.
AGATA:
(wyrywa rękę)
Puszczaj!
(patrzy na Marcina)
MARCIN:
(spokojnie)
No?
AGATA:
Co „no"? Chcesz wiedzieć?
MARCIN:
Tak, chcę wiedzieć.
AGATA:
No, dobrze, to powiem ci: jesteś może nawet i fajnym chłopakiem,
ale ja nie zadaje się z łobuzami.
MARCIN:
Przecież nie jestem łobuzem.
AGATA:
Zadajesz się z najgorszymi łobuzami w szkole, więc ty też musisz
być nie lepszy.
MARCIN:
(spokojnie, z naciskiem)
Nie jestem łobuzem. Jak mam ci to udowodnić?
ANKA:
(do Marcina)
Zerwij z nimi.
AGATA:
Właśnie.
MARCIN:
To moi kumple.
AGATA:
Więc idź do nich i nie zawracaj mi głowy.
MARCIN:
No i pójdę.
AGATA:
To idź.
(odwraca się i idzie w stronę korytarza)
MARCIN:
(po chwili, do Agaty)
To jak masz właściwie na imię?
AGATA:
(nie odwracając się)
Agata.
MARCIN:
A ja Marcin.
AGATA:
(jw.)
Wiem.
(Agata i Anka wychodzą. Wchodzi Mariusz, Mateusz i Arek)
MARIUSZ:
(do Marcina)
Mamy coś dla ciebie.
MARCIN:
(pochmurnieje)
Tak? Co?
MATEUSZ:
Daj rękę.
MARCIN:
Po co?
MATEUSZ:
Dawaj...
(Marcin wyciąga rękę)
: Masz...
(daje kilka monet)
... żebyś nie
płakał.
MARIUSZ:
Kilku frajerów złożyło się dla ciebie.
MARCIN:
No i dobrze.
MARIUSZ:
(klepie Marcina po ramieniu)
Widzisz: nie jest tak źle.
(odwraca się i robi do Mateusza i Arka głupią minę)
MARCIN:
Przydałoby się jednego frajera nauczyć posłuchu.
MATEUSZ:
To naucz. W czym problem?
MARCIN:
Mówię poważnie. Za dużo sobie śmieć pozwala.
MARIUSZ:
Tak? A co się stało?
(stroi za plecami Marcina głupie miny)
MARCIN:
Przypieprzył się taki jeden i zaczął się do mnie rzucać.
MATEUSZ:
Tak? O co?
MARCIN:
O tę forsę, którą rąbnąłem tym kretynom.
MARIUSZ:
No i co?
MARCIN:
No i trzeba by mu...
(uderza pięścią w otwartą dłoń)
...wytłumaczyć,
żeby się więcej nie pulkał. Rozumieta?
MATEUSZ:
(ożywiony)
OK. Nie ma sprawy. Dawaj go
(grubym głosem)
: dawaj!
MARIUSZ:
Dobra, poszukamy tego frajera, który śmiał zaczepić naszego kum-
pla.
(stroi ze plecami Marcina różne miny, wychodzą)
SCENA III
Pokój Marcina. Słychać trzask głośno zamykanych drzwi wejściowych. Po
chwili Marcin otwiera z całej siły drzwi do pokoju i wchodzi w bardzo złym
nastroju. Drzwi odbijają się od szafy i uderzają Marcina. Marcin ponownie je
odpycha.
MARCIN:
Jeszcze ty mnie wnerwiaj!
(rzuca teczkę na łóżko, podchodzi do biurka
i rzuca na blat list. Do siebie)
: Znalazła się porządna
(podchodzi do sza-
fy i kopie w jej drzwi z góry spadają na Marcina pudła)
: Co jest do jasnej
cholery?! Życie wam nie miłe?!
(kopie jedno z pudeł)
: A leżcie sobie
teraz tak (podchodzi do regału z książkami): To wszystko przez nią.
Nie będzie mi mówiła z kim mam się zadawać
(zawraca i siada z pod-
partą głową na skraju łóżka)
: Nie, to nie
(z wyrzutem)
: Agatka...
(uśmie-
cha się smutno)
: Zresztą, nie jest wcale taka boska, jak się wydawa-
ło...
(przewraca się na plecy i zasłania oczy)
: chociaż, z drugiej strony...
(bierze teczkę i uderza się nią po głowie, wzdycha. Podśpiewuje sobie)
:
„Agata, Agata, a w głowie sałata, a w głowie..."
(pozostawia ręce za
głową, przeciąga się)
: Aahhh... „ciemno wszędzie, głucho wszędzie
co to będzie..?, co to będzie...?
(wraca do pozycji siedzącej)
: Spróbu-
jemy jeszcze jutro
(uderza rękoma o kolana, wstaje i podchodzi do biur-
ka. Przygląda się listowi. Zagląda pod światło. Po chwili otwiera go)
: Zoba-
czymy czego chcą
(czyta pobieżnie)
: „Szkoła... w Opolu..., Opole...
(akcentując)
: Wezwanie
(opiera się o biurko, czyta)
: Proszę o przyby-
cie pani-pana jutro w godzinach 11-15 do dyrekcji szkoły celem
rozmowy na temat zachowania państwa syna... Dyrektor szkoły:
Hanna Dobosz"
(zagląda na drugą stronę. Rzuca list na biurko. Drapie
się po brodzie, przechodzi do drzwi, patrzy na pudła. Wraca po stołek, po
czym ustawia pudła na szafie. Schodzi i rozkładając się, siada na stołku)
:
Taaak...Ciekawe o co im chodzi? Nie wiadomo
(melodyjnym głosem)
:
Agata, ach Agata...
(nuci)
: „Co powie, co powie mały chłopiec, taki
jak ja, albo ty..."
(słychać zamknięcie się drzwi wejściowych. Marcin zrywa
się ze stołka i biorąc je ze sobą podbiega do biurka)
MAMA:
(z przedpokoju)
Marcin, jesteś w domu?
MARCIN:
(chowając list do koperty)
No!
(składa list na pół i chowa go do kieszeni)
MAMA:
(wchodzi do pokoju)
Już ze szkoły?
MARCIN:
(poprawiając stołek)
No.
MAMA:
(siada na skraju łóżka)
A ja byłam jeszcze zapytać, czy uda się uratować ten mój płaszcz.
MARCIN:
Tak? I co?
MAMA:
Powiedzieli, że można usunąć plamy, ale to jest taki materiał, że i
tak będzie je widać.
MARCIN:
Tak? I co? Nie ma żadnego sposobu, żeby się całkowicie pozbyć
tych plam?
MAMA:
Wygląda na to, że nie
(wygraża ręką)
: Ach, żeby tak łapy powykręca-
ło tym, którzy są temu winni.
MARCIN:
Może nie chcieli?
MAMA:
Wierzysz w to? Jakby nie chcieli, to by tego nie robili
(opiera się o
czoło)
: nowy płaszcz...
MARCIN:
A dużo on kosztował?
MAMA:
Strasznie dużo. Pomyślałam sobie, że kupię porządny płaszcz, bo
to już i lepsza praca i lepsze stanowisko..., a tu, masz... widzisz...
To w zasadzie teraz: ani pieniędzy, ani płaszcza...
(płacze)
: Oj,
niech się ja tylko dowiem, kto to zrobił...
MARCIN:
Nie płacz...
(podchodzi do mamy)
: Wszystko będzie dobrze, zobaczy-
sz. Dam ci pieniądze. Kupisz sobie nowy płaszcz.
MAMA:
Ty? Dasz mi pieniądze? Och, synku. A skąd ty weźmiesz tyle pie-
niędzy?
MARCIN:
Zdobędę. Zobaczysz.
MAMA:
(ocierając łzy)
Och, Marcinku. Nie trzeba. Dobre z ciebie dziecko. Żeby wszyscy
tacy byli. Trzymaj lepiej pieniążki dla siebie. Ja sobie poradzę. W
końcu to nie koniec świata.
MARCIN:
Ale ja chcę ci dać.
MAMA:
Wiem, ale naprawdę nie trzeba. Jakoś sobie poradzę. Obiecaj mi
tylko, że ty nigdy nie zrobisz nikomu takiej krzywdy.
MARCIN:
(smutno)
No.
MAMA:
Obiecujesz?
MARCIN:
Obiecuję.
MAMA:
No, to dobrze, choć przecież wiem, że ty byś nigdy podobnej rze-
czy nie zrobił
(chwyta Marcina za rękę)
: Prawda?
MARCIN:
No...
MAMA:
(wstaje)
No dobrze. Chodź, ja zrobię obiad a ty pochowasz zakupy.
MARCIN:
(bierze z łóżka teczkę)
Dobra, zaraz. Zaraz przyjdę. Rozpakuję tylko teczkę
(podchodzi do biurka)
MAMA:
Tylko nie guzdraj się. Obiad będzie za pół godziny.
MARCIN:
No.
(mama wychodzi. Marcin siada przy biurku, podpiera rękoma głowę.
Płacze)
SCENA IV
Osiedle Marcina. Na pierwszym planie, z lewej, tablica ogłoszeń, z prawej-
niewysokie drzewko. Wzdłuż sceny- chodnik. Na drugim planie, z lewej
fragment domu i budka telefoniczna, po prawej- dwie ławki i kosz na śmieci.
Za nimi żywopłot i dwa dwupiętrowe domy. Słychać śmiechy i okrzyki zado-
wolenia, po chwili odgłos tłuczonego szkła. Na scenę wbiegają Mariusz,
Mateusz, Arek i Marcin. Zatrzymują się koło tablicy ogłoszeń. Śmieją się.
MARIUSZ:
(do Mateusza)
Ale wymierzyłeś...
AREK:
Widać, jakie kto ma oko.
MATEUSZ:
A co..., nie twoje oko. To było specjalnie.
AREK:
Akurat.
MARIUSZ:
(do Arka)
Łatwiej przecież trafić w lampę niż w jej daszek. Nie rozumiesz
tego?
AREK:
Rozumiem. W ten sposób nie musi pokazywać, jaki z niego cienia-
rz.
MATEUSZ:
Cieniarz?
(podnosi z ziemi kamień)
: Masz. Ciekawe, czy trafisz za
pierwszym razem.
AREK:
Nie mam co robić.
MATEUSZ:
No widzisz.
(rzuca kamień w stronę kosza)
AREK:
Nie jestem taki pojeb jak ty.
MATEUSZ:
To twój problem.
AREK:
Mój? Chyba twój.
MATEUSZ:
Mój nie- twój. Jednej lampy mniej, i już.
MARCIN:
Spadajmy lepiej stąd. Jeszcze nas zgarną.
MATEUSZ:
(do Marcina)
Siedź. Nic nam nie zrobią.
MARIUSZ:
(do Marcina)
Kto by chciał takiego platfusa jak ty?
MARCIN:
Nie mówiąc już o tobie.
(podnosi kamień i rzuca nim obok kosza)
AREK:
(do Marcina)
Nie bój się, jego już znają na komendzie.
MARIUSZ:
(do Arka)
Ciebie zresztą też.
MATEUSZ:
(komentując rzut Marcina)
Ale obciach. Nie trafić z takiej odległości...
MARCIN:
Wcale nie celowałem w kosz.
MATEUSZ:
A gdzie?
(Mariusz bierze kamień i trafia w kosz)
MARCIN:
Nigdzie. Tak sobie rzuciłem.
AREK:
Aha, tak przed siebie...
MARCIN:
No. Nie wolno?
AREK:
Przecież nic nie mówię.
MARIUSZ:
(zaczepia Arka)
To co się odzywasz?
AREK:
Bo tak mi się podoba.
MATEUSZ:
(pokazując na Marcina)
Widzieliście jaki cwaniak?
MARCIN:
O co ci chodzi?
MATEUSZ:
Gdybyś trafił, to byś mówił, że to nic wielkiego...
MARIUSZ:
(kończąc myśl Mateusza)
...a, że nie trafiłeś, to mówisz, że wcale nie chciałeś trafić
(klepie
Marcina po ramieniu)
: Znamy takie wykręty.
MARCIN:
To nie był wykręt. Wielka mi rzecz: trafić w kosz.
AREK:
To czemu nie trafiłeś?
MARCIN:
Bo nie chciałem. Jak będę chciał, to trafię.
MATEUSZ:
To rzucaj. Zobaczymy, czy trafisz.
MARCIN:
Nie mam ochoty.
MATEUSZ:
Bo się boisz...
MARCIN:
Nie mam czego.
AREK:
To rzuć i udowodnij to.
MARCIN:
Phy, też coś. Jak będę chciał to rzucę.
MATEUSZ:
No to rzuć.
MARCIN:
Właśnie, że nie rzucę! Odczepicie się wreszcie?!
(idzie w stronę ławek)
MATEUSZ:
Ale z ciebie cieniarz.
MARCIN:
(siada na ławce)
Z ciebie.
MATEUSZ:
(przezywa Marcina)
Cieniarz, cieniarz
(podnosi z ziemi kamień)
: Ej, cieniarz! Ej! Mówię
coś do ciebie.
MARCIN:
To się lepiej zamknij, bo ci jedzie z gęby.
(Mariusz i Arek śmieją się)
MATEUSZ:
(rzuca w stronę Marcina kamień)
To sobie załóż maskę przeciwgazową.
MARCIN:
Ty nie musisz, bo już masz.
MARIUSZ:
Dobra, skończcie. Powiedzcie lepiej co robimy?
MATEUSZ:
Operację plastyczną Marcinowi.
MARIUSZ:
(do Mateusza)
Skończ już.
AREK:
Może gdzie pójdziemy?
MATEUSZ:
No
(pociera się o gardło)
: przeczyścić rurę.
MARIUSZ:
Masz forsę?
MATEUSZ:
Nie
(pokazuje głową na Marcina. Do Mariasza cicho)
: Może on ma?
MARIUSZ:
(do Marcina)
Marcin!
MARCIN:
Co?
MARIUSZ:
Chodź tu do nas. Co tak siadłeś sam na ławce?
MARCIN:
Nogi mnie bolą.
MARIUSZ:
Nie masz czasem jakiejś forsy przy sobie?
MARCIN:
Nie. A na co ci?
MARIUSZ:
Może byśmy coś zorganizowali?
MARCIN:
Nie mam.
AREK:
Na pewno?
MARCIN:
Przecież mówię
(wyciąga z kieszeni kilka żetonów)
: Mam tylko kilka
żetonów.
MATEUSZ:
(klaszcze w ręce)
Tak? To dawaj. Zabawimy się.
MARCIN:
Czym? Żetonami?
MATEUSZ:
No. Dawaj.
(podbiega do Marcina)
MARIUSZ:
Podzwonimy sobie.
(wydaje radosny okrzyk i uderza pięścią w tablice. Mateusz bierze od Mar-
cina żetony i wchodzi do budki telefonicznej. Mariusz i Arek podbiegają do
Mateusza. Marcin po chwili podchodzi do pozostałych)
AREK:
(do Mateusza)
Do kogo dzwonisz?
MATEUSZ:
Do Laskowskiej.
MARIUSZ:
No, no, dobry pomysł.
AREK:
Tylko zmień głos, bo cię pozna.
MATEUSZ:
(podnosząc rękę na znak ciszy. Do słuchawki grubym głosem)
Ty stara wiedźmo! Pilnuj się! Przyjdę dzisiaj w nocy po ciebie i cię
zabiję!
(Mariusz i Arek wybuchają śmiechem. Mateusz ucisza ich, po czym odkła-
da słuchawkę)
MARIUSZ:
I co powiedziała?
MATEUSZ:
Nic. Trzasnęła słuchawką.
AREK:
Do kogo teraz dzwonimy?
MARIUSZ:
Może do Szymańskiej?
AREK:
A znasz jej numer?
MARIUSZ:
Nie.
AREK:
To jak chcesz dzwonić?
MATEUSZ:
Zaraz, niech pomyślę.
MARIUSZ:
Tylko nie myśl za długo.
MATEUSZ:
Mam!
(wystukuje numer)
AREK:
(do Mateusza ściszonym głosem)
Do kogo?
MATEUSZ:
Do Sokołowskiej.
MARIUSZ:
(do Arka)
Do kogo?
AREK:
Do Anki Sokołowskiej.
(Mariusz podnosi głowę na znak, że zrozumiał)
MATEUSZ:
(do słuchawki)
Dzień dobry. Czy jest Anka?
(pauza)
Mogę prosić?
(pauza)
Cześć, tu
Wojtek Jarzębski z VIII „c". Słuchaj, nie gniewaj się, że dzwonię,
ale
(pauza)
no, chciałem tylko z tobą porozmawiać
(pauza)
. Nie
wiem, czy zauważyłaś to, że mi się podobasz
(pauza)
no, i właśnie
pomyślałem sobie, że może byśmy się gdzieś razem wybrali?
(pauza)
To nie żart, naprawdę mi się podobasz
(pauza)
Słuchaj,mam
akurat dwie wejściówki do Black Jacka może byś poszła ze mną,
co?
(pauza)
, a to już moja sprawa skąd mam
(pauza)
wiem, że tru-
dno się tam dostać... To jak, idziesz?
(pauza)
No, to fajnie. Tylko
ubierz się szałowo, daj z siebie wszystko
(pauza)
. O ósmej
(pauza)
.
No właśnie, w tym problem, że jestem tu u wujka
(pauza)
w Black
Jack'u i nie mam za bardzo, jak się do ciebie dostać
(pauza)
no,
właśnie, może się spotkamy tutaj na miejscu, przed wejściem?
(pauza)
No, to fajnie. To czekam. Tylko nie wystaw mnie do wiatru.
Liczę na ciebie
(pauza)
. No, to na razie. Cześć
(odkłada słuchawkę.
Do pozostałych)
: Ile mamy czasu?
AREK:
A co? Chcesz tam iść?
MATEUSZ:
Obowiązkowo. Musimy to zobaczyć.
MARIUSZ:
Ale będzie ubaw.
AREK:
Myślicie, że przyjdzie?
MATEUSZ:
Wątpisz?
MARIUSZ:
(do Arka)
Nie słyszałeś, że Anka jest po uszy zakochana w Jarzębskim?
AREK:
Nie. A ty skąd o tym wiesz?
MATEUSZ:
Cała buda wie.
AREK:
Tak? Nie słyszałem.
MARIUSZ:
Twój problem.
MARCIN:
A jak zadzwoni do niego?
MATEUSZ:
Po co? Przecież wie, że nie ma go w domu.
MARCIN:
A jak będzie chciała sprawdzić, czy to rzeczywiście on dzwonił?
MATEUSZ:
Nie dramatyzuj.
AREK:
Może zadzwonimy też do Jarzębskiego, żeby przyszedł?
MARIUSZ:
Co ty? Nie nabierze się.
MARCIN:
A poza tym, mógłby przez to zacząć z nią chodzić, a chyba nie o to
chodzi?
MATEUSZ:
Fakt. Wtedy nie było by zabawy.
AREK:
To gdzie jeszcze dzwonimy?
MATEUSZ:
(bawi się telefonem)
Nie wiem. Znacie jeszcze jakieś numery?
(próbuje odzyskać żetony)
AREK:
Ja nie znam.
MARIUSZ:
Ja chyba też nie.
MATEUSZ:
(wali po telefonie)
Oddawaj moje żetony!
(chłopcy śmieją się)
: Słyszysz?!
MARIUSZ:
Jebnij mu z buta.
MATEUSZ:
(odchodzi na krok od telefonu)
Oddajesz?
(po chwili uderza nogą w telefon. Chłopcy śmieją się)
MARIUSZ:
(podaje Mateuszowi nóż sprężynowy)
Masz. Rozpruj kasę. Może uda się coś odzyskać.
MARCIN:
A jak nie, to bierz słuchawkę.
MATEUSZ:
(próbuje otworzyć telefon)
Twarda sztuka.
MARIUSZ:
(podnosi cegłówkę. Do Mateusza)
Pokaż ...
(uderza cegłówką po telefonie)
AREK:
I co? Idzie coś?
MARIUSZ:
Niee
(ogląda telefon z boku)
: Chyba nic z tego.
MATEUSZ:
(zastępuje Mariusza)
Daj, jeszcze raz spróbuję.
(próbuje otworzyć telefon)
: E, nie da rady.
MARCIN:
(do Mateusza)
To weź sobie przynajmniej słuchawkę.
AREK:
No, na pamiątkę.
MATEUSZ:
(próbuje przeciąć kabel przy słuchawce)
O?! Ciężko coś.
MARCIN:
Daj, przytrzymam ci.
(przytrzymuje słuchawkę, a Mateusz ucina kabel)
MATEUSZ:
No, nareszcie. Już myślałem, że nie pójdzie.
MARCIN:
(podaje Mateuszowi słuchawkę)
Masz.
MATEUSZ:
A na co mi?
MARCIN:
Jak „na co"? To po co ucinałeś?
MATEUSZ:
Bo chciałeś.
MARCIN:
Ja?!
MATEUSZ:
No nie, ja!
MARCIN:
Mi nie potrzeba.
MATEUSZ:
(śmieje się)
Mi też nie.
AREK:
No to fest.
MARIUSZ:
(do Marcina)
Dobra, bierz i nie pyskuj. Zrobisz sobie w domu telefon
(śmieje się,
Marcin próbuje oponować)
: Bieerz! Przyda ci się.
MARCIN:
(chowa słuchawkę pod koszulę)
Ciekawe na co?
MATEUSZ:
Na ryby.
(śmieje się)
MARIUSZ:
Dobra, idziemy.
MARCIN:
Dokąd?
MARIUSZ:
Przed siebie, a potem polać z Sokołowskiej.
MARCIN:
To idźcie. Ja muszę jeszcze coś załatwić.
MATEUSZ:
Jak chcesz.
MARIUSZ:
(do Marcina)
Spróbuj zorganizować jakiś szmalec.
MARCIN:
No zobaczę.
(odchodzą. Marcin wyciąga słuchawkę i przygląda się uciętemu kablowi w
budce telefonicznej. Do siebie)
:
Ale bezsens.
(z lewej strony dostrzegą Laskowską. Chowa słuchawkę i szybkim krokiem
idzie w stronę ławek)
LASKOWSKA:
(do Marcina)
Nie uciekaj! Chodź, chodź!
MARCIN:
(pokazując na siebie)
Ja?
LASKOWSKA:
Tak, ty
(podchodzi do Marcina)
: Ładnie to robić sobie takie głupie
żarty starej kobiecie?
MARCIN:
O co pani chodzi?
LASKOWSKA:
Nie rób z siebie głupszego niż jesteś.
MARCIN:
O co pani chodzi?! Zrobiłem coś pani?! Niech się pani ode mnie
odczepi!
(odwraca się i próbuje odejść)
LASKOWSKA:
(chwyta Marcina za ramię)
Nie bądź bezczelny! Kto przed chwilą dzwonił do mnie?
MARCIN:
A skąd mam wiedzieć?! Puszczaj stara wiedźmo!
(wyrywa rękę)
LASKOWSKA:
Zobaczysz: powiem wszystko twojej mamie! Jak śmiesz tak wogóle
do mnie mówić?
(trzyma się za serce, siada na ławce)
: Tak cię matka
nauczyła? Chyba nie. Wyglądasz na kogoś z porządnej rodziny,
czemu zadajesz się z takimi mętami? To nie dla ciebie towarzy-
stwo. O łaj...
(z grymasem bólu wypuszcza z ust powietrze)
MARCIN:
To nie męty! A w ogóle co panią to obchodzi?! Niech się pani
odczepi ode mnie i od moich spraw!
LASKOWSKA:
Taką widzicie w tym zabawę żeby zaczepiać starą kobietę? Poszli-
byście lepiej pograć w piłkę... Ja jestem chora na serce, potrzebuję
spokoju, już dość w swoim życiu przeszłam... A wy mi jeszcze
resztki mojego zdrowia zabieracie.
MARCIN:
(oschle)
Jak jest pani chora, to niech pani idzie do lekarza a nie do mnie! Ja
pani nie pomogę! Do widzenia!
(przechodzi na prawo)
LASKOWSKA:
(trzymając się za serce)
O ła. Moje serce...
(z grymasem bólu na twarzy)
: O ła, jak piecze...
Och! Nie wytrzymam. Boli...
(po chwili osuwa się na ziemię)
MARCIN:
(ogląda się. Do siebie)
Co jest?
(robi kilka kroków w tył. Obserwuje Laskowską. Przystaje. Po
chwili, coraz szybciej zaczyna zbliżać się do Laskowskiej)
: Pani Lasko-
wska! Pani Laskowska!
(klęka przy Laskowskiej)
: Nic pani nie jest?
LASKOWSKA:
(cicho, z bólem)
Serce...
MARCIN:
(wstaje i chwyta się za głowę, robi dwa kroki w tył. Do siebie)
Co robić?
(rozgląda się, krzyczy)
: Pomocy! Pomocy!
(chwyta się za
głowę)
: Shit! Pomocy!
(dostrzega Domańską)
: Pani Domańska! Pani
Domańska! Szybko! Coś się stało!
DOMAŃSKA:
(podbiega do Laskowskiej, przykuca)
Niech się pani nie martwi, zaraz przyjedzie pogotowie
(do Marcina)
:
Wezwałeś karetkę?
MARCIN:
Nie.
DOMAŃSKA:
To wezwij, tylko szybko!
MARCIN:
Już
(zatrzymuje się w pół kroku)
: Ale telefon jest zepsuty.
DOMAŃSKA:
Skąd wiesz?
MARCIN:
Bo nie ma słuchawki.
DOMAŃSKA:
(rozgląda się)
To niedobrze. Biegnij...
(pokazuje na najbliższy dom)
... do tego domu
i powiedz, żeby zadzwonili po pogotowie. Na pewno ktoś tam ma
telefon. Tylko pośpiesz się.
MARCIN:
Już.
(odchodzi w stronę wskazanego domu)
DOMAŃSKA:
(do Laskowskiej)
Proszę głęboko oddychać. Zaraz nadejdzie pomoc.
MĘŻCZYZNA:
(podbiegając)
Trzeba ją czymś okryć. Karetka zaraz przyjedzie.
DOMAŃSKA:
Dzwonił pan?
MĘŻCZYZNA:
Tak, przed chwila.
(okrywa Laskowską kurtką)
DOMAŃSKA:
(do Marcina)
Marcin!
(Marcin odwraca się)
Już nie trzeba. Pan już wezwał pogoto-
wie.
(Marcin wraca i przystaje obok Domańskiej. Laskowska zaczyna
charczeć. Domańska do Marcina)
: Lepiej stąd odejdź. I tak tu nic nie
pomożesz.
(Marcin przechodzi na pierwszy plan i obserwuje bieg wydarzeń ukryty za
drzewkiem. Mężczyzna przystawia ucho do serca Laskowskiej, próbuje ją
reanimować. Po kilkakrotnym powtórzeniu czynności po raz kolejny przy-
stawia ucho. Po chwili kręci do Domańskiej głową na znak, że nie żyje.
Zakrywa kurtką twarz Laskowskiej. Domańska żegna się. Mężczyzna coś
mówi, ale nie słychać żadnych dźwięków. Marcin z zaciśniętymi dłońmi
spogląda na ukrytą pod koszulą słuchawkę. Wyciąga ją, przez chwilę patrzy
na nią, po czym z całej siły wyrzuca słuchawkę za scenę. Zakrywa dłońmi
twarz i odchodzi)
SCENA V
Scenografia jak w scenie 2, aktu III.
Marcin siedzi z podpartą głową na oparciu ławki. Z lewej strony wchodzą:
Mariusz, Mateusz i Arek.
MATEUSZ:
O! Nareszcie się pojawił.
MARIUSZ:
Gdzie to się podziewałeś tyle czasu?
MATEUSZ:
Unikasz nas?
MARCIN:
Nie. Chory byłem.
AREK:
Tak? Na co?
MARIUSZ:
Pewnie na lenia.
MATEUSZ:
Na podwórko mogłeś wyjść. Przy nas byś raz-dwa wyzdrowiał.
MARCIN:
Nie miałem ochoty.
MARIUSZ:
O?I „Nie miałem ochoty"?
AREK:
Co ci się stało?
MARCIN:
Nic. Laskowska nie żyje.
MATEUSZ:
(z uśmiechem)
Wiemy. No i co?
MARCIN:
Dużo.
AREK:
Rzeczywiście dużo. Nie będzie już komu kawałów urządzać.
MARCIN:
(z wyrzutem)
Właśnie.
MATEUSZ:
Nie bój się. Znajdziemy sobie inną ofiarę.
MARCIN:
Laskowska miała rację: podli z was ludzie.
MATEUSZ:
Uuuu...? Jak ty nazywasz swoich kumpli?
(Marcin milczy, reszta śmieje się)
MARCIN:
(przeciera dłońmi twarz. Po chwili)
Właśnie. Muszę się zastanowić, czy nie pora już skończyć z takimi
kumplami.
MARIUSZ:
O co ci chodzi? Przejąłeś się Laskowską?
AREK:
Nie przejmuj się nią. Przecież to nie nasza wina.
MARCIN:
A czyja?! Byłem tam! Widziałem! To przez nas!
MATEUSZ:
(podekscytowany)
Widziałeś?! Widziałeś, jak Laskowska wyciągała kopyta?
MARCIN:
Widziałem!
MARIUSZ:
Tak?! I jak się zachowywała? Leciała jej z pyska piana?
MATEUSZ:
Nie, trzęsienie ziemi przeżywała.
(wykonuje drgawki ciała)
MARIUSZ:
Ciekawe, czy jej szczęka przy tym wyleciała?
MATEUSZ:
Co ty? Przy ataku serca zęby się zaciskają.
AREK:
Tak? Co ty? A skąd ty możesz o tym wiedzieć?
MATEUSZ:
Wiem.
MARCIN:
Przestańcie! Nie macie innych tematów?! Znaleźli sobie temat.
MARIUSZ:
(do Marcina)
Daj sobie na wstrzymanie.
AREK:
Kim ty się przejmujesz? Laskowską?
MATEUSZ:
(poprawiając Arka)
Świętej pamięci Laskowską.
MARIUSZ:
Tak, rzeczywiście: ale z niej święta?
(śmieją się)
AREK:
No. Święta Genowefa ze Śmietnikowa.
MARCIN:
Jesteście degeneratami.
MARIUSZ:
Kim? Dege... co?
MARCIN:
I tak nie zrozumiesz.
MARIUSZ:
O!
MARCIN:
Idźcie lepiej zobaczyć, czy nie ma was gdzie indziej, na przykład na
dnie rzeki.
MATEUSZ:
Wyluzuj stary. Zaraz
(zaciera ręce)
zorganizujemy jakiegoś kwacha i
oblejemy pamięć naszej ukochanej wiedźmy.
MARIUSZ:
O! Dobry pomysł.
MARCIN:
Beze mnie.
AREK:
Nie chcesz?
MARCIN:
Nie.
MATEUSZ:
To nie. Potem będziesz chciał, żeby ci dać, ale będzie za późno.
MARCIN:
Nie potrzebuję od was niczego.
MATEUSZ:
Nie gorączkuj się. Damy ci. Ty też nieraz sam organizowałeś kwa-
sa.
MARCIN:
No widzisz.
AREK:
Jak zorganizujemy, to przyjść po ciebie?
MARCIN:
Nie.
MARIUSZ:
(do Mateusza i Arka)
Dobra, idziemy. Poszukamy jakiś sponsorów.
(wychodzą. Wchodzi Agata i Anka. Przechodzą obok Marcina)
MARCIN:
(do Agaty)
Cześć Agata.
AGATA:
(spogląda zdziwiona na Marcina. Anka uśmiecha się do Agaty)
Cześć.
MARCIN:
Co tak na mnie popatrzyłaś, jakbym ci jaką krzywdę zrobił?
AGATA:
(oschle)
Nie wiesz jak się siedzi?
MARCIN:
Wiem.
AGATA:
To czemu nie siedzisz, jak każdy normalny człowiek?
MARCIN:
Bo tak mi wygodniej.
AGATA:
A nie pomyślałeś, że ktoś przyjdzie potem i usiądzie na tej ławce, a
ty tu
(pokazuje na ławkę)
brudzisz buciorami siedzenie.
(Marcin wzrusza ramionami)
ANKA:
(do Agaty)
Zostaw go. Nie widzisz, że to margines?
AGATA:
Masz rację. Tacy nie znają dobrych manier.
MARCIN:
He, he, to już powiedziałaś. Ja nie z takich.
AGATA:
A z jakich?
(Marcin patrzy z wyrzutem na Agatę)
ANKA:
Ale go zatkało.
MARCIN:
(do Anki)
Zamknij się. Z tobą nie rozmawiam
(po chwili, do Agaty)
: Naprawdę
za takiego mnie masz? Jak mam ci udowodnić, że nie jestem taki
jak myślisz?
AGATA:
(odchodząc)
Nie musisz mi niczego udowadniać, widać z kim się zadajesz. A
poza tym nie obchodzi mnie to.
(Agata i Anka odchodzą)
MARCIN:
(krzyczy za Agatą)
A powinno!
(do siebie)
: „nie obchodzi"... ale mnie obchodzi.
(podpiera rękoma głowę. Słychać śmiechy. Wchodzą: Mariusz, Mateusz i
Arek)
MARIUSZ:
(do Marcina, pokazuje kciukiem za siebie)
Widzieliśmy twoją lalunię.
MARCIN:
No i co?
MARIUSZ:
Nic. Trochę żeśmy ją powkurzali.
MARCIN:
Przecież mówiłem wam, żebyście zostawili ją w spokoju.
MATEUSZ:
Przecież nic jej nie zrobiliśmy. Trochę się tylko z nią podrażniliśmy.
MARCIN:
I po co?! Nie mogliście się już powstrzymać?!
MARIUSZ:
Nie. Lubimy, jak się złości.
MATEUSZ:
Zapomnij o niej. Ona nie dla takich jak ty.
MARCIN:
(spoglądając z obrzydzeniem na Mateusza)
O, znalazł się.
MATEUSZ:
Odpuść ją sobie
(wyciąga spod koszuli butelkę wina)
: Patrz lepiej co
mamy.
MARCIN:
No to co mi do tego?
MARIUSZ:
„Co mi do tego"? Nie interesuje cię?
MARCIN:
(szorstko)
Nie.
MARIUSZ I MATEUSZ:
Uuu...?
AREK:
Nie jesteś już naszym kumplem?
MARCIN:
Właśnie się zastanawiam, czy kiedykolwiek nim byłem.
MATEUSZ:
O co ci chodzi? Wątpisz w to?
MARIUSZ:
(powstrzymując śmiech)
No, wątpisz w to?
MARCIN:
Nie wiem, jak mogłem upaść tak nisko. Znaleźli się kumple: do
picia i do wysyłania ludzi na tamten świat.
AREK:
A... rozumiem
(do Mariusza i Mateusza)
: Wiecie o co mu chodzi cały
czas? O Laskowską.
MATEUSZ:
Czym ty się martwisz? Nawet jeśli to przez nas, to i tak niczego
nam nie udowodnią.
MARIUSZ:
Właśnie.
MARCIN:
A najwięcej mnie to obchodzi.
MATEUSZ:
To o co ci chodzi?
(do Mariusza)
: Jakiś nienormalny.
MARCIN:
O was!
AREK:
O nas? Przecież też brałeś w tym udział.
MARCIN:
Właśnie.Zawsze gardziłem takimi jak wy. Nie wiem, jak to się stało,
że się do was przyłączyłem.
MATEUSZ:
(grożąc Marcinowi)
Lepiej uważaj co mówisz, gamoniu. Nie pozwolę na to, żeby taki
śmieć jak ty za dużo sobie pozwalał.
AREK:
(do Mateusza)
Weź przestań. Nie widzisz, że chłopak za bardzo się przejął Lasko-
wską? Jak mu przejdzie, to inaczej będzie gadał. Jak nie chce z
nami iść, to nie.
MATEUSZ:
Masz rację: nie, to nie. Będzie więcej dla nas. Hej! Idziemy na
cmentarz?
AREK:
Po co?
MATEUSZ:
Jak „po co"? Żeby opić zdrowie Laskowskiej.
MARIUSZ:
Obowiązkowo. Odwiedzimy naszą starą wiedźmę.
MATEUSZ:
Mam świetny pomysł! Spróbujemy wywołać ducha Laskowskiej. Co
wy na to?
AREK:
Gdzie? Na cmentarzu?
MARIUSZ:
No, czemu nie? Nad jej grobem
(do Marcina)
: Idziesz z nami? Oczy-
wiście, jak się nie boisz.
MATEUSZ:
Ale idziemy o dwunastej w nocy.
MARIUSZ:
No. Wtedy najlepiej biorą
(śmieje się. Do Marcina)
: To jak, idziesz?
MARCIN:
(cedząc słowa)
Czy wy nie rozumiecie tego, że się z wami już nie kumpluję? Nie
chcę mieć z wami nic wspólnego. Najwyższy czas skończyć tę
naszą wątpliwą znajomość. Nie zawracajcie mi więcej głowy. A
teraz
(pokazuje palcem)
spadać!
MARIUSZ:
Ty! Nie pozwalaj sobie za dużo! Uważaj
(grozi Marcinowi palcem)
:
To, że jesteś naszym kumplem...
MARCIN:
(przerywa Mariuszowi)
Nie jestem waszym kumplem.
MARIUSZ:
Tym bardziej: uważaj, bo może cię zaraz spotkać jakaś krzywda.
MARCIN:
Nie boję się was. Nie przestraszycie mnie. Za dużo o was wiem i w
każdej chwili mogę to wykorzystać.
MATEUSZ:
Teraz ty nas nie strasz, fajansiarzu, bo na takich jak ty mamy swoje
sposoby.
MARCIN:
To sobie miejcie.
AREK:
Zostawcie go. Nie warto się nim przejmować. Idziemy. Trzeba je-
szcze zorganizować coś na poprawiny.
MARCIN:
(do odchodzących chłopców)
A propos: macie mi jeszcze oddać resztę pieniędzy za mamy pła-
szcz.
MATEUSZ:
(wybuchając śmiechem)
Pha! Ty chyba urwałeś się z choinki.
MARIUSZ:
Niczego nie oddajemy.
MARCIN:
Jeżeli do końca tygodnia nie zobaczę pieniędzy, to powiem wszy-
stko mojej mamie.
MATEUSZ:
To sobie mów.
MARIUSZ:
Ciekawe co ona na to?
MATEUSZ:
No. Chyba dostanie apopleksji jak się dowie, że to jej synalek spie-
przył jej płaszcz.
(odchodzą śmiejąc się głośno)
MARCIN:
(wstaje z ławki, obraca się w lewą stronę. Do siebie)
No i święty spokój.
(z prawej strony wchodzi Agata. Marcin odwraca się, wyciera ręce o spo-
dnie i robi kilka kroków w stronę Agaty)
: Porozmawiamy?
AGATA:
(nie zatrzymując się)
Nie mamy o czym.
MARCIN:
(chwyta Agatę za rękę)
Czy tak bardzo mnie nienawidzisz, że nie chcesz nawet ze mną
rozmawiać?
AGATA:
(wyrywa rękę)
Nie powiedziałam, że cię nienawidzę.
MARCIN:
To czemu nie chcesz ze mną porozmawiać?
AGATA:
A o czym mam z tobą rozmawiać? O tych
(pokazuje ręką za siebie)
pomyleńcach?
MARCIN:
(uśmiecha się)
Nie... Właśnie chciałem cię za nich przeprosić
(pokazuje na ławkę)
:
Usiądziemy?
AGATA:
Ty chyba żartujesz? Najpierw wybrudziłeś ją butami a teraz chcesz,
żebym na nią siadła?
MARCIN:
(zawstydza się, pokazuje na drugą ławkę)
To chodź na tamtą
(Agata opiera się)
No, chodź. Przecież nic ci nie
zrobię.
AGATA:
Znowu coś knujecie?
MARCIN:
Nie. Mówiłem ci, że mi się podobasz. Chciałbym z tobą o tym poro-
zmawiać.
(podchodzą do ławki)
AGATA:
O czym?
(siadają)
MARCIN:
O nas.
AGATA:
O nas? O co ci chodzi?
MARCIN:
(uśmiecha się niepewnie)
Chciałbym, abyś . ..
(szuka odpowiednich słów)
AGATA:
(zniecierpliwiona)
No, mów!, bo nie mam czasu!
MARCIN:
(jw., po chwili uderzając rękoma o kolana, poważnieje)
Dobra: chcę, abyś została moją dziewczyną.
(Kładzie rękę na sercu i
szybko dodaje)
: Dla ciebie jestem gotów nawet skończyć z nimi.
AGATA:
To czemu nie skończysz?
MARCIN:
(uśmiecha się szeroko)
Tak naprawdę, to właśnie z nimi skończyłem.
AGATA:
(z niedowierzaniem)
Czyżby?
MARCIN:
Naprawdę. Zaszły ostatnio takie rzeczy, że przejrzałem na oczy.
AGATA:
Tak? Jakie rzeczy?
MARCIN:
A, nieważne. Teraz nie chcę o tym mówić
(po chwili)
: Sam teraz nie
wiem, jak ja mogłem związać się z takimi palantami.
AGATA:
Nie wiesz, czego tacy jak oni mogli chcieć od ciebie? To ci powiem.
(zamyśla się)
MARCIN:
Tak? Co?
AGATA:
Otóż, znaleźli sobie kogoś, czyim kosztem mogliby się zabawić.
Nie dostrzegłeś tego nigdy?
MARCIN:
Nie, ale pewnie masz rację
(po namyśle)
: To by się nawet zgadzało.
Ostatnio brali pieniądze tylko ode mnie.
AGATA:
No widzisz.
MARCIN:
No nic. Trudno. Było, minęło. Chcę zacząć wszystko od nowa. Mu-
szę naprawić teraz to wszystko, co zrobiłem źle. Pomożesz mi w
tym?
AGATA:
No, nie wiem.
MARCIN:
Zależy mi na tym
(po chwili)
: To jak: będziemy razem?
(Agata patrzy
uważnie na Marcina. Marcin chwyta Agatę za rękę)
: Zależy mi na tobie.
Powiedz, że tak...
(Agata jw., Marcin cofa rękę. Zrezygnowanym gło-
sem)
: ...a zresztą, jak chcesz. Teraz wszystko zależy od ciebie...
AGATA:
Tak?
(po chwili namysłu)
: Skoro tak...
(uśmiecha się)
... to nie mogę ci
odmówić.
(całuje Marcina w policzek. Marcin uśmiecha się, chwyta Agatę za rękę i
całuje ją w policzek. Wychodzą)
Kurtyna
Więcej darmowych e-booków znajdziesz na stronie
Zapraszam także na moje blogi:
www.wiedza-jest-super.blogspot.com/
Blog tematyczny o szeroko rozumianej wiedzy: wiedzy zarówno praktycznej,
doświadczalnej, naukowej, jak i wiedzy duchowej, religijnej i metafizycznej.
www.jakzmnienicswojezycie.blox.pl/
Blog poświęcony rozwojowi osobistemu, duchowemu i religijnemu.
Szanowny Czytelniku,
Niniejsza publikacja elektroniczna jest darmowa, niemniej jednak,
gdybyś zechciał wesprzeć finansowo autora, proszę o przelew
w dowolnej wysokości (wg uznania) na konto:
Robert Trafny
nr konta: 72 1140 2004 0000 3702 6043 7322
W tytule przelewu proszę wpisać "datek" lub "darowizna".
Zgodnie z ideą Uwolnionej Książki sam decydujesz w jakiej wysokości
złożysz datek. Może to być nawet 1 zł, to od Ciebie zależy, od tego, jak
bardzo podobała Ci się książka, oraz od Twojej hojności.
Pamiętaj, że Autor poświęca swój czas, a niejednokrotnie także pewne
koszta na przygotowanie książki. Kiedy otrzyma od Ciebie datek, będzie mu
miło, że ktoś docenił jego starania, a i przecież "szczodrego dawcę wspiera
Pan Bóg swoją hojnością".
(Prawo Dawania)
Za wszelkie datki serdecznie dziękuję. Bóg zapłać!
Autor
LICENCJA:
Niniejszy e-book jest całkowicie darmowy do niekomercyjnego użytku.
Możesz go w niezmienionej postaci pobrać na swój komputer, stronę
internetową, bloga, a także nieodpłatnie rozprowadzać dalej.
e-mail kontaktowy: robert-trafny@wp.pl