background image

Lucy Clark

Niezwykły ojciec

S

S

C

C

A

A

N

N

d

d

a

a

l

l

o

o

u

u

s

s

background image

Rozdział 1

– No, gotowe – oznajmiła Amelia, wstając i zamykając teczkę z dokumentami, które skończyła 

właśnie  uaktualniać.  –  Teraz  zrobię sobie przerwę na lunch – dodała, spoglądając na pielęgniarkę 

oddziału ratownictwa medycznego, Rosie Jefferson.

– Smacznego – powiedziała Rosie, kiwając głową. – Gdzie jest Tina?

– Chyba w gabinecie zabiegowym.

– W porządku.  Widzimy  się za pół godziny, jeśli  nie wcześniej –  zażartowała Rosie, a Amelia 

głęboko westchnęła.

– Żadnych nagłych przypadków przez najbliższą godzinę... albo dwie.

– Czy wtedy kończysz dyżur?

– Mniej  więcej.  – Amelia  uśmiechnęła  się,  wyszła  z  pokoju  i  ruszyła  w  stronę  stołówki.  Była 

zadowolona, że pamięta drogę i nie błądzi tak jak poprzednio.

W stołówce było tłoczno. Glenelg General nie był tak duży jak inne szpitale, w których dotychczas 

pracowała.  A  zdecydowanie  mniejszy  niż  ten  w  Anglii,  w  którym  odbyła  znaczną  część  stażu 

specjalizacyjnego. Wielką jego zaletą było ładne położenie. Znajdował się blisko plaży oraz mieszkania, 

które wynajęła na okres swojego trzymiesięcznego pobytu w Adelajdzie.

Stanęła  w  kolejce  do  bufetu,  wzięła  jogurt  i  zaczęła  się  zastanawiać,  na  co  jeszcze  miałaby 

ochotę. W końcu zdecydowała się na bułkę z lekkostrawną sałatką.

Wracając  na  oddział  ratownictwa  medycznego,  usłyszała  jakiś  dziwny  hałas.  Zatrzymała  się  i 

zaczęła  uważnie  nasłuchiwać.  Miała  wrażenie,  że  ktoś  płacze.  Skręciła  w  wąski  boczny  korytarz  i 

ruszyła  w  kierunku,  z  którego  dobiegał  dźwięk.  Po  chwili  ujrzała  małą,  mniej  więcej  trzyletnią 

dziewczynkę,  która  siedziała  na  podłodze  pod  ścianą,  obejmując  rękami  kolana,  i  patrzyła  na  nią 

szeroko otwartymi oczami. Jej przerażoną twarzyczkę okalały pukle gęstych jasnych włosów.

– Dzień dobry, kochanie – powiedziała Amelia łagodnym tonem. – Czy nic ci nie jest? – Podeszła 

do dziewczynki i przykucnęła. – Co się stało? Czy coś cię boli?

Widząc, że dolna warga dziewczynki zaczyna drgać, poczuła bolesny skurcz serca.

– Och nie płacz, maleńka. Wszystko będzie dobrze. Jestem lekarzem i mogę ci pomóc.

– Lekarzem?

– Tak. Czy coś cię boli?

– Nie.

– Więc może się zgubiłaś?

Dziewczynka kiwnęła potakująco głową.

– Moje  biedactwo.  Pewnie  jesteś  przerażona.  Czy  chcesz,  żebym  pomogła  ci  znaleźć  twoją 

mamusię?

– Tatusia.

– Zgubiłaś tatusia?

– Tak – wyszeptała. Jej dolna warga znów zaczęła drgać, a po policzkach popłynęły łzy.

background image

– Wszystko  będzie  dobrze  –  zapewniła  ją  Amelia.  –  Może  poszukamy  go  razem?  –  spytała, 

wyciągając do niej rękę. 

Dziewczynka kiwnęła głową i wsunęła rączkę w jej dłoń.

– Mam na imię Amelia.

– Mil.. ja.

– A ty? Jak się nazywasz?

– Lan... da.

– Ojej, co za piękne imię. W sam raz dla takiej ślicznej dziewczynki jak ty. Chodź, poszukamy 

tatusia. Czy on jest chory?

– Nie.

– I nie leży w łóżku?

– Nie.

– A może się skaleczył?

– Tak. W rękę.

– Och, biedny tatuś – powiedziała Amelia, prowadząc małą w kierunku oddziału ratownictwa.

W  pewnym  momencie  jakiś  mężczyzna  wybiegł  z  klatki  schodowej  i  zaczął  gorączkowo 

rozglądać  się  po  korytarzu.  Miał  na  sobie  wytarte  dżinsy,  poplamione  farbą  robocze  wysokie  buty  i 

sportową  kraciastą  koszulę,  spod  której  wystawał  szary  T-shirt.  Jego  ręka  była  niedbale  owinięta 

przybrudzonym bandażem.

Nieznajomy spojrzał w ich kierunku. Kiedy Amelia dostrzegła na jego twarzy wyraz ulgi, od razu 

domyśliła  się,  że  jest  on  ojcem  Landy.  Dziewczynka  natychmiast  wyrwała  rączkę  z  dłoni  Amelii  i 

pobiegła w jego stronę.

– Tatusiu! – zawołała piskliwie, a on chwycił ją w ramiona, uniósł do góry i uścisnął.

– Gdzie byłaś? Tatuś bardzo się o ciebie martwił – wyszeptał, a potem przesunął małą na biodro, 

przytrzymał zabandażowaną ręką i podszedł do Amelii.

– Dziękuję. Jestem pani bardzo wdzięczny – powiedział z uśmiechem, który w znacznym stopniu 

złagodził rysy jego twarzy.

Nieznajomy  miał brązowe oczy,  gęste ciemne włosy,  idealnie  prosty  nos  i  wyraźnie  zarysowaną 

szczękę. Te cechy oraz jego szerokie ramiona nadawały mu wygląd człowieka bardzo pewnego siebie. 

Takiego, który nie dba o to, co myślą o nim inni ludzie.

Patrząc  na  niego,  Amelia  poczuła  dziwny  ucisk  w  dołku,  czego  nie  doświadczyła  nigdy 

przedtem. Miała wrażenie, że niebawem wydarzy się coś niezwykłego. Wydało jej się to absurdalne, 

ponieważ ten mężczyzna  nie tylko był pacjentem, lecz zapewne miał też żonę i gromadkę małych 

jasnowłosych córeczek.

– Dziękuję – powtórzył, podając jej rękę. – Ona uciekła swojej opiekunce. – Spojrzał na córkę. –

Pani D. bardzo się o ciebie martwi, kotku. Szukała cię wszędzie.

Landa wtuliła buzię w jego szyję, a on przycisnął ją do siebie jeszcze mocniej.

background image

– Myślę,  że  mała  była  okropnie  przerażona  –  powiedziała  Amelia.  –  No  ale  na  szczęście 

wszystko dobrze się skończyło. Sądzę, że teraz będzie się bardzo pilnować.

– Mam taką nadzieję – mruknął malarz, łaskocząc córeczkę po brzuszku.

Landa uniosła głowę i cicho zachichotała. Amelia patrzyła na nią z coraz większą zazdrością.

– No cóż... muszę wracać do pracy. Malarz kiwnął głową ze zrozumieniem.

– Przepraszam, że zabrałem pani tyle czasu. Amelia skwitowała jego słowa machnięciem ręki.

– Nic nie szkodzi – odparła, a potem spojrzała na Landę i dodała: – Musisz pilnować tatusia.

– Tak.  –  Dziewczynka  kiwnęła  głową  z  takim  entuzjazmem,  że  jej  włosy  gwałtownie 

podskoczyły. – Do widzenia, Mil... ja.

– Do widzenia, kochanie – powiedziała Amelia, delikatnie ściskając jej drobną rączkę.

Chciałabym  mieć  takie  dziecko  jak  Landa.  Jej  rodzice  są  prawdziwymi  szczęściarzami, 

pomyślała z westchnieniem, wchodząc do pokoju dla personelu i włączając telewizor.

– .  Cudownie.  Film  o  lekarzach  –  mruknęła  niechętnie,  ale  mimo  wszystko  usiadła  przed 

odbiornikiem.

Dwadzieścia  minut  później  miała  już  powyżej  uszu  patrzenia  na  mocno  wymalowaną 

pacjentkę  w  bardzo  wydekoltowanej  szpitalnej  koszuli  i  pantoflach  na  wysokich  obcasach,  która 

trzepotała rzęsami na widok niezwykle przystojnego młodego lekarza, będąc przekonana, że tylko on 

może uratować jej życie.

– Och,  do  diabla!  –  Rozejrzała  się  wokół  siebie,  szukając  czegoś,  czym  mogłaby  rzucić  w 

telewizor, ale niestety, nie znalazła niczego odpowiedniego.

W tym momencie otworzyły się drzwi i do pokoju weszła jej przyjaciółka, Tina.

– Czyżbyś  znów  oglądała  ten  tandetny  serial  o  lekarzach?  –  spytała  ze  śmiechem,  nalewając 

sobie kawę.

– Oczywiście. Chcę wzbogacić mój dzień o jakiś miły akcent.

– I to właśnie jest ten miły akcent? Moja droga, chyba masz bardzo nudne życie.

– Wiem o tym.

Nagle odezwały się ich pagery. Spojrzały na wyświetlacze i odkryły, że są wzywane w to samo 

miejsce.

– Oto coś, co pomoże ci przezwyciężyć nudę – mruknęła niechętnie Tina. – Dlaczego wzywają 

nas obie równocześnie?

Pracowały od wczesnego wieczoru poprzedniego dnia, ponieważ było dużo nagłych przypadków, 

a teraz dochodziła trzecia w piątek po południu, więc marzyły tylko o tym, by jak najszybciej znaleźć 

się w domu.

– Wezmę to na siebie – zaproponowała Amelia. – Ty masz właśnie przerwę. Dam ci znać, jeśli 

będziesz potrzebna. – Wstała i podeszła do telewizora.

– Nie wyłączaj  go – poprosiła Tina, siadając w fotelu,  który  przed chwilą  zwolniła  Amelia. –

Muszę się trochę pośmiać. W dodatku ci aktorzy są super przystojni.

background image

Amelia wzruszyła ramionami.

– Chyba tak – mruknęła, myjąc swój kubek oraz łyżeczkę.

– Och, nie udawaj. Nie wmówisz mi, że ci się nie podobają.

Amelia uśmiechnęła się i jeszcze raz zerknęła na ekran telewizora.

– Może.

Z niewiadomych powodów przypomniał jej się malarz, którego spotkała przed półgodziną. Był 

zabójczo  przystojny  i  zrobił  na  niej  wielkie  wrażenie.  Mogła  wyznać  to  tylko  Tinie,  z  którą 

przyjaźniła się od wielu lat.

Poznały się, kiedy Tina odbywała praktykę w Anglii na oddziale ratownictwa. I to właśnie ona 

załatwiła Amelii trzymiesięczny staż w Glenelg General Hospital w Adelajdzie. Po jego zakończeniu 

zamierzała  wrócić  do  Anglii,  zdać  końcowe  egzaminy  i  uzyskać  tytuł  specjalisty  w  dziedzinie 

ratownictwa medycznego.

Cieszyła ją taka perspektywa i nie chciała, by cokolwiek jej w tym przeszkodziło. A zwłaszcza 

jakiś  niezwykle  atrakcyjny  mężczyzna.  Aktorzy  grający  w  telewizyjnych  serialach  nie  stanowili 

zagrożenia dla jej uporządkowanego życia. Wszyscy byli jedynie wytworami wyobraźni scenarzystów, 

a zespoły garderobianych oraz charakteryzatorów dbały o to, żeby wyglądali na zabójczo przystojnych. 

Dopóki nie poznała ojca Landy, nieraz zastanawiała się, czy w realnym świecie istnieją tacy  faceci. 

Mężczyźni, którzy chętnie spędzaliby czas na łonie rodziny.

Ten seksowny malarz z pewnością był właśnie taki. Cieszyła się, że spotkanie z nim zmieniło jej 

pogląd na ten temat.

Czy  wciąż  jest  na  naszym  oddziale?  Czy  Tina  zajęła  się  jego  ręką?  –  spytała  się  w  duchu, 

postanawiając nie podejmować tego tematu i jak najszybciej wyrzucić go z pamięci.

– Do zobaczenia później, Tina. Och, zapomniałabym... czy nasze jutrzejsze spotkanie jest nadal 

aktualne?

– Oczywiście. Jeśli zaczniemy o dziesiątej, zdążymy pójść na zakupy, a potem zjeść lunch.

– Nie  mogę  się  doczekać  –  odparła  z  uśmiechem  Amelia,  opuszczając  pokój  i  podchodząc  do 

punktu pielęgniarek na oddziale ratownictwa. – Cześć, Rosie, już jestem. Co się dzieje?

– Zaraz przyjedzie karetka. Po lekcjach znaleziono w klasie dwoje nieprzytomnych nastolatków.

– Narkotyki?

– Nie. Alkohol. Wódka.

Amelia westchnęła i potrząsnęła głową.

– Wiek?

– Mają po szesnaście lat – odparła Rosie, zaglądając do notatek.

– W porządku. Trzeba przygotować wszystko do płukania ich żołądków.

– Oczywiście. Aha, chciałam cię widzieć jeszcze z innego powodu.

– Jakiego? – spytała Amelia, wzdychając.

background image

Obawiała  się,  że  Rosie  nie  ma  dla  niej  najlepszych wiadomości,  że  będzie  musiała  zostać  w 

szpitalu  jeszcze  dłużej,  a  ona  marzyła  tylko  o  jednym  –  by  pomóc  tym  dzieciakom,  a  potem  jak 

najprędzej wrócić do domu.

– Podobno nie poznałaś jeszcze Harrisona – powiedziała Rosie scenicznym szeptem.

– Chodzi ci o ordynatora naszego oddziału? Nie, nie widziałam go na oczy. Kiedy zaczęłam tu 

pracować w zeszłym tygodniu, on musiał akurat wyjechać.

– Tak, ale już wrócił.

– Co?  Kiedy?  Gdzie  jest?  –  spytała  Amelia,  rozglądając  się  wokół  siebie.  Nagle  dostrzegła 

seksownego malarza i poczuła mrowienie w całym ciele. Nadal był na oddziale i wciąż miał na ręce 

swój niedbały opatrunek. Rozmawiał z pielęgniarką, która promiennie się do niego uśmiechała.

– To on – wyszeptała Rosie. – Ten z zabandażowaną ręką.

– Naprawdę? – wyjąkała Amelia, unosząc brwi ze zdumienia.

A  więc  ten  seksowny  malarz  jest  w  rzeczywistości  lekarzem,  a  w  dodatku  moim  szefem, 

pomyślała z niedowierzaniem.

– Tak.

W  tym  momencie  mężczyzna  odwrócił się i spojrzał w jej stronę.  Amelia poczuła, że zaczyna 

wewnętrznie płonąć. Nie mogła oderwać od niego wzroku, a on na jej widok skończył rozmawiać z 

pielęgniarką i podszedł do niej zdecydowanym krokiem.

– Doktor Watson, jak sądzę – powiedział z lekkim uśmiechem. – A więc znów się spotykamy.

– Hm, jak widać...

– Nazywam się Harrison Stapleton i jestem ordynatorem tego oddziału.

– Milo  mi – wymamrotała. – Uhm,  a  gdzie jest pańska  córka?  Mam  nadzieję,  że  ktoś  się  nią 

zajmuje.

– Tak.  Opiekunka  zabrała  ją  do  domu,  twierdząc,  że  obie  muszą  się  położyć  i  odpocząć.  –

Potrząsnął głową. – Biedna pani  D.  Wzięła Yolandę do naszej stołówki na posiłek. Kiedy stała w 

kolejce do kasy, nagle stwierdziła, że Yolanda zniknęła.

– Czy ona często się gubi?

– Niestety, tak. A jak pani sądzi, skąd mam te – siwe włosy? – spytał, wskazując swoje skronie, 

a ona lekko się uśmiechnęła.

Podobały jej się jego przyprószone siwizną włosy, które nadawały mu dystyngowany wygląd.

– Pewnie przysparza panu wielu kłopotów.

– To  prawda,  ale  próbujemy  opanować  sytuację.  Problem  polega  na  tym,  że  ona  gubi  się 

nieświadomie.

Ta informacja wzbudziła zainteresowanie Amelii. Z tonu jego głosu wywnioskowała, że z Yolandą 

coś jest nie w porządku. Na twarzy dziewczynki nie było widać objawów jakiejś choroby, ale to nie 

znaczyło, że w jej umyśle nie dzieje się coś złego.

background image

–  Tak  czy  owak,  cieszę  się,  że  jest  bezpieczna  –  powiedziała,  uświadamiając  sobie,  że  nie 

powinna wtrącać się w jego prywatne sprawy.

– Ja również. Miałem wrażenie, że w ciągu pięciu minut postarzałem się o jakieś pięćdziesiąt lat.

– I tak pan wyglądał.

Harrison wybuchnął głośnym śmiechem.

– Dziękuję  za  komplement,  doktor  Watson.  Ale  zmieniając  temat,  przepraszam,  że  nie  było 

mnie tu w ubiegłym tygodniu, kiedy pani zaczynała pracę.

– Nic  nie  szkodzi.  Jakoś  dałam  sobie  radę.  Poza  tym  powiedziano  mi,  że  wyjechał  pan  na 

sympozjum naukowe.

– Tak, ale prawdę mówiąc, wolałbym być tutaj.

– Czyżby  nie  spędził  pan tam  miło  czasu?  Słyszałam,  że  to  sympozjum  odbywało  się  na  Gold 

Coast, gdzie jest przecież bardzo ładnie.

– To  prawda.  Ale  ja  po  prostu  nie  potrafię  siedzieć  bezczynnie  i  słuchać  prelegentów,  mając 

świadomość, że w tym czasie mógłbym doskonale bawić się poza salą konferencyjną.

– Ale wtedy nazywałoby się to wakacjami, a nie sympozjum naukowym.

Harrison ponownie wybuchnął śmiechem.

– Słuszna uwaga.

– A jak pańska ręka? Czy zranił się pan, będąc na wyjeździe?

– Nie. Skaleczyłem się dziś rano, kiedy otwierałem puszkę z farbą. To nic poważnego.

– Naprawdę? Czy nie trzeba jej na nowo zabandażować?

Harrison zmarszczył brwi i spojrzał na opatrunek.

– Uważam,  że  wygląda  całkiem  dobrze.  Fachowa  robota.  Wykonała  ją  urocza  młodziutka 

pielęgniarka.

– Bez wątpienia – mruknęła Amelia z rozdrażnieniem.

Harrison  uważnie  się  jej  przyjrzał.  Nie  miała  klasycznej  urody,  ale  w  jej  niebieskich  oczach 

dostrzegł lśniące ogniki,  które  bardzo  go  zaintrygowały.  Jej  kasztanowe  włosy  były  na  tyle  krótko 

ostrzyżone,  że  z  pewnością  nie  wymagały  rano  wielu  zabiegów.  Miała  na  sobie  schludny  strój 

służbowy. Mierzyła co najmniej metr sześćdziesiąt pięć i była zbudowana bardzo proporcjonalnie. W 

jej uszach błyszczały niewielkie złote kolczyki, a z szyi zwisał stetoskop.

– Myślę, że powinniśmy się przygotować – oznajmił w końcu.

– Do czego? – Amelia uniosła pytająco brwi, nie bardzo wiedząc, o co mu chodzi.

– Lada moment ambulans przywiezie dwoje nastolatków, którzy nadużyli alkoholu. Czy to coś 

pani mówi?

– Owszem, doktorze Stapleton. Dziękuję, że mi pan przypomniał. Pójdę się przygotować. A pan 

zapewne musi zająć się córką albo nadrobić zaległości w papierkowej robocie.

– Papierkowa robota może zaczekać do poniedziałku. Idę z panią.

background image

– A jak zamierza pan nam pomóc? – spytała, spoglądając wymownie na jego zabandażowaną 

rękę.

– No  cóż,  przy  takim  nastawieniu  chyba  w  ogóle  nie  zaofiaruję  mojej  pomocy  –  odrzekł  z 

żartobliwą nutką w głosie. – Natomiast mogę po prostu poobserwować panią w akcji i przekonać się, 

czy istotnie jest pani tak dobrą lekarką, jak twierdzi Tina.

– Cóż  za  wspaniały  pomysł!  –  odparła  oschłym  tonem,  a  potem  odwróciła  się  na  pięcie  i 

ruszyła w stronę gabinetu zabiegowego.

Po  chwili  zdała  sobie  sprawę,  że  doktor  Stapleton  idzie  za  nią.  Dlaczego  nie  zostawi  mnie  w 

spokoju? – zastanawiała się w duchu. Nie mam ochoty na żadne testy. Tym bardziej, że od wielu godzin 

tkwię w szpitalu. Westchnęła, próbując się zmobilizować.

– Długi dyżur, co?

– Owszem, i zanosi się na to, że potrwa jeszcze dłużej.

– Niektórzy  powiedzieliby,  że  robienie  uszczypliwych  uwag  nie  jest  najlepszym  sposobem 

wywierania dobrego wrażenia na swoim nowym szefie.

– A inni powiedzieliby, że szef sprawdzający swojego nowego pracownika, który jest na dyżurze 

od wielu godzin, nie zaskarbi sobie jego sympatii.

– Zwłaszcza że ten podwładny zaopiekował się jego córką, a potem przekazał mu ją całą i zdrową 

– odparowała, zmuszając się do uśmiechu.

– Pani  uśmiech  jest  słodki,  ale  słowa  niezwykle...  hm,  wymowne  –  powiedział  z  błyskiem  w 

oczach, który ją zauroczył.

Zaczęła się zastanawiać, czy inne kobiety reagują na niego tak samo jak ona. Wiedziała o nim 

tylko tyle, że jest wdowcem, a jego żona zmarła kilka lat temu. Poza tym Tina powiedziała jej jeszcze, 

że jest uczciwym i sprawiedliwym przełożonym.

– Chodźmy się przygotować, doktor Watson.

– Ja nie jestem uszczypliwa, tylko mam ostry język. A to nie to samo.

– Między tymi pojęciami istnieje cienka granica, Amelio Jane.

– Po prostu Amelia.

– Dlaczego? Moim zdaniem to podwójne imię bardzo do ciebie pasuje, Amelio Jane.

– Ale jest trochę za długie.

– No  dobrze...  W  miłej  swobodnej  atmosferze  będę  zwracać  się  do  ciebie  Amelio  Jane. 

Natomiast w czasie wytężonej pracy chyba po prostu będę wrzeszczał: Watson!, a wtedy natychmiast 

do mnie przybiegniesz.

Tym razem Amelia nie mogła się powstrzymać i wybuchnęła głośnym śmiechem.

Harrison  był  zadowolony,  że  oparł  się  o  ścianę,  ponieważ  czarujący  uśmiech  Amelii  omal  nie 

zwalił go z nóg. Zastanawiał się, jak to się stało, że dopiero teraz zauważył jej oryginalną urodę. Kiedy 

uśmiechała się do niego, przeszywał go dreszcz rozkoszy. Wydawało mu się to bardzo dziwne, ponieważ 

background image

w jego życiu nie było miejsca na nic poza pracą i ukochaną córeczką. A jednak Amelia Jane Watson, 

młoda Angielka mówiąca z urzekającym akcentem, z każdą mijającą sekundą intrygowała go coraz 

bardziej.

– Dziwię się, że dyskutujemy o moim imieniu – powiedziała Amelia, podchodząc do umywalki 

i po raz drugi szorując ręce. Wycie syreny karetki coraz bardziej się nasilało. – Przecież to tylko imię. 

Mam rację, Harry?

– Mów do mnie Harrison, jeśli drogie jest ci życie i praca, doktor Watson.

– Nie lubisz tego zdrobnienia, co?

– Nieszczególnie.

– Ono do ciebie nie pasuje, a Harrison tak.

– Dziękuję. Z kolei ja sądzę, że Amelia Jane lepiej pasuje do ciebie niż Amelia. Jest bardziej... hm, 

angielskie – stwierdził, a ona poczuła, że coraz bardziej ulega jego urokowi.

– Jak na ordynatora wydajesz się niezwykle niefrasobliwy.

– I taki właśnie jestem – odrzekł.

Spojrzał jej w oczy i ku swojemu zaskoczeniu poczuł, że jej pożąda. Nigdy dotąd żadna kobieta 

nie  wydała  mu  się  tak  bardzo  pociągająca  jak  ona.  Amelia  Jane  miała  w  sobie  coś...  może  był  to 

kojący ton jej głosu lub subtelny zapach perfum, albo po prostu to, że nie sprawiała wrażenia osoby, 

która czułaby przesadny respekt wobec swojego nowego szefa. Na pewno była kobietą interesującą i 

oryginalną.

Usłyszeli  bardzo  głośne  wycie  syreny,  które  po  chwili  ucichło.  To  oznaczało,  że  karetka 

zajechała pod szpital. Kiedy Amelia wkładała fartuch ochronny, drzwi otworzyły się i do sali weszli 

ratownicy, pchając przed sobą wózki z pacjentami. Odwróciwszy głowę, zobaczyła, że Harrison stoi 

przy umywalce i szoruje dłonie. Nigdzie nie dostrzegła jego przybrudzonego bandaża.

– Co ty wyprawiasz? Uszkodzisz sobie... – Urwała, stwierdzając z zaskoczeniem, że na jego ręce 

nie ma nawet śladu zadraśnięcia. – Cudowne uzdrowienie? No tak, wcale się nie zraniłeś, prawda?

– Drogi Watsonie, pojmujesz wszystko w mig.

– Dziękuję, Sherlocku. Więc dlaczego miałeś tę rękę zabandażowaną?

– Bo się w nią skaleczyłem. To nie było nic poważnego, ale moja córka uparła się, że zagra rolę 

lekarza i ją zabandażowała.

Urocza młodziutka pielęgniarka, powtórzyła w duchu Amelia, teraz rozumiejąc, co miał na myśli.

– Yolanda jest niezwykle uparta jak na trzy lata – ciągnął z uśmiechem.

– Robi  wrażenie  osóbki,  która  ma  bardzo  silną  wolę.  Nie  pozostaje  mi  nic  innego,  jak  życzyć  ci 

szczęścia.

Harrison jęknął i wzniósł oczy do nieba.

– Zdaje się, że będzie mi ono potrzebne. – Wytarł ręce, włożył kitel i spojrzał pytająco na Amelię, 

czekając na jej polecenia.

– Co mamy? – spytała ratowników.

background image

– Dwoje szesnastolatków. Meg i Tad. Sprzątaczka znalazła ich po lekcjach w klasie. Byli pijani 

do nieprzytomności. Obok nich leżały dwie półlitrowe butelki po wódce.

– Niezłe przyjęcie – mruknęła Amelia, wciągając rękawiczki. – Harrison, ty zajmij się chłopcem 

– poleciła. – Meg? Meg? Czy mnie słyszysz? Jestem doktor Watson. Meg? – Poklepała dziewczynę 

lekko po policzku, a ona wybełkotała coś niezrozumiale.

– Źrenice są rozszerzone – poinformowała pielęgniarka. – Ciśnienie krwi spada.

– Dlaczego  to  zrobili?  –  spytał  Harrison,  a  widząc,  że  Tad  nagle  pozieleniał,  krzyknął:  –

Wiadro!

– W ostatniej chwili zdążył się cofnąć, zanim Tad sam sobie zrobił płukanie żołądka.

– Drogi oddechowe Meg są drożne – stwierdziła Amelia. – Teraz płukanie. Przewróćmy ją na 

lewy bok. – Wprowadziła przez jej usta sondę żołądkową.

– Zaczynamy ssanie. – Spojrzała na Harrisona i spytała: – Jak Tad?

– Wykonuje dobrą robotę, wymiotując to, co połknął.

– Dobrze.  Podaj mu  węgiel aktywowany  i  odpowiednią  do  wagi dawkę  sorbitolu.  To  powinno 

przyspieszyć opróżnianie jelit. Czy ich rodzice są już tutaj?

– Chyba tak – odrzekła pielęgniarka.

– W porządku. Porozmawiam z nimi, kiedy tylko skończymy. – Spojrzała na Meg i westchnęła, 

zastanawiając się, dlaczego ta nastolatka uważa picie alkoholu za dobrą zabawę.

Kiedy  stan  młodych  pacjentów  już  się  ustabilizował,  Amelia  poszła  porozmawiać  z  ich 

rodzicami,  którzy  z  jednej  strony  byli  zakłopotani  i  zaniepokojeni  postępkiem  swoich  dzieci,  a  z 

drugiej okropnie na nie wściekli.

–  Tad  i  Meg  muszą  zostać  w  szpitalu  przynajmniej  na  tę  noc,  ponieważ  trzeba  ich 

monitorować. Chcemy też, żeby spotkali się z naszym psychologiem i porozmawiali z nim o tym, co 

zrobili.

– Moja córka jest porządną dziewczyną! – wybuchnął ojciec Meg, a potem zaczął wymachiwać 

palcem przed nosem ojca Tada i krzyczeć: – To wszystko jego wina. To jego syn zdeprawował moje 

słodkie maleństwo.

Między rodzicami młodych pacjentów doszło do ostrej wymiany zdań, ale Amelii w końcu udało 

się ich uspokoić. Przez cały czas miała świadomość, że Harrison uważnie ją obserwuje.

Kiedy nastolatków przewieziono na oddział, usiadła przy biurku, by wypisać kartę choroby Meg. 

Harrison zajął miejsce obok niej i również zabrał się do sporządzania notatek.

– Jak wypadłam, doktorze Stapleton? Czy zdałam egzamin?

Harrison kiwnął głową z namysłem.

– Muszę przyznać, że byłaś dość dobra, doktor Watson.

– Dość dobra? – powtórzyła. – Gdybym znała cię lepiej, wiedziałabym, czy w twoich ustach jest 

to pochwala, czy nie.

Harrison nadal robił notatki i nawet na nią nie spojrzał.

background image

– Pochwała – mruknął.

– Och,  cóż  za  wspaniałomyślność.  –  Choć  w  jej  głosie  zabrzmiała  nutka  sarkazmu,  była 

zadowolona z jego oceny. – Jeśli skończyłeś już wypełniać kartę choroby Tada, to zaniosę obie na 

oddział.

– Próbujesz się mnie pozbyć, Amelio Jane?

– Wzruszyła ramionami. Po raz kolejny poczuła bijące od niego ciepło i była rozdrażniona tym, że 

jego bliskość tak na nią działa.

– Po prostu pomyślałam, że chciałbyś spędzić resztę dnia z córką.

– A jeśli jeszcze nie skończyłem cię egzaminować?

– No cóż, chyba będziesz musiał przełożyć to na inny dzień, ponieważ wybieram się do domu –

oznajmiła, biorąc obie karty choroby. – Do zobaczenia w poniedziałek, doktorze Stapleton.

– Jeśli nie wcześniej, doktor Watson.

Idąc  korytarzem,  Amelia  starała  się  zachować  poważny  wyraz  twarzy.  Musiała  przyznać,  że 

Harrison jest miły, przystojny i zabawny. W obecnej chwili nie była w stanie znaleźć w nim niczego, co 

mogłoby ją do niego zniechęcić. Chciała, by ich stosunki ograniczały się do pracy, by nie łączyło ich 

nic więcej. Ale, choć dopiero się poznali, Harrison Stapleton wywarł na niej niezatarte wrażenie.

Weszła do  szatni,  wzięła  szybki  prysznic,  przebrała  się  w  prywatne  ubranie  i wyszczotkowała 

włosy. Teraz mogła już wrócić do swojego apartamentu nad morzem iw spokoju odpocząć po ciężkim 

dyżurze.  Na  szczęście  budynek,  w  którym  mieszkała,  był  położony  niedaleko  szpitala,  więc  nie 

potrzebowała  samochodu. Jeśli pracowała do późna, zamawiała taksówkę. W  dodatku wystarczyło 

przejść  przez  ulicę,  by  znaleźć  się  na  plaży.  A  od  centrum  handlowego  dzieliła  ją  tylko  jedna 

przecznica.

Wzięła torebkę, poinformowała Tinę, że opuszcza szpital, i ruszyła w kierunku drzwi frontowych. 

Kiedy wyszła ze szpitala, ze zdumieniem zauważyła Harrisona, który stał oparty o ścianę budynku. 

Gdy ją zobaczył, natychmiast wyprostował się i do niej podszedł.

– Och, Amelia Jane. Tutaj jesteś. A już myślałem, że cię przegapiłem.

– Czy coś się stało?

– Nie.  Ja... hm,  po prostu  chciałem raz  jeszcze  podziękować ci za opiekę nad moją córeczką. 

Yolanda jest dla mnie wszystkim i szalałem z niepokoju, kiedy pani D. powiedziała mi, że zniknęła. 

Więc... hm, dziękuję.

– Nie ma za co. Najważniejsze, że wszystko dobrze się skończyło. – Wyjęła z torebki okulary 

słoneczne, nadal próbując przyzwyczaić się do tego, że w Australii marzec to końcowy miesiąc lata, 

a nie zimy. – Czy coś jeszcze?

– Masz samochód? – spytał.

– Nie. Mieszkam niedaleko stąd.

– Ja również. Na jakiej ulicy?

– Esplanade.

background image

– Naprawdę? Pod którym numerem? Amelia zastanawiała się przez chwilę.

– Uhm... trzysta siedemdziesiątym piątym. Harrison potrząsnął głową z niedowierzaniem.

– To o dwa budynki dalej niż ja. Odprowadzę cię. Amelia spojrzała na niego zaskoczona.

– Nie trzeba. Dam sobie radę.

– Idziemy w tym samym kierunku, Amelio Jane. Jak by to wyglądało, gdybyśmy szli, udając, że się 

nie znamy...

background image

Rozdział 2

– Chyba masz rację – przyznała Amelia.

– Zatem idziemy?

– Oczywiście – powiedziała, wkładając okulary.

Przez chwilę szli w milczeniu, a ona nerwowo szukała jakiegoś odpowiedniego tematu rozmowy, 

ale wpadła tylko na jeden pomysł.

– Tutejsza pogoda jest o wiele ładniejsza niż w Anglii.

Harrison kiwnął potakująco głową.

– Tina mówiła, że pochodzisz z Krainy Jezior.

– Zgadza się. Mieszkałam z rodzicami w Barrow.

– To piękna okolica.

– Byłeś tam?

– Tak, w podróży poślubnej. Zwiedziliśmy z Ingą wszystko, co było do obejrzenia – odrzekł. –

Jestem wdowcem – dodał pospiesznie na wypadek, gdyby o tym nie wiedziała.

– Słyszałam – mruknęła, nie mogąc zrozumieć, dlaczego poczuła się nieswojo, kiedy wspomniał o 

swojej zmarłej żonie. – Czy wam się tam podobało?

– Mnie tak, ale Inga nie była zachwycona. Zdecydowanie bardziej przypadł jej do gustu Londyn.

– Och, a ja za nim nie przepadam.

– Czy uważasz, że panuje tam zbyt wielki ruch i zgiełk?

– Owszem.

– Ja też tak sądzę.

Jadący ścieżką młodzi rowerzyści przemknęli tak blisko nich, że Harrison musiał uskoczyć w bok i 

niechcący  wpadł  na  Amelię.  Chwycił  ją  za  ramiona  i  mocno  przytrzymał,  chroniąc  przed 

upadkiem.

– Przepraszam – mruknął, odzyskując równowagę i gwałtownie się od niej odsuwając. – Czy nic 

ci nie jest?

– Nie – wyszeptała, potrząsając głową. Nie mogła powstrzymać reakcji swego ciała na jego dotyk. 

Miała wrażenie, że nie słucha ono wydawanych przez mózg poleceń.

–  Całe  szczęście.  Dzieciaki  nigdy  nie  patrzą,  gdzie  jadą. Tylko  jeden  budynek  dzieli  nas  od 

twojego domu. Czy sądzisz, że uda nam się dotrzeć tam bezpiecznie?

– To może być ryzykowne, ale chyba powinniśmy spróbować – odparła, a on się zaśmiał.

– Doskonale! – zawołał, a potem ruszyli w dalszą drogę.

Mijając  sklepy,  Amelia  spoglądała  na  wystawy.  Zatrzymała  się,  widząc  wyroby  czekoladowe  w 

kształcie wielkanocnych zajączków i pisanek. Harrison podążył za jej wzrokiem i głośno westchnął.

– Czyżbyś nie przepadał za Wielkanocą?

– Lubię ją, ale nie jestem zachwycony, kiedy mała wierci mi dziurę w brzuchu, domagając się 

czekoladek – wyjaśnił.

background image

– Chodzi o Yolandę? Kiwnął potakująco głową.

– To zdumiewające. Kobiety zdają się genetycznie – uwielbiać czekoladę, a moja córka potwierdza 

tę  regułę.  Doszło  nawet  do  tego,  że  zmusza  mnie  do  oglądania  najnowszych  katalogów 

wielkanocnych i pokazuje, co mam jej kupić.

– Jest dziewczynką, która doskonale wie, czego chce.

– W końcu to moja córka – powiedział z uśmiechem ojca uwielbiającego swoje dziecko. – A 

ty?

– Co ja? Chodzi ci o to, czy przeglądałam z moim ojcem wielkanocne katalogi?

– Zgadłaś. – Był zadowolony, że mają podobne poczucie humoru. – Ale szczerze mówiąc, miałem 

na myśli to, czy byłaś dziewczynką, która wie, czego chce?

Amelia zastanawiała się przez dłuższą chwilę.

– Hm...  chyba  raczej  tak.  Oczywiście,  nie  zawsze  stawiałam  na  swoim,  ale  w  przypadku 

wielkanocnych słodkości nigdy nie miałam większych problemów.

. – Naprawdę?

– Owszem. Po prostu nie jestem zbyt wielką amatorką czekolady.

– Mówisz poważnie? – Ze zdumieniem uniósł wysoko brwi. – Naprawdę nie lubisz czekolady?

Amelia wzruszyła ramionami.

– Nad słodycze przedkładam pikantne jedzenie.

– Ciekawe – mruknął z zadumą.

– Co? Czyżbyś nigdy nie spotkał kobiety, która nie przepada za czekoladą? Ciętych kwiatów też 

nie lubię.

–  Teraz  zaczęłaś  mnie  przerażać.  I  to  właśnie  w  chwili,  kiedy  wydało  mi  się,  że  nareszcie 

rozgryzłem tajemnicę płci pięknej.

– Amelia nie mogła stłumić śmiechu. Harrison okazał się bardzo miłym, dowcipnym i pełnym 

uroku mężczyzną. Wiedziała, że musi być silna, aby zapanować nad odruchami.

Kiedy  stanęli  przed  jego  domem,  Amelia  z  podziwem  spojrzała  na  ładny  piętrowy  budynek, 

którego frontowe okna wychodziły na ocean.

– Ładnie tu – wyszeptała.

Harrison nonszalancko wzruszył ramionami.

– Nie widzę w tym nic szczególnego... no, poza tym, że tu mieszkam.

Amelia wybuchnęła śmiechem.

– A  ty  lubisz  to  miejsce?  –  spytał,  wskazując  pobliski  budynek,  w  którym  znajdował  się  jej 

apartament.

– Owszem,  lubię.  Mieszkanie  jest  wygodne,  w  pełni  umeblowane  i  niezbyt  drogie.  No  a  przede 

wszystkim blisko morza. – Westchnęła i spojrzała na lśniący złoty piasek i ciemnoniebieski ocean. –

Moim zdaniem w Australii są najpiękniejsze plaże.

– Nie zaprzeczę. Myślę, że tutejszy piasek jest nieco bardziej... hm, złoty niż w Brighton.

background image

Amelia kiwnęła głową.

– Masz rację. I bardzo przyjemnie się po nim spaceruje...

W  tym momencie powietrze przeszył przenikliwy  pisk. Oboje  gwałtownie się odwrócili i ujrzeli 

Yolandę, która z szeroko otwartymi ramionami biegła w ich kierunku.

Harrison natychmiast pochylił się, chwycił ją i podniósł, a ona objęła go mocno za szyję.

– Tatuś! Tatuś! – krzyczała radośnie.

Trzymając ją w ramionach, spojrzał w stronę drzwi frontowych, w których stała jakaś kobieta.

– Witam, pani D. – zawołał i pomachał do niej.

– Wróciłeś  wcześniej  niż  się  spodziewałyśmy  –  odparła  pani  Deveraux  z  silnym  angielskim 

akcentem. – Niedawno skończyłyśmy odpoczywać i upiekłyśmy ciasteczka.

– One są bardzo mniam mniam, tatusiu – zapewniła go Yolanda.

–  Lepiej  już  pójdę  –  powiedziała  Amelia,  nie  chcąc  zakłócać  czułej  sceny  powitania.  –  Do 

zobaczenia w pracy.

– Uh... – Harrison  przesunął córkę  na swoje  biodro, nadal mocno ją obejmując, a ona zaczęła 

całować go w policzek. – Może wstąpisz?

– Nie chciałabym sprawiać kłopotu.

– Och,  nie  ma  o  czym  mówić  –  oznajmiła  pani  D.  ,  gestem  ręki  zapraszając  ją  do  środka.  –

Przynajmniej tyle możemy zrobić w rewanżu za to, że nam pani pomogła odnaleźć Yolandę. Zaraz 

włączę czajnik, a potem wszyscy usiądziemy, wypijemy herbatę i zjemy ciasteczka.

– To nie potrwa dłużej niż pół godziny – zapewnił ją Harrison.

Amelia  wahała  się,  nie  bardzo  wiedząc,  czy  powinna  przyjąć  zaproszenie,  choć  propozycja 

podwieczorku w towarzystwie Harrisona, jego córki i pani D. była bardzo kusząca.

– No chodź, nie daj się prosić. Pani D. ma rację. Uznaj to za formę podziękowania. W końcu to 

ty odnalazłaś Yolandę – powiedział Harrison, ruchem głowy wskazując swój dom.

Kiedy  weszli  do  środka,  Amelia  z  podziwem  patrzyła  na  wystrój  wnętrza.  Zmierzając  do 

położonej  na  tyłach  domu  kuchni  minęli  pusty  pokój,  w  którym  dostrzegła  rozłożone  na  podłodze 

brezentowe płachty, rozstawioną drabinę i puszki z farbą.

– Zabrałeś się za remont?

Harrison uśmiechnął się i spojrzał znacząco na swoje poplamione farbą spodnie.

– To mnie odpręża.

– Harrison odnowił prawie cały dom – oznajmiła pani D. – Proszę usiąść, moja droga – dodała, 

wskazując Amelii kuchenny taboret. – Nazywam się Deveraux, ale on mówi do mnie pani D.

– Wybaczcie  mi  brak  dobrych  manier  – powiedział Harrison, sadzając  Yolandę w dziecięcym 

foteliku. – Pani D. , to jest Amelia Jane, która robi specjalizację na naszym oddziale, a pochodzi z 

pani rodzinnego kraju...

– Bardzo mi miło – odparła pani D. , a potem spytała: – Jaką herbatę pani pije, moja droga?

– Bez mleka i bez cukru, dziękuję.

background image

– Pani D. była serdeczną przyjaciółką mojej matki i zajmuje pokój z tyłu domu. Uparcie twierdzi, 

że jest jej tam wygodnie i nie pozwala mi ani go przemeblować, ani pomalować ścian.

– Święta prawda – mruknęła pani D. , wyjmując z kredensu porcelanowe filiżanki.

– Pamiętasz Yolandę, prawda? – ciągnął Harrison, całując córkę w czoło.

– Jakże mogłabym zapomnieć?

– A ty, czy pamiętasz Amelię Jane ze szpitala? – spytał.

– Mil... ja – wyszeptała dziewczynka.

– Miło cię znów widzieć – powiedziała Amelia z uśmiechem, odsuwając od siebie myśli o tym, 

że sama nigdy nie będzie miała tak pięknego dziecka. Wciąż starała się pogodzić z bolesną prawdą, ale 

ilekroć widziała szczęśliwą rodzinę, z trudem powstrzymywała łzy rozpaczy.

Herbata  i  ciasteczka  były  wyśmienite.  Kiedy  Amelia  pochwaliła  podwieczorek,  Yolanda 

natychmiast zrobiła zadowoloną minę.

– Ja je upiekłam. Mieszałam mąkę i ciu...

– Cukier – podpowiedziała jej pani D.

– Ciukier – powtórzyła Yolanda, zsuwając się z fotelika. – Chodź zobaczyć moje laleczki –

dodała, a potem wzięła ją za rękę i zaciągnęła do swojej sypialni, której ściany pomalowane były 

na kolor biało-różowy z kwiecistym szlaczkiem pod sufitem.

Naprzeciwko  szafy  i  różowo-bialego  regału  stało  również  różowo-białe  łóżko,  a  na  nim  leżała 

dziecięca apteczka. Natomiast na podłodze rozrzucone były liczne zabawki.

– Mój  tatuś  to  zrobił  –  ciągnęła  dziewczynka  z  dumą  w  głosie,  wypuszczając  z  rączki  dłoń 

Amelii i podbiegając do pięknego domku dla lalek.

Amelia  spojrzała  na  Harrisona,  który  stał  oparty  o  framugę  drzwi,  ale  on  tylko  wzruszył 

ramionami.

– Mój tatuś zrobił te półki – zawołała Yolanda, podbiegając do regału. – I to łóżko. – Podbiegła 

do łóżka. – I ten domek dla lalek! – Położyła się na podłodze obok domku i otworzyła małe drzwi.

– Twój tatuś to prawdziwy stolarz. – Amelia zerknęła na Harrisona, a on lekko się uśmiechnął. 

Usiadła na podłodze i zajrzała do wnętrza domku.

– Jest różowo-biały – oznajmiła Yolanda z dumą.

– Chyba lubisz te kolory, prawda? – spytała Amelia, doskonale znając odpowiedź, a dziewczynka 

energicznie kiwnęła głową.

– Jakim  cudem  na  to  wpadłaś?  –  zażartował  Harrison,  podchodząc  do  nich  i  siadając  na 

podłodze obok córki. – Jestem pewny, że kiedy zmieni zdanie, będę musiał wszystko pomalować na 

nowo.

– Może  do  tego  nie  dojdzie.  Moim  ulubionym  kolorem  jest  i  zawsze  była  czerwień.  Nigdy  nie 

zmieniłam upodobań i nie zamierzam tego robić.

– Jej ulubiony kolor to czerwień, nie przepada za czekoladkami ani ciętymi kwiatami, przedkłada 

ostre potrawy nad słodycze i pije herbatę bez mleka i bez cukru – wyliczył Harrison, zdając sobie 

background image

sprawę, że Amelia jest też jedyną jego podwładną, do której Yolanda poczuła wyraźną sympatię.

– Robisz  listę?  –  spytała  Amelia,  zastanawiając  się,  czy  są  to  z  jego  strony  zarzuty,  czy 

pochlebstwa.

– Muszę wiedzieć, kto jest grzeczny, a kto nieposłuszny.

Amelia wybuchnęła śmiechem.

– Przecież zbliża się Wielkanoc, a nie Boże Narodzenie.

– Lubię być przygotowany.

– Wielkanoc! Wielkanoc! – zawołała piskliwie Yolanda.

– Nie tak głośno, koteczku. Proszę – uciszył ją ojciec.

– Wielkanoc. Wielkanoc. Czekoladki. Czekoladki.

– Dziewczynka wstała i zaczęła podskakiwać, klaszcząc w dłonie.

– Teraz chyba rozumiesz, o co mi chodziło? Moja córeczka  ma  prawdziwą  obsesję na  punkcie 

świąt wielkanocnych.

Amelia zauważyła, że Yolanda nadal nosi pieluszkę i nie mówi tak płynnie jak inne dzieci w jej 

wieku.

– Może pobawisz się lalkami, kotku – zaproponował.

Yolanda natychmiast położyła się na podłodze, chwyciła dwie lalki i jedną podała ojcu, a drugą 

Amelii.

– Ta jest dla ciebie, tatusiu, to chłopiec. A ta dla ciebie, Mil. , ja, to dziewczynka.

– Och, dziękuję – powiedziała Amelia, biorąc od niej długowłosą blondynkę.

– Nie licz na to, że tak łatwo uda ci się stąd wyrwać, Amelio Jane. – Odchrząknął i wyciągnął 

rękę z lalką w stronę Yolandy. – Cześć, moja mała. Czy jesteś już gotowa na przyjęcie? Ojej, jaką 

masz piękną sukienkę.

– Czy na tym przyjęciu będą czekoladki? – spytała lalka głosem Yolandy.

– Oczywiście.  Mnóstwo  czekoladek  –  odparł  Harrison,  a  lalka  Yolandy  zaczęła  wesoło 

podskakiwać.

Widząc  miły,  ciepły  stosunek  ojca  do  córki,  Amelia  poczuła,  że  do  oczu  napływają  jej  łzy. 

Przygryzła  wargę  i  wzięła  kilka  głębokich  oddechów,  próbując  zapanować  nad  sobą.  To 

niesprawiedliwe, że nigdy tego nie zaznam, pomyślała ze smutkiem.

– Co się dzieje? – spytał z niepokojem Harrison, uważnie się jej przyglądając.

– Nic  takiego  –  odparła,  potrząsając  głową  i  zmuszając  się  do  uśmiechu.  Potem  oddała  lalkę 

Yolandzie i powiedziała: – To bardzo ładna lalka. Cieszę się, że o nią dbasz.

– Bardzo ładna lalka – powtórzyła dziewczynka.

– Muszę iść – oznajmiła Amelia, wstając z podłogi.

– Już teraz?

– Mam  jeszcze  kilka  spraw  do  załatwienia,  a  poza  tym  jestem  po  bardzo  długim  dyżurze.  –

Spojrzała na Yolandę. – Do widzenia, kochanie.

background image

– Pa!

– Tatuś zaraz wróci, koteczku.

– Dobrze.

Poszli do kuchni. Amelia wzięła swoją torebkę i podziękowała pani D. za poczęstunek.

– Bardzo smakowały mi ciasteczka, a herbata była wyśmienita. Jeszcze raz dziękuję.

– Naprawdę nie ma za co, moja droga. Proszę niebawem znów do nas wpaść.

Ruszyli korytarzem w stronę wyjścia.

– Dziękuję. To miło z twojej strony, że mnie zaprosiłeś – powiedziała Amelia.

– Odprowadzę cię pod dom.

– Naprawdę nie trzeba – zaczęła, ale on zatrzasnął już za sobą drzwi i poprowadził ją ścieżką.

– To żaden kłopot. Czy na pewno nic ci nie jest? – spytał, kiedy mijali budynek dzielący ich 

domy.

Amelia potarła dłonią skroń i cicho westchnęła. Nie chciała rozmawiać na ten temat. Nie teraz i 

nie z Harrisonem.

– Nic. Ja... Ona jest taka cudowna... Poza tym, muszę jeszcze coś załatwić.

– Niestety, nie wierzę ci.

– Że muszę coś załatwić? A dlaczego miałabym kłamać?

– Jest coś, o czym mi nie mówisz.

– Jest wiele rzeczy, o których ci nie mówię. Harrison, poznaliśmy się zaledwie kilka godzin temu. 

Nieczęsto otwieram się przed ludźmi. Taka już jestem.

– Więc jednak coś cię martwi.

– Wiele rzeczy mnie martwi. Ale jestem pewna, że to samo można powiedzieć o tobie, pani D. 

czy  kimkolwiek  innym.  Nie  znaczy  to  jednak,  że  chcę  rozmawiać  o  wszystkich  dręczących  mnie 

sprawach.

– Zgoda  –  przytaknął,  postanawiając  dłużej  nie  nalegać.  –  No  i  już  jesteśmy  na  miejscu. 

Odpocznij po ciężkim dniu, doktor Watson. Do zobaczenia w pracy.

Następny tydzień mijał Amelii bardzo szybko. Rzadko widywała Harrisona, ponieważ pracowali 

na różnych zmianach. Dopiero w czwartek, kiedy miała dzienny dyżur, spotkali się w stołówce.

– Czy to miejsce jest wolne? – spytał, a ona uniosła wzrok znad książki, którą właśnie czytała, i 

uśmiechnęła się do niego.

– Cześć. Uhm... tak. Siadaj, proszę – powiedziała, ciesząc się w duszy z tego niespodziewanego 

spotkania.

– Czy to ciekawa książka?

– Owszem, czytam ją już po raz drugi – odparła, wzruszając ramionami. – Co słychać?

– Wszystko dobrze. Podobno wczoraj jadłaś podwieczorek z moją córką.

background image

– Tak.  Kiedy  spacerowałam  po  plaży,  spotkałam  panią  D.  i  Yolandę,  a  one  zaprosiły  mnie  do 

siebie. Chyba nie masz nic przeciwko temu.

– Oczywiście, że nie. Yolanda była szczęśliwa, że mogła z kimś pobawić się lalkami. Powiedziała 

mi, że twoje lalki poszły na przyjęcie, na którym było mnóstwo czekoladek.

– Istotnie – przytaknęła z uśmiechem.

– To  dobrze.  –  Kiwnął  głową  i  rozpakował  swoją  kanapkę.  –  Powiedz  mi,  Amelio  Jane,  co 

robiłaś przez kilka ostatnich dni, poza pracą, spacerami po plaży i podwieczorkami.

– Hm, niech się zastanowię. Pracowałam, spacerowałam po plaży i jadłam podwieczorki.

– Tak właśnie przypuszczałem – odrzekł, a ona się roześmiała. Dostrzegł w jej oczach wesołe 

iskierki, które bardzo mu się podobały. Zaczęli rozmawiać o pacjentach i różnych sprawach związanych 

ze szpitalem.

Nagle zabrzęczał jej pager, więc cicho westchnęła i wstała.

– Przykro mi, że nie mogę dotrzymać ci towarzystwa do końca lunchu.

Harrison wzruszył ramionami.

– Lepiej idź. Jeśli każesz Rosie czekać, nie zaznasz chwili spokoju.

– Kto kieruje tym oddziałem?

– Hm... ja?

– Przynajmniej tak ci się wydaje. Do zobaczenia później, Harrison.

Kiedy wyszła ze stołówki, była zdumiona, że czuje się tak szczęśliwa. Po raz kolejny stwierdziła, 

że Harrison jest niezwykle miły i czarujący i że bardzo lubi z nim rozmawiać.

Po drodze na oddział ratownictwa wpadła na Tinę, która spojrzała na nią z szerokim uśmiechem.

– Widziałam, że rozmawiasz z Harrisonem – oznajmiła wymownym tonem.

– Hm. On po prostu usiadł przy moim stoliku, żeby zjeść lunch – powiedziała Amelia, chowając 

książkę do kieszeni fartucha.

– Czyżby odbyły się jeszcze jakieś podwieczorki? – spytała Tina.

– Prawdę mówiąc, wczoraj, ale tylko w towarzystwie jego córki i jej opiekunki.

– Och, jaka szkoda!

– Niezupełnie. – Amelia zniżyła głos do szeptu i dodała: – Wiesz, jak jest mi trudno z ludźmi. 

Sporo czasu musi upłynąć, zanim jestem w stanie swobodnie z nimi rozmawiać.

– To  pewnie  niełatwe,  skoro  co  trzy  miesiące  zmieniasz  miejsce  pracy  –  powiedziała  Tina  z 

wyraźnym sarkazmem. – Dlaczego, u licha, zdecydowałaś się na to, żeby w ciągu rocznego pobytu 

za granicą robić specjalizację w czterech różnych szpitalach?

– Bo chciałam jak najlepiej poznać Australię. Przecież dobrze o tym wiesz.

– Owszem, ale wiem również, że to nie jest prawdziwy powód. Tak czy owak, muszę przyznać, 

że w towarzystwie Harrisona wydajesz się bardzo odprężona.

Amelia westchnęła i ze smutkiem pokiwała głową.

– I na tym właśnie polega mój problem.

background image

– Dlaczego? Przecież on jest przystojnym i bardzo zabawnym wdowcem.

– Ale ma córkę.

– W twoim przypadku może to być okoliczność korzystna, bo mając własne dziecko, nie przejąłby 

się tak bardzo tym, że ty mu go nie dasz.

Amelia zatrzymała się i spojrzała na przyjaciółkę. Nie była zaskoczona jej szczerością.

– Nie  mogę  się  angażować.  Wyjeżdżam  stąd  pod  koniec  czerwca  i  mam  plany  związane  z 

Anglią.

– Takie, żeby nie zagrzać miejsca w jednym szpitalu przez dłuższy okres?

Amelia  ruszyła  przed  siebie  szybkim  krokiem.  Na  jej  twarzy  malowało  się  wyraźne 

rozdrażnienie.

– Takie, żeby doświadczyć rozmaitych sytuacji na całym świecie – odparowała. – Nie widzę 

niczego złego w podróżach... dopóki mam takie możliwości.

– Podróże? Nie. To jest raczej ucieczka.

– Wcale nie uciekam.

– Masz rację, bo niemożliwe jest uciekanie przed samym sobą.

Amelia poczuła irytację.

– Wiesz co, Tina? Idź do domu i połóż się spać. Ja muszę wracać do pracy.

– W porządku. Aha, zauważyłam, że w sobotę masz wolne. Czy chcesz umówić się na kawę? Ja 

zaczynam dyżur dopiero o jedenastej.

– Jasne.

– Będziemy mogły pogadać sobie więcej... wiesz, o kim.

– Do widzenia, Tina – odburknęła Amelia, a potem – pomachała do niej i ruszyła w kierunku punktu 

pielęgniarek.

Spotkały  się  w  sobotę  rano.  Znalazły  trochę  czasu,  by  zrobić  sprawunki,  zanim  Tina  zacznie 

dyżur. Amelia kupiła buty, dwie spódnice, trzy bluzki i żakiet.

– Czyżbyś miała w planie jakieś randki? – zażartowała Tina.

– Nie. Po prostu tutaj ubrania są o wiele tańsze niż w Anglii.

– Och, wspaniały pretekst.

– Mówię prawdę.

– Posłuchaj, dlaczego nie przyznasz, że lubisz Harrisona Stapletona?

– Po co?

– Bo wtedy mogłabyś przedsięwziąć jakieś kroki w tej sprawie.

– Albo nie.

– To  wspaniały  facet.  Wszyscy  bardzo  go  lubią  i  szanują.  Osobiście  uważam,  że  byłoby 

cudownie, gdybyście zaczęli się spotykać. Idealnie do siebie pasujecie.

background image

Amelia  otworzyła  usta,  chcąc  zakwestionować  jej  punkt  widzenia,  ale  doszła  do  wniosku,  że 

szkoda zachodu, bo przyjaciółka na pewno nie zmieni zdania.

– Sama widzisz. Nie możesz nawet zaprzeczyć.

Amelia westchnęła z rezygnacją.

– No dobrze, lubię go. W porządku? Czy teraz jesteś zadowolona?

– Powinnaś skorzystać z okazji.

– Tina. Mówiłam ci, że nie mam...

–  Oszczędź  mi  tego,  Amelio.  Już  to  słyszałam.  –  Zerknęła  na  zegarek  i  krzyknęła:  –  Ojej, 

muszę lecieć! Do zobaczenia.

Amelia  pomachała  jej  na  pożegnanie.  Postanowiła  wypić  jeszcze  jedną  filiżankę  kawy,  zanim 

zacznie szukać nowych kolczyków.

Kiedy siedziała przy stoliku, nagle ku swemu zdumieniu ujrzała Harrisona. Wychodził właśnie ze 

sklepu  położonego  naprzeciwko  kawiarni,  niosąc  Yolandę  na  ramionach.  Pani  Deveraux  podążała  za 

nimi z torbami pełnymi zakupów. Harrison o coś ją spytał, a ona rozejrzała się wkoło i  wskazała  bar 

kawowy, w którym właśnie siedziała Amelia. Harrison od razu ją dostrzegł i machając do niej, ruszył w 

jej kierunku.

– Amelia Jane – powiedział, kiedy do niej podeszli. – A to niespodzianka! Ty tutaj?

– Owszem – odparła, witając się z panią D. i Yolandą, a potem wskazała  krzesła przy swoim 

stoliku i spytała: – Czy usiądziecie?

– Doskonały pomysł. – Harrison zdjął Yolandę z ramion. – Najwyższy czas czegoś się napić, 

nie sądzisz? – Pocałował córeczkę w policzek i posadził ją sobie na kolanach. – Pani D. z pewnością 

skorzysta z chwili przerwy w zakupach i trochę odpocznie.

– Oczywiście – odparła, stawiając torby na podłodze. – Pora na herbatę.

– A. J. ? Czy masz na coś ochotę? – spytał Harrison, kiedy podeszła do nich kelnerka.

– Nie, dziękuję – odparła, zdziwiona, że użył inicjałów jej podwójnego imienia.

Kiedy Harrison złożył zamówienie i kelnerka zniknęła, pochylił się w stronę Amelii.

– Czy nie masz nic przeciwko temu, żebym tak się do ciebie zwracał?

– Hm... oczywiście, że nie. Po prostu mnie zaskoczyłeś. Prawdę mówiąc, poza moimi rodzicami 

nikt do tej pory tak do mnie nie mówił.

– AJ. bardzo do ciebie pasuje.

– Herbata! Herbata! – zawołała Yolanda, ześlizgując się z kolan ojca, a potem zaczęła grzebać w 

dużej torbie z zakupami.

– Jest tutaj, kochanie – powiedziała pani D. , wyciągając pudełko i kładąc je na stole.

Dziewczynka  wdrapała  się  z  powrotem  na  kolana  ojca  i  zaczęła  ustawiać  na  plastikowych 

spodkach  małe  filiżanki,  a  następnie  uniosła  dzbanek  i  udała,  że  nalewa  do  nich  herbatę.  W  tym 

momencie  zadzwonił  telefon  komórkowy  pani  Deveraux,  która  spojrzawszy  na  wyświetlacz,  z 

westchnieniem go włączyła.

background image

– Przepraszam – powiedziała, a potem wstała i odeszła na bok.

Harrison spojrzał na Amelię, a później na córkę.

– Yolando, czy pamiętasz Amelię Jane? Bawiła się z tobą lalkami.

Yolanda kiwnęła głową.

– Czy możesz się z nią przywitać?

– Cześć,  Mil...  ja  –  wyszeptała,  a  Amelia  ponownie  odniosła  wrażenie,  że  dziewczynce  coś 

dolega. Yolanda podała jej filiżankę i spodek, a ona udała, że wypija łyk herbaty. – Uważaj. Gorąca.

– Dobrze  –  odparła  Amelia.  Zerknęła  na  Harrisona  i  stwierdziła,  że  uważnie  ją  obserwuje. 

Oddała filiżankę dziewczynce. – Dziękuję za herbatę. Była pyszna.

– Ona bardzo lubi podwieczorki – oznajmił Harrison, nadal bacznie przyglądając się Amelii.

– Która mała dziewczynka ich nie lubi?

– A ty?

– Wręcz uwielbiam. W dzieciństwie robiłam dokładnie to co ona, zmuszając wszystkich do picia 

wyimaginowanej herbaty.

– Czy jesteś jedynaczką?

– Tak – odparła krótko, nie zamierzając kontynuować tego tematu.

Harrison najwyraźniej zrozumiał, że ona nie chce mówić o swojej rodzinie. Przynajmniej nie tym 

razem.

– Więc... jak ci minął tydzień? – spytał.

– Miałam dużo pracy. Ale na pewno o tym wiesz.

– Czytałem  sprawozdania.  Czy  zadomowiłaś  się  już  w  nowym  mieszkaniu?  Niczego  nie 

potrzebujesz?

– Nie, dziękuję. Wszystko jest w porządku – odrzekła, dochodząc do wniosku, że mogłaby przez 

cały dzień  siedzieć  naprzeciwko  niego  i  patrzeć  mu  w  oczy.  –  Muszę  już  iść.  –  Kiedy  zaczęła 

zbierać swoje pakunki, wróciła pani D. , a kelnerka przyniosła zamówione napoje.

– Zostań – poprosił Harrison, zanim zdążyła wstać.

Spojrzała na niego, zastanawiając się, dlaczego Harrison nie chce, by odeszła.

– Muszę jeszcze zrobić zakupy.

– Zakupy! – zawołała Yolanda.

– Ona uwielbia włóczyć się po sklepach – wyjaśnił Harrison.

– A ty?

– Nie znoszę. Zwłaszcza w soboty, kiedy panuje tu taki okropny ruch.

– Masz rację. Mimo wszystko muszę iść. Miło było znów was spotkać.

– Trudno – mruknął Harrison, wstając. – Wobec tego do zobaczenia w pracy.

Wyszła  z  kawiarni  i  ruszyła  w  kierunku  ruchomych  schodów.  Była  na  wysokości  pierwszego 

piętra centrum handlowego, kiedy powietrze przeszył rozdzierający krzyk.

background image

Gwałtownie  odwróciła  głowę  i  zobaczyła,  jak  ciężarna  kobieta  traci  równowagę  na  schodach 

jadących w dół i wpada na mężczyznę, któremu jakimś cudem udaje się nie upaść.

Amelia zaczęła przeciskać się między ludźmi.

– Proszę mnie przepuścić! Jestem lekarzem! – krzyczała na cały głos.

W końcu podbiegła do leżącej na podłodze u stóp schodów kobiety i przyklękła obok niej. W tym 

momencie niespodziewanie zbliżył się do nich Harrison.

– To ty. Dzięki Bogu – wyszeptała z wyraźną ulgą.

background image

Rozdział 3

Harrison szybko zorientował się w sytuacji.

– Czy pan jest jej mężem? – spytał krzepkiego mężczyznę, który klęczał obok poszkodowanej 

kobiety.

– Nie. Ona na mnie wpadła.

– Ten pan ją złapał – wtrąciła Amelia.

– Rozumiem.  Proszę  nacisnąć  guzik  zatrzymujący  schody  i  poprosić  ludzi,  żeby  nie  blokowali 

przejścia, a potem skontaktować się z ochroną centrum. Będzie nam potrzebny ambulans.

– Czy pan jest lekarzem? – spytał mężczyzna, kiedy Harrison przykucnął obok rannej i położył 

dłoń na jej brzuchu.

– Oboje jesteśmy lekarzami – odrzekł Harrison. – Niech pan zrobi, o co proszę.

– Czy pani mnie słyszy? – spytała Amelia, mierząc tętno kobiecie, która była oszołomiona, lecz 

przytomna. Dostrzegła dużą, obficie krwawiącą ranę na jej ramieniu. Ucisnęła ją jedną dłonią, a drugą 

badała głowę poszkodowanej. – Jak ma pani na imię? – Kobieta milczała. – Jak się pani nazywa?

– Mamusiu! Mamusiu? – zawołał mały chłopiec, który siedział u jej stóp i głośno płakał.

– Jak ci na imię,  kolego? – spytał Harrison, nadal sprawdzając,  czy  pacjentka nie  ma jakichś 

złamań.

– Ja  nazywam  się  Harrison,  a  ona  AJ.  Jesteśmy  lekarzami  i  chcemy  pomóc  twojej  mamie, 

rozumiesz?

Amelia  uniosła  powieki  rannej  kobiety  i  z  ulgą  stwierdziła,  że  jej  źrenice  reagują  na  światło 

bijące  z  witryn  sklepów.  Nagle  zauważyła,  że  pacjentka  zaczyna  bardzo  szybko  oddychać. 

Obmacując jej głowę, wyczuła we włosach dwa wilgotne lepkie miejsca.

– Zaczęły się skurcze – oznajmił Harrison. – Taki upadek może znacznie...

– Przyspieszyć poród – dokończyła Amelia.

– Wyczułam  dwie  otwarte  rany  na  głowie.  Obie  krwawią,  ale  nie  są  groźne.  Czy  pani  mnie 

słyszy?

– spytała ponownie, a kobieta cicho jęknęła. – W porządku.

– Mamusiu? – zawołał chłopiec, a potem wstał i zaczął przeciskać się obok Harrisona, chcąc 

być bliżej matki.

– Bardzo proszę, kolego – powiedział Harrison, cofając się, żeby zrobić mu miejsce. – Czy możesz 

mi pomóc i potrzymać mamę za rękę? Mów do niej, bo na pewno lubi słyszeć twój głos.

– Moja mamusia?

– Tak. Razem pomożemy twojej mamie – zapewniła go Amelia. – Tylko trzymaj ją mocno za 

rękę. Jak masz na imię?

– Ethan – wymamrotała kobieta.

– Mamusiu! – zawołał malec, szeroko otwierając swoje niebieskie oczy.

Biedactwo, pomyślała Amelia ze współczuciem. Ma nie więcej niż trzy lata.

background image

– Mamusiu! Wstawaj! Wstań! – krzyczał chłopiec, a po jego policzkach popłynęły łzy.

– Ethan jest cały i zdrów – zapewnił ją Harrison.

– Jak pani się nazywa? – spytała Amelia.

– Liv Davis – wyszeptała kobieta.

– Ja mam na imię Amelia, a on Harrison. Oboje jesteśmy lekarzami.

– Dziecko?

– W porządku, ale zaczyna się niecierpliwić – odrzekł  Harrison łagodnym tonem.  – Odniosła 

pani kilka obrażeń, Liv. Sądząc po miejscowym obrzęku, prawdopodobnie złamała pani piszczel. Ma 

pani rany na nogach, rękach i na głowie, ale może pani mówić o wielkim szczęściu.

– Ethan?

– Jest trochę wystraszony, ale czuje się dobrze.

W tym momencie zjawili się pracownicy ochrony centrum handlowego z podręczną apteczką oraz 

noszami.

– Wspaniale  –  powiedział  Harrison,  a  Amelia  otworzyła  apteczkę,  wyjęła  z  niej  sterylny 

opatrunek i przycisnęła go do głowy Liv. W następnej kolejności zamierzała opatrzyć jej ramię, które 

wymagało założenia szwów, ale w tej chwili musieli skoncentrować się na ważniejszych sprawach.

– Co się dzieje, Harrison? – spytała pani Deveraux, wyłaniając się z tłumu gapiów.

– Och, pani D. Dobrze, że was widzę. To jest Ethan – oznajmił, wskazując chłopca. – Czekamy 

na  karetkę,  a na  razie  musimy  przenieść  jego  mamę  do  jakiegoś  ustronnego  pomieszczenia.  Może 

przez ten czas zaopiekujecie się nim, dobrze?

– Oczywiście – odparła pani D.

– Tatuś! – zawołała Yolanda, podbiegając do niego. – Czy robisz dziecko? – spytała, pokazując 

palcem brzuch kobiety.

– Raczej odbieram – poprawił ją odruchowo. – Podejdź do Ethana i przywitaj się z nim.

– Cześć. Mam trzy lata. – Uniosła w górę trzy palce. – Jestem dużą dziewczynką – dodała z 

dumą.

– Ja też mam trzy. – Ethan wypiął pierś, spoglądając na nią z wyższością.

Amelia skończyła bandażować głowę rannej kobiety.

– Chyba trzeba podać jej jakiś środek przeciwbólowy, zanim położą ją na noszach.

– Liv? Czy jest pani na coś uczulona? – spytał Harrison.

– Nic mi o tym nie wiadomo.

– Czy miała pani jakieś problemy przy porodzie Ethana?

– To był poród pośladkowy.

Harrison położył dłoń na jej brzuchu, chcąc wyczuć pozycję dziecka.

– Na szczęście tym razem się na to nie zanosi.

Pacjentka nagle jęknęła, napięła mięśnie i zaczęła przeć.

background image

– Musimy natychmiast ją stąd zabrać! – krzyknął Harrison, gestem ręki przywołując pracowników 

ochrony. – Czy przechodziliście kurs pierwszej pomocy?

– Oczywiście.

– To  dobrze.  Muszę  mieć  coś,  czym  mógłbym  unieruchomić  jej  nogę.  I  to  natychmiast. 

Amelia, – podaj mi bandaże. Przysuńcie nosze bliżej. Pani D. , proszę czymś zająć Ethana, żeby nie 

plątał się nam pod nogami.

– Bolą mnie plecy. Mój brzuch! Dziecko! – jęczała Liv.

– Świetnie sobie pani radzi. Jesteśmy tu, żeby się panią zająć. Zanim zdąży się pani zorientować, 

będziemy już w szpitalu. Niestety, nie możemy podać pani środka przeciwbólowego, dopóki któreś z 

nas  nie  przeprowadzi  badania  wewnętrznego.  Poród  może  się  zacząć  lada  chwila  –  rzekła  Amelia, 

przecierając chusteczką higieniczną oczy kobiety.

– Ethan?

– Jest tu obok – zapewnił ją Harrison. – Rozmawia z moją trzyletnią córeczką.

Kiedy  wrócił  ochroniarz,  Harrison  unieruchomił  lewe  podudzie  Liv.  W  tym  czasie  Amelia 

zrobiła  z  kilku  bandaży  prowizoryczny  kołnierz  usztywniający,  żeby  w  trakcie  transportu 

zabezpieczyć jej szyję.

– W porządku. A. J. , ty wsuniesz ręce pod jej głowę i ramiona. Pan... – gestem ręki przywołał 

ochroniarza – pan pod nogi, a ja pod plecy. Przysuńcie nosze jeszcze bliżej. Niech ktoś każe zrobić 

nam  przejście,  żebyśmy  mogli  zanieść  ją  do  pokoju. Nie  możemy  przeciskać  się  między  gapiami. 

Pani D. ?

– Dzieci są ze mną – zawołała pani Deveraux. – Aha, wezmę też torby pani Amelii.

– Dziękuję, pani D.

Zanieśli  Liv  do  niewielkiego  pokoju,  w  którym  były  krzesła,  łóżko  i  umywalka.  Zostawili  ją 

jednak na noszach, nie chcąc niepotrzebnie jej ruszać.

Liv poprosiła, by zawiadomić jej matkę, więc ochroniarz natychmiast pobiegł do telefonu. Kiedy 

spytali ją o ojca nienarodzonego jeszcze dziecka, odparła, że on już się nie liczy.

– Liv?  –  zaczęła  Amelia,  wciągając  rękawice.  – Teraz  sprawdzę  rozwarcie.  Czy  jest  pani 

gotowa?

– Tak.

Pomogli  jej  się  rozebrać,  a  potem  Harrison  przykrył  ją  kocem,  który  znalazł  w  szafce  pod 

umywalką.

– Czy odebrałaś dużo porodów, AJ. ? – spytał.

– Kilka, ale od jakiegoś czasu nie miałam okazji...

– To jest jak jazda na rowerze. Tego nigdy się nie zapomina. No to do dzieła.

– Tak jest, szefie.

Harrison  spojrzał  jej  w  oczy.  Za  każdym  razem,  kiedy  spotykał  ją  w  szpitalu,  dochodził  do 

wniosku, że jest ona naprawdę piękną kobietą. Dotyczyło to zarówno jej urody, jak i duszy. Chciał też 

background image

dowiedzieć się, co zasmuciło ją tego popołudnia, gdy była u niego na podwieczorku. Dzisiaj dostrzegł 

na  jej  twarzy  ten  sam  wyraz  bólu,  kiedy  Liv  ścisnęła  rączkę  Ethana,  chcąc  dodać  mu  otuchy.  To 

podsunęło mu pewne podejrzenie.

Czyżby w przeszłości straciła dziecko? – zastanawiał się w duchu, postanawiając dociec prawdy.

– Liv,  czy  przed  przyjściem  do  centrum  bolały  panią  plecy  lub  brzuch?  –  spytała  Amelia, 

zaczynając badanie.

– Trochę. Ostatniej nocy bardzo źle spałam, ale w końcu można było się tego spodziewać.

– Czy na ruchomych schodach straciła pani równowagę, czy może ktoś panią popchnął?

– Ja... hm, chyba straciłam równowagę.

– Czy potrafi pani odtworzyć całe zajście? Liv zamknęła oczy.

– Tak – odparła po chwili namysłu.

– To  dobry  znak.  Nie  doszło  więc  do  zaniku  pamięci.  Czy  zauważyła  pani,  że  odeszły  pani 

wody?

– Co takiego? Nie – odrzekła Liv, a potem gwałtownie wciągnęła powietrze. – Dziś rano, kiedy 

brałam prysznic, odniosłam dziwne wrażenie... ale sądziłam, że po prostu pęcherz nie trzyma...

– Czy potem czuła się pani bardziej ociężała?

– Jak teraz o tym pomyślę, to istotnie tak było.

– W porządku, wody zdecydowanie odeszły, bo nastąpiło pełne rozwarcie – oznajmiła Amelia. 

– Dziecko jest już w drodze.

– Och! Czy ono... Wszystko jest w porządku, prawda? – spytała Liv ze łzami w oczach, chwytając 

Harrisona za rękę.

– Poród pośladkowy jest wykluczony, jeśli o to pani chodzi – zapewniła ją Amelia. – Widzę już 

główkę. Czy poprzednim razem poród trwał długo?

– Owszem, i zakończył się cesarskim cięciem.

– Następne dziecko zazwyczaj przychodzi na świat znacznie szybciej.

– Kiedy mija termin porodu? – spytał Harrison.

– Za dwa tygodnie.

– To maleństwo najwyraźniej nie może się już doczekać.

– Strasznie mocno kopie – wycedziła przez zęby Liv, kiedy nastąpiły kolejne skurcze.

– Tak, dobrze. Proszę oddychać. Świetnie! Wspaniale pani sobie radzi, Liv. Główka jest tuż-tuż!

–  oznajmiła  Amelia  z  uśmiechem, a potem  spojrzała  na  Harrisona  i  spytała:  –  Czy  mógłbyś 

dowiedzieć się, kiedy przyjedzie karetka? Harrison kiwnął głową i wyszedł.

– Będzie za jakieś pięć minut – oznajmił po chwili.

– Dobrze.  W  porządku,  Liv.  Przy  następnym  skurczu  musi  pani  naprawdę  mocno  przeć.  Zdaję 

sobie sprawę, że to trudne i nieprzyjemne, ale konieczne.

– Boli mnie głowa.

background image

– Nic dziwnego – odparł Harrison łagodnym tonem. – Niedługo będzie pani mogła odpocząć.

Wyciągnął  z  szafki  pod  umywalką  jeszcze  jeden  koc  i  rozłożył  go  na  krześle.  Z  podręcznej 

apteczki  wyjął  nożyczki  i  tasiemkę,  którą  pociął  na  kawałki  odpowiedniej  długości  do  zawiązania 

pępowiny.

– Doktorze, proszę podać mi rękę! Muszę ją ściskać – wyszeptała Liv, a Harrison natychmiast do 

niej podszedł.

Amelia  była  pod  wrażeniem  jego  zachowania.  Odnosił  się  do  pacjentki  z  sympatią,  troską  i 

zrozumieniem.  Miał  do  niej  wspaniałe  pokrzepiające  podejście,  dzięki  czemu  potrafiła  zachować 

spokój. Zagadywał ją i dodawał jej otuchy.

Liv znów zaczęła przeć.

– W  porządku.  Dobrze.  Jeszcze  raz  i  główka  będzie  na  zewnątrz  –  zachęcała  ją  Amelia.  –

Oddychać! Proszę oddychać! Jest! Wspaniale! Jeszcze trochę! Tak! Świetnie!

Po chwili noworodek leżał już na rękach Amelii, która otuliła go kocem.

– Ma pani chłopca, Liv – oznajmił Harrison, pokazując jej synka, a ona uniosła drżącą rękę i 

pogłaskała palcem jego policzek.

– Jest cudowny – powiedziała Amelia z uśmiechem.

W  tym  momencie  do  pokoju  weszli  ratownicy  i  zajęli  się  Liv  oraz  jej  nowo  narodzonym 

synkiem.

– Muszę się przebrać, Harrison – oznajmiła Amelia, pokazując plamy na ubraniu. – Dobrze się 

składa, że wcześniej zrobiłam zakupy.

–  Istotnie  –  przyznał,  chwytając  ją  za  rękę.  – Świetna  robota,  AJ.  –  Spojrzał  na  nią  w  taki 

sposób, że jej serce zaczęło bić w przyspieszonym tempie.

– Ja... uhm – wymamrotała, uwalniając dłoń z jego uścisku i gwałtownie się cofając. – Muszę się 

przebrać – powtórzyła, a potem odwróciła się i wyszła z pokoju.

Kiedy pani D. ją zobaczyła, natychmiast podała jej torby z zakupami.

– Sądzę,  że  mogą  się  pani  przydać  –  powiedziała,  a  Amelia  podziękowała  jej  i  poszła  do 

najbliższej damskiej toalety. Pospiesznie zmieniła ubranie, stanęła przed lustrem i spojrzała na swoje 

odbicie.

– To nic takiego – mruknęła pod nosem. – Między wami nie dzieje się nic szczególnego. Po 

prostu zapomnij o nim. On jest twoim szefem i na tym koniec.

Opłukała  twarz  chłodną  wodą  i  wytarła  papierowym  ręcznikiem,  a  później  palcami  przeczesała 

włosy.  Zebrała  swoje  rzeczy  i  wyszła  na  korytarz.  Położyła  torby  pod  ścianą  i  dogoniła  Liv,  którą 

ratownicy wieźli na noszach.

– Jak się pani czuje? – spytała.

– Jestem wyczerpana – odparła Liv z uśmiechem.

– To zrozumiałe. Czy pani matka już przyjechała?

– Tak,  przed  chwilą  –  powiedział  Harrison,  wychodząc  z  pokoju,  w  którym  odebrali  dziecko. 

background image

Towarzyszyła mu matka Liv, tuląc w ramionach nowo narodzonego wnuka.

– Ale państwo oboje pojedziecie do szpitala, prawda? – spytała Liv, patrząc błagalnym wzrokiem 

na Amelię i Harrisona.

– Oczywiście – zapewniła ją Amelia.

– Do  zobaczenia  na  miejscu  –  dodał  Harrison,  kiedy  ratownicy  ruszyli  z  noszami  w  stronę 

ambulansu, a Ethan oraz jego babcia z noworodkiem na rękach podążyli za nimi.

Amelia doszła do wniosku, że jej rola dobiegła końca i pospiesznie chwyciła swoje torby.

– Pani D. – zaczął Harrison. – Proszę zabrać Yolandę do domu. Ja pojadę z AJ. do szpitala. To 

nie powinno potrwać zbyt długo.

– Oczywiście – odparła pani D.

– Tatuś też do domu! – zawołała Yolanda.

Harrisson pochylił się i pogłaskał ją po włosach.

– Tatuś musi pojechać do szpitala. Tylko na krótko i zaraz...

– Nie! – Yolanda tupnęła nogą. – Nie. Mój tatuś.

– Chyba nie spodobało jej się, że wziąłeś na ręce tamto dziecko – wyjaśniła pani D. półgłosem.

– Nie będę tam długo, koteczku.

– Nie, tatusiu! – zawołała ze łzami w oczach, rzucając mu się na szyję, a on mocno ją przytulił.

–  Ona  jest  zmęczona  –  stwierdziła  pani  D.  – Chodź,  Yolando.  Tatuś  niedługo  wróci.  Byłaś 

bardzo – grzeczna, więc  w domu  czeka  cię  coś przyjemnego. Będziesz  mogła obejrzeć  w telewizji 

swój ulubiony program, tańczyć, śpiewać i dobrze się bawić.

– Chcę tatusia – nalegała z uporem dziewczynka.

– Wracaj z nimi do domu – zaproponowała Amelia, widząc wahanie Harrisona. – Zajmę się Liv.

– Ale powiedziałem jej, że...

– Ona też ma trzyletnie dziecko, więc na pewno to zrozumie. Spędź resztę dnia z rodziną.

– Dziękuję, Amelio.

– Nie ma za co. Jeśli chcesz, to wracając ze szpitala, mogę ci podrzucić aktualne dokumenty.

– Nie trzeba. Mogą zaczekać do poniedziałku.

Amelia była nieco zawiedziona jego reakcją, ale nie dała tego po sobie poznać.

– Oczywiście. Życzę miłego popołudnia.

– Ja tobie również. Nie siedź zbyt długo w szpitalu. Do widzenia, AJ. – rzekł i odszedł.

Amelia odniosła wrażenie, że pożegnał ją na zawsze.

background image

Rozdział 4

Tej nocy Amelia nie spala zbyt dobrze. Ciągle zastanawiała się, czy nie popełniła jakiejś gafy w 

stosunku do Harrisona. Choć polubiła tego mężczyznę i jego śliczną córeczkę, doskonale wiedziała, 

że  wzajemne  zauroczenie  do  niczego  nie  doprowadzi.  Wciąż  nie  mogła  zapomnieć  wczorajszego 

pożegnania, a nie chciała, żeby myśli o nim nieustannie zaprzątały jej umysł.

W  niedzielę  miała  dzienny  dyżur.  Przyszła  do  szpitala  wcześnie  rano,  przygotowana  na 

wszystko, co zgotuje jej los. Zepchnęła chwilowo Harrisona i jego córkę na dalszy plan. W końcu 

czerwca  ma  wyjechać  z  Australii  i  wrócić  do  Anglii,  musi  więc  skupić  się  na  pracy,  by  osiągnąć 

wyznaczony cel.

Kiedy w przerwie między pacjentami podeszła do stanowiska pielęgniarek, Rosie dostała właśnie 

wiadomość z ambulansu, który był już w drodze do szpitala.

– Och, mój Boże! – jęknęła Rosie, odkładając słuchawkę.

– Co się stało? – spytała Amelia.

– Karetka  wiezie  do  nas  opiekunkę  Yolandy.  Podobno  upadła  i  nie  była  w  stanie  się  ruszyć. 

Podejrzewają złamanie stawu biodrowego.

– Pani Deveraux? Och, biedaczka.

– Jeśli trafi do nas członek rodziny lub krewny – któregoś z pracowników oddziału, zazwyczaj 

wzywamy szefa – oznajmiła Rosie, wstając.

– To znaczy Harrisona – mruknęła Amelia, ruszając w kierunku gabinetu zabiegowego. – Kiedy 

karetka może tu być?

– Za jakieś pięć minut.

– W porządku. Gdzie jest ten skomplikowany nowy cyfrowy aparat rentgenowski?

– Ja się tym zajmę – oznajmiła Rosie.

– Wezwij ortopedę i anestezjologa. Jeśli to istotnie złamanie, może trzeba będzie wymienić całe 

biodro, a wtedy Harrison zażąda, żeby jak najszybciej ją zoperować.

– Wszystko załatwię;

– Niech przygotują całą dokumentację pani Deveraux. Musimy wiedzieć, jaką ma grupę krwi i 

na co jest uczulona – dodała Amelia, wchodząc do gabinetu.

Zaczęła  się  zastanawiać,  jak  doszło  do  tego  upadku.  Czy  Yolanda  była  jego  świadkiem?  Czy 

bardzo się tym przejęła? Czy Harrison był wtedy w domu, czy też poszedł pobiegać po plaży?

Kiedy  usłyszała  syrenę  zbliżającej  się  karetki,  wyszła  przed  budynek.  Nie  była  zaskoczona 

widokiem  Harrisona,  który  otworzył  drzwi  i  wyskoczył  z  karetki,  gdy  tylko  zatrzymała  się  przed 

szpitalem.

– Chodź, koteczku – powiedział, wyciągając ręce do córki.

– Nie! – zawołała piskliwie Yolanda.

– Cześć! – Amelia zajrzała do wnętrza karetki i zauważyła, że dziewczynka mocno tuli się do 

pani  D.  –  Och,  Yolanda!  Czyżbyś  przyjechała  odwiedzić  mnie  w  pracy?  –  spytała  z  wyrazem 

background image

radości na twarzy, a mała zerknęła na nią z zaskoczeniem.

Amelia dostrzegła jej mokre od łez policzki i zdała sobie sprawę, że Harrison miał zapewne bardzo 

ciężki poranek. Pani D. również starała się nakłonić Yolandę do opuszczenia karetki.

– Jeśli  pójdziesz  ze  mną,  sanitariusze  będą  mogli  zająć  się  twoją  opiekunką.  Potem  pozwolę  ci 

zbadać jej serce moim stetoskopem, bo jesteś świetnym lekarzem. Co ty na to, kochanie?

– Jestem lekarzem – powiedziała Yolanda, odsuwając się nieco od pani D.

– Wspaniałym lekarzem – poprawił ją Harrison, ponownie wyciągając do niej ręce.

Choć ratownicy zaczęli się już niecierpliwić, on doskonale wiedział, że nie wolno mu nic robić na 

siłę, ponieważ Yolanda może dostać napadu złości. A tego za wszelką cenę chciał uniknąć.

– To  prawda.  Pamiętam,  jak  ładnie  zabandażowałaś  tatusiowi  rękę  –  przyznała  Amelia,  a 

Harrison  miał  ochotę  uściskać  ją  z  wdzięczności.  –  Popatrz,  kochanie  –  dodała,  pokazując  jej 

stetoskop. – Chodź do mnie. Pozwolę ci go potrzymać, a w tym czasie pani D. pojedzie do szpitala 

na specjalnym łóżku...

– Ja też chcę pojechać.

Amelia spojrzała na stojącego przy drzwiach sanitariusza, który z zaciekawieniem przyglądał się 

całej scenie.

– Czy dysponuje pan wolnym wózkiem, który mogłabym na chwilę pożyczyć? – zapytała.

– Jasne – odparł.

– Ojej! – zawołała pani D. – Wolałabym jechać na – twoim wózku, a nie na łóżku. Masz wielkie 

szczęście, Yolando.

Dziewczynka  natychmiast  podbiegła  do  ojca,  który  wziął  ją  na  ręce  i  posadził  na  wózku. 

Amelia  podała  jej  stetoskop,  a  ona  chwyciła  go,  włożyła  do  uszu  i  zaczęła  słuchać  bicia swojego 

serca jak prawdziwy zawodowiec.

– Najwyraźniej robiła to już wcześniej – stwierdziła Amelia, uśmiechając się do Harrisona.

– Dziękuję.

– Nie ma za co – odparła, pchając wózek w stronę wejścia do szpitala.

– Zejdźcie z drogi! – wołała po drodze Yolanda.

Amelia postawiła wózek obok drzwi gabinetu zabiegowego.

– Chodź,  Yolanda.  Zobaczymy,  jak  czuje  się  pani  D.  –  powiedziała,  ujmując  jej  rękę  i 

wprowadzając do pokoju. – Widzisz? Wszystko w porządku.

– Chcę słuchać – oznajmiła Yolanda, wskazując stetoskop.

– Wobec  tego  najpierw  sprawdź,  jak  bije  moje  serce,  dobrze?  –  zaproponowała  Amelia, 

przykucając obok niej.

– Pokaż język, Mil... ja! – rozkazała Yolanda, a Amelia posłusznie wykonała jej polecenie. –

Powiedz: „a”. Dobrze. Teraz pani D.

– Zgoda, ale muszę cię podnieść.

background image

Yolanda natychmiast wyciągnęła ramiona, a Amelia wzięła ją na ręce i delikatnie pocałowała w 

policzek.

– Och, ten język niedobry. Potrzebna operacja – oznajmiła Yolanda, osłuchując serce pani D.

– Ona jest całkiem niezła – stwierdziła Rosie, chichocząc.

– A czego się spodziewałaś? W końcu jest nieodrodną córką swojego ojca – oświadczył z dumą 

Harrison. – Żałuję, że nie jestem w stanie postawić diagnozy na podstawie oględzin języka pacjenta.

– Wszystkim  nam oszczędziłoby  to  dużo  czasu  – przyznała Amelia.  – Doktor Yolando, czy 

uważa pani, że trzeba zrobić prześwietlenie?

– Tak. Prześwietlenie od razu – odparła dziewczynka po chwili namysłu. – Teraz muszę pisać –

dodała, wyślizgując się z objęć Amelii i oddając jej stetoskop.

– Dobrze,  pójdziemy  do  pielęgniarek  i  wszystko  zapiszemy  –  powiedziała  Amelia,  a  Harrison 

kiwnął głową, mrugając do niej porozumiewawczo.

Amelia zaprowadziła Yolandę do stanowiska pielęgniarek i posadziła obok siebie przy stole. Dała 

jej  kartkę  oraz  długopis.  Dziewczynka  zaczęła  coś  gryzmolić,  przez  cały  czas  mamrocząc.  Amelia 

zrozumiała jedynie dwa słowa: „język” i „operacja”.

Kiedy Harrison przyszedł po córkę, ona nadal była pochłonięta rysowaniem różnych zawijasów.

– Czy ty również mamroczesz, robiąc notatki? – spytała go Amelia z uśmiechem.

– Możliwe  –  odparł  z  zakłopotaniem,  wzruszając  ramionami.  –  Mamy  już  zdjęcia 

rentgenowskie.

– Co o nich sądzisz?

– Chodź i oceń sama. Yolanda? Czy ty też chcesz je zobaczyć? – spytał, a ona natychmiast przerwała 

swoją  „pracę”  i  chętnie  do  niego  podeszła.  Potem  wszyscy  troje  udali  się  z  powrotem  do  gabinetu 

zabiegowego.

– Nie  wydajesz  się  przesadnie  zmartwiony,  więc  chyba  wyniki  są  zadowalające  –  oznajmiła 

Amelia.

– Lepsze, niż się spodziewałem.

Amelia spojrzała na zdjęcia i pokiwała głową.

– Doskonale!  Panewka  jest  nienaruszona,  a  główka  kości  udowej  wygląda  dobrze.  Pani  D.  , 

można  powiedzieć,  że  złamała  pani  szyjkę  kości  udowej  we  właściwym  miejscu.  Gdyby  było  to 

trochę wyżej, czekałaby panią wymiana całego biodra.

– To samo mówi Harrison.

– Ja też – wtrąciła Yolanda.

– Jesteś najlepszym małym doktorem – stwierdził jej ojciec, całując ją w policzek.

– Dużym doktorem – poprawiła go dziewczynka.

– Tak, oczywiście. Przepraszam.

W tym momencie zjawił się chirurg ortopeda.

background image

– Złamanie  można  łatwo  zespolić  za  pomocą  kilku  śrub,  a  jeśli  będzie  trzeba,  zastosujemy 

metalową płytkę. Taka operacja powinna potrwać jakieś czterdzieści pięć minut – powiedział.

– O której moglibyście zacząć? – spytał Harrison.

– Myślę, że około trzeciej po południu.

– Wspaniale. – Harrison pożegnał się z ortopedą oraz anestezjologiem i zostawił panią D. pod ich 

opieką.

– Czy  wybieracie  się  teraz  do  domu?  –  spytała  Amelia,  kiedy  wrócili  do  stanowiska 

pielęgniarek.

– Nie. Chyba pokręcimy się gdzieś w pobliżu.

– Ale przecież do operacji jest jeszcze bardzo dużo czasu. Czy Yolanda się nie znudzi?

– Nie. Ona jest przyzwyczajona do szpitala. Poza tym na pewno zechce pójść do zoo.

– Amelia zmarszczyła brwi.

– Myślałam, że zamierzacie zostać...

Na dźwięk słowa „zoo” Yolanda zaczęła podskakiwać z radości, klaszcząc w dłonie.

– Zoo! Zoo! – wołała.

– Chyba czegoś nie rozumiem. Zoo jest w mieście, prawda?

– Chodź,  pokażemy  AJ.  zoo,  dobrze?  –  powiedział  Harrison,  biorąc  córkę  za  rękę,  a  ona  bez 

chwili namysłu kiwnęła głową i chwyciła dłoń Amelii. – No to ruszamy.

Poszli korytarzem w kierunku wind.

– Ja zrobię – zawołała Yolanda, podbiegając do przycisków. Kiedy wsiedli do kabiny, nacisnęła 

guzik trzeciego piętra.

– Czyżby w szpitalu było zoo? Przecież to niezgodne z przepisami.

– Ona  tak  nazywa  oddział  dziecięcy,  ponieważ  w  pokoju  zabaw  jest  pełno  pluszowych 

zwierzaków. – Mówiąc to, połaskotał córeczkę po brzuszku.

– Och. Nie miałam jeszcze okazji odwiedzić pediatrii.

– Dlatego właśnie tam cię prowadzimy.

Kiedy  winda  zatrzymała  się  na  trzecim  piętrze,  Yolanda  natychmiast  z  niej  wyskoczyła  i 

pobiegła korytarzem. Harrison pospieszył za nią, doskonale wiedząc, dokąd córka zmierza.

– Mała na pewno zna tu każdy zakamarek.

– Jak mówiłem, jest przyzwyczajona do tego szpitala. Często bywała na tym oddziale.

– Och. Czyżby chorowała?

– Nie – odrzekł po chwili namysłu. – Jednak miała tu regularne spotkania... – Nie dokończył, bo 

Yolanda już stała przed bramką „zoo”, czekając na moment, w którym wpuści ją do środka.

– Pójdę uprzedzić pielęgniarkę, że Yolanda jest tutaj – powiedział i zniknął za drzwiami.

Gdy wrócił, od razu podszedł do córki.

– Wszystko w porządku, koteczku. Zostaniesz tu, dopóki tatuś po ciebie nie przyjdzie.

– Dobrze.

background image

– Co ona zrobi, jeśli będzie potrzebowała cię wcześniej? – spytała Amelia.

– Co zrobisz, jeśli będziesz potrzebowała tatusia?

– Pójdę do dozorczyni, a ona pójdzie po tatusia – odparła Yolanda.

– Przypuszczam, że dozorczynią jest siostra oddziałowa.

– Zgadza się, doktor Watson.

Kiedy wrócili na oddział ratownictwa, Harrison natychmiast poszedł sprawdzić, jak czuje się pani 

D.  Natomiast  Amelia  wzięła  od  Rosie  karty  swoich  pacjentów  i  udała  się  do  izby  przyjęć.  Po  dwóch 

godzinach, gdy robiła notatki, przyjechał następny ambulans.

Sanitariusze  wwieźli  na  wózku  pacjentkę,  która  obrzucała  wyzwiskami  cały  personel.  Amelia, 

uprzedzona o tym przypadku, od razu ruszyła w ich stronę.

– June? – zaczęła, spoglądając na jej duży brzuch.

– Proszę się uspokoić.

Ciężarna nie przestawała przeklinać, . a jej nieświeży oddech przesiąknięty był odorem alkoholu.

– Zostawcie mnie! Nic nie muszę robić. Chcę wracać do domu. Nie możecie mnie tu zatrzymać –

krzyczała, chwytając się za serce.

– Muszę panią osłuchać, June – powiedziała Amelia, wkładając do uszu słuchawki stetoskopu.

– Odejdź! Zjeżdżaj...

– Co tu się dzieje? – spytał Harrison tak głośno, że Amelia nerwowo podskoczyła. – Zakłóca pani 

spokój na oddziale. Proszę pozwolić doktor Watson zrobić niezbędne badania.

Jego  podniesiony  głos  wyraźnie  przestraszył  pacjentkę,  więc  Amelia  wykorzystała  sytuację  i 

osłuchała jej serce.

– Tachykardia.  Trzeba  zrobić  badanie  krwi  i  sprawdzić  poziom  alkoholu.  Palce  u  rąk  są 

spuchnięte. Kostki również. Należy pobrać próbkę moczu i natychmiast wezwać położną. Możliwy 

stan przedrzucawkowy.

– Wy... Nie możecie... jazda stąd... !

– To  wszystko  z  powodu  alkoholu  –  uznał  Harrison.  –  Nie  wolno  dawać  pacjentce  niczego, 

dopóki nie obejrzy jej położna. Proszę wezwać psychologa. – Spojrzał na June. – Myślę, że przyda się 

pani lekcja na temat szkodliwego wpływu alkoholu na pani nienarodzone dziecko.

June splunęła na niego, ale chybiła.

– Cóż za czarujące maniery! Powinna pani zdawać sobie sprawę, że pani stan jest poważny. Zarówno 

pani, jak i dziecko możecie umrzeć z powodu przedawkowania alkoholu, który pani w siebie wlała. Jeśli 

pani dziecku uda się przeżyć, będzie narażone na trwałe kalectwo. Mogą wystąpić zniekształcenia twarzy, 

zaburzenia rozwoju fizycznego oraz upośledzenie umysłowe. A wszystko przez to, że przez całą ciążę 

pani przyjemnie spędzała czas, upijając się do nieprzytomności.

Mówił  to  tak  oskarżycielskim  tonem,  jakby  zarzucał  pacjentce  nie  tylko  bezmyślność,  lecz 

również  nieodpowiedzialność.  Kiedy  pielęgniarki  zaczęły  robić  jej  badania,  Amelia  chwyciła  go za 

ramię i pociągnęła w stronę drzwi.

background image

– Niedługo  wrócę  –  zawołała,  wychodząc  z  gabinetu  i  wprowadzając  Harrisona  do  pokoju  dla 

personelu. – Czy nic ci nie jest? – spytała, zamykając drzwi.

– Takie przypadki doprowadzają mnie do szału – odparł po namyśle.

– Nie da się tego ukryć.

– Ona nie ma pojęcia, jaką krzywdę wyrządza temu dziecku.

– Przyprowadziłam cię tutaj, bo musisz ochłonąć. Jeśli chcesz porozmawiać, wyrzucić z siebie to, 

co leży ci na sercu, zamieniam się w słuch.

Zaczął chodzić nerwowo po pokoju, potrząsając głową.

– To  sprawa  osobista,  prawda?  –  spytała  w  końcu,  a  on  zatrzymał  się  i  spojrzał  na  nią 

zaskoczony. – Chodzi o Yolandę?

– Tak. O nią.

– O to, co jej dolega?

Harrison głęboko westchnął.

– Najpierw skrócona wersja. Kiedy Yolanda się urodziła, miała objawy głodu alkoholowego. Po 

roku  rozpoznano  u  niej  płodowy  zespół  poalkoholowy.  Ma  zaburzenia  układu  nerwowego  i  wady 

rozwojowe, powstałe na skutek alkoholizmu jej matki.

background image

Rozdział 5

– Och! – Amelia była wstrząśnięta tą wiadomością.

– Wiesz, o czym mówię, prawda? Amelia kiwnęła potakująco głową.

– Oczywiście, ale nigdy się z tym nie zetknęłam.

– Niestety, ta choroba staje się coraz bardziej powszechna. Spójrz na June. Ona nawet nie zdaje 

sobie sprawy, jaką krzywdę wyrządza swojemu dziecku...

W tym momencie odezwał się pager Amelii.

– To z ortopedii. Pewnie w sprawie pani D. – powiedziała, podchodząc do telefonu i wykręcając 

odpowiedni numer.

– Czy Harrison jest z tobą, Amelio? – spytał chirurg.

– Tak.

– Nie bardzo wiedzieliśmy, jak się z nim skontaktować, ale pielęgniarka skierowała nas do ciebie.

– Harrison, to do ciebie – oznajmiła, podając mu słuchawkę.

– Zaraz tam będę – oświadczył Harrison, uważnie wysłuchawszy kolegi.

– Jakieś kłopoty? – spytała Amelia, kiedy ruszył w kierunku drzwi.

– Zabierają ją na operację wcześniej, a ja chciałbym się z nią przedtem zobaczyć.

– Rozumiem. Daj mi znać, co się dzieje.

– Dobrze. – Zatrzymał się w drzwiach i spojrzał na nią. – Dziękuję, że mnie wysłuchałaś, AJ.

– Nie ma za co – odparła z uśmiechem.

– Nawet nie wiesz, jak wiele to dla mnie znaczy – powiedział półgłosem i odszedł.

Amelia stała przez chwilę nieruchomo, próbując zebrać myśli, a potem wróciła do swoich zajęć. 

Miała wrażenie, że od tego momentu dzień zaczyna się wlec w nieskończoność.

Operacja pani Deveraux przebiegła pomyślnie. Choć Amelia skończyła już swój dyżur, nie wyszła 

ze szpitala, dopóki nie przewieziono pacjentki do sali pooperacyjnej.

– Jeszcze tutaj jesteś? – spytał Harrison na jej widok.

– Czy Yolanda nadal bawi się w zoo?

Harrison kiwnął potakująco głową.

– Właśnie dzwoniła do mnie pielęgniarka oddziałowa...

– Chciałeś powiedzieć dozorczyni – poprawiła go, a on szeroko się uśmiechnął. – Jak czuje 

się pani D. ?

– Dobrze. Operacja nie była zbyt skomplikowana, a ona ma zostać w szpitalu tylko pięć dni.

– To lepiej, niż się spodziewałeś, prawda?

– Tak. Kiedy usłyszałem jej krzyk, natychmiast pobiegłem do kuchni. – Potrząsnął głową. – Pani 

D. leżała na podłodze w takiej pozycji, że nie miałem wątpliwości. Byłem pewny, że nie obejdzie się 

bez wymiany całego stawu biodrowego. Potem przyszła Yolanda, spojrzała na panią D. i wybuchnęła 

płaczem.

– No ale teraz wszystko idzie ku lepszemu.

background image

– Masz rację. Pójdę po Yolandę. Czy wybierasz się do domu?

– Owszem.

– Czy możemy ci towarzyszyć?

Amelia uśmiechnęła się, czując mrowienie w plecach.

– Będzie mi bardzo miło.

– Wobec tego spotkajmy się za dziesięć minut przy głównym wejściu.

– Dobrze.

Ruszyli  brzegiem  morza.  Yolanda  pobiegła  przodem.  Od  czasu  do  czasu  zatrzymywała  się, 

podnosiła leżącą na piasku muszelkę i chowała ją do kieszeni.

– Skąd  ona  ma  tyle  energii?  Ja  jestem  zmęczona  od  samego  patrzenia  na  nią  –  zażartowała 

Amelia, a Harrison wybuchnął śmiechem.

–  Zdrowo  się  odżywia,  sypia  po  kilka  godzin  w  ciągu  dnia,  ale  nie  bez  przerwy.  Raz  dwie 

godziny, raz pięć. Poza tym nie ma żadnych trosk. Jest wolna jak ptak.

Amelia westchnęła.

– To brzmi cudownie, nie sądzisz?

– My  też  kiedyś  tak  żyliśmy.  Mieliśmy  beztroskie  dzieciństwo –  mruknął  z  zadumą,  kiwając 

głową. – A Yolandzie część tej beztroski odebrano już w chwili narodzin.

– Masz na myśli jej chorobę?

– Tak. Wcześniej przedstawiłem ci to w skrócie. Czy jesteś gotowa na pełną wersję z przypisami i 

odręcznymi wykresami na piasku?

– Widzę, że podchodzisz do tego z humorem, Harrison.

– Teraz już tak. Ale to były dla mnie dwa długie, trudne lata, AJ. Nie potrafię pojąć, dlaczego 

niektóre  kobiety  piją  w  czasie  ciąży.  To  tak  jak  prowadzenie  samochodu  bez  zapiętych  pasów. 

Zdrowy rozsądek zabrania pić, bo alkohol ma zgubny wpływ na dziecko, ale one mimo wszystko to 

robią.

– Tak jak June. – Amelia kiwnęła głową ze zrozumieniem.

– Widząc ją, poczułem się tak bezsilny jak wtedy, gdy zdiagnozowano tę chorobę u Yolandy. Inga 

prawdopodobnie nadużywała alkoholu przez cały okres trwania ciąży. Nie przestała pić nawet wtedy, 

kiedy w końcu to odkryłem.

Amelia  szła  w  milczeniu. Czekała  na  jego  zwierzenia,  wiedząc,  że  jest  to  dla  niego  niezwykle 

ważne.

– Zaszła w ciążę niemal natychmiast po naszym ślubie. Przez pierwszy rok nie było nam łatwo, 

ale  jakoś  dawaliśmy  sobie  radę.  Sześć  miesięcy  po  narodzinach  Yolandy,  Inga  miała  już  dosyć 

macierzyństwa. Zażądała rozwodu, a ja chętnie się zgodziłem. Potem wyprowadziła się do hotelu.

– A ty zostałeś samotnym ojcem.

– Owszem. Inga była alkoholiczką, ale nie przyjmowała tego do wiadomości. Przypuszczam, że 

background image

zupełnie inaczej wyobrażała sobie życie żony lekarza.

– Masz na myśli pieniądze, prestiż, duży wygodny dom i luksusowe samochody?

– Tak,  i  nie  tylko.  Zamiast  tego  większość  czasu  spędzała  w  samotności,  boja  ciągle  byłem  w 

szpitalu. Nie znosiła, kiedy w moje wolne dni dzwonił telefon, – a jeśli zgadzałem się zastąpić kolegę 

czy zamienić z kimś na dyżury, wpadała we wściekłość.

– Wygląda na to, że nie układało wam się najlepiej.

– Z  czasem  butelka  stała  się  jej  nieodłączną  towarzyszką.  Obracała  się  w  gronie...  hm,  dość 

specyficznych „koleżków”. Ale taki tryb życia zaczęła prowadzić dopiero po narodzinach Yolandy.

– Twoja córeczka jest wspaniała, Harrison. Powinieneś być z niej dumny.

– Dziękuję, AJ. Jestem dumny. Ale abstrahując od tego, czy jest wspaniała, czy nie, biedactwo 

wiele  wycierpiało  z  winy  swoich  rodziców,  którzy  nie  zrobili  dla  niej  wystarczająco  dużo  wtedy, 

kiedy tego naprawdę potrzebowała.

– Czy próbowałeś w jakiś sposób powstrzymać żonę od picia?

– Tak, kiedy odkryłem, że jest uzależniona... ale nic nie skutkowało. Wmawiała mi, że zerwała z 

nałogiem, ale kłamała. Poza tym rzadko bywałem wtedy w domu.

– W końcu jesteś lekarzem, Harrison. Musisz wypełniać obowiązki.

– Zycie i dobro mojej córeczki powinny być najważniejsze. Przebyłem długą, trudną drogę, zanim 

przyznałem...  pogodziłem  się  z  tym,  że  Yolanda  jest  upośledzona,  a  ja  po  części  ponoszę  za  to 

odpowiedzialność.

– Co działo się po zdiagnozowaniu jej choroby?

– Zacząłem szukać ratunku. Udało mi się znaleźć znakomitą specjalistkę. Pomogła mi uświadomić 

sobie,  że  Yolanda  może  robić  pewne  rzeczy  inaczej  niż – inne  dzieci,  ale  jest  moją  córką.  Wtedy 

zdałem  sobie  sprawę,  że  rodzice  potrzebują  odpowiedniego  przygotowania.  Kiedy  przywykną  do 

zachowań  swojego  dziecka  i  zrozumieją  jego  przyczyny,  życie  stanie  się  dla  wszystkich  znacznie 

łatwiejsze.

– Mówiłeś, że ona często się gubi.

– Tak.  Czasami  mam  ochotę  założyć  jej  na  szyję  łańcuch  z  dzwonkami,  żeby  przez  cały  czas 

wiedzieć, gdzie jest.

Amelia zaśmiała się cicho.

– Myślę, że wielu rodziców ma takie same odczucia.

– Pewnie  tak,  ale  za  każdym  razem,  kiedy  nie  mogę  jej  znaleźć,  zamiera  mi  serce  z 

przerażenia.

– Dobrze, że tak wcześnie rozpoznano tę chorobę.

– Jak sama pewnie zauważyłaś, Yolanda nie jest upośledzona fizycznie, nie ma zniekształconej 

twarzy  i  nie  jest  opóźniona  w  rozwoju.  Ma  pewne  zaburzenia  układu  nerwowego,  ograniczoną 

sprawność ruchową i słabą koordynację wzrok-ręce.

– Ale mimo wszystko piecze ciasteczka z panią D.

background image

– To część jej terapii – wyjaśnił z uśmiechem.

– A przy okazji dobra zabawa.

– Istotnie. Ma też luki w pamięci, ale ostatnio zdarzają się one coraz rzadziej, a to dobry znak. Na 

przykład doskonale zapamiętała ciebie.

– Mnie?

– Tak.  Musiałaś  wzbudzić  w  niej  zachwyt,  ponieważ  nieustannie  pyta,  kiedy  wróci  Mil...  ja  i 

pobawi się z nią lalkami.

– No, no! To mi pochlebia.

– Cieszę  się,  AJ.  Prawdę  mówiąc,  zrobiłaś  na  niej –  spore  wrażenie  –  powiedział  z  nutką 

niepokoju w głosie, a sens jego słów dopiero po chwili dotarł do jej świadomości.

– Och. To chyba niezbyt dobrze.

– Uważam, że trzeba być z nią szczerym i wytłumaczyć jej, że nie zawsze będziesz w pobliżu.

– Całkowicie się z tobą zgadzam – oznajmiła Amelia, spoglądając z miłością na Yolandę, która 

podniosła kolejną muszelkę, a potem ruszyła biegiem w ich kierunku, by pochwalić się znalezionymi 

skarbami.

Uświadomiła sobie, że jest bardzo do niej przywiązana. Ale w końcu jakże mogłoby być inaczej? 

Yolandę kochali wszyscy. A jeśli chodzi ojej ojca...

Amelia usiłowała odepchnąć od siebie myśli o Harrisonie. Zdawała sobie sprawę, że ich dwoje 

może łączyć jedynie przyjaźń, nawet jeśli w głębi duszy chciała czegoś więcej. To, że w tak młodym 

wieku przeszła endometriozę, bynajmniej, nie ułatwiało jej kontaktów z mężczyznami.

– Bardzo ładne – pochwalił córkę Harrison. – Znajdź jeszcze trzy muszelki, a potem pójdziemy 

już do domu.

– Jak  dacie  sobie  radę  bez  pani  Deveraux?  –  spytała  Amelia,  kiedy  Yolanda  ponownie  się 

oddaliła.

– No cóż, jestem niezłym kucharzem, a ze sprzątaniem jakoś się uporam.

Amelia roześmiała się, lekko klepiąc go po ramieniu.

– Nie o to mi chodziło.

– Yolanda?  –  Potrząsnął  głową.  –  Próbowałem  znaleźć  jakieś  racjonalne  rozwiązanie.  W 

szpitalu – mamy oddział dzienny, ale nie jestem pewny, czy przyjmą ją bez uprzedzenia.

– Czy będzie się tam dobrze czuła?

– Chodzi ci o opiekunki czy o innych podopiecznych?

– O  jedno  i  drugie,  ale  raczej  o  podopiecznych.  Yolanda  nie  wygląda  na  upośledzoną 

dziewczynkę, więc dzieci mogą być zaskoczone, jeśli zareaguje na coś inaczej niż one.

– To kwestia niespełna tygodnia. Poza tym mogę wziąć sobie wolne dni.

– Z urlopu? Przecież dopiero co wróciłeś z sympozjum.

– Wiem. Mam też spore zaległości w papierkowej robocie, ale sądzę, że mógłbym nadgonić je w 

domu.

background image

Amelia  milczała  przez  chwilę, zastanawiając  się,  czy  powinna  powiedzieć  to,  co  miała  już  na 

końcu języka. Po chwili zdobyła się na odwagę i odchrząknęła.

– Myślę, że... hm... mogłabym pomóc.

Harrison gwałtownie się odwrócił i spojrzał na nią z zaskoczeniem.

– Co takiego?

– Mieszkam blisko. Yolanda mnie lubi. Mógłbyś przesunąć moje dyżury na popołudnia. Wtedy 

spędzałabym z nią poranki, a potem zabierałabym ją do szpitala.

Harrison przez chwilę rozważał jej propozycję.

– Zaczynałabyś pracę o trzeciej, a ja mógłbym kończyć najwcześniej około  wpół do piątej –

rzekł z zadumą, starając się uporządkować myśli i ułożyć wstępny plan.

– A zoo?

– Biorę to pod uwagę. Yolanda ma sesje terapeutyczne trzy razy w tygodniu. Ale piątek odpada, bo

to jest dzień wolny od pracy w związku z Wielkanocą. Zatem zostają dwie sesje.

– O której one się odbywają?

– Rano,  o  dziesiątej  trzydzieści,  ale  postaram  się  przesunąć  je  na  trzecią  po  południu,  czyli  na 

początek twojej zmiany. Wtedy po sesji mogłaby pobawić się na oddziale dziecięcym, czekając, aż ja 

skończę dyżur. – Kiwnął głową. – Tak, to układa się w jakąś logiczną całość, AJ.

– W jakie dni ma te sesje?

– W tym tygodniu jest umówiona na poniedziałek i środę.

– Dobrze. Zgodnie z harmonogramem moich dyżurów, wtorek mam wolny...

– Wobec tego ja wezmę sobie wolny czwartek.

– Zostaje więc tylko piątek, ale pani D. powinna już wyjść ze szpitala.

– Ale nawet wtedy będę potrzebował pomocy. Amelia wzruszyła ramionami.

– Możesz na mnie liczyć.

Harrison zatrzymał się i spojrzał na nią.

– To bardzo szlachetnie z twojej strony, AJ. Amelia ponownie wzruszyła ramionami.

– Nie przesadzaj. W końcu po to są sąsiedzi.

– Jestem  niezwykle  wymagający,  jeśli  chodzi  o  opiekunki  mojej  córeczki,  ale  jej  sympatia  i 

zaufanie do ciebie mówią same za siebie.

– Kiedy  pani  D.  wyzdrowieje,  będę  rzadziej  widywać  Yolandę  i  spędzać  z  nią  znacznie  mniej 

czasu, – żeby powoli odzwyczajała się ode mnie. Bo inaczej, gdy w końcu czerwca stąd wyjadę, małej 

będzie... – Głos jej się załamał i cicho westchnęła.

– Przykro, że ją opuściłaś – dokończył Harrison. – Nie tylko ona poczuje się osamotniona. –

Chwycił ją za rękę i lekko uścisnął. – Dziękuję za propozycję pomocy.

– Zamierzasz ją przyjąć, prawda? W końcu jest to chyba najlepsze rozwiązanie.

Harrison kiwnął potakująco głową, wypuszczając jej rękę.

– Tak, zamierzam przyjąć twoją propozycję.

background image

– Dobrze.  W  takim  razie  już  sobie  pójdę  –  mruknęła,  wskazując  kciukiem  dom,  w  którym 

mieszka.

– Ja również. Na której zmianie pracujesz jutro?

– Na nocnej, ale Tina ma dyżur po południu, więc się z nią zamienię. Zostanie nam tylko środa, 

bo wtedy powinnam pracować rano.

– Zajmę się tym jutro – powiedział, kiwając głową.

– Dziękuję.  –  Ruszyła  w  kierunku  swojego  domu,  żegnając  się  po  drodze  z  Yolandą,  która 

wręczyła jej muszelkę.

Amelia przyjęła drobny upominek, wiedząc, że będzie on dla niej cenną pamiątką. Kiedy znalazła 

się w mieszkaniu, natychmiast podeszła do telefonu i wykręciła numer Tiny. Po czwartym sygnale 

włączyła się automatyczna sekretarka, co Amelia skwitowała niechętnym mruknięciem.

– Jestem, jestem! – zawołała Tina. – Kto wydaje te groźne pomruki?

– Ja – odparła Amelia.

– Och, witaj. Jak ci leci?

– Kiepsko. Nigdy nie zgadniesz, co zrobiłam.

– Czy w związku z tym powinnam usiąść wygodnie?

– Tak  –  odparła,  a  potem  opowiedziała  jej  o  wszystkim.  –  W  końcu  zaproponowałam  mu,  że 

zaopiekuję się jego córką!

Tina się zaśmiała.

– Co cię tak rozbawiło? – spytała Amelia.

– Uwielbiam obserwować, jak chwytasz się najróżniejszych sposobów, żeby zachować dystans do 

ludzi. Żeby nie brać udziału w ich życiu. A teraz... zanim zdałaś sobie z tego sprawę, znalazłaś się w 

samym środku związku.

– Związku?

– Owszem, moja droga. A może powinnam nazywać cię AJ. ? – spytała Tina z lekką ironią. – Ty 

i Harrison. Widziałam, jak na siebie patrzycie.

– Ale ja ledwo znam tego mężczyznę.

– Poznasz go znacznie lepiej po upływie najbliższego tygodnia.

– Może  powinnam  odwołać  moją  propozycję.  Masz  rację.  Istotnie  wymyślam  różne  sposoby, 

żeby  przypadkiem  nie  zaangażować  się  w  jakiś  związek.  Życie  rodzinne  nie  jest  mi  pisane,  choć 

pragnę mieć męża i gromadkę dzieci... Ale niestety, nie mogę. To niesprawiedliwe – powiedziała ze 

łzami w oczach.

– Masz  słuszność.  –  Tina  odchrząknęła.  –  Ale  pomyśl  o  tym  inaczej...  Nie  możesz  mieć 

potomstwa, więc nawet jeśli znajdziesz wspaniałego mężczyznę i wyjdziesz za niego za mąż, nigdy 

nie spełnią się twoje marzenia o szczęśliwym domu pełnym dzieci.

– Do czego zmierzasz?

– Po prostu teraz masz okazję...

background image

– Nie rozumiem.

– Masz okazję zakosztować życia rodzinnego. Przez kilka najbliższych dni będziesz opiekować 

się  Yolandą jak matka. Wiesz, że to nie potrwa  długo.  Kiedy pani D. odzyska siły, ty na pewno z 

powrotem zamkniesz się w swojej skorupie. Dlaczego więc nie wykorzystasz tej szansy, Amelio?

– To okrutne.

– W stosunku do kogo?

– Do mnie. Bo zakosztowałabym czegoś, czego nigdy nie będę miała.

– Ale również przeżyłabyś jeden czy może nawet dwa cudownie boskie tygodnie. Zwłaszcza że 

taki układ na pewno bardzo zbliżyłby was do siebie. Mam na myśli ciebie i Harrisona.

– Przestań! – zawołała Amelia, wzdychając. – Chyba jest już za późno, żeby się wycofać.

– Tym bardziej że zgodziłam się zamienić z tobą na dyżury.

– Czy uważasz, że powinnam to zrobić?

– Oczywiście.

Następnego dnia o siódmej trzydzieści rano Amelia Jane stała już na progu domu swojego szefa. 

Harrison otworzył drzwi i wprowadził ją do przedpokoju.

– Przepraszam,  ale  nie  zrobiłem  wszystkiego,  co  powinienem  –  zaczął.  –  Nie  byłem  w  stanie 

zmusić Yolandy do zjedzenia śniadania.

Amelia kiwnęła głową i podążyła za nim do kuchni. Yolanda siedziała w foteliku, a przed nią na 

stole stały szklanki z mlekiem, sokiem oraz wodą, miska płatków śniadaniowych, talerz z grzankami i 

kieliszek z ugotowanym jajkiem.

– Ona  ciągle  zmienia  zdanie.  Po  wielu  namowach  udało  mi  się  nakłonić  ją  do  zjedzenia  łyżki 

płatków, ale nie chce nic wypić.

– Rozumiem  –  powiedziała  Amelia,  z  trudem  tłumiąc  wybuch  śmiechu.  –  Nie  martw  się, 

Harrison. Jedź do pracy, a ja spróbuję przemówić jej do rozsądku.

– Yolanda,  żadnych  ciasteczek,  dopóki  nie  zjesz  śniadania!  –  zawołał.  –  Tatuś  musi  jechać  do 

szpitala.

– Landa  też  –  powiedziała  dziewczynka,  próbując  zsunąć  się  z  fotelika,  ale  Harrison  ją 

powstrzymał.

– Nie,  kotku.  Tatuś  musi  iść  do  nudnej  pracy,  a  ty  zostaniesz  tutaj  i  pobawisz  się  lalkami  z 

Amelią. Jesteś szczęśliwą kaczuszką.

Yolanda zastanawiała się przez chwilę.

– Tak. Szczęśliwą kaczuszką.

– No dobrze. A teraz pocałuj tatusia i wypij sok. – Yolanda pocałowała go, ale soku nie tknęła. –

Nie mam szansy z nią wygrać.

Amelia roześmiała się, a on zaczął wkładać dokumenty do teczki.

– Co słychać u pani D. ? – zapytała.

background image

– Wszystko  dobrze.  Zajrzę  do  niej.  Jeśli  coś  się  zmieni,  zadzwonię  do  ciebie,  ale  sądzę,  że 

szybko  odzyskuje  zdrowie.  –  Rozejrzał  się  wokół  siebie.  – Gdzie  podziały  się  kluczyki  od 

samochodu?

– Czy chodzi o te? – spytała Amelia, machając kluczykami, które wzięła z kuchennego blatu.

– Tak.  Amelio,  jesteś  cudowna.  –  Chwycił  kluczyki  i  ruszył  w  stronę  wyjścia.  –  W  razie 

potrzeby  dzwoń  do  mnie.  Zamknij  drzwi  na  klucz,  bo  mała  potrafi  wyśliznąć  się  z  domu  tak 

bezszelestnie jak węgorz.

– Załatwione.  Idź  już.  –  Patrzyła  na  niego,  zdając  sobie  sprawę,  że  właśnie  odegrali  typową 

scenkę rodzinną... z wyjątkiem jej zakończenia. Przed wyjściem do pracy mąż powinien pocałować 

żonę na pożegnanie. Na myśl o tym pocałunku przeszył ją dziwny dreszcz.

Kiedy jego samochód zniknął za zakrętem, Amelia zamknęła drzwi na klucz i wróciła do kuchni. 

Yolanda nadal siedziała w swoim foteliku, który teraz był cały usmarowany jedzeniem i pochlapany 

napojami, spływającymi dużymi kroplami na podłogę.

– Typowa scenka rodzinna – mruknęła do siebie i zabrała się do sprzątania.

Kiedy po lunchu Yolanda zasnęła na kanapie w salonie, Amelia podniosła słuchawkę i wykręciła 

numer służbowy Harrisona.

– Cześć. To ja – oznajmiła.

– Witaj. Właśnie miałem do was dzwonić.

– Tak myślałam, bo od twojego ostatniego telefonu minęła już niemal godzina.

– Nie niepokoję was chyba zbyt często?

– Cogodzinne  kontrole  można  by  uznać  za  przesadnie  intensywne,  ale  w  końcu  to  dopiero 

pierwszy dzień... Jeśli jutro nic się nie zmieni, możesz usłyszeć zupełnie inną odpowiedź.

Harrison wybuchnął śmiechem.

– Wybacz nadopiekuńczemu ojcu.

– Dobrze. Tak czy owak chciałam cię poinformować, że udało mi się położyć ją spać, więc 

przez jakiś czas nie dzwoń, żeby jej nie obudzić.

– Gratuluję.

– Do zobaczenia około trzeciej.

– Cieszę się na to spotkanie. Już nie mogę się doczekać – odrzekł i odłożył słuchawkę.

Amelia usiadła wygodnie obok Yolandy i położyła dłoń na jej głowie. Poranek był dość męczący, 

choć spędziły go bardzo przyjemnie. Tańczyły przed telewizorem, bawiły się lalkami i urządziły dla 

nich podwieczorek. Amelia była zadowolona, że nazajutrz ma wolny dzień i będzie mogła odpocząć.

Tuż po wpół do trzeciej spakowały rzeczy Yolandy, wstąpiły do mieszkania Amelii, by mogła 

przebrać się do pracy, a następnie ruszyły plażą w kierunku szpitala. Po drodze dziewczynka zebrała 

dwie pełne kieszenie muszelek. Kiedy dotarły na miejsce, zatrzymały się i zanim weszły do gabinetu 

Harrisona, Amelia strzepnęła piasek z ubrania Yolandy.

– Oto twoja pociecha. Cała i zdrowa.

background image

Harrison przytulił córkę, a potem spojrzał na Amelię.

– Czego nie można powiedzieć o tobie. Wyglądasz na wykończoną, doktor Watson.

– I tak właśnie się czuję. Nie wiem, jak pani D. daje sobie radę.

– Och, to proste, mój drogi Watsonie. Ona nie ma dyżuru w szpitalu po całodziennym uganianiu 

się za ruchliwą trzylatką.

– To prawda. Byłam do tego stopnia wyczerpana, że kiedy ona spała, sama zdrzemnęłam się jakieś 

pół godziny.

– Tak właśnie postępują rozsądni rodzice. A teraz przeproszę cię i zaprowadzę ją do terapeutki.

Wtorek potoczył się podobnie. Z tą tylko różnicą, że Amelia, bogatsza o pewne doświadczenia, 

potrafiła sprawniej pokierować biegiem wydarzeń. Zdążyła nawet przygotować kolację dla Harrisona, 

który wrócił ze szpitala nieco później niż zwykle.

– Coś tu pięknie pachnie – stwierdził, wchodząc do kuchni z Yolandą na rękach.

– Nie jestem mistrzynią, ale jakoś sobie radzę – odparła, wyjmując zapiekankę z piekarnika.

Harrison uśmiechnął się i postawił córkę na podłodze.

– Czy dzisiaj miałaś lepszy dzień? – spytał, biorąc widelec i zamierzając spróbować potrawę.

– Hej, chwileczkę. Zaczekaj, aż dostaniesz talerz.

– Ojej, ale ja umieram z głodu.

– W  lodówce  jest  sałata,  więc  ją  podaj.  Przygotowałam  też  przysmak  Yolandy.  –  Otworzyła 

kuchenkę mikrofalową i wyjęła z niej niewielką miskę owsianki.

– To jest przysmak mojej córki? – zawołał ze zdumieniem.

– Dzisiaj, owszem. Na lunch zjadła trzy porcje i zażądała, żebym przygotowała jej to pyszne 

danie na kolację.

– Nieco monotonne, ale zdrowe. Dobra robota, Watsonie.

– Dziękuję, Stapleton. – Wyjęła z szafki talerz i zaczęła nakładać zapiekankę.

– Zaraz! A ty nie będziesz jadła?

– Hm... nie.

– Dlaczego? Przecież wystarczy dla wszystkich. Poza tym to absurdalne, żebyś po powrocie do 

domu zabierała się za gotowanie. Zostaniesz i zjemy razem.

Amelia wzruszyła ramionami, wiedząc, że spieranie się z nim nie ma sensu i wyjęła z szafki drugi 

talerz. Harrison posadził Yolandę przy stole i z radością patrzył, jak jego córeczka zajada owsiankę.

Po kolacji odprowadził Amelię do drzwi, położył Yolandę spać i wrócił do kuchni, by posprzątać 

po posiłku. Opłukał talerze i włożył je do zmywarki, a potem zabrał się do papierkowej roboty. Po 

pięciu  minutach  podszedł  do  telewizora  i  go  włączył.  Dwie  minuty  później  wyłączył  go  i  zaczął 

nerwowo chodzić po pokoju, zastanawiając się, co nie daje mu spokoju. W końcu zdał sobie sprawę, 

że przez cały czas jego myśli zaprząta Amelia. Kiedy wszedł do kuchni i poczuł zapach jej perfum, 

uświadomił sobie nagle, że ma ochotę ją pocałować.

background image

Rozdział 6

W środę wszystko przebiegało tak jak w poniedziałek. Z jednym tylko wyjątkiem. Amelia odczuła 

nieodpartą  chęć  pocałowania  Harrisona  zarówno  na  powitanie, jak  i  na  pożegnanie.  Była  zadowolona, 

kiedy  nastał  czwartek,  bo  tego  dnia  Harrison  miał  zostać  w  domu  i  zająć  się  córeczką.  W  szpitalu 

odwiedziła panią Deveraux i ucieszyła się, widząc ją w dobrym zdrowiu.

– Mogę wrócić do domu już jutro – oznajmiła pani D. na jej widok.

– To wspaniała wiadomość.

– Tak. Bardzo dziękuję, kochanie, że pomogłaś Harrisonowi w opiece nad Yolandą.

– Cała przyjemność po mojej stronie. – odparła szczerze Amelia.

Po  dyżurze  wróciła  do  domu.  Była  zadowolona,  że  może  odpocząć.  Z  drugiej  jednak  strony 

przygnębiała  ją  świadomość,  że  tego  dnia  nie  zobaczy  już  Harrisona  ani  Yolandy.  Bardzo  lubiła 

spędzać z nimi czas.

Kiedy  wzięła  prysznic  i  włożyła  różowy  dres,  usłyszała  pukanie  do  drzwi.  Gdy  je  otworzyła, 

stwierdziła ze zdumieniem, że na progu stoi Harrison, trzymając za rękę swoją córeczkę.

– Przynieśliśmy kolację  –  oznajmiła Yolanda  z dumą, wchodząc do mieszkania Amelii jak do 

własnego domu.

– Pomyśleliśmy, że przynajmniej tak możemy ci podziękować – rzekł Harrison, kiedy weszli do 

pokoju.

– Ojej! To jest różowe! – zawołała Yolanda, podbiegając do Amelii i gładząc rękawy jej dresu.

Na ten widok Harrison poczuł ukłucie zazdrości.

– Wiedziałam, że ci się spodoba – stwierdziła Amelia z uśmiechem. – A zatem... zabierzmy się 

do jedzenia, póki wszystko jest jeszcze gorące. Wyjmę talerze. Yolando, pomóż mi nakryć do stołu, 

dobrze?

Dziewczynka nie odstępowała jej na krok, a Harrison nie mógł oderwać od nich oczu. Yolanda 

miała na sobie różowo-białą piżamę i była bardzo podobna do Amelii... tylko znacznie mniejsza.

– Zrobiliśmy taki wielki obraz dla pani D. – oznajmiła Yolanda, rozpościerając szeroko ramiona.

– Powitalny plakat – wyjaśnił Harrison. – Zajęło nam to prawie cały dzień.

– Wierzę.

Po kolacji przez chwilę rozmawiali o sprawach związanych ze szpitalem. Kiedy Yolanda zaczęła 

ziewać,  Amelia  powiedziała  Harrisonowi,  by  zabrał  ją  już  do  domu,  a  on  posłuchał  jej  rady  i 

niezbyt chętnie wziął córkę na ręce. Nie miał ochoty wychodzić. Chciał zostać i spędzić z Amelią 

więcej  czasu.  Wiedział,  że  skoro  pani  D.  ma  wrócić  następnego  dnia,  będzie  widywał  Amelię 

znacznie rzadziej niż dotąd.

– Posłuchaj, AJ. – zaczął, kiedy zamierzała otworzyć im drzwi. – Co robisz w sobotę rano?

– W Wielką Sobotę?

– Tak.

– Uhm... prawdę mówiąc, nie mam żadnych planów. A dlaczego pytasz?

background image

– Czy miałabyś ochotę wyskoczyć na śniadanie?

– Śniadanie?

– Owszem.  Pani  D.  i  Yolanda  też  będą  w  nim  uczestniczyć,  więc  mogę  cię  zapewnić,  że 

absolutnie nic ci nie grozi.

– A dokąd się wybieracie?

– Zamierzamy  zjeść je na plaży. To  coś w rodzaju tradycji.  Będziesz  musiała  jedynie  wyjść  z 

domu, pójść ścieżką i przejść przez ulicę. – Wskazał ręką plażę. – A my będziemy już tam na ciebie 

czekać z miską płatków śniadaniowych.

– Naprawdę? Płatki śniadaniowe? A dlaczego na plaży?

– Sam nie wiem. Zrobiliśmy tak w pierwszą Wielką Sobotę po narodzinach Yolandy i stało się to 

jakby zwyczajem. No więc jak? Przyjdziesz?

– Czy będą jakieś wielkanocne jajka?

– Sądziłem, że nie lubisz czekolady.

– Nie  mówiłam,  że  nie  lubię.  Powiedziałam  tylko,  że  nad  słodycze  przedkładam  pikantne 

jedzenie.

– Rozumiem.  A  odpowiedź  na  twoje  pytanie  brzmi:  nie.  Nie  będzie  jajek.  One  pojawią  się 

dopiero w niedzielę. Zatem do zobaczenia w sobotę o ósmej trzydzieści.

– Czy mam coś przynieść?

– Nie... to  znaczy weź ze  sobą strój kąpielowy. Może  przed  jedzeniem  wskoczymy  na  chwilę  do 

wody.

– Dobrze.

– Słodkich snów, Amelio Jane – rzekł półgłosem, a potem otworzył drzwi i wyszedł.

– Zaniósł  swoją  śpiącą  córkę  do  jej  pokoju  i  ostrożnie  położył  ją  na  różowo-białym  łóżku. 

Wiedział, że za kilka godzin przyjdzie do niego. Zrobił sobie drinka, usiadł na krześle i zaczął myśleć o 

Amelii.  Powiedziała  mu,  że  nie  lubi  ciętych  kwiatów.  Nie  mógł  też  dać  jej  czekoladek.  A  bardzo 

chciał coś jej podarować i podziękować w ten sposób za wszystko, co w ostatnim tygodniu zrobiła 

dla niego i Yolandy. Jednak pragnął, by był to jakiś prezent osobisty, który mogłaby zabrać ze sobą do 

Anglii. Coś, co przypominałoby jej pobyt w Australii... no i jego.

W  Wielki  Piątek  personel  oddziału  ratownictwa  miał  jak  zwykle  ręce  pełne  roboty.  Amelia 

musiała uporać się z trzema pijakami, parą nastolatków, którzy przedawkowali narkotyki i trzeba było 

zrobić im płukanie żołądków, kobietą, która złamała rękę, spadając ze schodów, i młodym mężczyzną 

skarżącym  się  na  palpitacje  serca.  Mimo  nadmiaru  wyczerpujących  obowiązków  przez  cały  czas 

myślała o Harrisonie.

Sobotni poranek był pogodny i ciepły. Amelia starała się stłumić podniecenie, które ogarniało ją 

za każdym razem, kiedy pomyślała o spotkaniu z Harrisonem. Choć nie widziała go zaledwie przez 

jeden dzień, już za nim tęskniła.

background image

Czy  kiedykolwiek  będę  potrafiła  usunąć  się  z  jego  życia?  Z  życia  Yolandy?  –  spytała  się  w 

duchu.

Potrząsnęła  głową, nie chcąc nawet o tym myśleć. Kiedy zamknęła za sobą drzwi mieszkania i 

wyszła przed dom, ze zdumieniem dostrzegła liczne zaparkowane w pobliżu samochody oraz tłumy 

ludzi zmierzających na plażę.

Idąc ulicą, zauważyła panią Deveraux, która wychodziła właśnie z domu, trzymając w jednej ręce 

wielką  miskę,  a  w  drugiej  laskę.  Zawołała  do  niej,  a  ona  odwróciła  się  i  powitała  ją  serdecznym 

uśmiechem.

– Proszę mi to dać – powiedziała Amelia, biorąc od niej miskę.

– Dziękuję, kochanie. Miło znów cię widzieć.

– Mnie również. Jak się pani czuje? Mam nadzieję, że się pani nie przemęcza.

– Harrison nie pozwoliłby mi na to – odparła. – On jest tam z Yolandą – dodała, wyciągając 

rękę w kierunku plaży. Amelia odwróciła głowę i zobaczyła Harrisona ścigającego się z córeczką. –

On uważa, że mała musi najpierw trochę pobiegać. Miejmy nadzieję, że dzięki temu nabierze apetytu.

Przeszły  przez  jezdnię,  a  potem  pokonały  wydmy  i  w  końcu  znalazły  się  na  plaży.  Amelia 

stwierdziła z zaskoczeniem, że stał już tam stół otoczony krzesłami, a obok wbity był parasol, który 

miał  ich  chronić  przed  promieniami  słońca.  Ten  obrazek  wydał  jej  się  niezwykle  malowniczy. 

Postawiła na stole wielką miskę sałatki owocowej, a potem spojrzała w stronę Harrisona, który miał 

na sobie jedynie sięgające do kolan szorty. Jego umięśniony tors oraz szczupłe nogi były opalone na 

ładny brązowy kolor. Włosy rozwiewał mu lekki wiatr, a czarujący uśmiech dopełniał obrazu zabójczo 

przystojnego mężczyzny. Na ten widok tęsknie westchnęła.

Zauważywszy  ją, Harrison natychmiast  do niej  przyjaźnie pomachał,  a potem podniósł Yolandę, 

która zaczęła piszczeć z zachwytu i radośnie chichotać.

– Hej, A. J. ! – zawołał, ruszając w jej kierunku. – Cieszę się, że jesteś. – Podszedł do niej i 

lekko uścisnął jej dłoń. – Naprawdę miło mi, że zdecydowałaś się dotrzymać nam towarzystwa.

– Mnie również.

– Tatusiu! – zawołała Yolanda za śmiechem. – Nie złapiesz mnie!

– Wzywają  mnie  obowiązki  –  oznajmił  Harrison,  wzruszając  ramionami.  –  Usiądź,  proszę  –

dodał, a potem odwrócił się i zaczął gonić córkę.

Amelia patrzyła na nich ze wzruszeniem.

Kiedy wrócili, wszyscy czworo ochoczo zasiedli do uczty składającej się z płatków zbożowych, 

grzanek, jogurtu, sałatki owocowej, francuskich rogalików i bułeczek. Yolanda sporo zjadła, więc jej 

ojciec był bardzo z niej zadowolony.

Amelia nie pamiętała już, kiedy spędziła równie uroczy poranek na plaży.

Po śniadaniu Yolanda wzięła wiaderko oraz łopatkę i zaczęła budować zamek z piasku.

– Tatusiu! – zawołała po chwili. – Chodź mi pomóc.

– O co chodzi? – spytał Harrison, podchodząc do niej.

background image

Yolanda stała z rękami opartymi na biodrach i uważnie przyglądała się swemu dziełu.

– On musi być większy, tatusiu. Dużo, dużo większy – wyjaśniła, zataczając ramionami duże koło 

nad swoją głową, by pokazać mu, jakich rozmiarów powinna być budowla.

– Chyba  przydałby  się  nam  jeszcze  ktoś  do  pomocy,  nie  sądzisz?  –  spytał  Harrison,  gestem 

wskazując Amelię.

– Tak – zawołała dziewczynka z entuzjazmem, a potem podbiegła do Amelii i chwyciła ją za 

rękę.

– Weź to – poleciła, kładąc jej na kolanach wiaderko.

– Dziękuję  –  odparła  Amelia  i  pozwoliła  zaprowadzić  się  na  „plac  budowy”.  Po  chwili 

siedziała już na piasku i pracowicie pomagała powiększyć zamek. – Co myślisz o tym, żeby ozdobić 

go muszelkami? – spytała, a Yolanda natychmiast przytaknęła, po czym ujęła jej dłoń i pociągnęła w 

stronę brzegu morza.

Kiedy  wróciły,  udekorowały  zamek,  a  Amelia  nadała  mu  tak  piękny  kształt,  jakby  była  to 

prawdziwa rzeźba z wody i piasku.

– Trzeba więcej muszelek – stwierdziła Yolanda.

– Chodź, Mil... ja – dodała, ponownie chwytając ją za rękę.

– Pozwól jej trochę odpocząć, dobrze, córeczko? Poza tym wiesz, dlaczego  muszelki,  które ty 

znajdujesz, zawsze są najładniejsze? Bo ty jesteś najładniejsza.

Jego  słowa  najwyraźniej  trafiły  jej  do  przekonania,  bo  kiwnęła  głową  i  pobiegła  na  brzeg 

oceanu.

– Muszę  przyznać,  że  ten  zamek  jest  bardzo  piękną  rzeźbą  –  zauważył  Harrison.  –  To 

prawdziwe dzieło sztuki, AJ.

Amelia uśmiechnęła się, wzruszając ramionami.

– Dawniej, kiedy byłam młodsza, trochę rzeźbiłam. Poza tym tutejszy piasek jest bardzo drobny, 

delikatny i łatwy do modelowania.

– Teraz już się tym nie zajmujesz?

– Nie mam na to czasu.

– Nie  przesadzaj.  Wyznaj  prawdę.  Nie  zapominaj,  że  wiem  coś  na  temat  twojego  zawodu. 

Uważam, że lekarz zawsze jest w stanie wygospodarować kilka wolnych godzin.

Amelia zanurzyła dłonie w wiaderku z wodą i wygładziła palcami wieżyczki zamku.

– Przestałam rzeźbić i jakoś za tym nie tęsknię.

– Dlaczego przestałaś?

– Bo... mhm, zachorowałam.

Harrison gwałtownie się wyprostował i spojrzał na nią z niepokojem.

– Czy teraz dobrze się czujesz? Czy wszystko jest w porządku?

Amelię wzruszyła jego troska.

– To było dość dawno temu. Ale tak, czuję się... dobrze.

background image

– Czy  mogłabyś  opowiedzieć  mi,  co  się  wtedy  stało?  –  spytał,  a  potem  zerknął  w  stronę 

Yolandy, która zaczęła się od nich oddalać. – Pomyśl o tym – dodał i pobiegł po córkę.

Kiedy  wrócili,  Yolanda  przez  jakiś  czas  absorbowała  ich  swoją  osobą,  każąc  im  dekorować 

zamek.  W  końcu  oświadczyła,  że  arcydzieło  jest  gotowe.  Wtedy  pani  D. ,  która  obserwowała  ich 

poczynania, siedząc w cieniu parasola, wyjęła z torby aparat fotograficzny i zrobiła im kilka zdjęć na 

tle artystycznej budowli.

– To po prostu niewiarygodne. Jesteś niezwykle utalentowana, Amelio – stwierdziła, a później 

dodała: – Może poszlibyście na spacer? Zabiorę już Yolandę do domu, a mojej nodze też przyda się 

odpoczynek.

–  Dobrze  –  zgodził  się  Harrison  bez  namysłu.  Był  zadowolony,  że  spędzi  z  Amelią  trochę 

czasu sam na sam.

Pomachali do Yolandy i ruszyli wolnym  krokiem wzdłuż  brzegu.  Amelia  zastanawiała  się,  czy 

Harrison weźmie ją za rękę. Kilka minut później jej ciekawość została zaspokojona. Kiedy potknęła się 

na pofałdowanym piasku, on natychmiast chwycił jej dłoń, chcąc uchronić ją przed upadkiem.

– Czy nie masz nic przeciwko temu, że trzymam cię za rękę? – spytał z lekkim uśmiechem.

– Od dawna nikt tego nie robił.

– To godne ubolewania, Amelio Jane.

– Być może – odparła, wzdychając.

Szli  w  milczeniu  w  stronę  mniej  zatłoczonej  i  bardziej  zacisznej  części  plaży,  nie  chcąc 

lawirować wśród ludzi.

– Miałem ci powiedzieć, że w końcu przyszły z Brisbane twoje dokumenty.

– Nareszcie.

– Zainteresował mnie fakt, że podzieliłaś swój roczny pobyt w Australii na cztery trzymiesięczne 

staże specjalizacyjne. Przyznam, że trochę mnie to zaskoczyło.

Amelia wzruszyła ramionami.

– Chciałam odwiedzić jak najwięcej miejsc w Australii.

– Zatem byłaś w Perth, Melbourne i Brisbane, a teraz jesteś w Adelajdzie. Zgadza się, AJ. ?

– Owszem.

– W  ciągu  trzech  miesięcy  trudno  znaleźć  sobie  wielu  przyjaciół  –  powiedział,  a  kiedy  nagle 

rozluźniła – uścisk dłoni, zdał sobie sprawę, że trafił w jej czuły punkt.

– Nie szukam przyjaciół, Harrison. Chcę skończyć staż i zrobić specjalizację.

– W tych papierach nie ma ani słowa o twojej chorobie.

– Stan  mojego  zdrowia  nie  wpłynie  na  wykonywanie  przeze  mnie  obowiązków,  jeśli  to  cię 

niepokoi – odparła dość oschłym tonem.

– Dobrze wiesz, że nie w tym rzecz – odparował.

– Dlaczego przestałaś rzeźbić? Na co chorowałaś? Czy teraz lepiej się już czujesz? – Potrząsnął 

głową.

background image

– Nie zamierzam zasypywać cię pytaniami. Tak niewiele o tobie wiem, a chciałbym poznać cię 

znacznie lepiej.

– W jakim celu, Harrison? Przecież niedługo stąd wyjadę.

– W jakim celu? – powtórzył. – A w takim, że bardzo cię polubiłem.

– Och – mruknęła, nie wiedząc, jak powinna zareagować na jego wyznanie. Miejsce rozdrażnienia 

zajęło teraz jakieś dziwnie ciepłe uczucie w stosunku do Harrisona.

Pragnęła, by nigdy jej ono nie opuściło. Dotychczas żaden mężczyzna nie działał na nią w taki 

sposób jak on.

– Proszę cię, AJ. , rozmawiaj ze mną. – Zatrzymał się i stanął naprzeciwko niej. – Rozumiem, że 

nie jest to łatwe, ale jeśli ma nas coś łączyć, muszę wiedzieć o tobie wszystko.

– Coś... ale nie przyjaźń?

– Chyba oboje doskonale zdajemy sobie sprawę, – że przyjaźń jest tylko cząstką tego, co do siebie 

czujemy. Nie umniejszam bynajmniej jej znaczenia... prawdę mówiąc, po jednym nieudanym związku 

doszedłem do wniosku, że więź duchowa jest znacznie ważniejsza niż cielesna. – Ujął jej dłonie. – Ale 

prawdziwa przyjaźń wymaga od obu stron otwartości, zaufania i szczerości.

Słysząc jego słowa, Amelia miała ochotę uciec na koniec świata. Wiedziała, że nie może się z 

nim  związać.  Oboje  doskonale  zdawali  sobie  z  tego  sprawę.  Musiała  jednak  przyznać,  że  to,  co 

powiedział, było prawdą. Istotnie czuli do siebie coś więcej niż tylko przyjaźń, ale czy postąpiliby 

rozsądnie, zacieśniając ten związek?

– Zgadzam się z tobą, ale...

– Ale?

– Wyjeżdżam  pod  koniec  czerwca.  Uważam,  że  bliższy  związek  między  nami  nie  byłby 

rozsądnym posunięciem.

– A jeśli jest już na to za późno?

– A jest? – wymamrotała, czując, że cała drży.

–  Bardzo  cię  lubię,  AJ.  Czy  widzisz  coś  złego  w  tym,  że  chcę  cię  lepiej  poznać?  Czy  nie 

jesteś w stanie zaufać mi na tyle, żeby powiedzieć, na co chorowałaś?

Amelia westchnęła i zamknęła na chwilę oczy, zastanawiając się, czy przypadkiem nie robi z igły 

wideł. Bardzo nie lubiła mówić o swojej przeszłości byle komu, ale w końcu Harrison znaczy dla niej 

znacznie więcej niż ktoś, kogo zna tylko przelotnie. Uniosła powieki i spojrzała w jego oczy.

– Mam endometriozę.

Harrison zatrzymał się, czekając na jej dalsze wyjaśnienia, ale ona milczała.

– Rozumiem  –  mruknął  w  końcu,  z  zadumą  kiwając  głową. –  Czy  w  twoim  przypadku  jest  to 

przypadłość dziedziczna?

– Tak  –  odparła,  siadając  na  piasku  i  wpatrując  się  w  morze.  –  Jestem  jedynaczką.  Kiedy  się 

urodziłam, moi rodzice mieli już po czterdzieści kilka łat. Matka chorowała na endometriozę, ale w 

tamtych  czasach  lekarze  uważali,  że  kobiety  wyolbrzymiają  bóle  menstruacyjne.  Mama  jednak 

background image

okropnie  cierpiała.  W  końcu  znalazła  lekarza,  który  zechciał  ją  wysłuchać.  Po  dwudziestu  latach 

małżeństwa i licznych operacjach udało jej się zajść w ciążę. Choć od tego momentu aż do rozwiązania 

była  przykuta  do  łóżka,  urodziłam  się  przed  terminem.  –  Podciągnęła  kolana  pod  brodę  i  objęła  je 

ramionami.

Harrison milczał wyczekująco.

– Już  jako  nastolatka  zaczęłam  przyjmować  leki,  ale  mimo  wszystko  wpadałam  czasami  w 

depresję.  Gdy  miałam  osiemnaście  lat,  poddano  mnie  laparotomii...  Początkowo  zamierzali  tylko 

wypalić cysty, usunąć zrosty i fragmenty śluzówki macicy, ale kiedy mnie otworzyli, stwierdzili, że 

jest  znacznie  gorzej,  niż  przypuszczali.  Gdy  się  obudziłam,  powiedziano  mi,  że  nie  mam  jednego 

jajnika i jajowodu. Oczywiście wiedziałam, czym ryzykuję, poddając się tej operacji. Mój chirurg 

wszystko mi wytłumaczył, ale mimo to nie spodziewałam się, że do tego dojdzie.

– AJ. – wyszeptał z takim uczuciem, że w jej oczach zakręciły się łzy wzruszenia. Kiedy objął 

ją – i przyciągnął do siebie, poddała się bez żadnego oporu.

Przez pięć minut siedzieli w milczeniu, a Amelia czuła się bardzo bezpieczna w jego ramionach.

– Więc nie ma szansy, żebyś  zaszła w ciążę? – spytał łagodnym tonem, a ona wzruszyła tylko 

ramionami. – Dlatego trudno ci przebywać w pobliżu małych dzieci? Niemowląt?

– One są takie cudowne. Zwłaszcza Yolanda. Mimo wszystkich problemów bardzo ją kochasz... 

co rzuca się w oczy, kiedy tylko jesteście razem.

– Poza nią nie widzę świata.

– No właśnie. Dziecko to prawdziwy skarb. Ludzie, którzy zostają rodzicami, powinni wiedzieć, 

że spotkało ich wielkie szczęście. Niestety, niektórym nigdy nie będzie to dane...

– Dziękuję, że mi o wszystkim powiedziałaś.

– Muszę przyznać, że nie było to dla mnie łatwe.

– Nieczęsto otwierasz się przed ludźmi, prawda, Amelio Jane? – spytał łagodnie.

– Nie. Zwłaszcza, kiedy mam mówić o mojej chorobie.

– No to zrobiliśmy krok we właściwym kierunku oznajmił zdecydowanym tonem.

– Naprawdę?

– Owszem. Rozmawiamy ze sobą szczerze, a to dobry znak.

– Chyba tak.

– Chyba? Powiedz raczej, że to wspaniale! Bo to oznacza, że jesteśmy gotowi zrobić następny 

krok!

– Następny krok? Jaki?

– No, żeby lepiej się poznać – wyjaśnił z uśmiechem, zdejmując jej z głowy kapelusz. – Jesteś 

piękna, Amelio Jane – wyszeptał czule, gładząc palcami jej  policzek. Potem uniósł jej podbródek i 

delikatnie pocałował ją w usta, wzbudzając w niej uczucie pożądania.

Kiedy  po  raz  kolejny  dotknął  jej  warg,  przylgnęła  do  niego  całym  ciałem,  chcąc  dać  mu  do 

zrozumienia, że pragnie tego równie silnie jak on. Harrison poczuł się jak nie umiejący zapanować 

background image

nad  sobą  nastolatek,  który  nie  jest  w  stanie  pohamować  swych  odruchów.  Nie  pamiętał  już,  kiedy 

przeżywał  coś  podobnego.  Przyciągnął  Amelię  jeszcze  bliżej,  chcąc  poczuć  bijące  od  niej  ciepło,  i 

zaczął namiętnie ją całować. Kiedy przesunęła dłonią po jego nagiej klatce piersiowej, cicho jęknął z 

rozkoszy.

Nic nie miało teraz dla nich znaczenia. Absolutnie nic. Liczyli się tylko oni. Pragnienie. Pożądanie. 

Namiętność,  która  nieustannie  się  nasilała.  Zapomnieć  o  przeszłości i  przyszłości.  Istniała  tylko 

teraźniejszość. Żyli jedynie chwilą obecną. W końcu musieli nabrać powietrza, ale Harrison nie dał za 

wygraną. Wykorzystał ten moment i delikatnie musnął wargami jej szyję.

– Ojej!

Harrison wybuchnął śmiechem.

– Amelio Jane, jesteś wyjątkowa. Czy wiesz o tym?

– Hmm...

– Widzę,  że  nie  lubisz  komplementów.  Uwierz  mi  jednak  na  słowo,  kiedy  mówię,  że  jesteś 

nieodparcie pociągająca.

– Chciałabym w to wierzyć, ale...

– Ale co?

– Ale to by znaczyło, że potrafię się otworzyć.

– I do tego właśnie zmierzam, bo...

Przerwał  mu  głośny  krzyk  jakiegoś  chłopca,  który  wyskoczył  z wody  i  rozpaczliwie  machając 

rękami, biegł w kierunku stanowiska ratowników.

– Rekin! Widziałem rekina! On kogoś zaatakował!

background image

Rozdział 7

Amelia zesztywniała w objęciach Harrisona. Kiedy na nią spojrzał, była śmiertelnie blada.

– A. J. ?

Nie odpowiedziała, więc lekko nią potrząsnął.

– Amelia?

Kiedy gwałtownie odwróciła głowę w jego stronę, dostrzegł malujący się w jej oczach paniczny 

strach. Zaczęła drżeć na całym ciele, a jej oddech stał się nieregularny.

– Co ci jest, AJ. ?

– Nie cierpię rekinów – wyjąkała. – Jestem Angielką. U nas ataki rekinów nie zdarzają się zbyt 

często.

– Nic ci nie będzie – powiedział, pomagając jej wstać. – Dasz sobie radę. To taki sam przypadek 

jak inne.

Amelia rozejrzała się wokół siebie. W końcu dotarło do niej, że muszą zacząć działać. Oboje byli 

wykwalifikowanymi  lekarzami  oddziału  ratownictwa.  Skoro  znaleźli  się  na  miejscu  wypadku, 

powinni bezzwłocznie ruszyć do akcji.

– A. J. , tam będzie pełno krwi. Nastaw się na widok poważnych ran szarpanych. W przypadku 

ataku  rekina  często  dochodzi  do  amputacji...  –  Chwycił  ją  za  rękę  i  pociągnął  za  sobą.  –

Niejednokrotnie miałaś już do czynienia z tego rodzaju obrażeniami, więc tym razem też dasz sobie 

radę.

Grupa ratowników wybiegła z pawilonu klubowego, zabierając ze sobą łódź. Ludzie kręcili się po 

całej plaży, wyskakiwali z wody, gorączkowo szukali swoich dzieci, wykrzykując ich imiona. Harrison 

podziękował w duchu pani D. za to, że zabrała Yolandę do domu.

Dyżurny  ratownik  usiłował  uspokoić  przerażonych  plażowiczów,  którzy  zasypywali  go 

pytaniami.  Niektórzy  ludzie  pozbierali  już  swoje  rzeczy  i  pobiegli  w  kierunku  zaparkowanych  w 

pobliżu samochodów. Inni stali nad wodą i patrzyli w stronę surfingowców, którzy starali się pomóc 

osobom  mającym  trudności  z  dotarciem  do  brzegu.  Dzielni  sportowcy  trzymali  się  blisko  siebie, 

przestrzegając zasady: nigdy nie uprawiaj surfingu samotnie.

– Chodź, AJ. Musimy im pomóc – powiedział Harrison, a ona przytaknęła ruchem głowy.

Oboje  patrzyli  w  stronę  morza,  uważnie  obserwując  wysokie  fale.  Surfingowcy  zbliżali  się  do 

brzegu.

– Pierwsze minuty będą miały decydujące znaczenie – mruknął Harrison.

– Co mam robić? – spytała Amelia opanowanym głosem, oddychając już równo i spokojnie.

– Idź  do mojego  mieszkania  i poproś panią  D. , żeby dała ci torbę lekarską. Ona wie, gdzie ją 

znaleźć.

– Czy mam wezwać karetkę?

– Na  pewno  już  to  zrobiono  –  odrzekł  Harrison,  a  potem  odwrócił  się  i  ruszył  w  kierunku 

ratowników przygotowujących miejsce dla rannego, którego koledzy wyciągnęli już z wody i kładli na 

background image

prowizorycznych – noszach utworzonych z desek surfingowych. – Jestem lekarzem – oznajmił, a na 

twarzy ratownika pojawił się wyraz ulgi.

– Wspaniale.  Aha,  mam  na  imię  Jonah.  Mhm...  położymy  go  tutaj  –  powiedział,  wskazując 

miejsce po swojej lewej stronie, gdzie leżały już koce i podręczna apteczka.

– Dobrze. Niech ci ludzie się cofną. Muszę mieć trochę swobody.

Jonah odwrócił się do kolegi i przekazał mu instrukcje.

– Mam nadzieję, że wezwaliście ambulans? – spytał Harrison.

– Oczywiście.

– Koleżanka  z  ratownictwa  poszła  do  mojego  domu  po  torbę  lekarską...  mieszkam  po  drugiej 

stronie drogi – oznajmił Harrison, sprawdzając zawartość podręcznej apteczki. – Kiedy wróci, macie 

ją  przepuścić  bez  zadawania  zbędnych  pytań.  Będzie  niosła  czarną  torbę  lekarską,  więc  chyba  ją 

rozpoznacie.

– To znaczy... uhm... wie pan, czego się spodziewać, tak? – wyjąkał Jonah.

– . Jeśli interesują pana moje kwalifikacje, to jestem ordynatorem oddziału ratownictwa szpitala 

Glenelg  General.  To  powinno  panu  wystarczyć  –  powiedział  Harrison,  unosząc  głowę  i  widząc 

zbliżającą się do nich Amelię.

Kiedy zerknął w stronę oceanu, zauważył, że surfingowcy wraz z ratownikami niosą rannego w 

ich kierunku.

– Proszę natychmiast się cofnąć i zrobić miejsce – rozkazał Jonah.

W  tym  momencie  podeszła  do  nich  Amelia.  Otworzyła  torbę  lekarską  Harrisona  i  zaczęła 

przeglądać jej zawartość.

– Masz sól fizjologiczną... w porządku.

– Co u Yolandy? – spytał Harrison.

– Ogląda telewizję.

– To dobrze.

Kiedy  położono  rannego  przed  nimi,  Amelia  zmarszczyła  brwi.  Ku  jej  zaskoczeniu  żył  i  był 

przytomny. Sądziła, że jego stan będzie krytyczny, a on przez cały czas gawędził z ożywieniem, jakby 

atak rekina był dla niego czymś powszednim.

Ach, ci Australijczycy! – pomyślała. Chyba nigdy ich nie zrozumiem.

–  Jak  ci  na  imię?  –  spytał  Harrison  surfingowca,  sięgając  po  nożyczki  i  rozcinając  jego 

piankowy kombinezon.

– Troy.

– Ile masz lat, Troy?

– Dwadzieścia.

– Od jak dawna uprawiasz surfing?

– Od dziesięciu lat.

– Czy jesteś na coś uczulony?

background image

– Nie.

– W porządku.

Podczas  rozmowy  Harrison  pobieżnie  obejrzał  jego  obrażenia.  Prawa  stopa  Troya  silnie 

krwawiła, więc Amelia pospiesznie założyła sterylny opatrunek i przez chwilę mocno przyciskała go do 

rany. W pewnym momencie poczuła, że coś nie jest w porządku. Kiedy uniosła tampon, zauważyła, że 

Troy stracił czwarty i piąty palec u nogi.

–  Weź  głęboki oddech – powiedział Harrison,  a Troy skwapliwie wykonał jego polecenie. –

Rany szarpane na prawym ramieniu i prawej nodze – oznajmił spokojnym, lecz rzeczowym tonem, 

a następnie zaczął badać jego głowę. – Czy miałeś jakieś guzy?

– Nie.

– Patrz tutaj – polecił, unosząc palec i przesuwając go przed oczami Troya.

– Brak czwartej i piątej kości śródstopia. Duża utrata krwi – stwierdziła Amelia.

Harrison kiwnął głową, a potem wezwał do siebie jednego z ratowników.

– Proszę przykryć go kocem. Nie wolno dopuścić do wyziębienia ciała. Znajdźcie coś, na czym 

można  by  oprzeć  jego  nogę.  Musi  mieć  ją  lekko  uniesioną  –  polecił,  wyjmując  z  apteczki  kilka 

gazików i przyciskając je do krwawiącego miejsca. – Jonah! – zawołał. – Zastąp mnie i przytrzymaj 

to, dobrze?

– Czy nic mu nie będzie, doktorze? – spytał kolega Troya.

– Wyjdzie  z  tego  –  odrzekł  Harrison,  badając  źrenice  oczu  rannego.  –  Są  równe  i  reagują  na 

światło. Tętno coraz słabiej wyczuwalne. Troy, weź głęboki wdech – powiedział, przyciskając palce 

do  jego  nadgarstka.  –  Jeszcze  raz.  No,  teraz  lepiej.  Staraj  się  tak  oddychać.  Nie  za  szybko.  Nie 

chcemy, żebyś dostał zawrotów głowy. – Spojrzał na jego przyjaciela i dodał: – Pilnuj, żeby przez 

cały czas oddychał równomiernie i głęboko. – Odwrócił się do Amelii. – A. J.?

– Krwotok zatamowany – odparła, bandażując stopę Troya. – Teraz podłączę kroplówkę.

– Dobrze.  –  Harrison  dokładniej  przyjrzał się  ranom szarpanym  na ramieniu i  udzie Troya.  –

Usiłował wyrwać ci spory kawał nogi, kolego.

– Mhm.

– Prawdę  mówiąc,  niewiele  brakowało,  a  uszkodziłby  ci  tętnicę  udową.  Miałeś  szczęście!  –

stwierdził Harrison, ponownie mierząc mu tętno. – Tylko tak dalej. Lubimy słyszeć równe oddechy 

naszych pacjentów, prawda, AJ.?

– Oczywiście  –  przytaknęła.  –  Proszę  to  potrzymać  –  zwróciła  się  do  ratownika,  podając  mu 

butelkę z solą fizjologiczną. – A ja podłączę kroplówkę.

– Niech ktoś dowie się, kiedy przyjedzie ambulans – polecił Harrison, a potem ponownie zajął 

się  ranami  Troya.  –  Trzeba  będzie  je  zszyć  –  oznajmił,  zakładając  mu opaskę  uciskową. –  A.  J.  , 

obejrzyj go, proszę.

Amelia sięgnęła po lekarską latarkę i zbadała oczy Troya, a następnie zmierzyła mu tętno, które 

nadal  było  słabo  wyczuwalne. Jego  twarz  lekko  się  zarumieniła,  a  wargi  i  paznokcie,  które  miały 

background image

dotąd niebieskawy odcień, odzyskały bardziej zdrowy różowy kolor.

– Czy masz zawroty głowy? Mdłości? – spytała, nadal obejmując palcami jego nadgarstek.

– Nie.

– Przyjechała  karetka!  –  zawołał  jeden  z  gapiów,  a po chwili zjawili się ratownicy z noszami i 

sprzętem medycznym.

– Amelia? – powiedziała ze zdumieniem Giną Douglas, a potem spojrzała na Harrisona i dodała: 

– Witaj.

– Cześć,  Giną,  cześć,  Ben  -  odrzekł  Harrison.  – Cieszę  się,  że  was  widzę.  Rekin  zaatakował 

dwudziestoletniego  mężczyznę,  który  odniósł poważne obrażenia.  Liczne rany  szarpane  na prawym 

ramieniu i prawej nodze. Stracił czwartą i piątą kość śródstopia. Nie doznał urazów głowy. Źrenice 

równe i reagują na światło. Tętno dość słabo wyczuwalne, chwilami przyspieszone. Podaliśmy mu sól 

fizjologiczną, ale dotąd nie dostał żadnych środków przeciwbólowych.

– A co byś mu zaaplikował?

– Troy, czy jesteś uczulony na morfinę?

– Nie. Brałem ją już wcześniej i nic mi nie było.

– Co ci wtedy dolegało?

– Och... usunięto mi wyrostek robaczkowy. Miałem wówczas siedemnaście lat.

– Czy obecnie przyjmujesz jakieś leki?

– Nie. Ojej... wczoraj wieczorem trochę wypiłem...

– Nie ci nie będzie – pocieszył go Harrison, robiąc mu zastrzyk z morfiny.

Potem sanitariusze położyli Troya na noszach i zanieśli do ambulansu. Ratownik Jonah przez cały 

czas im towarzyszył, trzymając w rękach butelkę z solą fizjologiczną.

– Dobrze się czujesz, Amelio? – spytał Harrison, biorąc ją za rękę.

– Oczywiście. Tak jak mówiłeś, jakoś dałam sobie radę.

Harrison  uśmiechnął  się,  a  potem  przyciągnął  ją  do  siebie,  otoczył  ramieniem  i  pocałował  w 

czubek  głowy.  W  tym  momencie  Giną  wyskoczyła  z  ambulansu  i  z  aprobatą  spojrzała  w  ich 

kierunku.

– Dziękuję, Giną! – zawołała Amelia. – Napiszę sprawozdanie z tego wypadku dziś po południu, 

kiedy tylko przyjdę do szpitala.

– Jasne. Zostawię papiery w twojej przegródce – oznajmiła ciemnowłosa ratowniczka, siadając 

obok kierowcy, który włączył światła i na sygnale ruszył.

– Chodź, musisz odpocząć przed pracą – powiedział Harrison, nadal tuląc ją do siebie.

– Jeśli nie masz nic przeciwko temu, to chciałabym pożegnać się z Yolandą – oznajmiła, gestem 

ręki wskazując jego dom.

– Ależ naturalnie.

Yolandą  tańczyła  przy  swojej  ulubionej  muzyce,  ale  kiedy  zobaczyła  Amelię,  natychmiast 

podbiegła do niej i zarzuciła jej na szyję swoje pulchne rączki.

background image

– Mil. , ja. Chodź i tańcz.

– Czy nie mogłabym popatrzeć, jak ty tańczysz? – spytała Amelia, a dziewczynka nie dała się 

prosić i w rytm muzyki zaczęła wirować po całym pokoju, naśladując ruchy aktorów w telewizji. –

Jesteś naprawdę świetną tancerką – pochwaliła ją pod koniec trzeciej melodii.

Kiedy wychodziła, Yolandą pomachała do niej na pożegnanie.

– Odprowadzę Amelię do domu – zawołał Harrison do pani D. , która siedziała w fotelu i czytała 

książkę.

– W porządku, mój drogi.

Ruszyli ścieżką, trzymając się za ręce. Harrison uważał Amelię za niezwykłą kobietę. Nie mógł 

wprost uwierzyć, że w końcu coś mu o sobie opowiedziała. Zawsze miał nadzieję, że kiedyś spotka

kobietę, która zostanie jego przyjaciółką. Że z czasem ten związek się zacieśni. Że ponownie się ożeni, 

dając córeczce zarówno kochającą matkę, jak i rodzeństwo do wspólnych zabaw, ale...

– Czy  kiedykolwiek  powiedziałaś  jakiemuś  mężczyźnie  o  swojej  operacji?  O  tym,  co  musisz 

znosić na co dzień? – spytał, wiedząc, że endometrioza jest bardzo bolesną chorobą.

– Tak. Jeden raz. Dawno temu.

– Niech zgadnę. Kiedy powiedziałaś mu o tej operacji, on natychmiast cię porzucił?

– Właśnie.

– I od tej chwili straciłaś zaufanie do ludzi.

– Owszem.

– Doskonale cię rozumiem. Naprawdę. I czuję się zaszczycony, że zaufałaś właśnie mnie. Wiem, 

że nie jest to łatwe, zwłaszcza po zawodzie, jaki przeżyło się wcześniej.

– Masz na myśli swoją żonę?

– Byłą żonę. To znaczy, zgodnie z literą prawa do końca byliśmy małżeństwem, ale gdyby Inga 

żyła, na pewno doszłoby do rozwodu. To byłoby jedyne rozsądne rozwiązanie, zarówno dla Yolandy, 

jak  i  dla  mnie.  –  Spojrzał  na  splecione  palce  ich  dłoni.  –  Dwa  tygodnie  po  jej  wyprowadzce 

zadzwonili do mnie z policji, prosząc o spotkanie w szpitalu. Musiałem zidentyfikować jej zwłoki.

– Och, Harrison – wyszeptała ze współczuciem.

– Poziom  alkoholu  w  jej  krwi  znacznie  przewyższał  dozwoloną  normę,  a  ona  prowadziła 

samochód;

Amelia wpatrywała się w niego, nie mogąc wyobrazić sobie tej makabrycznej sceny.

– To był dla nas ciężki okres. Yolanda też nie czuła się dobrze.

– Ale jakoś się z tym uporałeś. To dowodzi, że w głębi duszy jesteś bardzo silny. Wiem, jak 

ważna jest dla ciebie Yolanda. To widać już na pierwszy rzut oka. Jesteś cudownym ojcem i nie 

mam  wątpliwości,  że  wychowasz  córkę  na  samowystarczalną,  niezależną  i  zaradną  osobę.  Chyba 

żaden ojciec ani matka nie może żądać więcej...

Harrison westchnął głęboko.

background image

– Niekiedy  zadaję  sobie  pytanie,  co  ja  najlepszego  robię.  Mimo  zabiegów  leczniczych, 

intensywnych ćwiczeń oraz ciągłego nadzoru bywają dni, kiedy Yolanda siedzi bez ruchu i wpatruje 

się w ścianę, ponieważ nie może dać sobie rady z otaczającym ją światem. To wszystko przerasta jej 

możliwości. Co będzie, jeśli z tego nie wyrośnie? Co będzie, jeśli nie uda mi się przygotować jej do 

życia?

– Ależ, Harrison, z tego, co widziałam, wykonujesz niezwykłą robotę. Nie zostawiasz małej na 

oddziale dziennym, lecz zajmuje się nią zaufana osoba, którą oboje kochacie. Yolanda jest cudownym 

dzieckiem.  To,  że  postawiono  diagnozę  tak  wcześnie,  działa  na  waszą  korzyść,  a  podjęta  terapia 

przynosi wspaniałe rezultaty. A wszystko dzięki temu, że od razu wiedziałeś, na co należy zwracać 

uwagę...

– Ale ty mimo to natychmiast zauważyłaś, że coś jej dolega.

– Owszem, ale ja jestem lekarzem, a to zupełnie inna sprawa. Poza tym przecież nie starasz się 

ukryć upośledzenia Yolandy. Usiłujesz jedynie dawać jej wszystko,  czego  potrzebuje. To  znaczy 

dajesz  jej  – narzędzia,  żeby  mogła  maksymalnie  korzystać  z  życia  i  wyrosnąć  na  niezależną 

kobietę.

– Tak uważasz?

Amelia nie mogła pojąć, dlaczego aż tak bardzo brak mu wiary w siebie. Zawsze wydawał jej się 

mężczyzną silnym i umiejącym zapanować nad każdą sytuacją.

– Oczywiście.  Jesteś  wspaniałym  ojcem,  Harrison.  Nie  powinieneś  mieć  co  do  tego  cienia 

wątpliwości.

Harrison przez chwilę rozważał jej słowa w milczeniu.

– Jesteś dla mnie niezwykle dobra, Amelio Jane. Czy zdajesz sobie z tego sprawę? Naprawdę, 

bardzo  lubię  twoje  towarzystwo  i  sam  już  nie  wiem,  jak  ci  dziękować za  wszystko, co zrobiłaś dla 

Yolandy w ciągu tego tygodnia.

Amelia poczuła, że robi jej się ciepło na sercu.

– Sprawiło mi to wielką przyjemność. Lubię spędzać z nią czas.

– Nie chciałbym się narzucać, ale upłyną jeszcze co najmniej dwa tygodnie, zanim  pani  D. w 

pełni  odzyska  zdrowie  i,  że  tak  powiem,  stanie  na  nogach.  Czy  mogłabyś  nadal  do  nas  zaglądać  i 

sprawdzać, czy wszystko jest w porządku? Oczywiście, w wolne dni...

– Naturalnie. Powiedziałam, że chętnie pomogę i nie zamierzam zmieniać zdania – oznajmiła, 

uświadamiając sobie, że nie potrafiłaby odmówić temu mężczyźnie.

– To wiele dla mnie znaczy, AJ. Zatem do zobaczenia później.

– Słucham?  –  Stali  teraz  przed  drzwiami  jej  mieszkania,  a  ona  odwróciła  się  i  spojrzała  na 

Harrisona, czując zamęt w głowie. – Przecież mam dyżur.

– Wiem. Kończysz około północy, prawda?

– No... tak.

background image

– Zatem przyjdę po ciebie do szpitala i odprowadzę cię do domu. Chcę mieć pewność, że jesteś 

bezpieczna.

– Zamierzałam wziąć taksówkę.

– Zapowiadają cudowny wieczór.

– Harrison, czegoś tu nie rozumiem.

– Powiedziałaś, że chętnie pomożesz, kiedy nie będziesz pracować.

– No tak.

– A wtedy skończysz już zmianę.

– A ty będziesz potrzebował pomocy?

– Tak, bo chcę odprowadzić cię do domu. A jak miałbym to zrobić bez ciebie?

Amelia zamknęła na chwilę oczy.

– Mam kompletny zamęt w głowie.

Harrison uniósł brwi i lekko się uśmiechnął.

– To dobrze – mruknął, a potem pochylił się, musnął wargami jej usta i odszedł.

Amelia wyjęła klucz z kieszeni spódnicy i otworzyła drzwi, wciąż nie mogąc ochłonąć po tym 

przelotnym pocałunku.

– Mam zupełny chaos w głowie – jęknęła, wchodząc do mieszkania.

background image

Rozdział 8

Kiedy  tego  dnia  po  południu  dotarła  do  szpitala,  odsunęła  na  bok  wszelkie  myśli  dotyczące 

Harrisona  i  była  gotowa  skupić  się  wyłącznie  na  pracy.  Idąc  korytarzem,  zdała  sobie  sprawę,  że 

wszyscy uśmiechają się do niej inaczej niż zwykle.

Otworzyła drzwi do szatni i stanęła twarzą w twarz z Tiną.

– No więc? Powiedz mi, Amelia. W szpitalu aż huczy od plotek, że ty i Harrison jesteście parą. W 

zeszłym  tygodniu  w  ogóle  cię  nie  widziałam,  bo  wzięłaś  sobie  wolne,  żeby  bawić  się  z  nim  w 

szczęśliwą rodzinkę. Nie mogę więc powiedzieć, żebym była zaskoczona, ale tak czy owak... przekaż 

mi najświeższe wiadomości.

– No cóż... – zaczęła Amelia. – Można powiedzieć, że znaleźliśmy wspólny język. – Odwróciła 

się i zamknęła drzwi swojej szafki.

– Ojej, to fajnie. Cieszysz się, prawda?

– Jak mogę się cieszyć? Zostało mi dziesięć tygodni pobytu w tym kraju.

– Ale przecież powiedziałaś, że znaleźliście wspólny język. – Urwała, a potem zawołała: – Och, 

teraz rozumiem...

Amelia westchnęła i odwróciła się do Tiny plecami.

– On cię pocałował, prawda? Nie ukryjesz tego przede mną. Masz to wypisane na twarzy.

– Naprawdę? – Amelia spojrzała w lustro.

– Powiedziałam  to  w  przenośni  –  zawołała  Tina,  wybuchając śmiechem.  –  O  rany!  Widzę,  że 

pobyt na łonie szczęśliwej rodziny bardzo ci służy.

– Nic na to nie poradzę, że lubię spędzać czas z nim... i z Yolandą.

– Więc nie trać ani chwili. Macie zaledwie dziesięć tygodni.

– Nie wiem, czy powinnam się angażować, skoro mam wkrótce wyjechać.

– Och, Amelio! Jak często przytrafiały ci się podobne historie? Prawie nigdy! Skoro czujesz coś 

do Harrisona, to masz prawo wdać się z nim w romans i zobaczyć, co z tego wyniknie.

– Muszę stąd wyjechać.

– Ale dlaczego nie miałabyś przekonać się, jak wam...

– Z powodu Yolandy.

– Och, daj spokój. To kiepska wymówka. Po prostu jesteś przerażona. Piekielnie boisz się, że on 

odepchnie cię, tak jak zrobił to przed laty ten kretyn.

– Nigdy nie urodzę dziecka, Tina. Czy nie uważasz, że to mogłoby mieć dla niego znaczenie?

– Nie wiem. Spytaj Harrisona.

– Nie mogę.

– Dlaczego?

– Bo mnie odtrąci. To oczywiste, że on pragnie mieć więcej dzieci i doskonale go rozumiem. Jest 

niezwykłym ojcem. Zasługuje na kobietę, która może dać mu to, o czym marzy.

background image

– A jeśli tą kobietą jesteś właśnie ty? Co będzie, jeśli go odrzucisz? Czy pomyślałaś o tym choć 

przez moment?

Amelia milczała przez dłuższą chwilę, rozważając w myślach jej słowa.

– Nie. Nie myślałam o tym w ten sposób. – Westchnęła. – Muszę iść.

Amelia  skupiła  się  na  pracy.  Po  wizycie  pierwszego  pacjenta  poszła  do  Troya,  który  leżał  na 

ortopedii.

– Cześć!  –  powitał  ją,  kiedy  podeszła  do  jego  łóżka.  –  Dziękuję,  że  przyszła  pani  mnie 

odwiedzić.

– Jestem zaskoczona, że nie masz gości, Troy.

– Moi rodzice poszli przed chwilą kupić coś do jedzenia. Teraz, kiedy zobaczyli, że nic mi nie 

jest, mama trochę się uspokoiła.

– Bardzo się cieszę. Jesteś prawdziwym szczęściarzem, Troy – powiedziała łagodnym tonem, a 

on skwitował jej słowa uśmiechem.

– Szczęście nie ma z tym nic wspólnego. Ten rekin nie chciał zrobić mi nic złego.

– Dlaczego tak mówisz? Przecież on mógł cię zabić!

– Ale tego nie zrobił. I powiem pani dlaczego.

– Słucham.

– Bo nie surfowałem sam. Byli ze mną kumple, którzy wyciągnęli mnie na brzeg, zanim zdałem 

sobie sprawę, co się dzieje. Przezorni surfingowcy wiedzą, co robić i czego można się spodziewać. 

Mieliśmy  przy sobie czujniki do wykrywania rekinów. Nie jesteśmy głupi, ale w końcu zdarzają się 

różne wypadki.

– Jak możesz tak spokojnie o tym mówić?

– Pani też była spokojna, kiedy opatrywała pani moje rany. Jest pani lekarzem, przygotowanym 

do tego rodzaju pracy. A ja jestem zawodowym surfingowcem, który cały wolny czas spędza na plaży 

– odrzekł z uśmiechem.

– Czy zamierzasz nadal uprawiać ten sport?

– Oczywiście,  Amelia  oniemiała  z  wrażenia  i  patrzyła  na  niego  z  otwartymi  ze  zdumienia 

ustami.

– Mam  to  we  krwi.  Przypuszczam,  że  wydaje  się  to  pani  lekkomyślne  i  nierozważne,  ale  nie 

rzuciłaby  pani  medycyny,  gdyby  podupadła  pani  na  zdrowiu.  Pozbierałaby  się  pani  i  wróciła  do 

swojego zawodu... do tego, co robi pani najlepiej.

Ma  rację,  przyznała  w  duchu  Amelia.  Właśnie  tak  postąpiłam,  kiedy  stan  mojego  zdrowia 

przekreślił wszelkie plany na przyszłość.

– To  bardzo  słuszna  uwaga,  Troy  –  powiedziała,  uśmiechając  się  do  niego. –  Wracaj  do 

zdrowia.

– Dobrze.

Kiwnęła głową i ruszyła w stronę wyjścia.

background image

– Och, pani doktor... jeszcze jedno...

Amelia przystanęła i odwróciła się do niego.

– Dziękuję  za...  och,  wie  pani...  za  doprowadzenie  mnie  do  porządku  –  wyjąkał  ze  łzami  w 

oczach.

Widząc to,  Amelia zdała sobie  nagle  sprawę,  że  ten wypadek  wstrząsnął nim  bardziej, niż  to 

okazywał.  Kiwnęła  głową,  a  potem  serdecznie  się  do  niego  uśmiechnęła  i  poszła  z  powrotem  na 

oddział ratownictwa.

Upłynęło kilka godzin. Tina nie wspomniała już ani słowem o Harrisonie, a Amelia była jej za 

to bardzo wdzięczna. Na oddziale panował wyjątkowy – jak na sobotni wieczór – spokój, więc miała 

mnóstwo  czasu  na  rozmyślania,  choć  wcale  tego  nie  chciała.  Podczas  przerwy  na  kolację  poszła  do 

pokoju  dla  personelu.  Ze  zmęczenia  głowa  opadła  jej  na  stół.  Harrison  nieustannie  zaprzątał  myśli 

Amelii  i  coraz  trudniej  było  jej  skupić  się  na  pracy.  Ciągle  zastanawiała  się  nad  tym,  jak  powinna 

postąpić wobec niego. Nie bardzo wiedziała, co ma dalej robić.

– Dobrze ci, co? – powiedział Harrison, niespodziewanie wchodząc do pokoju, a ona na dźwięk 

jego niskiego, głębokiego głosu gwałtownie się wyprostowała.

– Co...  ty  tutaj  robisz,  Harrison?  –  spytała,  spoglądając  na  niego  szeroko  otwartymi  oczami. 

Powoli  dopiła  herbatę,  stwierdzając,  że  ten  mężczyzna  wygląda  równie  dobrze  w  dżinsach  oraz 

podkoszulku,  które  teraz  miał  na  sobie,  jak  i  w  eleganckim  ubraniu  czy  kąpielówkach.  Nagle  zdała 

sobie  sprawę,  że  choć  widziała  go  tego  ranka,  przez  cały  dzień  okropnie  za  nim  tęskniła. –  Czy 

Yolanda dobrze się czuje?

– Tak.

– Więc co tu robisz? Chodzi o panią D. ?

– Nie. Yolanda i pani D. są w świetnej formie. Wezwała mnie Tina.

– W jakiej sprawie?

– Chodzi o jakiś poważny nagły przypadek. – Podszedł do stołu i usiadł obok niej. – Nic o tym nie 

wiesz?

– Od półgodziny mam przerwę – wyjaśniła, odsuwając się nieco od niego.

Harrison kiwnął głową i pochylił się w jej stronę, ale ona odruchowo odskoczyła.

– Przecież cię nie ugryzę – powiedział łagodnym tonem. – No, chyba że mnie o to poprosisz.

– Harrison! – upomniała go, ale jego niezbyt wyszukany żart odniósł skutek. Patrząc w jego oczy, 

poczuła suchość w ustach. Przyglądając się jego wargom, zapragnęła, by znów ją pocałował. Ponownie 

spojrzała mu w oczy i zdała sobie sprawę, że on doskonale wie, o czym ona myśli.

Harrison wziął głęboki oddech, przez chwilę go wstrzymywał, a potem wypuścił powietrze.

– Może  pójdziemy  dowiedzieć  się,  co  Tina  ma  nam  do  powiedzenia?  –  zaproponował, 

wyciągając do niej rękę, a ona mimo wszystko nie była w stanie przepuścić tej okazji.

Pragnęła  go  dotknąć,  a  kiedy  poczuła  ciepło  jego  dłoni,  jej  serce  znów  zaczęło  bić  w 

przyspieszonym tempie.

background image

– Chodźmy, doktor Watson – powiedział, chwytając ją za rękę i kierując się w stronę stanowiska 

pielęgniarek  na  oddziale  ratownictwa.  Mijani  przez  nich  członkowie  personelu  uśmiechali  się 

życzliwie na ich widok, a jeden z portierów przyjaźnie poklepał Harrisona po plecach.

– Tak trzymać, szefie! – powiedział, szczerząc zęby.

Kiedy dotarli do recepcji, zastali w niej Tinę, która odkładała właśnie słuchawkę.

– Widzę,  że  Harrison  już  cię  znalazł  –  zawołała  z  wyraźną  radością.  –  To  świetnie.  Zaraz 

zaczynamy odprawę.

Wciąż  trzymając  się  za  ręce,  weszli  do  pokoju,  w  którym  zgromadziło  się  już  kilkunastu 

członków personelu.  Była  wśród  nich  Rosie,  która  powitała  ich  serdecznym  okrzykiem,  a  potem 

podeszła do Amelii.

– Wygląda na to, że zostałaś dziewczyną naszego szefa – szepnęła jej do ucha.

Amelia nie wiedziała, jak się zachować. Czuła, że ma zaczerwienione policzki. Na szczęście w 

tym momencie weszła Tina i wszyscy zamienili się w słuch.

– Stajemy  w  obliczu  kryzysowej  sytuacji  –  oznajmiła  donośnym  głosem.  –  Podczas  koncertu 

rockowego, który odbywał się nad morzem, słuchacze dostali zbiorowego amoku i doszło do ogólnej 

bijatyki.  Wysiano  tam  co  najmniej  osiem  karetek  pogotowia.  Będziemy  mieli  do  czynienia  ze 

złamaniami, obrażeniami ciała, oparzeniami i Bóg wie czym jeszcze. Nie wspominając już o tym, że 

niektórzy spośród poszkodowanych są pijani lub odurzeni na skutek nadużycia narkotyków.

– Sobotnie  wieczory  sprzyjają  bijatykom  –  wtrąciła  jedna  z  pielęgniarek,  wywołując  wybuch 

śmiechu zebranych.

– Zachowajcie  powagę  i  skupcie  się  na  tym,  co  nas  czeka  –  zarządził  spokojnym,  ale 

stanowczym tonem Harrison. – Z informacji, które przekazała mi Tina, wynika, że będziemy zawaleni 

robotą. Przyjmujcie pacjentów kolejno, w miarę ich pojawiania się na oddziale. Tych, których stan 

nie jest krytyczny, należy opatrzyć i wysłać do domu. Będą mogli wrócić jutro lub skontaktować się w 

poniedziałek ze swoimi lekarzami rodzinnymi. Amelio, ty i ja będziemy urzędowali w sali zabiegowej 

numer jeden. Tina, zbierz zespół i zajmij salę numer dwa. – W tym – momencie rozległa się syrena 

i wszyscy zastygli na chwilę w bezruchu, jakby czekając na jego komendę. – No dobrze, bierzmy się 

do pracy.

W ciągu najbliższych trzech godzin Amelia była tak zajęta, że nie mogła nawet pomyśleć ani o 

Harrisonie,  ani  o  niczym  innym.  W  sali  zabiegowej  pojawiali  się  kolejno  ranni  pacjenci.  Na 

szczęście  oboje  z  Harrisonem  byli  już  na  tyle  zgrani,  że  rozumieli  się  bez  słów.  Pracowali  w 

milczeniu, tylko od czasu do czasu rzucając jakąś uwagę.

Choć część poszkodowanych kierowano do innych szpitali, po północy ich napływ zmniejszył 

się tylko w niewielkim stopniu. W szpitalu pojawiła się też policja, bo w poczekalni wybuchła bójka 

między oczekującymi na swoją kolej młodymi ludźmi.

– Jak długo to jeszcze potrwa? – spytała Amelia, zdejmując rękawiczki po opatrzeniu kolejnego 

pacjenta.

background image

– Wydaje mi się, że karetki nie kursują już tak często jak przedtem – odparł Harrison. – To by 

oznaczało, że liczba poszkodowanych będzie się zmniejszać.

Ale  minęła  jeszcze  godzina,  zanim  poczekalnia  opustoszała,  a  oni  mogli  sobie  pozwolić  na 

chwilę odpoczynku.

– Zabieram torebkę i idę do domu – jęknęła Amelia, tłumiąc ziewnięcie.

– Lepiej usiądź na chwilę i napij się kawy – zaproponowała Tina.

– Nie  mogę  –  mruknęła,  rozglądając  się  wokół  siebie.  –  Jeśli  to  zrobię,  już  nie  wstanę  o 

własnych siłach.

– Nie widziałam go od dłuższej chwili – oznajmiła Tina.

– Kogo?

– Harrisona. Nie widziałam go, ale myślę, że nadal jest na terenie szpitala.

– To dobrze, bo mam nadzieję, że odprowadzi mnie do domu. Albo wezwie taksówkę.

– Nic  z  tego  –  roześmiała  się  Tina.  –  Jest  bardzo  zmęczony,  ale  z  pewnością  będzie  chciał  iść 

piechotą, bo wtedy spędzi w twoim towarzystwie więcej czasu. On chyba naprawdę jest w tobie śmiertelnie 

zakochany.

– Nie mów tak! – jęknęła Amelia.

– O czym rozmawiacie? – spytał Harrison, który stanął właśnie w drzwiach pokoju.

– O... niczym – wykrztusiła Amelia, czerwieniąc się z zażenowania.

– Mam  tu  jeszcze  jedną  pacjentkę  –  zawołała  Rosie,  machając  kartą  choroby.  –  Kto  się  nią 

zajmie?

– Ja  –  odparła  Amelia,  z  trudem  wstając  z  krzesła.  –  Im  prędzej  się  do  tego  zabiorę,  tym 

wcześniej skończę.

– Dziękuję ci. Ta biedna kobieta siedzi tam już od dwóch godzin.

– Przykro mi, że musiała pani tak długo czekać, pani Franklin – powiedziała Amelia, wchodząc 

do sali zabiegowej.

– Nic  nie  szkodzi  –  odparła  kobieta.  –  Wiem,  że  mieliście  pełne  ręce  roboty.  Zrobiono  mi

tymczasem zdjęcia rentgenowskie.

– Zaraz je przyniosę – oznajmiła Amelia, wychodząc z pokoju i kierując się w stronę stanowiska 

pielęgniarek.

– Czego szukasz? – spytał Harrison, który przekładał jakieś leżące na stole dokumenty.

– Zdjęć pani Franklin.

– Są tutaj. Czy to twoja ostatnia pacjentka?

– Mam  nadzieję  –  odparła,  tłumiąc  ziewanie.  – Marzę  już  tylko  o  tym,  żeby  jak  najszybciej 

znaleźć się w domu.

– Czy nadal nie masz nic przeciwko temu, żebym cię odprowadził?

– Oczywiście. Świeże powietrze dobrze nam zrobi.

– To świetnie. W takim razie przekażę Tinie wszystkie inne sprawy i będę na ciebie czekał.

background image

Amelia uśmiechnęła się z wdzięcznością i wróciła do pacjentki. Umieściła zdjęcia na negatoskopie 

i zaczęła je uważnie oglądać.

– Ręka jest niewątpliwie złamana – oznajmiła po chwili.  –  Widzę  też  dwa  drobne  pęknięcia 

kości. Z wywiadu wynika, że pani upadla i ktoś nadepnął pani na ramię.

– Zgadza się. To był naprawdę udany koncert – odparła kobieta z ironicznym uśmiechem.

– Czy rozmawiała pani z policją?

– Tak. To mi nic nie pomoże, ale przynajmniej będę miała czyste sumienie.

– No dobrze. Założymy pani gips. Trzeba go będzie nosić przez sześć tygodni. Po upływie tego 

terminu  proszę  zapisać  się  na  wizytę  do  jednego  z  naszych  szpitalnych  ortopedów.  Dyżurna 

pielęgniarka przekaże pani wszystkie niezbędne informacje.

– Bardzo pani dziękuję.

Amelia wróciła do stanowiska pielęgniarek i dokonała niezbędnych adnotacji w karcie choroby 

pani Franklin. Potem wypisała dla niej skierowanie do gipsowni.

– Czy jesteś już gotowa? – spytał Harrison.

– Muszę tylko przynieść moją torebkę. Pobiegła do szatni i po chwili wróciła.

– Szybko się z tym uwinęłaś – mruknęła z uśmiechem Tina. – Widzę, że marzysz o tym, żeby stąd 

jak najprędzej wyjść.

– Żebyś wiedziała.

– W takim razie znikajcie stąd oboje, a ja zajmę się wszystkim innym.

– Życzę dobrej nocy – powiedział Harrison, kiedy wychodzili z oddziału.

Gdy tylko znaleźli się na dworze, mocno ją objął, a ona od razu poczuła się lepiej. Ale odezwał 

się do niej dopiero wtedy, kiedy minęli bramę szpitala i wyszli na ulicę.

– Dlaczego nic nie mówisz? – spytał.

– Hmm... Sama nie wiem, co mam powiedzieć.

– Przykro mi, jeśli czujesz się skrępowana tym, że wszyscy tak uważnie cię obserwują.

– Oni najwyraźniej bardzo dobrze ci życzą.

Harrison wzruszył ramionami.

– Znamy się od dawna. Spora część personelu pamięta mnie z czasów, w których byłem jeszcze 

studentem  medycyny  i  stawiałem  pierwsze  kroki  w  zawodzie.  Było  to  na  długo  przedtem,  zanim 

poznałem  Ingę i  zostałem ojcem.  Ale  zapomnijmy  o  szpitalu. Cieszmy  się  tym,  że  wędrujemy  we 

dwoje pod rozgwieżdżonym niebem.

Amelia stwierdziła ze zdziwieniem, że istotnie czuje się bardzo szczęśliwa. Ale miała jeszcze do 

niego kilka pytań.

– Jak mam reagować na to, że wszyscy uważają mnie za twoją dziewczynę?

Harrison zerknął na nią z uśmiechem. Potem  rozejrzał się na prawo i lewo, by sprawdzić, czy 

mogą bezpiecznie przejść na drugą stronę, i ruszył naprzód, pociągając ją za sobą.

– A czy nią nie jesteś? – spytał cicho.

background image

– Sama  nie  wiem.  Pomagałam  ci  w  opiece  nad  Yolandą,  a  ty  pocałowałeś  mnie  dziś  po  raz 

pierwszy, ale...

– Wczoraj – poprawił ją odruchowo, a ona potakująco kiwnęła głową.

– Tak, to było wczoraj. Trzymałeś mnie też za rękę na odprawie, więc cały szpital uważa mnie 

za twoją ostatnią zdobycz.

– Ostatnią? – spytał urażonym tonem. – Moja ostatnia zdobycz została moją żoną.

– I o to właśnie mi chodzi.

– Co to znaczy?

– Harrison, nie możemy sobie pozwolić na poważne zaangażowanie. Nie chcę się powtarzać jak 

zacięta płyta, ale ja mam w Anglii swoje własne życie.

Zmarszczył brwi, wyraźnie niezadowolony z jej odpowiedzi, i objął ją jeszcze mocniej.

– Wiem o tym.

– Więc  musisz  sobie  zdawać  sprawę,  że  nasza  znajomość...  nasz  związek...  –  wzruszyła 

ramionami – nie ma przyszłości.

– Dlaczego?

– Dlatego, że mieszkamy w różnych krajach. Na różnych kontynentach.

– To prawda... – mruknął niechętnie, zastanawiając się, czy jest to jedyna przyczyna, dla której 

Amelia  zachowuje  wobec  niego  taki  dystans.  Wyznała  mu,  że  cierpi  na  endometriozę,  ale  on 

podejrzewał, że na jej postawę wpływają jakieś inne motywy.

– A poza tym musimy wziąć pod uwagę dobro Yolandy. I to jest dodatkowy powód, dla którego 

nie powinniśmy się widywać.

– Ale mimo wszystko pozwalasz mi się obejmować i spacerujesz ze mną po ulicach o drugiej nad 

ranem.

– Ja nie powiedziałam, że cię nie lubię. Lubię cię... może nawet za bardzo.

– Więc  dlaczego  nie  możemy  uznać  tej  sytuacji  za  punkt  wyjścia  i  nie  pozwolimy  jej  się 

rozwijać?

– Dlatego, że  muszę stąd  wyjechać, wrócić  na moją półkulę, przygotować się do końcowych 

egzaminów, a jeśli je zdam, przyjąć lub odrzucić proponowaną mi posadę.

– A więc zaproponowano ci stałą pracę? – spytał ze zdumieniem. – W Anglii?

– Nie wiem, dlaczego jesteś taki zaskoczony.

– Nie  jestem.  Uważam  cię  za  znakomitego  lekarza.  Po  prostu  nie  zdawałem  sobie  sprawy,  że 

otrzymałaś taką ofertę.

– To tylko dowodzi, jak mało o sobie wiemy, Harrison.

– I  właśnie  dlatego  powinniśmy  bliżej  się  poznać.  –  Minęli  właśnie  jego  dom  i  szli  dalej  w 

kierunku jej mieszkania. – Posłuchaj, połączyła nas ze sobą jakaś niezwykła więź. Nie mogę przestać 

o tobie myśleć.

background image

– Choć znamy się od niedawna, jesteś dla mnie bardzo ważna.  Kiedy  cię  przy  mnie  nie  ma, 

myślę tylko o tym, że chciałbym być z tobą, trzymać cię za rękę, obejmować, całować... Moje uczucia 

są tak silne, że nie potrafię nad nimi zapanować, choć wydaje mi się to trochę przerażające. Nie wiem, 

dokąd to doprowadzi i co może się wydarzyć. Ale wiem, że nie przeżywałem czegoś takiego nigdy 

dotąd.

– Nawet w towarzystwie twojej żony?

– Nie – odparł bez chwili wahania. – Ona nigdy nie sprawiła, że czułem się tak, jakbym potrafił 

latać,  jakbym  mógł  samotnie  pokonać  cały  świat.  A  ty  wyzwalasz  we  mnie  moje  najlepsze  cechy. 

Nigdy nie zrobiłbym ci krzywdy, AJ. Jesteś dla mnie kimś wyjątkowym.

– Tak myślisz?

– Jestem tego pewny. – Zatrzymali się pod jej drzwiami, więc sięgnęła po klucze do mieszkania. 

– Czy zobaczymy się dziś w ciągu dnia?

– Muszę się trochę przespać, a potem iść do pracy. Może jutro?

– Czyli w poniedziałek?

– Tak. Przez najbliższe dwa dni pracuję na dziennej zmianie, a w środę i czwartek mam wolne.

– Więc może przyjdziesz do mnie jutro na kolację?

– Harrison. :.

– Daj spokój, A. J. , przecież chodzi tylko o kolację. Yolanda i pani D też będą. Wiem, że chętnie 

się z nimi zobaczysz.

– No dobrze – zgodziła się, choć wiedziała, że popełnia błąd. – A teraz idź już do domu.

– Harrison kiwnął głową i musnął wargami jej usta.

– Śpij dobrze.

– Wesołego Alleluja.

Odchylił się gwałtownie i spojrzał na nią ze zdumieniem.

– Czyżby jutro była Wielkanoc? Zapomniałem ukryć czekoladowe jajka!

– A więc je kupiłeś?

– Zrobiła to  za  mnie pani D. Muszę pędzić do  domu  i pochować je. zanim Yolanda wstanie! 

Mam nadzieję, że tej nocy się nie budziła.

– Przecież pani D. natychmiast by cię wezwała.

– To prawda, a ponieważ nie dzwoniła, zakładam, że wszystko jest w porządku. Zatelefonuję do 

ciebie później!

Odszedł pospiesznie, a ona stała przez chwilę nieruchomo, usiłując zebrać myśli. Wiedziała już, że 

jest w nim zakochana, ale nie miała pojęcia, jak się w tej sytuacji zachować.

background image

Rozdział 9

Kiedy  w  tę  wielkanocną  niedzielę  udało  jej  się  w  końcu  zasnąć,  miała  bardzo  piękne  sny. 

Widziała w nich siebie, Harrisona i Yolandę. Tworzyli wspólnie szczęśliwą rodzinę, ale tym razem 

odniosła wrażenie, że dzieje się to na jawie. Że jest żoną Harrisona, a Yolanda mówi do niej „mamo” 

i wszystko układa się tak, jak sobie wymarzyła.

Kiedy się obudziła, było już wczesne popołudnie. Uświadomiła sobie z radością, że nie musi iść 

do pracy ani spotykać się z Harrisonem. Kiedy zdała sobie sprawę, że jest w nim zakochana, poczuła 

się wstrząśnięta i przerażona. Na samą myśl o tym zaczynała nerwowo dygotać.

Nie podejrzewała siebie samej o zdolność do tak silnych  uczuć. Kochała oczywiście Yolandę, 

która była uroczym dzieckiem, lubiła i szanowała panią Deveraux, ale nigdy  nie przypuszczała,  że 

może się zakochać w swoim szefie.

Harrison potrafił przełamać w jakiś sposób wszystkie bariery, które zbudowała wokół siebie na 

przestrzeni kilku minionych lat. Dotarł do jej serca i zajął w nim bardzo ważne miejsce.

– Kocham Harrisona! – powiedziała na głos, patrząc na swoje odbicie w lustrze. Ta świadomość 

wzbudziła w niej wielką radość, a równocześnie przywróciła jej jasność myśli. Wiedziała, jak ma 

postąpić.

Doszła do wniosku, że dla dobra wszystkich zainteresowanych musi jak najszybciej zdystansować 

się od rodziny Stapletonów.

Wzięła prysznic  i  zjadła  śniadanie,  a potem  postanowiła  wybrać  się  na  spacer.  Chcąc  uniknąć 

spotkania z Harrisonem i jego córką, ruszyła w kierunku Brighton. Harrison powiedział jej kiedyś, że 

jest tam piękna plaża, więc...

Harrison... Wszystkie jej myśli nieustannie wracały do niego.

Kiedy  otworzyła  drzwi  mieszkania,  dostrzegła  ze  zdumieniem  leżącą  na  słomiance  ozdobnie 

opakowaną paczkę. Po chwili wahania wniosła ją do środka, otworzyła przyczepioną do niej kopertę z 

jej nazwiskiem i przeczytała wypisane na kartce słowa: „Wesołych Świąt i dziękujemy bardzo za twoją 

bezcenną  pomoc”.  Życzenia  podpisane  były  przez  Harrisona,  panią  Deveraux  i  Yolandę.  Widząc 

narysowane  przez  dziewczynkę  trzy  krzyżyki  symbolizujące  pocałunki,  Amelia  uśmiechnęła  się  ze 

wzruszeniem.

Jakże mogę zerwać kontakty z tak uroczym dzieckiem? – spytała się w duchu. Wiedziała dobrze, 

że  byłoby  to  bardziej  bolesne  dla  niej  niż  dla  Yolandy,  ponieważ  uczyniłaby  to  wbrew  swoim 

przekonaniom.  Marzyła  o  tym,  by  stać  się  częścią  życia  tej  dziewczynki,  patrzeć,  jak  dorasta, 

obserwować zachodzące w niej zmiany... Ale właśnie dlatego musi zniknąć z jej świata.

Odłożyła  list  i  drżącymi  rękami  zaczęła  rozpakowywać  paczkę.  Kiedy  ujrzała  oprawioną 

fotografię przedstawiającą  zbudowany  przez  nich  na  plaży  zamek,  jej  serce  zabiło  jeszcze  szybciej. 

Powiesiła zdjęcie w swojej sypialni, żeby oglądać je codziennie tuż przed zaśnięciem.

Harrison  znów  trafił  do  mojego  serca,  utrudniając  mi  jeszcze  bardziej  to,  co  muszę  zrobić, 

pomyślała  z  irytacją.  Wiedziała,  że  zabierze  tę  fotografię  do  Anglii  i  że  będzie  jej  ona  zawsze 

background image

przypominała o tym cudownym poranku. O śniadaniu, które zjedli na plaży... i o pierwszym pocałunku 

Harrisona.

Zamknęła oczy, usiłując stłumić ból serca. Dlaczego to wszystko jest takie trudne? – pomyślała z 

rozpaczą.

– Dlatego, że jesteś skończoną idiotką i zakochałaś się w tym  mężczyźnie! – wyjaśniła sama 

sobie.

Potem szybko wyszła z domu, żeby pobiegać po plaży i zapanować nad swoimi uczuciami.

Tej  nocy  przewracała  się  nerwowo  na  łóżku,  nie  mogąc  zasnąć,  a  nazajutrz  poszła  do  pracy, 

zadowolona z tego, że Harrison postanowił spędzić drugi dzień świąt ze swoją rodziną. Przyjmując 

pacjentów i rozmawiając z członkami personelu, myślała jednak z przerażeniem o czekającej ją tego 

wieczoru wspólnej kolacji.

Oczywiście bardzo chciała się z nim zobaczyć. Pragnęła, by ponownie ją objął i pocałował, by 

powiedział, że jest piękna... Ale zdawała sobie sprawę, że nie powinna się z nim spotykać, gdyż nie 

ma  prawa  utrzymywać  go  w  przekonaniu,  że  ich  związek  może  mieć  przed  sobą  jakąkolwiek 

przyszłość.

Trzykrotnie  podchodziła  do  telefonu  i  zaczynała  wystukiwać  jego  numer,  a  potem  odkładała 

słuchawkę.

Uznała  w  końcu,  że  Harrison  zasługuje  na  to,  by  powiadomiła  go  o  swoim  postanowieniu 

osobiście. Bała się tylko, że kiedy spojrzy mu w oczy, jej silna wola stopnieje jak wosk, a ona nie 

będzie w stanie wykrztusić ani słowa.

W drodze ze szpitala do domu kupiła butelkę wina do kolacji oraz zestaw rysunkowy dla Yolandy. 

Składał się on z różowo-białego bloku i kompletu kolorowych kredek. Płacąc za nową książkę jednego 

z ulubionych autorów pani D. , zdała sobie nagle sprawę, że nie ma żadnego prezentu dla Harrisona. 

Doszła jednak do wniosku, że nie powinna obsypywać go podarunkami w przeddzień zerwania ich 

związku, który w gruncie rzeczy jeszcze nie nabrał trwałego charakteru.

Po powrocie  do domu  przebrała  się  na  wieczór.  Włożyła  niebieską  bluzkę,  pasujący  do  niej 

żakiet i luźne czarne spodnie. Zgromadziła wszystkie prezenty i wzięła ze sobą aparat fotograficzny, 

żeby utrwalić ten ostatni wspólny wieczór. Kiedy nacisnęła dzwonek do drzwi mieszkania Harrisona i 

usłyszała jego kroki, odetchnęła głęboko kilka razy, by trochę się uspokoić.

– Witaj, AJ. – powiedział, przyglądając jej się badawczo. – Wyglądasz wspaniale.

– Dziękuję  –  mruknęła,  starając  się  zachować  obojętny  ton  głosu.  Potem,  nie  wiedząc,  jak  się 

zachować, wręczyła mu butelkę wina.

– To miło z twojej strony – powiedział Harrison. Miał ochotę ją pocałować, ale w jej postawie 

było coś, co go od tego powstrzymało. – Wejdź do pokoju. Yolanda nie może się ciebie doczekać.

– W  tym  momencie  usłyszeli  drobne  kroki  nadbiegającej  dziewczynki,  która  po  chwili  czule 

objęła nogi Amelii.

background image

– Tatuś był dziś dla mnie bardzo dobry! – oznajmiła z dumą. – Uczył mnie tańczyć i rysować, a 

potem bawił się ze mną lalkami!

– Wygląda na to, że mieliście pełne ręce roboty – mruknęła Amelia, idąc w kierunku kuchni.

– Czy  to  jest  dla  mnie?  –  spytała  Yolanda,  dostrzegając  w  jej  rękach  ozdobnie  zapakowany 

prezent.

– A jak myślisz?

– On jest różowy! – z zachwytem zawołała dziewczynka.

– Usiądź przy stole i zobacz, co jest w środku.

Yolanda  wspięła  się  na  krzesło,  a  Amelia  wręczyła jej  prezent.  Po  chwili  papier  był  już 

rozerwany, zaś całe mieszkanie wypełniały okrzyki radości.

Amelia zerknęła na Harrisona i dostrzegła na jego twarzy życzliwy uśmiech.

– Co się mówi? – spytał córkę.

– Dziękuję, Mil... ja – odparła natychmiast Yolanda.

– Zabierz  ten  prezent  do  swojego  pokoju  i  spróbuj  coś  narysować,  a  tatuś  dokończy 

przygotowywanie kolacji.

– Dobrze. – Dziewczynka zsunęła się z krzesła i wybiegła z kuchni. Zostali sami.

Amelia  natychmiast  wyczuła  zmianę  atmosfery.  Harrison  położył  dłoń  na  jej  ramieniu,  a  ona, 

zaskoczona  tą  drobną  pieszczotą,  odwróciła  głowę  i  spojrzała  na  niego  z  czułością.  On  jednak 

dostrzegł  w  jej  wzroku  niepewność  i  zdał  sobie  sprawę,  że  od chwili,  w  której  pocałował  ją  na 

pożegnanie poprzedniego ranka, zaszła w ich stosunkach jakaś zmiana.

– Czy  wszystko  w  porządku?  –  spytał,  cofając  rękę  i  podchodząc  do  kuchenki,  na  której 

gotowała się kolacja.

– T... tak.

– Miałaś ciężki dzień?

– Nie  bardzo  –  odparła,  zadowolona,  że  Harrison  przeszedł  na  bardziej  neutralny  temat.  –

Mieliśmy  sporo  pacjentów  skarżących  się  na  bóle  żołądka  z  powodu  przejedzenia  lub  zatrucia. 

Przywieźli też jakieś dziecko, które dostało w prezencie kostium supermana, więc zaczęło wspinać się 

na drzewa, a potem spadło i rozbiło sobie głowę.

Usiadła na stołku i obserwowała z uznaniem jego poczynania w roli kucharza. Poczuła radość na 

myśl o tym, że zakochała się w mężczyźnie, który wszystko robi dobrze.

– Twoja potrawa pięknie pachnie.

– To  węgierski  gulasz.  Oprócz  niego  zamierzam  podać  puree  z  ziemniaków,  gotowaną 

kukurydzę i zielony groszek.

– A ja spodziewałam się czekoladowej zupy i czekoladowego tortu na deser.

– Myślę, że po wczorajszym dniu wszyscy mamy na jakiś czas dosyć czekolady.

– Jak sobie poradziłeś z Yolandą?

– Udało mi się ograniczyć jej konsumpcję czekoladowych jajek do jednego na godzinę.

background image

– Czy mierzyłeś jej poziom cukru?

– Tak.  Nie  jest  najgorszy.  –  Harrison  spojrzał  na  nią  badawczo.  –  Wczoraj  po  południu 

wpadliśmy do – ciebie, bo chciała ci pokazać swój koszyk ze święconym, ale nie było cię w domu.

– Żałuję, że go nie zobaczyłam.

– Czyżby wezwano cię nagle do szpitala?

– Nie. – Wyczuła, że zamierza ją spytać, gdzie była, więc szybko zmieniła temat. – Gdzie jest pani 

D. ?

– Odpoczywa. Ale z pewnością zjawi się lada chwila.

– Mam nadzieję, że czuje się dobrze.

– Lepiej niż dobrze. Jak na osobę w jej wieku, wraca do pełni sił zadziwiająco szybko.

– Słyszałam  to  –  oznajmiła  pani  Deveraux,  która  właśnie  wchodziła  do  kuchni.  –  Cóż  za 

bezczelny smarkacz – dodała, grożąc mu laską.

– Smarkacz? Przecież jestem od dawna dorosły! – zawołał ze śmiechem Harrison.

– Kiedy cię poznałam, byłeś młodszy niż Yolanda, więc dla mnie zawsze będziesz smarkaczem –

oznajmiła starsza pani, siadając na kuchennym stołku.

– Mam dla pani mały prezent – oznajmiła Amelia, wręczając jej pakunek.

Pani Deveraux delikatnie odwinęła ozdobny papier i krzyknęła z zachwytu na widok książki.

– Och, Amelio, sprawiłaś mi wielką przyjemność! Nie wiem, czy dotrwam do końca kolacji. Mam 

ochotę zamknąć się w moim pokoju i natychmiast ją przeczytać.

– Ale  najpierw  musimy  coś  zjeść  –  oznajmił  Harrison,  mając  nadzieję,  że  pani  D.  dotrzyma 

obietnicy i opuści ich zaraz po posiłku. Liczył też na to, że uda mu się położyć Yolandę do łóżka i 

spędzić jakiś czas sam na sam z Amelią. – Wszystko jest już gotowe.

– W takim razie nakryję do stołu – powiedziała pani D. , ale Amelia postanowiła ją wyręczyć i 

sama zabrała się do ustawiania talerzy, a potem zawołała Yolandę.

Kiedy siadali do stołu, pani Deveraux kazała jej zająć miejsce naprzeciw Harrisona, a ona poczuła 

się tak, jakby była członkiem szczęśliwej rodziny. Choć gulasz był wyborny, oderwała się od niego na 

moment, by wyciągnąć aparat i utrwalić tę chwilę szczęścia. Miała nadzieję, że gdy będzie oglądać po 

latach te zdjęcia, przypomni sobie ostatnie chwile spędzone w towarzystwie ukochanego mężczyzny.

Gdy  zachwycona  Yolanda  usiadła  na  kolanach  Harrisona  i  spojrzała  z  uśmiechem  w  obiektyw, 

Amelia poczuła bolesny ucisk w gardle i zdała sobie sprawę, że rozstanie z tą dziewczynką i jej ojcem 

będzie o wiele trudniejsze, niż myślała.

Po  kolacji,  chcąc  choć  na  chwilę  oderwać  się  od  Harrisona,  poszła  z  Yolandą  do  łazienki,  by 

towarzyszyć  jej  podczas  kąpieli.  Przez  chwilę  bawiła  się  z  nią  gumowymi  zwierzątkami,  a  potem 

wytarła ją i odprowadziła do jej sypialni. Po drodze spotkała na korytarzu panią D.

– Dobranoc, moja droga – powiedziała z uśmiechem starsza dama. – Idę czytać swoją książkę.

– Mam nadzieję, że się pani spodoba.

background image

Kiedy  dziewczynka  włożyła  różową  piżamę  i  grzecznie  schowała  się  pod  kołdrę,  Amelia 

przeczytała jej kilka bajek. Yolanda słuchała ich, ale wkrótce ziewnęła szeroko i uścisnęła jej rękę.

– Kocham, cię, Mil... ja – mruknęła sennym głosem, zamykając oczy.

– Ja  też  cię  kocham  –  wyszeptała  ze  wzruszeniem  Amelia,  czując,  że  z  jej  oczu  spływają  łzy 

wzruszenia. Nie miała najmniejszej ochoty rozstawać się z tym dzieckiem, ale wiedziała, że jest to 

nieuniknione.

– Kiedy śpi, wygląda jak aniołek – rzekł półgłosem Harrison, stając w drzwiach pokoju.

– Ona zawsze jest aniołkiem.

– Więc dlaczego płaczesz?

Wyciągnął do niej rękę, a ona po krótkim wahaniu podała mu swoją, obiecując sobie, że pozwala 

mu  się  dotknąć  po  raz  ostatni.  Ale  kiedy  potem  usiłowała  uwolnić  dłoń,  chwycił  ją  mocniej  i 

poprowadził w kierunku salonu.

Paliły się tu tylko boczne lampy, a ze stereofonicznej aparatury płynęła cicho łagodna muzyka. W 

tej  romantycznej  atmosferze  trudno  jej  było  zachować  silną  wolę.  Wiedziała,  że  powinna  jak 

najszybciej się pożegnać, ale usiadła obok niego na kanapie.

– O co chodzi, A. J. ? – spytał, nadal trzymając ją za rękę. – Co się stało?

– Och, Harrison... – Czując głośne bicie serca, wyrwała dłoń z jego uścisku i szybko wstała.

Harrison  poszedł  za  jej  przykładem,  jakby  podejrzewając,  że  wybiegnie  z  pokoju,  ale  ona 

bezradnie splotła ręce i rozejrzała się po saloniku.

– Nie mogę się na to zgodzić...

Chwycił ją za ramiona i odwrócił przodem do siebie.

– Na co? Co masz na myśli?

– Na to! Nie mogę być... twoją dziewczyną.

–  Dlaczego?  Przecież  nie  ma  w  tym  nic  złego.  –  Próbował  ją  do  siebie  przyciągnąć,  ale 

czując  jej  – opór,  opuścił  ręce.  –  Czy  nie  pamiętasz,  że  zawarliśmy  umowę?  Postanowiliśmy 

zobaczyć, do czego doprowadzi nasza wzajemna fascynacja.

– Nie. To ty tak postanowiłeś. Ja byłam temu przeciwna.

– Powiedziałaś, że wyjeżdżasz pod koniec czerwca. I oboje o tym wiemy.

– Więc dlaczego nadal mi się narzucasz? To grozi katastrofą, a ja nie mogę jej na nią narażać!

– Kogo? Yolandy?

– Tak.  Muszę  powoli  ograniczać  kontakty  z  tym  dzieckiem.  To  jedyne  wyjście.  Pani  D.  radzi 

sobie  bardzo dobrze.  Sam  mówiłeś,  że  jej  rekonwalescencja  przebiega  lepiej, niż  się  spodziewałeś. 

Wiem,  że  potrzebujesz  pomocy.  Mogę  spędzać  z  Yolandą  codziennie  kilka  godzin,  ale  w  ciągu 

najbliższych tygodni będę stopniowo skracać nasze spotkania. To najlepsze wyjście z tej sytuacji.

– Dla kogo najlepsze? Dla niej czy dla ciebie? Bo z pewnością nie dla mnie. Ale najwyraźniej ty 

nie przywiązujesz do tego żadnej wagi. – Podszedł do niej bliżej, a ona poczuła bijące od niego 

ciepło i z trudem powstrzymała się od zarzucenia mu rąk na szyję. – Kiedy porozmawiamy o tym, co 

background image

nas łączy, Amelio? Niezależnie od tego, czy będziesz mieszkała tutaj, w Anglii czy w Timbuktu, moje 

uczucia  wobec ciebie pozostaną prawdziwe. Nie pozwolę ci ich zdeptać  i  nie uwierzę,  że  jestem  ci 

zupełnie obojętny.

– Nigdy tego nie mówiłam – wykrztusiła drżącym głosem.

– Więc  dlaczego nie spojrzysz  prawdzie  w  oczy?  Dlaczego  nie  chcesz  przyznać,  że  coś  nas 

łączy?

– Dlaczego nie masz do mnie dość zaufania, żeby mi powiedzieć, na czym polega problem?

– Bo  nie  chcę  być  narażona  na  cierpienie!  –  krzyknęła  pod  wpływem  nagłego  odruchu,  a  on 

wyczuł w jej słowach prawdziwy ból i zaczął się zastanawiać,  co jest jego przyczyną. Zdał sobie 

nagle sprawę, że za jej decyzją o zerwaniu kryją się jakieś istotne przyczyny, ale nie potrafił ich 

zidentyfikować. Był jednak przekonany, że kiedy Amelia ujawni mu wszystkie przeszkody stojące na 

drodze do ich związku, będzie w stanie je pokonać.

– Ja z pewnością nie chcę cię na nie narażać, Amelio. I nie rozumiem, o co ci chodzi.

Nie mogła mu tego  wyjaśnić. Nie potrafiła zdobyć się  na  wyznanie  prawdy.  Nie  wiedziałaby 

nawet, w jakie ją ubrać słowa.

– Proszę cię, Harrison... Pozwól mi odejść...

– Nie  mogę.  –  Jakby  chcąc  tego  dowieść,  pochylił  się  i  przycisnął  wargi  do  jej  ust,  a  ona 

przywarła  do  niego  całym  ciałem.  Poczuł  jej  podniecenie  i  zdał  sobie  sprawę,  że  przyczyną,  dla 

której  chce  zerwać  ich związek,  nie jest obojętność.  Przecież  ona  też  musi o tym  wiedzieć.  Więc 

dlaczego ciągle powtarza, że nie może się z nim związać?

Przerwał pocałunek i postąpił krok do tyłu, nie wypuszczając jej z objęć.

– Zmieniłaś  całe  moje  życie,  Amelio  Jane.  Zmieniłaś  też  życie  Yolandy.  Ona  cię  podziwia  i 

kocha.

– Wiem o tym i odwzajemniam jej uczucia.

– Więc  dlaczego?  Dlaczego  chcesz  zniknąć  z  jej  świata?  Dajesz  jej  to,  czego  nie  dostała  od 

własnej matki. Ona cię potrzebuje, AJ. I ja też.

– Amelia stłumiła szloch, wysunęła się z jego objęć i zrobiła trzy kroki do tyłu.

– Nie powstrzymuj mnie od zrobienia tego, co jest konieczne – wykrztusiła przez łzy.

– Muszę cię powstrzymywać od popełnienia błędu.  Będę  o  ciebie  walczył.  I  przekonam  cię,  że 

warto  walczyć  o  to,  co  nas  łączy.  Ale  najpierw  musisz  mi  powiedzieć,  na  czym  polega  problem. 

Musisz mi zaufać.

Amelia  zagryzła  wargi.  Oddychała  z  trudem  i  miała  wrażenie,  że  jej  płuca  pękną  za  chwilę  z 

powodu niedoboru tlenu. Wiedziała, że Harrison ma prawo żądać, by wyznała mu prawdę. Ale gdyby 

ją poznał, nie chciałby mieć z nią nic wspólnego. A ona umarłaby z bólu.

– Czy  to  ma coś  wspólnego  z  twoją  endometriozą?  –  spytał  nagle,  a  gdy  wciągnęła  głęboko 

powietrze,  poczuł,  że  jest  na  właściwym  tropie  i  zaczął  gorączkowo  rozważać  wszystkie  aspekty 

sytuacji.

background image

– Czy boisz się, że nawroty twojego złego samopoczucia mogą mieć niekorzystny wpływ na nasz 

związek?

Przyglądał  się  badawczo  jej  twarzy,  usiłując  odczytać  z  niej  odpowiedź.  Był  coraz  bardziej 

przekonany, że udało mu się rozszyfrować jej zagadkę.

– Usunięto ci jajnik i jajowód. Czy to znaczy... ?

– Dostrzegł w oczach Amelii lęk i uświadomił sobie, że odkrył jej tajemnicę. – To może znaczyć, 

że  nigdy  nie  zostaniesz  matką...  –  mruknął  cicho,  czując  zalewającą  go  falę  współczucia.  –  Masz 

wspaniały  stosunek  do  Yolandy,  ale  obawiasz  się,  że  nie  będziesz  mogła  mieć  własnych  dzieci, 

prawda?

Po  jej  twarzy  zaczęły  spływać  łzy.  Harrison  chciał  podejść  bliżej  i  czule  ją  objąć,  ale  ona 

natychmiast się cofnęła.

– Amelio,  przestań.  Nie  uciekaj  ode  mnie.  Usiądźmy  i  spróbujmy  o  tym  porozmawiać.  –

Wyciągnął rękę, ale ona zrobiła kolejny unik i odsunęła się od niego jeszcze dalej. – – Nie mogę –

wykrztusiła przez łzy, potrząsając  głową. – Nie mogę, Harrison. Nie mogę tak postąpić ani wobec 

Yolandy, ani wobec ciebie.

Otworzyła drzwi i przekroczyła próg, a potem raz jeszcze odwróciła się i spojrzała mu w oczy.

– Nie mamy o czym rozmawiać, Harrison. – Ze smutkiem potrząsnęła głową. – Wszystko jest 

skończone.

background image

Rozdział 10

Usłyszawszy pukanie do drzwi, Harrison odłożył pióro i odetchnął z ulgą, zadowolony, że jego 

pracownica zareagowała wreszcie na sygnał, który nagrał na jej pager.

– Proszę! – zawołał głośno, a chwilę później do gabinetu wkroczyła Tina.

– Wzywałeś mnie, szefie?

– Tak. Usiądź.

– O co chodzi?

– O Amelię.

– Och... – Tina chciała zerwać się z krzesła, ale powstrzymał ją ruchem ręki.

– Poczekaj – powiedział błagalnym tonem. – Porozmawiaj ze mną. Powiedz mi, co się dzieje.

– Musisz o to spytać Amelię. Ja jestem Szwajcarią.

– Więc dlaczego zamieniałaś się z nią dyżurami?

– Szwajcaria może pomagać potrzebującym, zachowując neutralność.

– To  znaczy,  że  mnie  również  powinnaś  pomóc.  Nie  możesz  nikomu  okazywać  szczególnych 

względów.

Tina zmarszczyła brwi.

– Masz  słuszność  –  odparła  po  chwili  namysłu,  uśmiechając się do niego z  sympatią. – Okej, 

szefie, powiedz mi, czego potrzebujesz.

– Potrzebuję  informacji.  Chcę,  żebyś  mi  powiedziała,  dlaczego  Amelia  nie  reaguje  na  moje 

telefony,  dlaczego  nigdy  nie  mogę  zastać  jej  w  domu,  dlaczego  ciągle  zamienia  się  dyżurami.  Za 

każdym razem, kiedy próbuję się z nią skontaktować, ponoszę klęskę.

– Przecież  widziałeś  się z  nią  wczoraj.  Pamiętam dokładnie,  że  wspólnie  badaliście  jakiegoś 

pacjenta, który był tak blady, że wydawał się niemal zielony.

Harrison skrzywił się z niesmakiem, przypominając sobie dalszy bieg wydarzeń.

– Odzyskał  normalny  kolor,  kiedy  opróżnił  zawartość  żołądka  na  moje  spodnie  –  mruknął, 

wstając  z  miejsca  i  przesuwając  dłonią  po  włosach.  –  Zanim  zdążyłem  się  przebrać  i  wrócić  na 

odział, AJ. zniknęła.

– Po prostu jej dyżur dobiegł końca – oznajmiła Tina, wzruszając ramionami.

– Miej dla mnie odrobinę litości, Tina. Dlaczego ona nie chce ze mną rozmawiać?

– A jak myślisz?

– Myślę,  że  jest  wściekła,  ponieważ  odkryłem  jej  tajemnicę.  A  może  dlatego,  że  za  bardzo 

usiłowałem się do niej zbliżyć. Gdyby mogła zakończyć swój staż specjalizacyjny już dziś, wsiadłaby w 

pierwszy samolot do Londynu, nie przejmując się ani mną, ani moją córką.

– Wydawało mi się, że jej stosunki z Yolandą są bardzo przyjazne.

– Tak było, ale ona usunęła się potem stopniowo z mojego życia. Yolanda ciągle o nią pyta, marzy o 

tym, żeby ją jak najczęściej widywać. Dałem Amelii na – jakiś czas swobodę ruchów, bo miałem 

wrażenie, że potrzebuje spokoju. Byłem przekonany, że kiedy przemyśli całą sytuację, zechce ze mną 

background image

przynajmniej życzliwie porozmawiać. Ale ona unika mnie jak zarazy, a ja uważam, że posuwa się za 

daleko.  Nie  wiem  nawet,  na  której  zmianie  pracuje,  a  przecież  to  ja  układam  harmonogramy 

dyżurów!

– Nie ja jestem osobą, z którą powinieneś na ten temat porozmawiać – oznajmiła, uważnie mu się 

przyglądając.

– Wiem o tym, ale ona zrobiła się nieuchwytna – odparł, zastanawiając się, czy Tina dostrzega w 

nim człowieka, który znajduje się na krawędzi załamania, bo nie może spędzić dwóch sekund sam na 

sam z ukochaną kobietą.

– Czy podchodzisz do tej sprawy poważnie? – spytała w końcu.

– Bardzo poważnie.

– O której kończysz dziś pracę?

– O piątej, a może nawet czwartej trzydzieści. Yolanda ma sesję terapeutyczną.

– Amelia pracuje na popołudniowej zmianie.

– Czyli zgodnie z planem – oznajmił, zerkając na grafik.

– Owszem. Ona jest przekonana, że cię tu nie będzie, bo pojedziesz z Yolandą. Zna twój rozkład 

zajęć, Harrison, więc bez trudu może cię unikać.

– Więc będzie tu zaraz po piątej.

– Czy możesz zostać w szpitalu do tej pory?

– Nic mnie od tego nie powstrzyma. – Kiwnął głową. – Dziękuję ci, Szwajcario.

– Nie ma za co, szefie – odparła z uśmiechem.

– Od dawna uważam, że jesteście dla siebie stworzeni, i wielokrotnie jej to powtarzałam.

– To dobrze. Cieszę się, że mam sojusznika.

– Ale nie wspominaj o mnie, wygłaszając apel o pojednanie.

– Obiecuję ci, że tego nie zrobię.

Kiedy Tina wyszła, poczuł się tak, jakby z jego barków spadł ogromny ciężar. A więc Amelia 

będzie  w  szpitalu  po  piątej...  Podniósł  słuchawkę  i  zadzwonił  do  terapeuty  Yolandy,  by  przesunąć 

wizytę o godzinę. Następnie zatelefonował do pani D. i poinformował ją o zmianie planów.

Potem rozsiadł się w fotelu i zatonął w myślach. Postanowił przekonać Amelię Watson, że jest dla 

niej  wymarzonym  partnerem.  Kochał  ją  tak  bardzo,  że  gotów  był  odeprzeć  wszystkie  jej  obiekcje. 

Unaocznić jej, że są dla siebie stworzeni. Otworzyć przed nią serce.

Nie wiedział dokładnie, kiedy zakochał się w swojej angielskiej koleżance po fachu. Ale wiedział, 

że jest jego wielką miłością. Że uwielbia ją Yolanda, a pani D. jest o niej jak najlepszego zdania. Był 

przekonany, że mogą stworzyć szczęśliwą rodzinę.

Amelia weszła znużonym krokiem do przebieralni i otworzyła szafkę. Była wyczerpana dwoma 

tygodniami  nieprzespanych  nocy.  Przez  cały  czas  starała  się  myśleć  tylko  o  swoich  obowiązkach. 

Przychodziła do szpitala, pracowała tak ciężko, że padała z nóg, a potem wracała do domu i kładła się 

background image

do łóżka.

Zawsze jednak budziła się w środku nocy i do rana przeżywała mękę bezsenności, dygocząc z lęku 

oraz poczucia samotności. Często też wymawiała przez sen imię Harrisona.

Zamknęła  na  chwilę  oczy,  przytłoczona  myślą  o  tym,  jak  bardzo  za  nim  tęskni.  Była 

przekonana  o  słuszności  własnego  postępowania,  ale  wiedziała,  że  pęka  jej  serce.  Ten,  kto 

powiedział, że rozłąka wzmaga siłę uczuć, miał słuszność. Od chwili rozstania z Harrisonem kochała 

go coraz bardziej.

Wiedziała, że on chce się z nią skontaktować, więc usiłowała go unikać, ale robiła to wbrew sobie. 

Jedynymi jasnymi punktami jej życia były chwile spędzane z Yolandą.

Pani Deveraux próbowała ją nakłonić do szczerej rozmowy, ale ona nie pozwoliła się zawrócić z 

obranej drogi. Przyjechała do Australii, by zrobić specjalizację, a nie po to, żeby się zakochać. Musi 

jakoś  przeżyć  te  ostatnie  tygodnie.  Rezygnacja  byłaby  równoznaczna  ze  zmarnowaniem  kilku  lat 

ciężkiej pracy.

– Cześć!  –  zawołała  Tina,  a  Amelia  wzdrygnęła  się  nerwowo,  słysząc  jej  głos.  –  O  Boże. 

Wyglądasz okropnie. – Położyła dłoń na jej czole. – Nie masz gorączki, więc chyba nie zaatakował 

cię ten wirus, który ostatnio dziesiątkuje nasz personel.

– Nic mi nie jest, Tina.

– Akurat.

Amelia zamknęła szafkę, powiesiła na szyi stetoskop i przypięła do kitla identyfikator.

– Naprawdę nic mi nie jest.

– Nie  próbuj  mnie  okłamywać,  Amelio.  Nie  zamierzam  prawić  ci  morałów  ani  cię  pouczać,  ale 

zaczynam się niepokoić. Wyglądasz tak, jakby coś cię bolało.

– Bo tak jest, ale nie chodzi bynajmniej o problemy sercowe – dodała pospiesznie. – Kilka dni 

temu zapomniałam zażyć leki i teraz za to płacę.

– Czy mam tu natychmiast wezwać ordynatora ginekologii?

– Nie, wszystko jest w porządku. Czuję się o wiele lepiej niż wczoraj. Kiedy wróciłam do domu, 

miałam bardzo silne bóle.

– Hm... – mruknęła Tina z niedowierzaniem.

– Co znaczy to „hm”? – spytała Amelia, marszcząc brwi.

– Nic. Obiecałam, że nie będę zaczynać z tobą rozmów na temat Harrisona.

– Już to zrobiłaś.. – Amelia skrzyżowała ręce na piersiach. – Więc mów dalej.

– Chciałam tylko powiedzieć, że właśnie wczoraj się z nim widziałaś.

– I myślisz, że moje bóle były skutkiem tego spotkania?

– Owszem.

– To były bóle brzucha, a nie serca.

– Wszystko jedno – mruknęła Tina, wzruszając ramionami. – Posłuchaj, czy nie możesz się z nim 

spotkać choćby na pięć minut? Albo dziesięć. Przecież on chce tylko z tobą porozmawiać.

background image

– Nie wracajmy do tego tematu – powiedziała Amelia, potrząsając głową.

– On  też  cierpi,  Amelio,  choć  nie  dokucza  mu  endometrioza...  a  przynajmniej  taką  mam 

nadzieję.

Amelia nie mogła powstrzymać uśmiechu. Nigdy nie potrafiła się złościć na Tinę dłużej niż przez 

kilka sekund.

– On za tobą tęskni – oznajmiła poważnym tonem przyjaciółka.

– Wiem o tym.

– Więc dlaczego czegoś nie zrobisz? Jesteście dla siebie stworzeni! Nie odrzucaj uczucia, które 

może być dla ciebie spełnieniem marzeń o szczęściu.

Amelia doszła do wniosku, że nie ma dość sił, by dyskutować z Tiną o swoich marzeniach, więc 

kiwnęła głową.

– Przyjmuję do wiadomości twoje uwagi, ale teraz muszę iść do pracy.

Dziesięć minut później przelewała już do probówki pobraną przed chwilą próbkę krwi.

– Chcę  jak  najszybciej  poznać  wynik  badania,  więc  sama  pójdę  z  nią  do  laboratorium  –

powiedziała dyżurnej pielęgniarce. – Nic się tu teraz nie dzieje, ale proszę mnie wezwać pagerem, 

gdybym była potrzebna.

Zaniosła  probówkę  na  oddział  patologii  i  wracała  pustymi  korytarzami  do  swojego  gabinetu. 

Wchodziła właśnie na schody wiodące na oddział ratownictwa, kiedy z przeciwnej strony nadbiegł 

jakiś mężczyzna. Przywarła do ściany, żeby go przepuścić, i nagle zatrzymała się gwałtownie.

– Harrison!

– Ach, to ty. Cieszę się, że jeszcze tu jesteś. – Przymknął na chwilę oczy, a ona dostrzegła na 

jego twarzy lęk i ból.

– Co się stało? – spytała z przerażeniem. – Czy chodzi o Yolandę?

Kiwnął głową, chwycił ją za rękę i pociągnął za sobą w kierunku schodów.

– Znowu się zgubiła.

– Och, to straszne! – Znaleźli się na korytarzu, na którym przed chwilą była. – Tu jej nie ma. 

Właśnie stamtąd przyszłam. – Zatrzymała się gwałtownie, ale on nie wypuścił jej dłoni. Poczuła, że 

jest dla  niego źródłem siły  i mimo  wszystko sprawiło jej to przyjemność. –  Poczekaj.  Musimy  się 

rozdzielić. Gdzie widziano ją po raz ostatni?

– Była u terapeutki.

– O tej porze?

– Zmieniłem godzinę sesji – odparł, usiłując opanować ogarniające go poczucie winy. Przełożył 

terapię Yolandy na późniejszą porę, by mieć szansę na spotkanie z Amelią, ale teraz nie chciał o tym 

myśleć. – Kiedy po nią przyszedłem, terapeutka wychodziła właśnie na korytarz, żeby jej poszukać. 

Przysięgała mi, że spuściła ją z oczu tylko na chwilę.

– To wystarczyło. Yolanda jest bardzo szybka.

– I uparta.

background image

– Czy przeszukałeś wszystkie zakamarki w pobliżu gabinetu terapeutki?

– Tak. Myślałem, że mogła pójść na ratownictwo, ale tam jej nie ma.

– Może schowała się w którejś z wind? Wiesz sam, jak bardzo lubi naciskać guziki.

– Wiem. Myślałem już o tym.

– W  takim  razie  zajrzyj  do  wszystkich  wind,  a  ja  przeszukam  cały  teren  między  oddziałem 

ratownictwa a trzecim piętrem. Kiedy znalazłam ją ostatnim razem, płakała w jakimś ciemnym kącie, 

więc musimy zajrzeć w każdy zakamarek.

– Terapeutka też jej szuka. Nie zdziw się, jeśli na nią wpadniesz.

– Dobrze. – Amelia ścisnęła lekko jego dłoń, chcąc dodać mu otuchy, a potem oznajmiła: – Na 

pewno ją znajdziemy.

Rozstali  się,  by  kontynuować  poszukiwania.  Amelia  była  śmiertelnie  przerażona.  Modliła  się  w 

duchu, żeby dziecko wyszło z tej przygody bez szwanku. Yolanda była tak samowolna i uparta, że robiła 

wszystko, co przyszło jej do głowy. Ale kiedy zdawała sobie sprawę, że się zgubiła, wpadała w panikę i 

zaczynała płakać.

– Yolanda!  –  zawołała  cicho,  ale  odpowiedział  jej  tylko  własny  głos  odbity  echem  od  ścian 

korytarza.

Ruszyła  w  kierunku  oddziałów  mieszczących  się  na  trzecim  piętrze.  Naciskała  klamki 

wszystkich  drzwi,  ale  pokoje  były  zamknięte  na  klucz,  więc  dziewczynka  nie  mogła  się  w  nich 

ukryć.

Usłyszała okrzyk: „Yolanda!”, a chwilę później ujrzała jakąś drobną kobietę w białym kitlu, więc 

domyśliła się, że ma przed sobą terapeutkę.

– No i co? – spytała.

– Ani śladu. Nigdzie jej nie ma. Pani też jej szuka?

Amelia westchnęła i kiwnęła potakująco głową.

– Czy może mi pani powiedzieć, co się stało tuż przed jej zniknięciem? Czy ona coś mówiła? Jak 

się zachowywała? Może chciała pójść do toalety?

– Nie.  Sama  ją  tam  zaprowadziłam  kilka  minut  wcześniej.  Układałyśmy  łamigłówkę,  a  ja 

siedziałam jak zawsze obok niej. Zadzwonił telefon, więc wstałam, żeby go odebrać. Przysięgam, że 

odwróciłam  się – do  niej  plecami  tylko  na  minutę.  Kiedy  spojrzałam  w  jej  kierunku,  ona  już 

zniknęła!  Wyparowała  jak  kamfora!  Początkowo  myślałam,  że  się  przede  mną  schowała,  więc 

zajrzałam do szaf i pod biurka, ale nigdzie jej nie znalazłam.

– Jak długo to trwało?

– Co?

– Jak długo szukała jej pani w tym gabinecie?

– Chyba przez jakąś minutę.

– Trzyletnie dziecko może w ciągu minuty przebyć sporą odległość!

– Kim pani jest? – spytała terapeutka. – Nie znamy się, prawda?

background image

– Doktor  Watson.  Pracuję  na  oddziale  ratownictwa  medycznego.  Czy  ona  coś  mówiła,  zanim 

zadzwonił ten telefon?

– Chwileczkę... Tak, mamrotała jakieś słowo, które brzmiało jak Mil. , ja? Nie mam pojęcia, o co 

jej chodziło.

Amelia poczuła, że z jej twarzy odpływa krew.

– Czy pani dobrze się czuje, doktor Watson? Zrobiła się pani nagle strasznie blada.

– Ona szukała mnie. Mam na imię Amelia.

– Och...

– Domyślam się, że chciała pójść na oddział ratownictwa, ale przeszukałam wszystkie prowadzące 

stamtąd korytarze i nigdzie jej nie znalazłam. Tutaj też jej nie ma. Sama nie wiem, co robić. Czy ktoś 

zajrzał na oddział dziecięcy?

– Wydaje mi się, że Harrison zadzwonił do dyżurnej pielęgniarki i poprosił ją, żeby dała mu znać, 

jeśli gdzieś zobaczy Yolandę.

– Pójdę to sprawdzić. A pani niech jej szuka na oddziałach sąsiadujących z ratownictwem.

Amelia  pobiegła  na  górę.  Yolanda  uwielbiała  zabawki,  w  które  wyposażony  był  oddział 

dziecięcy, więc mogła skierować się w tamtą stronę i zapomnieć o całym świecie.

W sali rekreacyjnej bawiła się czwórka maluchów, ale nie dostrzegła wśród nich Yolandy. Ruszyła 

więc w kierunku drzwi, ale nagle ujrzała wystającą spod stosu pluszowych zwierzątek drobną różową 

nóżkę jakiegoś dziecka, które najwyraźniej leżało na podłodze.

– Yolanda?

– Mil... ja! – wyjąkała dziewczynka ze łzami w oczach.

Yolanda zerwała się z podłogi, podbiegła do Amelii i zarzuciła jej ręce na szyję.

– Och, kochanie, gdzie ty byłaś? Wszyscy umieraliśmy ze strachu!

– Szukałam Mil... ja, ale ona sobie gdzieś poszła. – Z oczu dziewczynki znów popłynęły łzy.

– Co  to  za  hałasy?  –  spytała  siostra  oddziałowa,  stając  w  drzwiach.  Kiedy  ujrzała  Yolandę  w 

ramionach Amelii, uśmiechnęła się z wyraźną ulgą. – O mój Boże, więc pani ją znalazła. Pójdę zadzwonić 

do Harrisona.

– Dziękuję – wykrztusiła z trudem Amelia.

Dopiero  teraz  zdała  sobie  sprawę,  jak  bardzo  przeżyła  zaginięcie  dziewczynki.  Czując  zawrót 

głowy, osunęła się na najbliższe krzesło, sadzając Yolandę na kolanach.

– Oboje z tatusiem byliśmy bardzo niespokojni. Nie mogliśmy cię znaleźć, kochanie.

– To ja nie mogłam znaleźć ciebie.

– Ale już mnie znalazłaś, więc wszystko dobrze się skończyło – powiedziała Amelia, całując ją w 

policzek.

– Ale już więcej nie odejdziesz?

– Nie, nie odejdę.

background image

– Och,  moja  kochana!  –  zawołał  Harrison,  stając  w  progu.  –  Twój  tatuś  bardzo  się  o  ciebie 

niepokoił.

Yolanda natychmiast zsunęła się z kolan Amelii i podbiegła do ojca.

– Mil. , ja też była niespokojna.

– Z pewnością. – Harrison podniósł dziecko z podłogi i przycisnął je do piersi. – Słyszałem, co 

przed  chwilą  powiedziałaś,  Amelio.  Mam  nadzieję, że  to  prawda.  Nie  pozwolę  na  to,  żebyś 

okłamywała moją córeczkę. Co miałaś na myśli, obiecując, że od niej nie odejdziesz?

Amelia spojrzała mu w oczy i milczała przez chwilę, a potem kiwnęła głową.

– Nie mogę jej zostawić.

– Czy to znaczy, że tu zostaniesz? Staniesz się częścią jej życia.

– Będę  częścią  jej  życia  do  końca  mojego  pobytu  w  Australii  –  odparła  Amelia,  wzruszając 

bezradnie ramionami. – Potem jakoś jej wytłumaczymy, że muszę jechać do Anglii.

– A co będzie później? Kiedy zdasz swoje egzaminy?

Amelia ponownie wzruszyła ramionami.

– Nie wiem, Harrison.

– Idę się bawić w zoo – oznajmiła Yolanda, po czym ruszyła w kierunku pluszowych zwierzątek.

– Czy... wszyscy inni też zachowają się tak dyskretnie? – spytała Amelia, czując na sobie pełen 

żaru wzrok Harrisona.

– Mam nadziej ę. Ponieważ... – przerwał i rozłożył ramiona. – Ponieważ chcę cię przytulić, A. J.

Westchnęła, postąpiła krok do przodu i mocno go objęła. Po przeżytym niedawno napięciu oboje 

potrzebowali swojej bliskości. Słysząc mocne bicie jego serca, poczuła się naprawdę szczęśliwa.

– Kocham  cię,  Amelio  Jane  –  wyszeptał.  –  Yolanda  mnie  uprzedziła,  ale  to  ja  chciałem  cię 

poprosić, żebyś tu została i stała się częścią mojego życia. Nie pozwolę ci odejść.

Amelia  spojrzała  mu  w  oczy  i  utwierdziła  się  w  przekonaniu,  że  jego  słowa  wyrażają 

prawdziwe uczucie.

– Muszę wrócić do Anglii. – Usiłowała oswobodzić się z jego uścisku, ale  on objął ją jeszcze 

mocniej. – Zdać te egzaminy.

– Wiem o tym. Amelio Jane, chcę, żebyś została moją żoną. Zamierzałem ci to zaproponować już 

wcześniej  i  właśnie  dlatego  tu  przyjechałem  razem  z  Yolandą.  Sprawy  ułożyły  się  inaczej,  niż 

planowałem, ale...

– Och...  –  Obezwładniona  siłą  własnego  uczucia,  zastygła  na  chwilę  w  bezruchu,  a  potem 

zaczęła drżeć. Dlaczego on chce ją poślubić, skoro ona nie może dać mu tego, czego on pragnie. –

Ale...

– Ale nie możesz mieć dzieci? Ja już się z tym pogodziłem.

– Harrison, ty nie rozu...

– Wszystko rozumiem. Kocham cię. Im prędzej – w to uwierzysz, tym prędzej będziemy mogli 

ułożyć sobie wspólne życie. Zdaję sobie sprawę, że cierpiałaś przez wiele lat z powodu choroby, nad którą 

background image

nie  miałaś  żadnej  kontroli.  Ale  to  nie  jest  koniec  świata.  Ja  cię  potrzebuję,  Amelio.  Te  ostatnie 

tygodnie rozłąki były dla mnie koszmarem. Dopóki cię nie poznałem, żyłem w próżni. Tyją wypełniłaś, 

ty sprawiłaś, że stałem się innym, lepszym człowiekiem. Mamy Yolandę i to nam wystarczy. A jeśli 

zechcesz,  możemy  adoptować jakieś dziecko.  Wszystko zależy  od ciebie. Zrozum, że jesteś dla mnie 

ważniejsza niż wszystkie dzieci świata.

– Chcę  ci  wierzyć...  –  szepnęła.  –  I  wiem,  że  mówisz  szczerze. Ale co  będzie, jeśli  zmienisz 

zdanie?

– I przestanę cię kochać? Nigdy.

– Chodzi mi o twoje zdanie na temat dzieci.

– To również nie wchodzi w rachubę.

– Dlaczego?

– To bardzo proste, drogi Watsonie. Jesteś dla mnie całym światem. Ty i Yolanda. Bez ciebie 

nie  potrafię  oddychać.  Nie  potrafię  spać  ani  normalnie  funkcjonować.  Pragnę  cię  bardziej  niż 

jakiegokolwiek  dziecka.  Byłem  już  raz  żonaty,  ale  to,  co  nas  łączy...  różni  się  zasadniczo  od 

wszystkiego, co dotychczas przeżyłem. Przy tobie jestem szczęśliwy. Brak mi tylko jednej rzeczy.

– Czego? – spytała z niepokojem.

– Chciałbym usłyszeć, że ty też mnie kochasz.

Amelia  poczuła  się  tak,  jakby  z  jej  serca  spadł  ogromny  ciężar.  Nie  mogła  uwierzyć,  że  to 

wszystko dzieje się naprawdę. Że uwielbiany przez nią mężczyzna całkowicie ją akceptuje i chce z nią 

spędzić resztę życia. To był jakiś cud. Jej cud.

Spojrzała w jego piwne oczy i na jej ustach pojawił się czuły uśmiech.

– Tak, Harrison. Kocham cię. Kocham cię tak bardzo, że moje serce pęka z nadmiaru uczucia. Te 

ostatnie tygodnie również i dla mnie były koszmarem. Ale co z moim wyjazdem do Anglii? Będziemy 

musieli się rozstać, bo...

– Nic z tego. Czeka nas w najbliższych tygodniach mnóstwo pracy.

– Dlaczego?

– Dlatego, że Yolanda i ja pojedziemy z tobą do Anglii. Zamieszkamy razem z tobą i pomożemy 

ci  w  nauce,  żebyś  wspaniale  zdała  wszystkie  egzaminy.  A  potem  spakujemy  twoje  rzeczy  i 

zabierzemy cię tam, gdzie jest twoje miejsce. Do Australii.

– Co ty powiesz? A dlaczego nikt nie zechciał nawet spytać mnie o zdanie?

Po  raz  pierwszy  w  ciągu  tej  rozmowy  Harrison  poczuł  wątpliwości.  Nie  był  pewny,  czy  nie 

posunął się zbyt daleko.

– Pytam o nie teraz – odparł. – Czy uważasz, że to dobry pomysł?

Amelia zerknęła na Yolandę, a potem znów spojrzała w oczy ukochanego mężczyzny. Wiedziała 

już, czego chce. I nie miała żadnych wątpliwości.

– Jestem nim zachwycona. Ale co będzie, kiedy wrócimy do Australii? Co ja będę tu robić?

– Pracować w tym szpitalu.

background image

– Czyżbyś proponował mi posadę?

– Oczywiście. Jesteś świetnym lekarzem.

– No dobrze. Przyjmuję twoją ofertę. Ale jeśli chodzi o małżeństwo, to moim zdaniem decyzja 

nie – należy wyłącznie do mnie. – Ruszyła w kierunku Yolandy, a Harrison poszedł za nią i wziął 

dziewczynkę na ręce.

– Czy chciałabyś, żeby Amelia zamieszkała z nami i została twoją mamą?

– Moją mamą? – Dziewczynka wytrzeszczyła oczy, a potem uśmiechnęła się radośnie. – Tak! 

Tak, tak, tak! Ona będzie moją mamą, ty będziesz tatą, pani D. będzie moją babcią, a ja będę waszą 

kochaną dziewczynką!

– Wspaniały plan – oznajmił Harrison. – Co ty na to, Amelio Jane?

– Ja również mówię „tak”.

Harrison pochylił się, by ją pocałować.

– Będziemy  rodziną!  –  zawołała  radośnie  Yolanda, a  oni  roześmiali się  pogodnie,  wiedząc,  że 

dziecko ma stuprocentową rację.

background image

EPILOG 

– Yolando, czy możesz wziąć ode mnie tę torbę? – spytała Amelia.

– Oczywiście, mamo – odparła dziewczynka. – Przecież mam już sześć lat.

– Wiem  o  tym,  kochanie.  –  Amelia  chwyciła  ją  za  rękę  i  zamknęła  drzwi  ich  domu,  a  potem 

przeszły na drugą stronę ulicy. Gdy tylko dotarły do plaży, Yolanda pobiegła w kierunku miejsca, w 

którym siedział w wodzie jej ojciec, trzymając na kolanach ośmiomiesięcznego chłopczyka.

Amelia podeszła do pani D. , która była zatopiona w lekturze jakiejś książki.

– Chyba możemy już zaczynać śniadanie.

– Musisz  najpierw  wyciągnąć  ich  z  morza  –  oznajmiła  pani  D.  –  Ten  mały  Scott  jest 

zdecydowanym miłośnikiem wody.

Amelia zerknęła w kierunku swojego synka. Adopcja była procesem dość skomplikowanym, ale 

kiedy już mieli wszystko za sobą, Scott okazał się cudownym i czarującym dzieckiem.

Stan  Yolandy  uległ  niewiarygodnej  poprawie,  gdy  tylko  zyskała  nową  matkę.  Pani  D.  ,  która 

odbyła sześciomiesięczną podróż po Europie, pospiesznie wróciła do Australii, gdy tylko usłyszała o 

pojawieniu się małego Scotta, i była od tej pory jego najczulszą opiekunką.

– Możesz się do nich przyłączyć, Amelio – powiedziała. – Śniadanie poczeka.

– Doskonały pomysł. – Amelia zdjęła sarong, pod którym miała dwuczęściowy kostium kąpielowy. 

Blizna po operacji była już prawie niewidoczna, a ona sama czuła się lepiej niż kiedykolwiek dotąd. 

Odnosiła  nawet  chwilami  wrażenie,  że  jest  księżniczką  z  bajki,  mieszkającą  w  pałacu  ze  swym 

ukochanym księciem.

– Mamo,  zbudujmy  jeszcze  jeden  zamek  z  piasku!  –  zawołała  Yolanda.  –  Musimy  trenować 

przed następnym konkursem. W zeszłym roku dostaliśmy przecież pierwszą nagrodę.

– To prawda. – Pogłaskała dziewczynkę po głowie, a potem usiadła w płytkiej ciepłej wodzie 

obok Harrisona, który podał jej chłopczyka.

– Idź do mamy, Scott – powiedział czułym tonem. – Ależ on lubi wodę!

– Prawie tak samo jak jego ojciec.

Harrison pochylił się i musnął wargami jej policzek.

– Chyba  nigdy  nie  znudzi  mi  się  twoje  towarzystwo, Amelio Jane. Bardzo  cię kocham i jestem 

ogromnie szczęśliwy.

– No,  no!  –  zawołała  Yolanda,  pokazując  im  język.  –  Kiedy  dorosnę,  nigdy  nie  pozwolę  się 

całować żadnym chłopcom! A teraz przynieś mi jeszcze trochę wody, tatusiu – dodała, podając mu 

wiaderko. – Bardzo cię proszę.

Harrison  jeszcze  raz  pocałował  swoją  żonę,  a  potem  wstał,  by  spełnić  prośbę  córki.  Kiedy 

wrócił, usiedli wszyscy wokół stołu.

– Co dziś budujemy? – spytał.

– Szczęśliwą przyszłość – odparła Yolanda, – Tak się będzie nazywał mój zamek.