Lucy Clark
Niezwykły ojciec
S
S
C
C
A
A
N
N
d
d
a
a
l
l
o
o
u
u
s
s
Rozdział 1
– No, gotowe – oznajmiła Amelia, wstając i zamykając teczkę z dokumentami, które skończyła
właśnie uaktualniać. – Teraz zrobię sobie przerwę na lunch – dodała, spoglądając na pielęgniarkę
oddziału ratownictwa medycznego, Rosie Jefferson.
– Smacznego – powiedziała Rosie, kiwając głową. – Gdzie jest Tina?
– Chyba w gabinecie zabiegowym.
– W porządku. Widzimy się za pół godziny, jeśli nie wcześniej – zażartowała Rosie, a Amelia
głęboko westchnęła.
– Żadnych nagłych przypadków przez najbliższą godzinę... albo dwie.
– Czy wtedy kończysz dyżur?
– Mniej więcej. – Amelia uśmiechnęła się, wyszła z pokoju i ruszyła w stronę stołówki. Była
zadowolona, że pamięta drogę i nie błądzi tak jak poprzednio.
W stołówce było tłoczno. Glenelg General nie był tak duży jak inne szpitale, w których dotychczas
pracowała. A zdecydowanie mniejszy niż ten w Anglii, w którym odbyła znaczną część stażu
specjalizacyjnego. Wielką jego zaletą było ładne położenie. Znajdował się blisko plaży oraz mieszkania,
które wynajęła na okres swojego trzymiesięcznego pobytu w Adelajdzie.
Stanęła w kolejce do bufetu, wzięła jogurt i zaczęła się zastanawiać, na co jeszcze miałaby
ochotę. W końcu zdecydowała się na bułkę z lekkostrawną sałatką.
Wracając na oddział ratownictwa medycznego, usłyszała jakiś dziwny hałas. Zatrzymała się i
zaczęła uważnie nasłuchiwać. Miała wrażenie, że ktoś płacze. Skręciła w wąski boczny korytarz i
ruszyła w kierunku, z którego dobiegał dźwięk. Po chwili ujrzała małą, mniej więcej trzyletnią
dziewczynkę, która siedziała na podłodze pod ścianą, obejmując rękami kolana, i patrzyła na nią
szeroko otwartymi oczami. Jej przerażoną twarzyczkę okalały pukle gęstych jasnych włosów.
– Dzień dobry, kochanie – powiedziała Amelia łagodnym tonem. – Czy nic ci nie jest? – Podeszła
do dziewczynki i przykucnęła. – Co się stało? Czy coś cię boli?
Widząc, że dolna warga dziewczynki zaczyna drgać, poczuła bolesny skurcz serca.
– Och nie płacz, maleńka. Wszystko będzie dobrze. Jestem lekarzem i mogę ci pomóc.
– Lekarzem?
– Tak. Czy coś cię boli?
– Nie.
– Więc może się zgubiłaś?
Dziewczynka kiwnęła potakująco głową.
– Moje biedactwo. Pewnie jesteś przerażona. Czy chcesz, żebym pomogła ci znaleźć twoją
mamusię?
– Tatusia.
– Zgubiłaś tatusia?
– Tak – wyszeptała. Jej dolna warga znów zaczęła drgać, a po policzkach popłynęły łzy.
– Wszystko będzie dobrze – zapewniła ją Amelia. – Może poszukamy go razem? – spytała,
wyciągając do niej rękę.
Dziewczynka kiwnęła głową i wsunęła rączkę w jej dłoń.
– Mam na imię Amelia.
– Mil.. ja.
– A ty? Jak się nazywasz?
– Lan... da.
– Ojej, co za piękne imię. W sam raz dla takiej ślicznej dziewczynki jak ty. Chodź, poszukamy
tatusia. Czy on jest chory?
– Nie.
– I nie leży w łóżku?
– Nie.
– A może się skaleczył?
– Tak. W rękę.
– Och, biedny tatuś – powiedziała Amelia, prowadząc małą w kierunku oddziału ratownictwa.
W pewnym momencie jakiś mężczyzna wybiegł z klatki schodowej i zaczął gorączkowo
rozglądać się po korytarzu. Miał na sobie wytarte dżinsy, poplamione farbą robocze wysokie buty i
sportową kraciastą koszulę, spod której wystawał szary T-shirt. Jego ręka była niedbale owinięta
przybrudzonym bandażem.
Nieznajomy spojrzał w ich kierunku. Kiedy Amelia dostrzegła na jego twarzy wyraz ulgi, od razu
domyśliła się, że jest on ojcem Landy. Dziewczynka natychmiast wyrwała rączkę z dłoni Amelii i
pobiegła w jego stronę.
– Tatusiu! – zawołała piskliwie, a on chwycił ją w ramiona, uniósł do góry i uścisnął.
– Gdzie byłaś? Tatuś bardzo się o ciebie martwił – wyszeptał, a potem przesunął małą na biodro,
przytrzymał zabandażowaną ręką i podszedł do Amelii.
– Dziękuję. Jestem pani bardzo wdzięczny – powiedział z uśmiechem, który w znacznym stopniu
złagodził rysy jego twarzy.
Nieznajomy miał brązowe oczy, gęste ciemne włosy, idealnie prosty nos i wyraźnie zarysowaną
szczękę. Te cechy oraz jego szerokie ramiona nadawały mu wygląd człowieka bardzo pewnego siebie.
Takiego, który nie dba o to, co myślą o nim inni ludzie.
Patrząc na niego, Amelia poczuła dziwny ucisk w dołku, czego nie doświadczyła nigdy
przedtem. Miała wrażenie, że niebawem wydarzy się coś niezwykłego. Wydało jej się to absurdalne,
ponieważ ten mężczyzna nie tylko był pacjentem, lecz zapewne miał też żonę i gromadkę małych
jasnowłosych córeczek.
– Dziękuję – powtórzył, podając jej rękę. – Ona uciekła swojej opiekunce. – Spojrzał na córkę. –
Pani D. bardzo się o ciebie martwi, kotku. Szukała cię wszędzie.
Landa wtuliła buzię w jego szyję, a on przycisnął ją do siebie jeszcze mocniej.
– Myślę, że mała była okropnie przerażona – powiedziała Amelia. – No ale na szczęście
wszystko dobrze się skończyło. Sądzę, że teraz będzie się bardzo pilnować.
– Mam taką nadzieję – mruknął malarz, łaskocząc córeczkę po brzuszku.
Landa uniosła głowę i cicho zachichotała. Amelia patrzyła na nią z coraz większą zazdrością.
– No cóż... muszę wracać do pracy. Malarz kiwnął głową ze zrozumieniem.
– Przepraszam, że zabrałem pani tyle czasu. Amelia skwitowała jego słowa machnięciem ręki.
– Nic nie szkodzi – odparła, a potem spojrzała na Landę i dodała: – Musisz pilnować tatusia.
– Tak. – Dziewczynka kiwnęła głową z takim entuzjazmem, że jej włosy gwałtownie
podskoczyły. – Do widzenia, Mil... ja.
– Do widzenia, kochanie – powiedziała Amelia, delikatnie ściskając jej drobną rączkę.
Chciałabym mieć takie dziecko jak Landa. Jej rodzice są prawdziwymi szczęściarzami,
pomyślała z westchnieniem, wchodząc do pokoju dla personelu i włączając telewizor.
– . Cudownie. Film o lekarzach – mruknęła niechętnie, ale mimo wszystko usiadła przed
odbiornikiem.
Dwadzieścia minut później miała już powyżej uszu patrzenia na mocno wymalowaną
pacjentkę w bardzo wydekoltowanej szpitalnej koszuli i pantoflach na wysokich obcasach, która
trzepotała rzęsami na widok niezwykle przystojnego młodego lekarza, będąc przekonana, że tylko on
może uratować jej życie.
– Och, do diabla! – Rozejrzała się wokół siebie, szukając czegoś, czym mogłaby rzucić w
telewizor, ale niestety, nie znalazła niczego odpowiedniego.
W tym momencie otworzyły się drzwi i do pokoju weszła jej przyjaciółka, Tina.
– Czyżbyś znów oglądała ten tandetny serial o lekarzach? – spytała ze śmiechem, nalewając
sobie kawę.
– Oczywiście. Chcę wzbogacić mój dzień o jakiś miły akcent.
– I to właśnie jest ten miły akcent? Moja droga, chyba masz bardzo nudne życie.
– Wiem o tym.
Nagle odezwały się ich pagery. Spojrzały na wyświetlacze i odkryły, że są wzywane w to samo
miejsce.
– Oto coś, co pomoże ci przezwyciężyć nudę – mruknęła niechętnie Tina. – Dlaczego wzywają
nas obie równocześnie?
Pracowały od wczesnego wieczoru poprzedniego dnia, ponieważ było dużo nagłych przypadków,
a teraz dochodziła trzecia w piątek po południu, więc marzyły tylko o tym, by jak najszybciej znaleźć
się w domu.
– Wezmę to na siebie – zaproponowała Amelia. – Ty masz właśnie przerwę. Dam ci znać, jeśli
będziesz potrzebna. – Wstała i podeszła do telewizora.
– Nie wyłączaj go – poprosiła Tina, siadając w fotelu, który przed chwilą zwolniła Amelia. –
Muszę się trochę pośmiać. W dodatku ci aktorzy są super przystojni.
Amelia wzruszyła ramionami.
– Chyba tak – mruknęła, myjąc swój kubek oraz łyżeczkę.
– Och, nie udawaj. Nie wmówisz mi, że ci się nie podobają.
Amelia uśmiechnęła się i jeszcze raz zerknęła na ekran telewizora.
– Może.
Z niewiadomych powodów przypomniał jej się malarz, którego spotkała przed półgodziną. Był
zabójczo przystojny i zrobił na niej wielkie wrażenie. Mogła wyznać to tylko Tinie, z którą
przyjaźniła się od wielu lat.
Poznały się, kiedy Tina odbywała praktykę w Anglii na oddziale ratownictwa. I to właśnie ona
załatwiła Amelii trzymiesięczny staż w Glenelg General Hospital w Adelajdzie. Po jego zakończeniu
zamierzała wrócić do Anglii, zdać końcowe egzaminy i uzyskać tytuł specjalisty w dziedzinie
ratownictwa medycznego.
Cieszyła ją taka perspektywa i nie chciała, by cokolwiek jej w tym przeszkodziło. A zwłaszcza
jakiś niezwykle atrakcyjny mężczyzna. Aktorzy grający w telewizyjnych serialach nie stanowili
zagrożenia dla jej uporządkowanego życia. Wszyscy byli jedynie wytworami wyobraźni scenarzystów,
a zespoły garderobianych oraz charakteryzatorów dbały o to, żeby wyglądali na zabójczo przystojnych.
Dopóki nie poznała ojca Landy, nieraz zastanawiała się, czy w realnym świecie istnieją tacy faceci.
Mężczyźni, którzy chętnie spędzaliby czas na łonie rodziny.
Ten seksowny malarz z pewnością był właśnie taki. Cieszyła się, że spotkanie z nim zmieniło jej
pogląd na ten temat.
Czy wciąż jest na naszym oddziale? Czy Tina zajęła się jego ręką? – spytała się w duchu,
postanawiając nie podejmować tego tematu i jak najszybciej wyrzucić go z pamięci.
– Do zobaczenia później, Tina. Och, zapomniałabym... czy nasze jutrzejsze spotkanie jest nadal
aktualne?
– Oczywiście. Jeśli zaczniemy o dziesiątej, zdążymy pójść na zakupy, a potem zjeść lunch.
– Nie mogę się doczekać – odparła z uśmiechem Amelia, opuszczając pokój i podchodząc do
punktu pielęgniarek na oddziale ratownictwa. – Cześć, Rosie, już jestem. Co się dzieje?
– Zaraz przyjedzie karetka. Po lekcjach znaleziono w klasie dwoje nieprzytomnych nastolatków.
– Narkotyki?
– Nie. Alkohol. Wódka.
Amelia westchnęła i potrząsnęła głową.
– Wiek?
– Mają po szesnaście lat – odparła Rosie, zaglądając do notatek.
– W porządku. Trzeba przygotować wszystko do płukania ich żołądków.
– Oczywiście. Aha, chciałam cię widzieć jeszcze z innego powodu.
– Jakiego? – spytała Amelia, wzdychając.
Obawiała się, że Rosie nie ma dla niej najlepszych wiadomości, że będzie musiała zostać w
szpitalu jeszcze dłużej, a ona marzyła tylko o jednym – by pomóc tym dzieciakom, a potem jak
najprędzej wrócić do domu.
– Podobno nie poznałaś jeszcze Harrisona – powiedziała Rosie scenicznym szeptem.
– Chodzi ci o ordynatora naszego oddziału? Nie, nie widziałam go na oczy. Kiedy zaczęłam tu
pracować w zeszłym tygodniu, on musiał akurat wyjechać.
– Tak, ale już wrócił.
– Co? Kiedy? Gdzie jest? – spytała Amelia, rozglądając się wokół siebie. Nagle dostrzegła
seksownego malarza i poczuła mrowienie w całym ciele. Nadal był na oddziale i wciąż miał na ręce
swój niedbały opatrunek. Rozmawiał z pielęgniarką, która promiennie się do niego uśmiechała.
– To on – wyszeptała Rosie. – Ten z zabandażowaną ręką.
– Naprawdę? – wyjąkała Amelia, unosząc brwi ze zdumienia.
A więc ten seksowny malarz jest w rzeczywistości lekarzem, a w dodatku moim szefem,
pomyślała z niedowierzaniem.
– Tak.
W tym momencie mężczyzna odwrócił się i spojrzał w jej stronę. Amelia poczuła, że zaczyna
wewnętrznie płonąć. Nie mogła oderwać od niego wzroku, a on na jej widok skończył rozmawiać z
pielęgniarką i podszedł do niej zdecydowanym krokiem.
– Doktor Watson, jak sądzę – powiedział z lekkim uśmiechem. – A więc znów się spotykamy.
– Hm, jak widać...
– Nazywam się Harrison Stapleton i jestem ordynatorem tego oddziału.
– Milo mi – wymamrotała. – Uhm, a gdzie jest pańska córka? Mam nadzieję, że ktoś się nią
zajmuje.
– Tak. Opiekunka zabrała ją do domu, twierdząc, że obie muszą się położyć i odpocząć. –
Potrząsnął głową. – Biedna pani D. Wzięła Yolandę do naszej stołówki na posiłek. Kiedy stała w
kolejce do kasy, nagle stwierdziła, że Yolanda zniknęła.
– Czy ona często się gubi?
– Niestety, tak. A jak pani sądzi, skąd mam te – siwe włosy? – spytał, wskazując swoje skronie,
a ona lekko się uśmiechnęła.
Podobały jej się jego przyprószone siwizną włosy, które nadawały mu dystyngowany wygląd.
– Pewnie przysparza panu wielu kłopotów.
– To prawda, ale próbujemy opanować sytuację. Problem polega na tym, że ona gubi się
nieświadomie.
Ta informacja wzbudziła zainteresowanie Amelii. Z tonu jego głosu wywnioskowała, że z Yolandą
coś jest nie w porządku. Na twarzy dziewczynki nie było widać objawów jakiejś choroby, ale to nie
znaczyło, że w jej umyśle nie dzieje się coś złego.
– Tak czy owak, cieszę się, że jest bezpieczna – powiedziała, uświadamiając sobie, że nie
powinna wtrącać się w jego prywatne sprawy.
– Ja również. Miałem wrażenie, że w ciągu pięciu minut postarzałem się o jakieś pięćdziesiąt lat.
– I tak pan wyglądał.
Harrison wybuchnął głośnym śmiechem.
– Dziękuję za komplement, doktor Watson. Ale zmieniając temat, przepraszam, że nie było
mnie tu w ubiegłym tygodniu, kiedy pani zaczynała pracę.
– Nic nie szkodzi. Jakoś dałam sobie radę. Poza tym powiedziano mi, że wyjechał pan na
sympozjum naukowe.
– Tak, ale prawdę mówiąc, wolałbym być tutaj.
– Czyżby nie spędził pan tam miło czasu? Słyszałam, że to sympozjum odbywało się na Gold
Coast, gdzie jest przecież bardzo ładnie.
– To prawda. Ale ja po prostu nie potrafię siedzieć bezczynnie i słuchać prelegentów, mając
świadomość, że w tym czasie mógłbym doskonale bawić się poza salą konferencyjną.
– Ale wtedy nazywałoby się to wakacjami, a nie sympozjum naukowym.
Harrison ponownie wybuchnął śmiechem.
– Słuszna uwaga.
– A jak pańska ręka? Czy zranił się pan, będąc na wyjeździe?
– Nie. Skaleczyłem się dziś rano, kiedy otwierałem puszkę z farbą. To nic poważnego.
– Naprawdę? Czy nie trzeba jej na nowo zabandażować?
Harrison zmarszczył brwi i spojrzał na opatrunek.
– Uważam, że wygląda całkiem dobrze. Fachowa robota. Wykonała ją urocza młodziutka
pielęgniarka.
– Bez wątpienia – mruknęła Amelia z rozdrażnieniem.
Harrison uważnie się jej przyjrzał. Nie miała klasycznej urody, ale w jej niebieskich oczach
dostrzegł lśniące ogniki, które bardzo go zaintrygowały. Jej kasztanowe włosy były na tyle krótko
ostrzyżone, że z pewnością nie wymagały rano wielu zabiegów. Miała na sobie schludny strój
służbowy. Mierzyła co najmniej metr sześćdziesiąt pięć i była zbudowana bardzo proporcjonalnie. W
jej uszach błyszczały niewielkie złote kolczyki, a z szyi zwisał stetoskop.
– Myślę, że powinniśmy się przygotować – oznajmił w końcu.
– Do czego? – Amelia uniosła pytająco brwi, nie bardzo wiedząc, o co mu chodzi.
– Lada moment ambulans przywiezie dwoje nastolatków, którzy nadużyli alkoholu. Czy to coś
pani mówi?
– Owszem, doktorze Stapleton. Dziękuję, że mi pan przypomniał. Pójdę się przygotować. A pan
zapewne musi zająć się córką albo nadrobić zaległości w papierkowej robocie.
– Papierkowa robota może zaczekać do poniedziałku. Idę z panią.
– A jak zamierza pan nam pomóc? – spytała, spoglądając wymownie na jego zabandażowaną
rękę.
– No cóż, przy takim nastawieniu chyba w ogóle nie zaofiaruję mojej pomocy – odrzekł z
żartobliwą nutką w głosie. – Natomiast mogę po prostu poobserwować panią w akcji i przekonać się,
czy istotnie jest pani tak dobrą lekarką, jak twierdzi Tina.
– Cóż za wspaniały pomysł! – odparła oschłym tonem, a potem odwróciła się na pięcie i
ruszyła w stronę gabinetu zabiegowego.
Po chwili zdała sobie sprawę, że doktor Stapleton idzie za nią. Dlaczego nie zostawi mnie w
spokoju? – zastanawiała się w duchu. Nie mam ochoty na żadne testy. Tym bardziej, że od wielu godzin
tkwię w szpitalu. Westchnęła, próbując się zmobilizować.
– Długi dyżur, co?
– Owszem, i zanosi się na to, że potrwa jeszcze dłużej.
– Niektórzy powiedzieliby, że robienie uszczypliwych uwag nie jest najlepszym sposobem
wywierania dobrego wrażenia na swoim nowym szefie.
– A inni powiedzieliby, że szef sprawdzający swojego nowego pracownika, który jest na dyżurze
od wielu godzin, nie zaskarbi sobie jego sympatii.
– Zwłaszcza że ten podwładny zaopiekował się jego córką, a potem przekazał mu ją całą i zdrową
– odparowała, zmuszając się do uśmiechu.
– Pani uśmiech jest słodki, ale słowa niezwykle... hm, wymowne – powiedział z błyskiem w
oczach, który ją zauroczył.
Zaczęła się zastanawiać, czy inne kobiety reagują na niego tak samo jak ona. Wiedziała o nim
tylko tyle, że jest wdowcem, a jego żona zmarła kilka lat temu. Poza tym Tina powiedziała jej jeszcze,
że jest uczciwym i sprawiedliwym przełożonym.
– Chodźmy się przygotować, doktor Watson.
– Ja nie jestem uszczypliwa, tylko mam ostry język. A to nie to samo.
– Między tymi pojęciami istnieje cienka granica, Amelio Jane.
– Po prostu Amelia.
– Dlaczego? Moim zdaniem to podwójne imię bardzo do ciebie pasuje, Amelio Jane.
– Ale jest trochę za długie.
– No dobrze... W miłej swobodnej atmosferze będę zwracać się do ciebie Amelio Jane.
Natomiast w czasie wytężonej pracy chyba po prostu będę wrzeszczał: Watson!, a wtedy natychmiast
do mnie przybiegniesz.
Tym razem Amelia nie mogła się powstrzymać i wybuchnęła głośnym śmiechem.
Harrison był zadowolony, że oparł się o ścianę, ponieważ czarujący uśmiech Amelii omal nie
zwalił go z nóg. Zastanawiał się, jak to się stało, że dopiero teraz zauważył jej oryginalną urodę. Kiedy
uśmiechała się do niego, przeszywał go dreszcz rozkoszy. Wydawało mu się to bardzo dziwne, ponieważ
w jego życiu nie było miejsca na nic poza pracą i ukochaną córeczką. A jednak Amelia Jane Watson,
młoda Angielka mówiąca z urzekającym akcentem, z każdą mijającą sekundą intrygowała go coraz
bardziej.
– Dziwię się, że dyskutujemy o moim imieniu – powiedziała Amelia, podchodząc do umywalki
i po raz drugi szorując ręce. Wycie syreny karetki coraz bardziej się nasilało. – Przecież to tylko imię.
Mam rację, Harry?
– Mów do mnie Harrison, jeśli drogie jest ci życie i praca, doktor Watson.
– Nie lubisz tego zdrobnienia, co?
– Nieszczególnie.
– Ono do ciebie nie pasuje, a Harrison tak.
– Dziękuję. Z kolei ja sądzę, że Amelia Jane lepiej pasuje do ciebie niż Amelia. Jest bardziej... hm,
angielskie – stwierdził, a ona poczuła, że coraz bardziej ulega jego urokowi.
– Jak na ordynatora wydajesz się niezwykle niefrasobliwy.
– I taki właśnie jestem – odrzekł.
Spojrzał jej w oczy i ku swojemu zaskoczeniu poczuł, że jej pożąda. Nigdy dotąd żadna kobieta
nie wydała mu się tak bardzo pociągająca jak ona. Amelia Jane miała w sobie coś... może był to
kojący ton jej głosu lub subtelny zapach perfum, albo po prostu to, że nie sprawiała wrażenia osoby,
która czułaby przesadny respekt wobec swojego nowego szefa. Na pewno była kobietą interesującą i
oryginalną.
Usłyszeli bardzo głośne wycie syreny, które po chwili ucichło. To oznaczało, że karetka
zajechała pod szpital. Kiedy Amelia wkładała fartuch ochronny, drzwi otworzyły się i do sali weszli
ratownicy, pchając przed sobą wózki z pacjentami. Odwróciwszy głowę, zobaczyła, że Harrison stoi
przy umywalce i szoruje dłonie. Nigdzie nie dostrzegła jego przybrudzonego bandaża.
– Co ty wyprawiasz? Uszkodzisz sobie... – Urwała, stwierdzając z zaskoczeniem, że na jego ręce
nie ma nawet śladu zadraśnięcia. – Cudowne uzdrowienie? No tak, wcale się nie zraniłeś, prawda?
– Drogi Watsonie, pojmujesz wszystko w mig.
– Dziękuję, Sherlocku. Więc dlaczego miałeś tę rękę zabandażowaną?
– Bo się w nią skaleczyłem. To nie było nic poważnego, ale moja córka uparła się, że zagra rolę
lekarza i ją zabandażowała.
Urocza młodziutka pielęgniarka, powtórzyła w duchu Amelia, teraz rozumiejąc, co miał na myśli.
– Yolanda jest niezwykle uparta jak na trzy lata – ciągnął z uśmiechem.
– Robi wrażenie osóbki, która ma bardzo silną wolę. Nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć ci
szczęścia.
Harrison jęknął i wzniósł oczy do nieba.
– Zdaje się, że będzie mi ono potrzebne. – Wytarł ręce, włożył kitel i spojrzał pytająco na Amelię,
czekając na jej polecenia.
– Co mamy? – spytała ratowników.
– Dwoje szesnastolatków. Meg i Tad. Sprzątaczka znalazła ich po lekcjach w klasie. Byli pijani
do nieprzytomności. Obok nich leżały dwie półlitrowe butelki po wódce.
– Niezłe przyjęcie – mruknęła Amelia, wciągając rękawiczki. – Harrison, ty zajmij się chłopcem
– poleciła. – Meg? Meg? Czy mnie słyszysz? Jestem doktor Watson. Meg? – Poklepała dziewczynę
lekko po policzku, a ona wybełkotała coś niezrozumiale.
– Źrenice są rozszerzone – poinformowała pielęgniarka. – Ciśnienie krwi spada.
– Dlaczego to zrobili? – spytał Harrison, a widząc, że Tad nagle pozieleniał, krzyknął: –
Wiadro!
– W ostatniej chwili zdążył się cofnąć, zanim Tad sam sobie zrobił płukanie żołądka.
– Drogi oddechowe Meg są drożne – stwierdziła Amelia. – Teraz płukanie. Przewróćmy ją na
lewy bok. – Wprowadziła przez jej usta sondę żołądkową.
– Zaczynamy ssanie. – Spojrzała na Harrisona i spytała: – Jak Tad?
– Wykonuje dobrą robotę, wymiotując to, co połknął.
– Dobrze. Podaj mu węgiel aktywowany i odpowiednią do wagi dawkę sorbitolu. To powinno
przyspieszyć opróżnianie jelit. Czy ich rodzice są już tutaj?
– Chyba tak – odrzekła pielęgniarka.
– W porządku. Porozmawiam z nimi, kiedy tylko skończymy. – Spojrzała na Meg i westchnęła,
zastanawiając się, dlaczego ta nastolatka uważa picie alkoholu za dobrą zabawę.
Kiedy stan młodych pacjentów już się ustabilizował, Amelia poszła porozmawiać z ich
rodzicami, którzy z jednej strony byli zakłopotani i zaniepokojeni postępkiem swoich dzieci, a z
drugiej okropnie na nie wściekli.
– Tad i Meg muszą zostać w szpitalu przynajmniej na tę noc, ponieważ trzeba ich
monitorować. Chcemy też, żeby spotkali się z naszym psychologiem i porozmawiali z nim o tym, co
zrobili.
– Moja córka jest porządną dziewczyną! – wybuchnął ojciec Meg, a potem zaczął wymachiwać
palcem przed nosem ojca Tada i krzyczeć: – To wszystko jego wina. To jego syn zdeprawował moje
słodkie maleństwo.
Między rodzicami młodych pacjentów doszło do ostrej wymiany zdań, ale Amelii w końcu udało
się ich uspokoić. Przez cały czas miała świadomość, że Harrison uważnie ją obserwuje.
Kiedy nastolatków przewieziono na oddział, usiadła przy biurku, by wypisać kartę choroby Meg.
Harrison zajął miejsce obok niej i również zabrał się do sporządzania notatek.
– Jak wypadłam, doktorze Stapleton? Czy zdałam egzamin?
Harrison kiwnął głową z namysłem.
– Muszę przyznać, że byłaś dość dobra, doktor Watson.
– Dość dobra? – powtórzyła. – Gdybym znała cię lepiej, wiedziałabym, czy w twoich ustach jest
to pochwala, czy nie.
Harrison nadal robił notatki i nawet na nią nie spojrzał.
– Pochwała – mruknął.
– Och, cóż za wspaniałomyślność. – Choć w jej głosie zabrzmiała nutka sarkazmu, była
zadowolona z jego oceny. – Jeśli skończyłeś już wypełniać kartę choroby Tada, to zaniosę obie na
oddział.
– Próbujesz się mnie pozbyć, Amelio Jane?
– Wzruszyła ramionami. Po raz kolejny poczuła bijące od niego ciepło i była rozdrażniona tym, że
jego bliskość tak na nią działa.
– Po prostu pomyślałam, że chciałbyś spędzić resztę dnia z córką.
– A jeśli jeszcze nie skończyłem cię egzaminować?
– No cóż, chyba będziesz musiał przełożyć to na inny dzień, ponieważ wybieram się do domu –
oznajmiła, biorąc obie karty choroby. – Do zobaczenia w poniedziałek, doktorze Stapleton.
– Jeśli nie wcześniej, doktor Watson.
Idąc korytarzem, Amelia starała się zachować poważny wyraz twarzy. Musiała przyznać, że
Harrison jest miły, przystojny i zabawny. W obecnej chwili nie była w stanie znaleźć w nim niczego, co
mogłoby ją do niego zniechęcić. Chciała, by ich stosunki ograniczały się do pracy, by nie łączyło ich
nic więcej. Ale, choć dopiero się poznali, Harrison Stapleton wywarł na niej niezatarte wrażenie.
Weszła do szatni, wzięła szybki prysznic, przebrała się w prywatne ubranie i wyszczotkowała
włosy. Teraz mogła już wrócić do swojego apartamentu nad morzem iw spokoju odpocząć po ciężkim
dyżurze. Na szczęście budynek, w którym mieszkała, był położony niedaleko szpitala, więc nie
potrzebowała samochodu. Jeśli pracowała do późna, zamawiała taksówkę. W dodatku wystarczyło
przejść przez ulicę, by znaleźć się na plaży. A od centrum handlowego dzieliła ją tylko jedna
przecznica.
Wzięła torebkę, poinformowała Tinę, że opuszcza szpital, i ruszyła w kierunku drzwi frontowych.
Kiedy wyszła ze szpitala, ze zdumieniem zauważyła Harrisona, który stał oparty o ścianę budynku.
Gdy ją zobaczył, natychmiast wyprostował się i do niej podszedł.
– Och, Amelia Jane. Tutaj jesteś. A już myślałem, że cię przegapiłem.
– Czy coś się stało?
– Nie. Ja... hm, po prostu chciałem raz jeszcze podziękować ci za opiekę nad moją córeczką.
Yolanda jest dla mnie wszystkim i szalałem z niepokoju, kiedy pani D. powiedziała mi, że zniknęła.
Więc... hm, dziękuję.
– Nie ma za co. Najważniejsze, że wszystko dobrze się skończyło. – Wyjęła z torebki okulary
słoneczne, nadal próbując przyzwyczaić się do tego, że w Australii marzec to końcowy miesiąc lata,
a nie zimy. – Czy coś jeszcze?
– Masz samochód? – spytał.
– Nie. Mieszkam niedaleko stąd.
– Ja również. Na jakiej ulicy?
– Esplanade.
– Naprawdę? Pod którym numerem? Amelia zastanawiała się przez chwilę.
– Uhm... trzysta siedemdziesiątym piątym. Harrison potrząsnął głową z niedowierzaniem.
– To o dwa budynki dalej niż ja. Odprowadzę cię. Amelia spojrzała na niego zaskoczona.
– Nie trzeba. Dam sobie radę.
– Idziemy w tym samym kierunku, Amelio Jane. Jak by to wyglądało, gdybyśmy szli, udając, że się
nie znamy...
Rozdział 2
– Chyba masz rację – przyznała Amelia.
– Zatem idziemy?
– Oczywiście – powiedziała, wkładając okulary.
Przez chwilę szli w milczeniu, a ona nerwowo szukała jakiegoś odpowiedniego tematu rozmowy,
ale wpadła tylko na jeden pomysł.
– Tutejsza pogoda jest o wiele ładniejsza niż w Anglii.
Harrison kiwnął potakująco głową.
– Tina mówiła, że pochodzisz z Krainy Jezior.
– Zgadza się. Mieszkałam z rodzicami w Barrow.
– To piękna okolica.
– Byłeś tam?
– Tak, w podróży poślubnej. Zwiedziliśmy z Ingą wszystko, co było do obejrzenia – odrzekł. –
Jestem wdowcem – dodał pospiesznie na wypadek, gdyby o tym nie wiedziała.
– Słyszałam – mruknęła, nie mogąc zrozumieć, dlaczego poczuła się nieswojo, kiedy wspomniał o
swojej zmarłej żonie. – Czy wam się tam podobało?
– Mnie tak, ale Inga nie była zachwycona. Zdecydowanie bardziej przypadł jej do gustu Londyn.
– Och, a ja za nim nie przepadam.
– Czy uważasz, że panuje tam zbyt wielki ruch i zgiełk?
– Owszem.
– Ja też tak sądzę.
Jadący ścieżką młodzi rowerzyści przemknęli tak blisko nich, że Harrison musiał uskoczyć w bok i
niechcący wpadł na Amelię. Chwycił ją za ramiona i mocno przytrzymał, chroniąc przed
upadkiem.
– Przepraszam – mruknął, odzyskując równowagę i gwałtownie się od niej odsuwając. – Czy nic
ci nie jest?
– Nie – wyszeptała, potrząsając głową. Nie mogła powstrzymać reakcji swego ciała na jego dotyk.
Miała wrażenie, że nie słucha ono wydawanych przez mózg poleceń.
– Całe szczęście. Dzieciaki nigdy nie patrzą, gdzie jadą. Tylko jeden budynek dzieli nas od
twojego domu. Czy sądzisz, że uda nam się dotrzeć tam bezpiecznie?
– To może być ryzykowne, ale chyba powinniśmy spróbować – odparła, a on się zaśmiał.
– Doskonale! – zawołał, a potem ruszyli w dalszą drogę.
Mijając sklepy, Amelia spoglądała na wystawy. Zatrzymała się, widząc wyroby czekoladowe w
kształcie wielkanocnych zajączków i pisanek. Harrison podążył za jej wzrokiem i głośno westchnął.
– Czyżbyś nie przepadał za Wielkanocą?
– Lubię ją, ale nie jestem zachwycony, kiedy mała wierci mi dziurę w brzuchu, domagając się
czekoladek – wyjaśnił.
– Chodzi o Yolandę? Kiwnął potakująco głową.
– To zdumiewające. Kobiety zdają się genetycznie – uwielbiać czekoladę, a moja córka potwierdza
tę regułę. Doszło nawet do tego, że zmusza mnie do oglądania najnowszych katalogów
wielkanocnych i pokazuje, co mam jej kupić.
– Jest dziewczynką, która doskonale wie, czego chce.
– W końcu to moja córka – powiedział z uśmiechem ojca uwielbiającego swoje dziecko. – A
ty?
– Co ja? Chodzi ci o to, czy przeglądałam z moim ojcem wielkanocne katalogi?
– Zgadłaś. – Był zadowolony, że mają podobne poczucie humoru. – Ale szczerze mówiąc, miałem
na myśli to, czy byłaś dziewczynką, która wie, czego chce?
Amelia zastanawiała się przez dłuższą chwilę.
– Hm... chyba raczej tak. Oczywiście, nie zawsze stawiałam na swoim, ale w przypadku
wielkanocnych słodkości nigdy nie miałam większych problemów.
. – Naprawdę?
– Owszem. Po prostu nie jestem zbyt wielką amatorką czekolady.
– Mówisz poważnie? – Ze zdumieniem uniósł wysoko brwi. – Naprawdę nie lubisz czekolady?
Amelia wzruszyła ramionami.
– Nad słodycze przedkładam pikantne jedzenie.
– Ciekawe – mruknął z zadumą.
– Co? Czyżbyś nigdy nie spotkał kobiety, która nie przepada za czekoladą? Ciętych kwiatów też
nie lubię.
– Teraz zaczęłaś mnie przerażać. I to właśnie w chwili, kiedy wydało mi się, że nareszcie
rozgryzłem tajemnicę płci pięknej.
– Amelia nie mogła stłumić śmiechu. Harrison okazał się bardzo miłym, dowcipnym i pełnym
uroku mężczyzną. Wiedziała, że musi być silna, aby zapanować nad odruchami.
Kiedy stanęli przed jego domem, Amelia z podziwem spojrzała na ładny piętrowy budynek,
którego frontowe okna wychodziły na ocean.
– Ładnie tu – wyszeptała.
Harrison nonszalancko wzruszył ramionami.
– Nie widzę w tym nic szczególnego... no, poza tym, że tu mieszkam.
Amelia wybuchnęła śmiechem.
– A ty lubisz to miejsce? – spytał, wskazując pobliski budynek, w którym znajdował się jej
apartament.
– Owszem, lubię. Mieszkanie jest wygodne, w pełni umeblowane i niezbyt drogie. No a przede
wszystkim blisko morza. – Westchnęła i spojrzała na lśniący złoty piasek i ciemnoniebieski ocean. –
Moim zdaniem w Australii są najpiękniejsze plaże.
– Nie zaprzeczę. Myślę, że tutejszy piasek jest nieco bardziej... hm, złoty niż w Brighton.
Amelia kiwnęła głową.
– Masz rację. I bardzo przyjemnie się po nim spaceruje...
W tym momencie powietrze przeszył przenikliwy pisk. Oboje gwałtownie się odwrócili i ujrzeli
Yolandę, która z szeroko otwartymi ramionami biegła w ich kierunku.
Harrison natychmiast pochylił się, chwycił ją i podniósł, a ona objęła go mocno za szyję.
– Tatuś! Tatuś! – krzyczała radośnie.
Trzymając ją w ramionach, spojrzał w stronę drzwi frontowych, w których stała jakaś kobieta.
– Witam, pani D. – zawołał i pomachał do niej.
– Wróciłeś wcześniej niż się spodziewałyśmy – odparła pani Deveraux z silnym angielskim
akcentem. – Niedawno skończyłyśmy odpoczywać i upiekłyśmy ciasteczka.
– One są bardzo mniam mniam, tatusiu – zapewniła go Yolanda.
– Lepiej już pójdę – powiedziała Amelia, nie chcąc zakłócać czułej sceny powitania. – Do
zobaczenia w pracy.
– Uh... – Harrison przesunął córkę na swoje biodro, nadal mocno ją obejmując, a ona zaczęła
całować go w policzek. – Może wstąpisz?
– Nie chciałabym sprawiać kłopotu.
– Och, nie ma o czym mówić – oznajmiła pani D. , gestem ręki zapraszając ją do środka. –
Przynajmniej tyle możemy zrobić w rewanżu za to, że nam pani pomogła odnaleźć Yolandę. Zaraz
włączę czajnik, a potem wszyscy usiądziemy, wypijemy herbatę i zjemy ciasteczka.
– To nie potrwa dłużej niż pół godziny – zapewnił ją Harrison.
Amelia wahała się, nie bardzo wiedząc, czy powinna przyjąć zaproszenie, choć propozycja
podwieczorku w towarzystwie Harrisona, jego córki i pani D. była bardzo kusząca.
– No chodź, nie daj się prosić. Pani D. ma rację. Uznaj to za formę podziękowania. W końcu to
ty odnalazłaś Yolandę – powiedział Harrison, ruchem głowy wskazując swój dom.
Kiedy weszli do środka, Amelia z podziwem patrzyła na wystrój wnętrza. Zmierzając do
położonej na tyłach domu kuchni minęli pusty pokój, w którym dostrzegła rozłożone na podłodze
brezentowe płachty, rozstawioną drabinę i puszki z farbą.
– Zabrałeś się za remont?
Harrison uśmiechnął się i spojrzał znacząco na swoje poplamione farbą spodnie.
– To mnie odpręża.
– Harrison odnowił prawie cały dom – oznajmiła pani D. – Proszę usiąść, moja droga – dodała,
wskazując Amelii kuchenny taboret. – Nazywam się Deveraux, ale on mówi do mnie pani D.
– Wybaczcie mi brak dobrych manier – powiedział Harrison, sadzając Yolandę w dziecięcym
foteliku. – Pani D. , to jest Amelia Jane, która robi specjalizację na naszym oddziale, a pochodzi z
pani rodzinnego kraju...
– Bardzo mi miło – odparła pani D. , a potem spytała: – Jaką herbatę pani pije, moja droga?
– Bez mleka i bez cukru, dziękuję.
– Pani D. była serdeczną przyjaciółką mojej matki i zajmuje pokój z tyłu domu. Uparcie twierdzi,
że jest jej tam wygodnie i nie pozwala mi ani go przemeblować, ani pomalować ścian.
– Święta prawda – mruknęła pani D. , wyjmując z kredensu porcelanowe filiżanki.
– Pamiętasz Yolandę, prawda? – ciągnął Harrison, całując córkę w czoło.
– Jakże mogłabym zapomnieć?
– A ty, czy pamiętasz Amelię Jane ze szpitala? – spytał.
– Mil... ja – wyszeptała dziewczynka.
– Miło cię znów widzieć – powiedziała Amelia z uśmiechem, odsuwając od siebie myśli o tym,
że sama nigdy nie będzie miała tak pięknego dziecka. Wciąż starała się pogodzić z bolesną prawdą, ale
ilekroć widziała szczęśliwą rodzinę, z trudem powstrzymywała łzy rozpaczy.
Herbata i ciasteczka były wyśmienite. Kiedy Amelia pochwaliła podwieczorek, Yolanda
natychmiast zrobiła zadowoloną minę.
– Ja je upiekłam. Mieszałam mąkę i ciu...
– Cukier – podpowiedziała jej pani D.
– Ciukier – powtórzyła Yolanda, zsuwając się z fotelika. – Chodź zobaczyć moje laleczki –
dodała, a potem wzięła ją za rękę i zaciągnęła do swojej sypialni, której ściany pomalowane były
na kolor biało-różowy z kwiecistym szlaczkiem pod sufitem.
Naprzeciwko szafy i różowo-bialego regału stało również różowo-białe łóżko, a na nim leżała
dziecięca apteczka. Natomiast na podłodze rozrzucone były liczne zabawki.
– Mój tatuś to zrobił – ciągnęła dziewczynka z dumą w głosie, wypuszczając z rączki dłoń
Amelii i podbiegając do pięknego domku dla lalek.
Amelia spojrzała na Harrisona, który stał oparty o framugę drzwi, ale on tylko wzruszył
ramionami.
– Mój tatuś zrobił te półki – zawołała Yolanda, podbiegając do regału. – I to łóżko. – Podbiegła
do łóżka. – I ten domek dla lalek! – Położyła się na podłodze obok domku i otworzyła małe drzwi.
– Twój tatuś to prawdziwy stolarz. – Amelia zerknęła na Harrisona, a on lekko się uśmiechnął.
Usiadła na podłodze i zajrzała do wnętrza domku.
– Jest różowo-biały – oznajmiła Yolanda z dumą.
– Chyba lubisz te kolory, prawda? – spytała Amelia, doskonale znając odpowiedź, a dziewczynka
energicznie kiwnęła głową.
– Jakim cudem na to wpadłaś? – zażartował Harrison, podchodząc do nich i siadając na
podłodze obok córki. – Jestem pewny, że kiedy zmieni zdanie, będę musiał wszystko pomalować na
nowo.
– Może do tego nie dojdzie. Moim ulubionym kolorem jest i zawsze była czerwień. Nigdy nie
zmieniłam upodobań i nie zamierzam tego robić.
– Jej ulubiony kolor to czerwień, nie przepada za czekoladkami ani ciętymi kwiatami, przedkłada
ostre potrawy nad słodycze i pije herbatę bez mleka i bez cukru – wyliczył Harrison, zdając sobie
sprawę, że Amelia jest też jedyną jego podwładną, do której Yolanda poczuła wyraźną sympatię.
– Robisz listę? – spytała Amelia, zastanawiając się, czy są to z jego strony zarzuty, czy
pochlebstwa.
– Muszę wiedzieć, kto jest grzeczny, a kto nieposłuszny.
Amelia wybuchnęła śmiechem.
– Przecież zbliża się Wielkanoc, a nie Boże Narodzenie.
– Lubię być przygotowany.
– Wielkanoc! Wielkanoc! – zawołała piskliwie Yolanda.
– Nie tak głośno, koteczku. Proszę – uciszył ją ojciec.
– Wielkanoc. Wielkanoc. Czekoladki. Czekoladki.
– Dziewczynka wstała i zaczęła podskakiwać, klaszcząc w dłonie.
– Teraz chyba rozumiesz, o co mi chodziło? Moja córeczka ma prawdziwą obsesję na punkcie
świąt wielkanocnych.
Amelia zauważyła, że Yolanda nadal nosi pieluszkę i nie mówi tak płynnie jak inne dzieci w jej
wieku.
– Może pobawisz się lalkami, kotku – zaproponował.
Yolanda natychmiast położyła się na podłodze, chwyciła dwie lalki i jedną podała ojcu, a drugą
Amelii.
– Ta jest dla ciebie, tatusiu, to chłopiec. A ta dla ciebie, Mil. , ja, to dziewczynka.
– Och, dziękuję – powiedziała Amelia, biorąc od niej długowłosą blondynkę.
– Nie licz na to, że tak łatwo uda ci się stąd wyrwać, Amelio Jane. – Odchrząknął i wyciągnął
rękę z lalką w stronę Yolandy. – Cześć, moja mała. Czy jesteś już gotowa na przyjęcie? Ojej, jaką
masz piękną sukienkę.
– Czy na tym przyjęciu będą czekoladki? – spytała lalka głosem Yolandy.
– Oczywiście. Mnóstwo czekoladek – odparł Harrison, a lalka Yolandy zaczęła wesoło
podskakiwać.
Widząc miły, ciepły stosunek ojca do córki, Amelia poczuła, że do oczu napływają jej łzy.
Przygryzła wargę i wzięła kilka głębokich oddechów, próbując zapanować nad sobą. To
niesprawiedliwe, że nigdy tego nie zaznam, pomyślała ze smutkiem.
– Co się dzieje? – spytał z niepokojem Harrison, uważnie się jej przyglądając.
– Nic takiego – odparła, potrząsając głową i zmuszając się do uśmiechu. Potem oddała lalkę
Yolandzie i powiedziała: – To bardzo ładna lalka. Cieszę się, że o nią dbasz.
– Bardzo ładna lalka – powtórzyła dziewczynka.
– Muszę iść – oznajmiła Amelia, wstając z podłogi.
– Już teraz?
– Mam jeszcze kilka spraw do załatwienia, a poza tym jestem po bardzo długim dyżurze. –
Spojrzała na Yolandę. – Do widzenia, kochanie.
– Pa!
– Tatuś zaraz wróci, koteczku.
– Dobrze.
Poszli do kuchni. Amelia wzięła swoją torebkę i podziękowała pani D. za poczęstunek.
– Bardzo smakowały mi ciasteczka, a herbata była wyśmienita. Jeszcze raz dziękuję.
– Naprawdę nie ma za co, moja droga. Proszę niebawem znów do nas wpaść.
Ruszyli korytarzem w stronę wyjścia.
– Dziękuję. To miło z twojej strony, że mnie zaprosiłeś – powiedziała Amelia.
– Odprowadzę cię pod dom.
– Naprawdę nie trzeba – zaczęła, ale on zatrzasnął już za sobą drzwi i poprowadził ją ścieżką.
– To żaden kłopot. Czy na pewno nic ci nie jest? – spytał, kiedy mijali budynek dzielący ich
domy.
Amelia potarła dłonią skroń i cicho westchnęła. Nie chciała rozmawiać na ten temat. Nie teraz i
nie z Harrisonem.
– Nic. Ja... Ona jest taka cudowna... Poza tym, muszę jeszcze coś załatwić.
– Niestety, nie wierzę ci.
– Że muszę coś załatwić? A dlaczego miałabym kłamać?
– Jest coś, o czym mi nie mówisz.
– Jest wiele rzeczy, o których ci nie mówię. Harrison, poznaliśmy się zaledwie kilka godzin temu.
Nieczęsto otwieram się przed ludźmi. Taka już jestem.
– Więc jednak coś cię martwi.
– Wiele rzeczy mnie martwi. Ale jestem pewna, że to samo można powiedzieć o tobie, pani D.
czy kimkolwiek innym. Nie znaczy to jednak, że chcę rozmawiać o wszystkich dręczących mnie
sprawach.
– Zgoda – przytaknął, postanawiając dłużej nie nalegać. – No i już jesteśmy na miejscu.
Odpocznij po ciężkim dniu, doktor Watson. Do zobaczenia w pracy.
Następny tydzień mijał Amelii bardzo szybko. Rzadko widywała Harrisona, ponieważ pracowali
na różnych zmianach. Dopiero w czwartek, kiedy miała dzienny dyżur, spotkali się w stołówce.
– Czy to miejsce jest wolne? – spytał, a ona uniosła wzrok znad książki, którą właśnie czytała, i
uśmiechnęła się do niego.
– Cześć. Uhm... tak. Siadaj, proszę – powiedziała, ciesząc się w duszy z tego niespodziewanego
spotkania.
– Czy to ciekawa książka?
– Owszem, czytam ją już po raz drugi – odparła, wzruszając ramionami. – Co słychać?
– Wszystko dobrze. Podobno wczoraj jadłaś podwieczorek z moją córką.
– Tak. Kiedy spacerowałam po plaży, spotkałam panią D. i Yolandę, a one zaprosiły mnie do
siebie. Chyba nie masz nic przeciwko temu.
– Oczywiście, że nie. Yolanda była szczęśliwa, że mogła z kimś pobawić się lalkami. Powiedziała
mi, że twoje lalki poszły na przyjęcie, na którym było mnóstwo czekoladek.
– Istotnie – przytaknęła z uśmiechem.
– To dobrze. – Kiwnął głową i rozpakował swoją kanapkę. – Powiedz mi, Amelio Jane, co
robiłaś przez kilka ostatnich dni, poza pracą, spacerami po plaży i podwieczorkami.
– Hm, niech się zastanowię. Pracowałam, spacerowałam po plaży i jadłam podwieczorki.
– Tak właśnie przypuszczałem – odrzekł, a ona się roześmiała. Dostrzegł w jej oczach wesołe
iskierki, które bardzo mu się podobały. Zaczęli rozmawiać o pacjentach i różnych sprawach związanych
ze szpitalem.
Nagle zabrzęczał jej pager, więc cicho westchnęła i wstała.
– Przykro mi, że nie mogę dotrzymać ci towarzystwa do końca lunchu.
Harrison wzruszył ramionami.
– Lepiej idź. Jeśli każesz Rosie czekać, nie zaznasz chwili spokoju.
– Kto kieruje tym oddziałem?
– Hm... ja?
– Przynajmniej tak ci się wydaje. Do zobaczenia później, Harrison.
Kiedy wyszła ze stołówki, była zdumiona, że czuje się tak szczęśliwa. Po raz kolejny stwierdziła,
że Harrison jest niezwykle miły i czarujący i że bardzo lubi z nim rozmawiać.
Po drodze na oddział ratownictwa wpadła na Tinę, która spojrzała na nią z szerokim uśmiechem.
– Widziałam, że rozmawiasz z Harrisonem – oznajmiła wymownym tonem.
– Hm. On po prostu usiadł przy moim stoliku, żeby zjeść lunch – powiedziała Amelia, chowając
książkę do kieszeni fartucha.
– Czyżby odbyły się jeszcze jakieś podwieczorki? – spytała Tina.
– Prawdę mówiąc, wczoraj, ale tylko w towarzystwie jego córki i jej opiekunki.
– Och, jaka szkoda!
– Niezupełnie. – Amelia zniżyła głos do szeptu i dodała: – Wiesz, jak jest mi trudno z ludźmi.
Sporo czasu musi upłynąć, zanim jestem w stanie swobodnie z nimi rozmawiać.
– To pewnie niełatwe, skoro co trzy miesiące zmieniasz miejsce pracy – powiedziała Tina z
wyraźnym sarkazmem. – Dlaczego, u licha, zdecydowałaś się na to, żeby w ciągu rocznego pobytu
za granicą robić specjalizację w czterech różnych szpitalach?
– Bo chciałam jak najlepiej poznać Australię. Przecież dobrze o tym wiesz.
– Owszem, ale wiem również, że to nie jest prawdziwy powód. Tak czy owak, muszę przyznać,
że w towarzystwie Harrisona wydajesz się bardzo odprężona.
Amelia westchnęła i ze smutkiem pokiwała głową.
– I na tym właśnie polega mój problem.
– Dlaczego? Przecież on jest przystojnym i bardzo zabawnym wdowcem.
– Ale ma córkę.
– W twoim przypadku może to być okoliczność korzystna, bo mając własne dziecko, nie przejąłby
się tak bardzo tym, że ty mu go nie dasz.
Amelia zatrzymała się i spojrzała na przyjaciółkę. Nie była zaskoczona jej szczerością.
– Nie mogę się angażować. Wyjeżdżam stąd pod koniec czerwca i mam plany związane z
Anglią.
– Takie, żeby nie zagrzać miejsca w jednym szpitalu przez dłuższy okres?
Amelia ruszyła przed siebie szybkim krokiem. Na jej twarzy malowało się wyraźne
rozdrażnienie.
– Takie, żeby doświadczyć rozmaitych sytuacji na całym świecie – odparowała. – Nie widzę
niczego złego w podróżach... dopóki mam takie możliwości.
– Podróże? Nie. To jest raczej ucieczka.
– Wcale nie uciekam.
– Masz rację, bo niemożliwe jest uciekanie przed samym sobą.
Amelia poczuła irytację.
– Wiesz co, Tina? Idź do domu i połóż się spać. Ja muszę wracać do pracy.
– W porządku. Aha, zauważyłam, że w sobotę masz wolne. Czy chcesz umówić się na kawę? Ja
zaczynam dyżur dopiero o jedenastej.
– Jasne.
– Będziemy mogły pogadać sobie więcej... wiesz, o kim.
– Do widzenia, Tina – odburknęła Amelia, a potem – pomachała do niej i ruszyła w kierunku punktu
pielęgniarek.
Spotkały się w sobotę rano. Znalazły trochę czasu, by zrobić sprawunki, zanim Tina zacznie
dyżur. Amelia kupiła buty, dwie spódnice, trzy bluzki i żakiet.
– Czyżbyś miała w planie jakieś randki? – zażartowała Tina.
– Nie. Po prostu tutaj ubrania są o wiele tańsze niż w Anglii.
– Och, wspaniały pretekst.
– Mówię prawdę.
– Posłuchaj, dlaczego nie przyznasz, że lubisz Harrisona Stapletona?
– Po co?
– Bo wtedy mogłabyś przedsięwziąć jakieś kroki w tej sprawie.
– Albo nie.
– To wspaniały facet. Wszyscy bardzo go lubią i szanują. Osobiście uważam, że byłoby
cudownie, gdybyście zaczęli się spotykać. Idealnie do siebie pasujecie.
Amelia otworzyła usta, chcąc zakwestionować jej punkt widzenia, ale doszła do wniosku, że
szkoda zachodu, bo przyjaciółka na pewno nie zmieni zdania.
– Sama widzisz. Nie możesz nawet zaprzeczyć.
Amelia westchnęła z rezygnacją.
– No dobrze, lubię go. W porządku? Czy teraz jesteś zadowolona?
– Powinnaś skorzystać z okazji.
– Tina. Mówiłam ci, że nie mam...
– Oszczędź mi tego, Amelio. Już to słyszałam. – Zerknęła na zegarek i krzyknęła: – Ojej,
muszę lecieć! Do zobaczenia.
Amelia pomachała jej na pożegnanie. Postanowiła wypić jeszcze jedną filiżankę kawy, zanim
zacznie szukać nowych kolczyków.
Kiedy siedziała przy stoliku, nagle ku swemu zdumieniu ujrzała Harrisona. Wychodził właśnie ze
sklepu położonego naprzeciwko kawiarni, niosąc Yolandę na ramionach. Pani Deveraux podążała za
nimi z torbami pełnymi zakupów. Harrison o coś ją spytał, a ona rozejrzała się wkoło i wskazała bar
kawowy, w którym właśnie siedziała Amelia. Harrison od razu ją dostrzegł i machając do niej, ruszył w
jej kierunku.
– Amelia Jane – powiedział, kiedy do niej podeszli. – A to niespodzianka! Ty tutaj?
– Owszem – odparła, witając się z panią D. i Yolandą, a potem wskazała krzesła przy swoim
stoliku i spytała: – Czy usiądziecie?
– Doskonały pomysł. – Harrison zdjął Yolandę z ramion. – Najwyższy czas czegoś się napić,
nie sądzisz? – Pocałował córeczkę w policzek i posadził ją sobie na kolanach. – Pani D. z pewnością
skorzysta z chwili przerwy w zakupach i trochę odpocznie.
– Oczywiście – odparła, stawiając torby na podłodze. – Pora na herbatę.
– A. J. ? Czy masz na coś ochotę? – spytał Harrison, kiedy podeszła do nich kelnerka.
– Nie, dziękuję – odparła, zdziwiona, że użył inicjałów jej podwójnego imienia.
Kiedy Harrison złożył zamówienie i kelnerka zniknęła, pochylił się w stronę Amelii.
– Czy nie masz nic przeciwko temu, żebym tak się do ciebie zwracał?
– Hm... oczywiście, że nie. Po prostu mnie zaskoczyłeś. Prawdę mówiąc, poza moimi rodzicami
nikt do tej pory tak do mnie nie mówił.
– AJ. bardzo do ciebie pasuje.
– Herbata! Herbata! – zawołała Yolanda, ześlizgując się z kolan ojca, a potem zaczęła grzebać w
dużej torbie z zakupami.
– Jest tutaj, kochanie – powiedziała pani D. , wyciągając pudełko i kładąc je na stole.
Dziewczynka wdrapała się z powrotem na kolana ojca i zaczęła ustawiać na plastikowych
spodkach małe filiżanki, a następnie uniosła dzbanek i udała, że nalewa do nich herbatę. W tym
momencie zadzwonił telefon komórkowy pani Deveraux, która spojrzawszy na wyświetlacz, z
westchnieniem go włączyła.
– Przepraszam – powiedziała, a potem wstała i odeszła na bok.
Harrison spojrzał na Amelię, a później na córkę.
– Yolando, czy pamiętasz Amelię Jane? Bawiła się z tobą lalkami.
Yolanda kiwnęła głową.
– Czy możesz się z nią przywitać?
– Cześć, Mil... ja – wyszeptała, a Amelia ponownie odniosła wrażenie, że dziewczynce coś
dolega. Yolanda podała jej filiżankę i spodek, a ona udała, że wypija łyk herbaty. – Uważaj. Gorąca.
– Dobrze – odparła Amelia. Zerknęła na Harrisona i stwierdziła, że uważnie ją obserwuje.
Oddała filiżankę dziewczynce. – Dziękuję za herbatę. Była pyszna.
– Ona bardzo lubi podwieczorki – oznajmił Harrison, nadal bacznie przyglądając się Amelii.
– Która mała dziewczynka ich nie lubi?
– A ty?
– Wręcz uwielbiam. W dzieciństwie robiłam dokładnie to co ona, zmuszając wszystkich do picia
wyimaginowanej herbaty.
– Czy jesteś jedynaczką?
– Tak – odparła krótko, nie zamierzając kontynuować tego tematu.
Harrison najwyraźniej zrozumiał, że ona nie chce mówić o swojej rodzinie. Przynajmniej nie tym
razem.
– Więc... jak ci minął tydzień? – spytał.
– Miałam dużo pracy. Ale na pewno o tym wiesz.
– Czytałem sprawozdania. Czy zadomowiłaś się już w nowym mieszkaniu? Niczego nie
potrzebujesz?
– Nie, dziękuję. Wszystko jest w porządku – odrzekła, dochodząc do wniosku, że mogłaby przez
cały dzień siedzieć naprzeciwko niego i patrzeć mu w oczy. – Muszę już iść. – Kiedy zaczęła
zbierać swoje pakunki, wróciła pani D. , a kelnerka przyniosła zamówione napoje.
– Zostań – poprosił Harrison, zanim zdążyła wstać.
Spojrzała na niego, zastanawiając się, dlaczego Harrison nie chce, by odeszła.
– Muszę jeszcze zrobić zakupy.
– Zakupy! – zawołała Yolanda.
– Ona uwielbia włóczyć się po sklepach – wyjaśnił Harrison.
– A ty?
– Nie znoszę. Zwłaszcza w soboty, kiedy panuje tu taki okropny ruch.
– Masz rację. Mimo wszystko muszę iść. Miło było znów was spotkać.
– Trudno – mruknął Harrison, wstając. – Wobec tego do zobaczenia w pracy.
Wyszła z kawiarni i ruszyła w kierunku ruchomych schodów. Była na wysokości pierwszego
piętra centrum handlowego, kiedy powietrze przeszył rozdzierający krzyk.
Gwałtownie odwróciła głowę i zobaczyła, jak ciężarna kobieta traci równowagę na schodach
jadących w dół i wpada na mężczyznę, któremu jakimś cudem udaje się nie upaść.
Amelia zaczęła przeciskać się między ludźmi.
– Proszę mnie przepuścić! Jestem lekarzem! – krzyczała na cały głos.
W końcu podbiegła do leżącej na podłodze u stóp schodów kobiety i przyklękła obok niej. W tym
momencie niespodziewanie zbliżył się do nich Harrison.
– To ty. Dzięki Bogu – wyszeptała z wyraźną ulgą.
Rozdział 3
Harrison szybko zorientował się w sytuacji.
– Czy pan jest jej mężem? – spytał krzepkiego mężczyznę, który klęczał obok poszkodowanej
kobiety.
– Nie. Ona na mnie wpadła.
– Ten pan ją złapał – wtrąciła Amelia.
– Rozumiem. Proszę nacisnąć guzik zatrzymujący schody i poprosić ludzi, żeby nie blokowali
przejścia, a potem skontaktować się z ochroną centrum. Będzie nam potrzebny ambulans.
– Czy pan jest lekarzem? – spytał mężczyzna, kiedy Harrison przykucnął obok rannej i położył
dłoń na jej brzuchu.
– Oboje jesteśmy lekarzami – odrzekł Harrison. – Niech pan zrobi, o co proszę.
– Czy pani mnie słyszy? – spytała Amelia, mierząc tętno kobiecie, która była oszołomiona, lecz
przytomna. Dostrzegła dużą, obficie krwawiącą ranę na jej ramieniu. Ucisnęła ją jedną dłonią, a drugą
badała głowę poszkodowanej. – Jak ma pani na imię? – Kobieta milczała. – Jak się pani nazywa?
– Mamusiu! Mamusiu? – zawołał mały chłopiec, który siedział u jej stóp i głośno płakał.
– Jak ci na imię, kolego? – spytał Harrison, nadal sprawdzając, czy pacjentka nie ma jakichś
złamań.
– Ja nazywam się Harrison, a ona AJ. Jesteśmy lekarzami i chcemy pomóc twojej mamie,
rozumiesz?
Amelia uniosła powieki rannej kobiety i z ulgą stwierdziła, że jej źrenice reagują na światło
bijące z witryn sklepów. Nagle zauważyła, że pacjentka zaczyna bardzo szybko oddychać.
Obmacując jej głowę, wyczuła we włosach dwa wilgotne lepkie miejsca.
– Zaczęły się skurcze – oznajmił Harrison. – Taki upadek może znacznie...
– Przyspieszyć poród – dokończyła Amelia.
– Wyczułam dwie otwarte rany na głowie. Obie krwawią, ale nie są groźne. Czy pani mnie
słyszy?
– spytała ponownie, a kobieta cicho jęknęła. – W porządku.
– Mamusiu? – zawołał chłopiec, a potem wstał i zaczął przeciskać się obok Harrisona, chcąc
być bliżej matki.
– Bardzo proszę, kolego – powiedział Harrison, cofając się, żeby zrobić mu miejsce. – Czy możesz
mi pomóc i potrzymać mamę za rękę? Mów do niej, bo na pewno lubi słyszeć twój głos.
– Moja mamusia?
– Tak. Razem pomożemy twojej mamie – zapewniła go Amelia. – Tylko trzymaj ją mocno za
rękę. Jak masz na imię?
– Ethan – wymamrotała kobieta.
– Mamusiu! – zawołał malec, szeroko otwierając swoje niebieskie oczy.
Biedactwo, pomyślała Amelia ze współczuciem. Ma nie więcej niż trzy lata.
– Mamusiu! Wstawaj! Wstań! – krzyczał chłopiec, a po jego policzkach popłynęły łzy.
– Ethan jest cały i zdrów – zapewnił ją Harrison.
– Jak pani się nazywa? – spytała Amelia.
– Liv Davis – wyszeptała kobieta.
– Ja mam na imię Amelia, a on Harrison. Oboje jesteśmy lekarzami.
– Dziecko?
– W porządku, ale zaczyna się niecierpliwić – odrzekł Harrison łagodnym tonem. – Odniosła
pani kilka obrażeń, Liv. Sądząc po miejscowym obrzęku, prawdopodobnie złamała pani piszczel. Ma
pani rany na nogach, rękach i na głowie, ale może pani mówić o wielkim szczęściu.
– Ethan?
– Jest trochę wystraszony, ale czuje się dobrze.
W tym momencie zjawili się pracownicy ochrony centrum handlowego z podręczną apteczką oraz
noszami.
– Wspaniale – powiedział Harrison, a Amelia otworzyła apteczkę, wyjęła z niej sterylny
opatrunek i przycisnęła go do głowy Liv. W następnej kolejności zamierzała opatrzyć jej ramię, które
wymagało założenia szwów, ale w tej chwili musieli skoncentrować się na ważniejszych sprawach.
– Co się dzieje, Harrison? – spytała pani Deveraux, wyłaniając się z tłumu gapiów.
– Och, pani D. Dobrze, że was widzę. To jest Ethan – oznajmił, wskazując chłopca. – Czekamy
na karetkę, a na razie musimy przenieść jego mamę do jakiegoś ustronnego pomieszczenia. Może
przez ten czas zaopiekujecie się nim, dobrze?
– Oczywiście – odparła pani D.
– Tatuś! – zawołała Yolanda, podbiegając do niego. – Czy robisz dziecko? – spytała, pokazując
palcem brzuch kobiety.
– Raczej odbieram – poprawił ją odruchowo. – Podejdź do Ethana i przywitaj się z nim.
– Cześć. Mam trzy lata. – Uniosła w górę trzy palce. – Jestem dużą dziewczynką – dodała z
dumą.
– Ja też mam trzy. – Ethan wypiął pierś, spoglądając na nią z wyższością.
Amelia skończyła bandażować głowę rannej kobiety.
– Chyba trzeba podać jej jakiś środek przeciwbólowy, zanim położą ją na noszach.
– Liv? Czy jest pani na coś uczulona? – spytał Harrison.
– Nic mi o tym nie wiadomo.
– Czy miała pani jakieś problemy przy porodzie Ethana?
– To był poród pośladkowy.
Harrison położył dłoń na jej brzuchu, chcąc wyczuć pozycję dziecka.
– Na szczęście tym razem się na to nie zanosi.
Pacjentka nagle jęknęła, napięła mięśnie i zaczęła przeć.
– Musimy natychmiast ją stąd zabrać! – krzyknął Harrison, gestem ręki przywołując pracowników
ochrony. – Czy przechodziliście kurs pierwszej pomocy?
– Oczywiście.
– To dobrze. Muszę mieć coś, czym mógłbym unieruchomić jej nogę. I to natychmiast.
Amelia, – podaj mi bandaże. Przysuńcie nosze bliżej. Pani D. , proszę czymś zająć Ethana, żeby nie
plątał się nam pod nogami.
– Bolą mnie plecy. Mój brzuch! Dziecko! – jęczała Liv.
– Świetnie sobie pani radzi. Jesteśmy tu, żeby się panią zająć. Zanim zdąży się pani zorientować,
będziemy już w szpitalu. Niestety, nie możemy podać pani środka przeciwbólowego, dopóki któreś z
nas nie przeprowadzi badania wewnętrznego. Poród może się zacząć lada chwila – rzekła Amelia,
przecierając chusteczką higieniczną oczy kobiety.
– Ethan?
– Jest tu obok – zapewnił ją Harrison. – Rozmawia z moją trzyletnią córeczką.
Kiedy wrócił ochroniarz, Harrison unieruchomił lewe podudzie Liv. W tym czasie Amelia
zrobiła z kilku bandaży prowizoryczny kołnierz usztywniający, żeby w trakcie transportu
zabezpieczyć jej szyję.
– W porządku. A. J. , ty wsuniesz ręce pod jej głowę i ramiona. Pan... – gestem ręki przywołał
ochroniarza – pan pod nogi, a ja pod plecy. Przysuńcie nosze jeszcze bliżej. Niech ktoś każe zrobić
nam przejście, żebyśmy mogli zanieść ją do pokoju. Nie możemy przeciskać się między gapiami.
Pani D. ?
– Dzieci są ze mną – zawołała pani Deveraux. – Aha, wezmę też torby pani Amelii.
– Dziękuję, pani D.
Zanieśli Liv do niewielkiego pokoju, w którym były krzesła, łóżko i umywalka. Zostawili ją
jednak na noszach, nie chcąc niepotrzebnie jej ruszać.
Liv poprosiła, by zawiadomić jej matkę, więc ochroniarz natychmiast pobiegł do telefonu. Kiedy
spytali ją o ojca nienarodzonego jeszcze dziecka, odparła, że on już się nie liczy.
– Liv? – zaczęła Amelia, wciągając rękawice. – Teraz sprawdzę rozwarcie. Czy jest pani
gotowa?
– Tak.
Pomogli jej się rozebrać, a potem Harrison przykrył ją kocem, który znalazł w szafce pod
umywalką.
– Czy odebrałaś dużo porodów, AJ. ? – spytał.
– Kilka, ale od jakiegoś czasu nie miałam okazji...
– To jest jak jazda na rowerze. Tego nigdy się nie zapomina. No to do dzieła.
– Tak jest, szefie.
Harrison spojrzał jej w oczy. Za każdym razem, kiedy spotykał ją w szpitalu, dochodził do
wniosku, że jest ona naprawdę piękną kobietą. Dotyczyło to zarówno jej urody, jak i duszy. Chciał też
dowiedzieć się, co zasmuciło ją tego popołudnia, gdy była u niego na podwieczorku. Dzisiaj dostrzegł
na jej twarzy ten sam wyraz bólu, kiedy Liv ścisnęła rączkę Ethana, chcąc dodać mu otuchy. To
podsunęło mu pewne podejrzenie.
Czyżby w przeszłości straciła dziecko? – zastanawiał się w duchu, postanawiając dociec prawdy.
– Liv, czy przed przyjściem do centrum bolały panią plecy lub brzuch? – spytała Amelia,
zaczynając badanie.
– Trochę. Ostatniej nocy bardzo źle spałam, ale w końcu można było się tego spodziewać.
– Czy na ruchomych schodach straciła pani równowagę, czy może ktoś panią popchnął?
– Ja... hm, chyba straciłam równowagę.
– Czy potrafi pani odtworzyć całe zajście? Liv zamknęła oczy.
– Tak – odparła po chwili namysłu.
– To dobry znak. Nie doszło więc do zaniku pamięci. Czy zauważyła pani, że odeszły pani
wody?
– Co takiego? Nie – odrzekła Liv, a potem gwałtownie wciągnęła powietrze. – Dziś rano, kiedy
brałam prysznic, odniosłam dziwne wrażenie... ale sądziłam, że po prostu pęcherz nie trzyma...
– Czy potem czuła się pani bardziej ociężała?
– Jak teraz o tym pomyślę, to istotnie tak było.
– W porządku, wody zdecydowanie odeszły, bo nastąpiło pełne rozwarcie – oznajmiła Amelia.
– Dziecko jest już w drodze.
– Och! Czy ono... Wszystko jest w porządku, prawda? – spytała Liv ze łzami w oczach, chwytając
Harrisona za rękę.
– Poród pośladkowy jest wykluczony, jeśli o to pani chodzi – zapewniła ją Amelia. – Widzę już
główkę. Czy poprzednim razem poród trwał długo?
– Owszem, i zakończył się cesarskim cięciem.
– Następne dziecko zazwyczaj przychodzi na świat znacznie szybciej.
– Kiedy mija termin porodu? – spytał Harrison.
– Za dwa tygodnie.
– To maleństwo najwyraźniej nie może się już doczekać.
– Strasznie mocno kopie – wycedziła przez zęby Liv, kiedy nastąpiły kolejne skurcze.
– Tak, dobrze. Proszę oddychać. Świetnie! Wspaniale pani sobie radzi, Liv. Główka jest tuż-tuż!
– oznajmiła Amelia z uśmiechem, a potem spojrzała na Harrisona i spytała: – Czy mógłbyś
dowiedzieć się, kiedy przyjedzie karetka? Harrison kiwnął głową i wyszedł.
– Będzie za jakieś pięć minut – oznajmił po chwili.
– Dobrze. W porządku, Liv. Przy następnym skurczu musi pani naprawdę mocno przeć. Zdaję
sobie sprawę, że to trudne i nieprzyjemne, ale konieczne.
– Boli mnie głowa.
– Nic dziwnego – odparł Harrison łagodnym tonem. – Niedługo będzie pani mogła odpocząć.
Wyciągnął z szafki pod umywalką jeszcze jeden koc i rozłożył go na krześle. Z podręcznej
apteczki wyjął nożyczki i tasiemkę, którą pociął na kawałki odpowiedniej długości do zawiązania
pępowiny.
– Doktorze, proszę podać mi rękę! Muszę ją ściskać – wyszeptała Liv, a Harrison natychmiast do
niej podszedł.
Amelia była pod wrażeniem jego zachowania. Odnosił się do pacjentki z sympatią, troską i
zrozumieniem. Miał do niej wspaniałe pokrzepiające podejście, dzięki czemu potrafiła zachować
spokój. Zagadywał ją i dodawał jej otuchy.
Liv znów zaczęła przeć.
– W porządku. Dobrze. Jeszcze raz i główka będzie na zewnątrz – zachęcała ją Amelia. –
Oddychać! Proszę oddychać! Jest! Wspaniale! Jeszcze trochę! Tak! Świetnie!
Po chwili noworodek leżał już na rękach Amelii, która otuliła go kocem.
– Ma pani chłopca, Liv – oznajmił Harrison, pokazując jej synka, a ona uniosła drżącą rękę i
pogłaskała palcem jego policzek.
– Jest cudowny – powiedziała Amelia z uśmiechem.
W tym momencie do pokoju weszli ratownicy i zajęli się Liv oraz jej nowo narodzonym
synkiem.
– Muszę się przebrać, Harrison – oznajmiła Amelia, pokazując plamy na ubraniu. – Dobrze się
składa, że wcześniej zrobiłam zakupy.
– Istotnie – przyznał, chwytając ją za rękę. – Świetna robota, AJ. – Spojrzał na nią w taki
sposób, że jej serce zaczęło bić w przyspieszonym tempie.
– Ja... uhm – wymamrotała, uwalniając dłoń z jego uścisku i gwałtownie się cofając. – Muszę się
przebrać – powtórzyła, a potem odwróciła się i wyszła z pokoju.
Kiedy pani D. ją zobaczyła, natychmiast podała jej torby z zakupami.
– Sądzę, że mogą się pani przydać – powiedziała, a Amelia podziękowała jej i poszła do
najbliższej damskiej toalety. Pospiesznie zmieniła ubranie, stanęła przed lustrem i spojrzała na swoje
odbicie.
– To nic takiego – mruknęła pod nosem. – Między wami nie dzieje się nic szczególnego. Po
prostu zapomnij o nim. On jest twoim szefem i na tym koniec.
Opłukała twarz chłodną wodą i wytarła papierowym ręcznikiem, a później palcami przeczesała
włosy. Zebrała swoje rzeczy i wyszła na korytarz. Położyła torby pod ścianą i dogoniła Liv, którą
ratownicy wieźli na noszach.
– Jak się pani czuje? – spytała.
– Jestem wyczerpana – odparła Liv z uśmiechem.
– To zrozumiałe. Czy pani matka już przyjechała?
– Tak, przed chwilą – powiedział Harrison, wychodząc z pokoju, w którym odebrali dziecko.
Towarzyszyła mu matka Liv, tuląc w ramionach nowo narodzonego wnuka.
– Ale państwo oboje pojedziecie do szpitala, prawda? – spytała Liv, patrząc błagalnym wzrokiem
na Amelię i Harrisona.
– Oczywiście – zapewniła ją Amelia.
– Do zobaczenia na miejscu – dodał Harrison, kiedy ratownicy ruszyli z noszami w stronę
ambulansu, a Ethan oraz jego babcia z noworodkiem na rękach podążyli za nimi.
Amelia doszła do wniosku, że jej rola dobiegła końca i pospiesznie chwyciła swoje torby.
– Pani D. – zaczął Harrison. – Proszę zabrać Yolandę do domu. Ja pojadę z AJ. do szpitala. To
nie powinno potrwać zbyt długo.
– Oczywiście – odparła pani D.
– Tatuś też do domu! – zawołała Yolanda.
Harrisson pochylił się i pogłaskał ją po włosach.
– Tatuś musi pojechać do szpitala. Tylko na krótko i zaraz...
– Nie! – Yolanda tupnęła nogą. – Nie. Mój tatuś.
– Chyba nie spodobało jej się, że wziąłeś na ręce tamto dziecko – wyjaśniła pani D. półgłosem.
– Nie będę tam długo, koteczku.
– Nie, tatusiu! – zawołała ze łzami w oczach, rzucając mu się na szyję, a on mocno ją przytulił.
– Ona jest zmęczona – stwierdziła pani D. – Chodź, Yolando. Tatuś niedługo wróci. Byłaś
bardzo – grzeczna, więc w domu czeka cię coś przyjemnego. Będziesz mogła obejrzeć w telewizji
swój ulubiony program, tańczyć, śpiewać i dobrze się bawić.
– Chcę tatusia – nalegała z uporem dziewczynka.
– Wracaj z nimi do domu – zaproponowała Amelia, widząc wahanie Harrisona. – Zajmę się Liv.
– Ale powiedziałem jej, że...
– Ona też ma trzyletnie dziecko, więc na pewno to zrozumie. Spędź resztę dnia z rodziną.
– Dziękuję, Amelio.
– Nie ma za co. Jeśli chcesz, to wracając ze szpitala, mogę ci podrzucić aktualne dokumenty.
– Nie trzeba. Mogą zaczekać do poniedziałku.
Amelia była nieco zawiedziona jego reakcją, ale nie dała tego po sobie poznać.
– Oczywiście. Życzę miłego popołudnia.
– Ja tobie również. Nie siedź zbyt długo w szpitalu. Do widzenia, AJ. – rzekł i odszedł.
Amelia odniosła wrażenie, że pożegnał ją na zawsze.
Rozdział 4
Tej nocy Amelia nie spala zbyt dobrze. Ciągle zastanawiała się, czy nie popełniła jakiejś gafy w
stosunku do Harrisona. Choć polubiła tego mężczyznę i jego śliczną córeczkę, doskonale wiedziała,
że wzajemne zauroczenie do niczego nie doprowadzi. Wciąż nie mogła zapomnieć wczorajszego
pożegnania, a nie chciała, żeby myśli o nim nieustannie zaprzątały jej umysł.
W niedzielę miała dzienny dyżur. Przyszła do szpitala wcześnie rano, przygotowana na
wszystko, co zgotuje jej los. Zepchnęła chwilowo Harrisona i jego córkę na dalszy plan. W końcu
czerwca ma wyjechać z Australii i wrócić do Anglii, musi więc skupić się na pracy, by osiągnąć
wyznaczony cel.
Kiedy w przerwie między pacjentami podeszła do stanowiska pielęgniarek, Rosie dostała właśnie
wiadomość z ambulansu, który był już w drodze do szpitala.
– Och, mój Boże! – jęknęła Rosie, odkładając słuchawkę.
– Co się stało? – spytała Amelia.
– Karetka wiezie do nas opiekunkę Yolandy. Podobno upadła i nie była w stanie się ruszyć.
Podejrzewają złamanie stawu biodrowego.
– Pani Deveraux? Och, biedaczka.
– Jeśli trafi do nas członek rodziny lub krewny – któregoś z pracowników oddziału, zazwyczaj
wzywamy szefa – oznajmiła Rosie, wstając.
– To znaczy Harrisona – mruknęła Amelia, ruszając w kierunku gabinetu zabiegowego. – Kiedy
karetka może tu być?
– Za jakieś pięć minut.
– W porządku. Gdzie jest ten skomplikowany nowy cyfrowy aparat rentgenowski?
– Ja się tym zajmę – oznajmiła Rosie.
– Wezwij ortopedę i anestezjologa. Jeśli to istotnie złamanie, może trzeba będzie wymienić całe
biodro, a wtedy Harrison zażąda, żeby jak najszybciej ją zoperować.
– Wszystko załatwię;
– Niech przygotują całą dokumentację pani Deveraux. Musimy wiedzieć, jaką ma grupę krwi i
na co jest uczulona – dodała Amelia, wchodząc do gabinetu.
Zaczęła się zastanawiać, jak doszło do tego upadku. Czy Yolanda była jego świadkiem? Czy
bardzo się tym przejęła? Czy Harrison był wtedy w domu, czy też poszedł pobiegać po plaży?
Kiedy usłyszała syrenę zbliżającej się karetki, wyszła przed budynek. Nie była zaskoczona
widokiem Harrisona, który otworzył drzwi i wyskoczył z karetki, gdy tylko zatrzymała się przed
szpitalem.
– Chodź, koteczku – powiedział, wyciągając ręce do córki.
– Nie! – zawołała piskliwie Yolanda.
– Cześć! – Amelia zajrzała do wnętrza karetki i zauważyła, że dziewczynka mocno tuli się do
pani D. – Och, Yolanda! Czyżbyś przyjechała odwiedzić mnie w pracy? – spytała z wyrazem
radości na twarzy, a mała zerknęła na nią z zaskoczeniem.
Amelia dostrzegła jej mokre od łez policzki i zdała sobie sprawę, że Harrison miał zapewne bardzo
ciężki poranek. Pani D. również starała się nakłonić Yolandę do opuszczenia karetki.
– Jeśli pójdziesz ze mną, sanitariusze będą mogli zająć się twoją opiekunką. Potem pozwolę ci
zbadać jej serce moim stetoskopem, bo jesteś świetnym lekarzem. Co ty na to, kochanie?
– Jestem lekarzem – powiedziała Yolanda, odsuwając się nieco od pani D.
– Wspaniałym lekarzem – poprawił ją Harrison, ponownie wyciągając do niej ręce.
Choć ratownicy zaczęli się już niecierpliwić, on doskonale wiedział, że nie wolno mu nic robić na
siłę, ponieważ Yolanda może dostać napadu złości. A tego za wszelką cenę chciał uniknąć.
– To prawda. Pamiętam, jak ładnie zabandażowałaś tatusiowi rękę – przyznała Amelia, a
Harrison miał ochotę uściskać ją z wdzięczności. – Popatrz, kochanie – dodała, pokazując jej
stetoskop. – Chodź do mnie. Pozwolę ci go potrzymać, a w tym czasie pani D. pojedzie do szpitala
na specjalnym łóżku...
– Ja też chcę pojechać.
Amelia spojrzała na stojącego przy drzwiach sanitariusza, który z zaciekawieniem przyglądał się
całej scenie.
– Czy dysponuje pan wolnym wózkiem, który mogłabym na chwilę pożyczyć? – zapytała.
– Jasne – odparł.
– Ojej! – zawołała pani D. – Wolałabym jechać na – twoim wózku, a nie na łóżku. Masz wielkie
szczęście, Yolando.
Dziewczynka natychmiast podbiegła do ojca, który wziął ją na ręce i posadził na wózku.
Amelia podała jej stetoskop, a ona chwyciła go, włożyła do uszu i zaczęła słuchać bicia swojego
serca jak prawdziwy zawodowiec.
– Najwyraźniej robiła to już wcześniej – stwierdziła Amelia, uśmiechając się do Harrisona.
– Dziękuję.
– Nie ma za co – odparła, pchając wózek w stronę wejścia do szpitala.
– Zejdźcie z drogi! – wołała po drodze Yolanda.
Amelia postawiła wózek obok drzwi gabinetu zabiegowego.
– Chodź, Yolanda. Zobaczymy, jak czuje się pani D. – powiedziała, ujmując jej rękę i
wprowadzając do pokoju. – Widzisz? Wszystko w porządku.
– Chcę słuchać – oznajmiła Yolanda, wskazując stetoskop.
– Wobec tego najpierw sprawdź, jak bije moje serce, dobrze? – zaproponowała Amelia,
przykucając obok niej.
– Pokaż język, Mil... ja! – rozkazała Yolanda, a Amelia posłusznie wykonała jej polecenie. –
Powiedz: „a”. Dobrze. Teraz pani D.
– Zgoda, ale muszę cię podnieść.
Yolanda natychmiast wyciągnęła ramiona, a Amelia wzięła ją na ręce i delikatnie pocałowała w
policzek.
– Och, ten język niedobry. Potrzebna operacja – oznajmiła Yolanda, osłuchując serce pani D.
– Ona jest całkiem niezła – stwierdziła Rosie, chichocząc.
– A czego się spodziewałaś? W końcu jest nieodrodną córką swojego ojca – oświadczył z dumą
Harrison. – Żałuję, że nie jestem w stanie postawić diagnozy na podstawie oględzin języka pacjenta.
– Wszystkim nam oszczędziłoby to dużo czasu – przyznała Amelia. – Doktor Yolando, czy
uważa pani, że trzeba zrobić prześwietlenie?
– Tak. Prześwietlenie od razu – odparła dziewczynka po chwili namysłu. – Teraz muszę pisać –
dodała, wyślizgując się z objęć Amelii i oddając jej stetoskop.
– Dobrze, pójdziemy do pielęgniarek i wszystko zapiszemy – powiedziała Amelia, a Harrison
kiwnął głową, mrugając do niej porozumiewawczo.
Amelia zaprowadziła Yolandę do stanowiska pielęgniarek i posadziła obok siebie przy stole. Dała
jej kartkę oraz długopis. Dziewczynka zaczęła coś gryzmolić, przez cały czas mamrocząc. Amelia
zrozumiała jedynie dwa słowa: „język” i „operacja”.
Kiedy Harrison przyszedł po córkę, ona nadal była pochłonięta rysowaniem różnych zawijasów.
– Czy ty również mamroczesz, robiąc notatki? – spytała go Amelia z uśmiechem.
– Możliwe – odparł z zakłopotaniem, wzruszając ramionami. – Mamy już zdjęcia
rentgenowskie.
– Co o nich sądzisz?
– Chodź i oceń sama. Yolanda? Czy ty też chcesz je zobaczyć? – spytał, a ona natychmiast przerwała
swoją „pracę” i chętnie do niego podeszła. Potem wszyscy troje udali się z powrotem do gabinetu
zabiegowego.
– Nie wydajesz się przesadnie zmartwiony, więc chyba wyniki są zadowalające – oznajmiła
Amelia.
– Lepsze, niż się spodziewałem.
Amelia spojrzała na zdjęcia i pokiwała głową.
– Doskonale! Panewka jest nienaruszona, a główka kości udowej wygląda dobrze. Pani D. ,
można powiedzieć, że złamała pani szyjkę kości udowej we właściwym miejscu. Gdyby było to
trochę wyżej, czekałaby panią wymiana całego biodra.
– To samo mówi Harrison.
– Ja też – wtrąciła Yolanda.
– Jesteś najlepszym małym doktorem – stwierdził jej ojciec, całując ją w policzek.
– Dużym doktorem – poprawiła go dziewczynka.
– Tak, oczywiście. Przepraszam.
W tym momencie zjawił się chirurg ortopeda.
– Złamanie można łatwo zespolić za pomocą kilku śrub, a jeśli będzie trzeba, zastosujemy
metalową płytkę. Taka operacja powinna potrwać jakieś czterdzieści pięć minut – powiedział.
– O której moglibyście zacząć? – spytał Harrison.
– Myślę, że około trzeciej po południu.
– Wspaniale. – Harrison pożegnał się z ortopedą oraz anestezjologiem i zostawił panią D. pod ich
opieką.
– Czy wybieracie się teraz do domu? – spytała Amelia, kiedy wrócili do stanowiska
pielęgniarek.
– Nie. Chyba pokręcimy się gdzieś w pobliżu.
– Ale przecież do operacji jest jeszcze bardzo dużo czasu. Czy Yolanda się nie znudzi?
– Nie. Ona jest przyzwyczajona do szpitala. Poza tym na pewno zechce pójść do zoo.
– Amelia zmarszczyła brwi.
– Myślałam, że zamierzacie zostać...
Na dźwięk słowa „zoo” Yolanda zaczęła podskakiwać z radości, klaszcząc w dłonie.
– Zoo! Zoo! – wołała.
– Chyba czegoś nie rozumiem. Zoo jest w mieście, prawda?
– Chodź, pokażemy AJ. zoo, dobrze? – powiedział Harrison, biorąc córkę za rękę, a ona bez
chwili namysłu kiwnęła głową i chwyciła dłoń Amelii. – No to ruszamy.
Poszli korytarzem w kierunku wind.
– Ja zrobię – zawołała Yolanda, podbiegając do przycisków. Kiedy wsiedli do kabiny, nacisnęła
guzik trzeciego piętra.
– Czyżby w szpitalu było zoo? Przecież to niezgodne z przepisami.
– Ona tak nazywa oddział dziecięcy, ponieważ w pokoju zabaw jest pełno pluszowych
zwierzaków. – Mówiąc to, połaskotał córeczkę po brzuszku.
– Och. Nie miałam jeszcze okazji odwiedzić pediatrii.
– Dlatego właśnie tam cię prowadzimy.
Kiedy winda zatrzymała się na trzecim piętrze, Yolanda natychmiast z niej wyskoczyła i
pobiegła korytarzem. Harrison pospieszył za nią, doskonale wiedząc, dokąd córka zmierza.
– Mała na pewno zna tu każdy zakamarek.
– Jak mówiłem, jest przyzwyczajona do tego szpitala. Często bywała na tym oddziale.
– Och. Czyżby chorowała?
– Nie – odrzekł po chwili namysłu. – Jednak miała tu regularne spotkania... – Nie dokończył, bo
Yolanda już stała przed bramką „zoo”, czekając na moment, w którym wpuści ją do środka.
– Pójdę uprzedzić pielęgniarkę, że Yolanda jest tutaj – powiedział i zniknął za drzwiami.
Gdy wrócił, od razu podszedł do córki.
– Wszystko w porządku, koteczku. Zostaniesz tu, dopóki tatuś po ciebie nie przyjdzie.
– Dobrze.
– Co ona zrobi, jeśli będzie potrzebowała cię wcześniej? – spytała Amelia.
– Co zrobisz, jeśli będziesz potrzebowała tatusia?
– Pójdę do dozorczyni, a ona pójdzie po tatusia – odparła Yolanda.
– Przypuszczam, że dozorczynią jest siostra oddziałowa.
– Zgadza się, doktor Watson.
Kiedy wrócili na oddział ratownictwa, Harrison natychmiast poszedł sprawdzić, jak czuje się pani
D. Natomiast Amelia wzięła od Rosie karty swoich pacjentów i udała się do izby przyjęć. Po dwóch
godzinach, gdy robiła notatki, przyjechał następny ambulans.
Sanitariusze wwieźli na wózku pacjentkę, która obrzucała wyzwiskami cały personel. Amelia,
uprzedzona o tym przypadku, od razu ruszyła w ich stronę.
– June? – zaczęła, spoglądając na jej duży brzuch.
– Proszę się uspokoić.
Ciężarna nie przestawała przeklinać, . a jej nieświeży oddech przesiąknięty był odorem alkoholu.
– Zostawcie mnie! Nic nie muszę robić. Chcę wracać do domu. Nie możecie mnie tu zatrzymać –
krzyczała, chwytając się za serce.
– Muszę panią osłuchać, June – powiedziała Amelia, wkładając do uszu słuchawki stetoskopu.
– Odejdź! Zjeżdżaj...
– Co tu się dzieje? – spytał Harrison tak głośno, że Amelia nerwowo podskoczyła. – Zakłóca pani
spokój na oddziale. Proszę pozwolić doktor Watson zrobić niezbędne badania.
Jego podniesiony głos wyraźnie przestraszył pacjentkę, więc Amelia wykorzystała sytuację i
osłuchała jej serce.
– Tachykardia. Trzeba zrobić badanie krwi i sprawdzić poziom alkoholu. Palce u rąk są
spuchnięte. Kostki również. Należy pobrać próbkę moczu i natychmiast wezwać położną. Możliwy
stan przedrzucawkowy.
– Wy... Nie możecie... jazda stąd... !
– To wszystko z powodu alkoholu – uznał Harrison. – Nie wolno dawać pacjentce niczego,
dopóki nie obejrzy jej położna. Proszę wezwać psychologa. – Spojrzał na June. – Myślę, że przyda się
pani lekcja na temat szkodliwego wpływu alkoholu na pani nienarodzone dziecko.
June splunęła na niego, ale chybiła.
– Cóż za czarujące maniery! Powinna pani zdawać sobie sprawę, że pani stan jest poważny. Zarówno
pani, jak i dziecko możecie umrzeć z powodu przedawkowania alkoholu, który pani w siebie wlała. Jeśli
pani dziecku uda się przeżyć, będzie narażone na trwałe kalectwo. Mogą wystąpić zniekształcenia twarzy,
zaburzenia rozwoju fizycznego oraz upośledzenie umysłowe. A wszystko przez to, że przez całą ciążę
pani przyjemnie spędzała czas, upijając się do nieprzytomności.
Mówił to tak oskarżycielskim tonem, jakby zarzucał pacjentce nie tylko bezmyślność, lecz
również nieodpowiedzialność. Kiedy pielęgniarki zaczęły robić jej badania, Amelia chwyciła go za
ramię i pociągnęła w stronę drzwi.
– Niedługo wrócę – zawołała, wychodząc z gabinetu i wprowadzając Harrisona do pokoju dla
personelu. – Czy nic ci nie jest? – spytała, zamykając drzwi.
– Takie przypadki doprowadzają mnie do szału – odparł po namyśle.
– Nie da się tego ukryć.
– Ona nie ma pojęcia, jaką krzywdę wyrządza temu dziecku.
– Przyprowadziłam cię tutaj, bo musisz ochłonąć. Jeśli chcesz porozmawiać, wyrzucić z siebie to,
co leży ci na sercu, zamieniam się w słuch.
Zaczął chodzić nerwowo po pokoju, potrząsając głową.
– To sprawa osobista, prawda? – spytała w końcu, a on zatrzymał się i spojrzał na nią
zaskoczony. – Chodzi o Yolandę?
– Tak. O nią.
– O to, co jej dolega?
Harrison głęboko westchnął.
– Najpierw skrócona wersja. Kiedy Yolanda się urodziła, miała objawy głodu alkoholowego. Po
roku rozpoznano u niej płodowy zespół poalkoholowy. Ma zaburzenia układu nerwowego i wady
rozwojowe, powstałe na skutek alkoholizmu jej matki.
Rozdział 5
– Och! – Amelia była wstrząśnięta tą wiadomością.
– Wiesz, o czym mówię, prawda? Amelia kiwnęła potakująco głową.
– Oczywiście, ale nigdy się z tym nie zetknęłam.
– Niestety, ta choroba staje się coraz bardziej powszechna. Spójrz na June. Ona nawet nie zdaje
sobie sprawy, jaką krzywdę wyrządza swojemu dziecku...
W tym momencie odezwał się pager Amelii.
– To z ortopedii. Pewnie w sprawie pani D. – powiedziała, podchodząc do telefonu i wykręcając
odpowiedni numer.
– Czy Harrison jest z tobą, Amelio? – spytał chirurg.
– Tak.
– Nie bardzo wiedzieliśmy, jak się z nim skontaktować, ale pielęgniarka skierowała nas do ciebie.
– Harrison, to do ciebie – oznajmiła, podając mu słuchawkę.
– Zaraz tam będę – oświadczył Harrison, uważnie wysłuchawszy kolegi.
– Jakieś kłopoty? – spytała Amelia, kiedy ruszył w kierunku drzwi.
– Zabierają ją na operację wcześniej, a ja chciałbym się z nią przedtem zobaczyć.
– Rozumiem. Daj mi znać, co się dzieje.
– Dobrze. – Zatrzymał się w drzwiach i spojrzał na nią. – Dziękuję, że mnie wysłuchałaś, AJ.
– Nie ma za co – odparła z uśmiechem.
– Nawet nie wiesz, jak wiele to dla mnie znaczy – powiedział półgłosem i odszedł.
Amelia stała przez chwilę nieruchomo, próbując zebrać myśli, a potem wróciła do swoich zajęć.
Miała wrażenie, że od tego momentu dzień zaczyna się wlec w nieskończoność.
Operacja pani Deveraux przebiegła pomyślnie. Choć Amelia skończyła już swój dyżur, nie wyszła
ze szpitala, dopóki nie przewieziono pacjentki do sali pooperacyjnej.
– Jeszcze tutaj jesteś? – spytał Harrison na jej widok.
– Czy Yolanda nadal bawi się w zoo?
Harrison kiwnął potakująco głową.
– Właśnie dzwoniła do mnie pielęgniarka oddziałowa...
– Chciałeś powiedzieć dozorczyni – poprawiła go, a on szeroko się uśmiechnął. – Jak czuje
się pani D. ?
– Dobrze. Operacja nie była zbyt skomplikowana, a ona ma zostać w szpitalu tylko pięć dni.
– To lepiej, niż się spodziewałeś, prawda?
– Tak. Kiedy usłyszałem jej krzyk, natychmiast pobiegłem do kuchni. – Potrząsnął głową. – Pani
D. leżała na podłodze w takiej pozycji, że nie miałem wątpliwości. Byłem pewny, że nie obejdzie się
bez wymiany całego stawu biodrowego. Potem przyszła Yolanda, spojrzała na panią D. i wybuchnęła
płaczem.
– No ale teraz wszystko idzie ku lepszemu.
– Masz rację. Pójdę po Yolandę. Czy wybierasz się do domu?
– Owszem.
– Czy możemy ci towarzyszyć?
Amelia uśmiechnęła się, czując mrowienie w plecach.
– Będzie mi bardzo miło.
– Wobec tego spotkajmy się za dziesięć minut przy głównym wejściu.
– Dobrze.
Ruszyli brzegiem morza. Yolanda pobiegła przodem. Od czasu do czasu zatrzymywała się,
podnosiła leżącą na piasku muszelkę i chowała ją do kieszeni.
– Skąd ona ma tyle energii? Ja jestem zmęczona od samego patrzenia na nią – zażartowała
Amelia, a Harrison wybuchnął śmiechem.
– Zdrowo się odżywia, sypia po kilka godzin w ciągu dnia, ale nie bez przerwy. Raz dwie
godziny, raz pięć. Poza tym nie ma żadnych trosk. Jest wolna jak ptak.
Amelia westchnęła.
– To brzmi cudownie, nie sądzisz?
– My też kiedyś tak żyliśmy. Mieliśmy beztroskie dzieciństwo – mruknął z zadumą, kiwając
głową. – A Yolandzie część tej beztroski odebrano już w chwili narodzin.
– Masz na myśli jej chorobę?
– Tak. Wcześniej przedstawiłem ci to w skrócie. Czy jesteś gotowa na pełną wersję z przypisami i
odręcznymi wykresami na piasku?
– Widzę, że podchodzisz do tego z humorem, Harrison.
– Teraz już tak. Ale to były dla mnie dwa długie, trudne lata, AJ. Nie potrafię pojąć, dlaczego
niektóre kobiety piją w czasie ciąży. To tak jak prowadzenie samochodu bez zapiętych pasów.
Zdrowy rozsądek zabrania pić, bo alkohol ma zgubny wpływ na dziecko, ale one mimo wszystko to
robią.
– Tak jak June. – Amelia kiwnęła głową ze zrozumieniem.
– Widząc ją, poczułem się tak bezsilny jak wtedy, gdy zdiagnozowano tę chorobę u Yolandy. Inga
prawdopodobnie nadużywała alkoholu przez cały okres trwania ciąży. Nie przestała pić nawet wtedy,
kiedy w końcu to odkryłem.
Amelia szła w milczeniu. Czekała na jego zwierzenia, wiedząc, że jest to dla niego niezwykle
ważne.
– Zaszła w ciążę niemal natychmiast po naszym ślubie. Przez pierwszy rok nie było nam łatwo,
ale jakoś dawaliśmy sobie radę. Sześć miesięcy po narodzinach Yolandy, Inga miała już dosyć
macierzyństwa. Zażądała rozwodu, a ja chętnie się zgodziłem. Potem wyprowadziła się do hotelu.
– A ty zostałeś samotnym ojcem.
– Owszem. Inga była alkoholiczką, ale nie przyjmowała tego do wiadomości. Przypuszczam, że
zupełnie inaczej wyobrażała sobie życie żony lekarza.
– Masz na myśli pieniądze, prestiż, duży wygodny dom i luksusowe samochody?
– Tak, i nie tylko. Zamiast tego większość czasu spędzała w samotności, boja ciągle byłem w
szpitalu. Nie znosiła, kiedy w moje wolne dni dzwonił telefon, – a jeśli zgadzałem się zastąpić kolegę
czy zamienić z kimś na dyżury, wpadała we wściekłość.
– Wygląda na to, że nie układało wam się najlepiej.
– Z czasem butelka stała się jej nieodłączną towarzyszką. Obracała się w gronie... hm, dość
specyficznych „koleżków”. Ale taki tryb życia zaczęła prowadzić dopiero po narodzinach Yolandy.
– Twoja córeczka jest wspaniała, Harrison. Powinieneś być z niej dumny.
– Dziękuję, AJ. Jestem dumny. Ale abstrahując od tego, czy jest wspaniała, czy nie, biedactwo
wiele wycierpiało z winy swoich rodziców, którzy nie zrobili dla niej wystarczająco dużo wtedy,
kiedy tego naprawdę potrzebowała.
– Czy próbowałeś w jakiś sposób powstrzymać żonę od picia?
– Tak, kiedy odkryłem, że jest uzależniona... ale nic nie skutkowało. Wmawiała mi, że zerwała z
nałogiem, ale kłamała. Poza tym rzadko bywałem wtedy w domu.
– W końcu jesteś lekarzem, Harrison. Musisz wypełniać obowiązki.
– Zycie i dobro mojej córeczki powinny być najważniejsze. Przebyłem długą, trudną drogę, zanim
przyznałem... pogodziłem się z tym, że Yolanda jest upośledzona, a ja po części ponoszę za to
odpowiedzialność.
– Co działo się po zdiagnozowaniu jej choroby?
– Zacząłem szukać ratunku. Udało mi się znaleźć znakomitą specjalistkę. Pomogła mi uświadomić
sobie, że Yolanda może robić pewne rzeczy inaczej niż – inne dzieci, ale jest moją córką. Wtedy
zdałem sobie sprawę, że rodzice potrzebują odpowiedniego przygotowania. Kiedy przywykną do
zachowań swojego dziecka i zrozumieją jego przyczyny, życie stanie się dla wszystkich znacznie
łatwiejsze.
– Mówiłeś, że ona często się gubi.
– Tak. Czasami mam ochotę założyć jej na szyję łańcuch z dzwonkami, żeby przez cały czas
wiedzieć, gdzie jest.
Amelia zaśmiała się cicho.
– Myślę, że wielu rodziców ma takie same odczucia.
– Pewnie tak, ale za każdym razem, kiedy nie mogę jej znaleźć, zamiera mi serce z
przerażenia.
– Dobrze, że tak wcześnie rozpoznano tę chorobę.
– Jak sama pewnie zauważyłaś, Yolanda nie jest upośledzona fizycznie, nie ma zniekształconej
twarzy i nie jest opóźniona w rozwoju. Ma pewne zaburzenia układu nerwowego, ograniczoną
sprawność ruchową i słabą koordynację wzrok-ręce.
– Ale mimo wszystko piecze ciasteczka z panią D.
– To część jej terapii – wyjaśnił z uśmiechem.
– A przy okazji dobra zabawa.
– Istotnie. Ma też luki w pamięci, ale ostatnio zdarzają się one coraz rzadziej, a to dobry znak. Na
przykład doskonale zapamiętała ciebie.
– Mnie?
– Tak. Musiałaś wzbudzić w niej zachwyt, ponieważ nieustannie pyta, kiedy wróci Mil... ja i
pobawi się z nią lalkami.
– No, no! To mi pochlebia.
– Cieszę się, AJ. Prawdę mówiąc, zrobiłaś na niej – spore wrażenie – powiedział z nutką
niepokoju w głosie, a sens jego słów dopiero po chwili dotarł do jej świadomości.
– Och. To chyba niezbyt dobrze.
– Uważam, że trzeba być z nią szczerym i wytłumaczyć jej, że nie zawsze będziesz w pobliżu.
– Całkowicie się z tobą zgadzam – oznajmiła Amelia, spoglądając z miłością na Yolandę, która
podniosła kolejną muszelkę, a potem ruszyła biegiem w ich kierunku, by pochwalić się znalezionymi
skarbami.
Uświadomiła sobie, że jest bardzo do niej przywiązana. Ale w końcu jakże mogłoby być inaczej?
Yolandę kochali wszyscy. A jeśli chodzi ojej ojca...
Amelia usiłowała odepchnąć od siebie myśli o Harrisonie. Zdawała sobie sprawę, że ich dwoje
może łączyć jedynie przyjaźń, nawet jeśli w głębi duszy chciała czegoś więcej. To, że w tak młodym
wieku przeszła endometriozę, bynajmniej, nie ułatwiało jej kontaktów z mężczyznami.
– Bardzo ładne – pochwalił córkę Harrison. – Znajdź jeszcze trzy muszelki, a potem pójdziemy
już do domu.
– Jak dacie sobie radę bez pani Deveraux? – spytała Amelia, kiedy Yolanda ponownie się
oddaliła.
– No cóż, jestem niezłym kucharzem, a ze sprzątaniem jakoś się uporam.
Amelia roześmiała się, lekko klepiąc go po ramieniu.
– Nie o to mi chodziło.
– Yolanda? – Potrząsnął głową. – Próbowałem znaleźć jakieś racjonalne rozwiązanie. W
szpitalu – mamy oddział dzienny, ale nie jestem pewny, czy przyjmą ją bez uprzedzenia.
– Czy będzie się tam dobrze czuła?
– Chodzi ci o opiekunki czy o innych podopiecznych?
– O jedno i drugie, ale raczej o podopiecznych. Yolanda nie wygląda na upośledzoną
dziewczynkę, więc dzieci mogą być zaskoczone, jeśli zareaguje na coś inaczej niż one.
– To kwestia niespełna tygodnia. Poza tym mogę wziąć sobie wolne dni.
– Z urlopu? Przecież dopiero co wróciłeś z sympozjum.
– Wiem. Mam też spore zaległości w papierkowej robocie, ale sądzę, że mógłbym nadgonić je w
domu.
Amelia milczała przez chwilę, zastanawiając się, czy powinna powiedzieć to, co miała już na
końcu języka. Po chwili zdobyła się na odwagę i odchrząknęła.
– Myślę, że... hm... mogłabym pomóc.
Harrison gwałtownie się odwrócił i spojrzał na nią z zaskoczeniem.
– Co takiego?
– Mieszkam blisko. Yolanda mnie lubi. Mógłbyś przesunąć moje dyżury na popołudnia. Wtedy
spędzałabym z nią poranki, a potem zabierałabym ją do szpitala.
Harrison przez chwilę rozważał jej propozycję.
– Zaczynałabyś pracę o trzeciej, a ja mógłbym kończyć najwcześniej około wpół do piątej –
rzekł z zadumą, starając się uporządkować myśli i ułożyć wstępny plan.
– A zoo?
– Biorę to pod uwagę. Yolanda ma sesje terapeutyczne trzy razy w tygodniu. Ale piątek odpada, bo
to jest dzień wolny od pracy w związku z Wielkanocą. Zatem zostają dwie sesje.
– O której one się odbywają?
– Rano, o dziesiątej trzydzieści, ale postaram się przesunąć je na trzecią po południu, czyli na
początek twojej zmiany. Wtedy po sesji mogłaby pobawić się na oddziale dziecięcym, czekając, aż ja
skończę dyżur. – Kiwnął głową. – Tak, to układa się w jakąś logiczną całość, AJ.
– W jakie dni ma te sesje?
– W tym tygodniu jest umówiona na poniedziałek i środę.
– Dobrze. Zgodnie z harmonogramem moich dyżurów, wtorek mam wolny...
– Wobec tego ja wezmę sobie wolny czwartek.
– Zostaje więc tylko piątek, ale pani D. powinna już wyjść ze szpitala.
– Ale nawet wtedy będę potrzebował pomocy. Amelia wzruszyła ramionami.
– Możesz na mnie liczyć.
Harrison zatrzymał się i spojrzał na nią.
– To bardzo szlachetnie z twojej strony, AJ. Amelia ponownie wzruszyła ramionami.
– Nie przesadzaj. W końcu po to są sąsiedzi.
– Jestem niezwykle wymagający, jeśli chodzi o opiekunki mojej córeczki, ale jej sympatia i
zaufanie do ciebie mówią same za siebie.
– Kiedy pani D. wyzdrowieje, będę rzadziej widywać Yolandę i spędzać z nią znacznie mniej
czasu, – żeby powoli odzwyczajała się ode mnie. Bo inaczej, gdy w końcu czerwca stąd wyjadę, małej
będzie... – Głos jej się załamał i cicho westchnęła.
– Przykro, że ją opuściłaś – dokończył Harrison. – Nie tylko ona poczuje się osamotniona. –
Chwycił ją za rękę i lekko uścisnął. – Dziękuję za propozycję pomocy.
– Zamierzasz ją przyjąć, prawda? W końcu jest to chyba najlepsze rozwiązanie.
Harrison kiwnął potakująco głową, wypuszczając jej rękę.
– Tak, zamierzam przyjąć twoją propozycję.
– Dobrze. W takim razie już sobie pójdę – mruknęła, wskazując kciukiem dom, w którym
mieszka.
– Ja również. Na której zmianie pracujesz jutro?
– Na nocnej, ale Tina ma dyżur po południu, więc się z nią zamienię. Zostanie nam tylko środa,
bo wtedy powinnam pracować rano.
– Zajmę się tym jutro – powiedział, kiwając głową.
– Dziękuję. – Ruszyła w kierunku swojego domu, żegnając się po drodze z Yolandą, która
wręczyła jej muszelkę.
Amelia przyjęła drobny upominek, wiedząc, że będzie on dla niej cenną pamiątką. Kiedy znalazła
się w mieszkaniu, natychmiast podeszła do telefonu i wykręciła numer Tiny. Po czwartym sygnale
włączyła się automatyczna sekretarka, co Amelia skwitowała niechętnym mruknięciem.
– Jestem, jestem! – zawołała Tina. – Kto wydaje te groźne pomruki?
– Ja – odparła Amelia.
– Och, witaj. Jak ci leci?
– Kiepsko. Nigdy nie zgadniesz, co zrobiłam.
– Czy w związku z tym powinnam usiąść wygodnie?
– Tak – odparła, a potem opowiedziała jej o wszystkim. – W końcu zaproponowałam mu, że
zaopiekuję się jego córką!
Tina się zaśmiała.
– Co cię tak rozbawiło? – spytała Amelia.
– Uwielbiam obserwować, jak chwytasz się najróżniejszych sposobów, żeby zachować dystans do
ludzi. Żeby nie brać udziału w ich życiu. A teraz... zanim zdałaś sobie z tego sprawę, znalazłaś się w
samym środku związku.
– Związku?
– Owszem, moja droga. A może powinnam nazywać cię AJ. ? – spytała Tina z lekką ironią. – Ty
i Harrison. Widziałam, jak na siebie patrzycie.
– Ale ja ledwo znam tego mężczyznę.
– Poznasz go znacznie lepiej po upływie najbliższego tygodnia.
– Może powinnam odwołać moją propozycję. Masz rację. Istotnie wymyślam różne sposoby,
żeby przypadkiem nie zaangażować się w jakiś związek. Życie rodzinne nie jest mi pisane, choć
pragnę mieć męża i gromadkę dzieci... Ale niestety, nie mogę. To niesprawiedliwe – powiedziała ze
łzami w oczach.
– Masz słuszność. – Tina odchrząknęła. – Ale pomyśl o tym inaczej... Nie możesz mieć
potomstwa, więc nawet jeśli znajdziesz wspaniałego mężczyznę i wyjdziesz za niego za mąż, nigdy
nie spełnią się twoje marzenia o szczęśliwym domu pełnym dzieci.
– Do czego zmierzasz?
– Po prostu teraz masz okazję...
– Nie rozumiem.
– Masz okazję zakosztować życia rodzinnego. Przez kilka najbliższych dni będziesz opiekować
się Yolandą jak matka. Wiesz, że to nie potrwa długo. Kiedy pani D. odzyska siły, ty na pewno z
powrotem zamkniesz się w swojej skorupie. Dlaczego więc nie wykorzystasz tej szansy, Amelio?
– To okrutne.
– W stosunku do kogo?
– Do mnie. Bo zakosztowałabym czegoś, czego nigdy nie będę miała.
– Ale również przeżyłabyś jeden czy może nawet dwa cudownie boskie tygodnie. Zwłaszcza że
taki układ na pewno bardzo zbliżyłby was do siebie. Mam na myśli ciebie i Harrisona.
– Przestań! – zawołała Amelia, wzdychając. – Chyba jest już za późno, żeby się wycofać.
– Tym bardziej że zgodziłam się zamienić z tobą na dyżury.
– Czy uważasz, że powinnam to zrobić?
– Oczywiście.
Następnego dnia o siódmej trzydzieści rano Amelia Jane stała już na progu domu swojego szefa.
Harrison otworzył drzwi i wprowadził ją do przedpokoju.
– Przepraszam, ale nie zrobiłem wszystkiego, co powinienem – zaczął. – Nie byłem w stanie
zmusić Yolandy do zjedzenia śniadania.
Amelia kiwnęła głową i podążyła za nim do kuchni. Yolanda siedziała w foteliku, a przed nią na
stole stały szklanki z mlekiem, sokiem oraz wodą, miska płatków śniadaniowych, talerz z grzankami i
kieliszek z ugotowanym jajkiem.
– Ona ciągle zmienia zdanie. Po wielu namowach udało mi się nakłonić ją do zjedzenia łyżki
płatków, ale nie chce nic wypić.
– Rozumiem – powiedziała Amelia, z trudem tłumiąc wybuch śmiechu. – Nie martw się,
Harrison. Jedź do pracy, a ja spróbuję przemówić jej do rozsądku.
– Yolanda, żadnych ciasteczek, dopóki nie zjesz śniadania! – zawołał. – Tatuś musi jechać do
szpitala.
– Landa też – powiedziała dziewczynka, próbując zsunąć się z fotelika, ale Harrison ją
powstrzymał.
– Nie, kotku. Tatuś musi iść do nudnej pracy, a ty zostaniesz tutaj i pobawisz się lalkami z
Amelią. Jesteś szczęśliwą kaczuszką.
Yolanda zastanawiała się przez chwilę.
– Tak. Szczęśliwą kaczuszką.
– No dobrze. A teraz pocałuj tatusia i wypij sok. – Yolanda pocałowała go, ale soku nie tknęła. –
Nie mam szansy z nią wygrać.
Amelia roześmiała się, a on zaczął wkładać dokumenty do teczki.
– Co słychać u pani D. ? – zapytała.
– Wszystko dobrze. Zajrzę do niej. Jeśli coś się zmieni, zadzwonię do ciebie, ale sądzę, że
szybko odzyskuje zdrowie. – Rozejrzał się wokół siebie. – Gdzie podziały się kluczyki od
samochodu?
– Czy chodzi o te? – spytała Amelia, machając kluczykami, które wzięła z kuchennego blatu.
– Tak. Amelio, jesteś cudowna. – Chwycił kluczyki i ruszył w stronę wyjścia. – W razie
potrzeby dzwoń do mnie. Zamknij drzwi na klucz, bo mała potrafi wyśliznąć się z domu tak
bezszelestnie jak węgorz.
– Załatwione. Idź już. – Patrzyła na niego, zdając sobie sprawę, że właśnie odegrali typową
scenkę rodzinną... z wyjątkiem jej zakończenia. Przed wyjściem do pracy mąż powinien pocałować
żonę na pożegnanie. Na myśl o tym pocałunku przeszył ją dziwny dreszcz.
Kiedy jego samochód zniknął za zakrętem, Amelia zamknęła drzwi na klucz i wróciła do kuchni.
Yolanda nadal siedziała w swoim foteliku, który teraz był cały usmarowany jedzeniem i pochlapany
napojami, spływającymi dużymi kroplami na podłogę.
– Typowa scenka rodzinna – mruknęła do siebie i zabrała się do sprzątania.
Kiedy po lunchu Yolanda zasnęła na kanapie w salonie, Amelia podniosła słuchawkę i wykręciła
numer służbowy Harrisona.
– Cześć. To ja – oznajmiła.
– Witaj. Właśnie miałem do was dzwonić.
– Tak myślałam, bo od twojego ostatniego telefonu minęła już niemal godzina.
– Nie niepokoję was chyba zbyt często?
– Cogodzinne kontrole można by uznać za przesadnie intensywne, ale w końcu to dopiero
pierwszy dzień... Jeśli jutro nic się nie zmieni, możesz usłyszeć zupełnie inną odpowiedź.
Harrison wybuchnął śmiechem.
– Wybacz nadopiekuńczemu ojcu.
– Dobrze. Tak czy owak chciałam cię poinformować, że udało mi się położyć ją spać, więc
przez jakiś czas nie dzwoń, żeby jej nie obudzić.
– Gratuluję.
– Do zobaczenia około trzeciej.
– Cieszę się na to spotkanie. Już nie mogę się doczekać – odrzekł i odłożył słuchawkę.
Amelia usiadła wygodnie obok Yolandy i położyła dłoń na jej głowie. Poranek był dość męczący,
choć spędziły go bardzo przyjemnie. Tańczyły przed telewizorem, bawiły się lalkami i urządziły dla
nich podwieczorek. Amelia była zadowolona, że nazajutrz ma wolny dzień i będzie mogła odpocząć.
Tuż po wpół do trzeciej spakowały rzeczy Yolandy, wstąpiły do mieszkania Amelii, by mogła
przebrać się do pracy, a następnie ruszyły plażą w kierunku szpitala. Po drodze dziewczynka zebrała
dwie pełne kieszenie muszelek. Kiedy dotarły na miejsce, zatrzymały się i zanim weszły do gabinetu
Harrisona, Amelia strzepnęła piasek z ubrania Yolandy.
– Oto twoja pociecha. Cała i zdrowa.
Harrison przytulił córkę, a potem spojrzał na Amelię.
– Czego nie można powiedzieć o tobie. Wyglądasz na wykończoną, doktor Watson.
– I tak właśnie się czuję. Nie wiem, jak pani D. daje sobie radę.
– Och, to proste, mój drogi Watsonie. Ona nie ma dyżuru w szpitalu po całodziennym uganianiu
się za ruchliwą trzylatką.
– To prawda. Byłam do tego stopnia wyczerpana, że kiedy ona spała, sama zdrzemnęłam się jakieś
pół godziny.
– Tak właśnie postępują rozsądni rodzice. A teraz przeproszę cię i zaprowadzę ją do terapeutki.
Wtorek potoczył się podobnie. Z tą tylko różnicą, że Amelia, bogatsza o pewne doświadczenia,
potrafiła sprawniej pokierować biegiem wydarzeń. Zdążyła nawet przygotować kolację dla Harrisona,
który wrócił ze szpitala nieco później niż zwykle.
– Coś tu pięknie pachnie – stwierdził, wchodząc do kuchni z Yolandą na rękach.
– Nie jestem mistrzynią, ale jakoś sobie radzę – odparła, wyjmując zapiekankę z piekarnika.
Harrison uśmiechnął się i postawił córkę na podłodze.
– Czy dzisiaj miałaś lepszy dzień? – spytał, biorąc widelec i zamierzając spróbować potrawę.
– Hej, chwileczkę. Zaczekaj, aż dostaniesz talerz.
– Ojej, ale ja umieram z głodu.
– W lodówce jest sałata, więc ją podaj. Przygotowałam też przysmak Yolandy. – Otworzyła
kuchenkę mikrofalową i wyjęła z niej niewielką miskę owsianki.
– To jest przysmak mojej córki? – zawołał ze zdumieniem.
– Dzisiaj, owszem. Na lunch zjadła trzy porcje i zażądała, żebym przygotowała jej to pyszne
danie na kolację.
– Nieco monotonne, ale zdrowe. Dobra robota, Watsonie.
– Dziękuję, Stapleton. – Wyjęła z szafki talerz i zaczęła nakładać zapiekankę.
– Zaraz! A ty nie będziesz jadła?
– Hm... nie.
– Dlaczego? Przecież wystarczy dla wszystkich. Poza tym to absurdalne, żebyś po powrocie do
domu zabierała się za gotowanie. Zostaniesz i zjemy razem.
Amelia wzruszyła ramionami, wiedząc, że spieranie się z nim nie ma sensu i wyjęła z szafki drugi
talerz. Harrison posadził Yolandę przy stole i z radością patrzył, jak jego córeczka zajada owsiankę.
Po kolacji odprowadził Amelię do drzwi, położył Yolandę spać i wrócił do kuchni, by posprzątać
po posiłku. Opłukał talerze i włożył je do zmywarki, a potem zabrał się do papierkowej roboty. Po
pięciu minutach podszedł do telewizora i go włączył. Dwie minuty później wyłączył go i zaczął
nerwowo chodzić po pokoju, zastanawiając się, co nie daje mu spokoju. W końcu zdał sobie sprawę,
że przez cały czas jego myśli zaprząta Amelia. Kiedy wszedł do kuchni i poczuł zapach jej perfum,
uświadomił sobie nagle, że ma ochotę ją pocałować.
Rozdział 6
W środę wszystko przebiegało tak jak w poniedziałek. Z jednym tylko wyjątkiem. Amelia odczuła
nieodpartą chęć pocałowania Harrisona zarówno na powitanie, jak i na pożegnanie. Była zadowolona,
kiedy nastał czwartek, bo tego dnia Harrison miał zostać w domu i zająć się córeczką. W szpitalu
odwiedziła panią Deveraux i ucieszyła się, widząc ją w dobrym zdrowiu.
– Mogę wrócić do domu już jutro – oznajmiła pani D. na jej widok.
– To wspaniała wiadomość.
– Tak. Bardzo dziękuję, kochanie, że pomogłaś Harrisonowi w opiece nad Yolandą.
– Cała przyjemność po mojej stronie. – odparła szczerze Amelia.
Po dyżurze wróciła do domu. Była zadowolona, że może odpocząć. Z drugiej jednak strony
przygnębiała ją świadomość, że tego dnia nie zobaczy już Harrisona ani Yolandy. Bardzo lubiła
spędzać z nimi czas.
Kiedy wzięła prysznic i włożyła różowy dres, usłyszała pukanie do drzwi. Gdy je otworzyła,
stwierdziła ze zdumieniem, że na progu stoi Harrison, trzymając za rękę swoją córeczkę.
– Przynieśliśmy kolację – oznajmiła Yolanda z dumą, wchodząc do mieszkania Amelii jak do
własnego domu.
– Pomyśleliśmy, że przynajmniej tak możemy ci podziękować – rzekł Harrison, kiedy weszli do
pokoju.
– Ojej! To jest różowe! – zawołała Yolanda, podbiegając do Amelii i gładząc rękawy jej dresu.
Na ten widok Harrison poczuł ukłucie zazdrości.
– Wiedziałam, że ci się spodoba – stwierdziła Amelia z uśmiechem. – A zatem... zabierzmy się
do jedzenia, póki wszystko jest jeszcze gorące. Wyjmę talerze. Yolando, pomóż mi nakryć do stołu,
dobrze?
Dziewczynka nie odstępowała jej na krok, a Harrison nie mógł oderwać od nich oczu. Yolanda
miała na sobie różowo-białą piżamę i była bardzo podobna do Amelii... tylko znacznie mniejsza.
– Zrobiliśmy taki wielki obraz dla pani D. – oznajmiła Yolanda, rozpościerając szeroko ramiona.
– Powitalny plakat – wyjaśnił Harrison. – Zajęło nam to prawie cały dzień.
– Wierzę.
Po kolacji przez chwilę rozmawiali o sprawach związanych ze szpitalem. Kiedy Yolanda zaczęła
ziewać, Amelia powiedziała Harrisonowi, by zabrał ją już do domu, a on posłuchał jej rady i
niezbyt chętnie wziął córkę na ręce. Nie miał ochoty wychodzić. Chciał zostać i spędzić z Amelią
więcej czasu. Wiedział, że skoro pani D. ma wrócić następnego dnia, będzie widywał Amelię
znacznie rzadziej niż dotąd.
– Posłuchaj, AJ. – zaczął, kiedy zamierzała otworzyć im drzwi. – Co robisz w sobotę rano?
– W Wielką Sobotę?
– Tak.
– Uhm... prawdę mówiąc, nie mam żadnych planów. A dlaczego pytasz?
– Czy miałabyś ochotę wyskoczyć na śniadanie?
– Śniadanie?
– Owszem. Pani D. i Yolanda też będą w nim uczestniczyć, więc mogę cię zapewnić, że
absolutnie nic ci nie grozi.
– A dokąd się wybieracie?
– Zamierzamy zjeść je na plaży. To coś w rodzaju tradycji. Będziesz musiała jedynie wyjść z
domu, pójść ścieżką i przejść przez ulicę. – Wskazał ręką plażę. – A my będziemy już tam na ciebie
czekać z miską płatków śniadaniowych.
– Naprawdę? Płatki śniadaniowe? A dlaczego na plaży?
– Sam nie wiem. Zrobiliśmy tak w pierwszą Wielką Sobotę po narodzinach Yolandy i stało się to
jakby zwyczajem. No więc jak? Przyjdziesz?
– Czy będą jakieś wielkanocne jajka?
– Sądziłem, że nie lubisz czekolady.
– Nie mówiłam, że nie lubię. Powiedziałam tylko, że nad słodycze przedkładam pikantne
jedzenie.
– Rozumiem. A odpowiedź na twoje pytanie brzmi: nie. Nie będzie jajek. One pojawią się
dopiero w niedzielę. Zatem do zobaczenia w sobotę o ósmej trzydzieści.
– Czy mam coś przynieść?
– Nie... to znaczy weź ze sobą strój kąpielowy. Może przed jedzeniem wskoczymy na chwilę do
wody.
– Dobrze.
– Słodkich snów, Amelio Jane – rzekł półgłosem, a potem otworzył drzwi i wyszedł.
– Zaniósł swoją śpiącą córkę do jej pokoju i ostrożnie położył ją na różowo-białym łóżku.
Wiedział, że za kilka godzin przyjdzie do niego. Zrobił sobie drinka, usiadł na krześle i zaczął myśleć o
Amelii. Powiedziała mu, że nie lubi ciętych kwiatów. Nie mógł też dać jej czekoladek. A bardzo
chciał coś jej podarować i podziękować w ten sposób za wszystko, co w ostatnim tygodniu zrobiła
dla niego i Yolandy. Jednak pragnął, by był to jakiś prezent osobisty, który mogłaby zabrać ze sobą do
Anglii. Coś, co przypominałoby jej pobyt w Australii... no i jego.
W Wielki Piątek personel oddziału ratownictwa miał jak zwykle ręce pełne roboty. Amelia
musiała uporać się z trzema pijakami, parą nastolatków, którzy przedawkowali narkotyki i trzeba było
zrobić im płukanie żołądków, kobietą, która złamała rękę, spadając ze schodów, i młodym mężczyzną
skarżącym się na palpitacje serca. Mimo nadmiaru wyczerpujących obowiązków przez cały czas
myślała o Harrisonie.
Sobotni poranek był pogodny i ciepły. Amelia starała się stłumić podniecenie, które ogarniało ją
za każdym razem, kiedy pomyślała o spotkaniu z Harrisonem. Choć nie widziała go zaledwie przez
jeden dzień, już za nim tęskniła.
Czy kiedykolwiek będę potrafiła usunąć się z jego życia? Z życia Yolandy? – spytała się w
duchu.
Potrząsnęła głową, nie chcąc nawet o tym myśleć. Kiedy zamknęła za sobą drzwi mieszkania i
wyszła przed dom, ze zdumieniem dostrzegła liczne zaparkowane w pobliżu samochody oraz tłumy
ludzi zmierzających na plażę.
Idąc ulicą, zauważyła panią Deveraux, która wychodziła właśnie z domu, trzymając w jednej ręce
wielką miskę, a w drugiej laskę. Zawołała do niej, a ona odwróciła się i powitała ją serdecznym
uśmiechem.
– Proszę mi to dać – powiedziała Amelia, biorąc od niej miskę.
– Dziękuję, kochanie. Miło znów cię widzieć.
– Mnie również. Jak się pani czuje? Mam nadzieję, że się pani nie przemęcza.
– Harrison nie pozwoliłby mi na to – odparła. – On jest tam z Yolandą – dodała, wyciągając
rękę w kierunku plaży. Amelia odwróciła głowę i zobaczyła Harrisona ścigającego się z córeczką. –
On uważa, że mała musi najpierw trochę pobiegać. Miejmy nadzieję, że dzięki temu nabierze apetytu.
Przeszły przez jezdnię, a potem pokonały wydmy i w końcu znalazły się na plaży. Amelia
stwierdziła z zaskoczeniem, że stał już tam stół otoczony krzesłami, a obok wbity był parasol, który
miał ich chronić przed promieniami słońca. Ten obrazek wydał jej się niezwykle malowniczy.
Postawiła na stole wielką miskę sałatki owocowej, a potem spojrzała w stronę Harrisona, który miał
na sobie jedynie sięgające do kolan szorty. Jego umięśniony tors oraz szczupłe nogi były opalone na
ładny brązowy kolor. Włosy rozwiewał mu lekki wiatr, a czarujący uśmiech dopełniał obrazu zabójczo
przystojnego mężczyzny. Na ten widok tęsknie westchnęła.
Zauważywszy ją, Harrison natychmiast do niej przyjaźnie pomachał, a potem podniósł Yolandę,
która zaczęła piszczeć z zachwytu i radośnie chichotać.
– Hej, A. J. ! – zawołał, ruszając w jej kierunku. – Cieszę się, że jesteś. – Podszedł do niej i
lekko uścisnął jej dłoń. – Naprawdę miło mi, że zdecydowałaś się dotrzymać nam towarzystwa.
– Mnie również.
– Tatusiu! – zawołała Yolanda za śmiechem. – Nie złapiesz mnie!
– Wzywają mnie obowiązki – oznajmił Harrison, wzruszając ramionami. – Usiądź, proszę –
dodał, a potem odwrócił się i zaczął gonić córkę.
Amelia patrzyła na nich ze wzruszeniem.
Kiedy wrócili, wszyscy czworo ochoczo zasiedli do uczty składającej się z płatków zbożowych,
grzanek, jogurtu, sałatki owocowej, francuskich rogalików i bułeczek. Yolanda sporo zjadła, więc jej
ojciec był bardzo z niej zadowolony.
Amelia nie pamiętała już, kiedy spędziła równie uroczy poranek na plaży.
Po śniadaniu Yolanda wzięła wiaderko oraz łopatkę i zaczęła budować zamek z piasku.
– Tatusiu! – zawołała po chwili. – Chodź mi pomóc.
– O co chodzi? – spytał Harrison, podchodząc do niej.
Yolanda stała z rękami opartymi na biodrach i uważnie przyglądała się swemu dziełu.
– On musi być większy, tatusiu. Dużo, dużo większy – wyjaśniła, zataczając ramionami duże koło
nad swoją głową, by pokazać mu, jakich rozmiarów powinna być budowla.
– Chyba przydałby się nam jeszcze ktoś do pomocy, nie sądzisz? – spytał Harrison, gestem
wskazując Amelię.
– Tak – zawołała dziewczynka z entuzjazmem, a potem podbiegła do Amelii i chwyciła ją za
rękę.
– Weź to – poleciła, kładąc jej na kolanach wiaderko.
– Dziękuję – odparła Amelia i pozwoliła zaprowadzić się na „plac budowy”. Po chwili
siedziała już na piasku i pracowicie pomagała powiększyć zamek. – Co myślisz o tym, żeby ozdobić
go muszelkami? – spytała, a Yolanda natychmiast przytaknęła, po czym ujęła jej dłoń i pociągnęła w
stronę brzegu morza.
Kiedy wróciły, udekorowały zamek, a Amelia nadała mu tak piękny kształt, jakby była to
prawdziwa rzeźba z wody i piasku.
– Trzeba więcej muszelek – stwierdziła Yolanda.
– Chodź, Mil... ja – dodała, ponownie chwytając ją za rękę.
– Pozwól jej trochę odpocząć, dobrze, córeczko? Poza tym wiesz, dlaczego muszelki, które ty
znajdujesz, zawsze są najładniejsze? Bo ty jesteś najładniejsza.
Jego słowa najwyraźniej trafiły jej do przekonania, bo kiwnęła głową i pobiegła na brzeg
oceanu.
– Muszę przyznać, że ten zamek jest bardzo piękną rzeźbą – zauważył Harrison. – To
prawdziwe dzieło sztuki, AJ.
Amelia uśmiechnęła się, wzruszając ramionami.
– Dawniej, kiedy byłam młodsza, trochę rzeźbiłam. Poza tym tutejszy piasek jest bardzo drobny,
delikatny i łatwy do modelowania.
– Teraz już się tym nie zajmujesz?
– Nie mam na to czasu.
– Nie przesadzaj. Wyznaj prawdę. Nie zapominaj, że wiem coś na temat twojego zawodu.
Uważam, że lekarz zawsze jest w stanie wygospodarować kilka wolnych godzin.
Amelia zanurzyła dłonie w wiaderku z wodą i wygładziła palcami wieżyczki zamku.
– Przestałam rzeźbić i jakoś za tym nie tęsknię.
– Dlaczego przestałaś?
– Bo... mhm, zachorowałam.
Harrison gwałtownie się wyprostował i spojrzał na nią z niepokojem.
– Czy teraz dobrze się czujesz? Czy wszystko jest w porządku?
Amelię wzruszyła jego troska.
– To było dość dawno temu. Ale tak, czuję się... dobrze.
– Czy mogłabyś opowiedzieć mi, co się wtedy stało? – spytał, a potem zerknął w stronę
Yolandy, która zaczęła się od nich oddalać. – Pomyśl o tym – dodał i pobiegł po córkę.
Kiedy wrócili, Yolanda przez jakiś czas absorbowała ich swoją osobą, każąc im dekorować
zamek. W końcu oświadczyła, że arcydzieło jest gotowe. Wtedy pani D. , która obserwowała ich
poczynania, siedząc w cieniu parasola, wyjęła z torby aparat fotograficzny i zrobiła im kilka zdjęć na
tle artystycznej budowli.
– To po prostu niewiarygodne. Jesteś niezwykle utalentowana, Amelio – stwierdziła, a później
dodała: – Może poszlibyście na spacer? Zabiorę już Yolandę do domu, a mojej nodze też przyda się
odpoczynek.
– Dobrze – zgodził się Harrison bez namysłu. Był zadowolony, że spędzi z Amelią trochę
czasu sam na sam.
Pomachali do Yolandy i ruszyli wolnym krokiem wzdłuż brzegu. Amelia zastanawiała się, czy
Harrison weźmie ją za rękę. Kilka minut później jej ciekawość została zaspokojona. Kiedy potknęła się
na pofałdowanym piasku, on natychmiast chwycił jej dłoń, chcąc uchronić ją przed upadkiem.
– Czy nie masz nic przeciwko temu, że trzymam cię za rękę? – spytał z lekkim uśmiechem.
– Od dawna nikt tego nie robił.
– To godne ubolewania, Amelio Jane.
– Być może – odparła, wzdychając.
Szli w milczeniu w stronę mniej zatłoczonej i bardziej zacisznej części plaży, nie chcąc
lawirować wśród ludzi.
– Miałem ci powiedzieć, że w końcu przyszły z Brisbane twoje dokumenty.
– Nareszcie.
– Zainteresował mnie fakt, że podzieliłaś swój roczny pobyt w Australii na cztery trzymiesięczne
staże specjalizacyjne. Przyznam, że trochę mnie to zaskoczyło.
Amelia wzruszyła ramionami.
– Chciałam odwiedzić jak najwięcej miejsc w Australii.
– Zatem byłaś w Perth, Melbourne i Brisbane, a teraz jesteś w Adelajdzie. Zgadza się, AJ. ?
– Owszem.
– W ciągu trzech miesięcy trudno znaleźć sobie wielu przyjaciół – powiedział, a kiedy nagle
rozluźniła – uścisk dłoni, zdał sobie sprawę, że trafił w jej czuły punkt.
– Nie szukam przyjaciół, Harrison. Chcę skończyć staż i zrobić specjalizację.
– W tych papierach nie ma ani słowa o twojej chorobie.
– Stan mojego zdrowia nie wpłynie na wykonywanie przeze mnie obowiązków, jeśli to cię
niepokoi – odparła dość oschłym tonem.
– Dobrze wiesz, że nie w tym rzecz – odparował.
– Dlaczego przestałaś rzeźbić? Na co chorowałaś? Czy teraz lepiej się już czujesz? – Potrząsnął
głową.
– Nie zamierzam zasypywać cię pytaniami. Tak niewiele o tobie wiem, a chciałbym poznać cię
znacznie lepiej.
– W jakim celu, Harrison? Przecież niedługo stąd wyjadę.
– W jakim celu? – powtórzył. – A w takim, że bardzo cię polubiłem.
– Och – mruknęła, nie wiedząc, jak powinna zareagować na jego wyznanie. Miejsce rozdrażnienia
zajęło teraz jakieś dziwnie ciepłe uczucie w stosunku do Harrisona.
Pragnęła, by nigdy jej ono nie opuściło. Dotychczas żaden mężczyzna nie działał na nią w taki
sposób jak on.
– Proszę cię, AJ. , rozmawiaj ze mną. – Zatrzymał się i stanął naprzeciwko niej. – Rozumiem, że
nie jest to łatwe, ale jeśli ma nas coś łączyć, muszę wiedzieć o tobie wszystko.
– Coś... ale nie przyjaźń?
– Chyba oboje doskonale zdajemy sobie sprawę, – że przyjaźń jest tylko cząstką tego, co do siebie
czujemy. Nie umniejszam bynajmniej jej znaczenia... prawdę mówiąc, po jednym nieudanym związku
doszedłem do wniosku, że więź duchowa jest znacznie ważniejsza niż cielesna. – Ujął jej dłonie. – Ale
prawdziwa przyjaźń wymaga od obu stron otwartości, zaufania i szczerości.
Słysząc jego słowa, Amelia miała ochotę uciec na koniec świata. Wiedziała, że nie może się z
nim związać. Oboje doskonale zdawali sobie z tego sprawę. Musiała jednak przyznać, że to, co
powiedział, było prawdą. Istotnie czuli do siebie coś więcej niż tylko przyjaźń, ale czy postąpiliby
rozsądnie, zacieśniając ten związek?
– Zgadzam się z tobą, ale...
– Ale?
– Wyjeżdżam pod koniec czerwca. Uważam, że bliższy związek między nami nie byłby
rozsądnym posunięciem.
– A jeśli jest już na to za późno?
– A jest? – wymamrotała, czując, że cała drży.
– Bardzo cię lubię, AJ. Czy widzisz coś złego w tym, że chcę cię lepiej poznać? Czy nie
jesteś w stanie zaufać mi na tyle, żeby powiedzieć, na co chorowałaś?
Amelia westchnęła i zamknęła na chwilę oczy, zastanawiając się, czy przypadkiem nie robi z igły
wideł. Bardzo nie lubiła mówić o swojej przeszłości byle komu, ale w końcu Harrison znaczy dla niej
znacznie więcej niż ktoś, kogo zna tylko przelotnie. Uniosła powieki i spojrzała w jego oczy.
– Mam endometriozę.
Harrison zatrzymał się, czekając na jej dalsze wyjaśnienia, ale ona milczała.
– Rozumiem – mruknął w końcu, z zadumą kiwając głową. – Czy w twoim przypadku jest to
przypadłość dziedziczna?
– Tak – odparła, siadając na piasku i wpatrując się w morze. – Jestem jedynaczką. Kiedy się
urodziłam, moi rodzice mieli już po czterdzieści kilka łat. Matka chorowała na endometriozę, ale w
tamtych czasach lekarze uważali, że kobiety wyolbrzymiają bóle menstruacyjne. Mama jednak
okropnie cierpiała. W końcu znalazła lekarza, który zechciał ją wysłuchać. Po dwudziestu latach
małżeństwa i licznych operacjach udało jej się zajść w ciążę. Choć od tego momentu aż do rozwiązania
była przykuta do łóżka, urodziłam się przed terminem. – Podciągnęła kolana pod brodę i objęła je
ramionami.
Harrison milczał wyczekująco.
– Już jako nastolatka zaczęłam przyjmować leki, ale mimo wszystko wpadałam czasami w
depresję. Gdy miałam osiemnaście lat, poddano mnie laparotomii... Początkowo zamierzali tylko
wypalić cysty, usunąć zrosty i fragmenty śluzówki macicy, ale kiedy mnie otworzyli, stwierdzili, że
jest znacznie gorzej, niż przypuszczali. Gdy się obudziłam, powiedziano mi, że nie mam jednego
jajnika i jajowodu. Oczywiście wiedziałam, czym ryzykuję, poddając się tej operacji. Mój chirurg
wszystko mi wytłumaczył, ale mimo to nie spodziewałam się, że do tego dojdzie.
– AJ. – wyszeptał z takim uczuciem, że w jej oczach zakręciły się łzy wzruszenia. Kiedy objął
ją – i przyciągnął do siebie, poddała się bez żadnego oporu.
Przez pięć minut siedzieli w milczeniu, a Amelia czuła się bardzo bezpieczna w jego ramionach.
– Więc nie ma szansy, żebyś zaszła w ciążę? – spytał łagodnym tonem, a ona wzruszyła tylko
ramionami. – Dlatego trudno ci przebywać w pobliżu małych dzieci? Niemowląt?
– One są takie cudowne. Zwłaszcza Yolanda. Mimo wszystkich problemów bardzo ją kochasz...
co rzuca się w oczy, kiedy tylko jesteście razem.
– Poza nią nie widzę świata.
– No właśnie. Dziecko to prawdziwy skarb. Ludzie, którzy zostają rodzicami, powinni wiedzieć,
że spotkało ich wielkie szczęście. Niestety, niektórym nigdy nie będzie to dane...
– Dziękuję, że mi o wszystkim powiedziałaś.
– Muszę przyznać, że nie było to dla mnie łatwe.
– Nieczęsto otwierasz się przed ludźmi, prawda, Amelio Jane? – spytał łagodnie.
– Nie. Zwłaszcza, kiedy mam mówić o mojej chorobie.
– No to zrobiliśmy krok we właściwym kierunku oznajmił zdecydowanym tonem.
– Naprawdę?
– Owszem. Rozmawiamy ze sobą szczerze, a to dobry znak.
– Chyba tak.
– Chyba? Powiedz raczej, że to wspaniale! Bo to oznacza, że jesteśmy gotowi zrobić następny
krok!
– Następny krok? Jaki?
– No, żeby lepiej się poznać – wyjaśnił z uśmiechem, zdejmując jej z głowy kapelusz. – Jesteś
piękna, Amelio Jane – wyszeptał czule, gładząc palcami jej policzek. Potem uniósł jej podbródek i
delikatnie pocałował ją w usta, wzbudzając w niej uczucie pożądania.
Kiedy po raz kolejny dotknął jej warg, przylgnęła do niego całym ciałem, chcąc dać mu do
zrozumienia, że pragnie tego równie silnie jak on. Harrison poczuł się jak nie umiejący zapanować
nad sobą nastolatek, który nie jest w stanie pohamować swych odruchów. Nie pamiętał już, kiedy
przeżywał coś podobnego. Przyciągnął Amelię jeszcze bliżej, chcąc poczuć bijące od niej ciepło, i
zaczął namiętnie ją całować. Kiedy przesunęła dłonią po jego nagiej klatce piersiowej, cicho jęknął z
rozkoszy.
Nic nie miało teraz dla nich znaczenia. Absolutnie nic. Liczyli się tylko oni. Pragnienie. Pożądanie.
Namiętność, która nieustannie się nasilała. Zapomnieć o przeszłości i przyszłości. Istniała tylko
teraźniejszość. Żyli jedynie chwilą obecną. W końcu musieli nabrać powietrza, ale Harrison nie dał za
wygraną. Wykorzystał ten moment i delikatnie musnął wargami jej szyję.
– Ojej!
Harrison wybuchnął śmiechem.
– Amelio Jane, jesteś wyjątkowa. Czy wiesz o tym?
– Hmm...
– Widzę, że nie lubisz komplementów. Uwierz mi jednak na słowo, kiedy mówię, że jesteś
nieodparcie pociągająca.
– Chciałabym w to wierzyć, ale...
– Ale co?
– Ale to by znaczyło, że potrafię się otworzyć.
– I do tego właśnie zmierzam, bo...
Przerwał mu głośny krzyk jakiegoś chłopca, który wyskoczył z wody i rozpaczliwie machając
rękami, biegł w kierunku stanowiska ratowników.
– Rekin! Widziałem rekina! On kogoś zaatakował!
Rozdział 7
Amelia zesztywniała w objęciach Harrisona. Kiedy na nią spojrzał, była śmiertelnie blada.
– A. J. ?
Nie odpowiedziała, więc lekko nią potrząsnął.
– Amelia?
Kiedy gwałtownie odwróciła głowę w jego stronę, dostrzegł malujący się w jej oczach paniczny
strach. Zaczęła drżeć na całym ciele, a jej oddech stał się nieregularny.
– Co ci jest, AJ. ?
– Nie cierpię rekinów – wyjąkała. – Jestem Angielką. U nas ataki rekinów nie zdarzają się zbyt
często.
– Nic ci nie będzie – powiedział, pomagając jej wstać. – Dasz sobie radę. To taki sam przypadek
jak inne.
Amelia rozejrzała się wokół siebie. W końcu dotarło do niej, że muszą zacząć działać. Oboje byli
wykwalifikowanymi lekarzami oddziału ratownictwa. Skoro znaleźli się na miejscu wypadku,
powinni bezzwłocznie ruszyć do akcji.
– A. J. , tam będzie pełno krwi. Nastaw się na widok poważnych ran szarpanych. W przypadku
ataku rekina często dochodzi do amputacji... – Chwycił ją za rękę i pociągnął za sobą. –
Niejednokrotnie miałaś już do czynienia z tego rodzaju obrażeniami, więc tym razem też dasz sobie
radę.
Grupa ratowników wybiegła z pawilonu klubowego, zabierając ze sobą łódź. Ludzie kręcili się po
całej plaży, wyskakiwali z wody, gorączkowo szukali swoich dzieci, wykrzykując ich imiona. Harrison
podziękował w duchu pani D. za to, że zabrała Yolandę do domu.
Dyżurny ratownik usiłował uspokoić przerażonych plażowiczów, którzy zasypywali go
pytaniami. Niektórzy ludzie pozbierali już swoje rzeczy i pobiegli w kierunku zaparkowanych w
pobliżu samochodów. Inni stali nad wodą i patrzyli w stronę surfingowców, którzy starali się pomóc
osobom mającym trudności z dotarciem do brzegu. Dzielni sportowcy trzymali się blisko siebie,
przestrzegając zasady: nigdy nie uprawiaj surfingu samotnie.
– Chodź, AJ. Musimy im pomóc – powiedział Harrison, a ona przytaknęła ruchem głowy.
Oboje patrzyli w stronę morza, uważnie obserwując wysokie fale. Surfingowcy zbliżali się do
brzegu.
– Pierwsze minuty będą miały decydujące znaczenie – mruknął Harrison.
– Co mam robić? – spytała Amelia opanowanym głosem, oddychając już równo i spokojnie.
– Idź do mojego mieszkania i poproś panią D. , żeby dała ci torbę lekarską. Ona wie, gdzie ją
znaleźć.
– Czy mam wezwać karetkę?
– Na pewno już to zrobiono – odrzekł Harrison, a potem odwrócił się i ruszył w kierunku
ratowników przygotowujących miejsce dla rannego, którego koledzy wyciągnęli już z wody i kładli na
prowizorycznych – noszach utworzonych z desek surfingowych. – Jestem lekarzem – oznajmił, a na
twarzy ratownika pojawił się wyraz ulgi.
– Wspaniale. Aha, mam na imię Jonah. Mhm... położymy go tutaj – powiedział, wskazując
miejsce po swojej lewej stronie, gdzie leżały już koce i podręczna apteczka.
– Dobrze. Niech ci ludzie się cofną. Muszę mieć trochę swobody.
Jonah odwrócił się do kolegi i przekazał mu instrukcje.
– Mam nadzieję, że wezwaliście ambulans? – spytał Harrison.
– Oczywiście.
– Koleżanka z ratownictwa poszła do mojego domu po torbę lekarską... mieszkam po drugiej
stronie drogi – oznajmił Harrison, sprawdzając zawartość podręcznej apteczki. – Kiedy wróci, macie
ją przepuścić bez zadawania zbędnych pytań. Będzie niosła czarną torbę lekarską, więc chyba ją
rozpoznacie.
– To znaczy... uhm... wie pan, czego się spodziewać, tak? – wyjąkał Jonah.
– . Jeśli interesują pana moje kwalifikacje, to jestem ordynatorem oddziału ratownictwa szpitala
Glenelg General. To powinno panu wystarczyć – powiedział Harrison, unosząc głowę i widząc
zbliżającą się do nich Amelię.
Kiedy zerknął w stronę oceanu, zauważył, że surfingowcy wraz z ratownikami niosą rannego w
ich kierunku.
– Proszę natychmiast się cofnąć i zrobić miejsce – rozkazał Jonah.
W tym momencie podeszła do nich Amelia. Otworzyła torbę lekarską Harrisona i zaczęła
przeglądać jej zawartość.
– Masz sól fizjologiczną... w porządku.
– Co u Yolandy? – spytał Harrison.
– Ogląda telewizję.
– To dobrze.
Kiedy położono rannego przed nimi, Amelia zmarszczyła brwi. Ku jej zaskoczeniu żył i był
przytomny. Sądziła, że jego stan będzie krytyczny, a on przez cały czas gawędził z ożywieniem, jakby
atak rekina był dla niego czymś powszednim.
Ach, ci Australijczycy! – pomyślała. Chyba nigdy ich nie zrozumiem.
– Jak ci na imię? – spytał Harrison surfingowca, sięgając po nożyczki i rozcinając jego
piankowy kombinezon.
– Troy.
– Ile masz lat, Troy?
– Dwadzieścia.
– Od jak dawna uprawiasz surfing?
– Od dziesięciu lat.
– Czy jesteś na coś uczulony?
– Nie.
– W porządku.
Podczas rozmowy Harrison pobieżnie obejrzał jego obrażenia. Prawa stopa Troya silnie
krwawiła, więc Amelia pospiesznie założyła sterylny opatrunek i przez chwilę mocno przyciskała go do
rany. W pewnym momencie poczuła, że coś nie jest w porządku. Kiedy uniosła tampon, zauważyła, że
Troy stracił czwarty i piąty palec u nogi.
– Weź głęboki oddech – powiedział Harrison, a Troy skwapliwie wykonał jego polecenie. –
Rany szarpane na prawym ramieniu i prawej nodze – oznajmił spokojnym, lecz rzeczowym tonem,
a następnie zaczął badać jego głowę. – Czy miałeś jakieś guzy?
– Nie.
– Patrz tutaj – polecił, unosząc palec i przesuwając go przed oczami Troya.
– Brak czwartej i piątej kości śródstopia. Duża utrata krwi – stwierdziła Amelia.
Harrison kiwnął głową, a potem wezwał do siebie jednego z ratowników.
– Proszę przykryć go kocem. Nie wolno dopuścić do wyziębienia ciała. Znajdźcie coś, na czym
można by oprzeć jego nogę. Musi mieć ją lekko uniesioną – polecił, wyjmując z apteczki kilka
gazików i przyciskając je do krwawiącego miejsca. – Jonah! – zawołał. – Zastąp mnie i przytrzymaj
to, dobrze?
– Czy nic mu nie będzie, doktorze? – spytał kolega Troya.
– Wyjdzie z tego – odrzekł Harrison, badając źrenice oczu rannego. – Są równe i reagują na
światło. Tętno coraz słabiej wyczuwalne. Troy, weź głęboki wdech – powiedział, przyciskając palce
do jego nadgarstka. – Jeszcze raz. No, teraz lepiej. Staraj się tak oddychać. Nie za szybko. Nie
chcemy, żebyś dostał zawrotów głowy. – Spojrzał na jego przyjaciela i dodał: – Pilnuj, żeby przez
cały czas oddychał równomiernie i głęboko. – Odwrócił się do Amelii. – A. J.?
– Krwotok zatamowany – odparła, bandażując stopę Troya. – Teraz podłączę kroplówkę.
– Dobrze. – Harrison dokładniej przyjrzał się ranom szarpanym na ramieniu i udzie Troya. –
Usiłował wyrwać ci spory kawał nogi, kolego.
– Mhm.
– Prawdę mówiąc, niewiele brakowało, a uszkodziłby ci tętnicę udową. Miałeś szczęście! –
stwierdził Harrison, ponownie mierząc mu tętno. – Tylko tak dalej. Lubimy słyszeć równe oddechy
naszych pacjentów, prawda, AJ.?
– Oczywiście – przytaknęła. – Proszę to potrzymać – zwróciła się do ratownika, podając mu
butelkę z solą fizjologiczną. – A ja podłączę kroplówkę.
– Niech ktoś dowie się, kiedy przyjedzie ambulans – polecił Harrison, a potem ponownie zajął
się ranami Troya. – Trzeba będzie je zszyć – oznajmił, zakładając mu opaskę uciskową. – A. J. ,
obejrzyj go, proszę.
Amelia sięgnęła po lekarską latarkę i zbadała oczy Troya, a następnie zmierzyła mu tętno, które
nadal było słabo wyczuwalne. Jego twarz lekko się zarumieniła, a wargi i paznokcie, które miały
dotąd niebieskawy odcień, odzyskały bardziej zdrowy różowy kolor.
– Czy masz zawroty głowy? Mdłości? – spytała, nadal obejmując palcami jego nadgarstek.
– Nie.
– Przyjechała karetka! – zawołał jeden z gapiów, a po chwili zjawili się ratownicy z noszami i
sprzętem medycznym.
– Amelia? – powiedziała ze zdumieniem Giną Douglas, a potem spojrzała na Harrisona i dodała:
– Witaj.
– Cześć, Giną, cześć, Ben - odrzekł Harrison. – Cieszę się, że was widzę. Rekin zaatakował
dwudziestoletniego mężczyznę, który odniósł poważne obrażenia. Liczne rany szarpane na prawym
ramieniu i prawej nodze. Stracił czwartą i piątą kość śródstopia. Nie doznał urazów głowy. Źrenice
równe i reagują na światło. Tętno dość słabo wyczuwalne, chwilami przyspieszone. Podaliśmy mu sól
fizjologiczną, ale dotąd nie dostał żadnych środków przeciwbólowych.
– A co byś mu zaaplikował?
– Troy, czy jesteś uczulony na morfinę?
– Nie. Brałem ją już wcześniej i nic mi nie było.
– Co ci wtedy dolegało?
– Och... usunięto mi wyrostek robaczkowy. Miałem wówczas siedemnaście lat.
– Czy obecnie przyjmujesz jakieś leki?
– Nie. Ojej... wczoraj wieczorem trochę wypiłem...
– Nie ci nie będzie – pocieszył go Harrison, robiąc mu zastrzyk z morfiny.
Potem sanitariusze położyli Troya na noszach i zanieśli do ambulansu. Ratownik Jonah przez cały
czas im towarzyszył, trzymając w rękach butelkę z solą fizjologiczną.
– Dobrze się czujesz, Amelio? – spytał Harrison, biorąc ją za rękę.
– Oczywiście. Tak jak mówiłeś, jakoś dałam sobie radę.
Harrison uśmiechnął się, a potem przyciągnął ją do siebie, otoczył ramieniem i pocałował w
czubek głowy. W tym momencie Giną wyskoczyła z ambulansu i z aprobatą spojrzała w ich
kierunku.
– Dziękuję, Giną! – zawołała Amelia. – Napiszę sprawozdanie z tego wypadku dziś po południu,
kiedy tylko przyjdę do szpitala.
– Jasne. Zostawię papiery w twojej przegródce – oznajmiła ciemnowłosa ratowniczka, siadając
obok kierowcy, który włączył światła i na sygnale ruszył.
– Chodź, musisz odpocząć przed pracą – powiedział Harrison, nadal tuląc ją do siebie.
– Jeśli nie masz nic przeciwko temu, to chciałabym pożegnać się z Yolandą – oznajmiła, gestem
ręki wskazując jego dom.
– Ależ naturalnie.
Yolandą tańczyła przy swojej ulubionej muzyce, ale kiedy zobaczyła Amelię, natychmiast
podbiegła do niej i zarzuciła jej na szyję swoje pulchne rączki.
– Mil. , ja. Chodź i tańcz.
– Czy nie mogłabym popatrzeć, jak ty tańczysz? – spytała Amelia, a dziewczynka nie dała się
prosić i w rytm muzyki zaczęła wirować po całym pokoju, naśladując ruchy aktorów w telewizji. –
Jesteś naprawdę świetną tancerką – pochwaliła ją pod koniec trzeciej melodii.
Kiedy wychodziła, Yolandą pomachała do niej na pożegnanie.
– Odprowadzę Amelię do domu – zawołał Harrison do pani D. , która siedziała w fotelu i czytała
książkę.
– W porządku, mój drogi.
Ruszyli ścieżką, trzymając się za ręce. Harrison uważał Amelię za niezwykłą kobietę. Nie mógł
wprost uwierzyć, że w końcu coś mu o sobie opowiedziała. Zawsze miał nadzieję, że kiedyś spotka
kobietę, która zostanie jego przyjaciółką. Że z czasem ten związek się zacieśni. Że ponownie się ożeni,
dając córeczce zarówno kochającą matkę, jak i rodzeństwo do wspólnych zabaw, ale...
– Czy kiedykolwiek powiedziałaś jakiemuś mężczyźnie o swojej operacji? O tym, co musisz
znosić na co dzień? – spytał, wiedząc, że endometrioza jest bardzo bolesną chorobą.
– Tak. Jeden raz. Dawno temu.
– Niech zgadnę. Kiedy powiedziałaś mu o tej operacji, on natychmiast cię porzucił?
– Właśnie.
– I od tej chwili straciłaś zaufanie do ludzi.
– Owszem.
– Doskonale cię rozumiem. Naprawdę. I czuję się zaszczycony, że zaufałaś właśnie mnie. Wiem,
że nie jest to łatwe, zwłaszcza po zawodzie, jaki przeżyło się wcześniej.
– Masz na myśli swoją żonę?
– Byłą żonę. To znaczy, zgodnie z literą prawa do końca byliśmy małżeństwem, ale gdyby Inga
żyła, na pewno doszłoby do rozwodu. To byłoby jedyne rozsądne rozwiązanie, zarówno dla Yolandy,
jak i dla mnie. – Spojrzał na splecione palce ich dłoni. – Dwa tygodnie po jej wyprowadzce
zadzwonili do mnie z policji, prosząc o spotkanie w szpitalu. Musiałem zidentyfikować jej zwłoki.
– Och, Harrison – wyszeptała ze współczuciem.
– Poziom alkoholu w jej krwi znacznie przewyższał dozwoloną normę, a ona prowadziła
samochód;
Amelia wpatrywała się w niego, nie mogąc wyobrazić sobie tej makabrycznej sceny.
– To był dla nas ciężki okres. Yolanda też nie czuła się dobrze.
– Ale jakoś się z tym uporałeś. To dowodzi, że w głębi duszy jesteś bardzo silny. Wiem, jak
ważna jest dla ciebie Yolanda. To widać już na pierwszy rzut oka. Jesteś cudownym ojcem i nie
mam wątpliwości, że wychowasz córkę na samowystarczalną, niezależną i zaradną osobę. Chyba
żaden ojciec ani matka nie może żądać więcej...
Harrison westchnął głęboko.
– Niekiedy zadaję sobie pytanie, co ja najlepszego robię. Mimo zabiegów leczniczych,
intensywnych ćwiczeń oraz ciągłego nadzoru bywają dni, kiedy Yolanda siedzi bez ruchu i wpatruje
się w ścianę, ponieważ nie może dać sobie rady z otaczającym ją światem. To wszystko przerasta jej
możliwości. Co będzie, jeśli z tego nie wyrośnie? Co będzie, jeśli nie uda mi się przygotować jej do
życia?
– Ależ, Harrison, z tego, co widziałam, wykonujesz niezwykłą robotę. Nie zostawiasz małej na
oddziale dziennym, lecz zajmuje się nią zaufana osoba, którą oboje kochacie. Yolanda jest cudownym
dzieckiem. To, że postawiono diagnozę tak wcześnie, działa na waszą korzyść, a podjęta terapia
przynosi wspaniałe rezultaty. A wszystko dzięki temu, że od razu wiedziałeś, na co należy zwracać
uwagę...
– Ale ty mimo to natychmiast zauważyłaś, że coś jej dolega.
– Owszem, ale ja jestem lekarzem, a to zupełnie inna sprawa. Poza tym przecież nie starasz się
ukryć upośledzenia Yolandy. Usiłujesz jedynie dawać jej wszystko, czego potrzebuje. To znaczy
dajesz jej – narzędzia, żeby mogła maksymalnie korzystać z życia i wyrosnąć na niezależną
kobietę.
– Tak uważasz?
Amelia nie mogła pojąć, dlaczego aż tak bardzo brak mu wiary w siebie. Zawsze wydawał jej się
mężczyzną silnym i umiejącym zapanować nad każdą sytuacją.
– Oczywiście. Jesteś wspaniałym ojcem, Harrison. Nie powinieneś mieć co do tego cienia
wątpliwości.
Harrison przez chwilę rozważał jej słowa w milczeniu.
– Jesteś dla mnie niezwykle dobra, Amelio Jane. Czy zdajesz sobie z tego sprawę? Naprawdę,
bardzo lubię twoje towarzystwo i sam już nie wiem, jak ci dziękować za wszystko, co zrobiłaś dla
Yolandy w ciągu tego tygodnia.
Amelia poczuła, że robi jej się ciepło na sercu.
– Sprawiło mi to wielką przyjemność. Lubię spędzać z nią czas.
– Nie chciałbym się narzucać, ale upłyną jeszcze co najmniej dwa tygodnie, zanim pani D. w
pełni odzyska zdrowie i, że tak powiem, stanie na nogach. Czy mogłabyś nadal do nas zaglądać i
sprawdzać, czy wszystko jest w porządku? Oczywiście, w wolne dni...
– Naturalnie. Powiedziałam, że chętnie pomogę i nie zamierzam zmieniać zdania – oznajmiła,
uświadamiając sobie, że nie potrafiłaby odmówić temu mężczyźnie.
– To wiele dla mnie znaczy, AJ. Zatem do zobaczenia później.
– Słucham? – Stali teraz przed drzwiami jej mieszkania, a ona odwróciła się i spojrzała na
Harrisona, czując zamęt w głowie. – Przecież mam dyżur.
– Wiem. Kończysz około północy, prawda?
– No... tak.
– Zatem przyjdę po ciebie do szpitala i odprowadzę cię do domu. Chcę mieć pewność, że jesteś
bezpieczna.
– Zamierzałam wziąć taksówkę.
– Zapowiadają cudowny wieczór.
– Harrison, czegoś tu nie rozumiem.
– Powiedziałaś, że chętnie pomożesz, kiedy nie będziesz pracować.
– No tak.
– A wtedy skończysz już zmianę.
– A ty będziesz potrzebował pomocy?
– Tak, bo chcę odprowadzić cię do domu. A jak miałbym to zrobić bez ciebie?
Amelia zamknęła na chwilę oczy.
– Mam kompletny zamęt w głowie.
Harrison uniósł brwi i lekko się uśmiechnął.
– To dobrze – mruknął, a potem pochylił się, musnął wargami jej usta i odszedł.
Amelia wyjęła klucz z kieszeni spódnicy i otworzyła drzwi, wciąż nie mogąc ochłonąć po tym
przelotnym pocałunku.
– Mam zupełny chaos w głowie – jęknęła, wchodząc do mieszkania.
Rozdział 8
Kiedy tego dnia po południu dotarła do szpitala, odsunęła na bok wszelkie myśli dotyczące
Harrisona i była gotowa skupić się wyłącznie na pracy. Idąc korytarzem, zdała sobie sprawę, że
wszyscy uśmiechają się do niej inaczej niż zwykle.
Otworzyła drzwi do szatni i stanęła twarzą w twarz z Tiną.
– No więc? Powiedz mi, Amelia. W szpitalu aż huczy od plotek, że ty i Harrison jesteście parą. W
zeszłym tygodniu w ogóle cię nie widziałam, bo wzięłaś sobie wolne, żeby bawić się z nim w
szczęśliwą rodzinkę. Nie mogę więc powiedzieć, żebym była zaskoczona, ale tak czy owak... przekaż
mi najświeższe wiadomości.
– No cóż... – zaczęła Amelia. – Można powiedzieć, że znaleźliśmy wspólny język. – Odwróciła
się i zamknęła drzwi swojej szafki.
– Ojej, to fajnie. Cieszysz się, prawda?
– Jak mogę się cieszyć? Zostało mi dziesięć tygodni pobytu w tym kraju.
– Ale przecież powiedziałaś, że znaleźliście wspólny język. – Urwała, a potem zawołała: – Och,
teraz rozumiem...
Amelia westchnęła i odwróciła się do Tiny plecami.
– On cię pocałował, prawda? Nie ukryjesz tego przede mną. Masz to wypisane na twarzy.
– Naprawdę? – Amelia spojrzała w lustro.
– Powiedziałam to w przenośni – zawołała Tina, wybuchając śmiechem. – O rany! Widzę, że
pobyt na łonie szczęśliwej rodziny bardzo ci służy.
– Nic na to nie poradzę, że lubię spędzać czas z nim... i z Yolandą.
– Więc nie trać ani chwili. Macie zaledwie dziesięć tygodni.
– Nie wiem, czy powinnam się angażować, skoro mam wkrótce wyjechać.
– Och, Amelio! Jak często przytrafiały ci się podobne historie? Prawie nigdy! Skoro czujesz coś
do Harrisona, to masz prawo wdać się z nim w romans i zobaczyć, co z tego wyniknie.
– Muszę stąd wyjechać.
– Ale dlaczego nie miałabyś przekonać się, jak wam...
– Z powodu Yolandy.
– Och, daj spokój. To kiepska wymówka. Po prostu jesteś przerażona. Piekielnie boisz się, że on
odepchnie cię, tak jak zrobił to przed laty ten kretyn.
– Nigdy nie urodzę dziecka, Tina. Czy nie uważasz, że to mogłoby mieć dla niego znaczenie?
– Nie wiem. Spytaj Harrisona.
– Nie mogę.
– Dlaczego?
– Bo mnie odtrąci. To oczywiste, że on pragnie mieć więcej dzieci i doskonale go rozumiem. Jest
niezwykłym ojcem. Zasługuje na kobietę, która może dać mu to, o czym marzy.
– A jeśli tą kobietą jesteś właśnie ty? Co będzie, jeśli go odrzucisz? Czy pomyślałaś o tym choć
przez moment?
Amelia milczała przez dłuższą chwilę, rozważając w myślach jej słowa.
– Nie. Nie myślałam o tym w ten sposób. – Westchnęła. – Muszę iść.
Amelia skupiła się na pracy. Po wizycie pierwszego pacjenta poszła do Troya, który leżał na
ortopedii.
– Cześć! – powitał ją, kiedy podeszła do jego łóżka. – Dziękuję, że przyszła pani mnie
odwiedzić.
– Jestem zaskoczona, że nie masz gości, Troy.
– Moi rodzice poszli przed chwilą kupić coś do jedzenia. Teraz, kiedy zobaczyli, że nic mi nie
jest, mama trochę się uspokoiła.
– Bardzo się cieszę. Jesteś prawdziwym szczęściarzem, Troy – powiedziała łagodnym tonem, a
on skwitował jej słowa uśmiechem.
– Szczęście nie ma z tym nic wspólnego. Ten rekin nie chciał zrobić mi nic złego.
– Dlaczego tak mówisz? Przecież on mógł cię zabić!
– Ale tego nie zrobił. I powiem pani dlaczego.
– Słucham.
– Bo nie surfowałem sam. Byli ze mną kumple, którzy wyciągnęli mnie na brzeg, zanim zdałem
sobie sprawę, co się dzieje. Przezorni surfingowcy wiedzą, co robić i czego można się spodziewać.
Mieliśmy przy sobie czujniki do wykrywania rekinów. Nie jesteśmy głupi, ale w końcu zdarzają się
różne wypadki.
– Jak możesz tak spokojnie o tym mówić?
– Pani też była spokojna, kiedy opatrywała pani moje rany. Jest pani lekarzem, przygotowanym
do tego rodzaju pracy. A ja jestem zawodowym surfingowcem, który cały wolny czas spędza na plaży
– odrzekł z uśmiechem.
– Czy zamierzasz nadal uprawiać ten sport?
– Oczywiście, Amelia oniemiała z wrażenia i patrzyła na niego z otwartymi ze zdumienia
ustami.
– Mam to we krwi. Przypuszczam, że wydaje się to pani lekkomyślne i nierozważne, ale nie
rzuciłaby pani medycyny, gdyby podupadła pani na zdrowiu. Pozbierałaby się pani i wróciła do
swojego zawodu... do tego, co robi pani najlepiej.
Ma rację, przyznała w duchu Amelia. Właśnie tak postąpiłam, kiedy stan mojego zdrowia
przekreślił wszelkie plany na przyszłość.
– To bardzo słuszna uwaga, Troy – powiedziała, uśmiechając się do niego. – Wracaj do
zdrowia.
– Dobrze.
Kiwnęła głową i ruszyła w stronę wyjścia.
– Och, pani doktor... jeszcze jedno...
Amelia przystanęła i odwróciła się do niego.
– Dziękuję za... och, wie pani... za doprowadzenie mnie do porządku – wyjąkał ze łzami w
oczach.
Widząc to, Amelia zdała sobie nagle sprawę, że ten wypadek wstrząsnął nim bardziej, niż to
okazywał. Kiwnęła głową, a potem serdecznie się do niego uśmiechnęła i poszła z powrotem na
oddział ratownictwa.
Upłynęło kilka godzin. Tina nie wspomniała już ani słowem o Harrisonie, a Amelia była jej za
to bardzo wdzięczna. Na oddziale panował wyjątkowy – jak na sobotni wieczór – spokój, więc miała
mnóstwo czasu na rozmyślania, choć wcale tego nie chciała. Podczas przerwy na kolację poszła do
pokoju dla personelu. Ze zmęczenia głowa opadła jej na stół. Harrison nieustannie zaprzątał myśli
Amelii i coraz trudniej było jej skupić się na pracy. Ciągle zastanawiała się nad tym, jak powinna
postąpić wobec niego. Nie bardzo wiedziała, co ma dalej robić.
– Dobrze ci, co? – powiedział Harrison, niespodziewanie wchodząc do pokoju, a ona na dźwięk
jego niskiego, głębokiego głosu gwałtownie się wyprostowała.
– Co... ty tutaj robisz, Harrison? – spytała, spoglądając na niego szeroko otwartymi oczami.
Powoli dopiła herbatę, stwierdzając, że ten mężczyzna wygląda równie dobrze w dżinsach oraz
podkoszulku, które teraz miał na sobie, jak i w eleganckim ubraniu czy kąpielówkach. Nagle zdała
sobie sprawę, że choć widziała go tego ranka, przez cały dzień okropnie za nim tęskniła. – Czy
Yolanda dobrze się czuje?
– Tak.
– Więc co tu robisz? Chodzi o panią D. ?
– Nie. Yolanda i pani D. są w świetnej formie. Wezwała mnie Tina.
– W jakiej sprawie?
– Chodzi o jakiś poważny nagły przypadek. – Podszedł do stołu i usiadł obok niej. – Nic o tym nie
wiesz?
– Od półgodziny mam przerwę – wyjaśniła, odsuwając się nieco od niego.
Harrison kiwnął głową i pochylił się w jej stronę, ale ona odruchowo odskoczyła.
– Przecież cię nie ugryzę – powiedział łagodnym tonem. – No, chyba że mnie o to poprosisz.
– Harrison! – upomniała go, ale jego niezbyt wyszukany żart odniósł skutek. Patrząc w jego oczy,
poczuła suchość w ustach. Przyglądając się jego wargom, zapragnęła, by znów ją pocałował. Ponownie
spojrzała mu w oczy i zdała sobie sprawę, że on doskonale wie, o czym ona myśli.
Harrison wziął głęboki oddech, przez chwilę go wstrzymywał, a potem wypuścił powietrze.
– Może pójdziemy dowiedzieć się, co Tina ma nam do powiedzenia? – zaproponował,
wyciągając do niej rękę, a ona mimo wszystko nie była w stanie przepuścić tej okazji.
Pragnęła go dotknąć, a kiedy poczuła ciepło jego dłoni, jej serce znów zaczęło bić w
przyspieszonym tempie.
– Chodźmy, doktor Watson – powiedział, chwytając ją za rękę i kierując się w stronę stanowiska
pielęgniarek na oddziale ratownictwa. Mijani przez nich członkowie personelu uśmiechali się
życzliwie na ich widok, a jeden z portierów przyjaźnie poklepał Harrisona po plecach.
– Tak trzymać, szefie! – powiedział, szczerząc zęby.
Kiedy dotarli do recepcji, zastali w niej Tinę, która odkładała właśnie słuchawkę.
– Widzę, że Harrison już cię znalazł – zawołała z wyraźną radością. – To świetnie. Zaraz
zaczynamy odprawę.
Wciąż trzymając się za ręce, weszli do pokoju, w którym zgromadziło się już kilkunastu
członków personelu. Była wśród nich Rosie, która powitała ich serdecznym okrzykiem, a potem
podeszła do Amelii.
– Wygląda na to, że zostałaś dziewczyną naszego szefa – szepnęła jej do ucha.
Amelia nie wiedziała, jak się zachować. Czuła, że ma zaczerwienione policzki. Na szczęście w
tym momencie weszła Tina i wszyscy zamienili się w słuch.
– Stajemy w obliczu kryzysowej sytuacji – oznajmiła donośnym głosem. – Podczas koncertu
rockowego, który odbywał się nad morzem, słuchacze dostali zbiorowego amoku i doszło do ogólnej
bijatyki. Wysiano tam co najmniej osiem karetek pogotowia. Będziemy mieli do czynienia ze
złamaniami, obrażeniami ciała, oparzeniami i Bóg wie czym jeszcze. Nie wspominając już o tym, że
niektórzy spośród poszkodowanych są pijani lub odurzeni na skutek nadużycia narkotyków.
– Sobotnie wieczory sprzyjają bijatykom – wtrąciła jedna z pielęgniarek, wywołując wybuch
śmiechu zebranych.
– Zachowajcie powagę i skupcie się na tym, co nas czeka – zarządził spokojnym, ale
stanowczym tonem Harrison. – Z informacji, które przekazała mi Tina, wynika, że będziemy zawaleni
robotą. Przyjmujcie pacjentów kolejno, w miarę ich pojawiania się na oddziale. Tych, których stan
nie jest krytyczny, należy opatrzyć i wysłać do domu. Będą mogli wrócić jutro lub skontaktować się w
poniedziałek ze swoimi lekarzami rodzinnymi. Amelio, ty i ja będziemy urzędowali w sali zabiegowej
numer jeden. Tina, zbierz zespół i zajmij salę numer dwa. – W tym – momencie rozległa się syrena
i wszyscy zastygli na chwilę w bezruchu, jakby czekając na jego komendę. – No dobrze, bierzmy się
do pracy.
W ciągu najbliższych trzech godzin Amelia była tak zajęta, że nie mogła nawet pomyśleć ani o
Harrisonie, ani o niczym innym. W sali zabiegowej pojawiali się kolejno ranni pacjenci. Na
szczęście oboje z Harrisonem byli już na tyle zgrani, że rozumieli się bez słów. Pracowali w
milczeniu, tylko od czasu do czasu rzucając jakąś uwagę.
Choć część poszkodowanych kierowano do innych szpitali, po północy ich napływ zmniejszył
się tylko w niewielkim stopniu. W szpitalu pojawiła się też policja, bo w poczekalni wybuchła bójka
między oczekującymi na swoją kolej młodymi ludźmi.
– Jak długo to jeszcze potrwa? – spytała Amelia, zdejmując rękawiczki po opatrzeniu kolejnego
pacjenta.
– Wydaje mi się, że karetki nie kursują już tak często jak przedtem – odparł Harrison. – To by
oznaczało, że liczba poszkodowanych będzie się zmniejszać.
Ale minęła jeszcze godzina, zanim poczekalnia opustoszała, a oni mogli sobie pozwolić na
chwilę odpoczynku.
– Zabieram torebkę i idę do domu – jęknęła Amelia, tłumiąc ziewnięcie.
– Lepiej usiądź na chwilę i napij się kawy – zaproponowała Tina.
– Nie mogę – mruknęła, rozglądając się wokół siebie. – Jeśli to zrobię, już nie wstanę o
własnych siłach.
– Nie widziałam go od dłuższej chwili – oznajmiła Tina.
– Kogo?
– Harrisona. Nie widziałam go, ale myślę, że nadal jest na terenie szpitala.
– To dobrze, bo mam nadzieję, że odprowadzi mnie do domu. Albo wezwie taksówkę.
– Nic z tego – roześmiała się Tina. – Jest bardzo zmęczony, ale z pewnością będzie chciał iść
piechotą, bo wtedy spędzi w twoim towarzystwie więcej czasu. On chyba naprawdę jest w tobie śmiertelnie
zakochany.
– Nie mów tak! – jęknęła Amelia.
– O czym rozmawiacie? – spytał Harrison, który stanął właśnie w drzwiach pokoju.
– O... niczym – wykrztusiła Amelia, czerwieniąc się z zażenowania.
– Mam tu jeszcze jedną pacjentkę – zawołała Rosie, machając kartą choroby. – Kto się nią
zajmie?
– Ja – odparła Amelia, z trudem wstając z krzesła. – Im prędzej się do tego zabiorę, tym
wcześniej skończę.
– Dziękuję ci. Ta biedna kobieta siedzi tam już od dwóch godzin.
– Przykro mi, że musiała pani tak długo czekać, pani Franklin – powiedziała Amelia, wchodząc
do sali zabiegowej.
– Nic nie szkodzi – odparła kobieta. – Wiem, że mieliście pełne ręce roboty. Zrobiono mi
tymczasem zdjęcia rentgenowskie.
– Zaraz je przyniosę – oznajmiła Amelia, wychodząc z pokoju i kierując się w stronę stanowiska
pielęgniarek.
– Czego szukasz? – spytał Harrison, który przekładał jakieś leżące na stole dokumenty.
– Zdjęć pani Franklin.
– Są tutaj. Czy to twoja ostatnia pacjentka?
– Mam nadzieję – odparła, tłumiąc ziewanie. – Marzę już tylko o tym, żeby jak najszybciej
znaleźć się w domu.
– Czy nadal nie masz nic przeciwko temu, żebym cię odprowadził?
– Oczywiście. Świeże powietrze dobrze nam zrobi.
– To świetnie. W takim razie przekażę Tinie wszystkie inne sprawy i będę na ciebie czekał.
Amelia uśmiechnęła się z wdzięcznością i wróciła do pacjentki. Umieściła zdjęcia na negatoskopie
i zaczęła je uważnie oglądać.
– Ręka jest niewątpliwie złamana – oznajmiła po chwili. – Widzę też dwa drobne pęknięcia
kości. Z wywiadu wynika, że pani upadla i ktoś nadepnął pani na ramię.
– Zgadza się. To był naprawdę udany koncert – odparła kobieta z ironicznym uśmiechem.
– Czy rozmawiała pani z policją?
– Tak. To mi nic nie pomoże, ale przynajmniej będę miała czyste sumienie.
– No dobrze. Założymy pani gips. Trzeba go będzie nosić przez sześć tygodni. Po upływie tego
terminu proszę zapisać się na wizytę do jednego z naszych szpitalnych ortopedów. Dyżurna
pielęgniarka przekaże pani wszystkie niezbędne informacje.
– Bardzo pani dziękuję.
Amelia wróciła do stanowiska pielęgniarek i dokonała niezbędnych adnotacji w karcie choroby
pani Franklin. Potem wypisała dla niej skierowanie do gipsowni.
– Czy jesteś już gotowa? – spytał Harrison.
– Muszę tylko przynieść moją torebkę. Pobiegła do szatni i po chwili wróciła.
– Szybko się z tym uwinęłaś – mruknęła z uśmiechem Tina. – Widzę, że marzysz o tym, żeby stąd
jak najprędzej wyjść.
– Żebyś wiedziała.
– W takim razie znikajcie stąd oboje, a ja zajmę się wszystkim innym.
– Życzę dobrej nocy – powiedział Harrison, kiedy wychodzili z oddziału.
Gdy tylko znaleźli się na dworze, mocno ją objął, a ona od razu poczuła się lepiej. Ale odezwał
się do niej dopiero wtedy, kiedy minęli bramę szpitala i wyszli na ulicę.
– Dlaczego nic nie mówisz? – spytał.
– Hmm... Sama nie wiem, co mam powiedzieć.
– Przykro mi, jeśli czujesz się skrępowana tym, że wszyscy tak uważnie cię obserwują.
– Oni najwyraźniej bardzo dobrze ci życzą.
Harrison wzruszył ramionami.
– Znamy się od dawna. Spora część personelu pamięta mnie z czasów, w których byłem jeszcze
studentem medycyny i stawiałem pierwsze kroki w zawodzie. Było to na długo przedtem, zanim
poznałem Ingę i zostałem ojcem. Ale zapomnijmy o szpitalu. Cieszmy się tym, że wędrujemy we
dwoje pod rozgwieżdżonym niebem.
Amelia stwierdziła ze zdziwieniem, że istotnie czuje się bardzo szczęśliwa. Ale miała jeszcze do
niego kilka pytań.
– Jak mam reagować na to, że wszyscy uważają mnie za twoją dziewczynę?
Harrison zerknął na nią z uśmiechem. Potem rozejrzał się na prawo i lewo, by sprawdzić, czy
mogą bezpiecznie przejść na drugą stronę, i ruszył naprzód, pociągając ją za sobą.
– A czy nią nie jesteś? – spytał cicho.
– Sama nie wiem. Pomagałam ci w opiece nad Yolandą, a ty pocałowałeś mnie dziś po raz
pierwszy, ale...
– Wczoraj – poprawił ją odruchowo, a ona potakująco kiwnęła głową.
– Tak, to było wczoraj. Trzymałeś mnie też za rękę na odprawie, więc cały szpital uważa mnie
za twoją ostatnią zdobycz.
– Ostatnią? – spytał urażonym tonem. – Moja ostatnia zdobycz została moją żoną.
– I o to właśnie mi chodzi.
– Co to znaczy?
– Harrison, nie możemy sobie pozwolić na poważne zaangażowanie. Nie chcę się powtarzać jak
zacięta płyta, ale ja mam w Anglii swoje własne życie.
Zmarszczył brwi, wyraźnie niezadowolony z jej odpowiedzi, i objął ją jeszcze mocniej.
– Wiem o tym.
– Więc musisz sobie zdawać sprawę, że nasza znajomość... nasz związek... – wzruszyła
ramionami – nie ma przyszłości.
– Dlaczego?
– Dlatego, że mieszkamy w różnych krajach. Na różnych kontynentach.
– To prawda... – mruknął niechętnie, zastanawiając się, czy jest to jedyna przyczyna, dla której
Amelia zachowuje wobec niego taki dystans. Wyznała mu, że cierpi na endometriozę, ale on
podejrzewał, że na jej postawę wpływają jakieś inne motywy.
– A poza tym musimy wziąć pod uwagę dobro Yolandy. I to jest dodatkowy powód, dla którego
nie powinniśmy się widywać.
– Ale mimo wszystko pozwalasz mi się obejmować i spacerujesz ze mną po ulicach o drugiej nad
ranem.
– Ja nie powiedziałam, że cię nie lubię. Lubię cię... może nawet za bardzo.
– Więc dlaczego nie możemy uznać tej sytuacji za punkt wyjścia i nie pozwolimy jej się
rozwijać?
– Dlatego, że muszę stąd wyjechać, wrócić na moją półkulę, przygotować się do końcowych
egzaminów, a jeśli je zdam, przyjąć lub odrzucić proponowaną mi posadę.
– A więc zaproponowano ci stałą pracę? – spytał ze zdumieniem. – W Anglii?
– Nie wiem, dlaczego jesteś taki zaskoczony.
– Nie jestem. Uważam cię za znakomitego lekarza. Po prostu nie zdawałem sobie sprawy, że
otrzymałaś taką ofertę.
– To tylko dowodzi, jak mało o sobie wiemy, Harrison.
– I właśnie dlatego powinniśmy bliżej się poznać. – Minęli właśnie jego dom i szli dalej w
kierunku jej mieszkania. – Posłuchaj, połączyła nas ze sobą jakaś niezwykła więź. Nie mogę przestać
o tobie myśleć.
– Choć znamy się od niedawna, jesteś dla mnie bardzo ważna. Kiedy cię przy mnie nie ma,
myślę tylko o tym, że chciałbym być z tobą, trzymać cię za rękę, obejmować, całować... Moje uczucia
są tak silne, że nie potrafię nad nimi zapanować, choć wydaje mi się to trochę przerażające. Nie wiem,
dokąd to doprowadzi i co może się wydarzyć. Ale wiem, że nie przeżywałem czegoś takiego nigdy
dotąd.
– Nawet w towarzystwie twojej żony?
– Nie – odparł bez chwili wahania. – Ona nigdy nie sprawiła, że czułem się tak, jakbym potrafił
latać, jakbym mógł samotnie pokonać cały świat. A ty wyzwalasz we mnie moje najlepsze cechy.
Nigdy nie zrobiłbym ci krzywdy, AJ. Jesteś dla mnie kimś wyjątkowym.
– Tak myślisz?
– Jestem tego pewny. – Zatrzymali się pod jej drzwiami, więc sięgnęła po klucze do mieszkania.
– Czy zobaczymy się dziś w ciągu dnia?
– Muszę się trochę przespać, a potem iść do pracy. Może jutro?
– Czyli w poniedziałek?
– Tak. Przez najbliższe dwa dni pracuję na dziennej zmianie, a w środę i czwartek mam wolne.
– Więc może przyjdziesz do mnie jutro na kolację?
– Harrison. :.
– Daj spokój, A. J. , przecież chodzi tylko o kolację. Yolanda i pani D też będą. Wiem, że chętnie
się z nimi zobaczysz.
– No dobrze – zgodziła się, choć wiedziała, że popełnia błąd. – A teraz idź już do domu.
– Harrison kiwnął głową i musnął wargami jej usta.
– Śpij dobrze.
– Wesołego Alleluja.
Odchylił się gwałtownie i spojrzał na nią ze zdumieniem.
– Czyżby jutro była Wielkanoc? Zapomniałem ukryć czekoladowe jajka!
– A więc je kupiłeś?
– Zrobiła to za mnie pani D. Muszę pędzić do domu i pochować je. zanim Yolanda wstanie!
Mam nadzieję, że tej nocy się nie budziła.
– Przecież pani D. natychmiast by cię wezwała.
– To prawda, a ponieważ nie dzwoniła, zakładam, że wszystko jest w porządku. Zatelefonuję do
ciebie później!
Odszedł pospiesznie, a ona stała przez chwilę nieruchomo, usiłując zebrać myśli. Wiedziała już, że
jest w nim zakochana, ale nie miała pojęcia, jak się w tej sytuacji zachować.
Rozdział 9
Kiedy w tę wielkanocną niedzielę udało jej się w końcu zasnąć, miała bardzo piękne sny.
Widziała w nich siebie, Harrisona i Yolandę. Tworzyli wspólnie szczęśliwą rodzinę, ale tym razem
odniosła wrażenie, że dzieje się to na jawie. Że jest żoną Harrisona, a Yolanda mówi do niej „mamo”
i wszystko układa się tak, jak sobie wymarzyła.
Kiedy się obudziła, było już wczesne popołudnie. Uświadomiła sobie z radością, że nie musi iść
do pracy ani spotykać się z Harrisonem. Kiedy zdała sobie sprawę, że jest w nim zakochana, poczuła
się wstrząśnięta i przerażona. Na samą myśl o tym zaczynała nerwowo dygotać.
Nie podejrzewała siebie samej o zdolność do tak silnych uczuć. Kochała oczywiście Yolandę,
która była uroczym dzieckiem, lubiła i szanowała panią Deveraux, ale nigdy nie przypuszczała, że
może się zakochać w swoim szefie.
Harrison potrafił przełamać w jakiś sposób wszystkie bariery, które zbudowała wokół siebie na
przestrzeni kilku minionych lat. Dotarł do jej serca i zajął w nim bardzo ważne miejsce.
– Kocham Harrisona! – powiedziała na głos, patrząc na swoje odbicie w lustrze. Ta świadomość
wzbudziła w niej wielką radość, a równocześnie przywróciła jej jasność myśli. Wiedziała, jak ma
postąpić.
Doszła do wniosku, że dla dobra wszystkich zainteresowanych musi jak najszybciej zdystansować
się od rodziny Stapletonów.
Wzięła prysznic i zjadła śniadanie, a potem postanowiła wybrać się na spacer. Chcąc uniknąć
spotkania z Harrisonem i jego córką, ruszyła w kierunku Brighton. Harrison powiedział jej kiedyś, że
jest tam piękna plaża, więc...
Harrison... Wszystkie jej myśli nieustannie wracały do niego.
Kiedy otworzyła drzwi mieszkania, dostrzegła ze zdumieniem leżącą na słomiance ozdobnie
opakowaną paczkę. Po chwili wahania wniosła ją do środka, otworzyła przyczepioną do niej kopertę z
jej nazwiskiem i przeczytała wypisane na kartce słowa: „Wesołych Świąt i dziękujemy bardzo za twoją
bezcenną pomoc”. Życzenia podpisane były przez Harrisona, panią Deveraux i Yolandę. Widząc
narysowane przez dziewczynkę trzy krzyżyki symbolizujące pocałunki, Amelia uśmiechnęła się ze
wzruszeniem.
Jakże mogę zerwać kontakty z tak uroczym dzieckiem? – spytała się w duchu. Wiedziała dobrze,
że byłoby to bardziej bolesne dla niej niż dla Yolandy, ponieważ uczyniłaby to wbrew swoim
przekonaniom. Marzyła o tym, by stać się częścią życia tej dziewczynki, patrzeć, jak dorasta,
obserwować zachodzące w niej zmiany... Ale właśnie dlatego musi zniknąć z jej świata.
Odłożyła list i drżącymi rękami zaczęła rozpakowywać paczkę. Kiedy ujrzała oprawioną
fotografię przedstawiającą zbudowany przez nich na plaży zamek, jej serce zabiło jeszcze szybciej.
Powiesiła zdjęcie w swojej sypialni, żeby oglądać je codziennie tuż przed zaśnięciem.
Harrison znów trafił do mojego serca, utrudniając mi jeszcze bardziej to, co muszę zrobić,
pomyślała z irytacją. Wiedziała, że zabierze tę fotografię do Anglii i że będzie jej ona zawsze
przypominała o tym cudownym poranku. O śniadaniu, które zjedli na plaży... i o pierwszym pocałunku
Harrisona.
Zamknęła oczy, usiłując stłumić ból serca. Dlaczego to wszystko jest takie trudne? – pomyślała z
rozpaczą.
– Dlatego, że jesteś skończoną idiotką i zakochałaś się w tym mężczyźnie! – wyjaśniła sama
sobie.
Potem szybko wyszła z domu, żeby pobiegać po plaży i zapanować nad swoimi uczuciami.
Tej nocy przewracała się nerwowo na łóżku, nie mogąc zasnąć, a nazajutrz poszła do pracy,
zadowolona z tego, że Harrison postanowił spędzić drugi dzień świąt ze swoją rodziną. Przyjmując
pacjentów i rozmawiając z członkami personelu, myślała jednak z przerażeniem o czekającej ją tego
wieczoru wspólnej kolacji.
Oczywiście bardzo chciała się z nim zobaczyć. Pragnęła, by ponownie ją objął i pocałował, by
powiedział, że jest piękna... Ale zdawała sobie sprawę, że nie powinna się z nim spotykać, gdyż nie
ma prawa utrzymywać go w przekonaniu, że ich związek może mieć przed sobą jakąkolwiek
przyszłość.
Trzykrotnie podchodziła do telefonu i zaczynała wystukiwać jego numer, a potem odkładała
słuchawkę.
Uznała w końcu, że Harrison zasługuje na to, by powiadomiła go o swoim postanowieniu
osobiście. Bała się tylko, że kiedy spojrzy mu w oczy, jej silna wola stopnieje jak wosk, a ona nie
będzie w stanie wykrztusić ani słowa.
W drodze ze szpitala do domu kupiła butelkę wina do kolacji oraz zestaw rysunkowy dla Yolandy.
Składał się on z różowo-białego bloku i kompletu kolorowych kredek. Płacąc za nową książkę jednego
z ulubionych autorów pani D. , zdała sobie nagle sprawę, że nie ma żadnego prezentu dla Harrisona.
Doszła jednak do wniosku, że nie powinna obsypywać go podarunkami w przeddzień zerwania ich
związku, który w gruncie rzeczy jeszcze nie nabrał trwałego charakteru.
Po powrocie do domu przebrała się na wieczór. Włożyła niebieską bluzkę, pasujący do niej
żakiet i luźne czarne spodnie. Zgromadziła wszystkie prezenty i wzięła ze sobą aparat fotograficzny,
żeby utrwalić ten ostatni wspólny wieczór. Kiedy nacisnęła dzwonek do drzwi mieszkania Harrisona i
usłyszała jego kroki, odetchnęła głęboko kilka razy, by trochę się uspokoić.
– Witaj, AJ. – powiedział, przyglądając jej się badawczo. – Wyglądasz wspaniale.
– Dziękuję – mruknęła, starając się zachować obojętny ton głosu. Potem, nie wiedząc, jak się
zachować, wręczyła mu butelkę wina.
– To miło z twojej strony – powiedział Harrison. Miał ochotę ją pocałować, ale w jej postawie
było coś, co go od tego powstrzymało. – Wejdź do pokoju. Yolanda nie może się ciebie doczekać.
– W tym momencie usłyszeli drobne kroki nadbiegającej dziewczynki, która po chwili czule
objęła nogi Amelii.
– Tatuś był dziś dla mnie bardzo dobry! – oznajmiła z dumą. – Uczył mnie tańczyć i rysować, a
potem bawił się ze mną lalkami!
– Wygląda na to, że mieliście pełne ręce roboty – mruknęła Amelia, idąc w kierunku kuchni.
– Czy to jest dla mnie? – spytała Yolanda, dostrzegając w jej rękach ozdobnie zapakowany
prezent.
– A jak myślisz?
– On jest różowy! – z zachwytem zawołała dziewczynka.
– Usiądź przy stole i zobacz, co jest w środku.
Yolanda wspięła się na krzesło, a Amelia wręczyła jej prezent. Po chwili papier był już
rozerwany, zaś całe mieszkanie wypełniały okrzyki radości.
Amelia zerknęła na Harrisona i dostrzegła na jego twarzy życzliwy uśmiech.
– Co się mówi? – spytał córkę.
– Dziękuję, Mil... ja – odparła natychmiast Yolanda.
– Zabierz ten prezent do swojego pokoju i spróbuj coś narysować, a tatuś dokończy
przygotowywanie kolacji.
– Dobrze. – Dziewczynka zsunęła się z krzesła i wybiegła z kuchni. Zostali sami.
Amelia natychmiast wyczuła zmianę atmosfery. Harrison położył dłoń na jej ramieniu, a ona,
zaskoczona tą drobną pieszczotą, odwróciła głowę i spojrzała na niego z czułością. On jednak
dostrzegł w jej wzroku niepewność i zdał sobie sprawę, że od chwili, w której pocałował ją na
pożegnanie poprzedniego ranka, zaszła w ich stosunkach jakaś zmiana.
– Czy wszystko w porządku? – spytał, cofając rękę i podchodząc do kuchenki, na której
gotowała się kolacja.
– T... tak.
– Miałaś ciężki dzień?
– Nie bardzo – odparła, zadowolona, że Harrison przeszedł na bardziej neutralny temat. –
Mieliśmy sporo pacjentów skarżących się na bóle żołądka z powodu przejedzenia lub zatrucia.
Przywieźli też jakieś dziecko, które dostało w prezencie kostium supermana, więc zaczęło wspinać się
na drzewa, a potem spadło i rozbiło sobie głowę.
Usiadła na stołku i obserwowała z uznaniem jego poczynania w roli kucharza. Poczuła radość na
myśl o tym, że zakochała się w mężczyźnie, który wszystko robi dobrze.
– Twoja potrawa pięknie pachnie.
– To węgierski gulasz. Oprócz niego zamierzam podać puree z ziemniaków, gotowaną
kukurydzę i zielony groszek.
– A ja spodziewałam się czekoladowej zupy i czekoladowego tortu na deser.
– Myślę, że po wczorajszym dniu wszyscy mamy na jakiś czas dosyć czekolady.
– Jak sobie poradziłeś z Yolandą?
– Udało mi się ograniczyć jej konsumpcję czekoladowych jajek do jednego na godzinę.
– Czy mierzyłeś jej poziom cukru?
– Tak. Nie jest najgorszy. – Harrison spojrzał na nią badawczo. – Wczoraj po południu
wpadliśmy do – ciebie, bo chciała ci pokazać swój koszyk ze święconym, ale nie było cię w domu.
– Żałuję, że go nie zobaczyłam.
– Czyżby wezwano cię nagle do szpitala?
– Nie. – Wyczuła, że zamierza ją spytać, gdzie była, więc szybko zmieniła temat. – Gdzie jest pani
D. ?
– Odpoczywa. Ale z pewnością zjawi się lada chwila.
– Mam nadzieję, że czuje się dobrze.
– Lepiej niż dobrze. Jak na osobę w jej wieku, wraca do pełni sił zadziwiająco szybko.
– Słyszałam to – oznajmiła pani Deveraux, która właśnie wchodziła do kuchni. – Cóż za
bezczelny smarkacz – dodała, grożąc mu laską.
– Smarkacz? Przecież jestem od dawna dorosły! – zawołał ze śmiechem Harrison.
– Kiedy cię poznałam, byłeś młodszy niż Yolanda, więc dla mnie zawsze będziesz smarkaczem –
oznajmiła starsza pani, siadając na kuchennym stołku.
– Mam dla pani mały prezent – oznajmiła Amelia, wręczając jej pakunek.
Pani Deveraux delikatnie odwinęła ozdobny papier i krzyknęła z zachwytu na widok książki.
– Och, Amelio, sprawiłaś mi wielką przyjemność! Nie wiem, czy dotrwam do końca kolacji. Mam
ochotę zamknąć się w moim pokoju i natychmiast ją przeczytać.
– Ale najpierw musimy coś zjeść – oznajmił Harrison, mając nadzieję, że pani D. dotrzyma
obietnicy i opuści ich zaraz po posiłku. Liczył też na to, że uda mu się położyć Yolandę do łóżka i
spędzić jakiś czas sam na sam z Amelią. – Wszystko jest już gotowe.
– W takim razie nakryję do stołu – powiedziała pani D. , ale Amelia postanowiła ją wyręczyć i
sama zabrała się do ustawiania talerzy, a potem zawołała Yolandę.
Kiedy siadali do stołu, pani Deveraux kazała jej zająć miejsce naprzeciw Harrisona, a ona poczuła
się tak, jakby była członkiem szczęśliwej rodziny. Choć gulasz był wyborny, oderwała się od niego na
moment, by wyciągnąć aparat i utrwalić tę chwilę szczęścia. Miała nadzieję, że gdy będzie oglądać po
latach te zdjęcia, przypomni sobie ostatnie chwile spędzone w towarzystwie ukochanego mężczyzny.
Gdy zachwycona Yolanda usiadła na kolanach Harrisona i spojrzała z uśmiechem w obiektyw,
Amelia poczuła bolesny ucisk w gardle i zdała sobie sprawę, że rozstanie z tą dziewczynką i jej ojcem
będzie o wiele trudniejsze, niż myślała.
Po kolacji, chcąc choć na chwilę oderwać się od Harrisona, poszła z Yolandą do łazienki, by
towarzyszyć jej podczas kąpieli. Przez chwilę bawiła się z nią gumowymi zwierzątkami, a potem
wytarła ją i odprowadziła do jej sypialni. Po drodze spotkała na korytarzu panią D.
– Dobranoc, moja droga – powiedziała z uśmiechem starsza dama. – Idę czytać swoją książkę.
– Mam nadzieję, że się pani spodoba.
Kiedy dziewczynka włożyła różową piżamę i grzecznie schowała się pod kołdrę, Amelia
przeczytała jej kilka bajek. Yolanda słuchała ich, ale wkrótce ziewnęła szeroko i uścisnęła jej rękę.
– Kocham, cię, Mil... ja – mruknęła sennym głosem, zamykając oczy.
– Ja też cię kocham – wyszeptała ze wzruszeniem Amelia, czując, że z jej oczu spływają łzy
wzruszenia. Nie miała najmniejszej ochoty rozstawać się z tym dzieckiem, ale wiedziała, że jest to
nieuniknione.
– Kiedy śpi, wygląda jak aniołek – rzekł półgłosem Harrison, stając w drzwiach pokoju.
– Ona zawsze jest aniołkiem.
– Więc dlaczego płaczesz?
Wyciągnął do niej rękę, a ona po krótkim wahaniu podała mu swoją, obiecując sobie, że pozwala
mu się dotknąć po raz ostatni. Ale kiedy potem usiłowała uwolnić dłoń, chwycił ją mocniej i
poprowadził w kierunku salonu.
Paliły się tu tylko boczne lampy, a ze stereofonicznej aparatury płynęła cicho łagodna muzyka. W
tej romantycznej atmosferze trudno jej było zachować silną wolę. Wiedziała, że powinna jak
najszybciej się pożegnać, ale usiadła obok niego na kanapie.
– O co chodzi, A. J. ? – spytał, nadal trzymając ją za rękę. – Co się stało?
– Och, Harrison... – Czując głośne bicie serca, wyrwała dłoń z jego uścisku i szybko wstała.
Harrison poszedł za jej przykładem, jakby podejrzewając, że wybiegnie z pokoju, ale ona
bezradnie splotła ręce i rozejrzała się po saloniku.
– Nie mogę się na to zgodzić...
Chwycił ją za ramiona i odwrócił przodem do siebie.
– Na co? Co masz na myśli?
– Na to! Nie mogę być... twoją dziewczyną.
– Dlaczego? Przecież nie ma w tym nic złego. – Próbował ją do siebie przyciągnąć, ale
czując jej – opór, opuścił ręce. – Czy nie pamiętasz, że zawarliśmy umowę? Postanowiliśmy
zobaczyć, do czego doprowadzi nasza wzajemna fascynacja.
– Nie. To ty tak postanowiłeś. Ja byłam temu przeciwna.
– Powiedziałaś, że wyjeżdżasz pod koniec czerwca. I oboje o tym wiemy.
– Więc dlaczego nadal mi się narzucasz? To grozi katastrofą, a ja nie mogę jej na nią narażać!
– Kogo? Yolandy?
– Tak. Muszę powoli ograniczać kontakty z tym dzieckiem. To jedyne wyjście. Pani D. radzi
sobie bardzo dobrze. Sam mówiłeś, że jej rekonwalescencja przebiega lepiej, niż się spodziewałeś.
Wiem, że potrzebujesz pomocy. Mogę spędzać z Yolandą codziennie kilka godzin, ale w ciągu
najbliższych tygodni będę stopniowo skracać nasze spotkania. To najlepsze wyjście z tej sytuacji.
– Dla kogo najlepsze? Dla niej czy dla ciebie? Bo z pewnością nie dla mnie. Ale najwyraźniej ty
nie przywiązujesz do tego żadnej wagi. – Podszedł do niej bliżej, a ona poczuła bijące od niego
ciepło i z trudem powstrzymała się od zarzucenia mu rąk na szyję. – Kiedy porozmawiamy o tym, co
nas łączy, Amelio? Niezależnie od tego, czy będziesz mieszkała tutaj, w Anglii czy w Timbuktu, moje
uczucia wobec ciebie pozostaną prawdziwe. Nie pozwolę ci ich zdeptać i nie uwierzę, że jestem ci
zupełnie obojętny.
– Nigdy tego nie mówiłam – wykrztusiła drżącym głosem.
– Więc dlaczego nie spojrzysz prawdzie w oczy? Dlaczego nie chcesz przyznać, że coś nas
łączy?
– Dlaczego nie masz do mnie dość zaufania, żeby mi powiedzieć, na czym polega problem?
– Bo nie chcę być narażona na cierpienie! – krzyknęła pod wpływem nagłego odruchu, a on
wyczuł w jej słowach prawdziwy ból i zaczął się zastanawiać, co jest jego przyczyną. Zdał sobie
nagle sprawę, że za jej decyzją o zerwaniu kryją się jakieś istotne przyczyny, ale nie potrafił ich
zidentyfikować. Był jednak przekonany, że kiedy Amelia ujawni mu wszystkie przeszkody stojące na
drodze do ich związku, będzie w stanie je pokonać.
– Ja z pewnością nie chcę cię na nie narażać, Amelio. I nie rozumiem, o co ci chodzi.
Nie mogła mu tego wyjaśnić. Nie potrafiła zdobyć się na wyznanie prawdy. Nie wiedziałaby
nawet, w jakie ją ubrać słowa.
– Proszę cię, Harrison... Pozwól mi odejść...
– Nie mogę. – Jakby chcąc tego dowieść, pochylił się i przycisnął wargi do jej ust, a ona
przywarła do niego całym ciałem. Poczuł jej podniecenie i zdał sobie sprawę, że przyczyną, dla
której chce zerwać ich związek, nie jest obojętność. Przecież ona też musi o tym wiedzieć. Więc
dlaczego ciągle powtarza, że nie może się z nim związać?
Przerwał pocałunek i postąpił krok do tyłu, nie wypuszczając jej z objęć.
– Zmieniłaś całe moje życie, Amelio Jane. Zmieniłaś też życie Yolandy. Ona cię podziwia i
kocha.
– Wiem o tym i odwzajemniam jej uczucia.
– Więc dlaczego? Dlaczego chcesz zniknąć z jej świata? Dajesz jej to, czego nie dostała od
własnej matki. Ona cię potrzebuje, AJ. I ja też.
– Amelia stłumiła szloch, wysunęła się z jego objęć i zrobiła trzy kroki do tyłu.
– Nie powstrzymuj mnie od zrobienia tego, co jest konieczne – wykrztusiła przez łzy.
– Muszę cię powstrzymywać od popełnienia błędu. Będę o ciebie walczył. I przekonam cię, że
warto walczyć o to, co nas łączy. Ale najpierw musisz mi powiedzieć, na czym polega problem.
Musisz mi zaufać.
Amelia zagryzła wargi. Oddychała z trudem i miała wrażenie, że jej płuca pękną za chwilę z
powodu niedoboru tlenu. Wiedziała, że Harrison ma prawo żądać, by wyznała mu prawdę. Ale gdyby
ją poznał, nie chciałby mieć z nią nic wspólnego. A ona umarłaby z bólu.
– Czy to ma coś wspólnego z twoją endometriozą? – spytał nagle, a gdy wciągnęła głęboko
powietrze, poczuł, że jest na właściwym tropie i zaczął gorączkowo rozważać wszystkie aspekty
sytuacji.
– Czy boisz się, że nawroty twojego złego samopoczucia mogą mieć niekorzystny wpływ na nasz
związek?
Przyglądał się badawczo jej twarzy, usiłując odczytać z niej odpowiedź. Był coraz bardziej
przekonany, że udało mu się rozszyfrować jej zagadkę.
– Usunięto ci jajnik i jajowód. Czy to znaczy... ?
– Dostrzegł w oczach Amelii lęk i uświadomił sobie, że odkrył jej tajemnicę. – To może znaczyć,
że nigdy nie zostaniesz matką... – mruknął cicho, czując zalewającą go falę współczucia. – Masz
wspaniały stosunek do Yolandy, ale obawiasz się, że nie będziesz mogła mieć własnych dzieci,
prawda?
Po jej twarzy zaczęły spływać łzy. Harrison chciał podejść bliżej i czule ją objąć, ale ona
natychmiast się cofnęła.
– Amelio, przestań. Nie uciekaj ode mnie. Usiądźmy i spróbujmy o tym porozmawiać. –
Wyciągnął rękę, ale ona zrobiła kolejny unik i odsunęła się od niego jeszcze dalej. – – Nie mogę –
wykrztusiła przez łzy, potrząsając głową. – Nie mogę, Harrison. Nie mogę tak postąpić ani wobec
Yolandy, ani wobec ciebie.
Otworzyła drzwi i przekroczyła próg, a potem raz jeszcze odwróciła się i spojrzała mu w oczy.
– Nie mamy o czym rozmawiać, Harrison. – Ze smutkiem potrząsnęła głową. – Wszystko jest
skończone.
Rozdział 10
Usłyszawszy pukanie do drzwi, Harrison odłożył pióro i odetchnął z ulgą, zadowolony, że jego
pracownica zareagowała wreszcie na sygnał, który nagrał na jej pager.
– Proszę! – zawołał głośno, a chwilę później do gabinetu wkroczyła Tina.
– Wzywałeś mnie, szefie?
– Tak. Usiądź.
– O co chodzi?
– O Amelię.
– Och... – Tina chciała zerwać się z krzesła, ale powstrzymał ją ruchem ręki.
– Poczekaj – powiedział błagalnym tonem. – Porozmawiaj ze mną. Powiedz mi, co się dzieje.
– Musisz o to spytać Amelię. Ja jestem Szwajcarią.
– Więc dlaczego zamieniałaś się z nią dyżurami?
– Szwajcaria może pomagać potrzebującym, zachowując neutralność.
– To znaczy, że mnie również powinnaś pomóc. Nie możesz nikomu okazywać szczególnych
względów.
Tina zmarszczyła brwi.
– Masz słuszność – odparła po chwili namysłu, uśmiechając się do niego z sympatią. – Okej,
szefie, powiedz mi, czego potrzebujesz.
– Potrzebuję informacji. Chcę, żebyś mi powiedziała, dlaczego Amelia nie reaguje na moje
telefony, dlaczego nigdy nie mogę zastać jej w domu, dlaczego ciągle zamienia się dyżurami. Za
każdym razem, kiedy próbuję się z nią skontaktować, ponoszę klęskę.
– Przecież widziałeś się z nią wczoraj. Pamiętam dokładnie, że wspólnie badaliście jakiegoś
pacjenta, który był tak blady, że wydawał się niemal zielony.
Harrison skrzywił się z niesmakiem, przypominając sobie dalszy bieg wydarzeń.
– Odzyskał normalny kolor, kiedy opróżnił zawartość żołądka na moje spodnie – mruknął,
wstając z miejsca i przesuwając dłonią po włosach. – Zanim zdążyłem się przebrać i wrócić na
odział, AJ. zniknęła.
– Po prostu jej dyżur dobiegł końca – oznajmiła Tina, wzruszając ramionami.
– Miej dla mnie odrobinę litości, Tina. Dlaczego ona nie chce ze mną rozmawiać?
– A jak myślisz?
– Myślę, że jest wściekła, ponieważ odkryłem jej tajemnicę. A może dlatego, że za bardzo
usiłowałem się do niej zbliżyć. Gdyby mogła zakończyć swój staż specjalizacyjny już dziś, wsiadłaby w
pierwszy samolot do Londynu, nie przejmując się ani mną, ani moją córką.
– Wydawało mi się, że jej stosunki z Yolandą są bardzo przyjazne.
– Tak było, ale ona usunęła się potem stopniowo z mojego życia. Yolanda ciągle o nią pyta, marzy o
tym, żeby ją jak najczęściej widywać. Dałem Amelii na – jakiś czas swobodę ruchów, bo miałem
wrażenie, że potrzebuje spokoju. Byłem przekonany, że kiedy przemyśli całą sytuację, zechce ze mną
przynajmniej życzliwie porozmawiać. Ale ona unika mnie jak zarazy, a ja uważam, że posuwa się za
daleko. Nie wiem nawet, na której zmianie pracuje, a przecież to ja układam harmonogramy
dyżurów!
– Nie ja jestem osobą, z którą powinieneś na ten temat porozmawiać – oznajmiła, uważnie mu się
przyglądając.
– Wiem o tym, ale ona zrobiła się nieuchwytna – odparł, zastanawiając się, czy Tina dostrzega w
nim człowieka, który znajduje się na krawędzi załamania, bo nie może spędzić dwóch sekund sam na
sam z ukochaną kobietą.
– Czy podchodzisz do tej sprawy poważnie? – spytała w końcu.
– Bardzo poważnie.
– O której kończysz dziś pracę?
– O piątej, a może nawet czwartej trzydzieści. Yolanda ma sesję terapeutyczną.
– Amelia pracuje na popołudniowej zmianie.
– Czyli zgodnie z planem – oznajmił, zerkając na grafik.
– Owszem. Ona jest przekonana, że cię tu nie będzie, bo pojedziesz z Yolandą. Zna twój rozkład
zajęć, Harrison, więc bez trudu może cię unikać.
– Więc będzie tu zaraz po piątej.
– Czy możesz zostać w szpitalu do tej pory?
– Nic mnie od tego nie powstrzyma. – Kiwnął głową. – Dziękuję ci, Szwajcario.
– Nie ma za co, szefie – odparła z uśmiechem.
– Od dawna uważam, że jesteście dla siebie stworzeni, i wielokrotnie jej to powtarzałam.
– To dobrze. Cieszę się, że mam sojusznika.
– Ale nie wspominaj o mnie, wygłaszając apel o pojednanie.
– Obiecuję ci, że tego nie zrobię.
Kiedy Tina wyszła, poczuł się tak, jakby z jego barków spadł ogromny ciężar. A więc Amelia
będzie w szpitalu po piątej... Podniósł słuchawkę i zadzwonił do terapeuty Yolandy, by przesunąć
wizytę o godzinę. Następnie zatelefonował do pani D. i poinformował ją o zmianie planów.
Potem rozsiadł się w fotelu i zatonął w myślach. Postanowił przekonać Amelię Watson, że jest dla
niej wymarzonym partnerem. Kochał ją tak bardzo, że gotów był odeprzeć wszystkie jej obiekcje.
Unaocznić jej, że są dla siebie stworzeni. Otworzyć przed nią serce.
Nie wiedział dokładnie, kiedy zakochał się w swojej angielskiej koleżance po fachu. Ale wiedział,
że jest jego wielką miłością. Że uwielbia ją Yolanda, a pani D. jest o niej jak najlepszego zdania. Był
przekonany, że mogą stworzyć szczęśliwą rodzinę.
Amelia weszła znużonym krokiem do przebieralni i otworzyła szafkę. Była wyczerpana dwoma
tygodniami nieprzespanych nocy. Przez cały czas starała się myśleć tylko o swoich obowiązkach.
Przychodziła do szpitala, pracowała tak ciężko, że padała z nóg, a potem wracała do domu i kładła się
do łóżka.
Zawsze jednak budziła się w środku nocy i do rana przeżywała mękę bezsenności, dygocząc z lęku
oraz poczucia samotności. Często też wymawiała przez sen imię Harrisona.
Zamknęła na chwilę oczy, przytłoczona myślą o tym, jak bardzo za nim tęskni. Była
przekonana o słuszności własnego postępowania, ale wiedziała, że pęka jej serce. Ten, kto
powiedział, że rozłąka wzmaga siłę uczuć, miał słuszność. Od chwili rozstania z Harrisonem kochała
go coraz bardziej.
Wiedziała, że on chce się z nią skontaktować, więc usiłowała go unikać, ale robiła to wbrew sobie.
Jedynymi jasnymi punktami jej życia były chwile spędzane z Yolandą.
Pani Deveraux próbowała ją nakłonić do szczerej rozmowy, ale ona nie pozwoliła się zawrócić z
obranej drogi. Przyjechała do Australii, by zrobić specjalizację, a nie po to, żeby się zakochać. Musi
jakoś przeżyć te ostatnie tygodnie. Rezygnacja byłaby równoznaczna ze zmarnowaniem kilku lat
ciężkiej pracy.
– Cześć! – zawołała Tina, a Amelia wzdrygnęła się nerwowo, słysząc jej głos. – O Boże.
Wyglądasz okropnie. – Położyła dłoń na jej czole. – Nie masz gorączki, więc chyba nie zaatakował
cię ten wirus, który ostatnio dziesiątkuje nasz personel.
– Nic mi nie jest, Tina.
– Akurat.
Amelia zamknęła szafkę, powiesiła na szyi stetoskop i przypięła do kitla identyfikator.
– Naprawdę nic mi nie jest.
– Nie próbuj mnie okłamywać, Amelio. Nie zamierzam prawić ci morałów ani cię pouczać, ale
zaczynam się niepokoić. Wyglądasz tak, jakby coś cię bolało.
– Bo tak jest, ale nie chodzi bynajmniej o problemy sercowe – dodała pospiesznie. – Kilka dni
temu zapomniałam zażyć leki i teraz za to płacę.
– Czy mam tu natychmiast wezwać ordynatora ginekologii?
– Nie, wszystko jest w porządku. Czuję się o wiele lepiej niż wczoraj. Kiedy wróciłam do domu,
miałam bardzo silne bóle.
– Hm... – mruknęła Tina z niedowierzaniem.
– Co znaczy to „hm”? – spytała Amelia, marszcząc brwi.
– Nic. Obiecałam, że nie będę zaczynać z tobą rozmów na temat Harrisona.
– Już to zrobiłaś.. – Amelia skrzyżowała ręce na piersiach. – Więc mów dalej.
– Chciałam tylko powiedzieć, że właśnie wczoraj się z nim widziałaś.
– I myślisz, że moje bóle były skutkiem tego spotkania?
– Owszem.
– To były bóle brzucha, a nie serca.
– Wszystko jedno – mruknęła Tina, wzruszając ramionami. – Posłuchaj, czy nie możesz się z nim
spotkać choćby na pięć minut? Albo dziesięć. Przecież on chce tylko z tobą porozmawiać.
– Nie wracajmy do tego tematu – powiedziała Amelia, potrząsając głową.
– On też cierpi, Amelio, choć nie dokucza mu endometrioza... a przynajmniej taką mam
nadzieję.
Amelia nie mogła powstrzymać uśmiechu. Nigdy nie potrafiła się złościć na Tinę dłużej niż przez
kilka sekund.
– On za tobą tęskni – oznajmiła poważnym tonem przyjaciółka.
– Wiem o tym.
– Więc dlaczego czegoś nie zrobisz? Jesteście dla siebie stworzeni! Nie odrzucaj uczucia, które
może być dla ciebie spełnieniem marzeń o szczęściu.
Amelia doszła do wniosku, że nie ma dość sił, by dyskutować z Tiną o swoich marzeniach, więc
kiwnęła głową.
– Przyjmuję do wiadomości twoje uwagi, ale teraz muszę iść do pracy.
Dziesięć minut później przelewała już do probówki pobraną przed chwilą próbkę krwi.
– Chcę jak najszybciej poznać wynik badania, więc sama pójdę z nią do laboratorium –
powiedziała dyżurnej pielęgniarce. – Nic się tu teraz nie dzieje, ale proszę mnie wezwać pagerem,
gdybym była potrzebna.
Zaniosła probówkę na oddział patologii i wracała pustymi korytarzami do swojego gabinetu.
Wchodziła właśnie na schody wiodące na oddział ratownictwa, kiedy z przeciwnej strony nadbiegł
jakiś mężczyzna. Przywarła do ściany, żeby go przepuścić, i nagle zatrzymała się gwałtownie.
– Harrison!
– Ach, to ty. Cieszę się, że jeszcze tu jesteś. – Przymknął na chwilę oczy, a ona dostrzegła na
jego twarzy lęk i ból.
– Co się stało? – spytała z przerażeniem. – Czy chodzi o Yolandę?
Kiwnął głową, chwycił ją za rękę i pociągnął za sobą w kierunku schodów.
– Znowu się zgubiła.
– Och, to straszne! – Znaleźli się na korytarzu, na którym przed chwilą była. – Tu jej nie ma.
Właśnie stamtąd przyszłam. – Zatrzymała się gwałtownie, ale on nie wypuścił jej dłoni. Poczuła, że
jest dla niego źródłem siły i mimo wszystko sprawiło jej to przyjemność. – Poczekaj. Musimy się
rozdzielić. Gdzie widziano ją po raz ostatni?
– Była u terapeutki.
– O tej porze?
– Zmieniłem godzinę sesji – odparł, usiłując opanować ogarniające go poczucie winy. Przełożył
terapię Yolandy na późniejszą porę, by mieć szansę na spotkanie z Amelią, ale teraz nie chciał o tym
myśleć. – Kiedy po nią przyszedłem, terapeutka wychodziła właśnie na korytarz, żeby jej poszukać.
Przysięgała mi, że spuściła ją z oczu tylko na chwilę.
– To wystarczyło. Yolanda jest bardzo szybka.
– I uparta.
– Czy przeszukałeś wszystkie zakamarki w pobliżu gabinetu terapeutki?
– Tak. Myślałem, że mogła pójść na ratownictwo, ale tam jej nie ma.
– Może schowała się w którejś z wind? Wiesz sam, jak bardzo lubi naciskać guziki.
– Wiem. Myślałem już o tym.
– W takim razie zajrzyj do wszystkich wind, a ja przeszukam cały teren między oddziałem
ratownictwa a trzecim piętrem. Kiedy znalazłam ją ostatnim razem, płakała w jakimś ciemnym kącie,
więc musimy zajrzeć w każdy zakamarek.
– Terapeutka też jej szuka. Nie zdziw się, jeśli na nią wpadniesz.
– Dobrze. – Amelia ścisnęła lekko jego dłoń, chcąc dodać mu otuchy, a potem oznajmiła: – Na
pewno ją znajdziemy.
Rozstali się, by kontynuować poszukiwania. Amelia była śmiertelnie przerażona. Modliła się w
duchu, żeby dziecko wyszło z tej przygody bez szwanku. Yolanda była tak samowolna i uparta, że robiła
wszystko, co przyszło jej do głowy. Ale kiedy zdawała sobie sprawę, że się zgubiła, wpadała w panikę i
zaczynała płakać.
– Yolanda! – zawołała cicho, ale odpowiedział jej tylko własny głos odbity echem od ścian
korytarza.
Ruszyła w kierunku oddziałów mieszczących się na trzecim piętrze. Naciskała klamki
wszystkich drzwi, ale pokoje były zamknięte na klucz, więc dziewczynka nie mogła się w nich
ukryć.
Usłyszała okrzyk: „Yolanda!”, a chwilę później ujrzała jakąś drobną kobietę w białym kitlu, więc
domyśliła się, że ma przed sobą terapeutkę.
– No i co? – spytała.
– Ani śladu. Nigdzie jej nie ma. Pani też jej szuka?
Amelia westchnęła i kiwnęła potakująco głową.
– Czy może mi pani powiedzieć, co się stało tuż przed jej zniknięciem? Czy ona coś mówiła? Jak
się zachowywała? Może chciała pójść do toalety?
– Nie. Sama ją tam zaprowadziłam kilka minut wcześniej. Układałyśmy łamigłówkę, a ja
siedziałam jak zawsze obok niej. Zadzwonił telefon, więc wstałam, żeby go odebrać. Przysięgam, że
odwróciłam się – do niej plecami tylko na minutę. Kiedy spojrzałam w jej kierunku, ona już
zniknęła! Wyparowała jak kamfora! Początkowo myślałam, że się przede mną schowała, więc
zajrzałam do szaf i pod biurka, ale nigdzie jej nie znalazłam.
– Jak długo to trwało?
– Co?
– Jak długo szukała jej pani w tym gabinecie?
– Chyba przez jakąś minutę.
– Trzyletnie dziecko może w ciągu minuty przebyć sporą odległość!
– Kim pani jest? – spytała terapeutka. – Nie znamy się, prawda?
– Doktor Watson. Pracuję na oddziale ratownictwa medycznego. Czy ona coś mówiła, zanim
zadzwonił ten telefon?
– Chwileczkę... Tak, mamrotała jakieś słowo, które brzmiało jak Mil. , ja? Nie mam pojęcia, o co
jej chodziło.
Amelia poczuła, że z jej twarzy odpływa krew.
– Czy pani dobrze się czuje, doktor Watson? Zrobiła się pani nagle strasznie blada.
– Ona szukała mnie. Mam na imię Amelia.
– Och...
– Domyślam się, że chciała pójść na oddział ratownictwa, ale przeszukałam wszystkie prowadzące
stamtąd korytarze i nigdzie jej nie znalazłam. Tutaj też jej nie ma. Sama nie wiem, co robić. Czy ktoś
zajrzał na oddział dziecięcy?
– Wydaje mi się, że Harrison zadzwonił do dyżurnej pielęgniarki i poprosił ją, żeby dała mu znać,
jeśli gdzieś zobaczy Yolandę.
– Pójdę to sprawdzić. A pani niech jej szuka na oddziałach sąsiadujących z ratownictwem.
Amelia pobiegła na górę. Yolanda uwielbiała zabawki, w które wyposażony był oddział
dziecięcy, więc mogła skierować się w tamtą stronę i zapomnieć o całym świecie.
W sali rekreacyjnej bawiła się czwórka maluchów, ale nie dostrzegła wśród nich Yolandy. Ruszyła
więc w kierunku drzwi, ale nagle ujrzała wystającą spod stosu pluszowych zwierzątek drobną różową
nóżkę jakiegoś dziecka, które najwyraźniej leżało na podłodze.
– Yolanda?
– Mil... ja! – wyjąkała dziewczynka ze łzami w oczach.
Yolanda zerwała się z podłogi, podbiegła do Amelii i zarzuciła jej ręce na szyję.
– Och, kochanie, gdzie ty byłaś? Wszyscy umieraliśmy ze strachu!
– Szukałam Mil... ja, ale ona sobie gdzieś poszła. – Z oczu dziewczynki znów popłynęły łzy.
– Co to za hałasy? – spytała siostra oddziałowa, stając w drzwiach. Kiedy ujrzała Yolandę w
ramionach Amelii, uśmiechnęła się z wyraźną ulgą. – O mój Boże, więc pani ją znalazła. Pójdę zadzwonić
do Harrisona.
– Dziękuję – wykrztusiła z trudem Amelia.
Dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak bardzo przeżyła zaginięcie dziewczynki. Czując zawrót
głowy, osunęła się na najbliższe krzesło, sadzając Yolandę na kolanach.
– Oboje z tatusiem byliśmy bardzo niespokojni. Nie mogliśmy cię znaleźć, kochanie.
– To ja nie mogłam znaleźć ciebie.
– Ale już mnie znalazłaś, więc wszystko dobrze się skończyło – powiedziała Amelia, całując ją w
policzek.
– Ale już więcej nie odejdziesz?
– Nie, nie odejdę.
– Och, moja kochana! – zawołał Harrison, stając w progu. – Twój tatuś bardzo się o ciebie
niepokoił.
Yolanda natychmiast zsunęła się z kolan Amelii i podbiegła do ojca.
– Mil. , ja też była niespokojna.
– Z pewnością. – Harrison podniósł dziecko z podłogi i przycisnął je do piersi. – Słyszałem, co
przed chwilą powiedziałaś, Amelio. Mam nadzieję, że to prawda. Nie pozwolę na to, żebyś
okłamywała moją córeczkę. Co miałaś na myśli, obiecując, że od niej nie odejdziesz?
Amelia spojrzała mu w oczy i milczała przez chwilę, a potem kiwnęła głową.
– Nie mogę jej zostawić.
– Czy to znaczy, że tu zostaniesz? Staniesz się częścią jej życia.
– Będę częścią jej życia do końca mojego pobytu w Australii – odparła Amelia, wzruszając
bezradnie ramionami. – Potem jakoś jej wytłumaczymy, że muszę jechać do Anglii.
– A co będzie później? Kiedy zdasz swoje egzaminy?
Amelia ponownie wzruszyła ramionami.
– Nie wiem, Harrison.
– Idę się bawić w zoo – oznajmiła Yolanda, po czym ruszyła w kierunku pluszowych zwierzątek.
– Czy... wszyscy inni też zachowają się tak dyskretnie? – spytała Amelia, czując na sobie pełen
żaru wzrok Harrisona.
– Mam nadziej ę. Ponieważ... – przerwał i rozłożył ramiona. – Ponieważ chcę cię przytulić, A. J.
Westchnęła, postąpiła krok do przodu i mocno go objęła. Po przeżytym niedawno napięciu oboje
potrzebowali swojej bliskości. Słysząc mocne bicie jego serca, poczuła się naprawdę szczęśliwa.
– Kocham cię, Amelio Jane – wyszeptał. – Yolanda mnie uprzedziła, ale to ja chciałem cię
poprosić, żebyś tu została i stała się częścią mojego życia. Nie pozwolę ci odejść.
Amelia spojrzała mu w oczy i utwierdziła się w przekonaniu, że jego słowa wyrażają
prawdziwe uczucie.
– Muszę wrócić do Anglii. – Usiłowała oswobodzić się z jego uścisku, ale on objął ją jeszcze
mocniej. – Zdać te egzaminy.
– Wiem o tym. Amelio Jane, chcę, żebyś została moją żoną. Zamierzałem ci to zaproponować już
wcześniej i właśnie dlatego tu przyjechałem razem z Yolandą. Sprawy ułożyły się inaczej, niż
planowałem, ale...
– Och... – Obezwładniona siłą własnego uczucia, zastygła na chwilę w bezruchu, a potem
zaczęła drżeć. Dlaczego on chce ją poślubić, skoro ona nie może dać mu tego, czego on pragnie. –
Ale...
– Ale nie możesz mieć dzieci? Ja już się z tym pogodziłem.
– Harrison, ty nie rozu...
– Wszystko rozumiem. Kocham cię. Im prędzej – w to uwierzysz, tym prędzej będziemy mogli
ułożyć sobie wspólne życie. Zdaję sobie sprawę, że cierpiałaś przez wiele lat z powodu choroby, nad którą
nie miałaś żadnej kontroli. Ale to nie jest koniec świata. Ja cię potrzebuję, Amelio. Te ostatnie
tygodnie rozłąki były dla mnie koszmarem. Dopóki cię nie poznałem, żyłem w próżni. Tyją wypełniłaś,
ty sprawiłaś, że stałem się innym, lepszym człowiekiem. Mamy Yolandę i to nam wystarczy. A jeśli
zechcesz, możemy adoptować jakieś dziecko. Wszystko zależy od ciebie. Zrozum, że jesteś dla mnie
ważniejsza niż wszystkie dzieci świata.
– Chcę ci wierzyć... – szepnęła. – I wiem, że mówisz szczerze. Ale co będzie, jeśli zmienisz
zdanie?
– I przestanę cię kochać? Nigdy.
– Chodzi mi o twoje zdanie na temat dzieci.
– To również nie wchodzi w rachubę.
– Dlaczego?
– To bardzo proste, drogi Watsonie. Jesteś dla mnie całym światem. Ty i Yolanda. Bez ciebie
nie potrafię oddychać. Nie potrafię spać ani normalnie funkcjonować. Pragnę cię bardziej niż
jakiegokolwiek dziecka. Byłem już raz żonaty, ale to, co nas łączy... różni się zasadniczo od
wszystkiego, co dotychczas przeżyłem. Przy tobie jestem szczęśliwy. Brak mi tylko jednej rzeczy.
– Czego? – spytała z niepokojem.
– Chciałbym usłyszeć, że ty też mnie kochasz.
Amelia poczuła się tak, jakby z jej serca spadł ogromny ciężar. Nie mogła uwierzyć, że to
wszystko dzieje się naprawdę. Że uwielbiany przez nią mężczyzna całkowicie ją akceptuje i chce z nią
spędzić resztę życia. To był jakiś cud. Jej cud.
Spojrzała w jego piwne oczy i na jej ustach pojawił się czuły uśmiech.
– Tak, Harrison. Kocham cię. Kocham cię tak bardzo, że moje serce pęka z nadmiaru uczucia. Te
ostatnie tygodnie również i dla mnie były koszmarem. Ale co z moim wyjazdem do Anglii? Będziemy
musieli się rozstać, bo...
– Nic z tego. Czeka nas w najbliższych tygodniach mnóstwo pracy.
– Dlaczego?
– Dlatego, że Yolanda i ja pojedziemy z tobą do Anglii. Zamieszkamy razem z tobą i pomożemy
ci w nauce, żebyś wspaniale zdała wszystkie egzaminy. A potem spakujemy twoje rzeczy i
zabierzemy cię tam, gdzie jest twoje miejsce. Do Australii.
– Co ty powiesz? A dlaczego nikt nie zechciał nawet spytać mnie o zdanie?
Po raz pierwszy w ciągu tej rozmowy Harrison poczuł wątpliwości. Nie był pewny, czy nie
posunął się zbyt daleko.
– Pytam o nie teraz – odparł. – Czy uważasz, że to dobry pomysł?
Amelia zerknęła na Yolandę, a potem znów spojrzała w oczy ukochanego mężczyzny. Wiedziała
już, czego chce. I nie miała żadnych wątpliwości.
– Jestem nim zachwycona. Ale co będzie, kiedy wrócimy do Australii? Co ja będę tu robić?
– Pracować w tym szpitalu.
– Czyżbyś proponował mi posadę?
– Oczywiście. Jesteś świetnym lekarzem.
– No dobrze. Przyjmuję twoją ofertę. Ale jeśli chodzi o małżeństwo, to moim zdaniem decyzja
nie – należy wyłącznie do mnie. – Ruszyła w kierunku Yolandy, a Harrison poszedł za nią i wziął
dziewczynkę na ręce.
– Czy chciałabyś, żeby Amelia zamieszkała z nami i została twoją mamą?
– Moją mamą? – Dziewczynka wytrzeszczyła oczy, a potem uśmiechnęła się radośnie. – Tak!
Tak, tak, tak! Ona będzie moją mamą, ty będziesz tatą, pani D. będzie moją babcią, a ja będę waszą
kochaną dziewczynką!
– Wspaniały plan – oznajmił Harrison. – Co ty na to, Amelio Jane?
– Ja również mówię „tak”.
Harrison pochylił się, by ją pocałować.
– Będziemy rodziną! – zawołała radośnie Yolanda, a oni roześmiali się pogodnie, wiedząc, że
dziecko ma stuprocentową rację.
EPILOG
– Yolando, czy możesz wziąć ode mnie tę torbę? – spytała Amelia.
– Oczywiście, mamo – odparła dziewczynka. – Przecież mam już sześć lat.
– Wiem o tym, kochanie. – Amelia chwyciła ją za rękę i zamknęła drzwi ich domu, a potem
przeszły na drugą stronę ulicy. Gdy tylko dotarły do plaży, Yolanda pobiegła w kierunku miejsca, w
którym siedział w wodzie jej ojciec, trzymając na kolanach ośmiomiesięcznego chłopczyka.
Amelia podeszła do pani D. , która była zatopiona w lekturze jakiejś książki.
– Chyba możemy już zaczynać śniadanie.
– Musisz najpierw wyciągnąć ich z morza – oznajmiła pani D. – Ten mały Scott jest
zdecydowanym miłośnikiem wody.
Amelia zerknęła w kierunku swojego synka. Adopcja była procesem dość skomplikowanym, ale
kiedy już mieli wszystko za sobą, Scott okazał się cudownym i czarującym dzieckiem.
Stan Yolandy uległ niewiarygodnej poprawie, gdy tylko zyskała nową matkę. Pani D. , która
odbyła sześciomiesięczną podróż po Europie, pospiesznie wróciła do Australii, gdy tylko usłyszała o
pojawieniu się małego Scotta, i była od tej pory jego najczulszą opiekunką.
– Możesz się do nich przyłączyć, Amelio – powiedziała. – Śniadanie poczeka.
– Doskonały pomysł. – Amelia zdjęła sarong, pod którym miała dwuczęściowy kostium kąpielowy.
Blizna po operacji była już prawie niewidoczna, a ona sama czuła się lepiej niż kiedykolwiek dotąd.
Odnosiła nawet chwilami wrażenie, że jest księżniczką z bajki, mieszkającą w pałacu ze swym
ukochanym księciem.
– Mamo, zbudujmy jeszcze jeden zamek z piasku! – zawołała Yolanda. – Musimy trenować
przed następnym konkursem. W zeszłym roku dostaliśmy przecież pierwszą nagrodę.
– To prawda. – Pogłaskała dziewczynkę po głowie, a potem usiadła w płytkiej ciepłej wodzie
obok Harrisona, który podał jej chłopczyka.
– Idź do mamy, Scott – powiedział czułym tonem. – Ależ on lubi wodę!
– Prawie tak samo jak jego ojciec.
Harrison pochylił się i musnął wargami jej policzek.
– Chyba nigdy nie znudzi mi się twoje towarzystwo, Amelio Jane. Bardzo cię kocham i jestem
ogromnie szczęśliwy.
– No, no! – zawołała Yolanda, pokazując im język. – Kiedy dorosnę, nigdy nie pozwolę się
całować żadnym chłopcom! A teraz przynieś mi jeszcze trochę wody, tatusiu – dodała, podając mu
wiaderko. – Bardzo cię proszę.
Harrison jeszcze raz pocałował swoją żonę, a potem wstał, by spełnić prośbę córki. Kiedy
wrócił, usiedli wszyscy wokół stołu.
– Co dziś budujemy? – spytał.
– Szczęśliwą przyszłość – odparła Yolanda, – Tak się będzie nazywał mój zamek.