ALEXKAVA
FalszywyKrok
Pierwszewydanie:MIRABooks,2004Redaktorprowadzący:MiraWeber
Opracowanieredakcyjne:WładysławOrdęga
Korekta:
MariaKaniewska
WładysławOrdęga
©2004byS.M.Kava
©fprthePolisheditionbyArlekin
–WydawnictwoHarlequinEnterprisessp.zo,o.
Warszawa2005
Wszystkieprawazastrzeżone,łączniezprawemreprodukcjiczęścilubcałościdzieław
jakiejkolwiekformie
WydanieniniejszezostałoopublikowanewporozumieniuzHarlequinEnterprisesIIB.V.
Wszystkiepostaciewtejksiążcesąfikcyjne.Jakiekolwiekpodobieństwodoosób
rzeczywistych–żywychlubumarłych–jestcałkowicieprzypadkowe.
ZnakMIRAjestzastrzeżony.
ArlekinWydawnictwoHarlequinEnterprisessp.zo.o.00-975Warszawa,ul.Rakowiecka4
Lincoln,stanNebraska
WięzienieStanowe
MaxKramerwłożyłprzynoszącyszczęścieczerwonykrawatiswójnajlepszy,niebieski
garnitur.Terazpodziwiałwłasneodbiciewkuloodpornejszybie,czekając,ażstrażnikotworzy
drzwi.Tagreckafarbadowłosówbyłanaprawdęświetna!Siwiznazupełniezniknęła.Coprawda
żonapowtarzałamu,żeszpakowatewłosydodająpowagi,aletoniemiałoznaczenia.Zawsze
mówiłamutakierzeczy,kiedyczuła,żeszukasobiekogośnowego.Dolicha,jakonagodobrze
zna!Lepiejniżjejsięsamejwydaje.
–Prawdziwysukces,co?–mruknąłbezentuzjazmustrażnik.
Maxwiedział,jaknazywajągoklawiszeztejczęściwięzienia,gdzieprzebywaliskazanina
śmierć.Niecieszyłsięwśródnichsympatią.Dotyczyłotojednaktylkostrażników,bodlaskazanych
był
niemalbogiem.Potrzebowaligo,bywyprostowałimżycioweścieżkiiopowiedziałzanichich
historie,czyraczejpożądanewersjeowychhistorii.Tak,dlaniegowłaśnieonibylinajważniejsi,ale
niedlatego,żebyłczułymliberałem,jakpisałyonimpismatypuOmahaWorldHeraldczyLincoln
JournalStar.Nie,niebyłowtymnicszlachetnego.Całataciężkapracasłużyłatemu,bymógł,tak
jakdzisiaj,wyprowadzićswegoklientazbetonowegopiekłanawolność.Bygdzieśzanimzostało
krzesłoelektryczne,aprzednimsłoneczneświatłoi…liczneekipytelewizyjnezcałegokraju,a
nawetzzagranicy.LarryKingzCNNjużumówiłsięzMaksemiJaredemnajutrzejszywieczór.A
tenczerwonykrawatświetniezagra,kiedyNBCbędziedzisiajnadawaćwywiadprzeprowadzony
przezsamegoBrianaWilliamsa.Wywiadznim,zadwokatemMaksemKramerem.Otymwłaśnie
marzył,wybierająctenzawód,natoczekał,harującprzezdługielata.Wartobyłoprzesiadywaćpo
godzinachzamarnegrosze,byletegosiędoczekać.Noiwreszcieskończąsięnapaścimiejscowych
mediów.
Zatrzymałsięprzedcelą,udającszacunekdlaprywatnościswegoklienta.Udając…Niechciał
spędzićwtowarzystwieJaredaBarnettawięcejczasu,niżtobyłoabsolutniekonieczne.Patrzył
więczkorytarza.BarnettmiałnasobietesamewytartedżinsyiczerwonyT-shirt,któryoddałdo
depozytupięćlattemu.Aleterazkoszulkaniemalpękaławszwachzpowodumięśni,którewyrobił
sobiewczasiećwiczeńwwięziennejsiłowni.Jednakzamianapomarańczowegowięziennego
kombinezonunazwykłystrójspowodowała,żeBarnett
zacząłprezentowaćsiępospolicie.Nawetjegokrótkieciemnewłosywyglądałyna
zmierzwione,jakbyprzedchwiląwstałzłóżka.Maxnieznosiłtegousiebie,alebyćmożepo
dzisiejszymwystąpieniuJaredastaniesiętomodne.Maxprzekazałjużmediomodpowiedni
wizerunekswegoklienta:ot,biedny,nicnierozumiejącyłobuziak,któryzostałwrobionywpoważną
sprawęiktóremusystempenitencjarnyukradłpięćlatżycia.Barnettmusiałteraztylkojakotako
odegraćswojąrolę.
Stojącywdrzwiachstrażnikprzesunąłsięnieco.
–Musimyzaczekaćnapapierki–powiedział.–Możepanwejśćdośrodka.
Maxskinąłgłową,udając,żedziękujemuzatęuprzejmość,chociażwolałbypostaćsobiena
korytarzu.Zawahałsię,alewtedyJarednajpierwmachnąłnaniegoręką,apotemuprzejmiewstał
najegowidok.Cholera,cotozaświat,wktórymnawetmordercyprzestrzegajązasadsavoir-
vivre'u!Chciałomusięrzygać.
Wszedłjednakdośrodka.
–Odprężsię.–WskazałJaredowikrzesło.–Tomożetrochępotrwać.
Prawdęmówiąc,sambyłzdenerwowany.Bałsię,żeBarnettspieprzycośwostatniejchwili.
–Mogępoczekaćjeszczeparęminut.Niemyślałem,żekiedykolwiekmnieztegowyciągniesz.
–Usiadł,nieprzejmującsiętym,żeMaxwciążstoi.
Idobrze,takwłaśniemiałobyć.TejsztuczkiadwokatKramernauczyłsię,kiedypracowałjako
obrońcazurzędu.Jeśliwczasierozmowypatrzysięnaklientazgóry,natychmiastzyskujesięjego
szacunek.Przymetrzesześćdziesięciusiedmiucentymetrachwzrostu
musiałsięuciekaćdopodobnychtrików.-Więcjakterazbędzie?–spytałBarnett,chociażMax
wyjaśniałmutojużparęrazywczasieprocesuapelacyjnego.Mówiłtakimtonem,jakby
spodziewałsięjeszczejakiejśzagwozdki.–Naprawdęmniezwolnią?
–BezDanny'egoRamerezajakogłównegoświadkaoskarżycielniemaszans.Dowodymają
wyłącznieposzlakowycharakter.Niemanikogo,ktomógłbypowiązaćcięzRebekąMoore.–Max
obserwowałreakcjęBarnetta,czyraczejjejbrak.–Tobyłobardzouprzejmezestronypana
Ramereza,żewkońcuwyznał,iżtamtegopopołudnianawetniebyłnamiejscuzbrodni.
Barnettuśmiechnąłsiędoniego,alebyłowtymcośtakiego,żeMaksowiażciarkiprzeszłypo
plecach.Nigdyniepytałswegoklienta,jakzmusiłRamerezadowycofaniapierwotnychzeznań,ale
podejrzewał,żemimoprzebywaniawkryminalemusiałtojakośzrobić.
–Acozinnymi?–spytałJared.
–Słucham?
Maxczekał,aleBarnettzacząłczyścićzębamipaznokcie,obgryzającskórkiwichrogach.
Widziałtojużwsądzie.Byłtozapewnenerwowytik,zktóregojegoklientniezdawałsobie
sprawy.Terazsamchętniezacząłbygryźćpalce.Ojakichinnychonmówił?!
–Jakimiinnymi?–spytałwkońcu,chociażtaknaprawdęniechciałniconichwiedzieć.
–Nieważne–mruknąłBarnettiwyplułkawałekskórki.Następnieskrzyżowałręcenapiersi,
wtykającdłoniepodpachy.–Wiesz,stary,żeniemamanicenta–zmieniłtemat.–Mówiłeś,żenie
muszę
cipłacić,aleczujęsiętwoimdłużnikiem…Maxodetchnąłzulgą.Nareszciewypłynęlina
bezpieczniejszewody.Jeśliistnielijeszczejacyśświadkowie,onjakoprawnikniechciałniconich
wiedzieć.Dotejporysprawabyłaprosta:jedenświadek,jednooskarżenie.Niemiałnajmniejszej
ochoty,bywjakikolwieksposóbsięskomplikowała.JeśliBarnettchcesięwyspowiadać,tomoże
musprowadzićpieprzonegoksiędza.Jużwolał,żebygadałoforsie!
Maxwiedział,żejegoklientnienależydofacetów,którzyłatwoprzyznająsię,iżmająwobec
kogośdługwdzięczności.Jużsamoto,żeuznałtenfakt,wyglądałonaprawdępoważnie,aon
jeszczewyznałtonagłos.Iniechsięteraztymprzejmuje.Maxnigdyniezapomnipewnejsceny,
którejbyłświadkiem.Wchwili,kiedyogłoszonowyrokśmierci,Barnettodwróciłsiędoswego
obrońcyzurzędu,tegonieszczęśnikaJamesaPritcharda,ipowiedział,żejestmuterazwinnytylko
kulkęwłeb.Maksowispodobałosięwięc,żeuważałsięzajegodłużnika.Prawdęmówiąc,nawetna
toliczył.
–Pomyślimyotym–rzuciłniezobowiązująco.
–Jasne.Zrobię,cobędęmógł.–Odziwo,wustachBarnettatenbanalnyzwrotzabrzmiał
całkiemszczerze.
–Słuchaj,muszęcięterazostrzec.Przywyjściutelewizjaiprasaurządziłyprawdziwycyrk.
–Dobra.–Jaredwstał.Widaćbyło,żewcalenieprzejąłsiętąinformacją.–Iledają?
–Słucham?
–Iletepijawkidajązawywiad?
Maxpodrapałsiępogłowie.Tobyłjegonerwowytik,naktórym
zarazsięzłapał,dlategoudał,żepoprawiawłosy.Chociażnaprawdępowinienjezacząć
wyrywać.Cotenskurwielsobiemyśli,namiłośćboską?!Czychcewszystkospieprzyć?!Spodziewa
się,żezacznąmupłacićzawywiady?!Musiałuważać,byniezdradzić,jakbardzojestwściekły.Nie
mógłdaćposobiepoznać,jakogromniezależymunatychwywiadach.IżeBarnettzrobimu
uprzejmość,jeśliweźmiewnichudział.Chciał,bywciążczuł,żemawobecniegodług
wdzięczności.Gorączkowozastanawiałsię,jakiejmetodyużyć.Doczegosięodwołać,żebyJared
połknąłprzynętę?Doskonalewiedział,żeniezależymutakbardzonaforsie.
–Stanieszsięsławny–powiedziałzuśmiechem,kręcącprzytymgłową,jakbywciążniemógł
wtouwierzyć.–MamprośbyowywiadzNBCNews.ChcąciędoprogramuLarry'egoKinga,a
nawetdoTheFactorBillaO’Reilly'ego.Zdobędzieszcoś,czegoniemożnakupićzażadne
pieniądze,aleoczywiściemożeszimpowiedzieć,żebyposzlidodiabła.Jakuważasz.Tozależy
tylkoodciebie.
ObserwowałBarnetta,zmuszającsiędomilczenia.Udawał,żetocośbezznaczenia.
Koncentrowałsięnaoddechu,usiłującniemyślećotym,jakbardzosampotrzebujesławy.Starał
sięniezaciskaćdłoniwpięści,ajednocześniepowtarzałwmyślijednąmantrę:„Tylkonieważsię
tegospieprzyć”.
–SamBillO’Reillychcezrobićzemnąwywiad?
Jeszczejedenoddech.
–Mhm,jutrowieczorem.Alewszystkozależyodciebie.Mogęmupowiedzieć,żebysię
wypchał.Jakchcesz.
–TenO’Reillymyśli,żejesttwardy.–Barnettznowusięuśmiechnął.
–Zprzyjemnościąpowiemmu,cootymwszystkimmyślę.NaustachMaksapojawiłsięuśmiech.
Awięcjednakmawładzęnadtymfacetem,chociażmusibardzonaniegouważać.Porazpierwszy
odkiedygopoznał,odważyłsięspojrzećwjegociemne,pusteoczy.Iwtedyzrozumiał,żezna
prawdę.JaredBarnettnaprawdęzabiłtębiednądziewczynęsiedemlattemu.Pocichuoddawnana
toliczył.
Omaha,stanNebraskaGmachsądu
GraceWenninghoffnieznosiłaczekania.Powietrzewsalisądowejnumerpięćoblepiałoją
niczymmokraścierka.Wśrodkuznajdowałosięzadużoludzi,copowodowałostrasznyzaduch.W
ciszysłychaćbyłotrzeszczeniekrzeseł,czasamiktośzakaszlałczychrząknął,aletobyłowszystko.
ZebraniskupienibylinasędziFieldingu,któryniespiesznieprzeglądałpapiery.Byłspokojny,na
jegoczoleniepojawiłasięchoćbykroplapotu.Gracesięgnęłapobutelkęzwodąiwypiładwałyki.
Chciałakrzyczeć:„Noszybciej,niechtosięwreszcieskończy!”,aletylkopostukałaołówkiemw
swójprawniczynotes,żebyniezacząćtupać.Gdysędziaspojrzałnaniąniechętnieznadoprawek
okularów,ajegokrzaczastebrwiściągnęłysię,dłońGracezamarławbezruchu.Sędziapowróciłdo
lektury.
PodobnosłużbytechnicznewyłączyływbudynkuklimatyzacjęnacałykończącysięDniem
Pracyweekend,niespodziewającsiępowrotuupałów.MimotoGracezastanawiałasię,czyczasem
sędziasamjejniewyłączył,chcąc,bywszyscywmękachczekalinawyrok.Fieldinguwielbiał
dręczyćprawników.Dręczyći…trzymaćwniepewności.Toniebyłdobryznak,chociażGrace
próbowałazachowaćoptymizm.Natyle,nailemógłgozachowaćprokurator,któregozwykle
proste,krótkiewłosyskręcałysięwtejchwiliwefryzurę,jakąmógłbysięposzczycićrasowypudel.
Wiedziałajednak,żeoptymizmmożejejdziśniewystarczyć.Spojrzałanadrugąstronę,gdzie
siedziałWarrenPennzeznanejfirmyprawniczejBranigan,Turner,CrossandPenn.Onteżsięnie
pocił.Jaktomożliwe,skorobyłwbitywtrzyczęściowygarnitur?Gracemiałanadzieję,żejego
klient,radnymiejskiJonathonRichey,zostanieskazanyzamorderstwo,którepopełniłzzimną
krwią.Jednaksprytnypolityksiedziałspokojnienaswoimmiejscuwśnieżnobiałejkoszulii
niebiesko-czerwonymkrawacie.Wyglądałtak,jakbywcalenieprzejąłsięaresztowaniemi
stawianymimuzarzutami.Prawdęmówiąc,wyglądałnawetnazadowolonegoiGracezaczęłasię
niepokoić,czyjakaśmiejskasitwaniezajęłasięjużustaleniemwyroku.SędziaFieldingznanybył
ztego,żechroniłludzizeswegokręgu.Czyodważysięzrobićtoprzedpublicznościąipod
obstrzałemmediów?
Graceczuła,jakjedwabnabluzkakleijejsiędociałapodżakietem.Zerknęłananiąz
nadzieją,żeprzynajmniejniewyglądanajgorzej.Wybrałazłydzieńnato,byubraćsięwjedwab.
Tębluzkę
dostałaodbabciWenny,którausiłowałaubieraćjąwróżowestroje,odkiedyGraceskończyła
sześćlat.Babciazapewniałają,żejesttokolorfuksji,przekręcająctosłowozniemiecka,co
dodawałomuerotycznegozabarwienia.Gracenamyślotymuśmiechnęłasięlekko.Spojrzałana
sędziego,chcącsprawdzić,czywreszciezacznie.Onjednakprzewróciłstronęizacząłwodzić
palcemwzdłużnastępnej.Dolicha!Przecieżmatylkozdecydować,czywypuścićpodsądnegoza
kaucją.Ciekawe,ileczasuzajmiemuwłaściwyproces.
Potarłazesztywniałykark.Trzydniowyweekendskończyłsięzaszybko.Jejmąż,Vince,
uznał,żepudłazrzeczamizupełniemunieprzeszkadzają.Łatwomumówić,przecieżwyjeżdża
jutroranodoSzwajcarii!Oczywiście,żemusitampolecieć,oczywiście,żechodzioważnesprawy
zawodowe.Tozrozumiałe,żeszefostwonowejfirmyVince'achcepoznaćswegoamerykańskiego
przedstawiciela.AlewefekcieGraceiEmilyzostanąsamejaknapolubitwy.Jednakniedlatego
czułasiętakpodle.
Bardzopodobałjejsięichnowydom,chociażmiałjużstolatizalatywałwilgocią.Byłownim
jednakdużomiejsca,dlategomogliprzeznaczyćjegoczęśćdlaWenny.Niestetyremontokazałsię
bardzouciążliwy,choćbyprzezsamfakt,żekręcącysięrobotnicywciążnanosilibłotoitrociny,ale
najtrudniejszezadaniebyłodopieroprzedGrace.MusiałaprzekonaćWenny,byprzeniosłasiędo
nichzeswegomałegodomku,wktórymprzeżyłasześćdziesiątlatiwychowałatrojedziecioraz
wnuczkę,któraobiecałasobie,araczejprzysięgła,żezajmiesięniąnastarość.
–PaniWenninghoff!–huknąłwjejstronęsędziaFielding.-Tak,WysokiSądzie.–Wstała,
opierającsięchęci,bywytrzećmokreodpotuczoło.
–Proszękontynuować–powiedziałtakimtonem,jakbyprzerwatrwałazaledwieparęminuti
jakbybyłajej,Grace,winą.
–Jakjużmówiłamijakwidaćwnakaziearesztowania,panaRicheyazatrzymanonalotnisku.
Istniejewięcuzasadnionaobawa,żebędziepróbowałuciec,dlategoniepowinnosięgowypuszczać
zakaucją.
–AleżWysokiSądzie,tobez-sen-so-wnywniosek–stwierdziłznaciskiemWarrenPenn.
Onrównieżwstał,aterazwyszedłprzedbarierkę,jakbypotrzebowałwięcejmiejsca,by
wygłosićto,comiałdopowiedzenia.Gracezrozumiała,żechcejąwtensposóbzdominować.
–PrzecieżpanRicheyjestrównieżbiznesmenem–ciągnąłwtensamsposób,wymawiającz
naciskiempojedynczesłowa.–Chciałwłaśnieodbyćpodróżsłużbową.Zaplanowanąipotwierdzoną
dużowcześniej.Dysponujęzarównokalendarzem,jakibilingiemrozmówmojegoklienta,do
wgląduWysokiegoSądu.–Wskazałpapierynaławieobrony,aleponieniesięgnął.–Jonathon
RicheynietylkoposiadafirmęwOmaha,alejestteżradnymmiejskim.Zasiadarównieżwradzie
parafialnejswegokościołaiprezesujeKlubowiRotariańskiemu.Jegożona,dwojeztrojgadziecii
pięciorownukówżyjąwnaszejspołeczności.PanRicheyzpewnościąniezamierzastąduciec.
Biorąctowszystkopoduwagę,jestempewny,iżWysokiSądzgodzisię,żepanRicheypowinien
zostaćwypuszczonyzakaucją.
Gracezauważyła,żesędziaFieldingskinąłgłowąiznowuzacząłprzeglądaćpapiery.Tobyło
śmieszne.Niemożliwe,żebydałsięnabraćnatebzdury!Chybażebardzotegochciał…Zerknęła
naRicheya.Czyżbytobyłazmowa?Podsądnywyglądałzbytświeżoispokojniejaknatęsaunę.
Znowuroztarłakarkizżalemstwierdziła,żespływapotem.-WysokiSądzie.–Zaczekała,ażsędzia
raczyłłaskawienaniąspojrzeć.Następniewzięłakopertęzławyiteżwyszłaprzedbarierkę.–O
iledobrzemiwiadomo,panRicheyspecjalizujesięwkomputerowychsystemachgrzewczych.–
SpojrzałanaWarrenaPenna,atenskinąłgłową.–Mamtubilet,którymuodebranonalotnisku.–
Podeszładopodwyższeniaiwręczyłakopertęsędziemu.–Zastanawiamsię,WysokiSądzie,jakie
interesyprowadzipanRicheynaKajmanach?
Usłyszałapomruktłumuzaplecami.
–PaniePenn?–Fieldingspojrzałnaadwokataznaddrucianychokularów.
KujejrozczarowaniustarywygaPennnawetsięniezmieszał.
–PanRicheyczęstospotykasięzklientamiwmiejscachprzeznichwybranych.
Gracechciałaprzewrócićoczami.NawetFieldingmusitouznaćzabzdurę.Aledlaczego
znowuzabrałsiędokartkowaniaraportów?Czyżbyspodziewałsię,żeznajdziewnichcoś
jeszcze?
ObróciłasięwstronęławyoskarżonychidostrzegłaśledczegoTommy'egoPakulę,siedzącego
dwarzędydalej.Policjantporuszyłsięniespokojnie.Włożyłgarniturikrawatnawypadek,gdyby
byłjejdziśpotrzebny,jednakGraceuniosładużątorbępodróżną,któraspoczywaładotejporyna
podłodze.
–WysokiSądzie–powiedziała,demonstrująctorbęnietylkoFieldingowi,aleicałejsali–pan
RicheymiałprzysobiejeszczejednąrzeczwchwiliaresztowaniaprzezśledczychPakulęiHertza.
Amianowicietorbępodróżną.Jeśliwięcnieuciekałzkraju,topocobyłobymuto?–Grace
rozpięłatorbęiwysypałanastółwielepowiązanychgumkamistudolarowychplików.Salaniemal
eksplodowała.Kilkureporterówwybiegłonakorytarz,wyciągajączkieszeniswojekomórki.
WarrenPenntylkopotrząsnąłgłową,jakbytoniebyłonicwielkiego.GracespojrzałanaRicheyai
stwierdziła,żewyrazzadowoleniazniknąłzjegotwarzy.
–Cisza!Spokój!–krzyknąłsędzia,nieuciekającsiędopomocymłotka.Pochlebiałomu,że
wciążjestwstanieuciszyćsalętylkogłosem.
–WysokiSądzie…–zacząłWarrenPenn,alesędzianiepozwoliłmuskończyć.
–Oddalampozewozwolnieniezakaucją.
–Wstałidodał,zanimPennzdołałcośwtrącić:
–Odraczamrozprawę.
Pochwilizniknąłzadrzwiami.Nasalirozpętałosięistnepandemonium.Ludziemówilicoś,
trzaskalikrzesłamiiwychodzilinazewnątrz.Gracezaczęłazbieraćplikibanknotów,starającsię
niepatrzećwstronęobrony.Nieprzejmowałasięprasą.Wiedziała,żereporterzybędąprzede
wszystkimścigaćRicheya.
–Lepiejsprawdź,czymaszcałąforsę–usłyszałazasobągłosśledczegoPakuli.
–Dziękuję,żeprzyszedłeś.–Znalisięnatyledobrze,żeniemusiałamówićnicwięcej.
–Znalazłemświadka,którymógłbyzeznawaćprzeciwkoRicheyowi.
–Mógłby?-Potrzebujezachęty.Boisię,żeRicheyztegowylezie.
–Niewylezie.–Gracewrzuciłaostatniplikdotorby.Wiedziała,coPakulachcejejpowiedzieć,
iwcaleniebyłojejztegopowoduprzyjemnie.
–Obojewiemy,cojestgrane.–Śledczyrozejrzałsię,bysprawdzić,czyniktichnie
podsłuchuje.–Niejesteśmywtejchwilizbytwiarygodni,botendupekBarnettbezprzerwygadaw
telewizji,żetopolicjawrobiłagowmorderstwo.
–Niechsobiegada.Prędzejczypóźniejpowiniemusięnoga,awtedygoprzygwoździmy.Ito
nadobre.
–Myoboje?–upewniłsię.
Gracewiedziała,żewygranaBarnettagryziegotaksamojakją.Wciąguostatnichparu
miesięcywciążsprawdzałamateriałyzwiązaneztąsprawą,wnadzieiżeprzeoczyłacoś,co
mogłabywykorzystać.Pięćlatwcześniejwłożyłaolbrzymiwysiłek,abydoprowadzićdoskazania
Barnetta,przekonana,żetowłaśnieonzwabiłsiedemnastoletniąRebekęMooredoswojej
furgonetki.Byłozimno,dziewczynapewnieniechciałamarznąć,aleonzawiózłjąwodludne
miejsce,zgwałcił,pobił,anastępniezastrzelił,mierzącwszczękęodstronygardła.
Byłyteżinneofiary:czterykobietyzabitewpodobnysposóbwprzeciągudwóchlat.Grace
wrazzPakuląbyliprzekonani,żeBarnettteżmaczałwtympalce,aleniepotrafiliznaleźćżadnych
dowodów.TylkowostatnimprzypadkumoglisięoprzećnazeznaniuDanny'egoRamereza.Toon
oświadczył,żewidział,jakwdniuswojejśmierciRebekawsiadaładoczarnejfurgonetkiJareda
Barnetta.
Beztegozeznaniaprokuraturabyłazupełniebezradna.Tobyłooczywiste.Jednakkompletnie
niezrozumiałabyłakrytyka,którazwaliłasięnapolicjęwOmahainaprokuraturę.Efekttego
zamieszaniabyłtaki,żesędziowiebalisięskazywaćnawetwnajbardziejjednoznacznych
przypadkach.
Gracespojrzaławstronęławyoskarżonychizauważyła,żePenniRicheyjużruszylido
wyjścia,azanimipociągnąłsznurreporterów.Iwtedyzobaczyłajego.JaredBarnettstałprzy
drzwiach,jakbybyłjeszczejednąosobązpubliczności.
–Owilkumowa–powiedziaładoPakuli,któregowzrokpowędrowałzajejspojrzeniem.
–Atoskurwiel…Widziałemgoprzedsądemjakiśczastemu.Cośgotuciągnie,prawda?
Graceteżgowidziała,alewbarzeznajdującymsiępodrugiejstronieulicy,apotemraz
jeszczewswojejpralnichemicznej.Usiłowałaprzekonaćsamąsiebie,żeJaredBarnettchcewten
sposóbzagraćimwszystkimnanosie.Żeniechodzimutylkoonią.Alekiedypodszedłdodrzwi,
odwróciłsięiuśmiechnąłdoniejszeroko.
Omaha,stanNebraskaHotelLogan
JaredBarnettnasłuchiwał,czekającnaszumwindyipiskhydraulicznychhamulców.Gdzie
też,ulicha,możebyćtenmałyskurwysyn?
Stałwcieniu,opierającsięplecamiościanęinieprzejmującsiętynkiem,któryspadałmuna
karkprzyladaporuszeniu.Niktniewidział,jakwchodziłdobudynku.Niktpozachudą,naćpaną
prostytutkązwłosamijakmiotła,któraniebędzienawetpamiętać,jakidziśdzień,atymbardziej
jakiegośobcegofaceta.
Nakońcukorytarzaktośgotowałszpinak.Jarednienawidziłtegosmrodu.Przypominałmu
ojczyma,któryzmuszałgodozjadaniawszystkiego,codostawałnatalerzu,awrazieoporu
wsadzałtwarzpasierbawniedojedzoneresztki.Pomyślał,żezapachdoskonalepasujedotego
miejsca.Świetniewspółgrałzpsimiszczynamii
karaluchami,którecojakiśczaswyłaziłyzróżnychzakamarków.Właśniewtakimmiejscu
mieszkałDannyRamerez.Jaredprzeniósłciężarciałazlewejnoginaprawąiwziąłtorbęz
jedzeniemdodrugiejręki.Wiedział,żedaniebędziezimne,aleniemiałotoznaczenia.Byłgłodnyi
uwielbiałchińskieżarcie,nawetjeślijużwystygło.Zaczęłamujednaktrochęciążyćtorbaz
plastikowymipojemnikami.Chciałjąnawetpostawićnapodłodze,alebałsię,żenawłażądoniej
pieprzonekaraluchy.
Spojrzałnazegarek.Musiałzmrużyćoczy,bywwątłymświetledostrzecpołożenie
wskazówek.Ramerezsięspóźniał.Tylko,docholery,dlaczego?Śledziłgojużtrzydniimógłby
wedługniegonastawiaćzegarek.Ateraznagletenskurwielsięspóźniał…Wkońcujednakusłyszał
windę,którazaczęłapiąćsięwgórę.Nareszcie.
Wciążtrzymałsięcienia,czekająccierpliwie.Dotarcienapiątepiętrozajmowałocałą
wieczność.Windarzęziłaiskrzypiałanieziemsko.Jaredcieszyłsię,żesamwszedłposchodach.
Wreszciedrzwisięotworzyły,awśrodkuukazałasięznajomasylwetka.DannyRamerez
wyglądałnajeszczemniejszegoibardziejzaniedbanegoniżzwykle.Jaredpatrzył,jakwysiadaz
windyidrobikroczkiwstronędrzwiswojegopokoju.Włożyłjużkluczdozamka,kiedyJared
ruszyłwjegostronę.
–Cześć,stary–rzucił,aRamereztylkonieznacznieskinąłgłową,niepatrzącnaniego.–Jak
sięmiewasz,Danny?
Dopieroterazgorozpoznałiażzamarłzrękąnaklamce.
–Kupiłemnamtrochężarcia–dodałJared,bygotrochęuspokoić.
Wyciągnąłwjegostronętorbę.–OdChińczyka.-Cotutajrobisz?
–Chybaniesądziłeś,żenieodwiedzęstaregokumpla?
Ramerezwkońcuotworzyłdrzwi,alewciążsięwahał.
–Bardzomipomogłeś.–Jareduśmiechnąłsiędoniego.–Chciałemcipodziękować.–
Potrząsnąłtorbą.
Dannybyłbardzonieufny.Zajrzałmunawetwoczy,szukającwnichprawdy.Pochwili
spojrzałgdzieśwbokiwzruszyłramionami.
–Nicminiejesteświnny.Tentwójryżykumpeljużmizapłacił.Nawetdorzuciłlaptop.
Jareduśmiechnąłsię.Nietrzebabyłozbytwiele,żebykupićkogośtakiegojakDanny
Ramerez.Znałgojakwłasnąkieszeń.Idlategowiedział,żeniemożemuufać.
–Ej,stary,totylkokurczakpopekińsku,chowmeinitrochępieczywa.Nicwielkiego.
PozwoliłRamerezowizastanowićsięchwilę,asamstałwyczekująco.WkońcuDannyraz
jeszczewzruszyłramionami,pchnąłdrzwiizaprosiłgogestemdośrodka.Jaredwszedłdopokoju,
którystanowiłskrzyżowanieskleputypu„mydłoipowidło”ześmietniskiem.Nawysłużonymfotelu
leżałastertaubrań.Wpowietrzuunosiłsięzapachbrudnychskarpetekalbozepsutychjaj.Cała
podłogabyłazasłanastarymipismamiikomiksami.Napółkachstałybutelkiipuszkipopiwie,a
wszędziewalałysiępojemnikipojedzeniuztanichbarów.Nastolikuleżałootwartepudełkopo
pizzy,wktórymbyłyjeszczedwakawałkiciastazwyjedzonągórnączęścią.
Dannyzamknąłpudełkoiprzesunąłjenakoniecstołu,jakbychciałzrobićmiejscedlagościa.
Zamiótłteżnogączęśćkomiksówipismpodkanapę,aJared,którywyjąłzkieszeniwielki
plastikowyworek,zacząłgorozkładaćnalinoleumpośrodkupokoju.Ramerezzerknąłnaniego
parokrotnie,apotemzamarł.-Corobisz?
–Niechcętunarobićbałaganu–odparłJared.
–Wygłupiaszsięczyco?–Ramerezzaśmiałsięniepewnie.
Podszedł,żebylepiejprzyjrzećsięworkowi,inawetwszedłnaniegoostrożnie,jakby
spodziewałsiępułapki.Aleoczywiścienicniezobaczył.Wciążpatrzyłnaczarnyplastik,kiedy
Jaredwyjąłnóżztorbyzjedzeniem.Wystarczyłotylkojednocięcieprzezgardło,takszybkie,że
Ramerezzobaczyłjeszczeswojąkrewspływającąnaworek.Gdyzłapałsięzagardło,jegopalce
natrafiłynadziurę.Rozpaczliwiestarałsięzatamowaćkrew.Zdążyłjeszczezprzerażeniem
spojrzećnaJareda,apotemzwaliłsięnapodłogę.
Jaredrozejrzałsiędookołaipowoliruszyłwstronęfotela.Zrzuciłubrania,sprawdził,czynie
makaraluchów,irozsiadłsięwygodnie.Pochwilisięgnąłpojedzenie.DannyRamerez,ten
sztywniak,mógłpoczekać.Jaredniemusiałsięspieszyć.Sięgnąłwięcpoplastikowywideleci
otworzyłpojemnikzkurczakiempopekińsku,rozkoszującsięjegozapachem.
ŚRODA,8WRZEŚNIA
Omaha,stanNebraskaMelanieStarksjeszczeprzyspieszyła.ZzawieżykatedryŚwiętej
Cecyliiwychyliłosięsłońce.Dnirobiłysięjużkrótsze.Latopowolisiękończyło,alejeszcze
potrafiłopokazać,nacojestać.Melaniedopieroruszyła,ajużpoczuła,żejejoddechstajesię
krótszy,anaczołowystępująkropelkipotu.Powietrzebyłoprzesyconewilgocią.
Spojrzałanahoryzontpozachodniejstronie.Przezlatanienawidziławschodówsłońcaiteraz
niechciałaprzyznaćsamaprzedsobą,żezaczęłysprawiaćjejradość.Jednakdzisiejszyporanek
wywołałwniejzłeprzeczucia.Poczuła,żemimogorącadostałagęsiejskórki.Promieniesłoneczne
ztrudemprzeciskałysięmiędzyciężkimi,burzowymichmurami,aniebobarwiłosięnapurpurowo.
Tobyłozłowrogiepołączenieinagleprzypomniałasobierymowankę,którąpowtarzałajejmatka:
Gdyranoczerwoneniebo,Uważaćnamorzutrzeba,Leczgdywieczoremsięzdarza,To
dobrzedlamarynarza.Pogodajedyniepodsycałajejzłynastrójifrustrację.Czyraczejpowinna
powiedzieć…gniew.Tak,dolicha,gniew!Byławściekła.Jaredwróciłniecałedwatygodnietemu,a
jużwszystkozaczęłosięzmieniać.
Niechciałaskracaćswoichporannychspacerów.Dlaczegotojegowolnośćmabyćważniejsza
odjej?Takwłaśniesiępoczuła,kiedyzadzwoniłwczorajizostawiłnasekretarcewiadomość,że
masięznimspotkaćdziśrano.Znowupoczułasięjakmaładziewczynka,którąmógłdowoli
pomiatać.Ijeszczetenton:„Maszsięzemnąspotkaćtam,gdziemówiłem.Jużczas”.
–Jużczas–mruknęłapodnosem.Niemiałapojęcia,ocomuchodziło.Zabrzmiałotojakszyfr.
Jakbyznowubylidziećmiispiskowaliprzeciwkodorosłym.Odkiedywrócił,Jaredwciążcoś
planował.Cośdużego,awkażdymraziesamtaktwierdził,choćoczywiścienarazieniemógłjej
nicpowiedzieć.Takijużbył–skrytyipodstępnyniczymwąż.Oczekiwałodniejcałkowitego
oddania,bezpytań,bezwątpliwości.Jakzawsze,odkądsięgnęłapamięcią.WprzypadkuRebeki
Moorenawetniepróbowałniczegowyjaśniać,tylkoodrazustwierdził,żepolicjasięmyli,aonjest
niewinny.JednakMelaniewiedziała,żecośtakiegomożesięzdarzyć.Byłapewna,żeprędzejczy
późniejJarednapytasobiebiedy.
Poruszałaramionami,starającsięzachowaćrównetempo.Nie
chciała,bygniewjązatrzymał.Nieznosiłatego,żeJaredodnosiłsiędoniejwtakisposób,
jakbywciążbyłamucoświnna.To,żenieposzłanaproces,wcaleniezmniejszyłojejpoczucia
winy.Naglezdałosięjej,żenicsięniezmieniłowczasietychostatnichpięciulat.Aprzecież
zmieniłosiętakwiele.Przedewszystkimzmieniłasięonasama,aprzynajmniejtakjejsię
wydawało.Czyjednaknapewno?Czygdybysiętakrzeczywiściestało,biegłabyterazz
wywieszonymjęzoremnaspotkaniezJaredem?Czyrobiłabywszystko,cokażejejzrobićstarszy
brat?Czyrezygnowałabyzespaceru,którybyłdlaniejjakpacierzidziękiktóremuzdołała
zrezygnowaćzporannegoszlugaiczarnejjakdiabełkawy?Najpierwprzeszłatylkonakawę,
którapomagałajejwstawać,apotempięciokilometrowatrasazapewniłajejdawkęenergiinacały
dzień.
NiepotrzebowaładoktoraPhila,byzrozumieć,żezastąpiłajedennałóginnym.Codziennie
wychodziłaotejsamejgodzinieiprzemierzałatymsamymtempemtęsamątrasę.Tyleżedzisiaj
musiałapójśćszybciej,jeślichciałasięspotkaćzJaredem.Zdecydowała,żeprzyspieszy,alenie
zmienitrasy.Wyprostowałasiętrochę,jakbyszykowałasiędotego,bystawićczołostarszemu
bratu.Jaredmusizrozumieć,żeprzestałabyćmałądziewczynką,którąmógłrządzić.Przecieżjest
jużdorosłaiwdodatkumasyna.Życiezmusiłojądotego,bydojrzała,natomiastJaredwydawał
sięwciążżyćprzeszłością.Nawetzamieszkałzmatkązarazpotym,jakwypuściligozwięzienia.
Tobyłbłąd.Matkadałasięopętaćczarnąmagiąiróżnymiprzesądami.Byłaszalona,jak
uważaliobojezJaredem,copozwalałoim
usprawiedliwiaćróżnejejwybryki,jakchoćbyto,żeprzygarniałaróżnegorodzaju
pechowców,wtymobuichojców.Słowo„szalona”brzmiałolepiejniżokreślenie„beznadziejnie
głupia”.MożenatympolegałproblemJareda,możeodziedziczyłgenymatki…Melaniepomyślała,
żemogłabysięznimtrochępodrażnić,wspominającotym,chociażwiedziała,żenigdytegonie
zrobi.Bratuznałbytozazdradęiprzypomniałjej,corazemprzeszli,tajemnice,któretylkooni
znali.MelanieskręciłaprzyskrzyżowaniuPięćdziesiątejDrugiejzNicholasStreetiruszyław
stronęMemoriałPark,idącmiędzydużymidomamiznieskazitelnymiogródkamiodfrontu.Nie
dostrzegławnichjednakfajansowychkrasnali.Uśmiechnęłasięlekko,przypomniawszysobie,że
jejsyn,Charlie,obsesyjniekradnieróżneozdobyzprzydomowychogródków,chociażjednocześnie
nieprzestałojejtogniewać.Byćmożeonteżodziedziczyłgenymatki.Wkońcutoonanauczyła
go,jaktorobić,traktującpoczątkowojakzabawę.Charliewciążuważał,żejesttogra,aona
złościłasię,wiedząc,coryzykuje.Tak,byładobrąnauczycielką,możenawetzbytdobrą…
Zaczęłauczyćgotejsztuki,kiedyskończyłosiemlat.Razemkradlimielonąwołowinę,apotem
nawetstekizHyVeeprzyCenterStreet,pakującjeniezauważalniedoszkolnejtorbyCharliego.
Byłwtymtakdobry,żenawetniezauważyła,kiedyzwijałteżsłodyczeczygumębazooka.Potem
robiłazdziwionąminę,kiedyterzeczypojawiałysięnakuchennymstole.Charliebyłurodzonym
złodziejem,
ateraz,dziewięćlatpóźniej,zjegowyglądempodrośniętegocherubinkaiczarującym
uśmiechem,wieleuchodziłomunasucho.Tagratobyłichsposóbnaprzetrwaniewczasach,kiedy
Melaniezmieniałajednąkiepskąpracęnadrugą.Cóżztego,żeCharliezwinąłparęgłupich
krasnali,jeślijednocześnieprzynosiłdodomuskórzanekurtkialbokompaktyowartościznacznie
przekraczającejjejpensję?Coztego,żelubiłkraśćsamochody?Możedziękitemu,żeniczymsię
nieprzejmował,unikałaresztowania,jednakwedługMelaniemiałteżsporoszczęścia.Ostatnio
dopisywałoimwprostnieziemsko,alebałasię,żeniepotrwatodługo.Nieośmieliłasięjednak
powiedziećtegosynowi.
Szczęścieisprzyjająceokolicznościpozwoliłyjejwydostaćsięztejzatęchłejdziury,wktórej
sięwychowała.PrzezostatnichdziesięćlatmieszkałazsynemwDundee,zupełnieprzyzwoitej
dzielnicyOmaha.Byłotamładnie,spokojnieikolorowo,chociażnietakbogatojaktutaj.Szła
chodnikiem,zastanawiającsię,czyktóryśzmieszkańcówtychluksusowychrezydencjizdołałbyją
zrozumieć.Nibyjakimcudem,skoromiałwgarażulśniącebmwileksusy,atakżeżeliwne
ogrodzeniebezśladurdzy.
Minęłajedynypikapzaparkowanynaulicy,domyślającsię,żenależydojakiejśfirmy
ogrodniczej.Apotemzobaczyładwóchpółnagichmężczyzn,klęczącychnatrawnikuprzed
luksusowymdomem.Ichciałaażlśniłyodpotu.Obajtrzymaliwrękachsekatoryiprzycinalitrawę
przywypielęgnowanymżywopłocie,niemogączapewneskorzystaćzkosiarki.
Melanieztrudempowstrzymałasięodśmiechu.
Dolicha,iletomusikosztować!Chciałaprzewrócićoczamiispojrzećporozumiewawczowich
kierunku,alewówczasdomyślilibysię,żetuniemieszka.Żeprzyszłatylkonaspacer.Dlatego
uśmiechnęłasiędosiebieiminęłaichobojętnie.Spojrzałanaswójzegarek,eleganckimovadoz
diamentem,któryCharliedałjejnaDzieńMatki.Jużniepytałago,skądbierzerzeczy,które
przynosidodomu.Terazprzyszłojejdogłowy,żetenzegarekznacznielepiejpasujedotej
eleganckiejokolicyniżona.Iwłaśniewtymmomenciezauważyłasporykawałekkartonu
przyczepionydodrzewa.Przypomniałasobiezeszłotygodniowąburzę,którauszkodziłatenklon.
Ponieważpiorunzniszczyłgałęzie,drzewowyciągałoterazdoniebadwanagieramiona.Dziśrano
ktośprzyczepiłdoniegokawałektekturyzwypisanymręczniezdaniem:
Nadziejajesttymupierzonymstworzeniemnagałązce*.
Podspodemwidniałoimięinazwisko,napisanemniejszymi,drukowanymiliterami:
EmilyDickinson
Melaniespojrzałanadom,przedktórymstałklon,aleniezwolniła.Powtórzyłaparęrazypod
nosemtozdanieipociągnęłanosem.Coto,dolicha,maznaczyć?Icoteżmogąwiedziećludziez
takiejposiadłościonadziei?*Fragmentwiersza„254”EmilyDickinsonwtłum.Stanisława
Barańczakaw:100wierszy,Wyd.Arka,Kraków1990.(Przyp.tłum.)
PrzypomniałasobiesłowaJareda,którymówił,żeludziezforsąnigdyniezrozumiejątychbez
forsy.Melanieobejrzałasięzasiebie.Nawetzdalekadrzewowyglądałożałośnieibrzydko.Wcale
nietrzebabyłocytatuzjakiejśpoetki,byzrozumieć,żezupełnieniepasujedotejokolicy.
–Nadziejatoupierzonestworzenie–powtórzyła,wciążnierozumiejąc.Czyżbybyłtożart?A
możeciludziechcieliwtensposóbdaćdozrozumienia,żetobrzydactwowcaleimnie
przeszkadza?Niesądzilichyba,żenadziejaocaliklon,więcmusiałatobyćjakaśwyszukana
aluzja.Wszystkojedno.Niepotrzebnietraciłaczasnamyślenieotym.Wiedziałaprzecież,żetylko
ludziezluksusowychdomówmogąmiećnadzieję.Aletacypopaprańcyjakona,CharlieczyJared
mogliliczyćwyłącznienaszczęścieizręcznepalce.Tylkodziękiszczęściuwydostalisięzbratem
zeslumsów.ObojezJaredemwiedzielitoażnazbytdobrze.
Znowuspojrzałanazegarek.Możejednakjejżyciewcaleniezmieniłosiętakbardzo.Wtej
chwilinieczułajużzłościnaJareda.
JaredBarnettobserwowałdom,znajdującysięniecodalej.Wiedział,żeonaniepoznajego
samochodu.Byłtunimjużwcześniej,aletylkoraz,wnocy.Chodziłomuoto,żebyrozejrzećsiępo
okolicy.Zradościąstwierdził,żewposesjiniemapsa,atylkopełnobłotaizwałykamyków,które
nietrzymałysiędobrzenowegopodjazdu.Pamiętałtodobrze,gdyżbałsię,żeodgłosyjegokroków
mogąobudzićsąsiadów.Siedząctak,zastanawiałsięwtedy,dlaczegowybraławielki,dwupiętrowy
budynekwsamymśrodkumiasta,skoromogłasobiepozwolićnacośluksusowegonazachodnich
przedmieściachOmaha.Takjednakbyłolepiejdlaniego.Panowałtuwiększyruch,niktwięcnie
powinienzwrócićuwaginajegosamochód.Jeśliktośgozobaczy,pewniepomyśli,żeczekana
swojądziewczynę,któramieszkawktórymśzpobliskichdomów.
Wyjąłkomórkęiotworzywszyją,spojrzałzpodziwemnarzędy
lśniącychguzikówikolorowyekran.Chybająsobiezatrzyma.Nowoczesnatechnologianie
przestawałagozachwycać.Niemiałpojęcia,jaktowszystkodziała,aleuwielbiałkorzystaćztych
wszystkichurządzeń.Cieszyłygojaknowezabawki.Przezostatnitydzieńbawiłsię,robiąc
zdjęcia,czasamibezwiedzysamychfotografowanych,gdyżminiaturowakameraukrytabyław
obudowieaparatu.Mógłzrobićkomuśzdjęcie,anastępniewpisaćjedopamięcikomórkiwrazz
telefonemtejosoby.Wciążgobawiło,żekiedywpisywałnumer,naekraniepojawiałsięwizerunek
danejosoby.Ajużnajbardziejrajcowałogo,kiedyktośdzwonił,aonmiałnaekraniezarównojego
zdjęcie,jakinumertelefonu.Niesamowite!Wciąguparudnizapełniłcałądostępnąlistę.Problem
polegałnatym,żejeszczeniewiedział,jakusunąćdanezpamięcitelefonu.Niestety,kradzione
komórkiniemiałyinstrukcjiobsługi,aonniebyłgeniuszemnowoczesnejtechnologii.
Gdywybrałnumer,omalsięnieroześmiałnawidokzdjęcia.Zrobiłjewczasiejedzenia,
międzykolejnymikęsamihamburgera.Spodobałomusię,żetakzaskoczyłchłopaka.Żenamoment
znalazłdlaniegowłaściwemiejsce.
–Tak?–Małolatstarałsięmówićjakprawdziwytwardziel.
Jaredzbliżyłkomórkędoucha.
–Jużskończyłeś?
–Mówiłemci,żesiętymzajmę–odparłbezpośpiechuchłopak.
–Jakskończysz,będzieszwiedział,gdziemnieznaleźć,prawda?
–Jasne.
–Świetnie.–Jaredzakończyłrozmowę.Niezdążyłjednakzamknąćkomórki,kiedyusłyszał
sygnał.Pomyślał,żepewniezaszybkosięrozłączył.Czyżbypowinienprzycisnąćcośjeszcze?
Jednakgdyrzuciłokiemnaekranikzwyświetlonymnumerem,ażsapnąłzezłością.–Cotam?-
Musisztozrobićdzisiaj.
Zamiastodrazuodpowiedzieć,westchnąłgłęboko,chcącmupokazać,gdziemapodobne
przynaglenia.
–Mówiłemci,żesiętymzajmę.
–Tak,wzeszłymtygodniu.
–Wzeszłymmisięnieudało.
–Mamjużdosyćczekania.Dzisiajwszystkogra.Tomusibyćdzisiaj.
–Tak,tak,wiem.Pracujęnadtym.Tylkowięcejniedzwoń.–Zezłościązamknąłtelefon.
JaredBarnettmiałdosyćtychwszystkichludzi,którzyciągleczegośodniegochcieli.Miał
dosyćichzasranychspraw.Tymrazemchciał,żebywszystkobyłoczyste.Dlategosięzabezpieczył.
Wyjąłkasetęzkieszenikombinezonu.Przezchwilębawiłsięnią,cieszącsięwładzą,którąmu
dawała.Zdjęciezukrycianiebyłojedynąrzeczą,jakąposiadał.Nagrałteżcałąrozmowę,aten
głupiskurwielnawetsięniezorientował.
Wtymmomenciezauważył,żedrzwiwejściowedomusięotworzyły.Jarednasunął
bejsbolówkęnaczołoiznowuwyjąłkomórkę.Wyglądałjakfacet,któryrozmawiasobie,czekając
nakogoś.
WdrzwiachukazałsiętenwielkiWłoch,jejmąż.Wjednejręcemiałaktówkę,awdrugiej
dużąwalizę.Wyjazdwinteresach–świetnie!Miałwięcfarta.Tużzanimukazałasiętamała.
Obojesiedzielijużwsamochodzie,kiedywreszciewyszłaonaizamknęła
staranniedrzwi.Tak,tobyłodpowiednimoment.Jaredzapiąłkombinezon,chociażmateriał
przywarłmudociała.Pożałował,żeniewłożyłbielizny,gdyższwyzaczęłyocieraćmusięobokii
wnętrzaud.Kiedyterenówkawyjeżdżałatyłemzpodjazdu,zdjąłbutyiskarpetki.Tymrazemnie
miałzamiaruryzykować.
LotniskoEppleyGraceWenninghoffprzyciskaładopiersiskórzanąteczkę,patrząc,jakmąż
żegnasięzichczteroletniącórką.Wyglądałototrochęjakscenazjakiejśkomedii.Vince
przyklęknąłnajednokolanoijeszczesiępochylił,żebymócspojrzećcórcewoczy.Niezdawał
sobieprzytymsprawy,żegnieciespodnieodswegoeleganckiegogarnituru.
–Zobaczymysięzadziesięćdni–powiedział.
Dziewczynkawyciągnęłaprzedsiebieobierączkiirozczapierzyłapalce.
–Tyle?
Skinąłpoważniegłową.
Emilyschowałazasiebiejednądłoń.
–Wolałabymtyle.
Przezchwilępatrzylinasiebie,apotemwybuchnęliśmiechem.Tascenapowtarzałasięprzy
każdymwyjeździe,tyleżezmieniałasięliczbadni.Byćmożedlategoichcórkatakszybko
nauczyłasię
liczyć.CzasamiGraceżałowała,żeniebierzeudziałuwtejzabawie,aledoskonalerozumiała,
cokryłosiępodpozoramiradości:smutekitęsknota.Vincewyprostowałsię,dotykająclekko
krzyża.Byłtoprawieniedostrzegalnygest,którymogłazauważyćjedynieprzesadnietroskliwa
żona.
–Wziąłeśadvil?–spytała,kiedyzbliżyłsię,byjąpocałować.
–Czytakwłaśniewyobrażaszsobieczułepożegnanie?–Pochyliłsię,bydosięgnąćjejust.
Znowużartował.Emilyzachichotała,aonprzewróciłoczami,żebyjeszczebardziejskłonićją
dośmiechu.
–Tenlottrwajedenaściegodzin–powiedziałaGrace,niechcącudawać,żejestjejwesoło.
Alezanimzdołałazcałąjasnościąuświadomićmu,żetoonamawtejrodziniemonopolna
rozsądek,Vinceprzyciągnąłjądosiebieiuściskałtak,żeniemalzgniótłskórzanąteczkę.
–Nicciniejest?–szepnąłjejdoucha.
Zrozumiała,żechcewtensposóbchronićEmily,którądręczyłyostatniojakieśniepokoje.
Dziewczynkastałasiękrnąbrna,możnanawetpowiedzieć,żeniegrzeczna.JednakGracenie
miałabynicprzeciwkotemu,żebycórkazaczęłatrochęsiębaćrodziców,cobyćmoże
powstrzymałobyjąodłapaniawężyiświerszczywogródkuisprawdzania,czypotrafiąpływaćw
sadzawce.Czasamizastanawiałasię,czymążchcebardziejchronićcórkę,czyteżsiebie–przed
świadomością,żeEmilypowolizaczynadorastaćiżekiedyśbędziemusiałazacząćfunkcjonować
pozarodziną.
–Wszystkowporządku.–Spojrzałamuwoczy,bysamsięprzekonał,żetakjestwistocie.–
Cotamtychparępudełek!Zajmę
sięnimiizanimwrócisz,tenbudynekstaniesięprawdziwymdomem.-Nieotomichodziło.–
Jużnieżartował.Patrzyłnaniązniepokojem.
–Nodobrze,wobectegonawetpalcemniekiwnę.–Terazonaspróbowałazażartować.
Doskonalejednakwiedziała,coVincemanamyśli.Popełniłabłądipowiedziałamu,żewidziała
JaredaBarnettawbarzeiwsądzie.Naszczęściezapomniałaopralnichemicznej.Mążzawsze
martwiłsię,żejakiśprzestępca,któregowsadziładowięzienia,będziepróbowałsięzemścić.
Zdarzałosięjuż,żektośjejgroził,alezwyklenatymsiękończyło.Tymrazembyłoodwrotnie:
Barnettsnułsięzanią,alezjegoustniepadłaanijednagroźba.
–Niechcę,żebyściągleoglądałasięzasiebieiszukałategoBarnettawkażdymcieniu–
powiedziałVince,apotemwskazałEmily,chcącwtensposóbprzerwaćpoważnąrozmowę.–Ale
uważajnasiebie.
Gracewiedziałaoczywiście,żejaktylkowsiądądosamochodu,córeczkazaczniejąo
wszystkowypytywać.Wprzeciwieństwiedomęża,starałasiętraktowaćEmilypoważnieinie
kłamać.Usiłowałajednakchronićdzieckoprzedtym,coniosłazsobąjejpraca.Przecieżnawetza
dziesięćlat,jakonastolatka,niepowinnastykaćsięzezbrodniąijawnymokrucieństwemtego
świata.JednakEmilystawałasięcorazbardziejdociekliwa.Ostatniochciaławiedzieć,dlaczego
mamamainnenazwiskoniżonaitata.Gracenawetniepamiętała,coodpowiedziała.Przecieżnie
mogławyjaśnić,żejeśliktośpostanowiskrzywdzićmamę,tobyćmożebędziechciałzaatakować
córkęlubmęża,awtedyróżnenazwiskautrudniąmuzadanie.
–Nieprzejmujsię–powiedziaładomęża.–Wszystkobędziedobrze.Takjak
zawsze.Uśmiechnąłsiędoniej,niewiedząc,żeuważnieprzyjrzałasięludziomstojącymwhali
odpraw.SzukałaJaredaBarnettaiodetchnęłazulgą,kiedynigdziegonieznalazła.
Drogamiędzystanowanr80
GdyAndrewKanezobaczyłlukęwsznurzesamochodów,nacisnąłpedałgazuipochwili
znalazłsięnaszybszympasie.Corazlepiejszłomuprowadzenielewąręką,alemimotouważnie
obserwowałszybkościomierz.Niepotrzebnie,bonawettutajautajechałynajwyżejsiedemdziesiąt
kilometrównagodzinę.Alecóż,sprawdzanieprędkościstałosięnowymicorazbardziej
denerwującymnawykiem.Nieżebymógłsobiepozwolićnachwilęnieuwagi,kiedyprowadziłjedną
ręką.Poprostumiałwystarczającodużoproblemówiniechciałdokładaćdonichjeszczemandatu
zanadmiernąprędkość.
Niemalodchwilikiedywyjechałpłomiennieczerwonymsaabem9-3zsalonu,jegowózzaczął
ściągaćpolicyjneradary,jakbybyłwnimukrytymagnes.Zastanawiałsięnawet,czytoniekaraza
rozrzutność,którakazałamudodaćdowozuindywidualnetablicerejestracyjneznapisem
„Kaprys”,jakbycośjeszczetrzebatubyłowyjaśniać.
Czynigdyniezdołauznaćtegosamochoduzazasłużonąnagrodę?Posześciuchudychlatach,
kiedystarałsięzaistniećjakopisarzicorazbardziejpogrążałsięwdługach,zacząłwreszcie
zbieraćowoceswojejpracy.Wkońcuzaczęłydoniegospływaćhonorariazakolejnychpięć
książek.Powolistawałsięteżcorazbardziejpopularny.Tensamochódsymbolizowałjegosukces,
miałstanowićkoniecwalkiipocząteknowejerywjegożyciu.Byćmożebyłytozbytwielkie
oczekiwaniawzględemauta,nawettakiegojakpłomiennieczerwonysaab9-3.Spojrzałwe
wstecznelusterko.Ruchnatylesięrozrzedził,żeAndrewmógłpoprawićtemblak,którybardzomu
ciążyłiwdodatkuobcierałszyję,zwłaszczagdysiępociłwtymżarze.Potrzechtygodniachmiał
jużdosyćgipsu.Lekarztwierdził,że„szybkosiędoniegoprzyzwyczai”iże„pojakimśczasiew
ogóleprzestaniegozauważać”.Ajednaksięmylił.Itojak!Gdybytylkomógł,zerwałbyten
cholernygips,ajużnapewnotemblak,którycorazbardziejgodenerwował.
Cóż,pewnietenlekarznigdyniemiałzłamanegoobojczykaizawszemógłkorzystaćzobu
rąk,aprzedewszystkimztejważniejszej,prawej.Andrewczułsiętak,jakbyjegorękawyjechała
gdzieśnadługiewakacjeiniedawałaznakużycia.
Niepomagałaświadomość,żezłamanie,którebyłowynikiemupadkuzroweru,przypomniało
mu,żewwiekuczterdziestutrzechlatniejestjużtakisprawnyjakkiedyś.Czułsiętak,jakby
jedynąnagrodązaciężkąpracębyłopodwyższoneciśnienieizwiększonakruchośćkości.Doktor
uznałtenwypadekzaprzestrogęizuśmiechemzauważył:„Ktobyprzypuszczał,żepisanie
książekmożebyć
takstresujące?”.Andrewpotrząsnąłgłową.Możepowinienzmienićlekarza.Spojrzałna
powycieranąskórzanątorbę,któraspoczywałanasiedzeniupasażera.Miałjąprzysobie,odkiedy
zacząłpisać.ByłtoprezentodNory,jeszczezdawnychczasów,kiedymówiła,żewniegowierzyi
chce,byspełniłswemarzenia.Niewiedziała,żespełnienietychmarzeńwiązałosięzdługamii
wyrzeczeniamidotyczącymimałżeństwairodziny.Oskarżałago,żezasłaniasięmarzeniami,
ponieważniechcesięzniąożenić.Odpowiadał,żetonieprawdaiżeonanierozumie,przezcoon
przechodzi.Potem,kiedyodeszła,zrozumiał,żebyćmożemiałarację.Możerzeczywiściestarał
siętrzymaćinnychludzinadystansiunikałtegowszystkiego,comogłobygozwiązaćzjakimś
miejscemlubosobą.Takbyłoprościej.Iwygodniej.
Razjeszczerzuciłokiemnatorbę.Zwykleażpękaławszwachodnotatekiwydruków
komputerowych,poznaczonychgęstonaczerwono,aledzisiajspoczywałanaswoimmiejscuwiotka
niczymprimabalerina.Wśrodkutkwiłjedyniespiralnynotes,którygapiłsięnaniegoślepo
nieskazitelnąbieląkartek.Odkiedypisaniezaczęłosprawiaćmutrudności?Kiedyprzestałobyć
zabawą,astałosięciężkąpracą?Odkiedyzacząłpatrzećnaswojemarzeniazrosnącym
przerażeniem?
–Trzebauważać,boprzytakimnastawieniułatwoowczesnyzawał–przestrzegałgodoktor.–
Zwłaszczapotym,cosięstałozpańskimojcem.Ilemiałlat?Sześćdziesiątosiem…dziewięć?
Andrewtylkoskinąłgłową,niepróbującgopoprawić.Jegoojcieczmarłwwieku
sześćdziesięciutrzechlatzpowoduzawału.Miałtylkodwadzieścialatwięcejniżonteraz.Tak,
Andrewzpewnością
powinienzmienićlekarza.Spróbowałznowuskoncentrowaćsięnajeździe.Przedsobąmiał
kolejnerobotydrogowe,oznakowanesznuramimigającychżółtoświatełek.Jeszczejedno
spowolnienie.WtymtempienigdyniedojedziedoParkuStanowegoRzekiPlatte.Alezdrugiej
strony,pocomiałsięspieszyć?Wynająłdomeknadwatygodnie.Będzietamsiedziałipatrzyłw
jezioro,którebyćmożejużprzestałogoinspirować.Miałnadzieję,żetaksięniestanie.Prawdę
mówiąc,liczyłnaprzypływtwórczejweny.Tobyłajegoostatnianadzieja.
Dlaczegoruchnaszybkimpasienaglezamarł?Andrewpokręciłgłowąizjechałtrochęnabok,
żebyocenićsytuację.Niewidziałkońcakorka.Dostrzegłtylkoburzowechmury,sunąceniczym
stadoharpiinazachód.Takiegojużmiałpecha.Atakliczył,żeprzedlunchemzdążąjeszczez
Tommympowędkować.Wprostniemógłuwierzyć,żejegokumpelzpolicjinieumiełowićryb.
Nareszcieznalazłcoś,czegomógłgonauczyć!Oczywiściejeślipozwolinatotapaskudnapogoda.
TowłaśniedziękiTommy'emujegoksiążkizyskiwałynawiarygodności,bonasycałjeprzeróżnymi
policyjnymiszczegółami.
Silniksaabamruczałgłucho,czekającnaprawdziwąjazdę.Andrewzastanawiałsię,czynie
wyłączyćklimatyzacji,bymutrochęulżyć,alewkońcuskierowałdwiedmuchawynatwarzi
rozsiadłsięwygodniewfotelu.Musiałsięodprężyć.Bolałogoramię.Bolałoprzezcałyczas.Apoza
tymwgłowienarastałszumiAndrewbałsię,żeladachwilaeksplodujenowymbólem.Byćmożez
powodunadciśnienia.
Znowuspojrzałwewstecznelusterkoidostrzegłparęniebieskich
oczupatrzącychzzanowiutkichokularówwdrucianejoprawie.Kolejnaofiara,jakąmusiał
ponieść.Zbytdużoczasuspędzałprzedekranemkomputeraistądproblemyzoczami.Ostatnio
zaczęłymuoneprzypominaćoczyojca:byłyniemaltaksamobłękitneizmieniałyodcieńw
zależnościodnastroju.Andrewpamiętał,jakstawałysięzimneiobojętnezbóluirozczarowania.
Cośzawszeprzeszkadzałoojcuodnieśćsukces.Ktośspiskował,byletylkoonniedostałnależnej
munagrody.Życieniejestsprawiedliwe–takwłaśniemyślałjegoojciec.Wierzył,żetylkosukces
pozwoliłbymupoczućprawdziwysmakszczęścia,atennigdynieprzyszedł.
Andrewzawszeobiecywałsobie,żeniebędziemyślałjakojciec,ajednakkiedyNoraodeszła,
poczułsięzdradzony.Opuściłagownajgorszymmożliwymmomencie.Niemiałwtedyjeszcze
nawetpodpisanejumowyzwydawcą.Niemógłjejniczegozaoferować.Aleniegniewałsięjużna
Norę.Niewiniłjejzanic.Samponosiłodpowiedzialnośćzato,cosięstałoizato,żepodobniejak
ojciecnieczułsiębezpieczny.Bałsię,żesukcesskończysiętaknagle,jaksięzaczął.Możewłaśnie
towywoływałoniemożnośćpisania?
–Uważaj,czegopragniesz–ostrzegałgoojciec,zwyklepokilkukieliszkach.–Bonawetjeśli
tozdobędziesz,itakokażesię,żechciałeśczegośinnego.
Andrewpotrząsnąłgłowąirazjeszczespojrzałwlusterko.Nie,niejesttakijakojciec!Całe
życiestarałsiętosobieudowodnić.Amimotowciążpatrzyłynaniegoniebieskieoczyojca.
KiedyMelaniewjechałanaparking,jużczekał.Poczułagwałtownyskurczżołądka–
doskonalewiedziała,żeJarednieznosiczekania.Siedziałwjednymzfotelibujanych,wostatnimw
rzędzie,położonymnajdalejodwejściadorestauracji.Melaniespojrzałanazegarek.Przyjechała
naczas.Nodobrze,mogłabyćminutęspóźniona,alenajwyżejminutę.Ichociażrozparłsięna
swoimmiejscuisprawiałwrażenie,jakbyzprzyjemnościąkorzystałzchwiliwytchnienia,tojednak
wiedziała,żebędziewkurzony.Tylkoztegopowodu,żetonieonaczekała.Żeniebyłagotowa,
kiedyonraczyłskinąćnaniąpalcem.Takjakwdzieciństwie,kiedyzgadywałakażdejego
życzenie.Tamtadziewczynkaprzyszłabynaczas.Nie,przedczasem.
Napowitanieskinąłgłową,nawetniepatrzącnasiostrę.Cośsięwnimzmieniło.Melanienie
byłanatoprzygotowana.Uśmiechałsiędoniej,niemalukazujączęby,cojeszczepogorszyłojej
nastrój.
Jareduśmiechałsięzparupowodów,alenigdywtedy,kiedybyłzadowolony.Tymrazemchciał
jejpowiedzieć:„Znalazłemcośnaciebie”.GdybyMelaniemiałaapetytnaśniadanie–aniemiała–
zpewnościąbyjejminął.Opuściłpowolistopy,jednapodrugiej,iusłyszałagłucheuderzeniaodeski
kawiarnianegopodestu.Odepchnąłsięodfotelaiwziąłplecak,którydopieroterazzauważyła.
–ToCharliego.–Wskazałaznoszonyczerwonyplecak,poznaczonywrogachnaczarnoibiało.
Poznałabygowszędzie.Chłopakmógłsobieukraśćnowy,anawetkilkanowych,alezawszenosił
ten,nibyskautzkreskówkioCharliemBrownie.Takijużbyłjejsyn.Niebałsięniczego,ale
jednocześnienosiłwszędzietenżałosnyplecak,jakbytobyłaodznakajegosiłyiszczęścia.–Czy
ongdzieśtujest?
–Rozejrzałasiędookoła,nigdziejednakniezobaczyłapółciężarówkisyna.
–Nie–odparłJarediprzestałsięuśmiechać.–Aleprzyjdzie.
Melaniepatrzyła,jakzakładaplecaknaramię,jakbychciałjąutwierdzićwprzekonaniu,że
Charliezaraztubędzie.Jakbytobyłjakiśokup.Okup?Nie,togłupie.Dlaczegowogóleprzyszło
jejtodogłowy?Charliewprostszalałzaswoimwujem.Uważałgowręczzakogośwrodzajuojca.
Toonodwiedzałgowwięzieniu,kiedysiostraniemogłasięzebrać,bytampójść.Dzwoniłatylkodo
niegoipisała.Melanieniemiałanicprzeciwkotymwizytom.Wiedziała,żechłopakpotrzebuje
męskiegowzorca,aJaredzpewnościąlepiejsiędotegonadawałniżtenjegopieprzonyojciec.
Międzywujemisiostrzeńcemistniaławięź,któraczasamipotworniejądenerwowała.
–Onnigdziesięnieruszabeztegoplecaka.–Nierozumiała,ocochodziJaredowi,iniemiała
zamiarutegodociekać.Pragnęłaprostychodpowiedzi.Niemogłauwierzyć,byCharlie,który
trzymałwtymplecakuwszystkieswojerzeczyuważaneprzezniegoza„cenne”,oddałgo,ottak
sobie,Jaredowi.–Niemówił,gdzieidzie?-Załatwiadlamniepewnąsprawę.
Bratwszedłdorestauracji,nietroszczącsięoto,byprzytrzymaćdlaniejdrzwi.Siwowłosy
mężczyzna,którywychodziłwłaśniezeswojąprzygarbionążoną,posłałmupełnenagany
spojrzenie.Niemiałsiępocotrudzić.Jaredwogóleniezwróciłnatouwagi.Melanieteżsięnie
przejęła.Niechciała,żebyjakikolwiekmężczyznaotwierałjejdrzwi.
Bardziejdręczyłojąto,żeJaredcośprzedniąkryje.Znowuniemówiłjejwszystkiego.
Zachowywałsiętakodmomentu,kiedygowypuścili.Odnosiławrażenie,żemaprzedniąjakąś
tajemnicę.
Kierowniczkasalizaprowadziłaichdostolikanaśrodkusali,aleonpodszedłdolożypołożonej
wkącieprzyoknieirzuciłplecaknaławę.
–Tenjestwolny,prawda?–powiedział,siadającobok.
–Tak,ale…
–Toświetnie…–spojrzałnaplakietkęzjejimieniem–Annette.Czymożemyprosićomenu?
–Wyciągnąłdoniejrękę.
Kobietapoczerwieniałaażdonasadyswegokoronkowegokołnierzykaipodałamukartę.
–Zarazprzyślękelnerkę.
–Świetnie,Annette.
Melanietylkonaniązerknęła,anastępniezajęłamiejscenaprzeciwkouśmiechniętegobrata.
To,cokiedyśuważałazajegowdzięk,
terazwydałojejsięmałosympatycznymsarkazmemczywręczzłośliwością.Jaredoddziecka
mówiłdonieznajomychpoimieniu,odczytującplakietki,którychMelaniewogóleniezauważała.
Zawszewydawałojejsiętobardzodorosłeimiłe.Możetylkoterazodniosławrażenie,żekryjesię
wtymsarkazmlubzłośliwość?Cosięzniądzieje?Dlaczegozaczynatraktowaćgotak
podejrzliwie?Przecieżsąrodziną!Łącząichrzeczy,októrychniewieniktinny.Kiedyś
przysięgali,żezawszebędąsięwspierać,aleMelaniezłamałaprzysięgę.Nawetgorzej,zawiodła
go,kiedyjejpotrzebował.Gdybydostarczyłamualibi,nieprzesiedziałbytychpięciulatw
więzieniu.Terazbyłajegodłużniczką.Towłaśniesobiepomyślała,kiedyJaredzamknąłmenui
rozejrzałsięwyczekująco.Następniewziąłwidelecizacząłnimczyścićpaznokcie.Przynajmniej
niemusiałjużczekaćnaspóźnialskąsiostrę.
Nagleznowusięuśmiechnął.Melanieobróciłasię,myśląc,żezobaczyłkelnerkę,aledostrzegła
Charliego,któryruszyłwichstronęmiędzystolikami.Wpadłnakogośiprzeprosił,alepochwili
spojrzałporozumiewawczonaJareda,jakbytenstarszymężczyzna,któregopotrącił,sambyłtemu
winny.
Jejsyntraciłcałąogładęwtowarzystwiewuja,jakbyzależałomutylkonatym,byschlebić
swemumentorowi.Doskonaleteżwiedział,jaktozrobić.Melaniezawszedenerwowało,gdy
zaczynałsięzachowywaćjakpsiak,którychcezadowolićwłaściciela.Jejsynpowinienbyćponad
to.Samanieuważałagozaideał,alewiedziała,żejestsprytnyiuczysięszybko,czasaminawet
zbytszybko,jak
manipulowaćinnymi.Pomagałymurudewłosy,sterczącewewszystkichkierunkach,czarująco
chłopięcepiegiizniewalającyuśmiech.Gdybytylkoktośnauczyłgo,jaksiępowinienubierać.Jej
siętonieudało,ponieważwciążnosiłworkowatedżinsy,którechętniebywyrzuciła,orazczarnyT-
shirtznapisem:„Ajeślitotylkozabawa?”.Dopierogdyusiadłprzystoliku,Melaniezauważyła,że
trzymacośpodpachą.Byćmożewogólebytegoniedostrzegła,aleCharliepostawiłtonablaciei
uśmiechnąłsięradośnie.
–Proszębardzo–powiedziałdoJareda,jakbybyłIndianąJonesem,którywydarłjakiśskarb
hitlerowcom.–Mówiłeś,żepotrzebujeszjeszczejednego.Cozrobiłeśzpoprzednim?
Melanieniemogłauwierzyćwłasnymoczom.CzyżbyJaredpotowysyłałjejsyna?!Ocotu,
dolicha,chodziło?Osprawdzenie,czyCharliejestwobecniegolojalny?Inaczejpocopodsycałby
jegoobsesjęikazałmukraśćkolejnegobrzydkiegofajansowegokrasnala?
10.24HotelLogan
Maxzatrzymałsięnatrzecimpiętrzehotelu,żebyzłapaćoddech.Potlałmusięzczołai
skapywałzbrody.Tencholernyhotelniemiałklimatyzacji!Czegóżmógłsięspodziewaćpo
miejscu,wktórymwyjściebezpieczeństwabyłootwarte,adrzwiprzystawionekoszemnaśmieci?
Windaniedziałała,coteżgoniezaskoczyło.Acogorsza,CarrieAnnComstockmiałapokójna
piątympiętrze.
Zdjąłmarynarkę,zarzuciłjąnaramięipoluzowałkrawat.Włożyłdziśświeżygarnitur,amiał
wrażenie,żemanasobiepomiętą,mokrąszmatę.Machnąłrękąnarójmuch,którytowarzyszyłmu
oddrzwiwejściowych.Byćmożebyłjużzastarynato,żebychodzićdoklientów.Ruszyłnagórę,
alezarazsięzatrzymał,niemogączłapaćoddechu.
–Cholerajasna!
Ktośnaczwartympiętrzespaliłśniadanie.Śmierdziałomlekiemiczymśkwaśnym,co
przypominałowymiociny.Wstrzymałoddechi
pognałwyżej.Pchnąłciężkie,brudnedrzwiiznalazłsięnakorytarzu.Spróbowałotrzećpotz
twarzyrękawemkoszuliizabiłmuchę,którawleciałatuzanim.Nienawidziłuczuciawilgocii
brudu.Zawszeszczyciłsięswoimnieskazitelnymwyglądem.Lubiłwspominać,jakświetnie
wyglądałwczasietychwszystkichwywiadów,którenagrałsobienawideo.DziękiJaredowi
Barnettowimiałsporąkolekcjękaset.
Wreszciezapukałdopokojunumer615.Ześrodkadobiegłjakiśpomruk.Odsunąłsiętrochęi
pochwiliktośprzekręciłkluczwzamku.Drzwiuchyliłysięnieco,alewciążbyłyzamkniętena
łańcuch.Maxchciałpokręcićgłowązezdziwienia,alesiępowstrzymał.Wtakimmiejscułańcuch
byłrówniebezużytecznyjakłapkanamuchy.
–No,czego?
Gdytylkousłyszałtenzgrzytliwygłos,zrozumiał,żewziąłsięodnadużywaniakokainy,anie
papierosów.
–JestemMaxKramer.CzymamprzyjemnośćzCarrieAnnComstock?
–Przyjemnośćtomożeszpandopieromieć–rzuciłaześmiechemkobietaizarazpowtórzyła:
–No,czego?
–Przecieżtopanimniewezwała.
–Ja?–Przysunęłasiębliżejszparyiprzyjrzałamusięuważniejprawymokiem.
–Mówiłapani,żepoleciłamniepaniprzyjaciółka,HeatherFischer.Mampaniąreprezentować.
–Żeco?
–Rozmawiałemzpaniąprzeztelefonwzeszłymtygodniu–ciągnąłniezrażony.–Mówiłem
pani,żezajrzęwśrodę.Dziśwłaśniejestśroda.
–Aa,totyjesteśtymprawnikiem!Dolicha!Zupełniesięniemogępozbierać.–Zamknęła
drzwi,zarazpotemusłyszałdźwiękzdejmowanegołańcucha.–No,właź.Maxwszedłostrożniedo
środku,alepokójbyłładniejszy–iczyściejszy–niżsięspodziewał.Potym,cogospotkałonadolei
naschodach,mógłgonawetuznaćzaprzyjemny.
Poprosiłago,byusiadłnajejulubionymkrześletużprzedtelewizorem.Nadgłowąmiał
wiatraczek,którydawałmiływiaterek.
Maxpodziękowałizaproponował,bysamausiadła.Chciał,bymyślała,żejestuprzejmy,alew
rzeczywistościwolałzachowaćnadniąprzewagęipatrzećzgóry.
–Zapoznałemsięzewszystkimizarzutami,paniComstock.Wystarczyjednaktylkosamo
posiadanienarkotyków,żebytrafiłapanidowięzienia.
Pochyliłagłowę,jakbyczekającnakarę.Maxstarałsięzgadnąć,ilemalat.Wprzypadkutych
prostytuteknarkomanekzwykletrudnobyłotookreślić.Jeśliniezniszczyłaichkokaina,toz
pewnościąokropne,nieregularnejedzenie.Pomyślał,żemogłabynawetbyćładna,gdybyzmyłaz
twarzytapetęitrochęprzytyła.Mogłamiećnajwyżejdwadzieściapięć,dwadzieściasześćlat,
nałógniezniszczyłjejzupełnie.Wpapierachniepodanowieku.ByćmożeCarrieAnnsamanie
wiedziała,ilemalat.
–Mogępanipomóc,alemuszęsięnaczymśoprzeć.Wiepani,ocomichodzi?
JeślibyłaprzyjaciółkąHeather,tozpewnościągozrozumiała.Spojrzałananiegozulgą
nabiegłymikrwiąoczami.Właśnietolubiłuswoichklientów.
Potrafilibyćmuwdzięcznizato,codlanichrobił.Przywyklijużdotego,żewszyscyich
olewają:rodzina,przyjaciele,systemprawny,dlategoniespodziewanapomocbudziławnichcałe
morzeemocji.-Kiedynadejdzieodpowiedniczas,będziemniepanimusiałauważniesłuchać.Pod
koniectygodniaproszę…żądam,byniebrałapaninarkotyków.Jeślichcepaniuniknąćwięzienia,
będziepanimusiałarobićdokładnieto,copowiem.Czytojasne?
Skinęłagłowąiprzesunęłasięnabrzeżekkrzesła,gotowawkażdejchwilisięzniegozerwać.
–Wiem,żezemnąkiepsko.Chcęmiećjeszczejednąszansę…
–Oczywiście.Dlategochcępanipomóc.–Maxponowniewytarłczoło.Dolicha,byłotu
potworniegorąco,aleCarrieAnnjakbywogóletegoniezauważała.Wdodatkumiałazamknięte
wszystkieokna.Razjeszczepomyślał,żeniepowinienchodzićdoklientów.Tobyłożałosne.
–Bardzopanudziękuję,panieKramer.Niewiem,cobymbezpanazrobiła.Naprawdęniemogę
pójśćdowięzienia…
–Wcaleniemusipanitamiść.Tylkoproszęwypełniaćwszystkiemojeinstrukcje,dobrze?
Jeszczerazskinęłagłową.
–Wiem,żeoczekujepanzaliczki.–Uklękłaprzednim,sięgającdorozporka.–Prawda?
Maxnatychmiastprzypomniałsobie,dlaczegosamprzychodzidoswoichklientów.Awkażdym
razieklientek.
Melanieobserwowałacorazbardziejzdenerwowanąkelnerkę.Toniebyłajejwina,że
kucharzpomyliłsięprzyzamówieniu,aleniepowinnawyżywaćsięnaJaredzie.Jakmogła
oczekiwać,żezjecośzrozlanymżółtkiem,skoroprosiłomocnousmażone?Aleczynapewno?Jej
samejteżwydawałosię,żeprosiłosadzone,aniemocnousmażone,chociażnieodważyłasiętego
powiedzieć.PozatymJaredtwierdziłcośzupełnieinnego,aCharliegopoparł.Noikłócilisięz
kelnerkąporaztrzeci,awszyscyklienciCrackerBarrelgapilisięnanichjakna
nienormalnych.Melaniechciaławyjśćzloży,jednaktylkowyjrzałazaokno,żałując,żewogóle
tutajprzyszła.Przezcałeżyciepróbowaławtopićsięwtłoibyćtakajakinni.Dziękitemu
przetrwaładzieciństwo,apotemstałasięświetnązłodziejką.Czyniławielkiewysiłki,bywydawać
siętakpospolitą,jaktotylkomożliwe,inieprzyciągaćniczyjejuwagi.Dziękitemuradziłasobiew
takichmiejscachjakLowc,
DillardczynawetBorsheim.JednakJaredwidoczniechciał,żebywszyscyzwracalinaniego
uwagę.Czyzawszebyłtaki?Czymożetowięzieniegozmieniło?Przecieżzwyklenieprzejmował
siędrobiazgami.Koncentrowałsięnatym,cogorzeczywiściewkurzało.Dlaczegowięcteraz
wykłócałsięotegłupiejajka?Amożechodziłomuocośinnego?Wtejchwilitrudnojejbyło
powiedzieć.
–Zaczynamisięwydawać,żemnienielubisz,Rito–powiedziałtymsamymtonem,którym
poprzedniozwróciłsiędokierowniczkisali.
–Nicpodobnego–rzuciłakelnerka.–Zastanawiamsiętylko,dlaczegonajpierwzjadłpan
prawiepołowęjajek,zanimdoszedłpandowniosku,żepanunieodpowiadają.
Melaniewyjrzałanaulicę.Takelnerkatylkopogarszałasytuację.
–Tobyłszok,Rito.Niesądziłem,żemożesztospieprzyćporaztrzeci!
GłosJaredazabrzmiałtak,żeMelanieażsięskurczyła.Mężczyznazsamochodufirmy
wysyłkowejsprawdzałcośwłaśnienaswojejmapie.Położyłjąnamascewozuitrzymałrękami,
żebywiatrjejniezwiał.Melaniezauważyła,żecojakiśczaszerkaniespokojnienaniebo.Jej
wzrokpowędrowałwgóręizrozumiała,dlaczegonaglezrobiłosiętakciemno.Światłanaparkingu
zaczęłybłyskać,jakbyniemogłysięzdecydować,czysięwłączyć.Dostrzegłateżreflektory
samochodównadrodzemiędzystanowejnumer80.
–Dajmyspokójjajkom,Rito.–Jaredzareagowałnasłowakelnerki,któreumknęłyMelanie.–
Niechcęjużjajek.Mamnatomiastochotę…
–Niechzgadnę–przerwałamukelnerka.–Mapanochotęwyjśćstąd,niepłacączajajecznicę,
prawda?-Biorącpoduwagęto,jakspisaliściesięzkucharzem…–Uniósłdłoniewbezradnym
geście.
–Niechcepanpłacićzacałeśniadanie?
–Skorouważasz,żeniepowinienem…
–DobryBoże!–jęknęłaRita,wypisującnowyrachunek.–Toniemojasprawa.Mniejuż
zapłacono.PopołudniuzabieramcórkęiwyjeżdżamnacałytydzieńdoVegas.
–NaprawdędoVegas?–Jaredspytałztakimzainteresowaniem,żeMelanieażodwróciła
głowęodokna.Czyżbywkońcuzdecydowałsięodpuścićtejbiednejkobiecie?–Więcbawsię
dobrze.
–Odbioręnależność,kiedybędzieciegotowi.Niemapośpiechu.
Melaniezastanawiałasię,czykelnerkawogóletuwróci.Spojrzałanabrata,zastanawiając
się,cosądzićocałymzajściu.Czydoceniłto,żeRitastawiłamuczoło?Trudnobyłopowiedzieć.
Jaredwziąłwidelec,wytarłgoserwetkąipowróciłdoczyszczeniapaznokci.
–Mówiłeś,żedziśwłaśniejesttendzień–powiedziała,starającsiępowściągnąć
zniecierpliwienie.KiedyjednakpopatrzyłaJaredowiwoczy,zrozumiała,żejejsiętonieudało.
–ToRitazbiłamnieztropu.–Przygryzłpaznokieć,chcącsięgnąćzębamitam,gdzienieudało
musięwidelcem.
–Alezrobimyto,prawda?–Charlieszarpnąłsiędoprzoduniczymnarowistykońiwylałczęść
kawyMelanienastolik.–Nierozmyśliłeśsię?
ZanimJaredzdążyłcośpowiedzieć,wjegokieszenirozdźwięczał
polifonicznydzwonek.Wyjąłkomórkęiprzezchwilęszukałodpowiedniegoguzika.Melanie
wiedziała,żetoniejegotelefon.Wzeszłymtygodniumiałzupełnieinny,nietakibajerancki.-Tak?
Spojrzałanasyna.Jegowybuchwskazywałnato,żewieocałejsprawiewięcejniżona,
jednakbyłtaksamozniecierpliwiony.Dostrzegła,żejegolewastronaporuszasięlekko,idomyśliła
się,żeCharliepostukujenogą.
–Jużmówiłem,żesiętymzajmuję–odezwałsięponownieJaredbezgniewuczypośpiechu.–
Dzisiajtozałatwię.
Zatrzasnąłtelefoniwłożyłgozpowrotemdokieszeni.
–Ocochodzi,Jared?–spytałaMelanie.–Kiedywreszciepowiesznamotejplanowanej
robocie?–Kątemokazauważyłaukradkowespojrzeniamężczyznijużbyłapewna.Wiedziałato,
czegowcześniejsiędomyślała.Tylkoonaprzytymstolikuniemiałazielonegopojęciaotej
sprawie.–Co,dodiabła,chceszzrobić?
–Wyluzuj–mruknąłbrat.–Boinaczejzarazposikaszsięwmajtki.
GdyusłyszałachichotCharliego,posłałamuspojrzenie,którenatychmiastgouciszyło.Jared
pochyliłsięwjejstronę,opierającsięnałokciachitrzymającręceprzytwarzy,jakbychciał
chronićswojesłowa.WzrokMelaniepowędrowałzajegospojrzeniempownętrzurestauracji.O
tak,terazzaczęłomuzależećnatym,żebyniezwracaćnasiebieuwagi.
–Mówiłemcijuż,żetodużasprawa.Czekałemnawłaściwyczas.
–Czemutomabyćwłaśniedzisiaj?Poprawiłsięnakrześleiwestchnął,jakbyzadałaniemądre
pytanie.Chciałjejdaćdozrozumienia,żewogóleniepowinnakwestionowaćjegodecyzji.Jeśli
mówił,żeprzyszedłczas,topoprostutakjest.Pięćlattemuniezadawałabymużadnychpytań.
–Okołokilometrastąd,polewejstronieulicy,jestbank–powiedziałprzyciszonymgłosem,
wskazująckierunek.MelanieiCharlieniemaljednocześnieprzysunęlisiębliżejstolika.–W
poniedziałkijesttamnajwięcejforsy,bomiejscowefirmydeponująutargzcałegotygodnia.Alew
tenponiedziałekbyłoświęto.Długiweekend.Wszyscyrobilizakupyjakoszalali.Musząmieć
jeszczewięcejkasyniżzwykle.FirmaWellsFargonieodbierzetegowcześniejniżpóźnym
popołudniem.
–Chybażartujesz?!–Melanienawetniepróbowałaukryćzaskoczenia.–Niechceszchyba
napaśćnapancernywózzochroną?!
–Spokojnie,Mel.–Nawetsięnaniąnierozgniewał.Odkiedywyszedłzwięzienia,byłbardzo
spokojny.Zbytspokojnyjaknajejgust.–Nienawóz,tylkonabank.Musimytozrobićtużprzed
zamknięciem.
Rozsiadłsięwygodnienakrześleiznowusięgnąłpowidelec.
Charlieteżwyglądałnazadowolonego.Oparłsięotyłkrzesłaizacząłwyciągaćlódzeswojej
szklanki.Jużnieruszałnogą.Melaniepatrzyłatonajednego,tonadrugiego.Chybaniemówili
serio!Napadnabank?Tobyłogrubopowyżejichmożliwości.Obajjednaksiedzielipoważniinie
okazywalichoćbyśladówniepokoju.
–Chodźmystąd–powiedziałnagleJared,odkładającwidelec.
Sięgnąłdoportfelaiwyciągnąłzwitekbanknotów.–Dajsobiespokójzgiełdą.Tojedyny
sposób,żebyporządniezarobić.Patrzyli,jakkładzienaśrodkustolikadziesięciodolarówkę,ana
niejkilkabanknotówomniejszymnominale.Melaniezauważyła,żebanknotjestprzeciętyna
środku.Umieściłgomiędzyjednodolarów-kamitak,żebytrochęwystawał.Apotempołożyłstosik
narachunku,przycisnąłgoszklankąizacząłzbieraćsiędowyjścia.
Melaniemusiałaprzyznać,żejestpodwrażeniem.AkiedyjeszczeJaredwrzuciłswoją
komórkędokoszanaparkingu,pomyślała,żemożejednakimsięuda.
ParkStanowyRzekiPlatteAndrewszarpałsięztorbą,próbującwyciągnąćjązbagażnika.
Kiedywkońcumusięudało,poczułrozczarowanie,stwierdziwszy,żewęgieldrzewnyjest
zdecydowanielżejszyniżprzypuszczał.Chcączrekompensowaćsobietężałosnąsłabość,sięgnąłpo
sześciopakbudweisera,niezwracającuwaginaból,któryprzeszedłodzdrowejrękidochorego
barku.
Miałjużdosyćciągłegokrążeniamiędzydomkiemisamochodem,chociażbyłotonajwyżej
pięćdziesiątmetrów.Mimoigiełek,którekłułyjegoramięjakoszalałe,miałjeszczeochotęsięgnąć
powędkęipudełkozesprzętem.Jednakzbliżającasięburzaprzekonałago,żepowiniendać
spokój.Takbyłolepiej.Byćmożerozczarowałbysię,gdybysięokazało,żeniemożezarzucaćlewą
ręką.
Zauważyłkolorowąplamkęprzesuwającąsięmiędzydrzewami.Jeszczejedensamochód.Nie
mającwolnejręki,Andrewwyciągnął
szyjęwstronęzbliżającegosięfordaexplorera.Czekał,żałując,żedźwigałwęgielipiwo,
przezcobólstawałsięcorazbardziejnieznośny.Próbowałniezwracaćnaniegouwagi.Niechciał
jużniczegoodkładać.Wkażdymrazienieteraz,nieprzykumplu.Patrzył,jakTommyPakula
zatrzymujeswójwózobokjego.Zanimwysiadłzforda,pogroziłmupalcem.
–Jesteśpewny,żepowinieneśtonosić,staryNożowniku?–Niesięgnąłjednakporzeczy,
zapewneniechcącmurobićobciachu.
Jakobyłyobrońcabyłniższyodniego,alemiałzatopotężnebicepsyiwyglądałtak,jakbyw
ogóleniepotrzebowałfutbolowychochraniaczyikasku.Wziąłzfordalodówkęturystyczną.
–Kupiłemtrochęryb,boniewyglądanato,żebyśmycośzłowili.
–Czymisięwydaje,czypowiedziałeśtozulgą?
–Niezrozummnieźle.Niechodzimiołowienie.Poprostunieprzepadamzarybami.Wolęjuż
porządnystekprzedmeczemHuskersów.Wiesz,mocnoprzypieczonynagrillu.Ażmnieskręcana
myśloparunędznychrybkach,któretrzebajeszczeoskrobaćiwypatroszyć!
–Mówiłemci,żeniebędziemyichjedli.Natymjeziorzewypuszczasięzłowionesztuki.Poza
tymzupełniemnieniezrozumiałeś.Wędkarstwoniepoleganałapaniuryb.
–Tak,jasne.–Tommypostawiłlodówkęnamascesamochoduiotarłpotzczoła,apotem
przeciągnąłdłoniąpołysejczaszce.Nabrałtegozwyczaju,odkiedyzacząłgolićgłowę.Andrewnie
wiedział,czychcesięupewnić,żeniemajużwłosów,czyteżrobitonieświadomie.
–Niewiedziałem,żejesteśmistrzemzenodryb.-Zrozumiesz,ocomichodzi,jakzaczniemy
łowić.
–Dobra.
Tommywziąłswójbagaż,aAndrewpoprowadziłgododomku,starającsięniekrzywić,
chociażkumpelszedłztyłu,więcitakbytegoniezauważył.
–Noicopowiedziałdoktor?–spytałTommy.–Jakdługomaszjeszczetkwićwtym
pieprzonymgipsie?
–Jeszczezetrzy…–Niemógłzłapaćoddechu,bydodać„tygodnie”,aleprzyjacielitak
domyśliłsię,ocochodzi.
–Jasnacholera!Przecieżniemożesznawetpisać!
–Mogę,alebardzowolno.–Postawiłtorbęipiwoprzeddomkiem,żebyotworzyćdrzwi.
Tommypodziękowałmuskinieniemgłowyiwszedłdośrodka.–Właśniedlategomamopóźnienie.
Zawszetomówił,kiedypytanogooksiążkę,aletaknaprawdęnietobyłoprawdziwym
powodemzwłoki.Niechciałsięjednakdotegoprzyznać,jakbymogłomutoprzynieśćpecha.
Andrewzawszeuważał,żeniejestprzesądny…JednakTommyniezwróciłuwaginajegosłowa.
Byćmożenawetdoniegoniedotarły.Rozglądałsiępownętrzudomku.
–Fajnietu–mruknął,zaglądającdojednejzminiaturowychsypialni.
–Tak,uwielbiamtomiejsce.–Mówiłprawdę,chociażdomekmiałznaczniemniejwiejski
charakterniżwydawałosięnapierwszyrzutoka.Coprawdaścianybyłyzsosnowychdesekiwidać
byłobelkidachowe,aleznajdowałosiętuteżdużeokno,nowoczesna
łazienkazprysznicem,anawetklimatyzacja.Wniewielkiejkuchnistałalodówka,elektryczna
kuchenkainiedawnokupionamikrofalówka.Zadaszonawerandawychodziłanalasijezioro.Tam
właśniespędzałnajwięcej,czasu,piszącdopóźnawnocyprzyświetlelatarni.Tobyłojego
schronienie,miejsce,którenigdygoniezawiodło.Jakdotejpory…Tuwłaśnienapisałswoją
pierwsząksiążkę,apotemprzezparęlatnieprzyjeżdżał,gdyżbyłzbytzajętyiniemógłsobie
pozwolićnaluksusodosobnienia.Późniejpisywałzwyklenalotniskachczywmałoprzyjaznych
hotelowychpokojach.Ktobyprzypuszczał,żepisarzemuszątylepodróżować?!Złamanyobojczyk
byłwpewnymsensieznakiemodBoga,przypomnieniem,żepowinienskoncentrowaćsięnaczymś
innym,znacznieważniejszymniżżycienawalizkach.Wypadekpozwoliłmuprzemyślećwszystko
nanowo.
–Agdzietelewizor?
–Niema.
–Niemasztutelewizora?!
–Nie.Aniradia,telefonuczyInternetu.Nawetmojakomórkamatutajkiepskizasięg.
–Dolicha!Ijakdługochcesztusiedzieć?
–Dwatygodnie.
–Toniejestżycie,stary.Cotytutajbędzieszrobił?
–Muszęsięwyzwolićodcodziennychczynności.Pozatymwziąłemzdomudziewięciocalowy
telewizor,więcbędzieszmógłzniegokorzystać.Wiem,żenałogowooglądaszinformacje…
–Odcodziennychczynności?Alewłaśnieztegoskładasiężycie.–Tommyzacząłwstawiać
butelkibudweiseradolodówki.–Wyglądanato,żewpisaniuchodziciotosamocowłowieniu.
–Toznaczy?-Takjakwłowieniuniechodziołapanieryb,takwpisaniuożyciuniechodzio
prawdziweżycie.
–Bardzozabawne–skomentowałzprzekąsemAndrew.Obawiałsięjednak,żeTommymoże
miećtrochęracji.
Melaniewepchnęławielkątorbęzpraniemdoszafki.Zajmiesiętymjutro,kiedywszystko
wrócidonormy.Chociażwiedziała,doskonalewiedziała,żepotym,comiałosięstać,nicjużnie
będzietakiejakdawniej.Alebyłototylkoprzeczucie,którekryłosięgdzieśwjejtrzewiach.
PomysłJaredawcalejejsięniepodobał.ByćmożemiałajednakpoprostużaldoniegoiCharliego
oto,żezaplanowaliwszystkozajejplecami…Amożewypiłazadużokawypotakdługiej
abstynencji?Niepowinnabyłajednocześnierzucaćkawyipapierosów.Tozadużojaknajejwątłe
barki.Naglepomyślała,żedotejporyinstynktnigdyjejjeszczeniezawiódł.Zawszemuufałai
dziękitemuniepopełniławprzeszłościwieluwiększychimniejszychgłupstw.Sięgnęłapopepto-
bismol,odkręciłazakrętkęzzabezpieczeniemprzeciwdzieciomipociągnęłasporyłyk.Doplecaka
włożyłazmianęubraniaiinneniezbędnerzeczy.Zatrzymałasięnachwilęprzedlustremiwsunęła
kosmykwłosówpod
bejsbolówkę.Miałapoważnyproblem,byukryćswojegęste,długiedoramionwłosy.Musiała
związaćjenajpierwwkońskiogon,apotemwepchnąćpodczapkę.Gdybybyłabardziejprzezorna,
pewniebyjeobcięła.Tak,aleileztymkłopotu!Iznowuwezbrałwniejgniew.Dolicha,zaczynała
nabieraćwprawy!Melanieodwróciłasięodlustraiwłożyładoplecakajeszczeparębatonówz
musli.Jaredtwierdził,żewrócądodomuprzednocą,dlategoplecakniejestpotrzebny,aleona
wolałasięzabezpieczyć.Wydawałojejsięjednak,żebratmarację…
Gdyusłyszała,żesamochódzatrzymałsięprzedjejdomem,spojrzałanazegarek.Przyjechał
naczas.Kiedyjednakwyjrzałaprzezokno,niezastałatamciemnoniebieskiegowozu,rozpoznała
natomiastlogosaturna.Coteż,dolicha,Charliewidziwtychautach?!
Otworzyładrzwiiprzytrzymałajedlasyna,obserwującjednocześniesąsiedniedomy.
Zauważyłaporuszeniezasłonywoknienaprzeciwko.StarapaniClancywidziaławszystko,co
działosięwsąsiedztwie,alenaszczęścietrzymałabuzięnakłódkę.Melaniebyłowszystkojedno,
czyzszacunkudlaniej,czyteżzestrachu.Niechciałatylko,żebyjakaśplotkarkadzwoniłana
policjęzakażdymrazem,kiedyprzedjejdomempojawiałsięnieznanysamochód.Jednakteraz,
patrzącnaCharliego,zastanawiałasię,coteżmożemyślećsobiepaniClancy,gdytakwciąż
obserwujeichzeswegodomu.
TymrazemjejsynniemiałnasobieT-shirtaiworkowatychdżinsów,aleczarnykombinezonz
błyskawicznymizamkamiidługimirękawami.Wyglądałotopodejrzanieprzyponadtrzydziesto-
stopniowymupale.Jeszczewięcejwątpliwościbudziłybiałebutynike,którewystawałyspod
mankietówspodni.Chłopakbardziejtroszczyłsięobutyniżohigienę,coakuratwtejchwilinie
miałożadnegoznaczenia.Wystarczygodzina,aprzepocidocnacałytenkombinezon.Charliemiał
teżczerwonąbandanęzawiązanąluźnonaszyi.Jejwęzełspoczywałnanagimcielepodszyją.
Melaniechciałosięśmiać.Nonie,chybaniezamierzalinaciągaćchusteknatwarze,jakwjakimś
starymwesternie?Widziałastrumykipotu,spływającemupopoliczkachizostawiającesmugina
kremie,którymmusiałsięnasmarowaćtużprzedprzyjazdem.Zaczęłasięzastanawiać,czyjeśli
głowazaczniemusiępocić,toczarnafarbapuści,ukazującrudewłosy.Całejegoprzebranie
będziedoluftuzpowodutegopocenia.JednakCharlieniezdawałsobieztegosprawy.
Szedłchodnikiem,pogwizdującsobie,jakzawszerozluźnionyipewnysiebie.Dopierokiedy
dotarłnawerandę,rozpoznałamelodięzestaregofilmuZielonepola.Jejsynstanowiłżywą
reklamęjakiegośwspominkowegoprogramu.
Zaczekała,ażwejdziedośrodka,izamknęłazanimdrzwi.Dopierowtedypowiedziała:
–Itakimsamochodemchceszuciekać?
–Acownimzłego?Rokprodukcji2004iprzejechałdopierosiedemtysięcykilometrów.Poza
tymmaprzyciemnioneszyby.Niktnaswnimniezobaczy.
Toprawda,wózwyglądałnanowiutki.Charlieukradłgopewniezjakiegośsalonusprzedaży
aut,choćniemiałtakichtablicrejestracyjnych.Niemusiałaonicpytać.Wiedziała,żechłopak
zastąpiłje
innymi,którezabrałzparkingunalotniskualbozdomunazachodzieOmaha.Nikttamz
pewnościąniezwróciuwaginazamianęprzezparędni,amożenawettygodni.Któryzbogaczyw
ogólepamiętanumerrejestracyjnyswegowozu?Charliebyłdobry,szybkiisprawny.Tyleże
przewidywalny.Melaniepróbowaławbićmudogłowy,żemożnaspieprzyćwszystkoprzez
drobiazgi:mandatzazbytszybkąjazdę,niezapłaconypodatekczyojednegosaturnazawiele.-
GdzieJared?–spytała.–Myślałam,żegoodbierzesz.
–Miałjakąśsprawę,zajedziemyponiegopodrodze.Powinnaśwłożyćkombinezon.–Spojrzał
krytycznienajejdżinsyikoszulkę.
–Jestzbytgorąconakombinezon.Pozatymzostajęwwozie.Mówiłeśprzecież,żeniktmnie
tamniezobaczy.–Ponieważniewyglądałnaprzekonanego,nasunęłasobieczapkębardziejna
czołoiwłożyłaciemneokulary.–Mogęsięzgodzićtylkonatakieprzebranie.
–Dobrze.–Poddałsięzbytłatwo.–Maszcośdobregodojedzenia?
Nieczekającnaodpowiedź,podszedłdolodówkiizacząłprzeglądaćjejwnętrze.Cojakiś
czaswyciągałjakieśprodukty.
–Boże,Charlie!Jedziemyobrabowaćbank,atywybieraszsięjaknapiknik!
–Tylkojednakanapka.–Zacząłsobienakładaćmięsoisernachleb,posmarowawszygo
uprzedniomargaryną.–Chybażemaszchipsy?–Spojrzałnaniąiuśmiechnąłsięrozbrajająco.
Wahałasię,aletylkoprzezchwilę.Nigdyniepotrafiłamuniczegoodmówić.Miałmetr
osiemdziesiąt,alewciążbyłjejdzieckiem.
Zajrzaładospiżarkiiwkrótceznalazłanieotwartąpaczkęchipsówruffle.Rzuciłająnablat,a
on,wciążsięuśmiechając,otworzyłswojątorbę.Melanieznowusięrozejrzała,zastanawiającsię,
czymajakieśnapoje.
ParkRozrywki,HyVeeGraceWenninghoffzmarszczyłanos,kiedyEmilywrzuciłapaczkę
ciastekhostesscupcakesdowózka.
–Emily…
–Sątakiesmaczne,mamo!Samamówiłaś…
–Dobrzepamiętam,comówiłam.Będzieszmogłajekupić,jeśliobiecasz,żebędzieszteżjadła
owoce.–Wskazałaodpowiedniepółki,spodziewającsięprotestów.Czułasiętakwinna,żegotowa
byłapozwolićcórcenakupnocałegokartonuciastek.WciąguostatniegomiesiącatogłównieEmily
przebywaławichdomuiznosiłatolepiejniżonaczyVince.Aterazjeszczetatawyjechał.
Gracewyszławcześniejzpracyiodebrałacórkęodbabciznadzieją,żespędząprzyjemnie
czas.Odprzeprowadzkirzadkozdarzałoimsięrazemwychodzić.Byćmożesamapotrzebowała
tegobardziejniżEmily.Prawdęmówiąc,dziewczynkatraktowaławszystko
bardzonaturalnie.Zrobiłasobiezamekzpustychkartonów,walającychsiępocałymdomu,i
ozdobiłaobrazkamibohaterówDisneyazabytkowykredensorazlustro,pozostawioneprzez
poprzednichwłaścicieli.Wymyśliłasobienawetprzyjaciela,zktórymprzeżywałaróżneprzygody.-
Bitsyteżlubiteciasteczka–powiedziała,jakbyczytaławmyślachmamy.
NapoczątkuGracewcaleniepodobałosię,żejejcórkatroszczysiętakokogoś,kto
naprawdęnieistnieje.Wydawałojejsiętotrochędziwne.Bałasię,żeEmilyniebędziepotem
mogłanawiązaćkontaktuzrówieśnikami,ponieważBitsybyłdokładnietakijakchciała.Jednak
Vincetwierdził,żetozupełnienormalneuczterolatków.Gracenieprzypominałasobieniczego
podobnegozwłasnegodzieciństwa.Zastanawiałasię,copowiedziałabyzawszepraktycznai
racjonalnaWenny,gdybyspróbowałajejprzedstawićniewidzialnegoprzyjaciela.Uznałabypewnie,
żeGraceczytazadużoksiążekNancyDrewikomiksówzBatmanem.
NatomiastVincetwierdził,żewprzedszkoluzawszepomagałmuzrodzonywwyobraźni
Rocco.Graceniemogłapowstrzymaćuśmiechu,kiedyotymmyślała.Tylkochłopieczwłoskimi
korzeniamimógłsobiewymyślićjakiegośmafiosa,którygostrzegł.Czasami,kiedypatrzyłana
jegostarezdjęcia,dostrzegaławnimkruchośćEmily,alewiedziała,żeVincebyłtwardszy.
–Coto,mamo?–Dziewczynkawzięładooburączeknieznanejejowoce.
–Tokiwi.Sąsłodkieisoczyste.Możechceszspróbować?Emilyoglądałajeprzezchwilę,
obracającwpalcach.Potarłateżichwłochatąskórkę,alewkońcuzmarszczyłaczołoipokręciła
głową.
–Nie,nie.Sąjakmałpiegłówki.
–Małpiegłówki?–Zaśmiałasię.
–Zielonemałpiegłówki.–Emilyzachichotała.
Pochwiliobiesięśmiały.Gracewzięłaodniejkiwiispróbowałaodłożyćnapółkę,powodując
prawdziwąlawinęowoców.
–Onie,głowylecąnapodłogę!–zawołała.
Dziewczynkazastygłaiwydęładolnąwargę.
Gracezrozumiała,żecórkaniewie,czyjeszczesięśmiać,czyzacząćpłakać.
–Emily,pozbierajmyto,zanimktośnamzwróciuwagę.
Przykucnęłyizaczęłyzbieraćowoce.Dziewczynkaszybkoznowusięrozjaśniła.Gracemiała
kiwiwoburękach,kiedyzobaczyła,żecórkaczołgasięwstronęostatniegoowocu.Ktośnakryłgo
adidasem.
Graceuniosłagłowęiomalniewypuściławszystkichowoców.JaredBarnettuśmiechnąłsię,
patrzącnaniąpustyminiczymwylotpistoletuoczami.Stałtam,przytrzymująckiwiczubkiembuta,
jakbyniebyłowtymniczegoniezwykłego,jakbybyłtozwykłyprzypadek.
–Niewiedziałem,żemapanitakąślicznącórkę,paniprokurator–rzuciłleniwie,alejejzrobiło
sięzimnonadźwiękjegogłosu.
–Chodźtu,Emily.–Starałasięmówićspokojnie,żebyniewystraszyćmałej.Samaniemogła
ruszyćsięzmiejsca.Jejkolanaosłabły,anogiodmówiłyposłuszeństwa,jednakdziewczynka
chciała
odzyskaćostatniowociczekała,ażmężczyznagopuści.–Emily!–Tymrazemzabrzmiałoto
jaknaganaiGracenatychmiasttegopożałowała.ZanimjeszczeBarnettsięuśmiechnął.Samsię
pochylił,podniósłowociwręczyłgomałej.Gracewstrzymałaoddech.Chciałapowiedziećcórce,
żebynieważyłasięgodotknąć,bomożesięzabrudzićlubzarazićzłem.Czekałajednak,ażEmily
weźmieostatniekiwiiodłożyjenapółkę.Potemsamarównieżpozbyłasięowocówichwyciwszy
małązarękę,pchnęławózekprzedsiebie,bylejaknajdalejodJaredaBarnetta.Zimnedreszcze
wciążchodziłyjejpoplecach.
–Ktototaki,mamo?Widziałamgojuż?
–Niktważny,kochanie.–Ruszyłazwózkiemdokasy.–Możepopatrzysznapana,który
pakujezakupy–zaproponowałaszybko,wiedząc,żecórkabardzotolubi.
Niemusiałategodwarazypowtarzać.Emilyprzecisnęłasięprzywózkuiwpatrzyław
pracownikasklepu,którywkładałdotorbyzakupykolejnegoklienta.
Gracerozejrzałasiępownętrzusklepu,chcącsprawdzić,gdziesięterazznajduje,apotem
wyjęłakomórkęizaczęławybieraćnumer.Musiałagoskasować,apotemjeszczeraz,ponieważ
znowusiępomyliła.
–TommyPakula–odezwałsięznajomygłos.
–Znowugospotkałam.–Próbowałamówićszeptem,alezłośćsprawiła,żebrzmiałaniczym
znanykomikElmerFudd.
–Ciąglekręcisiękołosądu?
–Nie,przyszedłdosklepuwHyVee.Starszakobietaprzedniąprzeglądałajakiśbrukowiec,ale
zesposobu,wjakimarszczyłabrwiirozglądałasiędookoła,wywnioskowała,żełowikażdesłowo.
GraceodwróciłasiędoniejplecamiispojrzałanaEmily.Córkapokazywaławłaśniejakiemuś
nastolatkowiprzykońcukasy,jakpakowaćzakupy.
–Czytomógłbyćprzypadek?
–Myślisz,żezwyklerobizakupywtymsamymsklepiecoja?–spytałagorzko.–Tommy,do
diabła,dobrzewiesz,żeniematakichprzypadków.
Gracezignorowałaponaglającespojrzeniekasjerki.Byłojejwszystkojedno,cosobieoniej
pomyśli.Miaławażniejszesprawynagłowie.Naprzykładto,żefacet,któryzjejoskarżeniazostał
pięćlattemuskazanynakaręśmierci,wyszedłwłaśniezwięzienia.Iwdodatkuzdecydowałsię
zrobićzakupywjejsupermarkecie.Cotamzakupy.Onprowadziłzniąjakąśchorągrę.
Razjeszczeobejrzałasiędotyłu.Trochęsięprzestraszyła,kiedyponownieusłyszałagłos
Pakuli.Zapomniała,żecałyczasmatelefonkomórkowyprzyuchu.
–Grace,nicciniejest?Jeżelichcesz,damcisamochódzochroną.
–Toniewieleda.Policjaitakniemożewszędziezamnąjeździć.Pozatymbywało,żeinniteż
próbowaliwpędzićmniewpanikę.Niezamierzamsprawiaćmuradościswoimstrachem.
–Barnettniejesttakijakinni–rzekłpowoliPakula.
Gracezobaczyłagodwiekasydalej.Uniósłgłowęispojrzałjejprostowoczy.Zamiast
odwrócićwzrok,uśmiechnąłsięszeroko.
ApotemusłyszałagłosTommy'ego:-Właśniewyszedłzwięzienia,chociażmiałwyrokśmierci.
Temuskurwielowipewniesięwydaje,żejestniezwyciężony.
ŚMIERTELNYZAKRĘT
Drogamiędzystanowanr80MelaniebezsprzeciwuwypełniaławszystkiepoleceniaJareda.Nie
chciałamumówić,żemożesobiezaoszczędzićgadania,bodoskonalewie,dokądjedzie.Całyczas
milczała,skupiającsięnadrodze.Cośwjegowzroku,wchmurnymnastroju,powodowało,że
wolałatrzymaćbuzięnakłódkę.
Przekręciłaklimatyzacjęprawienamaksa,niechcąc,żebyCharliezupełniesięwypociłwtym
swoimkostiumierodemzkiepskiegokryminału.Chłopakpożarłkanapkę,zanimjeszczedojechali
doOsiemdziesiątki,aterazzajadałsięchipsami,którepopijałdrugącolą.
SpojrzałanaodbicieJaredawewstecznymlusterku.Nalegał,żeusiądziesamztyłu.Uznała,
żetylkopoto,bymócrządzićimówićjej,gdziemajechać,aleprzecieżpokazałimranotenbank.
Melanieniepotrzebowaładalszychinstrukcji.
Zauważył,żegoobserwuje,więcszybkospojrzałagdzieindziej.
Jaknatęgodzinęnadrodzenicbyłozbytwielkiegoruchu.Pomyślała,żeJaredjestzbyt
spokojny.Nieboprzednimirobiłosięcorazciemniejsze.Gdzieśwoddalizobaczyłapierwszebłyski.
Światławzdłużdrogizaczęłysięzapalać,taksamojakrano,kiedybyliwrestauracji.Teraz
żałowała,żeniesiedząwCrackerBarrelinieomawiajątegoskoku,udając,żekiedyśdoniego
dojdzie.Udająctowszystko…Jaredsiedziałnatylnymsiedzeniu,takspokojny,jakbyrzeczywiście
byłatozabawawudawanie,natomiastdłonieMelaniebyłyśliskieodpotu.Mimoklimatyzacji
koszulkalepiłajejsiędopleców.Cojakiśczasrozglądałasięniespokojniepodrodze.Paręrazy
przyłapałasięnatym,żezagryzadolnąwargę.
ObżeraniesięCharliegoteżbyłonerwowąreakcją.Wiedziała,żesynchcewtensposób
odwrócićuwagęodtego,comiałonastąpić.Niebyłtaktwardyiobojętny,jakmusięwydawało.
TylkoJaredniewyglądałnazdenerwowanego.Terazpopatrywałprzezbocznąszybkę,zupełnie
zrelaksowany,anajegoczoleniewidaćbyłochoćbykroplipotu.Samaniewiedziała,naczym
polegajegotajemnica.Skądsiębierzetendziwnyspokój.Domyślałasięjednak,żebratnigdynie
będziechciałjejtegowytłumaczyć.
Przejechalikawałekdrogąnumer50iskręcilinaparkingpodbankiem.
–Zatrzymajsięprzyzachodnimwylocie,jaknajdalejodbudynku.–Jaredpochyliłsiętak
bardzodoprzodu,żepoczułanakarkujegogorącyoddech.
Wtejczęściparkinguniebyłożadnychwozów,adalejciągnęłasięwolnaprzestrzeńzwysoką
trawą.
Podrugiejstronieulicyznajdowałsięsalonsamochodowyzrzędaminowiutkichfordów.Nieco
dalejMelaniezauważyłazłotełukiMcDonalda.WciążsłyszaławzmożonyruchnaPięćdziesiątce.
Szybybankubyłyprzyciemniane.Staliniewięcejniżsześćdziesiątmetrówodbudynku,lecznie
widziała,codziejesięwśrodku.Jaredświetniewszystkosprawdził.Dziśranozrobiłananiej
wrażenieinformacja,żebankznajdujesięzaledwiekilometrodgranicyhrabstwaDouglas.
Wystarczy,żepojadąkawałeknapołudnie,aznajdąsięwhrabstwieSarpy.Byłpewny,żepolicja
będziemiałaproblemyzustaleniem,ktopowinienichścigać,jeśliwogóledotegodojdzie.
Stwierdziłteż,żedlategowybrałtenbank.Aonawłaśnienabrałanadziei,żemożeimsięudać.
Jaredzacząłsiębawićzegarkiem.Melaniewytarładłonieodżinsy,starającsięniezwracaćna
siebieuwagi.Zostawiłasilniknajałowymbiegu.Dopieroterazpoczułachłodnepowietrzei
zadrżała.Spojrzałanainneautanaparkingu.Drogaprzybankubyłapusta,podobniejakdroga
dojazdowa.Nawetpodrugiejstronieulicy,przysaloniesamochodowym,panowałniewielkiruch.
Odniosławrażenie,żejesttuzbytcicho.Żewszystkoidziezbytłatwo.Spojrzaławewsteczne
lusterkoizobaczyła,żeJaredwyjmujeztorbypodróżnejdwapistolety.
–Boże,Jared,skądtowziąłeś?!-Ajakmyślisz?
–Wiesz,cosądzęobroni.
–Tobyłodawnotemu,Mel.Dajspokój.Apozatymcomamyrobić?Myślisz,żetakpoprostu
dadząnamforsę?
Melaniechwyciłakierownicę,bysięnieodwrócićiniepopatrzeć.Kątemokazauważyła,że
Charliepołożyłrękęnajejzagłówkuipatrzyłzuśmiechemnawuja.Wyglądałtak,jakbymiał
dostaćnowązabawkę.Melaniespojrzałananiegoznadzieją,żezauważyjejdezaprobatę,jednak
wtejchwiliniebyłwstaniezwracaćuwaginanicinnegopozalśniącym,metalowymprzedmiotem,
któryJaredwyciągnąłwjegostronę.
Charliewziąłbroń.Starałsiętrzymaćjąnisko,byniktjejniemógłzobaczyć,alebezprzerwy
obracałjąwrękach,chcącsięniąnacieszyć.
Melaniechciałazabraćmupistolet.ChciałapowiedziećJaredowi,
żebyzapomniałocałejsprawie,apotemnacisnąćgaziodjechaćstąd,zanimzorientowałbysię,
cosiędzieje.Siedziałajednaksztywno,wciążtrzymająckierownicęistarającsięniezwracać
uwaginastrużkępotu,któraspływałajejpoplecach.
–Nigdywcześniejniekorzystaliśmyzbroni–zdołaławkońcuwydusić,chociażmiała
wrażenie,żetengłosnależydokogośinnego.Jednakzawszebyłaztegodumna.Nigdynie
korzystalizCharliemzbroni.Chybażebyzabrońuznaćdrucianywieszak,którymjejsynotwierał
drzwiczkisaturnów.
Spojrzaławlusterkowsteczne.Jaredprzekładałrzeczyztorbydokieszeniswego
kombinezonu.
–Nigdywcześniejniemusieliśmykorzystaćzbroni–powtórzyła.
–Tak,słyszałem.–Nawetniespojrzałnasiostrę.–Pocobrońprzytakiejgównianejrobocie
jakwasza?
Chciałamupowiedzieć,żedziękitejgównianejrobociemajązCharliemgdziemieszkaćico
jeść,jednakprzytakimzdenerwowaniuniepotrafiłastawićczołaJaredowi.Policzkijejpłonęły,
głossięłamał…Pięćlattemuniemyślał,żetogównianarobota.Napotkałaoczybratawlusterku–
chłodne,spokojneoczy.Jakmożewogólesięniedenerwować?
–Pamiętasz,cocipowiedziałem,Charlie?–spytał,wciążpatrzącnasiostrę.
–Jasne.
Jejsynodpowiedziałtakszybkoipewnie,żeMelanieażpodskoczyła.Spojrzałananiegoi
dopieroterazzauważyła,żenaczołonaciągnąłczarnąpończochę,anatwarzczerwonąchustkę.
Widziałatylkojegooczy.Patrzyła,jakniedbałymgestemwkładapistoletdo
kieszenikombinezonu,jakbyrobiłtocodziennie.-Zostawsamochódnawolnymbiegu.–Jared
nasunąłchustkęnaustainos.
Melaniepatrzyłatonajednego,tonadrugiego.Czyniezdająsobiesprawyztego,jak
żałośnieiśmieszniewyglądają?Apotemstwierdziła,żechcetojużmiećzasobą.Imszybciej,tym
lepiej.Oczywiściezostawisilniknawolnychobrotach,jednakwyłączyłaklimatyzację.
–Lepiej,żebysilniksięnieprzegrzał.
–Maszrację,Mel–mruknąłbratprzezchustkę,cotrochęjąuspokoiło.Więcjeszczebyłw
stanieprzyznaćjejrację!
Jaredzawahałsięirozejrzałpoparkingu,wyciągającszyjęwewszystkichmożliwych
kierunkach.Zulicyniebyłoichwidać,pozatymżadennowywózniepojawiłsięnaparkingu.Nikt
teżniewychodziłiniewchodziłdobanku.Ileczasumoglitustać?Melaniestarałasięprzypomnieć
sobiegodzinęprzyjazdu,alewgłowiemiałapustkę.
–Idziemy–powiedziałJared,aCharlienawetsięniezawahał.
Przezmomentwidziałaichwewstecznymlusterku,alepochwilizniknęliwbanku.Zaczęła
bębnićpalcamipokierownicy.Prawąnogąuderzaławprzyspieszonymrytmie,niemogąc
zapanowaćnadtymodruchem.ByćmożeCharlieprzejąłtenzwyczajponiej.Kiedyzerknęłado
wstecznegolusterka,zauważyła,żedolnąwargęmaczerwonąiniemalrozkrwawionąod
zagryzania.Wetknęłakosmykwłosówpodczapkę.Iwłaśniewtedyusłyszałapierwszystrzał,nieco
zagłuszony,alenatyległośny,żeażpodskoczyła.Wyprostowałasięirozejrzałapoparkingu,z
nadziejążetozrurywydechowejjakiegoś
wozu.Następnestrzałynastąpiłyszybkojedenpodrugim;trzy,możecztery.Nieliczyła.Jak
mogła,skorobrakowałojejoddechu?Zanimzdążyładojśćdosiebie,ujrzałaCharliegoiJareda
wycofującychsięzbudynku,ażichsylwetkiwypełniłycałelusterko.Siedziałasparaliżowana,nie
mogącczyniechcącsięodwrócić.Patrzyłatylkowlusterko,ażzobaczyłafragmentyich
ubrań.Jaredwskoczyłnamiejsceobokniej.
–Jedziemy,kurwa!
–Cosięstało?!Słyszałamstrzały!
–Jedźszybko!Uciekamy.
Charliewskoczyłszczupakiemnatylnesiedzenie.Ruszyłagwałtownie,niewidząc,żesyn
próbujezamknąćdrzwiczki.Kiedytodostrzegła,trochęzwolniła.
–Coty,docholery,wyprawiasz?!–Jaredwsunąłnogęnamiejscedlakierowcyinacisnąłjej
stopę,którątrzymałanagazie.Samochódwpadłwpoślizgiledwiezdążyłanacisnąćhamulec.Wóz
wyjechałzdrogidojazdowejizarzuciłbokiem.Kierowcanadjeżdżającejciężarówkizdołałich
jakimścudemominąćinacisnąłklakson.Jaredemrzuciłowdrugąstronęiprzestałjejjuż
przeszkadzać.
–Przedsiebie–rzuciłtylko.–ZostawiłemsamochódzaSappBrothers.Tenjestspalony.
JednakzanimMelaniedotarładoskrzyżowania,usłyszałapolicyjnąsyrenę.Inimjeszcze
zobaczyłaczarno-białywóz,zrozumiała,żetowłaśnieichściga.
Melaniebardzochciałasięobudzićztegokoszmaru.Przecieżtoniemożliwe,żebysytuacja
takszybkowymknęłasięspodkontroli.Miałaprzedoczamizamazany,nierzeczywistyobraz:bloki
idrzewazlewałysięwszaro-zieloneciągi,gdzieniegdziepojawiałysięplamyinnychkolorów.
Jechałaszybko,bardzoszybko.Miaławrażenie,żeporuszasiępoulicachpokrytychniewidzialną
warstwąlodu.GłosJaredabrzmiałniczymmonotonnalitania,zktórejwyławiałatylkopojedyncze
słowa:„szybciej”,„skręć”,„dalej”…Byłojejtrudnousłyszećcokolwiekprzezwyciepolicyjnego
wozu,ajednaksłyszałasyna,którywymiotowałgdzieśztyłu.Pewniewciążleżałnapodłodze.Nie
widziałagowewstecznymlusterku,atylkoczerwono-niebieskiemigająceświatła.Samochód
policyjnybyłtakblisko,żewyglądałniczymrekin,którychceimsięwgryźćwtyłek.
Leczmimotegozamieszaniasłyszała,jakCharliejęczyiwyrzuca
zsiebiekolejneporcjewymiocin.Kiedykwaśnysmródwypełniłcaływóz,Melaniepoczuła,jak
żołądekpodchodzijejdogardła.Aletoniewymiotyprzyprawiałyjąomdłości,alejakiśinny
zapach,zjełczałyisłodki…
–WracajnaPięćdziesiątkę!–wrzasnąłJared.–Uciekamystąd,kurwa!
Skręciławnajbliższądrogęiprzekonałasię,żetowjazdnaparking,anieskrzyżowanie.
–Nie,docholery!–darłsiębrat.–Skręcajtam,tamdalej!
To,copokazywał,wyglądałonakolejnyparking.Skręciłazapóźno,wózpodskoczyłna
krawężniku,apotemusłyszeli,jakocierasiębrzuchemobeton.JednakkomendyJaredabyły
jeszczegorsze.Wrzeszczałnanią,żebywracałanaPięćdziesiątkę,aonaniemiałapojęcia,
którędy.Straciławyczuciekierunków,niewiedziała,gdziesięznajduje.Dostrzegałatylkobudynki,
parkingiidojazdówki.Gwałtowniepokręciłakierownicą,samochódwpadłwpoślizginiemalobrócił
sięwmiejscu.Stanęli.Atam,zapolicyjnymścigaczem,zobaczyliPięćdziesiątkę.
–JezusMaria!–jęknąłJared,alenieodważyłsiętknąćkierownicyczygazu.
Melaniewstrzymałaoddech.Chciałazamknąćoczy.Staćsięniewidzialna.Chciałajużwracać
dodomu.Czarno-białywózzahamowałgwałtownieiminąłichzaledwieoparęcali.Dostrzegła
nawetocienionąkapeluszemtwarzpolicjanta.Byłmłody.Tylemogłaonimpowiedzieć.Wyglądał
bardziejnazdziwionegoniżrozzłoszczonego.Usłyszaładźwięktłuczonegometaluiszkła.
Zacisnęłamocnopowieki,spodziewającsięuderzenia,akiedyznowuspojrzała,zobaczyła,że
Jaredoglądasiędotyłu.
–Udałocisię,Mel!Udałosię!Nieodwróciłasię.Niespojrzaławlusterko.Niechciaławiedzieć,
cosięstało.Wdepnęłatylkonagaziruszyławstronęskrzyżowania.Zawahałasię,kiedydojechali
doświateł.
–Napołudnie–warknąłJared.–Nie,wprawo.Niepamiętasz,żemusimywyjechaćzhrabstwa
Douglas?
Zerknęłananiegoizauważyła,żemaprzepoconyipoplamionykombinezon.Dopieroteraz
rozpoznałazapach,którywypełniałcałysamochód.ToniebyłytylkowymiocinyCharliego.Tobyła
krew.
ParkStanowyRzekiPlatte-Więcuważasz,żenieżyjęnaprawdę?–Andrewdrążyłtemat,
odsunąwszyswójtalerz.Dopiłdrugąbutelkępiwa,azwykleniekończyłnawetpierwszej.
Tommynadziałnawideleckolejnykawałekrybyiwłożyłgodoust.Jegokomórkależałana
stolepotym,jakgozkimśrozłączyłoiniemógłuzyskaćpołączenia.Udawał,żeniemato
znaczenia.Pewniedlategospoglądałnaniącochwila.
–Taktowidzę,Nożowniku.
Nożownik.Andrewuśmiechałsięzakażdymrazem,kiedysłyszałksywkę,którąobdarzyłgo
TommyiinnipolicjancizOmaha.Korzystałzniejnawetwswoimadresiemailowym.To,żemują
nadali,byłoznakiem–trochęmożedziwnym–iżgozaakceptowali.Pewniechodziłoimoto,że
zabijaswojeofiarypiórem,którejestpodobnedonoża.Nieważne,żezwyklerobiłnotatki
ołówkiem,apotemprzepisywałwszystkonakomputerze.
Rozparłsięnakrześlezgiętegożelaza,zapewnezwyprzedażypojakimśbistrze.Mimo
narastającejduchotyzdecydowali,żezjedząnazewnątrz.And-rewspojrzałnaniebo.Gdyby
wreszciesięrozpadało,mielibytozgłowy,leczpiorunywciążbiłygdzieśdaleko.Jednakwzmógł
sięwiatr,coichtrochęodświeżyło.Powiałozapachemsosen,acykadyrozpoczęłyswojąkołysankę.
Andrewpatrzył,jakprzyjacielpochłaniasałatkęziemniaczanąichlebczosnkowy,który
przypiekłnagrillurazemzfiletami.Jużdawnoprzekonałsię,żepolicjancipotrafiąjeśćniezależnie
odokoliczności.NierazwidywałTommy'ego,któryzajadałsiękrwistymistekami,pokazującmu
zdjęciapokrojonychnakawałkiofiar.
Patrzącnaniego,porazkolejnypomyślał,jakbardzosięodsiebieróżnią.
–Wiesz,pewnienieprzyjaźnilibyśmysięjakochłopcy–stwierdził,czując,żepiwozaczynamu
szumiećwgłowie.
–Samniewiem–mruknąłTommy.–Zjesztenostatnikawałekchleba?
Andrewpokręciłgłową.
–Mówiępoważnie.Tygrywałeścałymidniamiwfutbolnaulicy,ajachowałemsięnafarmie,
żebyczytaćiżebyniezagonilimniedoroboty.
–Niegrałemnaulicy,tylkonaparkingu.TużzabaremAla.
Przeszedłdownętrzadomkuiwyjąłzlodówkiostatniedwapiwa.
–Pewniebyściemidokuczali.Nazywalifajtłapąalbomaminsynkiem…
–Dzieciakirobiąróżnegłupierzeczy–powiedziałTommy,wracającdostołu.
–Musiszprzyznać,żenawetterazbardzosięróżnimy.JesteśPolaczkiemzpołudniowego
Omaha.ChodziszdokościołaŚwiętegoStanisławaczyinnegorówniestrasznegomiejsca.I
trenujeszcórki,żebylepiejgrały.-Tak,wszystkiecztery.–Tommyzaśmiałsię,alezaraz
spoważniał.–Rozumiem,ococichodzi.Chceszpowiedzieć,żezamieniliśmysięrolami,co?Że
teraztojajestemmaminsynkiem?
Andrewroześmiałsięserdecznie.
–Totyścigaszmordercówigrzebieszwtychwszystkichtrupach.Jatylkootympiszę.
–Itojeszczejak!–Tommywyciągnąłwgóręnadzianegonawidelecziemniaka.
–Tak,tyleżetyzajmujeszsięprawdziwymżyciem,ajatylkosurogatami.
–Cochceszprzeztopowiedzieć?
–Chybawiem,dlaczegouważasz,żenieżyjęnaprawdę–mruknąłAndrew.
Tommywyprostowałsię,zrozumiawszy,żemimowszystkonieunikniepoważnejrozmowy.
–Niechodziłomiotwojąpracę,aleożycieprywatne.Kiedyostatniospotkałeśsięzjakąś
dziewczyną?Alboinaczej,kiedyostatniomiałeśkobietę?
–Mówiłemci,żesiękimśinteresuję.
–Tą,cojużmamężaczynarzeczonegoimieszkapółtoratysiącakilometrówodOmaha?
–Posłuchaj,nieopowiadamcitakichrzeczypoto,żebyśsiępóźniejzemnienabijał!
–Wcalesięzciebienienabijam.Rozumiem,żeczujeszsiębezpieczniejwtakimzwiązku.
–Bezpieczniej?Więcuważasz,żetogłupiezmojejstrony?
–Nie,tylkobezpieczne.Zwłaszczadlakogośtakiegojakty.-Toznaczy?
–No,nieobrażajsię.–Tommyuniósłręce,udając,żesiępoddaje.–Nieotomichodziło.
–Wcalesięnieobrażam.Chcętylko,żebyśsięwytłumaczył.–Andrewchwyciłtrzeciego
budweiseraiwypiłkilkaporządnychłyków.
–Przecieżciąglepowtarzasz,żeniechceszsięznikimwiązać,ajakktórejśzaczynanatobie
zależeć,tosięwycofujesz.Więczkimchceszbyć?Ztaką,którejniebędzieszwidywałiktóranic
dociebieniebędzieczuła?
–Więcwedługciebiejestemconajwyżejzwykłymdupkiem?
–Itojeszczejakim!
–Dziękujębardzo.
–Prawdęmówiąc,niejesteśdupkiem.Totwójsposóbnaprzetrwanie.
–Uważasz,żenicnieczujędotejkobiety.
–Nie,tylkożemożeszsięwniejbezpieczniekochać.Przecieżmówiłaci,żejestztymfacetem
odbardzodawna.
–Jestskołowana.
–Albolubisiętobąbawić.Pewniejestjejprzyjemnie,żektośtakijaktynaniączeka.
Andrewpochyliłsięizacząłrozcieraćszczękę,jakbykumpelgouderzył.Kobieta,októrej
mówili,rudowłosaErinCartlan,miałaksięgarnięnaManhattanie.Poznalisiędwalatatemu,kiedy
przedstawiłamusięnaBookExpoAmericaispytała,czyzechciałbyspotkaćsięzczytelnikamiw
jejksięgarni.Byłaatrakcyjna,inteligentnaimógłbyprzysiąc,żejużwtedyznimflirtowała,
chociażonazarzekałasiępóźniej,żenie.Odtegoczasuutrzymywalidośćzażyłekontakty,
chociażwciążmiałyonebardziejprofesjonalnyniżosobistycharakter.Andrewjednakmiał
nadzieję,żeteproporcjekiedyśsięodwrócą.Tommypopatrzyłnaniegoipokręciłgłową.
–Dolicha,terazbędzieszoniejmyślałinicnienapiszesz.
–Przecieżchodziłocioto,żebymidokopać.
–Właśnieżewcalemiotoniechodziło.Źlemniezrozumiałeś.Czepiaszsiętakiej,którejnie
możeszmieć.Piszeszomorderstwachiautopsjach,aleniechciałeśprzyjśćzobaczyć,jakto
naprawdęwygląda.Przecieżtynawetniejeszryb,którezłowisz!–Jeszczerazpotrząsnąłgłową.
–Zmojegopunktuwidzeniatoniejestprawdziweżycie.
Andrewpoczuł,żecałyczerwienieje,starałsięjednakmówićspokojnie:
–Zamałomamypiwanatęrozmowę.
–Wiesz,żemówięto,bominatobiezależy,prawda?Cholera!–Tommychwyciłpas,przy
którymmiałpolicyjnypagerispojrzałnaekranik.–Przykromi,stary,alemuszęsięzwijać.Cośsię
dzieje.–Chwyciłtelefonipospiesznieruszyłdodomku.–Jesteśpewny,żechcesztuzostaćsam?
Andrewwzruszyłramionami,apotemskinąłgłową.
–Nojasne.
WciążmyślałoEriniotym,jakzdołazapełnićkolejnestronywswoimnotesie.
Droganr50Melanieprzezmomentbawiłasięprzyciskiemzamykaniaiotwieraniasamochodu,
awkońcuotworzyłaszybkę.Potrzebowałapowietrza.Chciałaodetchnąćodsmroduwymiocini
krwi.Zachłysnęłasięciepłym,południowymwiatremichwyciłabejsbolówkę,zanimzdołałjązwiać.
Pochwilizamknęłaszybkę.
–Musimysięcofnąć–powiedziałJared,spoglądającdotyłu.
Zobaczyła,żewciążmapistoletnakolanach.Trzymałpalecnaspuście.Patrzyławewsteczne
lusterko,szukającCharliego.Jękiiodgłosywymiotówustały.Cojakiśczaswidziałajegogłowęnad
siedzeniem.
–Mówiłem,żebyśzawróciła!–warknąłbrat.–Musimysiępozbyćtegowozu.
Gdysięgnąłdotyłu,Melaniepomyślała,żechcesprawdzić,cozCharliem,onjednakchwycił
pistoletjejsynazalufę,trzymającgotak,jakbybyłzatruty.
Otworzyłoknoiwyrzuciłgodotrawiastegorowu.Swójjednakzatrzymał,aztylnego
siedzeniawziąłtorbę.-Zawróćtamdalej–rzucił,niepatrzącnaniąaninadrogę.
Usłyszała,jakrozpinazamek,alewciążobserwowałajezdnię,zerkająccojakiśczaswe
wstecznelusterkoinasłuchując.Bałasię,żezachwilędopadnieichpolicja.Pośrodkudrogibiegła
metalowabanda.Jaredowipewniechodziłoonastępneskrzyżowanie.Zobaczyłatablicęz
informacjąoskręciedoSpringfield.Ruchsiętrochęnasilił,alepowinnazawrócićbezwiększych
problemów.Obserwowałasamochodynainnychpasach,myślączulgą,żeżadenniewyglądana
policyjny.Wciążjednakmiałazłeprzeczucia.Pocieszałasiętylkotym,żebratwie,corobi.
–Dajspokój,jedźdalej–powiedział,kiedyprzejechałanaszybkipas.
–Prawieniemaruchu.Zawrócę.
–Jedź,kurwa!
Dopierowtedygozobaczyła.Polewejstronie,przystacjibenzynowejPhillip66,stałwóz
policyjnyzhrabstwaSarpy.Niedostrzegłagowcześniej,gdyżzasłaniałygodystrybutory.Teraz
jednakwidziałagowyraźnie.
–Nieprzyspieszaj–mruknąłJared.–Niepróbujżadnychsztuczek.Poprostujedź.
Melaniechciałapowiedzieć,żetonieprzezjejsztuczkinarobilisobiekłopotów.Iżegdybynie
jejsposoby,topewniejużsiedzielibyskuciwpolicyjnymaucie.Aletylkojechała,starającsięnie
zwracaćuwaginato,żeręcemaśliskieodpotu.Znowuzacisnęłazęby,zagryzającdolnąwargę.
Jedyniecojakiśczaszerkałaniespokojniewstronępolicyjnegowozu.Wiedziała,żejadącblisko
bandy,jestjak
napatelni,cojąjeszczebardziejdeprymowało.-Zachowajspokój–powiedziałniemal
serdecznieJared.
Melanierozpoznałatenton.Używałgozawsze,kiedymunaczymśzależało.
–Żadnychgwałtownychruchów–ciągnął.–Poprostujedźprzedsiebie.
Zauważyła,żeCharlieleżyzwiniętywkłębeknatylnymsiedzeniu.Trzymałkurczowoswój
plecak.Twarzmiałniemalzieloną,oczyszkliste.Niemiałajednakczasu,żebysięoniegomartwić.
Musiałaskoncentrowaćsięnadrodze,zerkająccojakiśczasnapolicyjnysamochód,którystawał
sięcorazmniejszywbocznymlusterku.
Jaredrównieżobserwowałdrogę,przeszukującwnętrzetorby.Pochwiliusłyszałakliknięciei
zrobiłojejsięzimnonamyśl,żeprzeładowujebroń.
Chciałamupowiedzieć,żeitakjużzadużokłopotówmielizpowodutychpistoletów.
Przypomnieć,żeonaiCharlienigdyniekorzystalizbroni.Mimotomilczała.
Obojezbratembylitakskoncentrowaninasamochodziezestacji,żeniedostrzegli
policyjnegowozu,którynadjeżdżałznaprzeciwka.Melanieażwestchnęła,kiedyichminął.
–Tylkospokojnie.–Jaredobróciłsiędotyłu.
Melaniemusiałauważać,byniezrobićtegosamego.
Niechciałajużpatrzećwlusterka.Wstrzymałaoddechimimodrżeniarąkpewnieprowadziła
samochód.
–Okurwa!–jęknąłJared.Aonawiedziała,zanimjejtopowiedział:–Jadązanami!
GracepozwoliłaEmilywłożyćczapeczkębejsbolowąojcazestudiówwWilliamsburgu.Vince
powiedziałteżcórce,żemożekorzystaćzjegoulubionegokubka-termosu,aleGraceniemogłago
znaleźć.KiedyprzechodziłaprzezpokójEmily,usłyszała,jakdziewczynkaopowiadaBitsy'emuo
ulubionejczapeczcetaty,jegoszczęśliwejczapeczce.Spojrzałanazegarekistwierdziła,żema
przedkolacjączas,byrozpakowaćjeszczejednopudło.Tozadziwiające,żeudałoimsięprzetrwać
ostatnietygodnieztymiwszystkimirzeczamipochowanymiwolbrzymichkartonach,zktórych
częśćbyłaźlepodpisana,ainnewogóleniemiałyżadnychnapisów.Dzisiajmusiałajeszcze
przejrzećaktasprawy,którewzięładodomu.Wpiątekmiałapierwsząsesję.Kolejnaćpająca
prostytutkaoskarżonaoposiadanienarkotyków.Pamiętałacałąsprawętylkodlatego,żemiałjej
bronićMaxKramer.
Myślała,żepotymcałymzamieszaniuzBarnettemniebędziejużmusiałbraćtakich
klientów.Czasamizastanawiałasię,dlaczegotacyludziejakKramerzostająprawnikami.
Wjejprzypadkusprawabyłaprosta.Kiedyktośzapytał–chociażrobionotoostatniorzadziej
–dlaczegowybrałatenzawód,odpowiadałabezwahania,żezpowoduAtticusaFincha.W
dzieciństwiebyłaoczarowanatąpostaciązksiążkiHarperLeeZabićdrozda,którątakwspaniałe
zagrałpóźniejwfilmieGregoryPeck.Występującwsądzie,ubranywtrzyczęściowygarnitur,
Atticusbudziłszacunek,któregododawałmujeszczelśniącyłańcuszekodzegarka,ukazującysię,
gdyrozsuwałmarynarkęiwkładałdłoniedokieszeni.AtticusFinchbyłspokojnym,silnym
bohaterem,prawdziwymucieleśnieniemdobrawalczącegozezłem.
Tak,właśniezjegopowoduzostałaprawnikiem.Powtarzałatowszystkimpytającym,a
zwłaszczadziennikarzom.Takbyłołatwiejibezpieczniej,pozatymniemijałasięzprawdą.Jednak
taknaprawdętoJimmyLeeParkerprzekonałją,żepowinnazostaćprokuratorem.JimmyLee
Parker,którywłamałsiępewnejparnej,gorącejnocyw1964rokudodomuoficerapolicjii
zamordowałgowrazzżonąwokrutnysposóbkijembejsbolowym.
Właśniewtedyskończyłasześćlat.TejnocyspałazaledwiekilkaprzecznicdalejuWenny.
Niewielepamiętałaztamtychwakacji,kiedytomusiałanastałeprzeprowadzićsiędobabci.Tylko
tyle,żewłaśniewtedyJimmyLeeParkerzabiłporucznikaFritzaWenninghoffaijegożonęEmily.
Tak,właśnieztegopowoduzostałaprokuratorem.Niesądziła,żebyMaxKramermiał
jakiegoś
swojegoJimmy'egoLeeParkera,którygozainspirował,byzostaćprawnikiem.Inaczejnigdy
niepodjąłbysięobronyJaredaBarnetta.Graceotworzyłakolejnepudło,wkładającwtonieco
więcejsiłyniżbyłokonieczne.Nielubiłamyślećolecie,kiedyzginęlijejrodzice,zamordowaniwe
własnymdomu,wewłasnymłóżku,chociażtakniewieleztegopamiętała.Rozchyliłaklapyi
sięgnęłagłębiej.Ręczniki,nareszcie!Powinnaczymprędzejwrócićdoteraźniejszości.Wzięłastos
kąpielowychręcznikówiruszyładołazienki.MijającpokójEmily,usłyszałajejgłos:
–Widziałeśczłowiekacienia?
Gracezatrzymałasię,nasłuchując.
–Byłtutaj,wdomu?
–Ojakimczłowiekumówisz,Emily?–przerwałajej.
–Otym,októrymmówiłtatuś.
Zmarszczyłabrwi.Przypomniałasobie,jakVincepowiedział,żeniechce,żebyszukała
Barnettawkażdymcieniu.Zapewneotojejchodziło.
–Nalotnisku?
Córkaskinęłagłową.Siedziałanabrzegułóżka,patrzącnazabytkowykredensilustro.
–Tatatylkożartował,kochanie.Niemażadnegoczłowiekacienia.
–Bitsymówi,żebyłtudzisiaj–powiedziałaEmily,patrzącjejprzezramię,jakbytamwłaśnie
znajdowałsięprzyjacieldziewczynki.Byłotonatylesugestywne,żeGracerównieżspojrzała
przezramię,aledostrzegłatylkomeble.
–AskądBitsytowie?
–Widział,jaktusiękręcił.IzabrałCiapka.
Graceniechciałasięzłościćnacórkę,chociażniemiałapojęcia,
czemutowszystkowymyśla.Byćmożerzeczywiścieprzestraszyłasięczłowiekacienia,o
którymmówiła.-Jesteśpewna,żeniepołożyłaśgogdzieindziej?Emilypokręciłagłówką.
–Zostawiłamgojakzawszenałóżku.
Gracerozejrzałasiędookoła.Wcałymdomupanowałbałagan,alecórkazaprowadziław
swoimpokojuprawdziwyład.Ażjejsięzrobiłogłupio,kiedypomyślałaoswojejmałżeńskiej
sypialni.Emilyzcałąpewnościąnieponiejodziedziczyłazamiłowaniedoporządku.Jednaknigdzie
niedostrzegłabiałegowypchanegopieska.
–Jestempewna,żejestgdzieśtutaj.
–Bitsymówił,żeczłowiekcieńgozabrał.Gracepołożyłaręcznikiizaczęłasobiemasować
kark.Miałajużdośćtejrozmowy,alepróbowałazachowaćspokój.
–Kochanie,przecieżwiesz,żeniepozwolimyztatą,byktokolwiektuwszedł.Niczłegosięnie
stanie,pamiętajotym.
Emilyskinęłapoważniegłówką,aleniewyglądałanaprzekonaną.Znowupatrzyłajejprzez
ramię.Możetonictakiego?Możetylkodalszyciągzabawy?
–Kochanie,możeposzukaszCiapkanadole?
–Dobrze.–Gracewzięłaręcznikiizamierzałajużwyjść,aleEmilydodała:–Mamo,Bitsy
mówi,żepowinniśmyzamykaćdrzwiodgarażu,kiedywyjeżdżamydomiasta.
Spojrzałanacórkęipoczułachłód,jakbynaglepowiałooddrzwizimnympowietrzem.Skąd
Emilymogławiedzieć,żeniezamknęłagarażu?!
Zaniosłaręczniki,anastępniesprawdziła,czywszystkiedrzwii
oknasąpozamykane.Dopieroterazdotarłodoniej,jakgłupiosięzachowuje.Niepowinna
ulegaćnastrojommałej.Niemożeteżdopuścić,byBarnettsprawił,żerzeczywiściezaczniebaćsię
każdegocienia.Kończyławłaśnierozpakowywaniepudła,kiedyzadzwoniłtelefon.
–Tak,słucham–powiedziała,wciążmyśląc,żełatwiejbyłobywyrzucićpudłaikupićnowe
rzeczy.
–Grace?Cieszęsię,żecięsłyszę.
TobyłPakula.Nagleprzypomniałasobie,żeniedzwoniładoniegopotym,jakichrozłączyło.
–Umniewszystkowporządku.Przepraszam,żenieoddzwoniłam.
–Co?
–Nowiesz,potymspotkaniu…
–A,nieszkodzi.Dzwonięwinnejsprawie.Mamtucoś,copowinnaśchybazobaczyć.
Rozejrzałasięzadługopisem.JeśliTommyodrazuprzechodziłdorzeczy,tosprawamusiała
byćpoważna.
–Tak?
–JestemwBankuHandlowymStanuNebraska,małymoddzialeprzyPięćdziesiątce.Znaszto
miejsce?ZarazzaSappBrothers,kołodrogimiędzystanowejnr80.
–Jesteśwtymbanku?
Znalazładługopisizaczęłarozglądaćsięzawolnąkartką.Kiedyjejnieznalazła,zapisała
adresnajednymzkartonowychpudeł.
–Mhm,mamytupoważnekłopoty.
–Niemuszęcichybaprzypominać,żenapadaminabankzajmujesiępolicjafederalna.
–Chybażektośpopełniprzyokazjimorderstwo.
Gracejużsiętegodomyśliła.
–Sądzisz,żetozwykłyzłodziejtaknarozrabiał?–Wmieściedokonanoażtrzechwłamańdo
sklepów.Zdarzałosię,żerozzuchwalenipowodzeniemprzestępcynabieralipewnościsiebiei
decydowalisięnawiększyskokzbronią.-Nasiludziedobrzesięturozejrzeli.Terazsprawdzamy
numerywozutych…Zaczekaj!–Usłyszała,jakPakulapowiedział:„jasnacholera”,apotemcoś
znaczniegorszego.Pochwilizwróciłsiędoniej:–Nonie,czegośtakiegojeszczeniemieliśmy.
Mogłabyśrzucićnatookiem?
–MuszęnajpierwzawieźćEmilydobabci.Będęzajakieśpiętnaście,dwadzieściaminut.
–Grace,muszęcięostrzec…
–Tak,wiem,czegosięspodziewać.
–NiewidziałemtylekrwiodsprawyJeppersonaz1997roku.
–Więcjestwięcejniżjednaofiara?
–Copowiesznapięć?
–Boże!Czemuodrazutegoniepowiedziałeś?!Jużsięzbieram.
–Myślałem,żemówiłem.Tonarazie.
Melanienaciskałaklaksonjakszalona,aleterenówkaprzedniminieusunęłasięzdrogii
wciążjechałaprzepisowąsetką.Wewstecznymlusterkuwidziałasamochodyosoboweiciężarówki
rozstępującesięniczymmorskiefaleprzedpolicyjnymwozemzeświatłamiisyreną.Pochwilijuż
mieligonaogonie.Jednaknawetsięniezawahała,kiedyJaredwrzasnął:-Objedźskurwysyna!
Zzawzgórzawprostnanichnadjeżdżałaciężarówka.Melaniepomyślała,żetokoniec.Przed
terenówkąjechałmałyniebieskiwóz,któregosięniespodziewała.Zjechałanabok,parokrotnie
ocierającsięoterenówkę,którawreszciezaczęłasięusuwaćnapobocze.Wlusterkuzobaczyła,że
przejeżdżaprzezrówiuderzawogrodzenie.
–Dobrzetak,skurwysynowi–warknąłJared.–Możeinnibędąterazbardziejuważać.
Alechociażwyprzedziłaniebieskieauto,miałaprzedsobąpikap
zprzyczepą.Wiedziała,żeniezdążygowyprzedzićprzedzakrętem,więcpojechałazanim.
Wyglądałonato,żemająprzedsobąkolejnymost,apotemjakieśmiasto.-Niezwalniaj–rzucił
Jared.–Jedźpoboczem.
–Zwariowałeś?Tutajniemamiejsca!
–Jest!Rób,cocimówię.–Obróciłsiędotyłuiwycelowałwszybę.–No,szybciej!
Chciałazamknąćoczy.Weszliwzakręt,aprzytejprędkościmogłaniezapanowaćnad
wozem.
–Udacisię,Mel–powiedziałuspokajającymtonem,chociażczuła,żechcewyć.
Usłyszała,jakkołouderzyłookrawężnikipoczuła,żejąznosi.Kierownicawyskoczyłajejz
rąk.Zanimjąponowniechwyciłaizaparłasię,byutrzymać,całaspływałapotem.Koszulka
przylgnęładociałaniczymdrugaskóra.Sercebiłotak,żeprawieniesłyszałamonotonnych
instrukcjiJareda.Ztrudemzdołałazpowrotemdotrzećnajezdniętużprzedmostem.Jeszczeparę
metrów,awjechalibyprostodowody.
Wózpolicyjnyzostałwtylenamoście.Samochodyniemiałytammiejsca,bymuustępować.
Migająceświatłazostałyzapikapemzprzyczepą.Melaniejeszczeprzyspieszyła,chociaż
dostrzeglitablicęznapisem„Zwolnij”,iwjechalinaprzedmieściaLouisville.
Więcejzakrętów,więcejwzgórz.
–Skręćtam–wydałkomendęJared.
Niezauważyłabytegoskrętu,gdybynieznakzinformacjąoParkuStanowymRzekiPlatte.
Posłuchałagoidopieropóźniejzrozumiała,jaksprytniezrobili.Ichsamochódzniknąłwkrótce
zazakrętamiiwzniesieniami,awózpolicyjnypojechałdalejPięćdziesiątką.
–Zgubiliśmyich?–Niemogłauwierzyćwswojeszczęście.-Jedźdalej.
–Właśnietorobię.Aleczyonijadązanami?
–Przedsiebie,apotemwprawo,tamjestwjazddoparku.–Pokazałręką,aleonanicnie
dostrzegła.–Powinienbyćjakiśznak.
–Niewidzę.
Cochwilazerkaławewstecznelusterko.Miałaochotęodwrócićsięipopatrzećzasiebie.
–Tu!Właśnietutaj!–wrzasnąłJared.
Alebyłojużzapóźno.Jechałazaszybko.Zobaczyławjazddoparku.Byćmożepoczułasię
zbytpewniepotymwszystkim,czegodokonała.Myślała,żezdążyskręcićmimonadmiernej
prędkości.Wydawałojejsię,żedobrzeoszacowałaodległość,jednakszarpnęłakierownicąza
szybkoizamocno,isamochódposzybowałwpowietrze.Przelecielinadrowemiotarlisię
podwoziemodrutkolczastyogrodzenia,apotemtwardowylądowaliipotoczylisięwdół
kukurydzianympolem,ztowarzyszeniemszumu,któryprzypominałświstwiatrunaszybach.W
nozdrzachmielizapachpłynudochłodnicyibenzyny.
Kiedysięwkońcuzatrzymali,Melaniezobaczyłatylkokukurydzę,anadniąburzowechmury.
OficerzpolicjiOmahawyciągnąłrękęwstronęGrace,pomagającjejprzejśćmiędzy
policyjnymiwozamiisamochodamitelewizji,radiaiprasy.Nieznaławszystkichmłodychoficerów,
wtymtego,aleonijąznali,aprzynajmniejwiedzieli,kimjest.Nieczęstozdarzałosię,bypolicjaod
początkusprawywspółpracowałazurzędemprokuratorskim.To,żebiuroszeryfahrabstwa
Douglaszaczęłotraktowaćwspółpracęzniąjakatut,aniekulęunogi,stanowiłochybanajwiększe
zwycięstwoGrace.Aprzecieżbyłajedynąwokolicykobietąwykonującątenzawód.Przed
bocznymwejściemdoceglanegobudynkujakiśinnypolicjantwręczyłjejgumowerękawiczki,
ochraniaczenabutyimaskę.Zamaskępodziękowała,wsunęłaochraniaczenapantoflenapłaskim
obcasieidopierowtedywłożyłarękawiczki.Przeszławąskimkorytarzem,mijającdwojedrzwi,w
tymjedneztabliczką.Miałanadzieję,żeAveryHarmonwziąłakuratwolnealbowyszedł
wcześniej.
Zanimjeszczedotarładogłównejsali,poczuławońkrwi.Słodki,zjełczałyzapachotaczałją
szczelnie.Niemalczułagonajęzyku.Stanęławdrzwiach,aletylkodlatego,żezamierzała
przyjrzećsiędokładniescenieprzestępstwa.Chciałamiećwgłowieobraztejsali,bezpolicjantów,
koronerailudzizekipytechnicznej.Naliczyłatrzyciała.Pakulapowiedział,żemożeichbyćaż
pięć.Jakaśkobietależałatwarządodołuprzyprzeszklonychdrzwiachwejściowych.Czyżbyto
byłaklientka,którawłaśniewychodziła,kiedyzaczęłasięstrzelanina?Ztegomiejscaniebyław
stanieokreślić,gdziedostałakulę,alewyglądałonato,żemordercastrzeliłodtyłu.Mężczyznaw
koszuliikrawacieleżałskurczonywdrzwiachbiura,jegośnieżnobiałakoszulabyłapoznaczona
krwią.LeżałnajbliżejGrace,takblisko,żewidziałajegoniebieskieoczywpatrzonewsufit.Jedna
soczewkaokularówwdrucianejoprawiebyłastłuczona.
–Kolejnyjestzaladą–powiedziałPakula,którynagleznalazłsięobokniej.
–Opowiadaj.
Zwykleunikaliformalności,którezawszezłościłyTommy'ego.
–Kamerydziałałycałyczas.–Wskazałtrzykolejnepunkty.–Taniebadziewiez
trzysekundowymopóźnieniem.Tafilmujejednączęśćbanku,tamte–następne.Jedenz
policjantówwziąłjużtaśmy.Będziemyjemogliobejrzeć,aleniespodziewajsięzawiele.
SpojrzałanaPakulę.Byłubranywdżinsyicienkiżółtygolf.Zawszestarałsięwyglądaćświeżo
ielegancko,aletymrazempodpachamimiałmokreplamy,ajegoczołoażlśniłoodpotu.Dopiero
terazzauważyła,żewsalijestbardzogorąco,musiaławięczepsućsięklimatyzacja.-Nie
jestempewny,jaktowyglądało–zaznaczył,zanimprzeszedłdoswojejwersjiwydarzeń.
NapoczątkuichwspółpracyGraceuważałagozapewnegosiebieglinęinicwięcej,aleszybko
zorientowałasię,żewdziewięciuprzypadkachnadziesięćmarację.Wiedział,jakpotoczyłysię
zdarzenia,anawetpotrafiłzgadnąć,jakibyłkaliberbroni,zktórejstrzelano.
–Naszymzdaniembyłoichdwóch–ciągnąłPakula.–Potwierdzatopolicjant,któryichścigał,
zanimsięrozbił.Tomazresztąsens.Wchodząodfrontu.Jedenzostajeprzydrzwiach,adrugiidzie
dolady.Pierwszadostajekobietazinformacji.–Wskazałkrwawąplamępodbiurkiem,zaktórym
jużniebyłociała.–Facetwbiurzesłyszystrzałiwychodzi,żebysprawdzić,cosięstało.Alboon,
albokasjerkawłączacichyalarm.Facetdostajekulę.Późniejprawdopodobniepadająobajklienci.
Podejrzewam,żekasjerkabyłaostatnia.
–Czyurzędniczkazinformacjiprzeżyła?
–Trzymamyzaniąkciuki,alejestwkiepskimstanie.Upadłazabiurkopotym,jakdoniej
strzelił.Możetoocaliłojejżycie.Niewidzielijejiniemoglisprawdzić,czyżyje.Niestetydostała
wgłowę,więcnieliczzabardzonaświadka.
–Mówiłeś,żekasjerkabyłaostatnia.Najakiejpodstawie?
–Atak,musiszsamazobaczyć.Tylkoniedostańzawału.
–Nibydlaczego?
Poprowadziłjązaladę.Ostrożnieminęlistarszegomężczyznę.
Gracezauważyła,żemanasobietweedowąmarynarkęinienaganniezawiązanykrawat.Na
dworzebyłopewnietrzydzieścisiedemstopni,aleonubrałsiętak,ponieważszedł,jakkażdego
dnia,doswojegobanku.Wciążonimmyślała,kiedyTommyprzykucnąłzakasąiuniósłdelikatnie
blondgłowę.Ponieważtwarzbyłaumazanakrwią,Graceniewidziałaranywlotowej,ażdo
momentu,kiedyPakulapodniósłpodbródekofiary.Wtedyzobaczyłaotwór.Strzelającymusiał
wycelowaćpodszczękę.GracespojrzaławoczyTommy'emuizrozumiała,ocomuchodziło.Ta
ranabyłajakznakfirmowy.Tobyłpodpismordercy,którychciałuszkodzićzębyswoichofiar,żeby
niemożnaichbyłoodrazuzidentyfikować.
–Tochybaniemożliwe,prawda?
Pakulatylkopotrząsnąłgłową.
Dochodziłaszósta,kiedyAndrewusłyszałwzmagającysięhałas.Wleśnejciszywarkot
helikopterawydawałsięzwielokrotnionyiodbijałsięechemodrzewaitaflęjeziora.Najpierw
pomyślał,żetoekiparatunkowa,bogdzieśwpobliżuktośmiałwypadek.Jednakhelikopternie
leciałwjednomiejsce,nieszukałnawetmiejscadolądowania.Sunąłwolnotużnadwierzchołkami
drzew.Andrewzamknąłlaptop.Postanowiłodrazunanimpisać,bozniechęcałagobielkartekw
notesie,któraażkłuławoczy.Zostawiłwszystkonametalowymstolenazadaszonejwerandzie,
przezchwilęszukałbutów,apotemwłożyłjebezzawiązywaniasznurowadeł.
Potrzebowałchwili,żebyodnaleźćhelikopternaniebie,aletenjużzacząłwolnoprzelatywać
doinnejczęścilasu.Coteż,dolicha,siędziało?Niechodziłochybaoto,żebysprawdzić,codzieje
sięwczasieburzy.Czybyłatojednostkaratunkowa,czyteżmożesam
pilotpotrzebowałpomocy?Wpobliżuniebyłoodpowiedniegolądowiska–prawiewszędzie
rosłydrzewa,apolawokółparkubyłyzbytpagórkowate,zjaramiizaroślami.Podrugiejstronie
zaśpłynęłarzekaPlatte.Jeślitenfacetmiałjakąśawarię,towybrałzłemiejscedo
lądowania.Andrewobserwowałhelikopter,któryniemalocierałsięodrzewa.Tymrazemdostrzegł
literynajegoboku,któreułożyłysięwnapis:„Policja”.
Czegomoglituszukać?Czyraczejkogo?Zacząłsięzastanawiać,czymatojakiśzwiązekz
wezwaniem,któreotrzymałTommy.
Pospieszyłdodomkuiwyjąłdziewięciocalowytelewizor.Rzadkozniegokorzystał,bofatalnie
tuodbierał.Czasami,przyodrobinieszczęścia,udawałomusięzłapaćjedenkanał,aitopodługich
manipulacjachanteną.WłączyłodbiornikiwkońcuudałomusięodebraćChannel7zOmaha.
Spojrzałnanadgarstek.Niemiałnanimzegarka,alewyglądałonato,żetrwająjeszcze
wiadomościzszóstej.Pogłośniłtrochę,apotemzacząłznowumanipulowaćanteną,chcącuzyskać
wmiaręsatysfakcjonującyodbiór.WkońcuJulieCornelliRobMcCartneymieliniecofioletową
cerę,acałestudiobyłopomarańczowe,alezatonieźlesłyszałichgłos.Mówilioposzukiwaniach
dwóchpodejrzanych.
–Znajdująsięprawdopodobnienapołudnieoddroginumer50–powiedziałaJulie,pokazując
namapę.–Podróżująnajnowszymmodelemsaturna.Obajprawdopodobniedokonalidziśpo
południunapadunaBankHandlowyStanuNebraska.Policjajechałazanimiażnapołudniedrogi
numer50.Nieznamyjeszczeszczegółów.Dalszeinformacjepodamy,jaktylkozacznądonas
napływać.
Andrewwyłączyłtelewizor.PoścignaPięćdziesiątce?Pewnienieobeszłosiębezwypadków.
Cóż,możnasiębyłotegospodziewać.Spojrzałnalaptopinotes,leżącenastolenawerandzie.
Wiatrgootworzyłibiałekartkiunosiłysięcochwilawpowietrzu.Zbliżałasięburza.
Andrewwyjąłjeszczejednąpepsizlodówkiiwróciłdopracy.Odsunąłlaptop,przysunąłnotes
iprzezchwilępatrzyłnadrgającenawietrzepustekartki.Zoddalidobiegałdoniegowarkot
helikoptera,atakżecorazbliższeodgłosyburzy.Andrewporazpierwszyoddawnazacząłpisać.
Ołówekskrzypiałcichonapapierze.
GracezajęłamiejsceobokPakuliwzawalonymróżnymirzeczamiwnętrzupolicyjnej
furgonetki.Wśrodkuznajdowalisięteż:agentspecjalnyFBI,JimmySanchez,orazpartner
Tommy'ego,śledczyBenHertz.DarcyKennedy,należącadoekipytechnicznejhrabstwaDouglas,
włożyłajednąztaśmzbankudomagnetowidu.Przyrządywfurgonetcewcaleniewyglądałyjak
zestawkinadomowego.Dodyspozycjibyłtylkoniezbytdużyekrankomputerowyzklawiaturą.
–Narazieniewielemożnaztymzrobić–powiedziałaDarcy.–Towidokzkameryprzy
wejściu.Musiciepamiętać,żesątamtrzy,współpracującezsobą.Tafilmujewejście,drugakasę,a
trzeciaskarbiecbanku.Pracująnazmianę.Chociażjesttowideo,przypominabardziejserięzdjęć.
Najpierwwłączasiękameranumerjeden,potemnumerdwa,numertrzyitaknazmianę,tyleże
międzykolej-
nymiseriamijesttrzysekundoweopóźnienie.Wydajesię,żetoniewiele,alejeśliweźmiemy
poduwagę,żesąoneułamkamicałości,okazujesię,żekażdasekundamaznaczenie.Czarno-biały
obraznieprzypominałzupełnieprzedsionkabanku.Gracepotygodniuoglądaniafilmówz
okradzionychsklepówmiałajużdośćiwłożyłaokularydoczytania,coniewielejejpomogło.
–Znalazłamtenmoment,kiedywchodzą.Zarazsiępojawią.
Wydawałosię,żetrwatocałąwieczność.GracezdołałarozepchnąćsiętrochęmiędzyPakuląi
Sanchezemiwreszciemogłaoddychać.Mimożeakuratwfurgonetcedziałałaklimatyzacja,czuła
sięjakwłaźni.Atrzejmężczyźni:zbudowanyjakzapaśnikPakula,wysoki,pochylonySanchezi
brzuchatyHertz,zajmowaliprawiecałąprzestrzeń.
Wkońcuzobaczylinaekraniedwieciemnesylwetki,któreniemalnatychmiastzniknęły.Darcy
Kennedywcisnęłajakiśprzycisk,żebyprzewinąćobraz.Gracewpatrywałasięwmorderców,ale
niewielemogładostrzec.Obajnosiliczarnekombinezonyicoś,cozasłaniałodolnączęśćtwarzy.W
zwisającychluźnodłoniachmielibroń.
Darcypowiększyłaichtwarze.
Pierwszymężczyznapatrzyłgdzieśwbok,aledrugispoglądałwprostwkamerę.Widzielijego
zamazaneidrgającenaekranieoczy.
–Patrzyprostowkamerę.–Pakulapowiedziałto,oczymGracesamamyślała.–Jakby
pozowałdozdjęcia.
–Czyto,comająnatwarzach,tochustki?–spytałSanchez.–Wyglądająjakciemnetypyz
jakiegośwesternu.
–WspółcześniJesseiFrankJamesowie–zaśmiałsięHertz.-Mamynataśmiemoment,jak
wychodzą.Jestrównienieciekawyjakto,comacietutaj.Towszystkoztejkamery.–Darcy
nacisnęłaprzyciskiwyjęłakasetę.–Skierowananaskarbiecwogóleichnieuchwyciła,oilemi
wiadomo.Tylkofilmzkasyjestnaprawdęinteresujący.
Włożyładoaparaturynastępnąkasetę.Graceodrazurozpoznaładługąladębanku.Kasjerka
stałaodwróconaplecami,aprzedniąznajdowałsięstarszymężczyzna.Potem,zpowodu
trzysekundowegoopóźnienia,postaciepodskoczyłyniczymwniemymfilmie.Wroguekranu
pojawiłsięjedenzzamaskowanychmężczyzn.Późniejwszystkozmieniałosięznacznieszybciej.
Następnyobrazprzedstawiałstaruszkanakolanachzrękamizagłową.Zamaskowanymężczyzna
wskoczyłnaladę,ukazującbiałeadidasy.Trzysekundypóźniejskierowałpistoletwstronębrody
kasjerki,któraodwróciłaniecogłowę,ukazująckamerzejednorozszerzonestrachemoko.Na
następnymobraziejużjejniebyło.Kolejnaprzerwaibandytaoglądałsięzasiebie,astaruszek
leżałnapodłodze.Jeszczetrzysekundyiobajzniknęli.
–Towszystko–powiedziałaDarcy,przewijającrazjeszczeobrazyzkasjerką.
–Niemamyniczegozinnymiofiarami?–spytałPakula.
–Niestety.Żadnazkamernieobejmujeinformacjiczybiura.
–Ztego,czymdysponujemy,trudnowywnioskować,coimniewyszło–odezwałsięHertz,
którywyjąłpapierosazpaczkiizacząłuderzaćjegokońcemwdłoń,jakbyniemógłdoczekaćsię
chwili,
kiedybędziemógłwyjśćzfurgonetki.-Wynikaztego,żechciałzabićtękasjerkę–rzekł
zamyślonyPakula.
–Dolicha,tekamerysądoniczego!–wściekałsięSanchez.–Ludziesłyszą,żemamynapad
nawideo,iwydajeimsię,żesprawajestprosta.Aprawdęmówiąc,znaleźliśmysięwślepejuliczce.
–No,niezupełnie–powiedziałaDarcy,cofającobraz.Naekraniepojawiłsięmężczyzna,który
wskoczyłnaladę.–Zdejmujemywłaśnieodciskbuta.Naporządnymsprzęcieudasięnapewno
odczytaćlogofirmy.Jutropowiemwam,cotozabutijakimarozmiar.Pozatymwbieżniku
zgromadziłasięziemia,którazostałanaladzie.Ziemiaicośjeszcze:małeniebieskiekamyczkiz
szarymioczkami.Bardzoładne.Nigdzietakichniewidziałam.
–Podałaimprzezroczystąplastikowątorbę.
Pakulazacząłsięuważnieprzyglądaćkamykom,aleGracewystarczyłojednospojrzenie.
–Ajatak.–Poczuła,jakżołądekzaczynajejpodchodzićdogardła.Musiałabardzouważać,
żebyniewyciągnąćpochopnychwniosków.
Wszyscyspojrzelinanią,zelektryzowanitąinformacją.
–Cotakiego?!–krzyknąłSanchez.–Gdzie?
–Wydajemisię,żejeznam–rzekłaostrożnie.–Wyglądająjakkamyki,któremamnaścieżce
przymoimnowymdomu.
Melanieczułabólwklatcepiersiowej,którynasilałsięprzykażdymoddechu.Miałateżw
ustachsmakbenzyny.Usłyszałajęk,apotemwzmożonyhałas.Możetotylkopiorun?Pozatym
panowałacisza.Podwozieprzestałojużtrzeszczeć,asilniksyczeć.Chciałarozpiąćpas
bezpieczeństwa,aleokazałosię,żewogóleniejestzapięty.Todlategotakjąbolało.Zupełnienie
pamiętałachwili,kiedywpadłanakierownicę.Poduszkapowietrznasięnieotworzyła.Itakmiała
szczęście,żeniewyleciałaprzezszybę.
Dobiegłdoniejkolejnyjęk.Spojrzaławbokizauważyła,żeJaredwysiadłzwozu,
zostawiwszyszerokootwartedrzwiczki.Przerażonarzuciłasiędotyłuiwspięłanafotel.
–Charlie,nicciniejest?!
Leżałnapodłodzezpodkurczonyminogami,tyłemdoniej.
–Charlie,czycośsięstało?–Przewiesiwszysięprzezoparcie,
dotknęłaramieniasyna.Nawetniedrgnął.Poklepałago,apotempchnęła.Znówjęknął,a
potemztrudemprzewlókłsięnatylnesiedzenie,naktórympołożyłsiębezwładnie.Dopierowtedy
zobaczyłaciemniejszeplamynaczarnymkombinezonie,jakbyoblałsięcolą.Przezmomentbała
się,żetojegokrew.Kiedyokazałosię,żenie,wcalenieodetchnęłazulgą.Kombinezonpokrytybył
teżżółtymiwymiocinami.-Cosięstało?–spytała,wciążprzewieszonaprzezfotel.–Cowyście
zrobili?
Niespojrzałjejwoczy.Toniebyłdobryznak.
–Musimyiść.–Jared,którynaglepojawiłsięwotwartychdrzwiczkach,sprawił,żeaż
podskoczyłazestrachu.Pozbyłsiękombinezonu,jakrównieżpończochyichustki.
–Chcęwiedzieć,cotamsięstało,docholery!–rzuciławichstronę,chociażmiaławrażenie,że
przykażdymsłowiektośwbijajejnóżwpierś.Czapkagdzieśzniknęła,włosymiaławnieładzie.
Odgarnęłajezoczu,żebyspojrzećnabrata,aleonpozostałniewzruszony.–No,gadajcie!Mam
prawowiedzieć.
–Musimysię,kurwa,najpierwstądwydostać.Itoszybko.–Otworzyłtylnedrzwiczkiirzucił
wstronęCharliego:–Niebądźmaminsynkiem.Weźsięwkońcuwgarść!
AleaniCharlie,aniMelanienieruszylisięzmiejsca.Nigdyniesłyszała,żebyJaredmówiłw
tensposóbdojejsyna.Chłopakteżbyłzaskoczony.Patrzyłnawujaprzeszklonymioczami,jakby
przedchwiląobudziłsięzesnu.
–Izdejmijtenkombinezon!–rozkazałJared.
–Alemówiłeś…
–Zamknijjapęiruszsięwreszcie!!!TymrazemCharliezrobiłtak,jakmukazał.Melanie
patrzyła,jakjejsynztrudemzdejmujekombinezon,poczymzrywazszyichustkęiwyrzucają
przezokno.Następnieprzetarłtwarzrękami,wbijającpalcetakmocnowoczy,żeMelaniezaczęła
sięzastanawiać,czyniepróbujeznichwymazaćtego,cowidział.
Kiedyskończył,miałpoliczkiiczołowpasyzwyraźniejzaznaczonąopalenizną.Chciała
wytrzećmutwarz,jaktotroskliwamatka.Chciałanimpotrząsnąć–jeszczejedenmatczyny
odruch.
–Pospieszciesię!–znowuwrzasnąłJared.
Klęczałwpewnejodległościzasamochodemiwgniatałcośwziemięmiędzyzniszczoną
kukurydzą.DopieroterazMelaniezdałasobiesprawę,żezewszystkichstronotaczaich
kukurydza,pozaniąnicniebyłowidać.Ztyłubyłazniszczona,wskazującdrogę,którąpokonałich
wóz,aledookołażółciłysięwysokiekolby,aodgóryszczelnieichprzykrywałoburzoweniebo.
Miaławrażenie,żezachwilęoberwiesięchmura.Dudnieniepiorunównarastało.Wzmógłsięteż
wiatr,któryzacząłpochylaćkukurydzę.Byłajużprawiedojrzałaiwyschnięta,więcwpowietrzu
narastałszelest.
Gdytendźwiękdoniejdotarł,zimnydreszczprzebiegłjejpoplecach.Możetozresztąz
powoduwiatru…Zarazjednakprzypomniałasobiematkę,któratwierdziła,żeniektóreodgłosy
przynosząpecha.Najgorszewedługniejbyłyptaki.Melaniewsłuchiwałasięwkrakaniewron,
któreuniosłysięciemnąchmurąnadjednymzdrzew.Brzmiałoniczymprzekleństwo.Jednakptaki
odleciaływstronęlasu,awpowietrzuzaczęłynarastaćdźwiękiburzy.Melanie
miaławrażenie,żesąmonotonneimechaniczne.-Cholera!–zakląłJared,aonapodskoczyła,
zanimjeszczezrozumiała,żetonieburza,alehelikopter.–Musimyzwiewać.Pochylciesię,żeby
niebyłowaswidać.
Kiedynieruszyłasięzmiejsca,takmocnojąpchnął,żeomalnieupadłanaziemię.Zobaczyła,
jakCharlieznikawkukurydzy,nawpółbiegnąc,nawpółczołgającsięnaczworakach.Ruszyłaza
nim,starającsięnaśladowaćjegoruchy,aJaredcojakiśczaspopychałją,żebysiępospieszyła.
Czułanarastającybólwpiersiachigłuchedudnieniewgłowie.Ziemiazaczęłakołysaćjejsiępod
nogami.Inagleprzypomniałasobie,żekrakaniewronzwiastujeśmierćinieszczęście.
–ToBarnett–powiedziałaGrace.–Kręciłsiękołomojegodomu.-Narazietegoniewiemy–
tonowałjąPakula.
–VincezamówiłtengryswjakiejśfirmiezZachodniegoWybrzeża.Jestbardzorzadki.
–Aleniemamypewności,żetotesamekamyki.Moimzdaniemwyglądająjakcoś,cokupujesz
doakwarium.Zaczekajmy,ażDarcyzbadapróbkisprzedtwojegodomu.
–Wiem,żetoon.
–Czemumiałbytorobić?Przecieżniemusiałstrzelaćofierzewzęby,boitaknieukryłjej
tożsamości.–Tommyoparłsięoterenówkę.ZgadzałsięzGracewgłębiduszy,alepragnął
pobudzićjądodalszegomyślenia.
–Tojasne,żewcaleniechciałjejukryć.Wiadomo,kimjestofiara.Poprostuzagrałnamna
nosie.Wiesz,dalznać,żetoon.
–Dopierodwatygodnietemuwyszedłzpudła!
–Sammówiłeś,żemożesięterazczućniepokonany.-Tak,alechybaniejestażtakgłupi,żeby
sięodsłaniać.–Potrząsnąłgłową,spoglądającwstronęwynoszonychofiar.
Gracezerknęłananiebo,apotemnazegarek.Wradiumówili,żezbliżasięgwałtownaburza.
ChciałaodebraćEmily,zanimsięrozpęta.Córkawyznałaostatnio,żeboisiępiorunów,aterazz
jejpowoduwymyśliłasobiejeszczeczłowiekacienia…
–Dlaczegotozrobili?–GłosPakuliprzywołałjądorzeczywistości.–Przecieżnawetnie
zabralipieniędzy.
–Sprawdź,kogozabili,anapewnocośznajdziesz.
Spojrzałjejwoczy,jakbyniepodobałomusię,żemówimu,comarobić.Czyżbyposunęłasię
zadaleko?
–Przecieżzawszemitopowtarzasz–broniłasię.
–Zwyklenictoniedajeprzyprzypadkowejstrzelaninie.
–Czytywogólemniesłuchasz?Przecieżmówię,żetoniebyłoprzypadkowe.
–Byćmoże…Jesteśpewna,żeniechceszpolicyjnejochrony?
–Nicminiebędzie.JeślinawetBarnettbuszowałkołomojegodomu,toitakterazniebędzie
miałczasu,żebytamwrócić,prawda?TrochętylkomartwięsięoEmily.Vincepowiedział,żebędę
wypatrywaćBarnettawkażdymcieniu,aonatousłyszałaiterazboisię,żeczłowiekcieńprzyjdzie
donaszegodomu.
–Myślisz,żetambył?
–Niewiem.Emilywymyśliłasobietakiegoprzyjaciela–rzekła
trochęzawstydzona.–NazywagoBitsy.NowięcBitsywidziałkogośunas…–Tomiałbyć
żart,alepozmarszczonymczolePakulipoznała,żeniebardzogochwycił.-Wymyślonyprzyjaciel?
–Niemówiłamciotym?Odkiedysięprzeprowadziliśmy,mategoprzyjaciela,którywie
wszystko.Przecieżmaszczterycórki.Czyżadnaznichniemawymyślonegoprzyjaciela?
–Chciałbym,żebymiałytylkowymyślonychprzyjaciół–rzekłzciężkimwestchnieniem.–
Angiechodziztakimjednym,którywyglądajakcholernapoduszkanaigły,takmapoprzekłuwane
ciało.–Poruszyłramionamiiwyciągnąłszyję,jakbychciałsiętrochęrozluźnić.
Spostrzegła,żewciążrozglądasięuważniedookoła.Ciekawe,jakjegocórkomudajesię
ukryćprzedojcemswojemałesekrety?Myślaławłaśnieotym,kiedypokręciłzobrzydzeniem
głową.
–Dlaczegoktośprzekłuwasobiejęzyk?Czytoniezabijakubkówsmakowych?
–Tomapolepszyćżycieseksualne.
Spojrzałnaniązuwagą.Nigdydotądnierozmawialiożyciuosobistym,niemówiącjużo
seksie.Wiedzielioswoichrodzinachtylkodziękiluźnowymienianymuwagom.
–Dzięki,tomniepocieszyłaś–rzuciłzgryźliwie.–Właśnietochceusłyszećojciecnastolatki:
żejejchłopakchcepolepszyćichżycieseksualne.
Gracezaśmiałasię,niemogącsiępowstrzymać.PorucznikTommyPakulabyłjednymz
najtwardszychgliniarzy,jakichznała,atakbardzoi,cotudużomówić,bezradniezamartwiałsięo
córkę.
BenHertzruszyłwichstronę.Zatrzymałsięnachwilęnapodjeździe,
czekając,ażprzejedziepolicyjnywóz,apotemklepnąłgowbagażnik.Gracerozpoznałaten
gest.Benzwykleklepałporamieniu,szczypałlubgładziłpopalcach,zamiastpowiedzieć,żektoś
siędobrzespisał.Podchodzącdonich,wyciągnąłwstronęPakulikartkę.-Spodobacisię–rzekłz
przekąsem.–TotablicezwozuniejakiegodoktoraLeonaMatese'a.Aleonniejeździsaturnem,
tylkoczarnymbmw.ApozatymodwtorkusiedziwLosAngelesnajakiejśkonferencji.
–Izostawiłwóznaparkingunalotnisku–dokończyłzaniegoTommy.
–Tak,długoterminowym.Asaturn…
–Zostałskradziony.
–Właśnie.Tobyłazaplanowanaakcja.Chłopcysiępostarali,alenaszczęściezastępcaszeryfa
zhrabstwaSarpydepczeimpopiętach.
Czuła,jakbyostrzebrzytwyrozcinałojejskóręiwrzynałosięwgłąbciała.Melaniepróbowała
biec,alełodygikukurydzyzagradzałyjejdrogę.Wyciągnęłaręceprzedsiebie,próbującje
odgarniać,alecochwilatraciłarównowagęipotykałasięogrudyziemi.Jareduważał,żenie
powinnitrzymaćsięrowówmelioracyjnych,alebiecwpoprzekpola.Wtensposóbtrudniejichbyło
dostrzeczgóry,alezatomieliproblemyzporuszaniemsię,gdyżwciążnatrafialinajakieś
przeszkody.Łodygibyłymocniejsze,niżprzypuszczała,itkwiłyjednaobokdrugiej.Bardziej
przypominałotoprzedzieraniesięprzezgęstylasczykrzakiniżbiegprzezpole.Byławyczerpana,
bałasię,żepierśladamomenteksplodujezbólu.Każdyoddechprzypominałdźgnięcienożem.
Bolałyjąrównieżnogi,airamionabyłypełnesińców.Wuszachnarastałyodgłosywiatruiburzy,a
takżeodczasudoczasuwarkothelikoptera.Bałasię,żemaszynazarazwylądujenapolu.
Czytomożliwe,żepolicjancinieodnaleźlijeszczesamochodu?Straciłaorientacjęwterenie,
zdawałosięjej,żejużnigdyniewydostanąsięztejgęstwiny.Biegciągnąłsiębezkońca.Przestała
jużnawetrozróżniaćwarkothelikopteraodwyciawiatru.Jednakgrzmotystawałysięcoraz
głośniejsze.Miaławrażenie,żeziemiawprostdrżypodjejstopami.Kolejnebłyskawiceprzecinały
nieboisprawiały,żechmurywyglądałyniczymrozigraneolbrzymy,któremogąichwkażdejchwili
zdeptać.Międzykolejnymibłyskamirobiłosiętakciemno,żeniewidziałabiegnącegoprzednią
Charliego.
NaglewiatrszarpnąłstraszliwieiMelanieupadła,ryjąckolanamiwbłocie.Naszczęście
osłoniłarękąpoliczek,dziękiczemunieskaleczyłajejłodygakukurydzy,jednakzostałkrwawy
śladnaprzedramieniu.Jaredupadłnanią,mocnojąprzygniatając.
–Niepodnośsię–usłyszałacichygłos.Poczułajegołokiećnaplecach,jakbychciałzyskać
pewność,żesiostraniewykonażadnegoruchu.
Melanieczułatylkotępyból.Niepotrzebniesiębał,żedokądkolwiekpójdzie.Słyszałaoddech
bratatużprzyswoimuchu.Czułanawet,jakbijemuserce.Czułateżodórjegopotuwymieszanyz
zapachemkukurydzyiziemi.Amożetobyłodórstrachu?
Byłapewna,żewszystkoszybkosięskończy.Zachwilęprzeszyjeichseriazpowietrza,taki
będziekoniec.Niemiałotoznaczenia,ponieważwiedziała,żeniewytrzymadłużejtegobólu.
Helikopterprzezchwilębyłtużnadnimi,ajednakodleciałtakszybko,jaksiępojawił.Nie
dostrzegłanigdzieświatłapolicyjnegoszperacza.Nie
usłyszałaświstukul,atylkokolejnygrzmot.Leżelijeszczeparęminut,którewydałysię
Melaniegodzinami.Jejtwarzbyłaumazanaziemią,bolałojącałeciało,niemogłaoddychać,a
mimotonasłuchiwała.Docierałydoniejjednaktylkowciążbliższegrzmoty.Nawetwiatrsię
uspokoił,poruszającdelikatnieliśćmikukurydzy.Bezgwałtownychpowiewów,bezwirów.
–Odlecieli–stwierdziłJarediodepchnąłsięodniejztakąsiłą,żeugrzęzłajeszczebardziejw
miękkiejziemi.
–Patrzcie,pioruny–powiedziałCharlie.–Założęsię,żeniemogąlataćwtakąpogodę.
PrzyczołgałsiędoMelanie.Dopieroterazzauważyła,żewziąłplecakzsamochodu,ateraz
przyciskałgodopiersi,poruszającsięmiarowotamizpowrotem.
–Myślicie,żenaszauważyli?–dodałjeszcze.
–Napewnowidzielisamochód.–Jaredwyjrzałnadczubkikukurydzy.–Pewniejestgdzieś
niedaleko.
–Alegdziemyjesteśmy?–spytałazbolałymgłosemMelanie.
–Zaufajciemiitrzymajciesięblisko.
Znowuruszyłprzezpole.MelanieiCharlieztrudempodnieślisięnanogi,byzanimpodążyć.
Grzmotyibłyskawicewzmagałysięzkażdąchwilą.Kiedywkońcuwydostalisięzpola,stanęli
przedścianąlasutakgęstą,żeMelaniewątpiła,byznaleźlijakąkolwiekdrogęwtejgłuszy.Pole
kończyłosięogrodzeniemzdrutukolczastego.Widziałatylkopięćliniidrutu,alekiedyzbliżyłasię
doogrodzenia,poczułaukłucie.
Porazkolejnyprzypomniałasobie,comówiłajejmatka.Wcalebysięniezdziwiła,gdyby
piekłobyłoogrodzonedrutemkolczastymIwłaśniewtedylunąłdeszcz.
Andrewwyrwałkolejnąkartkęznotesu,zgniótłjąicisnąłnastosikinnych.Jednazsunęłasię
zestołuidostawszysięwpajęczynę,powiewałasmętnienawietrze.Pająkowitonie
przeszkadzało.Wciążtkwiłnaswoimmiejscu.Trzebabyłoczegoświęcejniżkawałkakiepskiej
prozy,żebywypędzićtostworzeniezdomu.Andrewoparłsięotyłkrzesła,zdjąłokularyiprzetarł
oczy.Możeniemiałotosensu.Samomiejscedoskonalenadawałosiędonapisaniapowieści
sensacyjnej,anaturapostarałasięoto,żebymiałodpowiedniąscenerię.Czegóżjeszczetrzeba,by
zaplanowaćperfekcyjnemorderstwo?Możepoprostustraciłwenę?Przecieżniemógłwciążtego
zwalaćnazłamanyobojczyk.Toprawda,żebolałgoprzypisaniu,alewydawałomusiętomniej
irytująceniżtwórczaniemoc.
Patrzyłnapłomieńlampy.Światłotańczyłonapustejkartce.Wziąłjązsobą,niezdającsobie
sprawyztego,żeburzaprzyniesie
znacznieszybszyzmrok.Prawdęmówiąc,niemiałpojęcia,którajestgodzina.Alemiędzy
innymidlategoprzyjechałtupisać.Zawszelubiłtopoczuciecałkowitegoodosobnienia.Spojrzał
dalej,nataflęjeziora,którazalśniławświetlebłyskawicy.Burzapołknęłaostatniepółcieniei
zasnułakrajobrazciemnością.Dostrzegłtylkopojedynczeświatełkonaprzystaninaprzeciwległym
brzegu.
Wiedział,żedookołajeziorastoikilkanaścieinnychdomków,leczotejporzeniemożnabyło
ichzobaczyć,jeśliwłaścicieleniezapaliliświatła.Dowczorajzapewnewszystkiebyłyzajęte,co
oznaczałowielkieprzenosinyzmiasta.PrzecieżwłaśniepotobyłytakieświętajakDzieńPracy.
JednakAndrewszukałtuazyluwtedy,kiedyinnistądwyjeżdżali.Potrzebowałciszyisamotności,
chociażzwyklezapominał,cooznaczajątuprawdziweciemności.Burzajedyniepogłębiłaczerń,
któraotulałaszczelniejegodomek,lasijezioro.
Uwielbiałciszę,kiedypisał,aleniewtedy,gdyszukałwłaściwychsłów.Niewtedy,kiedymusiał
jewyciągaćzgłowyjednopodrugim.Wtakichchwilachczuł,żeciszagoknebluje,aspokój
powiększatylkojegowewnętrznyniepokój.Zacząłodnotowywaćdźwięki,naktórewcześniejnie
zwracałuwagi,naprzykładszumlodówkiczykapaniewodywtoalecie.
Nadworzegałęzieszorowałyosiebie,adrzewaskrzypiały.Wcześniejodzywałysięlelki,
nawołującsięzobustronjeziora,atakżeświerszcze,aleterazwszystkoumilkło.Nawetpająk
gdzieśsięschował.Andrewniesłyszałteżwarkotuhelikoptera,któryjeszcze
jakiśczastemuunosiłsięnadlasem.Zostałzupełniesam.Towcaleniejesttakiezłe,pomyślał.
Napewnonietak,jaksięwydajeTommy'emu.Odsiedmiulat,czyliododejściaNory,samotnie
spędzałdużoczasu.Tobyłjegowybór.Postanowił,żepoważniezajmiesiępisaniem.Wcalenie
tęskniłzapoprzednimiobowiązkami,niedręczyłogopoczuciewiny,żeichniewypełnia.Spodobało
musię,żeprzednikimzanicnieodpowiada.PotrzebowałwolnościbeznarzekańNory,żezamyka
sięwswoimświecie,doktóregojejniewpuszcza.Właśnietaksobiemówił.
Dorastałwdomu,wktórymrodzicekłócilisięokażdydrobiazg.Dzieliłpokójzestarszym
bratem,którypozwalałmukorzystaćzdwóchszufladwewspólnejkomódce.Młodszasiostra
skarżyłananiego,gdytylkoprzyłapałagonaczytaniuwjakimśustronnymmiejscu.Dorastał,
marzącowłasnymmiejscuichwilisamotności.Teraznareszciezdobyłtowszystko.Dlaczegowięc
miałbyztegorezygnować?IchociażtęskniłzaNorą,tomusiałprzyznać…Dolicha,niechętnie,ale
przecieżmusiałprzyznać,żekiedywkońcusięwyprowadziła,poczułulgę.Inawetdokońcanie
wiedziałdlaczego.
Kogochciałoszukać?Przecieżdoskonalezdawałsobieztegosprawę.Poprostubałsięstałego
związku–otiwszystko.Bałsięliczyćnakogośpozasobą.Bałsięzawieśćnadrugiejosobie.
Doszedłdowniosku,żenajlepiejbędziemusamemu.ApotempoznałErinCartlanizrozumiał,że
niekoniecznie…Jednakto,czegopragnął,znajdowałosiępółtoratysiącakilometrówstąd.
Roztarłzdrowybarkipoprawiłgips.Spojrzałnapustąkartkę,apotemzerknąłwstronę
domku.
Odgłosypiorunówzaczęłynarastać.Pochwilipoczułnatwarzykropledeszczu,niesione
wiatremażpoddachwerandy.Wziąłnotesilaptopiruszyłdownętrza.Możejutrolepiejmu
pójdzie.Przecieżzawszemógłliczyćnajakieśjutro.
GracerozłożyłaparasolnadsobąiEmily.Głupiedrzwidogarażuniechciałysięotworzyć.
Możesiadłybaterie,amożenawaliłocośinnego.Ktobypomyślał,żezepsująsięwłaśniewczasie
burzy,kiedybędziepróbowałaporazpierwszyskorzystaćzpilota?!Niemogłanadążyćzacórką,
którawbiegłaposchodachistanęłaprzeddrzwiami,jakbychciałaprześcignąćnastępną
błyskawicę.
–Szybciej,mamo!–zawołałaakuratwchwili,kiedyGracewdepnęławgłębokąpokostki
kałużę.Skądwzięłasiętakadziuraniemalnaśrodkujejpodwórka?!
Ponieważwdomupanowałyegipskieciemności,Gracezaczęłasięzastanawiać,czynie
wysiadłaelektryczność.Vincetakzaprogramowałwłącznikczasowy,żejednażarówkanadolei
dwienagórzezapalałysięautomatycznie.Chciałjejwtensposóbpokazać,comyśliotym,żeona
bezprzerwyzapominaowłączeniualarmu.
Kiedyotworzyładrzwi,rozejrzałasięposąsiednichdomach.Ulicznelampydziałałybez
zarzutu,paliłysięrównieżświatławdomunaprzeciwko,aoknorozświetlałaniebieskawapoświata,
którądawałwielkitelewizor.Sięgnęładopierwszegowłącznikaizulgąpowitałarozbłyskświatła.
Ulgabyłatakwielka,żeGraceprzestałasięzastanawiać,dlaczegoniezadziałałwłącznikczasowy.
Byćmożeelektrowniawyłączyłaprądnajakiśczas.Tobyłzresztąbardzostarydom,wdodatku
zamieszkanydopieroodniedawna.NiechciałamyślećoBarnetcie,którymógłsiętukręcić.
Wystarczy,żeEmilyboisięczłowiekacienia.Pozatym,jeśliBarnettrzeczywiścienapadłnabank,
topolicjazłapiegoprędzejczypóźniej.Możenawetdopadłagoprzedburzą.
Emilystałatakbliskoniej,żeocierałasięojejnogę.Wiedziała,żecórkanieprzyznasiędo
strachuiżejesttocoś,comiałaponiej.
–Jesteśjeszczegłodna?–spytałaGraceipomachałajejprzednosemtorbamizMcDonalda.
Dałasięnamówićcórcenafastfooda.Nawetspecjalniesięnieopierała,boteżlubiła
McDonaldaiinnetegotypumiejsca,nicwięcdziwnego,żeEmilyjeuwielbiała.Jednakpozwalały
sobienajadanietegotypurzeczytylkopodnieobecnośćVince'a.Zwyklewytrzymywałydłużejniż
jedendzień,aletymrazemobiebyłygłodne,ajużdawnominąłczasobiadu.PozatymGracebyła
wyczerpanatłumaczeniemWenny,żewszystkojestwporządku.Emilyopowiedziałababcio
człowiekucieniu,cobardzojązaniepokoiło.Nigdyniepodobałojejsięto,żewnuczkaposzław
śladyojcaizostałaprokuratorem.
RazjeszczepouczyłaGrace,żebyuważała,izaproponowała,bywzięłasmithwessonajej
ojca,któregotrzymaławszafceprzyłóżku.Nieporazpierwszyodbywałytakąrozmowę.Grace
musiałaporazkolejnyodmówić,tłumacząc,żeniekorzystazbroni.Jednakporazpierwszy
zaczęłasięzastanawiać,czyzrobiłasłusznie.-Możemyzjeśćwdużympokoju?–zapytałaEmily.–
Napodłodze?
–Dobrze,aleweźmiemytace.
Dziewczynkazabrałasiędowyciąganiaskładanychkrzeseł,nawpółjeniosąc,nawpółwlokąc
dopokoju.Gracewiedziała,żeniepowinnaproponowaćjejpomocy,poszławięcdokuchni,zktórej
wzięładwatalerze,naktórezaczęłaprzekładaćcheeseburgeryzfrytkami,którepolałakeczupem,
żebykolacjawyglądałabardziejpodomowemu.
–Czymogęprosićopepsi?–spytałaEmily,wyglądającnazewnątrz,gdzieznowurozbłysła
błyskawica.WłaśnietammógłkręcićsięwcześniejJaredBarnett.Gracewiedziała,żemusi
przestaćotymmyśleć.
–Weźtalerzeitace,ajaprzyniosępepsizgarażu.Przydanamsięteżtrochęlodu.–Chciała,
żebyEmilyprzestałamyślećoburzy,którapowinnaszybkominąć,biorącpoduwagęjej
gwałtowność.–Alepojednym,Em–dodała,oglądającsięprzezramię,gdydotarładodrzwi
garażu.
Niemalpotknęłasięojakąśzabawkę,którastałanapierwszymstopniu.Zanimnakrzyczałana
córkęzato,żerobibałagan,zorientowałasię,żetoniejestrzeczEmily.Towogóleniebyła
zabawka.
Przyjrzałasięuważniejprzedmiotowi.CzyżbytobyłjakiśżartVince'a?Takiprezentdo
nowegoogrodu?Fajansowykrasnalbyłtakbrzydki,żeprawieładny.
Andrewocknąłsięwciemnościach.Chybaobudziłgokolejnygrzmot.Błyskawica,która
rozświetliłaokolicę,przypominaławielkineon.Deszczsiekłoszybę,alehukjużprzetoczyłsię
przezokolicę.Gdyjednaknaniebiepojawiłasiękolejnabłyskawica,Andrewzacząłliczyć:-Jeden,
tysiącsto,dwa,tysiącsto,trzy,tysiącsto,cztery,tysiąc…–Grzmotbyłznaczniecichszyniż
wtedy,gdysiękładłspać.Zgodnieztym,czegouczyłgojegobrat,Mike,burzazaczęłasięoddalać.
Obróciłsięnadrugibokinatychmiastpoczułbólwplecach.Zapomniał,cotoznaczyniemóc
spaćwwybranejpozycji.Czyteżwogóleniemóczasnąć…
Poprawiłpoduszkęztwardąpianką,żałując,żeniewziąłwłasnej,puchowej.Odwypadku
zacząłdoceniaćzaletymiękkiejpościeli.Zacząłsięzastanawiać,czywytrwaażdwatygodniew
takichwarunkach.Dolicha!Jużzacząłszukaćpretekstu,bystądwyjechać!Cosięznim,dodiabła,
działo?
Patrzyłnacieniedrzew,którepojawiałysięnaścianieisuficieprzykażdejbłyskawicy.
Przecieżjeszczetakniedawnoniemógłspać,zamartwiającsię,jakzapłacićrachunkiimyśląco
tym,którazjegokartkredytowychniejestjeszczezabardzoobciążonadebetem.Tylezdołał
osiągnąćodtegoczasu…Alebałsię,żeszczęście,fart,jakpowiadałjegoojciec,skończyłosię
wrazztąokropnąblokadątwórczą.Czasaminiemalsłyszałgłosojca:„Skądprzekonanie,żeto
wszystkocisięnależy?Myślisz,żejesteśwyjątkowy?Lepszyodnas?”.
Ojciecnieżyłodpięciulat,aleAndrewwciążnosiłgowsobie.Spierałsięznim,starającsię
sprowadzićgonaziemię.Ostrzegał,przytaczającwciążnoweargumenty.
Andrewzamknąłoczy,próbującniezwracaćuwaginaucisk,którypoczułwpiersi.Powinien
pomyślećoczymśinnym.Czyraczejokimśinnym…ZacząłmyślećoErinito,jaksiędoniego
uśmiechała.Zawszeczułsięrozluźnionywjejtowarzystwie.Pamiętał…
Usłyszałjakiśhałasiotworzyłoczy.Przezchwilęleżał,nasłuchująciwstrzymującoddech.
Wiedziałzpewnością,żetoniepiorun.Miałwrażenie,żektośotworzyłdrzwidojegodomku.
Czekał,nastawiającuszu.Wpatrywałsięwciemność.Zostawiłświatłowpokoju,alenie
docierałodosypialni.Znowugrzmot,apotemcisza.
Niesłyszałniczego.
Możetotylkojegowyobraźnia?Niepowinienteżpićtylepiwa,kiedywciążbrałlekarstwa.
Pozatymgłowęmiałpełnąróżnegorodzajumorderców,zastanawiałsię,któregowybraćdoswojej
książki.
Znowucośusłyszał.Terazbyłniemalpewny,żedźwiękdochodzizpokoju.Starałsię
skoncentrowaćiznaleźćjakieśracjonalnewyjaśnieniecałejsprawy.Pewniezostawiłuchylone
oknoalboobluzowałsiędachnadwerandą.Przecieżmusiałoistniećjakieślogicznewyjaśnienietej
sprawy.
Iwtedyzobaczyłcień,któryprzesunąłsiępościaniekorytarzyka.
Ktośbyłwjegodomku.
Andrewpróbowałzachowaćspokój.Biciesercautrudniałomunasłuchiwanie.Możetoktóryś
zestrażnikówparku?Przyszedł,byprzestrzecgoprzedburząlubraczejsprawdzić,czynie
spowodowałażadnychszkód…Amożeobudziłogopukaniedodrzwi?Tomożliwe,gdyżstrażnik
miałbyzsobąklucze.Najpierwpukał,potemwszedłdośrodka…Ajeśliniezamknąłdrzwi?!Nie,na
pewnotozrobił.Przecieżmieszkałwmieścieitennawykwszedłmuwkrew.
Dopieroterazżołądekścisnąłmusięzestrachu.Tak,napewnozamknąłdrzwifrontowe,ale
coztymi,którewychodząnawerandę?PrzecieżsiedzielitamzTommymigrillowali,apotempisał
ipewnieniechciałomusięichzamykać.Zresztązwyklezostawiałjeotwartenawypadek,gdyby
zatrzasnęłysięgłówne.Dodiabła,znajdowałsięwśrodkulasu,więcpojakielichomiałzamykać
wszystkiedrzwi?
Nieznajomynapewnojestpracownikiemparku.Chcesprawdzić,czywszystkowporządku.
Wszedłpocichu,bygonieprzestraszyć,izarazsobiepójdzie.Usłyszałskrzypieniepodłogi.Zaczął
sięrozglądaćdookoła,starającsięleżećspokojnieinierobićhałasu.Nakrześlewkącieleżałajego
walizka.Próbowałsobieprzypominać,cojestwśrodku.Cholera,zpowoduczęstychlotówusunąłz
niejwszystkiemetalowerzeczy.Używałnawetjednorazowych,plastikowychmaszynekdogolenia
gilettesuperblue.
Ktośzacząłsięskradać.Andrewniewiedział,czyidziewstronęjegosypialni.Ześliznąłsię
jednaknapodłogę,uderzającchorymramieniemoporęczłóżka.Zagryzłwargi,ażbóltrochę
zelżał,potemprzeczołgałsiędoszafystojącejmiędzyłóżkiemaścianą.Wytężałwzrok,czekając
nakolejnąbłyskawicę.Wszafieniebyłoniczego.Nawetcholernejszczotki.Nagleprzypomniał
sobiedrążekdowieszaniaubrań.Zwróciłnaniegouwagę,bowydałomusiębezsensu,żemógłby
przywozićtuubraniawymagająceażtakiejtroski.OBoże,żebytylkoniebyłzabezpieczony.
Wyczułpalcamigładkiedrewno.Znowuzacząłnasłuchiwać.Najpierwjakiśszmer,potem
skrzypieniepodłogi.Wstrzymałoddech.Dolicha,znowumiałwuszachtylkodudnienieswegoserca.
Oparłpoliczekodrzwiszafyispojrzałwstronęwejściadosypialni.Terazzkoleidobiegłydo
niegohałasy,wskazujące,żenieznajomyprzeglądajegorzeczy.Próbowałsobieprzypomnieć,
gdziezostawiłportfel.Możetenczłowiekzadowolisiętakimłupemisobiepójdzie.Andrewwyjął
drążekzuchwytuiwolnowysunąłsięzszafy.Zacisnąłdłońnajegokońcuiuniósłzdroweramię,
chcącje
wypróbować.Zamarłwpółruchu,czującból.Niebyłotakźle,alezacząłżałować,żenie
chodziłnafizykoterapię,naktórąnamawiałgolekarz.Stanąłprzydrzwiach,znowunasłuchując.
Wydawałomusię,żewidziniebieskieświatełko,aleniebyłatobłyskawica.Czyżbylodówka?Jakiś
złodziejgłodomór?
Andrewzacisnąłdłońnaswojejbroni.Czułsięzniąpewniej.Natylepewnie,żezdecydował,
iżtenskurwysynnieuciekniestądzjegoportfelem.
Andrewprzesuwałsięzplecamiprzyścianiewstronęwejścia.Trzymałdrążekwpogotowiu,
chociażmiałspoconedłonie.Odstronykuchniwciążdobiegałydoniegojakieśobcedźwięki.
Niebieskaweświatełkolodówkioświetlałoprzeciwległąścianę.Nagledostrzegłpochylonąsylwetkę.
Terazmógłzaatakować,kiedytendupekgrzebałwjegolodówce.Zrobiłtrzyszybkiekrokiiuniósł
drążeknadgłową.Wtymmomencieodlodówkiodskoczyłakobietaiuniosłaręcewobronnym
geście.Oczyrozszerzyłyjejsięzprzerażenia,aleAndrew,oczywiście,nieuderzył.
–Kimpanijest?Icopaniturobi?
Całabyłabrudna,ubraniemiałaumazaneziemią.Odgarnęłapasemkazmatowiałychwłosów
sprzedoczu.Zobaczyłsińceimocneotarcianajejtwarzy.Prawdęmówiąc,trudnobyłoodróżnić
siniakiodbrudu.
–Pytałem,cotupanirobi–warknął.Zauważył,żespoglądamuprzezramię.Gdypoczułoddech
wiatrunaplecachizapachdeszczu,zrozumiał,żedrzwinawerandęsąotwarte.Obróciłsięwolno,
wciążmająckobietęnaoku.Napodłodzestałaniewielkalampa,którątamzostawił.Wjejświetle
zobaczyłdwóchmężczyzn.Jedensiedziałprzystole,adrugistałzanim.
–Czegochcecie?–spytałAndrew.Jegostrachzamieniłsięwgniew.Takjestlepiej,pomyślał,
zaciskającpalcenadrewnie.
–Chcieliśmysięschowaćprzedburzą–odparłjedenzmężczyzniporuszyłsięnakrześle.
Andrewniewidziałwciemnościichoczuitwarzy.Błyskawiceprzestałyrozświetlaćniebo.
Piorunyodzywałysięjużtylkozbardzodaleka.
–Zepsułsięwamsamochód?–Andrewponowniespojrzałnakobietę,którazerkała
niespokojnietonaniego,toznowunamężczyzn.Byłwniejjakiśniepokój,chociażstaławmiejscu
zrękamiwkieszeniachdżinsów.
Kiedynieodpowiedziała,Andrewspojrzałnamężczyzn.Ten,którystał,podszedłdodrzwi,
jakbyzainteresowałogocośwewnętrzudomku.
–Możnapowiedzieć,żemieliśmywypadek–mruknął.
Wjegotoniebyłocośtakiego,żeAndrewjeszczemocniejzacisnąłpalcenakiju.Zastanawiał
się,czyzdążyłbypodskoczyćdodrzwiizamknąćmujeprzednosem.Potemmusiałbyjeszczezająć
siękobietą.Znowunaniąpopatrzył.Byłamała,mokraiwystraszona.Tak,bałasię.Aleczyjego,
czyteżmężczyznnawerandzie?
–Strasznanocjaknacośtakiego–powiedział
Andrew,starającsięobudzićwspółczuciewswoimgłosie.Przysunąłsiębliżejdrzwi,udając,że
chcewyjrzećprzezokno.–Alewyglądanato,żenajgorszejużzanami.Jeszczemetrizdoła
zatrzasnąćimdrzwiprzednosem.Cholera!Musiałpozbyćsięnamomentkija,bymóctozrobić.
Myślałjakczłowiek,którymadodyspozycjidwieręce,aniebeznadziejnykaleka.
–MogęwasodwieźćdoLouisville.–Wciążmówił,chcącwykorzystaćelementzaskoczenia.
Właśniezamierzałskoczyćdodrzwi,kiedysiedzącymężczyznawstał.Wyciągnąłrękęwjego
stronę,jakbychciałsięprzywitać.Gestbyłtaknaturalny,żeAndrewrozluźniłpalce.Zauważył
pistoletdopierowmomencie,kiedybyłojużzapóźno.
Odgłoswystrzałuwypełniłcałydomek.
Melanieniemogłauwierzyć,żeJared,ottaksobie,chciałzabićtegofaceta.Kulaotarłasięmu
oczołoiodrzuciładotyłu.Paręcentymetrówwlewoimoglibyzbieraćzpodłogijegomózg.Teraz
Jaredstałnadnim,wciążtrzymającpalecnaspuście.Mężczyznawyglądał,jakbyniemógł
zrozumieć,cosięstało.Pocierałpalcamiranę,apotempatrzyłzniedowierzaniemnakrew.Melanie
stałaprzylodówceiteżpatrzyła.Charlietakżenieruszałsięzeswegomiejsca.Myślała,żeJared
strzelirazjeszcze.Byłapewna,żetymrazemniespudłuje.Chciałazamknąćoczy,aleniebyław
stanieodwrócićwzroku.
JednakJaredpoprostuobróciłsięnapięcieiodszedł.Melaniepatrzyła,jaksiadaprzystolei
sięgaposkórzanąteczkę.Naglebardzozainteresowałagojejzawartość.Zacząłrozpinaćzamki,
wyciągaćjakieśpapiery,przyglądaćsięim.Wkońcuwepchnąłwszystkiezpowrotemdośrodkai
wyjąłkilkaksiążekSpojrzałnatyłjednejz
nich,potemnaAndrew,ipowiedział:-A,toty.Napisałeśto,prawda?AndrewKane.
Melaniepatrzyłanamężczyznę,któregonazwiskowłaśniepoznała.Wyglądałonato,żenic
muniejest.Żekulatylkodrasnęłaczoło.
–Więcjesteśpisarzem–rzuciłJared.
Niewiedziała,czyzrobiłotonanimwrażenie,czyteżnabijasięzKane'a.Ostatniocoraz
trudniejbyłojejzrozumiećbrata.
–Ilenapisałeśksiążek,Andrew?–spytał,przerzucającstrony.
Dopieropochwilizrozumiała,żeczytaniektórefragmenty.
Melaniewkońcuusiadłanaprzeciwkobratanastarejkanapie.Poczułasiętrochęlepiej,
chociażwciążbyłaobolałaipodrapana.Zniedowierzaniempopatrzyłanapokrwawioneiumazane
błotemramiona,apotempodwinęłanogiiobjęłasięmocno,bypowstrzymaćdrżenie.Byłamokra,
zmarzniętainiemiałapojęcia,coJaredzamierzarobić.
Zastanawiałasię,kiedyostatnirazwidziałagozksiążką.Nawetwdzieciństwierzadkoczytał
czyodrabiałlekcje.Zwyklezmuszałjakiegośfrajera,żebyzrobiłtozaniego.Terazjednaksiedział
zafascynowanynietylkoksiążką,aletym,żemaprzedsobążywegoautora.
Jeszczeżywego.
BiednyAndrewKane,pomyślałaMelanie.Gdybyzostawiłtepieprzonekluczykiw
samochodzie…Jaredowichodziłotylkootendrobiazg.Samazaproponowała,żeprzetrząśnie
domekijeznajdzie.Nikomuniemusiałastaćsiękrzywda.Pamiętałajeszczekrwaweplamyna
kombinezonieCharliego.
Alenie,Jaredstwierdził,żejestgłodny.Poucieczcenaglenabrałapetytu.-Pytampoważnie,ile
książeknapisałeś?–zapytałznowu.
Melaniepatrzyła,jakAndrewKaneuniósłsiętrochę,apotemoparłościanę.Miałproblemyz
poruszaniem.Zastanawiałasię,jakzamierzałbronićsiętymkijem,skorodrugieramięmiał
unieruchomione.
–Tomojapiąta–odparłgłosemsilniejszym,niżmożnabysięspodziewać.PatrzyłnaJareda,
czekającnakolejnepytanie.Jakbytobyłozupełnienormalne,żepowinienrozmawiaćoksiążkach
zfacetem,któryprzedchwiląpróbowałgozastrzelić.
–Samnapisałemparęwierszy–rzekłJared.
Melaniewybałuszyłanabrataoczy,potemzerknęłanaCharliego,bysprawdzić,czymu
uwierzył.Jednakjejsynznalazłprzedchwilątorbęzciastkamiipochłaniałjednopodrugim.
–ZnaszRichardaCory'ego?
Melaniechciałosięśmiać.JakJaredmógłwogólemyśleć,żeAndrewKaneznakogośzjego
środowiska?Jednak,kujejzaskoczeniu,pisarzodpowiedział:
–RichardCorypewnejspokojnejletniejnocywróciłdodomuistrzeliłsobiewgłowę.
–Taa,uwielbiamtenwiersz.–Jaredażsięuśmiechnął.–Wszyscygopodziwiali,bobyłbogaty,
przystojnyimiałwszystko.Albotaksięwydawało,nie?Aon,kurwa,strzeliłsobiewłeb.Pokazał,
żeniewszystkojesttakie,jakimmogłobysięwydawać,nie?
Więctobyłwiersz,cholernywiersz!Melanieniemogłauwierzyć,żesiedzibrudnaizziębnięta
wtymdomkuwśrodkulasuisłucha
literackiejpogawędki.Tomógłbybyćwspaniałykoniectegokoszmaru,który,jakmiała
nadzieję,powinienniedługosięskończyć.KiedyGraceweszładoswegobiura,zastaławnimMaksa
Kramera,którysiedziałnamiejscudlagościirozmawiałprzezjejtelefon.Spojrzałnaniąiuniósł
palec,dającznak,żejużkończy.Nawetnieprzeprosił,żekorzystałbezpozwoleniazaparatu,
jakbyniemiałwłasnejkomórki.Wkońcurzuciłdosłuchawki:
–Nie,biały.Tylkotylemogępowiedzieć.Muszęjużkończyć.
Rozłączyłsię,wziąłkubekkawyzeStarbucksaizacząłjąpopijać,jakbyznajdowałsięwe
własnymbiurze.
Intensywnyaromatwypełniłcałepomieszczenie,przypominającGrace,jakkiepskąkawę
dostająwprokuraturze.SpróbowałaskupićsięnatymcudownymzapachuiniezłościćnaKramera,
którymiałdoniejjakąśsprawę.
–Niewziąłemkomórki–rzuciłzdawkowymtonem,znowuzapominającsłowa„przepraszam”.
–Pewniejużsłyszałeśonaszejkawie–powiedziała,ignorującjegobrakwychowania.
Postawiłanabiurkukubekiusiadłanaswoimmiejscu.-Prawdęmówiąc,jestemuzależnionyod
dobrejkawy.Zacząłemnawetżućwieczoramigumę,żebynadtymzapanować.
Toniebyłjedynynawyk,któregoniemógłsiępozbyć.Zauważyłateż,żeobgryzapaznokcie.
Miałnasobiedrogigarnitur,jedwabnykrawatiwyglądałtak,jakbywyszedłodnajdroższego
fryzjerawOmaha,ajednakniezwracałuwaginaręce.Todziwnejaknaprawnika,pomyślała.
Uważaładłoniezaintegralnączęśćswegowygląduizawszeoniedbała.OczywiścieVince
powiedziałby,żetodlatego,iżnicmożesiębeznichobyćwczasiewystąpieńwsądzie.
–Twojaklientkabyłajużwcześniejkarana–zaczęła.Wzmiankaokawiebyłajedyną
uprzejmością,najakąsobiepozwoliła.ZamierzałaprzypomniećKramerowi,ktojest
odpowiedzialnyzawypuszczenieJaredaBarnetta.–Skądprzypuszczenie,żemogłabymwystąpićo
łagodniejszywymiarkary?
–Byćmożeudałobyjejsięzidentyfikowaćosobęodpowiedzialnązatewszystkiekradzieżew
sklepach–powiedziałoficjalnymtonem,apotemrozsiadłsięnakrześle,popijająckawę.Miałtaką
minę,jakbypodałjejimięinazwiskozłodziejarazemzpróbkąjegoDNA.
–Dlaczego…–zerknęłananazwisko–paniComstocktaksądzi?
–ByławpobliżusklepuprzyPięćdziesiątceiAmes,kiedydokonanoprzestępstwa.Widziała
wychodzącegomężczyznę…
–Tensklepobrabowanoopierwszejpiętnaściewnocy.Cotamrobiłaotejporze?
Patrzyłanajegoręce.Zacząłbębnićpalcamiwwielkikubek,trzymającgowdłoniach.
Paznokiećpalcawskazującegozprawejrękibyłobgryzionyażdociała.Stwierdziła,żeniemożna
ufaćadwokatowi,któryobgryzapaznokcieiwydajenafryzjerawięcejniżona.-Tonaprawdęnie
maznaczenia.
Właśnietakiejodpowiedzisięspodziewała.Wyprostowałasię,jakbyszykowałasiędo
konfrontacji.
–Czyżbyprzyjrzałamusięnatyledobrze,żebędziemogłagozidentyfikować?
–Natyledobrze,żegopoznała–powiedziałznaciskiemMaxKramer.
–Dlaczegowtakimrazieniezgłosiłasiędonaswcześniej?
–Niemampojęcia.Więcjak,pójdziesznatakiukład?
–Cześć,Grace.–NaglewdrzwiachpojawiłsięPakula.–O,przepraszam,niewiedziałem,że
masz…–Urwał,rozpoznawszyMaksaKramera.–Żemasztutakieśmieci.
Gracepowstrzymałauśmiech,patrząc,jakKramerprzesiadasię,żebyobrócićsięplecamido
Tommy'ego.PorucznikzajmowałsięsprawąBarnettaizeznawałjakoświadek.Wiedziała,że
prędzejdasobieuciąćjęzyk,niżpowstrzymasięodpowiedzeniaKramerowiparugorzkichsłów
prawdy.TerazoparłsięoframugęiczekałnasygnałGrace,chcącsprawdzić,czymożejej
przerwać.
–Właśniekończymy.–UcieszyłajązdziwionaminaKramera.Widocznieniewydawałomusię,
żepowinniskończyć.–Przyślijmijutroszczegółytejpropozycji,azobaczę,codalej.–Wstała.To
byłjejsposóbnazakończenierozmowy.JednocześniezachęciłaPakulę,
żebywszedłwsposób,którywskazywałby,żebyliumówieni.MaxKramerniechętniesię
podniósł.
–Dobrze,przyślęciwszystkoizadzwoniępopołudniu.
Skierowałsiędowyjścia,alezawahałsięprzydrzwiach,czekając,ażPakulaustąpimuz
drogi.Gracechciałazwrócićnasiebieuwagęporucznika,daćmuznak,żebyrozegrałtospotkanie
spokojnie,bezafrontów.
–Tylkobezurazy–mruknąłKramer,kiedyTommyzrobiłmuwąskieprzejście.
Graceażsięskrzywiła.Dlaczegoniezwiewastąd,skoromatakąszansę?
–Oczywiście.–Pakulauśmiechnąłsięszeroko.–Dlaczegomielibyśmymiećdociebieurazę?
Czytylkodlatego,żepowiedziałeśBillowiO’Reilly'emuicałemuświatu,żepolicjawOmaha
wrobiłaJaredaBarnetta?Dlaczegomiałbymsięprzejmowaćtakądrobnostką?
Kramerpotrząsnąłgłową,jakbyporucznikopowiadałmujakieśbzdury.
–Tosprawazawodowa.Nicosobistego…
–Tak,jasne–potwierdziłPakula,jednakGracewiedziała,żenatymsięnieskończy.–Ale
jeślikiedyśwybierzesz911iniktsięniepojawi,teżnietraktujtegoosobiście.
Adwokatrazjeszczepotrząsnąłgłową.Wtymmomenciezadzwoniłtelefonisięgnąłdo
wewnętrznejkieszenimarynarki,zktórejwyjąłcienkąniczymkartakredytowakomórkę.
Otworzyłjąiruszyłkorytarzem,niemyślącwcaleotym,żejestwinienGracewyjaśnienie.
Przecież,twierdził,żeniewziąłzdomutelefonu.
TommywciążstałwdrzwiachipatrzyłzaKramerem.Graceczekała.Wkońcuspojrzałnanią
ispytał:-Jadłaśjużśniadanie?
–Nie.
–Więcmożewstąpimynamufinkipodrodzenasekcjęzwłok?
ParkStanowyRzekiPlatteAndrewjużnieodczuwałbóluwchorejręceibarku.Ktoby
pomyślał,żewystarczypoprostustrzelićmuwgłowę,byzlikwidowaćtoprzykreuczucie?
Dolicha!Zatoterazbolałagogłowa.Miałwrażenie,żekulaotworzyłaczaszkęikażde
dotknięcie,każdydźwiękwrzynasięprostowmózg.Chciałomusięwymiotować,alezdołał
powstrzymaćfalęmdłości.Pragnąłwyłączyćdzwonek,którywciążrozbrzmiewałwuszach.Myślał,
żegłowamueksplodujeizachwilęwszystkosięskończy.
Bandycinazmianękąpalisiępodjegoprysznicemijedlijegojedzenie.Możejakskończą,
zabiorąjegoportfelisamochódisobiepojadą.Wciążniewiedział,czytenJaredchciałgozabić,
czytylkoprzestraszyć.Andrewprzyjrzałmusiędobrzeiwydawałomusię,żepoznawałjego
twarz,tyleżeniepotrafiłjejskojarzyćzżadnymnazwiskiem.Niewyglądałjednaknatakiego,
którybypudłował.Lecz
jeślitoonsampotrzebowałtakiegowytłumaczenia?Byćmożechciałwtowierzyć.Ten
młodszy,Charlie,pomógłmuusiąśćnakanapie.Zachowałsięjakidiotaiodruchowomu
podziękował,achłopakspojrzałnaniegozaskoczony.Apotemuśmiechnąłsięiskinąłgłową.
Czysty,zrudymiwłosami,wyglądałbardzomłodo.Andrewusłyszał,jakmówidokobiety„mamo”.
Toparadne,pomyślał.Wśrodkulasunapadłananiegojakaśwesołarodzinka!
Charliemiałgopilnować,kiedyjegomatkabrałakąpiel,adomniemanyojciecczyinny
pociotekposzedłsięprzespaćdosypialni.Andrewmógłmiećtylkonadzieję,żejemuteżniebędzie
odpowiadałatapoduszka.
CharlieiJaredmielipistolet.Andrewzauważył,żewymieniajągomiędzysobą,alekobiecie
niedająbroni.Chłopakwłożyłgosobiezadżinsy,adokładniezadżinsy,któreznalazłwjego
walizce.
CharliewziąłteżjedenzjegoulubionychT-shirtów,tendrużynyNebraskaHuskers.Ubrania
byłynaniegozaduże,alespecjalniesiętymnieprzejmował.
Poszedłwłaśniedokuchniirobiłsobiedrugąkanapkę.Pierwszązrobiłamumatka.Tymsię
pewniezajmowała,kiedyAndrewjąnakrył.
Byłomuwszystkojedno.Niechgoobżerająibiorąubrania,anawetnowiutkiwóz,byletylko
zniknęlistądjaknajprędzej.Zresztąpewnieprzyszlituwłaśnieposamochód.
Zeswegomiejscawidziałfragmentwerandyiwschodzącezadrzewamisłońce.Wkrótcezrobi
sięzupełniewidnoitenkoszmarwreszciesięskończy.
Kobietawyszłazłazienki,owiniętatylkoręcznikiem.Wykąpana,zumytymiwłosami,
wyglądałazbytmłodojaknamatkęCharliego.Prawdęmówiąc,wtymręcznikuniewyglądałana
czyjąkolwiekmatkę.-Czymożemapanjakieśubranierównieżdlamnie?
Zdziwiłsię,żewogólegootopytaiżezachowujeformę„pan”,chociażJareditensmarkacz
Charliebezprzerwygotykali.Możetylkochciała,byzwróciłnaniąuwagę.Czygrałaprzednim?
Czytobyłjejsposóbnazmniejszeniewyrokuzanapad?
–Proszębardzo–burknął,wskazującwybebeszonąwalizkę.
JarediCharliewyrzuciliwszystkonakuchennystół,apotemzepchnęlinabok,żebyzrobić
sobiekanapki.Paraskarpetekzwisałasmętniezjegobrzegu.Zaczęłaprzeglądaćostrożnie
ubrania,trochęporządkującjeprzyokazji.Możejednaksiępomylił.Możepoprostuchciałabyć
dlaniegomiła…
Znowuwyjrzałprzezprzeszklonedrzwi,wolałbowiemkrajobrazodchaosu,którypanowałw
domku,wjegoschronieniu.
–Czytodziała?–BuszującywjegorzeczachCharlieznalazłwkońcudziewięciocalowy
telewizorijużwłożyłwtyczkędoprądu.–Pewnieniematukablówki,co?
Mimowszystkoszukałprzezchwilękablaprzyścianie,akiedygonieznalazł,zrobił
nieszczęśliwąminę.Włączyłtelewizorizacząłporuszaćantenąikręcićgałką,byznaleźćjakiś
program.Tonieprzeszkadzałomuwjedzeniu,gdyżprzezcałyczaspogryzałkanapkę.Kiedy
jednakzgubiłkawałekpomidoraikrążekcebuli,dałspokój
aparatowi,podniósłjedzeniezpodłogiipokrótkichoględzinachwsadziłjesobiedoust.W
końcuudałomusięznaleźćjakiśkanał.Andrewodrazurozpoznałpomarańczowetło.Wyglądało
nato,żetrafilinaporannewiadomości.
–WhrabstwachDouglasiSarpynieodnotowanożadnychtornad,chociażzauważonochmuryw
kształcielejów.Wrócimydotejsprawyniecopóźniej.Ateraznajświeższewiadomościwsprawie
napadunaBankHandlowyStanuNebraska.Wciążnieokreślonosumy,którązrabowalidwaj
zamaskowaniprzestępcy.
AndrewspojrzałnaCharliego,którysiedziałjakprzykutydotelewizora.Kobietateżpatrzyła,
trzymającwdłoniachjakieśubrania.Andrewprzypomniałsobiewczorajszewieści:dwóch
podejrzanychściganychnadrodzenumer50.Towłaśnieichszukałhelikopter.Jaktosięstało,że
ichnieznaleźli?Żeudałoimsiędotrzećdojegodomku?
Dostrzegłmapęzzaznaczonymmiejscem,wktórymostatniowidzianoprzestępców.Tobyło
naSzóstce.Spikerzyostrzegalimieszkańców,byzamykaliswojewozyidomy.Ponieważnie
podanoopisubandytów,Andrewnatychmiastzacząłsięzastanawiaćnadszczegółamiichwyglądu.
–Obajprzestępcysąuzbrojeniibardzoniebezpieczni.Policjaniepodałajeszczenazwisk
ofiar.
Andreważdrgnął.Czyżbywtelewizjimówionooofiarach?
–Wiemytylko,żezabitodwóchpracownikówbankuidwóchklientów.Jedenzpracowników
znajdujesięwstaniekrytycznymwszpitaluklinicznymwOmaha.Policjanieujawniłaszczegółów
dotyczącychstrzelaniny,alenaszeźródłapodają,żewszystkieofiaryzostałyzastrzelonezbliska.
Osobyposiadającejakiekolwiekinformacjewtejsprawieproszonesąokontakt…Andrewbył
przerażony.Naglezrozumiał,dlaczegotwarzJaredawydawałamusięznajoma.Przecieżwidywał
jąnietylkowgazetach,alerównieżwtelewizji.OstatnioteżnaokładceOmahaWorldHerald.To
byłJaredBarnett!TommyPakulaprzeklinałgoijegoadwokata,twierdząc,żeBarnettjest
urodzonymmordercą.Andrewtylesięonimnasłuchałodpolicjantówiludziznimizwiązanych,że
naglezdałsobiesprawę,iżBarnettniezabierzemupoprostupieniędzyisamochodu,zostawiając
gowspokoju.
Damispokójdopierowtedy,kiedyskończytocozaczął,pomyślałidotknąłczoła.
Melanieopadłabezwładnienakrzesło,zaciskającdłonienaszortachkhaki,któresobie
wybrała.Całatakrew,którąwidziałanakombinezonachJaredaiCharliego.Skądmogła
pochodzić?Testrzały…Tojasne,żebyłyofiary.Ktośsięzabardzozdenerwował,zrobiłfałszywy
ruch…Taktomusiałowyglądać.Aledlaczegobyłoażczterechzabitych?Iwdodatkustrzelanodo
nichzbliska?Tochybajakiśbłąd.Mediazawszeprzesadzaływnadziei,żeprzyciągnąnowych
widzów.
SpojrzałanaCharliego.Czyściłswojebiałeadidasy,używającdotegoręcznikazłazienkii
próbującprzywrócićimpierwotnykolor.Niewyglądałnaprzejętegotym,cousłyszał.Jakby
właśnietegosięspodziewał.Przejmowałsięgłównieswoimibiałymibucikami!Zresztąnietylko
swoimi…Melaniezauważyła,żepucujerównieżdrugąparę.Przypomniałasobie,żeJared
pożyczyłodniegobuty,kiedywyszedłzwięzienia.AterazCharlieczyściłmuteadidasy.
Niepowinnotakbyć.Towujpowinienzająćsięsiostrzeńcem.Drżącądłoniąwygładziła
materiałszortów,niespuszczającoczuzsyna.Jejchłopiecniemógłnikogozabić,ajużnapewno
nieniewinnychświadków.Ajużnapewnoniezbliska.Charlieniewiedziałnawet,jaksięstrzela.
Wcześniejnigdynickorzystalizbroni.Niepozwalałanato.Zabroniłanawetsynowiprzynosićcoś
takiegododomu.Przecieżpistoletmożewystrzelićprzezprzypadek.Dziejąsięróżnerzeczy.
Możetowłaśniezdarzyłosięwbanku.Możetobyłnieszczęśliwyzbiegokoliczności.
–Mamypółgodziny.–Ażdrgnęła,słyszącgłosJareda.Zaczęłasięzastanawiać,jakdługostał
wdrzwiach.–Przygotujlodówkę.–Wskazałplastikowypojemnikwkąciepokoju.–Weźkanapkii
pepsi.Czemusięjeszczenieubrałaś?Zapomnijomodzie.Poprostu,kurwa,włóżcośnasiebie!
Jejpoliczkizrobiłysięczerwone,alenieruszyłasięzmiejsca.CzułanasobiewzrokAndrew
Kane'a.Charliewciążwpatrywałsięwtelewizor.
–Niebędzieszmnąrządziłjakwtedy,gdybyliśmydziećmi,Jared.Musiszmipowiedzieć,co
tamsięstało.
Wkońcutopowiedziała.Nieważne,żedrżącym,piskliwymgłosem.
–Tomójproblem.Rób,cocimówię,awszystkobędziedobrze.
Przyszłojejdogłowy,żewłaśnietopowtarzałprzezwszystkietelatainicniewychodziło
dobrze.Tobyłoprawiedwadzieściapięćlattemu,kiedyonamiaładziesięć,aondwanaścielat.
Wtedyteż
byłomnóstwokrwi.Naścianach,nalinoleumwkuchni…Wtedyteżbyłpistolet,aJared
powiedział,żewszystkimsięzajmie.Obiecałjej,żewszystkobędziedobrze.Tomiałbyćich
sekret.-Muszęwiedzieć,cosięstało–naciskała,trochęrozczarowanatym,żejejgłosbrzmijak
głosdziesięcioletniejdziewczynki.
–Niemożemysięterazbawićwopowieści,Mel.Musimysięzwijać.
Przepchnął się obok i zaczął przeglądać rzeczy Andrew Kane'a. Wywrócił jeden z
brązowychworkówiwyrzuciłnablatkuchennyrzeczydojedzenia.Otworzyłteżkartonz
batonamizmusli.
–To kiepsko wygląda, Jared – spróbowała raz jeszcze. Może to jednak wypadek,
powtórzyła w myśli. To właśnie mówiła jej matka o Rebece, chociaż Melanie nie miała
pojęcia,skądsięotymdowiedziała.PrzecieżJarednigdyjejniczegoniemówił.
Bratostentacyjnieniezwracałnaniąuwagi.Znowująminąłiwyjąłspodstołudwa
brudneplecaki.Melaniedopieroterazzdałasobiesprawę,żeCharliewziąłteżjejplecak.
–Totwój?–Rzuciłgonastół.–Więcmaszszczęście.Pewniezabrałaśzmianęubrańi
zestawdomakijażu,co?Ubierzsięwreszcie,Melanie.
–Wtelewizjimówili,żebyłyofiary.
Otworzył plecak Charliego, żeby wrzucić do niego kilka batonów. Jednak zamiast
tegozacząłprzeglądaćjegozawartośćiwyjąłjakiśkomiks,kilkamapipojemnikPezna
cukierki. Przyjrzał mu się dokładniej, potrząsnął głową, a potem ze złością odrzucił na
bok.
Wziąłdorękijednązmapizacząłjąrozwijać.
Jednak przerwał tę czynność, i jednym ruchem zwalił wszystko ze stołu: słoik
majonezu, sztućce, resztkę chleba, puste puszki po pepsi, a także walizkę i ubrania.
Zostałytylkodwaplecakiimapa,którązacząłrozkładaćnablacie.Hałasspowodował,że
Charlieoderwałsięodtelewizorairuszyłwstronękuchni.Melaniezauważyła,żeAndrew
Kanenawetniedrgnął.Charliezajrzałwujowiprzezramię,nietylkozaciekawiony,aleteż
zmartwiony. Melanie od razu odgadła, co oznacza jego mina. Syn nie lubił, jak ktoś mu
grzebałwplecaku.
–Cotozakółka,dolicha?–spytałJared,wskazująckolejnemiejscanamapie.
–Mam mapy różnych stanów. – Charlie sięgnął po plecak i wyjął z niego następne
mapy. – Zakreślam miasta z fajnymi nazwami. Wiesz, chciałbym tam pojechać, żeby
potemopowiadać,żetambyłem.–Pochyliłsięnadrozłożonąpłachtą.–Owidzisz,tutaj.
– Pokazał palcem. – Princeton. Na pewno nie wiedziałeś, że Princeton jest też w stanie
Nebraska.Pomyślałem,żebędziefajniepowiedzieć,żebyłemwPrinceton.
Charlie zaśmiał się, ale wuj starał się zachować powagę. Znowu przyjrzał się mapie,
wskazałkółkoipowiedział:
–O,StellawNebrasce.–Dźgnąłsiostrzeńcałokciem.–Mógłbyśmówić,żebyłeśw
Stelli,co,stary?
Melanieniemogłauwierzyć,żetaksobieżartują,jakbynicsięniestało.
–NarazienicizeStelli–mruknąłJared.–Będąnasszukaćnaokolicznychdrogach.
Charlieuśmiechnąłsięszeroko.
–Nie nas, tylko czerwonej półciężarówki tego farmera. Tak mówili w
wiadomościach.-Naprawdę?Toznaczy,żemamytrochęczasu.PojedziemySzóstkąażdo
Kolorado.Będzieszmógłzaliczyćparętychczerwonychkółek,stary.
–Świetnie.MamteżmapęstanuKolorado.Nigdytamniebyłem.
Melaniewzięłaswójplecakiprzycisnęłagodopiersi,nieprzejmującsięzaschniętym
błotem. Mogła już się przebrać, ale stała i patrzyła, jak mężczyźni jej życia planują
przyszłość. Żaden nie spytał, czy ona ma ochotę jechać do cholernego Kolorado!
Wciągnęlijąwtowszystkoinawetniemyśleli,jakbardzozawalilicałąsprawę.
–Mówili też, że zabiłeś cztery osoby, Jared. – Nie chciała, żeby jej głos zabrzmiał
histerycznie, ale przynajmniej to na nich podziałało. – Czy to prawda? Cztery osoby.
Wszystkiezastrzelonezmałejodległości.
–Cztery? – powtórzył i spojrzał na Charliego, który skinął głową. – Czy to znaczy,
kurwa,żektośprzeżył?
Grace dojadła bułkę akurat w momencie, kiedy Frank Irwin zsunął płachtę z
ciała.Denatka leżąca na lśniącym stole z nierdzewnej stali wydawała się teraz mniejsza.
ZmytozniejkrewiGracezauważyła,żestrzałotworzyłjejszczękę.Ranazaczynałasiętuż
podbrodąiciągnęłasięażdoucha.
–Kula zniszczyła wszystkie zęby po tej stronie – powiedział Frank i otworzył
zamordowanej usta dłonią w rękawiczce. – Wejście znajduje się tutaj, pod policzkiem, a
wyjścietam,zdrugiejstronyszyi,przezjedenzmigdałków.
–Dziwnystrzał,prawda,Frank?
–Pakulamówiłmijużotwojejteorii.
–I?
–To było siedem lat temu. Nie pracowałem tu jeszcze, ale słyszałem o tej sprawie.
Sprawdziłemzdjęciairentgeny.–Podszedłdopodświetlarki,włączyłjąipołożyłnaniej
dwazdjęciarentgenowskie.
Nie musiał nic mówić. Wiedziała, że drugi rentgen pochodzi z archiwum. Rebekę
znalezionowrowie,napółnocodDodgePark.Zgwałconoją,pchniętoparęrazynożem,
anastępnienapastnikstrzeliłjejwusta.Potemumieściłciałowczarnymworku,zanimją
wyrzucił. Kolega ze szkoły dziewczyny, Danny Ramerez, przyznał, że widział ją, jak
wsiadałanieopodalszkołydopikapuJaredaBarnetta.Siedemlatpóźniejnagleoznajmił,
że się pomylił.-Rany są podobne – zauważył Frank. – Nie udało mi się ustalić kalibru
broni.Ichybaniewiadomo,cotobyłzapistolet,prawda?
–Znaleźliśmynabójkaliber0,38cala,aletonaraziewszystko,comogępowiedzieć–
odezwałsięPakula.–Raportbalistycznybędziegotowydopierojutro.Wyglądajednakna
to,żestrzelanozdwóchróżnychpistoletów.
–Cowiemyotejkobiecie?–Gracechciałajaknajszybciejzrozumieć,dlaczegoJared
wybrałwłaśniekasjerkę.
–Nazywa się Tina Cervante. Dwadzieścia trzy lata, panna, mieszkała z dwiema
dziewczynami w zachodnim Omaha. Pochodzi z Teksasu. Cała jej rodzina tam mieszka.
Miała się dalej uczyć, ale zrezygnowała i zaczęła pracę w banku. Dzisiaj porozmawiam z
jedną z jej koleżanek z pokoju. Ale jest tu coś ciekawego. Trzy lata temu miała być
sądzonazajazdępodwpływemalkoholu.Złapanojąnatymporaztrzeci.Izgadnij,kto
byłjejadwokatem?
JednakGracebardziejzainteresowałyręcekobiety.
–Zaczekaj… – Ponownie odsłoniła jej dłonie, a następnie sprawdziła paznokcie. –
Zdajesię,żemieszkałazdwiemakoleżankami,bo
mało zarabiała i nie miała forsy na studia. Ale popatrz, ma świetnie utrzymane
paznokcie u rąk – spojrzała w dół – i nóg. To jest profesjonalny manikiur.-Przeszła też
operację plastyczną nosa. – Frank pokazał ledwie widoczną bliznę, na którą sama nie
zwróciłaby uwagi. – Świetna robota. Na pewno nieźle zabuliła. To musiało być parę
miesięcytemu.
–Po prostu ładowała forsę nie tam, gdzie trzeba – rzekł zniecierpliwiony Pakula,
przypomniawszy sobie córki. – To się szerzy jak epidemia wśród młodych ludzi. Ktoś
mógł jej zresztą dać pieniądze… Chcę przede wszystkim wiedzieć, jak to się stało, że
normalna,porządnakobietazgodziłasięnatakiegofajansiarzajakMaxKramer.
–WięctoKramerjąreprezentował?–Gracepochwilowymzaskoczeniuuznała,żew
zasadzie nie było w tym niczego dziwnego. Max zajmował się różnymi sprawami. Lubił
zwłaszczamłode,ładnedziewczyny.
–To w sumie nie moja sprawa, ale nie wiem, czy ktoś, kto trzy razy prowadził po
pijanemu, jest porządnym człowiekiem – wtrącił Frank. – Poza tym Tina Cervante była
mniejwięcejwdrugimmiesiącuciąży.
Mdłości w końcu mu minęły, chociaż Andrew wciąż był przerażony. W czasie gdy
Jared i Charlie planowali ucieczkę, on intensywnie rozmyślał. Starał się przypomnieć
sobiewszystko,comiałwdomku.Wjednejzszufladznajdowałsiękomplettępychnoży,
przy kominku pogrzebacz, a poza tym nic, co nadawałoby się do obrony. Nawet przy
jasnym świetle poranka nie mógł niczego dostrzec. Sytuacja wydawała się
beznadziejna.Ciągle mąciło mu się w głowie, a przed oczami, jak na ekranie telewizora,
latały pomarańczowe plamy. Już nie zwracał uwagi na bolące ramię. Jakie to miało
znaczenie,kiedybolałogocałeciało?
Próbował wstać, ale zaraz zjawił się Jared i machnął w jego stronę pistoletem.
Zastanawiał się, dlaczego od razu nie kończy całej sprawy i nie wybawi go od dalszych
cierpień.Odpowiedźpojawiłasięprędko,znacznieszybciejniżsięspodziewał.Zarazteż
przypomniał
ulubione powiedzenie ojca: „Uważaj, czego chcesz”.Barnett usiadł na krześle
naprzeciwko. Włożył broń za skórzany pasek z dziwną sprzączką, wyobrażającą coś,
czego Andrew nie mógł rozpoznać. Wciąż patrzył na tę sprzączkę, kiedy zrozumiał, że
Jaredmówiwłaśniedoniego.Udałomusięwyłowićtylkoostatniesłowa:
–…sąkurewskodobre.Skądtylewieszomorderstwach?
W tym momencie zobaczył w jego rękach swoją ostatnią książkę. W dodatku z
papierową zakładką. Musiał ją wziąć z sobą, kiedy poszedł się przespać, i zaczął czytać.
Cholerajasna!Terazchciałsobiepogawędzićnajejtematzautorem!
–Pewnie wcześniej zbierasz materiały, co? To znaczy wiem, że większość jest
wymyślona,aleniektórerzeczysązupełnieprawdziwe.Bardzopodobałamisiętascenaz
sekcją zwłok, kiedy okazało się, że zabójca zabrał kawałek kciuka ofiary. Skąd to
bierzesz? – Otworzył książkę i przebiegł oczami po stronie. – Tak, to kurewsko
prawdziwe.–Zamknąłksiążkęiuśmiechnąłsię.–Chybalubisztegomordercę,co?
Andrewoparłgłowęotyłkanapy.Chciał,żebywreszcieustałodudnieniewuszach,
które uniemożliwiało myślenie i przeszkadzało w słuchaniu. Właśnie przed chwilą
morderca wygłosił największą pochwałę jego książki. Uśmiechnął się do siebie, myśląc,
jakmoglibytowykorzystaćwwydawnictwiespeceodmarketingu:
To kurewsko prawdziwe – powiedział pięciokrotny morderca o powieści Andrew
Kane'a.
Jaredowi chyba nie przeszkadzało, że tylko monologuje. Może nawet wolał to od
rozmowy. Mówił coś o realizmie, a potem przeszedł do tego, co autorowi się nie udało.
Jakrasowykrytyk.Andrewtylkomasowałobolałągłowęisłuchał.Wpewnymmomencie
tejmowypochwalnejzorientowałsię,żeCharlieiMelaniewchodząiwychodzązdomku,
pakującbagażedosamochodu.Zauważył,żezabraliteżjegorzeczy.Gdzie,dolicha,jest
jegolaptopinotesy?!
–Spokojnie, stary – rzucił pocieszająco Jared. – Chodzi o to, żebyś miał wszystko,
czegopotrzebujesz.
–Czegopotrzebuję?!
–Notak.Bojedzieszznami.Wposzukiwaniumateriałów.
DepartamentPolicjiwOmaha
–Co jeszcze mamy? – Grace spojrzała na Pakulę, popijając jeszcze gorszą niż w
prokuraturzekawę.
–Odciskpobucienikeairnumerczterdzieścisześć.Darcypowinnamiećjutrowyniki
badania tych kamyków. – Spojrzał jej w oczy. – A jeśli będą odpowiadały tym sprzed
twegodomu?
–Jeszczejedenpowód,byprzypuszczać,żetoBarnett.
–Alepocomiałbysiętamkręcić?
–Chyba sobie żartujesz! Łazi za mną do pralni, do sklepu, pokazuje się w sądzie…
Najwyraźniejchcemnieprzestraszyć.
–Tak,alepocomiałbyłazićkołodomu,skorotybyśnawetotymniewiedziała?
–Posłuchaj,naprawdętegoniezmyśliłam!
–Wcaletaknietwierdzę.Chodzioto,żerobirzeczynapokaz,apotemnaglezgrywa
ducha.
Przecież mógł sobie stanąć wozem przed twoim domem, żebyś go zobaczyła.-Więc
jakiztegowniosek?
–Jesteśpewna,żeniewszedłdodomu?Gracepopatrzyłananiegowielkimioczami.
To chyba niemożliwe! Aż dreszcz przebiegł jej po plecach na myśl o tym, że Barnett
chodziłpojejdomu,dotykałjejrzeczy…
–Musimy złapać skurwysyna! Co z tym pościgiem? Ostatnio słyszałam w
wiadomościach,żeznaleźliichsaturna.
–Taa, rozbitego na polu. W tym samym czasie zginął pikap z pobliskiej farmy. Nikt
niezauważyłkradzieży.Musieligoukraśćwczasieburzy,jeszczeprzedblokadami.Mamy
namiarytegowozu.Nieucieknądaleko.
–Świetnie.Więcpowinniśmygomiećdokońcadnia.JeślitorzeczywiścieBarnett,po
razdruginiktniewyciągniegozwięzienia.–Gracewstała,byrozprostowaćkości.–Aco
ztąurzędniczkązinformacji?
–Polepszyło jej się, ale wciąż jest w stanie krytycznym. Nie odzyskała też
przytomnościilekarzeniewiedzą,czywogólejąodzyska.Toniebrzmiwesoło.
–Muszę już wracać. Zaraz… Mam coś, co cię choć trochę podniesie na duchu. Max
Kramer chce ubić ze mną interes. Mniejszy wyrok dla jego klientki, a ona w zamian
zidentyfikujetegonotorycznegozłodzieja.
–ToKramerrobisięnotorycznymadwokatem.Cotozaklientka?
–CarrieAnnComstock.
–Chybażartujesz,taćpunkaniejestwstanierozpoznaćnawetswoichklientów.
–Tym lepiej dla niej… Ale wiesz, ciekawa jestem, kogo wskaże. To…Przerwał jej
dzwonektelefonu.Tommysięgnąłposłuchawkę.
–Porucznik Pakula. – Przez chwilę słuchał. – Cholera jasna! – Sięgnął po ołówek i
zacząłcośnotować.–Nie,dojadędowas.–Rzuciłsłuchawkęnawidełki.–Tenpikapz
farmy… Okazuje się, że wziął go pasierb właściciela, bo chciał zaimponować swojej
dziewczynie. Cholera wie, gdzie są teraz prawdziwi przestępcy. Wracamy do punktu
wyjścia.–Chwyciłwiszącąnakrześlemarynarkę.–Pogadamypóźniej…Chcę,żebynasi
ludziesprawdzilitwójdomiokolicę.Poprostucięuprzedzam,żebyśniemiałapretensji.
Wyszedł,zanimzdążyłazareagować.Zanimzdołałamupodziękować.
Melanie wydawało się, że Andrew Kane nie powinien prowadzić. Jego oczy
wyglądałybardzodziwnienawetpotym,jakwłożyłokulary,aczapeczkabejsbolowanie
byławstaniezakryćrany.JednakJarednalegał.Prawdęmówiąc,Melaniepowitałatoze
zbytwielkąulgą,bypotemsięspierać,szczęśliwa,żebratnieuznałKane'azaprzeszkodę
w ucieczce, tylko zabrał go z nimi. Bo przecież nie zostawiłby żywego świadka w
domku…Takimgowłaśnielubiła–kiedypodejmowałnajlepszązmożliwychdecyzję.Aż
nie chciało jej się wierzyć, że zabił w tym banku cztery osoby. Nawet nie chciała o tym
myśleć. Pragnęła wyrzucić to z pamięci. Teraz najważniejsze było, by dotrzeć w jakieś
bezpiecznemiejsce.
–Uważaj,będzieparęzakrętów,Andrew–komenderowałJaredzeswegoulubionego
miejsca za kierowcą. Kazał Melanie usiąść z przodu, twierdząc, że policja nie będzie
szukaćmężczyznyikobiety
w luksusowym wozie. Sam natomiast to zerkał Andrew przez ramię, to znowu
zaglądał do mapy Charliego, w której zaznaczył trasę. – Najpierw pojedziemy na
południowy wschód, a potem… Hej, zrób głośniej radio!Melanie znalazła odpowiednie
pokrętłoipochwiliusłyszeliwyraźnygłosspikera:
–…wiedzieliśmy się, że półciężarówkę wzięło bez pozwolenia dwoje nastolatków.
Policja uważa, że przestępcy skorzystali z ukrytego gdzieś samochodu. Według
anonimowego świadka ten wóz, kolejny skradziony saturn, pojawił się na południe od
RockPortwstanieMissouri,nadrodze1-29,ijechałprawdopodobniewstronęKansas
City. Jego numer rejestracyjny to NKY-403 stan Nebraska. Wiemy jednak z dobrze
poinformowanychźródeł,żeprzestępcyzamieniająnumeryskradzionychwozównainne,
pochodzące z samochodów znajdujących się na parkingach przy lotniskach.
Przypominamyteż,żesąuzbrojeniibardzoniebezpieczni.Prosimyowszelkieinformacje
wtejsprawie.Następnewiadomościzapółgodziny.MówiłStanleyBellzradiaKKAR.
Następniezacząłsiętalk-show.
–Godzina dziesiąta zero sześć. Czy znacie państwo numer rejestracyjny swego
samochodu?Toprzecieżżałosne.Możemywysyłaćpociskinatysiącekilometrów,roboty
z Marsa dostarczają nam wciąż nowych informacji na temat tej planety, a nie możemy
znaleźćjednegobiałegosaturna!Apozatymdlaczegocimordercytaklubią…
–Ściszto–warknąłJared,aMelanienatychmiastwykonałapolecenie,chociażchciała
jeszcze posłuchać. A może jednak lepiej nie wiedzieć…Brat wyjął komórkę z teczki
pisarza,wybrałnumericzekał.
–Cześć, to ja. Nic takiego. – Jared był spokojny, nawet chłodny, chociaż Melanie
słyszaławrzaskitamtegomężczyzny.–Więctotyzadzwoniłeśdoglin,co?Tyjesteśtym
anonimowym świadkiem? Skąd niby miałeś wiedzieć, że nie jestem w białym saturnie?
Posłuchaj,skurwysynu,niepróbujzemnątakichsztuczek!
Melanieżałowała,żeniesłyszyodpowiedzi.Ktojeszczewiedziałonapadzienabank?
Komu brat powiedział o dodatkowym wozie? Przecież nawet jej do ostatniej chwili nie
zdradzał szczegółów. To pewnie ktoś, kogo poznał w więzieniu, pomyślała. Wsunęła
kciuk pomiędzy zęby, ponieważ ostatnio wkładała świadomy wysiłek w to, by nie
zagryzaćdolnejwargi.
–Niezałatwiłemparuspraw–mówiłJareddotelefonu.–Musiszsięteraznimizająć.
– Po tamtej stronie znowu rozległy się wrzaski. – Masz to zrobić! – rzucił i zamknął
aparat.–Skurwysyn–mruknąłdosiebie.–Jużnikomuniemożnaufać.
Przywarł do bocznej szyby i przez moment przypominał jej dwunastolatka,
zdradzonego i osamotnionego, który obserwuje przez okno mijane pola. Kogoś, kto nie
może znaleźć tego, czego szuka. Oboje musieli zbyt szybko dorosnąć. Czasami Melanie
zastanawiałasię,czymogłobybyćinaczej,gdybymatkabardziejprzejmowałasiędziećmi,
a mniej kolorowymi proszkami, które popijała wódką. Jak mogła nie zauważyć i nie
powstrzymaćmęża–ojcaMelanie–który
bił ich z wyjątkowym okrucieństwem? Przecież matka powinna chronić dzieci! W
takichsytuacjachpowiniendziałaćinstynkt.Towłaśnieczuła,kiedymyślałaoCharliem.
A jednak nie potrafiła zwalić całej winy na matkę. Tak samo Jared. Może dlatego, że
jednak była najbliższą im osobą, a oni cenili rodzinę. Wiedzieli, że muszą się nawzajem
wspierać. Tak jak teraz.Patrzyła na drogę, na której panował mały ruch. Deszcz oczyścił
wszystko z kurzu, orzeźwił powietrze i spowodował, że błękit nieba nabrał głębszej
barwy. Melanie przypomniała sobie wycieczki poza miasto, które planowali z Charliem.
Jednaknicotaką„wycieczkę”imchodziło…
–TerazskręćdoNebraskaGity.–Jaredwychyliłsiędoprzodu,bypilotowaćKane'a.
– Musimy poszukać bankomatu. – Wyciągnął kartę kredytową, którą zapewne znalazł w
jegoportfelu.–Potrzebujemytrochęgotówki.
ParkStanowyRzekiPlatteTommyPakulaprzycisnąłlekkohamulcefordaexplorera.
Już z daleka zauważył policyjny wóz techniczny i czarno-biały ścigacz na poboczu.
Cholera jasna! Nie miał pojęcia, że bandyci dojechali tak blisko parku. Kumple
powiedzielimutylko,żebyjechałSzóstkąnapołudnieodLouisville.
Policjanci zatrzymali się tak blisko miejsca wypadku, jak to było możliwe. Saturn
przerwałogrodzeniezdrutukolczastegoiwjechałdalekonapolekukurydzy.Zpowodu
burzyśladypooponach wypełniłysię wodą,któranie zdążyłajeszczewyschnąć.Trzeba
byłoporządnychbutów,żebydotrzećdorozbitegosamochodu.
PakulapomachałdoHertzaiotworzyłszybkę.
–Czyktośjużbyłwparku?
–Jedenzchłopakówgadałzestrażnikiem.Mieszkawpobliżu.Twierdzi,żenikogotu
niema.Tylkojedendomekjestzajęty,apozatymciszaispokój.
–Wczoraj przyjechał tu mój kumpel. Znasz Andrew Kane'a, tego od powieści
sensacyjnych?-Nożownika?Nojasne.
–Mhm,właśnie.Miałtutajpisać.Sprawdzę,couniego,izarazwracam.
–Załogahelikopteratwierdzi,żewózbyłpusty,kiedygoznaleźli,aleniezdziwiłbym
się,gdybybandycimieligdzieśtutajinneauto.Słyszałemotymanonimowymtelefoniew
sprawiebiałegosaturna.Napewnoniesiedzielituzadługo.Niesągłupi.
–Pewniemaszrację.–Pakulaspojrzałnazegarek.–Zarazwracam.
Zamknął szybkę i skręcił na drogę wiodącą do lasu. Hertz raczej się nie mylił. Więc
skądtezłeprzeczucia,któregonagleopanowały?Zanimwjechałnapodjazd,jużwiedział,
że samochód kumpla zniknął. Nigdzie nie dostrzegł czerwonego saaba. Po chwili
zatrzymałsięizaciągnąłhamulec.
Idąc ścieżką, zastanawiał się, dlaczego nie zadzwonił wczoraj do Andrew. Może
kumpelwybrałsiętylkonaprzejażdżkę,żebysiętrochęodświeżyć?Amożepojechałdo
Louisvillenaśniadanie?Amożepoprostudowiedziałsięotym,costałosięwbanku,i
przezornie wrócił do domu. Miał telewizor i pewnie włączył go, żeby obejrzeć prognozę
pogodyiwiadomości.
Zastukał i dopiero potem nacisnął klamkę. Drzwi nie były zamknięte. Poczuł, jak
zjeżyłymusięwłoskinakarku.
–Andrew?!Jesteśtu,stary?!–zawołał,chociażwiedział,żenikogoniema.Żołądek
zacząłmuwolnopodchodzićdogardła.
W środku panował nieprawdopodobny bałagan. W kuchni i pokoju walały się
porozrzucaneubrania,atakżeresztkijedzeniaipuszkipopepsi.Właziencenapodłodze
leżałymokre,pobrudzoneręczniki.
Tubka z pastą i szampon były otwarte. W brodziku i na umywalce widniały smugi
błota. Pakula zajrzał jeszcze do sypialni i stwierdził, że łóżko wygląda tak, jakby ktoś w
nimspał.Zatrzymałsię,starającsięobjąćwzrokiemcałeotoczenie.Próbowałzgadnąć,co
się tutaj stało, wciąż zachowując nadzieję. Kogo chciał oszukać? Doskonale wiedział, co
sięzdarzyło.Andrewmiałwczorajnieoczekiwanychgości.Ciludziewzięlito,cochcieli.
Niewidziałnigdzielaptopa,chociażtelewizorwciążbyłwłączony.
Zajrzałnawerandęizauważyłzabłoconeodciskibutów.
–Stary, nie zamknąłeś tych drzwi, co? – powiedział do siebie. – Tylko gdzie, do
cholery,jesteś?!
Nieczekałnaodpowiedź.MożeAndrewzorientowałsięwsytuacjiiuciekłdolasu?Z
ulgąstwierdził,żeniebyłotujegociała.Przezchwilępatrzyłnalasijezioro.Kumpelznał
świetnietomiejsce.Miałbyprzewagęnadprzeciwnikami.
Pakula wrócił do domu i wyjął komórkę, by podać dane samochodu. Przynajmniej
łatwo będzie znaleźć to krwiście czerwone cacko z indywidualnym numerem
rejestracyjnym.Ktotopowiedział,żecibandyciniesągłupi?
Ekranik komórki pokazywał, że nie ma zasięgu. Pakula potrząsnął głową. Biedny
Andrewniemógłnawetzadzwonićpopomoc.
Nie,musiprzestaćtakmyśleć.Kumplowinapewnonicsięniestało.Dobrze,żenie
leżygdzieśtunieżywyalbonieprzytomny.Napewnouciekł.Jeszczedziśbędąsięśmiali
przypiwieztejcałejprzygody.
Iwtedyzobaczyłkrew.
Droga nr 75Andrew co jakiś czas zerkał we wsteczne lusterko. Jego wóz zazwyczaj
zwracał uwagę policji, dlaczego teraz miałoby być inaczej? Cały czas jechał szybciej, niż
pozwalałynatoprzepisy,aletrzymałsięinnychsamochodów,żebyJaredniezwróciłna
to uwagi. Gdzie, do licha, podziała się drogówka? Dlaczego nikt nie szuka tych
morderców?
Zabilicztery,możenawetpięćosób,ajednakniezabralipieniędzy.Chybażegdzieśje
ukryli i teraz potrzebowali gotówki. A może bali się, że policja ma numery seryjne tej
forsy,którąukradli?Alemogliprzecieżzostawićsobieprzynajmniejtrochędrobnychna
wszelkiwypadek.Amożetakwszystkospieprzyli,żejednaknicniemieli…
Jedno wiedział na pewno – Jared był wkurzony, że dzienny limit karty wynosi
czterystadolarów.Możemyślał,żewynagrodzisobiestratęzbanku?Niezależnieodtego
wszystkiegoAndrewzaparkował
takbliskobankomatu,żebykameramogłateżobjąćosobysiedzącewtylewozu.W
każdym razie miał nadzieję, że tak właśnie się stanie. Zastanawiał się też, czy nie
zablokowaćkartyitymsamymzmusićJareda,żebywszedłznimdobanku,bałsięjednak
ryzykować.Toniemiałoznaczenia.Wszystkoprzebiegłoażnazbytsprawnie.Barnettmiał
już cztery stówy, a oni pojechali Siedemdziesiątką Piątką na południe. Nastawili głośniej
radio,aleniepojawiłysięnoweinformacje.Charliezacząłsięzajadaćmałymipączkamiz
czekoladą.
Spojrzał na siedzącą obok niego Melanie. Oparła głowę o boczną szybkę. Najpierw
pomyślał,żezasnęła,apotemzrozumiał,żewpatrujesięwkrajobraz.Cośmumówiło,że
nie jest zadowolona z przebiegu wypadków. Wskazywała na to jej nerwowość, a także
gniew z powodu tego, co stało się w banku. Tak, Melanie z pewnością stanowiła
najsłabszeogniwo.
Gdyby tylko udało mu się zwrócić uwagę policji. W Nebraska City skręcił wbrew
przepisom w lewo, z nadzieją, że obudzi czujność stróżów prawa, ale kierowca pikapu,
któremu zajechał drogę, nawet na niego nie zatrąbił. Po prostu miał pecha, że stykał się
tylkozuprzejmościamiwtymmiłym,spokojnymmieście.
–Głośniej! – Jared wrzasnął tak, że nawet on chciał sięgnąć do gałki radia. Jednak
Melaniezrobiłatozaniego.
–…prawdopodobniejadązParkuStanowegoRzekiPlatteczerwonymsaabem9-3,z
indywidualnym numerem rejestracyjnym KAPRYS, powtarzam KAPRYS, ze stanu
Nebraska.Podejrzanimogą
miećzsobąwłaścicielasamochodu,któryniejestznimiwżadensposóbpowiązany.
Na razie, aż do potwierdzenia, nie podajemy jego nazwiska. Policja prosi o wszelkie
informacje dotyczące czerwonego saaba 9-3 z indywidualną tablicą rejestracyjną
KAPRYS. Jednocześnie ostrzega, by nie próbować zatrzymywać tego wozu, gdyż obaj
bandycisąuzbrojeniibardzoniebezpieczni.Ujawnionoteżnazwiskaczterechosób,które
zginęływbanku…-Kurwamać!Wyłączcieto!Szybko!
Melanieposłuchałago,apotemodwróciłasiędotyłu.
–Icoterazzrobimy?
–Zamknijsię,Mel!Dajmipomyśleć!
–Toszaleństwo,Jared.NiemówiłeśmnieiCharliemu,żetotakmawyglądać.
–Mówiłemci,żesobieporadzę,Mel.Tylkomi,kurwa,nieprzeszkadzaj.
Odwróciłasię.Andrewzauważył,żezaczęłamiąćbrzegkoszulki.Wydawałomusię,
żejejdolnawargazaczęładrżeć,aleszybkojązagryzła.
AndrewpatrzyłnaJaredawewstecznymlusterku.Niebyłjużtakispokojny.Corusz
obracał się za siebie. Zerknął nawet na niebo, jakby spodziewał się tam policyjnego
helikoptera.Charlieteżzacząłsięrozglądać.
–Skądoni,docholery,towiedzą?!
Andrew myślał, że to pytanie retoryczne i że Jared wcale nie oczekuje od niego
odpowiedzi. Po chwili jednak poczuł uderzenie w tył głowy i omal nie zjechał na
pobocze.
–Skąd?!–wrzasnąłJared.–Cozrobiłeś?!
Serce Andrew omal nie wyskoczyło z piersi.-Nic. – Czy był sens tłumaczyć
cokolwiekfacetowi,któryzabijałbezżadnegopowodu?Ciekawe,czygoterazzabije,czy
nie?–Jakmogłemcokolwiekzrobić?Przecieżbyłemcałyczaszwami.
Musiał się uspokoić. Nie powinien okazywać strachu przed Barnettem. Być może
wszystko jeszcze będzie dobrze. Może uda mu się jakoś wykorzystać tę nową sytuację.
Kiedy Jared odwrócił się do tyłu, przesunął dłoń niżej, by sięgnąć do długich świateł.
Powinienbyłpomyślećotymwcześniej.Możektośwreszciezorientujesię,cosiędzieje.
Terazmusirobićwszystko,żebyzyskaćnaczasie.Musimyśleć…
–Możecie to wykorzystać. – Starał się nie zdradzić, jak bardzo jest podniecony.
Powinien sobie przypomnieć wszystko, co wiedział o przestępcach i psychopatach.
Przecież przebrnął przez stosy policyjnych materiałów. A teraz pamiętał tylko, że musi
mówićtak,jakbybyłpostronieJareda.
–Oczym,dodiabła,mówisz?–Barnettwciążkręciłsięnatylnymsiedzeniu.
Andrewzauważył,żeMelanieporazpierwszyspojrzałananiegozzainteresowaniem.
Dotejporyprawiegoniezauważała.
–Policja szuka tego wozu, prawda? – ciągnął Andrew. – Mogę być przynętą. I na
przykładjechaćdoKansasalboMissouri,awypojedzieciewdrugąstronę.
Cisza.
Jared przestał się kręcić. Melanie spojrzała do tyłu. Andrew powstrzymywał się, by
znowuniezacząćmówić.Niechciałprzedobrzyć.Niepatrzyłnawetwewstecznelusterko,
chociażmiałnato
wielkąochotę.Barnettmusimyśleć,żetomusięopłaca.Prawdziwipsychopacimyślą
tylkoosobieiAndrewnatowłaśnieliczył.WkońcuJaredpochyliłsięwjegostronę.
–Widzisztęfarmę?–Wskazałpalcemwprawo.–Skręćtam.
Melanie oparła głowę o tył siedzenia i odetchnęła z ulgą. Brat wreszcie posłuchał
głosu rozsądku. Przez chwilę chciała powiedzieć, że zostanie w tym wozie i pojedzie z
Andrew Kane'em. Było jej wszystko jedno. Chciała zakończyć to szaleństwo.Gdy
przejechalikawałekdrogągruntową,JaredkazałAndrew,byzatrzymałsięprzeddomem.
Chociaż jechali wolno, grys obijał się o podwozie saaba. Ślady po oponach były
wypełnionewodą.Cojakiśczaspodskakiwalinawybojach.
Charlie zaczął pogwizdywać temat z Zielonych pól, a Jared zaśmiał się, zanim
powiedziałchłopakowi,żebystuliłpysk.
Melaniepróbowałaniezwracaćnanichuwagi.Bardzopodobałjejsięduży,piętrowy
dom, przy którym stanęli. Dorastała w ciasnym, śmierdzącym bloku i zawsze marzyła o
domunawsizdużąwerandą,chociażnigdyniezdradziłasięztymprzedbratem.Pewnie
wyśmiałbyjąipowiedział,żebyprzestałachodzićzgłowąwchmurach.
Na werandzie była nawet huśtawka i duży, gościnny stół, który samym swoim
wyglądemzapraszałdodługiegobiesiadowania.-Jaktozrobimy?–spytałCharlieisięgnął
poswójplecak.
–Jasiętymzajmę.Wysiedźciecicho.Tyteż–warknąłwstronęAndrew.
Melaniepomyślała,żechcemuwtensposóbprzypomnieć,żenienależydopaczki.
Samateżchętniebysięzniejwypisała.
Wdrzwiachstodołypojawiłsięfarmer.Musiałzobaczyćichwóz.Wcaleniewyglądał
tak, jak się spodziewała. Nie nosił ogrodniczek i flanelowej koszuli, ale zwykłe dżinsy i
koszulkę,anagłowiezamiastsłomkowegokapelusza–bejsbolówkę.
–Hej,popatrz,Andrew.Matakąsamączapkę–powiedziałJared.
Farmerpomachałimiruszyłwstronęsamochodu.
–Uśmiechaćsię,kurwa–rozkazałBarnett.
Melanie zerknęła do tyłu i zobaczyła, że brat wyjmuje broń zza pasa. Żołądek jej się
skurczył.Chciałakrzyknąćdofarmera,żebyuciekał.
–Jared,corobisz?
–Poprostusięuśmiechaj.Odprężsiętrochę.Charlie,todlaciebie.–Podałpistoletjej
synowi.
–ZostańzAndrewiuważajnaniego.Musimyskorzystaćztelefonutegofaceta,Mel.
Niemiałaczasu,żebyzastanawiaćsięnadtym,cowymyślił.Byłatakzadowolona,że
niezamierzaskorzystaćzbroni,żepoprostuzanimposzła.
Jarednacisnąłguzikiszybkaotworzyłasiębezszelestnie.Byłozapóźno,żebyskarcić
Andrew,któryrównieżotworzyłswoją.
–Dzień dobry – zaczął Jared fałszywie przyjaznym tonem. – Trochę się zgubiliśmy.
Mieliśmy pomóc znajomym w przeprowadzce, ale nie możemy ich znaleźć. Możemy do
nichodpanazadzwonić?-Jaksięnazywają?Znamtuwszystkichwokolicy.–Mężczyzna
spojrzałnajpierwnaAndrewiskinąłmugłową,anastępnieobróciłsiędoJareda.
–Prawdęmówiąc,dopierokupilitudom.Właśniesięprzeprowadzają.
–Todziwne.Niesłyszałem,żebyktośtucośsprzedawał.Wiecie,odkogogokupili?
Melanie znowu zaczęła miąć brzeg koszulki. Dlaczego ten facet jest taki głupi?
Powinienpoprostupozwolićimskorzystaćztelefonu.
Jaredwzruszyłramionami.
–Nie mam pojęcia. Mieliśmy tam być godzinę temu. Pewnie są już wkurzeni.
Naprawdę będę się streszczał. Mam nadzieję, że pańska żona nie będzie miała nic
przeciwkotemu?
–Nie,nie,pojechaładofryzjera.Jakzawszewczwartkijeżdżąrazemzprzyjaciółkądo
miasta.
–Tomiło,żejejpannatopozwala.
–Pozwalam?–Farmerroześmiałsię.–Jeślicisięwydaje,synu,żemaszjakiśwpływ
na to, co robią kobiety, to grubo się mylisz. One robią, co chcą. Prawda, psze pani? –
zwrócił się z uśmiechem do Melanie, która chciała go przestrzec, żeby za bardzo nie
drażniłJareda.
–No,chodźcie–powiedziałwkońcu,wskazującwejściedodomu.
Jared skinął porozumiewawczo Charliemu i posłał siostrze ostrzegawcze spojrzenie.
Wiedziała,żemamilczeć,poprostumilczeć.
Melanie zachwyciła się kuchnią, poczynając od malowanych ręcznie obrazków z
warzywami,akończącnażółto-białychzasłonkachwkratkę.Chętniebyusiadłaprzystole
zfiliżankąkawy.Chętniebytuzostała.Farmerwskazałstojącynaszafcetelefon.Anion,
aniMelanieniezauważyli,żeJaredchwyciłwielkinóżleżącynadeseczce.Przystawiłgo
mężczyźniedoszyiizmusił,byusiadł.
–Poszukajczegoś,żebygozwiązać,Mel.
Nie mogła się ruszyć. Kolana się pod nią ugięły. Patrzyła na farmera, widząc
zdziwienieistrachwjegooczach.Naglepowróciłdoniejtendzieńsprzedwielulat.Jared
trzymałodtyłujejojca,zaciskającmałerączkinajegoszyi,niezwalniającuścisku,mimo
żestopylatałymunadziemią,aojczymwciążpróbowałgochwycić.
–Poszukajczegoś,żebygozwiązać!–krzyczałwtedy.
Tyleżeonateżniemogłasięruszyć.Niemogłauwierzyć,żemajątozrobić.Planbył
gotów od dawna, naradzali się przez wiele wieczorów. Kiedy Jared był opuchnięty albo
onamiałasiniaki,dorzucalijakieśokrutne szczegóły.Niewiedzieli jednak,żedostanąw
swojeręcepistolet.
–Melanie,weźprzedłużacz!–wrzasnąłJared.
W końcu obejrzała się za siebie, z niejasnym przeczuciem, że zastanie tam ojca,
zakrwawionegoiuwalanegoziemią,jakbyprzyczołgałsiętuzgrobu.ToJaredgozakopał,
jejniestarczyłobysiły…Terazjednakzobaczyłatylkozasłonyikwiatkinaparapecie.
–Tylkobezwygłupów–rzuciłJareddofarmera.–Chcemytylkowziąćkluczykiod
samochodu.Musimygopożyczyć.
–Tak,oczywiście.–Mężczyznachciałwskazaćcośręką,alezatrzymałsięwpółgestu,
kiedy Jared przycisnął mocniej ostrze do jego szyi. – Wiszą przy drzwiach. Te z
medalionemzeświętymKrzysztofem.-Mel,weźkluczykiiprzynieśmitenprzedłużacz.
Miaławrażenie,żeśni,aleniebyłtodobrysen.Wciążpatrzyłanastrużkękrwi,która
zaczęłaspływaćnakoszulkęfarmera.Zrobiłojejsięniedobrze.Starałasięskoncentrować
na czymś innym, nie opuszczać tej miłej kuchni z żółto-białymi zasłonkami i obrazkami.
Jednakwciążmiałaprzedoczamitamtązapuszczonąkuchnięikrew,całemorzekrwi.
–Melanie,kluczyki!
Zrobiła,cojejkazał,niemalpotykającsięowłasnenogi.Zwiążągo.Zabiorąkluczyki.
Poradzi sobie jakoś. Już raz jej się udało. Musi się tylko skoncentrować na kolejnych
czynnościach.Apotemopuścitękuchnięiwejdziewswójkoszmar.
Andrew obserwował Charliego we wstecznym lusterku. Nie mógł się oprzeć
wrażeniu, że chłopiec wygląda jak psiak, który czeka na powrót swego pana. Trzymał
pistolet na siedzeniu tuż przy udzie, dokładnie tam, gdzie zostawił go Jared. Ręka
Charliego spoczywała tuż obok, jakby nie chciał dotykać broni, ale wolał być
przygotowany na każdą ewentualność.Andrew próbował przeanalizować wszystkie jego
cechy, jakby Charlie był jeszcze jedną postacią z jego książek. Chłopak był sprytny i na
pewnoświetnieradziłsobienaulicy,aleniewyróżniałsięszczególnąinteligencją.Byłow
nim coś niewinnego i zarazem dziecięcego, co nie szło w parze z jego zachowaniem.
Andrewpoczątkowosądził,żejesttoudawaneiżeCharlieświadomieztegokorzysta.Był
przystojny i zachowywał się swobodnie, nawet trochę zbyt swobodnie jak na jego gust.
Jakbywszystko,cowokółsiędziało,byłotylkogrąalbojakimśżartem.
Ichspojrzeniaspotkałysięwlusterku,aleAndrewnieodwrócił–
oczu. To Charlie wycofał się pierwszy.-Długo przyjaźnicie się z Jaredem? – spytał
Andrewzdawkowymtonem.
–Przyjaźnimy?–Chłopakzmarszczyłbrwi.–Jaredjestmoimwujem.
A więc to tak. Początkowo przypuszczał, że Melanie jest kochanką Jareda, ale to
miałowięcejsensu.Terazjużwiedział,jakiesąichrelacje.
Spojrzałnadrzwidomu,apotemgarażu.Nic.Nagleprzypomniałsobieinformacjęo
porywaczach, którzy mieli problemy z zabiciem zakładników, jeśli zaczęli o nich myśleć
jak o prawdziwych ludziach. Być może to właśnie teraz zaszło. Ale im dłużej Jared nie
wracał,tymbardziejAndrewmartwiłsię,żejednakniepozwolimubyćprzynętą.To,co
działosięwtymdomu,miałoprzesądzićojegolosie.
–Wydajesięciekawymfacetem–rzucił,znowuzerkającnaCharliego.
–No,Jaredjestwporządku.Idużowie.
–Ale czasami nie jest zbyt przyjemny dla twojej matki, co? – Andrew próbował się
zorientować,wobeckogoCharliebędziebardziejlojalny.
–Żenibyco?
–Samniewiem.–Andrewstarałsięnieokazywaćżadnychemocji.–Chybadużona
niąkrzyczy,prawda?
–A,to–mruknąłCharlie.
Andrewczekałnadalszewyjaśnienia,alechłopaknajwyraźniejuważał,żesprawanie
jest ich warta. Nagle drzwi do garażu się otworzyły i zobaczyli, jak zaczyna z niego
wyjeżdżać tyłem niebieski chevrolet impala. Andrew zauważył, że Charlie chwycił
pistolet,alezarazsięrozluźnił,kiedyrozpoznałwujazakierownicą.Melaniesiedziałana
miejscupasażera.Podjechalipodsaabatak,żeAndrew
nie mógł otworzyć swoich drzwiczek. Jared otworzył szybkę i polecił:-Charlie,
przenieśnaszerzeczy.
Chłopak wyskoczył z samochodu. Andrew podsunął mu torbę, a Charlie zaraz ją
chwycił.Imszybciejsięprzepakują,tymszybciejsięichpozbędzie.Zauważył,żeJaredsię
w niego wpatruje, i wcale nie spodobał mu się dreszcz, który przebiegł mu po ciele.
Czyżbychciałgoocenić?Sprawdzić,czymożemuzaufać?Amożeraczejzastanawiałsię,
cozrobićzjegociałem?
Jaredwyciągnąłrękęwjegostronę.
–Dajmikluczyki.
Andrew podał mu je bez wahania. Cóż, wyglądało to tak, jakby Barnett bawił się z
nimwkotkaimyszkę.Czekał,ażrzucijenaziemię,żebyzmusićgodoszukaniaichna
czworakach,chcącopóźnićjegowyjazdiporazostatnigoupokorzyć.Onjednakzawołał
Charliego,powiedziałmucośidałkluczyki,awziąłpistolet.
Andrew poczuł, że serce zaczęło mu walić jak młotem. Sam nie wiedział, dlaczego
dotądwydawałomusię,żeJaredwypuścigożywego.Jednakuwierzyłwto,aterazbyło
jużzapóźnonaucieczkę,którejmógłjeszczeprzedchwiląspróbować.Spojrzałwstronę
domu,chociażwiedział,żefarmernieprzyjdziemuzpomocą.JeślinawetBarnettgonie
zabił,toitakpewniegdzieśzamknąłalbozwiązał.
Jared przejechał jeszcze kawałek, tak że Andrew mógłby już wydostać się z
samochodu,chociażdrzwiczkisaabawciążbyłyzablokowane.Następniewysiadł,spojrzał
naAndrew,obszedłsamochódiotworzyłdrzwiczkipostroniepasażera.
–Wysiadaj.
Przerażenie dosłownie go sparaliżowało. Jared nie tylko chciał go zabić, ale jeszcze
upokorzyć,zmuszającdowyczołgiwaniasięzeswojegowozu.-Możepoprostuzrobiszto
tutaj–rzuciłześciśniętymgardłem.
–Oczymty,kurwa,mówisz?
–Jeślichceszmniezastrzelić,tozróbtotutaj.Iteraz.–Andrewniemógłuwierzyć,że
udało mu się wydobyć z siebie głos. Chwycił mocniej kierownicę w odruchu buntu.
Czemu nie tutaj? Czemu nie miałby umrzeć w swoim wozie, który był symbolem jego
sukcesuinowegopoczątku?
–Andrew,wysiadajzauta.Niemożemytutkwićcałydzień.
Kiedysięnieruszył,Jaredzacząłsięśmiać.
–Jeśliniewylezieszztegosamochodu,tocirzeczywiścieprzypierdolę.Nochodź,ty
prowadzisz,choćpotwoimsaabietomożebyćciężkasprawa.Możenawetpożałujesz,że
cięniezałatwiłem.
Andrew wysiadł niechętnie, przeciskając się przy desce rozdzielczej i starając się
osłonićgłowę,copowodowało,żewciążocośzawadzałłokciami.Jednakpochwilibyli
jużgotowidodalszejdrogi.Charliewstawiłsaabadogarażu,apotemAndrewpatrzył,jak
jegowózznikazazasuwanymidrzwiami,czując,żeginiewnimwszelkanadzieja.
Jużchciałruszyć,kiedyJarednaglepowiedział:
–Zaczekaj,czegośzapomniałem.
Andrewwogóleniezastanawiałsię,ocochodzi,domomentu,dopókiniezobaczył
szeroko otwartych oczu Melanie, którymi śledziła brata, znowu bezwiednie zagryzając
dolnąwargę.
–Jakpanisądzi,czegozapomniał?
Nieodpowiedziałainawetnaniegoniespojrzała.
Jakbyniedosłyszałapytania.Jakbynicterazniebyłowstaniedoniejdotrzeć.Jednak
po chwili przerażenia nastąpiła ulga, kiedy Jared wyskoczył z domu. Zapewne był tam
zbyt krótko, by zrobić to, czego się obawiała. Andrew patrzył, jak się rozluźnia, a
jednocześnienajejustachpojawiłosięcośwrodzajuuśmiechu.Jaredwsadziłnagłowę
czerwonączapeczkęfarmera.Zrobiłtoztakąprzesadą,żeCharlieażsięroześmiał.
Jednak Andrew cały zesztywniał, czując, jak znowu paraliżuje go strach. Czy to
możliwe? W jego ostatniej książce morderca wrócił po kapelusz swojej ofiary. Tyle że
było to w zimie i potrzebował go, a myślał sobie, że przecież na nic nie przyda się już
nieboszczykowi.
Obserwował Jareda, który wsiadł z uśmiechem do wozu. To niedorzeczne. Jak w
ogóle mógłby myśleć w takiej sytuacji o książce? Ale Jared wspominał wcześniej tę
powieść. Był zafascynowany, że morderca zabrał z sobą ucięty kciuk ofiary. Jednak
wyszedłzdomutakszybko…Apozatymnieusłyszeliwystrzału.Cholera,sytuacjaitak
wydawała się beznadziejna i Andrew nie chciał jej jeszcze pogarszać pokrętnymi
rozważaniami.
–Widzisz, Andrew – rzucił Barnett, kiedy ruszyli przed siebie, a grys zabębnił o
podwoziechevroleta–mamyteraztakiesameczapki.Wziąłemją,bowiemnapewno,że
tenfarmerniebędziejejjużpotrzebował.
Andrew spojrzał we wstecznym lusterku w wesołe, lecz przerażająco puste oczy
Jareda i od razu wszystkiego się domyślił. Zrozumiał też, że morderca chce, by stał się
współodpowiedzialnyzato,cosięstało.Zacałezło.
ŚLEPAULICZKA
Gmach sąduGrace włożyła drugą kasetę wideo do odtwarzacza. Przed rozmową z
Maksem Kramerem postanowiła jeszcze raz obejrzeć wszystkie filmy z obrabowanych
sklepów. Dochodzenie utknęło w martwym punkcie, ale nie chciała korzystać z pomocy
przeciwnika.Pozatymnieufałatemufacetowi.
Wieleosóboglądałojużtekasety,itoconajmniejparęrazy.Niebyłonanichniczego
ciekawego. Złodziej miał zawsze maskę zakrywającą dolną część twarzy i pończochę na
głowie, do tego rękawiczki, ciemną koszulkę z długimi rękawami i dżinsy. Film nie był
przerywany jak w przypadku banku, ale chyba równie mało przydatny. Kamery we
wszystkich trzech sklepach zarejestrowały obraz bezpośrednio za kasą, obejmując jeden
lubdwarzędypółekifragmentlodówki.
Grace już widziała wszystkie, a teraz chciała je ponownie obejrzeć. Włączyła „play”.
Cholera,zabardzocofnęła.Wcześniejteżjej
się to zdarzyło i na ekranie, tak jak tutaj, pojawili się normalni klienci. Złodziej
pewnie czekał w tym czasie na zewnątrz. Być może nawet obserwował sklep. Grace
wyciągnęła dłoń, żeby przewinąć kasetę, ale nagle włączyła pauzę.Coś ją zdziwiło.
Odniosła wrażenie, że się pomyliła, i znowu wzięła kasetę z pierwszego sklepu. Wyjęła
więc ją i sprawdziła napis. Nie, to był drugi sklep. Włożyła ją zatem do odtwarzacza i
cofnęła.
Zaczęłaoglądaćfilm,naktórymmłodyczłowiek,zapewnenastolatek,cotrudnobyło
określić,gdyżobrazniebyłnajlepszy,podszedłdolodówki.Zatrzymałaobrazizaczęłasię
weńwpatrywać.Następniewzięłapierwsząkasetęiwłożyłajądodrugiegoodtwarzaczaz
telewizorem na półce obok. Znowu przewinęła taśmę, a potem oglądała ją w
przyśpieszonymtempie.Wkońcuwłączyłapauzę.
Miałago!
Cofnęła się trochę, żeby objąć wzrokiem oba ekrany. To był ten sam chłopak ze
sterczącymi włosami, w luźnym T-shircie i workowatych dżinsach. I w białych butach.
Właśnie na te buty zwróciła baczniejszą uwagę. Który nastolatek utrzymywał swoje
obuwie w takiej czystości? Czy to przypadek, że przebywał w obu tych sklepach na
krótkoprzedkradzieżą?
Spojrzaławpapieryiodszukałaadrespierwszegosklepu.Znajdowałsięwpółnocnej
części miasta, a ten drugi w zachodnim Omaha. Trzeci – w części północno-zachodniej.
Włączyłaostatniewideoizaczęłaprzeglądaćfilm.
Aniśladu.
Przewinęłakasetęjeszczedalejiznowująwłączyła.Wsklepie
było sporo ludzi. To zapewne była ta popołudniowa kradzież. Inne miały miejsce w
nocy. Ale złodziej chyba tak się rozzuchwalił, że uznał, iż nic mu się nie stanie.Grace
wpatrywałasięwekran,alenigdzieniemogładojrzećprzestępcy.Niekręciłsięwpobliżu
lodówki.Innitak,alenieon.Przewinęłakasetęizaczęłaoglądaćodsamegopoczątku.
–Grace?
WłączyłapauzęispojrzałanastojącąwdrzwiachJoyceKetterson.
–Zdajesię,żeczekałaśnatęrozmowę.MaszZurychnadrugiejlinii.
–Dzięki,Joyce.
Sięgnęłaposłuchawkę,wciążpatrzącnaekran.
–Cześć, kochanie – powiedziała. – Wiem, że już dzwoniłeś, ale nie było mnie w
pracy.
–Mampięćminut,zanimpodadządesery.Couwas?
Vincebyłzmęczony.Pewnieniewielespałiniemógłjeszczedojśćdosiebiepolocie.
–Wszystko w porządku. – Nie chciała mu mówić o Barnetcie. Niepotrzebnie by się
zdenerwował.–Ajaktwojerozmowy?
–Wciążtrwają.Prawdęmówiąc,powinienemjużtamwracać,alechciałemwiedzieć,
couciebie.
Graceuśmiechnęłasięlekko.VinceteżpostanowiłniewspominaćBarnetta.
–A co z tym krasnoludkiem? – spytała jeszcze. – Czy chcesz go postawić w naszym
ogrodzie?Jestnawetładny,ale…
–Niewiem,oczymmówisz.
–No,tenzfajansu.
–Fajansowykrasnoludek?
–Jasne! Ten, którego zostawiłeś na schodach do garażu.-Przysięgam, że nic takiego
niezrobiłem–powiedziałzdziwiony.–Posłuchaj,Richardnamniemacha.Muszęjużiść.
Naprawdęwszystkowporządku?
–Tak,oczywiście.
–Dobrze,ucałujodemnieEmily.Trzymajsię,kochanie.
–Tyteżsiętrzymaj.
Postanowiła zapytać córkę o tego krasnoludka. Może zostawił go któryś z
robotników, chociaż nie pokazywali się od zeszłego tygodnia… A jeśli… jeśli zrobił to
JaredBarnett?Tylkopocomiałbystawiaćnajejschodachfajansowegokrasnoludka?
Potrząsnęła głową i znowu spojrzała na ekran. I wtedy go zobaczyła. A raczej tylko
jegofragment.
Byłapewna,żetotensamchłopak,chociażstalodwróconytyłemdokamery.Prawą
rękę trzymał na górnej części drzwi od lodówki. Wydało jej się to dziwne. Dopiero po
chwili zrozumiała, że otworzył te drzwi dla jakiejś małej dziewczynki, która sięgała po
zimną colę albo inny napój. Złodziej trzymał rękę na miejscu, którego prawdopodobnie
nie dotykał nikt inny. Być może zostały tam jego odciski palców. Tak, to musi być on,
pomyślała,patrzącnajegobiałebuty.
Znowupodniosłasłuchawkęiwybrałanumer.
–Darcy, tu Grace. Chciałabym ci coś pokazać. To niewiarygodne, ale może uda się
zdobyćodciskipalcówtegozłodziejaodtrzechsklepów.
Tommy Pakula siedział w swoim wozie. Drzwi zostawił otwarte, a w dłoni wciąż
trzymał komórkę. Obserwował policjantów z hrabstwa Sarpy, którzy przeszukiwali
okolice domku Andrew. Ich kapelusze z szerokimi rondami pojawiały się co jakiś czas
między drzewami. Psy policyjne były już w drodze, ale Pakula wątpił, by coś znalazły.
Gdybytencholernyfarmerniezadzwoniłzinformacją,żektośmuukradłpółciężarówkę,
mielibyjejużwczorajwnocyipewniedoszlibyażtutaj,chociażniebyłpewny,czypsy
nie zmyliłyby tropu w takim deszczu. Nie mogli nawet skorzystać z helikoptera. Te
skurwysynymiałymasęszczęścia.Pakulaprzeciągnąłdłoniąpogłowie.Cieszyłsię,żenie
znaleźliświeżegogrobu,chociażinnemożliwerozwiązaniawcaleniewyglądałynajlepiej.
Był już nawet bliski ujawnienia mediom, do kogo należy czerwony saab. Zresztą
dziennikarze i tak się wszystkiego dowiedzą, jak tylko sprawdzą tablicę rejestracyjną,
wobecczego
możelepiejbędzieprzekazaćstacjomtelewizyjnymnazwiskoizdjęciaAndrew.Ktoś
musiałgoprzecieżwidzieć,zwłaszczażerzucałsięwoczyzpowodugipsu.Jednakgdyby
tainformacjadotarładobandytów,moglibygouznaćzazbędnybalast,aPakulawiedział,
że w takiej sytuacji ci psychole nie kupiliby mu biletu na powrotny autobus.W końcu
zostawił policjantów i pojechał do Hertza i ekipy technicznej, która wciąż zajmowała się
rozbitym samochodem. Zauważył, że pracownicy techniczni obchodzą auto z daleka, by
uniknąć zniszczenia tych niewielu śladów, które jeszcze zostały. Wszyscy byli umazani
błotem,gdyżmusieliklękaćnarozmiękłejziemi.
Pakulazatrzymałsięprzyzniszczonymogrodzeniuznapisem„Brakprzejścia”,który
oderwałsięodparkanuizaryłwbłocie.
–Robimy, co możemy – krzyknął w jego stronę Ben. Tommy brnął do niego przez
błoto.–Potemodholujemytenwózisprawdzimygodokładnie.
Ben wyjął papierosa, a kiedy ktoś z ekipy technicznej spojrzał na niego niechętnie,
podszedł do Tommy'ego. Pakula znał tego chudzielca, był to Wes Howard. Wcale nie
zazdrościłmutego,żemusipełzaćwbłocie,itowlateksowychrękawiczkach,którenie
przepuszczały potu. Sam stał trochę dalej, starając się odtworzyć przebieg wydarzeń.
Jakim cudem tych dwóch dupków wyszło cało z tego wypadku? Którędy przeszli w
stronęlasu?Ijaktosięstało,żenatknęlisięnadomekAndrew?
–Poduszkapowietrzna?–spytał.
–Naszczęścienie–odparłWes.–Otwarciepoduszkiczasaminiszczyślady.
–Ale bywa, że zostaje na niej DNA sprawcy. Technik pokręcił głową.-Mamy tylko
wymiocinyztyłuwozu.
–Naprawdę?Tociekawe.Cośjeszcze?
–Odciski sprawdzimy po odholowaniu. Odciski stóp dookoła są rozmyte, chociaż
widziałemfragmentnaprogusamochodu.
–Czynicniezostałowśrodku?–Pakulazbliżyłsiędowozuizajrzałdownętrza.
–Dwa zakrwawione kombinezony, jedna chustka. Żadnej broni. Na miejscu
przejrzymy wszystko dokładnie. Aha, znalazłem jeszcze to w błocie. – Wes sięgnął po
plastikowątorebkę.Znajdowałsięwniejnaszyjnik.–Niejestzmatowiały,więcniesądzę,
byleżałtuwcześniej.Tylkosiętrochęzabrudził.Pozatymniewydajemisię,żebyjakaś
żona farmera nosiła go do pracy. Z tyłu coś wygrawerowano. – Przyjrzał mu się bliżej,
potempodałPakuli.–TLCiJMK.Mówicitocoś?
–Chybanie:„JaMuszęKochać”,co?Mogętowziąć?
–Jasne.SpytajoniegoDarcy.Mówiła,żejednazofiarmiałaprzerwanynaszyjnik.
–Pamiętaszktóra?
–Nie,niestety.
–Gdziegoznalazłeś?
–Obokwozu,leżałgłębokowbłocie.Tobyłzupełnyprzypadek,bochciałempobrać
próbkęziemi.Ktośmusiałgoniechcącyupuścić,apotemprzydeptać.
–Myślisz,żemoglipróbowaćgoukryć?
–Ktowie,wszystkomożliwe.
–Więcmamytoiodciskczęścibuta.–Pakulaspojrzałnasamochód,jakbywidziałgo
porazpierwszy.Cośmusiętuniezgadzało.
Cały przód saturna był mocno zgnieciony, na bokach pozostały ślady po drucie
kolczastym.Zderzakbyłrozwalony,achłodnicazapewnewdrzazgach.Cośmutujednak
niepasowało.-Czytowszystkotakwyglądało,kiedytudotarliście?
–Mhm.Pewniewyskoczylizwozuizaczęliuciekać.Nawetniezamknęlidrzwiczek.
Właśnie,pomyślał.Drzwiczki!
–Dlaczegootwartychjesttrojedrzwiczek?
Igdziebyłtenodcisk?Zprzoduczyztyłu?
WesspojrzałzpodziwemnaPakulę.Dopieroterazpomyślałotymsamym.
–Ztyłu–odparł.
–Czytomożliwe,żektośtamwchodził,żebycośwziąćzsamochodu?
Wespokręciłgłową.
–Nie.Raczejktośwysiadał.
–Jedziemywzłymkierunku–zauważyłaMelanie.PrawienieruszałasięzOmaha,ale
przecież wiedziała, że Kolorado jest na zachodzie, oni zaś zdążali na południe.Powoli
głodniała i robiła się coraz bardziej zmęczona. Poza tym oślepiało ją słońce. Opuściła
osłonkęiznalazłasięokowokozJezusemnaobrazku.
–O Boże! – jęknęła i podniosła ją szybko. Już wolała patrzeć prosto w słońce. –
Jestem głodna – powiedziała z nadzieją, iż zabrzmi to na tyle przekonująco, że Jared
pozwoli im zajechać do następnego fast foodu dla kierowców. Spojrzała przez ramię na
Charliego. Syn spał z głową opartą o szybę. Jego rude włosy sterczały jak u jeża, prawą
rękę trzymał pod brodą. Nie ma co marzyć, że też zacznie się domagać jedzenia. –
Mówiłam,że…
–Urwała, by uchylić się przed batonem, który poszybował w jej stronę. –
Chciałabym… – Butelka z wodą minęła jej głowę d słownie o parę centymetrów. –
Uważaj,namiłośćboską!–Spojrzałazawstydzona
naAndrew.Charliezachichotał,przeciągnąłsięipowiedział;
–No,niemożemysięzatrzymać?Chcemisięsikać.
Melanieukryłauśmiech.Terazprzynajmniejniebyłasama.
–Cozbenzyną?–zapytałJared,apotempochyliłsięwstronęAndrew,jakbymunie
ufał.
–Następne miasteczko to Auburn. Pewnie znajdziemy w nim stację benzynową z
jakimśsklepemitoaletą.Apotemzawrócimy.
–No,nibydlaczego?–spytałCharlie.
Wujpodsunąłmupodnosotwartąmapę.
–Zawrócimy,żebypojechaćdoKolorado.
–Wiedziałam! Wiedziałam, że źle jedziemy. – Melanie spojrzała na Andrew, ale ten
nawet nie drgnął. Od momentu, kiedy wyjechali z farmy, nie odezwał się ani słowem.
Chorą rękę trzymał sztywno na kierownicy. Włożył też przeciwsłoneczne okulary, które
znalazłnadescerozdzielczej.
Melanienierozpakowałabatona,botużzazakrętemdostrzegłapierwszezabudowania
miasteczka. Może na stacji kupią pizzę albo hot doga. Bardzo chciała zjeść coś
porządnego.
Jaredznowuwychyliłsięzzasiedzenia,bysięprzyjrzećmiasteczku.
–Czymożemykupićpastędozębówiszczoteczki?–spytała.–Iilemożemywydać?
–Prawdziwakobieta,co?–JaredklepnąłAndrew,jakbybylinajlepszymikumplami.
Melanie aż się skurczyła, myśląc o barku, który wciąż musiał boleć Kane'a, ale on
nawet nie syknął. Po prostu patrzył przed siebie niczym robot. Miała nadzieję, że nie
zasnął.Niezniosłabykolejnej
kraksy.Potamtejjeszczebolałyjążebra.-Możemyteżkupićparacetamol?
Uważała,żebratjestjejcoświnny,przecieżpomogłazwiązaćtamtegofarmera.Miała
tylkonadzieję,żejegożonaprzyjedziewkrótcezmiastaiwybawigozopresji.
–Tomiejscenieźlewygląda.–Jaredwskazałstacjęzesklepem.–Melanie,zajrzyjdo
skrytki,potrzebujęokularówprzeciwsłonecznych.
–Tak,jateż.Możeszmijekupić?
Otworzyła schowek i zaczęła przeglądać zawartość. Mapa, ciśnieniomierz do kół,
zapałki, otwarta paczka papierosów i w końcu okulary. Podała je bratu i zawahała się.
Zapomniała już, jak wspaniały, niemal zmysłowy, może być zapach papierosów. Chciała
wyjąćjednego.Tylkojednego!Takchętniebysobiezapaliła…
–Mel,tyzatankujesz.Charlie,lećdokibla.Alezróbtoszybko.Melanie,słyszałaś,co
mówiłem?
–Czy mogę wejść do środka? – Popatrzyła na niego tak, jakby nic do niej nie
docierało.
–Nie,zostanieszprzyaucie.
–Dajspokój,Jared.Potrzebujęparurzeczyichcęsobiekupićjakieśżarcie.
–Jasięwszystkimzajmę.
Skrzywiłasięnatesłowa.
–Ciągletopowtarzasz.
Musiała uważać. Nie chciała posunąć się za daleko. Jak dotąd Jared nigdy nie
rozzłościł się tak, by zrobić coś złego jej lub Charliemu, ale wiedziała, że jest do tego
zdolny. Widziała różne rzeczy. Zastanawiała się nawet, czy to właśnie zdarzyło się w
banku.Czyktośgonieposłuchał?Czyktośmusięodszczeknął?
–Mówię, kurwa, że ci wszystko kupię. Teraz zamknij gębę i zajmij się
wozem.Zauważyła, że Jared sprawdza pistolet, i nagle poczuła, że już nie jest głodna.
Wsunąłgozapasekspodni,naktórenaciągnąłkoszulkę.
Chciała mu powiedzieć, żeby zostawił broń. I tak mieli z jej powodu wystarczająco
dużokłopotów,Chciałagospytać,jaktosięstało,żeobrabowałbankiniemaforsy.Ale
milczała. Pewnie teraz zamierza napaść na sklep z bronią w ręku. Tak jest łatwiej. I
szybciej.Byćmożesamabytorobiła,gdybyniewrodzonaalergianabroń.
Wiedziała tylko, że jeśli zaczyna się komuś grozić pistoletem, to ta osoba zrobi
wszystko. Będzie błagać, jęczeć, płakać jak małe dziecko. Tak jak jej ojciec, kiedy nagle
zrozumiał,żewszelkieprzeprosinynanicsięniezdadzą.ZadużowycierpielizJaredemi
byłojużzapóźnonaprzepraszanie.
–Gotowi? – spytał Jared i znów mocno klepnął Andrew po chorym barku. – No,
obywateluKane,idzieszzemną.
Auburn, stan NebraskaAndrew starał się nie słuchać kłótni. Podniesione głosy
działały niczym papier ścierny na żywą tkankę mózgu. Miał ochotę się wyłączyć i
zapomniećowszystkim,codziałosiędookoła.Takjakwtedy,kiedymusiędobrzepisało.
Niestetyostatniozauważył,żeniemanadtymżadnejkontroli.Niepotrafiłjużsiętak
przestawiać, czego żałował teraz jeszcze bardziej niż wtedy, kiedy próbował pisać. W
zetknięciu z tym, co się działo, był zupełnie bezradny. Czy nie to właśnie zarzucał mu
Tommy? Że nie potrafi żyć w prawdziwym świecie? Czy może raczej radzić sobie z
życiem…?
Kiedy ostatnio się z nim widział? Kiedy siedzieli na werandzie, pijąc piwo i
rozmawiając? Tydzień temu? Nie, wczoraj! To odkrycie napełniło go zdumieniem. Po
chwili zaczęły mu się układać w głowie kolejne fragmenty układanki. No tak, Tommy
musiałdoniego
pojechaćiodrazudomyśliłsię,cosięstało.Dlategopolicjawiedziałaosamochodzie.
Skoro więc to Tommy prowadzi tę sprawę, może udałoby się jakoś zostawić mu
wiadomość.Alejak?Ikiedy?-Chodźmy!
Jared znowu uderzył go w bark. Ból rozszedł się po całym ciele. Andrew wytężył
wolę,żebynawetniedrgnąć.Niechciałdaćtemuskurwysynowipowodówdoradości.
–Niezdejmujczapkiiokularów–instruowałgoBarnett.–Inigdzienieodchodź.Nie
spiesz się też. Kiedy Mel skończy, zapłacisz za wszystko kartą. Będą sprawdzać twoje
kontoipomyślą,żepojechaliśmynapołudnie.
JaredpodałmujegoportfeliAndrewdopieroterazzauważył,żegozabrał.Jasne,że
go miał. Dlaczego tak trudno mu się skupić? Gdyby tylko mógł się wyzwolić od tej
pajęczejnici,któraotaczałagocorazszczelniej…
–Słyszałeś,copowiedziałem?Hej…
–Tak,słyszałem.–Andrewchciałuniknąćkolejnegouderzenia.
–Naprawdęmuszęsięwysikać–przypomniałCharlie.
–Dobra,ruszaj–zgodziłsięłaskawieJared.
Czworo drzwiczek otworzyło się niemal jednocześnie. Andrew przeciągnął się i
rozprostowałnogi.Zprzyjemnościąpomyślał,żemożesiętrochęprzejść.Rozejrzałsięteż
wokół sklepu. Zauważył wystawione na zewnątrz gazety, które krzyczały nagłówkami:
„Mordercynawolności”.LincolnJournalnapisałpoprostu:„Obława”.
Wdrodzedosklepuzastanawiałsięnadróżnymimożliwościami.
Mógłby pchnąć Jareda i zacząć uciekać. Miał niezłą kondycję, przynajmniej przed
tym, jak złamał obojczyk. Poza tym był wyższy od swego prześladowcy, chociaż ten
wydawał się bardziej umięśniony. Jednak Andrew chętnie by spróbował. Cóż miał do
stracenia?Musiałtylkopchnąćgomocno,żebytamtenmiałproblemyzewstaniem.Może
nastojakizgazetami?Tonapewnobygonachwilęzatrzymało.Czuł,żeJaredidzietużza
nim. Jeszcze tylko parę kroków… Serce znowu zaczęło mu walić jak młotem. Jedno
pchnięcie.Napewnosięuda.
W tym momencie drzwi do sklepu otworzyły się i stanęła w nich kobieta z małym
dzieckiem.Andrewzrozumiał,żemusijeszczepoczekać.
PorucznikPakulaznalazłwkońcudom,któregoszukałnajednejześlepychuliczek
południowego Omaha. Nienawidził tej części miasta. Nienawidził tych nowych dzielnic,
które budowano na chybił trafił, wmawiając klientom, że dzięki temu mają więcej
prywatności. Sam chętnie przeprowadziłby się do miejsca poprzecinanego tradycyjnie
ulicami i ich przecznicami.Podszedł do furtki, rozglądając się dookoła. Zastanawiał się,
jak Tina Cervante mogła sobie pozwolić na mieszkanie w takim miejscu, nawet jeśli
dzieliła dom z dwiema koleżankami. Płaciła tu pewnie dwa razy więcej niż w mniej
modnej części miasta. Przypomniał sobie jej kosztowny manikiur i pedikiur, a także
operacjęplastyczną.JejojciecbyłmechanikiemwDallas,amatkazastępcąkierownikaw
restauracjiRedLobster,coznaczyło,żeprzypiątcedzieciniemajązadużopieniędzy.
Zapukałdobogatozdobionychdrzwi,wciążotymmyśląc.Może
któraś z mieszkających tu dziewczyn była przy forsie i potrzebowała towarzystwa?
Może właściciel potrzebował kogoś, kto by się zajął domem? Może po prostu
niepotrzebnie jest tak podejrzliwy…Dziewczyna, która mu otworzyła, wyglądała jak
poślednie wcielenie Britney Spears. Tyle że wisiał jej brzuch, widoczny pod koszulką, a
ciemneodrostyzdradzałyprawdziwykolorwłosów.
–CzypaniDanielleMiller?
Powoliprzeciągnęłarękąposplątanychwłosachiziewnęła.
–Tak.Panwsprawieklimatyzacji?Spóźniłsiępan.Dzwoniłyśmywsprawienaprawy
jużdwadnitemu.
Pakulichciałosięśmiać.Martwiłsię,żeprzyjaciółkaTinybędziezbytprzerażona,by
rozmawiać.Okazałosięjednak,żebardziejprzejmujesięcholernąklimatyzacją.
–Niestety, obawiam się, że nie potrafię naprawić klimatyzacji. – Pokazał jej
legitymacjęzodznaką,byniepomyślała,żejestjakimśakwizytorem,onazaśprzewróciła
oczami. – Jestem porucznik Pakula z policji z Omaha. Chciałbym porozmawiać o Tinie
Cervante.
–A,chodzipanuotenbank?
–Tak, o napad na bank – powtórzył, starając się nie okazywać zniecierpliwienia. Ta
dziewczynazabardzoprzypominałamujegostarszącórkę,Angie.DanielleMiller,chociaż
liczyłasobiewięcejlat,wyglądałanarówniebezczelnąiwyluzowaną.
–Acopanchcewiedzieć?
–Chciałbymzadaćpaniparępytań.Możemywejśćdośrodka?
–Jasne. – Ruszyła w głąb domu, nie oglądając się za siebie.Wewnątrz było równie
elegancko jak na zewnątrz. Pewnie zaprojektował to jakiś dobry architekt. Litografie na
ścianachimiękkieperskiedywanynapodłodze.
–Jak udało się paniom znaleźć takie miejsce? – spytał Pakula. – Jest tu naprawdę
bardzoładnie.Czyżbyktóraśzpańbyładekoratorkąwnętrz?
–Onie!–Zaśmiałasię,potemwskazałafotel,asamausiadłanasofie,podwijającpod
siebiebosestopy.–ToTinaznalazłatendom.–Wzruszyłaramionami,jakbytobyłotakie
proste.–Trochęgłupiosiętutajczuję.Jakbymciąglemieszkałazrodzicami.
Pakula skinął głową. Doskonale wiedział, co miała na myśli. Ten dom zupełnie do
niejniepasował.Cieszyłsięjednak,żedziewczynachcerozmawiać.Zresztąjegowyglądz
reguływzbudzałzaufanie,zczegoczęstokorzystał.
–Tinamiaładotegoprawdziwytalent,wiepan.–OczyDaniellenareszcietrochęsię
zamgliły.–Ludziedawalijejróżnerzeczyalbopozwalaliznichkorzystać.
–Naprzykładzczego?
–Choćbyzsamochodów.
–Jacyludzie?Jejchłopcy?
Danielleprzewróciłaoczami,zapominającożaluzpowoduśmiercikoleżanki.
–Nie,onawolałafacetów,no,wpanawieku.Niewiemdlaczego,alelubiłastarych.
Och,niemówię,żebypanbyłstary…
–Gdziesięznimispotykała?–Pakulaudawał,żeniejesturażony.
–Do licha, nawet nie wiem, gdzie poznała tego ostatniego. Zdaje się, że był na nią
trochę wkur… zdenerwowany, więc nie wiem, czy się ostatnio spotykali.-Co go tak
zdenerwowało?
–Niemampojęcia,alejakostatniocoiruszdzwonił,toTinamówiła,żejejniema,a
onwyładowywałsięnamnie.
–Więcdzwoniłtutaj?
–Tak.
–Niewiepani,jaksięnazywa?
–No,Jay.
Pakulawyciągnąłplastikowątorebkęipodałjądziewczynie.
–CzydałtoTinie?
–Tak.Wlipcunajejurodziny.Towtedyzaczęłosięmiędzynimipsuć.Powiedziała,
żetonicnieznaczy.
–Takidroginaszyjnik?
–Nowiepan,jakajestTina…Toznaczybyła…Ażtrudnomiuwierzyć,żenieżyje.
Pakulaczekał.TymrazemDaniellewyglądałananaprawdęzaszokowanątym,cosię
stało.Dopieroterazjądopadło.Byćmożerzeczywiścienieprzyjmowaładowiadomości,
że jej koleżanka nie żyje, co nie byłoby niczym niezwykłym w tej sytuacji. Porucznik
milczał.Nauczyłsię,żezdawkowepocieszeniatypu:„Wszystkobędziedobrze”,niemają
w takich okolicznościach żadnego sensu. Chociaż z drugiej strony dużo trudniej było
czekaćwmilczeniu.
–Więc zrozumiała pani, że ten związek nie ma przyszłości, zanim jeszcze wszystko
zaczęłosiępsuć–odezwałsiępochwili.
–Onodpoczątkuniemiałprzyszłości.–Sięgnęłapochusteczkiukrytezaflakonem.–
Natympolegaproblemzestarszymifacetami.Zawszewkońcuwracajądoswoichżon.
Andrew próbował zwrócić na siebie uwagę sprzedawczyni, co nie było łatwym
zadaniem nie tylko z powodu ciemnych okularów, ale też dlatego, że kobieta kręciła się
bez przerwy za ladą. Ledwo im skinęła głową, kiedy weszli, i już biegła do następnych
klientów.Jared dawał mu wszystko do torby, którą trzymał w zdrowej ręce. Kupili
paracetamol, pastę do zębów, maszynki do golenia, chipsy, batony, a nawet komiksy.
Wyglądałototak,jakbyszykowalisiędodługiejdrogi.
Andrewwciążwodził wzrokiemzasprzedawczynią, znadziejąże wkońcunaniego
spojrzy. Przecież mogła im po prostu zadać parę pytań typu: „Skąd jesteście?”, „Dokąd
jedziecie?”, i tak dalej. Chętnie sam odpowiedziałby na nie wszystkie. Lecz ona tylko
poprawiała siwe włosy albo zaglądała do piekarnika z minipizzami lub zabierała się do
robieniahotdogów.
Pracuje tu, bo musi, pomyślał. Nie sprawia jej to jednak przyjemności. Może ma
skromną emeryturę albo kredyt do spłacenia? Ciekawe, czy jej dzieci przejmują się tym,
że musi pracować w sklepie? Nie, pewnie nie. Może w Omaha by tak było, ale nie w
takim miasteczku. To po prostu praca jak każda inna. I dobrze by było, gdyby tak
pozostało. Być może ta kobieta nigdy nie dowie się, że obsługiwała mordercę…Po ich
wejściu nikt więcej nie pojawił się w sklepie. Andrew uznał, że jest to przerwa przed
tłumemwporzelunchu.Sprawdziwięc,jakiemaszansenaucieczkęigdzieznajdująsię
tylnedrzwi.Napewnojakieśtubyły.Choćbynakońcuniewielkiegokorytarzykawrogu
pomieszczenia. Lecz jeśli są zamknięte? Natomiast gdyby wybiegł przed sklep, mógłby
natknąćsięnanowychklientów.
Inaglecośmuprzyszłodogłowy.Jaredchciał,żebyzapłaciłzatewszystkierzeczy,a
toznaczyło,żebędziemusiałpodpisaćrachunekzterminalu.JeślitoTommyichściga,na
pewno zadba o to, żeby sprawdzić jego rachunki. Barnett przecież na to liczył, chcąc
zmylićpolicję.
WięcmożepowinienzostawićTommy'emuwiadomośćnarachunku?!
Jared wziął sześciopak piwa, a Andrew zauważył, że w tym samym czasie Melanie
zajęła miejsce w wozie, tym razem za kierownicą. Barnett też zwrócił na to uwagę, a
potem dał mu głową znak, że ma zapłacić. Położyli zakupy przed ekspedientką, która w
końcuraczyłananichspojrzeć.
–Tapizzaświetniepachnie–zauważyłJared.–Robiciejątutaj?
–Ciastojestmrożone,resztędodajemynamiejscu.–Zaczęła
skanowaćzakupyiumieszczaćjewdużejtorbie.-Weźmiemywięcdwieijeszczedwie
kanapki.
Podeszła do piekarnika i umieściła dwie pizze w kartonowym pudełku. Kanapki
włożyładotorbyidodaładonichdwamarynowaneogórki.Wróciłapochwili,wciążtak
samomałorozmownaizupełnieniminiezainteresowana.
–Razem z benzyną to będzie czterdzieści trzy dolary sześćdziesiąt siedem centów –
powiedziała.
AndrewpodałjejswojąkartęAmericanExpress.
Przeciągnęła nią przez terminal, a kiedy pojawił się rachunek, wręczyła go do
podpisu.KiedypodałaAndrewdługopis,rzucił:
–Guma,zapomniałemogumie.
Jaredpochyliłsię,żebywziąćgumędożuciazestojaka.Andrewodwróciłrachuneki
napisał na nim: „KO p. 6”. Kiedy Barnett kładł gumę na ladzie, wszystko już było w
najlepszymporządku.
Sprzedawczyniwzięłarachunekispojrzałanagumę.
–Zapłacipanzaniąoddzielnie?
–Tak. – Andrew błyskawicznie włożył dłoń do kieszeni. Bał się, że kobieta odwróci
rachunek,awówczasbandytazauważynapis.
WkońcuJareddałmudwietorbydozdrowejrękiijeszczewepchnąłsześciopakpod
chore ramię, jakby specjalnie chciał go dociążyć. Melanie podjechała samochodem tuż
przed drzwi wejściowe. Wyszli na zewnątrz; Barnett przytrzymał drzwi, żeby Andrew
mógł przez nie swobodnie przejść z zakupami. Podał Charliemu torby, a potem piwo.
SiadałwłaśnieobokMelanie,kiedyzauważył,żeJaredwciążstoiprzedsklepemitrzyma
drzwiotwarte,jakbynakogośczekał.
Andrew rozejrzał się dookoła i nikogo nie zauważył.-Widziałem, co zrobiłeś –
powiedział Barnett i spojrzał mu w oczy. Andrew nagle zrozumiał, o co mu chodzi, ale
Jaredjużzniknąłwsklepie.
Sercewnimzamarło,jeszczezanimusłyszałstrzał.
–Co ty, do cholery, zrobiłeś? – Melanie patrzyła na brata, starając się panować nad
głosem. Mimo drżenia rąk udało jej się wyjechać z parkingu przed sklepem. Teraz,
czekającnawjazdnadrogę,spojrzałanaodbicieJaredawewstecznymlusterku.Wkładał
właśnie do ust kawałek pizzy i jednocześnie otwierał puszkę piwa. Zerknęła jeszcze na
Andrew i wszystko się w niej skurczyło. On zaś zwinął się i schował twarz w dłoniach,
jakbybałsię,żezachwilęzwymiotuje.–Cozrobiłeś,Jared?–powtórzyła.-Jazrobiłem?–
spytał z pełnymi ustami. – To jego powinnaś spytać, co zrobił! – Wyciągnął rękę z
kawałkiempapieru.–Terazwprawo.
–Przecież stamtąd przyjechaliśmy – powiedziała, ale posłusznie wykonała polecenie.
Następnie wzięła papierek. Był to zwykły rachunek z podpisem. – No co? Chyba
wszystkowporządku.
–Podrugiejstronie,głupia.
–Niemówtakdomnie–rzuciła,zanimzdołałasiępowstrzymać.Rękajejdrżałaiz
trudem odczytała to, co znajdowało się po drugiej stronie rachunku. – Kop 6? Co to
znaczy?-Nie, nie kop, tylko Ko przez 6. Nie rozumiesz? Chciał dać im znać, gdzie
jedziemy.
–No jasne. – Charlie uśmiechnął się szeroko, zadowolony z siebie niczym uczeń,
który odrobił pracę domową. – Kolorado przez Szóstkę! Tak właśnie mamy jechać. –
Spojrzałnawuja,oczekującpochwały.
–Niemusiałeśjejzabijać–wymamrotałAndrew,niepodnoszącgłowy.
–Moimzdaniemtotyjązabiłeś,obywateluKane.–Jaredpowiedziałtoztakązłością,
żeMelaniepoczułajegooddech.
Cisza.Naglezrobiłosiętakcicho,żeusłyszałaodgłosyprzeżuwania.Pochwilidotarł
do niej szelest papieru i zauważyła, że Charlie też zaczął jeść. Rozpakował kanapkę, a
potemotworzyłtorbęzchipsami.Wyglądałonato,żewydarzenienastacjiniezepsułoim
apetytu.
Widziała,żebratniczymsięnieprzejmuje.Tobyłoszaleństwo.Kolejnaofiara?Kiedy
to się skończy? Czyżby Jared postradał rozum? Nigdy go takim nie znała. Starała się
skoncentrować na drodze. Przy każdym skrzyżowaniu rozglądała się za policją. A jeśli
ktośusłyszałstrzał?Jeśliwidział,jakwyjeżdżajązestacji?
Jaredjakbyczytałwjejmyślach.
–Potrzebujemynowegosamochodu–stwierdziłspokojnie.
–Przecież dopiero go zatankowałam. – Melanie natychmiast się zorientowała, że
palnęłagłupstwo.
Cóż,możebratmiałrację.Możenaprawdęjestgłupia.Niepotrzebniemuzaufała,nie
dowiedziawszy się konkretnie, na czym polega cały ten jego plan. Nie powinna była
pozwolić, żeby wyszli z wozu z bronią. Nie powinna była uciekać przed policją. To w
ogóleniemiałosensu.Aterazniebyłojużodwrotu.-Cotynato,Charlie?
–Widziałem jakąś fabrykę parę kilometrów stąd – odparł chłopak. – Na parkingu
stałosporowozów.
Melanieniezwróciłanatouwagi,aleoczywiściejejsynbyłwtymlepszy.Jednakjuż
po chwili dostrzegła spory budynek ukryty częściowo wśród drzew. Pewnie robią tu
jakieśczęścidomaszynrolniczych,skorofirmanazywasięVal-Farm.
NiepotrzebowałainstrukcjiJareda.Samaskręciłanadrogędojazdowądoparkingu.
Kątem oka zauważyła, że Andrew się wyprostował. Zdjął okulary i pocierał oczy oraz
czoło z taką siłą, że jego rana znowu zaczęła krwawić. Co się z nim dzieje? Czyżby
specjalnie chciał się skaleczyć? Parę kropli krwi upadło na siedzenie. Melanie wyjęła
chusteczkęirzuciłamunakolana.Popatrzyłwbok,alewkońcuwziąłjąiprzyłożyłdo
rany.
Jared i Charlie zachowywali się jak dwaj chłopcy w sklepie z zabawkami, którym
obiecanotylkojednąrzecz.Melaniewoziłaichwzdłużrzędówsamochodów.
–Tylkożebytoniebyłsaturn–powiedziałJared.–Wogólenic,cobysięrzucałow
oczy.
–Całkiem nieźle radzę sobie z taurusami – pochwalił się Charlie. – Co powiesz na
tamtego? Popatrz, jaki brudny. Trudno nawet powiedzieć, jakiego jest koloru. Mogę mu
zamienićnumeryztamtymfordemescortem.
–Tak,świetny.Mel…Aleonajużzatrzymałasięnawolnymmiejscunieopodal.
Charlie wysiadł i podszedł do taurusa tak, jakby należał do niego, ale ten kamuflaż
niebyłpotrzebny,boparkingbyłwyludniony,ażadnezokienfabrykiniewychodziłona
tęstronę.
Jej syn uśmiechnął się i otworzył wóz bez wytrycha. Właściciel nawet go nie
zamknął! Po chwili zniknął za deską rozdzielczą, żeby podłączyć przewody, ale zaraz
znowu się pojawił, trzymając w dłoni kluczyki. Na jego ustach pojawił się szeroki
uśmiech.
–Cholera,ludziesątacyufni–mruknąłJared.–Zasługująnato,zębyichokradać.
Max Kramer odłożył z trzaskiem słuchawkę. Wprost nie mógł w to uwierzyć. Grace
Wenninghoffodrzuciłajegoofertę!Czybyłatakgłupia,czymożeczegośsiędowiedziała?
Chodziłyplotki,żepolicjaniemażadnychdowodówwsprawietychkradzieży.Nicpoza
filmami wideo, których fragmenty pokazywali w telewizji. Niewiele tam było widać.
Wyglądanato,żerobiłtotensamzłodziejwbardzopodobnysposób.Towszystko.Nikt
jednakniebyłbywstaniegorozpoznaćnatychfilmach.
Tyle że on w ten sposób stracił wszelkie atuty. Znowu miał bronić jakiejś zaćpanej
kurwy,któraniemogłasobiepozwolićnaprawnika!Ajeszczeniecałedwatygodnietemu
byłgościemLarry'egoKingaiwydawałomusię,żeosiągnąłszczytkariery.Cóż,byćmoże
miałrację,gdyżodtegoczasuzacząłsięzsuwaćporównipochyłej.
Oparłsięotyłkrzesłaispojrzałzaoknogabinetu,którewychodziło
naGeneLeahyMailicentrumOmaha.Todziękitemujegomałe,niezbytprzyjemne
biuromiałotakąwartość.Kosztowałozbytdużojaknajegomożliwości,alewynajmował
je,gdyżdawałomupoczuciesiłyiniezależności.Musiałdługopracowaćnaswojąpozycję
i nie zamierzał pozwolić, by ktoś mu to zabrał.Mógł liczyć na swoją popularność w
mediach.Doskonaletowiedział.Bałsięjednakzawiścikolegówpofachu.
Zabrał się do przesłuchiwania wiadomości z automatycznej sekretarki. Jacyś idioci
ciągle czegoś od niego chcieli. Z kolei kretyn, który miał zadzwonić, w ogóle tego nie
zrobił. Max spojrzał na zegarek. Musiał poszukać sobie innych atutów. To nie powinno
byćtrudne.Ktoinny,jaknieprawnik,mógłwiedzieć,czegopotrzebaglinom?
Postanowił nie odpowiadać żonie, która dzwoniła aż trzy razy. Chciała wiedzieć,
kiedybędziewdomuiczymuodgrzaćobiad.
Nieznosił,kiedygoszpiegowała.Miałdosyćjejzawoalowanychgróźb.Liczyłnato,
żeposukcesiewmediachniebędziepotrzebowałaniżony,anijejpieniędzy.Coteżsobie
wyobrażał?ŻeFoxNewszrezygnujezusługGretyVanSusterenizaproponujemu,żeby
poprowadziłwłasnyprogramprawniczy?
Zamiast tego dostawał mnóstwo próśb od różnych popaprańców skazanych na karę
śmierci.Żadenznichniemiałanicenta,bysobiepozwolićnaprawnika,aleonjużichnie
potrzebował.Nieufałim.Ajedynyskurwiel,którymiałmupomóc,spieprzyłcałąrobotę.
Jeszcze raz spojrzał na zegarek. Ten, kto miał do niego zadzwonić, powinien się
pospieszyć.
Tommy Pakula rozglądał się po trybunach, mrużąc oczy. W końcu zrobił daszek z
rękiiwtedyzauważyłClaire,którasiedziaławdrugimrzędzieoddołuimachaławjego
stronę,czasamipokrzykującdocórki:„Myśltrochę!”.Wyglądałonato,żestraciłprawie
całąpierwsząkwartę,alejegodrużynawygrywałajednympunktem.Wszedłmiędzyławki,
a krzyczący i wymachujący rękami rodzice natychmiast zrobili mu przejście. Jednak z
powodu spóźnienia wszyscy witali się z nim tylko kiwnięciem głową. Nie było czasu na
rozmowy,gdyżtrwałmecz.
To był pierwszy rok, kiedy siedział na trybunach, a nie przy boisku w czapeczce z
wyhaftowanymnapisem„Trener”.Brakowałomutego,aleobojezClaireuznali,żemusi
zczegośzrezygnować.Poprostuniedawałrady.
Zaledwie usiadł, a żona już wyjęła pepsi i kanapkę z ich wysłużonej lodówki
turystycznej.Podałamupicieiodwinęłakanapkęz
folii, wciąż patrząc na boisko. Tommy poczuł zapach pikantnych pulpetów, które
zostałyzwczorajszegoobiadu,atakżemozzarelliimusztardy.Natychmiastślinanapłynęła
mudoust.Clairezawszepowtarzała,żeniemógłbysięzniąrozwieśćzpowodujedzenia.
Oczywiście można by na to spojrzeć z drugiej strony: gdyby jadał gorzej, nie musiałby
spędzać tyle czasu na siłowni, którą urządzili w suterenie.-Jak jej idzie? – spytał, patrząc
na córkę. Odnalazł ją bez problemu. Jenna była najniższa w drużynie i miała
charakterystyczneblondwłosy.
–Po tej burzy zrobiło się straszne błoto. Bez przerwy na siebie wpadają. Aha,
skorzystałaztejsztuczki,którejjąnauczyłeś.
–Ijaktowyszło?
–Niezadobrze.Piłkapoleciałazaboisko.
–Niejesttakźle.–Pokiwałgłową.–Toznaczy,żemajeszczezapassiły.
Zerknął na Claire i ugryzł kanapkę. Żona odpowiedziała mu uśmiechem.
Automatycznie wytarł usta, przekonany, że został na nich ślad po musztardzie, ale ona
pokręciła głową. Znowu spojrzała na boisko, potem pogładziła jego kolano i już nie
cofnęłaręki.
Z jakichś powodów ten gest przypomniał mu Andrew i rozmowę w jego domku.
Przyjacielwygarnąłmu,żejestżonatymidzieciatymfacetem,którynawetniepamięta,co
to jest prawdziwy romans. Ale teraz, kiedy patrzył na grającą córkę, czuł dłoń żony na
kolanieimiałwnozdrzachzapachkanapkizklopsem,byłomunaprawdęwspaniale.
Chodziło mu wówczas o to, że Andrew zbyt wiele traci z życia. Że zostaje gdzieś z
boku,myślącwyłącznieopracy.Tojasne,żemiał
zasobąnieudanyzwiązek,aleprzecieżnieonjeden.Powiniensięztegootrząsnąći
żyćpełniążycia.Onjednakzamknąłsięwsobieizacząłbudowaćbarierymiędzysobąa
światem.Nawetprzyjaciołomniemówiłwszystkiego.Pakulatylkosiędomyślał,żeojciec
Andrewzdołałmuwmówić,żejestniewielewart.Tozadziwiające,jakiwielkijestwpływ
rodziców na dzieci.Znowu poczuł na sobie wzrok żony. Tym razem nie uśmiechała się,
tylkozmarszczyłabrwi.
–Martwiszsięoniego.
Pakulazacząłzachodzićwgłowę,skądonatowie.
–Niejestnatoprzygotowany.
–Dolicha,aktojest?!
–Powinienem był wcześniej sprawdzić jego domek. Przecież wiedziałem, że jest w
tymrejonie.
–Daj spokój, Tommy. – Ścisnęła jego kolano. – Nie możesz być odpowiedzialny za
wszystkich i wszystko. – Kiedy zobaczyła, że te słowa nie zrobiły na nim wrażenia,
dodała:–Nicmuniebędzie.Nigdybymmuniewybaczyła,gdybystałosięinaczej.
Pakula uśmiechnął się lekko. Typowa matka, nawet w stosunku do znajomych.
Znowu chciał ugryźć kanapkę, ale w tym momencie zadzwonił telefon. Nie było to
niczymdziwnym,alewszyscypopatrzylinaniego,jakbyzłamałjakieśzasady.
–Pakula–powiedział,odwracającsięodtłumu.
Clairewzięłaodniegokanapkęiotwartąpepsi.
–PorucznikPakula?
–Tak,proszęgłośniej.Jestemnameczu,więc…–Zanimzdążyłdokończyć,przerwały
mugłośneokrzykizboiskaitrybun.–No,terazchybamożna–dodał,kiedywszyscysię
uciszyli.
–Tu szeryf Grant Dawes z hrabstwa Nemaha. Dyżurny z Departamentu Policji w
Omaha skierował mnie do pana.-O co chodzi? – Tommy nie znał tego szeryfa, ale
denerwowała go jego powolność, a także uprzejmy ton. Zauważył, że jego drużyna
przejęłainicjatywę.Obróciłsięwstronęboiska,niechcącstracićkolejnegogola.
–Znaleźliśmy…–Resztautonęławewrzaskachpodekscytowanychkibicówigraczy.
Pakula,gdybymógł,sambypodskoczył.
–Cotakiego?
–ZnaleźliśmyczerwonegosaabazrejestracjąKAPRYS.
Porucznikzamarł.Hałasyznowusięnasiliływrazzatakiemprzeciwnejdrużyny,więc
nie mógł zadać tego jednego, jedynego pytania, które cisnęło mu się na usta. Claire
przestałakrzyczeć,kiedyzobaczyłajegominę.Spojrzałamuprostowoczy.Pokazałjej,że
nic nie słyszy, i przeszedł dalej w stronę parkingu, mając nadzieję, że nie przerwało mu
połączenia.
–Czypanmniesłyszy?–spytał,kiedyznalazłsiępozazasięgiemaplauzukibiców.
–Tak,oczywiście.
–Mówiłpanosaabie…
–Tak, znaleźliśmy go w garażu pewnego farmera. Zabrali mu chevroleta, ale
wcześniejpoderżnęligardło.
–Ocholera!
–Jestcośjeszcze…
Pakulaoparłsięoswegoexplorera,szykującsięnanajgorsze.CzyżbyAndrewKane
równieżzostałzamordowany?
–Znaleźliśmyteżsprzedawczynięzesklepuprzystacjibenzynowej.
Ten skurwysyn strzelił jej prosto w twarz. Po prostu rozerwało jej szczękę. Tommy
czekałchwilę.Wkońcuzadałtopytanie:-Jeszczejakieśofiary?
–Dwieniewystarczą?
–Odwiezadużo.–Przeciągnąłrękąpowłosach.Miałnadzieję,żeszeryfniewyczuł
ulgiwjegogłosie.–Kiedyznalezionociała?Chciałbymjaknajszybciejwysłaćtamnaszą
ekipętechniczną.
–Właśnienatoliczyłem.Moiludziemogątylkozabezpieczyćtemiejsca,aleniemam
środków,żebyjeporządniezbadać.
Pakulaspojrzałnaekranikswojejkomórki.
–Czymogępanazłapaćpodtymnumerem?
–Tak,oczywiście.
–Zaparęminutdopanazadzwonię.Zaraz,czymapannumertegochevroleta?
–Jeszcze nie. Żona farmera nie jest w stanie sobie przypomnieć. Moi ludzie to
sprawdzają.Niedługopowinienemgomieć.
–Świetnie. – Pakula zakończył rozmowę i wybrał następny numer. Powinien skupić
sięnadziałaniuiniemyślećoAndrew.Jednocześnieprzypomniałsobiesłoważony,tyle
że nieco zmienione: „Nic mu nie będzie. Nigdy bym sobie nie wybaczył, gdyby stało się
inaczej”.
Grace zabrała się do szukania czystej pościeli, mówiąc sobie, że tak będzie łatwiej.
Wolała nie kłócić się z babcią. Kiedy bowiem przyjechała po Emily, starsza pani
oznajmiła, że się do nich przenosi, przynajmniej do czasu, kiedy, jak to ujęła,,,Vince nie
wróci z Alp”. Powiedziała to takim tonem, jakby wybrał się tam na narty.Wenny bardzo
przejmowałasięJaredemBarnettem,chociażGraceniepowiedziałajej,żezaniąchodził.
Nie wspomniała też, że to prawdopodobnie on włamał się do banku. Jednak babcia
musiała czuć przez skórę, że coś jej zagraża. Nawet wtedy, kiedy zabito jej rodziców,
Wenny zapaliła świecę i postawiła ją w oknie po to, by „chroniła dom i jego
mieszkańców”,niewiedzącoinnym,poważniejszymniebezpieczeństwie.
Grace poprosiła Emily, by pokazała prababci dom, wiedząc, że będzie to dla niej
prawdziwą przygodą. Właśnie dlatego zgodziła się na tak długą wizytę. Bo przecież nie
mogłaliczyćnato,żestara
kobietajeochroni,zwłaszczażesamaskłoniłają,byzostawiłapamiątkowypistoletw
swoim domu.Oczywiście chciała, żeby Wenny zamieszkała z nimi na stałe, ale tylko pod
warunkiem, że sama tego zapragnie. Zbyt wiele jej zawdzięczała, by ją do czegokolwiek
zmuszać.Todziękiniejzdołałatylewżyciuosiągnąć,chociażwiedziała,żenieobeszłosię
przy tym bez wyrzeczeń ze strony babci. Jednak wiązało się to z jej najgłębszym
przekonaniem, że rodzina jest najważniejsza. Wenny nie pobłażała jej, ale skłaniała do
wysiłkuipracynadsobą.
Znalazła Emily wraz z babcią na dole w kuchni. Jadły właśnie ciasteczka
czekoladowe,któreupiekłyjeszczewdomuWenny.EmilyiGracenamówiłyjąnaobiad
namieścieizajejradąwybrałysięwetrzydogreckiejrestauracji,gdyż,jakutrzymywała
babcia,możnatamzjeśćsmacznieitanio,wodróżnieniuodFrancuza,którynietylkosię
drożył,aledawałjeszczemałeporcje.Gracenieprotestowała.Wiedziała,żeniemasensu
walczyćzestarymiuprzedzeniami.
–Czytodeser,czymożekolacja?–spytałaGrace,siadającprzystole.
–Ijedno,idrugie–rzuciłaWenny.
–Powinnampołożyćsiępóźniej,żebybabciasięniebała–wyrzuciłazsiebieEmily,
która zapewne myślała o tym już od dłuższego czasu. Nie patrzyła przy tym na matkę,
tylkonaciasteczkoiszklankęmleka.
–Niesądzę,żebybabciaczegośsiębała.
–EmilymówiłamioCiapku.
–Nigdziegoniema.–Córeczkaspojrzałananiążałośnie.
–Napewnosięznajdzie.-Nielubiębezniegozasypiać.Możemogłabymdzisiajspaćz
babcią,dobrze?Zanimprzyzwyczaisiędonaszegodomu…
–Będziejejlepiejwewłasnympokoju–odparła,alejednocześniezauważyła,żecórka
i babcia wymieniły znaczące spojrzenia. – Idź się umyć, Emily. Zaraz przyjdziemy
powiedziećcidobranoc.
–Dobrze. – Dziewczynka raz jeszcze spojrzała na Wenny i dopiero wtedy ruszyła na
górę.
Babciaodczekałachwilę,zanimsięodezwała:
–Emilymówiła,żejakiśzłyczłowiekzabrałjejpieska.
–Usłyszała,jakrozmawiamzVince'emopewnejsprawie.Musiałaźlenaszrozumieć.
–Ontubył,wtymdomu.
–Nikogotuniebyło.
Od razu zauważyła, że Wenny jej nie wierzy. Zawsze wyczuwała, kiedy próbowała
kłamać,aleprawdęmówiąc,Gracesamaniewiedziała,czyBarnettwszedłdodomu.Iczy
to on zostawił tego idiotycznego krasnoludka. A jeśli nawet tu przyszedł, to po co? By
wiedziała,żewkażdejchwilimożesiętudostać?
–Czujęto.Onbyłwtymdomu.
–Ostatniokręciłosiętusporoludzi,wiesz,ekiparemontowa.
–Nie,tobyłzłyczłowiek.ToonzabrałCiapka.
Droga Nr 6Melanie czuła, że powieki same jej opadają, choć wciąż widziała przed
sobą światła nadjeżdżających samochodów. Kiedy ostatnio spała? Naprawdę nie
pamiętała. Początkowo pomagała jej adrenalina, ale wraz ze zmierzchem zaczęła od niej
odpływaćcałaenergia.
Sądząc z pochrapywania, Charlie spał z tyłu co najmniej od godziny. Natomiast
AndrewKanechybaniebyłśpiący,chociażoparłgłowęobocznąszybę.Widziałajednak,
że patrzy przed siebie. Jared też był czujny. Mogła go obserwować we wstecznym
lusterku,wświetleprzejeżdżającychsamochodów.
Usłyszałaszelestrozkładanejmapyizauważyłastrumieńświatłazlatarki,którabyław
schowku. Znaleźli tam też inne rzeczy, wciąż budzące jej niepokój, na przykład zdjęcie
kobiety z długimi, ciemnymi włosami i małym chłopcem na ręku. Oboje patrzyli na nią
takimisamymioczami.
Andrew przez przypadek kopnął też niewielkiego pluszowego misia, który leżał na
podłodze. Uderzyło ją to, że podniósł go tak ostrożnie, jakby zwierzątko było żywe.
Położyłgonasiedzeniuobokniejichociażwcalejejsiętoniepodobało,niepotrafiłago
jednak stamtąd usunąć. Za bardzo podobny był do Puchatka Charliego. A zdjęcie
przypominałojej,żetensamochódnależydojakiejśmatki,któratyrawfabrycetylkopo
to, żeby utrzymać siebie i dziecko. A oni zabrali mu jeszcze jego ulubionego misia, z
którym pewnie zasypiał.-Za chwilę będzie skrzyżowanie z Trzydziestką Czwórką –
powiedziałJared.Ażdrgnęła,kiedypochyliłsięwjejstronę.–Skręćwprawo.
–Nieujadęjużzadaleko,Jared.
–Wiem. Obserwuję cię od jakiegoś czasu. – Ścisnął serdecznie jej ramię. – Świetnie
sięspisałaś,siostrzyczko.
Spojrzała we wsteczne lusterko, zastanawiając się, czy z niej kpi, ale wyglądał
zupełnie poważnie. W dzieciństwie mówił do niej „siostrzyczko” tylko wtedy, kiedy
musiałsięniązająćichciałjąprzekonać,żewszystkobędziedobrze.Aleczasaminawet
przy nim nie czuła się bezpieczna… Zanim jednak zdążyła pogrążyć się we
wspomnieniach,bratwskazałtablicęzreklamą.
–ZatrzymamysięwComfortInn.MusimytylkoprzejechaćprzezHastings.
Chciała spytać, czy mogą sobie na to pozwolić, ale się powstrzymała. Było jej
wszystko jedno. Myśl o ciepłym prysznicu i łóżku dodała jej sił. Gdy chwyciła mocniej
kierownicę,poczuła,żemaobolałeręceizesztywniałykark.Tak,prysznicisennapewno
jej pomogą. A jutro? Kto by się tam troszczył o jutro! W tej chwili liczyła tylko
minutyigodziny,niemyśląconastępnymdniu.Najpierwzobaczyłapolewejstroniejasno
oświetlonyznakznazwąhotelu,apotemsambudynek.Porazpierwszy,odkiedyzaczął
się ten koszmar, odetchnęła z ulgą. Być może to samo czuli wędrowcy na pustyni na
widokoazy.
–Niepodjeżdżajpodgłównewejście.Zaparkujpozazasięgiemświateł.–Jaredznowu
zaczął wydawać rozkazy, było jej jednak wszystko jedno. Myślała tylko o prysznicu i
czystejpościeli.–Niepodawajswojegoprawdziwegonazwiska.Ipowiedz,żejesteśsama
zCharliem.
–Aleczyniezauważąwrecepcji,żewchodzimyweczwórkę?
–Towyglądanamotel,więckażdypokójpowinienmiećoddzielnewejście.Jeślinie,
poszukamy bocznych drzwi i skorzystamy z twojej karty magnetycznej. Jeśli każą ci
wypełnićdokumenty,powiedz,żejesteśzKaliforniiijedzieszdoChicago.
–Jakiadresmamwpisać?
–Wszystko jedno. Wymyśl coś. Przecież nie mogę myśleć o wszystkim. – Odliczył
osiemdwudziestodolarówekipodałjejprzezramię.–Topowinnowystarczyć.
Spojrzała na pozostałą część pieniędzy, którą wciąż trzymał w dłoni. Nawet w
przyćmionym świetle widziała, że jest tego więcej niż cztery stówy. Chciała spytać, czy
wziąłtrochęforsyzesklepu,aleszybkouznała,żeniematosensu.
Holbyłjasnooświetlonyiprzytulny,zniewielkąpoczekalniązarazpoprawejstronie
ijadalnią,któraznajdowałasiętużzarecepcją.
Powitał ją zapach świeżo parzonej kawy. Zerknęła za siebie, chcąc sprawdzić, czy
widaćstądichauto.Niedostrzegłago.Rzeczywiściezaparkowałatakjaktrzeba.-Och,jak
fajniepachnie–powiedziaładomłodegorecepcjonisty.
Mężczyznawyglądałnazadowolonegozjejprzyjazdu.Ważnybyłkażdygość,bona
parkingustałoniewielesamochodów.
–Proszęsobienalać.Przedchwiląjązrobiłem.Czychcesiępanizatrzymaćnanoc?–
Sięgnąłpoformularze.
Wciążmyślałaokawie.Dawno,bardzodawnojejniepiła.
–Czybędziepanipotrzebowałapokoju?–powtórzył.
–Co?Tak,oczywiście.
–Jedynka?Dwójka?
–Dwójka. Jesteśmy tylko we dwoje. – Tylko… Dlaczego powiedziała: „tylko”?
Popatrzyłanarecepcjonistę,aleniezwróciłnatouwagi.
Spojrzała na mały telewizor stojący na kontuarze, a potem na ścienny zegar. Jeszcze
nie było dziewiątej. Zaraz zaczną się wiadomości, których nie chciała oglądać. Obawiała
się,żeniepotrafizachowaćobojętnejminy.Zastanawiałasię,czyrecepcjonistajużsłyszał
o napadzie i ile do niego dotarło. Wiedziała, że gdyby w motelu zdarzyło się coś
dziwnego, musiałby to zgłosić na policję. Melanie zaniepokoiła się, czy nie wygląda
podejrzanie.
–Dlapalącychczydlaniepalących?
Topytanieprzerwałoparanoję,wktórejzaczynałagrzęznąć.
–Dlaniepalących–odparłazprzyzwyczajeniaizarazpożałowała,
że nie wzięła papierosów z samochodu farmera. Chętnie by sobie zapaliła.-Proszę
wypełnićtenformularz.–Podsunąłjejpapieridługopis.–Jakchcepanizapłacić?
–Gotówką.–Zabrałasiędopisania.Musiałaudawać,żeprzychodzijejtowsposób
naturalny,żeniemusiwymyślaćnazwiskaiadresu.Doskonalewiedziała,żenajlepiejjest
dać się wygadać innym. Zawsze stosowała zasadę TBK, czyli Trzymaj Buzię na Kłódkę.
Jeśliludziemielizadużoinformacjinajejtemat,zaczynalisięjejciekawiejprzyglądać.A
ona nie chciała, żeby ktoś ją zapamiętał. Wiedziała przecież, jak nie zwracać na siebie
uwagi. I właśnie tak powinna zachowywać się w tej chwili, grając rolę zmęczonego
kierowcy.
–Siedemdziesiąt cztery dolary dziewięćdziesiąt centów. Wliczamy w to kawę,
dostępną przez cały dzień, i śniadanie, które można dostać od szóstej w jadalni obok. –
Wskazał, żeby nie było żadnych wątpliwości, a następnie wydał resztę i odebrał
formularz,naktórytylkozerknąłprzelotnie.
Niemal westchnęła z ulgą. Dlaczego przyszło jej to z takim trudem? Znacznie
większymniżkradzieżewsupermarketach.
–Proszę,todwiekartymagnetycznedodrzwi.Numerpokojujestnakopertach.Zaraz
pani pokażę, gdzie to jest. – Podsunął jej mapę. – Trzeba po prostu przejechać na tyły
budynku.Tobędączwartedrzwiodpółnocy.Czymapanijakieśpytania?
–Czybędęmogłajeszczedostaćkawę?
–Wkażdejchwili.Pokojemająteżdrzwiodwewnątrz,więcniebędziepanimusiała
przechodzićprzezparking.Będętucałąnoc.–Uśmiechnąłsiędoniej.
–Świetnie. – Odwróciła się do wyjścia, ale jeszcze spojrzała przez ramię. –
Dziękuję.Po raz pierwszy od bardzo dawna czuła, że znalazł się ktoś, komu ma za co
dziękować.
Południowa część miasta Nebraska City-Jasna cholera! – rzucił Pakula, kiedy szeryf
Dawesotworzyłdrzwidokuchni.Byłazalanaostrym,jarzeniowymświatłem,doktórego
jeszczesięnieprzyzwyczaił.
Ekipa techniczna była tu pierwsza. Darcy Kennedy i Wes Howard zabezpieczyli
kuchnię, chociaż porucznik obawiał się, że parę osób z tłumu stojącego na zewnątrz
musiało tu być wcześniej. Ciało spoczywało na drewnianym krześle. Odchylona do tyłu
głowa ukazywała ziejącą ranę – otwarty, czerwony ślad na niebieskawo-szarym tle.
Właśnie tak je znaleziono. Pakula zastanawiał się, czy żona farmera weszła właśnie tymi
drzwiami.
–A co z samochodem? – spytał szeryfa, który zatrzymał się w przejściu. Kiedy nie
odpowiedział,obróciłsięwstronęDawesa.Dopieroterazzrozumiał,żeszeryfnietylenie
chciałimprzeszkadzać,cozrobiłomusięniedobrze.Miałponadmetrosiemdziesiąt,
był chudy jak szczapa i chwiał się, patrząc na czubki swoich kowbojskich butów.-
Przepraszam,szeryfie,gdziejestsaab?
–A,wgarażu.Niktgonieruszał.Kluczykisąwstacyjce.–Mówiłtozulgą,ciesząc
się,żemożeskoncentrowaćsięnaczymśinnymniżnieboszczyk.
–DrogówkawzmocniłapatroleażdoKansasCity.Szukajątegochevroleta.Napewno
dorwiemyskurwielajeszczeprzedświtem.
Pakulaniepodzielałjegooptymizmu.Byćmożechevroletmiałjużinnenumeryalbo
bandycijechaliterazinnymwozem.
–Co,chceszsobiedorobić,Wes?–spytałkumpla,okrążającciałonakrześle.
–Mógłbymcięzapytaćotosamo–rzuciłchłopak,wciążostrożnieszukającodcisków
palcówwpobliżuzakrwawionegonoża,którymdokonanozbrodni.
–Dlaczegogozwiązał?–zastanawiałsięTommy.–Idlaczegoużyłnoża?
–Na pewno miał pistolet i kule – odezwał się szeryf. – Nieco później zastrzelił
sprzedawczynięzestacjibenzynowej.
–To raczej tam powinien zachować ciszę, bo ktoś mógł usłyszeć strzał. – Pakula
przykucnął przy zabitym farmerze, żeby mieć ranę na wysokości oczu. – A tutaj, w tej
głuszy,poprostupoderżnąłmugardło.
–Możechciałcośprzeztopowiedzieć?–rozważałaDarcy.
–Tylkoco?
Darcywskazałaranębiegnącąodlewegoucha.
–Zrobiłtoodtyłu,zaczynającodlewejstrony.Nicszczególnego.Użyłtylkoznacznie
większejsiłyniżbyłotrzeba,prawieodciął
mu głowę. Naprawdę przesadził. Tak jak przy zbrodni w afekcie, ale chyba nie znał
tegofarmera.-Możekogośmuprzypominał.–Pakulauważnierozejrzałsiępokuchni.–
Czywziąłcośpozakluczykami?
–Jegożonabyławszoku–wtrąciłszeryf.–Niechciałemjejpytać…
–Wyglądanato,żewciążmaportfelwtylnejkieszeni–zauważyłWes.
Porucznik znowu kucnął i skinął głową. Możliwe jednak, że morderca wyjął
pieniądzeikarty kredytowe,anastępnie zpowrotemwłożył portfeldokieszeni. Zażądał
jużśledzeniawypłatzkontaAndrew.Ranopowinienmiećinformacje.Czasamisprzyjało
imszczęścieiłapalidziękitemuniezbytrozgarniętychporywaczy.Pakulawciążliczyłna
to,żebandycipopełniąjakiśgłupibłąd.
–Kiedybędąodciskizsaturnaizkuchni?
–W wozie jest za dużo odcisków. Trudno powiedzieć, które należą do przestępców,
ale znaleźliśmy odciski kciuka i palca wskazującego na tylnej szybie i smugi po
wymiocinach.Tomógłbyćjedenznich.Sprawdziłamje,alenicnieznalazłam.Możeto
ktośnienotowany–powiedziałaDarcy.
–Awkuchni?
–Zarazbędziemyjemieli.–Weswyciągnąłwichstronęplastikowątorbęznożem.–
Skurwysynnawetgoniewytarł.
Hastings,stanNebraskaComfortInn
Melaniedojadłaresztkizimnejpizzyzestwardniałymseremizakrzepłymtłuszczem,a
potem stwierdziła, że dawno nic jej tak nie smakowało. Po kąpieli owinęła się kołdrą i
oparłszy o poduszkę, usiadła na jednym z dwóch szerokich łóżek. Na szafce nocnej
położyła jeszcze snickersa i pilota od telewizora. Przez chwilę czuła się naprawdę
zrelaksowana.
Jared wyszedł po coś do głównej części motelu i nie powiedział, kiedy będzie z
powrotem. Zostawił kluczyki i swój ukochany pistolet Charliemu, więc wiedziała, że na
pewnowróci.
Zresztą broń nie była do niczego potrzebna. Andrew Kane wcale nie miał zamiaru
uciekać.Poprzyjściudopokojupadłnafotel,zktóregoruszyłsiętylkoraz,żebypójśćdo
łazienki.Aterazpoprostupatrzyłtępowtelewizyjnyekran.
Charlie położył się na drugim łóżku, nie przejmując się pościelą i tym, że nie zdjął
butów,chociażmatkamówiłamudwukrotnie,żebytozrobił.Zapewnechciałsięnaniej
odegrać za to, że zabrała pilota. Boczył się na nią nawet trochę, ale potem znalazł parę
komiksów w rzeczach kupionych w sklepie i zajął się lekturą.Melanie zastanawiała się,
czygoniepoprosić,żebyodłożyłgdzieśpistolet,bygoniewidziała.Niepodobałojejsię
to,żeCharliemagowciążprzysobie.Przynajmniejterazmogłabyudawać,żetastraszna
brońnieistnieje.Mogłabyteżudawać,żenicztego,cosięstało,wogólesięniezdarzyło.
Przynajmniejprzezchwilę…
Skakała po kanałach, starając się unikać wiadomości, ale w końcu się poddała i
zostawiła stację CBS, czekając na Jaya Leno. Oparła się mocniej o poduszkę i zamknęła
oczy,pamiętając,jakbardzochciałatozrobićjeszczegodzinętemu.Próbowałamyślećo
czymś,copozwoliłobyjejsięodprężyćizapomniećobroni.
Właśnie dlatego chodziła na spacery. By się odprężyć i nie myśleć o złych rzeczach.
Nic dziwnego, że tak bardzo zesztywniał jej kark i że to uczucie wcale nie ustępowało.
Kiedybyłaostatnionaspacerze?Trzydnitemu?Możedwa?Wydawałojejsię,żeodtego
czasu minęło ładnych parę tygodni. Zresztą za bardzo się spieszyła w czasie ostatniego
spaceru,bomiałasięprzecieżspotkaćzJaredemwCrackerBarrel.Przechadzkawcalejej
wtedy nie rozluźniła, a wręcz przeciwnie. A potem przypomniała sobie zniszczone przez
piorun drzewo. To z dziwną kartką, której treść doskonale pamiętała: „Nadzieja jest tym
upierzonymstworzeniemnagałązce”.Nie
rozumiała tego zdania i wciąż ją to gryzło, a teraz nawet zwiększało jej niepokój.
Otworzyła oczy i bezwiednie spojrzała na Andrew, który wpatrywał się w telewizor
niczymzahipnotyzowany.-Hej…–Nagleurwała.Niewiedziała,jaksiędoniegozwracać.
Wydawałojejsię,żeoficjalneformyniemajążadnegosensu.–Hej,Andrew!
Nachwilęoderwałwzrokodtelewizora,poprawiłsięwfoteluiznowuwgapiłsięw
ekran.
–Andrew, znałeś ten wiersz, wiesz, ten o którym mówił Jared… A może znasz coś
EmilyDickerson?
–Dickinson–mruknął,nawetnaniąniepatrząc.
–Co?
–EmilyDickinson.
–Właśniemówię.
–Tak,jasne.
Wciążpatrzyłwtelewizor.Melanieoparłasięnałokciuiwyrecytowała:
–Nadziejajesttymupierzonymstworzeniemnagałązce.
Wreszcie popatrzył na nią z pewnym zainteresowaniem. Ucieszyła się, że zaczął jej
słuchać.
–Cotoznaczy?–spytała.
–Dlaczegochceszwiedzieć?
–Jakniewiesz,topoprostupowiedz.
–Nadzieja to mały ptak, który śpiewa gdzieś w nas i którego nie można uciszyć. –
Spojrzałjejwoczy.–Toonapodtrzymujenasnaduchuiniepozwalasiępoddać,nawet
jeśli sytuacja wydaje się beznadziejna. Tylko coś naprawdę strasznego może przerwać tę
piosenkę, czy to będzie samolot, który niszczy cały budynek, czy czyjaś bezsensowna,
niepotrzebnaśmierć.Tozjejpowodukupujemylosy
na loterii i bierzemy udział w igrzyskach olimpijskich. Ona pomaga nam przetrwać
chorobęiśmierćbliskich.Totyle.Znowuodwróciłwzrok,jakbynicniepowiedział.
Melanie nie miała czasu, żeby sobie to wszystko przemyśleć, ponieważ w telewizji
pojawiłysiękolejnewiadomości:
–Żona Randy'ego Fultona odnalazła ciało męża w ich domu na południowych
przedmieściach Nebraska City. Tego samego dnia została też zastrzelona Helen Trebak,
sprzedawczynizesklepunastacjibenzynowej.Policjauważa,żeobumorderstwdokonali
ci sami przestępcy, którzy napadli wczoraj na Bank Handlowy Stanu Nebraska, zabijając
czteryosobyiciężkoraniącjedną.Policjaujawniładziśnazwiskatychosób.Sąto…
Melanie nacisnęła na oślep jakiś guzik. Już tego, co usłyszała, było jej aż za wiele.
Wiedziała, że telewizja kłamie. Przecież Jared nie zabił tego farmera! Była z nim prawie
cały czas… Znowu spojrzała na ekran, gdzie w jakiejś innej stacji pokazywano inne
ofiary. Jedna z nich wydała jej się znajoma. Tylko dlaczego? Może po prostu kogoś jej
przypominała…
–…RitaWilliams,trzydziestodziewięcioletniakelnerkazrestauracjiCrackerBarrel…
Odrazusobieprzypomniała.Ichkelnerka.Ta,zktórądrażniłsięJared.
Melaniespojrzałanasyna,chcącsprawdzić,czyonteżjąrozpoznał.Wydawałosię,że
Charlieniezwracauwaginacałytenkoszmar,
ale teraz usiadł na łóżku i podciągnąwszy nogi aż pod brodę, zaczął się kiwać.
Wyglądał tak, jakby za chwilę miał zwymiotować. Zanim zdołała coś powiedzieć,
wrzasnął:–Wyłączto!Wyłączto,kurwa!
Max Kramer siedział w saloniku, jedynym pomieszczeniu, które jego pieprzona
małżonkapozwoliłamuurządzićwedługwłasnegogustu.Patrzyłwnoc,popijającdrogie
winozezbiorówLucille.Żonanieznosiła,kiedysamowolniebrałbutelkiprzeznaczonena
te jej wystawne i potwornie nudne przyjęcia. Dziś wybrał stare beaujolais, importowane
przezAlainaJugeneta,który,jakojedenzniewielu,przestrzegałwszystkichtradycyjnych
reguł związanych z transportem i przechowywaniem win. Podobno nawet trzymał je w
beczkachdodziesięciumiesięcyprzedzabutelkowaniem.Maxniewiedziałowinachzbyt
wiele–prawienicwporównaniuzżoną–chociażpamiętał,iżczytałgdzieś,żebeaujolais
jest „jedynym białym winem, które bywa czerwone”. Bardzo mu się to spodobało. Jak
również opis mówiący o „żywym kolorze i głębokim smaku, który pozwala ugasić
pragnienie” i tym podobne bzdury, które nie robiły na nim wrażenia. Bardzo jednak
odpowiadałomuto,że
beaujolaisbyłoinne,niżmogłobysięwydawać.Takjakon.Uniósłkieliszekiobrócił
nim, obserwując, jak wino spływa po brzegach. Uśmiechnął się, myśląc, że Lucille na
pewnoniebędziezadowolona,kiedyodkryjebraktejbutelki.Nagleusłyszałsygnałswojej
komórki. Spojrzał na stojący w kącie zegar i stwierdził, że jest za późno, by ktoś mógł
dzwonićwinteresach.Nierozpoznałteżnumerudzwoniącego.Wiedział,żepowinienmu
pozwolić nagrać wiadomość, ale napił się jeszcze wina i wiedziony ciekawością odebrał
telefon.
–Halo,tuMaxKramer.
–Jesteśsam?
Rozpoznałtengłos,alechciał,żebyrozmówcasammusięprzedstawił.
–Halo?Ktomówi?
–Ajak,kurwa,myślisz?!Możeszgadać?
–Jestemsam,mów,ocochodzi.–Idodałwmyśli:możemiprzynajmniejwyjaśnisz,
dlaczegowogólemamcięsłuchać.
–Potrzebujemynowychdokumentów,najlepiejprawjazdy–powiedziałrozkazująco
Jared Barnett. – I forsy. Tylko się nie wygłupiaj, to muszą być małe nominały. Około
dwudziestupięciutysięcydolarów.
–Zaczekaj!Skąd,docholery,mamwziąćtęforsę?Niemówiącjużodokumentach!–
Max Kramer miał ochotę rzucić telefonem o ścianę. Chciał przypomnieć Barnettowi, że
wciążjestjegodłużnikiem.Żezawdzięczamużycie!
–Jesteśsprytnymfacetem,Max.Napewnocośwymyślisz.
–Sądzę,żepowinieneśoddaćsięwręcepolicji.
–Chybazwariowałeś!
–Nie,posłuchaj!Wyciągnęcięztego.–Wstałispojrzałdalej,pozaswojeodbiciew
szybie,nawielki,pomarańczowyksiężycwpełniigwiazdynaniebie.Zastanawiałsię,co
powieBarnett,kiedyobiecamujednąznich.–Przecieżjużraztozrobiłem.-Nie,kurwa,
nie chcę tkwić w więzieniu przez następnych pięć lat. Poza tym mam wrażenie, że jesteś
porządniewkurwiony.Jakmamufaćtakiemuprawnikowi?
–Nie, po prostu byłem zdziwiony. To wszystko. – Max starał się mówić spokojnie.
Tenskurwielmógłwszystkozepsuć.Powiniengoprzekonać,żejestpojegostronie.–Nie
możesz mieć o to do mnie pretensji. Nie miałem pojęcia, że to pójdzie aż tak źle. Co się
stało?Dlaczegotaktowyszło?
Komórkamilczała.Przezchwilęodniósłwrażenie,żegorozłączyło.
–Jedenfałszywykrok–wkońcucichomruknąłBarnett.
–Cotakiego?
–Takwłaśniemówią,prawda?Jedenfałszywykrok,azginiesz.Jedenfałszywykroki
wszystkosięzmienia.Nieważne…Kiedybędzieszmiałforsęiprawajazdy?
–Jakmamcitodostarczyć?
–Tymsięnieprzejmuj.Najpierwtowszystkozdobądź.Zadzwonięjutro.
–Jeślipowiesz…–zaczął,aleBarnettjużsięrozłączył.
Max stał przy oknie, zastanawiając się, co dalej robić. Jak to naprawić. Poprosił
przecież Barnetta tylko o jedną drobną przysługę. Kto mógł przypuszczać, że on tak
wszystkospieprzy!
Andrew oparł się o ściankę kabiny prysznicowej, pozwalając wodzie spływać po
zranionej głowie. Ból nie ustawał. Wciąż miał też przed oczami tę kobietę ze sklepu na
stacji benzynowej, biegającą z jednego miejsca w drugie. Jeszcze parę godzin temu była
pełna życia, a teraz leżała w kostnicy, dlatego że jemu zachciało się głupich sztuczek.
Wiedział, że posłużył jako pretekst przy zamordowaniu farmera, lecz w tym przypadku
czuł się w pełni odpowiedzialny za to, co się stało.Musi istnieć jakiś sposób, żeby z tym
skończyć. Powoli stawało się jasne, że Jared nie ma zamiaru go wypuścić, i w końcu
pewniegozabije.PoczątkowotaświadomośćparaliżowałaAndrewiuniemożliwiałamu
jakiekolwiekdziałanie,terazjednaksięuspokoił.Byłzbytznużony,bysiębać.Zpoczucia
obowiązkusprawdziłnawetwnętrzełazienki,leczznalazłwniejtylkojednorazoweporcje
szamponu,hotelowemydełkairęczniki,akabinaprysznicowamiała
zasuwane drzwi zamiast pręta i zasłony, chociaż pewnie długo by się zastanawiał,
zanim zdecydowałby się z niego skorzystać po tym, co zaszło w jego domku. Zajrzał
jeszcze do wnętrza spłuczki, ale niemal cały mechanizm był z plastiku. Prawdę mówiąc,
samniewiedział,czegosięspodziewał.Przecieżdoskonaleorientowałsię,żewhotelach
nie ma ani maszynek do golenia, ani noży. Ostatnie dwa lata spędził przecież głównie w
drodze, promując książki i gromadząc materiały do następnych.Zbieranie materiałów,
badania… Przecież zgromadził tyle informacji o mordercach, a wszystkie wydawały się
bezużytecznewzaistniałejsytuacji.Miałolbrzymiąwiedzę,alebrakowałomupomysłów,
jak ją praktycznie wykorzystać. Nie wiedział też, czy mógłby w jakikolwiek sposób
przygotowaćsiędotego,cosięstało.
Żałował, że nie może pozbyć się gipsu. Że nie ma obu rąk sprawnych. Wtedy
przynajmniejmiałbyjakieśszansezJaredem,alewtejchwiliniebyłsięwstaniechoćby
umyć pod pachami, nie czując bólu. Na początku, kiedy bał się nawet unieść ramię,
obawiał się brzydkiego zapachu, zwłaszcza że lato było wyjątkowo ciepłe i słoneczne.
Terazjednakniezważałnabólimyłsiędoczysta,czującsiętrochęjakladyMakbet.
Jego ojciec powiedziałby mu, że pewnie zasłużył na to, co go spotkało. Tego mógł
być pewny. Nawet teraz, mimo pulsowania w skroniach, słyszał jego głos we wnętrzu
głowy: „Te twoje książki niewiele ci teraz mogą pomóc, co?”. Przypominało mu to
połajankizczasów,kiedyojciecprzyłapałgonaczytaniupowieściitwierdził,żeAndrew
powiniensprzątnąćgnójzchlewu,coniebyłoprawdą,
ponieważ wcześniej nigdy tego nie wymagał. Wyglądało to tak, jakby ojciec
specjalnie dawał mu ciężką pracę, żeby nie miał siły czytać. I rzeczywiście, bywał
potwornie zmęczony, ale mimo to ciągnęło go do książek. Miał w sobie niezaspokojone
pokładyciekawości.Chciałwiedziećcoświęcejoświecieiludziachpozaichfarmą,ato
nieodmiennie złościło ojca. Miał wrażenie, że ojciec był zawsze rozczarowany z jego
powodu. John Kane chciał mieć następcę, dziedzica, a Andrew pragnął jak najszybciej
wyrwaćsięzdomu.WtymmomencieprzypomniałmusięCharlieijegokomiksy,które
czytał tak spokojnie na łóżku. – A potem ten wybuch wściekłości, kiedy zobaczył twarz
kelnerki. Do tej pory uważał, że to Melanie jest najsłabszym ogniwem bandy, ale teraz
uznał, że być może się mylił. Zaczął sobie przypominać to wszystko, co wiedział o
psychologicznychnastępstwachmorderstwa.Jeślisamczułsięwinnyiodpowiedzialnyza
sprzedawczynię,chociażwcalejejniezabił,tococzujeCharlie?Zacząłsięzastanawiać,co
mógłbyzrobić,żebyprzeciągnąćchłopakanaswojąstronę.
Melanieniemogłaspać,natomiastCharlieposwoimwybuchuzwinąłsięwkłębeki
zasnąłniczymdziecko.Itylezostałozjegopoczuciawiny.Mimotopoczuławielkąulgę.
Nie chciała, żeby był w takim stanie. Nie chciała, żeby dręczyły go wyrzuty
sumienia.Andrew Kane też w końcu uległ zmęczeniu i położył się obok Charliego, ale
Jared i tak związał mu ręce i nogi, używając do tego celu przeciętego na pół kabla od
telefonu. Oczywiście nie zależało mu na telefonie, przecież miał komórkę Andrew.
Melanie zastanawiała się nawet, czy wyszedł po to, żeby zadzwonić. A jeśli tak, to do
kogo? Kto jeszcze może być zamieszany w tę sprawę? Jared był bardzo tajemniczy,
natomiastoniniemoglimiećprzednimżadnychtajemnic.Uznawałtozazdradę.
Melaniewidziałabratawnikłymświetletelewizora.Przekonałago,żebyniewyłączał
odbiornika,atylkogłos,potym,jakzgasiłświatłoizasłoniłokna.
Jaredsiedział,podpierającgłowęnałokciuwspartymnastoliku.Takwłaśniespał.Co
jakiśczasgłowazsuwałamusięniżej,aleunosiłją,nawetsięniebudząc.Żałowała,żenie
możetakłatwozasnąć.Kiedybylidziećmi,bratpowiedziałjej,comarobić,jeśliniemoże
spać. Miała myśleć o rzeczach, które najbardziej lubi. Sporządzała całe listy: wata
cukrowa,płytyBeeGees,karuzelaichlebzmąkikukurydzianej.Tamtegolatawziąłjąz
sobąnatarg,więcwszystkieprzyjemnerzeczykojarzyłyjejsięztymmiejscem.
Tensposóbwielokrotniepomagałjejzasnąć.Pozwalałprzezwyciężyćtowszystko,co
jej przeszkadzało, a zwłaszcza strach. Strach przed ojcem, który mógł do nich w każdej
chwili wtargnąć, zerwać z nich kołdrę i oblać lodowatą wodą albo wyciągnąć za nogi z
łóżka,nietroszczącsięoto,żesiępokaleczą.Melaniewciążpamiętała,jakciągnąłjąpo
materacutakgwałtownie,żejejgłowapodskakiwaławgóręiwdół,apotemuderzałao
poręcz łóżka. Słyszała jeszcze trzeszczenie podłogi. Nie to jednak było najgorsze. Przez
wielelatpróbowałazapomniećświstbataizapachprzypalanejskóry,jejskóry,doktórej
przykładałpalącegosiępapierosa.
Melanie potrząsnęła głową. Nie powinna o tym myśleć. Najważniejsze było to, że
Jared wtedy wszystko posprzątał. Była jego dłużniczką. Wiedziała, że nigdy nie zdoła
spłacićtegodługu.NawetgdybydostarczyłamualibiwsprawieRebekiMoore,itaknie
bylibykwita.Nigdyniezdołamusięwypłacić…Aterazznowuznaleźlisięwpotwornych
tarapatach,aonaniemiałapojęcia,codalejrobić.JakJaredmógłdotegodopuścić?Iw
dodatkuwmieszaćwtojej
dziecko? Wiedziała, że nie wybaczy mu tego do końca życia.Wstała, żeby pójść do
łazienki, i zauważyła komórkę na szafce. Zerknęła na brata. Wciąż spał z głową na ręce,
oddychając ciężko. Wzięła więc telefon i przeszła z nim do łazienki. Ostrożnie zamknęła
za sobą drzwi. Otworzyła komórkę i zaczęła przeglądać przyciski. Musi użyć jednego z
nich,żebydowiedziećsiętego,ocojejchodziło.
Włączyła menu i znalazła spis połączeń. To było łatwiejsze, niż jej się wydawało.
Wybrała połączenia wychodzące, żeby przekonać się, czy Jared rzeczywiście wyszedł,
żebyzadzwonić.Ijużmiałaprzedsobąnumertelefonu,datęigodzinę,anawetnazwisko
rozmówcy. Przeszła niżej, żeby sprawdzić, czy to do niego dzwonił wcześniej, rano z
samochodu.Iznowutosamo:tensamnumerinazwisko.
Dlaczego Jared wydzwaniał do swojego prawnika? Dlaczego, do cholery, bardziej
ufałMaksowiKramerowiniżwłasnejsiostrze?!
Hastings,stanNebraskaComfortInn
Melanieobudziłasię,kiedyktośtrzasnąłdrzwiami.Dopieropochwilidotarłodoniej,
gdzie się znajduje. Przez szpary w zasłonach wdzierały się promienie słońca. Poczuła
zapach świeżo parzonej kawy. Pamiętała tylko, że położyła się i zaczęła oglądać jakiś
horror, w którym gigantyczna tarantula siała spustoszenie w miasteczku na pustyni, a
potem pomyślała o różowej wacie cukrowej. Ktoś przykrył ją kołdrą, a ona owinęła się
niąiobjęłapoduszkę.ToprzypomniałojejoCharliem.Uniosłasięnałokciuirozejrzała
nieprzytomnie dookoła, ale syna nie było w pokoju. Związany Andrew Kane wciąż
spoczywałnałóżku,tyleżewpozycjisiedzącej.
–GdzieJarediCharlie?–spytałaniespokojnie,przecierającoczy.
–Jaredjestwłazience,aleniewiem,gdziewysłałCharliego.
–Gdzieśgowysłał?–Wyprostowałasięprzestraszonaiuspokoiłasię,dopierokiedy
dostrzegłaplecaksyna.-Bardzogokochasz,prawda?
Spojrzałamuwoczy.Spodziewałasię,żezniejkpi,alemówiłpoważnie.
–Nie zrozumiesz tego – mruknęła. – Zawsze byliśmy we dwoje, musieliśmy sobie
radzić…
–AJared?
–CoJared?–Zerknęławstronęłazienki,chociażwcaleniechciałategozrobić.
–Nie,nic.–Wzruszyłzdrowymramieniem,jakbyniemiałotowiększegoznaczenia.–
Zdajesię,żewpakowałwaswniezłekłopoty.
–Czasami nic nie idzie tak, jakby się chciało. – Natychmiast wróciło do niej to, co
zdarzyło się dawno temu. Dlaczego wciąż o tym myślała? Wydawało jej się, że zdołała
usunąć to wszystko z pamięci. Że ma to już za sobą. A jednak znowu zaczęła o tym
myśleć,kiedytylkoJaredznowupojawiłsięwjejżyciu.
–IlelatmaCharlie?Osiemnaście?Dziewiętnaście?
–Siedemnaście – rzuciła bez namysłu, jakby chciała bronić swego syna. Nie
zastanawiałasięnawet,dlaczegoKanechcetowiedzieć.
–Dolicha,przecieżtojeszczedziecko!
Ona też tak uważała. Charlie był zbyt młody, by brać w tym wszystkim udział. I
jeszczetabroń.NigdyniewybaczyJaredowi,żedałmubroń.
–Mógłbymwampomóc–powiedziałAndrew.
Jednak ona wciąż miała przed oczami krew. Krew na kombinezonach syna i brata,
kiedy wybiegli z banku i wskoczyli do samochodu. To przypomniało jej ojca i krew
międzyszparamilinoleum,a
także na białych ścianach. Nie miała pojęcia, jak Jared zdołał ją zmyć, ale jakoś mu
sięudało.Samsiętymzajął.-ZnampolicjantówzOmaha–dodałAndrew.
Docierałydoniejjedyniefragmentyztego,comówił.Cośotym,żeCharlieniejest
pełnoletniiżetoJaredjestwszystkiemuwinny,aonanawetniebyławbanku.Wcalego
niesłuchała.Znowuprzypomniałjejsiętenkoszmarsprzedlat.Pomyślała,żeJarednigdy
jej nie powiedział, jak pozbył się ciała, a ona nigdy o to nie spytała. Widziała, jak brat
spłukujewężemswojetenisówkiiłopatę,apotemprzecierapodłogęiściany,aonatylko
patrzy,niemogącmupomóc,niemogącnawetsięruszyć.Niemiałateżpojęcia,coJared
powiedział matce, kiedy wróciła wieczorem do domu. Coś musiał. Inaczej nie
tłumaczyłaby potem sąsiadom, że jej mąż po prostu „się zwinął”. I na pewno nie byłaby
tak pewna, że Jared nie zabił Rebeki Moore. Bo właśnie to powiedziała policji. Jej
zdaniemabsolutnieniebyłzdolnydomorderstwa.
Kiedy drzwi do łazienki otworzyły się, natychmiast wróciła do rzeczywistości. Jared
wyglądał okropnie. Nie wziął prysznica, a jego krótkie włosy sterczały na wszystkie
strony, jak u Charliego. Tyle że jej syn robił to specjalnie. Nie ogolił się też, chociaż
wiedziała,żekupiłjednorazowemaszynkinastacjibenzynowej.Oczymiałnapuchniętei
podkrążone.Przeciągnąłdłoniąpotwarzy,kiedyzauważył,żesięwniegowpatruje.
–Nocotam?–spytał.
–GdzieCharlie?
–Niebójsięoswojegosynka–powiedziałtakimtonem,byją
dotknąć. – Ma dla nas zdobyć nową gablotę. Pewnie zaraz wróci. – Spojrzał na
zegarek,apotemwyjrzałprzezokno.–O,jużjest.Otworzyłdrzwiiwyszedłnazewnątrz.
Melanie wsunęła stopy w buty i ruszyła za nim. Zostawiła między drzwiami i framugą
jedynie maleńką szparkę, by nikt nie mógł zajrzeć do środka. Charlie zatrzymał forda
exploreraprzeddrzwiamiiuśmiechnąłsięszeroko.Otworzyłszybkęirzucił:
–Podjechałem pod stację benzynową i po prostu wymieniłem wozy. To było
dziecinnie łatwe. Ta kobieta zostawiła silnik na chodzie i poszła zapłacić. Musimy tylko
zdobyć inne tablice. Aż trudno uwierzyć, że tak łatwo mi poszło. Powinienem był na to
wpaśćdawnotemu.
Melanie uśmiechnęła się do syna, lecz Jared wyciągnął dłoń, żeby go uciszyć. A
potemzajrzałzaskoczonynatylnesiedzeniewozu.Zrobiłsobiedaszekzdłoni,żebylepiej
widzieć.
–Co ty, kurwa, zrobiłeś?! – Sięgnął do klamki, ale drzwiczki były zamknięte. –
Otwieraj,szybko!
Charlie naciskał kolejne przyciski, aż wreszcie znalazł odpowiedni i zamki się
otworzyły.
–Czynieprzyszłocidotejzakutejpały,dlaczegokobietazostawiłasilniknachodzie
wtakiciepły,mokryranek?!
Melanie poczuła, że serce podchodzi jej do gardła. Na foteliku w tyle samochodu
znajdowałosięmałedziecko,którewłaśniezaczęłootwieraćzaspaneoczka.
–DobryBoże!–Zakryładłoniąusta.
Jaredzatrzasnąłtylnedrzwiczkiiotworzyłteprzykierowcy.
–Wypierdalaj!
Charlie był tak przerażony, że nie mógł odpiąć pasa bezpieczeństwa.-Zaczekaj! Co
chceszzrobić?–Melaniestanęłaobokbrata.
–Wyłaźzsamochodu,Charlie–warknąłJared.–Znowunawaliłeś.Wiesz,cotojest
PomarańczowyAlarm?Cholera,Charlie,mamdosyćpoprawianiatego,cospieprzyłeś.
Chłopak w końcu wyswobodził się z pasów i wyskoczył z samochodu. Melanie
chwyciłabratazaramię.
–Cochceszzrobić?!
Wyszarpnąłsięizatrzasnąłdrzwiczki.Usłyszałatylko,jakwarknął:
–Zajmęsiętym.
Departament Policji w OmahaGrace pospieszyła do pokoju konferencyjnego, gdzie
wszyscyjużnaniączekali.
–Przepraszam–rzuciłaizajęłamiejsceobokagentadozadańspecjalnychSancheza.
–Powinniśmy zaczekać na Roba Thesona z policji stanowej – powiedział Pakula. –
Uprzedzałjednak,żemożesięspóźnić,więcchybazaczniemybezniego.Wydajemisię,że
itakwiem,comógłbynampowiedzieć.
–Że nie udało im się znaleźć tego pieprzonego chevroleta – mruknął niechętnie Ben
Hertz.
Pakulapokręciłgłową,apotemzajrzałdoswoichpapierów.
–Nie, to jest już inny samochód. Chevroleta znaleziono koło fabryki na północy
Auburn.
–Zaraz,chwilka–włączyłasięGrace.–Myślałam,żejadąnapołudnieAuburn.
–Taksądziłem,kiedyztobąrozmawiałemwczorajwieczorem,
alepotemjedenzrobotnikówzgłosiłkradzież,noiznalezionotegochevroleta.-Więc
jakiterazmająwóz?–spytałSanchez.
–Kremowegotaurusa.Alewtejchwilimożetojużbyćcośinnego.
–To żałosne. – Hertz pokręcił głową. – Wychodzimy przy nich na kompletnych
idiotów.
–Czy wiemy przynajmniej, gdzie pojechali? – spytała Grace i zaraz dodała: – Czy to
możliwe,żezawrócili?
–Może będzie łatwiej nam szukać, jeśli dowiemy się, z kim mamy do czynienia. –
PakulaspojrzałnaDarcyKennedy.–Maszcośdlanas?
–Wiem,żespodziewaciesię,żejesttoJaredBarnett–powiedziałaDarcy,niepatrząc
na stosik papierów przed nią. – Jednak problem polega na tym, że nie mogę znaleźć
dobregoodcisku.Nawettenanożubyłypomazanekrwią,jakbyzrobiłtospecjalnie.
–Chceszpowiedzieć,żenicniemamy?–Sanchezniemalwstałzkrzesła.
–Mamdoskonałeodciskizszybysaturna.Obokbyłasmugapowymiocinach,więcto
pewnieten,którywymiotował.
–Świetnie.–Sanchezodetchnąłzulgą.–Ktototaki?
–Niewiem.
–Co?!
–Tylkospokojnie–rzuciłPakula.
Grace zrozumiała, że wszyscy są potwornie zdenerwowani i niewyspani.
Prawdopodobnietoonabyłanajbardziejwypoczętawtymgronie.
–Nie mamy go w naszych kartotekach – ciągnęła Darcy. – Być może nigdy nie był
notowany.Znalazłamjednakcoś,coodpowiadatymodciskom.
–Zaraz,przecieżmówiłaś,żeniemagowkartotece.–Pakulaprzetarłoczy.-Chodzio
te kradzieże w sklepach. Odciski pasują do tych, które Grace znalazła na lodówce w
jednymzsupermarketów.
Wszyscy spojrzeli na Grace. Wiedziała, co sobie myślą. Że chyba zwariowała,
angażującekipętechnicznądojakichśdupereli,kiedytoczyłasiętakniebezpiecznagra.
–Znalazła osobę, która była w trzech obrabowanych sklepach. – Darcy wyjęła z
jednejzteczekczarno-białeodbitki.Gracedomyśliłasię,żesątokadryzfilmu.Nakażdej
byładataigodzina,atakżetensammłodyczłowiek.
–Dajciespokój,toniemasensu–wtrąciłSanchez.–Comapiernikdowiatraka?
–Najednymzfilmówwidać,jakktośotwierawnietypowysposóbdrzwidolodówki
– ciągnęła Darcy, nie zwracając na niego uwagi. – Zostały tam jego odciski. Zdjęłam je
wczoraj.
–Icoztego?
–Totensammężczyzna,którybrałudziałwnapadzienabank.Jegoodciskipasujądo
tychzsatuma.
Sanchezzamknąłotwarteusta.
–Aleniemogęwampowiedzieć,ktotojest,ponieważniemamygowkartotece.
–Jasnacholera!–jęknąłPakula,trącczoło.–Miałaśrację,Grace.Spróbowałczegoś
większego.
–Alewciążmyślę,żetendrugitoBarnett.Wjakisposóbzastrzeliłtęsprzedawczynię
zesklepunastacji?
–Oddołuwszczękę.
–CzyBarnettmógłbyćjakośpowiązanyztąkasjerkązbanku?TinąCervante?
–Nic nie znalazłem. – Porucznik otworzył teczkę. – Podobno lubiła starszych
mężczyzn.Wiemtylko,żeMaxKramerjejbronił,bojeździłapopijanemu.Tobyłozeszłej
wiosny, ale on wciąż do niej dzwoni. Pewnie mu nie zapłaciła. Jej przyjaciółka twierdzi,
że miała jakiegoś bogatego, żonatego kochanka, ale sprawdziłem jej rozmowy i nikogo
takiego nie znalazłem. Facet podobno nazywa się Jay. A, jest jeszcze to. – Pakula rzucił
plastikową torebkę z naszyjnikiem na stół. – Wes Howard znalazł to obok saturna.
Należało do Tiny Cervante i ktoś próbował wdeptać to w błoto. JMK to pewnie ten
tajemniczy kochanek.-Zaraz – odezwała się z namysłem Grace. – Widziałam gdzieś te
inicjały.–SięgnęładotorbyiwyjęłapapieryCarrieAnnComstock.–O,jest.–Rzuciła
dokumentnastółoboknaszyjnika.NadolestronyznajdowałysięfirmoweinicjałyJMK,
aobokpodpis:J.MaxwellKramer.–Czytomożliwe,żebyTinaCervantemiałaromans
zeswoimprawnikiem?
Andrewniemiałpojęcia,cosiędzieje.SłyszałwrzaskiJareda,trzaskaniedrzwiczeki
wreszcie wycie odjeżdżającego samochodu. Teraz Charlie siedział na łóżku i przełączał
kanały, chociaż nie sprawiał wrażenia zainteresowanego tym, co działo się na ekranie.
Melanie krążyła po pokoju, co jakiś czas wyglądając za okno. Ani ona, ani jej syn nie
zwracalinaniegouwagi.PoprosiłwcześniejBarnetta,bygorozwiązał,aletenspojrzałna
niego z taką niechęcią, że zrozumiał, iż przestał bawić tego psychopatę. Nie był już dla
niegointeresującymautorem,zktórymmożnaciekawieporozmawiać.Nietylkonadużył
jego zaufania, ale stał się niepotrzebnym balastem. Andrew wiedział, że jego godziny są
policzone. Wiedział też, że Melanie i jej syn, gdyby mieli władzę, potraktowaliby go
znacznielepiej.
–Cosięstało?–spytał.
Spojrzenie Melanie powiedziało mu, że coś naprawdę złego. W jej oczach czaił się
strach,akrokistałysięjeszczeszybsze.Jakby
traciłakontrolęnadenergią,którająwypełniała.–CzyJaredznowucośzrobił?-Nie,
ja–rzuciłCharlie,nieodrywającwzrokuodtelewizora.WłączyłCartoonNetwork,gdzie
nadawanowłaśnieStrusiaPędziwiatra.
–Cozrobiłeś,Charlie?–spytałnajłagodniejjaktylkomógł,starającsięnieokazywać
strachu. Kabel od telefonu wrzynał mu się w ciało, więc rzadko zmieniał pozycję. – Co
takiegozrobiłeś?–powtórzyłtonem,którego,jakmusięzdawało,mógłużywaćTommy
Pakula.–NapewnoniezasłużyłeśsobienatakietraktowaniezestronyJareda.
–Spieprzyłem tę robotę – powiedział jak mały, bezradny chłopiec. Wciąż patrzył na
kojota,którywysadziłsięwpowietrze.–Znowuzawiodłem.Towszystkomojawina.
–Przestań! – Obaj podskoczyli, słysząc ostry głos Melanie, chociaż Charlie nadal
wpatrywałsięwtelewizor.–Niechcętegosłuchać.–Znowuwyjrzałaprzezokno.
–To nie twoja wina, Charlie. – Andrew nie miał nic do stracenia. – Przecież tylko
robiłeś to, co Jared ci kazał. Ale przecież nie musisz tego robić. Wiem, że jesteś
porządnym chłopakiem. Nie jesteś taki jak on. – Żadnego odzewu. Charlie nawet nie
drgnął,aStruśPędziwiatrpokonałwłaśniekolejnąpułapkękojota.
AndrewprzeniósłwzroknaMelanie,ażwkońcupopatrzyłamuwoczy.Niewiedział
jednak,czyjestpojegostronie.Czyjestnatylesilna,bywystąpićprzeciwkobratu?Czy
rozumie, że musi to zrobić, żeby ocalić własne dziecko? Andrew wiedział, jak mocno
kochaCharliego.Takbardzosięprzestraszyła,kiedyokazałosię,że
synaniemawpokoju.Uspokoiłasiędopieronawidokjegoplecaka.-Wiesz,żemnie
zabije–ciągnąłtymsamymspokojnymtonem,chociażczułcorazwiększyuciskwgardle.
Wciążpatrzyłjejwoczy.–Czyniewystarczyjużtegozabijania?–Próbowałsiędomyślić,
czy zdoła ją przekonać, czy nie. – Mogę wam pomóc. Tobie i Charliemu. Ale on musi
przestać.Itoodrazu.Czymożeszgopowstrzymać?
Melanie milczała. Odezwał się za to jej syn, który zwinął się w kłębek, obejmując
rękamikolana,izacząłsiękiwać.
–Nie mogłem się powstrzymać. Zawaliłem wszystko. Jared powiedział, że mi nie
pomoże. Spieprzyłem robotę. Miałem nic nie robić. Po prostu przestraszyć wszystkich i
czekać.–Potokisłówdosłowniesięzniegowylewały.Zatrzymywałsiętylko,żebywziąć
oddech albo wytrzeć nos rękawem. Cały czas się kiwał. – Zobaczyłem ją i straciłem
panowanie nad sobą. Straciłem panowanie. Zapomniałem, że nie może mnie poznać.
Zapomniałem.Wpadłemwpanikę.Przestraszyłemsię,żepowiewszystkim.Niechciałem
jej zabić. Chciałem tylko, żeby nikomu o mnie nie mówiła. Pistolet sam wystrzelił. Po
prostu.Apotemzobaczyłemkrew,dużokrwi.Całabyławekrwi,ajawiedziałem,żeto
przeze mnie. Nie chciałem, żeby inni powiedzieli, że to ja zrobiłem. Przecież widzieli.
Więc ich też zastrzeliłem. Jednego, dwóch, trzech… Po prostu. Tę kobietę w recepcji.
Trach!Faceta,cowyszedł.Trach!Tegostarego.Trach!Spieprzyłemwszystko!
Wreszcie zamilkł, ale wciąż się kiwał, wpatrzony w telewizor. Andrew patrzył to na
Charliego,tonajegomatkę,iczekał.Sercebiło
mu mocno. Melanie stała ze skrzyżowanymi na piersiach rękami. Jej twarz nie
zdradzała żadnych uczuć. Również oczy były pozbawione wyrazu, jakby pod wpływem
wyznania syna przestała się bać. Musiała jednak coś zrobić.Podeszła do chłopaka i
zasłoniłatelewizor.
–Popatrz na mnie, Charlie. – Czekała, aż na nią spojrzy i przestanie się kiwać. –
Posłuchajmnie.
Andrew wstrzymał oddech. Nareszcie. Decydujący moment. Czy wystąpią razem
przeciwkoJaredowi?Czyżbytowyznanieprzeważyłoszalę?
–Posłuchaj mnie – powtórzyła, a Andrew wyczuł w jej głosie coś nowego: moc i
zdecydowanie.–Nikogoniezabiłeś.Słyszysz,Charlie?Nikogo.Iniechcę,żebyśmówił
cośinnego.Zabraniam.Czyzrozumiałeś?
Apotemznowuzaczęłachodzićpopokoju,jakbynicsięniewydarzyło.Jakbyjejsyn
całyczasmilczałitylkooglądałStrusiaPędziwiatra.Chłopaknatomiastjużsięniekiwał.
Znowurozsiadłsięwygodniejizacząłzmieniaćkanały.
Wyglądałonato,żetylkoAndrewzrozumiał,cosięstało.Czułsiętak,jakbyuszłoz
niegocałepowietrze.
MaxKramerzgniótłpapierowykubekirzuciłnimwstronękoszanaśmieci.Chybił,
kubeknawetnieuderzyłometalowybrzeg.Toniebyłdobryznak.Wypitakawasprawiła,
żebyłbardziejrozedrganyniżzwykle.Amożeniekawa,tylkocałetowino,którewlałw
siebie poprzedniego wieczoru. Po telefonie Barnetta zaczął otwierać kolejne butelki z
zapasówżony,niemogącsiępowstrzymać.Wyszedł,zanimzbudziłasięrano,więcczekał
gonietylkokac,alerównieżpoważnascysja.Obróciłsięnafotelu,żebywyjrzećzaokno
nacentrumhandlowe.Kolejnykurewskopięknydzień.Trochęzaciepłoizawilgotnojak
najegogust,alenabłękitnymniebieniebyłonawetnajmniejszejchmurki.Kiedyśchwalił
się tym niebem w Nowym Jorku, kiedy pracował w dużej firmie i musiał podróżować
drugą klasą, ponieważ jego szefowie dbali o swoich pracowników jeszcze mniej niż o
klientów.Wtedyjeszczezależałomunapraworządnościinaniebie…
Samniewiedział,kiedytosięzmieniło.Niechodziłoojakiśjedenpoważnyprzekręt.
Niechodziłoożadnekonkretnezdarzenie.Tonastępowałopowoli,alesystematycznie.Tu
wyjątek,tamzłamaniereguł,gdzieindziejnagięcieprawadowłasnychpotrzeb.Takiebyły
początki… A potem przyszły poważniejsze sprawy. Nawet nie wiedział, kiedy przestał
działać podświadomie i zaczął to robić zupełnie świadomie. To poszło zbyt łatwo, zbyt
gładko.Spojrzał na zegarek marki Rolex. Za niecałą godzinę powinien być w sądzie.
Zastanawiał się, dlaczego Grace Wenninghoff nie przyjęła jego oferty. Carrie Ann
Comstockbyłagotowazeznać,żewidziałaJaredaBarnetta,jakwłamywałsiędojednegoz
obrabowanych sklepów, ale prokuratura nie połknęła przynęty. Rozważał całkiem
poważnie, czy jednak jej nie powiedzieć. Wenninghoff z pewnością by się nie zawahała,
gdybysiędowiedziała,żechodzioBarnetta.Niepowinienjednakzabardzosięstarać,bo
przecieżprzezostatnirokzajmowałsięgłównietym,bywyciągnąćgozpudła.
ApozatymCarrieAnnniebyłazbytwiarygodnymświadkiem.Iniepotrafiłakłamać.
Wymyśliłdlaniejhistoryjkę,jaktopoznałaJareda,alenawetniepotrafiłajejpowtórzyć.
Zakażdymrazem,kiedypokazywałjegozdjęcie,mówiła,żewidziałagowswoimbloku,
jakciągnąłjakąśdużą,czarnątorbęześmieciami.Głupiaćpunkaniebyławstanieniczego
zapamiętać.Możetoilepiej,żeWenninghoffodmówiła.
Sygnał telefonu wdarł się w jego myśli. Wyjął go z kieszeni i westchnął, kiedy
rozpoznałnumerrozmówcy.
–MaxKramer.-Maszwszystko?
–Z dokumentami nie będzie tak szybko. I to jeszcze dla trzech osób. Musisz mi dać
parędni.
–Niemam,kurwa,czasu.
Kramerzauważyłzmianęwjegogłosie.Barnettniebyłjużtakspokojnyjakwczoraj.
Czyżbypolicjazaczęłamudeptaćpopiętach?
–Muszę mieć co najmniej dwadzieścia cztery godziny – powiedział i uśmiechnął się
dosiebie.
–Dajspokójzdokumentami.Potrzebujęforsy.
Max wyprostował się w fotelu. Już wydawało mu się, że zyskał przewagę, ale jego
rozmówca był sprytny. Poczuł się tak, jakby grał w szachy z nieprzewidywalnym
szaleńcem.
–Dobrze…Gdzieterazjesteś?Jakmamcijedostarczyć?
–Na parking dla TIR-ów przy drodze międzystanowej. Piszesz? Nie będę tego
powtarzał.
Adwokat zaczął zapisywać kolejne instrukcje. Tak, spokojny i opanowany Jared
Barnettzacząłsięłamać.Słyszałtowjegogłosie.
–To będzie jakieś osiemdziesiąt kilometrów od Grand Island. Nie pamiętam, jak
nazywasiętomiejsce,aleniedalekojestskrętnaNormal.
–Jakinormal?
–MiejscowośćNormal,głupku!Pewnienawetniewiedziałeś,żewNebrascejesttakie
miasteczko,co?
Kramer przewrócił oczami. Chciał powiedzieć, że po prostu nie spodziewał się tam
Barnetta,alebałsię,żetendowcipmożemusięniespodobać.
–Przywieźtamforsęnadrugą.
–Nadrugą?Natęgodzinęnawetniezdążyłbymtamdojechać,amuszęjeszczewziąć
pieniądze.
–Jesteś sprytny, Kramer. Na pewno sobie poradzisz.-Dobrze, załatwię transfer z
banku,alebędzieszpotrzebowałjakiegośdokumentu,żebyjeodebrać.
–OdbiórbędzienaCharliegoStarksa.Iniezawal,Kramer.Mamjużtegodość.
Maxchciałmupowiedzieć,żenawzajem.Barnettsamwładowałsięwkłopoty.Gdyby
trzymałsięplanu,nictakiegobysięniezdarzyło.
–Spróbujętozałatwić.
–Nie próbuj, tylko po prostu załatw! Wystawiłeś mnie glinom, ale uważaj, bo
pójdziesznadnorazemzemną.Jasne?
–Nieprzejmujsię.Napewnowszystkobędziewporządku.
Czekał chwilę, aż Jared się rozłączy, następnie obrócił się z fotelem do biurka.
Pomyślał, że bez trudu znajdzie nazwę tego parkingu w Internecie. W ten sposób mógł
załatwićrównieżtransfer.Znałnapamięćnumerrachunkużony.Czekającnapołączeniez
Internetem,wybrałnumernaswoimaparacie.
–GraceWenninghoff–odpowiedziałapotrzecimdzwonku.
–Grace? Tu Max Kramer. Jako prawnik czuję się zobowiązany do przekazania ci
pewnychinformacji…
Tak, zobowiązany, pomyślał. Nikt nie będzie go winił za to, że zdradził klienta po
tym,cosięstało.Potychwszystkichmorderstwach.Pewnieuznajągonawetzabohatera,
jeśliwydaJaredaBarnetta.
Melanieniemogłategowytrzymać.Jaredaniebyłozdecydowaniezadługo.Gdzieon,
docholery,poszedł?!Icoteżrobił?Wciążchodziłapopokojuiwycierałaspoconeręceo
dżinsy,ażzaczęłyjąbolećdłonie.Niechciałamyślećodziecku,jegozaspanychoczachi
pucołowatej buzi. Nie, Jared na pewno tego nie zrobi. Nie może.Usłyszała, że jakiś
samochódzatrzymałsiępodichdrzwiami.Zamiastpodbiecdookna,zamarła.Charlieteż
tousłyszałiczekałnasygnałzjejstrony.PodobniejakAndrewKane.Niemiałapojęcia,
czego od niej chcą. I co ma robić. To nie ona władowała ich w tę cholerną sytuację. To
niebyłajejwina!
Kiedy Jared wysiadł, podbiegli do drzwi. Melanie popatrzyła na jego oczy, a potem
usta i ręce. Szukała śladów, chociaż sama nie wiedziała jakich. Czy spodziewała się, że
zobaczykrew?Jeszczewięcejkrwi?
–Musimy się stąd zmywać – rzucił Jared. Kiedy nikt się nie ruszył, wziął plecak
Charliego.–No,jazda.-Cozrobiłeś,Jared?–spytałaMelanie,wiedząc,żeniezdołanawet
wymówićsłowa„dziecko”.Przeciągnęładłoniąpowłosachizauważyła,żedrżąjejpalce.
Czycokolwiekbędziekiedyśtakiejakdawniej?
–Zająłem się wszystkim – powiedział takim tonem, jakby chodziło o wyrzucenie
śmieci.–Mamynowywóz.Nawetjużzmieniłemtablice.Alemusimysięszybkozwijać.
Niktsięnieruszył,aleJaredzachowałspokój,anawetsięuśmiechnął.
–KupiłemteżtrochężarciawMcDonaldzie–dodał.–Czekanawaswsamochodzie.
Więcszybko.ChcębyćprzedzmrokiemwKolorado.
Charlie wyłączył telewizor i wziął plecak z rąk wuja. Melanie pomyślała, że bardziej
dba o swój żołądek niż o cokolwiek innego, ale zamiast się rozzłościć, uśmiechnęła się,
myśląc, jaki jest prosty i niewinny. Przed wyjściem zajrzała do łazienki, a potem
zatrzymała się w drzwiach, widząc, że Jared nie ma zamiaru pomóc Andrew wstać. Brat
czekał, aż wyjdą z Charliem. Nie chciał brać z sobą Kane'a. Dopiero wtedy zauważyła
białykabel,któryowinąłsobiewokółpięści.Poczuła,żesercepodeszłojejdogardła,jak
wtedy,kiedyzobaczyładziecko.
–Dobrze,mocniejzwiążmuręce–powiedziała,udając,żekabelmiałwłaśniedotego
posłużyć.–Japoprowadzę.
–Idźdosamochodu,Mel–poleciłzimnymtonemJared.–Zaraztambędę.
SpojrzaławoczyKane'aidostrzegławnichcośnowego.Może
jakieś postanowienie, ale z pewnością nie strach. Andrew doskonale wiedział, co
Jared chce zrobić, musiał się tego spodziewać od samego początku. W desperacji
obiecywał,żepomożejejiCharliemu.Prawdopodobniemówiłtotylkopoto,żebysiebie
ocalić. Pewnie by ją potem oszukał i znalazłby sposób, by odegrać się na niej lub na
chłopcu.Prędzejjednakpozwoliłabyskrzywdzićsiebieniżsyna.-Cosiętakgrzebiecie?–
Charliezajrzałjejprzezramię.–Myślałem,żesięspieszymy.
Nieobróciłasię,alewyczułazapachparówkiiodgadła,żezacząłbeznichśniadanie.
–Jared właśnie pomagał Andrew się zebrać – odparła, nie patrząc bratu w oczy. –
Możetysięnimzajmij,Charlie.Weźgozwiązanegodotyłu.Japoprowadzę.
Chłopak minął ją, nie zwracając uwagi na złość wuja. Ona jednak unikała wzroku
brata.Zanimzdążyłzaprotestować,Charliechwyciłpisarza,pomógłmuwstaćipchnąłw
stronędrzwi.
–Naprawdęwydajecisię,żeKramergranieczysto?–spytałporaztrzeciPakula.-Tak,
jeśli jest zamieszany w tę sprawę – odparła tak samo jak poprzednio. – Nagłe zaczęło
zależećmunatym,żebyśmyzłapaliBarnetta.
Porucznik ponownie westchnął. Poluzował krawat z nadzieją, że to mu pomoże
oddychać.Nienawielesiętojednakzdało.
–Samniewiem.Towydajesięzbytproste.Powtórzmijeszczeraz,cocipowiedział.
Obawiałsię,żeGracewkońcustracicierpliwość,aleonazaczęłaodpoczątku:
–Mówił, że Barnett dzwonił do niego z prośbą o pomoc. Podobno chciał tylko
obrabować bank, ale wszystko poszło inaczej, niż planował. Nie ma zamiaru się
poddawać.Niechce…
–TobyłysłowaBarnetta?Żeniemazamiarusiępoddawać?
Pakulaniemógłuwierzyć,żeGracewciążjestspokojna.Onpocił
się i zaczynał się dusić. Dlaczego, do jasnej cholery, znowu zrobiło się tak gorąco?-
Tak,bowie,żetymrazemKramerniezdoławyciągnąćgozwięzienia–wyjaśniłatakjak
poprzednio. W tej chwili nie musiała już nawet zaglądać do notatek. – Potrzebuje tylko
pieniędzy. Powiedział Kramerowi, żeby wysłał mu forsę na drogę międzystanową nr 80,
na parking dla TIR-ów o nazwie Triple J. Na zachód od Grand Island przy skręcie na
Normal.
–Ilemategobyć?
–Dwadzieścia pięć tysięcy dolarów. Kramer mówił, że może je wysłać, jeśli uznamy
tozakonieczne.
–IdziśranorozmawiałzBarnettemporazpierwszy?
–Taktwierdzi.
–Aleprzecieżwie,żemożemytosprawdzić.–Pakulanieufałprawnikowiwrównym
stopniu co Barnettowi. Czyżby wspólnie coś planowali? Może chcieli odwrócić uwagę
policji,żebybandytazdołałgdzieśuciec?–Myślisz,żetopewneinformacje?
Gracewzięłapapiery,któreleżałynasąsiednimkrześle.Przezchwilęzastanawiałasię,
gdzie je położyć, by móc usiąść. Przejął je, trochę zażenowany, że nie pomyślał o tym
wcześniej. Upchnął je w kącie pokoju, powiększając jeszcze bałagan, który tu panował.
Następnieusiadłnaswoimkrześleispojrzałnaniązgóry.
–Najpierw miałam wątpliwości, ale przecież Kramer nie orientuje się, że mamy ten
naszyjnik. Na pewno nie domyśla się, że też jest podejrzany. – Potrząsnęła głową, nie
mogąc uwierzyć, jak bardzo jest obrzydliwy ten cały adwokat. – Sama nie wiem, ale
mówiłtak
zadufanym tonem, jakby naprawdę wierzył, że postępuje słusznie. Jakby uważał, że
musimytoprzyjąć…-Więcmożetoczęśćjegogry?
–Możliwe.
Zadzwoniłtelefon,odebrałgoTommy.
–PorucznikPakula.
–Mam już jednostkę SWAT gotową do akcji. – Sanchez doskonale wiedział, że nie
musisięprzedstawiać.–Blackhawkbędzienanasczekaćzajakieśdwadzieściaminut.
–Dwadzieściaminut?Chybażartujesz!
–Musimysiępospieszyć.Leciszczynie?
–Jasne,żelecę–mruknąłPakulaiSanchezsięrozłączył.
PorucznikspojrzałnaGraceichwyciwszymarynarkę,otarłpotzczoła.
–Dolicha,nieznoszęhelikopterów!
Droganr281NAndrew,któryobserwowałtabliceinformacyjne,zauważył,żeznowu
jadąwzłymkierunku.Bylinadrodze281N,adoKoloradojechałosięnazachód,niena
północ. Jared trzymał mapę na kolanach i wydawał Melanie instrukcje. Ani ona, ani
Charlieniezadawalipytań.Wyglądałonato,żenieprzeszkadzaim,iżJaredmanadnimi
takąwładzę.
Andrewoparłsięotylnesiedzenie.Pewnieprzeliczyłsię,mającnadzieję,żektóreśz
nichbędziewstanieprzeciwstawićsięBarnettowi.WmoteluMelaniedoskonaleporadziła
sobie z sytuacją, co napełniło go optymizmem, teraz jednak zrozumiał, że się pomylił.
Znowubyłabierna,jakbywszystkowróciłodonormy.
Kiedy na nią spojrzał, zauważył, że sięga w stronę deski rozdzielczej i po chwili
złapałaprogramRushaLimbaugha.Kiedypojawiłysięwiadomości,podkręciłagłos.
–Mamy nowe informacje w związku z Pomarańczowym Alarmem, który ogłoszono
dziśrano.Okołogodzinysiódmejtrzydzieściukradzionobiałegofordaexplorerazestacji
benzynowej Texaco na północnym krańcu Hastings koło drogi międzystanowej nr 80.
Matkazostawiłasamochódzklimatyzacjąnachodziezewzględunaswojerocznedziecko
i weszła do sklepu, żeby zapłacić. Ktoś jednak ukradł auto wraz z dzieckiem. Policja
uważa,żezłodziejbyćmożeniezauważyłobecnościdzieckawsamochodzie…Właśniew
tym momencie otrzymałem wiadomość, że samochód odnaleziono na… na parkingu
supermarketu w pobliżu Hastings. Klimatyzacja była włączona. Już po ogłoszeniu
PomarańczowegoAlarmuanonimowyrozmówcapowiadomiłpolicję,gdziemożeznaleźć
forda ex- plorera. Dziecko…Spiker zawahał się, jakby nie wiedział, czy powinien czytać
tenfragmentnaantenie.Andrewspodziewałsięnajgorszego,apominieMelaniewidział,
żeonarównież.
–Dziewczynka jest w dobrym stanie. Znaleziono ją zapiętą w foteliku i śpiącą.
Powtarzam,odnalezionoskradzionydziśranosamochód.PomarańczowyAlarmzostał…
Melanie wyłączyła radio. Ale zanim położyła znowu dłoń na kierownicy, Andrew
zauważył,żecaładrży.
MelaniemiałajużdosyćrozkazówJareda.Skręćtu,toznowutam,aterazjedźprosto.
Itakwiedziała,żejadązłądrogą.Domyślałasięteż,żeniechodzioto,żebyzmylićpogoń
czytrzymaćsięzdalekaodpolicji.Czułaprzezskórę,żeJaredmainneplany,októrych
jej nie powiedział. Tak jak nie powiedział o dziecku. Cóż by się stało, gdyby po prostu
wyjaśnił, że małej nic nie jest, zamiast informować, że wszystkim się zajął?Zerknęła na
Charliego,któryczytałkolejnykomiks.Byłcichyispokojny,jakbycałkiemzapomniało
tym,cowydarzyłosięrano.Melanieteżniechciałaotymmyśleć,boinaczejstawałasię
corazbardziejzła.ZłanaJaredazato,żewmieszałwtęsprawęjejdziecko.Tobyłajego
wina. To on ich w to wszystko wpakował. Wiedziała, że powinna czuć ulgę, iż Jared
jednakniezabiłtejdziewczynki.Tylkopotwórbyłbydoczegośtakiegozdolny.Ktośtaki
jakjejojciec.Ichociażmiałapretensjedobrata,wiedziała,żeniejestgorszyodniej.
SpojrzaławewstecznelusterkoidostrzegławnimzwróconenasiebieoczyAndrew
Kane'a.Patrzyłnaniątak,jakbychciałsiędomyślić,codziejesięwjejgłowie.Byćmoże
byłjejwdzięcznyzato,żeniepozwoliłagozabić.Amożetylkozastanawiałsię,codalej.
Melanie było wszystko jedno. Zaczęła się rozglądać za wozami policyjnymi. Policja
poszukiwała dziś raczej białego forda explorera, a nie czarnej toyoty camry. Jechali
dwupasmówką, lecz znaki wskazywały, że znowu zbliżają się do drogi międzystanowej.
Najpierwskierowalisięnapółnoc,aterazzawrócilinapołudnie.-Musimysięzatrzymać–
powiedziałnagleJared.–Zjedźwstronędrogimiędzystanowejiskręćnazachód.
–Myślałam,żespecjalnieunikamyOsiemdziesiątki.
–JesttamparkingdlaTIR-ów.Toniedaleko.
–Znowuzgłodniałeś?
–Niebędziemytamjeść.Muszęcośodebrać.
–Ztakiegomiejsca?–zdziwiłasię.
–Rób,cocikażę,Mel!
Policzkizaczęłyjejpłonąć.Mocnozacisnęładłonienakierownicy.Trzymałabuzięna
kłódkęiniepatrzyładotyłu.CzasamiJaredzabardzoprzypominałjejojca.
Parking Triple J, okolice Normal, stan NebraskaPakula obserwował parking zza
przyciemnionej szyby furgonetki z napisem „Naprawa sprzętu RTV”. Wciąż miał nogi
miękkiewkolanach,alecieszyłsię,żejestjużnaziemi.Byłteżzadowolony,żetonieon
kierujeakcją.Nadmiarbroniipolicjizawszeprzyprawiałgoodreszczniepewności.
Lubił Omaha, zbudowane w dolinie rzeki na wzgórzach, ale tutaj, na bezkresnym,
płaskimterenie,któryciągnąłsięprzezwielekilometrów,czułsięcałkowicieodsłonięty.
Doskonale wiedział, że Barnett zauważy każdy drobiazg, który nie będzie pasował do
krajobrazu–błysksłońcawluneciesnajperaczyczarnybutnadachustacjibenzynowej,
znajdującejsiępodrugiejstroniedrogi.Niebyłotunawetdrzew,tylkowielkibetonowy
parkingzsamotnymbudynkiem,otoczonypastwiskami.
Niemieliteżpojęcia,jakimwozemmiałprzyjechać.Kramerpowiedziałimjednak,że
jestznimjegosiostraorazjejsiedemnastoletni
syn.Pakulamodliłsię,byniezabrakłoteżjegokumpla.ParęrazymówiłSanchezowi
oAndrewKanieiprosiłopodjęcieodpowiednichśrodkówostrożności.Aleczyludzieze
SWAT-uwiedząotym?IczydostalizdjęcieAndrew,podobniejakBarnetta?Iczybędąw
stanieichrozróżnić?Tewątpliwościwciążkłębiłysięwjegogłowie.Alekiedypodzielił
sięnimizSanchezem,tentylkowzruszyłramionamiipowiedział,żeniczegoniemożemu
zagwarantować.Pakula wiedział, że mówi bardziej jak cywil niż policjant. Znał ryzyko
związanezeswoimzawodemigotówbyłjepodjąć,alezawszechodziłotylkooniego,a
nieoprzyjaciela.Zwłaszczatakiego,zaktóregoczułsięodpowiedzialny.
–Już prawie druga – powiedział Sanchez do mikrofonu. Pakula zesztywniał tak jak
wcześniejwczasiestartuhelikoptera.Jednakterazwydawałomusiętokaszkązmlekiem.
Melaniezaparkowaładalekoodbudynku,naostatnimstanowiskuwroguparkingu,
takjakpoleciłjejJared.Wyłączyłasilnik,alebratnieruszyłsięzwozu.Rozparłsiętylko
naswoimmiejscuicopewienczaswyglądałprzeztylnąszybkę,jakbyspodziewałsię,że
zaraz jakiś dziwny przedmiot spadnie z nieba.-Mówiłeś, że masz stąd coś odebrać –
zauważyła.
–Tak, zaczekaj chwilę. Coś tu nie pasuje. – Pochylił się trochę. – Charlie, daj mi
pistolet.Jestwschowku.
Melanie otworzyła schowek i zacisnęła palce na broni, biorąc głęboki oddech. To
byłodziwnedoświadczenie,ajednakpistoletwydałjejsięlżejszyniżkiedyś.
–Jared,powiedzmi,ocochodzi–powiedziała,trzymającbrońnakolanach.
–Dajmipistolet–rzucił,aleniesięgnąłwjejstronę.
–Musiszminajpierwpowiedzieć,cosiędzieje.Dosyćtajemnic.Comamyodebrać?-
Pieniądze.OdMaksaKramera.
–Kramera?–Przypomniałasobietelefonydoprawnika.Czytomożliwe,żepoprosił
goopomoc?–Skądwiesz,żemożeszmuzaufać?
–Przecieżwyciągnąłmniezpierdla,nie?
–Myślałam,żezrobiłtak,bojesteśniewinny.
–No właśnie. – Jared rozglądał się dookoła, wciąż przykurczony, co jeszcze bardziej
ją przeraziło. – Nie przejmuj się Kramerem, Mel. Dobrze się zabezpieczyłem. Mam to u
siebie.
–Cotakiego?
–Dajmi,kurwa,tenpistolet!Wiesz,żechcęcięchronić.
–AcozCharliem?
Melanie spojrzała na syna. Siedział spokojny, chociaż nieco przygarbiony, biorąc
przykład z wuja. Zawsze naśladował Jareda i bez zastanowienia robił to, co tamten mu
kazał.
–Jego też. Ale wiesz, on porządnie nawalił. To dlatego mamy te kłopoty. Prawda,
Charlie?
Chłopak jeszcze bardziej się skulił, a jej się przypomniał inny bezbronny chłopiec,
którykuliłsięwobawienieprzedsłowami,alerazami.SynbardzoprzypominałjejJareda
wdzieciństwie,akiedyspojrzałanabrata,zrozumiała,żebardzoupodobniłsiędojejojca,
choćprzecieżniemiałwsobiejegokrwi.Dlaczegoniedostrzegłategowcześniej?Jesttak
samoporywczyiokrutny…Nie,toniemożliwe.
–Charlie, dam ci szansę wszystko naprawić – rzekł łagodnie Jared, tonem, który
kiedyśuważałazaszczery.–Chcę,żebyśwszedłdotegobudynku.
Będątamczekałypieniądzenatwojenazwisko.Poprostupoprośoniesprzedawcę.
Zrobisz to, stary? Chłopak skinął głową i sięgnął do klamki, ale Melanie go
powstrzymała.-Nie,Charlie.Zostańwśrodku.
–Nie wtrącaj się, kurwa – warknął Jared, zapominając o uprzejmości. Rozglądał się
dookołajeszczebardziejniespokojnie.Czyżbycośzobaczył?Cotomogłobyć?Czytego
właśniesięspodziewał?IcostaniesięzCharliem?
SpojrzałanaAndrew,aonzapewneuznałtozapytanie.
–Wybieraj,Melanie–rzekłcicho,spokojnie.–Ztegopunktuniemajużpowrotu.
–Zamknij się! – Jared dźgnął Kane'a w chore ramię, a potem znowu się pochylił. –
Ruszaj,Charlie.Tylkosiępośpiesz.Musimyjechaćdalej.
–Zostań, Charlie – powiedziała Melanie, która nareszcie zrozumiała, co musi zrobić,
takjakwielelattemu.Wułamkusekundypojęławszystko.Uniosłapistoletiwycelowała
wbrata.Spojrzałnaniątak,jakbychciałsięroześmiać,alezarazdostrzegłjejoczy.
–WybieramCharliego.–Pociągnęłazaspust.
Grace nie miała pojęcia, dlaczego zajmują się pocieszaniem Melanie Starks, zamiast
skupić się nad tym, co do nich należało. Bardziej niż przypuszczała, pragnęła dopaść
MaksaKramera.Wtejchwiliniemieliniczego,cołączyłobygoznapademnabank.Co
prawdaprawnikprzyznałsiędoromansuzTinąCervanteidotego,żedałjejnaszyjnik,
ale to wszystko. Parokrotnie podkreślał, że nie wie, dlaczego Barnett ją zabił.Pakula
przeszedł w głąb domu. Corrine Starks musiała wpuścić ich do środka, ponieważ mieli
nakaz rewizji, ale oczywiście nie była zadowolona z tego najścia. Jeden z młodszych
policjantów został z nią na dole, żeby nie przeszkadzała w poszukiwaniach, ale nie
wiadomo było, jak długo z nią wytrzyma. Wprawdzie wszystkie przekleństwa kierowała
podadresemcórki,nazywającjąkurwąibratobójczynią,leczdosłownieniezamykałaust.
Graceniemieściłosięwgłowie,jakmogławolećsynaodcórki,chociaż,prawdęmówiąc,
nie
miała pojęcia, co to znaczy mieć takiego syna jak Jared Barnett.Drugi policjant
towarzyszyłMelanieiwciążtrzymałjązaramię,chociażmiałaskuteręce.
–Totutaj?–spytałPakula,wskazujączamkniętedrzwinakońcukorytarza.
–Tak–odparła.
Porucznik wszedł pierwszy do środka i wyjąwszy z kieszeni gumowe rękawiczki,
zacząłsięrozglądaćpownętrzu.
–Mówił,żemajakieśzabezpieczenie.Iżejestwjegopokoju–powiedziałaMelanie.–
NapewnowiążesiętozKramerem.
Pokój był mały i zagracony. Pełno tu było brudnych ubrań, starych magazynów, a
takżerzeczytypowochłopięcych,jaktarczadorzutków,czapeczkabejsbolowaipiłkado
bejsbola z autografem, rzucona gdzieś między puste pojemniki po jedzeniu. Grace
zastanawiała się, czy rzeczywiście coś tu znajdą, czy też Melanie Starks ich nabiera.
Zarówno na nią, jak i na jej syna czekały zarzuty, które mogły oznaczać karę śmierci.
Oboje twierdzili – chociaż Charlie Starks był zdecydowanie mniej przekonujący – że to
Jared zabił wszystkich w banku, lecz analiza balistyczna wykazała, że strzelano z dwóch
różnych pistoletów. Nie znaleziono jednak tego drugiego i chociaż Grace wiedziała, że
Barnettbyłzimnokrwistymzabójcą,trudnojejbyłosobiewyobrazić,żezaczynastrzelaćz
dwóchpistoletówniczymrewolwerowieczwesternu.
–Jaredlubiłchowaćróżnerzeczy–mówiłajegosiostra.–Naprzykładwkładałjedo
starejpiłkialbopoduszki.
Gracezaczęłasięzastanawiać,dlaczegoMelanieniereagowała,kiedybratzabijałtych
wszystkich ludzi. Liczba jego ofiar sięgnęła siedmiu, gdyż w sobotę odkryto ciało
Danny'egoRamerezawpojemnikunaśmieciwpobliżuhoteluLogan,kiedytolokatorzy
pobliskich domów zaczęli narzekać na smród. O dziwo, Barnett włożył je do czarnej
torby,takiejsamejjakwprzypadkuRebekiMoore.Prostytutka,którejbroniłMaxKramer
iktórejplątałosięwszystkonatematkradzieżywsklepach,bezwahaniapotwierdziła,że
widziała Barnetta w hotelu Logan z takim właśnie workiem. Podała nawet datę i
przybliżonągodzinę,którazgadzałasięztą,którąwstępnieustaliłkoroner.CharlieStarks
przyznał się do włamań do sklepów, ale okazało się też, że nie traktował tego poważnie.
Obaj z Jaredem uznawali to za złodziejskie wprawki – wybierali odpowiedni sklep, a
potemCharliego„obrabiał”,jaksięwyraził,awujczekałnazewnątrz.Dlachłopakabyła
toswoistagraibyłzdziwiony,żektośmożemiećdoniegootopretensje.
Grace założyła dłonie na piersi i oparła się o framugę drzwi. Patrzyła, jak Pakula
przegląda zawartość szafy Barnetta i zagląda do pustych pudełek po jedzeniu od
Chińczyka.Rozciąłnawetszewizajrzałdojajowatejpiłkifutbolowej,alenicnieznalazł.
Winnychrzeczachteżniebyłoskrytek.
ZnowuzerknęłanaMelanieStarks,którazdradzałacorazwiększyniepokój.Obojez
szefem zgodzili się, że jeśli znajdzie coś na Maksa Kramera, wystąpią o mniejszy wyrok
dlaniejidożywociezmożliwościąskróceniakarydlaCharliego.Sprawabyłategowarta.
Gdyby okazało się, że to Kramer zaplanował ten napad i morderstwo, wtedy jemu
groziłabykaraśmierci.Byłabytoprawdziwaironia
losu…-Tuchybanicniema–mruknąłPakula,któryzajrzałjużdowszystkichszuflad
komody, pod łóżko, a także przetrząsnął stos ubrań. A potem odsunął kapę i wtedy to
zobaczyła.
WłóżkuBarnettaznajdowałsiębiałypsiakjejcórki!
–Ciapek!–wykrzyknęła,niezdającsobiesprawy,jakabsurdalnietozabrzmiało.
–Słucham?–Pakulapopatrzyłnaniązwielkimzdziwieniem.
Gracepodeszładołóżkaiwzięłapluszakadoręki.
–Emilydotejporyniechcebezniegozasypiać.Mówi,żezabrałgoczłowiekcień.
–Człowiekcień?–Pakulapatrzyłnanią,jakbyzwariowała.
MelanieStarksteżbyłazdezorientowana.
–PanibratzabrałCiapkaznaszegodomu–stwierdziłaGrace.
–Alepoco?
Grace znała już odpowiedź. Wyczuła nacięcie na szwie i rozsunęła boki pieska, nie
wkładając jednak ręki do środka, żeby nie zniszczyć odcisków palców. Wewnątrz
znajdowałasiękaseta,którąpokazałaPakuliiMelanieStarks.
–Pewnie domyślał się, że będę przeglądać jego rzeczy i że na pewno zauważę
zabawkę swojej córki. Wydaje mi się, że nareszcie mamy dowód. – Popatrzyła na
Melanie.–Jeślitak,wystąpięozmniejszeniewyroków.
Dwa lata później Nowy Jork, ManhattanAndrew Kane uśmiechnął się do Erin
Cartlan,którapodałamubutelkęwodymineralnej.
–Kolejka ciągnie się aż na ulicę – stwierdziła zadowolona. Chodziło o ludzi, którzy
ustawilisiępoautograf.
–Słyszałam, że to pana najlepsza książka – powiedziała brunetka, która czekała na
dedykację. – Najciekawsza. Dlaczego nosi tytuł „Na wschód od Normal”? Czy to jakiś
slangmłodzieżowy?
–Zobaczypani,jakpaniprzeczyta–odparłtajemniczo.
Kobietazniżyłagłosdoszeptu.
–Podobnotosiępanurzeczywiścieprzytrafiło…
–Wie pani, jacy są wydawcy. – Andrew pochylił głowę, pisząc dedykację. – Zrobią
wszystko,żebyksiążkasięsprzedała.
WręczyłjejpodpisanyegzemplarziwtedyzobaczyłMelanie.Ztrudemjąpoznał.Stała
wkolejce,jakieśtrzymetrydalej.Miałana
sobiebrązowy,szytynamiarękostium.Wyglądałabardzoładnie.Gdybyjejnieznał,
pomyślałby,żepracujewbiznesie.Uniosłarękę,kiedyzauważyła,żenaniąpatrzy,aon
poprosił, żeby podeszła bliżej.-Pozwoli pan? – spytał starszego mężczyznę, stojącego za
brunetką,aonoczywiścieniemiałinnegowyjścia.
Andrew wstał, nie bardzo wiedząc, jak się z nią przywitać, a ona po prostu
wyciągnęłarękę.
–Do licha, Melanie! Świetnie wyglądasz! Kiedy wyszłaś…? – Chciał powiedzieć:,,z
więzienia”,alesiępowstrzymał.
–Paręmiesięcytemu.
–AcozCharliem?
–W porządku. Naprawdę w porządku. Za dwa lata będzie mógł się ubiegać o
przepustkiiskróceniewyroku.–Popatrzyłanakolejkę,którarzeczywiścieciągnęłasięaż
naulicę.–Noproszę.–Potrząsnęłaksiążką,którąmiałaprzysobie.–Jestbardzodobra.
–Pewnerzeczyzmyśliłem…
–Tak, wiem. – Było jasne, że spodobał jej się sposób, w jaki ją przedstawił. – Ale
skąd dowiedziałeś się o moim ojcu i… no wiesz…? – spytała, pochylając się i zniżając
głos.
–Głównieodtwojejmatkiizgazet.Domyśliłemsię,żeJaredmusiałgozabić,bosię
nad wami znęcał. Kramer wywlókł to w czasie procesu, ale niewiele mówił o jego
zniknięciu.Czydobrzesięsprawiłem?
–O tak, książka jest bardzo fajna. – Popatrzyła na okładkę. – Nawet jeśli się tu i
ówdziepomyliłeś.
–Wiesz,licentiapoetica.–Odciągnąłjąnabok,pokazującEriniczekającymludziom,
żezarazwraca.–Prawdęmówiąc,przestałem
jużwtedywierzyć,żesięnatozdobędziesz.-Naprawdę?–Znowupochyliłasięwjego
stronę.–Pewniedlatego,żeniedomyślałeśsię,żetoniebyłpierwszyraz.
–Cotakiego?–Niebardzorozumiał,ocojejchodzi.
–Mójojciec.–Rozejrzałasiędookoła,bysprawdzić,czyniktjejniemożesłyszeć.–
TonieJared.Ontylkoposprzątał.
Andrew patrzył na nią z coraz większym zdumieniem. Powoli docierało do niego
znaczeniejejsłów.TonieJaredzabiłjejojca,alewłaśnieona!
Melaniepodsunęłamuksiążkę.
–MogęprosićoautografdlamnieiCharliego?
Podobnie jak wielu innych autorów powieści sensacyjnych, korzystam z
prawdziwychinformacjidotyczącychzarównozbrodni,jakisamychprzestępców.Dzięki
badaniom i rozmowom udaje mi się czasami odkryć jakiś ciekawy szczegół związany z
działalnościąbandytylubjegosposobemmyślenia.Mamnadzieję,żewłaśnieteszczegóły
dodająautentyzmumoimksiążkom.
Fałszywy krok powstał jednak w zupełnie inny sposób. W marcu 2001 roku
pojechałamdomojegoulubionegodomkunaterenieParkuStanowegoRzekiPlatte,byw
samotności skończyć drugą książkę W ułamku sekundy. Spośród wszystkich trzynastu
domkówtylkomój,wktórymmieszkałamzeswoimipsami,byłzajęty.Drugiegodniapo
przyjeździe usłyszałam helikopter lecący nisko nad lasem i jeziorem. Po paru minutach
dowiedziałam się z wiadomości, że dwóch mężczyzn obrabowało bank w Lincoln w
stanieNebraska.
Potem bandyci zastrzelili mieszkające na farmie małżeństwo, zabrali samochód i
rozpoczęliucieczkę.Nagleznalazłamsięwśrodkupościgu.TakibyłpoczątekFałszywego
kroku. Jeszcze tamtego lata sporządziłam notatki do tej książki, chociaż wiedziałam, że
nieprędko do nich wrócę, gdyż byłam zajęta dwiema kolejnymi powieściami z Maggie
O’Dell.Jesienią2002odgrzebałamjejednakizaczęłampisać.Wtymsamymczasietrzech
mężczyznnapadłonabankwNorfolkwstanieNebraska,chcącgoobrabować.Opuścili
goczterdzieścisekundpóźniej,bezpieniędzy,zostawiajączasobąpięćtrupów.Rozpoczął
się kolejny pościg. Nigdy wcześniej nie zabito aż tylu osób w czasie napadu na bank w
Nebrasce.
Chociaż pomysł tej książki pojawił się półtora roku wcześniej i dotyczył zupełnie
innego napadu, uderzyły mnie pewne podobieństwa. Rozmawiałam z policjantami i
reporterami, którzy zajmowali się sprawą z Norfolk. Ich doświadczenia pozwoliły mi
lepiejzrozumiećto,oczympisałam,izpewnościąwzbogaciłyksiążkę.
Większość z nich zadawała sobie pytanie, nad którym też się wcześniej
zastanawiałam:ktoipocomógłzrobićcośtakiego?Cojednychpopychadozła,chociaż
inni nigdy nie przekroczyliby granicy dzielącej od dobra? Jeśli w ludzkiej naturze leży
walka o przetrwanie, do czego i w jakich okolicznościach gotowi jesteśmy się posunąć?
Wydajemisię,żetewłaśniepytaniapojawiająsięwewszystkichnapisanychprzezemnie
książkach.Tymrazemjednak
zrozumiałam, że nie są one wyłącznie retoryczne. Oba napady działy się przecież
niemal na moich oczach i dotyczyły albo mnie osobiście, albo ludzi, których znałam.Po
raz kolejny miałam okazję przypomnieć sobie, że prawda bywa dziwniejsza niż fikcja. I
chociażwymyślamfikcyjnefabuły,todziękiczytelnikomzdałamsobiesprawę,żeto,co
piszę,niesłużywyłącznierozrywce,alemożedotykaćludziwniezamierzonyprzezemnie
sposób. To pozwoliło mi spojrzeć nowymi oczami zarówno na same przestępstwa, jak i
przestępców,októrychpiszę.
Pragnę podziękować tym wszystkim, którzy opowiedzieli mi o fatalnym dniu w
Norfolk we wrześniu 2002 roku, a rodzinom ofiar przekazać wyrazy głębokiego
współczucia.
ThisfilewascreatedwithBookDesignerprogram
bookdesigner@the-ebook.org
2010-04-30
LRStoLRFparserv.0.9;MikhailSharonov,2006;msh-tools.com/ebook/
ThisfilewascreatedwithBookDesignerprogram
bookdesigner@the-ebook.org
2010-05-09
LRStoLRFparserv.0.9;MikhailSharonov,2006;msh-tools.com/ebook/
TableofContents