Kto sięgnie po złote runo
Nasz Dziennik, 2011-03-08
Z Bartłomiejem Radziejewskim, politologiem,
redaktorem naczelnym kwartalnika "Rzeczy
Wspólne", rozmawia Małgorzata Rutkowska
Dynamizuje się sytuacja na scenie politycznej:
"wojna polsko-polska", która miała wyeliminować
PiS, uderza głównie w rząd Donalda Tuska. Widać
zasadniczą zmianę w nastrojach społecznych.
Dlaczego Platforma już nie jest "trendy" nawet dla
swoich wyborców?
- Ewentualna zasadnicza zmiana nastrojów jest jeszcze przed nami. Mamy natomiast nową
sytuację polityczną, która może do takiej zmiany doprowadzić. Polega ona na załamaniu się
filarów popularności PO. Były trzy: konserwacja istniejącego układu interesów, zapewniająca
jej poparcie kluczowych lobbies, lęk przed PiS, zdejmujący z partii Tuska odpowiedzialność
za cokolwiek, poza niedopuszczeniem do powrotu Jarosława Kaczyńskiego, wreszcie
medialny parasol, który od początku był rozpostarty nad rządami PO. Przykładowo, zamiana
tematu afery hazardowej na społeczną szkodliwość hazardu była możliwa tylko w sytuacji
szczelności tego parasola. Teraz on pękł, pozostałe filary też.
Czas ochronny dla rządu się skończył, bo PO nie spełniła postulatów układu stojącego za
medialnym biznesem? A może media orientują się na nowe rozdanie?
- Wiąże się to z pewnym paradoksem dominacji PO. Z jednej strony Platforma miała misję
utrzymania status quo, z drugiej - stanęła przed wyzwaniami nierozłącznie związanymi z
władzą jako taką, na czele z zapewnieniem równowagi systemu, także z koniecznością
zaspokojenia potrzeb swojego aparatu partyjnego. To w pewnym momencie okazało się
sprzeczne. Konserwacja istniejącego układu interesów okazuje się w Polsce na dłuższą metę
niemożliwa, bo generuje np. gigantyczny dług publiczny i w pewnym momencie trzeba się z
tym problemem zmierzyć, a to z kolei wiąże się ze zderzeniem z wpływowymi lobbies.
Przykładem jest sięgnięcie po środki z OFE w celu łatania dziury budżetowej. Myślę, że to
jedna z kluczowych przyczyn pęknięcia wspomnianego parasola medialnego. W szerszym
kontekście pokazuje to wewnętrzną sprzeczność III RP: utrzymywanie status quo, które
głównym graczom wydaje się optymalne, okazuje się na dłuższą metę niekorzystne dla
systemu, w tym dla nich samych. Dobra prywatnego na dłuższą metę nie da się bowiem
oddzielić od dobra wspólnego. Z drugiej strony mamy wzbierającą presję aparatu partyjnego
na rozmaite zmiany mające prowadzić do nowych rozdań stanowisk i środków. Ten aparat w
dużej mierze wygrał z interesami zewnętrznych środowisk, co w połączeniu z brakiem
odpowiedzialności i wiedzy obozu rządzącego zaowocowało dziwaczną, chaotyczną i
katastrofalną polityką komercjalizacji bądź likwidacji, czego popadnie, od kontraktów
medycznych, przez szkolne kuratoria, po prowincjonalne placówki pocztowe. Grozi to
zapaścią cywilizacyjną.
Najwidoczniejszym skutkiem tych procesów jest to, że duża część elit nie uważa już za
niestosowne krytykować PO. Widzimy więc od niedawna początek exodusu z szeroko
rozumianego obozu poparcia tej partii, by wymienić choćby Leszka Balcerowicza, Krzysztofa
Rybińskiego czy celebrytę Marcina Mellera. To kamyki, które wywołują lawinę.
Dokąd skieruje się ten odpływający od Platformy elektorat? Chyba nie bez kozery
obserwujemy ożywione lansowanie SLD.
- SLD jest partią drugiego wyboru dla bardzo dużej grupy wyborców PO i dlatego to on jest w
tej chwili głównym beneficjentem jej słabnięcia. PiS, mimo że jest główną partią opozycyjną,
ma trudności z przejęciem odpływającego od Platformy elektoratu, bo jego wizerunek wciąż
jest obciążony pisofobią, która wskutek długotrwałych wysiłków została wdrukowana w
świadomość wielu wyborców. Niełatwo to zmienić, aczkolwiek widać, że Jarosław Kaczyński
próbuje skorzystać z nowej sytuacji. Odzyskał chyba pewność siebie i jasność oceny sytuacji.
Poparcie dla tzw. małżeństw jednopłciowych, zapowiedź prawnego usankcjonowania
procedury sztucznego rozrodu, seria wulgarnych przekazów w przestrzeni publicznej
firmowana przez rząd... Liberalizująca się coraz bardziej Platforma puszcza sygnały, że
jest gotowa do aliansu z SLD?
- Po pierwsze, to efekt osłabienia PO - poczucie niepewności rządzących to zawsze dobra
okazja do forsowania swoich postulatów przez tzw. głośne mniejszości (jak feministki czy
aktywiści homoseksualni). Po drugie, PO jest w trudnej sytuacji wobec nich, z jednej strony
współtworzą bowiem jej elektorat, z drugiej - zbyt dalekie przystanie na ich postulaty jest dla
niej niebezpieczne ze względu na możliwość utraty konserwatywnych wyborców. Do tej pory
PO skutecznie manewrowała między tymi biegunami. Dzisiaj stoi przed testem konkretnych
żądań w nowej sytuacji swojej słabości połączonej ze zniecierpliwieniem wspomnianych grup
brakiem oczekiwanych zmian. Trudno przewidywać decyzje tego rządu, bo działa wyjątkowo
nieprzejrzyście i przypadkowo. Ale nie oczekiwałbym większej, lewicowej ofensywy. Nie
jest PO potrzebna do zawarcia koalicji z SLD, która byłaby jak najbardziej naturalna, a utrata
elektoratu na rzecz lewicy nie ma zasadniczego związku z kwestiami kulturowymi.
Bierze Pan pod uwagę inne scenariusze koalicji?
- Sytuacja jest tak turbulentna, że właściwie wszystkie warianty wchodzą w grę: PO - SLD -
PSL, może z PJN, czyli rząd wszystkich przeciw PiS jest jednym z bardziej
prawdopodobnych. Bo PiS może wygrać wybory, ale nie być w stanie utworzyć rządu. Duże
znaczenie będzie mieć to, na ile Jarosławowi Kaczyńskiemu uda się zmniejszyć swój
negatywny elektorat i na ile wzrośnie elektorat negatywny PO oraz kto go zagospodaruje.
Jeśli najbliższą elekcję zdominuje głosowanie przeciwko PO, możliwa będzie koalicja PiS -
PSL, a nawet PiS - SLD.
Jarosław Kaczyński stanowczo odrzucił taką możliwość.
- Kiedyś mówił, że nie zawrze koalicji z Samoobroną, należy więc podchodzić z dystansem
do takich deklaracji. Zaskakująco może za to brzmieć jego zapowiedź, że jest zainteresowany
ewentualną koalicją z PO. Myślę, że takimi deklaracjami Kaczyński gra o elektorat: dzisiejszy
PO (przekonując go, że PiS jest mu na tyle bliskie, aby ów elektorat mógł przerzucić na tę
partię swoje głosy) i o mobilizację swojego (akcentując antykomunizm).
W sytuacji, gdy nie działają już wykreowane przez Platformę mechanizmy manipulacji
społeczeństwem, jak PiS powinno wykorzystać tę szansę?
- Te mechanizmy nie zniknęły, choć uległy osłabieniu. Dla zwiększenia szans wyborczych
Kaczyński powinien łagodzić swój wizerunek, jednocześnie stanowczo i systematycznie
krytykując rząd, także niejako autoryzując krytyki, które wychodzą spoza PiS. Być może
najbliższa kampania będzie dobrą okazją do podniesienia kwestii naprawy państwa po tym,
jak ludzie odczują, jak bardzo jego zepsucie przez PO uprzykrzyło im życie. Jeśli tak się
stanie, nie będzie bardziej wiarygodnej partii do głoszenia takiego programu niż PiS.
Należałoby go przygotować kompleksowo na poziomach: eksperckim i PR-owskim.
Konieczny będzie też dobry program gospodarczy, który odpowie m.in. na pytanie, jak
zaradzić zapaści finansów publicznych.
PiS jest dziś gorzej przygotowane do rządzenia niż sześć lat temu, podczas gdy sytuacja
Polski jest nieporównanie trudniejsza niż wtedy. Partia ta zubożała o wielu wartościowych
ludzi - jedni odeszli w wyniku konfliktów, inni zginęli w katastrofie smoleńskiej, a szerokiego
otwarcia na nowe środowiska do tej pory nie było. Jest jeszcze trochę czasu na rozbudowę
zaplecza intelektualnego i społecznego, Kaczyński je zapowiada, ale czy zrealizuje? Czas
pokaże.
Kluczem do wyników wyborów może okazać się potencjał elektoratu, który nie
uczestniczył do tej pory w elekcjach. Podziela Pan pogląd, że wygra partia, której uda
się pozyskać poparcie tej grupy?
- Problem w tym, że nikt chyba nie wie, jak ów elektorat na dużą skalę zmobilizować. PiS, co
pokazują badania, ma największe w Polsce możliwości mobilizacyjne, gdyby je
wykorzystywało, rządziłoby od dawna samodzielnie. Tak jednak nie jest, bo miliony
wyborców, którym najbliżej do Kaczyńskiego, nie fatygują się do urn. O ile więc to
polityczne złote runo nie zostanie znalezione, kluczem do zwycięstwa będzie umiejętność
wykorzystania powyższych tendencji. Osobną kwestią jest przekonanie wchodzącej w
pełnoletniość młodzieży. Ostatnie sondaże sugerują, że sympatyzuje ona głównie z PiS.
Czy wróci też temat katastrofy w Smoleńsku i ogromnych zaniechań rządu? Nieobecny
w kampanii prezydenckiej 2010 r., na ile ma szanse nadawać ton debacie politycznej w
najbliższych miesiącach?
- Możemy się spodziewać jego rosnącej roli. Pozostaje w tle jako jedno z kluczowych
wydarzeń w najnowszej historii Polski, a dziś nie jest już takim tematem tabu jak jeszcze
niedawno. Tragedia wytworzyła wyraźny podział na obóz pamięci i obóz amnezji w polskiej
polityce. Ten podział sięga XVIII w., od wojny jest silna tendencja do postrzegania polskiej
historii jako ciągu absurdów i pomyłek. Do tej wizji próbowała się odwołać PO, prowadząc
swoją politykę amnezji. Z kolei PiS usiłuje wpisać Smoleńsk wraz z poprzedzającymi go
wydarzeniami w perspektywę ciągłości, przywrócić iunctim między II i III RP. W istocie
katastrofa z 10 kwietnia "zbiera" wiele dawnych i współczesnych znaczeń jako symbol. A
rząd Tuska prowadzi w tej sprawie od początku zupełnie błędną politykę, co obciąża go
odpowiedzialnością polityczną za stan śledztwa i olbrzymie straty wizerunkowe Polski,
abstrahując już od przyczyn tragedii. Możliwe więc, że najbliższa kampania wyborcza będzie
w dużej mierze sporem o pamięć. Ale dobrze byłoby, gdyby nie tylko nim była.
Ważne problemy, jak kryzys demograficzny, uzależnienie energetyczne Polski, nie
przebijają się przez kurtynę PR. Ale czy tylko media są winne, że - jak zwraca uwagę
prof. Andrzej Nowak - żyjemy w "nierzeczywistej rzeczywistości"?
- To głęboki problem. Można powiedzieć, że za marginalizację tematów istotnych winę
ponoszą po części wszyscy odpowiedzialni za ich rozwiązywanie. Dominacja medialnej papki
jest na krótką metę na rękę i niekompetentnym politykom, i niedouczonym dziennikarzom, i
niewyrobionym wyborcom. Jednak jest to też w dużej mierze proces niezależny od wysiłków
ludzi wykwalifikowanych do zajmowania się dobrem wspólnym, wynikający z charakteru
mediów, natury współczesnego kapitalizmu oraz z głębokich przemian społecznych i
zachodzących w psychice ludzi. Domaga się to całościowej, nowej odpowiedzi filozoficznej i
politycznej, i nie jest tylko problemem polskim. Ale to osobny temat rzeka.
Przez ostatnie trzy lata na szczytach władzy dominuje tendencja niedziałania. Czy
odejście rządu PO - PSL będzie końcem postpolityki w Polsce?
- Z jednej strony postpolityka jest głębokim zjawiskiem cywilizacyjnym, współczesną
odmianą sofistyki, której przeciwstawiali się już Sokrates i Platon. Z drugiej ma także swoją
konkretną, lokalną odmianę, która zdominowała polską politykę od 2007 roku. Ta ostatnia
przeżywa w tej chwili poważny kryzys, bo rzeczywistość coraz wyraźniej upomina się o
swoje. Słabość państwa, wewnętrzną i zewnętrzną, można zamiatać pod dywan tylko przez
pewien czas. I wiele wskazuje na to, że w przypadku PO ten czas dobiega końca. Natomiast
efektem kilkuletniego trwania w iluzji, że wystarczy wyrzucić Kaczyńskich z polskiej
polityki, żeby wszystkim żyło się lepiej, będzie istne pobojowisko. Ktokolwiek obejmie
władzę po najbliższych wyborach, stanie przed olbrzymią skalą licznych problemów, spośród
których główne to: nadciągająca zapaść gospodarcza (być może połączona z nową falą
kryzysu finansowego, niektórzy mówią wręcz o zwinięciu się globalnego systemu
finansowego w perspektywie dekady), zdegradowane państwo, obniżona pozycja
międzynarodowa, zdemolowana armia, osłabione szkolnictwo. Rząd Tuska, szczycący się
budową orlików - przedsięwzięcia, które w szanujących się krajach realizują gminy, w żadnej
z tych spraw nie podjął skutecznych działań zaradczych, a wiele w miarę przyzwoicie
funkcjonujących do tej pory dziedzin z własnej woli popsuł. Skutki będziemy odczuwać
jeszcze długo. Oby ta lekcja postpolityki czegoś nas nauczyła.
Dziękuję za rozmowę.