background image

Tytuł oryginału: Ulysses Moore. Lxi Citta Nascosta Autor: 
Pierdomenico Baccalario Projekt graficzny obwoluty i ilustracje: Iacopo 
Bruno Grafika: Gioia Giunchi 

Tłumaczenie z języka włoskiego: Bożena Fabiani Redakcja: Małgorzata 
Kapuścińska 

© 2009 Edizioni Piemme S.p.A., via Galeotto del Carretto 10 - 15033 
Casale Monferrat (AL) - Italia 

© 2009 for the Polish edition by Wydawnictwo Olesiejuk Sp. z o.o. 
Międzynarodowe prawa © Atlantyca S.p.A. - via Leopardi 8, 20123 
Mediolan, Włochy foreignrights © atlantyca.it 

ISBN 978-83-7626-329-8 

Wydawnictwo Olesiejuk Sp. z o.o. 

05-850 Ożarów Mazowiecki, ul. Poznańska 91 

wydawnictwo@olesiejuk.pl, www.olesiejuk.pl 

DTP: Thot 

Druk: DRUK-INTRO SA 

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej publikacji nie może być 
reprodukowana, przechowywana jako źródło danych, przekazywana w 
jakiejkolwiek mechanicznej, elektronicznej lub innej formie zapisu bez 
pisemnej zgody wydawcy. 

Ulysses Moore 

Ukryte miasto 

Ta książka jest dla mojej mamy. 

background image

To ona ją rozpoczęła. 

NDEJSKABIBLtOiEKAPpJĆ 

[ZN. KLAS.' V V NR. INW. 

\Ul€> |C 

Notatki w zeszycie Morice'a Moreau zostały zainspirowane notatkami z 
Podręcznika miejsc fantastycznych autorstwa Gianniego Gudalupi i 
Alberta Manguel, Rizzoli 1982. 

Ta książka jest dla mojej mamy. 

To ona ją rozpoczęła. 

MIEJSKA BIBOÓTEKAPOTUCj 

wJEnhrzu t ZN. KLAS." V 

NR.INW. , 

OQjL,;G |C 

 

Notatki w zeszycie Morice'a Moreau zostały zainspirowane notatkami z 
Podręcznika miejsc fantastycznych autorstwa Gianniego Gudalupi i 
Alberta Manguel, Rizzoli 1982. 

Rozdział 1 

WENECKI KOT 

- Mioli? - zawołała cicho Anita. - Mioli? 

Dziewczynka stała na palcach na trawie, w ogródku. Nasłuchiwała z 
lekko rozchylonymi ustami, gotowa wyłapać każdy, nawet najmniejszy 
szelest. Obróciła się w stronę kamiennej studni. Nasłuchiwała uważnie, 

background image

z nadzieją. Jakiś pisk? Jakiś jęk? Jakiś rozgnieciony liść? Wytężyła 
słuch. Nic, całkiem nic. 

Jej kota nie było też i za studnią. 

Anita przeciągnęła dłonią po włosach i ściągnęła gumkę, która trzymała 
je ściśle związane. Miała długie ciemne włosy, gładkie i lśniące jak 
metaliczna powierzchnia noża, sięgające do ramion. 

 

 

Przygryzła wargę, nie wiedząc, czy się złościć, czy martwić. Zrobiło się 
późno. Czerwcowe niebo przybrało kolor kandyzowanej skórki 
pomarańczy. Od laguny wiał zuchwały wiatr i poruszał gwałtownie 
dopiero co rozkwitłą pnącą glicynią, roznosząc wokół słodki zapach bzu. 

- Mioli? - zawołała raz jeszcze Anita, choó już wiedziała, że raczej nie 
ma sensu szukać kota tutaj. Prawdopodobnie wspiął się po poskręcanych 
konarach glicynii, przeszedł po prętach pergoli z kutego żelaza i kolejny 
już raz przeskoczył przez kamienny murek, odgradzający ich mały 
prywatny ogród od posesji sąsiadów. A wszystko to stało się właściwie 
tuż pod bokiem Anity, która całe popołudnie spędziła przy stoliku w 
środku ogródka, odrabiając lekcje. 

„Do licha." 

Wiatr przewracał kartki jej podręcznika do historii jakby rozkładał stary 
wachlarz. 

„Do licha" - mruknęła raz jeszcze. Kiedy to ostatni raz widziała 
Miolego? 

Wcześniej. 

background image

„Ale, jak wcześniej?" - zapytała samą siebie, ściskając w palcach gumkę 
od włosów. Anita jeszcze nigdy w życiu nie miała zegarka. Jej poczucie 
czasu było czysto „wzrokowe". Kiedy słońce chowało się za laguną na 
horyzoncie i rozświetlało wodę między stateczkami płynącymi do 

_WENECKI KOT_ 

Mestre i Chioggi, oznaczało to, że dzień miał się ku końcowi. 

Chmara gołębi przecięła niebo nad nią z głośnym trzepotem skrzydeł. 
To była jeszcze jedna wskazówka, że zachód słońca już blisko. Dla 
dziewczynki był to sygnał wyzwolenia. Nie było chwili do stracenia. 

Chwyciła książkę, zeszyt i pióro; wrzuciła je pospiesznie do plecaczka. 
Wybiegła z ogródka, wpadła następnie w wąski i długi korytarz starego 
domu. Stanęła u podnóża schodów. Nad nią wznosiły się trzy piętra 
starej budowli z odrapanymi ścianami, z wąskimi i wysokimi oknami 
obramowanymi gotyckimi ostrołukami w kamieniu. Z czarnych 
otworów pod dachem sterczały żelazne pomosty służące za rusztowanie 
do prac konserwatorskich. 

Dobiegła do podestu prowadzącego na pierwsze piętro, chwyciła za 
poręcz i nasłuchiwała. Słyszała z daleka malutkie radio matki, 
nastawione zawsze na program z muzyką klasyczną. Dźwięki skrzypiec 
jakiejś znanej melodii ślizgały się po kamiennych stopniach, wywołując 
melancholijne echo. Ściany przy schodach były całe zamalowane; 
ciemne malowidła: twarze, zwierzęta i postacie ginące w mroku. Sufit, 
trzy piętra wyżej, był w czerwonawym kolorze złota i miał wielką 
szczelinę, przez którą teraz przeświecało słońce. 

W oczach Anity fantastki ta szczelina była korzeniem drzewa. 

I -"■■■"." 7 Jllr^fi______ 

background image

 

 

 

„Drzewo czasu i opuszczenia, które się żywi pustymi przestrzeniami i 
ciszą" - wyszeptała, śledząc wzrokiem ząbkowany przebieg szczeliny aż 
do ciemnej płaszczyzny na suficie, w której znikała. W tej płaszczyźnie 
połyskiwały - tak się Anicie wydawało - małe srebrne listki. 

Nic na to nie mogła poradzić, zawsze taka była. 

Widziała rzeczy na swój sposób. 

Nawet, jeśli inni jej mówili, że się myli. I że pewne rzeczy nie istnieją. 

Ale tego wieczoru dla Anity jedyną rzeczą, jakiej naprawdę nie było, był 
jej kot. 

Uklękła koło schodów i znowu zawołała: 

- Mioli? 

Odpowiedziały jej tylko skrzypce z radia i daleki krzyk pochodzący z 
zewnątrz. Od ulicy. Albo od kanału. 

Anita wbiegła po dwa stopnie na raz. Zignorowała twarze wymalowane 
na ścianie, trzymając się mocno poręczy. Kiedyś wyobraziła sobie, że te 
postacie ukryte w ścianach mogłyby ją porwać, albo tylko złapać za 
skraj ubrania. I od tamtej pory nie mogła sobie tego wybić z głowy. 
Biegła szybko, bez tchu, aż do drugiego piętra, gdzie przeskoczyła przez 
arkusze blachy rozłożone na podłodze. Tu pokoje wypełniały 
rusztowania, sięgające do sufitu. 

background image

Mama Anity była tam wysoko, prawie pod samym dachem. Miała na 
sobie biały roboczy kitel umazany far- 

 

 

„Drzewo czasu i opuszczenia, które się żywi pustymi przestrzeniami i 
ciszą" - wyszeptała, śledząc wzrokiem ząbkowany przebieg szczeliny aż 
do ciemnej płaszczyzny na suficie, w której znikała. W tej płaszczyźnie 
połyskiwały - tak się Anicie wydawało - małe srebrne listki. 

Nic na to nie mogła poradzić, zawsze taka była. 

Widziała rzeczy na swój sposób. 

Nawet, jeśli inni jej mówili, że się myli. I że pewne rzeczy nie istnieją. 

Ale tego wieczoru dla Anity jedyną rzeczą, jakiej naprawdę nie było, był 
jej kot. 

Uklękła koło schodów i znowu zawołała: 

- Mioli? 

Odpowiedziały jej tylko skrzypce z radia i daleki krzyk pochodzący z 
zewnątrz. Od ulicy. Albo od kanału. 

Anita wbiegła po dwa stopnie na raz. Zignorowała twarze wymalowane 
na ścianie, trzymając się mocno poręczy. Kiedyś wyobraziła sobie, że te 
postacie ukryte w ścianach mogłyby ją porwać, albo tylko złapać za 
skraj ubrania. I od tamtej pory nie mogła sobie tego wybić z głowy. 
Biegła szybko, bez tchu, aż do drugiego piętra, gdzie przeskoczyła przez 
arkusze blachy rozłożone na podłodze. Tu pokoje wypełniały 
rusztowania, sięgające do sufitu. 

background image

Mama Anity była tam wysoko, prawie pod samym dachem. Miała na 
sobie biały roboczy kitel umazany far- 

^ ,_WENECKI KOT_t 

bami i ziemią. Jej jasne włosy osłaniał plastikowy czepek, nosiła też 
ogromne żółte okulary, co upodobniało ją do paskudnego owada. 

Mama Anity była konserwatorką zabytków. Kilka tygodni wcześniej 
otrzymała zlecenie, by odrestaurować ten stary dom pełen malowideł. 
Robiła to cierpliwie, ściana za ścianą, korzystając ze skalpeli, noży i 
kawałków waty namoczonej w wodzie destylowanej. Drapała, 
przecierała, czyściła i pomału przywracała freskom utracony blask. 

I Anita była z nią. 

Była zadowolona, że się przeniosła do Wenecji i bardzo lubiła spędzać 
popołudnia, odrabiając lekcje w tym starym domu. Nie był to ich dom, 
ale dzięki pracy mamy, Anita czuła się w nim trochę jak w domu... 
rodzinnym. 

-Mamo! - krzyknęła już na górze. - Widziałaś Miolego? 

Matka, stojąc na najwyższym pomoście rusztowania, nawet jej nie 
usłyszała. Była pogrążona w swej pracy i pochłonięta muzyką z radia. 

Anita ponownie spróbowała ją zawołać, potem dała spokój i 
zdecydowała samotnie wyruszyć na poszukiwanie kota. Położyła swój 
plecak na widoku, koło drzwi, żeby mama domyśliła się, że wyszła, po 
czym zbiegła na dół, wróciła do ogrodu, skierowała się do furtki, odcią- 

 

background image

gnęła ciężką żelazną zasuwę i w końcu wyszła na złociste słońce 
Wenecji. 

Stary dom wenecjanie przezywali Ca' degli Sgorbi, Domem Bazgrołów, 
z racji tych malowideł. Stał w Dorsoduro, dzielnicy miasta najbardziej 
wysuniętej na południe, tej, której mieszkańcy mówili, że to ostatnia 
dzielnica prawdziwych wenecjan. Anita nie była wene-cjanką. Przybyła 
kilka miesięcy temu do tego. magicznego miasta na wodzie. Nazywała 
się Bloom, Anita Bloom. Miała lat 12 i była jedynaczką, szczęśliwą 
córką włoskiej konserwatorki i angielskiego bankowca, który pozostał w 
Londynie, licząc na dołączenie do nich. Miał taką nadzieję, nawet jeśli - 
jak zawsze powtarzał - nie było łatwo przekonać bank do przeniesienia 
go z Londynu do Wenecji. 

„Zobaczysz, że Wenecja ci się spodoba!" - powiedział jej na pożegnanie, 
kiedy Anita z mamą wyruszały w podróż. „Teraz jedź i nie płacz. Jeśli 
zatęsknisz za Londynem, to pamiętaj, co godzinę odlatuje tam samolot!" 

Wszystko to prawda, pomyślała Anita, biegnąc wzdłuż nabrzeża 
fondamenta di Borgo w poszukiwaniu swego kota. Za Londynem 
zupełnie nie tęskniła. I to nie ona, lecz jej ojciec wsiadł w samolot i 
przyleciał je odwiedzić. 

Dziewczynka schylała się przy każdym zagłębieniu, zerkała za furtki, 
między pnącza, patrzyła na dachy, na 

La 

,_WENECKI KOT_c ^ 

kręte kominy. Pytała przechodniów, czy przypadkiem nie widzieli biało-
czarnego kota z łatką na oku. 

Ale nikt go nie widział. 

background image

W miarę jak oddalała się od Domu Bazgrołów Anitę wchłaniał labirynt 
wody i światła miasta. Słońce obramowało szczyty dachów 
rozżarzonymi girlandami, a fasady domów zabarwiło na złoto. 

- Mioli? - zawołała po raz kolejny Anita, wchodząc na campo San 
Trovaso. 

W Wenecji plac nazywa się „campo", a ulica „calle" albo - te wzdłuż 
kanałów - „fondamenta". Campo San Trovaso było puste jak 
zaczarowane. Nikt nie przechodził przez białą przestrzeń obsadzoną 
drzewami, przez szary cień dużego kościoła ani wśród plam światła 
zanikających na bruku. Była tylko Anita w poszukiwaniu swego kota. 

Dziewczynka przystanęła. Ta zdumiewająca cisza, niemożliwa do 
wyobrażenia w jakimkolwiek innym mieście świata, pomagała jej 
myśleć. 

A Anita lubiła się zamyślać. 

Lubiła puszczać wodze fantazji, dać się ponieść jakiejś myśli, galopując 
za nią dokądkolwiek zechciała pójść, żeby zaraz potem, nieco 
skołowana, odnaleźć się w rzeczywistości i przypomnieć sobie, co przed 
chwilą robiła. 

Odnaleźć kota. 

 

 

Natychmiast. 

Zorientowała się, gdzie jest: jej dom był po lewej stronie, kilka numerów 
stąd, nad kanałem. Mogła nieomal widzieć szczyt pergoli z glicynią po 
przeciwnej stronie kościoła. A zatem... jeżeli Mioli istotnie uciekł po 

background image

murku, mógł z łatwością wspiąć się wzdłuż rynien tego żółtego domu i 
potem przejść po dachach starego klasztoru i zeskoczyć na ziemię... 

-Właściwie wszędzie - podsumowała Anita, rozglądając się wokół. 
Znowu zaczęła miętosić w palcach gumkę do włosów. 

„Koty to rutyniarze" - pomyślała. 

Skoro tak, to istniała pewna możliwość. Takie jedno miejsce, tu w 
pobliżu, dokąd mogła pójść najpierw na poszukiwania. 

Sąuero di San Trovaso. Ostatnia taka stocznia w mieście, gdzie jeszcze 
robią gondole. 

Trzy tygodnie wcześniej Mioli schronił się między łodziami, sam i 
wystraszony, zaszywając się w głębi jakiejś gondoli. 

Anita mimo woli uśmiechnęła się. „Tak" - postanowiła. „Z pewnością tu 
wrócił." 

Sąuero di San Trovaso to był mały drewniany domek, całkiem jakby 
przeniesiony na brzeg morza prosto z Alp. W stoczni na drewnianych 
kozłach stały tylko trzy gon- 

12 

 

^ _WENECKI KOT_ 

dole. Zważywszy późną porę, wyglądało na to, że w starej stoczni 
nikogo już nie było. 

Anita oparła się o bramkę i zerknęła przez kraty. Potem usłyszała jakieś 
kroki w domku. 

Przepraszam! - zawołała, stając na palcach. -Przepraszam bardzo! 

background image

Konstruktor gondoli, mężczyzna postawny, wysoki choć zgięty wpół, 
wyjrzał ze swojego drewnianego domku, a wtedy dziewczynka spytała 
go, czy przypadkiem nie widział jej kota. 

Tu go nie było! - odpowiedział mężczyzna z silnym akcentem 

weneckim. Potem ściągnął kapelusz i zaśmiał się złośliwie. 

Idź i spytaj u Vicentinow, pod numerem 89. I miej nadzieję; że oni 

też go nie widzieli! 

Anita podziękowała mu i oddaliła się biegiem. Znała państwa 
Vicentinow spod numeru 89 i wiedziała, że to nieprawda, że jedzą koty, 
więc wcale się nie przejęła jego słowami. 

Ale jej kota i tam nie było. 

Gdzie on przepadł tym razem? 

Dziewczynka szukała go wszędzie. I nic. Nic i nic. 

Potrzebowała pomocy. 

Pobiegła aż do domu pod numerem 173, stojącego między domem 
numer 14, po lewej stronie, a domem numer 78 - po prawej. Rzecz 
normalna. 

ITT 

13 

 

Numery domów w Wenecji biegły w tajemniczym porządku, był to kod 
sekretny, w który wtajemniczono jedynie listonoszy. 

background image

Dobiegłszy do numeru 173, dziewczynka podniosła wzrok i zrobiła 
kilka kroków do tyłu. Obwiedzione jasnym kamieniem okno na II 
piętrze było otwarte. Z balkoniku obok pięły się tu jakieś kwiatki, 
których odurzający zapach odstręczał komary. 

Przy drzwiach nie było dzwonka, więc Anita, zbliżyła dłonie do ust, 
żeby wzmocnić głos i krzyknęła: Tommi! 

Po małym zamieszaniu, w oknie pokazał się chłopiec o wielkich oczach 
i kasztanowej czuprynie. 

Anita! - zawołał. - Zaczekaj, zejdę i otworzę ci! 

Nie mogę wejść! Szukam Miolego! 

Znowu? 

Anita parsknęła. - Tak! Znowu! Mógłbyś mi pomóc, czy raczej nie? 

Tommi wychylił się i szeroko się uśmiechnął. - Jasne, że mogę! Zaraz 
schodzę. 

Jak powiedział, tak zrobił. Anita z ulicy mogła śledzić właściwie każdy 
jego ruch, słysząc rumor, jaki przy tym powstawał. 

Tommi przebierał się z prędkością światła, potrącił stół i zwalił na 
podłogę stos książek. Po chwili wypadł z pokoju, przebiegł przez wąski 
korytarz i zbiegł po stromych schodach aż do kuchni. 

liii IllIlKEB 14 IBM Ul li liii............. 

^ ._WENECKI KOT_. ^ 

Słyszała, jak rodzicom na poczekaniu wymyślił jakiś powód swego 
wyjścia, chwilę mocował się z bramą i po kilku próbach z rozmachem 
wyskoczył na ulicę jak żołnierz. 

background image

Kiedy zginął tym razem? - spytał, kończąc wciskanie swetra na 

niemiłosiernie zmiętą koszulę. 

-Nie wiem dokładnie. Godzinę, może dwie temu. A może i trzy. 

Rozumiem. 

Tommi wsunął obie ręce w kieszenie spodni, wyciągając z nich kolejno: 
kompas, zegarek, dwa haczyki z linką, paczkę zapałek, które można 
było zapalać także i pod wodą, szwajcarski scyzoryk i paczuszkę 
waniliowych herbatników. 

Wiesz, co zrobimy - oświadczył, pokazując Anicie herbatniki. - 

Wywabimy go, wykorzystując jego wrodzone łakomstwo. 

Myślisz, że znowu się ukrył? 

Tommi przytaknął. - Jestem tego pewien, ale, jak mawia moja babcia, 
żaden kot nie oprze się ciastkom z wanilią. 

Zawrócili szybko w stronę domu przez campo San Trovaso, coraz 
bardziej malownicze ze swoimi wydłużonymi cieniami. Anita 
przywoływała co jakiś czas Miolego, a Tommaso machał w powietrzu 
pachnącymi herbatnikami. Rozkruszył kilka, rozrzucił za sobą i tym 
sposobem znaleźli aż cztery koty. 

Ale żaden z nich nie był Miolim. 

Podeszli do Domu Bazgrołów, zaglądając po drodze za każdy murek, 
pod most na kanale i pod stopnie schodków na przystani. 

Bez skutku. 

Głupi kot - parsknął Tommi, rzucając w powietrze okruchy 

herbatników. 

background image

Potem, przed bramą domu, przystanął jak zwykle. Wyglądał jakby badał 
fasadę, na której odrapany tynk na ceglanym murze uformował coś w 
rodzaju mapy pirackiej z wybrzeżami, wyspami i tajemnymi zatokami 
do odkrycia. 

Z zewnątrz Dom Bazgrołów wyglądał okazale. Był 

piętro wyższy od domów sąsiednich, a wielka mansarda dzieliła na 

połowę stromy dach, ozdobiony marmurową arabeską. Miał sześć 
kominów, wszystkie kręte. Okna były zamknięte, a nad wejściem 
widniały dwie wielkie litery „M" splecione ze sobą jak pędy winorośli. 

-Wejdź Tommi! - zachęcała Anita. - Poszukamy go w domu. 

A jest jeszcze twoja mama? 

-Chyba tak - Anita otworzyła skrzypiącą furtkę 

zaczekała aż przyjaciel w końcu wejdzie. - Co cię tak 

powstrzymuje? - spytała. 

Wiesz doskonale - odparł Tommi. - Ten dom... nie cieszy się dobrą 

opinią. 

16 

¡Jajo 

iĄ 

 

 

^ ._WENECKI KOT_^ ^ 

Och, proszę cię! - zawołała Anita, kiedy podchodzili szybko do 

schodów, żeby wejść na malutki wewnętrzny dziedziniec. 

background image

Tommi rozejrzał się podejrzliwie dokoła, onieśmielony malowidłami na 
ścianach. 

Kiedy skończysz z tymi głupimi przesądami? 

To nie są żadne przesądy. Pamiętaj, że to jest Dom Bazgrołów i... 

-Moja mama mówi, że nazywa się Maison Mońce Moreau - przerwała 
mu dziewczynka. 

Tommi wzruszył ramionami. - Wenecjanie nazywają go Domem 
Bazgrołów - ciągnął, wskazując rysunki, które zdobiły ściany - z 
powodu tych wszystkich bazgrołów, które ten wariat namalował na 
ścianach. 

-To był artysta - uściśliła Anita. - Wielki malarz i ilustrator francuski. 
Moja mama mówi, że Morice Moreau pracował aż siedem lat, żeby 
wymalować cały dom. 

Tak. A potem znaleźli go powieszonego. 

-Tommi! 

To prawda. 

-To nieprawda! - wybuchła Anita. - Zmarł ze starości. 

To kto podłożył ogień pod jego pracownię na ostatnim piętrze? 

Dziewczynka zamilkła, patrząc tylko na wnętrze domu od strony 
ogrodu. Ściana z cegieł jakoś się wypa- 

 

 

czyła w ciągu lat z powodu wilgoci i teraz wyglądała jak wydęty brzuch 
sięgający aż do mansardy. To było piętro nad złocistym sufitem z wielką 

background image

szczeliną. Widać tam było jeszcze wielką ciemną plamę, ślad po sadzy, 
która wszystko pokryła. Musiał to być rzeczywiście duży pożar, bo 
strawił znaczną część domu. Ale kto wie, ile lat temu. 

I kto wie, dlaczego. 

„Nie powiesił się" - pomyślała Anita. 

Tommi podszedł do niej i szepnął: - Ten dom napędza trochę strachu... 

Trochę tak - zgodziła się dziewczynka. 

Tommi wskazał spalony dach. - Nigdy nie weszłaś na ostatnie piętro? 

Anita pokręciła przecząco głową. - Mama mówi, że to niebezpieczne. 
Tam są belki, które mogą się zawalić. Trzeba je najpierw zabezpieczyć. 

Tak - przytaknął chłopiec. 

Pozostali chwilę zamyśleni. 

Potem Tommi wyciągnął z kieszeni kolejnego herbatnika. 

Słusznie - uśmiechnęła się Anita. - Mioli. 

I znowu zaczęli go szukać. 

Przepatrzyli każdy zakątek ogrodu, potem Tommi wspiął się na szczyt 
murku, na którym wspierała się per- 

 

 

._WENECKI KOT_. ^ 

background image

gola z glicynią, żeby sprawdzić, czy kot po prostu nie uwiązł gdzieś na 
sąsiedniej posesji. 

Co widzisz? - spytała Anita. 

Przewieszony przez murek Tommi rozglądał się dokoła swoimi oczami 
krótkowidza. - Popatrz sama -zaproponował po prostu i wyciągnął rękę, 
żeby jej pomóc wspiąć się. 

Anita chwyciła go mocno za rękę i z wysiłkiem, uważnie, podpierając 
się stopami, wspięła się na murek, stając w końcu koło chłopca. 

Widać było labirynt murów i murków, kwitnące drzewa, tarasy, domy 
wąskie i wysokie, pałace, dachy, małe łuki, podwójne gotyckie okna. 
Labirynt z tysiącem wejść i tysiącem wyjść. 

Rozumiesz, w czym problem? 

Mógł pójść wszędzie - szepnęła Anita przygnębiona. 

Zobaczysz, że wróci. 

Tak sądzisz? 

-Na pewno. A poza tym nic mu nie grozi. Nie ma ryzyka, że go 
rozjedzie jakiś samochód. 

Tommi położył jednego waniliowego herbatnika na szczycie murku i 
zsunęli się oboje na ziemię, trzymając się pręta od pergoli. 

Nie chciałabym, żeby wpadł do studni... - rozżaliła się 

dziewczynka. 

Nie ma obawy - odparł Tommi. 

 

 

background image

Ale na wszelki wypadek poszli sprawdzić. Studnia była prawie tak 
wysoka jak oni, z jasnego kamienia i nakryta od góry żelazną kratą. 

Tommi wyciągnął ze swoich nieprzebranych kieszeni latarkę 
elektryczną i wsunął ją między kraty. 

Wewnątrz studni były tylko śmieci, wrzucane tu przez lata, kiedy dom 
stał niezamieszkały. 

Widzisz? 

Anita skinęła głową. 

Udali się do domu. 

Dziewczynka zaczęła wchodzić po schodach. Tommi nie poszedł za nią. 

Mógł się ukryć gdzieś na wyższym piętrze. 

Twoja mama nie chce, żebym wchodził. 

-Moja mama nie chce, żeby ktokolwiek wchodził. Pracuje i nie życzy 
sobie, żeby ruszać jej rzeczy. 

No tak - chłopiec przejechał dłonią po włosach. - No to będzie 

lepiej, jak ja nie wejdę. 

Anita wróciła do niego. - Powiedz prawdę. To tylko wymówka? 

Tommi spoglądał na dziwne twarze na ścianach. Jakieś monstrum z 
jednym tylko okiem, mógł to być Polifem, tuż obok - macki 
dziesięcionogi, a dalej - dwie ruchome skały, Symplegady, które 
miażdżyły okręty... 

Spuścił głowę. - Może i wymówka - przyznał. - Ale powiadają, że w 
tym domu dzieją się dziwne rzeczy... 

background image

,_WENECKI KOT_. J 

Z górnego piętra dobiegł metaliczny hałas. Za chwilę znowu. 

Mówisz, że się boisz? 

Wcale się nie boję, ale... - Tommi nagle zaniemówił i wytrzeszczył 

oczy. Na szczycie schodów, tuż za Anitą ukazała się biała postać o 
ogromnych żółtych oczach. 

Uważaj! - krzyknął chłopiec do Anity, robiąc krok do tyłu. 

Tak dziewczynka, jak i duch o żółtych oczach znieruchomieli. 

Potem mama Anity zdjęła robocze okulary i zawołała: - To ja, Tommi! 
Wreszcie koniec z robotą, na dzisiaj skończyłam! 

Zdjęła z głowy czepek, rozpięła roboczy kitel. Na koniec ściągnęła 
rękawiczki i rzuciła je na ziemię. 

Hmmm... dobry wieczór pani - wymamrotał Tommaso, kiedy 

kobieta przeszła obok niego. 

Co porabiacie? - spytała mama, głaszcząc po włosach Anitę. 

Szukamy Miolego - odpowiedziała Anita. 

-Ach, ten kocur! - wybuchła mama. - Znowu się gdzieś schował? 

Chyba tak. 

-Z pewnością nikt go nie porwał - zażartowała. -Dokądkolwiek polazł, 
poszukamy go jutro. 

Ale... 

 

 

background image

-Nie, Anito - westchnęła mama. - Żadnego polowania na kota dzisiaj 
wieczorem. Pracowałam przez cały dzień na rusztowaniu. Jestem 
zmęczona, brudna i jedyne, na co mam ochotę, to wziąć prysznic i 
wrzucić coś na ząb. 

Anita spojrzała smętnie na schody prowadzące na górę. 

Wróci, przekonasz się - zapewniła ją matka. 

Tommi też tak mówi. 

-I ma rację. Jutro po południu, jak przyjdziesz tu odrabiać lekcje, będzie 
na ciebie czekał w ogrodzie. 

Anita spojrzała na Tommiego, szukając potwierdzenia w jego oczach, 
ale jej jedyny wenecki przyjaciel był tak speszony tym, że wziął jej 
mamę za ducha, że trzymał głowę spuszczoną, nie mogąc się doczekać 
końca rozmowy. 

nazwisko: Anita Bloom 

urodzona: Londyn, 25 czerwca 

wiek: 12 lat 

miejsce zamieszkania: mieszka w Wenecji, parę kroków od Domu 
Bazgrołów w Dorsoduro znaki szczególne: jest marzycielką i ma 
fenomenalną pamięć: 

kiedy coś zobaczy, zapamiętuje to na zawsze. Znalazła swego kota, 
Miolego, zaraz po przybyciu do Wenecji. 

Rozdział 2 

ODNALEZIONA ZGUBA 

background image

Wyszli we trójkę na kanał Borgo i zamknęli za sobą bramkę Maison 
Mońce Moreau. Od laguny podniósł się silny wiatr, przynosząc zapachy 
z wyspy Giudecca i rozrzucając kartki papieru, które tańczyły w 
powietrzu jak duszki. 

Tommi wyprzedzał o dwa kroki Anitę i jej mamę zadowolony, że uszedł 
cało z tego dziwnego domu, który tak go przerażał. 

W Anicie natomiast ten dom nie wzbudzał żadnego strachu. Wydawał 
się jej tworem o ściśle określonej osobowości: sześć kominów 
wyglądało jak kosmyki rozczochranych włosów, balkon - jak 
uśmiechnięte usta, dwie 

■ I  : 

111  Uli i 

25 

 

 

piwnice po bokach bramy, jak okrągłe policzki bezczelnej twarzy. 

-Tommi mi opowiadał, że stary właściciel domu powiesił się na ostatnim 
piętrze - odezwała się ni stąd ni zowąd Anita, idąc za biegiem swoich 
myśli. 

-Anito! - zaprotestował chłopiec, znowu zaczerwieniony z zakłopotania. 
- Nieprawda! 

-Tak powiedziałeś! - Anita odczekała, aż mama założy ostatnią kłódkę 
na łańcuch zamykający furtkę, po czym spytała ją, czy to prawda. 

Zupełnie nie. To bzdury! - roześmiała się mama, podchodząc do 

dzieci. - Kto ci to naopowiadał, Tommi? 

background image

Tak mówią. 

Więc się nie powiesił? - dopytywała dziewczynka. 

Jej matka gwałtownie pokręciła głową. - Coś takiego! 

Morice Moreau zmarł ze starości we własnym domu, jak o tym marzył. - 
Zatrzymała się na moment, żeby pokazać białe ozdóbki wokół 
mansardy. - Zmarł tam, w swojej pracowni, wypiwszy ostatnią filiżankę 
gorącej herbaty. Powiadają, że jego ostatnie zdanie brzmiało „widziałem 
zbyt wiele piękna". 

Tommi mówi, że ten dom przynosi pecha. 

Anito! - zaprotestował ponownie chłopiec. Zupełnie nie był 

oswojony z myślą, że można tak spokojnie zawierzyć osobie dorosłej. 
Do tego własnej matce! Dla niego to było nie do pomyślenia. 

^  

ODNALEZIONA ZGUBA  

Naprawdę tak powiedziałeś? 

Nie, proszę pani - spróbował się bronić Tommi. -Ale w 

Dorsoduro... zanim wy tu przyjechaliście, oczywiście... wszyscy nas 
zawsze przestrzegali, żeby nie bawić się w Domu Bazgrołów. Znaczy, 
rozumie pani... przed tym domem. 

Wobec czego wy... - roześmiała się mama Anity - jak sądzę, 

właśnie tam chodziliście się bawić? 

Coś w tym rodzaju... tak - przyznał chłopiec, gładząc ręką swoją 

kasztanową czuprynę. - To był rodzaj... próby odwagi. Trzeba było 
wrzucić piłkę na dziedziniec Domu Bazgrołów i potem... zabrać ją 
stamtąd. Ale tak, żeby... znaczy... żeby małpa... - speszony chłopiec 
zamilkł. 

background image

Jaka małpa? 

Tego... no... my myśleliśmy, że tam mieszka... małpa. 

Tym razem to Anita się roześmiała. - Małpa? W Wenecji? Piękna 
historia! 

To akurat jest prawdą - powiedziała mama. 

Tommi wybałuszył oczy. 

Morice Moreau rzeczywiście miał małpę, kiedy się tu sprowadził. 

To był magot z Gibraltaru, do którego był bardzo przywiązany, do tego 
stopnia, że go wymalował na ścianie. 

Nie wiedziałam - powiedziała Anita. - Gdzie? 

 

 

-Akurat właśnie tam, gdzie teraz odnawiam freski. Ale nie koniec na 
tym: kiedy malarz zmarł w swoim fotelu, to właśnie małpa zawiadomiła 
o tym sąsiadów... 

Co za historia - szepnął Tommi. 

A co się potem stało z małpą? - spytała Anita. Pani Bloom 

wzruszyła ramionami. - Kto to wie? Ktoś 

mówił, że to właśnie ona, jak została sama, wywołała pożar, który 
strawił część ostatniego piętra. 

O kurczę! - zawołała dziewczynka i nagle przystanęła. Plecaczek! 

Spojrzała na matkę, sprawdzając, czy ta nie zabrała go ze sobą. 

Więc to prawda, że wybuchł pożar? 

background image

-1 to jaki! Całe szczęście, że.... - pani Bloom poczuła, że ktoś ją szarpie 
za rękaw. - Anito, co się dzieje? 

Potrzebuję kluczy. Zapomniałam plecaka. 

A potrzebny ci? 

Mam w nim zadania na jutro. 

Zawrócili wszyscy troje. Rząd małych domów, stojących ciasno koło 
siebie tonął teraz w cieniu. Niebo było w kolorze liliowym obwiedzione 
pierwszą szarością nocy. Rysował się na nim biały sierp księżyca w 
trzeciej kwadrze. 

-Chcę iść do domu, kochanie - westchnęła pani Bloom. 

To ja sama wrócę po plecak. 

Nie poradzisz sobie z kłódkami. 

Ależ poradzę. 

mmmmi » «aBmm 

 

 

-Akurat właśnie tam, gdzie teraz odnawiam freski. Ale nie koniec na 
tym: kiedy malarz zmarł w swoim fotelu, to właśnie małpa zawiadomiła 
o tym sąsiadów... 

Co za historia - szepnął Tommi. 

A co się potem stało z małpą? - spytała Anita. Pani Bloom 

wzruszyła ramionami. - Kto to wie? Ktoś 

background image

mówił, że to właśnie ona, jak została sama, wywołała pożar, który 
strawił część ostatniego piętra. 

O kurczę! - zawołała dziewczynka i nagle przystanęła. Plecaczek! 

Spojrzała na matkę, sprawdzając, czy ta nie zabrała go ze sobą. 

Więc to prawda, że wybuchł pożar? 

-1 to jaki! Całe szczęście, że.... - pani Bloom poczuła, że ktoś ją szarpie 
za rękaw. - Anito, co się dzieje? 

Potrzebuję kluczy. Zapomniałam plecaka. 

A potrzebny ci? 

Mam w nim zadania na jutro. 

Zawrócili wszyscy troje. Rząd małych domów, stojących ciasno koło 
siebie tonął teraz w cieniu. Niebo było w kolorze liliowym obwiedzione 
pierwszą szarością nocy. Rysował się na nim biały sierp księżyca w 
trzeciej kwadrze. 

-Chcę iść do domu, kochanie - westchnęła pani Bloom. 

To ja sama wrócę po plecak. 

Nie poradzisz sobie z kłódkami. 

Ależ poradzę. 

i.........I.......................—Hi » BSBllIPEM 

 

 

 

 

background image

-Akurat właśnie tam, gdzie teraz odnawiam freski. Ale nie koniec na 
tym: kiedy malarz zmarł w swoim fotelu, to właśnie małpa zawiadomiła 
o tym sąsiadów... 

Co za historia - szepnął Tommi. 

A co się potem stało z małpą? - spytała Anita. Pani Bloom 

wzruszyła ramionami. - Kto to wie? Ktoś 

mówił, że to właśnie ona, jak została sama, wywołała pożar, który 
strawił część ostatniego piętra. 

O kurczę! - zawołała dziewczynka i nagle przystanęła. Plecaczek! 

Spojrzała na matkę, sprawdzając, czy ta nie zabrała go ze sobą. 

Więc to prawda, że wybuchł pożar? 

-1 to jaki! Całe szczęście, że.... - pani Bloom poczuła, że ktoś ją szarpie 
za rękaw. - Anito, co się dzieje? 

Potrzebuję kluczy. Zapomniałam plecaka. 

A potrzebny ci? 

Mam w nim zadania na jutro. 

Zawrócili wszyscy troje. Rząd małych domów, stojących ciasno koło 
siebie tonął teraz w cieniu. Niebo było w kolorze liliowym obwiedzione 
pierwszą szarością nocy. Rysował się na nim biały sierp księżyca w 
trzeciej kwadrze. 

-Chcę iść do domu, kochanie - westchnęła pani Bloom. 

To ja sama wrócę po plecak. 

Nie poradzisz sobie z kłódkami. 

Ależ poradzę. 

background image

28 

 

^ . 

ODNALEZIONA ZGUBA 

Mogę ci zaufać? 

Anita wyciągnęła rękę i skinęła głową. - Pewno! 

Polecę pędem, będę w domu jeszcze przed tobą. 

Klucze powędrowały z kieszeni pani Bloom do ręki córki. 

Uważaj na schodach. Nie ma światła. 

Anita rzuciła okiem na Tommiego, który jednak dał jej dyskretnie znak 
głową, że nie pójdzie. 

Dziewczynka pożegnała go i wróciła sama do Domu Bazgrołów. 
Pobiegła. Nie odwróciła się ani razu. 

A kiedy zaczęła szukać właściwego klucza, żeby otworzyć kłódki, 
zauważyła, że ma serce w gardle i to wcale nie z powodu biegu. Była to 
mieszanina sprzecznych emocji, w- tym także i strachu. Czuła, że miało 
się wydarzyć coś ważnego. Coś, o czym jeszcze nie wiedziała. 

Sam dom wydawał się jej dziwnie znajomy. 

Kłódka oparła się o kamienne obramowanie bramy i dała się cichutko 
otworzyć. 

background image

Anita wślizgnęła się w zimny mrok schodów. Bez małego radia mamy 
dom Morice'a Moreau wydawał się większy. Było tak, jakby noc go 
powiększyła. 

Przez okienko w holu Anita zobaczyła studnię. I nie mogła jakoś 
odrzucić myśli o czymś przerażającym. Potem przekonała samą siebie, 
że to tylko jakieś głupstwa i już nie myśląc o nich, zaczęła wchodzić po 
schodach. Schody były 

|!I""":!1".....HiiiHrTM! JBPiaWgar-™-IKiP^IWfiKWIffl 

 

 

wąskie. Stopnie niskie - za niskie, żeby iść po jednym, ale za wysokie, 
żeby przeskakiwać po dwa - zmuszały ją do niewygodnego człapania. 
Dziewczynka nie pozwoliła sobie na spoglądanie na namalowane na 
ścianie twarze ani na wielkie węże, które wydawały się oplatać swymi 
splotami okna pierwszego piętra. Zresztą nie były to wcale prawdziwe 
węże, były to postacie mitologiczne, jak jej wyjaśniła mama. Syreny. 
Scylla i Charybda. Nawiązywały do podróży Argonautów ich 
pierwszym okrętem. Święty dąb, którego listowie potrafiło 
przemawiać... 

Tak, z pewnością kiedyś się temu wszystkiemu przyjrzy, ale innym 
razem. 

Anita pędem przebiegła przez pierwsze piętro, na którym wszystkie 
pokoje były pozamykane i bez tchu wbiegła na piętro drugie, to z 
rusztowaniami. 

O ile pierwsze piętro było raczej niskie, o tyle drugie miało niesłychanie 
wysokie sufity, co najmniej trzy i pół metra. Jej mama ustawiła 

background image

rusztowania w dużym salonie, którego okna z jednej strony wychodziły 
na ogród, z drugiej - na kanał Borgo. To był największy pokój w całym 
domu. Anita wysiliła wzrok, żeby zobaczyć coś w ciemności. Na 
szczęście plecak leżał ciągle tam, gdzie go zostawiła, obok drzwi do 
salonu. 

Rusztowania wyglądały jak żelazny gigant. Pędzle, wiadra z wodą, 
łopatki, słoiki z gipsem - tyle tu tego stało. 

ODNALEZIONA ZGUBA , ^ 

Anita chwyciła plecak i właśnie miała zacząć schodzić po schodach. 

Ale w tej samej chwili, w której się obróciła, żeby zejść, wydało się jej, 
że coś posłyszała. 

Coś... 

Ale nawet... 

Bardziej niż... 

Miauczenie? 

Mioli? - spytała cichutko. 

Pozostała nieruchoma na podeście drugiego piętra. Nasłuchiwała. Dom 
francuskiego malarza oddychał cicho, chwytając ostatnie blaski dnia. 
Słabe smugi światła przenikały między ciemnymi belkami. Tam, gdzie 
sięgały ścian, malowidła jakby nabierały życia. 

Dziewczynka przymknęła oczy i zabroniła sobie fantazjować. 
Rzeczywistość była o wiele prostsza: znajdowała się na drugim piętrze 
starego domu, który należał do malarza w poprzednim stuleciu. Malarza, 
który już dawno nie żył i który... 

Potem znowu to usłyszała. 

background image

I znowu jakiś rumor. 

Otworzyła szeroko oczy i wtedy wydało się jej, że coś otarło się o jej 
nogi. 

Och! - krzyknęła przerażona, podnosząc rękę do ust. Co to było? 

Małpa? Magot z Gibraltaru? 

rn;1!......'^i^iiripTTiiiPiiiiagsr-Ti-i^JWr—r™^ 

iMll,/iliii liiil illagąJL 31 .KSi^lllllliliiililiiliJiii.ii.iŁiy.l 

 

Ale w tym domu nie było małp. Już nie. Upłynęło zbyt wiele lat. 
Wenecja. Dom w trakcie konserwacji. Z wieloma wspaniałymi freskami 
na ścianach.' 

A jednak przed nią były tylko wydłużone głowy dziwnych zwierząt z 
pazurami, zwierząt wspinających się po gałęziach drzewa z korzeniami 
zawieszonymi w próżni. 

Skrzyp, skrzyp - zaskrzypiało stare drewno nad jej głową. A wtórowało 
temu bez wątpienia jakieś miauczenie. Anita spojrzała do góry, gdzie 
schody dochodziły do złocistego sufitu pękniętego pośrodku. To stamtąd 
dochodziły dziwne dźwięki. 

Skrzyp, skrzyp. 

Małe kroczki po drewnianej podłodze. 

- Głupi kot... szepnęła dziewczynka, przygryzając wargę. - Tylko mi nie 
mów, że tam wlazłeś! 

background image

Tam była pracownia malarza. Miejsce, w którym zmarł po wypiciu 
ostatniej filiżanki herbaty. Pracownia, która się spaliła. Za mansardą, 
pod sześcioma krętymi kominami. 

Mama ją uprzedzała: rzeczywiście, w domu Morice'a nie było żadnego 
światła. Dosłownie żadnego. 

Anita oparła rękę na poręczy, weszła na pierwszy stopień i spojrzała w 
górę. Zobaczyła tylko ciemność ze złotymi promieniami. 

Skrzyp, skrzyp. 

Serce zaczęło jej bić coraz mocniej i coraz szybciej. 

Weszła po schodach. 

■;'.........11 

__ 

32 

^ . 

ODNALEZIONA ZGUBA . y 

Stopień po stopniu, nie puszczając poręczy. Patrzyła w górę, nigdy w 
dół. Kiedy doszła prawie do końca schodów, kot zamiauczał po raz 
trzeci i Anita przemówiła do niego. 

Poczuła, że całkiem zaschło jej w ustach. Doszła po cichutku do podestu 
na półpiętrze, gdzie schody zakręcały i mimo ciemności, dostrzegła 
koślawe drzwi, które odgradzały najwyżej położony pokój w Domu 
Bazgrołów. 

Wątłe światło, ostatnie światło dnia, sączyło się z zewnątrz przez jakieś 
nadpalone belki zrujnowanego stropu i pozwalało dostrzec łańcuch i 
kłódeczkę na drzwiach do pokoju. 

background image

Kot musiał być za tymi drzwiami. Teraz Anita mogła słyszeć, jak drapał 
drzwi. 

Zatrzyinała się, żeby sprawdzić, czy ma klucze. 

I znowu zaczęła wchodzić po schodach. 

Ręce jej drżały, a serce waliło tak mocno, że aż dźwięczało w uszach. 

Ostatnie stopnie były najtrudniejsze do przejścia. Nie wiadomo, 
dlaczego przemknęła jej myśl, że to nie Mioli drapał do drzwi. I jak 
zawsze, kiedy coś sobie wbiła do głowy, nie mogła się teraz od tego 
uwolnić. 

Kiedy dotarła do drzwi, zawołała kota. Mioli zaczął cichutko miauczeć. 

Anita uspokoiła się. - Mioli! Jak ty tutaj wlazłeś, za te drzwi? 

..........—.......-J Si^lflL______ 33 ______Jflf^li 

 

 

m ^r   

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Przez szczelinę w drzwiach dziewczynka zobaczyła biało-czarne 
futerko. Mioli wiercił się to w przód, to w tył. 

background image

Nie martw się - uspokajała go. - To ja. Przyszłam po ciebie. Zaraz 

cię stąd wypuszczę, pozwól mi tylko znaleźć właściwy klucz i zaraz 
wracamy do domu. 

Jasne, do domu, powtarzała w myśli, nie oglądając się za siebie. Teraz 
wyobrażała sobie, że coś jest za nią. Czuła to. To coś płynęło od 
malowideł na ścianie. Ale się nie obejrzała. Odszukała klucz, 
spróbowała otworzyć drzwi. 

Nie pasuje., 

Drugi też nie pasował. 

I następny też nie. 

Tymczasem Mioli miauczał coraz głośniej. Anita ciągle próbowała 
klucze i ciągle nie dawała rady otworzyć. I słyszała za sobą coś, co 
chichotało. 

Do licha! - wykrzyknęła rozzłoszczona. 

Zirytowana kopnęła drzwi z całej siły, aż odgłos 

poszedł po schodach i powrócił echem. 

Dziewczynka wzięła głęboki oddech. Z drugiej strony drzwi Mioli 
uspokoił się. Resztka dziennego światła teraz już całkiem się rozpłynęła. 
Zrobiło się zupełnie ciemno. 

Anita nakryła sobie uszy rękami. Nie obróciła się. Wsłuchiwała się w 
odgłosy pustki, która dźwięczała jej w dłoniach, jak w muszlach. 

Kiedy się trochę uspokoiła, posłyszała, że ktoś wchodzi po schodach. 

^ . 

ODNALEZIONA ZGUBA .  

I to nie była jakaś fantazja. 

background image

O, nie. 

To były kroki na stopniach. Anita poczuła gęsią skórkę. Zdrętwiała. 
Kroki na stopniach. Kto to mógł być? 

Zmusiła się do pohamowania wyobraźni i czekała w ciszy z czołem 
opartym o drzwi, czekała, aż kroki umilkną. 

Kroki. Kroki. Kroki. 

Bez zatrzymywania. 

Więc się obróciła. Nie było nikogo. Przesunęła się aż do poręczy i 
spojrzała w dół. 

Zobaczyła ciemną sylwetkę. Ktoś wchodził pod górę. Po chwili 
rozpoznała swego przyjaciela i odetchnęła z ulgą. - Tommi! 

Anita! - odpowiedział chłopiec. - Co się dzieje? Co to za hałasy? 

„Kopnięte drzwi" - pomyślała. Potem znowu zamknęła oczy. To był 
tylko Tommi. Tylko jej przyjaciel Tommi, jedyny jej przyjaciel w 
Wenecji. Żaden duch, rycerz czy podróżnik przybyły z przeszłości. 
Żadna małpa. Tylko Tommi. Stał w głębi schodów, straszliwie 
zadyszany. 

A ty co tu robisz? - spytała go. 

Nie wracałaś tak długo, więc pomyślałem, że pójdę zobaczę. 

k. i 

Jest tu, za drzwiami. 

-Jest za drzwiami... co? 

Mioli. Słyszałam jego miauczenie. 

background image

Tommi wszedł jeszcze kilka stopni wyżej, idąc po dwa na raz. - No to 
go zabierzmy. I to szybko. Tu nic nie widać. 

Kiedy drzwi są zamknięte. - Anita przekazała chłopcu pęk kluczy. 

Tommi użył swej latarki, żeby zobaczyć kłódeczkę, popróbował dwa 
razy i zamek puścił. Chłopiec poluzował łańcuch na tyle, żeby uchylić 
drzwi i umożliwić prześlizgnięcie się przerażonemu biało-czarnemu 
kociakowi. 

Więc jesteś! - zawołała, śmiejąc się, Anita. 

Mioli wskoczył jej na podołek, szukając bezpiecznego schronienia. 

Tommi trzymał jeszcze jedną rękę opartą o drzwi. Unikał spojrzenia w 
głąb pokoju, cokolwiek by tam było za tymi drzwiami. Zaciągnął na 
nowo łańcuch i zamknął kłódeczkę. 

Minutę później byli na zewnątrz, na rześkim wieczornym powietrzu i 
wędrowali wzdłuż kanału Borgo. 

Wszędzie wokół zapalały się właśnie światła. 

Rozdział 3 

FRANCUSKI MALARZ 

- Co to był za człowiek? - spytała Anita mamę tego samego wieczoru. 

Spała razem z mamą w jednym pokoju. W tym samym łożu, choć tata 
wcale tego nie pochwalał. Łoże było ogromne, miało trzy potężne 
wełniane materace ułożone jeden na drugim. Trzeba się było na nie 
wspinać po czymś w rodzaju drabinki. Ale jak się już było na górze, w 
pościeli czuło się taki komfort, że rano nie chciało się stamtąd 
wychodzić. 

background image

-Co to był za człowiek... kto taki? - spytała pani Bloom, opuszczając 
książkę. Czytała do późna w noc zawsze tę samą książkę. 

37 

 

 

 

 

„Może to książka, która nie ma końca?" - pomyślała dziewczynka. 

Obróciła się na poduszce i spojrzała na matkę. 

Jej twarz pięknie oświetlało przytłumione światło nocnej lampy, a włosy 
pachniały szamponem. Zauszniki od okularów wyglądały jak złote 
laseczki. 

Wyglądasz jak Virginia Woolf- odezwała się Anita. 

Mama roześmiała się i odłożyła na bok otwartą 

książkę. - Myślę, że powinnaś już spać. 

Nie chce mi się spać. 

Pani Bloom sięgnęła po książkę, wsunęła zakładkę w odpowiednie 
miejsce i obróciła się, by zgasić światło na nocnym stoliku. - Zadałaś mi 
pytanie. O kogo ci chodziło? 

O francuskiego malarza. 

Morice'a Moreau? 

Właśnie. Co to był za człowiek? 

background image

Klik - światło zgasło. 

Pokój w jednej niemal chwili pogrążył się w ciemności. Kiedy tylko 
oczy Anity oswoiły się z nią, dziewczynka zaczęła rozróżniać zarysy 
przedmiotów w szaromlecz-nym świetle wpadającym przez okno. 

Spały zawsze przy otwartych okiennicach. 

Był osobą bardzo oryginalną, człowiekiem nietypowym - odparła 

mama, podciągając sobie kołdrę pod brodę. - Ilustrował książki dla 
młodzieży. 

38 

 

FRANCUSKI MALARZ 

 

Naprawdę? Jaki rodzaj książek dla młodzieży? 

-Przede wszystkim książki podróżnicze. W rodzaju 

Podróży Guliwera; znasz to? 

Te z wyspą liliputów i z wyspą olbrzymów? 

Właśnie. Poza tym ilustrował też podróże kawalera Mandeville'a i 

Opisanie świata Marca Polo. 

Podróżnika weneckiego, który dotarł do Chin... 

Świetnie. 

Tommi pokazał mi jego dom - powiedziała Anita, opadając na 

poduszki. Ale powiedział też, że to nie jest jego prawdziwy dom. 

background image

-Mała różnica, czy prawdziwy, czy nie - odparła matka. - Najważniejsze, 
jak się na niego patrzy. Jeśli dla nas jest prawdziwy... wówczas jest nim 
i reszta jest mało ważna. 

Ale Tommi mówi... 

-Widzę, że Tommi ma mnóstwo do powiedzenia -roześmiała się mama. 

Anita zrozumiała intencję i też się roześmiała. Potem, przez chwilę obie 
milczały. 

Naprawdę miał małpę? 

Anitko... spróbuj już zasnąć. 

Ale to prawda czy nie? 

-Prawda. Miał małpę. Przywiózł ją sobie, wracając z Afryki, kiedy 
przekraczał Cieśninę Gibraltarską. 

To on był w Afryce? 

39 

 

 

ylljjjC 

/ »»«mmILL 

 

-1 w wielu innych miejscach. Był wielkim podróżnikiem. 

-1 namalował wszystkie te miejsca, w których był? 

background image

Coś w tym rodzaju - ziewnęła pani Bloom -Powiedzmy, że 

namalował tylko te rzeczy, które mu się podobały, nie zwracając uwagi 
na to, czy i gdzie je widział. 

Ale ty wiesz, gdzie był, a gdzie nie? 

-Daj mi popracować ze dwa miesiące, a przywrócę tym freskom ich 
prawdziwe kolory i wtedy może to odkryję. A teraz... dobranoc. 

Dobranoc. 

Upłynęło trochę czasu. 

Mamo? - spytała cichutko dziewczynka. -Co? 

A pokażesz mi jutro, gdzie jest ta małpa? 

Anitko... 

Powiedziałaś, że ją namalował. Pokażesz mi, gdzie? 

Czy nie mogłabyś już wreszcie spać? 

Mamo, proszę... 

-Anito, posłuchaj, jest prawie północ. Jutro rano musisz wstać i iść do 
szkoły. 

Chciałabym tylko zobaczyć mordkę tej małpy! 

Nie możesz. Jest na suficie. 

Wejdę z tobą na rusztowanie. 

Twój ojciec mnie... 

^¿'iBiiBB 40 l^fc-____________________ 

^ ._FRANCUSKI MALARZ_t 

background image

Ale mamo! 

Och... No dobrze... 

Obiecaj! 

Obiecuję. 

I Anita wreszcie usnęła. 

Następnego ranka dziewczynka dosłownie wyfrunęła z domu. 

Wróciła ze szkoły podniecona oczekiwaniem. W domu znalazła 
przygotowany obiad, tylko do podgrzania, wraz z całą masą karteczek 
od mamy z instrukcjami, co i jak należy zrobić. Zignorowała te 
wskazówki i żeby zjeść jak najszybciej, połknęła wszystko na zimno. 
Sprawdziła w dzienniczku, jakie ma na jutro zadania, wybrała 
odpowiednie książki i zeszyty i wrzuciła je do plecaka. 

Jesteś gotowy do wyjścia? - spytała Miolego, który wspiął się na 

lodówkę, żeby patrzeć na świat z wysoka. 

Dziewczynka zdjęła kotka i wsunęła do kieszeni wiatrówki, gdzie Mioli 
obrócił się dokoła ogonka i wygodnie ułożył tak, że sterczały mu tylko 
dwie łapki i pyszczek. 

Idziemy! 

Wybiegła z domu na ulicę, przeszła przez mostek, weszła na fondamenta 
di Borgo i przebiegła je prawie całe biegiem z Miolim, który trzymał się 
kurczowo krawędzi kieszeni. 

W jasnym świetle wczesnego popołudnia, przy zaludnionych gęsto 
nabrzeżach kanału i łodziach towarowych na 

......M •""nr''f';ii!iinBi''i'iiiiJunwgai8BHyga>>p"--^¡¡PWiiinfiiiiiiiiffl 

background image

JitotSMlila l'liilltt iill BsSSBsL_ii_ 

 

wodzie, załadowanych jarzynami z ogrodów warzywnych na wyspie 
Giudecca, Dom Bazgrołów nie miał w sobie nic przerażającego. Ot, 
stary wenecki dom z dachem ponad białymi szczytami ścian, dom z 
wszelkimi oznakami starości. Pani Bloom otworzyła w nim wszystkie 
okiennice. 

Anita wbiegła na klatkę schodową zalaną obficie słońcem. Słońce 
wpadało tu przez otwarte na oścież okna, rzucając na posadzkę szerokie 
smugi z wirującymi w nich pyłkami kurzu. Dziewczynka wybiegła z 
drugiej strony wyjściem do ogródka i przeszła pod pergolą z glicynii, 
rzucając plecak przy stoliku. 

Mioli wyskoczył z kieszeni. 

-1 pamiętaj, że masz być grzeczny! - przykazała mu Anita. - 
Zrozumiałeś? Nie mam zamiaru znowu cię szukać po całym mieście jak 
wczoraj! 

Kociak podniósł pyszczek i zaczął wylizywać sobie sierść. Dziewczynka 
uznała ten gest za przytaknięcie. 

Lepiej dla ciebie - dodała, zanim się obróciła i pobiegła tą samą 

drogą na poszukiwanie mamy. 

Wystarczyła jej muzyka z małego radia, żeby trafić do dużego salonu na 
drugim piętrze. 

Cześć! - pozdrowiła mamę. 

Konserwatorka siedziała na szczycie rusztowania zajęta okładaniem 
belki pod sufitem taśmą klejącą. 

background image

Cześć! - odpowiedziała z góry. Po czym ciężko westchnęła, 

przyklękając na rusztowaniu. 

<5e_ł_FRANCUSKI MALARZ_t 

Gdyby twój ojciec wiedział, na co ci pozwalam... 

A co? 

Mama wskazała Anicie jeden z żelaznych słupków, na którym wspierała 
się cała konstrukcja. - Widzisz go? Jest rowkowany. Użyj tych wgłębień 
jak stopni i wejdź po nich na górę. Ale uważaj. 

Dziewczynka natychmiast usłuchała i zaczęła się żwawo wspinać. 
Rusztowanie zakołysało się gwałtownie. 

Powoli! 

Anita wdrapała się zwinnie i dołączyła do mamy. 

-Moja małpeczka... - zażartowała mama, mierzwiąc córce włosy. - Teraz 
uważaj. Jeżeli masz zawroty głowy, to chodź na czworakach. 

Dobrze. 

-1 nade wszystko... nie wywróć mi wiadra z farbą samo-regenerującą. 
Już bym wolała, żebyś to ty się wywróciła. 

Anita pokazała język. Wiedziała, że mama tylko tak żartuje, lubiła te jej 
żarty. To były żarty osób dorosłych. 

W każdym razie była uszczęśliwiona. 

Gdzie ona jest? - spytała od razu. 

Mama bardzo ostrożnie przeszła na sam kraniec rusztowania, w stronę 
narożnika salonu. - Dokładnie tu -powiedziała, schylając się, by 
podnieść lampę. 

background image

Rzuciła na ścianę jaśniuteńki krąg światła. W kręgu ukazała się małpa o 
żywych oczkach, krótkiej i rudawej sierści, gęstych brwiach i chytrym 
wyrazie mordki. 

 

-i J' 

 

 

Kurczę... - wyszeptała dziewczynka. 

„Dziwnie" - pomyślała, ale tak właśnie ją sobie 

wyobraziła. Zwierzę, unieruchomione na zawsze pędzlem swego pana, 
miało mordkę impertynencką i ciekawską, ale była w niej przy tym 
ukryta mądrość. Anita określiłaby ją jako odważną. 

Przedstawiam ci Ptolemeusza - odezwała się mama, zbliżając palec 

do karteczki namalowanej nad okrągłą głową zwierzęcia. 

Anita się roześmiała. - Dość dziwne imię jak na małpę. 

To imię podróżnika - ciągnęła mama. - Ptolemeusz był greckim 

uczonym, jednym z pierwszych, którzy próbowali określić kształt Ziemi, 
mórz i kontynentów. Narysował mapę wprawdzie pełną błędów, ale 
przez długie wieki jego wyobrażenie przyjmowano za rzeczywistość. 

Anita spróbowała dotknąć ściany, ale mama ją powstrzymała. - Nie 
wolno dotykać. Każdy odcisk palca na fresku pozostawia tłusty ślad 
właściciela, nie do usunięcia. 

background image

Dziewczynka otworzyła buzię, żeby zaprotestować, ale mama ją 
uprzedziła: - Nawet, jeśli myłaś ręce. 

Anita zrezygnowała. - Dlaczego namalował ją w taki sposób, twoim 
zdaniem? 

Nie mam pojęcia. 

BI 

44 

 

^ ,_FRANCUSKI MALARZ_ 

Co ona robi z tymi uniesionymi łapami? 

Uznałabym, że podtrzymuje sufit. 

Anita pokręciła głową. - Nie. Łapy są za daleko od belki. Robi... robi coś 
innego. 

Wbiła wzrok w impertynenckie oczy małpy, próbując odkryć sekret jej 
spojrzenia. - Powiedziałabym, że... jest zadowolona, nie uważasz? 

Może - zgodziła się mama. 

-Podtrzymuje łapami coś, czego nie ma - ciągnęła dziewczynka. - Więc 
coś lekkiego. Albo... czeka na coś do przytrzymania nad sobą. 

Mama wzruszyła ramionami. - Nie wiem, co ci na to powiedzieć. Ale 
może masz przyszłość jako krytyk sztuki. - Zgasiła lampę. - W każdym 
razie... chciałaś zobaczyć małpę i to jest właśnie ta małpa. A teraz, z 
łaski swojej, zabierz się, moja panno, do odrabiania lekcji. 

Anita skinęła głową. 

background image

Żeby zejść... - zaczęła mama, ale dziewczynka była szybsza niż jej 

słowa. 

Dotarła do przeciwległego brzegu rusztowania i zaczęła się zręcznie 
spuszczać, trzymając obiema rękami słupek podtrzymujący rusztowanie. 

-Cześć mamo! Dzięki! - zawołała z dołu. I zanim znikła, dodała: - Tobie 
też cześć, Ptolemeuszu! 

 

Anita zbiegła prędko po schodach zalanych potokami światła. Freski 
Morice'a Moreau wyglądały jak żywe. Zaledwie dotarła do pergoli, 
zorientowała się, że kota przy niej nie ma. 

No nie! - krzyknęła. 

Ale tym razem przynajmniej zdołała dostrzec biały koniuszek ogonka 
Miolego, który znikał za murem domu. 

Tak jak to sobie wyobrażała, kot po pergoli wspiął się na mur, ale 
stamtąd nie czmychnął do ogrodu sąsiadów, lecz po rynnie zaczął się 
wspinać w stronę dachu. 

Na szczycie rynny Mioli wślizgnął się w jakiś otwór i zniknął w tym 
samym pokoju, w którym Anita odnalazła go poprzedniego wieczoru. 

Ach, więc odkryłam twoje drogi! - burknęła dziewczynka. 

W głębi schodów leżała torebka jej mamy. 

Anita upewniła się, że mama nie widzi i otworzyła torebkę. Zrobiła to, 
chociaż nie lubiła grzebać w ma-minych rzeczach bez pozwolenia. 
Znalazła pęk kluczy i weszła po schodach aż do koślawych drzwi 
poddasza. Otworzyła kłódkę za pierwszym razem. 

Była tym aż przestraszona. 

background image

Nacisnęła lekko drzwi i przez szczelinę zobaczyła pusty pokój, z 
wielkimi płachtami plastiku rozłożonymi na podłodze dla ochrony przed 
deszczem. 

 

V___,_FRANCUSKI MALARZ_Ł ^ 

Weszła. 

Pozostało doprawdy niewiele z pracowni Morice'a Moreau. Taras wąski 
i długi, z którego widać było płaską linię laguny i zarysy domów na 
wyspie delia Giudecca. 

Mioli, skulony na dachu, w oślepiającym słońcu wyglądał jak sfinks 
egipski. Kiedy zauważył swoją panią, zaczął poruszać lekko ogonkiem, 
nic więcej. 

Anita zabrała go, stąpając ostrożnie po plastikowych płachtach. Belki 
były zaczernione od ognia, ściany brudne od sadzy, podłoga z desek w 
wielu miejscach zniszczona. Wszędzie pióra gołębi. I odór myszy. 

I malowidła. 

Na ścianach, których nie dosięgnął ogień, widniały freski, pokryte 
ciemnym nalotem Nie bacząc na zakazy mamy, Anita dotknęła ich 
powierzchni. 

Były ciepłe. 

Kiedy oderwała rękę, na ścianie pozostał ślad jej palca. A ona miała 
czarną opuszkę. Znowu przejechała palcem po ścianie. I potem znowu, 
po raz trzeci, usuwając trochę tego ciemnego osadu. 

background image

Uśmiechnęła się. 

Za ostatnim dotykiem odkryła parę dobrze znajomych oczu. 

- Ptolemeusz... - szepnęła. 

Przyklękła na plastiku przed ścianą i zabrała się ostrożnie do pracy, 
wydobywając na światło dnia drugi 

IB ^^ 

portret małpy. Mioli posyłał jej od czasu do czasu senne spojrzenie. 

Drugi Ptolemeusz był zdecydowanie inny od tego, którego widziała 
niżej. Tamten trzymał obie łapy uniesione, żeby podtrzymywać belkę w 
dachu, podczas gdy ten skakał po ziemi. Tamten był mądry i 
powściągliwy, ten zaś - szalony, prawie rozzłoszczony. 

Anita długo mu się przyglądała, zapytując się w myśli, co on tak 
naprawdę robi? Dlaczego Morice przedstawił go w tych dwóch 
dziwnych pozach? 

Może są jeszcze inne... - przyszło jej na myśl i rozejrzała się 

dokoła. Ale jakoś nie widziała nigdzie innych małp. Nachyliła się więc 
znowu nad malowidłem. 

Co masz mi do powiedzenia? - spytała na głos, unosząc ostrożnie 

plastikową płachtę chroniącą podłogę. 

Pod płachtą drewno było czarne i zniszczone. Nadpalone. 

Stare nieregularne deski, które dalej ginęły pod płachtami plastiku. 

Powinna zawołać Tommiego i wszystko mu opowiedzieć. Tommi 
uwielbiał takie historie, podczas gdy ona... 

background image

Anita oparła ręce na podłodze przy ścianie, gdzie widniał portret małpy. 
Drewno cichutko zaskrzypiało. 

Anita nacisnęła deskę. Potem drugą. Poszukała dokładnie tego miejsca, 
z którego Ptolemeusz wyskakiwał. 

portret małpy. Mioli posyłał jej od czasu do czasu senne spojrzenie. 

Drugi Ptolemeusz był zdecydowanie inny od tego, którego widziała 
niżej. Tamten trzymał obie łapy uniesione, żeby podtrzymywać belkę w 
dachu, podczas gdy ten skakał po ziemi. Tamten był mądry i 
powściągliwy, ten zaś - szalony, prawie rozzłoszczony. 

Anita długo mu się przyglądała, zapytując się w myśli, co on tak 
naprawdę robi? Dlaczego Morice przedstawił go w tych dwóch 
dziwnych pozach? 

-Może są jeszcze inne... - przyszło jej na myśl i rozejrzała się dokoła. 
Ale jakoś nie widziała nigdzie innych małp. Nachyliła się więc znowu 
nad malowidłem. 

- Co masz mi do powiedzenia? - spytała na głos, unosząc ostrożnie 
plastikową płachtę chroniącą podłogę. 

Pod płachtą drewno było czarne i zniszczone. Nadpalone. 

Stare nieregularne deski, które dalej ginęły pod płachtami plastiku. 

Powinna zawołać Tommiego i wszystko mu opowiedzieć. Tommi 
uwielbiał takie historie, podczas gdy ona... 

Anita oparła ręce na podłodze przy ścianie, gdzie widniał portret małpy. 
Drewno cichutko zaskrzypiało. 

Anita nacisnęła deskę. Potem drugą. Poszukała dokładnie tego miejsca, 
z którego Ptolemeusz wyskakiwał. 

background image

FRANCUSKI MALARZ_^ ^ 

Nic. 

Tylko stare drewno. Skrzypiące i tyle... 

Klik - kliknęło coś w podłodze. Jeden raz, ale wyraźnie. 

Anita odsunęła szybko ręce, przestraszona. Co to było? 

Oparła ponownie ręce tam, gdzie podłoga wydała jakiś odgłos i 
spróbowała ponownie nacisnąć. Ale tym razem stare deski ograniczyły 
się do skrzypienia. Anita oparła ręce na kolanach, zawiedziona. Czy 
naprawdę usłyszała ten dźwięk? Czyżby to się naprawdę... wydarzyło? I 
właściwie, co takiego? 

Wstała z dziwnym uczuciem podniecenia, a ponieważ jakoś nie 
opuszczało jej ono, rozejrzała się nerwowo za Miolim. 'Kot wyraźnie ją 
ignorował, ale Anita była nieugięta. 

Teraz schodzimy. Zrozumiałeś? 

Wzięła go na ręce i wyszła z pracowni. 

Nie wolno ci tu więcej przychodzić! Nigdy więcej, jasne? - 

powtórzyła. - Nigdy więcej! 

Zamknęła drzwi i włożyła z powrotem klucze do torebki mamy. 

Odrabiała lekcje nerwowo. I z wielkim wysiłkiem. Była rozkojarzona. 

Musiała dziesięć razy czytać te same zdania, zanim udało się jej coś 
zrozumieć. Ciągle jeszcze była tam, wpa- 

 

background image

 

 

 

trywała się w myślach w te ściany, w okna, w dach domu w opłakanym 
stanie. Za każdym razem, kiedy spoglądała na mansardę, wracało jej na 
myśl to dziwne klik w podłodze. A potem spuszczała głowę i zaczytała 
czytanie lekcji od nowa. 

Mioli już nie uciekał. Spędził grzecznie całe popołudnie, leżąc zwinięty 
w kłębek na stole przed dziewczynką. 

Wieczorem pani Bloom zastała córkę wciąż nad lekcjami przy stoliku. 

Idziemy do domu? 

Anita podniosła wzrok. W mroku schodów jej mama stała ledwo 
widoczna. Uśmiechała się do córki. 

Dziewczynka zamknęła książkę i zeszyt, i nie odpowiadając, wrzuciła 
wszystko do plecaka. Mioli sam wskoczył do kieszeni kurtki. 

-Miałaś dziś dużo lekcji do odrabiania? - spytała mama. I dodała: - A 
Tommi nie przyszedł? 

Anita nie odpowiedziała. Czuła, że myśli ją zablokowały, splątały się w 
kłębek nie do rozplątania i nie mogły się przebić do ust. 

Jakiś problem? - spytała mama podejrzliwie z powodu milczenia 

córki. 

Anita pokręciła przecząco głową i poszła za nią do drzwi wyjściowych, 
ale zanim opuściła Dom Bazgrołów, zapragnęła raz jeszcze rzucić okiem 
na fresk na drugim piętrze. 

background image

50 

san 

 

y^ J_FRANCUSKI MALARZ_¡^s 

ZSJŚT 

^^ 

Chciała powrócić do Ptolemeusza. 

Tylko na chwilkę, mamo - zapewniła i podała plecak matce. 

Wbiegła na schody. 

Podeszła do rusztowania i odszukała wzrokiem małpę. Tkwiła nadal u 
góry, w rogu salonu. Wyglądała jakby naprawdę podtrzymywała łapami 
belkę. 

Anita przyjrzała się lepiej. Wieczorny zmierzch z pewnością jej nie 
pomagał, ale przesunąwszy się nieco, odniosła wrażenie, że belka 
podtrzymywana przez Ptolemeusza jest... skręcona. 

Albo, że się przesunęła. 

Zamrugała ze zdziwienia oczami. 

Czy to możliwe, żeby mama tego nie zauważyła? 

Anito! 

-Już idę! 

Po czym, nie namyślając się długo, wspięła się na rusztowanie. Mioli 
ukrył się głęboko w kieszeni. Uważając, żeby przypadkiem nie poruszyć 
żadnego z narzędzi pozostawionych przez matkę, dziewczynka podeszła 
aż do narożnika pod sufitem, do malowidła z Ptolemeuszem. 

background image

Coś tu się naprawdę wydarzyło: teraz końcówka belki pod sufitem 
przylegała doskonale do uniesionych łap małpy. Drewno osunęło się o 
jakieś dziesięć centymetrów. 

Anita uniosła ręce, żeby dotknąć belki. Jej dolna krawędź leciutko się 
poruszyła. 

Dziewczynka ją nacisnęła. 

I w tej chwili odskoczył kawałek drewna. 

Anita niemal straciła równowagę. Miała w ręku coś w rodzaju 
drewnianego pudełka, długości dwudziestu centymetrów i takiej samej 
głębokości. Rodzaj podwójnego dna belki. Podwójnego dna, które 
wcześniej niechcący odblokowała, naciskając coś w podłodze 
pomieszczenia wyżej. 

Anito! Bo zamknę cię w środku! - zawołała mama z parteru. 

Dziewczynka zajrzała do pudełka: zażółcona koperta, pęk czarnych 
pędzli związanych cienką nitką, poplamione metalowe czarne pudełko 
na farby i dziwna miedziana obrączka. 

Wsunęła wszystko szybko do kieszeni, wstawiła na miejsce podwójne 
dno belki i lekko ją nacisnęła. 

Klik - posłyszała i wszystko powróciło na miejsce, dopasowując się 
idealnie do sufitu. 

Teraz nad łapami Ptolemeusza znowu była przerwa, jakieś dziesięć 
centymetrów ściany. 

Kurczę... - szepnęła. 

I zsunęła się błyskawicznie z rusztowania. 

52 

background image

pfrwgai 

Rozdział 4 

ZAŻÓŁCONA KOPERTA 

Spowita w płaszcz kąpielowy, klęcząc, Anita przeglądała w łazience 
rozrzuconą na dywaniku przy wannie zawartość tajemniczej 
skrzyneczki. 

Za nią lała się do wanny z głośnym chlupotem gorąca woda. 

Gdzieś w głębi mieszkania mama kończyła różne domowe czynności. 

Na początek dziewczynka otworzyła pudełko z farbami. Było malutkie, 
dziesięć centymetrów na dziesięć. Mieściło się w nim dwanaście 
przegródek na akwarele, prawie całkiem już zużyte. Dwanaście 
kawałków farb do rozpuszczania w wodzie. Było też kilka naczynek, 

 

 

w których można było farbki mieszać, i zagłębienie z pędzelkami. Na 
zewnątrz pudełka było wyżłobienie, w które wsuwało się dopasowaną 
idealnie miedzianą obrączkę. 

Anita wsunęła na palec obrączkę: teraz miała rodzaj maleńkiego 
otwieranego stoliczka, a w nim farbki, tak że można było malować już 
bez żadnej dodatkowej podstawki. 

Gorąca para znad wanny zaczęła osiadać na lustrach. 

Dziewczynka sprawdziła szybko pędzelki, a potem sięgnęła po 
zażółconą kopertę, na której widniał napis: W razie odnalezienia prosi 
się o zwrot panu Mońce'owi Moreau, zamieszkałemu na fondamenta di 

background image

Borgo 89, w Wenecji. Za nagrodą. Ewentualnie proszę przesłać do pana 
Moore'a, Podróżnika w Wyobraźni, Frognal Lane 23, Londyn. 

Przez chwilę obracała kopertę między palcami, niezdecydowana, z 
której strony ma ją otworzyć. Wyglądała tak, jakby zawierała coś 
zwartego, ale raczej lekkiego. Pomagając sobie paznokciami, nadcięła z 
boku papier i rozerwała go. 

W środku była książka. 

Albo dziennik. 

Albo coś, co przypominało obie te rzeczy razem wzięte. Był to zeszyt z 
okładką dosyć sztywną i z kartkami o nieregularnych brzegach z papieru 
czerpanego ręcznie. 

li..........................—ET »4 BBCBilSITTI 

 

i . 

ZAŻÓŁCONA KOPERTA Ł 

Anita położyła go na podłodze przed sobą i oparła na pudełeczku z 
farbkami i pędzelkami. 

Na okładce zeszytu był napis: Podróż do kraju, który umiera. 

Zaraz pod tym, poprzedzona długą kreską, data: 1909. 

A jeszcze niżej, podpis: Mońce Moreau. 

Przejęta odkryciem, dziewczynka otworzyła dziwny zeszyt. 

Na pierwszej stronie był rysunek młodego mężczyzny siedzącego 
okrakiem na kufrze podróżnym. Mężczyzna trzymał książkę; nosił 
kapelusz o szerokim rondzie i miał długie włosy, które wymykały się 

background image

spod nakrycia głowy. Zgięte nogi podróżnika oplatały kufer, ginąc w 
wysokich czarnych butach. 

Kufer był tak wybrzuszony, że wyglądał jakby za chwilę miał się 
otworzyć i zrzucić z siebie mężczyznę. 

Rysunek stanowił rodzaj dedykacji, ponieważ zaraz pod nim Morice 
Moreau napisał: Moim przyjaciołom Podróżnikom w Wyobraźni. 

- Podróżnicy w Wyobraźni... - mruknęła Anita, odczytując adres na 
kopercie. 

Pan Moore, Podróżnik w Wyobraźni. 

Obróciła kartkę. 

Tu był większy rysunek, ukazujący trzy postacie w lesie obok dziwnej, 
kwadratowej i bardzo niskiej, konstrukcji. Rysunek nosił podpis: Et in 
Arcadia ego. 

____________¿##31', 55 ISR^'___ 

 

Część stronicy zajmowała pusta rameczka, w której nie było żadnego 
wizerunku. 

Na następnej stronie widniał gęsty ciąg niezrozumiałych symboli. Anita 
zaczęła nerwowo kartkować dalsze strony, ogarnięta jakimś dziwnym 
podnieceniem. 

Kilkadziesiąt stron tego zeszytu zawierało dalsze rysunki i 
niezrozumiałe notatki. Pisane jakby egipskimi hieroglifami. Puste 
rameczki, rysunki i notatki następowały po sobie bez jakiegoś 
określonego porządku i tylko czasami dało się coś rozróżnić z tego 
magicznego pomieszania szkiców i barwnych plam. 

background image

Na przykład, na końcu zeszytu, Anita zatrzymała wzrok na stronie 
zatytułowanej Kraj, który umiera. Był tam ukazany niespokojny pejzaż 
w jesiennych kolorach, w środku którego widać było wysoką nagą skałę 
o stromych zboczach, skałę wznoszącą się wśród lasów niczym potężny 
grzyb. 

-Tu nie ma żadnego kraju... - mruknęła do siebie. Hałas lejącej się za jej 
plecami gorącej wody nasilił się. Anita zupełnie zapomniała o kąpieli, a 
patrząc na ten pejzaż poczuła, jak jej serce, bez wyraźnego powodu, 
zaczyna szybciej bić. 

Podobnie jak na poprzednich stronach, także i tu była rameczka z 
motywami roślinnymi. Była malutka jak znaczek pocztowy i to ona 
najbardziej przyciągnęła uwagę dziewczynki. Albowiem wewnątrz 
mieścił się rysunek kobiety. 

__ 

^ . 

ZAŻÓŁCONA KOPERTA . 

Kobietę otaczały spadające liście, a jej spódnicę wydymał wiatr. Głowę 
miała odwróconą, żeby sprawdzić, czy ktoś za nią nie idzie. Wyglądała 
przy tym, jakby spoglądała... poza książkę. Jakby uciekała przed 
czytelnikiem 

Przed Anitą. 

Kurczę... - szepnęła dziewczynka. 

Gorąca woda napełniła już wannę niemal po brzegi. Całą łazienkę 
wypełniały kłęby pary. 

Anita oparła palce na jesiennym pejzażu i potem przejechała nimi 
wolniutko wzdłuż krańców kolorów. Papier był szorstki, porowaty, o 

background image

dziwnej konsystencji, jakiej wcześniej.nigdy nie spotkała. Zbliżyła palce 
do rameczki z uciekającą kobietą i po chwili wahania dotknęła jej. 

I wtedy coś się wydarzyło. 

Dziewczynkę ogarnęło nagłe uczucie smutku. Szło od palca i 
rozprzestrzeniało się po całym ciele. Poczuła dokoła siebie zapach 
kwiatów i posłyszała daleki szum drzew poruszanych wiatrem. 
Przycisnęła z całej siły palec do kartki i te wrażenia jeszcze bardziej się 
nasiliły. Kwiaty, drzewa, daleki wiatr. 

A potem w jej głowie zabrzmiał wyraźnie głos tej kobiety. 

Pomocy... - powiedziała. - Proszę cię, pomóż mi. 

Anita oderwała nagle dłoń od obrazka. Przerażona 

powróciła gwałtownie do rzeczywistości. 

 

Teraz słyszała kroki mamy przed łazienką i jej wołanie: - Anito! Anito! 
Czy ciągle siedzisz w wannie? 

Dziewczynka skoczyła na równe nogi jak sprężyna. 

Była oszołomiona tym, co zobaczyła i co się jej zdawało, że usłyszała, 
ale nie chciała, żeby mama zobaczyła przedmioty należące do Morice'a 
Moreau. 

Ukryła je szybko pod stosem ręczników, zdjęła płaszcz kąpielowy i bez 
zastanowienia wskoczyła do wanny z gorącą wodą. 

W ostatniej chwili. 

Mama otworzyła drzwi łazienki i gwałtownie odskoczyła zaskoczona 
kłębami pary. 

background image

Anito! - krzyknęła machając rękami. - Czy na pewno wszystko w 

porządku? 

-Tak mamo - odpowiedziała dziewczynka, usiłując zakręcić kran i leżeć 
spokojnie w gorącej wodzie. 

Odpływ bezpieczeństwa połykał wodę, ale i tak przelała się ona i zalała 
niemal połowę łazienki. 

Musisz narobić takiego rozgardiaszu dla jednej kąpieli? 

Wytrę to potem. 

Jesteś pewna, że wszystko w porządku? 

Najzupełniej - potwierdziła dziewczynka. 

Ale wcale nie było w porządku. Woda była rozpaczliwie gorąca. 

Parzyła. 

^ , 

ZAŻÓŁCONA KOPERTA . ^ 

-Nie powinnaś brać takiej gorącej kąpieli! - zrobiła jej wymówkę mama. 

„Odejdź, odejdź!" - błagała mamę w myśli Anita. „Wyjdź, bo zacznę 
wyć..." 

Mama uśmiechnęła się. - Czekam na ciebie w łóżku. Postaraj się chociaż 
nie zamoczyć włosów. 

Zaledwie za mamą zamknęły się drzwi, Anita wyskoczyła z wanny ze 
skórą czerwoną jak u raka. Wytarła się szybko, myśląc o tym, co się 
wydarzyło. Przekonywała samą siebie, że się musiała pomylić. 
Pozwoliła sobie, jak zwykle, zasugerować się obrazkami. Uwierzyła, że 
słyszy ten głos w swojej głowie. Tymczasem słyszała tylko swoją 
mamę, która wołała „Anito!" i pomyślała, że ktoś woła „Pomocy!". 

background image

Oto, có się wydarzyło. 

I po sprawie. 

Stopniowo bicie serca się uspokoiło. Dziewczynka odczekała, aż woda z 
kojącym bulgotaniem wyleciała z wanny. Wytarła zaczerwienioną skórę 
i znalazła właściwy krem wśród wielu darmowych próbek, jakie lubiła 
zbierać. Jak się już natarła kremem, włożyła piżamę i umyła spokojnie 
zęby, jakby to był wieczór taki jak wszystkie, zwyczajny. 

Wieczór jak każdy inny. 

Sprawdziła przez uchylone drzwi, czy mama już się położyła. Zobaczyła 
w głębi korytarza światło nocnej lampki z sypialni. 

 

 

Doskonale. 

Wydobyła przedmioty Morice'a Moreau spod stosu ręczników i 
pomknęła do pokoiku, w którym mieściła się ich mała biblioteka. Ta 
wielka została w Londynie razem z tatą. 

Otworzyła szufladę, w której trzymała swoje szkolne zeszyty i właśnie 
zamierzała tam wszystko schować. 

Ale kiedy wsuwała dziwny zeszyt, ciekawość znowu wzięła górę. 

Przełknęła ślinę. 

I raz jeszcze otworzyła go. 

Ku jej najwyższemu zdziwieniu, rameczka z motywami roślinnymi była 
pusta. Kobieta znikła. 

Czy to możliwe? 

background image

Anita przekartkowała pospiesznie zeszyt i zatrzymała się przy innej 
rameczce. Była narysowana na marginesie strony i zawierała 
przerażającą ilustrację płonącego zamku. Widziała ją już wcześniej, ale 
wtedy wydawało się jej, że była pusta. 

Tylko, że tym razem nie była pusta. 

Wewnątrz znajdował się mężczyzna na szczycie czegoś w rodzaju wieży 
zbudowanej z poduszek ułożonych jedna na drugiej. Człowiek 
zachowywał równowagę, pomagając sobie bardzo długim czarnym 
parasolem. 

Był to rysunek humorystyczny, a zarazem niepokojący, który wcześniej 
jakoś Anicie umknął. 

^ , 

ZAŻÓŁCONA KOPERTA . ^ 

Dziewczynka obejrzała się za siebie. 

Mieszkanie było ciemne i ciche, nie licząc światła na nocnym stoliku w 
sypialni i szelestu kartek książki, którą czytała mama. 

Anita wróciła do rameczki z mężczyzną w środku, siedzącym na stosie 
poduszek. Był tam jeszcze. Wcale jej się nie wydawało. 

Dotknęła rysunku palcami. 

I natychmiast, jak poprzednio, poczuła jak po dłoni, przegubie i 
ramieniu, a potem wewnątrz całego ciała, wędruje jakiś dziwny prąd, 
jakby dziesiątki maleńkich mrówek. 

Tym razem wystraszyła się. 

Trzymała palce, nieruchome i sztywne, na rysunku mężczyzny. 

Potem usłyszała głos w środku głowy. Głos oschły, syczący. Głos 
mężczyzny, który zapytał ją złośliwie: -A ty, kim jesteś? 

background image

W tej to chwili odezwała się syrena przepływającego vaporetto. 

Anita aż krzyknęła ze strachu. Wrzuciła zeszyt do szuflady i pobiegła 
pędem do sypialni, chowając się szybko pod kołdrę. 

Mama, zaniepokojona jej zachowaniem, opuściła książkę. 

- Co się dzieje? 

ImP 

- Nic się nie dzieje. Nic się nie stało - skłamała dziewczynka. 

Na wszelki wypadek jednak dodała: - Nie gaś światła, proszę. 

62 

 

 

Rozdział 5 

WEZWANIE POMOCY 

- Przemawiały do mnie, rozumiesz? - wyznała Anita Tommasowi. 

Oboje wracali ze szkoły do domu. Anita opowiedziała chłopcu o dwóch 
małpach, o podwójnym dnie belki, o przedmiotach ze skrytki i o 
zeszycie. 

Tommaso wyglądał na spokojnego. Zadawał dociekliwe pytania i 
próbował coś zrozumieć: - Oparłaś na tym rękę i... usłyszałaś głos. -Tak. 

Chłopiec pokiwał głową. - Doprawdy, bardzo dziwne. - Bardzo dziwne - 
potwierdziła dziewczynka. -1 to mi się zdarzyło dwa razy, nie jeden. 

...............63 IS1.1_________ 

background image

Tyle że za pierwszym razem... nie napędziło ci strachu. 

Nie. Raczej uczucie... smutku. Słyszałam kogoś, kto prosił mnie o 

pomoc. Wyglądało, że to ta kobieta. 

A za drugim razem... 

Zlękłam się i tyle. Było tak, jakby ten mężczyzna na stosie 

poduszek znajdował się wewnątrz zeszytu i patrzył na mnie. Okropne 
przeżycie! 

Tommaso przystanął przed mostkiem. - Myślę, że powinienem rzucić 
okiem na ten zeszyt. Masz go przy sobie? 

Chcesz go obejrzeć tutaj? 

-Nie, w domu. Mam tam konieczne, nazwijmy to, narzędzia. 

-Jakie znowu narzędzia, mów jaśniej? 

Nie martw się o to. Masz ten zeszyt, czy nie? 

„Narzędzia" Tommasa to były: szkło powiększające, nóż do rozcinania 
papieru, żółte karteczki samoprzylepne post-it i moneta przynosząca 
szczęście, prezent od cioci. 

Siedli po turecku na dywaniku w pokoiku Tommiego. Anita pokazała 
przyjacielowi pędzelki, farbki, obrączkę i zażółconą kopertę z zeszytem. 

Tommaso przyjrzał się temu wszystkiemu przez lupę, coś tam zanotował 
na żółtych karteczkach, potem położył pudełko z farbkami i pędzelki 
koło siebie. Teraz Anita 

......fil.....«81 » .........B'lilii 

^ ,_WEZWANIE POMOCY_. j 

background image

podała mu kopertę z zeszytem. - Hej! - zawołał, mocno 
podekscytowany. Sięgnął po zeszyt. - Więc to jest to... 

Najpierw go zmierzył: dwadzieścia centymetrów na piętnaście i dwa 
centymetry grubości. Zważył: dwadzieścia siedem gramów. 

Anita obserwowała go w milczeniu. Tommaso zaś położył zeszyt na 
dywaniku, dokładnie przed swoimi skrzyżowanymi nogami, i długo 
przyglądał mu się przez lupę. W końcu uznał, że nie ma w nim nic 
szczególnego. 

Otwórz go - powiedziała Anita. 

Zanim to zrobił, nałożył parę białych rękawiczek z lateksu. - Są trochę 
za ciasne... - mruknął, wciskając w nie palce. - Podkradłem je mamie... 

To takie, jakich używa policja kryminalna? 

Mama ich używa do czyszczenia krewetek. 

Mam nadzieję, że je wyczyściłeś? 

Tommi zrobił minę do przyjaciółki i otworzył zeszyt. 

Wszystko było dokładnie tak, jak Anita zapamiętała: początkowa 
dedykacja, akwarele, dziwne litery, pismo hieroglificzne. 

Prawie tak to sobie wyobrażałem - powiedział cicho Tommi. 

Widziałeś takie symbole? 

Po kilku kartkach chłopiec przyznał: - Znam to pismo. 

_______" 65 _____ 

 

 

background image

Skąd mógłbyś je znać? 

Potem ci wyjaśnię. Gdzie jest ta rameczka, o której mówiłaś? 

Dalej. 

Chłopiec zaczął przerzucać kartki. 

O tu... - zatrzymała go nagle Anita. - Powinna być na tej stronie... 

tu. 

Rameczka z płonącym zamkiem była... pusta. 

-Ta? 

Na pewno ta. Ale mężczyzna zniknął. 

Jak to zniknął? 

Anita przyjrzała się pustej ramce. - Był tutaj. 

Chcesz powiedzieć, że gadający rysunek znikł? 

Nie kpij sobie ze mnie! 

Wcale nie kpię. 

Właśnie, że kpisz. Zapewniam cię, że mężczyzna był wewnątrz tej 

rameczki. 

A kobieta? 

Zdenerwowana dziewczynka wzięła szybko zeszyt i otworzyła go na 
stronie z niespokojnym pejzażem w jesiennych kolorach. Wskazała 
przyjacielowi pustą rameczkę z motywami roślinnymi w lewym rogu na 
dole. 

Ona też znikła? 

background image

Na to wygląda. 

A ty jesteś pewna, że ich widziałaś. 

Oboje. 

^ ,_WEZWANIE POMOCY_. J 

Tommi przejechał dłonią w rękawiczce po kasztanowych włosach. - Nie 
mylisz się? Może wzbogaciłaś trochę opis rysunków i... 

Powiadam ci, że w rameczkach były dwa rysunki. 

Które do ciebie przemówiły, a potem znikły. I to wszystko wydaje 

ci się normalne? 

Wcale mi się nie wydaje normalne i dlatego właśnie ci o tym 

opowiedziałam! 

Tak, ale... 

Ale wygląda na to, że popełniłam błąd! Źle zrobiłam i teraz ty 

bierzesz mnie za jakąś wizjonerkę! 

Ojej, Anito, nie uważam cię za wizjonerkę, ale... -Tommaso 

przerzucał kartki zeszytu, szukając innych rameczek. - Ale przypuśćmy, 
że... 

Co jeszcze mamy przypuścić? 

Och, daj spokój! Nie da się z tobą dzisiaj rozmawiać. 

-Ani z tobą - Anita skrzyżowała ręce na piersiach 

i zapadła w głuche milczenie. 

Tommaso nadal przerzucał kartki. - To naprawdę jest piękne - 
powiedział. 

background image

Dziewczynka nie zareagowała. 

Chłopiec skupił się na początkowej dedykacji. Na widok kufra, na 
którym siedział okrakiem Podróżnik w Wyobraźni, dodał: - A oto i 
kufer! Nie do wiary! Dokładnie taki, jak myślałem. Wszystko wraca. 

Anita zerknęła na niego z ukosa. - Co takiego wraca? 

67 

"naa 

Tommaso uśmiechnął się leciutko. 

Och, nic specjalnego. Trzy rzeczy mnie uderzyły. Anita 

obserwowała go nadąsana. 

-Pierwsza to adres na starej kopercie z zeszytem. Druga - pismo, jakim 
są zapisane różne uwagi. Trzecia to dedykacja. A wiesz, dlaczego? 

Jasne, że nie wiem. 

Ponieważ odnoszę wrażenie, że je znam. Podszedł do półek nad 

swoim łóżkiem i zaczął grzebać 

w książkach, oglądając jedną po drugiej. 

Ale gdzie ja ją wsadziłem? - mruknął. 

Kiedy odnalazł książkę, której szukał, podał ją Anicie. - Spójrz na 
nazwisko autora. 

Ulysses Moore. 

-Właśnie. Ulysses Moore. A koperta jest zaadresowana do niejakiego 
pana Moore'a. 

background image

Anita wzięła książkę. Nosiła tytuł Wrota Czasu. -Wydaje mi się, że to 
tylko zbieg okoliczności -zauważyła. 

Zaczekaj z tym sądem. - Tommaso poprosił, żeby otworzyła 

książkę i pokazał jej na pierwszej stronie zdjęcie wielkiego kufra. - Oto 
drugi zbieg okoliczności: tłumacz książki opowiada, że został 
zaproszony do Kornwalii, by poznać tajemniczego autora, a kiedy już 
tam pojechał, dostał ten kufer w hoteliku bed & break-fast, w którym się 
zatrzymał. 

 

WEZWANIE POMOCY 

 

-1 co było w kufrze? 

Dzienniki. Zeszyty tego Ulyssesa Moore'a, wszystkie pisane... 

szyfrem. Niezrozumiałą kaligrafią. I to właśnie jest trzeci zbieg 
okoliczności. 

Tommaso przekartkował szybko zeszyt, aż znalazł symbole identyczne z 
tymi użytymi przez Morice'a Moreau w jego zeszycie. 

Do licha! - zawołała Anita, porównując je. - Jak to możliwe? 

-Może historia Ulyssesa Moore'a nie jest tak całkowicie zmyślona. 

O czym opowiada? 

O miasteczku, którego nie można odnaleźć. 

Kraj, który umiera? 

-Nie,' miasteczko. Nazywa się Kilmore Cove i znajduje się gdzieś w 
Kornwalii... To miasteczko jak wszystkie inne, gdyby nie Wrota Czasu. 

background image

To znaczy? 

To są drzwi, które można otworzyć tylko bardzo specjalnymi 

kluczami w kształcie zwierząt. Każdy klucz otwiera tylko jedne drzwi. 
A kiedy są otwarte, prowadzą... w odległe miejsca. 

Niemożliwe. 

Dlaczego? 

Nie istnieją takie drzwi. 

Nie istnieją też książki z ilustracjami, które znikają. 

69 

 

 

Anita zagryzła wargi. - Opowiadaj dalej. 

Tommaso wzruszył ramionami. - Łatwo ci mówić, ale dobrze. No więc, 
ktoś z jakiegoś powodu przesłał dzieciom cztery klucze. I to - 
przypadkiem - cztery klucze, które pasują do poszczególnych Wrót 
Czasu. Mało tego, otwierają akurat te Wrota Czasu, najważniejsze ze 
wszystkich. Drewniane drzwi, podrapane, zniszczone, jakby ktoś 
próbował je wyrwać ze ściany, i zaczernione od ognia, jakby ktoś 
próbował je podpalić. 

Anita wytężyła uwagę. 

Dzieciom udaje się je otworzyć, ale wcześniej muszą rozszyfrować 

pewne wiadomości zapisane niezrozumiałą kaligrafią. 

-1 jak im się to udaje? 

background image

Dosyć łatwo. W bibliotece swego domu znajdują książkę pod 

tytułem Słownik języków zapomnianych i korzystają z niego. 

A jak już otworzyły drzwi? 

Znajdują się w zmyślonym miejscu w starożytnym Egipcie, w 

miejscu, którego nikt nigdy nie odnalazł. 

Jak Kilmore Cove. 

No właśnie. I to nie jest jedyna podróż, jaką odbywają. Jadą też do 

Ogrodów Księdza Jana, o których opowiada Marco Polo. I jadą też do 
Wenecji. 

Do Wenecji? 

Szukają Wyspy Masek. 

70 

 

WEZWANIE POMOCY 

 

A taka istnieje? 

Niestety nie - powiedział Tommaso. - Ale opis tej wyspy 

odpowiada innej małej wysepce na lagunie, gdzie był niegdyś klasztor. 
Klasztor, który... - również przypadkiem - spłonął. Jak w książce. 

„Znowu pożar" - pomyślała Anita. 

background image

Wszystko to jednak nie wyjaśnia, jak te dwie rzeczy wiążą się ze 

sobą - zakończył. 

Morice i Moore używają tego samego pisma. I obaj są 

podróżnikami - dodał Tommaso. 

W Wyobraźni. 

-Może, ale jest pewien szczegół, który mógłby być przydatny... 
Tłumacz, ten, który otrzymał kufer, mówi, że po licznych 
poszukiwaniach dotarł w końcu do Kilmore Cove. 

To może być tylko taki żart. 

-Ja też tak pomyślałem. Ale w książkach są zdjęcia i... wiele 
szczegółów, które mi zawsze nasuwały wątpliwości. 

Możemy spróbować zadzwonić do niego. 

Do kogo? Do Ulyssesa Moore'a? Sprawdziłem w Internecie. Nie 

ma go w spisie telefonów. Znaczy - był pięćdziesiąt lat temu, ale potem 
numer zlikwidowano. 

-Nie. Możemy zadzwonić do tego tłumacza, który znalazł kufer z 
dziennikami. 

-1 co mu powiemy? 

To, co odkryliśmy. Może on mógłby nam pomóc. 

71 

 

 

 

background image

Tommaso w zamyśleniu podrapał się w głowę. - Nie sądzę, żeby to było 
takie proste. 

Ma jakieś nazwisko, no nie? 

Chłopiec spojrzał do książki i znalazł nazwisko. -To może być 
pseudonim. 

Sprawdźmy. - Anita włączyła komputer przyjaciela i odszukała 

nazwisko tłumacza w internecie. - Uważam, że wcale nie pseudonim - 
szepnęła po chwili. - Jest tłumaczem i współpracuje z wydawcą. - 
Sprawdzę jeszcze -Tak, jest e-mail - dodała. 

Słysząc, jak przyjaciółka szybko uderza w klawiaturę, Tommaso nagle 
się zaniepokoił. - Zaczekaj! - zawołał. -Co chcesz zrobić? 

Anita nacisnęła polecenie „Wyślij". - Gotowe. 

-Co? 

Napisałam do niego. 

Co, przepraszam, napisałaś? 

Anita opisała tłumaczowi to, co się im wydarzyło. Nie wszystko, ale to, 
co według niej było wystarczające, żeby wzbudzić jego ciekawość. 

Tego popołudnia, kiedy wysłała e-maila, nie było żadnej odpowiedzi. 
Nie było jej też i następnego ranka, kiedy Tommi obudził się bladym 
świtem i zaraz włączył komputer, by w ciszy uśpionego jeszcze domu 
odebrać nowe wiadomości. 

 

,,, 

inr1'! i'i liii ii 

IlKH 72 Tg» imMSMSk AS» 

 

!

 

P i 

U ii 

 

background image

Ł_WEZWANIE POMOCY_. j 

Zobaczyli się dopiero następnego dnia w szkole, ale unikali rozmowy o 
e-mailu. Potem, po południu, w domu Tommiego, wspólnie odrabiali 
lekcje, rzucając od czasu do czasu niespokojne spojrzenia na ekran 
komputera i na komórkę. 

Kiedy Anita wróciła do domu, tłumacz ciągle jeszcze nie odpowiedział. 

Tommi poszedł wziąć prysznic, żeby się trochę oderwać od myślenia o 
tej sprawie. Kiedy wrócił do pokoju, zobaczył na komórce, że ma 
wiadomość. Nie od Anity. Wiadomość z numeru, którego nie znał. 

To żart, nieprawdaż? - brzmiał tekst wiadomości. 

„To on" - pomyślał Tommi. „Tłumacz". 

To nie jest żaden żart, proszę pana - z sercem w gardle Tommi przesłał 
odpowiedź. 

Potem odczekał. 

I jeszcze czekał. Czekał z głową ociekającą wodą. 

A kiedy już się niczego nie spodziewał, nadeszła wiadomość. 

Mieszkam w Weronie. Jutro mam spotkanie w San Dona di Piave. Czy 
możemy się spotkać w Wenecji, żeby porozmawiać? 

Tommi miał palce sztywne z napięcia. Udało mu się wcisnąć tylko dwa 
klawisze: OK. 

Potem zadzwonił do Anity. 

Rozdział 6 

W KAWIARNI 

background image

-Ojej, przecież mówię ci, że to na pewno ten facet z czarnym 
melonikiem - szeptała gorączkowo Anita, cały czas zerkając na campo 
Santa Margherita zza węgła domu kata. 

Tommaso, stojący tuż obok niej, skrzywił usta w grymasie. - Myślisz, że 
jest aż taki stary? 

Czemu nie? Ile może mieć lat? 

Nie wiem... w internecie tego nie było - odpowiedział chłopiec. 

Anita przyjrzała się mężczyźnie ze spiczastą bródką, w czarnym 
meloniku, siedzącym przy stoliku w kawiarni Duchamp. Próbowała 
ustalić, czy był młody czy stary. 

 

W jej oczach wszyscy dorośli byli jednakowi. - A ten tu, według ciebie, 
jest stary? 

Mówię ci, że to nie on. A poza tym nie ma książki -krótko uciął 

spór Tommaso. 

Rzeczywiście, żeby się łatwiej rozpoznać, uzgodnili wcześniej, że obie 
strony będą trzymały w ręku książkę Ulyssesa Moore'a. 

Czekali. 

A on wie, ile lat my mamy? - spytała po chwili Anita. 

Nie, skąd ma wiedzieć. 

Miejmy nadzieję, że nie weźmie nam tego za złe. 

-Jakbyśmy mu powiedzieli, ile mamy lat, to może 

nawet nie umówiłby się z nami... - słowa nagle uwięzły mu w gardle. - 
Oto i on - uśmiechnął się Tommaso, nagle czerwony na twarzy. 

background image

Od drugiej strony placu nadchodził jakiś pan, trochę przygarbiony, w 
dżinsach i wytartej marynarce, o szpakowatych i mocno potarganych 
włosach. Ściskał pod pachą egzemplarz pierwszego tomu Ulyssesa 
Moore'a i rozglądał się dokoła trochę niepewnie. Kiedy rozpoznał dom 
kata, jedyny dom na placu stojący luzem, dostrzegł również stoliki przy 
barze i usiadł na krzesełku. 

Kurczę, naprawdę przyszedł - powiedziała półgłosem Anita. 

Mężczyzna wybrał miejsce przy stoliku w sąsiedztwie pana w czarnym 
meloniku. Spróbował zwrócić na siebie 

W KAWIARNI_ 

jego uwagę, pokazując mu książkę, z którą przyszedł, ale sąsiad go 
zignorował. Wtedy znowu zaczął się rozglądać dokoła. 

-1 co teraz zrobimy? - szepnął Tommaso. 

Anita lekko go popchnęła. - Idź przodem, ja pójdę za tobą. 

Chwileczkę! To nie jest takie proste. Musimy dobrze przemyśleć... 

co mu powiedzieć i w jaki sposób. -Odetchnął głęboko i przesunął 
dłonią po kasztanowych włosach. Wciąż był czerwony na twarzy. 

Chyba znowu się boisz - zauważyła dziewczynka. 

-Jak to znowu? 

Anita pchnęła go mocno, zmuszając do wyjścia zza domu kata. - 
Śmiało! W najgorszym razie poprosisz go o autograf. 

Pan tłumacz? - zapytały dzieci, podchodząc do stolika. 

Mężczyzna podniósł wzrok, spoglądając najpierw na jedno, potem na 
drugie. Rozpoznał książkę i przedstawił się. 

background image

Tommaso Ranieri Strambi - odpowiedział Tommaso. 

Anita Bloom. 

Miło mi was poznać. Proszę, siadajcie. 

W głosie mężczyzny pobrzmiewała nuta rozbawienia. Dzieci przysunęły 
krzesła i usiadły naprzeciwko niego. 

Opowiedzcie mi wszystko. 

77 

i<mmm« 

 

 

Zamówili trzy gazowane napoje i kiedy na nie czekali, Anita 
przedstawiła pokrótce wydarzenia ostatnich kilku dni. 

Kiedy skończyła, zapadła cisza. Tłumacz milczał. 

Czy mówi coś panu nazwisko Morice'a Moreau? -spytał go 

Tommaso. 

Nie bardzo. Raczej zdecydowanie nie. 

A wszystko to, o czym opowiedzieliśmy? 

Ba... to piękna historia. Gdyby to była akcja powieści, chciałbym 

wiedzieć, jak się potoczy dalej. 

Ale wierzy nam pan? 

Oczywiście, że wam wierzę. 

background image

A czy i pan wątpi, że są... powiązania... między znalezionym przez 

nas zeszytem a tym, co pan napisał o Ulyssesie Moore? 

Ulysses Moore mieszka w Kilmore Cove. Wasz pan Moore w 

Londynie. A poza tym, nazwisko Moore jest raczej pospolite. 

Zatem uważa pan, że tu nie ma żadnego związku? 

Tego nie powiedziałem. Powiedziałem, że... to piękna historia. I to 

Wszystko. Gdzie stoi dom tego malarza? 

Anita szybko mu wyjaśniła. - Gdyby pan zechciał, moglibyśmy tam 
zaraz pójść. 

Przy sąsiednim stoliku mężczyzna w meloniku odstawił hałaśliwie 
szklankę na talerzyk. 

Tłumacz odgarnął włosy do tyłu. - Może później go zobaczymy. 
Przynieśliście zeszyt z ilustracjami? 

.....yaaar h^ mm 

^ ._W KAWIARNI_. 

Nie - odparli oboje jednocześnie. Tłumacz spojrzał na nich 

pytającym wzrokiem. -Trzymamy go w bezpiecznym miejscu - wyjaśnił 

Tommaso. 

Ale zrobiliśmy parę zdjęć. 

A zdjęcia macie przy sobie? 

Oczywiście. 

Anita zaczęła grzebać w plecaku. Potem podała tłumaczowi zdjęcia. 

Ciekawe... 

background image

Naprawdę? 

-1 mają wartość. Dobrze, że go pilnujecie. Tłumacz nachylił się, żeby 
przyjrzeć się uważniej kilku zdjęciom. - A co powiecie o tych 
rysunkach, które znikają? 

Były wewnątrz dwóch rameczek - wyjaśniła Anita, pokazując 

odpowiednie zdjęcia. 

-1 ramki też znikły? 

Nie, tylko rysunki ze środka. 

-Kraj, który umiera... - przeczytał mężczyzna, oglądając pejzaż obok 
drugiej rameczki. 

To panu coś mówi? 

Nigdy o tym nie słyszałem. 

-A te litery? - dopytywał się Tommaso, wskazując symbole 
przypominające hieroglify. 

To niewątpliwie litery z Dysku z Fajstos - powiedział tłumacz. 

MHMH 79 .........lIllilBl 

 

 

Co to takiego? 

-Rodzaj pisma używanego przez Ulyssesa Moore'a i jego przyjaciół - 
odpowiedział mężczyzna. - A tak naprawdę to napis na zabytku 
archeologicznym z wyspy Krety. Nigdy nie przetłumaczony. 

background image

A pan mógłby to przetłumaczyć? 

Tłumacz chwilkę się zastanowił, zanim odpowiedział. - No, nie..., nie od 
razu w każdym razie. To wymaga mnóstwa czasu. 

Właściciel czarnego melonika schował się ża gazetą o różowych 
stronicach. 

Ale jeśli chcecie to zrobić, to najpierw przydałaby się wam jedna 

rzecz - powiedział cicho tłumacz. - Słownik języków zapomnianych... 

Tommaso wytrzeszczył oczy. - To pan go ma? 

-Och, nie. Oczywiście, że nie. O ile wiem, jedyny egzemplarz znajduje 
się w bibliotece w starym domu w Kornwalii. 

Mówi pan o Willi Argo? 

Właśnie tak. 

Ale Willa Argo jest w Kilmore Cove w Kornwalii. A Kilmore 

Cove niełatwo... 

Dwie godziny samolotem do Londynu, następne dwie 

samochodem do Zennor. Stamtąd już... niedaleko. Rzekłbym, że gra jest 
warta świeczki, żeby rozwikłać taką tajemnicę. 

u, 

 

W KAWIARNI 

 

Niech zrozumiem - wtrąciła się Anita. - Pan nam radzi, żebyśmy 

pojechali do Kilmore Cove, do tej Willi Argo, i sprawdzili litery w 
Słowniku języków zapomnianych? 

background image

Mężczyzna kwinął głową. - Myślę, że to dobry pomysł. Jeśli 
Covenantowie was wpuszczą do domu... Mam na myśli bliźnięta, 
oczywiście. O ich rodzicach nie mamy co mówić. 

A pan nie mógłby pojechać z nami? - spytała Anita. 

Znaczy... skoro pan wie, jak tam dojechać, oszczędzilibyśmy sporo 

czasu. 

Tłumacz wyciągnął z kieszeni czerwony kalendarzyk. 

Obawiam się, że nie. Mam mnóstwo zajęć w najbliższych 

tygodniach. Dawnych zobowiązań. Męczących zobowiązań. A wy, o ile 
się nie mylę, od jutra macie wakacje. 

Skąd pan to wie? 

Mężczyzna schował kalendarzyk i uśmiechnął się. -Ferie szkolne nie są 
objęte tajemnicą państwową. 

Co ty na to? - spytała Tommasa Anita. 

No co ty! Moi starzy w życiu mnie nie puszczą! 

W każdym razie mogę wam dać instrukcję - 

uśmiechnął się ponownie mężczyzna. 

Instrukcję? 

Wyciągnął z kieszeni białą, zapieczętowaną kopertę. Na łąkowej 
pieczęci były wyciśnięte inicjały „U" i „M", a spiczastym pismem z 
zawijasami, pismem Ulyssesa Moore'a, widniał napis: INSTRUKCJE. 

81 

background image

¡ni 

 

 

Co to jest? - spytała Anita. 

To raczej jasne - odpowiedział tłumacz dzienników Ulyssesa. - 

Przeczytawszy to, będziecie mogli dotrzeć do Kilmore Cove. Wiecie, 
jak leci wyliczanka? 

Dzieci pokręciły przecząco głowami, a wtedy mężczyzna wstał od 
stolika i zaczął śpiewnie recytować: 

Kiedy gubię biały, za dębem z haczykami, U bliźniaczej jodły pomoc 
odnajduję. Czarny jest dom o tysiącu wezwań. Mówią, że indygo mi 
gniazdo wskazuje! 

Anita i Tommi wymienili pytające spojrzenia. Mężczyzna roześmiał się, 
grzecznie przeprosił i szybko oddalił się w stronę toalety. 

Dzieci w milczeniu pozostały przy stoliku. Spoglądały na zamkniętą 
kopertę opartą o szklanki i puste buteleczki, nie wiedząc za bardzo, co o 
tym myśleć. Był piękny, słoneczny dzień. W czystym i przejrzystym 
powietrzu niósł się gwar ludzi spacerujących po mieście. Dzwon na 
dzwonnicy wybił trzecią. 

Co ty o tym myślisz? - spytała Anita Tommasa. Przy stoliku obok 

właściciel melonika wstał i zaczął 

się ubierać. Mimo gorącego dnia nosił długi szary wełniany płaszcz i 
buty na grubej zelówce. 

Myślę, że chce mi się pić. 

^ ,_W KAWIARNI_,_^ 

background image

Nie wydaje ci się to wszystko nazbyt dziwne? - nalegała 

dziewczynka. - Chcę powiedzieć, że wyglądał tak, jakby już wiedział, co 
mu opowiemy. A widziałeś jego kalendarzyk? 

Nie, a co tam było? 

-Właśnie, że nic. Był pusty. To nieprawda, że miał wszystkie terminy 
zajęte. 

Tommaso podrapał się po karku. - Nie wiem, co o tym wszystkim 
sądzić. 

Mężczyzna obok nich rzucił kilka monet na talerzyk i szykował się do 
wyjścia. Spróbował wydobyć parasol, który wcisnął się między nogi 
stolika. Szarpnął go jakoś tak niezręcznie, że stolik się przechylił, a on 
stracił równowagę i runął na plecy Tommasa. 

Hej!' - krzyknął chłopiec, potrącając z kolei szklanki i buteleczki. 

Przepraszam... - tłumaczył się mężczyzna, chwytając się najpierw 

pleców Tommiego, a następnie dźwignął na nogi, wspierając o stolik. - 
Bardzo przepraszam! To przez ten parasol. Bardzo mi przykro! 
Doprawdy! 

Anita pomogła mu złapać równowagę. - Proszę się nie martwić. Nic się 
nie stało. 

Akurat... - burknął nadąsany Tommi z kompletnie zachlapanymi 

spodniami. 

-Przykro mi ogromnie! Jest mi szalenie przykro! Doprawdy 
przepraszam! - Mężczyzna skłonił się jeszcze kilka razy, po czym 
obrócił się i szybko oddalił. 

 

background image

 

 

Co za typ - mruknął Tommi, patrząc za nim, jak szedł w swoim 

wełnianym płaszczu, lekko kołysząc się na boki. - Jak można w taki 
piękny dzień wyjść na spacer w czarnym kapeluszu i z parasolem? 

Kelner zaczął usuwać bałagan i przejechał wilgotną ściereczką po 
stoliku. 

Podać wam coś jeszcze? - zapytał dzieci. 

Nie, dziękujemy - odpowiedziała Anita. 

Potem wrócił tłumacz. Spojrzał na stolik i zapytał od razu: - Ocaliliście 
kopertę? 

Tommi zesztywniał. 

Anita spojrzała na stolik. - Była tu, leżała na wierzchu. Musiała upaść... 

Ale pod stołem nie było żadnej koperty. 

Była tu moment wcześniej, zanim ten stary... - Anita obejrzała się 

w stronę placu. - Ten pan z parasolem... 

Ukradł ją! - wykrzyknął Tommaso. 

Nie powtórzył. Zaczął biec przez plac, a za nim puściła się pędem Anita. 

Tłumacz spojrzał na nich, mknących jak błyskawica. Skrzyżował wzrok 
z kelnerem, rzucił kilka euro na stolik. - Ech, dzieciaki! Nigdy nie 
wiadomo, co im strzeli do głowy! 

I także ruszył biegiem. 

Rozdział 7 

background image

POŚCIG 

Tommaso biegł szybko i pewnie, jak myśliwy znający doskonale swój 
teren. To była Wenecja, jego rodzinne miasto. Nie mógł pozwolić 
umknąć temu staremu z parasolem. 

Anita biegła pięćdziesiąt kroków za nim, a plecak podrygiwał jej na 
plecach za każdym susem. Tłumacz biegł ostatni, wymijając zręcznie 
turystów i śmiejąc się do siebie. 

Kiedy wbiegli na calle de San Pantalon, Tommasowi wydało się, że 
czarny melonik skręcił za róg po lewej stronie. Pobiegł za nim, 
wbiegając i zbiegając ze schodków mostku po dwa stopnie na raz. 

 

lim u. 

 

!ZSH ss K» 

 

 

^ŁJeT7 

 

-Przepraszam! - krzyknął, wpadając z impetem między parę 
Japończyków, która właśnie ustawiła się do fotografii nad samym 
kanałem w romantycznej pozie. 

Przepraszam! - krzyknęła zaraz za nim Anita, przerywając drugą 

próbę zrobienia zdjęcia. 

Jako trzeci popsuł zdjęcie tłumacz i usłyszał od fotografa parę 
dosadnych słów. 

Za kolejnymi dwoma zakrętami Tommasa uderzył wspaniały zapach 
świeżych pączków z cukierni Tonolo. 

Przeciął w środku kolejkę przed cukiernią i kontynuował pościg. Znowu 
go dostrzegł. Mężczyzna w meloniku nieźle mknął. 

Tommi natychmiast skręcił w prawo z zamiarem odcięcia mu drogi. 

background image

Przepraszam! Przepraszam! 

Wpadł nad kanał i zatrzymał się. 

Nie było go. 

Nigdzie go nie widział. Czy przebiegł mostek? Czy zawrócił? Czy też 
wsiadł do gondoli czekającej przy pomoście? 

Kiedy zastanawiał się, co dalej robić, dogoniła go Anita. - Zgubiłem go. 
A ty go widzisz? 

Oboje obserwowali uważnie turystów. 

-Nie. 

Do licha! 

V^J_POŚCIG_ 

Rozdzielili się. Jedno poszło na mostek, drugie w zaułek. Ale i tym 
sposobem nic nie zdziałali. 

Kiedy znowu się spotkali, trafili na tłumacza, który zafundował im po 
świeżutkim pączku. Wyglądał na spokojnego. 

Kim był ten człowiek? - spytała Anita, jeszcze ciężko dysząc. 

Nie mam pojęcia. Ale kimkolwiek był, przepadł. 

Nie dogoniłem go... 

Mężczyzna skończył jeść swój pączek i zmiął w kulkę tłusty papier, w 
który ciastko było owinięte. Poszukał potem kosza na śmieci i wrzucił 
tam papier. Kiedy wrócił do dzieci,-zdjął zegarek i podał go Anicie. 

Był bardzo lekki, a w środku cyferblatu miał sówkę i inicjały P.D. 

background image

Przyda się wam, żeby dotrzeć do Kilmore Cove -powiedział 

niemal szeptem. 

Mężczyzna w czarnym meloniku kazał się zawieźć gondolą prosto do 
Hotelu Danieli. 

Dobry wieczór, panie Eco! - pozdrowili go lokaje. 

Nie odpowiedział i poszedł na górę do pokoju. 

Zdjął szary płaszcz i rzucił go na łóżko razem 

z melonikiem. Wziął szybki prysznic, potem wystukał numer telefonu w 
Londynie. 

Wojnicz - odezwał się czyjś skrzeczący głos. 

Dzień dobry, szefie. Tu Eco. 

Całkiem niedobry. 

A powinien być. 

Bo co? 

Przechwyciłem interesującą wymianę poglądów. Między... 

tłumaczem z naszej listy, a... dwojgiem dzieciaków. 

Jakim tłumaczem? Eco wymienił nazwisko. 

A dokładnie, co się zdarzyło? 

Spotkał się z dwójką dzieci w Wenecji. Opowiadały mu o niejakim 

Morisie Moreau. 

-Aha. 

-1 o miasteczku, które się nazywa Kilmore Cove. Mówi to coś panu? 

background image

A powinno? 

Jest na liście. 

Człowiek o nazwisku Eco natychmiast streścił pokrótce swojemu 
szefowi całe zdarzenie, aż do sprawy koperty z instrukcją, jak dotrzeć do 
Kilmore Cove. 

A wziąłeś tę kopertę z instrukcją? 

Oczywiście. Jest tutaj, leży przede mną. 

Otwórz ją. 

Czekałem na pańskie pozwolenie. 

Masz je. 

Eco przełamał lakową pieczęć. 

88 

 

v_____POŚCIG_. 

I co tam jest napisane? - spytał Wojnicz z Londynu. 

-Hmmm... - mruknął mężczyzna z melonikiem. - 

Jest tylko biała kartka. 

Biała kartka? 

Właśnie, szefie. Przeklęta, cholerna biała kartka. Co to może 

znaczyć? 

background image

Wojnicz zaśmiał się szyderczo. - Że mamy do czynienia z jeszcze 
jednym szarlatanem. Chyba, że to jest naprawdę instrukcja, jak dotrzeć 
do tego tajemniczego miasteczka. Biała kartka. 

Albo - miejsce, które nie istnieje. 

Właśnie - potwierdził szef. 

Eco zaczął spacerować z telefonem po pokoju. - Co pan chce, żebym 
zrobił? 

Zostaw w spokoju tłumacza. Skupmy się raczej na Morisie 

Moreau. To jest sprawa, którą zawiesiliśmy bardzo dawno temu. 

Istotnie - zgodził się Eco. 

Wiesz, gdzie stoi jego dom? 

Mogę go szybko odnaleźć. 

Więc idź i rzuć na niego okiem. A potem daj mi znać. 

Doskonale szefie. A koperta? Kartka? 

Potraktuj je standardowo, jak wszystkie tego rodzaju nieprzydatne 

rzeczy. 

Tym razem to Eco roześmiał się szyderczo. - Z największą 
przyjemnością. ___________________0 __89 -________________ 

 

 

- Uważaj tylko, postępuj z umiarem. Nie chciałbym płacić za całe piętro 
Hotelu Danieli. 

background image

Eco rozłączył się. Rzucił na ziemię kopertę z białą kartką, po czym 
poszedł po swój parasol. Wziął go w ręce, odkręcił rączkę i z czubka 
wypuścił delikatny płomyk, którym wszystko, kopertę i białą kartkę, 
spalił. 

Potem wszedł do łazienki, żeby się przebrać. Wygładził sobie bródkę. 
Usunął z lewego ucha dwa sterczące włoski. Wybrał lekki garnitur, 
powiesił na wieszaku szary płaszcz i wyszedł z hotelu w kierunku fonda-
menta di Borgo. f 

Doszedł tam po godzinie. Rozpoznał Dom Bazgrołów i zatrzymał się 
przed uchyloną bramką. 

Z góry posłyszał dźwięki łagodnej muzyki klasycznej. 

 

nazwisko: Eco 

\ \ 

urodzony: Bolonia, 9 grudnia 

wiek: 47 lat 

miejsce zamieszkania: nie ma stałego miejsca zamieszkania, ponieważ 
krąży po świecie w imieniu Podpalaczy. Jego ostatni adres to ulica Righi 
w Bolonii. znaki szczególne: zarozumiały, bardzo pewny siebie, lubi 
przebywać w hotelach i miejscach najbardziej ekskluzywnych. 

Rozdział 8 

POWRÓT DO DOMU 

-Zakpił sobie z nas - powiedziała Anita, wracając do domu. 

A dlaczego? 

Nie wiem. Ale powiadam ci, że sobie z nas zakpił. 

background image

Przynajmniej podarował ci zegarek. 

„Przyda się wam, żeby dotrzeć do Kilmore Cove..." -

przedrzeźniała słowa tłumacza Anita, spoglądając na zegarek. - Ale co 
to znaczy? 

A wyliczanka? - dorzucił Tommaso. 

No właśnie. 

Szli dalej w milczeniu w stronę domu Anity. 

 

 

Nie mówiąc już o tym typie z parasolem - dodała dziewczynka. 

Taaa... 

Może byli w zmowie. 

Niby po co? 

Żeby z nas zakpić - powiedziała Anita, zatrzymując się na końcu 

zaułka. 

Czarny jest dom... - zaczął recytować Tommi. 

Też mi dopiero! 

No właśnie. Też mi dopiero! - wybuchła Anita. - A w rezultacie 

jestem wściekła. I trochę też wystraszona. Wszędzie widzę mężczyzn z 
parasolami. 

Tommi zaśmiał się ironicznie. - Wiesz, pożyczę ci książki Ulyssesa 
Moore'a, to sobie poczytasz. 

background image

Nie wiem, czy chcę - zawahała się Anita. - Może wolę o tym 

wszystkim już nie myśleć. 

Jasne. To do jutra. 

Do jutra. 

Rozstali się i każde ruszyło w swoją stronę. 

Kiedy Anita przebiegała samotnie już ostatni odcinek wzdłuż kanału, 
poczuła jakiś niepokój. 

Miała silne wrażenie, że jest obserwowana. Było to najwyraźniej 
wrażenie błędne. Kimkolwiek był człowiek w meloniku, niczego od niej 
nie chciał. Chciał tylko kopertę z instrukcją, jak dotrzeć do Kilmore 
Cove. 

,_POWRÓT DO DOMU_ 

A poza tym w kopercie była tylko czysta kartka. 

Prawdziwe wskazówki zawierała dziecięca wyliczanka i zegarek, który 
Anita nosiła na ręce. Czy to oznaczało, że teraz ten mężczyzna będzie jej 
szukał? 

Kurczę... - mruknęła, wsuwając zegarek głębiej pod mankiet 

rękawa. 

Przyspieszyła kroku do domu, w progu zawołała mamę, żeby się 
upewnić, że jej nie ma i poszła odszukać zeszyt Morice'a Moreau. 
Położyła go na stole i zaczęła mu się przyglądać. 

Było coś w tym zeszycie i tej dedykacji, czego nie mogła pojąć. I czego 
nie wyjaśniło nawet spotkanie tego popołudnia. 

Anita otworzyła zeszyt. 

background image

Zamknęła go. 

Znowu otworzyła. 

Po raz kolejny przejrzała wszystkie dwadzieścia stron. Rameczka na 
stronie drugiej była pusta, ta z płonącym zamkiem - też, a ostatnia... nie. 

Anicie serce zamarło. Po prostu stanęło, przestało bić. W środku 
rameczki znowu była uciekająca kobieta. 

Była tam, dokładnie tam, gdzie dziewczynka widziała ją po raz 
pierwszy. 

Tommi - szepnęła przestraszona. 

Ale przyjaciela przy niej nie było. 

Anita była sama w pokoju. Sama w całym domu. 

Nie namyślając się długo, wyciągnęła rękę nad stroną z rysunkiem. 

Zabrało jej długą chwilę zdobycie się na odwagę, by go dotknąć. I w tej 
samej chwili, gdy tylko to zrobiła, poczuła zawrót głowy od zapachów i 
dźwięków, które nie miały nic wspólnego z otaczającym ją światem. 
Były to odgłosy i zapachy lasu, ogrodu... 

Jakiegoś dalekiego kraju. 

Potem nadpłynął głos. 

Pomóż mi - zabrzmiał kobiecy głos w głowie Anity. - Pomóż mi. 

Dziewczynka wzięła głęboki oddech. - Kim jesteś? -spytała rysunek w 
zeszycie. 

Jestem ostatnia. I potrzebuję pomocy. 

Ostatnia w czym? 

background image

Jestem ostatnią mieszkanką Kraju, który umiera. 

„Kraj, który umiera" pomyślała Anita. Po czym, bez 

powodu, zaczęła sobie w myśli recytować wyliczankę tłumacza. 

Kiedy gubię biały, za dębem z haczykami, u bliźniaczej jodły pomoc 
odnajduję... 

Gdzie jesteś? 

Ukrywam się. 

Jesteś w niebezpieczeństwie? 

Tak. I jestem już stara. 

Dlaczego jesteś w niebezpieczeństwie? 

<5a-_ł_POWRÓT DO DOMU_t v 

Bo jeszcze tu mieszkam. A ty? Kim jesteś ty? Czy jesteś córką 

Morice'a? 

Serce Anity znowu stanęło. 

-Nie - odpowiedziała. - Nie jestem córką pana Moreau. 

To kim jesteś? 

Jestem Anita. Anita Bloom. 

Obraz kobiety jakby zadrżał, jakby czarna farba, którą była narysowana, 
zmarszczyła się leciutko od wiatru. 

Co się z tobą dzieje? 

Muszę iść. 

Dokąd iść? 

background image

Dźwięki, zapachy i głos, które wypełniały głowę dziewczynki, zaczęły 
słabnąć. 

Przyszedł on. 

Co za on? 

Dziewczynka poczuła, że kontakt się urywa. Podniosła rękę z rysunku i 
zaraz zobaczyła, jak ten błyskawicznie blednie, pochłonięty przez papier 
dziennika. 

Potem nagle usłyszała hałas za sobą. Obracające się klucze w zamku. 

Klik klik klik. 

Anita drgnęła. Zamknęła szybko zeszyt, ukryła go znowu w głębi 
szuflady i pobiegła do wejścia, żeby uściskać mamę. 

Zjadły spokojnie posiłek, rozmawiając o sprawach błahych. Mioli pod 
stołem nieustannie ocierał się o ich nogi. 

 

j^mcrttsK 

97 

Anita nie wspomniała ani słowem o wydarzeniach tego popołudnia. 

Kiedy nadszedł czas zmywania naczyń, pani Bloom przekazała córce 
wiadomość, że dzwonił ojciec. - Chciał wiedzieć, czy mamy jakieś plany 
na zbliżające się wolne dni. 

Anita odkręciła kran w zlewie. Czekała, aż zacznie płynąć gorąca woda. 
- Nie mam żadnych planów - powiedziała. 

background image

Mama wyjęła z szuflady przezroczystą folię i zawinęła w nią starannie 
świeże warzywa wyjęte z koszyka. -Mogłybyśmy poprosić tatę, żeby nas 
odwiedził. 

Byłoby wspaniale - odpowiedziała Anita. 

Minął już ponad miesiąc, odkąd dziewczynka nie widziała ojca. 

Mama otworzyła i zamknęła lodówkę. - Albo, jeśli chcesz, ty możesz 
pojechać do niego. 

-A ty? 

Mam opóźnienie z konserwacją - westchnęła mama. - Nie mogę 

się teraz odrywać od roboty... 

Anita wyczuła o co chodzi. Ojciec chciałby ją zobaczyć, a mama wolała, 
żeby to raczej Anita pojechała do Londynu, niż on przyjeżdżał do 
Wenecji, ponieważ dzięki temu nie musiałaby przerywać roboty w 
Domu Bazgrołów. 

Zastanowię się nad tym - powiedziała. 

 

POWRÓT DO DOMU 

 

Kiedy została sama w kuchni, skończyła zmywać talerze i ustawiła je na 
suszarce jeden koło drugiego. Słyszała jak matka krząta się po domu i 
przygotowuje sobie kąpiel, a potem wykonuje szybki telefon do taty. 

Zakręciła wodę i przejechała gąbką dokoła zlewu. W ciszy, jaka teraz 
nastąpiła, posłyszała dziwne odgłosy: powolne uparte skrobanie. 

Dobiegało od okna kuchennego. 

background image

No oczywiście, kot wdrapał się na parapet i patrzył na ulicę, skrobiąc 
szybę. Miał nastroszoną sierść. 

Oj Mioli, zejdź! - Anita podeszła do kociaka i spróbowała go 

pogłaskać, ale ten wymknął się nerwowo spod jej rąk i skoczył na 
podłogę, gniewnie prychając. 

Co ci się stało? 

Dziewczynka nigdy go takiego nie widziała. Schyliła się nad nim, ale 
Mioli wybiegł z kuchni. 

Dziwny kot... - mruknęła Anita. 

Chwyciła za zasłony po bokach okna i chciała je zaciągnąć, ale najpierw 
spojrzała na zewnątrz. 

Stał tam nieruchomo mężczyzna ubrany na czarno. 

Anita rozpoznała go natychmiast. Miał czarny melonik i długi parasol. 

Stał nieruchomo nad kanałem i patrzył w górę. 

W jej okno. Na nią. 

Kurczę! - zawołała dziewczynka. 

Zasunęła gwałtownie zasłony i pobiegła do telefonu. 

¿w 

 

 

 

 

background image

W mgnieniu oka wystukała numer. 

-Tommi! Ten mężczyzna z parasolem jest tutaj! Przed moim domem! 

Zaraz u ciebie będę. 

Nie, to by nic nie dało... 

To wezwij policję. 

-1 co im powiem? Że stoi tu jakiś mężczyzna z parasolem i patrzy w 
moje okno? 

Dobrze, ale... spokojnie, bez paniki. 

Łatwo ci mówić. Ty nie masz przed sobą typa całego na czarno, 

który cię obserwuje z ulicy! 

Poczekaj. - Tommaso odszedł na chwilę od telefonu, po czym 

powrócił. - Rzeczywiście, na mojej ulicy nikt nie stoi. Ale jak on cię 
odnalazł? 

Nie mam pojęcia. 

Dom Bazgrołów! - zawołał nagle chłopiec tak głośno, że Anita aż 

podskoczyła. - Ale byliśmy głupi! W kawiarni Duchamp opowiadałaś, 
gdzie znalazłaś zeszyt i... 

-1 on tam poszedł. Potem śledził mamę. 

Właśnie. 

A teraz? 

-Musimy coś zrobić - odparł Tommaso zdecydowanym głosem. - Idę do 
ciebie. 

background image

Tommi, zastanów się! Co to da, że przyjdziesz tutaj? Ryzykujesz, 

że ujawnisz mu także i swój adres. 

 

100 

,_POWRÓT DO DOMU_ Ł ^ 

Ale przecież nie mogę cię zostawić samej! 

To, czego się musimy dowiedzieć, to... 

Dlaczego? Czego on chce? 

Anita przycisnęła słuchawkę telefoniczną do policzka. - Jedyna rzecz, 
która mi przychodzi do głowy to, że... chce zeszytu. Och, Tommi, 
widziałam dziś znowu tę kobietę w rameczce! Znowu się pojawiła. I tym 
razem... rozmawiałam z nią. 

-Och, Anito! 

Daję ci słowo! Rozmawiałam z nią. Słyszałam jej głos, a ona 

słyszała mój. Pytała, czy jestem córką pana Morice'a Moreau. 

Tommaso westchnął z niedowierzaniem. - A ty, co jej odpowiedziałaś? 

Prawdę. Potem ona jakby się przelękła. Powiedziała mi, że 

on'wrócił. I rysunek znikł. 

On, to znaczy kto? 

Nie wiem. Powtarzała, że potrzebuje pomocy. I dodała, że jest 

ostatnią mieszkanką tego Kraju, który umiera. I że jest już stara. 

-Nie wszystko na raz... proszę cię, nie wszystko na raz. Musimy to 
rozważyć kolejno. Mężczyzna przed twoim domem. Jeśli rzeczywiście z 

background image

powodu tego zeszytu... to pierwsza rzecz, jaką musimy zrobić, to ukryć 
zeszyt. 

Zgadzam się. 

.......Bi ">' HSfllBIIiaiilii 

 

-Problem w tym, że teraz Melonik już wie, gdzie mieszkasz. Jak tylko 
wyjdziesz, może sforsować drzwi, przetrząsnąć dom i... 

Muszę zatem ukryć zeszyt gdzie indziej. -Właśnie, ale on może cię 

śledzić. Tak jak śledził 

twoją mamę. 

Anita przełknęła ślinę. - Kurczę! Kurczę i kurczę! Czy nie mogłam 
odpuścić sobie tej małpy i zająć się spokojnie odrabianiem lekcji?  » 

-1 teraz jest jasne, że zeszyt jest czymś znacznie więcej niż zwykłym 
zeszytem... Są tam niezrozumiałe notatki. I jest kobieta, która prosi cię o 
pomoc z kart tego zeszytu. Trzeba dojść, kim jest. Czego chce. I jak to 
możliwe, że się ukazuje i znika. 

Słusznie. 

-A żeby zrozumieć to wszystko... jest tylko jeden sposób. 

Anita nie odzywała się, czekając aż Tommaso dokończy. 

Słownik języków zapomnianych. 

Co oznacza wyprawę do Kilmore Cove. Ba, ten tłumacz uważa, że 

nauczył, nas jak tam dotrzeć. 

-Taaa... - mruknął zamyślony Tommi... z pomocą bliźniaczej jodły i 
czarnego domu. Ja tam nic nie zrozumiałem z tej wyliczanki! 

background image

Nie wspominając o zegarku z sówką. 

_POWRÓT DO DOMU_ 

To przynajmniej jest zegarek. Chodzi. Został wykonany osobiście 

przez Petera Dedałusa. Geniusza mechaniki. Oto, kto jest nam 
potrzebny! Geniusz jak Dedalus, który nam pomoże wszystko 
uporządkować. Ponieważ stało się coś takiego, jakbyśmy uruchomili 
rodzaj... mechanizmu. 

Otwierając zeszyt? 

No tak. A teraz, kiedy już to uruchomiliśmy, musimy zrozumieć, 

co takiego uruchomiliśmy. Może wystarczyłoby ukryć zeszyt i odczekać 
aż wody się uspokoją. Może pan Melonik jest zwykłym... 

Zaczekaj! - przerwała mu Anita. - Jak mogłam o tym nie 

pomyśleć! 

O czym? 

Może znalazłam sposób. 

Znaczy? 

Zaufaj mi, Tommi. 

Ufam ci. Tylko... nie szalej. 

Obiecuję. 

Anita odłożyła słuchawkę i wróciła pędem do kuchni. Nie włączając 
światła, zerknęła zza zasłony na ulicę. Pana Melonika już nie było. Anita 
wyobraziła go sobie, jak idzie szybkim krokiem po wilgotnym 
wieczornym bruku, stukając rytmicznie o ziemię czarnym parasolem. 

background image

Wróciła na korytarz, zastukała do drzwi łazienki, a kiedy mama 
pozwoliła jej wejść, otworzyła drzwi. 

 

 

Namyśliłam się - powiedziała bez żadnych wstępów. Przysiadła na 

krawędzi wanny. Mama tonęła w masie 

piany i patrzyła na nią pytającym wzrokiem. 

Chciałabym pojechać do taty, do Londynu - powiedziała cienkim 

głosem. - A potem chciałabym, żeby tata mnie obwiózł samochodem po 
Kornwalii. Taka mała wycieczka. 

104 

Rozdział 9 

DROGA DO KILMORE COVE 

Przez otwarte okienko samochodu Anita bawiła się z wiatrem. 
Wysuwała luźno dłoń na zewnątrz i pozwalała pędowi powietrza 
wciskać ją do środka. 

Niebo pokrywały postrzępione obłoki. Po obu stronach drogi ciągnęły 
się zielone łąki usiane białymi i żółtymi polnymi kwiatami. Całe 
kilometry niziutkich kamiennych murków rozdzielały pola przerywane 
małymi laskami, samotnymi stuletnimi drzewami i spokojnie pasącymi 
się stadami owiec. 

Ojciec Anity także opuścił szybę. Prowadził samochód, trzymając łokieć 
na zewnątrz, a rękawy koszuli miał podwinięte. Uśmiechał się. 

background image

105 

II 

'III  III!   

 

p" 

li 

III 

lii 

 

 

^Jźr 

 

Pan Bloom przyjął propozycję córki bez chwili namysłu. Nie mogło być 
nic lepszego nad kilka dni odpoczynku spędzonych wspólnie w 
Kornwalii. 

Ale nie mógł przewidzieć tego, co się miało wydarzyć. 

Anita załatwiła wszystko błyskawicznie: przez Internet zarezerwowała 
bilet na samolot, dojechała na lotnisko Marca Polo w Wenecji i po kilku 
godzinach lądowała na londyńskim lotnisku Gatwick. Włączyła 
komórkę, żeby przesłać mamie krótki SMS (Przyleciałam cała i zdrowa! 
Śniadanie paskudne/) i drugi do Tommiego (Operacja ukryte miasto 
rozpoczęta), a potem spotkała się z tatą. Czekał na nią w hali przylotów 
w śmiesznym kapelusiku w kwiatki i z tekturą z napisem: ZAGINIONA 
CÓRKA zawieszoną na szyi. 

Na ten widok Anita nie mogła powstrzymać się od śmiechu. 

Samochód stał na parkingu. Na tylnym siedzeniu leżał niewielki bagaż 
ojca. 

Zennor, nadjeżdżamy! Zabrałaś kostium? - zażartował tata, 

ponieważ pogoda była ponura i wilgotna, jak zwykle. Po czym włączył 
silnik. Kiedy opuszczali parking, żółte światła samochodu rozmazywały 
się we mgle. 

background image

Mamy angielską krew w żyłach - powiedział tata. -Trochę 

świeżego powietrza nas nie przeraża. 

I wyruszyli. W miarę jak stolica Anglii ustępowała miejsca wsi, kurcząc 
się kilometr za kilometrem, pogoda 

106 

__ 

. DROGA DO KILMORE COVE t 

zaczęła się poprawiać. Zerwał się wiatr, przepędził chmury i nad ich 
głowami pokazało się coś, co przypominało lazur nieba. 

Minęli rozwidlenie na Bristol, wyjechali na autostradę. Oboje opuścili 
szyby w oknach i od tej chwili już ich nie podnosili, pozwalając by wiatr 
rozwiewał im włosy. 

Potem, za zakrętem, nagle ukazało się morze. Białobłękitna linia, która 
szybko znikła zasłonięta przez przylądek. 

Odtąd zaczęli się zabawiać, które z nich pierwsze znowu ujrzy morze. 
Za kolejnym zakrętem, za kolejnym wzniesieniem... W końcu morze 
znikło całkiem na długim odcinku drogi biegnącej prosto, a prowadzącej 
do Zennor. Zennor. 

Garstka domów. 

Tajemnica ukryta w wyliczance. 

Ponieważ nie był to sezon, zastali miasteczko senne, 

wiele okiennic zamkniętych, a ulice opustoszałe, patrolo- 

wane tylko przez stada mew. 

background image

- Hmm... wszystko tu pozmieniali od ostatniego razu - zauważył 
niezadowolony pan Bloom, skręcając w ślepą uliczkę, która mu jakoś 
nie pasowała. 

Anita nie powiedziała, że to może nie zmiana, lecz że to raczej on sam 
pomylił drogę. Wolała radować się wido- 

 

 

kiem: ciasno ustawione, jeden obok drugiego, domki z ciemnego 
kamienia i drewna, geometryczne murki i niebo zaróżowione od 
zachodzącego nad morzem słońca. 

Hotelik zobaczyli na końcu następnej uliczki. Był to skromny pensjonat 
bed & breakfast, który otwarto jedynie dla nich. Wciśnięty między dwa 
białe domki z miniaturowym zielonym ogródkiem, fasadą obrośniętą 
pnączami - wyglądał po prostu jak domek z bajki. 

-Oto jesteśmy! - zakrzyknął radośnie pan Bloom, włączając najzupełniej 
niepotrzebnie kierunkowskaz. 

Anita i ojciec poznali się z właścicielką, zanieśli walizki do pokoju na 
poddaszu i otworzyli okienko we wnęce, skąd widać było morze. 

Potem wyszli na spacer po okolicy. W jedynej czynnej restauracji zjedli 
zupę fasolową, bardzo pikantną, i pogawędzili z właścicielem o długich 
podkręconych wąsach, jak to się czasy nieodwracalnie zmieniły. 

Dla Anity czas się nie odmienił. Naglił i tyle. Czuła jak narastało w niej 
napięcie, że naprawdę tu jest. I uczucie frustracji, że nie wie, co ma 
zrobić, żeby rozwikłać zagadkę wyliczanki. 

Słyszał pan kiedyś o miasteczku Kilmore Cove? -spytała nagle 

właściciela restauracji. 

background image

Nie, przykro mi - odparł podejrzanie szybko. 

. I' i   

 

 

im -o« ES  i 

iii 1   

 

V^. , DROGA DO KILMORE COVE . ^ 

Nie podszedł już do ich stołu, by z nimi pogawędzić, lecz pozostał w 
głębi restauracji, odtąd nie spuszczając ich ani na moment z oka. 

Światło księżyca przenikało przez zasłony sypialni i Anita nie mogła 
spać. Myślała o wyliczance i o tym, jak niewiele wiedziała o Kilmore 
Cove. Przeczytała pierwsze tomy Ulyssesa Moore'a, które jej Tommi 
pożyczył i odkryła, że takie miejsce na mapie nie istniało już od co 
najmniej sześćdziesięciu lat. 

To był niezwykły pomysł. 

Spowodować zniknięcie całego miasta. Odciąć je od reszty świata. Z 
dala od samolotów i szybkich pociągów, od świąt i wydarzeń na świecie, 
od drapaczy chmur i parkingów. 

Trochę tak, jak być może chcieliby zrobić wenecjanie z Wenecją. 
Stworzyć schronienie, pewne i zawsze jednakowe, żeby się obronić 
przed wszystkim, co zmienne. 

Nagle zaczęło padać. Deszczyk drobny i delikatny, uderzający cichutko 
o szyby jakby z pieszczotą. 

I Anita stopniowo zapadła w sen. 

Nazajutrz obudziło ich stado beczących owiec, które przebiegało drogą 
przed hotelikiem. Zaniepokojony ojciec Anity podbiegł do okna, by 
sprawdzić, czy aby owce nie uszkodziły mu samochodu. Kiedy stado 
przeszło, padł plackiem na łóżko i przeciągnął się. 

IB.....liii................w «att»*'."'—1 

background image

Był piękny dzień. 

-Idealny na wspaniałą przejażdżkę na rowerze! -zaproponowała Anita, 
przerywając tacie rozkoszne leniuchowanie. 

Podskoczył nagle i usiadł na łóżku. 

Ro... rower? - wyjąkał. 

-Tak! Oczywiście! - potwierdziła dziewczynka, wyskakując z ciepłej 
jeszcze pościeli. - Wynajmiemy rowery i zrobimy przejażdżkę w stronę 
wybrzeża. Albo wśród łąk. 

Dobry pomysł - skłamał ojciec, który najwyraźniej najzupełniej nie 

miał ochoty mordować się na siodełku. -Ale najpierw śniadanie! 

Zjedli bułeczki prosto z pieca z dżemem z czarnych jagód domowej 
roboty. Anita spróbowała podpytać właścicielkę pensjonatu, czy słyszała 
może o Kilmore Cove. 

Ale i ona odpowiedziała, że nic o nim nie wie. 

Kurczę... - mruknęła dziewczynka. Potem postanowiła zmienić 

taktykę. Przypomniała sobie pierwszy wers wyliczanki, wytarła sobie z 
buzi wąsy z mleka i spytała znienacka: - A daleko stąd do... „dębu z 
haczykami"? 

Ojciec spojrzał na nią z ciekawością. - Dziwaczna nazwa dla drzewa... 

Anita nie odrywała wzroku od twarzy kobiety. 

Jak go panienka nazwała? 

EI ^^ 

background image

Był piękny dzień. 

-Idealny na wspaniałą przejażdżkę na rowerze! -zaproponowała Anita, 
przerywając tacie rozkoszne leniuchowanie. 

Podskoczył nagle i usiadł na łóżku. 

Ro... rower? - wyjąkał. 

-Tak! Oczywiście! - potwierdziła dziewczynka, wyskakując z ciepłej 
jeszcze pościeli. - Wynajmiemy rowery i zrobimy przejażdżkę w stronę 
wybrzeża. Albo wśród łąk. 

Dobry pomysł - skłamał ojciec, który najwyraźniej najzupełniej nie 

miał ochoty mordować się na siodełku. -Ale najpierw śniadanie! 

Zjedli bułeczki prosto z pieca z dżemem z czarnych jagód domowej 
roboty. Anita spróbowała podpytać właścicielkę pensjonatu, czy słyszała 
może o Kilmore Cove. 

Ale i ona odpowiedziała, że nic o nim nie wie. 

Kurczę... - mruknęła dziewczynka. Potem postanowiła zmienić 

taktykę. Przypomniała sobie pierwszy wers wyliczanki, wytarła sobie z 
buzi wąsy z mleka i spytała znienacka: - A daleko stąd do... „dębu z 
haczykami"? 

Ojciec spojrzał na nią z ciekawością. - Dziwaczna nazwa dla drzewa... 

Anita nie odrywała wzroku od twarzy kobiety. 

Jak go panienka nazwała? 

■ ■- .^MBt »o B»'* ¡¡En" 

Mm. 

 

background image

Był piękny dzień. 

Idealny na wspaniałą przejażdżkę na rowerze! -zaproponowała 

Anita, przerywając tacie rozkoszne leniuchowanie. 

Podskoczył nagle i usiadł na łóżku. 

Ro... rower? - wyjąkał. 

-Tak! Oczywiście! - potwierdziła dziewczynka, wyskakując z ciepłej 
jeszcze pościeli. - Wynajmiemy rowery i zrobimy przejażdżkę w stronę 
wybrzeża. Albo wśród łąk. 

Dobry pomysł - skłamał ojciec, który najwyraźniej najzupełniej nie 

miał ochoty mordować się na siodełku. -Ale najpierw śniadanie! 

Zjedli bułeczki prosto z pieca z dżemem z czarnych jagód domowej 
roboty. Anita spróbowała podpytać właścicielkę pensjonatu, czy słyszała 
może o Kilmore Cove. 

Ale i ona odpowiedziała, że nic o nim nie wie. 

Kurczę... - mruknęła dziewczynka. Potem postanowiła zmienić 

taktykę. Przypomniała sobie pierwszy wers wyliczanki, wytarła sobie z 
buzi wąsy z mleka i spytała znienacka: - A daleko stąd do... „dębu z 
haczykami"? 

Ojciec spojrzał na nią z ciekawością. - Dziwaczna nazwa dla drzewa... 

Anita nie odrywała wzroku od twarzy kobiety. 

Jak go panienka nazwała? 

■......III.............—Et  ..........lilii 

 

background image

, DROGA DO KILMORE COVE . ^ 

Bum, mocniej zabiło serce dziewczynki. 

Dąb z haczykami. 

Właścicielka uniosła wysoko brwi. Spojrzała na zewnątrz. Przez 
uchylone okno wciskał się zapach soli morskiej zmieszany z ostrą wonią 
bydła. 

Od dawna już nie słyszałam, żeby ktoś tak go nazwał. Doprawdy, 

od bardzo dawna. 

Bum, zabiło znowu mocniej serce dziewczynki. 

Twarz kobiety była cała pomarszczona niczym mapa skarbu, która 
ukrywała liczbę jej lat. - A panienka skąd zna tę nazwę? - spytała Anitę 
znienacka. 

Jest w wyliczance - odpowiedziała dziewczynka. 

W wyliczance? A co w niej jeszcze jest? 

Nie pamiętam dokładnie... - uśmiechnęła się Anita. - Ale mówi coś 

o dębie z haczykami w Zennor. 

-Moja córka mieszka we Włoszech - wtrącił pan Bloom, jakby ta 
informacja mogła tu w czymś pomóc. 

Kobieta wzruszyła ramionami. - Ba... - powiedziała. -W każdym razie to 
błędna wyliczanka, bo w Zennor nie ma żadnego dębu z haczykami. 

Bum bum bum - znowu mocniej zabiło serce Anity. Odczuła bolesne 
rozczarowanie. 

background image

Właścicielka odeszła kilka kroków, jakby wahając się, co powiedzieć, a 
co przemilczeć. Potem zatrzymała się z westchnieniem i powiedziała: - 
Dąb rośnie zaraz za granicą miasteczka. - Wskazała ręką na morze. - 

111 

J>» ł 

 

Będzie z jakieś pięć kilometrów wzdłuż wybrzeża. Oczywiście, jeśli tam 
jeszcze stoi... - jej twarz rozjaśnił szeroki uśmiech. - Ale jeśli stoi, nie 
możecie go przegapić. Zobaczycie go nad plażą. Czarny i brzydki. Ze 
wszystkimi swoimi nieszczęściami zawieszonymi na gałęziach. 

Nieszczęściami? - spytał ojciec Anity, chrupiąc bułeczkę. 

Nazywają go dębem z haczykami, ponieważ na jego gałęziach 

wieszano wędki rybaków, którzy nie powrócili z morza. Nie wrócili z 
takiego czy innego powodu, proszę pana, ale zawsze z powodu 
nieszczęścia. 

Dalej! Śmiało! Pedałuj! - dziewczynka głośno zachęcała ojca, 

kiedy już wyruszyli w drogę. 

Pan Bloom był ciemnym punkcikiem na szczycie niebrukowanej ścieżki, 
prowadzącej w dół. Czarny punkcik chwiejący się na rowerze. 

Z dołu Anita słyszała pisk hamulców i widziała, jak tata przyspiesza 
między kamieniami i dziurami. - Nie tak! Wolno! Hamuj! - Zaciskała 
zęby za każdym podskokiem jego roweru. - Unoś się nad siodełkiem! 
Stań na pedałach! 

Ojciec zjeżdżał szybko, bohatersko znosząc wszystkie wstrząsy, 
chwilami naciskając na hamulce i powodując, że rower piszczał niczym 
jakieś prehistoryczne zwierzę. 

background image

i . DROGA DO KILMORE COVE . ^ 

Na końcu zjazdu ostatni wstrząs wytrącił mu pedały spod nóg. Rower 
wpadł na kamienie, przewrócił się, ale tacie jakoś udało się utrzymać na 
nogach. 

Aaaa! - zawołał. 

-Dawno już nie siedziałeś na rowerze, co? - roześmiała się Anita, 
ubawiona tą sceną. 

Ojciec jednak wyglądał na zadowolonego, że w ogóle jeszcze żyje. - 
Istotnie, zawsze go nienawidziłem - przyznał, podnosząc rower z ziemi. 

Mogłeś mi to powiedzieć. 

-1 stracić okazję obejrzenia słynnego dębu haczyków? A propos, gdzie 
też on może być? 

Pięć kilometrów stąd, powiedziała ta pani. 

Anita spojrzała na długi język kamienistej plaży, która ciągnęła się przed 
nimi aż do zielonego przylądka. 

Ojciec tymczasem patrzył z przejęciem na zjazd, który cudem boskim 
przeżył. Pomyślał z lękiem o powrocie. Wytarł chusteczką pot z czoła, 
potem zajrzał do torby przewieszonej przez ramię, w której była woda, 
dwie kanapki z serem, okulary słoneczne i książka, którą od miesiąca 
miał zacząć czytać. - Jedziemy - powiedział w końcu. 

Anita zaczęła pedałować, a koła jej roweru grzęzły w kamykach na 
plaży. Posuwając się wzdłuż linii wody, zostawiali za sobą bruzdę 
podobną do węża, którą po chwili zalewały fale, wygładzały i zacierały. 

^jgr ES 

background image

Czasami musieli gwałtownie wjeżdżać w piach, żeby uniknąć zalania 
przez nadpływającą szybko falę, kiedy indziej morze cofało się na wiele 
metrów, pozostawiając wilgotny szeroki pas ziemi usiany zielonkawymi 
algami i wypolerowanymi lśniącymi kamykami. 

Zaledwie przejechali przylądek, zobaczyli „dąb z haczykami". 
Właścicielka pensjonatu miała rację mówiąc, że nie można go było nie 
dostrzec. Było to samotne drzewo w groźnym czarnym kolorze. Rosło 
dokładnie na granicy łąk i pasma plaży. Masyy/ny pień sprawiał 
wrażenie, że jest to jakaś wieża strażnicza. 

Anita ruszyła w kierunku dębu. Już z daleka posłyszała w powietrzu 
dziwne dźwięki. I zobaczyła, że z gałęzi zwisały dziesiątki i dziesiątki 
ledwie widocznych żyłek, żyłek od wędek, na których kołysały się 
haczyki najrozmaitszych rozmiarów. Poruszane wiatrem haczyki 
uderzały o siebie albo o pień i melodyjnie dźwięczały. 

Takie dźwięki nazywają też przywoływaniem aniołów - zauważył 

pan Bloom, kiedy zsiedli z rowerów. - Wiesz, to takie dzwoniące na 
wietrze wisiorki, które zawiesza się na balkonie czy nad drzwiami. 

A to jest przywoływanie... dusz marynarzy. 

Dąb z haczykami był bardzo stary. Na pniu miał wyryte liczne imiona 
wraz z datami. Jonatan, 1929. Bliźniaki Eb, 1886. Mattew, 1992. 

■.....III................ "4 «—.......liii 

śś 

, DROGA DO KILMORE COVE t 

Miejsce rzeczywiście fascynujące - zauważył ojciec Anity, 

przesuwając dłonią po korze. 

background image

Nagle Anita zapragnęła mieć talent malarski, żeby móc namalować to 
grające drzewo, jak to zrobił Morice Moreau. Czuła w plecaku zeszyt 
tego malarza, który jej ciążył na plecach jak kamień. 

Potem przypomniała sobie wyliczankę, która miała jej podpowiedzieć, 
jak dotrzeć do Kilmore Cove. Kiedy gubię biały, za dębem z 
haczykami... 

Ale nawet teraz, kiedy już znalazła ten dąb, słowa wyliczanki nadal nic 
jej nie mówiły. 

Ojciec zdjął z roweru koc i rozłożył go na plaży. Położył się na nim i 
wyjął z torby książkę. 

Wreszcie! - westchnął, wyciągając się wielce zadowolony w 

słońcu. Łyknął trochę wody i podał butelkę córce. Anicie jednak nie 
chciało się pić. - Jesteś pewna? 

Tak. Anita była pewna. Pewna, że znalazła się we właściwym miejscu. I 
że nie trafiła tutaj przypadkiem. Tłumacz chciał, żeby stąd wyruszyła. 
Od tego drzewa. Ale dokąd? 

Osłoniła sobie oczy dłonią, patrząc w stronę lądu. Ścieżka zaczynała się 
przy dębie i potem gubiła wśród traw, w wirze motyli. Plaża naprzeciw 
biegła daleko na południe. Dziewczynka zagryzła usta, niezdecydowana. 
Początkowo miała taki pomysł, żeby przejechać całe 

1....................................HM 

-is—«---s-^i 

^l^r m 

wybrzeże, metr za metrem, i dotrzeć do Kilmore Cove. Jeśli miasteczko 
leżało nad samym morzem, to wcześniej czy później musiałaby się na 

background image

nie natknąć. Ale takie poszukiwanie oznaczałoby, że musi przekonać 
tatę, żeby za nią jechał... 

Sprawdziła godzinę na zegarku Petera Dedalusa. Była prawie jedenasta 
rano. Kiedy gubię biały... 

Haczyki różniły się od siebie. Może wśród nich był jakiś biały? 
Uważając, żeby się nie skaleczyć, Anita zaczęła poszukiwanie. Biały 
haczyk... 

Ale nawet jeśli będzie jakiś biały, to niby jak mam go zgubić? - 

zadała sobie głośno pytanie. 

Co mówisz, skarbie? - spytał ojciec z koca. -Nic! 

Biały haczyk. Biały haczyk. 

Kora była cała porżnięta imionami i datami wyrytymi na drzewie. Nic 
białego, nigdzie. 

Przesuwając palcami po napisach, Anita zauważyła jeden, który 
przyciągnął jej uwagę. 

-Penelopa Moore, 1997 - przeczytała, zbliżając głowę do pnia. Podniosła 
wzrok na wędki. Poprzez gałęzie dostrzegła niebo pokryte pierzastymi 
chmurami. Potem spojrzała na ścieżkę, która biegła w stronę łąk. Może 
docierała do tego dalekiego lasu? 

„Gubię biały..." powiedziała do siebie. 

ii.............i...........i...............«Mam 

, DROGA DO KILMORE COVE . y 

background image

Może biały, to obłok? A zgubić obłok, to... nie widzieć nieba? Wejść w 
las? 

Nie, to nie to. 

Ale zdecydowała się spróbować. 

Pożegnała ojca, mówiąc mu, że przejedzie się trochę po ścieżce na 
rowerze. W odpowiedzi usłyszała tylko pomruk zadowolenia. - Ja tu na 
ciebie zaczekam. 

Jakby się zrobiło późno, tato, to... spotkamy się już w hoteliku. 

Pan Bloom odłożył na moment książkę. - Ale nie wrócisz późno? 

Anita nie odpowiedziała, tylko się uśmiechnęła. 

Uważaj! - upomniał ją ojciec. - Nie zgub ścieżki! 

A po chwili, gdy córka już odjeżdżała w stronę łąki, dorzucił .jeszcze: - I 
nie mów mamie, że puściłem cię samą! Gdyby się dowiedziała... 

mm......—a -7 . ^ 

/ * 

 

Rozdział 10 

BIAŁY 

Ścieżka nie była zbyt wydeptana i wkrótce stała się za wąska, by móc 
pedałować. Anita zsiadła z roweru i zaczęła go prowadzić. Jak sobie 
wyobrażała, ścieżka prowadziła do lasu na szczycie łąki. Dziewczynka 
weszła w głąb lasu, nie zdając sobie nawet z tego sprawy. Radowała się 

background image

rześkością powietrza. W podszyciu roiło się od owadów, słały się 
dywaniki leśnych kwiatów. Kiedy podniosła oczy ku górze, wkrótce 
widziała nad głową już tylko gęsto splecione gałęzie drzew. 

Potem ścieżka się rozwidlała. 

Tuż przed rozwidleniem leżał kamień porośnięty trawą. Anita trąciła go 
nogą i zobaczyła na nim dwa szlaki. Jeden biały i jeden żółty. 

 

 

- Szlak biały i szlak żółty - szepnęła. - Teraz chyba rozumiem. 

Zgubić biały, czyli iść żółtym. 

Może to tak. 

I tak zrobiła. 

Ścieżka żółtym szlakiem biegła coraz głębiej w las, potem się lekko 
wznosiła. Zimowe deszcze rozmoczyły grunt miękkiej ziemi, 
odsłaniając wielkie głazy i sterczące korzenie. Anita cała spocona, była 
zmuszona do unoszenia roweru za każdym razem, kiedy nie dawała rady 
go przepchnąć.  » 

Po wzniesieniu ścieżka opadała i dochodziła do kamienistej zapadliny, z 
której znowu widać było morze. Tu ścieżka ponownie się rozwidlała. 
Anita szukała szlaku zaznaczonego na pobliskim kamieniu. 

I raz jeszcze wybrała drugi szlak, nie biały. 

Doszła do polany. 

Przystanęła na skraju ogromnej łąki, z której dochodziły odgłosy bydła. 
Zobaczyła stado owiec pasące się spokojnie i naszedł ją nagle świetny 

background image

humor. Lubiła owieczki, ale nie miała najmniejszego zamiaru dać się 
pogonić jakiemuś baranowi z zakręconymi rogami. Przebiegła więc 
przez łąkę najszybciej jak tylko mogła. 

Kiedy już była po drugiej stronie, spojrzała na zegarek i dotarło do niej, 
że jest już w drodze ponad godzinę. Nie 

 

 

II 

Ma >20 :   

Ł 

 

 

 

I uli  il 

 

 

 

liili:, 

,_BIAŁY_. ^ 

wzięła ze sobą wody ani kanapki. Więc teraz żołądek zaczął domagać 
się jedzenia. Chciało jej się też pić. 

Zadzwoniła komórka. SMS od Tommiego. 

Tu w We wszystko dobrze. Melonika nie widać. Wściekłe nudy. A ty? 

Anita spróbowała odpowiedzieć, ale już po kilku metrach sygnał zanikł. 
Odpowie Tommiemu później. 

Nie mogła wiedzieć, że od tej chwili komórka już nie będzie działać. 

Wędrując przez las, a potem znowu przez łąkę, dziewczynka natrafiła na 
źródełko w trawie. Podeszła do wody, nachyliła się, żeby się napić, 
pośliznęła się i upadła. Ziemia dokoła źródełka była błotnista i 
szlamowata, a brzeg śliski i ciemny. Skąpała się w zimnej wodzie po 
kolana. 

Zmoczona, zabrudziła sobie błotem całe ubranie. Potargały się jej włosy. 
Ściągnęła gumkę i na nowo ścisnęła nią porządnie włosy. 

background image

„Nie zrezygnuję z poszukiwań z powodu jednego upadku" powiedziała 
do siebie. I ruszyła dalej. 

Ten drugi szlak, nie biały, zaprowadził ją przed dwie jodły wyrastające z 
jednego pnia, drzewo w kształcie litery „V". Trochę wcześniej, przed 
tym podwójnym drzewem, ścieżka rozgałęziała się kolejny raz. A szlaki 
w różnych kolorach były wymalowane wprost na korze. 

Anita zatrzymała się, by złapać oddech. Rozejrzała się dokoła. 
Wędrowała już od dwóch godzin. I nie 

 

miała bladego pojęcia, gdzie się znajduje. Z której strony było morze? 
Tyle razy już zakręcała, że straciła orientację. 

Usiadła. 

Czuła miłą woń polnego szczawiu i nasłuchiwała brzęczenia trzmieli. 

Spojrzała na podwójne drzewo. 

Dwie jodły na jednym pniu. 

Dwa drzewa bliźniacze? 

U bliźniaczej jodły pomoc odnajduję... , 

Czy to były te dwa drzewa? 

Gdziekolwiek się rozglądała, nie znajdowała żadnej pomocy. Ani 
między kamieniami, ani na gałęziach jodły. Nic, kompletnie nic, tylko 
świergot ptaków i szum liści. 

Podeszła do jodły. Dwa szlaki, w dwóch różnych kolorach, zaznaczone 
na pniach. Ten po prawej stronie był niebieski, ten po lewej - biały. 
Jedna ścieżka prowadziła jeszcze pod górę, druga biegła w dół. 

background image

Anita wybrałaby ścieżkę szlakiem niebieskim, ale wyliczanka mówiła, 
że tu „odnajdę pomoc". Nie odnajdywała. 

Czy... zgubiła po drodze pomoc? 

Jedyna rzecz, jaką dziewczynka zagubiła przy dębie haczyków, to biały 
szlak. 

Czy to możliwe, że teraz... musi zmienić ścieżkę? 

Ze szlaku nie białego na biały? 

^_BIAŁY_. J 

Wychyliła się przez przerwę w kształcie litery „V" między dwoma 
pniami drzewa i spojrzała w las, który ciągnął się przed nią na 
falujących wzgórzach. 

Ulysses Moore w swoim dzienniku nazywał je Shamrock Hills, 
Wzgórza Polnego Szczawiu. Ale tego Anita nie mogła wiedzieć. 

W którą stronę? - zadała sobie dziewczynka pytanie. 

Po czym wybrała szlak biały. 

I zgubiła się w lesie. 

Zatrzymała się po pół godzinie, kiedy się zorientowała, że idzie po 
swoich własnych śladach. Rozpoznała jakiś widok. Skała, grupa drzew, 
polana. Już tu była. 

Do licha... - mruknęła. 

Biały szlak zataczał jakby wielkie koło w lesie i powracał do bliźniaczej 
jodły. 

Podczas całej tej trasy jednak Anita nie natrafiła ani razu na 
rozgałęzienie dróg. Nic takiego. 

background image

Myśląc o wyliczance, dziewczynka spodziewała się jakiegoś czarnego 
domu. Jakiegoś kamienia, groty, czegokolwiek, co mogłoby być 
„domem o tysiącu wezwań". 

Na końcu szlak w kolorze indygo. 

Czarny jest dom o tysiącu wezwań. 

Mówią, że indygo mi gniazdo wskazuje! 

Tymczasem nic z tego. Wszędzie tylko las, las i jeszcze raz niekończący 
się las. 

: " 

123 

 

 

Zaczynało już robić się późno. Minęły prawie trzy godziny, odkąd Anita 
zostawiła ojca na plaży. 

Komórka nie działała. 

Co to mogło być, ten dom o tysiącu wezwań? 

Ptasie nawoływania? 

Może przeszła koło niego i nie zauważyła? Może był taki odcinek lasu, 
gdzie wezwania... 

Zamiast zamknąć koło i dojść znowu do bliźniaczej jodły, Anita obróciła 
się i wróciła po własnych śladach, przebiegając z powrotem szlak, który 
dopiero co przeszła. W ten sposób zobaczy go z innej perspektywy. 

Może jej coś umknęło? Jakaś wstążeczka w kolorze indygo przywiązana 
do gałęzi? Czarna wywieszka? Dom ukryty w gęstwinie? 

background image

Tysiąc wezwań. Tysiąc wezwań... 

Las pełen był wezwań, nawoływań: zwierzęta poruszające liśćmi, śpiew 
ptaków, owady. Jaki mógł być ich dom? 

Był czarny według słów wyliczanki. 

Ale przy ścieżce nie było niczego czarnego. 

Czuła się zagubiona. 

Zrobiła ładny kawałek drogi do tyłu, zanim zatrzymała się ponownie, 
żeby nasłuchiwać. Tutaj ścieżka zapadała się w kamienne półkole, 
poniżej zbocza porośniętego rzadką trawą i rzadkim podszyciem. 
Drzewa rosły tu wyjątkowo gęsto i formowały rodzaj muszli, przestrzeń 
ciemną i cienistą, przytłumioną. 

nia—Et ™ iMBgmmi 

_BIAŁY_ 

Bardzo cichą. 

Kiedy przechodziła tędy po raz pierwszy, poczuła się dziwnie i 
popychała rower mocniej, żeby szybciej to miejsce przejść. Teraz 
doznała podobnego niepokoju. 

Co to było? 

W tej małej muszli osłoniętej od wiatru, dźwięki lasu stawały się jakby 
przytłumione. Słychać było świergot ptaków, szelesty... te same 
odgłosy, co na ścieżce powyżej. Ale było też coś więcej. 

Kiedy się dobrze wsłuchiwała, słyszała coś dziwnego. Jakiś odległy 
głos? 

Tak! Głos. 

background image

Który jednak szybko zanikał. I po chwili wracał. 

- To nie ten sam głos - powiedziała do siebie Anita. 

Nowy .głos miał inne brzmienie. Słyszała go przez kilka sekund. Potem 
zanikał. 

Nagle wydało się jej, że posłyszała też odgłos bardziej głuchy. Aż 
podskoczyła. 

Coś jak tik tik maszyny do pisania. - Dźwięk... metaliczny... - szepnęła 
dziewczynka coraz bardziej zdziwiona. 

Tik tik. 

Odgłos zdecydowanie niezwyczajny w środku lasu. 

Tik tik. I jakiś daleki głos. 

Anita spróbowała się rozeznać, skąd ten głos dobiegał. Podniosła wzrok. 
Zza kamienistego zbocza? 

___125 BiłE!,!!.^!,,,! 

 

Postanowiła to zbadać. Zostawiła rower na ścieżce i zaczęła wspinać się 
po zboczu, usiłując to robić możliwie najciszej. 

Tik tik. Nowy głos. Bardzo płaczliwy. I bardzo daleki. 

Tik. Głos ostry, przeraźliwy. 

Kiedy wdrapała się po kamieniach zbocza i stanęła na nogach 
wyprostowana, poczuła szaloną radość. W środku lasu zobaczyła 
drewniany domek, całkiem czarny. Kłęby kabli i ciemnych przewodów 
biegły do domku, by zginąć potem gdzieś w lesie. 

background image

Tykanie i głosy pochodziły właśnie stąd. 

Czarny jest dom o tysiącu wezwań...  > 

Rozdział 11 

POWRÓT ZE SZKOŁY 

Kiedy droga biegnąca wybrzeżem skręciła ku morzu, Jason Covenant 
wciągnął na siebie kurtkę od deszczu i złapał za swoje książki leżące na 
siedzeniu obok. Oparł ręce na przednim siedzeniu i wstał. 

Hej, Covenant, a dokąd to? - zasyczał najmniejszy z kuzynów 

Flint, siedzący pośrodku ostatniego rzędu w szkolnym busiku. 

Właśnie, eee... - odezwał się najwyższy, wysoki chuligan, metr 

osiemdziesiąt wzrostu, z rozkudłaną głową w lokach tak gęstych, że 
możnaby w nich z łatwością schować ananasa. - Jeszcze nie dojechałeś 
do swego domku! 

127 

 

-Nazywasz go domkiem? Hihihi... - wtrącił się zaraz Flint średni, 
grubas, chrupiąc batonik orzechowy z miodem kupiony, albo może 
skradziony, w cukierni Chubbera. 

Jason ich zignorował. Patrzył na kolegów w szkolnym busiku z 
wyższością i spotykał się z podobnym spojrzeniem z ich strony. 
Wszyscy znali kuzynów Flint i wszyscy dobrze wiedzieli, jakie z nich 
pajace. Ale było coś, do czego się nie przyznawali: oto w głębi duszy 
byli całkiem zadowoleni, że celem ataków Flintów stali się Jason, jego 
siostra Julia i - kiedy tylko korzystał z busiku - Rick Banner. 

background image

Tego dnia Jason był sam. Julia jeszcze została w domu po chorobie, a 
Rick... ba, Rick uznał, że zima już się skończyła. 

Nawet, jeśli któregoś dnia padało, chłopiec o rudych włosach wsiadał na 
rower swego ojca i codziennie przyjeżdżał nim do szkoły. Od czasu do 
czasu można go było zobaczyć, jak mknie drogą, zwłaszcza gdy wracał 
ze szkoły, kiedy droga biegła w dół, i mijał busik, podnosząc rękę z 
pozdrowieniem. Wszystkie dzieci, z wyjątkiem Flintów, tłoczyły się 
wtedy przy oknach i skandowały głośno: „Banner! Banner!" 

A kierowca busiku, Rosemayer z Kilmore Cove, włączał klakson. 

- No to jak, Covenant? Odpowiesz, czy nie? - wrócili do swojej durnej 
zaczepki Flintowie. 

Jason przeszedł do przednich rzędów. 

-Zostaw ich... - szepnął mu młody Giger, kościsty chłopaczek o 
wystającym nosie, w wielkich okularach, 

_POWRÓT ZE SZKOŁY 

którego głównym powodem do chwały był fakt posiadania ojca 
burmistrza. - Nie mają nic lepszego do roboty. 

Jason odpowiedział tylko westchnieniem. Przysiadł na krawędzi 
siedzenia w pierwszym rzędzie i poprosił pana Rosemayera, by go 
wypuścił przed zakrętem drogi do latarni. 

Dasz radę potem sam dotrzeć do domu? - zapytał go kierowca, 

patrząc na Jasona tym swoim dziwnym spojrzeniem. 

Pan Rosemayer nie był całkiem zezowaty, ale nigdy nie udawało mu się 
patrzeć prosto w oczy. A kiedy rozmawiał z pasażerami, busik zwykle 
schodził z kursu, zjeżdżając niebezpiecznie na środek szosy. 

background image

-Oczywiście, panie Rosemayer - uspokoił go chłopiec, pozwalając mu 
skupić się na powrót na prowadzeniu busiku. 

Wszystkie dzieci spoglądały na drogę schodzącą ostro w dół. 

Będziesz musiał zdrowo powspinać się na to swoje urwisko - 

powiedział młody Giger. 

Może popłynę łodzią... - powiedział Jason. 

To i tak będziesz musiał zdrowo się powspinać na samą górę - 

powtórzył syn burmistrza. 

Przed nimi wynurzył się szczyt wyniosłej skały Salton Cliff po drugiej 
stronie miasteczka, patrząc od latarni morskiej, a na samym szczycie 
ukazała się spiczasta wieżyczka Willi Argo. Dom Jasona. 

 

-Tak - przyznał młody Covenant. - Ale muszę iść nakarmić klacz 
Leonarda. 

No tak - zgodził się z Jasonem młody Giger. W synu burmistrza 

latarnik z tą swoją groźną opaską na oku zawsze budził lęk. - On jest 
ciągle w podróży? 

-Tak. 

-Dla nas lepiej - roześmiał się Giger, poprawiając sobie okulary na 
nosie. 

Zakręt przy latarni! - zawołał pan Rosemayer, gwałtownie 

hamując. Włączył łokciem kierunkowskaz i tak mocno obrócił szkolnym 
busikiem, że pojazd stanął niemal w poprzek szosy. 

Prawie wszystkim dzieciom rzeczy pospadały na pod-łogę. 

background image

Hej! Co ty wyrabiasz! - wrzasnął z tyłu najmniejszy z kuzynów 

Flint. 

Spadły mi chrupki! 

Niech cię diabli... 

Kierowca obrócił się i zgromił ich: - Cicho tam, wy trzej i zachowywać 
się grzecznie! 

A ty naucz się prowadzić! - odpowiedział mu, głupio rechocząc, 

jeden z Flintów, chowając się za siedzeniami. 

Drzwi busiku otworzyły się z głośnym sykiem sprężonego powietrza. 

Jason zszedł po trzech stopniach i zeskoczył na ziemię. 

Cześć wszystkim! 

_POWRÓT ZE SZKOŁY_ 

- Cześć Covenant - odpowiedział mu pan Rosemayer. - Do jutra. I 
pozdrów swoją siostrę. 

Jason podniósł dwa palce do czoła i grzecznie zasalutował. Potem drzwi 
się zamknęły, kierowca włączył silnik tak gwałtownie, że busikiem 
zatrzęsło jak traktorem, i odjechał na pełnym gazie, wznosząc chmurę 
czarnych spalin. 

Jason pozostał na poboczu drogi, z uniesioną ręką, machając kolegom na 
pożegnanie. Ale opuścił ją, kiedy zobaczył, że kuzyni Flint robią do 
niego z busiku głupie miny i wykonują nieprzyjazne gesty. 

Zacisnął pięści. - Nie będę się tym przejmował -powiedział do siebie. 

Jego siostra tak robiła. 

background image

Ale ani jemu, ani Rickowi nie udawało się tak całkiem ignorować 
Flintów. Byli nieznośni, źle wychowani, perfidni i nieprawdopodobnie 
głupi. Jason miał chęć odpłacić im za wszystko, dając im porządną 
nauczkę. Westchnął i pomalutku się uspokoił. 

Spojrzał na mewy. 

Potem zarzucił sobie na ramię paczkę książek przewiązanych taśmą i 
ruszył polną ścieżką, prowadzącą do latarni morskiej. 

Słońce stało wysoko na niebie i dzień zapowiadał się dobrze. Po deszczu 
poprzedniego wieczoru, ziemia była 

 

lekko wilgotna. Jason szedł raźnym krokiem w stronę białej latarni, 
która wznosiła się na końcu cypla. 

W oddali lśniło morze. 

Szedł, nie myśląc o niczym konkretnym i doszedł do dwóch niskich 
budynków, które przycupnęły u stóp wysokiej latarni. W pierwszym 
mieszkał Leonardo Minaxo i jego żona Kalipso, bibliotekarka w 
miasteczku. Budynek, który jeszcze kilka lat temu wyglądał tak nieprzy-
tulnie i surowo, od jakiegoś czasu nabrał wdzięku: po obu stronach 
drzwi wejściowych zdobiły go wielkie donice z czerwonymi 
pelargoniami, te same kwiaty zwisały z krat w oknach na parterze. Były 
też zasłony w kwiaty. 

Troskliwe ręce Kalipso dokonały cudu. 

Drugi budynek to była stajnia. I właśnie stamtąd dochodziło 
niecierpliwe rżenie klaczy Leonarda, która rozpoznała kroki Jasona. 

- Idę, idę! - roześmiał się chłopiec. 

background image

Położył swoje książki na ławce i wszedł do stajni, by pogłaskać Ariadnę 
i wyprowadzić ją z boksu na świeże powietrze. 

-Trochę wolności, nieprawdaż? Grzeczna, grzeczna klaczka! 

Klacz Leonarda pogalopowała szczęśliwa dokoła domu, gdy tymczasem 
Jason wykładał jej siano w stajni i czyścił szybko boks. 

 

 

 

 

 

_POWRÓT ZE SZKOŁY_Ł 

Zajmowanie się tym zwierzęciem sprawiało mu wielką przyjemność, 
dawało relaks. Chłopiec uporządkował wszystko w ciągu kwadransa i 
obiecał klaczy, że zajrzy do niej jeszcze przed wieczorem, razem z 
Rickiem. Ariadna parsknęła, domagając się kostki cukru. 

Wieczorem! - obiecał Jason. - Wieczorem! 

Potem ruszył pieszo w drogę powrotną. Nie miał wcale ochoty wsiadać 
do łodzi i wiosłować aż do maleńkiej prywatnej plaży pod Willą Argo. 
Ani też potem podchodzić pod górę, na szczyt skały, po straszliwie 
stromych schodkach. 

Wolał zwykłą drogę. A jakby mu dopisało szczęście, to mógłby złapać 
tatę wracającego z pracy i podjechać z nim samochodem. W 

background image

przeciwnym razie dotrze do domu z dwudziestominutowym 
opóźnieniem. 

Doszedł do głównej drogi, gdzie pan Rosemayer go wysadził i skierował 
się w stronę zakrętu, za którym kryła się zatoka Kilmore Cove. Ale 
zaledwie skręcił, spotkała go paskudna niespodzianka. 

Co więcej - trzy paskudne niespodzianki. 

Trzej kuzyni Flint stali w szeregu na środku szosy, całkiem jak 
rewolwerowcy z westernu. 

Cześć Covenant - pozdrowił go najmniejszy z nich, stojący jak 

zawsze pośrodku. 

Kuzyni Flint byli do siebie bardzo podobni: wszyscy trzej mieli blade 
twarze, potargane, skręcone włosy i byli niechlujnie ubrani. Różnili się 
jednak wzrostem i wagą. 

 

Najmniejszy i najwyższy byli przeraźliwie chudzi. Średni natomiast był 
gruby, wręcz spasiony. 

Jason nie bawił się w ozdobniki. - Czego chcecie? -spytał wprost. 

Pyta nas, czego chcemy, kuzyni - powiedział mały Flint, szef 

bandy. 

-Tak, spytał nas, czego chcemy - powtórzył duży Flint, ramię bandy. 

Chi, chi, chi - odezwał się Flint średni, najgłupszy z trzech. Potem 

przybrał nagle pytającą minę. - My? Czego my chcemy, kuzynie? - 
spytał najmniejszego. 

Ten dał mu potężnego kopniaka. - Wiesz doskonale, czego chcemy. 

background image

Jason stał ciągle nieruchomo na poboczu drogi. 

Znaczy się... my nie chcemy obcych w Kilmore Cove. 

Żadnych obcych! 

Zwłaszcza, jeśli jeszcze cuchną miastem. 

-Jeśli cuchną! 

A przypadkiem jest trochę takich, co to mieszkają na szczycie 

naszego urwiska... 

Zawsze ta sama historia - pomyślał Jason. Zaczął iść w stronę 

miasteczka, potrząsając głową. - Muszę ich zignorować. Po prostu 
muszę zignorować. 

Kiedy jednak doszedł do nich, duży Flint zastąpił mu drogę, 
uniemożliwiając dalszy marsz. - Hej, Covenant! Słyszałeś, co 
powiedział mój kuzyn? 

_POWRÓT ZE SZKOŁY_t v 

Słyszałem bardzo dobrze - odpowiedział Jason, patrząc na nich 

trzech. - I gwiżdżę na to. 

Dwaj Flintowie spojrzeli na małego Flinta, który się uśmiechnął 
złośliwie. - Nie możesz tak sobie gwizdać, Covenant. Nie możesz, 
ponieważ my nie gwiżdżemy. 

My nie. 

Pewnie, że my nie gwizdamy - podkreślił średni Flint, jakby 

powiedział coś bardzo ważnego. 

Jason jednak zaśmiał się drwiąco. - Wiecie co? Dziś w autobusie 
zastanawiałem się, co tacy trzej jak wy robią w szkole? Nie tylko 

background image

wygadujecie masę głupot, ale nie potraficie nawet tego powiedzieć 
prawidłowo. - I pchnął z całej siły Flinta średniego. 

Pchnięcie tak zaskoczyło chłopaka, że o mały włos nie wpadł do rowu. - 
Hej, kuzyni! - zawołał. - On mnie uderzył! 

Nie uderzyłem cię! - zaprzeczył Jason, mierząc go wzrokiem od 

stóp do głów. 

Flint średni podszedł do Flinta małego: - Słyszałeś, co mi powiedział, 
kuzynie? 

Zostaw to nam, kuzynie. 

Ale on mnie... 

Oczywiście, że cię nie uderzył. Tylko cię popchnął. A jemu nie 

wolno cię popychać. 

Ej, wy - wystąpił odważnie Jason. - Teraz dajcie mi przejść. 

 

Wiesz, jaki jest twój problem, Covenant? Twój problem polega na 

tym, że jeszcze nie zrozumiałeś, jak się mają sprawy tutaj, w Kilmore 
Cove. 

A jak się mają? 

A tak, że jeśli, znaczy się, my nie zechcemy cię przepuścić... to nie 

przejdziesz. 

Bardzo ciekawe. 

-1 mają się też tak, że jeśli nam się podoba chodzić do szkoły, to 
chodzimy. A co ty sobie myślisz? Że to jest szkoła tylko dla ludzi z 

background image

miasta, jak ty? Że my, biedni mieszkańcy Kilmore Cove, musimy zostać 
nieukami? My chcemy chodzić do szkoły. 

Ja, prawdę mówiąc, wcale nie chcę chodzić do szkoły 

wyznał Flint średni. - Ale mój tato... 

Zamknij się! - zgromił go mały Flint. - Mówiłem, Covenant - 

ciągnął, zwracając się do Jasona - że dzisiaj postanowiliśmy pomóc ci 
dobrze zrozumieć, jak się mają sprawy. Tobie, twojej siostrze i... temu 
czerwonoskóremu przyjacielowi z miasteczka. 

Dopiero teraz Jason zaczął podejrzewać, że ci trzej mówili serio. I po raz 
pierwszy od początku starcia przejął się. Szosa była pusta. Miasteczko 
znajdowało się o dwa zakręty dalej. Latarnia morska daleko. Po prawej 
stronie raczej stromy stok skarpy nadmorskiej. Po lewej 

ciąg stromych wzgórz. Nic dodać, nic ująć: dobrze wybrali 

miejsce, by go zatrzymać. 

__jo^i 136 J£INaQc___ 

'Ał 

POWRÓT ZE SZKOŁY_t 

 

A zatem? - spytał, usiłując okazać niewzruszony spokój. 

Mały Flint uśmiechnął się szyderczo. Podniósł dwa palce prawej ręki i 
rzekł: - Dwie sprawy. 

To znaczy? 

Pierwsza, Covenant, jest taka, że chcemy, żebyś nam płacił myto. 

background image

Żarty sobie stroisz? 

Ani myślę. Ty jesteś obcy. A kiedy, znaczy się, obcy jadą do 

cudzego kraju, to płacą. Więc znaczy się, za każdym razem, jak cię 
zobaczymy w miasteczku... ty musisz nam zapłacić. 

Zgłupieliście całkiem. 

Ale przecież jeszcze nie powiedzieliśmy, ile, Covenant. 

Przekonasz się, że to wielkoduszna propozycja. Ty sam możesz wybrać. 
Nieprawdaż, kuzyni? 

Prawda. 

Możesz wybrać. 

-Albo będziesz siedział zawsze w swoim pięknym domu na szczycie 
urwiska, albo - jeśli wybierzesz pokazanie swego brzydkiego pyska na 
placu... 

Albo na molo... 

Albo w cukierni Chubbera... 

Płacisz myto. 

Jason nie mógł wprost uwierzyć w to, co usłyszał. Trzej kuzyni Flint 
mówili poważnie. Wyglądało, że byli 

137 

^Jźr 

 

przekonani do tego, co mówią. - A druga sprawa? -spytał, nie wiedząc, 
jak ma zareagować. 

background image

A druga - odezwał się mały Flint - druga jest jeszcze lepsza od 

pierwszej. Z tą drugą może nawet unikniesz tej pierwszej. Nieprawdaż, 
kuzyni? 

-Tak! 

Jasne. 

Ale to znowu zależy od ciebie. Jak się miewa twoja siostra? 

Jason się rozzłościł. - A co ma do tego moja siostra? 

Od jakiegoś czasu jej nie widzieliśmy... 

No i co z tego? 

Dlaczego jej nie ma? 

Bo miała koklusz. 

Ojoj! - wykrzyknął Flint średni. 

Zamknij się! - wydarł się na niego mały Flint. - Ty masz milczeć! 

-Jaka jest ta druga sprawa? - dopytywał się Jason, czując jak zimny 
dreszcz przebiega mu po plecach. 

Powiedz mu to ty, kuzynie. 

Duży Flint zaczął chichotać. Podszedł do Jasona i wyszeptał mu do 
ucha: - Mój kuzyn mógłby cię zaakceptować w miasteczku, gdyby, 
znaczy się, Julia została jego dziewczyną. 

Jason wytrzeszczył oczy. Potem odepchnął najwyższego z Flintów i 
krzyknął: - Ani mi się waż! 

i..............138 JEIII&1 .."..... 

 

background image

_POWRÓT ZE SZKOŁY_ 

Ej, co się tak gorączkujesz! - powiedział mały Flint. 

Spróbujcie się tylko zbliżyć do mojej siostry... -wykrztusił 

wściekły Jason - to ja... ja... 

To ty... co? 

Teraz Jason stracił panowanie nad sobą. Poniosło go. Popchnął drugi raz 
dużego Flinta i podszedł do dwóch pozostałych. - Trzymajcie się 
wszyscy ode mnie z dala! -krzyknął im prosto w nos. 

Ale już chwilę potem poczuł uścisk tego dużego, który zaszedł go od 
tyłu i w ostatniej chwili odepchnął dłonie tego małego, który usiłował 
podrapać mu twarz. W tym czasie ten średni kuzyn wrzeszczał z 
przejęciem: - Przyłóżcie mu! Przyłóżcie mu! 

Jason nigdy w życiu nie bił się na pięści, ale czytał wszystkie odcinki 
Doktora Mesmera i śledził wszystkie walki z gołymi rękami swego 
bohatera w ulubionym komiksie. 

Popychany przez dwóch kuzynów, zaczął wymachiwać na ślepo 
tobołkiem z książkami, uderzając nimi gdzie popadnie. Oberwał 
kopniaka w kostki i cios w nos. Zwinął się, podniósł, przykucnął. Potem 
walnął główką dużego Flinta w sam żołądek. 

Chwycił go jedną ręką, waląc jednocześnie pięścią drugiego. 

Ajaj! To boli! 

Przyłóżcie mu! Przyłóżcie mu! - ciągle wydzierał się kuzyn średni. 

c. ¿J^T 

Jason uczepił się dużego Flinta i ciągnął go do tyłu. 

background image

Teraz mi zapłacisz! 

Przywal mu! Przywal mu! 

Duży Flint zaczął okładać pięściami plecy młodego Covenanta. Po 
szczególnie mocnym uderzeniu Jason rozchylił usta i ugryzł chłopaka, 
łapiąc zębami trochę tego chudego ciała, jakie tamten miał powyżej 
biodra. 

-AAAJ\\\ - zawył kuzyn Flint, miotając się jak szalony. - Odczep się ode 
mnie! Odczep się! Odczep się! 

Widząc niebezpieczeństwo, również średni kuzyn rzucił się między nich 
i złapał Jasona za nogę, próbując go oderwać od większego kuzyna. 

Mieli przewagę. 

Jason zwolnił chwyt, poturlał się po asfalcie i uniknął jakoś kilku 
kopniaków. Podniósł się, machając bojowo rękami przed sobą, jak to 
widział kilka razy na filmie. -Podejdźcie bliżej... - powiedział. 

Trzej kuzyni stanęli ciasno obok siebie. Mały trzymał rękę na nerce. 
Duży oglądał sobie na brzuchu ślad po ugryzieniu, a średni wyglądał na 
najbardziej wystraszonego ze wszystkich. 

PĘ PĄ PĘ PĄM - nagle rozległ się klakson. 

Powietrze rozdarł dźwięk dwutonowego klaksonu samochodu pani 
Bertillon, który ukazał się nagle zza zakrętu. Pędzący jak na rajdzie 
francuski samochodzik furkotał po asfalcie jakby miał zamiar unieść się 
w powietrze. 

 

y ._POWRÓT DO DOMU_ 

PĘPĄ PĘPĄW 

background image

Przy drugim naciśnięciu klaksonu samochód był już tuż przy nich. Przez 
przednią szybę Jason ujrzał otwarte usta starej nauczycielki fortepianu i 
jeden z jej sławetnych kapelusików z piórkiem. 

-AAAAAJ\ 

Chłopcy rzucili się na pobocze drogi. Flintowie od strony morza, Jason - 
na przeciwną. Kremowy samochód pani Bertillon przemknął jak strzała 
środkiem szosy, rozjeżdżając książki Jasona związane taśmą. Po chwili 
zniknął przy wtórze trzeciego klaksonu, nie zwalniając ani trochę. 

Kiedy zniknął za zakrętem, kuzyni Flint zeszli ze skarpy i rozejrzeli się 
dokoła. Jasona nie było. 

Rozjechała go? - spytał bardzo przejęty Flint średni. - Słyszałem 

straszliwy hałas. 

Mały Flint sprawdził, co pozostało z podręczników rozwalonych na 
szosie. Pokręcił głową. Nie było śladów krwi. 

Nie - stwierdził i wskazał na wzgórza. - Ten drań uciekł! 

 

Kuzyni Flint 

C' JMt 

^>07 urodzeni: Kilmore Cove 

wiek: 13 lat 

miejsce zamieszkania: mieszkają w Kilmore Cove, na Pempley Road, 
kilka kroków od posterunku policji znaki szczególne: chociaż ich 
ojcowie są policjantami, młodzi Flintowie to chuligani o bardzo 
ciasnych umysłach 

background image

Rozdział 12 

GOŚĆ NIECHĘTNIE WIDZIANY 

W środku domu o tysiącu wezwań było coś w rodzaju maszyny. 

Anicie udało się ją zobaczyć przez okienko o brudnych szybach. 
Maszyna zajmowała cały pokój: mosiężna półkula stała pośrodku 
podłogi, a nad nią wisiało ze dwadzieścia mechanicznych ramion 
przegubowych. Każde kończyło się małymi szczypcami. 

Z dźwiękiem tik tik, mechaniczne ramię chwytało kabel i raz za razem 
łączyło go z jednym z licznych swo-rzeni tłokowych, którymi była 
pokryta ściana na wprost półkuli. Wyjmowało kabel, tik, i wkładało go 
do innego otworu, tik. 

.................ii.....—a »3 MSB......¡111111 

 

 

Przez kilka sekund, gdy wykonywane było połączenie, z wyjętego kabla 
słyszało się różne głosy. 

To jest centralka telefoniczna, pomyślała Anita. Jedna z takich, jakie 
można było zobaczyć na starych filmach, które obsługiwały telefonistki. 
Taka właśnie panienka w centralce wyciągała wtyczkę z jednego otworu 
i wsuwała ją w inny, łącząc w ten sposób rozmówcę z właściwą osobą. 

Oto maszyna, która służyła do wybierania rozmów telefonicznych. 

Rzecz zdecydowanie niezwykła. 

I co najmniej przestarzała. 

background image

Próbując dowiedzieć się czegoś więcej, Anita dwa razy obeszła dom 
dokoła, ale nie udało się jej wejść do środka. Jedyne drzwi były 
zamknięte na klucz, a okno chroniła żelazna krata. 

Podczas tego obchodu uwagę dziewczynki zwrócił pęk kabli, które 
biegły do centralki telefonicznej przez las. Były powiązane po dziesięć 
razem, rzucone na ziemię i teraz już zarośnięte leśnym podszyciem. 

- Strzał w dziesiątkę - powiedziała do siebie Anita, kiedy zauważyła, że 
wiele kabli było kolorowych. 

Indygo mi gniazdo wskazuje... 

Posuwając się na kolanach, dziewczynka wkrótce odnalazła koło domu 
kabel w kolorze indygo. 

Oto i on. 

, GOŚĆ NIECHĘTNIE WIDZIANY Ł 

W jej rękach. 

Wróciła po swoich śladach po rower i zaczęła wędrować wzdłuż kabla. 
Szła po grubej warstwie mchu, który często wszystko przykrywał. Po 
dziesięciu minutach teren zaczynał lekko opadać i stawał się bardziej 
kamienisty. Anita posłyszała szum płynącej wody. 

Teraz kabel biegł prosto między kamieniami, dochodził do wąskiej 
ścieżki, która wydawała się świeżo wydeptana. 

- Tu cię mam - szepnęła dziewczynka. 

Idąc ścieżką wzdłuż kabla, wyszła z lasu i wkrótce doszła do mostu 
zawieszonego nad przepaścią. Potok, którego szum słyszała, płynął w 
dole. Po prawej stronie było morze, błękitna i lśniąca plama, cała w 
słońcu. Z drugiej strony - niekończący się las. 

background image

Most nie miał kładki. 

To był tylko szkielet z kutego żelaza. 

Konstrukcja zawieszona w powietrzu. 

Miała jednak coś w rodzaju daszku składającego się z półpierścieni z 
żelaza, podobnych do łuków pergoli. A dwie ścianki boczne składały się 
z mnóstwa żelaznych listewek przypominających układem weneckie 
okiennice. 

I żadnej kładki. 

Po obu stronach przepaści, most kończył się dwiema kolumienkami, też 
z żelaza, udekorowanymi motywami 

 

roślinnymi i połączonymi ze sobą żelazną obręczą w kształcie łuku. 

Na kolumience z lewej strony była wyrzeźbiona sowa 

wielkich żółtych oczach. 

Sowa. 

Druga kolumienka była skromniejsza i miała wyrzeźbione coś w rodzaju 
gniazda. 

Na obu kolumienkach były umieszczone tabliczki, zdecydowanie 
niezwykłe. Na jednej, gdzie była sowa, widniał napis: WYNOŚ SIĘ. 

Na drugiej natomiast był napis: CHODŹ. Nic ponadto. 

Most bez kładki. I metalowa sowa. Rozległ się łopot skrzydeł. Anita 
zobaczyła białego ptaka, kierującego się ku morzu. 

- Gdybym to ja mogła latać... - westchnęła. Ale nie mogła. 

background image

Kabel w kolorze indygo biegł przez most i ginął gdzieś po drugiej 
stronie. 

Dziewczynka wypróbowała ostrożnie konstrukcję mostu 

uznała, że jest solidna. Mogła spróbować przejść po niej, trzymając 

się mocno bocznych ścianek, albo prętów żelaznych nad głową, ale to 
wydawało się jej zbyt niebezpieczne. 

Nie. Musiała wymyślić coś innego. Znowu wyliczanka? Tyle razy ją 
recytowała i nic jej do głowy nie przychodziło. 

ii! i l;i;i i iii 

U' 1 li i 

11 

SKBL H6 KS 

i mi   

1 III lllliii   

 

i . GOŚĆ NIECHĘTNIE WIDZIANY . ^ 

Przeczytała tabliczki: CHODŹ. WYNOŚ SIĘ. 

Potem zaczęła obmacywać dwie żelazne kolumienki w poszukiwaniu 
jakiejś dźwigni, przycisku czy czegokolwiek, co mogłoby uruchomić 
jakiś ukryty mechanizm. Niczego takiego nie znalazła. Spojrzała na 
sowę. Miała wielkie żółte ślepia. 

Czemu mi się tak przyglądasz? - spytała. -1 dlaczego stoisz na 

kolumience z napisem WYNOŚ SIĘ? 

Obejrzała się za siebie, potem położyła dłonie na sowie i odkryła, że jest 
ruchoma. Nacisnęła ją jakby to była dźwignia i... Trak. Trak. Trak. 

Sowa zaczęła unosić się w górę, wzdłuż kolumienki, przeszła po 
żelaznej obręczy łuku i zeszła na kolumienkę CHODŹ, trochę powyżej 
gniazda. 

background image

Zaledwie się zatrzymała, listwy, z których składały się boczne ścianki 
mostu, zaczęły opadać w dół i ułożyły się koło siebie jak kostki domina, 
formując kładkę. 

Wspaniale! - zawołała rozpromieniona Anita. Listwy opadały 

szybko, jedna za drugą, aż wypełniły 

most do samego krańca. 

Trak chrupnął mechanizm i zatrzymał się. I w tym momencie zdarzyło 
się coś, co trudno było wcześniej przewidzieć: z drugiej strony mostu 
bliźniacza 

__________- 

147 JSki___ 

HŁ 

sowa, taka sama jak ta, którą nacisnęła Anita, uniosła się znad 
kolumienki, na której stała i przesiadła się na drugą. 

I zaledwie to zrobiła, wszystkie listwy powróciły na swoje miejsce, 
powodując, że kładka znikła. 

Most znowu był bez kładki i Anita spoglądała na niego zawiedziona. 

Nacisnęła jeszcze raz sowę i ta zaczęła się wolno przemieszczać na 
kolumienkę z napisem IFYAfOS SIĘ. 

Po drugiej stronie mostu sowa bliźniaczka \yykonała ruch przeciwny. 
Listwy się nie przesunęły. 

Do licha... - mruknęła Anita, naciskając sowę po raz trzeci. 

Sowa znowu przeszła nad swoje gniazdo na kolumience CHODŹ i 
listewki, jedna po drugiej, opadły, formując wygodne przejście. 
Zaledwie jednak opadły wszystkie, sowa po drugiej stronie mostu 
przesunęła się i listewki zaczęły się podnosić. 

background image

Czy dałaby radę przebiec na drugą stronę zanim mechanizm się 
zatrzyma? 

Niemożliwe - wyszeptała dziewczynka. 

Ten most był rodzajem partii szachów: za każdym razem, kiedy Anita 
przesuwała swoją sowę z jednej kolumienki na drugą, sowa na drugim 
końcu mostu wykonywała ruch przeciwny. Kiedy Anita powodowała 
przejście sowy na kolumienkę z napisem CHODŹ, sowa po prze- 
 

^ , GOŚĆ NIECHĘTNIE WIDZIANY . ^ 

ciwnej stronie przesuwała się na kolumienkę z napisem WYNOŚ SIĘ i 
podłoga znikała. 

Może obie sowy powinny się znaleźć razem na kolumience CHODŹ. 

Ale jak? 

Są dwa rozwiązania... - rozważała Anita. - Albo uda mi się 

utrzymać nieruchomo to ptaszysko z tej strony, albo zablokuję tamto. 

Wykonała kilka prób, jednak bez powodzenia. Sowa zawsze wracała na 
swoje miejsce. 

Pomyśl, Anito, pomyśl... - powiedziała do siebie na głos. 

Gdyby chociaż był tu ktoś z nią. Tommi! Albo nawet Mioli... 

Tymcżasem była sama wobec absurdalnego mostu mechanicznego w 
lesie, w którym najprawdopodobniej całkiem się zagubiła. Było morze z 
tej strony, co prawda... I może mogłaby spróbować zejść wzdłuż 
przepaści, albo pójść jeszcze wyżej, w poszukiwaniu jakiegoś 
łatwiejszego przejścia. 

Ale oba rozwiązania wymagały dużo czasu, a ona go nie miała. 

background image

Która godzina? 

Jej zegarek z sówką na cyferblacie wskazywał pierwszą dwadzieścia 
pięć. 

Pierwsza dwadzieścia pięć. 

 

Minęły przeszło trzy godziny, odkąd zaczęła wędrować przez las. Sowa. 
Zegarek. 

Inicjały Petera Dedalusa, genialnego wynalazcy mechanizmów w 
Kilmore Cove. 

„To się wam przyda, żeby dotrzeć do Kilmore Cove" 

wyszeptała Anita słowa tłumacza, przypominając sobie, co 

powiedział, gdy ofiarował jej zegarek. 

-Przyda mi się z pewnością, ale jak? - zapytywała samą siebie, głęboko 
przejęta. 

Zegarek. Sowa. Inicjały. Most. Sowa. Gniazdo. Odsłoniła zegarek 
przegubie dłoni i zobaczyła, jak zalśnił w słońcu. 

Chcesz ten zegarek? Chcesz go? - krzyknęła głośno, żeby ją 

usłyszała również sowa po drugiej stronie mostu. 

Kładę go tu, popatrz! Podeszła do żelaznej kolumienki z gniazdem 

i napisem CHODŹ i poszukała odpowiedniego miejsca do położenia 
zegarka. 

Znalazła je. W środku ozdobnego motywu było okrągłe zagłębienie, 
które nadawało się do tego idealnie. Położyła zegarek i zaledwie to 
zrobiła, usłyszała znane już dobrze tykanie sowy, która uniosła się nad 
drugą kolumną. 

background image

Tylko, że tym razem Anita nawet jej nie dotknęła. 

, GOŚĆ NIECHĘTNIE WIDZIANY . ^ 

Sowa z kolumny WYNOŚ SIĘ przeszła na kolumnę CHODŹ, ale zanim 
uwolniła mechanizm poruszający listwy, wykonała dziwny gwałtowny 
ruch, nachylając się śmiesznie do przodu, jakby chciała pochwycić w 
dziób zegarek Anity. 

Dziewczynka zerknęła na most. Listwy kładki układały się kolejno. 

Kiedy już wszystkie do końca ułożyły się, druga sowa ani drgnęła. 

Dziewczynka czekała. 

Sowa nadal tkwiła nieruchomo. 

Nic się nie wydarzyło. 

Dziewczynka oparła stopę na przejściu na moście. Sprawiało solidne 
wrażenie. 

Wzięła głęboki wdech, potem pchnęła rower na most. 

To było jak bieg po pokładzie łodzi. 

Biegła co sił w nogach, przerażona myślą, że most mógłby się nagle 
otworzyć pod jej stopami. 

Pędziła jak wicher. 

Kiedy dobiegła do końca mostu i obejrzała się za siebie, zobaczyła 
bliźniaczą sowę jakby obserwującą ją z kolumienki z napisem WITAJ. 

I zrozumiała, że w końcu dotarła do Kilmore Cove. 

Rozdział 13 

SZCZĘŚLIWE SPOTKANIE 

background image

Jason pędził bez tchu dróżką wspinającą się na wzgórze. Jeszcze brzmiał 
mu w uszach dźwięk klaksonu auta pani Bertillon i bolały go wszystkie 
kości od licznych kuksańców kuzynów Flint. 

Zatrzymał się, by złapać oddech, dopiero wtedy, kiedy był już dość 
wysoko na wzgórzu, gdzie droga wpadała w las porastający Shamrock 
Hills. Wydało mu się, że słyszy w oddali głosy Flintów. 

- A niech to! - westchnął ciężko. Najwyraźniej ruszyli za nim w pościg. 

Zgiął się wpół. Paliło go w płucach, bolał go kręgosłup. Ale nade 
wszystko czuł urażoną dumę. Z powodu 

II III! "II 'l i; 1 lii 

Filii1 II 

III!  II 

BHK 153 M 

 

1 lii 

 

™nri ....... 

■^Jźr 

 

ucieczki, a także dlatego, że nie dał należytej nauczki tym trzem 
chuliganom, nauczki, na którą zasłużyli. 

Ruszył znów pod górę z nową energią, ale już nie biegł. Do tej chwili 
myślał tylko o tym, jak zwiększyć dystans między sobą i Flintami. Teraz 
chciał opracować jakiś plan. 

Nie słyszał, żeby biły dzwony na kościele ojca Feniksa, więc nie było 
jeszcze pierwszej trzydzieści. 

- W każdym razie, o samochodzie taty nie., mam co marzyć - pomyślał. 
Poczuł coś mokrego na ustach... krew. 

Znowu, na krótkich odcinkach, zaczynał biec. 

Miał nadzieję, że wcześniej czy później trafi na ścieżkę po prawej 
stronie, która poprowadzi go do miasteczka, albo w ostateczności na 

background image

stację kolejową, która znajdowała się za Kilmore Cove. Zupełnie nie 
miał ochoty wdrapywać się na sam szczyt wzgórza, żeby potem robić 
wielkie koło, by dotrzeć do Willi Argo. Ale czy w ogóle istniała jakaś 
ścieżka, która by mu pasowała? 

Postanowił biec dalej jeszcze może dziesięć minut, a potem, czy ścieżkę 
znajdzie, czy nie, pobiec na skróty między drzewami i przez łąki. 

Posłyszał dziwny hałas i obrócił się, żeby się przekonać, czy to aby nie 
Flintowie, ale nie dostrzegł żywej duszy. 

Przyspieszył. 

Znowu jakiś hałas. A po chwili znowu. 

Czas. 

^ , SZCZĘŚLIWE SPOTKANIE t ^ 

Jason zwolnił, zastanawiając się, co by to mogło być i skąd pochodzi. 

W obawie, że to może ktoś za nim, nie zatrzymał się. 

Dróżka wypadła zza drzew. Przed chłopcem rozciągała się teraz polana, 
łąka pokryta kwiatami, z której widać było fragment zatoki i miasteczko 
przycupnięte w dole. Willa Argo była po przeciwnej stronie zatoki, 
poniżej miejsca, na którym stał Jason, co oznaczało, że niepotrzebnie 
wdrapał się aż tak wysoko. 

Chłopiec obrócił się gwałtownie i spojrzał w przeciwną stronę, żeby 
zorientować się, jak dalej iść. I właśnie w tej chwili... 

-Uwaga! - krzyknął ktoś za jego plecami. - Zejdź z drogi!!! 

Zdążył się jeszcze obejrzeć. Zobaczył jakąś barwną plamę, która mu 
mignęła przed oczami. 

background image

I upadła na trawę. 

Kilka centymetrów od niego zapiszczał rower i runął ze zgrzytem na 
ziemię. 

Jason upadł, przeturlał się po trawie i natychmiast wstał. 

- Hej! - gniewnie zaprotestował. - Co u licha... 

To, co mu się wydawało plamą barwną, okazało się dziewczyną o 
czarnych włosach, leżącą teraz na trawie, twarzą do ziemi, obok roweru, 
którego koła obracały się jeszcze w powietrzu. 

.........—Bt 3MBIII1M 

 

 

Zaniepokojony Jason szybko podszedł do dziewczyny i już innym tonem 
spytał: - Nie zrobiłaś sobie krzywdy? 

Dziewczynka przekręciła się na plecy i pozostała w tej pozycji, patrząc 
w niebo. Wkrótce rozczochrana głowa Jasona znalazła się w jej polu 
widzenia. 

Uśmiechnęła się. - Byłam pewna, że cię przejechałam. 

Wszystko w porządku? 

Chyba tak, chociaż wydaje mi się, że to drzewa podtrzymują 

niebo. 

Dźwignęła się i usiadła. - Ojoj, ale mi się kręci w głowie! 

Nic sobie nie złamałaś? 

Chyba nie. Trawa złagodziła upadek. A ty? Zraniłeś sobie wargę! 

background image

Jason przejechał dłonią po ustach. - E, to nic, to nie od upadku. Ale... - 
spojrzał w dół w dolinę, a potem na wzgórza. - Można wiedzieć, co ty tu 
robisz? 

-Próbowałam tylko jak najprędzej zjechać w dół. -Dziewczynka 
wskazała miasteczko nad zatoką, które częściowo było stąd widać. - 
Powiedz mi tylko: czy to jest Kilmore Cove? 

Jason podrapał się po głowie. - No... tak. 

Na te słowa dziewczynka podniosła obie pięści ku niebu i głośno 
zawołała: - Więc udało mi się! Udało! Znalazłam je! 

Po czym uściskała Jasona i zanim mógł powiedzieć 

^ , SZCZĘŚLIWE SPOTKANIE  ^ 

bodaj słówko, cmoknęła go w czoło. - Nie wyobrażasz sobie, jak bardzo 
się cieszę! 

Jason stał oniemiały, patrząc na nieznajomą podskakującą w kółko. 
Potem postawiła przewrócony rower. Chłopiec nie bardzo wiedział, co 
ma o tym myśleć. Ta dziewczyna, która tak nagle sfrunęła ze wzgórz, 
wydawała mu się całkiem szalona, ale poza tym była bardzo miła. I 
ładna. Miała wielkie zielone oczy i bardzo ciemne włosy, które 
powiewały jej wokół okrągłej twarzy. 

Wiem, że muszę ci się wydawać szalona, ale... 

-Och, nie, dlaczego? - Jason uprzejmie zaprzeczył 

i pomógł jej postawić rower. - Często mi się zdarza być przejechanym 
przez dziewczynę na rowerze, która zaraz potem całuje mnie w czoło. 

Wyciągnęła do niego rękę. - Jestem Anita - przedstawiła się. Potem 
dotknęła palcem wargi Jasona i przyjrzała się jej. - Poczekaj, nie 

background image

powiesz mi... - Całkiem jakby się domyślała. - Ale minę masz normalną. 
Chyba od dwóch miesięcy nie obcinałeś włosów? Hmm... jesteś wyższy 
niż myślałam, no i teraz musisz mieć ze dwa lata więcej, ale jestem 
przekonana, że ty to... Jason. Jason Covenant! 

Jason był całkowicie zaskoczony. Odgarnął wszystkie włosy z oczu, 
żeby lepiej się przyjrzeć nieznajomej. -Skąd możesz wiedzieć, kim 
jestem? 

Covenant! - w tym momencie mały Flint wydarł się z gęstwiny 

lasu. 

 

 

Jason podskoczył i obejrzał się. 

-Widać, że nie tylko ja jedna to wiem - mruknęła Anita, patrząc w 
kierunku drzew. 

Trzej kuzyni Flint ukazali się tam, gdzie ścieżka wyłaniała się z lasu. 

Wskazali na Jasona i wyglądało na to, że zrobią wszystko, by go dostać 
w swoje ręce. 

Nie uciekniesz nam! 

Mamy cię, Covenant! 

O kurczę... - krzyknął Jason. 

Anita spojrzała tylko na tych trzech, którzy ze złymi minami biegli w ich 
stronę i spokojnie powiedziała: -I zapomniałam o jednym szczególe: 
zawsze gotów do ładowania się w kłopoty. 

background image

Posłuchaj - powiedział cicho Jason. - Nie ma teraz czasu na 

wyjaśnianie... ci trzej... 

Jasne - przerwała mu. - Wskakuj - i wskazała bagażnik roweru, 

stawiając stopę na pedale. 

Jason spojrzał na rower, na łąkę spadającą stromo w dół, na dachy 
Kilmore Cove. I na nią. 

Może być... 

Niebezpiecznie, wiem - dokończyła Anita Bloom. -Ale właśnie 

dlatego tu przyjechałam. 

W Kilmore Cove dzwon wybił drugą po południu. 

Rick Banner wyciągnął się wygodnie na łóżku z wielkim 

158 

i . SZCZĘŚLIWE SPOTKANIE . y 

czarnym brulionem, opartym na kolanach i z piórem w ustach. Napisał i 
skreślił kilka zdań po dziesięć razy i teraz niemal zwątpił, że uda mu się 
ziścić pewien zamiar. 

Nosił się z nim już od bardzo dawna. 

Albo, ściślej mówiąc, od przynajmniej pięćdziesięciu stronic wydartych 
z czarnego brulionu. 

-Moja kochana Julio... - przeczytał na głos. I to jeszcze było łatwe. 

- Twoje oczy... - zaczął, rozpraszając się jednak natychmiast na widok 
spękań na suficie. 

Przekreślił. Zbyt banalne. A poza tym już chyba trzynasty, a może 
czternasty list zaczynał od oczu. Nie, to nie wyszło dobrze. 

background image

Więc nie od oczu? Nie. Należało się skupić na czymś bardziej 
konkretnym. Na czymś, co pozwoli Julii od razu zrozumieć to, co chce 
jej powiedzieć. 

-Za każdym razem, kiedy jestem z Tobą... - spróbował od nowa, pisząc 
szybko - nawet jeśli chorujesz i masz koklusz... 

W tym miejscu, wściekły, skreślił całe zdanie zdegustowany. Stuknął się 
w czoło, próbując dojść, jaki niejasny mechanizm przeszkadza mu 
przełożyć na papier wspaniałe myśli, które krążą mu po głowie. Gdzie 
tkwiła przeszkoda? W jakiej części mózgu? Czy ręki? 

A może to była wina pióra? Albo czarnego brulionu? Kiedyś czytał, że 
kolory mają związek z promieniowaniem świetlnym i niektóre, bardziej 
od innych, nadają się do 

159 BBi , „ i.....I. „.. 

 

mm 

 

malowania ścian w mieszkaniu. Może wybór czarnego brulionu z jego 
negatywnymi wibracjami stał się przeszkodą, która mu utrudnia 
wyznanie swojej... ostatecznej... deklaracji miłości do Julii. 

Miłość, wielkie słowo, prawdopodobnie za wielkie, ale dobrze czy źle, 
jednego dnia bardziej, drugiego mniej, pochłaniało jego uwagę w 
ostatnich latach, między jedną a drugą podróżą przez Wrota Czasu. 

Teraz to już nie był sekret. Wszyscy w miasteczku wiedzieli. I wszyscy, 
łącznie z nim samym, wiedzieli, że jego uczucie spotyka się z pełną 
wzajemnością. 

background image

Z jakiegoś powodu jednak nigdy go sobie nie wyznali. 

Ale jeśli Julia na przykład go uściskała, Rick cały sztywniał, całkiem jak 
marmurowa statua. A za każdym razem, kiedy już już był gotów do 
wyznania, peszył się i zaplątywał we własne słowa. A jak próbował na 
piśmie... skreślał każde zdanie natychmiast po tym, jak je zaczynał 
pisać. 

- Rick! - zawołał na niego ktoś z ulicy. - Riiick! 

To był Jason. 

Chłopiec o rudych włosach ukrył szybko czarny brulion w łóżku, potem 
się zastanowił, wyciągnął go, pocałował i odłożył na swoje miejsce, w 
głębi szuflady. 

Wychylił się przez okno na ulicę. - Co się dzieje? 

Przed domem stał Jason. Miał rozciętą wargę, cały był umazany ziemią i 
patrzył w górę. - Zejdź! Musimy pogadać! 

160 

^ , SZCZĘŚLIWE SPOTKANIE  ^ 

Co ci się stało? 

Ruszaj się! 

Jason nie był sam. Obok stała jakaś dziewczyna, trochę przez niego 
przysłonięta. 

Rick nigdy wcześniej jej nie widział. Prowadziła górski profesjonalny 
rower. Rama aluminiowa, hamulce tarczowe Avid Juicy i przerzutki 
Shimano XTR na dziewięć prędkości. 

Wyjątkowo piękny rower. 

background image

Słuchaj, Rick! - krzyczał z dołu Jason. - Zejdziesz, czy mam ci 

wszystko opowiadać przez okno, wrzeszcząc na całe miasto? To ważne! 
Rozumiesz? 

Dziewczyna stojąca obok Jasona podniosła rękę i pomachała na 
powitanie. Rick jej odmachał, ale dość niepewnie. - Schodzę! - zawołał. 

Kim była? I gdzie u licha kupiła taki świetny rower? W miasteczku 
takich nie sprzedawali. 

Rick poszukał trampek w zabałaganionym pokoju, a potem, ogarnięty 
nagle wątpliwościami, powrócił do okna. - Czy to bardzo ważne? - 
spytał głośno przyjaciela. 

Nie aż tak - odpowiedział Jason. 

Rick skinął głową. Zrozumieli się. 

Skończył się przebierać i biegiem wypadł z pokoju, nie zabierając ze 
sobą kluczy od Wrót Czasu. 

Jason szybko przedstawił ich sobie i nalegał, żeby poszukać jakiegoś 
spokojnego miejsca, gdzie mogliby pogadać. 

Po czym opowiedział pokrótce o kuzynach Flint, a potem oddał głos 
Anicie. 

Sprawa jest taka - wyjaśniła dziewczynka chłopcom siedzącym 

przed nią po turecku. - Przyjechałam tutaj aż z Wenecji, żeby wam 
pokazać bardzo ciekawy zeszyt. 

Chłopcy spojrzeli szybko na siebie. Kupili wcześniej u Chubbera trzy 
ciastka z kremem i wybrali spokojne miejsce na plaży, nieco wyżej, 
żeby obserwować drogę, i wystarczająco na uboczu, żeby móc 
swobodnie, bez świadków, porozmawiać.  . 

background image

-Chociaż, szczerze mówiąc, nie myślałam, że aż tak trudno będzie 
odnaleźć to miasteczko. 

Co to znaczy trudno? - spytał Rick. 

Anita ściągnęła buty i zanurzyła stopy w ciepłym piasku. 

Odbyła przedziwną wędrówkę - wyjaśnił Jason. -Wyruszyła z 

plaży pięć kilometrów od Zennor, żeby dotrzeć do drzewa... 

Do dębu z haczykami - sprecyzowała Anita. 

Rick pokręcił głową. - Nigdy nie słyszałem. 

-Potem wędrowała przez las aż do centralki telefonicznej. 

-W porządku - skwitował Rick, który najwyraźniej znał to miejsce. 

-1 stamtąd aż do mostu mechanicznego. 

Most mechaniczny? 

 

 

^ 9 9 

^ , SZCZĘŚLIWE SPOTKANIE Ł ^ 

Z sową - dodała Anita. - Która mi mówiła „Wynoś się", albo 

„Chodź". 

Rick zrobił zdumioną minę. 

-Z opisu sądząc, wygląda to na wynalazek Petera Dedalusa - 
skomentował Jason. - Nawet jeśli żadne z nas... 

Może to nad przepaścią... - domyślił się Rick. 

background image

Na jakiej wysokości? 

Gdy dwaj chłopcy dyskutowali ze sobą na temat przypuszczalnego 
położenia mostu, Anita przyglądała się im z ciekawością. W porównaniu 
z opisem w książce Ulyssesa Moore'a wydali się jej więksi. Zwłaszcza 
Jason wyciągnął się i zmężniał. Teraz prawie już przerósł przyjaciela z 
Kilmore Cove. Miał długie włosy, zmierzwione, a kiedy mówił, kręcił w 
palcach' jeden kosmyk. Rick przeciwnie, jakby wychudł. Miał szerokie 
ramiona, muskularne nogi cyklisty, rude włosy, króciutko 
bezpretensjonalnie przycięte. 

-Hmm... - przerwała im po chwili. - Czy to teraz takie ważne? 

Chłopcy umilkli. Jason powiedział: - Zastanawiamy się tylko, dlaczego 
nie wybrałaś drogi wzdłuż wybrzeża? 

Właśnie. Szkolny autobus zawsze tamtędy przejeżdża. 

Chodzicie teraz do szkoły? - spytała Anita. - Bo ja mam wolne. 

Tak, do St. Ives. Stamtąd łatwo dojechać do Kilmore Cove. Rick 

jeździ zawsze na rowerze. 

1 1 —¿w« i* 

——: 

 

 

 

 

Nie wiedziałam. Mnie trasę objaśnił tłumacz, który tu był, jak 

sądzę, kilka lat temu. Ktoś, kto napisał książkę 

Kilmore Cove. 

background image

Żartujesz. 

Oczywiście, że nie. 

-1 co napisał? - spytał Rick. 

Opisał przygodę, w której występujecie... wy. Jason i Rick 

spojrzeli po sobie zdumieni. - My? 

Tak. Pisze o Wrotach Czasu i o kluczach w kształcie zwierząt. I o 

niejakiej Obliwii Newton. 

Ale jak to możliwe? - spytał Rick. - Ta historia toto jest... 

tajemnica. 

Tłumacz mówi, że wszedł w posiadanie sekretnych dzienników 

Ulyssesa Moore'a, które znalazł w kufrze. 

W kufrze - szepnął Jason. A potem zwrócił się do Ricka. - Wiesz 

dobrze, o jakim kufrze mówimy. 

Ale... to niemożliwe! 

Pozwól jej mówić dalej. 

Anita kiwnęła głową. - W Wenecji, kilka dni temu, znalazłam zeszyt czy 
książeczkę bardzo szczególną. Była ukryta w podwójnym dnie belki pod 
sufitem. Zeszyt, jak 

cały dom, należał wcześniej do malarza i ilustratora książek 

Morice'a Moreau. 

Nigdy nie słyszałem. 

Ani ja. 

Notatki w zeszycie są właściwie niezrozumiałe. 

background image

........ 

164 

^ , SZCZĘŚLIWE SPOTKANIE  ^ 

Pisane szyfrem. A ponieważ takiego samego szyfru używał Ulysses 
Moore... przyjechałam z tym do was. 

Idąc za wskazówkami tego... tłumacza. 

-Wskazówkami bardzo niezrozumiałymi - dorzucił 

Jason. 

Właśnie. Całkiem tak, jakby on nie chciał... - zawahała się Anita - 

albo może nie mógł... powiedzieć jaśniej. 

Rick i Jason skinęli głowami. 

W każdym razie - ciągnęła dziewczynka, wyciągając z plecaka 

zeszyt Morice'a Moreau - to jest ta książeczka. -Położyła ją sobie na 
kolanach, nie otwierając. - Tłumacz sugeruje, że aby to odcyfrować, 
trzeba koniecznie skorzystać ze Słownika języków zapomnianych. 

W tym celu wystarczy wstąpić do mojego domu -powiedział Jason. 

- Oczywiście, jeśli już chorowałaś na koklusz. W przeciwnym razie 
będzie lepiej, jeśli to my po niego pójdziemy. 

Mogę zajrzeć? - spytał grzecznie Jason, wskazując na zeszyt. 

Anita przejechała dłonią po okładce zeszytu i ciężko westchnęła. - Jest 
jeszcze jedna rzecz, o której wam nie powiedziałam. 

I jednym tchem wyrzuciła z siebie tajemnicę obrazków, które ukazywały 
się i znikały. 

_. 

165 JSH^___________ 

background image

©inazwisko: Jason Covenant 

urodzony: Londyn, 6 marca wiek: 13 lat 

miejsce zamieszkania: mieszka w Willi Argo, Salton Cliff 1, Kilmore 
Cove znaki szczególne: ciekawy, nieprzewidywalny i impulsywny. 
Ładuje się w jeden kłopot za drugim. 

5T-IVES COLLEGE ZENNOR6 

Rozdział 14 

ZNIKNIĘCIE PSZCZÓŁ 

W gazetach pisano o spóźnionej wiośnie, ale to było coś więcej. Ciepło 
nadeszło za wcześnie i spowodowało, że pąki drzew i pierwsze kwiaty 
rozwinęły się przed czasem. Potem zaczęło padać bez ustanku, 
temperatura spadła i wszystko uległo zniszczeniu. 

Teraz woda podmywała klomby w ogrodzie Willi Argo. Pozostały 
jedynie łodygi zgrabiałych od zimna petunii. I wielkie kępy 
zachwaszczającego zielska, które zawsze zwyciężało każdy kwiat. 

- Ba! Nie da się ich ocalić! - uznał Nestor, odrzucając daleko od siebie 
bezużyteczną motyczkę. - Kto mi każe to robić? 

c^JeT7 

 

Wyprostował kręgosłup, masując energicznie nerki i krzyż. Zaczął 
odczuwać pierwsze rwanie. Oznaka wieku. No i pogoda, znowu zanosiło 
się na deszcz. 

Ogrodnik z Willi Argo właśnie załadował narzędzia na drewnianą taczkę 
i zaczął ją pchać powoli w głąb ogrodu, w stronę budki. Delikatny 
wietrzyk poruszał liśćmi i rozkołysał też gałęzie potężnego jesionu, 

background image

który sięgał niemal dachu. Jakieś owady brzęczały, przelatując z kwiatka 
na kwiatek, pod okiem bacznie obserwującego ogrodnika. 

- Za mało pszczół - mruknął stary, pchając ciągle taczkę. - Za mało się 
kręci pszczół. 

Nie ma pszczół, nie ma zapylania kwiatów, nie wyrosną nowe rośliny, 
nie będzie pokarmu dla zwierząt roślinożernych, nie będzie pokarmu dla 
mięsożernych. W rezultacie: koniec świata w ciągu kilku lat. Takie to 
czarne myśli snuły się Nestorowi po głowie i nie tylko jemu. Już Albert 
Einstein powiedział: „Kiedy znikną pszczoły, ludzkości pozostaną 
cztery lata życia". 

-I Bóg jeden wie, że miał rację - mruknął Nestor i sposępniał jeszcze 
bardziej. 

A potem zobaczył nadchodzących, Jasona i Ricka w towarzystwie 
jakiejś nowej dziewczyny. 

Obca. 

„Obca, czyli niebezpieczna" - pomyślał od razu stary gderacz. 

!_______________::. 168 

Wyprostował kręgosłup, masując energicznie nerki i krzyż. Zaczął 
odczuwać pierwsze rwanie. Oznaka wieku. No i pogoda, znowu zanosiło 
się na deszcz. 

Ogrodnik z Willi Argo właśnie załadował narzędzia na drewnianą taczkę 
i zaczął ją pchać powoli w głąb ogrodu, w stronę budki. Delikatny 
wietrzyk poruszał liśćmi i rozkołysał też gałęzie potężnego jesionu, 
który sięgał niemal dachu. Jakieś owady brzęczały, przelatując z kwiatka 
na kwiatek, pod okiem bacznie obserwującego ogrodnika. 

background image

-Za mało pszczół - mruknął stary, pchając ciągle taczkę. - Za mało się 
kręci pszczół. 

Nie ma pszczół, nie ma zapylania kwiatów, nie wyrosną nowe rośliny, 
nie będzie pokarmu dla zwierząt roślinożernych, nie będzie pokarmu dla 
mięsożernych. W rezultacie: koniec świata w ciągu kilku lat. Takie to 
czarne myśli snuły się Nestorowi po głowie i nie tylko jemu. Już Albert 
Einstein powiedział: „Kiedy znikną pszczoły, ludzkości pozostaną 
cztery lata życia". 

-I Bóg jeden wie, że miał rację - mruknął Nestor i sposępniał jeszcze 
bardziej. 

A potem zobaczył nadchodzących, Jasona i Ricka w towarzystwie 
jakiejś nowej dziewczyny. 

Obca. 

„Obca, czyli niebezpieczna" - pomyślał od razu stary gderacz. 

U_ J Hr^P^gik, 168 .źSjlN^- c . ........... 

_ZNIKNIĘCIE PSZCZÓŁ_ 

Pierwsza rzecz, jaka mu przyszła na myśl, to ukryć się za drzewem. Ale 
Jason już go wypatrzył i z ukrycia nic nie wyszło. 

Bardzo mi miło, panie Nestorze. Nazywam się Anita Bloom - 

przedstawiła się uprzejmie obca dziewczyna z miłym uśmiechem. 

Nestor burknął jakieś pozdrowienie w odpowiedzi, przyglądając się jej 
uważnie spod oka. 

Macie zamiar pomóc mi przy petuniach? - spytał po chwili, by 

przełamać pierwsze lody. - Czy może porządkować klomby? Dalej, 
bierzcie się szybko do roboty. 

background image

Nie przyszliśmy po to, żeby ci pomagać, Nestorze -odpowiedział 

odważnie Jason. - Przyszliśmy, ponieważ potrzebujemy twojej pomocy. 

Ogrodnik wzruszył ramionami i chwycił ponownie za taczkę. * 

Mówię poważnie. Wydarzyło się coś dziwnego. Zeszyt. 

Na te słowa ogrodnik Willi Argo przystanął przejęty, 

usiłując okazać całkowitą obojętność. 

Pokaż panu ten zeszyt, Anito - powiedział Jason. 

Dziewczynka oparła plecak na ziemi i wyciągnęła 

z niego mały podróżny zeszyt w ciemnej okładce. 

Kiedy Nestor go ujrzał, poczuł jak dreszcz przebiegł mu po krzyżu. 
Zeszyt rozpoznał od razu, ale próbował z całych sił nie okazać emocji. 
Otworzył jednak szeroko oczy ze zdziwienia. 

_ 8 ifeś,! _J— 

 

Morice Moreau - wyszeptał tylko, nawet nie otwierając zeszytu. 

Znasz go? 

Och tak, znam go. 

Znał go doskonale i miał dokładną kopię tego zeszytu w domu. Na 
widok zeszytu w rękach dzieci, jego stare serce zaczęło bić coraz 
szybciej. Musiał oprzeć się 

taczkę. 

Gdzieście go znaleźli? - spytał cicho. 

background image

W domu Morice'a Moreau. 

Ale on... 

W Wenecji. 

Ogrodnik spojrzał najpierw na Jasona, potem na Ricka, a w końcu jego 
wzrok zatrzymał się na Anicie. -Ty jesteś z Wenecji? -Tak. 

A jak tu dotarłaś? 

Dzięki pewnej serii książek - wtrącił krótko Jason. -Podpisanych 

przez Ulyssesa Moore'a. 

Nestor ponownie wytrzeszczył oczy. - Jak, powiadasz? Kiedy dzieci 
opowiedziały mu historię tłumacza 

kufra z dziennikami, Nestor nie mógł wprost uwierzyć... stało się. 

Jego dzienniki zostały opublikowane. 

Wszyscy do mego domku - zarządził. Ja tam będę za dziesięć 

minut. 

i—H "o 

..«] 

 

ZNIKNIĘCIE PSZCZÓŁ 

 

Po czym, natychmiast zapominając o swojej taczce, pokuśtykał z 
nadzwyczajną energią w stronę werandy Willi Argo. 

Pani Covenant? - zawołał, pukając w szybę. - Mogę wejść? 

Ponieważ nie otrzymał odpowiedzi, otworzył drzwi i wszedł. 
Przeszklona weranda była cienista i chłodna. Białe kanapy przed 

background image

kominkiem nosiły jeszcze ślad po kimś, kto dopiero co się na nich 
wyciągał, by popatrzeć na ogień. Nieco dalej stała rzeźba rybaczki 
wpatrzonej w odległe morze w dole urwiska. 

Nestor pogłaskał ją, przeszedł przez werandę i minął schody, 
odprowadzany surowymi spojrzeniami wszystkich poprzednich 
właścicieli Willi Argo, przedstawionych na wiszących na ścianach 
portretach i skierował się do kuchni. 

Proszę pani? - zawołał znowu, przystając na progu salonu. 

Pani Covenant właściwie kończyła sprzątać ze stołu i chowała jakieś 
małe łyżeczki do kawy do szuflady w kredensie. Pan Covenant był 
zatopiony w lekturze części sportowej Timesa. On pierwszy zauważył 
obecność ogrodnika. 

Och, dzień dobry, Nestorze! - pozdrowił go, odkładając gazetę. - 

W sam raz, czas na kawę. 

 

171 

Dziękuję panu, panie Covenant, ale kawy to mi już od wielu lat nie 

wolno pić. Witam panią... 

Witaj, Nestorze. 

Pan Covenant wskazał mu wolne krzesło/ale stary grzecznie 
podziękował. Dopytywał się o zdrowie Julii. 

Dziewczynka już prawie nie miała gorączki, co prawda jeszcze kasłała, 
ale najgorsze minęło. 

To dobrze - powiedział ogrodnik. 

Czy chciałeś nas o coś prosić, Nestorze? 

background image

Mężczyzna westchnął i powiedział: - Istotnie... tak. 

Potrzebowałbym... jedną książkę z biblioteki. Jeśli można, naturalnie. 

Rodzice Jasona i Julii roześmiali się życzliwie. - Jasne, że można, 
Nestorze - odpowiedziała pani Covenant. -Biblioteka jest do twojej 
dyspozycji. 

A poza tym wiesz, że nie musisz o to wcale prosić. Korzystanie z 

książek jest zastrzeżone w umowie kupna domu - dorzucił pan 
Covenant. - Wchodź zatem śmiało, kiedy tylko chcesz. 

„Robię to zawsze" pomyślał Nestor, dziękując. „Tyle, że teraz za bardzo 
boli mnie w krzyżu, żeby korzystać z tajemnego przejścia". 

Na piętrze Willi Argo przebywała Julia, odseparowana od innych, 
przeklinająca swój pech. Koklusz! Czy kto kiedy słyszał w Kilmore 
Cove o osobie chorej na koklusz? 

^ ._ZNIKNIĘCIE PSZCZÓŁ_. J 

Odpowiedź brzmiała: nie! 

Kiedy wezwano do chorej doktora Bowena, sam doktor wyznał, że 
nawet sobie nie przypomina, jak to się leczy. Łatwiej było mu wyleczyć 
kogoś poharatanego w morzu przez rybę miecznika, niż dziewczynkę z 
kokluszu. 

W rezultacie ta kuracja była dosyć nieokreślona i ostrożna: leżeć w 
łóżku, dopóki choroba nie minie. 

I Julia leżała, bierna, przerażona myślą, że spędzi całe życie kaszląc. Tak 
upłynęło dziesięć strasznych dni, kiedy od gorączki pękała jej głowa, a 
czas dłużył się potwornie. Jak tylko gorączka trochę spadła, 
dziewczynka sięgnęła po książkę i usiłowała przeczytać kilka stron, ale 
szybko musiała zamknąć oczy. Światło ją raziło. Ciemność ją męczyła. 

background image

Było jej gorąco. Było jej zimno. Czuła na skórze każdy podmuch, każdy 
najmniejszy przeciąg, każdy hałas przy robieniu porządków w domu. 

Od kilku dni jednak najwyraźniej zdrowiała. 

Nie miała już gorączki, czoło było chłodne i udawało się jej mieć oczy 
otwarte bez tego okropnego uczucia tysiąca bolesnych drobnych ukłuć. 
Wstawała już regularnie z łóżka i spędzała kilka godzin w fotelu. 
Czytała z przyjemnością. 

I nawet, jeśli mama nie pozwalała jej jeszcze schodzić na parter czy 
wychodzić z domu, Julia czuła, że najgorsze ma już za sobą. 

tsj&z H ^^ 

Spacerowała właśnie po pokoju, kiedy usłyszała kuśtykanie Nestora, 
wchodzącego po schodach. Skierował się w stronę biblioteki. 

Wydało jej się to dziwne. 

Podeszła do okna i wyjrzała uważnie na dwór. Wydało się jej, że 
dostrzegła, jak Rick i Jason wchodzą do drewnianego domku, w którym 
mieszkał ogrodnik Willi Argo. Wydało jej się też, że była z nimi jakaś 
osoba trzecia, dziewczyna. 

„Bardzo dziwne" pomyślała Julia, przywołując inne zdumiewające 
zdarzenia, które miały miejsce w dniu dzisiejszym. 

Jason nie wrócił na obiad (słyszała, jak rodzice się 

niego martwili), a Rick nie wstąpił na górę, by ją pozdrowić 

(nawet jeśli, prawdę mówiąc, ona sama kategorycznie mu zabroniła na 
czas choroby wchodzić do jej pokoju i patrzeć na nią, taką teraz 
wyniszczoną 

odmienioną). 

background image

Przystanęła w drzwiach pokoju i usłyszała jak Nestor wyciąga jakieś 
książki z szafek bibliotecznych. Może otwiera nowe tajemne przejście, 
którego nikt nie zna? 

- Hmm... 

Kiedy tylko Julia uchyliła drzwi, chłodne powietrze z korytarza 
przeniknęło przez jej nocną koszulę. Mama upierała się, żeby w głębi 
korytarza trzymać stale otwarte okno, co powodowało przeciągi w 
całym domu. 

^ ._ZNIKNIĘCIE PSZCZÓŁ_.  

Julia zobaczyła, jak powiewają białe zasłony. 

Wyszła z pokoju, stąpając na paluszkach i kierując się odgłosami 
dochodzącymi z biblioteki. Przeszła obok sypialni rodziców i wielkiej 
marmurowej łazienki, przeglądając się z daleka w ogromnym lustrze nad 
umywalką. Zatrzymała się i spojrzała uważniej. Była blada, chuda, z 
brudnymi włosami i czerwono podkrążonymi oczami. 

Nie ta sama tryskającą energią Julia z niedawnych dobrych czasów. 

Ale nie miała gorączki i już samo to dawało jej poczucie siły. 

-Cześć, Nestorze! - powiedziała, stając w progu biblioteki. 

Ogrodnik stał na wysokim stołku i przeglądał książki ułożone na 
wyższych półkach. Wyciągniętą ręką mógłby z łatwością dosięgnąć 
sufitu wymalowanego w wielkie drzewo genealogiczne rodziny 
Moore'ów. 

Usłyszawszy swoje imię gwałtownie się obrócił. -Julia! - wykrzyknął 
zdumiony. - A czy ty przypadkiem nie powinnaś jeszcze leżeć w łóżku? 

background image

Jednocześnie położył książki na konsoli gestem złodzieja przyłapanego 
na gorącym uczynku. I spoglądał pytająco na Julię. 

Julia podeszła dwa kroki bliżej. - Owszem, powinnam, ale posłyszałam 
hałas i... a co ty tu robisz? 

- Szukam pewnej książki. 

 

 

lililí! llBjCf' 175 PI i Ir iiwrairataL .^sD™»   

 

 

 

Mogę ci pomóc? 

-Nie sądzę - odparł enigmatycznie. - Powinna tu 

stać. To znaczy zawsze tu stała, ale jej... nie widzę. 

Julia zauważyła, że na stole, na środku pokoju, Nestor ułożył jeden na 
drugim trzy grube tomy. Jeden znała doskonale, to był Słownik języków 
zapomnianych. 

O jaką książkę ci chodzi? 

Nie ma tytułu - mruknął Nestor. - Jest szara, bez napisu. Malutka, 

o, taka - pokazał ręką. - I była zawsze tutaj. Między Ostatnim 
spojrzeniem na starożytne miasto a Podróżą do Indii, żeby zobaczyć 
słonie. Ale jej nie ma. 

Może Jason wziął. 

Nestor zszedł gwałtownie ze stołka. - Przekleństwo -mruknął. - Czyżby 
znowu to samo? 

Co to samo? 

Nic, tak sobie powiedziałem. 

To jest takie ważne? 

background image

Ogrodnik nawet nie odpowiedział. Rzucił okiem na dobrze sobie znane 
dwie inne szafki, zdjął z półki dwie inne książki i dołączył je do tych 
odłożonych wcześniej. Poza słownikiem Nestor miał teraz również: 
Podręcznik miejscowości wyimaginowanych, Katalog rozumowany 
książek nieistniejących i oczywiście Inwentarz alfabetyczny 
przedmiotów niemożliwych. 

Nestorze - spytała Julia - co się dzieje? 

Spojrzał na nią, jakby dopiero teraz zauważył jej obec- 

 

ZNIKNIĘCIE PSZCZÓŁ 

 

ność. - Co się dzieje? Och, nic. Próbuję tylko odzyskać pewne stare 
narzędzie konsultacji. 

Znam cię. Kiedy masz takie oczy, znaczy że coś się dzieje. 

Jakie znowu oczy? 

Takie. 

Julio, zapewniam cię, że nic się nie dzieje. 

„Jeszcze nie teraz, przynajmniej" - pomyślał. 

Co to za książka, której nie możesz znaleźć? 

No rzeczywiście, nie mogę... Ale jeśli jej nie ma na tej półce, to 

znaczy, że nie ma. Ktoś ją zabrał. 

To nie jest odpowiedź. 

Uważaj na siebie - pożegnał ją ogrodnik. 

background image

I nic więcej nie mówiąc, opuścił bibliotekę. 

Rozdział 15 

TAJEMNICZE KSIĄŻKI 

-Otwórz go - polecił Nestor Anicie, kiedy wrócił do domu. 

Wszyscy siedzieli przy dużym drewnianym stole. Rick dobrze 
wykorzystał czas, gdy czekali na Nestora i nastawił imbryk z wodą na 
kawę zbożową przyprawioną wanilią. I chrupali smacznie landrynki w 
cukrze z blaszanego pudełka. 

Anita otworzyła zeszyt, pokazała im dedykację i podała zeszyt 
Nestorowi. 

Nestor, po drugiej stronie stołu, nie wyciągnął ręki. - To cały Moreau - 
powiedział, mając na myśli dedykację umieszczoną w książce. 

Już na następnej stronie, gdzie widniał napis Et in Arcadia ego i gdzie 
były narysowane trzy postacie przy jakimś dużym grobowcu, zaczynały 
się tajemnicze znaki z Dysku z Fajstos. 

Oto napisy - wskazała Anita. 

Jasonowi i Rickowi wystarczyło jedno spojrzenie, żeby je rozpoznać. 
Nestor ograniczył się do kiwnięcia głową. 

A to jest pierwsza ramka - ciągnęła Anita. - Widzicie? Zawsze była 

pusta, podczas gdy... - przekartkowała pospiesznie stronice, żeby 
odszukać tę z płonącym zamkiem. - Och, spójrzcie, spójrzcie, mamy 
szczęście! Znowu się pojawił! 

background image

Wewnątrz ramki był mężczyzna, który utrzymywał się w równowadze, 
siedząc na stosie poduszek. Na widok tego rysunku, Nestor skoczył na 
równe nogi i podszedł bliżej. 

Czy wy też go widzicie? - spytała Anita, drżąc z lęku. 

Ja go widzę - powiedział Jason. 

Ja też - zapewnił Rick. 

Przekleństwo... - mruknął ogrodnik. 

-To jest jeden z tych rysunków, które się ukazują i znikają - wyjaśniła 
Anita, łapiąc z pewnym trudem oddech. Było tak, jakby rysunek 
mężczyzny na poduszkach wysysał powietrze. 

A jeśli oprzesz na nim dłoń... - spytał Jason - usłyszysz go? 

Anita przytaknęła. 

_TAJEMNICZE KSIĄŻKI_^ 

Ale we mnie... - wyznała dziewczynka - ten rysunek budzi lęk. 

Tak - szepnął Rick z drugiej strony stołu. -Rzeczywiście napędza 

strachu. 

Ale ja jednak spróbuję - postanowił Jason, zbliżając dłoń do 

papieru. 

Zaczekaj! - powstrzymał go Nestor. - Może to nie jest dobry 

pomysł. - Ogrodnik spojrzał na Anitę. - Czy ty już z nim rozmawiałaś? 

Jeden raz. Spytał mnie, kim jestem - odpowiedziała dziewczynka. 

-1 co mu powiedziałaś? 

Nic. Zamknęłam zeszyt i uciekłam z pokoju. 

background image

W porządku - powiedział Jason. - Ja spróbuję. 

Oparł dłoń na rysunku i czekał. 

Co czujesz? - spytał go Rick, siedzący naprzeciwko. 

Zupełnie nic - odpowiedział przyjaciel. 

Potem jednak poczuł. 

Poczynając od opuszków palców, poczuł falę ciepła, które rozchodziło 
się wewnątrz ciała i zatykało mu dech. 

Jason otworzył usta ze zdumienia. 

Ciepło. Ciepłe powietrze. Stęchłe. Zanieczyszczone. Hałas jakiegoś 
kotła. Palący ogień. Klakson samochodowy. Pochwycił wszystkie te 
odczucia w ułamku sekundy, a w następnym ułamku sekundy posłyszał 
ostry i ochrypły głos, który spytał: - Kim jesteś smarkaczu? 

mii................. 

^Jźr 

 

Arogancja, pewność siebie, papierosowa chrypka. Wszystko było w tym 
głosie. 

-Jeśli o to chodzi, to kim ty jesteś? - odparował głośno Jason. 

Mówisz do niego? - spytał półgłosem Rick. 

Nestor podniósł palec do ust: - Pssst... 

Mówię do ciebie - ciągnął Jason. - Co ty robisz na tej stercie 

poduszek? 

background image

Ty nie możesz istnieć - odezwał się przemądrzały głos z książki. - 

To niemożliwe. 

Co możliwe, a co nie, z pewnością nie ty o tym decydujesz - 

odparował Jason. 

Jasonie... - próbował go przyhamować Nestor. 

-Jak się nazywasz? - pytał głos w głowie młodego 

Covenanta. - Jak sądzisz, gdzie ty istniejesz, smarkaczu? 

Nazywam się Jason Covenant i przebywam w Kilmore Cove... 

-Jason! Nie! - krzyknął w tym momencie Nestor, podchodząc szybko do 
zeszytu. Oderwał dłoń chłopca od rysunku i zamknął gwałtownie zeszyt. 
- Nie powinieneś mu mówić, gdzie jesteś! 

Ale... 

Żadne ale. Nie wolno ci mówić mu tego! 

Ale to był tylko rysunek! 

To nie był tylko rysunek! 

Nie? Więc co to było? 

182 

^ ._TAJEMNICZE KSIĄŻKI_^ ^ 

Nestor spojrzał najpierw na Jasona, potem na Ricka, w końcu na Anitę. 
Położył dłoń na zeszycie, przycisnął go. 

Na koniec powiedział: - To jest... coś, co do czego byłem pewny, że już 
nie istnieje. 

Nastąpiła cisza. 

background image

Nestor przechadzał się nerwowo po kuchni. Sięgnął po drewniane 
pudełeczko i otworzył je. W środku znajdowało się jedno cygaro, długie 
na dwadzieścia centymetrów, ciemnobrązowe. 

Położył pudełko na środku stołu, jakby stanowiło jakieś wyjaśnienie. 

Nie wiedziałem, że palisz - odezwał się Rick. 

Bo nie palę. 

Cygaro miało papierową opaskę z bardzo starannym rysuneczkiem: 
piorun zapala czubek cygara, które trzyma w dłoni mężczyzna w 
meloniku. 

-To cygaro i portret wiszący nad schodami, to... wszystko, co mi 
pozostało po dziadku. Mój dziadek, generał Moore, był wojskowym i... 
krótko mówiąc, bo nie ma potrzeby owijać w bawełnę: ani ja, ani mój 
ojciec nie zgadzaliśmy się z nim. Mój dziadek uważał się za ostatniego 
prawego dziedzica dynastii Moore'ów i opłakiwał nieustannie śmierć 
swojej jedynej córki, mojej matki -zaznaczył Nestor. Po czym ciągnął: - 
Przywykły do rozumowania rzeczowego i konkretnego, nigdy nie 
pogodził się z faktem, że jego córka poślubiła mężczyznę, takiego 

 

 

 

jak mój ojciec, człowiek szczególny, szczery romantyk i marzyciel. Dla 
mojego dziadka był po prostu słabeuszem. I myślał, że ja jestem 
podobny do niego. Sporządził testament w taki sposób, żeby nic z 
dziedzictwa rodzinnego nie przeszło na mego ojca. Nic z wyjątkiem 
domu. Domu nad morzem, którego mój dziadek nie znosił. - Nestor 
oparł się dłońmi o blat stołu i uściślił: - właśnie tego domu, Willi Argo. 

background image

Potem, po głębokim westchnieniu, dodał: - Cała reszta, w tym 
kamienica, w której mieszkaliśmy w Londynie, przeszła w ręce 
przyjaciół mego dziadka - Nestor sięgnął po cygaro. - Tych z Klubu 
Podpalaczy. Miłośników cygar. Ludzi w rodzaju mego dziadka, którzy 
spędzali czas na krytykowaniu takich, jak mój ojciec. Klub był 
wynalazkiem mego dziadka: zajmował całe pierwsze piętro naszego 
londyńskiego domu. Był tam salon z zielonymi i czerwonymi obiciami, 
fotelami, kanapami, stolikami i biblioteką. Było to miejsce, gdzie - 
jeszcze wcześniej, przed dziadkiem -zbierali się inni przyjaciele rodziny 
Moore. Przyjaciele o wiele bardziej interesujący niż ci palacze 
śmierdzącego tytoniu. Przyjaciele, którzy odwiedzali naszą rodzinę, 
wśród których moja matka spotkała mego ojca. 

Nestor kuśtykał dokoła stołu. - Ludzie, którzy według mojego dziadka 
byli odpowiedzialni za śmierć jego córki. - Wziął do ręki zeszyt od 
Anity i otworzył go na dedykacji. - Klub Podróżników w Wyobraźni - 
wyjaśnił. - Do 

184 

 

TAJEMNICZE KSIĄŻKI 

 

którego należeli między innymi również mój ojciec i malarz Morice 
Moreau. 

Na tę wiadomość Anita klasnęła w dłonie. - Na okładce zeszytu było 
napisane, żeby przesłać go panu Moore, Podróżnikowi w Wyobraźni, 
Frognal Lane 23, Londyn 

background image

Frognal Lane 23. Właśnie. To adres naszego starego domu. 

Więc ten Morice chciał - wtrącił Jason z przejęciem 

żeby zeszyt zwrócono... 

...prawdopodobnie mojemu ojcu - dokończył Nestor. 

Z pewnością nie mojemu dziadkowi, bo to on właśnie zamknął 

Klub Podróżników w Wyobraźni, zastępując go tym swoim okropnym 
Klubem Podpalaczy. Bibliotekę domową opróżnił ze wszystkich 
pozycji, jakich nie udało się nam tutaj wywieźć i ocalić. Podróżnicy w 
Wyobraźni mieli mapy miejscowości nieistniejących, ze wszelkimi 
wskazówkami, jak do nich dotrzeć. Na ścianach były zdjęcia i rysunki 
krajów, które niewiele osób zwiedziło. Kraje poza czasem. Jak te, które 
wy poznaliście. 

Ostatnie zdanie było wyraźnie skierowane do Jasona i Ricka. 

Podróżnicy w Wyobraźni utracili swoją siedzibę - ciągnął Nestor. - 

Podpalacze spalili książki dla nich bez wartości. I od tego momentu... 
nie wiem. Ja z ojcem opuściliśmy Londyn i zamieszkaliśmy tu. 
Naturalnie, wtedy jeszcze nie podejrzewałem... co jest... tak naprawdę 
tutaj. 

 

185 

IMT-^—^Wlgj 

E=3 

 

Nestor spojrzał na Anitę, jakby wahał się, co może opowiedzieć. 

background image

-Ale lubię myśleć, że mój ojciec dobrze wiedział o wszystkim. I że 
wybrał to miejsce właśnie po to, żeby je... chronić. W każdym razie, nie 
w tym rzecz. 

Dzieci czekały, aż ogrodnik postanowi im wyjawić, w czym rzecz. 

-Rzecz w tym... - odchrząknął stary ogrodnik - że wśród książek, które 
udało się nam wynieść z domu w Londynie, ratując je przed spaleniem 
w kominku, zgodnie z decyzją mojego dziadka, była kopia tego zeszytu. 

Nestor uśmiechnął się, otworzył zeszyt, przekartkował go i znowu 
zamknął. 

Pamiętam go doskonale. Czytałem go jako dziecko: Morice 

Moreau. Te akwarele, rysunki i przede wszystkim... niezrozumiałe 
znaki. Były cudowne. Co noc snułem fantazje na temat ich znaczenia. I 
potem... po trochu, po trochu zacząłem je rozumieć. I je w końcu 
rozszyfrowałem. I odkryłem wartość tego zeszytu, o którym tak 
marzyłem. 

Rick nie wytrzymał przerwy w opowieści, jaka teraz nastąpiła. 

Czyli? 

Och, to bardzo proste - uśmiechnął się Nestor, siadając. - To jest 

Przewodnik imaginacyjny, który wskazuje, jak dotrzeć do niezwykłego 
miejsca, które umiera. 

186 

 

_TAJEMNICZE KSIĄŻKI_^^ 

Nie rozumiem - odezwał się w tym miejscu chłopiec o rudych 

włosach. - Nic z tego nie rozumiem. Miałeś kopię tego zeszytu. 

background image

Nestor przytaknął. 

A teraz jej już nie masz? 

Szukałem jej, ale nie ma. Zawsze była w bibliotece, dokładnie 

pamiętam, gdzie stała. Ale... - Nestor podniósł w górę rękę gestem 
wskazującym, że coś znikło. 

-1 dokąd mogła trafić? 

Tego nie wiem. Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek ją 

komuś pożyczał. Może Leonardowi? Albo... Penelopie? Nie wiem. Nie 
umiem powiedzieć. 

-Twoja kopia też była zapisana takim samym szyfrem? - spytała Anita. 

Była identyczna - odpowiedział Nestor. - To właśnie Morice 

Moreau odkrył przede mną hieroglify z Dysku z Fajstos. I kiedy 
zacząłem pisać swoje własne przewodniki z podróży w wyobraźni... 
pisałem je, jak on. 

Ale dlaczego mówisz stale o... podróżach i podróżnikach w 

wyobraźni? - spytał Jason. 

Ponieważ to jest jedyne właściwe słowo. 

Zaczekaj, zaczekaj... - powstrzymał go jeszcze Rick, coraz bardziej 

przejęty. - Znowu tu czegoś nie chwytam. Ja nie jestem podróżnikiem w 
wyobraźni. Ja... odwiedziłem te miejsca naprawdę. I wszyscy wiecie, 
jakie. 

 

Nestor stanął przed chłopcem o rudych włosach, jak nauczyciel przed 
szczególnie trudnym uczniem. 

background image

Masz rację, Rick. Ty naprawdę byłeś w tych miejscach. Podobnie 

jak byli tam też inni podróżnicy. 

A więc nie podróżują w wyobraźni - upierał się chłopiec. 

Podróżnik w Wyobraźni to nie jest taki podróżnik, który udaje, że 

podróżuje. 

A jaki? 

To jest podróżnik, który podróżuje naprawdę, ale do miejscowości 

imaginacyjnej. 

Rick otworzył usta. Podniósł do góry obie ręce, a po chwili opuścił je na 
stół. 

A niby jak, przepraszam? 

Na przykład przez Wrota Czasu - podsunął Jason, który w 

przeciwieństwie do Ricka doskonale chwytał, co Nestor chciał 
powiedzieć. 

Rick spojrzał na niego zdumiony, potem poszukał pomocy u Nestora. 
Nadal nic nie rozumiał. 

Miejscowość imaginacyjna... według mnie... nie istnieje - 

powiedział, wymawiając każde słowo osobno. 

-1 to jest błąd, który popełnia większość ludzi! Błąd jaki popełnił mój 
dziadek i jego przyjaciele Podpalacze. Miejscowość imaginacyjna 
istnieje i to jak jeszcze -mówił Nestor. - Tylko nie dla wszystkich. 

Kpicie sobie ze mnie? - wybuchnął Rick. 

—Bi 188 H——m 

_TAJEMNICZE KSIĄŻKI_^^ 

background image

Anita uśmiechnęła się do niego. Rozumiała jego wątpliwości, choć 
jednak była po stronie Jasona. Dla niej to wszystko było łatwe do 
zrozumienia, ponieważ właśnie tego dnia doświadczyła czegoś 
podobnego. Przybyła naprawdę do miasteczka, o którym twierdzono, że 
nie istnieje. 

Nestor westchnął. Zamachał rękami przed Rickiem, żeby go zachęcić do 
skupienia się. 

Co powinien posiadać Podróżnik w Wyobraźni? -zapytał chłopca. 

Nie wiem. Walizkę? 

Stary ogrodnik roześmiał się. - Nie. Powinien mieć wyobraźnię. A co to 
takiego wyobraźnia? 

Fantazja. 

-Też nie. Wyobraźnia to imaginacja, „imago-in--actio", z łaciny. Obraz 
w ruchu. Zeby móc wyruszyć, Podróżnik w Wyobraźni musi uruchomić 
coś, co znajduje się w... nim samym. On zna miejsce, do którego chce 
przybyć, zanim jeszcze zrobi pierwszy krok. Ma je w głowie. Widzi je, 
„imaginuje" sobie. Wie, że ono jest. Jest o tym przekonany. I wtedy, 
jeśli postanowi wyruszyć i ma to, co jest mu potrzebne... w końcu do 
niego dotrze. 

Nestor oderwał wzrok od Ricka i spojrzał na Anitę, jakby doskonale 
wiedział, jaką drogę musiała pokonać, żeby dojechać do Kilmore Cove. 

A czego mu potrzeba? - spytała dziewczynka. 

Słucham? - spytał Nestor. 

 

EHO 

background image

 

-Powiedział pan, że jeśli Podróżnik w Wyobraźni postanowi wyruszyć i 
jeśli ma to, co mu potrzebne... to w końcu dotrze do tego miejsca, do 
którego chce dotrzeć. A ja pytam: co to takiego, czego potrzebuje? 

Myślę, że ty to wiesz. 

Dwie rzeczy - odpowiedziała machinalnie Anita. 

Nestor przytaknął i po chwili powiedział: - Tak, 

potrzebuje dokładnie dwóch rzeczy. Pierwsza to jakiś przedmiot 
pochodzący z miejsca, ku któremu zdąża. 

Anita otworzyła szeroko oczy. Pomyślała o' zegarku Petera Dedalusa. 

A druga? - spytał Jason. 

Przewodnik - odparł Nestor. - To może być człowiek, zwierzę, 

Wrota Czasu... 

Wyliczanka - dorzuciła Anita. 

Albo książka - zakończył Nestor, wskazując zeszyt. -Morice 

Moreau był przewodnikiem i narysował w swojej książce zeszycie 
tajemniczą trasę. Niezwykłą trasę, która prowadzi... 

Do miasteczka, które umiera - dokończyła za niego Anita. 

Tak właśnie, ale, aby nie trafiły tam przypadkowe osoby, ukrył 

trasę. A aby pomóc tym właściwym, narysował trasę w książce, która 
nie jest... książką. 

A zatem czym? - spytał Rick, który zwątpił w znalezienie sensu w 

całym tym pomieszaniu informacji. 

 

background image

^ ,_TAJEMNICZE KSIĄŻKI_. ^ 

Książ-ką ok-nem - powiedział Nestor, starannie rozdzielając 

sylaby. 

Z trzech wielkich tomów, w jakie się zaopatrzył, wybrał teraz Inwentarz 
alfabetyczny przedmiotów niemożliwych. Otworzył go i zaczął 
kartkować. 

Książki bananowe, książki sześciokątne, książki niewidzialne... - 

czytał szybciutko. A potem: - O, tutaj, książki okna. Jak jest napisane w 
tym cennym zbiorze dziwności... książki okna to są, czy może raczej 
należałoby powiedzieć... były... książki wyprodukowane tajemniczym 
sposobem, otrzymane z celulozy uzyskanej z mitycznego drzewa, 
Betulla psicopompońa (patrz: Podręcznik botaniki fantastycznej). 
Pierwsze świadectwo istnienia książek okien sięga roku 105 przed Chn 
Wysoki urzędnik chińskiego dworu, Ts'ai Lun, uważany przez wielu za 
wynalazcę papieru, wyprodukował pierwszy egzemplarz książki okna 
tylko dla wąskiego grona cesarskich urzędników. Nazwę swą książka 
zawdzięcza swojej najważniejszej właściwości. Otóż na jej stronicach 
można „zobaczyć", jak na ilustracji, wszystkich czytelników, którzy w 
tym samym momencie pochylili się nad tą książką. Wydaje się, że kilka 
tego rodzaju książek miało też inne jeszcze właściwości - pozwalały 
podjąć czytelnikowi rozmowę z ilustracją. 

To właśnie nasz zeszyt - szepnął Jason. 

Nestor spojrzał na dzieci i wyjaśnił: - Zasadniczo za każdym razem, gdy 
ktoś otworzy książkę, a czyta ją też 

 

 

background image

inny czytelnik, ci dwaj czytelnicy mogą się widzieć, kiedy patrzą na 
ilustrację w tekście. 

-Czy to znaczy... - spytała Anita - że jak ja widzę ich... 

Tak - dokończył za nią Nestor - to oni widzą ciebie. 

Szaleństwo - szepnął Jason. 

Rick oparł się plecami o krzesło. 

Nestor czytał dalej: - Książki okna uległy zniszczeniu podczas wojen o 
sukcesję różnych chińskich dynastii i zaginęła tajemnica ich produkcji. 
Kilka kartek jednak się zachowało i trafiło do Europy dzięki pierwszym 
wysłannikom zachodnim, którzy udali się do Niebiańskiego Cesarstwa. 
Jezuita Giovanni Pian del Carpine i wenecjanin Marco Polo mogli 
przywieźć ze sobą kilka takich kartek. Istotnie, zarejestrowano pewne 
świadectwa istnienia rozproszonych kartek książek okien w Wenecji w 
XIII wieku, w Portugalii w czasach Henryka Żeglarza, a następnie... 

Stary ogrodnik zamknął księgę i otworzył Katalog rozumowany książek 
nieistniejących. - Może teraz spójrzmy na listę książek, które nie 
istnieją... - powiedział cicho. -Księga piachu... Księga wiatru... O, tutaj, 
tak myślałem. 

-Co? 

-Jedna z najpiękniejszych książek Podróż do kraju, który umiera 
Morice'a Moreau z 1909 roku, nakład ograniczony do czterech 
egzemplarzy. 

Cztery egzemplarze - powtórzyła Anita. 

192 

HM 

background image

^ _TAJEMNICZE KSIĄŻKI_ ^ 

-Ale, wybacz Nestorze... - odezwał się Rick, wskazując wielki tom, 
który ogrodnik studiował. - jak może istnieć katalog książek 
nieistniejących? Przecież mogą być... miliardy i miliardy książek, które 
nie istnieją! 

To prawda. Ale te dobre będą zawsze nieliczne. 

Chłopiec z Kilmore Cove otworzył usta, a ogrodnik 

ciągnął: - Wyobraźnia, Rick. Wyobraźnia. 

Jason podniósł palec lewej ręki. - Jeden egzemplarz jest właśnie tu - 
zaczął liczyć. - Drugi to ten, który stał w bibliotece Willi Argo. 

-Trzeci w ręku mężczyzny, który siedzi na stercie poduszek - dodał 
Rick. 

-A czwarty u tej kobiety, która prosi o pomoc -zakończyła Anita. 

Ale kim są te osoby? - spytał Jason. 

Anita'podniosła nagle wzrok znad stołu, jakby pod wpływem jakiegoś 
przeczucia. 

Za oknem ujrzała jakąś bladą twarz, która uważnie wpatrywała się w 
nią. 

Dziewczynka przeraźliwie krzyknęła. 

/ ■ 

mi—« >« «g*».» ~ 

 

__ 

nazwisko: Nestor 

background image

WjM miejsce urodzenia: Londyn w 1947 roku 

wiek: 61 

miejsce zamieszkania: mieszka w domku w ogrodzie Willi Argo, 

gdzie jest ogrodnikiem znaki szczególne: pod postacią Nestora ukrywa 
się Ulysses Moore, dawny właściciel domu i Wrót Czasu, który pragnie 
przekazać sekret bliźniętom Covenant i ich przyjacielowi Rickowi. 

Rozdział 16 

PRZYJACIELE I WROGOWIE 

Tommaso sprawdził, po raz nie wiadomo który, display swojej komórki. 
Nadal nie było żadnej wiadomości. Pusty wyświetlacz. Odrzucił 
komórkę na łóżko. 

Przez otwarte okno dochodził gwar głosów przechodniów. Ale Tommi 
czuł się samotny. I był bardzo, ale to bardzo, zmartwiony. 

Komputer brzęczał jak pudełko pełne much, bo Tommi uruchomił i 
otworzył wszystkie komunikatory, jakie tylko istniały. Ale niestety, 
wiadomości nie nadchodziły. I żadnego e-maila. 

Anita nie przesyłała mu już wiadomości, a tłumacz książek Ulyssesa 
Moore'a nie odpowiadał na e-maile. 

195 

„Brak wieści, to dobra wieść" - powtarzała zawsze jego babcia. 

Tommaso chętnie by jej opowiedział całe to zdarzenie, żeby usłyszeć, co 
ona o tym sądzi... 

background image

W tej dławiącej go ciszy informacyjnej jedyną pozytywną sprawą było 
to, że mężczyzna w meloniku i z parasolem jakoś się rozpłynął. Jakby 
go nigdy nie było. 

Tommaso powracał wiele razy na campo Santa Margherita, żeby rzucić 
okiem na stoliki w kawiarni Duchamp; sprawdził też ulice pościgu, 
spenetrował okolice, ale... żadnego śladu. 

I z braku innych, to była dobra nowina. 

Spojrzał na zegarek, na swój wspaniały podwodny zegarek. 
Wytrzymywał napór wody do pięćdziesięciu sześciu metrów głębokości, 
przekazywał natychmiast aktualną godzinę w Paryżu, Nowym Jorku i 
Szanghaju, miał dokładny wysokościomierz, termometr, barometr, żeby 
wiedzieć o nadciągającej burzy, i jeszcze kompas. 

Tommaso oszczędzał kieszonkowe przez osiem miesięcy, żeby zdobyć 
konieczną sumę na zakup tego zegarka. 

- Już siódma - stwierdził. 

W Anglii była teraz szósta. Czy to możliwe, żeby Anita nie zadzwoniła? 

Wyszedł pospiesznie z domu, lecz poszedł umyślnie w przeciwną stronę, 
żeby zmylić ewentualnych śledzących; kiedy się już upewnił, że nikt za 
nim nie idzie, 

, PRZYJACIELE I WROGOWIE . ^ 

ruszył do tyłu i przebiegł liczne mostki na kanałach, żeby dotrzeć do 
Domu Bazgrołów. 

Posłyszał muzykę z małego radia pani Bloom już dwa domy wcześniej. 

Mama Anity stała właśnie na zewnątrz, przy furtce i sprawdzała farby 
rozłożone na białym drewnianym stole. 

background image

Cześć Tommi - pozdrowiła chłopca. - Który według ciebie jest 

bardziej zielony? 

-Ten z prawej, proszę pani - odpowiedział natychmiast Tommi. 

Ty też tak uważasz? - Kobieta sprawdziła farby po raz ostatni i 

kiwnęła głową. - Więc wezmę ten kolor. 

Czy ma pani wiadomości od Anity? 

Dosyć skromne. Dotarła na miejsce, odjechała z ojcem 

samochodem i czuje się dobrze. 

Tyle to i on wiedział. - Fantastycznie - powiedział, żeby ukryć zawód. - 
Jeśli tam fajnie wypoczywa... 

Kiedy zadzwoni, powiem jej, że ją pozdrawiasz -pomogła mu pani 

Bloom. 

W tym momencie zadzwoniła komórka. - Co za zbieg okoliczności! - 
wykrzyknęła konserwatorka. - To pewnie ona. 

Pobiegła do Domu Bazgrołów, a za nią Tommaso. Odszukała komórkę 
w swej wielkiej torbie na ramię, wyjęła ją i włączyła. - Co ci 
powiedziała?... To mój mąż. 

 

 

 

Chłopiec przystanął w progu i słuchał. Zacisnął pięści. Pani Bloom 
rozmawiała z mężem. 

Spokojna, rozluźniona. Czyli co, wszystko było w porządku? 

Za chwilę jednak wyraz jej twarzy się zmienił. 

background image

- Kiedy to się stało? - spytała. 

Szaro za oknem. Szaro w środku. 

Powietrze w ciasnym londyńskim gabinecie było ciężkie i pełne dymu, 
aż gęste. Czuć było stęchlizną i czymś zepsutym. Ciężka atmosfera 
pokoju o oknach od dawna nie otwieranych. 

I do tego smród dymu. 

Ściany gabinetu pokrywały obrazy tak ciemne, że aż nierozpoznawalne, 
oprawione w czarne ramy. Podłoga była w czarno-szarą szachownicę. 
Przed imponującym metalowym biurkiem, pełnym szufladek 
oznaczonych literkami, leżała zużyta i wyliniała skóra niedźwiedzia. Na 
skórze stały dwa koślawe stołki. Na biurku leżały przeróżne przedmioty: 
popielniczka z matowego kryształu, a na jej krawędzi olbrzymie 
zgaszone cygaro przypominające skamielinę; kościany nóż do 
przecinania papieru; maleńka gliniana doniczka z uschniętym 
drzewkiem bonsai; zielona lampa, którą się zapalało, pociągając za 
łańcuszek; kilka najnowszych książek, jeszcze nie przeczytanych, z 
opaską na okładce NOWOŚĆ. 

i , (Mg w hme,.1 --im 

ł ' 

'S''- 

, PRZYJACIELE I WROGOWIE 

I egzemplarz książki Morice'a Moreau. 

Teraz była zamknięta. 

I uważnie obserwowana. 

background image

Przyglądał się jej zza biurka mężczyzna o lśniącej czaszce, w okularach 
o grubych szkłach w szylkretowej oprawce. Mężczyzna był raczej niski i 
żeby sięgnąć do wysokości biurka, siedział na stosie poduszek 
ułożonych na fryzjerskim fotelu, który miał dźwignię do podnoszenia i 
opuszczania siedzenia. 

Mężczyzna wyglądał na rozgniewanego. 

I pełnego wątpliwości. 

Kazał zawiesić na ścianie za swoimi plecami dyplomy, które świadczyły 
o jego wszechstronnych kwalifikacjach. Dyplom z literatury, różne 
dyplomy z historii, filozofii i socjologii, dyplom z prawa, dyplom z 
chemii. A dalej dyplomy,, uznania, uzyskane specjalizacje, świadectwa 
uczestnictwa w stowarzyszeniach i dyplomy honorowe. 

Ale gdyby musiał wybrać z nich tylko jeden, z pewnością wybrałby ten 
z ciemnofioletową obwódką, z wielką koroną u góry i tekstem pod 
spodem: 

WYDZIAŁ NA UK REALNYCH ŚWIADECTWO KONKRETNOŚCI 

WYSTA WIONY DLA: MALARIUSZA WOJNICZA 

_ . 

I JEGO „KLUBU PODPALACZY" ZA TRZYDZIESTOLETNIĄ 
DZIAŁALNOŚĆ W BADANIA CH ZŁ UDZEŃ WYOBRAŹNI I 
ZAPOBIEGANIE IM 

Malariusz Wojnicz analizował i studiował najróżniejsze sprawy. Czytał. 
Obserwował. Nasłuchiwał. 

A potem próbował je systematycznie niszczyć. 

background image

Malariusz Wojnicz był krytykiem. Nie zwykłym krytykiem - on był tym, 
którego krytycy całego świata uważali za swego niekwestionowanego 
mistrza. Niezrównany Malariusz Wojnicz, niszczyciel, człowiek o 
krytyce tnącej jak ostry miecz. 

Podpalacz. 

Czytał. Obserwował. Nasłuchiwał. I jak tylko zetknął się z czymś, co go 
nie przekonywało... czymkolwiek: ideą, zdaniem, lekką aluzją, która 
wydała mu się nawet bardzo odległym skutkiem... wyobraźni (słowo, 
które nie chciało mu przejść przez gardło)... wtedy to nos Malariusza 
Wojnicza marszczył się jak u ogara. Jego pióro szło w ruch. Cięcie było 
błyskawiczne. 

Jednak tego późnego londyńskiego popołudnia najsurowszy krytyk 
literacki w całej Anglii stukał nerwowo po metalowym blacie swego 
biurka. 

Zdarzenie niewyjaśnione. 

Cierń wbity w jego wiarygodność. 

....................2qq . irr. 

. PRZYJACIELE I WROGOWIE t ^ 

Tajemnica. 

Wolniutko oparł palce na okładce książki Morice'a Moreau. Była to 
piękna książka. Małych rozmiarów, w szlachetnej oprawie, cała 
ilustrowana ręcznie. Książka godna prawdziwego kolekcjonera. 

Ale ta treść... przewodnik podróżny do miejscowości 
wyimaginowanych. 

Najgorsze z najgorszych. 

background image

Do spalenia natychmiast. 

Gdyby nie te strony. Te strony, które się odmieniały. 

Bez powodu. 

- Przecież musi być jakieś wytłumaczenie... - rzekł do siebie stary 
krytyk, pocierając prawe oko pod szkłem okularów: 

Ale chociaż szukał tego wyjaśnienia już od ponad trzydziestu lat, ciągle 
mu umykało. To dla uzyskania tego wyjaśnienia zatrudnił we 
wszystkich miastach na świecie współpracowników, w większości 
krytyków literackich, takich jak on. 

Jeśli któryś z nich posłyszy cokolwiek o Morisie Moreau... musi go 
natychmiast zawiadomić. Każdy sygnał, każde zdanie czy nawet słowo 
mogą się okazać konieczne dla zrozumienia tej znienawidzonej 
niepojętej książki. 

I tych słów, jakie słyszał z jej stronic. 

-Głupoty. To tylko głupoty - powtarzał Malariusz Wojnicz. 

^Jźr 

 

I powtarzał to sobie już od dziesiątków lat. Od kiedy ta przeklęta 
książeczka weszła w jego posiadanie. I od kiedy ją przekartkował. 

Wyciągnął szufladkę z literą „O". Wyjął z niej mały ołówek z grafitem 
w kolorze czerwonym z jednej strony i niebieskim - z drugiej. Z 
szuflady z literą „B" wyjął bloczek notesu w kratkę. Napisał na nim: 
Jason Covenant, Kilmore Cove. 

Potem podkreślił tę nazwę, przyglądając się jej z uwagą. 

background image

Czy to możliwe? - spytał samego siebie. 

Wysunął teraz szufladę z literą „E". Na karteczce 

z notatkami dotyczącymi jego przyjaciela nazwiskiem Eco z Wenecji, 
znalazł informację na temat ostatniej rozmowy telefonicznej. 

-Dwoje dzieci... - przeczytał Malariusz Wojnicz. -Książka Mońce'a 
Moreau, instrukcje podróży do Kilmore Cove... 

Nie pomylił się. Ta sama nazwa. 

Kilmore Cove. 

Lepiej rzucić okiem na listę. 

Sprawdził na biurku. Telefon gdzieś przepadł. Wysunął szufladę 
oznaczoną literą „T" i zobaczył go w środku. Wystukał numer. 
Odpowiedział mu drżący głos starego Piresa. 

Witaj, Pires. Czy już ktoś przyszedł do Klubu? 

 

 

 

PRZYJACIELE I WROGOWIE 

 

 

Dobry wieczór, lordzie Wojnicz - posłyszał w odpowiedzi drżący 

głos starego kamerdynera. -Obawiam się, że jeszcze nie, proszę pana. 
Nikogo nie ma. 

-Doskonale. Zaraz schodzę. Przygotuj mi herbatę z rabarbaru. 

background image

Oczywiście, proszę pana. Bez cukru, jak zawsze? 

Malariusz nie odpowiedział. Podniósł dźwignię 

w fotelu fryzjerskim i spuścił siedzenie najniżej jak się dało. Potem 
zeskoczył i podreptał przez gabinet, zabierając ze sobą płaszcz i parasol. 

Był rzeczywiście bardzo niski. 

Ale jego moc nie tkwiła we wzroście. 

Tkwiła w głębi. 

Kilka minut potem zastukał do Klubu Podpalaczy. 

Pozdrowił krótko Piresa, potem podał mu swój płaszcz i parasol. 
Następnie wszedł do głównej sali, tej samej, która swego czasu gościła 
Klub Podróżników w Wyobraźni. 

Panowała tu śmiertelna cisza i taki sam zaduch, jak w gabinecie krytyka. 

Na licznych okrągłych stołach, które stanowiły większą część 
umeblowania razem z mnóstwem jednakowych foteli, leżały książki i 
projekty porzucone w trakcie studiów. Kilka mosiężnych tabliczek 
wskazywało dziedziny, jakimi zajmowali się Podpalacze: Komplikować 
Sprawy Proste; Odcinać Nowości; 

203 

ul 

^ Ł PRZYJACIELE I WROGOWIE . 

Dobry wieczór, lordzie Wojnicz - posłyszał w odpowiedzi drżący 

głos starego kamerdynera. -Obawiam się, że jeszcze nie, proszę pana. 
Nikogo nie ma. 

background image

-Doskonale. Zaraz schodzę. Przygotuj mi herbatę z rabarbaru. 

Oczywiście, proszę pana. Bez cukru, jak zawsze? 

Malariusz nie odpowiedział. Podniósł dźwignię 

w fotelu fryzjerskim i spuścił siedzenie najniżej jak się dało. Potem 
zeskoczył i podreptał przez gabinet, zabierając ze sobą płaszcz i parasol. 

Był rzeczywiście bardzo niski. 

Ale jego moc nie tkwiła we wzroście. 

Tkwiła w głębi. 

Kilka fninut potem zastukał do Klubu Podpalaczy. 

Pozdrowił krótko Piresa, potem podał mu swój płaszcz i parasol. 
Następnie wszedł do głównej sali, tej samej, która swego czasu gościła 
Klub Podróżników w Wyobraźni. 

Panowała tu śmiertelna cisza i taki sam zaduch, jak w gabinecie krytyka. 

Na licznych okrągłych stołach, które stanowiły większą część 
umeblowania razem z mnóstwem jednakowych foteli, leżały książki i 
projekty porzucone w trakcie studiów. Kilka mosiężnych tabliczek 
wskazywało dziedziny, jakimi zajmowali się Podpalacze: Komplikować 
Sprawy Proste; Odcinać Nowości; 

 PRZYJACIELE I WROGOWIE . 

Dobry wieczór, lordzie Wojnicz - posłyszał w odpowiedzi drżący 

głos starego kamerdynera. -Obawiam się, że jeszcze nie, proszę pana. 
Nikogo nie ma. 

-Doskonale. Zaraz schodzę. Przygotuj mi herbatę z rabarbaru. 

Oczywiście, proszę pana. Bez cukru, jak zawsze? 

background image

Malariusz nie odpowiedział. Podniósł dźwignię 

w fotelu fryzjerskim i spuścił siedzenie najniżej jak się dało. Potem 
zeskoczył i podreptał przez gabinet, zabierając ze sobą płaszcz i parasol. 

Był rzeczywiście bardzo niski. 

Ale jego moc nie tkwiła we wzroście. 

Tkwiła w głębi. 

Kilka minut potem zastukał do Klubu Podpalaczy. 

Pozdrowił krótko Piresa, potem podał mu swój płaszcz i parasol. 
Następnie wszedł do głównej sali, tej samej, która swego czasu gościła 
Klub Podróżników w Wyobraźni. 

Panowała tu śmiertelna cisza i taki sam zaduch, jak w gabinecie krytyka. 

Na licznych okrągłych stołach, które stanowiły większą część 
umeblowania razem z mnóstwem jednakowych foteli, leżały książki i 
projekty porzucone w trakcie studiów. Kilka mosiężnych tabliczek 
wskazywało dziedziny, jakimi zajmowali się Podpalacze: Komplikować 
Sprawy Proste; Odcinać Nowości; 

 

 

Dyskredytować Osobistości Niebezpieczne; Niszczyć Krajobraz; 
Podtrzymywać Zły Gust. 

Wojnicz, nie tracąc czasu, przeszedł do sektora ze swoją specjalnością - 
książkami. Sprawdził na karteczce to, co sobie wypunktował kilka minut 
wcześniej w swoim gabinecie i z karteczką w ręku wysunął katalog 
tytułów. Znajdował się przed wielkim regałem, który zajmował ponad 

background image

połowę ściany, podzielonym na trzy działy: Książki do skreślenia. 
Książki do wycofania z rynku. Książki niewarte uwagi. 

Przejrzał szybko fiszki w tej ostatniej szufladce. Nie zajęło mu to wiele 
czasu. Bibliotekarz, którego-nazwiska nigdy nie pamiętał, a który 
pracował w Klubie, wykonał kawał dobrej roboty. 

Kilmore Cove: miasteczko pseudorealne, w którym osadzono akcję 
banalnej i nijakiej powieści Ulyssesa Moore'a, przetłumaczonej przez 
byle jakiego tłumacza. I nazwisko „Eco", żeby zaznaczyć, że temu 
autorowi już wyznaczono krytyka, który ma mu deptać po piętach, 
mając go ciągle na oku. 

Przy nazwisku Ulyssesa Moore'a, w głowie Wojnicza zadźwięczał 
alarm. 

Ulysses Moore. 

Gdzie on już je słyszał? 

Rzucił okiem na listę Osobistości Niebezpiecznych w pierwszej części 
sali. Potem dokończył przeglądania katalogu. 

.......ii:......i................ »« hm.............im 

, PRZYJACIELE I WROGOWIE _____ 

To było rzeczywiście ważne. Kornwalia. 

-Do licha - mruknął Malariusz Wojnicz, wsuwając katalog na swoje 
miejsce. - Sprawy się komplikują. 

Wrócił z powrotem pogrążony w gorączkowym rozmyślaniu. 

Rabarbar, proszę pana - oznajmił kamerdyner, wchodząc na salę 

krokiem bociana. 

background image

Ale najbardziej bezlitosny krytyk w całym Londynie nawet go nie 
usłyszał. Za tarczą strzelecką ze strzałkami (i z portretem Harry'ego 
Pottera) były wywieszone listy Osobistości Niebezpiecznych. 

Jak tylko odnalazł na liście nazwisko Ulyssesa Moore'a, natychmiast 
zrozumiał, dlaczego zabrzmiało mu ono swojsko. To był znienawidzony 
wnuk Raymonda Moore'a, założyciela Klubu Podpalaczy. 

Porzucił Londyn w wieku dwunastu lat, by przenieść się z ojcem 

do Kilmore Cove, w Kornwalii - przeczytał jednym tchem. -/Ale nic o 
nim nie wiadomo od 1967 roku. Prawdopodobnie zmarł. 

„Kilmore Cove", powtórzył w myśli Malariusz Wojnicz. 

Znowu ta sama miejscowość. 

Tłumacz włoski śledzony przez Eco. 

Dwoje dzieci z Wenecji. 

Ilustrator Morice Moreau. 

Jaki był - jeśli był - związek między tymi wszystkimi informacjami? I 
dlaczego, po raz pierwszy od wielu lat, 

 

 

Malariusz Wojnicz czuł się czymś podniecony? Czy to może z powodu 
przeczucia, że jest bliski rozwiązania zagadki? 

Wszystko, co mu się udało wymyślić, kiedy sączył swoją rabarbarową 
herbatkę, to tylko to, że sprawa wymagała natychmiastowego działania. 
Za dużo w niej było różnych niejasności. Mnóstwo wątpliwości, które 
należało rozwiać. 

background image

Do tego potrzebni byli najlepsi. Dwaj perfekcjoniści w sztuce eliminacji 
tego, co zbyteczne. 

Malariusz Wojnicz uśmiechnął się. 

„ 

Tu potrzebni byli Bracia Nożyce. 

 

r»-.  nazwisko: Malariusz Wojnicz 

urodzony: Praga, 1 listopada wiek: między 60 a 70 miejsce 
zamieszkania: mieszka na Frognal Lane 23 w Londynie znaki 
szczególne: surowy krytyk. Dementuje i niszczy każdą nowość, z jaką 
się styka. Od lat jest prezesem Klubu Podpalaczy. 

Rozdział 17 

PLAN 

Julia! - krzyknął Nestor, kiedy się obrócił, by spojrzeć na twarz 

zjawy śledzącej ich przez okno. - Co ty tu robisz? 

Podbiegł do drzwi i natychmiast wpuścił siostrę Jasona. Dziewczynka 
miała na sobie płaszcz nieprzemakalny włożony bezpośrednio na nocną 
koszulę i teraz dosłownie dusiła się z gorąca. 

Kiedy go zdjęła, zaczęła mocno kaszleć. 

Można wiedzieć, jak ci się udało wyjść? - spytał ją Nestor. 

-Myślisz... ehe... ehe..., że tylko ty... ehe... ehe... znasz sekretne 
przejście? 

""II J i, 

imn [ II BE KET »» M  

 

n ! "¡1 lllliil lii II 

cojgr sir 

background image

Nestor parsknął. - Musisz natychmiast wracać do domu, w przeciwnym 
razie twoi rodzice... 

-Ehe... Nic nie zauważyli, jeśli ci o to chodzi... 

Julia podeszła boso do stołu. Spojrzała na otwarte książki i spytała mało 
uprzejmie: - Można wiedzieć, co robicie? A ty... my się nie znamy. 

Siostro - wtrącił Jason - przedstawiam ci Anitę. Anito, to jest Julia. 

Kiedy obie dziewczynki witały się, raczej chłodno, Rick nie odezwał się 
ani słowem, był jak porażony Widokiem Julii. Patrzył tylko na nią 
rozanielonym spojrzeniem. 

Cześć Rick - przywitała go w końcu Julia. 

Cześć Julio. Wszystko w porządku? 

-To ty mi... ehe... ehe... to powiedz - odpowiedziała dziewczynka i 
znowu się rozkaszlała. 

Zazwyczaj ubiera się jeszcze gorzej - szepnął Jason do Anity. 

Miły jesteś, braciszku - odcięła się Julia. 

-Julio, wracaj natychmiast do swego pokoju -wybuchnął Nestor. 

Ale najpierw musicie mi powiedzieć, co tu się dzieje. 

Nic ważnego. 

-I odbywacie coś w rodzaju potajemnego zebrania z powodu... niczego 
ważnego? 

Anita przyniosła nam rzadką książkę, którą znalazła w Wenecji. 

 

¡''II II lii ,1 lilii!  1« 

■SC 210  illl  III III1 i ii   

^^_PLAN_ 

background image

-A dlaczego ją nam przyniosła? - zapytała dziewczynka, próbując 
powstrzymać kolejny napad kaszlu. 

Może dlatego, że to nie jest zwyczajna książka. 

A co to jest? 

Książka okno. 

Julia spojrzała przelotnie na zeszyt, książkę Morice'a Moreau, ale 
wyglądała na dużo bardziej zainteresowaną Anitą. - A co to, u licha, 
takiego... książka okno? 

Jason otworzył zeszyt, pokazał siostrze kilka rysunków i znaków z 
Dysku z Fajstos i wyjaśnił jej, że sądzili, iż zeszyt zawiera instrukcje, 
jak dotrzeć do Kraju, który umiera. - W środku... jest pewna kobieta, 
która prosi nas 

pomoc. 

Julia usiadła, wyciągając pod stołem bose nogi. - Aha. 

co my ? tym zrobimy? 

Spojrzała Anicie w oczy, ale tamta nie odezwała się. Siedziała cichutko. 
I lekko się zarumieniła. 

Po pierwsze... chcemy to przetłumaczyć - odpowiedział za Anitę 

Jason, biorąc do ręki Słownik języków zapomnianych - żeby zobaczyć, 
co tu jest takiego nie do wiary. A potem... zdecydujemy. 

W porządku. Zajrzyjmy do tego - postanowiła Julia, sięgając po 

landrynkę w cukrze, 

Julio! - zawołał Nestor. 

Mogę wam pomóc. 

background image

Wracaj do pokoju! 

o^agn nr 

Zostanę. 

Nie możesz. 

To ja już pójdę - odezwała się Anita, podnosząc się od stołu. 

Wiedziała, że musi już wracać. Zostawiła swego tatę na plaży zbyt 
długo. Musiał się okropnie martwić. 

Słusznie - przyznał Nestor, kiedy dziewczynka wyjaśniła to 

wszystkim. - To się nazywa mieć olej w głowie. 

-Robisz aluzję do mnie? - spytała Julia nieco złośliwie.  ' 

Przed wyjściem Anita gwałtownie się odwróciła. -Mogę jutro wrócić - 
powiedziała, stojąc w drzwiach. 

Książkę nam zostawisz? - zapytał Jason. 

Oczywiście. A na wszelki wypadek... 

Dziewczynka zanotowała na karteczce swój numer 

komórki, ale Jason poprosił ją również o numer telefonu stacjonarnego. - 
Komórki tu nie działają. Nigdy nie udaje się połączyć. 

Jedyny telefon stacjonarny, jaki Anita znała, to był telefon w Wenecji. 
Podała więc numer wenecki. 

Ustalili następnie, co robić. Rick z Jasonem zajęliby się od razu 
tłumaczeniem fragmentów zapisanych szyfrem, a Julia miała wrócić do 
swego pokoju i położyć się do łóżka. 

background image

-I spróbuj nie dać się przyłapać przez rodziców! -poradził jej z 
uśmiechem Nestor. 

--—i./. 

Potem odprowadził Anitę do furtki i wskazał jej drogę wzdłuż wybrzeża, 
która prowadziła za miasto. Zanim dziewczynka wsiadła na rower, podał 
jej jeszcze pudełko cukierków obsypanych cukrem, do którego sięgali 
całe popołudnie. 

Anita wzbraniała się, ale ogrodnik Willi Argo nalegał: - Przydadzą ci się 
- powiedział. - Na jutro. 

Pomyślała, że w tym zdaniu mogło się kryć wiele znaczeń. Trochę ją to 
zaniepokoiło. 

Potrzebne są dwie rzeczy... 

Przewodnik. 

I przedmiot z tego miejsca. 

Podziękowała więc Nestorowi, wsunęła cukierki do plecaka i nacisnęła 
na pedały. 

Tymczasem w domku ogrodnika chłopcy zabrali się do roboty. Pomału, 
dzięki Słownikowi języków zapomnianych, obce znaki z Dysku z 
Fajstos zamieniały się w zrozumiałe zdania. Ale wcale nie mniej 
tajemnicze. 

Pracowali skupieni, nie myśląc o niczym innym. Spoglądali zmartwieni 
na stronice z czarnymi ramkami, które wciąż uparcie pozostawały puste, 
wszystkie trzy, przez całe popołudnie. 

Od czasu do czasu Rick pytał przyjaciela: - Co my właściwie 
tłumaczymy, twoim zdaniem? 

background image

- Chyba rzeczywiście... rodzaj przewodnika. 

KB»' 

c^jgr Ba ^^ 

Strona po stronie, Jason czuł, jak wciąga go ten malutki zeszyt książka, 
pragnąc tylko jednego: trafić tam. Do miasteczka, o którym Morice pisał 
i które rysował. 

Kiedy nadszedł wieczór, chłopcy powrócili do domu. Pozostawili stertę 
papieru na stole Nestora, obaj bardzo przejęci. 

Jason przebiegł przez park i już był w domu, gdzie zasiadł do kolacji z 
rodzicami, podczas gdy Rick wyciągnął rower swojego ojca i zjechał w 
dół do miasteczka.. 

W tym czasie ogrodnik z Willi Argo z zadowoleniem sprawdzał 
wykonaną robotę. Nie przesunął bodaj jednej kartki na stole (dobrze 
wiedział, że podczas pracy twórczej także bałagan jest ważny), żeby 
zrobić miejsce na jedzenie. Upichcił sobie porcyjkę groszku z kiełbaską, 
którą zjadł wprost z patelni. 

W głowie kłębiło mu się od różnych myśli. 

Pomyślał o Anicie i o tym, jak tu się dostała. 

Potem pomyślał o tym tłumaczu, którego ona z przyjacielem spotkali w 
Wenecji. Pomyślał o swoich dziennikach i o swoim kufrze, które aż tam 
zawędrowały. 

Bez jego zgody. I to go bolało. 

background image

W połowie posiłku postanowił zmierzyć się z tym bolesnym problemem. 
Odłożył więc drewnianą łyżkę do jeszcze dymiącego groszku i podszedł 
do starego, czarnego bakelitowego telefonu. 

 

>-._EŁĄN_ 

Wykręcił numer do latarni morskiej. Nikt nie odebrał. 

Rozłączył się i wykręcił numer do opuszczonej stacji kolejowej w 
Kilmore Cove. Za trzecim dzwonkiem telefon odebrał jego przyjaciel, 
Black Wulkan. - Cześć, ogrodniku. 

Czy ty wiesz, gdzie jest Leonard? 

Hej! Cieszę się, że żyjesz i dobrze się miewasz. 

Black, czy wiesz, dokąd udał się Leonard? 

Niech mnie piorun strzeli, jeśli wiem. 

Uważaj na pioruny. Sądząc po moim krzyżu, będzie padać. 

Ale mi nowina. 

Powiedz mi, dokąd pojechał. Wiem, że wiesz. -Przysięgam ci, że 

nie wiem. Wyruszył w wielkim 

pośpiechu, pod pełnymi żaglami. Wiesz, jaki on jest... Stał się na powrót 
chłopaczkiem, który pływa dookoła świata. 

Taaa... I rozwozi kufry bez mojej wiedzy. 

Znaczy? 

Nawet o tym nie wiedziałeś? 

Nie wiem, o czym mówisz, stary. 

background image

Nestor chwilę pomilczał, zanim podjął: - Naprawdę nic ci nie 
powiedzieli? 

Posłuchaj, Nestorze: czy moglibyśmy skończyć z tą gierką, że „ja 

wiem, że ty wiesz, że ja wiem" i przejść do rzeczy? 

.....MB.........................................I.....li— 

^ęjgn sUr ^^ 

Rzecz w tym, że kiedy ta historia wydawała mi się już skończona... 

- wyjaśnił Nestor - sprzątnięto mi mój kufer. Ze wszystkimi dziennikami 
z naszych podróży. A ja chciałem przeszłość puścić w niepamięć. 

Mówiłeś mi o tym. 

-1 mówiłem ci też może, kto się ofiarował zniszczyć wszystko? 

Dwa gołąbeczki. 

Leonard i Kałipso - potwierdził Nestor. - Mieli po prostu wrzucić 

je do morza podczas jednego ze swoich rejsików. A tymczasem... 
powierzyli je tłumaczowi. 

Świetny pomysł! 

A ty o tym nie wiedziałeś. 

Przysięgam na moją brodę. 

-A zatem nie wiedziałeś też i tego, że dzięki temu świetnemu 
pomysłowi, jest parę osób, które znowu usłyszały nazwę Kilmore Cove. 

A według ciebie, to źle? 

Nestor zastanowił się chwilę, zanim odpowiedział. -Dokładnie o to samo 
pytam samego siebie. 

background image

Nie gniewasz się zatem na Leonarda? 

Jestem wściekły. Chciałem - powtarzam - przeszłość puścić w 

niepamięć, Black. To jest dla mnie jeszcze nazbyt bolesne. W 
przeszłości ukrywaliśmy się. Ale może teraz musimy zmienić strategię - 
powiedział jeszcze zanim odłożył słuchawkę. 

 

PLAN 

 

Tak mi przykro! - powtórzyła Anita po raz setny. 

Przykro ci? I to jest wszystko, co masz mi do powiedzenia? - 

wybuchnął jej ojciec, wymachując widelcem w małej restauracji w 
Zennor. 

Nie zauważyłam, że jest tak późno! 

Ach nie? Ani tego, że zachodziło słońce? 

Tato... przepraszam... 

Właściciel restauracji nadszedł w najwłaściwszym momencie, 
przerywając wybuch ojcowskiego gniewu. Pieczeń z ziemniakami, którą 
przyniósł, dymiła na talerzu i pachniała tak zachęcająco, że każdemu 
przywróciłaby dobry humor. Mimo głodu Anita uznała, że rozsądniej 
będzie jeszcze jej nie ruszać. 

-Przecież wystarczyłaby wiadomość - wyrzucał jej ojciec. - Jeden 
telefon. 

Komórka nie działała. 

A przynajmniej można wiedzieć, gdzie byłaś? 

background image

Jechałam drogą wzdłuż wybrzeża. 

Żeby dojechać dokąd? 

Do szkoły w St. Ives - odpowiedziała Anita, wymieniając pierwszą 

lepszą nazwę, jaka jej przyszła do głowy. 

Jej ojciec zacisnął w palcach sztućce, zdenerwowany i ponury. - Mama 
była wściekła, krótko mówiąc. 

-Jak to? Powiedziałeś jej? 

-Oczywiście, że jej powiedziałem! Znikłaś na bite sześć godzin! 

217 

o^agr sir 

Ależ ona nigdy by tego nie zrobiła! 

Tata przekroił ziemniaka na pół. - Czego by nie zrobiła? 

Ona nie mówi ci tego, co mogłoby cię zmartwić. Chodzi o coś 

takiego, jak dzisiaj... nigdy by ci nie 

powiedziała. 

Tak robi? 

Zawsze. 

Pan Bloom wzruszył ramionami, już trochę spokojniejszy. - Zabierz się 
za jedzenie. 

Anita tylko na to czekała. Po wielkim wysiłku w lesie i jeździe 
powrotnej na rowerze straszliwie zgłodniała. Jedli w milczeniu, nie 
wracając już do sprawy. Pod koniec kolacji dziewczynka poczęstowała 
ojca obtoczonymi w cukrze cukierkami od Nestora. 

background image

Może zrobisz się trochę słodszy - zażartowała. Tata wziął dwa 

cukierki. Anita zadzwoniła do domu, 

żeby uspokoić matkę, po czym przesłała dyskretnie SMS do Tommiego: 
Byłam. I rozmawiałam z nimi\ 

Kiedy wyszli z restauracji, niebo było usiane gwiazdami. 

111,.............................2.. g—..................sbi 

 

S3E&\ 

nazwisko: Julia Covenant 

. ijj 

iSjJiK 

urodzona: Londyn, 6 marca 

wiek: 13 lat 

miejsce zamieszkania: mieszka w Willi Argo, Salton Cliff, Kilmore 
Cove znaki szczególne: szybka i wysportowana, woli popływać niż 
siedzieć w domu i odrabiać lekcje. 

 

 

 

Rozdział 18 

BRACIA NOŻYCE 

-To musi być to miejsce - powiedział następnego dnia blondyn 
prowadzący samochód sportowy. 

Co za ohyda - odpowiedział jego kędzierzawy brat. Obaj 

spoglądali na rozległe zielone pola i ciche domki 

background image

w Zennor. Za skałami, na horyzoncie prawdopodobnie kryło się morze. 

Nie widzę hoteli - odezwał się kędzierzawy. 

Insynuujesz, że pomyliłem drogę? Tablica mówi jasno. 

Przykro mi spierać się z tobą , ale znak drogowy nie mówi. 

Ostatecznie... jest jasny. 

Trafiony \ - zgodził się blondyn, raczej niechętnie. -W każdym 

razie na tej tablicy jest napisane Zennor. 

 

 

 

Napisane za dużymi literami w stosunku do tablicy, to na pewno. 
Przydałby się większy odstęp. 

-1 żywszy kolor. O tej można by pomyśleć, że to jakaś tablica 
cmentarna. - Brat kędzierzawy wyciągnął z kieszeni kurtki część mapy 
Kornwalii, którą odciął od mapy znacznie większej. Sprawdził ze 
znudzoną miną i powiedział: - Tak, jesteśmy na miejscu. - Potem 
wyjrzał z auta, mrużąc oczy. - Ale hotelu nie widzę. 

Może być między tymi domkami. 

Kędzierzawy parsknął. 

Spróbujemy popytać? 

Litości! Nie! Nie znoszę straszliwego akcentu miejscowych, tego 

ich dialektu! 

Zatem? 

background image

Pójdziemy między domami, nastawiając ucha, zdając się na 

przyzwyczajenie, które wie, co należy robić i nie potrzebuje do tego 
władz umysłowych - i gdy wypowiadał to ostatnie zdanie, kędzierzawy 
uniósł palec wskazujący prawej ręki. 

Blondyn się skupił. - Czekaj, czekaj... Marcel Proust? 

Tamten przytaknął. - A dokładnie? 

Przyzwyczajenie, przyzwyczajenie... W cieniu zakwitających 

dziewcząt, część druga 

Świetnie! Doskonale! 

Przez kilka sekund milczeli. 

Poza tym zdanie całkiem bezużyteczne. 

222 

 

____BRACIA NOŻYCE_c j 

-Możesz to powiedzieć śmiało, bracie. Gdyby mnie się ono zdarzyło... 
pokroiłbym je na kawałki. I zaraz tekst potoczyłby się żwawiej i lekko. 

Bracia Nożyce roześmiali się szyderczo. 

Usuwali zawsze wszystko, co uważali za zbyteczne. 

W pobliżu miasteczka droga zaczęła lekko wznosić się w górę. Braci 
Nożyców denerwowały kury kręcące się na poboczu. 

-Dlaczego wysłał nas na taką wiochę - użalał się blondyn. - Czy Wojnicz 
nie mógł nas wysłać do Nowego Jorku? Jest tam casus tego chłopaczka, 
który otworzył agencję duchów. 

background image

-Will Moogley - przypomniał kędzierzawy. - Nie otworzył jej, on ją 
odziedziczył po wujku. 

-1 ty w to wierzysz? 

Wierzę w to, co czytam. To moja praca. A poza tym... spójrz! - 

wskazał bratu rower, który nagle wychynął z uliczki między domkami. - 
Dziewczyna. 

Może to ta, której szukamy? 

-Nałożę Optyczny Wykrywacz Błędów i zaraz ci powiem... - 
Kędzierzawy sięgnął na tylne siedzenie po czarną walizeczkę, w której 
były poukładane wzorowo nożyczki w najrozmaitszych wymiarach. Z 
bocznej przegródki wyjął parę lornetowych okularów, które miały w 
oprawce precyzyjny mechanizm. Zaczął nastawiać 

¿1—Bt m «¡¡»»1 

ostrość. Przy obrocie pokrętła przesunęła się maleńka przekładnia 
zębata, wydłużając obiektyw jak w aparacie fotograficznym. Kiedy 
zobaczył w obiektywie wyraźnie rower, wykrzyknął: - Jest! 

To znaczy? 

-To ona, bez wątpienia. Wygląda na trzynaście lat. Włosy długie i 
ciemne. Ma plecaczek na plecach i pedałuje bardzo szybko. 

Z tej samej kieszeni kurtki, z której wyjął kawałek mapy drogowej, 
wyciągnął teraz fotografię artystyczną, porównał błyskawicznie i 
stwierdził: - To mamy już Anitę Bloom. 

Co teraz robimy? - spytał go brat, przyspieszając. -Jedziemy za 

nią? 

background image

Hmm... nie. To byłby próżny trud. Raczej zorientujmy się, skąd 

wyjechała. 

Podjechali samochodem pod bed & breakfast. 

Pan Bloom siedział w słońcu i czytał gazetę przy filiżance kawy. 

Dzień dobry - pozdrowił ich. 

Kędzierzawy i blondyn wymienili porozumiewawcze spojrzenia. 

Dzień dobry - odpowiedzieli. Potem zaś pomalutku podeszli z 

nieodgadnionymi uśmiechami na twarzach. 

-Może pomyliliśmy się, ale widzieliśmy, jak stąd pomknęła na rowerze 
dziewczynka. 

...................war ........arm 

 

• 

 

Ś ? 

 

 

 

 

_BRACIA NOŻYCE_ 

Mężczyzna uśmiechnął się. - Nie pomylili się panowie. To moja córka. 

Możemy usiąść? - zapytał kędzierzawy. 

Naturalnie - odparł pan Bloom. Wskazał im talerzyk z cukierkami 

w cukrze. - Może zechcecie się poczęstować? Zostawiła mi je córka 
przed odjazdem. 

Bracia Nożyce sięgnęli po cukierki przez uprzejmość, ale ich nie jedli. 

background image

-Wyglądała, jakby się bardzo śpieszyła - zauważył kędzierzawy. 

Pewnie chciała jechać nad morze? 

Pan Bloom złożył gazetę. - Może to i tak wyglądało, ale ona chce 
dojechać do miasteczka nad morzem kilka kilometrów stąd. Chyba była 
tam już wczoraj. 

Miasteczko? 

Nic o nim nie wiem, z wyjątkiem tego, że musi tam być szkoła. 

Bracia znowu wymienili spojrzenia. 

A jak się nazywa to miasteczko? - spytał kędzierzawy. 

Droga wzdłuż wybrzeża biegła prosto, po równinie, i była bezludna. 
Biegła między urwiskiem z maleńkimi plażami i rozległymi łąkami 
rozdzielonymi kamiennymi murkami. 

Anita dojechała do zjazdu, który prowadził do dębu z haczykami i 
jechała dalej, między wielkimi kępami 

^- -■WMgrp- ---------iT-l 

i^^ailli&aA_iii_jbsSiMuililii 

 

trawy. Tu droga zaczynała się wznosić i dziewczynka stanęła na 
pedałach, by jechać w tej pozycji. 

Po kwadransie dojechała do skrzyżowania czterech dróg i zatrzymała 
się, by odczytać znaki drogowe. W powietrzu rozlegało się cykanie 
świerszczy. 

Droga wzdłuż wybrzeża, którą dotychczas jechała, odchodziła teraz od 
morza i prowadziła do ZENNOR, a dalej biegła przez ST. IVES, 

background image

miasteczko, w którym była szkoła dla dzieci z Kilmore Cove. Z 
przeciwnej strony tablica wskazywała MORZE. Czwarta droga, 
najmniejsza 

i z asfaltem, który pamiętał lepsze czasy, nie była ozna- 

czona żadną tablicą. 

Anita sprawdziła, czy nikogo nie ma. 

I skręciła w nią. 

-Jadę! - krzyknęła, radując się pierwszym odcinkiem zjazdu. 

Gdy wiatr owiewał jej twarz, przejechała obok nowoczesnej betonowej 
willi, wyglądającej na opuszczoną, która owalnym kształtem 
przypominała odwrócony tort. Furtka była otwarta. Wiele okien miało 
powybijane szyby. 

Dom należący dawniej do Obliwii Newton, był teraz domem widmem. 

Anita minęła go, przejeżdżając polną drogę do Owi Clock i pochylona 
nad kierownicą zjeżdżała w stronę morza. 

226 

¡I 

^Jźr 

BRACIA NOŻYCE 

 

Potem nagle... oto i ono: Kilmore Cove ze swoją małą zatoką i domem 
nad urwiskiem. 

background image

Anita roześmiała się na widok miasteczka, które ukazało się zza 
ostatniego zakrętu jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. 

Śmiała się radośnie. 

Ponieważ, jeśli tu naprawdę chodziło o czary, stanowiła ona teraz ich 
cząstkę. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

 

 

I! 

■ 

/ » 

Rozdział 19 

PRZEWODNIK 

Anita przemknęła szybciutko przez miasteczko, wymijając o włos troje 
dzieci, które zdążały właśnie na przystanek szkolnego autobusu. 

Odwróciła się, żeby je przeprosić, ale nie zatrzymała się. Musiała 
włożyć maksimum wysiłku, żeby jadąc ostro pod górę, pokonać 
serpentyny wzniesienia Salton Cliff. 

Był to wielki trud, ale kiedy dziewczynka wjechała przez furtkę Willi 
Argo i znalazła się w parku wokół starego domu, poczuła się w pełni 
wynagrodzona. 

Była po prostu szczęśliwa. 

Nie znajdowała innego słowa na określenie tego uczucia: cienie 
stuletnich drzew, cudowny blask morza, 

 

background image

lekka bryza, migotliwe promienie światła przenikające przez listowie, 
wszystko to otoczyło ją magicznym płaszczem dającym poczucie 
szczęścia. 

Anita! - powitał ją Rick z progu kuchni. 

Uśmiechnęła się do niego promiennie. Brakło jej 

jeszcze tchu w piersiach i głos wiązł w gardle. Ustawiła rower obok 
roweru chłopca o rudych włosach. Właśnie miała założyć kłódkę, kiedy 
Rick powiedział: 

Nie potrzebujesz kłódki. Tu nikt ci go nie ukradnie! 

Anita usłuchała rady, zwracając jednocześnie uwagę 

na zegarek zawieszony na kierownicy roweru Ricka. Zegarek jego ojca, 
który zapamiętała z książek Ulyssesa Moore'a. 

Jason wybiegł pędem z kuchni. 

Nareszcie! - zawołał na widok Anity. Oczy mu błyszczały. - Już 

zaczęliśmy się obawiać, że nie przyjedziesz. -I nie dając jej nawet chwili 
na odpowiedź, pociągnął ją do środka domu i oznajmił: - 
Przetłumaczyliśmy prawie całą książkę! Moi wychodzą zaraz do pracy - 
dodał. - Spotkamy się w domu. 

Willa Argo była prawie taka, jak ją sobie Anita wyobrażała. Ale też 
znacznie bogatsza. Z dużej kuchni o ceglanej posadzce, ze stołem 
nakrytym obrusem w biało-czerwoną kratkę, wchodziło się do pełnego 
ozdób salonu: statuy, wazy, wykopaliska, maski z różnych stron świata, 
ustawione na starych meblach, sprawiały wrażenie nadmiaru. 

PRZEWODNIK_t 

background image

Posadzkę pokrywały różnokolorowe dywany, niektóre miejscami mocno 
już podniszczone. Za tym salonem był drugi, mniejszy, w którym stał 
okrągły stolik z jedynym w całym domu telefonem. 

Anita poczuła jakiś lekki przeciąg od strony schodów. 

Obejrzała się w prawo i ujrzała mały pokój, do którego growadziły trzy 
schodki. Najstarszy pokój w domu, ze sklepieniem z cegieł i ścianami z 
dużych kamieni. 

I osadzone w ścianie czarne, nadpalone i porysowane Wrota Czasu. 
Były częściowo ukryte za szafą, ale przez ciemną szparę między 
meblem a ścianą dało się rozróżnić cztery otwory z zamkiem, każdy na 
inny klucz. 

-Jest też moja siostra... - szepnął Jason, wyrywając Anitę z jej myśli i 
prowadząc ją w stronę werandy. 

Rick, idący za jej plecami, dorzucił: - Jeśli mogę ci coś radzić, spróbuj 
nie zwracać uwagi na jej napady kaszlu. 

Przed nimi pojawił się Nestor z termometrem i szklanką, w której 
pływały drobne listki jakichś ziółek. 

Cześć Anito - mruknął. A po chwili dodał: - Mała Covenant jest 

bardziej uparta niż muł. 

Dzień dobry, Nestorze. 

Utykający ogrodnik przekazał termometr Jasonowi. 

Spróbuj pamiętać, żeby za dwie godziny zmierzyć jej gorączkę i 

koniecznie dać do wypicia szklankę naparu z podbiału. 

Ani mi się śni! - zawołała Julia z werandy. - Nie mam zamiaru pić 

takiego świństwa! 

background image

Masz już trochę lepszy kaszel, więc wypijesz - uciął Nestor, 

znikając w zakamarkach domu. 

Anita weszła na werandę zalaną słońcem. Julia leżała na jednej z białych 
kanap stojących na wprost wygaszonego kominka. Na nogi miała 
narzucony koc ze szkockiej wełny. Stroiła głupie miny. 

Anita roześmiała się. 

Julia także. 

Cześć. 

Cześć. 

Czujesz się trochę lepiej? 

Ten człowiek to prawdziwe utrapienie. 

Anita usiadła na kanapie. Na podłodze i na dywanie, wszędzie leżały 
rozrzucone książki z poprzedniego dnia, stosy kartek, rysunki, połamane 
ołówki, dwie ekierki, cyrkiel, żółty mazak do zaznaczania tekstu i z 
dziesięć bloczków notesów. 

Porządnie pracowaliście - zauważyła, rozżalona, że nie brała w 

tym udziału. 

Jason usiadł na podłodze, wśród papierów. 

Wydarzyło się coś głupiego - powiedział z pewną siebie miną. - 

Czyż nie, Rick? 

Chłopiec o rudych włosach uśmiechnął się. 

To znaczy? Co takiego? 

'i 

background image

 

PRZEWODNIK_ 

Problem leży dokładnie w tym. - Jason kazał Rickowi usiąść za 

sobą, potem wsunął rękę pod kanapę i wyciągnął książeczkę Morice'a 
Moreau. 

Anita zsunęła się wolno na skraj poduszki kanapy, cała drżąca z emocji. 
Spojrzała na Julię, potem na Ricka, w końcu na Jasona. I czekała. 

-Twoja książeczka składa się z dwudziestu stron, w tym tej z dedykacją - 
zaczął Jason. - Na każdej stronie są rysunki i wiele zdań 
zaszyfrowanych. Szesnasta stronica jest tylko naszkicowana, a ostatnie 
cztery są czyste... Rick? 

Rameczki, w których ukazują się osoby, znajdują się na stronach 2, 

5 i 13. Jak wiadomo, są to trzy liczby pierwsze. I my uważamy, że to nie 
jest przypadek. 

Dlaczego? 

-Zeszyt mierzy dokładnie 15 centymetrów na 20 -odparł Jason. -1 co z 
tego? 

15 to jest 13+2, a 20 to jest 2+5 + 13- wyjaśnił Rick. Anita 

uśmiechnęła się z uznaniem. - Ooo - powiedziała. 

To było coś, co ogromnie spodobałoby się Tommiemu. 

Jason otworzył książeczkę na stronie 2. - Tu jest zapis nieszyfrowany, 
ale jego sens jest niezrozumiały. Tekst brzmi... 

Et in Arcadia ego. 

__________isilNS^ 233 B^I5iliiiiiJŁ]lEI[ 

background image

 

 

 

Jason przytaknął. - Niżej jest jedna z trzech rameczek, ta, w której nigdy 
nikt się nie ukazał. Rysunek dokoła tekstu, jak widzicie, pokazuje trzech 
pasterzy przy czymś w rodzaju grobowca, wśród lasów i wzgórz. 

A co to zdanie tak naprawdę znaczy? 

-To po łacinie - odpowiedział jej brat. - Znaczy... „I ja jestem w 
Arkadii". 

Wyruszyliśmy od razu na poszukiwanie tej Arkadii -wtrącił Rick, 

pokazując Podręcznik miejsc wyimaginowanych. - I odkryliśmy, że to 
była kraina w starożytnej Grecji. Ale... nie tylko. Poczynając od XVI 
wieku niektórzy sławni malarze umieszczali to zdanie Et in Arcadia ego 
na swoich obrazach. Właściwie nie udało się odkryć, dlaczego. 
Wiadomo tylko tyle, że Arkadia stała się krainą mityczną. Miejscem, 
gdzie - jak się uważa - nie może się przedostać żadna choroba. Albo 
gdzie, według innych, musiał być ukryty wielki skarb. 

Julia podniosła rękę. - Rezerwuję sobie bilet! 

Ale teraz dochodzimy do najpiękniejszego - ciągnął Jason. - Czyli 

tajemnego tekstu. 

Rick sięgnął po jeden z bloczków, potem odkaszlnął, żeby głos nabrał 
właściwej tonacji: - Morice Moreau pisze... Kraina, o której wam 
mówię, przyjaciele, leży z dala od wszystkich innych i to nie tylko w 
sensie geograficznym. Pociąga to za sobą rodzaj podróży całkowicie 
innej od jakiejkolwiek. Użycie paszportu i sam paszport jako taki, jak 
rów- 

background image

 

 

Jason przytaknął. - Niżej jest jedna z trzech rameczek, ta, w której nigdy 
nikt się nie ukazał. Rysunek dokoła tekstu, jak widzicie, pokazuje trzech 
pasterzy przy czymś w rodzaju grobowca, wśród lasów i wzgórz. 

A co to zdanie tak naprawdę znaczy? 

-To po łacinie - odpowiedział jej brat. - Znaczy... „I ja jestem w 
Arkadii". 

Wyruszyliśmy od razu na poszukiwanie tej Arkadii -wtrącił Rick, 

pokazując Podręcznik miejsc wyimaginowanych. - I odkryliśmy, że to 
była kraina w starożytnej Grecji. Ale... nie tylko. Poczynając od XVI 
wieku niektórzy sławni malarze umieszczali to zdanie Et in Arcadia ego 
na swoich obrazach. Właściwie nie udało się odkryć, dlaczego. 
Wiadomo tylko tyle, że Arkadia stała się krainą mityczną. Miejscem, 
gdzie - jak się uważa - nie może się przedostać żadna choroba. Albo 
gdzie, według innych, musiał być ukryty wielki skarb. 

Julia podniosła rękę. - Rezerwuję sobie bilet! 

Ale teraz dochodzimy do najpiękniejszego - ciągnął Jason. - Czyli 

tajemnego tekstu. 

Rick sięgnął po jeden z bloczków, potem odkaszlnął, żeby głos nabrał 
właściwej tonacji: - Morice Moreau pisze... Kraina, o której wam 
mówię, przyjaciele, leży z dala od wszystkich innych i to nie tylko w 
sensie geograficznym. Pociąga to za sobą rodzaj podróży całkowicie 
innej od jakiejkolwiek. Użycie paszportu i sam paszport jako taki, jak 
rów- 

 

background image

 

Jason przytaknął. - Niżej jest jedna z trzech rameczek, ta, w której nigdy 
nikt się nie ukazał. Rysunek dokoła tekstu, jak widzicie, pokazuje trzech 
pasterzy przy czymś w rodzaju grobowca, wśród lasów i wzgórz. 

A co to zdanie tak naprawdę znaczy? 

-To po łacinie - odpowiedział jej brat. - Znaczy... „I ja jestem w 
Arkadii". 

Wyruszyliśmy od razu na poszukiwanie tej Arkadii -wtrącił Rick, 

pokazując Podręcznik miejsc wyimaginowanych. - I odkryliśmy, że to 
była kraina w starożytnej Grecji. Ale... nie tylko. Poczynając od XVI 
wieku niektórzy sławni malarze umieszczali to zdanie Et in Arcadia ego 
na swoich obrazach. Właściwie nie udało się odkryć, dlaczego. 
Wiadomo tylko tyle, że Arkadia stała się krainą mityczną. Miejscem, 
gdzie - jak się uważa - nie może się przedostać żadna choroba. Albo 
gdzie, według innych, musiał być ukryty wielki skarb. 

Julia podniosła rękę. - Rezerwuję sobie bilet! 

Ale teraz dochodzimy do najpiękniejszego - ciągnął Jason. - Czyli 

tajemnego tekstu. 

Rick sięgnął po jeden z bloczków, potem odkaszlnął, żeby głos nabrał 
właściwej tonacji: - Morice Moreau pisze... Kraina, o której wam 
mówię, przyjaciele, leży z dala od wszystkich innych i to nie tylko w 
sensie geograficznym. Pociąga to za sobą rodzaj podróży całkowicie 
innej od jakiejkolwiek. Użycie paszportu i sam paszport jako taki, jak 
rów- 

234 

IM 

background image

^ ._PRZEWODNIK_t 

nież inne dokumenty są tam właściwie nieznane. Nie potrzebujecie 
żadnej wizy. Jednak, dobrze by było, żeby podróżnik zaopatrzył się w 
dokumenty osobiste i zaświadczenia sanitarne, użyteczne w razie 
potrzeby. Możecie zawiesić na piersiach identyfikator z waszymi 
danymi. Nie zapomnijcie tam wpisać: „przynależny do rasy ludzkiej". 

Rick zrobił przerwę. Dzieci popatrzyły po sobie. 

Naprawdę tak tam napisał? - spytała Anita. 

Poczekajcie, poczekajcie - powiedział Jason. 

Rick ciągnął dalej: - Nie uznaje się pieniędzy papierowych. Żeby móc 
zapłacić, zabierzcie ze sobą złoto i srebro, najlepiej w drobnych 
monetach. Radzę mieć pas wyposażony w odpowiednie kieszonki, żeby 
uniknąć kradzieży. Ponieważ kraj, o którym wam opowiadam, nie 
utrzymuje żadnych kontaktów z resztą świata, rozliczenia są dowolne. 
Mogą się wam przydać wisiorki i inne przedmioty na wymianę z 
kupcami. Radzę wziąć bardzo skromne wyposażenie podróżne. Żadnych 
kufrów czy walizek, lecz tylko skórzane torby. Wystarczy wam namiot, 
koc i moskitiera. Ale nie zapomnijcie zabrać stroju wieczorowego na 
bal, na który nieuchronnie zostaniecie zaproszeni. Konieczna 
margerytka wiatrów. 

Bale? 

A co to takiego ta margerytka wiatrów? 

Nie mamy zielonego pojęcia - odpowiedział Jason. 

Następnie w tekście... - ciągnął Rick - pojawiają się rady. W tym 

kraju nie wspinajcie się po ruinach, żeby 

■.............................mail....... 

background image

uniknąć ukąszenia przez węże i skorpiony. Strzeżcie się napojów 
mrożonych, owoców i warzyw, bo mogą spowodować biegunkę. Pijcie 
wodę białkową. 

Czyli? 

Pytaliśmy Nestora. To woda z roztrzepanym białkiem w środku. 

Fuj! - odezwała się Julia. - Kolejny z jego wstrętnych przepisów. 

-Zabierzcie ze sobą napary z ipekakuany i chininę na gorączkę... 

Nestor powiada, że to stare lekarstwa - dodał Jason. - A, kiedy 

Morice pisał te swoje wskazówki, nie istniała jeszcze aspiryna. 

-1 na tym kończą się wskazówki praktyczne - powiedział Rick. - 
Powiedzmy... porady podróżne. 

Jason przytaknął i pokazał wszystkim stronę, do której doszli. To była 
strona 5. Z drugą rameczką. Z tą, w której ukazał się mężczyzna na 
stosie poduszek. 

-1 oto najpaskudniejsza ze stron... - szepnął. 

Rysunek dokoła ramki był bardzo wyrazisty. Widać było na nim zarys 
czarnej jak noc góry z płonącym zamkiem na szczycie. Od zamku 
oddalały się dwa malutkie białe punkciki, prawdopodobnie dwie 
uciekające postacie. 

-A co tu jest napisane? - spytała Anita, patrząc z drżeniem na czerwone 
płomienie ogarniające zamek. 

_PRZEWODNIK_ 

Słowa raczej niepokojące - powiedział Jason. 

background image

Rick powrócił do czytania: - Nie rozmawiajcie z nikim na temat waszej 
podróży. Przygotowujcie ją w milczeniu, jeśli nie chcecie, żeby ta kraina 
spłonęła. Inni nie uważali i stracili wszystko, łącznie z życiem. 
Wiedzcie, że jest wielu takich, którzy bezskutecznie szukają drogi. 
Tylko dla dobrego poszukiwacza jest ona widoczna. Jeśli ją 
odnajdziecie, proszę was 

ostrożność i dyskrecję. 

Chłopiec o rudych włosach zrobił wymowną przerwę, zanim przeczytał 
końcową część tłumaczenia: - Drodzy przyjaciele, mimo bogactw i 
licznych zalet tego kraju, ciągle ubywa śmiałków, którzy do niego 
wyruszają. I to jest powodem, dla którego filozofowie nazywają go 
„Krajem, który umiera". - Uśmiechnął się lekko, odkładając bloczek 
notesu. - Koniec tekstu. I początek bezsensownych ilustracji. 

Następna strona w tej książce rzeczywiście zawierała rysunek 
mężczyzny, który wychodził z domu, przeglądając się w lustrze, 
otoczony stadkiem kur. 

Oto podróżnik, który wyrusza w drogę... - powiedział drwiąco 

Rick - otoczony przez kurczaki i kury. 

To są koguty - zauważyła Anita. - Mają grzebienie 

korale pod dziobami. 

To znaczy? 

Może podróżnikiem jest Francuz? - zastanawiała się dziewczynka. 

i r." i 237  . i'.... 

Dlaczego? - spytali ją wszyscy. 

background image

-Morice Moreau był Francuzem. Ten podróżnik otoczony jest kogutami; 
gallus to po łacinie „kogut", a Galowie to dawni mieszkańcy Francji. 

A skąd to lustro? 

Może uważa się za bardzo przystojnego? 

Hej, kochani, a co byście powiedzieli, gdybyśmy tak spróbowali 

popatrzeć na ten rysunek w lustrze? - zaproponowała znienacka Julia. 

Dobry pomysł. Lecę po lustro! - zakrzyknął Jason i pomknął po 

schodach na piętro.  > 

Kiedy tak na niego czekali, przeglądali następne stronice w książce. 

Na innym rysunku widać było tego samego mężczyznę, wędrującego 
brzegiem strumienia. Potem w lesie. W końcu dochodził do murów 
Kraju, który umiera. 

Ostatnia strona książeczki była tylko naszkicowana. 

Można było zobaczyć kilka liter bez znaczenia, TER R, a także szkic 
dziwnego zwierzęcia. Coś w rodzaju jeżozwierza. 

Cztery następne strony były puste. 

Jason wrócił z małym srebrnym lusterkiem. I zaczęli przez to lusterko 
oglądać mężczyznę wśród kogutów. 

Czy widzicie coś dziwnego? 

-Nic. 

._PRZEWODNIK_ 

Potem Anita zauważyła pewien szczegół. - Wydaje mi się, że tu coś 
jest... 

background image

-Co? 

Dziewczynka przechyliła głowę. Odwróciła książkę do góry nogami. - 
Tu, widzicie? To jakby łapki kogutów... formowały litery. 

To „M"! - krzyknęła Julia. 

Gdzie? 

Tu. Widzę ją w lusterku. 

A co oznacza „M"? 

Obrócili stronę, patrząc nadal na rysunki w zeszycie przez lusterko. 

Tu jest „O" - powiedziała Anita. 

Julia znowu potwierdziła, podczas gdy chłopcom nie udawało się nic 
zobaczyć. 

Na nąstępnym rysunku ukryte były dwie litery. - Tę widzę! - 
wykrzyknął Rick. - Jest między drzewami. To znowu „M". 

„N" - poprawiła go Anita. 

Ale jak wy to widzicie? - rozżalił się Jason. 

Ty je tylko zapisuj - poleciła mu siostra, obracając stronę. 

Rick, Anita i Julia wpatrywali się w obrazki aż im oczy łzawiły. 

Pomału, pomału odnaleźli wszystkie litery, które według nich trzeba 
było odszukać. 

 

Jason nie dostrzegł ani jednej, ale za to, na koniec poszukiwań, odczytał 
z tych liter słowo najzupełniej zrozumiałe. 

background image

To była nazwa miejscowości we Francji. 

Żeby odnaleźć Kraj, który umiera, podróżnicy winni wyruszyć właśnie z 
niej.* 

« / 

* Drogi Czytelniku! Dla uniknięcia niebezpieczeństwa wszelkiego 
rodzaju, postanowiliśmy nie publikować nazwy tej miejscowości. 

...........11............."o ........i............... 

 

nazwisko: Rick Banner 

urodzony: Kilmore Cove, 2 października wiek: 13 lat 

miejsce zamieszkania: mieszka w Kilmore Cove, kilka kroków od starej 
stacji kolejowej. znaki szczególne: wszyscy wiedzą, że ma słabość do 
Julii. Solidny i godny zaufania, próbuje pomyśleć, zanim coś zrobi. 

Rozdział 20 

DONOS 

Szkoła w St. Ives była otoczona ogromnym parkiem. Żeby do niej 
dojechać, trzeba było pozostawić za sobą morze, potężną skałę oraz 
plażę z bialutkim piaskiem i wjechać w głąb lądu. Najpierw ukazywały 
się dachy zanurzone w zieleni. Zaraz potem dobiegały głosy dzieci. 

Nienawidzę takich miejsc - powiedział kędzierzawy, trzymając 

łokieć wysunięty przez okno sportowego auta. 

Komu to mówisz - zgodził się z nim brat, najwyraźniej w fatalnym 

humorze. 

background image

Wjechali na wielki parking, który znajdował się dokładnie na wprost 
wejścia do szkoły. Stało już tam 

wiele rowerów, kilka samochodów i dwa stare busiki szkolne. 

Widzisz gdzieś dziewczynę? - spytał kędzierzawy. 

Nie, ale sądząc ze zgiełku myślę, że za chwilę zobaczymy ich kilka 

setek. 

Wjechali między samochody i nie wysiadając z auta, obejrzeli dokładnie 
wszystkie pojazdy. Potem, zawiedzeni, zatrzymali się w cieniu wielkiej 
lipy, opuścili szyby w obu okienkach i zaczęli snuć domysły. 

-Pytanie brzmi: co tu robi Anita Bloom? Jest na wakacjach, a chodzi do 
szkoły? 

Może powinniśmy wrócić do jej ojca i tam na nią 

poczekać? 

-Zrobimy to. Powiedział nam, że jutro wyjeżdżają, nie? 

Blondyn wyjął z walizki bardzo specjalne nożyczki, sięgnął leniwie po 
cygaro leżące na tablicy rozdzielczej i zdecydowanym ruchem przeciął 
cygaro na pół. Zapalił sobie połówkę, wydychając przez nozdrza 
błękitny dym. 

Popatrz, co za bomba, kuzynie - odezwał się czyjś głos w pobliżu 

samochodu. 

Taaa! - wykrzyknął drugi. 

To musi być Cadillac - mruknął trzeci głos. 

To jest Aston Martin, kuzynie! 

background image

Kilka kroków od samochodu pojawili się trzej chłopaczkowie, każdy 
innego wzrostu, jak schodki, wszyscy 

i # mr 

 

DONOS 

 

z czuprynami w kształcie karczochów, którzy nagle zaczęli krążyć 
wokół samochodu, jak ćmy przyciągane przez światło. 

-Ojoj! 

Spójrz jakie kolory! 

-To DB7 z 1997 roku. 

Blondyn wypuścił chmurę dymu, a potem podniósł palec, na którym 
zalśnił złoty pierścień Podpalaczy. -Hej ty, chłopaczku... - odezwał się. - 
To jest DB7 z 1994 roku, jeśli już chcesz wiedzieć. 

I wpatrywał się w nieruchomą twarz małego Flinta. 

Odlotowa maszyna, proszę pana - ocenił chłopiec, patrząc chciwie 

na tablicę rozdzielczą. 

Kędzierzawy oparł się o kierownicę. - Odczep się, smarkaczu. I tak nie 
damy ci się przejechać - powiedział szorstko blondyn. 

Ej... co to za obyczaje! - zawołał kędzierzawy. - To przecież tylko 

rozmowa z młodzieńcem rozkochanym w samochodach. 

To powiedz swojemu młodemu entuzjaście, żeby jego przyjaciel 

nie dotykał mi szyby swoim tłustym paluchem. 

background image

-To nie jest mój przyjaciel - odparował z miejsca mały Flint. Potem 
wydał stanowcze polecenie wielkiemu Flintowi, żeby kazał odsunąć się 
od szyby Flintowi średniemu. - To jest mój kuzyn. A krewnych, niestety, 
nie wybiera się. 

 

^ _DONOS_. ^ 

z czuprynami w kształcie karczochów, którzy nagle zaczęli krążyć 
wokół samochodu, jak ćmy przyciągane przez światło. 

-Ojoj! 

Spójrz jakie kolory! 

-To DB7 z 1997 roku. 

Blondyn wypuścił chmurę dymu, a potem podniósł palec, na którym 
zalśnił złoty pierścień Podpalaczy. -Hej ty, chłopaczku... - odezwał się. - 
To jest DB7 z 1994 roku, jeśli już chcesz wiedzieć. 

I wpatrywał się w nieruchomą twarz małego Flinta. 

Odlotowa maszyna, proszę pana - ocenił chłopiec, patrząc chciwie 

na tablicę rozdzielczą. 

Kędzierzawy oparł się o kierownicę. - Odczep się, smarkaczu. I tak nie 
damy ci się przejechać - powiedział szorstko blondyn. 

Ej... co to za obyczaje! - zawołał kędzierzawy. - To przecież tylko 

rozmowa z młodzieńcem rozkochanym w samochodach. 

To powiedz swojemu młodemu entuzjaście, żeby jego przyjaciel 

nie dotykał mi szyby swoim tłustym paluchem. 

background image

-To nie jest mój przyjaciel - odparował z miejsca mały Flint. Potem 
wydał stanowcze polecenie wielkiemu Flintowi, żeby kazał odsunąć się 
od szyby Flintowi średniemu. - To jest mój kuzyn. A krewnych, niestety, 
nie wybiera się. 

 

Tak blondyn, jak i kędzierzawy wybuchnęli śmiechem. 

Jesteście detektywami? - spytał wtedy wielki Flint. 

A skąd ci to przyszło do głowy, ty tyko? - odparował blondyn, 

wyciągając cygaro. 

-Macie samochód detektywów. Pan pali cygaro jak detektyw. I 
trzymacie na tablicy rozdzielczej fotografię dziewczyny. 

Blondyn i kędzierzawy ponownie wybuchnęli śmiechem. 

Mimo twego fatalnego akcentu, chłopcze, jesteś bardzo dobrym 

obserwatorem. 

Nauczył się tego ode mnie - wtrącił mały Flint. 

Doprawdy? 

Chłopiec wskazał fotografię Anity Bloom na tablicy rozdzielczej i 
powiedział: - Ja wiem, gdzie ona teraz jest. Tracicie czas, szukając jej 
tutaj. 

Za całą odpowiedź blondyn dmuchnął mu prosto w twarz dymem z 
cygara. - Mówisz poważnie, chłopaczku? 

Nazywam się Flint. 

Dobra, Flint. Co mi możesz powiedzieć o tej dziewczynie? 

background image

-Jak pan mnie przewiezie swoim autem - zaproponował mały Flint - to 
ja pana zawiozę do tej dziewczyny. 

// 

 

DONOS 

 

 

W ogrodzie Willi Argo wiał teraz silny wiatr. Anita doszła do miejsca, 
w którym zaczynały się strome schodki wykute w skale, biegnące w dół 
urwiska. Spoglądanie z tak wysoka na morze, było naprawdę czymś 
upojnym. 

Kiedy posłyszała za sobą kroki Jasona, nie obejrzała się nawet, żeby 
spojrzeć. 

Piękne wyzwanie, co? - zapytał ją Jason. - Wyruszyć w Pireneje. 

Ja tam nigdy nie byłem. 

Miejscowość, która miała być punktem wyjścia podróży do Kraju, który 
umiera znajdowała się w górach, które oddzielają Francję od Hiszpanii. 
Sprawdzili na mapie, ciesząc się, że ją znaleźli. 

Arkadia. 

Kraj, który umiera. 

Miejsce tajemne, gdzie nie istnieją choroby. 

Kobieta, która prosi ich o pomoc. I oni, Podróżnicy w Wyobraźni, 
którzy wyobrażają sobie wyprawę w jej poszukiwaniu. 

Podróż trudna i mało kto miałby odwagę, by w nią wyruszyć. 

background image

-Jesteśmy tylko dziećmi - powiedziała Anita na koniec tych wszystkich 
rozważań. 

-1 co z tego? 

Wiatr rozwiewał jej włosy. Morze ryczało. 

To jest po prostu za trudna sprawa - wyjaśniła Anita. - Może 

powinniśmy... powiedzieć komuś o tym. 

247 

 

 

Jason stanął obok niej. Był wyższy. Długa grzywka opadała mu na czoło 
i cienki nos jak woda po skałach. -Komu na przykład? 

Anita długo nad tym myślała, ale jedyną osobą, której chciałaby to 
powiedzieć, był Tommaso. 

U stóp wyniosłej skały woda morska robiła się ciemna jak ropa. 

-Ten Kraj, który umiera jest bardzo podobny do Kilmore Cove - 
odezwał się Jason. - Nie figuruje na żadnej mapie. Jest malutki. I 
chroniony. Oba kryją sekrety. A sekrety... nie są dla wszystkich. 

Kobieta z książeczki... - szepnęła Anita. -Powiedziała mi, że jest 

ostatnia. Ostatnia spośród kogo, Jasonie? 

Chłopiec potrząsnął głową, opierając się o drewnianą poręcz przy 
schodkach. - Ostatnia z jego mieszkańców? 

Bała się. 

background image

Gdybym był ostatnim mieszkańcem Kilmore Cove... też byłbym 

przerażony. I chciałbym, żeby ktoś przybył mi z pomocą. 

A więc naprawdę chciałbyś... udać się tam? 

Chciałbym spróbować. 

Ale my nic nie wiemy! - odparła Anita. - W porządku, znaleźliśmy 

nazwę miejscowości w Pirenejach. I poza tym kilka dziwnych 
rysunków. Ale czy to nie za mało jak na wskazówkę, gdzie szukać tego 
Kraju, który umiera? 

,,_DONOS_ 

Mogę ci coś pokazać? 

Jason poprowadził Anitę w dół po schodkach. 

Z portyku Willi Argo Rick widział ich, jak znikają za skałą i zapytał: - 
Co oni tam wyrabiają? 

-Zostaw ich w spokoju - odpowiedziała Julia. -Lepiej mi powiedz, co ty 
zamierzasz robić? 

Rick podrapał się po głowie. - Nie wiem. Pomysł wyjazdu w Pireneje, 
żeby następnie ruszyć według instrukcji w tej książce... i zrobić to już 
teraz, z dnia na dzień... Mnie się to wszystko wydaje... istnym 
szaleństwem. 

Do pokoju wszedł Nestor, trzymając w ręku stary aparat fotograficzny. 
Bez zbędnych pytań stanął na wprost Ricka i rozkazał: - Uśmiechnij się. 

Po chwili błysnęło białe światło flesza. 

-Ojej! - zaprotestował Rick, trąc sobie oczy. - Co ty robisz? 

Posuwam się z robotą - odpowiedział enigmatycznie ogrodnik. 

background image

Na to Julia roześmiała się, ale potem nagle chwyciły ją dreszcze, więc 
otuliła się szkockim pledem. 

Oczy dziewczynki błyszczały od gorączki. 

Patrząc w nie teraz, Rick przypomniał sobie tysiące zdań, jakie na 
próżno usiłował zapisać. I poczuł serce tłukące się gwałtownie w piersi. 
- Jesteś chora, Julio. 

r 1 

 

Zamknęła oczy, przerywając rozmowę. Rick zaczął zbierać kartki 
papieru rozsiane po podłodze. - Musimy zrobić porządek, zanim wrócą 
twoi rodzice. 

Julia zakaszlała. 

Coś ci podać? 

Tak - odpowiedziała dziewczynka, uśmiechając się przekornie. - 

Podaj mi Arkadię. Pojedźmy tam razem. 

Jason biegł po stromych schodkach w skale, jak zwykle z dużą fantazją. 
W ten sposób sprowadził Anitę na sam dół, aż do plaży osłoniętej 
skałami. I kiedy ona ściągała buty, żeby zamoczyć w morzu stopy, 
odszukał coś, co opodal, ukrył. 

Wrócił z małym, obrzydliwie cuchnącym pudełeczkiem potrzebnym mu 
do łowienia ryb. Wewnątrz były haczyki i gliniane kuleczki. 

Przeturlał kuleczki do rąk Anity. 

Wiesz, co to jest? - spytał. 

background image

Dziewczynka mogła się łatwo domyśleć. Czytała o tym w pierwszym 
tomie Ulyssesa Moore'a. - To są kulki ziemia-światło. W każdej jest 
ukryty robaczek świętojański, który następnie... wychodzi... i... 

Spojrzała w górę urwiska Salton Cliff, na ogromną, białą i stromą, skałę. 
Była o wiele potężniejsza niż sobie wyobrażała. 

Te gliniane kuleczki, pudełeczko i bilet z zaszyfrowanym 

zdaniem... - szepnął Jason - to było wszystko, co mie- 

 

_DONOS_ 

łiśmy do dyspozycji, kiedy zaczęła się ta przygoda. Mieliśmy dużo 
mniej niż teraz, mając ten zeszyt, twoją książkę okno. Anita ścisnęła 
kuleczki w dłoni. 

Ale to szaleństwo! - zawołała. - Nie wiedziałabym nawet, jak to 

załatwić z rodzicami... - Zagryzła wargę. -A poza tym... po co 
mielibyśmy, skorzystać z tych wskazówek Morice'a Moreau? 

Żeby ocalić kobietę, która cię poprosiła o pomoc. 

Ale nie wiemy, jak! 

Mam pomysł. 

Jaki? - spytała Anita, ściskając kulki ziemia-światło. Morze szalało 

wśród skał. Mewy wzbijały się w niebo, 

goniąc wiatr. 

Gdyby tylko wiedział, że i ona tego pragnie, Jason chętnie przytuliłby i 
pocałował Anitę. 

background image

Ale ponieważ nie wiedział, ograniczył się do wyznania jej swojego 
planu. 

Mówicie, że widzieliście ją tutaj - odezwał się kędzierzawy, 

wkładając na nos okulary słoneczne. 

Właśnie tak, proszę pana - potwierdził mały Flint. 

Dokładnie - dodał wielki Flint. 

-Ja nie rozumiem... - użalił się średni Flint. Zatrzymali się przed 
promenadą do Kilmore Cove. Miasteczka obrzydliwie małego i 
obrzydliwie nadmorskiego, według Braci Nożyców. 

ffillllffllElIlIllfflliS^^ 251 ESilliB Iffl IliOlffl 

^ ,_DONOS_t J 

liśmy do dyspozycji, kiedy zaczęła się ta przygoda. Mieliśmy dużo 
mniej niż teraz, mając ten zeszyt, twoją książkę okno. 

Anita ścisnęła kuleczki w dłoni. 

Ale to szaleństwo! - zawołała. - Nie wiedziałabym nawet, jak to 

załatwić z rodzicami... - Zagryzła wargę. -A poza tym... po co 
mielibyśmy, skorzystać z tych wskazówek Morice'a Moreau? 

Żeby ocalić kobietę, która cię poprosiła o pomoc. 

Ale nie wiemy, jak! 

Mam pomysł. 

-Jaki? - spytała Anita, ściskając kulki ziemia-światło. 

Morze szalało wśród skał. Mewy wzbijały się w niebo, goniąc wiatr. 

background image

Gdyby tylko wiedział, że i ona tego pragnie, Jason chętnie przytuliłby i 
pocałował Anitę. 

Ale ponieważ nie wiedział, ograniczył się do wyznania jej swojego 
planu. 

Mówicie, że widzieliście ją tutaj - odezwał się kędzierzawy, 

wkładając na nos okulary słoneczne. 

Właśnie tak, proszę pana - potwierdził mały Flint. 

Dokładnie - dodał wielki Flint. 

Ja nie rozumiem... - użalił się średni Flint. 

Zatrzymali się przed promenadą do Kilmore Cove. 

Miasteczka obrzydliwie małego i obrzydliwie nadmorskiego, według 
Braci Nożyców. 

251 

IZ 

 

-1 dokąd pojechała? 

W tę stronę. 

Spojrzenia obu braci zatrzymały się niemal natychmiast na wielkiej willi 
górującej nad skałą Salton Cliff. -Kto mieszka w tym domu? 

Fuj! - zrobił minę wielki Flint. 

Tam mieszka rodzina Covenant - sprecyzował mały Flint. 

Kędzierzawy zrobił się czujny. - Powiedziałeś Covenant? 

background image

Właśnie tak, proszę pana. 

Sprawdź - polecił bratu. - To jedno z nazwisk, jakie mamy w 

notesie. 

-Jason Covenant - przeczytał blondyn. 

To on! - wykrzyknął Flint średni. 

Wielki zacisnął pięści. 

My nienawidzimy tych Covenantow - wyjaśnił mały Flint. 

A dlaczego? - zapytał kędzierzawy. 

Bo są obcy. 

My też jesteśmy obcy. 

Ale macie Astona Martina DB7. 

Bracia Nożyce roześmieli się szyderczo. -1 tak to się kręci ten świat, 
chłopcze. Właśnie tak. Powiedzcie nam coś o nich. 

Mały Flint wzruszył ramionami. - Przeważnie żyją u siebie, rzadko 
bywają w miasteczku. Mają tu tylko jednego przyjaciela. 

 

_DONOS_ 

Ricka Bannera - dorzucił wielki Flint. 

Ale dlaczego obchodzą was te sprawy? - zapytał najmniejszy z 

kuzynów. 

Kędzierzawy poprawił sobie okulary słoneczne. - O to niech cię głowa 
nie boli - odpowiedział. -1 opowiadaj dalej. 

background image

Za informacje się płaci, jak w filmach - odparował mały Flint. 

Przewieźliśmy was naszym autem aż dotąd. To wam nie 

wystarcza? 

Trzej kuzyni Flint spojrzeli na siebie z wahaniem. 

Zrobimy tak... - wtrącił blondyn. - Ponieważ szukamy informacji i 

o tej dziewczynie, i o Covenantach... 

Wyjął portfel i mignął jakimś banknotem. 

Wy będziecie mieć ich na oku, a my wam zapłacimy za 

informacje. 

Mały Flint pochwycił banknot. - Przedpłata dokonana. 

Blondyn schował portfel do kieszeni, podczas gdy jego brat rozglądał się 
wkoło. Domki. Domki. I jeszcze raz domki. 

Powiedzcie nam kuzyni... można tu gdzieś coś zjeść? 

Możecie iść do gospody Salt Walker - odpowiedział mały Flint. 

-Albo zrobić tak, jak nasz kuzyn i iść do cukierni Chubbera - dodał 
wielki Flint. 

 

W Willi Argo popołudnie minęło szybko na omawianiu pomysłu Jasona. 

Dzieci, zamknięte w domku ogrodnika, bez Julii, opracowały ponad 
dwadzieścia możliwych wariantów. Punktualnie o piątej, kiedy już 
szczegółowo opracowano całą strategię, Anita opuściła Willę Argo, by 
wrócić do hoteliku, gdzie czekał na nią ojciec. 

Kiedy minęła opuszczony dom Obliwii Newton, zaczął za nią jechać 
jakiś samochód. 

background image

Aston Martin DB7. 

W Kilmore Cove pozostało już tylko kilka spraw do uporządkowania. 
Nestor wykręcił, po raz drugi w ciągu ostatnich dwóch dni, numer 
telefonu Blacka Wulkana na opuszczonej stacji kolejowej. 

Potrzebujemy bardzo twojej pomocy - powiedział mu bez owijania 

w bawełnę. 

My to znaczy kto? I jakiego rodzaju pomocy? 

Czy można będzie wyprowadzić twoją lokomotywę za Kilmore 

Cove tak, żeby nikt nie zobaczył? 

Wiesz dobrze, że zamknęliśmy wschodni tunel. 

Ale wiem też, że zostawiliśmy jeden tor, gdybyśmy musieli 

uciekać. Tor, który biegnie między wzgórzami. 

A gdzie chciałbyś jechać? 

-Ja nigdzie. Ale... dwaj chłopcy. 

Dokąd chcą jechać? 

v_____DONOS_. 

Do Londynu. 

-Do Londynu? Nielicha przejażdżka... muszę sprawdzić. 

To znaczy, że da się to zrobić? 

-Znaczy, że teraz muszę zejść do kas biletowych i uruchomić maszynę 
Petera z rozkładem jazdy. Co oznacza, że potrzebuję co najmniej pół 
godziny, znając pomysły Petera. Kiedy chcieliby wyruszyć? 

Jutro - odparł Nestor. 

background image

Black Wulkan zaśmiał się sarkastycznie. - Czy jest coś, 

czym powinienem wiedzieć? 

Nie. Podróżują z lekkim bagażem. Plecak, namiot, moskitiera. 

Moskitiera. 

To oni nalegali. Teraz są w kuchni i przygotowują sobie chininę i 

wodę białkową. 

Nagle zwariowali? 

Po prostu przeczytali książkę z instrukcją podróży. 

mają zamiar skrupulatnie ją wykorzystać. 

Podróż dokąd? 

Nie chcę teraz nawet myśleć o tym. Wprost boję się ci to 

powiedzieć. 

Black długo milczał. - Znaleźli go? Znaleźli budowniczego wrót? 

Tego nie powiedziałem. 

Ale pomyślałeś. 

■ 

 

 

To jest kobieta, Black. I zależy mi, żebyś zawiózł ich jutro w nocy 

do Londynu. 

Dam ci znać. 

background image

Black Wulkan rozłączył się. Nestor czekał. Minuty mijały powoli. Całe 
pół godziny. 

Potem zadzwonił telefon. - Mów - powiedział tylko do Blacka. 

Jest szansa, by użyć wszystkich zwrotnic prawidłowo i nie spotkać 

się z innymi pociągami. I pozostać przy tym niezauważonymi. 

Wspaniale. 

-To jest raczej ryzykowna podróż - ciągnął Black Wulkan. -1 trzeba 
będzie ruszyć jutro w nocy, dokładnie między pierwszą dwadzieścia a 
pierwszą dwadzieścia osiem. Jak minie te osiem minut nie będzie można 
znaleźć wolnego toru. 

Idę uprzedzić chłopców. 

-A jak już przyjadą do Londynu? - spytał Black bardzo cichutko. I 
dodał: - Czy konstruktorka wrót jest w Londynie? 

-Nie. 

No to, co zrobią w Londynie? 

Wezmą samolot. 

.................256 ____________________ 

11 EUROPEAN UNION j UNITED KINGDOM OF || GREAT 
BRITAIN | fiND NORTHERN 1REIANI 

Rozdział 21 

PODRÓŻ Z POWROTEM 

Świat za szybą samochodu pana Blooma umykał do tyłu. Była to ta 
sama podróż co kilka dni temu, tyle że jakby w lustrzanym odbiciu. 
Bezludne wsie Kornwalii ustępowały miejsca pierwszym domom na 

background image

przedmieściu, potem domy wyrastały coraz gęściej, aż były stłoczone 
tak, że stopniowo zajmowały każdą wolną przestrzeń. 

Londyn. Stolica ze swoimi ulicami i swoimi światłami. 

-To był naprawdę udany urlop - powiedział tata Anity, zwalniając przed 
światłami. - Nie uważasz? 

Dziewczynka spoglądała na świat ze szkła, cegieł i betonu, który 
wyrastał wokół. Patrzyła na ludzi spieszących po chodniku i 
wymijających się nawzajem. 

 

 

Spojrzała na ojca i przytaknęła. Tak, rozerwała się. Bardzo się 
rozerwała. 

A jak było w szkole? 

Anita odpowiedziała wymijająco. Powiedziała, że w szkole było dobrze. 
I że bardzo spodobała jej się jazda na rowerze, ponieważ w Wenecji nie 
mogłaby nigdy tak jeździć. I że plaże w St. Ives są bardzo ładne. 

Pan Bloom poprawił lusterko wsteczne i wykrzyknął: - Co za cudo! Za 
nami jedzie Aston Martin! 

Anita tymczasem spoglądała na migające jej przed oczami nazwy ulic. - 
Mógłbyś mnie podwieźć na Frognal Lane? - spytała w pewnym 
momencie. 

Frognal Lane? A gdzie to jest? 

Nie wiem. 

Ale po co? 

background image

Dziewczynka szybko wymyśliła jakiś powód. Po raz niewiadomo, który. 
Powiedziała, że tam jest sklep z perfumami, które uwielbia mama. - 
Mielibyśmy prezencik dla niej - zasugerowała. 

Potem przyszło jej na myśl, że Frognal Lane może nie istnieje. I że to 
wszystko to była zabawa, żart. Żadnej ulicy Frognal Lane. Żadnych 
złych ludzi. Żadnych spalonych rzeczy. 

Pomyślała o małpie Morice'a Moreau: to zwierzę przeżyło pożar na 
ostatnim piętrze domu. Są rzeczy, które się palą i takie, które się nie 
palą. 

.......liii.....Ill................."8 ................. 

, PODRÓŻ Z POWROTEM 

Ł 

Ojciec podał jej płan ze spisem ulic, żeby odnalazła ulicę Frognal Lane. 
Anita zaczęła szukać. 

Była. 

W dzielnicy Hampstead, NW3, 7DY. 

Serce skoczyło jej do gardła. - Tu jest - powiedziała, pokazując ojcu 
mapę drogową. 

Ojciec spojrzał uważnie i potem zaczął poruszać głową raz w górę, raz 
w dół, na ulicę i na mapę, na zmianę. - To musi być gdzieś tutaj. 

„Niemożliwe" - pomyślała Anita. Złapała za uchwyt dla pasażera i 
mocno trzymała. 

Ojciec skręcił tymczasem w jakąś ulicę, potem w następną i w końcu 
wjechał w alejkę obsadzaną niskimi drzewami. Domy były tu coraz 
niższe. I coraz starsze. 

Gdzie ten sklep? 

background image

Pod numerem 23 - powiedziała dziewczynka. 

Samochód wolno sunął po Frognal Lane. Numer 13, 

numer 15. 

Anita przykleiła się do szyby. 

17,19. 

Staroświeckie kamieniczki. Sztywne i naburmuszone. Staruszki zdobne 
w miedziane rynny i spiczaste dachy. Mansardy. Dachówki. Wąskie i 
wysokie okna. Balkoniki bez kwiatów. Domy skromne. Numer 21. 

Ulica była coraz węższa. Nagle, tuż przed następnym zwężeniem, 
zajechał im drogę jakiś skuter. Zablokował 

 

 

 

samochód taty. Anitą szarpnęło do przodu, ale przytrzymał ją pas. 

Tato, jak prowadzisz? - krzyknęła z pretensją, naciskając klakson. 

Typ na skuterze odwrócił się, popatrzył na nich i znikł. Anicie wydało 
się, że na głowie nie miał kasku, lecz czarny melonik. 

Widziałaś takiego! - parsknął gniewnie ojciec. 

No właśnie - odparła dziewczynka, zamykając, a po chwili 

otwierając oczy. , 

background image

Dwadzieścia trzy - powiedział ojciec, włączając kierunkowskaz. - 

Powinien być gdzieś tutaj. - Wychylił się przez okienko. - Ale nie widzę 
żadnego sklepu. A ty widzisz? 

Anita spojrzała kątem oka. Ciemny chodnik, alejka wejściowa z małą 
czarną bramką. Trzy schodki. Brama polakierowana na lśniący szary 
kolor. Po lewej stronie bramy tabliczka. 

Piorun zapalający cygaro trzymane w palcach przez 

Och nie - szepnęła szybko. - Och nie... zabierajmy się stąd! 

Może sklep się gdzieś przeniósł. 

Nie tato, nie - powtórzyła Anita. - Pomyliłam się. To nie tutaj. Po 

prostu coś pomyliłam. Odjeżdżajmy! 

Zawrócili i znowu znaleźli się w gąszczu samochodów. Jechali w 
milczeniu. Dojechali do domu państwa Bloom. 

mężczyznę w meloniku. 

^ , PODRÓŻ Z POWROTEM 

. J 

^JW^ 

~^^ 

Ojciec nacisnął pilota i otworzył automatyczną bramę wjazdową do 
garażu. 

Zaparkował w podziemnym garażu na miejscu pod numerem 34. 
Wysiadł, wyjął swoją walizkę. Anita zrobiła to samo. 

Podeszli w milczeniu do wind. 

Zatem ten dom istniał. 

Podpalacze istnieli. 

background image

To była prawda. 

Jesteś spakowana na jutro rano? 

-Tak. 

To też była prawda. 

A o której mam cię odwieźć na lotnisko? 

O piątej pięćdziesiąt. 

Ojciec.udał, że mdleje. - O matko! - jęknął. - Nie było innego lotu? 

Nie - odparła Anita, uśmiechając się. 

I to też była prawda. 

Ale masz już bilet do Wenecji, prawda? 

-Tak - odpowiedziała dziewczynka, wchodząc do windy. Nie odważyła 
się nawet spojrzeć w lustro. 

Paskudnie przed chwilą skłamała. 

Miała bilet. 

Ale nie do Wenecji. 

 

 

 

Tego samego wieczoru, całe kilometry dalej, Nestor pokuśtykał przez 
ogród. 

background image

Wyprowadził z garażu motor, przepchnął go przez ogród i już na drodze 
uruchomił silnik, żeby zjechać do miasteczka. Zabrał ze sobą pudełko 
czekoladek od Chubbera. 

Słońce chyliło się ku zachodowi za kurtyną chmur. Nestor, nie odpinając 
pasków od kasku, skierował się do domu panny Stelli. Najstarszej 
nauczycielki w Kilmore Cove. 

Dobry wieczór, panno Stello - pokłonił się przymilnie przy 

drzwiach. - To ja Nestor, ogrodnik. 

Żeby zachęcić starą nauczycielkę do otwarcia drzwi, pokazał jej 
czekoladki. 

Dziesięć minut później siedział na brzeżku kanapy, która wyglądała 
jakby za chwilkę miała się rozlecieć. Herbata miała posmak czosnku. 
Wspominając dawne czasy, Nestor próbował możliwie szybko 
naprowadzić rozmowę na interesujący go temat: klucze od szkoły w 
Kilmore Cove. 

Pani, panno Stello, powinna mieć zapasowe klucze od szkoły - 

powiedział. 

Jak było do przewidzenia, na samo wspomnienie szkoły, surowa 
nauczycielka poddała się wzruszeniu. Zaledwie kilka miesięcy 
wcześniej zdecydowała się przejść na emeryturę. Ostatecznym 
powodem było zaginięcie dyrektora Marrieta. 

262 

 

 

^ . PODRÓŻ Z POWROTEM 

„ ^ 

background image

- Odszedł niedługo przedtem, jak na mieliźnie osiadł wieloryb - 
przypomniała piskliwym głosikiem. 

Nestor dobrze to pamiętał. I jak wtedy, poczuł przypływ zgrozy. 
Wolałby inne wspomnienia, bo przecież panna Stella była kiedyś i jego 
nauczycielką. 

Godzinę później wychodził z domu panny Stelli, dzierżąc w dłoni pęk 
kluczy od szkoły w Kilmore Cove. 

Ogrodnik z Willi Argo podjechał pod stary budynek szkolny, 
zaparkował swój motor na tyłach domu, żeby nikomu nie przeszkadzał, 
przeszedł wokół budynku, żeby się upewnić, że wszystkie światła są 
wygaszone, a potem znalazł właściwy klucz. 

Wszedł. I poczuł ten szczególny dreszcz, który - bez żadnego 
specjalnego powodu - przejmuje człowieka, gdy powraca po wielu 
latach do swojej szkoły. Puste klasy, z ławkami w rzędach, tablice 
pięknie wyczyszczone, katedry z szufladkami na wpół wysuniętymi i ten 
zapach kredy nie do pomylenia z czymkolwiek innym. 

Niezatarte wspomnienia. Przeżyło się tu za wiele wzruszeń, by móc to 
wszystko zapomnieć. 

A poza tym Nestor nie lubił zapominać. Był jednym z tych nielicznych 
już ludzi, którzy troskliwie chronili wspomnienia. 

I tak, rozmyślając, sunął w skrzypiących butach przez długi korytarz, po 
którym kiedyś biegał wraz z przy- 

z^jsźr 

 

jaciółmi: Leonardem Minaxo, Blackiem Wulkanem, Peterem 
Dedalusem, Klitajmnestrą i Kleopatrą Biggles. I przez moment miał 

background image

wrażenie, że widzi ich roześmiane dziecięce buzie, że w swoich 
ciemnych mundurkach są wszyscy wokół niego, jak duchy. 

Minął gabinet dyrektora, zauważając, że nowy dyrektor, przysłany tu 
niedawno z Londynu, na miejsce Ursusa Marrieta, wprowadził pewne 
zmiany: nie było już starych, wypolerowanych przez czas drzwi, lecz 
brzydkie i nowoczesne, polakierowane na ciemno. Gdyby tylko tak się 
nie śpieszył, no i nie był w pewnym wieku, Nestor chętnie zatrzymałby 
się i czubkiem klucza wyrżnąłby na drzwiach napis Precz z dyrektorem. 
Ale poszedł dalej. 

Drzwi, których szukał, znajdowały się w końcu korytarza na parterze, 
zaraz za pokojem nauczycielskim. Były tuż za stosami niepotrzebnych 
już książek porozrzucanych po podłodze. 

Drzwi nie były otwierane od bardzo dawna, ale jak Nestor słusznie 
przypuszczał, wśród kluczy od panny Stelli był też i taki, który do nich 
pasował. 

Piwnice szkolne. 

Wilgoć na schodach. Wątłe i drżące światło. Ogrodnik zszedł, 
przytrzymując się poręczy. 

Na dole wszedł w wąski korytarz. Liczne piwnice były oznaczone 
literami, jedna obok drugiej. Piwnice A, B, C... 

Nestor zatrzymał się przed D. 

264 

, PODRÓŻ Z POWROTEM 

. ^ 

Jak Dedalus. 

Klucz. 

background image

I otworzył także te drzwi, już ostatnie. 

Automat wyłączył światło na schodach. Nestor wszedł do komórki i 
włączył w niej światło. Nie pomylił się. 

Wewnątrz znajdowała się ogromna maszyna, nakryta zakurzonym 
pokrowcem. Zdjął go. 

Wyglądała trochę jak triceratops. Jak dziwaczne krosna mechaniczne, a 
do tego jeszcze, jak zdemontowane organy kościelne i kawałek 
podwodnego okrętu. I tak, jak w wypadku wszystkich innych maszyn 
Petera, było zupełnie niepojęte, do czego to żelastwo miałoby służyć. I 
co trzeba zrobić, żeby maszynę uruchomić. 

-Cześć, Identity - pozdrowił ją Nestor, opierając dłoń na powierzchni 
czarnego żelaza. - Potrzebny mi jest ładny nowy paszport. Myślisz, że 
masz chęć go zrobić? 

Obszedł maszynę wkoło, podniósł jedną dźwignię, potem drugą. Identity 
zaczęła działać i na oczach ogrodnika wysunęła klawiaturę z okrągłymi 
klawiszami, podobnymi do takich, jakie ma maszyna do pisania. 

Rick Banner wystukał pomału Nestor. 

Pokazała się teraz druga klawiatura, na której Nestor wystukał: 
„paszport angielski". 

Z maszyny uniósł się dziwaczny dziób, niczym na jakiejś pofałdowanej i 
giętkiej szyi gęsi. Ogrodnik wsunął 

li!.....ni...........IBM 265 .............I.....Bili 

 

 

background image

 

wewnątrz fotografię, jaką zrobił Rickowi tego popołudnia. 

Powiedział sobie, że żwawo posuwa się z robotą. 

Identity wchłonęła fotografię do swego brzucha, w którym zaczęło coś 
gwałtownie tykać. 

Nestor założył średni palec na wskazujący, czekając aż maszyna wykona 
swoją pracę. 

266 

 

 

P»\!>SPORT _£_ 

 

wewnątrz fotografię, jaką zrobił Rickowi tego popołudnia. 

Powiedział sobie, że żwawo posuwa się z robotą. 

Identity wchłonęła fotografię do swego brzucha, w którym zaczęło coś 
gwałtownie tykać. 

Nestor założył średni palec na wskazujący, czekając aż maszyna wykona 
swoją pracę. 

......................... 266 ĘKĘ., — 

Rozdział 22 

PÓŁNOC 

background image

Rick Banner wyskoczył ze swego łóżka, kiedy posłyszał bicie 
kościelnego dzwonu. Był już całkowicie ubrany. Miał strój wygodny, 
zgodnie z instrukcją. I miał też pas z licznymi kieszonkami, żeby 
uniknąć kradzieży. 

Uważając, by się poruszać możliwie najciszej, wyciągnął spod materaca 
torbę podróżną, do której schował ubranie na zmianę i parę innych 
rzeczy. 

Dla pewności popatrzył na nią oceniająco jeszcze raz. Jason mówił mu, 
że musi być niewielka, żeby można ją było wnieść do samolotu jako 
bagaż podręczny. 

Rick nigdy wcześniej nie leciał samolotem. A nawet żadnego jeszcze nie 
widział. 

i...........i.............................267 ..........Iliaiii 

 

 

Zasłał pospiesznie łóżko. Na poduszce, w widocznym miejscu, tak żeby 
mama go spostrzegła, jak tylko otworzy drzwi, zostawił list 
wyjaśniający swoje zniknięcie. 

Nasłuchiwał odgłosów domu już głęboko pogrążonego we śnie. Mógł 
słyszeć oddech śpiącej mamy dochodzący z pokoju w głębi korytarza. 

Spojrzał na łóżko i ciężko westchnął. List był jednym wielkim 
kłamstwem. Nie było żadnej wycieczki szkolnej do Londynu, o której 
zapomniał mamę uprzedzić. To był tylko taki wykręt. A Rick 
nienawidził kłamstwą. 

- Dalej - powiedział, żeby przezwyciężyć pokusę, bo miał ochotę dać 
sobie spokój z całą tą podróżą. - Oni mnie potrzebują. 

background image

Wyszedł z sypialni, przebiegł cichutko korytarz, otworzył drzwi 
wychodzące na schody i spojrzał na strome stopnie biegnące w dół, aż 
na ulicę. 

Na tle głębokiej ciemności nocy, białe ściany wydawały się lśnić 
srebrzyście. 

Rick zarzucił sobie bagaż na plecy, po raz ostatni rzucił okiem na 
korytarz i ostrożnie zamknął za sobą drzwi. 

W wielkim domu na szczycie urwiska odbywała się właśnie szeptem 
gorąca sprzeczka. W pokoju w wieżyczce na szczycie schodów stały 
naprzeciw siebie dwie postacie, ukryte w ciemności. Przez okna widać 
było ciemne plamy drzew w parku, przez które prześwitywały światła 

 

 

Zasłał pospiesznie łóżko. Na poduszce, w widocznym miejscu, tak żeby 
mama go spostrzegła, jak tylko otworzy drzwi, zostawił list 
wyjaśniający swoje zniknięcie. 

Nasłuchiwał odgłosów domu już głęboko pogrążonego we śnie. Mógł 
słyszeć oddech śpiącej mamy dochodzący z pokoju w głębi korytarza. 

Spojrzał na łóżko i ciężko westchnął. List był jednym wielkim 
kłamstwem. Nie było żadnej wycieczki szkolnej do Londynu, o której 
zapomniał mamę uprzedzić. To był tylko taki wykręt. A Rick 
nienawidził kłamstwa. 

- Dalej - powiedział, żeby przezwyciężyć pokusę, bo miał ochotę dać 
sobie spokój z całą tą podróżą. - Oni mnie potrzebują. 

background image

Wyszedł z sypialni, przebiegł cichutko korytarz, otworzył drzwi 
wychodzące na schody i spojrzał na strome stopnie biegnące w dół, aż 
na ulicę. 

Na tle głębokiej ciemności nocy, białe ściany wydawały się lśnić 
srebrzyście. 

Rick zarzucił sobie bagaż na plecy, po raz ostatni rzucił okiem na 
korytarz i ostrożnie zamknął za sobą drzwi. 

W wielkim domu na szczycie urwiska odbywała się właśnie szeptem 
gorąca sprzeczka. W pokoju w wieżyczce na szczycie schodów stały 
naprzeciw siebie dwie postacie, ukryte w ciemności. Przez okna widać 
było ciemne plamy drzew w parku, przez które prześwitywały światła 

I : 

268 

mmi 

 

J>» t 

PÓŁNOC 

 

miasteczka migocące hen, w oddali. Noc była bezksiężycowa i nie 
widać było morza za linią urwiska. 

Nie rób głupstw. 

Powiadam ci, że mogę jechać. 

Oczywiście, że nie możesz. 

background image

A właśnie, że mogę... ehe ehe\ 

Nie hałasuj! -Ehe... 

Jason zatkał usta siostrze, która kaszlała mu w dłoń, kaszlem głuchym i 
uporczywym. 

Co za świństwo! 

Wybacz, Jasonie. Teraz ka... ka... - Julia wstrzymała oddech, kilka 

sekund odczekała i odetchnęła z ulgą. - No już. Ka... szel minął. 

Jason stanął na wprost siostry z rękami opartymi na 

biodrach. 

Nie rozumiesz, dlaczego nie możesz jechać? 

To tylko mały kaszel. 

Jeszcze wczoraj leżałaś w łóżku z gorączką. 

Przecież wypiłam wszystkie napary z ziółek! Wyleczyłam się! 

To niebezpieczna podróż. 

Będzie bardziej niebezpiecznie, jak zostanę tutaj. -Jeśli uciekniesz 

także i ty, mama nigdy nam tego 

nie wybaczy. Przecież nigdy nie uwierzy w niespodziewaną wycieczkę 
szkolną. 

mmm:i 

269 

 

background image

 

Julia zamilkła, rozważając sprawę. 

Narażasz cały nasz plan na niepowodzenie. 

Nie mamy planu. 

-Częściowo jakiś mamy. Ale jeśli ty się uprzesz, a potem... zachorujesz, 
staniesz się kulą u nogi. 

Kula u nogi? Jak śmiesz nazywać swoją siostrę kulą u nogi? 

Nie podnoś głosu! 

A ty nie nazywaj mnie kulą u... ehe... ehe...\ 

Pssttt! 

Jason znowu zatkał jej usta, tłumiąc kolejny napad kaszlu i spróbował 
przemówić jej do rozsądku, a w końcu, zważywszy, że nic nie wskórał, 
obrócił się do niej plecami, wpatrując się w drzewa w ogrodzie 
pogrążone w ciemności. 

I tak upłynęło prawie dziesięć minut. Rodzeństwo słyszało, jak skrzypiał 
dach nad nimi i jak chrobotały korniki w drewnie. Potem nagle, poprzez 
gąszcz parku, zobaczyli ruchomy krąg światła w kolorze bursztynu. 
Światło opisało wielki łuk, od lewej do prawej. 

Oto sygnał - powiedział Jason, obracając się. 

Podniósł z podłogi swój podręczny bagaż. Drobne 

złote monety, jakie dostał od Nestora, brzęczały, uderzając teraz jedna o 
drugą. Podszedł do drzwi pokoju w wieżyczce. Julia stała za nim w 
milczeniu. 

Do usłyszenia wkrótce - powiedział Jason z ręką na klamce. 

background image

y J_POŁNOC_Ł 

Nie odpowiedziała. 

Chłopiec uśmiechnął się i obrócił. - Posłuchaj, Julio, przykro mi. Ale to 
nie ja tu decyduję. Naprawdę jest mi przykro. Wrócimy szybko. 

Znowu nie odpowiedziała. Zaledwie zarysowana w świetle, 
znieruchomiała, ze skulonymi ramionami, wyglądała jak posąg. 

Jason otworzył lustrzane drzwi wieżyczki, wyszedł na schody i przez 
chwilę nasłuchiwał. Dochodziły go dźwięki z telewizora na niższym 
piętrze. Mama i tata jeszcze oglądali jakiś potwornie długi film 
historyczny. 

Pozdrów ich ode mnie - powiedział chłopiec przed odejściem 

Jason? - spytała jeszcze szeptem Julia. 

Co takiego? 

Myślisz, że znajdziesz ten Kraj, który umiera? 

Przytaknął. 

Znajdź Arkadię... - dodała dziewczynka - i tę kobietę proszącą o 

pomoc. 

Możesz być spokojna. 

Jason odwrócił się jeszcze, by spojrzeć na siostrę, ale w ciemności 
pokoju nie miał pewności, czy ich spojrzenia się spotkały. 

Pomknął do przodu, przebiegł więcej niż połowę korytarza, wspiął się 
na palcach i podniósł rękę, by złapać uchwyt zwisający z sufitu. 
Pociągnął za niego delikatnie 

background image

 

III!'  ¡IBS ; 

mm IŚSSssihBS ł 

¡¡¡lii lii ii

 

 

i spuścił drabinkę, po której wchodziło się na poddasze. Wspiął się 
zręcznie i kiedy już był na poddaszu, wciągnął z powrotem drabinkę i 
zamknął klapę. Potem, kierując się wyczuciem, przebiegł ciemnym 
przejściem pomiędzy stłoczonymi na poddaszu meblami i dobiegł do 
pracowni Penelopy Moore. Otworzył ostrożnie okno w mansardzie i 
wyskoczył przez nie na dach. Poszukał po omacku liny, która służyła do 
zamknięcia okna od zewnątrz, znalazł ją i teraz miał już to przejście za 
sobą. 

Dalej szedł po dachu na czworakach, starając się stąpać bezgłośnie i tak, 
by się nie poślizgnąć. Przeszedł wolno przez cały dach, chwycił się 
gałęzi jesionu i opuścił po pniu. Nawet po ciemku było dziecinną 
igraszką odnalezienie nacięć w korze, po których można było swobodnie 
zejść na ziemię. 

Jeson przycupnął za krzakami i patrzył. Podniósł wzrok w górę. 
Zobaczył jeszcze, że Julia obserwuje go z wieżyczki. Podniósł rękę, by 
jej pomachać, chociaż nie był pewien, czy widzi go ona w ciemności. 

Sprawdził godzinę. 

Pięć minut po północy. 

W głębi ogrodu powtórnie zamigotał sygnał w kolorze bursztynu. Jason 
skierował się w tym kierunku, starając się iść po trawie, żeby nie szurać 
po żwirze. 

background image

Wyszedł kilka kroków od wysokiej furtki przy bramie wjazdowej do 
Willi Argo, przeszedł przez nią i znalazł się 

li...................... «2 ..................ma 

i spuścił drabinkę, po której wchodziło się na poddasze. Wspiął się 
zręcznie i kiedy już był na poddaszu, wciągnął z powrotem drabinkę i 
zamknął klapę. Potem, kierując się wyczuciem, przebiegł ciemnym 
przejściem pomiędzy stłoczonymi na poddaszu meblami i dobiegł do 
pracowni Penelopy Moore. Otworzył ostrożnie okno w mansardzie i 
wyskoczył przez nie na dach. Poszukał po omacku liny, która służyła do 
zamknięcia okna od zewnątrz, znalazł ją i teraz miał już to przejście za 
sobą. 

Dalej szedł po dachu na czworakach, starając się stąpać bezgłośnie i tak, 
by się nie poślizgnąć. Przeszedł wolno przez cały dach, chwycił się 
gałęzi jesionu i opuścił po pniu. Nawet po ciemku było dziecinną 
igraszką odnalezienie nacięć w korze, po których można było swobodnie 
zejść na ziemię. 

Jeson przycupnął za krzakami i patrzył. Podniósł wzrok w górę. 
Zobaczył jeszcze, że Julia obserwuje go z wieżyczki. Podniósł rękę, by 
jej pomachać, chociaż nie był pewien, czy widzi go ona w ciemności. 

Sprawdził godzinę. 

Pięć minut po północy. 

W głębi ogrodu powtórnie zamigotał sygnał w kolorze bursztynu. Jason 
skierował się w tym kierunku, starając się iść po trawie, żeby nie szurać 
po żwirze. 

background image

Wyszedł kilka kroków od wysokiej furtki przy bramie wjazdowej do 
Willi Argo, przeszedł przez nią i znalazł się 

^ J_PÓŁNOC_. J 

na ulicy. Czekał na niego stary czarny motocykl, podobny do wielkiego 
karalucha o lśniącym pancerzu. Nestor stojący przy motocyklu opuścił 
latarkę, którą dawał znaki. 

- Jesteśmy spóźnieni - powiedział od razu. 

Podał Jasonowi kask pilota ze skórzanymi paskami, które zapinało się 
pod brodą. Włożył swój i nałożył na nos okulary żywcem z filmu o 
Czerwonym Baronie. 

Jason wślizgnął się do bocznej przyczepy motocykla, trzymając plecak 
na kolanach, a Nestor wsiadł i ruszył w dół, nie włączając silnika, by 
zjechać cicho drogą od urwiska. 

Dziesięć minut po północy - Rick sprawdził godzinę na zegarku, który 
mu podarował ojciec. Clark Beamish Station znajdowała się jakieś sto 
metrów za jego plecami, na końcu placu teraz zarośniętego trawą. W 
budynku były wygaszone wszystkie światła, znak że Black Wulkan już 
wyszedł z domu. 

Mamy jeszcze dziesięć minut do odjazdu - obliczył chłopiec. 

- Do Londynu - szepnął do siebie, próbując przygotować się do 
najdłuższej podróży w swoim życiu. 

Czekając na pojawienie się Jasona, Rick zaczął przechadzać się 
nerwowo tam i z powrotem. Zatrzymał się na ciemnym rogu, z dala od 
światła latarni i czekał, niespo- 

 

 

 

¡l' 

 

ñ 

background image

i! lililí 

lljll   

Uli   

273 

 

 

kojny. Miał pełne przekonanie, że robi coś, czego nie powinien. 

Trzy minuty później posłyszał hałas kroków i pełen nadziei odwrócił się. 
W ciemności zbliżały się trzy sylwetki. 

Jason? - spytał, nie mogąc dobrze rozróżnić nadchodzących. 

Potem odsunął się od ściany i zrobił pół kroku w ich stronę. Ale czemu 
było ich aż troje? 

Może Nestor pozwolił, żeby i Julia z nimi pojechała? Na samą myśl o 
tym serce wypełniła mu radość. 

Julio, ty też jedziesz z nami? 

Dopiero kiedy ta trójka znalazła się w kręgu światła latarni, Rick zdał 
sobie sprawę z pomyłki. 

Nie, Banner, nie jestem Julią - zadrwił mały Flint. -Ani też tą 

ofermą, jej bratem. 

-A kuku! - dodał wielki Flint z głupią miną. -Niespodzianka! 

Średni Flint zachichotał bez wyraźnego powodu, podążając za jakąś 
głupią myślą w swojej pustej mózgownicy. 

Co tu porabiamy, taki sam samiutki w środku nocy? 

Jezdnia umykała spod kół aż furczało. 

background image

Jason czuł chłodne powietrze w uszach. Obok Nestor pochylony nad 
kierownicą motoru jak żołnierz z drugiej 

PÓŁNOC 

 

 

wojny światowej. Prowadził szybko, wrzucając kolejne biegi i piszcząc 
hamulcem na każdym zakręcie. 

W ciągu kilku minut znaleźli się u podnóża skały Salton Cliff, minęli 
dom, w którym mieszkał doktor Bowen i skierowali się w głąb lądu, 
pozostawiając po lewej stronie dachy Kilmore Cove. 

Kiedy dojechali na plac przed opuszczoną stacją, Ricka tam jeszcze nie 
było. Jason wyskoczył z przyczepy i zdjął kask. Nestor nie wyłączył 
motoru i rzucił krąg światła na ścianę kas biletowych. 

Wszystko zabrałeś? - spytał chłopca. 

Tak. Przynajmniej tak mi się zdaje. 

-1 pamiętaj, żadnych szaleństw. Jeśli tam nie uda się wam niczego 
znaleźć, wracajcie szybko do domu. 

Myślę, że znajdziemy. 

Nestor zrobił przerwę. - A lekarstwa? - zapytał po chwili. 

Powinienem je mieć. 

Słownik? 

Czuję jego ciężar. 

Złote monety? 

background image

Mam - odparł Jason, wyciągając jedną z kieszeni. 

-Nie szastaj nadmiernie moimi oszczędnościami, 

dobrze? Spróbuj ich wszystkich nie wydać. 

Jason tylko uśmiechnął się, rozglądając się wokół w poszukiwaniu 
przyjaciela. 

275 

 

Nestor zdawał się czytać w jego myślach. - Teraz już idź, śmiało! 
Zostało kilka minut. Jak znam Ricka, to on już na ciebie czeka na 
peronie. 

Pożegnali się krótko. Jason pobiegł, przeskakując przez krzaki. Dobiegł 
szybko do budynku starej stacji i skręcił na ścieżkę wśród kolczastych 
zarośli. Kiedy był już po drugiej stronie, zobaczył lokomotywę 
parskającą przy wygaszonych światłach. Dziesięć kroków od niego. 

Black Wulkan stał na peronie. - To się nazywa punktualność! 
Wskakujcie na pokład, chłopcy! - zawołał. 

Zdyszany Jason podszedł do niego. - A Rick? 

-A nie ma go z tobą? - spytał stary maszynista ze szczeciniastą czarną 
brodą przypominającą splątane druty. 

Nie. Myślałem, że już wsiadł. 

Jason podał plecak Blackowi, który go wrzucił od razu do lokomotywy. 

Nie rozumiem... - szepnął chłopiec. - Na placu go nie było. Tu go 

nie ma. 

background image

Zawrócił. 

Hej! Dokąd idziesz? 

Lecę zobaczyć, co mu się stało. 

Black spojrzał na zegarek. - Brakuje kilku minut do odjazdu. 

Rick mieszka tu obok! 

m, 

«ft 

^ ._PÓŁNOC_. ^> 

-Trzynaście minut! - zawołał Black Wulkan. -Trzynaście minut i 
musimy ruszać, Covenant, bo inaczej... wszystko na nic. Słyszysz mnie? 

Black Wulkan opuścił bezradnie ręce. Jason znowu znikł. 

Mięczak! 

Smarkacz! 

Łamaga! 

Przezywali Ricka kolejno trzej kuzyni Flint, kręcąc się wokół 
osaczonego chłopca. Wielki i mały byli najgroźniejsi, podczas gdy 
średni ograniczał się do dorzucenia, od czasu do czasu, czegoś, co jego 
zdaniem było niesłychanie groźne. 

Nie powinieneś wychodzić z domu o tej porze. 

To bardzo niebezpiecznie wychodzić z domu o tej porze... 

To dobre dla dorosłych. 

A ty nie jesteś dorosły... 

background image

Rick nie odzywał się. Cały czas, pomału obracał się. Słuchał, myślał, 
kalkulował. 

I wszystko, co mu przychodziło do głowy, to było tylko: „Do licha!" 

Podoba mi się ten plecak, wiesz, czerwonoskóry? 

Mnie też się podoba, kuzynie. 

Myślę, że powinieneś go nam podarować, Banner. 

 

■^Jźr 

 

W przeciwnym razie będziemy musieli zabrać ci go sami. 

Wielki Flint spróbował wypadu. Wysunął nogę, doskoczył i wyciągnął 
ramię, żeby sięgnąć po plecak Ricka. Ale ten nie dał się zaskoczyć: 
odskoczył do tyłu i użył plecaka jak bicza, uderzając napastnika w 
twarz. Wielki Flint wycofał się z gniewnym jękiem. 

Słuchajcie, chłopaki - powiedział wtedy Rick, patrząc na nich 

trzech. - Nie mam ochoty na dyskusję z wami. Pozwólcie mi odejść, a 
nie będę wam przeszkadzał. 

-Nie będziesz nam przeszkadzał? - Kuzyni Flint podeszli bliżej. 

Rick cofnął się. I oparł się plecami o ścianę. - To niezbyt sportowe - 
zauważył. - Trzech na jednego. 

Rozejrzał się wolno dokoła i ocenił różne możliwości, potem postanowił 
działać. 

A dokładnie, dwóch i pół na jednego. 

background image

Skoczył na plecy małemu Flintowi, odpychając go. Ten upadł na ziemię, 
pozostawiając wolną drogę ucieczki w stronę stacji. 

Rick puścił się więc biegiem, ale coś twardego uderzyło go w kostki. 
Podciął go wielki Flint. 

Stracił równowagę i potoczył się po ziemi. Poczuł rozdzierający ból w 
ramieniu i sekundę potem Flintowie siedzieli mu na plecach. Chwycili 
go i postawili na nogi. 

■.....i.........................Hglllll—l 

f * 

^ ,_PÓŁNOC_c ^ 

Jeden z nich, prawdopodobnie mały, wyrwał mu plecak z rąk. 

Zostaw ten plecak! 

Nie będziesz nam mówił, co mamy robić, Banner! -wrzasnął 

wielki Flint. 

On tego nie powiedział - zauważył Flint średni. 

Moment niepewności. - Jak to nie powiedział? 

Rick skorzystał z chwili nieuwagi i dał kopniaka w kostki kuzynowi, 
który go trzymał pod pachami. Potem wywinął się z chwytu. 

Zostaw ten plecak! - zawołał jakiś głos prawie w tej samej chwili. 

Co tu się dzieje? - dopytywał się mały Flint, rozglądając się 

dokoła. - Kto to mówi? 

background image

Coś małego zalśniło w powietrzu i spadło na ziemię między nimi, tocząc 
się po bruku. 

Kurczę, kuzynie! To złota moneta! - wykrzyknął jeden z Flintów. 

Mały Flint popuścił chwyt plecaka, a w tym momencie Rick odebrał mu 
go. - To moja! - krzyknął. - Ja pierwszy ją zobaczyłem! 

Nie! To moja! 

Złota moneta! 

Nastąpiła kotłowanina ciał w poszukiwaniu monety. 

Rick obrócił się. Przy nim pojawił się cień. 

 

 

Wszystko w porządku? - To był Jason. - Mamy niecałe cztery 

minuty. 

Pędzimy! 

Kiedy wpadli na peron, lokomotywa pociągu Klio 1974 gwizdała jak 
niecierpliwy źrebak. 

Gazu! - krzyknął Black Wulkan, wychylając się ze stopnia, kiedy 

zobaczył Ricka i Jasona wbiegających na stację. - Musimy natychmiast 
ruszać! 

Stara lokomotywa zaryczała w chmurze pary. 

Wielkie żelazne koła zaczęły się obracać. > 

background image

Rick i Jason podwoili szybkość. Jason dobiegł do stopnia, uchwycił się 
bocznej sztaby i podciągnął w górę. Potem wychylił się, żeby pomóc 
Rickowi, który biegł za nim. Wyciągnął rękę. 

Rick rzucił mu plecak. 

-Dalej! Śmiało! - wrzasnął Jason, próbując złapać przyjaciela. 

Rick zobaczył jak lokomotywa przyśpiesza. Peron starej stacji kończył 
się za kilkadziesiąt kroków. Biegł więc najszybciej jak tylko mógł. 

DALEJ! 

Na końcu peronu skoczył. 

Pociąg gwizdał, a spod żelaznych kół na tory sypały się iskry. Rick 
zamachał w powietrzu nogami, wysunął do przodu rękę, na oślep 
szukając jakiegoś uchwytu, cały 

 

 

Wszystko w porządku? - To był Jason. - Mamy niecałe cztery 

minuty. 

Pędzimy! 

Kiedy wpadli na peron, lokomotywa pociągu Klio 1974 gwizdała jak 
niecierpliwy źrebak. 

Gazu! - krzyknął Black Wulkan, wychylając się ze stopnia, kiedy 

zobaczył Ricka i Jasona wbiegających na stację. - Musimy natychmiast 
ruszać! 

Stara lokomotywa zaryczała w chmurze pary. 

Wielkie żelazne koła zaczęły się obracać. - 

background image

Rick i Jason podwoili szybkość. Jason dobiegł do stopnia, uchwycił się 
bocznej sztaby i podciągnął w górę. Potem wychylił się, żeby pomóc 
Rickowi, który biegł za nim. Wyciągnął rękę. 

Rick rzucił mu plecak. 

-Dalej! Śmiało! - wrzasnął Jason, próbując złapać przyjaciela. 

Rick zobaczył jak lokomotywa przyśpiesza. Peron starej stacji kończył 
się za kilkadziesiąt kroków. Biegł więc najszybciej jak tylko mógł. 

DALEJ! 

Na końcu peronu skoczył. 

Pociąg gwizdał, a spod żelaznych kół na tory sypały się iskry. Rick 
zamachał w powietrzu nogami, wysunął do przodu rękę, na oślep 
szukając jakiegoś uchwytu, cały 

 

^ ,_PÓŁNOC_Ł ^ 

spowity w kłęby gorącej pary i czarnego dymu buchającego z 
lokomotywy. I... 

Trzymam cię! - wykrzyknął Jason, chwytając dłoń przyjaciela. 

Rick uderzył gwałtownie w bok lokomotywy, stuknął kolanem o 
stopień, ale utrzymał równowagę. 

Podciągnął się w górę. - O mały włos... - szepnął, stając już bezpiecznie 
w środku. 

-Wy dwaj zawsze się spóźniacie! - zagrzmiał Black Wulkan, odwrócony 
plecami do chłopców, otoczony dźwigniami i urządzeniami 
sterowniczymi niesamowitej lokomotywy. - Ach, ta dzisiejsza młodzież! 

background image

Chłopcy roześmieli się i padli wykończeni na podłogę. 

Rozgośćcie się! - krzyknął znowu maszynista, prowadząc swoją 

starą karetę po torach, którymi nie jechał od dwudziestu lat. - Jak 
wszystko dobrze pójdzie, za kilka godzin będziemy w Londynie! 

Tej nocy kilka poważnych osób utrzymywało, że widziały coś 
niewiarygodnego. Pani Carton, która mieszkała kilka kroków od 
nieczynnych torów kolejowych w Penzance, zapewniała, że słyszała 
najpierw gwizd pociągu a potem, kiedy wstała z łóżka po szklankę 
wody, widziała przelatującą przed oknami kuchni lokomotywę parową, 
sapiącą i mknącą szybko z zachodu na wschód. Opowiedziała, że 
widziała też dwóch chłopaczków, stoją- 

281 

 

 

 

cych za otwartymi drzwiczkami lokomotywy, którzy jej nawet 
pomachali. 

Przejazd lokomotywy odnotowano też w Southampton, a gazeta 
studencka Ufo Today umieściła nawet artykulik o niepokojącym tytule: 
Aliensi przybywają pociągiem? 

Dziennikarz, podpisujący się pseudonimem, utrzymywał, że dziesiątki 
osób są gotowe świadczyć w sprawie dziwnych zjawisk, które 
wydarzyły się w nocy z czwartku na piątek, między godziną trzecią 
trzydzieści a czwartą rano. Daleki i groźny gwizd pociągu, chmura pary 
w kolorze antracytu, a następnie przejazd starej lokomotywy, co 

background image

najmniej sześćdziesięcioletniej, szybkiej, szczekoczącej żelastwem, 
mknącej całkiem poza rozkładem. 

Wiele miesięcy po tych wydarzeniach, pracownik wyznaczony do 
konserwacji stacji Charing Cross, pan Hugh Pennywise, wyznał swej 
żonie, że widział, czy też wydawało mu się, że widział, lokomotywę 
parową wjeżdżającą na nieczynny już tor. Żaden pociąg nie wjeżdżał na 
ten tor od co najmniej 1956 roku, o ile on pamiętał. Ta lokomotywa 
nadjechała ze zgaszonymi światłami, prawie bezgłośnie, wjechała 
między inne najnowocześniejsze składy, które odpoczywały na stacji i 
dojechała do jednego z pustych peronów; cichutko zaświstały hamulce i 
zatrzymała się. Wysiedli z niej tylko dwaj chłopcy 

 

 

PÓŁNOC 

 

z plecakami. Pozdrowili serdecznie maszynistę, mężczyznę o długiej 
czarnej brodzie, i skierowali się ku hali dworcowej, jak gdyby nigdy nic. 
Patrząc z ukrycia, Hugh Pennywise pomyślał, że byli to może synowie 
jakichś milionerów, którzy mogli sobie pozwolić na prywatny pociąg. 

Potem lokomotywa powróciła, skąd przyjechała. Znikła. Jak gdyby jej 
nie było. 

/ * 

Rozdział 23 

KRZYKI W WENECJI 

background image

Tommaso Ranieri Strambi posłyszał ten krzyk, kiedy był jeszcze na 
mostku fondamenta di Borgo. Przerażony, ruszył biegiem. 

To była mama Anity, a jej krzyki dochodziły od Domu Bazgrołów, 
dobiegały spoza zaryglowanych okien i spalonego dachu nakrytego 
płachtami plastiku. 

„Szybko, Tommi, szybko!" - powtarzał co chwila chłopiec, biegnąc co 
tchu. „Musisz pędzić szybko." 

Kiedy jednak zbliżył się na tyle, żeby rozróżnić słowa kobiety, zdał 
sobie sprawę z tego, że mama Anity nie wołała o pomoc. 

Wyglądało na to, że jest raczej wściekła. 

..................................; 285 ¿SN.0 ł......................... 

Tommaso zwolnił więc, nasłuchując. 

Ależ to niemożliwe! - krzyczała konserwatorka. -Niemożliwe! I co 

ja teraz zrobię? 

Od strony przymkniętej bramy Tommaso usłyszał brzęk metalowego 
rusztowania, które się chwiało. Zerkając do środka, zobaczył mamę 
Anity, jak zbiega ze schodów, więc się odsunął, udając, że dopiero co 
przyszedł. 

-Och, cześć Tommaso! - powitała go krótko pani Bloom. Cała była 
ubielona wapnem. 

Dzień dobry pani. Jak się pani miewa? 

Wiesz, co to jest... katastrofa? 

Coś się stało z Anitą? 

background image

Kobieta poszukała właściwego klucza, żeby zamknąć kłódkę, ale była 
zbyt zdenerwowana, żeby go odnaleźć. 

Mogę pomóc? - zaofiarował się Tommaso. -Tak, będę wdzięczna. I 

jak tu już jesteś, zamknij 

wszystko, a potem przyjdź do mnie, do domu, dobrze? -Jasne. Ale... 
pani coś mówiła o Anicie... 

O Anicie? 

No tak... katastrofa 

Ach nie. To nie dotyczy Anity... Stała się katastrofa z lakierem do 

fresków. Zamiast dostarczyć go tu, zawieźli go do naszego domu! 

Tommaso odetchnął głęboko z ulgą. - Więc tylko pomylili domy? 

i'": :■.......sa« ^ «Mby iiaai 

_KRZYKI W WENECJI_ 

-To dla ciebie tylko? Teraz muszę ich przekonać, żeby znowu przywieźli 
mi go tutaj stateczkiem! 

Ależ ja pani pomogę go tu przenieść. 

Pięćdziesiąt kilo? No, ale dałeś słowo! 

Tommaso uśmiechnął się. - Proszę się o to nie martwić. A jak Anita? 
Telefonowała? 

Powinna przyjechać po południu. 

Naprawdę? 

„Dziwne" - pomyślał Tommaso. „Nic mi nie napisała." 

background image

To ja biegnę do domu, Tommi - pożegnała się pani Bloom. - A ty 

zamknij wszystko porządnie i przyjdź do mnie, dobrze? 

Chłopiec skinął głową. Popatrzył, jak odchodzi, po czym podniósł 
wzrok na dom. 

I jak zawsze przeszedł go dreszcz. 

Nienawidził domu Morice'a Moreau. 

Nienawidził go ze wszystkich sił. Ale jednak zmusił się do wejścia. W 
środku przymknął drzwi tak, żeby z zewnątrz wyglądały na zamknięte. 
Potem, jak najostrożniej wchodził po schodach, po jednym stopniu, 
zatrzymując spojrzenie na tajemniczych freskach francuskiego malarza. 

Dlaczego to wszystko wymalowałeś, co? - spytał na głos, idąc tak 

na górę. 

Echo powtórzyło jego pytanie. 

Tommaso wszedł na szczyt schodów, tam gdzie kilka dni temu znalazł 
Anitę z Miolim. Drzwi od pracowni 

 

Morice'a Moreau były zamknięte. Otworzył je, wszedł do pokoju 
malarza i dalej szukał odpowiedzi. 

- Dlaczego pracownia została spalona? - zadał pytanie temu, co uniknęło 
ognia. Zobaczył małpkę namalowaną na ścianie i do niej ponownie 
skierował to samo pytanie. 

Potem spojrzał na nieregularne dachy Wenecji, ciągnące się aż do 
laguny i kanału, który lśnił w słońcu. -Ale jak można coś podpalać? 

background image

Ogień był jakimś szaleństwem. 

I kiedy tak rozmyślał, zaczął go ogarniać dziwny lęk. 

Zamknął za sobą drzwi. Zbiegł szybko po schodach na sam parter. 

Potem przystanął. 

Drzwi już nie były uchylone. 

Ktoś wszedł. 

Tommaso odwrócił się. Rzucił okiem na ogródek od wewnętrznej strony 
domu, na pergolę z glicynii. 

I zabrakło mu tchu. 

Bowiem przy stoliku siedział mężczyzna w meloniku i z parasolem. 

I patrzył na niego. 

Klucze w ręku chłopca zaczęły brzęczeć. Zrobił krok do przodu. 

-Co pan tu robi? - zapytał, usiłując powstrzymać drżenie głosu. - Nie 
może pan tu wchodzić. To jest własność prywatna. Wezwę policję! 

liilli liiill »SB_i!?_Jja^iiiikilii.jll.....ilu. 

KRZYKI W WENECJI_t 

Mężczyzna zdjął melonik, położył go ostrożnie na stoliku. - Nie tak 
szybko, Tommaso Ranieri Strambi. Nie tak szybko. Czego się 
obawiasz? Jesteśmy tylko my dwaj, ty i ja. 

Skąd pan zna moje nazwisko? Niech pan stąd idzie! 

Tńli tńli - w kieszeni spodni Tommiego zadźwięczała 

komórka. Ten dźwięk był tak nieoczekiwany, że wydawał się nierealny. 

background image

Otrzymałeś wiadomość - powiedział mężczyzna z melonikiem. - 

Odpowiedz. Może to od twojej przyjaciółki Anity. Może ci chce 
powiedzieć, że wraca. 

Niech pan sobie idzie... 

Mężczyzna pokiwał głową. Podniósł parasol, skierował go w górę i 
obrócił rączkę. Z żelaznego końca wystrzelił półmetrowy płomień. 
Kiedy ogień zgasł, Tommaso upadł na ziemię z przerażenia. Glicynie 
płonęły, cichutko trzeszcząc. 

Teraz Podpalacz stał przed nim. 

Zerwał się zza stolika szybciej, niż chłopiec mógł sobie wyobrazić. 

Zupełnie nie znał tego człowieka ani jego możliwości. 

Był szybki. 

Teraz... drogi Tommaso... - mężczyzna cedził słowa - musimy 

sobie uciąć dłuższą pogawędkę, nie uważasz? 

Tommi spróbował ucieczki, lecz znowu Podpalacz zaskoczył go swoją 
szybkością: moment wcześniej był 

 

 

 

 

 

l w. 

 

background image

 

przed nim, a moment później już mu zablokował drzwi wyjściowe. 

Podnosząc parasol, powiedział: - Oddaj mi natychmiast komórkę. 

Tommaso cofnął się, aż oparł się plecami o ścianę. 

Wpatrywał się z lękiem w czarny punkt parasola, skąd wystrzelił 
płomień. 

Wyjął pomału komórkę z kieszeni. 

Sprawdził wiadomość. 

To rzeczywiście był SMS od Anity. 

Nie wracam do Wenecji. Jedziemy do Francji, do Tuluzy, w 
poszukiwaniu Kraju, który umiera. Kryj mnie przed mamą. 

Przeczytał to w mgnieniu oka i zaraz, równie szybko, skasował. 

Potem spojrzał na Podpalacza stojącego kilka kroków przed nim. 

Co ci napisała? - spytał mężczyzna. 

Nic, co by pana interesowało - odpalił Tommaso. 

Podpalacz stuknął w komórkę parasolem, wybijając ją 

z ręki Tommiego i podniósł ją z ziemi. Spojrzał na display. 

Wiesz co? - szepnął Eco, kiedy spostrzegł, że wiadomość została 

skasowana. - Teraz narobiłeś sobie prawdziwego bigosu, chłopcze. 

 

 

 

background image

CDN. 

 

■t 

s ~u M 

290 

¡»a:» 

 

SPIS TREŚCI 

1. 

Wenecki kot ...............................5 

2. 

Odnaleziona zguba.........................25 

3. 

Francuski malarz..........................37 

4. 

Zażółcona koperta..........................53 

5. 

Wezwanie pomocy .........................63 

6. 

W kawiarni ..............................75 

7. 

Pościg...................................85 

8. 

Powrót do domu...........................93 

9. 

Droga do Kilmore Cove ....................105 

10.  Biały...................................119 

11.  Powrót ze szkoły..........................121 

gr- 

12.  Gość niechętnie widziany ...................143 

background image

13.  Szczęśliwe spotkanie.......................153 

14.  Zniknięcie pszczół.........................167 

15.  Tajemnicze książki........................179 

16.  Przyjaciele i wrogowie ..... 

................195 

17.  Plan...................................209 

18.  Bracia Nożyce ...........................221 

19.  Przewodnik..............................229 

20.  Donos...............................'...243 

21.  Podróż z powrotem........................257 

22.  Północ..................................267 

23.  Krzyki w Wenecji.........................285 

Ulysses Moore 

Seria powieści dla młodzieży lubiącej przygody, tajemnice, zagadki 

1. WROTA CZASU 

Cóż bardziej emocjonującego dla trójki dzieci rozkochanej w przygodzie 
niż mieć do własnej dyspozycji dom pełen tajemniczych pokoi 
zamkniętych na klucz? Wydaje się, że stary ogrodnik Nestor dużo wie o 
Willi Argo... 

2. ANTYKWARIAT ZE STARYMI MAPAMI 

background image

Strarożytny Egipt, Kraina Puntu. Jason, Julia i Rick przekroczyli Wrota 
Czasu i poszukują tajemniczej mapy ukrytej w legendarnej 
Nieistniejącej Komnacie... 

JE 

 

5. KAMIENNI STRAŻNICY 

Kim naprawdę jest Ulysses Moore? Jason, Julia i Rick odkrywają 
prawdę. Szykuje im się nowa podróż. Cel: Ogród wiecznej młodości, 
wiek XII. Tam powinien na nich czekać Black Wulkan... 

6. PIERWSZY KLUCZ 

Nadeszła godzina prawdy W końcu dzieci uzyskały odpowiedź na swoje 
pytania... Ale ciągle jeszcze nie znalazły tego, o czym marzą także inni: 
Pierwszego Klucza, jedynego, który mógł otworzyć każde Wrota Ci asu. 

4. WYSPA MASEK 

Peter Dedalus, jedyny człowiek, który może odnaleźć Pierwszy Klucz, 
ukrywa się w Wenecji w XVIII wieku. Perfidna Obliwia już jest na jego 
tropie i dzieci muszą działać szybko... 

3. DOM LUSTER 

Tym razem dochodzenie Jasona, Julii i Ricka skupia się na Domu 
Luster, tajemniczej rezydencji Petera Dedalu-sa, genialnego wynalazcy 
zaginionego przed laty bez wieści... 

Ulysses Moore to postać bardzo tajemnicza... Czas ujawnić, że jej 
twórcą oraz autorem cyklu powieści Ulysses Moore jest Pierdomenico 
Baccalario. Oto inna seria jego wspaniałych powieści: 

background image

Seria CENTURY 

tom I Ognisty Pierścień 

Rzym, 29 grudnia. 

W starym hotelu na Trastevere tajemnicza intryga styka ze sobą czwórkę 
14-latków: dynamiczną Elektrę, piękną Mistral,wyluzowanego Shenga i 
wrażliwego Harveya. Łączy ich jedno: urodzili się 29 lutego! To 
spotkanie jest początkiem dramatycznych wydarzeń, które odmienią ich 
życie, a także, wkrótce... losy świata. 

tom II Kamienna Gwiazda 

Nowy Jork, 16 marca. 

Harvey, Mistral, Elektra i Sheng spotykają się, aby odzyskać piąty 
bączek, który skradziono na ich oczach. Mają ze sobą starą mapę oraz 
pozostałe bączki, które otrzymali w Rzymie od profesora Van Der 
Bergera na krótko przed jego tragiczną śmiercią. Wiedzą już, że są na 
tropie mrocznej tajemnicy — walki o panowanie nad światem, jaka 
toczy się pomiędzy diabolicznym dyktatorem a garstką obrońców 
ludzkości. Swoje zangażowanie czwórka przyjaciół może jednak 
przypłacić życiem. 

tom III Miasto Wiatru 

Paryż, koniec czerwca. 

Teraz tu prowadzą tropy wydarzeń z przeszłości i w tym mieście 
spotyka się czwórka niezwykłych nastolatków. Ściga ich gotowy na 
wszystko diaboliczny morderca. Czy uda im się ocalić życie? 

tom IV Pierwotne Źródło 

Szanghaj, 19 września 

background image

Ślady Tajemnicy, w której chodzi o ocalenie świata, prowadzą na 
odległą, niezwykłą wyspę. Według chińskiej legendy pojawia się ona na 
wodzie co sto lat i jest widoczna tylko przez cztery dni. 

To tam nastąpi ostateczne rozwiązanie zagadki Century. 

 

 

 

fantasmagorii przygody Willa Moogleya i najstarszej agencji duchów na 
świecie! 

 

T. 1. PIĘCIOWIDMOWY HOTEL 

Will był w gorszym humorze niż kiedykolwiek. Gdy tylko wrócił do 
domu (kompletnie przemoczony), zwlókł się ze swej wysłużonej 
kanapy, by zorientować się, że zapas jego ulubionego, potrójnie 
czekoladowego kremu właśnie się skończył. Jednak humor poprawił mu 
się niespodziewanie, gdy przeczytał w „Kurierze Duchów", że sieć 
hoteli Duch-Lux planuje przekształcić starą posiadłość w hotel dla 
bogaczy żądnych mocnych wrażeń... Czyż to nie idealna okazja, aby 
odmienić los podupadłej agencji duchów Willarda Moogleya? 

 

T. 2. WSTRZĄSAJĄCA RODZINKA 

Will i jego przyjaciel Tupper zajmują się niezwykłym przypadkiem. Pan 
Plum, pewien duch, który za życia był stróżem nocnym w muzeum, ma 
tylko jedno pragnienie: chciałby nareszcie się wyspać! Ale nawet jako 

background image

duch, biedaczysko, nie ma chwili spokoju, bo w jego starym domu 
mieszka hałaśliwa i nieznośna rodzina Cliffordów. Will przyjmuje więc 
niezwykłe zlecenie: wypędzić rodzinę Cliffordów z domu... ducha. 

/ . > 

 

 

 

\ 1 

! 0!1 «5 ;' 

1 ^ > 

. * — 

; O i 

x . V ^ rr /