Dedykuję: Tobie
Byłeś prawdziwym dżentelmenem I wielkim pocieszycielem.
Moje szczęście nosi twoje imię.
Naprawdę na to zasługujesz.
Podziękowania
Podziękowania
Podziękowania
Podziękowania
Wyrazy głębokiej wdzięczności dla czytelników serii Bractwa Czarnego Sztyletu i wielkie
„hej” dla Cellies, internetowej grupy dyskusyjnej fanów.
Wielkie dzięki dla Karen Solem, Kary Cesare, Claire Zion i Kary Welsh.
S–Byte, Ventrue, Loop i Opal: dzięki za wszystko, co robicie z dobroci waszych serc!
Nieustające podziękowania dla mojego Komitetu Wykonawczego: Sue Grafton, dr Jessiki
Andersen, Betsey Vaughan.
Wyrazy szacunku dla niezrównanej Suzanne Brockmann.
DLB – Kocham cię i podziwiam. Całusy. Mama.
NTM – przyjmij moją nieustanną miłość i wdzięczność. Jesteś prawdziwym arystokratą
ducha.
PS – czy istnieje cokolwiek, czego byś nie potrafił znaleźć?
LeEllo Scott – daleko jeszcze? daleko jeszcze? daleko jeszcze?
Pamiętaj – jeździmy z tempomatem, a bez LeSunshine nie ma nas.
Uwielbiam cię, potworze.
Kaylie – witaj na świecie, malutka.
Twoja fantastyczna matka jest moją zdecydowaną idolką nie tylko dlatego, że dba o moje
włosy.
Bub – dzięki za „ubzdryngolony”!
Ta książka nigdy by nie powstała bez mojego kochającego męża, który jest moim doradcą,
aniołem stróżem i wizjonerem, mojej cudownej matki, za której miłość nigdy się w pełni nie
odwdzięczę, moich krewnych (rodzonych i przyszywanych) i moich najdroższych przyjaciół.
I, oczywiście, bez piękniejszej połowy WriterDoga.
Glosariusz
Glosariusz
Glosariusz
Glosariusz
Ahstrux nohtrum – osobisty ochroniarz z uprawnieniami zabójcy. Funkcja z królewskiego
nadania
Bractwo Czarnego Sztyletu – tajna organizacja mistrzów sztuk walki, której zadaniem jest
obrona wampirów przed Korporacją Reduktorów. Dzięki właściwemu doborowi
genetycznemu członkowie Bractwa obdarzeni są potężnym ciałem i umysłem, oraz
niecodzienną zdolnością regeneracji. Bractwo wyławia kandydatów na swoich
członków, którzy nie są rodzonymi braćmi. Agresywni, pewni siebie a przy tym
tajemniczy, trzymają się z dala od cywilów i nie utrzymują kontaktów z członkami
pozostałych kast, o ile nie potrzebują się dokrwić. W świecie wampirów bracia cieszą
się wielkim poważaniem. O ich wyczynach krążą legendy. Giną tylko od bardzo
poważnych urazów; takich jak rany postrzałowe, cios w serce itp.
Broniec – samiec wampirów, który ma partnerkę. Samce mogą mieć więcej, niż jedną
partnerkę.
Cerbher – kurator przydzielony z urzędu. Funkcja podlega gradacji; najwięcej uprawnień
mają cerbherzy eremithek.
Chcączka – okres płodności u samicy wampirów; zwykle trwa dwa dni i towarzyszy jej
potężny apetyt seksualny. Pierwsza chcączka występuje około pięciu lat po
przemianie, później pojawia się raz na dziesięć lat. Chcączka samicy wyczuwana jest
przez wszystkie samce, które mają z nią kontakt. Chcączka to niebezpieczny okres, w
którym dochodzi do waśni i starć między rywalizującymi samcami, zwłaszcza, jeśli
samica nie ma partnera.
Dhund – piekło.
Ehros – wybranka kształcona w dziedzinie sztuki erotycznej i miłosnej.
Eremithka – status przyznawany przez króla arystokratycznej samicy w odpowiedzi na
suplikę jej rodziny. Eremithka podlega wyłącznie władzy cerbhera, zwykle
najstarszego samca w domostwie. Cerbher ma prawo decydowania o jej postępowaniu,
zwłaszcza ograniczania bądź całkowitego zakazu kontaktów ze światem zewnętrznym.
Frathyr – zwrot używany pomiędzy mężczyznami na znak wzajemnej miłości i szacunku. W
swobodnym tłumaczeniu: drogi przyjaciel
Glymeria – opiniodawcze kręgi arystokracji. Socjeta
Gwardh – osoba odpowiedzialna za wychowanie, ojciec chrzestny.
Juchacz – wampir płci męskiej lub żeńskiej, który ma obowiązek karmić swoją krwią
właściciela. Choć posiadanie juchaczy należy do ginących obyczajów, jest nadal
praktyką legalną.
Korporacja Reduktorów – organizacja zabójców powołana przez Omegę w celu
eksterminacji rasy wampirów.
Krwiczka – wampirzyca, która ma partnera seksualnego. Samice zwykle poprzestają na
jednym partnerze, ponieważ samce mają silny instynkt terytorialny.
Krypta – rytualne miejsce spotkań Bractwa Czarnego Sztyletu, wykorzystywane do
ceremonii oraz przechowywania słoi z sercami reduktorów. W Krypcie odbywają się
ceremonie przyjęcia do Bractwa i pogrzeby; tu również dyscyplinuje się
nieposłusznych członków Bractwa. Przysługuje jedynie członkom Bractwa, Pani
Kronik i inicjowanym adeptom
Lilan – pieszczotliwie: ukochany, ukochana.
Mamanh – spieszczenie słowa Matka
Nalla – najdroższa, ukochana. Rodzaj męski nallum.
Normalsi – symphackie określenie wampirów niebędących symphatami.
Nówka – dziewica.
Omega – złowroga, tajemnicza postać dążąca do zagłady wampirów z powodu niechęci do
Pani Kronik. Istota nadprzyrodzona, posiada zdolności magiczne, z wyjątkiem mocy
tworzenia.
Pani Kronik duchowy – autorytet, doradczyni królów, strażniczka świętych ksiąg
wampirów,
dawczyni
przywilejów.
Istota
nadprzyrodzona,
posiada
wiele
nadprzyrodzonych mocy. W jednorazowym akcie kreacji powołała do istnienia rasę
wampirów.
Pierwsza Rodzina – królewska para wampirów z ewentualnym potomstwem.
Pre – trans – młody wampir w okresie bezpośrednio poprzedzającym przemianę.
Princeps – bardzo wysoki stopień w hierarchii wampirzej arystokracji; ustępuje rangą jedynie
członkom Pierwszej Rodziny i Wybrankom Pani Kronik.
Provodhyr – wpływowy osobnik piastujący wysokie stanowisko.
Przedświtek – trzeci posiłek wampirów, odpowiednik kolacji w świecie ludzkim.
Przemiana – przełomowy okres w życiu wampirów obojga płci, w którym osiągają
dojrzałość. Odtąd muszą regularnie pić krew osobnika płci przeciwnej i nie mogą
przebywać w świetle słonecznym. Przemiana zwykle występuje w wieku około
dwudziestu pięciu lat. Niektóre wampiry, zwłaszcza samce, giną w trakcie przemiany.
Wampiry przed przemianą są słabowite, nierozbudzone płciowo i niezdolne do
dematerializacji.
Psaniec – wampir należący do kasty sług. Psańce są posłuszne wielowiekowej tradycji, która
dyktuje ich strój i maniery. Mogą przebywać w świetle dziennym, za to starzeją się
dość szybko. Średnia długość życia psańca wynosi około pięciuset lat.
Pyknąć – unicestwić Nieumarłego przez przebicie mu piersi; anihilacji towarzyszy
charakterystyczne pyknięcie połączone z rozbłyskiem.
Pyrokant – pięta achillesowa, słaby punkt lub niszcząca słabość danego osobnika. Natury
wewnętrznej (np. nałóg) lub zewnętrznej (np. kochanek).
Pomstha – odwet. Akt wymierzenia sprawiedliwości, zwykle przez samca związanego z
poszkodowanym.
Qhrih (St. Jęz.) – runa honorowej śmierci.
Reduktor – członek Korporacji Reduktorów. Bezduszny humanoid, pogromca wampirów.
Reduktorów można pozbawić życia wyłącznie przez przebicie piersi; w pozostałych
wypadkach żyją wiecznie. Nie jedzą, nie piją, nie rozmnażają się. Z czasem tracą
pigment we włosach, skórze i tęczówkach są bezkrwiści, białowłosi, oczy mają
bezbarwne. Pachną zasypką dla niemowląt. Do Korporacji wprowadzani przez
Omegę, po rytualnej inicjacji wypatroszone serce przechowują w kamiennym słoju.
Rundha – rytualna rywalizacja samców o samicę z którą chcą się parzyć.
Ryth – rytuał zwracania honoru proponowany przez stronę znieważającą. Znieważony
wybiera dowolną broń i atakuje nieuzbrojonego adwersarza (samca lub samicę).
Sadhomin – tytuł grzecznościowy używany w relacjach sado–maho przez osobnika
podlegającego wobec osobnika dominującego.
Sroghi – określenie odnoszące się do sprawności męskiego członka. W tłumaczeniu
dosłownym: podziwu godny, zasługujący na szlachetną samicę.
Symphaci – odmiana rasy wampirów charakteryzująca się, między innymi, skłonnością i
talentem do manipulowania uczuciami bliźnich; w ten sposób doładowują się
energetycznie. Symphaci od stuleci są gatunkiem pogardzanym, w niektórych epokach
przeznaczonym na odstrzał. Odmiana bliska wymarcia.
Tolly – czuły zwrot. W wolnym przekładzie moja miła, mój miły.
Wampir – przedstawiciel gatunku odmiennego od Homo sapiens. Aby żyć, wampir musi pić
krew osobnika płci przeciwnej. Ludzka krew utrzymuje wampiry przy życiu, jednak
jej działanie jest krótkotrwałe. Po przemianie, która występuje około dwudziestego
piątego roku życia, wampiry nie mogą przebywać na słońcu i regularnie muszą się
dokrwić. Istota ludzka nie może zostać wampirem przez ukąszenie ani transfuzję krwi,
spotyka się jednak rzadkie przypadki krzyżówki ras. Wampiry potrafią się
dematerializować, ale wymaga to spokoju i koncentracji oraz braku większych
obciążeń. Potrafią też wymazywać wspomnienia z pamięci krótkoterminowej
człowieka. Niektóre wampiry umieją czytać w myślach. Średnia życia wampira
wynosi ponad tysiąc lat; znaczna część osobników żyje o wiele dłużej.
Wieczerza – pierwszy posiłek wampirów, odpowiednik śniadania w świecie ludzkim.
Wybranki – samice wampirów chowane na służebnice Pani Kronik. Uchodzą za
arystokrację, choć bardziej w hierarchii duchowej niż świeckiej. Z samcami nie mają
prawie styczności, czasem jednak parzą się z wybranymi dla nich przez Panią Kronik
braćmi, aby zapewnić liczebność kasty. Posiadają dar jasnowidzenia. W dawnych
czasach karmiły swoją krwią członków Bractwa, którzy nie mieli własnych krwiczek,
praktyka ta została jednak zarzucona.
Zanikh – duchowa kraina, w której zmarłe wampiry pędzą życie wieczne w otoczeniu swoich
bliskich.
Zghubny brah – młodszy bliźniak, nosiciel klątwy.
Zvidh – pole buforujące, maskujące realistyczną iluzją wybrany fragment terenu,
fatamorgana.
Zwyrth – martwy osobnik powracający z Zanikhu do świata żywych. Zwyrthy darzone są
głębokim szacunkiem i podziwiane za bolesne doświadczenia.
Prol
Prol
Prol
Prolog
og
og
og
DWADZIEŚCIA PIĘĆ LAT, trzy miesiące, cztery dni, jedenaście godzin, osiem minut i
trzydzieści cztery sekundy temu...
Czas, o dziwo, wcale nie był nieskończonym korowodem roztapiających się w wieczności
sekund. Czas, wyjąwszy chwilę obecną, był płynny, plastyczny Można go było urabiać jak
glinę.
Omegę zalała wdzięczność. Gdyby nie elastyczność czasu, nie trzymałby nowo
narodzonego syna w ramionach.
Jakie to dziwne. Nigdy nie marzył o dzieciach, a przecież był w siódmym niebie.
– Matka nie żyje? – spytał, kiedy nadreduktor pojawił się na schodach. Zabawna rzecz:
gdyby spytał nadreduktora, który to rok, tamten odparłby, że 1983. I, w pewnym sensie,
miałby rację.
– Zmarła w połogu – potwierdził nadreduktor.
– U wampirów to normalka. To jedna z ich nielicznych zalet. – Która, akurat w tym
przypadku, była mu bardzo na rękę. Byłby skończonym niewdzięcznikiem, zabijając
samicę po tym, jak mu oddała nieocenioną przysługę.
– Co mam zrobić z jej ciałem?
Omega patrzył z rozczuleniem, jak synek chwyta go za kciuk. Mały był bardzo silny.
– Niesamowite.
– Co?
Nie potrafił ubrać swoich uczuć w słowa. Właściwie nigdy siebie nie podejrzewał o
jakiekolwiek uczucia.
Jego syn miał być tarczą ochronną w wojnie z wampirami, strategią zapewniającą przeżycie
Omegi. W jego zamyśle chłopak miał być ognistym mieczem, który wytępi barbarzyńską rasę
wampirów, nim Destruktor unicestwi Omegę, wchłaniając go kawałek po kawałku.
Na razie sprawy toczyły się zgodnie z planem, począwszy od uprowadzenia samicy
wampirów i zapłodnienia jej przez Omegę, aż po narodziny chłopca.
Poczuł nagle, że wcale nie ma ochoty rozstawać się z dzieckiem. To młode na jego rękach
jawiło mu się jako jakiś cud, wyłom w zaklętym kręgu. Choć Omega, w odróżnieniu od jego
siostry, nie posiadał daru tworzenia, jednak miał zdolność rozmnażania się. Nie był w stanie
powołać do życia całej rasy, niemniej mógł reprodukować swoje geny.
Właśnie skorzystał ze swego daru.
– Mistrzu? – Nadreduktor przywołał go do rzeczywistości.
Cholernie nie miał ochoty rozstawać się z małym, ale plan wymagał, żeby jego syn żył
pośród nieprzyjaciół, wychował się jako jeden z nich. Dlatego musiał poznać ich język,
kulturę i obyczaje.
A także ich siedziby, aby pewnego dnia mógł ich wyrżnąć w pień.
Niechętnie oddał dziecko nadreduktorowi.
– Zostaw go przed tamtym domem zgromadzeń, którego nigdy nie pozwalałem ci tknąć.
Owiń go w coś i podrzuć, a potem wracaj do mnie, żebym cię mógł zabrać do siebie.
„I wykończyć” – dodał w myślach.
Nie zamierzał ryzykować żadnych błędów ani przecieków.
Nadreduktor wyraźnie starał się podlizać Omedze, co w innych okolicznościach mogłoby
go ująć, teraz jednak akurat słońce wzeszło nad polami kukurydzy wokół Caldwell. Na
pięterku zasyczały pierwsze płomienie, po chwili pożar rozszalał się na dobre. Zapach
spalenizny wskazywał, że ciało samicy trawi ogień, pochłaniając również zakrwawione
wyrko.
I bardzo dobrze. Należy walczyć z brudem, zwłaszcza w nowiutkim wiejskim domku,
zbudowanym specjalnie na okoliczność narodzin syna.
– Idź i spraw się, jak trzeba – rozkazał.
Nadreduktor wyszedł z noworodkiem. Patrząc na zamykające się drzwi, Omega poczuł
bolesną tęsknotę za swoim synem.
Na szczęście znał remedium na tę chandrę. Uniósł się w powietrze i katapultował w
materialnej postaci do tej samej izby w wiejskim domku dwadzieścia parę lat później.
Podróżując w czasie, obserwował gwałtowne starzenie się pokoju. Tapeta zblakła, a potem
odpadła niechlujnymi płatami, meble koślawiły się i dziadziały w miarę długoletniego
zużycia. Śnieżnobiały sufit zżółkł i zszarzał, jakby w pomieszczeniu kopciły pokolenia
palaczy. Spaczone deski podłogi w sieni odstawały od ścian.
Z głębi domu dobiegały dwa gniewne ludzkie głosy
Omega skierował lot w stronę odrapanej kuchni, która raptem parę sekund wcześniej lśniła
nowością i czystością.
Jego nagle pojawienie się w kuchni przerwało kłótnię mężczyzny z kobietą. Zamarli w
osłupieniu. Przystąpił do rutynowego oczyszczenia domku z niepożądanych świadków.
Jego syn miał powrócić do rodzinnej chaty. Marzył o tym, żeby go ujrzeć. A potem użyć.
Z otępiałym znużeniem obserwował, jak zło podnosi głowę w jego wnętrzu. Myślał o
swojej siostrze, która według własnego widzimisię z dostępnych surowców powołała do
istnienia nowy gatunek na Ziemi. Była z siebie taka dumna...
Ich ojciec też był z niej dumny.
Omega zaczął zabijać wampiry, żeby obojgu zrobić na złość, ale wkrótce zorientował się, że
zło go syci. Ojciec mógł mu naskoczyć. Omega szybko się zorientował, że jego niecne
postępki – ba, samo jego istnienie – stanowiło taoistyczne dopełnienie szlachetnej natury jego
siostry.
Równoważenie przeciwieństw było naczelną dewizą jego siostry, uzasadnieniem istnienia
Omegi, misją ich rodu z dziada pradziada. Fundamentalnym prawem, na którym zasadzała się
cała rzeczywistość.
Tak więc kiedy Omega kwitł, Pani Kronik cierpiała. Opłakiwała śmierć każdego
egzemplarza stworzonego przez nią gatunku, o czym Omega doskonale wiedział. Jak to brat –
zawsze umiał wyczuć, co się dzieje w serduszku siostry.
Teraz jednak zaczynał ją rozumieć.
Kiedy myślał o swoim synu, który porabiał Bóg wie co, martwił się o chłopaka. Miał
nadzieję, że przez dwadzieścia parę lat nie brakło mu niczego. Cokolwiek by mówić, był
rodzicem, a rodzice zawsze martwią się o swoje potomstwo. Czy jesteś sługą dobra, czy zła,
zawsze chcesz jak najlepiej dla istnienia, które powołałeś do życia.
Omega z zaskoczeniem odkrył, że mimo różnic mają z siostrą coś wspólnego... Oboje trzęsą
się o swoje dziatki.
Zerknął na zwłoki pary, którą przed chwilą wykasował.
Niestety, fakt, że ich dążenia z siostrą były podobne, wróżył poważny konflikt interesów.
1.
1.
1.
1.
NAZGUL POWRÓCIŁ.
Furiath zamknął oczy i oparł głowę z powrotem o zagłówek łóżka. Diabła tam - powrócił.
Nigdy nie odszedł.
Rani mnie twoja małoduszność, kolego, skarcił go mroczny w jego głowie. Po tym
wszystkim, co przeszliśmy razem?
To prawda... wiele przeszli razem.
To nazgul stał za jego wilczym apetytem na czerwony dymek, on i ten jego głos, mędzący
wiecznie o tym, czego Furiath nie zrobił, co powinien był zrobić, co powinien był zrobić
lepiej.
Ciągle nie tak, ciągle za mało.
I tak w kółko, do urzygu. Prawda się miała zaś tak, że jakby rodem z Władcy Pierścieni,
pchnął Furiatha w objęcia czerwonego dymka, czy raczej dowiózł na tylnym siedzeniu
spętanego jak wieprzka.
Raczej na przednim zderzaku, kolego.
Co prawda, to prawda.
W wyobraźni Furiatha nazgul jawił się nieodmiennie na tle bojowiska z kości i czaszek.
Sukinsyn dbał o to, by Furiath ani na chwilę nie zapomniał o swoich niedociągnięciach i
porażkach, a jego monotonna tyrada wygłaszana nienagannym brytyjskim akcentem
popychała go do odpalania blanta od blanta, żeby sobie nie wpakować do ust lufy własnej
czterdziestki.
Nie uratowałeś go. Nie uratowałeś ich. To twoja wina... twoja wina.
Złotą zapalniczką przypalił kolejnego skręta.
Na takich jak on mówiono w Starym Języku zghubny brah.
Drugi bliźniak, ten zły.
Jego przyjście na świat, trzy minuty po narodzinach Zbihra, było przekleństwem, które
zakłóciło równowagę rodziny. Dwóch szlachetnie urodzonych, żywych synów to było zbyt
wiele dobrego naraz, zatem nieuchronnie musiało dojść do wyrównania status quo: nie minęło
wiele miesięcy, a starszy bliźniak został uprowadzony i sprzedany w niewolę, gdzie przez sto
lat był poddawany najwymyślniejszym torturom.
Zezwierzęceniu swojej Posiadaczki zawdzięczał blizny na twarzy, plecach, nadgarstkach i
szyi i jeszcze straszliwsze obrażenia psychiki.
Furiath wstrząsnął się. Ratując życie Zbihra, niewiele zdziałał, trzeba było dopiero magii
Belli, żeby wskrzesić duszę bliźniaka. A teraz Bella sama jest w niebezpieczeństwie. Gdyby
umarła...
Wszystko wróciłoby do normy. W następnym pokoleniu równowaga zostałaby przywrócona,
wciął się nazgul. Naprawdę jesteś pewien, że to właśnie twój bliźniak zasługuje na
błogosławieństwo żywych narodzin? A może ty mógłbyś płodzić młode za młodym? A gdybyś
tak jeszcze, przy okazji, zakosił mu jego krwiczkę?
Furiath złapał pilot i pogłośnił Che gelida manina.
Nic z tego. Nazgul też lubił Pucciniego. Wymachując jak wiatrak długimi ramionami,
ruszył tanecznym krokiem, po pobojowisku, depcząc z chrzęstem kości zmarłych. Jego czarna
wystrzępiona szata rozwiewała się jak grzywa znarowionego ogiera. Na zlewającym się z
horyzontem szarym rumowisku nazgul wirował, zanosząc się śmiechem.
Jeszcze. Chwila. A. Oszaleje.
Furiath, nie odwracając głowy, sięgnął po leżącą na nocnym stoliku torbę czerwonego
dymka i bibułki. Trafiał na pamięć, jak królik do swojej jamy. Kiedy nazgul zaczął
podrygiwać w rytm arii z Carmen, Furiath, pykając blanta, rolował już na zapas dwa tłuste
gibony – dwóch sprzymierzeńców, którzy mieli zapewnić jego nałogowi ciągłość. Dym, który
wypuszczał z ust, pachniał kawą i czekoladą, jednak byłby gotów wyjarać oponę, byle
zagłuszyć nazgula.
Doszedł już do takiego stanu ducha, że bez wahania kurzyłby zgniłe obierki z dna kubła na
śmieci, gdyby gwarantowało mu to parę chwil spokoju.
Czyżby nasz związek zaczął się rozpadać?, zadrwił nazgul.
Furiath skupił wzrok na rysunku, który szkicował od pół godziny. Rzucił okiem na całość,
potem zanurzył piórko w srebrnym, rozchybotanym kałamarzu, który trzymał na materacu,
przy nodze. Oleisty połysk tuszu przypominał krew wrogów jego rasy, reduktorów. Jednak
na papierze tusz nabierał odcienia ciemnej rdzy, dalekiej od złowieszczej czerni.
Co więcej, rudy odcień tuszu dokładnie odpowiadał barwie jaśniejszych pasemek w
mahoniowych włosach Belli, którą właśnie szkicował z pamięci.
Starannie wycieniował perfekcyjny kontur jej nosa, nakładając siateczkę delikatnych linii.
Rysowanie piórkiem przypominało życie: Jeden nieostrożny ruch i po wszystkim.
Psiakość, oko Belli nie za bardzo mu wyszło.
Uważając, żeby nie zamazać nadgarstkiem świeżego tu- . próbował pogłębić łuk dolnej
powieki. Mimo kolejnych zgrabnych kresek na papierze czerpanym, oko wciąż nie chciało
przypominać oka Belli.
Porażka, zważywszy na to, ile czasu w ciągu ostatnich u miesięcy strawił na szkicowaniu
Belli.
Nazgul nie przepuścił okazji, by palnąć mówkę, że to, co Furiath robi, jest niestosowne. Kto
to widział zabawiać się rysowaniem ciężarnej krwiczki brata bliźniaka. Oj, nieładnie, kolego.
Tylko skończony świntuch podkręca się samicą rodzonego brata Na pewno świetnie się z
tym czujesz...
Czy nazgul zawsze musi gadać z tym brytyjskim akcentem?
Furiath wykonał kolejne pociągnięcie piórkiem i przekrzywił głowę, sprawdzając, czy nie
pomoże zmiana kąt widzenia. Niestety. Wciąż do dupy, podobnie zresztą, jak włosy. Na
rysunku ciemne, długie włosy Belli były upięte w kok, a jej policzki okalały pejsy. W
rzeczywistości Bella zawsze nosiła włosy rozpuszczone.
Mimo wszystko była jednak czarująca, a reszta jej twarz była taka sama jak na wszystkich
portretach. Pełne miłości spojrzenie kierowała w prawo, rzęsy miała podwinięte, w jej oczach
czuło się ciepło i oddanie.
Zbihr siadał w jadalni zawsze po jej prawej stronie, by w razie czego swobodnie móc
wydobyć broń.
Furiath pilnował, żeby na rysunkach Bella nie patrzyła na niego, zresztą w prawdziwym
życiu nigdy nie przyciągał jej spojrzenia. Kochała się w jego bliźniaku, co go cieszyło choć
pragnął jej całym sercem.
Portret ukazywał Bellę od czubka koka aż do ramion. Nigdy nie rysował jej
powiększającego się brzucha. Ciężarnych samic nie rysowało się od piersi w dół, żeby nie w
wołać wilka z lasu. Samice często umierały w połogu, i spędzało Furiathowi sen z powiek.
Leciutko pogładził portret Belli, starając się nie dotknąć nosa, na którym tusz jeszcze nie
zasechł. Była śliczna chociaż jej oku wciąż było daleko do ideału, fryzurę miała zmyśloną, a
usta nie tak pełne, jak w rzeczywistości.
Portret skończony. Pora wziąć się za następny.
Jeszcze tylko pęd bluszczu na ramieniu Belli. Pierwszy liść, giętka łodyga, następne liście,
coraz więcej liści... pnącze powoli zakrywało szyję i podbródek Belli, wspinając się na usta,
anektując policzki...
Raz po raz zanurzał piórko w kałamarzu. Bluszcz stopniowo pochłaniał Bellę, kamuflując
jej podobiznę, którą nakreślił w swym samczym, grzesznym zapamiętaniu, najtrudniej było
zamalować nos. Odkładał to zawsze na koniec, bo czuł, że się dusi.
Po pokryciu całego rysunku bluszczem, zmiął kartkę i cisnął przez pokój do mosiężnego
kosza na śmieci.
Jaki to miesiąc? Sierpień? Tak, sierpień, co by znaczyło, że, miała przed sobą jeszcze cały
rok ciąży, o ile uda jej się donosić. Jak wiele samic przed nią, polegiwała już z obawy przed
przedwczesnym porodem.
Skiepował blanta i sięgnął po następnego, ale okazało : tamte dwa, które przygotował przed
chwilą, nie wiedzieć kiedy poszły z dymem.
Wyprostował swoją zdrową nogę i odłożył na bok deskę do rysowania. Sięgnął po pakiet
pierwszej pomocy: przezroczystą torebkę z czerwonym dymkiem, paczuszkę bibułek i złotą
zapalniczkę. Błyskawicznie zrolował świeżego skręta. Zaciągając się, zerknął na poziom
zioła.
Cienko. Cieniutko.
Na szczęście stalowe żaluzje zaczęły już podjeżdżać. Zapadła noc, której największym
urokiem był brak słońca. Rezydencja Bractwa mogła się wreszcie rozhermetyzować on... udać
się do Mordha. Do dilera.
Wyprostował drugą nogę – tę bez łydki i stopy – i sięgnął po protezę. Przypiął ją pod
prawym kolanem i wstał. Był ostro nastukany i poruszał się jak mucha w smole. Do okna
miał chyba z kilometr, co mu nie przeszkadzało, bo widział przez miłą mgłę. Wydawało mu
się, że unosi się w powietrzu. W rzeczywistości szedł na golasa przez pokój.
Ogród w dole był skąpany w poświacie z werandowych okien biblioteki.
To był wzorowy ogród na tyłach. Kwiaty tryskające zdrowiem, w sadzie jabłonie i grusze,
wygrabione ścieżki, równo przystrzyżony żywopłot.
W niczym nie przypominał ogrodu w domu jego dzieciństwa.
Tuż pod oknem kwitły bujnie róże herbaciane, dumnie wznosząc mieniące się wszelkimi
odcieniami pąki na ciernistych łodygach. Jego myśli poszybowały ku innej samicy.
Wziął kolejnego bucha i pomyślał o tej, którą miał święte prawo rysować... Z którą prawo i
obyczaj nakazywały nie poprzestawać na szkicowaniu.
Z Wybranką Cormią. Jego pierwszą partnerką.
Pierwszą z czterdziestu.
Jasny gwint. Jak doszło do tego, że został Najsamcem Wybranek?
A nie mówiłem?, wstrzelił się zgrabnie nazgul. Będziesz miał dzieci na pęczki, a każde z nich
będzie miało przyjemność pochodzić od ojca, którego jedynym osiągnięciem jest dawanie
dupy na każdym odcinku.
Słuchał tego niechętnie, ale nie mógł odmówić nazgulowi racji. Nie odbył z Cormią godów,
jak nakazuje obyczaj. Nie złożył przełożonej Wybranek wizyty po Tamtej Stronie. Nie poznał
trzydziestu dziewięciu samic, które powinien przelecieć gwoli zapłodnienia.
Zaciągnął się mocniej, a wyrzuty sumienia bombardowały go jak grad rozpalonych kamieni
odpalanych celną dłonią nazgula. Ten to miał wprawę.
Rzecz w tym, kolego, że jesteś łatwym celem i tyle.
Cormia przynajmniej protestowała przeciwko swojemu przydziałowi obowiązków. Nie
miała najmniejszej ochoty zostawać jego pierwszą partnerką, zmuszono ją do tego na siłę. W
dniu rytuału miała zostać przywiązana za ręce i nogi do łoża obrzędowego jak jakieś zwierzę,
a on miał sobie pofolgować. Brr.
Na jej widok natychmiast przerzucił się na tryb awaryjny – miłosiernego samarytanina.
Przywiózł ją do rezydencji Bractwa Czarnego Sztyletu i zainstalował w pokoju przylegającym
do jego sypialni. Tradycja tradycją, ale nie zamierzał brać jej na siłę. Liczył na to, że jeśli
będą mieli trochę czasu i przestrzeni, żeby się poznać, pójdzie im lepiej.
Nic z tego. Cormia zadowalała się własnym towarzystwem, a on po staremu toczył
codzienną walkę, żeby nie zapaść się w sobie. Przez pięć miesięcy nie przybliżyli się nawet o
milimetr ani do siebie nawzajem, ani do łóżka. Cormia rzadko się odzywała i schodziła na dół
tylko na posiłki, chodziła z pokoju tylko po książki z biblioteki.
W długiej białej sukni bardziej przypominała pachnący delikatnie jaśminem cień niźli istotę
z krwi i kości.
Najgorsze w tym wszystkim było to, że ten stan rzeczy zupełnie mu odpowiadał. Sądził, że
jest przy zdrowych zmysłach, kiedy podjął się zostać Najsamcem i zastąpić innego w
obowiązkach rozpłodowca, ale rzeczywistość przerosła jego najśmielsze oczekiwania.
Czterdzieści samic. Czter–dzieś–ci.
Cztery, zero.
Tak, musiał być w jakiejś zaćmie, kiedy się ofiarował na miejsce V. Bogiem a prawdą,
podczas jedynej próby utraty dziewictwa nie spisał się, chociaż oddał się w ręce
profesjonalistki. Niewykluczone jednak, że źródłem jego blokady właśnie fakt, że to była
kurwa.
No ale do kogo miał się, u diabła, zwrócić? Był dwustuletnim prawiczkiem, który nie miał o
seksie pojęcia. Trudno mu było sobie jakoś wyobrazić, że dosiada wdzięczną, delikatną
Cormię, kopulacja, ejakulacja, do widzenia i już gna do sanktuarium Wybranek, użyć sobie
jak Bill Paxton w Trzy na jednego.
Chyba mu odjebało, kiedy się na to zgodził.
Mantem w ustach otworzył okno. Upojny aromat letniej nocy wsączył się do pokoju. Róże.
Któregoś dnia zastał Cormię z różą w ręku. Musiała ją wyjąć z bukietu, który Fritz postawił w
saloniku na piętrze. Siedziała, wytwornie kłoniąc głowę nad wazonem, z lawendowym
kwiatem w smukłych palcach. Wąchała nabrzmiały pąk. Z jej jasnych włosów, jak zawsze
upiętych z tyłu głowy, wysunęło się kilka delikatnych kosmyków pofalowanych z
naturalnością płatków róży.
Gdy zorientowała się, że na nią patrzy, podskoczyła, odłożyła różę i wybiegła bezszelestnie,
zamykając drzwi za sobą.
Zdawał sobie sprawę, że nie będzie mógł jej trzymać bez końca z dala od jej świata i
bliskich. Najpierw jednak musieli odbyć rytualny stosunek, tak jak się zobowiązał, a Cormia,
jakkolwiek początkowo zlękniona, tego właśnie oczekiwała po nim.
Spojrzał na swoje biurko, na którym leżał masywny złoty wisior grawerowany antycznymi
runami Starego Języka Wyglądał jak wielgachne wieczne pióro. Symboliczny naszyjnik
Najsamca był nie tylko kluczem do wszystkich budowli po Tamtej Stronie, ale również
obligował do opiek nad Wybrankami.
Najsamce – im rasa wampirów zawdzięczała swoją siłę.
Wisior znowu się rozdzwonił. Przełożona Wybranek go wzywa. Teoretycznie powinien
śmignąć do swojego aktualnego domu, ergo – sanktuarium. Postanowił olać jej monit
podobnie jak dwa poprzednie.
Nie miał ochoty słuchać w kółko tej samej gadki, jak bardzo przegiął, migając się przez pięć
miesięcy od dopełnieni; rytuału Najsamca.
Biedna Cormia, zapuszkowana w gościnnym pokoju za ścianą, z dala od swoich siostrzyc,
nie ma nawet do kogi ust otworzyć. Próbował zagaić do niej, ale wpadła w panikę Wcale jej
się nie dziwił.
Cud, że nie oszalała, godzinami siedząc w samotności. Przydałby jej się jakiś przyjaciel. Jak
każdemu zresztą.
Nie każdy zasłużył sobie na przyjaciół, przyciął mu nazgul.
Odsunął się od okna i ruszył do łazienki wziąć prysznic. Przystanął przy koszu na śmieci.
Zgnieciony w kulę rysunek tymczasem trochę się rozwinął, odsłaniając gmatwaninę bluszczu.
W pamięci mignął mu zabazgrany portret Belli z włosami upiętymi w kok i niesfornymi
kosmykami na policzkach. Kosmykami pofalowanymi z naturalnością płatków róży.
Zadumany wszedł do łazienki. Cormia była czarowna, ale...
Wszyscy przyjęliby z wdzięcznością, gdybyś jej pragnął, skończył za niego nazgul. Wobec
tego musisz unikać jak ognia tej opcji kolego, żeby nie zepsuć swojego wizerunku
skończonego nieudacznika.
Furiath podkręcił Pucciniego i puścił prysznic.