background image

Sharon Sala

Czarne lustro

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Gdyby  Avery  Wheeler  nie  obrabował  w  Farmington  w  stanie  Maine 

opancerzonej  ciężarówki  i  nie  zabrał  ze  sobą  zakładniczki,  policja  stanowa  nie 
wszczęłaby  za  nim  pościgu.  Ruszył  autostradą  nr  27  na  północ,  dojechał  aż  do 
przedmieść Stanton i dopiero  tam skręcił w boczną drogę, prowadzącą do  jeziora 
Flagstaff.  Policja  siedziała  mu  niemal  na  karku.  Chociaż  powoli  zapadał  zmrok, 
Avery  Wheeler  zdawał  sobie  sprawę,  że  nie  zdoła  dotrzeć  bezpiecznie  do 
kanadyjskiej  granicy.  Na  razie  chciał  zaszyć  się  gdzieś  wśród  gęstych  drzew 
okalających jezioro i poszukać wyjścia z sytuacji, w którą się wpakował.

Żałował teraz, że w latach siedemdziesiątych nie rzucił nauki w szkole średniej 

i  nie  zaczął  pracować  w  firmie  wuja,  trudniącej  się  pakowaniem  mięsa.  Jeszcze 
bardziej  pragnął  jednak nigdy  więcej  nie patrzeć  na  kobietę,  która  siedziała  teraz 
obok.  Od  chwili,  gdy  grożąc  pistoletem,  wepchnął  ją  do  swego  wozu,  nie 
przestawała krzyczeć w niebogłosy.

Avery  Wheeler marzył tylko o tym,  by  mieć  wreszcie za sobą ten koszmarny 

dzień.  Na  razie  jednak  było  to  niemożliwe.  Aby  rozpocząć  nowe  życie,  musiał 
pozbyć się zarówno policyjnego pościgu, jak i wrzeszczącej kobiety.

Gdy pokonał kolejny zakręt, uznał, że nadarza się ku temu stosowna okazja.
Błyskawicznie  powziął  decyzję.  Spojrzał  w  prawo,  na  zachodzące  słońce,  a 

potem  przed  siebie,  na  ciemną  taflę  jeziora  Flagstaff,  odpiął  pas  bezpieczeństwa, 
opuścił szybę i wcisnął do deski pedał gazu. Siła przyspieszenia była tak duża, że 
wbiła w fotel zarówno jego, jak i zakładniczkę.

Zgrzytając  zębami,  Avery  Wheeler  zacisnął  dłonie  na  kierownicy.  Pasażerka 

wrzeszczała coraz głośniej. Stracił cierpliwość. Uderzył ją na odlew tak mocno, że 
w chwili gdy samochód odrywał się kołami od ziemi, była nieprzytomna.

Cisza,  która  potem  zapanowała,  sprawiała  wrażenie  niemal  surrealistyczne. 

Odgłos  policyjnych  syren  zanikał  gdzieś  w  oddali.  Dla  Avery'ego  Wheelera 
zdarzenia toczyły się z dziwnym opóźnieniem, jak na zwolnionym filmie.

Czuł na policzku powiew wiatru wpadającego do wozu przez otwarte okno.
Widział  przed  sobą  ciemną,  lustrzaną  taflę  jeziora,  ozłoconą  ostatnimi 

promieniami zachodzącego słońca.

Zduszony jęk  wydobywający  się  z  ust  siedzącej obok  kobiety  nakładał  się  na 

głośny  i  przyspieszony  oddech  Avery'ego.  Tym  szybszy,  im  bliżej  było  do 
powierzchni wody.

background image

Chwilę  później  nastąpiło  uderzenie.  Tak  donośne  i  silne,  że  aż  zadziwiające. 

Ciekawe,  dlaczego  woda  okazała  się  tak  twarda?  Samochód  wzbił  słup  wody  w 
powietrze i zaraz potem zaczął tonąć, szybciej, niżby się można spodziewać.

Kiedy woda zaczęła się wlewać przez otwarte okno, serce Avery'ego Wheelera 

zabiło  szybciej,  mimo  że  wszystko  wcześniej  dokładnie  zaplanował.  Sięgnął  na 
tylne siedzenie i chwycił torbę ze zrabowanymi pieniędzmi.

Właśnie  w  tej  chwili  zakładniczka  zaczęła  odzyskiwać  przytomność.  Z  nosa, 

tam gdzie ją uderzył, ciekła cienka strużka krwi, którą kobieta rozmazała dłonią na 
policzku.  Półprzytomna  otworzyła  oczy  i  sięgnęła  do  pasa  bezpieczeństwa, 
strzepując z ubrania wodę, jakby był to kurz. Kiedy nieco oprzytomniała, oczyma 
szeroko rozwartymi z przerażenia spojrzała na swego prześladowcę.

– Umie pani pływać? – zapytał. Zaprzeczyła ruchem głowy.
– Szkoda – mruknął.
Cofnął  przednie  siedzenie,  najdalej  jak  mógł,  żeby  mieć  więcej  miejsca  na 

wydostanie  się  przez  okno  samochodu.  Kobieta  umrze.  Nic  na  to  nie  mógł 
poradzić.

–  Niech  pan  mnie  nie  zostawia!  –  wykrzyknęła  z  rozpaczą,  chwytając  go  za 

ramię. Rozeźlony Avery Wheeler wymierzył jej cios. Tak silny, że uderzyła głową 
o oparcie siedzenia i bezwładnie zsunęła się z fotela, ponownie tracąc przytomność.

– Później mi podziękujesz – warknął.
Umrze w nieświadomości, przynajmniej tyle mógł dla niej zrobić.
Kiedy  już  miał  zamiar  wydostać  się  na  zewnątrz,  samochód  nagle  się 

przechylił.  Avery  Wheeler  błyskawicznie  przerzucił  przez  głowę  pas  torby  i 
nerwowymi ruchami zaczął wydostawać się przez okno, modląc się, aby powstały 
wir  nie  wciągnął  go  w  głąb  jeziora.  Przeszkadzała  mu  torba  przewieszona  przez 
szyję. Raz zaczepiła się jeszcze wewnątrz wozu, o dźwignię zmiany biegów, potem 
o  boczne  lusterko  na  drzwiach.  Avery'emu  Wheelerowi  przebiegła  przez  głowę 
myśl, aby porzucić pieniądze i ratować się samemu.

Jednak skoro już tyle przeszedł, to chyba nie powinien teraz rezygnować. Nie 

dojrzał jeszcze do tego, aby porzucić łup.

Szarpnął  ponownie  i  nagle  poczuł,  że  odzyskał  swobodę  ruchów.  Wstąpiła  w 

niego nadzieja. Odbiwszy się z całej siły nogami od koła, modlił się, aby udało mu 
się  popłynąć  w  górę.  Woda  wydawała  się  gęsta,  jakby  to  była  jakaś  maź.  Avery 
Wheeler wiedział, że to ciężar torby coraz bardziej utrudnia mu ruchy. Był jednak 
silnym mężczyzną i doskonałym pływakiem.

Chwilę później znalazł się tuż pod powierzchnią. Wynurzył głowę i zobaczył, 

background image

że  słońce  już  zaszło.  Ciął  powierzchnię wody  długimi  ruchami,  w  pewnej  chwili 
zerknął  w  stronę  pozostawionego  za  sobą  brzegu.  Do  jego  uszu  docierały 
pokrzykiwania  policjantów.  Dostrzegał  migające  czerwono—niebieskie  światła 
radiowozów,  a  na  ich  tle  niewyraźne  sylwetki  biegających  ludzi.  W  najlepszym 
wypadku  widzieli  go  tak  kiepsko,  jak  on  ich,  ale  świadomość,  iż  mógł  zostać 
zauważony, sprawiła, że postanowił płynąć jeszcze szybciej.

Po  jakimś  czasie  ramiona  zaczęły  mu  ciążyć  jak  ołów,  w  płucach  brakowało 

tchu.

Zatrzymał się wreszcie i po raz drugi spojrzał za siebie. Coraz bardziej odległy 

brzeg jeziora zaroił się pokrzykującymi ludźmi, widocznymi w świetle policyjnych 
lamp  błyskowych  i  reflektorów.  Avery  poprawił  torbę  i  popłynął  wprost  przed 
siebie.  W  zapadających  szybko  ciemnościach  przeciwległy  brzeg  jeziora,  do 
którego  zamierzał  dotrzeć,  był  mało  widoczny.  Wyglądał  jak  wąski,  zamazany, 
ciemny pas nad powierzchnią wody.

Wśród  gęstwiny  drzew  Avery  dostrzegł  ledwie  widoczne  światełko.  Była  to 

pewnie  lampa  na  czyimś  ganku.  Z  oczyma  utkwionymi  w  jasnym  punkcie, 
jednostajnymi ruchami rąk rozcinał lodowatą powierzchnię wody.

Początkowo nawet nie poczuł obezwładniającego ucisku w piersi. Kiedy jednak 

ból  rozszerzył  się  na  ramiona,  a  potem  utrudnił  oddychanie,  Avery  Wheeler 
zrozumiał,  że  nie  ma  szans  dopłynąć  do  kanadyjskiego  brzegu.  Nie  mogąc 
uwierzyć  w  nadchodzący  koniec,  puścił wreszcie  łup.  Zrobił  to  jednak  za  późno. 
Przed pójściem na dno ciężka, nasączona wodą torba obiła się boleśnie o jego ciało.

Poczuł  w  piersiach  rozdzierający  ból.  Krzyknął.  Pojął,  że  to  zew  śmierci. 

Chwilę  później  nad  jego  bezwładnym  ciałem  zamknęła  się  mroczna  toń  jeziora. 
Topiel.

Tuż  z  nastaniem  świtu  nad  brzeg  jeziora  Rag-staff przybyli  nurkowie  z  biura 

okręgowego  szeryfa.  Nie  zwracali  uwagi  na  piękno  krajobrazu  nadchodzącej 
jesieni, po prostu przygotowywali się do czekającego ich trudnego zadania.

Od  ponad  sześciu  lat  grupą  poszukiwawczo-ratowniczą  kierował  zastępca 

szeryfa,  Danny  Baldwin.  Lubił  swoją  pracę,  ale  tego,  co  czekało  go  dzisiaj,  po 
prostu  nie  znosił.  Tym  razem  nie  było  mowy  o  ratowaniu  i  niesieniu  pomocy. 
Należało tylko odnaleźć wrak zatopionego samochodu i wydobyć ludzkie ciała.

Partner Danny'ego, Will Freid, był zarazem jego szwagrem. Młodszy o dziesięć 

lat, sumiennością i gorliwością nadrabiał brak doświadczenia.

Kobieta, którą  uprowadzono  w  charakterze  zakładniczki,  miała  męża  i  dwóch 

nastoletnich  synów.  Jedyne,  co  mogli  zrobić  obaj  nurkowie,  to  oddać  jej  zwłoki 

background image

rodzinie.

Chociaż Will był bardzo poruszony sytuacją, trzymał emocje na wodzy o wiele 

lepiej niż Danny.

– Jest już szeryf – stwierdził.
Danny  podniósł  na  chwilę  wzrok  i  zaraz  potem  zabrał  się  ponownie  za 

sprawdzanie  zaworów  w  butlach  z  tlenem.  Po  paru  chwilach  cały  brzeg  jeziora 
Flagstaff  zaroił  się  od  przedstawicieli  prawa  i  stróży  porządku.  Zjawił  się  nawet 
agent  Federalnego  Biura  Śledczego,  gdyż  skradzione  pieniądze  pochodziły  z 
państwowego banku.

To  wszystko  nie  miało  dla  Danny'ego  znaczenia.  Niech ludzie  z  policji  i  FBI 

spierają się o to, kto powinien pokierować dochodzeniem, i tak nie mogą rozpocząć 
śledztwa, dopóki on nie odnajdzie wraku zatopionego samochodu i ciał.

–  Wygląda  na  to,  że  sprowadzili  dodatkowych  nurków  –  powiedział  Will. 

Danny  uniósł  ponownie  głowę.  W  mężczyznach  wysiadających  z  wozów,  które 
nadjechały przed chwilą, rozpoznał znajomych. Już z nimi kiedyś pracował.

– Będą nam potrzebni – uznał.
Will odwrócił się i ogarnął wzrokiem jezioro.
– Piekielnie dużo tej wody – mruknął.
Nie  reagując  na  oczywiste  stwierdzenie,  Danny  wygładził  kombinezon  przy 

szyi i zawiesił na ramieniu butle z tlenem.

– Jesteś gotów? Will skinął głową. Danny oznajmił szeryfowi:
– Możemy zaczynać.
Ron Gallagher ściągnął kapelusz i palcami przeczesał włosy.
– Znasz zasady. Trzymaj się wyznaczonego obszaru. Pozostałych nurków poślę 

bardziej  na  południe.  –  Spojrzał  w  niebo.  –  Jeśli  zacznie  wiać,  wydam  rozkaz 
zaprzestania poszukiwań. Nie zamierzam wyławiać kolejnych ciał  z tej piekielnej 
wody.

– A ja nie zamierzam się topić. W żadnej wodzie – wymamrotał Will. Danny 

skrzywił się.

– Podobnie jak ja, a zatem wszystko jest w porządku.
Szeryf  westchnął.  Wiedział,  że  tymi  nieudolnymi  żartami  obaj  ratownicy 

pokrywają niepokój.

Czekało ich bowiem trudne i z pewnością niewdzięczne zadanie.
– Bądźcie ostrożni.
–  Będziemy,  jak  zawsze  –  odparli  równocześnie  i  ruszyli  w  stronę  małej 

motorówki przycumowanej na brzegu.

background image

Kilka  minut  później  już  siedzieli  w  łodzi.  Kaszlący  silnik  zaskoczył  po  kilku 

szarpnięciach  linki.  Siedząc  przy  sterze,  Danny  odbił  od  brzegu  i  skierował 
motorówkę w stronę, gdzie samochód wpadł do wody. Nie było to równoznaczne z 
tym,  że  w  pobliżu  znajdą  również  ciała.  Jeśli  pasażerom  udało  się  opuścić  wóz 
przed jego zatonięciem, mogli odpłynąć dalej.

W  każdym  razie  należało  zacząć  od  zbadania  okolic  wraku.  Obaj  ratownicy 

dobrze o tym wiedzieli.

Wkrótce potem Danny zgasił silnik i rzucił kotwicę.
– Will, jesteś gotowy?
Partner skinął głową, a potem spojrzał na pogodne niebo.
– Wreszcie mamy trochę słońca.
– Aha – potwierdził Danny. – mamy już tylko trochę szczęścia.
Przed  upływem  godziny  znaleziono  ciało  i  zaraz  potem  ekipa  ratunkowa 

przystąpiła do wyciągania go z wody.

Stojąc  na  brzegu,  nurkowie  obserwowali  akcję.  Porwana  kobieta  wciąż  była 

przypięta  pasami  do  fotela.  Wszyscy  wiedzieli  z  góry,  że  znajdą  ją  martwą,  lecz 
widok ten i tak ich poruszył i wprawił w kiepski nastrój.

W  samochodzie nie znaleziono  jednak ciała kierowcy,  co  oznaczało, że praca 

nurków  nie  została  jeszcze  zakończona.  Poprzedniego  wieczoru  policja  wysnuła 
przypuszczenie,  że  Avery'emu  Wheelerowi  udało  się  uciec.  Aby  potwierdzić  to 
założenie,  trzeba  było  zbadać  starannie  wszystkie  ślady  prowadzące  z  wody  na 
brzeg jeziora.

Tak więc nurkowie musieli pracować dopóty, dopóki nie uda się im odnaleźć 

ciała.

Mniej więcej na godzinę przed zachodem słońca Danny natrafił na torbę leżącą 

na  dnie  jeziora.  Gdy  tylko  zorientował  się,  co  ma  przed  sobą,  uznał,  że  ciało 
Avery'ego Wheelera musi znajdować się gdzieś w pobliżu. Dał znać Willowi, aby 
podpłynął,  i  polecił  mu  gestem  wyciągnąć  torbę  na  powierzchnię.  Sam  oświetlił 
tarczę zegarka, by sprawdzić, na ile czasu wystarczy mu jeszcze tlenu w butlach.

Wkrótce  miało  się  ściemnić.  Jeśli  nie  uda  się  odnaleźć  ciała  Avery'ego 

Wheelera przed zapadnięciem nocy, będą musieli wrócić tu jutro z samego rana, co 
wcale  im  się  nie  uśmiechało.  Na  następny  dzień  zapowiadano  bowiem  znaczne 
ochłodzenie.  Woda  w  jeziorze  stanie  się  tak  zimna,  że  od  przemarznięcia  nie 
zdołają uchronić ich żadne skafandry.

Na dnie jeziora Danny rozejrzał się dookoła, zastanawiając się, od której strony 

rozpocząć  poszukiwania.  Było  prawie  ciemno,  ale  niewiele  robił  sobie  z  braku 

background image

światła. W ciemnej wodzie czuł się właściwie lepiej niż na suchym lądzie. Czasami 
zastanawiał się, czy ma to coś wspólnego z przeżyciami, jakich doświadczał, gdy 
był jeszcze płodem w brzuchu matki.

Ze  względu  na  brak  czasu  zdecydował  się  badać  dno  małymi  odcinkami.  Po 

pięciu krokach w przód skręcał w prawo i robił koło. Zatoczywszy je, wykonywał 
znów  pięć  kroków  przed  siebie  i  postępował  jak  poprzednio.  Za  trzecim  razem 
ujrzał leżącą na dnie stopę. Mimo że  szukał Wheelera przez cały dzień, teraz nie
odczuwał wcale triumfu.

Po  chwili  ujrzał  przed  sobą  resztę  ciała.  Zatrzymał  się,  próbując  uspokoić 

oddech pod maską. Zastanawiał się, dlaczego ludzie pokroju Wheelera chodzą po 
świecie.  Dopiero  gdy  zbierał  się  do  wysłania  sygnału  na  powierzchnię  wody, 
zobaczył,  że  ciało  topielca  spoczywa  nie  na  samym  dnie,  lecz  na  jakimś  dużym 
przedmiocie.

Powolnym  krokiem  Danny  zbliżył  się  do  znaleziska,  pochylił  i  pchnął  ciało 

Wheelera. Zwłoki uniosły się nieco  i  zakołysały na  boki, a potem opadły  w muł, 
odsłaniając podłużną żelazną skrzynię o pokaźnych rozmiarach. Jej jeden bok tkwił 
głęboko w mule.

Danny  znał  historię  tej  okolicy  i  wiedział,  że  sztuczne  jezioro  Flagstaff 

utworzono  na  miejscu  trzech  zatopionych  wiosek.  Pewnie  teraz natrafił  na  jakieś 
przedmioty z tamtych czasów, porzucone przez właściciela.

Skrzynia  była  wyposażona  w  żelazny  skobel  i  zamek  przeżarty  rdzą.  I  to 

zamknięty na solidną kłódkę, co wzbudziło zainteresowanie Danny'ego. Ludzie nie 
mieli  zwyczaju  wyrzucać  niepotrzebnych  rzeczy,  zamykając  je  uprzednio  w 
skrzyni.

Wiedząc,  że  wysłany przezeń  sygnał  może  w każdej  chwili  sprowadzić  Willa 

pod wodę, wyciągnął z pochwy nóż i wsunął ostrze pod skobel kłódki. Wyrwał go 
bez  żadnego  kłopotu.  Miał  właśnie  otworzyć  wieko  skrzyni,  gdy  poczuł,  że  ktoś 
dotyka  jego  ramienia.  Był  to  Will.  Jego  oczy  widoczne  spod  maski  zdawały  się 
pytać, co, do diabła, jego partner wyczynia.

Danny  pokazał  na  migi,  że  chce  unieść  wieko.  Will  wzruszył  ramionami  i 

spróbował  otworzyć  skrzynię,  ale  bezskutecznie.  Teraz  obaj  zaczęli  odciągać 
wieko. Zardzewiałe zawiasy nawet nie drgnęły.

Obu  nurkom  kończyło  się  powietrze.  Nie  zważając  na  ponaglenia  partnera, 

Danny ukląkł i spróbował jeszcze raz podnieść wieko skrzyni. Will westchnął i też 
zabrał  się  do  roboty.  Wiedział,  że  Danny  nie  opuści  tego  miejsca,  dopóki  nie 
dopnie swego.

background image

Wreszcie udało się unieść trochę wieko. Nurkowie zaczęli ciągnąć je mocno do 

góry.

W  pierwszej  chwili  nie  zorientowali  się,  że  mają  przed  sobą  ludzki  szkielet. 

Kiedy  jednak  ze  skrzyni  zaczęły  wypływać  kości,  Danny'ego  ogarnęła  panika. 
Błyskawicznie opuścił wieko.

Spojrzał  na  Willa  i  zauważył,  że  zszokowany  partner  nie  dowierza  własnym 

oczom. W jednej chwili sięgnęli obaj po zwłoki Avery'ego Wheelera i popłynęli w 
górę, ku powierzchni wody.

Nowy Orlean, Luizjana
Tego ranka Sarah Jane Whitman spóźniła się  do  pracy.  Poprzedniego dnia do 

późna w nocy sprawdzała i porządkowała księgi rachunkowe, a potem zapomniała 
nastawić  budzik.  Jako  właścicielce  restauracji  „Ma  Chere"  nie  groziła  jej  utrata 
posady, lecz lubiła przychodzić pierwsza. Lubiła sama otwierać lokal. Przechadzać 
się  po  sali  i  oglądać  poustawiane  krzesła  i  puste  stoliki,  które  potem  nakrywano 
śnieżnobiałymi, wykrochmalonymi obrusami.

Później przynoszono wytworną porcelanową zastawę.
Widok  ten  niezmiennie  ekscytował  Sarah  Jane.  Podawanie  posiłków  było 

wprawdzie zajęciem dość nudnym i monotonnym, co innego jednak obserwowanie 
przychodzących  gości.  Codzienne  pobyty  w  restauracji  były  dla  jej  właścicielki 
niczym  powiew  świeżości  i  gwarantowały  kontakt  z  innym  światem.  Wszystko 
właściwie zawdzięczała Lorett Boudreaux, swej opiekunce i chrzestnej matce.

Wkładając  pantofle,  Sarah  przeczesała  w  pośpiechu  włosy.  Odwróciła  się  ku 

toaletce, żeby odłożyć szczotkę i poczuła dziwny luz w talii. Dotknęła paska spodni 
i już po chwili trzymała w ręku oderwany guzik.

–  Okropność  –  mruknęła,  ruszając  w  stronę  szafy  po  igły  i  nici.  Uznała,  że 

przyszycie guzika potrwa krócej niż zmiana garderoby.

Zsunęła  spodnie  do  kolan,  usiadła  na  brzegu  łóżka  i  wzięła  się  do  roboty. 

Właśnie kończyła, kiedy odezwał się telefon. Spojrzawszy na zegarek, postanowiła 
powierzyć rozmowę automatycznej sekretarce. Szybko jednak zmieniła zdanie i po 
trzecim dzwonku sama podniosła słuchawkę.

– Słucham.
– Rozmawiam z Sarah Whitman?
Z wrażenia aż wciągnęła powietrze. Od chwili gdy po raz ostatni słyszała taki 

akcent, minęło dwadzieścia lat. Na samo wspomnienie tamtych chwil robiło się jej 
niedobrze.

– Tak, to ja – odparła sztywno.

background image

–  Dzień  dobry  pani.  Nazywam  się  Ron  Gallagher.  Jestem  szeryfem  okręgu 

Somerset w stanie Maine.

Sarah  spuściła  wzrok.  Na  czubku  pantofla  spostrzegła  małe  zadrapanie. 

Usiłowała coś powiedzieć, lecz słowa nie przedostawały się przez nagle zaciśnięte 
gardło.

– Pani Whitman... czy pani nadal tam jest? Przeszyły ją dreszcze. Drżącą dłonią 

potarła twarz.

– Tak. Przepraszam. Po co pan dzwoni?
– Czy jest pani córką Franklina Whitmana?
Czoło  Sarah  nagle  pokryło  się  potem.  Poczuła  się  okropnie.  Czemu  ten 

człowiek  wraca  do  tamtych  koszmarnych  spraw?  To  niesprawiedliwe  i  podłe. 
Przecież to wszystko już dawno należało do przeszłości.

– Czy może pan dać mi spokój? – spytała, nieświadoma, że jej głos zrobił się 

piskliwy jak u dziecka.

Roń  Gallagher  zasępił  się.  Kiedy  w  Marmet  wybuchł  skandal  dotyczący 

Franklina Whitmana, był  jeszcze młodym człowiekiem,  ale  w małych miastach  o 
takich  sprawach  pamięta  się  długo  i  równie  długo  się  ich  nie  wybacza.  A  to,  co 
działo  się  z  rodziną  Whitmana  po  kradzieży  dokonanej  przez  Franklina  i  jego 
ucieczce, samo w sobie było zbrodnią.

–  Pani  Whitman,  jest  mi  niezmiernie  przykro,  ale  moim  obowiązkiem  jest 

poinformowanie, że przed dwoma dniami z jeziora Flagstaff wydobyto ciało pani 
ojca.

Tego  się  Sarah  nie  spodziewała.  Przez  dziesięć  lat  Franklin  Whitman  był 

wiceprezesem  oddziału  banku  państwowego  w  Marmet,  poważanym  członkiem 
tamtejszej  społeczności  i  najwspanialszym  ojcem,  o  jakim  mogłaby  marzyć 
dziesięcioletnia  dziewczynka.  I  pewnego  pięknego  dnia  ten  człowiek  o 
nieposzlakowanej  opinii  obrabował  własny  bank  i  uciekł  z  milionem  dolarów, 
pozostawiwszy  żonę  i  córkę  na  pastwę  opinii  publicznej.  Catherine  i  mała  Sarah 
zostały  odsądzone  od  czci  i  wiary,  niemal  ukamienowane  za  życia  przez 
niemiłosiernych mieszkańców Marmet.

Przestępstwo popełnione przez ojca zrujnowało życie córki i zabiło jej matkę. 

Gdyby nie pomoc Lorett, najlepszej przyjaciółki Catherine, mała Sarah znalazłaby 
się  w  domu  dziecka.  A  teraz  ludzie,  którzy  jej  rodzinie  wyrządzili  tak  wiele 
krzywd, usiłowali ponownie wedrzeć się w jej życie.

– Po co pan mi to mówi? – niemal warknęła do słuchawki.
– Chyba pani nie rozumie... – zaczął szeryf.

background image

–  A  co  tu  jest  do  rozumienia?  –  Sarah  była  już  naprawdę  zła.  –  Sądzę,  że 

powinien  pan  być  szczęśliwy,  że  wreszcie  udało  się  wam  odnaleźć  mego  ojca. 
Dziwi  mnie  tylko  jedno.  Że  ten  człowiek  odważył  się  wrócić  na  miejsce 
przestępstwa.

Roń  Gallagher  westchnął.  To,  co  zamierzał  powiedzieć  Sarah  Whitman, 

zdążyło  już  w  Marmet  wywołać  wielkie  poruszenie.  Trudno,  jednak  prawda 
powinna wyjść na jaw.

– Wygląda na to, że ojciec pani nigdy nie opuścił miasta – oznajmił.
– Co to ma znaczyć?
–  Nurkowie  odnaleźli  ciało  Franklina  Whitmana  na  dnie  jeziora  Flagstaff. 

Zwłoki zamknięto w starej, żelaznej skrzyni. Odnaleziono również resztki ubrania. 
Trochę  skóry, która  jeszcze  nie zdołała  zbutwieć –  portfel, buty  i  inne drobiazgi. 
Porównaliśmy te fakty ze starymi protokołami i już wiemy, że w chwili zniknięcia 
pan Whitman miał przy sobie te rzeczy. Należy zatem domniemywać, że zamknięto 
go w skrzyni i wrzucono do jeziora w tym samym ubraniu, w którym widziano go 
po raz ostatni żywego.

Sarah zrobiło się ciemno przed oczyma.
– Co pan mówi? – spytała drżącym głosem.
–  Pani  ojciec  został  zamordowany...  być  może  przez  wspólnika,  który 

postanowił zatrzymać dla siebie wszystkie zrabowane pieniądze.

Powoli  podniosła  się  z  miejsca.  Słowa  szeryfa  nie  miały  sensu.  Przez  te 

wszystkie lata była przekonana, że jej ukochany tatuś żyje sobie wygodnie gdzieś 
na  drugim  końcu  świata,  wydając  skradziony  milion,  a  tymczasem  on  gnił  w 
skrzyni na dnie jeziora.

–  Nie...  –  wyszeptała  pobladłymi  wargami.  Roń  Gallagher  źle  zrozumiał 

odpowiedź Sarah.

–  Przykro  mi,  proszę  pani,  ale  bez  wątpienia  chodzi  o  Franklina  Whitmana. 

Identyfikacja na podstawie uzębienia wypadła pozytywnie.

–  Nie  –  powtórzyła.  –  Nie  o  to  chodzi.  –  Wciągnęła  głęboko  powietrze.  –

Dwadzieścia  lat  temu  ustalono,  że  ojciec  ukradł  z  banku  pieniądze  i  uciekł.  Od 
tamtej  pory  matkę  i  mnie  traktowano  jak  trędowate.  Przedstawiciele  prawa  nie 
dawali  nam  spokoju,  nigdy  nie  przestali  podejrzewać  o  współudział.  Wszyscy 
ludzie w Marmet jawnie mówili, że pewnie wkrótce opuścimy miasto i dołączymy 
do ojca, by pławić się w luksusie kupionym za skradzione pieniądze. Sytuacja stała 
się nie do zniesienia. To wy doprowadziliście moją matkę do samobójstwa. A teraz 
mówi pan, że zaszła pomyłka? Ojciec nie uciekł ze zrabowanym milionem? – Głos 

background image

Sarah brzmiał coraz silniej. – Jeśli myliliście się co do tego, równie dobrze możecie 
mylić się co do innych rzeczy. A jeśli mój ojciec w ogóle nie tknął tych pieniędzy? 
Może był tylko kozłem ofiarnym, natomiast prawdziwym przestępcą jest zupełnie 
kto inny?

– Wiem, proszę pani, istnieje taka możliwość, ale jesteśmy...
– Kiedy będę mogła odebrać szczątki ojca?
W głosie Sarah przebijał gniew. W zaistniałych okolicznościach Roń Gallagher 

nie mógł mieć jej tego za złe.

– Koroner jest zawalony bieżącą robotą, ale gdy tylko będzie w stanie dokonać 

sekcji, ja...

– Nieważne – warknęła Sarah. – Przylecę najbliższym samolotem.
– Ależ, pani Whitman, nie ma pośpie... Sarah odwiesiła słuchawkę.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

Wiał  lodowaty  wiatr.  Tony  DeMarco  wysiadł  z  taksówki.  Chroniąc  się  przed 

zimnem,  skulił  ramiona  i  ruszył  w  stronę  głównego  wejścia  do  banku.  Musiał 
podjąć  pieniądze,  aby  zapłacić  wykonawcy,  który  remontował  pomieszczenia  w 
zakupionym  przez  Tony'ego  budynku,  przystosowując  je  do  nowych  celów. 
Modernizacja dobiegała końca.

Do Chicago Tony przyjechał przed piętnastu laty. Bez grosza przy duszy, lecz z 

głową  nabitą  pomysłami  i  marzeniami.  Samozaparcie,  upór,  wytrwałość,  ciężka 
praca,  a  także  pomoc  finansowa  ze  strony  stryja  Salvatora  sprawiły,  że  już  jako 
młody człowiek zaczął dorabiać się fortuny. Osiem lat zajęło mu zdobycie sławy w 
świecie bywalców lokali rozrywkowych. Dla niego nie był to jednak stracony czas. 
Pierwszy  własny  nocny  klub,  noszący  nazwę  „Silk"  okazał  się  tak  wielkim 
sukcesem, że Tony zamierzał właśnie otworzyć następny, przy Lakeshore Drive.

Wkroczył do banku z wysoko uniesioną głową. Jego czarne włosy były lekko 

zmierzwione przez wiatr, w ciemnobrązowych oczach skrzyła się inteligencja.

Spojrzał w stronę gabinetu prezesa, mieszczącego  się w przeciwległym końcu 

sali. Poruszał się z pewnością człowieka, który dobrze się czuje we własnej skórze, 
jest świadomy pełnych podziwu spojrzeń rzucanych mu przez kobiety.

– Dzień dobry, Charlotte. Muszę porozmawiać z Dabneyem – oznajmił. – Jest 

zajęty?  Sekretarka podniosła  wzrok. Na widok  Tony'ego na  jej  twarzy  ukazał się 
szeroki uśmiech.

– Och, pan DeMarco! Dzień dobry. Jak to miło, że pan nas odwiedził.
– To ty, Silk? Wchodź! Wchodź! – z głębi gabinetu zabrzmiał głos prezesa.
Odkąd  klub  zyskał  popularność,  wiele  osób  zwracało  się  do  Tony'ego 

posługując  się  przezwiskiem  Silk,  które  przylgnęło  do  niego  już  we  wczesnej 
młodości. Minął z uśmiechem biurko sekretarki.

W  ciągu  godziny  załatwił  sprawę  w  banku.  Wracał  taksówką  do  swego 

eleganckiego  apartamentu  z  widokiem  na  jezioro  Michigan.  Mimo  że  w  Chicago 
mieszkał od lat, nadal czasami, jak w tej właśnie chwili, tęskno mu było do gęstych 
lasów,  wśród  których  się  urodził  i  spędził  młode  lata.  Imponujący  widok 
roztaczający  się  z  okien  apartamentu  nie  był  w  stanie  dorównać  jesiennemu 
krajobrazowi stanu Maine.

Tony'emu  brakowało  całej  palety  przepięknych  barw  Nowej  Anglii  i 

chłopięcych wędrówek po lasach. Na samą myśl o szeleście usychających liści pod 

background image

stopami i  zapachu dymu  z pobliskich  ognisk ogarniała go  przemożna  tęsknota za 
rodzinnymi stronami.

Przed  pięciu  laty  w  pobliżu  Marmet,  gdzie  się  wychował,  zbudował  dom 

letniskowy  nad  jeziorem  Flagstaff,  lecz  od  tamtej  pory  odwiedził  to  miejsce 
zaledwie  dwukrotnie.  W  tym  roku  przyrzekł  sobie  oderwać  się  na  jakiś  czas  od 
pracy i spędzić urlop w rodzinnym Maine. Pobyt w Chicago okazał się dla niego 
nadzwyczaj  pomyślny,  gdyż  właśnie  tutaj  dorobił  się  fortuny.  Miał  jednak 
nieprzepartą ochotę wyrwać się z tego ruchliwego miasta, choćby tylko na chwilę.

Chwilę  później  taksówka  skręciła  na  podjazd  domu,  w  którym  mieścił  się 

apartament. Choć taksometr wskazywał dziewięć dolarów, Tony wręczył kierowcy 
dwudziestodolarowy banknot. Wysiadł z samochodu, nie czekając na resztę. Życie 
układało mu się jak po maśle, mógł pozwolić sobie na wspaniałomyślność.

Kilka chwil później otworzył drzwi prowadzące do luksusowego apartamentu, 

zajmującego ostatnie piętro wysokiego budynku. Zdjął płaszcz, powiesił w holu, a 
potem poszedł do kuchni. Zziębnięty, chciał rozgrzać się kubkiem gorącej kawy.

Właśnie  ją  przygotowywał,  kiedy  zadzwonił  telefon.  Nawet  nie  spojrzał  na 

wyświetlacz, by sprawdzić numer, z jakiego dzwoniono. Sięgnął po słuchawkę, a 
gdy rozpoznał głos rozmówcy, uśmiechnął się z zadowoleniem.

– Cześć, Silk – usłyszał w słuchawce. – Nie widzieliśmy się szmat czasu.
– Cześć, Web. Fakt. Do licha, co się z tobą dzieje?
Webster  Davidson  podpisał  egzemplarz  umowy,  który  podsunęła  mu 

sekretarka,  a  potem  gestem  polecił  kobiecie,  aby  opuściła  gabinet  i  nie  łączyła 
żadnych rozmów.

–  Jestem  zajęty...  sam  wiesz,  jak  to  jest.  Powiadają,  że  bez  pracy  nie  ma 

kołaczy.

– Nadal zajmujesz się mieszkaniówką?
–  Tak,  od  czasu  do  czasu,  ale  ostatnio  mam  na  tapecie  duży  kompleks 

handlowy.

–  Jesteś  świetnym  fachowcem.  Znacznie  lepszym  niż  ja  w  swojej  robocie  –

nieoczekiwanie stwierdził Tony.

– Co ty wygadujesz? Skąd nagle takie negatywne myślenie? – spytał zdziwiony 

Web.  –  Nie  sądziłem,  że  takie  słowa  padną  kiedykolwiek  z  ust  niesławnego 
Anthony'ego DeMarca. To do ciebie zupełnie niepodobne.

– Powiadasz „niesławnego"?
–  No,  może  to  już  czas  przeszły.  Odkąd  zacząłeś  działać  zgodnie  z  prawem, 

stałeś się innym facetem – wycofał się Web. Tony parsknął śmiechem.

background image

– Do licha, chłopie, za kogo mnie masz? Zawsze działałem w granicach prawa. 

Jedyna  różnica  między  nami  polega  na  tym,  że  jestem  od  ciebie  znacznie 
przystojniejszy.

Web roześmiał się lekko.
– Na ten temat nie będę dyskutował – zastrzegł z miejsca. – Dzwonię do ciebie 

nie po to, aby gadać o moim tłustym brzuchu i łysiejącej głowie.

– No, to o co chodzi?
– O Franklina Whitmana.
Tony  zmarszczył  czoło.  Od  dawna  nie  słyszał  tego  nazwiska,  ale  nadal,  po 

wielu  latach,  wszystko  pamiętał.  Jakiś  czas  temu,  gdy  haniebny  czyn  Franklina 
Whitmana wyszedł na jaw, Tony doznał prawdziwego wstrząsu. To niebywałe, by 
wiceprezes banku ukradł milion dolarów i uciekł, porzucając rodzinę. Zwłaszcza że 
Whitman  był  człowiekiem  powszechnie  szanowanym  przez  mieszkańców 
miasteczka.  Tony,  który  dobrze  znał  bankiera,  długo  nie  mógł  uwierzyć  w 
oczywiste fakty.

–  O  Franklina  Whitmana?  –  powtórzył  zaskoczony.  –  Co  z  nim?  Czyżby 

wreszcie znaleźli faceta?

– Tak – potwierdził Web. – Ale raczej to, co z niego zostało.
Tony poczuł nagle, jak jeży mu się skóra na karku.
– Co masz na myśli?
– Przed dwoma dniami do jeziora Flagstaff wpadł jakiś samochód. Nurkowie z 

ekipy ratowniczej szeryfa okręgowego, którzy szukali ciała kierowcy, natknęli się 
na dnie jeziora na starą, żelazną skrzynię. Kiedy ją otworzyli, okazało się, że mieści 
szczątki Whitmana.

– Jezu. – W tej chwili Tony'emu stanęła przed oczyma mała dziewczynka, która 

przyglądała mu się, kiedy u jej ojca strzygł trawniki. Działo się to dwadzieścia lat 
temu,  a  więc  teraz  musiała  być  dojrzałą  kobietą.  –  Whitman  miał  córkę  –
stwierdził. – Została zawiadomiona?

–  Tak  słyszałem  –  odrzekł  Web.  –  Mąż  mojej  siostry  jest  zastępcą  szeryfa 

okręgu Somerset. Podobno ta kobieta przyjeżdża jutro do Marmet po szczątki ojca.

– Sama?
– Och, Silk, nie mam pojęcia. Wiem tylko tyle, że córka Whitmana mieszka w 

Nowym Orleanie i że kiedy szeryf skontaktował się z nią telefonicznie, wpadła we 
wściekłość.

Tony westchnął.
– Dziękuję za telefon. Jestem ci zobowiązany za te informacje.

background image

– Nie ma sprawy – odparł Web. – Pomyślałem sobie, że pewnie chciałbyś o tym 

wiedzieć. Pamiętam, że swego czasu lubiłeś Whitmana.

– Tak, rzeczywiście.
– No, to pora kończyć rozmowę, bo robota czeka. Daj znać, jeśli kiedykolwiek 

będziesz w pobliżu.

Połączenie  zostało  przerwane.  Tony  odwiesił  słuchawkę,  nalał  do  kubka 

zaparzonej przed chwilą kawy i zaniósł ją do salonu. Usiadł w ulubionym fotelu i 
ostrożnie, żeby się nie poparzyć, upił pierwszy łyk.

Po  chwili  westchnął.  Wrócił  myślami  do  przeszłości  i  związanych  z  nią 

wspomnień.

Małą  Sarah  Whitman  widział  po  raz  ostatni,  gdy  stała  zapłakana  nad  grobem 

matki.  On sam  miał  wówczas szesnaście lat  i  nie bardzo  wiedział, w jaki  sposób 
pocieszyć dziesięcioletnią dziewczynkę. Nie zrobił nic. I z tego powodu do dziś nie 
pozbył się poczucia winy.

W  całym  Marmet  wierzył  w  niego  jedynie  Franklin  Whitman  i  to  on  dał  mu 

szansę. Rodzice Tony'ego, oboje alkoholicy, bezustannie byli bez pracy, nie mieli 
też ochoty zajmować się synem. Tak więc Tony wychowywał się sam, głównie na 
ulicy.  Był  ślicznym  chłopakiem,  ale  już  jako  nastolatek  miał  fatalną  reputację. 
Przydomek  Silk*  nadali  mu  rówieśnicy,  zazdroszcząc  udanych  podrywów  i 
eleganckich, gładkich manier.

Silk (ang) – jedwab ( przyp red )
DeMarco był już wówczas prawie mężczyzną i zdawał sobie sprawę z tego, że 

opinia  szkolnego  podrywacza  nie  pomoże  mu  wydostać  się  z  ponurego  domu  i 
zmienić życia, jakie wiódł do tej pory. Miał ambicje, pragnął odmiany na lepsze.

Było  lato,  kiedy  jako  szesnastolatek  wkroczył  do  banku,  poszedł  do 

wiceprezesa, Franklina Whitmana, i poprosił go o pożyczkę. Chciał kupić kosiarkę 
i założyć własną firmę, chociaż zdawał sobie sprawę, że większość szacownych i 
bogobojnych obywateli Marmet raczej nie obdarzy zaufaniem syna alkoholika.

Tony  był  bardzo  zdziwiony,  bo  Franklin  Whitman  nie  tylko  udzielił  mu 

pożyczki, lecz także został jego pierwszym klientem. Ciężko pracując, pod koniec 
lata  Silk  miał  już  trzydziestu  stałych  klientów.  Zarobił  w  tym  czasie  ponad  trzy 
tysiące dolarów. Ten sukces jedynie zaostrzył jego apetyt.

Upił kolejny łyk kawy. Wreszcie trochę przestygła i nadawała się do picia. Do 

uszu  Tony'ego  dobiegł  monotonny  szum  zza  okien.  Gdy  Tony  podniósł  wzrok, 
zobaczył, że zaczęło padać.

Zasępiony,  usiłował  sobie  wyobrazić,  jak  teraz  wygląda  Sarah  Whitman. 

background image

Ciekawe,  czy  wyszła  za  mąż.  Pamiętał,  jak  po  zniknięciu  Franklina  Whitmana 
bardzo  źle  traktowano zarówno jego żonę, Catherine, jak i  córeczkę. Mieszkańcy 
miasta  odsądzali  je  od  czci  i  wiary.  Matka  Sarah  załamała  się  całkowicie  i 
postradawszy zmysły, wkrótce potem popełniła samobójstwo.

Przez  telefon Web  wspomniał, że  Sarah  zamierza przylecieć  jutro  do  Marmet 

po szczątki ojca. Na myśl, że czeka ją tak koszmarne przeżycie, Tony'emu zrobiło 
się niedobrze. Już raz zawiódł ją przed laty, teraz nadarzała się okazja, by naprawić 
ten błąd.

W jednej chwili powziął decyzję.
Gwałtownym ruchem podniósł się z fotela i podszedł do telefonu. Kilka minut 

później już się pakował.

Jechał w rodzinne strony.
Kiedy samolot  wylądował na płycie lotniska w Portlandzie,  Sarah wstrzymała 

oddech.  Z  niechęcią  wyjrzała  przez  okno.  Niemal  poczuła  zapach  przesyconego 
solą  powietrza  i  szybko  odwróciła  wzrok.  Z  przerażeniem  myślała  o  tym,  co  ją 
czeka.  Nie  zgodziła  się,  by  Lorett  towarzyszyła  jej  w  podróży  do  Marmet. 
Poprosiła  jedynie  ciotkę,  aby  ta  miała  oko  na  restaurację.  W  rzeczywistości  nie 
było takiej potrzeby, gdyż Sarah zatrudniała bardzo kompetentnego kierownika, a 
Lorett  nie  miała  pojęcia,  na  czym  polega  jego  praca.  Obie  rozumiały,  że  Sarah 
powinna  jechać  sama.  W  Marmet  musiała  stanąć  oko  w  oko  i  zmierzyć  się  z 
demonami, które swego czasu wypędziły ją z rodzinnego miasta.

Na drżących nogach wysiadła z samolotu. Na lotnisku odebrała bagaż. Dalszą 

część  podróży  musiała  odbyć  samochodem.  Podchodząc  do  stoiska  firmy 
wynajmującej wozy, czuła, jak coś ściska ją w żołądku.

– Potrzebna mi będzie mapa stanu – oznajmiła, wskazując na półkę za plecami 

urzędniczki. Po chwili otrzymała kluczyki i mapę.

–  Parking  znajduje  się  za  tymi  drzwiami,  na  prawo  –  poinformowała 

urzędniczka.  –  Samochód  powinien  stać  na  samym  końcu,  w  rzędzie  numer  8. 
Sarah skinęła głową, poprawiła na ramieniu pasek torebki, chwyciła rączkę walizki 
i ruszyła ku wyjściu. Chwilę później już wyjeżdżała z parkingu.

Włączyła się do ruchu i zaczęła się modlić.
–  Boże, daj  mi siły, abym to  wszystko  zniosła –  wyszeptała, patrząc  na długi 

sznur wozów sunących w kierunku miasta.

Początkowo po opuszczeniu Portlandu była tak skoncentrowana na drodze, że 

nie  miała  czasu  myśleć  o  tym,  co  ją  czeka.  Jednak  gdy  wjechała  na  autostradę 
wiodącą  na  północ,  w  stronę  Marmet,  wróciły  wszystkie  obawy.  Ogarnęło  ją 

background image

obezwładniające zdenerwowanie.

Była dziesięcioletnią dziewczynką, kiedy zawalił się cały jej świat. Potem śniła 

przez wiele nocy, że budzi się i znajduje w sypialni zwłoki matki, skąpane we krwi. 
Sarah  pamiętała  jak  przez  mgłę,  że  usiłowała  wówczas  owinąć  ręcznikami 
poranione nadgarstki mamy, żeby zatamować krew. Potem, ponieważ w domu był 
odłączony telefon, pobiegła po pomoc do sąsiadów.

Przez  kilka  następnych  dni  chodziła  jak  nieprzytomna.  Poruszała  się  jak 

automat, nic do niej nie docierało. Zaczęła płakać, dopiero gdy z Nowego Orleanu 
przyjechała  Lorett  Boudreaux.  Płakała  dniami  i  nocami,  nie  była  w  stanie 
powstrzymać łez.

Dzień po pogrzebie matki ciotka Lorett pomogła małej Sarah spakować rzeczy. 

Wręczyła  miejscowym  władzom  kopię  testamentu  Catherine  Whitman,  który 
ustanawiał ją prawną opiekunką osieroconego dziecka, i nie oglądając się za siebie, 
wraz z dziewczynką opuściła miasto.

Obywatele  Marmet  byli  zadowoleni  z  takiego  obrotu  spraw.  W  ten  sposób 

pozbyli  się  obowiązku  roztoczenia  opieki  nad  dzieckiem  niesławnego  Franklina 
Whitmana, który zhańbił ich miasto. Nawet nie protestowali, że do białego dziecka 
rości  sobie  prawa  czarna  kobieta.  Lorett  Boudreaux  dysponowała  bowiem 
oficjalnym  dokumentem,  który  trudno  byłoby  podważyć.  A  zresztą...  po  co? 
Urzędnicy z ratusza w Marmet ochoczo pozbyli się balastu. Co z oczu, to z myśli...

Przez następne dwadzieścia lat  Sarah próbowała  ostępować i  zachowywać się 

identycznie.  To  znaczy  pozbyć  się  balastu,  jakim  były  wspomnienia  o  tamtych 
koszmarnych czasach. Była pewna, że jej się to udało. Do chwili, gdy zadzwonił do 
niej szeryf okręgu Somerset.

Słowa Rona Gallaghera nie tylko zachwiały jej spokój, lecz również zmusiły do 

przewartościowania  wielu  spraw.  Fakty  wskazywały,  że  jej  ojciec  przed  laty  nie 
porzucił żony i córki. A skoro został zamordowany, należało zrewidować również 
inne założenia poczynione dawno temu przez Sarah. Wszystko wskazywało na to, 
że Franklin Whitman stał się kozłem ofiarnym prawdziwego przestępcy – złodzieja 
i mordercy.

Na myśl, że tak łatwo uwierzyła w winę ojca, Sarah zabolało serce. Owszem, 

miała wówczas zaledwie dziesięć lat, jednak powinna była wiedzieć, że ten miły, 
dobry  i  kochający człowiek nie  byłby  w  stanie  popełnić przestępstwa, o  jakie  go 
oskarżono.

Nie mogła już prosić ojca o wybaczenie.
Jednak na to, aby przywrócić mu dobre imię, nie było jeszcze za późno.

background image

Sarah  odetchnęła  głęboko,  pragnąc  w  ten  sposób  przywołać  się  do  porządku. 

Musiała opanować nerwy i wziąć się w garść. To prawda, jechała do Marmet, aby 
zabrać  stamtąd  szczątki  ojca,  ale  była  mu  winna  więcej  niż  tylko  chrześcijański 
pochówek.  Ten  szlachetny  i  niesłusznie  odsądzony  od  czci  i  wiary  człowiek 
zasługiwał na wieczny odpoczynek. Przynajmniej tyle mogła dla niego zrobić.

Gdy  dojechała  do  Marmet,  była  zdumiona,  że  pamięta  tak  wiele  szczegółów. 

Wydawało się jej, że poznaje schludne domy na Cape Cod i wysadzane drzewami 
ulice.  Wpatrywała  się  intensywnie  w  każdy  mijany  budynek  i  przyglądała 
przechodniom, zastanawiając się, czy po tylu latach potrafiliby ją rozpoznać.

Czy  w  ogóle  obeszło  ich  to,  że  fałszywie  oskarżyli  i  potępili  Franklina 

Whitmana, i czy czuli się winni śmierci jego żony, Catherine?

Sarah  miała  żal  do  mieszkańców  Marmet,  podobnie  zresztą  jak  przed  laty  do 

ojca.  Okazało  się  jednak,  że  źle  go  oceniła,  i  teraz  była  gotowa  okazać  skruchę. 
Jednak czy tutejsi ludzie potrafią zdobyć się na to samo?

Kilka  minut  później  zatrzymała  samochód  przed  biurem  szeryfa.  Jakiś  czas 

siedziała bez ruchu, z palcami zaciśniętymi na kierownicy tak kurczowo, jakby to 
było koło ratunkowe. Chwilę później podjechał jakiś radiowóz i stanął obok niej. 
Sarah  spoglądała  na  wysiadającego  policjanta,  zastanawiając  się,  czy  |  był  kimś, 
kogo  znała  przed  laty.  Dwadzieścia  lat  to  szmat  czasu.  Ludzie  się  zmienili,  ale 
pewnie nadal pamiętali o sprawie Franklina Whitmana.

Zaraz  potem  policjant  opuścił  budynek  i  idąc  do  radiowozu,  rzucił  Sarah 

zaciekawione  spojrzenie.  Instynktownie  odwróciła  głowę,  sięgnęła  po  kluczyki  i 
torebkę. Poczekała, aż radiowóz odjedzie, i dopiero wtedy wysiadła.

Po wejściu do budynku ruszyła w stronę portierni. Siedzący tam mężczyzna na 

widok Sarah podniósł wzrok.

– Czym mogę pani służyć? – zapytał.
– Chcę rozmawiać z szeryfem – oznajmiła. – Oczekuje mego przybycia.
– Nie ma go u siebie – odparł mężczyzna. Sarah zasępiła się. Spodziewała się 

zastać Rona Gallaghera.

– Kiedy wróci? – spytała.
–  Nie  jestem  pewny.  Proszę  zostawić  nazwisko  i  telefon,  pod  którym  będzie 

pani uchwytna. Szeryf na pewno skontaktuje się z panią.

– Dopiero co przyjechałam do Marmet i jeszcze nie mam lokum – wyjaśniła. –

Gdzie znajdę jakiś hotel?

–  Nie  mamy  hotelu,  proszę  pani.  Jest  tylko  pensjonat  na  przedmieściu,  ale 

panna Hattie, która go prowadzi, poszła do szpitala na zabieg usunięcia wyrostka.

background image

– No, to świetnie – mruknęła pod nosem Sarah i zaczęła rozglądać się za jakimś 

krzesłem. – Wobec tego poczekam tutaj na powrót szeryfa.

Mężczyzna zmarszczył czoło.
–  Nie  wiadomo,  kiedy  wróci.  Nadal  jest  nad  jeziorem.  Sarah  odwróciła  się 

gwałtownie.

– Ma pan na myśli jezioro Flagstaff? W odpowiedzi skinął głową.
–  Tam,  gdzie  znaleziono  ciało  Franklina  Whitmana?  Mężczyzna  chyba  się 

zorientował, że być może powiedział za wiele.

–  Kim  pani  właściwie  jest?  –  zapytał  podejrzliwym  tonem.  –  Kimś  z  prasy? 

Jeśli tak, to traci pani niepotrzebnie czas – dodał nieprzyjaznym tonem.

– Nazywam się Sarah Whitman. Franklin Whitman był moim ojcem. Bruzdy na 

czole portiera pogłębiły się jeszcze bardziej.

–  Nie  mogę  pani  pomóc  –  oświadczył  z  kamienną  twarzą.  Jego  reakcja  nie 

zdziwiła Sarah. Była na to przygotowana.

–  Od nikogo  w tym mieście  nie  spodziewam się  pomocy – oznajmiła sucho i 

zawróciła w stronę wyjścia z budynku.

– Dokąd pani idzie? – dopytywał się natarczywie policjant.
–  Nie  pański interes –  warknęła  rozeźlona  Sarah,  głośno  zatrzaskując za sobą 

drzwi.

Doszła  do  samochodu,  dosłownie  trzęsąc  się  ze  złości.  Pamiętała  mgliście 

jezioro, ale nie miała pojęcia, gdzie się znajduje i jak tam dojechać. Nie wybrała się 
w  tę  długą  i  męczącą  podróż  po  to,  by  dać  się  spławić  jakiemuś  nieżyczliwemu 
gburowi.

Opanowała  rozedrgane  nerwy.  Rozłożyła  mapę  stanu  Maine  i  przy  szosie  w 

pobliżu  Marmet  odnalazła  jezioro  Flagstaff.  Już  wiedziała,  którędy  wyjechać  z 
miasta, potem z pewnością zobaczy jakieś kierunkowskazy.

Wysiadając z motorówki, szeryf Gallagher dojrzał podjeżdżający nieznany mu 

samochód.  Rzucił  okiem  w  stronę  reporterów  zgromadzonych  na  granicy  terenu 
ogrodzonego policyjną żółtą taśmą i uznał, że widocznie jeden z nich, najbardziej 
niecierpliwy, nie miał ochoty dłużej czekać.

– Jeśli to jeszcze jakiś pismak, pozbądź się go – polecił zastępcy.
– W wozie siedzi kobieta – poinformował Red Miller.
– Mam w nosie, kto tam siedzi – mruknął szeryf. – Jeśli to reporterka, każ jej 

przejść na drugą stronę żółtej taśmy i dołączyć do pozostałych.

– Tak jest – padła zwięzła odpowiedź.
Zastępca szeryfa ruszył w stronę kobiety. Wysiadła z samochodu i energicznie 

background image

maszerowała przed siebie.

–  Przepraszam  panią,  ale  tu  nie  wolno  wchodzić.  To  miejsce  popełnienia 

przestępstwa. Proszę opuścić ten teren.

Sarah nawet nie drgnęła.
–  Muszę  porozmawiać  z  szeryfem  Gallagherem  –  oświadczyła  stanowczym 

tonem.

–  Szeryf  jest  teraz  zajęty.  Właśnie przekazuje  reporterom  krótki  komunikat.  I 

nie ma nic więcej do powiedzenia.

–  Nie  jestem  reporterem  –  wyjaśniła  Sarah.  –  Nazywam  się  Whitman.  Red 

Miller na chwilę zbaraniał.

– Pamiętam cię – powiedział łagodnym tonem.
–  A  ja  sobie  pana  nie  przypominam  –  oznajmiła  wyniośle,  unosząc  wysoko 

podbródek, jakby mobilizując się przed spodziewanym ciosem.

–  Jestem  Steve  Miller,  ale  wszyscy  nazywają  mnie  Redem.  W  szkole  byłem 

cztery klasy wyżej niż ty.

W  niskim,  łysiejącym  mężczyźnie  Sarah  usiłowała  dopatrzyć  się  dawnego 

chłopca. Bez powodzenia.

– Przykro mi, ale nie pamiętam.
– Nic dziwnego. Po tylu latach... – Zastępca szeryfa podniósł wzrok i dodał: –

Jest mi bardzo przykro z powodu twojego ojca.

– Naprawdę? – wycedziła przez zęby.
Red  poczerwieniał  na  twarzy.  Był  wtedy  już  na  tyle  dużym  chłopcem,  że 

świetnie pamiętał, jak źle traktowano Sarah i jej  matkę. Nie umiał  zapomnieć, że 
zaszczuta  przez  mieszkańców  Marmet  matka  Sarah  popełniła  samobójstwo,  i  to 
właśnie  córka znalazła ciało. Domyślał  się, jak straszne musiało być to  przeżycie 
dla  małej  dziewczynki,  toteż  nie  winił  Sarah  za  opryskliwość.  Na  pewno  nadal 
żywiła głęboką urazę do tutejszej społeczności.

Zastępca  szeryfa  westchnął  głęboko.  Zdawał  sobie  sprawę,  jak  trudno 

wynagrodzić komuś krzywdy, zwłaszcza po tylu latach. Wskazał Rona Gallaghera.

–  Jeśli  możesz  chwilę  poczekać,  zaraz  powiem  szeryfowi,  że  tu  jesteś  –

oznajmił cichym i łagodnym tonem.

Zdegustowana  własnym  brakiem  opanowania,  Sarah  patrzyła  za  szybko 

oddalającym się Redem. Niemal od niej uciekał. Zachowała się obcesowo, co było 
do niej zupełnie niepodobne. Jeśli zamierza wykryć, co naprawdę stało się z ojcem, 
musi  uzyskać  pomoc  miejscowych  władz,  a  zniechęcenie  do  siebie  pierwszego 
człowieka, który okazał jej życzliwość, było nad wyraz kiepskim posunięciem.

background image

Z  pleców  odchodzącego  zastępcy  szeryfa  Sarah  przeniosła  wzrok  na  wodę. 

Niemal  nie  dostrzegając  piękna  gęstych  drzew,  skąpanych  w  barwach  jesieni, 
spoglądała na powierzchnię jeziora.

Miała  przed  sobą  ogromną  taflę  nieruchomej  wody.  Wyglądało  to  jak  czarne 

lustro.  Zwodziło  gładkością,  lecz  przecież  kryło  pod  powierzchnią  straszliwe 
tajemnice.

Miała przed sobą topiel.
Sarah przeszyły gwałtowne dreszcze.
Podeszła  bliżej  brzegu.  Nie  mogąc  ani  na  chwilę  pozbyć  się  myśli  o  tym,  co 

przeżył ojciec, poczuła dojmujący ból w piersiach. Tak silny, że na chwilę straciła 
oddech.  Do  oczu  napłynęły  jej  łzy,  wszystko  widziała  jak  przez  mgłę.  Poczuła 
bolesny ucisk w gardle.

– Boże... Och, tatusiu... kto cię zabił? Kto mógł zrobić coś tak potwornego?
– Pani Whitman?
Sarah drgnęła nerwowo.  Odwróciła głowę, nie zdając sobie sprawy z tego, że 

ma twarz mokrą od łez.

– Szeryf Gallagher?
Nie  po  raz  pierwszy  w  życiu  Roń  Gallagher  zapragnął  być  mężczyzną 

przystojnym, ciemnowłosym i wysokim. Sprzedałby duszę diabłu, by zdobyć serce 
stojącej  przed  nim  kobiety.  Była  tak  śliczna,  że  zapierało  dech.  Zmartwił  go 
zgnębiony  wyraz  jej  drobnej  twarzy.  Zrobiłby  wszystko,  byle  tylko  przestała 
płakać. Zamiast tego wyciągnął rękę.

– Tak, to ja. Dzień dobry. Jest mi bardzo przykro, że muszę przekazać pani te 

smutne wiadomości. Proszę przyjąć moje kondolencje.

Sarah  potrząsnęła  dłonią  szeryfa,  nie  mogła  przecież  cofnąć  ręki,  ale  coraz 

bardziej  utwierdzała  się  w  przekonaniu,  że  w  stosunku  do  tych  ludzi  nie  potrafi 
zdobyć się nawet na odrobinę życzliwości czy sympatii.

Z  minuty  na  minutę  narastał  w  niej  gniew.  Było  to  doznanie  coraz  bardziej 

bolesne.  Nie  do  zniesienia.  Morderstwo  i  kłamstwa  zniszczyły  jej  rodzinę.  Ktoś 
musiał za to zapłacić.

– Dziękuję – powiedziała i mocno zacisnęła dłonie, żeby opanować ich drżenie. 

– Przyjechałam po ojca.

Roń Gallagher westchnął. Do licha. Ta kobieta prosiła o coś, czego nie był w 

stanie jej dać.

– Przykro mi, pani Whitman, ale nie mogę wydać pani ciała... jeszcze nie teraz.
– A powie mi pan coś, co chciałabym usłyszeć? – spytała cierpkim tonem.

background image

–  W  tej  chwili  niewiele...  ale  to  dopiero  początek  dochodzenia.  Proszę 

zrozumieć,  jestem  zmuszony  pracować  nad  sprawą  sprzed  dwudziestu  lat.  A 
miejscem zbrodni jest dno jeziora.

Sarah  znów  zacisnęła  pięści  i  ponad  plecami  szeryfa  popatrzyła  na 

powierzchnię  wody.  Miała  boleśnie  zaciśnięte  gardło.  Zanim  ponownie  się 
odezwała, musiała dwukrotnie przełknąć ślinę.

– Chcę zadać panu pytanie – oznajmiła łamiącym się głosem.
Wyglądała  na  tak  zagubioną  i  nieszczęśliwą,  że  Roń  Gallagher  poczuł 

nieprzepartą chęć, by objąć ją serdecznie i mocno przytulić.

– Słucham.
–  Czy...  wiadomo...  –  Sarah  zadrżała,  wciągnęła  głęboko  powietrze  i  z 

największym  trudem  zmusiła  się,  aby  nie  wykrzyczeć  na  głos  swych  myśli.  –
Chodzi o mojego tatę... Czy jeszcze żył, kiedy...

Nie  miała  siły  dokończyć,  ale  Ron  Gallagher  i  tak  domyślił  się,  o  co  chciała 

zapytać.

– Na ten temat nie wolno mi nic powiedzieć.
– Boże...
Po twarzy Sarah popłynęły łzy.
Szeryf  Gallagher  wiedział,  że  świadomie  łamie  prawo,  ale  nie  mógł  pozostać 

obojętny wobec rozpaczy tej kobiety.

– Niech pani posłucha... – zaczął. – I proszę nie powoływać się na moje słowa, 

bo się ich wyprę. Gdybym miał iść o zakład, powiedziałbym, że pani ojciec znalazł 
się w skrzyni dopiero po śmierci.

– Skąd takie przypuszczenie?
– Kiedy otworzyliśmy skrzynię, pierwszą rzeczą, jaka rzuciła się nam w oczy, 

była  rozbita  czaszka.  Po  otrzymaniu  tak  silnego  ciosu,  z  pewnością  nie  odzyskał 
przytomności, gdy wrzucano go do jeziora.

Sarah odetchnęła głęboko i powoli ze zrozumieniem skinęła głową.
– Dziękuję, że pan mi to powiedział. Szeryf wzruszył ramionami.
– A więc, proszę pani... jak już mówiłem...
Zanim udało  mu  się skończyć zdanie, podjechała do nich furgonetka, z której 

wyskoczyło trzech ludzi. Reporter i dwaj kamerzyści.

–  Sarah Whitman?  Czy pani Sarah Whitman? Jak  skomentuje  pani  fakt, że w 

jeziorze Flagstaff odnaleziono ciało pani ojca? – padły pierwsze pytania.

Skuliła się, jakby ktoś uderzył ją w twarz. Wrócił koszmar z przeszłości. Była 

świadkiem,  jak  przed  dwudziestu  laty  bezbronną  matkę  oblegali  wścibscy 

background image

reporterzy. Wygadywali bzdury, szafowali oskarżeniami. Odsądzali od czci i wiary 
ukochanego przez nią człowieka.

Roń Gallagher zaklął dosadnie.
–  Wynoście  się  stąd,  bo  każę  was  aresztować!  –  wykrzyknął,  lecz  na 

dziennikarzach nie zrobiło to żadnego wrażenia.

Nie zamierzali rezygnować z nadarzającej się okazji. Byli gotowi zaryzykować 

zatrzymanie, byle tylko zdobyć materiał na pierwszą stronę.

–  Jak  pani  sądzi,  czy  pani  ojciec  został  zabity  przez  wspólników, 

współsprawców przestępstwa?

Sarah odwróciła się i zaczęła biec do samochodu, ale reporter i kamerzyści nie 

dawali za wygraną. Podążyli w jej ślady i po chwili odcięli drogę ucieczki.

–  Zostawcie  mnie  w  spokoju!  –  zażądała,  usiłując  odepchnąć  natrętów,  ale 

jeden  z  nich  podetknął  jej  mikrofon  pod  nos,  podczas  gdy  pozostali  zaczęli 
filmować ją dwiema kamerami, rejestrując każdą reakcję.

– Czy nienawidzi pani mieszkańców Marmet? – chciał wiedzieć reporter. – Czy 

jest ktoś', kogo obwinia pani o...

Dalsze  słowa  reportera  zagłuszył  głośny  warkot  potężnego  silnika.  Sarah 

odwróciła  się  i  ujrzała  czarny  sportowy  wóz.  Z  piskiem  opon  zatrzymał  się  tuż 
obok niej. Zdumiona patrzyła, jak otwierają się przed nią drzwi od strony pasażera i 
ktoś siedzący przy kierownicy krzyczy, aby wskoczyła szybko do środka.

Zareagowała  odruchowo.  Wsiadła.  Gdy  tylko  zatrzasnęła  za  sobą  drzwi,  wóz 

ruszył. – Zapnij pas – powiedział kierowca. Sarah bez słowa wykonała polecenie. 
Dopiero gdy w szalonym tempie opuścili brzeg jeziora, wzbijając tumany kurzu i 
jesiennych  liści,  spojrzała  na  siedzącego  obok  mężczyznę.  Przez  chwilę 
zastanawiała się, dlaczego jego profil wydaje się jej dziwnie znajomy. Zaraz potem 
mężczyzna odwrócił się na krótko w jej stronę i uśmiechnął.

Serce  Sarah  zabiło  szybciej.  Ostatni raz  widziała  ten  uśmiech  dwadzieścia  lat 

temu. Jednak żadna dziewczyna nie zapomina swej pierwszej wielkiej miłości...

– Silk?
Tony skrzywił się lekko.
– Obecnie częściej nazywają mnie Tonym. Tak, Sarah Whitman, to ja.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

Jadąc  z  Tonym,  uznała,  że  wóz  i  kierowca  wprost  idealnie  do  siebie  pasują. 

Obaj są wytworni i wywierają oszałamiające wrażenie. Usiłując nie spoglądać zbyt 
często na mężczyznę za kierownicą, Sarah dostrzegła jednak kosztowną elegancję 
jego ubioru, roleksa na lewym ręku, na prawym sygnet z diamentem, a w oczach... 
gniewne błyski.

Była wdzięczna za to, że się pojawił i uratował ją przed wścibskim reporterem. 

Na próżno jednak usiłowała dociec przyczyny jego obecności w Mar-met. Czyżby 
z odległego Chicago przyjechał tu tylko dla niej? Chętnie przyjęłaby to za pewnik, 
lecz prawda chyba wyglądała inaczej.

– Silk... przepraszam, Tony, czy mogę zadać ci osobiste pytanie?
Pokonał ostry zakręt i stłumił westchnięcie. Sarah Whitman nie miała do niego 

zaufania. Poznał to po jej oczach. Był w stanie zrozumieć rezerwę tej kobiety, lecz 
zdziwiło go, że sprawia mu to tak wielką przykrość.

– Tak, oczywiście.
–  Twój  wygląd  świadczy  o  tym,  że  zostałeś  człowiekiem  sukcesu.  Z  czego 

żyjesz? Tony uniósł brwi.

– Zapewniam, że nie robię nic niezgodnego z prawem. Sarah zaczerwieniła się 

lekko.

– Nie to miałam na myśli. Roześmiał się lekko.
–  Odpręż  się,  żartowałem.  Mam  w  Chicago  nocny  klub,  a  właściwie  dwa. 

Oficjalne  otwarcie  drugiego  odbędzie  się  za  jakiś  miesiąc.  Pierwszy  lokal 
nazwałem „Silk".

Dopiero  teraz  Sarah  odważyła  się  lepiej  przyjrzeć  Tony'emu.  Musiał  przebyć 

długą  drogę...  Nieźle,  jak  na  chłopaka,  którego  wychowała  ulica.  Wiedziała  z 
własnego  doświadczenia,  ile  pieniędzy  wymaga  uruchomienie  każdego 
przedsięwzięcia,  a  co  dopiero  nocnego  klubu.  Nadal  spłacała  kredyt,  który 
zaciągnęła na renowację restauracji.

Silk  pochodził  z  bardzo  biednej  rodziny. Czasami  w  ogóle  nie  miał  gdzie  się 

podziać.  Sarah przypomniała  sobie o  milionie  dolarów, o  których  kradzież  został 
oskarżony jej ojciec, i spojrzała podejrzliwie na siedzącego obok mężczyznę. Czy 
Tony'ego  DeMarca  byłoby  stać  na  taki  zuchwały  skok?  Całkiem  możliwe.  Ale 
morderstwo? Do tego chyba nie był zdolny.

– Ile miałeś lat, gdy zniknął mój ojciec? – zapytała.

background image

– Szesnaście – odparł. – Właśnie skończyłem pierwszą klasę szkoły średniej.
– Za młody – szepnęła do siebie.
Nie  potrafiła  wyobrazić  sobie  takiego  dzieciaka  kradnącego  z  banku  milion 

dolarów.  I  to  na  tyle  przebiegłego,  by  wziąć  zakładnika,  skierować  na  niego 
wszelkie podejrzenia, a potem z zimną krwią zamordować.

– Za młody na co? – zapytał Tony.
Na  twarzy  Sarah  wystąpiły  rumieńce.  Nie  zdawała  sobie  sprawy  z  tego,  że 

wypowiedziała te słowa na głos.

– Nieważne. Po prostu głośno myślałam.
Z  zasępioną  miną  Tony  zjechał  z  szosy  w  wąską  drogę  prowadzącą  do  jego 

letniskowego  domu  położonego  nad  brzegiem  jeziora.  Co  też  Sarah  chodziło  po 
głowie?

I nagle zrozumiał. Ogarnął go gniew. Natychmiast zahamował ostro samochód i 

zwrócił się w stronę Sarah. Zaskoczona zachowaniem Tony'ego w pierwszej chwili 
chciała uciekać, ale zanim zdołała otworzyć drzwi wozu i wyskoczyć, przytrzymał 
ją za ramię.

– Ponad połowę pieniędzy potrzebnych na uruchomienie interesu pożyczył mi 

stryj  Salvatore  –  oznajmił  suchym  tonem.  –  Żyrował  także  mój  pierwszy  kredyt. 
Spłaciłem  go  w  ciągu  dwóch  lat  od  chwili  otwarcia  klubu.  Nie  ukradłem  tego 
miliona dolarów i nie zabiłem twego ojca.

Z głosu Tony'ego przebijała złość, ale Sarah nie zamierzała przepraszać go za 

podejrzenia. Dopóki nie dowie  się, co naprawdę stało się z jej  ojcem, dopóty nie 
zaufa absolutnie nikomu.

Odetchnąwszy głęboko, powiedziała:
–  Miałam  dziesięć  lat,  kiedy  rozpadł  się  cały  mój  świat.  Trzy  miesiące  po 

zniknięciu  ojca  zostałam  sierotą.  Gdyby  nie  ciotka  Lorett,  opiekę  nade  mną 
przejęłoby  państwo  i  oddano  by  mnie  do  domu  dziecka.  Co  więcej,  w  całym 
Marmet nie znalazłby się nikt, komu byłoby przykro, kto ulitowałby się nad moim 
losem.  Tony,  nie  zamierzam  przepraszać  cię  za  nietaktowne  pytania.  Jesteś 
pierwszą  osobą,  której je  zadałam,  i  z  pewnością  nie  ostatnią. Przyjechałam tutaj 
nie tylko po szczątki ojca. Pozostanę w Marmet dopóty, dopóki nie ustalę, kto go 
zamordował.

Determinacja na twarzy Sarah szła w parze z furią malującą się w jej oczach.
Zaskoczyła  Tony'ego.  Uzmysłowił  sobie  bowiem,  że  ma  teraz  do  czynienia  z 

dojrzałą  kobietą.  Minęło wiele  czasu, odkąd  widział ją,  bezradną i  nieszczęśliwą, 
płaczącą  nad  grobem  matki.  Jednak  to,  co  zamierzała  zrobić,  było  pomysłem 

background image

zwariowanym i, co gorsza, nad wyraz niebezpiecznym.

– Nie mówisz serio – uznał.
– Poczekaj, to się przekonasz – mruknęła.
– Jak zarabiasz na życie?
– A co to ma do rzeczy?
– Odpowiedz.
–  Jestem właścicielką  restauracji,  którą  sama  prowadzę.  Tony  westchnął,  lecz 

nie przestawał pytać.

– Skąd przekonanie, że okażesz się lepsza od policji?
–  Zacznę  od  zgromadzenia  materiału dowodowego,  czego  przed laty  w  ogóle 

nie zrobiono. Tony zmarszczył czoło.

– Nie znasz się na tej robocie. Jesteś amatorem. Nie masz żadnych kwalifikacji, 

by  rozwiązać  kryminalną  zagadkę  z  przeszłości.  A  ponadto  jedyny  istniejący 
materiał dowodowy to ten, który przez dwadzieścia lat spoczywał na dnie jeziora.

– Jeśli sama nie zajmę się tą sprawą, nie zrobi tego nikt inny – argumentowała 

Sarah. Musiała odwrócić wzrok, żeby Tony nie dostrzegł łez w jej oczach.

Ukradkiem rzucił na nią okiem. Mała dziewczynka wyrosła nie tylko na piękną 

kobietę,  lecz  także  na  osobę  z  charakterem.  Nieprzejednaną  i  twardą.  Co  więcej, 
potrafił  zrozumieć,  dlaczego.  Wiedział  z  własnego  smutnego  doświadczenia,  że 
zdecydowanie łatwiej uniknąć bólu, jeśli trzyma się ludzi na dystans.

– Nie o to chodzi – powiedział łagodnym tonem i  delikatnie wsunął rękę pod 

głowę  Sarah, zmuszając ją,  aby na  niego spojrzała. – Może morderca twego ojca 
nadal mieszka w Marmet? To, co zamierzasz zrobić, jest niebezpieczne.

Wzruszyła ramionami.
– Jeśli się boisz, to znikaj. Podrzuć mnie tylko do miejsca, gdzie zaparkowałam 

samochód.

Tony popatrzył przez chwilę na Sarah, a potem skrzywił się lekko.
– Może powinienem wstrzymać się z przybyciem ci na odsiecz.
– Dlaczego?
– Bo mimo swej drobnej postury byłabyś w stanie jedną ręką załatwić zarówno 

reportera, jak i obu kamerzystów.

Na twarzy towarzysza podróży dostrzegła łagodny uśmiech.
– Przepraszam – bąknęła.
– Za co? – zapytał.
– Z góry założyłam, że nie jesteś aniołem. Uśmiech na twarzy Tony'ego stał się 

jeszcze szerszy.

background image

–  Och,  droga  pani...  proszę  nie  przepraszać  za  coś,  co  jest  stuprocentową 

prawdą. Nie jestem aniołem. Nigdy nie byłem i nigdy się nim nie stanę.

–  Pociągnął  Sarah  lekko  za  włosy.  –  Nie  jestem  także  facetem,  który  łamie 

prawo. No to co? Zakopujemy topór wojenny? Ogłaszamy zawieszenie broni?

Przesunął  dłoń  z  tyłu  głowy  Sarah  w  dół,  pod  brodę.  Pod  wpływem  jego 

dotknięcia, a także przenikliwego wzroku, Sarah zrobiło się gorąco.

–  W  porządku  –  zgodziła  się  bez  wahania,  byle  tylko  Tony  jak  najszybciej 

skupił całą uwagę na prowadzeniu wozu.

Niech przynajmniej położy na kierownicy obie ręce...
– To dobrze – ucieszył się. – A więc umowa stoi. Ulżyło mi. Nacisnął mocniej 

na pedał gazu. Samochód wjechał w gęstwinę drzew.

–  Dokąd  właściwie jedziemy?  – dopiero  teraz  zainteresowała  się  Sarah.  Tony 

zwolnił nieco i wyciągnął rękę.

– Tam.
Oczom  Sarah  ukazał  się  wytworny  dom,  najwyraźniej  letniskowy.  Jeśli 

Tony'ego  było  stać  na  coś  tak  kosztownego,  musiał  osiągnąć  znacznie  większy 
sukces, niż myślała.

– Twoja własność?
W odpowiedzi skinął głową.
– Ładny.
Tony z uśmiechem skręcił na żwirowy podjazd i zatrzymał się przed frontowym 

wejściem do domu.

Zanim  wyłączył  silnik,  przez  chwilę  podziwiał  rozciągający  się  wokół 

przepiękny widok.  Dom  postawiony  tuż  nad  jeziorem  wtapiał  się  w  okalające go 
drzewa.  Wyglądał,  jakby  właśnie  tu  było  jego  naturalne  miejsce.  Piętrowy, 
zbudowany  z  cedrowego  drewna  i  szkła,  w  którym  odbijały  się  fragmenty 
krajobrazu.

–  Tak.  Jest  ładny  –  skwapliwie  przytaknął  Tony.  Wyskoczył  z  samochodu  i 

podbiegł do drugich drzwi. Nachylił się, aby pomóc wysiąść pasażerce i powiedział 
z  emfazą: – Zapraszam  drogą  panią  na  salony,  rzekł  pająk do  muchy.  – Mrugnął 
wesoło do Sarah.

Wysiadła rozbawiona. Jednak jej uśmiech już po chwili zamienił się w grymas, 

uświadomiła  sobie  bowiem,  że  spoza  drzew  prześwituje  ciemna  tafla  jeziora 
Flagstaff.

Tony dostrzegł niepokój malujący się na twarzy Sarah. Domyślił się przyczyny 

lęku.

background image

– Nie bój się, tu nie ma żadnych duchów – powiedział uspokajającym tonem. 

Rzuciła mu spojrzenie pełne powątpiewania i ponownie skupiła uwagę na domu.

–  Wszystkie  rzeczy  zostawiłam  w  wynajętym  samochodzie  –  przypomniała 

sobie.

– Kogoś po nie poślę.
– Nie mogę się u ciebie zatrzymać.
– Dlaczego?
Sarah zaskoczyło napięcie w głosie Tony'ego.
–  Po  pierwsze...  właściwie  się  nie  znamy.  A  po  drugie  zamierzam  robić  coś, 

czego nie aprobujesz.

Ujął  w  dłonie  jej  twarz.  Przez  chwilę  sądziła,  że  ją  pocałuje.  Zamiast  tego 

opuszkami  palców  wygładził  delikatnie  zmarszczki  powstałe  w  kącikach 
zaciśniętych ust.

– Kiedyś znaliśmy się dobrze, teraz poznamy się po raz drugi. Przyjechałem tu, 

bo  mam  wobec  twego  ojca  dług  wdzięczności.  Zapewnienie  ci  lokum  na  czas 
pobytu w Marmet to minimum tego, co mogę zrobić. Proszę, zgódź się.

Ujął  Sarah  pod  ramię  i  wprowadził  do  domu.  Przywitało  ich  sympatyczne, 

przytulne  wnętrze.  Przechodząc  przez  foyer,  poczuła  miły  zapach  palonego 
drewna,  który  nasilił  się,  gdy  stanęła  na  progu  salonu.  Pod  północną  ścianą  w 
pokaźnych rozmiarów kominku płonęło duże polano. Przed paleniskiem ustawiono 
skórzaną  kanapę  i  dwa  wygodne  fotele.  Wysokie  półki  z  książkami  pod 
przeciwległą ścianą zapewniały urozmaiconą lekturę na długie zimowe wieczory.

Pokój zdobiło kilka obrazów o różnorodnej tematyce. Po obu stronach kominka 

wisiały  dwa  indiańskie  malowidła.  Oprócz  nich  Sarah  dostrzegła  obraz  w  stylu 
Renoira i dwa uderzające prostotą pejzaże przypominające Wyetha. Podeszła bliżej 
i ze zdumieniem ujrzała pod nimi sygnaturę tego genialnego malarza. Miała więc 
przed sobą oryginały.

Obróciła się i spojrzała na Tony'ego z podejrzliwą miną.
–  Twój  klub  musi  przynosić  znaczne  dochody  –  powiedziała  z  lekkim 

przekąsem. Ujrzawszy nieufność na jej twarzy, Tony poczuł, że ponownie znaleźli 
się w punkcie wyjścia.

–  I  owszem  –  potwierdził  sucho,  nie  zamierzając  niczego  wyjaśniać.  –  Jeśli 

chcesz, najpierw pokażę ci cały dom, a potem zaprowadzę do przeznaczonego dla 
ciebie pokoju.

Po  drodze  Sarah  czyniła  grzeczne  uwagi  na  temat  eleganckiego  wystroju 

wnętrz. Chwaliła szczerze sympatyczną atmosferę i przytulność.

background image

Jej ciepłe słowa Tony skwitował krótkim podziękowaniem.
– Nie realizowałem żadnego specjalnego zamysłu  – dorzucił. –  Jest po  prostu 

tak, jak lubię. Kiedy przystanęli w korytarzu, oznajmiła:

– Masz świetny gust.
– Uznam to za komplement – mruknął.
– Przepraszam. – Westchnęła. – Zachowałam się nieładnie.
Tony  spojrzał  na  Sarah.  Wyglądała  żałośnie.  Dostrzegł  podkrążone  oczy  i 

lekkie  drżenie  dolnej  wargi.  Odnalezienie  szczątków  ojca  musiało  być  dla  niej 
wielkim wstrząsem. Jednak próbowała opanować emocje i zachować zimną krew. 
Uznał, że powinien choć trochę jej pomóc.

–  Fakt  –  przyznał  łagodnym  tonem,  a  potem  odgarnął  kosmyk  włosów 

opadający jej na oczy.

– Przykro mi – bąknęła.
– Och, będzie ci przykro, dopiero kiedy spróbujesz mojej kuchni. Rozpogodziła 

się i roześmiała.

Tony jak urzeczony obserwował grę uczuć na jej twarzy. Już przedtem uznał, że 

Sarah jest ładną kobietą, ale teraz... Teraz wydała mu się po prostu piękna. Jej urok 
mógł okazać się zgubny dla każdego mężczyzny.

Przypomniał  sobie,  że  występuje  w  roli  pana  domu,  dlatego  oparł  się  chęci 

przyciśnięcia Sarah do ściany i scałowania uśmiechu z ponętnych ust. Ujął ją pod 
ramię.

– Twój pokój jest tam, ostatnie drzwi na lewo.
Tony  trzymał  Sarah  mocno,  lecz  delikatnie.  Szedł  szybko.  Ledwie  za  nim 

nadążała. Chwilę później otworzył wskazane drzwi i zaraz się wycofał.

–  To  będzie  twój  pokój  na  tak  długo,  jak  zechcesz.  Masz  własną  łazienkę  i 

salonik. Gdybyś chciała telefonować, korzystaj z aparatu stojącego na stole.

– Dziękuję, mam komórkę.
–  Czasami  sygnał  bywa  tu  słaby.  Wtedy  może  ci  się  przydać  telefon 

stacjonarny.  Sarah  uśmiechnęła  się  i  zaczęła  rozglądać  po  pokoju.  Był  tak  samo 
przytulny  i  sympatyczny  jak  reszta  domu.  Wreszcie  odwróciła  się  ku  Tony'emu. 
Uznała, że czas nieco ocieplić atmosferę.

– Silk... to znaczy... Tony... Przerwał jej.
– Możesz nazywać mnie Silkiem.
– Mówiłeś przecież, że nikt...
–  Niektórzy  nadal  tak  do  mnie  mówią  –  odparł.  –  A  poza  tym  lubię,  jak 

wymawiasz to słowo.

background image

Sarah zmrużyła oczy. Tony nadal zachowywał się bez zarzutu. Te wyszukane, 

gładkie  maniery...  Może  nawet  zbyt  gładkie...  Przydomek  pasował  do  niego 
idealnie.

–  Jak  chcesz  –  odparła  krótko.  Uśmiechnął  się  leciutko,  a  potem  wyciągniętą 

ręką wskazał łóżko.

– Proponuję, abyś położyła się i nieco odpoczęła, a ja w tym czasie wykonam 

kilka telefonów. W ciągu godziny ściągnę tu  twój samochód i ciuchy. A ponadto 
spróbuję pokrzyżować szyki reporterom.

– W jaki sposób zamierzasz to zrobić? – spytała zaskoczona Sarah.
– S ądzisz, że jeśli ustalą, gdzie jesteś, zostawią cię w spokoju? Nie licz na to, 

dziecinko.  Czy  ci  się  to  podoba,  czy  nie,  w  tej  chwili  jesteś  dla  mediów  bardzo 
smakowitym kąskiem.

– Boże! – jęknęła Sarah, opadając ciężko na łóżko.
–  Nie  martw  się.  Dopóki  jesteś  pod  moim  dachem,  nikt  nie  będzie  cię 

nachodził.

– W jaki sposób...
– Zaufaj mi.
Słowa  te  zabrzmiały  inaczej  niż  poprzednie  wypowiedzi.  Z  twarzy  Tony'ego 

zniknął  zalotny  uśmieszek.  Sarah  rozpoznała  w  nim  dawnego  buntownika,  tyle 
tylko,  że  po  dwudziestu  latach  jeszcze  sprytniejszego  i  o  wiele  bardziej 
zdeterminowanego.

Zanim zdołała  się  odezwać, Tony'ego już nie  było.  Opuścił pokój,  zamykając 

cicho drzwi. Sarah siedziała bez ruchu, zastanawiając się ponuro, jak to możliwe, 
że jej w miarę spokojne i uporządkowane życie jednej chwili legło w gruzach.

Zaraz potem aż jęknęła,  albowiem w pełni  dotarł do  niej  sens tych  rozważań. 

Jak  mogła  tak  egoistycznie  litować  się  nad  sobą?  Przecież  nadal  żyła,  czego  nie 
dało się powiedzieć o jej ojcu.

– Och, tatusiu... Tak mi przykro, że w ciebie zwątpiłam – wyszeptała. Położyła 

się na łóżku i zwinęła w kłębek. – Ale dowiem się, kto ci to zrobił. Przyrzekam.

Westchnąwszy ciężko, zamknęła oczy. Właściwie chciała jedynie przez chwilę 

odpocząć, ale bardzo szybko zmorzył ją sen.

Upłynęła  prawie  godzina,  zanim  wrócił  Tony.  Zamierzał  zapukać,  ale 

ujrzawszy  uchylone  drzwi,  wszedł  do  pokoju.  Sarah  była  pogrążona  we  śnie. 
Wniósł  po  cichu  jej  bagaże  i  postawił  przy  łóżku.  Rzucił  okiem  na  nieruchomą 
postać  i  spochmurniał.  Zdawał  sobie  sprawę  z  tego,  że  nie  powinien  jej  się  tak 
natarczywie przyglądać. Mimo to zwlekał z odejściem.

background image

Niczym  nie  przypominała  nieśmiałej  dziesięciolatki,  którą  zapamiętał  sprzed 

lat. Często przyglądała mu się ukradkiem, gdy strzygł trawniki przed jej rodzinnym 
domem. Wtedy była chudą i poważną dziewczynką, teraz stała się piękną i ponętną 
kobietą.

Kiedy tak wpatrywał się w Sarah, ujrzał nagle spływającą po jej policzku łzę. 

Odwrócił  wzrok.  Na  pewno  nie  chciałaby,  by  był  świadkiem  jej  chwilowej 
słabości.

Westchnął  cicho,  potem  okrył  śpiącą  ciepłym  pledem.  Poruszyła  się  i 

instynktownie wtuliła w miękką tkaninę.

Tony nie pamiętał, kiedy po raz ostatni czuł się tak niepewnie, jak w obecności 

Sarah. Jej pomysł, by wytropić mordercę ojca, bardzo go poruszył.

To  miał  być  tylko  krótki  wypad  z  Chicago,  jednak  teraz  sytuacja  stawała  się 

zbyt poważna.

W  porządku,  będzie  gościnnym  i  miłym  gospodarzem.  Pozostanie  tu,  dopóki 

Sarah nie oswoi się z domem. Potem jednak będzie musiała radzić sobie sama.

Chociaż  z  drugiej  strony  nie  należał  do  ludzi  opuszczających  bliźnich  w 

potrzebie.  Odezwała  się  w  nim  rycerskość,  dlaczego  zaczął  się  zastanawiać,  jak 
ochronić  Sarah  przed  niebezpieczeństwem.  To  wymagałoby  zmiany  jego 
wcześniejszych planów.

Dzisiaj ruch był jeszcze większy niż zazwyczaj. Przez większość dni tygodnia 

w kawiarence  prowadzonej  przez  Sophie Thomas spotykali się przede  wszystkim 
emeryci i pracownicy pobliskiego supermarketu.

Jednak  od  chwili  gdy  wydobyto  z  jeziora  Flagstaff  szczątki  Franklina 

Whitmana,  kawiarenka  niemal pękała  w  szwach.  Ci,  dla  których  zabrakło  miejsc 
siedzących, stali oparci o ściany lub gromadzili się w kątach. Nikt nie chciał stracić 
ani strzępka informacji na temat prowadzonego przez policję dochodzenia.

Tłum klientów utrudniał Sophie obsługiwanie stolików. Poruszała się jednak na 

tyle szybko, na ile pozwalały jej krótkie nogi.

Do  Marmet  przyjechała  przed  dziesięciu  laty,  po  wyjątkowo  przykrym 

rozwodzie. Kupiła dom, w którym mieściła się teraz kawiarnia, i jeszcze bardziej 
przybrała  na  wadze.  Były  mąż  gustował  w  szczupłych  kobietach,  toteż  po 
rozwodzie Sophie wreszcie nie musiała słuchać bezustannych docinków na  temat 
swej tuszy.

Poruszała  się teraz  żwawo między stolikami,  podając kawę  i  domowej  roboty 

bułeczki.

Wszyscy  goście  plotkowali  o  wznowieniu  śledztwa,  tylko  Sophie  nie  miała 

background image

zdania  na  ten  temat.  No,  może  było  jej  trochę  przykro,  że  ruch  w  interesie 
zawdzięcza  zamordowanemu  przed  laty  mężczyźnie.  Chociaż...  darowanemu 
koniowi nie zagląda się w zęby.

Postawiła na tacy ostatnie zamówienie i ruszyła w stronę stolika, przy którym 

cztery damy należące do tutejszej śmietanki towarzyskiej dzieliły się najnowszymi 
informacjami.

–  To  dla  ciebie  –  oznajmiła  Sophie,  stawiając  przed  Moirą  Blake  podwójną 

bezkofeinową kawę z mlekiem i talerzyk z jagodzianką.

– Pachnie wspaniale, jak zwykle – stwierdziła Moira, sięgając po słodzik.
Sophie  postawiła  napój  firmowy  i  ciastko  kawowe  przed  drugą  z  dam. 

Annabeth Harold była najstarsza w tym gronie.

Trzecia  z  dam,  Marcia  Farrell,  miała  w  szkole  średniej  opinię  puszczalskiej. 

Potem  wyjechała  z  Marmet,  żeby  uczyć  się  dalej.  Wróciła  jako  młoda  wdowa  z 
dzieckiem, obecnie mieszkającym w Paryżu.

Oczywiście nikt nie wierzył, że kiedykolwiek miała męża. Jednak po powrocie 

do  rodzinnego  miasta  została  zaakceptowana  przez  tutejszą  społeczność.  I,  co 
więcej,  traktowano  ją  z  szacunkiem.  W  dniu  dwudziestych  czwartych  urodzin 
Marcia  oznajmiła bowiem, że  odziedziczyła  spory majątek.  Fakt ten  zapewnił  jej 
trwałe miejsce wśród miejscowej elity.

Na wprost Marcii zajmowała miejsce czwarta dama, Tiny Bartlett. Przycupnęła 

na  brzegu  krzesła,  jakby  w  każdej  chwili  gotowa  do  ucieczki.  Jej  ojciec  był 
właścicielem  jednej  z  największych  papierni  w  okolicy,  a  Tiny  przez  całe  życie 
zależało tylko i wyłącznie na ojcowskiej akceptacji. Jej rodzic pragnął mieć syna i 
nigdy nie pozwolił Tiny o tym zapomnieć. Zgnębiona i sfrustrowana, na złość ojcu 
wyszła  za  chłopaka  pochodzącego  ze  slumsów,  syna  miejscowego  pijaka, 
niejakiego Charlesa Bartletta.

I  stało  się  coś  zdumiewającego.  Młody  Charles  Bartlett  zadziwił  wszystkich 

mieszkańców  Marmet,  gdyż  zdobył  wykształcenie  i  został  człowiekiem  sukcesu, 
powszechnie  szanowanym  obywatelem.  Tina  urodziła  mu  troje  dzieci.  Od  kiedy 
pociechy wyjechały, Tiny wydawała się trochę rozkojarzona.

Teraz upiła łyk ziołowej herbaty, a potem nachyliła się i ściszyła głos, aby nie 

dotarł do sąsiedniego stolika.

– Słyszałyście ostatnie wiadomości? – spytała.
– Jakie? – zainteresowała się Marcia.
– Wróciła!
– Kto? – chciała dowiedzieć się Moira.

background image

– Sarah Whitman.
Oczy  Moiry  rozszerzyły  się  ze  zdumienia,  lecz  zaraz  potem  na  jej  twarzy 

odmalowało się głębokie współczucie.

–  Biedactwo.  To  okropne,  że  dziecko  cierpi  za  grzechy  ojca  –  oświadczyła  z 

ubolewaniem.

–  A  jeśli  Franklin  Whitman  nie  popełnił  przestępstwa,  o  które  wszyscy  go 

oskarżają? – spytała Tiny.

Marcia zmarszczyła brwi.
– Jasne, że popełnił. Co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Moja droga, nie 

wygaduj głupstw. Do rozmowy włączyła się Moira:

–  Jednego  nie  zrobił  na  pewno.  Nie  zamknął  się  sam  w  tej  okropnej  żelaznej 

skrzyni.  Nerwowym  ruchem  Marcia  chwyciła  ze  stołu  serwetkę  i  położyła  na 
kolanach.

Dwadzieścia  lat  temu  jej  ojciec  był  jednym  z  funkcjonariuszy  prowadzących 

śledztwo.  Każde domniemanie,  że być  może  popełnił  wówczas  błąd,  natychmiast 
wyprowadzało Marcie z równowagi.

–  Pewnie zdradzili go  wspólnicy – oznajmiła.  Milcząca do  tej  pory  Annabeth 

uniosła dłonie.

–  Dajcie  wreszcie  spokój  –  zażądała ostrym tonem.  –  Przez was  tracę  apetyt. 

Nie chcę słyszeć ani słowa więcej na ten temat. To obrzydliwe...

Tiny wydęła wargi, wymamrotała coś pod nosem i zaczęła jeść.
– Coś mówiłaś? – chciała dowiedzieć się Annabeth.
– Stwierdziłam, że ten temat nie jest dla nas aż tak obrzydliwy, jak dla Sarah 

Whitman – wyjaśniła Tiny. – Żal mi jej, to wszystko.

Marcia skrzywiła nos. Na twarzy Annabeth odmalowała się dezaprobata. Moira 

z uśmiechem poklepała Tiny po ręku.

– Dobra z ciebie dziewczyna. Masz bardzo miękkie serce. Tiny rozpromieniła 

się.

– Podaj cukier – poprosiła Moira, zmieniając zręcznie temat rozmowy.
Sarah przebudziła się nagle. Zdezorientowana i lekko przestraszona, zerwała się 

z łóżka i rzuciła ku drzwiom. Dostrzegła swoje bagaże i natychmiast przypomniała 
sobie,  gdzie  jest  i  jak  się  tu  znalazła.  Opadła  z  powrotem  na  łóżko.  Przeczesała 
palcami włosy, rozmasowała obolały kark i zaczęła szukać pantofli.

Rozpakowała szybko rzeczy. Potem przeciągnęła szczotką po włosach, lecz nie 

zdecydowała  się  na  makijaż.  Nie  chciała,  aby  pan  domu  pomyślał,  że  pragnęła 
wywrzeć na nim jak najlepsze wrażenie.

background image

Chwilę  później  znalazła  w  kuchni  kartkę  od  Tony'ego.  Prosił,  by  na  razie 

zrobiła sobie kanapkę i obiecywał wspólną kolację w restauracji.

Rozczarowana, że zostawił ją samą, a równocześnie zadowolona z samotności 

otworzyła drzwi lodówki.

Wzięła kiść winogron i butelkę wody i wyszła na taras na tyłach domu. Omijała 

wzrokiem jezioro, skupiła natomiast uwagę na niezwykłej urodzie drzew pokrytych 
różnobarwnymi  liściami.  Na  przeciwległym  brzegu  dostrzegła  dach  jakiegoś 
dużego  domu.  Jaskrawa  czerwień  dachu  kontrastowała  mocno  z  otaczającą  go 
zielenią.

Już  miała  usiąść,  gdy  nagle  ujrzała  zawieszoną  wśród  drzew  dużą  huśtawkę. 

Zapomniała o jedzeniu i zeszła z tarasu.

Kiedy  odpychała  się  stopami  od  ziemi,  gdzieś  wśród  drzew  zaskrzeczały 

wiewiórki. Sarah zamknęła oczy. Szybując wysoko w górę, zapomniała na chwilę o 
bólu.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

Po  powrocie  do  domu  Tony  zorientował  się  natychmiast,  że  Sarah  gdzieś 

wyszła.  Powinien  być  zrelaksowany  i  przyjemnie  ożywiony,  lecz  odczuł  jedynie 
pustkę, a nawet samotność.

Pomaszerował  wprost  do  kuchni,  a  stamtąd  na  taras  za  domem.  Na  stoliku 

ujrzał  pozostawione  winogrona  i  butelkę  wody.  Po  chwili  do  jego  uszu  dotarło 
dziwne skrzypienie. Podniósł wzrok i dopiero wtedy spostrzegł Sarah na huśtawce.

Poszedł na sam koniec tarasu, przymrużył oczy, chroniąc je przed promieniami 

zachodzącego słońca i wbił wzrok w kobiecą postać. Patrzył, jak jej ubiór faluje na 
wietrze.  Kiedy kupował posiadłość, ta stara huśtawka już  wisiała na  drzewie.  Od 
tamtej  pory  wielokrotnie  zamierzał  ją  zdjąć.  Teraz  był  zadowolony,  że  tego  nie 
zrobił.

– Sarah – powiedział cicho, jakby wypróbowując brzmienie tego imienia. Już 

wiedział, że potrafiłaby go oczarować i omotać. – Hej! – wykrzyknął.

Na  dźwięk-głosu  Tony'ego  drgnęła  nerwowo,  ocknąwszy  się  z  marzeń.  Po 

chwili  przestała  fruwać  w  przestworzach.  Zeszła  na  ziemię,  dosłownie  i  w 
przenośni.

– Nie zauważyłam, że przyszedłeś – powiedziała do Tony'ego.
– Drobiazg. Czy jesteś głodna?
– Tak – odparła z uśmiechem.
–  Masz  ochotę  wybrać  się  do  restauracji?  A  może  wolisz,  żebym  po  prostu 

upiekł na grillu ze dwa steki?

– Wolę steki. Nie marzę o towarzystwie mieszkańców Marmet – wymamrotała 

ze skrzywioną miną.

– Jakie mają być?
– Średnio wysmażone.
– To lubię.
Sarah popatrzyła na niego zwężonymi oczyma.
– Nie przyszłoby mi nigdy do głowy, że tak łatwo cię zadowolić.
–  Wcale  niełatwo  –  oznajmił  łagodnym  tonem,  nie  odrywając  wzroku  od  jej 

warg. Gdy się speszyła i poczerwieniała, szybko dodał: – Skoro jesteś kulinarnym 
ekspertem, może zechcesz przejąć nadzór nad resztą naszego posiłku? Mamy pełną 
lodówkę. Wybierz z niej to, na co masz ochotę.

Ujął  Sarah  za  ramię  i  wprowadził  do  domu.  Sam  wycofał  się  z  powrotem  na 

background image

taras.  Chwilę  później  już  stała  przy  kuchennym  zlewie  przycinając  brokuły. 
Obserwowała  Tony'ego  przez  okno.  Miał  teraz  na  sobie  białą  sportową  bluzę  i 
stare, spłowiałe dżinsy. Gdy tak krzątał się przy grillu, sprawiał wrażenie domatora.

Nie  było  to  jednak  określenie,  którego  Sarah  użyłaby  kiedykolwiek  w 

odniesieniu  do  Tony'ego.  Teraz  jednak,  przyglądając  się,  jak  ten  przystojny 
mężczyzna reguluje z wprawą płomień gazowego grilla i odruchowo wyciera dłoń 
o nogawkę dżinsów, uznała, że być może się myliła. Wyglądał na człowieka, który 
lubi domowe zajęcia.

Zastanawiała  się,  dlaczego  wybrał  na  miejsce  letniego  wypoczynku  akurat  tę 

okolicę.

Sarah pamiętała, że w rodzinnym mieście jego rodzinę traktowano jak śmieci. 

Czyżby o tym zapomniał?

Obserwowała przez okno ruch mięśni Tony'ego. Kiedyś zawsze kosił trawniki 

rozebrany  do  pasa.  Pamiętała,  że  miał  wówczas gładką,  napiętą  i  brązową  skórę. 
Dla  dziewczynki,  w  której  zaczynały  buzować  hormony,  Tony  DeMarco  był 
ucieleśnieniem seksu.

Teraz także pociągał ją fizycznie.
Uprzytomniła  sobie  nagle,  że  i  on  zerka  często  w  jej  stronę.  Przyłapana  na 

podglądaniu, odwróciła się szybko i podeszła do blatu. Stała tu już otwarta butelka 
merlota. Sarah wzięła wino oraz dwa kieliszki i pomaszerowała na taras za domem.

Nie  da  się  oczarować  Tony'emu,  ukryje  pożądanie  pod  maską  przyjaznych 

gestów.

– Na dworze zrobiło się chłodno – powiedział na jej widok.
– Przyniosłam coś, co nas rozgrzeje – oznajmiła, wręczając Tony'emu kieliszek 

z winem.

Nie potrafił oderwać od niej wzroku. Promienie zachodzącego słońca kładły się 

płomiennymi refleksami na włosach Sarah. Miał ochotę pogładzić ją po ciemnych 
lokach, zamiast tego jednak uniósł kieliszek.

– Za ten cudowny zachód słońca – powiedział miękkim głosem.
– Za zachód słońca – powtórzyła toast, podnosząc niespiesznie kieliszek do ust. 

– Mniam, mniam. Doskonałe.

–  Tylko  to,  co  najlepsze  –  z  uśmiechem  oznajmił  Tony.  –  Tak  brzmi  moje 

motto.

Roń Gallagher siedział przy biurku i wpatrywał się w plastikową torbę, w której 

zgromadzono przedmioty znalezione przy szczątkach Franklina Whitmana.

Po  tym  człowieku  pozostało  tak  niewiele.  Trochę  kości,  rozpadający  się 

background image

skórzany portfel, niewielkie kółko z kluczami, obrączka, a także zegarek, którego 
wskazówki zatrzymały się kwadrans po pierwszej.

Szeryf Gallagher lubił swą pracę. Przez dwadzieścia trzy lata na palcach jednej 

ręki mógł policzyć chwile, w których żałował, że nie wybrał innego zawodu. Teraz 
właśnie  nastała  taka  chwila.  Na  samą  myśl,  jak  trudne  czeka  go  śledztwo, 
przebiegały mu ciarki po plecach.

Półtora  dnia  zajęło  jego  sekretarce  odnalezienie  w  archiwum  akt  sprzed 

dwudziestu lat. Stwierdzenie, że brakowało dowodów, wydawało się eufemizmem. 
Owszem, Franklin Whitman znikł tego samego dnia co pieniądze, ale to za mało, 
by powiązać go z kradzieżą.

Roń Gallagher nie zamierzał wieszać psów na ówczesnych śledczych, ponieważ 

on  miał  coś,  czym  wtedy  nie  dysponowano.  Szczątki  Franklina  Whitmana.  Nie 
mógł jednak z całą pewnością stwierdzić, że ten człowiek nie miał nic wspólnego z 
obrabowaniem banku. Jednak jeśli Whitman był uwikłany w kradzież, musiał mieć 
wspólnika, a może nawet dwóch.

Było  także  niezaprzeczalnym  faktem,  że  ktoś  zabił  Franklina  Whitmana, 

wepchnął go do żelaznej skrzyni i utopił w jeziorze.

Odsunął na bok akta i wysypał na biurko zawartość plastikowej torby.
Portfel Whitmana był w stadium rozkładu, mimo że skóra zniosła lepiej upływ 

czasu  i  wodę  niż  łączące  ją  szwy.  Jedynymi  przedmiotami,  które  przetrzymały 
dwadzieścia  lat  na  dnie  jeziora,  okazały  się  plastikowe  karty.  Karta  kredytowa 
American Express, prawo jazdy i karta z nazwiskiem Whitmana i jego grupą krwi. 
Inne przedmioty znajdujące się w portfelu uległy całkowitemu rozkładowi.

Spojrzenie  szeryfa  zatrzymało  się  na  tarczy  zegarka.  Wskazówki  stanęły 

kwadrans  po  pierwszej.  W  godzinie  śmierci  Whitmana  lub,  co  bardziej 
prawdopodobne, w chwili gdy wrzucano go do jeziora.

Roń Gallagher westchnął ciężko. Dopóki nie otrzyma raportu koronera, dopóty 

nie  będzie  mógł  być  całkowicie  pewny  przyczyny  śmierci.  Franklin  Whitman 
prawdopodobnie utonął, ale skąd w takim razie rozbita czaszka? Teraz nie miało to 
już zresztą większego znaczenia. Jedno było absolutnie pewne. Ten człowiek został 
bestialsko zamordowany.

Obok  ciała  znaleziono  tylko  jeden  przedmiot,  który  mógł  mieć  znaczenie  dla 

śledztwa.  Niewielki  pęk  kluczy  z  czerwoną,  plastikową  etykietką  z  napisem: 
„Numer  jeden,  Tatuś".  Roń  Gallagher  ponownie  westchnął.  Sarah  musiała 
uwielbiać ojca. Jak nisko upadł jej bohater... A może wcale nie? Córka Franklina 
Whitmana była przekonana, że ojciec stał się kozłem ofiarnym.

background image

Szeryf nie miał na ten temat wyrobionego zdania, ale jako przedstawiciel prawa 

winien  zachować  bezwzględny  obiektywizm.  Nie  zamierzał  słuchać  żadnych 
plotek.  Po prostu  przeprowadzi  solidne,  szczegółowe  dochodzenie.  Był  to  winien 
córce zamordowanego.

Spojrzał na kółko. Skrzywił się na widok palców pobrudzonych błotem i rdzą. 

Miał przed sobą dwa kluczyki wyglądające na samochodowe, a trzeci, jak wynikało 
ze starych akt, był kluczem do banku. Na kółku wisiały jeszcze cztery inne klucze. 
Jeden z pewnością otwierał dom Whitmana, a w drugim szeryf rozpoznał kluczyk 
do  skrzynki  na  listy,  gdyż  sam  miał  podobny.  Na  następnym  kluczu,  długim  i 
płaskim, widniał jakiś numer, ledwie widoczny. Zanim Roń Gallagher zdołał lepiej 
mu się przyjrzeć, usłyszał pukanie.

Do pokoju szeryfa wszedł jego zastępca.
– Właśnie dzwoniła Edith Healey – poinformował zwierzchnika. – Powiedziała, 

że Allen usiłuje ponownie wyważyć jej drzwi. Posłałem tam Schulera, ale uznałem, 
że powinien pan o tym wiedzieć.

Roń Gallagher włożył wszystkie wyjęte przedmioty z powrotem do plastikowej 

torby i podał ją podwładnemu.

–  Proszę  zamknąć  to  w  sejfie  –  polecił.  –  I  niech  dyspozytor  zawiadomi 

Schulera, że zaraz go wesprę.

Zastępca szeryfa poszedł wykonać polecenie.
Roń  Gallagher  opuścił  biuro  i  szybkim  krokiem  ruszył  w  stronę  wozu.  Allen 

Healey  był  sympatycznym  facetem,  ale  tylko  wtedy,  kiedy  nie  pił.  Niestety,  od 
pewnego  czasu  rzadko  kiedy  trzeźwiał.  Ostatnim  razem,  kiedy  wrócił  pijany  do 
domu, złamał żonie obojczyk i wybił dwa zęby. Roń Gallagher zamierzał namówić 
Edith Healey, by złożyła oficjalną skargę na męża i opuściła go.

Ruszając  sprzed  biura,  szeryf  włączył  światła  na  dachu  i  syrenę.  Wobec 

problemów,  z  jakimi  borykali  się  żywi,  sprawa  morderstwa  Franklina  Whitmana 
musiała na razie zejść na dalszy plan.

Paul Sorenson wstał od śniadania i podszedł do kuchennej lady, aby nalać sobie 

drugi kubek kawy. Urodzony i wychowany w stanie Maine, był przyzwyczajony do 
tutejszego  ostrego  klimatu.  Dopiero  gdy  się  postarzał,  zaczął  zwracać  uwagę  na 
pogodę.  Codzienny  komunikat  meteorologiczny  stał  się  dla  niego  najważniejszą 
informacją.

Swego  czasu  uprawiał  rozmaite  sporty  zimowe,  ale  teraz  nie  znosił  chłodu. 

Bóle stawów i mięśni stawały się wtedy istną torturą.

Dzisiejszy dzień nie był wyjątkiem. Na koniec dnia meteorolodzy zapowiadali 

background image

deszcz, a jeśli temperatura spadnie poniżej zera, pewnie zacznie prószyć śnieg.

Zostawił brudne naczynia na stole, a potem z kawą i poranną gazetą przeszedł 

do  biblioteki,  aby  ogrzać  się  przy  kominku.  Usiadł  w  fotelu  na  biegunach  i 
odetchnął  z  ulgą.  Z  przykrością  uświadomił  sobie,  że  w  ostatnich  latach  do  jego 
największych przyjemności należało odciążanie obolałych nóg.

W kominku zatrzeszczała szczapa, wzbijając w górę snop iskier. Miły dla ucha 

odgłos poprawił Paulowi samopoczucie. Upił ostrożnie łyk gorącej kawy, odstawił 
kubek na stolik i otworzył poranną gazetę.

Rytuał codziennego czytania prasy pozwalał mu wiedzieć na bieżąco, co dzieje 

się  w  okolicy.  Interesowały  go  komunikaty  zarówno  o  aresztowaniach,  jak  i 
zgonach. W mieście wielkości Marmet przestępstwa zdarzały się rzadko, ale jako 
prezes  banku  uważał  za  konieczne  zbieranie  informacji  na  temat  mieszkańców 
miasteczka.

Na  widok  tytułu  wybitego  dużą  czcionką  Paul  zmarszczył  czoło.  Fakt 

odnalezienia  w  jeziorze  ciała  Franklina  Whitmana  nadal  był  najważniejszą 
wiadomością dnia i nie schodził z pierwszych stron gazet.

Dwadzieścia  lat  temu,  gdy  doszło  do  tego  rabunku,  Paul,  wówczas  młody  i 

niedoświadczony,  pracował  w  banku  jako  kasjer  wypłacający  pożyczki.  Pełen 
zawodowych  ambicji,  patrzył  z  zawiścią  na  Franklina  Whitmana,  stojącego 
znacznie wyżej w urzędniczej hierarchii.

Zniknięcie wiceprezesa nadwyrężyło dobre imię banku, ale Paul robił wszystko, 

by  z  tego  faktu  wyciągnąć  dla  siebie  maksymalne  korzyści.  Jego  wysiłki 
zaowocowały sukcesem. Od piętnastu lat pełnił zaszczytną funkcję prezesa banku i 
nie zamierzał pozwolić, by złe wspomnienia zniweczyły wszystko, co udało mu się 
osiągnąć.

Przerzucił artykuł. Niestety, coraz więcej osób zaczynało skłaniać się ku teorii, 

że Franklin Whitman był niewinny i stał się kozłem ofiarnym.

Takie przypuszczenie rozzłościło Paula. Oznaczało bowiem, że przedstawiciele 

prawa  odgrzebią  całą  sprawę  i  zaczną  ponownie  węszyć.  A  babra-nie  się  w 
przeszłości było ostatnią rzeczą, o jakiej marzył.

Przypomniał  sobie  o  córce  Whitmana.  Zastanawiał  się,  co  się  z  nią  stało. 

Dwadzieścia  lat  to  szmat  czasu,  wszystko  mogło  się  zdarzyć.  Paul  doszedł  do 
wniosku, że chyba byłoby lepiej, gdyby nie żyła.

Swego czasu, gdy siedział akurat w pokoju śniadaniowym przeznaczonym dla 

pracowników  banku,  zadzwoniła  do  niego  osoba,  z  którą  łączyły  go  intymne 
stosunki.  Podniósł  słuchawkę  z  niechęcią,  gdyż  utrzymywał  swój  związek  w 

background image

głębokiej  tajemnicy.  Z  drugiej  jednak  strony  rozmowa  sprawiła  mu  dużą 
przyjemność. Problem powstał dopiero wtedy, kiedy zapomniał, gdzie się znajduje.

Ś miał się głoś no i opowiadał, co zaplanował na najbliższą wspólną noc, przy 

czym  niektóre  z  jego  perwersyjnych  pomysłów  można  by  uznać  za  niezwykle 
odważne. Paul co prawda nie był człowiekiem żonatym, jednak kłopot polegał na 
tym, że podczas telefonicznej rozmowy użył imienia swego partnera. David.

Nikt w Marmet nie podejrzewał Paula o takie skłonności, a on sam przez całe 

życie  robił  wszystko,  by  prawda  nie  wyszła  na  jaw.  A  teraz  popełnił  ogromną, 
niewybaczalną  niedyskrecję.  Gdy  podniósł  wzrok,  ujrzał  w  drzwiach  małą  Sarah 
Whitman z ciastkiem w rączce.

– Kto to jest David? – spytała, a zdenerwowany Paul opryskliwie wyprosił ją z 

pokoju.  Od  tamtej  pory  żył  w  śmiertelnym  strachu,  że  dziewczynka  obwieści 
wszem i wobec jego największą tajemnicę. Tak więc za dar losu uznał zniknięcie 
Franklina  Whitmana  i  potem  opuszczenie  przez  małą  Sarah  rodzinnego  stanu 
Maine.

Właśnie  kończyła  owsiankę,  kiedy  w  kuchni  pojawił  się  Tony.  Dopiero  co 

wyszedł spod prysznica, gdyż miał jeszcze mokre włosy. Był ubrany w zniszczone 
niebieskie  dżinsy  i  starą  sportową  bluzę,  a  mimo  to  prezentował  się  znakomicie. 
Seksownie.

Ledwo o tym pomyślała, od razu zakrztusiła się resztką owsianki.
– Już w porządku? – zapytał Tony i poklepał ją po plecach.
– Tak – odparła.
Wstała od stołu i odniosła do zlewu miskę po owsiance.
Zobaczył  sztywniejące  nagle  plecy  Sarah  i  spochmurniał.  Zgodziła  się 

zamieszkać w jego domu, lecz do zdobycia jej zaufania była jeszcze daleka droga. 
A gdyby tak porozmawiać z nią na neutralne tematy?

– Zaczęło padać – stwierdził.
–  Zauważyłam  –  mruknęła,  płucząc  naczynia  przed  włożeniem  ich  do 

zmywarki. Tony zaczął z innej beczki.

– Co planujesz na dzisiaj? – zapytał, a kiedy odwróciła się na pięcie i zmierzyła 

go lodowatym spojrzeniem, poczuł się w obowiązku dodać: – Jeśli wolno spytać.

– Dlaczego chcesz wiedzieć?
– Sądziłem, że może przyda ci się towarzystwo.
– Twoje?
Miał ochotę się roześmiać, lecz zrobił poważną minę.
– Tak.

background image

– Dziękuję. – Sarah kiwnęła głową. – Chętnie skorzystam z propozycji.
Tony, który szykował się do dalszej argumentacji, był zdziwiony, że tak szybko 

ustąpiła.

– Dokąd chcesz jechać? – zapytał.
– Do biura szeryfa. Najpierw jednak zamierzam odwiedzić dwa inne miejsca.
– To znaczy?
– Od chwili opuszczenia Marmet nie byłam na grobie matki.
– I co jeszcze?
Sarah  zmierzyła  Tony'ego  ostrym  wzrokiem.  Zmieszał  się  i  szybko  zmienił 

temat.

– O której chcesz jechać?
–  Za  chwilę.  Za  jakieś  dziesięć  minut,  jeśli  nie  masz  nic  przeciwko  temu. 

Najpierw jednak muszę do kogoś zadzwonić.

–  W  porządku,  nie  spiesz  się.  Kiedy  będziesz  gotowa,  znajdziesz  mnie  w 

salonie. I włóż coś ciepłego, bo ten deszcz może zmienić się w śnieg.

– Już tęsknię do Nowego Orleanu – wymamrotała zasmucona.
Patrząc, jak Sarah opuszcza kuchnię, Tony zaczął się zastanawiać, czy oprócz 

pogody  istniały  jeszcze  inne  powody,  dla  których  tęskniła  do  Nowego  Orleanu. 
Myśl,  że  być  może  była  z  kimś  związana,  napawała  go  wyraźną  niechęcią, 
aczkolwiek poczucie zazdrości było mu od lat całkowicie obce.

Zawsze  uważał  się  za  pewnego  siebie  faceta.  Teraz  jednak  reagował  jak 

małolat, który zastanawia się, czy ma szansę u królowej szkolnego balu.

Na piętrze Sarah, zwinięta w kłębek na łóżku, przyłożyła słuchawkę do ucha i 

czekała  niecierpliwie,  aż  ktoś  na  drugim  końcu  linii  wreszcie  się  odezwie.  Już 
miała zamiar zrezygnować, gdy usłyszała głos Lorett Boudreaux.

–  Sarah  Jane...  Czuję,  że  to  ty...  Sarah  ujrzała  przed  oczyma  uśmiechniętą 

hebanową twarz ukochanej ciotki.

– Wiesz świetnie, że to ja. Masz przecież w telefonie identyfikator rozmówcy. 

Lorett zaśmiała się cicho.

– Nie musiałam sprawdzać, od razu wiedziałam, że to ty.
Rozbawiona  Sarah  nie  zamierzała  dyskutować  z  ciotką.  Zbyt  wiele  razy 

widziała  starą  damę  w  akcji,  by  wątpić  w  jej  niezwykłe  umiejętności.  Ledwo 
usłyszała przyjazny głos, od razu poczuła się raźniej.

– Kim jest mężczyzna, z którym teraz jesteś? – z miejsca spytała Lorett.
Sarah  wywróciła  oczyma.  Przecież  ciotka  w  żaden  sposób  nie  mogła 

dowiedzieć  się  o  niespodziewanym  pojawieniu  się Tony'ego.  Jednak  Sarah  nigdy 

background image

nie była w stanie nic przed nią ukryć.

– To przyjaciel... przynajmniej tak sądzę. Anthony DeMarco.
– Nazywają go inaczej. Sarah uśmiechnęła się lekko.
– Jak zawsze, masz rację. Niektórzy mówią na niego Silk.
Na linii zapanowała pełna napięcia cisza, po której do uszu Sarah dotarł znów 

przyjazny głęboki głos ciotki.

– Ten człowiek, Sarah Jane, ma swoje tajemnice – oznajmiła ponurym tonem.
– Czy mi zaszkodzą? – zapytała.
– Nie.
–  Każdy  ma  swoje  tajemnice  –  zbagatelizowała  słowa  ciotki.  –  Widocznie 

sekrety Tony'ego mnie nie dotyczą.

– Och, dotyczą – odparła Lorett. – Ale o tym pomówimy później. Powiedz, jak 

się czujesz.

– Będę czuła się dobrze, kiedy zapewnię wieczny odpoczynek tatusiowi.
–  Od  dwudziestu  lat  jest  z  Panem  Bogiem.  Sarah  Jane,  powinnaś  pogrzebać 

przeszłość.

– Usiłuję, ciociu, ale nie spocznę, dopóki nie wykryję winnego. Ten człowiek 

zamordował nie tylko mego ojca, lecz także moją matkę.

Słowa Sarah nie spodobały się Lorett.
– Zemsta jest rzeczą niebezpieczną.
– Podobnie jak morderstwo.
–  Nie  do  ciebie  należy  szukanie  i  wymierzanie  sprawiedliwości.  Dziecko, 

pozostaw to przedstawicielom prawa.

–  Tak  jak  zrobiłyśmy  poprzednio?  Nie,  tym  razem  nikt  nie  zmusi  mnie  do 

ucieczki. W Marmet pozostanę tak długo jak trzeba.

– Widzę przykre chwile, Sarah Jane, kładące się cieniem na twojej przyszłości.
– Wobec tego daj mi znać, kiedy zobaczysz, kto się w nich kryje – powiedziała 

Sarah, a potem spojrzała na zegarek. – Ciociu, na mnie już czas. Zadzwonię jutro 
lub pojutrze. Muszę kończyć, bo na dole czeka na mnie Tony.

– Powiedz mu, żeby się tobą zaopiekował.
– Sama potrafię o siebie zadbać. To jedna z wielu rzeczy, ciociu Lorett, jakich 

mnie nauczyłaś. Nie potrzebuję pomocy żadnego mężczyzny.

–  Z  pewnością  nie  uczyłam  cię  nienawiści  do  mężczyzn.  Sarah  westchnęła 

ciężko.

– To prawda – przyznała ze smutkiem. – Uczynił to Michael.
Lorett  Boudreaux  zasępiła  się,  wracając  myślami  do  człowieka,  którego 

background image

wówczas  pokochała  Sarah.  Zaręczyli  się,  a  na  krótko  przed  ślubem  Sarah 
przyłapała go w łóżku ze swą najlepszą przyjaciółką.

– Nie wszyscy są tacy sami – szepnęła ciotka.
– Wiem – przyznała Sarah. – Nie chciałam, aby moje słowa zabrzmiały aż tak 

gorzko.  Michaela  już  niemal  zapomniałam,  ale  było  to  dla  mnie  wstrząsające 
przeżycie.

– Jesteś silną kobietą.
–  Wczoraj  pojechałam  nad  jezioro.  Wygląda  inaczej,  niż  je  zapamiętałam. 

Powierzchnia  wody  przypomina  czarne  lustro.  –  Ciałem  Sarah  wstrząsnęły 
dreszcze. – Widzę je z domu Tony'ego.

– Sprawia ci to przykrość?
– Na myśl, że ciało tatusia tak długo spoczywało na dnie, dostaję gęsiej skórki. 

Ciociu Lorett, mam prośbę. Pomodlisz się za mnie?

–  Wiesz  dobrze,  że  tak.  A  teraz  idź  do  twojego  mężczyzny  i  pamiętaj,  co 

mówiłam.

–  Dobrze  –  powiedziała  Sarah,  a  potem  dodała,  zanim  Lorett  zdążyła  się 

rozłączyć: – Kocham cię, ciociu.

– Ja też cię kocham, dziecko. Dopiero po odłożeniu słuchawki do Sarah dotarło, 

jak ciotka nazwała Tony'ego.

Kiedy dojechali do cmentarza i wysiedli z wozu, deszcz przeszedł w lodowatą 

mżawkę.  Z  różnobarwnych  liści,  pomalowanych  ostrymi  barwami  jesieni, 
skapywała woda, tworząc na ziemi przedziwne wzory.

Sarah  rzuciła  okiem  na  nagrobki  i  zadrżała.  Tony  znalazł  się  błyskawicznie 

obok niej i delikatnie objął ją za szyję.

– Dobrze się czujesz?
W  oczach  mężczyzny  dostrzegła  szczerą  troskę.  W  obawie,  że  zaraz  się 

rozpłacze, odsunęła się gwałtownie od niego.

– Od dwudziestu lat czuję się źle – wymamrotała pod nosem.
Zignorował  zaczepny  ton.  Sam  nie  był  pewny,  czy  w  identycznych 

okolicznościach nie czułby się równie kiepsko, a może nawet jeszcze gorzej.

–  Wiesz,  gdzie  znajduje  się  grób  twojej  matki?  –  zapytał.  Sarah  spojrzała  w 

lewo.

– Gdzieś tam.
– Chodź. Poszukamy razem, a potem, obiecuję, odsunę się na taką odległość, na 

jaką będziesz sobie życzyła.

– Wiesz, że nie musisz tego robić.

background image

– Do licha, Sarah, nie jestem twoim wrogiem. Pozwól sobie pomóc. Zawahała 

się, lecz zaraz potem wzruszyła ramionami.

– W porządku. Ja...
– Poczekaj chwilkę – poprosił i zawrócił do samochodu.
Patrzyła, jak Tony pochyla się nad otwartym bagażnikiem i wyjmuje ze środka 

pęk złocistych chryzantem. Od razu rozpoznała kwiaty. Rosły przed jego domem.

–  Pomyślałem,  że  zechcesz  położyć  na  grobie  –  powiedział,  podając  kwiaty 

Sarah.

– Nie wiem, co powiedzieć – szepnęła wzruszona jego gestem.
– Wystarczy podziękować.
Podniosła głowę i zobaczyła, że Tony się uśmiecha. Poczuła, jak jej oczy po raz 

kolejny wypełniają się łzami.

– Nie jesteś taki twardy, za jakiego uchodzisz. Mam rację?
– Jeśli powiesz to komukolwiek, z miejsca zaprzeczę – odparł ciepłym głosem. 

Ujął Sarah pod rękę. – Chodź, złotko. Odszukajmy grób twojej matki.

Pozwoliła  się  prowadzić.  Uwierzyła  w  szczere  intencje  Tony'ego.  Naprawdę 

chciał pomóc.

– Pamiętam, że na pogrzebie stałam obok grobu z modlącym się aniołem.
– To powinno ułatwić poszukiwanie.
Tony  podniósł  głowę  i  zaczął  rozglądać  się  wokół.  W  tym  czasie  nadjechał 

jakiś  samochód.  Kobietę,  która  z  niego  wysiadła,  zauważyli,  dopiero  kiedy 
podeszła bliżej.

W pierwszej chwili Sarah nie poznała, kto przed nią stoi. Dopiero gdy ujrzała 

uśmiech na twarzy kobiety, spytała:

– Czy to... pani Blake?
Moira Blake uściskała ją serdecznie.
–  Nie  byłam  pewna,  czy  mnie  pamiętasz  –  stwierdziła.  –  Miło  widzieć  cię 

znowu. Teraz już jako dorosłą osobę.

Wylewne powitanie zaskoczyło Sarah. Ledwie pamiętała tę kobietę, pracownicę 

banku ojca.

–  Ostatni  raz  widziała  mnie  pani,  kiedy  byłam  małą  dziewczynką.  Jestem 

zdziwiona, że mnie pani pamięta.

Moira wyczuła powściągliwość w zachowaniu i słowach Sarah i zawstydziła się 

zbyt  wylewnego  powitania.  Przełożyła  przyniesione  kwiaty  do  drugiej  ręki  i 
zsunęła kaptur.

– Paskudna pogoda. – Gdy Sarah nie skomentowała tych słów, dodała tytułem 

background image

wyjaśnienia:  –  Moja  droga,  Marmet  to  małe  miasto,  a  ty  jesteś  tu  jedyną  nową 
twarzą.  A  poza  tym  rozmawiałam  z  szeryfem  Gallagherem.  Powiedział,  że 
zatrzymałaś się u Tony'ego. Kiedy cię ujrzałam, od razu domyśliłam się, kim jesteś. 
Prawda, że dobry ze mnie detektyw?

Sarah przeniosła wzrok z Tony'ego na Morię.
– Jak widzę, jesteście w dobrej komitywie. Wzruszył ramionami.
– Swego czasu jej także strzygłem trawniki – wyjaśnił niechętnie. – A poza tym 

jesteśmy przecież sąsiadami.

–  Bardzo  współczuję  ci  z  powodu  ojca  –  powiedziała  Moira,  patrząc  Sarah 

prosto w oczy.

– Dziękuję – odparła Sarah. – Właśnie szukamy grobu mojej matki.
– Idę w tamtą stronę. Chodźcie za mną.
– Idzie pani na grób mojej matki?
– Tak.
– Dlaczego?
– Bo ją lubiłam.
– To miło z pani strony.
Chwilę później ujrzeli przed sobą nagrobek z napisem:
Anna Catherine Whitman. Urodzona 28 października 1944. Zmarła 3 września 

1979.

– W dniu śmierci miała zaledwie trzydzieści cztery lata. Tego nie pamiętałam –

wyszeptała zasmucona Sarah.

Tony powoli nachylił się w jej stronę i powiedział cicho:
– Poczekam na ciebie w samochodzie.
Moira podążyła  za Tonym. Przedtem zdjęła  z  grobu  pęk  zeschłych kwiatów i 

zastąpiła je przyniesioną wiązanką.

Sarah rzuciła okiem na jaskrawoczerwone poinsecje leżące na brązowej ziemi, 

uniosła w górę twarz i zamknęła oczy, czując na skórze drobniutkie kropelki wody. 
Dopiero  w  tej  chwili przypomniała  sobie,  że  pogrzeb  matki  odbywał się  także  w 
deszczowy dzień. Położyła chryzantemy na grobie, a potem cofnęła się o krok.

–  Potrzebowałam  cię,  mamo  –  wyszeptała.  –  Nie  powinnaś  była  mnie 

opuszczać.  –  Przed  oczyma  Sarah  zaczęły  rozmazywać  się  litery  na  nagrobku. 
Odetchnęła  głęboko.  –  Jestem  inna  niż  ty.  Ja  nie  porzucam  nikogo  ani  niczego. 
Nigdy.

Odeszła od grobu z uniesioną wysoko głową.

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

–  Gdzie  się  podziała  twoja  sąsiadka?  –  spytała  Sarah,  zajmując  miejsce  w 

samochodzie.  Tony  chętnie  przystał  na  rozmowę  na  neutralny  temat,  żeby  dać 
Sarah czas na ochłonięcie.

–  Pojechała  do  domu  –  odparł.  –  Przedtem  jednak  zaprosiła  nas  do  siebie  na 

kolację. Powiedziałem, że damy znać.

Nie  komentując  zaproszenia  Moiry,  Sarah  odchyliła  się  w  fotelu  i  zamknęła 

oczy.

Wydawała  się  kompletnie  zagubiona  i  taka  bezbronna.  ..  Tony  zapragnął 

przytulić  ją  i  pocieszyć.  Wiedział  jednak,  że  nie  może  tego  zrobić,  bo  Sarah 
uznałaby taki gest za zbyt poufały.

– Dokąd teraz? – zapytał.
– Jedźmy, proszę, do miasta.
– Do biura szeryfa?
– Na samym końcu – odparła Sarah i spojrzała na Tony'ego. – Pamiętasz, gdzie 

mieszkałam? W odpowiedzi skinął głową.

– Czy ten dom nadal stoi?
–  Tak,  ale  kiedy  ostatnim  razem  tamtędy  przejeżdżałem,  znajdował  się  w 

kiepskim stanie. Chyba został wystawiony na sprzedaż.

– To nawet lepiej – szepnęła Sarah. – Zawieź mnie tam teraz, proszę.
Przez  całą  drogę  do  miasta  Sarah  milczała,  pochłonięta  własnymi  myślami, 

nieświadomie zaciskając pięści.

Gdyby  ktoś  spytał  ją  przed  miesiącem,  jaki  jest  jej  stosunek  do  Marmet, 

mogłaby  przysiąc,  że  z  tym  małym  miastem  w  stanie  Maine  nic  jej  nie  łączy. 
Jednak  teraz,  niemal  z  minuty  na  minutę  odczuwała  coraz  większy  strach. 
Przyczyną  przerażenia  była  nie  tylko  wiadomość  o  zamordowaniu  ojca.  Zbyt 
dobrze  pamiętała  szykany  ze  strony  mieszkańców  Marmet.  Ci  ludzie 
najzwyczajniej zniszczyli jej rodzinie życie.

Odetchnęła  głęboko  i  nieświadomie  uniosła  podbródek.  Jeśli  teraz  zachowają

się  równie  podle,  spotka  ich  wielkie  zaskoczenie.  Już  dawno  przestała  być  małą, 
bezbronną  dziewczynką,  a  ponadto,  w  przeciwieństwie  do  matki,  należała  do 
kobiet, które podejmują wyzwanie.

– Jesteśmy na miejscu – oznajmił Tony.
Sarah  odetchnęła  głęboko  i  odwróciła  głowę.  Ledwo  rozpoznała  dom.  Znikła 

background image

gdzieś  szeroka,  frontowa  weranda,  na  której  tak  często  się  bawiła.  Zamiast  niej 
ujrzała  mały  ganek,  okolony  prętami  z  giętego  żelaza,  i  dwa  zardzewiałe  lwy, 
ustawione  niegdyś  dla  ozdoby.  Betonowa  droga  prowadząca  do  domu  była 
popękana  i  porośnięta  chwastami,  a  wielki  dąb,  na  którym  wisiała  niegdyś 
huśtawka, wyglądał na uschnięty.

–  Jesteś  pewny,  że  to  tutaj?  –  spytała  ogromnie  zaskoczona.  Tony  wskazał 

tabliczkę z numerem domu.

– Boże... – szepnęła.
– Daj sobie spokój. Wracajmy – zaproponował Tony.
Siedziała bez ruchu ze wzrokiem wbitym w dom. Po chwili westchnęła.
– Nie mogę – odparła.
Kiedy zaczęła otwierać drzwi wozu, Tony przytrzymał jej rękę.
– Nie powinnaś iść tam sama – powiedział.
– Wiem. I doceniam to, co dla mnie robisz.
– Czemu wyczuwam jakieś „ale"? Sarah zdobyła się na blady uśmiech.
– Pewnie dlatego, że go nie wypowiedziałam.
– A więc nie potrzebujesz towarzystwa?
– Poradzę sobie sama. Poza tym nadal mży. Po co masz moknąć?
– A ty nie zmokniesz?
–  Nie  zabawię  tam  długo  –  oznajmiła  i  opuściła  szybko  samochód,  jakby  się 

bała, że zaraz zmieni zdanie i poprosi Tony'ego, by z nią poszedł.

Samotne stawanie twarzą w twarz z demonami przeszłości z minuty na minutę 

wydawało się Sarah trudniejsze.

Wysoka  po  kolana  trawa  porastająca dziedziniec  była  zeschnięta.  Sprawiły to 

zapewne przedwczesne przymrozki. Mokra ziemia wyglądała jak gąbka nasączona 
wodą. Sarah udało się dostrzec w porę i ominąć dwie duże dziury.

Kiedy  obeszła  dom,  uderzył  ją  w  twarz  tak  silny  podmuch  wiatru,  że  aż 

zadrżała.  Zmarznięta  i  mokra,  narażała  się  na  przeziębienie,  ale  skoro  już 
przyjechała do Marmet, musiała postępować konsekwentnie.

Od  chwili  wyruszenia  w  podróż  myślała  o  skarbie,  który  zostawiła  tutaj  w 

sekretnym schowku.

Znajdzie go czy nie znajdzie?
Nagle  ogarnął  ją  strach.  Miała  ochotę  uciec  stąd  jak  najdalej,  ale  tylko 

przyspieszyła kroku.

Podwórze  za  domem  wydawało  się  mniejsze,  niż  je  zapamiętała.  Pewnie 

dlatego,  że  sama  urosła.  Stara  weranda  wciąż  stała  na  swym  miejscu,  chociaż 

background image

chyliła się ku upadkowi.

Sarah  podbiegła  do  bocznej  ściany  podmurówki  schodków,  uklękła  i  zaczęła 

przesuwać dłońmi po szorstkiej powierzchni starych cegieł. Liczenie rozpoczęła od 
dolnego  stopnia.  Dziesięć  cegieł  w  prawo,  a  potem  dwie  w  górę.  Zakołysała  się 
niebezpiecznie na piętach.

Co ja tu właściwie robię?
Uzmysłowiła sobie nagle bezsensowność własnego postępowania. Jak wariatka 

taplała  się  w  błocie  i  biegała  zziębnięta  po  deszczu.  Boże...  Sarah  Jane,  czy 
naprawdę  musisz  tego  szukać?  Nie  masz  większych  zmartwień?  –  zganiła  się  w 
duchu.

Wpatrywała się w odszukaną cegłę, powtarzając w myśli, że jeśli nie znajdzie 

za  nią  swego  skarbu,  nawet  nie  poczuje  rozczarowania.  Jednak  wiedziała,  że  to 
nieprawda.

W pierwszej chwili cegła nie dawała się nawet obluzować, a co dopiero wyjąć. 

Po paru próbach Sarah była gotowa zrezygnować, ale właśnie w tej chwili poczuła, 
że cegła się poruszyła.

Niemal wyrwała ją z muru i tak gwałtownym ruchem wsunęła dłoń do małego 

otworu, że klęcząc na ziemi, straciła równowagę i upadła. Zraniła przedramię, ale 
zaabsorbowana przeszukiwaniem skrytki tylko przez krótką chwilę czuła ból.

Otwór był dość głęboki. Dopiero po dłuższych poszukiwaniach udało się Sarah 

natrafić po omacku na coś małego, twardego i kwadratowego. Nachyliła się i z ulgą 
wsparła czoło o zimny ceglany mur. Z największym trudem powstrzymała się od 
płaczu.

–  Dzięki  ci,  Panie  –  wyszeptała,  wyciągając  ze  skrytki  niewielkie  plastikowe 

pudełko. Pokryte grubą warstwą kurzu wyglądało na nietknięte. Sarah postawiła je 
przed sobą, z kieszeni płaszcza wyjęła chusteczkę, wytarła krew z przedramienia, a 
potem z odnalezionego skarbu.

Potem powoli otworzyła wieczko i jej oczom ukazała się stara fotografia. A na 

niej roześmiana twarz ojca.

Z wrażenia straciła oddech. Łzy przesłoniły obraz. Niemal równocześnie zdała 

sobie  sprawę,  że  padający  deszcz  może  zniszczyć  zawartość  pudełka.  Szybko 
opuściła  wieczko i poderwała się na  nogi. Nie oglądając się  za siebie, rzuciła się 
pędem w stronę wyjścia z posesji, przyciskając do piersi odnaleziony skarb.

Tony dostrzegł Sarah wybiegającą zza rogu domu. Już z daleka było widać, że 

jest  wstrząśnięta.  Na jej  twarzy malowało się przerażenie. Przekonany,  że ktoś ją 
goni, błyskawicznie wyskoczył z wozu i pognał w jej kierunku.

background image

– Co się stało? – zawołał.
–  Muszę  dostać  się  do  środka  –  wymamrotała  i  nie  zwalniając,  wyminęła 

Tony'ego.  Zatrzymał  się  na  chwilę,  żeby  sprawdzić,  czy  ktoś  jej  nie  goni.  Kiedy 
jednak  nie  ujrzał  nikogo,  podążył  za  Sarah  do  samochodu.  Wsunął  się  za 
kierownicę.

Sarah miała dziwną minę. Trzymała na kolanach jakiś mały przedmiot, a z jej 

przedramienia ściekała strużka krwi.

– Do diabła, co się stało? – warknął.
Zaskoczona  gniewnym  tonem  Tony'ego  aż podskoczyła z  wrażenia.  Spojrzała 

na skaleczone przedramię i wzruszyła ramionami.

– Drobiazg. Starłam sobie skórę.
– Krwawisz. Zabiorę cię do lekarza.
– Nic z tego – mruknęła. – Odwieź mnie tylko do domu.
– S ądziłem, że zamierzasz spotkać się z szeryfem – przypomniał.
– Nie dzisiaj – odparła cicho. Zacisnęła palce na małym pudełku. – Jedźmy już 

do domu. – Spojrzała na swego towarzysza błagalnym wzrokiem. – Proszę.

Tony zaklął pod nosem i ruszył w drogę. Po chwili, oddalając się coraz bardziej 

od Marmet, pędzili w stronę jeziora.

Podjechali  pod  dom  Tony'ego.  Sarah  była  tak  roztrzęsiona,  że  z  trudem 

wysiadła z samochodu. Drżąc na całym ciele, szła za Tonym po schodach na piętro. 
Przez  cały  czas  przyciskała  do  piersi  małe  zielone  pudełko.  Ciepło  panujące  we 
wnętrzu domu sprawiło, że natychmiast opuściła ją resztka sił.

– Musisz od razu wyskoczyć z tych mokrych ciuchów – oświadczył Tony.
– Dobrze, tylko najpierw...
Rozeźlony chwycił ją za ramiona i potrząsnął.
– Albo natychmiast się rozbierzesz, albo cię wyręczę.
–  Sama  to  zrobię  –  oświadczyła.  –  Ale  dopiero  wtedy,  kiedy  wyjdziesz  z 

mojego pokoju. Kiwnął głową i ruszył ku drzwiom łazienki.

– Po co tam idziesz?
– Przygotować ci gorącą kąpiel.
– Ach, tak. Dziękuję – mruknęła.
Spojrzała  na  trzymane  pudełko,  a  potem  na  drzwi,  za  którymi  zniknął  Tony. 

Uspokoiła  się,  gdy  usłyszała  szum  wody.  Miała  nadzieję,  że  pan  tego  domu 
dotrzyma także pozostałych obietnic. Na samą myśl o tym, że mógłby ją rozbierać, 
pod Sarah ugięły się kolana. Opadła ciężko na krzesło, odłożyła pudełko na stolik i 
zabrała  się  za  ściąganie  przesiąkniętych  wodą  pantofli  i  płaszcza.  Właśnie 

background image

zesztywniałymi  z  zimna  palcami  usiłowała  bezskutecznie  rozpiąć  pasek,  gdy  do 
pokoju wrócił Tony.

–  Boże,  chyba  zupełnie  postradałem  zmysły,  pozwalając  ci  w  taką  pogodę 

opuszczać dom... – niemal jęknął.

– Nie jesteś moim opiekunem – odparła wyniośle. – Sama podejmuję decyzje 

i...

–  Nie  są  one  zbyt  mądre  –  skomentował  sucho,  a  potem  odsunął  lodowate 

dłonie Sarah i rozpiął jej pasek.

Zanim  zdołała  zaprotestować,  szybkim  ruchem  wyszarpnął  jej  bluzkę  z 

dżinsów.

– Poradzisz sobie dalej?
Zacisnęła kurczowo palce na kołnierzyku, tak jakby obawiała się, że Tony zaraz 

zerwie z niej bluzkę.

– Tak, poradzę sobie.
– W porządku.
Zły  jak  diabli  zszedł  na  parter.  Dopiero  na  dole  zaczął  zastanawiać  się  nad 

przyczyną własnego gniewu. Sarah przeżywała trudne chwile, nic dziwnego zatem, 
że reagowała w tak nieprzyjemny i nieprzewidywalny sposób.

Nagle  wyobraził  sobie,  jak  Sarah  wchodzi  do  parującej  wody,  która  omywa 

najpierw  jej  kolana,  potem  biodra,  a  w  końcu  piersi...  Obraz  był  tak  realny,  że 
Tony'ego ogarnęła chęć zawrócenia na górę i przekonania się,  czy jego wizja ma 
cokolwiek wspólnego z rzeczywistością.

I właśnie w tej chwili uzmysłowił sobie przyczynę własnej złości. Przyjechał do 

Marmet specjalnie po to, aby pomóc Sarah przetrwać trudne chwile, lecz ona mu na 
to  nie  pozwalała.  Okazywała  brak  zaufania.  Fakt  ten  ugodził  go  boleśnie,  był 
przyczyną narastającego rozgoryczenia.

Przytłoczyło  go  poczucie  klęski.  Zwiesił  ramiona  i  poszedł  do  kuchni,  by 

przygotować  coś  do  jedzenia.  Właściwie  nie  powinno  go  obchodzić,  co  myśli  o 
nim Sarah. To nie miało żadnego znaczenia, dla sprawy.

Kilka  minut  później,  przelewając  zupę  z  puszki  do  garnka,  Tony  uznał,  że 

niepotrzebnie się oszukuje. Miał trzydzieści sześć lat, lecz jeszcze nigdy nie był z 
żadną kobietą w poważnym związku. Sarah Whitman mogłaby to zmienić, dlatego 
obchodziło go, co o nim myśli i czy mu ufa. Pragnął jej pomóc, otoczyć ją opieką, 
ponieważ  wywarła  na  nim  wielkie  wrażenie.  Podziwiał  jej  wewnętrzną  siłę  i 
odwagę.

Jeśli  jednak  nie  uda  mu  się  pozyskać  jej  sympatii  i  zaufania,  ich  znajomość 

background image

skończy  się  równie  szybko,  jak  się  zaczęła.  I  właśnie  świadomość  tego  faktu 
doprowadzała go do furii.

Sarah leżała w wannie, dopóki woda nie stała się zupełnie zimna. Podniosła się 

niechętnie, wytarła i ubrała w sweter i czyste dżinsy. Przeczesała palcami włosy i 
podeszła do stolika, na którym zostawiła małe zielone pudełko. Było jeszcze trochę 
brudne.  Zabrała  je  do  łazienki  i  zmyła  resztkę  błota.  Potem  zmówiła  krótką 
modlitwę i uniosła wieczko.

Oprawiona fotografia nadal leżała na wierzchu. Sarah dotknęła lekko kruchego, 

starego papieru, a potem ostrożnie wyjęła zdjęcie z ramki. Przedstawiało ją i ojca 
na plaży, obok budowanego zamku z piasku. Pamiętała jak przez mgłę, że zdjęcie 
robili im jacyś obcy ludzie.

Och, Boże! Jak bardzo pragnęła, aby powróciły tamte dni i naiwna wiara w to, 

że jest kochana i bezpieczna.

Przypomniała sobie, że fotografia została zrobiona w dniu jej szóstych urodzin. 

Bawili się w wodzie, zbierali muszelki i budowali zamki z piasku.

Później  zjedli  rybę  z  frytkami  i  ruszyli  w  drogę  powrotną  do  domu.  Sarah 

pamiętała, jak bardzo była wówczas zmęczona. Skuliła się na przednim siedzeniu i 
czując na ramieniu opiekuńczą dłoń ojca, zamknęła oczy i zasnęła.

Odłożyła na bok fotografię i po chwili wyciągnęła z pudełka malutką muszelkę, 

pamiątkę  z  tamtego  dnia,  i  położyła  na  stoliku.  Wśród  skarbów  z  dzieciństwa 
znalazła  popękaną  skorupkę  ptasiego  jajeczka  i  smętne  szczątki  czterolistnej 
koniczyny.

W pudełku był jeszcze kluczyk do pamiętnika, którego nigdy nie napisała, oraz 

bransoletka z wygrawerowanymi imionami Sarah Jane. Dotknęła palcem kawałka 
markazytu, który dostała od znajomego ojca. Franklin Whitman nazwał go złotem 
głupków i powiedział, że ten minerał nie ma żadnej wartości.

Sarah  powoli  opróżniła  pudełko,  odstawiła  je  na  bok  i  odetchnęła  głęboko, 

czekając przez chwilę, czy coś się wydarzy. Wreszcie wstała i poszła do łazienki. 
Uczesała  się, prawie  nie  patrząc  na  własne odbicie  w  lustrze.  Odgarnęła  włosy  z 
twarzy i upięła je po obu stronach głowy.

Właśnie  naciągała  czyste  skarpetki,  gdy  usłyszała  pukanie  do  drzwi  i  głos 

Tony'ego.

– Sarah?
– Wejdź – zawołała i sięgnęła po pantofle. Otworzył drzwi, lecz nie wszedł do 

środka.

– Podgrzałem zupę – oznajmił.

background image

–  To  świetnie.  Zaraz  zejdę.  Omiótł  wzrokiem  małe  zielone  pudełko  i  zbiór 

leżących obok przedziwnych przedmiotów.

– Znalazłaś to, czego szukałaś? – zapytał. Sarah spojrzała na stolik.
– Znalazłam pudełko, lecz nie było w nim tego, czego szukałam.
Na jej twarzy malował się głęboki smutek. Sfrustrowany Tony wsunął ręce do 

kieszeni.

– Czy mogę jakoś ci pomóc?
– Nie, ale dziękuję, że o tym pomyślałeś.
– Nic nie mogę dla ciebie zrobić? Jesteś pewna?
– Tak, jestem pewna. Nikt nie może mi pomóc.
– A czego właściwie szukasz?
– Zabrzmi to głupio.
– Nic, co dotyczy ciebie, nie może być głupie. Westchnęła, a potem podeszła do 

stolika i przeciągnęła palcem po krawędzi muszelki.

– Sarah...?
Odsunęła  na  bok  muszelkę  i  dotknęła  fotografii  w  miejscu,  w  którym 

znajdowała się twarz ojca. Gdy podniosła wzrok, z jej oczu ciekły łzy.

– Przed  laty  uważałam  te  rzeczy  za  najcenniejsze  skarby.  Kiedy  przyjechała 

ciotka Lorett i zabrała mnie do Nowego Orleanu, zupełnie o nich zapomniałam. A 
teraz... teraz jest już za późno.

– Nigdy nie jest za późno na zmiany – powiedział ciepłym tonem.
– Nie chodzi o zmiany – odparła prawie szeptem. – Już jest po prostu za późno. 

Zbyt długo zwlekałam z powrotem, a teraz znikła.

– Co znikło, słonko? Czego szukasz?
– Miłości... ale już jej nie ma. I nigdy nie powróci. Zabili ją, tak samo jak zabili 

oboje moich rodziców.

Tony nie był w stanie dłużej patrzeć spokojnie na jej rozpacz.
– Chodź do mnie – szepnął czule i wziął ją w ramiona.
Wzdragała się, ale krótko. Musiała bowiem, choć na chwilę, oprzeć się na kimś 

silnym. Kiedy Tony objął ją mocniej, zaczęła płakać. Najpierw cichutko, a potem 
coraz głośniej i głośniej.

Słuchał  z  przykrością  szlochu  Sarah,  ale  wiedział,  że  wcześniej  czy  później 

musiała się załamać. Nikt nie byłby w stanie tłumić w sobie tak wielkiego gniewu. 
Przyciągnął ją bliżej, oparł policzek na czubku jej głowy i nagle pojął, że właśnie 
na  taką  chwilę  czekał  od  dwudziestu  lat,  od  dnia  pogrzebu  Catherine  Whitman. 
Mała Sarah, blada jak ściana, stała wówczas nad grobem matki, nawet nie próbując 

background image

powstrzymać łez.

Tony pragnął podejść i ukoić ból nieszczęsnej dziewczynki, ale nie zrobił tego. 

Odszedł  przekonany,  że  nadejdzie  dzień,  w  którym  będzie  mógł  przekazać  jej 
wyrazy  współczucia.  Zwlekał  i  zwlekał,  aż  nagle  pewnego  dnia  okazało  się,  że 
Sarah Whitman została wywieziona z Marmet. Przez wszystkie minione lata obraz 
małej,  zapłakanej  dziewczynki  i  dojmujące  poczucie  winy  ani  na  chwilę  nie 
opuściły jego myśli.

Mimo  że  teraz  trzymał  Sarah  w  objęciach,  okazał  się  tak  samo  bezsilny,  jak 

wiele  lat  temu.  Pragnął,  by  poczuła  się  lepiej,  nie  miał  jednak  najmniejszego 
pojęcia, jak to sprawić.

Po jakimś czasie Sarah  wysunęła się z objęć Tony'ego.  Podał jej chusteczkę i 

cofnął się niechętnie.

–  Nie  mogę  uwierzyć,  że  to  zrobiłam  –  wymamrotała,  wycierając  łzy.  –

Przepraszam.

– Boże, Sarah... nie wolno ci mówić takich rzeczy. Nie przepraszaj. Zaskoczył 

ją gniew przebijający w głosie Tony'ego. Westchnęła.

– Anthony Jamesie DeMarco... – zaczęła powoli swoją myśl.
– O co chodzi? – warknął.
–  Myślę,  że  powinnam  wreszcie  zdobyć  się  na  słowa  podzięki.  Za  to,  że 

postanowiłeś  mi  pomóc.  Poświęciłeś  swój  czas  i  ofiarowałeś  dach  nad  głową. 
Przede wszystkim jednak dziękuję ci za to, że kochałeś mego ojca.

Wierzchem dłoni dotknął policzka Sarah.
– Nie ma za co.
– A co do zupy... – zaczęła.
Chciała  jak  najszybciej  położyć  kres  niezręcznej  sytuacji.  Należało  wrócić  do 

normalności, a przede wszystkim – zachować odpowiedni dystans.

–  Co  do  zupy  –  jak  echo  powtórzył  Tony,  uśmiechając  się  blado.  –  Jestem 

pewny,  że  jako  właścicielka  restauracji  i  znawczyni  sztuki  kulinarnej  docenisz 
dobre jedzenie. Chodź ze mną. Przekonasz się, jak doskonale otwieram puszki.

– Sądzę, że wiele innych rzeczy też robisz doskonale – powiedziała Sarah.
Zanim zdołał poprosić ją o rozwinięcie tego tematu, opuściła pokój i skierowała 

się do kuchni, zwabiona zapachem pomidorowej zupy i tostów z serem.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Deszcz,  który  padał  przez  cały  dzień,  wieczorem  zmienił  się  w  śnieg.  Sarah 

była zachwycona zimowym pejzażem, niestety, puszyste płatki, ogromne i mokre, 
znikały po zetknięciu z ziemią.

Biorąc fascynację Sarah za niepokój, Tony postanowił podtrzymać ją na duchu.
– Nie przejmuj się, śnieg nas nie zasypie.
– Och, wcale się o to nie martwię – odparła. – Ja po prostu od lat nie widziałam 

śniegu.

– Naprawdę? Jak to możliwe?
–  Ciocia  Lorett  nie  lubiła  wyjeżdżać  z  Nowego  Orleanu,  a  ja  nie  chciałam 

zostawiać jej samej. – Sarah wzruszyła ramionami. – Lorett to przecież cała moja 
rodzina.

Tony  wyczuł  jednak,  że  istniała  jeszcze  jakaś  przyczyna,  o  której  Sarah  nie 

chciała mówić. Dopiero teraz uprzytomnił sobie, że dotąd ani razu nie wspomniała 
o żadnym przyjacielu. Był właściwie zadowolony, oznaczało to bowiem, że między 
nim a Sarah nie stał żaden mężczyzna.

Podszedł bliżej i niby od niechcenia dotknął trzeciego palca jej lewej ręki.
– Widzę, że nie nosisz pierścionka ani obrączki.
– Przestałam.
– Byłaś mężatką?
– Prawie – odparła krótko.
– Prawie?
–  Nakryłam  narzeczonego  w  łóżku  z  kobietą,  którą  uważałam  za  swoją 

przyjaciółkę.

–  Och.  To  paskudne  przeżycie  –  łagodnym  tonem  oświadczył  Tony.  –  I  co 

zrobiłaś?

– Nie zamordowałam żadnego  z nich, ale zerwałam z nimi wszelkie stosunki. 

Skupiłam całą uwagę i energię na „Ma Chere". Tak nazywa się moja restauracja. I 
powinnam podziękować niedoszłemu mężowi i dawnej przyjaciółce za odniesiony 
sukces.

– Czy potem był ktoś inny? – indagował Tony.
Sarah zaprzeczyła ruchem głowy, a potem odwróciła wzrok, by ukryć emocje. 

Nie, w jej życiu nie było potem nikogo. Aż do tej pory.

Brzydko jest cieszyć się cudzym nieszczęściem, jednak Tony odczuł satysfakcję 

background image

i  zadowolenie.  Skoro  Sarah  nie  jest  z  nikim  związana,  trzeba  postępować  z 
rozmysłem, by jej nie spłoszyć.

– To wielkie szczęście, że miałaś ciotkę.
– Tak. Stałam się jej córką.
Tony wyczuł, że Sarah coś ukrywa.
– Ale miałaś jakieś kłopoty? – zaryzykował pytanie. Zasępiła się.
–  Kiedy  przed  laty  Lorett  przyjechała  do  Mar-met,  żeby  mnie  zabrać,  była 

właściwie  obcą  osobą,  ledwie  zapamiętaną  z  kilku  naszych  wizyt  w  Nowym 
Orleanie. Może byłoby lepiej, gdybym w ogóle nie pamiętała własnej matki... Całe 
lata zajęło mi nabranie pewności, że kiedy wrócę ze szkoły do domu, ciocia będzie 
na mnie czekała... Poza tym istniał jeszcze inny problem. Byłam osobą spoza kręgu 
jej  przyjaciół  i  rodziny.  –  Na  twarzy  Sarah  ukazał  się  blady  uśmiech.  –  Biała 
dziewczynka  w  murzyńskiej  społeczności  Południa...  Tych  ludzi  spotkało  i  nadal 
spotyka  wiele  niesprawiedliwości.  Tolerowali  mnie  tylko  ze  względu  na  Lorett. 
Upłynęło sporo czasu, zanim zostałam w pełni zaakceptowana.

– A jak jest obecnie? – zapytał Tony.
–  Nadal  jestem  uważana  za  białą  dziewczynę,  którą  Lorett  Boudreaux  wzięła 

swego czasu na wychowanie, ale wszyscy mnie polubili, zresztą ze wzajemnością. 
–  Sarah  westchnęła.  –  W  każdym  razie  kiedy  otworzyłam  restaurację,  w  oczach 
rodziny  i  znajomych  cioci  zdobyłam  dodatkowy  punkt.  »  –  Dlaczego?  –  chciał 
wiedzieć Tony.

–  Bo  serwuję  piekielnie  dobre  gumbo.  I  cenią  sobie  mój  wspaniały 

kukurydziany chleb. A ponadto wiedzą, że gdyby choć raz spróbowali potraktować 
mnie źle, Lorett rzuciłaby na nich urok.

Tony  parsknął  śmiechem.  Ujrzawszy  jednak,  że  Sarah  zachowuje  powagę, 

spojrzał na nią z niedowierzaniem.

– Chyba żartowałaś.
– Ani trochę – odrzekła. – Za młodu ciocia Lorett parała się magią. Przysięga, 

że już dawno temu porzuciła te praktyki, ale nadal ma trzecie oko.

– Co to oznacza?
– W Nowym Orleanie mówi się tak o ludziach, którzy są jasnowidzami.
– Przed taką ciotką nie sposób coś ukryć.
– Żebyś wiedział. – Sarah nagle zadrżała. – Przepraszam cię na chwilę. Pójdę 

po sweter.

–  Poczekaj.  –  Tony  podbiegł  do  szafy  i  wyjął  pulower.  –  Weź,  a  ja  dorzucę 

drew do ognia.

background image

W  swetrze  od  razu  zrobiło  się  jej  cieplej.  Podeszła  za  Tonym  do  kominka. 

Rozsiadła się wygodnie w dużym, miękkim fotelu.

W kominku trysnął w górę snop iskier. Tony odsunął się od gorącego paleniska 

i odwrócił w stronę Sarah.

– Masz ochotę na gorącą czekoladę? – zapytał.
– Dobry pomysł – uznała Sarah. – Szybko nas rozgrzeje.
Zaczęła podnosić się z miejsca, ale Tony zaprotestował.
–  Zostaw  to  mnie.  Posiedź  przy  kominku.  Szybko  wrócę.  –  Wręczył  Sarah 

pilota. – Może uda ci się znaleźć coś ciekawego w telewizji.

W gruncie rzeczy była zadowolona, że może leniuchować.
–  Dziękuję,  ale  nie  jestem  przyzwyczajona,  by  ktoś  mnie  obsługiwał.  Tony 

pogłaskał Sarah po głowie, jakby była dzieckiem.

– Niedługo wrócę.
Patrzyła za odchodzącym, przyznając z niechęcią, że Tony porusza się zwinnie 

i wygląda bardzo atrakcyjnie. Odruchowo dotknęła miejsca na głowie, na którym 
przed  chwilą  spoczywała  jego  dłoń.  Było  gorące.  Westchnęła,  odchyliła  się  w 
fotelu  i  zamknęła  oczy.  Sweter,  który  miała  na  sobie,  był  przesycony  zapachem
Tony'ego...

Otrząsnęła  się  z  dziwacznych  myśli.  Nękały  ją,  ponieważ  od  dłuższego  czasu 

była  zmęczona  i  nadpobudliwa.  Owszem,  Tony  był  miły,  ale  przyszedł  jej  z 
pomocą jedynie dlatego, że chciał spłacić dług wobec jej ojca.

Wrócił  po  kilku  minutach.  Usłyszała  jego  kroki  i  niechętnie  otworzyła  oczy. 

Tony  niósł  tacę  z  filiżankami  pełnymi  gorącej  czekolady  i  talerzem  kruchych 
ciasteczek.

Sarah zaczęła się zastanawiać, czy Tony wie, jak bardzo jest atrakcyjny. Szybko 

jednak uznała, że musi być tego w pełni świadomy. Chętnie dowiedziałaby się, czy 
w  Chicago  jest  z  kimś  związany  na  stałe,  ale  nie  wypadało  o  to  zapytać.  Takie 
pytanie  kobieta  może  zadać  mężczyźnie  tylko  wtedy,  kiedy  myśli  o  bliższej 
znajomości. A ona powinna się teraz skupić wyłącznie na wykryciu zabójcy ojca.

Tony postawił tacę na niskim stoliku.
– Mam nadzieję, że lubisz herbatniki imbirowe. To wszystko, co mam w domu 

– oznajmił.

– Lubię. Szczerze powiedziawszy, najbardziej ze wszystkich ciasteczek.
– Ja też bardzo je lubię – przyznał z rozbrajającym uśmiechem.
Wręczył  Sarah  filiżankę  z  czekoladą,  a  na  serwetce  położył  dwa  herbatniki. 

Zachowywał się sympatycznie, jak stary przyjaciel. Sarah uznała, że dopóki Tony 

background image

nie spróbuje posunąć się dalej, dopóty nic jej nie grozi.

Tego  wieczoru  wreszcie  poczuła  się  bezpieczna,  przestała  ją  dręczyć 

samotność.  Tony  DeMarco  był  ostatnią  osobą,  jaką  spodziewała  się  tutaj  zastać. 
Jednak jego towarzystwo wpływało na nią dodatnio. Podtrzymywał ją na duchu i 
dodawał sił.

Sarah zwinęła się w kłębek i naciągnęła kołdrę na ramiona.
Schronienie, które zaofiarował jej Tony, okazało się prawdziwym darem losu. 

Na zewnątrz przybywało śniegu. O ściany budynku uderzały silne porywy wiatru. 
Co  pewien czas gałęzie łomotały w okna, ale Sarah nie zwracała uwagi na żadne 
odgłosy.

Ocknęła  się  tuż  przed  świtem.  Przerażona,  walcząc  o  oddech.  Śniła,  że 

znajdowała się głęboko pod wodą, próbując wydostać się na powierzchnię. Płynęła 
i  płynęła,  ale  mimo  wysiłków  miała  wokół  siebie  tylko  czarną,  gładką  jak  lustro 
otchłań.  Postanowiła  pogodzić  się  z  tym,  co  nieuniknione...  I  właśnie  wtedy  się 
obudziła. – Boże! – jęknęła, zrzucając kołdrę.

Opuściła nogi i dotknęła stopami zimnej podłogi. Naciągnęła szybko wełniane 

skarpetki  i  pobiegła do  łazienki.  Wróciła po  kilku  minutach  i  tęsknym wzrokiem 
popatrzyła na łóżko. Wiedziała jednak, że po  takich koszmarach nie ma szans na 
dalszy spokojny sen. Włożyła szlafrok i podeszła do okna, by sprawdzić, czy nadal 
pada śnieg. Nie padał, a w dodatku wszystko stopniało.

W  panujących  ciemnościach  nie  była  w  stanie  dostrzec  jeziora.  Wiedziała 

jednak,  że  jest  w  pobliżu,  okolone  drzewami  i  ogólnie  dostępne  dzięki 
prowadzącym doń drogom. Przyszły jej na myśl wszystkie lata, przez które w tej 
ponurej topieli spoczywało ciało ojca.

Właśnie zamierzała odejść od okna, gdy nagle zauważyła za szybą jakiś ruch. 

Spojrzała uważniej, lecz nic nie dostrzegła.

Ubrawszy się szybko, wyszła z pokoju. W domu panowała cisza. Zadowolona, 

że  Tony  jeszcze  śpi,  poszła  do  kuchni.  Jeśli  znajdzie  odpowiednie  składniki, 
przygotuje dobre śniadanie, na modłę nowoorleańską.

Tony budził się powoli. Przeciągnął się jak kot. Potem podłożył ręce pod głowę 

i  zapatrzył  się  w  sufit.  Przez  szpary  w  zasłonach  do  pokoju  przenikały  pierwsze 
promienie  słońca.  Gdy  tylko  zamknął  oczy,  natychmiast  pomyślał  o  śpiącej  w 
pobliżu kobiecie.

Sarah Jane Whitman.
Z  pozoru  zwykłe  imiona  i  nazwisko,  lecz  w  noszącej  je  osobie  nie  było  nic 

zwyczajnego. Zgrabna, gibka i ponętna. Ż oczyma, które mówiły: idź do diabła. I 

background image

kaskadą ciemnych włosów okalających twarz oraz krągłymi biodrami, którymi tak 
zmysłowo kręciła  przy każdym  kroku...  Był  to  dar  natury,  z  którego  nie  zdawała 
sobie sprawy, a który przykuwał męską uwagę.

Poczuł  przypływ  pożądania.  Jęknął  cicho  i  poczłapał  pod  prysznic.  Kiedy  po 

jakimś czasie opuścił sypialnię, uzmysłowił sobie, że Sarah już nie śpi. Smakowite 
zapachy i ciche odgłosy dochodzące z kuchni pozwalały się domyślać, że wkrótce 
czeka go śniadanie.

Dopiero zdejmując z ognia blachę upieczonych biszkoptów, Sarah zorientowała 

się, że nie jest w kuchni sama. Odwróciła się i ujrzała Tony'ego. Oparty o framugę 
drzwi, stał z rękoma skrzyżowanymi na piersiach.

– Od kiedy tu sterczysz? – spytała niezbyt elegancko.
Uśmiechnął  się  lekko.  Już  zdążył  się  przekonać,  że  Sarah  nie  lubi  być 

zaskakiwana.

– Też miło mi, że cię widzę – oznajmił z lekką drwiną w głosie. – Dzień dobry. 

– Pociągnął nosem. – Coś wspaniale pachnie.

Sarah westchnęła z rezygnacją, sięgnęła po ścierkę i wytarła ręce.
–  Przepraszam,  nie  chciałam  być  niegrzeczna.  Chyba  nie  masz  mi  za  złe,  że 

panoszę się w twojej kuchni.

Z szerokim uśmiechem na twarzy Tony ruszył w stronę dzbanka z kawą.
–  Miałbym  się  gniewać?  –  zdziwił  się.  –  Kobieto,  czyżbyś  była  niespełna 

rozumu?  Czy  twoim  zdaniem  istnieje  na  świecie  choć  jeden  mężczyzna,  który 
reaguje gniewem na próbę nakarmienia go?

Kiedy  Sarah  roześmiała  się,  Tony  odwrócił  się  gwałtownie  i  utkwił  w  niej 

twarde spojrzenie.

Z wrażenia straciła oddech, bo zmienił się w jednej chwili. Już nie miał ochoty 

na żarty, tylko na coś zupełnie innego...

Poczuła ogarniający ją ogień. Odwróciła wzrok i zaczęła wbijać jajka do miski. 

Zastanawiała  się równocześnie, co powinna zrobić, jeśli  Tony przejdzie od  myśli 
do czynów.

Z reakcji Sarah zorientował się, że dostrzegła w jego wzroku pożądanie. Zasępił 

się, sfrustrowany zaistniałą sytuacją. Kiedy naszła go ochota, nigdy nie odmawiał 
sobie  przyjemności  pójścia  z  kobietą  do  łóżka.  Jednak  Sarah  nie  była  jakąś  tam 
kobietą,  a  po  drugie,  dramatyczne  okoliczności,  jakie  chwilowo  ich  połączyły,  w 
żadnym wypadku nie nastrajały do romantycznych uniesień.

Tony'ego  bardzo  zaskoczył  śmiech  Sarah.  Taki  niespodziewany,  dźwięczny, 

wesoły, pełen życia. Zapragnął usłyszeć go ponownie. A już po chwili uświadomił 

background image

sobie,  że  uczucia,  jakie  obudziła  w  nim  Sarah  Whitman,  są  dla  niego  czymś 
zupełnie nowym i dotąd nieznanym.

– Jesteś bardzo głodny? – zapytała.
Tak  głodny,  że  schrupałbym  cię  całą,  pomyślał.  Popatrzył  na  jajko  w  rękach 

Sarah i udał, że się głęboko zastanawia.

– S ądzę, że to trójjajeczny poranek – oświadczył po chwili z poważną  miną. 

Skinęła głową i rozbiła następne jajko.

– Nie masz w domu żadnych płatków – powiedziała opryskliwie.
– Czego?
– Płatków.
– Nie mam, bo nie lubię – odparł Tony, nalewając sobie kawy.
– W Nowym Orleanie bez płatków nie ma śniadania.
Odwrócił się w stronę Sarah, popatrzył na nią sponad brzegu swego kubka, po 

czym wymamrotał z niechęcią:

– Całkiem możliwe, ale na szczęście teraz jesteśmy w Maine.
Stłumiła  uśmiech.  Do  rozmieszanych  jajek  dodała  kawałki  kiełbasy  i  drobno 

posiekane warzywa, a potem całą zawartość miski przelała do dużego rondla.

– Co robisz? – zainteresował się Tony.
– Taki specjalny omlet, na pewno ci zasmakuje.
– Och, z całą pewnością.
Sarah  nie  podniosła  oczu,  wolała  skoncentrować  się  na  przygotowaniu 

śniadania. Po chwili postawiła danie na stół.

–  Ś  niadanie  gotowe  –  oznajmiła.  –  Ciocia  Lorett  dodałaby  jeszcze:  „siadaj  i 

jedz, bo jak nie, to oddam wszystko świniom".

Po słowach Sarah odprężyli się oboje. Siadając do stołu, Tony uśmiechnął  się 

lekko.

– Czy ty i twoja ciotka hodujecie świnie? – zapytał. Sarah uniosła brwi.
– Jasne, że nie.
–  Przepraszam  –  mruknął  i  ze  skruszoną  miną  spojrzał  na  stojący  przed  nim 

talerz.

– Tylko kury. Na nich ciocia nie ma zwyczaju praktykować czarnej magii.
Tony zaczął się śmiać, lecz po chwili zorientował się ze zdziwieniem, że Sarah 

wcale nie żartuje.

– Mówiłaś serio? – spytał.
– Lepiej zajmij się już jedzeniem – poradziła Sarah.
Po  brzydkim  dniu  nastąpił  pogodny  ranek,  zwiastujący  ładną  pogodę.  Na 

background image

jasnym,  czystym  niebie  było  widać  kilka  chmur,  które  wyglądały  jak 
rozczapierzone kłębki waty.  Niewiedza, co naprawdę przydarzyło się ojcu, i stałe 
napięcie  osłabiły  znacznie  odporność  psychiczną  Sarah.  Rano  zadzwoniła  do 
szeryfa, jednak dowiedziała się tylko tyle, że wyszedł z biura i wróci dopiero przed 
wieczorem. Poczuła się rozczarowana i zmęczona.

Po  śniadaniu  Tony  przeszedł  do  biblioteki,  aby  załatwić  kilka  służbowych 

telefonów,  natomiast  Sarah  zadzwoniła  do  Nowego  Orleanu.  Usłyszała,  że  nie 
dzieje  się  nic  złego,  a  w  restauracji,  mimo  nieobecności  właścicielki,  wszystko 
chodzi jak w zegarku.

Sama nie wiedziała, czy cieszyć się tym faktem, czy raczej martwić.
Potem  próbowała  dodzwonić  się  do  Lorett,  lecz  bezskutecznie.  Z 

westchnieniem odwiesiła słuchawkę, nie po raz pierwszy żałując, że nie udało się 
jej namówić ciotki na zainstalowanie automatycznej sekretarki.

Tak więc pozostawało teraz tylko czekanie, jednak Sarah nigdy nie należała do 

cierpliwych  osób.  Podeszła  do  okna  i  spojrzała  na  drzewa  okalające  dziedziniec. 
Wspaniałe  jesienne  barwy  liści  wydawały  się  nieco  bledsze  i  mniej  jaskrawe  niż 
poprzedniego  dnia.  Sarah  uznała,  że  takie  postrzegania  świata  jest  wynikiem  jej 
pogarszającego się nastroju.

Dostrzegła  jezioro,  tu  i  ówdzie  prześwitujące  wśród  drzew.  Promienie 

porannego  słońca  ślizgały  się  wesoło  po  powierzchni,  maskując  sekrety,  które 
skrywała ponura topiel.

Po dłuższej chwili odeszła od okna i odszukała w szafie swój płaszcz.
Powietrze  było  ostre  i  rześkie,  wprost  zachęcało  do  spaceru.  Sarah  postawiła 

kołnierz, wsunęła dłonie do kieszeni płaszcza i rozpoczęła przechadzkę po terenie 
okalającym dom. Zatrzymała się przy kwiatowym klombie i nachyliła, aby wyrwać 
garść zielska. Rzuciła je na ziemię, wytarła ręce o dżinsy i poszła dalej. Wkrótce 
ujrzała  przed  sobą  małą  drewnianą  ławkę,  którą  obudowano  pień  potężnego 
drzewa. Postanowiła, że wracając ze spaceru, posiedzi tu przez chwilę.

Dwukrotnie przystawała, odwracała się i pod różnym kątem spoglądała na dom, 

za  każdym  razem  podziwiając  zarówno  architekturę  budynku,  jak  i  okalający  go 
krajobraz. Dom wtapiał się doskonale w pejzaż, jakby był jego naturalną częścią.

Sarah  znów  przyszedł na  myśl  Tony.  Nadal nie potrafiła  zrozumieć,  dlaczego 

właśnie tutaj zbudował sobie to schronienie przed światem. Zastanawiała się, czym 
jeszcze ją zaskoczy.

Gdy tak przyglądała się budynkowi, na wysokości jej oczu przeleciał jakiś ptak. 

Przypomniała  sobie duży,  ruchomy  cień,  który poprzedniego wieczoru  dostrzegła 

background image

po  ciemku  za  oknem.  Zastanawiała  się,  czy  był  to  niedźwiedź,  czy  może  łoś. 
Postanowiła  odnaleźć  ślady  pozostawione  przez  zwierzynę.  Ruszyła  przed  siebie, 
od czasu do czasu spoglądając pod nogi.

Nagle ujrzała przed sobą coś zadziwiającego. Na ten widok mocniej zabiło jej 

serce. Zatrzymała się i przez dłuższą chwilę wpatrywała w pięć wyraźnych śladów 
po butach, odciśniętych mocno w mokrym, gliniastym podłożu.

Odwróciła się i popatrzyła na dom. Z tego miejsca było doskonale widać okna 

jej  pokoju.  Zaczęła  wycofywać  się,  odchodząc  od  śladów,  tak  jakby  sama  ich 
obecność  stanowiła  zagrożenie.  Odetchnęła  nerwowo,  a  potem  skupiła  uwagę  na 
pobliskich  drzewach.  Próbowała  wziąć  się  w  garść  i  zlekceważyć  dostrzeżone 
ślady.  Pewnie  zostawił  je  jakiś  myśliwy  albo  ktoś  z  okolicznych  mieszkańców, 
wybierając tędy drogę na skróty.

Stojąc na  skraju posiadłości,  Sarah czuła się  jednak coraz bardziej niepewnie.

Zawróciła  w  stronę  domu.  Szła  szybciej  i  szybciej,  a  pod  koniec  zaczęła  biec. 
Zadyszana dopadła schodów prowadzących na werandę.

– Czy coś się stało?
Poczuwszy na ramionach dłonie Tony'ego, aż zachłysnęła się z wrażenia.
– Ale mnie wystraszyłeś!
– Biegłaś.
Spojrzała  odruchowo  przez  ramię  w  stronę  miejsca,  w  którym  znalazła  ślady 

butów,  i  przez  chwilę  zastanawiała  się,  czy  powiedzieć  o  nich  Tony'emu.  Nie, 
jeszcze gotów ją wziąć za zastraszoną i bezradną kobietę, choć ona się za taką nie 
uważała. Po namyśle postanowiła przemilczeć swoje odkrycie.

– Potrzebowałam trochę ruchu – odparła wymijająco.
Odepchnęła Tony'ego i  ruszyła po  schodach w stronę drzwi prowadzących do 

kuchni.  Niemile  zaskoczony  dziwnym  zachowaniem  Sarah,  zwłaszcza  zaś  jej 
szybkim odejściem, rzucił okiem na miejsce na tarasie, w którym niedawno stała. 
Chwilę wcześniej widział ją z okna i zastanawiał się, czemu najpierw przez dłuższy 
czas przygląda się domowi, a potem raźnym krokiem rusza przed siebie, w stronę 
drzew, co jakiś czas spoglądając uważnie pod nogi.

Widział też, jak chwilę później Sarah odwróciła się błyskawicznie i zawróciła 

szybko  w  stronę  domu.  Wpadł  w  panikę,  kiedy  zaczęła  biec.  A  teraz,  jak  gdyby 
nigdy nic, strząsnęła z ramion jego ręce, udając, że nic się nie stało.

A j ednak coś musiało j ą przestraszyć...
Gdy doszedł do miejsca, w którym przedtem przystanęła, zaczął rozglądać się 

wokoło. W pierwszej chwili nie zwrócił uwagi na ślady butów widoczne na mokrej 

background image

ziemi.  Dopiero  potem  uzmysłowił  sobie,  że  są  zbyt  duże,  aby  mogły  należeć  do 
Sarah.

Podniósł  głowę  i  spojrzał  wprost  w  okna  pokoju  na  piętrze.  Ze  zdziwieniem 

skonstatował,  że  znajduje  się  w  idealnym  punkcie  obserwacyjnym.  Stąd  było 
doskonale widać pokój Sarah.

Tony'emu zjeżyły  się  włosy  na  głowie.  Wyczuwał przez  skórę,  że  ktoś  śledzi 

wszystkie jego ruchy. Obrócił się ku drzewom, ale nie dostrzegł nic podejrzanego. 
Spojrzał w stronę jeziora i uprzytomnił sobie, że Sarah przyjechała do Marmet nie 
tylko po to, by pochować ojca, lecz także po to, aby przywrócić mu dobre imię.

Zamierzała odnaleźć mordercę.
Poczuł  bolesny  ucisk  w  żołądku.  Po  raz  pierwszy  dotarło  do  niego,  że  Sarah 

grozi  poważne  niebezpieczeństwo.  Jeśli  zabójca  Franklina  Whitmana  przebywa 
nadal w Marmet, zapewne zrobi wszystko, aby ją raz na zawsze uciszyć.

Odszedł  od  śladów  i  zawrócił  do  domu.  Postanowił,  że  zmusi  Sarah  do 

wyjawienia tego, co usiłowała przed nim zataić.

A potem sam skontaktuje się z policją.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

– Sarah!
Aczkolwiek nie miała żadnych podstaw do podejrzeń, że ktoś chce  wyrządzić 

jej  krzywdę, Sarah była niezwykle poruszona odkryciem śladów jakiegoś intruza. 
Ktoś  węszył  wokół  domu  i  obserwował  okna  zajmowanego  przez  nią  pokoju. 
Czyżby ktoś ją śledził?

Gdy  usłyszała  wołanie  Tony'ego,  podskoczyła  nerwowo  i  podświadomie 

przyjęła pozycję obronną.

– Czemu nic mi nie powiedziałaś? – zapytał oskarżycielskim tonem. Skuliła się, 

j akby j ą uderzył.

– Nie mam pojęcia, o czym...
– Mów prawdę! Do diabła, nie wolno ci mnie okłamywać! Przecież nie jestem 

twoim wrogiem.

Uniosła hardo podbródek i spojrzała Tony'emu prosto w oczy.
– Odsuń się – poleciła ostrym tonem. – Za blisko stoisz. Cofnął się, ale tylko o 

krok.

– Czekam na wyjaśnienie – warknął.
– Nie było o czym mówić – odparła.
– A może pozwolisz łaskawie, bym sam to ocenił – wycedził przez zęby.
–  Obudziłam  się  bardzo  wcześnie,  jeszcze  przed  świtem,  i  chciałam  się 

przekonać,  czy  nadal  pada  śnieg.  Wyglądając  przez  okno,  ujrzałam  jakiś 
przesuwający  się  cień.  Wówczas  nie  zwróciłam  na  to  większej  uwagi. 
Przypomniałam sobie o tym później, kiedy wyszłam na spacer.

Sarah nerwowo obciągnęła rękawy swetra. Podniosła wzrok i zobaczyła przed 

sobą  nieruchomą,  pozbawioną  wszelkiego  wyrazu  twarz  Tony'ego.  Westchnęła  i 
mówiła dalej:

–  Przyszło  mi  wtedy  na  myśl,  że  jeśli  dam  radę  odszukać  miejsce,  w  którym 

widziałam ten przesuwający się cień, to może znajdę ślady niedźwiedzia lub łosia. 
Byłam po prostu ciekawa, rozumiesz?

–  Nie  były  to  jednak  ślady  zwierzęcia,  mam  rację?  –  zapytał  spokojniejszym 

tonem.

– Ale nie musiały oznaczać niczego złego. Pewnie pozostawił je jakiś myśliwy 

lub ktoś z miejscowych.

Sarah  spojrzała  na  Tony'ego,  czekając  na  potwierdzenie  swych  przypuszczeń. 

background image

Bezskutecznie, bo indagował dalej.

–  Naprawdę  sądzisz,  że  był  to  myśliwy?  Zawahała  się,  a  potem  wzruszyła 

ramionami.

– Nie jestem pewna.
–  Podobnie  jak  ja  –  uznał  Tony.  –  Czy  jest  jeszcze  coś,  co  przede  mną 

ukrywasz?

– Nie.
– Wobec tego jedźmy.
– Dokąd?
– Do szeryfa.
– Nie ma go – oznajmiła Sarah. – Podobno wyjechał z Marmet.
– Skąd wiesz? – zapytał Tony.
– Dzwoniłam zaraz po śniadaniu i usłyszałam, że nie będzie go w biurze aż do 

późnego popołudnia.

–  Może  wrócić  wcześniej  –  oznajmił  Tony.  –  Mamy  do  niego  bardzo  pilną 

sprawę. Kiedy odwrócił się w stronę wyjścia, Sarah położyła mu dłoń na ramieniu.

– Poczekaj...
– O co chodzi?
– Czy coś nam grozi? – spytała.
Nie wiedział, co powiedzieć, więc ją uścisnął.
–  Nie  mam  zielonego  pojęcia  –  przyznał  szczerze.  –  Na  pewno  jednak 

powinniśmy zachować ostrożność.

Kiedy Tony wziął Sarah w ramiona, od razu zesztywniała.
– To ja mam problem, nie ty.
–  Ktoś  niepowołany  wszedł  na  teren  mojej  posiadłości,  więc  ja  też  mam 

problem.

– Dobrze, ale nie denerwuj się za każdym razem, gdy chcesz, abym...
–  Kiedy  zechcę  od  ciebie  czegoś  więcej,  na  pewno  cię  o  tym  poinformuję  –

oświadczył suchym tonem i wyszedł z pokoju.

Widziała,  że jest bardzo  zły, choć na  zewnątrz zachowywał względny  spokój. 

Dopiero znacznie później wróciła myślami do kilku ostatnich słów Tony'ego i do 
sposobu,  w  jaki  je  wypowiedział.  Co  miało  oznaczać  „kiedy  zechcę  od  ciebie 
czegoś  więcej"  Nie  miała  pojęcia,  czy  powinna  się  cieszyć,  czy  raczej  poczuć 
dotknięta.

Niespełna  godzinę  później  przed  drzwiami  domu  Tony'ego  stanął 

RonGallagher.

background image

Dzwonek  odezwał  się  w  chwili,  gdy  Sarah  nalewała  do  dzbanka  świeżo 

zaparzoną kawę. Usłyszała, jak Tony wita szeryfa. Minutę później obaj stanęli w 
drzwiach kuchni.

– Dzień dobry pani.
Odwróciła  się  zdenerwowana.  Miała  przed  sobą  mężczyznę,  którego  spotkała 

nad jeziorem Rag-staff w dniu przybycia do Marmet.

– Przyjechał szeryf Gallagher – oznajmił Tony. Sarah skinęła głową.
– Już się znamy. Czy są jakieś nowe wiadomości w sprawie mojego ojca?
Roń Gallagher z żalem pokręcił głową. Zrobiłby wiele, aby na smutnej twarzy 

Sarah Whitman zagościł choćby nikły uśmiech.

– Podobno dziś rano trochę się pani wystraszyła – powiedział.
– Nic podobnego – zaprzeczyła gwałtownie.
– To ja się wystraszyłem – poinformował szeryfa Tony. – Zaraz pokażę panu te 

ślady. Proszę ze mną.

Zaskoczona Sarah zorientowała się, że została wykluczona z dalszej rozmowy. 

Od  chwili  gdy  znalazła  się  pod  dachem  Tony'ego,  ani  razu  nie  potraktował  jej 
niegrzecznie, jednak zawsze próbował postawić na swoim.

Ciekawa  reakcji  szeryfa  na  widok  odkrytych  przez  nią  śladów,  Sarah  złapała 

płaszcz i wybiegła na tyły domu.

Już  z  tarasu  spostrzegła  klęczącego  na  ziemi  Gallaghera.  Czubkiem  palców 

dotykał  wgłębień  pozostawionych przez czyjeś  buty.  Podeszła bliżej i  zatrzymała 
się za plecami szeryfa.

– Kiedy zaczęło tu padać? – zapytał.
– Przed zmierzchem – oznajmiła Sarah. – Tak, przed zmierzchem – powtórzyła 

dobitnie.  –  Pamiętam,  bo  stałam  przy  oknie  i  obserwowałam  marznący  deszcz. 
Śniegu nie oglądałam całe lata. Padał nadal, gdy kładłam się spać około jedenastej.

– Tony mówił, że dostrzegła pani coś z okna – powiedział szeryf.
– Tak, dzisiaj przed świtem. Obudziłam się wcześnie i chciałam sprawdzić, czy 

jeszcze  pada  śnieg.  –  Sarah  uśmiechnęła  się  lekko.  –  Dostrzegłam  coś  dużego, 
poruszającego się  między  drzewami a  domem.  Było  zbyt ciemno,  żeby rozróżnić 
kształty.  Jak  już  mówiłam  Tony'emu,  przypomniałam  sobie  o  tym  dopiero  na 
spacerze. I właśnie wtedy odkryłam te ślady.

– Pewnie nie warto przywiązywać do nich znaczenia – uznał Roń. – Na wszelki 

wypadek rozejrzę się i sprawdzę, czy uda mi się odszukać je dalej, wśród drzew, i 
ustalić,  dokąd prowadzą. Proponuję, abyście wrócili teraz oboje do  domu.  Zanim 
odjadę, dam wam znać.

background image

– Idę z panem – oświadczył Tony.
– W porządku.
– Ma pan rację, twierdząc, że te ślady nie są istotne – wtrąciła się Sarah. – Z 

pewnością nie mają ze mną nic wspólnego.

– Jestem innego zdania – oświadczył Roń Gallagher. – Do Marmet przyjechał 

agent  FBI.  Zadaje  wiele pytań dotyczących  dnia,  w  którym dwadzieścia lat  temu 
został okradziony bank. Ludzie zaczęli o tym żywo dyskutować, zajmować różne 
stanowiska. I właśnie w tym momencie w mieście zjawia się pani i oświadcza, że 
zamierza  odnaleźć  zabójcę  ojca.  To  tak  jakby  włożyć  kij  w  mrowisko.  –  Szeryf 
westchnął lekko. – Sam nie mam pojęcia, kto zabił pani ojca i czy sprawca nadal 
przebywa  w  naszej  okolicy,  ale  jedno  jest  pewne.  Powinna  pani  zachować 
ostrożność.

Sarah  poczuła  nagle,  że  robi  się  jej  niedobrze.  Ten  koszmar  wciągał  ją  coraz 

głębiej, lecz ona nie zamierzała pójść na dno. Mieszkańcy tego miasta zniesławili 
ją  przed  laty  i  zmusili  do  ucieczki.  Był  to  pierwszy  i  zarazem  ostatni  raz,  nie 
dopuści, by to się powtórzyło.

–  Znając  ludzi  z  Marmet,  rzeczywiście  powinnam  mieć  się  baczności  –

wycedziła przez zaciśnięte zęby.

Miała drżący głos, ale spojrzenie spokojne. Tony wyciągnął ku niej rękę, jednak 

odwróciła się i odeszła.

–  Pani  Whitman  jest  przepełniona  gniewem  –  uznał  Roń  Gallagher.  –  Nie 

można  jej  winić.  –  Spojrzał  w  niebo,  a  potem  na  zegarek. –  Powinniśmy  ruszać. 
Pozostały nam niepełne trzy godziny dobrego światła.

Tony  odprowadził  Sarah  wzrokiem  aż  do  samych  drzwi  budynku,  a  potem 

podążył za szeryfem w głąb lasu.

Gdy  tylko  znalazła  się  w  kuchni,  odezwał  się  telefon.  Biegnąc  do  aparatu, 

zastanawiała  się,  czy  powinna  w  ogóle  podnosić  słuchawkę.  Pewnie  nie,  bo 
wiadomość,  z  pewnością  przeznaczoną  dla  Tony'ego,  i  tak  zarejestruje 
automatyczna sekretarka.

Zdziwiła się gdy usłyszała w słuchawce głos ciotki.
–  Dziecko,  bardzo  cię  proszę,  natychmiast  wracaj  do  domu  –  ostrym  tonem 

nakazała wychowanicy Lorett Boudreaux.

– Ciociu... czy stało się coś złego? Jesteś może chora?
– Tak, dziecko. Dzieje się coś złego. Jesteś w niewłaściwym miejscu.  Wracaj 

natychmiast do domu.

Sarah poczuła, jak jej ramiona pokrywa gęsia skórka. Zbyt dobrze znała ten ton 

background image

głosu Lorett, aby go lekceważyć.

–  Ciociu,  chciałabym  wrócić,  nie  masz  pojęcia,  jak  bardzo.  Ale  jeśli  wyjadę 

teraz z Marmet, nigdy nie otrząsnę się z przeszłości.

– Są tam ludzie, którzy chcą się ciebie pozbyć – poinformowała ciotka.
– Już o tym wiem.
– Oni są groźni.
Sarah  poczuła  bolesny  ucisk  w  żołądku.  A  więc  ślady  męskich  butów  za 

domem  miały  znaczenie.  Ktoś  ją  obserwował.  Przez  chwilę  wahała  się,  czy  nie 
dogonić szeryfa i Tony'ego i nie powiedzieć im o grożącym jej niebezpieczeństwie. 
Nie,  lepiej  nie,  musiałaby  wówczas  wyjaśnić,  że  ostrzeżenia  udzieliła  jej  osoba 
parająca się magią.

– Jeśli stąd wyjadę – powiedziała – pozwolę, by ci ludzie znów wygrali. A poza 

tym  muszą oddać  mi  szczątki  ojca.  To  przecież  główny powód,  dla  którego tutaj 
przyjechałam.

– Wracaj natychmiast, moje dziecko – prosiła Lorett. – Nie zniosłabym dwóch 

pochówków zamiast jednego.

Sarah  zbierało  się  na  płacz.  W  głosie  ciotki  słyszała  strach,  który  odbijał  się 

echem w jej własnym sercu.

– Kocham cię, ciociu, ale muszę zostać w Marmet. Obiecuję, że będę ostrożna.
–  Wobec  tego,  Sarah  Jane,  zrób  jedno.  Zaufaj  swojemu  mężczyźnie.  On 

zaopiekuje się tobą. Zadba o twoje bezpieczeństwo.

– Ciociu, to nie jest mój mężczyzna. Sama potrafię o siebie zadbać.
– Nie tym razem. Niech Bóg ma cię w opiece, skarbie.
– Kocham cię – szepnęła Sarah, lecz ciotka już wcześniej przerwała połączenie.
Sarah odłożyła słuchawkę, a potem przez chwilę zastanawiała się nad słowami 

Lorett.  A  więc  pobyt  w  Marmet  okaże  się  jeszcze  większym  koszmarem,  niż  się 
spodziewała.  Co  z  tego?  Przecież  nie  przyjechała  tu  na  wakacje.  Ponadto 
uprzedzono  ją  o  grożącym  niebezpieczeństwie  i  dzięki  temu  nie  była  zupełnie 
bezbronna.

W  tym  samym  czasie  obaj  panowie  przebywający  poza  domem  doszli  do 

własnych,  równie  istotnych  wniosków.  Szeryf  odnalazł  miejsce,  z  którego  pod 
osłoną  drzew  jakiś  człowiek  obserwował  dom.  Z  układu  i  głębokości  odcisków 
butów  można  było  wywnioskować,  że  stał  tutaj  bardzo  długo.  Najpierw  podczas 
deszczu, a potem w rozmakającym śniegu. Niestety, woda zdążyła zniszczyć ślady 
prowadzące do jego kryjówki, nie można więc było ustalić, skąd przyszedł intruz. 
Odciski butów stały się widoczne dopiero na skraju lasu.

background image

–  Ktoś  przyszedł  tu  rozmyślnie,  mam  rację?  –  zapytał  Tony.  Szeryf  dotknął 

kabury przy pasie, a potem skinął głową.

– Tak sądzę – odparł. – Ktoś obserwował dom, ale to nie oznacza, że stanowi 

też zagrożenie dla pani Whitman.

– Jak mam to rozumieć?
– Chodzi o pański dom – wyjaśnił szeryf.  – To  świetne miejsce  na  spędzenie 

wakacji. Z daleka widać, że posiadłość należy do kogoś zamożnego, kto rzadko tu 
bywa. Być może jakiś rabuś chciał rozpoznać teren. A kiedy zobaczył, że w domu 
ktoś jest, wycofał się szybko.

Tony wsunął ręce do kieszeni. Z miejsca, w którym się znajdowali, było widać 

dach  domu.  Za  plecami  miał  jezioro.  Panująca  tam  cisza  wydała  mu  się 
złowieszcza. Znacznie bardziej wolał to miejsce w lecie, kiedy na wodzie panował 
ruch.  Pływały łodzie,  kąpali  się  ludzie.  Teraz  jednak, gdy  tylko  spojrzał  w  tamtą 
stronę,  od  razu  przychodził  mu  na  myśl  Franklin  Whitman,  przez  ponad 
dwadzieścia lat spoczywający na dnie jeziora.

– S ądzi pan, że ktoś zamierzał obrabować dom? – zapytał z powątpiewaniem w 

głosie po dłuższej chwili milczenia.

– Istnieje taka możliwość.
–  Fakt.  –  Tony  kiwnął  głową.  –  Ale  co  podpowiada  panu  intuicja?  Szeryf 

wzruszył ramionami.

– Od dwóch czy trzech lat nie mieliśmy w okolicy żadnych kradzieży. Gdybym 

miał  się  zakładać,  skłaniałbym  się  do  stwierdzenia,  że  powodem  zjawienia  się 
podglądacza stała się obecność pani Whitman. Nie musi to jednak wcale oznaczać, 
że  ktoś  chce  wyrządzić  jej  krzywdę.  Ludzie  są  ciekawscy,  lubią  wsadzać  nos  w 
cudze  sprawy,  a  tutejsi  mieszkańcy  nie  odbiegają  w  tym  względzie  od  normy. 
Przyjazd pani Whitman wywołał w mieście duże poruszenie. Przed dwudziestu laty 
wyjechała z Marmet jako mała dziewczynka, a dziś wróciła jako dojrzała kobieta, 
która ma do spełnienia misję.

Tony  spojrzał  w  górę.  Na  jeszcze  dość  jasnym  niebie  już  była  widoczna 

Gwiazda Polarna.

– Wracam do domu – oznajmił szeryfowi. – Sarah za długo jest sama.
– Pójdę z panem. Pożegnam się z panią Whitman i ruszę w dalszą drogę. Jeśli 

coś wpadnie panu do głowy, proszę się nie krępować i od razu do mnie dzwonić.

– Jasne – odparł Tony i poprowadził szeryfa w stronę domu.
Podczas kolacji Sarah prawie nic nie mówiła. Odpowiadała tylko na zadawane 

pytania  i  nic  nie  jedząc,  dziobała  zapamiętale  widelcem  kolejne  potrawy.  Tony 

background image

cieszył się z jej obecności pod własnym dachem. Uznał jednak, że zamiast siedzieć 
przy  stole  z  kobietą  milczącą  i  spokojną,  z  dwojga  złego  wolałby  towarzystwo 
poirytowanej złośnicy i wojowniczki.

Długo  nie  wytrzymał.  Postanowił  sprowokować  Sarah,  zmusić  do  jakiejś 

reakcji.

– Nie smakuje ci moja kuchnia? – zapytał.
– Chyba nie jestem głodna – oświadczyła, odkładając widelec.
– Gniewasz się na mnie?
– Nie. Oczywiście, że nie. Nie mam powodu. Jesteś dla mnie bardzo miły.
Tony  westchnął.  Dla  Sarah  Whitman  pragnął  być  kimś  znacznie  więcej  niż 

tylko miłym facetem.

– To co się stało? – pytał dalej.
– Dzwoniła ciotka Lorett.
– W domu wszystko w porządku?
–  Ciotka  poleciła  mi  natychmiast  wracać.  Oświadczyła,  że  nie  jestem  tutaj 

bezpieczna.  Tony  poczuł  ucisk  w  żołądku.  Jeszcze  miesiąc  temu  śmiałby  się  z 
kogoś,  kto  traktuje  serio  przepowiednie  jasnowidzów,  ale  teraz  sam  już  nie 
wiedział, w co wierzyć.

– Co odpowiedziałaś ciotce? – zapytał.
– A jak myślisz?
–  Że  nigdzie  nie  wyjedziesz.  Sarah  uniosła  brwi,  a  na  jej  wargach  ukazał  się 

lekki uśmiech.

– No, no... Chyba znasz mnie lepiej, niż sądziłam.
– Ale boisz się, prawda?
Po krótkim wahaniu skinęła głową.
– Trochę. Nie mam żadnego powodu, aby nie wierzyć słowom Lorett. Z drugiej 

jednak  strony  wiem,  że  nie  wolno  mi  uciekać.  –  Popatrzyła  Tony'emu  prosto  w 
oczy. – Rozumiesz?

– Chyba tak.
Na twarzy Sarah ponownie ukazał się blady uśmiech.
–  Dopóki  będę  trzymała  się  blisko  ciebie,  dopóty  nic  mi  się  nie  stanie.  Tak 

przynajmniej twierdzi ciotka Lorett.

–  Jezu!  –  jęknął  Tony,  równocześnie usiłując  przyjąć  do  wiadomości  fakt,  że 

jasnowidząca dama mianowała go kimś w rodzaju obrońcy Sarah. – A co się stanie, 
jeśli zawiodę?

–  Och,  nic  szczególnego.  Ciotka  uwielbia  rzucać  urok  i  ma  zawsze  na 

background image

podorędziu  pożyteczne  klątwy.  Nie  martw  się,  rzadko  kiedy  działają  dłużej  niż
przez  jedno  pokolenie,  najwyżej  dwa.  Może  załatwić  cię  na  cacy,  ale  twoi 
potomkowie będą już chyba bezpieczni.

Tony zmierzył Sarah ostrym wzrokiem.
– Lubisz takie zabawy? – warknął rozeźlony.
– Jeśli chodzi o sprawy magii i sił nadprzyrodzonych, to jak na tak bystrego i 

cwanego  faceta  jesteś  stanowczo  zbyt  łatwowierny.  –  Sarah  uśmiechnęła  się  pod 
nosem.

–  Moja  babka  była  Sycylijką  –  poinformował.  –  W  naszej  rodzinie  krąży 

legenda,  że  rzuciła  klątwę  na  mężczyznę,  który  oszukał  jej  męża  na  dużą  sumę 
pieniędzy.

– I co stało się z tym człowiekiem?
– A więc... podobno rzuciła klątwę na jego... męskość. Nigdy więcej nie był już 

zdolny do... hmm...

– Mów prosto z mostu – zażądała Sarah.
– Wedle życzenia. Klątwa sprawiła, że już nigdy mu nie stanął.
– Och, to okropne. Co było potem?
–  Nie  mam  pojęcia.  Wszystko  działo  się  jeszcze  przed  moim  urodzeniem.  W 

każdym razie gdy dorastałem, nie było w sąsiedztwie nikogo, kto nosiłby nazwisko 
tego człowieka, a zatem jego ród pewnie wymarł.

Sarah prychnęła lekceważąco.
–  Pewnie  jego  potomkowie  opuścili  okolicę.  Na  miejscu  tego  faceta 

wyniosłabym się na drugi koniec świata – stwierdziła.

–  Masz  zapewne  rację.  Jednak  ta  opowieść  tłumaczy,  dlaczego  nie  traktuję 

lekceważąco magii i różnych guseł. – Nachylił się nad stołem i ujął dłoń Sarah. –
Zadbam  o  ciebie,  dziewczyno,  choć  wiem,  że  dałabyś  sobie  radę  i  beze  mnie. 
Zadbam, bo jest mi to potrzebne do szczęścia. Jasne?

Uważnie  przyjrzała  się  Tony'emu.  Dostrzegła,  że  jest  przejęty.  Nie  wiedzieć 

czemu ona sama odczuła lekkie rozczarowanie.

– Tak. Oczywiście. Chcesz spłacić dług zaciągnięty u mojego ojca. Doceniam 

ten gest. W jednej chwili z twarzy Tony'ego zniknął uśmiech.

– Nie chodzi tylko o twojego ojca, dobrze o tym wiesz. Chyba że nie jesteś aż 

tak bystra, jak mi się wydawało – dodał suchym tonem.

Zaraz potem podniósł się zza stołu i zaczął odnosić do zlewu brudne naczynia, 

natomiast Sarah powróciła myślami do intruza, który ją prawdopodobnie śledził.

–  Minęło  dwadzieścia  lat,  a  ty  nadal  błąkasz  się  wśród  żywych.  Do  diabła, 

background image

Franklinie  Whitmanie,  czemu  ponownie  zakłócasz  mój  spokój?  Dlaczego  nie 
pozwolisz, by o tobie zapomniano?

Mrucząc  cały  czas  pod  nosem,  morderca  ojca  Sarah  zmywał  z  podłogi  ślady 

naniesionego błota i analizował ostatnie wydarzenia.

Źle się stało, że odnaleziono ciało dawnego wiceprezesa banku, bo to oznaczało 

wznowienie  policyjnego  śledztwa.  W  dodatku  córka  Franklina  Whitmana 
rozgłaszała na prawo i lewo, że nie spocznie, dopóki zabójca nie zostanie wykryty i 
sprawiedliwie osądzony.

Gdyby nie pojawiła się w Marmet, wkrótce zamknięto by dochodzenie. Z braku 

dowodów. Teraz jednak nie było wiadomo, jak dalej potoczą się sprawy.

Człowiek  winien  śmierci  Franklina  Whitmana  podniósł  się  z  klęczek. 

Krytycznym okiem obejrzał umytą podłogę i uznał ją za czystą. Co za szkoda, że 
Sarah Whitman nie udało mu się usunąć równie łatwo, jak tego błota.

Od dwudziestu lat zabójca żył w prywatnym czyśćcu,  a to zmieniłoby w głaz 

najczulsze serce. Jednak morderca nie zatracił do  reszty ludzkich uczuć i mógłby 
darować życie córce Franklina Whitmana.

Jednak pod warunkiem, że Sarah zabierze ciało ojca i niezwłocznie wyniesie się 

z Marmet. A jeśli nie... Sarah zginie, to już postanowione.

Roń Gallagher skończył się golić, zerknął w lustro, a potem usunął z policzków 

resztki kremu, umył i wytarł twarz, a na koniec spryskał wodą kolońską. Z zasady 
był  pedantem,  lecz  dzisiaj  dodatkowo  zależało  mu  na  schludnym  wyglądzie, 
spodziewał się bowiem wizyty Sarah Whitman. Miała wpaść do biura, aby obejrzeć 
przedmioty  znalezione  przy  ciele  jej  ojca.  Musiała  dokonać  oględzin,  mimo  że 
zapewne nie posunie to śledztwa do przodu.

Staranniej  niż  zwykle  uczesał  i  lekko  polakierował  włosy.  Gdyby 

współpracownicy  wiedzieli,  ile  zadaje  sobie  trudu,  aby  dziś  dobrze  wyglądać, 
pękaliby  ze  śmiechu.  Prawda  była  taka,  że  Sarah  Whitman  szalenie  mu  się 
podobała.

Wprawdzie zdawał sobie sprawę, że już zawsze będzie widziała w nim jedynie 

niskiego mężczyznę  w średnim wieku,  kojarzącego się jej  z najkoszmarniejszymi 
chwilami życia, ale to nie wpływało na jego uczucia. Zależało mu na aprobacie tej 
kobiety,  jak  również  na  tym,  by  mu  wybaczyła.  Może  wtedy  przestałyby  go 
dręczyć  wyrzuty  sumienia,  że  przed  laty  nawet  nie  kiwnął  palcem,  kiedy  tutejsi 
ludzie zatruwali życie małej Sarah i jej matce.

Przygładził  jeszcze  raz  niezbyt  bujne  włosy,  zapiął  pas,  wsunął  do  kabury 

służbowy rewolwer i opuścił dom.

background image

Sarah ubierała się tak starannie, jakby szła na rozmowę kwalifikacyjną, a nie do 

biura  szeryfa. Musiała być  silna,  a  już  na pewno  nie  wolno  jej  wpaść  w  histerię. 
Nie da takiej satysfakcji szacownym obywatelom tego miasta. Wiedziała jednak, że 
czeka  ją  ciężka  przeprawa.  Oglądanie  i  dotykanie  przedmiotów  znalezionych  w 
skrzyni na dnie jeziora ożywi pamięć o ojcu, powrócą upiory przeszłości.

Umalowała  usta,  odgarnęła  włosy  i  uważnie  obejrzała  się  w  lustrze.  Czarne 

spodnie. Czarny golf. Czerwono-czarny żakiet. Strój prosty i w dobrym guście, no i 
świadczący o pewności siebie noszącej go osoby.

Sarah  odczuła  satysfakcję,  bo  właśnie  tak  chciała  wyglądać.  Gdy  zakładała 

pantofle, do drzwi zapukał Tony.

– Już idę! – zawołała, chwytając pospiesznie płaszcz i torebkę.
– Ładnie wyglądasz – powiedział i ujął Sarah pod rękę.
–  Czy  wyglądam  na  osobę,  która  potrafi  kopnąć  kogoś  w  zadek?  Tony 

uśmiechnął się lekko.

– O, tak... co najmniej.
– A więc uważasz, że potrafię jeszcze coś więcej? O, jak miło.
–  Oj,  dziewczyno,  nie  kuś  losu  –  mruknął.  –  Ruszajmy.  Nie  pozwólmy,  aby 

szeryf zbyt długo na nas czekał.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

Gdy  wjeżdżali  do  miasta,  Sarah  była  piekielnie  zdenerwowana.  Myślała  bez 

przerwy  o  ostrzeżeniach  ciotki.  Czy  pozostając  w  miejscu,  w  którym  była  osobą 
niepożądaną, naprawdę narażała się na niepotrzebne ryzyko?

Zatrzymali się przed jednym ze skrzyżowań. Kiedy czekali na zmianę świateł, 

zobaczyli, że ktoś macha do nich z pobliskiego dziedzińca.

– Kto to jest? – spytała Sarah, przypatrując się starszej kobiecie, która zabrała 

się ponownie za grabienie liści.

– Pani Sheffield – odparł Tony. – Swego czasu była bibliotekarką. Powinnaś ją 

rozpoznać.

Sarah usiłowała dopasować widzianą twarz do wysokiej, postawnej, rudowłosej 

kobiety, jaką zapamiętała.

– Ale jest taka stara.
– Po twoim wyjeździe z Marmet czas nie stanął w miejscu – przypomniał Tony. 

–  Wszyscy  stali  się  o  dwadzieścia  lat  starsi.  Przed  kilku  laty  zmarł  mąż  pani 
Sheffield. Bała się mieszkać sama, więc jakieś dwa lata temu ściągnęła do miasta 
jedną ze swoich sióstr.

Zmieniły się światła i samochód ruszył w dalszą drogę. Jechali w całkowitym 

milczeniu.  Wreszcie  znaleźli  się  przed  biurem  szeryfa  i  Tony  zaparkował 
samochód.

– Słuchaj... – zaczęła Sarah.
– Słucham.
– Powiedz, czy ja naprawdę walczę z wiatrakami?
Tony  wyłączył  silnik,  wsunął  kluczyki  do  kieszeni  i  odwrócił  się  w  stronę 

Sarah. Po raz pierwszy ujrzał na jej twarzy niepewność i strach.

– Co masz na myśli?
– Zadaję sobie pytanie, czy nie powinnam zadowolić się faktem, że odnaleziono 

ciało  ojca.  Mogłabym  pochować  go  obok  matki  i  wracać  do  domu  –  oznajmiła 
zgaszonym głosem.

– I nie  łamać  sobie głowy  tym, z  czyjej ręki zginął?  O to  ci chodzi?  – chciał 

wiedzieć Tony. Sarah wzruszyła ramionami.

–  Bez  przerwy  o  tym  myślę  –  wyznała  spokojnie.  –  Co  ja  sobie  właściwie 

wyobrażałam, oświadczając, że nie opuszczę Marmet, dopóki nie przywrócę ojcu 
dobrego imienia? Na litość boską, przecież od tamtej pory upłynęło aż dwadzieścia 

background image

lat.  Ludzie  powyjeżdżali.  Poumierali.  Poginęły  wszelkie  dowody  i  poszlaki.  A 
ponadto  kto powiedział, że  morderca  nadal żyje? – Zgnębiona Sarah  oparła się o 
drzwi wozu i zamknęła oczy. – że morderca nadal żyje? – Zgnębiona Sarah oparła 
się o drzwi wozu i zamknęła oczy. – Dobre chęci nie wystarczą...

Tony nachylił się i wziął Sarah za rękę.
– Sarah...
Nie  chciała  widzieć  jego  twarzy,  a  zwłaszcza  malującego  się  w  oczach 

współczucia. Z obawy, że się załamie.

– Popatrz na mnie – poprosił. A kiedy westchnęła i podniosła głowę, zapytał: –

Powiedz prawdę, dlaczego przyjechałaś do Marmet?

– To oczywiste. Po zwłoki ojca.
– Oraz...?
Zamilkła  na  dłuższą  chwilę.  Tony  czekał  cierpliwie,  nie  poganiał  jej.  Sarah 

popatrzyła przez szybę na pobliskie, tętniące życiem ulice i sklepy. Niektóre z nich 
wydawały  się  znajome,  podobnie  zresztą  jak  twarze  przechodzących  ludzi.  Im 
dłużej przypatrywała się otoczeniu, tym lepiej rozumiała, co próbował uzmysłowić 
jej Tony. Wreszcie odwróciła się od okna.

– Byli w błędzie – stwierdziła.
– Kto? – zapytał Tony.
– Mieszkańcy tego miasta.
– Mylili się? Co do czego?
– Nie powinni tak podle nas traktować. Tony ze zrozumieniem skinął głową.
–  Masz  rację,  słonko.  Nie  powinni  byli  tak  postępować.  Zachowali  się 

obrzydliwie.

–  Nie  wiem,  dlaczego,  ale  ci  ludzie  wywołali  u  mnie  poczucie  winy.  Byłam 

przekonana,  że  popełniłam  jakiś  haniebny  uczynek  i  nie  miałam  pojęcia,  jak  za 
niego  odpokutować.  Wiem,  że  to  głupie,  ale  tak  właśnie  się  czułam.  –  Sarah 
odetchnęła  głęboko  i  nie  zdając  sobie  sprawy  z  tego,  że  zaczyna  drżeć  jej  głos, 
ciągnęła:  –  Żadne  sukcesy,  które  od  tamtej  pory  odniosłam,  nie  były  w  stanie 
zetrzeć ze mnie tego hańbiącego piętna. Piętna, które nosiłam jako córka Franklina 
Whitmana.

Tony słuchał w milczeniu.
Po chwili Sarah zaczęła mówić dalej:
– A kiedy dowiedziałam się po latach, że ojciec nie był złodziejem, za jakiego 

wszyscy go uważali, znów poczułam się winna. Wcale nie okazałam się lepsza niż 
pozostali  mieszkańcy  Marmet.  Dlaczego  tak  łatwo  uwierzyłam  w  winę  taty? 

background image

Pewnie dlatego doszłam do wniosku, że jeśli przywrócę mu dobre imię, uda mi się 
wreszcie uporać z przeszłością i odetchnąć z ulgą.

– Już to osiągnęłaś – stwierdził Tony.
–  Chyba  tak  –  przyznała  Sarah.  –  Ale  potrzebuję  jeszcze  jednego.  Ci  ludzie 

muszą spojrzeć mi w twarz i przyznać, że się mylili. Nie mieli prawa znęcać się ani 
nad moją matką, ani nade mną.

Wiem, to nie przywróci mi rodziców, ale tylko tyle mogę dla nich teraz zrobić. 

– A więc chcesz się odegrać? – zapytał Tony. – Naprawdę zależy ci na odwecie?

– Nie. Zależy mi na tym, aby obywatele tego miasta ponieśli zasłużoną karę –

odparła Sarah.

– Wobec tego na co jeszcze czekasz?
Słowa Tony'ego tak zaskoczyły Sarah, że przez chwilę nie była w stanie nawet 

się  poruszyć.  Ze  zdumieniem  wpatrywała  się  w  jego  piękne,  inteligentne  oczy. 
Zachęcały,  aby  mu  zaufała.  Tony  mocno  zaciskał  szczęki,  jak  zawsze,  gdy  był 
czymś bardzo poruszony.

– Na nic – odparła.
– Idziemy.
Wysiedli  z  samochodu  i  chwilę  później  wkroczyli  do  biura  Rona  Gallaghera. 

Siedząca za biurkiem młoda kobieta podniosła wzrok.

–  Moje  nazwisko  Whitman.  Jestem umówiona  z  szeryfem –  oznajmiła  Sarah. 

Sekretarka uśmiechnęła się i wyszła zza biurka.

– Dzień dobry. Miło znów cię widzieć – powiedziała ciepło.
– Czy my się znamy? – spytała Sarah, marszcząc czoło.
–  Jestem  Margaret  Thomason.  Chodziłyśmy  do  jednej  klasy,  siedziałam  trzy 

ławki  przed  tobą.  Teraz  noszę  nazwisko  Bishop.  Wkrótce  po  skończeniu  szkoły 
średniej wyszłam za Barneya Bishopa. Ujęta bezpośredniością rozmówczyni, Sarah 
odwzajemniła uśmiech.

– Cześć,  Margaret – powitała sekretarkę szeryfa. – Pamiętam zarówno ciebie, 

jak i Barneya. Margaret zachichotała po dziewczęcemu.

– Uwierz mi, ten chłopak zmienił się na lepsze.
– A więc przestał zabawiać się w plucie na odległość?
– O ile sobie przypominam, robił to tylko w szóstej lub siódmej klasie. Kiedy 

zaczął interesować się dziewczętami.

– Normalna kolej rzeczy – stwierdził z uśmiechem Tony.
Sekretarka  szeryfa  popatrzyła  z  podziwem  na  wysokiego,  przystojnego 

mężczyznę towarzyszącego Sarah Whitman. Miała przed sobą legendarnego Silka 

background image

DeMarca.  W  mieście  krążyły  liczne  opowieści  o  nic  nie  wartym  uliczniku, 
chłopaku pochodzącym z biednej rodziny, który wyrósł na przyzwoitego człowieka 
i  odniósł  wielki  sukces.  Margaret  znała  dziewczyny,  które  przed  laty  nawet  nie
spojrzały w stronę Silka, lecz teraz oddałyby ostatniego dolara, byle tylko zaprosił 
je na randkę.

– Dzień dobry, Silk – Margaret ciepło przywitała gościa. – Od dawna nie było 

cię w Marmet. – Mimo że stała się stateczną mężatką, mamą trójki dzieci, poddała 
się od razu niezaprzeczalnemu urokowi tego mężczyzny. Naszła ją nawet ochota, 
aby znów głośno zachichotać, ale szybko wzięła się w garść.

– Czy jest szeryf? – spytała Sarah. Dopiero teraz sekretarka przypomniała sobie 

powód wizyty Sarah i od razu spoważniała.

– Tak. Przepraszam, że zaczęłam mówić o sobie. Szef czeka na ciebie. Chodź, 

zaprowadzę cię do niego.

Margaret zatrzymała się przed drzwiami na końcu holu, zapukała i po chwili je 

otworzyła.

– Roń, przyszła Sarah Whitman.
Szeryf podniósł się żwawo z fotela, obszedł biurko i gestem zaprosił gości do 

środka. Stojąc przed drzwiami, sekretarka dotknęła ramienia Sarah.

–  Cieszę  się,  że  mogłam  znów  cię  zobaczyć  –  oznajmiła  z  serdecznym 

uśmiechem.  Sarah  od  razu  poczuła  się  znacznie  lepiej.  Towarzyszące  jej  od  rana 
napięcie zaczęło powoli ustępować.

– Dziękuję, Margaret.
– Za co?
– Za miłe przyjęcie – wyjaśniła i weszła do gabinetu szeryfa.
Roń  Gallagher  oparł  łokcie  na  blacie  biurka  i  czekając,  aż  przybyli  się 

rozgoszczą, wyginał w palcach spinacze.

Gdy  dostrzegł  wymianę  spojrzeń  między  Sarah  a  DeMarkiem,  ciężko 

westchnął. No tak, czas najwyższy pozbyć się złudzeń i wreszcie przestać myśleć o 
tej pięknej kobiecie. Nie tylko był za stary i za niski, lecz także nie dorastał jej do 
pięt. Brakowało mu klasy, jaką mogła poszczycić się Sarah Whitman.

–  Mam  nadzieję  –  zaczął  –  że  zapomniała  już  pani  o  wczorajszym  strachu  i 

czuje się dobrze. Sarah wbiła w szeryfa chłodny wzrok.

–  Już  wczoraj  wyjaśniłam,  że  nie  tak  łatwo  mnie  przestraszyć. Tak,  czuję  się 

dobrze. Na tyle, na ile pozwalają na to okoliczności. A teraz chciałabym zobaczyć 
przedmioty znalezione przy ciele ojca.

Roń Gallagher otworzył szufladę, wyciągnął dużą, brązową kopertę i wysypał 

background image

jej zawartość na blat biurka.

–  Obawiam  się,  że  zostało  niewiele  –  oznajmił. –  Dwadzieścia  lat  pod  wodą 

zrobiło swoje.

Sarah  zacisnęła  zęby,  żeby  nie  powiedzieć  czegoś,  czego  by  potem  mogła 

żałować. Sięgnęła po najbliżej leżący przedmiot. Był to portfel ojca.

– Ostrożnie – ostrzegł szeryf. – Skóra ledwie się trzyma. W środku zachowało 

się tylko prawo jazdy.

Drżącymi palcami Sarah rozchyliła portfel i spojrzała na zdjęcie ojca.
–  Och, Boże... tatusiu... –  wyszeptała,  dotykając  czubkiem  palca  powyginanej 

plastikowej karty.

Tony bez słowa położył rękę na ramieniu Sarah. Na krótką chwilę oparła się o 

niego,  lecz  zaraz  potem  wyprostowała  plecy  i  podniosła  głowę.  Jeszcze  raz 
spojrzała  na  wyblakłą  podobiznę uśmiechniętego mężczyzny o  jasnych  włosach i 
odłożyła portfel.

Ron  Gallagher  podsunął  jej  teraz  niewielki  pęk  kluczy.  Czuł  się  przy  tym 

okropnie, jak intruz, który przeszkadza Sarah w pożegnaniu z ukochaną osobą.

Na widok klucza z napisem „Numer jeden, Tatuś" Sarah z wrażenia straciła na 

chwilę  oddech.  Był  to  prezent  od  niej  na  Dzień  Ojca.  Wzięła  klucz  do  ręki  i 
odwróciła się, aby pokazać go Tony'emu, bo nagle zabrakło jej słów.

–  Widzę,  słonko  –  powiedział  łagodnie.  –  Dałaś  go  tacie?  –  A  kiedy  skinęła 

głową, ciągnął: – Był z ciebie bardzo dumny. Często mówił mi, jaka jesteś zdolna i 
bystra. Wiedziałaś o tym?

– Nie.
W tym jednym krótkim słowie skrywał się bezmiar bólu.
– Za każdym razem, gdy strzygłem wasze trawniki, opowiadał mi o tobie jakąś 

nową historię.

Sarah  oddychała  powoli,  z  przyjemnością  słuchając  tych  słów.  Przynosiły 

ukojenie, przywracały spokój.

Szeryfa  interesowały  znalezione klucze,  dlatego postanowił  przerwać tę  pełną 

napięcia ciszę.

– Pani Whitman, właściwie zastanawiam się, czy... – zaczął.
– Mam na imię Sarah – przypomniała. Wolała, aby szeryf zwracał się do niej 

mniej oficjalnie.

–  Dobrze.  A  więc,  Sarah,  czy  potrafiłaby  pani  zidentyfikować  któryś  z  tych 

kluczy? Zaczęła intensywnie myśleć. Była wówczas taka mała, ale może jednak...

– Ten otwierał drzwi do naszego domu. Pamiętam, bo identyczny klucz nosiłam 

background image

na łańcuszku na szyi. Na pewno.

Do  wskazanego  klucza  Roń  Gallagher  przylepił  kawałek  taśmy,  a  potem 

odnotował coś w aktach.

– A pozostałe? – zapytał.
–  To  chyba  kluczyki  do  forda  –  stwierdziła  Sarah.  –  Mieliśmy  samochód  tej 

marki. A te są od... – Obróciła na palcu dwa małe kluczyki o dziwacznych ząbkach. 
– Chyba właśnie nimi tatuś zamykał szuflady biurka.

– A co z tym? – Szeryf wskazał ostatni klucz.
– Wygląda na klucz do bankowej skrytki – do rozmowy wtrącił się Tony. Roń 

Gallagher popatrzył na niego z uwagą.

– To całkiem prawdopodobne. Sarah odłożyła klucze na biurko.
– Byłam za mała, aby wiedzieć coś na ten temat ale jestem pewna, że rodzice 

mieli taką skrytkę. I to chyba w banku, w którym pracował tatuś.

– Sprawdzę, ale zapewne przeszukano ją natychmiast po stwierdzeniu kradzieży 

w banku.

–  Może  tak,  a  może  nie.  Moja  matka  odmówiła  wówczas  współpracy  z 

prowadzącymi dochodzenie – przypomniała sobie Sarah.

– Mogli załatwić nakaz sądowy bez jej zgody – wyjaśnił szeryf.
– Nic mi o tym nie wiadomo. Miałam wtedy zaledwie dziesięć lat. – Z małego 

stosu  monet  leżącego  na  biurku  Sarah  podniosła  jeden  pieniążek.  Była  to 
dziesięciocentówka z 1973 roku. – Jaka stara – uznała.

– Wtedy była nowa – sprostował Tony.
Sarah  odłożyła  pieniążek.  I  nagle  uprzytomniła  sobie,  że  nie  wolno  jej  dalej 

opowiadać o prywatnym życiu ojca w obecności szeryfa. Przecież to właśnie Roń 
Gallagher  pełnił  tę  funkcję  również  dwadzieścia  lat  temu.  Jak  mogła  się 
spodziewać,  że tym razem rzetelnie  zajmie  się sprawą i  doprowadzi  do  wykrycia 
mordercy ojca?

–  Czy  to  wszystko?  –  zapytała.  A  gdy  szeryf  skinął  głową,  zadała  kolejne 

pytanie: – Kiedy będę mogła odebrać zwłoki ojca?

– Biuro koronera twierdzi, że za jakiś tydzień, może trochę później. Ludzie są 

zawaleni robotą, a to nie jest przecież nic pil...

Roń  Gallagher  urwał,  lecz  nie  potrafił  już  cofnąć  nieopatrznie 

wypowiedzianych słów. Zerknął z niepokojem na skamieniałą twarz Sarah.

– Chciał pan nas poinformować, że nie jest to sprawa, którą należałoby załatwić 

w miarę szybko, mam rację? – wycedziła przez zęby. – Jak widzę, nie jestem już 
dłużej panu potrzebna. Żegnam.

background image

Zaskoczony reakcją Sarah szeryf podniósł się z miejsca. Zastanawiał się, w jaki 

sposób mógłby naprawić gafę, ale jak na złość nic nie przychodziło mu do głowy.

Tony  spojrzał  na  hardo  uniesiony  podbródek  Sarah  i  zrozumiał,  że  to 

rzeczywiście już koniec rozmowy. Gdy wkładała płaszcz, podał Gallagherowi rękę.

– Wie pan, gdzie nas znaleźć, w razie gdyby zechciał pan jeszcze o coś zapytać 

– powiedział do szeryfa.

Gallagher skinął głową. Zwrócił się do Sarah:
–  Pani  Whitman,  jeśli  jest  coś,  co  możemy  dla  pani  zrobić,  proszę  dać  nam 

znać. Z godnością uniosła głowę.

–  Chce  pan  pomóc?  W  takim  razie  proszę  znaleźć  człowieka,  który  wrzucił 

mojego ojca do jeziora Flagstaff.

– Niczego bardziej nie pragnę – oświadczył Gallagher.
– Dlaczego jednak wyczuwam w tych słowach jakieś „ale"? – drwiącym tonem 

spytała Sarah.

Szeryf wskazał otwarte akta na biurku.
–  To  wszystko,  co  mam  w  tej  sprawie.  To  znaczy  prawie  nic.  Brak  choćby 

najmniejszego  śladu dowodu,  który  wskazywałby  na  kogoś innego,  a nie na  pani 
ojca.  W  tamten  weekend  Franklin  Whitman  był  ostatnią  osobą  przebywającą  w 
banku.  Kradzież odkryto  w  poniedziałek, a  równocześnie  zaginął  też  pani  ojciec. 
Natomiast pozostali pracownicy w komplecie zjawili się w pracy. Wszyscy oprócz 
wiceprezesa.

– Nic dziwnego – prychnęła Sarah – bo już wówczas spoczywał na dnie jeziora. 

–  Miała  ochotę  wrzeszczeć  z  wściekłości,  ale  tylko  zacisnęła  pięści.  Odetchnęła 
głęboko. Nachyliła się nad biurkiem i oparła obie ręce na blacie. – Mój ojciec nie 
zamknął się chyba w skrzyni własnoręcznie i nie rzucił do wody, prawda, szeryfie? 
– spytała z roziskrzonymi gniewem oczyma.

Roń Gallagher z trudem wytrzymał jej wzrok.
– Tak, proszę pani. Sam tego nie zrobił.
–  A  więc  pokpiliście  dochodzenie.  Szeryf  zmarszczył  czoło  i  zasępił  się.  Nie 

podobało mu się takie postawienie sprawy.

– Na to wygląda – bąknął wreszcie.
–  Chcę  wiedzieć,  czy  zamierza  pan  naprawić  stare  błędy  –  przypierała  go  do 

muru. Tym razem Roń Gallagher nawet nie próbował ukryć niezadowolenia.

– Pani Whitman, zawsze robię, co do mnie należy, ale nie zawsze udaje mi się 

uzyskać  zadowalające  wyniki.  Dwadzieścia  lat  temu  zaczynałem  dopiero  pracę, 
jako młody człowiek nie miałem jeszcze wystarczającego doświadczenia. Mimo to 

background image

prowadziłem jednak dochodzenie sumiennie, zgodnie z obowiązującymi zasadami. 
W tej sprawie występował tylko jeden podejrzany.

– Może pan odpowiedzieć mi na jeszcze jedno pytanie?
– Postaram się, pani Whitman.
– Czy kiedykolwiek braliście pod uwagę, że sprawcą był kto inny?
Roń  Gallagher  zawahał  się,  po  czym  westchnął.  Nie  potrafił  skłamać  tej 

kobiecie.

– Nic mi o tym nie wiadomo – mruknął.
– Co zamierza pan teraz zrobić z tą sprawą?
– Już robię.
– Co?
–  Wznowiłem  dochodzenie.  Jeśli  odkryjemy  jakieś  nowe  poszlaki,  pierwszą 

osobą, której damy o tym znać.

Sarah nawet nie starała się ukryć pogardy.
–  A  zatem  chce  pan  powiedzieć:  proszę  do  nas  nie  dzwonić,  sami 

skontaktujemy? Czy tak, szeryfie? – pytała drwiącym tonem.

Tony ujął ją za łokieć.
– Sarah.
– O co chodzi?
–  Pan  Gallagher  ma  przecież  dobre  chęci.  Próbuje  ci  pomóc.  Sarah  opuś  ciła 

brodę. Kiedy ponownie podniosła wzrok, miała w oczach łzy.

– Wiem – powiedziała cicho, a potem odwróciła się w stronę szeryfa.
– Przepraszam. To wszystko jest dla mnie tak okropnie trudne... Roń Gallagher 

dotknął jej ramienia.

–  To  nie  mnie  należą  się  przeprosiny,  lecz  pani.  Sarah,  proszę  dać  mi  trochę 

czasu.  Zrobię  wszystko  co  w  mojej  mocy,  nawet  jeśli  narażę  się  w  ten  sposób 
szacownym obywatelom naszego pięknego miasteczka.

Twierdzeniem tym szeryf trochę rozluźnił napiętą atmosferę.
– Jeśli pan tak postąpi, mam nadzieję, że to zobaczę – powiedziała Sarah. – Na 

mnie  już  czas.  Znikam.  A  pan  niech  zabierze  się  za  wywoływanie  demonów  z 
przeszłości.

–  Dobrze,  pani  Whitman.  Właśnie  zamierzam  to  zrobić  –  potwierdził  szeryf, 

zamykając za gośćmi drzwi gabinetu.

W  sekretariacie  Margaret  rozmawiała  przez  telefon.  Na  pożegnanie  Sarah 

pomachała jej ręką. Zaraz potem, sięgając do klamki, usłyszała ciche przekleństwo 
Tony'ego.

background image

– O co chodzi? – spytała zdziwiona.
– Spójrz. – Pokazał okno na ulicę. – Wygląda na to, że odnaleźli cię reporterzy.
W  pierwszej  chwili  Sarah  miała  ochotę  uciec  tylnym  wyjściem,  ale  potem 

ogarnęła ją złość.

– Świetnie – warknęła.
–  Jesteś  pewna?  –  zapytał  Tony.  –  Poczekaj  tutaj,  a  ja  pójdę  po  szeryfa.  On 

szybko się ich pozbędzie.

– Zostań. Są rzeczy, które wymagają wyjaśnienia. Może potem media dadzą mi 

święty spokój.

Tony zrezygnował z dalszej dyskusji. Z lekkim westchnieniem otworzył przed 

Sarah drzwi.

Prawie  natychmiast  wycelowano  w  nich  trzy  kamery.  Podbiegło  kilku 

reporterów. Podsunęli Sarah mikrofony pod nos.

– Pani Whitman! Pani Whitman! Co może nam pani powiedzieć o tej sprawie? 

Czy  pani  uważa,  że  to  wspólnicy  zamordowali  pani  ojca?  Czy  jest  pani 
rozgoryczona, bo...

Tony wysunął się przed Sarah, odgradzając ją od reporterów i tłumu gapiów.
–  Proszę  się  cofnąć!  –  zażądał  ostrym  tonem.  –  Pani  Whitman  nie  będzie 

odpowiadała na żadne pytania, ale zamierza wygłosić oświadczenie.

– Kim pan jest? – chciał się dowiedzieć jeden z reporterów. – Jej adwokatem?
– Nie. A więc chcecie usłyszeć, co ma do po wiedzenia pani Whitman czy mam 

wezwać szeryfa?

Reporterzy cofnęli się, a Sarah zrobiła krok w przód.
–  Koroner  jeszcze  nie  wydał  mi  ciała  ojca,  ale  poinformowano  mnie  o 

wznowieniu śledztwa. Jest dla mnie oczywiste, że ojciec stał się kozłem ofiarnym 
prawdziwego złodzieja, który nie tylko wykradł z banku milion dolarów, lecz także 
dopuścił  się  morderstwa.  –  Sarah  nachyliła  się  i  spojrzała  prosto  w  obiektywy 
wycelowanych w nią kamer.

–  Nie  wiem,  jak  długo  zostanę  w  miasteczku,  ale  nie  spocznę,  dopóki  nie 

zostanie  oczyszczone  imię  mojego  ojca,  a  jego  zabójca  nie  stanie  przed  sądem. 
Dwadzieścia lat temu mieszkańcy tego miasta zatruli życie mnie i mojej rodzinie, 
odsądzając nas od czci i wiary. Kiedy prawda wyjdzie na jaw, oczekuję od nich co 
najmniej przeprosin.

Reporterzy znów zaczęli zasypywać Sarah pytaniami.
–  To  wszystko –  oświadczył Tony.  –  A teraz  proszę  nam  wybaczyć.  –  Wziął 

Sarah pod rękę i poprowadził do samochodu. – Wskakuj, szybko

background image

–  polecił  szeptem,  otwierając  przed  nią  drzwi.  Zatrzymała  się  i  podniosła 

wzrok.

– Nie, Tony. Nie zamierzam uciekać. Nigdy więcej.
Zaczął protestować, ale zaraz potem zrezygnowany machnął ręką.
–  Napytasz  sobie  biedy,  dziecino  –  powiedział  łagodnym  tonem.  –  Skoro  już 

jesteśmy w mieście, czy chcesz coś jeszcze tutaj załatwić?

– Możemy pojechać do supermarketu? Powinnam kupić kilka rzeczy.
– Słonko, przecież możesz robić, co ci się żywnie podoba.
Sarah uśmiechnęła się i usadowiła w fotelu. Tony obszedł samochód i wsunął 

się za kierownicę. Chwilę później jechali w stronę centrum Marmet, do jedynego w 
mieście sklepu spożywczego.

Pół  godziny później  opuścili  to  miejsce,  każde  z  dużą torbą  pełną  wiktuałów. 

Tony  otworzył  bagażnik  i  kiedy  nachylił  się,  żeby  włożyć  zakupy  do  środka, 
poczuł na plecach czyjś wzrok.

W ich stronę zmierzał wysoki, starszy mężczyzna, z małą paczką w dłoni.
– Czy to ty, Sarah Jane? – zapytał.
– Pan Harmon Weatherly? Starszy pan rozpromienił się.
– A więc jednak mnie poznałaś! A ja nie byłem nawet pewien, moja droga, czy 

po tylu latach jeszcze w ogóle mnie pamiętasz. Jak ci się wiedzie?

–  Dziękuję,  dobrze.  Od  razu  wiedziałam,  kim  pan  jest.  Był  pan  najlepszym 

kasjerem w banku. Tatuś często to powtarzał.

Starszy pan uśmiechnął się smutno.
–  Podziwiałem  twojego  ojca  –  powiedział.  –  Był  bardzo  przyzwoitym 

człowiekiem. W dzisiejszych czasach to rzadka zaleta.

– Dziękuję za miłe słowa. Nie ma pan nawet pojęcia, jak bardzo je sobie cenię. 

Harmon Weatherly skinął głową, a potem przeniósł wzrok na towarzysza Sarah.

– Czy ja pana znam? – zapytał.
– Jestem Anthony DeMarco. – Tony wyciągnął rękę na powitanie. Starszy pan 

uniósł brwi. Było widać, że wraca mu pamięć.

– Jesteś synem Sylvestra DeMarca, mam racj ę?
Tony  aż  jęknął  w  środku.  Całe  lata  ciężko  pracował  na  to,  by  zapomniano  o 

jego pochodzeniu, a tu nagle, jednym zdaniem, ten starzec ściągnął go ponownie na 
samo dno.

– Tak – potwierdził zachmurzony.
–  Dobrze  go  znałem  –  mówił  dalej  Weatherly.  –  Podobnie  zresztą  jak  twoją 

matkę. Wiadomość o ich śmierci przyjąłem z prawdziwą przykrością.

background image

Tony  z  trudem  ukrył  zdziwienie.  Przez  całe  życie  na  temat  rodziców  słyszał 

tylko i wyłącznie przykre rzeczy. Nie wiedział, czy uściskać rozmówcę, czy lepiej 
nie okazywać żadnych uczuć.

– Gdzie teraz mieszkasz? – zapytał Weatherly.
– W Chicago.
Starszy pan pokiwał głową.
– Byłem tam. Raz. Nie podobało mi się, jest zbyt płasko.
– Tak, ma pan rację. – Tony uśmiechnął się. – W porównaniu z Maine...
– Miło było znowu cię zobaczyć – powiedział Weatherly, a potem odwrócił się 

do Sarah i wyciągnął przed siebie paczkę. – Jakiś tydzień po zniknięciu twego ojca 
usiłowałem  oddać  to  twojej  matce,  ale  nie  wpuściła  mnie  do  domu.  Teraz,  jak 
sądzę, należy do ciebie.

–  Co  to  jest?  –  zaciekawiła  się  Sarah,  biorąc  pakiet  do  ręki.  Starszy  pan 

zmarszczył czoło.

– Dzień lub dwa po zniknięciu twego ojca Sonny Romfield, prowadzący u nas 

dział  kredytów,  zginął  w  wypadku  samochodowym  pod  miastem.  To  była 
prawdziwa  tragedia.  Zostawił  żonę  z  dwojgiem  małych  dzieci.  Polecono  mi  w 
banku opróżnić jego biurko, podobnie zresztą jak biurko twego ojca. Pani Romfield 
odebrała ode mnie rzeczy Sonny'ego, ale, jak już mówiłem, twoja matka nawet nie 
chciała ze mną rozmawiać. Postanowiłem więc poczekać, aż ucichnie szum wokół 
tej  sprawy,  lecz  twoja  matka...  także  odeszła.  W  ten  sposób  pudełko  z  rzeczami 
Franklina  zostało  u  mnie.  Kiedy  teraz  usłyszałem,  że  przyjechałaś  do  Marmet, 
przypomniałem sobie o tym. Właściwie to nawet nie wiem, co tam jest.

Zapieczętowałem  je  wówczas  i  tak  zostało  do  dziś.  Drżącymi  rękoma  Sarah 

przycisnęła paczkę do piersi.

– Bardzo panu dziękuję.
–  Nie  ma  za  co. –  Harmon  Weatherly wytarł dłonie  o przód  płaszcza i  skinął 

głową Tony'emu. – Czas na mnie. Jestem pewny, że wszystko dobrze się skończy. 
Mówi się, że prawda jest jak oliwa i zawsze wypływa na wierzch. Żegnam.

Tony spojrzał na Sarah, której zbierało się na łzy.
–  To  był  dla  ciebie,  słonko,  piekielnie  trudny  dzień  –  stwierdził  łagodnym 

tonem.

– Lepszy niż się spodziewałam. – Uniosła brodę. – Jestem gotowa do powrotu. 

Chyba że jeszcze nie chcesz...

– Kiepskie żarty – mruknął.
Ruszyli  w  stronę  domu.  Sarah  zapięła  pas  bezpieczeństwa.  Trzymała  na 

background image

kolanach pudełko z rzeczami po ojcu tak ostrożnie, jakby była to bomba.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

– Wchodź do środka. Sam wniosę zakupy – powiedział Tony, otwierając drzwi.
Nie wypuszczając z rąk cennej paczki, Sarah pobiegła wprost na górę i wpadła 

jak  huragan  do  swego  pokoju.  Spoglądając  na  brązowy  papier  przewiązany 
zakurzonym sznurkiem, zastanawiała się, co jest w środku. Prawdziwą męką było 
siedzenie  na  wprost  szeryfa  i  oglądanie  na  oczach  obcego  człowieka  żałosnych 
pozostałości po rzeczach osobistych ojca. Zastanawiała się, czy teraz zniesie lepiej 
konfrontację z przeszłością. Wcale nie była o tym przekonana.

Zamiast od razu sprawdzić zawartość pudełka, położyła je na łóżku i zaczęła się 

rozbierać.  Powiesiła  płaszcz,  a  potem  poszła  do  łazienki,  gdzie  przez  dobre  pięć 
minut  wynajdywała  sobie  różne,  mało  ważne  zajęcia.  Wróciwszy  do  pokoju, 
popatrzyła  ponownie  na  paczkę.  Mimo  że  pudełko  było  niewielkie  i  pewnie  nie 
zawierało nic szczególnie ważnego, nadal zwlekała z jego otwarciem.

Im dłużej stała, tym większy odczuwała niepokój.
Do tej pory potrafiła zawsze zapanować nad emocjami, ale teraz, przytłoczona 

wydarzeniami kilku ostatnich dni, dotarła do granicy psychicznego załamania.

Akurat gdy zastanawiała się, czy zadzwonić do ciotki Lorett, w drzwiach stanął 

Tony. Sarah podniosła wzrok.

Wtedy  Tony  natychmiast  zapomniał,  co  chciał  powiedzieć.  Do  tej  pory 

przyglądał  się  z  boku  cierpieniom  tej  kobiety,  ponieważ  właśnie  tego  chciała. 
Jednak teraz nie umiał już zachować dystansu.

Wszedł do pokoju i wziął Sarah w ramiona. Pochylił się i musnął wargami jej 

policzek. A kiedy zesztywniała, zmusił ją delikatnie, by uniosła głowę i spojrzała 
na niego.

– Nie wojuj ze mną, dziecino – powiedział prawie szeptem. – Proszę, nie wojuj. 

Być  może  jestem  ci  zupełnie  obojętny,  ale  mnie  na  tobie  naprawdę  zależy  i  nie 
zamierzam się z tobą kłócić.

Sarah poczuła na twarzy ciepły oddech i poddała się temu, co nieuniknione.
Wargi Tony'ego były twarde i gorące, bez trudu odnalazły jej usta. Zaraz potem 

poczuła ręce mężczyzny zaciskające się mocniej wokół jej ramion. Przygarnął ją do 
siebie  i  wtedy  poczuła,  jak  jego  ciałem  wstrząsa  dreszcz.  Usłyszała  cichy  jęk 
pożądania. Sprawił, że przestała nad sobą panować.

Zamiast odepchnąć Tony'ego, przyciągnęła go do siebie.
Oderwał wargi od ust Sarah, gwałtownie porwał ją na ręce i położył na łóżku. 

background image

Padając na  nią  całym ciałem, zagłuszył  okrzyk pożądania, który  wyrwał  się z  jej 
ust.

Serce  waliło  mu  jak  szalone,  a  ciało  pragnęło  natychmiast  połączyć  się  z  tą 

Kobietą.  Jednak  Tony  nie  zamierzał  wykorzystać  jej  chwilowej  słabości.  Pragnął 
kochać się z Sarah, ale nie w ten sposób i nie teraz. To będzie możliwe, kiedy z jej 
ust usłyszy to, na co czekał.

Przestał rozpinać bluzkę Sarah, potem lekko pocałował dziewczynę w szyję.
Miała  lekko  zaczerwienioną  i  wilgotną  skórę.  Tony  obrysował  delikatnie 

kontury  zmysłowych  warg,  wyczuwając  opuszkami  jedwabistą  miękkość  skóry. 
Kiedy  Sarah  nagle  otworzyła  usta  i  delikatnie  ugryzła  czubek  jego  palca,  Tony 
lekko zmrużył oczy.

–  Słonko...  słodki  Jezu...  Dziewczyno,  miej  litość,  nie  jestem  ze  stali.  Jeśli 

chcesz, żebym przestał, po prostu mi powiedz.

– Silk...
Połaskotał językiem jej szyję.
–  Co,  słonko?  Wiedz,  że  wystarczy  też  jedno  twoje  słowo,  bym  należał  do 

ciebie.

– Wiem, czego chcę, ale... ale się boję.
– Mnie?
Na twarzy Tony'ego odmalowało się przykre zaskoczenie. Sarah wiedziała, że 

nie powinna tego mówić, ale nie umiała wytłumaczyć targających nią emocji.

– Boję się nie ciebie, lecz tego, że zniszczysz moją samokontrolę. Jeśli ją stracę, 

raczej nie uda mi się doprowadzić do końca tego, po co tu przyjechałam.

Tony znieruchomiał. Jego serce wciąż biło przyspieszonym rytmem. Pożądał tej 

kobiety, ale rozumiał jej wahanie.

– W porządku, musimy zwolnić.
Skrył twarz w zagłębieniu szyi Sarah i stłumił jęk. Potem wstał i nie oglądając 

się, wyszedł z pokoju.

Sarah poprosiła wprawdzie Tony'ego, aby przestał ją pieścić, lecz jego uległość 

w  tej  sprawie  najpierw  ją  zaskoczyła, a potem zirytowała. Co  gorsza,  zostawił ją 
samą. Czuła się okropnie, zziębnięta i pusta w środku.

Kiedy  przewróciła  się  na  brzuch  i  podniosła  głowę,  uprzytomniła  sobie,  że 

paczka,  którą  wręczył  jej  Harmon  Weatherly,  leży  nadal  nie  otwarta.  Sarah 
schowała  głowę  pod  poduszkę,  lecz  po  chwili,  zawstydzona  własnym 
tchórzostwem, sięgnęła po pudełko i postawiła je na nocnym stoliku.

Cóż, wczoraj nawet nie miała pojęcia o istnieniu tych rzeczy.

background image

Nic  się  nie  stanie,  jeśli  zajmie  się  tym  później,  teraz  bowiem  czekało  ją  inne 

zadanie. Musiała naprawić stosunki z Tonym, zanim nie będzie za późno.

Wstała z łóżka, przebiegła hol i po chwili znalazła się przed jego pokojem. Był 

zamknięty,  a  zza  drzwi  dobiegał  szum  wody.  A  więc  Tony  brał  prysznic,  i  to  z 
pewnością  zimny.  Opuściła  smętnie  ramiona  i  w  obawie,  że  zaraz  zrobi  coś 
głupiego, na przykład rzuci mu się w objęcia, ruszyła po schodach w dół.

Annabeth  Harold  wygładzała  brzegi  serwetki  leżącej  pod  miską  z  orzechami, 

którą dopiero co postawiła na kredensie. Jak co wtorek kilka pań miało  wpaść na 
karty, dlatego postanowiła zadbać o odświętny wygląd mieszkania.

Koronkowe cacko, ręcznie wykonane przez prababkę, należało do przedmiotów 

przekazywanych w rodzinie z pokolenia na pokolenie. Serwetka wprawdzie trochę 
pożółkła ze starości, ale była tak piękna, że pani domu lubiła chwalić się nią przed 
znajomymi. Zwłaszcza przed Tiny Bartlett, która zwracała uwagę na takie rzeczy.

Annabeth  Harold  strzepnęła  z  sukni  niewidoczne  pyłki  i  sprawdziła,  czy 

powinna  coś  poprawić.  Wszystko  w  doskonałym  porządku,  jak  zwykle.  Potem 
rzuciła okiem w lustro, aby upewnić się, że każdy włos znajduje się dokładnie na 
swoim miejscu.

Lada  chwila  powinny  zjawić  się  znajome  panie,  a  Annabeth  nie  chciała,  aby 

zauważyły,  że  spotkanie  poprzedzały  tak  pieczołowite  przygotowania.  Elegancja 
wymaga żmudnych zabiegów, lecz zawsze powinna wydawać się niewymuszona.

W chwili gdy Annabeth ruszyła w stronę kuchni, odezwał się dzwonek u drzwi. 

Zawróciła,  prężnym  krokiem  przeszła  przez  foyer,  pamiętając,  aby  przed 
otwarciem drzwi przyoblec twarz w uśmiech.

Stała przed nią Marcia Farrell, wytworna jak zawsze.
– Wchodź szybko, proszę, bo na dworze jest bardzo zimno.
Utartym zwyczajem Marcia powiesiła płaszcz na stojącym w holu wieszaku, a 

potem pociągnęła nosem.

–  Mniam,  mniam,  Annabeth,  coś  tu  wspaniale  pachnie.  Mam  nadzieję,  że 

zrobiłaś te wspaniałe kulki kiełbasiane z serem, które tak uwielbiam.

Pani domu uśmiechnęła się z zadowoleniem.
– Zrobiłam. Kiedy zadzwoniłaś do drzwi, właśnie szłam do kuchni, żeby wyjąć 

je z pieca.

–  Wobec  tego  biegnij  i  rób,  co  do  ciebie  należy  –  powiedziała  roześmiana 

Marcia.  –  Mną  się  nie  przejmuj.  Sama  się  rozgoszczę  w  salonie  i  poczekam  na 
resztę towarzystwa.

–  Włączyłam  telewizor,  może  znajdziesz  coś  godnego  uwagi.  Usiądź  przy 

background image

kominku,  zaraz  do  ciebie  przyjdę. –  Annabeth  przystanęła  na  chwilę.  –  A  kiedy 
będę w kuchni i przyjdą pozostali goście, bądź uprzejma wpuścić ich do środka.

– Dobrze – powiedziała Marcia i ruszyła szybko do salonu, żeby zająć najlepsze 

miejsce przy kominku.

Chwilę  później  zjawiły  się  równocześnie  Tiny  Bartlett  i  Moira  Blake. 

Zmierzająca do salonu Annabeth usłyszała ich nerwowe okrzyki.

– Chodź tu szybko! – z przejęciem w głosie zawołała Tiny.
Pani domu weszła do salonu i postawiła tacę z przekąskami na kredensie.
– Co się stało? – spytała zdziwiona reakcją przyjaciółek.
Widząc,  że  Tiny  gestem  zachęcają  do  podejścia  do  telewizora,  Annabeth 

zbliżyła  się  i  spojrzała na  ekran, przed którym zdążyły już  zasiąść trzy  pozostałe 
damy.

– Tylko popatrz! To dziewczyna Whitmanów. Telewizja filmuje ją na ulicy. O, 

w tym przejeżdżającym samochodzie siedzi chyba Dewey Francis – wykrzykiwała 
podniecona Tiny. – S ądziłam, że przehandlował tego cadillaca.

Marcia zmarszczyła czoło.
– Tiny, daj spokój – ofuknęła przyjaciółkę. – Chcemy obejrzeć coś innego.
– Ciii... – Moira uciszyła resztę. – Posłuchajmy, co mówi Sarah Whitman.
– Z  pewnością nic dobrego  – mruknęła Annabeth. – Wiecie same, jak bardzo 

jest zgorzkniała i rozżalona.

– Masz jej to za złe? – spytała Moira, która nagle nieoczekiwanie posmutniała. 

Żadna  z  zebranych  kobiet  nie  zamierzała  przyznać,  że  Sarah  Whitman  ma 
podstawy do narzekania. Bez słowa wpatrywały się w ekran telewizora i słuchały 
słów Sarah, która akurat mówiła, że czeka na wydanie zwłok ojca.

Ciałem Marcii wstrząsnął dreszcz. Nie lubiła myśleć o śmierci. To było takie... 

ostateczne.

Kiedy jednak Sarah oświadczyła, że zrobi wszystko, aby zabójca jej ojca został 

wykryty  i doprowadzony przed oblicze  sądu, wszystkie przyjaciółki na  chwilę aż 
zatkało z wrażenia. Popatrzyły na siebie z otwartymi ustami.

–  Słyszałyście?  –  pierwsza  odezwała  się  Marcia.  –  Co  ona  sobie  właściwie 

myśli? Że co? Że jest detektywem?  Nie  do  wiary, jak można puszczać na  antenę 
takie rzeczy? Zabrzmiało to tak, jakbyśmy pośród nas ukrywali mordercę.

Moira  milczała,  wspominając  Franklina  Whitmana.  Był  dobrym  szefem  i 

człowiekiem zwariowanym na punkcie rodziny.

Jakże  podle  potraktowano  później  jego  żonę  i  córkę.  Bez  względu  na  to,  co 

myślała o zachowaniu Sarah i jej publicznych deklaracjach, uznała, że elementarna 

background image

przyzwoitość nakazuje powiedzieć o Franklinie przynajmniej kilka ciepłych słów.

– Sam nie zamknął się w tej koszmarnej skrzyni – oświadczyła.
Wśród  pań  zszokowanych  słowami  Moiry  zapanowała  nagła  cisza.  Annabeth 

poczerwieniała na twarzy.

– To bez znaczenia! – syknęła.
– Nie dla Franklina – pod nosem mruknęła Moira.
Pani  domu  skierowała  ze  złością  palec  w  stronę  ekranu,  na  którym  widniała 

Sarah.

–  To  mi  się  nie  podoba!  Wcale  a  wcale.  Nie  należy  wracać  do  takich  spraw. 

Lepiej w ogóle ich nie tykać.

– Za późno – jęknęła Tiny. – Mam tylko nadzieję, że Sarah nie jest stuknięta, 

jak jej matka. Chodzi mi o... to samobójstwo i całą resztę. O czym myślała wtedy ta 
kobieta? Na pewno nie o dziecku.

–  Catherine  była  zawsze  niezrównoważona  psychicznie  –  oświadczyła 

zgryźliwie  Annabeth.  –  Pamiętam,  jak  po  urodzeniu  córki  prawie  przez  miesiąc 
leżała w łóżku.

Marcia, której ciotka pracowała wówczas w szpitalu jako pielęgniarka, czuła się 

w obowiązku wyjaśnić, o co chodziło.

–  O  ile  dobrze  pamiętam,  Caterine  miała  bardzo  ciężki  poród.  Rodziła  przez 

dwadzieścia cztery godziny i wreszcie zdecydowali się na cesarskie cięcie. Dlatego 
tak długo dochodziła do zdrowia.

Słowa  Marcii  jeszcze  bardziej  zirytowały  Annabeth.  Nie  lubiła,  gdy  ktoś 

podważał jej wiarygodność lub doszukiwał się nieścisłości w jej wypowiedziach.

–  A  ponadto  ta  kobieta  nie  pochodziła  stąd.  –  Pani  domu  nie  dawała  za 

wygraną. – Kto wie, kim była, zanim poznał ją Franklin. Pochodziła, jak wiecie, z 
Południa, gdzieś z Luizjany. A pamiętacie tę czarnoskórą kobietę, która po śmierci 
Catherine  zjawiła  się w  Marmet  i  wywiozła  Sarah?  Możecie wyobrazić  sobie,  że 
oddajecie dziecko na wychowanie komuś takiemu?

–  O  ile  wiem,  nie  było  innych  chętnych  do  zaopiekowania  się  Sarah  –

przypomniała  Moira,  a  potem  wyłączyła  telewizor,  licząc  na  zmianę  tematu 
rozmowy.

Pomogła jej w tym Tiny.
– Czy  mi się wydaje, czy czuję zapach twoich słynnych kulek kiełbasianych? 

Zrobiłaś je? – zapytała panią domu.

– Tak. I parę innych rzeczy – z uśmiechem o znaj miła Annabeth, podchodząc 

do kredensu, na którym ustawiła tacę z przekąskami.

background image

– Proszę, częstujcie się.
– To wspaniale – uznała Tiny. – Umieram z głodu.
–  Weźmy  talerzyki  do  stolika  –  zaproponowała  Annabeth.  –  Możemy 

jednocześnie jeść i grać.

Po chwili cztery damy zasiadły do pokera, pogrążając się przy tym w rozmowie 

na temat przewagi ostrego cheddara nad łagodnym.

Śmiały  się  i  grały  jak  zawsze,  lecz  dzisiaj  towarzyszyła  im  świadomość 

nadciągającej  burzy.  Ich  dotychczasowa  uporządkowana,  spokojna  egzystencja 
została niebezpiecznie zakłócona.

Jako filary społeczności Marmet, którymi zresztą mianowały się same, czuły się 

w obowiązku naprawić powstałą sytuację. Ale jeszcze nie dzisiaj. Tego wieczoru 
zamierzały delektować się kulkami kiełbasianymi z serem, towarzyską rozmową i 
pokerem.

Cztery  damy,  czcigodne  obywatelki  Marmet,  nie  należały  do  jedynych 

mieszkańców miasta, którzy oglądali i komentowali telewizyjne wystąpienie Sarah 
Whitman.

Paul Sorenson spędzał spokojny wieczór przy kominku. Jednym uchem słuchał 

telewizyjnych  wiadomości,  a  przy  tym  przerzucał  gazetę  i  otrzymaną. 
korespondencję.

Cieszył  się,  że  może  wreszcie  odpocząć  po  ciężkim  dniu,  spędzonym 

wyjątkowo pracowicie. Miał bowiem za sobą cotygodniowe zebranie dyrekcji. Po 
powrocie do domu i po smacznej kolacji usadowił się w wygodnym fotelu. Jednak 
po obejrzeniu relacji telewizyjnej od razu stracił dobry humor.

Odłożył na bok gazetę, podniósł się z trudem z fotela i przeklinając ostatni atak 

podagry, pokuśtykał do telefonu.

Paul  Sorenson  nie  miał  zwyczaju  mieszać  się  ani  do  spraw  miasta,  ani  do 

polityki,  ograniczając  zainteresowania  głównie  do  pieniędzy.  Tym  razem  jednak 
uznał  sytuację  za  wyjątkową.  W  wiosennych  wyborach  Roń  Gallagher  zamierzał 
kandydować  ponownie  na  stanowisko  szeryfa.  Nadeszła  pora,  aby  mu  o  tym 
przypomnieć.

– Szeryfie, telefon do pana na pierwszej linii.
– Dziękuję – odkrzyknął i podniósł słuchawkę. – Szeryf Gallagher.
– Cześć, Roń. Mówi Paul Sorenson. Widziałeś wieczorne wiadomości?
–  Nie.  Cały  dzień  spędziłem  w  terenie.  Dopiero  co  wróciłem  do  biura.  Był 

wypadek pod miastem. A czemu pytasz?

– Ta Whitman zaczyna rozrabiać. Co zamierzasz z tym zrobić?

background image

Roń Gallagher zmarszczył czoło.
– Nie wiem, co masz na myśli. Rozzłoszczony Paul Sorenson niemal wypluwał 

słowa z ust.

– Chodzi mi o to, że ta kobieta zagraża mieszkańcom Marmet. Oświadczyła, że 

zamierza odnaleźć zabójcę ojca i sugeruje, że ukrywamy wśród nas kryminalistów. 
Masz ją powstrzymać.

W  pierwszej  chwili  Roń  Gallagher  chciał  powiedzieć  Sorensonowi,  żeby  nie 

wtrącał  się  do  cudzych  spraw.  Zaraz  potem  jednak  odetchnął  głęboko,  by  nie 
poddać się napadowi furii. Długo szukał w myślach starannie wyważonych słów.

–  Słuchaj,  Paul,  kiedy  ostatnim  razem  zaglądałem  do  naszej  konstytucji, 

widziałem zapis,  który  wszystkim obywatelom gwarantuje  wolność  słowa,  chyba 
że  ktoś  kogoś  oczernia.  Tak  więc  ta  kobieta  ma  pełne  prawo  mówić,  co  jej  się 
podoba.  Chce  odnaleźć  zabójcę  swego  ojca,  a  ja  też  wznowiłem  śledztwo.  Ktoś 
odebrał  Whitmanowi  życie  i  przez  ponad dwadzieścia  lat  zbrodniarz unikał  kary. 
Uważam, że najwyższa pora, aby wreszcie okazać rodzinie zamordowanego trochę 
ludzkich uczuć i udzielić pomocy. Tak nakazuje zwykła przyzwoitość.

Zirytowany Paul Sorenson poczerwieniał na twarzy. Nie przywykł do tego, aby 

mu się przeciwstawiano lub krytykowano jego pomysły.

–  Robisz  zbyt  wiele  szumu  wokół  tej  sprawy  –  surowym  tonem  zganił 

rozmówcę. – W tej sytuacji będzie ci piekielnie trudno wygrać wiosenne wybory.

Tym razem dotknął szeryfa do żywego.
– Czy to groźba?
–  Oczywiście,  że  nie  –  zaprzeczył  bankier.  –  Przecież  nie  mam  żadnego 

powodu, aby ci grozić.

– Właśnie się nad tym zastanawiałem – oświadczył Roń Gallagher. – A skoro 

już  poruszyliśmy  ten  temat,  uprzedzam  z  góry,  że  zamierzam  sprawdzić,  czyje 
dochody  wzrosły  znacząco  przez  ostatnie  dwadzieścia  lat,  a  także  zbadać 
pochodzenie tego typu pieniędzy.

Paul Sorenson poczuł, jak zaczyna walić mu serce.
– O co ci do diabła chodzi?
–  Sądzę,  że  to  oczywiste  –  odparł  szeryf.  –  Jeśli  Franklin  Whitman  nie  mógł 

wydać skradzionego z banku miliona, zrobił to ktoś inny.

– Chyba mnie o nic nie oskarżasz!
– Nie oskarżam nikogo. Na razie.
Niemile  zaskoczony,  że  jego  telefon  do  Gallaghera  okazał  się  całkowitym 

niewypałem, Paul Sorenson ze złością rzucił słuchawkę.

background image

Stojąc  za  biurkiem,  rozglądał  się  po  pokoju,  podziwiając  wytworne  wnętrze  i 

rzucające  się  w  oczy  bogactwo.  Analizował  dopiero  co  usłyszane  słowa  szeryfa, 
mrużąc gniewnie oczy.

Nie po  to harował latami, aby teraz patrzeć bezczynnie, jak wszystko traci.  A 

już  z  pewnością  nie  dopuści  do  tego,  aby  zniszczyła  go  jakaś  tam  niewiele 
znacząca kobieta. Sarah Whitman.

Tylko że ona wiedziała o nim coś, o czym nikt inny nie miał pojęcia. I w każdej 

chwili mogła go wydać.

Podniósł  następny  klocek  i  położył  na  pniu,  a  potem  sięgnął  po  siekierę. 

Drewno schło od jesieni i już od dawna nadawało się do spalenia w kominku, lecz 
Tony nie pomyślał o tym, aby zawczasu je porąbać. Teraz był zadowolony, że ma 
coś do roboty poza domem.

Od  miesięcy  nie  wykonywał  tak  intensywnej  pracy  fizycznej.  Czuł  teraz 

napięcie każdego mięśnia. Od jakiegoś czasu dręczyła go jedna natrętna myśl. Był 
coraz bliższy zakochania się po uszy w Sarah Whitman.

Nie  pragnął  o  niej  zapomnieć,  ale  miał  w  życiu  jedną  zasadę.  Jeśli  kobieta 

odmówiła mu fizycznego zbliżenia, był to zazwyczaj koniec związku. Bez względu 
na wszystko.

Rąbał  systematycznie  grube  klocki  drewna  i  wdychał  ostry,  żywiczny  zapach 

świeżych  szczap.  Uzmysłowił  sobie, jak przyjemnie jest siedzieć przy buzującym 
w  kominku  ogniu.  Mimo  woli  jego  myśli  znów  zaczęły  krążyć  wokół  innych 
spraw.

Co  należało  teraz zrobić? Może otworzyć butelkę  wina, wyciągnąć krakersy i 

trochę sera? A Sarah... ? Co z nią? Nie powinien ani przez chwilę o niej myśleć, ani 
tym bardziej marzyć o zbliżeniu. Chyba że chciał również ten wieczór zakończyć 
lodowatym prysznicem.

– Do diabła z tym wszystkim!
Po raz ostatni Tony uderzył silnie siekierą. Rozszczepił klocek drewna na dwie 

części, a potem dorzucił do sterty polan. Otarł pot z czoła, odniósł siekierę do małej 
szopy na narzędzia i zawiesił na wbitym w ścianę haku.

Dopiero po wyjściu z szopy poczuł, jak bardzo jest wykończony fizycznie. Był 

to jednak dobry rodzaj zmęczenia, gdyż towarzyszyła mu satysfakcja z wykonanej 
pracy. Pracy bardzo pożytecznej, bo zapewniającej ciepło.

Z naręczem porąbanego drewna ruszył w stronę domu. Zdziwił go widok Sarah 

stojącej przy tylnym wejściu. Przytrzymała mu drzwi.

– Dziękuję. – Uśmiechnął  się. – Wiedziałem, że jest jakiś powód, dla którego 

background image

zaprosiłem cię do siebie.

Żart  był  ostatnią  rzeczą,  jaką  spodziewała  się  usłyszeć.  Nagle  poczuła,  jak 

opada z niej napięcie.

Zamknęła  za  Tonym  drzwi,  a  potem  patrzyła,  jak  przez  kuchnię  wchodzi  do 

środka domu.

Miał  ładnie  rozbudowane,  szerokie  bary.  Seksownie  poruszał  biodrami. 

Fascynującą grę mięśni na plecach zawdzięczał obciążeniu rąk stosem drewna, ale 
długie nogi, szczupłe biodra i gibkość ciała były jego wyłączną zasługą.

Widok Tony'ego podniecił Sarah. Gdyby nie stchórzyła, leżeliby już w łóżku i 

kochali się jak szaleni. Ale to byłby tylko i wyłącznie seks. Nie mogło ich łączyć 
nic więcej, bo nie potrafiłaby się związać z tego typu mężczyzną, a już na pewno 
nie powinna tego robić.

Gdyby  zakochała  się  w  Tonym  DeMarcu,  byłoby  to  równoznaczne  z 

popełnieniem emocjonalnego samobójstwa.

Co z tego, że okazałby się znakomitym kochankiem? Akurat co do tego Sarah 

nie  miała  żadnych  wątpliwości.  Ale  potem...  Jej  życie  było  już  wystarczająco 
skomplikowane i obfitujące w przykre wydarzenia. Nie chciała przysparzać sobie 
dodatkowych cierpień.

Tony dotarł do salonu i zrzucił stos polan w pobliżu paleniska. Towarzyszący 

temu  łoskot  wyrwał  Sarah  z  rozmyślań.  Zawróciła  do  kuchni  i  zabrała  się  za 
mieszanie przyrządzanej zupy. Znajomy zapach gotujących się krewetek, kiełbasy i 
przypraw  sprawił,  że  zatęskniła  za  Nowym  Orleanem.  Właś  nie  zmniejszała 
płomień pod garnkiem i miała zabrać się za nakrywanie do stołu, kiedy zjawił się 
Tony.

Zaskoczony  skupioną  miną  Sarah  zatrzymał  się  w  drzwiach.  No,  no,  jeśli  ta 

kobieta kocha się z równą pasją, z jaką gotuje...

– Do diabła – warknął. Odwróciła się w jego stronę.
– Mówiłeś coś do mnie? – spytała.
– Nie. – Westchnął. – Gadałem do siebie. – Zmusił się do uśmiechu. – Coś tu 

naprawdę wspaniale pachnie.

Sarah wzruszyła ramionami.
– Lubię gotować. To mnie uspokaja.
Podszedł bliżej i zaczął się bawić kosmykiem włosów opadających jej na twarz. 

Szybko jednak cofnął dłoń.

– Czy zdążę jeszcze wziąć prysznic? – zapytał.
– Znowu? – Gdy tylko wypowiedziała te słowa, aż jęknęła. – Przepraszam, nie 

background image

chciałam...

–  Nic  się  nie  stało.  Zapomnij.  –  Tony  wskazał  palcem  gotującą  się  zupę.  –

Zajmie  mi  to  niewiele  czasu.  Nie  zdejmuj  garnka  z  ognia.  Lubię  wszystko,  co 
gorące.  –  Mrugnął porozumiewawczo do  Sarah,  uśmiechnął  się  figlarnie  i  już  go 
nie było.

Gdy  tylko  opuścił  kuchnię,  złapała  się  za  głowę.  Miałaby  zapomnieć? 

Wykluczone...  Lubi  wszystko  co  gorące?  Gdyby  ona  sama  jeszcze  trochę  się 
rozgrzała, chyba buchnęłyby z niej płomienie.

Trochę sfrustrowana i zła na siebie Sarah, nakryła do stołu, a potem zajrzała do 

piekarnika. Kiedy wróci Tony, chleb powinien być gotowy.

Zaraz potem zasiądą do kolacji i będą rozmawiać o niczym. Udając, że są tylko 

i  wyłącznie  starymi  znajomymi.  Może  nawet  na  chwilę  przestanie  rozmyślać  o 
mordercy ojca, no i o... Tonym. Tak...

A co potem? Potem pójdzie na górę do swego pokoju i otworzy pudełko, które 

Harmon Weatherly przechowywał przez dwadzieścia lat. Może uda jej się wreszcie 
osiągnąć  wewnętrzny  spokój,  owo  błogosławione  pogodzenie  się  z  własnymi 
przywarami i niespodziankami losu. Łatwo powiedzieć, ale jak to osiągnąć?

Kto wie, może właśnie w pudełku znajduje się odpowiedź na to pytanie?

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

– Masz może scyzoryk? – zapytała Sarah, wpatrując się intensywnie w owiniętą 

szarym papierem paczkę.

Tony wsunął rękę do kieszeni, wyciągnął nóż i usiadł na brzegu łóżka.
–  Uważaj  –  ostrzegł,  wysuwając  ostrze.  Za  pociśnięciem  guzika  wystrzeliło 

znienacka.  Sarah  patrzyła  rozszerzonymi  oczyma  na  groźne  narzędzie.  Tony 
przeciął sznurek.

–  Taki  nóż  robi  wrażenie  –  przyznała.  –  O  ile  wiem,  nie  wolno  nosić 

sprężynowców. Tony uśmiechnął się lekko.

– Och, to pamiątka z czasów młodości. Ale zawsze kiedy podróżuję samolotem, 

zostawiam go w domu.

–  Co  za  miła  niespodzianka.  Od  razu  poczułam  się  lepiej  –  kpiącym  tonem 

wymamrotała Sarah, spoglądając po raz kolejny na paczkę.

– Sarah...
– O co chodzi?
– Nie martw się. Wszystko będzie dobrze. Westchnęła lekko.
– Pewnie masz mnie za piekielnego tchórza.
–  Wręcz  przeciwnie  –  łagodnym  tonem  zaprotestował  Tony.  –  Jesteś  jedną  z 

najdzielniejszych kobiet, jakie znam. A teraz zerwij papier i zabierz się do roboty. 
Kto  wie,  może  w  pudełku  znajdziesz  wyjaśnienie  tego,  co  stało  się  naprawdę  z 
twoim ojcem.

Czoło Sarah przecięła nagle głęboka, pionowa zmarszczka.
– Nie przyszło mi to do  głowy. Ale policja na pewno przetrząsnęła  wszystkie 

przedmioty należące do taty, chodziło przecież o odszukanie skradzionego miliona.

– O to właśnie chodzi, polowano tylko i wyłącznie na pieniądze. Nam jednak 

zależy na wyjaśnieniu innej sprawy.

– Masz rację.
Jednym gwałtownym ruchem Sarah zerwała papier, odrzuciła na bok i uniosła 

wieczko pudełka.

Oczom  jej  ukazała  się  mieszanina  drobnych  przedmiotów,  zapewne 

powrzucanych  w  pośpiechu.  Na  samym  wierzchu  leżała  oprawiona  w  ramki 
fotografia o tak zakurzonej powierzchni, że trudno było dojrzeć, co przedstawia.

–  Pozwól  –  powiedział  Tony.  Przetarł  chusteczką  brudne  szkło  i  oddał  Sarah 

zdjęcie. – Na razie wystarczy, żeby zobaczyć, co na nim jest. Potem wyczyścimy 

background image

dokładniej.

Skinęła  głową  i  podniosła  do  oczu  fotografię.  Natychmiast  poczuła  bolesny 

ucisk w gardle. Z trudem powstrzymała się od łez.

–  To  zdjęcie  naszej  rodziny.  Zrobione  na  Boże  Narodzenie  i  rozsyłane  ze 

świątecznymi  życzeniami.  –  Dotknęła  palcem  swojej  podobizny  sprzed  prawie 
ćwierćwiecza, usiłując przypomnieć sobie, jak to jest, gdy ma się dziewięć lat. – To 
była  moja  ukochana sukienka.  Aksamitna.  Nigdy przedtem nie  miałam niczego  z 
tak  eleganckiego  materiału,  więc  czułam  się  bardzo  dorośle.  –  Odłożyła  na  bok 
fotografię i sięgnęła po następny przedmiot. – Och, tylko nie to – wyszeptała nagle 
zbielałymi wargami.

–  Co  tam  masz?  –  zapytał  Tony.  Zobaczył,  że  Sarah  trzyma  w  ręku  małe 

naczynie o dziwacznym kształcie.

– To popielniczka. Zrobiłam ją własnoręcznie w szkółce niedzielnej. – Odłożyła 

na bok niewielki przedmiot i drżącym głosem dodała: – Boże... przecież tatuś nie 
palił. Doprawdy nie wiem, dlaczego wtedy nie przyszło mi to do głowy? O czym 
myślałam, modelując popielniczkę?

Tony wierzchem dłoni dotknął policzka Sarah.
– Że zrobisz miły prezent ukochanemu ojcu – powiedział cicho.
Podniosła załzawione oczy.
–  Tak.  Bardzo  go  kochałam.  –  Cofnęła  się  nagle  myślami  dwadzieścia  lat 

wstecz i zacisnęła mocno szczękę. – To dlaczego tak łatwo uwierzyłam, że to tata 
ukradł pieniądze?

–  Byłaś  dzieckiem.  Nie  możesz  obwiniać  się  o  taką  reakcję,  zwłaszcza  że 

wszyscy  wokół  wmawiali  ci  właśnie  taką  wersję  wydarzeń.  Do  licha,  jestem  o 
sześć  lat  starszy,  lecz  nawet  ja  uwierzyłem  w  to,  co  gadali  ludzie.  Poszlaki 
wskazywały dość jednoznacznie na twego ojca.

– Chyba masz rację.
–  Jasne,  że  mam.  –  Tony  uśmiechnął  się  z  przekorą.  –  Przecież  jestem 

mężczyzną. Sarah trochę się rozluźniła.

– Jesteś miły – szepnęła. – Potrzebowałam czegoś takiego.
–  Uwielbiam  uszczęśliwiać  kobiety.  Jak  myślisz,  skąd  wzięło  się  moje 

przezwisko?  –  Z  dumą  wypiął  pierś.  –  Zapewniam  cię,  że  jest  ono  w  pełni 
zasłużone.

Sarah parsknęła śmiechem.
– A teraz jesteś nieznośny.
– Nie, dziecinko. Jestem niezwykle łatwy w pożyciu i wyjątkowo zgodny. Gdy 

background image

tylko  zapragniesz  potwierdzenia  tych  przymiotów,  wystarczy  zadzwonić,  a  ja 
natychmiast przybiegnę. Na każde twoje wezwanie.

Sarah wywróciła oczyma, świadoma, że Tony próbuje ją rozbawić, żeby choć 

na chwilę przestała się zadręczać. Przemyślała jego ostatnie słowa i postanowiła, że 
kiedyś tak właśnie zrobi. Zadzwoni po Silka.

Ponownie  włożyła  rękę  do  pudełka  i  wyciągnęła  inne  oprawione  zdjęcie. 

Znacznie mniejsze od poprzedniego, w cienkiej porcelanowej ramce.

–  To  ja,  byłam  wtedy  w  piątej  klasie.  To  ostatnie  zdjęcie  przed...  –  urwała, 

odkładając na bok fotografię.

Sarah  z  prawdziwym  wzruszeniem  uświadomiła  sobie,  co  było  ważne  dla  jej 

ojca.  Tak  bardzo  kochał  żonę  i  córkę,  że  trzymał  na  służbowym  biurku  ich 
podobizny. Towarzyszyły mu podczas pracy.

Ostatnim przedmiotem,  który  znajdował się na  dnie pudełka, był  staroświecki 

kalendarz na biurko, w którym na każdej kartce zaznaczono tylko jeden dzień.

–  Należał  do  tatusia  –  oznajmiła  Sarah.  Zaczęła  przerzucać  kartki  i 

równocześnie  zastanawiać  się,  dlaczego  policja  nie  włączyła  kalendarza  do 
materiału  dowodowego.  –  Spójrz,  Tony.  Tatuś  odnotowywał  tu  wszystkie 
umówione  spotkania  z  klientami  banku,  a  także  zebrania.  Do  dnia,  w  którym 
zniknął. Czemu policja nie zabrała tego kalendarza?

–  Pewnie  dlatego,  że  twojego  ojca  z  miejsca  okrzyknięto  złodziejem.  Policja 

była zbyt zajęta poszukiwaniami, aby martwić się o to, co robił przed zniknięciem. 
Pewnie obejrzeli pobieżnie kalendarz i uznali za nieprzydatny dla sprawy.

– Przecież...
Sarah  urwała.  Tony  miał  rację.  Zastanawianie  się,  co  w  sprawie  jej  ojca 

uczyniono  przed  laty,  nie  miało  sensu.  Ważne  było  tylko  to,  co  należało  zrobić 
teraz.

Przerzucając  kartki  kalendarza,  uprzytomniła  sobie,  że  o  tej  sferze  życia  ojca 

nie wie zupełnie nic. Chodził do banku każdego ranka i co wieczór wracał po pracy 
do domu. I tyle. Na myśl, że ten uwielbiany przez nią człowiek miał sprawy, które 
dla niej na zawsze pozostaną tajemnicą, ogarnęło ją przygnębienie.

Dopiero po dłuższej chwili przeglądania notatek ojca Sarah uprzytomniła sobie, 

że  jeden  zapis  powtarza  się  regularnie.  W  każdą  środę  przy  godzinie  trzynastej 
widniał  niezmiennie  jeden  wyraz:  „Łoś".  Przekonana,  że  chodzi  o  spotkania  w 
klubie myśliwskim, do którego należał ojciec, początkowo nie zwróciła uwagi na 
ten fakt.

Przekartkowała  kalendarz  do  końca,  a  ponieważ  nie  znalazła  nic  ciekawego, 

background image

zaczęła  wrzucać  wszystkie  drobiazgi  z  powrotem  do  pudełka.  I  właśnie  wtedy 
uzmysłowiła  sobie  nagle,  że  cotygodniowe  spotkania  klubowe  ojca  zawsze 
odbywały się wieczorem.

–  Spójrz  na  to  –  powiedziała,  podsuwając  Tony'emu  otwarty  kalendarz  i 

pokazując  zapis,  który  przyciągnął  jej  uwagę.  –  Każdej  środy  przy  godzinie 
trzynastej  tata  wpisywał  „Łoś".  Sądziłam  początkowo,  że  chodzi  o  spotkania 
klubowe, ale właśnie przypomniałam sobie, że z reguły odbywały się wieczorem.

Tony przekartkował kalendarz. Z posępną miną w milczeniu oddał go Sarah.
– Co o tym myślisz? – spytała.
– Naprawdę chciałabyś wiedzieć?
–  Oczywiście.  Nie  czas  na  martwienie  się  jakimiś  dawnymi  rodzinnymi 

sekretami. – Wzruszyła ramionami. – Znacznie bardziej interesuje mnie ustalenie, 
w jaki sposób ciało mojego ojca znalazło się na dnie jeziora.

–  Po  pierwsze  uważam,  że  ten  kalendarz  należy  pokazać  szeryfowi 

Gallagherowi – po chwili namysłu stanowczym tonem oznajmił Tony. – Wygląda 
na  to,  że  tym  razem  facet  zamierza  przeprowadzić  wnikliwe  śledztwo,  więc 
powinien  mieć  dostęp  do  wszystkich  możliwych  informacji.  A  jakie  jest  twoje 
zdanie?

– Masz rację. Jutro rano zawiozę ten kalendarz do szeryfa.
–  Jest  jeszcze  druga  sprawa.  Co  sądzisz  o  tym,  aby  wynająć  prywatnego 

detektywa? Sarah wyprostowała plecy.

–  To  dobry  pomysł  –  uznała.  Zaraz  potem  jednak  zmarszczyła  czoło.  –  Ale 

nigdy  nie  korzystałam  z  tego  typu  usług.  W  jaki  sposób  znajdziemy  kogoś 
naprawdę godnego zaufania?

– Jeden pracuje dla mnie – oświadczył Tony.
–  Zatrudniasz  detektywa?  –  zdziwiła  się  Sarah.  –  Po  co?  Sądziłam,  że 

prowadzisz nocny klub.

– To prawda.
–  Wolno  zapytać,  do  czego  potrzebny  ci  taki  człowiek?  Tony  skrzywił  się 

lekko.

– Prowadzę różne interesy.
– Legalne?
Roześmiał się, nachylił nad Sarah i pocałował ją lekko w usta.
–  Tak,  Sarah  Jane  –  odparł.  –  Legalne,  a  ja  sam  jestem  praworządnym 

obywatelem. Tyle że ostrożnym.

Odsunęła się, ale nie tak szybko, jak powinna. Od pocałunku zapiekły ją wargi. 

background image

Tony wziął do ręki pudełko.

–  No  widzisz,  przejrzeliśmy  wszystkie  rzeczy  i  nie  natknęliśmy  się  na  nic 

szczególnie ważnego. Tym razem bez trudu uporałaś się z demonami przeszłości, 
mam rację?

Oszołomiona  pocałunkiem  Sarah  zdobyła  się  tylko  na  kiwnięcie  głową. 

Siedziała nadal bez ruchu na łóżku, jakby czekając na ciąg dalszy.

–  Co  powiesz  na  to, aby  kieliszkiem wina  na  tarasie  uczcić  zachód  słońca?  –

zapytał Tony.

– Słońce już zaszło – mruknęła Sarah.
– Drobiazg. – Machnął lekceważąco ręką. – I tak możemy napić się wina.
Po chwili na ponurej twarzy Sarah ukazał się nikły uśmiech. Tony miał rację. 

Trochę alkoholu dobrze im zrobi.

–  Z  tarasu  będziemy  mogli  obserwować  wschód  księżyca,  jeśli  wieczór  nie 

okaże się zbyt zimny – oświadczyła.

– Od razu weź płaszcz, dziecino. Na oglądanie księżyca nigdy nie jest za zimno. 

Sarah podniosła się i w ślad za Tonym opuściła pokój. Było jej dziwnie lekko na 
duszy. Po raz pierwszy od wielu dni.

Niewidoczny w ciemności zabójca bacznie obserwował dom pod osłoną drzew. 

W pokoju Sarah Whitman właśnie zgasło światło. Jej dalsze poczynania łatwo było 
odgadnąć, śledząc kolejne zapalające się lampy. Potem Sarah wraz z panem domu 
zeszła  na  parter.  Kiedy  światło  pojawiło  się  w  kuchni,  Anthony  DeMarco  zaczął 
przy  oknie  odkorkowywać  butelkę  wina.  Czający  się  w  mroku  nocy  zabójca 
odetchnął z wyraźną ulgą. Wszystko wskazywało na to, że już wkrótce sterczenie 
na zimnie dobiegnie końca.

Luneta  z  noktowizorem,  w  którą  była  wyposażona  strzelba,  pozwalała  mieć 

nadzieję, że trafienie w cel okaże się dziecinnie proste. Jeden bezbłędny strzał... i 
skończą się kłopoty.

Byle  spokojnie,  bez  nerwowych  odruchów.  Zabójca  nigdy  nie  działał  w 

pośpiechu.  Jego  największą  zaletą  była  cierpliwość.  Dowiodło  tego  ostatnie 
dwadzieścia lat.

Nagle otworzyły się drzwi kuchenne prowadzące na tyły domu.  Na tarasie od 

strony jeziora pojawili się Anthony DeMarco i Sarah Whitman.

Zabójca niespiesznie sięgnął po strzelbę i podniósł ją na wysokość oczu. Dzięki 

lunecie z noktowizorem mógł doskonale obserwować, co się dzieje na werandzie.

DeMarco  spoglądał  na  swą  towarzyszkę  tak  wygłodniałym  wzrokiem,  jakby 

chciał  zjeść  ją  żywcem.  Ona  natomiast  sprawiała  wrażenie  roztrzęsionej.  Usiadła 

background image

na krześle ogrodowym i sączyła powoli wino.

Zabójca  westchnął  mimo  woli.  Tych  dwoje  byłoby  taką  ładną  parą...  Nie 

zamierzał  jednak  bawić  się  w  sentymenty,  zwłaszcza  że  grunt  palił  mu  się  pod 
nogami.

Patrzył, jak Sarah się odwraca. Miał przed sobą jej plecy. Stanowiły doskonały 

cel. Zabójca nabrał głęboko powietrza i...

Czekał... czekał... czekał...
Tony uniósł kieliszek z winem i popatrzył na granatowe niebo.
– Nie ma księżyca – stwierdził. – Wobec tego za co wznosimy toast?
Ciemność nie pozwalała Sarah odczytać wyrazu jego twarzy. Mimo to jednak 

zauważyła, że jego oczy lśnią. Spojrzała w górę, ale nad głową nie zobaczyła ani 
jednej gwiazdy. Uniosła kieliszek i zwróciła się do Tony'ego:

– Za chmury, za starych przyjaciół i za szczęście do końca życia. Stuknęli się 

kieliszkami. Zabrzęczało kryształowe szkło.

–  Za  chmury  –  miękkim  głosem  powtórzył  Tony,  upijając  łyk  wina.  –  I  za 

starych przyjaciół – dodał. – Oraz za nieustające szczęście.

Sarah  westchnęła.  Miała  przed  sobą  bardzo  atrakcyjnego  mężczyznę.  Tony 

DeMarco był niezwykle przystojny i pociągający fizycznie. Nikłe światło padające 
z kuchni wystarczyło, by w jego oczach dostrzegła pożądanie.

Zamiast wypić do dna, odstawił kieliszek i nachylił się w stronę Sarah.
W  tej  samej  sekundzie  kula  przeszła  tuż  ponad  jej  głową  i  utkwiła  w  ścianie 

domu. Równocześnie rozległ się głośny huk wystrzału.

Na chwilę oboje zamarli. Zaraz potem Sarah krzyknęła, gdyż Tony przewrócił 

ją  na  ziemię  i  nakrył  własnym  ciałem.  Chwilkę  później  przetoczyli  się  razem  za 
załom domu.

Nie  było  to  schronienie  całkowicie  bezpieczne,  ale  przynajmniej  stali  się 

niewidoczni dla zabójcy. Tony na chwilę odetchnął z ulgą. Nadal leżąc na Sarah, 
wsunął dłonie w jej włosy i modlił się, aby nie znaleźć na nich krwi.

– Powiedz, że nic ci się nie stało – wyszeptał przerażony. – Sarah, co z tobą?
– Nic mi nie jest – odparła cicho. – Czy ktoś usiłował do mnie strzelić?
–  Nie,  raczej  ktoś  próbował  cię  zabić.  Leż  bez  ruchu.  Muszę  wyciągnąć  z 

kieszeni komórkę.

– Boże, Boże! – zajęczała Sarah. Dopiero teraz zaczęła dygotać.
Tony połączył się z biurem szeryfa i zdał dyżurnemu relację z tego, co się stało. 

Po  chwili  przerwał  połączenie  i  objął  mocno  Sarah,  która  zaczęła  rozpaczliwie 
płakać. Kilka minut później usłyszeli z daleka odgłos policyjnej syreny.

background image

Sarah  trzęsła  się  nadal,  także  po  przyjeździe  zastępcy  szeryfa  i  samego  Rona 

Gallaghera. Tony owinął ją grubym kocem i posadził przed kominkiem.

Popijając  gorącą  kawę,  odpowiadała  na  pytania  szeryfa.  Chwilę  później  dwaj 

jego ludzie wrócili z oględzin terenu do domu.

– Szeryfie, nikogo tu nie ma, ale odkryliśmy świeże ślady. Prawie na linii drzew 

okalających  teren  za  domem.  –  Wręczyli  Ronowi  Gallagherowi  dwie  małe 
plastikowe  torebki.  Jedną  z  łuską  po  wystrzelonej  kuli  i  drugą  z  nabojem,  który 
wydłubali ze ściany domu. – Znaleźliśmy także to.

Roń Gallagher podniósł torebki do światła. Przyjrzał się uważnie nabojowi.
–  Mały  kaliber.  Wygląda  na  to,  że  pocisk  wystrzelono  z  broni  myśliwskiej  –

uznał. Sarah spoglądała raz na Tony'ego, a raz na szeryfa. Podczas rozmowy starali 
się zachować obojętny wyraz twarzy.

–  Chce  pan  powiedzieć,  że  był  to  wypadek  podczas  polowania?  –  z 

powątpiewaniem  zapytał  Tony.  –  Ale  kto  poluje  w  nocy,  i  to  tuż  obok  domu? 
Przecież żadna zwierzyna nie podchodzi tak blisko ludzkich siedzib.

– Na tym właśnie polega problem. – Roń Gallagher pokiwał głową. – Zawsze 

były  tutaj  zwierzęta,  ale  ludzie  je  przepłoszyli.  Jednak  nocami  zwierzyna 
przychodzi  do  wodopoju  nad  jezioro.  Może  ktoś  strzelał  do  łani  lub  łosia,  choć 
sezon łowiecki już się skończył. Ale ślady butów, które odkryliśmy tuż przy linii 
drzew,  raczej  nie  potwierdzają  tej  teorii.  Myśliwi  nie  mają  zwyczaju  polować  w 
pobliżu domów.

– To  nie był  wypadek – z przekonaniem w głosie oświadczył Tony.  – Gdyby 

Sarah akurat trochę się nie poruszyła, kula trafiłaby w nią, a nie w ścianę domu.

– Chyba na to wygląda – przyznał szeryf.
Spojrzał na Sarah. Miała pobladłą twarz, a na podbródku niewielkie skaleczenie 

od  upadku  na  ziemię.  Nadal  trzęsła  się  jak  galareta.  Było  widać,  że  walka  z 
niewidzialnym wrogiem mocno nadszarpnęła jej nerwy.

– Co zamierza pan zrobić? – spytała Rona Gallaghera. Zsunął kapelusz na tył 

głowy i podrapał się za uchem.

–  W  tej  chwili  niewiele  mogę  zdziałać,  bo  jest  ciemno  –  odparł  po  chwili 

namysłu.  –  Wrócimy  tu  rano,  żeby  przy  świetle  dziennym  dokładniej  obejrzeć 
ślady. Postaramy się wykryć, dokąd prowadzą. Jeśli jednak mamy do czynienia z 
tym samym człowiekiem, co poprzednio, to wątpię, czy to coś da. Jest ostrożny i 
sprytny.

– A co ja mam począć? – pytała dalej Sarah.
Roń Gallagher zrobiłby wiele, aby w oczach tej kobiety uchodzić za bohatera, 

background image

ale nie miał  na to szans. Co gorsza, wszystko wskazywało, że jako szeryf jest do 
niczego.

– Niech pani nigdzie nie chodzi sama – powiedział po krótkiej chwili namysłu. 

–  Odradzam  także  stanowczo  opuszczanie  domu,  dopóki  nie  ustalimy  czegoś 
bardziej konkretnego. – Spojrzał na Sarah i dodał: – Koroner obiecał wydać pani 
zwłoki ojca za dwa dni.

– Oczekuje pan, że pochowam ojca, podwinę ogon i ucieknę stąd? – spytała z 

pochmurną miną.

–  Nie,  chciałem  tylko  powiedzieć,  że  nie  jestem  w  stanie  zapewnić  pani 

stuprocentowego  bezpieczeństwa.  Na  razie  nawet  nie  wiem,  kogo  właściwie 
szukamy.

– Powinien pan wiedzieć, że tym razem nikomu nie uda się wygnać mnie z tego 

miasta – oświadczyła z determinacją. – Opuszczę Marmet wtedy, kiedy uznam za 
stosowne,  nie  wcześniej.  W  każdy  możliwy  sposób  szargano  tu  i  bezczeszczono 
dobre  imię  mojej  rodziny  i  nie  wyjadę  stąd,  dopóki  nie  zostanie  w  pełni 
oczyszczone.  –  Sarah  przerwała  na  chwilę,  żeby  nabrać  powietrza.  –  Człowiek, 
który zamordował mego ojca, jest także odpowiedzialny za śmierć mojej matki. On 
i  być  może  jego  wspólnicy  okradli  bank,  pozbawili  mnie  rodziny,  nieomal 
zmarnowali mi życie. Szeryfie, niech pan rozpowie wszem i wobec, co zamierzam. 
Im  szybciej  mieszkańcy  Marmet  zrozumieją  motywy  mojego  postępowania,  tym 
mniej będę musiała potem wyjaśniać.

Tony czuł się okropnie. Podziwiał odwagę Sarah, ale śmiertelnie obawiał się o 

jej bezpieczeństwo. Był rozdarty wewnętrznie. Z jednej strony pragnął, aby z nim 
została, z drugiej zaś, aby jak najszybciej wracała do Nowego Orleanu.

Uznał jednak, że jest coś, co mógłby i powinien zrobić. Spojrzał na szeryfa.
–  Informuję  pana,  że  począwszy  od  jutra  rana  terenu  mojej  posiadłości  będą 

pilnowali uzbrojeni strażnicy. A wewnątrz domu zakwateruję dwóch ochroniarzy. 
Zostaną tutaj, dopóki nie złapie pan tego człowieka.

– Tony, nie możesz... – zaprotestowała Sarah. Odwrócił się i popatrzył na nią 

chłodno.

– Mogę, a ty, Sarah Jane, nie masz w tej sprawie nic do powiedzenia.
Roń Gallagher z aprobatą pokiwał głową, podczas gdy Sarah opadła ciężko na 

fotel. Traciła kontrolę nad sytuacją, a oczywiście bardzo tego nie lubiła.

W tej chwili przypomniała sobie o kalendarzu biurowym, który znalazła wśród 

rzeczy ojca.

– Szeryfie, mam coś, co bardzo chciałam panu pokazać.

background image

– Mówisz o kalendarzu? – zapytał Tony. Sarah skinęła głową.
– Nie ruszaj się. Sam go przyniosę. Zamierzała zaprotestować, ale uprzytomniła 

sobie w porę, że na drżących nogach nie dałaby rady wejść po schodach.

– Co to jest? – spytał Gallagher.
–  Dziś  rano  Harmon  Weatherly  wręczył  mi  pudełko  z  rzeczami  ojca, 

znalezionymi  swego czasu podczas porządkowania jego  biurka. Powiedział, że te 
drobiazgi chciał oddać mojej matce, ale nie wpuściła go do domu. Trzymał je więc 
u  siebie,  całe  dwadzieścia  lat.  Przeglądając  zawartość  pudełka,  natrafiłam  na 
kalendarz  biurowy. Są  w nim zapiski  ojca,  które dla  mnie  nie  mają  sensu.  Sądzę 
jednak, że mimo to powinien pan na nie chociaż zerknąć.

– Chętnie – ucieszył się szeryf. – Może wreszcie natrafimy na jakiś ślad.
Gdy Tony wrócił z kalendarzem, Sarah odnalazła szybko niezrozumiałe zapiski 

i pokazała je szeryfowi.

– Najpierw myślałam, że chodzi o terminy spotkań w klubie myśliwskim „Łoś", 

ale potem przypomniałam sobie, że tamte spotkania odbywały się zawsze w środy 
wieczorem, a nie o trzynastej, w samym środku dnia.

– Ustalę, co to może oznaczać – powiedział Gallagher.
–  Po  zbadaniu  sprawy  chciałabym  dostać  kalendarz  z  powrotem  –  zastrzegła 

Sarah.

–  Każę  zrobić  od  razu  odbitki  wybranych  kartek  i  jutro  rano  mój  zastępca 

odwiezie pani oryginał – obiecał szeryf. – Czy to pani odpowiada?

Sarah skinęła głową. Po raz pierwszy zdobyła się na coś w rodzaju uśmiechu.
–  Dziękuję  –  bąknęła,  a  potem  popatrzyła  na  Tony'ego  i  pozostałych  ludzi 

szeryfa. – Bardzo dziękuję panom za wszystko, co robicie. Gdyby panowie jeszcze 
mnie potrzebowali, będę na piętrze. Muszę przyznać, że jak na jeden wieczór mam 
już dość atrakcji.

Jak na komendę wszyscy mężczyźni podnieśli się z miejsc.
– Odprowadzę panów do wyjścia – zaproponował Tony, kątem oka spoglądając 

na opuszczającą pokój Sarah.

Roń  Gallagher  też  zerkał  w  tamtą  stronę.  Żałował,  że  nie  miał  jej  niczego 

konkretnego do powiedzenia, że nie mógł się niczym wykazać.

–  Polecę  jednemu  z  moich  ludzi,  aby  aż  do  rana  patrolował  tę  okolicę.  Tony 

uścisnął szeryfowi dłoń.

–  Bardzo  dziękuję.  Doceniam  pańskie  zaangażowanie  i  zdaję  sobie  sprawę  z 

tego,  że  dla  pracowników  tutejszej  policji  wznawianie  dawno  zamkniętego 
dochodzenia musi być frustrujące.

background image

Roń Gallagher przytaknął ruchem głowy.
–  Trudno  cokolwiek  znaleźć  po  ponad  dwudziestu  latach  –  przyznał  z 

westchnieniem.

Niebawem  ludzie  szeryfa  wsiedli  do  radiowozów.  Kiedy  odjechali,  Tony 

zatrzymał Rona Gal-laghera przy drzwiach.

–  Uprzedzam,  że  wynajmę  prywatnego  detektywa  –  poinformował  szeryfa.  –

Na wszelki wypadek. Oczywiście nie dlatego, że nie ufam pańskim zdolnościom –
dodał  tytułem  wyjaśnienia.  –  Ale  kiedy  zewrzemy  siły,  z  pewnością  szybciej 
odszukamy zabójcę Franklina Whitmana, który teraz próbuje uciszyć Sarah.

– Każda pomoc mi się przyda – oświadczył Roń Gallagher. – Jeśli ten detektyw 

coś  odkryje,  proszę  dać  znać.  Obiecuję,  że  postąpię  tak  samo.  Między  nami 
mówiąc, agenci federalni uważają, że my, miejscowi, jesteśmy równie bystrzy, jak 
zajęcze bobki. Nie będą się chcieli dzielić zdobytymi informacjami i właściwie nie 
liczę nawet na ich pomoc.

–  Na  moją  może  pan  liczyć  w  stu  procentach  –  zadeklarował  Tony.  Roń 

Gallagher kiwnął głową, ale zaraz potem spochmurniał.

–  To  straszne,  co  przydarzyło  się  pani  Whitman.  Zdążyła  już  przeżyć 

prawdziwe piekło. Nie dopuszczę, aby teraz stało się jej coś złego.

– Jeśli coś się stanie, szeryfie, to nie z pańskiej winy, lecz dlatego, że ktoś  w 

Marmet ma teraz solidnego pietra – powiedział Tony. – Ludzie, którzy się boją, są 
niezwykle niebezpieczni.

Zabójca nie podejrzewał, że kiedykolwiek odnajdziemy ciało Whitmana. Teraz 

jest zdeterminowany, nie cofnie się przed niczym.

–  Myślał  pan  o  tym,  aby  namówić  panią  Whitman  do  powrotu  do  Nowego 

Orleanu? – zapytał szeryf.

Tony pokręcił głową.
–  Sarah  twierdzi,  że  mieszkańcy  Marmet  zniszczyli  jej  rodzinę,  a  ją  samą 

wypędzili z miasta. I nie zamierza pozwolić, aby zrobili to ponownie. To odważna 
kobieta, nie należy do tych, którzy biorą nogi za pas.

– Tego właśnie się obawiałem. – Szeryf westchnął ciężko.
–  Niech  pan  wykryje  niedoszłego  zabójcę  Sarah  –  powiedział  Tony.  –  Może 

wystarczy znaleźć właściciela broni, z której strzelano.

Roń Gallagher uśmiechnął się blado.
–  Obaj  wiemy,  jakie  to  będzie  trudne  w  mieście,  w  którym  prawie  każdy 

dorosły  człowiek ma co  najmniej  jedną  strzelbę. Tutejsi  ludzie wprost  uwielbiają 
polowania.

background image

Tony  popatrzył  na  gęste  drzewa  okalające  dom  nad  jeziorem.  Dopiero  teraz 

uświadomił sobie, że mieszkanie na takim pustkowiu może mieć także złe strony.

– Ten człowiek bardzo się boi. Jest z pewnością przerażony. Przekona się pan, 

szeryfie,  że  wkrótce  popełni  jakiś  błąd  lub  nieostrożność.  A  kiedy  to  zrobi, 
dopadniemy go. Na pewno.

Roń Gallagher kiwnął głową na pożegnanie.
– W razie potrzeby niech pan do mnie dzwoni.
–  Proszę  działać  bardzo  ostrożnie  i  uważać  na  siebie  –  powiedział  Tony.  –  I 

informować nas na bieżąco.

– Jasne – odparł Roń Gallagher i poszedł do samochodu.
Zanim zdążyły zniknąć światła odjeżdżającego wozu, Tony zaryglował drzwi i 

ruszył po schodach na górę.

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Sarah  była  pod  prysznicem,  kiedy  rozległo  się  pukanie  do  drzwi  łazienki. 

Wychyliła głowę zza zasłony i zapytała:

– O co chodzi?
–  Chciałem,  abyś  wiedziała,  że  już  jestem  na  górze  –  oświadczył  Tony. 

Natychmiast się uspokoiła.

– W porządku. I dziękuję – dodała. – Zaraz będę gotowa.
Szybko się opłukała, zakręciła wodę i sięgnęła po ręcznik. Był puszysty i gruby. 

Owinęła się nim, ponieważ jej szlafrok został niestety w Nowym Orleanie.

Gdy tylko wyszła z łazienki, Tony podał jej nocną koszulę. A kiedy zaczęła się 

ubierać, odwrócił się plecami.

– Jak widzisz, zachowuję się przyzwoicie.
Odwrócił  się  i  zaczął  lustrować  twarz  i  ciało  Sarah,  wypatrując  śladów  po 

upadku. Na widok zdartej skóry na policzku zrobiło mu się przykro. Było to jednak 
niczym  w  porównaniu  z  faktem,  że  gdyby  nie  nachylił  się  w  jej  stronę,  aby  ją 
pocałować, pewnie już by nie żyła.

–  Wiem,  że  jesteś  przerażona  –  stwierdził  łagodnym  głosem.  W  odpowiedzi 

Sarah skinęła głową.

– Być może poczujesz się lepiej, jeśli przyznam, że i ja się boję.
–  Czy  nie  postępuję  egoistycznie,  mieszkając  pod  twoim  dachem?  –

zastanawiała  się  na  głos.  Naprawdę  miała  wyrzuty  sumienia.  –  Przecież  w  ten 
sposób narażam cię na niebezpieczeństwo. Myślę, że chyba powinnam...

–  Nawet  o  tym  nie  myśl  –  przerwał  jej  gwałtownie  Tony.  Wziął  Sarah  w 

objęcia.  –  Słonko,  spróbuj  się  uspokoić.  Pozwól  mi,  proszę,  tak  cię  potrzymać. 
Jeszcze nie otrząsnąłem się z szoku, że mogłaś zginąć.

Złożyła  głowę  na  jego  piersi.  Czuła  pod  policzkiem  miękki  sweter  i  słyszała 

głośne dudnienie serca.

– Tony...
– Słucham.
– Dziś ocaliłeś mi życie.
W pierwszej chwili w ogóle się nie odezwał, tylko przygarnął Sarah mocniej do 

siebie.  Potem  potarł  delikatnie  policzkiem  po  czubku  jej  głowy  i  roześmiał  się 
cicho.

–  Czy  to  oznacza,  że  jesteś  mi  winna  coś  w  rodzaju  bezwzględnego 

background image

posłuszeństwa? Będziesz moją niewolnicą? Czy odtąd twoje życie należy do mnie i 
mogę z tobą robić, co mi się podoba?

–  Wychowywałam  się  w  Luizjanie,  a  nie  na  Dalekim  Wschodzie  –

wymamrotała.

– Ogromna szkoda. – Tony westchnął lekko. – Wiedziałem, że to za piękne, aby 

było prawdziwe.

–  Mimo  to  jednak  spełnię  jedno  twoje  życzenie –  oświadczyła 

wspaniałomyślnie. Tony odsunął ją od siebie i z niedowierzaniem popatrzył jej w 
oczy.

– Naprawdę zrobisz to, czego zechcę? – zapytał.
– Niezupełnie...
Westchnął teatralnie i zrobił smutną minę.
– Wiedziałem od razu, że jest w tym jakiś haczyk – jęknął. – Zawsze jest.
–  Uspokój  się.  Zaraz  usłyszysz,  co  cię  czeka.  Przyrządzę  ci  jeden  z  trzech 

najbardziej wykwintnych i najwspanialszych deserów, jakie kiedykolwiek zdarzyło 
ci  się  jeść.  Pierwszy  to  sernik  w  polewie  czekoladowej,  z  musem  malinowym, 
drugi  to  placek  z  orzechami  laskowymi  i  dodatkami,  których  nie  zdradzę.  Trzeci 
deser nosi nazwę anielskiego ciastka. To duże bezy podawane z truskawkami i bitą 
śmietaną. A teraz wybieraj, który z nich chcesz.

– Ho, ho. – Po minie Tony'ego było widać, że jest pod wrażeniem. – Mówisz 

poważnie?

– Całkowicie serio.
–  Przepadam  za  czekoladą  i  malinami,  ale  jeszcze  nigdy  nie  jadłem  beżów  z 

takimi fantastycznymi dodatkami. Chętnie bym ich spróbował. No cóż, jeśli muszę 
wybierać... Skoro nie mogę mieć ciebie, to decyduję się na anielskie ciastko.

Sarah uśmiechnęła się z zadowoleniem.
– Świetnie. Zamiast zastanawiać się, kiedy padnie następny strzał, będę miała 

coś konkretnego do roboty.

Tony pokręcił głową, pełen podziwu dla hartu ducha tej kruchej kobiety.
– Wiesz co? Jesteś fantastyczna – oświadczył.
– Niby dlaczego? – spytała.
–  Wygląda  na  to,  że  bez  względu  na  okoliczności  spadasz  zawsze  na  cztery 

łapy.

–  Bo  nigdy  nie  żywię  złudnych  nadziei.  Dzięki  temu  unikam  bolesnych 

rozczarowań. Tony spochmurniał i zmarszczył czoło.

–  To  stwierdzenie  wcale  mi  się  nie  podoba  –  przyznał.  –  Każda  kobieta 

background image

powinna mieć jakieś oczekiwania, choćby najskromniejsze.

– Czyżbyś zamierzał coś mi zaproponować?
– Och, nie, moja słodka dziewczyno. Bo gdybyś wiedziała, co chodzi mi teraz 

po głowie, dopiero byś się wystraszyła.

Zaintrygowana  Sarah  dostrzegła  w  oczach  Tony'ego  figlarne  błyski. 

Uśmiechnęła się mimo woli.

– Skąd wiesz? Ja naprawdę nie należę do strachliwych.
– Czy pozwolisz pocałować się na dobranoc? – zapytał.
–  Przedtem  całowałeś  bez  pytania  –  wypomniała  mu.  –  A  teraz  nagle  pytasz, 

mimo że stałam się twoją dłużniczką po tym, jak ocaliłeś mi życie?

Przez  chwilę  Tony  czekał  w  milczeniu.  Brak  odpowiedzi  na  zadane  przed 

chwilą pytanie uznał za przyzwolenie.

Wiedziała,  co  teraz  nastąpi.  W  gruncie  rzeczy  nie  byłoby  to  nic  nowego,  bo 

przecież  już  raz  zatracili  się  w  namiętnym  pocałunku.  Teraz  jednak  była  gotowa 
zrobić znacznie więcej.

Uniosła ku górze lekko uśmiechniętą twarz.
Tony tylko na to czekał. Nachylił się i jego usta odnalazły wargi Sarah. W tej 

właśnie chwili ulotnił się jego zdrowy rozsądek, którego miejsce zajęło pragnienie 
spełnienia.

Nie  zdając  sobie  sprawy  z  tego,  co  robi,  zarzuciła  ręce  na  szyję  Tony'ego. 

Przygarnął  ją  mocno  do  piersi  i  uniósł.  Zaraz  potem  jednak  zdumiona  Sarah 
poczuła, że stopami znów dotyka ziemi. Tony odsunął się w chwili, kiedy zaczęła 
się zupełnie zatracać.

– No, więc... teraz już wiemy, że nie będzie nam łatwo – wymamrotał. Cofnął 

się  jeszcze  o  krok.  –  Czas  na  mnie  –  oświadczył.  –  Mam  do  załatwienia  kilka 
telefonów. Mogę w czymś ci pomóc, zanim pójdziesz spać?

–  Nie  ma  jeszcze  dziewiątej  – odparła  Sarah.  –  Nie  chcę  iść  tak  wcześnie  do 

łóżka.  Tony  zacisnął  odruchowo  pięści  i  zaraz  potem  wsunął  ręce  do  kieszeni. 
Jakże chętnie dotknąłby ponownie Sarah...

– W takim razie bądź tak uprzejma i ubierz się jakoś przyzwoiciej – poprosił. –

Jestem twardym facetem, ale jeszcze kilka takich pocałunków i nie ręczę za siebie. 
Uważaj, dziewczyno, to robi się niebezpieczne.

– Ciocia Lorett mawia, że człowiek nie powinien wzniecać większego ognia niż 

ten, który potrafi ugasić.

–  Jak  na  mój  gust,  twoja  ukochana  ciotka  ma  stanowczo  zbyt  wiele  różnych 

złośliwych  powiedzonek  –  stwierdził  ponurym  głosem.  –  Idę.  Gdybyś  mnie 

background image

potrzebowała, będę w bibliotece.

Zbierał  się do  wyjścia, kiedy zadzwonił telefon. Spojrzał na  aparat  stojący  na 

stole, a potem na Sarah.

– Odbierz sam – zaproponowała. Podniósł słuchawkę i warknął:
– Tu DeMarco.
– Co stało się mojej dziewczynce? Tony wciągnął głęboko powietrze. Miękki, 

melodyjny kobiecy głos był jedyny w swoim rodzaju.

– Czy mówię z panią Lorett Boudreaux? – zapytał uprzejmie.
Na linii zapanowała na chwilę cisza, po której Tony usłyszał ciche prychnięcie.
– Bawi się pan w jasnowidza?
– Nie, proszę pani. – Tony uśmiechnął się do siebie. – Nigdy tego nie robię. Ale 

nie jestem także głupkiem i potrafię kojarzyć fakty.

W  słuchawce  rozległ  się  cichy  śmiech,  lecz  zaraz  potem  do  uszu  Tony'ego 

dotarło westchnienie.

– Co stało się mojej dziecince? – ponownie spytała Lorett Boudreaux.
– Udam, że nie jestem zdziwiony, dlatego nie zapytam, skąd pani już o tym wie. 

Sarah wszystko pani opowie. Ale zapewniam, że nic jej się nie stało.

– Pozwoli pan, że sama to ocenię. Tony podał Sarah słuchawkę.
– Dzwoni twoja ciotka. Szepnij, proszę, w mojej obronie jakieś dobre słówko. 

Już jej się naraziłem.

Mrugnął  do  Sarah  i  taktownie  opuścił  pokój.  Pilne  rozmowy  mógł  równie 

dobrze  przeprowadzić  z  własnej  komórki.  Zamierzał  wynająć  natychmiast 
strażników,  tak  aby  już  od  samego  rana  mogli  pilnować  posesji,  zatrudni  także 
osobistych ochroniarzy.

– Dziecinko... powiedz cioci Lorett, co się stało. Sarah całkiem się rozkleiła.
–  Wieczorem  ktoś  do  mnie  strzelał.  Gdyby nie  Tony,  byłabym  już  martwa.  –

Załamał się jej głos. Zaczęła łkać. – Och, ciociu Lorett, sama nie daję sobie rady. 
Jesteś mi bardzo potrzebna. Czy możesz tutaj przyjechać?

– Będę przy tobie, dziecinko, zanim jutro zajdzie słońce – oświadczyła Lorett. –

Ale jak mam znaleźć cię w tym okropnym mieście?

–  Jedź  prosto  do  biura  szeryfa.  Tam  powiedzą  ci,  gdzie  jestem  i  jak  się  tu 

dostać.  Albo,  jeszcze  lepiej,  kiedy  dotrzesz  do  Marmet,  od  razu  zadzwoń. 
Przyjedziemy po ciebie.

– Nie. Wolę sama dotrzeć na miejsce. A teraz śpij spokojnie, kochanie. Ciotka 

Lorett nie pozwoli cię skrzywdzić.

Sarah  odłożyła  słuchawkę  i  usiadła  na  łóżku.  Poczuła,  jak  ogarnia  ją  wielka 

background image

ulga. Uznała, że z Tonym i ciotką u boku ma szansę przeżycia.

Tony  właśnie  parzył  wieczorną  kawę,  kiedy  odezwał  się  dzwonek  u  drzwi. 

Zmarszczył czoło i spojrzał na zegarek. Jak na nieproszonych gości było już trochę 
za późno. Mimo to podszedł do drzwi, spodziewając się ujrzeć szeryfa lub któregoś 
z jego ludzi.

–  Moiro,  to  ty?  Co  sprowadza  cię  o  tak  późnej  porze?  –  zapytał  zdziwiony 

widokiem gościa.

Moira  Blake  weszła  szybko  do  holu.  Na  jej  twarzy  malował  się  głęboki 

niepokój.

– Słyszałam policyjne  syreny – oś wiadczyła. – A z  mojego patio było widać 

błyskające  światła  przed  twoim  domem.  Wiem,  że  powinnam  zadzwonić,  ale 
okropnie  się  zdenerwowałam.  Czy  u  ciebie  wszystko  w  porządku?  Ktoś 
zachorował?

Tony powiesił płaszcz Moiry, a potem wprowadził ją do salonu.
– Siadaj przy kominku – zaproponował.
– Czy Sarah jest chora? – pytała dalej Moira. – Wiem, że powinnam wcześniej 

zaprosić  was  na  kolację,  ale  ta  dziewczyna  ma  wiele  spraw  na  głowie. 
Postanowiłam dać jej trochę czasu.

– Nie jestem chora, ale dziękuję, że pani zapytała.
Na dźwięk głosu Sarah odwrócili się oboje. Tony zerwał się z fotela.
– Chodź, usiądź przy ogniu. Opowiedz Moirze o tym, co się stało, a ja zrobię 

kawę. Sarah podziękowała słabym uśmiechem Tony'emu i usiadła w fotelu.

Moira Blake nachyliła się i wzięła ją za rękę.
–  Co  się  stało,  moja  droga?  Widziałam  światła  przed  waszym  domem  i 

sądziłam, że ktoś wezwał karetkę.

– Nie, proszę pani. To był szeryf – wyjaśniła Sarah. Moira zmarszczyła brwi.
– Ale dlaczego? – spytała.
– Ktoś usiłował mnie zabić.
– To  niemożliwe!  – jęknęła Moira. – Nie mówisz tego serio! Oboje z Tonym 

nakryliście złodzieja?

– Chciałabym, aby tak było – z westchnieniem przyznała Sarah i przystąpiła do 

relacjonowania przebiegu wieczornych wydarzeń.

Kiedy skończyła, na twarzy Moiry odmalowało się niedowierzanie. Tony, który 

właśnie wrócił z kuchni, podał jej filiżankę gorącej kawy.

–  Nie  mogę  tego  pojąć  –  stwierdziła. Wyglądała na  bardzo poruszoną.  Lekko 

drżały  jej  ręce.  Odstawiła  filiżankę  na  stolik,  żeby  nie  rozlać  kawy.  –  Nie  masz 

background image

pojęcia, jak bardzo mi przykro, że przydarzyło ci się coś takiego.

–  To  miło  z  pani  strony  –  powiedziała  Sarah.  Moira  podniosła  głowę  i 

pytającym wzrokiem popatrzyła na Tony'ego.

– Nie rozumiem, dlaczego ktoś chciałby skrzywdzić tę młodą kobietę. Zerknął 

na Sarah, a potem wzruszył ramionami.

– Widocznie komuś bardzo  zależy na tym, aby ją uciszyć – odparł. – Ale ten 

człowiek  zapomniał  o  podstawowej  rzeczy.  Pozbycie  się  córki  zamordowanego 
tylko spotęguje szum wokół tej sprawy. I tak już wznowiono śledztwo w sprawie 
tragicznej śmierci Franklina Whitmana. W dodatku zanim Sarah dowiedziała się o 
odkryciu ciała ojca.

– To prawda – przyznała Moira. – Może właśnie dlatego przyszło mi do głowy, 

że nastawanie na życie Sarah nie ma żadnego sensu.

–  Moje pojawienie  się  w  Marmet wywołało duże  zamieszanie  –  odezwała się 

Sarah.  –  A tak  na  marginesie uważam,  że człowiek, który  zabił mojego ojca, nie 
jest specjalnie sprytny.

Moira zmarszczyła czoło.
– Co masz na myśli?
–  Gdyby  był  tak  sprytny,  za  jakiego  się  uważa,  zignorowałby  mój  przyjazd  i 

wraz  z  pozostałymi  obywatelami  Marmet  udawał,  że  jest  głęboko  wstrząśnięty 
faktem wydobycia z dna jeziora ciała mojego ojca. Po tylu latach policja raczej nie 
będzie w stanie ustalić, czy zabójca jeszcze żyje i czy mieszka nadal w tej okolicy. 
Ten człowiek popełnił wielki błąd, bo się ujawnił i dał znać o swoim istnieniu.

Zamyślona Moira pokiwała głową.
– Masz rację, moja droga. Ale może teraz zda sobie z tego sprawę i zostawi cię 

w spokoju.

–  W  tym  cała  moja  nadzieja  –  przyznała  Sarah.  Moira  podniosła  wzrok  i 

popatrzyła najpierw na rozmówczynię, a potem na pana domu.

–  W  każdym  razie  jestem  szczęśliwa,  że  nie  stało  się  nic  złego.  Chciałabym 

uczcić ten fakt. Zapraszam jutro do siebie na kolację. Koło ósmej. Będzie też kilka 
innych, równie życzliwych osób.

Obiecuję, że nie spotka was nic nieprzyjemnego. Przyjdziecie?
– Sama nie wiem – z ociąganiem odrzekła Sarah, zastanawiając się, jaką podjąć 

decyzję. Spojrzała niepewnie na Tony'ego. Jeszcze nie miał pojęcia, że jutro próg 
jego domu przestąpi nowy gość. Lorett Boudreaux.

–  Jeśli  nie  chcesz,  to  nie  przyjmuj  zaproszenia  –  na  widok  wahania  Sarah 

oświadczył Tony. – Moim zadaniem jest odsuwanie od ciebie wszelkich kłopotów. 

background image

Już  jutro  pojawią  się  tu  strażnicy  i  ochroniarze,  będziesz  mogła  bez  obaw 
wychodzić z domu.

– Strażnicy i ochroniarze? – zdziwiła się Moira.
– Tak, będą zarówno na zewnątrz, jak i wewnątrz domu. Możesz być pewna, że 

już  nikt  więcej  nie  wkroczy  bez  zezwolenia  na  teren  mojej  posiadłości  –
oświadczył Tony.

Moira uśmiechnęła się lekko.
–  Szczerze  powiedziawszy,  ja  też  czuję  się od  razu  o  wiele bezpieczniejsza –

przyznała.  –  Kobiecie,  która  pędzi  samotne  życie,  zawsze  przyda  się  dodatkowe 
zabezpieczenie, ostrożności nigdy za wiele. Przecież ja też mieszkam na odludziu. 
No to co, przyjdziecie?

Sarah  nadal  była  niezdecydowana.  Niepewnym  głosem  zwróciła  się  do 

Tony'ego:

–  Słuchaj,  nie  zdążyłam  cię  jeszcze  uprzedzić,  załatwienia  kilka  telefonów. 

Mogę w czymś ci pomóc, zanim pójdziesz spać?

–  To  dobrze  –  szczerze  ucieszył  się  Tony.  –  Najwyższy  czas,  abyśmy  się 

poznali. Sarah odetchnęła z ulgą, że tak dobrze przyjął wiadomość o nowym gościu 
i od razu poprawił jej się humor. Spojrzała na Moirę i oznajmiła:

–  Chętnie  przyjdę  na  kolację,  ale  pod  warunkiem,  że  przyjmie  pani  jeszcze 

jednego  gościa.  Nie  mogę  zostawić  cioci  samej  już  pierwszego  dnia  po  jej 
przyjeździe.

–  To  oczywiste  –  uspokoiła  ją  Moira.  –  Będę  szczęśliwa,  mogąc  gościć  ją  u 

siebie. Przy moim stole zawsze znajdzie się miejsce dla jeszcze jednej osoby.

– Wobec tego przyjdziemy, a jeśli pani Boudreaux opóźni przyjazd, damy znać 

– zapowiedział Tony.

– Doskonale.
Moira szybko skończyła kawę, pożegnała się i wyszła.
– Jesteś zły, że zaprosiłam tu ciocię bez porozumienia z tobą? – spytała Sarah.
– Nie. Nic, co robisz, nie jest w stanie mnie rozzłościć – odrzekł Tony. – O ile 

nie narażasz się na niebezpieczeństwo.

– Nie zamierzam ryzykować.
–  To  dobrze,  słonko.  Muszę  wiedzieć,  czy  staniesz  się  częścią  mego  życia. 

Chodzi  mi  o  nas.  O  to,  jak  będzie  potem.  To  znaczy,  kiedy  skończy  się  ta  cała 
przykra sprawa. Zrozumiałaś?

Sarah skinęła głową, lecz nie do końca pojęła słowa Tony'ego. Była jednak zbyt 

zmęczona, aby prosić go o wyjaśnienie. Mówił o przyjaźni czy o czymś więcej?

background image

–  Pamiętasz,  że  jeszcze  przed  chwilą  próbowałeś  zapędzić  mnie  do  łóżka?  –

zapytała.

– Tak.
– Chyba jestem już gotowa udać się na spoczynek. Tony uśmiechnął się kpiąco.
– Życzysz sobie, żebym utulił cię przed snem?
– zapytał.
– To, czego chcę, i to, co się naprawdę wydarzy, to dwie zupełnie różne rzeczy 

– odparła Sarah.

– Jeszcze raz dziękuję ci za uratowanie mi życia. Dobrej nocy.
– Nie ma za co. Śpij spokojnie.
Dopiero  gdy  wyszła  z  salonu,  do  Tony'ego  dotarł  sens  jej  słów.  Nie 

powiedziała,  że  go  nie  chce,  raczej  wyraźnie  stwierdziła,  iż  nie  zamierza  ulec 
własnemu pożądaniu. Przynajmniej jeszcze nie teraz.

Odetchnął z ulgą.
Uszczęśliwiony,  uśmiechnął  się  do  siebie,  dorzucił  polan  do  ognia,  a  potem 

wziął  do  ręki  książkę,  którą  próbował  czytać  od  dwóch  dni.  Traktowała  o  sile 
pozytywnego myślenia.

Widocznie  jednak  jeszcze  za  mało  wiedział  na  ten  temat,  bo  gdyby  posiadł 

umiejętność przetwarzania  swych myśli na konkretne  czyny, kochałby się teraz z 
Sarah.

Zabójca  ze  złością  przemierzał  pokój,  przeklinając  swojego  pecha  i  niecelny 

strzał.  Gdyby  nie  ten  piekielny  pocałunek,  Sarah  Whitman  byłaby  już  martwa  i 
skończyłby  się  cały  ten  rejwach.  Teraz  policja  łaziła  po  posiadłości  DeMarca  i 
ponowne  podejście  pod  dom  oraz  zbliżenie  się  do  tej  kobiety  było  praktycznie 
niemożliwe.

W porządku, nie ma tego złego... Zabójca uznał, że trzeba spokojnie poczekać. 

Przecież nawet największy pech kiedyś wreszcie się skończy. Już on zadba o to, by 
wiele lat  wyrzeczeń i trudu nie poszło na darmo. Powiedzie mu się, był o tym w 
pełni przekonany.

W ciągu tych dwudziestu lat nauczył się kilku rzeczy, a już na pewno jednego. 

Otóż prawie zawsze mamy możliwość naprawienia popełnionego błędu.

Jeśli nie dziś, to jutro.
Sarah szybko zapadła w sen, lecz dręczyły ją koszmary. Raz po raz słyszała w 

uszach  wystrzał,  a  potem  własny  krzyk,  kiedy  padała  na  ziemię,  przygnieciona 
ciałem Tony'ego.

Nie  mogła  przestać  o  tym  śnić.  Ta  scena  powtarzała  się  w  jej  umyśle  jak 

background image

zacinająca się płyta. Sarah rzucała się na łóżku, owinięta ciasno kołdrą, co jeszcze 
wzmogło przykre doznania.

W  końcu,  kiedy  huk  wystrzału  po  raz  setny  zadźwięczał  jej  w  uszach, 

krzyknęła.  Rozpaczliwie.  Tym  razem  na  cały  głos.  Obudziła  się  i  przerażona 
usiadła na łóżku.

Chwilę  później  zjawił  się  Tony.  Półnagi,  z  groźnie  zmrużonymi  oczami  i  ze 

sprężynowym  nożem  w  ręku.  Wyglądał  jak  agresywny  wyrostek,  gotowy  do 
rozróby pod byle pretekstem.

–  Przepraszam!  Przepraszam!  –  zawołała  Sarah.  Wyskoczyła  z  łóżka  i 

podbiegła do Tony'ego. – To był sen. Tylko sen.

–  Rany  boskie!  –  jęknął,  chowając  ostrze  noża.  Oparł  się  ciężko  o  framugę 

drzwi. – Piekielnie mnie przestraszyłaś.

Zaskakujący  wygląd  Tony'ego  sprawił,  że  Sarah  z  trudem  powstrzymała 

śmiech.  Był  potargany.  Gęste,  ciemne  włosy  sterczały  mu  na  wszystkie  strony. 
Spodnie od dresu włożył na lewą stronę, w dodatku tył na przód.

– Wiem. Jest mi naprawdę bardzo przykro – szepnęła ze skruchą.
Tony  wziął  się  w  garść  i  spojrzał  badawczo  na  Sarah.  I  zaraz  potem  w  jego 

umyśle zakiełkowało pewne podejrzenie.

– Czyżby coś cię rozśmieszyło? – zapytał rozeźlony. A kiedy zagryzła wargi i 

potrząsnęła  głową,  stwierdził:  –  Śmiejesz  się,  mała  czarownico.  Chciałbym 
wiedzieć czemu.

– No... jakby to powiedzieć... masz trochę zwichrzone włosy. Spodnie założone 

przodem do tyłu i... chyba na lewą stronę.

Tony popatrzył w dół i dostrzegł na brzuchu fabryczną metkę. A niech to szlag. 

Sarah miała rację. Wyglądał jak ostatni idiota.

– To twoja wina – mruknął z wyrzutem.
–  Wiem  –  przyznała  potulnie  i  zaraz  potem  padła  plecami  na  łóżko, 

zaśmiewając  się  do  rozpuku,  jak  nigdy  w  życiu.  Przestała  na  chwilę  myśleć  o 
ostatnich koszmarnych dniach. Przetoczyła się na bok, nadal pękając ze śmiechu. A 
kiedy zobaczyła zbolałą i urażoną minę Tony'ego, niemal wpadła w histerię. Chcąc 
stłumić wydawane dźwięki, wepchnęła głowę pod poduszkę.

– Sarah...
Mimo poduszki, do jej uszu dotarł ostrzegawczy ton głosu Tony'ego. A jednak 

śmiała się nadal.

– Dość tego! – warknął, rozeźlony nie na żarty.
Zagryzła  wargi  i  ciągle  chichocząc,  wytknęła  nos  spod  poduszki.  Tony 

background image

wyglądał  jak  jeden  z  kogutów  Lorett  Boudreaux,  któremu  dopiero  co  przycięto 
pióra na ogonie. A ponadto miał trochę głupkowatą minę.

Nie  wiedział,  czy  śmiać  się,  czy  złościć.  Czyżby  przemyśliwał  nad 

wymierzeniem jej jakiejś srogiej kary?

Po chwili zorientowała się, że wybrał właśnie tę ostatnią możliwość.
– Uważasz, że to śmieszne? – wycedził przez zęby.
Wetknął palce za gumkę od spodni i uśmiechnął się ironicznie. Wydawało się, 

że jeszcze chwila, a stanie przed Sarah zupełnie nagi. Sarah odrzuciła poduszkę i 
usiadła na łóżku.

– Nie gniewaj się na mnie – poprosiła.
– Wcale się nie gniewam, moja ty słodyczy – oświadczył podejrzanie milutkim 

głosem.  –  Najuprzejmiej  dziękuję,  że  zwróciłaś  uwagę  na  mój  wygląd.  Daj  mi 
chwilę, a zaraz doprowadzę się do porządku.

Tony  wsunął  palce  głębiej  w  spodnie.  Rozśmieszył  go  widok  wystraszonych 

oczu Sarah i opuszczonych kącików jej ust.

– Zamierzasz zrobić to, co myślę? – spytała cichym głosem.
– Myślisz, że co zamierzam zrobić?
– Zdjąć spodnie.
– Rozważałem taką ewentualność – przyznał pogodnie. – Zechcesz mi pomóc?
Sarah siedziała przez chwilę nieruchomo. Otarła się dziś o śmierć, a teraz tak 

bardzo chciała, żeby stało się to, co i tak wydawało się nieuniknione. Podniosła się 
z łóżka.

– Silk...
Tony'emu z wrażenia podskoczyło serce.
– Słucham.
– Zgaś lampę.
W  pokoju  zrobiło  się  ciemno.  Na  chwilę  zapanowała  cisza.  Potem  Sarah 

usłyszała, jak Tony odciąga gumkę. Wiedziała, że zdjął spodnie. Drżąc z przejęcia, 
wsunęła się z powrotem do łóżka.

– A więc pokaż mi teraz, Silk, za co zdobyłeś ten piękny przydomek. Czym na 

niego zasłużyłeś? – spytała zaczepnie.

– Sądziłem, że już nigdy o to nie zapytasz – mruknął.
Czując,  jak  obok  ugina  się  materac,  wstrzymała  oddech.  Po  chwili  poczuła 

dotyk  męskich  dłoni,  które  odsłoniły  ją  zręcznie  i  delikatnie.  A  zaraz  potem 
dosłownie wcisnęły w materac.

– Och... Ja...

background image

– Nic nie mów – szeptem poprosił Tony. – Pozwól mi się kochać. Zamknij oczy 

i przestań myśleć, skup się na tym, co czujesz.

Miała tylko odczuwać? W porządku. Tyle była w stanie zrobić.
Wkrótce  się  przekonała,  że  Anthony  DeMarco  zapracował  uczciwie  na  swój 

przydomek. Z niezwykłą umiejętnością i w rekordowym czasie do prowadził ją na 
skraj szaleństwa.

Chłonęła  z  lubością  pieszczotę  warg  przesuwających  się  po  jej  ciele,  coraz 

bardziej rozpalona i zniecierpliwiona.

Silk DeMarco wiedział doskonale, jak podniecić i zaspokoić partnerkę. Samymi 

pieszczotami doprowadził Sarah do orgazmu.

Kiedy  wreszcie  uniósł  się  na  rękach  i  wszedł  w  Sarah,  drżała  z  radości,  że 

wkrótce osiągnie apogeum rozkoszy.

Również Tony był bardzo podniecony. Ledwie mógł znieść żar, jaki go ogarnął, 

gdy  wsunął  się  głęboko  między  uda  Sarah.  Poczuł,  jak  obejmuje  go  mocno  za 
szyję.  A  kiedy  jeszcze  mocno  przyciągnęła  go  do  siebie,  uprzytomnił  sobie,  że 
przepadł z kretesem.

To,  co  teraz  robił,  nie  było  zwyczajnym  uprawianiem  seksu,  a  kobieta,  którą 

właśnie pieścił, nie była jedynie panienką, którą wabi się do łóżka na jeden szybki 
numerek.

Sarah Whitman stała się dla niego kimś o wiele ważniejszym. Wiedział, że nie 

potrafiłby od niej odejść.

Poruszał  się  coraz  szybciej,  co  przyjęła  z  zadowoleniem.  Dała  mu  do 

zrozumienia, że pragnie więcej.

Sarah  zesztywniała,  a  potem  zaczęła  jęczeć.  Mobilizując  wszystkie  siły,  z 

trudem  nad  sobą  zapanował.  Zaczął  zwalniać  ruchy.  I  właśnie  wtedy,  kiedy  zdał 
sobie sprawę z tego, że już dłużej nie zdoła się kontrolować, Sarah nagle zadrżała.

Raz po raz wykrzykiwała jego imię. Przeżywała ekstazę.
Tony skrył twarz w zagłębieniu jej szyi i oddał się rozkoszy.
Ostateczne  spełnienie  było  dla  niego  przeżyciem  nie  tylko  wspaniałym,  lecz 

także  dość  niepokojącym.  Udowodniło  mu  bowiem  jedną  ważną  rzecz.  Z  Sarah 
Whitman łączyło go znacznie więcej niż zwykłe pożądanie.

Zaczynał darzyć uczuciem tę kobietę, choć był przekonany, że ich zbliżenie to 

dla niej tylko i wyłącznie satysfakcjonujący seks.

Aby  nie  przygniatać  Sarah  własnym  ciałem,  Tony  przetoczył  się  na  bok  i 

wciągnął ją na siebie.

Ś  wiadomość,  że  po  raz  pierwszy  w  życiu  zakochał  się  w  kobiecie,  która  nie 

background image

odwzajemnia i być może nigdy nie odwzajemni jego uczuć, była przerażająca.

background image

ROZDZIAŁ DWUNASTY

Sarah leżała w objęciach pogrążonego we śnie Tony'ego, wsłuchując się w jego 

równy oddech i analizując własne emocje. Wiele lat temu obiecała sobie już nigdy 
więcej  się  nie  zakochać.  Nie  chciała  do  nikogo  należeć,  nie  chciała  ponownie 
przeżywać  upokarzającego  uzależnienia  od  drugiej  osoby.  A  jednak  złamała  tę 
obietnicę, i to właśnie teraz, kiedy jej życie zaczęło przypominać istny koszmar.

Właściwie  dlaczego  to  zrobiła?  Co,  do  licha,  sobie  myślała?  Westchnęła 

głęboko.  Na  tym  polegał  cały  problem.  W  łóżku  Tony'ego  znalazła  się  pod 
wpływem  impulsu,  na  chwilę  wyłączyła  zdrowy  rozsądek.  To  było  takie 
odreagowanie stresu, nie powinna mieć do siebie pretensji.

Przeraziła  ją  wprawdzie  intensywność  przeżyć  doznanych  w  objęciach 

Tony'ego, lecz mimo to chętnie by się w nich znalazła ponownie. Po to tylko, żeby 
poczuć czułość i siłę tego mężczyzny.

– Och, Silk – wyszeptała. – Co ja zrobiłam najlepszego?
Nie słyszał, bo spał nadal. I dobrze, gdyż żadne jego słowa nie byłyby w stanie 

zmienić tego, co już się stało.

Tuż  przed  świtem  Sarah  wysunęła  się  z  ciepłych  męskich  objęć.  Poszła  pod 

prysznic,  gdzie  wraz  ze  spływającą  po  ciele  letnią  wodą  spłukiwała  resztki 
wyrzutów sumienia. Kochała się z Tonym DeMarkiem i nic tego nie zmieni. Być 
może uczyni to jeszcze raz, ale ten fakt w żaden sposób nie wpłynie na zmianę jej 
planów. Zamierzała bowiem osiągnąć cel, jaki wytyczyła sobie, wracając do tego 
koszmarnego miasteczka.

Tony obudził się i zobaczył, że leży sam. Wiedział, co się stało. Sarah przeżyła 

czarowną noc,  ale wraz z nastaniem świtu  zaczęła odsuwać się od  niego i  bronić 
przed  dalszą  intymnością.  Postanowił  jednak  nie  poddawać  się  rozczarowaniu  i 
przykrym rozmyślaniom. I obiecał sobie solennie, że nie dopuści, by znów się od 
siebie  oddalili.  Gdyby  to  od  niego  zależało,  ostatnia  noc  byłaby  zaledwie 
frapującym początkiem.

Wstał  z  łóżka,  poszedł  do  siebie  i  wziął  szybki  prysznic,  a  potem  ubrał  się 

starannie.  Zawsze  dbał  o  dobry  wygląd  i  przywiązywał  do  niego  dużą  wagę.  O 
czternastej  zjawi  się  prywatny  detektyw,  wczesnym  popołudniem  dotrą  tu 
uzbrojeni ochroniarze, a po nich przyjedzie ciotka Sarah.

Wieczorem czekała ich jeszcze kolacja u Moiry Blake. Mimo że wolałby, aby 

Sarah  siedziała  bezpiecznie  w  domu,  przynajmniej  dopóki  nie  skończy  się  całe 

background image

zamieszanie,  Tony  zdawał  sobie  sprawę,  że  spotkanie  z  sympatycznymi, 
życzliwymi  ludźmi  wpłynie  korzystnie  na  jej  psychikę.  Gdyby  zostali  w  domu, 
pewnie pogrążyłaby się w przykrych wspomnieniach.

Właśnie schodził po  schodach, kiedy zabrzmiał dzwonek. Zanim Tony  zdążył 

jakoś zareagować, Sarah już podbiegła do drzwi. No tak, nie była zbyt ostrożna. Na 
szczęście  na  progu  stał  jeden  z  ludzi  szeryfa, który  przyjechał,  by  zwrócić  Sarah 
kalendarz jej ojca.

– Dzień dobry, pani Whitman. Szeryf prosił, abym to pani oddał – powiedział 

mężczyzna.

–  Dziękuję.  Zechce  pan  wstąpić  i  napić  się  kawy?  –  spytała  z  uśmiechem. 

Człowiek szeryfa zawahał się na chwilę.

–  Zrobiłbym  to  z  przyjemnością,  ale  niestety  bardzo  się  spieszę.  Musiałbym 

wziąć kawę ze sobą. Mam kubek w radiowozie.

–  Proszę  przynieść.  Będę  w  kuchni.  Jestem  pewna,  że  pamięta  pan  drogę. 

Odwróciwszy się, Sarah ujrzała Tony'ego stojącego u stóp schodów.

–  Od  tej  pory  sam  będę  otwierał  drzwi,  dobrze?  –  odezwał  się  z  pozornym 

spokojem.

Sarah  nie  przyszło  nawet  do  głowy,  że  ta  banalna  czynność  może  okazać  się 

niebezpieczna. Zaraz potem jednak  przypomniała  sobie wydarzenia poprzedniego 
wieczoru. I to, że otarła się o śmierć...

–  Masz  rację.  Nie  pomyślałam  i  postąpiłam  bardzo  nierozważnie.  Widzę,  że 

wraca  człowiek szeryfa. Czy  możesz przyprowadzić go  do  kuchni? Muszę  wyjąć 
bułeczki z pieca.

Tony wyciągnął przed siebie ręce.
– Zrobię to, ale przedtem zamierzam uścisnąć cię na powitanie.
Po  krótkim  wahaniu  Sarah  pozwoliła,  aby  potrzymał  ją  przez  chwilę  w 

objęciach, ale nie odwzajemniła uścisku.

– Traktujesz mnie chłodno – odezwał się miękkim głosem. – Ale wiem, jak jest 

naprawdę, więc lepiej nie próbuj mnie oszukiwać.

–  Wcale  cię  nie  oszukuję.  Po  prostu  nie  chcę  spalić  bułeczek –  wykręciła się 

sianem.

– Wmawiaj to sobie dalej, słonko, ale mnie oszczędź tych głupot, bo i tak ci nie 

uwierzę. – Zanim zdobyła się na kolejny protest, Tony ujął ją delikatnie za ramię, 
odwrócił  i  lekko  popchnął  w  stronę  kuchni.  –  Biegnij  do  swoich  wypieków.  Ale 
założę się, że nie będą tak smaczne jak ty.

Poczuła, że się czerwieni. Wyciągając po chwili bułeczki z pieca, mruczała pod 

background image

nosem  coś  mało  przychylnego  na  temat  spryciarzy  w  spodniach.  Tych  jakże 
niebezpiecznych, bo stanowczo zbyt atrakcyjnych fizycznie facetów.

Jedną  ręką  Tiny  Bartlett  machała  w  powietrzu,  chcąc  osuszyć  pomalowane 

paznokcie,  a  drugą  wystukiwała  numer  telefonu.  Czekał  ją  interesujący  wieczór. 
Dziś  bowiem  miała  się  odbyć  kolacja  u  Moiry,  na  którą  pani  domu  zaprosiła 
Tony'ego  DeMarca  i  Sarah  Whitman.  A  fakt,  że  zjawi  się  również  Lorett 
Boudreaux, jeszcze dodawał smaczku zapowiedzianej towarzyskiej imprezie.

Kiedy zadzwonił biurowy telefon, Annabeth Harold siedziała przy komputerze. 

Stukała jeszcze przez chwilę w klawiaturę, a potem podniosła słuchawkę.

– Dzień dobry. Tu kancelaria adwokacka Dewey, Dewey i Cline. Czym mogę 

służyć?

– Cześć, Annabeth. To ja, Tiny. Jesteś bardzo zajęta?
Annabeth  uśmiechnęła  się  lekko.  Tiny  Bartlett  nie  miała  zielonego  pojęcia, 

czym jest prawdziwa praca.

– W biurze zawsze jestem zajęta, ale chwilę mogę pogadać. O co chodzi?
– Co  włożysz na  siebie dziś wieczorem,  idąc  do Moiry? Annabeth wywróciła 

oczyma. A co to miało za znaczenie?

– Och, jeszcze nie wiem – odparła, wzruszając ramionami. – Czemu pytasz?
– Będziesz chciała z pewnością wyglądać jak najlepiej. Do Moiry przyjdzie Silk 

DeMarco.

– Tiny,  on  jest  ode mnie  młodszy  o  co najmniej piętnaście  lat,  a  może nawet 

więcej.  To,  co  Silk  o  mnie  pomyśli,  nie  ma  żadnego  znaczenia.  Młodzi  nie 
zwracają uwagi na starych.

Słowa Annabeth zdumiały Tiny.
–  Zawsze  ma  znaczenie  –  zaprotestowała.  –  Włóż  wiśniowe  spodnium.  To, 

które  nosiłaś  w  zeszłym  miesiącu  podczas  naszego  wypadu  na  kolację  do 
Portlandu.

Annabeth  zmarszczyła  czoło,  usiłując  przypomnieć  sobie,  w  jakim  stanie  jest 

ten strój.

– Postaram się je włożyć... jeśli nie jest akurat w pralni.
– To dobrze – stwierdziła Tiny. – Czy rozmawiałaś ostatnio z Marcią?
– Nie, nie miałam okazji. Wczoraj wieczorem nie było mnie w domu.
– Wychodziłaś? Po co? Annabeth spochmurniała.
– Po prostu załatwiałam różne drobne sprawy.
– Zwykle robisz to tuż przed zmierzchem.
–  Niby  jak  miałabym  zdążyć  z  tym  wcześniej?  –  mruknęła  zdegustowana 

background image

Annabeth. – Pracuję, jak dobrze wiesz, do siedemnastej, a o tej porze już robi się 
ciemno. Tiny, ty naprawdę nie masz pojęcia, jak żyją zwykli śmiertelnicy.

Rozmówczyni Annabeth wydęła wargi. Nie znosiła, kiedy przypominano jej, że 

należy  do  grona  uprzywilejowanych.  A  ona  tak  bardzo  chciała  być  podobna  do 
pozostałych pań, uchodzić za jedną z nich.

–  Przepraszam  –  powiedziała.  –  Nie  zastanawiałam  się  nad  tym,  co  mówię. 

Oczywiście, masz rację. Będę szczęśliwa, gdy wreszcie nadejdzie wiosna. A ty?

– Najpierw czeka nas jeszcze zima, ale ja też wolę cieplejsze dni. A teraz muszę 

zabierać się ponownie do pracy. A więc do zobaczenia wieczorem u Moiry.

Tiny rozpromieniła się.
– Do wieczora. – Odłożyła słuchawkę i pobiegła do  biblioteki, gdzie jej  mąż, 

Charles, siedział przy komputerze.

– Kochany, nie zapomnij, że dziś idziemy na kolację do Moiry.
– Będę pamiętał – mruknął, nie odrywając wzroku od ekranu.
Tiny  popatrzyła  na  męża,  usiłując  w  tym  poważnym,  ciągle  zapracowanym 

biznesmenie  bezskutecznie  odnaleźć  wesołego,  rozrabiającego  chłopaka,  za 
którego wyszła za mąż.

W tej chwili Charles podniósł wzrok. Na widok tęsknoty i smutku malujących 

się na twarzy żony uśmiechnął się krzywo.

Westchnęła.  Nie  chciała  nawet  wracać  myślami  do  czasów,  gdy  w  akcie 

nieposłuszeństwa i buntu w stosunku do bogatych i szacownych rodziców wyszła 
za beztroskiego lekkoducha. Co za ironia losu, pomyślała ze smutkiem. Z biegiem 
czasu  ten  beztroski  lekkoduch  przeobraził  się  w  poważnego,  zasadniczego 
biznesmena, robiącego pieniądze. Podobnego do jej ojca.

–  Idę  do  fryzjera  –  oświadczyła.  Charles  obrzucił  wzrokiem  sylwetkę  żony. 

Była, jak zawsze, bez zarzutu.

– Już wyglądasz doskonale – ocenił. Rozpromieniona komplementem zarzuciła 

mężowi ręce na szyję.

– Kocham cię, Charlie.
Przypomniawszy  sobie  wreszcie,  że  życie  nie  składa  się  wyłącznie  z 

zajmowania  się  interesami,  wziął  Tiny  na  kolana  i  obdarzył  długim,  solidnym 
pocałunkiem.

Roześmiana, puściła po chwili męża, by mógł wrócić do przerwanego zajęcia. 

Nie dostrzegła, że po rozmowie z nią wyraźnie spochmurniał. Nie miał ochoty iść 
na  kolację  do  Moiry  Blake,  ale  wiedział,  że  Tiny  nie  przyjęłaby  odmowy.  Obie 
były  bardzo zaprzyjaźnione i na tym polegał cały szkopuł. Siedzenie przy stole z 

background image

Silkiem Denarkiem było ostatnią rzeczą, na jaką Charles miał ochotę,

Obaj  pochodzili  z  nizin,  z  tej  samej  podłej  dzielnicy  miasta  i  obaj  zrobili 

życiową  karierę.  Jednak  Charles  nie  lubił,  gdy  przypominano  mu  o  niechlubnej 
przeszłości. Pozostawił bowiem za sobą wiele przeżyć i spraw zbyt przykrych, aby 
do nich wracać.

Kiedy  dwie  minuty  po  czternastej  odezwał  się  dzwonek  zwiastujący  nowego 

gościa,  Tony  już  szedł  do  drzwi.  Chwilę  przedtem  zobaczył  przez  okno  stary, 
zdezelowany  samochód,  skręcający  na  podjazd.  Od  razu  rozpoznał,  do  kogo 
należy.

–  Witaj,  Maury.  Cieszę  się,  że  tak  szybko  się  zjawiłeś  –  powitał  po  chwili 

drobnego  i  niskiego,  lekko  przygarbionego  mężczyznę,  wprowadzając  go  do 
salonu.

–  Jechałem  całą  noc  –  wyjaśnił  Maury,  rozglądając  się  po  pokoju  i  taksując 

wzrokiem wyposażenie wnętrza. Po chwili wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Niezła 
chałupa,  Silk.  –  A  kiedy  zaraz  potem  w  pokoju  zjawiła  się  Sarah,  dorzucił:  –  I 
niezły widok.

– Nie podniecaj się, Maury – z miejsca zareagował Tony. – Ta dama nie jest dla 

ciebie. A ponadto reprezentuje inną ligę.

Na  widok  przybyłego  Sarah  miała  ochotę  otrząsnąć  się  ze  wstrętem.  Nie  tak

wyobrażała sobie prywatnego detektywa. Niski człowieczek, który teraz przed nią 
stał, zachowywał się paskudnie i miał odrażający wygląd.

Tony  dostrzegł  wyraz  twarzy  Sarah  i  domyślił  się,  że  Maury  wywarł  na  niej 

kiepskie  wrażenie.  Szczerze  powiedziawszy,  ujrzawszy  go  pierwszy  raz,  sam 
zareagował  podobnie.  Tymczasem  Maury  Overstreet  okazał  się  doskonałym 
fachowcem w swojej dziedzinie i z tego powodu Tony już nigdy więcej nie chciał 
korzystać z usług innych detektywów.

Przybyły uśmiechnął się do Sarah, a potem lekko wzruszył ramionami.
–  Nie  można  winić  faceta  za  to,  że  próbował.  Czyż  nie  tak,  laluniu?  Sarah 

uniosła wysoko brwi.

–  Laluniu?  Laluniu?  –  Spojrzała  na  Tony'ego.  –  Skąd  wytrzasnąłeś  tego 

człowieka? Maury poklepał się po nodze i parsknął śmiechem.

–  Do  licha,  Silk...  Coś  mi  się  zdaje,  że  z  tą  babką  będziesz  miał  niewąskie 

kłopoty. Nie wiem, czy sobie poradzisz.

– To  wyłącznie moje zmartwienie – warknął Tony. – A ty masz  zachowywać 

się  grzecznie.  W  ostatnim  tygodniu  ta  dama  przeszła  piekło  i  nie  zasługuje  na 
więcej przykrości.

background image

W jednej chwili detektyw przybrał poważny wyraz twarzy.
– Proszę wybaczyć, droga pani – powiedział. – Nie zamierzałem okazać braku 

poszanowania.

–  W  porządku.  –  Sarah  zwróciła  się  do  Tony'ego.  –  Jest  świeża  kawa. 

Zechcesz...?

– To  miło  z twojej  strony, ale daj  sobie spokój  i  przestań się mną  zajmować. 

Czy to jasne?

–  Muszę  coś robić,  żeby nie zwariować  –  odparła,  rozkładając ręce. –  Czy to 

jasne? A więc chcesz kawy czy nie?

Tony uśmiechnął się.
–  Oczywiście.  A  przy  okazji  przynieś  ze  dwie  bułeczki  z  jabłkami  i 

cynamonem, które upiekłaś rano. Maury przepada za słodyczami.

Zwężonymi oczyma detektyw przyglądał się z uwagą zarówno Tony'emu, jak i 

Sarah. Gdy tylko opuściła pokój, wyszczerzył w uśmiechu zęby.

– Robi dla ciebie wszystko? – zapytał z drwiną w głosie. Tony obruszył się.
–  Tylko  ze  mną  nie  zaczynaj  –  ostrzegł.  –  Zostaw  płaszcz  w  holu  i  chodź. 

Przekażę ci wszystko, co wiemy.

W jednej chwili Maury spoważniał. Zdjął płaszcz i poprawił kołnierz garnituru 

z granatowego sztucznego włókna, który miał prawie trzydzieści lat.

Kiedy zjawiła się Sarah z bułeczkami i kawą, detektyw, zrzuciwszy uprzednio 

marynarkę, siedział na wprost Tony'ego i starannie notował wszystkie informacje.

–  Sarah,  zostań  z  nami  –  poprosił  Tony,  podając  jej  wziętą  z  tacy  filiżankę 

kawy. – Maury ma do ciebie kilka pytań.

Bez słowa skinęła głową.
– Wiem, że kiedy to się stało, była pani jeszcze dzieckiem – zaczął detektyw. –

Ale dzieci wiedzą zawsze więcej, niż sądzą dorośli. Prawda?

– Prawda – przyznała Sarah.
– A więc chciałbym najpierw się dowiedzieć, czy nie przywiozła pani ze sobą 

jakichś kłopotów. Jest coś ważnego, co zostawiła pani w Nowym Orleanie?

– Słucham?
Sarah  popatrzyła  na  rozmówcę  takim  wzrokiem,  jakby  był  niespełna  rozumu. 

Tony  z  trudem  powstrzymał  śmiech.  W  obawie,  że  zaraz  dojdzie  do  scysji, 
postanowił interweniować.

–  Maury  jest  człowiekiem  bardzo  dociekliwym.  Nie  pomija  żadnych 

szczegółów ani okoliczności. Chciał usłyszeć od ciebie, czy przed przyjazdem do 
Marmet miałaś w Nowym Orleanie jakieś kłopoty. A może ktoś cię tam niepokoił?

background image

– Nie miałam żadnych kłopotów ani nikt mnie nie niepokoił, panie Overstreet –

oświadczyła  Sarah,  wyraźnie  zdegustowana  mało  sensownymi  pytaniami 
detektywa.  –  Jestem  osobą  poważną  i  w  pełni  odpowiedzialną.  Prowadzę własną 
firmę, która przynosi zyski. Płacę podatki i w każdą niedzielę chodzę do kościoła.

– To nie czyni z człowieka świętego – pod nosem skomentował Maury.
Sarah miała ochotę się roześmiać. Zaczynała rozumieć, co Tony widział w tym 

facecie.  Był  wytrwały  jak  buldog,  choć  sposób  jego  wysławiania  się  i 
formułowania myśli pozostawiał bardzo wiele do życzenia.

–  Punkt  dla  pana  –  uznała.  –  Przepraszam.  Odpowiem  szczerze  na  wszystkie 

pytania.

Biorąc  do  ust  kawałek  bułeczki,  Maury  coś  zanotował,  a  potem  spojrzał  na 

Sarah, przełknął kęs i aż jęknął z zachwytu.

–  Jak  widzę,  umie  pani  świetnie  radzić  sobie  w  kuchni.  Mówiła  pani,  że 

prowadzi restaurację?

– Tak.
Maury spojrzał na Tony'ego.
– Silk, nie wypuść z rąk tej damy. Kiedy nawet zbrzydnie i straci dobrą figurę, 

przynajmniej nadal będzie ci serwować pyszne jedzonko.

Sarah  opadły  kąciki  ust.  Nie  miała  pojęcia,  jak  się  zachować,  dopóki  nie 

spojrzała na Tony'ego. Na jego twarzy dostrzegła wahanie. On też nie miał pojęcia, 
jak  zareagować.  Zamordować  detektywa  czy  parsknąć  śmiechem?  Zadowolona  z 
jego zażenowanej miny, nie potrafiła powstrzymać się przed dorzuceniem:

–  Tak,  Silk...  Jeśli  nawet  pójdę  do  piekła,  załatwię,  abyś  miał  zawsze  dobre 

jedzenie. Tony zmierzył surowym wzrokiem Sarah i detektywa. Poczerwieniał na 
twarzy.

– Zamknijcie się – warknął. – Oboje.
Sarah  uśmiechnęła  się  szeroko.  Maury  wziął  do  ust  następny  kęs  bułeczki.  Z 

zachwytu wywrócił oczyma.

– Zadawaj wreszcie te swoje pytania – ponaglił go Tony.
Detektyw strzepnął z palców resztki cynamonu i wziął do ręki długopis.
– W porządku. A więc zakładamy, że wszystkie kłopoty rozpoczęły się z chwilą 

wydobycia z jeziora starych kości.

Usłyszawszy te  słowa,  Sarah  aż  drgnęła. Mimo  dość  brutalnego stwierdzenia, 

była to prawda.

– Tak, i od faktu, że oznajmiłam publicznie, iż nie opuszczę miasta, dopóki nie 

zostanie wykryty zabójca mego ojca – uzupełniła wypowiedź Maury'ego.

background image

Z wyrazem uznania detektyw popatrzył na rozmówczynię.
– Do licha, Silk, jest bardziej podobna do ciebie, niż mógłbym... – zaczął. Tony 

nie wytrzymał i wybuchnął:

–  Chłopie,  jeśli  nie  przestaniesz  wygadywać  takich  rzeczy,  to,  Bóg  mi 

świadkiem, że będziesz sobie musiał radzić sam. Rozumiesz?

Maury  szybko  kiwnął  głową.  Niczego  nie  znosił  bardziej  niż  odgrzebywania 

starych, nierozwiązanych spraw.

–  Nie  przywiązuj  wagi  do  tego,  co  mówiłem  –  powiedział,  solidnym  łykiem 

kawy popijając resztę bułeczki. Zajrzał ponownie do notatek.

– A więc kiedy pieniądze znikły z banku, miała pani dziesięć lat? Sarah skinęła 

głową.

–  A  matka?  Co  mówiła  wtedy  na  ten  temat?  Co  robiła,  kiedy  pani  ojciec  nie 

wrócił do domu? – dociekał dalej Maury.

Sarah zesztywniała. Ostatnie pytania sprawiły, że poczuła się okropnie.
–  Powiedziała,  że  tatuś  jest  niewinny,  a  potem,  jakieś  dwa  miesiące  później, 

podcięła sobie żyły, położyła się do łóżka i wykrwawiła na śmierć.

Słowa  te,  wypowiedziane  głosem  chłodnym  i  pozbawionym  wyrazu,  zrobiły 

wrażenie nawet na Maurym. Nie komentując, zapisał coś szybko w notesie.

– Przejdźmy teraz do tego – oznajmił, biorąc do ręki kalendarz, zwrócony rano 

z biura szeryfa.

– Co może pani powiedzieć mi o tym, dokąd ojciec chodził i jak spędzał czas?
–  Nic  –  odparła  Sarah.  –  Miałam  wtedy  dziesięć  lat.  Pracował  w  banku.  O 

siedemnastej wracał do domu. Ja obracałam się wyłącznie między domem a szkołą 
i  pobliskim  placem  zabaw.  Nic  nie  wiem  na  temat  posiedzeń  i  spotkań,  na  które 
tatuś chodził za dnia. Ale pamiętam jedno. Spotkania w klubie myśliwskim „Łoś" 
odbywały  się  zawsze  wieczorem.  Dlatego  zapiski  w  kalendarzu:  „Łoś"  przy 
godzinie trzynastej nie miały dla mnie sensu.

– Żaden problem – oznajmił Maury. – Dowiem się, czego dotyczyły.
–  Naprawdę?  –  z  niedowierzaniem  spytała  Sarah.  –  Po  dwudziestu  latach? 

Detektyw wzruszył ramionami.

– Na tym polega moja robota.
– Teraz już wiesz, dlaczego zatrudniam tego nieznośnego faceta – odezwał się 

Tony. Maury pokiwał głową i tęsknym wzrokiem popatrzył na ostatnią bułeczkę.

– Ktoś ma na nią ochotę? – zapytał.
– Częstuj się – mruknął pan domu.
Po  chwili  wrócili  do  przerwanej  rozmowy.  Mały  człowieczek  pytał  dalej. 

background image

Poszedł  sobie  jakąś  godzinę  później,  przedtem  jednak  spróbował  jeszcze  raz 
poderwać Sarah. Dopiero gdy wyszedł na zewnątrz, odzyskała głos.

– Mój Boże, Tony! Gdzie znalazłeś tego faceta? – spytała z odrazą.
– W więzieniu.
Popatrzyła na niego przez chwilę, a potem w geście poddania uniosła obie ręce.
– Mam nadmiar informacji – wymamrotała i przycisnęła dłonie do serca.
– Chciałaś wiedzieć.
–  Przepraszam.  Następnym  razem  przypomnij  łaskawie,  abym  poskromiła 

ciekawość.

–  Dobrze,  ale  zapamiętaj,  że  zrobię  to  wyłącznie  na  wyraźną  prośbę. 

Wyszczerzyła w uśmiechu zęby, a potem klepnęła Tony'ego w ramię. Odwrócił się 
błyskawicznie i zanim zdążyła się odsunąć, poderwał ją w górę i wycałował.

–  Zapamiętaj  także  to  –  powiedział,  stawiając  Sarah  na  podłodze.  –  Wiem, 

dziecino,  że  to  dla  ciebie  wyczerpujące,  ale  pozwól  sobie  pomóc.  Nie  wyrzucaj 
mnie na margines swego życia.

Usiłowała  przez  chwilę  dobrać  właściwe  słowa.  Nie  udało  się,  więc  wypaliła 

prosto z mostu:

– Zrobiliśmy to wszystko za szybko.
– Żałujesz?
– Nie. Jak mogłabym żałować najpiękniejszej i najbardziej namiętnej nocy, jaką 

kiedykolwiek przeżyłam?

–  To  nie  był  wyłącznie  seks  –  oświadczył  Tony.  –  W  każdym  razie  nie  dla 

mnie.

– Szło tylko o łóżko. – Sarah była odmiennego zdania.
Przecież to nie mogło być nic innego. Nikt nie zakochuje się w kilka dni.
–  Kto  tak  twierdzi?  –  zaprotestował  Tony.  –  Myślę,  że  mnie  się  to  właśnie 

przydarzyło. Pamiętasz, jak wieczorem ścięło cię z nóg?

–  Pamiętam,  że  kiedy  spojrzałam  w  lustro,  ujrzałam  swoje  wielkie  oczy  i 

sterczące włosy.

– Miałem zawsze słabość do sów. Sarah roześmiała się głośno i objęła Tony'ego 

za szyję.

– No i jak tu można się oprzeć tak słodko gadającemu mężczyźnie?
– Nawet nie próbuj – ostrzegł Tony. – I nie zastanawiaj się nad tym, jak długo 

jesteśmy  razem.  Pomyśl  raczej  o  tym,  jak  wiele  pozostawiliśmy  za  sobą.  Ile 
zmarnowaliśmy czasu.

Sarah potrząsnęła głową.

background image

–  Udam,  że  tego  nie  słyszałam.  Kiedy  to  wszystko  się  skończy,  podziękujesz 

mi, wrócisz do Chicago i zapomnisz, że w ogóle mnie znałeś.

W oczach Tony'ego zgasł uśmiech.
– Tak nigdy się nie stanie.
Zanim Sarah zdołała odpowiedzieć, zadzwonił telefon. Tony musnął dłonią jej 

policzek i poszedł do aparatu. Chwilę później zawołał:

– To do ciebie. Dzwoni twoja ciotka. Sarah podbiegła i złapała za słuchawkę.
– Gdzie jesteś, ciociu? Czy już tutaj? Chyba nie zabłądziłaś?
– Nie, przyjadę dopiero jutro. Sarah usiłowała ukryć rozczarowanie.
– Czy u ciebie wszystko w porządku? – spytała zaniepokojona.
–  Nie.  Michelle  miała  wypadek  samochodowy.  Na  szczęście  jest  tylko 

posiniaczona i poobijana, ale przeżyła ogromny wstrząs. Zostanę przy niej, dopóki 
nie przyjedzie Francois.

– Och, jak mi przykro! – jęknęła Sarah. – Ucałuj ode mnie córkę i powiedz, że 

będę modliła się o jej szybkie wyzdrowienie.

– Tak, powtórzę to Michelle – powiedziała Lorett i zapytała: – A co u ciebie?
–  W  porządku.  Nie  martw  się  o  mnie.  Tony  wynajął  ochroniarzy,  a  także 

prywatnego  detektywa.  Teraz  żałuję,  że  prosiłam  cię,  ciociu,  żebyś  przyjechała. 
Powinnaś zostać z córką.

–  Ty  też,  Sarah  Jane,  jesteś  moją  córką.  Jutro  będę  u  ciebie.  Oczy  Sarah 

wypełniły się łzami, ale nie smutku, lecz radości.

– Dziękuję, ciociu Lorett za wszystko. Jesteś mi bardzo droga.
–  Tak  droga  jak  ten  śliczny  chłopiec,  który  stoi  teraz  obok  ciebie?  Zdumiona 

Sarah zamrugała oczyma. Mimo że przywykła do jasnowidztwa ciotki, starsza pani 
od czasu do czasu jednak ją zaskakiwała.

– Skąd wiesz, jak wygląda? Lorett roześmiała się wesoło.
–  Obejrzałam go  sobie  w  Internecie.  Znalazłam  artykuł  o  nim  i  jego  nocnym 

klubie. Z fotografią. Podejrzewam jednak, że w naturze wygląda jeszcze lepiej.

Sarah roześmiała się wesoło.
– Jesteś niemożliwa. Okropna jak diabelskie nasienie.
– Gorzej już mnie nazywano. Trzymaj się tego mężczyzny i nigdzie nie chodź 

sama.

– Jak sobie pani życzy.
– Do zobaczenia jutro.
– Rozkaz, proszę pani.
– Sarah Jane, nie kpij ze mnie. W każdej chwili mogę cię skarcić. Bez względu 

background image

na twój wiek.

–  Ciociu,  nigdy  nie  będę  z  ciebie  kpiła  –  oświadczyła  Sarah.  –  Bo  mogłabyś 

przemienić mnie w ropuchę.

Nagle  Lorett  Boudreaux  roześmiała  się  głośno  i  dźwięcznie,  i  zaraz  potem 

przerwała połączenie.

– Czy coś się stało? – zapytał Tony.
–  Najmłodsza  córka cioci,  Michelle,  miała  wypadek.  Niegroźny, lecz  doznała 

szoku.  Ciocia  zostanie  przy  niej,  dopóki  nie  wróci  Francois,  to  znaczy  mąż 
Michelle.

– A gdzie jest teraz?
– Chyba w samolocie, gdzieś między Nowym Jorkiem a Los Angeles.
– Czym się zajmuje?
–  Jest  profesjonalnym  futbolistą.  Gra  w  drużynie  Nowoorleańskich  Świętych. 

Gdy tylko wróci, ciocia Lorett będzie mogła do nas przyjechać.

– Jesteś rozczarowana?
Sarah była trochę zdziwiona spostrzegawczością Tony'ego.
– Początkowo byłam. Do chwili gdy powiedziała mi, dlaczego nie może ruszyć 

w podróż. – Zamilkła na chwilę i zaraz potem dodała: – A poza tym ciocia Lorett 
poleciła mi trzymać się blisko ciebie.

Na twarzy Tony'ego odmalowało się zaciekawienie.
– Co jeszcze o mnie mówiła? – spytał.
– Nazwała cię ślicznym chłopcem.
O mały włos, a Tony byłby się zaczerwienił.
– Można poznać po głosie, jak ktoś wygląda?
–  Ciocia  przeprowadziła  własne  dochodzenie.  Informacje  o  tobie  znalazła  w 

Internecie.

– O, do licha – mruknął Tony. – Nawet nie wiedziałem, że tam figuruję.
– Ciocia wspomniała o jakimś artykule na temat twojego  nocnego klubu.  Jest 

tam też twoja fotografia.

–  O,  kurczę.  –  Tonny  uśmiechnął  się  szeroko.  –  Ta  twoja  ciotka  jest 

niesamowita.

– Och, nawet nie masz pojęcia, jak bardzo. Sam zresztą wkrótce się przekonasz.
– Powinienem się bać? Sarah podniosła wzrok i popatrzyła na człowieka, który 

zaczynał dla niej znaczyć coraz więcej.

– Nie wiem – odparła. – A masz powody? Tony dotknął lekko policzka Sarah, a 

potem jej włosów.

background image

– Jestem pewny, że dopóki ciocia Lorett nie stanie między nami, dopóty będę 

potrafił się z nią dogadać.

Unosząc twarz do pocałunku, Sarah nadal próbowała pamiętać, że nie wolno jej 

zbytnio  zbliżać  się  do  Tony'ego.  Tak,  powinna  zachować  emocjonalny  dystans. 
Przynajmniej  dopóki nie skończy się ten koszmar. Od wczesnej młodości uczono 
ją,  jak  zwalczać  pokusy.  Nie  paliła,  nie  zażywała  narkotyków,  nie  upijała  się  i 
nigdy nie prowadziła samochodu po alkoholu.

Ale nigdy nikt nie nauczył jej, w jaki  sposób opierać się takiemu  mężczyźnie 

jak Silk.

background image

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

Około  szesnastej  przyjechali  ochroniarze  i  strażnicy  z  agencji,  którzy  mieli 

strzec bezpieczeństwa całej posiadłości. Sarah ujrzała  przed sobą dwóch potężnie 
zbudowanych mężczyzn o rozrośniętych torsach i grubych karkach. Nosili imiona 
Dunn i Farley i od tej pory mieli stanowić jej przyboczną straż. W przeciwieństwie 
jednak  do  Maury'ego  Overstreeta,  podchodzili  do  sprawy  całkowicie 
profesjonalnie. Sarah była dla nich tylko i wyłącznie chronionym obiektem.

Strażnicy porozmawiali chwilę z panem domu i po jakimś czasie znikli w lesie. 

Później  Tony  zaprowadził  Dunna  i  Farleya  do  pomieszczenia  pod  schodami, 
mającego  od  tej  pory  stanowić  ich  kwaterę.  Znajdowały  się  tam  dwa  łóżka,  a  w 
wydzielonym  kącie  stał  telewizor,  z  którego  pewnie  i  tak  nie  będą  mieli  czasu 
korzystać.

Z zachowania się obu mężczyzn Sarah wywnioskowała, że są doświadczonymi 

ochroniarzami.  Poprosili,  by  nie  zmieniała  swoich  przyzwyczajeń  i  zachowywała 
się jak zwykle, ignorując ich obecność.

To ostatnie zalecenie wydawało się trudne do zrealizowania, jako że miała do 

czynienia  z  prawdziwymi  wielkoludami.  Postanowiła  jednak  spróbować,  by 
chociaż w ten sposób wykazać się dobrą wolą.

Kiedy  wieczorem  jechali  oboje  z  Tonym  na  kolację  do  Moiry  Blake,  Sarah, 

wyobraziwszy  sobie  zdumione  miny  pozostałych  gości  na  widok  jej  obstawy, 
dostała ataku śmiechu.

Kiedy żartowała z ochroniarzy, jadących za nimi w drugim samochodzie, Tony 

nie  protestował.  Wolał  bowiem,  aby  na  to,  co  się  dzieje,  patrzyła  od  strony 
humorystycznej, zamiast trząść się bez przerwy w obawie o własne życie.

– Nie potrafię wyobrazić sobie jej reakcji – stwierdziła, gdy zatrzymali się pod 

domem Moiry. – Co na to powie?

– Pewnie nic – odparł Tony. – To  kulturalna dama.  Zapewne powita Dunna i 

Farleya  bez  mrugnięcia  okiem,  chociaż  dałbym  wiele,  aby  dowiedzieć  się,  co 
naprawdę myśli.

Sarah uśmiechnęła się lekko.
– Będzie się zastanawiała, czym nakarmić obu mięśniaków.
– Są na służbie. Nie będą nic jedli – stwierdził Tony.
– To chyba nie w porządku.
–  Wierz  mi,  tak  właśnie  powinno  być.  A  poza  tym  żaden  z  nich  nie  zjadłby 

background image

tego, co podałaby mu Moira.

– Dlaczego?
–  Bo,  pominąwszy  sterydy,  które  z  pewnością  przyjmują,  obaj  są  fanatykami 

zdrowej żywności.

– Naprawdę? – zdziwiła się Sarah.
Kiedy  Dunn  otwierał  przed  nią  drzwi  wozu,  Farley  obserwował  uważnie 

drzewa okalające dziedziniec domu.

Kiedy  odwrócili  się  w  stronę  wejścia,  ujrzeli  stojącą  na  progu  Moirę.  Nieco 

speszona  widokiem  dwóch  wielkoludów,  udając,  że  wszystko  jest  w  idealnym 
porządku, powitała serdecznie Sarah i Tony'ego.

–  Cieszę  się,  że  jesteście.  Reszta  zaproszonych  gości  już  dotarła  na  miejsce, 

czekamy tylko na was.

–  Ci  panowie  nie  będą  jedli  z  nami  –  oświadczył  Tony,  rzucając  okiem  na 

towarzyszących im wielkoludów.

Na widok ulgi, jaka odmalowała się na twarzy pani domu, miał ochotę parsknąć 

śmiechem.

–  Mam  nadzieję,  że  jesteśmy  punktualni  –  odezwała  się  Sarah,  kiedy 

ochroniarze  gdzieś  się  ulotnili.  –  O  ile  dobrze  pamiętam,  mieliśmy  zjawić  się  o 
ósmej.

Moira  objęła  Sarah  i  poprowadziła  do  salonu,  gdzie  pozostali  goście  popijali 

koktajle.

– Przyszliście na czas – oznajmiła. – Reszta zebranych bywa u mnie regularnie 

na kolacjach, a ja mam niejasne podejrzenia, że wolą bardziej moje drinki niż moje 
przystawki.

–  Nie  mogę  się  doczekać,  kiedy  będę  mogła  ich  spróbować  –  powiedziała 

Sarah.

– Ma własną restaurację – oznajmił Tony. – Uważaj, Moiro, twoje umiejętności 

kulinarne zostaną poddane surowej ocenie.

–  Przestań  –  ofuknęła  go  Sarah.  Zwróciła  się  do  pani  domu  i  wyjaśniła:  –

Przyrzekłam  Tony'e-mu,  że  zrobię  mu  znakomity  deser,  ale  jeśli  będzie 
zachowywał się źle, nie dostanie nic.

–  Już  będę  grzeczny  –  obiecał.  –  Tylko  nie  przestawaj  mnie  karmić.  Moira 

popatrzyła uważnie na Sarah.

– Musisz wspaniale gotować – uznała.
– Skąd to przypuszczenie?
– Bo w towarzystwie, w którym Tony obraca się w Chicago, je się tylko to co 

background image

najlepsze.  Jeśli  Tony  uznał,  że  znasz  się  na  gotowaniu,  to  na  pewno  jesteś 
znakomitą kucharką.

– Pod tym względem mogłaby konkurować z najlepszymi – oświadczył Tony. –

W wygodnym życiu, jakie prowadzę, wciąż następują zmiany na lepsze.

– Pamiętam cię jeszcze jako młodego chłopaka – powiedziała Moira.
– Ja też – wtrąciła Sarah, uśmiechając się do Tony'ego, który puścił do niej oko. 

Dostrzegłszy  tę  wymianę  gestów,  pani  domu  westchnęła  ukradkiem.  Och,  gdyby 
znów mogła być młoda.

Kiedy znaleźli się w salonie, rozpoczęły się prezentacje.
–  Tony,  sądzę,  że  znasz  wszystkich  obecnych  –  oznajmiła  pani  domu.  – Moi 

drodzy, a to jest nasza mała Sarah Whitman, teraz już dorosła. – Spojrzała na nowo 
przybyłych. – Sarah i Tony, przedstawiam wam moich najlepszych przyjaciół. To 
Tiny Bartlett i jej mąż, Charles. Jest człowiekiem interesu, doskonałym finansistą. 
Ruda  dama  na  kanapie  to  Marcia  Farrell.  Jedna  z  najznakomitszych  obywatelek 
naszego miasta, poświęcająca się bez reszty działalności charytatywnej. Obok niej 
siedzi Paul Sorenson, prezes oddziału banku państwowego w Marmet. Dama przy 
kominku to Annabeth Harold. Pracuje w kancelarii adwokackiej. Mężczyzna po jej 
lewej stronie to emerytowany urzędnik tegoż banku, Harmon Weatherly.

Wzrok  Sarah  podążył  od  razu  ku  ostatniej  z  przedstawionych  jej  osób. 

Obdarzyła Harmona ciepłym uśmiechem.

– Myśmy się już spotkali – oznajmiła.
– Naprawdę? – zdziwiła się Moira.
– Wczoraj spotkałem Sarah przed supermarketem – poinformował starszy pan.
–  Zależało  mu  na  tym,  żeby  mnie  zobaczyć  –  dodała  Sarah.  –  Chciał  oddać 

drobiazgi pozostałe po moim ojcu. – Spojrzała w stronę fotela, na którym siedział 
Harmon, i wskazała fotografię wiszącą na ścianie. – O, znajdowało się tam także 
identyczne zdjęcie.

– Każdy, kto został uwieczniony, dostał odbitkę – wyjaśniła Moira. – Fotografię 

zrobiono, o ile dobrze pamiętam, z okazji siedemdziesiątej piątej rocznicy istnienia 
banku.  Moim  zadaniem  było  wówczas  częstowanie  klientów  ponczem. 
Zapamiętałam ten dzień, bo miniaturowy pudel Emmy Toller wyrwał się jej z rąk i 
wskoczył do wazy z tym napojem.

Zebrani  skwitowali  śmiechem  historyjkę  Moiry,  która  uzupełniła  ją 

komentarzem, że wywabianie czerwonej plamy po ponczu z białego futerka psia-ka 
trwało potem całe miesiące.

Do  zdjęcia  podeszła  Marcia  Farrell.  Wskazała  młodego,  jasnowłosego 

background image

mężczyznę stojącego po prawej stronie Harmona Weatherly'ego.

– Popatrzcie, to ten biedny Sonny Romfield. Już dawno o nim zapomniałam.
– Biedny? A co mu się stało? – spytała Sarah.
– Zginął w wypadku drogowym zaledwie kilka dni po... po zniknięciu twojego 

ojca – wyjaśniła Marcia.

– Dla banku były to przykre chwile – odezwał się Harmon.
– Sonny miał żonę i dwójkę małych dzieci – dodała Tiny. – Ciekawa jestem, co 

się z nimi stało.

– Zaraz po pogrzebie wyprowadzili się z Marmet – poinformowała Moira.
– Tak szybko? – ze zdziwieniem spytała Annabeth.
– Byli w trakcie załatwiania rozwodu – dodała pani domu.
– Nie miałam o tym pojęcia – stwierdziła podekscytowana Tiny. – Spojrzała z 

wyrzutem na przyjaciółkę. – Czemu nigdy nam o tym nie mówiłaś? No wiesz!

Moira spochmurniała na chwilę i zaraz potem wzruszyła ramionami.
–  To  było  przecież  tak  dawno  temu...  Dlaczego  miałabym  w  ogóle  pamiętać 

tych ludzi?

Sarah  przysłuchiwała  się  tej  wymianie  zdań.  Zauważyła,  że  Paul  Sorenson 

siedzi ponury i milczący, nie biorąc udziału w rozmowie. Zdziwiona odwróciła się 
w jego stronę.

– A czy pana też uwieczniono na tej fotografii?
– spytała.
– Stoję po prawej stronie pani ojca – odparł zwięźle.
–  Wtedy jeszcze  miałeś  na głowie  wszystkie włosy  –  powiedziała Annabeth i 

czułym gestem pogłaskała Paula po łysinie. Nachmurzony prezes banku popatrzył 
spode łba na rozbawionych gości Moiry.

– Są gorsze rzeczy niż utrata włosów – odezwała się Sarah.
Ucichł rozbrzmiewający w pokoju śmiech. Wyglądało na to, że zdawałoby się 

całkiem zwyczajne  słowa  zostały odebrane jako  oskarżenie.  Czyżby  Sarah winiła 
wszystkich za to, że swego czasu uwierzyli w winę Franklina Whitmana?

Paul Sorenson poczuł, jak wali mu serce. Za każdym razem gdy czuł na sobie 

wzrok  Sarah,  ogarniało  go  przerażenie.  Bał  się,  że  ona  wyjawi  wszystkim,  kim 
naprawdę  jest  szanowany  prezes.  Strach,  że  po  tylu  latach  ktoś  dowie  się  o  jego 
ówczesnych  homoseksualnych  skłonnościach,  nie  miał  już  właściwie  znaczenia. 
Paul  Sorenson  słyszał  jednak,  że  młoda  dama  nosi  w  sercu  głęboką  i  wcale 
niewygasłą nienawiść. Jeśli było tak naprawdę, to on stałby się pierwszym celem 
jej jadowitych wypowiedzi, mimo że tajemnica, którą tak skrzętnie ukrywał od lat, 

background image

nie miała nic wspólnego ze śmiercią jej ojca.

Tony  poczęstował  Sarah  kanapką.  Wsunął  jej  bezceremonialnie  przekąskę 

wprost do ust, a potem z udawanym lubieżnym gestem oblizał własne palce. Scenę 
tę dostrzegli pozostali goście Moiry.

Dla wszystkich stało się jasne, że tę parę łączy duża zażyłość.
Sarah odwróciła się i ku zaskoczeniu nie tylko własnemu, lecz także Harmona, 

uściskała go serdecznie.

–  Nie  ma  pan  pojęcia,  jak  wielką  zrobił  mi  pan  przyjemność,  podarowując 

zawartość  pudełka.  Nie  wiem,  co  panem  kierowało,  że  przez  całe  lata 
przechowywał pan drobiazgi ojca, ale jestem panu bardzo wdzięczna.

–  Nie  ma  o  czym  mówić.  –  Harmon zbagatelizował  sprawę, choć  nie  potrafił 

ukryć zadowolenia, jakie sprawiły mu słowa Sarah.

W  tej  chwili  Tiny  Bartlett,  która  wierciła  się  niespokojnie  w  fotelu, 

wykorzystała przerwę w rozmowie i błyskawicznie wtrąciła:

– Miło, że zachował pan te pamiątki.
Tony uznał, że rozmowa staje się przykra dla Sarah. Po jej minie było widać, że 

chętnie przystałaby na zmianę tematu, więc szybko przejął pałeczkę.

– Nie tylko pamiątki – oświadczył zagadkowo i zaraz potem z tacy stojącej na 

kredensie wziął drugą kanapkę, położył na serwetce i podał Sarah. – Mogę nalać ci 
kieliszek wina?

Wzięła przekąskę i skinęła głową.
– Zdaję się na ciebie – odparła. – Cokolwiek zrobisz, będzie dobrze.
– Nie tylko pamiątki? – powtórzyła Annabeth. – Co ma pan na myśli?
Właściwie dopiero teraz Sarah zaczęła uważniej przyglądać się otaczającym ją 

ludziom.  Jako  mała  dziewczynka  była  obecna  przy  poniżającej  rozmowie,  jaką 
Annabeth  Harold  odbyła  z  jej  matką,  domagając  się  od  Catherine  Whitman 
zrzeczenia  się  zaszczytnej  funkcji  prezeski  komitetu  organizacyjnego  Jesiennego 
Festynu.

– Pamiętam panią – oznajmiła. Annabeth odpowiedziała uśmiechem.
–  Po  zniknięciu  ojca  to  pani  usunęła  moją  mamę  ze  stanowiska  prezeski 

Jesiennego Festynu. – Sarah spojrzała na Moirę. – Ta kanapka smakuje doskonale. 
Co w niej jest?

Tony  miał  ochotę  się  roześmiać.  Sarah  zdobyła  punkt.  Zgodziła  się  zjeść 

kolację w otoczeniu tych ludzi, ale nie oznaczało to wcale, że będzie w stosunku do 
nich potulna jak baranek.

–  Chyba  wędzony  łosoś  na  chlebku  ryżowym,  przybrany  odrobiną  jogurtu  z 

background image

koperkiem – wyjaśniła pani domu.

– To jest znakomite  – potwierdziła Sarah. – Nie mogę doczekać się gorących 

przekąsek.

–  Sarah  jest  właścicielką  restauracji  w  Nowym  Orleanie,  którą  prowadzi 

osobiście – powiedziała Moira, szukając rozpaczliwie nowego tematu konwersacji.

– Naprawdę? – zdziwił się Paul Sorenson.
Znad  trzymanego  w  ręku  kieliszka  z  winem Sarah  spojrzała  na  podstarzałego 

mężczyznę i skinęła głową.

– Naprawdę.
Poczerwieniał na twarzy. A więc pamiętała, co wówczas się stało! Świadczył o 

tym jej wzrok. Paul Sorenson zdenerwował się. Zaczął się zastanawiać, czy byłoby 
w bardzo złym tonie, gdyby teraz udał, że poczuł się źle, i opuścił przyjęcie.

Po  chwili  zastanowienia  odrzucił  jednak  ten  pomysł.  Bo  co  będzie,  jeśli  ta 

kobieta  zacznie  potem  o  nim  mówić?  Nawet  nie  wiedziałby,  co  wypaplała  i  jak 
skomentowała fakty.

Zanim  jednak  Paul  Sorenson  zdobył  się  na  jakąkolwiek  reakcję,  zabrzmiał 

dzwonek u frontowych drzwi.

– To pewnie nasz ostatni gość – oznajmiła pani domu. – Przepraszam was na 

chwilę.

–  Kogo  jeszcze  mogła  zaprosić  Moira?  –  na  głos  zastanawiała  się  Marcia.  –

Byłam  pewna,  że  jesteśmy  w  komplecie.  A  teraz  będzie  nas  nie  do  pary  przy 
kolacji.

–  Och,  temu  możemy  w  każdej  chwili  zaradzić  –  odezwała  się  Sarah.  –

Wystarczy, że zaprosimy do stołu Dunna lub Farleya.

Roześmiała  się  ze  swego  dowcipu,  podczas  gdy  inni  goście  skamienieli  z 

przerażenia.

–  Och,  po  co  to  gadanie  –  wymamrotał  Paul  Sorenson.  –  Zaraz  dowiemy  się 

wszystkiego.

Chwilę później Moira wróciła do pokoju w towarzystwie wysokiej, eleganckiej 

kobiety  w  nieokreślonym  wieku.  Czarna,  jedwabna  suknia  doskonale 
harmonizowała z farbowanymi włosami. Szlachetny błysk kamieni  osadzonych w 
naszyjniku wskazywał na to, że dama ma na sobie prawdziwe diamenty.

–  Znacie  Laurę  –  oznajmiła  pani  domu,  a  potem  zwróciła  się  do  Sarah  i 

Tony'ego: – Przedstawiam wam Laurę Hilliard. Być może pamiętasz ją, Sarah, jako 
Laurę King.

Ignorując  towarzyszkę  Tony'ego,  przybyła  wyciągnęła  ku  niemu 

background image

wypielęgnowaną dłoń i uśmiechnęła się uwodzicielsko.

– Silk, kochany, upłynęło trochę czasu... Odwzajemnił uśmiech.
– Nie miałem pojęcia, że wróciłaś na stałe do Marmet.
– Tak... wróciłam. Mam dom tuż nad jeziorem. Po drugiej stronie, naprzeciwko 

twojego.  Widzę  z  sypialni  palące  się  u  ciebie  światła.  Z  pewnością  zauważyłeś 
moją siedzibę.

– To dom z czerwonym dachem – wtrąciła się do rozmowy Sarah.
Laura  odwróciła  się,  powoli  zmierzyła  wzrokiem  towarzyszkę  Tony'ego,  a 

potem skinęła głową.

– Widzę, że całkiem spostrzegawcza z pani osoba – oznajmiła oschłym tonem.
– Bez wątpienia – mruknęła Sarah. – Przykro mi, ale wcale pani nie pamiętam.
– Nic dziwnego – wycedziła Laura. – Zazwyczaj pracowałam poza miastem.
Tony  zaofiarował  się  przynieść  Laurze  kieliszek  wina.  Ktoś  w  pokoju 

powiedział półgłosem: „podrywając facetów", ale Sarah nie zorientowała się, kto to 
był.  Zachciało  się  jej  śmiać.  Jak  widać,  na  swoje  kolacyjne  przyjęcie  Moira 
zaprosiła dość dziwny zestaw ludzi.

–  Kto  przyprowadził  ze  sobą  tych  dwóch  wielkoludów  trzymających  przed 

domem straż? – spytała Laura.

–  Ja  ich  przywiozłem  –  wyjaśnił  Tony.  Spojrzała  na  niego  lekko  zdziwiona  i 

zaraz potem przeniosła wzrok na Sarah.

–  Aha,  rozumiem.  –  Laura  upiła  łyk  wina i  uniosła  kieliszek  jak  do  toastu.  –

Słyszałam o pani okropnych kłopotach. Proszę przyjąć moje kondolencje.

Sarah  popatrzyła  podejrzliwie  na  niesympatyczną  rozmówczynię.  Instynkt 

podpowiadał, by nie ufać tej kobiecie.

– Kolacja na stole – oznajmiła Moira. – Chodźcie, proszę, za mną do jadalni. –

Moja  droga,  zajmij  miejsce  między  Paulem  a  Tiny  –  poleciła  towarzyszce 
Tony'ego.

Wziął Sarah pod rękę.
–  Nie,  ona  siada  przy  mnie.  Jestem  pewny,  że  Paul  nie  będzie  miał  nic 

przeciwko  temu,  jeśli  zamienimy  się  miejscami.  –  Zaraz  potem,  uznając  że 
wystarczy  uprzejmości,  zagroził:  –  W  przeciwnym  razie  po  obu  stronach  Sarah 
zasiądą przy stole wielkoludy.

– No, no! – Dopiero teraz Laura przyjrzała się uważniej towarzyszce Tony'ego. 

– Musi znaczyć dla ciebie więcej, niż sądziłam – wycedziła.

–  Ktoś  usiłował  ją  zabić  –  poinformował  Tony.  –  Jest  pod  moją  opieką  i  nie 

zamierzam podejmować ryzyka.

background image

Wśród  gości  zapanowało  lekkie  poruszenie.  Rozległ  się  szum  głosów.  Gdy 

chwilę później zapanowała cisza, zabrzmiał nerwowy śmiech Moiry.

– Silk, to oczywiste, że musisz mieć Sarah obok siebie. Rób, jak ci wygodnie. –

Pani  domu  dotknęła  lekko  ramienia  Sarah.  –  Bądź  co  bądź  to  ty  jesteś  tu  dzisiaj 
gościem honorowym. Tędy, proszę.

Zebrani poszli za Moirą i po chwili zasiedli do stołu.
Kolacja  przebiegała  spokojnie.  Gdy  czekali  na  podanie  deseru,  odezwał  się 

dotychczas milczący Charles Bartlett.

–  Słyszałem,  Silk,  że  przymierzasz  się  do  otwarcia  drugiego  klubu.  Jak 

postępują prace?

Tony podniósł wzrok i spojrzał na męża Tiny.
– Dobrze. Są na ukończeniu. Klub będzie czynny przed Bożym Narodzeniem, 

ale uroczyste otwarcie odbędzie się dopiero w przeddzień Nowego Roku.

Charles Bartlett stłumił z trudem złośliwy uśmiech.
– Jak widzę, nie przestajesz uganiać się za forsą – wycedził. – Kiedy wreszcie 

będziesz miał dość?

Przy stole zapanowało niezręczne milczenie. Skonsternowani goście spoglądali 

to  na  Tony'ego,  to  na  Charlesa.  Tym  razem  Sarah  wzięła  na  siebie  ciężar 
odpowiedzi.

– Jestem ciekawa, Charles, co dla ciebie znaczy dość pieniędzy. Masz uroczą, 

bardzo atrakcyjną żonę i, jak mogłam wywnioskować z dotychczasowej rozmowy, 
wiedzie ci się całkiem nieźle. Przez ostatnie dwadzieścia lat przebyłeś bardzo długą 
drogę. Dotarłeś wysoko. Czyżbyś nie był zadowolony z osiągniętego sukcesu?

Miała go w garści i Charles dobrze o tym wiedział. Z krzywym uśmiechem na 

twarzy uniósł kieliszek w kierunku Sarah i położył rękę na dłoni Tiny.

–  Wręcz  przeciwnie.  Jestem  szczęśliwy.  Czy  mając  u  boku  tak  wspaniałą 

kobietę jak Tiny, mężczyzna może życzyć sobie czegoś więcej?

– Nie – uznała Sarah. Spojrzała na żonę Charlesa i sama nie wiedząc dlaczego, 

wzniosła toast: – Za szczęśliwe małżeństwa.

– Za szczęśliwe... – jak echo powtórzyli pozostali goście.
–  Czy  straciłam  coś  ciekawego?  –  zawołała  Moira,  wnosząc  do  pokoju 

imponujący tort. Piętrowy, czekoladowy, oblany syropem ze świeżych malin.

– Straciłaś tylko toast – do rozmowy włączyła się szybko Annabeth, nie chcąc, 

jako osoba samotna, poczuć się wyobcowana.

– Kto ma ochotę na deser? – spytała z uśmiechem pani domu. Goście podnieśli 

ręce. Wszyscy oprócz Laury.

background image

–  Nigdy  nie  pozwalam  sobie  na  takie  zachcianki  –  oświadczyła  wyniosłym 

tonem. Prawie od początku Sarah czuła niechęć do tej kobiety. Pewnie dlatego, że 
Laura  Hilliard  przywitała  Tony'ego  tak,  jakby  łączyły  ich  swego  czasu  bliskie 
stosunki.  Nie  mógł  to  być  jednak  dla  Sarah  powód  do  zazdrości.  Ani  o  jotę  nie 
ustępowała Laurze wyglądem i była młodsza o dobre dwadzieścia lat. Irytowały ją 
jednak złośliwe uwagi rozmówczyni. Postanowiła dać jej nauczkę.

Ze słodkim uśmiechem na ustach popatrzyła czule na Tony'ego.
– Ja mam zachcianki... I zawsze im ulegam... – oznajmiła, przeciągając sylaby, i 

zaraz  potem  udała,  że  całą  uwagę  skupia  na  torcie,  który  właśnie  kroiła  Moira. 
Laura  ukryła  złość.  Nie  zamierzała  przejmować  się  gadaniem  Sarah.  Córka 
Whitmana była dla niej nikim.

– Pewnego dnia pani za to zapłaci – oświadczyła cierpkim tonem. – Może pani 

mi wierzyć.

Przypomniawszy sobie radę, jakiej Maury Overstreet udzielił Tony'emu, Sarah 

zaczęła się śmiać.

– Och, już mi to mówiono. Ale, widzi pani – spojrzała wymownie na Laurę –

trzymam w ręku atutowego asa.

–  Czyżby?  –  wycedziła  rozmówczyni.  –  Jeśli  to  nie  tajemnica,  z  rozkoszą 

usłyszymy od pani, co to jest.

Tym  razem  Tony  postanowił  zaoszczędzić  Sarah  odpowiedzi.  Roześmiany 

objął ją ramieniem i uścisnął.

– Och, sam mogę to wam powiedzieć – oświadczył. – Z ust eksperta od spraw 

damskomęskich  Sarah  niedawno  usłyszała  zapewnienie,  że  nawet  wówczas,  gdy 
straci urodę i figurę, wybranek serca nigdy jej nie opuści. Prawda, słonko?

Sarah uś miechnęła si ę kpi ąco.
– Prawda.
– Dlaczego? – dopytywała się Laura.
– Bo jest genialną kucharką, a każdy wie, że droga do męskiego serca prowadzi 

przez żołądek.

– Och, Tony, przecież każdy bogacz może w każdej chwili kupić sobie usługi 

pierwszorzędnych kucharzy – wycedziła zjadliwie Laura. – Wtedy ma wszystko.

– Porusza pani interesujący temat – skomentowała Sarah.
Tony wstrzymał oddech. Gdy tylko Laura wspomniała o pieniądzach, wiedział, 

co zaraz nastąpi. Na krótką chwilę prawie zrobiło mu się jej żal.

– To znaczy jaki? – spytała.
– Mówiła pani,  że była osobą pracującą – przypomniała Sarah. – Mam rację? 

background image

Laura poczerwieniała ze złości.

– Mówiłam, że pracowałam zazwyczaj poza miastem.
– Aha. Tak. Przepraszam – mruknęła Sarah. – A jeśli już mowa o pieniądzach... 

właściwie skąd wzięła pani swoje?

Pozostałych  gości  aż  zatkało.  W  eleganckim  świecie  rozmowy  o  pieniądzach 

należały  do  złego  tonu.  Wystarczyło,  że  ten  temat  już  wcześniej  poruszył 
nietaktowny Charles Bartlett.

– Sądzę, że nie jest to pani interes – odparła Laura.
Sarah  nachyliła  się  nad  stołem  i  obrzuciła  krótkim  spojrzeniem  gości  Moiry 

Blake.

–  W banku,  w którym  pracował  mój  ojciec, nadal brakuje  miliona  dolarów, a 

wszyscy tu zebrani wiemy doskonale, że ich nie zabrał ani nie wydał.

Dlatego  bardzo  interesują  mnie  mieszkańcy  Mar-met,  którzy  od  tamtej  pory 

bardzo się wzbogacili.

– Podejrzewa pani kogoś z nas? – spytała zaskoczona Tiny.
–  Dopóki  szeryf  Gallagher  nie  znajdzie  człowieka,  który  ponosi 

odpowiedzialność  za  zło  wyrządzone  mojej  rodzinie,  dopóty  nie  będę  w  stanie 
uznać nikogo za niewinnego.

– Doszły mnie słuchy, że zamierza się pani mścić – odezwał się Paul Sorenson.
–  Tu  nie  chodzi  o  zemstę,  panie  Sorenson,  lecz  o  sprawiedliwość.  –  Sarah 

uśmiechnęła się do Moiry, która podawała jej właśnie kawałek ciasta. – Wygląda 
niezwykle apetycznie – stwierdziła. – Marzę o tym, aby go spróbować.

Pani  domu  zmusiła  się  do  uśmiechu,  ale  zaraz  potem  westchnęła.  Postąpiła 

bardzo nierozważnie i teraz miała za swoje. Nie powinna była próbować zmuszać 
ludzi do pojednawczych gestów, i to w chwili, gdy ich uporządkowana, spokojna 
egzystencja  została  zakłócona  w  tak  drastyczny  sposób,  jakim  było  odkrycie 
zbrodni i kłamstw.

– Sądziłam, że wszystko pójdzie gładko – powiedziała Sarah w samochodzie, 

gdy Tony pokonywał ostatni zakręt.

Wywrócił oczyma.
– Teraz już wiem, jak kiepsko czasami może poczuć się taki uczciwy człowiek 

jak ja – skomentował kwaśno.

– Czemu? Czyżbyś poczuł się zaniedbywany? – zdziwiła się Sarah. – Podczas 

kolacji  u  Moiry  byłeś  moim  partnerem  i  jeśli  czymś  cię  uraziłam,  to  bardzo 
przepraszam.

Tony roześmiał się głośno.

background image

– Boże, Sarah, muszę dopilnować, byś nigdy nie została moim wrogiem.
– Nie pojmuję, o co ci właściwie chodzi.
– Jesteś niepoprawna i doskonale o tym wiesz. Nie udawaj naiwnej dziewicy. 

Spojrzała na Tony'ego. Mimo że na ukrytą w cieniu twarz Sarah padało z tablicy 
rozdzielczej w  samochodzie tylko  słabe światełko lampki,  w jej  oczach dostrzegł 
pożądanie.

– Nie jestem dziewicą – oświadczyła. – Od bardzo dawna.
–  Mam uznać  to  za  zaproszenie? –  ochrypłym  głosem zapytał  Tony,  któremu 

zrobiło się nagle bardzo gorąco.

– Potraktuj moje słowa, jak ci się podoba – warknęła.
– Och, zrobię to, moja słodka. Masz to jak w banku – zapewnił.
Wstrząsnął  nią  dreszcz  pożądania.  Cały  dzień  spędziła  w  towarzystwie 

układnego Anthony'ego DeMarca, lecz teraz, gdy zapadł wieczór, pragnęła znaleźć 
się w objęciach Silka.

– Przyjdź do mnie, gdy tylko ułożysz do snu obu wielkoludów – powiedziała.
– Oni nie sypiają – stwierdził Tony.
– Są wampirami?
Kiedy jęknął i wywrócił oczyma, Sarah uśmiechnęła się lekko.
– Tylko żartowałam. A poza tym trzymaj ich z daleka od pierwszego piętra.
– Dlaczego?
– Dlatego.
–  W  porządku.  To  mi  odpowiada  –  uznał  Tony,  skręcając  na  podjazd  przed 

domem.

background image

ROZDZIAŁ CZTERNASTY

Tony  spał  wyciągnięty  obok  Sarah.  Mimo  że  półżywa  po  szaleńczych 

uniesieniach,  nie  potrafiła  zapaść  w  sen.  Wrażenia  z  kolacji  u  Moiry  Blake  były 
zbyt intensywne, aby mogła od razu o nich zapomnieć.

Wysunąwszy się z objęć Tony'ego, podniosła się z łóżka i podeszła do okna.
Jak  zwykle  cały  teren  posiadłości  oświetlały  silne  lampy.  Poza  ich  zasięgiem 

wokół domu panowały egipskie ciemności. Właśnie z miejsca, w którym się teraz 
znajdowała,  dostrzegła  przedtem  jakiś  ruchomy  cień.  Jak  potem  się  okazało, 
należał zapewne do przemykającego chyłkiem człowieka, który śledził ją z ukrycia. 
Później, stojąc na tarasie, była o krok od utraty życia. Teraz nie musiała się już bać, 
bo dom był pilnie strzeżony. Całą dobę.

Spojrzała z zazdrością na Tony'ego pogrążonego we śnie i westchnęła. Gdyby 

tylko potrafiła zasnąć. I zapomnieć o wszystkim choćby tylko na jedną noc.

Chmura, która do tej pory przesłaniała księżyc, zaczęła się przesuwać i dopiero 

teraz  Sarah  zobaczyła  jezioro.  Odbite  w  wodzie  srebrzyste  światło  księżyca 
prześwitywało między gałęziami drzew. Widok był przepiękny.

Ciało  Sarah przeszyły  dreszcze. Już  zawsze będzie spoglądała z  przerażeniem 

na to jezioro. Pływanie w nim byłoby jak harce na ojcowskim grobie. Powinna być 
wdzięczna losowi, że nie mieszka na stałe w Marmet. To miasto kryło zbyt wiele 
ponurych  tajemnic.  Podczas  wieczornego  przyjęcia  miała  okazję  sama  się  o  tym 
przekonać.  Nic  nie  byłoby  w  stanie  ukryć  wzajemnych  animozji,  dawnych 
przewinień i grzechów ludzi zasiadających przy stole Moiry Blake.

Weźmy  takiego  Charlesa  Bartletta.  Ten  człowiek  zachowywał  się  dziwnie. 

Mimo społecznego awansu i życiowych sukcesów zazdrościł Tony'emu tak bardzo, 
że  nawet  nie  potrafił  tego  ukryć.  Albo  Paul  Sorenson,  obecny  dyrektor  banku. 
Sarah  była  pewna,  że  jej  nie  znosi,  a  może  nawet  pała  do  niej  nienawiścią. 
Dlaczego?  Nie  miała  pojęcia.  Harmon  Weatherly  był  natomiast  człowiekiem 
miłym i łagodnym. Wyczuła to już przy pierwszym spotkaniu w mieście. A dzisiaj 
u Moiry starał się podtrzymywać przy stole lekki nastrój.

Sarah  zadrżała.  Zatęskniła  nagle  do  jasno  oświetlonych,  pełnych  życia  ulic 

Nowego Orleanu.

Przyszły  jej  na  myśl  ładne  dziewczyny,  pracujące  tam  jako  prostytutki. 

Niekiedy  wpadały  do  jej  restauracji  na  rogalika  i  filiżankę kawy,  po  dwie  lub  w 
towarzystwie  jakiegoś  klienta.  Sarah  nigdy  ich  nie  osądzała.  Tylko  łasce  Boga  i 

background image

Lorett  Boudreaux  zawdzięczała,  że  nie  spotkał  jej  podobny  los.  Równie  dobrze 
sama mogła przecież skończyć na ulicy.

Kobiety zebrane u Moiry Blakę stanowiły dość dziwaczny konglomerat postaci. 

Tiny  Bartlett  była  ładna,  lecz  na  każdym  kroku  starała  się  zyskać  powszechne 
uznanie.  Wychodząc  za  Charlesa,  który,  jak  wspomniał  Tony,  pochodził  z 
miejscowego plebsu, popełniła mezalians, który się jej opłacił. Żyła w dobrobycie, 
a mąż harował jak wół, by za wszelką cenę dorównać przedstawicielom miejscowej 
elity.  Miał  zadbane  paznokcie  i  doskonale  ostrzyżone  włosy.  Nosił  garnitury  od 
najlepszych  krawców  i  wykwintne  obuwie.  Ale  warstwa  ogłady,  jaką  zyskał, 
przeobrażając się z dziecka ulicy w zamożnego, odnoszącego sukcesy biznesmena, 
była niezwykle cienka.

Sarah zaczęła się zastanawiać nad osobą Annabeth Harold. Starsza pani, nadal 

pracująca  i  nigdy  nie  zamężna,  była  wyraźnie  gorzej  sytuowana  od  pozostałych 
znajomych Moiry. Kilkakrotnie tego wieczoru Sarah czuła na sobie mało życzliwy, 
jakby zazdrosny wzrok tej kobiety. Ale tak dyskretny, że równie dobrze mógł być 
też wytworem jej wyobraźni.

Rozumiała,  dlaczego  w  tym  towarzystwie  Annabeth  Harold  prawdopodobnie 

nie czuła się najlepiej. Jednak siedzący obok ludzie byli przecież jej przyjaciółmi i 
akceptowali ją taką, jaką była. Dlaczego więc ona nie akceptowała samej siebie?

Marcia Farrell była wdową, tak przynajmniej słyszała Sarah. Z pochwyconych 

strzępów rozmowy między Tiny i Annabeth dowiedziała się, że opuszczając przed 
laty Marmet, Marcia była osobą bez wykształcenia, tylko po podstawowym kursie 
dla  sekretarek.  Kilka  lat  później  wróciła  na  stare  śmieci.  Obarczona  dzieckiem, 
oświadczyła,  że  została  wdową.  Wkrótce potem  odziedziczyła  duży  majątek  i  od 
tamtej  pory  stała  się  bogatą  i  szanowaną  obywatelką  Marmet.  Tiny  wspomniała 
Annabeth, że nikt w mieście nie znał nawet nazwiska męża Marcii, która nie lubiła 
o nim mówić.

No,  i  jeszcze  ta  Laura  Hilliard.  Abstrahując  od  faktu,  że  wdzięczyła  się  do 

Tony'ego, od samego początku Sarah poczuła do niej wyraźną niechęć. Laura była 
ugrzeczniona  i  przymilna,  a  zarazem  zimna,  wyniosła  i  pewna  siebie.  Jednym 
słowem, stanowiła pozbawione uczuć, wstrętne babsko.

Poprawka: bogate, wstrętne babsko.
Z tego, co mówił Tony, wynikało, że Laura Hilliard wprost leży na pieniądzach. 

Ma ich znacznie więcej, niż byłaby w stanie wydać do końca życia.

Zdaniem  Sarah,  znakomitym  zalążkiem  takiej  fortuny  mógł  być  milion 

dolarów.

background image

Została jeszcze Moira Blake. Biedna Moira. Tak bardzo się starała, aby kolacja 

wypadła  doskonale.  Sarah  westchnęła.  Sama  ponosiła  część  winy  za  nieudany 
wieczór,  prowokując  pozostałych  gości.  Głównie  dlatego,  że  nie  była  w  stanie 
znieść  ich  protekcjonalnego  traktowania.  O  Moirze  Sarah  wiedziała  niewiele. 
Tylko  tyle,  ile  usłyszała  od  Tony'ego.  Mówił,  że  owdowiała  przed  kilku  laty  i 
zakończywszy pracę w banku, przeszła niedawno na emeryturę. Od lat mieszkała w 
tym samym domu. Robiła dobre czekoladowe ciasto. Nie były to żadne rewelacje.

Tony  poruszył  się  na  łóżku.  Sarah  odwróciła  się,  obrzuciła  wzrokiem  jego 

długie,  smukłe  ciało  okryte  prześcieradłem  i  przypomniała  sobie,  jak  szybko 
potrafił  dać  jej  rozkosz.  Był  prostym,  biednym  chłopakiem,  który,  korzystając  z 
pomocy kogoś, kto stał się dla niego przysłowiowym dobrym wujaszkiem, wyszedł 
na  ludzi.  Do  tej  pory  Sarah  nie  przyszło  nawet  do  głowy,  aby  sprawdzić,  w  jaki 
sposób  dorobił  się  fortuny.  Szybko  jednak  wybiła  sobie  z  głowy  wszelkie 
podejrzenia.  Dwadzieścia  lat  temu  Tony  był  zbyt  młody,  aby  okraść  bank  i 
popełnić morderstwo, nie mówiąc o tym, że nie należał do ludzi, którzy potrafiliby 
popełnić taki okrutny czyn.

Musiała  przyznać  się  ze  wstydem,  że  na  jej  dobrą  opinię  o  Tonym  wpłynęły 

jego przymioty seksualne. W porę jednak przypomniała sobie, że potrafi właściwie 
oceniać ludzi. I że w żaden sposób nie mogłaby zakochać się w mężczyźnie, który 
wepchnął do skrzyni i zatopił w jeziorze ciało jej ojca.

W żaden sposób.
I nagle Sarah uprzytomniła sobie coś, co niemal ścięło ją z nóg, tak że musiała 

oprzeć  się  o  okienną  ramę.  Zakochała  się  w  Tonym?  Miłość...  To  przecież 
przyspieszone  bicie  serca,  pulsowanie  krwi  i  uginanie  się  nóg  w  kolanach, 
połączone z gwałtownym przypływem adrenaliny na widok obiektu pożądania.

W porządku. Na taką chwilę czekała ostatecznie od wielu lat. Chciała ponownie 

się zakochać, a teraz jej marzenie stało się rzeczywistością. Ale dlaczego właśnie 
teraz,  gdy  jej  życie  zaczęło  przypominać  scenariusz  jakiegoś  mrocznego  filmu 
sensacyjnego?

Drżąc  na  całym  ciele,  powoli  odwróciła  się  od  okna.  W  ostatniej  chwili 

dostrzegła  jakiś  ruch  wody  w  jeziorze.  Ze  sporej  odległości,  w  jakiej  się 
znajdowała,  wydawało  się  jej,  że  widzi  mały,  okrągły  przedmiot,  który  szybko 
zniknął.  Pewnie  był  to  nur  lub  konar  któregoś  z  drzew  okalających  jezioro.  A 
może...

Tony zamruczał przez sen. Czując, jak nagle ogarnia ją zmęczenie, a zarazem 

strach, wróciła do łóżka i wsunęła się w objęcia Tony'ego. Chwilę później nadszedł 

background image

upragniony sen.

Około  trzeciej  nad  ranem  Sarah  obudził  donośny  grzmot.  Zdezorientowana, 

rozejrzała  się  wokoło  i  kiedy  zaraz  potem  błyskawica  rozświetliła  na  chwilę 
wnętrze pokoju, okazało się, że leży sama w łóżku. Wstała, zapaliła lampę i wyszła 
na korytarz w poszukiwaniu Tony'ego. Na dole paliło się światło, co przypomniało 
Sarah o obecności ochroniarzy. Pewnie do nich dołączył.

Niewiele myśląc, włożyła szlafrok Tony'ego i opuściła pokój. Zbiegając na dół, 

wołała  To-ny'ego.  Kiedy  postawiła  stopę  na  najniższym  schodku,  zgasło  nagle 
światło  i  w  domu  zapanowały  ciemności.  Nie  było  to  nic  wyjątkowego.  Podczas 
burz często wyłączano dopływ prądu.

– Tony! Chyba masz kilka świec i jakąś latarkę! – wykrzyknęła. Odpowiedziało 

jej głuche milczenie.

Sarah ruszyła w stronę frontowych drzwi i ujrzała nagle, jak otwierają się pod 

naporem silnego podmuchu wiatru, który wnosi do wnętrza falę deszczu. Zamknęła 
szybko drzwi, usiłując równocześnie wytłumaczyć sobie powód, dla którego Tony i 
obaj ochroniarze znaleźli się poza domem.

Podbiegła  do  frontowego  okna,  próbując  dostrzec  w  blasku  błyskawic 

przecinających czarne niebo, co dzieje się na zewnątrz. Oprócz strug deszczu i liści 
miotanych wiatrem nic nie było widać.

Jakiś  słaby  dźwięk  dochodzący  z  głębi  domu  sprawił,  że  obróciła  się 

błyskawicznie.

– Tony! Czy to ty?
I ponownie odpowiedziała jej głucha cisza. Nie pojawił się nikt. Gdzie podziali 

się  obaj  ochroniarze,  podobno  tak  wspaniali?  Dlaczego  nie  stoi  teraz  przed  nią 
żaden z nich z latarką w ręku?

Sarah była już bardzo zdenerwowana.
– Dunn! Farley! Gdzie jesteście?
Usłyszawszy nagle nad głową trzask deski w podłodze, stłumiła krzyk. Ktoś w 

ciemnościach  poruszał  się  na  piętrze!  Ale  kto?  Tony  bądź  któryś  z  ochroniarzy 
odpowiedziałby  na  jej  wołanie.  Trzasnęła  druga  deska,  a  potem  trzecia.  Jakiś 
człowiek szedł przez hol. Sarah ogarnęło przerażenie.

– Och Boże, och Boże...
Niewiele  myśląc,  rzuciła  się  do  ucieczki.  Kiedy  biegła  po  gładkim  parkiecie, 

szalejąca  burza  tłumiła  odgłosy  jej  bosych  stóp.  W  jednej  chwili  Sarah 
przypomniała  sobie  o  istnieniu  pod  schodami  niewielkiego  schowka  i  pognała  w 
tamtą stronę. Był bardzo mały, ale mógł zapewnić schronienie.

background image

Ostrożnie  nacisnęła  klamkę.  Na  szczęście,  zawiasy  nie  zaskrzypiały.  Szybko 

wsunęła się do schowka i zamknęła za sobą drzwi, usłyszawszy, że intruz zaczyna 
schodzić na parter. Szedł szybko, biorąc po dwa schody naraz. Zacisnęła dłonie na 
klamce, bo w drzwiach nie było zamka.

Ze strachu, że ten człowiek ją usłyszy, wstrzymała oddech.
Gdy  znalazł  się  na  dolnym  podeście,  poczuła  na  całym  ciele  zimny  pot. 

Instynktownie zaczęła się modlić.

Intruz  przyspieszył  kroku.  Przeszedł  szybko  przez  hol,  obok  jej  kryjówki.  I 

właśnie  wtedy,  kiedy  uznała,  że  jest  już  bezpieczna,  zorientowała  się,  że 
znieruchomiał. Pozostał w miejscu.

Och, tylko nie to, tylko nie to! – jęknęła w duchu.
Trzęsła się tak bardzo, że ledwie mogła ustać na nogach. Usłyszała zbliżające 

się  kroki.  Niemal  czuła  energię  człowieka  po  drugiej  stronie  drzwi.  Odruchowo 
przytrzymywała je.

– Ocal mnie, słodki Jezu. Nie pozwól umrzeć.
Sarah  poczuła  nagle,  jak  w  jej  rękach  porusza  się  klamka.  Pomyślała,  że 

wszystko  skończone,  lecz  właśnie  wtedy  rozbłysły  nagle  lampy.  Przywrócono 
dopływ prądu.  Widok wąskiego paska  światła pod drzwiami schowka  sprawił,  że 
odetchnęła  z  ulgą.  Poprzez  zamknięte  drzwi  tak  wyraźnie  wyczuła  zaskoczenie 
intruza, jakby stali oboje twarzą w twarz.

W  jednej  chwili  ustąpił  nacisk  na  klamkę.  Sarah  usłyszała  stłumione 

przekleństwo i zaraz potem błyskawicznie oddalające się kroki. Zanim przyszło jej 
do  głowy,  że  powinna  wychylić  się  ze  schowka  i  zobaczyć,  kto  ucieka,  w  domu 
zapanowała głucha cisza.

Już  miała  nacisnąć  klamkę,  gdy  nagle  uzmysłowiła  sobie,  że  po  to,  aby 

wywabić ją z kryjówki, intruz być może posłużył się podstępem. A teraz czatuje za 
drzwiami, szykując się do zabójstwa.

Sarah odczekała jeszcze chwilę, a potem odetchnęła głęboko i otworzyła drzwi.
Miała  przed  sobą  pusty  hol.  Na  podłodze  widniały  świeże  ślady  butów 

prowadzące  do  wyjścia.  Odwróciła  się  powoli,  spojrzała  w  głąb  kryjówki,  którą 
dopiero co opuściła, i właśnie w tym momencie dostrzegła tam jakiś duży cień. Na 
jego widok cofnęła się i krzyknęła przeraźliwie.

W schowku leżał Tony. Nieprzytomny, z zakrwawioną głową.
Sarah  podbiegła do  wejściowych  drzwi,  po  drodze  głośno  wzywając  pomocy. 

W  ciągu  zaledwie  paru  minut  dom  wypełnił  się  strażnikami  pilnującymi 
posiadłości.  Jeden  z  nich,  z  bronią  gotową  do  strzału,  stanął  przy  Sarah.  Inni 

background image

rozbiegli się we wszystkich kierunkach.

Widziała jak przez mgłę wynoszonych z domu, nieprzytomnych obu osobistych

ochroniarzy,  Dunna  i  Farleya,  i  migające  światła  karetki  zabierającej  ich  i 
Tony'ego.

Krzyczała,  że  też  chce  jechać,  lecz  dowódca  grupy  strażników  wynajętych 

przez Tony'ego nie zgodził się spuścić jej z oczu. Płakała histerycznie.

Uspokoiła się nieco dopiero na widok szeryfa Gallaghera i dwóch jego ludzi.
– Sarah! Proszę mówić, co się stało – zażądał, wprowadziwszy ją do salonu.
– Obudziło mnie uderzenie pioruna. Rozszalała się burza. Nie mogłam znaleźć 

ani  Tony'ego,  ani  żadnego  z  osobistych  ochroniarzy,  i  wtedy  pogasły  wszystkie 
światła.  Wołałam,  ale  nikt  mi  nie  odpowiadał.  A  potem  usłyszałam  czyjeś  kroki. 
Gdyby  należały  do  Tony'ego  lub  Dunna  czy  Farleya,  daliby  mi  o  tym  znać  i 
odkrzyknęli. Tak więc musiał to być ktoś obcy.

Szeryf  Gallagher  skinął  głową.  Prawie  to  samo  powiedzieli  mu  wcześniej 

strażnicy pilnujący terenu, ale pozwolił Sarah mówić, bo chciał, aby się uspokoiła.

– Co zrobiła pani potem? – zapytał.
–  Ukryłam  się  w  schowku  pod  schodami.  –  Podniosła  wzrok  i  popatrzyła  na 

szeryfa oczyma pełnymi łez. – Przez cały czas leżał tam Tony. Znajdował się tuż 
obok  mnie,  a  ja  o  tym  nie  wiedziałam.  –  Ciałem  Sarah  wstrząsnęły  dreszcze.  –
Boże...  było  zupełnie  tak  jak  z  tatusiem.  Ludzie  pływali  sobie po  jeziorze...  a  on 
leżał tam, na dnie, zamknięty w skrzyni.

– Proszę tak nie myśleć. – Szeryf Gallagher zwrócił się do jednego ze swoich 

ludzi: – Wyjmij z barku whisky i zrób pani drinka.

–  Nie  będę  nic  piła  –  oświadczyła  Sarah.  –  Chcę  zobaczyć  Tony'ego. 

Dowiedzieć się, co z nim. – Rozpłakała się na cały głos. – To wszystko moja wina. 
Bo gdyby mi nie pomagał...

–  Nic  mu  nie  będzie  –  oświadczył  Gallagher,  mimo  że  nie  wiedział,  jak 

naprawdę jest. Po chwili wręczył Sarah szklaneczkę whisky. – Proszę to wypić.

Wypiła, jakby w szklance było lekarstwo. Z obrzydzeniem.
– Dobra dziewczynka – pochwalił szeryf. – A teraz proszę opowiedzieć, co było 

potem. Sarah zamknęła oczy, usiłując przypomnieć sobie koszmarne przeżycie.

–  Będąc  w  schowku,  trzymałam  od  środka  klamkę,  bo  w  drzwiach  nie  było 

zamka. Słyszałam, jak intruz zbiega po schodach, mija w holu moją kryjówkę, lecz 
chwilę potem zawraca. Byłam przerażona. Przekonana, że zaraz mnie odnajdzie. I 
nagle  włączono  prąd.  Rozbłysły  światła.  Przeraziły  tego  człowieka,  gdyż 
usłyszałam, jak zaklął i rzucił się do ucieczki. Kiedy opuściłam schowek, już go nie 

background image

było, ale znalazłam Tony'ego... – Rękoma zakryła twarz.

Gallagher  zwrócił  się  do  dowódcy  grupy  strażników  zatrudnionych  przez 

Tony'ego do ochrony posiadłości:

– Widzieliście coś?
– Absolutnie nic – odparł zapytany. – Nie mieliśmy pojęcia, że w domu dzieje 

się coś złego, dopóki nie rozległ się krzyk pani Whitman.  – I zaraz potem dodał, 
tak  jakby  się  tłumacząc:  –  Wynajęto  nas  wyłącznie  do  pilnowania  terenu.  Nie 
mogliśmy wiedzieć, że przebywający w domu ochroniarze zostali załatwieni.

– Nikt nie ma  do  panów pretensji – odezwała się Sarah. – Dziękuję Bogu, że 

byliście w pobliżu.

Dowódca  grupy  spojrzał  na  siedzącą  przed  nim  kobietę  i  w  jednej  chwili 

powziął decyzję.

–  Postawię  strażników  zarówno  tuż  przy  wejściu  do  domu,  jak  i  na  terenie

posiadłości, chyba że pan DeMarco wyda inne polecenia – oświadczył. – Nikt nie 
dostanie  się  do  środka  bez  naszej  zgody  –  dodał  i  poszedł  wydać  podwładnym 
odpowiednie polecenia.

Sarah poderwała się z miejsca i dociągnęła poły zbyt obszernego szlafroka.
– Dokąd chce pani iść? – zapytał szeryf.
– Do siebie. Muszę się ubrać. Pojadę do Tony'ego do szpitala.
– Niech pani idzie. – Gallagher westchnął. – Sam panią zawiozę.
– Mam samochód. To przecież niedaleko.
– Zawieźli Tony'ego do Portlandu – poinformował. Sarah aż jęknęła.
– Tak daleko?
–  Już  mówiłem,  że  panią  tam  zawiozę.  Ale  proszę  wziąć  ze  sobą  jakiegoś 

ochroniarza.

–  Mam  nadzieję,  że  będzie  lepszy  niż  obaj  poprzedni  –  wymamrotała  pod 

nosem.

–  Słyszałem,  jak  jeden  z  sanitariuszy  mówił,  że  nafaszerowano  ich  jakimś 

narkotykiem. Sarah zmarszczyła czoło.

–  Niemożliwe.  Jak  mogło  się  to  stać?  Tony  mówił,  że  obaj  są  maniakami 

zdrowego jedzenia. Chyba nawet mają zwyczaj sami przygotowywać sobie posiłki.

–  Nie  wiem.  Powtarzam  tylko  to,  co  usłyszałem.  Po  zrobieniu  dokładnych 

badań będzie wiadomo więcej. A teraz, jeśli nie ma pani nic przeciwko temu, pójdę 
z panią na górę i sprawdzimy, czy coś nie zginęło.

Usłyszawszy słowa szeryfa, Sarah nerwowo drgnęła. Taka możliwość w ogóle 

nie przyszła jej wcześniej do głowy.

background image

– S ądziłam, że intruz szukał mnie.
–  Być  może  –  przyznał  Gallagher. –  Na  wszelki  wypadek  jednak  sprawdźmy 

piętro. Weszli po schodach w towarzystwie strażnika uzbrojonego w półautomat.

Gdyby  Sarah  nie  była  tak  przerażona,  ten  widok  pewnie  by  ją  rozbawił. 

Wszystko  działo  się  bowiem  jak  na  kiepskim  filmie.  W  ciemnym  domu 
dziewczyna  ucieka  przed  zabójcą  i  znajduje  nieprzytomnego,  zakrwawionego 
kochanka. A potem zjawia się policja i nieszczęsna bohaterka ubiera się pod okiem 
całkowicie obcych ludzi, uzbrojonych strażników.

– Litości – mruknęła.
– Czy pani coś mówiła?
– Co takiego? Och, nie – zaprzeczyła Sarah, przyrzekając sobie od tej pory nie 

wyrażać na głos własnych myśli.

Była  już  ubrana  i  prawie  gotowa  do  wyjścia.  Kiedy  rozglądała  się  w 

poszukiwaniu pantofli, uprzytomniła sobie, czego brakuje.

– Pudełko! Znikło! – zawołała.
Usłyszawszy krzyk Sarah, z drugiego pokoju przybiegł szeryf z bronią w ręku, 

mimo że przy drzwiach stał uzbrojony strażnik.

– Co się stało?
– Dopiero teraz zauważyłam, że nie ma pudełka z rzeczami wyjętymi z biurka 

ojca. Stało tutaj. – Sarah wskazała stół. – I teraz go nie ma.

– Jest pani pewna, że znajdowało się właśnie tutaj? – zapytał Gallagher.
– Tak. – Usiadła ciężko na łóżku. – Po co ko muś mogły być potrzebne nic nie 

znaczące drobiazgi po ojcu?

– Może jednak w pudełku było coś ważnego.
–  Mogło  chodzić  o  kalendarz  –  zgadywała  Sarah.  –  Dzięki  Bogu,  ma  pan 

odbitki najważniejszych kartek.

– Ile osób wiedziało o kalendarzu? – zapytał szeryf.
– Tylko ja, Tony, pan i pańscy ludzie. Aha, wiedział jeszcze Maury Overstreet.
– A kto to jest?
– Prywatny detektyw, jakiś czas temu wynajęty przez Tony'ego.
– Zostawmy na razie tę sprawę – zaproponował Gallagher. Sarah przypomniała 

sobie o pantoflach.

– Nie mogę znaleźć butów – stwierdziła. Szeryf zaczął rozglądać się po pokoju. 

Wskazał szafę.

– A tam pani szukała? – zapytał.
–  Wiem,  że  zabrzmi  to  głupio,  ale  nie  mam  zwyczaju  chować  butów.  A 

background image

przynajmniej tej pary, której używam danego dnia.

Szeryf podszedł do szafy i otworzył drzwi.
–  Chodzi  o  te?  –  wskazał  czarne  pantofle.  Na  ich  widok  Sarah  poczuła  na 

plecach gęsią skórkę.

– Ja ich tam nie wstawiałam.
– Może zrobił to Tony.
– Kiedy szłam, aby go znaleźć, były przy tym krześle.
– Skąd ta pewność?
– Widziałam je, gdy zapaliłam światło, żeby znaleźć szlafrok Tony'ego.
Ze  zmarszczonym  czołem  Gallagher  zaczął  ponownie  przyglądać  się 

znalezionym pantoflom.

– Sądzi pani, że to intruz odstawił je do szafy?
Na myśl, że ten człowiek dotykał jej osobistych rzeczy, Sarah dostała dreszczy. 

Poczuła się okropnie, pozbawiona intymności.

– Nikogo więcej tu nie było. Szeryf odwrócił się na pięcie, stanął w drzwiach i 

zawołał:

– Evans! Przynieś mi na górę dużą torbę na dowody!
Chwilę  później  w  rękach  Gallaghera  znalazła  się  pojemna,  plastikowa  torba. 

Ukląkł, czubkiem długopisu Sarah wyjął z szafy buty i wpuścił je do torby.

–  Mam  nadzieję,  że  ma  pani  inną  parę  –  powiedział.  Sarah  wzruszyła 

ramionami.

– Tenisówki i klapki – mruknęła.
–  Lepsze  będą  tenisówki.  Mogę  podać?  –  Gallagher  wskazał  stojące  w  szafie

białe płócienne pantofle z niebieskimi lamówkami.

–  Proszę.  –  Założyła  je  szybko  i  podniosła  się  z  miejsca,  biorąc  płaszcz  i 

torebkę. – Czy zawiezie mnie pan teraz do Tony'ego? – spytała.

– Tak – potwierdził szeryf.
Do  Portlandu  jechali  w  milczeniu.  Sarah  prawie  się  nie  odzywała.  Nie  miała 

ochoty na rozmowę. Poprosiła tylko szeryfa, żeby polecił komuś zaopiekować się 
jej ciotką i dopilnować, aby dotarła bezpiecznie do domu Tony'ego.

Gallagher obiecał Sarah, że o to zadba. Obiecałby o wiele więcej, byle tylko tej 

kobiecie  zależało  na  czymś  więcej  niż  na  jego  policyjnej  odznace.  Ulegał  coraz 
bardziej jej urokowi, ale nawet nie marzył o intymnych kontaktach.

Zależało  mu  tylko  i  wyłącznie  na  jednym.  Na  uzyskaniu  od  Sarah 

rozgrzeszenia. Należał bowiem do grona ludzi, którzy swego czasu przyczynili się 
do  zniszczenia  jej  rodziny,  i  do  końca  życia  będzie  tego  żałował.  Usiłując  teraz 

background image

wykryć  zabójcę,  zdawał  sobie  sprawę  z  tego,  jak  ważny  jest  jego  udział  w 
przywróceniu Whitmanom dobrego imienia.

O świcie wjechali do Portlandu.
–  W  szpitalu  mamy  uzbrojonego  wartownika  –  poinformował  szeryf  swą 

pasażerkę.  –  Nasi  ludzie  strzegą  Tony'ego  na  wypadek,  gdyby  ktoś  spróbował 
ponownie go dopaść. Będę także nalegał, aby pani również przez cały czas miała 
obstawę.

– Czy to wszystko kiedyś się skończy? – spytała zgnębiona Sarah.
–  Tak.  Ma  pani  na  to  moje  słowo.  Kiedy  wjeżdżali  na  parking  przed  dużym 

szpitalem, zdobyła się na słaby uśmiech.

– Chciałabym należeć do tych, którzy dożyją chwili ostatecznego zakończenia 

tej sprawy.

– Nic się pani nie stanie – zapewnił Gallagher. – Proszę o tym pamiętać przez 

cały  czas.  Idąc do  pokoju,  w  którym leżał  Tony,  Sarah  powtarzała sobie  ostatnie 
słowa szeryfa.

Przeprowadził  ją  obok  oddziałowej  pielęgniarki  i  policjanta  pełniącego  wartę 

przed pokojem chorego, ale gdy tylko stanęła pod drzwiami, Gallagher pozostawił 
ją samej sobie, obiecując, że zjawi się na każde wezwanie.

Sarah uściskała odruchowo szeryfa i weszła do pokoju Tony'ego.
Zanim znikła w drzwiach, Gallagher pogładził ją lekko po ramieniu, tak jakby 

była dzieckiem, i szybko odszedł.

Czekał go pracowity dzień.

background image

ROZDZIAŁ PIĘTNASTY

Sarah podbiegła do Tony'ego. Nie wiedziała, czy jest nieprzytomny, czy śpi, ale 

monitor wskazywał tętno równomierne i powolne, więc trochę się uspokoiła. Tuż 
ponad prawym okiem miał niewielki opatrunek. Chyba rzeczywiście spał.

Pochyliła się i musnęła wargami policzek leżącego. Miał ciepłą i miękką skórę. 

Po cichu przysunęła sobie krzesło. Przez chwilę siedziała bez ruchu, wpatrując się 
w twarz Tony'ego, a potem delikatnie splotła palce z jego palcami, oparła głowę na 
krawędzi  łóżka  i  zamknęła  oczy.  Zapadając  w  sen,  pamiętała  własny  krzyk 
przerażenia.

Tony  otworzył  oczy  i  natychmiast  skrzywił  się  z  bólu.  Zastanawiał  się, 

dlaczego  tak  trudno  mu  się  poruszyć.  Jęknąwszy  cicho,  dotknął  ręką  głowy  i 
zobaczył, że ma podłączoną kroplówkę.

– Co, do diab... – Nagle przypomniał sobie o Sarah. Dobry Boże, co z nią...?
– Leż spokojnie, kochanie.
Tuż koło ucha rozległ się jej głos. Słodki i władczy. Dzięki Bogu! – jęknął w 

duchu.

– Sarah...
Dotknęła delikatnie dłonią policzka Tony'ego, a potem pogłaskała go po ręku i 

pomogła przesunąć ją w poprzednie miejsce, tak aby nie naruszyć kroplówki.

– Jestem tutaj.
– On był w domu.
–  Wiem,  kochanie.  Nie  ruszaj  się,  proszę.  Odpoczywaj.  Potem  o  wszystkim 

porozmawiamy.

Ale Tony czuł teraz potrzebę wyjaśnienia tego, co się stało.
– Która godzina? – zapytał.
– Dochodzi południe.
– Czy to ten sam dzień?
– Można tak powiedzieć, bo napad miał miejsce po północy.
–  Usłyszałem na  dole  jakiś  ruch i  pomyślałem,  że  to  Dunn, bo  jako  pierwszy 

miał  objąć  wartę.  Nie  znalazłem  go  na  parterze,  więc  zszedłem  do  piwnicy,  do 
pomieszczenia  obu  ochroniarzy.  Farley  znajdował  się  w  łóżku.  Dunn  leżał  na 
podłodze. Nachyliłem się, aby sprawdzić, co z nim, i wtedy ktoś zaszedł mnie od 
tyłu  i  uderzył.  W  ostatniej  chwili  wyczułem  za  plecami  czyjąś  obecność. 
Odwróciłem  głowę,  ale  zbyt  późno,  by  zobaczyć  coś  więcej  niż  tylko  czarne 

background image

spodnie i czarne buty.

–  Szeryf  słyszał  rozmowę  sanitariuszy  z  karetki.  Podejrzewali,  że  obaj 

ochroniarze  zostali  odurzeni  jakimś  narkotykiem.  Bez  przerwy  zastanawiam  się, 
jak mogło do tego dojść. I już chyba wiem.

– Ale w jaki sposób? Przecież przez cały czas Farley i Dunn byli z nami.
– Zgadza się – przyznała Sarah.. – Narkotyk podano im na przyjęciu u Moiry.
– S ądzisz, że właśnie tam?
–  Nie  było  innej  możliwości.  Zabrali  ze  sobą  termos  z  kawą.  Gdy  Moira 

wprowadziła nas do domu, widziałam, jak Farley stawiał go w holu na stole.

– Powiedziałaś o tym szeryfowi?
– Tak. Wspomniałam, kiedy jechaliśmy do Portlandu. Ale nie mam pojęcia, co 

mógłby zrobić z tą informacją. Kolacja trwała długo. Każdy z gości miał okazję, by 
wsypać  ochroniarzom  narkotyk  do  kawy.  Jak  pamiętasz,  chodziliśmy  po  całym 
domu. Moira zaciągnęła nas nawet do biblioteki, żeby pokazać obrazy namalowane 
przez jej zmarłego męża. Po kolacji przeszliśmy ponownie do salonu na kieliszek 
brandy. Jestem pewna, że widziałam cztery osoby rozmawiające, każda z osobna, z 
naszymi wielkoludami. Byli przecież na ustach wszystkich gości.

– A więc musiał to być któryś z gości – uznał Tony.
– Niekoniecznie – powiedziała Sarah. – Równie dobrze mógł zrobić to ktoś z 

zewnątrz,  wykorzystawszy  chwilę,  gdy  byliśmy  zebrani  w  jednym  miejscu,  na 
przykład przy stole w jadalni.

– Do licha, a już myślałem, że udało się nam zawęzić krąg podejrzanych.
– Masz ze mną same kłopoty. Wyjadę, gdy tylko wydadzą mi ciało ojca. Tony 

złapał Sarah za rękę.

– Nie. Nie możesz tego zrobić. Skąd będę wiedział, że jesteś bezpieczna?
– Nie wiem. Dam sobie radę. Ale kiedy opuszczę Marmet, będę przynajmniej 

pewna,  że  tobie  nic  nie  grozi.  –  Sarah  załamał  się  głos.  –  Kiedy  ujrzałam  cię... 
pomyślałam przez chwilę...

Tony przyciągnął ją do siebie.
– Tylko nie płacz, dziecinko. Wiem, w co się wpakowałem. Po prostu okazałem 

się nieostrożny, i tyle.

– Nie musisz okazywać mi aż takiej lojalności – powiedziała Sarah. – Czy tego 

nie rozumiesz? Jeśli uważasz, że miałeś jakiś dług wobec mego ojca, to już dawno 
go spłaciłeś. Tony, proszę... Ze względu na twoje bezpieczeństwo i moje zdrowie 
psychiczne, pozwól mi zrobić to, co uważam za stosowne.

Tony zacisnął gniewnie szczękę.

background image

– Nie.
– Jesteś zwariowany – z westchnieniem uznała Sarah.
– Tak. Zwariowany na twoim punkcie.
– Jak widzę, wrócił Silk... Zaczynasz mówić miłe rzeczy.
– Taka już, dziecinko, moja natura. Nie mogę cię porzucić, więc nigdy więcej o 

to nie proś.

Długo patrzyli na siebie bez słowa. W końcu Sarah uległa i opuściła wzrok.
– Chcę wracać do domu – oświadczył Tony. Uśmiechnęła się krzywo.
– Powiedziałem coś śmiesznego?
– Lekarza, który był tutaj wcześniej, uprzedziłam, że podejmiesz właśnie taką 

decyzję.

– No, to czemu w dalszym ciągu tkwię w szpitalnym łóżku?
– Bo spałeś.
– Ale już się obudziłem. Idź po tego faceta. Chcę zaraz stąd wyjść.
– Lekarz wróci za...
– Jeśli będziesz tu sterczeć, to znajdę go sam – oznajmił Tony. – Przecież nic 

mi nie jest. Mam tylko guza na głowie.

– Wobec tego już znikam – oznajmiła Sarah, z westchnieniem podnosząc się z 

krzesła.  Kiedy  ruszyła  w  stronę  drzwi,  Tony  uprzytomnił  sobie,  że  nie  powinien 
spuszczać jej z oczu.

– Poczekaj!
– O co tym razem chodzi? – spytała.
– Nie chcę, abyś sama włóczyła się po szpitalnych korytarzach. Ten szaleniec 

mógł tu za tobą przyjechać.

–  O  to  nie  musisz  się  martwić.  Przy  twoich  drzwiach  szeryf  postawił 

wartownika. A drugi policjant, który tam czeka, stanowi moją osobistą ochronę.

Tony rozluźnił się nieco.
– No, to idź, ale zaraz wracaj. Sarah ujęła się pod boki.
–  Albo  pójdę  szukać  lekarza,  albo  zostanę  tutaj.  Ale  nie  obiecuję,  że  zaraz 

wrócę, bo nie wiem, gdzie on jest.

Tony wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– Lubię, kiedy się złościsz – oznajmił. Sarah odwzajemniła uśmiech.
– Och, powinieneś zobaczyć mnie, kiedy jestem naprawdę wściekła.
– Czy mi się to spodoba?
– Zależy od tego, jaki masz stosunek do rozlewu krwi.
Kiedy  Sarah  wychodziła  z  pokoju,  Tony  śmiał  się  głośno,  ściskając  mocno 

background image

obolałą głowę.

Jazda  samochodem  ze  szpitala  do  domu  byłaby  długa  i  dla  Tony'ego  bardzo 

męcząca. Zrezygnował więc ze szpitalnej karetki i wynajął śmigłowiec.

Ledwie Sarah zdołała jako tako przyzwyczaić się do przebywania w powietrzu, 

pilot zaczął kołować nad jeziorem Flagstaff.

Pilot,  obejrzawszy  uprzednio  ukształtowanie  terenu,  zdecydował  się  posadzić 

maszynę na frontowym podjeździe do posiadłości.

Po chwili pasażerowie śmigłowca zobaczyli, jak z domu Tony'ego wysypują się 

ludzie,  żeby  po-usuwać  stojące  tam  pojazdy.  Sarah  ujrzała  pod  sobą  dwa 
radiowozy, dwie furgonetki należące do grupy wynajętych strażników, samochód, 
którym przyjechali Dunn i Farley, a także jakiś wóz, którego nie rozpoznała. Kiedy 
zjawił  się  przy  nim  uzbrojony  strażnik,  aby  odstawić  auto  w  inne  miejsce, 
przypomniała sobie o ciotce Lorett. Starsza pani pewnie już była na miejscu.

Biedni Dunn i Farley wprawdzie otrzeźwieli po solidnej dawce narkotyku, ale 

nie  potrafili  zrozumieć,  co  się  właściwie  stało.  Paskudny  specyfik  nie  tylko 
pozbawił  ich  przytomności,  lecz  także  spowodował  lukę  w  pamięci.  Obaj  mieli 
pozieleniałe twarze i chorowali podczas lotu.

Po  kilku  minutach  placyk  przed  domem  Tony'ego  został  opróżniony  ze 

wszystkich pojazdów. Zaraz potem śmigłowiec wylądował.

Gdy  tylko  znalazł  się  na  ziemi,  z  domu  i  zza  każdego  drzewa  powybiegali 

strażnicy  i  policjanci.  Wszyscy  uzbrojeni  po  zęby.  Tak  jakby  mieli  pilnować 
samego prezydenta Stanów Zjednoczonych.

Na  ten  widok  Sarah  miała  ochotę  się  roześmiać  i  zapytać,  po  co  ten  cyrk, 

szybko  jednak  uprzytomniła  sobie,  że  gdyby  nie  interwencja  i  przezorność 
Tony'ego, już by nie żyła.

Poczekaj, pokazał na migi, gdy zaczęła szykować się do wyjścia.
Siedziała  w  otwartej  kabinie,  z  włosami  miotanymi  podmuchami  wiatru 

wywołanego  przez  obracające  się  śmigło.  Pozwolono  jej  wysiąść,  dopiero  kiedy 
przy  helikopterze  znalazła  się  duża  grupa  uzbrojonych  ludzi.  Zanim  spostrzegła, 
dokąd idzie Tony, otoczyli ją strażnicy.

Dwaj  z  nich  posadzili  ją  sobie  na  rękach  i  ruszyli  biegiem  w  stronę  domu. 

Przenieśli w ten sposób spory kawał drogi i postawili przed frontowymi drzwiami. 
Była tak zaskoczona, że – zanim wepchnęli ją do środka i zamknęli drzwi – zdołała 
tylko wyjąkać szybkie podziękowania.

Zaczęła od razu rozglądać się za Tonym, ale nigdzie nie było go widać. Nagle 

usłyszała wołanie. Odwróciła się.

background image

–  Nieźle  przyjmujesz  ciotkę,  dziecinko  –  cedząc  powoli  sylaby,  niemal 

wysyczała zgryźliwie Lorett Boudreaux.

– Ciociu! Jesteś, dzięki Bogu!
Sarah  wpadła  w czułe objęcia  starszej pani.  Tu była  bezpieczna.  Zaraz potem 

przypomniała sobie jednak o wypadku młodszej córki ciotki.

– Co z Michelle?
Lorett uśmiechnęła się i odgarnęła włosy z twarzy Sarah.
–  W  porządku,  chere.  Nie  musisz  się  o  nią  martwić.  Wrócił  Francois.  Już 

niepotrzebna jej matka.

–  Ja  cię  potrzebuję  –  oświadczyła  Sarah i  zaraz potem  jej  oczy  wypełniły  się 

łzami. – Och, ciociu. Tu dzieją się straszne rzeczy.

–  Wiem,  dziecinko.  Trochę  wiedziałam  przedtem,  o  reszcie  usłyszałam  od 

szeryfa.

–  Nie  mam  pojęcia,  co  robić  dalej  –  wyznała  Sarah.  –  Zamieszkawszy  u 

Tony'ego, naraziłam go na ogromne niebezpieczeństwo.

– Sam dokonał wyboru – uznała Lorett. – Sądzę, że będzie konsekwentny.
W  tej  chwili  otworzyły  się  frontowe  drzwi  i  stanął  w  nich  pan  domu. 

Wystarczyło mu jedno spojrzenie na Lorett Boudreaux, aby wiedzieć, z kim ma do 
czynienia.  Kiedy  na  niego  popatrzyła, Tony  zrozumiał,  że  Sarah  nie  przesadzała, 
mówiąc o niezwykłych zdolnościach ciotki. Uśmiechnął się lekko.

Lorett  Boudreaux  przyglądała  się  uważnie  mężczyźnie,  który  skradł  serce  jej 

ukochanej  wychowance.  Wyglądał  imponująco.  Miał  na  sobie  idealnie  leżące, 
kosztowne  ubranie.  Cieszyły  wzrok  oliwkowa  cera,  czarne  włosy  i  ciemne  oczy. 
Był  dobrze  zbudowany,  lecz  szczupły,  miał  długie  i  silne  nogi.  Mały,  biały 
opatrunek  na  czole  jeszcze  dodawał  mu  uroku,  bo  był,  zdaniem  Lorett, 
świadectwem odwagi. Ten przystojny, młody człowiek został zraniony, ponieważ 
występował w obronie jej ukochanej dziewczynki.

– Podejdź bliżej, chłopcze – powiedziała łagodnym głosem.
Niemal odruchowo wykonał polecenie. Stanąwszy blisko, wyciągnął rękę.
– Pani Boudreaux, witam w moim domu.
– Mów mi po imieniu. Jestem Lorett – oznajmiła i uściskała Tony'ego.
Był to  gest  zaskakujący, a  zarazem miły. Tony uznał,  że nie szkodzi mieć po 

swojej  stronie  przyszłej  teściowej,  mimo  że  o  własnych  małżeńskich  zamiarach 
musiał  jeszcze  poinformować  drugą  z  zainteresowanych  stron,  to  znaczy  Sarah 
Whitman. Zdziwił się jeszcze bardziej, kiedy Lorett Boudreaux położyła mu rękę 
na czole i zamknęła oczy.

background image

Tony zaczął się cofać, lecz stara dama przytrzymała go mocno za ramię.
Usłyszał uspokajający głos Sarah.
–  Wszystko  w  porządku.  Wierz  mi.  Stał  nieruchomo.  Chwilę  później  Lorett 

odsunęła się sama.

–  Zostałeś  zraniony,  stając  w  obronie  mojej  dziecinki.  Dziękuję  ci  za  to, 

chłopcze. Lekko zażenowany, Tony skinął głową i szybko zmienił temat.

– Czy znalazła już pani swoje lokum? – zapytał. – Znajduje się tuż obok pokoju 

Sarah.  Lorett  przeniosła  wzrok  z  wychowanki  na  pana  domu.  Lekko  zadrgały 
kąciki jej ust, ale się nie uśmiechnęła.

– Wybrałam sobie pokój na dole – oznajmiła.
Sarah spłonęła rumieńcem. Czy już nigdy przed ciotką nie będzie mogła mieć 

sekretów? Lorett wiedziała, że są kochankami. Speszyła się.

Tony  uśmiechnął  się  szeroko  i  tym  razem  sam,  z  własnej  woli,  uściskał  starą 

damę.

– Wiedziałem, że panią polubię – oświadczył, całując Lorett mocno w policzek. 

Perlisty śmiech przybyłej rozładował napiętą atmosferę.

– Ten mężczyzna... to ktoś, Sarah Jane. Nie wypuść go z rąk.
Po takim oświadczeniu Sarah mogła powiedzieć: „Rozkaz, szanowna pani" lub 

polecić  ciotce  zamilknąć.  Wybrała  jeszcze  inne  rozwiązanie.  Spojrzała  na 
Tony'ego.

–  Powinieneś  iść  do  łóżka  –  stwierdziła  krótko.  Na  jego  twarzy  ukazał  się 

diabelski, nieco zbyt zmysłowy uśmiech.

– Oj, czy nie możesz poczekać z tym, kochanie, przynajmniej do zmroku? Ze 

zdumienia Sarah opadła szczęka. Potem groźnie zmarszczyła brwi.

– Anthony DeMarco, jesteś wstrętny! – warknęła. – Nie masz za grosz wstydu?
– Nie mam.
Lorett uśmiechnęła się lekko. Objęła Sarah.
–  Nigdy  nie  wstydź  się  tego,  co  naturalne  –  pouczyła  wychowankę.  –  Długo 

czekałaś i masz teraz to, na co zasługujesz.

– Do czego to doszło! – jęknęła Sarah. – Mam gadać o seksie, i to tym razem w 

obecności osoby trzeciej?

–  Jeśli  opuści  jakieś  ciekawsze  kawałki,  uzupełnię  z  przyjemnością  jej 

opowiadanie – zaofiarował się Tony, spoglądając na Lorett.

Stara dama odrzuciła głowę w tył i tym razem głośno parsknęła śmiechem.
– Ten chłopiec będzie doskonale pasował do naszej rodziny – zawyrokowała. –

I nie staraj się go zmienić,  Sarah Jane, bo pokochałaś go głównie dlatego, że jest 

background image

taki,  jaki  jest.  –  Lorett  pozbierała  myśli  i  wzięła  się  w  garść.  –  Idę  do  kuchni 
przygotować  jedzenie.  Przyjdźcie,  kiedy  zgłodniejecie.  –  To  powiedziawszy, 
opuściła salon majestatycznym krokiem.

–  To  najbardziej  zdumiewająca  i  intrygująca  kobieta,  jaką  zdarzyło  mi  się 

poznać – uznał lekko oszołomiony Tony. – Oczywiście, oprócz ciebie, dziecinko.

Oświadczenie to Sarah przyjęła ze śmiechem.
– Masz rację. Ciocia Lorett to prawdziwe cudo. Jest jedyna w swoim rodzaju. 

Wielkie szczęście, że mam ją po swojej stronie.

Tony pokiwał głową.
– S ądzę, że byłaby niesamowitym wrogiem.
– Jesteś już głodny? – spytała Sarah, ujmując Tony'ego za rękę.
– Właściwie nie. Chyba się położę, mimo że głowa już mnie nie boli.
– To oczywiste. Przecież ciotka położyła ci rękę na czole.
–  Tak,  położyła...  –  Tony  musnął  dłonią  opatrunek.  –  Chcesz  powiedzieć,  że 

Lorett uzdrowiła mnie, dotykając głowy?

– Przecież, jak twierdzisz, przestało cię boleć – przypomniała Sarah. – A teraz 

idź do łóżka.

– Dobrze, ale z tobą.
– Przyjdę za chwilę, ale tylko po to, aby utulić cię do snu.
– Utulisz...?
–  Och,  daj  spokój,  nie  łap  mnie  za  słówka.  Jeśli  będziesz  niegrzeczny,  każę 

Durniowi i Bradstreetowi położyć cię do łóżka.

– Dunnowi i Farleyowi – skorygował Tony.
– Jak się zwał, tak się zwał – mruknęła Sarah. – A teraz zmykaj na górę.
Trochę  po  czternastej  Tony  zszedł  na  parter.  Był  umyty  i  miał  na  sobie 

ciemnoczerwony  dres,  a  także,  zamiast  butów,  grube,  wełniane  skarpety.  Zdjął  z 
czoła  opatrunek,  pozostawiwszy  odkryte  zranienie.  Oprócz  niewielkiego  guza, 
kilku zadrapań i czterech szwów, wyglądał tak, jakby nic mu się nie stało.

–  Jestem  w  świetnej  formie  –  oznajmił,  stając  na  progu  kuchni.  –  Co  tak 

wspaniale pachnie?

Sarah, która przewracała przy stole kartki książki kucharskiej, podniosła wzrok.
– Zupa. Chcesz trochę?
–  Proszę  –  odrzekł  i  podążył  za  nią  w  głąb  kuchni,  obserwując,  jak  z  garnka 

wlewa do miseczki coś gęstego.

– Co to za zupa? – chciał się dowiedzieć.
– Na wszystko, autorstwa cioci Lorett.

background image

– Na wszystko...?
– Na wszelkie schorzenia. Ciocia robi ją w domu zawsze, kiedy ktoś jest chory, 

a nawet kiedy komuś jest smutno.

Tony  ostrożnie  zaniósł  miseczkę  do  stołu.  Wziął  do  ust  pierwszą  porcję, 

przełknął i w ekstazie wywrócił oczyma.

– Toż to prawdziwe cudo! Na tej zupie Lorett mogłaby zarobić masę pieniędzy.
Czy potrafiłaś namówić ciotkę, aby dała ci przepis?
– Znam przepis – odparła Sarah. – Od czasu do czasu serwuję tę zupę także u 

siebie w restauracji.

–  Sprytna  z  ciebie  dziewczyna  –  z  uznaniem  stwierdził  Tony.  Posmarował 

masłem  kawałek  gorącej,  chrupiącej  bagietki,  którą  położyła  przed  nim  Sarah.  –
Czy już jadłaś?

–  Tak.  Jakieś  dwie  godziny  temu.  O  mnie  się  nie  martw.  Czuję  potrzebę 

posiedzenia  tutaj  i  pogapienia  się  na  ciebie.  –  Kiedy  przełknął  z  zachwytem  kęs 
smacznego  pieczywa  i  zapytał,  dlaczego,  odparła:  –  Ostatniej  nocy  sądziłam,  że 
utraciłam cię na zawsze.

Tony odłożył łyżkę i wyciągnął ku Sarah rękę.
–  Musiałam  ci  to  powiedzieć  –  wyznała.  –  Czy  wiesz,  o  czym  myślałam 

podczas długiej podróży do Portlandu?

Pokręcił głową.
– Że zbyt długo zwlekałam z powiedzeniem ci prawdy.
– A co to za prawda, Sarah Jane?
– Kiedy o tym myślę, wszystko wydaje się bez sensu. Przecież prawie się nie 

znamy.

– Nie masz racji – zaprotestował Tony. – Ja znam cię przez całe życie. Sarah 

obdarzyła go słabym uśmiechem.

–  Byliśmy  wtedy  dziećmi.  Dobrze  wiesz,  o  co  mi  chodzi.  Tony  wzruszył 

ramionami.

– Historia, słonko, ma to do siebie, że niweluje przeszłość. Znałaś mnie, kiedy 

byłem małym ulicznikiem, a mimo to nie lekceważyłaś i nie poniżałaś biedaka.

Sarah uśmiechnęła się lekko.
– Och, leciałam wtedy na ciebie i dobrze o tym wiesz. Tony rozpromienił się w 

jednej chwili.

–  A  widzisz?  Wszystko,  co  zrobiliśmy  ostatnio,  potwierdza  fakt,  że  już 

wówczas byłaś na mnie napalona.

– Jeśli w wieku dziesięciu lat byłam, jak ty to mówisz, napalona, oznaczało to 

background image

coś zupełnie innego. Zaraz usłyszysz prawdę. Kiedy przychodziłeś strzyc trawniki, 
ukrywałam  się  w  krzakach  i  czekałam  z  zapartym  tchem,  aż  zgrzejesz  się  i 
ściągniesz koszulę.

Rozweselony puścił oko do Sarah.
– Właśnie mówiłem, że byłaś na mnie napalona.
–  Dobrze,  już  dobrze,  ale  daj  mi  skończyć.  Tony  skinął  głową  i  wziął  do  ust 

następną łyżkę wybornej zupy.

Sarah mówiła dalej:
– Zawdzięczam ci więcej niż tylko życie. W ciągu tak bardzo krótkiego czasu 

pozwoliłeś mi ponownie uwierzyć w miłość, a byłam gotowa przysiąc, że nie jest 
to możliwe.

– To łatwe dziecinko. Łatwo cię pokochać.
–  Naprawdę,  Silk?  Naprawdę?  Tony  uniósł  się,  nachylił  nad  stołem  i  mocno 

pocałował Sarah.

– Obiecaj mi jedno – poprosił.
– Co tylko chcesz.
– Uważaj na siebie. Bądź ostrożna. – Pociemniały mu oczy. – Chcę zapytać cię 

o coś, co ci się może nie spodoba.

– To niemożliwe.
– Czy zgodziłabyś się opuścić Nowy Orlean?
– Jak to opuścić?
– Czy zechciałabyś zamieszkać na stałe w innym miejscu?
– To  zależy od tego,  gdzie i  z  kim. Tony znów pocałował Sarah. Tym razem 

czulej. Zajrzał jej głęboko w oczy.

– I pamiętaj o przyrzeczeniu – dodał niemal szeptem. – Że już nigdy więcej nie 

zwątpisz ani we mnie, ani w siebie.

–  To  mogę  zrobić  –  uznała  Sarah.  –  A  teraz  zabieraj  się  ponownie  za  zupę, 

zanim powiesz coś, czego mógłbyś potem żałować.

– Nigdy.
Sarah zamilkła. Czekała, aż Tony skończy jeść. Gdyby tylko udało się przerwać 

wreszcie ten koszmar.

Gdyby tylko oboje mogli naprawdę skoncentrować myśli na tym, co ich łączy, a 

nie na tym, aby pozostać przy życiu. Gdyby tylko...

Kiedy  Tony  odnosił  naczynia  do  zlewu, odezwał  się dzwonek  u  drzwi.  Sarah 

odwróciła  się,  lecz  zaraz  przystanęła,  gdyż  nie  było  jej  wolno  podchodzić  do 
wejścia. 

A

Chwilę później w kuchni zjawiła się Lorett. Miała ponurą minę.

background image

– Jakaś kobieta chce rozmawiać z twoim mężczyzną – oznajmiła, spoglądając 

na Sarah.

– Kto to jest? – zainteresował się Tony.
– Nie zapytałam o nazwisko.
– Dlaczego, ciociu, tego nie zrobiłaś? – zdziwiła się Sarah.
– Bo ta kobieta ma diabła w sercu – oznajmiła stara dama i opuściła kuchnię.

background image

ROZDZIAŁ SZESNASTY

Po  wejściu  do  holu  Tony  ujrzał  Laurę  Hilliard,  zatrzymaną  przez  jednego  z 

uzbrojonych  strażników.  Na  widok  rany  na  głowie  pana  domu  ruszyła  w  jego 
stronę, w geście rozpaczy rozkładając ręce.

– Kochany! Dobry Boże! A więc prawdą jest to, co mówią  w mieście. Drogę 

zastąpił jej strażnik.

– W porządku. Proszę panią przepuścić – polecił Tony.
Po  chwili  Laura  rzuciła  mu  się  w  objęcia.  Kiedy  pojawiła  się  Sarah,  akurat 

użalała się nad jego poranioną głową.

–  To  wszystko  twoja  wina!  –  krzyknęła  na  jej  widok,  z  twarzą  wykrzywioną 

nienawiścią i złością. – Gdyby nie dał się wplątać w twoje obrzydliwe...

Tony zdjął z ramion ręce Laury.
– Uważaj  na to, co mówisz – ostrzegł  spokojnym tonem. – Nasza wieloletnia 

przyjaźń  nie  upoważnia  cię  do  zabierania  głosu  na  temat  mnie  i  moich  spraw.  A 
Sarah to... moja sprawa. Oczy Laury rozbłysły gniewnie.

–  Silk,  ta  kobieta  jest  nikim.  A  ja  mam  pieniądze.  Mnóstwo  pieniędzy. 

Przypomnij sobie nasze stare rozmowy o tym, co zrobilibyśmy, gdybyśmy...

–  Lauro,  to  było  dawno  temu.  Miałem  wtedy  zaledwie  piętnaście  lat.  W 

przeciwieństwie do ciebie byłem prawie dzieckiem.

Spod  starannego  makijażu  na  twarzy  rozzłoszczonej  Laury  przebijały  krwiste 

rumieńce.

– No to co? Zawsze byłeś doroślejszy, niż wynikało to z twojej metryki. Silk, 

byłam pierwszą kobietą w twoim życiu. A ty mnie przecież kochałeś.

Sarah  nie  miała  ochoty  słuchać  tej  rozmowy.  Gdyby  jednak  opuściła  teraz 

salon, wyglądałoby to na rejteradę. A ona już nigdy więcej nie zamierzała uciekać.

–  Lubiłem  się  kochać  –  przyznał  Tony.  –  Ale  znaczenie  tego  słowa  było  mi 

wówczas obce.

Laura prychnęła gniewnie. Wyglądała jak stara kobieta. Spojrzała z nienawiścią 

na Sarah, a potem zwróciła wzrok ku Tony'emu.

–  I  co?  Uważasz,  że  teraz  już  wiesz,  co  ono  znaczy?  –  wycedziła  ze  złością. 

Osłonił sobą Sarah.

–  Tak  –  potwierdził.  –  A  ponadto  uważam,  że  nadużyłaś  gościnności  tego 

domu. Byłoby lepiej, gdybyś już sobie poszła.

Laura hardo uniosła głowę. Na jej twarzy nagle pojawił się sztuczny uśmiech. 

background image

Spojrzała na Tony'ego, a potem przesunęła się i przeniosła wzrok na Sarah.

– To bardzo źle – zaczęła powoli cedzić sylaby – że...
– Niech pani nie kończy tego zdania – za ich plecami rozległ się nagle oschły 

kobiecy głos.

Wszyscy troje odwrócili się i ujrzeli Lorett Boudreaux. Musiała być świadkiem 

rozmowy.

Stara dama podeszła do Laury.
– Kobieto, nie waż się grozić mojej dziewczynce – powiedziała do gościa. – I 

idź do domu, zanim dopuścisz do głosu całe zło, które tkwi w twoim sercu.

Laura cofnęła się odruchowo o krok.
– Zrobię to, co uważam za stosowne – odwarknęła niegrzecznie.
– Zbiłaś majątek, kładąc się na plecach... a kiedy się zestarzałaś i mężczyźni nie 

chcieli płacić ci wiele za świadczone usługi, zaprzedałaś duszę diabłu.

Z twarzy Laury odpłynęła cała krew. Stała w miejscu jak wmurowana w ziemię, 

mimo że chętnie by uciekła.

– To kłamstwa. Same kłamstwa – wymamrotała zbielałymi wargami.
– Mówię o niemowlętach – wyjaśniła Lorett. – Handlowałaś małymi dziećmi.
O  tym  nie  wiedział  nikt  z  żyjących  ludzi.  Z  wrażenia  Laura  ledwie  zdołała 

utrzymać się na nogach.

– Ty... ty wiedźmo... – wypluła z wściekłością obelgę.
Tony był zbyt zaskoczony, aby się odezwać. Wiedział jednak, że Lorett mówiła 

prawdę, gdyż na twarzy Laury malowało się niekłamane przerażenie.

– A teraz już wynoś się stąd – poleciła Lorett. – A jeśli odważysz się choćby 

jeden  raz  wymówić  imię  Sarah  i  choćby  jeden  raz  na  nią  spojrzeć,  gorzko  tego 
pożałujesz. Bardziej, niż potrafisz to sobie wyobrazić.

Z  gardła  Laury  wydobył  się  cichy  skowyt.  Złapała  torebkę  i  wybiegła.  Tony 

spojrzał z niedowierzaniem na starą damę.

– Skąd pani to wiedziała?
– Ujrzałam w sercu tej złej kobiety – z całym spokojem wyjaśniła Lorett.
– Przecież nie mogła pani wiedzieć, co Laura akurat myśli. A może...?
– Może, to teraz nieważne – z uśmiechem odparła Lorett.
Do rozmowy ciotki z Tonym włączyła się nieoczekiwanie Sarah.
– Przynajmniej z listy podejrzanych możemy skreślić jedno nazwisko – uznała.
– Na jakiej podstawie? – zapytał Tony.
– Już wiemy, że pieniądze Laury Hilliard nie pochodzą z kradzieży w banku...
– Aha.

background image

– Czeka was zaraz następna wizyta – poinformowała Lorett. Tony popatrzył na 

nią zbaraniałym wzrokiem.

– Skąd pani to wie?
–  Zobaczyłam  podjeżdżający  samochód  –  wskazując  okno,  wyjaśniła  Lorett. 

Tony miał nadal głupią minę. Sarah parsknęła śmiechem.

– Teraz już wiesz, o co mi chodziło – powiedziała. – Będąc dziećmi, nigdy nie 

wiedzieliśmy, kiedy ciocia Lorett mówi poważnie, a kiedy tylko żartuje.

Chwilę  później  na  progu  domu  zameldował  się  Maury  Overstreet. 

Zlustrowawszy pobieżnie sylwetkę Lorett Boudreaux, rozjaśnił oblicze i oznajmił z 
uznaniem:

– Ho, ho, Silk... jeśli chodzi o kobiety, to coraz bardziej poprawia ci się gust. 

Czy ta druga gotuje też tak dobrze, jak ta pierwsza?

– Zamknij się – cicho warknął Tony ostrzegawczym tonem.
– Człowieku, nie wiesz, z kim zadzierasz.
– Jeszcze nie miałem przyjemności poznać szanownej pani – oświadczył mały 

detektyw,  stając  przed  Lorett  i  wyciągając  rękę.  Skłonił  się  lekko.  –  Maury 
Overstreet, do usług – przedstawił się szarmancko.

Ku  zdumieniu  Sarah  i  Tony'ego,  Lorett  nie  tylko  uścisnęła  podaną  dłoń,  lecz 

także obdarzyła detektywa uśmiechem.

– Jestem Lorett Boudreaux – oznajmiła wyniosłym tonem królowej zwracającej 

się do swego poddanego.

Na  Maurym nie  zrobiło  to  jednak żadnego  wrażenia.  Przymrużonymi oczyma 

zaczął  uważnie  lustrować  postać  starszej  damy.  Dostrzegł  ciekawe,  symetryczne 
rysy  twarzy i  zgrabne nachylenie głowy osadzonej na  długiej, smukłej  szyi. Była 
ubrana  z  elegancką  prostotą.  Jasnozielony  sweter  harmonizował  idealnie  z 
czarnymi, jedwabnymi  spodniami, kryjącymi niezwykle długie nogi. Miała włosy 
opadające aż do ramion w postaci naturalnych splotów wijących się wokół twarzy, 
ze wpiętymi dwoma ozdobnymi grzebieniami.

– Bantu i Nowy Orlean – ni stąd, ni zowąd wymamrotał Maury.
Nigdy  przedtem  nie  zdarzyło  się  Sarah  widzieć,  aby  ciotka  Lorett  z  wrażenia 

straciła głos. Dopiero po chwili Lorett kiwnęła głową.

– Tak. Moimi przodkami byli ludzie z plemienia Bantu – przyznała już mniej 

wyniosłym tonem. – Skąd pan to wie?

– W młodości raz czy dwa byłem w Afryce. Jest pani podobna do kobiety, którą 

tam poznałem. Była kimś ważnym w swoim plemieniu. A to, że przyjechała pani z 
Nowego Orleanu, poznałem po sposobie mówienia.

background image

– Czy pan coś jadł, mały człowieku? – spytała Lorett.
–  Niewiele  i  dość  dawno  temu  –  stwierdził  Maury,  a  potem  spojrzał  na 

Tony'ego. – Możemy pogadać przy jedzeniu?

Wszyscy  przeszli  do  kuchni.  Dopiero  podczas  konsumowania  drugiej  miski 

zupy mały detektyw odzyskał głos.

–  Pani  Whitman,  było  tak,  jak  pani  mówiła  –  powiedział  do  Sarah.  –  Ojciec 

pani chodził regularnie na spotkania klubu myśliwskiego. Był jego szanowanym i 
lubianym  przez  wszystkich  członkiem  dopóty,  dopóki  nie  rozpłynął  się  w 
powietrzu,  podobnie  zresztą  jak  bankowe  pieniądze.  Zarówno  ojciec  pani,  jak  i 
milion dolarów, znikli w tym samym czasie. Tak było i proszę nie mieć do  mnie 
pretensji, że to mówię.

– Zamierza pan działać? – spytała Sarah. – Ten zapis w kalendarzu musi mieć 

przecież jakieś znaczenie.

Maury przechylił miskę i wybrał resztkę zupy, nie chcąc uronić ani odrobiny. 

Lorett  promieniała.  Bardzo  lubiła,  kiedy  jedzono  jej  potrawy  z  tak  wielkim 
apetytem.

–  Wcale  nie  mówiłem,  pani  Whitman,  że  mam  już  z  głowy  całą  robotę  –

oświadczył  detektyw.  –  Pracuję  nadal.  Niech  pani  nie  spisuje  mnie  jeszcze  na 
straty.  –  Wyjął  notes  z  kieszeni.  –  Co  może  pani  powiedzieć  o  swojej  matce?  –
zapytał.  –  Czy  też  należała  do  jakiegoś  klubu  lub  stowarzyszenia?  Czym 
zajmowała się na co dzień?

– Pamiętam niewiele – odrzekła Sarah. – Matka była członkinią Towarzystwa 

Przyjaciół  Biblioteki  i  Klubu  Ogrodniczego,  do  którego  zabierała  mnie  czasami 
podczas wakacji.

–  Co  jeszcze  mogłaby  pani  dodać? –  dociekał Maury.  – Utrzymywała  z  kimś 

zażyłe stosunki?

– Ma pan na myśli jakąś przyjaciółkę?
– Nie tylko.
Sarah zmierzyła małego detektywa bardzo gniewnym wzrokiem.
–  Jeśli  usiłuje  pan  insynuować,  że  moja  matka  zdradzała  ojca,  to  może  pan 

sobie...

– Nie zdradzała – stwierdziła krótko Lorett. Maury podniósł głowę i spojrzał na 

starszą panią pytającym wzrokiem.

– Mieszkała pani wówczas w tym mieście?
– Nie.
– A gdzie?

background image

– W Nowym Orleanie.
– I mimo to jest pani przekonana, że matka Sarah była wierną żoną?
– Ja o tym wiem.
Detektyw popatrzył przez chwilę na Lorett, a potem powiedział:
– W porządku.
– Czemu wierzy pan cioci, a nie mnie? – zaatakowała go Sarah.
Mały  człowieczek  popatrzył  na  nią  tak,  jakby  miał  przed  sobą  głupiutkie 

dziecko,  które  zadaje  głupiutkie  pytania.  Mimo  to  jednak  wyjaśnił  z  całym 
spokojem:

– Kobieta z plemienia Bantu, którą poznałem w Afryce, miała bardzo podobną 

zdolność jasnowidzenia.

– Ach, tak.
– Strzelaj dalej – mruknął Tony do detektywa.
Z trudem usiłował pogodzić się z faktem, że bierze udział w rozmowie, której 

pozostali uczestnicy wierzą w coś takiego jak postrzeganie poza-zmysłowe i magia.

–  Pani  Whitman,  proszę  spróbować  sobie  przypomnieć  –  nalegał  detektyw.  –

Co matka pani robiła regularnie, będąc poza domem?

Sarah  nagle  olśniło.  Otworzyły  się  jakieś  głęboko  ukryte  zakamarki  pamięci. 

Wyprostowała się w krześle i nachyliła w przód.

– Miała zwyczaj przychodzić do mojej szkoły – odparła podnieconym głosem. 

– Pomagała nam i bardzo to lubiłam.

– Była kimś w rodzaju asystentki nauczyciela?
– pytał dalej mały, dociekliwy człowieczek.
– Tak, coś w tym guście. Marmet to małe miasto. Zawsze brakowało środków 

na  edukację  i  rodzice,  jako  wolontariusze,  chętnie  poświęcali  szkole  swój  wolny 
czas.

–  A  więc  wszystkie  wczesne  środowe  popołudnia  pani  Catherine  spędzała  w 

szkole, a w co drugie środowe wieczory pan Franklin uczestniczył w spotkaniach 
swego klubu myśliwskiego.

–  Tak  –  potwierdziła  Sarah.  –  Chyba  że  któreś  z  rodziców  było  chore  lub 

przydarzyło się coś ważnego i wyjątkowego.

Maury skinął głową, a potem postukał palcem w miejscu, w którym zapisał w 

notesie: „Łoś", godzina trzynasta.

–  Dwaj  ówcześni  współpracownicy  ojca  pani  stwierdzili,  że  o  tej  porze  był 

zawsze  w  banku.  Każdego  dnia  pracy,  także  w  środy.  Ponadto  miał  zwyczaj 
wychodzić  na  lunch  codziennie  między  jedenastą  a  dwunastą,  tak  aby  klienci, 

background image

którzy  chcieliby  na  wizytę  w  banku  wykorzystać  własne  przerwy,  mogli  wtedy 
zastać go przy biurku i załatwić swoje sprawy.

– Co oznacza wobec tego ten dziwny zapis w kalendarzu? – zapytał Tony.
– Jeszcze nie mam pojęcia, ale się dowiem – oświadczył Maury. – Czy w tym 

pudełku z drobiazgami ojca jest jeszcze coś, co może mi pomóc?

– Już się o tym nie przekonamy – odparła Sarah. – Skradziono je ostatniej nocy. 

Wtedy, kiedy napadnięto na Tony'ego.

Detektyw spojrzał odruchowo na szwy widoczne na czole pana domu.
–  Przykro  mi,  że  oberwałeś  –  mruknął.  –  Nie  mówiłem  tego  wcześniej,  bo 

sądziłem, że to ślady po patelni, którą przyłożyła ci twoja kobieta.

Po chwili konsternacji wszyscy wybuchnęli szczerym śmiechem.
– Nie jestem porywcza i nie uciekam się do rękoczynów – oświadczyła Sarah. 

Maury zmierzył ją wzrokiem. Potrząsnął głową.

– Ale panią na to stać – zawyrokował i dodał po chwili: – Kiedy zostanie pani 

sprowokowana.

– Nigdy w życiu – zaprotestowała Sarah, a potem odchyliła się w krześle, zbyt 

zaskoczona słowami detektywa, aby ostro mu się odciąć. Kiedy Tony odprowadzał 
Maury'ego do wyjścia, spojrzała pytającym wzrokiem na ciotkę. – Ciociu, powiedz, 
proszę, czy potrafię być porywcza?

Lorett  odwróciła  się  od  zlewozmywaka,  ale  nie  od  razu  odpowiedziała  na 

pytanie wychowanicy.

– Ciociu...
– Nieważne, co myślę. – Lorett westchnęła. – Zajmij się własnymi sprawami, 

dziecinko. Sarah podniosła się raptownie z krzesła.

– Muszę to wiedzieć – oznajmiła stanowczym tonem. – Powiedz mi.
Lorett  ponownie  odwróciła  oczy,  lecz  chwilę  później  ponownie  napotkała 

zdeterminowany wzrok Sarah.

–  Gdybyś  musiała,  potrafiłabyś  nawet  zabić.  Sarah  drgnęła  nerwowo.  Słowa 

ciotki odebrała jak uderzenie w twarz.

– Nie rozumiem.
–  Nie  musisz  –  wzruszając  ramionami,  odparła  Lorett.  –  Chodzi  mi  o  to,  że 

masz wystarczająco dużo siły i samozaparcia, by chronić tych, których kochasz. A 
teraz idź sobie. Muszę przygotować jedzenie.

– Obiecałam Tony'emu, że zrobię mu anielski deser.
– Jest za wilgotno – orzekła Lorett. – Beza nie wyschnie i opadnie.
– Chyba masz rację.

background image

– Jasne, że mam – mruknęła cicho ciotka. – Ten specjał zrobisz mu następnego 

lata, kiedy będzie sucho.

Następnego  lata?  Od  tej  pory  roku  dzieli  nas  jeszcze  szmat  czasu,  pomyślała 

Sarah  z  westchnieniem.  Zastanawiała  się,  czy  słowa  ciotki  miały  oznaczać,  że 
oboje  z  Tonym  będą  razem  następnego  lata.  A  może  Lorett  nie  miała  po  prostu 
ochoty na dalsze indagacje i chciała pozbyć się z kuchni uciążliwej rozmówczyni?

Nachylony  nad  pudełkiem,  zabójca  przerzucał  przedmioty  należące  swego 

czasu  do  Franklina  Whitmana.  Oprócz  kalendarza,  a  także  fotografii  i  kilku 
drobiazgów, nie znalazł niczego, co mogłoby okazać się dla niego niebezpieczne.

Przerzucając  kartki  kalendarza,  przypuszczał  początkowo,  że  nie  natrafi  na 

żadną znaczącą informację.  Chyba że... Dopiero po paru dobrych minutach pojął, 
dlaczego znajdujące się tam notatki mogą naprowadzić na jego ślad.

Tym  razem  zabójca  przekartkował  kalendarz  znacznie  staranniej,  zwracając 

uwagę na zapiski przy niektórych datach.

– Och, mój Boże...
Z wrażenia nawet nie zauważył, że kalendarz zsunął mu się z kolan na ziemię.
Znał  doskonale  pismo  Franklina  Whitmana.  Ale  notatki  nie  były  poczynione 

jego ręką...

W tej właśnie chwili zabójca uświadomił sobie, że jeśli policja zwróci uwagę na 

ten  fakt,  dla  niego  samego  będzie  oznaczało  to  koniec.  Teraz  już  wiedział  na 
pewno. Groziło mu wielkie, śmiertelne niebezpieczeństwo.

Zabójca rozpalił kominek wygaszony poprzedniego wieczoru, zaczął wyrywać 

kartki kalendarza i wrzucać do ognia. Po chwili pochłonęły je płomienie.

Następnego ranka Tiny Bartlett wpadła do domu, rzuciła torebkę i pognała do 

telefonu.  Miała  wprawdzie  przy  sobie  komórkę,  lecz  uznała,  że  tego  rodzaju 
wiadomości  nie  powinna  w  żadnym  razie  przekazywać  w  zasięgu  słuchu  innych 
ludzi. Tę rozmowę musiała odbyć sama, w czterech ścianach własnego pokoju, w 
wygodnej pozycji i z drinkiem w ręku.

Nalała sobie czerwonego wina, zrzuciła pantofle i rozsiadła się na kanapie. Nie 

musiała  wystukiwać  telefonu  Annabeth.  Znajdował  się  wśród  najważniejszych 
numerów  wprowadzonych  do  pamięci  aparatu,  wywoływanych  za  dotknięciem 
zaledwie jednego klawisza.

Była sobota. Wiedziała, że dzisiaj powinna zastać Annabeth w domu. Wcisnęła 

odpowiedni  kod,  a  potem,  starając  się  uspokoić  przyspieszony  oddech,  upiła  łyk 
wina.

Annabeth odezwała się po drugim dzwonku.

background image

– Dzień dobry, to ja, Tiny. Nigdy nie zgadniesz, co usłyszałam.
– Co takiego?
– Laura Hilliard na stałe opuściła miasto.
– Niemożliwe!
–  Byłam  akurat  na  poczcie,  kiedy  Thelma  mówiła,  że  Laura  zostawiła  nowy 

adres z prośbą o przekazywanie korespondencji.

– Przecież dopiero co kupiła ten fikuśny dom nad jeziorem.
–  Wiem.  Ale  mam  jeszcze  inne  rewelacyjne  informacje  –  zapowiedziała 

niezmiernie podekscytowana Tiny.

– No, to wyduś je z siebie, zanim umrę ze starości – warknęła Annabeth.
–  Ktoś  włamał  się  do  siedziby  DeMarca.  Włamywacz  zranił  Tony'ego,  więc 

trzeba było wezwać karetkę i odwieźć go do szpitala w Portlandzie. Ale następnego 
dnia Tony wrócił do domu śmigłowcem! Możesz to sobie wyobrazić? Henry Tay-
lor, wiesz, ten od szeryfa, mówił, że ta latająca maszyna wylądowała na frontowym 
dziedzińcu, tuż pod drzwiami Tony'ego.

Annabeth aż zatkało z wrażenia.
–  To  jeszcze  nie  wszystko  –  mówiła  dalej  ożywiona  Tiny.  –  Do  Marmet 

przyjechała  czarnoskóra  kobieta...  Ta  sama,  która  przed  laty  wywiozła  stąd  małą 
Sarah.

Ciałem rozmówczyni Tiny wstrząsnęły mimowolne dreszcze.
– Ta czarownica? Od czarnej magii? – wyjąkała z trudem.
– Och, daj spokój! Nie wierzę w takie rzeczy.
–  Ja  właściwie  też  nie  wierzę –  przyznała  Annabeth.  –  Ale  oczy  tej  kobiety 

potrafią na wylot prześwidrować człowieka.

–  Złościła  się  na  ciebie,  bo  byłaś  okropna  dla  Catherine  Whitman  –

przypomniała Tiny.

– To nie ja powzięłam decyzję usunięcia Catherine z komitetu organizacyjnego 

Jesiennego Festynu – tłumaczyła się Annabeth. – Zrobiłam tylko, co mi kazano.

– Nieważne – mruknęła Tiny. – Jakie masz plany na dzisiaj? Może wpadniemy 

do Tony'ego?

– Odważymy się na to?
– Jasne. Przecież to nasz wspólny przyjaciel, a do tego ranny. Będzie to zwykła 

sąsiedzka wizyta. Zatrzymam się przy piekarni i kupię trochę kawowego ciasta.

– Zawiadomimy resztę?
– Zadzwonię do Marcii, a ty daj znać Moirze.
– Dobrze – mruknęła Annabeth.

background image

– Spotkamy się u Moiry i stamtąd pojedziemy razem.
– O trzynastej?
– W porządku. To dobra pora. W ciągu godziny cztery damy miały gotowy plan 

działania  i  wymówkę,  aby  wywiedzieć  się  czegoś  więcej  na  temat  informacji 
kursującej pocztą pantoflową po Marmet.

Pojawienie się zarówno agentów FBI przesłuchujących posiadaczy bankowych 

kont,  jak  i  prywatnego  detektywa,  którego  wynajął  Tony  DeMarco,  wywołało  w 
mieście niezwykłe poruszenie. Został zakłócony publiczny porządek.

W  obawie,  że  usłyszą,  iż  Tony  nie  przyjmuje  żadnych  gości,  do  jego  domu 

przyjechały  nie  zapowiedziane.  Sztucznie  uśmiechnięte,  z  wypiekami  w  ręku 
podeszły do frontowych drzwi. Tu zagrodził im drogę uzbrojony strażnik.

– Jesteśmy przyjaciółkami pana DeMarca – oświadczyła Moira. – Mieszkam po 

sąsiedzku.

– Muszą panie chwilę poczekać.
Zostawiwszy  cztery  niezadowolone  damy  na  werandzie,  strażnik  znikł  we 

wnętrzu  domu.  Zanim  zdążyły  wymienić  kąśliwe  uwagi,  drzwi  otworzyły  się  i 
stojący w nich Tony zaprosił je do środka.

– Wejdźcie, proszę, nie spodziewałem się takiej wizyty – oświadczył.
–  Wiem,  powinnyśmy  najpierw  zadzwonić –  przyznała  Moira  –  ale 

postanowiłyśmy  od  razu złożyć ci nasze uszanowanie, gdy  tylko dowiedziałyśmy 
się o wypadku.

– Miło z waszej strony. – Tony spojrzał na podane mu ciasto. – Cynamonowe z 

rodzynkami.  Moje  ulubione.  –  Dostrzegłszy  pozostałe  prezenty,  zaproponował:  –
Przejdźmy  do  kuchni.  Pokroimy  ciasto,  napijemy  się  kawy  i  będziecie  mogły 
przywitać się z Sarah.

Tiny jęknęła w duchu. Wprawdzie podczas kolacji u Moiry ta kobieta dała jej 

spokój, ale mimo to czuła się przy niej niepewnie.

Zajęta przyrządzaniem pieczeni, Sarah podniosła wzrok.
– Widzę, że mamy gości – stwierdziła.
– Przyszłyśmy dowiedzieć się, jak czuje się Tony – szybko wyjaśniła Moira i 

nadstawiła policzek do pocałunku.

Sarah zamachała rękoma w powietrzu.
–  Jestem okropnie  brudna –  wykręciła  się  od  czułego  powitania, na  które  nie 

miała najmniejszej ochoty. – Muszę się umyć.

Moira zaczęła przyglądać się kuchennym poczynaniom Sarah.
– Ta pieczeń wygląda wspaniale – pochwaliła z uśmiechem.

background image

– Dziękuję – odparła Sarah. – Wszystkie cztery też miałyście ręce pełne roboty. 

Jak widzę, Tony dostał smaczne prezenty.

– To zwykłe ciasta z piekarni – wyjaśniła Marcia. – Jestem pewna, że nie tak 

wyborne jak twoje domowe potrawy.

– Liczą się dobre intencje – ugodowo odezwał się Tony, usadawiając gości.
Wyjmując  z  szafki  deserowe  talerzyki  i  podając  je  Tony'emu,  Sarah 

uśmiechnęła  się  pod  nosem.  Widok  czterech  matron  przy  kuchennym  stole  był 
naprawdę  zabawny.  Mogłaby  przysiąc,  że  jeszcze  nigdy  nie  znajdowały  się  w 
podobnie upokarzającej, ich zdaniem, sytuacji.

Tiny  miała  na  sobie  suknię  z  wytwornego  kaszmiru  i  wełniane  palto  z 

kołnierzem  z  norek.  Kiedy  Marcia  zdjęła  wierzchnie  okrycie,  Sarah  mogłaby 
założyć  się  o  całomiesięczny  dochód  ze  swej  restauracji,  że  gość  ma  na  sobie 
wyłącznie czyste jedwabie. Annabeth była ubrana w śliwkowy, wełniany kostium, 
a Moira w beżowe spodnium.

Wszystkie miały koafiury spłaszczone od grubej warstwy lakieru, a ich makijaż 

przypominał bardziej wojenny malunek niż podkreślenie rysów twarzy. Za klejnoty 
w  uszach,  na  palcach  i  wokół  szyi  można  by  z  pewnością  wyżywić  przez  rok 
mieszkańców jakiegoś biednego kraju.

– Dla wszystkich kawa?
Wsłuchane  w  opowiadanie  Tony'ego  o  jego  nocnej  niefortunnej  przygodzie, 

matrony ledwie skinęły głowami.

Marcia brała do ust drugi kawałek ciasta, a Annabeth mieszała cukier w kawie, 

kiedy  do  kuchni  weszła  Lorett.  Z  lekką  ciekawością,  przyprawioną  pogardą, 
czekała z wyniosłą miną na dokonanie prezentacji.

Po minach gości Tony natychmiast poznał, kto zjawił się w kuchni. Z trudem 

opanował śmiech. Odwrócił się i wyciągnął rękę.

– Drogie panie, poznajcie ciotkę Sarah, Lorett Boudreaux z Nowego Orleanu. 

Lorett,  przedstawiam  ci,  kolejno  od  twojej  lewej  strony,  Tiny  Bartlett,  Marcie 
Farrell, Moirę Blake i Annabeth Harold.

–  Cieszymy  się,  że  możemy...  znów  panią  zobaczyć  –  pierwsza  odezwała  się 

Tiny. Nie mając nic więcej do powiedzenia, zachichotała nieco głupawo.

– Spotkałyście się już wcześniej? – spytał zaskoczony Tony.
– Przed laty – odparła Lorett. – Na pogrzebie Catherine.
–  Ciociu,  zjesz  kawałek  ciasta?  Lorett  popatrzyła  z  lekkim  niesmakiem  na 

gotowe, sklepowe wypieki i potrząsnęła głową.

– Nie, dziękuję.

background image

Sarah  odwróciła  się  tyłem  do  gości,  żeby  ukryć  satysfakcję.  Odmowa  ciotki 

sprawiła  jej  większą przyjemność, niż  zrobiłyby to  całostronicowe  przeprosiny  w 
miejscowej gazecie.  Widok min tych  czterech tak  zawsze pewnych  siebie  kobiet, 
którym teraz pokazano, gdzie ich miejsce, był zachwycający. Zanim którakolwiek z 
nich  zdołała  się  odezwać,  rozległ  się  sygnał  komórki  Tony'ego.  Przeprosił 
zebranych, opuścił kuchnię i włączył aparat. Dzwonił Maury.

– Badam tę historię z „Łosiem", usiłując znaleźć w okolicy coś, co ma to słowo 

w  swojej  nazwie  –  relacjonował.  –  Jestem  w  drodze  na  południe.  Podobno  przy 
drodze  do Portlandu znajduje  się gdzieś stara gospoda „Pod Łosiem i  Kaczką", a 
także  farma  uprawiająca  bożonarodzeniowe  choinki,  „Trop Łosia". Czy  te  nazwy 
obiły ci się kiedykolwiek o uszy?

– Prawdę powiedziawszy, tak, aczkolwiek nic mi nie mówią.
– Natrafiłem na jeszcze jeden ślad, ale wiekowy facet, z którym rozmawiałem, 

nie  potrafił  przypomnieć  sobie,  gdzie  to  jest.  Słyszałeś  o  starym  zajeździe  „Pod 
Łosiem"?

–  Nie  –  po  namyśle  odparł  Tony  –  ale  poczekaj  chwilę.  Mamy  tutaj 

miejscowych  gości.  Może  któraś  z  nich  będzie  coś  wiedziała  na  ten  temat. 
Zapytam.

– W porządku.
Tony wrócił do kuchni.
– Potrzebuję pomocy – oświadczył. – Mój detektyw szuka starego zajazdu „Pod 

Łosiem".  Czy  któraś  z  was  słyszała  kiedykolwiek  tę  nazwę  i  może  wie,  gdzie  to 
jest?

Moira  nawet  nie  drgnęła.  Siedziała  nieruchomo  z  nieprzeniknionym  wyrazem 

twarzy.  Annabeth  nachyliła  się  w  stronę  Marcii  i  zaczęła  coś  szeptać.  Tiny 
poczerwieniały policzki.

– O co chodzi? – zapytał Tony.
– Ten zajazd już nie istnieje – odrzekła Tiny.
– Jest zburzony?
–  Nie.  Wydaje  mi  się,  że  budynki  stoją  nadal,  ale  zajazd  zamknięto  wiele  lat 

temu. Właściciele mieszkali na miejscu, może jeszcze tam są.

Marcia szturchnęła Tiny w ramię.
–  Oj,  oj.  Nie  uwierzę,  że  znałaś  to  ustronne  miejsce...  Nie  cieszyło  się  dobrą 

sławą. Policzki biednej Tiny zrobiły się nagle jeszcze czerwieńsze.

–  Oboje  z  Charlesem,  będąc  bardzo  młodzi,  musieliśmy  gdzieś  się  spotykać. 

Tatuś był przeciwny naszemu małżeństwu, więc...

background image

–  Nieważne  –  uciął  Tony.  –  Nie  interesują  mnie  szczegóły  z  twojego 

prywatnego życia. Powiedz tylko, gdzie jest to miejsce.

–  Główną  drogą  trzeba  jechać  z  Marmet  na  północ  i  kierować  się 

drogowskazami do Kanady. Ten stary zajazd „Pod Łosiem" znajdował się tuż przy 
granicy – poinformowała Marcia.

Moira wyglądała na zgorszoną.
– Chcesz powiedzieć, że też tam bywałaś?
–  Och,  daj  spokój,  przecież  sama  doskonale  wiesz,  gdzie  to  jest.  Kiedyś 

widziałam tam nawet twój samochód.

–  Niemożliwe!  Absolutnie  niemożliwe!  –  gwałtownie  zaprzeczyła  Moira. 

Marcia wzruszyła ramionami.

–  Wyglądał  tak  jak  twój.  U  dołu  przedniej  szyby  miał  nawet  identyczną 

parkingową nalepkę.

Zniecierpliwiony  Tony  spojrzał  na  Sarah,  prosząc,  by  przejęła  od  niego 

pałeczkę,  a  sam  szybko  wycofał  się  z  kuchni,  chcąc  przekazać  Maury'emu 
uzyskaną wiadomość.

– Dokąd teraz zamierzasz jechać? – zapytał detektywa.
– Na południe. Ale jutro z samego rana sprawdzę ten stary zajazd przy granicy.
– Informuj mnie na bieżąco.
– Jasne – odparł Maury i się rozłączył.
Tony  wsunął  komórkę  do  kieszeni  i  wrócił  do  gości.  Annabeth  i  Tiny 

sprzeczały  się  o  coś  na  wesoło,  Marcia  siedziała  z  wymuszonym  uśmiechem  na 
twarzy.  Tylko  Moira  przyglądała  się  im  z  pogardliwą  miną.  W  pewnej  chwili 
podniosła się z miejsca.

–  Czas  na  nas  –  oznajmiła  pozostałym.  –  Pamiętajcie,  że  nasz  drogi  Tony 

dopiero  co  wyszedł  ze  szpitala,  a  my  nie  pozwalamy  mu  odpocząć.  To  bardzo 
brzydko.  –  Rzuciła  Sarah  pełne  wyrzutu  spojrzenie,  tak  jakby  wszystko  było  jej 
winą, a potem, idąc do drzwi, poklepała ją po policzku.

– Dziękujemy za wizytę – zawołała Sarah do wychodzących.
Tony  spojrzał  na  nią  z  uśmiechem.  Było  jasne,  że  kpi  z  nadętych  matron. 

Pomyślał  o  czekających  go  latach  wspólnego  życia  z  tą  wspaniałą  kobietą  i 
uświadomił  sobie,  że  nigdy  nie  będzie  się  z  nią  nudził.  Bez  względu  na  to,  co 
przyniesie im los.

background image

ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY

Wizyty  Maury'ego  w  gospodzie  „Pod  Łosiem  i  Kaczką",  a  także  na  plantacji 

choinek  „Trop  Łosia",  nie  wniosły  niczego  nowego  do  prowadzonego  przezeń 
dochodzenia.

Dochodziła  dwudziesta  pierwsza,  kiedy  podjechał  wreszcie  pod  miejsce 

zakwaterowania i zaparkował. Brak motelu w Marmet bardzo utrudniał mu życie, a 
jedyny  pensjonat  w  mieście  był  akurat  zamknięty.  Tak  więc  detektyw  musiał  z 
konieczności  ulokować  się  w  małym  schronisku  dla  narciarzy,  usytuowanym  w 
górach,  na  terenach  sportów  zimowych.  Jako  że  było  poza  sezonem,  okazał  się 
jedynym  lokatorem  Toma  i  Morrisa  Fentonów,  mieszkających  na  miejscu.  Już  o 
dwudziestej  w  schronisku  zamykano  salę  jadalną,  dzięki  czemu  wieczorami 
panował tu spokój. Było jednak przy tym trochę nudno.

Następnego  dnia  Maury  wybierał  się  z  samego  rana  do  starego  motelu  „Pod 

Łosiem",  teraz  jednak  marzył  tylko  o  tym,  aby  coś  przegryźć  i  porządnie  się 
wyspać.

Pomyślał  z  zazdrością  o  Silku,  który  mieszkał  w  pięknym  domu  w 

towarzystwie dwóch najlepszych kucharek, jakie wydał świat. Facet miał szczęście.

Wzdychając, zmęczony detektyw wysiadł z samochodu. Z pudełkiem z szybko 

stygnącą  pizzą  i  z  coraz  cieplejszym  sześciopakiem  piwa  powlókł  się  do  swego 
pokoju.

Od  chwili  gdy  po  raz  ostatni  zabójca  znajdował  się  w  pobliżu  motelu  „Pod 

Łosiem",  minęły  całe  lata.  Nie  było  już  co  prawda  znaku  wskazującego,  gdzie 
skręcić, ale droga była nadal po dawnemu znajoma. Nic dziwnego, przez długi czas 
przyjeżdżał bowiem tutaj regularnie, dwukrotnie w miesiącu. Pod szarymi gontami 
dachu  pokrywającymi  niewielki  domek  numer  dziesięć  powstało  wiele  różnych 
planów. I urzeczywistniło się wiele wspaniałych marzeń...

Kiedy zabójca dojechał na miejsce i zatrzymał samochód, w świetle reflektorów 

ujrzał to, co po latach zostało z motelu. Stało tu niegdyś w dwóch rzędach sporo 
małych,  wesołych,  białych  domków  z  zielonymi  okiennicami.  Niestety,  czas 
obszedł się z nimi bardzo źle.

Po  ciemku  było  trudno  zlustrować  dokładnie  cały  teren  i  dostrzec  wszystkie 

szczegóły. Wyglądało jednak na to, że był tu pożar, który zniszczył trzy domki.

Pozostały  po  nich  tylko  kikuty  poczerniałych  ścian.  W  pozostałych  domkach 

pozapadały się dachy. Brakowało okiennic i schodków, a ze ścian poodłaziła farba. 

background image

Wystarczyło jednak na chwilę zamknąć oczy, aby wyobrazić sobie dawny wygląd 
tego miejsca.

Zabójcę ogarnęła fala wspomnień.
Nagle na werandzie pierwszego domku zapaliła się lampa. Zaraz potem ukazał 

się jakiś stary człowiek. Zszedł po schodkach.

– Mogę jakoś pomóc? – zapytał. Zabójca wysiadł z wozu.
Żeby  lepiej  widzieć,  stary  człowiek  przymrużył  oczy.  W  oślepiających  go 

światłach reflektorów dostrzegł tylko przed sobą jakąś niewyraźną sylwetkę.

– Zgubiłeś drogę? – zapytał.
– Nie.
– Motel jest od dawna nieczynny.
Zabójca podszedł bliżej. Ni z tego, ni z owego przyszło mu do głowy, że nie ma 

tu chyba nic do roboty. Bo jeśli pamięć starego człowieka jest równie zła, jak stan 
ośrodka, cała ta wyprawa mogła okazać się w ogóle niepotrzebna.

Niestety, starzec nie miał szczęścia.
Kiedy  zabójca  stanął  przed  nim  twarzą  w  twarz,  staruszek  oświadczył  z 

uśmiechem na twarzy:

– Ja cię znam.
– A to pech – mruknął zabójca.
Wystrzał  był  nagły  i  głośny.  Na  twarzy  starego  człowieka  odmalowało  się 

niedowierzanie.  Zaczął  się  powoli  cofać.  Zmarł  chwilę  później,  usiłując  dłońmi 
zatamować krew.

Zabójca zaciągnął ciało do domku. Zlustrował szybko wnętrze pełne książek i 

starych  mebli.  Zatrzymał  wzrok  na  zwłokach  starego  człowieka,  które  rzucił  na 
podłogę.

–  To  było  konieczne  –  wymamrotał  pod  nosem.  –  Sprawa  życia  i  śmierci. 

Mojej. Chwilę później wsiadł do swego samochodu i odjechał.

Na odludziu ponownie zapanowała cisza.
Tuż  po  ósmej  Maury  dojechał  na  miejsce.  Obrzucił  wzrokiem  smętne  resztki 

dawnego motelu „Pod Łosiem". Skoro dotarł aż tak daleko, postanowił na chwilę 
wysiąść z wozu. Nie spodziewał się wprawdzie znaleźć tu nikogo, ale uznał, że nie 
zaszkodzi trochę się rozejrzeć.

Nad drzwiami pierwszego domku paliło się światło. Wyjąwszy z wozu kubek z 

kawą, Maury rzucił na ziemię niedopałek. Kiedy chciał zgasić go butem, ujrzał pod 
nogami świeże ślady. Samochodowych opon i ludzkich stóp.

Detektyw  poczuł  nagle,  jak  jeży  mu  się  skóra  na  karku.  Odstawił  kubek  z 

background image

resztką kawy i bacznie rozglądając się wokół, wyciągnął pistolet.

Właściwie  nie  miał  żadnego  racjonalnego  powodu,  aby  się  bać,  lecz  to,  że 

wyszedł  żywy  z  wietnamskiej  wojny  i  potem  z  wielu  innych  niebezpiecznych 
sytuacji, zawdzięczał własnej intuicji. Tym razem też nie zamierzał jej ignorować.

– Czy ktoś tam jest? – zawołał donośnie w stronę domku. Odpowiedziało mu 

głuche milczenie.

Wszedł  na  małą  werandę  i  dopiero  tutaj  dostrzegł  pierwsze  ślady  krwi.  Przy 

drzwiach było jej więcej. W obawie, aby nie zatrzeć odcisków palców, nie dotknął 
klamki.  Postanowił  obejść  domek  i  na  tyłach  poszukać  innego  wejścia.  Ujrzał  je 
prawie natychmiast. W dobudowanym ganku. Na dodatek – nie zaryglowane.

Maury  wszedł  do  środka.  Jego  oczom  ukazał  się  makabryczny  widok.  Na 

podłodze  leżał  martwy  stary  człowiek  w  kałuży  krwi.  Chłeptał  ją  siedzący  obok 
kot. Niewiele myśląc, detektyw chwycił zwierzaka i wyrzucił go przez drzwi.

Stanęły mu przed oczyma przerażające sceny z Wietnamu.
Wraz  z  dwoma  kolegami  natknął  się  kiedyś  na  leżące  w  błocie  resztki  ciała 

młodego  żołnierza.  Otaczało  je  stado  świń.  Zabili  zwierzęta  i  zabrali  wojskową 
odznakę identyfikacyjną martwego. Nic więcej nie mogli już dla niego zrobić.

A teraz kot przywołał tamte koszmarne wspomnienia. Detektyw usiadł, wsunął 

głowę  między  kolana  i  zaczął  kląć,  dopóki  starczało  mu  tchu.  Sięgając  drżącymi 
dłońmi po komórkę, nadal odczuwał silne dreszcze.

Zadzwonił  na  policję,  a  potem  usiadł  i  czekał.  Wiedział,  że  traci  czas 

przeznaczony  na  śledztwo  prowadzone  na  zlecenie  Anthony'ego  DeMarca. 
Postanowił  jednak,  że  dla  zamordowanego  starego  człowieka  zrobi  to,  czego  nie 
mógł  uczynić  dla  tamtego  młodego  chłopaka  w  Wietnamie.  Poczeka,  aż  ktoś 
zabierze zwłoki, a także dopilnuje, aby ślady samochodowych opon i ludzkich stóp 
nie zostały przypadkiem zatarte, zanim zdoła je zbadać policja.

– Po co pan tutaj przyjechał? – ponownie zapytał policjant i ponownie Maury 

okazał mu licencję prywatnego detektywa.

Poinformował  o  odkryciu  zwłok  Franklina  Whitmana  w  jeziorze  Hagstaff, 

śledztwie  prowadzonym  przez  FBI  w  Marmet,  a  także  o  usiłowaniu  zabójstwa 
Sarah Whitman.

– Pracuje pan dla tej kobiety? – chciał wiedzieć policjant.
– Właściwie tak – odrzekł Maury. – Ale wynajął mnie jej przyjaciel.
– Rozumiem. A po co pan tutaj przyjechał?
Ustalić związek notatki w kalendarzu Whitmana z motelem „Pod Łosiem"?
–  Nie  mam  pojęcia,  do  czego  odnosił  się  tamten  zapis.  Dlatego  sprawdzałem 

background image

wszelkie miejsca, istniejące i zlikwidowane, w których nazwie występuje to słowo.

– Kto jeszcze wie, że pan się tym zajmuje? Kto oprócz zleceniodawcy?
– Pewnie połowa mieszkańców Marmet – z westchnieniem odparł detektyw.
– Kiepska sprawa – uznał policjant.
–  Nie  musi  mi  pan  tego  mówić  –  mruknął  Maury,  spoglądając  z 

zaciekawieniem na podjeżdżający niebieski samochód.

– To pewnie Claudia, córka pana Havenwortha. Przepraszam na chwilę. Proszę 

zostać, bo będę chciał zadać panu jeszcze kilka pytań.

Maury  skinął głową. Przestało  mu  się  spieszyć, bo  jego  śledztwo  znalazło  się 

ponownie w ślepym zaułku.

Obserwował  Claudię w chwili,  gdy przekazywano jej  wiadomość o tragicznej 

śmierci ojca. Zakryła rękoma twarz. Płakała. Kilka minut później wprowadzono ją 
do  domku,  aby  zidentyfikowała  ciało.  Wyszła  blada  i  drżąca.  Zrobiło  się  jej 
niedobrze. Potem usiadła ciężko przy starym piknikowym stole.

Maury odczekał chwilę, aż młoda kobieta trochę ochłonie, a potem zawrócił do 

samochodu i wyjął ze schowka butelkę whisky. Podszedł do stołu.

– Proszę się napić – powiedział. – Poczuje się pani lepiej.
Nie  podnosząc  głowy,  Claudia  wyciągnęła  rękę  po  butelkę.  Dopiero  oddając 

whisky, niechętnie podniosła wzrok.

– Kim pan jest? – spytała Maury'ego. Usiadł obok niej.
–  Jestem  człowiekiem,  który  znalazł  ciało  –  poinformował.  –  Czy  to  pani 

ojciec? Skinęła głową. Miała zapuchniętą od płaczu i zaczerwienioną twarz.

– Bardzo pani współczuję – dodał.
– Nic dziwnego, że tak się stało – oznajmiła. – Aczkolwiek spodziewaliśmy się 

tego  już przed laty, kiedy  motel był  w rozkwicie. Nie  teraz, kiedy jest od  dawna 
nieczynny.

– Dlaczego pani tak mówi? – zapytał Maury, zaskoczony słowami Claudii.
–  Swego  czasu  było  to  miejsce  wszelkiego  rodzaju  miłosnych  schadzek. 

Miejscowe prostytutki przywoziły tutaj mężczyzn poderwanych na ulicy. Rodzina 
nieraz  prosiła  tatę,  żeby  zamknął  motel,  ale  on,  jak  sądzę,  lubił  cały  ten  ruch  i 
towarzyszące mu napięcie.

– Całkiem możliwe – przyznał Maury. Claudia podniosła wzrok.
– Jest pan policjantem? – spytała.
– Nie. Prywatnym detektywem.
– Czemu pan tu przyjechał? Zgubił pan drogę?
– Nie. Szukałem tego miejsca, ale zjawiłem się za późno.

background image

–  A  kto  chciałby  oglądać  to  rumowisko?  Przecież  po  dawnym  motelu  nie 

pozostało nic.

–  Nie  jestem  tego  pewien  –  odparł  Maury.  –  Może  jednak  pozostały  jakieś 

wspomnienia... Chciałem zadać pani ojcu kilka pytań... dowiedzieć się, czy pamięta 
ludzi, którzy tutaj regularnie się zjawiali.

Claudia wywróciła oczyma.
– Och, na pewno pamiętał. Ciągle mówił o tych, którzy przyjeżdżali regularnie. 

Swego czasu sprzątałam w motelu pokoje i...

Maury chwycił Claudię za ramię.
– Pracowała pani tutaj? Oswobodziła rękę, żeby wytrzeć nos, a potem skinęła 

głową.

– Przeszło dziesięć lat. Mój były mąż zostawił mnie z dwojgiem małych dzieci. 

Musiałam je utrzymać, a nie miałam żadnego zawodu. Więc sprzątałam w motelu. 
Tata pozwalał mi samej ustalać godziny pracy.

– Gdybym pokazał pani fotografie, czy potrafiłaby pani rozpoznać twarze?
– Być może.
Chwilę później Maury rozłożył przed Claudią zdjęcia, które otrzymał od Sarah 

Whitman.

– Czy znane jest pani nazwisko Franklin Whitman? – zapytał.
–  Chodzi  o  człowieka,  którego  zwłoki  wyciągnięto  niedawno  z  jeziora 

Flagstaff?

– Tak, ale czy znała go pani przedtem? Claudia zmarszczyła czoło.
– Chyba nie.
Maury wskazał oprawione w ramki fotografie. Pierwsza, stojąca swego czasu w 

banku  na  biurku  Franklina  Whitmana,  przedstawiała  jego  samego  wraz  z  żoną 
Catherine 

malutką 

Sarah. 

Na 

drugiej, 

zrobionej 

okazji 

siedemdziesięciopięciolecia  banku,  widniała  duża  grupa  pracowników  tej 
instytucji.

Podsunął Claudii pierwsze zdjęcie.
– Poznaje pani kogoś? Zaprzeczyła ruchem głowy.
– Miła rodzina.
Znów nic. Maury pokazał drugą fotografię.
– Tutaj też uwieczniono tego samego mężczyznę – wyjaśnił. – Tym razem nie 

jest roześmiany. Może będzie łatwiej go rozpoznać.

–  O  kogo  chodzi?  –  spytała  Claudia.  Jej  spojrzenie  przesunęło  się  z  twarzy 

Whitmana na sąsiadujące z nim postacie. I nagle wykrzyknęła przenikliwie:

background image

–  Znam  tego  człowieka!  To  był  stały  gość.  Przyjeżdżał  regularnie  co  dwa 

tygodnie. Maury podniósł fotografię. Na spodniej stronie wypisano nazwiska osób, 
które  przedstawiała. Potem z  zamyśloną  miną  usiłował poskładać  w jedną  całość 
fragmenty układanki.

–  Poznaję  też  tę  kobietę  –  oświadczyła  Claudia,  stukając  palcem  w  szybkę 

osłaniającą zdjęcie. A kiedy detektyw odczytał nazwisko widniejące na odwrocie, 
dorzuciła: – Byli wtedy parą. Romansowali na całego.

– Przyjeżdżali razem?
–  Nie.  Każde  z  osobna,  własnym  samochodem.  Zapamiętałam  ich  chyba 

dlatego, że zjawiali się zawsze w ciągu dnia, a nie wieczorami, jak reszta gości.

– O której? – chciał dowiedzieć się Maury.
–  Trudno  mi  dziś  powiedzieć.  To  było  dawno  temu.  W  każdym  bądź  razie 

gdzieś  między  dziesiątą  a  piętnastą,  gdyż  o  tej  porze  kończyłam  zwykle  pracę. 
Musiałam dotrzeć do domu przed powrotem dzieci ze szkoły.

– Do licha... – mruknął poruszony detektyw. Spojrzał na siedzącą obok kobietę. 

–  Jest  prawdopodobne,  że  właśnie  w  tej  chwili  wskazała  pani  zabójcę  własnego 
ojca...

– Czy to możliwe?
–  Dowiemy  się  –  łagodnym  głosem  powiedział  Maury.  –  Na  pewno.  –

Raptownym ruchem podniósł się z miejsca. – Było miło panią poznać. I bardzo mi 
przykro z powodu śmierci ojca.

Pobiegł  do  samochodu,  wyciągnął  stare  notatki  i  zaczął  pieczołowicie 

porównywać je ze zrobionymi przed chwilą.

Larry Romfield, nazywany Sonnym,  mąż Eloise i ojciec dwojga dzieci,  zmarł 

dwa dni po kradzieży w banku.

Moira Blake, wieloletnia pracowniczka banku, emerytowana przed dwoma laty. 

Jej  mąż,  sparaliżowany  od  pasa  w  dół  na  skutek  wypadku  na  polowaniu,  zmarł 
sześć  lat  temu  po  ponad  dwudziestu  pięciu  latach  spędzonych  w  inwalidzkim 
wózku.

A  więc  Moirę  i  Sonny'ego  łączył  gorący  romans.  Ale  jaki  mogło  to  mieć 

związek ze śmiercią Whitmana?

Sonny  już  nie  żył.  Moira  nie  zaprzestała  pracy  w  banku,  nie  zmieniła  trybu 

życia  i  nadal  tkwiła  spokojnie  w  tym  samym  domu,  w  którym  mieszkała  wraz  z 
mężem. Nie zauważono, aby się nagle wzbogaciła, nie szastała pieniędzmi.

Do rozszyfrowania pozostawał jeszcze „Łoś".
Dlaczego w kalendarzu Franklina Whitmana powtarzał się ten piekielny zapis? 

background image

Sfrustrowany detektyw aż jęknął w duchu.

Nagle  przyszła  mu  do  głowy  zaskakująca,  ale  być  może  prawdziwa  myśl.  A 

może kalendarz nie był własnością Whitmana?

Sarah Whitman wspomniała mimochodem, iż niejaki Harmon Weatherly robił 

porządek równocześnie w dwóch biurkach. Może po prostu pomylił kalendarze?

Maury postanowił zrobić takie założenie i zaczął analizować dalej.
Jakie konsekwencje mogłaby mieć zamiana biurowych kalendarzy?
Gdyby  nie  znaleziono przypadkiem  ciała  Whitmana,  nie  miałaby, oczywiście, 

żadnego znaczenia. Ale zbrodnia sprzed lat została odkryta i tryby sprawiedliwości 
poszły  ponownie  w  ruch.  Do  Marmet  przyjechała  córka  zmarłego  i  zażądała 
wydania  odnalezionych  zwłok.  Sprawa  Whitmana  została  wznowiona 
automatycznie  przez  miejscową  policję,  a  jako  że  delikwent  nie  uciekł  z 
pieniędzmi, do miasta zawitali agenci FBI i zaczęli szukać skradzionego miliona.

I  wtedy  Harmon  Weatherly  wręcza  córce  zamordowanego  wiceprezesa banku 

pudełko z rzeczami pozostałymi po ojcu.

Zamyślony Maury podrapał się w głowę.
Co dalej?
W  jakiś  sposób  zabójca  odkrywa,  że  przez  pomyłkę  zamieniono  kalendarze. 

Oznacza to, że odkrycie tego faktu przez policję, a także rozszyfrowanie znaczenia 
notatki, może okazać się dla niego śmiertelnym zagrożeniem.

Sonny Romfield odpadał. Nie żył od lat.
Oprócz  niego istniała  tylko  jedna  osoba,  która  zrobiłaby absolutnie  wszystko, 

aby prawda nigdy nie wyszła na jaw.

Osobą tą była dawna kochanka Sonny'ego.; Moira Blake.
Maury  nie  miał  pojęcia,  w  jaki  sposób  tej  parze  udało  się  obrabować  bank  i 

spowodować  śmierć  Franklina  Whitmana,  ale  był  gotów  założyć  się  o  każde 
pieniądze,  że  właśnie  przed  chwilą  rozwikłał  sprawę  kradzieży  w  banku  i 
zabójstwa sprzed dwudziestu lat.

Uśmiechnął  się  z  satysfakcją.  Był  naprawdę  dobrym  detektywem.  Postanowił 

zwiększyć pobierane honoraria.

Wyskoczył z samochodu i zawrócił do domku i policjantów. Uznał bowiem, że 

powinien  zawiadomić  ich  natychmiast  o  swym  odkryciu.  Nie  pomoże  to  już 
wprawdzie nieszczęsnemu starcowi, ale przy życiu pozostawała jeszcze Sarah. Tej 
dziewczynie w każdej chwili groziło śmiertelne niebezpieczeństwo.

Przekazawszy  informację,  Maury  wrócił  biegiem  do  wozu  i  błyskawicznie 

opuścił  teren  dawnego  motelu.  Jadąc,  wyciągnął  komórkę  i  wystukał  numer 

background image

chlebodawcy.  Na  widok  światełka  oznajmiającego  wyładowaniu  baterii  zaklął 
szpetnie pod nosem. Rzucił telefon na siedzenie pasażera i wcisnął pedał gazu.

Od  domu  Tony'ego  dzieliła  go  zaledwie  półgodzinna  jazda.  Wkrótce  będzie 

mógł powiedzieć szefowi osobiście o swym odkryciu.

– Aresztowali Charlesa Bartletta! – na widok Tony'ego wchodzącego do domu 

wykrzyknęła podekscytowana Sarah.

– Co takiego?
– Dzwoni  Roń  Gallagher  –  oznajmiła.  W  jej  głosie brzmiała  wyraźna  ulga.  –

Sam ci to powie.

Tony  wziął  słuchawkę  i  przyłożył  do  ucha.  Drugą  ręką  przyciągnął  Sarah  do 

siebie i uścisnął.

– Czy to prawda?
W odpowiedzi Tony usłyszał radosny śmiech Gallaghera.
– Wczoraj wieczorem mieliśmy anonimowy telefon. Wcześnie rano załatwiłem 

nakaz  aresztowania  i  pojechaliśmy  do  domu  Bartletta.  Pokazałem  mu  nakaz. 
Wyglądał  na  zdziwionego,  ale  się  nie  zdenerwował.  Zapytałem,  czy  ma strzelby. 
Potwierdził.  Poprosiliśmy,  aby nam je  pokazał,  więc to  zrobił. Z  jednej strzelano 
niedawno. Była nie wyczyszczona. Pytałem Bartletta, czy ostatnio polował. Mimo 
że  gwałtownie  zaprzeczył,  zabraliśmy  broń  do  analizy,  a  jego  samego  na 
przesłuchanie.

Analiza wykazała niezbicie, że z tej właśnie broni pochodzi łuska i wystrzelony 

nabój,  który  wyciągnęliśmy  ze  ściany  pańskiego  domu.  Natychmiast 
aresztowaliśmy faceta.

– Chce pan powiedzieć, że to Charlie Bartlett ukradł z banku pieniądze i zabił 

Franklina Whit-mana? – z niedowierzaniem zapytał Tony i pokręcił głową.

–  Agenci  FBI  są  zadowoleni  z  wyniku  dochodzenia.  Podobnie  zresztą  jak  ja 

sam. Bo z jakiego innego powodu ten człowiek chciałby pozbawić życia Sarah? –
zapytał  szeryf.  –  Gdyby  udało  mu  się  szybko  ją  uciszyć,  nie  byłoby  dalszego 
dochodzenia  z  powodu  braku  dowodów.  To  obecność  Sarah  postawiła  miasto  na 
nogi.

– Charlie Bartlett? Nie do wiary. – Tony nie mógł otrząsnąć się z wrażenia. –

Przecież  jest  ode  mnie  niewiele  starszy,  najwyżej  cztery  lata.  A  więc  przed 
dwudziestu laty wykradł z banku milion dolarów, wrobił w to Franklina Whitmana, 
pozbawił go życia i ożenił się z najbogatszą dziewczyną w całym mieście? A przy 
tym nikt o nic go nie podejrzewał?

– Na to wygląda – mruknął szeryf.

background image

– Pewnie tak jest – uznał Tony. – Dzięki za telefon.
Odwiesił słuchawkę, odwrócił się do Sarah i wziął ją w objęcia.
– Już po wszystkim! – wykrzykiwała. – Dzięki Bogu!
Tony  cieszył  się  razem  z  nią,  ale  wyczuwał  podświadomie,  że  coś  jest  nie  w 

porządku.  Znał  Charlie'ego  całe  życie  i  nie  sądził,  aby  Bartlett,  mimo  że  swego 
czasu należał do młodzieżowego gangu, potrafił obmyślić i zrealizować, zwłaszcza 
w pojedynkę, tak perfidny i śmiały plan.

– Obstawa może już wracać do domu. Wszyscy mogą się rozjechać – oznajmiła 

Sarah.

– Masz na  myśli także własną osobę? – cierpkim tonem zapytał  Tony,  czując 

ból czekającego go rozstania.

– Ja uciekać nie zamierzam.
– Pójdę poinformować strażników, że są wolni – oznajmił.
– Dunn i Farley już pakują swoje manatki.
– Wielka była z nich pociecha – zadrwił zdegustowany.
–  To  nie  ich  wina,  że  zostali  nafaszerowani  narkotykami  –  w  obronie 

ochroniarzy  wystąpiła  Sarah.  –  To  samo  dzieje  się  co  krok  z  kobietami,  które 
potem zostają najczęściej zgwałcone, i nie potrafią nawet powiedzieć, gdzie to się 
stało ani kto to zrobił.

– Wiem, wiem. Powinienem ich przeprosić.
–  Lubię  cię  za  to,  że  grasz  czysto.  Z  wyjątkiem  łóżka.  Tam  wcale  nie 

postępujesz fair.

Tony musnął wargami jej szyję.
– To dlatego, Sarah Jane, że miłość nie jest grą. To poważna sprawa.
–  Jasne.  Jak  coś  takiego  mogło  przyjść  mi  do  głowy  –  wymamrotała, 

wyciągając  szyję  i  poddając  się  z  lubością  dalszym  pieszczotom  jego  gorących 
warg.

Przerywając błogi nastrój, Tony pocałował Sarah w usta i oznajmił:
–  Muszę  pogadać  z  tymi  ludźmi.  Miała  jeszcze  rozanieloną  minę,  kiedy  w 

pokoju pojawiła się Lorett.

– Czy moglibyście mi wyjaśnić, skąd to całe zamieszanie? – spytała.
–  Ciociu,  już  po  wszystkim!  Aresztowali  człowieka,  który  chciał  mnie  zabić. 

Teraz tatuś będzie mógł spoczywać w pokoju.

Lorett popatrzyła z powagą na Sarah.
– To chyba jeszcze nie koniec – oświadczyła ponurym tonem. Sarah z jękiem 

rzuciła się w objęcia ciotki.

background image

–  Przestań,  proszę,  krakać!  Ciesz  się  wraz  ze  mną.  Bądź  szczęśliwa,  że 

zbrodniarz jest już za kratkami.

– Oczywiście, że cieszę się wraz z tobą, drogie dziecko.
Lorett  uściskała  mocno  wychowanicę,  która  po  chwili  wyzwoliła  się  z  objęć 

ciotki i podekscytowana zaczęła krążyć po pokoju.

– Nie mam pojęcia, od czego zacząć – stwierdziła Sarah, gotowa do działania. –

Aha, już wiem. Od pogrzebu tatusia. Zostanie pochowany obok mamy.

–  Jutro  wyjeżdżam  –  oznajmiła  Lorett.  –  To  wszystko  możesz  załatwić  beze 

mnie.

– Tak. Oczywiście. – Sarah posmutniała nagle. – Sądziłam jednak, ciociu, że... 

Lorett ujęła w dłonie twarz wychowanicy i spojrzała jej prosto w oczy.

– Czekają cię teraz ważne osobiste decyzje, które musisz  powziąć  sama. Nikt 

inny nie powinien mieć na nie żadnego wpływu. Mają pochodzić wprost z twego 
serca.

Pod powiekami Sarah poczuła łzy. Zamrugała gwałtownie oczyma.
– Wszystko będzie dobrze. Ciociu, już nigdy  nie będziesz musiała o  mnie  się 

martwić.

– Nie gadaj głupstw, dziecinko. Zawsze będę się martwiła. To przywilej matki. 

Sarah zarzuciła Lorett ręce na szyję.

–  Mówię  to  chyba  zbyt  rzadko,  ale  musisz  wiedzieć,  że  bardzo  cię  kocham. 

Jesteś  najlepszą  matką,  jaką  mogłabym  sobie  wymarzyć.  Powinnam  być  głęboko 
wdzięczna biologicznej rodzicielce, że zadbała o to, abyś to właśnie ty została moją 
opiekunką.

Lorett zmarszczyła czoło, a potem pociągnęła Sarah delikatnie za włosy.
– Wymagają podcięcia – uznała. – Mam iść po nożyczki?
– Nie.
Popatrzyły  na  siebie  spod  oka  i  równocześnie  wybuchnęła  śmiechem.  Swego 

czasu  Lorett  przystrzygła  Sarah  włosy.  Trzeba  przyznać,  że  efekt  nie  zadowolił 
żadnej z nich, a mówiąc szczerze, był kompletną katastrofą.

– Pogadamy później – obiecała wychowanicy. – Teraz zadzwonię na lotnisko, 

żeby zarezerwować miejsce w samolocie.

Obawiając się, że zaraz obie się rozpłaczą, Sarah opuściła pokój.
Zupełnie nie wiedziała, co robić. Czy wracać do Nowego Orleanu, czy zostać z 

Tonym. Tony wprawdzie twierdził uparcie, iż łączy ich coś więcej niż seks, ale nie 
wyznał jej miłości i nie powiedział wprost, że chciałby, aby byli razem.

I nie padło ani słowo o małżeństwie.

background image

Z  okna  w  bibliotece  Sarah  dostrzegła  Tony'ego  zatopionego  w  rozmowie  z 

dowódcą strażników. Zadowolona, że wreszcie pozbyła się obstawy, przemierzyła 
wszystkie pomieszczenia, starając się utrwalić w pamięci ich wygląd.

W salonie Lorett rozmawiała  nadal przez telefon. W holu pojawili się  Dunn i 

Farley z walizkami w ręku.

– Dziękuję wam, panowie – powiedziała Sarah. – Już wyjeżdżacie?
– Tak, proszę pani – odrzekli jednogłośnie.
–  A  więc  dobrej  drogi.  Aha,  idąc  do  samochodu,  powiedzcie  Tony'emu,  że 

wybieram się na tyły domu.

– Dobrze, proszę pani.
Wyszła kuchennymi drzwiami i po chwili znalazła się na tarasie. Wsunęła palec 

w dziurę w ścianie, skąd wyciągnięto pocisk, który miał ją uśmiercić.

– Ale  nie zginęłam  – mruknęła do siebie pod  nosem i  odwróciła się  w stronę 

jeziora.

Z  tarasu roztaczał się wspaniały  widok. A jasny,  słoneczny  dzień, aczkolwiek 

zimny, stanowił idealną oprawę dla spokojnej, połyskliwej toni. Gdyby tylko Sarah 
zadała  sobie  trud  i  zerknęła  w  prawo,  uzmysłowiłaby  sobie,  że  jezioro  jest 
dokładnie tym, czym miało być, kiedy je tworzono. Źródłem zasilania elektrowni 
wodnej, a także miejscem wypoczynku.

Ruszyła odruchowo w stronę przystani. Zapragnęła popatrzeć z bliska na wodę i 

oswoić  się  z  obecnością  ponurej  toni,  połyskliwej  niby  czarne  lustro.  Musiała 
wreszcie pozbyć się wszelkich obaw. Przypomniała sobie ostrzeżenie Tony'ego, że 
nie powinna nigdzie chodzić sama, zawróciła odruchowo w stronę domu, lecz zaraz 
potem  zganiła.  się  za  tchórzostwo  i  raźnym  krokiem  zeszła  z  tarasu.  Charles 
Bartlett, jedyny człowiek, który  jej zagrażał, siedział w areszcie.  Była całkowicie 
bezpieczna.

Sarah  czuła na  twarzy  ciepłe promienie  słońca. Zrobiło  się gorąco.  Czerwony 

golf  oblepiał  ciało.  Miała  na  sobie  ulubione  dżinsy  i  tenisówki.  Idąc  w  stronę 
przystani, przypomniała sobie, że musi poprosić szeryfa o zwrot czarnych pantofli. 
Znaleziono na nich tylko jej własne odciski palców. Bartlett okazał się wprawdzie 
bardzo przebiegły, mimo to jednak wpadł.

Zatrzymała  się  u  stóp  mola  i  ogarnęła  wzrokiem  jezioro.  Prawie  natychmiast 

poczuła bolesny skurcz brzucha. Odetchnęła głęboko, żeby opanować ogarniający 
ją strach, i weszła na drewniany pomost. Miał kilkanaście metrów długości. Plusk 
fal  odbijających  się  od  podtrzymujących  go  pali  nie  miał  w  sobie  nic 
złowieszczego. Wręcz przeciwnie, wywoływał kojące wrażenie. Pomost był tylko i 

background image

wyłącznie  spokojnym miejscem,  w którym cumowano  łodzie.  Pod  stopami  Sarah 
lekko zatrzeszczały deski. W taki oto sposób witało ją stare molo.

Po chwili znalazła się na końcu pomostu. Stanęła i zaczęła rozglądać się wokół 

siebie. Wodę oświetlały ostre promienie słońca. W geście dziękczynienia Sarah na 
krótką chwilę opuściła głowę.

Kiedy  podniosła  wzrok,  jej  oczom  ukazało  się  stado  dzikich  gęsi,  które 

poderwały się z wody. Zatoczyły w powietrzu duże koło i poleciały na południe.

– Do zobaczenia na wiosnę – szepnęła Sarah.
Na wiosnę? Czy naprawdę stanie się częścią życia Silka DeMarca?
Rzuciła  okiem  w  stronę  domu.  Z  miejsca,  w którym się  znajdowała, nie  było 

nikogo widać. Pomyślała z żalem o czekającym ją wkrótce pożegnaniu z Tonym. 
Żeby  choć  trochę  się  zrelaksować,  usiadła  na  końcu  mola.  Prawie  dotykając 
stopami powierzchni wody, odchyliła się w tył, oparła na rękach i uniosła twarz ku 
słońcu.

W  chwili  gdy  grupa  strażników  ładowała  do  furgonetki  przywieziony  sprzęt, 

pod dom DeMarca podjechał Roń Gallagher.

Ruszył  w  stronę  Tony'ego,  odetchnąwszy  głęboko.  Miał  przed  sobą  trudne 

zadanie.

–  Musimy  pogadać  –  oznajmił.  Rozradowany  pan  domu  poklepał  szeryfa  po 

ramieniu.

– Moje gratulacje. Wykonał pan dobrą robotę.
– Z gratulacjami niech pan jeszcze poczeka – wymamrotał Gallagher. – Mamy 

problem. Tony odruchowo zesztywniał.

– Co za problem?
– To nie Charles Bartlett strzelał do Sarah – oznajmił ponurym tonem. – Był w 

tym czasie w Portlandzie.

– O rany – jęknął Tony. – Jest pan pewny?
– Przed prawie czterystoma świadkami stał na podium.
Tony podbiegł do furgonetki. Jej załoga szykowała się do odjazdu.
–  Poczekajcie  –  polecił.  –  Jak  się  okazuje,  sprawa  nie  została  jeszcze 

zakończona.  Zanim  zdołał  udzielić  strażnikom  bliższych  wyjaśnień,  pod  dom 
podjechał  Maury  Overstreet.  Wyskoczył  z  samochodu,  roześmiany  dosłownie  od 
ucha do ucha.

– Szeryfie, spada nam pan jak z nieba – oświadczył rozanielony.
– O co chodzi? – zapytał Tony.
Maury  wyciągnął  fotografię,  położył  na  masce  wozu  Gallaghera,  a  potem 

background image

sięgnął po własne notatki.

– Wcześnie rano pojechałem do motelu „Łoś" i znalazłem tam świeżego trupa. 

Początkowo uznałem to za duże utrudnienie prowadzonego przeze mnie śledztwa... 
no i za pechowe zrządzenie losu w stosunku do tego starego człowieka.

– Niech pan mówi, o co chodzi – ponaglił detektywa szeryf.
– W każdym bądź razie czekałem na  miejscu, aż zjawi się Królewska Konna, 

bo musiałem przecież wyjaśnić, skąd tam się wziąłem.

Kiedy tak siedziałem zgnębiony, bo właśnie został zabity jedyny świadek, który 

mógł  rzucić  jakieś  światło  na  wydarzenia  w  motelu,  przyjechała  córka  tego 
człowieka. Przed laty pracowała w motelu jako sprzątaczka. Pokazałem jej zdjęcia. 
Whitmana  w  ogóle  nie  rozpoznała,  ale  zidentyfikowała  dwóch  innych 
pracowników banku w Marmet.

– Kogo? – zapytał Tony.
–  Sonny'ego  Romfielda  i  Moirę  Blake.  Podobno  łączył  ich  gorący  romans. 

Romfield,  jak  wiadomo,  zginął  w  wypadku  drogowym  dwa  dni  po  zniknięciu 
pieniędzy  z  banku.  Nie  mogłem  wyobrazić  sobie  związku  między  kradzieżą  a 
usiłowaniem  zabicia  Sarah,  więc  zacząłem  wracać  myślami  wstecz.  To  najlepsza 
metoda, kiedy śledztwo utknie w martwym punkcie.

– Dobrze wiedzieć – mruknął szeryf.
– Maury, na litość boską, mów dalej – tym razem ponaglił detektywa Tony.
–  W  porządku,  już  mówię.  Sarah  nie  była  warta  zachodu,  chyba  że  w  jej 

posiadaniu znajdowało się coś, co mogło pomóc zidentyfikować mordercę.

– Coś? Co to mogło być? – spytał Gallagher.
– Kalendarz? – zgadywał Tony.
– Fakt – potwierdził Maury, spoglądając z uznaniem na chlebodawcę.
–  Dysponuję  kopią  tego  kalendarza  –  przypomniał  szeryf.  –  Nie  ma  tam 

przecież  nic,  co  mogłoby  wskazać  zabójcę.  Nawet  te  zapiski  o  „Łosiu"  to  żaden 
trop.

–  Cała  sprawa  polega  na  tym,  że  do  motelu  „Łoś"  jeździł  nie  Whitman,  lecz 

Romfield – oświadczył detektyw. – Podczas rozmowy z wami obiło mi się o uszy, 
że  Harmon  Weatherly  równocześnie  uprzątał  w  banku  dwa  biurka.  Czyżby  więc 
pomylił kalendarze? I Moira Blake zorientowała się, że w posiadaniu Sarah znalazł 
się kalendarz jej amanta? W ten sposób zostałby ujawniony ich intymny związek.

–  Skurczybyk!  –  warknął  Tony.  –  Co  to  Moira  mówiła  o  Sonnym  podczas 

kolacji?  Aha,  już  wiem.  Wyjeżdżał  z  Marmet,  żeby  załatwić  sobie  rozwód.  Kto 
byłby lepiej poinformowany niż kochanka?

background image

Maury'ego rozpierała duma.
– Zamierzali oboje prysnąć z forsą. W jakiś sposób Whitman jednak przejrzał 

ich  plany,  więc  musieli  uciszyć  go  na  zawsze,  żeby  ukryć  rabunek.  Jedyną  nie 
przewidzianą  rzeczą  okazała  się  nagła  tragiczna  śmierć  Romfielda.  Pani  Blake 
została więc sama...

– Co stało się z pieniędzmi? – zapytał szeryf.
– O to należałoby spytać Moirę – odezwał się Tony.
– Panie DeMarco!
Tony odwrócił się w stronę Dunna i Farleya, wychodzących z domu.
– Pani Whitman prosiła, aby powiedzieć panu, że idzie na spacer. Och, Boże! 

Tylko nie to!

– Dokąd poszła?
– W stronę przystani.
–  Jezu! –  jęknął  Tony  i  rzucił  się  biegiem  do  domu,  a  za nim ruszyli  Dunn i 

Farley. Wołając Sarah. na cały głos, przebiegł parter. W holu natknął się na Lorett. 
Miała przerażoną minę i bladą twarz.

– Gdzie ona jest? – zapytał.
– Dzieje się coś złego – wyjęczała ciotka Sarah. – Woda. Moją dziecinkę chce 

zabrać woda.

– Co to, do diabła, ma znaczyć? – zapytał Gallagher.
– Niech pan nie pyta, tylko pomoże mi ją znaleźć! – krzyknął Tony do szeryfa. 

Lorett usiłowała biec za nimi, lecz jej nogi odmówiły posłuszeństwa. Zmartwiała z 
przerażenia i strachu.

Do  uszu  Sarah  dotarło  wołanie  Tony'ego.  Odwróciła  się  uśmiechnięta  i 

pomachała  ręką  na  znak,  że  słyszy  jego  szybkie  kroki  na  tarasie.  W  tej  chwili 
poczuła  jednak  nagły  przypływ  paniki.  Usiłowała  zerwać  się  na  nogi,  lecz  nie 
mogła. Coś chwyciło ją mocno za stopy i zaczęło wciągać w toń jeziora.

Zanim nad głową przerażonej Sarah zamknęła się ciemna otchłań, udało się jej 

szybko  wciągnąć  do  płuc  trochę  powietrza.  Walcząc  bezskutecznie  z 
przeciwnikiem o niemal  nadludzkiej  sile, czuła,  że oddala  się od  brzegu jeziora  i 
powierzchni wody, i coraz głębiej pogrąża w otaczającej ją topieli.

background image

ROZDZIAŁ OSIEMNASTY

Tony widział, jak Sarah idzie pod wodę. Krzyknął głośno, ale w jednej chwili 

zniknęła mu z oczu.

Za jego plecami szeryf Gallagher wydawał przez radio jakieś rozkazy, a Maury 

ściągał ubranie. W drodze do przystani Tony zrzucił buty. Dotarł do końca mola i 
skoczył  na  głowę.  Zaraz  jednak  wynurzył  się  z  wody,  żeby  na  powierzchni 
odszukać jakiś ślad. Chwilę później tuż obok niego pojawił się detektyw.

– Widzisz ją? – zawołał.
– Nie! – odkrzyknął Tony.
Jezioro  było  idealnie  spokojne,  bez  jakichkolwiek  zawirowań  na  wodzie,  nie 

było nawet śladu pęcherzyków powietrza wydostających się na powierzchnię.

Sarah  była  w  stanie  myśleć  tylko  o  jednym.  Potrzebowała  powietrza.  Woda 

była  zimna  i  ciemna. Wywoływała ucisk  na  bębenki  uszne  i  nozdrza,  usiłując  za 
wszelką  cenę  wedrzeć  się  tam,  gdzie  zachowały  się  jeszcze  resztki  życiodajnego 
tlenu.

Próbowała  wyrwać  się  z  rąk  obejmujących  ją  w  pasie  i  wciągających  w  głąb 

wody. Starała się chwycić napastnika z boku. Nadaremnie, gdyż wyślizgiwał się z 
dłoni. Dopiero po chwili uzmysłowiła sobie, że ma do czynienia z kimś ubranym w 
skafander nurka. Człowiek ten też nie mógł nic dostrzec w ciemnej wodzie. Myśl ta 
napełniła  Sa-rah otuchą  i  podsunęła pewien  pomysł.  Gdyby udało  się  jej  zedrzeć 
napastnikowi  maskę  z  twarzy  lub  pozbawić  go  butli  z  tlenem,  w  którą  był  z 
pewnością  wyposażony,  on  także  nie  miałby  czym  oddychać.  Tylko  wówczas 
istniała szansa ocalenia życia.

Zebrała  wszystkie  siły,  obróciła  się  i  znalazła  twarzą  w  twarz  z  zabójcą. 

Szarpnęła za jego maskę, odłączyła końcówkę przewodu prowadzącego do butli.

Straciwszy  dopływ  tlenu,  wpadł  na  chwilę  w  panikę.  Sarah  natychmiast  to 

wykorzystała. Mobilizując resztki sił, wyrwała się z rąk zabójcy i rozpaczliwymi, 
nerwowymi ruchami popłynęła w górę, by szukać ocalenia na powierzchni wody.

Gdy  tylko  wynurzyła  twarz,  zaczęła  dławić  się  i  krztusić.  Ledwie  żywa,  nie 

miała siły ani odwagi spojrzeć za siebie.

Prawie  natychmiast  dostrzegł  ją  Tony.  Zaraz  potem  jednak  tuż  za  Sarah 

pojawiły się pęcherzyki powietrza. A to oznaczało, że jeszcze nie była bezpieczna.

Płynęła do Tony'ego, rozpaczliwie odpychając się nogami i rozcinając rękoma 

powierzchnię wody. Wiedziała, że gdyby teraz dosięgły ją silne ręce napastnika i 

background image

wciągnęły ponownie pod powierzchnię, nie dałaby rady się wyzwolić. Nie byłoby 
dla  niej  ratunku.  Zginęłaby  dokładnie  tak,  jak  ojciec.  Pozostawiony  na  pastwę 
topieli.

Gdy już nie miała siły, aby wykonać choćby jeden ruch, poczuła, jak obejmują 

ją silne męskie ramiona.

Dopiero gdy Tony dotknął twarzy Sarah i przyciągnął ją do siebie, uwierzył, że 

jest żywa. Podtrzymując rękami jej nagle zwiotczałe ciało, zawołał:

– Musisz wydostać się na brzeg! Dopłyniesz o własnych siłach?
–  Chyba  tak  –  odparła,  mobilizując  się,  i  zaraz  potem  z  jej  ust  wydarł  się 

przeraźliwy krzyk, gdyż poczuła na plecach jakieś dotknięcie.

– To ja – uspokoił ją Maury. – Nie denerwuj się, dziewczyno. Jesteś w dobrych 

rękach. Sarah wiedziała jednak, że niebezpieczeństwo jeszcze nie minęło. Dopóki 
nie znajdzie się na brzegu, nie może pozwolić sobie nawet na chwilę odprężenia. 
Popatrzyła przed siebie i nagle ujrzała ciotkę; brodząc w wodzie, Lorett podążała w 
jej kierunku. Dopiero w tej chwili Sarah uwierzyła w swe ocalenie.

Tony otoczył ramieniem jej szyję.
– Oprzyj się na mnie. Doholuję cię do brzegu.
– On nie zrezygnuje – jęknęła przerażona. – Nadal będzie chciał mnie zabić.
– To nie on, lecz ona – wyjaśnił Tony. – I już nic ci nie zrobi.
– O czym ty mówisz?
– Najpierw dostańmy się do brzegu. Tam pogadamy.
Płynęła, mając po jednej stronie Tony'ego, a po drugiej Maury'ego. A więc za 

wcześnie  się  cieszyli.  Widocznie  Charles  Bartlett  nie  działał  sam.  Miał 
wspólniczkę.

Na wysokości końca mola dotarła do nich Lorett. Zanurzona w wodzie po pas, 

rozpaczliwym gestem chwyciła Sarah za ramię i zaczęła popychać ją w stronę lądu.

–  Wyciągnijcie  ją!  –  krzyknęła  przeraźliwie.  –  Wyciągnijcie  natychmiast  z 

wody!

Gdy  tylko  Tony  dotknął  stopami  gruntu,  wziął  Sarah  na  ręce  i  zaczął  nieść 

przez wodę ku domowi.

Na brzegu czekali na nich szeryf Gallagher i jego ludzie.
Sarah zaczęła się wyrywać.
– Tony, puść mnie! Sama potrafię chodzić.
Posłuchał, ale jej nogi odmówiły posłuszeństwa. Chwycił więc Sarah ponownie 

na ręce i ruszył w stronę domu.

– Tony, ja...

background image

– Zamknij się. Do diabła, zamknij się wreszcie – warknął.
–  Dlaczego  jesteś  na  mnie  zły?  –  spytała,  zaskoczona  tak  ostrą  reakcją 

Tony'ego.  Zrobiło  mu  się  ciemno  przed  oczyma.  Tuż  przed  wejściem  na  taras 
potknął się i zatrzymał. Nie wypuszczając z objęć słodkiego ciężaru, opadł ciężko 
na trawę.

– Tony...
– Och, Boże! – wyjęczał i skrywszy twarz w zagłębieniu szyi Sarah, rozpłakał 

się jak małe dziecko.

Dopiero  teraz  doznała  prawdziwego  wstrząsu.  Po  raz  pierwszy  poczuła  chłód 

skóry,  ciężar  przemoczonego  ubrania,  wodę  chlupiącą  w  butach.  Nadal  piekły  ją 
oczy  i  widziała  jak  przez  mgłę.  Czuła,  że  koszmar  jeszcze  się  nie  skończył. 
Czekało ją wiele dramatycznych chwil. Przywarła mocno ciałem do Tony'ego.

Maury podniósł z ziemi porzucone ubranie i nie oglądając się za siebie, poszedł 

w  stronę  domu.  Do  Sarah  i  Tony'ego  zbliżyła  się  Lorett.  Dotknęła  głowy  swej 
wychowanki, a potem pleców Tony'ego.

–  Musisz  wstać  –  poleciła  mu  cicho,  lecz  stanowczo.  –  Trzeba  natychmiast 

zabrać ją do domu.

Słowa starszej pani poderwały Tony'ego na nogi. Przytulił do siebie Sarah.
–  Jestem  przy  tobie,  dziecinko  –  pocieszyła  ją  ciotka.  –  Ale  musisz  się 

pospieszyć. Odwróciła się nerwowo przez ramię. Czuła, że w topieli nadal czai się 
niebezpieczeństwo.

Pomagała wychowanicy zdjąć w łazience mokre ubranie.
– Najpierw powinnaś się rozgrzać, a potem włożyć coś suchego – oznajmiła. –

Wejdź pod prysznic i zmyj z siebie to paskudztwo, a potem wytrę cię do sucha.

Sarah trzęsła się tak bardzo, że ledwie mogła utrzymać się na nogach. Ustąpił 

przypływ  adrenaliny,  który  sprawił,  że  udało  się  jej  wyrwać  napastnikowi. 
Świadoma,  że  w  każdej  chwili  może  wpaść  ponownie  w  ręce  Moiry  Blake, 
czyhającej gdzieś w pobliżu, znalazła się na granicy wytrzymałości psychicznej.

– Dlaczego właśnie ona? – załamana, spytała ciotkę.
–  Wchodź  pod  prysznic  –  poleciła  Lorett  i  kiedy  wychowanica  weszła  do 

kabiny  i  znalazła  się  pod  strumieniem  ciepłej  wody,  wycofała  się  z  łazienki  i 
zamknęła za sobą drzwi.

Sarah wycisnęła na dłoń trochę szamponu i zabrała się za mycie głowy. Drzwi 

otworzyły się ponownie i zaraz potem zamknęły, lecz nie zwróciła na to większej 
uwagi. Po chwili poczuła na plecach dotyk czyjejś ręki. Drgnęła nerwowo.

– Tony, jak możesz tu wchodzić! Obok jest przecież ciocia.

background image

–  Już  sobie  poszła  –  odparł.  Zrzucił  szybko ubranie  i  po  chwili  znalazł  się  w 

brodziku. – Pozwól, że ja to zrobię – powiedział ciepłym głosem i zaczął spłukiwać 
szampon z włosów Sarah. Potem podał jej gąbkę i mydło.

Ubierali  się  w  milczeniu,  nie  dotykając  nawzajem,  lecz  spoglądając  na  siebie 

spragnionym wzrokiem. Tony usiadł na brzegu łóżka.

– Sądziłem, że już nie żyjesz – oznajmił łamiącym się głosem. – Sarah, wiem, 

że nie jest to chwila najbardziej romantyczna, ale muszę ci  coś wyznać. Kocham 
cię. I pragnę spędzić z tobą resztę życia. Stałaś się dla mnie kimś najważniejszym. 
Muszę wiedzieć, czy twoje odczucia są takie same.

– Och, Tony! – Z okrzykiem radości Sarah usiadła mu na kolanach. – Ja też cię 

kocham.  Nie  przejmuję  się  tym,  że  zbliżyliśmy  się  do  siebie  tak  szybko  i  to  w 
takich  dramatycznych  okolicznościach.  Gdy  tylko  próbowałam  sobie  wyobrazić, 
jak będzie wyglądało moje życie bez ciebie, popadałam w czarną rozpacz.

–  Przeniosę  się  do  Nowego  Orleanu  –  oświadczył.  –  Możemy  założyć  tam

trzeci  klub.  Najwyższa  pora,  abym  rozwinął  działalność.  Uczynię  wszystko,  aby 
usłyszeć, że zgodzisz się zostać moją żoną.

Z sercem przepełnionym radością Sarah otoczyła Tony'ego ramionami.
– Wyjdę za ciebie, wyjdę. Jeśli chcesz, mogę powtórzyć to tysiąc razy.
– Teraz muszę tylko zabrać cię z tego miejsca – stwierdził.
– Ale...
–  Policja  zna  nazwisko  przestępczyni.  Moira  nie  będzie  mogła  ukrywać  się 

przez całe życie. Złapią ją, wcześniej czy później.

– Sama nie wiem, co o tym myśleć – bez przekonania mruknęła Sarah. – Nadal 

nie mogę uwierzyć w winę Moiry Blake.

– Szeryf Gallagher przeszukuje w tej chwili jej dom.
– Ale w jaki sposób weszła w posiadanie strzelby Charlesa Bartletta?
–  Moira  przyjaźni  się  z  Tiny,  jego  żoną.  Pewnie  znała  zwyczaje  tej  pary  i 

dostała się do domu podczas jej nieobecności.

– Czemu wraz z Sonnym Romfieldem zabiła mojego ojca? Nie mogli po prostu 

ukraść z banku pieniędzy i uciec?

–  Kto  wie?  Może  przyłapał  ich  na  gorącym  uczynku?  A  może  oboje  chcieli 

posłużyć się twoim ojcem jako kozłem ofiarnym, zrzucając na niego całą winę, tak 
aby mogli dalej spokojnie żyć, nie obawiając się nikogo ani niczego?

– To wszystko tylko przypuszczenia, prawda?
Zanim  Tony  zdążył  odpowiedzieć,  zabrzmiał  dzwonek  telefonu.  Tony 

natychmiast podniósł słuchawkę.

background image

– Słucham?
– Cześć, Tony. Mówi Gallagher. Znaleźliśmy pieniądze.
– Co takiego?! Gdzie?
– Były w kufrze na strychu Moiry Blake.
– No, to chyba załatwia sprawę.
–  Tak.  Ta  kobieta  ma  na  sumieniu  tyle  przestępstw,  że  adwokaci  nie  będą 

wiedzieli, od czego rozpocząć jej obronę.

– Czy wiadomo, gdzie się znajduje?
– Jeszcze nie. Zostawiła samochód, podobnie zresztą jak dokumenty i osobiste 

rzeczy. Nie zajdzie daleko w mokrym skafandrze.

– Fakt – przyznał Tony. – Kiedy pan ją znajdzie, proszę dać znać.
– O co chodzi? – spytała Sarah, kiedy Tony odwiesił słuchawkę.
–  Skradzione  pieniądze  znaleźli  na  strychu  Moiry.  To  definitywnie  zamyka 

sprawę.  Teraz  ludzie  szeryfa  przeczesują  zalesiony  obszar  wokół  jeziora. 
Znalezienie tej kobiety to tylko kwestia czasu.

–  Mój  biedny  tata.  –  Sarah  westchnęła  głęboko.  –  Bardzo  lubił  Moirę. 

Pamiętam, jak rozmawiał z matką o jej trudnej sytuacji.

– Trudnej?
– O ile się nie mylę, miała kalekiego męża, stąd pewnie jej romans z Sonnym 

Romfieldem. Ale to nie tłumaczy zabójstwa i innych potwornych czynów, których 
się dopuściła.

Tony  przesunął  dłonią  po  twarzy  Sarah.  Musnął  jej  wargi  delikatnym 

pocałunkiem.  Oparłszy  głowę  na  jego  ramieniu,  z  lubością  poddała  się 
obezwładniającej pieszczocie.

– Pragniesz mnie?
– Tak... tak – szepnęła.
– A czy wiesz, jak bardzo ja cię pożądam? Potrafisz odczuć moją miłość?
– Tak... tak.
– W gruncie rzeczy wszystko jest proste. Swego czasu Moira zabiła z miłości i 

jestem  pewny,  że  kiedy  zginął  Sonny,  za  jedyny  sposób  zachowania  przy  życiu 
łączącego ich uczucia uznała strzeżenie wspólnej tajemnicy. Dlatego była gotowa 
ponownie zabijać.

– To chore – uznała Sarah.
– Tak. Jestem przekonany, że wkrótce dopadną Moirę. Mimo to jednak musisz 

natychmiast opuścić to miasto. Zgoda?

– Ale co z ojcem...?

background image

–  Znajdzie  wieczny  odpoczynek,  dziecinko.  Obiecuję  ci  to  solennie.  Nie 

chciałbym jednak chować cię obok niego.

–  Skoro  tajemnica  wyszła  na  jaw,  Moira  nie  ma  już  powodu  mnie  zabijać  –

argumentowała Sarah.

– Ma powód, i to większy niż przedtem – oświadczył Tony.
– Dlaczego?
– Bo nie dopuści do tego, abyś wygrała.
– Boże...
Tony podniósł się z miejsca, już gotowy do działania.
– Pakuj swoje rzeczy. A ja pójdę do Lorett, aby powiedzieć o naszych planach. 

Potem załatwię kilka telefonów. Wyjedziemy stąd, zanim się ściemni.

– Dobrze.
Sarah  ogarnęła nagła chęć  znalezienia się daleko  od  tego miejsca, najszybciej 

jak to możliwe. Tony pocałował ją i opuścił pokój.

Podeszła  do  okna  i  spojrzała  na  rozciągające  się  przed  nią  jezioro.  Odżyło 

koszmarne  uczucie  wciągania  pod  wodę.  Uprzytomniła  sobie,  że  wiadomość 
zarówno  o  morderstwie  popełnionym  przez  Moirę  Blake,  jak  i  o  niewinności 
Franklina Whitmana, znajdzie się w jutrzejszych gazetach. Niewiele brakowało, a 
ona sama za chęć odkrycia prawdy zapłaciłaby identyczną cenę jak ojciec.

Sarah  odetchnęła  z  ulgą  i  zaczęła  zbierać  się  do  wyjazdu.  Najwyższy  czas 

wracać do domu.

Moira wynurzyła się z wody. Ukryta pod molem, była całkowicie niewidoczna. 

Widziała,  jak  Tony  niesie  Sarah  na  rękach  do  domu,  świadoma,  że  za  chwilę  to 
miejsce zaroi się od uzbrojonych strażników.

Maskę  i  płetwy  przymocowała  do  butli  z  tlenem  i  opuściła  na  dno  jeziora. 

Wyszła z wody i przemykając wśród drzew, pobiegła w stronę własnego domu.

Zdawała sobie sprawę z tego, że nadejdzie ten dzień. Od dawna, a dokładnie od 

dnia,  w  którym  Sonny  zabił  Franklina  Whitmana,  uderzywszy  go  w  głowę 
kryształowym przyciskiem z biurka Paula Sorensona.

Płacząc  histerycznie,  pomagała  wówczas  ukochanemu  wepchnąć  do  skrzyni 

ciało Whitmana. Wiedziała, że kiedyś Bóg każe jej za to zapłacić. Myślała o tym 
wówczas,  gdy  wrzucali  zwłoki  do  jeziora.  Przez  chwilę  skrzynia  unosiła  się  na 
wodzie, a potem powoli poszła na dno. Myślała o tym także wtedy, kiedy pierwsza 
garść ziemi padała na trumnę Sonny'ego.

Była  już  zmęczona.  Potwornie  zmęczona  tymi  wszystkimi  kłamstwami,  z 

którymi  musiała  żyć.  resztkami  sił  Moira  dobiegła  na  skraj  własnej  posiadłości. 

background image

Zatrzymawszy  się  pod  osłoną  drzew,  przeszukała  wzrokiem  dziedziniec. 
Dostrzegła  przed  frontowym  wejściem  tylny  zderzak  radiowozu  i  uprzytomniła 
sobie,  że  to  koniec.  Jej  tajemnica  ujrzy  światło  dzienne.  Zostanie  uznana  za 
złodziejkę  i  morderczynię.  Postanowiła  oddać  się  w  ręce  policji,  ale  jeszcze  nie 
teraz.  Najpierw  musiała  pokazać  Sarah  Whitman,  jak  czuje  się  kobieta,  która 
straciła ukochanego.

Skręciła szybko w prawo i wpadła do stajni. Chwyciła starą strzelbę z obciętą 

lufą, z której jej mąż, kiedy był jeszcze sprawny fizycznie, zwykł zabijać szczury, i 
zawróciła  do  lasu.  Po  przeszukaniu  domu  policja  zabierze  się  za  przeczesywanie 
pobliskiego terenu. Miała więc niewiele czasu.

Tony  polecił  dowódcy  strażników,  żeby  szykowali  się  do  odjazdu.  Dunn  i 

Farley jeszcze pakowali rzeczy do swego wozu. Maury Overstreet był już w drodze 
do domu. Wraz z jedną ze swych ekip odjechał też szeryf Gallagher, po uprzednim 
skoordynowaniu działań z załogą śmigłowca patrolującego okolicę.

Dom  opustoszał.  Tylko  na  parterze  Lorett  pakowała  walizkę,  a  na  piętrze  to 

samo robiła Sarah. Czekającemu w holu Tony'emu pozostawało już tylko włożenie 
do samochodu wszystkich rzeczy i pozostawienie za sobą wspomnień.

Już  wcześniej  powziął  decyzję.  Postanowił  sprzedać  ten  dom.  Bo  nigdy  nie 

będzie  w  stanie  wymazać  z  pamięci  widoku  tonącej  Sarah,  echa  wystrzału  i  jej 
krzyku.  To  miejsce  było  przepełnione  koszmarnymi  wspomnieniami.  Należało  je 
pogrzebać.

Zamierzając wejść na  piętro, Tony przypomniał  sobie,  że zapomniał  zamknąć 

szopę na narzędzia, znajdującą się na przystani. Obracając w kieszeni pęk kluczy, 
przemierzył kuchnię i po chwili znalazł się na tarasie za domem.

Stanął  i  rozejrzał się wokoło. Wśród  drzew dostrzegł jednego z  ludzi  szeryfa. 

Uspokojony,  że  Roń  Gallagher  dotrzymał  słowa  i  zarządził  obserwację  terenu, 
zbiegł z tarasu i ruszył truchtem w stronę przystani.

Schodząc z piętra, Sarah usłyszała, że Tony opuszcza dom. Na parterze ujrzała 

Lorett, wybiegającą ze swego pokoju.

– Ona go zabije – wyszeptała drżącymi wargami przerażona ciotka.
– Nie... nie. – Sarah zamarło serce. – Już podobno po wszystkim... – Chwyciła 

Lorett za ramiona i zaczęła nią potrząsać. – Co ty mówisz, ciociu?

– Ona go zabije.
–  Biegnę  do  Tony'ego!  –  krzyknęła  Sarah.  –  Potrzebni  strażnicy!  Są  jeszcze 

przed domem. Powiedz im, ciociu, żeby się pospieszyli!

W chwili gdy Tony znikał w drzwiach szopy na przystani, Sarah znalazła się na 

background image

tarasie. Była przerażona reakcją ciotki.

Zbiegła  po  schodach  i  nie  bacząc  na  własne  bezpieczeństwo,  rzuciła  się  do 

szopy.  Sięgając  klamki,  usłyszała  kobiecy  głos  dochodzący  ze  środka.  Zanim 
zdołała otworzyć drzwi, usłyszała krzyk i zaraz potem donośny huk wystrzału.

Pchnęła  przed  sobą  drzwi.  Wnętrze  szopy  zalało  słoneczne  światło,  ukazując 

odwracającą  się  Moirę.  Na  jej  rozognionej  twarzy  malowała  się  wściekłość. 
Uzbrojona w strzelbę z obciętą lufą, wzięła Sarah na cel.

Od  tej  chwili  wszystko  działo  się  jak  na  zwolnionym  filmie.  Sarah  ujrzała 

osuwające się bezwładnie zakrwawione ciało Tony'ego. Niewiele myśląc, zerwała 
ze  ściany  wiszącą  tam  siekierę.  Potem  jej  umysł  zaczął  rejestrować  jedynie 
poszczególne, wybrane obrazy i doznania.

Przede  wszystkim  wykrzywioną  twarz  Moiry,  pociągającej  za  spust.  Zapach 

oleju do łańcuchowej piły.

Wióry pod stopami.
Ból  łokcia  od  ciężaru  siekiery,  którą  wywijała  przed  sobą  jak  baseballowym 

kijem.

Przeraźliwy krzyk, kiedy stalowe ostrze zetknęło się z ciałem.
Echo drugiego wystrzału, gdy pociski uderzyły w dach.
Chwilę później krew, tworzącą na trocinach drobny, regularny wzór.
Rozdzierający ból w piersiach, chyba z braku powietrza.
A potem ciszę.
– Zabiłaś mnie – wyjęczała Moira, osuwając się na ziemię.
– Sama się zabiłaś – syknęła Sarah. Po chwili Moira już nie żyła.
Sarah upuściła siekierę. Zachwiała się i byłaby upadła, gdyby nie podtrzymały 

jej silne ręce. Usłyszała głos Lorett:

–  Jestem  przy  tobie,  dziecinko.  Do  szopy  wpadli  strażnicy.  Podbiegli  do 

Tony'ego.

–  Przyszłam  za  późno  –  zajęczała  zrozpaczona  Sarah.  –  Ona  go  zabiła.  Och, 

Boże... ciociu... spóźniłam się.

–  Pan  DeMarco  żyje  –  oznajmił  jeden  ze  strażników.  –  Dostał  w  głowę,  a 

właściwie w czoło, ale tętno ma dobre. Silne i miarowe.

Sarah  podbiegła  do  leżącego,  padła  obok  na  kolana  i  wsunęła  mu  ręce  pod 

głowę.

– Tony...
Jęknął z bólu, ale po chwili otworzył oczy. Dotknął głowy.
– Wchodzi mi to w zwyczaj – wymamrotał. – Do diabła, to boli. – W tej chwili 

background image

przypomniał sobie o Moirze i usiadł gwałtownie na ziemi. – Ona ma broń.

– Już nie – oznajmiła Sarah.
Ponad  jej  ramieniem  Tony  zobaczył  zniekształcone  zwłoki  Moiry  Blake. 

Przerażony widokiem, nerwowo wciągnął powietrze. Nie wiedział, co powiedzieć.

– Uratowałaś mi życie – wyszeptał.
– Uratowałam nie  twoje, lecz  własne – odparła. – Bo  to, co mogło z  tobą się 

stać, zabiłoby również mnie. Wiem to...

Sarah objęła Tony'ego i zamknęła oczy, mimo że chciało się jej krzyczeć.
– Powie mi pani, co się stało?
Rozpoznała głos szeryfa. Odsunęła się od Tony'ego i podniosła wzrok. Już raz 

widziała  Rona  Gallaghera  z  identycznej  perspektywy.  Było  to  na  cmentarzu,  w 
dniu  pogrzebu  matki.  Wówczas  nachylił  się  i  pogłaskał  ją  po  twarzy.  Miał  w 
oczach łzy współczucia.

–  Zamierzała  zabić  Tony'ego  –  wyjaśniła.  –  A  potem  usiłowała  w  ten  sam 

sposób  pozbyć  się  mnie.  Przeszkodziłam  jej.  To  wszystko.  Chciałam  tylko 
powstrzymać tę kobietę.

Pytającym wzrokiem szeryf Gałlagher spojrzał na Tony'ego, który dodał:
–  Co  jeszcze  mogę  powiedzieć?  Moira  mnie  zaskoczyła.  Przyszedłem,  żeby 

zamknąć  szopę  na  kłódkę,  a  ona  czekała,  przyczajona  w  środku.  Najpierw 
wrzeszczała,  że  Sarah  powinna  przekonać  się  na  własnej  skórze,  jak  to  jest,  gdy 
kobieta  musi  bez  ukochanego  egzystować  do  końca  życia,  i  zaraz  potem,  zanim 
udało mi się ją powstrzymać, pociągnęła za spust. Odskoczyłem w tył. Czułem, jak 
drasnęły  mnie  dwie  kule.  Nie  wiem,  co  działo  się  potem,  ale  jedno  jest  pewne. 
Gdyby  Sarah  nie  otworzyła  drzwi,  już  nie  byłoby  mnie  wśród  żywych.  To 
wszystko...

Szeryfowi  wystarczyło  na  razie  to  wyjaśnienie.  Zwrócił  się  do  jednego  ze 

swoich ludzi:

– Wezwij karetkę, a także koronera.
– Niepotrzebna mi karetka – zaprotestował Tony. – Chcę tylko dostać kawałek 

plastra.

–  Niech  pan  się  cieszy,  że  ma  tak  twardą  czaszkę.  –  Szeryf  uśmiechnął  się 

lekko.

–  To  nie  jest  wcale  śmieszne  –  mruknęła  Sarah,  z  trudem  podnosząc  się  z 

klęczek.  Uderzał  ją  w  nozdrza  zapach  krwi  Moiry.  Czuła,  że  zaraz  zrobi  się  jej 
niedobrze.

Kiedy szeryf Gallagher pomagał Tony'emu wstać, rzuciła się w stronę wyjścia. 

background image

Opuściwszy  szopę,  zobaczyli  ją  siedzącą  pod  ścianą  z  głową  między  kolanami. 
Szeryf  westchnął.  Wiele  czasu  zabierze  Sarah  Whitman  wymazanie  z  pamięci 
koszmarnego przeżycia. Spojrzał na Tony'ego.

– Dziś wyjeżdżacie – raczej stwierdził niż zapytał. – Po drodze wpadnijcie do 

mnie, żeby złożyć zeznania. Jeśli będziemy mieli jakieś pytania, wiemy, gdzie was 
znaleźć.

Sarah  podniosła  się  z  ziemi.  Z  bladą,  kamienną  twarzą  oświadczyła 

zdumiewająco mocnym i stanowczym tonem:

–  Jeszcze  zostaniemy.  Teraz,  gdy  minęło  niebezpieczeństwo,  mogę  pochować 

ojca. Zrobię to jutro. Będzie spoczywał obok mojej matki.

–  Jeśli  jednak  chciałaby  pani  przedtem  mieć  trochę  czasu  dla  siebie,  mogę 

przetrzymać zwłoki dopóty, dopóki... – zaproponował szeryf.

–  Już  więcej  nie  wrócę  do  tego  miasta.  Nigdy  –  oznajmiła  Sarah.  Szeryf 

Gallagher ze zrozumieniem pokiwał głową.

– Zrobiła pani to, co należało. Niech pani nigdy w to nie zwątpi.
Sarah spojrzała na ciotkę, a potem na Tony'ego. Wziął ją za rękę i oboje ruszyli 

w stronę domu.

Dopiero gdy dotarli do tarasu, rzuciła za siebie okiem. Z szopy i kręcących się 

wokół ludzi przeniosła wzrok dalej, na spokojne wody jeziora Flagstaff. W obliczu 
tego, co uczyniła, pogodny urok tego miejsca, blask promieni słońca odbijających 
się  od powierzchni  i  śpiew ptaka  siedzącego  na  pobliskim  drzewie  wydawały się 
świętokradztwem.

Topiel niczym czarne lustro.
Haniebne czyny.
Na szczęście, wszystko to było już poza nią. Właśnie rozpoczynała nową, drugą 

część życia.

Zła pogoda szła w parze z ponurym nastrojem dnia. Pociemniałe niebo groziło 

deszczem.  Wzdłuż  drogi  prowadzącej  do  cmentarza  stał  długi  sznur 
zaparkowanych  samochodów.  Przybyli  tu  ludzie  czekali  na  przyjazd  karawanu  i 
rozpoczęcie pogrzebowych uroczystości. Z ich twarzy było trudno wywnioskować, 
co myślą. Nie rozmawiali ze sobą. Wyglądali tak, jakby wstydzili się spojrzeć sobie 
w oczy.

Mieszkańcy Marmet przeżywali prawdziwy szok. Nadal nie mogli uwierzyć, że 

przez dwadzieścia lat hołubili zabójczynię. Tiny Bartlett, Marcia Farrell i Annabeth 
Harold  odczuwały  teraz  na  własnej  skórze  namiastkę  tego,  co  musiała  niegdyś 
przeżywać  nieszczęsna  Catherine  Whitman.  Obywatele  tego  miasta  nie  byli  w 

background image

stanie uwierzyć, że wszystkie – trzy, tak bardzo przyjaźniąc się z Moirą Blake, nie 
podejrzewały niczego.

Komentarze wzbudziła także sprawa myśliwskiej strzelby Charlesa Bartletta, z 

której  usiłowano  zabić  Sarah  Whitman.  Mimo  że  został  on  oczyszczony  z 
wszelkich zarzutów, niektórzy nie przestawali szeptać, że nie ma dymu bez ognia...

Teraz  wszyscy  czekali,  w  milczeniu  i  drżąc  z  zimna,  żeby  godnie  pożegnać 

czcigodnego obywatela miasta i złożyć kondolencje jego córce. A także, być może 
po to, aby poprosić Boga o odpuszczenie grzechów.

Wreszcie oczom zebranych ukazał się karawan. Towarzyszył mu samochód, za 

którym jechały trzy radiowozy.

Pragnąc  stać  się  naocznymi  świadkami  niecodziennego  wydarzenia, 

mieszkańcy  Marmet  zaczęli  przesuwać  się  powoli  ku  przygotowanemu  miejscu 
pochówku. Otworzono karawan. Do wysuniętej trumny podeszli, na prośbę Sarah, 
szeryf i czterej jego ludzie, a także Harmon Weatherly, ubrany w ciemny garnitur. 
Ustawiwszy się po trzech z każdej strony trumny, zanieśli ją do otwartego grobu.

Kiedy z samochodu stojącego za karawanem wynurzył się Silk DeMarco, mając 

u  boku  Sarah  Whitman,  zgromadzeni  mieszkańcy  miasta  wstrzymali  oddech. 
Wiedzieli, co uczyniła ta kobieta, i dlaczego. Na widok łez płynących po jej bladej, 
ściągniętej twarzy odwrócili się.

Zachwiała  się,  stanąwszy  nad  otwartym  grobem.  Tony  podtrzymał  ją  i 

przyciągnął  do  swego  boku.  Po  wczorajszych  dramatycznych  przeżyciach  lekarz 
chciał  podać  Sarah  środki  uspokajające,  lecz  odmówiła.  Nic  nie  byłoby  w  stanie 
sprawić,  aby  przestała  mieć  przed  oczyma  wykrzywioną  twarz  Moiry  Blake, 
oszalałej z nienawiści.

Z  tłumu  wysunął  się  pastor  z  kościoła,  do  którego  Sarah  uczęszczała  jako 

dziecko.  Z  chęcią  zgodził  się  odczytać  nad  grobem  Franklina  Whitmana  biblijny 
werset.

Głos miał donośny.
–  Przyszliśmy  tutaj,  aby  pożegnać  Franklina  Jamesa  Whitmana  i  złożyć  do 

grobu  jego  ciało.  Na  prośbę  córki  zmarłego  odczytam  wam  z  Biblii  tylko  jeden 
werset. Zaraz potem macie opuścić to miejsce.

Wśród  zebranych  nastąpiło  poruszenie,  ale  nikt  nie  odważył  się  na  głośne 

komentarze. Mieszkańcy Marmet poczuli się zawiedzeni, a nawet w jakimś sensie 
oszukani.  Przybyli  tu  gromadnie  i  długo  czekali  na  zimnie  po  to  tylko,  aby 
usłyszeć, że zaraz mają sobie pójść.

Pastor odchrząknął i spojrzał na Sarah.

background image

–  Pani  Whitman  –  zaczął  –  zanim  rozpocznę  czytanie,  w  imieniu  wszystkich 

mieszkańców tego miasta jestem winien pani przeprosiny. Za to, że wyparliśmy się 
pani w najcięższych dla pani godzinach życia.

Sarah  skuliła się  wewnętrznie.  Nie  sądziła,  że pastor powie  coś  takiego.  I  nie 

przypuszczała, że słowa, na które czekała tak długo, sprawią, iż wzruszenie ściśnie 
jej gardło i sprawi, że oczy wypełnią się łzami.

Tony dostrzegł, jak bardzo była wstrząśnięta. Nachylił się i wyszeptał:
–  Bądź  silna,  dziecinko.  Zrób  to  dla  mnie.  Ci  ludzie  nie  mogą  zobaczyć,  że 

płaczesz. Sarah odetchnęła głęboko i powoli. Usłyszała donośny głos.

–  Nowy  Testament,  Ewangelia  według  świętego  Mateusza,  rozdział  siódmy, 

werset  pierwszy.  „A  Pan  powiedział:  Nie  sądźcie,  abyście  nie  byli  sądzeni".  –
Pastor  zamknął  Biblię  i  podniósł  wzrok.  –  Zapamiętajcie  to  sobie  na  zawsze.  I 
odejdźcie.

Nikt się jednak nie poruszył. Zebrani obserwowali Sarah Whitman, która wyjęła 

z  kieszeni  coś  niewielkiego  i  położyła  na  trumnie.  Tylko  stojący  najbliżej  mogli 
dostrzec, że jest to małe kółko z kluczami zaopatrzone w etykietkę „Numer jeden, 
Tatuś".

Do  Sarah  Whitman  podszedł  szeryf  Gallagher.  Zdjął  kapelusz  i  uścisnął  jej 

rękę.  To  samo  zrobili  jego  ludzie,  którzy  zaraz  potem  wrócili  do  radiowozów. 
Przed Sarah Whitman stanął Harmon Weatherly. W milczeniu ucałował jej dłoń.

Żeby się nie rozpłakać, skupiła wzrok na kluczach leżących na trumnie. Poczuła 

na twarzy pierwszą kroplę deszczu.

Tony dostrzegł, że Sarah jest bliska załamania.
– Kochanie...
Drgnęła  nerwowo,  a  potem  spojrzała  na  swego  towarzysza  tak,  jakby  miała 

przed sobą kogoś zupełnie obcego.

– Zaczyna padać – stwierdził, wziąwszy ją delikatnie za rękę; chciał zapobiec 

atakowi histerii.

Odwróciła się w stronę ludzi stojących za jej plecami i zaczęła wpatrywać się w 

ich  twarze.  Paul  Sorenson  nie  wytrzymał  jej  wzroku.  Annabeth  Harold  opuściła 
głowę.  Sarah  pragnęła,  aby  wszyscy  widzieli,  jak  darowuje  im  winy.  Powinni 
pamiętać  do  końca  życia,  jakie  tragiczne  skutki  spowodował  brak 
chrześcijańskiego miłosierdzia.

Potem spojrzała na Tony'ego. Miłość widoczna w jego oczach zmyła z jej duszy 

resztki goryczy.

– Czy to już koniec? – spytała, kiedy prowadził ją do samochodu.

background image

– Tak, dziecinko – potwierdził. – Koniec. Czas wracać do domu.

background image

EPILOG

Nowy Orlean, Luizjana Sześć miesięcy później
– Och, ma chere... lepiej pilnuj swojego mężczyzny. Teraz uwodzi panią Bonet 

– ostrzegła szeptem Michelle.

Właśnie  odbywało  się  uroczyste  otwarcie  klubu  „Tres  Silk".  Zgodnie  z 

przewidywaniami  Sarah,  to  nowe  przedsięwzięcie  zapowiadało  wielki  sukces. 
Popatrzyła na Tony'ego krążącego wśród gości, a potem rozsiadłszy się wygodniej 
w fotelu, uśmiechnęła do najmłodszej córki Lorett i poklepała po brzuchu.

–  Michelle,  nie  wygadywałabyś  takich  rzeczy,  gdybyś  znała  Tony'ego  tak 

dobrze  jak  ja.  Mam  tutaj  coś,  z  czego  nigdy  nie  zrezygnuje.  –  Sarah  przesunęła 
dłoń z brzucha w miejsce, w którym biło jej serce. – A to, co jest tutaj, nie pozwoli 
odejść mnie.

Michelle  zachichotała,  dotknęła  serdecznym  gestem  ramienia  Sarah  i  poszła 

odszukać męża. Uznała, że Francois podoba się stanowczo zbyt wielu kobietom.

Gdy  tylko  Sarah,  została  sama,  obok  niej  pojawił  się  Tony.  Nachylił  się, 

odgarnął na bok włosy żony i ucałował ulubione miejsce za uchem.

–  Jakie  to  miłe...  –  wyszeptała  zadowolona.  Podniosła  się  i  z  kuszącym 

uśmiechem  na  twarzy  zapytała  Tony'ego:  –  Nie  zamierzasz  poprosić  mnie  do 
tańca?

Porwał  ją  w  ramiona.  Wirowali  przy  dźwiękach  powolnego,  zmysłowego 

bluesa.

– Jesteś moja – wyszeptał.
– Powtórz – poprosiła.
– Jesteś moja... moja na zawsze. Sarah podniosła głowę i z uśmiechem spojrzała 

na męża.

– Dziś czujemy się trochę jak w raju – uznała.
– Dlaczego tylko trochę? – spytał, udając rozczarowanie.
Wsunęła  dłonie  pod  jego  smoking  i  odchyliła  poły  na  tyle,  aby  poczuć

podniecenie partnera.

– Silk, mój ty piękny... Raj to rzecz względna. Tutaj, w klubie, dzielę się tobą z 

innymi, ale w domu jest inaczej. Możemy być tylko we dwoje. Tam mieści się mój 
raj. Z tobą i z naszym dzieckiem, które wkrótce przyjdzie na świat.

Zbyt wzruszony, by mówić, Tony przyciągnął Sarah do siebie i obrócił w tańcu.
Niekiedy nocą, gdy dom tonął w ciemnościach, a żona spała w jego ramionach, 

background image

wracały  dawne  obawy.  Wiedział,  jak  puste  byłoby  jego  życie  bez  tej  kobiety. 
Będzie pamiętał do końca swoich dni, co się stało i co musiała przeżyć. I padał na 
kolana, dziękując Bogu, że uniknęła śmierci.

W tańcu podprowadził Sarah pod wielki żyrandol, zdobiący środek sali i tu się 

zatrzymał. Wokół nich wirowały nadal inne pary.

–  Sarah  Jane,  podnieś  wzrok  –  poprosił.  Rozluźniona  tańcem,  wesoło 

przekrzywiła głowę.

– Miałeś rację, nie jest za duży. Przyznaję, ten żyrandol wygląda imponująco.
–  To  światło  dla  ciebie  –  powiedział  miękkim  głosem.  –  Już  zawsze  będzie 

chroniło cię przed mrokiem.

Na twarzy Sarah zbladł uśmiech. Poczuła, że nie zdoła powstrzymać łez. Kiedy 

ukazały się w oczach, powoli spuściła głowę, a potem odwróciła wzrok.

Tony nie zamierzał  jednak pozwolić żonie znów uciec  myślami w  przeszłość. 

Nigdy  więcej  nie  będzie  przeżywała  ponownie  koszmaru,  który  dręczył  ją 
bezustannie w ciągu ostatnich sześciu miesięcy.

–  Sarah,  nie  wracaj  do  tamtych  dni.  Masz  poza  sobą  mroczną  przeszłość.  Od 

dziś będziemy żyć w pełnym świetle.

Zaczęli wirować pod roziskrzonym wielkim żyrandolem.
Tańczyli dopóty, dopóki twarzy Sarah nie rozjaśnił promienny uśmiech. Tony 

miał rację. Na zawsze wydostali się z mrocznej przeszłości. Czekało ich szczęśliwe 
życie. Z dzieckiem. W dozgonnej miłości.