D
D
D
Drugi
rugi
rugi
rugi
Jednak, jak się okazało, ojca nie było jeszcze w domu. Marco był niepocieszony. Czuł podniecenie
wibrujące mu pod opuszkami palców. Musi przygotować się do rozmowy z komendantem Fanzago,
znanym powszechnie z nadmiernie poważnego traktowania zajmowanego przez siebie urzędu.
Aby nie tracić ani chwili, udał się na piętro, które zajmowała służba. Chłopak odnalazł Federica
czyszczącego srebrną zastawę. Bez słowa powitania zaczął go wypytywać.
- Czego się dowiedziałeś?
Mężczyzna zerwał się na równe nogi. Patrząc w ziemię zaczął zdawać relację. Słowa z jego ust
wypadały z szybkością błyskawicy.
- Zwłoki należą do niejakiego Domenica de Vivon. Komendant zakazał zbliżania się do kostnicy, ale
widziałem jak przewożą ciało w inne miejsce. Ludzie powiadają, że w jego ciele nie ostała się ani
kropelka krwi! – z trwoga wyszeptał ostatnie zdanie.
- Boże… - wyjąkał Marco. Nerwowym krokiem przemierzał długość pokoju.
- Panie, niech Jezus Chrystus ma nas wszystkich w swojej opiece. Panienka Lidia również została
zabita przez diabła?
- Co ty, na miłość Boską, wygadujesz? – zirytował się Marco, odwracając się gwałtownie w stronę
sługi. Miał już dosyć tych niesamowitych opowieści o diable i jego wyznawcach. Prędzej był w stanie
uwierzyć, że tych mordów dokonują chorzy psychicznie ludzie, niż zamieszane w te wydarzenia moce
zła.
Ale co w takim razie mogło łączyć Lidię z tymi łotrami?
Przeczesał palcami swoje ciemne, kręcone włosy. Czuł, że chaos, jaki opanował jego umysł odbiera
mu zdolność logicznego myślenia. Akurat w takim momencie nie było przy nim ojca…
- Muszę… - powiedział, nie zdając sobie sprawy z tego, że wypowiedział słowa na głos.
- Tak, panie?
- Kiedy przybędzie mój ojciec, powiadom mnie natychmiast. Będę w swoich komnatach.
- Tak jest, panie.
Lecz ojca nie było kilka kolejnych godzin. Wrócił do domu dopiero wtedy, gdy słońce zalało miasto
czerwoną poświatą. Przez cały ten czas Marco siedział jak na szpilkach, nie mogąc znaleźć sobie
miejsca. Czuł się jak mały, bezbronny chłopiec, który zgubił drogę do domu. Dopiero teraz zaczął
sobie uświadamiać jak silnie związany jest z rodziną, w jak wielkim stopniu na nich polega. Wzdrygną
się na samą myśl, że mogło by ich nie być przy jego boku w tej chwili.
Gdy tylko usłyszał o powrocie ojca, natychmiast udał się do jego gabinetu. Prawie nie oddychając,
streścił mu dzisiejszy dzień. Cosimo Gordiano nie odezwał się ani słowem, podczas przepełnionego
emocjami monologu syna. Przyglądał mu się tylko uważnie.
- Jeżeli to, co mówią jest prawdą, to będzie znaczyło, że w mieście grasuje banda pomyleńców
składająca ofiary szatanowi. Trzeba pozamykać tych szaleńców! – wykrzyczał młodzieniec.
Cosimo nadal wpatrywał się w syna, nie odzywając się słowem. Na czole pojawiła mu się wąska
głęboka zmarszczka. Marco był zbity z tropu. Serce szybko łopotało mu w piersi ze wzburzenia, a po
twarzy spłynęła kropelka słonego potu.
- Ojcze, czy do ciebie dociera, co to znaczy? Śmierć Lidii nie była przypadkowa. Musimy coś z tym
zrobić! – powtórzył.
Starszy mężczyzna przymknął powieki w reakcji na słowa syna, a na jego twarzy odmalował się
grymas cierpienia.
- Nic nie będziesz robił – wyszeptał ledwo dosłyszalnie.
- Słucham? – Marco nie mógł uwierzyć w słowa ojca.
- Zakazuję ci. Słyszysz? Zakazuje ci mieszać się w te sprawy. Śmierć twojej siostry była kwestia
przypadku. W Mediolanie nie ma wyznawców diabła. Jeśli w to wierzysz to jesteś większym głupcem,
niż mogłem sądzić.
- Ale, ojcze…
- Jeśli nie wykażesz posłuszeństwa, pozbawię cię praw do majątku. To ostatnie, co mam ci do
powiedzenia. Jestem teraz zajęty. Jutro mają sprowadzić do miasta bele jedwabiu. Wiesz, co to znaczy,
prawda?
- Tak jest … – głos Marco drżał od wstrzymywanych emocji. Wyszedł z gabinetu bez słowa
pożegnania. Jedynie co czuł, to palące spojrzenie ojca.
Dlaczego zabronił mu dążyć do odkrycia prawdy? Czy był ślepy na ślady, jakie pojawiły się dziś rano?
Marco czuł żal do ojca, na którym się zawiódł. Tak bardzo liczył na jego wsparcie i dobre słowo. Los
zsyłał im szansę, a ten starzec nie chce jej wykorzystać. Dlaczego tak uparcie wierzy w tą
niedorzeczność, że morderstwo było kwestia przypadku?
Gdy tylko wszedł do swoich komnat, nalał sobie kielich wina. Liczył alkohol zmroczy wyrzuty
sumienia. Suche wargi przyłożył do zimnego brzegu kielicha, łapczywie spijając cierpki napój.
Nie mógł spać w nocy. Ciągle zastanawiał się nad tym, czego był świadkiem dzisiejszego dnia. Diabeł,
wyznawcy szatana? Uśmiechnął się w duchu. To tylko jakaś pożywka dla ociemniałej miernoty. Lecz
nie zmienia to faktu, że okoliczności znalezienia zwłok były do siebie podobne. Nie wspominając o
zadanych obrażeniach. Jednakże na zimnym ciele Lidii nie było żadnej magicznej ornamentyki. Tylko
ta okropna dziura w gardle.
Zacisnął dłonie w pięści. Musi dopaść jej mordercę. Czuł, że to dla niego sprawa życia lub śmierci.
Musi pomścić jej przedwczesny zgon i ranę, która nigdy się nie zabliźni, a jaka pozostała w sercu
całej rodziny.
Poczuł palącą suchość w gardle. Podszedł do stołu, na którym stał dzban z winem. Ku zaskoczeniu
Marco okazało się, że był pusty.
- Chyba tyle nie piłem? – zapytał sam siebie z lekkim uśmieszkiem, głośno odstawiając srebrne
naczynie.
Była późna noc, lecz nie chciał budzić żadnego ze sług. Postanowił więc sam udać się do kuchni w
poszukiwaniu szkarłatnego trunku.
Cicho uchylił drzwi. Wzdrygnął się na zimny podmuch przeciągu. Aby dojść do pomieszczeń
kuchennych musiał zejść do głównego holu. Psioczył w tym momencie na lokalizację zajmowanych
przez służbę komnat. Do kamiennych ścian przymocowane były gdzie niegdzie ozdobne kandelabry,
przez co na korytarzach panował półmrok.
Nagle usłyszał jakieś dźwięki dobiegające ze schodów na końcu korytarza. Przestał oddychać. Mimo że
nie rozumiał wypowiadanych słów, intuicja kazała mu zachować ostrożność. Lecz w jego przypadku,
ciekawość zawsze była silniejsza od głosu rozsądku.
I to był błąd.
Jak najciszej zbliżył się do końca korytarza. Przycisnął policzek do kamiennej ściany i zaczął
nasłuchiwać. Początkowo był zbyt podekscytowany, żeby dostatecznie się skupić. Jego uszu dochodziły
jedynie strzępki rozmowy. Poirytowany przysunął się jeszcze bliżej krawędzi ściany.
- Nie ma mowy! – wyszeptał nieznajomy głos. – Nie będę dla ciebie ryzykował.
- Ricardo, obiecałeś mi to. Nie możesz się teraz wyprzeć. Nie możesz!
Marco zamarł z przerażenia. Ojciec? Jeszcze bardziej przybliżył się do rozmawiających.
- Czyś ty oszalał? Chcesz z nimi wojować? Teraz, gdy twoja córka oddała za ciebie życie?
Chłopaka oblał zimny pot strachu. Co to właściwie miało znaczyć? Ciągle w głowie błąkała mu się
myśl…
… twoja córka oddała za ciebie życie …
Osunął się po kamiennej ścianie na posadzkę.
Nagle głosy zamilkły.
- Co to było? – zapytał Ricardo.
- Chodźmy stąd – odezwał się Cosimo Gordiano.
Marco poczekał chwilę, aż postacie oddalą się dostatecznie. W miarę słabnięcia szelestu materiału,
ręka, którą przygryzał stawała się mokra od krwi. Wstrząsany spazmami płaczu dobiegł do sypialni,
gdzie z krzykiem rzucił się na łóżko.
Jego szczęśliwy świat oraz bezgraniczne zaufanie do najbliższych nagle legło w gruzach niczym zamek
z kart. Nie mógł ufać nawet ojcu. A pierwszą ofiarą stała się Lidia. To za dużo jak na jego zaledwie
dwudziestoletnie barki.
Zaczął szeptać w poduszkę.
- Ojcze nasz, Jezu, Matko Przenajświętsza, zmiłujcie się nade mną. Błagam! - łzy nie pozwoliły mu nic
więcej powiedzieć.
Gdy tylko wzejdzie słońce, ujrzy nowy, nieznany świat.
Już nigdy nic nie będzie takie samo.
*
Gdy zaczęło świtać, był już gotowy. Bał się odciąć od świata, w którym dotychczas egzystował.
Rodzice planowali dla niego świetny kontrakt majątkowy z córką jednego z najzamożniejszych
kupców z Mediolanu. Ale nie przejmował się tym zupełnie. Dotychczas myślał, że jeśli jego przyszła
żona nie będzie wyjątkowo szkarada i gadatliwa, to ją jakoś zniesie. Resztę przyjemności zawsze mógł
znaleźć poza domem. Lecz teraz wszystko uległo diametralnej zmianie. Dorósł podczas tej jednej
koszmarnej nocy. A jeśli kobieta, która będzie dzielić z nim łoże, też go zdradzi? Zawiedzie się na niej
jak na ojcu? Czy będzie go to równie mocno bolało, gdyby ją szczerze … pokochał? Te i wiele innych
pytań bez odpowiedzi dręczyły go w ciemnościach sypialni. Chłód samotności mroził jego
wnętrzności, nie pozwalając zasnąć spokojnym snem.
Przez całą noc po głowie kołatała mu się tylko jedna myśl - ojciec doprowadził do śmierci Lidii. Czy
to był właśnie powód, dla którego zabronił mu się w to mieszać?
Nie mógł na razie zniknąć bez słowa z domu. Byłoby to zbyt oczywiste. Ojciec od razu domyśliłby się,
jeśli jeszcze tego nie wie, że to on poprzedniej nocy podsłuchiwał. Musi zachować ostrożność w tym,
co robi i mówi. Początkowo zastanawiał się nad wykrzyczeniem mu prawdy w twarz. W myślach
wyobrażał sobie, jak stoi przed nim, pozwalając słowom żalu i goryczy opuszczać usta. Później
wsiadłby na konia, galopem opuszczając rodzinny dom. Ale co dalej? Postanowił, że musi wpierw
dowiedzieć się choć kilku szczegół sprawy, nim podejmie konkretną decyzję. Nie może zapomnieć o
matce…
… twoja córka oddała za ciebie życie…
- słowa te drwiły z Marco w jego podświadomości.
Zrezygnowany przyłożył dłonie do twarzy. Nie może ufać nawet własnej rodzinie. To cios, po którym
ciężko będzie mu się podnieść.
Przez noc doszedł do wniosku, że pierwsze, co musi zrobić, to dowiedzieć się, jaka obietnica łączy
ojca z nieznajomym Ricardo. Najprościej było wypytać o to matkę. Ojciec powinien dzisiaj być zajęty
sprawami handlowymi, ale dla zapewnienia pozorów zabierze matkę do kościoła, aby tam spróbować
coś z niej wycisnąć.
Przy śniadaniu byli na szczęście tylko we dwoje.
Pani Izabella Gordiano miała niewiele ponad czterdzieści lat, ale sprawiała wrażenie jakby miała ich o
kilkadziesiąt więcej. Cierpienie po stracie córki bardzo ją przybiło. Grzebała widelcem w podanej
dziczyźnie, nie odzywając się do nikogo. Marco zaczął zastanawiać się, czy uda mu się złapać z nią
kontakt. Wyglądała na obłąkaną. Wlepił oczy w jej posiwiałe włosy i zmęczoną twarz. Serce ścisnęło
mu się z żalu na ten żałosny widok złamanej przez życie kobiety.
Głośno odkaszlnął.
- Matko, śniła mi się dziś Lidia. Odniosłem wrażenie, że jest w moim śnie nieszczęśliwa. Jej dusza
widocznie błaga o wstawiennictwo do miłosiernego Boga. Czy zechcesz wesprzeć moją modlitwę dziś
wieczorem?
Izabella Gordiano po raz pierwszy tego dnia spojrzała na syna.
- Lidia?
- Tak, matko. Chcę się dziś pomodlić w Kościele Santa Maria delle Grazie. Czy będziesz mi
towarzyszyć?
- Dusza Lidii prosi o naszą ludzką pomoc u Boga. Pójdę już teraz zacząć modlitwę. Moja biedna
córeczka…
Wstała do stołu, udając się do własnej komnaty. Marco poczuł wszechogarniającą złość. W geście
rezygnacji uderzył pięścią w stół.
Musi teraz bardzo uważać, żeby nie wzbudzić w ojcu podejrzeń. A tak bardzo liczył na jego pomoc!
Nie spodziewał się, że to on stoi za zabójstwem własnej córki. Czy jego życie także jest w
niebezpieczeństwie? Przeszły go ciarki przerażenia.
- Lidio, obiecuję, że pomszczę twoją śmierć. Tak mi dopomóż Bóg i wszyscy święci – mówiąc to wstał
od stołu i udał się do sypialni. Pusta jadalnia przytłaczała go aż za nadto, a chwila wytchnienia
dobrze mu zrobi.
Obudził się dopiero po kilku godzinach, odsypiając poprzednie bezsenne noce. Przetarł oczy, próbując
uzmysłowić sobie, która jest godzina. Zaczynało się ściemniać. Zerwał się szybko z posłania. Kazał
Federico przyszykować powóz dla niego i matki. Już najwyższy czas.
Rodzicielka czekała na niego w swojej komnacie nadal pogrążona w gorącej modlitwie. Gdy uchylił
drzwi, nawet na niego nie spojrzała. Aby zwrócić jej uwagę ku sobie, zapukał cicho.
- Już jedziemy? – zapytała, nie odwracając głowy.
- Tak. Powóz czeka przed bramą.
Próbowała podnieść się z klęczek, ale ugięły się pod nią nogi ze zmęczenia. Marco podbiegł do matki.
Spojrzała mu prosto w błękitne źrenice.
- Matko… – Wtulił się z jękiem w jej ciepłą szyję. Otoczyła go swoimi matczynymi ramionami i
przyciągnęła mocno do piersi. Po stracie jednego dziecka, zostało jej jeszcze drugie. Zbyt często o tym
zapominała.
Podróż zajęła im niewiele czasu. Tłum biedoty i mieszkańców rozstępował się przed kopytami
galopujących koni.
W Kościele, przed którym odnaleziono zwłoki Lidii, nie było prawie nikogo. Marco ujął matkę za rękę
i, ramię w ramię, przekroczyli próg świątyni.
Pierwszym, co rzucało się w oczy, była niezwykła jasność panująca wewnątrz Kościoła. Wierna
owieczka nie uczuła się przytłoczona monumentalnością i mrokiem Domu Bożego. Gdzieś poza
samym kościołem, w refektarzu, umieszczone jest sławne malowidło ścienne Leonarda da Vinci -
Ostatnia Wieczerza. Marco pamiętał, jak kiedyś oglądał je razem z nieżyjącą już babcią. Przerażała go
przestrzeń, jaką widział w tle. Powiedziano mu, że to Bóg zesłał dar na da Vinci, aby ten mógł tak
malować. Uśmiechnął się na samą myśl o swojej reakcji na te słowa. Dziecięce mrzonki.
Usiedli w bocznej nawie. Izabella od razu rozpoczęła modlitwę. Marco zaczął powtarzać po niej
słowa, lecz myślami był daleko. Z każda mijającą sekundą w jego sercu narastało uczucie nadziei i
wiary. Poczuł, że potrzebuje wyspowiadać się przed Bogiem. Nikomu z ludzi nie mógł powierzyć
swoich trosk. Jedynie On je zrozumie.
Cicho oddalił się do konfesjonału.
- Chcesz się wyspowiadać? – odezwał się czyjś głos zza drewnianej ścianki.
- Tak.
- Zgrzeszyłeś synu?
- Grzeszę cały czas. Lecz tym razem chcę podzielić się z Bogiem swoimi troskami, licząc na dobre
słowo. Bądź moim przewodnikiem.
Marco wyrzucił z siebie cały ciężar, jaki tłamsił jego spokój i ciążył na sercu. Opowiedział o śmierci
siostry, wydarzeniach ostatniego dnia oraz ojcu. Kapłan nie odezwał się ani słowem. Gdy Marco
skończył, przemówił.
- Synu… Wierzysz w diabła?
Pytanie duchownego zaskoczyło chłopaka. Diabła nie ma, to tylko sposób na wzbudzenie strachu w
mniej oświeconych owieczkach.
- Nie wierzę.
Nastąpiła cisza.
- A powinieneś – przemówił kapłan. – Ty i twoja rodzina staliście się świadkami ingerencji złych
mocy w ludzki świat. Bóg prowadzi odwieczną wojnę z Szatanem i jego sługami o dusze człowieka. A
twoja siostra ją przegrała.
Marco otworzył usta z niedowierzania.
- Co, proszę?
- Twoja siostra opowiedziała się po stronie Pana Ciemności. Dokonała wyboru.
- To jakaś kpina? – Marco był coraz bardziej wściekły. Dlaczego wszyscy, na każdym kroku chcą mu
wmówić, ze w śmierci Lidii maczały palce moce piekielne?
- Marco Gordiano, przyszłość karze ci uwierzyć. To słowa Boga – mówiąc to, kapłan wyszedł z
konfesjonału.
Chłopak przez chwilę klęczał, nie mogąc się poruszyć - niczym sparaliżowany. Miał wrażenie, że serce
zaraz wyskoczy mu z piersi. Skąd kapłan znał jego imię? Wybiegł za oddalającym się sługą bożym.
Dopadł go przed ołtarzem.
- Skąd znasz moje imię? Skąd to wszystko wiesz? – Marco próbował dostrzec twarz księdza, ale
spowijał ją mrok kaptura.
- Chcesz poznać prawdę?
- Tak, chcę – wysapał.
- Chcesz pomścić siostrę?
- Tak!
- A czy będziesz gotów narazić własne życie, żeby zbawić jej duszę?
Marco zawahał się chwilę. Ale znał odpowiedź.
- Tak.
Nieznajomy pochylił się ku chłopakowi, tak aby nikt nie mógł usłyszeć ostatniego zdania jakie chciał
mu powiedzieć. Marco poczuł na twarzy słodkawy oddech mnicha.
- W takim razie przyjdź na jutrzejszą mszę świętą o zachodzie słońca. Ale bądź sam. To bardzo
ważne. I pod żadnym pozorem nie zdradź się przed ojcem. Z Bogiem, młodzieńcze. Niech wszyscy
święci mają w opiece twoją duszę i twojego ojca.
Marco upadł na kolana. Nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Miał wrażenie, że zaraz zwymiotuje, tak
bardzo kręciło mu się w głowie. Podbiegła do niego matka.
- Synu, synu? – Głaskała go po twarzy. – Co ci jest?
- Już dobrze. To wszystko przez te kadzidła. Zrobiło mi się duszno.
- Na pewno? Co chciał od ciebie ten ksiądz?
- Poprosiłem go tylko, żeby odmawiał przez miesiąc mszę za Lidię.
- Powinniśmy być na każdej.
- Nie będzie takiej potrzeby. Bóg jest wszędzie.
- Och, synu. To gdzie był Bóg, gdy umierała moja córka? – Marco zdziwił się na te bluźniercze słowa,
wypowiadane z ust matki.
Podniósł się z klęczek. Miał wrażenie, że przerasta go to wszystko. W milczeniu opuścili kościół,
wychodząc na rozgwieżdżoną noc.