Tłumaczenie nieoficjalne:
czarymery
Charlaine Harris
Lily Bard 05
Czysta terapia
Rozdział 1
Wyprowadziłam ciężki cios w nos, przewróciłam go, chwyciłam za szyję i zaczęłam
dusić. Po bólu i niewyobrażalnym upokorzeniu, ta wściekłość była całkowicie czysta i
dobra. Chwycił mnie rękami w nadgarstkach i próbował odciągnąć moje palce. Krzyczał,
charczał i błagał, a ja stopniowo zdawałam sobie sprawę, że wymawiał moje imię.
To nie jest część moich wspomnień.
I nie byłam znów w tej budzie na polu bawełny.
Leżałam na szerokim firmowym łożu, a nie na rozwalającej się, starej kanapie.
–
Lily! Przestań! Uścisk na nadgarstkach wzmógł się.
Nie byłam w odpowiednim miejscu – czy raczej, złym miejscu.
–
Lily!
To nie był odpowiedni człowiek … zły człowiek.
Wyskoczyłam z łóżka i stanęłam w rogu sypialni. Mój oddech wyglądał jakby
chodził w poszarpanych spodniach a moje serce waliło zbyt blisko uszu. Zapaliło się
światło, oślepiając mnie na chwilę. Kiedy przyzwyczaiłam się się do blasku, dywagując
powoli, zdałam sobie sprawę, że patrzę na Jacka. Jack Leeds. Jackowi leciała krew z nosa,
a na szyi miał czerwone znaki. Ja mu to zrobiłam. Zrobiłam to wszystko, aby zabić
mężczyznę, którego kocham.
***
- Wiem, że nie chcesz tego robić, ale to może pomóc- powiedział Jack.
Jego głos był zmieniony przez obrzęk nosa i gardła. Bardzo się starałam nie wyglądać
ponuro. Nie chciałam iść do żadnej, cholernej grupy terapeutycznej. Nie lubiłam o sobie
opowiadać i w ogóle po co ta cała terapia? Z drugiej i to decydującej strony, nie chciałam
znów uderzyć Jacka. Bicie to straszna zniewaga dla osoby, którą się kocha. Z drugiej strony
Jack mógł mi oddać. Branie pod uwagę, jak silny był, nie było istotnym czynnikiem. Więc,
później tego ranka, po wyjściu Jacka, który musiał jechać do Little Rock, na spotkanie z
klientem, zadzwoniłam na numer, który zobaczyliśmy z Jackiem na ulotce w sklepie
spożywczym. Nadrukowany był na jasnozielonym papierze, który Jack wyłowił kątem oka,
kiedy kupowałam znaczki pocztowe.
Napis głosił:
BYŁAS MOLESTOWANA SEXUALNIE?
CZUJESZ SIĘ SAMOTNIE?
ZADZWOŃ JUŻ DZIŚ 237-7777
WEŹ UDZIAŁ W NASZEJ TERAPII GRUPOWEJ
NIGDY WIĘCEJ SAMOTNOŚCI!
- Centrum Zdrowia Hartsfield County - powiedział kobiecy głos.
Oczyściłam gardło.
- Chciałabym dowiedzieć się czegoś o grupie terapeutycznej dla ofiar gwałtów-
powiedziałam,
menedżerskim tonem głosu.
- Oczywiście - powiedziała kobieta, jej głos skrupulatnie neutralny sprawił, że rozbolały
mnie zęby. - Grupa spotyka się we wtorki o ósmej, tutaj w centrum. Nie musisz podawać
swoich danych. Wystarczy, że przyjdziesz i wejdziesz przez tylne drzwi, prowadzące na
parking. Można tam też zaparkować.
–
Dobrze, w porządku - powiedziałem. Zawahałam się, a następnie zadałam kluczowe
pytanie.
–
Ile to kosztuje?
–
Dostaliśmy dotację, aby to realizować – powiedziała - To nic nie kosztuje.
Taa... dotację, z moich podatków. Ta wiadomość sprawiła jednak, że w jakiś sposób
poczułam się lepiej.
–
Czy mogę powiedzieć Tamsin, że będziesz przychodzić? - zapytała kobieta.
–
Muszę to przemyśleć – odpowiedziałam, bojąc się uczynić krok, który z pewnością
przysporzy mi bólu.
***
Carol Althaus mieszkała w środku chaosu. Porzuciłam większość moich klientów i
chciałabym, aby Carol była jednym z nich, ale miałam jeden z moich rzadkich momentów
litości i zostałam przy sprzątaniu u niej. Sprzątałam tylko u Carol, Wintropów i
Drinkwatersów, a poniedziałek był jedynym dniem, kiedy sprzątałam we wszystkich trzech
domach. Wróciłam do sprzątania u Wintropów również we czwartki i pozostawałam otwarta
na jednorazowe posyłki czy okazyjne sprzątanie również w inne dni, ale pracowałam też dla
Jacka, więc mój rozkład zajęć był skomplikowany.
Chaos panujący w domu Carol był jej własnym dziełem, widziałam to w jego stylu, ale
to wciąż był chaos, a ja lubię porządek. Życie Carol wymknęło się spod kontroli kiedy
poślubiła Jaya Althausena, rozwiedzionego sprzedawcę z dwoma synami. Jay sprawował
opiekę nad synami. Aby spłacić kredyt, pracował cały czas i choć może kochał Carol, która
był anatomicznie atrakcyjna, religijna i głupia, również bardzo potrzebował opiekunki do
dzieci. Więc ożenił się z Carol i pomimo wielu doświadczeń i jego synami, mieli również
wspólne dzieci, dwie córki. Zaczęłam pracować dla Carol gdy była w ciąży z drugą córką,
kiedy to każdego dnia siedziała bezwładnie w fotelu. Opiekowałam się jej dziećmi półtora
dnia, tylko raz, kiedy Jay miał wypadek samochodowy za miastem. Prawdopodobnie te
dzieci nie były demonami. Być może były one nawet zwyczajne, ale wszystkie razem
tworzyły piekło. I niestety, w domu też.
Carol potrzebowała, abym przychodziła do niej co najmniej dwa razy w tygodniu, na
jakieś sześć godzin bez przerwy, a mogła sobie pozwolić na jakieś cztery godziny w
tygodniu, ledwo. Dałam Carol najlepszą jakość usług, za takie pieniądze, jakiej nigdzie
indziej by nie dostała. W czasie roku szkolnego prawie możliwym było dla Carol uporać się
z tym wszystkim. Dziewczynki – Heather i Dawn - były jeszcze w domu, miały tylko pięć i
trzy lata, ale chłopcy byli w szkole. Lato było inną parą kaloszy. Był to koniec czerwca,
więc wszystkie dzieci były w domu przez około trzy tygodnie. Carol nie zapisała ich do
żadnej z czterech szkół biblijnych. Pierwszy Kościół Baptystów i Centralny Kościół
Metodystyczny miały już skompletowane grupy na to lato, więc dom był jeszcze bardziej
niż zwykle zaśmiecony papierowymi rybkami, chlebem poprzyklejanym do papierowych
talerzyków, owieczkami zrobionymi z wacików i patyczków od lodów, koślawymi
rysunkami rybaków ciągnących sieci wypełnione ludźmi. Kościół Fundamentalistyczny i
Episkopalny były jeszcze przed nimi. Weszłam otwierając własnym kluczem. Zastałam
Carol, stojącą pośrodku kuchni. Próbowała rozczesać długie, splątane loki Dawn.
Dziewczynka płakała. Miała na sobie koszulę nocną z Kubusiem Puchatkiem na przodzie.
Miała na sobie plastikowe, zabawkowe buty na wysokim obcasie, a na twarzy makijaż
zrobiony kosmetykami matki. Rozejrzałam się po kuchni i zaczęłam zbierać naczynia.
Kiedy wróciłam do kuchni minutę później z ładunkiem brudnych szklanek i dwoma płytami,
które leżały na podłodze w gabinecie, Carol nadal stała pośrodku kuchni, a jej twarz
wyrażała ekstremalną ekspresję.
–
Dzień dobry, Lily- powiedziała w spiczasty sposób.
–
Cześć Carol.
–
Czy coś się stało?
–
Nie – Dlaczego zapytała? Czy martwiła by się o moje samopoczucie, gdybym jej
powiedziała, że w nocy próbowałam zabić Jacka?
–
Mogłabyś się przywitać kiedy wchodzisz.
Kiedy Carol mówiła, ten mały uśmieszek wciąż grał na jej twarzy. Dawn spojrzała na mnie
z taką fascynacją jakbym była kobrą. Jej włosy nadal były w nieładzie. Mogłabym
rozwiązać ten problem za pomocą nożyczek w około pięć minut i uważam ten pomysł za
bardzo kuszący.
–
Przepraszam, myślałam o czymś innym – powiedziałam do Carol grzecznie.
–
Czy jest dziś coś specjalnego do zrobienia?
Carol pokręciła głową z tym małym uśmieszkiem na twarzy.
–
Te same magiczne rzeczy co zawsze – powiedziała ironicznie i znów pochyliła się
nad głową Dawn. Kiedy pracowała szczotką nad gęstymi włosami dziewczynki, najstarszy
chłopiec wpadł do kuchni ubrany w kąpielówki.
–
Mamo, mogę iść popływać?
Dziewczynki odziedziczyły po Carol cerę i brązowe włosy, ale chłopcy byli faworytami w
dziedziczeniu. Przypuszczam, że po swojej biologicznej matce, obaj byli rudzi i piegowaci.
–
Gdzie? - zapytała Carol, wiążąc włosy Dawn w kucyk żółtą gumką.
–
U Tommy'ego Suttona. Zostałem zaproszony. - powiedział Cody.
–
Pamiętasz, że mogę tam pójść sam?
Cody miał dziesięć lat i Carol pokazała mu kilka ulic, które mógł przemierzać sam.
–
Ok.. Wróć za dwie godziny.
Tyler ryknął wściekle w kuchni.
–
To nie fair. Chcę iść popływać.
–
Nie byłeś zaproszony.
Cody uśmiechnął się szyderczo.
–
Byłem!
–
Znam brata Tommy,ego. Mógłbym pójść!
Tak jak ustaliłam z Carol, załadowałam zmywarkę i wyczyściłam kuchenkę. Tyler
wycofał się do swojego pokoju trzaskając drzwiami. Dawn pobiegła truchtem grać w swoje
Duplo, a Carol tak szybko wyszła z kuchni, że pomyślałam iż się rozchorowała. Heather
pojawiła się przy moim łokciu i obserwowała każdy mój ruch. Nie jestem osobą nie lubiącą
dzieci.. Nie to, że lubię lub nie lubię wszystkich dzieci. Do każdego z nich podchodzę
indywidualnie, tak jak do dorosłych. I niemal lubiłam Heather Althaus. Była na tyle duża
by iść do przedszkola, miała krótkie, łatwe do rozczesywania włosy, a nie takie, które
wymagały drastycznie dużo pracy i doprowadzały Carol do łez, a ona starała się dbać o
siebie. Heather spojrzała na mnie i z powagą powiedziała:
–
Hej, panno Lily - i wyjęła zamrożonego gofra z zamrażarki. Po przypieczeniu go w
tosterze, Heather wzięła dla siebie talerz, widelec i nóż i ustawiła je na blacie. Heather miała
na sobie limonkowo - zielone szorty i niebieską koszulę, niezbyt szczęśliwe połączenie, ale
ona sama się ubrała i ja to szanuję. W uznaniu, nalałam szklankę soku pomarańczowego dla
niej i położyłam na stole. Tyler i Dawn truchtem wybiegli na ogrodzone podwórko. Dla
wygody, Heather i ja siedziałyśmy w kuchni w milczeniu. Kiedy zjadła swojego gofra,
podniosła stopy do góry, po czym zeszła z krzesła i odsunęła je z drogi, kiedy myłam
mopem podłogę. Kiedy na jej talerzu została tylko plama po syropie, Heather powiedziała:
–
Moja mama będzie mieć dziecko. Mówi, że Bóg da nam małego brata lub siostrę.
W ten sposób wyjaśniła mi nieprzyjemne dźwięki dochodzące z łazienki. Oparłam się na
moim mopie próbując przetrawić tą wiadomość. Nie potrafiłam wymyślić jednej, normalnej
odpowiedzi, więc skinęłam tylko głową. Heather wykręciła krzesło i pobiegła do
przełącznika aby włączyć wentylator, by szybciej wysuszyć umytą podłogę. Zawsze tak
robiłam.
–
Czy to prawda, że dziecko przybędzie dopiero za jakiś czas?- zapytała mnie
dziewczynka.
–
Prawda. - powiedziałam.
–
Tyler mówi, że brzuch mamy będzie taki duży jak arbuz.
–
To też prawda.
–
Będą musieli wyciąć je nożem, tak, jak tatuś tnie arbuza?
–
Nie - miałam nadzieję, że nie będę musiała kłamać – w ogóle nie będą musieli
przecinać- dodałam aby ukryć lęk przed następnym pytaniem.
–
Jak dziecko wydostanie się na zewnątrz?
–
Mama wytłumaczy ci to, tak jak trzeba – powiedziałam po chwili namysłu.
Wolałabym odpowiedzieć jej rzeczowo, ale nie chciałam uzurpować sobie roli Carol.
Przez szklane, przesuwane drzwi na podwórko (drzwi, które były wiecznie
ozdobione odciskami dłoni), widziałam, że Dawn zaniosła swoje Duplo do piaskownicy.
Trzeba będzie je wymyć. Tyler strzelał miękkimi pociskami z pistoletu Nerf w kierunku
butelki po wodzie mineralnej, nadal wypełnionej wodą. Wszystko wydawało się być w
porządku i nie widziałam żadnego czającego się niebezpieczeństwa, więc postanowiłam
sprawdzić za pięć minut, podczas gdy Carol nadal była niedysponowana. Z Heather,
depczącą mi po piętach poszłam do pokoju, który dzieliła z siostrą z zaczęłam zmieniać
pościel. Pomyślałam, że sekunda mojej koncentracji zmusi Heather do znalezienia sobie
czegoś innego do roboty. Zamiast tego siedziała na małym krzesełku Fisher-Price i
przyglądała mi się z uwagą.
–
Nie wyglądasz na szaloną – powiedziała. Przestałam wygładzać płaski kawałek
pościeli i spojrzałam przez ramię na dziewczynkę.
–
Nie jestem – powiedziałam. Mój głos był płaski i zbliżał się do furii. Trudno
powiedzieć dlaczego mnie to zraniło, ale tak było.
Bezsensownym by było wyżywać się na dziecku za to, że powtarza to, co najwyraźniej
usłyszało od dorosłych.
–
Więc dlaczego chodzisz sama po nocy? Czy to nie jest straszne? Tylko duchy i
potwory wychodzą na zewnątrz w nocy.
Moją pierwszą reakcją było, że ja jestem straszniejsza, niż jakikolwiek duch czy potwór, ale
to wcale nie było pocieszające dla małej dziewczynki, a w głowie zamigotał mi już inny
pomysł.
- Nie boję się wychodzić nocą – powiedziałam, co było bliskie prawdy. I nie było w nocy
więcej rzeczy do przestraszenia się niż w dzień, na pewno.
–
Więc robisz to, żeby pokazać, że się nie boisz? - Zapytała Heather.
Poczułam ten sam ból, który ogarnął mnie, gdy zobaczyłam zakrwawiony nos Jacka.
Wyprostowałam się, trzymając w rękach wiązkę brudnej pościeli i popatrzyłam na tę małą
dziewczynkę przez chwilę.
–
Tak- powiedziałam- dokładnie dlatego to robię.
Wtedy, w tamtym miejscu wiedziałam, że następnego wieczoru pójdę na sesję
terapeutyczną. Już czas. Na razie nauczę Heather jak zrobić szpitalną fałdę na pościeli.
Rozdział 2
Następnego wieczoru, wsunęłam się przez oznaczone drzwi, jakbym chciała ukraść
trochę pomocy, a nie dostać ją za darmo. Na parkingu, tylko częściowo widocznym z ulicy,
stały cztery samochody. Rozpoznałam dwa z nich. Boczne drzwi, które widziałam, były
ciężkie i metalowe. Zamknęły się za mną z ciężkim łomotem, a ja skierowałam się w stronę
tylko dwóch rozświetlonych pokoi. Wszystkie pozostałe drzwi w górę i w dół korytarza
były zamknięte, o co byłam gotowa się założyć. Kobieta pojawiła się w progu pierwszego
otwartego pokoju i zawołała:
–
Chodź! Jesteśmy gotowi, aby zacząć!
Im bliżej podchodziłam, tym bardziej się upewniałam, że kobieta była tak ciemna jak ja
blond, była tak delikatna, jak ja twarda i mówiła dwa razy więcej niż ja mogłabym nawet
pomyśleć.
–
Jestem Tamsin Lynd – powiedziała, machając ręką.
–
Lily Bard – powiedziałam, łapiąc ją za rękę i potrząsając energicznie. Skrzywiła się.
–
Lily?
–
Bard – dodałam, chcąc zrezygnować z tego co miało nadejść. Jej oczy zrobiły się
okrągłe za małymi, grubo oprawionymi okularami. Moje imię wyraźnie było jej
znane. Było sławne, jeśli ktoś dużo czytał o zbrodniach.
–
Przed wejściem do pokoju terapii, Lily, wyjaśnię zasady.
Cofnęła się i gestem wskazała miejsce, które najwyraźniej było jej biurem. Biurko i krzesło
ustawione były naprzeciwko drzwi, a na nim wszędzie walały się książki i dokumenty.
Pokój był bardzo mały i nie było miejsca na nic więcej jak biurko, krzesło i dwie szafki na
książki. Ściana za biurkiem pokryta była czymś, co wyglądało jak wykładzina,
ciemnoszarym z różowymi drobinkami, aby pasowało do dywanu na podłodze. Uznałam, że
wykładzina przeznaczona była do przypinania dokumentów i wycinków z gazet. Wycinki i
biuletyny poprzypinane były pinezkami a efekt był co najmniej niewesoły. Terapeutka nie
zaprosiła mnie abym usiadła, tylko stała naprzeciwko badając mnie wzrokiem uważnie.
Zastanawiałam się czy wyobraża sobie, że czyta mi w myślach. Czekałam. Kiedy Tamsin
zobaczyła, że nie zamierzam nic powiedzieć, zaczęła.
–
Każda kobieta, należąca do tej grupy, wiele o sobie powiedziała, a grupa ta ma na
celu pomóc im przywyknąć do sytuacji społecznych, pracowniczych i osobistych,
bez uczucia strachu. Więc to co tutaj mówimy jest poufne i musisz dać słowo, że
historie, które usłyszysz w tym pokoju, zostaną w Twojej głowie. To jest
najważniejsza zasada. Czy zgadzasz się z tym?
Skinęłam głową. Czasami myślałam, że cały świat znał moją historię, ale gdybym miała
możliwość zapobieżenia temu, nikt nigdy nie dowiedział by się o niej.
–
Nigdy nie miałam grupy takiej jak ta, w Shakespeare musiałam znaleźć te kobiety.
Zaczęły przychodzić, kiedy były już gotowe powiedzieć o tym co je spotkało lub
kiedy życie z tym, stało się nie do zniesienia. Kobiety opuszczają grupę, kiedy
poczują się lepiej. Możesz przychodzić tak długo, jak długo będę prowadzić terapię,
jeśli będziesz tego potrzebować. Teraz chodźmy do sali terapeutycznej, poznasz
resztę grupy.
Ale zanim zdążyłyśmy się ruszyć, zadzwonił telefon. Reakcja Tamsin była nadzwyczajna.
Szarpnęła się i odwróciła do biurka. Jej ręka wystrzeliła w stronę aparatu. Kiedy ponownie
rozległ się dźwięk dzwonka, jej palce zacisnęły się na słuchawce, ale nadal jej nie uniosły.
Pomyślałam, ze taktowniej będzie ominąć biurko i popatrzeć na wycinki na ścianie.
Zgodnie z przewidywaniami, większość była o gwałtach, nękaniu i funkcjonowaniu
systemu sądowego. Niektóre były o dzielnych kobietach. Dyplomy i stopnie naukowe
zostały oprawione w ramki i wyeksponowane, a ja byłam pod prawdziwym wrażeniem.
Oczywiście, inteligentna Tamsin, podniosła słuchawkę i powiedziała:
–
Halo?
Zabrzmiało to jakby była śmiertelnie wystraszona. Następną rzeczą, którą zobaczyłam, była
dysząca i zatopiona w stojącym przed biurkiem, krześle dla klientów, Tamsin. Porzuciłam
moje próby wyglądania jakby mnie tam nie było.
–
Przestań! - terapeutka syknęła do telefonu – Musisz z tym skończyć! Nie, nie będę
tego słuchać! - i rzuciła słuchawką na podstawkę, jakby chciała nią rozbić komuś
głowę. Tamsin wzięła kilka głębokich wdechów, niemal szlochając. Potem
opanowała się na tyle by móc ze mną rozmawiać.
–
Jeśli mogła byś pójść do pokoju obok, to będę tam za kilka minut, muszę tylko
zabrać kilka rzeczy.
Polubiłam jej spryt i zimną krew. Zawahałam się, czy zaoferować pomoc, ale uświadomiłam
sobie, że okoliczności byłyby śmieszne. Wycofałam się zza biurka Tamsin, wyszłam z
pokoju, skręciłam dwa kroki w lewo i weszłam do drugiego pokoju. Drugi pokój
przypominał wiele rzeczy, ale na pewno nie pokój terapeutyczny. Był tam duży,
konferencyjny stół, otoczony krzesłami. Pokój był bez okien, na ścianach wisiało kilka
mdłych krajobrazów. Był to gest w kierunku dekoracji. Czekały tam już kobiety, niektóre z
puszkami napojów, a przed nimi leżały notatniki. Moja prawie przyjaciółka, Janet Shook,
była tam, oraz kobieta, która miała nieprzyjemny wyraz twarzy. Przez moment próbowałam
sobie przypomnieć jak się nazywa, aż zdałam sobie sprawę, że ta formalnie ubrana kobieta,
wyczesana w okazałą fryzurę to Sandy McCorkindale, żona pastora Kościoła
Fundamentalistycznego, znanego lokalnie jako NIK. Sandy i ja spotkałyśmy się parę razy,
kiedy kościół zatrudniał mnie by przygotować poczęstunek na posiedzeniach zarządu
przedszkola SCC i miałyśmy różnice poglądów na temat składu menu lunchu na corocznym
posiedzeniu zarządu kościoła. Sandy była tak samo zadowolona, że mnie widzi, jak ja że
spotkałam ją. Po drugiej stronie stołu Janet uśmiechnęła się szeroko. Janet jest, tak samo jak
ja, wysportowana i cholernie umięśniona. Ma ciemnobrązowe włosy, kołyszące się w tył i
w przód, opadające na policzki i mające tendencje do wchodzenia do oczu. Janet i ja
trenujemy czasem razem i jesteśmy członkiniami tej samej grupy trenującej karate.
Usiadłam obok niej i przywitałam się z reszta kobiet i wtedy weszła Tamsin i zaczęła się
krzątać, trzymała podkładkę z klipsem i kilka dokumentów, a jej duże piersi podskakiwały.
Na moje oko całkiem się uspokoiła.
–
Drogie Panie, czy zapoznałyście się ze sobą?
–
Wszystkie, oprócz ostatnio wchodzącej – wycedziła jedna z kobiet siedzących po
drugiej stronie stołu.
Była jedną z trzech kobiet, których nigdy wcześniej nie widziałam. Tamsin pełniła honory.
–
To jest Carla, a to jest Melanie - Tamsin wskazała kobietę, która wcześniej mówiła,
niską, szczupłą i bardzo pomarszczoną z kaszlem palacza. Młodsza kobieta, siedząca
obok niej, Melanie, była pulchną blondynką z ostrym spojrzeniem i wściekłością
widoczną na twarzy. Ostatnia przedstawiona mi kobieta, Firella, była jedyną
Afroamerykanką w grupie. Miała fryzurę, której czubek wyglądał jakby był
zbudowany z baterii. Nosiła bardzo poważne okulary. Ubrana była luźno i wygodnie.
–
Panie, to jest Lily. - powiedziała Tamsin z rozmachem, kończąc wprowadzenie.
Czując się tak wygodnie, jak tylko pozwalało mi na to krzesło, skrzyżowałam ręce na piersi,
czekając na to co będzie dalej. Tamsin zdawała się liczyć nas. Wyjrzała przez drzwi na
korytarz, jakby oczekiwała, że ktoś jeszcze przyjdzie, zmarszczyła brwi i powiedziała:
–
Dobra, zaczynajmy, wszyscy maja kawę lub co tam chcą do picia? Okay, dobra
robota.
Tamsin Lynd wzięła głęboki wdech.
–
Niektóre z Was zostały zgwałcone. Niektóre z Was zostały zgwałcone lata temu.
Czasami ludzie po prostu muszą wiedzieć, że kogoś innego spotkało to samo. Więc,
czy któraś z Was mogłaby opowiedzieć trochę o tym co jej się przydarzyło?
Skuliłam się w środku, bardzo mocno pragnąc wyparować stąd i znaleźć się w moim małym
domu, niewiele ponad kilometr stąd. Jakoś wiedziałam, że Sandy McCorkindale będzie
mówić jako pierwsza i miałam rację.
- Panie – zaczęła. Jej głos brzmiał niemal tak profesjonalnie, ciepło i przyjaźnie, jak jej
męża z ambony.
–
Jestem Sandy McCorkindale, a mój mąż jest pastorem Kościoła
Fundamentalistycznego. - Wszyscy skinęli głowami. Wszyscy znali ten kościół.
–
Zostałam skrzywdzona, dawno, dawno temu. - powiedziała Sandy z profesjonalnym
uśmiechem.
W galaktyce, daleko, daleko?
–
Kiedy dopiero co rozpoczęłam studia.
Czekaliśmy, ale Sandy nie powiedziała nic więcej. Pozostała uśmiechnięta. Tamsin nie
zmuszała Sandy do powiedzenia niczego więcej. Zamiast tego zwróciła się do Janet, która
siedziała obok niej.
–
Lily i ja jesteśmy koleżankami z siłowni – powiedziała Janet do Tamsin.
–
Och, naprawdę? To świetnie – rozpromieniła się Tamsin.
–
Ona wie, że zostałam zgwałcona, ale nic poza tym – powiedziała powoli Janet.
Spojrzała na mnie kątem oka. Wydawała się być skonsternowana, tym, jaki wpływ na
mnie będzie miała jej historia. Niedorzeczne.
–
Zostałam zaatakowana jakieś trzy lata temu, kiedy byłam na randce z chłopakiem,
którego znałam całe moje życie. Wyjechaliśmy z parkingu i jechaliśmy polami,
wiesz, jak nastolatki. I on nagle się zatrzymał. On po prostu... Nigdy nie
powiedziałam policji . Powiedział, że nie pozostawił na mnie żadnych śladów, że
policja nigdy mu tego nie udowodni, że nie będą go ścigać.
–
Dalej, ah, Carla?
–
Grałam w bilard – powiedziała ochryple. Wyglądała na około pięćdziesiąt lat, a były
to ciężkie lata.
–
Wygrałam też trochę pieniędzy. Myślę, że jeden z tych chłopców musiał mnie nie
lubić. Wrzucił coś do mojego drinka. Następna rzecz, jaką pamiętam, to że jestem w
moim samochodzie, naga, bez grosza. Moje klucze sterczały między moimi nogami.
Musieli mnie gwałcić, kiedy byłam nieprzytomna. Znam każdego z nich.
–
Zgłosiłaś to? - zapytała Tamsin.
–
Nie, ja ich znam, wiem gdzie mieszkają – powiedziała Carla.
Zapadła długa chwila ciszy, kiedy przetrawiałyśmy to, co usłyszałyśmy.
–
To uczucie, ta potrzeba zemsty, to jest coś, o czym będziemy rozmawiać na dalszym
etapie – powiedziała wreszcie Tamsin..
–
Melanie, chcesz nam powiedzieć co się stało?
Pomyślałam, że Tamsin nie zna zbyt dobrze Melanie, tylko wie jak brzmi jej głos.
–
To dla mnie coś nowego, więc odpuśćcie mi na razie.
Melanie wydała z siebie nerwowy chichot, bardzo nieodpowiedni, ale pasujący do jej
pulchnych, różowych policzków, który kontrastował z gniewem w jej ciemnych oczach.
Pomyślałam, że Melanie była jeszcze młodsza od Janet.
–
Dlaczego tu jesteś, Melanie?
Tamsin była teraz w pełni terapeutą z jej ubraniami, formularzami, działającymi na jej
korzyść. Skrzyżowała kostki, pokryte grubymi, beżowymi pończochami, starając się nie
bawić ołówkiem przy podstawce z klipsem.
–
Masz na myśli, co mi się przydarzyło?- zapytała Melanie.
–
Tak - odpowiedziała Tamsin cierpliwie.
–
Bo zgwałcił mnie mój przyrodni brat, dlatego! Przyszedł do mojej przyczepy,
wszystko porozwalał i złapał mnie w drzwiach, a chwilę później był już na mnie. Nie
miałam czasu wyjąć mojego Magnum 357, nie mogłam zadzwonić na policję.
Wszystko odbyło się tak szybko, że nie dały byście wiary.
–
Czy policja aresztowała go?
–
Jasne. Nie wyszłam z posterunku policji zanim nie znalazł się za kratkami. Policja
próbowała mnie odwieść od tego, co robiłam, mówili, że w relacjach rodzinnych coś
poszło nie tak, ale ja wiedziałam co robię i wiedziałam co on zrobił. Moje zamiary
były niczym w porównaniu z tym, jak mnie skrzywdził. Jego żona powiedziała, że jej
też to robił, kiedy była chora lub nie miała ochoty. Byli małżeństwem, więc myślę, że
wydawało jej się, że nie wolno jej się poskarżyć, ale ja wiem, że może to zrobić.
–
To dobrze, Melanie – powiedziała Tamsin, a ja w myślach powtórzyłam te słowa.
–
Może być trudno stanąć w obronie prawdy, Firella?
–
Oh, cóż... przeniosłam się tutaj z Nowego Orleanu jakiś rok temu - powiedziała
Firella – Jestem zastępcą dyrektora gimnazjum, tu, w Shakespeare, podobną pracę
miałam w Luizjanie.
Moje poglądy co do jej wieku poszły w górę. Firella była prawdopodobnie koło
pięćdziesiątki, a nie trzydziestki piątki, jak pierwotnie zakładałam.
–
Kiedy mieszkałam w Nowym Orleanie, zostałam zgwałcona w szkole, przez ucznia.
Wtedy Firella zamknęła usta i przemilczała resztę tej historii, tak, jakby już dość dała nam
do myślenia. I miała rację. Pamiętałam zapach szkoły, kreda, szafki, brudna wykładzina
przemysłowa i cisza w budynku, kiedy uczniowie poszli do domu. Myślałam o kimś,
jakimś drapieżniku, poruszającym się bezgłośnie po budynku …
–
Złamał mi też rękę – powiedziała Firella. Poruszyła lewą ręką, trochę tak, jakby
badając jej użyteczność - Wybił kilka zębów. Zaraził mnie opryszczką.
Powiedziała to bardzo poważnie i rzeczowo. Wzruszyła ramionami i zamilkła.
–
I złapali go?
–
Tak – powiedziała kobieta ze znużeniem.
–
Złapali go, powiedział, że sypiałam z nim od miesięcy. Taki konsensus. Zrobiło się
naprawdę paskudnie. To było we wszystkich gazetach, ale złamana ręka i brakujące
zęby były mocnym dowodem, naprawdę.
Tamsin rzuciła spojrzenie w moją stronę, aby upewnić się, że pojęłam fakt, że nie jestem
jedyną ofiarą na świecie, która przeszła straszną gehennę. Nigdy nie byłam egoistką.
- Lily, czujesz się na siłach opowiedzieć nam dziś swoją historię? - zapytała terapeutka.
Walczyłam z niemal przytłaczającą chęcią by wstać i wyjść, ale zmusiłam się, by usiąść i się
zastanowić. Myślałam o nosie Jacka, o zaufaniu, które okazały mi te kobiety. Gdybym miała
o tym opowiedzieć, równie dobrze mogę to zrobić teraz, jak i każdego innego dnia.
Skupiłam się na klamce, kilka stóp za uchem Tamsin. Żałowałam, że jakiś czas temu nie
nagrałam tego na taśmę.
–
Kilka lat temu mieszkałam w Memphis – powiedziałam stanowczo – Pewnego dnia
w drodze z pracy do domu zepsuł mi się samochód. Kiedy szłam na stację
benzynową, jakiś człowiek, grożąc bronią uprowadził mnie. Wynajął mnie małej
grupie rowerzystów na weekend. Tym się zajmował. Zabrali mnie do takiej... starej
budy na polach w Tennessee.
Poczułam drżenie, prawie niezauważalne dreszcze,ale mogłam je poczuć aż do podeszew
moich stóp.
–
Było ich około pięciu, pięciu mężczyzn i jedna lub dwie kobiety. Zawiązali mi oczy
więc ich nie widziałam. Przykuli mnie do łóżka. Gwałcili mnie i wycięli nożami
wzory na mojej klatce piersiowej i brzuchu. Kiedy wychodzili, jeden z nich dał mi
pistolet. Był wściekły na faceta, który im mnie wynajął. Nie pamiętam dlaczego.
To nie była prawda, ale nie chciałam dalej wyjaśniać.
–
Pistolet miał jeden nabój. Mogłam się zabić. Zrobiłabym tym niezły bałagan. Na
zewnątrz było wtedy bardzo gorąco.
Miałam zaciśnięte pięści. Walczyłam by zachować równy oddech.
–
Ale kiedy porywacz wrócił, zastrzeliłam go. I umarł.
W pokoju było tak cicho, że słyszałam swój własny oddech. Czekałam, aż Tamsin coś
powie. Ale oni czekali na mnie. Janet powiedziała:
–
Powiedz nam, jak to się skończyło.
–
Ach, cóż, rolnik, do którego należała ziemia, przyszedł i mnie znalazł. Zadzwonił na
policję, a oni zabrali mnie do szpitala. .
Wersja skrócona.
- Jak długo? -Tamsin zapytała.
–
Jak długo mnie tam trzymali? Cóż, zobaczmy.
Dreszcze się wzmogły. Wiedziałam, że teraz musi je już być widać.
–
Cały piątek, całą noc, sobotę i część niedzieli, tak myślę.
–
Jak długo, zanim rolnik przyszedł.
–
Och, tak, przepraszam, czyli jeszcze resztę niedzieli, poniedziałek i większość
wtorku. Jakoś tak - powiedziałam. Wyprostowałam się tak mocno, że klatka
piersiowa chciała mi pęknąć. Próbowałam się trzymać.
- Pamiętam to – powiedziała Melanie – Byłam tylko dzieckiem, ale pamiętam, to było we
wszystkich gazetach. Pamiętam, jak życzyłam ci, abyś miała szansę zastrzelić ich
wszystkich.
Spojrzałam na nią zaskoczona.
–
Pamiętam, że myślałam, że sama się o to prosiłaś, idąc, po tym, jak twój samochód
się zepsuł – powiedziała Firella. Wszyscy spojrzeli na nią.
–
To było zanim dowiedziałam się, że kobiety mają prawo chodzić tam, gdzie chcą i
nikt nie może im przeszkadzać.
–
To prawda Firella – powiedziała stanowczo Tamsin.
–
Jaka jest zasada, ludzie?
Wszyscy czekali.
–
Nie obwiniaj ofiary za zbrodnię – powiedziała, prawie śpiewnie.
–
Nie obwiniaj ofiary za zbrodnię – odpowiedzieliśmy chórem.
Myślę, że niektórzy wiedzieli coś o tym, więcej niż inni, sądząc po wyrazach twarzy.
- Opiekunka do dziecka jest odwożona do domu przez ojca dziecka, gwałci ją,jest winna? -
zapytała ostro Tamsin.
–
Nie obwiniaj ofiary za zbrodnię – odpowiedzieliśmy. Muszę przyznać, że był to dla
mnie wysiłek. Musiałam się zdecydować, czy Jack powinien dać mi czas, ale
przypomniałam sobie krew wypływającą z jego nosa.
–
Kobieta spaceruje sama w nocy, zostaje złapana i zgwałcona – powiedziała Tamsin –
Czy to jej wina?
–
Nie obwiniaj ofiarę za zbrodnię – powiedzieliśmy stanowczo.
–
Kobieta jest ubrana w obcisłą spódniczkę, bez stanika, idzie do baru w złej części
miasta, upija się, wsiada do samochodu z nieznajomym, zostaje zgwałcona. Czy to
jest jej wina?
Chór zamarł. To wymagało większego przemyślenia.
–
Jak myślisz, Lily? - Tamsin zapytała bezpośrednio mnie.
–
Myślę, że chce wyglądać atrakcyjnie, nawet prowokacyjnie, ale tonie znaczy, że
zasługuje na zgwałcenie. Myślę, że nawet głupota, upijanie się z ludźmi, których nie
znasz, nie zasługuje na karę bycia zgwałconym. Kobieta musi być odpowiedzialna za
swoje własne bezpieczeństwo – zamilkłam.
–
A co masz na myśli, mówiąc: odpowiedzialna za swoje własne bezpieczeństwo?
To było pytanie, na które mogłam odpowiedzieć.
–
To oznacza naukę walki – powiedziałam z całą pewnością – To oznacza bycie
ostrożnym. To tak, jak dbanie o samochód żeby się nie zepsuł, upewnianie się czy
drzwi są zamknięte i ocena otoczenia w zakresie zagrożenia.
Niektóre kobiety spojrzały na mnie z powątpiewaniem, kiedy wspomniałam o walce, ale
reszta moich działań doczekała się akceptacji.
–
Jak odpowiedzialna byłaś za swoje bezpieczeństwo zanim zostałaś zgwałcona-
zapytała terapeutka.
Jej ciemne oczy zostały skierowane prosto na mnie. Pochyliła się do przodu, a jej
bluzka rozchyliła się nieznacznie, bo była za bardzo wypełniona.
–
Nie bardzo. Upewniałam się, że zawsze mam dość pieniędzy by zadzwonić. Kiedy
jechałam na pierwszą randkę z kimś, kogo nie znałam, mówiłam przyjaciółce lub
dwóm, gdzie idę i z kim.
–
Tak więc można powiedzieć, że większość z tych mądrości nie przydała Ci się?
–
Tak.
–
Czy możesz winić kobietę za to, że nie ma tych samych zasad?
–
Nie.
W miarę jak dyskusja się rozwijała, ja ograniczyłam się do słuchania przez resztę godziny.
Problem odpowiedzialności był zawiły. Kobiety ubierały się prowokacyjnie, aby
przyciągnąć uwagę i podziw, bo je to satysfakcjonowało. Wierzę, że bardzo niewiele kobiet
nosi biustonosz push-up, bluzkę low-cut [bluzka z głębokim dekoltem, odsłaniająca piersi –
tłum.], mini spódnicę i wysokie obcasy, jeżeli mają zamiar zostać w domu czy na przykład
pracować przy komputerze. Ale zainteresowanie seksualne nie jest tożsame z gwałtem.
Wiem, że nie istnieje kobieta, która wychodzi wieczorem z domu, wystrojona, z myślą, że
ucieszy ją bycie zmuszoną groźbą użycia noża do zrobienia loda komuś obcemu. I istnieje
bardzo niewiele kobiet, które chodzą same po nocy, mając nadzieje, że jakiś facet zaoferuje
jej wybór między seksem a uduszeniem. Faktem pozostaje, że głupota i/lub słabość nie jest
karalna. I to by było na tyle, jeśli chodzi o mnie. A co ze zgwałconymi babciami i dziećmi?
Były obiektami seksualnymi w oczach wypaczonych zboczeńców. Ten wzorzec myślenia
był mi znany, przestarzały. Potwierdzał w jakim miejscu byliśmy i dokąd zmierzaliśmy.
Myślałam o własnej terapii. Tamsin Lynd, swoją obecnością, zmuszała na do myślenia o
wydarzeniach i problemach, z którymi trudno się zmierzyć, udźwignąć. Co za praca –
musieć słuchać o tym wszystkim. Zastanawiałam się czy ona kiedykolwiek została
zgwałcona, pomyślałam, że to nie mój interes, nie powinnam pytać, ponieważ była
neutralna, była liderem grupy, przynajmniej pozornie. Czy Tamsin przeżyła gwałt? Z
pewnością miała teraz kłopoty, z którymi musiała sobie radzić. Ten telefon nie był od
znajomego. Kiedy sesja się skończyła, Tamsin wyprowadziła nas, pozostając w pustym
budynku – aby uporządkować kilka rzeczy – jak powiedziała. Gdy byłyśmy na parkingu,
kokon wzajemnego, rozpuszczonego bólu i Melanie, i Sandy, rozwiał się natychmiast.
Carla wsiadła do swojego starego samochodu i zapaliła papierosa, zanim przekręciła
kluczyk w stacyjce. Firella powiedziała do nikogo szczególnego:
–
Mieszkam tu, w prawo, w dole ulicy – ułożyła kluczyki w dłoni, przybrała dumną
minę i ruszyła w ciemność.
Janet przytuliła mnie. Nie było to coś typowego w naszych relacjach i prawie się
wzdrygnęłam. Trzymałam ręce sztywno za jej plecami i próbowałam się zbliżyć, aby
odwzajemnić uścisk. Zrobiła krok do tyłu i roześmiała się.
–
Tak lepiej?
Poczułam się zakłopotana, dałam jej to odczuć.
–
Nie musisz przede mną udawać – powiedziała.
–
Kim jest Tamsin? – zapytałam aby zmienić temat.
–
Pracuje tu około roku – powiedziała Janet, chcąc przejść na moje tory – Ona i jej maż
mają niewielki dom na Compton. Oboje są Jankesami. On ma inne nazwisko.
Janet jasno dała do zrozumienia, że to małżeństwo było bardzo nietradycyjne.
–
Przeszkadza ci to?
Janet pokręciła głową.
–
Ona może spędzać czas nawet z aligatorami. Przyjście do tej grupy jest najlepszą
rzeczą, jaką zrobiłam, odkąd zostałam zgwałcona.
–
Nie zgłoszenie gwałtu nie wydaje się pasować do ciebie – powiedziałam ostrożnie.
–
Nie pasuje do takiej mnie, jaką jestem teraz. To byłam ja wtedy.
–
Czy kiedykolwiek pomyślałaś o zgłoszeniu tego, nawet teraz?
–
On nie żyje – powiedziała po prostu Janet – To było w gazetach w zeszłym roku.
Może pamiętasz? Mart Weekins? Próbował przejść przez żółtą linię na tym dużym
zakręcie za miastem, na trasie nr 6. Sprawiedliwość przyszła z innej strony.
–
Tak -odpowiedziałam.
–
Nie wziął odpowiedzialności za swoje bezpieczeństwo, tak myślę. Czy myślisz, że
to, że on był tam wtedy było nierozsądne?
–
Zastanawiam się, czy był ubrany prowokacyjnie – powiedziała Janet i obie
roześmiałyśmy się, trochę maniakalnie.
***
Jak to się często zdarzało, kiedy poznałam Tamsin Lynd, słyszałam o niej wszędzie i ciągle
ja spotykałam. Widziałam ją na poczcie, w sklepie spożywczym, na stacji benzynowej.
Czasami towarzyszył jej tęgi mężczyzna z ciemnymi włosami, brodą i wąsami, wygolonymi
w staranny wzór. Za każdym razem uśmiechała się do mnie przyjaźnie, ale bezosobowo,
więc mogłam odpowiedzieć uśmiechem lub zignorować go, wybór należał do mnie. Jako, że
następnego tygodnia, po mojej drugiej sesji, pojechałam z Jackiem do Little Rock, starałam
się opisać mu jej wygląd i charakter, ale w ogóle nie mogłam sobie z tym poradzić.
Zazwyczaj od razu wiem, czy kogoś lubię czy nie, ale z Tamsin nie mogłam się
zdecydować. Może to nie ma znaczenia z osobą , jeśli ma ona tylko pomóc ci wyprostować
coś w twojej głowie. Może nie miałam po prostu powodu lubić ja lub nienawidzić.
–
Jest inteligentna – powiedziałam – Zawsze mówi nam o innych stronach naszych
doświadczeń.
–
Czy jest sympatyczna?
Jack wygładził włosy z boku jedną ręką, przełożył drugą rękę na kierownicę i wygładził z
drugiej strony. Jego wymykające się, niesforne kosmyki, sztywnych czarnych włosów, to
pewny znak, że myślał o czymś innym kiedy się ubierał. Zastanawiałam się, czy zaprzątała
mu myśli moja wydajność w pracy.
–
Nie bardzo – powiedziałam- ma silny charakter. Po prostu nie wiem, co się na niego
składa.
–
Zazwyczaj podejmujesz decyzje co do ludzi szybciej niż w tym przypadku.
–
Zastanawiam się nad nią. Może jest to część bycia doradcą, ale ona nie wydaje się
skupiać teraz na tym, co czujemy do napastnika, tylko o problemach, które wynikły z
ataku.
–
Może ona wychodzi z założenia, że nienawidzisz wszystkich mężczyzn.
–
Możliwe. Albo po prostu czeka, aż my to powiemy. Chyba żadna z nas nie należy do
klubu „Mężczyźni są wspaniali” i myślę, że jedna lub dwie osoby z grupy naprawdę
nienawidzą wszystkich mężczyzn, do pewnego stopnia.
Jack rzucił mi niewygodne spojrzenie. Nie byłam pewna jak bardzo chciał usłyszeć o moich
nowych doświadczeniach, a ja nie byłam pewna, jak bardzo chcę się nimi podzielić.
–
Jesteś pewna, że dobrze się czujesz w tej nowej pracy? - spytał po raz setny.
–
Jack – powiedziałam ostrzegawczo.
–
Wiem, wiem, ja tylko... czuje się odpowiedzialny.
–
Jesteś odpowiedzialny. Wszystko jest w porządku i nawet trochę się cieszę.
To Jack wpadł na pomysł, abym była prywatnym detektywem, jak on. Aby to osiągnąć,
muszę pracować razem z doświadczonym śledczym przez dwa lata. Ta praca była moim
pierwszym krokiem, a doświadczonym śledczym był Jack. Zatrzymaliśmy się na parkingu
przy centrum handlowym w zachodniej części Little Rock. To był drugi Marvel Gym
otwarty w tym mieście i zajmował dwie trzecie powierzchni całego centrum handlowego.
Mel Brentwood ryzykował trochę pieniędzy otwierając drugą siłownię, zwłaszcza, że
Marvel nie było zwyczajnym miejscem do podnoszenia ciężarów. Marvel było luksusową
siłownią, z różnymi zajęciami, otwartą cały dzień, ze specjalną salą do ćwiczeń aerobowych
(bieżnie, ścianka do wspinaczki), sauną, solarium, jacuzzi, dużą ilością hantli, dla ludzi,
którzy chcieli przyjść powyciskać trochę żelastwa. Poszłam do damskiej szatni, która
posiadała również damską łazienkę, zdjęłam bluzkę i spodenki i złożyłam aby schować je
do zamykanej szafki. Pod spodem nosiłam strój do ćwiczeń, zawsze go zakładałam. Był to
spandeksowy kostium w cętki leoparda, bez rękawów, z nogawkami do połowy uda. Z boku
klatki piersiowej, wypukłymi literami, widniał napis MARVEL, a pod nim słowo siłownia,
mniejszą czcionką. Mimo, że kostium odsłaniał każdy posiadany przeze mnie kilogram,
zakrywał moje blizny. Nosiłam czarne skarpety i ciężkie czarne Nike'i, wyglądające trochę
militarnie. Po chwili namysłu zostawiłam torebkę, zamknęłam szafkę i poszłam na parter,
aby się zalogować w systemie, odliczającym czas pracy. Moja praca była mało płatna, jako
dla nowo przyjętych i polegała na tym, że miałam się opiekować i sprawdzać ludzi, którzy
zapłacili za roczne członkostwo. Reszta mojej pracy polegała na pokazywaniu nowym
gościom, jak korzystać z urządzeń, asekurowaniu ludzi którzy przyszli bez kumpla,
sprzedawaniu napojów i ubrań i odbieranie telefonów. Na jednej zmianie pracowały zawsze
dwie osoby, kobieta i mężczyzna. Jeśli kolega, który dzielił ze mną zmianę, chciał iść
poćwiczyć, miałam go zastąpić i on musiał to samo robić dla mnie.
Nigdy nie pokazałam tak dużo siebie tak wielu obcym, praktycznie z dnia na dzień.
Zanim jeszcze złe czasy mnie naznaczyły, zawsze byłam skromna. Ale musiałam się poznać
z innymi pracownikami, którzy byli ode mnie młodsi. Jack zapewnił mnie, że jeśli
którykolwiek z miałby takie ciało jak moje, obnosiłby się z nim znacznie bardziej niż ja.
Aby zminimalizować moją samoświadomość o pojawiającym się zainteresowaniu,
ograniczyłam makijaż do minimum, unikałam bezpośredniego kontaktu wzrokowego z
mężczyznami i ignorowałam jakiekolwiek zainteresowanie objawiane przez którąkolwiek z
osób. Ponieważ przednie drzwi były otwarte już wiedziałam, że kierownik tam był.
Rzeczywiście w jego biurze paliło się światło. Linda Doan mnie nie lubiła i była
zdecydowana pozbyć się mnie przy pierwszej nadarzającej się okazji. Linda nie mogła mnie
zwolnić, ale jeszcze o tym nie wiedziała. Nie wiedziała co ja tak naprawdę tam robiłam.
Byłam pod przykrywką. Samo to określenie wywoływało u mnie chichot, ale to była
prawda. Od otwarcia, siedem miesięcy temu, w siłowni grasował złodziej. Ktoś wkradał się
do szatni i innych miejsc i kradł gościom różne rzeczy – pieniądze, biżuterię, telefony
komórkowe. Niemożliwym było, że złodziej był gościem, a Jack uważał, że robił to jeden z
pracowników, biorąc pod uwagę miejsca, z których ginęły te rzeczy.
–
Szatnia męska, damska, składzik przy saunie – jęczał Mel Brentwood – napoje,
zegarki, łańcuszki, pieniądze, niedużo, niezbyt drogie, ale to tylko kwestia czasu.
Goście usłyszą o tym i przestaną przychodzić. Jeśli nie znajdziemy złodzieja, wywalę
wszystkich z pracy, przysięgam, zrobię to.
Byłam pewna, że takie drastyczne działanie było niezgodne z prawem, ale to nie była
moja sprawa by o tym mówić. Zauważyłam, że Jack, który wyglądał przez okno, miał pusty
wyraz twarzy. Mel nie mógł być takim idiotą na jakiego pozował. Otworzył sieć siłowni za
pieniądze, które pożyczył od sceptycznych przyjaciół, rodziców i sprawił, że dobrze
prosperowały, ciągle myśląc jak je zareklamować w telewizji bez wielkich nakładów.
–
Czy możemy zainstalować kamery w szatniach? - zapytał Jack.
–
Jasne, że nie! Jak myślisz, jak większość z tych ludzi zareaguje na to, że ich
filmujemy? Nie ma sposobu na umieszczenie ich tam tak, by nikt nie zauważył.
Ale byłam pewna, że Mel zainteresował się tym pomysłem.
–
Jeśli nie chciałbym zgłaszać kradzieży policji... - powiedział powoli – gdybym tylko
chciał złapać drania i zwolnić...
–
Kamera nigdy nie wyszłaby na jaw – powiedział Jack – Możemy ją zdemontować,
zniszczyć taśmę, nikt się nie dowie. Możemy ją uruchamiać zdalnie. Nie jestem
entuzjastą filmowania nieświadomych tego ludzi, ale to zadziała.
–
Czy nadal potrzebuję Lily? - zmierzył mnie jak rewolwerowiec, który może użyć
swojej zabawki.
–
Oczywiście, są rzeczy, których kamera nie wyłapie – powiedział Jack – a my musimy
jeszcze wymyślić sposób na pozbycie się problemu.
–
Dobra, dziewczyny – powiedział Mel waląc mnie w ramię, jakby chciał mnie zagrzać
do gry – Zaczynasz działać tak szybko, jak jesteś w stanie założyć rajstopy.
Spojrzałam na niego groźnie. Nie byłam zadowolona z pracy dla Mela, ale pracowałam już
dla wielu osób, dla których praca nie podobała mi się. Powiedziałam sobie, żeby odpuścić.
Był niepoprawny politycznie, ale płacił Jackowi za tą pracę. Jack mógłby złapać innego
klienta, który zadzwoniłby do niego stojąc akurat w korku i jego firma kręciłaby się. Więc
tkwiłam tam, w siłowni Marvel, w chwalebnym firmowym, leopardzim kostiumie,
upewniając się, że goście przeciągnęli swoje zielone karty przez czytnik aby komputer mógł
zarejestrować ich obecność. Wręczałam gościom małe ręczniki, jeśli zapomnieli o swoich,
sprawdzałam zapas dużych ręczników kąpielowych w pokoju z szafkami, sprzedawałam
drogie „zdrowe” napoje, umieszczone w lodówce za ladą. Były to codzienne obowiązki, ale
każdego dnia zdarzał się jakiś konkretny problem do rozwiązania. W ciągu pierwszej
godziny mojej dzisiejszej pracy, zmieniłam ustawienia wagi w urządzeniu do treningu nóg,
potem dyskretnie wyczyściłam ławeczkę do podnoszenia ciężarów, na której potwornie
spocony gość, leżąc, tak ją ubrudził, że wyglądała jakby ktoś wytarzał ją w błocie. Przez
sekundę lub dwie byłam wściekła na Byrona, dwudziestoczteroletniego chłopaka, który
dzielił ze mną zmianę. Zastępował wszystkie kobiety podczas treningu, co zjednywało mu
względy wszystkich kobiet, oprócz mnie. Ze mną próbował pogrywać. Był wyrzeźbiony.
Można powiedzieć, że miał o sobie mniemanie, że jest zbudowany jak grecki posąg,
zmysłowy, męski. To znaczy, jeśli Byron w ogóle znał któreś z tych słów. Byron był
marnowaniem miejsca pracy, jeśli chodzi o moją opinię. Podczas dwóch tygodni pracy w
Marvel, nie jestem w stanie zliczyć ile razy miałam nadzieję, że on jest złodziejem. Chyba,
że ludzie płacili grube pieniądze za kartę członkowską by popatrzeć na Byrona, biednego
pracownika: uprzejmego dla ludzi, których lubił, którzy mogli mu pomóc i niegrzeczny dla
gości, którzy nie mogli nic dla niego zrobić czy spodziewali się po nim, że będzie pracował.
A on nie zajmował się niczym, co stało nieruchome. Dlaczego Linda Doan zatrudniła
Byrona, było dla mnie zagadką.
–
Muszę zanieść ręczniki do damskiej szatni – powiedziałam – potem mam zamiar
potrenować.
–
Dobra – powiedział Byron. Mówca. Zaczął robić inny zestaw brzuszków.
Zabrałam stertę ręczników do damskiej szatni. Kiedy weszłam, w łazience ktoś brał
prysznic, co było zaskakujące, bo było zbyt wcześnie, mogła być dziesiąta, może dziesiąta
trzydzieści. Strumień wody zamilkł, kiedy dotarłam do szafki na ręczniki. Szłam cicho, bo
zawsze tak chodzę. Złapałam gościa na gorącym uczynku. Kobieta przeszukała moją
torebkę, którą zostawiłam na wierzchu, by kusiła, dodatkową parę butów, opartą o moją
szafkę. Przeszukiwałam w myślach listę gości, próbując przyporządkować zdjęcie twarzy,
którą widziałam do danych personalnych. Uczyłam się tego na pamięć. W końcu wpadłam
na jej nazwisko: Mandy Easley. Mandy dowiedziała się o mojej obecności w szatni po tym,
jak wyciągnęła dwadzieścia dolarów z mojego portfela i otworzyła przegródkę z kartami
kredytowymi. Mandy miała tylko dwadzieścia lat, ale kiedy mnie zobaczyła, wyglądała jak
stara wiedźma. Jej ciemnobrązowe włosy były jeszcze mokre od prysznica, wąska twarz
była naga od makijażu, a ręcznik owijał się skromnie wokół niej, ale nadal nie wyglądała
niewinnie. Jej spojrzenie było winne jak cholera.
–
Oh, ah, Lily, prawda? Szukałam właśnie drobnych do automatu, na tampony –
powiedziała roztrzęsionym głosem.
–
To automat przyjmuje teraz dwudziestki?
–
Ah, ja... - dwadzieścia dolarów powiewało z jej palców kiedy wpatrywała się w
torebkę, zupełnie, jakby drobne miały się zmaterializować w jej rękach – och, to
wypadło! Przykro mi, po prostu pozwól mi schować to z powrotem... - i zaczęła
szukać drobnych. Cała był spięta.
–
Pani Easley – z tonu mojego głosu zorientowała się, że nie ujdzie jej to płazem.
–
O, cholera – powiedziała i zakryła twarz dłońmi, jakby wstyd ją przytłoczył.
–
Lily, szczerze mówiąc nigdy nie robiłam czegoś takiego. - Starała się wycisnąć kilka
łez, ale nie potrafiła na zawołanie.
–
Mam straszne kłopoty finansowe, proszę, nie dzwoń na policje! Moja mama może
umrzeć, jeśli byłabym karana.
–
Jesteś karana – obserwowałam ją. Jej twarz podniosła się z dłoni i spojrzała na mnie.
–
Co?
–
Jesteś karana. Za kradzieże w sklepach i wystawianie czeków bez pokrycia.
Komputer w siłowni pokazał nam, którzy pracownicy i goście byli w siłowni w
czasie, kiedy zdarzały się kradzieże i dwudziestotrzyletnia rozwódka, Mandy Easley się
powtarzała. Jack sprawdził jej przeszłość kryminalną.
–
Z chęcią zwrócimy ci pieniądze za twoją kartę członkowską, przelewem, jak tylko
nam ją zwrócisz. - poinstruowałam ją.
–
Kiedy będę miała kartę w ręku, będziesz mogła odejść.
–
Nie zamierzasz zadzwonić na policję? - Zapytała, nie mogąc uwierzyć w swoje
szczęście. Czułam się tak samo.
–
Kiedy zwrócisz kartę, możesz iść.
–
Dobrze, Robokopie – powiedziała z furią, ulga popchnęła ją na granice ostrożności.
–
Weź tą cholerną kartę! -
Odwróciła się i szarpała kieszeń szortów leżących na szafce za nią. Wydobyła
plastikową kartę i rzuciła nią we mnie. Mandy nie wyglądała jak młoda, zadbana
kobieta, kiedy wyszarpywała dwadzieścia dolarów z mojej torebki, miała szyderczy
wyraz twarzy. Rzadko spotykałam osobę o tak brzydkim wyrazie twarzy, kobietę czy
mężczyznę. Myślę, że Mandy Easley była takim samym marnotrawstwem przestrzeni
jak Byron i chciałam wyrzucić ją za drzwi. Czułam się przez nią chora. Odczytała
coś z mojej twarzy, bo zaprzestała swoich maniakalnych wybuchów. Zszarpała z
siebie ręcznik pozwalając mu upaść na podłogę, po czym włożyła szorty i koszulkę i
wsunęła stopy w sandały. Zabrała torebkę, złośliwie przewróciła stos ręczników i
skierowała się do sali prowadzącej do głównego wejścia. Odwróciła się na pięcie,
rzuciła jakiś ognisty komentarz do osób przebywających w sali do wyciskania, tak
aby wszyscy słyszeli, ale ruszyłam w jej kierunku z największym obrzydzeniem na
twarzy. Wybiegła z siłowni po raz ostatni. Musiałam wrócić i posprzątać i choć
robiło mi się niedobrze, podniosłam kartę, którą rzuciła we mnie Mandy. Kiedy
składałam ręczniki i odkładałam na miejsce, wyobrażałam sobie różne sposoby na to
jak zmusiłabym Mandy do podniesienia tej karty. Potem ponownie zajęłam miejsce
obok Byrona.
–
Co się stało z Mandy? - zapytał od niechcenia, odrywając się na chwilę od fascynacji
swoją twarzą odbitą w lśniącym blacie.
–
Wybiegła stąd jak poparzona kotka.
Nie mogłam mu powiedzieć, że ona kradła. To wyrzucało by za burtę cały pomysł. Ale
mogę powiedzieć mu coś innego.
–
Miałam jej zabrać kartę członkowską – powiedziałam, jeszcze bardziej poważnie i
spokojnie, niż normalnie. Wytrzeszczył oczy z ciekawości.
–
Co? Dlaczego? - pozostałam niewzruszona.
–
Czy ona złożyła na ciebie skargę? - Byron stworzył teorię. Mogłam praktycznie
zobaczyć parę uchodzącą z jego uszu.
–
Czy ona faktycznie coś zrobiła? Pod prysznicem?
Miałam nie ujawniać układów biznesowych między Jackiem a Melem Brentwoodem.
Odwróciłam wzrok, mając nadzieję, że zauważy moje zakłopotanie.
–
Nie chcę o tym mówić – powiedziałam zgodnie z prawdą.
–
To było naprawdę okropne.
–
Biedna Lily – powiedział Byron, kładąc rękę na moim ramieniu i lekko przyciskając.
–
Biedna dziewczynka.
Gryząc wargę od środka żeby nie zawarczeć, zasugerowałam Byronowi, że chciałabym
wrócić do pracy. Zdjął rękę z mojego ramienia kiedy odsunęłam się do stojaka z prasą.
***
Po rozgrzewce i zrobieniu pierwszych czterdziestu pięciu powtórzeń, usiadłam na
siedzisku i postawiłam stopy na dużej metalowej płycie. Pchnęłam lekko by wyważyć
ciężar, odrzuciłam barki do tyłu i pozwoliłam kolanom uderzyć w moją klatkę piersiową,
wdech. Nogi prosto, wydech. Nogi do klatki piersiowej, wdech. Nogi prosto, wydech. I tak
w kółko, aż wykonałam czterdzieści pięć powtórzeń. Pod koniec treningu zrozumiałam, że
powinnam być dumna, że zakończyłam sukcesem moją pierwszą sprawę, jako prywatny
detektyw. Jakoś telewizja i przemysł filmowy nie przygotowały mnie do poczucia
satysfakcji z wykrycia złodzieja. Nie biegałam wymachując bronią, policja nie groziła mi,
Mel Brentwood nie próbował się ze mną przespać. Czy to możliwe, że media wprowadziły
mnie w błąd? Kiedy tak rozmyślałam, zauważyłam, że Byron był tak podekscytowany
możliwością szerzenia wiadomości o Mandy, że wziął płyn i zaczął czyścić lustra
pokrywające ściany w sali gimnastycznej. Czynność ta zbliżyła go na odległość szeptu do
kilku jego kumpli i wielu innych osób zgromadzonych po bokach. Spojrzenia rzucane w
moją stronę powiedziały jasno, że moje starcie z Mandy urosło do rangi mitu. Przynajmniej
dobrze sobie potrenowałam pracując tutaj. Zastanawiałam się jak długo Mel będzie chciał
zatrzymać mnie w tej pracy i że może to być ostatni raz kiedy jestem w siłowni Marvel.
Jack odebrał mnie na koniec mojej zmiany. Byłam tak zadowolona, że go widzę, że czułam
się prawie głupio. Jack jest wyższy ode mnie o piętnaście centymetrów, ma piwne oczy, a
jego włosy nadal mają kolor głębokiej czerni. Na twarzy ma bliznę, bardzo cienką, biegnącą
od linii włosów, przechodzącą w pobliżu oka, poprzez policzek i kończącą się aż przy
szczęce. Jest mało widoczna. Ma wąski mocny nos i proste brwi. Pracuje jako prywatny
detektyw odkąd zmuszono go do odejścia z policji w Memphis jakieś pięć lat temu.
–
Podoba mi się ten strój – powiedział kiedy szliśmy do samochodu.
–
W tym upale czuję się jak jedna wielka kupa smrodu, chcę wziąć prysznic i założyć
coś luźnego i bawełnianego.
–
Tak, proszę pani. Cieszysz się, że mnie widzisz czy wydarzyło się coś ciekawego w
siłowni?
–
To i to.
Kiedy byliśmy w samochodzie wracając do Sheakspeare, miasta, w którym mieszkałam od
pięciu lat, zaczęłam opowiadać Jackowi przebieg całego mojego dnia.
–
Czyli to cały czas była Mandy – stwierdziłam.
–
Myślę, że jestem trochę rozczarowany, myślałem, że Byron robi te wszystkie rzeczy
– powiedział Jack. Odwróciłam się sapiąc z irytacji gdy odgarniałam niesforny
kosmyk, a on zacisnął usta w cienką linię i jego twarz nabrała poważnego wyrazu.
–
Bycie głupim palantem to jeszcze nie przestępstwo – powiedziałam.
–
Więzienia nie są na tyle duże – zgodził się Jack.
–
Co się teraz stanie?
–
Zadzwonię do Mela gdy wrócimy do domu.
***
Podczas gdy Jack rozmawiał przez telefon, poszłam do łazienki, odkleiłam od siebie
paskudny kostium i wrzuciłam go do kosza. Tak jak się spodziewałam, prysznic w zaciszu
własnej łazienki, chociaż ciasny, był wspaniały. Suszenie się było czystą rozkoszą.
Zawinęłam nad głową moje przylegające do skóry, mokre blond loki, sprawdziłam czy moje
nogi są gładkie, użyłam dużo dezodorantu, wtarłam w ciało balsam, zanim wyszłam z
łazienki by przyłączyć do Jacka. Właśnie marynował steki. Rzadko jadaliśmy wołowinę.
–
Jakaś specjalna okazja?
–
Złapałaś swojego pierwszego złodzieja.
–
I zamierzasz mi pogratulować martwą krową?
Odstawił marynatę i popatrzył na mnie z oburzeniem.
–
Czy można sobie wyobrazić lepszy sposób?
–
Ah.... tak.
–
I to jest?
–
Strasznie powoli dziś myślisz – powiedziałam i zdjęłam szlafrok
Od razu załapał.
***
Ponieważ wróciliśmy do Sheakspeare za późno by zdążyć na zajęcia karate, później tego
wieczoru poszliśmy na spacer. Jack spędził większość dnia siedząc więc chciał się trochę
porozciągać przed snem.
–
Mel podziękował – powiedział Jack, po tym jak szliśmy jakieś dwadzieścia minut –
Myślę, że znów do nas zadzwoni, jak będzie miał jeszcze jakieś kłopoty. Zrobiłaś
kawał dobrej roboty.
Jego głos był pełen dumy i nieoczekiwanie jakieś światło zapaliło mi się w piersi.
–
Więc, co dalej? - zapytałam.
–
Mamy sprawę wypadku przy pracy, mogłabyś sobie z nią poradzić – powiedział Jack
– mam wiele spraw tego rodzaju.
–
Ta osoba twierdzi, że nie jest w stanie już pracować?
–
Tak. W tym przypadku to kobieta. Upadła na śliskiej podłodze w pracy i mówi, że
nie może się zgiąć i niczego podnieść. Mieszka w małym domku w Conway.
Obserwacja może być trudna w miejscu gdzie jest dużo sąsiadów, więc musisz być
kreatywna.
To nie był przymiotnik, którego bym użyła, kiedy myślałam o moich umiejętnościach, więc
czułam się trochę niespokojnie.
–
Potrzebuję aparatu, jestem początkująca.
–
Tak i wiele wypełniaczy czasu. Książkę lub dwie, gazety, przekąski.
–
Ok.
Kluczyliśmy jeszcze kilka minut. Kiedy mijał nas znajomy samochód, powiedziałam:
–
Jack, to moja terapeutka, z mężem, jak sądzę.
Patrzyliśmy na beżowego sedana skręcającego w Compton. To była kierunek, w którym
planowaliśmy iść i kiedy minęliśmy ten sam zakręt, zobaczyliśmy, że samochód zatrzymał
się przed jednym ze starych domów. Był to dom zbudowany w popularnym stylu lat
trzydziestych i czterdziestych, kwadratowy z szerokim gankiem podtrzymywanym przez
filary. Tamsin i jej towarzysz wysiedli już z samochodu. On stał przy drzwiach, a ona nieco
z tyłu. W blasku światła na ganku widziałam, że był częściowo łysy i duży. Brzęk kluczy
zabrzmiał jak z małej stoczni. Tamsin krzyknęła. Jack dotarł tam przede mną. Przesunął nas
na bok, a ja dostrzegłam kałużę krwi na pomalowanej na szaro betonowej podłodze ganku.
Rozglądałam się na boki, ale nie mogłam zobaczyć skąd pochodziła.
–
Tam – powiedział Jack robiąc jeszcze jeden krok przede mną. Podążyłam wzrokiem
za jego palcem i zobaczyłam wiewiórkę zwisającą z gałęzi drzewa mimozy, które
obrastały ganek. Ciężki zapach mimozy zmieszał się w gorącym powietrzu z
zapachem krwi. Ponieważ nie mieli karmnika, ani żadnych drzewek owocowych,
wiewiórki tam nie przychodziły. Kiedy zdałam sobie sprawę, że gardło wiewiórki
jest rozcięte, a małe zwierzątko zostało powieszone na drzewie, jak bombka
choinkowa poza świątecznym sezonem, zaczęłam płonąć w środku. Słyszałam
Tamsin szlochającą w tle, a jej mąż powiedział:
–
O nie, tutaj też. Kochanie, może to były tylko jakieś dzieci, albo ktoś zrobił nam
chory żart...
–
Wiesz, że to był on, wiesz o tym – powiedziała Tamsin dławiąc się i sapiąc –
mówiłam ci o telefonach, to znowu on. Śledził mnie.
–
Przepraszam, jestem jJck Leeds. To jest Lily. Byliśmy na spacerze. Przepraszam, że
przeszkadzam, ale może możemy pomóc.
Człowiek z ramieniem owiniętym wokół Tamsin powiedział:
–
Mnie również przykro. Nie możemy w to uwierzyć, przepraszam, jestem Cliff
Eggers, a to jest moja żona, Tamsin Lynd.
–
Tamsin i ja znamy się – mruknęłam grzecznie, starając się nie patrzeć na twarz
Tamsin gdy była w takiej rozsypce.
–
Oh, Lily – Tamsin wzięła długi , drżący oddech, wyglądała jakby starała się wziąć w
garść w obecności klienta – Przykro mi – powiedziała, chociaż diabli wiedzą za co -
To jest po prostu bardzo smutne
–
Jasne, jest – zgodził się Jack – Czy nie uważa Pani, że powinniśmy wezwać policję,
Pani Lynd.?
–
Oh, zadzwonimy do nich, zawsze dzwonimy, ale oni nie mogą nic zrobić –
powiedział jej mąż z nagłą agresją. Przetarł twarz swoja dużą dłonią. Miał jedną z
tych starannie przyciętych bród i ramką na usta.
–
Nie mogli nic zrobić wcześniej, nie zrobią i teraz.
Głos Cliffa Eggersa był niepewny i przerywany. Przebierał kluczami w drzwiach, aż udało
mu się je otworzyć. Weszli do przedpokoju, a Tamsin skinęła na mnie. Ujrzałam duży,
przyjazny pokój. Po prawe stronie od drzwi wisiały zdjęcia w zabytkowych oprawkach.
Widziałam zdjęcie ślubne Tamsin w białej sukni i dyplom ukończenia studiów jej męża. Na
szafce stała duża misa z mosiądzu. Tamsin powiedział:
–
Jutro rano do nich zadzwonimy.
Mąż przytaknął. Potem zwrócił się do nas:
–
Dziękujemy, że przyszliście nam pomóc, przykro mi, że musieliście się zaangażować
w coś tak nieprzyjemnego.
–
Wybacz, proszę – powiedziała Tamsin.
Ledwo ukrywała swoją udrękę. Czułam, że wiedziała, że popełniła błąd zapraszając nas do
środka, że tylko czeka aż wyjdziemy, aby mogła zrzucić tę maskę rozsypując się
kompletnie.
–
Oczywiście – powiedział natychmiast Jack. Spojrzał na Cliffa.
–
Potrzebujesz nas abyśmy.... - skinął głową w kierunku wiewiórki.
–
Tak – powiedział Cliff z wielką ulgą - To byłoby bardzo miłe.
–
Śmietnik jest z tyłu, na podwórku, za żywopłotem.
Wyszliśmy z powrotem na ganek, a Cliff i Tamsin zamknęli za nami drzwi. Jack i ja
spojrzeliśmy na siebie.
–
Uh – powiedziałam wreszcie.
–
Podwójne uh - powiedział Jack.
Wyłowił scyzoryk z kieszeni dżinsów i pochylił się nad balustradą, sięgając by przeciąć
sznurek. Trzymając małego trupa w wyciągniętej ręce, zszedł po schodach i okrążył dom
idąc do altanki śmietnikowej. Cliff mówił do Jacka, że altanka była za żywopłotem, co było
konieczne, ponieważ na podwórku Eggers – Lynd wszystko było za żywopłotem. To był
stary dom, a poprzedni właściciele lubili sadzić rośliny. Frontowy dziedziniec był otwarty
do ulicy, ale żywopłot starannie przycięty rósł po obu bokach, prowadząc aż na tylne
podwórze. Zieleń dodawała okolicy nowszy wygląd. Podczas gdy czekałam, wydawało mi
się, że słyszę głosy, więc przeszłam obok domu zajrzeć na podwórko. W ciemności, na
tyłach domu, obok tylnego żywopłotu zobaczyłam dwie postacie. Jack wrócił po kilku
sekundach.
–
Ich sąsiad był na zewnątrz, chciał wiedzieć co się stało – wyjaśnił – On jest
policjantem, więc chociaż organy ścigania dowiedzą się czegoś o tym.
Mogłabym powiedzieć Jackowi, że podejrzewam, że Cliff Eggers nie ma zamiaru
zgłaszać tego incydentu, ale zastanawiałam się, z opóźnieniem, czy potrafiłabym coś
wywnioskować ze stanu ciała wiewiórki. Nie wiedziałam nic o metabolizmie
wiewiórek, zwłaszcza w tym upale i przerastało mnie oszacowanie jak długo
wiewiórka nie żyła. Po ostatnim zerknięciu na krew i ukłuciu żalu, nie miałam tam
nic więcej do zdziałania. Jack dołączył do mnie na podjeździe i wznowiliśmy nasz
spacer. Nie byłam w stanie nic powiedzieć dopóki nie odeszliśmy o przecznicę od
tego domu, a i tak nie powiedziałam wiele. Ktoś nękał Tamsin Lynd, wszystkie
wskazówkami, o jakich dowiedziałam się z rozmów z tymi ludźmi, było to, że to
prześladowanie trwało już od jakiegoś czasu. Jeśli Tamsin i jej mąż nie chcieli
poprosić nas o pomoc, to co można zrobić?
–
Nic- doszłam do wniosku prostując się po umyciu twarzy w umywalce w
łazience. Jack zareagował na moje słowa.
–
Chyba nie – zgodził się – A ty uważaj na siebie jeśli o nią chodzi. Myślę, że ta
terapia grupowa jest ci potrzebna, ale nie chce żebyś znalazła się w
niebezpieczeństwie kiedy jej sytuacja zaostrzy się.
Kiedy trzydzieści minut później położyłam się spać, złapałam się na rozmyślaniu,
że dla Tamsin musi być to bardzo trudne, wysłuchiwać o problemach innych
ludzi, podczas gdy jej własne leżały zamiecione pod dywan. Przypomniałam
sobie później, że Tamsin dostawała zapłatę za swoją pracę i była przygotowana
do radzenia sobie z depresja spowodowaną słuchaniem opowieści o takiej ilości
nędzy i zła. Jack jeszcze nie spał, więc opowiedziałam mu o moich
przemyśleniach.
–
Ona wysłuchuje wiele złych rzeczy, tak – powiedział. Jego głos spokojnie
wypływał z ciemności.
–
Ale spójrz na odwagę, determinację. O tym też słyszy. Zauważ jakie odważne
wszystkie jesteście.
Nie mogłam nic odpowiedzieć. Miałam ściśnięte gardło. Dobrze, że było ciemno. W końcu
udało mi się położyć rękę na ramieniu Jacka, a chwilę później zauważyłam po jego
oddechu, że śpi. Zanim sen pokonał również mnie, rozmyślałam. To dlatego Jack jest tutaj,
obok mnie. Ponieważ on myśli, że jest tak, jak właśnie powiedział.
To był niezły powód.
Rozdział 3
Po mojej trzeciej sesji terapeutycznej, wtorkowa noc przebiegła spokojnie. Miałam za sobą
godziny siedzenia w samochodzie, stania w sklepie spożywczym, dryfowania wokół
centrum, a wszystko w pogoni za pracownikiem Worker's Comp. Mogłam spokojnie
przeanalizować nasze sesje terapeutyczne. Muszę przyznać, że nie byłam w stanie określić,
czy Tamsin Lynd działała według jakiegoś planu, kierującego nas drogą ku wyzdrowieniu.
Wydawało mi się, że czasami po prostu mówi o czymś losowo, a czasami całkiem dobrze
sobie radzi z ukierunkowaniem grupy. Niektóre z kobiet wybrały sobie w grupie
przyjaciółkę, z wyjątkiem Janet Shook. Sandy McCorkindale szczególnie mnie drażniła.
Bardzo starała się być idealną żoną pastora i prawie jej się udało. Jej idealnie skrojone,
konserwatywne ubrania, ładny makijaż, wypierane były przez szaloną determinację do
zachowania gładkiej powierzchni twarzy w stanie nienaruszonym. Żyłam zbyt blisko
krawędzi rozpaczy i choroby psychicznej by zauważyć to u innych, ale Sandy
McCorkindale była wulkanem chodzenia. Jestem pewna, że zmusiła swoją rodzinę do
chodzenia na palcach, albo może nieświadomie tak robili. Pozostałe kobiety było OK.
Stopniowo zapamiętałam ich osobiste historie. W mieście wielkości Sheakspeare,
niemożliwym jest zachować anonimowość. Na przykład, nie tylko wiedziałam, że Carla (ta
z rechoczącym głosem) jest Carlą Preston, wiedziałam też, że jej ojciec przeszedł na
emeryturę z Shakespeare Drilling and Exploration, a jej mama pracowała na stołówce w
szkole podstawowej. Wiedziałam, że Carla pali jak smok, kiedy wychodzi bocznymi
drzwiami z Centrum Zdrowia, była mężatką trzy razy i zawsze mówi to co myśli. Została
babcią, kiedy miała trzydzieści pięć lat. Melanie Kleinhoff nie wyglądała już tak smutno,
pomimo swojego wieku i blado ziemistej cery. Wyznaczała sobie cel (nieważne jak trudny
do zrealizowania) i sprowadzała wykonanie zadania do poziomu idiotyzmu. Nigdy nie
skończyła liceum i nadal była żoną człowieka, którego brat ją zgwałcił. Firella Bale,
prawdopodobnie najbardziej wykształcona z nas – z wyjątkiem naszej terapeutki – czasem
nie wiedziała jak się wpasować. Była czarna, inteligentna i rozważna, była nauczycielką, a
w pracy traktowała wszystkich z pozycji władzy. Była samotna matką, a jej syn był w
wojsku. Sandy, Janet i ja nigdy nie miałyśmy wątpliwości, że możemy podzielić się
naszymi przemyśleniami z kobietą innej rasy. Tamsin wydawała się być bardziej ostrożna z
Carlą i Melanie. Od razu zauważyłyśmy, że Carla czuła się niekomfortowo w stosunku do
Firelli. Kiedy Carla miała jakieś nowe przemyślenia, nie chciała się nimi dzielić z nami
wszystkimi. Na szczęście zdawało się, że usunęła ten konkretny kamień z drogi. Melanie
nie usunęła i mogłyśmy oglądać jej walkę z własną życzliwością, w dobrym znaczeniu tego
słowa. Nasz wspólny los był ponad kolorem skóry, sytuacją ekonomiczną czy edukacją, ale
dla niektórych z nas było to łatwiejsze niż dla innych. Nie byłam już świadkiem żadnych
więcej incydentów, ani nie słyszałam żadnych pogłosek o Tamsin i jej mężu. Nie mówiłam
nic o tym, co ja i Jack widzieliśmy tego wieczora gdy byliśmy na spacerze. Z tego co mi
wiadomo, nikt w Sheakspeare nic nie wiedział o tym, że nasza terapeutka jest nękana.
Sandy McCorkindale czekała na zewnątrz, kiedy przyjechałam na trzecie spotkanie.
Chociaż wiedziałam o życiu Sandy więcej niż innych uczestniczkach terapii,znałam jej
męża, ich synowie pracowali w jej kościele, byłam w jej domu, uświadomiłam sobie, że
mniej ją rozumiem niż inne członkinie naszej małej grupy. Czekanie razem z nią w tym
upale nie było dobrą perspektywą. W ciągu dwóch tygodni od naszego pierwszego
spotkania, wiosna przeszła całkowicie w lato. Było cieplej niż w sześciu odcieniach piekła,
kiedy stało się na asfalcie, może temperatura spadła do trzydziestu pięciu stopni Celsjusza z
czterdziestu bo było po południu. O ósmej wieczorem na parkingu nie było jeszcze ciemno,
nadal był skąpany w blasku zachodzącego słońca. Owady zaczęły swoją intensywną nocną
serenadę. Gdybym teraz wyjechała za miasto, zaparkowała na drodze w odosobnionym
miejscu i próbowała porozmawiać z osobą towarzyszącą, dźwięki owadów i żab byłyby
poważną przeszkodą. Ktokolwiek, kto spodziewa się ciszy na łonie natury, szczególnie na
południu, mógłby się zdziwić. Niechętnie wysiadłam z samochodu. To był bezowocny
dzień, spędzony na sterczeniu w Little Rock, Jacka nie było w mieście, pracował nad
sprawą zaginionych osób, więc ominie mnie łagodny blask spełnienia, który zwykle cieszył
mnie po długim dniu. Kiedy wrócę do domu po godzinie terapii, obiecałam sobie, że wezmę
przyjemny, chłodny prysznic i poczytam. Po dniu spędzonym na kontaktach z innymi
ludźmi, telewizja była kolejną partią głosów, których trzeba było słuchać. Wolę mieć
książkę w ręku niż pilot.
–
Dobry wieczór, Sandy – powiedziałam. W tym momencie, światła bezpieczeństwa na
słupach, zapaliły się. Z resztkami światła dziennego tworzyły długie cienie z drzew.
Patrzyłam na wizualną szachownicę, aby dostrzec kobietę stojącą przy bocznych,
zawsze przez nas używanych drzwiach. Kiedy podeszła bliżej, zobaczyłam, że czoło
żony pastora zdobią krople perlistego potu. Miała na sobie kostium młodej matrony,
białą bluzkę pod długą, bezkształtną sukienką bez rękawów, w kolorze khaki.
Pasemka włosów Sandy opadały w dokuczliwą grzywkę, makijaż i cała reszta były
na swoim miejscu, ale na pewno coś działo się w jej głowie. Jej brązowe oczy
dyskretnie rzucały spojrzenia na moją twarz, zaparkowane samochody, krzaki i z
powrotem.
–
Tamsin nie zostawia otwartych drzwi – powiedziała wściekle Sandy.
Niosła swoja słomiana torbę w zwyczajny sposób, ale nagle zsunęła torbę z ramienia,
złapała za pasek i uderzyła nią w bok swojego samochodu. Podskoczyłam i ledwo
powstrzymałam warknięcie. Po raz piąty lub szósty zastanowiłam się dlaczego Sandy
przychodziła. Nigdy nie mówił o wielu szczegółach tego, co jej się przydarzyło, ani o
swoich uczuciach, ale ciągle próbowała się pokazać. Naprawdę się starała odseparować od
całej tej emocjonalnej masy. Jednakże każdego wtorkowego wieczoru siedziała i słuchała.
Oparłam się o ścianę i czekałam, aż Tamsin otworzy drzwi. Nie odczułam więcej
wybuchów emocjonalnych Sandy McCorkindale. Melanie i Carla przyjechały razem.
Uznałam, że musiały się znać wcześniej, zanim dołączyły do grupy terapeutycznej. W
rozmowach często odnosiły się do wspólnych znajomych.
–
Dobrze, mam czas na papierosa – powiedziała Carla, swoim ochrypłym głosem.
Miała włączone jedno światło i puchła w jego blasku.
–
Zepsuł mi się samochód, dzisiaj, przed Piggly Wiggly i musiałam zadzwonić do
Melanie żeby mnie tu podwiozła.
Normalnie, spodziewałabym się, że Sandy odbije konwersacyjną piłeczkę, ale nie dzisiaj.
–
Co się zepsuło? - zapytałam po chwili.
–
Mój chłopak mówi, że to może być alternator – powiedziała Carla – Mam nadzieję,
że to jest coś tańszego. Tamsin jeszcze nie ma?
–
Jej samochód tam stoi – powiedziała Sandy z wyrzutem, pokazując na niewielką
Hondę Civic, należącą do Tamsin.
–
Ale ona nie otworzy drzwi!
Melanie i Carla posłały Sandy te same ukośne, ostrożne spojrzenia, co ja wcześniej. Firella
wyszła pieszo z mroku na końcu małego parkingu, trzymając gaz pieprzowy w jednej ręce a
klucze w drugiej.
–
Hej wszystkim – zawołała – Mamy spotkanie tutaj, na parkingu, w ciemnościach?
Carla roześmiała się, a Melanie tylko uśmiechnęła. W miarę jak Firella się zbliżała,
przeliczyła osoby i obserwowała.
–
Jednej z nas brakuje.
–
Oh, samochód Janet też tu stoi.
Sandy pękła.
–
Widzicie?
Spojrzałyśmy wszystkie i zauważyłyśmy, że ciemne Camaro Janet stoi na wpół zasłonięte
przez Hondę Tamsin.
–
Więc gdzie jest Janet i dlaczego drzwi są wciąż zamknięte – zapytała Carla. Nie była
zdenerwowana tym, że coś mogło się stać, tylko – była gotowa sforsować zamek by
znaleźć w klimatyzowanym pomieszczeniu. Sandy, w tym swoim dziwnym nastroju
wyglądała na zszokowaną.
–
Och, mój Boże – wrzasnęła, wstrząśnięta do głębi.
–
Ja po prostu nigdy nie wierzyłam, że znam kogoś, kto.... oh mój Panie.
Choć jestem prawie pewna, że Carla paplała, tylko dla przyjemności słyszenia własnego
głosu i by zszokować Sandy, nie skomentowałam. Miałam książkę telefoniczną na przednim
siedzeniu samochodu, wyciągnęłam z kieszeni mój telefon komórkowy, ciągnąc za smycz,
na której go nosiłam, ponieważ była fajna i wybrałam numer centrum. Wewnątrz budynku
usłyszałyśmy, bardzo cichy, dźwięk dzwonka telefonu. To był ten na głównej recepcji, za
frontowymi drzwiami. Na linii odezwał się głos.
–
Dodzwoniłeś się do Hartsfield County Health Unit, godziny pracy trwają od
dziewiątej do piątej, od poniedziałku do piątku. Jeśli znasz numer wewnętrzny osoby,
do której dzwonisz, wybierz go – tak zrobiłam. Na zewnątrz budynku usłyszałyśmy,
że inny telefon zaczął dzwonić, tym razem bliżej. Liczyłyśmy dzwonki. Po czterech
powrócił głos z automatu, aby powiedzieć, że osoby, do której dzwonię nie ma teraz
przy biurku i poinformował by zadzwonić w godzinach urzędowania. Poinformował
również co robić w nagłych przypadkach.
–
Czy to jest nagły przypadek? - spytałam niepewnie. Powiedziałam to głośno, a
Firella powiedziała:
–
Wydaje się być.
Obejrzałam się i spojrzałam na drzwi. Ciężkie, metalowe, pomalowane na brązowo, miały
służyć personelowi, żeby terapeuci nie musieli wchodzić i wychodzić przez recepcję. Były
zamykane co wieczór, ale we wtorek, o ile mi wiadomo, choć mogły się odbywać inne
rodzaje terapii, zawsze były zamykane o tej samej porze. Tamsin zawsze zamykała drzwi,
gdy nasza sześcioosobowa grupa znalazła się już w środku i powiedziała mi kiedyś, że
otwierała je tylko na jakieś dziesięć minut przed rozpoczęciem zajęć. Światło przy drzwiach
nie było zbyt jasne, ale mogłam powiedzieć, świecąc moją malutką latarką w breloczku, że
zasuwa w drzwiach nie była zasunięta. Więc drzwi nie były zamknięte na klucz, po
godzinach urzędowania. Pociągnęłam za klamkę, zaskoczona. Nie drgnęły. Podczas, gdy
inne kobiety obserwowały, znów włączyłam moją małą latarkę. Muszę powiedzieć mojemu
agentowi ubezpieczeniowemu, że jego gratisy są bardzo przydatne. Tym razem
poświeciłam wokół krawędzi drzwi, próbując dostrzec coś co da mi jakąś wskazówkę,
dlaczego drzwi były tak uparte. Za drugim albo trzecim razem zostałam nagrodzona, gdy
zdałam sobie sprawę, że odłamek drewna wystaje od dołu.
–
Tutaj – powiedziałam i przykucnęłam. Słyszałam Melanie wyjaśniającą coś
wszystkim, ale zignorowałam ich. Starałam się chwycić kawałek drewna w kleszcze
utworzone z kciuka i palca wskazującego ale mi się nie udało. Dzisiejszego wieczoru
po raz pierwszy w życiu zapragnęłam mieć długie paznokcie. Sprawdziłam ręce
wokół mnie.
–
Firella – powiedziałam – Twoja paznokcie są najdłuższe. Sprawdź czy dasz radę
chwycić ten kawałek drewna, tutaj. To zaklinowało drzwi.
Sandy, coraz bardziej nerwowym głosem sugerowała, że trzeba teraz wezwać policję, a
przynajmniej jej męża, ale Carla położyła rękę na ramieniu Sandy i powiedziała:
–
Cicho, kobieto.
Podczas gdy Firelle kucnęła i próbowała wykręcić kawałek drewna ze szczeliny,
zauważyłam, że papieros Carli spalił się aż do filtra. Też się martwiła. Po wielu
potrząśnięciach głową i kilku szeptach:
–
No, nie do końca … prawie... cholerstwo! - Firella powiedziała:
–
Mam to! - i podniosła wąski kawałek drewna, około czterech centymetrów długości,
dwóch szerokości i nie więcej niż dwóch milimetrów grubości, jeśli w ogóle.
To było odpowiedniej wielkości by wsunąć w szczelinę w drzwiach, po prostu na tyle grube
aby wpaść, kiedy pierwsza osoba próbowała dostać się do biura Tamsin. Pociągnęłam i
przekręciłam klamkę, ale się zawahałam.
–
Na co czekasz? - zapytała Carla głosem bardziej ochrypłym niż kiedykolwiek.
–
Teraz jesteśmy spóźnione – czekałam, bo myślałam o odciskach palców, ale potem
wzruszyłam ramionami. Na swój własny rachunek, Sandy już miała otworzyć drzwi.
–
Pamiętaj, że ona nie odbiera telefonu – powiedziałam głosem tak cichym i
spokojnym jak tylko mogłam. Otworzyłam drzwi. Pozostałe kobiety skupiły się
wokół mnie. Korytarz był oświetlony, a drzwi biura Tamsin otwarte, ale drzwi do sali
terapeutycznej, nie.
–
Tamsin! - odezwała się Carla – Ty i Janet, jesteście tam? Przestańcie się wygłupiać,
słyszycie? Reszta z nas będzie zazdrosna – Carla próbowała brzmieć wesoło, ale
atmosfera w korytarzu była na to zbyt ciężka. Melanie powiedziała:
–
Boję się – nie sygnalizowała jednak, że chce uciec. Zaparła się stopami, a jej wyraz
twarzy, podobny do buldoga mówił, że nie zamierza się cofnąć.
–
Wszyscy się boją – powiedziała Sandy. Dziwne, że to ona była spokojniejsza.
–
Czy nie uważasz, że lepiej byłoby wyjść na parking i zadzwonić na policję?
–
Nie – odpowiedziałam. Wszyscy spojrzeli na mnie – Jak chcesz możesz poczekać na
zewnątrz – powiedziałam cedząc słowa. Najlepiej by było, żeby wszyscy poczekali
na mnie na zewnątrz.
–
Ale muszę zobaczyć, czy z nimi wszystko w porządku – nawet powolna Melanie
potrafiła czytać między wierszami. Ku mojemu zdziwieniu powiedziała:
–
Nie, pójdziesz. Wszyscy pójdziemy.
–
Wszyscy pójdziemy – powiedziała Firella, jeszcze bardziej pewnym głosem.
Sandy nic nie odpowiedziała, ale się zbytnio nie oddaliła. Cudownie, pomyślałam, pięć
muszkieterek. Poczłapałyśmy ciężko korytarzem, zbite ciasno ze sobą. Nie potrafiłam dłużej
kontrolować swojego niepokoju i wysunęłam się na prowadzenie, po czym skręciłam w
lewo i zajrzałam do biura Tamsin. Moje ręce automatycznie uniosły się do pozycji walki.
Przygotowałam się na coś, ale nie na to co działo się w środku. Za biurkiem Tamsin, na
ścianie pokrytej tkaniną, gdzie wycinki z gazet były poprzypinane szpilkami ….
–
O, mój Boże – powiedziała słabo Sandy.
–
Kurwa, kurwa, kurwa – głos Carli charczał zszokowany.
….. było ciało, a jego bladość była pierwszą rzeczą, jaką zanotowałam, biel klatki
piersiowej, ramion, twarzy przy jej ciemnych włosach.
–
Święta Maryjo, Matko Boża – powiedziała Firella, jej głos był bardziej stabilny, niż
by się mogło wydawać – módlcie się za nami teraz i w godzinę śmierci naszej.
Ale było tam też zaczerwienienie, co było zaskakujące, ale znaczące. Lśniące
zaczerwienienie rozciągające się od - pręta? To naprawdę był metalowy pręt? Tak,
wychodzący z serca...
–
Kim jest ta kobieta? - widocznie byłam bardziej zaskoczona przez tą sytuację niż
wszyscy.
–
Naga i martwa – powiedziałam, uciekając myślami gdzieś w zakamarki umysłu.
–
Więc – powiedziała Firella. Jej głos był niepewny i usłyszałam jak ciężko przełyka
nudności.
–
Czy ona naprawdę jest przypięta do tej ściany?
Pod moimi stopami praktycznie nie było gruntu, byłam wystarczająco zszokowana, by się
zachwiać i przewrócić wszystkich w pomieszczeniu.
Janet leżała z przodu biurka. Byłam tak sparaliżowana trupem, że nawet jej nie
zauważyłam. Janet obróciła się z wielkim wysiłkiem i zobaczyłam wielki siniak na jej czole.
Jej ręka powędrowała jednak do tyłu głowy, powoli i boleśnie. W jednej chwili Firella
znalazła się po jej drugiej stronie i razem starałyśmy się ja podnieść. Chociaż wierzyłyśmy,
że jesteśmy same w budynku (przynajmniej ja), chciałam jak najszybciej zabrać stamtąd
Janet, jakby martwota była zaraźliwa. Janet zaczęła coś mamrotać, ale nie mogłam nic
zrozumieć. Jęknęła, kiedy próbowałyśmy postawić ją na nogi. Bez dyskusji położyłyśmy ją
z powrotem na dywanie.
- Musimy się stąd wydostać – powiedziała Carla w trybie pilnym, a ja się z nią zgodziłam.
Ale nie mogłyśmy wszystkie wyjść. Wyjęłam mój telefon i podałam Melanie, która była
cicha i wstrząśnięta. Wszyscy spojrzeli na nią. Wzruszyła ramionami.
–
To znaczy zabrać Janet do szpitala na własną rękę . Tak, żeby policja nie mogła jej z
tym połączyć. Mam na myśli, że tego gola strzelił ktoś bardzo, bardzo chory,
prawda?
–
To prawda – powiedziała Sandy.
–
Popatrz – powiedziałam i wszyscy popatrzyli na mnie. Czułam puls Janet i starałam
się sprawdzić czy jej źrenice są rozszerzone. Zatrzymałam się i próbowałam
pozbierać w sobie.
–
Jesteśmy na liście, w planie terapii, przychodząc tutaj, wiesz. Każda z nas. Nasze
nazwiska są gdzieś zapisane, nieważne jak Tamsin obiecała, że to jest poufne. Nie
sądzę, że możemy to ominąć.
–
Czy myślisz, że ktoś, kto zabił tę kobietę, umieścił ja tam, abyśmy ją zobaczyły? -
zapytała Sandy drżącym głosem. - Albo dla Tamsin.
To było śmieszne pytanie, dla kogoś, kogo tam nie było. Jeśli się tam było, zamiar widoczny
był w aranżacji ułożenia ciała. Widząc ta biedną kobietę, wisząca wśród artykułów o
gwałtach, wzmocnieniu pozycji kobiet, dokładności badań DNA, cięższych wyrokach
wydawanych na gwałcicieli … miałyśmy wiedzieć, że po tym wszystkim jesteśmy bezsilne.
Starałyśmy się patrzeć wszędzie, tylko nie na ciała. Biała jak ściana- to zdanie przyszło mi
do głowy gdy spojrzałam na naszą grupę terapeutyczną... z wyjątkiem Firelli, która
przybrała kolor popielaty.
–
Więc nie możemy tego uniknąć – przyznała Carla – Ale... nie, myślę, że musimy
stanąć z tym twarzą w twarz.
–
Tak w ogóle, my jej nie zabiłyśmy – powiedziała energicznie Sandy, tak jakby to
wyjaśniało całą sprawę i pewna siebie, płynnie przeszła do przodu.
Po długiej pauzie powiedziała:
–
No, ja nie.
–
Dość tego, musimy uzyskać pomoc dla Janet – spojrzałam na Melanie – Ty, Carla i
Sandy wyjdźcie drzwiami, którymi weszłyśmy – powiedziałam – zadzwońcie na
dziewięćset jedenaście. Firella i ja zostaniemy tu z Janet. Pamiętajcie, żeby
powiedzieć, że potrzebujemy karetki.
–
Nie znalazłyśmy Tamsin – powiedziała Sandy. Zapomniałyśmy o Tamsin w tym
zamieszaniu po znalezieniu ciała nagiej kobiety i nieprzytomnej Janet.
–
Ona może gdzieś tutaj być – szepnęła Sandy - Ona może być tym kto to zrobił.
Spojrzałyśmy na nią, jakby wyrosła jej druga głowa.
–
Albo ona też nie żyje – przypomniała jej Carla.
–
Nie sądzę, że powinnyśmy chodzić tutaj, szukając jej – powiedziała rozsądnie Firella
– lepiej zadzwonić na policję, jak powiedziała Lily. Janet potrzebuje karetki.
Carla, Melanie i Sandy odwróciły się do wyjścia, kiedy Firella powiedziała:
–
Do diabła z tym, czy ktoś zna te kobietę?
–
Ja – powiedziała Melanie, nie zatrzymała się, ani nie odwróciła – To moja
szwagierka, żona człowieka, który mnie zgwałcił.
Po chwili szokującego oszołomienia, Carla i Sandy pobiegły za nią korytarzem na parking.
Drzwi zostawiły otwarte, więc nie byłyśmy od nich odizolowane, co doceniłam.
Usłyszałam, jak Carla próbuje dzwonić i powtarza kilka razy co ma powiedzieć. Firella i ja
patrzyłyśmy na siebie niepewne jak zareagować na identyfikację kobiety. Przestałam myśleć
o tym czego nie mogłam zrozumieć i zaczęłam o tym co mogłam, że moja przyjaciółka
została zaatakowana. Nie wydawało się, że mogę coś dla niej zrobić. Janet poruszała się od
czasu do czasu, ale nie wydawała się być całkiem świadoma.
–
Ona nie wisi tam naprawdę, prawda? Podobnie jak wycinki z gazet? - powiedziała
Firella po chwili. Oczywiście miała na myśli biało - czerwony obiekt wiszący na
ścianie.
–
Nie widzę możliwości, aby ściana była na tyle miękka, żeby wbić pręt na tyle
głęboko, by ją utrzymał.
Kolor Janet był okropny, jakby błotnistej zieleni.
–
Rozumiem o czy mówisz. Rozejrzę się za biurkiem.
Firella, udowadniając, że jest twardsza niż ja – myślę, że lata szkolnego systemu utwardziły
ja – wstała i spojrzała na blat biurka. Nagle z powrotem usiadła na podłodze.
–
Myślę, że jest trochę podparta – zaraportowała – pętlą wokół ramion, dołączoną do
paznokci, które zostały wbite w ścianę. Jej dolna połowa siedzi na oparciu
obrotowego krzesła Tamsin. Pod koła włożony jest kitel lekarski, żeby fotel się nie
ruszał. Nie wymyśliłam żadnej odpowiedzi. Zastanawiam się czy jedna osoba
mogłaby ustawić ją w ten sposób. Wygląda, jakby potrzebne były dwie. -
powiedziała Firella w zamyśleniu.
–
Myślę, że jedna osoba miała wystarczająco dużo czasu, żeby to zrobić –
powiedziałam, więc nie mogła myśleć, że byłam bardziej zszokowana od niej.
–
To wymagało wiele przygotowań. Klin w drzwiach, żeby utrzymać nas z dala, aż
scena zostanie ustawiona, kitel, żeby utrzymać fotel w bezruchu.
–
Martwię się o Tamsin- powiedziała następnie Firella.
–
Ja też – łatwo było się z tym zgodzić. Zastanawiałam się czy Tamsin jest w sali
terapeutycznej. Zastanawiające również było czy żyje.
–
Janet, pomoc już jedzie – powiedziałam, niezbyt przekonana, czy w ogóle mnie
słyszy – Trzymaj się, jeszcze tylko chwilę.
To była prawda, mogłam usłyszeć syreny i nie sądzę, że był ktoś szczęśliwszy, słysząc, że
nadjeżdżają. Nie rozmawiałam z moim przyjacielem, Claudem Friendrichem od jakiegoś
czasu, od jednej pamiętnej nocy, ale ponieważ był szefem policji, a to była scena
morderstwa, dokonanego w granicach miasta, nie było sposobu, aby uniknąć spotkania z
nim.
–
Lily – przywitał mnie. Użył swojego policyjnego głosu, ciężkiego, ponurego, trochę
groźnego.
–
Claude – prawdopodobnie brzmiałam tak samo.
–
Co tu się dzisiaj stało? - zagrzmiał.
–
Ty nam to powiedz – powiedziałam – Chodzimy tutaj na terapię grupową.
–
Chodzisz na terapię – brwi Clauda prawie dotknęły jego siwiejących włosów.
–
Tak – powiedziałam krótko.
–
Przyjęłaś pomoc – powiedział ze zdumieniem wypisanym na twarzy – To Jack
musiał znaleźć na to sposób.
–
Tak.
–
A gdzie on teraz jest?
–
W trasie.
–
Ok, więc chodzisz tu na terapię grupową, ty i te kobiety?
–
Tak.
–
A grupa jest dla....?
Bardzo wysoka czarnoskóra kobieta pojawiła się nad ramieniem Clauda. Miała włosy
przycięte przy skórze głowy. Była naprawdę czarna, miała na sobie klasyczny, praktyczny
kostium w kolorze khaki z odznaką przypiętą do klapy. Jasnożółty top pod marynarką
promiennie kontrastował z jej kolorem skóry. Miała szeroką sylwetkę i nosiła okulary w
grubych, niebieskich oprawkach.
–
Alicia – przesłuchaj tego świadka, znam ją, jest spostrzegawcza – powiedział Claude.
–
Tak, proszę pana – duże oczy skierowały się na mnie.
–
Lily, to detektyw Stokes. Zasiliła nasze szeregi z Cleveland.
–
Cleveland, Ohio? - Cleveland, Mississippi, nie byłoby zaskakujące.
–
Tak.
Musieli ją trzymać w jakimś ukryciu. Skupiając się na bardziej istotnych problemach,
wyjaśniłam Claudowi i detektyw Stokes, że jesteśmy grupą składającą się z ofiar
gwałtów, spotykałyśmy się w każdy wtorkowy wieczór w centrum zdrowia, że grupa
była prowadzona przez kobietę, której brakuje wśród nas i że może gdzieś być w
budynku.
–
Tamsin Lynd – powiedziała Stokes niespodziewanie. Popatrzyłam na nią.
–
Tak – powiedziałam powoli – Tamsin Lynd.
–
Wiedziałam – powiedziała detektyw do siebie tak szybko i tak cicho, że nie jestem
pewna czy dobrze zrozumiałam. Stokes zwróciła się do mundurowego i wydała mu
kilka szybkich rozkazów. Popatrzył na nią z urazą na twarzy i w całej postawie, ale
potem odwrócił się posłusznie. Pokręciłam głową. Stokes odwalała swoją robotę.
Zauważyła moje kręcenie głową i spojrzała na mnie. Nie wiem, jak zinterpretowała
moją reakcję, ale na pewno nie było to współczucie.
–
Claude pokazał gestem, żeby kontynuować, więc przeszłam do wyjaśniania, jak nie
mogłyśmy dostać się do środka, że się w końcu udało i co znalazłyśmy. Ucieszyłam
się gdy zobaczyłam, jak karetka zabiera Janet, zanim skończyłam zeznawać. Stokes,
która była ode mnie jakieś cztery cale wyższa, powiedziała:
–
Znasz ofiarę?
–
Nie.
–
Czy któraś z was ją zna?
–
Zapytaj ich.
Stokes wyraźnie miała ochotę rzucić się na mnie z siłą tony cegieł, gdy zobaczyłam coś, co
sprawiło, że kolana zmiękły mi z ulgi. Mundurowy, którego Stokes wysłała do budynku
prowadził Tamsin Lynd, obejmując ja ramieniem. Wydawała się być w dobrej formie. Szła
o własnych siłach. Płakała i drżała, ale nie wyglądała na ranną. Nie miała na sobie ani kropli
krwi. Zaraz po mnie zauważyli ją Stokes i Claude.
- Twoja brakująca terapeutka? - zapytał Claude.
–
Tak – odpowiedziałam. Ulga aż zawróciła mi w głowie. Podeszłam do niej nawet nie
myśląc o pozostałej dwójce depczącej mi po piętach.
–
Lily, czy wszystko w porządku? - zapytała Tamsin odrywając się od policjanta i
chwytając mnie za ramiona.
–
Z wyjątkiem Janet – odpowiedziałam. Powiedziałam jej, że Janet jest w karetce.
–
Co do cholery się tutaj stało?
Zauważyłam, że widownia wzrosła znacznie wokół nas, słuchając tej rozmowy. Jedno
piorunujące spojrzenie Stokes rozproszyło ich, ale ona i Claude pozostali. I w tym
momencie, patrząc w oczy Tamsin Lynd, przypomniałam sobie rozmowę telefoniczną,
wiewiórkę z rozciętym gardłem i strach w którym żyła. Byłam zdenerwowana, bardzo
zdenerwowana, ale w tej jednej sekundzie wzięłam się w garść.
–
W twoim biurze była martwa kobieta – powiedziałam po małej pauzie, żeby dwoje
policjantów mogło mnie powstrzymać jeżeli by chcieli.
–
Gdzie byłaś?
Tylko ktoś, kto był świadkiem przynajmniej części problemów Tamsin, mógł zrozumieć jej
reakcję.
–
O mój Boże – jęknęła – nie, znowu!
–
Znowu? - powtórzyłam, bo nie dokładnie tego się spodziewałam. Wtedy
powiedziałam bardziej surowo:
–
Znowu? Znalazłaś kobietę zabitą w twoim biurze więcej niż jeden raz?
–
Nie.. Chodzi mi o to... cały cykl. Wiesz o wiewiórce wiszącej na moim ganku –
powiedziała drżącym głosem. Jej trzęsąca się ręka wskazała na Clauda.
–
Wiem o Twoich poprzednich problemach – powiedziała Stokes szorstko.
–
Chciałbym abyś nakreśliła mi ogólny obraz – Tamsin skinęła głową.
Starała się kontrolować swój urywany oddech i łzy. Po chwili ciągnęła:
–
Ukryłam się w sali terapeutycznej – wyznała. Spojrzała na mnie, jakby miało to
rozgrzeszyć ją za instynkt samozachowawczy.
–
Saralynn przyszła wcześniej, więc mogłam jej przekazać moje wprowadzenie.
Powiedziałam część rzeczy i przypomniałam sobie, że zostawiłam jakieś papiery w
sali terapeutycznej, więc poszłam tam żeby je zabrać, a gdy tam byłam słyszałam...
słyszałam...
–
Słyszałaś, jak zabijano tą kobietę?
Tamsin skinęła głową.
–
A ja zamknęłam drzwi – powiedziała i wzdrygnęła się dysząc – Tak cicho, jak
mogłam zamknęłam drzwi i przekręciłam zamek.
To było trudne do przełknięcia. My zaryzykowałyśmy, wchodząc do budynku,
byłyśmy w niebezpieczeństwie, aby pomóc Tamsin. Ale na własną rękę Tamsin nie
otworzyła drzwi, aby spróbować uratować życie tej kobiety. Ta wiedza zaczęła mnie
dusić, ale odepchnęłam ją na bok. Strach może zrobić wszystko z człowiekiem.
Bałam się już wcześniej i byłam pewna, że to nie było również pierwsze straszne
doświadczenie Tamsin.
–
Nie słyszałaś kiedy Janet weszła? - mój głos był tak gładki jak tylko się dało.
–
Ta sala jest dosyć dźwiękoszczelna – powiedziała, odsuwając swoje ciemne włosy z
oczu.
–
Wydawało mi się, że słyszę jakiś głos w korytarzu, ale myślałam, że to ten sam
człowiek, który zabił biedną Saralynn, więc byłam zbyt przerażona by odpowiedzieć.
To była Janet, tak myślę. Później usłyszałam inne głosy, więcej ludzi.
Chciałam powiedzieć, że narobiłyśmy wystarczająco hałasu by mogła ustalić naszą
tożsamość, ale to nie była moja sprawa. Teraz, kiedy wiedziałam, że sytuacja jest
mniej więcej pod kontrolą, ucieszyłabym się gdyby Claude dał mi zielone światło.
Doszłam do wniosku, że pomysł Tamsin na to aby ukryć się w bezpiecznym miejscu,
podczas gdy jedna kobieta była zabijana, a drugiej rozbijano głowę, był niezgodny ze
mną. Otworzyłam usta, żeby zapytać Clauda, czy mogę już iść, gdy kolejny
samochód wjechał na parking i podjechał z tyłu, gdzie samochody policyjne nie
tarasowały drogi. Cliff Eggers wypadł z niego, jakby go ktoś wypchnął i podbiegł do
swojej żony.
–
Tamsin! - zawołał - wszystko w porządku?
–
Cliff – nasza terapeutka rzuciła się w wielkie ramiona mężczyzny i szlochała przy
jego piersi.
–
Nie zniosę tego drugi raz, Cliff.
–
Co się stało? Zapytał łagodnie, a Stokes, Claude i staliśmy i słuchaliśmy.
–
Ktoś zabił kobietę i zostawił ją w moim biurze!
Ciemne oczy Cliffa, rzuciły zblazowane spojrzenie na Clauda, kolejny wielki biały facet.
–
To prawda? - zapytał, jakby Tamsin często w ten sposób fantazjowała, albo chciałby
żeby tak było.
–
Obawiam się, że tak. Jestem szefem policji, Claude Friedrich. Chyba nie mieliśmy
przyjemności.
Claude wyciągnął rękę, a Cliff odwrócił się od Tamsin by nią potrząsnąć.
–
Cliff Eggers – odpowiedział – Jestem mężem Tamsin.
–
Czym się Pan zajmuje, Panie Eggers? - powiedział Claude w towarzyski sposób,
choć prawie widziałam skurcz u detektyw Stokes.
–
Jestem transkryptorem medycznym – robiąc pauzę by ochłonąć – jestem pewien,
że pańska żona jest jedną z moich klientek. Przeważnie pracuję w domu, moim i
mojej żony.
Miny nas wszystkich wyrażały pustkę.
–
Kiedy lekarz przebada pacjenta, nagrywa wyniki badań i zalecenia co do leczenia. Ja
biorę te nagrania i konwertuje na zapis cyfrowy.
Nie miałam pojęcia, co Carrie robi ze swoimi danymi medycznymi, a z twarzy Clauda
można było wyczytać, że również pozostaje w ignoranckiej niewiedzy, albo zapomniał o
tym, ale zadowolony z siebie nie był. Byłam chyba jedyną z obecnych tu osób, która znała
go na tyle, by to zauważyć.
–
Mieszkacie tu, w Sheakspeare? - zapytał Claude.
–
Tak, tu zaraz, na Compton.
Wielka dłoń Cliffa Eggersa gładziła włosy Tamsin, jakby je pielęgnowała. Już miałam
zapytać Tamsin czy słyszała wcześniej jak ktoś wychodzi z budynku, kiedy krąg, w którym
stała nasza grupa, złamał się, kiedy usłyszeliśmy, jak ktoś woła:
–
Lily! Lily!
Rozejrzałam się po parkingu, próbując znaleźć źródło głosu. Całkowita ciemność otoczyła
już parking, a światła uliczne były otoczone przez owady. Poniżej nich brzęczeli ludzie,
wyglądając tak bezkształtnie, jak robaki. Miała nadzieję, że wszyscy ci policjanci, którzy się
pojawili, byli bardziej użyteczni, niż wyglądali. Claude nie był głupcem i wysyłał
wszystkich swoich ludzi na tyle szkoleń, na ile tylko mógł sobie pozwolić. Nic dziwnego,
że tak szybko capnął detektyw z dużej jednostki, która na pewno ma więcej doświadczenia
niż którykolwiek z miejscowych policjantów. Myślę, że, choć nigdy mi o tym nie mówił,
nawet jak się spotykaliśmy, że stara się ze wszystkich sił podnieść procent mniejszości
narodowych w swoim departamencie, zwłaszcza odkąd Sheakspeare miało jakieś problemy
rasowe, około półtora roku temu.
–
Lily!
To był on, najprzystojniejszy młody człowiek w Sheakspeare, król balów maturalnych i
cierń w moim boku, Bobo Winthrop. Moje serce zamarło, podczas gdy inna część mojego
ciała zareagowała zupełnie inaczej. Ścisnęłam swoje myśli, jak gumowym wężem.
–
Bobo – powiedziałam formalnie.
Zlekceważył mój ton i mnie objął. Kątem oka zauważyłam, że krzaczaste brwi Clauda
unoszą się w kierunku linii jego włosów.
–
Wszystko w porządku? - zapytał czule Bobo.
–
Tak, dziękuję – powiedziałam, głosem tak sztywnym, jak tylko potrafiłam.
–
Czy to twój przyjaciel, Lily? - zapytała Tamsin. Doszła do siebie na tyle, by
powrócić do swojej roli terapeutki i nagle neutralne słowo przyjaciel wydawało się
mieć wiele konsekwencji.
–
To jest Bobo Winthrop – powiedziałam – Bobo, to są Tamsin Lynd i Cliff Edggers –
wypełniłam swój obowiązek.
–
Co tu się stało – zapytał Bobo, potrząsając głową w stronę Tamsin i Cliffa. Byłam
zadowolona, że detektyw Stokes zabrała Clauda do prawdziwych policyjnych
obowiązków. Chciałam znaleźć się gdzieś indziej. Ruszyłam do samochodu,
zastanawiając się, czy ktoś jeszcze mógłby mnie zatrzymać. Nikt tego nie zrobił.
Bobo wlekł się za mną, jeśli blondyn wzrostu metr osiemdziesiąt może się wlec.
–
Zamordowano tam dzisiaj kobietę – powiedziałam do mojego dużego cienia, kiedy
dotarliśmy do mojego samochodu – nożem lub przez uderzenie w głowę.
–
Kim ona była? - marudził Bobo gdzieś nade mną, a ja wyciągnęłam kluczyki z
kieszeni. Zastanawiałam się, gdzie się rozproszyła reszta mojej grupy terapeutycznej.
Na posterunek policji? Do domu? Jeśli Melanie nie powiedziała policji jak nazywa
się ofiara, to oni i tak dość szybko to ustalą. Wyglądała okropnie.
–
Nie znałam jej – powiedziałam trafnie, choć nie do końca szczerze. Bobo dotknął
mojej twarzy i pogładził dłonią mój policzek.
–
Wracam do domu – powiedziałam.
–
Czy Jack będzie u ciebie dziś wieczorem?
–
Nie, jest w trasie.
–
Potrzebujesz mnie? Ucieszyłbym się.
–
Nie – ucięłam to i zakończyłam tak zdecydowanie jak to było możliwe. Cholera,
kiedy Bobo znajdzie sobie dziewczynę lub przestanie przyjeżdżać do domu na święta
i wakacje? Musi być jakieś specjalne określenie osoby, którą się bardzo lubi, kogoś,
kto budzi głęboko zakorzenione pożądanie, a kogo się nigdy nie pokocha. Nie było
nic bardziej idiotycznego, bardziej niewytłumaczalnego, jak chemia między
dwojgiem ludzi, którzy nie mieli ze sobą prawie nic wspólnego, ani nawet żadnej
potrzeby przebywania razem w tym samym pokoju. Kochałam Jacka, kochałam go
bardziej niż cokolwiek innego, a reagowanie na Bobo w ten sposób było drażniące.
–
Do zobaczenia wkrótce – powiedział, porzucając nadzieję na przedłużenie się
spotkania. Zrobił krok w tył, przyglądając się jak wsiadam do mojego samochodu i
przekręcam kluczyk. Kiedy znów spojrzałam w okno, już go nie było.
Rozdział 4
Kiedy Jack zadzwonił tego wieczoru, brzmiał, jakby był zmęczony do szpiku kości. Podążał
szlakiem szesnastoletniego uciekiniera z Maumelle, przysłowiowy chłopak z dobrego domu,
wkręcił się w subkulturę narkotykową, a następnie w prostytucję. Rodzina nie miała z nim
kontaktu od roku. Jack powiedział mi, że rodzina odbierała głuche telefony z różnych miast
na całym południu i byli przekonani, że po drugiej stronie jest ich syn, który wstydzi się
odezwać i zapytać czy może wrócić. Rodzina popadła w poważne kłopoty finansowe przez
poszukiwania syna.
–
Jak możesz im pomóc – zapytałam, tak delikatnie, jak potrafiłam.
–
Jeśli nie spróbuję, zatrudnią kogoś innego – odpowiedział. Jack brzmiał na starszego
niż trzydzieści pięć lat.
–
Ludzie zdesperowani tak robią. Przynajmniej zrobię wszystko co w mojej mocy by
znaleźć chłopaka. Odkąd znaleźliśmy Summer Dawn Macklesby, jestem facetem od
szukania zaginionych dzieciaków.
–
Czy w ogóle wpadłeś na jakiś trop tego chłopaka?
–
Tak – Jack nie brzmiał na zadowolonego.
–
Widziałem go wczoraj w nocy, w okolicy Mount Vernon, na ulicy Read. - Jack był w
Baltimore.
–
Wygląda okropnie. Jakby był chory.
–
Nie udało ci się z nim porozmawiać?
–
Wyszedł z jakimś mężczyzną i nie wrócił. Pójdę tam ponownie dziś wieczorem.
Może będę musiał mu zapłacić za jego czas, ale odbędę tę rozmowę.
Nie było nic więcej do powiedzenia.
–
Jak tam twoja obserwacja? - spytał, oczekując dobrych wieści.
–
Ona się nie zgina. Nosi kołnierz na szyi i chodzi z laską, a jeśli się zgina, to robi to
tam gdzie nie jestem w stanie jej zobaczyć. Może Bonnie Crider naprawdę doznała
urazu. Byłoby miło spotkać uczciwą kobietę.
–
Nie ma szans. Tu jest zbyt wiele znaków ostrzegawczych. Ona jest oszustką. Musimy
wymyślić jakiś sposób by przyłapać tą kobietę. Pomyśl o tym.
–
Okay – odpowiedziałam. Powiedziałam to bardzo neutralnie, bo jestem
przyzwyczajona do przyjmowania poleceń, ale nie jestem przyzwyczajona do
przyjmowania ich od Jacka. Jednak przypomniałam sobie delikatnie, że był teraz
moim szefem.
–
Proszę – powiedział nagle Jack.
–
Okay – powtórzyłam zgodniejszym tonem.
–
Teraz ja mam co nieco do opowiedzenia.
–
Oh! - Usłyszałam w głosie Jacka obawę.
–
Terapia grupowa była dzisiaj niespodziewanie ekscytująca – powiedziałam.
–
Oh, nowa kobieta?
–
Tak, dobry kierunek.
–
Ktoś ją zgwałcił w jakiś dziwny sposób?
–
Nie wiem nic o gwałcie. Nigdy nie miała szansy nam o tym opowiedzieć. Ktoś ją
zabił i zostawił ciało w biurze Tamsin.
Po tym jak Jack krzyczał przez minute lub dwie i upewnił się, że nie grozi mi bezpośrednie
niebezpieczeństwo, stał się praktyczny.
–
Tylko tego brakowało twojej grupie, tak, martwej kobiety, razem z przemocą w
pakiecie z traumą. Kim ona była, czy ktoś wie?
Jack był zainteresowany moją historią, tym bardziej gdy opowiedziałam o martwej kobiecie,
zachowaniu Tamsin i nowej detektyw, Alicii Stokes.
–
Rozumiem, dlaczego Claude capnął wykwalifikowanego detektywa, ale dlaczego, do
diabła, ta kobieta chciała przyjechać do Sheakspeare?
–
Dokładnie.
–
Nie znam nikogo z jednostki w Cleveland, ale być może jakiś mój kolega zna.
Mógłbym wykonać kilka telefonów jak wrócę – ciekawość Jacka, która uczyniła go
tak dobrym detektywem, może czynić go trochę niewygodnym od czasu do czasu,
ale w tym przypadku ja również byłam tak samo ciekawa kim jest Stokes. Tej nocy
rzucałam się na łóżku i kręciłam widząc ranę w piersi kobiety, blady korpus i
czerwoną krew. Ciągle się zastanawiałam dlaczego ciało zostało pozostawione w
biurze Tamsin. To było wysłanie wiadomości, oczywiście: kobieta zamordowana i
powieszona pośrodku tych wszystkich artykułów o tym, jak kobiety mogą
przezwyciężyć przemoc i żyć bezpiecznie. Pomyślałam, że dla Tamsin było już za
późno na ukrycie przed nami tego, że jest terroryzowana od dłuższego czasu.
Przecież teraz cała grupa była uwikłana w jej problemy, choć to ona miała rozwiązać
nasze. Wreszcie wstałam z łóżka, wciągnęłam szorty i T-shirt, skarpetki i buty do
chodzenia. Jacka nie było w domu, więc wróciłam do starego wzorca. Wrzuciłam
telefon i klucze do kieszeni i wyszłam z domu, zmierzając prosto przed siebie do
parku, który wypełniał duży obszar naprzeciwko mojego domu. Park Estes, jest jedną
z mniej popularnych spuścizn odkąd okazało się, że będzie należał do Sheakespeare,
tak długo, jak pozostanie w stanie zalesionym. Jeśli drzewa będą wycinane na jakiś
inny użytek, miasto będzie tracić ziemię na rzecz najbliżej mieszkającego potomka
Harrego Estesa. Co jakiś czas, w lokalnej prasie ukazywał się artykuł, wyrażający
oburzenie sytuacją Estes. Mieszkańcy uważali, że miasto powinno sprzedać tą ziemię
albo zwrócić rodzinie, ponieważ ścieżki były źle utrzymane, a drzewa nieprawidłowo
oznakowane. Wtedy nie byłoby problemu ze sprzątaniem po drugiej stronie ulicy,
połamane gałęzie i liście będą wywiezione, a na drzewach powieszone tablice
informacyjne. Ścieżki będą wysprzątane, a nowe śmietniki dyskretnie poustawiane.
Dzieci ze szkoły podstawowej będą odwiedzać park i zbierać opadłe liście, a kilka
kobiet z klubu ogrodnika wiosną przyjdzie wsadzić kilka bylin. Następnie zakochani
i ćpuny rozpoczną nocne wizyty, śmietniki zostaną zniszczone, oznaczenia znikną, a
cały cykl zacznie się od nowa. Teraz Estes było ożywione, petunie były posadzone
przez kobiety z Kościoła Fundamentalistycznego, Sandy McCorkindale zapewne
była wśród nich. Ścieżki były wolne od śmieci i kamieni, na krzewach nie było
żadnych dekoracji ze zużytych prezerwatyw. Obeszłam wszystkie ścieżki szybko i
cicho. Nagle, bez żadnego ostrzeżenia poczułam skurcz w nodze, która zesztywniała.
Kopnęłam w beton na ścieżce o wiele za szybko niż bym chciała i zrobiłam straszny
hałas. Ból był intensywny. Wiedziałam, że gdybym mogła wstać i rozprostować
nogę, odzyskałabym czucie. Łatwiej powiedzieć niż zrobić, ale udało mi się podnieść
do pozycji klęczącej, a potem na nogi. Prawie wrzasnęłam, kiedy postawiłam na
ziemi prawą stopę, ale w ciągu kilku sekund skurcze straciły na sile i odpuściły.
Zawróciłam w stronę domu. Noga była słaba i obolała. Twarz miałam spoconą, a ręce
mi drżały. Kiedy wróciłam do domu, poszłam do kuchni i wzięłam Advil. Nie
wiedziałam czy to może pomóc, ale trochę powinno odpuścić. Kulejąc trochę,
poszłam do łazienki i umyłam twarz, klepiąc też mokrą ręką po karku. Byłam
szczęśliwa, że jestem już z powrotem w łóżku. Rozciągając się, zasnęłam w ciągu
kilku minut, pełzając pod prześcieradłem. Następnego ranka prawie nie pamiętałam o
tym incydencie. Kiedy wstałam z łóżka, aby przygotować się do mojej pracy
detektywistycznej, ból mięśni, które złapał skurcz był tylko słabym cieniem
dyskomfortu. Zastanawiałam się, czy skurcz nie miał coś wspólnego ze zbliżającym
się okresem, który mógł nadejść w każdej chwili, sądząc po objawach. Zabrałam
kilka plastikowych saszetek do torebki by się zabezpieczyć. Bonnie Crider, powódka
Worker's Comp., mieszkała przy ruchliwej, podmiejskiej ulicy w Conway. Domy w
stylu ranczerskim, małe parcele, garaże na jeden samochód, wszystko to mówiło
„niższa klasa średnia”. Crider była przełożoną grupy mężczyzn, która zajmowała się
transportem dużych pudeł wokół magazynu. Pudła przyjeżdżały, odjeżdżały, ale
wszystkie były przewożone na swoje miejsce na wózkach widłowych. Crider
rozdysponowywała obowiązki między pracowników, wypełniała dokumenty na
każdy transfer i ogólnie zarządzała i odpowiadała za to miejsce jako najwyższa w
hierarchii. Straciła szansę awansu i nie dostała podwyżki na którą, jej zdaniem,
zasługiwała. Tak wynikało z jej akt osobowych. Kiedy miała wypadek w magazynie,
który doprowadził do nieweryfikowalnego urazu kręgosłupa, to zastanowiło jej
przełożonego. Operator wózka widłowego za szybko wszedł w zakręt i potrącił
Crider pudłem, które wiózł. Upadła na twardą podłogę. Przestraszony kierowca
wezwał karetkę, kiedy Crider nie mogła wstać. Teraz Crider twierdziła, że jest zbyt
chora by kiedykolwiek jeszcze pracować. Miała bóle pleców, sztywność karku i silny
ból w ramieniu. Wszystkie te objawy miały być przewlekłe. Miło by było jej
wierzyć, ale ja nie wierzyłam. Nawet jeśli z przyczyn zawodowych nie miałabym jej
tego udowadniać. Nadal bym jej nie wierzyła. Miałam wystarczająco dużo czasu do
refleksji, siedząc w swoim samochodzie. Prawdopodobnie nie świadczy to o mnie
dobrze. Niech tak będzie. Używałam swojego samochodu na zmianę z Jacka a teraz
znów jeździłam moim. Udawałam, że oglądam dom wystawiony na sprzedaż, który
był po przeciwnej stronie ulicy, chodziłam od drzwi do drzwi aby uzyskać poparcie
dla nieistniejącego kandydata politycznego. Przykro powiedzieć, ale żadna z osób,
które były w domu nie zorientowała się, że kłamię. Były na tyle nieświadome, by
przyjąć moje twierdzenie, że istnieje kandydat, o którym nigdy nie słyszeli, który
ubiega się o wejście do Kongresu z tego dystryktu. Odwiedzałam sklep spożywczy i
zatankowałam benzynę. Bonnie Crider nie wychodziła zbyt często z domu, a jak już
wyszła, uparcie nosiła kołnierz i laskę. Nawet nie chodziła na spacery. Czy ta kobieta
nigdy nie słyszała o ćwiczeniach? Wiedziałam oczywiście, że miała domową
siłownię, poradniki i ławeczkę, na której wyciskała. Nienawidziłam tego pomysłu,
ale gdy myślałam o tym by bliżej wściubić nos, byłam pewna, że żadne zdjęcie, które
zrobiłabym przez okno nie byłoby dopuszczone jako dowód sądowy. Chciałam
zapytać o to Jacka. Po kilku godzinach siedzenia w samochodzie czułam się jak
mrówka, ze stłumioną energią, taka konwencjonalna i melancholijna, skłonna do
bezowocnego rozmyślania o rzeczach, na które nie mam wpływu. Zastanawiałam się
czy kobieta zamordowana poprzedniego wieczoru, miała dużą rodzinę.
Zastanawiałam się czy z Janet było wszystko w porządku i czy Tamsin mogłaby
troch lepiej wyjaśnić swoje zachowanie. Miałam ochotę na drzemkę. Skąd do cholery
się to wzięło? Od kiedy to jak ucinam sobie drzemki lub nawet myślę o tym?
Pokręciłam głową. Chyba się starzeję. Cóż, oczywiście, że tak. Ale ostatnio
myślałam i czułam się niepodobnie do mnie. Czy różnica polegała na tym, że
zamieszkałam z Jackiem, czy sprawiła to moja nowa praca, czy terapia? Robiłam
dużo nowych rzeczy w tym samym czasie, to pewne. Być może te nowe wzorce i
działania miały jakiś skumulowany efekt. Może byłam wciskana do jakiejś rurki, by
z drugiej strony wyjść odmieniona. Pomysł był głęboko niepokojący. Miałam
perfekcyjnie ułożone życie zanim poznałam Jacka. Może życie zaczęło się zmieniać,
bym bardziej zaangażowała się w to, co dzieje się wokół mnie, zanim Jack przyjechał
do Sheakspeare po raz pierwszy do pracy. Ale odkąd go poznałam, zmiany stały się
normą. Siedziałam i rozmyślałam o tym moim małym niepokoju, podrywając się co
jakiś czas by zmienić ustawienie samochodu. Zaczynałam się martwić o mój stan
psychiczny, kiedy miałam te małe objawienia. Była to oczywiście wariacja w czasie
PMS! Zamiast mojej zwykłej, mniejszej cierpliwości, bólu piersi i pleców, miałam te
wszystkie dodatkowe skurcze i wahania nastroju. Te odchylenia od normy były
dowodem na to, że moje ciało się zmienia, młodość mijała. W końcu przekonałam
samą siebie, że rozsądną reakcją było:
–
I co z tego?
Pozwoliłam sobie na powrót do mojego cichego domu w Sheakspeare, odkleiłam od siebie
spocone ubranie i poszłam pod prysznic. Piętnaście minut później, czesząc moje mokre loki
palcami, sprawdziłam moją sekretarkę. Głos mojej przyjaciółki, Carrie Trush, powiedział:
–
Kiedy wrócisz, zadzwoń do mnie dzisiaj. Wiem, że jesteś w samym środku nauki
nowego zawodu, ale mam tu kryzys „sprzątaniowy”. Plus – po prostu chcę z tobą
pogadać.
Zapisałam, żeby do niej oddzwonić w notatniku przy telefonie. Druga wiadomość była od
Melanie.
–
Hej, myślę, że mam dobry numer, głos w sekretarce brzmiał jak twój, słuchaj,
wszyscy musimy porozmawiać, zadzwoń do mnie.
Podyktowała swój numer, zawahała się, jakby miała coś powiedzieć, po czym rozłączyła
się. Po raz pierwszy spojrzałam na licznik wiadomości. Osiem. Nigdy wcześniej nie miałam
ich tak dużo. Przytłumiony głos powiedział:
–
Panno Bard, mam nadzieję, że doszła Pani już do siebie. Mówi Detektyw Stokes,
musi Pani przyjść, złożyć zeznania z przebiegu ostatniego wieczoru.
Alicia Stokes artykułowała każde słowo, jakby jej się miały usta rozpuścić, gdyby któregoś
doskonale nie sformułowała. Kolejny telefon był od Tamsin, która chciała przełożyć naszą
przerwaną sesję terapeutyczną. Głośno się zaśmiałam, słysząc to. Dzwoniła też Firella. I
Janet, brzmiała na słabą. I Carla. Każdy, oprócz Sandy. Dzwonił jej mąż.
–
Lily, mówi Joel McCorkindale.
Miała głęboki, szczery głos, który rozpoznałabym wszędzie.
–
Chciałbym z tobą porozmawiać o tej terapii grupowej, na którą chodzisz z moją
żoną. Mam nadzieję, że nie myślisz, że złamała zasadę poufności waszych spotkań.
Po prostu cię rozpoznałem na parkingu, kiedy podrzuciłem Sandy na spotkanie w
zeszłym tygodniu. Proszę, zadzwoń do mnie, do kościoła, kiedy będziesz mogła.
Spojrzałam na zegarek. Była siedemnasta trzydzieści. Znalazłam numer kościoła i
wybrałam. Odebrał osobiście. Jego sekretarka musiała pójść do domu. To musi być ważna
rozmowa dla Wielebnego McCorkindalea.
–
Lily – powiedział z wystudiowaną uprzejmością, kiedy się przedstawiłam – Miałem
nadzieję, że mogłabyś przyjść tu do mnie żeby porozmawiać.
Pomyślałam chwilę. Wzięłam prysznic, czułam się już lepiej, choć nadal bardzo zmęczona.
–
Raczej – powiedziałam niechętnie – Mogę być za kilka minut.
Nałożyłam trochę makijażu, żeby zakryć cienie pod oczami, wyszczotkowałam
włosy i wyruszyłam. Zamknęłam za sobą drzwi, powlokłam się schodami w dół na
chodnik i skręciłam w prawo. Uważnie patrząc pod nogi, ponieważ chodnik w wielu
miejscach był popękany, przeszłam obok apartamentów Sheakespeare Garden, a
następnie za róg, na parking i do budynku Kościoła Fundamentalistycznego. Biuro
Joela McCorkindalea było na piętrze, w skrzydle, gdzie mieściła się szkółka
niedzielna. Siłownia była oblegana, sądząc po ilości zaparkowanych samochodów,
ale była oddzielnym obiektem, znajdującym się po drugiej stronie głównego
kościoła. Duży budynek kościoła był cichy, kiedy otworzyłam szklane drzwi i
weszłam na schody. Wlekłam się, trzymając za poręcz. Z każdym chwytem czułam
się coraz bardziej i bardziej zmęczona. Nie sądzę czy kiedykolwiek czułam się tak
wyprana. Udało mi się dotrzeć do drzwi biura Wielebnego i zapukać bez
odpoczynku, ale musiałam się do tego zmusić. To był również dzień treningu karate.
Jęknęłam sama do siebie. Musiałam to przegapić. Joel podszedł do drzwi by je
otworzyć i wpuścić mnie do środka. To była jedna z tym małych uprzejmości, dzięki
którym zyskał sobie sympatię tak wielu członków swojego zgromadzenia,
szczególnie kobiet. Usiadłam w wygodnym fotelu, który mi wskazał i byłam
szczęśliwa, że to zrobił. Joel usiadł na takim samym fotelu, ustawionym w
bezpiecznej odległości od mojego. Podczas tej rozmowy nie było biurka między
nami, kolejny sygnał, splótł dłonie przed sobą, opierając łokcie na poręczach fotela.
–
Lily, nie wiem czy pomaga ci uczęszczanie do tej grupy terapeutycznej, ale niepokoję
się o Sandy.
–
Powinieneś raczej porozmawiać o tym z terapeutką.
–
Nie sądzę żeby była obiektywna, będzie utrzymywać, że Sandy potrzebuje jej usług,
bez względu na wszystko.
–
Teraz to się zgubiłam – powiedziałam po chwili, podczas której próbowałam
zrozumieć sens jego słów. Zastanawiałam się czy mój umysł jedzie po takim samym
dziwnym torze po jakim wydawało się jechać moje ciało.
–
Słyszałem, nie przez zwykłe plotkarstwo, ale przez obawy naszych wiernych, że
Tamsin Lynd ma twarde poglądy dotyczące stosunków między kobietami,
mężczyznami i kościołem. Te poglądy nie pokrywają się z naszą interpretacją Pisma
Świętego.
Wyszłabym stamtąd gdybym nie była zbyt zmęczona żeby się podnieść.
–
A to jest moją sprawą.... w jaki sposób?
–
Zwracam się do ciebie po... radę.
–
Nie rozumiem.
–
Rozumiem, że znacie się wszyscy, wzajemnie.
–
Patrzyłam na gładko ogoloną twarz Joela, starannie przycięte wąsy i idealną fryzurę.
Nosił bardzo dobry garnitur, nie tak drogi, by wierni zaczęli plotkować, ale na pewno
wystarczająco ładny.
–
Joel – nie lubił, gdy używałam jego imienia. Zawsze był zniesmaczony, ale nie
protestował, a ja nie chciałam być tak niegrzeczna, jak mój instynkt mi początkowo
nakazywał.
–
Joel – powiedziałam jeszcze raz, próbując ostrożnie dobierać słowa – Nie sądzę, że
kiedykolwiek słyszałam, by Tamsin powiedziała choć jedno słowo o jakiejkolwiek
religii podczas terapii – wzięłam głęboki oddech – Wydaje mi się, że powinieneś być
bardziej zaniepokojony zdrowiem psychicznym swojej żony niż możliwymi opiniami
teologicznymi jej terapeutki.
–
Oczywiście. Samopoczucie Sandy jest moim głównym problemem – powiedział
Joel – Ja po prostu... dlaczego ona uważa, że w ogóle potrzebuje chodzić na tą
terapię? – wybuchł, jakby autentycznie zdziwiony. Nagle Joel wyglądał jak
prawdziwy człowiek, a nie jak mały, nieczuły bożek. Modliliśmy się o jej
wyzdrowienie i wybaczenie dla człowieka, który zrobił jej ta straszną rzecz.
Dlaczego ona potrzebuje jeszcze o tym rozmawiać?
–
Ponieważ twoja żona została zgwałcona – powiedziałam, jakbym mówiła mu to po
raz pierwszy – ona musi rozmawiać z innymi kobietami, które żyją z takimi samymi
doświadczeniami. Ona musi być w stanie wyrazić swoje własne prawdziwe uczucia
o tym, co się z nią stało, z dala od ludzi, którzy oczekują tak wiele różnych rzeczy od
niej.
Odchylił się na chwile w fotelu. W tym momencie wyglądał na tak wrażliwego, jakim go
jeszcze nigdy nie widziałam. I nie wątpię, że Joel McCorkindale kochał swoją żonę. I nie
wątpię, że wiedział, jakim ciężarem dla barków jego żony jest jego status osoby publicznej i
jaką walką dla niej jest zachowanie wizerunku żony, na jaką, jak myślała, zasłużył.
–
Ten człowiek zaczepił moją żonę, kiedy była na studiach, ponad dwadzieścia lat
temu, tylko tyle mi powiedziała – rzekł – Dlaczego potrzebuje pomocy teraz?
Zaczepił? Zabrzmiało to tak, jakby kloszard ja prosił o drobne – tylko, że w cholernie
przerażających okolicznościach. Zauważyłam, że nawet Joel zdawał się nie wiedzieć co
przydarzyło się jego żonie.
–
Czy nigdy nie udzielasz rad członkom swojej kongregacji, którzy zostali zgwałceni?
- zapytałam. Pokręcił głową.
–
Cieszyłbym się mogąc pomóc jeśli ktoś by się zgłosił, ale to się nigdy nie zdarzyło.
–
Czyli nie wykonujesz swojej pracy – powiedziałam – W pewnym sensie. Ponieważ,
uwierz mi, Wielebny, twoja kongregacja zrzesza również ofiary gwałtu – Joel
spojrzał niezadowolony z tej koncepcji, ale nie mogłam się domyśleć, co
spowodowało to jego nieszczęście.
–
Ile kobiet jest w waszej grupie? - zapytał, patrząc na swoje równiutko złożone ręce.
–
Mogę powiedzieć, że więcej niż ja i twoja żona – powiedziałam ze smutkiem – A my
jesteśmy tylko ułamkiem. Ile kobiet jest w twojej kongregacji?
Zamrugał skonsternowany. Dwieście pięćdziesiąt, plus minus.
–
Czyli masz około dwudziestu pięciu ofiar – powiedziałam – W zależności, których
statystyk się trzymasz.
Był w szoku, nie mam pytań.
–
Muszę już iść Joel. I nie sądzę bym była pomocna, ale mam nadzieję, że ty będziesz
dla Sandy, bo na pewno ma poważne problemy.
Wstałam na nogi, myśląc, że to była strata czasu i energii i wyszłam. On nadal siedział w
swoim fotelu, kiedy zamykałam za sobą drzwi i chyba całkowicie się pomyliłam. Joel
McCorkinale był całkowicie pogrążony w myślach. Może się modlił. Po powrocie miałam
więcej wiadomości na sekretarce, więc zjadłam sałatkę i jakieś krakersy by mieć z głowy
kolację. Byłam bardziej głodna niż myślałam, że będę i było później niż planowałam, ale
zadzwoniłam do Carrie. Odebrał Claud i krzyknął jej imię. Słyszałam, jak mówiła, że
przyjdzie za minutę, a potem dźwięk zakręcanej wody.
–
Dziś moja kolej mycia naczyń – wyjaśniła – Słuchaj, dzwoniłam do ciebie bo
kobieta, która przychodzi sprzątać, Kate Henderson, wzięła trochę wolnego,
ponieważ jej córka urodziła dziecko. Tak się zastanawiałam... Nienawidzę mieszać
interesów z przyjaźnią, ale czy byłaby taka możliwość, abyś przychodziła na kilka
minut dziennie, zanim Kate wróci z Ashdown?
Sprzątałam w biurze Carrie jakieś półtora roku temu, kiedy jeden z jej pacjentów
podwyższył zapotrzebowanie za sprzątanie. Zamówiła wtedy jednorazowe sprzątanie. Nie
mogłam tego rozplanować od razu.
–
Pracuję w Little Rock w tym tygodniu – powiedziałam - ale na pewno mogłabym
przyjść w czwartek i sobotę rano. Pozostałe dni, muszę jeszcze zobaczyć jak wyjdzie.
Może skończę pracę w Little Rock już niedługo – To było dość optymistyczne
myślenie, ale możliwe.
–
Docenię każdą chwilę, którą mi poświęcisz – powiedziała Carrie – Więc, zobaczymy
się jutro?
–
Oczywiście. Przyjdę jutro najpierw do ciebie, zanim zaczniesz przyjmować
pacjentów. Potem muszę iść do Whintropów, ale mogę wrócić po zamknięciu.
–
Więc będzie czysto na czwartek rano i piątek rano i przyjdziesz w sobotę czyli na
poniedziałek też będzie to dobrze wyglądać. Świetnie.
Ulga przesączała się przez wysoki głos Carrie. W tle jej mieszkania słyszałam dudnienie.
–
Claude chce wiedzieć, czy Alicia Stokes dzwoniła do ciebie- przekazała Carrie.
–
Powiedz mu, że tak i że zaraz do niej oddzwonię.
–
Dzwoniła – powiedziała Carrie do Clauda – Lily oddzwoni do niej zaraz.
–
Mówi, że dobrze – Carrie słuchała jeszcze przez chwilę dudnienia – Kazał ci
powiedzieć, że Alicia Stokes może być prawie tak samo twarda jak ty.
Mogłam usłyszeć w jej głosie, że się uśmiecha.
–
Powiedz mu, że będę w tej sprawie super dokładna – powiedziałam.
Rozdział 5
Alicia Stokes miała miała własny, mały box na posterunku policji w Shakespeare,
który od ostatnich trzech lat mieści się „tymczasowo” w starym domu za więzieniem, dzięki
czemu spełniał normy, wymagane przez państwo dla umiejscowienia budynku policji.
Miasto reagowało ospale na to, że policja potrzebowała budynku. Zawsze władze
Shakespeare tak reagowały, gdy trzeba było wydać pieniądze. Kilka lat temu zakończono
budowę nowego więzienia. Więźniowie mogą maszerować po dodatkowych metrach i
zostali osadzeni w przyzwoitych kwaterach. Nie było niespodzianką, że prace przy budowie
nowego posterunku policji zwolnią. Miło było pospacerować po dużej werandzie, kiedy
przychodziło się na policję, ale ten stary dom naprawdę nie był dostosowany do tych celów
i powinien zostać opuszczony w ciągu dwóch miesięcy. Box Alicii znajdował się na tyłach
dawnego salonu, a ona już zdążyła powiesić zdjęcia niektórych swoich bohaterów. Każdy z
jej bohaterów był czarny i był kobietą. Alicia Stokes miała odwagę być inna, a także
poświęcała się swojej pracy. Kazała mi przyjść zaraz po moim telefonie do niej mimo, że
robiło się już ciemno. Wstała, żeby podać mi rękę, tak jak lubię, po czym wskazała mi
najmniej niewygodne krzesło. W przeciwieństwie do Joela McCorkindalea, usiadła
zdecydowanie po tej stronie biurka, która rządzi. Miastenie obie miałyśmy udawać, że nikt
nie może nas usłyszeć, co nie było łatwe, bo ścianki oddzielające boxy sięgały głowy pani
detektyw.
–
Chciałabym odtworzyć wydarzenia ostatniej nocy – powiedziała Detektyw,
rozpoczynając przesłuchanie. Potem spiszemy zeznanie, abyś mogła podpisać, zanim
wyjdziesz.
Czyli spędzę tu trochę czasu. Skinęłam głową zrezygnowana. Detektyw Stokes miała przed
sobą na biurku podkładkę z notesem. Otworzyła go na świeżej stronie i napisała moje
nazwisko na górze strony, po czym zapytała:
–
Jak długo uczęszczasz na tą terapię?
–
To była moja trzecia sesja. Trzeci tydzień.
–
I wszyscy członkowie zostali zgwałceni i są w trakcie terapii?
–
Taka jest idea.
Klimatyzacja, zapewne tak stara, jak dom, ledwo radziła sobie z ciepłem.
–
Jak trafiłaś na tą terapię? Byłaś wcześniej pacjentką Centrum?
–
Nie.
Opowiedziałam jej o ulotkach w sklepie spożywczym i opisałam, jak doszło do pierwszego
spotkania.
–
Kto tam był?
–
Te same osoby, które były tam wtedy w nocy – Pomyślałam o liście.
–
Czy pani Lynd nie mówiła o innych osobach, które miałyby przyjść?
–
Nie, ale to nie byłoby zaskoczeniem
Przypomniałam sobie swoją własną niechęć.
–
Można się spodziewać, że ktoś przyjdzie, a w jednej sekundzie zmieni zdanie i
wycofa się całkowicie.
Pamiętam Tamsin, wyglądającą na korytarz tego pierwszego wieczoru, kiedy pomyślałam,
że czeka na kogoś lub usłyszała pukanie do drzwi na końcu korytarza.
–
Myślę, że ten, kto zabił tę kobietę, miał na sobie kitel – powiedziałam. Nie
potrafiłam powstrzymać spekulacji na temat tego fartucha, którego użyto do
podtrzymania krzesła w bezruchu.
–
Czy to był pielęgniarski?
Była tam jedna pielęgniarka, która wykonywała testy narkotykowe. Detektyw wydawała się
mnie nie słyszeć.
–
Czy musieliście podpisywać listę obecności?
Okulary powiększały jej ciemne, duże oczy w kształcie migdałów. Teraz zostały one
skierowana na mnie i gapiły się jak na więźnia.
–
Nie, mieliśmy mieć klauzulę poufności.
–
Klauzulę?
–
Jak nasze tajemnice miały pozostać niewyjawione?
–
To prawda. Czy pani Lynd opowiadała ci kiedyś o swoim własnym życiu?
Pokręciłam głową.
–
No, nie bezpośrednio.
Mój wewnętrzny termostat dostawał bzika. Wzięłam chusteczkę z pudełka na biurku i
wytarłam twarz.
–
Co masz na myśli?
–
Widzieliśmy zabitą wiewiórkę koło jej domu. Kiedyś w biurze odebrała telefon i
wydawała się być bardzo zdenerwowana.
Oczywiście musiałam przejść przez opis obu incydentów z panią Detektyw, ale
spodziewałam się tego.
–
Czyli wiedziałaś już wtedy, że pani Lynd jest nękana?
–
Tak.
–
Czy zgłosiłaś to na policję?
–
Nie.
Detektyw Stokes spojrzała na mnie niemal łobuzersko, co było niepokojące.
–
Dlaczego nie? Czy to nie było logiczną rzeczą, którą trzeba zrobić?
–
Nie.
–
Dlaczego nie? Nie ufasz policji, że pomaga obywatelom?
Byłam zaskoczona jej podejściem.
–
Logicznym było, że Tamsin i jej mąż powinni zadzwonić na policję. To ich sprawa.
Kręciłam się na krześle, starając się znaleźć wygodną pozycję.
–
Czy kiedykolwiek pomyślałaś, że gdybyś nas wezwała, ta kobieta mogłaby żyć?
Byłam w bezpośrednim niebezpieczeństwie utraty kontroli. W tej sytuacji byłoby to bardzo,
bardzo złe.
–
Jeśli zadzwoniłabym wczoraj i powiedziała, że znalazłam martwą wiewiórkę,
powieszoną na drzewie, co byś z tym zrobiła? Tak realnie?
–
Sprawdziłabym to – powiedziała Alicia Stokes, pochylając się do przodu, aby
upewnić się, że dotarło do mnie – Ostrzegałabym panią Lynd, żeby nie chodziła
nigdzie sama. Zaczęłabym zadawać pytania.
Wtedy wyrzuciłam z siebie kilka rzeczy.
–
Ty też już wiedziałaś – powiedziałam, w myślach dodając swoją opinię o tym.
–
Wiedziałaś, że ktoś nęka Tamsin Lynd. I co z tym zrobiłaś?
Przez chwilę myślałam, że Stokes zamierza pochylić się nad biurkiem i mnie łupnąć. Potem
zebrała się w sobie i skłamała.
–
Skąd miałam wiedzieć coś takiego? - zapytała.
–
Huh – odpowiedziałam, okazując jej swoje obrzydzenie. Jeśli Alicia Stokes
zamierzała grać w jakąś grę z chowaniem i szukaniem, to niech to robi w swoim
cholernym, prywatnym czasie.
–
Ona wyglądała jak Tamsin, prawda?
Detektyw Stokes położyła długopis na czubku swojej żółtej podkładki.
–
Co masz na myśli, Panno Bard?
–
Wiesz co mam na myśli. Martwa kobieta. Wyglądała jak Tamsin.
Nie miałam pojęcia o czym Detektyw myśli, kiedy patrzyła na mnie.
–
Kto ci o tym powiedział?
–
Nikt. Nie jestem ślepa. Blada, pulchna, brunetka. Wyglądała jak Tamsin.
Wyglądała teraz na zainteresowaną.
–
Ale jak wiesz, powiedziała mi.... - sprawdziła notatkę w swoim notesie – Melanie
Kleinhoff, że ofiara była jej szwagierką, żoną jej męża brata.
–
Melanie mówiła o tym – przyznałam – Saralynn, tak miała na imię?
–
Powiedziałaś mi wczoraj, że nie znasz personaliów ofiary.
–
Nie. Powiedziałam, że jej nie znam. Pytałaś czy inni ja rozpoznali i powiedziałam
żebyś ich spytała – dzieliłam włos na czworo, ale praktycznie powiedziałam jej
prawdę – Nie lubię powtarzać tego, co inni mi mówią, kiedy mam to zatrzymać dla
siebie.
Twarz Detektyw Stokes powiedziała mi co o tym myśli i zaczęłam się zastanawiać, czy nie
jestem po prostu krnąbrna jak uparta muł.
–
Więc gdzie jest mąż Saralynn, ten, który zgwałcił Melanie? - zapytałam – Myślę, że
gwałcił też Saralynn, bo miała zamiar dołączyć do naszej grupy.
–
Tom Kleinhoff jest w więzieniu – powiedziała Detektyw Stokes, nie potwierdzając i
nie zaprzeczając moim przypuszczeniom.
–
Nie mógł wyjść za gwałt za kaucją, bo ma inne zaległe grzywny.
Byłoby dobrze gdyby to on był winny. To byłoby proste, bezpośrednie i koniec.
–
Szkoda, że to nie on, nie? - powiedziała Stokes, powtarzając moje myśli. Myślę, że
nie było to pochopne założenie. Skinęłam głową.
–
Proszę pozwolić, że zapytam, panno Bard. Pani chłopak jest prywatnym detektywem.
Niesmak w jej głosie powiedział mi, że znała okoliczności, w jakich Jack stał się
prywatnym detektywem, że zostawił policję w Memphis kiedy zbierały się nad nią czarne
chmury.
–
Jeśli uważasz, że ta kobieta zginęła przez pomyłkę z Tamsin Lynd … dlaczego? Czy
to miała być wiadomość wysłana do Tamsin Lynd, że kobieta przypominająca ją,
została zabita w jej biurze? Czy to prawdziwa pomyłka zabójcy, który znalazł grubą
brunetkę w odpowiednim miejscu, tak, że był pewny że złapał odpowiednia ofiarę?
Albo to była wiadomość dla całej grupy?
Nie spekulowałam tak daleko, nie byłam pewna czy doszłabym do tych samych wniosków.
–
Nie myślałaś o tym? Cóż, to może lepiej – Zachowanie Alicii Stokes było
zdecydowanie zimne i twarde.
–
Ktoś uważa, że zabicie tej kobiety może pomóc pięciu ofiarom gwałtu, musisz sobie
tylko zadać pytanie, dlaczego?
Jej rozmyślania poszły tak daleko, że wszystko co mogłam zrobić to gapić się na nią.
–
Co twój chłopak myśli o tym, że należysz do tej grupy? - zapytała, nie schodząc z
kursu.
–
On tył tym, który chciał, żebym tam poszła.
–
Jesteś pewna, że nie jest zły, że poświęcasz tak dużo czasu tej grupie kobiet? Może
nie spodobały mu się jakieś rady, które dała ci Tamsin? Może Tamsin powiedziała ci
abyś stawiła mu czoło? Jak długo on tu mieszka?
–
Mieszka tu zaledwie kilka tygodni. Przez kilka lat mieszkała w Little Rock.
Wściekła na siebie za to gaworzenie, zdałam sobie sprawę jak zmęczona byłam.
Wtedy zacząłem odczuwać złość. Nawet starałam się zapamiętać wszystkie pytania, abym
mogła zacząć reagować, ale pomyślałam, po co się męczyć? Wstałam.
–
Posadź swój tyłek z powrotem na krześle – powiedziała Alicia Stokes.
Spojrzałam jej w oczy.
–
Dopóki tego nie załatwię – dodała.
Wściekłość uderzyła we mnie jak kula ognia.
–
Gówno możesz mi zrobić – powiedziałam wolno i nisko – przyszłam złożyć zeznania
i złożyłam. Jeżeli nie zamierzasz mnie aresztować, to nie muszę tu siedzieć i
odpowiadać na wszystkie pytania.
Stokes patrzyła na mnie groźnie, opierając się o biurko. Położyła skrzyżowane stopy na
blacie. Policjant z patrolu, którego nigdy nie spotkałam, żylasty, piegowaty mężczyzna,
spojrzał z wejścia w stronę boxu, przewrócił oczami i wycofał się.
–
To wygląda jak strzelanina w O.K. Corral (słynna strzelanina na dzikim zachodzie –
tłum.) – powiedział głos Clauda za mną.
Wypuściłam oddech w długim podmuchu. Zastanawiałam się co by się wydarzyło gdyby
tamten patrolowy go nie ściągnął, czy Stokes rozłożyłaby mnie na swoim biurku? Czy ja
uderzyłabym oficera policji?
–
Właśnie wychodziłam – powiedziałam do Clauda. Okrążyłam go i skierowałam się
do głównego wyjścia, omijając biurka, krzesła i kilku innych ludzi z wzrokiem
utkwionym w podłogę. Piegowaty patrolowy trzymał otwarte dla mnie drzwi. Na
jego identyfikatorze widniało: G. McClanahan. Zanotowałam w pamięci, że dla G.
McClanahana mam gratisowe sprzątanie domu. W tym momencie, wejście do
samochodu i odjazd jak najdalej stąd, był dla mnie najlepszym posunięciem.
Zastanawiałam się, czy Claude odbywał teraz rozmowę ze Stokes i jaka ta rozmowa
mogłaby być. Wiedziałam, że ona nie ma powodu by mnie teraz bardziej lubić, to na
pewno, a ja nie wiedziałam czy mnie to obchodziło czy nie. Co bardziej pewne, to
fakt, że tak szybko, jak ja myślę, Detektyw mogła myśleć szybciej i dodałam to do
listy jej grzechów. Byłam pewna, że jej koledzy również. Stokes była czarną kobietą
z północy, agresywną, bardzo wysoką (założę się, że też silną) i inteligentną jak
cholera. Będzie musiała się wykazać jako zespół jednoosobowy, żeby zdobyć
popularność, a nawet bycie tolerowaną. Jak ona może mieszkać w Shakespeare?
Dlaczego podjęła tą pracę? Moim zdaniem było to taką sama zagadką, co kobieta
przybita do ściany w Centrum. Może nasze miasto płaciło lepiej niż mi się
wydawało, albo może Stokes planowała popracować trochę w małych jednostkach,
bardzo małych. Może Stokes miała rodzinę w okolicy. Nie umknęło mojej uwagi, że
do zagadkowych i tajemniczych morderstw, doszło w Shakespeare (gdzie normą
było, że w sobotnią noc ktoś kogoś godzi nożem), wtedy, gdy zagadkowa i
tajemnicza detektyw zjawiła się, by je rozwiązać. Niektórzy mogliby pomyśleć, że to
też jest podejrzane.
***
Kiedy się obudziłam, czułam się oszołomiona. Musiałam się zmusić do
posłuszeństwa zegarowi. Był to jeden z dni, które spędzałam w Shakespeare, musiałam
dodatkowo posprzątać biuro Carrie, oprócz sprzątania u Winthropów. Zmuszając się do
każdego kroku, ubrałam się, zjadłam, chociaż bolała mnie głowa i już czułam się tak
zmęczona, jak po ciężkim dniu. Zastanawiałam się czy coś mi się śniło, bo najlepsze sny to
te zapomniane, i czy dlatego spałam niespokojnie. Nie przypomniałam sobie żadnego
skrawka snu, kiedy myłam zęby i czesałam włosy. Założyłam moje nowe trampki, by
poprawić sobie samopoczucie. Nieczęsto kupowałam nowe rzeczy, a te high-tpoy były na
totalnej wyprzedaży, ale kiedy je założyłam i zasznurowałam, spojrzałam na nie i wydawało
mi się jakbym je widziała po raz pierwszy, albo moje stopy, jeśli o to chodzi. Zobaczyłam
samochód zaparkowany na rogu, na tyłach biura Carrie i miałam wrażenie, że już go
widziałam, ale nie mogłam skojarzyć gdzie i kiedy. Przyjechałam godzinę wcześniej, zanim
miał przyjść którykolwiek z pracowników. Kiedy złapałam za klamkę tylnych drzwi, były
otwarte.
–
Hallo! - powiedziałam ostrożnie, nie chcąc nikogo straszyć.
–
Dzień dobry – odezwała się bardzo zadowolony głos. Cliff Egers wystawił głowę
przez drzwi jednego z pokoi po lewej stronie.
–
Carrie mówiła, że przyjdziesz.
Przyniosłam ze sobą przybory do sprzątania i kilka innych rzeczy. Nie wiedziałam czy
Carrie trzyma tutaj swój nowy odkurzacz, więc mój samochód był nieźle załadowany.
Miałam tu dużo do zrobienia.
–
A ty jesteś tutaj tak wcześnie, bo robisz te medyczne transkrypcje? - powiedziałam
głosem, który niósł się po korytarzu, kiedy znosiłam swoje ciężary.
–
Właśnie tak – Cliff pojawił się znów w drzwiach, uśmiechając się promiennie,
jakbym powiedziała coś bardzo mądrego.
–
W ten sposób lepiej mi się pracuje, a resztę pracy dla moich lekarzy mogę zrobić w
domu.
–
A ty lubisz swoja prace – dźgnęłam.
–
Jest fascynująca, codziennie uczę się czegoś nowego. Lepiej do niej wrócę.
Cliff wycofał się do swojego biurka, a ja zaczęłam sprzątanie od poczekalni. Kurz, mycie,
polerowanie, odkurzanie, podłoga. W krótkim czasie, gazety zostały ułożone na małym
stoliku po środku pomieszczenia, krzesła ustawione w równych rzędach przy ścianie. Duża
wycieraczka przy głównym wejściu, na której został brud z butów większości pacjentów,
została wytrzepana i położona dokładnie na wprost drzwi. Cliff przemknął w dół korytarza
w gumowych butach, a ja myłam szklaną barierkę oddzielająca poczekalnię i pomieszczenia
biurowe. Z dezaprobatą zauważyłam, że nowa sprzątaczka Carrie była leniem, a lada w
recepcji była po prostu wstrętna.
–
Chcesz filiżankę kawy? - zapytał po kilku minutach.
–
Nie, dziękuję – odpowiedziałam grzecznie. Przeszłam już do kolejnych pomieszczeń
i korytarza, wirując szybko, dopóki nie dotarłam do pokoju, w którym pracował
Cliff. Krzepki mężczyzna siedział przy biurku z zestawem słuchawkowym, a jego
palce biegały po klawiaturze komputera. Poruszał lekko nogą, a kiedy myłam
podłogę za nim zauważyłam, że naciskał pedał. Nie słuchał muzyki z odtwarzacz
CD, jak na początku pomyślałam. Słuchał głosu Carrie. Mogłam ledwo go usłyszeć
gdy ścierałam kurze. Carrie mówiła: „tepmeratura 38. Pan Danby miał dwa razy
gorączkę w ciągu ostatnich dwóch dni, a jego brzuch stał się bardzo wrażliwy na ból
i dotyk. W badaniu, w lewym dolnym kwadrancie było wyczuwalne....”
–
Wiesz coś o medycynie? - zapytał głośno Cliff, kiedy wycierałam ramę obrazu.
–
No, nie bardzo – odrzekłam.
–
To jak słuchanie telenoweli każdego dnia – powiedział, jakbym pytała.
–
Hmmm – odpowiedziałam, unosząc książkę, żeby wytrzeć kurz i odkładając ja
dokładnie w takiej samej pozycji.
–
Jak się Tamsin czuje? - zapytałam, żeby go powstrzymać od zadawania mi więcej
pytań. Widziałam, jak jego usta zaczęły tworzyć frazę.
–
Dobrze, zważywszy na szok, jaki przeżyła – powiedział Cliff z ciężkim wyrazem
twarzy. Zawahał się na chwilę, a potem powiedział:
–
Ta sytuacja zrujnowała nasze nowe życie, które tu zaczęliśmy.
Wydawało mi się, że podchodzi to tego w dziwny sposób. Przecież to życie Saralynn było
zrujnowane.
–
To, co spotkało tą zamordowaną kobietę, było straszne – ciągnął dalej Cliff,
powtarzając moje myśli – ale ja jestem mężem Tamsin i nie mogę jej pomóc, bardziej
martwiąc się o kogoś innego. Dla osoby, której sprawia radość pomaganie innym, jej
życie było pełne problemów w ciągu ostatnich kilku lat.
Z tego co widziałam, to była prawda.
–
Przenieśliście się tutaj z środkowego zachodu? - zapytałam, próbując potwierdzić
akcent.
Wyrównałam stos formularzy ubezpieczeniowych i włożyłam zszywacz do szuflady
poniżej.
–
Pochodzę z północnego Kentucky – powiedział – ale dużo się przeprowadzaliśmy w
ciągu kilku ostatnich lat, odkąd skończyliśmy edukację. Ciężko nam było znaleźć
miejsce, gdzie oboje mielibyśmy pracę, którą lubimy i dobre warunki.
Jack i ja mieliśmy teraz ten sam problem.
–
Więc jak długo już tu mieszkacie?
–
Nieco ponad rok, tak myślę. Naprawdę podoba mi się tutaj, a Tamsin wreszcie ma
nowych przyjaciół.
Zastanawiałam się jak długo Detektyw Stokes mieszka tutaj. Mieliśmy tutaj jakąś inwazję
jankesów. Był też nowy, piegowaty oficer G.McClanahan w policji. Nie miałam pojęcia
skąd on pochodzi. Kiedy posprzątałam miejsce pracy Cliffa i załadowałam sprzęt z
powrotem do samochodu, rozmyślałam o tym by zapytać o aluzje co do przeszłości Tamsin.
Cliff wydawał się bardziej niż chętny do rozmowy, ale ja czułam się nieswojo dyskutując o
tajemnicach Tamsin bez jej zgody czy obecności. Cisza w domu Winthropów była tym
czego potrzebowałam po niespodziewanej i obciążającej obecności Cliffa Egersa w
gabinecie Carrie. Były wakacje, więc byłam trochę zaskoczona nie zastając nikogo w domu
i dość zadowolona. Mogłam wykonywać swoje obowiązki w takiej kolejności w jakiej
chciałam, do czasu, aż Amber Jean weszła tylnymi drzwiami, eskortowana przez około
sześciu swoich przyjaciół. Amber Jean była z zupełnie innego sortu niż jej starszy brat
Bobo. Rzuciła mi zwykłe cześć, tak jak i dwóch jej znajomych, a reszta zachowywała się
tak jakbym była niewidzialna. Właściwie nie winiłam ich o to za bardzo. Wolę być
ignorowana niż w centrum uwagi. Trzech chłopców miało około piętnastu czy szesnastu lat
i przechodziło tą głupkowatą fazę dorastania, gdzie w jednej minucie zachowują się jak
dorośli, a drugiej jak durne dzieciaki. Poznałam Bobo, kiedy był w tym wieku. Dziewczyny
były dla mnie bardziej nieodgadnione. Ponieważ kiedyś też byłam w ich wieku i miałam
siostrę, powinnam lepiej rozumieć nastoletnie dziewczęta. Ale te konkretne dziewczyny...
może to pieniądze ich rodziców im to zrobiły, może to była „wolność”, którą miały … były
takie mobilne, każda z nich miała własny samochód... albo może wszystkie te czynniki
naraz sprawiły, że ich doświadczenia tak się różniły od moich. Ulżyło mi, kiedy cała grupa
poszła na basen. Chłopcy ściągnęli koszulki i sandały, a dziewczyny różne inne rzeczy.
Uważałam, że chłopcy nosili szorty jako kąpielówki, a dziewczyny już wcześniej miały pod
ubraniami stroje kąpielowe. Bardzo skąpe stroje kąpielowe. Bardzo, bardzo skąpe. Strój
Amber Jean krzyczał różem i wzorkiem z zielonymi listkami. Wyglądała w nim bardzo
atrakcyjnie. Włożyła głowę przez szklane drzwi i powiedziała:
–
Lily, możesz nam przynieść trochę lemoniady i jakieś przekąski na basen?
–
Nie.
Gapiła się na mnie.
–
Nie? - powtórzyła, a chłopak stojący najbliżej obejrzał się.
–
Nie. Sprzątam. Nie jestem służącą – skończyłam myć podłogę i wycisnęłam mopa.
Amber starała się zachować swoją wyższość.
–
Ok, nie ma problemu – powiedziała zimno.
–
Chodźcie! - zawołała przez ramię – sami musimy sobie wziąć jedzenie.
Znalazłam sobie coś do zrobienia w głównej sypialni, żeby zejść z ich drogi, a kiedy
usłyszałam jak szklane drzwi się zamykają, wróciłam. Podłoga była jeszcze wilgotna, a oni
narobili śladów. Musiałam wytrzeć ponownie. Cóż, to była zapłata za nie bycie służącą.
Biorąc głęboki wdech, ponownie zajęłam się podłogą. Pomyślałam, że Amber Jean znajdzie
jakiś powód, żeby znów przyjść, więc poczekałam kilka minut, na wszelki wypadek. Kiedy
Amber Jean i jej przyjaciele byli na zewnątrz, wyczyściłam zlew i wypolerowałam, żeby nie
przerywać pracy. Kiedy czyściłam kontuar, wszedł Howell Trzeci. Ten drugi syn był
Howellem Winthropem Trzecim, ale nazywano go Howell Trzeci od urodzenia, dzięki jego
matce, która uważała to przezwisko za słodkie. Jako piskliwy, smukły, gładki, przynoszący
dumę uczeń, Howell był pomostem pomiędzy Bobo (piękny i umiarkowanie inteligentny) a
Amber (dość ładna i głupia).
–
Cześć, Lily – powiedział Howell Trzeci – Ups, przepraszam, podłoga – robił duże
kroki, by przejść jak najszybciej przez linoleum.
–
W porządku – powiedziałam – Prawie wyschło.
Teraz, kiedy stał na dywanie w salonie, Howell Trzeci, usłyszał hałas na basenie i wyjrzał.
Wyraz obrzydzenia pojawił się na jego twarzy.
–
Amber Jean – powiedział ze złością. Po chwili zerknęła na niego.
–
Ona się opala topless – powiedział do mnie Howell Trzeci, brzmiąc jak ktoś o
dziesięć lat młodszy, a miał siedemnaście lat.
–
Lily, ona nie powinna tak robić.
–
Czy ona cię posłucha? - zapytałam po chwili wahania. W okrężny sposób poczułam
się trochę odpowiedzialna. Gdybym przyniosła im napoje i chipsy, Amber Jean nie
pokazywałaby teraz piersi. Nie było w tym dużo sensu, ale takie były fakty.
–
Nie. Zadzwonię do mamy – powiedział, podejmując decyzję – Nienawidzę na nią
skarżyć, ale to jest żenujące. Ona myśli, że jak będzie cool, to nie będą jej
obgadywać, ale to nieprawda. Te małolaty wszystkim o tym powiedzą.
Spojrzał na mnie z wyrzutem na twarzy, ale ja nie miałam prawa wcielać się w rolę matki
Amber Jean. Wątpię czy by mnie posłuchała, nawet gdybym jej to powiedziała.
Prawdopodobnie zdjęłaby dolną część bikini, też na złość mnie. Tak więc, gdy Howell
Trzeci dzwonił do matki (była na jednym z rodzinnych posiedzeń firmy, tym z udziałem
księgowego) i od razu uzyskał obietnicę, że jest w drodze do domu, zabrałam swoje rzeczy i
wyszłam stamtąd. Ostatnią rzeczą, jakiej chciałam być świadkiem była kłótnia rodzinna
Winthropów. Pomyśleć, jaka byłam szczęśliwa jakiś miesiąc czy dwa temu, gdy Beanie
zadzwoniła do mnie, żebym wróciła do pracy dla jej rodziny. Brakowało mi dochodów jakie
dzięki tej pracy uzyskiwałam i w jakiś pokręcony sposób ich samych mi brakowało. Co ja
sobie myślałam? Czy padłam ofiarą syndromu matki? Kręcąc głową na samą siebie,
pojechałam do domu na lunch. Popołudnie powinnam mieć wolne, ale na sekretarce miałam
wiadomości.
–
Lily, hej, staram się zorganizować dzisiaj spotkanie, które we wtorek nam nie
wyszło. Nienawidzę wypadać z rytmu pracy – powiedziała Tamsin – Och, mówi
Tamsin Lynd, do zobaczenia wieczorem, mam nadzieję, o tej samej porze co zwykle.
Spotkanie we wtorek nie wyszło? To był tylko jeden ze sposobów na ujęcie tego.
Wieczorem niechętnie udałam się do budynku Centrum. Choć było jeszcze jasno, to cały
dzień ciążył mi na barkach jak ciężki płaszcz. Pragnęłam snu, a ból pleców i piersi
przypomniał mi, że mój cykl zatacza pełne koło. Gdy wjeżdżałam na parking, zobaczyłam
Janet wysiadającą z samochodu.
–
Jak się masz? - zapytałam.
–
Dużo lepiej – powiedziała, próbując się słabo uśmiechnąć – Nadal boli mnie głowa,
ale nie mam żadnych złamań a na rentgenie wszystko wygląda normalnie.
–
A lekarz co myśli, że ci się stało? - dołączyłam do niej, starając się dotrzymać jej
kroku.
Janet wydała długie westchnienie.
–
Uważa, że ktoś mnie uderzył czymś twardym w tył głowy, a wtedy poleciałam do
przodu i uderzyłam głową w inną twardą powierzchnię. To było wszystko, co
napisał. Byłam nieprzytomna tylko przez jakieś pięć minut. Wydaje mi się, że
słyszałam ciebie i Firellę, gdy czekałyście ze mną. Czyli nie byłam zbyt długo
nieprzytomna.
–
Nam się wydawało długo – powiedziałam – Bardzo się o ciebie martwiłyśmy.
–
Cieszę się, że weszłyście tam wszystkie. Detektyw powiedziała mi co się wydarzyło.
Nie pamiętam, żebym widziała tą martwą kobietę, więc chyba powinnam
podziękować osobie, która mnie uderzyła. Nie chcę tego pamiętać.
–
Więc nie przypominasz sobie, żebyś widziała kogoś w budynku?
–
Nie. Ledwo pamiętam wtorkowy wieczór. Wydaje mi się, że pamiętam jak idę
korytarzem, ale nawet to nie jest dla mnie do końca jasne.
Reszta grupy siedziała w ciszy w sali terapeutycznej. Janet i ja siedziałyśmy po lewej
stronie stołu, Melanie i Carla po przeciwnej. Firella weszła i wyciągnęła krzesło po mojej
drugiej stronie a Sandy siedziała ze wzrokiem utkwionym w podłogę. Owionęła
spojrzeniem cały stół, nie spotykając niczyjego spojrzenia. Tamsin przyszła ostatnia i
usiadła na końcu, najbliżej drzwi.
–
Musiałyśmy spotkać się dziś wieczorem, aby porozmawiać o tym, jak każda z ans
czuje się po tym, co się tutaj wydarzyło. Jak już wszystkie wiecie, zamordowaną
kobietą, która została tu znaleziona, była szwagierka Melanie, Saralynn. Była żoną
mężczyzny, który zgwałcił Melanie. Właśnie dostali rozwód.
Firella pokręciła głową.
–
Niedzielne obiady musiały być piekłem w tej rodzinie.
Melanie skinęła głową. Jej pulchna, ziemista twarz była ściągnięta, a oczy czerwone. Miała
pokręcone włosy, jakby próbowała się od tego wszystkiego odciąć Była to ta sama
determinacja, która doprowadziła ja do ścigania napastnika, kiedy nikt na świecie nie chciał
jej pomóc przezwyciężyć tamtego kryzysu.
–
Jak sobie radzisz ze swoim mężem po tym wszystkim?
–
Jest dobrze – powiedziała Melanie – kocha mnie, a ja kocham jego, bardziej niż
cokolwiek innego na świecie, a on mnie nigdy nie zawiódł. Jego brat jest śmieciem i
Deke zawsze o tym wiedział. To nie wina Deke, że jego matka i ojciec wydali na
świat samo zło.
–
To wspaniale, Melanie – powiedziała Tamsin. Nie brzmiała na przekonaną.
Pochyliłam się trochę, aby mieć lepszy widok na naszą terapeutkę.
–
Czy myślisz, że twój szwagier jest odpowiedzialny za śmierć swojej żony?
–
Nie, skoro siedzi w wiezieniu – odpowiedziała cierpko Melanie.
Zauważyłam, że ci, którzy o tym nie wiedzieli, wyglądali na rozczarowanych. Wydawało
się, że wszyscy byliby zadowoleni, mogąc zrzucić winę za to morderstwo na Toma
Kleinhoffa.
–
Dlaczego nie powiesz nam co o tym myślisz? - zapytała Firella. Pochyliła się by móc
spojrzeć Tamsin prosto w twarz – Dlaczego nie powiesz nam co się wydarzyło tutaj
we wtorek wieczorem?
Ta nagła agresja zaskoczyła wszystkich z wyjątkiem mnie. Tamsin zarumieniła się na kolor
głęboko śliwkowy.
–
Postanowiłam się ukryć w sali terapeutycznej, gdy ginęła Saralynn Kleinhoff –
powiedziała półgłosem. Widziałam, jak Sandy pochyla się nad stołem, aby usłyszeć –
Bardzo się wystraszyłam, kiedy się dowiedziałam, że zabójca jest w budynku. Nie
uważam by to było bardzo zaskakujące.
–
Ale... - zaczęłam zanim pomyślałam. Pochyliłam się aby skupić jej wzrok na sobie.
Zatrzymałam się zanim wyraziłam swoje wątpliwości.
–
Co, Lily? - zapytała Tamsin, ale tylko dlatego, że była przerażona tym co powiem.
Chciałyśmy obnażyć uczucia Tamsin, aby dowiedzieć się z czym była szczera.
–
Opowiedz nam dokładnie co się stało – powiedziałam z delikatnym naciskiem –
Można powiedzieć, że każda z nas mogła zostać przybita do tej ściany w twoim
biurze. Jak to się stało, że szwagierka Melanie i Janet zostały zaatakowane, a ty nie?
–
Czy obwiniasz Tamsin za to, że jej nie zaatakowano, Lily? - zapytała Firella – czy
obwiniasz ofiarę za zbrodnię, że tak powiem?
–
Właśnie, do czego zmierzasz, Lily? - Wychrypiała Carla.
Dobre pytanie.
–
Chcę tylko wiedzieć, co się dokładnie stało. Przyjeżdżamy tu co tydzień –
przycichłam na chwilę – mamy się tu czuć bezpiecznie. Jak ten człowiek, który zabił
Saralynn dostał się tu? Jak się wydostał, tak, że nikt go nie zobaczył.
Wszyscy wokół stołu zamyślili się po wysłuchaniu moich pytań. Nie byłam pewna dlaczego
wmanewrowałam naszą terapeutkę w opowiedzenie nam czegoś co ją zdenerwuje, ale
byłam zdeterminowana.
–
Jak już mówiłam w noc wypadku, Lily – powiedziała Tamsin z niechęcią – Saralynn
miała przyjść wcześniej, więc miałam z nią porozmawiać przez chwilę, jak z
każdym, zanim dołączy do grupy. Poprosiłam ją żeby przyszła piętnaście minut
wcześniej, czyli trochę wcześniej niż kazałam tobie przyjść. Ty byłaś ostatnią osobą,
której dawałam instrukcje i przypomniałam sobie, że muszę się spieszyć. Trochę się
martwiłam, że Saralynn jest w takiej bliskiej relacji z Melanie i jak to wpłynie na
grupę, więc trochę o tym rozmawiałyśmy.
–
Nie było słychać nikogo w budynku? - zapytała Firella.
–
Mogłam słyszeć, teraz wydaje mi się, że słyszałam, ale to mógł być ktoś kto został
dłużej, albo wrócił po coś, co zostawił.... ktokolwiek.
–
Tylne drzwi były zamknięte? - Sandy chciała się upewnić.
–
Nie, tylne drzwi nie były zamknięte – Tamsin nabrała czerwonych rumieńców –
Wiedziałam, że przyjdziecie, więc nie zamknęłam ich za Saralynn.
–
Słyszałaś otwieranie drzwi, kiedy rozmawiałyście?
–
Nie, nie wydaje mi się.
Kiedy spojrzałam sceptycznie, powiedziała:
–
To jest dla mnie najnormalniejszy dźwięk na świecie. Nawet nie wiem czy bym to
zauważyła.
Zaczynała się złościć.
–
Czyli miałaś powód, żeby zostawić Saralynn w swoim biurze?... - powiedziała
Melanie, żeby Tamsin wróciła do tematu.
–
Tak, zostawiłam listę członków grupy w sali terapeutycznej i musiałam ją wziąć,
żeby wpisać Saralynn, tylko jej imię i numer telefonu, pamiętacie, wzięłam te
informacje od wszystkich, tak na wszelki wypadek, gdyby trzeba było odwołać
zajęcia.
–
Tak, więc kiedy ty byłaś w sali terapeutycznej.... - ponagliła Melanie.
–
Okay, kiedy tam byłam dokumenty spadły mi na podłogę. Wypadło mi wszystko w
mojego notesu i zaczęłam to zbierać.
Po krótkiej wizji, w której Tamsin garbi się, jak białowłosy starzec, zauważyłam, że rozlała
swój napój. Może tak robili ludzie z północy lub środkowego wschodu. Wszyscy czekali,
obserwując ją. Janet miała uniesione wargi, odsłaniając zęby. Złość? Sceptycyzm?
–
Zaczęłam zbierać wszystko i usłyszałam jak ktoś idzie do mojego biura.
–
Słyszałaś, że ta osoba idzie od strony sali terapeutycznej czy od drzwi wejściowych?
–
Nie pamiętam skąd – przyznała – Próbowałam sobie przypomnieć, ale nie mogę.
Sandy jej przerwała:
–
Jaką to robi różnicę, Lily?
Wzruszyłam ramionami.
- Różnicę robi, czy zabójca ukrywał się w budynku i czekał zanim nadarzyła się okazja do
zaatakowania kobiety, gdy będzie sama, czy przyszedł z parkingu, może już po wejściu
Saralynn.
Ich twarze mówiły, że ta różnica jest interesująca, po czym z powrotem zwróciły się do
Tamsin. Pokręciła głową.
–
Nie ma mowy, po prostu tego nie pamiętam. Po tym jak usłyszałam, że ktoś idzie do
mojego biura, usłyszałam, jak Saralynn coś mówi, ale nie zrozumiałam co.
Wydawała się zaskoczona, ale nie wystraszona. Potem powiedziała : „Co?” i wydała
z siebie okropny dźwięk. Potem było dużo szurania i chrząkania i wiedziałam już co
się dzieje. Byłam taka przerażona. Wiem, że powinnam pójść i jej pomóc, ale byłam
zbyt przerażona. Podeszłam do drzwi sali terapeutyczne. Zamknęłam je, wiecie jak
one się zamykają. Tak cicho jak tylko mogłam, przekręciłam zamek..
Dostała chór odgłosów współczucia od wszystkich obecnych w pokoju, z wyjątkiem mnie.
Jej wzrok podróżował po twarzach wszystkich zebranych kobiet, aby zatrzymać się na
mojej.
–
Lily, myślę, że już to wyjaśniłyśmy. Czy obwiniasz mnie za nieudzielenie pomocy
Saralynn?
–
Nie. - powiedziałam – Myślę, że to był zdrowy rozsądek.
–
A czy winisz mnie za to, że pozwoliłam wejść Janet i jej nie ostrzegłam?
–
Nie. Jeśli nie poszłaś pomóc Saralynn, dlaczego miałabyś pomagać komuś innemu?
Skrzywiła się, jakbym zarzuciła jej bezduszność.
–
To znaczy, pewnie spodziewałaś się, że ten kto zabił Saralynn, zabije również ciebie
jeśli spróbujesz pomóc Janet.
–
Więc co masz do mnie?
Pomyślałam przez chwilę.
–
Wydawałaś się.... bać już wcześniej – powiedziałam, podnosząc powoli głowę – Nie
sądzisz, że powinnaś nam opowiedzieć o wszystkim?
Widziałam strach na jej twarzy, czytając z jej szczelnie zaciśniętych ust i sposobu, w jaki
układały się jej ramiona. Wiem wiele o strachu.
–
Nie widzę w tym krzty sensu, Lily – powiedziała Carla.
–
Cóż, tak, jest sens – powiedziała Janet nienaturalnie ochrypłym głosem.
–
Tamsin już była ofiara i podziewa się, że znów może się nią stać.
–
Terapeuta nie powinien mówić o swoich problemach – przypomniała Tamsin. - Nie
mogłam powiedzieć, nawet jak bym chciała.
–
A dlaczego nie chcesz? Dzielimy się z tobą naszymi wszystkimi problemami –
powiedziała nielogicznie Carla.
–
Tak jest, kiedy przychodzisz po pomoc – zaczęła Tamsin.
–
Oh, taką pomoc, jaką otrzymałyśmy wtorkowego wieczoru? - głos Sandy był gorzki i
ostry.
Reszta z nas próbowała patrzeć na nią bez gapienia się, bo Sandy najbardziej izolowała się
od całej grupy. Nie chciałyśmy jej wystraszyć czy wygonić, to było tak jakby mieć rannego
jelenia na swoim podwórku, a ty czujesz się odpowiedzialna za zbadanie go.
–
Zobaczenie tej martwej kobiety w twoim biurze było najstraszniejszą rzeczą, jaką
widziałam od dłuższego czasu, a jeśli wiesz cokolwiek o tym , dlaczego to się stało
lub jeśli to się stało przez ciebie, myślę, że mamy prawo to wiedzieć. A co jeśli to się
zdarzy którejś z nas? - wymieniłam spojrzenia z Janet, nie całkiem podążając za
myślą Sandy.
–
Oczywiście – powiedziała Carla, która najwyraźniej miała ten sam problem.
–
Pomyśl o tym!
Byłam beznadziejnie zażenowana.
–
Mówisz – wyjaśniła Firella – że być może morderstwo Saralynn ma coś wspólnego z
przeszłością Tamsin, a nie ma nic wspólnego z nami. Może wszyscy bylibyśmy tak
przerażeni jak ona? Jakby jeden z rowerzystów, którzy zgwałcili Lily podążał za nią i
zabili Saralynn, na zajęciach prowadzonych przez Lily?
–
Właśnie, coś w tym rodzaju – Carli ulżyło, że ktoś ją rozumiał.
–
Albo jakby to był ten, ktokolwiek to był, kto zgwałcił Sandy. Nie to, że Sandy by
wyjawiła swoim siostrom z grupy, kto to był, tak, jak to zrobiła każda z nas –
powiedziała Melanie, a ja przez chwilę zastanawiałam się nad tymi słowami.
Sandy oblała się czerwonym rumieńcem.
–
No cóż, panienko, powiem ci, dlaczego ta sprawa nie łączy się ze mną, ponieważ
człowiekiem, który mnie zgwałcił był mój dziadek i powiem ci co z tym zrobiłam.
Wlałam mu truciznę na szczury do kawy i ten sukinsyn umarł.
Wszyscy patrzyli na nią, a nasze szczęki wisiały otwarte. Przez milion lat, większość z nas
by nie przewidziała, co wyjdzie z ust Sandy.
–
Poradziłaś sobie – powiedziała Firella, kiwając głową.
Miałam gęsią skórkę. Kolejny morderca. Czułam,że się uśmiecham, ale byłam pewna, że
widać jak nieuprzejmy był to uśmiech.
–
Dobrze dla ciebie – powiedziałam jej. Twarz Tamsin, to był dopiero widok.
Profesjonalne podniecenie, że Sandy wyjawiła co jej się przydarzyło, zmieszane z
przerażeniem tym co powiedziała i obawą o własną sytuację.
–
Nie spodziewałaś się tego, co? - zaszydziła Carla.
–
Nie – łatwo przyznała Tamsin – nigdy nie spodziewałam się, że Sandy podzieli się
tym z nami, szczególnie w takim zakresie. Sandy, czy dobrze się teraz czujesz, kiedy
wyrzuciłaś to z siebie?
Zauważyłam, że uwaga odwróciła się od Tamsin, a to było niewątpliwie to, czego chciała.
Sandy wyglądała jakby zagrzebała się wewnątrz siebie, by odkryć to co się tam znajduje. Jej
spojrzenie było nieobecne, smutne i ślepe na wszystko wokół.
–
Tak, czuję się całkiem dobrze – powiedziała. Zaskoczenie było widoczne w jej
głosie – Czuję się cholernie dobrze.
Spojrzała na siebie radośnie zszokowana..
–
Nienawidziłam tego starego dziada. Nienawidziłam go. Miałam osiemnaście lat,
kiedy to się stało. Można by pomyśleć, że osiemnastolatka może walczyć z
dziadkiem, prawda? Ale on miał tylko pięćdziesiąt osiem i całe życie pracował
fizycznie. Był silny i podły i miał nóż.
–
Co się potem stało? - zapytała Tamsin. Mówiła gładko i powoli, więc Sandy płynnie
kontynuowała.
–
Powiedziałam mamie. Nie wierzyła mi dopóki nie zobaczyła krwi na łóżku i
pomogła mi posprzątać. Mieszkał z nami odkąd zmarła babcia. Potem rodzice
mówili, że zabrali dziadka do szpitala. Powiedzieli mu, że musi zostać w szpitalu
psychiatrycznym do końca życia, albo to co mi zrobił wyjdzie na jaw i będzie musiał
iść do zwykłego więzienia.
–
Uwierzył im?
–
Musiał, bo się zgodził. Próbował powiedzieć, że nikt mi nie uwierzy. Obawiałam się
tego, ale oczywiście okazało się, że jestem w ciąży.
Zbyt strasznie było patrzeć na twarz Sandy.
–
Miałam dziecko i udowodniłabym ojcostwo.
Poczułam mdłości.
–
Co się stało z dzieckiem – zapytałam.
–
Straciłam dziecko, ale wtedy dziadek był już zamknięty. Dziękuje za to Bogu
każdego dnia. Dwa dni po stracie dziecka, odwiedziłam dziadka w szpitalu i dałam
mu kawę. Była kująca, że tak powiem. Bałam się, że będzie chciał wyjść, skoro już
nie byłam w ciąży.
Mówienie strasznej i gołej prawdy zbierało swoje żniwo, mogłam to wyczytać z jej twarzy.
–
Nie udowodniono ci tego? - Firella też utrzymywała swój głos spokojny i mówiła
powoli.
–
To zabawne – powiedziała Sandy luźno – Mimo, że nie próbowałam się włamać, nikt
mnie nie widział. Jakbym była niewidoczna. Gdybym usiadła i tydzień to planowała,
nie wyszło by tak jak wtedy. Na recepcji nikogo nie było – pokręciła głową widząc
przeszłość wyraźniej, niż widziała teraźniejszość – W całym skrzydle nikogo nie
było. Sama wcisnęłam na recepcji guzik otwierający drzwi. Był sam w swoim
pokoju. Podałam mu kubek. Miałam drugi dla siebie, bez dodatków. Piliśmy kawę.
Powiedziałam, że mu wybaczyłam – znów pokręciła głową – uwierzył w to, a kiedy
całej kawy już nie było.... leki uspokajające trochę zaburzyły mu odczuwanie
smaków.... wstałam i wyszłam. Kubki zabrałam ze sobą. I nikt mnie nie widział z
wyjątkiem jednej pielęgniarki. Nigdy nie powiedziała ani słowa. Ja się po prostu nie
zarejestrowałam przy wejściu.
Sandy zatraciła się jak w sennych wspomnieniach, zarówno strasznych jak i
satysfakcjonujących.
–
Czy kiedykolwiek powiedziałaś swojemu mężowi? - zapytała Tamsin, a jej niedawny
świat został przyćmiony przez Sandy McCorkindale.
–
Nie – odpowiedziała – nie powiedziałam.
–
Myślę, że nadszedł czas, prawda? - Głos Tamsin był łagodny i przymilny.
–
Być może – przyznała Sandy – Może nadszedł, ale on może nie chcieć kogoś, kto
został przez kokoś... więc.... brudny... moi synowie.... Kościół. - I Sandy zaczęła
płakać, jej boki wyginały się w ogromnym, falującym szlochu.
–
On cię naprawdę kocha – powiedziałam.
Jej głowa szarpnęła się do góry i posłała mi gniewne spojrzenie.
–
Skąd możesz niby o tym wiedzieć, Lily Bard?
–
Ponieważ wezwał mnie wczoraj do swojego biura, żeby zapytać co się z tobą dzieje.
Nie wie dlaczego chodzisz na terapię i nie ma najmniejszego pojęcia jak ci pomóc.
Patrzyła na mnie oszołomiona.
–
Mój mąż martwi się jak mi pomóc? Mój mąż zastanawia się dlaczego potrzebuję
terapii?
Skinęłam głową.
Sandy spojrzała głęboko zamyślona. Tamsin spojrzała na zegarek i powiedziała:
–
To był wielki wieczór, a nasz czas się skończył. Dlaczego nie zachować reszty tej
dyskusji na następny wtorek?
Uciekła od dalszej części naszego przesłuchania i zauważyłam, że całe jej ciało odprężyło
się.
Niektórzy narzekali, ale reszta grupy zgodziła się. Myśli Sandy były tak odległe, że
wydawało się,, że nie ma jej z nami w pokoju. Gdy wyszłyśmy z budynku, zobaczyłam, że
Sandy przeszła na koniec parkingu i wśliznęła się do samochodu, gdzie w fotelu siedział
Joel, czekając na nią. Widziałam jak pochyla się żeby ją pocałować w policzek, a kiedy to
zrobił, chwyciła go za ramię i zaczęła mówić.
Rozdział 6
Niektóre dni układają się po prostu wspaniale. Nie ma ich wielu, ale cieszę się kiedy
dostaję jeden z nich. Zanim wyjechałam na obserwację do Little Rock, miałam dwa
telefony. Jeden był od Mela Brentwooda, właściciela siłowni, pytał czy nie popracowała
bym tego dnia. Próbowałam mu wytłumaczyć, że odkąd złodziej został złapany, realizuję
kolejne zlecenie. Mel odpowiedział, że nie znalazł nikogo na moje miejsce i jeśli to
możliwe, naprawdę chciałby żebym wróciła na moje dawne stanowisko. Fajnie byłoby
zarobić dodatkowe pieniądze, nie muszę martwić się o ten jeden dzień.
–
Panie Brentwood, ponowne zatrudnienie mnie może być trochę niewygodne.
–
Oh, nikt nie wie, że jesteś prywatnym detektywem – zapewnił mnie Mel – Nadal
myślą, że jesteś zwykłym pracownikiem, który dostał lepszą ofertę pracy. Poleciłem
Lindzie aby wpisała cię na listę zastępczą.
Chciałam, aby Jack był przy mnie i doradził mi co zrobić. Nie chciałam zrazić ważnego
klienta Jacka, ale nie chciałam też przegapić obserwacji Beth Crider. Być może dobrze by
było odpuścić jej na jeden dzień. Może czuła się obserwowana, a jeden dzień przerwy
uśpiłby jej czujność.
–
Dobrze, Panie Brentwood, przyjadę – powiedziałam i odłożyłam słuchawkę. Telefon
natychmiast znów zadzwonił.
–
Tak? - zapytałam z lekką obawą.
–
Kochanie, to ja – powiedział Jack.
–
Jak się masz? Gdzie jesteś?
–
Nadal w hotelu, ale szykujemy się do wyjazdu na lotnisko.
–
My?
–
Zgodził się wrócić ze mną – powiedział cicho Jack – Jest teraz w łazience, więc
mogę chwilę porozmawiać.
–
Po prostu się zgodził? - zapytałam z niedowierzaniem.
–
Jest chory i przerażony – powiedział Jack – Został pobity i wyrzucony jak śmieć,
dwa dni temu.
Jeśli chłopak był pobity, to stało się to w odpowiednim czasie, aby go stamtąd zabrać,
pomyślałam, ale zatrzymałam to dla siebie. Nigdy nie byłam pewna czy wierzę w
przeznaczenie czy nie, ale czasem pocieszające było uwierzyć w coś takiego. Jack
powiedział, że planuje go odwieźć do domu zaraz po wylądowaniu, a potem przyjedzie do
Shekaspeare.
–
Nieważne jak późno będzie – powiedział.
Czułam się jak kawał drewna, kiedy parkowałam samochód przy Marvel, mimo że miałam
znów na sobie ten wstrętny leopardzi kostium. Kiedy włożyłam do szafki torebkę i torbę z
lunchem, Linda Doan, ubrana w biustonosz treningowy z paskami zebry i opięte czarne
spodenki, co rodziło przy jej ciężkiej figurze, pytanie, czy strój nie był totalną gafą?
Ponieważ na jej plakietce było napisane „Manager”, nie zapytałam jej, co będzie, jeśli jej
wielki biust rozerwie ten biustonosz, powstrzymałam się, z czego byłam dumna.
–
To znów ja – powiedziałam tak wesoło, że ponownie spojrzałam w lustro by się
upewnić, że to nadal jestem ja.
Nawet Linda wyglądała na zaskoczoną.
–
Musiałaś mieć ciekawą noc. Wyglądasz bardzo dziarsko.
I na pewno byłam. Dziarska. Lily Bard dziarska? Dopóki byłam takim pewnym siebie
członkiem zespołu, zapytałam:
–
Czy jest jakiś odzew z grupy rytmiki?
To był mój pomysł. Znudziło mi się prowadzenie zajęć w małych grupach w sali do
aerobiku, gdzie wszystko obracało się wokół kilku ćwiczeń. Zestaw rytmicznych ćwiczeń,
który robiliśmy na zajęciach karate był dla ludzi tutaj dosyć egzotyczny. I bardzo bolesny.
Linda wyglądała na zmieszaną. Była brązowa od solarium, miała pasemka od fryzjera i
ciężką budowę od ćwiczeń. Była też trochę ostrożna, zbyt, kiedy widziała, że jej interesy są
zagrożone.
–
Kilka kobiet powiedziało, że to była najcięższy trening, jaki kiedykolwiek wykonały
– odpowiedziała Linda – I co najmniej jedna z nich chciała spróbować jeszcze raz.
–
Świetnie – powiedziałam.
–
Byron powiedział mi, że znasz Mela – widać było, że Linda stara się utrzymać
swobodę w głosie, ale byłam pewna, że wreszcie dochodzimy do sedna rozmowy.
Skinęłam głową.
–
Czy on cię wysłał żebyś miała na mnie oko? - spytała porzucając wszelkie pozory
normalnej rozmowy.
–
Nie – odpowiedziałam. Sznurówka mi się rozwiązała, więc przykucnęłam, żeby ją
zawiązać.
–
Przestań ze mną pogrywać – powiedziała Linda wściekłym szeptem.
–
Nie pogrywam, po prostu zawiązuję buta.
–
Cóż, nie wierzę, że przyszłaś tu tylko do pracy.
–
Wierz sobie w co chcesz – powiedziałam. Wzięłam butelkę z płynem do czyszczenia,
ręczniki papierowe i podeszłam do najbliższego lustra, żeby rozpocząć moją rundę
sprzątania. Spojrzałam na odbicie Lindy w lustrze i jej mina powiedziała mi, że ona
naprawdę mnie nienawidzi. Nie dbałam o to zbytnio, ale gdybym mogła jej
powiedzieć po co tak naprawdę tam byłam, to oczyściłabym atmosferę. Mel
Brentwood jasno to określił. Chciał żebym była zastępczym pracownikiem. Jeden ze
stałych klientów, Jay Scarlatti, wysoki, szczupły, kościsty mężczyzna, uśmiechnął się
do mnie promiennie. Przychodził codziennie rano, po bieganiu, żeby trochę
powyciskać, potem brał prysznic i szedł do pracy w garniturze, który jego żona
przynosiła poprzedniego popołudnia. Jay był mną fizycznie zainteresowany. Nie miał
pojęcia jaki mam charakter. Dziś jak zawsze zobaczył ciało w uniformie, a nie
osobę, która w nim była.
–
Witaj piękna – powiedział, podchodząc do mnie kiedy myłam jedną z ławeczek.
–
Jak się dziś masz?
Nie wolno mi było bić klientów, więc odpowiedziałam lekko, że dobrze i miałam nadzieję,
że to wystarczy.
–
Jak się miewa pani Scarlatti? - zapytałam.
–
U Katy wszystko w porządku – odpowiedział sztywno.
–
To dobrze. Wydaje się być taką miłą kobietą, kiedy przynosi twoje ubrania po
południu. To niedobrze, że nigdy nie masz czasu żeby zrobić to samemu.
Jay Scarlatti skrzywił się.
–
Jesteś dosyć stanowcza, prawda? - spytał mieląc słowa.
–
Wygląda na to, że muszę. Masz dziś ochotę na mój zestaw rytmiczny ?
Wyglądał na zaskoczonego.
–
Tak, oczywiście.
–
Więc stańmy w szeregu.
Schowałam moje przyrządy czyszczące, zagwizdałam gwizdkiem i od razu zebrał się mały
tłumek. Linda i Byron także dołączali do szeregu, odkąd powiedziałam Byronowi, że może
prowadzić te zajęcia kiedy mnie nie ma.
–
Zobaczysz – powiedział młody muskularnie zbudowany chłopak do swojego kumpla.
–
Te ćwiczenia wywołują ból w miejscach, gdzie nawet nie wiedziałem, że mam
mięśnie – wyglądał na podekscytowanego ta perspektywą.
Zaczęliśmy więc, na początku kazałam im dotknąć podłogi przed palcami u nóg, usłyszałam
chór jęków i pękanie spoin, ale stopniowo się poprawiało, a odkąd nalegałam na dyscyplinę
od początku treningu, nie słyszałam już żadnych skarg. Linda i Byron byli czerwoni i
dyszeli, ale udało im się dotrwać do końca ćwiczeń. Teraz, kiedy nie szukałam złodzieja,
naprawdę cieszyłam się z całodniowego pobytu w siłowni. Byłam taka wdzięczna za to, że
nie muszę przez cały dzień siedzieć w mieście pod domem Beth Crider i być super miła dla
jej sąsiadów.
***
Jack uważał, że dotrze do domu około dwudziestej drugiej, więc zostawiłam mu na
podstawce do mikrofalówki trochę jedzenia. Byłam gotowa by wejść do łóżka i trochę
poczytać, kiedy usłyszałam przekręcany klucz w drzwiach frontowych. Dotrzymywałam
Jackowi towarzystwa gdy jadł i mył zęby. Opowiadał trochę o tym jak znalazł chłopca, i że
w połowie drogi do domu stwierdził, że czuje się już lepiej i chce wrócić na ulicę. On i Jack
odbyli rozmowę i chłopak postanowił wrócić do pierwotnego planu.
–
Co powiedziałeś, żeby go przekonać – zapytałam.
–
Powiedziałem, że zabiorę go do domu kopiącego i krzyczącego, jeśli będę musiał.
Odpowiedział mi, że nie jestem do tego zdolny, więc złapałem go za szyję i
przytrzymałem minutę.
–
Założę się, że to go przekonało.
–
Tak, oraz to jak mu powiedziałem, że znalazłem mnóstwo takich uciekinierów jak on
w trumnach. Tamci nigdy nie wrócili.
–
Widziałeś mnóstwo uciekinierów.
–
Tak, Poczynając od czasu kiedy byłem policjantem widziałem zbyt wielu. Tacy jak
on, którzy sprzedawali swoje tyłki, nie wytrzymywali trzech lat. Zabijała ich
choroba, klient, wstręt do siebie samego, albo narkotyki, głównie narkotyki.
Za każdym razem gdy Jack śledził uciekiniera, popadał w depresję, ponieważ prawdą było,
że dzieciak prawdopodobnie ucieknie ponownie. Jakakolwiek krzywda doprowadziła
dziecko do ucieczki z domu, rzadko była usuwana przez życie na ulicy. Czasami uzasadniali
powód swojej ucieczki znęcaniem psychicznym lub fizycznym. Czasami opierali go na tym,
że „rodzice ich nie rozumieją”. Znalezienie dzieciaka często prowadziło do tego, że musiał
robić to ponownie, a nie było to zajęcie, które go cieszyło. Wolałby złapać złodzieja, albo
przyłapać kogoś na oszustwie.
–
Czy jest szansa żebyś dowiedział się czegoś o naszym nowym detektywie?-
zapytałam, kiedy Jack wsunął się do łóżka.
–
Nie teraz. Jutro – powiedział w półśnie. Jego usta poruszyły się przy moim policzku
w szybkim pocałunku.
–
Wszystko jutro – obiecał, a zanim zgasiłam lampkę nocną, odpłynął.
***
Następnego ranka, gdy wróciłam ze sprzątania gabinetu Carrie, Jack był pod prysznicem.
Był już po treningu, sądząc po stosie ubrań na podłodze. Jack nie wyznawał tej samej
zasady sprzątania ich przed wejściem pod prysznic, którą zaszczepiła mi moja mama kiedy
byłam nastolatką. Wzięłam głęboki oddech i zostawiłam jego ubrania tam gdzie je rzucił.
Kiedy piętnaście minut później wyszedł z małej, dusznej łazienki,energicznie potrząsając
włosami, robiłam listę zakupów spożywczych przy stole w kuchni. Zdecydowanie warto
było czekać. Westchnęłam, gdy Jack wciągnął szorty i T-shirt i szczotkował swoje długie
włosy.
–
Kiedy się obudziłem, zadzwoniłem do znajomej policjantki z Memphis, a ona zna
kogoś, kto pracuje w Cleveland – powiedział Jack.
–
I co? - zapytałam niecierpliwie, gdy przerwał szczotkowanie włosów – O jaką
sprawę chodzi?
–
Ona nie była nawet prowadzącą – mruknął Jack, wciąż zajęty swoimi upartymi
włosami.
–
Oznacza to, że nie była detektywem prowadzącym śledztwo. Przeprowadziła tylko
kilka przesłuchań i tyle. Nikt nie wie dlaczego się przeniosła. Ostatnio pracowała
przy sprawie... - dodał widząc irytację na mojej twarzy - … kobiety, która była
nękana.
Poczułam głębokie uczucie niepokoju.
–
Okay. Co dokładnie się stało?
–
Pamiętaj, że słyszałem to z drugiej ręki i nie wiem jak dobrze informator zna
Detektyw Stokes.
Skinęłam głową, żeby wiedział, że zarejestrowałam to zastrzeżenie.
–
Ta nękana kobieta z Cleveland dostawała listy w pogróżkami. Były podrzucane pod
jej drzwi, dom był niszczony, odbierała telefony, ktoś trzy razy ukradł jej torebkę,
samochód został zdewastowany... Część z tych rzeczy była po prostu irytująca, ale
inne były poważniejsze, a składając wszystko razem sytuacja była straszna.
–
A co policja na to?
–
Byli na dobrej drodze, ale nie zdołali nikogo złapać. Facet, który był mentorem
Stokes, był prowadzącym śledztwo i wciągnął ją do prowadzenia niektórych
czynności, przesłuchań sąsiadów czy czegoś nie widzieli lub kogoś kręcącego się po
okolicy. Ustalała, którzy z sąsiadów byli w domu, kiedy to się działo. Wiesz, takie
tam.
–
Więc mocno się w to zaangażowała, jak mniemam.
–
Bardziej niż nakazuje zdrowy rozsądek.. Zaczęła spędzać czas na obserwowaniu
domu, starając się jak diabli złapać tego gościa. Zachowywała się jak wściekła żeby
się dowiedzieć, co się działo z tą kobietą...
–
Mogę zrozumieć dlaczego.
Jakie to było uczucie wiedzieć, że ktoś obserwuje każdy twój ruch. Ktoś czeka aż zostaniesz
sama, twój strach jest jego jedynym celem. I ta osoba może sobie spokojnie uciec.
Policjanci nie mogą go zatrzymać, funkcjonariusze, którzy przysięgali chronić nie mogą
wykonać swojej pracy. Mimo to on może cię dopaść. Pochyliłam się potrząsając głową i
potarłam bolący kark.
–
Więc ona ma obsesję na punkcie złapania tego prześladowcy i podąża za jego ofiarą.
–
Tak, mniej więcej o to chodzi.
–
Co się dalej stało?
–
Otarła się o niego trzy razy. Wydział dał jej dużo luzu, bo była dobrym detektywem,
kobietą, no i była z mniejszości rasowych. Nie chcieli być zmuszeni do zwolnienia
jej. Po pewnym czasie, kiedy wydawało się, że ona śledzi ofiarę tak, jak to robił
prześladowca, dali jej długi urlop, żeby mogła sobie wszystko na nowo w głowie
poukładać.
Jack spojrzał z dezaprobatą; nikt mu przecież nie sugerował, że powinien iść na długi urlop
przez swoje złe zachowanie. Oni chcieli, żeby odszedł. Gdyby nie zrezygnował, wylali by
go.
–
Tak więc, bez względu na to, co Alicia Stokes powiedziała Claudowi, tak naprawdę
ona nadal jest pracownikiem Wydziału Policji w Cleveland.
–
Tak – powiedział Jack, spoglądając z zaskoczeniem – Myślę, że tak. Z pewnością
Claude zadzwonił tam, kiedy zgłosiła się do niego do pracy. To jest pierwszy krok
przy sprawdzaniu referencji. Zadzwonił i uzyskał oficjalną historyjkę. Wtedy
skorzystał ze znajomości, żeby wydobyć tą prawdziwą, tak, jak ja dzisiaj to zrobiłem,
więc Claude musi wiedzieć o jej problemie.
Zastanawiałam się, czy chronicznie zapracowany i cierpiący na brak personelu
Claude, znalazł na to czas. Pokręciłam głową, wolną od problemów, które mnie nie
dotyczyły i wróciłam do mojej listy zakupów. Strasznie dużo czasu zabrało mi
dokończenie tego zadania. Nie mogłam się skupić. Prawdę mówiąc nie czułam się
zbyt dobrze.
Kiedy Jack wykazał chęć nadrobienia jego nieuwagi z poprzedniej nocy, odepchnęłam go.
Zrobiłam to po raz pierwszy i kiedy spojrzał na mnie zaskoczony, poczułam się w
obowiązku powiedzieć mu, że czekam na okres i czuję się gorzej niż zwykle. Jack był
gotowy odpuścić dyskusję na ten temat. Wydaje mi się, że uważał wypytywanie mnie o
kobiece sprawy za niemęskie. Po kolejnych trzydziestu minutach lista była gotowa, a
tygodniowe menu skomponowane. Byłam również obolała. Jack zgodził się pójść do
sklepu, a kiedy zobaczyłam niepokój na jego twarzy, poczułam się zażenowana. Rzadko
chorowałam i nienawidziłam tego, nienawidziłam chodzić do lekarzy, wydawać pieniądze
na wykupienie recept. Po wyjściu Jacka – po wielu upomnieniach – pomyślałam, że
mogłabym się położyć, tak jak mi zasugerował. Nie pamiętam kiedy ostatni raz położyłam
się w ciągu dnia, ale czułam się bardzo dziwnie. Wróciłam do sypialni i usiadłam na brzegu
łóżka. Podniosłam nogi i położyłam się po swojej stronie łóżka. Nie mogłam znaleźć
wygodnej pozycji. Strasznie bolały mnie plecy. A najdziwniejsze, że to było rytmiczne.
Miałam straszne uczucie zaciskania, a potem to odchodziło. Przez kilka minut czułam się
lepiej, a potem znowu się zaczęło. Do czasu, aż usłyszałam Jacka rozpakowującego zakupy
w kuchni, byłam spocona i przerażona. Leżałam plecami do drzwi sypialni i chciałam się
odwrócić by na niego spojrzeć, ale bałam się poruszyć. Jego kroki zatrzymały się w
drzwiach.
–
Lily, krwawisz - powiedział - nie wiedziałaś? - W jego spokojnych słowach była
panika.
–
Nie – powiedziałam, będąc w szponach jednego z tych ataków bólu – Boże,
założyłam sobie wkładkę, na wszelki wypadek. To nigdy nie sprawiało mi tyle
kłopotów – czułam się zbyt nieszczęśliwa, żeby się wstydzić.
–
Czy na pewno to jest tylko okres? - spytał.
Obszedł brzeg łóżka, żeby spojrzeć mi w twarz i przykucnął.
–
Nie wydaje mi się – powiedziałam oszołomiona – Tak mi przykro. Ja nigdy nie
choruję.
Spojrzał na mnie.
–
Nie przepraszaj – powiedział – jesteś blada jak ściana. Lily, słuchaj, wiem że ty jesteś
kobietą, a ja jestem mężczyzną, ale czy te bóle, które masz... czy ty miałaś tak
kiedyś?
–
Dlaczego miałabym? - spytałam zirytowana.
–
Bolą cie plecy? - spytał jakby bał się odpowiedzi.
Skinęłam głową.
–
W nony mniej?
Znów skinęłam.
–
Spóźniasz się?
–
Nigdy nie miałam bardzo regularnie. Podaj mi kalendarz.
Jack przyniósł mój gratisowy kalendarz reklamujący bank z gwoździa w kuchni, a ja
przełożyłam kartkę na poprzedni miesiąc. Policzyłam.
–
No cóż, spóźnia się. Nie wiem dlaczego ten okres mam taki bolesny, ostatni w ogóle
nie bolał. Kilka skurczów.
Skoro ja byłam blada jak ściana, to byliśmy dopasowanym kompletem. Jack stracił
wszystkie kolory.
–
Co powiedziałaś? - spytał.
Powtórzyłam.
–
Lily – powiedział, jakby trzeźwiał – Kochanie, myślę, że ty... Myślę, że musimy się
dostać do szpitala.
–
Wiesz, że nie mam ubezpieczenia – powiedziałam – Nie mogę sobie pozwolić na
zapłacenie rachunku.
–
Ja mogę – powiedział Jack ponuro – Pojedziesz.
Byłam tak zaskoczona, jak tylko można. Jack nigdy nie mówił do mnie w ten sposób.
Powiedział:
–
Dzwonię po karetkę.
Nie zgodziłam się na to. Dostanie się do szpitala zajmie nam około czterech minut, nawet
zatrzymując się na czerwonych światłach.
–
Wystarczy położyć matę kąpielową na siedzeniu – zaproponowałam – gdybym
więcej krwawiła.
Jack wiedział, że nie pójdę jeśli nie zgodzi się na moje warunki, więc wziął matę z łazienki i
zaniósł do swojego samochodu. Potem wrócił, aby mi pomóc i udaliśmy się do samochodu
w chwili, gdy ból zmalał. Wsiadłam i zgięłam się, a Jack pospiesznie przeszedł na swoją
stronę samochodu i włożył kluczyk do stacyjki. Wycofał w niesamowitym tempie i
wypadliśmy na ulicę jakby tędy nigdy nic nie jeździło. Nie obchodziło mnie to. Naprawdę
bolało. Nagle poczułam głęboko we mnie straszliwy skurcz.
–
Oh – powiedziałam, ostro pochylając się do przodu.
Wzięłam głęboki wdech, wypuściłam … i ból się zatrzymał.
–
Lily? - zapytał Jack szalonym głosem– Lily, co się dzieje?
–
Przeszło – powiedziałam z ulgą. Spojrzałam z ukosa na Jacka, ale nie wydawał się
sądzić, że to dobra wiadomość. Właśnie miałam zapytać czy mnie słucha, gdy
poczułam wytrysk czegoś mokrego i ciepłego. Spojrzałam w dół by zobaczyć krew.
Dużo krwi.
Czułam się bardzo zmęczona. Pomyślałam, że położę sobie głowę na bocznej szybie.
Poczułam chłód na policzku. Jack zerknął na mnie i prawie uderzył w samochód przed
nami.
–
Co mi jest? - zapytałam Jacka, kiedy wjechaliśmy pod wiatę pogotowia a on otwierał
drzwi.
–
Zostań tu – krzyknął i zniknął w budynku. Mata kąpielowa była cała czerwona.
Pogratulowałam sobie przezorności, próbując nie dopuścić do siebie że byłam
przerażona. W ciągu kilku sekund wyszła pielęgniarka z wózkiem inwalidzkim. Jack
pomógł mi wysiąść i w tej samej minucie, w której wstałam, moje nogi były całe
zalane. Spojrzałam na siebie zawstydzona i przerażona.
–
Co mi się stało? – zapytałam ponownie.
–
Kochanie, poroniłaś – powiedziała dziarsko pielęgniarka, jakby każdy głupi
powinien to wiedzieć, a ja pomyślałam, że miała rację.
Rozdział 7
Carrie była tam w pięć minut i potwierdziła to, co mówiła pielęgniarka. Byłam tak
zszokowana, że nie wiedziałam, która część tej historii była gorsza, to, że zaszłam w ciążę,
nie wiedząc o tym,czy fakt, że straciłam dziecko.
–
Nasze dziecko – powiedziałam do Jacka, próbując zamortyzować straty, uderzenie
tych wydarzeń. Łzy spłynęły na moje policzki i byłam zbyt zmęczona, by je wytrzeć.
Nie wiedziałam czy tak naprawdę to jestem smutna czy głęboko zdumiona. Jack był
tak samo jak ja zaskoczony tym incydentem. Wyszedł nagle z kabiny w izbie przyjęć,
a ja patrzyłam za nim leżąc na noszach. Wróciła Carrie.
–
On płacze – szepnęła do mnie, a ja nie mogłam sobie tego wyobrazić.
Wtedy przypomniałam sobie, że poprzednia kobieta Jacka, Karen Kingsland, została
zamordowana, będąc w ciąży. Carrie spytała:
–
Naprawdę nie wiedziałaś?
–
Nigdy nawet o tym nie pomyślałam – przyznałam – nigdy nie dodałam do siebie
razem tych objawów. Chyba jestem po prostu za głupia.
–
Lily, tak mi przykro, nie wiem co powiedzieć.
Pokręciłam głową. Nie miałam pojęcia co mogłaby powiedzieć.
–
Myślałam, że mam zbyt wiele blizn – powiedziałam do Carrie – Myślałam, że przez
to co przeszłam, nie jestem zbyt płodna, poza tym zabezpieczaliśmy się za każdym
razem i byłam pewna, że jestem tak bezpieczna jak tylko się da.
–
Tylko abstynencja daje sto procent pewności – powiedziała automatycznie Carrie.
Utkwiła we mnie rozpalone spojrzenie zza swoich wielkich okularów.
–
Lily, muszę ci zrobić D. i C.
To oznaczało opłatę za salę operacyjną, anestezjologa i noc w szpitalu. Zaczęłam
protestować.
–
Nie ma opcji – powiedziała stanowczo. Jacka powiedział:
–
Rob, co masz robić, Carrie. Zgadzamy się.
Wyszedł zza zasłony za nią. Miał czerwone oczy. Wziął mnie za rękę.
–
Wiesz – powiedziała Carrie powoli, opierając się o ścianę i przyciskając podkładkę z
klipsem do piersi. Wyglądała, jakby myślała o powiedzeniu czegoś, czego nie
powinna.
–
Jeśli to się zdarzyło raz, może się zdarzyć i drugi. Oparła podbródek na podkładce.
Spojrzałam na Jacka. Jego włosy wisiały wokół ramion, a blizna na twarzy prawie
błyszczała w ostrym blasku świetlówek. Wydawał się nie wiedzieć co o tym myśleć,
nawet ja nie wiedziałam jak się czuję z tym co mi się stało, ale prawda była taka, że
było jak na dnie głębokiej studni smutku.
–
Dziecko – powiedział niepewnie Jack – Dziecko.
–
Kupa roboty - Powiedziałam, myśląc o domu Althausów. Carrie zesztywniała.
–
Oczywiście – wtrąciła bardzo cichym głosem, patrząc wszędzie tylko nie na nas –
Myślę, że zawsze miło jest, jeśli rodzice dziecka są małżeństwem.
–
Oh, nie ma problemu – powiedział Jack z roztargnieniem. Potem warknął, a jego
oczy spotkały moje. Wzruszyłam ramionami. Carrie poderwała się. Kiedy podniosła
głowę, jej okulary błyszczały.
–
Więc zamierzacie wziąć ślub?
–
Nie – odpowiedziałam – Już wzięliśmy.
Po tym całym gadaniu „rodzice powinni być małżeństwem”,Carrie zrobiła nam piekło,
ponieważ byliśmy małżeństwem. Bo byłam jej jedyną druhną i powinnam jej oddać ten
komplement, bo Cleude chciałby być na ceremonii, bo chcieliby mieć szansę i przyjemność
dać nam prezent ślubny, bla, bla, bla.
–
Słuchaj, Carrie – powiedziałam – Mam zamiar powiedzieć to tylko raz, ponieważ
jestem twoja przyjaciółką. Nie chcemy rozmawiać o małżeństwie, nie chcemy
zmieniać naszego stylu życia, nie chcemy publikować tego w gazetach. Nawet
rodzicom nie powiedziałam, choć Jack powiedział siostrze, bo rzuciła aluzję –
spojrzałam na Jacka, który wyglądał na speszonego – Tak czy inaczej, to nie jest nasz
najlepszy dzień, prawda? Poczekaj i naskocz na nas gdy poczuję się lepiej.
–
Przepraszam – powiedziała Carrie przykładnie – Słuchaj, Lily, mam zamiar zrobić ci
D i C za … - spojrzała na zegarek – około godzinę. Wtedy stół operacyjny będzie
wolny. Teraz jest w nim dr Howard.
–
Czego mam się spodziewać?
Rozmawialiśmy o tym przez chwilę,a ja zaczęłam się lepiej czuć. Carrie zapewniła mnie, że
bardzo szybko wyzdrowieję. Kiedy Carrie wyszła za zasłonkę, Jack wziął mnie za rękę.
Przysunął sobie nogą krzesło i usiadł przy łóżku,opierając o nie głowę. Przez chwilę oboje
milczeliśmy, co było cudowne po całym zgiełku gdy przybyliśmy do szpitala, walce by
zdjąć mi jeansy i szoku z powodu poronienia. Czułam się wyczerpana psychicznie i
fizycznie. Straciłam dużo krwi. Myślę, że zdrzemnęłam się chwilę, Jack chyba też. Kiedy
dryfowałam w niespokojnym śnie, pomyślałam, że to był pierwszy raz, kiedy czułam się
naprawdę mężatką. Czułam, jak biegnie między Jackiem a mną więź, pulsująca życiem i
składnikami odżywczymi. Potem myślałam o dziecku, które było połączone ze mną
pępowiną i o Jacku, gdy wychodził z tej białej kabiny by płakać nad naszym straconym
dzieckiem. Wpatrywałam się w ścianę, na te niezrozumiałe medyczne przyrządy
pozawieszane na niej i pomyślałam, że gdybym nie pozwoliła Jackowi wejść do mojego
życia, nie doświadczylibyśmy tego bólu. Suchymi oczami wpatrywałam się w ścianę, od
czasu do czasu gładząc ciemne włosy i nie wiedziałam czy byłabym zadowolona czy
nieszczęśliwa, gdybym go nigdy nie spotkała. Wieczorem Tamsin i Cliff przyszli do mojego
pokoju. Był dwuosobowy, ale nie było innego pacjenta, co zapewne było zasługą Carrie.
Jack wyszedł i pojechał do domu. Chciał posprzątać bałagan, który zrobiliśmy rano przed
wyjściem, wziąć prysznic i przebrać się. Znów drzemałam, ale tym razem z powodu
znieczulenia. Byłam zaskoczona, kiedy otworzyłam oczy i zobaczyłam parę stojącą w
drzwiach.
–
Tamsin – powiedziałam – Cliff.
–
Byłam z wizytą u klienki podczas przerwy obiadowej i zobaczyłam twoje nazwisko
na liście przyjęć – wyjaśniła Tamsin. Trzymała w ręce mały bukiet stokrotek.
–
Dobrze się czujesz, Lily?
–
Tak, dużo lepiej – powiedziałam,uważając aby się nie poruszyć – Dziękuję za
odwiedziny.
Tamsin umieściła kwiaty na szerokim parapecie, a Cliff podszedł do łóżka i spojrzał w dół
na mnie.
–
My też przeżyliśmy poronienie – powiedział – Tamsin straciła dziecko jakieś trzy
lata temu.
Tamsin spojrzała w dal, jakby jego wzmianka o tej stracie była wyrzutem.
–
Jak sobie radzisz? - zapytałam ją.
–
Masz na myśli śmierć Saralynn?
Skinęłam głową.
–
Dochodzę do siebie – powiedziała – Jej matka była u mnie. To było okropne.
–
Mogę sobie wyobrazić – skłamałam.
–
Przyniosłam ci kilka czasopism – Tamsin pogrzebała w torbie – O, tu są. Może
któryś z nich rozproszy cię na chwilę. Ułożyła stosik na stoliku przy łóżku. Była na
tyle sprytna by pominąć House and Beautiful i Vogue.
–
Dziękuję – powiedziałam.
–
Pójdziemy już, do zobaczenia. Mam nadzieję, że poczujesz się lepiej.
–
Dziękuję.
Po ich wyjściu było mi wstyd, że chciałam żeby wyszli. Nie chciałam nikogo widzieć ,ale
powinnam się postarać być bardziej uprzejma. W szczelinie pomiędzy zasuniętymi
zasłonami widziałam letnie słońce, oświecające najdłuższy dzień w moim życiu. Widziałam
tylko kawałek kuli świecącej w swej glorii, zakończonej paskiem czerwieni i pomarańczy.
Długo patrzyłam. Potem się wyłączyłam.
Pielęgniarka w końcu przyszła, aby pomóc mi w łazience. Była to tęga kobieta w
średnim wieku, która w ogóle nie miała dla mnie współczucia … co było dla mnie rodzajem
ulgi po emocjonalnym rozdarciu, jakie miałam tego dnia. Kiedy przyczłapałam po jasnym
linoleum, z łazienki, z powrotem do mojego łóżka, zdałam sobie sprawę, że Tamsin musiała
sobie poradzić z tymi samymi trudnościami. Jej życie było pełne zagrożeń, a ona i Cliff
najprawdopodobniej nie widzieli ich końca. Aby chronić samą siebie, chciałam trzymać
swoją terapeutkę na dystans. Miałam za dużo własnych kłopotów, aby pomóc z jej
problemami. Cokolwiek Tamsin zrobiła, albo co jej zrobiono, nie chciałam mieć z tym nic
wspólnego. Miałam wstręt do poziomu mojego uwikłania w życie innych ludzi, nawet
Jacka. Właśnie tu mnie to doprowadziło, do tego przykrego, białego łóżka w tym przykrym,
białym miejscu, gdzie wypadła z mojego ciała część mnie samej. Złapałam oddech,
zbuntowany przez mój własny udział.
Kiedy Jack wrócił, próbował potrzymać mnie za rękę, ale wysunęłam palce z jego
uścisku i utkwiłam spojrzenie w ścianie.
–
Niedługo poczuję się lepiej – obiecałam ścianie. Zmusiłam się by kontynuować. Jeśli
było coś, czego naprawdę nienawidziłam, to było tłumaczenie się.
–
Przez chwilę miałam dziecko, a teraz jest po wszystkim.
Nie mogłam, nie powinnam tak traktować Jacka. Było mi wstyd. Zrobiłam moją drugą
najmniej ulubioną rzecz i zaczęłam płakać. Gorące łzy płynęły po mojej twarzy. Zagryzłam
wargi żeby nie wydawać dźwięków, ale to nie pomogło.
–
Przykro mi – powiedziałam – Przykro mi, że nie mogłam donosić naszego dziecka.
–
Posuń się.
–
Przesunęłam się jak mogłam na wąskim łóżku. Słyszałam, jak buty Jacka uderzyły o
podłogę, a następnie materac przyjął ciężar jego ciała. Owinął się wokół mnie. Nie
było nic do powiedzenia, ale przynajmniej byliśmy razem.
Rozdział 8
Następnego dnia rano, zaraz po tym jak Carrie sprawdziła czy wszystko w porządku,
wyszłam do domu. Jack milczał podczas krótkiej jazdy do domu, ja też. Kiedy dotarliśmy
na miejsce, wysiadł, obszedł samochód dookoła i otworzył mi drzwi. Powoli obróciłam nogi
i wstałam, zadowolona, że przyniósł mi ubrania do szpitala by zastąpić moje zniszczone
jeansy. Powrót w skromnej, szpitalnej sukience, to byłoby po prostu zbyt wiele. Czułam się
trochę niepewnie, ale pozwolił mi samej dojść do domu. Oszołomiona rozejrzałam się po
salonie.
–
Kto? - Zapytałam. Jack patrzył na moją twarz, swoją utrzymując ciemną i poważną.
–
Co...?
Obok dwuosobowej kanapy, na małym stoliku, stał wazon z różowymi goździkami.
Trzy białe róże zdobiły szczyt telewizora. Mały suszony bukiet stał na szafce, na
książki.
–
Idź się położyć, Lily – powiedział.
Powlekłam się do naszej sypialni, gdzie znalazłam dwa małe bukiety i dwie kartki.
Usiadłam ostrożnie na krawędzi łóżka i podniosłam nogi do góry.
–
Skąd to się wzięło - Byłam pewna, że mój pierwotny zamysł, że Jace przyniósł to
wszystko, był szalony.
–
Carrie i Claude. Janet przyniosła suszony bukiet i trochę kurczaka. Helen Drinkwater
zostawiła kartkę w drzwiach. Marshall przyniósł film do obejrzenia, z Jackie
Chanem. Birdie Rossiter przysłała kwiaty z kartką z jej psem Durwoodem – Głos
Jacka brzmiał sucho – Winthropowie przysłali kwiaty, Carlton, ten z drzwi obok
wpadł i zostawił kartkę i McCorkinalowie przysłali kwiaty. Jack wziął notatnik z
nocnego stolika.
–
Zobaczmy. Ktoś o imieniu Carla przyniósł ciasto ze słodkich ziemniaków. Ktoś inny,
o imieniu Firella, kazał przekazać, że wieczorem przyniesie szynkę.
Ludzie w Shakespeare byli wcześniej dla mnie dobrzy, pomagali kiedy potrzebowałam, ale
to, co działo się teraz było przytłaczające. Drinkwaterowie, na przykład, od kiedy dbali o
moje samopoczucie? McCorkindalowie? Bywałam pobita na czarno i niebiesko, a oni tego
nawet nie zauważyli. Coś w tym, że straciłam dziecko, uderzyło w akord.
–
Jak oni się tak szybko dowiedzieli?
–
Wychowałaś się w małym miasteczku i nie wiesz?
Jack próbował brzmieć na rozdrażnionego, ale mu nie wyszło.
Potrząsnęłam głową, nie mając pojęcia jak rozwiązać buty.
–
Pastor McCorkindale odwiedza szpital co wieczór. Beanie Winthrop jest
wolontariuszką. Najstarsza córka Raphaela Ruondtreesa pracuje w izbie przyjęć,
więc Raphael zaniósł wieści do siłowni. Zadzwoniłem do twoich klientów i
powiedziałem, że nie możesz przyjść w tym tygodniu, więc też wiedzieli. Załatwiłem
z siostrą kobiety, która sprząta u Carrie, żeby poszła za ciebie do Winthropów i
Atlhausenów, a ona jest najlepszą przyjaciółką młodszej siostry Carli.
–
Naprawdę to zrobiłeś? - byłam tak zaskoczona tym wszystkim, że pozbawiło mnie to
równowagi.
–
Nie pójdę do pracy w tym tygodniu? Ale Carrie powiedziała, że jutro będzie już ze
mną dobrze – powiedziałam. Czułam jak krew napływa mi do twarzy – Mogłabym..
–
Nie – powiedział stanowczo Jack.
Zapadła długa cisza.
–
Co? - Zaczęłam zaciskać pięści.
–
Nie – twarz Jacka była bez wyrazu – Nie pójdziesz. Zanim zrobisz tą swoją minę,
posłuchaj mnie. Co Carrie rzeczywiście powiedziała? Jutro poczujesz się lepiej, jeśli
trochę zwolnisz, a to oznacza brak pracy. Oznacza to też, że zostaniesz w domu i
będziesz odpoczywać. Teraz” - i podniósł rękę w ostrzeżeniu – Wiem, masz zamiar
wygłosić mowę „muszę zarabiać na życie”i wiem, że jesteś zła.
Miał rację.
–
Ale mówię ci, weźmiesz wolne, żeby wydobrzeć, a ja zamierzam tego dopilnować.
–
Kim jesteś, żeby mi rozkazywać? - zaczęłam powoli, ale już czułam, jak rośnie mi
ciśnienie.
–
Lily, jestem... twoim... mężem – powiedział z sugestywnymi przerwami, jak ktoś, kto
chce być dokładnie zrozumiany.
I nagle, jak fala, która poprzedza huragan, zalało mnie zrozumienie. Jakby to trzymało mnie
w tym pokoju, moje palce zaciskały się na narzucie, patrzyłam niewidzącym wzrokiem, a te
oszałamiające fakty zmyły mój gniew. Straciłam dziecko. Ten mężczyzna, to mój mąż.
Dyszałam, rozpaczliwie łapiąc powietrze, jakbym miała się udusić. Jack podszedł do łóżka,
oczywiście zmartwiony. Czułam, jak łzy płyną mi po policzkach. Nie mogłam się zmusić
żeby puścić narzutę i wziąć chusteczkę.
–
Lily?
Z falą pełnego zrozumienia, objął mnie i czułam się tak zamężna, jak nigdy
wcześniej. Płakałam drugi raz w ciągu dwóch dni, czego nienawidzę. Jack podawał
mi chusteczkę za chusteczką, a kiedy najgorsze minęło, został ze mną, nie poruszając
się, ogrzewając mnie swoim ciepłem.
–
Przykro mi – powiedziałam, starając się nie dbać o to, że brzmiałam słabo i drżałam
– Jack przepraszam.
Czułam się winna, że nie mogłam zadbać o jego dziecko, winna, że nie udało mi się lepiej
niż Karen Kingsland, choć nie ma porównania między nami.
–
To takie głupie – udało mi się powiedzieć i byłam taka wdzięczna, kiedy nie
potwierdził. Nie wiedziałam, że zasnęłam dopóki się nie obudziłam. Jack też miał złą
noc i mogłam usłyszeć po jego oddechu, że drzemał za mną. Znów zaczęłam
rozmyślać o tym co mi powiedział. Zmusiłam się, by przyznać, że miał rację. Już
wcześniej się o tym przekonałam, kiedy po kontuzji wcześniej wróciłam do pracy i
zrobiłam sobie krzywdę. Choć znałam Jacka i kochałam, od miesięcy, byłam w
szoku, jaką miał władzę nad moim życiem. Nie myślałam, że tak bezpośrednio.
Chyba nie można kogoś kochać i się nie zmienić. Zaczęłam się zastanawiać w jaki
sposób ja zmieniłam Jacka. Nie pił ani nie palił, mimo, że wcześniej z oboma
przesadzał. Prawie nie miał kiedy myśleć o innych kobietach, a ja nie wiedziałam jak
bym sobie z tym poradziła gdyby zrobiło się bardzo źle. Nie wymyśliłam niczego, co
chciałabym zmienić w Jacku. Więc... czy Jack był idealny? Nie, nie tak to
odczuwałam. Wiedziałam, że Jack był niedoskonały. Był niecierpliwy, co oznaczało,
że nie zawsze wszystko dobrze planuje. Za bardzo opierał się na intuicji. Miał
trudności z poradzeniem sobie ze swoją dumą. Odwróciłam się twarzą do niego.
Spojrzałam na jego powieki, na zrelaksowaną twarz z cienkim nosem i lekko
pomarszczoną blizną. Jack był dwukrotnie rozwiedziony i miał fatalny romans z
Karen Kingsland, żoną innego policjanta. Karen nie żyła od pięciu lat. Po raz
pierwszy pomyślałam, jak wyglądały jego żony, gdzie teraz są? Po raz pierwszy
potwierdziłam przed sobą, że jestem jedną z tych żon. Jednym z następstw
utrzymania naszego małżeństwa w tajemnicy, było to, że nie musiałam myśleć o
konsekwencjach, które niesie ciężki bagaż, ujęty w słowo żona. Cóż, możemy z tym
zrobić co chcemy. Prędzej cz później, musiałam powiedzieć rodzicom. Mogłam sobie
wyobrazić, jak fikają koziołki na ulicy, a potem, jak trzeźwieją na wiadomość, że
Jack był wcześniej dwukrotnie żonaty. Musieli też dowiedzieć się o aferze z
romansem Jacka i Karen, której mąż skończył zabijając się, a także ją na oczach
połowy policji z Memphis i telewizji. Cóż, wszystkie te kobiety – wliczając Karen,
które wykorzystały Jacka, żeby zwrócić na siebie uwagę męża – były idiotkami.
Każda kobieta, która pozwoliła Jackowi odejść, z definicji, była głupia. Nigdy nie
myślałam o wpływach astrologii, ale w tym przypadku muszę stwierdzić, że te inne
kobiety, dlatego rozstały się z Jackiem, bym ja mogła go mieć. Zadzwonił dzwonek
do drzwi, a gdy Jack nie drgnął, zwlekłam się z łóżka i poszłam schodami przez mały
salon by otworzyć drzwi. Carol Althaus i Heather miały na sobie pasujące do siebie
krótkie zestawy, różowo – fioletowe koszulki bawełniane schowane w różowych
szortach. Carol trzymała Heather za rękę, a w drugiej trzymała torbę prezentową z
Hellmarka.
–
Och, obawiam się, że cię obudziłyśmy – patrząc na moje rozczochrane włosy.
–
Nie spałam. Wejdźcie – Stanęłam z boku a Heather pociągnęła Carol, żeby weszły.
Raz dwa usiadłyśmy, a Heather powiedziała towarzysko:
–
To taki ładny mały domek, panno Lily.
–
Dziękuję.
Nie często była nazywana z takim szacunkiem.
–
Czy mogłabym podać wam szklankę wody z lodem lub trochę soku żurawinowego?
–
Nie, dziękujemy, zostaniemy tylko minutę. Nie chcemy cię obciążać.
–
Lepiej się czujesz? - zapytałam Carol.
–
O, tak! Wiesz jak to jest. Gdy poranne mdłości przejdą jest w porządku.
Wtedy zrozumiała, że nie wiem jak to jest i zamknęła oczy z upokorzenia. Zrobiła ruch ręką
jakby chciała usunąć to, co powiedziała. Heather patrzyła na matkę, jakby jej wyrosły rogi.
–
Jeśli nie stanę na nogi do poniedziałku... wiem, że Jack zadzwonił do ciebie i
powiedział, że zorganizował kogoś w zastępstwie, aby ci pomóc.
Towarzyska rozmowa zdecydowanie miała na celu, by mnie podejść w sprawie pracy.
–
Masz zamiar wrócić, prawda, panno Lily?
Wąska twarz Heather napięła się, kiedy pochylała się ku mnie.
–
Tak, mam taki zamiar.
Jej ramiona opadły pod ciężarem ulgi.
–
Przyniosłyśmy ci prezent – powiedziała i zsunęła się z siedzenia by podać mi torbę.
Dała mi ją uroczyście z poważną miną. Jack wszedł do przedpokoju i usiadł na
oparciu mojego fotela. Przedstawił się, natomiast Carol patrzyła na niego jak mały
tygrysek. Heather wydawała się spokojniejsza i bardziej zainteresowana. W torbie
była kartka z pluszowym misiem. Łapy misia były rozłożone, a napis na brzuchu
mówił: wielki uścisk. Okay. Prezent został wybrany przez Heather. Wiedziałam jak
tylko zobaczyłam żółty kolor. Była tam też figurka blond lalki ze ścierka w jednej
ręce i miotłą w drugiej.
–
To ty – wyjaśniła Heather – Podoba ci się ? – przysunęła się blisko i czekała, aż coś
powiem.
–
To wygląda tak jak ty na koniec dnia – powiedział Jack nad moim ramieniem. Z
dźwięku jego głosu mogłam stwierdzić, że się uśmiecha. Ponownie
przeanalizowałam posturę figurki i parsknęłam.
–
Bardzo mi się podoba – powiedziałam do Heather i spojrzałam na Carol, żeby
włączyć ją w podziękowania – położę ją na tej półce, żeby wszyscy mogli ją widzieć.
Jack wstał z oparcia fotela i ostrożnie postawił figurkę na mojej małej biblioteczce.
Umieścił ją na honorowym miejscu, na górze i spojrzał na mnie by uzyskać moją
aprobatę.
–
Dzięki – powiedziałam – Heather, zgadzasz się, że wygląda dobrze?
–
Chcę się przytulić – powiedziała Heather.
Próbowałam szybko ukryć moje zdziwienie. Przesunęłam się do przodu w fotelu i
otworzyłam ramiona. To było jakby trzymać ptaszka. Ostry smutek przeszedł przeze mnie, i
musiałam się powstrzymać żeby nie przycisnąć dziecka mocno do siebie. Westchnęłam tak
cicho jak mogłam, poklepałam Heather po ramieniu i delikatnie puściłam.
***
Jack pojechał do Little Rock, w poniedziałek rano, pozostawiając mnie z
długą listą ograniczeń: tylko lekkie ćwiczenia, tylko trochę jazdy, zero sprzątania. Po tym
jak powoli zjadłam śniadanie, zauważyłam, że czuję się znacznie lepiej, przynajmniej
fizycznie. Była dopiero siódma piętnaście, a ja już byłam wolna. Poszłam więc do siłowni,
pobiegałam trochę na bieżni i zrobiłam kilka ćwiczeń na górne partie ciała. Marshall
Sedaka, właściciel siłowni, wyszedł z biura, aby porozmawiać ze mną. Wyglądał na bardziej
umięśnionego niż kiedykolwiek. Podziękowałam mu za film z Jackie Chanem. Po tym jak
niezręcznie wyraził swoje współczucie z powodu mojego poronienia, opowiedział mi o
swojej nowej dziewczynie. Skinęłam głową.
–
Och, naprawdę? - powiedziałam po odpowiednim odstępie czasu, zastanawiając się,
czy kiedykolwiek spojrzał na Janet Shook, która wabiła go od lat. Młody człowiek,
który wydawał się ćwiczyć codziennie, pokazywał Tamsin i Cliffowi jak działają
niektóre urządzenia. Lubili ćwiczyć, jak powiedział mi Marshall pewnego dnia, gdy
czuł się zniechęcony, więc powiedzieli, że lubią ćwiczyć w jego siłowni. Faktem
było, że, jak się przekonałam pracując na siłowni w Litlle Rock, praca za małą pensję
w siłowni jest taka sama jak praca za niską pensje w każdej innej pracy. Tego
młodego człowieka rozpoznałam jako jednego z przyjaciół Amber Jean Winthrop.
Byłam prawie pewna, że był jednym z tłumu na basenie Winthropów, tego dnia gdy
Howell Trzeci był tak zdenerwowany. Tamsin wyglądała jak kluska w swoim stroju
treningowym z Wall – Martu, bawełnianym, składającym się z czarnych szrotów i
biustonosza sportowego. Strój był przykryty ogromnym T-shirtem, który musiała
pożyczyć od męża. Cliff nie radził sobie lepiej manifestując dyskomfort i
niepewność, mając na sobie parę starych dresów, które musiał uratować z collegeu,
bo był totalnie starożytny i pełny dziur.
–
Role się odwróciły – powiedziała Tamsin z bladym uśmiechem – Jesteśmy w miejscu
mocy, z której mnie można wyłączyć.
Nie wyjęła dokładnie słów z moich ust, bo nigdy nie powiedziałabym tego głośno, ale
wyjęła te myśli prosto z mojej głowy. Interesującym było, że nazywała Centrum Zdrowia,
miejscem mocy. Napaści, które miały miejsce w jej biurze musiały wstrząsnąć jej
psychicznymi i emocjonalnymi fundamentami. Zważając na to, przeszła wielki powrót do
zdrowia.
–
Masz zamiar przychodzić codziennie rano?
–
No cóż, będziemy próbować. Cliff i ja za dużo jedliśmy ostatnio, ale mieliśmy tyle
nerwów. To jest właśnie to, co robię gdy się denerwuję, jem pączki. Jezu, czy ty masz
w ogóle jakiś tłuszcz?
–
Jasne – powiedziałam czując się niezręcznie.
–
Cieszę się, że czujesz się na tyle dobrze, że przyszłaś dziś rano – powiedziała
Tamsin, jej oczy były niekomfortowo sympatyczne.
–
Dziękuję za odwiedziny w szpitalu – powiedziałam sumiennie – podobały mi się
kwiaty.
–
Kiedy straciłam dziecko... - zaczęła, dla moje do dyskomfortu, ale właśnie Cliff
wskazał na nią, by dołączyła do niego, ponieważ młody człowiek tłumaczył kolejną
część sprzętu.
Celowo wyszłam wcześniej, by Tamsin nie mogła znów zacząć tej rozmowy. W tej chwili
nie chciałam się zagłębiać w czyjeś problemy, ponieważ swoich miałam w nadmiarze. Ale
później tego dnia cieszyłam się, że słuchałam, jak Tamsin mówi prosto z serca. Korygując:
może nie cieszyłam się, ale byłam wobec tego bardziej tolerancyjna. Zawieszenie w nic nie
robieniu nie było czymś, do czego byłam przyzwyczajona. Wyczyściłam szafki kuchenne,
powoli i ostrożnie, tylko nieznacznie naruszając zakazy Jacka. Siedziałam w cichym domu,
ponieważ Jack odsunął mnie od sprawy Beth Crider. Zadzwonił raz ze swojej komórki, by
sprawdzić jak się czuję i by powiedzieć mi, że nie miał więcej szczęścia w przyłapaniu jej
niż ja miałam. Wieczorem, kiedy wycierał naczynia, które myłam opowiadał oburzony, że
nie zamknął sprawy Beth Crider.
–
Może naprawdę jest kontuzjowana – powiedziałam bez przekonania.
–
Huh – Jack nie wydawał się zmartwiony tymi wątpliwościami – Przez wszystkie lata
kiedy byłem prywatnym detektywem, tylko raz spotkałem się z przypadkiem, że
człowiek był tak chory, jak deklarował. Raz. Do dziś gdy jestem w okolicy jadę pod
jego dom żeby sprawdzić, bo nie mogę w to uwierzyć.
–
Poziom cynizmu jest tutaj dość wysoki.
–
Absolutnie. Czy miałaś dziś czas by sprawdzić stan jej kredytów?
Jack miał program komputerowy, który mógł wiele powiedzieć o indywidualnej
sytuacji finansowej. Dla mnie było to przerażające, że nie musiał przedstawiać
żadnych specjalnych uprawnień, wyjaśniać celu, kiedy kupował ten program. Każdy
mógł go kupić tak łatwo, jak ludzie zajmujący się egzekwowaniem prawa.
–
Jeśli zrobiłam wszystko tak, jak trzeba, to nic w jej sytuacji finansowej się nie
zmieniło.
–
Czyli jest sprytniejsza niż większość z nich, ale przygwoździmy ją – pewność siebie
wypływała z jego głosu – W następnym tygodniu możesz przejąć obserwację, jeśli
poczujesz się wystarczająco dobrze. Powinienem posiedzieć trochę w biurze i
podzwonić.
Udało mi się utrzymać spokojny wyraz twarzy, ale musiałam przyznać, że było mi przykro.
Jack spędzi kilka nocy w Little Rock, w następnym tygodniu. Wynajął pokój w domu
swojego przyjaciela, Roya Costimiglia, którego syn się ożenił i wyprowadził jakiś rok temu.
Mógł przychodzić i wychodzić kiedy chciał i nie męczyć się z wynajmem mieszkania, więc
układ był idealny. Wiedziałam, kiedy Jack przenosił się do mnie, że będzie musiał spędzać
trochę czasu w Little Rock. Po prostu nie chciałam za nim tęsknić.
–
Oczywiście – powiedziałam – Słuchaj, czy dowiedziałeś się czegoś więcej o
morderstwie Saralynn? - Jack i Claude byli razem na piwie dzień przed moją
rozmową z Carrie. Claude chciał pogadać z Jackiem, ponieważ było tylko kilka osób
w mieście, z którymi Claude mógł swobodnie porozmawiać. Jack, człowiek z
zewnątrz, doświświadczony w egzekwowaniu prawa, mąż kobiety, która nie była
plotkarą, spadł Claudowi jak z nieba.
–
Nie sądzę by poczynili jakieś postępy w sprawie – powiedział Jack - Choć możliwe,
że czytam między wierszami. A nowa detektyw, cóż wszyscy akceptują tego nowego
chłopaka, McClanagana, który przyszedł do Clauda naskarżyć na nią. Ona jest zbyt
jankesowata, zbyt czarna, zbyt nieustępliwa.
–
Można by pomyśleć, że woleliby, żeby to mężczyzna oficer był nieustępliwy.
–
Najwyraźniej. Nie powinna być w stanie zepchnąć ich do patroli i przejąć nad
wszystkim inicjatywę. Oni woleliby, żeby nie miała tak dużych ambicji jak oni,
ponieważ wierzą, że bardziej zasługują na wsparcie, bo mają żony i dzieci do
wykarmienia.
Jack zastanawiał się nad tym, kiedy zaczesywał włosy do tyłu i wiązał gumką na
karku.
–
Nie, ale ona musi się starać siedem razy bardziej niż mężczyzna i prawdopodobnie
dwa razy bardziej niż biała kobieta z południa – powiedział Jack – Cieszę się, że nie
jestem w jej skórze.
Tego właśnie dnia, kto wpadł zobaczyć się ze mną? Detektyw Alicia Stokes. Otworzyłam
drzwi, próbując nie wyglądać na tak zaskoczoną, jak się czułam. Zamiast swoich
służbowych ubrań miała na sobie szorty, T-shirt bez rękawów i ciężkie buty do chodzenia na
nogach, zamiast sandałów.
–
Lepiej się czujesz? - zapytała Stokes, ale nie tak, jakby naprawdę jej zależało.
–
Czuję się dobrze – powiedziałam z równym entuzjazmem.
–
Muszę z tobą porozmawiać.
–
Ok – cofnęłam się i pozwoliłam jej wejść do mojego czyściutkiego (teraz) małego
domku.
–
Chcesz Coke?
Wysłanie Jacka na zakupy spożywcze, miało swoje konsekwencje. Miałam też paczkę
Cheetos.
–
Jasne.
–
Co?
Patrzyła na mnie.
–
Mówiłaś, że colę. To jest to czego chcę.
Nie przejmowałam się wyjaśnieniami, że wszystkie napoje bezalkoholowe nazywam Coke,
jak większość ludzi z południa. Nalałam jej. Nie często piję napoje gazowane, ale tym
razem dołączyłam do niej. Kiedy usiadła w fotelu, zadowolona z mojej gościnności,
zapytałam co mogę dla niej zrobić.
–
Możesz mi powiedzieć co myślisz o Tamsin Lynd.
–
Dlaczego cię obchodzi co myślę?
–
Ponieważ wszyscy w tym cholernym mieście mówią, że powinnam zapytać ciebie.
Uznałam to za niezrozumiałe, ale wydawało mi się, że będę wyglądać na fałszywie skromną
jeśli zapytałabym ją o coś więcej na ten temat, więc wzruszyłam ramionami i powiedziałam,
że nie znam Tamsin zbyt dobrze.
–
Jest twoją terapeutką?
–
Tak.
–
Ponieważ zostałaś zgwałcona
–
Tak.
–
Ok. Jak myślisz, jak ona wykonuje swoją pracę?
–
Całkiem dobrze.
–
Opisz mi to.
Powiedziałam ostrożnie:
–
Te z nas, które na początku nie chciały mówić, teraz mówią. Nie wiem w jaki sposób
ona to zrobiła, a może nie zrobiła nic, ale faktem jest, że wszystkie dzielimy się z
sobą nawzajem naszymi przeżyciami, w ten czy inny sposób.
Czyż nie trafnie to ujęłam?
–
Myślisz, że pasowałabym do grupy?
–
Nie.
–
Dlaczego nie? Bo jestem jankeską? Bo jestem czarna?
–
Tamsin jest jankeską. Firella jest czarna.
–
Więc dlaczego?
–
Ponieważ nie zostałaś zgwałcona.
–
Skąd wiesz?
Pokręciłam głową.
–
Nie martwiłabyś się o dopasowanie do grupy, gdybyś została zgwałcona.
Po prostu nie było w niej tego piętna, znaku, ale nie mnie jej o tym mówić. Spytała skąd
wiem, a ja po prostu nie mogłam jej powiedzieć. Nie miała znaku towarowego.
–
Jak sądzisz, jak mogłabym się zbliżyć do tych kobiet?
–
Po co?
–
Chciałabym ją poobserwować.
Poczułam rosnące uczucie zagłady.
–
To ona – powiedziałam.
–
Co?
–
To ona. Wzięłaś urlop w pracy w Cleveland żeby ją obserwować.
–
Skąd o tym wiesz?
Wzruszyłam ramionami.
–
Lepiej mi powiedz, teraz.
–
Jack wykonał kilka telefonów – nie chciałam, żeby pomyślała, że oceniam jej wyniki
pracy lub, że Claude mi coś powiedział. Cofnęła się w fotelu, wysoka, czarna, spięta
i wściekła.
–
Ja o tobie też wiem.
–
Większość ludzi wie.
Nie podobało jej się to. Nie lubiłam jej. Czułam pewien niechętny podziw dla kogoś, kto
prowadzi sprawę z taką bezwzględną determinacją, a jednocześnie wydawała się być
dziwakiem. Podobnie jak człowiek, który ścigał Jeana Valjeana (jeden z bohaterów
powieści „Nędznicy” – tłum.) …. jak on miał na imię? Inspektor … Javert, to było to.
–
Jak to jest być tak uzależnionym? - zapytałam, szczerze zaintrygowana.
–
Myślę, że ona sama to robi – powiedziała Alicia Stokes. Pochyliła się do przodu,
oparła długie ręce na kolanach, jej cola stała zapomniana na stoliku obok niej –
myślę, że ona wszystkich oszukuje i nie mogę jej pozwolić tak po prostu odejść.
Zmarnowaliśmy tyle roboczogodzin w Cleveland … moglibyśmy w tym czasie
rozwiązać cztery inne sprawy, w których inni ludzie naprawdę nas potrzebowali, w
przeciwieństwie do próby ochrony jednej neurotycznej kobiety, która tak naprawdę
prześladuje sama siebie. Wszystkich oszukała. Wszystkich.
Posłałam Stokes długie, twarde spojrzenie.
–
Mylisz się – powiedziałam.
–
Na jakiej podstawie.
–
Wszystko z nią w porządku. Nie jest tak szalona. Wiedzielibyśmy.
–
Ach tak? Jesteś dyplomowanym psychiatrą? Wiesz, że zdarzały się takie przypadki
już wcześniej. W większości sprawcami były te kobiety. Wszyscy mężczyźni czują
żal wobec biednej prześladowanej kobiety. Czują się sfrustrowani, bo nie mogą
ochronić jej przed złym demonem, który jej to robi. Potem okazuje się, że to
wszystko robi sama!
Alicia Stokes z pewnością wierzyła w to, co mówi. Spojrzałam w dół na moje ręce,
rozważając to. Starałam się przeorganizować mój światopogląd, żeby spojrzeć na Tamsin
tak, jak Stokes na nią patrzyła. Tamsin, z jej mężem, transkryptorem medycznym i jej
małym, starym domem. Tamsin w swoich ładnych konserwatywnych ubraniach, z tłustym
brzuchem, pozytywnym myśleniem i współczującym charakterem. Nic, czego
doświadczyłam ze strony Tamsin nie pasuje do horroru emocjonalnego, jaki mógłby być
zdolny do zaplanowania i przeprowadzenia tak sprytnych działań. Ale mogłam się mylić.
Jak wskazała detektyw, nie byłam psychiatrą. Co, jeśli Stokes miała rację? Konsekwencje
dla mnie, dla całej grupy, byłyby katastrofalne. Wszystkie sobie wzajemnie ufałyśmy i na
tym budowałyśmy relacje. Zaufanie było podstawą, fundamentem położonym przez Tamsin
Lynd. Spojrzałam w górę by znaleźć detektyw pochyloną do przodu, czekającą cierpliwie,
aż skończę rozmyślać.
–
Może tak być, nieprawdaż?
–
Chyba – powiedziałam niechętnym, nieszczęśliwym głosem – zdajesz sobie sprawę,
że twoje własne zachowanie cholernie śmierdzi.
Stokes była zaskoczona i niemal straciła panowanie. Przez długą chwilę napięcia widziałam
wojnę na jej twarzy. Potem złożyła wargi razem, wzięła wdech i wydech i zebrała się w
sobie.
–
Wiem o tym – powiedziała.
–
To nie moja sprawa – powiedziałam powoli, zaskakując samą siebie, że mówię jej to
co myślę – Ale co zamierzasz zrobić gdy to się skończy? Wcześniej czy później
poznamy prawdę. Policja w Cleveland może nie chcieć cię z powrotem. Claude
będzie wściekły gdy się dowie, że zatrudniłaś się pod fałszywym pretekstem. Jak
zdołałaś to ominąć przy sprawdzaniu referencji?
–
Mój przełożony oddał mi największą przysługę na świecie – powiedziała Alicia
Stokes. Złożyła razem swoje wielkie dłonie, końcówkami długich palców
podpierając podbródek. Widziałam jak wcześniej robi ten gest i wydaje mi się, że
czuła się wylewnie.
–
Więc wiedziałam, kiedy Claude do niego zadzwonił, że dostałam dobre referencje.
Testy fizyczne i psychiczne przeszłam bez problemu - uśmiechnęła się – inni byli
zadowoleni, że jadę. Nie mogli nic powiedzieć, bo mogłabym zostać.
Starałam się nie pokazać na twarzy zdziwienia. Stokes mówiła mi więcej niż chciałam
wiedzieć, ale potem pomyślałam, z kim innym mogłaby porozmawiać? Może rozpaczliwie
potrzebowała z kimś porozmawiać? Detektyw Stokes potrzebowała dobrej grupy
terapeutycznej. Coś zaćwierkało w pokoju. Rozejrzałam się zaskoczona.
–
To mój telefon – powiedziała Stokes. Wyciągnęła go z małej saszetki, przypiętej do
paska.
–
Tak? - powiedziała po rozłożeniu telefonu, który wyglądał na bardzo mały w jej ręku.
Kiedy słuchała, jej twarz stwardniała, a oczy zapłonęły.
–
Będę tam – powiedziała nagle. Telefon wrócił w głąb saszetki.
–
Zabierz mnie do domu Tamsin Lynd – powiedziała i podeszła do mnie. Kiedy
złapałam za klucze i spojrzałam na nią, wyglądała na niemal szczęśliwą, a
przynajmniej mniej wściekłą.
–
Czy z Tamsin wszystko w porządku? - zapytałam stąpając po niepewnym gruncie.
–
O tak, z małą panią terapeutką wszystko dobrze. To jej mąż Cliff jest ranny. - Stokes
była wesoło uśmiechnięta.
***
Mogłam się dowiedzieć co się stało, bez wysiadania z samochodu. Cliff siedział na
trawniku, krwawiąc, a sanitariusze pochylali się nad nim, kiedy podjechałyśmy, po trzech
minutach od telefonu.
–
Zostań tu – powiedziała Alicia, więc siedziałam i patrzyłam. Myślę, że jej celem było
utrzymanie mnie z dala od miejsca przestępstwa, czy całej sytuacji, cokolwiek tam
się działo. Mogła mnie po prostu wysłać do domu. Po co nadal mnie potrzebowała,
teraz kiedy już nie chciała transportu?
Nie było wiele trudności w ocenieniu dowodów. Noga Cliffa została głęboko rozcięta i
krwawiła, jak to mówią, obficie. Sanitariusze odcięli mu nogawkę spodni. Widziałam, że
jeden ze schodków, prowadzących do bocznych drzwi domu, tych najbliżej garażu, któremu
brakowało wierzchołka. Rozbite drewno pomalowane na ten sam kolor, leżało na ziemi.
Cóż, to mógł być wypadek. Ciężki człowiek spotyka słaby schodek. Noga Cliffa mogła
przejść przez schodek, rozcinając po drodze jego goleń. Jednak to nie pasowało do faktów.
Noga była rozcięta, nie otarta, mogłam to zobaczyć wyraźniej, niż bym chciała. Na pewno
do takiego zwykłego wypadku nie wezwałby karetki. Ktoś zapukał w moje okno, a ja
prawie wyskoczyłam ze skóry. To był nowy policjant, oficer, ….jak widniało na jego
identyfikatorze, McClanahan. Opuściłam okno i czekałam.
–
Proszę pani, musi pani odjechać – powiedział przepraszająco. Położył rękę na
drzwiach. Miał na sobie ciężki, złoty pierścionek i postukał nim o drzwi samochodu,
gdy wpatrywał się w działania sanitariuszy.
Spojrzałam na niego, tak naprawdę spojrzałam na niego, po raz pierwszy. Nie był wysoki,
ani gruby, ani napompowany czy przystojny. W rzeczywistości był to zwykły blady
mężczyzna, piegowaty, z rudymi włosami, jasnymi zielonymi oczami, ale w tej twarzy była
inteligencja i asekuracja, oraz dziwny zbieg okoliczności, że zawsze był pod ręką kiedy
byłam z Detektyw Stokes.
–
Wtedy będziesz musiał powiedzieć Detektyw Stokes, że kazałeś mi iść do domu, bo
powiedziała mi żebym stała właśnie tutaj – powiedziałam. Mierzyliśmy się
wzrokiem.
–
Och, naprawdę?
–
Naprawdę.
–
Lily Bard, tak?
–
Wiesz kim jestem?
Ludzie nigdy nie patrzyli na mnie w ten sposób, gdy wiedzieli. Zawsze coś dodawali: litość,
zgrozę, jakiś rodzaj lubieżności, a czasami nawet obrzydzenie. Ciekawość też. McClanahan
był jednym z ciekawskich.
–
Tak. Dlaczego detektyw poleciła ci zaczekać tutaj?
–
Nie mam pojęcia.
Podejrzewałam, że zapomniała, że już mnie więcej nie potrzebuje, ale zatrzymałam
tą wiedzę dla siebie.
Odwrócił się.
–
Skąd jesteś?
To była jego kolej by podskoczyć.
–
Nie mieszkam tu długo – powiedział wymijająco. Jego oczy w kolorze butelkowej
zieleni, były stabilne i spokojne.
–
Nie mieszkasz... - ale musiałam się zatrzymać, by nie powiedzieć: Ty nie jesteś
zwykłym policjantem. Taka protekcjonalność byłaby dla niego nie do zniesienia, ale
to była prawda, że oficer McClanahan nie był z ogólnego sortu policjantów z małego
miasta. On nie był stąd, nie był w ogóle z terenu poniżej linii Masona – Dixona, albo
straciłam całkowicie słuch. Przyznaję, akcenty które słyszałam codziennie były
bardziej rozwodnione, niż te, które słyszałam w młodości. Mobilność ludności i
telewizja zadbały o to.
–
Tak, proszę pani? - czekał, patrząc, trochę rozbawiony.
–
Odjadę – powiedziałam i uruchomiłam samochód. Straciłam ochotę na sparing z tym
człowiekiem.
–
Jeśli Detektyw Stokes będzie mnie potrzebowała, żeby wrócić, będę w domu.
–
Nie pracuje pani dzisiaj?
–
Nie.
–
Żadnego sprzątania?
–
Nie.
–
Byłaś chora? - wyglądał na zaciekawionego, lekko rozbawionego.
–
Straciłam dziecko – powiedziałam. Wiedziałam, że starałam się wymazać mój obraz
„Lily Bard – ofiary” z jego mentalnej szufladki, ale zmiana na wersję „Lily Bard,
żałobna Madonna”, nie była dużo lepsza. Gdybym już całkiem doszła do siebie,
potrafiłabym trzymać buzię na kłódkę.
–
Bardzo mi przykro – powiedział. Jego słowa były sztywne, ale głos na tyle szczery
by mnie uspokoić.
–
Do widzenia – powiedziałam i odjechałam. Poszłam do wypożyczalni filmów,
wypożyczyłam trzy stare filmy i pojechałam do domu obejrzeć je, wszystkie. Może
zajęłabym się szydełkowaniem.
Rozdział 9
Bobo Winthrop został na tą noc w Shakespeare. Wiedział wszystko o sprawie Cliffa
Eggersa.
–
Pod schodami ukryty był kołek – powiedział mi, swoim urokliwym, młodym głosem.
Siedzieliśmy na moich małych i bardzo publicznych schodach. Chciałam, żeby to
było miejsce publiczne. Było wiele przyczyn, dla których nie powinnam przebywać z
Bobo w prywatnych miejscach. Objęłam kolana ramionami, starając się ignorować
ból w dole brzucha i nieobliczalne migotanie niedoli.
–
Kołek, nie stek? – roześmiał się (po angielski słowa są podobne, czyli brzmiał to tak:
Stake-k-e nie, steak-e-k?, ale w polskim już nie wyszło dowcipnie:) - tłum.)
–
Nie. Zaostrzony i wbity w ziemię pod schodami, więc kiedy schodek pękł, noga
wpadła i została rozcięta przez kołek – odgarnął blond włosy w twarzy. Przyszedł do
mnie prosto z zajęć karate i był ubrany w luźne spodnie i sportowy top na szerokich
ramiączkach.
–
Myślę, że to mogło się przydarzyć każdemu – powiedziałam.
–
Oh. No tak, myślę, że tak. Jeśli jego żona wróciła by do domu wcześniej, to ona
mogła się zranić zamiast niego.
Nie myślałam o tym wcześniej. Skrzywiłam się i wyobraziłam sobie jak Tamsin wchodzi na
schodek i nadziewa się na kołek.
–
Czy on musiał zostać w szpitalu? - pomyślałam, że jeśli Bobo wiedział o tym
wszystkim, to może wiedział jeszcze więcej.
–
Nie, wysłali go do domu. Te rany wyglądały naprawdę brzydko, ciotka Mary Frances
mi powiedziała, ona jest pielęgniarką na ostrym dyżurze, pani Powell. Mówiła, że te
rany wyglądały gorzej niż były naprawdę, ale musiały być naprawdę bolesne.
Mery Frances była jedną z byłych dziewczyn Bobo. Miał talent do pozostawania z nimi w
dobrych stosunkach. Janet Shook biegła w dół ulicy. Jej mała, kwadratowa twarz wyrażała
determinację, a jej podskakujące, brązowe włosy pociemniały od potu wokół uszu i czoła.
–
Zatrzymaj się na chwilę i zajrzyj do mnie – zawołałam, a ona spojrzała na zegarek,
na lewym nadgarstku po czym rzuciła się na trawę.
–
Chcesz krzesło ogrodowe?
–
Nie, nie – zasapała – Trawa jest ok. I tak musiałam się zatrzymać. Nadal nie doszłam
do siebie po tym uderzeniu w głowę, a do tego byłam dziś na zajęciach karate.
Powinnaś tam być, Lily. Bobo i ja mieliśmy uczyć dwie panie około sześćdziesiątki,
jak stać w pozycji inshiko dachi, ale zapomniałam o bieganiu. Zapisałam się na
wyścigi w Springdale w następnym miesiącu.
Janet i Bobo rozgadali się na temat biegania, odpowiedniego obuwia, odwzorowania trasy i
maksymalizacji czasu biegu. Położyłam policzek na kolanie i zamknęłam oczy, pozwalając
dwóm znanym mi głosom opływać mnie. Na koniec dnia, w którym zbytnio się nie
napracowałam, czułam się dosyć wyczerpana. Rozmyślałam o nodze Cliffa, rozciętej przez
schodek – cóż to musiał być za szok! - oraz wrogiej wizycie Detektyw Stokes. Myślałam o
zielonych oczach oficera McClanahana. Zastanawiałam się czy widział ciało biednej
Saralynn Kleinhoff i czy patrzył na nią z tym samym zimnym zaciekawieniem, z którym
patrzył na mnie. Czy wygląd jego twarzy był mi bliski? Czy już go wcześniej spotkałam?
Po chwili rozmyślania byłam tego pewna. Zaczęłam grzebać w mojej pamięci. Nie był w
mundurze policyjnym. Coś związanego z psem? Pies, mały pies...
–
Lily? - powiedziała Janet.
–
Co?
–
Wyglądasz, jakbyś odleciała – powiedziała, brzmiąc na bardziej niż trochę
zaniepokojoną – Dobrze się czujesz?
–
Och, tak, w porządku. Chciałam tylko coś sobie przypomnieć, jedną z tych małych
rzeczy, skulonych na krańcach umysłu.
–
Z czego Marshall nie zdaje sobie sprawy – powiedział Bobo do Janet, ewidentnie
wznawiając rozmowę, którą przerwali – to, że Shakespeare potrzebuje nowego
sklepu sportowego.
Czułam jak moje brwi czołgają się na czoło. To mówi młody człowiek, którego ojciec
posiadał sklep sportowy z tak dużą ilością towaru, że planował drukować katalog.
–
Oh, zgadzam się – ręce Janet poleciały w górę, żeby pokazać rozmiar jej zgody –
dlaczego mam jeździć do Montrose po spodnie treningowe? Dlaczego dzieci biorące
lekcje jazzu u Syndi Swayze nie mogłyby sobie kupić nakolanników tutaj? To
znaczy, jest kilka rzeczy, które można kupić w Wal- Marcie.
Nigdy nie widziałam Janet tak ożywionej. Brzmiała młodziej. Ile ona może mieć lat? Ze
zdziwieniem zdałam sobie sprawę, że Janet była co najmniej siedem lat młodsza ode mnie
(myślałam, że Janet jest starsza -tłum).
–
Tak, czy jesteś całkowicie zadowolona ze swojej pracy? - zapytał Bobo, ni stąd ni z
zowąd.
–
Cóż – Janet zmarszczyła twarz – Wiesz jak to jest. Przez ostatnie cztery lata
zarządzałam programem Safe After School i czuję, że się cofam. Niepokoję się. Nie
chcę uczyć w szkole, a to jest jedyna rzecz, którą umiem.
–
Moja rodzina, wszyscy jesteśmy handlowcami – powiedział Bobo.
Zdałam sobie sprawę, że miał rację, choć nigdy nie pomyślałabym o nim w ten sposób.
Rodzina bobo zarabiała pieniądze na handlu, sprzedawali sprzęt sportowy, myśliwski,
wędkarski, drewno, wyposażenie wnętrz, paliwo, budując imperium Whintropów.
–
Więc – wrócił do tematu – Myślę, że mam to w krwi. Spójrz, myślałem trochę
ostatnio. Powiedz mi teraz Janet i ty oczywiście też, Lily, czy to dobry pomysł.
Myślę, że sklep sportowy to nie jest miejsce, do którego większość kobiet i dzieci
chciałoby przyjść. To czego chcą, jak sądzę, to mniejszy sklep, gdzie mogą przyjść
bez przechodzenia katuszy z wędkami czy karabinami, mniejszy sklep, gdzie można
kupić spodnie do biegania, sportowe biustonosze i te nakolanniki, o których
wspomniałaś, te, które się nosi przy braniu lekcji jazzu.
–
Buty do tańca – powiedziała rozmarzona Janet – Baletki.
–
Myślę, że właśnie powstał tutaj niezły pomysł – powiedział Bobo filozoficznie.
–
Ale pomysły to nie są pieniądze, które zagwarantują rozruch.
–
Zabawne, że o tym wspomniałaś – powiedział Bobo. Uśmiechał się. Wyglądał na
osiemnaście lat, ale wiedziałam, że teraz miał co najmniej dwadzieścia jeden – Bo
mój dziadek właśnie ma zamiar zatwierdzić testament i mam nadzieję dostać znaczną
ilość pieniędzy.
Janet gapiła się na niego.
–
Mówimy poważnie? Nie tylko marzymy? Naprawdę myślisz, że byłaby możliwość to
zrobić?
–
Musimy się jeszcze wiele nauczyć.
–
My? - zapytała Janet słabym głosem.
–
Tak. Jesteś osobą, która wie czego potrzebujemy. Jesteś kobietą z pomysłem.
–
Cóż – Janet brzmiała jak bez tchu – Naprawdę tak myślisz?
–
Jasne, że tak. Lily, nie masz nic przeciwko, żebyśmy dokończyli bieganie Janet i
poszli do niej do domu dokończyć rozmowę? Co sądzisz o tym pomyśle?
Czułam się stara i smutna.
–
Myślę, że to świetny pomysł dla was obojga.
Twarz Janet zapłonęła jak pochodnia. Bobo był nie mniej podekscytowany. Rozciągali się
przez chwilę, zanim zaczęli biec. Zauważyłam, że wzrok Bobo przebiegł po tyłku Janet,
kiedy się pochyliła. Skinął lekko głową, sam do siebie. Tak, to ładny tyłek. Kiedy ruszyli w
dół ulicy, musiałam się do siebie uśmiechnąć. Wszystkie te godziny spędzone ma
zamartwianiu się o niestosowne uczucie Bobo do mnie, wszystkie te razy kiedy próbowałam
do odepchnąć, znienawidzić, zwalczyć mój wstyd za pociąg fizyczny do niego... i wszystko
to zabrał mózg i tyłek Janet Shook oraz szczypta krwi handlowca. Weszłam do środka i
kiedy spojrzałam na drzwi za mną, roześmiałam się głośno.
***
Następnego ranka, nudnego, nudnego, nudnego ranka, poszłam do biblioteki.
Musiałam wymienić książki i pomyślałam, że mogłabym zrobić rozpoznanie co do
uciekinierów. Jack omawiał drukowanie małej broszurki, ponieważ duża część jego
działalności dotyczy takich poszukiwań. Dobrze bym się poczuła robiąc coś ważnego.
Biblioteka w Shakespeare była skromna, mieściła się w najstarszym budynku powiatu, który
pokazywał, jaką rangę dla wszystkich ludzi z Shakespeare miało czytanie. Latem było
gorąco, a zimą rury szczękały i jęczały. Powietrze było ciepłe i gęste. Sufity były bardzo
wysokie. Miałam wrażenie, że w pewnym czasie budynek był bankiem. Było w nim dużo
marmuru. Aby uczłowieczyć budynek, bibliotekarze powiesili zasłony, położyli dywany,
powiesili plakaty i w niektóre dni to działało. Ale dziś nie był taki dzień. Zbierało się na
deszcz i jednolite ponuro szare niebo odbijało ten efekt w marmurze. Weszłam z wilgotnego
porannego upału w zimne marmurowe wnętrza i zadrżałam. Przez wysokie okna z
wesołymi, żółtymi, rozsuniętymi, by pokazać niebo, zasłonami, widziałam srebrny klon
targany silnym wiatrem. Wkrótce spadnie deszcz. Użyłam jednego z komputerów i
zaczęłam spisywać listę książek i artykułów z czasopism. Jeden z artykułów miał bardzo
świeżą datę. Powinien nadal znajdować się w obszarze czasopism bieżących, komfortowo
urządzonym zakątku z głębokimi krzesłami i dywanem. Po przeczytaniu artykułu i
zrobieniu kilku notatek, wzięłam egzemplarz People i przerzuciłam kilka stron, zdziwiona
po raz kolejny, że czytelnicy mogą być zainteresowani życiem obcych ludzi, których nigdy
nie poznali. Dlaczego fryzjerkę z Shakespeare miałoby obchodzić, od jakiego projektanta
spodnie założyła Julia Roberts, na premierę swojego nowego filmu. Czy barman z Little
Rock będzie bogatszy o wiedzę, że Russell Crowe odrzucił rolę w tym filmie? Oczywiście,
siedziałam tutaj i czytałam wyśmiewany przeze mnie artykuł. Trzymałam gazetę bardzo
blisko, przyglądając się pierścionkowi pewnej piosenkarki, który kosztował jedną trzecią
budżetu światowego. Pierścionek... magazyn o gwiazdach. Nagle niektóre synapsy
wystrzeliły w mojej głowie. Zdjęcie, które sobie przypomniałam nie pochodziło praktycznie
z tego magazynu, ale powiązałam je z magazynem analogicznie. Jak to się stało, że to
zobaczyłam? Te rzeczy nie należały do mojego normalnego porządku czytania. Szturchałam
moją słabą pamięć dopóki nie dokręciłam luźnego gwintu. Widziałam zdjęcie, kiedy byłam
w biurze Carrie i odkurzałam. Pismo leżało otwarte w jednym z pokoi, ale którym? Niemal
widziałam okładkę po tym jak je automatycznie zamknęłam i położyłam na stosie z innymi.
Okładka była koloru kości słoniowej ze zdjęciem aktorki, być może znów Julii Roberts,
ubranej w jeansy, buty i chustkę, kontrastującą z naturalnym kolorem biura Carrie!
Starając się utrzymać obraz w mojej pamięci, pojechałam do Carrie. Oczywiście jej
biuro było otwarte i pełne pacjentów, więc wyjaśniłam recepcjonistce, że nie przyszłam na
wizytę lekarską, tylko chcę poszukać czegoś, co prawdopodobnie zostawiłam, kiedy byłam
ostatnio sprzątać. Gennette Jenks, pielęgniarka, spojrzała na mnie podejrzliwie, ale Gennette
zawsze była podejrzliwa wobec mnie. Kobieta po pięćdziesiątce z surową miną, farbowana
brunetka i naturalnie skuteczna, co było jedynym powodem, dla którego Carrie dalej ją tu
trzymała. Rozejrzałam się po małej, przedniej części biura, która była zapchana faxem,
kopiarką, ogromną szafka na akta i kopami papieru poukładanymi wszędzie. Żadnych gazet.
W gabinecie Carrie też ich nie było, poza poszarpanym, starym egzemplarzem Reader's
Digest na małym stoliku z krzesłem, na lewo od biurka. To było krzesło złych wiadomości,
ponieważ najczęściej gdy Carrie sadzała pacjentów na krześle, a sama siadała za swoim
biurkiem, to znaczyło, że ma do przekazania złe wiadomości. Przesunęłam krzesło do mniej
niegościnnego kąta. Czasopisma leżały w dużym stosie na stole w poczekalni koło kilku
krzeseł na końcu korytarza, gdzie pacjenci mogą poczekać, gdy obliczane były ich opłaty.
Przejrzałam stos i wyjęłam okładkę, której szukałam. Stanęłam bokiem do pokoju, w
którym pracowała w niepełnym wymiarze godzin urzędniczka, cycata blondynka, zajmująca
się roszczeniami ubezpieczeniowymi. To było to samo pomieszczenie, w którym Cliff
Eggers tego ranka, gdy sprzątałam i to było to pomieszczenie, w którym znalazłam otwartą
gazetę i zwróciłam do stosu. To wyjaśnia dlaczego przypomniałam sobie gazetę. Stałam tam
dość długo, kiedy do mnie mówił, więc miałam czas by zapamiętać okładkę. Po tym jak
kiwnęłam do urzędniczki, która odpowiedziała mi niepewnym uśmiechem, zaczęłam
kartkować magazyn. Raz, drugi... zaczęłam wątpić w siebie, kiedy zauważyłam poszarpaną
krawędź. Ktoś musiał wyrwać stronę z magazynu. Może był tam świetny przepis na sałatkę
z kurczaka, ale ogólnie rzecz biorąc, wątpiłam w to. Kogoś oprócz mnie te strona
zainteresowała. Teraz, kiedy wiedziałam jakiej gazety potrzebuję, wróciłam do biblioteki,
ozdobiona przez pierwszy podmuch deszczu. Sforsowałam ciężkie szklane drzwi.
Błyskawica robiła wzory na niebie i wiatr przybrał na tempie, więc widok przez wysokie
okna był złowieszczy. Mary Lou Pettit, bibliotekarka, pracująca w wypożyczalni, była
wyraźnie niezadowolona z gwałtowności pogody. Kiedy przemierzyłam dużą, otwartą
przestrzeń przed jej biurkiem, żeby dostać się do obszaru czasopism, zobaczyła mnie i
skrzywiła się przesadnie, zapraszając mnie do podzielenia jej niepokoju. Podniosłam rękę w
odpowiedzi i wzruszyłam ramionami. Prawdę mówiąc, zawsze lubiłam dobrą burzę. W
biurze Carrie sprawdziłam datę czasopisma. Okazało się, że gazeta była już odłożona.
Wypełniłam kupon, wręczyłam bibliotekarce i czekałam dziesięć długich minut, kiedy
szukała go w pomieszczeniach z czasopismami. Spędziłam czas patrząc jak deszcz chłosta
okna w regularnych podmuchach. Odmawiając sobie zerknięcia, dopóki nie zostałam sama,
poszukałam półukrytego stolika w rogu. Przeszłam do strony, która była wyrwana z
egzemplarza, który sprawdzałam. „Autor chroni prywatność” głosił banalny nagłówek, więc
sprawdziłam drugą stronę, by zobaczyć czy jest tam coś interesującego. Była tam reklama
suplementu diety, jaką widziałam w wielu innych gazetach, więc przerzuciłam z powrotem.
Tytułowy autor był średniego wzrostu i budowy mężczyzną, ubranym w dres i czapkę z
daszkiem, dodatkowo miał okulary słoneczne. Trzymał za smycze dwa jamniki. Okay. Więc
odpowiedź nie będzie natychmiastowa. Przysunęłam krzesło bliżej stołu i zaczęłam czytać.
Miałam tylko jedną osobę w zasięgu wzroku, kościsty i bezrzęsy młody człowiek, który
pracował w jednym ze sklepów spożywczych. Czytał magazyn komputerowy. Wydawał się
całkowicie pochłonięty, więc zaczęłam skanowanie. Autor bestsellerowych powieści
kryminalnych Baby Doll Dead i Mother and child, pustelnik, Gibson Banks … bla, bla, bla
prawdziwe nazwisko trzymane w całkowitej tajemnicy przez wydawcę... jego wydawca
miał prawo do publikacji tylko tego zdjęcia... „ Prawdopodobnie wynajął psy do zdjęcia”
powiedział Gary Kinneally, fotograf. „Wydają się go w ogóle mnie obchodzić”. Ponownie
zbadałam zdjęcie .Wyciągnęłam małą lupę, dołączoną do mojego łańcuszka z kluczami,
którą dostałam na ostatnie Boże Narodzenie od mojej siostry. Nigdy wcześniej nie miałam
okazji z niej skorzystać, ale teraz cieszyłam się, że ją miałam. Dopiero po chwili nauczyłam
się skutecznie jej używać i w końcu skierowałam na twarz mężczyzny. Bardzo ostrożnie
oglądałam jego skórę. Zdjęcie było czarno-białe, ale można było zauważyć, że jego włosy
nie były ciemne. Nie miał wąsów. Analizowałam jego ciało. Miał około metr osiemdziesiąt,
może metr metr osiemdziesiąt pięć. Przeniosłam lupę nad jego rękę, przedłużoną przez
smycze, na których trzymał psy. Popatrzyłam na jego rękę naprawdę blisko. Potem
spojrzałam ponownie.
A potem się wściekłam.
Nie było go na posterunku policji. To był jego wolny dzień. Dyspozytor mi
powiedział. Miałam szczęście nie spotykając Clauda znów na mojej drodze. Skąd
wiedziałam gdzie on mieszka? Spotkałam go, jak wychodził z domu podczas jednego z
moich nocnych spacerów. Nie zdawałam sobie wtedy sprawy z tego kim jest, a
przynajmniej z tego, co skrywa jego prawdziwa tożsamość. Przy starym domu na ulicy
Mimosa skierowałam się do frontu, nie zważając, że jestem już w połowie drogi, na jego
trawniku. Przemknęłam przez rozmokłą trawę i stanęłam na frontowym ganku, zanim
zdążyłoby się powiedzieć „zdrajca”. Byłam zbyt wściekła by podnieść rękę i zapukać.
Odwróciłam się bokiem, podniosłam nogę i kopnęłam. Oficer McClanahan podniósł wzrok
znad komputera ze zrozumiałym zaskoczeniem.
Rozdział 10
–
Panna Bard - powiedział, wstając bardzo, bardzo powoli - Czy wszystko w
porządku?
–
Myślę, że nie - powiedziałam cicho. Deszczówka ściekała mi po twarzy. Zadrżałam
z powodu klimatyzacji, bo moje ubrania były mokre.
–
Nie mam zamiaru cię zaatakować – zauważył, a ja zdałam sobie sprawę, że stałam w
pozycji do walki, ciało miałam ustawione bokiem do niego, kolana ugięte, ręce
zaciśnięte w pięści, jedną trzymałam przy klatce piersiowej, a drugą wyciągniętą
przed siebie.
–
Ja mogłabym cię zaatakować, bądź co bądź – powiedziałam. Krążyłam trochę w
prawo. Stał za biurkiem z komputerem i trudno było zobaczyć co mógłby zrobić.
Chciałam się tego dowiedzieć.
–
Wiem kim jesteś – powiedziałam mu.
–
Cholera. Wyrwałem kartkę z magazynu w gabinecie lekarskim, gdy byłem po mój
zastrzyk na alergię. Wiedziałem, że w obrębie miasta jest o wiele więcej kopii, ale
tak wiele osób mogło zobaczyć ten jeden.
Wyczułam ruch i spojrzałam w stronę drzwi prowadzących na tył domu. Dwa małe psy tam
stały, jamniki ze zdjęcia. Nie szczekały, tylko patrzyły na mnie okrągłymi, brązowymi
oczami i machały powoli, i niepewnie ogonami. Spojrzałam szybko na „Oficera
McClanahana”. Nie poruszył się.
–
Czy to one mnie zdradziły? - spytał. Brzmiał spokojnie, ale widać było, że bardzo się
stara by tak było.
–
Pierścień.
Spojrzał na swój palec.
–
Nawet o tym nie pomyślałem – powiedział, a w głosie miał ciężkie zmartwienie –
Psy, tak, ale nigdy nie pomyślałem o tym cholernym pierścionku.
Był ciężki i złoty z jakimś herbem, biało – granatowym, nie mogłam przytoczyć kolorów ze
zdjęcia, oczywiście, ale mogłam rozróżnić ciemny i jasny.
–
Mój pierścień z collegu – powiedział.
–
Psy nie były tylko rekwizytami – powiedziałam.
–
Nie, uśmiałem się jak diabli, kiedy czytałem tę historię – powiedział Gibson Banks.
Wskazał na psy – To jest Sadie, a to jest Sam – jego twarz zrelaksowała się do
uśmiechu, ale moja nie. Jeśli myślał, że słodkie imiona jego psów zauroczą mnie,
spotkał nieodpowiednią kobietę.
–
Wydaje mi się, że jesteś na mnie strasznie wściekła – kontynuował z wyblakłym
uśmiechem.
–
Nie pieprz – powiedziałam. Podeszłam troszkę bliżej, a psy podeszły mnie
powąchać. Nie zareagowałam na ich zimne noski, dotykające moich kostek i nie
spuściłam z niego wzroku.
–
Więc, co zamierzasz zrobić? Chcesz mnie uderzyć, czy co?
–
Nie podjęłam jeszcze decyzji – powiedziałam. Łatwo było tak stać i myśleć, co dalej
zrobić, ale on stawał się coraz bardziej nerwowy. Mój oddech był spokojny,
dyskomfort w mojej miednicy pozostawił tylko niewielki ból i bez problemu mogłam
go kopnąć. Zastanawiałam się, czy Jack wróci do Shakespeare ratować mnie z
więzienia i czy proces zajął by dużo czasu.
–
Zdradziłeś mnie i mojego przyjaciela Clauda – powiedziałam.
–
Wprowadziłem cię w błąd.
–
Przyjechałeś napisać o moim życiu, nie mówiąc mi o tym.
–
Nie, nie o twoim życiu.
Wyglądał na naprawdę oburzonego. Poczułam się dziwnie zakłopotana, winna
jakiegoś rodzaju pychy.
–
Jacka?
–
Nawet nie Jacka, jakkolwiek fascynujące by to było dla każdego fana prawdziwej
zbrodni, że jesteście parą.
–
Więc o kim?
–
Tamsin Lynd – powiedział Gibson Banks.
–
Czy Claude wie kim jesteś? - cały ogień mnie opuścił, nagle i bez ostrzeżenia.
Opadłam na krzesło koło biurka.
–
Wie, że jestem Gerry McClanahan, oficer policji, który chce mieszkać w małym
mieście.
–
To kim naprawdę jesteś? Jak się naprawdę nazywasz?
–
Cóż, spędziłem piętnaście lat pracując w wydziale i mieszkając w St Louis, zanim
okazało się, że lubię pisać, tak samo jak lubię być policjantem. Od tego czasu
przeprowadzałem się po całej Ameryce, przechodząc od przypadku do przypadku. W
Europie też.
Podniosłam rękę by przerwać tą dygresję.
–
Ale Claude nie wie, że jesteś również Gibsonem Banksem?
Gerry spojrzał w dół i miałam nadzieję, że naprawdę czuje się chociaż trochę zawstydzony.
–
Nie, nigdy wcześniej nie przyjmowałem prawdziwej pracy, by być bliżej przypadku.
Pomyślałem, że to jedyny sposób, by pozostać w ukryciu w tym małym mieście.
Przetarłam twarz ręką. Claude miał jednego policjanta, który był pisarzem i drugiego, który
miał obsesję by udowodnić swoją wersję wydarzeń, w tej samej sprawie.
–
Mam zamiar mu powiedzieć – powiedziałam.
–
Żałuję, że nie mogę cię przekonać byś tego nie robiła, ale słyszałem, że szef i jego
żona są twoimi przyjaciółmi.
–
Tak.
Gerry McClanahan vel Gibson Banks nie był zbyt zdenerwowany kiedy mi odpowiadał.
–
A co z Tamsin Lynd?
–
Jest moją terapeutką.
–
Jak myślisz, co jej się przydarzyło?
–
Nie pozwalam byś mnie cytował. Jeśli uważasz, że umieścisz mnie w swojej książce,
to zasługujesz na wszystko, co dostajesz.
Czułam jakby ktoś przeszył mnie ogromnym szydłem. Moje biedne życie, tak boleśnie
zrekonstruowane i to wszystko mogło zostać zniszczone.
–
Nie pisz o mnie – powiedziałam, starając się nie brzmieć, jakbym błagała – Nie pisz
o Jacku. Nie rób tego – Jeżeli nie słyszał mojej rozpaczy, był głupi. Gdyby się
roześmiał, zabiłabym go. Ale, prawie tak samo źle, spojrzał chłodno i bez emocji.
–
Jestem w Shakespeare, podążając za historią Tamsin Lynd – powiedział po długiej
przerwie, podczas której dźwięk kropli deszczu kapiących z dachu stał się
nienaturalnie głośny – Kobieta z klasy średniej, na jej poziomie, z jej
wykształceniem, śledzona przez szaleńca, kiedy podróżuje za nią po Ameryce? To
wspaniała historia. Wiesz, Tamsin i Cliff dwa razy się przeprowadzali, żeby uciec od
tego faceta, ale on jakoś zawsze dowiaduje się gdzie ona jest i zaczyna pozostawiać
jej znaki swojej … co? Nienawiści do niej? Miłości? A ona jest zupełnie zwyczajną
kobietą ze złą fryzurą i nadprogramowymi kilogramami. To jest niesamowite, bo
może się przydarzyć każdemu – Gerry McClanahan mówił z taki zapałem, że muszę
przyznać, że był zachwycony, że może z kimś porozmawiać.
–
Ale to jej się to dzieje. Ona z tym żyje. Nie oglądasz filmu – powiedziałam powoli i
dobitnie.
Rozmowa z tym człowiekiem była jak mówienie do szkła. Wszystko co powiedziałam,
uleciało bez odzewu.
–
Ta sprawa ma więcej zwrotów akcji niż można sobie wyobrazić. Spójrz na ciebie z
tym twoim imieniem i znajdź kogoś takiego w prawdziwej powieści kryminalnej,
albo Jack Leeds, bohater tego filmiku z telewizji, prawdziwy kawałek Ameryki.
Mówił o tym okropnym materiale z mózgiem Karen latającym wokół klatki piersiowej
Jacka, kiedy jej mąż ją zastrzelił. Miałam chwilowy zawrót głowy, ale McClanahan jeszcze
nie skończył.
–
A ty jesteś po prostu bocznym wątkiem, Mam, na myśli, patrz. Jedna z
podopiecznych zostaje zamordowana w biurze terapeutki. To niesamowite. Ta sprawa
jest do góry nogami. Kiedy sprawa się skończy, a ja wydam moją książkę, pomyśl ile
kobiet dowie się o tym, jak to jest być nękanym! Pomyśl o tych wszystkich
informacjach, jeśli to się kiedyś im przydarzy.
–
Ty nie przekazujesz informacji kobietom w Ameryce, o tym jak się zachować w
takiej sytuacji – powiedziałam – Ty zarabiasz pieniądze na cudzym nieszczęściu.
–
Nie – powiedział i po raz pierwszy mogłam powiedzieć, że był już zły – To nie to. To
wspaniała historia. Tamsin jest zwykłą kobietą w wyjątkowej sytuacji. Prawda o niej
powinna zostać opowiedziana.
–
Nie znasz prawdy, nie wiesz co się naprawdę dzieje.
Położył ręce na żółtej podkładce z klipsem leżącej na biurku i pochylił się nad nim, jakby
strzegąc jego zawartości. Skupił się na mnie.
–
Ale jestem bardzo blisko. Jestem tu, pracuję przy dochodzeniu w sprawie
morderstwa, które miało miejsce w biurze Tamsin! Śmierć tej zamordowanej kobiety
stanowi ważny moment w życiu Tamsin. Czy można być bliżej? - był
zaczerwieniony z podniecenia, butelkowo – zielone oczy świeciły radością.
Miałam wiele rzeczy do powiedzenia, ale żadna z nich, ani nawet wszystkie razem, nie
zrobiłyby wrażenia na tym człowieku. Miał zamiar zniszczyć moje życie. Po raz kolejny
pomyślałam o zabiciu go.
–
Założę się, że tak wyglądasz, zanim pociągniesz za spust – powiedział zjadając mnie
wzrokiem. W tej niekończącej się chwili czułam się jak obnażona przed tym
człowiekiem.
–
Słuchaj – powiedział - Bądź cicho, pozwól mi się koło tego kręcić, a zostawię cię w
spokoju.
Spojrzałam na niego. Targujemy się?
–
Pracuję uczciwie jak każdy inny policjant na ty posterunku. Naprawdę pracuję, a nie
tylko pogrywam sobie. Jeżeli pozwolisz mi doprowadzić tą historię do końca... jesteś
w domu.
–
Mam ci wierzyć, że jesteś szczery?
Udawał, że się skrzywił.
–
Ała. Prawda jest taka, że zrobiłem dla Tamsin więcej niż jakikolwiek inny policjant
mógłby kiedykolwiek zrobić. Nie zdajesz sobie sprawy, ale kupiłem ten dom,
ponieważ jest obok domu Tamsin i Cliffa. Obserwuję. Zawsze, gdy Tamsin jest w
domu, a ja nie jestem w pracy, obserwuję.
–
Pozwól, że ujmę to wprost – powiedziałam – Też ją śledzisz?
Zaczerwienił się głęboko. Nigdy nie spojrzał w ten sposób na to co robi, mogę się o to
założyć.
–
Obserwuję ją – powiedział.
–
Czekasz, aż ktoś przyjdzie i ją dorwie.
Wstałam i wyszłam z domu.
–
Pamiętaj! - zawołał za mną – Jeśli ja zachowam swoja pracę, ciebie w książce nie
będzie.
Poszłam prosto do Clauda. Byłam w zawieszeniu, czasie od chwili trafienia pocisku
do momentu, gdy zaczyna się odczuwać ból, okresie karencji, gdy rzeczywiście
czujesz oszołomienie, ale wiesz, że nadchodzi coś strasznego (przynajmniej to było
to, co niektóre ofiary postrzałów mi powiedziały). Gdybym zaczekała, mogłabym
przyjąć ofertę Gerrego McClanahana. Nie mogłam sobie pozwolić na zawahanie.
***
Stary dom, tymczasowa siedziba posterunku policji, wyglądał na szczególnie
samotny w deszczu. Byłam taka mokra, że ponowne wyjście nie stanowiło problemu.
Weszłam na posterunek policji. Woda lała się strumieniami z moich włosów, ku
ucieszcie recepcjonistki. Poszła do biura Clauda, po tym jak o niego zapytałam i
zaprowadziła mnie po krótkiej konsultacji. Dała mi również ręcznik. Nie wiedziałam
co wycierać najpierw, ale po tym jak wytarłam twarz i włosy, zaczęłam schodzić
ręcznikiem w dół. Potem rozłożyłam ręcznik na niewygodnym krześle naprzeciwko
biurka Clauda i usiadłam na nim. Claude przybrał zawodową minę, poważną i
dosadną, a ja swoją zwykłą, obojętną i równie dosadną. Byliśmy po prostu dwojgiem
twardych ludzi, tam, w tym małym biurze, a ja miałam powiedzieć mojemu
przyjacielowi Claudowi kilka brutalnych rzeczy. Zanim coś powiedziałam,
zamarzyłam sobie, by być na tyle bogatą by zapłacić komuś by przyszedł tu i
powiedział Claudowi te wszystkie nieprzyjemne wiadomości. Nadal nie byłam
zdecydowana czy chcę rozmawiać o Alicii Stokes. W końcu przekazałam mu tylko
wieści o Gerrym McClanahanie. Jeśliby Claude trochę bardziej się postarał, mógł się
dowiedzieć o obsesji Alicii Stokes. A może wiedział. Może potrzebował jej bardziej
niż dbał o jej dziwactwa. Powiedziałam sobie, że nie chciałam przekazać Claudowi
tylu złych wiadomości w tym samym czasie.
–
Więc – zagrzmiał Claude, gdy skończyłam – Mój najnowszy oficer jest znanym
pisarzem?
Skinęłam głową.
–
On jest wykwalifikowanym oficerem policji, prawda? Mam na myśli, że jego
referencje są w porządku.
Te słowa były łagodne, nie wskazujące na to, że Claude był naprawdę solidnie wściekły.
–
Tak, on jest zawodowym oficerem policji. Powiedział mi, że przerwał prace na kilka
lat, żeby podróżować za jakieś pieniądze, które odziedziczył.
Claude obrócił krzesło by spojrzeć na kapiący świat.
–
Nie było go w ewidencji – Claude gapił się na cholerne okno przez dłuższą chwilę –
I on zamierza pisać o zabójstwie Saralynn Kleinhoff?
–
Pisze książkę o nękaniu Tamsin Lynd.
To był kolejny szok dla Clauda, który przetarł twarz dłonią.
–
Więc, nigdy nam o tym nie powiedziała, a ja nie wiedziałbym o tym po dziś dzień,
gdyby Detektyw Stokes nie pamiętała z poprzedniej pracy, że Tamsin Lynd była
nękana już przez jakiś czas. Na tyle długi aby było to zauważalne.
–
Według McClanahana, tak. On mówi, że dwa razy się przeprowadzała.
–
A on, kimkolwiek jest, podąża za nią.
–
Alicia Stokes ma swoją teorię na ten temat.
–
Tak, Alicia uważa, że Lynd sama robi te wszystkie rzeczy. Puściła mi taśmę o
podobnych przypadkach, do których doszło kilka lat temu, o kobietach, które same
sobie robiły takie rzeczy. Same rozsmarowywały obornik na własne drzwi, rzucały
bomby dymne na ganek, wysyłały sobie listy pełne gróźb i nienawiści.
Nie mogłam pomóc, ale uświadomiłam sobie, że Tamsin była w sali konferencyjnej,
podczas gdy mordowano Saralynn, a atak na Janet byłby bardziej wytłumaczalny, gdyby
dokonała go Tamsin. Próbowałam sobie wyobrazić, jak Tamsin przybija Saralynn do ściany,
ale po prostu nie mogłam, ale wiedziałam lepiej niż ktokolwiek inny, że to, co może tkwić w
środku człowieka jest nieprzewidywalne. Jednak... Pokręciłam głową. Po prostu nie mogłam
sobie tego wyobrazić. Nie chciałam.
–
Lily, czym on ci zagroził?
–
Co?
–
Powiedziałaś McClanahanowi, że przyjdziesz tutaj?
–
Tak.
–
Nie starał się ciebie zatrzymać?
Nie odpowiedziałam.
–
Wiem, że to zrobił, Lily. Nie kłam.
Odrętwienie odeszło, a pytanie Clauda zwróciło moją uwagę na moje rany. Ból mną
wstrząsnął. Zdałam sobie sprawę, całkowicie, że moje nowe życie się skończyło.
Prawdopodobnie Jacka również. Mieliśmy przejść przez całą sprawę jeszcze raz, oboje. Nie
byłam pewna, czy byliśmy na tyle silni by to znieść. Patrząc w dół na moje złożone na
kolanach ręce, powiedziałam mu. Po chwili milczenia Claude powiedział:
–
Niech go diabli.
–
Amen – powiedziałam.
Siedzieliśmy w milczeniu.
–
Co z powiedzeniem o tym Tamsin? - zapytałam.
Claude potarł palcem powierzchnię odznaki.
–
Lily, idź do domu i odpocznij – powiedział w końcu - Nie jesteś za to
odpowiedzialna. Przykro mi, że to ja jestem odpowiedzialny, ale tak jest. To jest ktoś
kogo ja zatrudniłem, obserwuje ją.
–
Ale nie nielegalnie – powiedziałam po namyśle - pozostaje na swojej własności. On
nie zgrzeszył. On po prostu... Obserwuje życie Tamsin Lynd. Z bezpiecznej
odległości.
–
Nie komunikuje się z nią, ani jej nie straszy? - zapytał Claude, ostro rozmyślając.
–
Nie. On po prostu patrzy i czeka na to co jeszcze jej się przydarzy – nie mogłam nic
na to poradzić i zadrżałam.
–
Może powinienem powiedzieć jej mężowi, Cliffowi.
–
Cliff Eggers, transkryptor materiałów medycznych? Nie wydaje mi się żeby to
przyniosło coś dobrego.
–
Mnie też. Cóż, Lily, jestem pewien, że Jack mnie dorwie i pobije jeśli nie pójdziesz
do domu odpocząć.
Z jakichkolwiek powodów, chciał żebym poszła. Nie było już nic co mogłam powiedzieć
lub zrobić. Musiałam po prostu siedzieć i czekać, aż konsekwencje spadną na mnie. Nie
mogłam nic zrobić aby zatrzymać to co się wydarzy. Poprzysięgłam sobie, że już nigdy w
życiu nie będę bezradna. W końcu po to zaczęłam trenować i byłam czujna. A teraz znów
jestem ofiarą. Czułam się bardzo zmęczona. Zwróciłam po drodze ręcznik w recepcji, a gdy
wróciłam do domu, byłam szczęśliwa biorąc prysznic, jeszcze bardziej się mocząc, a potem
włożyłam suche ubrania. Siedziałam w mojej ulubionej półleżącej pozycji, po tym jak
włączyłam jeden z wypożyczonych filmów i już na zwiastunach zasnęłam. Ktoś mnie złapał
za rękę, a ja ją wyrwałam.
–
Co? Przestań – mruknęłam ciężko przez sen.
–
Lily! Lily! Obudź się!
–
Jack? Co ty tu robisz? - skupiłam się na nim z małymi trudnościami. Nie byłam
przyzwyczajona do drzemania i uznałam, że jest to niezgodne ze mną.
–
Dostałem telefon – powiedział twardo, zaciśniętym gardłem – Powiedziano mi, że
lepiej żebym szybko wrócił, bo masz kłopoty.
–
Kto tak powiedział?
–
Ktoś, kto nie chciał się przedstawić.
–
Wszystko ze mną w porządku – powiedziałam, trochę zmieszana, ale nadal pewna,
że wszystko ze mną okay – Po prostu zasnęłam kiedy wyszłam z biura Clauda. Nie
byłeś... będziesz naprawdę wściekły jak ci powiem co się stało.
–
To musi być coś, przez co zaspałaś na zajęcia karate – powiedział Jack. Spojrzałam
za niego na zegar. Była siódma trzydzieści. Spałam około dwóch godzin, co mnie
zdumiało. Mogłam zliczyć na palcach jednej ręki ile razy się zdrzemnęłam w ciągu
dnia, w dorosłym życiu.
–
Jak się czujesz?
–
Całkiem dobrze – powiedziałam – Pozwól, że się trochę odświeżę. Mam w ustach
jakoś gumowato. Nie mogę uwierzyć, że zasnęłam. Gdy wróciłam z łazienki byłam
już rozbudzona i czułam się znacznie lepiej. Umyłam twarz, wyszczotkowałam zęby
i uczesałam się. Jack spojrzał już spokojniej, ale był wściekły. Ten feralny telefon
nieźle go zdenerwował.
–
Czy próbowałeś do mnie dzwonić zanim rzuciłeś się do powrotu z Little Rock?
To pomogłoby rozwiązać zagadkę, kto do niego dzwonił i ulżyć zdenerwowaniu. Jack
wyglądał na winnego.
–
Raz.
–
Brak odpowiedzi.
–
Brak.
–
Czy dzwoniłeś na komórkę?
–
Tak.
Wzięłam ją ze stołu i spojrzałam. Była wyłączona.
–
Dobra, pozwól, że ci powiem gdzie byłam.
Mogłabym zwymyślać Jacka za to, że wrócił do Shakespeare pod presją moich poważnych
kłopotów, fizyczną i psychiczną.
–
Byłam na policji.
Ciemne brwi Jacka uniosły się.
–
Naprawdę?
Teraz był zdeterminowany by nie przeszkadzać.
–
Tak, byłam tam z powodu tego nowego policjanta.
–
Rudy facet? - nie było wiele rzeczy, których Jack by nie zauważył.
–
Tak, okazuje się, że to Gerry McClanahan, dobrze, ale prawdą też jest, że to pisarz
kryminałów, Gibson Banks.
–
Och, nie – Jack stał przy oknie, patrząc w ciemność, a teraz usiadł obok mnie.
Zamknął na chwilę oczy oceniając, jakie to może nam wyrządzić szkody. Kiedy je otworzył,
wyglądał, jakby był plutonem egzekucyjnym.
–
Boże, Lily, będzie bardzo źle, wszystko zacznie się od nowa.
–
Nie za nami przyjechał. Jesteśmy dla niego tylko bocznym wątkiem. Czymś co
napotkał przypadkowo.
Nie potrafiłam ukryć goryczy.
Jack spojrzał na mnie tak, że lepiej nie zwracać na to uwagi, więc powiedziałam mu krótko i
zwięźle, co Gerry McClanahan vel Gibson Banks mi zaproponował i co z tym zrobiłam.
–
Mógłbym go zabić – powiedział Jack. Spojrzałam mu w twarz i uwierzyłam w to –
Nie mogę uwierzyć, że ten skurwiel złożył ci propozycję.
Kiedy Jack był zły, wściekał się na całego, nie było wątpliwości. Był wściekły.
–
Mam zamiar teraz iść i porozmawiać z nim.
–
Nie, proszę Jack – wzięłam go za ręce – Nie możesz tam iść wściekły. Poza tym
może być na patrolu – Miałam przebłysk pomysłu, coś o Jacku i jego nerwowym i
impulsywnym charakterze, ale ze względu na pilność sytuacji, nie zdążyłam go
zarejestrować.
–
Więc znajdę go w samochodzie – Jack wyjął ręce z mojego uścisku. Wiedziałam, że
moja ciąża uczyniła Jacka głuchym na pewne rzeczy, jak to, że jestem kobietą, która
zdecydowanie umie o siebie zadbać. A może dlatego, że nasze krótkie wspólne życie
było zagrożone, wstrząsnęło nim tak strasznie.
–
Możesz ze mną iść, jeśli się boisz, że zabiję drania – powiedział Jack odczytując
mnie poprawnie – Ale mam zamiar porozmawiać z nim dziś wieczorem. Znów
poczułam, jak w moim mózgu dzwoni dzwonek, ale nie potrafiłam dokonać
odpowiednich połączeń. Nie czułam się wystarczająco silna by iść do samochodu, a
tym bardziej iść za pomysłem Jacka, do domu pisarza. Ale musiałam.
–
Okay, chodźmy – powiedziałam wstając.
Wyciągnęłam mój tani płaszcz przeciwdeszczowy z małej szafy w salonie, a Jack wziął
swój. Wzięłam swoją komórkę.
–
Musimy wziąć samochód – powiedziałam, starając się nie brzmieć tak chwiejnie, jak
się czułam – Nie chcę iść w ciemnościach.
Jack nie dał się oszukać. Widziałam, że wie, że byłam słaba. Rzucił mi ostre spojrzenie
kiedy wyjmował kluczyki do samochodu z kieszeni i wiedziałam, że nawet troska o moje
dobre samopoczucie nie jest w stanie powstrzymać go od konfrontacji z pisarzem. Jack
czekał ledwo trzymając w ryzach swoje zniecierpliwienie, dopóki nie usadowiłam się na
siedzeniu pasażera i nie wyjechaliśmy. Nawet prowadził jak wściekły. W małym domku
świeciło się światło. Do diabła, McClanahan był w domu. Bez względu na to, jak mnie dziś
zdenerwował, chciałam by był na posterunku, albo na patrolu, wszędzie, tylko nie sam w
domu. Wysiadłam z samochodu i poszłam za Jackiem chodnikiem do frontowych drzwi.
Uderzył w nie tak, jak policjant, którym kiedyś był.
Brak odpowiedzi.
Pisarz mógł wyjrzeć i zobaczyć kto przyszedł i postanowił siedzieć cicho. Ale Gerry
wyglądał mi na człowieka, który rozkoszowałby się taką konfrontacją, tak, by mógł napisać
o tym później. Jack zapukał ponownie.
–
Pomocy! - krzyknął męski głos z tyłu domu.
–
Pomóż mi!
Przeskoczyłam przez ogrodzenie wokół ganku i wylądowałam obiema nogami na ziemi,
wstrząsając moimi wnętrznościami, które zaczęły się zwijać. O Boże, to boli. Dwukrotnie
wciągnęłam ciążki oddech, podczas gdy Jack podszedł do mnie. Przystanął na sekundę, ale
machnęłam ręką by poszedł pomóc osobie, która krzyczała. Byłam pewna, że muszę iść do
domu umyć się i zmienić podkładkę. Czułam, że leci mi krew, ale ból ustąpił i poszłam za
krzykiem, który słyszałam, na tyłach domu. Ledwo mogłam zrozumieć Jacka i... czy to był
Cliff Eggers?... pochylał się nad czymś skulonym w ciemności, w rogu żywopłotu,
oddzielającego podwórko domu, który był z tyłu. Po prawej widziałam tył domu Tamsin, a
łagodne światło oświetlało tylne drzwi. Był tam worek śmieci rozrzuconych na ziemi obok
Cliffa, który był pokryty ciemnymi plamami. Widziałam Cliffa tylko w ubraniach do pracy,
a teraz Cliff nosił stary, biały T-shirt i stare, odcięte szorty.
–
Nie podchodź bliżej, Lily – powiedział Jack – To jest miejsce zbrodni.
Przykucnęłam więc w wysokiej trawie, kiedy wyjmowałam komórkę z kieszeni. Rzuciłam
ją Jackowi, który wybrał numer.
–
Mówi Jack Leeds. Jestem na ulicy Mimosa 1404 – powiedział – Mieszka tutaj
człowiek, Gerry McClanahan, oficer policji, został zabity.
Usłyszałam pisk dyspozytorki przez telefon. Podniosłam się i pochyliłam nad schodami
tylnego ganka, który był zadaszony. Był tam włącznik światła. Obróciłam go w górę i tylne
podwórze zalała duża ilość światła. Gerry leżał na brzuchu, a pod jego głową była duża
kałuża krwi.
–
Tak, jestem pewien, że nie żyje – powiedział Jack – pokazując kciukiem i palcem
wskazującym podziękowania za włączenie światła.
–
Nie, nie będę go ruszał.
Jack wcisnął „zakończ” na klawiaturze telefonu i rzucił mi go z powrotem. Cliff, tęgi, duży
Cliff, płakał. Przetarł oczy wierzchem dłoni, wpatrując się w ciało leżące przed nim na
ziemi. Twarz miał wykrzywioną silnymi emocjami. Nie wiedziałam, która emocja dostanie
nagrodę za dominację, ale zauważyłam, że szok też tam był. W płocie odgradzającym
podwórka była duża dziura, a w niej leżał inny worek na śmieci, biały i rozdarty na górze.
–
Wyszedłem wyrzucić śmieci – powiedział zapłakanym głosem – Usłyszałem jakiś
dźwięk tutaj i przyszedłem sprawdzić.
–
Co mu się stało? - myślę, że powinnam się tego dowiedzieć.
–
Ma wbity nóż – odpowiedział Jack.
–
O mój Boże – powiedział Cliff, jego głos był nie więcej niż szeptem, noc wokół nas,
basen światła z tyłu domu Cliffa, stał się obcy w mgnieniu oka, kiedy wszyscy
myśleliśmy o nożu i osobie, która go wcześniej dzierżyła. Mam szczególny lęk przed
nożami. Przyłapałam się na przyciskaniu pod piersiami skrzyżowanych ramion by
chronić mój brzuch. Czułam się najbardziej wrażliwa i przerażona od lat. Myślałam,
że to dlatego, że mojej hormony podnosiły się i opadały, rozregulowane przez moje
poronienie, które nadal mną wstrząsało, kiedy o tym pomyślałam. Wyprostowałam
się i poszłam na frontowe podwórko. Patrząc w niebo, gdzie w chmurach była dziura,
przez którą mogłam zobaczyć gwiazdy, zdałam sobie sprawę, że chcę iść do domu,
zamknąć drzwi i już nigdy z niego nie wyjść. Miałam już wcześniej to uczucie. Teraz
przynajmniej chciałam, żeby Jack zamknął się ze mną. To był postęp, jak sądzę.
Słyszałam zbliżające się syreny. Wróciłam na moje poprzednie stanowisko.
–
Gdzie jest Tamsin? - usłyszałam jak Jack zapytał Cliffa.
–
W domu, pod prysznicem – powiedział Cliff – O Boże, to ją zabije.
Miałam straszną ochotę się roześmiać. Tamsin nie była tą, która nie żyje, jej biograf umarł
koło jej domu. Zamiast pisać ostatni rozdział historii Tamsin, Gerry McClanahan sam stał
kilkoma akapitami w niej. Czyż to nie poetycka sprawiedliwość? Ironia? Czy to kosmiczna
równowaga wszechświata czy potworna boża kara? Nie miałam pojęcia, ale wiedziałam, że
wzięcie prysznica byłoby dobrym pomysłem, jeśli miałoby się krew na rękach. Cieszyłam
się, że nie ujawniłam Alicii Stokes Claudowi, bo on na pewno jej potrzebował tej nocy.
Drugi jego detektyw był na wakacjach, a trzeci był w szpitalu ze złamaną nogą, zmiażdżoną
feralnego popołudnia w domu mężczyzny, aresztowanego za posiadanie laboratorium do
wyrobu narkotyków, na swojej farmie. Pracownia została ustawiona w starej stodole, takiej
ze zgniłymi deskami w podłodze, jak się okazało. Ciemna twarz Alicii Stokes była jeszcze
trudniejsza do odczytania w dramatycznym świetle tylnego ganku. Zastanawiałam się czy
automatycznie przypisała winę Tamsin Lynd. Jej podejrzenia były dobre i zaraziła mnie
nimi. Kiedy Jack i Cliff dostali rozkaz odsunięcia się od sterty na ziemi, widziałam, więcej
niż chciałam, co zostało z Gerrego McClanahana. Ubrany był w szorty i T-shirt, leżał
zwinięty w kłębek, a na szyi miał straszną ranę, z której wystawał trzonek noża. Nie miał
żadnych ran na swoich zaciśniętych rękach, albo przynajmniej ja ich nie widziałam. Nie
trzymał broni. Kiedy staliśmy w maleńkim ogródku, znów się rozpadało. Na niebie była
ciemna masa chmur, które ugięły się pod swoim ciężarem i nasze włosy wkrótce były
mokre i oklapłe. Tak, jak rude włosy zwłok. Nie było to dobre dla miejsca zbrodni. Choć
plastikowe namioty zostały ustawione tak szybko, jak to możliwe, jestem pewna, że były
jakieś małe wskazówki na żywopłocie i na podwórku, które zostały utracone. Przenośny
generator prądu, zasilał lampy oświetlające każde źdźbło trawy lśniącym blaskiem, a ludzie
zaczęli się schodzić od strony ulicy, aby popatrzeć, pomimo deszczu. Byłam bardzo
szczęśliwa, że powiedziałam Jackowi, że pójdę z nim, odkąd Jack był w morderczym
nastroju, gdy mu wyjawiłam drugą tożsamość Gerregy McClanahana. Claude też o tym
myślał. Mogłam się tego domyślić po tym w jaki sposób spoglądał na Jacka. Tych dwóch
lubiących się wzajemnie mężczyzn, było na najlepszej drodze by zostać dobrymi
przyjaciółmi, jakimi byłyśmy ja i Carrie, ale zawsze wiedziałam, że w Claudzie jest ta żyłka
dzikości, która Jacka więcej niż jeden raz doprowadziła do upadku. Powiedziałam:
–
Byłam z Jackiem każdej sekundy gdy usłyszeliśmy jak Cliff krzyczy.
–
Wierzę, Lily – powiedział Claude, pozornie łagodnym głosem – Ale wiem dlaczego
przyjechaliście tu jako pierwsi. Ten człowiek mógł wam przysporzyć wielu
kłopotów.
–
To dlatego Jack został wezwany – powiedziałam.
–
Co?
Opowiedziałam Claudowi i Alicii Stokes o anonimowym telefonie, który Jack odebrał w
biurze w Little Rock. Trudno było powiedzieć czy detektyw Stokes mi wierzyła czy nie, ale
założyłam, że Claude tak. Było by trochę głupio opowiadać takie historie, gdyby nie były
prawdziwe, odkąd zapisy rozmów Jacka można było sprawdzić. Stokes wydawała się
bardziej zainteresowana przesłuchaniem Cliffa Eggersa. Ktoś, kto szpiegował Tamsin nie
był, oczywiście, w łaskach Cliffa, ale on wydawał się nie wiedzieć, że policjant prowadził
podwójne życie. To była informacja, którą Claude zdawał się trzymać pod kapeluszem,
przynajmniej na razie. Wkrótce musiało to wyjść. Najczęściej pisarze nie są celebrytami, jak
gwiazdy filmowe, ale Banks był bardzo blisko osiągnięcia tego statusu.
Cliff mówił Alicii (po raz trzeci), że po prostu wyszedł wynieść dwa worki śmieci i
usłyszał jęk lub w każdym razie jakiś dźwięk, na tylnym podwórku, sąsiadującym z jego.
Ten dźwięk, oczywiście, zmusił go do sprawdzenie tego. Gdybym była przedmiotem tylu
zaciekłych ataków co Cliff i Tamsin, nie wiem czy byłabym taka szybka do sprawdzania,
kto hałasuje. Kiedy Cliff składał swoje wyjaśnienia, Tamsin wyszła z domu owinięta
szlafrokiem i z mokrymi włosami. Jej szlafrok i włosy wyglądały lekko absurdalnie gdy
przeszła przez tylne podwórko i stanęła pod parasolem. Przewidywalnie, rozsypała się,
kiedy się dowiedziała czemu wszyscy stoimy w deszczu. Stokes pokazała jej nóż,
zamknięty w plastikowej torbie.
–
Nigdy wcześniej go nie widziałam – powiedziała.
–
Czy znałaś oficera McClanahana? - zapytała Stokes twardo i zimno. Czy Stokes
jeszcze nie wiedziała o sekretnej tożsamości funkcjonariusza McClanahana? Chyba
nie.
–
Tak, rozmawialiśmy przez żywopłot. To, że policjant mieszkał tak blisko sprawiało,
że czułam się o wiele bezpieczniejsza! - powiedziała Tamsin, a ilość ironii uderzyła
mnie. Czułam jak wykrzywiają mi się usta i musiałam się odwrócić od grupy
skupionej na podwórku, składającej się w tej chwili z Alicii, Clauda, Cliffa, Tamsin i
policjanta, którego nie znałam. Stokes wysłała Tamsin by stanęła obok mnie, by
zrobić miejsce dla karawanu. Tamsin drżała.
–
To jest tak blisko mojego domu, Lily. Najpierw Saralynn ginie w moim biurze, a
teraz oficer McClanahan zostaje zabity tuż za moim domem. Muszę coś wymyślić,
żeby ochronić siebie, ale nie mogę nosić pistoletu. Nienawidzę ich.
–
Możesz dostać jakiś gaz pieprzowy w sprayu w sklepie Sneaky Pete w Little Rock –
powiedziałam – Jest na ulicy Fontella – powiedziałam jej jak tam dojechać.
Po całym deszczu, który spadł ostatnio, ciepło w nocy sprawiło, że atmosfera była niemal
nie do zniesienia. Im dłużej staliśmy w dusznej nocy, tym mniej byliśmy skłonni do
rozmowy. Czułam jak pot spływa mi po twarzy i cieknie zagłębieniem między biodrami.
Tęskniłam za klimatyzacją, prysznicem. Te małe rzeczy zaczęły przewyższać rangą te
znacznie bardziej ważne, jak to, że człowiek zmarł kilka metrów dalej, człowiek, którego
znałam. Zamknęłam oczy i oparłam się o ścianę domu, ale aluminiowy siding nadal był
nagrzany po gorącym dniu, więc wyprostowałam się z powrotem. Tamsin wyglądała jakby
odzyskała nad sobą kontrolę. Wyciągnęła grzebień z kieszeni i zaczęła rozczesywać włosy.
Odezwała się jeszcze tylko raz, zanim ja i Jack mogliśmy odejść. Powiedziała:
–
Nie wiem jak długo jeszcze wytrzymam, żyjąc w ten sposób. Ten... terroryzm... musi
się skończyć.
Skinęłam głową, ponieważ brak reakcji byłby nie do zniesienia, ale nie wiedziałam co
odpowiedzieć. To się nie skończy dopóki nie znajdą źródła. Jack podszedł do mnie i
wyciągnął rękę. Choć było niemal zbyt gorąco, nawet dla takiego kontaktu, chwyciłam ją i
kiwając do Tamsin, wróciliśmy do jego samochodu. Byliśmy zadowoleni wracając do
domu, biorąc błogi prysznic, zakładając czyste rzeczy, wyciągając się w chłodnym łóżku,
leżąc blisko siebie w klimatyzacji wystarczającej by było nam przyjemnie. Nie wiem co o
tym wszystkim myślał Jack, ale ja bardzo się cieszyłam, że Gerry McClanahan nie będzie
już pisał tej książki. Jack i ja znów mogliśmy prowadzić nasze życia, nim będąc narażeni.
Tamsin, przynajmniej na chwilę, nie była narażona na rozgłos, choć, jeśli kiedykolwiek
zostanie odkryte, kto ją prześladuje, pojawi się kilka artykułów prasowych na ten temat.
Ona i Cliff również na tym dobrze wyszli. Tylko Gibsonowi Banksowi i jego wydawcy
wyrządzono trwałą krzywdę.
Mogłam z tym żyć.
Rozdział 11
Następnego ranka pojechałam z Jackiem do Little Rock. Nie zniosłabym kolejnego
dnia siedząc w małym domu i nic nie robiąc. Musiałam obiecać Jackowi, że nie będę
wykonywać żadnych energicznych ruchów. Było ze mną absolutnie wszystko w porządku, a
ja byłam rozdrażniona, coraz bardziej, ciężarem jego opiekuńczości. Ponieważ wracałam do
obserwowania Beth Crider, łatwo było przysiąc, że ograniczę wysiłek. Zaczynałam
nienawidzić Beth Crider. Jack zakopał się w swoim biurze, żeby pozałatwiać formalności i
odpowiedzieć na telefony. Przygotowałam się do akcji i pojechałam ponownie do dzielnicy
Crider. Może powinniśmy kupić dom blisko niej? Może gdyby Jack pchał mój wózek w dół
ulicy (chyba chodzi o to, że się zestarzeją pilnując tej Crider – tłum.), ona by się pomyliła i
rzuciła laskę. Dziś będę przygotowana. Przywiozłam ręczny odkurzacz, różne rzeczy do
czyszczenia, wiadro plus kilka przyborów ze sklepu Sneaky Pete. Zaparkowałam przed
domem ze znakiem „Na sprzedaż” w ogródku, troje drzwi od Beth Crider i wysiadłam. Po
tym jak wszystko poustawiałam, zaczęłam pracę. Po krótkim czasie pot ciekł mi po twarzy.
Walczyłam z ochotą zdjęcia butów i skarpetek. Samochód Jacka nigdy nie był myty wolniej
i dokładniej. Kiedy potrzebowałam wody, brałam ją z zewnętrznego kranu. Miałam
szczęście, że woda nie była odłączona, ponieważ musiałam kilkakrotnie napełniać wiadro.
Kiedy Crider wyszła przez swoje frontowe drzwi z kopertą w ręku, otrzymałam swoją
nagrodę. Nie trzeba było być geniuszem, by wiedzieć, że zamierzała włożyć kilka listów do
wysłania, do swojej skrzynki pocztowej. W tej okolicy były one postawione na końcach
podjazdów. Siedząc plecami do niej, na siedzeniu pasażera, obserwowałam ją w lusterku
wstecznym, polerując je środkiem do czyszczenia szkła. Sięgnęłam by włączyć kamerę,
którą miałam ustawioną, naładowaną i gotową. Była włożona w pluszową pandę. Była
podparta i ustawiona tak, by kamera obejmowała tylko ten obszar, ponieważ Beth wysyła
swoje listy zazwyczaj w tym czasie. Wsunęła listy do skrzynki, zamknęła ją i podniosła
czerwoną chorągiewkę. Potem zawahała się i widziałam, że patrzy na ziemię.
–
Dawaj, suko – wyszeptałam, polerując lusterko po raz drugi – Schyl się po to.
Spojrzała w tę i z powrotem, w górę i w dół ulicy. Byłam jedyną osoba na ulicy, do tego
odwróconą plecami. Wtedy przykucnęła, giętka jak tylko chciała, by podnieść banknot
dziesięciodolarowy, poszarpany i przyklejony obok krawężnika. Podrzuciłam go przez
okno, jadąc w dół ulicy. Miałam nadzieję, że to będzie wyglądać tak, jakby poranna bryza
wywiała niektóre śmieci z samochodu i zostawiła na jej podwórku. Beth Crider
wyprostowała się i ruszyła z powrotem do domu. Przypomniała sobie by wznowić swój
chód, kiedy była pięć kroków od schodów. Wiedziałam, że kamera wyłapie przejście z trybu
krzepkiego na rehabilitacyjny. Roześmiałam się wewnątrz siebie. Samochód Jacka,
natomiast, był już czysty.
Spojrzał w górę, kiedy weszłam do jego biura, robiąc małe przejście z biznesmena i
detektywa w mojego kochanka. Pandę miałam schowaną pod pachą.
–
Zrobiłam to – powiedziałam, wiedząc, że brzmiałam dumnie, ale nie byłam w stanie
pozbyć się tego z głosu.
–
Tak! - wystrzelił w górę i mnie przytulił – Zobaczmy!
Razem obejrzeliśmy film o pokusie Beth Crider.
–
Więc, co teraz będzie? - zapytałam.
–
Teraz, United Warehouse, zwróci się do Beth Crider i poprosi ją o obniżenie
roszczenia, a ona prawdopodobnie to zaakceptuje. United da jej trochę gotówki, ona
podpisze jakieś papiery i to będzie na tyle.
–
Nie będę jej ścigać?
–
Trzymanie się z dala od sądów oszczędza czas, pieniądze i rozgłos.
–
Ale ona oszukuje.
–
Oszczędność czasu i pieniędzy jest ważniejsza niż dochodzenie roszczeń w biznesie.
Poza wyjątkowymi okolicznościami, kiedy publiczne ukaranie odpędza innych ludzi,
mogących sprawiać kłopoty.
Już nie byłam tak szczęśliwa.
–
To nie w porządku – powiedziałam, nie dbając o to, że brzmiałam ponuro.
–
Nie dąsaj się, Lily. Zrobiłaś kawał dobrej roboty.
–
Dąsaj?
–
Twoja dolna warga unosi się, oczy masz zmrużone, ręce zaciśnięte w pięści i
kołyszesz się na stopach. Wyglądasz, jakbyś właśnie dowiedziała się prawdy o
Świętym Mikołaju. To właśnie nazywam dąsaniem.
–
Więc, czy United Warehouse dużo ci za to zapłaci? - zapytałam, zmieniając układ
warg, rozluźniając pięści i otwierając szeroko oczy.
–
Zapłacą. Dostaniesz procent, jak każdy stażysta.
Poczułam głęboką ulgę. Teraz poczułam się lepiej myśląc o moim porzuceniu pracy
sprzątaczki.
–
Chodźmy na lunch – powiedział Jack. Wyłączył komputer, po zapisaniu wyników
pracy – Spotkamy się z Royem i ciotką Betty.
Starałam się cieszyć z lunchu z przyjaciółmi Jacka, ale ja po prostu nie znałam dwóch
starszych detektywów na tyle dobrze, aby odczuwać osobistą przyjemność z przebywania w
ich towarzystwie. Spotkałam ich oboje wcześniej i rozmawiałam z nimi kilka razy przez
telefon. Kiedy prowadzono nas do ich stolika w restauracji Cracker Barrel (ulubionej Roya),
pierwszą dostrzegłam ciotkę Betty. Z jej blaknącymi, brązowymi włosami, ładnym
garniturem i praktycznymi butami, Elizabeth Fry, wyglądała jak lubiona ciotka każdego z
nas. Miała ten rodzaj pomarszczonej, dobrze wychowanej, uprzejmej twarzy, która wzbudza
powszechne zaufanie. Jack mi powiedział, że Betty była jednym z najlepszych detektywów
na południowym wschodzie. W tej chwili Betty opowiadała Royowi jakąś historię, która go
rozśmieszyła. Roy nie uśmiechał się za dużo, szczególnie od czasu zawału. Mimo, że miał
poczucie humoru, to bardziej skłaniało się ono do makabry. Kiedy usiadłam naprzeciwko
niego, mogłam mu spojrzeć w oczy. Nie był wysoki.
–
Hej – powiedziałam.
Betty pochyliła się, by pogłaskać mnie po ręce, a Roy spojrzał wzrokiem skazańca.
–
Hej, kochanie, dobrze się czujesz? - sięgnął swoją krótką ręką i poklepał miejsce,
które Betty pogłaskała.
–
Thelmie i mnie jest bardzo przykro.
Thelma była żoną Roya, której był oddany. Oczywiście, Jack powiedział im o poronieniu.
Powinnam się tego spodziewać.
–
Czuję się dużo lepiej – powiedziałam, bardzo się starając nie brzmieć zimno i
sztywno. Zawaliłam. Zauważyłam, że Roy i ciotka Betty wymienili spojrzenia.
Wymiana prywatnych doświadczeń, nawet z bliskimi przyjaciółmi, w miejscach
publicznych, była nie dla mnie, nawet jeśli wiedziałam, że jestem niesympatyczna.
Bardzo się wysiliłam.
–
Przepraszam, trudno mi o tym mówić.
To było bardziej prawdziwe, niż zdawałam sobie z tego sprawę, ponieważ poczułam łzy w
oczach. Chwyciłam menu i próbowałam się na nim skupić. Uparcie rozmywało się.
–
Lily przyłapała Beth Crider dziś rano – powiedział Jack. Wiedziałam, że to była
zmiana tematu i po wszystkich wykrzyknikach zauważyłam, że był zadowolony z
tego. Po minucie lub dwóch doszłam do siebie i byłam w stanie wyglądać przyjaźnie,
tylko tyle. Siedziałam tyłem do wejścia więc nie wiedziałam co sprawiło, że Roy
zesztywniał i wyglądał na wściekłego przez chwilę lub dwie, po tym jak złożyliśmy
zamówienia.
–
Cholera – powiedział pod nosem, a jego oczy śmigały z mojej twarzy na Jacka i z
powrotem.
–
Nadchodzą kłopoty. - powiedział troszkę głośniej.
–
Kto tam jest? - powiedział Jak tak, jakby bał się, że już zna odpowiedź.
–
Ona – Powiedziała ciotka Betty, sugestywnym głosem.
–
Dlaczego, to jest stół prywatnych detektywów, nieprawdaż? – powiedział za mną
głos młodej kobiety, z południowym akcentem, tak ciężkim, że można go było użyć
do posmarowania bułki jak masłem.
–
A niech mnie! Nie zostałam zaproszona. A kogo my tu mamy, na moim starym
miejscu?
Beżowy, dobrze skrojony kostium, drgnął za mną i spojrzałam w górę, by zobaczyć piękną
kobietę, może kilka lat starszą ode mnie, stojącą przy stole. Patrzyła na mnie z fałszywą
radością. Idealny makijaż, miodowe ramiona i potargane włosy, zostały zaprojektowane tak,
by odwrócić uwagę od nosa, który był trochę za długi i ust, które były trochę za małe.
–
Jesteś po prostu zbyt kosztowna – powiedział elegancki przybysz. Nikt nigdy nie
nazwał mnie kosztowną, nawet moi rodzice.
–
Pozwól, że się przedstawię, ponieważ wydaje mi się, że Jack stracił język, swój
wspaniały język – mrugnęła do mnie szelmowsko.
No, no, no, nie odważyłam się spojrzeć na Jacka. Wahałam się pomiędzy rozbawieniem a
gniewem. Roy powiedział:
–
Lindsey, to jest Lily, Lily, Lindsey Wilkerson.
Skinęłam głową, nie wyciągając ręki. Gdybym to zrobiła, mogłabym stracić kilka palców.
Nie często spotykasz ludzi, którzy rozsiewają wokół nieprzyjazne emocje w ten sposób.
Pokazywanie rąk, tak przystępnie, było wielkim błędem.
–
Droga stara Betty. Jak się masz? - zapytała Lindsey.
–
Dobrze, dziękuję – powiedziała „droga stara Betty” głosem wyblakłym jak stara
farba.
–
Słyszałam, że pracujesz na własna rękę.
–
Płace za wynajem – powiedziała Lindsey od niechcenia. Miała przy sobie skórzaną
torebkę, która kosztowała więcej niż dwa moje zestawy ubrań, które w większości
były z Wall - Martu. Jej piękne buty miały dwucalowe obcasy i zastanawiałam się jak
w nich chodziła.
–
Lily, jak ci się podoba praca pod Jackiem?
Wzruszyłam ramionami. Była subtelna jak grzechotnik.
–
Ty uważaj, Lily, Jack ma reputację, że nieźle się wygłupia ze swoimi
współpracownikami – ostrzegła mnie Lindsey z udawanym niepokojem – Wtedy po
prostu pozostawia ich wzburzonych i słabych.
–
Dzięki za radę – powiedziałam łagodnym głosem. Czułam jak Jack zrelaksował się,
przedwcześnie.
–
Gdzie on cię znalazł? - powiedziała. Jej południowy akcent zaczął drażnić moje
nerwy. „Ty” wychodzi „te”, a „gdzie” było obrzydliwie blisko „gdzia”. Nie w tej
samej piaskownicy co ciebie, było moja pierwszą, odrzuconą odpowiedzią.
Rozważyłam opcję nie odpowiadania w ogóle. Spojrzałam jej w oczy. Zaczęła
przestępować z nogi na nogę i jej złośliwy uśmiech zniknął, ale zebrała się i byłam
gotowa się założyć, że pojawi się znowu.
–
Jack – powiedziała, pochylając się nad stołem, tuż przede mną. - Muszę do ciebie
przyjść i zabrać kilka rzeczy, które zostawiłam.
Jej gardło było wyeksponowane, tuż przede mną. Czułam jak moje palce zaciskają się na
nożu, który trzymałam. W tym czasie, część mojego mózgu, która nie straciła nad sobą
panowania, mówiła mi, że to nie w porządku zranić kogoś tylko dlatego, że jest starą suką.
–
Nie sądzę żebym miał coś twojego – powiedział Jack. Kątem oka widziałam, jak
zaciska ręce na krawędzi stołu – Nie mieszkam już w tamtym mieszkaniu.
Nie wiedziała o tym.
–
Gdzie się przeniosłeś?
–
Też jesteś detektywem? - zapytałam.
–
Dlaczego.. tak, kochanie, oczywiście, jestem – wyprostowała się i wiedziałam, że jest
to dobry moment by spojrzeć na jej imponujący rozmiar miseczki.
–
Wtedy mogłabyś się dowiedzieć – jak również tego, że się pobraliśmy.
–
Słuchaj, suko... - pochyliła się do przodu do mnie, wyciągając palec wskazujący.
Ludzie wokół nas przestali jeść i słuchali.
Moja ręka wystrzeliła w górę, jak strzała. Chwyciłam ją za rękę i wbiłam kciuk pomiędzy
jej kciuk i palec wskazujący. Krzyknęła z bólu.
–
Puść mnie – syknęła. Nacisnęłam mocniej i puściłam. Łzy napłynęły jej do oczu,
stała tam i pocierała rękę, aż zrozumiała, że stała się śmieszna, a potem zrobiła
jedyną rzecz jaka była do zrobienia, wyszła. Ciocia Betty i Roy od razu zaczęli
mówić o czymś innym, inni ludzie wrócili do swoich spraw, pozostawiając mnie i
Jacka w jakimś kokonie. Podniosłam łyżeczkę z długą rączką i zaczęłam mieszać
mrożoną herbatę. Była za słaba. Lubię coś więcej niż kolorowa woda.
–
Uh, Lily – zaczął Jack – Słuchaj, ja...
Zrobiłam zamaszysty ruch ręką...
–
Było, minęło.
–
Ale ona nie miała na myśli...
–
Było, minęło.
Później, kiedy ja i ciotka Betty rozmawiałyśmy o jakimś głośnym wyroku sądu, usłyszałam,
jak Roy zapytał Jacka czy naprawdę miałam na myśli, że nigdy więcej nie będziemy
rozmawiać o Lindsey.
–
Oczywiście – głos Jacka oscylował pomiędzy rozbawieniem a smutkiem.
–
To jest kobieta jedna na milion – powiedział Roy – Nie robi zamieszania o każdy
drobiazg.
–
Ty to powiedziałeś – Jack nie brzmiał na całkowicie zachwyconego.
Później, kiedy zjedliśmy, zapłaciliśmy i wróciliśmy do samochodu Jacka, okazało się, że na
lakierze widnieje długa rysa w dół. Spojrzałam na Jacka i uniosłam brwi.
–
Domyślam się, że to ona – powiedział – Mściwość to jej drugie imię. Lindsey
Mściwa Wilkerson.
–
Skończy na tym?
–
Nie – w końcu spojrzał mi w oczy – Jeśli Betty i Roya by tam nie było, być może, ale
ona jest dumna i dba o takie rzeczy w obecności świadków.
–
Jeżeli coś zrobi – powiedziałam – Pożałuje tego.
Jack rzucił mi spojrzenie, ale w końcu niepokój na jego twarzy zastąpił uśmiech.
–
Nie mam co do tego wątpliwości - odpowiedział poczym pojechaliśmy z powrotem
do biura. Segregował i sprzątał. Dał mi kolejne zadanie, przy komputerze oraz
wykład do przeczytania, o procedurach rozliczeniowych. Jako pewnego rodzaju
uczta dla Jacka, w naszej drodze powrotnej do Shakespeare, zatrzymaliśmy się w
Sneaky Pete, jednym z ulubionych przedsiębiorstw Jacka. Jack chciał powiedzieć
petowi o sukcesie pandy z kamerą. Jak to często bywa, sklep był pusty od klientów,
ale pełny towarów. Większość dochodów sklepu pochodziła ze sprzedaży wysokiej
jakości kamer i systemów bezpieczeństwa dla domów, ale Pete Blanchard założył
sklep z pomysłem, że będzie tam można kupić wszelkiego rodzaju drogie urządzenia
nadzorujące.
Pete Blanchard nie wyrobił sobie jeszcze o mnie zdania, a i ja nie wiedziałam co o nim
myśleć, więc nasze rozmowy były zazwyczaj niepewne i pośrednie. Przeważnie cieszyłam
się jak Jack lawirował między półkami i dobrze się bawił, ale Pete czuł, że jego
obowiązkiem jest zabawiać mnie, gdy Jack robił zakupy. Fakt, że Jack rzadko coś kupował,
nie wydawał się przejmować Pete. Znał Jacka od kilku lat i lubił go. Za każdym razem gdy
go widziałam, Pete miał na sobie ten sam rodzaj ubrania. Nosił koszulkę polo, spodnie
khaki i adidasy. Wydawał się mieć kilka wersji tego stroju, ale jemu się podobało i to było
to, co nosił. A ja to szanowałam. Były policjant, Pete, miał zapewne problemy z
dopasowaniem się do radiowozu, miał jakieś metr dziewięćdziesiąt pięć. Miał siwe włosy i
wąsy, ale jego skóra w kolorze toffi miała tylko kilka zmarszczek, więc nie mogłam zgadnąć
ile miał lat. Tego szczególnego popołudnia w sklepie pracował syn Pete. Uczył się w
collegu i zarabiał gdzie mógł. Washington Blanchard uważał się za mądrzejszego niż jego
ojciec i znacznie bardziej wyrafinowanego. Jack powiedział mi kiedyś, że Wash, jak
mówiono na tego młodego człowieka, uczy się dobrze, ale zbyt długo. Jeżeli tak dalej
pójdzie, ktoś mu umyje usta skarpetką, co nie byłoby pożądanym widokiem, jak powiedział
mi błysk w oku Jacka.
Chociaż nie było to zapisane w moim kalendarzu, najwidoczniej dzisiejszy dzień był
wyznaczony jako Dzień Walczących z Lily. Większość z mężczyzn odstraszam. Nie wydaję
im się, nie wiem, kobieca lub coś. Zwłaszcza, jeśli wiedzą co mi się przydarzyło. Mała
część mężczyzn, tych którzy byli jacyś ześwirowani, uruchamiali przy mnie tego świra.
Wash Blanchard był członkiem tej małej grupy. Kiedy Pete pokazywał Jackowi okulary,
którymi można było robić zdjęcia, Wash zapytał mnie kim był kobieta zamordowana w
biurze Tamsin. Ta śmierć znalazła się w prasie w Little Rock głównie ze względu na jej
dziwne okoliczności. Little Rock jako całość, starało się zapomnieć, że jest jeszcze w tym
stanie coś na południe od niego. Nie sprawdziłam rano, czy śmierć Gerrego McClanahana
pojawiła się w prasie, ale pomyślałam, że nie, ponieważ to zdarzyło się tak późno. W
każdym razie Wash nie podniósł tematu, więc tym bardziej ja tego nie zrobiłam. Wash
chciał wiedzieć czy znałam ofiarę morderstwa, znalezioną w Centrum Zdrowia.
–
Nie.
–
Nie może być wielu kobiet w Shakespeare, Lily.
–
Nie znałam jej.
–
Zastanawiałem się co ona robiła w tym budynku. Gazety nie wyjaśniły tego.
–
Szła na spotkanie grupy wsparcia.
Wash był zdumiony. Powiedział:
–
Skąd o tym wiesz?
Wzruszyłam ramionami, ale nic nie powiedziałam.
–
Widziałaś ją? - zapytał. Wash miał bezmyślne pragnienie biernego słuchania o krwi i
śmierci. Jeśli kiedyś zdarzy mu się zobaczyć to z bliska, straci je migiem.
–
Tak.
–
Jak wyglądała? Naprawdę była przybita?
Spojrzałam tęsknie na drzwi.
–
Nie mów do mnie więcej – powiedziałam. Zaczęłam oglądać stojak z aparatami,
takimi, które potrafią wszystko po naciśnięciu jednego przycisku. To był rodzaj
aparatu dla mnie. Podobało mi się fotografowanie jako pomoc w pamięci i jako
sztuka, ale nie byłam zainteresowana by się tym zajmować.
–
Bo jestem czarny, tak? - znów był przede mną, zdecydowany by mi przeszkadzać.
Czasami ludzie nie rozumieją angielskiego.
–
To nie ma nic wspólnego z twoją skórą, tylko z twoim nieprzyjemnym charakterem –
powiedziałam, trzymając głoś pod kontrolą, ale z ciągle rosnącym ciśnieniem. Wielki
Pete wtrącił się. Czułam za sobą obecność Jacka.
–
Coś tutaj nie tak? - Pete starał się brzmieć spokojnie.
–
Ona traktuje mnie jak śmiecia, ignoruje mnie i przezywa – powiedział Wash, ale jego
głos nie był tak pełny sprawiedliwego gniewu, jak mógłby być.
–
Nie wyobrażam sobie jak Lily to robi – powiedział Pete.
Wyjaśnianie. Ludzie zawsze chcą wyjaśniać. Pragnęłam wyjść bez słowa, ale było to jedno
z ulubionych miejsc Jacka.
–
Nie interesuje mnie opowiadanie o miejscu zbrodni, ani o tym jak ta kobieta zmarła.
Ta, która zginęła w Shakespeare.
Pete spojrzał na syna.
–
Wash, chcesz porozmawiać o trupach, to przypomnij mi, żebym pokazał ci kilka
zdjęć tego, co widziałem w Wietnamie.
–
Masz zdjęcia, tato? - Wash brzmiał na zaskoczonego i szczęśliwego.
–
Wybaczcie nam, Jack, Lily. Wash i ja mamy kilka rzeczy do omówienia.
Jack i ja wyszliśmy pospiesznie. Starałam się pojąć, czy powinnam przeprosić Jacka, ale
bez względu na to, z której strony by nie patrzeć, ta mała wpadka, nie była moją winą.
Jednakże Jack się nie odzywał i zastanawiałam się czy był zły.
- To naprawdę dziwaczne, nieprawdaż? – powiedział nagle Jack – Myślisz, że mili ludzie,
tacy jak Pete i Marietta, jego żona, mogliby przekazać takie dobre geny swoim dzieciom i
nic nie powinno pójść źle. A potem, spójrz na Washa. Musi się uczyć każdej rzeczy raz za
razem, rzeczy, których nawet nie powinien się uczyć. Rzeczy, które powinien wiedzieć...
instynktownie.
Dokąd ta rozmowa prowadziła? Podążyłam na chwilę za tym tokiem myślenia. Genetyka.
Dzieci okazywały się być inne niż ich rodzice. Okay.
–
Chcesz mieć dziecko Jack? - Unikaliśmy tej rozmowy odkąd straciłam dziecko.
–
W żaden sposób, Lily, nie wiem – oczywistym było, że tylko czekał, aż ja zacznę ten
temat.
–
Jeśli utrzymała byś dziecko, jeśli wszystko poszłoby dobrze, byłbym dumny, mając z
tobą dziecko. Kiedy dziecko... - zawahał się.
–
Straciliśmy – dodałam.
–
Kiedy straciliśmy dziecko, myślę, że wiesz jak mnie to zasmuciło. Następnego dnia,
może poczułem też małą ulgę. Jakie to by wprowadziło zmiany w naszym życiu, co?
Skinęłam, kiedy się odwrócił by sprawdzić moją reakcję.
–
Możesz mi powiedzieć jak się czujesz? - zapytał.
–
Tak jak ty.
–
Żadnych kombinacji?
–
Zaskoczyło mnie, że płakałeś. To sprawiło, że bardziej cię kocham.
Jeśli zamierzaliśmy coś powiedzieć, to dlaczego by nie powiedzieć wszystkiego.
–
Nienawidzę patrzeć jak jesteś słaba i krwawisz. Wystraszyło mnie to śmiertelnie. No
i z radością byłbym ojcem naszego dziecka.
–
Czy kiedykolwiek chciałeś być ojcem dziecka Lindsey Wilkerson? - zapytałam,
utrzymując pokerową twarz. Zrobiłam unik przed ręka Jacka, kiedy machnęła w
moją stronę, bo byłam na to przygotowana.
–
Najlepszy na świecie argument na kontrolowanie urodzin – powiedział.
Nie roześmiałam się, ale uśmiechnęłam. Wyłapał to kątem oka i uśmiechnął się do mnie w
ten niegodziwy sposób, który tak kochałam.
***
Tamsin i Cliff przyszli tego wieczoru. Zadzwonili najpierw, a ja powiedziałam, że w
porządku, ale nie powinnam była. Naprawdę nie chciałam ich widzieć, nie chciałam słuchać
o skumulowanych kłopotach Tamsin, ale ona mi pomogła, więc byłam zobligowana by
pomóc jej. Było to jarzmo, prawie nie do zniesienia. Nakazałam sobie, by nigdy więcej nie
prosić o pomoc. Powinnam się wstydzić mojego niechętnego podejścia. Może nawet troszkę
się wstydziłam, ale przebywanie teraz w pobliżu Tamsin było ryzykowne.
–
Jak się czujesz? - pytanie Tamsin wydawało się być powierzchowne, zwłaszcza,
kiedy nawet na mnie nie spojrzała by wysłuchać odpowiedzi.
–
W porządku, a ty i Cliff? - wskazałam im krzesła i zaproponowałam coś do picia, jak
należało zrobić. Jack zaproponował Cliffowi napój, a Tamsin zignorowała temat.
–
Możesz sobie wyobrazić jakie to dziwne, znalezienie tego policjanta, który tak
naprawdę był słynnym pisarzem? – powiedziała mi Tamsin.
Skinęłam. Mogła sobie wyobrazić.
–
I wtedy przypomniałam sobie też tę kobietę, Detektyw Stokes.
Jack przeszedł koło mojego ramienia by wręczyć Cliffowi napój.
–
I Lily, chcę wiedzieć dlaczego ja?
Nie mogłam uwierzyć, że dobrze słyszałam. Tamsin Lynd, ze wszystkich ludzi, pytała,
bezspornie. Czy to było coś, przez co przechodziły niektóre ofiary, bez względu jak
otwarcie i sprytnie były represjonowane? To nie mogła być prawda. I dlaczego zdecydowała
się porozmawiać o tym ze mną? Bo byłam Superofiarą? Myślałam przez chwilę, ale
zdecydowałam, że nie mam innego wyjścia niż porozmawiać o tym z Tamsin.
–
Dlaczego jesteś inna? - zapytałam ją.
–
Co masz na myśli?
–
A czy możesz nam zadawać to pytanie na zajęciach grupowych?
Zaczerwieniła się.
–
Rozumiem co masz na myśli.
–
Myślisz, że jesteś od nas lepsza, bo jesteś prześladowana,a nie zgwałcona?
Cliff spojrzał przerażony i zdenerwowany, po czym machnął ręką jakby chciał mi
zasygnalizować, żebym zwróciła na niego uwagę, ale posłałam mu tłumiące spojrzenie.
Tamsin stawiła mu opór, Jack również był w pokoju, ale to była rozmowa między mną i nią.
–
Oh, Lily, nienawidzę tak na siebie patrzeć – Tamsin była teraz naprawdę
zdenerwowana. Ale to było zdenerwowanie w bardziej inteligentny sposób.
–
Dlaczego nie ty, Tamsin? Co czyni cię lepszą lub nie do ruszenia?
–
Teraz rozumiem – odetchnęła – Załapałam. Ale wydaje mi się, że myślałam, że nie
dlatego, że jestem lepsza, tylko, że nie jestem. Jestem za gruba, w średnim wieku,
mam pospolitą i mało płatną pracę. Nie ma we mnie nic wybitnego. Czym
przyciągam osobę, która jest tak zdeterminowana?
–
Jesteś bardzo wyjątkowa, kochanie – powiedział Cliff, desperacko gorliwym głosem
– jesteś najbardziej słodką, łagodną, miłą...
–
Oh, Cliff – twarz Tamsin promieniowała wdzięcznością, ale i zrezygnowaniem.
–
Jesteś jedynym, który w to wierzy – dodała z lekkim uśmiechem.
Nie miałam zamiaru siedzieć i kąpać Tamsin w komplementach. W sumie miała rację.
Lubiłam ją, trochę, doceniałam ją, ale w Tamsin Lynd nie było nic nadzwyczajnego, jak dla
mnie... poza byciem ofiarą.
–
Właśnie zostałaś złapana przez Pazur – to było najlepsze wytłumaczenie, jakie
mogłam wymyślić.
–
Pazur?
–
Wiesz, ta gra, która stoi przy wejściu do Wall – Marta? Ta, do której wrzucasz
monetę, a metalowy pazur obniża się do pudełka z pluszowymi misiami i może
złapie, a może nie. To jest Pazur.
–
Lily! - Tamsin spojrzała na mnie z dziwaczną, żartobliwą ekspresją – To jest
najbardziej depresyjna filozofia o jakiej słyszałam.
Wzruszyłam ramionami. Nie miałam efektu Pollyanny (efekt Pollyanny – skłonność do
szukania we wszystkim pozytywów – tłum.)
–
Pazur cię złapał, Tamsin, więc ty masz prześladowcę, a Janet nie, mnie zgwałcono,
ciebie nie, Saralynn zamordowano, Carlę nie, pazur ją ominął.
–
Więc nie wierzysz, że boży plan rządzi światem?
Roześmiałam się. Jakiś plan, tak.
–
Nie wierzysz, że większość ludzi rodząc się, jest dobrych?
–
Nie – Po prawdzie, wiedziałam, że niektórzy ludzie wierzyli w to, co jest całkowicie
niewytłumaczalne.
Tamsin spojrzała naprawdę przerażona.
–
Nie wierzysz, że dostajemy tylko tyle ile jesteśmy w stanie unieść?
–
Oczywiście, że nie.
Spróbowała jeszcze raz.
–
Czy wierzysz w ewentualne ukaranie złoczyńców?
Wzruszyłam ramionami.
–
Więc jak dajesz radę żyć? - Tamsin była smutna, ale nie tak osobiście smutna, jak
była wcześniej.
–
Jak daję radę żyć? Z dnia na dzień, jak wszyscy. Kilka lat temu żyłam z godziny na
godzinę. Przez jakiś czas z minuty na minutę.
–
Po co?
Cliff wyglądał jakby chciał być wszędzie, tylko nie tutaj. Ale zauważyłam, że Jack pochylił
się do przodu by słyszeć co mówię.
–
Najpierw, chciałam zabić... tych, którzy mnie zaatakowali – ostrożnie dobierałam
słowa. Byłam tak szczera, jak potrafiłam – Nie potrafiłam też dodać moim rodzicom
więcej nieszczęścia, umierając, ponieważ często myślałam o samobójstwie. Nigdy
więcej strachu, nigdy więcej blizn, nigdy więcej rozpamiętywania.
–
Ale po czasie, zaczęłam się bardziej angażować w życie, w staranie się, by znaleźć
sposób na to by przetrwać dni, jeśli nie noce, produktywnie, zrobić wzór działania,
by przetrwać – wzięłam łyk z mojej szklanki z wodą.
–
Czy myślisz, że to jest to, co powinnam zrobić?
–
Nie wiem co powinnaś zrobić – powiedziałam, zdumiona, że ktoś mnie pyta o radę -
Musisz się tego dowiedzieć. Zawodowo doradzasz ludziom, jak powinni sobie
radzić. Wydaje mi się, że to nie pomaga ci teraz.
–
Nie – powiedziała głosem delikatnym i zmęczonym – Teraz nie pomaga.
Tylko częściowo dałam jej radę, tylko filozofię, którą pielęgnowałam.
–
Musisz żyć dobrze, by pokonać tego, kto ci to robi – powiedziałam – Nie możesz
pozwolić mu wygrać.
–
Czy to jest sedno życia, by nie pozwolić mu wygrać? A co ze mną? Kiedy będę żyć
dla samej siebie?
–
Żyjesz dla siebie, całkowicie - powiedziałam jej. Wstałam by wyszła.
–
Myślałam, że wszystkich ludzi, którzy znają odpowiedź, będziesz miała więcej
współczucia.
–
Rzecz w tym, że to nie robi żadnej różnicy – spojrzałam Tamsin prosto w oczy – Nie
ma znaczenia ile współczucia mam dla ciebie, to cię nie wyleczy szybciej lub
wolniej. Nie jesteś ofiarą kosmicznej równowagi. Jest nas miliony. To nie umniejsza
twojej osobistej walki. To tylko powiększa twoją wiedzę o bólu na świecie.
–
Myślę – powiedziała Tamsin, kiedy ona i Cliff podeszli do drzwi – że powinnam była
zostać w domu.
–
To zależy od tego, czego chcesz – zamknęłam za nimi drzwi. Widziałam twarz Jacka.
–
Co? - zapytałam, krótko i szybko.
–
Lily, czy nie uważasz, że mogłabyś troszkę bardziej...
–
Wrażliwa, uczuciowa, ciepła?
–
Cóż... tak.
–
Powiedziałam jej dokładnie tak, jak jest, Jack. Miałam lata na to, by o tym myśleć.
Nie wiem dlaczego ludziom się wydaje, że są zawsze bezpieczni.
Jack uniósł brwi w zapytaniu.
–
Pomyśl o tym – powiedziałam – Nikt nie oczekiwał, że będzie bezpieczny, aż do tego
wieku, jeśli poczytasz książki historyczne. Pomyśl o tysiącach lat wcześniej, latach
bez przepisów prawa, rządzonych mieczem. Żadnego powszechnego systemu
sprawiedliwości czy szczepionek przeciwko chorobom. Lordowie swobodnie zabijali
mężów, mężowie swobodnie gwałcili i zabijali żony. Porody często kończyły się
śmiercią. Żadnych antybiotyków. Tylko tu i teraz kobiety są wychowywane w
wierze, że są bezpieczne, a to jest fałsz. To nie prawda. To paraliżuje nasze poczucie
zagrożenia, które ratuje nam życia.
Jack spojrzał oszołomiony.
–
Dlaczego nigdy mi nie powiedziałaś, że tak się czujesz?
–
Po prostu nigdy o tym nie rozmawialiśmy.
–
Jak możesz nawet dzielić ze mną łóżko, jeśli tak bardzo nienawidzisz mężczyzn?
–
Nie nienawidzę mężczyzn, Jack – tylko niektórych z nich, resztą pogardzam – po
prostu nie wierzę... nie, pozwól, że odwrócę to w druga stronę. Wierzę, że kobiety
powinny być bardziej ostrożne.
To był najłagodniejszy sposób, w jaki mogłam to ująć. Jack otworzył usta by coś
powiedzieć, ale podniosłam rękę by go zablokować.
–
Wiem, że to nie w porządku, ale powiedziałam tak dużo jak mogłam, jak na jeden
wieczór. Czuję się jakbym wyciągnęła sobie wnętrzności do wglądu. Możemy odtąd
być cicho? Jeśli będziesz chciał, możemy porozmawiać jutro.
–
Tak, to by było okay – powiedział Jack. Wyglądał na trochę oszołomionego – Jesteś
pewna, że chcesz dziś dzielić ze mną łóżko?
–
Chcę cię w moim łóżku każdej nocy – powiedziałam, zmuszając się do ujawnienia
jeszcze jednego kawałka prawdy. Po raz pierwszy od mojego poronienia, tej nocy
dałam mu dowód tej prawdy. Po długiej, słodkiej chwili, spaliśmy tej nocy plecy w
plecy, czułam komfort jego ciepłej skóry, przez cienki materiał mojej nocnej koszuli.
Nie czułam by odwrócił się ode mnie, kiedy nasze plecy się stykały, po prostu
byliśmy połączeni w specjalny sposób. Leżałam rozbudzona, rozmyślając, dłużej niż
lubiłam. Odkąd byłam na fali prawdy, musiałam przemyśleć to, czego nie
powiedziałam Tamsin i czego nie powiedziałabym nikomu innemu na świecie. Moje
zdrowienie przyspieszyło kiedy zakochałam się w Jacku. Miłość też osłabia, sprawia,
że jest się wrażliwym, ale siła, moc miłości... nadal mnie zdumiewały, kiedy o nich
myślałam. Umarłabym za niego, pozwoliłabym się zranić, oddałabym wszystko co
mam za jego szczęście, ale pewna część mnie nie mogłaby się dla niego zmienić.
Były to cechy i postawy wymagane dla mojego przetrwania. Wiedza o tym
pozostawiała mnie z niespokojnym uczuciem, że pewnego dnia będę musiała w pełni
stawić temu czoła, bardziej szczegółowo. To sprawiało, że cierpiałam. W czasie snu
Jack oddychał trochę ciężko, tak jak często to robił gdy zaskoczyłam go podczas
seksu. Był to dźwięk nieskończenie pocieszający dla mnie. Słuchając go, zasnęłam.
Rozdział 12
Następnego ranka obudziłam się z oczyszczonym umysłem i zrelaksowana. Zanim
Jack wyszedł na spotkanie z klientem w Benton, porozciągałam się trochę i wykonałam
kilka łagodnych ćwiczeń, które dobrze mi zrobiły. Po tym wszystkim, gdy ogólnie czułam
się lepiej, zmieniłam pościel, ciesząc się czystym gładkim perkalem. Telefon zadzwonił,
gdy akurat zastanawiałam się co zrobić następnego.
–
Mówi Dani Weingarten – zaanonsowała się dzwoniąca. Potem nastała cisza.
–
Tak? - powiedziałam wreszcie.
–
Dani Weingarten, pisarka sensacyjna – powiedział głos, niezbyt formalnie.
–
Tak? - Czytam bardzo mało fikcji, więc jej nazwisko nie było dla mnie zbyt
ekscytującym faktem, którego dzwoniąca nie wydawała się być świadoma.
–
Jestem narzeczoną Gerrego McClanahana – powiedziała w drodze wyjaśnienia.
–
Okay – prędzej czy później dojdzie do sedna.
–
Przylatuję jutro z Florydy, by zająć się ciałem Gerrego i zabrać je z powrotem do
Corinth w Ohio... jego rodzinnego miasta – dotychczas, Dani Weingarten, nie
przekazała mi ani skrawka informacji, które by mnie interesowały. Potem była długa
pauza.
–
Słyszysz mnie? - zapytała, sprawdzając.
–
Nie wiedziałam, że to wymaga odpowiedzi.
Kolejna długa pauza.
–
Okay – powiedziała – Spróbujmy tak. Rozmawiałam z policją w Shakespeare i szef
policji polecił cię jaką najlepszą domową sprzątaczkę w mieście. Cokolwiek to
znaczy. Więc, jeśli masz czas, chciałabym byś poszła do domu Gerrego i zaczęła
pakować jego rzeczy. Zapakuję je i zabiorę do siebie.
Prawie się rozłączyłam. Spędziłam wystarczająco dużo czasu sortując pozostałości po
śmierci. Ale pomyślałam o rachunku za szpital, który wkrótce przyjdzie i moim lepszym
zdrowiu, więc powiedziałam, że mogę to zrobić.
–
Klucz? - zapytałam.
–
Możesz go wziąć z komisariatu - powiedziała Dani Weingarten. Jej głos brzmiał
teraz łagodniej, jakby zużyła już wszystkie swoje siły – Powiedziałam im, że tak
będzie w porządku. Znałaś Gerrego?
–
Tak – powiedziałam – Trochę go znałam.
–
Mówił, że Shakespeare to fascynujące małe miasteczko – brzmiała, jakby była na
granicy płaczu.
–
Dużo mówił o swojej pracy? - zapytałam ostrożnie.
–
Nigdy – powiedziała Dani Weingarten – Opowiadał tylko, kiedy pierwszy szkic był
gotowy.
Czyli nie wiedziała, że byłam jedną z fascynujących rzeczy w Shakespeare. Dobrze.
–
Zatrzymasz się w jego domu? - nie pakowałabym wtedy całej pościeli.
–
Nie, nie mogłabym tam zostać – jej głos stawał się coraz cięższy od zbierających się
łez – Zatrzymam się w motelu. Jeśli macie jakiś motel w Shakespeare.
–
Mamy jeden. Nazywa się Best Western. Chcesz żebym zrobiła rezerwację?
–
Byłoby wspaniale – brzmiała na zaskoczoną i nie winiłam jej za to – Zamierzam
wynająć samochód na lotnisku, powinnam tam dotrzeć około piętnastej trzydzieści.
–
Powiem im.
–
Wiesz – powiedziała nagle – Ja w to po prostu nie wierzę – i odłożyła słuchawkę.
Uwierzy, jutro. Zadzwoniłam do motelu po czym pojechałam na policję. Claude zostawił
klucz dyspozytorce z wiadomością, że policjanci zakończą czynności w domu około
jedenastej. Będę miała dom dla siebie po ich wyjściu. Czułam energię na myśl o
nadchodzących pieniądzach i czasie do zabicia, więc pojechałam do domu Whintropów. Stał
koło niego tylko samochód Bobo, żaden inny. Weszłam wołając go, ale nikt mi nie
odpowiedział. Basen był pusty. Może poszedł gdzieś ze znajomymi. Obrzuciwszy wzrokiem
niewiarygodny bałagan, wzięłam się do roboty. Było tyle do zrobienia, że nie wiedziałam od
czego zacząć. W przypadku, gdyby Bobo spał na piętrze, postanowiłam skoncentrować się
na parterze. Salon, kuchnia, pokój gier, łazienka, spiżarnia, główna sypialnia, główna szafa,
główna łazienka, mała łazienka w przedpokoju, po pewnym czasie były czyste i lśniące.
Kilka razy wydawało mi się, że słyszałam głos; może Beanie zostawiła włączone radio.
Sprawdziłam, ale nic nie znalazłam. Kiedy zamknęłam drzwi do szafy (ze świeżo
wypolerowanym lustrem), zaczynałam odczuwać lekkie zmęczenie. Cóż, znaczne
zmęczenie, ale odeszło na myśl o przerwaniu przed skończeniem. Zastanawiałam się, co by
było gdybym uprościła sobie pracę na piętrze. Kiedy zaczęłam wchodzić na górę,
usłyszałam nad sobą dźwięk. Spojrzałam w górę by ujrzeć bardzo zaskoczoną Janet
podążającą za równie zaskoczonym Bobo, idącym po schodach. Ponieważ Janet zapinała
guziki bluzki, nie było możliwym udawanie, że organizowali swój sklep sportowy. Na
pewno byli zaangażowani w inne wspólne przedsięwzięcie.
Uniosłam brwi.
–
Hej, Lily – powiedziała Janet, ściskając te słowa, jakby były tubką pasty do zębów.
Patrzyła wszędzie, tylko nie na moją twarz, którą z trudem utrzymywałam neutralną.
–
Lily – powiedział Bobo – Ach, nie słyszeliśmy jak weszłaś.
Jego twarz pokryła się szkarłatem z zażenowania. Jeśli patrzył by na niego każdy, tylko nie
ja, byłoby to dla niego łatwiejsze. Janet nie wiedząc, że Bobo żywił do mnie niegdyś
uczucia, nie obawiała się niczego. Zaśmiała się zaskoczona i przewróciła do mnie oczami.
–
No, myślę, że nie – byłam naprawdę zadowolona, że nie zaczęłam sprzątać najpierw
na górze. Skinęłam delikatnie, bardzo starając się nie uśmiechać i zaczęłam iść w
stronę schodów. Bobo wydawał się wyjść z szoku i poszedł za Janet przez salon.
Przeszli w ciszy do kuchni, a potem usłyszałam jak Janet chichocze, a Bobo
przyłącza się.
Zaśmiałam się, gdy znalazłam się bezpieczna na schodach. Zdecydowałam, że
tandetnie byłoby z mojej strony gdybym poszła teraz do pokoju Bobo i zmieniła
pościel. Sprzątnęłam więc łazienkę na piętrze, pozostawiając wszystkie trzy sypialnie
tak, jak były. Beanie powinna się cieszyć, że w ogóle przyszłam. Nie sądziłam by
Beanie złościła się o sypialnie dzieci. Mniejszy porządek jest lepszy niż żaden.
***
Nieco później, po obiedzie i odpoczynku, udałam się do domu Gerrego na ulicy
Mimosa. Grzebanie w rzeczach zmarłych nigdy nie jest przyjemnością, ale ta sprawa
miała znaczenie symboliczne. Jak zauważyłam podczas mojej poprzedniej wizyty,
mebli było bardzo mało. Zastanawiałam się czy były wynajęte, tak jak dom.
Dyspozytor na policji powiedział mi, że jamniki poszły do domu z oficerem
Stuckeyem, który ma dwóch małych synów, więc wiedziałam że wszystko było z
nimi dobrze, ale jakkolwiek ich pozostawione zabawki wyglądały na bardziej
zdewastowane, niż pozostawiony komputer Gerrego McClanahana. Przeszłam przez
cichy dom. Wszystkie pokoje były puste, oprócz frontowego z jego wielkim
biurkiem, kanapą, telewizorem i większej sypialni, ze zwyczajowym umeblowaniem.
W szufladzie kuchennej była umowa najmu mebli, więc położyłam ją na wierzchu,
by Dani Weingarten ją zobaczyła. Po krótkim przeglądzie zauważyłam, że było
niesłychanie mało do spakowania. Zadzwoniłam do ludzi, od których Gerry
McClanahan wynajął dom. Nie włączali dzisiaj radia i nie słyszeli, co się stało.
Musiałam wysłuchać wiele krzyków i lamentów, zanim udało mi się zadać istotne
pytania o to, do kogo należała pościel, garnki czy patelnie. Dowiedziałam się, że te
rzeczy należały do Gerrego. Zastanawiałam się nad klatkami, które znalazłam za
tylnymi drzwiami. Nie wydawały się wystarczająco duże dla jego psów, choć na
pewno były używane. Mogłabym zapytać o to Dani Weingarten, jeśli je rozpozna.
Miałam pomysł na zorganizowanie dalszej pracy, więc poszłam do garażu, który był
siedzibą lokalnej firmy przeprowadzkowej i kupiłam kilka pudeł, zatrzymując
paragon, tak, by Pani Weingarten mogła mi zwrócić pieniądze. Włączyłam radio w
wynajętym domu by mieć jakieś towarzystwo podczas pakowania ubrań zmarłego
mężczyzny. Zazwyczaj nie lubię rozrywki. Ale ten dom był smutny. Chociaż minęły
lata odkąd miałam jakieś zwierzę, prawie chciałam, by te małe psy były tam ze mną.
Pakowanie ubrań McClanahana nie zabrało wiele czasu. Ostrożnie pakowałam jego
mundur, zastanawiając się czy będzie w nim pochowany. Kim ten człowiek w końcu
był? Policjantem czy pisarzem? Na pewno był badaczem. Były co najmniej trzy półki
książek dokumentalnych, jak Dar Strachu Gavina de Beckera, Morderstwo: Rok na
zabójczych ulicach Davida Simona. Spojrzałam na książkę Beckera tłumiąc
parsknięcie. McClanahan nie czytał jej wystarczająco dokładnie: nie wystraszył się,
kiedy powinien był. Jedyną rzeczą, której byłam pewna o jego śmierci było to, że
widział jak nadchodzi i jej nie rozpoznał. Trio książek aktualnie rozłożonych na
biurku, było bardziej niepokojące. Były cieńsze i miały naukowy wygląd, jak książki,
których nie można dostać w zwykłym sklepie, chyba, że na zamówienie. Ta leżąca na
górze została zatytułowana Psychologia dwojga; Wybór partnera przez Lauren
Munger i cieńsza czarno-niebieska, napisana przez Steva Cobena, zatytułowana:
Patologiczne pary: duety ze złą przeszłością. Poczułam błysk wściekłości tak
intensywny, że musiałam usiąść. Pomimo tego co powiedział, ewidentnie Gerry
McClanahan, zamierzał pisać o mnie i Jacku. Badał nas. Może początkowo
zainteresował się nami jako bocznymi wątkami historii Tamsin Lynd, ale to
zainteresowanie ewoluowało. Wzięłam kilka głębokich oddechów, powtarzając sobie
w kółko, że teraz już nic z tym nie można zrobić i spakowałam książki razem z
resztą. Znalazłam arkusz z biografią, przygotowany chyba przez jego publicystę, na
którym Gerry naniósł małe poprawki tu i tam. Zdobył nagrody i wyróżnienia, a jego
książki zostały przetłumaczone na dwadzieścia różnych języków. Miałam inne rzeczy
na głowie, gdy przeglądałam artykuł w The People. Czytając strony biografii
zrozumiałam, że nie będzie już furory, gdy okaże się, że patrolowy Gerry
McClanahan jest również Gibsonem Banksem. Zastanawiałam się ile mielibyśmy
czasu, zanim go zamordowano. Byłam pewna, że niedużo. Był tam plik notatek o
innym projekcie. Gerry planował wstępnie pisanie książki o seryjnym mordercy z
Minnesoty. To naprawdę byłaby zmiana tematu. Dom był już przeszukany przez
policję, a ja wiedziałam, że nie znajdę nic niezwykłego, czego już nie widziałam.
Plus, jeśli policjanci nie zabrali nic ciekawego ze sobą, ale kiedy podnosiłam
długopis, który upadł na podłogę, zobaczyłam krawędź żółtego arkusza papieru
wydartego z podkładki z klipsem, wystający bardzo nieznacznie spod biurka.
Pamiętałam, że Gerry miał taką podkładkę przed sobą gdy z nim rozmawiałam.
Podkładka i komputer wydawały mi się w tej chwili przesadą. Dlaczego oba? Teraz,
pochyliłam się i wyciągnęłam długopis oraz kartkę. Kartka pokryta była czarnymi
zapiskami, małym charakterem pisma. Spojrzałam na nią. Włączyłam lampkę na
biurku by widzieć lepiej. To był dziennik osób wchodzących i wychodzących z domu
Tamsin. Wydawało się, że u Tamsin nic się nie dzieje, przynajmniej w ciągu dnia.
Para Lynd – Egger poszła do pracy, wróciła do domu. Różne światła zapalały się i
gasły. Tamsin sprzątała na tylnym ganku, a Cliff spędził kilka minut w małej szafie
narzędziowej przed gankiem, niedługo potem. Kartka była datowana na dzień przed
tym, jak Jack i ja słyszeliśmy krzyk Tamsin na frontowym ganku. Byłam pewna, że
reszta tego dziennika, która była straszna sama w sobie, została zabrana przez
policję. Może Gerry wyrwał kartkę i miał ją wyrzucić ponieważ tego dnia nic
ciekawego się nie działo. Miałam nadzieję, że pozostałe obserwacje miały większą
wartość. Osoba prześladująca terapeutkę – ciężko było nie myśleć o tej osobie jako o
pewnego rodzaju pomiocie zła, ponieważ był tak niewidzialny - nie lubiła kiedy ktoś
inny ich prześladował, jestem gotowa się o to założyć. Obsesja Gerrego na punkcie
obsesji prześladowcy, doprowadziła go do jego własnej śmierci. Kiedy po
skończonej pracy zamknęłam za sobą drzwi, nagle zdałam sobie sprawę, że Gerry w
końcu musiał odkryć, kim jest prześladowca. Miałam nadzieję, że po tym, ile
poświęcił dla tej wiedzy, miał chwilę satysfakcji. Czy był bardzo zaskoczony... albo
może twarz zabójcy była mu dobrze znana? Cieszyłam się, że po powrocie do domu
mogłam się położyć, ale to było dobre, byłam zmęczona, a nie wyczerpana.
Obejrzałam kilka programów w telewizji: biografia aktora, o którym słyszałam tylko
mimochodem, dokumentalny o CIA. Żenującym było uświadomić sobie, że obudził
mnie dzwoniący telefon.
–
Tak?
–
Lily – Jack.
–
Cześć.
–
Nie wrócę na noc do domu. Zamierzam od razu zabrać się za nowe zlecenie. Jeśli
prezesowi spodoba się moja praca, będę miał od nich więcej zleceń.
–
Co on chce żebyś zrobił?
–
Ona – czułam się zakłopotana – Ona chce żebym zrobił dokładne rozpoznanie
tożsamości osób ubiegających się o pewne delikatne stanowisko pracy – mówił
ogólnie, bez konkretów, ale dla mnie było to w porządku.
–
Odpoczywałaś dzisiaj? - zapytał Jack z podejrzeniem w głosie.
–
Cóż, zrobiłam dzisiaj parę rzeczy.
–
Wiesz co Carrie powiedziała, Lily!
–
Po prostu nie mogłam już tego wytrzymać. Musiałam coś zrobić, albo po prostu
umrzeć z nudów.
–
Lily, musisz słuchać lekarza.
–
Tak – powiedziałam, utrzymując łagodny głos.
–
Kocham cię.
–
Wiem. Ja też cię kocham. Muszę iść Jack, ktoś jest pod drzwiami.
–
Otwórz je rozmawiając ze mną.
Poszłam do drzwi i spojrzałam przez judasza, którego jack dla mnie zainstalował.
–
Wygląda jak Bobo.
–
Och, okay – powiedział Jack z ulgą. Przekrzywiłam głowę, kiedy otworzyłam drzwi.
Jack, który czasami był zazdrosny, nigdy nie załapał, że tak naprawdę nie miał
aktualnie o co być zazdrosny, jeśli chodzi o Bobo. Byłam wdzięczna za brak ostrości
tego czym zainteresowany był ten konkretny Whintrop. Czasami czułam się strasznie
winna, gdy złapałam nieoczekiwany przebłysk uczuć do Bobo i poczułam fizyczną
reakcję na jego widok.
–
Pa, Jack – powiedziałam, a on odpowiedział, że zobaczymy się jutro. Wpuściłam
Bobo do środka, ciekawa co ma mi do powiedzenia. Tym razem byłam bezpieczna
przed – cóż, bezpieczna – kiwnęłam mu żeby usiadł i sama również to zrobiłam.
–
Wszystko w porządku z …? - próbował trochę machać ręką, nie chcąc po prostu tego
wypowiedzieć.
–
Z tobą sypiającym z moją przyjaciółką?
–
Tak, z tym.
–
Oczywiście, Bobo. Masz więcej niż osiemnaście lat, Janet też – za nic na świecie nie
powiedziałabym mu o moich bardzo skomplikowanych uczuciach. Prawie nie
dopuszczałam ich do siebie. Ale jak to często robi, Bobo zaskoczył mnie. To dlatego
nigdy nie straciłam więzi z tym nadzwyczajnym złotym chłopcem. To dlatego
pomimo różnicy wieku i stylu życia, istnieje związek między nami.
–
To nie tylko to, wiesz o tym – powiedział, widać było jego gniew, stał z napiętymi
ramionami. Wyciągnęłam ręce przed siebie, dłońmi na zewnątrz. Chciałam go
zatrzymać, nie będziemy teraz rozmawiać na poważnie, nie tutaj. Miałam tego
wystarczająco dużo poprzedniego wieczoru. Moja długa rozmowa z Tamsin Lynd
nadal mnie uciskała.
–
Musisz mi powiedzieć, jeśli to prawda.
Nagle wszystko stało się jasne.
–
Słyszałeś, że jestem mężatką.
–
Tak. Czy to prawda?
–
Powiedz, że nie przespałeś się z Janet na złość.
–
Czy to prawda?
–
Tak, to prawda.
–
Jak długo?
–
Miesiąc.
–
Dlaczego trzymałaś to w tajemnicy?
–
To jest niczyja sprawa – powiedziałam, nie dbając o to, czy brzmiałam opryskliwie.
–
Ależ jest – powiedział – Jest. Powinnaś mi powiedzieć.
Straciłam humor.
–
Dlaczego? Zamierzałeś się ze mną ożenić?
–
Nie! Ale o zamężnej kobiecie nie powinno się nawet myśleć!
–
Więc, skoro jestem mężatką, jestem dla ciebie święta, nie możesz mnie pożądać.
–
Właśnie! Dokładnie tak!
–
Więc zakończmy to, tu i teraz. Jestem zamężna.
–
Przestałaś o mnie myśleć? Wzięcie ślubu zmieniło coś? Znam cię. Wiem, że o mnie
myślisz.
–
Bobo, to jest zbyt dziwne. Żadne z nas nie ma potrzeby myśleć o drugim. To jest złe.
–
A ty jesteś teraz mężatką.
–
Tak.
–
Kochasz go?
–
Oczywiście, bardziej niż cokolwiek innego.
–
Ale...
–
Nie ma żadnego ale. Musimy to zamknąć. To koniec.
–
Mówiliśmy to już wcześniej. Czy raczej ty mówiłaś.
–
Chcesz mi powiedzieć, że zachęcałam cię do tego, byś myślał, że powinniśmy iść
razem do łóżka?
–
Nie, tego nie powiedziałem. Mówię tylko, że widzę w twoich oczach, że wiesz, że
gdybyśmy to zrobili, byłoby świetnie, że chcesz się ze mną pieprzyć, tak bardzo jak
ja chcę się pieprzyć z tobą.
–
Ale nie możemy tego zrobić, ponieważ po jakimkolwiek akcie seksualnym pozostają
konsekwencje.
Wziął głęboki wdech.
–
To prawda.
–
Więc nie możemy więcej o tym rozmawiać.
–
Nie możemy – zgodził się powoli, mało przekonany.
–
Nie chcę otworzyć tych drzwi mając siwe włosy i znaleźć się nadal o tym
gadającego.
Zaśmiał się trochę.
–
Nie – powiedział – Muszę iść dalej ze swoim życiem.
–
A ja i Jack z naszym.
–
Lily – powiedział. Wyciągnął rękę i pogłaskał mnie po policzku.
–
Kochasz mnie trochę?
–
Tak – powiedziałam. Byłam mu to winna – Tylko trochę.
Zamknęłam drzwi.
***
Moje niezapamiętane sny musiały spowodować, że kręciłam się na łóżku, ponieważ
następnego dnia obudziłam się zmęczona. Wzięłam filiżankę kawy na zewnątrz, na mój
mały ganek i siedziałam słuchając ptaków. Mój krzew różany, pnący się po taniej kratce z
boku ganku, był w rozkwicie. Wybrałam różę dla zapachu, a nie wyglądu, zamknęłam oczy
by w pełni się nim cieszyć. Mój sąsiad, Carlton Cockroft, pomachał do mnie ze swojego
ganku, a ja podniosłam rękę. Wiedzieliśmy, że jest zbyt wcześnie na rozmowę. Nasyp przy
torach kolejowych pokryty był kwitnącymi chwastami wszelkich rozmiarów i rodzajów. Nie
wiedziałam wiele o chwastach, ale mogę docenić ich wygląd i pracowitość. Widziałam
motyla i małą pszczołę, latające z kwiatka na kwiatek. Kiedy miałam już tego dość,
rozłożyłam lokalną gazetę, którą znalazłam na końcu podjazdu. „MĘŻCZYZNA
ZASZTYLETOWANY PRZEZ NIEZNAJOMEGO” – przeczytałam największy nagłówek.
Zaczęłam czytać, zakładając, że jest to sprawozdanie z morderstwa Gerrego McClanahana,
które miało miejsce zbyt późno, by opisać je we wczorajszym wydaniu. Zasztyletowanie
jest rzadkie w Shakespeare, a jeśli zrobił to nieznajomy, prawie niespotykane. Najczęstsza
odmiana morderstw w Shakespeare to męskie jeden na jednego w sobotnie, wieczorne
bijatyki po drinku. Właśnie kręciłam głową przewidując co będzie zamieszczone w
wiadomościach ogólnokrajowych o podwójnym życiu Gerrego, gdy mój wzrok wyłapał
nazwisko w artykule.
„Cliff Eggers z ulicy Compton 1410 został przewieziony do szpitala wczoraj, późnym
wieczorem, po tym jak został ugodzony nożem przez nieznajomego, potwierdziła lokalna
policja. Eggers, który od około roku jest mieszkańcem Shakespeare, powiedział, że szedł po
zmroku do swojego samochodu, kiedy napastnik rzucił się na niego zza żywopłotu przy
jego posesji. Napastnik zaatakował go od tyłu i uciekł. Skrępowany przez obandażowaną
nogę, Eggers nie mógł za nim pobiec. Początkowo, Eggers powiedział, że nie zdawał sobie
sprawy, że został ugodzony.
–
Czułem jakby mnie uderzył – powiedział Eggers – Zadzwoniłem do żony, a ona
wezwała policję.
Policjant, Gerry B.McClanahan, został zabity prawie za domem Eggersa dwie noce
wcześniej (przeczytaj pokrewny artykuł na stronie numer 2)
–
W naszym sąsiedztwie może się znajdować obłąkana osoba, której celem jest
domostwo Eggersa – powiedział Claude Friedrich, szef policji - Każdy dostępny
policjant został oddelegowany do tej sprawy.
Zapytany, czy ma jakieś wskazówki w tej sprawie, Friedrich odpowiedział:
–
Nowe informacje napływają cały czas.
Eggers został wyleczony i wypuszczony ze Szpitala Regionalnego w Shakespeare. „
Stwierdziłam, że komentarz Clauda oznaczał, że nic jeszcze nie wiedzą. Carrie
zadzwoniła do mnie poprzedniego wieczoru by podziękować mi za posprzątanie jej biura.
–
Wiedziałam, że to ty – powiedziała – Bo zawsze tak fajnie układasz czasopisma –
powiedziała też, że jej sprzątaczka niedługo wraca, ale nie wspomniała o Cliffie
Eggersie. Nie mogła, oczywiście, teraz to rozumiałam. Nie mogła plotkować o pracy
swojego męża, tak, jak nie nie mogłam o Jacka. Ucieszyłam się, jak zawsze, widząc
stary samochód Carrie, zaparkowany na tyłach jej gabinetu. Często przychodziła w
soboty by nadgonić papierkową robotę.
–
Nie ma nikogo w szpitalu? - zapytałam gdy weszłam tylnymi drzwiami.
–
Ani żywej duszy, możesz uwierzyć? - wyszła ze swojego gabinetu z kubkiem w ręce.
Miała na sobie strój weekendowy czyli spodenki i T-shirt.
–
Nawet Cliffa Eggersa? - zapytałam.
–
Nie, krwawił jak zarzynana świnia, ale cięcie nie było głębokie.
–
W którym miejscu miał przecięte? - zapytałam, ponieważ Carrie była w nastroju do
rozmów.
–
Z tyłu, dość dziwnie – powiedziała Carrie – To był zabawny rodzaj rany. Zaczynała
się tutaj – i dotknęła punkt tuż powyżej mojej talii, na lewo od kręgosłupa – a
kończyła się tutaj – pokazała jak rana szła w dół do połowy mojego biodra – Głębsza
przy końcu.
–
Czyli jakby cios zadany przez innego, niskiego człowieka – powiedziałam po
przemyśleniu tego.
–
Tak, nieprawdaż? Nie wydaje mi się bym kiedykolwiek widziała ranę od noża, taką
jak ta.
–
Może... - pomyślałam przez chwilę – Dobra, co jeśli Cliff sobie szedł, a
nożownikowi omsknął się nóż – podniosłam rękę z wyimaginowanym nożem i
machnęłam w dół po łuku – Więc jeśli Cliff odsunął się, koniec noża przeciął mu
tylko biodro, a nie wbił powyżej kręgosłupa, tak, jak to miał na celu.
–
Być może, być może – powiedziała Carrie, patrząc z powątpiewaniem na moje plecy.
–
Oczywiście Cliff jest co najmniej dwadzieścia centymetrów wyższy od ciebie, ale
nadal powiedziałabym, że napastnik musiał być niższy od Cliffa lub uklęknął, ale nie
mogę sobie tego wyobrazić.
Ja też nie mogłam, ale pomysł był ciekawy.
–
Co robiła Tamsin gdy to wszystko się działo? - zapytałam, starając się brzmieć
zwyczajnie. Sądziłam, że skoro Tamsin i Carrie pracują w służbie zdrowia to się
znają i miałam rację.
–
Powiedziała mi, że gotowała w kuchni – powiedziała Carrie, wciąż patrząc na moje
plecy jakby na nich znajdowała się odpowiedź.
–
Podejrzewam, że przybyła do szpitala razem z Cliffem?
–
O taa, tak zdenerwowana jak tylko się da. Nie wiem jak długo ona będzie w stanie
wykonywać swoją pracę, jeśli wokół niej będą się działy takie rzeczy. Mówiła coś o
kolejnej przeprowadzce.
Spojrzałam na Carrie.
–
Co miała na sobie?
–
Oh, nie wiem. Ah, parę starych jeansów i T-shirt, wydaje mi się.
–
Nie fartuch?
–
Nie. Albo jest jedną z tych kobiet, które nie gotują w fartuchu, albo go zdjęła zanim
przyszła. Dlaczego?
Carrie zdawała sobie sprawę, że to dziwne pytanie.
–
Po prostu się zastanawiałam – ulżyło mi kiedy zadzwonił telefon, bo Carrie znów
zanurzyła się w swoich obowiązkach. Nie chciałam tłumaczyć się Carrie, ani nawet
przyznawać do tego, że Alicia Stokes zaraziła mnie swoimi podejrzeniami.
Zastanawiałam się czy moja terapeutka ugodziła swojego męża w plecy. Tęskniłam
za Jackiem kiedy polerowałam zlew w damskiej łazience. Tak łatwo było z nim
omawiać takie rzeczy. Jego również wydawało się to cieszyć. Jack rozumiał ludzi
trochę lepiej niż ja. Ja odpychałam ludzi, którzy mieli problemy emocjonalne,
wystarczy spojrzeć na bałagan pomiędzy Bobo i mną. Dobrze było się zamknąć i
odepchnąć nasze wzajemne przyciąganie. Miałam nagły i bezprecedensowy błysk
fantazji. Wyobrażałam sobie jak Beanie Winthrop dowiaduje się, że Bobo i ja
wzięliśmy ślub i jak każdego ranka witają mnie emocje na jej twarzy. Chociaż
Beanie Winthrop miała kilka cech godnych podziwu, to nigdy się nie lubiłyśmy.
Wydawało się to prawie warte okłamania jej tylko po to by zobaczyć jej minę.
Zastanawiałam się czy z jej jedynej córki, Amber Jean, wyrośnie dobra kobieta. Jej
nastoletniość stawiała ją oczywiście na niepewnym gruncie. Tego ranka Amber Jean
była na zdjęciu w gazecie, pomagając w rozdawaniu darów. Akcję dobroczynną
prowadził Kościół Fundamentalny, Kalwaria Chrzciciela i Pierwszy Kościół
Prezbiteriański. Wyglądała na zdjęciu skromnie i delikatnie, nie jak dziewczyna,
która zdejmuje bluzkę przed grupą chłopaków lub taka, która próbuje rozporządzać
kobietą starszą od siebie. „Obraz wart tysiąca słów” nie ma zastosowania w
przypadku Amber Jean. A co z moim mentalnym obrazem Tamsin? Tamsin
wyglądała na przeciętnego, młodego zawodowca, z tego rodzaju, który naprawdę
chce pomóc nie dbając o pieniądze. Ale ona była prześladowana, w trzech miejscach
pracy, w dwóch stanach. Wokół niej umierały małe zwierzęta, nieprzyjemne rzeczy
zdarzały się jej wszędzie, a ludzie koło niej zaczynali padać jak muchy. Była w
centrum zniszczenia, w oku cyklonu. Myśląc o Tamsin i jej sytuacji pojechałam na
siłownię. Była pierwszą osobą jaką zauważyłam, kiedy weszłam do Body Time.
Rozmawiała z Marshallem. Wglądała mizernie i była zaniedbana. Była brudna,
spocona i rozczochrana. Marshall poklepał ją lekceważąco w plecy i przysunął do
mnie. Marshall jest tak wytrenowany, że od jego brzucha odbiła by się moneta.
Mógłby być modelem dla rzeźbiarza. Wyglądał tak niebezpiecznie, że przyprawiał o
krzyk bólu. Cieszyłam się, mając go za przyjaciela. Mogłabym powiedzieć, że chciał
mnie zapytać czy to prawda, że Jack i ja pobraliśmy się, ale nie mógł się do tego
zmusić. Wiedział, że nienawidziłam osobistych pytań, więc był zdeterminowany do
unikania tych najbardziej osobistych.
–
Skoro nie ma Jacka, może razem poćwiczymy – zasugerował. Zgodziłam się bo
zawsze dobrze mieć asekurację, a z partnerem trening idzie lepiej. Dziś był dzień
trenowania tricepsa, chociaż byłam daleko od mojego normalnego harmonogramu,
więc mogłam zacząć wszędzie. Triceps odpowiadał Marshallowi, więc podeszliśmy
do regału z ciężkimi odważnikami, by zacząć. Przyjmując pozycję do podnoszenia, z
rękami na odważnikach siedemdziesiątkach, tych z górnej półki szafy, zaczęłam mój
pierwszy zestaw. Skoncentrowałam się na oddechu. Marshall, natomiast,
skoncentrował się na setkowych odważnikach, a jego ciało poruszało się jakby miał
sprężyny osadzone w ramionach.
–
Tamsin opowiadała mi o Cliffie – powiedział Marshall, kiedy odpoczywał pomiędzy
zestawami – Przyszła dziś rano bo w końcu zasnął i nie wiedziała co ze sobą zrobić.
Skinęłam głową.
–
Taa – Marshall porozciągał się trochę, a następnie zrobiliśmy nasz drugi zestaw –
pompki.
–
Myślę, że wiesz, że była śledzona przez tego szaleńca – powiedział bezpośrednio.
–
Taa, słyszałam o tym – powiedziałam ostrożnie – Ciężko uwierzyć, że w mieście tej
wielkości nie zauważyliśmy nikogo nowego.
Marshall spojrzał na mnie pytająco po czym przyjęliśmy pozycję do podnoszenia po raz
trzeci i ostatni.
–
To prawda – powiedział – ale jakie jest inne wytłumaczenie? Domyślam się, że coś
wymyśliłaś.
–
A co, jeśli to ona? - zapytałam.
Marshall parsknął szyderczo.
–
Ta, jasne. Jest miłą kobietą i nie ma na tyle ikry by powiedzieć buuuu do gęsi.
Myślisz, że sama sobie to robi, by zdobyć sympatię, jak Velma? (Velma – seryjna
zabójczyni, chodzi o jej sposób zwabiania ofiar – tłum.) To wydaje się nieco
naciągane.
Wzruszyłam ramionami kiedy wstałam by się poruszać i złagodzić ból.
–
Kto jeszcze mógłby to być? - naprawdę chciałam wiedzieć co Marshall o tym myślał.
–
Niech pomyślę – powiedział – Ah... Cliff, ale on nie pociąłby się sam nożem na
plecach i on szaleje na punkcie Tamsin. Okay, to nie on... a może ta nowa detektyw?
Wysoka, czarna kobieta?
–
Pracowała przy sprawie Tamsin, gdy ta mieszkała o Ohio – powiedziałam – Jeśli
Stokes pchnęłaby Cliffa nożem, możesz mi wierzyć, byłby martwy.
Mówiłam to poważnie, ale Marshall roześmiał się myśląc, że to był żart.
–
Był też drugi, nowy policjant, patrolowy, ale on teraz też nie żyje – powiedział
Marshall, myśląc głośno.
–
Oh, no Jack! On jest nowy w mieście.
–
Ha, ha, ha – powiedziałam, mój głos wyrażał jak mało zabawne to było.
–
Jest jeszcze facet, który zaczął się umawiać z moją byłą.
–
Myślałam,że Thea bierze ślub.
–
Ja też, ale on ją poznał odrobinę za dobrze.
–
I teraz ona umawia się z kimś innym?
–
Jasne. Wiesz jaka jest Thea, bardzo elastyczna jeśli chodzi o mężczyzn.
Nie lubiłam Thea, bardzo. Psuła kobietom opinię.
–
Kim jest ten facet?
–
Nowy grabarz w domu pogrzebowym.
–
Oh, to jest w kręgu zainteresowań Thea – powiedziałam – Założę się, że to uwielbia.
Marshall znowu się roześmiał, ale mniej szczęśliwie. Tym razem wiedział, że byłam
poważna i zgodził się ze mną. Thea miała w sobie jakąś okrutną i makabryczną żyłkę, więc
sex w domu pogrzebowym będzie pasował do jej łóżkowej playlisty, jeśli wszystko co
słyszałam było prawdą.
–
Ale on i Thea byli w Branson gdy Saralynn Kleinhoff została zamordowana –
powiedział Marshall.
Więc wyeliminowałam tego podejrzanego w ciągu pięciu minut. Byłam pewna, że
wszystkie te przestępstwa zostały popełnione przez tą samą osobę. Wszystko inne byłoby
zbyt wielkim zbiegiem okoliczności. Nie dlatego, że nie wierzę w zbiegi okoliczności.
Wierzę, ale myślę, że to by zbyt rozciągało tą sprawę, by nawet dla zabawy dopuścić taką
możliwość. Kiedy wróciłam do domu, na podjeździe stał samochód Jacka. Bardzo się
ucieszyłam widząc go tam. Gdy weszłam do kuchni, gotował coś, co ładnie pachniało.
–
Na obiad będą kanapki z bekonem. Mam świeże, dopiero co zerwane pomidory i
wino – powiedział mi jego bezbłędnie zadowolony z siebie głos.
Nie jem dużo bekonu bo jest niezdrowy, ale kanapka z nim i świeżymi pomidorami była
zbyt smaczna by sobie odpuścić.
–
Gdzie je dostałeś? - na szafce w kuchni leżało sześć pomidorów. Były zielone.
–
Od ciotki Betty – powiedział – Czy możemy zjeść wieczorem smażone zielone
pomidory?
Dwie smażone rzeczy jednego dnia to było naprawdę dużo, ale skinęłam głową. Stałam
obok niego, patrząc jak gotuje.
–
Nie ruszaj się – powiedziałam.
–
A ty co zamierzasz robić?
–
Udawać, że dźgam cię nożem.
–
Myślę, że to nie była odpowiedź, którą chciałem usłyszeć – ale Jack posłusznie się
zatrzymał.
Podniosłam rękę nad głowę, jakbym trzymała nóż skierowany w dół. Moja ręka śmignęła w
powietrzu, a ja wzrokiem wyznaczyłam punkt, w który ostrze mogłoby przeciąć plecy
Jacka.
–
Hmmm.
–
Mogę w czymś pomóc? - zapytał Jack.
Podniósł małymi szczypcami kawałek bekonu z patelni i położył na papierowym
ręczniku by odsączyć tłuszcz. Wyjęłam małą deskę do krojenia i zaczęłam kroić
pomidora.
–
Pozwól, że dźgnę cię jeszcze raz – powiedziałam, ale tym razem z nożem w ręce,
trzymanym przed sobą.
Rana opisana przez Carrie po prostu nie mogła zostać zadana, jeśli to odbyło się w ten
sposób. Podczas gdy Jack wkładał lód do dwóch szklanek, wyjaśniłam mu co robię.
–
W porządku, pozwól mi spróbować – odwrócił mnie i dla ostrożności biorąc tępy nóż
stołowy, zaczął eksperymentować – Zadrasnął na górze, a rozciął na dole, zaczynając
z lewej strony pleców, kończąc z prawej – powiedział – Myślę, że masz rację, to
musiał być cios zza głowy.
–
Zza głowy kogoś znacznie niższego, prawda? - położyłam na stole nasze talerze i
złożone serwetki obok każdego z nich. Jack poszedł po chleb i majonez, domowej
roboty mojej mamy.
–
Cliff jest trochę wyższy od ciebie, prawda? - Jack skinął głową, wziął widelec by
położyć plasterki pomidora na chlebie.
–
Ma jakiś metr osiemdziesiąt?
Jack powiedział:
–
Ledwo.
Nie mogłam myśleć o nikim więcej, zaangażowanym w te epizody, kto był niski, oprócz
kilku kobiet z grupy i samej Tamsin.
–
Może Tamsin to zrobiła przez przypadek? I teraz wstydzą się przyznać?
Jack podobał mi się nawet gdy żuł, co jest jednym z najbardziej nieatrakcyjnych zajęć dla
człowieka. Przełknął.
–
Mogła pomylić Cliffa z kimś innym, wydaje mi się, że koło ich domu jest latarnia
uliczna, praktycznie naprzeciwko. Został zaatakowany na podjeździe, prawda? Jak w
dobrym świetle oraz w miejscu, gdzie może go oczekiwać, mogła dźgnąć go nożem
przez przypadek?
–
Jest tylko jedna nowa osoba w mieście oprócz nich – powiedziałam, nie będąc w
stanie wymyślić niczego na poparcie. Powiedziałam o mojej rozmowie z Marshallem
o nowym kochanku Thea. Jack powiedział:
–
Poznałem go, biega wieczorami.
–
Joel McCorkindale też – starałam się coś z tym zrobić. Joel biega, Talbot biega, żona
Joela należy do grupy, jest niska. To się z niczym nie sumuje. To miało tak mało
sensu, jak jedna z tych zagadek logicznych kiedy czytasz ją po raz pierwszy. „Jeśli
Mery ma pudla, a Mery jest wyższa niż Saray i Brendy, a pies Brendy jest brązowy
to przeczytaj następujące instrukcje, aby dowiedzieć się kto ma jamnika”. Poza tym,
Sandy McCorkindale może być pół-dziwakiem, ale po prostu nie mogłam sobie jej
wyobrazić rozcinającej wiewiórkę i wieszającej ją na drzewie. Łatwiej było
wyobrazić sobie Sandy dźgającą kogoś nożem. Jedliśmy w ciszy, delektując się naszą
pierwszą wiosenną BLT (skrót od becon, lettuce czyli sałata i tomato czyli pomidory,
jest to nazwa kanapki – tłum.) Kiedy umyliśmy naczynia, zapytałam Jacka co teraz
może się wydarzyć.
–
Nie wiem. Prześladowanie nie jest powszechnym przestępstwem, a ja nie mam
doświadczenia. Kiedy zaczynałem moją praktykę, Roy obsługiwał sprawę podobną
do tej. Policja nie brała kobiety na poważnie, ponieważ intruz nic jej nie robił.
–
Intruz?
–
Taa, wchodził do jej mieszkania, kiedy jej nie było, przeglądał jej rzeczy, zostawiał
prezenty.
Skrzywiłam się. Obrzydliwe i przerażające.
–
Zgadzam się – Jack spojrzał ponuro kiedy szorował patelnię – W końcu zebrała
wystarczającą ilość pieniędzy by by zapłacić za całodobową obserwację. Okazyjne
sprawdzanie nie było po prostu skuteczne. Potem nie zajęło to dużo czasu.
Złapaliśmy go jak grzebał w jej bieliźnie, drugiego dnia. To był zarządca jej
mieszkania. To była trudna sprawa by ją skierować do sądu, bo posiadał legalnie
klucz.
–
Wygraliście?
–
Tak, ale ona oczywiście musiała się przeprowadzić i stwierdziła, że nie może
pozostać w tym mieście, nawet po zmianie mieszkania. On dostał klapsa po łapkach,
a jej życie zmieniło się dramatycznie.
Ojej, to brzmiało znajomo. Słyszałam takie historie około miliona razy. Westchnęłam i
zapytałam Jacka jakie ma plany na dzisiejsze popołudnie.
–
Najpierw uderzam do komputera, aby sprawdzić kilka rzeczy o Alicii Stokes.
Następnie idziemy pod dom Tamsin by popatrzeć na jej podjazd. Następnie, w
pewnej chwili, planuję dla nas poważną sesję w sypialni, tam.
Zostałam złapana między uśmiechem i dezaprobatą.
–
Dlaczego się tym zajmujesz? - zapytałam.
–
Ponieważ doprowadza cię to do szaleństwa, a ja tego nie chcę. Lubię cię szczęśliwą.
Zaczęliśmy tą całą sprawę, więc nie musisz już mieć koszmarów nocnych i
nienawidzę, że przez to stajesz się jeszcze bardziej wściekła.
Zaskoczyło mnie, że Jack postrzegał mnie jako wiecznie złą. To prawda, ale nie chciałam by
wiedział, że tak jest. Byłam oszustką, kimś kim pogardzałam.
–
To nie przez ciebie – powiedziałam
–
Wiem o tym.
–
Kocham cię.
–
Wiem o tym.
–
Czy to ci naprawdę przeszkadza?
–
Martwi mnie, czasami. Jeśli będzie cię to zjadać, kiedyś może także dosięgnąć mnie.
–
Nie widzę tego jakoś.
–
Chciałbym, bym i ja nie widział.
Spojrzałam w dół nie mogąc spojrzeć mu w oczy. Może miał rację. Była na to duża szansa.
–
Dziękuję za pomoc Jack.
–
Rozwiążemy to – powiedział.
–
Czy musimy robić te rzeczy w wymienionej kolejności?
–
Dlaczego, nie, chyba nie.
–
Czy możemy odwrócić kolejność?
–
Założę się, że można - uśmiechnął się. Blizna zmarszczyła się, jego niebieskie oczy
zwęziły się, a kurze łapki na ich rogach rozprzestrzeniły, aż uśmiech wpłynął na jego
całą twarz.
Wziąłem głęboki oddech.
–
Kto pierwszy do łóżka - powiedziałam, dostał fory.
Skończyło się remisem.
***
Później, tego popołudnia, Jack musiał przyznać, że jest bliski wyczerpania. Alicia
Stokes nie miała żadnych ciekawych wyników w wyszukiwaniu. Miała dobry kredyt, na
czas płaciła podatki. Dochód miała niewielki, ale adekwatny do czasu i miejsca. Kiedyś
była mężatką, teraz rozwódką. Nigdy nie miała dzieci i nie służyła w siłach zbrojnych.
Kiedy Jack był zajęty przy komputerze, postanowiłam skosić trawnik. Łatwo było myśleć
podczas koszenia i podobało mi się podwórko kiedy skończyłam. Użyłam nawet
podkaszarki i zamiotłam trawę z chodnika. Podczas całej tej pracy, myślałam i myślałam, i
nie wymyśliłam żadnego jasnego wytłumaczenia na błędne koło otaczające Tamsin Lynd.
Musiałam patrzeć na to ze złej strony, ale nie mogłam znaleźć nowej perspektywy. Jack
wyszedł na zewnątrz, gdy słońce rzucało już długie cienie. Leżałam na świeżo przyciętej
trawie, lekceważąc prawdopodobieństwo pogryzienia przez mrówki i pewność plam z
trawy, i patrzyłam na ogromny błękit. Moje tylne podwórko jest bardzo małe i biegnie
pochyło do torów kolejowych. Jest widoczne z okien na drugim piętrze budynku
apartamentowca obok i z tylnego okna mieszkania Carltona, ale daje iluzję prywatności.
Carltona nie było w domu, w każdym razie, bo widziałam jak odjeżdżał swoim
samochodem, a mieszkanie w apartamentowcu, które było najbliżej mnie, było w tej chwili
wolne, więc może rzeczywiści nikt mnie nie widział. Jack wyciągnął się obok mnie na
trawie. Włosy miał luźne od czasu naszej sesji w sypialni i wiedziałam, że będziemy musieli
powyciągać z nich kawałki trawy zanim pójdziemy spać. Ale nie było to coś, czego nie
mogłabym zrobić. Było ciepło i cicho, a zapach trawy wyraźnie docierał do naszych nosów.
–
Spójrzmy – powiedział Jack, mówiąc powoli i sennie.
–
Okay – brzmiałam z taką samą werwą jak on.
–
Tamsin przenosi się do Shakespeare, bo była prześladowana w swoim poprzednim
miejscu zamieszkania, w Cleveland.
–
Właśnie.
–
Detektyw z tej sprawy, nie prowadzący, ale jeden z przydzielonych do wykonania
kilku czynności, jest młodą detektyw, Alicią Stokes.
–
Tak – zamknęłam oczy przed bezwzględnym błękitem.
–
Alicia Stokes zaczyna fascynować się sprawą, ma obsesję, kiedy to Tamsin Lynd i jej
mąż Cliff Eggers przenoszą się do Shakespeare. Alicia znajduje w końcu sposób by
podążać za nimi.
–
Podążać za nimi, podoba mi się to – przekręciłam się na bok i podparłam na prawym
łokciu.
–
Ponadto, w ciągu kilku miesięcy, pisarz kryminalny, którego prawdziwe nazwisko
brzmi Gerry McClanahan, pojawia się na policji w Shakespeare. Jest prawdziwym
policjantem, więc nie wydaje się nieuczciwy. Jego sekretne życie jako pisarza nie jest
nikomu znane.
–
Gerry vel Gibson Banks, wie nie tylko o Tamsin i Cliffie, ale również o obsesji
policjantki. Przyjechał obejrzeć przedstawienie.
Skinęłam głową.
–
I po raz kolejny te rzeczy zaczynają się przydarzać Tamsin Lynd … i jednocześnie
Cliffowi.
–
Jednocześnie. Uwielbiam kiedy używasz dużych słów – wygięłam się by pocałować
Jacka w czoło. Przysunął się do mnie bliżej.
–
Oskarżenia, Konsekwencje, Terytorialny... - Jack uśmiechał się, jego oczy wzniosły
się ku niebu, a ja znów się pochyliłam by go pocałować, tym razem nie w czoło.
–
Więc, ona odbiera telefony – wznowił Jack – Mają one miejsce, gdy znaleziona
zostaje martwa wiewiórka.
–
Potem zostaje zamordowana Saralynn Kleinhoff – i przybita do ściany – w biurze
Tamsin. W czasie, gdy Tamsin nadal jest w budynku, ale Janet, która przerywa
zabójcy, nie zostaje zamordowana, tylko pozbawiona przytomności.
–
Następnie pisarz, który zamierza napisać książkę o obu, prześladowanej i policjantce,
która nie może przestać śledzić prześladowcy, jeśli można tak powiedzieć, zostaje
zamordowany podczas obserwowania prześladowania.
–
To jedna z możliwości.
–
Wtedy mąż Tamsin, jej ostatnia twierdza, wpada w pułapkę. Wkrótce potem zostaje
zaatakowany na własnym podjeździe.
–
I właśnie tutaj teraz jesteśmy – położyłam głowę na piersi Jacka i przerzuciłam nad
nim rękę. Zamknęłam też oczy i poczułam na policzku pocałunek słońca.
Wiedziałam, że za chwilę będzie mnie wszystko swędzieć i będzie mi niewygodnie,
ale ten moment był sielankowy.
–
Chociaż znamy prześladowcę, musi to być ktoś nowy w mieście, tylko że jedyną
nową osobą jest, być może przewrotnie, grabarz, który jest niewinny.
–
Tak to wygląda w skrócie.
–
A my nie doszliśmy do niczego.
–
No cóż, to nie ty i nie ja.
–
Oh, dobra, tylko dziesięć tysięcy więcej ludzi do przeanalizowania.
Rzeczywiście zaczęło mnie swędzieć. Usiadłam i zaczęłam wybierać kawałki
pociętej trawy. Pomyślałam o pakowaniu rzeczy Gerrego i życiu, które za sobą
zostawił. Jego nagrody i osiągnięcia, jego związki z ludźmi w wielkim świecie i w
małym, jego notatki do przyszłych projektów, które teraz nie zostaną już ukończone,
chyba, że ktoś zostanie zatrudniony do tego, by skończył to, co on zaczął. Notatki. Te
wszystkie notatki. Chciałabym je przeczytać zanim policja je zgarnęła. Gerry
McClanahan, po tym wszystkim, stał się wyszkolonym detektywem z dużym
doświadczeniem. Jakie wyciągnął wnioski na temat prześladowcy Tamsin Lynd?
Wszystko co pamiętałam, to to, że nazwał tą sprawę fascynującą. To nie było
pomocne.
–
O czym tak twardo myślisz? - zapytał Jack. Podpierał się na łokciach. Wyjaśniłam
mu mój tok myślenia.
–
Fascynująca – powiedział – nazwał ją fascynującą?
–
Taa. I powiedział: Ta sprawa jest postawiona na głowie. Nikt jej nie zapomni.
–
Postawiona na głowie.
Skinęłam.
–
Spójrzmy więc – powiedziałam, w większości do siebie – Jeśli sprawa jest
postawiona na głowie... to ofiara jest sprawcą? To może oznaczać, że Tamsin jest
odpowiedzialna za te wszystkie rzeczy.
–
Albo to może oznaczać, że ktokolwiek jest winny, wygląda niewinnie.
–
Ktokolwiek kocha Tamsin, aktualnie jej nienawidzi.
To wstrząsnęło nami obojgiem.
–
Kto kocha Tamsin? - zapytał Jack, prawie szeptem.
–
Cliff kocha Tamsin.
Po chwili wytrzeszczania oczu, oboje pokręciliśmy głowami w niedowierzaniu.
–
E tam – powiedziałam – Widziałeś jak on płakał kiedy odbierał ją z parkingu po
zamordowaniu Saralynn? I rana na nodze kiedy upadł na tym schodku?
–
Chodź popatrzymy na ich podjazd – powiedział Jack.
Poszliśmy pieszo bo było pięknie i ponieważ to wyglądało na mniej zamierzone. Ale
nie musieliśmy się denerwować o to. W domu na ulicy Compton nikogo nie było.
Poszliśmy w górę podjazdu jakbyśmy byli zaproszeni. Pobieżnie zapukaliśmy w
drzwi, potem odwróciliśmy się by odeprzeć atak z poprzedniej nocy.
–
Ty będziesz Cliffem – powiedziałam Jackowi – Pamiętaj, że noga jest jeszcze obolała
od wypadku na schodach.
Jack udawał, że wychodzi z domu. Pokuśtykał w dół po schodach i ruszył powoli do
miejsca, gdzie para parkowała swoje samochody. Jack wyjął swoje kluczyki, jak ktoś kto
miał zamiar wyjechać. Potem zatrzymał się. Pojawiłam się za nim tak cicho jak to możliwe,
ale na podjeździe był żwir. Nawet pas trawy pomiędzy podjazdem a żywopłotem był pełny
żwiru.
–
Z kilometra bym usłyszał, że podchodzisz – powiedział przez ramię – Nie ma mowy
żeby ktoś podkradł się do Cliffa.
Oczywiście, kiedy słyszysz, że ktoś idzie za tobą, kiedy jesteś na zewnątrz, odwracasz się
żeby to sprawdzić. Każdy by tak zrobił. Nie możesz po prostu robić dalej tego co robiłeś.
Podniosłam rękę udając dźganie nożem. Tym razem ukucnęłam trochę niżej, do wzrostu
Tamsin. Machnęłam niezręcznie ręką, tak by była blisko miejsca, gdzie Carrie opisała mi
ranę. Ale kąt był zły, prosto w dół, a nie od lewej do prawej.
–
To nie działa – powiedziałam Jackowi, niemal radośnie.
–
Ty wiesz i ja wiem, że gdy ktoś się do ciebie zbliża od tyłu, odwracasz się żeby
sprawdzić, czego chce – twarz Jacka była coraz bardziej ponura gdy to mówił – A
jeśli nożownik był zdeterminowany, mógł zostać i spróbować go dźgnąć jeszcze raz.
Jack jeszcze raz odwrócił się do mnie plecami. Pochylił się podniósł rękę za plecami tak
daleko, jak tylko mógł ją zgiąć. Miał scyzoryk w prawej dłoni, skierowany ostrzem w dół.
Zrobił cięcie w dół. Końcówka noża zarysowała mu plecy w łuk, od lewej do prawej.
Gdyby nie był ostrożny, to miał by ranę aż do biodra. Było dokładnie tak, jak opisała to
Carrie.
–
Oh, nie, Jack – czułam się tak jakbym miała się rozpłakać i nie mogłam powiedzieć
dlaczego.
–
Może to nie być tak – powiedział Jack – Ale dla mnie to właśnie tak wygląda.
–
Więc co on zrobił z nożem? - zapytałam – Schował do kieszeni?
–
Nie znaleźli go w szpitalu – powiedział Jack. Znów udał, że się tnie, po czym położył
jedną rękę na wyimaginowanym samochodzie, a drugą włożył swój scyzoryk w głąb
żywopłotu. Następnie oboje, na czworakach bardzo uważnie szukaliśmy. Jack znalazł
plamę zakrzepłej krwi na ściółce ze starych liści poniżej żywopłotu, tuż po tym jak
wyjął nóż.
–
Oczywiście napastnik mógł go tu wcisnąć by później go wyjąć. To nie musi być tak,
że Cliff go podrzucił. - powiedział Jack.
Skinęłam głową. Czułam się dwadzieścia lat starsza, a to wszystko w mgnieniu oka.
To była zdrada na wielką skalę. Na niewyobrażalną.
–
Myślisz, że Claude już się zorientował?
Jack i ja ruszyliśmy chodnikiem. Jack włożył ręce do kieszeni i skrzywił się.
–
Myślisz, że był zbyt rozproszony przez te przewroty w jego wydziale?
Zatrzymaliśmy się na następnym skrzyżowaniu. Tamsin zatrzymała się przed znakiem
STOP, naprzeciwko nas i przez przednią szybę zauważyłam, że wygląda mizernie. Pulchna i
pewna siebie kobieta, którą poznałam kilka tygodni temu, po prostu zniknęła.
Zakończyliśmy nasz mały eksperyment akurat na czas. Pomachała nam przez skrzyżowanie
i próbowała się uśmiechnąć, ale jej się nie udało. Skinęliśmy głowami i poszliśmy dalej.
Czułam się w stosunku do niej jak zdrajca. Najpierw myślałam, że sama siebie prześladuje,
a teraz podejrzewałam, że jej mąż był oprawcą.
–
Musimy porozmawiać z Claudem – powiedziałam. Jack skinął głową bez
entuzjazmu.
Żadne z nas nie czuje się szczęśliwe na komisariacie. Od czasu mojej gehenny, bałam się
policjantów, którzy na początku włączyli mnie do programu dla ofiar, a Jack wciąż był
odrzucany przez niektórych z nich za udział w skandalu, który doprowadził do tego, że na
siłę musiał odchodzić z pracy w Memphis.
Claude chętnie się z nami spotkał. Miałam połowiczną nadzieję, że będzie zajęty
zwalczaniem przestępczości lub pogrążony w papierkowej robocie. Weszliśmy do jego
biura. Spojrzał zdziwiony, ale zadowolony, że nas widzi, co było reakcją tak daleką od tej,
kiedy sama do niego przyszłam. Wtedy wyglądał jakby chciał się odwrócić i wyjść.
Sumienie zażądało byśmy wzięli drewniane krzesła i usiedli naprzeciwko starego biurka
Clauda, i powiedzieli z czym przychodzimy. Spojrzałam na Jacka, wzięłam głęboki oddech i
rozpoczęłam wykładanie naszej teorii. Kiedy Claude upewnił się, że skończyłam,
powiedział:
–
To dość ciekawe rzeczy. Co masz by to udowodnić?
Moje serce zamarło.
–
Nie znaleziono żadnych dowodów, które wskazywały by na Cliffa, Tamsin... lub
kogokolwiek innego?
–
Masz na myśli, w ogóle? Albo w śmierci Saralynn Kleinhoff? W zabójstwie mojego
policjanta? Weźmy morderstwo Saralynn Kleinhoff. Zobaczmy – Claude zagrzmiał,
zapadając się niżej na krześle i krzyżując kostki – Musiał to być ktoś, kto miał klucze
do ośrodka zdrowia. To daje czterdziestu obecnych i byłych pracowników, plus ich
rodziny.
Nawet o tym nie pomyślałam.
–
Musi to być ktoś, kto nie ma nic przeciwko ubrudzeniu sobie rąk. Cóż, kto wie?
Moja babcia, najbardziej wybredne stworzenie na zielonej ziemi Boga, albo rzeźnik,
który zabija kurczaka tak szybko, że nawet nie zdążysz powiedzieć Jack Robinson –
kontynuował Claude – Musi to być ktoś z osobistą niechęcią do Tamsin Lynd. Ludzie
pracujący przy chorobach psychicznych maja wrogów wszelkiego rodzaju, prawda?
A co do myślenia, że to musi być ta sama osoba, która nękała ją w Illinois – cóż,
dlaczego? To może być naśladowca. Nie musi to być ktoś, kto tu za nią przyjechał.
Jeśli chodzi o wiszącą wiewiórkę, każdy mógł to zrobić, w każdej chwili. Można
było związać wiewiórkę wcześniej, i wziąć ją tam, nawleczoną na sznurek i zawiesić
w minutę lub mniej.
Nie poszło tak, jak się spodziewałam. Jack też spoglądał ponuro.
–
Potem Gerry. Teraz, kiedy wiem o Gerrym, mogę zrozumieć lepiej wiele rzeczy z
nim związanych. Ale nie przestałem być na niego zły za to, że mnie oszukał i założę
się, że jest o wiele więcej ludzi, którzy też są na niego źli. To nie znaczy, że został
zabity tylko za to, że jak ci powiedział, obserwował Tamsin, a Cliff jest jedynym,
który daje Tamsin na to alibi, mówi, że była wtedy pod prysznicem. Cóż, może była,
a może nie.
Zamknęłam oczy pragnąc znaleźć się gdzieś indziej.
–
Co do tej sceny, która oboje odegraliście – możecie mieć rację. Może tak być. Ale
jeśli Cliff sam się dźgnął, to niekoniecznie oznacza, że zabił Saralynn i Gerrego. To
nie oznacza, że terroryzował własną żonę. Musimy to jakoś udowodnić.
–
Brak dowodów sądowych? - Jack pochylił się do przodu na krześle.
–
Na Saralynn były włókna, które pochodziły ze spodni, takich jakie Cliff miał tego
dnia na sobie, w kolorze khaki. Marki Dockers. Każdy ma takie. Cliff powiedział, że
był tam wcześniej, tamtego dnia, kiedy przywiózł Tamsin obiad. Włókna mogły
wtedy tam zostać.
–
Powiedz, że mamy rację – powiedział Jack – Powiedz, że osobą, która stoi za tym
wszystkim jest Cliff. Jak myślisz, co teraz zrobi?
Moje oczy śmignęły do Clauda, który rozmyślał nad tym.
–
Jeśli będzie się trzymał swojego wzorca, przestanie. Przeprowadzą się. Potem
zacznie się wszystko od początku.
Jack skinął głową. Claude kontynuował, miał zatroskaną twarz, jak człowiek o dziesięć lat
starszy.
–
Ale jego działania nasilały się i nasilały. Od paskudnych figli, do małych zgonów,
takich jak wiewiórki, aż do śmierci człowieka, jak Saralynn i Gerry. Co mu
pozostało? Następnym razem, myślę, że będzie chciał zabić ją.
Z żalem, zgodziłam się z tym.
Rozdział 13
–
Moglibyśmy równie dobrze nie iść do Clauda – powiedziałam do Jacka. Byliśmy
w drodze do domu z Body Time następnego ranka, kiedy to wróciłam do tematu.
–
Tak – patrzył prosto przed siebie z twarzą jak chmura burzowa i postawą tak
agresywną jak moja.
–
Nie możemy po prostu czekać, aż ją zabije. Nie możemy stać pod jej domem
przez kilka dni lub tygodni. Nie możemy wszędzie za nią chodzić albo zabić
Cliffa zanim on zabije ją - Jack spojrzał na mnie z ukosa. Widziałam, że pomysł z
zabiciem Cliffa przemawiał do niego.
–
Nie możemy – powiedziałam głosem mojego nauczyciela, kiedy recytował nam
Złotą Regułę każdego ranka.
–
Nie zamierzamy znów mieć kłopotów z prawem.
Kiedy wróciliśmy do domu, przynajmniej część naszych problemów została rozwiązana. Na
sekretarce była wiadomość od Tamsin. Nawet głos jej drżał.
–
Lily, mówi Tamsin, po prostu nie mam siły do żadnych domowych obowiązków, a
dom wygląda strasznie. Jeśli czujesz się lepiej, ale tylko wtedy, naprawdę
doceniłabym gdybyś oddzwoniła.
Od razu do niej oddzwoniłam.
–
Mówi Lily – powiedziałam.
–
Oh, oh, Lily! Czy mogłabyś dziś przyjechać i pomóc mi posprzątać dom? Nie wiem
czy pójdę do pracy w tym tygodniu... a dziś na pewno będę w domu. Jestem taka
wstrząśnięta.
–
Myślę, że mogę przyjść – powiedziałam. Była niedziela rano i nic nie miałam
zaplanowane, a już za dużo przerw miałam w tym tygodniu.
–
Oh, dzięki Bogu!
Porozmawiałyśmy jeszcze chwilę, cóż, ona mówiła, po czym rozłączyłam się. Jack stał
obok mnie podczas całej rozmowy. Patrzyliśmy na siebie przez sekundę lub dwie.
–
Musisz tam iść? - przeczesał włosy palcami i opuścił na ramiona.
–
Tak, jestem jej to winna.
–
Myślisz, że Cliff tam jest?
–
Nie powiedziała.
–
Nie jestem pewien, Lily. Nienawidzę, gdy jesteś blisko tej kobiety. Żal mi jej, ale jest
ludzkim piorunochronem.
Nie byłam zbytnio podekscytowana prośbą Tamsin.
–
Może ona naprawdę potrzebuje mnie tam do sprzątania. Możliwe, że potrzebuje
towarzystwa i nie ma nikogo odpowiedniego by o to poprosić.
–
Zamierzasz iść? - Jack wciąż był niechętny.
–
Tak, ale zadzwonię do ciebie gdy tam dotrę. Jeśli nie zadzwonię, przyjedź sprawdzić
co się dzieje. Nie wiem czy jestem w stanie znieść wiele płaczu - W dziwacznych
momentach strata dziecka nadal powalała mnie jakimś specyficznym bólem.
–
Nie zapomnij zadzwonić – Jack dotknął moich włosów.
–
Nie, nie zapomnę.
Wykapałam się i przebrałam. Kiedy wychodziłam z domu było około dziesiątej. Dziesiąta
rano w gorący niedzielny poranek. Shakespeare przeżywało swój szczyt. Parking kościelny
był pełny samochodów. Mały, jasnowłosy chłopczyk kierował zdalnie sterowanym
samochodzikiem na swoim podjeździe. Na ulicy, na której mieszkała Tamsin, wszystko
wyglądało absolutnie normalnie. Oba samochody były zaparkowane pod domem, a ja ich
zastawiłam swoim. Nie byłam zbytnio zadowolona, że Cliff jest w domu, ale miałam tylko
podejrzenia co do niego. Dźwigając mój sprzęt czyszczący, weszłam na schody frontowego
ganku i zapukałam. Zawodowym wzrokiem obiegłam podwórko, potrzebowało zamiatania,
jeśli nie mycia wężem ogrodowym. Tamsin natychmiast podeszła do drzwi. Wyglądała tak
okropnie, jak poprzedniego dnia. Miała brudne i rozczochrane włosy, jej odcięte jeansy i
bluza były stare, nie miała na sobie makijażu ani biżuterii.
–
Dziękuję, że przyszłaś – powiedziała słabym głosem – Po prostu nie znoszę gdy
wszystko jest takie brudne, a ludzie wchodzą i wychodzą cały czas. Nawet nie mogę
powiedzieć kto jeszcze zobaczy mój dom z policją przychodzącą przez cały czas.
–
Cliff jest w domu?
W salonie leżała duża ilość różnych papierów oraz kilka kubków po kawie.
–
Tak, jest w drugim pokoju, tam gdzie mamy telewizor.
Ten salon, udekorowany w tanim, wygodnym, amerykańskim stylu, nie posiadał telewizora
ani żadnego odtwarzacza muzycznego. Półki zawieszone na ścianie zapełnione były małymi
statuetkami z porcelany, przedstawiającymi małe dzieci z szeroko otwartymi oczami.
–
Czyż nie są kochane? Uwielbiam takie rzeczy – powiedziała Tamsin, podążając za
moim wzrokiem – Moi rodzice dawali mi jedną każdego roku, kiedy byłam mała.
Resztę kupił Cliff.
Pomimo jej zaniedbanego wyglądu, Tamsin wydawała się spokojna i pod kontrolą. To mnie
zachęciło. Może nie będzie tak źle. Jak tylko mi wyjaśni plan działania, zadzwonię do
Jacka.
–
Gdzie chcesz żebym zaczęła? - stanęłam przed nią z podniesionymi brwiami,
czekając, aż przemówi.
–
Może tam – Tamsin wskazała korytarz prowadzący na tył domu, a ja skinęłam by
poprowadziła mnie ciemnym korytarzem.
–
Tutaj? - zapytałam i złapałam klamkę ostatnich drzwi w korytarzu.
–
Tak – odpowiedziała, a ja nacisnęłam klamkę w tym samym czasie, gdy ona mówiła
to tak wesoło.
Napotkałam smugę jasnego światła słonecznego oraz widok Cliffa Eggersa związanego i
zakneblowanego taśmą oraz leżącego na podłodze. Potem ona zrobiła mi coś strasznego,
coś co wstrząsnęło całym moim ciałem i upadłam obok niego. Przez kilka chwil byłam
całkowicie zdezorientowana. A może kilka minut. Czułam jakby w moich nogach nie było
kości. Mówienie było po prostu niemożliwe, nawet gdybym była w stanie sformułować
zdanie. Miałam otwarte usta i śliniłam się. Poczułam, że mam mokro w kroku, zmoczyłam
spodnie. Kiedy zdałam sobie sprawę, że nadal mogę myśleć, a moje myśli tworzą sensowne
wzory, moja pierwsza koncepcja była jasna, że powinnam uniknąć tego, cokolwiek to było,
by mi to zrobiono jeszcze raz, za wszelką cenę. Wędrując wzrokiem, napotkałam
zdesperowane, brązowe oczy Cliffa i tak powoli jak mogłam uczepiłam się ich. Wciąż
żyłam. To była ważna rzecz. Nie zadzwoniłam do Jacka, więc przyjedzie, wcześniej czy
później, chyba, że Tamsin zrobiła coś, podczas gdy byłam nieprzytomna, by oszukać
również jego. Oczywiście czułam się jak największa idiotka. Oczy Cliffa patrzyły na mnie.
Bał się jak cholera. I nie dziwię mu się. Byłam zadowolona, że taśma na jego ustach
uniemożliwiała mu mówienie. Nie potrzebowałam strachu innej osoby. Miałam mnóstwo
własnego.
–
Co zamierzasz zrobić? - zapytałam Tamsin z wielkim wysiłkiem. To było pierwsze
zdanie, które udało mi się wydobyć z siebie. Trzymała coś w prawej ręce, czarne,
wąskie, co w końcu rozpoznałam jako paralizator. Wzięłam głęboki oddech czystej
goryczy. O Boże, kto jej powiedział gdzie to kupić? Mogłam to być ja? Trudno było
być bardziej złym na siebie, niż ja byłam w tamtej chwili lub bardziej
zniesmaczonym rasą ludzką.
–
Jeśli nie jesteś oburzona tym, co on mi zrobił, zamierzam sama to zrobić –
powiedziała Tamsin – Więc, nie wiem co będę chciała zrobić z tobą.
–
Dlaczego? - to było prawdopodobnie bezsensowne pytanie.
Co dziwne, wyglądała jakby myślała nad odpowiedzią.
–
Zorientowałam się w ciągu kilku ostatnich dni. Początkowo to po prostu nie
wydawało się możliwe, że ktoś, kto żyje ze mną, śpi ze mną, zanosi moje sukienki do
pralni, starał się doprowadzić mnie do szału. Te pierwsze wydarzenia, te z Cleveland,
nawet te zrobił Cliff.
Zamiast patrzeć na mnie, wpatrywała się w nicość i przysięgam, miała najbardziej
rozczarowany i załamany wyraz twarzy. Mogłabym jej współczuć, gdyby mnie nie powaliła
i nie upokorzyła.
–
Zorientowałam się, że w tamtym tygodniu, kiedy straciłam nasze dziecko, Cliff
chciał mnie zabić. Myślał, że sprowokowałam poronienie. Wiedział, że miałam
wysokie ubezpieczenie. Jedna polisa byłam służbowa, na dużą kwotę, a druga
indywidualna. Wydawało mu się, że w mojej profesji bycie zamordowanym nie
byłoby takie dziwne. Robił więc transkrypcje z moich sesji terapeutycznych. W
zasadzie tam się poznaliśmy, w klinice.
Obracała w rękach wąskie, czarne urządzenie, jak pilot do telewizora.
–
Cliff robił transkrypcje moich sesji z bardzo agresywnym pacjentem, który mógł
myśleć o zabiciu mnie. Myślę, że Cliff chciał mnie pobić na śmierć.
Zobaczyła na mojej twarzy zachętę do zwierzeń. Gdybym miała siłę, zabrałabym swoje
włosy z szyi.
–
Mógł liczyć na to, że policja będzie szukać wśród moich pacjentów, znajdą tego
człowieka i aresztują.
–
I co? - kiedy nie próbowałam powiedzieć zbyt wiele było okay. Czułam, że moje
nogi są trochę bardziej funkcjonalne. Cliff mógł trochę bardziej się poruszać.
Zawiązała jego ręce z przodu, co nie było zbyt kompetentne. Skubał taśmę próbując
odkleić ją ze swoich ust.
–
Przeprowadziliśmy się raz, w okolice Cleveland, po tym, jak znalazłam węża
przybitego do drzwi. Przeprowadzka nie pomogła. Po tym, zdałam sobie sprawę, w
ciągu tych kilku dni, że Cliff przeciągał swoją zabawę zbyt długo. Charles, mój
pacjent, zmarł w wyniku bójki w barze. Wtedy Cliff musiał przestać. Oczywiście nie
dodałam wtedy dwa do dwóch.
Jej twarz była pusta, a oczy ciemne.
–
Naprawdę myślałam, że Cliff zaproponował tą przeprowadzkę do Shakespeare, bo
się o mnie martwił. Rzucił swoją firmę i wszystko co miał, by przenieść się ze mną
na południe, a ja wierzyłam, że możemy być tu szczęśliwi. Nie skojarzyłam śmierci
Charlesa z końcem prześladowań, końcem strasznych wiadomości na automatycznej
sekretarce. Cliff powiedział mi kilka minut temu, że tamtejsza policja podejrzewała,
tak jak to sobie zaplanował, że moim prześladowcą był Charles. Zaczęli by się
zastanawiać gdybym nadal otrzymywała te telefony. Przybyliśmy więc tutaj,
osiedliliśmy się, myślałam, że wszystko tak dobrze idzie, a tu znów zaczęłam
odbierać te telefony. Dom został zaatakowany. Była... kupa... rozmazana na
drzwiach.
Cliffowi udało się zdjąć taśmę.
–
Lily – powiedział słabym głosem – Nie pozwól jej mnie zabić.
Nawet na niego nie spojrzałam.
–
Tak? - rzekłam do Tamsin, by zachęcić ją do rozmowy. Im więcej mówiła, tym
więcej czasu zyskiwałam.
–
Zdecydowaliśmy więc, że policja się myliła, że to ktoś inny za mną tu przyjechał.
Nadal nie przyszło mi do głowy, by podejrzewać najbardziej oczywistą osobę.
Pokręciła głową na własną naiwność.
–
Wymyśliliśmy, ja wymyśliłam, a Cliff udawał, że się z tym zgadza, że skoro ktoś
dzwonił tylko kiedy Cliffa przy mnie nie było, to ten facet musiał mnie obserwować,
by wiedzieć, że jestem sama. To sprawiło, że byłam jeszcze bardziej przerażona.
Wsuwał liściki pod drzwi, do moich ubrań, oh mój Boże! - zadrżała i rozpłakała się.
Moja sympatia byłaby większa, gdybym nie leżała tam w mokrych spodniach.
–
Lily – powiedział Cliff – Nie zrobiłem tych rzeczy. Kocham moją żonę... mimo że
podłożyła kołek pod schodek by mnie zranić. Jeśli po prostu pozwolisz mi odejść,
możemy to rozwiązać.
Rozrywał niezręcznie taśmę wokół nadgarstków, ale było to znacznie trudniejsze.
Powiedziałam:
–
Tamsin, dlaczego mnie tu ściągnęłaś?
–
Ponieważ możesz go zabić.
Pokręciłam głową.
–
Możesz go zabić - powtórzyła przekonująco – Zabiłaś wcześniej człowieka. On też
na to zasługuje. Pomyśl co on mi zrobił. Nie powinien żyć! - jej twarz przybrała
przebiegły wyraz – Co jeśli się wydostanie i zrobi to komuś innemu? Wiem, że ty z
całej naszej grupy terapeutycznej masz poczucie sprawiedliwości.
Miała na myśli, że nieskrępowane przepisami prawa.
–
Mogłabyś go zabić dla mnie. Wszyscy bylibyśmy bezpieczniejsi.
Przypisała Cliffa do każdego mężczyzny, który mógłby skrzywdzić kobietę.
–
Proszę zrób to dla mnie! Jestem zbyt delikatna, zbyt krucha by sobie poradzić z
zabiciem go.
Zmieniła głos tak, by brzmiał jak wykonany ze starej koronki.
–
Ja po prostu nie mam odwagi, determinacji. Potrzebuję byś to zrobiła ze względu na
inne kobiety – pustą ręką dotknęła piersi – Pomóż siostrze.
–
Ty mnie sparaliżowałaś.
–
Bałam się, że uciekniesz, zanim będę mogła z tobą porozmawiać, jeśli czegoś nie
zrobię – powiedziała, a jej głos brzmiał tak rozsądnie, że aż się skrzywiłam.
–
Znam cię z grupy. Nie mogłabyś po prostu siedzieć i słuchać mnie, gdybym tego nie
zrobiła. Mogłabyś? Pomyśl o tym, Lily. Musisz to zrozumieć. Kochałam go bardziej
niż kogokolwiek na świecie. Zabrał mi wszystko. W nic już nie wierzę.
Powinna go przetrzymywać nieprzytomnego, ponieważ przyglądał mi się gorączkowo,
potrząsając głową by zaprzeczyć temu co mi mówiła.
–
Lily, Tamsin właśnie straciła rozum. Nie słuchaj jej, bo jest wykolejona. Kocham
moją żonę i robiłem wszystko by jej pomóc przez to przejść. Proszę, nie pozwól jej
zrobić czegoś gorszego niż to.
Zauważyłam, że robił postępy w poluzowaniu taśmy na nadgarstkach. To było trudne, ale do
zrobienia. Następnym razem, kiedy będę chciała kogoś związać, nie zadzwonię do Tamsin
żeby mi pomogła. Tamsin kontynuowała wyliczanie swoich krzywd. Ponieważ byłam
jeszcze zbyt słaba by się podnieść, miałam dużo czasu na myślenie. O tym, że to było dość
szczęśliwe, że ich dziecko się nie urodziło, cokolwiek by nie spowodowało poronienia. Co,
jeśli to, co opowiadała Tamsin nie było prawdą? Była głęboko poruszona. Może się mylić,
albo po prostu kłamać. Co jeśli po prostu chciała mieć pretekst do zabicia Cliffa z rozsądną
szansą na uniewinnienie lub na najniższy wyrok. Udawanie, że wyznał jej swoje winy co do
jej długiego prześladowania, zabicia Saralynn i Gerrego McClanahana, zapewni jej
doskonałą historię do opowiedzenia ławie przysięgłych. Zwłaszcza z takim świadkiem jak
ja. Mogła mieć duże nadzieje, że się nabiorę i pomogę jej z Cliffem, ale mogła też zapewnić
sobie dobry proces, jeśli byłam tu by być świadkiem jej szału i cierpienia, nawet jeśli
musiała mnie unieruchomić bym to oglądała. Byłam całkiem pewna, że Tamsin nie była tak
szalona jak pokazywała i dość pewna, że próbowała pokazać mi chwilowe szaleństwo. Nie
byłam w stanie powiedzieć jednoznacznie. Jedynym pewnikiem było to, że nienawidziłam
Tamsin, mojej terapeutki, która wykorzystała to, czego dowiedziała się z naszych sesji
terapeutycznych, by służyło jej własnym celom: moja pogarda dla litery prawa, moje silne
poczucie sprawiedliwości. Zignorowała inne rzeczy o mnie, które były tak samo ważne, jak
moja całkowita i absolutna nienawiść do ludzi, którzy sprawiają, że czuję się bezradna,
moja niechęć do bycia brudną fizycznie i moja niechęć do bycia pokonaną.
–
Co się stało w twoim biurze kiedy zginęła Saralynn? - zapytałam. Mówiłam już
lepiej.
–
Przysięgam na Boga, że dokładnie to, co powiedziałam policji – powiedziała Tamsin.
–
Wiedziałaś, że tam byłem – powiedział Cliff, chropawym głosem – Wiedziałaś, że
ktoś zabija Saralynn i ukryłaś się. Cały czas się zastanawiałem, czy w ogóle obchodzi
ją to na tyle by wyjść? Jeśli wyjdzie, okaże się odważna, nie kończyłem... krzyczała
do ciebie, Tamsin. Słyszałaś ją i zostałaś tam, cicho w tej sali terapeutycznej nie
robiąc nic.
–
Lily, on stara się ciebie nabrać, tak, jak nabrał mnie!
Płakała, kołysała się na boki wciąż trzymając paralizator w ręku.
–
Wiedziałaś, że ktoś ją zabija – powtarzał Cliff – I wiedziałaś, że to byłem ja.
Tamsin oddychała jak po biegu, była blada i spocona.
–
Słyszę co mówisz – powiedziałam, nie mogąc powstrzymać się od stwierdzenia, że
Tamsin nie była jedyną rozczarowaną osobą tutaj. Czułam się silniejsza z każdą
minutą. Zamierzałam zabrać ten paralizator z dala od niej, ponieważ gdybym miała
ją pobić, było to bezsensowne. W rzeczywistości zaczynało to brzmieć bardzo
atrakcyjnie.
–
Pomogę ci Tamsin – powiedziałam, patrząc w oczy Cliffa.
Kiedy podciągnęłam się na kolana, zauważyłam, że Cliff zrobił wielkie postępy w
uwalnianiu nadgarstków. W każdej minucie mógł się uwolnić. Chwyciłam się oparcia
kanapy i podciągnęłam do góry. Stwierdziłam, że wszystkie moje mięśnie działały. Stojąc
prosto czułam się dobrze. Cliff tarzał się po podłodze jak olbrzymie kręgle. Subtelnie
uwalniał nadgarstki. Palcami rozerwał ostatnią warstwę taśmy. Szarpnął tak mocno, że
pękła mu skóra. Tamsin, stojąc w otwartych drzwiach wyglądała na absolutnie szaloną.
–
Zabij go, Lily! - wrzasnęła – Zabij go, zabij go, zabij go!
Oboje ciężko oddychali. Podczas gdy Tamsin wyliczała swoje krzywdy, ja uczyłam się
rozmieszczenia mebli w pokoju. Sofa i fotel przedzielone małym stołem, telewizor na
dębowym stoliku, mój sprzęt do sprzątania, w którym był mój telefon komórkowy. Był
strasznie blisko Tamsin, zdecydowałam, że zbyt blisko. Nie chciałam ponownie znaleźć się
w zasięgu jej paralizatora. Nieco bliżej, na stole, między kanapą a krzesłem, stał telefon.
Chwyciłam słuchawkę i uderzyłam dziewięć jeden jeden zanim Cliff wpadł na mnie od tyłu.
Rzuciłam się zamaszyście na kanapę, uderzając gwałtownie nosem w drewniany
podłokietnik. Nagle dopadł mnie oślepiający ból, a moja krew była wszędzie. Podniosłam
się tak szybo, jak pozwalał mi na to ból. Tamsin krzyczała i celowała w Cliffa paralizatorem
odskakując. Cliff był na tyle blisko by móc ją kopnąć. Widząc Cliffa nadal miotającego się
po podłodze z nadal związanymi rękami, zdałam sobie sprawę, że patrzy na coś
naprzeciwko siebie, co pozwoli mu stanąć i walczyć w pozycji pionowej. Uniosłam tył
stopy i kopnęłam go tak mocno, jak tylko mogłam w tej samej chwili, w której on rozerwał
więzy. Nie miałam czasu na zastanawianie się, ale moja stopa wylądowała na dolnej części
jego pleców. Wstrząs dotarł do mojej twarzy i spowodował jeszcze większy ból nosa. Cliff
ryknął z bólu, a ja o mało nie dołączyłam do niego.
–
To jest to, Lily! Kop sukinsyna! - krzyknęła Tamsin zachwycona. Oczywiście ręce
miała w górze, jak cheerleaderka. Nie ma szans by mogła wycelować paralizator na
czas. Miałam nadzieję, że odzyskałam siły na tyle, by to zakończyć. Zrobiłam dwa
kroki, cofnęłam pięść i uderzyłam ją w brzuch tak mocno jak jeszcze nigdy w życiu.
Dla mojej wielkiej przyjemności, Tamsin zamknęła się ostatecznie. Stałam, kołysząc
się na nogach, obserwując jej knebel. Chwila ciszy była orzeźwiająca jak chłodny
prysznic, ale to się skończyło, kiedy wtargnął Jack. Stał w drzwiach, zlany potem,
dysząc.
–
Nie zadzwoniłaś, co z tobą, twój nos jest złamany?
Skinęłam głową. Spojrzał na podłogę, a potem na mnie.
–
Cóż, które z nich to zrobiło?
–
Diabli wiedzą – powiedziałam i zadzwoniłam na policję.
***
Ponieważ jest dobrym i miłosiernym człowiekiem, Claude, pozwolił Alicii Stokes
przesłuchać Tamsin.
–
Jeśli jesteś mądra – powiedział Claude Alicii swoim grzmiącym głosem – Dowiesz
się więcej o byciu policjantem przez następne dwie godziny, niż przez ostatni rok.
Jack i ja siedzieliśmy na wyznaczonych krzesłach, czekając na naszą kolej do pokoju
przesłuchań. Alicia obdarzyła mnie długim, zamyślonym spojrzeniem, kiedy szła do
jednego z takich pokoi. Claude był z Cliffem w szpitalu. W tej grze brałam udział jako
przypadkowa ofiara. Moje cierpienie i drżące mięśnie były efektem ubocznym tajnej wojny
pomiędzy Tamsin i Cliffem. Byli ofiarami siebie, przynajmniej ja tak to postrzegałam. Jak
mężczyzna i kobieta, którzy postępowali zarówno dobrze, przynajmniej poprzez wybór
swoich profesji, mogli tak daleko wejść do czerwonej strefy ludzkiego cierpienia. To było
coś, czego nie byłam w stanie zrozumieć. Poszłam do szpitala na rentgen nosa, potem do
domu wziąć prysznic, zanim przyjechałam na komisariat policji. Wciąż czułam się
chwiejnie i trochę jak inna osoba, która od urodzenia miała tylko niewielki związek z Lily
Bard. Jack dał mi jasno do zrozumienia, że nigdzie bez niego nie pójdę. Nie sprzeczałam się
z nim, kiedy powiedział, że zawiezie mnie na komisariat. Czułam się bardziej sobą od
chwili kiedy Claude i Alicia usiedli przede mną by wypytać co Tamsin mówiła, zanim Jack
wpadł z odsieczą jak kawaleria. Z kierunku ich pytań wywnioskowałam, że będą ich ścigać
z oskarżenia publicznego. Claude wierzył, że większość tego, co powiedziała Tamsin było
prawdą, ale uważał, że Tamsin uświadomiła sobie intencje Cliffa wcześniej niż twierdziła.
Powiedział, że przeprowadzka do Shakespeare została wymyślona przez Tamsin, która
wierzyła, że w małym miasteczku policjanci są niedoświadczeni i zacofani, i nie będą w
stanie rozwiązać wszystkich przestępstw popełnionych na ich terenie, pod warunkiem, że
przestępca jest sprytny. Cóż, kiedy Claude mi o tym powiedział, do diabła z nią. Na jednym
poziomie ich małżeństwo przebiegało w przewidywalnym tempie. Kochali się, pracowali,
czasami walczyli, a każde realizowało własne plany. Na innym poziomie byli zaangażowani
w walkę na śmierć i życie.
–
Nie wiem co się stało we wczesnym etapie ich małżeństwa, ale wydawało się, że
głębokie problemy Cliffa z żoną, zaczęły się od poronienia. Tamsin wydawała się
cieszyć z sympatii, jaką jej te problemy zjednały w naprawdę podejrzanym stopniu –
powiedział Claude prostując kostki. Podparł nogi na krawędzi biurka w swojej
ulubionej pozycji.
–
Tamsin powiedziała też, że on liczył na pieniądze z jej ubezpieczenia –
powiedziałam.
Claude pokręcił głową.
–
Ja po prostu nie widzę, żeby pieniądze były ważną ważną częścią tego wszystkiego.
Sądzę, że po raz pierwszy powiedziałem coś takiego.
Wzruszyłam ramionami.
–
Ale w jakiś sposób zdecydował się na grę, w odwecie. Zabawnie było straszyć
Tamsin. Jest lepiej wykształcona niż Cliff, ma większe aspiracje, cieszył się
spychaniem jej na krawędź.
–
Cliff podniósł stawkę zabijając Saralynn – powiedziała Alicia Stokes. Była spocona.
Jej skóra lśniła jak wypolerowany mahoń - Tamsin przyznała, że podejrzewała męża.
Może te kroki, które słyszała na korytarzu były jej zbyt dobrze znane, by blokować tą
w wiedzę w jej podświadomości.
–
Powiedziała ci to? - zapytałam.
Stokes skinęła głową, powoli i świadomie.
–
Tak, zorientowała się, że Cliff miał dostęp do jej kluczy do budynku, znał jego układ
i zwyczaje, a także wiedział, że tego dnia ma się spotkać wcześniej z nowym
członkiem grupy.
–
Pojawienie się Janet było prawdziwym szokiem – szef policji wrócił do swojej części
narracji. Po całym miesiącu tej cichej walki, rozmowa musiała być ulgą, zarówno dla
Tamsin, jak i Cliffa. Ja zadzwoniłabym po adwokata i milczała, ale to nie było dla
mnie tak trudne, jak dla większości ludzi.
–
Jest jeszcze sprawa tego, że ona ukryła się w tej sali terapeutycznej. Myślę, że on nie
mógł się doczekać jej reakcji na znalezienie ciała, że planował słuchać choćby
efektów dźwiękowych z korytarza. Tylko, że ona się schowała, więc musiał wyjść.
Wiedział, że członkowie grupy niedługo przybędą. Wyszedł frontowymi drzwiami i
odjechał swoim samochodem, zaparkowanym na parkingu apteki, pół przecznicy
dalej. Nie myślał, że ktoś mógłby zapamiętać jego samochód pod apteką i miał rację.
Potem pojawił się w ośrodku zdrowia. Spodziewał się, że jego żona kompletnie się
załamie, ale poradziła sobie z tym całkiem dobrze. Reakcja Cliffa, na parkingu,
pamiętasz, jak zdenerwowany się wydawał? Naprawdę był.
–
A co z Gerrym McClanahanem? - Jack nalał sobie kolejny kubek kawy z ekspresu.
Była na nogach całą noc. Też bym była, gdyby tabletki od Carrie nie dały mi
porządnego kopa. Wiele bolesnych rzeczy spotkało mnie w życiu, ale złamany nos
był w pierwszej trójce. Oczekiwałam, że jutro będę wyglądać tak, że za samą twarz
będzie mnie można aresztować. Tak powiedział mi Jack. Przynajmniej byłam czysta i
sucha, a zabrudzone ubrania prały się w pralce na tyłach domu. Byłam gotowa
postawić pieniądze na to, że Gerry wiązał Cliffa z prześladowaniami, ale jak się
okazało, połowicznie się myliłam. Claude właśnie skończył czytać notatki Gerrego
McClanahana na temat dziwnych zachowań swoich sąsiadów. Kiedy Jack przyszedł
na komisariat, Claude i Alicia dyskutowali co komu mogą udowodnić i kto o co
będzie oskarżony. Psychiczne załamanie Tamsin wyjaśniło niektóre z ich pytań. Jak
wykazał dziennik nadzoru, Gerry zauważył Cliffa idącego do szopy z narzędziami,
co uznał za dziwne, bo zawsze wychodził stamtąd z pustymi rękami. Gerry zakradł
się raz lub dwa, żeby sprawdzić tą szopę, kiedy Cliffa i Tamsin nie było w domu.
Widział w niej klatki dla zwierząt, ale nie zastanowiła go ich obecność do czasu
znalezienia martwej wiewiórki wiszącej na drzewie. Po przeczytaniu raportu
policyjnego na temat tego incydentu, Gerry odnalazł zwłoki w śmietniku, do którego
włożył je Jack. Wtedy ukradł klatki (później widziałam je w domu Gerrego, po jego
śmierci), które zawierały mnóstwo włosów wiewiórki. Gerry zamierzał wysłać je do
laboratorium by zbadać kod genetyczny i porównać. Claude nie wiedział czy takie
badanie jest możliwe, a jeśli było, to czy wyniki mogły by być dopuszczone jako
dowód w sądzie. Z głosu Clauda mogłam wyczytać, że podziwiał Gerrego, jego
wytrwałość i gotowość do ryzyka popełnienia gafy. Na kartce z dziennika Gerrego,
którą znalazłam był zapis, że widział jak Gerry idzie do szopy z narzędziami w noc
przed znalezieniem martwej wiewiórki. Gerry planował oddać klatki Cliffowi, by ten
nie nabrał podejrzeń, ale zanim to zrobił, był świadkiem czegoś jeszcze
dziwniejszego. Widział jak Tamsin uszkadza swoje schody. Miarka się przebrała.
Dramat, którego był świadkiem całkowicie nim zawładnął. Zachował się jak pisarz, a
nie policjant, a gdy Cliff zauważył, że brakuje klatek, poszedł po słabych śladach na
mokrej ziemi i doszedł do Gerrego. Może Gerry był właśnie na swoim tylnym ganku,
wypełniając swój dziennik; może Cliff zapukał do tylnych drzwi Gerrego i domagał
się wyjaśnień lub wymyślił jakiś powód by wyciągnąć Gerrego na zewnątrz. I zabił
go. Później zrozumiał, że policja może go podejrzewać i ustawił niezdarny zamach
na samego siebie. Po tym nieudanym zamachu, Tamsin nie mogła mieć wątpliwości,
bez względu na to, jak ślepa była na prawdę.
–
Tylko, że ona wspierała Cliffa – powiedział Jack z niedowierzaniem – Kiedy
powiedziała, że nigdy wcześniej nie widziała noża, którym został zabity Gerry. Z
pewnością go rozpoznała. A Cliff wezwał mnie na pomoc, może po to by obwinić
mnie o śmierć Gerrego.
–
Świat byłby lepszy gdyby ci dwoje się nie spotkali – powiedział Claude.
–
Aha, masz rację – powiedziała Alicia Stokes, starając się zakryć ręką ziewnięcie.
–
Jeśli chodzi o ciebie, Detektyw Stokes, musimy odbyć prywatną konferencję. Cliff
Eggers powiedział mi, że rozpoznaje cię z Cleveland. Mam powody sądzić, że byłaś
bardziej świadoma i zaangażowana w tą sprawę niż raczyłaś mi powiedzieć.
Nagle Alicia się przebudziła.
–
Cóż, Lily i ja pojedziemy już do domu – powiedział Jack. Wyciągnął rękę, a ja
wzięłam ją z wdzięcznością. Pociągnął mnie lekko by pomóc mi wstać. Pomoc była
takim luksusem. Miałam nadzieję, że nigdy nie będę tego brała za pewnik. Mogłam
być przynajmniej pewna, że Jack i ja nigdy nie staniemy się tacy jak Cliff i Tamsin.
Nasze ciężkie czasy i agresywne impulsy stały się tylko rozbłyskiem w skali
wszechświata. Wszyscy wiedzieli, że nie bylibyśmy do tego zdolni. W żaden sposób
nie musieliśmy sobie tego udowadniać. Claude poklepał Jacka po ramieniu, kiedy
Jack wychodził z pokoju. Claude powiedział:
–
Tak w ogóle to ptaszki ćwierkały, że poślubiłeś tę kobietę - nie uśmiechał się, nie
wyglądał na szczęśliwego. Coś trochę staromodnego i całkowicie paternalistycznego
(styl zarządzania przedsiębiorstwem - opiera się on na przyjaznych stosunkach
międzyludzkich – tłum) pojawiło się na twarzy Clauda – lepiej dobrze ją traktuj.
–
Postaram się jak najlepiej – powiedział Jack.
–
Nie był taki zły przez pierwsze trzy miesiące – powiedziałam.
Claude zaczął się do nas uśmiechać. Widziałam jak za nim Stokes siedzi na starym
biurowym krześle z opadniętą szczęką.
–
Kiedy zamierzacie poinformować o tym resztę świata? - zapytał Claude.
–
To się stopniowo wydostaje – powiedziałam – w pierwszej kolejności chcieliśmy
sami się do tego przyzwyczaić.
–
Czy moja żona pierwsza się dowiedziała? - Claude brzmiał dumnie mówiąc „moja
żona”.
–
Tak, moja żona powiedziała twojej żonie – powiedział Jack, uśmiechając się jak
idiota.
Kiedy drzwi zaczęły się za nami zamykać, słyszeliśmy, jak Claude zaczyna rozmowę ze
swoim detektywem.
–
Czy chcesz mi powiedzieć dla kogo tak naprawdę pracujesz, Stokes? - zaczął, a
potem drzwi zatrzasnęły się na swoje miejsce.
Ponieważ następnego dnia był poniedziałek, Jack i jak do późna leżeliśmy w łóżku. Moje
twarz była opuchnięta i posiniaczona. Wyglądałam piekielnie. Nadal czułam się trochę słaba
przez paralizator, który policja potraktowała z wielkim respektem. Sprawdzili Tamsin pod
względem opłat za posiadanie broni, a w dodatku pod względem wszystkich innych opłat.
Zastanawiałam się czy Sneaky Pete będzie miał kłopoty, ale nie mogłam wykrzesać z siebie
na tyle energii by się o to martwić.
–
Jak dwoje ludzi, którzy powinni się kochać, tak wszystko pokomplikowali? - zapytał
Jack.
–
Mogli by po prostu dostać rozwód, tak, jak inne pary.
–
Musieli być bardzo zadowoleni ze swojej małej wojny. Idealnie dopasowana
patologia.
Pomyślałam o wstaniu i zmianie pościeli, ale tak miło było mieć powód, by leżeć w łóżku,
tak miło było mieć Jacka obok siebie. Byłam pewna, że przyzwyczaję się do tej
przyjemności, z czasem. Budzenie się obok Jacka mogłoby się stać rutyną. Zaczynałam
zauważać małe rzeczy, które drażnią w małżeństwie, ale ze względu na terror mojego życia,
doceniałam prosty fakt miłości. Tak jak Jack. Nie mogłam pomóc, ale czułam się
przekonana, że Cliff i Tamsin zasługiwali na siebie. Tak jak ja i Jack. Wpatrując się w biały
sufit w mojej czystej sypialni, wyobrażałam sobie, jak na przestrzeni wieków ludzie się
krzyżowali: mężczyźni i kobiety szukali idealnie dopasowanej osoby, a znajdowali w nich
co najwyżej wygodę, a co gorsza, produkt jednej pokręconej psychiki przyciągał inny,
równie przewrotny. Byłam dzieckiem miłości. Moi rodzice byli szczęśliwi w małżeństwie, a
ja byłam beneficjentką na szczęście. Po tym, jak zostałam zmuszona do innego rodzaju
skrzyżowania, zmieniłam się nieodwołalnie w kogoś, kogo mnie samej trudno by było
zaakceptować. Wydawało mi się, że teraz miałam szansę na zmianę z powrotem.
Zastanawiałam się czy to naprawdę było możliwe. Nie jestem kobietą, która może usiąść i
planować życie daleko w przyszłość. Nie jestem również kobietą, która łatwo zmienia
filozofię. Wreszcie odpłynęłam od tego tematu łączenia się w pary i z powrotem zatonęłam
w sobie samej, na łóżku, z wyraźnym uczuciem ulgi.
–
Dziś – powiedziałam – będziemy czyścić rynnę. (powiedzenie czyścić rynnę oznacza
wyciskanie reszty spermy z penisa po ejakulacji – tłum :)))